903

Ruch Narodowy Na facebooku wszyscy pytają mnie co sądzę o Ruchu Narodowym, którego powstanie ogłoszono na Marszu Niepodległości w dniu 11 listopada. Czy KZM i konserwatyzm.pl poprą tę inicjatywę?

1. Na początku zaznaczę, że nie uważam się za nacjonalistę, a za narodowego radykała w szczególności. Broniący Marszu Niepodległości na naszych łamach Marcin Masny pisze:

"Za młodu uważałem się za "obywatela świata". W każdym razie do polskości odnosiłem się z dużym dystansem. (...) Na studiach zafascynowany byłem żydostwem i sprawdzałem, czy czasem nie dałoby się znaleźć jakiegoś żydowskiego przodka". Ja przeszedłem ewolucję zgoła odmienną. Gdy kol. Masny szukał żydowskich korzeni, to wtenczas uważałem się za nacjonalistę. Ale gdy kol. Masny, w wieku bardziej dojrzałym, stał się nacjonalistą, to ja się z tej przypadłości kompletnie wyleczyłem. Bardziej czuję się dziś związany z "kosmopolitycznym" katolicyzmem rzymskim i ideą reakcyjnego Świętego Przymierza niż z ideą narodu. Polakiem jestem na tyle, na ile polskość wyraża tradycyjne wartości i cnoty. Narodowy radykalizm - czyli nacjonalizm zradykalizowany społecznie i ze skłonnością do aktywizmu - jest mi obcy jeszcze bardziej. Jestem gotów go popierać na tyle, na ile prezentuje tradycjonalistyczne treści. Cenię Romana Dmowskiego jako tytana polityki, realistycznego podejścia do niej i wroga politycznego romantyzmu. Bardziej cenię go jako polityka niźli ideologa. Czyli zajmuję stanowisko zupełnie odwrotne do stanowiska Roberta Winnickiego.

2. Nie wiemy kompletnie nic o programie Ruchu Narodowego. Okrzyki "Wielka Polska" czy "Polska od morza do morza" to ogólniki / hasła wiecowe. Program "narodowy" w gospodarce nic mi nie mówi czy to idea wolnorynkowa czy socjalizm. Przywódcy Ruchu Narodowego próbują raczej egzaltować swoich ewentualnych zwolenników hasłami patriotycznymi i nacjonalistycznymi. Na podobny egzaltowany patriotyzm jestem totalnie odporny i nie przemawiają do mnie takie hasła. Po 2,5 latach szturchania mnie patriotyzmem posmoleńskim mam kompletnie dosyć takiej retoryki. Nie chcę jednak od razu przywódców Ruchu Narodowego wyzywać od "demagogów" (jak uczynił L. Skurzak), ani porównywać głębi ich intelektu do wiewiórek (jak przezabawnie uczynił K. Rękas). Póki co programu tu nie widzę, ale dam przywódcom Ruchu Narodowego szansę, że coś stworzą i wymyślą. Jak to przedstawią, to ocenię merytorycznie. Jak nie przedstawią - czego nie można wszak wykluczyć - to ocena tej inicjatywy przedstawi się nam sama.

3. Poza moim osobistym dosyć krytycznym stosunkiem do narodowego radykalizmu i mgławicowego charakteru Ruchu Narodowego, mam poważną wątpliwość co do samego pomysłu. Nacjonalizm zwykle był defensywną wizją świata (wbrew temu co twierdzi liberalna lewica). Pojawiał się gdy wspólnota etniczna czuła się zagrożona militarnie lub kulturowo przez wroga zewnętrznego lub wewnętrznego. Polska militarnie nie jest zagrożona. Kłopot jest także z zagrożeniem wewnętrznym. Nie ma tu ani 3 milionów Żydów i 5 milionów Rusinów; nie ma tu nawet 500 tysięcy imigrantów z Bangladeszu i Afganistanu. Nacjonalizm, aby istnieć, musi mieć "narodowego" wroga. Innymi słowy: zupełnie nie dostrzegam bazy społecznej dla Ruchu Narodowego. Widzę grono kierownicze ("generałowie"), kilkunastotysięczne grono aktywistów marszowych ("oficerowie") i kompletną pustkę społeczną w której ma to być zawieszone (brak "wojska"). Nie chcę być złym prorokiem, ale jeśli Ruch Narodowy wystawi listę wyborczą, to zbierze vota jedynie własnych aktywistów i kibiców (tzw. kiboli). Prawie cały elektorat to mężczyźni w wieku 18-25 lat. To jest pomysł polityczny na 0.2-0,3% głosów. Bez wroga nie ma nacjonalizmu, a patriotyzm został już dawno zagospodarowany przez PiS. Nie starczyło tu miejsca dla Solidarnej Polski, nie starczy więc i dla Ruchu Narodowego.

4. Mimo tych wszystkich "ale" nie stawiam na Ruchu Narodowym kreski. Portal konserwatyzm.pl zawsze stał na stanowisku, że największym nieszczęściem polskiej polityki jest zawłaszczenie całej prawicy przez socjalno-piłsudczykowską partię: PiS. Dlatego też udzielaliśmy poparcia różnym inicjatywom, które wymierzone były w lewicowe panowanie PiS-u na prawicy. W wyborach prezydenckich poparłem JKM, w eurowyborach popierałem Libertas. Jakkolwiek wyrażam głęboki sceptycyzm co do szans i samego pomysłu Ruchu Narodowego, to trudno mi nie zauważyć, że jest to jednak próba przełamania supremacji politycznej PiS na prawicy. I na tyle, na ile przywódcy Ruchu są gotowi na konfrontację z PiS, na tyle uzyskają moje wsparcie. Niestety, moim zdaniem idee patriotyczne zostały już zmonopolizowane przez partię Kaczyńskiego i licytacja Winnickiemu i Zawiszy z prezesem PiS nie uda się. Czyli źle kolegom narodowcom nie życzę. Oby wam się udało, i to wbrew przewidywaniom starego konserwatywnego "kapcia" jakim jest piszący te słowa. Dla siebie rezerwuję moją ulubioną rolę polityczną: jednego z tych dwóch dziadków, którzy w Muppet Show złośliwie komentowali co się dzieje na scenie. Adam Wielomski

Koniec epoki neutralizacji Wbrew narzucającemu się niejako z przyzwyczajenia – albo raczej ze stępienia wrażliwości – podejściu, niedawną deklarację herszta obozu libertyńskiego o potrzebie wywołania w Polsce wojny światopoglądowej należy potraktować nie jako kolejny medialny cyrk postpolitycznego wesołka, ale całkowicie poważnie. Co więcej, w pewnym sensie Januszowi Palikotowi należy przyznać rację, w tym mianowicie, że przyjęte po 1989 roku rozwiązania odnośnie do kardynalnych kwestii moralnych oraz metafizycznych fundamentów porządku politycznego nazywa zgniłymi kompromisami – bo tak jest w istocie, niezależnie od tego, z jakiego stanowiska je rozpatrywać. Ustawa zasadnicza, która znosi w indyferencji wiarę w Boga jako źródła prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna z niepodzielaniem tej wiary i wywodzeniem tych uniwersalnych wartości z innych (jakich?) źródeł oraz traktuje alternatywnie poczucie odpowiedzialności przed Bogiem i subiektywne własne sumienie; konkordat, który nie zawiera nawet śladu uznania religii prawdziwej za ortodoksję publiczną Rzeczypospolitej, a konstatuje jedynie statystyczny fakt wyznawania religii katolickiej przez większość społeczeństwa polskiego; ustawa, która wbrew konstytucyjnej zasadzie prawnej ochronie życia człowieka już w samym tytule dopuszcza jednak przerywanie ciąży w określonych warunkach – wszystkie te podstawowe akty normatywne faktycznie przesiąknięte są zgnilizną kompromisowości wypływającą nie skądinąd, jak z liberalnej mentalności indyferentyzmu, zwanego neutralnością, a więc ontologicznym i etycznym NIC.

U źródeł wszystkich tych konfuzji, leży więc ideologia liberalna, która w ciągu ostatnich dwóch stuleci zdołała opanować i podporządkować sobie nowoczesne państwo, a której demoniczna siła polega właśnie na odrzuceniu jednoznacznych i wiążących rozstrzygnięć we wszystkich podstawowych kwestiach oraz podniesieniu tej nihilistycznej indyferencji do rangi naczelnej normy życia zbiorowego. Z drugiej strony, siła ta przejawia się jedynie w zdolności do rozkruszania i niszczenia wszelkiego ładu, natomiast na dłuższą metę neutralny substytut porządku jest nie do utrzymania, bo zgodnie z drugą zasadą termodynamiki zniesienie wszelkich przeciwieństw prowadzi do entropii, a więc unicestwienia funkcji życiowych ciała – w tym wypadku społecznego. Liberalizm przeto, jako zasada „ani – ani”, musi ostatecznie zatem ustąpić jakiemukolwiek rozstrzygnięciu. Na tę oczywistą konieczność zwracali uwagę wielcy katoliccy krytycy liberalizmu, demonstrujący jego czysto negatywny charakter i pęd ku samounicestwieniu – niestety zagrażający również unicestwieniem społeczeństwu, jeśli w porę nie zdoła ono znaleźć stosownych antytoksyn. „Ojciec Syllabusa”, Juan Donoso Cortés (1809-1853) zauważył, że alienacja z podległości boskiemu autorytetowi prowadzi słaby, jednostkowy rozum człowieczy do niemożności rozróżnienia pomiędzy prawdą a fałszem, a w konsekwencji do uwiądu i „śmierci duchowej”. Deistyczny filozofizm nie ma nawet znamion desperackiego heroizmu konsekwentnej negacji istnienia Boga przez ateistów, gdyż racjonalistom brak najzwyczajniej intelektualnej odwagi. Liberał-racjonalista „tylko” wątpi o istnieniu Boga oraz sączy w dusze i umysły jad sceptycyzmu i niepewności:

Filozofizm zaczyna od tego, że zręcznie grubą zasłoną przykrywa prawdę i światło, któreśmy z nieba otrzymali, zaś rozumowi podaje nierozerwalne zagadnienie, jak wyprowadzić z płodny sposób prawdę i światło z wątpliwości i ciemności, rzeczy przeciwnych wszelkiej płodności w rozumie ludzkim.

Tym, czym liberałowie rozkoszują się najbardziej, jest nieustanna, a przy tym zupełnie niekonkluzywna dyskusja. Nic nie kompromituje wymowniej liberalnej „klasy dyskutującej” (clase discutidora), niezdolnej do rozstrzygnięcia czegokolwiek, jak wyobrażenie sobie liberała jako postawionego – jak Piłat – przed alternatywą: uwolnić Jezusa albo Barabasza. Naonczas liberał, który nigdy nie mówi tak albo nie, ale zawsze ja rozróżniam, najchętniej zaproponowałby przeniesienie sesji parlamentu na inny termin, dla wszechstronnego rozpatrzenia tego tak „złożonego” problemu. Liberał bowiem, jako człowiek kompromisu, pragnie,

aby nigdy nie nadszedł dzień radykalnej negacji lub pełnej afirmacji; dlatego przy pomocy dyskusji zamąca wszystkie pojęcia, rozplenia sceptycyzm wiedząc, że lud, który nieustannie, przy każdej sprawie, słyszy z ust swoich sofistów «za» i «przeciw», w końcu nie wie już czego ma się trzymać i pyta się czy prawda i fałsz, sprawiedliwość i niesprawiedliwość, hańba i honor rzeczywiście są ze sobą sprzeczne, czy też raczej są tym samym, rozpatrywanym z różnych punktów widzenia. Donoso przewidywał jednak, że stan taki nie może trwać à la longue, albowiem człowiek jest zrodzony do działania, i wieczna dyskusja, która nie zostawia miejsca na działanie, jest czymś nienaturalnym. Dlatego nadejdzie dzień, kiedy lud pchany swoimi instynktami runie na ulice, aby zdecydowanie zażądać wypuszczenia Barabasza lub Jezusa, i aby przewrócić katedry sofistów.

Niestety, nie wiadomo za kim opowie się (zdemoralizowany gadaniną o swojej „suwerenności”) lud: za powrotem do Ewangelii czy za nową, egalitarną, tyranią. Również „teolog polityczny” Carl Schmitt (1888-1985) obnażał jednoczesną hipokryzję i słabość liberalizmu. Oba te czynniki sprowadzają kryzys władzy, czyniąc ją niezdolną do obronienia państwa przed atakiem wrogów zewnętrznych i wewnętrznych (sił partykularyzmu i anarchii). Stworzony przez liberałów system parlamentarny to kapitulacja państwa przed egoizmami partyjnymi, tchórzliwie osłaniana abstrakcją bezosobowych „rządów prawa”. Liberalizm, który nie zauważa albo ignoruje specyficznie polityczne rozróżnienie: „przyjaciel – wróg”, dostrzega tylko trzy typy konfliktów w społeczeństwie: interesów, idei i wartości podstawowych. Co gorsza, naiwnie zakłada, że można je rozwiązać – pierwsze drogą negocjacji i kompromisów, drugie poprzez racjonalną dyskusję, a trzecie przez prywatyzację religii. XIX-wieczna teoria leseferystyczna państwa – „nocnego stróża” byłaby nie do pomyślenia bez uprzedniej (dokonanej przez XVII- i XVIII-wieczny mechanicyzm) rewolucji teologicznej, zastępującej Boga opatrznościowego deistycznym Wielkim Zegarmistrzem. Liberalną wiarę w „rządzenie przez dyskutowanie” (gouvernement par la discussion) obaliło powszechne głosowanie, dopuszczające masy do polityki, i powstanie masowych partii politycznych, które za nic mają poszukiwanie prawdy w rozumnej debacie.

Demokracja liberalna umieszcza swój ideał w politycznym bezkrólewiu, ponieważ liberalizm, nie odrzucając wprawdzie państwa w sposób radykalny, nie potrafił mimo to wypracować żadnej pozytywnej teorii państwa i własnego programu reformy państwowej. W gruncie rzeczy nie istnieje liberalna polityka sui generis, lecz tylko liberalna krytyka polityki, a liberalizm to nie teoria polityczna, lecz depolityzacja, neutralizacja religii i ekonomizacja.

Do identycznej konkluzji – o samounicestwieniu się liberalizmu – doszedł, zażarty skądinąd oponent Schmitta w przedmiocie „teologii politycznej”, konwertyta z luteranizmu Erik Peterson (1890-1960). W jego wypadku właśnie to, co doprowadziło go do konwersji, czyli poznanie mielizn protestanckiej „teologii liberalnej” à la Harnack, pozwoliło poznać słabość zasadniczy błąd wszelkiego liberalizmu i obnażyć bezpodstawność liberalnej tezy o braku związku pomiędzy polityką a teologią, która to teza bynajmniej nie jest wyrazem jakiegoś poznania ludzkiego o uniwersalnej ważności, lecz sama stanowi świadectwo konkretnej postawy politycznej i wyraża określone nastawienie teologiczne. „Prywatyzacja” wiary, która dokonała się w liberalizmie, spustoszyła nie tylko przestrzeń społeczno-polityczną, ale również dogmatykę we wszystkich jej działach, pozbawiając Boga charakteru transcendentnego: Bóg-Człowiek stał się liberalnym mieszczaninem, który wprawdzie nie czynił cudów, ale za to głosił humanitaryzm, którego krew nie kryła tajemnicy, ale który umarł za swoje przekonania; który wprawdzie nie powstał z martwych, ale przeżył we wspomnieniach najbliższych mu osób; który nie przepowiedział końca świata i swego powtórnego przyjścia, choć nauczył widzieć piękno lilii polnych.

Nawiązując do faktu uznania przez papieża Piusa IX (w Syllabusie) liberalizmu za herezję, Peterson zauważył, że konsekwentnie również i twierdzenie liberałów o rozdzielności polityki i teologii musi był traktowane jako herezja, ponieważ jest ono heretyckim zniekształceniem wiary chrześcijańskiej, która wymaga koniecznie przyjęcia eschatologicznej perspektywy w postrzeganiu historii. Odkąd Syn Człowieczy przyszedł na ziemię oraz (w konfrontacji z Piłatem) wyjaśnił sens swojego królestwa, era „królestw” li tylko światowych – a takim jest przecież programowo „świeckie”, liberalne państwo narodowe – została ostatecznie zamknięta. Zrodzone w XIX wieku, humanitarne państwo narodowe europejskiego liberalizmu bez wątpienia tedy stanowi urzeczywistnienie ideału państwa przeciwstawiającego się teologii chrześcijańskiej. Jednakowoż, «neutralność» liberalizmu wobec Chrystusa może być zawsze jedynie stadium przejściowym, albo do uznania Jego królestwa, albo do jego otwartego zanegowania.

Wszystko wskazuje na to, że owo „stadium przejściowe” (nie)porządku zgniłych kompromisów, ustanowionego przez demoliberalnych „ojców założycieli” III Rzeczypospolitej – w tym również „liberałów katolickich”, takich jak wynalazca konstytucyjnej formuły o wywodzeniu „uniwersalnych wartości” z różnych źródeł, b. premier Tadeusz Mazowiecki – dobiega właśnie końca. „Partyzanci Barabasza” przewrócili zbędne już „katedry sofistów”, rozpoczynając eschatologiczny bój. Najwyższy to więc czas, aby przeciwko nim swoje falangi rozwinęli „filozofowie Chrystusa”.

Jacek Bartyzel

Tradycyjne książki dla dzieci na celowniku Brukseli Książki dla dzieci, w których przedstawiane są „tradycyjne” role matek opiekujących się swoimi pociechami lub ojców wychodzących do pracy mogą zniknąć z bibliotek szkolnych. Postulat taki zgłasza Komisja Praw Kobiet i Równouprawnienia działająca w Parlamencie Europejskim. Według raportu przygotowanego przez komisję, stereotypowe przedstawianie płci w szkołach wpływa na postrzeganie przez chłopców i dziewczęta ról, jakie powinni spełniać w dorosłym życiu. Unijni eksperci postulują, by do szkół trafiły zmienione „materiały naukowe”, aby mężczyźni i kobiety nie byli przedstawiani w nich w „tradycyjny” sposób. Gdyby propozycja ta została przyjęta, dzieci mogłyby zostać pozbawione przyjemności czytania klasycznych książek. „The Daily Mail” twierdzi, że np. w brytyjskich szkołach nie można by było znaleźć opowieści z serii „Miś Paddington” czy „Piotruś Pan”. Komisja Praw Kobiet i Równouprawnienia postuluje również zmianę przepisów dotyczących sposobów wykorzystywania wizerunku kobiet w reklamach w trakcie programów telewizyjnych dla dzieci. W raporcie przygotowanym przez ekspertów z komisji czytamy: „Dzieci spotykają się ze stereotypami płci w bardzo młodym wieku poprzez seriale telewizyjne, reklamy, materiały i programy edukacyjne, które mają wpływ na ich postrzeganie tego, jak powinni zachowywać się mężczyźni i kobiety”. „Powinny zostać wprowadzone do szkół specjalne programy edukacyjne i materiały, w których mężczyźni i kobiety nie są już przedstawiani w swoich tradycyjnych rolach, tj. mężczyzna jako żywiciel rodziny, a kobieta jako ta, która opiekuje się dziećmi” – twierdzą eksperci. Autorzy raportu uważają, że tradycyjne postrzeganie ról sprawia, iż kobiety nie podejmują kariery zawodowej, bo nie mają wystarczającego zaufania do siebie i wiary we własne siły. Z tego m.in. powodu wciąż – zdaniem feministek – w zarządach firm i w polityce jest zbyt mało kobiet. The Daily Mail, AS

Unia wodą malowana Ci którzy zarzucają nam nadmierną krytykę wszystkiego co polskie – niesłusznie zresztą – mogą odetchnąć. Tym razem laurka dla polskich produktów! Wysokich jakościowo, w przystępnych cenach, po prostu najlepszych! Niech żyją nam i rozkwitają polskie farby i lakiery! Gdyby unia nie była tak screwed up jak jest, dostawałyby jedną nagrodę za drugą, dominując kontynent. Tajemnicą polskich farb i lakierów jest zacofanie. Dotyczy to zarówno producentów jak i konsumentów, waszego skryby nie wyłączając. Każdy wstecznik i rewizjonista pamiętający dawne czasy wie że aby farba była dobra to musi śmierdzieć, truć, paćkać i w ogóle być nie do usunięcia. Najlepiej taka co to w parę godzin twardnieje na mur beton po wpływem czegoś tam. W hołdzie jej wynalazcom należy poświęcić wtedy pędzel czy wałek, które po raz przerwanej pracy są potem nie do użytku. No i bardzo dobrze bo malowania raz zaczętego nie należy przecież przerywać. Od przerywania pracy to mamy związkokrację… W teorii są wprawdzie jakiś rozcieńczalniki o skomplikowanych nazwach ale kto by się z nimi bawił skoro jedna butelka ksztuje tyle co parę pędzli? Wiadomo też że jak dobry lakier wyschnie na kamień to go potem kamień nie ruszy, nie mówiąc już o bardziej miękkich środkach takich jak śnieg, deszcz czy powietrze. Nie ma siły. Przedmiot potraktowany prawdziwą polską farbą jest więc należycie zabezpieczony, cel w którym dawniej używało się farb. Niestety, wg najnowszych dyrektyw unijnych farby w imperium mają służyć przede wszystkim ochronie środowiska. To czy farba jeszcze coś przed czymś chroni  jest rzeczą drugorzędną. W nawiązaniu pewnie do swojego biurokratycznego wodolejstwa unia postanowiła więc że farby unijne oparte mają być nie na poważnych chemikaliach nadających im pożądane właściwości ale na wodzie. Tak jest, na wodzie, no joking. Nie wiemy w jakim terminie dyrektywa ta ma zostać powszechnie wcielona w życie. Sądząc po Polsce, niektóre kraje mogły dostać z Brukseli jeszcze jakąś czasową dyspensę. Faktem jest jednak że w szeregu krajów starej unii już teraz nie uświadczysz po prostu żadnej innej farby niż oparta na wodzie. Mamy więc autentyczny pic na wodę na skalę kontynentu. Co warte są farby oparte na wodzie nietrudno sobie wyobrazić, zwłaszcza po paru dobrych ulewach. Płot zabezpieczany przed deszczem farbą water-based budzi u wielu raczej złośliwe skojarzenia. Nie napawa też specjalną wiarą w swoją długowieczność. Korniki potraktowane taką farbą, jeśli kiedykolwiek zginą, to też chyba najprędzej ze śmiechu. Nawet gdyby deszcz czy śnieg takiej farby od razu nie spłukał to jakoś nie potrafimy sobie wyobrazić że mogłaby ona dorównać farbom tradycyjnym. Nie potrzeba sobie zresztą wiele wyobrażać, wystarczy pomyśleć. Gdyby tanie jak woda farby na niej oparte były rzeczywiście lepsze od tradycyjnych to nikt by przecież tych ostatnich nie kupował. Ich producenci poszliby z torbami dawno temu. Jest jednak inaczej. Zanikające farby tradycyjne i wypierające je „water-based” w cenie dwa razy wyższej świadczą wyłącznie o tym że eko terroryści rozdają w Brukseli karty a gdzie indziej hojne dopłaty, zakazy i nakazy. Nie może być przecież inaczej. Zanim więc water-based paranoja przyjdzie na ojczystą ziemię, której włodarze bezkrytycznie na ogół przejmują największe nawet głupoty unijne, niech żyją nam i rozkwitają farby prawdziwie polskie! Śmierdzące, żrące i trujące ale za to działające. Takie jakie być powinny i czort niech weźmie korniki. DWaGrosze

DAJE PRZYKŁAD NAM JAMAJKA... Ta dawna brytyjska kolonia powołała „Komisję d/s Reparacji”, by zbadać społeczny i gospodarczy wpływ niewolnictwa – i sprawdzić, czy nie należy żądać odszkodowania albo formalnych przeprosin od Wielkiej Brytanii. Hmmm... Niewolnictwa nie wymyślili Brytyjczycy, niewolników kupowano od Arabów w Afryce i przywożono do Nowego Świata, niewolnictwo nadal istnieje w Mauretanii, gdzie Brytyjczyków nigdy nie było. Zjednoczone Królestwo jako pierwsze zniosło niewolnictwo i czynnie zwalczało handel niewolnikami. Stany Zjednoczone dlatego oderwały się od Królestwa, że król Jerzy zabraniał zabijać Indian i chciał znieść niewolnictwo właśnie (o czym jakoś się nie mówi). Ale co szkodzi zażądać odszkodowania? Może głupi Brytyjczycy coś zapłacą? Na razie Komisja napomyka, że chodzi o kilka bilionów funtów. Suma jest absurdalna – ale niewolnictwo istotnie opóźnia rozwój kraju. W takim razie może by powołać Komisję d/s Reparacji – i zażądać od Związku Sowieckiego odszkodowania za wprowadzenie niewolniczego ustroju w Polsce w 1945 roku? Szkoda, jaką wskutek tego poniosła Polska, jest wielokrotnie wyższa niż wszystkie straty wojenne! Nie chodzi tylko o zbrodniczy ustrój lat 1945 – 56 – ale i o podtrzymywanie rozmaitych wersyj „polskiego socjalizmu” w wydaniu śp. Gomułki i Gierka. To były też bardzo kosztowne ustroje. Rosjanie uznali się za kontynuatorów Związku Sowieckiego – więc jest od kogo żądać odszkodowania. Jeszcze większych bilionów niż Jamajczycy! Ale co odpowiedzą Rosjanie? Odpowiedzą, że przedwojenna Polska i tak szła w kierunku komunzmu. Powołają się na śp. płk. Ignacego Matuszewskiego, który grzmiał w Sejmie w 1938, że jak tak dalej pójdzie, to za 10 lat Polska niczym nie będzie różniła się od Sowietów. Bo i rzeczywiście: czym różniła się budowa COPu od budowy Donbasu? Tak samo niewydajne państwowe przedsiębiorstwa, do których trzeba było dopłacać. Czym różniła się budowa Gdyni od budowy np. Kuzniecka? Nowy Jork budowali prywaciarze – i proszę: jak ładnie wygląda. Ceny mieszkań ustalane były na wolnym rynku, a nie przez reżym – i dlatego miliony ludzi chciały się osiedlić – i osiedliły się – w Nowym Jorku. A tu – to wszystko jedna komuna. Pewno Państwo nie wiecie, że w przedwojennej sanacyjnej Polsce obowiązywały np. maksymalne ceny wynajmu mieszkań! Tak samo, jak w dzisiejszej socjalistycznej Francji... To może zapowiedzieć, że zażądamy od Unii Europejskiej odszkodowania za budowę w Polsce ustroju niewolniczego? Jeśli nie wolno mi dać klapsa własnemu dziecku, posłać go (lub nie posłać!), do jakiej chcę szkoły, zawrzeć innej umowy o pracę, niż przewiduje Kodeks Pracy, we własnym samochodzie muszę zapinać się pasami, bo mój Pan mi tak kazał – to, oczywiście, jestem niewolnikiem. Czy Brytyjczycy na Jamajce kazali niewolnikom jadącym konno przypinać się pasami do wierzchowca? A przecież gdyby niewolnik spadł i został stratowany, to jego właściciel poniósłby wielką stratę! Aż tacy głupi ówcześni właściciele niewolników jednak nie byli. Straty, jakie ponosi Polska wskutek narzucenia nam euro-socjalizmu, są dziesiątki razy większe niż wszystkie unijne dotacje! Ustrój niewolniczy jest bardzo kosztowny – samo utrzymywanie 630.000 nadzorców niewolników... Ale ONI odpowiedzą, że w Polsce zapanowała d***kracja – a śp. Karol Marx udowodnił, że wystarczy wprowadzić d***krację, a Głupia Większość i tak sama wprowadzi socjalizm. Bez pomocy UE. I będą mieli rację. JKM

Tajemnicza śmierć technika Samobójstwo chorążego Remigiusza Musia budzi zrozumiałe wątpliwości, jednak na razie nie ma żadnych śladów wskazujących na udział osób trzecich w jego śmierci. 42-letni chorąży Remigiusz Muś wyszedł z mieszkania w sobotę 27 października około godziny 22. Żonie nie powiedział, dokąd się wybiera ani o której godzinie wróci. Półtorej godziny później jego żona poszła do piwnicy po buty zimowe (sobota była pierwszym dniem, kiedy na Mazowszu padał śnieg). Około godziny 23.30 ujawniła zwłoki męża. Wisiały na linie w piwnicy. – Najpierw próbowała odciąć męża, ale jej się to nie udało – opowiada znający sprawę policjant z Piaseczna. – Pobiegła z krzykiem do sąsiada i wspólnie przecięli linę. Inny sąsiad wezwał policję i pogotowie, a w tym czasie żona podjęła próbę reanimacji. Okazało się to jednak bezskuteczne. Lekarz pogotowia ratunkowego stwierdził zgon. Brak śladów zabójstwa Dziwna śmierć chorążego Remigiusza Musia wstrząsnęła opinią publiczną. Antoni Macierewicz i Jarosław Kaczyński sugerowali, że ma ona związek z katastrofą smoleńską i zażądali ochrony dla pozostałych dwóch członków załogi jaka-40. Natychmiast zareagowała na to Prokuratura Wojskowa, która prowadzi śledztwo w sprawie katastrofy.

– Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie posiada wiedzy procesowej na temat jakichkolwiek zagrożeń dla któregokolwiek ze świadków przesłuchanych w toku śledztwa dotyczącego katastrofy smoleńskiej – mówił jej rzecznik

– płk Zbigniew Rzepa. O ochronę taką nie występowali sami zainteresowani, czyli porucznicy Artur Wosztyl i Rafał Kowaleczko – dowódca i drugi pilot jaka-40, którzy lądowali w Smoleńsku godzinę przed tragedią Tu-154M. Śmiercią chorążego Musia zajęła się rutynowo Prokuratura Rejonowa w Piasecznie, która powierzyła czynności w sprawie lokalnej policji. Potem śledztwo przejęła Prokuratura Okręgowa w Warszawie, a ta zarządziła przeprowadzenie sekcji zwłok. Jej rzecznik Dariusz Ślepokura ujawnił, że Muś zmarł wskutek ucisku pętli na narządy, czyli wskutek uduszenia

się. Dowodem była jedna bruzda wisielcza widoczna na szyi Musia.

– Nie ma śladów wskazujących na udział osób trzecich – mówił prokurator Ślepokura dziennikarzom, gdy śledczy otrzymali wyniki sekcji zwłok (zakończyła się w poniedziałek po południu). Podkreślił, że prokuratura zleciła również badania toksykologiczne, które mają wykazać, czy Remigiusz Muś w chwili śmierci był pod wpływem alkoholu lub narkotyków. Ich wyniki będą znane najwcześniej w połowie listopada. Dwie wersje zdarzeń W sprawie śmierci Remigiusza Musia istnieją dwie wersje zdarzeń. Pierwsza mówi o tym, że z własnej inicjatywy targnął się na swoje życie. Druga zakłada, że ktoś go do tego namówił lub decyzję tę na nim wymusił. Jednak dzisiejszy stan wiedzy pozwala podchodzić ostrożnie do każdej z hipotez. Przede wszystkim: policjanci ani prokuratorzy nie znaleźli dowodów mówiących o tym, że ktoś nakłaniał wojskowego, by targnął się na własne życie. To może wskazywać na to, że działał z własnej inspiracji. Z drugiej jednak strony przyjaciele wspominają Musia jako człowieka wesołego, pogodnego i pełnego życia.

Wojskowy od niedawna był na emeryturze i miał ambitne plany zawodowe. On i jego rodzina nie mieli poważnych problemów: ani finansowych, ani żadnych innych. To nie pozwala odkryć motywów samobójstwa.

– Słyszeliśmy plotki, że cierpiał na depresję, a w ostatnich dniach był bardzo przygnębiony – mówi policjant znający sprawę.

– Jednak na razie te informacje weryfikujemy. Muś nie zostawił listu pożegnalnego, co jest częstą praktyką w przypadku osób popełniających samobójstwo. Nie jest to też jednak reguła, nie każdy samobójca pozostawia list pożegnalny.

Tajemnica ostatniego dnia Dla wyjaśnienia okoliczności tragicznej śmierci chorążego Musia kluczowe są wydarzenia z soboty 27 października. Tego dnia planował udać się na imprezę dla lotników wojskowych, w której brał udział od początku swojej kariery. Impreza odbywa się raz do roku i gromadzi także tych, którzy po zakończeniu służby wojskowej przeszli do pracy w lotnictwie cywilnym. Jest to okazja do spotkania z dawnymi kolegami i do wymiany doświadczeń. Muś zawsze brał w niej udział, jednak tym razem nie przyszedł. Dlaczego? Czy miało to związek z wieczorną tragedią? Na to pytanie odpowiedzi szukają śledczy. Nie wiadomo również, co działo się z podoficerem od momentu, kiedy wyszedł z mieszkania (ok. godz. 22) aż do chwili, gdy żona znalazła jego zwłoki (ok. godz. 23.30). Tu również istnieją dwie wersje. Pierwsza zakłada, że Muś zszedł do piwnicy i tam odebrał sobie życie. Druga mówi, że na ten desperacki krok zdecydował się dopiero po rozmowie z kimś, kto go nakłaniał do odebrania sobie życia. Nie ma jednak dowodów pozwalających potwierdzić tę tezę. Dokładny moment zgonu Musia i to, co ewentualnie robił zaraz po tym, jak wyszedł z domu, na razie pozostaje zagadką. Być może to kluczowa zagadka dla rozwikłania sprawy. Zeznania ze Smoleńska 10 kwietnia 2010 roku Remigiusz Muś znalazł się w składzie załogi jaka-40 o numerze bocznym 044, który wystartował do Smoleńska. Na pokładzie znalazło się 16 dziennikarzy różnych redakcji, którzy mieli relacjonować wizytę prezydenta w Katyniu. Dowódcą samolotu był porucznik Artur Wosztyl, drugim pilotemporucznik Rafał Kowaleczko, a technikiem pokładowym właśnie Remigiusz Muś. Po powrocie do Polski Muś złożył w prokuraturze szczegółowe zeznania na temat tamtego dramatycznego dnia. Na początku opowiedział przesłuchującym go wojskowym prokuratorom o tym, że radiolatarnie w Smoleńsku działały wadliwie i źle naprowadzały jaka. W protokole jego przesłuchania czytamy: Chciałbym w tym miejscu zeznać, że wskazania GPS w porównaniu ze wskazaniami dalszej radiolatarni różniły się. Gdybyśmy oparli się tylko na wskazaniach GPS, to wyszlibyśmy od 50 do 70 metrów z lewej strony od osi pasa (…). W trakcie lotu wyglądało to w ten sposób, że GPS nakazywał nam skręcać w lewo, a NPP i IKU nakazywał nam korygować w prawo. Jednak najważniejszy był ten fragment zeznań, w którym Muśopowiadał, że kontroler z wieży w Smoleńsku wydał załodze polskiego tupolewa polecenie, aby byłagotowa do odejścia na drugi krąg z wysokości 50 metrów. Wcześniej to samo nakazał załodze iła-76.W protokole czytamy: W trakcie podejściaiła, korespondencja pomiędzynim a wieżą była prowadzonadosyć często (…). Kontroler mówił tylko o tym, że mają kontynuować podejście i że mają być gotowi do odejścia na drugi krąg z wysokości nie niżej niż 50 metrów.Muś opowiedział również prokuratorom, że słyszał korespondencję prowadzoną przez wieżę w Smoleńsku z pilotami polskiego tupolewa.

– W końcowej fazie lotu kontroler zapytał się, czy chcą lądować. Załoga odpowiedziała, że warunkowo podejdziemy.

Kontroler wyraził zgodę na podejście. Ja nie słyszałem, aby kontroler zabronił im lądowania i odejście na zapasowe. Wydaje mi się, że kontroler powiedział Tu-154M, że mają być gotowi do odejścia na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 metrów. Muś bardzo dobrze znał język rosyjski i – jak wynika z protokołów jego zeznań – zapamiętał też wypowiedziane przez kontrolera zdanie: Uchod na wtaroj krug nie mienie piatdiesiat mietrow, co dosłownie oznacza odejście na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 metrów. Swoją relację Muś powtórzył w lipcu 2010 roku, w wywiadzie telewizyjnym. Stwierdził kategorycznie, że kontroler podał minimalną wysokość do odejścia na drugi krąg na 50 metrów. Jego wersję potwierdził pilot jaka. Artur Wosztyl zacytował prokuratorom komendę wydaną przez wieżę kontroli na lotnisku Siewiernyj: Jak na wysokości 50 m nie zobaczycie pasa, odlatujcie. Gdy ich zeznania wyszły na jaw, okazało się, że ich treść jest sprzeczna ze stenogramami rozmów z czarnych skrzynek, opublikowanymi w czerwcu 2010 roku. Ze stenogramów wynika, bowiem, że kontrolerzy mówili o 100, a nie o 50 metrach. W zeznaniach Musia ważny jest również inny fragment opisujący wydarzenie, do którego doszło zaraz po tragedii: Po tym, jak Tu-154M rozbił się, ja przez radio, z jaka skontaktowałem się z wieżą i zapytałem się kontrolera, co z naszym Tu-154M. On odpowiedział, że źle. Później zapytałem się ponownie, co z naszym samolotem, tzn. Tu-154M. Kontroler powiedział, żebym wyszedł z jaka-40. Kiedy wyszedłem, w moją stronę szedł mężczyzna umundurowany, w wieku około 40 – 45 lat, niski blondyn o ogorzałej twarzy. Wtedy też powiedział mi, że Tu-154M spadł 1500 metrów przed pasem. Ten mężczyzna był przerażony, trząsł się i mamrotał, że jest już po nim. W dalszej części protokołu Muś zeznawał, że na miejscu katastrofy znalazł się po około godzinie i widział, co działo się ze zwłokami. Kiedy przybyliśmy na miejsce, to pracowały już tam służby ratownicze. Ja widziałem dużo nagich ciał. Leżały one pomiędzy częściami samolotu. Jedno ciało ludzkie było całe. Pozostałe, to były części ludzkich ciał, ręce, nogi. Kiedy my tam byliśmy, to nikt się nimi nie interesował, tzn. nie przykrywał ich, nie zbierał.

