Midnight sun 逝俹艣膰

Rozdzia艂 1: Pierwsze spotkanie


To by艂a ta cze艣膰 dnia, kt贸r膮 najch臋tniej bym przespa艂.
Liceum.
Ale chyba lepszym okre艣leniem tego miejsca by艂by czy艣ciec. Je艣li by艂 jakikolwiek spos贸b, bym odpokutowa艂 swoje grzechy, to co mia艂o nadej艣膰 by艂o pewn膮 miar膮 pokuty. Ta nuda nie by艂a czym艣, do czego m贸g艂bym kiedykolwiek przywykn膮膰. Ka偶dy dzie艅 stawa艂 si臋 bardziej niewyobra偶alnie monotonny ni偶 poprzedni.
Przypuszcza艂em, ze to by艂a forma snu, je艣li sen mo偶na definiowa膰 jako bez艂adny stan mi臋dzy okresami aktywno艣ci.
Szybko przeszed艂em przez pomieszczenie do najbardziej oddalonego k膮ta kafeterii, wyobra偶aj膮c sobie wzory, kt贸rych tak naprawd臋 tam nie by艂o. By艂 to jedyny spos贸b, by zag艂uszy膰 g艂osy, kt贸re gaworzy艂y niczym szum rzeki w mojej g艂owie.
Setki tych g艂os贸w ignorowa艂em ze znudzenia.
Kiedy jaka艣 my艣l przychodzi艂a do ludzkiego umys艂u, mimowolnie j膮 s艂ysza艂em. Dzisiaj wszystko kr臋ci艂o si臋 wok贸艂 b艂ahego 'dramatu鈥 wszystkich uczni贸w. To 艣mieszne. Wystarczy艂o tak niewiele by wszystkie my艣li skupi艂y si臋 wok贸艂 jednej osoby. Zwyczajnej dziewczyny, kt贸ra by艂a now膮 twarz膮 w tym mie艣cie. Ta ekscytacja, kt贸ra towarzyszy艂a jej przybyciu by艂a 艂atwa do przewidzenia. To tak, jakby podarowa膰 b艂yszcz膮cy przedmiot dziecku. Cz臋艣膰 uczni贸w p艂ci m臋skiej wyobra偶a艂o sobie, ze s膮 zakochani w tej dziewczynie tylko dlatego, 偶e by艂a czym艣 nowym na co mogli patrze膰. Tym usilniej stara艂em si臋 zag艂uszy膰 te my艣li.
By艂y tylko cztery g艂osy, kt贸re zag艂usza艂em raczej z grzeczno艣ci, ni偶 odrazy; mojej rodziny - moich dw贸ch braci i dw贸ch si贸str. Nie mog艂em dopu艣ci膰, by w mojej obecno艣ci nie posiadali cho膰 odrobiny prywatno艣ci. Dawa艂em im jej tyle, ile by艂em w stanie. Stara艂em si臋 nie s艂ucha膰 je艣li to mia艂oby im pom贸c.
Stara艂em si臋 jak mog艂em, ale ci膮gle s艂ysza艂em鈥
Rosalie jak zwykle my艣la艂a o sobie. Lubi艂a przygl膮da膰 si臋 odbiciom swojego profilu w szklankach uczni贸w, oraz rozprawia膰 na temat swojej doskona艂o艣ci. Rosalie by艂a p艂ytka jak sadzawka z kilkoma niespodziankami.
Emett w艣cieka艂 si臋 o mecz, kt贸ry przegra艂 zesz艂ej nocy z Jasperem. Zbiera艂 ca艂膮 swoja energi臋 na rewan偶, kt贸ry mieli rozegra膰 dzi艣 po szkole. Nigdy nie mia艂em wyrzut贸w sumienia pods艂uchuj膮c jego my艣li, bo nie by艂o rzeczy, kt贸rej nie powiedzia艂by g艂o艣no lub nie sprawi艂 by sta艂a si臋 rzeczywisto艣ci膮. Jedynie czu艂em si臋 winny czytaj膮c umys艂y innych, poniewa偶 wiedzia艂em, 偶e s膮 rzeczy, o kt贸rych woleliby 偶ebym nie wiedzia艂. Je艣li umys艂 Rosalie by艂 p艂ytk膮 sadzawk膮, to Emetta by艂 z pewno艣ci膮 przejrzystym czystym jeziorem wolnym od tajemnic.
A Jasper by艂鈥 cierpi膮cy. St艂umi艂em westchnienie.
Edward 鈥 Alice wypowiedzia艂a moje imi臋 w swojej g艂owie, co zwr贸ci艂o moj膮 uwag臋. By艂o zupe艂nie tak samo, jakby wypowiedzia艂a je na g艂os. Cieszy艂em si臋, 偶e moje imi臋 ju偶 dawno wysz艂o z mody 鈥 to by艂oby wkurzaj膮ce, gdy kiedykolwiek i ktokolwiek my艣la艂by o jakim艣 Edwardzie moja g艂owa odwraca艂aby si臋 automatycznie.
W tej chwili moja g艂owa si臋 nie odwr贸ci艂a. Byli艣my ju偶 wprawieni w tego typu poufnych rozmowach. To by艂 taki kamufla偶, by nikt nas nie przy艂apa艂. Ca艂y czas patrzy艂em na brzeg naszego stolika.
Jak on si臋 trzyma? spyta艂a mnie.
Podnios艂em jedynie k膮cik moich ust. Nic co mog艂oby zaciekawi膰 innych. To z 艂atwo艣ci膮 mog艂o by膰 oznak膮 znudzenia.
Mentalny ton Alice zaalarmowa艂 mnie. Zobaczy艂em w jej umy艣le, 偶e obserwuje Jaspera w swojej wizji Czy jest jakie艣 niebezpiecze艅stwo? Przeszuka艂a najbli偶sz膮 przysz艂o艣膰 艣lizgaj膮c si臋 przez wizje monotonii, do 藕r贸d艂a mojego znudzenia.
Powoli odwr贸ci艂em g艂ow臋 w lewo w stron臋 艣ciany, potem w prawo w stron臋 stolik贸w, przy kt贸rych siedzieli uczniowie. Tylko Alice wiedzia艂a czemu to robi臋. Po prostu to by艂o znakiem zaprzeczenia.
Rozlu藕ni艂a si臋. Daj mi zna膰, jak mu si臋 pogorszy.
Poruszy艂em tylko oczami w t膮 i z powrotem.
Dzi臋kuj臋, 偶e to robisz.
By艂em wdzi臋czny, 偶e nie musia艂em g艂o艣no udzieli膰 jej odpowiedzi. Niby co mia艂bym rzec? 鈥楥a艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie鈥? By艂o by to trudne. Nie lubi艂em s艂ucha膰 zmaga艅 Jaspera. Czy naprawd臋 by艂o konieczne, by sprawdza膰 go w ten spos贸b? Czy nie by艂o bezpieczniejszego sposobu, by u艣wiadomi膰 sobie, 偶e on nigdy nie b臋dzie na tyle silny by zag艂uszy膰 swoje pragnienie? Nie powinni艣my nara偶a膰 go na takie pokusy jak sto艂贸wka pe艂na dzieciak贸w鈥 Czemu pozwalali艣my balansowa膰 mu na granicy katastrofy?
Min臋艂y dwa tygodnie od ostatniego polowania. To by艂 trudny czas dla nas wszystkich, ale potrafili艣my sobie z tym radzi膰. Uczucie niewygody pojawia艂o si臋 tylko wtedy, gdy jaki艣 cz艂owiek przechodzi艂 zbyt blisko, a wiatr wia艂 w z艂膮 stron臋. Jednak ludzie rzadko kiedy podchodzili zbyt blisko. Instynkt podpowiada艂 im to, czego ich umys艂y mog艂yby nigdy nie zrozumie膰: byli艣my niebezpieczni.
A Jasper by艂 obecnie bardzo niebezpieczny鈥
W tej chwili ma艂a dziewczynka zatrzyma艂a si臋 przy s膮siednim stoliku i przesta艂a rozmawia膰 z przyjaci贸艂k膮. Zarzuci艂a swoje piaskowe w艂osy przebieraj膮c z nich palcami. Jej zapach tak silnie przez nas odczuwalny polecia艂 dok艂adnie w naszym kierunku. Przywykn膮艂em ju偶 do sposobu, w jaki oddzia艂uj膮 na mnie takie zapachy. Poczu艂em sucho艣膰 w gardle, puste westchnienie w 偶o艂膮dku鈥 Odruchowo moje mi臋艣nie napi臋艂y si臋, a w ustach poczu艂em nadmierny przyp艂yw jadu.
To by艂o ca艂kiem normalne, dlatego 艂atwo to ignorowa艂em. Obecnie by艂o po prostu trudniej, poniewa偶 uczucia by艂y silniejsze, podwojone, gdy obserwowa艂em reakcj臋 Jaspera鈥 Podw贸jne pragnienie by艂o du偶o bardziej uci膮偶liwe.
Jasper odp艂yn膮艂 pogr膮偶ony w swoich fantazjach.. Wyobra偶a艂 sobie siebie stoj膮cego obok tej ma艂ej dziewczynki. My艣la艂 o tym, 偶e schyla si臋, tak jakby chcia艂 jej szepn膮膰 do ucha, a zamiast tego pozwoli艂, by jego usta dotkn臋艂y jej gard艂a. Rozkoszowa艂 si臋 tym szalonym t臋tnem, kt贸re m贸g艂 czu膰 na swoich wargach przez cienk膮 warstw臋 sk贸ry.
Kopn膮艂em jego krzes艂o.
Przez jak膮艣 minut臋 si艂owa艂 si臋 ze mn膮 na spojrzenie, a potem spu艣ci艂 wzrok. S艂ysza艂em wstyd i buntownicz膮 walk臋 w jego g艂owie.
- Przepraszam 鈥 mrukn膮艂 Jasper.
Wzruszy艂em ramionami.
- Nie zamierza艂e艣 nic zrobi膰 鈥 Alice szepn臋艂a do niego z przekonaniem. 鈥 zobaczy艂abym to.
Na mojej twarzy pojawi艂 si臋 specyficzny grymas. Wiedzia艂em, ze to, co m贸wi艂a by艂o k艂amstwem. Musieli艣my trzyma膰 si臋 razem. Alice i ja. Nie by艂o 艂atwo s艂ysze膰 g艂osy w g艂owie, czy mie膰 wizje przysz艂o艣ci. Wiedzia艂em, ze nikt nie powinien nam tego zazdro艣ci膰鈥 Nie by艂o czego鈥 Dwa 艣wiry pomi臋dzy tymi, co ju偶 od dawna byli szale艅cami. Starannie chronili艣my nasze sekrety.
- Troch臋 to pomo偶e, je艣li pomy艣lisz o nich jak o ludziach 鈥 zasugerowa艂a Alice. Jej wysoki, melodyjny g艂os by艂 zbyt szybki, by ludzkie ucho mog艂o go zrozumie膰. Je艣li kto艣 by艂by wystarczaj膮co blisko, by go us艂ysze膰.
- Nazywa si臋 Whitney. Ma malutk膮 siostr臋, kt贸r膮 uwielbia. Jej mama zaprosi艂a Esme na to przyj臋cie w ogrodzie, pami臋tasz?
- Wiem, kim ona jest 鈥 powiedzia艂 szorstko Jasper. Nast臋pnie wyjrza艂 przez okno. Jego ton by艂 znakiem, 偶e ta rozmowa dobieg艂a ko艅ca.
Powinien dzisiaj zapolowa膰. To by艂o niedorzeczne, 偶e ryzykowa艂 w ten spos贸b, pr贸buj膮c sprawdzi膰 swoj膮 wytrzyma艂o艣膰 i zbudowa膰 siln膮 wol臋. Jasper powinien zaakceptowa膰 swoje potrzeby i 偶y膰 z nimi, a nie przeciwko nim. Jego dawne nawyki powinny odej艣膰 na drugi plan. Teraz jego 偶ycie wygl膮da inaczej. On nie powinien katowa膰 si臋 w ten spos贸b.
Alice w ciszy wsta艂a i odesz艂a zabieraj膮c tac臋 z nietkni臋tym jedzeniem. Zostawi艂a go samego. Wiedzia艂a, kiedy ma do艣膰 jej towarzystwa. Chocia偶 Rosalie i Emett mieli bardziej zabiegaj膮cy stosunek o sw贸j zwi膮zek to Alice i Jasper, kt贸rzy znali ka偶dy kaprys swojego partnera jak sw贸j w艂asny, zupe艂nie tak, jakby potrafili czyta膰 swoje umys艂y鈥
Edward Cullen.
Natychmiastowa reakcja. Odwr贸ci艂em si臋 do 藕r贸d艂a d藕wi臋ku. Po chwili zrozumia艂em, 偶e to nie by艂o wo艂anie, tylko czyja艣 my艣l.
Spojrza艂em dyskretnie - blada cera, twarz w kszta艂cie serca i czekoladowe oczy鈥 S艂ysza艂em ju偶 jej my艣li, ale osobi艣cie nigdy si臋 w nich nie pojawi艂em. Dzisiaj wszystkie my艣li by艂y strasznie monotematyczne. Pewna dziewczyna zaw艂adn臋艂a umys艂ami wszystkich uczni贸w. Nowa uczennica Isabella Swan. C贸rka miejscowego szeryfa przeprowadzi艂a si臋 do Forks z powod贸w rodzinnych. Bella鈥 Poprawia艂a ka偶dego, kto zwr贸ci艂 si臋 do niej jej pe艂nym imieniem.
Spojrza艂em w przestrze艅 znudzony. Zaj臋艂o mi chwil臋, by u艣wiadomi膰 sobie, 偶e to nie ona o mnie my艣la艂a.
Oczywi艣cie ju偶 zabuja艂a si臋 w Cullenach. Us艂ysza艂em.
Teraz rozpozna艂em ten 'g艂os'. Jessica Stanley 鈥 ju偶 od dawna nie zanudza艂a mnie swoim wewn臋trznym gadaniem. Jaka to by艂a ulga, kiedy da艂a sobie wreszcie spok贸j z tym gor膮cym uczuciem, kt贸rym do mnie pa艂a艂a. Te dni jej ci膮g艂ego rozmarzenia by艂y dla mnie prawie nie do zniesienia. Wtedy mia艂em ochot臋 powiedzie膰 jej, co w艂a艣ciwie mo偶e si臋 sta膰, kiedy moje usta, a raczej z臋by znajd膮 si臋 zbyt blisko niej. To mo偶e uciszy艂oby te wkurzaj膮ce fantazje. Jej my艣li czasami niemal mnie bawi艂y.
Troch臋 t艂uszczu dobrze by jej zrobi艂o. Rozmy艣la艂a Jessica. Ona nie jest nawet 艂adna. Nie rozumiem czemu Eric i Mike tak do niej startuj膮., 'Powiedzia艂a' z naciskiem na drugie imi臋. Jej nowym obiektem westchnie艅 by艂 Mike Newton, kt贸ry zupe艂nie nie zwraca艂 na ni膮 uwagi. Najwyra藕niej mia艂 zupe艂nie inne podej艣cie do tej nowej dziewczyny. On by艂 ju偶 kolejn膮 osob膮, kt贸ra zachowywa艂a si臋 ca艂kowicie irracjonalnie. Daj dziecku cukierka, to si臋 b臋dzie cieszy艂o. Tylko ja wiedzia艂em, co tak naprawd臋 chodzi艂o jej po g艂owie. Pozornie by艂a bardzo ciep艂a dla tej nowo przyby艂ej. W tej chwili opowiada艂a histori臋 mojej rodziny. Nowa uczennica musia艂a o nas zapyta膰鈥
Dzisiaj ka偶dy te偶 si臋 na mnie patrzy. pomy艣la艂a Jessica z satysfakcj膮. Ale ze mnie szcz臋艣ciara. Bella ma a偶 dwie lekcje ze mn膮. Mog臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e Mike zapyta mnie, kim ona jest鈥
Pr贸bowa艂em zag艂uszy膰 t膮 bezmy艣ln膮 paplanin臋, zanim jej b艂ahe i ma艂o wa偶ne sprawy doprowadz膮 mnie do ob艂臋du.
- Jessica Stanley pierze wszystkie nasze brudy. Opowiada tej nowej Swan histori臋 klanu Cullen贸w 鈥 b膮kn膮艂em do Emetta w roztargnieniu.
Zachichota艂 na wdechu. Mam nadziej臋, 偶e robi to dobrze.- pomy艣la艂.
- Prawd臋 m贸wi膮c, raczej bez wyobra藕ni. Tylko go艂e wzmianki skandali. 呕adnej uncji dramaturgii. Jestem troch臋 rozczarowany鈥.
A ta nowa? Czy tak samo jest rozczarowana tymi plotkami鈥?
Ws艂ucha艂em si臋, by wy艂apa膰 reakcj臋 tej nowej na histori臋 Jess.
Co sobie my艣la艂a, kiedy patrzy艂a na t臋 dziwn膮, niezdrowo blad膮 rodzin臋 generalnie stroni膮c膮 od ludzi?
Czu艂em si臋 w pewnym stopniu odpowiedzialny, by zna膰 jej reakcj臋. Wiedzia艂em, 偶e nie us艂ysz臋 ani jednego pochlebnego s艂owa na temat mojej rodziny. To by艂a taka forma ochrony. Je艣li kto艣 stawa艂 si臋 nadmiernie podejrzliwy, mog艂em ostrzec wszystkich tak, 偶eby艣my w razie potrzeby mogli si臋 艂atwo wycofa膰. To mia艂o miejsce naprawd臋 okazjonalnie - jaki艣 cz艂owiek z naprawd臋 wybuja艂膮 wyobra藕ni膮 m贸g艂 dostrzec w nas bohater贸w z ksi膮偶ki czy filmu. Zwykle ich rozumowanie by艂o b艂臋dne, ale lepiej by艂o przenie艣膰 si臋 w nowe miejsce, ni偶 niepotrzebnie ryzykowa膰. Bardzo, bardzo rzadko kto艣 domy艣la艂 si臋 prawdy. Nie dawali艣my im szansy sprawdzenia swoich przypuszcze艅. Po prostu znikali艣my, by sta膰 si臋 tylko przera偶aj膮cym wspomnieniem鈥
Nic nie s艂ysza艂em, mimo, 偶e bzdurny monolog Jessici by艂 tak wyra藕ny, a ona siedzia艂a tak blisko. Wszystko przeradza艂o si臋 w szum. Tak, jakby nikt nie siedzia艂 ko艂o niej. Jakie to osobliwe鈥 Czy ta dziewczyna ruszy艂a si臋? Nie tylko mnie si臋 tak wydawa艂o, bo Jessica ca艂y czas do niej szczebiota艂a. Podnios艂em g艂ow臋, by lepiej nas艂uchiwa膰. Sprawdzaj膮c, co m贸j 'super s艂uch' mo偶e mi powiedzie膰. Nigdy wcze艣niej nie musia艂em tak robi膰.
M贸j wzrok znowu spocz膮艂 na tych samych br膮zowych oczach. Siedzia艂a tam, gdzie wcze艣niej i patrzy艂a na nas zupe艂nie naturalnie. Przypuszcza艂em, 偶e Jessica ca艂y czas opowiada jej lokalne plotki dotycz膮ce Cullen贸w.
Te偶 o nas my艣li. To przecie偶 naturalne.
A nie s艂ysza艂em nawet szeptu.