(Nie)bezpieczna wiedza Remigiusz Muś był w prokuraturze przesłuchiwany dwukrotnie: w kwietniu i czerwcu 2010 roku. Zaręczał, że jego relacja jest wiernym odzwierciedleniem tego, co widział i przeżył na lotnisku Siewiernyj. Prokuratorzy nie mieli wątpliwości, co do jego wyjaśnień i więcej nie wzywali go na żadne czynności. Czy śmierć Musia mogła mieć związek z jego wiedzą na temat tego, co wydarzyło się 10 kwietnia? Nie ma wątpliwości, że chorąży podał informacje, które przeczą oficjalnej wersji zdarzeń. Jednak nie ma też wątpliwości, że cała jego wiedza została spisana w trakcie przesłuchań i zawarta w protokołach, których kopie mają rodziny i ich pełnomocnicy. Gdyby ktoś chciał zabić

Remigiusza Musia, by ten zabrał do grobu swoją wiedzę o zdarzeniach z 10 kwietnia, starałby się to zrobić przed jego pierwszym przesłuchaniem, a nie ponad dwa lata później. To przesłanka przeciwko tezieo udziale osób trzecich w śmierci Musia. Jednak nie na tyle silna, aby rozwiewać wszelkie wątpliwości. LESZEK SZYMOWSKI

Ks. Duszkiewicz: Ksiądz nie może iść na układy

O tym, dlaczego policja zainteresowała się treścią kazania mówi ks. Tomasz Duszkiewicz, autor homilii. Nie możemy za pieniądze na kostkę brukową położoną pod kościołem czy wyremontowany dach ulegać wpływom Stefczyk.info: Mógłby ksiądz przybliżyć szczegóły opisywanej w prasie sytuacji z wizytą policji po wygłoszonym przez księdza kazaniu? Ks. Tomasz Duszkiewicz: Kazanie było oparte na homiliach księdza Piotra Skargi. Mówiłem w moim kazaniu o grzechu niezgody w ojczyźnie, on właśnie mówił o tym w swoich czasach, czyli na przełomie piętnastego i szesnastego wieku. Odwołałem się do dzisiejszych czasów; mianowicie, że również dziś widać tę niezgodę – wszyscy ze wszystkimi się kłócą, zamiast zająć się sprawami ojczyzny. Mówiłem o nienaruszalności religii, o tym, aby nie atakować Kościoła i krzyża. I dziś znalazłem też podobne przykłady takiej sytuacji. Odwołałem się też do chyba najbardziej znanego porównania ks. Skargi – ojczyzny jako okrętu, który tonie. Te grzechy doprowadziły do tego, że nasza ojczyzna została wymazana z mapy Europy i świata. To miało miejsce pięć wieków temu, ale słowa są wciąż aktualne i należy się nad nimi zastanowić. Przypomniałem o prawach niesprawiedliwych i o niekaralności grzechów jawnych, o których mówił też ks. Skarga. To chyba najbardziej uraziło i wzbudziło kontrowersje. Odwołałem się do sprawy smoleńskiej, bowiem na tym przykładzie najlepiej widizmy, jak obecnie rządzący zamiast robić wszystko co w ich mocy, by wyjaśnić przyczyny katastrofy, oddają śledztwo Rosjanom. Mówiłem o słowach marszałek Kopacz, o braku odpowiedzialności rządzących i jawnych zaniedbaniach państwa. To są w mojej opinii grzechy jawne. Wreszcie powiedziałem też, że coraz więcej wskazuje na to, że katastrofa nie była przypadkiem. Nie chciałem, żeby to kazanie nawoływało do nienawiści – apelowałem o to, by wzajemnie się szanować, ale nie zapominać o tradycji i kulturze.

Stefczyk.info: Jak doszło do tego, że policja zainteresowała się treścią homilii? W niedzielę otrzymałem sygnał, że niektórzy są oburzeni – a zwłaszcza jedna osoba, która zamierza zgłosić sprawę na policję. Pretensje tej osoby polegały na zarzucie, który sprowadza się do prostego pytania: jak ja mogę w trakcie homilii wspomnieć o katastrofie smoleńskiej?! Myślałem jednak, że sprawa rozejdzie się po kościach. W środę byłem w szpitalu, gdzie odwiedzałem ks. proboszcza, który leczy kontuzję kolana. Siedziałem na sali rehabilitacyjnej i nagle słyszę pukanie, wchodzi policja, konkretnie dwóch policjantów. Nie chcę mówić o nazwiskach, to też są nasi parafianie. Zrobiło mi się ciepło, lekko się przestraszyłem. Zadałem pytanie: Panowie w mojej sprawie? Okazało się, że tak. Policji chodziło głównie o część kazania dotyczącą działań policji wobec uczestników marszu w obronie Telewizji Trwam. Policjanci mówili, że są poruszeni, że ja na pewno mówiłem to w emocjach… Wreszcie poprosili, bym na kolejnym kazaniu sprostował te informacje.

Stefczyk.info: Skończyło się na prośbach? Generalnie byli uprzejmi, ale w pewnym momencie powiedzieli, że za takie pomówienia może być sprawa cywilna. Skończyło się jednak tylko na prośbach, dzięki Bogu.

Stefczyk.info: Głównym zarzutem policjantów były księdza słowa o działaniu policji przed marszem? Co ksiądz dokładnie mówił o ich działalności? Tak, ja mówiłem o działaniach policji wobec jadących na Marsz Niepodległości, a wcześniej marsz w obronie Telewizji Trwam. Policjanci sprawdzali, dopytywali o szczegóły, wręcz nękali uczestników. Z tym, że ten człowiek, który na mnie doniósł zbulwersował się Smoleńskiem, a nie policją. Odmówiłem sprostowania treści w następnej homilii, to byłoby absurdalne. Poza tym te działania policji, o których mówiłem, były prawdziwe, otrzymywaliśmy sygnały od naszych parafian, mieszkańców, którzy jechali na marsz, więc kategorycznie odmówiłem sprostowania.

Stefczyk.info: Jak ksiądz ocenia całą sytuację? Ksiądz powinien bronić przede wszystkim nauki bożej i człowieka. My nie możemy ulegać układom. To powołanie Kościoła i księdza. Nie możemy za pieniądze na kostkę brukową położoną pod kościołem czy wyremontowany dach ulegać wpływom. To powołanie wszystkich księży, bo jest dzisiaj też tak, że księża mają w mankietach bardzo drogie spinki, żyją dobrze, ale nie możemy pod wpływem dobrobytu zamykać swoich ust. Tego nauczył mnie ksiądz biskup Antoni Dydycz, on broni człowieka, głosi ewangelię i nie idzie na układy z politycznymi aparatczykami. Taka jest w mojej opinii rola kapłana. Dziękuję za rozmowę.

„SLD bliżej do faszyzmu, niż MW” Prof. Jan Żaryn (historyk, wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego): Sojusz Lewicy Demokratycznej to ostatnia partia, która ma prawo przyrównywać innych do totalitarystów. Dziedziczy i z własnego wyboru chce dziedziczyć spuściznę Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. To ugrupowanie próbowało wspólnie z sowietami wprowadzić system w pełni totalitarny. To, że im się to nie udało, jest zasługą społeczeństwa, które się przed tym broniło i powinno raczej być traktowane w kategorii porażki PZPR. Jestem za zdelegalizowaniem wszystkich ugrupowań komunistycznych i faszystowskich w Polsce i na całym świecie, ale jeśli komuś do nich bliżej, to SLD, a nie Młodzieży Wszechpolskiej czy Obozowi Narodowo-Radykalnemu. Ani MW ani ONR nie mogą być uważane za organizacje faszystowskie. MW była przed wojną młodzieżową formacją Związku Ludowo-Narodowego, stronnictwa, do którego należało wielu wybitnych ludzi i któremu zawdzięczamy bardzo demokratyczną konstytucję marcową. Prawdą jest, że z biegiem czasu cały obóz narodowy, podobnie zresztą jak obóz piłsudczykowski, ewoluował i uznał, że demokracja parlamentarna ma także słabości i nie może być traktowana jako jedyny możliwy system. Także ONR, będący mutacją części MW, był krytyczny wobec demokracji. Dążył do modernizacji Polski rozumianej jako znalezienie najlepszego systemu społeczno-gospodarczego. W ramach ideowych poszukiwań inspirował się częściowo katolicką nauką społeczną, częściowo korporacjonizmem, a częściowo rozwiązaniami włoskiego faszyzmu, jednak to było poszukiwanie własnej drogi. Najbliższe narodowym radykałom były poglądy Adama Doboszyńskiego, który chciał połączyć myśl św. Tomasza z Akwinu z potrzebą zabezpieczenia bytu najuboższym, likwidacją bezrobocia i samorządnością. Koncepcje zarówno endeckie, jak i narodowo-radykalne, znawcy tematu określają mianem nacjonalizmu chrześcijańskiego, który nie ma nic wspólnego z faszyzmem. Obóz narodowy nie rządził w tym okresie w Polsce, nie wiemy więc, jak by się potoczyły jej losy, gdyby wcielał w życie swoje pomysły. Wiemy natomiast, że gdy sanacja była u władzy, mocno ograniczała demokrację: ma na sumieniu osoby, które zginęły podczas przewrotu majowego, obóz odosobnienia dla więźniów politycznych w Berezie Kartuskiej, wybory brzeskie – a mimo to nikt rozsądny nie uznaje jej za siłę faszystowską. Ideologie totalitarne, faszyzm i komunizm, były pogańskie, antyludzkie, zajmowały się mordowaniem ludzi na masową skalę. Jeśli dzisiejsi narodowcy są wewnętrznie logiczni, to odwołując się do przedwojennej endecji chcą wyciągnąć z jej spuścizny to, co pozytywne. Jeśli Związek Strzelecki „Strzelec” odwołuje się do tradycji piłsudczykowskiej, to nie do Berezy Kartuskiej, ale do I Kompanii Kadrowej. Jestem pełen uznania dla lidera MW, Roberta Winnickiego, jego sposobu myślenia, występowania i argumentowania swoich racji. Gdy mówi o „obaleniu republiki Okrągłego Stołu” to nie można tego utożsamiać z dążeniami antydemokratycznemu. Profesorowie Jadwiga Staniszkis czy Andrzej Zybertowicz od dawna badają wpływ na patologie współczesnej Polski umowy, której fundamentem jest Okrągły Stół. Czy jeśli uznaję, że należy ten układ obalić w drodze demokratycznych wyborów, to czyni mnie to faszystą? Ci, którzy stawiają taki zarzut, albo nie rozumieją, co mówi ten, który stawia taką tezę, albo nie chcą, by inni go zrozumieli. Stefan Sękowski

120 lat temu powstała Polska Partia Socjalistyczna. "Niepodległą republikę polską musimy postawić sobie jako najbliższy cel" 17 listopada 1892 roku rozpoczął się w Paryżu zjazd działaczy kilku grup socjalistycznych. Tak zwany Zjazd Paryski uważany jest za początek istnienia Polskiej Partii Socjalistycznej.Ruch socjalistyczny na ziemiach polskich rozpoczął się w latach 70. XIX wieku. W 1882 roku powstała partia Proletariat, która istniała cztery lata. Następczynią tej partii był tzw. II Proletariat. Jego członkowie znaleźli się wśród uczestników Zjazdu Paryskiego, w którym wzięli udział także działacze Związku Robotników Polskich, Zjednoczenia Robotniczego i Polskiej Gminy Narodowo-Socjalistycznej. Na zjeździe, trwającym do 23 listopada 1892 roku, sformułowano "Szkic programu Polskiej Partii Socjalistycznej". Do chwili jego powstania ruch socjalistyczny koncentrował się na postulatach ekonomiczno-społecznych i dotyczących praw politycznych, pomijając lub wręcz negując kwestię niepodległości Polski. Zdecydowanym jej przeciwnikiem był Ludwik Waryński. Sprawę niepodległości Polski przed 1892 rokiem podnosili nieliczni socjaliści jak Bolesław Limanowski, Stanisław Grabski i Stanisław Mendelson. Pierwszego dnia zjazdu w Paryżu Feliks Perl stwierdził: Niepodległą republikę polską musimy postawić sobie jako najbliższy cel.

Uczestnicy Zjazdu Paryskiego postanowili stworzyć ze wszystkich grup socjalistycznych jednolitą organizację w zaborze rosyjskim, której celem walki będzie "samodzielna republika demokratyczna". W niepodległej Polsce miały obowiązywać następujące zasady ustrojowe: bezpośrednie, powszechne tajne głosowanie, równouprawnienie narodowości wchodzących w skład "rzeczypospolitej" na zasadzie dobrowolności, równość obywateli bez względu na płeć, rasę narodowość i wyznanie, wolność słowa, druku, stowarzyszeń, bezpłatne nauczanie, podatek progresywny. W zakresie praw socjalnych przewidywano m. in. ośmiogodzinny dzień pracy, równą płacę dla mężczyzn i kobiet, zakaz pracy dzieci do lat 14, ubezpieczenia chorobowe i emerytalne, stopniowe uspołecznianie ziemi i narzędzi produkcji, wolność "zmów robotniczych". Za środki bieżącej walki uznane zostały strajki, składanie petycji do władz, manifestacje dla poparcia celów politycznych i ekonomicznych. Zjazd w zasadzie uznawał możliwość "użycia środków gwałtownych" przeciw przedstawicielom władzy w uzasadnionych, ograniczonych przypadkach. Dotyczyło to również zdrajców. Chociaż partia socjalistyczna miała reprezentować interesy proletariatu, to jednak zamierzała być przewodnikiem politycznym całego narodu i grupować koło swego sztandaru wszystkie jego niezadowolone warstwy. Wśród  18 uczestników Zjazdu Paryskiego byli m. in.  Witold Jodko - Narkiewicz, Bolesław Antoni Jędrzejowski, Aleksander Sulkiewicz, Feliks Perl, Stanisław Wojciechowski (prezydent RP w latach 1922-1926), którzy stali się następnie bliskimi współpracownikami Józefa Piłsudskiego w PPS, Stanisław Grabski (następnie znany działacz endecki i minister w II RP), a także takie indywidualności ruchu socjalistycznego jak Edward Abramowski oraz Bolesław Limanowski. W 1893 roku zaczęto organizować PPS w zaborze rosyjskim. Od samego początku wybitnym działaczem partii był Józef Piłsudski, redaktor i wydawca  od 1894 r. (wraz ze Stanisławem Wojciechowskim) pisma PPS "Robotnik" oraz członek Centralnego Komitetu Robotniczego PPS.Niepodległość Polski dając proletariatowi demokratyczny ustrój, usunie zarazem tamy i zapory, jakie zwykle rozwojowi cywilizacyjnemu podbitego narodu stawiają rządy zaborcze - pisał Piłsudski w "Robotniku". W 1893 roku członkowie tworzącej się PPS niechętni postulatowi niepodległości Polski założyli Socjaldemokrację Królestwa Polskiego. Do jej czołowych działaczy należała Róża Luksemburg oraz Feliks Dzierżyński i Julian Marchlewski, przyszli działacze komunistyczni. PPS odegrała ogromnie ważną rolę w wydarzeniach 1905-1907 roku nazwanych rewolucją. W istocie była to rebelia części społeczeństwa polskiego w zaborze rosyjskim, zarówno o obliczu antykapitalistycznym, antycarskim jak i niepodległościowo - narodowym. Jej ważnym przejawem była działalność bojówek PPS walczących metodami terroru z policją, wojskiem i żandarmerią rosyjską. W historii nie tylko PPS, ale i Polski, zapisali się skazani na śmieć i straceni bojowcy: Stefan Okrzeja, Henryk Baron, Józef Montwiłł-Mirecki. Na tle stosunku do niepodległości Polski nastąpił w tym czasie spór w PPS i następnie, w 1906 roku, rozłam. Powstała wówczas niepodległościowa PPS - Frakcja Rewolucyjna z Józefem Piłsudskim jako liderem i, stawiająca na wspólną walkę proletariatu narodów Rosji, PPS-Lewica przewidująca co najwyżej autonomię dla Polski w ramach przyszłej socjalistycznej Rosji. Czołowi działacze tej partii stali się następnie działaczami Komunistycznej Partii Polski.

W listopadzie 1918 roku politycy PPS, jeszcze przed przybyciem Piłsudskiego do Warszawy współtworzyli Tymczasowy Rząd Republiki Polskiej na czele z Ignacym Daszyńskim, wybitnym przedstawicielem PPS zaboru austriackiego. Powołany już przez Piłsudskiego rząd Jędrzeja Moraczewskiego, polityka PPS, wprowadził 8-godzinny dzień pracy, obowiązkowe ubezpieczenie chorobowe i kilka innych ważnych praw socjalnych. W 1922 r.  w wyborach do sejmu PPS uzyskał 10 proc głosów. Przywódcy partii poparli zamach majowy Piłsudskiego, lecz wkrótce PPS przeszła do opozycji. W 1928 r. w wyborach do Sejmu zdobyła 13 proc głosów. PPS była jednym z organizatorów opozycyjnego bloku nazwanego Centrolewem. Kilku jej polityków zostało aresztowanych i sądzonych w tzw. procesie brzeskim. W latach II wojny światowej działacze PPS wchodzili w skład władz Polskiego Państwa Podziemnego. Kazimierz Pużak był przewodniczącym Rady Jedności Narodowej a Antoni Pajdak - członkiem Krajowej Rady Ministrów. Politycy PPS byli także ministrami w rządzie RP na emigracji a w 1945 r. Tomasz Arciszewski został premierem tego rządu. Po 1945 r. w Polsce znajdującej się pod kontrolą komunistów nazwę PPS przejęła związana z komunistyczną PPR grupa działaczy socjalistycznych. W 1948 r. nastąpiło połączenie się tych partii w PZPR. PAP

Napieralski nie musi przepraszać Ziobry. Chodzi o słowa byłego szefa SLD, który zasugerował, że Ziobro popełnił przestępstwo Nie można wymagać, aby poseł, któremu znane są fakty, musiał z wszelkimi wypowiedziami czekać aż do ogłoszenia wyroku skazującego, co zwykle trwa długie lata. Trzeba znaleźć jakieś wypośrodkowanie - mówił w uzasadnieniu decyzji sędzia SO Jacek Tyszka. Były szef SLD Grzegorz Napieralski nie musi przepraszać europosła Zbigniewa Ziobry za sugestię, że jako minister sprawiedliwości popełnił on przestępstwo - orzekł prawomocnie Sąd Apelacyjny w Warszawie. W piątek SA oddalił apelację Ziobry od wyroku sądu I instancji, który w lutym br. nie uwzględnił jego pozwu wobec Napieralskiego. Ziobro pozwał Napieralskiego za wywiad w radiowej Trójce z września 2008 r. Sejm zajmował się wówczas wnioskiem płockiej prokuratury o uchylenie Ziobrze immunitetu w związku z podejrzeniem jego przestępstwa przy ujawnieniu na przełomie 2005 i 2006 r. szefowi PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu akt sprawy mafii paliwowej. Napieralski mówił:

Sprawa dla mnie jest prosta: zabrać immunitet, postawić pana ministra przed sądem, osądzić i ukarać. Na pytanie, czy Ziobro "popełnił przestępstwo", lider SLD odpowiedział: "moim zdaniem, tak". Pan minister Ziobro pokazywał jakieś dziwne świstki papieru, niszczarki, rzucał papierami, oskarżał ludzi, nic potem z tego nie wyszło i teraz ma problemy. (...) Debata wokół pana ministra jest zbyteczna. Sprawa jest jasna i oczywista - dodał Napieralski.

Ziobro domagał się w pozwie o ochronę dóbr osobistych od lidera Sojuszu przeprosin w gazetach i radiu oraz wpłaty 30 tys. zł na cel społeczny. Oddalając powództwo, Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że wypowiedź wprawdzie naruszała dobra osobiste Ziobry, ale nie była bezprawna. Sędzia ocenił bowiem, że lider SLD korzystał z wolności słowa i prawa do krytyki.W apelacji Ziobro domagał się zmiany wyroku SO i uwzględnienia pozwu. SA uznał jednak, że ocena SO jest słuszna, a wypowiedź pozwanego "w określonych warunkach nie była bezprawna". Sędzia SA Zbigniew Cendrowski mówił w uzasadnieniu, że należy negatywnie oceniać wypowiedzi zarzucające komuś przestępstwo - co zawsze narusza dobra danej osoby. Dodał, że poseł ma prawo przedstawić swoje oceny w debacie nad uchyleniem immunitetu, co wyłącza bezprawność czynu. Nikt ze strony powodowej nie stawił się na ogłoszeniu wyroku SA. Na jego mocy Ziobro ma oddać pozwanemu 2 tys. zł kosztów procesu. Powód może jeszcze złożyć kasację do Sądu Najwyższego, ale musiałby wykazać w niej naruszenie prawa przez sądy.Ostatecznie Ziobro sam zrzekł się wtedy immunitetu parlamentarnego. Zrobił to po wystąpieniu w Sejmie, w którym przekonywał, że wniosek prokuratury o uchylenie immunitetu jest bezpodstawny. W styczniu 2009 r. płocka prokuratura okręgowa postawiła Ziobrze zarzut przekroczenia uprawnień i ujawnienia tajemnicy służbowej. Zamierzała także postawić zarzut prok. Wojciechowi Miłoszewskiemu, który na polecenie ówczesnego ministra zgodził się zapoznać szefa PiS z aktami śledztwa ws. Mafii paliwowej. Sąd dyscyplinarny nie zgodził się jednak na uchylenie immunitetu Miłoszewskiemu. Śledztwo umorzono w listopadzie 2009 r. - w wątku Ziobry podstawą był brak danych dostatecznie uzasadniających popełnienie przestępstwa, z czym Ziobro się nie zgodził. Argumentował, że z uzasadnienia decyzji wynika, że postępował on zgodnie z prawem. W 2011 r. sąd uwzględnił zażalenie Ziobry na podstawę umorzenia śledztwa i uznał m.in., iż czyn, który mu zarzucano "nie zawierał znamion czynu zabronionego". Lw, PAP

Giertych Kaczyński użyje ONR do podpalenia państwa i przewrotuRoman Giertych ..”Oni mogą być użyci do podpalenia państwa w momencie, kiedy PiS będzie chciał rzeczywiście zrobić jakiś przewrót konstytucyjny. Artur Zawisza chce wrócić do PiS, tego jestem pewien.Może Winnickiemu też dadzą miejsce na listach. Roman Giertych ..”Oni mogą być użyci do podpalenia państwa w momencie, kiedy PiS będzie chciał rzeczywiście zrobić jakiś przewrót konstytucyjny.”.....” Może PiS ich zagospodaruje? Przecież Jarosław Kaczyński wyznaje zasadę, że od PiS na prawo nic nie ma.-Wystarczy, że im da trzy mandaty w kampanii wyborczej. Artur Zawisza chce wrócić do PiS, tego jestem pewien. Zagrożeniem nie są ci młodzi ludzie, tylko to, w jakim kierunku oni zostaną wykorzystani. Przecież posłowie PiS byli na tej manifestacji. Może Winnickiemu też dadzą miejsce na listach. Oni mogą być użyci do podpalenia państwa w momencie, kiedy PiS będzie chciał rzeczywiście zrobić jakiś przewrót konstytucyjny.”....”Do Platformy raczej nie wstąpię, ale za jakiś czas mogą się pojawić sprzyjające warunki do budowania formacji prawicowej. I wtedy wziąłbym w tym udział.”.....(źródło)

II Komuna jest w desperacji, bo aktywowała swojego wydawało się spalonego już konfidenta . Giertych został, co pięknie opisał w swoim wywiadzie użyty jako śpioch . Agent, którego używa się czasem tylko jako raz jego życiu do zniszczenia , obalenia rządu Kaczyńskiego (więcej)

Teraz widzieliśmy go jak w chomącie Komorowskiego afirmował reżim na marszu II Komuny. III RP i pudruje i szminkuje politycznego trupa , a reżimowe media udają ,że nie czują trupiego odoru . Jakąż to koncesjonowaną formację , satelitę nowej PZPR chce przewodzić Giertych i w czyich rękach jest „ małpą w cyrku mediów „ jak to „cudownie” spostrzegł Kłopotek. (więcej)

Co się stało ,że Tusk i Platforma gotowe są do ryzykownej przebudowy na scenie politycznej . Powinniśmy pochylić się nad niezwykłym spostrzeżeniem profesor Staniszkis Staniszkis „Myślę, że afera nie została uruchomiona przez Platformę, tylko przez jakiś głębszy układ, który dyscyplinuje całą scenę polityczną „....(więcej)

Ten głębszy układ stara się teraz przebudować tak scenę polityczna , aby nie dopuścić do władzy kluczową nie tylko dla Polski , ale dla całej Europy opozycję . Kaczyński zdobywając władze w Polsce mógłby ruszyć lawinę polityczną zmiatającą w Europie socjalistyczny porządek polityczny zbudowany przez ideologie politycznej poprawności . Tutaj chciałbym zwrócić uwagę korzystając z terminologii Krasnodębskiego na psychopatologiczne poparcie Giertycha dla Platformy . I mająca psychopatologiczne podłoże jego nienawiścią do Kaczyńskiego . Co się dzieje z Giertychem ,że woli zdemolować do końca Polskę ,że woli przeistoczyć Polaków w nawóz dla niemieckiego przemysłu , europejskich fabryk niż dopuścić Kaczyńskiego do władzy. Krasnodębski „ Psychopatologia społeczna poparcia dla  Platformy „...” Prawdziwą zagadką, do której rozwiązania przydałyby się kompetencje z psychopatologii społecznej, jest fakt utrzymywania się ciągle dużego poparcia dla PO, mimo ewidentnych faktów wskazujących, że mamy do czynienia z rządem, który nie jest po prostu nieudolny na zwykłą polską miarę, ale doprowadza Rzeczpospolitą do stanu zapaści. „....(więcej )

Krasnodębski „Otóż w Polsce po 20 latach niepodległościustalił się de facto monocentryczny, monopolistyczny system władzy. Wprawdzie istnieje parę partii politycznych, ale jest – tak postrzegają to Polacy – jeden hegemon. Istnieje jedno centrum władzy, wokół którego krążą satelity.....(więcej)

Głębszy Układ jak nazywa Staniszkis strukturę kontrolującą Tuska jest coraz mniej skuteczny. Sondaże pokazują ,że nawet grupy społeczne stanowiące psychopatologiczny fundament Republiki Okrągłego Stołu mogą się odwrócić . Spaliły na panewce projekty rozbijające Kaczyńskiego i Obóz Patriotyczny pod nazwą PJN czy później lansowanie Ziobry przez reżimowe media na prezesa PiS , a potem próba rozbicia i utworzenie Solidarnej Polski . Teraz w akcie rozpaczy stawia na ekshibicjonistę politycznego Giertycha. Kluczową sprawą jest kryzys . Mówię o tym w kontekście opisu skrajnej oligarchiczno klientystycznej patologii II Komuny jaki dokonali wspólnie Bugaj i Śpiewak . Przez dwadzieścia lat II Komuna niezauważalnie dla społeczeństwa , krok po kroku zwieszała okradanie i rabunek Polaków coraz większymi podatkami. Polskie społeczeństwo prawie nie zauważało ,że jest przekształcane w chłopstwo pańszczyźniane przez nomenklatura III RP. II Komuna. Polacy, aby napełnić koryto II Komuny podatkami przestali mieć środki na utrzymanie, na posiadanie dzieci . II Komuna Rozbudowywała aż do absurdalnego miliona osób patologiczny , pasożytniczy aparat urzędniczy. Aparat który stanowi trzon lumpen elektoratu Platformy . Kryzys zmienia optykę . Proces okradania ,zniewolania zaczyna być dostrzegany, zaczyna rodzić bunt . Reżimowa propaganda przestaje sobie radzić z praniem mózgów. Muszę tutaj przypomnieć słowa Gilowskiej o gigantycznym transferze środków jaki dokonał Tusk na rzecz klasy urzędniczej . Gilowska ”Dla części ludzi, szczególnie tych, którzy właśnie kończą studia, praca w administracji rządowej, czy samorządowej to jest bardzo dobre miejsce. Tyle, że to jest armia ludzi –z członkami rodzin ponad 3 mln osób–w zasadzie na cudzym utrzymaniu„ ...(więcej )

Śpiewak , Bugaj „Polska scena polityczna zawiera elementy patologiczne. ”.....”Wielkie nierówności w położeniu materialnym (związane z tym dziedziczenie pozycji) i blokada życiowego startu dla znacznej części młodego pokolenia „.....”alienację elit (które podejmują decyzje zza parawanu procedur demokratycznych), niesprawność instytucji państwa, zły stan systemu sprawiedliwości, nierówność szans i ograniczenie etycznej legitymacji nowego systemu (choćby ze względu na uwikłanie znacznej części elit w system komunistyczny). „...”Przywileje elit nie zostały praktycznie uszczuplone „....”Jednak niechętny generalnemu projektowi IV RP establishment III RP skwapliwie zadekretował tożsamość tego projektu z praktyką PiS. „....”Znaczna częśćopiniotwórczych elit jest w pełniusatysfakcjonowana systemem określanym jako III RP. Oczekujeutrzymania, a nawet rozbudowy własnych przywilejów w sferze politycznej, społecznej i ekonomicznej”...(więcej)

Krasnodębski ..”Tak jest dzisiaj w Polsce –indolentny i cyniczny obóz rządzący próbuje utrzymać obywateli w „postpolitycznej" bierności, „.Dzisiaj nową formą „nierządu" jest „postpolityka" obozu rządzącego. „...”a znaczna część elit III RP zadowala się „małą" isłabą Polską, gdyż tylko w takiej Polsce mogą robić wielkie, łatwe, niekontrolowane przez prawo, interesy. „...”Nie znaczy to, że ta elita nie jest zainteresowana władzą. Wręcz przeciwnie. Władzę może jednak utrzymać przez depolityzację i pacyfikację społeczeństwa, przez dominację iprzemoc symboliczną, możliwym dzięki zglajchszaltowanym mediom. „...”Nasze zadanie polega więc na tym,żeby znieść polityczne poddaństwo i uwłaszczyć Polaków, uczynić ich rzeczywistymi właścicielami Rzeczypospolitej, przez odnowę polskiego republikanizmu. „.....(więcej)

Giertych „A jak PiS może ich teraz wykorzystać do podpalenia państwa?- Nie, teraz nie ma atmosfery. Ale może być taka oto sytuacja: PiS wyprzedzi PO w wyborach parlamentarnych , jednak nie będzie miał większości i nie znajdzie koalicjanta. I prezydent powierza komuś z Platformy misję tworzenia rządu. Wtedy ruszą z akcją: oszukali nas, wygraliśmy wybory, nie rządzimy, Jarosław Kaczyński nie dostał misji tworzenia rządu. .Czy Jarosław Kaczyński mógłby się zdecydować na współpracę z kimś, za kim stoją "judeosceptycy". Wiele można powiedzieć o Kaczyńskim, ale nie to, że jest antysemitą.- To prawda, ale czy zdecydował się na współpracę z Radiem Maryja? A pan Kobylański, sponsor Radia Maryja, to kim jest? Jarosław Kaczyński dla władzy jest gotowy dużo zrobić i dla władzy był gotów wziąć Leppera do rządu, mimo że się nim szczerze brzydził. Dlatego lidera PiS nie można lekceważyć. Takie tezy mojego przyjaciela Michała Kamińskiego w stylu "Koniec PiS", to jest pobożne życzenie. PiS będzie rósł z powodów kryzysu ekonomicznego, znudzenia rządem, zmęczenia społeczeństwa, błędami tego rządu. I stąd ta jedność, którą w niedzielę zapoczątkował prezydent Komorowski swoim marszem 11 listopada, może być kluczem do zbudowania formuły społecznej, zdolnej przeciwstawić radykałom. Dlatego ten marsz miał naprawdę kolosalne znaczenie.Roman Giertych: Jeśli na ulice Warszawy wychodzi ok. 50 tys. młodych ludzi i demonstruje pod takimi hasłami, to potwierdza moją tezę, że społeczeństwo polskie przesunęło się bardzo na prawo.'....Do Platformy raczej nie wstąpię, ale za jakiś czas mogą się pojawić sprzyjające warunki do budowania formacji prawicowej. I wtedy wziąłbym w tym udział.'….”Ucieka pan od podstawowej kwestii, bo tu nie chodzi o stosunek do Kościoła, tylko o to, że ludzie, którzy byli pana wychowankami, dzisiaj nawołują do obalenia ustroju demokratycznego.Problem polega na tym, że jest w polskim społeczeństwie coraz większe pokolenie młodych ludzi, których do Platformy zraża lewicowość tego ugrupowania, prezentowana chociażby ostatnio przez Donalda Tuska. „...”Tusk poszedł na konfrontację z Kościołem, co w konsekwencji powoduje, że z jednej strony mamy Platformę, która dla tych młodych ludzi jest nie do zaakceptowania ze względu na lewicowość, a z drugiej strony mamy PiS, który jest nie do zaakceptowania z innych kilku powodów.”....”. Religia smoleńska dla wielu tych ludzi jest szaleństwem. I w związku z tym nie mają tak naprawdę jakiejś swojej reprezentacji politycznej.'....”Za mało doceniacie to, co zrobił Bronisław Komorowski. Bo wyobraźcie sobie teraz, że 11 listopada jest tylko ten marsz niepodległości, a nie ma marszu prezydenckiego. Są tylko jakieś tam obchody państwowe, na które przyszło sto osób. Przekaz społeczny byłby fatalny. Dlatego z wielką szczerością i radością pomogłem prezydentowi, tak jak mogłem.”...(źródło)

Marek Mojsiewicz

Elastyczność jednolitofrontowa

*Prezes Kobylański a „zaciąg geremkowski” * Co Barak obiecał Władimirowi?

*Hajdarowicz: właściciel – czy tylko „słup”? * Zarówno wolność, jak i terror...

Niby „świat wstrzymuje oddech gdy Ameryka wybiera prezydenta” ale tym razem „świat” chyba szybko wypuścił powietrze: różnice między kandydatami nie były imponujące, osobowości kandydatów mało pasjonujące. Za to bardziej „elastyczne”, jak wypada na czasy politycznej poprawności. Polonia amerykańska, zorientowana bardziej na Romneya niż Obamę wyartykułowała nawet pewne postulaty pod adresem tego pierwszego – zniesienie wiz dla Polaków, pomoc w śledztwie smoleńskim, powrót do „tarczy” – ale zabrakło wśród nich postulatu, by administracja nowego prezydenta przestała popierać roszczenia firmy „holocaust” wobec Polski. Wprawdzie Romney nie wygląda mi na takiego, co by tym postulatem przejął się bardziej, niż stanowiskiem amerykańskiego lobby żydowskiego w tym względzie, ale ten postulat Polonii powinien być silnie i stale obecny w amerykańskim życiu publicznym. Bez względu na to, jak liczni są agenci MSW i MSZ (zaciąg geremkowski!) w środowisku amerykańskiej Polonii. Warto brać przykład z Jana Kobylańskiego i USOPAŁ. Teraz, po wyborach, gdy „świat” już wypuścił powietrze – pozostała tylko pewna zagadka, która przecież wkrótce się wyjaśni. Jak pamiętamy, kilka miesięcy temu podczas spotkania prezydenta Obamy z prezydentem Miedwiediewem nie wyłączony, niedyskretny mikrofon ujawnił opinii publicznej interesującą wymianę zdań obydwu dżentelmenów:

- Teraz nie mogę – powiedział prezydent Obama – dopiero po wyborach, gdy będę bardziej elastyczny.

- Dobrze – odparł Miedwiediew – przekażę te słowa Władimirowi.

Czego prezydent Obama wówczas „nie mógł”, skrępowany nadchodzącymi wyborami, a teraz już może w ramach pozyskanej „większej elastyczności”? Zanim ta zagadka wyjaśni się odnotujmy, że tuż po zwycięstwie Obamy ruscy szachiści zaproponowali Ameryce „wspólną tarczę obronną”. Taka szalenie elastyczna „wspólnota tarczy obronnej”  miłującej wolność Ameryki z czarnosecinną putinowską Rosją może oznaczać jeszcze większe desinteressement Ameryki Europą wschodnią, więc jeszcze głębsze strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie, a w konsekwencji rozmaite handelki w tej nie do końca jeszcze podzielonej strefie wpływów. Jak już raz wdepnie się w ideę elastyczności, trudno potem stanąć do jakiegokolwiek pionu. Wiedzą o tym dobrze kobiety, elektorat nie do pogardzenia w dzisiejszych czasach, bo nawet popularna anegdota głosi, że kobieta gniewa się naprawdę wtedy, gdy powiada: Gnie wam się...Czy można zatem na idei elastyczności budować wiarygodną przyszłość? Chyba tylko taką, o której powiada gmin, że warta jest „złamanego ch...”. Gdy o tym mowa – środowisko dziennikarskie zbulwersował donos na własną gazetę, jaki p.Hajdarowicz złożył p.Grasiowi przed publikacją bulwersującego tekstu pana redaktora Cezarego Gmyza. To też przejaw postępującej elastyczności: niby gazeta „niezależna”, ale nie aż tak, żeby rząd nie wiedział, co się nazajutrz ukaże. Elastyczności nigdy nie dość...Zaraz też dotknęły „Rzepę” stosowne czystki kadrowe i można spodziewać się, że z pisma umiarkowanie opozycyjnego w ramach akceptacji II RP stanie się wkrótce pismem umiarkowanie prorządowym, aczkolwiek dostatecznie elastycznym by udawać poprzednie wcielenie. Jednak właściciel, który donosi na własną gazetę musi zastanawiać.  Ja na przykład zastanawiam się, czy p.Hajdarowicz jest aby na pewno „właścicielem” Presspubliki, właścicielem większości udziałów – czy może tylko podstawionym „słupem”? O ile pamiętam, gdy nabywał tę spółkę – niektóre media informowały, że „zaciągnął na ten zakup kredyt”, co p.Hajdarowicz zdementował twierdząc, że kupił „za własne pieniądze”. Hm...Idąc za pouczeniem księcia Gorczakowa, który „wierzył tylko zdementowanym informacjom” można więc zapytać, kto poręczył ten kredyt, jeśli w ogóle był to kredyt, a nie „ustawka”? Krótko mówiąc: kto dał szmal i w zamian za co?...Tymczasem wróble na dachach ćwierkają, że to red.Talaga kieruje teraz „Rzepą”. Nie wiem, czy to prawda, ale postępy elastyczności są już widoczne. Gnie wam się... Tymczasem Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego też chce być elastyczne. Zapewne dlatego popiera totalniaków z ASP w Gdańsku, którzy ze względu na przekonania odmówili prawa do studiów Grzegorzowi Ślubowiczowi. W tym przypadku elastyczność ministerstwa polega na połączeniu konstytucyjnego prawa do wolności przekonań z administracyjnym widzimisię dyrekcji ASP w Gdańsku. Przypomina to elastyczność stalinowskiego „centralizmu demokratycznego”, jaki obowiązywał podobno w „partii typu leninowskiego”, a którego istotą był przymus jednolitych („jednolitofrontowych”) przekonań w pozorach ich wolności.Jednolitofrontowa elastyczność staje się dzisiaj zasadą organizującą subkulturę politycznej poprawności.A won! Marian Miszalski

Nie negocjowali, muszą żebrać Pojechał po miliardy euro. Otrzymał obietnicę "ścisłego kontaktu" i mgliste zapewnienie, że Niemcy czują się wobec nas zobowiązani. Jak teraz przekonać opinię publiczną, że wizyta premiera Donalda Tuska w Berlinie zakończyła się kolejnym sukcesem? Wskutek nadmiernej ustępliwości rządu w negocjacjach nad unijnym budżetem Polska po ośmioletniej przygodzie z Unią Europejską w chwili kryzysu może zostać na lodzie. Premier Donald Tusk wraz z grupą ministrów złożyli wczoraj wizytę w Berlinie w ramach polsko-niemieckich konsultacji międzyrządowych. Celem spotkania z kanclerz Angelą Merkel i członkami jej gabinetu było omówienie kwestii nowego siedmioletniego budżetu Unii Europejskiej oraz przegląd realizacji blisko stu wspólnych przedsięwzięć przewidzianych w zawartym rok temu programie współpracy obu państw. - Celem numer jeden jest, aby nasi partnerzy zrozumieli, że dzisiaj to, co jest polskim interesem, jest także interesem całej Unii - powiedział Tusk przed odlotem do Berlina. Opozycja tymczasem krytykuje nieudolność negocjacyjną. I pyta, o jaki to interes rząd zabiega. - Polityka regionalna i polityka rolna to filary Unii finansowane obligatoryjnie z funduszy unijnych na mocy traktatów. Te środki - blisko 500 mld zł przez 7 lat - po prostu się nam należą - przypomina poseł Krzysztof Szczerski, członek sejmowej Komisji ds. UE, były wiceminister spraw zagranicznych. - Tymczasem rząd nie dość, że rezygnuje z traktatowych uprawnień, że pozwala, by zniknął z pola negocjacji "duży budżet" proponowany przez Komisję Europejską, to jeszcze z góry rezygnuje z postulatu wyrównania polskim rolnikom dopłat bezpośrednich i wysyła sygnał, że gotów jest zrezygnować z funduszy dla rolnictwa, byle tylko dostać te 300 mld środków strukturalnych, które obiecał swoim wyborcom - punktuje poseł. - W efekcie tych błędów bronimy dziś trzeciej linii i dalej się cofamy - podkreśla. Podstawą do negocjacji budżetowych przed planowanym na 22-23 listopada szczytem w Brukseli jest najnowszy projekt przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya. Ma on stanowić kompromis pomiędzy stanowiskiem Niemiec i innych płatników netto, którzy zażądali obcięcia budżetu o 100-200 mld euro, a propozycją prezydencji cypryjskiej z 50 mld euro cięć budżetowych. - Ta propozycja cięć nie jest może z polskiego punktu widzenia dramatycznie zła, ale nie ma dzisiaj gwarancji, aby stała się przedmiotem kompromisu łatwego do przyjęcia na najbliższej Radzie UE - ocenił Donald Tusk. Kraje słabiej rozwinięte z tzw. grupy przyjaciół polityki spójności, do której należy Polska, od miesięcy zabiegały - jak widać bezskutecznie - o pulę do podziału na poziomie wyższym, proponowanym przez Komisję Europejską. Projekt Van Rompuya przewiduje ograniczenie środków do dyspozycji wspólnoty o 75 mld euro w stosunku do projektu Komisji Europejskiej, która chciała budżetu na poziomie 988 mld euro. Limit dostępu poszczególnych krajów do Funduszu Spójności został także wypośrodkowany i ustalony na poziomie 2,4 proc. PKB danego kraju (propozycja KE mówiła o 2,5 proc.). Niestety, w projekcie szefa Rady Europy ograniczenie cięć środków na politykę spójności UE zostało dokonane kosztem środków na rolnictwo, zwłaszcza na rozwój obszarów wiejskich. W ocenie opozycji, w negocjacjach rządu nad nowym, siedmioletnim budżetem UE widoczne są niezwykle niekorzystne tendencje.

Po pierwsze: piętnastu krajom z tzw. grupy przyjaciół polityki spójności nie udało się zahamować tendencji do coraz głębszych cięć w budżecie UE. Każda kolejna propozycja głębiej od poprzedniej redukuje budżet. Jeszcze wczoraj zwalczaliśmy propozycję cypryjską, która przewiduje cięcia na kwotę 50 mld euro, a już dzisiaj mamy projekt Van Rompuya z redukcją o 75 mld euro. Powrót do "dużego budżetu" Komisji Europejskiej nie jest już możliwy, teraz będziemy walczyć jak lwy o propozycję cypryjską. To porażka, ponieważ kraje słabiej rozwinięte z tzw. grupy przyjaciół polityki spójności, które były dotychczas beneficjentami unijnych funduszy, od miesięcy zabiegały bezskutecznie o pulę do podziału przynajmniej na poziomie propozycji Komisji Europejskiej.

Po drugie: rząd zbyt miękko reaguje na to, że cięcia według projektu Hermana Van Rompuya wkraczają w politykę rolną. Zapowiedź minister Elżbiety Bieńkowskiej, że nie będziemy walczyć o równe dopłaty dla rolników, to błąd, który teraz pozwala nas rozgrywać.

Po trzecie: to, że dogadujemy się z Niemcami, aby ratować środki na politykę regionalną, jest błędem, bo głównym beneficjentem tych środków będą właśnie Niemcy. Z każdego euro otrzymanego przez nasz kraj w ramach funduszy europejskich 85 centów wraca do płatników netto, przede wszystkim do Niemiec, w formie zamówień dla tamtejszych firm. Przesunięcie cięć z polityki spójności na politykę rolną może więc okazać się dla Polski niekorzystne w wymiarze finansowym, ponieważ duże projekty infrastrukturalne finansowane z funduszu spójności są silniej narażone na tego rodzaju drenaż finansowy niż małe inwestycje w obszarach wiejskich prowadzone z tzw. II filaru rolnego, tj. środków na rozwój obszarów wiejskich (pierwszy filar to dopłaty bezpośrednie). Na konsultacje do Berlina wyjechali wraz z premierem ministrowie: spraw zagranicznych - Radosław Sikorski, obrony - Tomasz Siemoniak, transportu - Sławomir Nowak, nauki - Barbara Kudrycka, środowiska - Marcin Korolec, oraz kultury - Bogdan Zdrojewski. Resorty gospodarki i pracy reprezentowali podsekretarze stanu. Premierowi towarzyszył też Władysław Bartoszewski - pełnomocnik rządu ds. dialogu międzynarodowego, i szef kancelarii premiera Tomasz Arabski. Tusk i Merkel złożyli w Berlinie podpisy pod umową o współpracy w dziedzinie komunikacji kolejowej przez granicę polsko-niemiecką, a także pod umową o współpracy w ramach Polsko-Niemieckiej Fundacji na rzecz Nauki i deklaracją w sprawie Fundacji "Krzyżowa". Po spotkaniu z kanclerz Merkel premier udał się do Brukseli na spotkanie z szefem Komisji Europejskiej José Manuelem Barroso. Dzisiaj ma rozmawiać w Brukseli z przewodniczącym Rady Europejskiej Van Rompuyem. W piątek Tusk spotka się z przybywającym z wizytą do Warszawy prezydentem Francji Fran÷ois Hollande´em. Małgorzata Goss

Życie z tajną policją Nie ma nic bardziej demoralizującego i podłego na tym świecie jak nieukarana zbrodnia. Wkrótce, ze względu na przedawnienie, ma się uprawomocnić decyzja o umorzeniu śledztwa w sprawie śmiertelnego pobicia przez milicję w maju 1983 roku maturzysty Grzegorza Przemyka.Kara nie dosięgnie sprawców tej zbrodni oraz tych wszystkich, którzy z polecenia Czesława Kiszczaka chronili ich, oskarżali niewinnych ludzi, zastraszali świadków, fałszowali dowody, dokumenty, mataczyli. Nie doczekaliśmy się także, ze względu na przedawnienie, osądzenia tzw. autorów (jak ich zawsze łagodnie nazywają media) stanu wojennego, a są to ci sami, co w sprawie Przemyka, komunistyczni zbrodniarze. Nieukarane zbrodnie - czyli gdy nie ma elementarnej sprawiedliwości - ośmielają do następnych, w tym do bestialskich i tych tzw. zwykłych pobić. Na kilka dni przed tegorocznym Marszem Niepodległości prokuratura skierowała do sądu wniosek o warunkowe umorzenie postępowania karnego wobec Karola C., policjanta, który dokładnie rok temu, w cywilnym przebraniu, pryskał gazem łzawiącym w twarz i równocześnie kopał w głowę uczestnika marszu. Roczne warunkowe zawieszenie połączono z grzywną 500 zł na cele społeczne. Pytana o powody tak łagodnego wniosku prokuratura przywołała następujące korzystne dla policjanta fakty: przyznanie się do winy, złożenie obszernych wyjaśnień, ustabilizowany tryb życia, nienaganny przebieg służby oraz - uwaga! - dotychczasową jego niekaralność. Szkoda, że nie dało się tu, jak w przypadku winnych stanu wojennego, zastosować argumentu o podeszłym wieku i chronicznej chorobie. Ponadto prokuratura uznała za łagodzącą okoliczność to, że policjant "działał w napięciu i silnym zdenerwowaniu". Ubiegłoroczna wpadka policji była możliwa dzięki filmikowi przechodnia oraz temu, że policjant nie zakrywał twarzy kominiarką. Już to naprawiono, bo gdyby takie nagranie ukazało się dzisiaj, widzielibyśmy zamaskowanego mężczyznę (chuligana, kibola, uczestnika marszu itd.), katującego innego, takiego samego, a prawdziwy sprawca pozostałby bezkarny. Czy po tegorocznym Marszu Niepodległości pozostanie bez kary policjant w kominiarce, który będąc w otoczeniu swoich kolegów w bojowych uniformach, odrzucał palącą się racę świetlną w gęsty tłum uczestników marszu? Twarzy jego nie poznamy, nie będzie więc kogo i za co ścigać. Pomysł, aby policjanci poprzebierali się za bandytów, jest niezwykle groźny dla demokracji w Polsce. Wrześniowy marsz "Obudź się, Polsko", na którym byli także tzw. narodowcy, nie był chroniony przez policję albo robiła to ona bardzo dyskretnie i bez prowokacji. Dzięki temu zostanie zapamiętany jako jeden z największych, a równocześnie najbezpieczniejszych marszów w powojennej historii Polski. Zatem tam, gdzie nie ma policji albo gdzie pełni ona rolę służby porządkowej, jak na przykład na marszu z udziałem prezydenta Bronisława Komorowskiego, nie dochodzi do ulicznych walk. Niestety policja, wzorem ubiegłego roku, postanowiła z głównego Marszu Niepodległości uczynić uliczny poligon ćwiczebny. Ucierpiało wielu niewinnych ludzi, także dzieci. Wśród zatrzymanych nie ma jednak nikogo, kto w mundurze lub policyjnej kominiarce przekroczyłby swoje uprawnienia. Władza może czuć się z siebie zadowolona. Równocześnie trwa nieustanne zastraszanie, legitymowanie, inwigilowanie, rejestrowanie organizatorów i uczestników marszów w Polsce, niezadowolonych, oburzonych działaniem władz. Rzeczywiście, coraz trudniej "ułożyć sobie życie w jednym państwie", jak powiedział premier Donald Tusk w kontekście Jarosława Kaczyńskiego. Ale Kaczyńskiego na marszu nie było. Może zatem władzy trudno jest ułożyć sobie życie z większością społeczeństwa? Wojciech Reszczyński

"Obłudnik Powszechny" “Tygodnik Powszechny” szokował ostatnio podejściem do homoseksualizmu, spowiedzi, zatrudnieniem przyjaciela Palikota i jednej z twarzy “Krytyki Politycznej” - Cezarego Michalskiego, herezjami i politycznym wsparciem dla obozu rządzącego. To jednak tzw. mały pikuś przy ostatnim numerze tej gazety. Promocja ateizmu, pogarda macierzyństwa, krytyka Kościoła, obrona ks. Bonieckiego (obrońcy satanisty Nergala) i list Lufta seniora (ojca członka KRRiRT) do abp. Michalika besztający o. Rydzyka i Episkopat. Oto kilka tematów brzmiących jak menu bluźnierstw zmieszanych z herezją modernizmu. Czy jest to spis treści z antyklerykalnych “Faktów i Mitów” lub jakiejś gazetki Ruchu Palikota? Nic podobnego! Trzymam oto w rękach najnowszy listopadowy numer rzekomo katolickiego “Tygodnika Powszechnego”. W jednym muszę się zgodzić z upadłymi redaktorami. Kryzys w Kościele factum est! Gdyby było inaczej następny list pasterski Episkopatu Polski czytany w kościołach w całym kraju przestrzegałby przed “TP”, a hierarchia zabroniłaby duchowieństwu angażowania się w ten produkt ITI. Tak się jednak zapewne nie stanie… Jakże brakuje hierarchów formatu kard. Wyszyńskiego. Mamy za to na pęczki łagiewnickich, dialogujących, otwartych i PO-mocnych Pieronków, Nyczy, Dziwiszy i Bonieckich. Konserwatywna zaś część episkopatu toleruje apostatów z “TP”, z ks. Dragułą (nazywanym wice-Bonieckim) na czele.

Boniecki Wszechmogący “Trwa zakaz dla ks. Bonieckiego” – informują nas w “Tygodniku Powszechnym”. To oczywiście zła wiadomość. Wręcz tragiczna, bowiem według redaktorów upadłych zakneblowano usta świętej ikonie wolności słowa. Gwoli przypomnienia, były redaktor naczelny “Tygodnika”, udekorowany przez prezydenta Komorowskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, otrzymał zakaz wypowiadania się w mediach po tym, jak stwierdził, że Adam Darski “Nergal” nie jest satanistą i że tenże w TVP “zachowuje się kulturalnie i delikatnie”. Zakaz wypowiedzi zbiegł się też z wygłoszonymi refleksjami ks. Bonieckiego na temat krzyża. W rozmowie z tygodnikiem “Wprost” powiedział, że “trzeba zrozumieć, przyjąć - jeśli się jest katolikiem - że nie na walce o krzyż w Sejmie polega piękno Ewangelii”. Ostatnio o Bonieckim zrobiło się głośno po tym jak uciął sobie przyjazną pogawędkę i sfotografował się z Nergalem, tym samym, który nazywa Biblię g..wnem i który przyznał, że uczestniczył w Hiszpanii w masowym gwałcie… Co myślą o rocznej medialnej absencji Bonieckiego “katoliccy” redaktorzy z “Tygodnika”? -“Racje, które stały za owym zakazem, nie zostały do dzisiaj ujawnione i coraz silniejsze staje się poczucie, że nie było ich w ogóle, poza chęcią upokorzenia naszego redaktora seniora” – czytamy w “TP”. Najbardziej zaskakuje zaś karkołomna teza o skutkach zakazu dla byłego naczelnego “Tygodnika”. Według red. Marka Zająca decyzja o odsunięciu od tuby medialnej ks. Bonieckiego zapoczątkowała fatalny rok Kościoła. “Fatalny, gdyż nasilenie antyklerykalizmu i zaostrzenie debaty publicznej wzniosło się na niespotykaną od czasów transformacji skalę. Radykałowie po obu stronach barykady zacierają ręce. Głos ks. Bonieckiego zaburzyłby ich piękny świat, w którym mają monopol na prawdę i dobro” – napisał Zając. A więc okazuje się, że bez Bonieckiego Dom Boży chyli się ku upadkowi… Strach pomyśleć co stanie się ze światem, gdy zabraknie “Tygodnika Powszechnego”.

Od satanizmu do ateizmu Po obronie wspomożyciela satanisty Nergala “Tygodnik Powszechny” przechodzi do głównego artykułu numeru. To wywiad ks. Andrzeja Draguły z piosenkarką Marią Peszek, która na jednej ze swoich płyt łączyła erotykę z modlitwą. Kapłan zafascynował się jej ostatnią płytą “Jezus Maria Peszek”, gdzie artystka mówiła z kolei o nękającym ją wielomiesięcznym załamaniu nerwowym, z którego wyjście stało się możliwe dzięki porzuceniu wiary w Boga. Wywiad z ateistką zrobił wrażenie nawet na Katarzynie Wiśniewskiej z “Gazety Wyborczej”, która jest tam antykatolickim cynglem numer jeden. Wiśniewska podnieca się zgodą ks. Draguły z Peszek, że Kościół to dzisiaj zamknięta twierdza i getto. Okazuje się, że winnymi antyklerykalizmu czy ateizmu jest… o. Rydzyk. Peszek, korzystając z użyczenia jej “katolickich” łamów, opowiada o wolności, jaką przyniósł jej ateizm. “Decyzja odsunięcia na bok postaci Boga, który miałby mi w czymkolwiek pomagać – wybór, że zostaję sama z sobą i w pełni jestem odpowiedzialna za to, czy jestem szczęśliwa, czy nie – była wyzwalająca, fantastyczna”. “Ja się absolutnie z Tobą zgadzam, ponieważ Bóg nie jest po to, żeby przestało Cię boleć” – przyklasnął ateistce ks. Draguła, a recenzentka z “Wyborczej” przyklasnęła z radością, że i tu “ksiądz i ateistka znaleźli porozumienie”. Peszek poruszyła też kilka innych “budujących” tematów. Opowiedziała, dlaczego nie chce mieć dziecka i o świadomym porzucaniu macierzyństwa przez kobiety. Jaki ewangelizacyjny efekt dał wywiad księdza z ateistką? Widać to najlepiej po konkluzji red. Wiśniewskiej, która po lekturze rozmowy ks. Draguły z Peszek doszła do wniosku, że “Może po prostu wystarczy myśleć, żeby umieć rozmawiać, a to, czy się w Boga wierzy, czy nie, ma mniejsze znaczenie, niż się wydaje”.

“Wspólny Antytoruński Front” Stowarzyszenie o takiej nazwie mogliby z powodzeniem założyć panowie Luftowie, ojciec i syn. Podczas gdy młodszy, Krzysztof Luft, członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, eliminuje wraz z Janem Dworakiem TV Trwam z miejsca na platformie cyfrowej, ojciec, Stanisław, pisze listy… Do jednego z nich dotarł jako pierwszy (a jakże!) “Tygodnik Powszechny” i opublikował treść epistoły prof. dr. hab. medycyny Stanisława Lufta skierowanej do przewodniczącego Episkopatu Polski JE ks. abp. Józefa Michalika. A w liście same żale byłego wykładowcy medycyny w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie, że hierarchia toleruje takich zakonników jak o. Rydzyk i cofa nas w epokę przedsoborową. Luft kreuje się na zwolennika “Kościoła otwartego”, “Kościoła miłości i tolerancji”, orędownika oddzielania religii od polityki. Szkoda, że tej tolerancji dla odmiennych poglądów) nie znajduje w stosunku do toruńskiej rozgłośni i telewizji. Mało tego, Luft przypisuje tam mediom redemptorystów “nienawiść do inaczej myślących”. A może to nienawiść do kłamstwa, między innymi sączonego przez syna Lufta, Krzysztofa, zaufanego gracza Bronisława Komorowskiego? A kłamstwo, panie Lufcie seniorze, trzeba nam nienawidzić. Trzymam ten upadły, najnowszy 45. numer “Tygodnika Powszechnego” i myślę sobie, że trzeba być chyba apostatą, aby nosić koloratkę i pisać w takim - w moim odczuciu – brukowcu. Pocieszające jest tylko to, że pomimo nieustannej reklamy w mediach (Religia.tv, Onet.pl. “Gazeta Wyborcza”) oraz dofinansowaniu akcji “TP” przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych “Tygodnika” nie chcą kupować zarówno katolicy, jak i antyklerykałowie. Ci pierwsi, bo “TP” katolicki jest tylko z nazwy, a ci drudzy, bo mają swoje mocniejsze i bardziej liberalne pisma, a “Tygodnik” traktują li tylko jako pożytecznego głupca. Robert Wit Wyrostkiewicz

Jadwiga Staniszkis: najbardziej w ruchu narodowym drażni mnie anachroniczność Nie udało się uniknąć zamieszek w czasie obchodów Święta Niepodległości, czy to oznacza, że nie wyciągnęliśmy wniosków z ubiegłego roku? - I tak było lepiej niż rok temu - słyszymy w odpowiedzi od polityków. Nie oznacza to jednak, że nie... To, co najbardziej drażni mnie w retoryce odradzającego się w Polsce ruchu narodowego to jej anachroniczność, widoczna szczególnie w silnie podkreślanej antyrepublikańskości. Towarzyszy temu mechaniczne przenoszenie haseł z czasów westfalskiej formuły państwa (rozumianego jako wyłączność władzy na własnym terytorium) bez zrozumienia, że dziś, w ramach globalizacji i integracji z UE (a to, w naszym położeniu, wybór cywilizacyjny) o interes narodowy trzeba walczyć inaczej. Młodzi narodowcy kopiują doświadczenie węgierskie (np. Straż), nie dostrzegając, że najbardziej znaczącą częścią potyczek Orbana jest walka o rozwiązania instytucjonalne, w ramach UE, które by lepiej niż obecne, korespondowały z rozwojowymi wyzwaniami postkomunizmu. Antyrepublikańskie hasła pokazują, że formuła przywództwa w wydaniu polskich, młodych narodowców stawia na hierarchię: wódz i posłuszna masa. Ale nowoczesne państwa (umiejące walczyć o swoje interesy) działają dziś inaczej. Przywództwo w świecie sieci (a usieciowienie jest nieuchronne - alternatywą izolacja) to, po pierwsze, inspirowanie. Inspirowanie - swoją postawą i autorytetem do kreatywności i brania na siebie odpowiedzialności przez wszystkich uczestników wspólnoty. To już nie hierarchia bo bezpośredni nadzór i dyrektywność już nie funkcjonują (chyba, że w sytuacjach nadzwyczajnych i sytuacjach zmiany). Dlatego zresztą Tusk, który nie ma takiego autorytetu sztucznie wprowadza zmiany dla zmian i straszy brakiem porządku. Po drugie, przywództwo dziś, to umiejętność budowania instytucji (i systemu edukacji) umacniających zdolność współpracy. I - samoorganizacji. Bo "lokalność" w tym modelu to nie - najniższy szczebel hierarchii ale - unikalne doświadczenie i wiedza. Chodzi o ich wykorzystywanie, bez zapominania o interesie całości, choćby jako nieprzekraczalnym , nie naruszalnym warunku brzegowym dla lokalnych działań. Zaufanie do partnerów (ale - przede wszystkim - dbałość o jakość instytucji i prawa) są tu ważniejsze od zaufania do jakiegoś, zmitologizowanego "przywódcy". Bo dziś, w procesach sieciowych, centrum władzy jest ruchome. To aktualny typ wyzwań decyduje, które ogniwo przewodzi innym. A wspólnota to nie tylko wspólnota wartości i podobnego doświadczenia historycznego (miejsca i czasu) ale - poczucie odpowiedzialności żeby wykorzystać maksymalnie potencjał własny i innych współobywateli. A to wymaga wolności. To właśnie model republikański. Kultura kontraktu. Branie na siebie odpowiedzialności, ale i zdolność do kreacji. Umiłowanie wolności - jednostkowej i zbiorowej. I świadomość, że te normy wchodzą ze sobą w konflikt - i trzeba żyć w stałym napięciu, samemu dokonywać wyborów. Kompleksy, obronna etniczność, przekonanie, że jesteśmy kolonizowani to błąd. Tak. Mamy często do czynienia z "przemocą strukturalną" gdy narzucane instytucje burzą naszą tożsamość i szkodzą rozwojowi. Ale trzeba lepiej negocjować i przebić sytuację lepszymi, lokalnymi rozwiązaniami. A nie bić Cyganów czy straszyć Żydami! Jadwiga Staniszkis

Sprowadzić Żydów? Tak, ale do gett! Mówi się, że naród musi mieć własne państwo. Nic podobnego: Żydzi przez kilka tysięcy lat własnego państwa nie mieli – i mają się (wydawałoby się) całkiem nieźle. Co więcej – gdyby amerykańska Iudæa, zamiast wpłacać rocznie ok. 5 miliardów $ na obronę Państwa Izrael, przeznaczyła te pieniądze na rozbudowę własnych wpływów, Żydzi mieliby się znacznie lepiej. W gruncie rzeczy z punktu widzenia gospodarki całe Erec Israel to jedna Wielka Budowla Socjalizmu, czysty woluntaryzm. Po co obsiewać piaski zasilane drogocenną wodą przez podziemne kosztowne nawodnienia, budować Wielkie Mury, wydawać setki miliardów na obronę przed rozwścieczonymi sąsiadami – skoro można się było osiedlić w jakimś kraju afrykańskim, gdzie przyjęto by Żydów z pocałowaniem ręki (przynajmniej na początku…)? No, ale gospodarka jest po to, by spełniać marzenia ludzi – a nie ludzie są po to, by zachowywać się gospodarczo poprawnie! A marzeniem żydów, wypowiadanym uroczyście dwa razy do roku – w Dniu Pojednania i przy sederowej uczcie podczas Przaśników – było: „Za rok w Jerozolimie”. Więc to marzenie zrealizowali. Nie wszystkim się to udaje. Tylko proszę też zrozumieć, że niektórzy Arabowie też czysto woluntarystycznie, postawili sobie za cel zniszczenie Państwa Izrael. Z punktu widzenia gospodarki jest to cel równie absurdalny – ale dlaczego Arabowie nie mogą mieć swoich marzeń? Byłoby więc nietaktem, gdybym doradzał Żydom, by przestali wspomagać swoimi pieniędzmi Państwo Izrael. Co innego, gdy czyni to osławiony szef „Ligi Anty-Oszczerczej” (ADL), p.Abraham Foxman… P. Foxman to dziwny człowiek. Miał trudne dzieciństwo. Urodzony w 1940 roku w Baranowiczach, przeżył Holokaust w Wilnie, oddany na przechowanie swojej niańce, śp. Bronisławie Kurpi. Ta go ochrzciła (nazywał się Henryk S. Kurpi) – i po wojnie rodzice, Helena i Józef, musieli w sądzie walczyć o zwrot dzieciaka. Udało im się – i udało im się też zwiać do Stanów Zjednoczonych. Po drodze, wściekli na podstępnych i zaborczych kurpiowskich katolików, nafaszerowali zapewne syna antypolską propagandą. Co się p.Foxmanowi czasem do dziś odbija – za co zbiera zasłużone cięgi od naszych anty-anty-antysemitników. Otóż p. Abraham Foxman dostrzegł nagle Największy Problem Żydostwa (http://tiny.pl/hkcmv). Tym problemem nie są Arabowie, nie chcący uznać Państwa Izrael. Nie są nim antysemici. Problemem jest to, że (jak wykazały ostatnie statystyki) w amerykańskiej Iudæi żydostwo zaczyna zanikać! Rozpuszczać się w amerykańskim tyglu. Żydów jest tam już nie 5,7 miliona (jak zakładali demografowie), lecz 5,2 mln – z czego tylko 4,3 mln przyznaje się do żydostwa. Prawie 50% Żydów zawiera małżeństwa i inne związki z gojami. 45% Żydówek do 34. roku życia nie ma ani jednego dziecka! Tylko 46% Żydów uczęszcza do synagogi – nawet tej „zreformowanej”. P. Foxman zapewne chciałby ich wszystkich ciupasem wyekspediować do Izraela. Twierdzi, że gdyby wszystkich młodych Żydów wysyłać do Izraela, to 1/3 zostałaby syjonistami, 1/3 byłaby obojętna, a 1/3 „inna”. Tyle że oni wcale nie chcą… Zresztą w Izraelu wcale nie jest lepiej! W Izraelu porządny ortodoks traktowany jest mniej więcej tak, jak w Polsce „moherowe berety”. Większość Izraelczyków to coś na kształt skrzyżowania SLD z Palikociarnią, z lekką domieszką PO. Sabra to też już przeszłość. Młodzi Izraelici – i ci w Izraelu, i ci z diaspory – chcą jeść, pić, ćpać i coś tam, coś tam jeszcze, a te wszystkie żydowskie święta i obyczaje tylko im w tym przeszkadzają. Zaiste, ma się czym martwić p.Foxman! Martwi się tym, że Żydzi z diaspory o wiele chętniej dadzą pieniądze na ten bezbożny Izrael niż na krzewienie żydostwa np. w USA. Co zresztą może się nie udać mimo włożenia w to wielu miliardów. Więc mam dla Niego propozycję: wracajcie do Polski! Oczywiście nie po to, by Polską rządzić – jak to stara się robić „nasza” żydokomuna. Nie! Wracajcie do gett! Żydostwo w polskich gettach będzie miało się znakomicie. Na zewnątrz lekki antysemityzm – ot, akurat taki, by zniechęcić młodych żydów do wychodzenia z getta. Czasem może kogoś zdzielą kijem przez plecy – i tyle. W gettach będą rządzili rabini – i będą troszczyć się o to, by żydzi mnożyli się oraz przestrzegali Dekalogu i wszystkich nakazów mozaizmu. Żydzi będą mieli – jak przed rozbiorami – własny autonomiczny sejm, czyli (rozwiązany w 1764) Wa’ad, i sami będą się rządzili – byle zapłacili pogłówne i podatki od nieruchomości. Oczywiście nie będzie się im wolno wtrącać w sprawy Państwa Polskiego. Jak apartheid, to apartheid. Krzewiciele żydostwa będą mieli materiał ludzki pięknie zgromadzony na kupie. Będę go impregnować na obce wpływy. Odrodzi się, niszczony przez syjonistów, piękny język jidysz… A my zyskamy tłumy handlarzy, którzy pod nos podtykać nam będą masę tanich towarów. Wreszcie będę mógł kupić bez recepty penicylinę i nitroglicerynę. Zrobią też „nieuczciwą konkurencję” tym bezczelnym supermarketom. Jak się trochę wzbogacą, to może i prywatne autostrady nam zdołają wybudować – bo niestety Polacy sami jakoś nie potrafią. A rody Kronenbergów, Poznańskich, Silbersteinów, Gerszonów, Likierników, Elbingerów, Zandów, Konsztatów, Szlosbergów, Stillerów, Wolfsonów, Barczyńskich, Konów, Ejtingonów, Landsbergów, Bornseinów, Szepsów, Lewinów, Rappaportów, Brochisów, Himelfarbów, Schreirów, Lauterbachów, Goldhammerów, Liebermanów, Friedmanów, Ejgerów, Erlichów, Dawidowiczów, Oppenheimów, Halberów, Doktorowiczów, Kornbergów, Birbaumów, Sachsów, Wolbergów, Markusfeldów, Halperinów, Feigenbaumów, Natansonów i Epsteinów (ci akurat doprowadzili do upadku firmę mojego Dziadka, ale cóż – wolny rynek!) – jakoś potrafiły budować nawet linie kolejowe i uniezależniać Polskę od importu. Reb Foxman – to uczciwa propozycja! Co Pan na to? JKM

Perspektywa Żydolandu nabiera rumieńców Niedawno pan red. Krzysztof Kłopotowski wystąpił z oryginalnym remedium na kryzys. To znaczy nie do końca oryginalnym, bo nieświadomie naśladował króla Stanisława Augusta, który – ilekroć udało mu się jakoś wybrnąć z permanentnych tarapatów finansowych – cytował słowa św. Pawła, że „zbawienie przychodzi od Żydów”. Skoro sam św. Paweł tak twierdził, to oczywiście nie wypada zaprzeczać, niemniej jednak niepodobna nie zauważyć, że w przypadku Stanisława Augusta to „zbawienie” było krótkotrwałe, a jednocześnie niebywale kosztowne. Pamiętając tedy o próbach zbawiania się przy pomocy Żydów, podejmowanych przez Stanisława Augusta, możemy rozebrać sobie z uwagą zarówno pomysł pana red. Krzysztofa Kłopotowskiego, jak i ofertę złożoną Żydom za pośrednictwem „Najwyższego CZASU!” przez Janusza Korwin-Mikkego. Otóż pan red. Kłopotowski uważa, że gdyby tak Żydzi ponownie osiedlili się w Polsce – ma się rozumieć ze swoimi pieniędzmi – to nasz nieszczęśliwy kraj stałby się wkrótce mocarstwem światowym. Wszystko to oczywiście być może, ale może by tak – jak w swoim czasie rozsądni ludzie proponowali zrobić z komunizmem – najpierw ten pomysł wypróbować na szczurach?

Weźmy bowiem kraj, w którym Żydzi się osiedlili. Niby wszystko jest tam w jak najlepszym porządku, na co wskazywałby fakt, iż Amerykanie – bo to o Ameryce mowa – wybrali sobie po raz kolejny tego samego prezydenta – chociaż z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, że nie tylko to państwo tonie w długach, ale zadłużona u finansowych grandziarzy jest również wielka liczba jego obywateli. Ci obywatele mogą wybierać sobie prezydentów, ile tylko dusza zapragnie – ale coraz większa ich część wypruwa sobie żyły, żeby finansowi grandziarze nie pozabierali im np. domów w charakterze fantów za niespłacone długi. Im więcej żył sobie wypruwają, tym bardziej są pozadłużani. Ale jakże inaczej, skoro za uncję złota w 1970 roku trzeba było zapłacić zaledwie 30 dolarów, podczas gdy teraz – 1730 dolarów. Finansowi grandziarze „kreują pieniądz” i w ten sposób przechwytują nie tylko własność Amerykanów, ale również coraz większą część bogactwa, jakie tamci swoją pracą wytwarzają. Oczywiście wszyscy ci prezydenci na to pozwalają – bo w przeciwnym razie któż dałby im 5 miliardów dolarów na przedwyborcze makagigi? W rezultacie ogon wywija psem, a Waszyngton – jak przenikliwie zauważył pół żartem, ale i pół serio Patryk Buchanan – jest „terytorium okupowanym przez Izrael”. Więc może by pan red. Kłopotowski jeszcze raz głęboko sobie rozebrał z uwagą swoją propozycję walki z kryzysem, podobnie jak Janusz Korwin-Mikke swoją ofertę, by Żydzi osiedlili się w Polsce – ale nie próbowali Polakami rządzić. No dobrze – ale gdyby jednak chcieli spróbować, to co wtedy im zaproponujemy? Pomysły, by 3 miliony Żydów osiedliły się w Polsce, dotychczas były przypisywane tylko pani Yael Bartany, uważanej za trochę postrzeloną artystkę – a tu proszę – czyżby perspektywa Żydolandu nabierała rumieńców? Wykluczyć tego nie można, bo również coraz więcej chałturników zaczyna widocznie górnym węchem coś wyczuwać – na dowód czego na ekrany kin naszego nieszczęśliwego kraju wszedł film pana Pasikowskiego „Pokłosie”. Celem tego ambitnego obrazu jest rozdrapanie sumienia mniej wartościowego narodu tubylczego, poprzez rzucenie mu w chore z nienawiści oczy brutalnej prawdy, iż jest narodem zbrodniarzy. Nie muszę dodawać, że ten, kto mniej wartościowemu narodowi tubylczemu tę brutalną prawdę w chore z nienawiści oczy rzuci, tym samym daje dowód swojej moralnej wyższości, dzięki czemu może zostać przyjęty do grona „człowieków przyzwoitych”, co to rozpoznają się po zapachu. Więc pan Pasikowski nakręcił szmonces o tym, jak to źli Polacy nie tylko holokaustowali Żydów, ale nadal trwają w swojej zatwardziałości. Nietrudno się domyślić, że w tej sytuacji aż się prosi, by ustanowić nad tym mniej wartościowym narodem tubylczym jakąś kuratelę – najlepiej starszych i mądrzejszych, którzy już tam wytresują go we właściwym kierunku.