W chwili gdy przy艂apa艂em j膮 na na gapieniu si臋 na obcego, spojrza艂a w d贸艂, a jej policzki by艂y zapraszaj膮co rumiane. To dobrze, 偶e Jasper ca艂y czas patrzy艂 przez okno. Nie chcia艂em sobie wyobra偶a膰, jak 艂atwo ten przyp艂yw gor膮cej krwi m贸g艂 sprawi膰, 偶e straci nad sob膮 kontrol臋.
Emocje by艂y tak wyra藕ne na jej twarzy, zupe艂nie jakby zosta艂y wypowiedziane na g艂os lub wypisane na jej czole. Zaskoczenie 鈥 jakby by艂a poch艂oni臋ta doszukiwaniem si臋 subtelnych r贸偶nic mi臋dzy ni膮 a mn膮. Ciekawo艣膰, gdy s艂ucha艂a opowie艣ci Jessici. A mo偶e to co艣 wi臋cej鈥. Fascynacja? To nie by艂 pierwszy raz. Byli艣my dla nich tak pi臋kni. Nasza zamierzona ofiara. I w ko艅cu za偶enowanie, gdy przy艂apa艂em j膮 na gapieniu si臋 na mnie.
Jak na razie najwyra藕niej my艣li鈥 jej my艣li, by艂y tak wyra藕ne w jej dziwacznych oczach 鈥 dziwacznych, poniewa偶 w ich g艂臋bi, w br膮zowych t臋cz贸wkach, cz臋sto mo偶na si臋 dopatrze膰 tylko ciemno艣ci. Nic nie s艂ysza艂em. Tylko cisza dochodzi艂a z miejsca, gdzie ona siedzia艂a. Zupe艂nie nic.
Przez chwil臋 ogarn膮艂 mn膮 niepok贸j.
Jeszcze nigdy nie do艣wiadczy艂em czego艣 podobnego. Czy co艣 by艂o ze mn膮 nie tak? Czu艂em si臋 jak zwykle. Zmartwiony, stara艂em si臋 intensywniej nas艂uchiwa膰.
Wszystkie te g艂osy, kt贸re stara艂em si臋 zag艂usza膰 dos艂ownie krzycza艂y w mojej g艂owie.
鈥.zastanawiam si臋 jakiej muzyki ona lubi s艂ucha膰. Mo偶e powinienem jej po偶yczy膰 to nowe CD鈥 zastanawia艂 si臋 Mike Newton dwa stoliki dalej. 鈥 jego wzrok zawieszony by艂 na Belli.
Sp贸jrzcie jak si臋 na ni膮 gapi. Czy mu nie wystarczy, 偶e polowa dziewczyn z tej szko艂y czeka a偶 je鈥 zastanawia艂 si臋 Eric Yorkie. Jego my艣li te偶 kr膮偶y艂y wok贸艂 dziewczyny.
鈥le ohyda. Jeszcze sobie pomy艣li, ze jest gwiazd膮 czy kim艣 takim. Nawet Edward Cullen si臋 gapi鈥 Lauren Mallory by艂a tak zazdrosna, 偶e jej twarz powinna mie膰 odcie艅 purpury. 鈥 Jessica upatrzy艂a j膮 sobie na now膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k臋. Tu chyba jaki艣 偶art... Doko艅czy艂a sw贸j jadowity wyw贸d na temat dziewczyny.
鈥og臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e kto艣 j膮 o to spyta鈥 Ale chcia艂abym z ni膮 pom贸wi膰. Pomy艣l臋 nad bardziej oryginalnym pytaniem鈥 zastanawia艂a si臋 Angela Dowling.
鈥o偶e b臋dzie chodzi艂a ze mn膮 na hiszpa艅ski鈥 Mia艂a nadziej臋 June Richardson.
鈥usz臋 popracowa膰 nad akcentem. Jutro jest test z angielskiego, Mam nadziej臋, 偶e moja mama鈥 Angela Weber, spokojna dziewczyna, kt贸rej my艣li by艂y zwykle tego rodzaju, by艂a jedyn膮 osob膮 przy tym stoliku, kt贸ra nie mia艂a obsesji na punkcie Belli鈥
Mog艂em s艂ysze膰 ich wszystkich. Ka偶d膮 nawet najbardziej b艂ah膮 my艣l, a oni zupe艂nie nie byli tego 艣wiadomi. Jednak nie by艂em w stanie us艂ysze膰 nic, co pochodzi艂o od tej nowej uczennicy. Nawet, gdy mia艂em z ni膮 kontakt wzrokowy.
Oczywi艣cie s艂ysza艂em wszystko, co powiedzia艂a, gdy rozmawia艂a z Jessic膮. Nie musia艂em czyta膰 w umys艂ach, by s艂ysze膰 jej wyra藕ny niski g艂os, nawet na drugim ko艅cu sali.
- Ten z rudawymi w艂osami, to kt贸ry? 鈥 us艂ysza艂em jej pytanie. Spojrza艂a na mnie k膮tem oka, ale szybko odwr贸ci艂a wzrok, gdy zda艂a sobie spraw臋, 偶e si臋 ci膮gle na ni膮 patrz臋.
Je艣li mia艂em nadzieje, 偶e ton g艂osu pomo偶e mi wy艂apa膰 jej my艣li, szybko j膮 straci艂em. Okaza艂o si臋, 偶e nic to nie zmieni艂o. By艂em ca艂kowicie rozczarowany. Zazwyczaj, gdy my艣li pojawia艂y si臋 w ludzkich umys艂ach, ja w tej samej chwili s艂ysza艂em ich wewn臋trzne glosy. Ale tym razem ten nie艣mia艂y g艂os by艂 zupe艂nie nie podobny do 偶adnej z setki innych my艣li, kt贸re hucza艂y w tym pomieszczeniu. By艂em tego pewien. Zupe艂nie co艣 nowego...
O, powodzenia idiotko! Pomy艣la艂a Jessica, zanim odpowiedzia艂a na pytanie dziewczyny.
- To Edward. Wiem, 偶e wygl膮da zab贸jczo, ale nie zawracaj sobie nim g艂owy. Nie chodzi na randki. Najwyra藕niej 偶adna z miejscowych dziewczyn nie jest dla niego dostatecznie 艂adna. 鈥 wyw臋szy艂a.
Odwr贸ci艂em g艂ow臋, by ukry膰 u艣miech. Jessica i jej koledzy z klasy nie mieli poj臋cia, jakimi s膮 szcz臋艣ciarzami, 偶e nie musieli si臋 ucieka膰 do osobistego kontaktu z moja osob膮.
Pod tym przelotnym rozbawieniem poczu艂em silny impuls, kt贸rego do ko艅ca nie rozumia艂em. Musia艂em co艣 zrobi膰 z tymi z艂o艣liwymi my艣lami Jessici, kt贸rych ta nowa dziewczyna nie by艂a 艣wiadoma. Mia艂em wielk膮 ochot臋 stan膮膰 mi臋dzy nimi i os艂oni膰 Bell臋 Swan przed tymi mrocznymi my艣lami jej towarzyszki. To by艂o naprawd臋 dziwne uczucie鈥 Pr贸buj膮c wywnioskowa膰 co mn膮 kierowa艂o, spojrza艂em na ni膮 jeszcze raz.
By膰 mo偶e to by艂 d艂ugo pogrzebany instynkt zapobiegliwo艣ci 鈥 si艂a dla s艂abeuszy. Dziewczyna wygl膮da艂a na bardziej kruch膮 ni偶 reszta jej nowych znajomych. Jej sk贸ra by艂a tak prze藕roczysta, 偶e a偶 trudno by艂o uwierzy膰, i偶 dawa艂a jej ochron臋 przed 艣wiatem zewn臋trznym. Dos艂ownie widzia艂em rytmiczny puls krwi przep艂ywaj膮cych przez 偶y艂y pod cienk膮 b艂on膮. Ale nie powinienem si臋 na tym koncentrowa膰. By艂em dobry w tym 偶yciu, kt贸re wybra艂em. Po prostu m臋czy艂o mnie pragnienie, zupe艂nie jak w przypadku Jaspera, nie by艂o mo偶liwo艣ci by podda膰 si臋 pokusie.
Pomi臋dzy jej brwiami pojawi艂a si臋 prawie niewidoczna zmarszczka, kiedy dziewczyna nie艣wiadomie si臋 skrzywi艂a.
To by艂o niewiarygodnie frustruj膮ce! Wyra藕nie widzia艂em, ze rozmowa z obcymi i bycie w centrum uwagi jest ponad jej si艂y. Wyczu艂em jej nie艣mia艂o艣膰 po w膮t艂o wygl膮daj膮cych ramionach, lekko zgarbionych, jakby w ka偶dej chwili spodziewa艂a si臋 odrzucenia. I teraz mog艂em tylko przeczuwa膰鈥 Mog艂em tylko zobaczy膰鈥 Mog艂em tylko sobie wyobrazi膰鈥ie by艂o nic pr贸cz ciszy dochodz膮cej od tej bardzo zwyk艂ej ludzkiej dziewczyny. Dlaczego niczego nie s艂ysza艂em鈥?
- Mo偶emy? 鈥 spyta艂a Rosalie rujnuj膮c moje skupienie.
Spojrza艂em w bok z wyra藕n膮 ulg膮. Nie chcia艂em dalej w to brn膮膰. Narasta艂a we mnie irytacja. Nie mog艂em sta膰 si臋 nadmiernie zainteresowany jej skrywanymi my艣lami. W艂a艣nie dlatego, ze ich nie s艂ysza艂em. Bez 偶art贸w. Gdybym tylko chcia艂, na pewno znalaz艂 bym spos贸b by us艂ysze膰 jej wewn臋trzny g艂os. Tylko niby po co mia艂bym sobie zawraca膰 ni膮 g艂ow臋, skoro jej my艣li by艂yby takie same jak reszty 艣miertelnik贸w鈥? B艂ahe i ma艂o znacz膮ce. Na pewno nie by艂y warte mojego wysi艂ku.
- Wi臋c czy ta nowa ju偶 si臋 nas boi? 鈥 Zapyta艂 Emett ci膮gle czekaj膮c a偶 odpowiem mu na poprzednie pytanie.
Wzruszy艂em ramionami. Nie wydawa艂 si臋 wystarczaj膮co zainteresowany tymi informacjami.
Mnie te偶 to nie powinno interesowa膰.
Wstali艣my od stolika i wyszli艣my ze sto艂贸wki.
Emett Rozalie i Jasper, kt贸rzy udawali starsze rodze艅stwo rozeszli si臋 po swoich klasach. Ja udawa艂em, 偶e jestem od nich m艂odszy. Poszed艂em do klasy, w kt贸rej za chwil臋 mia艂a si臋 odby膰 lekcja biologii. Przygotowywa艂em si臋 psychicznie na niesamowit膮 nud臋. Nauczycielem by艂 pan Banner 鈥 m臋偶czyzna posiadaj膮cy jedynie przeci臋tny intelekt. Swoje lekcje opiera艂 jedynie na podr臋czniku. Nie m贸g艂 niczym zaskoczy膰 kogo艣, kto posiada艂 drugi stopie艅 wykszta艂cenia medycznego.
W klasie podszed艂em do mojego krzes艂a i wyci膮gn膮艂em ksi膮偶ki. By艂em ca艂kowicie pewny, 偶e nie znajd臋 w nich niczego, o czym do tej pory bym nie wiedzia艂. Roz艂o偶y艂em si臋 na 艂awce. By艂em jedynym uczniem, kt贸ry mia艂 j膮 tylko dla siebie. Ludzie nie byli wystarczaj膮co inteligentni, by wiedzie膰, 偶e si臋 mnie boj膮, ale ich instynkt podpowiada艂 im, by trzymali si臋 ode mnie z daleka.
Pomieszczenie powoli zape艂nia艂o si臋 lud藕mi wracaj膮cymi z drugiego 艣niadania. Opar艂em si臋 o krzes艂o i czeka艂em na up艂yw czasu. Ponownie da艂bym wiele, by m贸c to przespa膰.
Poniewa偶 ca艂y czas moje my艣li kr膮偶y艂y wok贸艂 jednej osoby, gdy Angela Weber wprowadzi艂a j膮 przez drzwi, jej imi臋 przyku艂o moj膮 uwag臋.
Bella wydaje si臋 by膰 r贸wnie nie艣mia艂a jak ja. Mog臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e to naprawd臋 dla niej trudny dzie艅... Gdybym m贸g艂 cokolwiek powiedzie膰 by j膮 troch臋 pocieszy膰
Prawdopodobnie zabrzmia艂o by to g艂upio鈥 Tak!

My艣la艂 Mike Newton 艣ledz膮c jej nadej艣cie. Ca艂y czas nic nie s艂ysza艂em z miejsca, w kt贸rym sta艂a Bella. Ta pusta przestrze艅, w kt贸rej powinny pojawi膰 si臋 jej my艣li鈥 Irytowa艂a i za艂amywa艂a mnie jednocze艣nie.
Podesz艂a troch臋 bli偶ej kieruj膮c si臋 do biurka nauczyciela. Biedaczka鈥 Jedyne wolne miejsce w tej klasie by艂o obok mnie. Odruchowo posprz膮ta艂am jej cz臋艣膰 艂awki, spychaj膮c moje ksi膮偶ki na brzeg. By艂em prawie pewien, 偶e poczuje si臋 swobodnie. Czeka艂 nas d艂ugi semestr 鈥 w tej klasie to na pocz膮tek. By膰 mo偶e gdy usi膮dzie tak blisko, b臋d臋 m贸g艂 pozna膰 jej sekrety. Nigdy wcze艣niej nie potrzebowa艂em tak ma艂ej odleg艂o艣ci. Nie 偶eby by艂o co艣 wartego pods艂uchiwania鈥
Bella zmieni艂a przep艂yw powietrza, kt贸re polecia艂o prosto na mnie.
Jej zapach uderzy艂 mnie niczym rozp臋dzona pi艂ka. Niewyobra偶alnie du偶o przemocy narodzi艂o si臋 we mnie w tej jednej chwili.
Nigdy wcze艣niej nie by艂em tak blisko cz艂owieka, jak w tym momencie. Raz by艂em: nie zosta艂 ani jeden strz臋pek ludzko艣ci gdy da艂em ponie艣膰 si臋 zapomnieniu.
Ja by艂em drapie偶nikiem, a ona moj膮 ofiar膮. Tylko taka prawda liczy艂a si臋 na ca艂ym 艣wiecie.
Nie by艂o pomieszczenia pe艂nego 艣wiadk贸w 鈥 wszyscy znikn臋li w mojej g艂owie. Tajemniczo艣膰 jej my艣li odesz艂a w niepami臋膰. Jej my艣li nic nie znaczy艂y鈥 Ju偶 nigdy wi臋cej nie b臋d膮 mi potrzebne.
Ja by艂em wampirem, a ona posiada艂a najs艂odsz膮 krew, kt贸rej nie mog艂em wyw膮cha膰 przez osiemdziesi膮t lat.
Nie mia艂em poj臋cia, 偶e mo偶e istnie膰 tak wspania艂y zapach. Gdybym tylko wiedzia艂, szuka艂bym go od dawna. Przemierzy艂 bym dla niej ca艂y 艣wiat. Mog艂em sobie wyobrazi膰 jak b臋dzie smakowa膰鈥
Pragnienie wybuch艂o w moim gardle niczym ogie艅. Wargi piek艂y mnie z wysuszenia. Nawet 艣wie偶y przyp艂yw jadu nie rozwia艂 tego uczucia. M贸j 偶o艂膮dek skr臋ca艂 si臋 z g艂odu. By艂o to echem mojego pragnienia. Moje mi臋艣nie przygotowywa艂y si臋 do ataku.
Nie min臋艂a nawet sekunda. Ona ca艂y czas zmierza艂a w moim kierunku.
Gdy jej stopy dotyka艂y pod艂o偶a jej oczy sun臋艂y po mnie. Ka偶dy ich ruch by艂 bardzo subtelny i skrywany. Jej lustruj膮ce spojrzenie spotka艂o si臋 z moim. Widzia艂em moje odbicie w jej oczach.
Przez kilka chwil chcia艂em uratowa膰 jej 偶ycie, ale ona mi tego nie u艂atwia艂a. Kiedy zobaczy艂a to wra偶enie na mojej twarzy, krew dop艂yn臋艂a do jej policzk贸w, a one znowu sta艂y si臋 rumiane. Jej sk贸ra przybra艂a najbardziej przepyszny kolor jaki w kiedykolwiek widzia艂em. G臋sta mg艂a zamroczy艂a m贸j m贸zg. Nie mog艂em przez to racjonalnie my艣le膰. Moje my艣li bezw艂adne. Traci艂em nad nimi kontrol臋.
Teraz sz艂a szybciej, jakby zrozumia艂a, 偶e powinna ucieka膰. Jej po艣piech uczyni艂 j膮 niezdarn膮 鈥 potkn臋艂a si臋 i 偶eby nie upa艣膰 musia艂a podeprze膰 si臋 o 艂awk臋 dziewczyn, kt贸re siedzia艂y przede mn膮. Podatna na zranienie i s艂aba鈥. Du偶o bardziej ni偶 ka偶dy zwyczajny cz艂owiek.
Pr贸bowa艂em si臋 skupi膰 na jej twarzy. W jej oczach zobaczy艂em twarz, kt贸r膮 rozpozna艂em ze wstr臋tem. Twarz potwora we mnie 鈥 twarz, kt贸r膮 ukrywa艂em niezwykle zdyscyplinowany. Jak 艂atwo by艂oby mi si臋 teraz zdemaskowa膰!
Zapach znowu zawirowa艂 wok贸艂 mnie. Moje my艣li by艂y tak bliskie do urzeczywistnienia. Ju偶 niemal podnosi艂em si臋 z miejsca.
Nie
Moja r臋ka pow臋drowa艂a pod 艂awk臋 i stara艂em si臋 j膮 trzyma膰 na krze艣le. Drewno nie wykona艂o swojego zadania. Moja r臋ka przebi艂a podp贸rk臋 na wylot. Na krze艣le zosta艂 odbity kszta艂t mojej d艂oni.
Zniszczy膰 dow贸d. To by艂a najistotniejsza sprawa. Szybko sproszkowa艂em brzeg krzes艂a nie zosta艂o nic pr贸cz wielkiej dziury. Py艂 rozdepta艂em butami.
Zniszczy膰 dow贸d鈥 Dodatkowa szkoda鈥.
Wiedzia艂em, co za chwil臋 musi si臋 sta膰. Dziewczyna podejdzie, usi膮dzie obok mnie, a ja prawdopodobnie j膮 zabij臋.
Niewinne osoby w tej klasie, osiemnastolatkowie, inne dzieci i jeden m臋偶czyzna mogli nie mie膰 szansy opuszczenia tego pomieszczenia. Po tym, co mieli niebawem zobaczy膰.
Skupi艂em si臋 na tym co b臋d臋 musia艂 zrobi膰. Nawet w moich najgorszych koszmarach nigdy nie zabija艂em niewinnych ludzi, tym bardziej osiemnastolatk贸w. A teraz planowa艂em u艣mierci膰 dwadzie艣cioro z nich za jednym razem.
Odbicie twarzy potwora kpi艂o ze mnie.
Nawet je艣li uda艂o mi si臋 poskromi膰 pewn膮 cz臋艣膰 potwora, to i tak reszta wszystko dok艂adnie planowa艂a.