Władysław Pasikowski najwyraźniej musiał pozazdrościć szybkiej ścieżki światowej sławy panu Janowi Tomaszowi Grossowi. Jan Tomasz Gross, akademicki bakałarz, jakich na tym świecie pełnym złości trzech na kilo wchodzi, z dnia na dzień został „światowej sławy historykiem”. A dlaczego? A dlatego, że aktywnie włączył się w realizację dwóch polityk historycznych: niemieckiej i żydowskiej. Rzecz w tym, że kiedy kanclerzem Niemiec został Gerhard Schröder, w jednym z pierwszych swoich przemówień oświadczył, że „okres niemieckiej pokuty dobiegł końca”. Oznaczało to, że Niemcy, które wypłaciły bezcennemu Izraelowi i żydowskim organizacjom przemysłu holokaustu około 100 mld marek, nie licząc dostaw okrętów podwodnych i innego sprzętu, najwyraźniej uznały, że to wystarczy i że żadnych suplik przyjmować już nie będą. Dla bezcennego Izraela i żydowskich organizacji wiadomego przemysłu oznaczało to groźbę utraty niezwykle lukratywnego statusu ofiary. A właśnie wynaleziony został prosty sposób eksploatowania holokaustu aż do końca świata. Formuła uzasadniajaca tę eksploatację głosi, że ofiary, które zostały zamordowane, to jedna sprawa, ale przecież ilu Żydów wskutek tego się nie urodziło! Przy takim podejściu jest oczywiste, że liczba ofiar holokaustu w każdym dziesięcioleciu będzie rosła w postępie geometrycznym! W takiej sytuacji, wobec twardego stanowiska Niemiec, trzeba jak najszybciej rozejrzeć się za winowajcą zastępczym, na którego stopniowo będzie się zwalało odpowiedzialność za holokaust, no i oczywiście pod tym pretekstem szlamowało. Na takiego zastępczego winowajcę najbardziej nadawała się Polska – po pierwsze dlatego, że większość tych zbrodni została dokonana na aktualnym polskim terytorium państwowym, a po drugie dlatego, że za sprawą wysługujących się państwom trzecim bezpieczniackich watah i za sprawą Umiłowanych Przywódców nasz nieszczęśliwy kraj przypomina pochyłe drzewo. W ten sposób doszło do ścisłej koordynacji niemieckiej polityki historycznej, zmierzającej do stopniowego zdejmowania z Niemiec odpowiedzialności za II wojnę światową, z polityką historyczną żydowską, której celem jest znalezienie winowajcy zastępczego, wzbudzenie w nim poczucia winy, by w ten sposób doprowadzić go do stanu bezbronności wobec zaplanowanego szlamowania. Naprzeciw tym skoordynowanym politykom historycznym wychodzi piąta kolumna w kraju, wykonująca już to na obstalunek, już to ochotniczo rozmaite podłości w charakterze budzicieli i rozdrapywaczy sumień. Nic zatem dziwnego, że wykonując leninowskie przykazania w zakresie organizatorskiej funkcji prasy, „Gazeta Wyborcza” nawołuje, by na szmonces Władysława Pasikowskiego, który powinien nazywać się raczej „Pogrossie”, spędzać młodzież licealną. No pewnie – czyż nie lepiej, by czarną antypolską propagandę sfinansowali sami Polacy? Tak to wygląda w sytuacji, kiedy pan red. Michnik zapewnia nas, że w Polsce Żydów „nie ma”. Cóż by się zatem działo, gdyby „byli”? SM

Hajdarowicz samobójca nieseryjny Są właściciele gazet na świecie, którzy w pogoni za informacją (działając pod słusznym założeniem o zwiększaniu nakładu gazety wprost proporcjonalnie do ujawnianych w niej sensacji) są skłonni zapłacić naprawdę duże pieniądze z a jej uzyskanie. Odważę się powiedzieć, że jest ich zdecydowana większość. Bo nie po to inwestuje się pieniądze żeby potem tracić okazję do korzystania z pożytków zwiększania nakładu i przyspieszenia zwrotu z zainwestowanego kapitału.O normalnym dążeniu do doprowadzenia do stałej zyskowności nie wspominając. Napisałabym, że wszyscy, gdyby nie to iż właścicielami gazet są często ludzie, dla których nadrzędne być mogą cele polityczne lub inne. Zwykle dotyczy to ludzi, dla których zakup gazety jest wyjęciem gotówki z górnej kieszeni własnej marynarki. No i jest casus Hajdarowicz. Hajdarowicz w 2011 roku decyduje się na bardzo ryzykowny krok biznesowy kupując w dobie spadających nakładów papierowych gazet i czasopism ogólnopolską gazetę. Ba, kupuje ją zaciągając spory kredyt.* Dla zachowania wymogu zakupu ze środków własnych kupuje (rzekomo wykładając) udziały od Mecomu, a potem zaciąga kredyt w zaprzyjaźnionym Getin. Od SP udziały kupuje na raty.Teoretycznie niezależnemu wydawcy w tej sytuacji zależy na jak największym powiększaniu sprzedawanego nakładu. A co widzimy? Dziennikarz jego gazety, w ramach swoje pracy i płacy przynosi mu materiał gwarantujący ogromny, sprzedawalny nakład. Jak każdy rozsądny właściciel Hajdarowicz bada wiarygodność sensacyjnej informacji i podejmuje decyzję o jej upublicznieniu. Czyli postępuje zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. I nagle coś się zmienia.Właściciel gazety w trybie nagłym wraca z Barcelony i w nocy, w trakcie druku egzemplarza z sensacją spotyka się z rzecznikiem prasowym rządu a swoim kolegą z NZS Grasiem informując go o zamieszczonej sensacji. Niezależny wydawca zadbałby o to, aby jego dziennikarze jako pierwsi tego dnia byli u rzeczników prokuratury, rządu, ministerstwa sprawiedliwości żeby odnotować ich rekcję na zamieszczone informacje. Zachowanie Hajdarowicza było nieracjonalne: taki ni pies ni wydra a coś na kształt świdra-jak mówili klasycy z epoki, która podobno już minęła, a de facto to heraldowie jej przeminięcia minęli się prawdą. Jak się okazuje kryterium koleżeństwa bywa ważniejsze jest od kryterium zysku. Ba, w ogóle trudno tutaj przyłożyć właściwą wagę do intencji.Między innymi z uwagi na to, że jak się teraz okazuje Hajdarowicz kupował gazetę na dogodne na raty od kolegów kolegi Grasia. Gazety, która w okresie zmian właścicielskich nie był owym kolegom i całemu rządowi życzliwa. O swoim bliskim koleżeństwie z rzecznikiem rządu Hajdarowicz nikogo nie informował w momencie zakupu Rzepy. I ja go rozumiem. W krajach o nieco innym przywiązaniu do demokracji taka informacja uniemożliwiłaby realizację transakcji. W Polsce doszliśmy już do tego, że obecne ujawnienie koneksji Grasia i Hajdarowicza jest rozpatrywane jedynie w aspekcie przekazania „gorącej” informacji. Tymczasem nie mniej alarmujące jest ujawnienie zażyłości obu panów w momencie negocjacji o zakup udziałów z SP! Hajdarowicz postąpił pozorne jak samobójca biznesowy. Chyba, że biznes polegał nie na rozwijaniu gazety, a pozbywaniu się tych, którzy nie szczędzili krytyki nieracjonalnym działaniom ekipy rządzącej i w swej zuchwałości uznali, że nie można zamieść pod dywan elektryzującej informacji dotyczącej największej katastrofy elit w historia polski. Wobec takich priorytetów można kupować nie po to aby zarobić ale po to aby zmarnować. W dodatku bez żadnych konsekwencji. Hajdarowicz ratalną zapłatę zabezpieczył nabytymi udziałami. Najwyżej je odda. A kto się będzie przejmował albo ponosił konsekwencje za zmniejszenie ich wartości w czasie użytkowania. Grunt, aby zrealizować cel. Pozabiznesowy.
Kulisy przejęcia "Rzeczpospolitej": kredyt od...Leszka Czarneckiego Kulisy przejęcia Presspubliki przez Grzegorza Hajdarowicza. Zastaw na udziałach wydawnictwa mają Getin Noble Bank kontrolowany przez Leszka Czarneckiego i państwowa PW Rzeczpospolita, od której wcześniej Hajdarowicz je... kupił Gdy krakowski przedsiębiorca Grzegorz Hajdarowicz przejął spółkę Presspublika - wydawcę "Rzeczpospolitej", "Parkietu" i "Uważam Rze" - uznano to za symboliczne zakończenie prywatyzacji polskiej prasy. Udziałów w wydawnictwie pozbyły się brytyjski fundusz Mecom (51 proc.) i należąca do skarbu państwa spółka PW Rzeczpospolita (49 proc.). Dowiedzieliśmy się jednak, że pępowina łącząca Presspublikę ze skarbem państwa nie została przecięta. Hajdarowicz kupił bowiem udziały od państwowego właściciela na raty i PW Rzeczpospolita trzyma je w zastawie. A pozostałe udziały, kupione od Mecomu, są zastawione w Getin Noble Banku. Latem zeszłego roku Hajdarowicz publicznie zapewniał, że kupuje Presspublikę ze środków własnych. Dziś tłumaczy, że nie kłamał, bo kredyt zaciągnął później. Teraz jest jasne, że gdyby nie wywiązał się z zobowiązań wobec banku Czarneckiego i skarbu państwa, to mogą one zostać właścicielami Presspubliki. Getin Noble Bank wszedłby w skórę funduszu Mecom, a skarb państwa wróciłby na stare śmieci. Hajdarowicz powiedział nam:

- Nie przewiduję takiego scenariusza. Majątek Grupy Gremi [kontrolowanej przez niego] to ponad 500 mln zł, zawsze jestem w stanie spłacić kredyt z innych środków.
Wieczny pat Wokół Presspubliki zawsze istniało napięcie polityczne, głównie z powodu rangi "Rz". Do wejścia Hajdarowicza (październik 2011 r.) państwo - przy różnych rządach - próbowało naciskać na gazetę. Za rządów PiS "Rz" popierała IV RP i lustrację, a za rządów PO nie kryje prawicowych sympatii. Jednak karty w wydawnictwie rozdawał większościowy udziałowiec: dawniej norweska Orkla, ostatnio Mecom. Za jego zgodą redaktorem naczelnym dziennika został lubiany przez PiS Paweł Lisicki, zastępując Grzegorza Gaudena. Aleksander Grad, minister skarbu poprzedniego rządu PO, próbował sprzedać udziały w Presspublice. Chętnych było wielu, m.in. ZPR (właściciel "Super Expressu"), Axel Springer Polska ("Fakt"), czeski potentat węglowy Zdenek Bakala. Wykruszyli się jednak. Grad przetargu nie rozstrzygnął. A państwowy współwłaściciel i członkowie zarządu Presspubliki z ramienia skarbu złożyli w 2010 r. do sądu wniosek o rozwiązanie spółki. Impas.
Chętny na gorący kartofel Nagle w lipcu 2011 r. Hajdarowicz ogłosił, że kupi 51 proc. udziałów od Mecomu za 80 mln zł. Brytyjski fundusz potrzebował pieniędzy na spłatę długów, ale wcześniej sprzedawać "Rz" nie zamierzał. 46-letni krakowski biznesmen nie był nowicjuszem na rynku prasy, miał już tygodnik "Przekrój" i miesięcznik "Sukces". Magazyny mogły uchodzić za kaprys, ale zakup Presspubliki wymagał grubo ponad 100 mln zł. Hajdarowicz mówił wtedy "Gazecie": "Mój majątek jest duży. Moja grupa kapitałowa nie jest zadłużona w bankach, poza kredytem 200 tys. zł w rachunku bieżącym. Mamy nadpłynność finansową". Dziś to podtrzymuje:

- Kredyt wziąłem dopiero w październiku 2011 r.
Od Mecomu na kredyt Udziały od Mecomu przejął w dwóch etapach. Po lipcowej umowie musiał czekać na zgodę Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Rynek spekulował, że udziały Mecomu spłaci z kredytu w Getin Noble Banku kontrolowanego przez Leszka Czarneckiego. On zaś miał z "Rz" przykre doświadczenia; powołując się na dokumenty IPN, dziennik napisał, że został zwerbowany w wieku 18 lat przez SB i współpracował przez sześć lat. Biznesmen potwierdził to, ale podkreślił, że nigdy nie donosił na konkretne osoby, nie pisał notatek ani analiz. Po publikacji "Rz" staniały akcje jego banków i ucierpiała reputacja miliardera. W świecie biznesu dużo mówiło się o znajomości Hajdarowicza z Czarneckim. W zeszłym roku na festiwal kulinarny Food & Wine Noble Night na wyścigach konnych w Warszawie przybyło ponad 800 osób. Wśród klientów Getin Noble Banku raczyli się przysmakami i trunkami aktorzy, politycy. Hajdarowicz cały wieczór siedział przy stoliku z Czarneckim. Getin Noble Bank pytany przez nas wówczas o kredyt dla Hajdarowicza nabrał wody w usta. - Jakakolwiek odpowiedź na to pytanie byłaby złamaniem tajemnicy bankowej - powiedziała rzeczniczka Getin Holdingu. Kupno brytyjskich udziałów w Presspublice zostało sfinalizowane kilka dni po wyborach parlamentarnych wygranych przez PO.

Jak skarb sprzedał i wziął w zastaw Pozostawało jeszcze państwowe 49 proc. Gdy UOKiK rozważał zgodę na transakcję z Mecomem, minister Grad przyspieszył prywatyzację pakietu rządowego w Presspublice. Gdy minął termin składania ofert, chętny był już tylko jeden. O sprzedaży pakietu Hajdarowiczowi za 55 mln zł PW Rzeczpospolita poinformowała 12 października. Wraz ze spółką Gremi Media stał się on właścicielem Presspubliki. Prawicowy serwis Wpolityce.pl zareagował listem otwartym: „W obronie obecnego kształtu redakcyjnego » Rzeczpospolitej «i » Uważam Rze «”. Hajdarowicz szybko przeprowadził cięcia kosztów i zwolnienia w przynoszącym straty wydawnictwie. W fotelu naczelnego "Rz" Lisickiego zastąpił Tomasz Wróblewski. Tutaj barwna historia przejęcia Presspubliki mogłaby się zakończyć. Tylko skąd w rejestrze zastawów informacja, że 49 proc. udziałów Presspubliki jest zastawionych na rzecz... poprzedniego właściciela - PW Rzeczpospolita - z sumą zabezpieczenia opiewającą na prawie 64 mln zł?
- Z uwagi na wysoką cenę pakietu dałem warunek o spłacie w ratach, stąd to zabezpieczenie dla PW - tłumaczy Hajdarowicz. Nie ujawnia, kiedy spłaci państwowe udziały. - Okres nie jest zbyt długi. Byłem jedynym oferentem, PW Rzeczpospolita, a nie skarb państwa, miała jedyną okazję, żeby zbyć udziały, i rozsądnie z niej skorzystała. W Ministerstwie Skarbu dowiedzieliśmy się, że nowy właściciel Presspubliki będzie spłacał państwowy pakiet w siedmiu ratach do 31 sierpnia 2017 r.; oprocentowanie jest niskie - 8,26 proc. rocznie. PW Rzeczpospolita zabezpieczyła się nie tylko na zastawach, ustanowiła także hipoteki na nieruchomościach i dostała pełnomocnictwa do wykonywania praw na udziałach. Zgoda skarbu państwa na sprzedaż udziałów z odroczoną płatnością w tak ważnej politycznie transakcji może dziwić. Kto i dlaczego ją podjął - resort nam nie odpowiedział. Zaś Aleksander Grad ma nam odpowiedzieć w poniedziałek.
Kto w co wierzy? Czy wsparcie Getin Noble Banku to przejaw wiary w sektor prasowy? Czy raczej w Hajdarowicza osobiście?
- Jakakolwiek odpowiedź na to pytanie byłaby złamaniem tajemnicy bankowej - powtarza rzeczniczka Getin Holding.
Trudno teraz ocenić wartość publicznych deklaracji nowego właściciela "Rz". Pod koniec października twierdził on, że zamierza wprowadzić Presspublikę na warszawską giełdę w połowie 2014 r. Dziś to podtrzymuje:

- Myślę, że wchodząc na giełdę spółka będzie warta 260-390 mln zł. Jak widać, mam zamiar na tym dużo zarobić.Analitycy są sceptyczni.

- Rynek reklamy prasowej kurczy się szybciej, niż oczekiwano. Trudno wróżyć sukcesy ofercie publicznej firmy prasowej - mówi Piotr Janik, analityk KBC Securities.

– A sytuacja na rynku reklamy nie pozwala takiej spółce jak Presspublica samodzielnie zarobić tyle, by spłacić zadłużenie. Wysokie zadłużenie i zastawione w całości udziały ograniczają ewentualne przejęcia innych firm lub tytułów na rynku. Z drugiej zaś strony - ewentualną sprzedaż części własnego majątku. Żeby uwolnić się od zastawów, trzeba znaleźć pieniądze na spłacenie kredytu w Getin Noble i zapłacenie rat spółce PW Rzeczpospolita. Słyszymy, że Hajdarowicz rozważa emisję wysoko oprocentowanych obligacji. - Jestem przedsiębiorcą od 20 lat, zawsze korzystam z instrumentów finansowych, to chyba nie dziwne. Obligacje to projekt Gremi Solution. Nie jest to informacja nieoficjalna, tylko publiczna, można ją znaleźć na stronach spółki, emisja jest przeznaczona na działalność faktoringową [rodzaj handlu długiem], którą ta spółka chce wznowić, powinna na tym nieźle zarobić - mówi Hajdarowicz. Innym sposobem zasilenia Presspubliki może być objęcie części jej udziałów przez giełdowy NFI Jupiter - kontrolowany przez firmy Hajdarowicza. Przedsiębiorca zdradził nam, że Jupiter "docelowo najprawdopodobniej będzie udziałowcem części Presspubliki". Z tego by wynikało, że Presspublikę częściowo dokapitalizują mniejszościowi udziałowcy giełdowego Jupitera. Tomasz Prusek, Vadim Makarenko

Kto poklepie Tuska po plecach No, kto? Dobra passa premiera Tuska się kończy. Jego gwiazda blednie i człowiek sukcesu, Donald Tusk to już powoli historia. Do swego serdecznego przyjaciela Putina boi się jechać, szumny wyjazd do Brukseli i Berlina właśnie okazał się żebraczą pielgrzymką, a przecież podsumowując polsko-tuską prezydencję UE jako pasmo gigantycznych sukcesów politycznych i dyplomatycznych własnych i swego rządu, Tusk kreował się na Herkulesa polityki, polskiego Aleksandra Macedońskiego..... No, ale tylko Tusk. Prasa zagraniczna jakoś zawsze dość marginalnie traktowała jego oszołamiające europejskie i światowe sukcesy, za to polskie media zachłystywały się z zachwytu, że premier znów był poklepany po plecach i przez kogo. Już o wiele mniej w nich było o tym, za co to klepanie ale jeśli sprawującego aktualną prezydencję UE się wyprasza za drzwi z debat np.o unijnych pieniądzach, to raczej wstyd się chwalić. Krótko mówiąc – w prasie obcej o Tusku raczej głucha cisza choć taki „Badische Zeitung” walnął właśnie wprost – „Tusk nie może sobie pozwolić na powrót z Brukseli jako przegrany, jako ktoś, kogo wszyscy klepali jedynie po plecach", ale za to głośniej w niej np. o... Smoleńsku. Całkiem niedawno „Westdeutsche Zeitung” coś tam pisał o trotylu (niby zdementował, niby nie), w tych dniach „Die Welt” już nie ograniczył się do trotylu bo spytał wprost – „Gab es ein russisches Interesse an Kaczynskis Tod?” („Czy śmierć Kaczyńskiego była w interesie Rosji?”).... Discovery Chanel po premierze filmu o kontrolowanej katastrofie Boeinga w Meksyku też nagle weryfikuje odcinek z serii „Mayday 'Aircrash Crash investigation'”. Zatytułowany początkowo "Following orders" („Wykonując rozkazy”), miał być nakręcony na podstawie millerowsko-MAKowskich ustaleń sugerujących błędy pilotów pod wpływem presji zwierzchników, właśnie zmienił tytuł na "Death of the President ("Śmierć Prezydenta"). Ciekawe te puzzle - po 10 kwietnia 2010 przez ponad dwa i pół roku o Polsce i jej wodzu cisza, aż tu nagle w ciągu 2 tygodni taki boom informacyjny ? Jak tak dalej pójdzie, premier Tusk ma poważne szanse powrotu na łamy prasy zagranicznej. Tylko, że raczej nie w roli pluszaczka klepanego po plecach.Coraz cięższe jest życie premiera... ?

Contessa

http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103086,12854917,Niem...

http://zbigniewkuzmiuk.nowyekran.pl/post/79943,n...

http://www.wz-newsline.de/home/politik/ausland/a...

http://www.welt.de/politik/ausland/article110902...

http://wpolityce.pl/wydarzenia/40570-presja-ma-s...

Izrael atakuje "Pokłosie", czyli Zmierzch Czego się nie dotknąć, po prostu Zombie, Zmierzch, tylko wampiry III RP jeszcze rozglądają się za świeżą krwią, ale tej już też nie ma. No to może być nawet Giertych z Dmowskim. Z czego tu ssać, jak żyć? - pytają się teraz swoi Donalda Tuska o przyszłość. Taki piękny, mglisty listopadowy wieczór, w ciągu dnia idąc aleją, czuć intensywnie wspaniały zapach jesieni, a oni się jeszcze spinają, jeszcze się prężą, jak Zombie, albo wręcz odlatują, świrują, dostają szmergla. Facet siedzi w studiu na podłodze z małym „drimlajnerem”, siedzi już tak od rana, katatonia? Wiem, że tytuł tej notki, na pierwszy rzut oka, jest utrzymany w klimacie odjazdu, ale to tylko pozory. Poczułem się dziś dumnym Polakiem, bo już nie jesteśmy gorsi od Etiopii, bo tak jak Etiopia, my też mamy „drimlajnera”. No i co Kaczyński? Szczęka opadła? A byłeś Pan na filmie „Pokłosie” – ktoś zapytał prezesa PiS. Straszne pytanie, straszne napięcie na sali, muchy wstrzymały nawet oddech, cisza i Kaczyński mówi, że nie, że nie był i nie pójdzie. Mamy go!  Typowy ukryty antysemita. Władysław Pasikowski, być może chciał nakręcić sobie kontrowersyjny film i tyle, no i zarobić, no i wywołać „artystyczne” poruszenie. Ale „banda Michnika”, jak ją pieszczotliwe nazywa Dawid Wildstein, ostrzyła sobie pewnie zęby i pióra na ostrą, bezkompromisową debatę o czarnych kartach naszego kołtuńskiego narodu. Jedwabne jeszcze raz, ale już tak na całego, z dobiciem watahy. Taki mógł być zamiar, bo ile się naprężali, żeby zdobyć kesz na produkcję tego gniota, i mam tu teraz na myśli tylko fatalny scenariusz, drewniane, sztuczne postaci, fatalny dźwięk i obraz. Ale zanim powstało "Pokłosie", a czas teraz biegnie nieubłagalnie szybko, narracja poprawnych się skończyła, brakuje słów, motywacji i brakuje kasy! Agora pada, TVN się zwija, ludzie jacyś tacy jeszcze głupsi, niż kiedyś.  Nie kupują już Czerskiej, nie słuchają już Czerskiej, po prostu odwrót, po prostu Zmierzch. Zmierzch w naszym polskim wydaniu. Przyjrzyjcie się sami. Bliski Wschód, a więc i potencjalnie cały świat jest na krawędzi nowej, wielkiej wojny, a w dwóch głównych dziennikach informacyjnych, największych stacji telewizyjnych jest jeden materiał „voiceover”, czyli obrazki podczytywane ze studia. Wszystkiego 50 sekund. Materiał ten pokazały „Fakty” TVN w 16 minucie swojego serwisu. Główne „Wiadomości” TVP poszły jeszcze dalej. jakby tych ataków rakietowych na Tel Awiw w ogóle nie było. Im też odcięli kable do satelit na orbicie jak Moskwie? Cały świat mówi o wojnie, o strefie Gazy, a Kraśko i spółka o „drimlajnerze” – zaczęli nim i skończyli, razem coś około siedmiu minut relacji. Nie odwiedzili chyba tylko dream kibla na pokładzie. Co jest? – myślę sobie zapewne nie tylko ja. Może kokaina, to tłumaczyłoby wszystko, te podniecenie, ten szał, no, ale z drugiej strony Kuźniar, już cały dzień siedzi z plastikowym modelem Dreamlinera na podłodze i nieruchomo wpatruje się w niego – katatonia. Zapewne wiecie, że w tym stanie psychicznym, można taki model trzymać w ręku całymi dniami. Bez oznak zmęczenia. A miało być „Pokłosie”, dzień po dniu. Kaczyński nie obejrzał, to łup go po głowie. Ktoś kwestionuje geniusz Pasikowskiego? No to wiadomo nieuk i cham. Ktoś wątpi w stodołę? Taki sam zbrodniarz jak tamci z Jedwabnego. Ale mamy Zmierzch i nic go już nie zatrzyma. Tego nawet Adam z Romanem nie zatrzymają. I na dodatek ten Izrael i Palestyńczycy. Dlaczego zdjęto w zasadzie najważniejszy temat dnia na świecie? By opóźnić rozpoczęcie narracji o wojnie na Bliskim Wschodzie, o wydarzeniach, jakie nie miały miejsca od 21 lat? Być może. No, ale po co? Biznes z „Lotem”? To niewykluczone, ale pond to, jest jeszcze, dla pracujących w głównych mediach dziennikarzy, ta fajna, dekadencka atmosfera. Sypią się im wszystkie klocki: smoleńskie, europejskie, autostradowe. Czego się nie dotknąć, po prostu Zombie, Zmierzch, tylko wampiry III RP jeszcze rozglądają się za świeżą krwią, ale tej już też nie ma. No to może być nawet Giertych z Dmowskim. Z czego tu ssać, jak żyć? -  pytają się teraz swoi Donalda Tuska o przyszłość. Izrael „zaatakował” więc „Pokłosie”, ale w Polsce atak opóźniono, bo jest Dreamliner B 787. Jest Dreamliner, jest impreza! Tylko ten redaktor Kuźniar w katatonii. Oby mu przeszło, ranek bez niego, to jak „Pokłosie” bez Cedyni. I tu jest ten moment szczególny w naszej dekadenckiej, schyłkowej Trzeciej RP. Bo wylały się hektolitry dowcipów na Maćka Stuhra, że już nawet (zaliczani do prawicowych) publicyści, biorą go w obronę. Ale jest Zmierzch, nareszcie! Po tamtej stronie mocy, w TVN, TVP, na Czerskiej odjechali już zupełnie. To, pytam się obrońców Stuhra, za te jego głupoty gadane, co położyły cały ten mocny film, spuściły go do kanału, to prawa strona nie może mieć jednego odlotu? Korzystamy przecież tylko z „diabelskich” narzędzi – Twittera, Facebooka, z „ajfonów”. Stuhr mówi, że na razie to go śmieszy, no jasne! Ciekawe, co myślą na ten temat producenci, ci, co wyłożyli kasę. Może Cedynię odwiedzi teraz Spielberg i pójdzie za ciosem Stuhra, była „Lista Schindlera”, może być „Lista Stuhra”. On ratuje dzieci, a ciemni chłopi przybijają go do drzwi. Narracja cedyńska się kończy, ale kłopoty aktora nie, bo położył ten film, to znaczy my go położyliśmy dzięki jego głupiej wypowiedzi, a to znaczy, że nie zarobi tyle, ile miał zarobić. To jednak nie jest najgorsze. Jak prowadzić po Cedyni debatę o tym filmie, jak edukować, jak pokazywać młodego Stuhra na wieczorach autorskich, jak zrobić pokłosie po "Pokłosiu"? Za późno już, a poza tym, Sorry Gregory, w Izraelu rozpoczęła się wojna. Czy ktoś kocha Izrael, czy go nienawidzi, to jest najprawdziwszy kawałek naszej Europy.      

Silna grupa spod Cedyni Dawno temu popełniłem taki tekst o polskim lemingu („Leming polski. Krótka charakterystyka gatunku” - polecam!), który dzisiaj stał się przeraźliwie aktualny i to paradoksalnie za przyczyną bitwy z zamierzchłej historii. W tamtym wpisie wspomniałem, że dla mnie leming jako zjawisko społeczne objawił się po raz pierwszy przy okazji „audiotele” - stałego konkursu w telewizji na początku lat 90-tych. Tamże zadawano uczestnikom podchwytliwe pytania z opcją trzech odpowiedzi. Na przykład – Czy Bolesław Chrobry był królem: 1. Polski; 2. Mozambiku; 3. Korei Południowej. Cały wic z lemingiem polegał na tym, że kiedy oburzeni telewidzowie protestowali przeciwko poniżaniu narodu polskiego takimi prymitywnymi zagadkami, to odpowiedzialny redaktor oznajmił zdumionej publice, że coś ze 30 procent odpowiedzi na tego rodzaju pytania jest błędnych. Przyznaję, że szczęka opadła mi do samego dywanu. Tak oto wyglądały narodziny leminga w moich oczach. I dzisiaj raz po raz doczekuję się kolejnego potwierdzenia, że te stworzenia mają się dobrze i chowają się w najlepszych rodzinach. Maciej Stuhr wystąpił w klasycznej obsadzie redaktora z Radia Erewań. „Przywiązywaliśmy dzieci pod Cedynią jako tarcze „ - wypalił z samych trzewi swojego celebrycko-aktorskiego emploi. A mówiąc w pierwszej osobie liczby mnogiej miał przecież na mysli Polaków. W polemicznym zacietrzewieniu pokazał studzienną głębię swojej niewiedzy strukturalnej – pragnąc pognębić adwersarzy odwołał się do historii i machnął się o sto kilkadziesiąt lat, pomylił wieki, miejsca bitew i Polaków z Niemcami. Gigantyczne i uniwersalne historyczne qui pro quo. Gdyby występował w kabarecie śmiech publiczności może dałoby się jakoś wytłumaczyć. Ale zachciało mu się zostać autorytetem moralnym, więc utonął w morzu śmiechu ze swojej ignorancji.  Tak to jest gdy ktoś prawdę historyczną poznaje z GW, jak bezceremonialnie przyznał delikwent. A przecież wystarczyło w dzieciństwie poczytać Karola Bunscha, ale widocznie poprzestał na oglądaniu Disneylandu. Jest inne wytłumaczenie – być może jakieś korzenie pragermańskie odezwały się atawistycznie - wtedy wszystko się zgadza – oni przywiązywali dzieci jako tarcze. Kilka lat temu wbił mi się w pamięć absolwent politologii – jak się z dumą przedstawił – który poległ w jakimś teleturnieju na terminie adiustacja. Nie zdążył się dowiedzieć przez kilka lat szkoły średniej ani studiów. Kilka miesięcy temu rzecznik SLD umieścił Powstanie Warszawskie gdzieś w czasach panowania Jaruzelskiego. I to na trzeźwo. Zapewne każde powstanie kojarzy mu się z Jaruzelskim, dobrze że go nie zapytano, czy generał dowodził powstaniem, czy je tłumił. Kilka dni temu nasz reprezentacyjny oksfordczyk i twitterowy wojownik popełnił podobno na Twitterze wpis, w który stało jak byk „Welcome in Poland”. Wszyscy ponoć gruchnęli śmiechem, ale zapewne z jednym wyjątkiem – GW, która kiedyś identyczny błąd u kogoś innego wykpiła niemiłosiernie jako kompromitujący. Ale co tu zrobić z iście przedszkolnym błędem urzędującego ministra, który na każdym kroku podkreślał swoją biegłość w językach, a w angielskim szczególnie? Pytanie retoryczne. Dzisiaj bąka typowo lemingowego puścił kumpel oksfordczyka Roman Giertych, który oczywiście nigdy nie wstąpi do PO, ponieważ postawił sobie inny cel. Ale to tylko dygresyjnie, nie będę już wnikał w meandry i zależności byłego wszechpolaka, który zapragnął zostać Polakiem szarakiem postępowej maści. Otóż Giertych palnął z grubej rury, że amerykańscy liderzy partii republikańskiej sprzed stu lat byli zwolennikami niewolnictwa. A on ma dwa fakultety z historii i prawa. Gdzie on się czegoś takiego nauczył, czy dowiedział? Też z Gazety Wyborczej jak młody Stuhr? Ale czy to może dziwić w kraju, gdzie prezydent robi najprostsze błędy ortograficzne i nie odróżnia deficytu finansów publicznych od budżetowego? Seaman

Dreamliner, czyli słów kilka o sukcesie "fajnej" Polski Pierwsza Dama, Hubert Urbański, relacje na żywo w TVN24, wywiady oraz gala na lotnisku Szopena towarzyszyły uroczystościom powitania samolotu Dreamliner w Polsce. W całym tym zamieszaniu brakowało jedynie Katarzyny W. jako stewardessy i Felixa Baumgartnera wyskakującego ze spadochronem kilka chwil przed lądowaniem. Dzisiejsze przekazy medialne miały po raz kolejny udowodnić prostą tezę: "jesteśmy niezwykle fajnym, szczęśliwym narodem, bez problemów i trosk". Profesjonalni fachowcy za sterami Dreamlinera, którzy nie udają "debeściaków", popisujących się sztuką pilotażu we mgle oraz zaawansowana technologia nowego samolotu, stojąca w kontrze z tandetną, wyeksploatowaną Tutką stanowią oblicze "nowoczesnej i fajnej" Polski, nie tej brunatnej, awanturniczej spod znaku falangi oraz agresywnego Kaczora. Całą tą narrację można byłoby jeszcze znieść, gdyby nie forma przekazu oraz całkowita ignorancja w stosunku do widzów. Obrazek, krzątającego się po płycie lotniska dziennikarza, który desperacko poszukuje ludzi rzekomo podekcytowanych pierwszym lotem nowej maszyny oraz ambitne pytania dziennikarzy w studio typu: "fajny ten samolot, no nie?" poddają w wątpliwość sens istnienia mediów w takim kształcie. Można zrozumieć zaangażowanie polityczne telewizji, przekazującej "całą prawdę, całą dobę" w kreowaniu określonego wizerunku Polski, ale dwudniowy maraton z Dreamlinerem naprawdę mógł przyprawić widza o mdłości. Ten przykład pokazuje, że już dawno zerwano z subtelną propagandą a ludzi traktuje się wedle wskazówek Tomasza Lisa "jak idiotów". Na próżno w przekazach na temat cudeńka technologicznego ze Stanów było szukać wzmianki o tym, że jednym z inżynierów pracujących przy budowie samolotu Dreamliner był prof. Wiesław Binienda. Z pewnością niektórym Polakom trudno byłoby pogodzić się z faktem, że mentor sekty smoleńskiej może z powodzeniem pracować przy tak ambitnych projektach. Oczywiście dziennikarze oraz establiszment nieprzypadkowo robią z siebie idiotów. "Liniowiec Marzeń" ma ważną rolę do spełnienia w momencie, kiedy nasz Premier negocjuje z przywódcami europejskimi ilość mamony, która spłynie do naszych domostw w najbliższych latach. Nasza sytuacja negocjacyjna musi być naprawdę zła, skoro za cover-up posłużyła kupa żelastwa (przepraszam "kompozytów"), którą LOT wziął w leasing z USA. Na pocieszenie można przytoczyć sobie słowa naszego Premiera: "...klincz i blokada pracy nad budżetem będą zagrożeniem dla reputacji Europy, a reputacja Europy w tych czasach jest rzeczą bezcenną". Nie łudźcie się więc Polaczki, że chodzi o interes Polski. Cieszcie się, że macie Dreamlinera, choć i tak większość z was jak już gdzieś w życiu poleci samolotem to będzie to Ryanair z miejscem stojącym na pokładzie.

Antyleft
Patriotyczne przebieranki Komorowskiego
W Święto Niepodległości 15 tysięcy członków klubów „Gazety Polskiej” manifestowało pod pomnikiem Józefa Piłsudskiego. Ale w tym roku po raz pierwszy Marsz Niepodległości, którego byli częścią, miał konkurencję – oficjalny pochód Bronisława Komorowskiego. Nie Kolorową Niepodległą, lecz salonową manifestację pod narodowymi flagami. Ta przebieranka to dowód rosnącej siły obozu niepodległościowego.

Okazało się, że salony uznały, iż otwarte głoszenie hasła Tuska „Polskość to nienormalność” oraz słów Palikota o potrzebie wyrzekania się polskości, prowadzą do przegranej.

Prezydent szanujący hitlerowców?

10 listopada. Janusz Palikot zwołuje konferencję prasową pod pomnikiem Romana Dmowskiego. Wypowiada haniebne słowa, że pomnik ten nigdy nie powinien stanąć, bo Dmowski to „faszysta, hitlerowiec i antysemita”.

11 listopada. W Święto Niepodległości Bronisław Komorowski składa kwiaty pod pomnikiem Dmowskiego.

Obcokrajowiec z Zachodu na pierwszy rzut oka mógłby uznać to za normalne: w Polsce, jak wszędzie, politycy się różnią i czasem wygłaszają skrajne poglądy. Problem w tym, że Komorowski i Palikot wywodzą się z jednej partii, politycznie współpracują, przyjaźnią się, jeździli razem na polowania do Rosji. Zaś Pierwsza Dama Anna Komorowska mówi o Palikocie: „W 90 proc. się z nim zgadzam”. I tego ów obcokrajowiec zrozumieć by już nie mógł. No bo jak to: bojownik o tolerancję i prawa gejów blisko współpracuje z prezydentem – oddającym w jego przekonaniu cześć hitlerowcowi?

Komorowski i Rosjanie przeżarci bakcylem nienawiści W narodowe święto Komorowski pojawia się też pod pomnikiem Piłsudskiego. Obcokrajowiec poczytałby więc sobie o Piłsudskim. I trafiłby na takie słowa Marszałka: „Dusza Rosjanina, jeśli nie każdego, to prawie każdego, jest przeżarta bakcylem nienawiści i niepokoju w stosunku do każdego wolnego Polaka i do idei wolnej Polski. Oni są łatwi i zdolni do uczucia wielkiej nawet przyjaźni i będą was kochać szczerze i serdecznie, jak rodzonego brata, do chwili, nim nie poczują, że w sercu swoim jesteście wolnym człowiekiem i boicie się ich miłości, w której dominującym pierwiastkiem jest żądza opieki nad wami, inaczej mówiąc – władzy”. Pokiwałby głową uznając, że Komorowski to odważny mąż stanu, demonstrujący prawo do niepodległości narodu, którego los obdarował trudnym sąsiedztwem. Uznałby to za dowód ograniczonego zaufania prezydenta do kraju rządzonego przez byłego pułkownika KGB. Jakież byłoby jego zdziwienie, gdyby dowiedział się, że trzy dni wcześniej ten sam prezydent, w wywiadzie udzielonym Janinie Paradowskiej w radiu TOK FM, zdecydowanie – wbrew opinii 63 proc. Polaków – przeciwstawił się powołaniu międzynarodowej komisji w sprawie Smoleńska. Tym samym zostawiając to śledztwo ludziom dawnej KGB. Uzasadnił to... patriotyzmem: „Co na to polscy patrioci, którzy mówią o potrzebie suwerenności państwa, a jak dochodzi do trudnego problemu, gdzie trzeba poczekać na werdykt prokuratury polskiej, zaczynają się wyścigi: kogo z zewnątrz, z obcych prosić, żeby za nas rozstrzygnął”. W nie mniejsze zdziwienie wprawiłby go fakt, że Komorowski to prezydent, który Moskwę odwiedzał w obecności byłego sowieckiego namiestnika Jaruzelskiego, odznaczył po Smoleńsku rosyjskich milicjantów, a poniewieranie się na miejscu tragedii ludzkich szczątkach skwitował słowami: „to nie jest wielki problem”.

U boku „faszysty i sadysty”, z dala od Kolorowej Niepodległej Jeszcze rok temu maszerowanie przez miasto z polskimi flagami było dowodem faszyzmu. Lansowano hasło Kolorowej Niepodległej. Tym razem impreza z tęczowymi flagami zeszła na drugi plan. Salon wystąpił z wojskową defiladą, biało-czerwonymi kotylionami i czołgiem z wojny polsko-bolszewickiej. Ruszył pod wspomniany pomnik Piłsudskiego, jak gdyby chciał dowieść prawdziwości pamiętnych słów Marszałka: „Powoływać się na Kościuszkę, posługiwać się jego imieniem, zachwycać się nim i solidaryzować się z jego ideałami może każdy bezkarnie, bez konsekwencji i kosztów. Bo Kościuszko nie żyje. Kto solidaryzuje się ze mną, musi płacić wysiłkiem, męką, trudem, ofiarą z wolności, z życia. Kiedyś, gdy mnie już nie będzie, będę miał także miliony równie zapalczywych i podobnie nieryzykujących wielbicieli”. Prezydent poszedł też pod pomnik Prymasa Tysiąclecia, kardynała Stefana Wyszyńskiego, duchownego będącego sztandarowym przeciwnikiem obozu „Tygodnika Powszechnego” i Kościoła „otwartego”. Jakby było mało, skierował też kroki pod wymieniony pomnik Dmowskiego. Ten sam, przeciwko odsłonięciu którego w 2006 r. Salon wystosował list protestacyjny, podpisany m.in. przez Marię Janion, Alinę Całą i Marka Edelmana: „Nazwisko Dmowskiego nierozerwalnie wiąże się z ideologią rasizmu, szowinizmu, »egoizmu narodowego«, a nade wszystko antysemityzmu”. Prezydent złożył tam kwiaty u boku człowieka, o którym zmarła niedawno prof. Hanna Świda-Zięba mówiła na łamach „Gazety Wyborczej”: „Roman Giertych, faszysta i sadysta. Mówiąc »faszysta«, nie mam na myśli przywiązania do konkretnej ideologii, ale pewien typ struktury psychicznej. Giertychowi marzy się faszystowska struktura społeczeństwa z nim na czele jako Duce. Kopanie ludzi sprawia mu satysfakcję”.

Orędownik zgody i reakcyjni wichrzyciele Oczywiście w głównych dziennikach prorządowych mediów wyglądało to pięknie: pogodny prezydent z kotylionem pozdrawia defilujących żołnierzy, kombatantów, harcerzy oraz rodziny z licznym potomstwem. Łączy, a nie dzieli. Niczym I sekretarz PZPR, pozdrawiający z uśmiechem z trybuny aktyw partyjny z kopalń, hut i PGR-ów. Dźwięk w telewizji na wszelki wypadek wyłączony, by nie było słychać okrzyków „Komorowski won do Moskwy”. Sielankowy widok jako piękny kontrast dla chuliganów, wichrzycieli i elementów reakcyjnych, wywołujących burdy na ulicach. Bo przecież rzucający racami policjanci w zielonych kominiarkach tylko się bronili.

A potem informacja, że przez Warszawę przeszły cztery „wielkie manifestacje”. Oczywiście bez dopowiedzenia, że trzy pozostałe, poza Marszem Niepodległości, nie zgromadziły – licząc razem – nawet jednej dziesiątej uczestników Marszu Niepodległości.

„Chcę odzyskać święto 11 listopada, tradycję narodowego Święta Niepodległości dla każdego przeciętnego Polaka, który chce, żeby tradycja nas nie dzieliła, a łączyła” – deklarował Komorowski. Zalecał, by „uczyć się cieszyć z niepodległości, a nie smęcić, dramatyzować, nie czynić z niej maczugi do bicia po głowie konkurentów politycznych”.

Patrioci wygrają z przebierańcami Te ostatnie słowa pokazują, czego naprawdę przestraszył się Salon i dlaczego ufundował nam ową paradę przebierańców. Przeraził się odradzającej się dzięki drugiemu obiegowi polskiej tożsamości, tradycji, której istotą jest przejmowanie przez nowe pokolenia wartości ojców i wcielanie ich w życie czynem. Zwłaszcza gdy niepodległość jest zagrożona. To było główne przesłanie homilii Jana Pawła II o polskiej historii. Cytowany przez Ojca Świętego poeta Artur Oppman, czyli Or-Ot, tak pisał o tej ciągłości: „To, co przeżyło jedno pokolenie, / Drugie przerabia w sercu i pamięci: / I tak pochodem idą cienie… cienie… / Aż się następne znów na krew poświęci! / Wspomnienie dziadów pieśnią jest dla synów”. Przestraszył się w szczególności popularności tego sposobu myślenia wśród młodych ludzi. Patriotycznych stadionowych opraw, mających setki tysięcy odsłuchań patriotycznych piosenek hip-hopowych, wysokiej sprzedaży czasopism o polskiej historii. Gdy 11 listopada 1918 r. Polska odzyskiwała niepodległość, w bój ruszali nastolatkowie, dla których żywą legendą byli kalecy starcy ranni w Powstaniu Styczniowym. 11 listopada 2012 r. na ulice wyszły dziesiątki tysięcy młodych ludzi, dla których legendą są AK, NSZ czy Żołnierze Wyklęci. Przebierańcy mogli wygrać w przekazie reżimowych mediów. Ale przebieranka ta jest dowodem ich defensywy i niewiary we własne możliwości. Improwizacji, która niechybnie przegra w starciu z ludźmi wierzącymi na serio w polskie wartości. Piotr Lisiewicz

16 Listopad 2012 Aby ustrzec tasiemca przed chorobami, należy często myć ręce. To może się udać, tym bardziej, że taki tasiemiec umiera na ogół razem z organizmem na którym pasożytuje. Dopóki żyje- pasożytuje sobie w najlepsze, no i dopóki organizm , na którym pasożytuje- żyje. Taka niepisana symbioza aż do śmierci. Przypomina mi to sytuację biurokracji- jako tego obrazowego tasiemca w socjalizmie biurokratycznym., gdzie biurokracja wysysa ze zdrowego organizmu wszelkie soki i…. no właśnie- nie umiera razem z nim, tylko przenosi się do innego organizmu z walizkami pieniędzy, które wcześniej wysssała umiejętnie pod różnymi hasłami, na przykład hasłem sprawiedliwości społecznej. Bardziej sprawiedliwości biurokratycznej.. Bo sprawiedliwość może być zwyczajna, każdemu to wszystko co mu się należy, społeczna- jednym zabrać a drugiemu dać- no i biurokratyczna. Wszystko dla biurokracj Czasami, żeby sprawić wrażenie, jaka to biurokracja jest dobra dla organizmu, robi propagandowe ruchy mające na celu przekonanie uczestników pozostających w związku z organizmem, zwanym społeczeństwem , co do sensowności podjętych decyzji- podejmuje decyzje większościowe rzekomo w interesie członków organizmu.. Oczywiście jest to zwykła maskarada, bo prawda wynikła z podjętej decyzji- jest inna. A każda ustawa demokratyczna i sejmowa działa totalnie na wszystkich członków organizmu społecznego i narodowego. Jednym może ulżyć- a innych pognębić. To jest dodatkowa sprawiedliwość-sprawiedliwość sejmowa.. Oni uchwalają większościowo- a my ponosimy tego skutki. Gdyby to wszystko uchwalali dla siebie na bezludnej wyspie.. Ale nie! ONI to wszystko uchwalają przeciw nam.. Właśnie w Świątyni Rozumu prawie jednomyślnie przyjęto ustawę- w parlamencie węgierskim ustawy przepychają- tak twierdzi propaganda, bo tam rządzi centroprawicowy Orban- przepchnięto ustawę dającą możliwość umorzenia nieopłaconych składek na ZUS osobom prowadzącym pozarolniczą działalność gospodarczą.(????) Prawda, że wspaniałe? Demokratyczne i ludowe państwo demokratyczne, przepycha większościowo, żeby ponad 400 tysięcy niepłacących do tej pory obowiązkowego podatku zusowskiego- mogło być od tego płacenia zwolnionym. A co z pozostałymi uczestnikami organizmu pasożytniczego, gdzie każdy może być tyranem innych, a przy okazji swoim własnym ? Co myślą dzisiaj ci wszyscy, którzy sumiennie, zaciskając zęby i przy okazji pięści, płacili ten szaleńczy przymusowy podatek na przyszłą tłustą emeryturę, na leczenie i korzystanie z dobrodziejstw demokratycznego państwa prawnego? Co oni wszyscy dzisiaj myślą- te sześć, czy ile tam ich jest obecnie milionów – prowadzących działalność gospodarczą? Oni muszą dalej płacić i nie mają żadnych ulg.. A jeszcze w perspektywie podwyżki tego wrednego podatku, tylko dlatego, że człowiek chce pracować w swoim własnym państwie..? Taki zwykły człowiek tylko chce nie płacić haraczu za to tylko, że chce pracować i tworzyć dobrobyt, swój i swojej rodziny. Dlaczego demokratyczne państwo prawne nie pozwoli mu tego podatku nie płacić , a dysponować soimi pieniędzmi tak jak on uważa sam.. Socjalistyczne państwo demokratyczne wie lepiej za człowieka jak wydać jego pieniądze? Zabrane ma na siłę i pod przymusem. Ponieważ tysiące ludzi już nie są w stanie płacić tego haraczu, więc zalegają z jego płatnością, ale chcąc żyć- dalej pracują. I demokratyczne państwo prawne idzie im na rękę, zwalniając część tego społecznego państwa prawnego od płacenia narosłych zaległości.. W demokratycznym państwie prawnym najważniejsze jest oczywiście prawo- żeby go nie było. W anarchii prawo nie jest potrzebne. W demokratycznym państwie anarchicznym- tym bardziej. Bo albo od wszystkich uczestników społecznego organizmu jednakowo egzekwuje się płatności pod przymusem, albo od nikogo się tej powinności nie egzekwuje.. Wtedy działa państwo prawne i mamy państwo prawa, albo mamy demokrację- czyli państwo bezprawia, w którym może zdarzyć się prawnie co innego. Permanentna rewolucja w przepisach- może o to naprawdę chodzi?. Jedni podlegają bieżącemu prawu, a inni podlegają prawu, które działa wstecz.. No bo przecież wcześniej obowiązywało prawo jednakowe dla wszystkich- wszyscy płacili przymusowy podatek ZUS.. I nagle! Jedni muszą go płacić nadal- a inni będą niego zwolnieni. Czyli pewna grupa została wyjęta spod prawa. To wyjęcie spod wcześniej obowiązującego prawa socjaliści nazywają abolicją. Można darować! Abolicja ta ma objąć okres od stycznia 1999 roku do lutego 2009 roku..(???) A dlaczego akurat ten okres? A nie od 1945 roku do grudnia 2012 roku? Albo nawet do grudnia 2015 roku? Można przecież w demokracji abolicję zaplanować wcześniej- i być może tak zrobiono- ale ogłoszono ją później.. Co za różnica. Kwestia głosowania większościowego.. I woli głosujących demokratów w niszczeniu resztek zdrowego rozsądku. Warunkiem umorzenia będzie złożenie w ciągu roku od wejścia w życie ustawy odpowiednich wniosków oraz uregulowania wszystkich pozostałych, nie podlegających umorzeniu składak(!!!)Aha! Socjalna władza tak sobie przekalkulowała, żeby ściągnąć pieniądze.. Jak ofiara systemu przymusowych ubezpieczeń zapłaci wcześniej zaległe składki- to mu się coś daruje, żeby płacił nadal- następne- systematycznie rosnące.. I tak do końca świata i o jeden dzień dłużej- jeśli świat przetrzyma ten wariacki system przymusowych ubezpieczeń.. A wygląda na to, że nie przetrzyma.. Choć socjaliści robią co mogą, żeby przetrwał i żeby upadlać ludzi w systemie przymusu i nieodpowiedzialności. Prawo działa wstecz.. Jednych się traktuje inaczej- a innych inaczej- a biurokracja jest poza tym wszystkim. Ona służy do nadzorowania ofiar systemu, żeby niewolnicy płacili co mogą, a czasami niektórym się da ulgi żeby złapali oddech. I znowu się zadłużali. Ci co do tej pory płacili powinni pójść po rozum do głowy i też przestać płacić, bo za pięć, dziesięć lat- znowu socjalistyczne państwo biurokratyczne umorzy niektórym płatności zaległe wobec państwa socjalistycznego i biurokratycznego. I być może wyjdą na swoje- summa summarum. To jest kwestia zimnej kalkulacji.. Tak jak rząd i parlament skalkulowali to co teraz przegłosowali.. Żeby ustrzec tasiemca przed chorobami, należy często myć ręce. Ale jak ustrzec biurokrację przed chorobami? Nie wiem czy wystarczy umyć ręce..

Bo rozumu od umycia rąk na pewno nie przybędzie.. WJR

Standardy Białorusi coraz bliżej Coby się działo w mediach, gdyby tego rodzaju działania miały miejsce podczas rządów PiS, nie trudno przewidzieć. A tak poza nielicznymi niezależnymi które o tych białoruskich standardach piszą, w pozostałych prorządowych absolutna cisza.

1. Od jakiegoś czasu mamy w Polsce do czynienia ze stosowaniem przez przedstawicieli instytucji państwowych, standardów, które niestety szybkimi krokami przybliżają nas do Białorusi. Zaczęło się od co najmniej „dziwnego” w demokratycznym państwie prawa, zainteresowania policji w różnych miejscach w Polsce, organizatorami wyjazdów na manifestację w Warszawie w dniu 29 września, pod hasłem „Obudź się Polsko”. Otóż do mojego biura poselskiego dotarły informacje, że policjanci z komendy miejskiej w Łochowie i powiatowej w Wyszkowie, wzywali organizatorów wyjazdów z tych miast i starali się dowiedzieć ile osób wyjeżdża, co to są za osoby i wreszcie z jakiego środka transportu będą korzystali. W Łochowie organizator niektóre z tych informacji policji dostarczył, w Wyszkowie odmówił dostarczenia jakichkolwiek informacji. Później od swoich kolegów w Sejmie dowiedziałem się, że podobne zainteresowania organizatorami wyjazdów, przejawiało wiele komend policji w całym kraju, które zniechęcały organizatorów albo wręcz utrudniały te wyjazdy.

2. W związku z tymi niepokojącymi informacjami, zdecydowałem się na wystosowanie w dniu 3 października interpelacji do ministra spraw wewnętrznych, w której pytałem, czy minister albo komendant główny policji wydawał dyspozycje komendantom wojewódzkim, powiatowym, miejskim aby przeprowadzały tego rodzaju rozmowy z organizatorami wyjazdów do Warszawy. Pytałem także o to, że jeżeli takie dyspozycje zostały wydane, to co miały one na celu i czy nie chodziło o to aby zainteresowanie policji wyjeżdżającymi, miało ich zniechęcić do uczestnictwa w marszu w obronie Telewizji Trwam i wolności słowa w Polsce. Mimo upływu ustawowych 30 dni na odpowiedź na interpelację poselską, takiej odpowiedzi nie otrzymałem, skierowano do mnie tylko kopię pisma, w którym minister spraw wewnętrznych prosi marszałka Sejmu o prolongatę tego terminu.

3. W ostatni poniedziałek okazało się, że w podobny sposób byli nękani organizatorzy wyjazdów na Masz Niepodległości w dniu 11 listopada w Warszawie, przy czym w tym przypadku policja przeprowadzała takie akcje nie tylko w miejscowościach z których manifestanci wyjeżdżali ale także przed wjazdem do Warszawy i w samym mieście, zatrzymując autokary na wiele godzin , pod byle pretekstem. W czasie tego marszu mieliśmy także do czynienia z zachowaniami policji, które z zapewnieniem bezpieczeństwa uczestnikom marszu, miały niewiele wspólnego, a posłowie uczestniczący w nim, wprost stwierdzają, że policjanci w kominiarkach ze specjalnymi pałkami teleskopowymi, którzy pojawili się nagle wśród manifestantów, wyraźnie prowokowali ich do uczestnictwa w bójkach. W tej sprawie na wniosek posłów Prawa i Sprawiedliwości w najbliższym czasie zbierze się sejmowa komisja spraw wewnętrznych, podczas której zażądamy wyjaśnień zarówno od ministra spraw wewnętrznych jak i komendanta głównego policji.

4. W ostatnią niedzielę miało miejsce jeszcze jedno zdarzenie, które każe się poważnie zastanowić nad standardami rządzenia koalicji PO-PSL. Otóż w miejscowości Sadowne w powiecie węgrowskim w województwie mazowieckim, miejscowa policja zdecydowała wezwać na rozmowę księdza wikariusza miejscowej parafii, ponieważ jednemu z wiernych nie podobała się jego niedzielna homilia. Ksiądz nawiązując do słynnych kazań Piotra Skargi wygłosił patriotyczną homilię, w której odnosił się także krytycznie do wielu ważnych wydarzeń z ostatnich lat, między innymi katastrofy smoleńskiej i prowadzonego w tej sprawie śledztwa. Policjanci zażądali od księdza „sprostowania” kazania już w najbliższą niedzielę, sugerując odpowiedzialność karną jeżeli tego nie uczni. Ksiądz zdecydowanie odmówił, policjanci więc w tej sprawie nachodzili miejscowego proboszcza parafii, który przebywa w szpitalu. I tę bulwersującą sprawę, będziemy próbowali wyjaśnić na wspomnianym nadzwyczajnym posiedzeniu sejmowej komisji spraw wewnętrznych.

5. Wszystko to skłania jednak do bardzo niepokojącej refleksji, że ten swoisty ciąg zdarzeń, zbliża szybkimi krokami Polskę pod rządami koalicji PO-PSL, do standardów panujących na Białorusi. Co więcej panuje jakieś dziwne przyzwolenie rządzących na tego rodzaju „niekonwencjonalne” zachowania przedstawicieli instytucji powołanych do przestrzegania prawa, wobec osób, które w żaden sposób prawa nie łamią, a nawet go nie naruszają. Coby się działo w mediach, gdyby tego rodzaju działania miały miejsce podczas rządów Prawa i Sprawiedliwości, nie trudno przewidzieć. A tak poza nielicznymi niezależnymi które o tych białoruskich standardach piszą, w pozostałych prorządowych absolutna cisza. Kuźmiuk

Złoto w skarbcach – spiskowa teoria, w którą uwierzyli politycy Teoria mówiąca o zniknięciu złota z amerykańskich skarbców przestała być jedynie pożywką dla zwolenników teorii spiskowych. Dziś podobne opinie usłyszeć można również u wielu wpływowych osób. Ponad rok temu w tekście „Tajemnicze zaginięcie amerykańskiego złota” omawiałem temat światowych rezerw złota znajdujących się na terytorium Stanów Zjednoczonych. Sugerowałem wówczas, że istnieje szereg przesłanek, które zdają się wskazywać na to, że słynne skarbce w Nowym Jorku są w rzeczywistości puste a wszystkie sztaby złota zostały stamtąd wywiezione. Jak się okazuje pomimo upływu czasu historia ta zyskuje rosnącą liczbę zwolenników wśród zwolenników tzw. teorii spiskowych czy co bardziej pesymistycznie nastawionych do życia inwestorów, ale również wśród wpływowych polityków. Wygrana Baracka Obamy w ostatnich wyborach prezydenckich w USA spowodowała gwałtowny wzrost cen złota na światowych rynkach. Wyglądało na to, że bardzo sceptycznie podchodzą one do obietnic amerykańskiego prezydenta mówiącego o uzdrowieniu kulejącej gospodarki światowego mocarstwa. Nagły wzrost cen złota zdaje się być objawem rosnących obaw wielu osób o przyszłość i tego co wydarzy się w nadchodzących miesiącach. Między innymi to właśnie stało się powodem rosnącego zainteresowania złotymi sztabkami i monetami, które powoli zaczęli nabywać również zwykli obywatele chcący się zabezpieczyć przed ewentualną hiperinflacją. Skąd nagłe ryzyko hiperinflacji? Jednym z powodów wydaje się być przede wszystkim wciąż malejące zaufanie do dolara, a także coraz poważniejsze obawy o to czy w amerykańskich skarbcach faktycznie znajduje się jakiekolwiek złoto. Od końca II Wojny Światowej na terytorium USA trafiła większość światowych rezerw tego niezwykle cennego kruszcu. Wiązało się to z faktem, że w trakcie wojny (ale również po jej zakończeniu, z obawy przez Układem Warszawskim) wiele państw europejskich obawiało się, że znajdujące się na ich terytorium zasoby złota mogą zostać zrabowane przez wroga. Z tego też powodu pokaźne ilości sztab przewiezionych zostało za Ocean Atlantycki, prosto do Nowego Jorku. Mijały lata a zaufanie do amerykańskich skarbców pozostawało niezmiennie wysokie, każdy wiedział gdzie znajduje się jego złoto, ale mało kogo interesowało by stan tych rezerw w ogóle sprawdzić. Po co, skoro pozostali również nie mieli wątpliwości? W tym kontekście warto przytoczyć wielokrotnie powtarzającą się w historii sytuację kiedy chciwy bankier, święcie przekonany o tym, że wszyscy przechowujący w jego skarbcu depozytariusze nie zgłoszą się równocześnie po swoje złoto, postanowił zainwestować część z przetrzymywanych rezerw i czerpać z tego pokaźne zyski. Niestety, w opisywanych historiach prawie zawsze kończyło się to w ten sam sposób – w pewnym momencie ktoś tracił zaufanie do bankiera i zaczynał podważać jego wiarygodność, wyjmował swoje złoto i przenosił je w pewniejsze miejsce. Opinia o tym wydarzeniu docierała do innych i w ten sposób powoli zasoby w skarbcu kruszyły się aż okazywało się, że chętnych do wybrania jest więcej niż złota, które w międzyczasie zostało przez bankierach w różnych miejscach „zainwestowane” .

Pierwszy nieufny W przypadku amerykańskiego złota zadziałać może bardzo podobny mechanizm, pierwsze sygnały docierają do nas już od pewnego czasu. Wystarczy przypomnieć sobie forsowany od kilku lat pomysł przeprowadzenia audytu w skarbcu Rezerwy Federalnej i tym samym zweryfikowanie ile tak naprawdę znajduje się tam złota. Równocześnie jednak sceptyczne głosy podnoszone są również poza granicami USA. Najgłośniejszy a przy tym najbardziej konsekwentny okazał się w tym przypadku prezydent Wenezueli Hugo Chavez. Zażądał on bowiem zwrócenia przez Stany Zjednoczone całości posiadanych przez jego państwo rezerw, które do tej pory przechowywano w amerykańskich skarbcach. Decyzja o zwrocie złota zapadła jesienią 2011 roku, jak podawał Bank Centralny Wenezueli do kraju wrócić miało blisko 160 ton o wartości przekraczającej 11 miliardów dolarów amerykańskich. Warto przy tym zwrócić uwagę na fakt, że akt ten podważył wiarygodność nie tylko Rezerwy Federalnej, ale również Banku Anglii, gdzie także przechowywano pokaźne zapasy złota. W komentarzu dla telewizji RT Adrian Salbuchi stwierdził, że gest ten ma charakter przede wszystkim symboliczny, podważa on bowiem wiarygodność zachodnich banków jako miejsc, w których państwa mogą bez obaw przetrzymywać swoje rezerwy złota. W tym konkretnym przypadku opinia skarbców nie została jednak nadszarpnięta tak znacząco jak zapewne liczył na to Hugo Chavez. Prezydent Wenezueli cieszy się bowiem opinią awanturnika i osoby, której deklaracji nie zawsze należy brać na poważnie. Co więcej jego decyzję bardzo szybko uzasadniono między innymi faktem, że Chavezowi potrzebne jest złoto by uzyskać gwarancje dla dalszych kredytów ze strony Chin, a także w celu forsowania promowanej przez niego integracji krajów Ameryki Łacińskiej.

Niemieckie złoto Podważanie wiarygodności tak poważanych instytucji jak Fed czy Bank Of England przez polityka pokroju Chaveza nie musiała szczególnie narazić na szwank tych instytucji. Co więcej, nawet jeśli faktycznie posiadają one mniej złota niż deklarują na papierze, to wciąż byłyby one w stanie zgromadzić te 160 ton złota i oddać je Wenezueli. Zdecydowanie gorzej jeśli zwrotu złota zażąda państwo posiadające znacznie większe rezerwy a przy tym cieszące się nieposzlakowaną opinią. Takim państwem mogą okazać się Niemcy, w których od początku bieżącego roku coraz poważniej traktowane są postulaty powrotu ichniejszych rezerw z powrotem do kraju. Niemcy zdumiewająco dobrze radzą sobie z kryzysem w strefie euro, od lat również uważane są za państwo, w którym decyzji nie podejmuje się pochopnie i pod wpływem chwilowego impulsu. W Niemczech w najbliższym czasie przeprowadzony zostanie audyt tamtejszego banku centralnego (Bundesbanku) a tym samym weryfikacji poddane zostaną również ogromne ilości złota znajdujące się poza granicami kraju (głównie we Francji, Anglii i USA). Audyt ma być wstępem do rozpoczęcia procedury przeniesienia niemieckiego złota z powrotem do kraju. Z tego też względu żądanie zwrotu liczących ponad 3 tysiące ton rezerw (według World Gold Council) może okazać się znaczącym sygnałem również dla innych państw. Stamtąd już tylko krok do wybuchu paniki. KodWładzy

OŚWIADCZENIE PROKURATURY, CZY CIEMNY LUD TO KUPI?

 

 Od kilku godzin na stronie Naczelnej Prokuratury Wojskowej „wisi” oświadczenie, jakoby na samolocie TU 154 M numer boczny 102 znaleziono materiały wysokoenergetyczne, podobne do tych, jakie odkryto na wraku TU 154 M numer boczny 101 w Smoleńsku.  W komunikacie można przeczytać:

„W związku z niesłabnącym zainteresowaniem opinii publicznej tematem ewentualnej obecności materiałów wybuchowych na szczątkach wraku samolotu TU 154 M nr 101, informujemy, że w dniach 7 i 12 listopada 2012 r. prokurator Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, biegli z Zakładu Fizykochemii Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji oraz specjaliści z Centralnego Biura Śledczego (ci sami, którzy byli obecni w Smoleńsku na przełomie września i października br.), przeprowadzili eksperyment rzeczoznawczy mający na celu sprawdzenie wskazań urządzeń wykorzystywanych w czynnościach przeprowadzonych w Smoleńsku. Do tego celu posłużył bliźniaczy do samolotu TU 154 M nr 101, samolot o nr 102, znajdujący się w Mińsku Mazowieckim”. Przyznam, że odkąd  przeczytałam powyższe słowa nie mogę znaleźć logicznego wytłumaczenia dla tego typu oświadczenia, ani też uzasadnienia dla przeprowadzenia badań na bliźniaczym tupolewie. W badaniach przeprowadzonych w Smoleńsku nie chodziło przecież o rodzaj samolotu, czy też jego markę, ale o materiały wybuchowe. Wobec tego, jeżeli prokuratorzy chcieli sprawdzić poprawność wskazań urządzeń wystarczyło sprzęt skonfrontować z konkretnymi materiałami wybuchowymi, by przetestować, czy na pewno wskazują to, co im się wyświetliło. Zapewne polskie wojsko dysponuje stosownymi próbkami.  Mogli też, by mieć pewność, podsunąć pod czytniki dezodoranty, Chanel 5, paliwo lotnicze, czy tabliczkę czekolady i zobaczyć, czy się wyświetla to samo, co przy materiałach wybuchowych. Nie musieli wydawać publicznych pieniędzy na wycieczkę do Mińska Mazowieckiego. To zakrawa na absurd i prymitywną dezinformację, tak prymitywną, że wszyscy znawcy technik dezinformacyjnych mogliby się złapać za głowę.  Jeżeli już panowie koniecznie chcieli zabawić się urządzeniami przy samolocie, mogli poddać badaniom jakikolwiek samolot, choćby najnowszy Dreamliner, bo przecież nie o model tu chodzi, a o materiały wysokoenergetyczne. Chociaż trudno mi sobie wyobrazić sytuację, w której urządzenie znajduje materiał mogący być materiałem wybuchowym na fotelu i aby stwierdzić, czy urządzenie się nie pomyliło biegli poszukują bliźniaczego fotela. Dzisiejsze oświadczenie NPW o znalezieniu analogicznych materiałów w 102 - ce do tych znalezionych na wraku w Smoleńsku, rodzi też inne, ważne pytania. Jeżeli bowiem samoloty służące do przewozu najważniejszych osób w państwie były poddawane sprawdzeniom pirotechnicznym po powrocie z remontu w Rosji oraz przed każdorazowym wylotem, to dlaczego dopiero teraz wykryto substancje wysokoenergetyczne, mogące być wybuchowymi? A jeżeli wykryto je wcześniej, to czy przeprowadzono stosowne badania laboratoryjne, które, jak stwierdził prokurator Szeląg, jako jedyne mogą w 100% potwierdzić, czy znaleziona substancja jest materiałem wybuchowym, czy nie?

„Dopiero badania laboratoryjne będą mogły być podstawą do twierdzenia o istnieniu bądź nie śladów materiałów wybuchowych”. Spodziewam się, że BOR lub SKW opublikują stosowne dokumenty, w których znajdziemy konkluzje z badań laboratoryjnych.  Rozumiem też, że wówczas będzie można zaniechać badań próbek zabezpieczonych w Smoleńsku, gdyż takie same substancje wykryto i zbadano przed wylotem TU 154 M numer 101  do Smoleńska, względnie po powrocie z Rosji i stwierdzono, że nie stanowią one żadnego zagrożenia dla pasażerów?

W kontekście dzisiejszego oświadczenia NWP dość dziwnie brzmią słowa Prokuratora Generalnego:

Dziennikarze: Czy kiedykolwiek nazwy materiałów wybuchowych - takie, jak trotyl, nitrogliceryna, C4, czy inne – padły z ust szefa Wojskowej Prokuratury Okręgowej płk. Ireneusza Szeląga, gdy pod koniec września przyszedł do pana? Czy może pierwszy raz usłyszał je pan od naczelnego „Rzeczypospolitej?

Seremet: Chyba padały informacje ze strony płk. Szeląga, ze te cząstki mogą być składnikiem materiałów wybuchowych.”

http://www.npw.gov.pl/491-Prezentacjanewsa-41554-p_1.htm

http://www.npw.gov.pl/491-Prezentacjanewsa-41036-p_1.htm

Kryminał a nie polityka Przed kongresem PSL-u powraca pytanie o to czy Waldemar Pawlak pozostanie jego prezesem i o to jakie miejsce zajmować będzie później na scenie politycznej. Tymczasem miejsce Pawlaka nie jest w polityce tylko w więzieniu. Opublikowane tydzień temu przez PolandLeaks tajne umowy gazowe zawarte pomiędzy Polską a Rosją są dowodem zdrady stanu, jakiej dopuścił się wicepremier Waldemar Pawlak. Przypomnijmy: w październiku 2010 roku Pawlak podpisał w Moskwie dwa protokóły, z których wynikało, że Polska zobowiązuje się aż do 2045 roku kupować od Rosji gaz w ilości większej niż nasze zapotrzebowanie (bez prawa do dalszej sprzedaży), po wyższych cenach niż inne kraje. Gdyby bogactwo kraju mierzyć cenami za rosyjski gaz, to okazałoby się, że Polska jest najbogatszym państwem Europy. Jest też państwem najłaskawszym. Swoich zdrajców trzyma bowiem nie w kryminałach tylko w gmachach parlamentu. Polski kodeks karny przewiduje karę dla osoby, która w imieniu Polski zawiera z innym państwem niekorzystne porozumienie polityczne. Z tego tytułu Waldemar Pawlak winien być jak najszybciej pociągnięty do odpowiedzialności. Problem jednak w tym, że póki Pawlak jest przy władzy póty mu włos z głowy nie spadnie. A Pawlak jest przy władzy już trzecią dekadę. Nie ma w Polsce osoby, która bardziej symbolizowałaby wpływy komunistycznej nomenklatury niż właśnie Waldemar Pawlak. Kariera polityczna Pawlaka zaczęła się w roku 1984, gdy znalazł pracę w Agrotechnice - nomenklaturowej spółce założonej w celu omijania amerykańskiego embargo. Potem Pawlak wygrał rywalizację o fotel szefa PSL-u z Romanem Bartoszcze. Wygrał zresztą w nie do końca dziś jasnych okolicznościach. Potem wziął udział w obalaniu rządu Jana Olszewskiego, gdy ten podjął próbę deagenturyzacji państwa. W zamian za poparcie dla pomysłu obalenia tego rządu, Pawlak otrzymał fotel premiera. Z osobą Pawlaka wiążą się największe afery korupcyjne: umowy gazowe z Rosją, Trójkąt Buchacza, gigantyczne skandale korupcyjne w Straży Pożarnej. I choć wychodzą one często na jaw (teraz znacznie rzadziej niż wcześniej), to nie mogą spowodować "ruszenia" Pawlaka. Pawlak jest nietykalny. I dziś, nietykalny Waldemar Pawlak, kandyduje na ponowną kadencję na szefa PSL. Kandyduje jako wicperemier polskiego rządu. Dziennikarze spekulują jaki będzie jego dalszy, polityczny los. A przecież miejsce Pawlaka nie jest w polityce tylko w więzieniu. Za wszystkie afery z jego udziałem, kryminał należy mu się jak mało komu innemu. Szymowski

Na wiecu Palikot i Miller zaproponują legalizację kazirodztwa? doprowadziłyby do tego, że kazirodztwo przestałoby być przestępstwem obyczajowym. Za zmianami w prawie opowiada się Lista Jedności - koalicja ugrupowań lewicowych i zielonych „....To staroświeckie i groteskowe podejście do spraw seksu i rodziny - W sobotę 17 listopada SLD i Ruch Palikota mają podpisać deklarację "stop faszyzmowi". „...”w Polsce powoli odradzają się "ugrupowania nacjonalistyczne i faszyzujące". Były premier dodał, że największym niebezpieczeństwem jest "obojętność na to, co się dzieje". ...(źródło) .

„Duńczycy rozpoczęli dyskusję na temat zmian w prawie, które doprowadziłyby do tego, że kazirodztwo przestałoby być przestępstwem obyczajowym. Za zmianami w prawie opowiada się Lista Jedności - koalicja ugrupowań lewicowych i zielonych„....To staroświeckie i groteskowe podejście do spraw seksu i rodziny - przekonuje Pernille Skipper, posłanka i rzeczniczka Listy Jedności „.....(źródło)

  Czy można porównać program Winnickiego i Palikota. Program narodowców i program janczara politycznej poprawności Palikota . Już zacząłem porównywać pokazując co Polaków czeka po rządami koalicji Tuska , Platformy z Palikotem i jego Ruchem Palikota . Legalizacja kazirodztwa oznacza kolejny krok w na drodze socjalistów spod znaku politycznej poprawności na drodze do zniszczenia rodziny, na uprzedmiotowieniu dzieci . Bo konsekwencjami tego kolejnego sukcesu lewicy europejskiej będzie zniszczenie szczególnych więzi i zaufania jakie daje rodzina . Teraz z błogosławieństwem ludzi z nurtu ideologicznego Palikota „tatuś „ będzie mógł uprawiać sex ze swoja 16 letnią córką , czy też co wzbudzi skowyt zachwytu lewaków, z synem Porównanie Winnickiego z Palikotem jest uwłacząjące dla tego pierwszego. To nie Winnicki, to nie jego nurt ideologiczny domaga się wprowadzenia patologi skierowanej faktycznie głównie przeciwko dzieciom i ludziom młodym , do zniszczenia ich życia w imię chorej ideologii ( To staroświeckie i groteskowe podejście do spraw seksu i rodziny) .To dopiero Polskę czeka „Rumuńskie Ministerstwo Sprawiedliwości rozważa między innymi depenalizację dobrowolnych stosunków kazirodczych między osobami dorosłymi  Francji, Hiszpanii i Portugalii stosunki takie nie są od dawna karalne „...(więcej)

Myślicie państwo , że was ostatecznie zaszokowałem tym na co stać ideologie, której wyznawcą jest Palikot. Grubo się państwo mylicie „„Lekarze powinni mieć prawo do zabijania noworodka- takie szokujące stanowisko opublikowało dwoje naukowców ze znanych na świecie uczelni. Według nich pozbawić dziecka życia możnanie tylko wtedy, gdy urodzi się ono np. niepełnosprawne. Również wtedy, gdy rodzice nie są w stanie zapewnić dziecku opieki lub prostu go nie chcą.Nazwali to aborcją po urodzeniu„ …”Alberto Giubilini i Francesca Minerva, włoscy naukowcy związani z uniwersytetami w Oksfordzie, Mediolanie i Melbourne, uważają, że noworodki nie mają jeszcze, podobnie do płodu, osobowości, ajedynie "potencjalną osobowość". Jako takie nie posiadają "moralnego prawa do życia". "Noworodek nie jest osobą, ponieważ nie ma świadomości własnej egzystencji. Nie ma, podobnie jak dziecko jeszcze nienarodzone, wykształconego poczucia nadziei, marzeń i celów życiowych „.....( więcej)

To nie ideologowie stojący za Winnickim domagają się prawa do zabijania ludzi „na życzenie” .To wprowadzili w życie socjaliści niemieccy Hitlera, którego spadkobiercami są socjaliści politycznej poprawności. Jakie są etyczne podstawy politycznej poprawności, której janczarem w Polsce jest Palikot. Profesor Jacek Hołówka "W historii teologii i w historii filozofii osobą ludzką jest tylko jednostka ludzka zdolna do świadomego kierowania swoim postępowaniem, mająca umiejętność podejmowania decyzji, mogąca wziąć odpowiedzialność za swe czyny„...(więcej)

To nie Winnicki klasyfikuje istoty ludzkie duchu socjalizmu niemieckiego Hitlera , tylko „etyk „ ideologi politycznej poprawności . Ale Hołówka to jedynie propagator dla tubylców prawdziwego guru politycznej poprawności . Obłąkanego socjalisty Petera Singera .Dekretuje, że można zabijać dzieci do  trzeciego miesiąca życia i tyle (a licytacja trwa, niejaki Marc Mercer, też „filozof", przedłużył to do 18 miesięcy). Profesor Michał Wojciechowski „W postmodernistycznej humanistyce zanikł szacunek dla rozumu, faktów i w ogóle zdrowego rozsądku „...”Współczesna lewica, gdy już nie może mordować wrogów klasowych i przeciwników przodującego ustroju, nadal wzorem bolszewików propaguje ułatwienia dla zabijania dzieci poczętych „.....”o tyle w ostatnich latach przynajmniej część z jego radykalnych przekonań stała siępodstawą programów partii politycznych. I to nie tylko w Europie Zachodniej, ale też nad Wisłą. „.....”Naczelne tezy tego profesora filozofii są w największym skrócie takie, że dzieci można by zabijać po urodzeniu, a nie tylko przed nim, ponieważ są mało świadome, oraz że eutanazja jest dozwolona.Natomiast dorosłe zwierzęta wyższe powinny być chronione tak jak ludzie. Dodatkowo, żereligia jest źródłem zbrodni i zacofania. „.....” Singer idzie w stronę przewidzianą w słynnym opowiadaniu science fiction „Przedludzie" („Pre-Persons", Philip K. Dick), w którym z woli Kongresu USA aborcja jest dopuszczalna do wieku, w którym dzieci zaczynają myśleć abstrakcyjnie, ustalonego na 12 lat.A u nas Palikot już o „przedludziach" mówił i do Singera się odwoływał. Tak zwanapóźna aborcja, czyli zabijanie dzieci zdolnych do życia poza organizmem matki, jest w niektórych krajach dozwolona.„....”że w świetle genetyki już od poczęcia jesteśmy istotami ludzkimi o określonych cechach, tyle że na wczesnym stadium rozwoju.Dekretuje, że można zabijać dzieci do  trzeciego miesiąca życia i tyle (a licytacja trwa, niejaki Marc Mercer, też „filozof", przedłużył to do 18 miesięcy).„....(źródło)

To kogo należy zdelegalizować. Winnickiego , czy bazujący na fanatycznej ludobójczej ideologii Ruch Palikota. Skutki lewicowej ideologii. The Economist „Technika leczenia chorób mitochondrialnych doprowadzi do posiadania przez ludzi trzech genetycznych rodziców „...(źródło)

Braque „Panuje taki terror intelektualny, że dziś nikt już nie ma odwagi przywołać prostej prawdy, iż dla dziecka nie jest przyjemnie dorastać z dwoma tatusiami lub mamusiami. Ten terror idzie w parze z roszczeniami tych, którzy wcale nie potrzebują większych praw. Rybińska Mówi pan o mniejszościach seksualnych? Nie uważa pan, że są one na gorszej pozycji wobec większości? Brague W naszych społeczeństwach ustalił się system, zgodnie z którym to silniejszy ma prawa. Ciekawym przykładem jest aborcja. Dorosły jest w pozycji dominacji wobec płodu, który nie może się bronić. Kiedy mówimy więc o prawie do aborcji, mówimy o prawie silniejszego.Jeśli chodzi o mniejszości seksualne, to prawo do adopcji dzieci także wchodzi w tę kategorię. Dwaj dorośli są w pozycji siły wobec dziecka, które chcą adoptować. Mówić, że pary homoseksualne mają prawo do adopcji dzieci, oznacza, iż społeczeństwo ma obowiązek dostarczyć im dziecko. Ale prawa rodzą obowiązki. A co z lekarzami, którzy mają obowiązek przeprowadzenia aborcji? Przecież lekarze mają ratować życie, a tu ponieważ komuś przyznano prawo do aborcji, muszą zabić człowieka. To rodzi problem sumienia. Wiele praw, które dziś są przyznawane, służą silniejszym, a nie słabszym. W Europie natomiast ma szansę islam, bo telewizja i media pozbawiły ludzi mózgów. Europejczycy są zagubieni, a przywódcy islamscy dobrze to zrozumieją. Libijski przywódca Muammar Kaddafi niedawno powiedział: "Prawdziwymi żydami i chrześcijanami jesteśmy my". To znaczące. Nie mamy dziś nic, co moglibyśmy temu przeciwstawić.”...(więcej)