Je艣li zabi艂bym t膮 dziewczyn臋 jako pierwsz膮 mia艂bym jakie艣 pi臋tna艣cie, dwadzie艣cia sekund do reakcji reszty grupy. Mo偶e troch臋 wi臋cej, je艣li nie u艣wiadomiliby sobie od razu co si臋 dzieje. Nie mia艂aby czasu krzycze膰 czy poczu膰 b贸lu: nie zabi艂bym jej okrutnie. Tylko tyle mog艂em da膰 tej nieznajomej z niewyobra偶alnie kusz膮c膮 krwi膮.
Ale potem musia艂bym powstrzyma膰 ich od ucieczki. Nie musia艂bym martwic si臋 o okna 鈥 by艂y zbyt ma艂e i zbyt wysoko osadzone by ktokolwiek z nich m贸g艂 przez nie uciec. Tylko drzwi wystarczy艂o by zablokowa膰 i byliby w pu艂apce.
Mog艂oby by膰 trudniej i d艂u偶ej gdybym pr贸bowa艂 艣ci膮gn膮膰 ich wszystkich oszo艂omionych i miotaj膮cych si臋 w panice. Niemo偶liwe. Z pewno艣ci膮 by艂oby du偶o ha艂asu. Mn贸stwo czasu na krzyki. Kto艣 m贸g艂by us艂ysze膰鈥 I musia艂bym zabi膰 du偶o wi臋cej niewinnych w t膮 czarn膮 godzin臋.
Jej krew mog艂aby wystygn膮膰, gdy zabija艂bym innych.
Ten zapach mnie kara艂 zamykaj膮c moje gard艂o, suche i zbola艂e.
Wi臋c potem 艣wiadkowie鈥
U艂o偶y艂em wszystko w swojej g艂owie. By艂em w samym 艣rodku sali. Najpierw zaatakowa艂bym praw膮 stron臋. M贸g艂bym zasmakowa膰 czterech czy pi臋ciu z uczni贸w przez jak膮艣 sekund臋. Obmy艣la艂em. Nie by艂oby tak g艂o艣no. Prawa strona by艂aby t膮 szcz臋艣liw膮 stron膮, poniewa偶 nie widzieliby jak si臋 zbli偶am. Ruszaj膮c si臋 dooko艂a do przodu i do ty艂u. Lewa strona w najgorszym wypadku powinna zabra膰 mi jakie艣 pi臋膰 sekund by odebra膰 偶ycie wszystkim 艣miertelnikom znajduj膮cym si臋 na tej sali鈥
Wystarczaj膮co d艂ugo, by Bella Swan zrozumia艂a co j膮 czeka. Wystarczaj膮co d艂ugo, by zacz臋艂a si臋 ba膰. Zdziwi艂bym si臋 gdyby ten strach jej nie sparali偶owa艂 i zacz臋艂aby krzycze膰. Ale i tak jeden mi臋kki krzyk nikogo by nie zaniepokoi艂鈥
Wzi膮艂em g艂臋boki wdech鈥 Ten zapach by艂 ogniem p艂on膮cym w moich suchych 偶y艂ach... wybuchaj膮cym w klatce piersiowej i trawi膮cym z premedytacj膮 ka偶dy m贸j organ... To by艂o nie do zniesienia.
Odwr贸ci艂a si臋. Przez kilka sekund nie siedzia艂a ju偶 tak blisko mnie.
Potw贸r w mojej g艂owie u艣miechn膮艂 si臋 z oczekiwaniem.
Kto艣 zamkn膮艂 z trzaskiem segregator po lewej stronie. Nie podnios艂em wzroku, by sprawdzi膰 kto to. Jaka艣 fala zwyczajnego zapachu przelecia艂a obok mojej twarzy.
Przez kr贸tk膮 chwil臋 by艂em w stanie trze藕wo my艣le膰. Przez t膮 sekund臋 widzia艂em dwie twarze obok siebie w mojej g艂owie. Jedna by艂a moja, a raczej jej wyobra偶enie 鈥 czerwonooki potw贸r, kt贸ry zabi艂 w swoim 偶yciu tyle ludzi, 偶e ju偶 nawet przesta艂 ich liczy膰. Bezwzgl臋dne, planowane morderstwa.... Zab贸jca zab贸jc贸w. Bez wliczania pot臋偶nych drapie偶nik贸w. Decydowa艂em kto zas艂uguje na 艣mier膰, a kto jest wystarczaj膮co dobry by 偶y膰. To by艂 taki m贸j wewn臋trzny kompromis. 呕ywi艂em si臋 ludzk膮 krwi膮, ale przynajmniej we w艂a艣ciwy spos贸b. Moje ofiary by艂y okrutne, bezwzgl臋dne鈥 Tylko odrobin臋 bardziej ludzkie ode mnie.
T膮 drug膮 by艂a twarz Carlisle鈥檃.
Nie by艂o 偶adnego podobie艅stwa miedzy nimi dwoma. By艂y jak bezchmurny dzie艅 i najczarniejsza noc. Carlisle nie by艂 moim ojcem z biologicznego punktu widzenia. Nie mieli艣my 偶adnych wsp贸lnych cech wygl膮du zewn臋trznego. Podobie艅stwo opiera艂o si臋 tylko na tym, kim naprawd臋 jeste艣my. Ka偶dy wampir ma taki sam odcie艅 sk贸ry. Kolor oczu mia艂 zupe艂nie inne znaczenie. To by艂o odbicie naszych potrzeb, nastroju i samopoczucia.
I r贸wnie偶 nie mieli艣my wsp贸lnego pochodzenia. Zacz膮艂em sobie wyobra偶a膰, 偶e moja twarz sta艂a si臋 jego odbiciem, a偶 do zupe艂nego podobie艅stwa. Przez te siedemdziesi膮t dziwnych lat, kiedy to pod膮偶a艂em za jego krokami, moje cechy si臋 nie zmieni艂y, a nawet wydaje mi si臋, 偶e zosta艂y wyostrzone. Jednak po tylu latach wsp贸lnego 偶ycia, przej膮艂em po nim pewne rzeczy bardzo dla niego charakterystyczne. U艂o偶enie ust, cierpliwo艣膰 i wytrwa艂o艣膰 by艂y ju偶 w pewien spos贸b we mnie zakodowane.
Wszystkie te niewielkie ulepszenia gin臋艂y na twarzy potwora. Przez jedn膮 kr贸tk膮 chwil臋 mog艂em zniszczy膰 wszystkie lata, kt贸re sp臋dzi艂em z moim stw贸rc膮, moim nauczycielem moim ojcem鈥. Moje oczy mog艂yby b艂yszcze膰 czerwieni膮 zupe艂nie jak u diab艂a. Ca艂e to podobie艅stwo mog艂em straci膰 ju偶 na zawsze.
W mojej g艂owie Carlisle nie patrzy艂 na mnie wzrokiem pe艂nym oskar偶enia. Wiedzia艂em, 偶e wybaczy艂by mi ten straszliwy atak, kt贸ry nied艂ugo mia艂em urzeczywistni膰. Bo mnie kocha艂. Bo uwa偶a艂 mnie za lepszego, ni偶 naprawd臋 jestem. On ci膮gle by mnie kocha艂, nawet gdybym zrobi艂 co艣 z艂ego.
Bella Swan znowu usiad艂a na krze艣le tu偶 obok mnie. Jej ruchy by艂y skr臋powane i odr臋twia艂e鈥 Mo偶na by艂o wyczu膰 w nich strach鈥? Poczu艂em silny aromat jej krwi.
Mog艂em udowodni膰 mojemu ojcu, 偶e 藕le mnie postrzega艂. Konsekwencje tego dzia艂ania rani艂y niemal tak samo jak pal膮cy ogie艅 w moim gardle.
Odwr贸ci艂em si臋 od niej ze wstr臋tem kuszony przez potwora, kt贸ry marzy艂 by ni膮 zaw艂adn膮膰鈥
Kim by艂o to stworzenie? Czemu tutaj przyjecha艂a? Dlaczego ja, dlaczego teraz鈥? Dlaczego mia艂bym straci膰 wszystko tylko dlatego, 偶e ona wybra艂a to ma艂e miasteczko..?
Dlaczego musia艂a tu przyjecha膰!
Nie chcia艂em by膰 potworem! Nie chcia艂em mordowa膰 w tym pomieszczeniu pe艂nym uroczych dzieci. Nie chcia艂em wszystkiego straci膰鈥 Nie po ca艂ym 偶yciu po艣wi臋cenia i odmawiania sobie przyjemno艣ci鈥
Nie mog艂em鈥 Ona nie mog艂a sprawi膰, bym si臋 nim sta艂.
Najwi臋kszym problemem by艂 zapach. Niewyobra偶alnie apetyczna wo艅 jej krwi. Je艣li tylko by艂a jaka艣 droga wyj艣cia z tej sytuacji鈥 Je艣li tylko kolejny powiew 艣wie偶ego powietrza m贸g艂by oczy艣ci膰 m贸j umys艂.
Bella Swan odrzuci艂a swoje d艂ugie cienkie, mahoniowe w艂osy w moim kierunku.
Czy ona zwariowa艂a? Czy ona nie rozumia艂a 偶e dopingowa艂a potwora鈥 Kpi膮c z niego?
Nieprzyjemna bryza polecia艂a na mnie. Niebawem wszyscy mieli by膰 straceni.
Ten powiew powietrza ju偶 nie dolatywa艂 do moich p艂uc.
To nie by艂 pomocny wietrzyk, ale przecie偶 nie musia艂em oddycha膰.
Ulga by艂a natychmiastowa, ale nie ca艂kowita. Ca艂y czas w mojej pami臋ci mia艂em ten zapach i pewien smak pojawi艂 si臋 na moim j臋zyku.. wiedzia艂em, ze nie wytrzymam zbyt d艂ugo, ale mo偶e m贸g艂bym powstrzyma膰 si臋 przez ta kr贸tk膮 godzin臋鈥 Tylko godzin臋鈥 wystarczaj膮co du偶o czasu, bym m贸g艂 u艣mierci膰 wszystkie moje ofiary鈥 potencjalne ofiary, kt贸re tak naprawd臋 nie musia艂y si臋 nimi sta膰. Je艣li tylko b臋d臋 w stanie powstrzyma膰 si臋 przez najbli偶sz膮 godzin臋.
Naprawd臋 dziwne uczucie, ten brak oddechu. Moje cia艂o nie potrzebowa艂o tlenu, ale to by艂o wbrew mojemu instynktowi. Polega艂em na w臋chu, nawet gdy by艂em mocno zdenerwowany. Bardzo przydawa艂 mi si臋 na polowaniu, od razu mog艂em zlokalizowa膰 niebezpiecze艅stwo. Rzadko kiedy spotyka艂em si臋 z czy艣 r贸wnie niebezpiecznym jak ja, ale zapobiegliwo艣膰 by艂a u mnie tak silna jak u normalnego cz艂owieka.
Dziwne, ale wykonalne. By艂o mniej gro藕ne ni偶 w膮chanie jej i pozwalanie sobie marzy膰 patrz膮c przez jej cienk膮 sk贸r臋 o gor膮cym, wilgotnym pulsie.
Godzina鈥 Tylko jedna godzina. Musz臋 przesta膰 my艣le膰 o zapachu i smaku.
Pewna cicha dziewczyna przesun臋艂a jej w艂osy miedzy nas, bo przeszkadza艂y jej w przegl膮daniu notatek. Nie widzia艂em ju偶 jej twarzy by spr贸bowa膰 rozpozna膰 uczucia w jej czystych, jasnych i g艂臋bokich oczach. Mo偶e ona poprosi艂a t膮 dziewczyn臋 偶eby tak zrobi艂a..? By ukry膰 te oczy przede mn膮 ? Ze strachu..? Nie艣mia艂o艣ci鈥? Po to by ukry膰 przede mn膮 jej sekrety ?
Moja dawna irytacja spowodowana tym, 偶e nie s艂ysz臋 jej my艣li by艂a niczym w por贸wnaniu do tej potrzeby 鈥 i nienawi艣ci 鈥 w tej chwili to mn膮 op臋ta艂o. Nienawidzi艂em tej lekkomy艣lnej kobietki siedz膮cej ko艂o mnie. Nie nawiedzi艂em jej z ca艂膮 gorliwo艣ci膮. Lgn膮艂em do mojego dawnego nastawienia do mi艂o艣ci do mojej rodziny, do marze艅 do bycia kim艣 lepszym ni偶 tym czym si臋 sta艂em. Nienawi艣膰 do niej鈥 Nienawi艣膰 do tego jak przy niej si臋 czu艂em troch臋 pomaga艂a. Tak ta irytacja鈥cze艣niej by艂a s艂aba, ale teraz si臋 wzmocni艂a i tez przynosi艂a ulg臋. Lgn膮艂em do uczucia jakie mog艂a by wzbudzi膰 jej krew w moich ustach... Jej smak鈥
Nienawi艣膰, irytacja i zniecierpliwienie. Czy ta godzina nigdy nie minie?!
Kiedy ta lekcja si臋 sko艅czy ona wyjdzie z sali. A co ja zrobi臋?
M贸g艂bym si臋 tak przedstawi膰: Cze艣膰, nazywam si臋 Edward Cullen, czy m贸g艂bym ci臋 odprowadzi膰 pod nast臋pn膮 klas臋..?
Z grzeczno艣ci zgodzi艂aby si臋. Nawet je艣li teraz si臋 mnie boi jak, przypuszczam. Sz艂a by ko艂o mnie 艁atwo by艂oby zaprowadzi膰 j膮 w z艂ym kierunku w stron臋 lasu lub na ty艂y parkingu. M贸g艂bym jej powiedzie膰, 偶e zapomnia艂em ksi膮偶ki z samochodu.
Czy kto艣 by zauwa偶y艂by, 偶e by艂em ostatni膮 osob膮, z kt贸r膮 by by艂a? Jak zwykle pada艂o. Dwie osoby ubrane w kurtki przeciwdeszczowe id膮ce w z艂ym kierunku nie powinny wzbudzi膰 zainteresowania.
Tym bardziej, 偶e nie by艂em jedynym uczniem 艣wiadomym jej obecno艣ci. 鈥 ich my艣li to potwierdza艂y. Ona dla wszystkich by艂a prawdziw膮 atrakcja鈥 Nawet dla mnie. Mike Newton 艣ledzi艂 ka偶dy jej ruch, nie spuszcza艂 z niej wzroku tym bardziej, 偶e dzieli艂a ze mn膮 艂awk臋. Czu艂a si臋 niezr臋cznie z pewno艣ci膮 jak ka偶dy kto znalaz艂by si臋 na jej miejscu鈥. Newton zauwa偶y艂by gdyby oddali艂a si臋 ze mn膮 z klasy鈥
Skoro mog艂em si臋 powstrzyma膰 przez godzin臋 to mo偶e druga te偶 nie b臋dzie problemem?
Zignorowa艂em pal膮cy b贸l鈥.
Wr贸ci艂aby do pustego domu. Jej ojciec pracuje ca艂ymi dniami. Zna艂em jego dom tak jak wszystkie w tym niewielkim miasteczku. Jego dom znajdowa艂 si臋 na przedmie艣ciach鈥 Nawet je艣li mia艂a by czas by krzykn膮膰 w co w膮tpi臋 i tak nikt by jej nie us艂ysza艂鈥
To by艂 rozs膮dny spos贸b by wstrzyma膰 atak. Wytrzyma艂em siedem dekad bez ludzkiej krwi. Je艣li wstrzymam oddech mog臋 poczeka膰 te dwie godziny i je艣li spotkam si臋 z ni膮 sam na sam nikt inny nie ucierpi.
I nie by艂oby powodu by ci臋 o to oskar偶y膰 Potw贸r w mojej g艂owie przyzna艂 mi racj臋.
To by艂o zgubne my艣lenie. To, 偶e oszcz臋dz臋 dziewi臋tna艣cie os贸b, a zabij臋 jedna niewinn膮 dziewczyn臋, wcale nie uczyni mnie mniejszym potworem..
Przez to jej nienawidzi艂em, mimo 偶e wiedzia艂am jakie to jest strasznie krzywdz膮ce. Tak naprawd臋 widzia艂em, ze nienawidzi艂em siebie nie jej. Ale znienawidzi艂bym nas oboje o wiele bardziej gdy ona by艂aby martwa鈥
Przez t膮 godzin臋 szuka艂em najlepszego sposobu by pozbawi膰 jej 偶ycia. Pr贸bowa艂em sobie wyobrazi膰 ostateczny atak. To by艂o zbyt wiele jak dla mnie. Musia艂em przegra膰 t膮 bitw臋, mia艂em ochot臋 pozabija膰 wszystkich znajduj膮cych si臋 w zasi臋gu mojego wzroku. Nie by艂o odwrotu przez ten czas wszystko dok艂adnie obmy艣la艂em.
Raz, spojrza艂a na mnie spod kurtyny w艂os贸w. Poczu艂em wzrastaj膮c膮 we mnie nienawi艣膰. Napotka艂em na jej spojrzenie. Zobaczy艂em w艂asne odbicie w jej przera偶onych oczach. Gor膮ca krew rozszala艂a si臋 w jej szyi zanim zd膮偶y艂a ukry膰 si臋 za w艂osami鈥 By艂a prawie niespe艂niona鈥 Jakby mnie wo艂a艂a鈥.
Ale zadzwoni艂 dzwonek. Uratowana przez dzwonek鈥 W czepku urodzona鈥 Oboje byli艣my ocaleni. Ona uchroniona przed 艣mierci膮, natomiast ja w ostatniej chwili uratowa艂em si臋 przed byciem kreatur膮 jak z koszmaru 鈥 przera偶aj膮c膮 i wstr臋tn膮.
Nie mog艂em i艣膰 tak wolno jak powinienem鈥 Jak wszed艂em do tego pomieszczenia. Przemkn膮艂em przez sal臋. Je艣li kto艣 na mnie patrzy艂 m贸g艂 zauwa偶y膰, 偶e co艣 by艂o nie tak ze sposobem, jakim si臋 porusza艂em. Jednak nikt nie zwraca艂 na mnie uwagi. Wszystkie my艣li
nadal kr膮偶y艂y wok贸艂 dziewczyny, kt贸ra przez ostatni膮 godzin臋 by艂a nara偶ona na 艣miertelne niebezpiecze艅stwo.
Schowa艂em si臋 w moim samochodzie.
Nigdy nie lubi艂em my艣le膰, 偶e musz臋 si臋 gdzie艣 ukry膰. Jak tch贸rzliwie to brzmia艂o. Jednak tym razem nie mia艂em wyj艣cia.
Nie mia艂em w sobie wystarczaj膮co du偶o samodyscypliny, by w tej chwili kr膮偶y膰 w艣r贸d ludzi. Ca艂y czas my艣la艂em o zabiciu jednego 艣miertelnika, ale jednocze艣nie nie powinienem nara偶a膰 te偶 innych. Jaka to by艂aby strata. Je艣li zmieni艂bym si臋 w potwora r贸wnie dobrze m贸g艂bym zapa艣膰 si臋 pod ziemi臋.
W艂膮czy艂em p艂yt臋 z muzyk膮 kt贸ra mnie uspokaja艂a, ale tym razem niewiele to pomog艂o. Teraz najbardziej pomog艂o mi 艣wie偶e wilgotne, ch艂odne powietrze wpadaj膮ce przez moje okno. Ca艂y czas czu艂em jej zapach, a wdychanie 艣wie偶ego powietrza by艂o oczyszczeniem mojego cia艂a z infekcji.
Znowu by艂em 艣wiadomy. Mog艂em rozs膮dnie my艣le膰. Mog艂em znowu walczy膰鈥 Walczy膰 z tym, czym nie chcia艂em si臋 sta膰.
Nie musia艂em jecha膰 do jej domu. Wcale nie musia艂em jej zabija膰. Mia艂em 艣wiadomo艣膰, 偶e ta decyzja nale偶y do mnie, mia艂em wyb贸r. Zawsze jest jaki艣 wyb贸r.
W klasie nie rozumowa艂em w ten spos贸b. Jednak teraz by艂em z dala od niej. By膰 mo偶e, je艣li b臋d臋 potrafi艂 obchodzi膰 si臋 z ni膮 bardzo, bardzo, bardzo ostro偶nie nie b臋dzie takiej potrzeby by zaczyna膰 wszystko od nowa w zupe艂nie innym miejscu. Lubi艂em m贸j styl 偶ycia. Nie chcia艂em niczego zmienia膰. Dlaczego mia艂bym pozwoli膰 jakiej艣 pustej i ma艂o znacz膮cej dziewczynie zrujnowa膰 moje 偶ycie鈥?!
Wcale nie musia艂em rozczarowa膰 mojego ojca. Nie musia艂em dawa膰 mojej matce powod贸w do nerw贸w, zmartwie艅 i cierpienia. Tak, r贸wnie偶 zrani艂bym moja adoptowan膮 matk臋. A Esme by艂a taka delikatna, uczuciowa i wra偶liwa. Dawanie takim ludziom jak ona powod贸w do zmartwie艅 by艂o po prostu niewybaczalne.
C贸偶 za ironia. Chcia艂em chroni膰 Bell臋 przez z艂o艣liwymi my艣lami Jessici. Ona nie mia艂a tak ostrych z臋b贸w. By艂em ostatni膮 osob膮, kt贸ra powinna stan膮膰 w jej obronie. Oby Isabella Swan nigdy nie potrzebowa艂a ochrony przed czym艣 takim jak ja鈥 a tym bardziej by nigdy nie potrzebowa艂a ochrony przede mn膮.
Zastanawia艂em si臋 gdzie by艂a Alice鈥 Ciekawe czy widzia艂a co zamierza艂em zrobi膰. Dlaczego nie przysz艂a mi pom贸c 鈥 powstrzyma膰 mnie, albo chocia偶 pom贸c mi pozby膰 si臋 dowod贸w. Czy by艂a tak, zaj臋ta obserwowaniem poczyna艅 Jaspera, 偶e moje plany po prostu jej umkn臋艂y? Czemu okaza艂em si臋 silniejszy ni偶 my艣la艂em, ze jestem? Czy naprawd臋 nic nie zrobi艂bym tej dziewczynie.?
Nie, wiedzia艂em, 偶e to nieprawda. Alice musia艂a naprawd臋 koncentrowa膰 si臋 na Jasperze.
Spojrza艂em w kierunku, z kt贸rego mia艂a nadej艣膰. Znajdowa艂 si臋 tam niewielki budynek, w kt贸rym odbywa艂y si臋 lekcje j臋zyka angielskiego. Nie zaj臋艂o mi wiele czasu by zlokalizowa膰 jej wewn臋trzny 鈥榞艂os鈥. Mia艂em racje. Jej ka偶da my艣l by艂a po艣wi臋cona Jasperowi.
Chcia艂em j膮 zapyta膰 o moje dzisiejsze posuni臋cia, ale by艂em zadowolony, 偶e nie mia艂a poj臋cia, co by艂o na rzeczy. By艂a zupe艂nie nie艣wiadoma tej masakry jakiej mog艂em si臋 dopu艣ci膰 w ci膮gu ostatniej godziny.
Poczu艂em nowy wybuch w moim ciele 鈥 wybuch wstydu. Nie chcia艂em by kt贸rekolwiek z nich wiedzia艂o鈥
Gdybym tylko m贸g艂 unika膰 Bell臋 Swan, by nie sta膰 si臋 przyczyn膮 jej 艣mierci. Wiedzia艂em, 偶e m贸j wewn臋trzny potw贸r skr臋ca si臋 z frustracji i tylko czeka na chwil臋 s艂abo艣ci, by m贸c obna偶y膰 swoje z臋by鈥 Nikt nie musia艂 si臋 o tym dowiedzie膰 je艣li tylko b臋d臋 trzyma艂 si臋 z dala od jej woni鈥
Nie by艂o powodu 偶ebym nie mia艂 pr贸bowa膰. Podj膮艂em dobry wyb贸r. Pr贸bowa艂em by膰 tym, kim Carlisle my艣la艂, 偶e jestem鈥
Ostatnia godzina w szkole prawie dobieg艂a ko艅ca. Postanowi艂em spr贸bowa膰 zmieni膰 m贸j plan zaj臋膰. To by艂o lepsze ni偶 siedzenie w samochodzie. Nie daj B贸g jeszcze bym si臋 na ni膮 natkn膮艂鈥 Znowu poczu艂em wzrastaj膮c膮 nienawi艣膰 do tej dziewczyny. Nie nawiedzi艂em tego, 偶e ona ma nade mn膮 w艂adz臋. Tylko ona mog艂a sprawi膰, bym sta艂 si臋 czym艣, czego si臋 wypiera艂em鈥
Wszed艂em b艂yskawicznie. Mo偶e troch臋 zbyt szybko, ale w okolicy nie by艂o 偶adnych 艣wiadk贸w. Przeszed艂em przez sekretariat. Nie by艂o powodu by Bella tez tu si臋 pojawi艂a. Ona unika艂a takich miejsc jak plagi szara艅czy.
Biuro by艂o puste z wyj膮tkiem sekretarki, jedynej osoby, kt贸r膮 chcia艂em widzie膰.
Nie zauwa偶y艂a mojego bezszelestnego przybycia.
- Pani Cope鈥?
Kobieta z nienaturalnie czerwonymi w艂osami spojrza艂a w g贸r臋, mrugaj膮c oczami. Na jej twarzy malowa艂o si臋 zdziwienie. Nie wa偶ne ile razy wcze艣niej nas widzia艂a.
- Oo... 鈥 westchn臋艂a odrobin臋 zaskoczona. Poprawi艂a sobie koszul臋. G艂upia - pomy艣la艂a. On m贸g艂by by膰 twoim synem. Jest za m艂ody by艣 my艣la艂a o nim w ten spos贸b.
- Witaj Edwardzie. W czym mog臋 pom贸c? 鈥 jej rz臋sy poruszy艂y si臋 zalotnie za jej okularami.
Zak艂opotanie. Jednak wiedzia艂em jak by膰 czaruj膮cym, kiedy chcia艂em nim by膰. To by艂o 艂atwe od kiedy nauczy艂em si臋 sk膮d wzi膮膰 ten mi臋kki ton g艂osu. Sta艂em naprzeciwko napotykaj膮c jej spojrzenie. Gdybym sta艂 bli偶ej jej bezdennych ma艂ych br膮zowych oczu, m贸g艂bym z nich uton膮膰. Jej my艣li by艂y strasznie rozemocjonowane. To powinno by膰 艂atwe鈥
- Zastanawia艂em si臋, czy pani mog艂aby mi pom贸c z moim planem zaj臋膰鈥 - powiedzia艂em mi臋kkim g艂osem zarezerwowanym dla nie przestraszonych ludzi.
Jej serce bilo szybciej.
- Oczywi艣cie Edwardzie. Jak mog臋 pom贸c? - zbyt m艂ody, zbyt m艂ody鈥 powtarza艂a sobie w my艣lach.
Oczywi艣cie to by艂o z艂e rozumowanie, by艂em starszy od jej dziadka, ale nawi膮zuj膮c do mojego prawa jazdy 鈥 mia艂a racj臋.
- Zastanawia艂em si臋, czy m贸g艂bym si臋 przenie艣膰 z biologii do starszej klasy o profilu naukowym. Przypu艣膰my na fizyk臋.
- Masz jakie艣 problemy z panem Bannerem, Edwardzie鈥?
- Nie, nie mam wcale, tylko problem w tym, 偶e ju偶 przerobi艂em ca艂y ten materia艂.
- Pewnie wszyscy byli艣cie w szkole na Alasce z bardzo wysokim poziomem. 鈥 jej cienkie usta pulsowa艂y, gdy to m贸wi艂a. Oni wszyscy powinni by膰 na studiach鈥 S艂ysza艂am opowie艣ci nauczycieli. 呕adnego zawahania przy odpowiedzi. 呕adnej z艂ej odpowiedzi na sprawdzianie 鈥 zupe艂nie jakby znale藕li spos贸b by 艣ci膮ga膰 na ka偶dym przedmiocie. Pan Varner wola艂 zapiera膰 si臋, 偶e 艣ci膮gali ni偶 przyzna膰, 偶e uczniowie s膮 m膮drzejsi od niego鈥 Mog臋 si臋 za艂o偶y膰, 偶e matka ich uczy艂a.
- Prawd臋 m贸wi膮c, Edwardzie, fizyka jest w tej chwili bardzo oblegana. A pan Banner nie znosi mie膰 wi臋cej ni偶 dwadzie艣cia pi臋膰 uczni贸w na lekcji
- Ja nie by艂bym problemem.
Oczywi艣cie, 偶e nie. Nie doskona艂y Cullen.
- Rozumiem to, ale w klasie nie ma wystarczaj膮co du偶o miejsc.
- W takim razie, czy m贸g艂bym porzuci膰 ten przedmiot? M贸g艂bym wykorzysta膰 ten czas przygotowuj膮c si臋 na studia.
- Porzuci膰 biologi臋?! 鈥 jej usta otworzy艂y si臋 ze zdumienia. To szale艅stwo. Czy tak trudno jest mu wysiedzie膰 na przedmiocie, kt贸ry ma ju偶 opanowany?! On chyba jednak ma jaki艣 problem z panem Bannerem Zastanawiam si臋, czy powinnam porozmawia膰 o tym z Bobem.
- Nie masz pozaliczanych wszystkich semestr贸w, by艣 m贸g艂 rzuci膰 przedmiot.
- Pozaliczam je w przysz艂ym roku.
- Mo偶e powiniene艣 porozmawia膰 o tym ze swoimi rodzicami?
Drzwi otworzy艂y si臋. Ktokolwiek si臋 pojawi艂 nie my艣la艂 o mnie, wi臋c zignorowa艂em jego przybycie koncentruj膮c si臋 na pani Cope. Podszed艂em troch臋 bli偶ej i patrzy艂em na ni膮 przenikliwym wzrokiem. Dzia艂a艂o to lepiej gdy moje oczy by艂y z艂ote. Czer艅 przera偶a艂a ludzi tak jak powinna.
- Prosz臋 pani Cope - uczyni艂em m贸j g艂os tak przekonuj膮cym i delikatnym jak to tylko by艂o mo偶liwe. 鈥 Czy nie ma jakiej艣 innej grupy do kt贸rej m贸g艂bym do艂膮czy膰? Jestem pewien, 偶e powinno si臋 znale藕膰 jakie艣 wolne miejsce. Podobno w tej szkole jest a偶 sze艣膰 godzin biologii.
U艣miechn膮艂em si臋 do niej delikatnie nie z mocno, bo moje z臋by mog艂yby j膮 przestraszy膰. Dzi臋ki temu nawet moja twarz sta艂a si臋 bardziej przyjazna.
Jej serce zabi艂o szybciej. Zbyt m艂ody, przypomnia艂a sobie.
- Mo偶e mog艂abym porozmawia膰 z Bobem tzn panem Bannerem鈥 Zobacz臋 to da si臋 zrobi膰
Jedna sekunda wszystko zmieni艂a. Przestrze艅 w tym pokoju. Moje zadanie... pow贸d, dla kt贸rego tu przyszed艂em do tej kobiety z nienaturalnie czerwonymi w艂osami鈥. Nawet maja intencja. Teraz wszystko si臋 zmieni艂o.
Samatha Wells szybko otworzy艂a drzwi sekretariatu i wybieg艂a jak oparzona byle by膰 jak najdalej od szko艂y. Silny powiew wiatru zderzy艂 si臋 ze mn膮. Teraz zrozumia艂em czemu nie s艂ysza艂em my艣li osoby, kt贸ra wesz艂a tu przed chwil膮.
Odwr贸ci艂em si臋 chocia偶 tak naprawd臋 nie musia艂em nawet sprawdza膰. Odwraca艂em si臋 wolno walcz膮c ze swoim pragnieniem. Pr贸bowa艂em zachowa膰 kontrole nad t膮 cz臋艣ci膮 siebie, kt贸ra zbuntowa艂a si臋 przeciwko mnie鈥
Bella Swan sta艂a oparta plecami o 艣cian臋 niedaleko drzwi, trzymaj膮c jaki艣 kawa艂ek papieru w d艂oni. Jej oczy by艂y wi臋ksze ni偶 zwykle, gdy pojawia艂a si臋 w moich dzikich, nieludzkich fantazjach.
Zapach jej gor膮cej krwi wype艂nia艂 ka偶d膮 cz膮stk臋 tego ma艂ego, ciep艂ego pomieszczenia.
Moje gard艂o p艂on臋艂o 偶ywym ogniem.
Ponownie zobaczy艂em odbicie potwora w jej oczach. Mask臋 z艂a.
Gdyby tylko da艂o si臋 oczy艣ci膰 jako艣 to powietrze. Wiedzia艂em, 偶e biurko nie stanowi 偶adnej przeszkody do zabicia pani Cope. Dwa 偶ycia to o wiele mniej ni偶 dwadzie艣cia鈥
Potw贸r czeka艂 spragniony, z艂akniony krwi. Cierpliwie czeka艂 na to co mia艂em za chwile uczyni膰.
Ale zawsze jest jaki艣 wyb贸r 鈥 musi by膰 jaki艣 wyb贸r.
Robi艂em wszystko 偶eby ten nieziemski zapach nie dolatywa艂 do moich p艂uc. Przed oczami znowu mia艂em twarz Carlisle鈥檃. Odwr贸ci艂em si臋 znowu w stron臋 pani Cope. I us艂ysza艂em jej wyra藕ne zdziwienie spowodowane moim nienaturalnym zachowaniem. Odskoczy艂a ode mnie jednak nie ubra艂a swojego przera偶enia w s艂owa.
U偶y艂em ca艂ej mojej kontroli i samozaparcia. M贸j g艂os uczyni艂em jeszcze bardziej mi臋kkim i subtelnym. Mia艂em w p艂ucach wystarczaj膮co du偶o powietrza by jeszcze raz si臋 odezwa膰, odpowiednio dobieraj膮c s艂owa.
- Niewa偶ne. Widz臋, 偶e nic nie wsk贸ram鈥. Dzi臋kuje pani za pomoc.
Wyskoczy艂em z gabinetu staraj膮c si臋 nie czu膰 tych ciep艂ych uderze艅 krwi w ciele dziewczyny.
Zatrzyma艂em si臋 dopiero przy samochodzie. Znowu porusza艂em si臋 nie tak, jak powinienem.
Wi臋kszo艣膰 uczni贸w pojecha艂o do domu, wi臋c nie by艂o wielu 艣wiadk贸w. Tylko D.J. Garrett o mnie rozmy艣la艂:
Sk膮d wraca艂 Cullen? 鈥 wygl膮da艂o to tak, jakby zmaterializowa艂 si臋 z powietrza. Ta chora wyobra藕nia. Moja mama zawsze m贸wi艂a鈥.
Kiedy wskoczy艂em do Volvo moje rodze艅stwo ju偶 na mnie czeka艂o. Stara艂em si臋 kontrolowa膰 oddychanie. Jednak by艂em pozbawiony czystego powietrza, zupe艂nie jakbym by艂 wypompowany.
- Edward鈥? 鈥 us艂ysza艂em zaniepokojony g艂os Alice
Tylko opar艂em g艂ow臋 o jej ramie.
- Co ci si臋 do cholery sta艂o? 鈥 dopytywa艂 si臋 Emett, zapominaj膮c na chwile o tym, 偶e Jasper nie by艂 w nastroju na rewan偶.
Unikaj膮c odpowiedzi, odpali艂em silnik. Chcia艂em szybko odjecha膰, zanim pojawi si臋 tu Bella Swan byle tylko nie przysz艂o mi do g艂owy, by j膮 艣ledzi膰. Zwodzi艂 mnie m贸j osobisty demon. Okr膮偶y艂em parking i docisn膮艂em gaz. Na ulicy mia艂em ju偶 na liczniku siedemdziesi膮t km/h zanim wyjecha艂em za r贸g.
Nie musia艂em patrze膰, by wiedzie膰, 偶e Emett Jasper i Rosalie gapi膮 si臋 na Alice. Ona tylko wzruszy艂a ramionami. Przecie偶 nie mog艂a mie膰 wizji przesz艂o艣ci鈥
Spojrza艂a na mnie uwa偶nie. Oboje wiedzieli艣my, co widzia艂a w swojej wizji i oboje byli艣my r贸wnie zaskoczeni.
- Wyje偶d偶asz ? 鈥 wyszepta艂a.
Teraz wszyscy gapili si臋 na mnie.
- Naprawd臋 ? 鈥 burkn膮艂em przez z臋by.
Mia艂em wra偶enie, ze m贸j kolejny wyb贸r skieruje moje 偶ycie w kierunku ciemno艣ci.
- Oo.
Bella Swan nie偶ywa. Moje oczy niewiarygodnie b艂yszcz膮ce od porcji 艣wie偶ej krwi. 艢ledzi艂em j膮. Zaprzepa艣ci艂em wszystko, o co moja rodzina tak wytrwale walczy艂a 鈥 cho膰 odrobin臋 normalno艣ci. Znowu b臋dziemy musieli zaczyna膰 wszystko od nowa.
- Oo 鈥 powiedzia艂a znowu. Obrazy sta艂y si臋 bardziej wyraziste. Pierwszy raz widzia艂em Bell臋 w ma艂ej kuchni w domu szeryfa. Sta艂a odwr贸cona do mnie plecami. Zupe艂nie jak jej cie艅 艣ledzi艂em ka偶dy jej ruch, by w ko艅cu m贸c si臋 na ni膮 rzuci膰鈥.
- Wystarczy! 鈥 wrzasn膮艂em nie b臋d膮c w stanie wi臋cej sobie uzmys艂owi膰.
- Przepraszam 鈥 szepn臋艂a skruszona.
Potwor si臋 ujawni艂.
Alice mia艂a kolejn膮 wizj臋. Pusta droga noc膮. Drzewa otulone 艣niegiem鈥. Samoch贸d jad膮cy dwie艣cie kilometr贸w na godzin臋.
- B臋d臋 t臋skni膰 鈥 powiedzia艂a. Niewa偶ne na ile pojedziesz鈥
Emett i Rozalie pu艣cili mi nieodgadnione spojrzenie.
Jeszcze tylko jedna prosta dzieli艂a nas od domu.
- Zostaw nas tutaj 鈥 zarz膮dzi艂a Alice 鈥 Jednak powiniene艣 sam powiedzie膰 Carslisle鈥檕wi.
Tak, tego mi jeszcze brakowa艂o. Zatrzyma艂em samoch贸d.
Emett Roslie i Jasper wysiedli w ciszy. Na pewno b臋d膮 dopytywa膰 si臋 Alice, czemu wyjecha艂em.
Alice dotkn臋艂a mojego ramienia.
- Dobrze robisz 鈥 szepn臋艂a. Nie mia艂a 偶adnej wizji tym razem. 鈥 Ona jest jedyn膮 rodzin膮 Charliego, gdyby艣 j膮 zabi艂 to tak jakby艣 zabi艂 i jego鈥
- Tak. 鈥 zgodzi艂em si臋 tylko z ostatni膮 cz臋艣ci膮 jej wypowiedzi.