Peter Singer już od lat 70. wyrastał na idola postępowców odrzucających tradycyjna etykę. O ile jednak przez dłuższy czas jego poglądy można było traktować jako oderwane od rzeczywistości obrazoburcze teoryjki niepoważnego filozofa, o tyle w ostatnich latach przynajmniej część z jego radykalnych przekonań stała się podstawą programów partii politycznych. I to nie tylko w Europie Zachodniej, ale też nad Wisłą. „...”Naczelne tezy tego profesora filozofii są w największym skrócie takie, że dzieci można by zabijać po urodzeniu, a nie tylko przed nim, ponieważ są mało świadome, oraz że eutanazja jest dozwolona. Natomiast dorosłe zwierzęta wyższe powinny być chronione tak jak ludzie. Dodatkowo, że religia jest źródłem zbrodni i zacofania. „....” Singer idzie w stronę przewidzianą w słynnym opowiadaniu science fiction „Przedludzie" („Pre-Persons", Philip K. Dick), w którym z woli Kongresu USA aborcja jest dopuszczalna do wieku, w którym dzieci zaczynają myśleć abstrakcyjnie, ustalonego na 12 lat. A u nas Palikot już o  „przedludziach" mówił i do Singera się odwoływał. Tak zwana późna aborcja, czyli zabijanie dzieci zdolnych do życia poza organizmem matki, jest w niektórych krajach dozwolona. „......”Dokładniejsza dyskusja z nim nie jest specjalnie potrzebna, podobnie jak z „Mein Kampf". Twierdzenia, że wolno zabijać ludzi, ale trzeba chronić zwierzęta, na milę trącą absurdem i prowokacją. Dzieci przed narodzeniem są ludźmi, a nie przedludźmi, tak samo jak Żydzi i Polacy są ludźmi, a nie podludźmi. „.....” W postmodernistycznej humanistyce zanikł szacunek dla rozumu, faktów i w ogóle zdrowego rozsądku „.....” że w świetle genetyki już od poczęcia jesteśmy istotami ludzkimi o określonych cechach, tyle że na wczesnym stadium rozwoju. Dekretuje, że można zabijać dzieci do  trzeciego miesiąca życia i tyle (a licytacja trwa, niejaki Marc Mercer, też „filozof", przedłużył to do 18 miesięcy). „....(źródło)

Marszałek Sejmu Ewa Kopacz oceniła, że art.13 konstytucji mógłby być podstawą prawną do delegalizacji Młodzieży Wszechpolskiej. Zastrzegła jednocześnie, że musi o tym zadecydować sąd. „....”SLD chce w ciągu dwóch tygodni złożyć wniosek o delegalizację ONR i Młodzieży Wszechpolskiej. Argumentuje, że organizacje te mają charakter faszystowski i łamią konstytucję. „...”Według art.13. konstytucji zakazane jest istnienie partii politycznych i innychorganizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy, lub wpływu na politykę państwa, albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa. „....(źródło)

„Mieszkańcy niewielkiego duńskiego miasteczka Kokkedal dowiedzieli się, że w tym roku na Boże Narodzenie nie będzie już miejskiej choinki - podaje www.pl.radiovaticana.va.Miała kosztować od 5 do 7 tys. koron (ok. 4 tys. złotych). To za dużo – orzekli radni, którzy całkiem niedawno wydali dziesięć razy tyle (60 tys. koron) na miejskie obchody islamskiego święta ofiarowania. Rzecz w tym, że w radzie miejskiej miasteczka Kokkedal muzułmanie stanowią już większość i dlatego nie muszą się liczyć z chrześcijańskimi świętami.”....(źródło

Marek Mojsiewicz

Macierewicz: nie zbadano ciał spektrometrem Mamy do czynienia z manipulacją, która ma przekonać opinię publiczną, iż stwierdzone podczas ostatnich badań w Smoleńsku setki śladów materiałów wybuchowych są jakimś wyjątkiem czy też nie dotyczą rzeczywistego mechanizmu tej tragedii – mówi portalowi Niezależna.pl poseł Antoni Macierewicz, przewodniczący parlamentarnego zespołu badającego przyczyny katastrofy smoleńskiej.  Gazeta Wyborcza podaje dzisiaj informacje o tym, że na pokładzie TU-154 nie było żadnego śladu po wybuchu, jak Pan skomentuje te doniesienia?
- Ten materiał ma wszystkie cechy dezinformacji a nie informacji. Nawet nie wiadomo czy rozmawiano bezpośrednio z panem z płk. Rzepą czy też jest to przywołanie jego dawnych wypowiedzi. Żadne z ekshumowanych ciał nie było badane spektrometrem i to mimo to, że w niektórych wypadkach zwłaszcza ostatnio, były takie wnioski składane przez pełnomocników. Odrzucono wnioski pełnomocników o badanie ciał spektrometrem. Podobnie wyglądają argumenty, które są przywołane na podstawie cząstkowych opinii, bo nie ma jeszcze w żadnych z tych wypadków ostatecznej ekspertyzy stwierdzającej wszystkie elementy analizy sekcji zwłok, co do braku oparzeń i opaleń. Stwierdzone wcześniej ślady oparzeń pokrywające blisko 18 proc ciała, zostały opisane jako ciemno-brunatne plamy. Chcę jeszcze raz podkreślić,  że  te pseudo argumenty, które zostały przywołane w dzisiejszym materiale bazują na badaniach, które nie uwzględniały badania spektrometrem. Które nie uwzględniały jeszcze wyników badań poszczególnych wycinków, sprawdzeń czy był tam materiał wybuchowy, czy nie było materiału wybuchowego i przechodzą do porządku dziennego nad oparzeniami a nawet popaleniami zwłok stwierdzonymi przez pełnomocników i rodziny podczas sekcji jaka była dokonywana w Polsce. Mamy do czynienia z manipulacją, która ma przekonać opinię publiczną, iż stwierdzone podczas ostatnich badań w Smoleńsku setki śladów materiałów wybuchowych są jakimś wyjątkiem czy też nie dotyczą rzeczywistego mechanizmu tej tragedii. Dotyczą i trzeba je brać realnie pod uwagę. Dlatego wszystkie ciała w moim przekonaniu muszą być przebadane spektrometrem, takim jaki był używany teraz dla badania wraku w Smoleńsku. W innym wypadku wszystkie te diagnozy będą po prostu manipulacją a nie solidnym badaniem i próbą oszukania opinii publicznej.
„Gazeta Wyborcza” pisze, że na wraku nie było np. charakterystycznego wywinięcia blach poszycia na zewnątrz kadłuba, stopienia metalu, śladów sadzy. Jeżeli „Gazeta Wyborcza” pisze, że nie było takich śladów, to znaczy że świadomie kłamie. W tym wraku właśnie stwierdzono dziesiątki fragmentów samolotu w tym gigantyczne jak tył Tupolewa między skrzydłami a rufą ale także dziesiątki innych, które miały charakterystyczne wywinięcia. Mogę się też odwołać do badań prof. Otrębskiego zaprezentowanych podczas sesji smoleńskiej 23 października, gdzie pokazywał zdjęcia właśnie wywiniętych części szczątków samolotu na zewnątrz. Najbardziej oczywistym jest zdjęcie tego wielkiego fragmentu części pasażerskiej Tupolewa ,który ma wywinięte burty na zewnątrz.
Artykuł „GW” opiera się również na tym, że w czasie ekshumacji nie stwierdzono uszkodzenia błony bębenkowej i na tej podstawie autor artykuły wnioskuje o tym że nie było wybuchu na pokładzie TU-154 Nie mam na ten temat żadnej wiedzy. Warto sobie uświadomić, że stwierdzenie w jednym wypadku, że nie było pęknięcia błony bębenkowej o niczym po prostu nie świadczy. Bo dopiero przebadanie wszystkich ciał i stwierdzenie, że jest to dominująca sytuacja w wielu wypadkach pozwoliłoby na jakiś uogólniony wniosek. Pojedynczy wypadek, jeżeli by nawet miał miejsce, o niczym nie świadczy. Zwłaszcza, że jest to dowodzenie z negacji stwierdzenia że coś nie zaszło a nie, że coś zaszło. Wiec to jest ewidentnie manipulacyjny argument niewytrzymujący żadnej krytyki analizy źródła Marek Nowicki

PiS: Premier Wielkiej Brytanii podziela naszą opinię na temat unijnych oszczędności Prezes PiS Jarosław Kaczyński poinformował, że jego formacja uzyskała od brytyjskiego premiera Davida Camerona zapewnienie, że "jego postulaty odnoszące się do oszczędności w UE w żadnym wypadku nie powinny dotyczyć Polski", a krajów zamożnych.

Kaczyński poinformował również, że przesłał list do prezydenta Francji Francois Hollande'a, w którym zwraca się o to, "aby poparł polskie postulaty i podtrzymał istotę Unii Europejskiej, którym jest m.in. dążenie do wyrównania poziomów poszczególnych państw i regionów Unii". Podczas dzisiejszej konferencji prasowej Lider PiS podkreślił, że europosłowie Prawa i Sprawiedliwości uzyskali ważne deklaracje ze strony partii konserwatywnej, która rządzi Wielką Brytanią". Prezes PiS wyjaśnił, że sam premier David Cameron "wyraźnie stwierdził, że jego postulaty odnoszące się do oszczędności w UE w żadnym wypadku nie powinny dotyczyć Polski".

"Wyraźnie powiedział (Cameron), że te oszczędności mają dotyczyć krajów zamożnych, a nie tych, które są w tej chwili na dorobku" - powiedział Kaczyński. Ponadto, jak dodał, już wcześniej brytyjscy konserwatyści w pełni poparli postulat PiS dotyczący wyrównania dopłat dla polskich rolników do poziomu obowiązującego w innych państwach. "Oczekujemy w tej chwili ze strony obecnego premiera (Donalda Tuska), aby uzyskał to samo od swoich sojuszników z EPP (Europejska Partia Ludowa, której członkiem w PE jest PO), w obydwu wypadkach - zarówno jeśli chodzi o Polskę jako całość i jeśli chodzi o polskie rolnictwo" - powiedział Kaczyński. Szef PiS zwrócił się też do wicepremiera, szefa PSL Waldemara Pawlaka. "Ta formacja (PSL) nie może być w rządzie, który dokonuje - mówię o obecnej sytuacji - co mam nadzieję będzie zmienione, wielkiej redukcji, jeśli chodzi o polskie postulaty, a co za tym idzie o środki, jakie będziemy dysponować w stosunku do polskiego rolnictwa" - mówił. Europoseł Tomasz Poręba powiedział, że deklaracja Camerona padła w środę na wyjazdowym spotkaniu frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (należy do niej PiS) w Londynie. "Profesor Ryszard Legutko wystąpił z naszymi postulatami. Cameron podzielił stanowisko PiS" - podkreślił. Kaczyński opowiedział również o szczegółach swojego listu do Hollande'a. "Odwołuję się do francuskiego zainteresowania Wspólną Polityką Rolną. Piszę o tym, bo w tej chwili powstał pomysł, aby bronić, ograniczonej zresztą, w stosunku do naszych potrzeb i praw, polityki spójności, kosztem polityki rolnej. Zdecydowanie się na to nie zgadzamy, żeby oszczędności w Unii Europejskiej były robione kosztem polskiej wsi" - oświadczył. Poręba zwrócił uwagę, że w propozycjach budżetowych jest wiele przepisów, które mogą ograniczyć absorpcję środków unijnych przez Polskę. "Obecnie beneficjent nie ponosi kosztów VAT. W nowej propozycji jest tak, że beneficjent środków unijnych płaci VAT, co znacznie podroży inwestycje" - podkreślił. "Liczę, że premier w negocjacjach o te złe zapisy się upomni" - dodał."Każdy wynik negocjacji budżetu UE, jeśli chodzi o rolnictwo, o kwoty dla Polski, poniżej 170 mld zł będzie porażką, a każdy wynik poniżej 140 mld zł, czyli na obecnym poziomie finansowania będzie gigantyczną klęską" - ocenił europoseł Janusz Wojciechowski. Stanowisko Londynu zakłada zamrożenie budżetu UE (zwyżkę tylko w stopniu odpowiadającym inflacji); Londyn domaga się największych cięć w unijnej kasie, tymczasem Polska jest im zdecydowanie przeciwna. Nowa propozycja wieloletniego budżetu UE szefa Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya zakłada cięcia w wysokości około 75 mld euro w stosunku do ubiegłorocznej propozycji KE (która opiewała na około biliona euro), w tym 29,5 mld dotyczy funduszy spójności i 25,5 mld dopłat w rolnictwie i rybołówstwie. Propozycja ustala także limit dostępu do funduszy spójności na 2,4 proc. PKB danego kraju, co daje Polsce ok. 73,9 mld euro. To więcej niż proponowała prezydencja cypryjska, ale mniej niż przewidywała wyjściowa propozycja KE, czyli 77 mld euro. Dokument Van Rompuya będzie teraz podstawą dalszych negocjacji, aż do szczytu przywódców UE 22-23 listopada. Premier Cameron zapowiedział już, że zawetuje unijny budżet, jeśli nie będzie on w interesie brytyjskiego podatnika.

PAP

Buda Ruska Francuska Prezydent Francois Hollande jest krytykowany we Francji za to że nic nie robi, powinien więc świetnie dogadać się z Komorowskim podczas dzisiejszej wizyty w Warszawie. Czy Hollande stanie w obronie prezesa Michela Marbota, wykiwanego przez Pekao SA? Francois Hollande jest prezydentem Francji już od pół roku ale jak na razie nie zaimponował wynikami swojej działalności, za co jest powszechnie krytykowany. Tak sie składa że prestiżowy tygodnik “The Economist” opublikował dzisiaj szokujący raport o Francji, która bez odpowiednich reform może stać się dużym problemem Europy (zdjęcie poniżej):

Prezydent Hollande popełnia też dużo medialnych burd (couacs), do tego stopnia że były prezenter francuskiej telewizji zostanie wkrótce zatrudniony jako doradca medialny prezydenta, tak aby przystopować medialny obciach. O ile Komorowski nie potraf pisać poprawnie po polsku to Hollande ma z kolei problemy z angielskim, jego list gratulacyjny do Obamy wywołał niedawno duże rozbawienie w internecie:

www.connexionfrance.com/Hollande-friendly-Obama-letter-Facebook-14238-view-article.htm

Obaj prezydenci powinni wiec się świetnie porozumieć. Francja to historyczny partner Polski, kraj z którym Polska nigdy nie prowadziła wojny. Kraj który dzielił z Polską wybitne postacie takie jak Maria Leszczyńska, Marie Curie czy też Chopin. Dzisiaj Francja jest dużym partnerem gospodarczym Polski, ale czy na tyle dużym aby wziąć w obronę swojego obywatela Michela Marbota, którego firma Malma została rozłożona na łopatki przez cwaniaków z Pekao SA Bieleckiego? Michel Marbot wraz z Romanem Kluska są jak na razie dwoma najsłynniejszymi przykładami tego jak III RP rozkłada niezależnych przedsiębiorców, nie mających odpowiedniej kryszy, wojskowej lub cywilnej. Zamiast słuchania okolicznościowych grzecznościowych frazesów, popatrzymy uważnie czy prezydent Hollande zajmie też przypadkiem Michela Marbota. Balcerac

Polski rząd nie wie po co jedzie do Brukseli Miałem ostatnio okazję posłuchać kogoś kto zna się na finansach państwa jak mało kto. Nie mam upoważnienia do ujawniania jego nazwiska, powiem tylko tyle, że jest to osoba, która uczestniczyła w zarządzaniu państwem na najwyższych szczeblach. Dowiedziałem się rzeczy nadzwyczaj ciekawej. Otóż okazuje się, że jeżdżąc negocjować do Brukseli polski rząd zwykle nie ma żadnego stanowiska negocjacyjnego. Dzięki czemu nam, ciemnemu ludowi zawsze może powiedzieć, że uzyskał to o co mu chodziło a ekspertom, że stara się być maksymalnie elastyczny. Niby wszyscy zadowoleni, ciemny lud, eksperci, rząd. Pozostaje pytanie dlaczego inni takie stanowiska mają? Nie znają tajników nowoczesnej polityki? Otóż nie, wszyscy inni takie stanowiska negocjacyjne mają ponieważ mają coś co się nazywa racją stanu. A racja stanu to takie coś, co stoi nawet ponad tą "brudną z definicji polityką". I takie stanowisko negocjacyjne wyznacza ramy kompromisu możliwego bez naruszenia racji stanu. A nam racja stanu po co? Politykę zagraniczną poprowadzą za nas Niemcy, politykę energetyczną Rosjanie, drogi wybuduje nam Unia Europejska a obroni NATO. A my? My będziemy w strojach ludowych biegać po łąkach witając to tu to tam chlebem i solą naszych malowanych przywódców, uśmiechać się ładnie do turystów, ew. co inteligentniejsi będą mogli sprzedawać letnikom oscypka, kiszkę ziemniaczaną i lokalne wypieki. Bądźmy realistami, jeśli by nam pozwolić zarządzać państwem wielkości Polski na pewno byśmy coś zepsuli. Cezary Krysztopa

Towarzysz Leszek Führer i Parcholikot na wiecu antyfaszystowskim. W związku z zapowiedzią organizacji wiecu antyfaszystowskiego przez dwóch „wielkich „ przywódców lewackich chciałbym przytoczyć najpierw ich opis z listu ambasadora Rosji do putina  „…… to łajdaki jakich mało do dalszych spraw polecam z czystym sercem ich”. Po tak krótkim acz dosadnym wstępie zajmijmy się sługusami Moskwy . Towarzysz Leszek znany z sowieckich pożyczek dla towarzyszy z PZPR udzielanych im przez towarzyszy z Moskwy na działalność gospodarczą w Polsce po 89 roku oraz drugi gigant co to zapija wódeczkę razem z towarzyszem Władimirem i bredzisławem  realizując dyrektywy KGB w Polsce organizują marsz przeciwko faszystom. Skoro tak to poszukajmy tych faszystów w Polsce .Weźcie na wiec Macieja Szczura vel Feingold czyli w tłumaczeniu wolnym FEINGOLD – Drobny Złoty. A zatem :
Benito Mussolini o faszyzmie za wikipedią „Państwo faszystowskie charakteryzuje się dyktatorskim sprawowaniem władzy, którego podporą jest monopartyjny system parlamentarny. Funkcje ustawodawcze i wykonawcze przejmował wódz: we Włoszech Duce – Mussolini, który łączył różnorakie stanowiska znane z państw demokratycznych: prezydenta, premiera, zwierzchnika sił zbrojnych oraz głównodowodzącego. Bezpośrednio jemu podlegał szeroki aparat policyjno-kontrolny, który miał cały szereg zadań z dziedziny kontrwywiadowczo-inwigilacyjnych. Dodatkowo eliminował faktycznych opozycyjnych jak i domniemanych przeciwników politycznych. Mussolini dysponował potężnym urzędem OVRA, który łączył zadania policyjne, kontrwywiadowcze i ogólnonarodową walkę propagandową. W państwie wszystkie stanowiska, zarówno te najniższego jak i najwyższego szczebla, obsadzane były członkami zaplecza politycznego wodza, czyli jedynej partii sprawującej władzę – Narodowej Partii Faszystowskiej. Jeszcze przed przejęciem władzy w skład elektoratu tych ugrupowań wchodziły w zasadzie wszystkie warstwy społeczne, choć uogólniając można przyjąć iż wywodziły się one przede wszystkim z tzw. klasy średniej (miejskiej i wiejskiej, po drobnomieszczaństwo i małych oraz średnich przedsiębiorców), ale również z niższych klas społecznych, takich jak np. robotnicy. Zachowywano jednak pewne pozory parlamentaryzmu. Posłów obywatele wybierali z jednej listy wyborczej. Jednakże o wszystkim decydował w praktyce dyktator. Parlament odgrywał rolę propagandowo-edukacyjną dla społeczeństwa. To w nim członkowie partii wyrażali postanowienia wodza, cele polityczne i metody ich uzyskiwania. Sądownictwo stanowiło niezależną władzę, jednakże tworzono specjalne sądy partyjne, obyczajowe oraz dążono do obsadzania stanowisk sędziów oraz prokuratorów przez ludzi związanych ze sprawującą opcją polityczną. Docelowo program państwa faszystowskiego zakładał całkowite przejęcie sądownictwa przez odpowiednie organy partii.” Z tego co rozumiem to ma to być wiec przeciwko aktualnym rządom , spełniającym większość warunków modelu faszystowskiego czyli atak na rządy jaśnie oświeconego zbója z Sopockiego Lasu .Jednego tylko nie rozumiem skoro Hitler i Stali byli dwoma przyjaciółmi , razem mordowali ręka w rękę , handlowali , napadali na sąsiadów , ba mieli nawet stosowne umowy i pakta podpisane to dlaczego apologeci komunizmu wymienieni w tytule plują na swojego przyjaciela? W związku z tym że to ma być wiec antyrządowy , żądam aby policjanci , brygady antyterrorystyczne , chłopcy w kominiarkach w sobotę przygotowali się odpowiednio i uderzyli na wroga . Jak faszyzującym lewakom przestrzelą dupska z gładko lufowej , jak porzucają w nich kamieniami i racami , jak im powykręcają ręce i zagazują to odechce im się protestować przeciwko zbójowi z Sopockiego Lasu. Ponadto dalej podtrzymuję wezwanie „ NORYMBERGA DLA KOMUNISTÓW” ……. a wszystkim polecam Soviet Story doskonały film w pigułce o komunizmie których wyznawca byli obaj wymienieni jeden z nich donosił Breżniewowi drugi zas donosił do SB na kolegów KAT

Cudze chwalicie swojego nie znacie, czyli rzecz o polskich wynalazkach Od czasów zakończenia II wojny światowej, najpierw władze komunistyczne, potem libertyńsko-platformerskie, obsesyjnie niszczą na wszelkie sposoby polską myśl naukową, techniczną i polskie wynalazki. I nie będzie przesadą jeśli napiszę, że robią to z perfidią – zaszczepiając w Polakach poczucie małości i opinię, że na przykład polski inżynier z doktoratem w dziedzinie mechaniki płynów świetnie się realizuje jako… osławiony hydraulik. przepychający rury w WC w zachodnioeuropejskich krajach.

Dzisiaj napiszę o „Systemie Sensor 2011”.  Otóż „System Sensor” – jest nowatorskim wynalazkiem ułatwiającym osobie niepełnosprawnej z częściowo lub całkowicie sparaliżowanymi kończynami górnymi komunikację z otoczeniem dzięki umożliwieniu jej obsługiwania komputera oraz sprzętu RTV przy użyciu mimiki twarzy lub ruchów dowolnej części ciała, którą osoba niepełnosprawna może kontrolować. Pokaz działania „Systemu” odbył się 21 lutego 2011 roku. Autorami projektu oraz oprogramowania układowego i wykonawcami układów elektronicznych „Systemu Sensor” są: Roman Biadała(Na foto po prawej)  i Edward Tyburcy(na foto po lewej). Natomiast głównym programistą aplikacji PC był Kamil Adamczuk, a drugim programistą aplikacji PC był Roman Biadała. Wszyscy pochodzą z Ostrowa Wielkopolskiego. System ten dzięki zespołowi urządzeń elektronicznych zarządzanych za pomocą komputera, przeznaczony jest przede wszystkim dla osób niepełnosprawnych cierpiących na częściowy lub całkowity paraliż kończyn górnych i dolnych (tetraplegię), połączony lub nie z utratą mowy, umożliwiający im kontakt z otoczeniem. Najważniejszym elementem systemu jest czujnik nadawczo-odbiorczy oraz centralka. Czujnik można skierować na dowolną część ciała, którą osoba niepełnosprawna jest w stanie poruszać. Stamtąd sygnał odebrany przez czujnik trafia do komputera. Na początku była opcja sterowania tylko przy pomocy powiek. Ale po wielu miesiącach testów i sprawdzeniu kilku wariantów, konstruktorzy doszli do konsensusu. Tym sensorem można sterować za pomocą każdej części ciała, także ruchami mięśni twarzy. „System Sensor” pozwala chorym na uczestnictwo w realizacji wybranych procesów produkcyjnych w zakładach pracy chronionej, sterowanie urządzeniami gospodarstwa domowego, a w szczególności sprzętem RTV, wykonywanie określonych prac biurowo-administracyjnych, menadżerskich, informatycznych, literackich itp. Pozawala także korzystać z wszystkich możliwości, jakie daje praca z komputerem w szerokim tego słowa znaczeniu. Za pomocą tego panelu osoba niepełnosprawna może nie tylko pisać ale i poruszać się po ekranie kursorem czy nawet wezwać pomoc. Innymi słowy, „System Sensor” umożliwia spełnienie podstawowych potrzeb osób niepełnosprawnych, a przede wszystkim uczynienie możliwym ich uczestnictwo w życiu publicznym. Dzięki niemu w sposób zdecydowany wpływa na poczucie przez nich własnej wartości, przestają czuć się wyobcowani, zaczynają wierzyć we własne możliwości. Ale jak to w Polsce bywa, tam gdzie platformersi, tam… kłopoty i problemy. Czas więc na łyżkę dziegciu w beczce miodu.   Choć twórcy pracowali razem przy wynalazku, teraz nie mogą na siebie patrzeć.
– To ja wymyśliłem „System Sensor”, – powiedział 61-letni dr cybernetyki akustycznej, naukowiec i wykładowca Edward Tyburcy. Po czym dodał: – mgr Roman Biadała tylko mnie zainspirował i mi pomagał.
– Bzdura! – odpowiedział 42-letni mgr Roman Biadała, kiedyś student doktora.
– To mój wynalazek. Dr Tyburcy tylko sporządził dokumentację. Dalej tłumacząc, jak wyglądała prawda, rzekł: – tak naprawdę zainspirował mnie mój przyjaciel mgr Zygmunt Garlik, który zachorował na stwardnienie zanikowe boczne, które przykuło go do łóżka. Przez wiele miesięcy nie miał dostępu do świata. Dopiero od niedawna w miarę swobodnie serfuje po internecie. To dla niego stworzyłem „System Sensor” i to ja wciągnąłem do prac dr. Tyburcego, żeby pomógł mi przy sporządzaniu dokumentów i certyfikatów. Poprosiłem też kolegów informatyków, żeby napisali dla mnie program komputerowy. Wszystkim im zapłaciłem za tę ciężka i żmudną pracę.
– Dziś urządzenie produkuję i sprzedaję tylko ja, – dodał Roman Biadała.
Z kolei dr Tyburcy powiedział zupełnie coś innego:
– Pan Biadała chciał urządzenie zrobić zupełnie inaczej. To ja wpadłem na pomysł, który został wdrożony. Jestem teoretykiem i praktykiem, to była dla mnie chwila. Teraz Biadała twierdzi, że jest jedynym autorem „Systemu”, a to kłamstwo. „System Sensor” – jak nazwano wynalazek – został okrzyknięty w roku 2011 fenomenalnym i tanim rozwiązaniem w skali światowej. Obecnie jego koszt (w zmodernizowanej wersji 32.2 z roku 2012) w komplecie kształtuje się na poziomie 1550 PLN-ów. Był wspólny sukces obu wynalazców, występy w telewizji, wyjazdy do Sejmu. Teraz są kłótnie i obrzucanie się błotem. Kłótnię wynalazców rozstrzygnie sąd. Tam Roman Biadała zamierza udowodnić, że to on stworzył projekt, schematy, kody źródłowe i jest konstruktorem urządzenia. I komu tu wierzyć? Jest takie znane polskie popularne powiedzenie: jeśli nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o… pieniądze. Projekt był finansowany tylko i wyłącznie z własnej kieszeni twórcy – Romana Biadały. Konstruktorzy szukali środków, które mogłyby pomóc w dalszych badaniach i rozwoju „Systemu Sensor 2011”. I jak zwykle w takich przypadkach, liczenie na grant (dofinansowanie) z Rady Nauki (dawnej Komisji Badań Naukowych, wcielonej 5 lutego 2005 r. w struktury Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego) było tylko pobożnym życzeniem naukowców. Czyżby kolejny wynalazek polskich naukowców został „wyatutowany” i podzieli losy grafenu*?  Satyr

Tusk neonazista, czyli powrót taśm Stary jestem, a czasem, wstyd się przyznać, głupi jak ten kierowca z ruskiego kawału, co próbował przejechać po oddanym przedterminowo dla uczczenia sławnej rocznicy moście. Widzi, durak, most, i jedzie! - komentowali to miejscowi, obserwując z brzegu ostatnie puszczane przez niego bąbelki. I ja tak samo, słyszę, że coś podają w opiniotwórczych mediach jako fakt, i przyjmuję to za dobrą monetę, durak! Konkretnie, ta ekspiacja dotyczy rozmowy z redaktor Gozdyrą, która w "Polsacie" kazała mi odnieść się do wywiadu przewodniczącego ONR Przemysława Holochera dla "Frondy", zawierającego stwierdzenie, że jego organizacja jest dziś tak samo antysemicka, jak była przed wojną. Oczywiście, po wyjściu ze studia dowiedziałem się, że wspomniany wywiad niczego podobnego nie zawiera - każdy może sam sprawdzić. Dałem się babie wkręcić, stary baran, i użyć do uwiarygadniania propagandowego kłamstwa, a przecież powinienem nabrać ostrożności, gdy w tej samej rozmowie powołała się na zapowiedź szefa Młodzieży Wszechpolskiej, że narodowcy "obalą republikę". Ludzie w moim wieku pamiętają jeszcze tak zwane "taśmy radomskie". Kapuś SB wniósł wtedy ukryty w bucie magnetofon na posiedzenie Komisji Krajowej "Solidarności", a nagranie esbeccy fachowcy pocięli w taki sposób, aby wyszło, że Wałęsa i jego szajka knują krwawy zamach stanu. Gdy np. Wałęsa mówił: "nie zgadzam się z takimi, co mówią: pójdźmy na całość i wykończmy ich, mamy dość siły, żeby skończyć z tą władzą", redaktorzy z bezpieki zostawili tylko słowa po dwukropku. Tak zmontowane taśmy emitowano potem całymi dniami w radiu i telewizji, obudowując wyrazami oburzenia zatroskanych o ład publiczny autorytetów - stanowiło to jeden z ostatnich akordów propagandowych przygotowań do wyprowadzenia na polskie ulice czołgów. Wobec narodowców propaganda władzy stosuje dziś te same dokładnie metody. Robert Winnicki powiedział, że narodowcy chcą "położyć kres Republice Okrągłego Stołu". "Gazeta Wyborcza" zgrabnie obcięła dwa ostatnie słowa i puściła w świat histerycznego newsa, podchwyconego przez cała rządową propagandę, że oto faszystom spadła wreszcie maska: chcą obalić republikę! Mówią o tym otwarcie! Mamy ich, przyznali się! Pamiętam brzmiącą niemal identycznie wypowiedź Donalda Tuska. Było to dawno, bardzo dawno, kiedy jeszcze lider PO obiecywał nam walkę z Układem, rozgromienie WSI i budowę IV Rzeczpospolitej, ale moja starcza pamięć przechowuje ten obraz, jak późniejszy premier potrząsa piąstką i gromko obiecuje: "Skończymy z republiką kolesiów"! Równie dobrze można by i wtedy obciąć to ostatnie słowo i narobić histerii, że Tuskowi spadła maska, spod której wyjrzało oblicze małego Hitlerka, i się zdradził - chce w Polsce zniszczyć demokrację, mówi już o tym zupełnie otwarcie. Czegóż więcej trzeba, by społeczeństwo wreszcie zauważyło, że choć obłudnie zaprzecza, to czystej wody nazista? Obiecuje budowę autostrad - jak Hitler. Obiecuje boiska dla młodzieży, wychowanie przez sport - Hitler też zaczynał od kultu tężyzny fizycznej i umasawiania sportu. Chce dla propagandowego umocnienia swego reżimu zorganizować mistrzostwa piłkarskie - przecież zupełnie tak samo jak Hitler olimpiadę. No i jeszcze ten dziadek w Wehrmachcie, no, na litość boską, kto jeszcze może być ślepy?! Rozwałkowawszy szybko na wszystkie sposoby te oczywiste podobieństwa Tuska do Hitlera, do tego stopnia, że w dyskursie publicznym nie byłoby już ani jednego powodu tej oczywistości kwestionować, mogłyby media przystąpić do dalszej części gnojenia "faszysty", metodą wielokrotnie sprawdzoną. Polega ona na tym, że idzie się do rozmaitych autorytetów i zadaje im pytanie, na które odpowiedź jest już w kontekście wcześniejszych publikacji oczywista: czy faszystom wolno pozwalać na swobodne uczestnictwo w debacie publicznej, na legalną działalność? Marszałak Sejmu, Senatu, różne, z  przeproszeniem, autorytety moralne, muszą na to odpowiedzieć jasno: ma pani rację, pani redaktor, Platforma Obywatelska powinna zostać zdelegalizowana. Nie wiem wprawdzie, czy to możliwe przy obowiązującym prawie, bo trudno jest udowodnić, że nawołuje ona do przemocy, no ale przecież charakter tego ruchu jest dla wszystkich oczywisty.