Do艂膮czy艂a do reszty.
Zawr贸ci艂em na g艂贸wn膮 ulic臋. Nie wiedz膮c dok膮d zmierzam. Mo偶e chcia艂em po偶egna膰 si臋 z ojcem, albo pokona膰 potwora, kt贸rym nie chcia艂em si臋 sta膰. Droga znika艂a pod moimi 艂zami.

Rozdzia艂 2

Opiera艂em si臋 plecami o mi臋kk膮 艣nie偶n膮 skarp臋, pozwalaj膮c by suchy puch
odtworzy艂 kszta艂t mojej sylwetki. Moja sk贸ra pasowa艂a temperatur膮 do
powietrza wok贸艂 mnie, a malutkie okruchy lodu odczuwa艂em niczym aksamit
pod moj膮 sk贸r膮.
Niebo nade mn膮 by艂o czyste, roz艣wietlone przez gwiazdy, miejscami
po艂yskuj膮c niebiesko, a gdzieniegdzie 偶贸艂tawe. Gwiazdy tworz膮ce
majestatyczne, wiruj膮ce kszta艂ty, na tle, czarnego wszech艣wiata - ob艂臋dny widok.
Doskonale pi臋kny. Albo raczej powinien by膰 doskona艂y. By艂by, gdybym by艂 w
stanie naprawd臋 go zobaczy膰.
Wcale nie poczu艂em si臋 lepiej. Min臋艂o sze艣膰 dni, przez sze艣膰 dni
ukrywa艂em si臋 tutaj w pustej, dzikiej Denali, a moja wolno艣膰 wci膮偶 nie
powraca艂a, wolno艣膰, kt贸r膮 mia艂em zanim pozna艂em jej wo艅.
Kiedy patrzy艂em si臋 w obsypane klejnotami niebo, to by艂o tak, jakby by艂a
jaka艣 przeszkoda pomi臋dzy moim wzrokiem a tym pi臋knem. T膮 przeszkod膮
by艂a twarz, przeci臋tna ludzka twarz, kt贸rej najwidoczniej nie by艂em w stanie
wyp臋dzi膰 z moich my艣li.
Us艂ysza艂em zbli偶aj膮ce si臋 my艣li, zanim wy艂apa艂em kroki, kt贸re im
akompaniowa艂y. Odg艂os ruchu by艂 tylko s艂abym szeptem na 艣nie偶nym puchu.
Nie by艂o dla mnie niespodziank膮, 偶e Tanya pod膮偶y艂a za mn膮 tutaj.
Wiedzia艂em, 偶e przez te kilka dni du偶o rozmy艣la艂a o nadchodz膮cej rozmowie,
odk艂adaj膮c j膮 do czasu a偶 b臋dzie pewna tego, co ma mi do powiedzenia.
Namierzy艂a sw贸j cel sze艣膰dziesi膮t jard贸w wcze艣niej, skacz膮c na koniuszki
czarnych ska艂 i hu艣taj膮c si臋 tam na swych bosych stopach.
Sk贸ra Tanyi by艂a srebrna w 艣wietle gwiazd, a jej d艂ugie, blond kr臋cone
w艂osy blado l艣ni艂y, prawie 偶e r贸偶owe z truskawkowymi pasemkami. Jej
bursztynowe oczy zamigota艂y jakby pal膮c si臋 na 艣niegu, gdy spojrza艂a na mnie, a
jej pe艂ne usta powoli rozci膮gn臋艂y si臋 w u艣miechu
Przepi臋kna. Gdybym tylko by艂 w stanie j膮 zobaczy膰. Westchn膮艂em
Przykucn臋艂a na ko艅cu ska艂y, jej palce u st贸p dotyka艂y kamieni. Jej cia艂o
nienaturalnie si臋 napr臋偶y艂o
Kula armatnia, pomy艣la艂a
Wystrzeli艂a w powietrze; jej posta膰 pociemnia艂a, wygl膮da艂a jak szybko
obracaj膮cy si臋 cie艅, kiedy z gracj膮 zrobi艂a fiko艂ka pomi臋dzy mn膮 a gwiazdami.
Zwin臋艂a si臋 w kulk臋, tak膮 sam膮 jak kula 艣nie偶na, kt贸r膮 we mnie rzuci艂a
Zamie膰 ta przelecia艂a nade mn膮. Gwiazdy poczernia艂y a ja by艂em g艂臋boko
zakopany pod puszystym lodem.
Ponownie westchn膮艂em, ale nie ruszy艂em si臋, by wygrzeba膰 si臋 na
zewn膮trz. Czer艅 pod 艣niegiem ani mnie nie rani艂a, ani nie zmieni艂a mojego
widoku. Wci膮偶 widzia艂em t臋 sam膮 twarz.
- Edward?
Tanya szybko wygrzeba艂a mnie z pod 艣niegu. Strzepn臋艂a puch z mojej
nieruchomej twarzy, nie bardzo patrz膮c mi w oczy
- Przepraszam. 鈥 wyszepta艂a 鈥 to by艂 偶art.
- Wiem. Ca艂kiem zabawny.
Jej usta wykrzywi艂y w grymasie.
- Irina i Kate powiedzia艂y mi, 偶ebym zostawi艂a ci臋 w spokoju. My艣l膮, 偶e ci臋
dra偶ni臋.
- Nie 鈥 zapewni艂em j膮 鈥 Przeciwnie. To ja 藕le si臋 zachowuj臋, wr臋cz
paskudnie. Przepraszam.
Wracasz do domu, prawda? pomy艣la艂a
- Jeszcze... niezupe艂nie... si臋 zdecydowa艂em.
Ale nie zostaniesz tutaj. Jej my艣li by艂y teraz pe艂ne t臋sknoty i smutku.
- Nie. Raczej to mi nie... pomaga.
Wykrzywi艂a usta
- To moja wina, prawda?
- Oczywi艣cie, 偶e nie - P艂ynnie sk艂ama艂em.
- Nie b膮d藕 takim d偶entelmenem
U艣miechn膮艂em si臋.
Czujesz si臋 przeze mnie zak艂opotany, oskar偶y艂a si臋
- Nie.
Podnios艂a jedn膮 brew, a jej wyraz twarzy sta艂 si臋 taki niedowierzaj膮cy, 偶e
musia艂em si臋 za艣mia膰. Kr贸tki 艣miech zaraz po nast臋pnym westchni臋ciu.
- Dobra - przyzna艂em 鈥 mo偶e troch臋
Ona r贸wnie偶 westchn臋艂a i opar艂a brod臋 na swych d艂oniach. Jej my艣li by艂y
zasmucone.
- Jeste艣 tysi膮c razy cudowniejsza ni偶 gwiazdy, Tanya. Ale oczywi艣cie jeste艣
tego 艣wiadoma. Nie pozw贸l by moja uporczywo艣膰 os艂abi艂a twoj膮 pewno艣膰 siebie.
- Zachichota艂em, bo by艂o to raczej ma艂o prawdopodobne.
- Nie b臋d臋 zaprzecza膰 鈥 zamrucza艂a, a jej dolna warga wygi臋艂a si臋 w
poci膮gaj膮cy spos贸b.
- Z pewno艣ci膮 nie - zgodzi艂em si臋, staraj膮c si臋 przy tym zablokowa膰 jej
my艣li w czasie gdy ona przebiera艂a we wspomnieniach z jej tysi臋cy udanych
zalot贸w. Zazwyczaj Tanya wola艂a cz艂owieczych m臋偶czyzn 鈥 by艂o ich wi臋cej,
przewa偶nie ciepli i delikatni i zawsze ch臋tni, na pewno.
- Sukub - Podroczy艂em si臋 z ni膮, maj膮c nadziej臋, 偶e przerwie to migocz膮ce
obrazy w jej g艂owie. Wyszczerzy艂a z臋by w u艣miechu.
- Oryginalny
W odr贸偶nieniu od Carlisle'a, Tanya i jej siostry nieco p贸藕niej odnalaz艂y swoje
sumienie. Dopiero potem to zami艂owanie do ludzkich m臋偶czyzn, sprawi艂o, 偶e
sprzeciwi艂y si臋 mordowaniu. Teraz m臋偶czy藕ni, kt贸rych kochaj膮... 偶yj膮
- Kiedy si臋 tu pojawi艂e艣, 鈥 zacz臋艂a powoli Tanya 鈥 my艣la艂am, 偶e...
Wiedzia艂em, 偶e w艂a艣nie tak pomy艣li. Powinienem przewidzie膰, 偶e w艂a艣nie
tak to odczuje. Ale nie by艂em wtedy wstanie trze藕wo my艣le膰.
- Pomy艣la艂a艣, 偶e zmieni艂em zdanie.
- Tak- popatrzy艂a na mnie z pode 艂ba.
- Czuj臋 si臋 okropnie, 偶e niszcz臋 twoj膮 nadziej臋, Tanya. Nie chc臋 ci臋 zrani膰.
Nie pomy艣la艂em. Po prostu odszed艂em... w po艣piechu.
- Nie oczekuj臋, aby艣 mia艂by艣 mi powiedzie膰 czemu...?
Usiad艂em i obj膮艂em r臋koma nogi, skrzywi艂em si臋 鈥 Nie chc臋 o tym
rozmawia膰.
Tanya, Irina i Kate mia艂y du偶e do艣wiadczenie, w kwestii 偶ycia, do kt贸rego
musia艂y si臋 tak bardzo zaanga偶owa膰. Czasem w niekt贸rych sprawach, by艂y
lepsze nawet od Carlisle'a. Mimo ich nienormalnej blisko艣ci z s膮siedztwem, na
kt贸r膮 dopu艣ci艂y si臋 z tymi, kt贸rzy powinni by膰 鈥 raz tak by艂o 鈥 ich ofiarami, ani
razu nie pope艂ni艂y b艂臋du. By艂em zbyt zawstydzony aby wyzna膰 moj膮 s艂abo艣膰
przed Tany膮.
- Problemy z kobietami? - zgadywa艂a, ignoruj膮c moj膮 niech臋膰.
Za艣mia艂em si臋 ponuro
鈥 Nie w spos贸b jaki my艣lisz.
Siedzia艂a cicho. S艂ucha艂em jej my艣li, kiedy to zgadywa艂a o co mi chodzi艂o,
interpretuj膮c ka偶de moje s艂owo.
- Nie zgadniesz - powiedzia艂em jej.
- Mo偶e ma艂a podpowied藕?
- Prosz臋, daj spok贸j Tanya.
Zn贸w ucich艂a, wci膮偶 spekuluj膮c. Zignorowa艂em j膮, na pr贸偶no staraj膮c
upaja膰 si臋 pi臋knem gwiazd.
Podda艂a si臋 po chwili ciszy, a jej my艣li skierowa艂y w inne rejony 偶ycia.
Gdzie masz zamiar si臋 uda膰? Wr贸ci膰 do Carlisle'a?
- Nie s膮dz臋. - wyszepta艂em
Gdzie m贸g艂bym pojecha膰? Nie mog艂em wymy艣li膰 偶adnego miejsca na ca艂ej
Ziemi, kt贸re mog艂oby mnie zainteresowa膰. Nie by艂o niczego co chcia艂bym
zobaczy膰 b膮d藕 zrobi膰. Bo nie wa偶ne gdzie bym poszed艂, ucieka艂bym tylko od
problemu.
Czu艂em do siebie odraz臋. Kiedy sta艂em si臋 takim tch贸rzem?
Tanya zarzuci艂a swoje smuk艂e r臋ce na moj膮 szyj臋. Zesztywnia艂em, ale nie
uchyli艂em si臋 od jej dotyku. Dla niej by艂o to, nic wi臋cej jak tylko przyjacielski
odruch. Zazwyczaj.
My艣l臋, 偶e wr贸cisz, - powiedzia艂a, jej g艂os tr膮ci艂 dawno zagubionym
rosyjskim akcentem 鈥 Nie wa偶ne co to jest... albo kto to jest... ci膮gle ci臋 to
prze艣laduje. Zmierzysz si臋 z tym. To w twoim stylu.
Jej my艣li by艂y stanowcze jak jej s艂owa. Pr贸bowa艂em ogarn膮膰 wizj臋 samego
siebie, kt贸r膮 nosi艂a w swojej g艂owie. Ten, kt贸ry ma stawi膰 wszystkiemu czo艂o,
ruszy na prz贸d. Przyjemnie by艂o ponownie pomy艣le膰 o sobie w ten spos贸b.
Przed t膮 feraln膮 godzin膮 lekcji biologii, jeszcze zreszt膮 nie tak dawno; nigdy
wcze艣niej nie w膮tpi艂em w moj膮 odwag臋 czy zdolno艣ci, by zmierzy膰 si臋 z
problemami.
Poca艂owa艂em j膮 w policzek, odsuwaj膮c si臋 szybko, kiedy przechyli艂a si臋
bli偶ej ku mojej twarzy, a jej usta u艂o偶y艂y si臋 zapraszaj膮co. U艣miechn臋艂a si臋
smutno z powodu mojego zachowania.
- Dzi臋kuj臋 ci Tanya. Chyba w艂a艣nie to potrzebowa艂em us艂ysze膰.
Jej my艣li sta艂y si臋 podirytowane
Nie ma za co. Tak my艣l臋. Chcia艂abym, by艣 by艂 bardziej rozs膮dny w stosunku
do niekt贸rych spraw, Edwardzie.
- Przepraszam ci臋 Tanya. Wiesz, 偶e jeste艣 dla mnie za dobra. Po prostu...
nie znalaz艂em jeszcze tego czego szukam.
- Tak na wszelki wypadek, gdyby艣 odszed艂 za nim ci臋 znowu zobacz臋... do
widzenia Edwardzie.
- Do widzenia, Tanya - kiedy to powiedzia艂em, nareszcie mog艂em sobie to
u艣wiadomi膰.. Mog艂em zobaczy膰 jak odchodz臋. By艂em wystarczaj膮co silny, by
wr贸ci膰 do miejsca, w kt贸rym chcia艂em by膰 鈥 Jeszcze raz, dzi臋kuj臋.
Wsta艂a i w jednym zwinnym ruchu uciek艂a, biegn膮c przez 艣nieg tak
szybko, 偶e jej stopy nie mia艂y czasu, by mog艂y ugrz臋zn膮膰 w 艣niegu, nie
zostawia艂a za sob膮 偶adnych 艣lad贸w. Nie odwr贸ci艂a si臋. Moja odmowa zrani艂a j膮
bardziej, ni偶 to sobie wyobra偶a艂a, wcze艣niej. Nie chcia艂aby mnie jeszcze raz
zobaczy膰, zanim bym ostatecznie odszed艂.
Moje usta wykrzywi艂y si臋 w smutku. Nie chcia艂em skrzywdzi膰 Tanyi,
aczkolwiek jej uczucia nie by艂y g艂臋bokie, zaledwie czyste i wiem, 偶e nie
m贸g艂bym ich odwzajemni膰. To wszystko sprawia艂o, 偶e wci膮偶 czu艂em si臋 kim艣
mniej ni偶 d偶entelmenem.
Po艂o偶y艂em sw贸j podbr贸dek na kolana i zn贸w zacz膮艂em patrze膰 w gwiazdy,
jednak wci膮偶 by艂em niespokojny. Wiedzia艂em, 偶e Alice na pewno zobaczy mnie
wracaj膮cego do domu i rozg艂osi nowin臋. Na pewno si臋 uciesz膮 鈥 szczeg贸lnie
Carlisle i Esme. Przypatrywa艂em si臋 gwiazdom jeszcze przez jaki艣 moment,
pr贸buj膮c na nowo zobaczy膰 t臋 twarz. Pomi臋dzy mn膮 a l艣ni膮cymi gwiazdami na
niebie, para zdezorientowanych, br膮zowo-czekoladowych oczu zwr贸ci艂a si臋 do
mnie, wydaj膮c si臋 pyta膰, czy ta decyzja b臋dzie mia艂a dla niej jakie艣 znaczenie.
Oczywi艣cie, nie by艂em pewien, czy to naprawd臋 by艂a informacja, kt贸rej jej oczy
poszukiwa艂y. Nawet w moich wyobra偶eniach nie s艂ysza艂em, o czym my艣li. Oczy
Belli Swan wci膮偶 by艂y pytaj膮ce, nie uniemo偶liwia艂y widoku na gwiazdy, kt贸rych
nadal nie widzia艂em. Z ci臋偶kim westchnieniem podda艂em si臋 i wsta艂em. Je艣li
pobiegn臋, b臋d臋 przy samochodzie Carlisle鈥檃 za mniej ni偶 godzin臋鈥
Spiesz膮c si臋, by zobaczy膰 moja rodzin臋 鈥 bardzo chc膮c zn贸w by膰
Edwardem, po kt贸rego my艣li wszystko si臋 uk艂ada艂o 鈥 p臋dzi艂em przez
rozgwie偶d偶one, wiecznie pokryte 艣niegiem pola, nie zostawiaj膮c 艣lad贸w stop.
- Wszystko b臋dzie dobrze - wydysza艂a Alice. Jej oczy nie by艂y skupione, a
Jasper wsun膮艂 jej lekko pod rami臋 sw膮 d艂o艅, prowadz膮c j膮 do zaniedbanej
sto艂贸wki, do kt贸rej wszyscy weszli艣my ma艂膮 grupk膮. Emmett i Rosalie szli
przodem, Emmett wygl膮da艂 absurdalnie, jak jaki艣 ochroniarz w 艣rodku wrogiego
obszaru. Rose r贸wnie偶 wygl膮da艂a gro藕nie, chocia偶 bardziej w spos贸b
podirytowany ni偶 opieku艅czy.
- Oczywi艣cie 鈥 burkn膮艂em. Ich zachowanie by艂o niedorzeczne. Gdybym
nie by艂 przekonany, 偶e jestem w stanie znie艣膰 ich przez jaki艣 czas, zosta艂bym
pewnie w domu.
Zasz艂a nag艂a zmiana w naszym normalnym, czasem nawet rozrywkowym
poranku 鈥 w nocy spad艂 艣nieg, Emmett i Jasper nie byli wstanie wykorzysta膰
mnie do zbombardowania mokrymi 艣nie偶kami; kiedy znudzi艂 ich m贸j brak
zainteresowania wszystkim, rzucili si臋 na siebie nawzajem 鈥 moja przesadna
czujno艣膰 mog艂aby by膰 艣mieszna, gdyby nie by艂a tak irytuj膮ca.
- Jeszcze jej tu nie ma, ale kierunek, z kt贸rego przyjdzie鈥 nie b臋dzie z
wiatrem, je艣li usi膮dziemy na swoim zwyk艂ym miejscu.
- Oczywi艣cie, 偶e usi膮dziemy jak zwykle na naszym miejscu. Przesta艅,
Alice. Grasz mi na nerwach. Wszystko b臋dzie dobrze.
Mrugn臋艂a przelotnie, kiedy Jasper odsun膮艂 dla niej krzes艂o, w ko艅cu
skupi艂a sw贸j wzrok na mojej twarzy.
- Hmmm - powiedzia艂a, wygl膮da艂a na zaskoczon膮 鈥 chyba masz racj臋.
- Oczywi艣cie, 偶e mam 鈥 wymamrota艂em.
Nienawidzi艂em by膰 w centrum ich zainteresowania. Poczu艂em nag艂e
wsp贸艂czucie dla Jaspera, wspominaj膮c wszystkie chwile, kiedy kr膮偶yli艣my
opieku艅czo nad nim. Zerkn膮艂 na mnie i wyszczerzy艂 z臋by.
Wkurzaj膮ce, nieprawda偶?