Ludziom oglądającym telewizję wydaje się, że to oni trzymają w ręku pilota, którym władni są włączać lub wyłączać odbiornik. Zaręczam państwu, że jest odwrotnie. To ci z telewizji mają w ręku pilota, za pomocą którego wyłączają nasze mózgi albo przełączają w nich programy. Propagandowe rozwałkowywanie Wszechpolaków i ONR-owców dokonywane na naszych oczach służy modelowym przykładem, który każdy, komu jeszcze mózgu nie przełączyli, powinien na swój użytek zanalizować. Może w chwili próby zadziała to jak szczepionka. Oczywiście, przykład to niejedyny. Kiedy Monika Olejnik każe swym gościom ustosunkować się do strasznych słów Jarosława Kaczyńskiego, że jak dojdzie do władzy to zabroni robienia takich filmów, jak "Pokłosie" (Kaczyński niczego takiego nie powiedział - redaktor Gozdyra od kogoś się dziennikarstwa nauczyła), kiedy eksperci WSI-24 z przejętymi minami komentują słowa tegoż Kaczyńskiego o "prawdziwych Polakach", których również nigdy nie powiedział, mamy do czynienia z tą samą metodą. Tylko że PiS ma jednak pewne możliwości sprostowania, pewną instytucjonalną siłę. Organizatorów "Marszu Niepodległości" można natomiast gnoić całkowicie bezkarnie, ich głos nigdzie się nie przebije, a mało kto sięgnie do źródła, by sprawdzić, czy cytat wbity mu w głowę przez operatorów telewizyjnego megapilota w istocie przypominał to, co jest szeroko cytowane. "Wytęż wzrok" - zachęcam czytelnika, jak zachęcały kąciki rozrywek umysłowych w dawnych gazetach, i znajdź bodaj jeden konkret, który uzasadnia stawianie znaku równości pomiędzy MW i ONR a skinheadami, rasistowskimi grupami w rodzaju Blood & Honour czy hołubionym przez propagandę, bo idealnie spełniającym jej zapotrzebowanie na "brunatne zagrożenie", NOP-em. Wytęż wzrok, czytelniku, i znajdź jedno konkretne uzasadnienie dla histerycznej gadaniny o konieczności zdelegalizowania ruchu narodowego, zanim się jeszcze zdążył odrodzić. A potem, jeśli mogę prosić, zastanów się jeszcze przez moment nad faktem, że "sprzeczności z konstytucją" organizacji narodowych, nie uznających demokracji za wartość najwyższą, podnoszą prominenci akurat Platformy Obywatelskiej. Akurat tej partii, która zawarła brzemienny w konsekwencje polityczny sojusz z tzw. Ruchem Autonomii Śląska. Ów ruch w swym statucie ma doprowadzenie do federalizacji państwa polskiego. Jak najbardziej godzi to w Konstytucję, która kształt ustrojowy Polski jasno określa i nie dopuszcza nad nim dyskusji. Nad niekonstytucyjnością RAŚ-istów jednak pani Kopacz, pan Borusewicz i inni prominentni przedstawiciele partii, która spontanicznie sprzeciwiła się uczczeniu w  przyszłym roku rocznicy Powstania Styczniowego, przechodzą z wdziękiem do porządku dziennego i wcale jej nie zauważają. Podobnie, jak nie zauważają jej media, jednocześnie tak angażujące się w obronę Konstytucji przed narodowo-radykalnymi. Czy nie dlatego - zapytam retorycznie - że antykonstytucyjność RAŚ wynika z jego chęci do osłabienia państwa polskiego i zaszkodzenia mu, a antykonstytucyjność narodowców z troski o to państwo i dążenia do umocnienia go? Rafał Ziemkiewicz

Nieśmiertelni, którzy przetrwali W próbie umniejszenia rangi rocznicy Powstania Styczniowego widać paniczny strach rządzących, że tradycja powstańcza znowu zaczyna zasiewać duchowe ziarno. Że czuć ją na ulicach. W czasie marszów i modlitw w rocznice i miesięcznice smoleńskie. Że ona odżywa w Dniu Niepodległości. I że wreszcie – co najważniejsze – może zachwiać tą władzą, która obecnie rządzi. Platforma Obywatelska mieni się przecież partią „racjonalną”. Polityków PiS natomiast wyzywa się od szaleńców. Jeśli tak, to Powstanie Styczniowe stanowi po raz kolejny zagrożenie. Także dla Rosji, gdyż to Matuszka Rasija rozdaje teraz karty w Polsce. Poetka Maria Ilnicka, wraz ze swoim bratem, napisała jeden z najpiękniejszych i najmocniej brzmiących polskich utworów literacko-polityczno-historycznych – „Manifest 22 Stycznia”. W 1863 r. przedstawiono go Narodowi i Światu jako dokument oficjalnie ogłaszający wybuch Powstania, określanego później mianem Styczniowego. Zaczynał się tak: „Nikczemny rząd najezdniczy rozwścieklony oporem męczonej przezeń ofiary, postanowił zadać jej cios stanowczy: porwać kilkadziesiąt tysięcy najdzielniejszych, najgorliwszych jej obrońców, oblec w nienawistny mundur moskiewski i pognać tysiąc mil na wieczną nędzę i zatracenie…”. Sygnował go Centralny Narodowy Komitet, ogłaszając się jednocześnie Tymczasowym Rządem Narodowym.
Posłowie PO i Palikota blokują Pamięć Rozpoczynał się niezwykły okres, w czasie którego bardzo słabo uzbrojone oddziały polskie stawiały półtoraroczny opór najpotężniejszej ówczesnej armii europejskiej. Walka ta kosztowała naród polski krwawą ofiarę, ale przyniosła duchowe owoce, które później pozwoliły wywalczyć Niepodległość, a potem przetrwać II wojnę światową oraz okupację sowiecką aż do obalenia komuny i ponownego odzyskania suwerenności. Symbolikę i ikonografię powstańczą wykorzystywały często środowiska solidarnościowe, drukując podziemne materiały, artykuły i znaczki pocztowe nawiązujące do styczniowego zrywu. Właśnie dlatego, że to rok 1863 pokazał, jak nawet przy wielkiej dysproporcji siły fizycznej można prowadzić walkę ze złem, gdyż w ostatecznym rozrachunku liczy się postawa zgodna z wyznawanymi wartościami, a nie tylko doraźna kalkulacja. Manifestanci rzucający w latach 80. XX wieku kamieniami w ZOMO tak naprawdę ciskali brukowce w gębę sowiecką. Jakby chcieli krzyknąć światu: i cóż z tego, że macie rakiety, czołgi i broń atomową? Nie możecie jednak zawładnąć naszymi duszami. Ciągle jesteśmy wolni. Jak powstańcy styczniowi, mający zwykłe dubeltówki naprzeciw bateriom armat moskiewskich. Z jedną różnicą – ludzie Solidarności wygrali. Ich nikt już nie sądzi. Nie stawia pytań, czy warto było. Bo tym razem się udało. Czy jednak prawdziwą wolność wywalczyliśmy sobie w 1989 r., skoro teraz sejmowa Komisja Kultury, głosami Platformy i palikotowców, chciała zablokować projekt uchwalenia przyszłego roku Rokiem Powstania Styczniowego? Trzeba zapytać, jaki był prawdziwy powód decyzji tego ataku na projekt przygotowany przez środowisko PiS? Jaki lęk kieruje posłami, którzy zaprzeczają potrzebie uczczenia tysięcy bohaterów przelewających krew za Ojczyznę? Czy obawiają się, że takie rocznice będą kształtować tożsamość narodową, niewygodną dla tych ugrupowań z racji politycznych celów? Czy boją się, że Powstanie może im zagrażać obecnie, gdyż jego wymowa jest patriotyczna, chrześcijańska, a także – co ważne – antyrosyjska? I na koniec: czy akt odrzucenia takiego projektu honorującego Powstańców nie byłby właśnie aktem upolityczniania historii? Powstanie – jako wielki, bohaterski i krwawy zryw narodowowyzwoleńczy, niejako ex definitione – powinno być umieszczone w symbolicznym panteonie rocznicowym. To odrzucenie stanowiłoby także swoisty „manifest”. Manifest tego, do czego władza dzisiejsza nie chce się odwoływać, manifest tego, jak rząd dzisiejszy widzi kwestię budowania tożsamości narodowej, na czym chce ją opierać, oraz manifest tego, jaki obraz patriotyzmu widzi on jako „jedynie słuszny”.
Do cytadeli za udział w mszy za Kościuszkę Powstanie Styczniowe było nie tylko wybuchem inspirowanym przez kilku zapalonych do idei „czerwieńców”, którym roiła się walka gołymi rękami przeciwko bagnetom. Insurekcja leżała w planach sporej grupy patriotów, na której czele stał przebywający na emigracji Ludwik Mierosławski. Jednak styczniowy wybuch to efekt kilkuletniej, narastającej atmosfery, w której z jednej strony rodziły się nadzieje, a z drugiej spadał na polskie karki knut rosyjski. Kolejne manifestacje patriotyczno-religijne powodowały zaostrzające się reakcje Rosjan. Strzelano do bezbronnych ludzi na ulicach stolicy – najpierw 27 lutego zabito pięciu warszawiaków, którzy zapisali się w historii miasta i kraju jako „pięciu poległych”. W kwietniu tego samego roku zmasakrowano na pl. Zamkowym uczestników pokojowych manifestacji, zabijając wedle różnych szacunków od 100 do 300 osób. Jednym z niezwykłych symboli ucisku, uwiecznionym przez Grottgera, było tzw. zamknięcie kościołów w październiku 1861 r. Dramatyczne sceny rozegrały się wtedy w warszawskiej archikatedrze św. Jana i innych świątyniach Warszawy, w których modlono się z okazji rocznicy śmierci Kościuszki. W katedrze na srebrzystym katafalku ustawiono wizerunek Naczelnika. Wszędzie paliły się świece. Rosjanie, na rozkaz generał gubernatora Aleksieja Gerstenzweiga, rozpoczęli oblężenie kościołów. Ludzie zabarykadowali się wewnątrz. W środku nocy Moskale przypuścili szturm, wyważyli drzwi i stanęli zszokowani. Zobaczyli plecy ludzi klęczących w milczeniu, zwróconych w stronę ołtarza. Gdy jeden z oficerów, pobladły z przerażenia, spytał generała-gubernatora, co robić, usłyszał odpowiedź: atakować i bić. Moskale zaczęli walić Polaków kolbami, szarpać, wyciągać na siłę z kościoła. Rozległ się wielki krzyk. Ktoś zaczął bić w dzwon, którego dźwięk niósł się przez całe miasto. Rozwścieczony generał rozkazał uciszyć „kołokoł”, ale Polacy zablokowali drzwi na dzwonnicę. Długo trwało, nim Rosjanie dopadli dzwonnika. Potem wszystkich uczestników mszy zawleczono w długim pochodzie nocnym na cytadelę. Szły warszawskimi uliczkami kobiety, dzieci, starcy, młodzież. Do twierdzy. Za udział w mszy za Kościuszkę. Z okien staromiejskich kamieniczek mieszkańcy krzyczeli, aby puścić niewinnych ludzi. Ale Gerstenzweig popatrzył wściekły w górę i krzyknął na cały głos: „Małczać!”. A potem postraszył, że i z mieszkań każe wywlekać do więzienia. Okiennice powoli się zamykały… To tylko jedna scena z tych, które rozgrywały się niemal codziennie na terenie całej Rzeczypospolitej. Jedna…
Rozłamanie polskiej duszy Tuż przed owym Styczniem przygotowano szatańskie w swojej istocie rozwiązanie „polskiego problemu” – brankę (przy wydatnym współudziale Aleksandra hr. Wielopolskiego). Wystarczy wyobrazić sobie, co musieli czuć rodzice, wiedząc, jaki los ma spotkać ich dzieci. Przypomnę jedynie, że branka była robiona na sposób proskrypcyjny. Wytypowano kilkanaście tysięcy rodzin polskich podejrzewanych o pielęgnowanie patriotycznych tradycji, z których miano wziąć do wojska młodych chłopców. Lista była imienna, przygotowywana tak, aby rozbić, zniszczyć tę tkankę narodową, która mogła w przyszłości być zarzewiem buntu. Natomiast rosyjskie wojsko tamtego czasu było gorsze od wyroku więzienia – to długoletnia służba, w straszliwych warunkach, z dala od domu, w systemie dyscyplinarnym, w który stosowano kary ciężkiej chłosty. Wiadomo było, że młodzież ucieknie do lasu. I wiadomo było, że będzie walczyć. Ale i branka to także tylko jeden z elementów, jeden z „zapalników”. Z kolei krytycy Powstania pokazują jego miałkość organizacyjną i wojskową, marnowanie sił i talentów, a w końcu ogromne represje, które dotknęły kraj, wywózki i egzekucje. Te i inne argumenty można by przypominać w debacie historycznej, rozmawiając o przyczynach, przebiegu i skutkach Powstania. Podobna dyskusja leżała przecież u podstaw ideologicznego podłoża samej rewolucji z 1863 r. (wtedy jeszcze słowo „rewolucja” nie miało dzisiejszych konotacji) – pęknięcie środowisk polskich na dwa główne nurty, „białych”, myślących raczej o trwaniu w autonomii i wyrąbywaniu skrawków wolności w jej obrębie, oraz „czerwonych”, którzy mieli dość rosyjskiego bata nad sobą i pragnęli jak najszybciej zrzucić to jarzmo z Ojczyzny. To rozłamanie polskiej duszy na dwa skrzydła – które umownie można by nazwać „racjonalnym” i „gorącym” – ukształtowało na wiele lat obraz polskiej świadomości historyczno-politycznej. W pewnym sensie trwa do dzisiaj. Jednak pomimo tylu różnic w ocenie zarówno historycznych wydarzeń, jak i strategii narodowowyzwoleńczych jedno nigdy nie podlegało zasadniczemu sprzeciwowi – chodziło o szacunek dla tych, którzy na ołtarzu Ojczyzny kładli ofiarnie swoje życie. Do Powstania Styczniowego ruszyło zarówno wielu ziemian, synów szlacheckich, jak i ojców rodów. Nawet jeśli spierali się z „czerwonymi” o sens walki zbrojnej, to gdy ta wybuchła, obowiązek patriotyczny kazał im iść do lasu i walczyć z Rosjanami. Wbrew własnym politycznym przekonaniom. Tak było w arystokratycznej rodzinie Tarnowskich. Oto kilkunastoletni Juliusz, młodszy brat Stanisława hr. Tarnowskiego (jednego z głównych ideologów konserwatywnego środowiska Stańczyków) wraz z oddziałem wyszedł z Krakowa na pomoc powstańcom. W trakcie przekraczania rzeki powiedział z młodzieńczym zapałem i wiarą w napoleońską gwiazdę, że „Oto nam świeci Słońce Austerlitz”. Chwilę potem padł przeszyty rosyjską kulą. Czyżby ta kula w piersi młodzieńca nie była na wagę naszego wielkiego szacunku i czci?
Mundury dla powstańców Powstanie Styczniowe nie miało dobrej historiografii. W dużej mierze pisali ją bowiem historycy związani właśnie z nurtem konserwatywnym, czasem biorący aktywny udział w politycznym sporze między białymi i czerwonymi. Trudno więc oczekiwać, żeby pisali oni historię, w którą sami byli uwikłani, obiektywnie. Tak np. zaczął swoją „Rzecz o roku 1863” Stanisław Koźmian: „Wszyscy zawinili w wypadkach, nad któremi zastanowię się. (…) Pragnę zatem wytłumaczyć, dlaczego w błędzie popełnionym przez nierozważnych wzięli udział roztropni i dlaczego zeszli tam, gdzie wiódł bezrozum, lekkomyślność, w końcu szał”. Mikołaj Berg, który napisał jedno z pierwszych opracowań, był Rosjaninem i działał na zlecenie namiestnika carskiego. Podstawowe źródła to zeznania ze śledztw powstańczych dowódców spisywane w cytadeli. Wielu z nich było już załamanych, wielu kręciło, inni chcieli przypodobać się przesłuchującym, a niektórzy – niestety – byli najwyraźniej carskimi kapusiami. Zwrócił na to uwagę Józef Piłsudski, zarówno w serii wykładów z 1913 r. prowadzonych z okazji 50. rocznicy powstania, jak i w pracy zatytułowanej „22 stycznia 1863 roku”, wydanej jako tom I serii „Boje Polskie w 1914 r.”, podkreślając, że materiał źródłowy dotyczący Powstania Styczniowego należy traktować bardzo krytycznie. Piłsudski, jeśli chodzi o kwestie militarne, nie zostawił na insurekcji styczniowej suchej nitki. Uważał, że właściwie trudno rozpatrywać ją od strony wojskowej – tak bardzo była nieprzygotowana i prowadzona po amatorsku. Nie zadbano nie tylko o dostawy broni, ale nawet o najzwyklejsze kwestie zaopatrzeniowe (czasem w lesie na umówionym miejscu zjawiała się pięćdziesiątka ludzi, którzy mieli dwie dubeltówki i żadnego prowiantu, nawet na najbliższą dobę), komunikacyjne czy wywiadowcze. Od początku wszystko miało wymiar wybuchu niekontrolowanego społecznego gniewu. Albo – w pewnym sensie – manifestacji ulicznej, która przenosi się do lasów i staje do wojny z regularną armią. Jednocześnie jednak „Dziadek” dostrzegał niezwykłą wręcz rangę duchową, która spowodowała, że naród poczuł się znowu zjednoczony wielką ideą jednej Ojczyzny. I ten właśnie duchowy wymiar ugruntował dziedzictwo, na którym potem można było budować kolejne kadry patriotów. Kadry, które skutecznie wywalczyły wolną Polskę. To duchowe dzieci Powstańców Styczniowych biły się w Legionach. Całe dwudziestolecie międzywojenne było opromienione blaskiem powstańczej legendy – świadczyły o tym dziesiątki publikacji i książek. A także niezwykła estyma, jaką darzono powstańców. To właśnie w tej nowej, wolnej Polsce obdarowano ich mundurami wojskowymi, co było symbolicznym uznaniem, że należeli do regularnej polskiej armii.
Zapobiec rusyfikacji Jednocześnie jednak to samo powstanie było często przedmiotem niesprawiedliwych, nieuzasadnionych ataków, sądów dokonywanych w posthistoryczny sposób, nieuwzględniających wielu czynników, które wpłynęły na taki, a nie inny przebieg powstania. Miało jednak także swoich gorących obrońców. Bronił go Jasienica w „Dwóch Drogach”, wskazując, że dzięki twardemu oporowi udało nam się odeprzeć akcję rusyfikacyjną, nawet jeśli wiązało się to ze społecznymi kosztami. Pięknie napisał także Franciszek Rawita Gawroński we wstępie do „Roku 1863 na Rusi”. Pozwolę sobie zacytować dłuższy fragment, gdyż diagnoza tam postawiona, w 1901 r., jest tak aktualna i dzisiaj: „Oczywiście są tacy sędziowie, którzy uznają jeden wynik za słuszny: powodzenie. Kto przegrał sprawę, ten winien. Małoduszność, egoizm polityczny i ludzki, wtłaczanie dziejów narodu w ramy własnych zadań, celów i dążeń, mierzenie wypadków dziejowych skalą długości własnego życia, a u najlepszych i najszczerszych pognębienie moralne, właściwe każdej przegranej – wszystko to wywołało ostre i ujemne sądy o roku 1863. Jakże się z tego cieszą nasi wrogowie! To właśnie jest największe zwycięstwo, jakie oni mogli odnieść nad nami, i odnieśli – najmniej się spodziewając tego. Czyż władca może żądać większego tryumfu jak wywołanie w obozie zgniecionego, lecz silnego jeszcze nieprzyjaciela pogardy i lekceważenia dla własnych przywódców i takich sądów: nie ty jesteś winien, żeś nas z praw ogołocił, żeś przez sto lat rabował nasze mienie narodowe i wypełniał niem swoje muzea i biblioteki; żeś najlepszym obywatelom chleb od ust odrywał za to, że kochali ojczyznę, a karmił nim swoich kruków; nie ty jesteś winien, że nasze dzieci chowają się w twojej mowie i w kłamstwie, że mamy hamulec na ustach, że naszą wiarę i kościoły sponiewierałeś, żeś nam zagarnął nasz dorobek wiekowy – ojczyznę – lecz my jesteśmy winni wobec ciebie i siebie, żeśmy podnieśli rękę, żądając abyś nam zwrócił, coś zabrał! Tak, my jesteśmy winni, bośmy nie mieli siły odebrać. My jesteśmy winni, żeś się stał dla nas surowszym i dzikszym, gdy nas pokonałeś orężem; że odebrałeś nam resztki mienia, trochę praw, jakie zwyciężeni mieliśmy z łaski twojej; myśmy winni, bo pomni na wolność dziadów, na świetną przeszłość, pragnęliśmy posiadać bodaj cząstkę tej wolności, jaką oni posiadali, a pracować dla własnej przyszłości, gdyż to nie godzi się z twoim celem i chęcią. Czy to nie ironia?”.
Nie drażnić niedźwiedzia? Po przeczytaniu tego fragmentu można zapytać – czy teraz, w owej „nibywolnej” Polsce – odepchnięcie państwowego uhonorowania tak wielkiej rocznicy, tak wielkiego polskiego zrywu nie byłoby właśnie ironią losu? Czy nie stałoby się swego rodzaju kolejnym zwycięstwem Rosji, dokonanym naszymi własnymi rękami?
W tej próbie umniejszenia rangi rocznicy Powstania widać paniczny strach rządzących. Że tradycja powstańcza znowu zaczyna zasiewać duchowe ziarno. Że czuć ją na ulicach. W czasie marszów i modlitw w rocznice i miesięcznice smoleńskie. Że ona odżywa w Dniu Niepodległości. I że wreszcie – co najważniejsze – może zachwiać tą władzą, która obecnie rządzi. Platforma Obywatelska mieni się przecież partią „racjonalną”. Polityków PiS natomiast wyzywa się od szaleńców. Jeśli tak, to Powstanie Styczniowe stanowi po raz kolejny zagrożenie. Także dla Rosji, gdyż to Matuszka Rasija rozdaje teraz karty w Polsce. I dla trzęsącego przed nią portkami polskiego rządu. Jak inaczej – w kontekście całej tchórzliwej sekwencji zdarzeń związanych ze Smoleńskiem, które ponad honor i obowiązek Polski stawiają „racjonalną” ucieczkę od zadrażnienia stosunków z Moskwą – zrozumieć negację takiej rocznicy, jeśli nie jako kolejną paniczną reakcję w stylu „nie drażnić niedźwiedzia”? Może w tym miejscu należałoby przytoczyć końcowy fragment manifestu powstańczego, pisanego piórem Ilnickiej: „A teraz odzywamy się do Ciebie, Narodzie Moskiewski! Tradycyjnym hasłem naszym jest wolność i braterstwo ludów, dlatego wybaczamy ci nawet mord naszej Ojczyzny, nawet krew Pragi i Oszmiany, gwałty ulic Warszawy i tortury lochów cytadeli. Przebaczamy ci, bo i ty jesteś nędzny i mordowany, smutny i umęczony. Trupy dzieci twoich kołyszą się na szubienicach carskich, prorocy twoi marzną na śniegach Sybiru. Ale, jeśli w tej stanowczej godzinie nie uczujesz w sobie zgryzoty za przeszłość, jeżeli w zapasach z nami dasz poparcie tyranowi, który zabija nas, a depcze po tobie, biada ci, bo w obliczu Boga i świata całego przeklniemy cię na hańbę wiecznego poddaństwa i mękę wiecznej niewoli, wyzwiemy na straszny bój zagłady, bój ostatni europejskiej cywilizacji, z dzikim barbarzyństwem Azji! – Dan w Warszawie 22 Stycznia 1863 roku”.
Pod manifestem widnieje pieczęć Komitetu Centralnego Narodowego, z Orłem i Pogonią. Być może i my dzisiaj powinniśmy wsłuchać się w głos naszych przodków sprzed 150 lat. I nie zwracając uwagi na działania sejmu i jego komisji, nie bacząc na to, czy oficjalnie ogłosi czy nie rok 2013 – Rokiem Powstania Styczniowego, po prostu podnieść go do odpowiedniej rangi czcią, którą okażemy sami. Do tego nie potrzeba nam uchwały. Po raz kolejny możemy być silniejsi duchem! Adam Asnyk, poeta związany z powstańczym środowiskiem, napisał w wierszu: „Przez mgły czasu, w otchłań wieków/Zaglądając – widać w dali/Pośród mętnych plemion ścieków,/Wśród burzliwej ludów fali,/Nieśmiertelnych, co przetrwali/Długą kolej pierzchłych wieków”. Asnyk napisał o nas. Dziedzicach duchowej nieśmiertelności…Tomasz Łysiak

Afera lekowa w rządzie Tuska Grzegorz Cessak jest szefem Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, a jego ojciec Mirosław Cessak dyrektorem pionu sprzedaży firmy farmaceutycznej Hand-Prod. Od czasu kiedy syn objął kierownictwo urzędu, spółka, w której pracuje ojciec, dostała prawie 30 pozwoleń na import medykamentów. Można na tym dobrze zarobić. Grzegorz Cessak został prezesem Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych w 2009 r. Zastąpił na tym stanowisku Leszka Borkowskiego. Ówczesny wiceminister zdrowia Marek Twardowski ujawnił, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego prowadzi postępowanie w związku z decyzjami Borkowskiego. Wcześniej jedna z gazet napisała, że prezes odmówił rejestracji leku. A według mediów miało na tym zależeć Ministerstwu Gospodarki kierowanemu przez Waldemara Pawlaka.
– By Grzegorz Cessak został prezesem URPLWMiPB, naciskał szef ludowców – mówi „Gazecie Polskiej Codziennie” dobrze poinformowana osoba z branży lekowej. Choć Cessak wcześniej pracował w urzędzie, to jednak nie miał opinii fachowca. Miał za to ojca, który w branży pracował od lat. Mirosław Cessak jest dyrektorem pionu sprzedaży oraz prokurentem, czyli pełnomocnikiem zarządu Hand-Prod sp. z o.o., jednej z wiodących firm na polskim rynku medycznym. Firma, w której pracuje, otrzymała w ostatnich dwóch latach 27 pozwoleń (dane z lipca) z Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych na tzw. import równoległy leków.
Import równoległy to świetny interes. Dzięki niemu można sprowadzać i sprzedawać na polskim rynku produkty bez długotrwałej i uciążliwej procedury rejestracyjnej – mówi informator „Codziennej”. Handel równoległy – ujmując rzecz najprościej – polega na tym,  że kupuje się lek w kraju, w którym jest on tańszy, sprowadza do Polski, przepakowuje w pudełko z polskimi napisami i sprzedaje na naszym rynku. Jest jednak kilka ograniczeń. Po pierwsze handel ten może się odbywać między krajami Europejskiego Obszaru Gospodarczego (kraje UE oraz kilka spoza), po drugie lek sprowadzany musi być zarejestrowany w kraju docelowym, w tym wypadku w Polsce. I co najważniejsze w tym wypadku, firma, która go sprowadza w ramach importu równoległego, musi mieć pozwolenie z URPLWMiPB. Import równoległy jest możliwy w Polsce od 2005 r. Od tego czasu do końca 2010 r. spółka Hand-Prod nie otrzymała żadnego zezwolenia na import równoległy (nie figuruje w wykazach publikowanych przez URPLWMiPB) Sytuacja zmieniła się diametralnie w ciągu ostatnich dwóch lat. Szef URPLWMiPB i dyrektor z Hand-Prod zapewniają, że ich związek rodzinny nie ma wpływu na żadne decyzje urzędowe i biznesowe. Grzegorz Cessak w odpowiedzi na pytanie „Codziennej” napisał: „Z ostrożności, mając na uwadze,  że może kiedyś dojść do sytuacji, w której mógłby mi ktoś bezpodstawnie zarzucić konflikt interesów związany z pracą mojego ojca, wyłączyłem się z wszelkich postępowań prowadzonych przez Urząd Rejestracji, a dotyczących Hand-Prod sp. z o.o.”. Oznajmił, że w żadnym etapie tych postępowań nie brał udziału. „Decyzje w tych sprawach nie były również przeze mnie podpisywane. Nigdy nie informowano mnie również o przebiegu tych postępowań” – oświadczył. Natomiast Mirosław Cessak poinformował „Codzienną”,  że spółka, w której pracuje, „pomimo uzyskania pozwoleń na import równoległy produktów leczniczych nigdy nie nabyła i nie sprzedała żadnych produktów leczniczych na podstawie tych pozwoleń”. Tłumaczył,  że procedura ich uzyskania w URPLWMiPB jest tak długotrwała, że po ich uzyskaniu sprzedaż tych produktów na rynku polskim była nieopłacalna, spółka zaś poniosła jedynie znaczne koszty (straty) związane z uzyskaniem pozwoleń.
– To, że firma do tej pory nie kupiła i nie sprzedała leków, nie znaczy,  że nie zrobi tego w przyszłości. Pozwolenia są bowiem wydawane na pięć lat – mówi nasz informator.
Dynamika wzrostu liczby przyznanych pozwoleń na import równoległy, spowodowana być może unią personalną między prezesem a dyrektorem Cessakiem, jest zaskakująca – mówi przewodniczący sejmowej komisji zdrowia Bolesław Piecha. A były minister sprawiedliwości w rządzie Tuska Krzysztof Kwiatkowski podkreśla, że w sytuacji, w której może zachodzić podejrzenie o konflikt interesów, wszystkie decyzje URPLWMiPB dotyczące firmy,  w której pracuje ojciec prezesa urzędu, powinny zostać skontrolowane. Szef inicjatywy Stop Korupcji Tomasz Kwiatek zwraca uwagę, że sprawa URPLWMiPB nie jest czymś jednostkowym. – Trzeba stworzyć przejrzyste procedury, aby wykluczyć taką możliwość, aby związki rodzinne nie mogły wpływać na decyzje administracyjne.
Wojciech Kamiński

Nasz wywiad: Chodakiewicz o "Pokłosiu" Ponieważ dziś antysemityzm jest uznany przez liberałów za zbrodnię główną i najohydniejszą, a jego najstraszliwszą emanacją był Holocaust, insynuuje się Polakom odpowiedzialność za Shoah – mówi w rozmowie z portalem Niezależna.pl prof. Marek Jan Chodakiewicz, historyk z Instytutu Polityki Międzynarodowej w Waszyngtonie, autor książki „Zbrodnia w Jedwabnem”. Czy „Pokłosie” Pasikowskiego ma sprawić, że Polacy wciąż będą żyli z poczuciem winy za Jedwabne? Oczywiście tak ma być. W zamierzeniu sił postępu Jedwabne jest symbolem kolektywnej winy Polaków za Holocaust. Taka ofensywa to stały element systemu liberalnego, do którego trzeba się przyzwyczaić. Instrumentalizuje się w nim Holocaust i używa jako pały aby niszczyć wszystko co jest tradycyjne i patriotyczne.
Taka instrumentalizacja jest możliwa, bo po prostu Polacy wciąż nie wiedzą co się stało w Jedwabnem?
Naturalnie odnoszenie się do jakiegokolwiek zjawiska lokalnego, indywidualnego, pojedynczego i rozciąganie go na całą wielką zbiorowość jest nieuprawnione w nauce. W taki właśnie sposób powstał stereotyp żydokomuny. A jeśli chodzi o to co wydarzyło się w pod Łomżą, to napisałem o tym kilka lat temu książkę „The Massacre in Jedwabne”, która właśnie ma ukazać się po polsku. Apeluję więc, aby najpierw dowiedzieć się co stało się w tym miasteczku. Następnie przeprowadzić badania porównawcze wszędzie indziej, a dopiero potem ocenić czy było to charakterystyczne dla postaw Polaków podczas wojny.
Dlaczego zbyt mało wciąż mówi się o dramacie tych zwykłych Polaków w czasie wojny? Warunkach, w jakich musieli żyć, zagrożeniu życia, z jakim się zmagali? W filmie "W ciemności" Agnieszki Holland, którego akcja rozgrywa się w 1944 we Lwowie, Polacy chodzą świetnie ubrani i odżywieni pośród gnębionych i na wpół żywych Żydów. Zbyt mało o tych zjawiskach mówimy, bowiem nie dbamy o własne interesy. Polskość jest w odwrocie. Liberalizm polega na samonienawiści i samobiczowaniu się przez grupę większościową, z jednej strony, a na adorowaniu tzw. “innego,” (więc grup mniejszościowych rozumianych etycznie, etnicznie, czy seksualnie, moralnych relatywistów, Eskimosów, czy pedofilów) z drugiej. Poczucie dumy narodowej oraz wyraźne samookreślenie przez Polaków są dla takiego systemu zagrożeniami. Lepiej, by się okazało, że jednym z fundamentów polskiej tożsamości jest antysemityzm? Chodzi o to, by sparaliżować możliwość mobilizacji polskości w celach samoobrony przed liberalizmem. W zonie post-sowieckiej jest on emanacją post-komunizmu w sosie moralnego relatywizmu i post-modernizmu przywleczonego z Zachodu. Ponieważ dziś antysemityzm jest uznany przez liberałów za zbrodnię główną i najohydniejszą, a jego najstraszliwszą emanacją był Holocaust, insynuuje się Polakom odpowiedzialność za Shoah. Zrównuje się antysemityzm teoretyczny z eksterminacją. Polacy, czy też patriotyczne i tradycjonalistyczne elity, nieporadnie bronią się twierdząc, że nie są antysemitami. Ale przecież antyżydowskość w Polsce naturalnie istniała i przed wojną była na dość zaawansowanym poziomie. Nie uważano tego wtedy za coś szczególnie godnego potępienia. Co więcej, antyżydowskość typu polskiego nigdy nie wiodła do komór gazowych. Takie filmy jak „Pokłosie” utrwalają na Zachodzie stereotyp Polaka odpowiedzialnego za Holocaust. Czyli wpisują się w mainstream opinii o Polsce. Rafał Kotomski

Zmuszą uczniów do obejrzenia „Pokłosia” Antypolski film Władysława Pasikowskiego „Pokłosie” będzie obowiązkowym punktem szkolnych lekcji?! Prawdopodobnie tak się stanie, bo już do warszawskich szkół trafiają „Materiały dydaktyczne dla nauczycieli do przeprowadzenia lekcji na podstawie filmu Pokłosie”. Informację o akcji stołecznych urzędników portal Niezalezna.pl otrzymał od zaniepokojonych Czytelników. Dotarliśmy do zaproszenia podpisanego przez Bożenę Głażewską-Rzeźnik, głównego specjalistę Biura Edukacji Urzędu m.s. Warszawy (Wydział Przedszkoli, Szkół i Opieki Psychologiczno-Pedagogicznej). „Uprzejmie proszę o przekazanie do szkół ponadgimnazjalnych z terenu Państwa Dzielnicy uaktualnionych scenariuszy lekcji, które powstały na podstawie filmu „Pokłosie” wraz z planem spotkania w kinie ATLANTIC w dniu 13. 11. br.” – czytamy. Otrzymaliśmy również program tego spotkania. Podczas powitania jego organizatorka miała za zadanie wygłosić krótki wstęp na temat filmu, a także „podkreślenie walorów edukacyjnych”. Niepokojące jest, że teraz przyszła kolej na uczniów, którzy będą zmuszani do oglądania „Pokłosia”, a później – w trakcie lekcji – będzie się im wmawiać jak ważne jest to „dzieło”. Gotowe są już bowiem – sygnowane przez Narodowe Centrum Kultury – „Materiały dydaktyczne dla nauczycieli do przeprowadzenia lekcji na podstawie filmu Pokłosie”. Wymyślono nawet scenariusz zajęć: „Z jaką prawdą każe nam się zmierzyć film Władysława Pasikowskiego „Pokłosie”?” Przewidziano na nie aż dwie godziny lekcyjne oraz – tego się można było spodziewać – wyjście do kina. Zapewne za kilka dni dowiemy się, że „Pokłosie” spotkało się z ogromnym zainteresowaniem Polaków, a „Gazeta Wyborcza” lub TVN24 ogłosi sukces frekwencji. Ciekawe, czy wspomną o obowiązkowym oglądaniu filmu przez uczniów szkół ponadgimnazjalnych. Za wyjątkowo szokujący trzeba uznać jeden z punktów materiałów przekazanych nauczycielom. Zacytujemy go w całości:
Przedstaw uczniom fakty: w różnych miejscowościach w Polsce, m.in. w Wąsoszu, Radziłowie, Jedwabnem w 1941 roku miały miejsce masowe zbrodnie na ludności żydowskiej dokonane przez miejscowych Polaków. Przed wojną, w 1939 roku, w Polsce mieszkało 3 474 000 Ż ydów. Byli oni skupieni głównie w dużych i mniejszych miastach: 77% żyło w miastach, a 23% na wsiach. W niektórych województwach stanowili blisko połowę mieszkańców. Relacje między obiema narodowościami były skomplikowane; większość Żydów nie asymilowała się z Polakami, wielu Polaków było antysemitami. Po wojnie, przez cały okres PRL-u, oficjalnie się o tym nie mówiło. Publiczne dyskusje w mediach i środowiskach naukowych rozgorzały po ukazaniu się w 2000 roku kontrowersyjnej książki polskiego socjologa żydowskiego pochodzenia, na stałe zamieszkałego w Stanach Zjednoczonych, Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi”.
Niezalezna

Powrót "psychuszek" i "karłów reakcji"? „TROTYL” zdominował w Polsce debatę publiczną, a wśród rządzących wybuchła panika tak ogromna, że reżimowe media dostały wprost amoku, który z kolei doprowadził do obłędu wszystkich funkcjonariuszy współczesnego PRON-u, czyli „Patriotycznego Ruchu Okłamywania Narodu” Ów śmiercionośny „TROTYL” wpisał się, bowiem jak brakujący puzel we wszystkie dotychczasowe ustalenia sejmowego zespołu Antoniego Macierewicza, jak i poparte badaniami hipotezy 140 osobowej grypy naukowców, w tym ponad 20 wybitnych profesorów z kraju i z zagranicy, którzy 22 października wzięli udział w Konferencji Smoleńskiej zorganizowanej w Warszawie. Tu już nie było szans na skuteczną obronę polegającą na rzuceniu w bój sługusów, ciurów obozowych, pachołków czy nawet giermków służących koalicji kłamstwa gdyż w zderzeniu z ustalonymi faktami i kalibrem ludzi, którzy kłamstwo smoleńskie coraz skuteczniej demaskują, nie mieli oni żadnych szans na odwrócenie przysłowiowego kota ogonem. Wydaje się, że zbliżamy się wielkimi krokami do ostatniej już rozgrywki czy używając terminologii sportowej, decydującej ostatniej rundy pojedynku ze zdrajcami i uczestnikami kainowej smoleńskiej zbrodni. Nagle dały głos nawet wszystkie te „autorytety”, które milczały i nie oburzały się, kiedy przy użyciu podłych i nieludzkich kłamstw pluto na zamordowanego prezydenta i jego brata, jako pośrednich sprawców tragedii, czy hańbiono polski mundur obarczając generała Błasika i załogę TU-154 odpowiedzialnością za śmierć prezydenckiej delegacji udającej się do Katynia. Sojusz, jaki zaobserwowaliśmy w ostatnich dniach z pozoru tylko może wydawać się egzotyczny. Niemal jednym głosem ze zróżnicowaną w zależności od zajmowanej pozycji w stadzie, bardziej lub mniej chamską i napastliwą intonacją oraz doborem słów, przemówili: kardynał Kazimierz Nycz, Janusz Palikot, prezydent Bronisław Komorowski, premier Donald Tusk, towarzysz Leszek Miller, nie wspominając już o pętających i łaszących im się u nóg oślinionych dziennikarskich Wołkach, Lisach i Paradowskich. Sięgnięto również za ocean gdzie oddelegowana przez TVN24 Katarzyna Kolenda- Zalewska zarejestrowała zamówione przez salon III RP haniebne słowa Zbigniewa Brzezińskiego, pamiętnego osławionego doradcy jednego z najgorszych i najbardziej nieudolnych prezydentów w dziejach USA, Jimmi Cartera. Te kilka cytatów, które zaprezentuję poniżej układaja się w dziwnie znajomą nam z lat stalinowskich sekwencję.
Kardynał Kazimierz Nycz -„Potrzebna jest odpowiedzialność za słowo, zwłaszcza tych, którzy wypowiadają się na tematy społeczne czy polityczne (...) nie można budować narracji, nawet najbardziej potrzebnej i słusznej, do czego mają prawo zarówno politycy, jak i dziennikarze, nie mając pewności (...) zdarzeń, o których mówimy”
Donald Tusk: „Trudno wyobrazić sobie współdziałanie Polaków w sytuacji, w której lider polityczny ubiegający się o władzę, dzieli ludzi w sposób kategoryczny - na zwolenników tezy, że rząd współuczestniczył w zbrodni zabójstwa prezydenta i 95 obywateli w katastrofie smoleńskiej. Nie sposób ułożyć sobie życie w jednym państwie z ludźmi formułującymi tego typu wnioski”
Bronisław Komorowski: -  „Największym problemem i zagrożeniem budzącym mój niepokój jest to, jak łatwo jest zamącić w głowach. (...) Dzisiaj to mną wstrząsnęło, że tak łatwo jest przekonać ludzi do jakiegoś spisku”

"Jeszcze nie jest przesądzona kwestia, czy RBN będzie miała nad czym obradować, ale trzeba się zwrócić do specjalistów w zakresie swoistej dywersji ideologicznej, która przecież na świecie istnieje i bywa używana, była stosowana w przeszłości, (...) ale być może jest stosowana także i współcześni”
"To trzeba sprawdzić, zbadać. Jeżeli okaże się, że jest jakaś materia wiedzy na ten temat, że w Polsce, to nie z polskiego szaleństwa, tylko z obcego podpuszczenia dzieją się rzeczy tak straszne, jak oskarżenia państwa polskiego o zbrodnie na własnym prezydencie, jak zarzuty zabójstwa, manipulowania i deprecjonowanie ogólnie autorytetu państwa polskiego w oczach obywateli polskich, to po prostu - warto wiedzieć, czy jest to polskie szaleństwo, czy też cudza inspiracja"
Zbigniew Brzeziński: - „Trudno nie być przerażonym do jakiego stopnia język polityczny stał się brutalny, do jakiego stopnia gra polityczna stała się nieodpowiedzialna ze strony osób stojących bardzo wysoko na szczeblu politycznym. Właściwie wygląda na to, że zmierza do podważenia fundamentów i szacunku dla państwa, Polski i polskiej demokracji”
- „Te ciągłe nieodpowiedzialne bzdury o jakimś zamachu smoleńskim, bez wskazania, kto jest za ten zamach odpowiedzialny, ale sugerując, że to jest prawdopodobnie rząd polski, a może i sowieci, może i razem. To jest coś tak wstrętnego i szkodliwego, że, mam nadzieję, osoby bardziej odpowiedzialne w opozycji rządowej jakoś inaczej odniosą się do tego”
"Bo to jest strasznie wredna robota, robiona widocznie przez parę osób cierpiących na jakieś psychologiczne trudności, które może z punktu widzenia ludzkiego są zrozumiałe, ale dla których nie ma miejsca w życiu politycznym”
I wreszcie akord końcowy:
Janusz Palikot: - „Wasze miejsce jest nie tu, w parlamencie. Wasze miejsce jest w więzieniu”
Podsumujmy.
Widać wyraźnie stalinowski w swojej istocie rysujący się już wyraźnie plan by każdego Polaka głoszącego prawdę o smoleńskim zamachu potraktować w dwojaki sposób. Po pierwsze należy ogłosić go chorym psychicznie, czyli mówiąc wprost, wariatem. Drugi wariant to narodziny kolejnego wcielenia „karłów reakcji”, którzy burzą polski dom inspirowani przez wrogie Polsce „imperialistyczne siły” z zewnątrz. Mamy więc do wyboru dom wariatów w wersji light oraz więzienie w wersji hard. Pamiętamy doskonale, że przeciwnikami „władzy ludowej” w PRL czy wszechwładzy komunistycznej partii w ZSRR mogli być tylko ludzie nienormalni, ofiary „schizofrenii bezobjawowej”, na których czekały psychuszki lub „zdrajcy” i „agenci” uczestniczący w „imperialistycznym spisku” inspirowani z zewnątrz. Nie muszę chyba dodawać, ze takie „wywrotowe” pisma jak „Warszawska Gazeta”, „Gazeta Polska”, „Nasz Dziennik” czy „GPC” trzeba będzie dla dobra narodu zlikwidować, a piszących tam zdrajców porozsyłać po zakładach karnych i szpitalach psychiatrycznych. Na koniec krótka refleksja. Popularna i udowodniona jest teza, że drobny rzezimieszek trafiający do więzienia i osadzony z recydywistami i zbrodniarzami po odbyciu kary i opuszczeniu zakładu karnego staje się jeszcze bardziej niebezpiecznym i doskonale wyedukowanym bandytą, a nierzadko uczniem, który przerósł swojego mistrza spod celi. Czy przedstawiciele koncesjonowanej opozycji, którzy kolaborowali przy okrągłym stole ze zbrodniarzami polskiego narodu i agentami Kremla przeszli podobną edukacyjną drogę i sięgają dzisiaj do starych wypróbowanych metod stosowanych przez swoich pryncypałów i „ludzi honoru”? Na naszych oczach dzieją się rzeczy straszne. Po smoleńskim zamachu giną posiadacze wiedzy tajemnej i niewygodni świadkowie. Liczba ofiar „Smoleńska” już dawno przekroczyła i to dość znacznie setkę. Mimo to przeraża mnie ilość naiwnych rodaków, którzy podobnie jak za rządów „władzy ludowej” nie dopuszczają do swojej świadomości prawdy o tym, że może istnieć tak skondensowane i występujące w czystej postaci ZŁO. Uwierzcie ono naprawdę istnieje. Na 19 grudnia Rada Bezpieczeństwa Narodowego, na której czele stoi prezydent Bronisław Komorowski zaprosiła Prokuratora Generalnego, Andrzeja Seremeta by powiedział wszystko, co wie na temat smoleńskiej tragedii.
„Jeśli dożyję do 19 grudnia, to postaram się w tym spotkaniu uczestniczyć” – powiedział do dziennikarzy Andrzej Seremet. Czy zupełnie fantastycznie brzmi teoria spiskowa mówiąca, że przyparci do muru bandyci mogą nam zafundować tak jak w grudniu 1981 roku kolejną historyczną niedzielę bez „teleranka”, za to z Tuskiem albo Komorwskim na ekranie telewizora i niekoniecznie w mundurach?
http://wiadomosci.onet.pl/kraj/komorowski-dzisiaj-to-mna-wstrzasnelo-jes...
http://wiadomosci.onet.pl/temat/katastrofa-smolenska/brzezinski-gra-poli...
http://www.polskieradio.pl/7/129/Artykul/720784,Prezydent-Rosja-moze-nam...
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Czy-prokurator-generalny-Andrzej-...
http://lubczasopismo.salon24.pl/gramy/post/429049,permanentny-stan-wojny...