Wykrzywi艂em si臋 do niego w grymasie.
Czy to tylko ten tydzie艅 by艂 tak niezno艣nie d艂ugi, 偶e ponure pomieszczenia
wydawa艂y si臋 艣miertelnie mnie do艂owa膰?
Jakbym zasypia艂, jakby 艣pi膮czka unosi艂a si臋 w powietrzu.
Dzisiaj moje nerwy by艂y w strz臋pach 鈥 jak klawisze pianina czu艂e cho膰by
na najmniejszy nacisk. Moje zmys艂y by艂y w pogotowiu. Bada艂em cho膰by
najmniejszy d藕wi臋k, ka偶de westchni臋cie, ka偶dy podmuch wiatru, kt贸ry dotyka艂
mej sk贸ry, ka偶d膮 my艣l. Zw艂aszcza my艣li. Tylko jeden m贸j zmys艂 by艂
zablokowany. Zmys艂 w臋chu oczywi艣cie. Nie oddycha艂em.
Spodziewa艂em si臋 us艂ysze膰 co艣 wi臋cej o Cullenach w my艣lach, kt贸re
pods艂uchiwa艂em. Ca艂y dzie艅 czeka艂em, szuka艂em jakiejkolwiek nowej
informacji, Bella Swan mog艂a si臋 komu艣 zwierzy膰, a ja m贸g艂bym namierzy膰
kierunek plotki. Ale niczego takiego nie by艂o. Nikt nie zauwa偶y艂 pi臋ciu
wampir贸w w sto艂贸wce, wci膮偶 tych samych, jak przed pojawieniem si臋 nowej
dziewczyny. Kilkoro ludzi wci膮偶 o niej my艣la艂o, te same my艣li co z przed
tygodnia. Zamiast szuka膰 tych nudziarstw, by艂em teraz zafascynowany.
Nikomu nic o mnie nie powiedzia艂a?
Na pewno musia艂a zauwa偶y膰 moje czarne, mordercze spojrzenia.
Widzia艂em jej reakcj臋. Na pewno mocno j膮 wystraszy艂em. Jestem przekonany, 偶e
musia艂a o tym komu艣 wspomnie膰, albo nawet wyolbrzymi膰 ca艂膮 histori臋, by by艂a
ciekawsza. Rzuci膰 kilka gr贸藕b pod moim adresem.
A p贸藕niej, na pewno s艂ysza艂a, jak szybko pr贸buj臋 wydosta膰 si臋 z klasy, w
kt贸rej mieli艣my wsp贸ln膮 lekcj臋 biologii. Musia艂a si臋 zastanawia膰, czy to ona jest
powodem mojego zachowania. Normalna dziewczyna pyta艂aby si臋 woko艂o,
por贸wnuj膮c swoje prze偶ycia z pozosta艂ymi, szukaj膮c wsp贸lnego powodu, aby
nie czu膰 si臋 odosobniona. Ludzie byli nieustannie zdeterminowani, by czu膰 si臋
normalnym, by dopasowa膰 si臋 do otoczenia. By wmiesza膰 si臋 w t艂um razem z
innymi, jak niewyr贸偶niaj膮ce si臋 stado owiec. Potrzeba ta by艂a szczeg贸lnie mocna
w czasie trwania tych niepewnych, m艂odocianych lat. Dziewczyna nie mog艂a by膰
wyj膮tkiem.
Nikt nie zwraca艂 na nas uwagi, siedz膮cych tutaj przy normalnym stole.
Bella musia艂a by膰 w takim razie niezwykle nie艣mia艂a, je艣li nikomu si臋 nie
zwierzy艂a. Mo偶e rozmawia艂a ze swym ojcem, mo偶e ich 艂膮czy艂a mocniejsza wi臋藕...
chocia偶 wydaje si臋 to dziwne, w zestawieniu z faktem, 偶e sp臋dzi艂a z nim tak
ma艂o czasu przez ca艂e swoje 偶ycie. Bli偶sze kontakty mia艂a z matk膮. W takim
razie, musz臋 przemkn膮膰 przed komendantem Swan鈥檈m, by us艂ysze膰 jego my艣li.
- Co艣 nowego? - zapyta艂 Jasper
- Nie. Musia艂a... nikomu nic nie m贸wi膰.
Wszyscy razem podnie艣li jedn膮 brew ku g贸rze, s艂ysz膮c t臋 wiadomo艣膰
- Mo偶e nie jeste艣 a偶 taki straszny, jak my艣lisz 鈥 powiedzia艂 Emmett,
chichocz膮c - Za艂o偶臋 si臋, 偶e ja bym j膮 bardziej tym przestraszy艂.
Wywr贸ci艂em oczami.
- Ciekawe dlaczego...? - zastanawia艂 si臋 nad moim odkryciem dotycz膮cym
niezwyk艂ego milczenia dziewczyny.
- Nie mam poj臋cia.
- Idzie - wymamrota艂a Alice. Poczu艂em jak moje cia艂o zesztywnia艂o 鈥
Spr贸buj wygl膮da膰 jak cz艂owiek.
- Jak cz艂owiek, powiadasz? - powiedzia艂 Emmett.
Uni贸s艂 swoj膮 praw膮 pi臋艣膰, wykr臋caj膮c swoje palce tak, by pokaza膰 ukryt膮
艣nie偶k臋 schowan膮 w jego d艂oni. Oczywi艣cie nie roztopi艂a si臋. 艢cisn膮艂 j膮 w
bry艂kowaty kloc. Oczy zwr贸cone mia艂 w stron臋 Jaspera, ale widzia艂em
prawdziwy kierunek w jego my艣lach. Alice r贸wnie偶. Kiedy nagle cisn膮艂
kawa艂kiem lodu na ni膮, b艂yskawicznie odbi艂a j膮 dalej przypadkowym trzepotem
palc贸w. L贸d przelecia艂 przez d艂ugo艣膰 sali, zbyt szybko, by ludzkie oko mog艂o go
dostrzec i roztrzaska艂 si臋 na ceglanej 艣cianie. Ceg艂a r贸wnie偶 si臋 roztrzaska艂a.
Wszyscy w rogu sali zwr贸cili swoje g艂owy, by zobaczy膰 stos po艂amanego
lodu na pod艂odze, a p贸藕niej obr贸cili si臋, 偶eby znale藕膰 winowajc臋. Nie patrzyli
dalej ni偶 kilka sto艂贸w st膮d. Nikt nawet na nas nie spojrza艂.
- Bardzo ludzkie, Emmett 鈥 powiedzia艂a z艂o艣liwie Rosalie 鈥 Dlaczego nie
rzucisz jej na wprost 艣ciany, podczas gdy na niej b臋dziesz?
- By艂oby to bardziej efektowne, gdyby艣 ty to zrobi艂a, kotku.
Pr贸bowa艂em si臋 na nich skupi膰, staraj膮c si臋 szeroko u艣miecha膰, jak
gdybym by艂 cz臋艣ci膮 ich przekomarzania. Nie pozwoli艂em sobie odwr贸ci膰 si臋 do
ty艂u, gdzie wiedzia艂em, 偶e sta艂a. Za to wszystkiemu si臋 przys艂uchiwa艂em.
S艂ysza艂em niecierpliwo艣膰 Jessiki w stosunku do nowej dziewczyny, kt贸ra
zdawa艂a si臋 by膰 rozproszona, stoj膮c w bezruchu. Widzia艂em w my艣lach Jessiki,
jak policzki Belli por贸偶owia艂y.
Zaci膮gn膮艂em kilka, p艂ytkich wdech贸w, gotowy, by zrezygnowa膰, gdybym
poczu艂 jej zapach unosz膮cy si臋 w powietrzu.
Mike Newton by艂 z nimi dwiema. S艂ysza艂em oba jego g艂osy, mentalny i
dos艂owny, kiedy spyta艂 Jessik臋, co si臋 sta艂o dziewczynie Swan. Nie spodoba艂o mi
si臋, w jaki spos贸b my艣la艂 o niej, przelecia艂y mi obrazy jego fantazji, kt贸re
gnie藕dzi艂y si臋 w jego g艂owie, podczas gdy obserwowa艂 j膮 w zadumie, jak gdyby
zapomnia艂a o tym, 偶e by艂 tu偶 obok.
- Nic, nic - us艂ysza艂em Bell臋 i jej cichy, czysty g艂os. Brzmia艂 jak d藕wi臋ki
dzwon贸w po艣r贸d ca艂ej tej paplaniny w sto艂贸wce, ale wiedzia艂em, 偶e to tylko
dlatego, i偶 bacznie si臋 jej przys艂uchiwa艂em.
- Wezm臋 tylko nap贸j - powiedzia艂a, przesuwaj膮c si臋 z kolejk膮 do przodu.
Nie mog艂em si臋 opanowa膰 i mrugn膮艂em k膮tem oka w jej kierunku. Nadal
gapi艂a si臋 w pod艂og臋, a krew powoli spe艂za艂a z jej policzk贸w. Szybko
odwr贸ci艂em si臋 do Emmetta, kt贸ry za艣mia艂 si臋 z powodu mojego u艣miechu
wykrzywionego b贸lem, maluj膮cego si臋 na mojej twarzy.
Stary, 藕le wygl膮dasz.
Szybko zmieni艂em wyraz twarzy by wygl膮da艂 normalnie i swobodnie.
Jessika g艂o艣no zastanawia艂a si臋 nad brakiem apetytu dziewczyny
- Nie jeste艣 g艂odna?
- Zrobi艂o mi si臋 tak jako艣 niedobrze - jej g艂os by艂 ni偶szy, lecz wci膮偶 czysty.
Dlaczego dr臋czy艂o mnie opieku艅cza troska, kt贸ra nagle emanowa艂a z my艣li
Mike'a Newtona? Dlaczego mia艂o to dla mnie znaczenie? To nie by艂 m贸j interes,
czy Mike Newton czu艂 bezinteresown膮 trosk臋 o ni膮. Widocznie wszyscy tak na
ni膮 reagowali. A mo偶e ja te偶 chcia艂em j膮 instynktownie chroni膰? Zanim chcia艂em
j膮 zabi膰, to ...
Ale czy ona by艂a chora?
Trudno by艂o oceni膰 鈥 wygl膮da艂a na tak膮 delikatn膮 z jej przezroczyst膮
sk贸r膮. Wtedy zda艂em sobie spraw臋, 偶e jednak te偶 si臋 o ni膮 martwi臋, tak jak ten
g艂upi ch艂opak, pr贸bowa艂em zmusi膰 si臋, by nie zamartwia膰 si臋 o jej zdrowie.
Nie bardzo lubi艂em nas艂uchiwa膰 jej s艂贸w, poprzez my艣li Mike'a.
Zamieni艂em go na Jessik臋, spogl膮daj膮c na nich ostro偶nie, jak wybierali stolik, by
zasi膮艣膰. Na szcz臋艣cie, usiedli przy starym stoliku Jessiki, z jej znajomymi. Nie
wia艂o od tamtej strony, tak jak obieca艂a Alice.
Alice szturchn臋艂a mnie. Zaraz si臋 na ciebie spojrzy, zachowuj si臋 jak
cz艂owiek.
Zacisn膮艂em moje z臋by w u艣miechu.
- Wyluzuj Edward. - powiedzia艂 Emmett 鈥 Naprawd臋. Wi臋c zabi艂e艣
cz艂owieka. No po prostu koniec 艣wiata.
- 呕eby艣 wiedzia艂. - wymamrota艂em.
Emmett za艣mia艂 si臋
- Musisz si臋 nauczy膰, by da膰 sobie z tym spok贸j. Jak ja. Wieczno艣膰 to do艣膰
du偶o czasu na zamartwianie si臋.
W艂a艣nie wtedy Alice niespodziewanie rzuci艂a garstk膮 lodu, kt贸r膮
ukrywa艂a, w nic nie podejrzewaj膮cego Emmetta.
Zerkn膮艂, zaskoczony i u艣miechn膮艂 si臋 w oczekiwaniu.
- Sama si臋 o to prosi艂a艣. - powiedzia艂, pochyli艂 si臋 nad sto艂em i potrz膮sn膮艂
swoj膮 g艂ow膮 pokryt膮 kawa艂kami lodu. 艢nieg roztopi艂 si臋 w ciep艂ym
pomieszczeniu i polecia艂 w jej kierunku w postaci zawiesistego prysznica, p贸艂p艂ynnego,
p贸艂-zamro偶onego.
- Ew! - j臋kn臋艂a Rose, kiedy obie odskoczy艂y od niego.
Alice za艣mia艂a si臋, i wszyscy do艂膮czyli艣my si臋 do niej. Zobaczy艂em w
g艂owie Alice, 偶e dziewczyna spojrzy na ten perfekcyjny moment 鈥 dziewczyna,
powinienem przesta膰 o niej my艣le膰 w ten spos贸b, jakby by艂a jedyn膮 dziewczyna
na 艣wiecie 鈥 偶e Bella spojrzy na nas, kiedy b臋dziemy si臋 艣mia膰 i bawi膰, patrz膮c
na szcz臋艣liwych i ludzkich, i nierealistycznie idealnych, jak z obraz贸w Normana
Rockwella.
Alice wci膮偶 si臋 艣mia艂a, trzymaj膮c swoj膮 tac臋 w g贸rze jako os艂on臋.
Dziewczyna 鈥 Bella wci膮偶 musia艂a si臋 na nas gapi膰.
... znowu gapi si臋 na Cullen贸w, czyje艣 my艣li przyku艂y moj膮 uwag臋.
S艂ysz膮c moje imi臋, automatycznie odwr贸ci艂em si臋 do ty艂u, zdaj膮c sobie
spraw臋, 偶e moje oczy znalaz艂y miejsce, z kt贸rego dochodzi艂 znajomy g艂os 鈥 g艂os,
kt贸rego s艂ucha艂em dzi艣 zbyt wiele razy. Ale moje oczy przesun臋艂y si臋 w prawo
od Jessiki i skupi艂y si臋 na badawczym spojrzeniu dziewczyny.
Szybko popatrzy艂a do do艂u, chowaj膮c si臋 za kurtyn膮 g臋stych w艂os贸w.
O czym my艣la艂a? Moja frustracja okaza艂a si臋 bardziej uci膮偶liwa ni偶 nudna,
wraz z przemijaj膮cym czasem. Pr贸bowa艂em 鈥 niepewny tego, co zamierza艂em
zrobi膰, czego nigdy wcze艣niej nie pr贸bowa艂em 鈥 wg艂臋bi艂em si臋 w m贸j umys艂 i
cisz臋 wok贸艂 niej. M贸j ekstra s艂uch zawsze przychodzi艂 do mnie naturalnie, bez
偶adnego wysi艂ku. Ale teraz musia艂em si臋 skoncentrowa膰, staraj膮c si臋 przebi膰
przez os艂on臋 wok贸艂 niej.
Nic pr贸cz ciszy.
Co z ni膮? my艣li Jessiki powiela艂y echo mojej frustracji.
- Edward Cullen si臋 na ciebie gapi.- wyszepta艂a do ucha Swan, chichocz膮c.
W jej tonie nie by艂o cienia tej irytuj膮cej zazdro艣ci. Jessika musia艂a mie膰 wpraw臋
w symulowaniu przyja藕ni.
Nas艂uchiwa艂em, zaabsorbowany odpowiedzi膮 dziewczyny.
- I nie jest w艣ciek艂y? - wyszepta艂a.
Wi臋c jednak zauwa偶y艂a moj膮 dzik膮 reakcj臋 w zesz艂ym tygodniu. No
oczywi艣cie.
Pytanie zbi艂o j膮 z panta艂yku. Widzia艂em swoj膮 twarz w jej my艣lach, kiedy
sprawdza艂a m贸j wyraz twarzy, ale nie spojrza艂em jej prosto w oczy. Wci膮偶 by艂em
skoncentrowany na dziewczynie, pr贸buj膮c co艣 us艂ysze膰. Moje zdeterminowanie
wcale mi nie pomaga艂o.
- Sk膮d - odpowiedzia艂a jej Jessika, cho膰 wiedzia艂em, 偶e marzy艂a o tym, by
odpowiedzie膰 鈥瀟ak鈥 - gotowa艂a si臋 w 艣rodku 鈥 ale nie dawa艂a tego po sobie
pozna膰 - A ma jakie艣 powody?
- Chyba za mn膮 nie przepada - wyszepta艂a. Przytuli艂a sw贸j policzek do
ramienia, jakby nagle si臋 poczu艂a si臋 zm臋czona. Pr贸bowa艂em to zrozumie膰, ale
mog艂em tylko zgadywa膰. Mo偶e by艂a zm臋czona.
- Cullenowie nikogo nie lubi膮 鈥 zapewni艂a j膮 Jessica 鈥 zreszt膮 trudno, 偶eby
lubili, skoro na nikogo nie zwracaj膮 uwagi. - Nigdy nie zwracaj膮. Jej my艣li pe艂ne
by艂y uskar偶ania si臋 na ten fakt - On nadal si臋 na ciebie gapi.
- A ty na niego. Przesta艅.- powiedzia艂a niespokojnie, podnosz膮c g艂ow臋 by
mie膰 pewno艣膰, 偶e j膮 pos艂ucha艂a.
Jessika zachichota艂a, ale spe艂ni艂a jej pro艣b臋.
Dziewczyna nie podnios艂a wzroku znad swojego stolika przez reszt臋
godziny. Pomy艣la艂em 鈥 oczywi艣cie nie by艂em pewien 鈥 偶e zrobi艂a to celowo.
Jednak wygl膮da艂a jakby chcia艂a na mnie spojrze膰. Jej cia艂o mog艂o przesun膮膰 si臋
nieco w moj膮 stron臋, jej broda mog艂a lekko przechyli膰 si臋 ku mnie, a potem
zn贸w mog艂a odsun膮膰 si臋, wzi膮膰 g艂臋boki wdech i zn贸w spojrze膰 si臋 na swojego
rozm贸wc臋.
Zignorowa艂em na jaki艣 czas my艣li reszty ludzi wok贸艂 dziewczyny, jakby
na moment znikn臋li. Mike Newton planowa艂 urz膮dzi膰 bitw臋 na 艣nie偶ki zaraz po
szkole, nie zdaj膮c sobie sprawy, 偶e 艣nieg dawno zamieni艂 si臋 w papk臋. D藕wi臋k
spadaj膮cych, mi臋kkich p艂atk贸w 艣niegu, zamieni艂 si臋 przecie偶 w g艂o艣ny d藕wi臋k
spadaj膮cego deszczu. Czy naprawd臋 nie us艂ysza艂 tej r贸偶nicy? Wydawa艂a si臋
dosy膰 g艂o艣na.
Kiedy czas lunchu dobieg艂 ko艅ca, zosta艂em na swoim miejscu. Ludzie
wychodzili na zewn膮trz, a ja pr贸bowa艂em rozr贸偶ni膰 jej kroki od innych, jak
gdyby mia艂o w nich by膰 co艣 wa偶nego, nadzwyczajnego. Co za g艂upota.
Moja rodzina r贸wnie偶 pozosta艂a na swoich miejscach. Czekali, a偶 co艣
zrobi臋.
Czy mog艂em tak p贸j艣膰 do klasy, usi膮艣膰 obok niej, gdzie mog艂em dok艂adnie
czu膰 zapach jej krwi i czu膰 ciep艂o jej t臋tna unosz膮cego si臋 w powietrzu na mojej
sk贸rze? Czy by艂em wystarczaj膮co silny? Czy to nie za du偶o jak na dzisiaj?
- My艣l臋... 偶e b臋dzie w porz膮dku. - powiedzia艂a Alice, wahaj膮c si臋 鈥 Tw贸j
umys艂 jest zdecydowany. My艣l臋, 偶e dasz sobie rad臋 przez t臋 godzin臋.
Alice dobrze wiedzia艂a jak szybko m贸j umys艂 mo偶e zmieni膰 zdanie.
- Dlaczego si臋 upierasz, Edwardzie? - spyta艂 Jasper. Raczej nie wydawa艂 si臋
zadowolony z siebie, bo to ja by艂em teraz tym s艂abym, ale s艂ysza艂em, 偶e poczu艂
si臋 lepiej - Id藕 do domu. Wszystko na spokojnie.
- Czemu robicie z tego wielkie halo? - sprzeciwi艂 si臋 Emmett 鈥 Zabije j膮,
czy te偶 nie. M贸g艂by da膰 sobie z ni膮 spok贸j.
- Nie chc臋 si臋 znowu przeprowadza膰 鈥 zacz臋艂a Rosalie 鈥 Nie chc臋 znowu
zaczyna膰 wszystkiego od nowa. Ju偶 prawie ko艅czymy liceum, Emmett. Nareszcie.
Czu艂em si臋 rozdarty. Chcia艂em tak bardzo, bardzo stawi膰 czo艂o temu
wszystkiemu, zamiast znowu ucieka膰. Ale r贸wnie偶 nie chcia艂em si臋 naciska膰 za
mocno. W zesz艂ym tygodniu Jasper nie polowa艂 d艂ugo; czy w艂a艣nie to by艂o
przyczyn膮 b艂臋du?
Nie chcia艂em by moja rodzina zn贸w si臋 przenosi艂a. Raczej nie byliby mi
wdzi臋czni za to.
Ale ja naprawd臋 chcia艂em p贸j艣膰 na t臋 lekcj臋 biologii. I wtedy zda艂em sobie
spraw臋, 偶e chc臋 ponownie zobaczy膰 jej twarz.
To w艂a艣nie to sprawi艂o, 偶e zdecydowa艂em si臋 p贸j艣膰 na lekcj臋. Moja
ciekawo艣膰. By艂em na siebie z艂y. Czy nie obiecywa艂em sobie, 偶e nie pozwol臋 by
cisza w umy艣le dziewczyny przesadnie mnie zainteresowa艂a? No i prosz臋
bardzo, by艂em teraz zanadto ni膮 zainteresowany.
Chcia艂em wiedzie膰, o czym my艣la艂a. Jej umys艂 mo偶e by艂 zamkni臋ty, ale jej
oczy m贸wi艂y wszystko. Mo偶liwe, 偶e m贸g艂bym odczyta膰 co艣 z jej oczu.
- Nie, Rose. Ja naprawd臋 my艣l臋, 偶e wszystko b臋dzie w porz膮dku. -
powiedzia艂a Alice 鈥 Raczej...nic si臋 nie zmieni. Jestem tego pewna na
dziewi臋膰dziesi膮t trzy procent, na pewno nic mu si臋 nie stanie, jak p贸jdzie do
klasy - spojrza艂a na mnie dociekliwie, zastanawiaj膮c si臋, co si臋 zmieni艂o w moich
my艣lach, bo jej wizja sta艂a si臋 bardziej wyra藕na.
Czy moja ciekawo艣膰 b臋dzie na tyle silna, by utrzyma膰 Bell臋 Swan przy
偶yciu?
Emmett mia艂 racj臋 - czy nie mog艂em sobie po prostu odpu艣ci膰? Zmierz臋 si臋
z czyhaj膮c膮 na mnie pokus膮.
- Id臋 do klasy - powiedzia艂em, odsuwaj膮c si臋 od sto艂u. Odwr贸ci艂em si臋 i
odszed艂em od nich, nie patrz膮c do ty艂u. Mog艂em us艂ysze膰, zamartwiaj膮c膮 si臋
Alice, dezaprobat臋 Jaspera, aprobat臋 Emmeta i irytacj臋 Rosalie ci膮gn膮c膮 si臋 za
mn膮.
Wzi膮艂em ostatni wdech przed drzwiami klasy i zatrzyma艂em go w p艂ucach
wchodz膮c do ma艂ego, ciep艂ego pomieszczenia. Nie sp贸藕ni艂em si臋. Pan Banner
zaj臋ty by艂 dzisiejszym zadaniem. Dziewczyna siedzia艂a przy moim - przy
naszym biurku, ze spuszczon膮 g艂ow膮, bazgrol膮c co艣 po ok艂adce zeszytu.
Spojrza艂em na jej szkic. Zbli偶y艂em si臋 do niej, zainteresowany tym tak
trywialnym wytworem jej wyobra藕ni, jednak rysunek nic nie przedstawia艂.
Zwyk艂e bazgro艂y. Musia艂a nie skupia膰 si臋 nad rysunkiem, a intensywnie o
czym艣 rozmy艣la膰. Odsun膮艂em swoje krzes艂o, pozwalaj膮c, by wyda艂o d藕wi臋ki
ocieraj膮c si臋 o linoleum, ludzie zawsze czuli si臋 pewniej s艂ysz膮c czyje艣
przybycie.
Wiedzia艂em, 偶e mnie us艂ysza艂a, nie spojrza艂a w g贸r臋, ale jej r臋ka lekko
zjecha艂a z toru malowanych przez ni膮 k贸艂.
Dlaczego nie spojrza艂a si臋 w moj膮 stron臋? By膰 mo偶e by艂a przestraszona.
Musia艂em sprawi膰, aby tym razem odesz艂a w innym humorze. By my艣la艂a, 偶e
sama wymy艣li艂a sobie moj膮 wcze艣niejsz膮 z艂o艣膰.
- Hej - powiedzia艂em cichym g艂osem, kt贸rego u偶ywa艂em zazwyczaj przy
ludziach, 偶eby czuli si臋 bardziej komfortowo, u艣miechaj膮c si臋 przy tym
formalnie, tak, by zas艂oni膰 moje z臋by.
Podnios艂a g艂ow臋, jej du偶e, br膮zowe oczy zap艂on臋艂y 鈥 zdezorientowane 鈥
pe艂ne niemych pyta艅. Te same odczucia, kt贸re widzia艂em w mojej wizji przez
ostatni tydzie艅.
Spogl膮da艂em si臋 w te osobliwe, g艂臋bokie br膮zowe oczy. Zauwa偶y艂em, 偶e
nienawi艣膰 鈥 nienawi艣膰, z kt贸r膮 wyobra偶a艂em sobie t臋 dziewczyn臋, kt贸ra
zas艂ugiwa艂a na to by 偶y膰 - ulotni艂a si臋. Gdy nie oddycha艂em, nie czu艂em jej
woni, trudno mi by艂o uwierzy膰, 偶e kto艣 tak delikatny, m贸g艂 kiedykolwiek
do艣wiadczy膰 czyjej艣 nienawi艣ci.
Jej policzki zaczerwieni艂y si臋, nic nie odpowiedzia艂a.
Wci膮偶 przypatrywa艂em si臋 jej oczom, zatopionych w otch艂ani pyta艅,
pr贸buj膮c ignorowa膰 jej narastaj膮cy, apetyczny wygl膮d. Mia艂em wystarczaj膮co
du偶o powietrza, by porozmawia膰 z ni膮 przez d艂u偶szy czas, nie oddychaj膮c.
- Nazywam si臋 Edward Cullen. - powiedzia艂em, wiedz膮c doskonale, 偶e na
pewno to wie. Ale to by艂 najlepszy spos贸b na rozpocz臋cie rozmowy. - Nie
mia艂em okazji przedstawi膰 si臋 w zesz艂ym tygodniu. Ty musisz by膰 Bell膮 Swan.
Wydawa艂a si臋 zdezorientowana 鈥 znowu pojawi艂a si臋 ta zmarszczka
pomi臋dzy jej oczyma. Aby mog艂a mi odpowiedzie膰 musia艂a zastanowi膰 si臋 o p贸艂
sekundy d艂u偶ej, ni偶 powinna.
- Sk膮d wiesz jak mam na imi臋? - wymamrota艂a z trudem. Musia艂em j膮
naprawd臋 wystraszy膰. Poczu艂em si臋 okropnie, by艂a przecie偶 taka bezbronna.
Za艣mia艂em si臋 lekko 鈥 by艂 to d藕wi臋k, kt贸ry wprawia艂 ludzi w b艂ogostan. Zn贸w
stara艂em si臋 ukry膰 moje z臋by.
- Ach, s膮dz臋, 偶e wszyscy tu wiedz膮 jak masz na imi臋. - Na pewno zdawa艂a
sobie z tego spraw臋, 偶e jest w centrum zainteresowania w tym nudnym mie艣cie. -
Ca艂e miasteczko 偶y艂o twoim przyjazdem.
Skrzywi艂a si臋, jakby by艂a to jaka艣 wyj膮tkowo niemi艂a informacja. Wydaje
mi si臋, 偶e przez to, 偶e by艂a nie 艣mia艂a, bycie w centrum uwagi by艂o dla niej
czym艣 nie przyjemnym. Zazwyczaj wi臋kszo艣膰 ludzi my艣la艂o odwrotnie.
- Nie o to mi chodzi艂o - odpowiedzia艂a 鈥 Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e powiniene艣
powiedzie膰 鈥濨ella鈥?
- Wolisz Isabell臋? - zapyta艂em, zak艂opotany, tym, 偶e nie wiedzia艂em do
czego zmierza. Nie rozumia艂em jej. Oczywi艣cie, ju偶 wiele razy tego pierwszego
dnia jasno dawa艂a mi do zrozumienia swoje preferencje. Czy wszyscy ludzie byli
tak niezrozumiali, gdy owijali w bawe艂n臋 rzeczy kt贸re mieli do powiedzenia?
- Nie, Bell臋. - powiedzia艂a, obracaj膮c lekko g艂ow臋 w jedn膮 stron臋. Jej wyraz
twarzy 鈥 je艣li dobrze odczyta艂em 鈥 wyra偶a艂 co艣 pomi臋dzy zawstydzeniem a
zak艂opotaniem 鈥 Ale my艣la艂am, 偶e Charlie, to znaczy m贸j tata, nazywa mnie za
moimi plecami Isabell膮. Nikt inny w szkole nie u偶y艂 tego zdrobnienia, witaj膮c
si臋 ze mn膮 - zaczerwieni艂a si臋.
- Ach, tak 鈥 powiedzia艂em nieprzekonuj膮co, i szybko odwr贸ci艂em g艂ow臋.
W艂a艣nie zrozumia艂em, o co chodzi艂o w jej pytaniu: pope艂ni艂em b艂膮d. Gdybym
nie pods艂uchiwa艂 wszystkich dooko艂a tego pierwszego dnia, zwr贸ci艂bym si臋 do
niej pe艂nym imieniem, tak jak reszta. Dostrzeg艂a t膮 r贸偶nic臋.
Poczu艂em uk艂ucie niepokoju. Bardzo szybko zauwa偶y艂a moj膮 pomy艂k臋.
Ca艂kiem przebieg艂a, jak na osob臋, kt贸ra powinna ba膰 si臋 mojej blisko艣ci.
Ale mia艂em powa偶niejsze sprawy na g艂owie, ni偶 zamartwianie si臋, jakich
nabra艂a podejrze艅 w stosunku do mnie.
Nie mia艂em ju偶 powietrza w p艂ucach. Je艣li b臋d臋 musia艂 jeszcze raz do niej
przem贸wi膰, musia艂bym wpierw nabra膰 powietrza. By艂oby trudno unika膰
rozmowy. Na nieszcz臋艣cie dla niej, siedz膮c ze mn膮 w 艂awce, stawa艂a si臋 moj膮
partnerk膮 na lekcji, a akurat dzisiaj musieli艣my razem pracowa膰. Wydawa艂o by
si臋 to niegrzeczne 鈥 niezrozumiale nieuprzejmie 鈥 z mojej strony, ignorowanie j膮
w czasie dzisiejszych zaj臋膰. Nabra艂aby tylko podejrze艅, przerazi艂aby.
Odsun膮艂em si臋 najdalej, jak tylko mog艂em bez przesuwania krzes艂a,
odwracaj膮c g艂ow臋 w drug膮 stron臋. Napi膮艂em si臋, wstrzymuj膮c mi臋艣nie na swoich
miejscach, i zaci膮gn膮艂em jeden wielki wdech, rozci膮gaj膮cy si臋 w moich p艂ucach.
Ahh!
Prawdziwie bolesne. Nawet nie czuj膮c jej zapachu, mog艂em posmakowa膰
j膮 na ko艅cu mojego j臋zyka. Moje gard艂o znalaz艂o si臋 zn贸w w p艂omieniach,
mia艂em nieprzepart膮 ochot臋 ugry藕膰 j膮 tak samo, jak za pierwszym razem, gdy w
zesz艂ym tygodniu poczu艂em jej wo艅..
Zacisn膮艂em z臋by i stara艂em si臋 uspokoi膰.
- Do dzie艂a, - zakomenderowa艂 pan Banner.
Zebra艂em ka偶d膮 cz臋艣膰 mojej samokontroli, jak膮 pozyska艂em podczas
siedemdziesi臋ciu latach ci臋偶kiej pracy, by obr贸ci膰 si臋 do dziewczyny, patrz膮cej
w blat sto艂u i u艣miechn膮膰 si臋.
- Panie przodem, partnerko? - zaoferowa艂em.
Popatrzy艂a na mnie, a jej twarz poblad艂a, szeroko otworzy艂a oczy. Co艣 nie
tak ze mn膮? Przestraszy艂a si臋 mnie? Nie odpowiedzia艂a.
- Albo mo偶e ja zaczn臋, je艣li nie masz nic przeciwko 鈥 powiedzia艂em cicho.
- Ju偶 si臋 bior臋 do roboty 鈥 powiedzia艂a rumieni膮c si臋.
Gapi艂em si臋 na sprz臋t na stole, poobijany mikroskop, pude艂ko z
preparatami, zamiast obserwowa膰 krew kr膮偶膮c膮 pod jej przejrzyst膮 sk贸r膮.
Wzi膮艂em kolejny oddech przez z臋by i skrzywi艂em si臋 kiedy jej smak zmieni艂
moje gard艂o w p艂on膮c膮 pochodni臋.
- To profaza 鈥 powiedzia艂a po szybkim rozeznaniu. Zacz臋艂a zdejmowa膰
szkie艂ko mimo, 偶e ledwie zerkn臋艂a przez okular.
- Pozwolisz, 偶e zajrz臋? 鈥 Instynktownie 鈥 bezmy艣lnie, jak bym nale偶a艂 do
jej rasy 鈥 by j膮 powstrzyma膰, po艂o偶y艂em swoj膮 d艂o艅 na jej. Przez sekund臋, ciep艂o
jej r臋ki poparzy艂o mnie. Cieplejsze ni偶 zwyk艂e 36,6 stopni 鈥 jakby porazi艂a mnie
pr膮dem. Uderzenie przesz艂o przez moj膮 r臋k臋 i w g贸r臋 przez rami臋. Odskoczy艂a i
cofn臋艂a swoj膮 d艂o艅 spod mojej.
- Przepraszam 鈥 wymamrota艂em przez zaci艣ni臋te z臋by. Potrzebuj膮c miejsca
gdzie m贸g艂bym spojrze膰, si臋gn膮艂em po mikroskop i zerkn膮艂em przez okular.
Mia艂a racj臋.
- Profaza 鈥 zgodzi艂em si臋.
By艂em za bardzo zaniepokojony, by spojrze膰 na ni膮. Oddychaj膮c najciszej,
jak tylko mog艂em przez zaci艣ni臋te z臋by, staraj膮c si臋 zignorowa膰 pal膮ce
pragnienie, skoncentrowa艂em si臋 na prostej czynno艣ci, napisaniu s艂owa w
odpowiedniej rubryce arkusza, a p贸藕niej zmieniaj膮c szkie艂ko z pr贸bk膮 na
nast臋pne.
O czym my艣la艂a? Co poczu艂a gdy dotkn膮艂em jej d艂oni? Moja sk贸ra musia艂a
by膰 odpychaj膮co lodowata. Nie wiedzia艂em, by艂a taka cicha.
Spojrza艂em na pr贸bk臋.
- Anafaza 鈥 mrukn膮艂em pod nosem, wype艂niaj膮c kolejn膮 rubryk臋.
- Pozwolisz? - zapyta艂a.
Spojrza艂em na ni膮, zaskoczony, widz膮c, 偶e czeka艂a, oczekuj膮c z jedn膮 r臋k膮
wyci膮gni臋t膮 do mikroskopu. Nie wygl膮da艂a na wystraszon膮. Czy naprawd臋
my艣la艂a, 偶e m贸g艂bym si臋 pomyli膰?
Raczej nie, ale u艣miechn膮艂em si臋 do niej, kiedy przysun膮艂em mikroskop w
jej stron臋.
Spojrza艂a w okular z podnieceniem, kt贸re szybko zgas艂o. K膮ciki jej ust
opad艂y na d贸艂.
- Preparat numer trzy? - spyta艂a, nie patrz膮c znad mikroskopu, tylko
wyci膮gaj膮c r臋k臋. Poda艂em jej nast臋pny preparat do r臋ki, tym razem staraj膮c si臋
nie dotkn膮艂 jej sk贸ry. Siedzenie przy niej to jak siedzenie przy gor膮cej lampie.
Mog艂em poczu膰 na sobie delikatnie jej ciep艂o.
Ledwo zerkn臋艂a na preparat.
- Interfaza 鈥 powiedzia艂a nonszalancko 鈥 prawdopodobnie staraj膮c si臋 zbyt
mocno, by tak to zabrzmia艂o 鈥 i odsun臋艂a mikroskop w moj膮 stron臋.
Nie si臋gn臋艂a po arkusz by zapisa膰, tylko poczeka艂a, a偶 ja to zrobi臋. Sprawdzi艂em
鈥 znowu mia艂a racj臋.
I tak sko艅czyli艣my, m贸wi膮c tylko jedno s艂owo w tym czasie i nigdy nie
patrz膮c sobie w oczy. Tylko my zrobili艣my to zadanie do ko艅ca- podczas gdy
reszta klasy rozmy艣la艂a nad odpowiedziami. Mike Newton zdawa艂 si臋 by膰
zdekoncentrowany 鈥 stara艂 si臋 nas obserwowa膰, mnie i Bell臋.
Chcia艂bym by wr贸ci艂 tam sk膮d przyszed艂, pomy艣la艂 Mike, musztruj膮c mnie
wzrokiem. Hmm, interesuj膮ce. Nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e ch艂opak
emanuj膮cy tak膮 z艂o艣ci膮 b臋dzie podobny do mnie. Jak si臋 zdawa艂o, by艂o to nowe
wydarzenie r贸wnie, jak przyjazd dziewczyny. Jeszcze bardziej interesuj膮ce, by艂o
odkrycie 鈥 ku mojemu zaskoczeniu- 偶e uczucie by艂o odwzajemnione.
Jeszcze raz spojrza艂em na dziewczyn臋, zdezorientowany zasi臋giem zam臋tu
i wstrz膮su jakie, wywo艂a艂 jej zwyk艂y, niegro藕ny przyjazd, na mym 偶yciu.
To nie tak, 偶e nie widzia艂em, o co chodzi Mike鈥檕wi. W艂a艣ciwie by艂a
艂adna...w jaki艣 niezwyk艂y spos贸b. Wi臋cej ni偶 pi臋kna, jej twarz by艂a interesuj膮ca.