Kokos26

Drugi TU 154 też był remontowany w Samarze Podobnie jak TU154 M o numerze bocznym 101, drugi tupolew o numerze bocznym 102  też był remontowany w Samarze (Rosja). Tupolew o numerze 102 trafił do Rosji 12 stycznia 2010 r., a wrócił stamtąd we wrześniu 2010 r. Zakłady, gdzie były remontowane obydwa tupolewy wchodzą w skład holdingu Russian Machines, będącego z kolei częścią koncernu przemysłowo-finansowego Basic Element z siedzibą w Moskwie. Założycielem i właścicielem Basic Element jest Oleg Deripaska, jeden z najbogatszych Rosjan, zawdzięczający swoją karierę przychylności Władimira Putina.
Jak pisaliśmy w „Gazecie Polskiej”, Deripaska od kilku lat ma zakaz wjazdu do USA. Władze Stanów Zjednoczonych anulowały jego wizę w 2006 r. Zbiegło się to w czasie z próbą przejęcia koncernu Daimler Chrysler Group przez jedną ze spółek Deripaski. „Wall Street Journal” donosił, cytując jako źródła dwóch funkcjonariuszy amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości, że przyczyną tak zdecydowanego stanowiska władz USA są możliwe powiązania milionera z rosyjskimi organizacjami przestępczymi. Właściciel zakładów, którym zlecono remont rządowych samolotów, był przesłuchiwany także przez śledczych z Europy Zachodniej. Sprawa dotyczyła podejrzeń o pranie brudnych pieniędzy i związki z mafią. Dziś wojskowa prokuratura poinformowała, że biegli z Zakładu Fizykochemii Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji oraz specjaliści z Centralnego Biura Śledczego przeprowadzili eksperyment "mający na celu sprawdzenie wskazań urządzeń wykorzystywanych w czynnościach przeprowadzonych w Smoleńsku".
"Do tego celu posłużył bliźniaczy do samolotu TU154M nr 101, samolot o numerze 102, znajdujący się w Mińsku Mazowieckim" - zaznaczył rzecznik prasowy NPW płk Zbigniew Rzepa. Jak dodał, "badaniom poddano różne elementy samolotu Tu154M nr 102, w tym fotele załogi, pasy foteli załogi, pasy foteli pasażerów, salonkę".
"Uzyskane wyniki nie mogą być traktowane jako podstawa do wydania kategorycznej opinii o obecności materiałów wybuchowych lub wybuchu; są jedynie podstawą do dalszych specjalistycznych badań laboratoryjnych" - zaznaczyła prokuratura. Urządzenia, używane przy badaniu wraku w Smoleńsku, reagowały w analogiczny sposób podczas badań drugiego samolotu TU-154M i podawały sygnały mogące wskazywać na obecność materiałów wysokoenergetycznych, w tym wybuchowych. Podczas badania TU-154 M o numerze bocznym 101 biegli na miejscu, w Smoleńsku zabezpieczyli próbki do badań laboratoryjnych (w podwójnych kompletach), które nadal znajdują się w Rosji. Podczas badania próbek urządzenia pokazywały obecność materiałów wybuchowych. Dorota Kania

WYSOKOENERGETYCZNY NEWS PROKURATURY Człowiek codziennie wstaje i przeciera oczy ze zdumienia! Dziś nasz ulubieniec, płk Szeląg "w związku z niesłabnącym  zainteresowaniem opinii publicznej"  postanowił rzucić coś na żer.  Swoją drogą,  wzruszenie chwyta  za gardło, że prokuratura wreszcie postanowiła się zatroszczyć o opinię publiczną. Trudno jednak nie odbierać tego show jako żenujące,  szelągowe czary-mary nad rozlanym mlekiem  konferencji prasowej sprzed dwóch tygodni. Wzorem najlepszych redaktorów z Czerskiej, Szeląg stawia na bezczelną manipulację.

"W wyniku przeprowadzonego eksperymentu rzeczoznawczego stwierdzono, że w niektórych miejscach, wyszczególnione powyżej urządzenia reagowały w analogiczny sposób jak w Smoleńsku, podając sygnały mogące wskazywać na obecność materiałów wysokoenergetycznych, w tym wybuchowych. Uzyskane wyniki nie mogą być traktowane jako podstawa do wydania kategorycznej opinii o obecności materiałów wybuchowych lub wybuchu; są jedynie podstawą do dalszych specjalistycznych badań laboratoryjnych"- zaznacza prokuratura.
Krzysztof Feusette tak komentuje newsa na twitterze :"Jeśli na drugim tupolewie "stwierdzono" możliwą obecność mat. wybuchowych, dlaczego w przypadku pierwszego jej "nie stwierdzono"? Żenada." Oj, tam, oj tam, kolego redaktorze, nie czepiajmy się słówek! Rosnąca liczba "wierzących w zamach" nie pozwala niektórym spać spokojnie. Dlatego przeprowadzają prymitywną inscenizację pt : chcieliście wybuchy, to macie i przestańcie wreszcie grzebać w tym Smoleńsku! Szkoda, że panu Seremetowi  przez 2.5 roku wystarczało przebadanie parasolki, by wszem i wobec ośmieszać "wybuchy i teorie spiskowe", a teraz nagle jego podwładni biegają  po samolotach z nowoczesnym sprzętem "przesiewowym" i wydają oświadczenia na prawo i lewo, bo się im  żal  opinii publicznej zrobiło. Wciąż jednak pozostają bez odpowiedzi nurtujące opinię pytania  : czy Seremet poinformował już premiera? Czy minister Arabski osobiście dostarczy próbki do Rosji? Gdzie i z kim tym razem będzie musiał spotkać się Graś? Wygląda na to, że nowoczesny "przesiewowy" sprzęt pika prokuratorom, gdzie się tylko biedaki ruszą. A w Smoleńsku musiało im pikać na maksa, skoro ratunku szukają, gdzie się da. Rozbrajanie trotylu na tupolewie  trwa. LIKA

NPW: Zbadaliśmy bliźniaczego tupolewa tak jak wrak Tu-154 M. Urządzenia znów wskazały obecność materiałów wysokoenergetycznych Naczelna Prokuratura Wojskowa wydała specjalne oświadczenie, zawierające opis badania, któremu został poddany Tu 154 nr 102, samolot bliźniaczy do tupolewa, który uległ katastrofie w Smoleńsku w kwietniu 2010 roku. Prokuratorzy piszą, że ślady materiałów wysokoenergetycznych zostały odnalezione również na drugim tupolewie. Oto całość oświadczenia NPW: W związku z niesłabnącym zainteresowaniem opinii publicznej tematem ewentualnej obecności materiałów wybuchowych na szczątkach wraku samolotu TU 154 M nr 101, informujemy, że w dniach 7 i 12 listopada 2012 r. prokurator Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, biegli z Zakładu Fizykochemii Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji oraz specjaliści z Centralnego Biura Śledczego (ci sami którzy byli obecni w Smoleńsku na przełomie września i października br.), przeprowadzili eksperyment rzeczoznawczy mający na celu sprawdzenie wskazań urządzeń wykorzystywanych w czynnościach przeprowadzonych w Smoleńsku. Do tego celu posłużył bliźniaczy do samolotu TU 154 M nr 101, samolot o nr 102, znajdujący się w Mińsku Mazowieckim. W toku prowadzonych badań wykorzystano te same specjalistyczne urządzenia, których biegli używali w trakcie pobytu w Smoleńsku. Są to urządzenia przeznaczone do przesiewowego badania pod kątem obecności związków chemicznych mogących stanowić materiały wysokoenergetyczne, w tym materiały wybuchowe. Fachowe nazwy tych urządzeń to: Pilot-M, MO-2M oraz Hardened Mobile Trace. Badaniom poddano różne elementy samolotu Tu 154 M nr 102, w tym fotele załogi, pasy foteli załogi, pasy foteli pasażerów, salonkę. W wyniku przeprowadzonego eksperymentu rzeczoznawczego stwierdzono, że w niektórych miejscach, wyszczególnione powyżej urządzenia reagowały w analogiczny sposób jak w Smoleńsku, podając sygnały mogące wskazywać na obecność materiałów wysokoenergetycznych, w tym wybuchowych. Uzyskane wyniki nie mogą być traktowane jako podstawa do wydania kategorycznej opinii o obecności materiałów wybuchowych lub wybuchu; są jedynie podstawą do dalszych specjalistycznych badań laboratoryjnych. Badania próbek zabezpieczonych w Smoleńsku zostaną rozpoczęte niezwłocznie po tym, jak trafią do Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji. Obecnie finalizujemy uzgodnienia ze Stroną Rosyjską dotyczące sprowadzenia próbek do Polski. Liczymy, że zostaną przywiezione do Kraju jeszcze w grudniu 2012 roku. Planujemy, że zakończenie badań próbek nastąpi w ciągu kilku miesięcy – do pół roku. W tym miejscu należy zauważyć, że wyniki laboratoryjnych badań próbek stanowić będą tylko jeden z elementów opinii końcowej biegłych z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji. Biegli mają dostęp do całości zgromadzonego w toku śledztwa materiału dowodowego. Treść niniejszego komunikatu (podobnie jak treść oświadczenia z 30 października 2012 r.) była konsultowana i uzgadniana z biegłymi prowadzącymi badania, o których mowa powyżej. Oprócz samego opisu eksperymentu, warto zwrócić uwagę na "finalizowanie uzgodnień" ze stroną rosyjską i obietnicę sprowadzenia próbek laboratoryjnych jeszcze w bieżącym roku. Wygląda na to, że mamy do czynienia z nowym etapem przekonywania Polaków, że artykuł Cezarego Gmyza o wykryciu materiałów wybuchowych w Smoleńsku był nierzetelny. Prokuratorzy wojskowi wykazują się wielkim zaangażowaniem, by uspokoić nastroje Polaków i zapewnić, że w Smoleńsku nic niepokojącego się nie stało. Ich zaangażowanie jest wielkie. Zdaje się, że gdyby to od nich zależało wykryliby materiały wysokoenergetyczne w każdym samolocie pasażerskim, lądującym w Polsce. Szczególnie w Dreamlinerze... Lw, KL, npw.gov.pl

Gmyz: To coś przerażającego O badaniach prowadzonych przez NPW oraz wykryciu materiałów wysokoenergetycznych portal Stefczyk.info rozmawia z dziennikarzem Cezarym Gmyzem. Stefczyk.info: Prokuratura wojskowa wydała oświadczenie, z którego wynika, że na tupolewie 154M nr 102 znaleziono ślady materiałów wysokoenergetycznych. Jak Pan ocenia treść tego komunikatu? Cezary Gmyz: To oświadczenie zjeżyło mi włos na głowie. Do tej pory przekonywano nas, że samoloty używane przez najważniejsze osoby w państwie - w tym oba tupolewy - przechodziły kontrolę pirotechniczną. I nagle okazuje się, że specjaliści na pokładzie drugiego tupolewa odkrywają ślady środków wysokoenergetycznych, w tym materiałów wybuchowych, jak czytamy w oświadczeniu. To oznacza coś przerażającego. Kontrole pirotechniczne samolotu były fikcją. Obecnie sprawą najważniejszą powinno być ustalenie, skąd się wzięły materiały wybuchowe na pokładzie maszyn, służących do transportu najważniejszych ludzi w Polsce.
Wierzy Pan w rzetelność ostatnich badań? Sądzę, że nie mamy do czynienia z zasłoną medialną w tym przypadku. Sądzę, że śledczy wzięli się do roboty. To dość późno - po ponad dwóch latach śledztwa. Takie badania powinny być wykonane zaraz po tragedii smoleńskiej. Fakt, że ich nie było, że bez nich opracowano dwa raporty o katastrofie jest sprawą budzącą najwyższy niepokój.
Nie sposób uciec od przekonania, że to kolejna próba zmiękczenia Pana doniesień o wykryciu materiałów wybuchowych w Smoleńsku. Ja tego tak nie odbieram. Wręcz przeciwnie. To potwierdza tezy z mojego artykułu. Oczywiście zaraz się uaktywnią ludzie, którzy będą mówić, że skoro ślady wykryto i na drugim tupolewie, to wszystko jest w porządku, pochodzenie tych śladów jest naturalne. Mi jednak nakazuje to przede wszystkim pytać o bezpieczeństwo najważniejszych osób w Polsce. Jeśli te samoloty miały styczność z materiałami, na które reagują detektory pirotechniczne, to jest to niepokojące. Wyjaśnienie pochodzenia tych materiałów jest rzeczą kluczową. Ciekawi mnie, jak wygląda wnętrze jaków, czy śmigłowców, będących na stanie 36. pułku lotniczego.
Prokuratura wie dokładnie, co zostało wykryte w Smoleńsku oraz obecnie w tupolewie? Oczywiście, że wie. Urządzenia, które wymienia prokuratura, były opisywane w mediach. One nie wykrywają pestycydów czy perfum. One wykrywają materiały wybuchowe. Nic innego. Prokuratura powinna jasno pokazać, co zostało wykryte w obu przypadkach. Fakt, że nie ma obecnie badań laboratoryjnych, nie zwalnia prokuratury z obowiązku napisania, jakie środki wysokoenergetyczne zostały wykryte. Liczyłbym na to, że śledczy będą nazywać po imieniu co wykrywają.
Rozmawiał Nal

CZTERY PYTANIA do Macierewicza. "Ostatnie tygodnie potwierdziły, że NPW służy za ramię propagandowe obecnej administracji" wPolityce.pl: Naczelna Prokuratura Wojskowa wydała oświadczenie, w którym podaje, że na pokładzie Tu-154M o nr bocznym 102 również wykryto substancje wysokoenergetyczne. NPW wyjaśnia, że do badań używano takiego samego sprzętu, jak w Smoleńsku. Jak Pan odbiera oświadczenie śledczych? Antoni Macierewicz: Naczelna Prokuratura Wojskowa sprowadza się do roli czysto propagandowej. Komunikat NPW jest tak samo niewiarygodny, jak słowa prokuratora Ireneusza Szeląga, który stwierdził, że w Smoleńsku nie wykryto materiałów wybuchowych. Przecież my mamy dowody, że stwierdzono ślady materiałów wybuchowych. Jeśli prawdą byłby obecny komunikat prokuratury, to należy spytać, dlaczego prokuratura nie poinformowała o tym eksperymencie pełnomocników rodzin, dlaczego nie umożliwiono im obecności. Urządzenia używane w Smoleńsku pokazują od razu, z jakim związkiem chemicznym mamy do czynienia. Pełnomocnicy mogli więc być najlepszymi świadkami eksperymentu, o którym pisze NPW. Jednak tego nie zrobiono, co oznacza, że badania są niewiarygodne i robią wrażenie propagandy.

Dlaczego Pan tak mówi? Na manipulacyjny charakter działania prokuratury wskazuje przede wszystkim fakt, że w czasie badania ciała ks. prof. Ryszarda Rumianka pełnomocnikowi rodziny dwukrotnie odmówiono badania ciała oraz ubrania księdza detektorem, które używano w Smoleńsku. To odbywało się w czasie, gdy przeprowadzono eksperyment, który opisuje NPW. Czyli jak prokuratura może ukryć przed rodzinami ofiar szczegółowe wyniki badań, znajduje substancje wysokoenergetyczne, a jak ma prowadzić badania przy obecności niezależnych obserwatorów i pełnomocników odmawia wykonania podstawowych ekspertyz. Czego prokuratura się boi? Co chce ukryć w sytuacji, w której wie, że ktoś patrzy jej na ręce? Dlaczego prowadzi badania jedynie, gdy nikogo przy niej nie ma, a potem może wydać wprowadzające w błąd oświadczenie. Skala manipulacji jest wielka. Wstyd.

W sprawie ostatniego badania również? Śledczy badali przecież już ten samolot półtora roku temu, gdy robiono eksperymenty słuchowe oraz badania awioniki. Wtedy również zapewne badano obecność substancji wybuchowych. Wszystko robi wrażenie doraźnej, propagandowej gry. Wstyd mi, że prokuratura się wdaje w takie rzeczy. Warto zaznaczyć, że kolejny raz mamy sytuację, w której czynniki rządowe dowiadują się o czymś, a pełnomocnicy i rodziny nie otrzymują żadnych informacji. Do dziś rodziny nie otrzymały sprawozdania z tego, co zrobiono w Smoleńsku. Nie umożliwiono im również udziału w tym, co nazywa się eksperymentem w Mińsku Mazowieckim. To jest śledztwo prowadzone ze złamaniem wszystkich reguł prawa międzynarodowego. To było już wielokrotnie przez nas wskazywane. To będzie również przedmiotem skargi na działanie prokuratury.

Pojawia się wątpliwość, czy jeśli pojawią się twarde dowody na zamach w Smoleńsku, Polacy dowiedzą się o tym z instytucji rządowych? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Wciąż tli się we mnie nadzieja na uczciwość ze strony, nie prokuratorów wypowiadających się publicznie, jak Ireneusz Szeląg, ale prokuratorów referentów tego śledztwa. Liczę na uczciwość ludzi, którzy w tych badaniach biorą udział. Mam złe doświadczenia, ostatnie tygodnie potwierdziły, że NPW jest w stanie służyć za ramie propagandowe obecnej administracji. Boję się, że może zajść sytuacja, o której Pan mówi. Tym ważniejsze są publikacje prasy zagranicznej. "Die Welt" pisał ostatnio, że były materiały wybuchowe w Smoleńsku. Nie uda się już utrzymać tej sprawy między Tuskiem a Szelągiem. Ciągle jest ważny postulat powstania międzynarodowej komisji. Skoro w Smoleńsku nie znaleziono niczego poza mydłem i perfumami, to niech potwierdzi to komisja międzynarodowa. To będzie koniec dyskusji. Niech eksperci Millera usiądą do stołu z ekspertami zespołu parlamentarnego. Przy jawności można konfrontować dowody i argumenty. Rozmawiał KL

Cztery miliony Polaków z niepewnym prawem do świadczeń zdrowotnych? Szefowa NFZ zachowuje spokój Wprowadzenie od 1 stycznia elektronicznego systemu potwierdzania ubezpieczenia, niczego nie zmienia w dostępie do świadczeń zdrowotnych - twierdzi Agnieszka Pachciarz. Według szefowej NFZ, zmieni się tylko sposób weryfikowania uprawnień.

Merytoryczna debata o zdrowiu. Jak wyjść z gigantycznej zapaści, do której doprowadziły rządy Donalda Tuska?

 Porozumienie Pracodawców Ochrony Zdrowia uważa, że po wprowadzeniu elektronicznego systemu potwierdzania ubezpieczenia, część pacjentów może mieć problemy z dostępem do świadczeń. Według PPOZ około 4 mln Polaków ma niepewny status prawa do świadczeń. Organizacja podkreśla, że problem ten dotyczy nie tylko osób, które nie opłacają składek na ubezpieczenie zdrowotne, ale także tych, którzy posiadają uprawnienia, ale z różnych przyczyn nie zostali zgłoszeni do Centralnego Wykazu Ubezpieczonych Odnosząc się do tego zarzutu Pachciarz podkreśliła, że lekarze rodzinni do tej pory otrzymywali od NFZ pieniądze za każdego pacjenta, którego mieli na liście, nawet jeżeli np. od kilku lat przebywał za granicą. Z list pacjentów lekarzy rodzinnych sporządzanych kilkanaście lat temu wykreślane były tylko osoby zmarłe, poza tym nie były one aktualizowane. W związku z tym na tych listach mogą znaleźć się osoby, które od lat nie funkcjonują w systemie polskim i nie opłacają składki zdrowotnej, gdyż pracują zagranicą. Być może jest przyzwyczajenie, że niektórzy lekarze rodzinni otrzymywali pieniądze także za takie osoby, ale tak nie powinno być - dodała Pachciarz. Dodała, że w sytuacji, gdy w elektronicznym systemie pojawi się komunikat o braku uprawnień, pacjent będzie mógł przedstawić dokument potwierdzający ubezpieczenie (np. druk RMUA). Jednak także bez dokumentów będzie można otrzymać świadczenia na podstawie złożonego oświadczenia mówiącego o tym, że posiadamy uprawnienie. Będzie to wygodniejsze dla pacjentów, do tej pory często zdarzało się, że bez dokumentu potwierdzającego ubezpieczenie pacjenci nie mogli otrzymać planowego świadczenia - podkreśliła prezes NFZ. Zaznaczyła, że oświadczenie podpisane przez pacjenta będzie przesłanką do udzielenia świadczenia oraz do zapłaty świadczeniodawcy. To NFZ będzie sprawdzał wiarygodność złożonych oświadczeń, jeżeli okaże się, że pacjent posiadał uprawnienie do świadczeń, a nie został zgłoszony do ubezpieczenia przez pracodawcę, nie poniesie żadnych kosztów. Jednak warto, żeby taki pacjent wyjaśnił u swojego pracodawcy, dlaczego nie został zgłoszony do ubezpieczenia - powiedziała. System elektronicznej Weryfikacji Uprawnień Świadczeniobiorców (eWUŚ) będzie funkcjonował od 1 stycznia 2013 r. Obecnie trwają jego testy. Ma umożliwić placówkom służby zdrowia (mającym umowy z Narodowym Funduszem Zdrowia) dostęp online do Centralnego Wykazu Ubezpieczonych, który prowadzi NFZ. Pozwoli to na szybkie sprawdzenie, czy osoba korzystająca ze świadczeń zdrowotnych posiada uprawnienia. Dzięki temu pacjenci będą zwolnieni z dotychczasowego obowiązku okazywania dokumentu potwierdzającego ubezpieczenie (książeczki ubezpieczeniowej lub druku RMUA). Wystarczy, że w szpitalu, przychodni czy gabinecie podadzą swój PESEL i przedstawią dokument potwierdzający tożsamość. W przypadku noworodków i niemowląt do trzeciego miesiąca życia rodzice będą mogli podać swój PESEL. Zespół wPolityce.pl

Totalne załamanie wpływów z VAT w październiku. A sytuacja gospodarcza jest “jakby ktoś nagle wyłączył prąd” Akcyza faluje... Wpływy podatkowe są wskaźnikiem, który dobrze opisuje sytuację gospodarczą. Od kilku miesięcy ostrzegam, że wpływy podatkowe się załamują coraz bardziej. Szczególnie niepokoi załamanie najważniejszego podatku dla budżetu, czyli wpływów z VAT, które w październiku były niższe niż rok temu aż o 14 procent

To odpowiada sytuacji gospodarczej we wrześniu (w październiku płaci się VAT za wrzesień), którą jeden z przedsiębiorców opisał następująco “jakby ktoś nagle wyłączył prąd”. Spada też dynamika dochodów z PIT, co zwiększa prawdopodobieństwo dużych deficytów w ZUS i NFZ. CIT silnie spada bo bankrutuje coraz więcej firm, a dochody pozostałych słabną. Akcyza faluje, nie wiem dlaczego, może ktoś ma wyjaśnienie. W sumie szykuje się poważny kryzys w polskich finansach publicznych w przyszłym roku. Ostrzegam, że tak jak teraz bezmyślni banksterzy kupują w dużych ilościach polskie obligacje złotowe za dolary wydrukowane przez wielkiego BeBe  (w ich rękach jest historycznie rekordowa kwota, która zbliża się do 200 mld złotych), tak w przyszłym roku stadnie będą je sprzedawać, powodując poważne problemy na rynku finansowym. Na marginesie. Ministerstwo Finansów zmieniło stronę internetową, jest teraz bardziej kolorowa i lepiej promuje ministra, ale dużo trudniej znaleźć na niej dane, a niektóre usunięto. Na przykład do tej pory porównywałem dane wstępne o wykonaniu budżetu  ze wstępnymi za poprzednie lata, ale teraz wstępnych za poprzednie lata nie ma, usunięto, są tylko dane ze sprawozdania operatywnego. Nie mam czasu sprawdzić czym się różnią wstępne od operatywnych, może ktoś kto wie wyjaśni na blogu.

Dziennik Krzysztofa Rybińskiego

Test Janem Kobylańskim Jak można było się domyślić, organizatorzy Marszu Niepodległości 11 listopada spotkali się z krytyką nie tylko ze strony prawdziwych demokratów z SLD, nie tylko ze strony lobby żydowskiego, które z "faszyzmem" walczy i walczy na wszystkich frontach do ostatniego postępaka, nie tylko ze strony obozu zdrady i zaprzaństwa pod przewodem premiera Donalda Tuska, ale również ze strony płomiennych obrońców interesu narodowego. O ile jednak krytyka ze strony prawdziwych demokratów, lobby żydowskiego czy obozu zdrady i zaprzaństwa nikogo chyba nie zaskakuje, o tyle głosy dezaprobaty ze strony płomiennych obrońców interesu narodowego w pierwszej chwili wzbudziły zaskoczenie. Ale tylko w pierwszej - bo już w następnej chwili wszystko stało się zrozumiałe za sprawą "Gazety Wyborczej", która zweryfikowała odporność tubylczych elit politycznych przy pomocy prostego testu.

Jak wiadomo, do honorowego komitetu Marszu Niepodległości zaproszony został m.in. Jan Kobylański, prezes Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej. Człowiek znienawidzony i szkalowany przez wydawaną w Warszawie żydowską gazetę dla Polaków za sprzeciw wobec prób dyrygowania Polonią przez etniczną ekipę, pozostawioną w MSZ przez prof. Bronisława Geremka, za pośrednictwem takich ambasadorów polskości jak panowie Schnepf, Passent czy Gugała. Niemal w przeddzień Marszu Niepodległości "GW" swoim zwyczajem wszczęła klangor wokół obecności Jana Kobylańskiego w komitecie honorowym, najwyraźniej licząc na to, iż najbardziej strachliwych skłoni do rejterady. I rzeczywiście - najpierw z tego właśnie powodu zrejterował z komitetu odważny pan Paweł Kukiz - zaraz zresztą wynagrodzony puszczaniem na antenie PR swojej pełnej rezygnacji piosenki: "Bo tutaj jest jak jest po prostu. I ty dobrze o tym wiesz" - zaraz po nim członkostwo w komitecie "zawiesił" pan red. Tomasz Sakiewicz, zaś "GW" napisała, że również Prawo i Sprawiedliwość "zdystansowało się" od Marszu Niepodległości z uwagi na obecność w komitecie Jana Kobylańskiego, który "krytykował braci Kaczyńskich za podpisanie traktatu lizbońskiego". Okazuje się, że poprzez wskazanie nieubłaganym palcem człowieka, na którego żydowska kamaryla w naszym nieszczęśliwym kraju zagięła parol, można w jednej chwili przywrócić do pionu nie tylko odważnych nonkonformistów w rodzaju pana Kukiza, ale również pretendujących do politycznego i moralnego przewodzenia naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu płomiennych obrońców interesu narodowego. Wystarczy z daleka postraszyć ich perspektywą oskarżenia o "antysemityzm", a już wszyscy posłusznie skaczą przed panem red. Michnikiem z gałęzi na gałąź. I co Państwo powiedzą? Od razu się wyjaśniło, że PiS nie jest takie straszne. To znaczy oczywiście jest, jakże by inaczej, ale - jak to wyłuszczył pobożny minister Jarosław Gowin - dopóki jest Prawo i Sprawiedliwość, to znaczy dopóki trzyma monopol na patriotyzm, dopóty "nic nam nie grozi" i wszystko jest w jak najlepszym porządku. Skoro tak mówi pobożny minister Gowin, to czyż wypada zaprzeczać? Jasne, że nie wypada, ale dzięki temu testowi łatwiej jest zrozumieć, na czym właściwie polega ustanowiony przy Okrągłym Stole zarówno polityczny, jak i ekonomiczny model państwa. Model polityczny to demokratyczna fasada mająca ukrywać faktyczne rządzenie krajem przez bezpieczniackie watahy z komunistycznym rodowodem, zaś model ekonomiczny - rabunkowe eksploatowanie zasobów kraju i obywateli przez wspomniane watahy, które zachowują się jak okupant, w dodatku niepewny trwałości okupacji. SM

Pogrossie Niedawno pan red. Krzysztof Kłopotowski wystąpił z oryginalnym remedium na kryzys. To znaczy - nie do końca oryginalnym, bo nieświadomie naśladował króla Stanisława Augusta, który - ilekroć udało mu się jakoś wybrnąć z permanentnych tarapatów finansowych - cytował słowa św. Pawła, że „zbawienie przychodzi od Żydów”. Skoro sam św. Paweł tak twierdził, to oczywiście nie wypada zaprzeczać, niemniej jednak niepodobna nie zauważyć, że w przypadku Stanisława Augusta to „zbawienie” było krótkotrwałe, a jednocześnie - niebywale kosztowne. Pamiętając tedy o próbach zbawiania się przy pomocy Żydów, podejmowanych przez Stanisława Augusta, możemy rozebrać sobie z uwagą zarówno pomysł pana red. Krzysztofa Kłopotowskiego, jak i ofertę złożoną Żydom za pośrednictwem „Najwyższego Czasu!” przez Janusza Korwin-Mikke. Otóż pan red. Kłopotowski uważa, że gdyby tak Żydzi ponownie osiedlili się w Polsce, ma się rozumieć - ze swoimi pieniędzmi - to nasz nieszczęśliwy kraj stałby się wkrótce mocarstwem światowym. Wszystko to oczywiście być może - ale może by tak - jak w swoim czasie rozsądni ludzie proponowali zrobić z komunizmem - najpierw ten pomysł wypróbować na szczurach? Weźmy bowiem kraj, w którym Żydzi się osiedlili. Niby wszystko jest tam w jak najlepszym porządku, a co wskazywałby fakt, iż Amerykanie - bo to o Ameryce mowa - wybrali sobie po raz kolejny tego samego prezydenta - chociaż z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, że nie tylko to państwo tonie w długach, ale zadłużona u finansowych grandziarzy jest również wielka liczba jego obywateli. Ci obywatele mogą wybierać sobie prezydentów, ile tylko dusza zapragnie - ale coraz większa ich część wypruwa sobie żyły, żeby finansowi grandziarze nie pozabierali im np. domów w charakterze fantów za niespłacone długi. Im więcej żył sobie wypruwają, tym bardziej są pozadłużani. Ale jakże inaczej, skoro za uncję złota w 1970 roku trzeba było zapłacić zaledwie 30 dolarów, podczas gdy teraz - 1730 dolarów. Finansowi grandziarze „kreują pieniądz” i w ten sposób przechwytują nie tylko własność Amerykanów, ale również - coraz większą część bogactwa, jakie tamci swoją pracą wytwarzają. Oczywiście wszyscy ci prezydenci na to pozwalają - bo w przeciwnym razie któż dałby im 5 miliardów dolarów na przedwyborcze makagigi? W rezultacie - ogon wywija psem, a Waszyngton - jak przenikliwie zauważył pół żartem, ale i pół serio Patryk Buchanan - jest „terytorium okupowanym przez Izrael”. Więc może by pan red. Kłopotowski jeszcze raz głęboko sobie rozebrał z uwagą swoją propozycję walki z kryzysem, podobnie jak Janusz Korwin-Mikke swoją ofertę, by Żydzi osiedlili się w Polsce - ale nie próbowali Polakami rządzić. No dobrze - ale gdyby jednak chcieli spróbować - to co wtedy im zaproponujemy? Pomysły, by 3 miliony Żydów osiedliły się w Polsce, dotychczas były przypisywane tylko pani Yael Bartany, uważanej za trochę postrzeloną artystkę - a tu proszę - czyżby perspektywa Żydolandu nabierała rumieńców? Wykluczyć tego nie można, bo również coraz więcej chałturników zaczyna widocznie górnym węchem coś wyczuwać - na dowód czego na ekrany kin naszego nieszczęśliwego kraju wszedł film pana Pasikowskiego „Pokłosie”. Celem tego ambitnego obrazu jest rozdrapanie sumienia mniej wartościowego narodu tubylczego, poprzez rzucenie mu w chore z nienawiści oczy brutalnej prawdy, iż jest narodem zbrodniarzy. Nie muszę dodawać, że ten, kto mniej wartościowemu narodowi tubylczemu tę brutalną prawdę w chore z nienawiści oczy rzuci, tym samym daje dowód swojej moralnej wyższości, dzięki czemu może być przyjęty go grona „człowieków przyzwoitych”, co to rozpoznają się po zapachu. Więc pan Pasikowski nakręcił szmonces o tym, jak to źli Polacy nie tylko holokaustowali Żydów, ale nadal trwają w swojej zatwardziałości. Nietrudno się domyślić, że w tej sytuacji aż się prosi, by ustanowić nad tym mniej wartościowym narodem tubylczym jakąś kuratelę - najlepiej starszych i mądrzejszych, którzy już tam wytresują go we właściwym kierunku. Władysław Pasikowski najwyraźniej musiał pozazdrościć szybkiej ścieżki światowej sławy panu Janowi Tomaszowi Grossowi. Jan Tomasz Gross, akademicki bakałarz, jakich na tym świecie pełnym złości trzech na kilo wchodzi, z dnia na dzień został „światowej sławy historykiem”. A dlaczego? A dlatego, że aktywnie włączył się w realizację dwóch polityk historycznych: niemieckiej i żydowskiej. Rzecz w tym, że kiedy kanclerzem Niemiec został Gerhard Schroerer, w jednym z pierwszych swoich przemówień oświadczył, że „okres niemieckiej pokuty dobiegł końca”. Oznaczało to, że Niemcy, które wypłaciły bezcennemu Izraelowi i żydowskim organizacjom przemysłu holokaustu około 100 mld marek, nie licząc dostaw okrętów podwodnych i innego sprzętu, najwyraźniej uznały, że to wystarczy i że żadnych suplik przyjmować już nie będą. Dla bezcennego Izraela i żydowskich organizacji wiadomego przemysłu oznaczało to groźbę utraty niezwykle lukratywnego statusu ofiary. A właśnie wynaleziony został prosty sposób eksploatowania holokaustu aż do końca świata. Formuła uzasadniająca tę eksploatację głosi, że ofiary, które zostały zamordowane, to jedna sprawa, ale przecież - ilu Żydów wskutek tego się nie urodziło! Przy takim podejściu jest oczywiste, że liczba ofiar holokaustu w każdym dziesięcioleciu będzie rosła w postępie geometrycznym! W takiej sytuacji, wobec twardego stanowiska Niemiec, trzeba jak najszybciej rozejrzeć się za winowajcą zastępczym, na którego stopniowo będzie się zwalało odpowiedzialność za holokaust, no i oczywiście - pod tym pretekstem szlamowało. Na takiego zastępczego winowajcę najbardziej nadawała się Polska, po pierwsze dlatego, że większość tych zbrodni została dokonana na aktualnym polskim terytorium państwowym, a po drugie dlatego, że za sprawą wysługujących się państwom trzecim bezpieczniackich watah i za sprawą Umiłowanych Przywódców, nasz nieszczęśliwy kraj przypomina pochyłe drzewo. W ten sposób doszło do ścisłej koordynacji niemieckiej polityki historycznej, zmierzającej do stopniowego zdejmowania z Niemiec odpowiedzialności za II wojnę, z polityką historyczną żydowską, której celem jest znalezienie winowajcy zastępczego, wzbudzenie w nim poczucia winy, by w ten sposób doprowadzić go do stanu bezbronności wobec zaplanowanego szlamowania. Naprzeciw tym skoordynowanym politykom historycznym wychodzi piąta kolumna w kraju, wykonująca już to na obstalunek, już to ochotniczo rozmaite podłości w charakterze budzicieli i rozdrapywaczy sumień. Nic zatem dziwnego, że wykonując leninowskie przykazania w zakresie organizatorskiej funkcji prasy „Gazeta Wyborcza” nawołuje, by na szmonces Władysława Pasikowskiego, który powinien nazywać się raczej „Pogrossie”, spędzać młodzież licealną. No pewnie - czyż nie lepiej, by czarną antypolską propagandę sfinansowali sami Polacy? Tak to wygląda w sytuacji, kiedy pan red. Michnik zapewnia nas, że w Polsce Żydów „nie ma”. Cóż by się zatem działo, gdyby „byli”? SM


Wyszukiwarka