Nie tak symetryczna 鈥 jej w膮ski podbr贸dek z szerokimi ko艣膰mi
policzkowymi; ekstremalnie kolorowe 鈥 jak 艣wiat艂o i ciemno艣膰 jej cera i w艂osy
kontrastowa艂y ze sob膮, a te jej oczy, pe艂ne milcz膮cych sekret贸w.
Oczy, kt贸re niespodziewanie wpi艂y si臋 w moje.
Ja r贸wnie偶 gapi艂em si臋 na ni膮, pr贸buj膮c odgadn膮膰 chod藕 jeden z jej
sekret贸w.
- Nosisz szk艂a kontaktowe? - spyta艂a bez zastanowienia.
Co za g艂upie pytanie.
- Nie - niemal si臋 u艣miechn膮艂em, s艂ysz膮c t臋 hipotez臋.
- Ach 鈥 zmiesza艂a si臋 鈥 Wydawa艂o mi si臋, 偶e mia艂e艣 jakie艣 takie inne oczy.
Zn贸w poczu艂em ch艂贸d, i zda艂em sobie spraw臋, 偶e nie tylko ja usi艂owa艂em
myszkowa膰, by pozna膰 czyj艣 sekret.
Wzruszy艂em ramionami i zwr贸ci艂em swoje oczy na nauczyciela.
Oczywi艣cie moje oczy zmieni艂y si臋 od czasu kiedy ostatni raz si臋 w nie patrzy艂a.
Musia艂em si臋 na dzisiaj przygotowa膰. Sp臋dzi艂em ca艂y weekend poluj膮c by
zaspokoi膰 moje pragnienie. Nasyci艂em si臋 krwi膮 zwierz膮t, nie 偶eby zrobi艂o to
jak膮艣 r贸偶nic臋 w zapachu unosz膮cego si臋 w powietrzu wok贸艂 niej. Kiedy
wcze艣niej si臋 na ni膮 patrzy艂em moje oczy by艂y czarne z pragnienia. Teraz, w
moim ciele p艂yn臋艂a krew, wi臋c oczy sta艂y si臋 z艂ociste. Lekko bursztynowe od
przesadnej pr贸by ugaszenia pragnienia.
Nast臋pne potkni臋cie. Gdybym wiedzia艂, co mia艂a na my艣li przez to
pytanie, po prostu odpowiedzia艂bym jej 鈥瀟ak鈥.
Siedz臋 mi臋dzy lud藕mi w tej szkole od dw贸ch lat, a ona jako pierwsza
zauwa偶y艂a zmian臋 koloru moich oczu. Inni zachwyceni nadludzkim pi臋knem
mojej rodziny, zawsze odwracali wzrok gdy spojrzeli艣my si臋 w ich stron臋.
Sp艂oszeni, zapominali szczeg贸艂y naszego spotkania, instynktownie wypieraj膮c je
z pami臋ci. Ignorancja by艂a rozkosz膮 dla ludzkiego umys艂u.
Dlaczego akurat ona musia艂a widzie膰 wi臋cej ni偶 pozostali?
Pan Banner podszed艂 do naszego sto艂u. Wdzi臋czny, nabra艂em powietrza,
kt贸re ze sob膮 przyni贸s艂, tak by nie pomiesza艂 si臋 jeszcze z jej woni膮.
- Nie pomy艣la艂e艣, Edwardzie, 偶e by艂oby grzecznie da膰 szans臋 Isabelli? -
spyta艂, patrz膮c na nasze odpowiedzi.
- Belli - Poprawi艂em go odruchowo. - Sama zidentyfikowa艂a trzy na pi臋膰.
My艣li pana Banner'a by艂y sceptyczne, kiedy zwr贸ci艂 si臋 do dziewczyny
- Przerabia艂a艣 to ju偶 wcze艣niej?
Obserwowa艂em j膮, zaabsorbowany, kiedy u艣miechn臋艂a si臋 nie艣mia艂o.
- Nie z kom贸rkami cebuli.
- Na blastuli siei? - zasugerowa艂.
- Tak.
Zaskoczy艂a go tym. Dzisiejsze zaj臋cia zaczerpn膮艂 z poziomu dla bardziej
zaawansowanych. Pokiwa艂 g艂ow膮.
- W Phoenix chodzi艂a艣 na biologi臋 dla zaawansowanych?
- Tak
Wi臋c by艂a w zaawansowanej grupie, inteligentna jak na cz艂owieka. Nie
zaskoczy艂o mnie to.
- C贸偶 鈥 powiedzia艂 Pan Banner, 艣ci膮gaj膮c swe usta 鈥 W takim razie dobrze
si臋 z艂o偶y艂o, 偶e siedzicie razem. - odwr贸ci艂 si臋 i poszed艂 dalej mamrocz膮c. -
Przynajmniej reszta dzieciak贸w b臋dzie mog艂a si臋 od nich czego艣 nauczy膰. Raczej
tego nie us艂ysza艂a. Znowu zacz臋艂a gryzmoli膰 po ok艂adce zeszytu.
Pope艂ni艂em dwa b艂臋dy w nie ca艂e p贸艂 godziny. N臋dzne przedstawienie
samego siebie. W dodatku nie wiedzia艂em, co o mnie my艣la艂a 鈥 jak bardzo si臋
mnie ba艂a, jak bardzo mnie podejrzewa艂a? - wiedzia艂em, 偶e musz臋 si臋 bardziej
postara膰, by zmieni艂a o mnie zdanie. Sprawi膰 by jej wspomnienia z naszego
pierwszego spotkania wyparowa艂y.
- Szkoda, 偶e ze 艣niegu nic nie zosta艂o, prawda? - powiedzia艂em,
pods艂uchuj膮c rozmow臋 paru uczni贸w. Nudny, standardowy temat do rozmowy.
Pogoda 鈥 zawsze si臋 sprawdza.
Popatrzy艂a na mnie z oczywistym pow膮tpiewaniem 鈥 nienormalna reakcja
na moje jak偶e normalne s艂owa.
- Ja tam si臋 ciesz臋 鈥 powiedzia艂a, zaskakuj膮c mnie.
Stara艂em si臋 skierowa膰 rozmow臋 na w艂a艣ciw膮 艣cie偶k臋. Pochodzi艂a z
bardziej s艂onecznego i cieplejszego miejsca 鈥 jej sk贸ra zdawa艂a si臋 jako艣 to
odzwierciedla膰, mimo jej bladej karnacji 鈥 wida膰 zimno sprawia艂o, 偶e musia艂a
czu膰 si臋 nieswojo. Tak samo, jak m贸j zimny dotyk.
- Nie lubisz zimna 鈥 zgad艂em.
- Ani wilgoci. - zgodzi艂a si臋
- Musisz si臋 tu m臋czy膰. - Wi臋c mo偶e nie powinna艣 tu przyje偶d偶a膰. Chcia艂em
doda膰. Mo偶e powinna艣 wr贸ci膰 tam sk膮d przyby艂a艣.
Nie by艂em pewien, czy tego w艂a艣nie chcia艂em. Ju偶 zawsze pami臋ta艂bym
zapach jej krwi 鈥 nie mia艂em pewno艣ci, czy nie pojecha艂bym j膮 艣ledzi膰. Poza tym
gdyby wyjecha艂a, do ko艅ca 偶ycia pami臋ta艂aby moje dziwne zachowanie.
Nieprzerwan膮, dokuczliw膮 uk艂adank臋.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - powiedzia艂a niskim g艂osem, moja z艂o艣膰
ulotni艂a si臋 na moment.
Jej odpowiedzi zawsze by艂y takie zaskakuj膮ce. Sprawia艂y, 偶e chcia艂em
zada膰 jej kolejne pytania.
- To dlaczego tu przyjecha艂a艣? - upomnia艂em j膮, zdaj膮c sobie szybko
spraw臋 z tego, 偶e m贸j g艂os zabrzmia艂 zbyt oskar偶ycielsko, a nie swobodny jak na
normalna rozmow臋. Pytanie to zabrzmia艂o niegrzecznie.
- To troch臋 skomplikowane.
Zamkn臋艂a swoje wielkie oczy i pozostawi艂a je tak, a ja prawie, nie
wybuch艂em z zaciekawienia, moja ciekawo艣膰 p艂on臋艂a jak pragnienie 艣ciskaj膮ce
gard艂o. W艂a艣ciwie, zorientowa艂em si臋, 偶e sz艂o mi znacznie lepiej z oddychaniem,
agonia przesz艂a w za偶y艂o艣膰.
- Chyba si臋 nie pogubi臋 鈥 naciska艂em. By膰 mo偶e moja prosta grzeczno艣膰,
podtrzyma j膮 w odpowiadaniu na moje coraz to nowe pytania.
Spu艣ci艂a sw贸j wzrok na d艂onie. Zrobi艂em si臋 niecierpliwy. Chcia艂em
po艂o偶y膰 moje d艂onie na jej policzku i przechyli膰 jej g艂ow臋 w moja stron臋, bym
m贸g艂 spojrze膰 w jej oczy. Ale by艂oby to g艂upie 鈥 niebezpieczne 鈥 by jeszcze raz
dotkn膮膰 jej sk贸ry.
Nagle spojrza艂a na mnie. Poczu艂em ulg臋, s艂odycz w nieszcz臋艣ciu, mog膮c
jeszcze raz dostrzec emocje w jej oczach. M贸wi艂a w po艣piechu, przynaglaj膮c
s艂owa.
- Moja mama ponownie wysz艂a za m膮偶.
To by艂o wystarczaj膮co ludzkie, proste do zrozumienia. Przez jej czyste
oczy przelecia艂 smutek. Zmarszczy艂a brwi i znowu pojawi艂a si臋 lekka
zmarszczka.
- To akurat nie jest zbyt skomplikowane 鈥 powiedzia艂em. W moim g艂osie
niespodziewanie s艂ycha膰 by艂o przyjazny ton. Jej smutek wzbudzi艂 we mnie
dziwn膮 bezradno艣膰, gdybym m贸g艂 znale藕膰 co艣 co sprawi艂oby, by poczu艂a si臋
lepiej. Dziwny impuls 鈥 Kiedy dok艂adnie?
- We wrze艣niu 鈥 wydusi艂a ci臋偶ko, wzdychaj膮c. Wstrzyma艂em powietrze,
kiedy jej ciep艂y oddech musn膮艂 moj膮 twarz.
- A ty nie przepadasz za ojczymem? - zasugerowa艂em, licz膮c na wi臋cej
informacji.
- Nie, jest w porz膮dku. - powiedzia艂a, poprawiaj膮c moje przypuszczenia.
K膮ciki jej pe艂nych ust unios艂y si臋 w delikatnym u艣miechu. - Mo偶e troch臋 za
m艂ody, ale mi艂y.
Nie pasowa艂o to do reszty scenariusza, kt贸rego u艂o偶y艂em sobie w g艂owie.
- Dlaczego nadal z nimi nie mieszkasz? - spyta艂em, m贸j g艂os by艂
ciekawski. Zabrzmia艂o to jak bym by艂 w艣cibski. Wprawdzie, taki w艂a艣nie
by艂em.
- Phil, du偶o podr贸偶uje. Jest zawodowym baseballist膮 鈥 jej u艣miech sta艂 si臋
teraz bardziej widoczny, wyb贸r jego kariery rozbawi艂 j膮.
Te偶 si臋 u艣miechn膮艂em, nie narzucaj膮c si臋 zbytnio. Chcia艂em, by czu艂a si臋
swobodnie. Jej u艣miech sprawi艂, 偶e r贸wnie偶 chcia艂em go odwzajemni膰 鈥
wtajemniczy膰 j膮 w m贸j sekret.
- Czy istnieje mo偶liwo艣膰, 偶e znam jego nazwisko? - przewertowa艂em
szybko list臋 profesjonalnych baseballist贸w, zastanawiaj膮c si臋, kt贸ry z nich by艂
tym Philem.
Raczej nie. Nie jest specjalnie jaki艣 dobry. - kolejny u艣miech - Nigdy nie
trafi艂 do pierwszej ligi. Cz臋sto si臋 przeprowadza.
Lista w mojej g艂owie szybko run臋艂a, a wtedy u艂o偶y艂em tabel臋 mo偶liwo艣ci
w mniej ni偶 sekund臋. W tym samym czasie, stworzy艂em sobie nowy scenariusz.
- I matka przys艂a艂a ci臋 tutaj, 偶eby m贸c z nim je藕dzi膰? - powiedzia艂em.
Hipotezy wyci膮ga艂y z niej jak wida膰 wi臋cej informacji ni偶 zadawane pytania.
Zn贸w podzia艂a艂o. Wysun臋艂a brod臋 do przodu, a jej wyraz twarzy sta艂 si臋 uparty.
- Nikt mnie nie przys艂a艂- powiedzia艂a, a jej g艂os sta艂 si臋 surowszy. Moja
hipoteza zasmuci艂a j膮 troch臋, sam nie wiedz膮c jak. - Sama si臋 przys艂a艂am.
Nie mog艂em zrozumie膰 znaczenia, b膮d藕 藕r贸d艂a jej rozgoryczenia. By艂em
ca艂kowicie zagubiony.
Podda艂em si臋. Nie rozumia艂em jej. Nie zachowywa艂a si臋 jak inni ludzie.
Mo偶e cisza w jej umy艣le, czy zapach nie by艂y jej jedynymi niezwyk艂ymi
rzeczami.
- Nie rozumiem 鈥 przyzna艂em z niech臋ci膮.
Westchn臋艂a i popatrzy艂a mi w oczy d艂u偶ej ni偶 kt贸rykolwiek z ludzi by艂
wstanie wytrzyma膰.
- Z pocz膮tku zostawa艂a ze mn膮, ale t臋skni艂a. - wyja艣ni艂a powoli, a jej g艂os z
ka偶dym s艂owem stawa艂 si臋 smutniejszy. - By艂o jej ci臋偶ko. Postanowi艂am, 偶e
b臋dzie lepiej, je艣li nareszcie sp臋dz臋 troch臋 czasu z Charliem.
Jej ma艂a zmarszczka pomi臋dzy brwiami, pog艂臋bi艂a si臋.
- Ale teraz to tobie jest ci臋偶ko 鈥 wymamrota艂em. Najwyra藕niej nie mog艂em
przesta膰 wypowiada膰 na g艂os moje hipotezy, maj膮c nadziej臋 nauczy膰 si臋 czego艣
przez jej reakcje. Tym razem jednak, nie wydawa艂o si臋 to dalekie od celu.
- No to co? - spyta艂a, jakby nie by艂 to pow贸d do zmartwie艅.
Wci膮偶 wpatrywa艂em si臋 w jej oczy, czuj膮c, 偶e wreszcie naprawd臋
dostrzeg艂em jej dusz臋. Dostrzeg艂em to w tych trzech s艂owach, gdy ukaza艂a mi
list臋 swoich priorytet贸w. W przeciwie艅stwie do wi臋kszo艣ci ludzi, jej potrzeby
by艂y na ko艅cu listy.
By艂a bezinteresowna.
Zauwa偶y艂em, 偶e tajemnica jej postawy skryta w milcz膮cym umy艣le, nagle
zacz臋艂a si臋 wy艂ania膰.
- To chyba nie fair 鈥 wzruszy艂em ramionami, staraj膮c si臋 wygl膮da膰
zwyczajnie, staraj膮c zamaskowa膰 narastaj膮c膮 ciekawo艣膰.
Za艣mia艂a si臋 gorzko.
- Nikt ci臋 jeszcze nie u艣wiadomi艂? Takie jest 偶ycie.
R贸wnie偶 chcia艂em za艣mia膰 si臋 gorzko, s艂ysz膮c jej s艂owa. Wiedzia艂em co
nieco o tym, 偶e 偶ycie nie jest fair. - Chyba co艣 obi艂o mi si臋 o uszy.
Odwr贸ci艂a si臋, zn贸w czuj膮c si臋 zmieszan膮. Jej oczy pow臋drowa艂y gdzie艣,
lecz potem zn贸w zwr贸ci艂a je na mnie.
- 呕ycie nie jest fair i tyle. - podsumowa艂a.
Nie zamierza艂em jeszcze ko艅czy膰 tej rozmowy. Dr臋czy艂a mnie zmarszczka
pomi臋dzy jej brwiami, jaka pozosta艂a po smutku. Chcia艂em wyg艂adzi膰 j膮 moimi
palcami. Ale oczywi艣cie nie mog艂em jej dotkn膮膰. By艂o to niebezpieczne z
r贸偶nych powod贸w.
- Robisz dobr膮 min臋 do z艂ej gry. - powiedzia艂em powoli, zastanawiaj膮c si臋
nad nast臋pn膮 hipotez膮. - Ale za艂o偶臋 si臋, 偶e nie dajesz po sobie pozna膰, jak bardzo
tak naprawd臋 cierpisz.
Wlepi艂a wzrok w tablic臋, jej oczy zw臋zi艂y si臋, a usta wygi臋艂y w krzywym
grymasie. Nie spodoba艂o jej si臋 to, 偶e dobrze zgad艂em. Nie by艂a przeci臋tnym
cierpi臋tnikiem 鈥 nie chcia艂a afiszowa膰 si臋 swoim b贸lem.
- Czy si臋 myl臋?
Wzdrygn臋艂a si臋 lekko, ale po za tym ignoruj膮c mnie.
Sprawi艂a, 偶e si臋 u艣miechn膮艂em
鈥 Nie s膮dz臋.
- Co ci臋 to w og贸le obchodzi? - warkn臋艂a, wci膮偶 odwr贸cona.
- Dobre pytanie 鈥 odpowiedzia艂em bardziej sobie, ni偶 jej.
Jej spostrzegawczo艣膰 by艂a lepsza od mojej, widzia艂a prawdziwe sedno
sprawy, kiedy ja grz臋z艂em na skraju segreguj膮c na 艣lepo wskaz贸wki. Szczeg贸艂y
jej ludzkiego 偶ycia nie powinny mnie obchodzi膰. Nie powinienem dba膰 o to, co
mnie my艣li. Poza, ochron膮 mojej rodziny od wszelkich podejrze艅, ludzkie my艣li
nie by艂y znacz膮ce.
Nie by艂em przyzwyczajony do zmniejszonej intuicji. Za bardzo zdawa艂em
si臋 na m贸j nadzwyczajny s艂uch 鈥 jednak nie by艂em tak spostrzegawczy jak
my艣la艂em
Westchn臋艂a i wlepi艂a wzrok w tablic臋. Co艣 w jej frustracji zdawa艂o si臋 by膰
zabawne. Ca艂a sytuacja, ca艂a ta rozmowa zdawa艂a si臋 by膰 dowcipna. Nikt nie by艂
w wi臋kszym niebezpiecze艅stwie przeze mnie, ni偶 ta ma艂a dziewczyna 鈥 w
ka偶dym momencie mog艂em rozproszy膰 si臋 moim niedorzecznym
zaabsorbowaniem w czasie rozmowy i wci膮gn膮膰 powietrze, a wtedy
zaatakowa艂bym j膮, zanim zd膮偶y艂bym si臋 opanowa膰 鈥 a ona by艂a podirytowana
tym, 偶e nie mog艂em odpowiedzie膰 na jej pytanie.
- Dra偶ni臋 ci臋? - spyta艂em u艣miechaj膮c si臋, nad niedorzeczno艣ci膮 tej sytuacji
Szybko zerkn臋艂a na mnie, jej oczy zdawa艂y si臋 w pu艂apce mojego
spojrzenia.
- Nie zupe艂nie. - powiedzia艂a 鈥 Jestem raczej z艂a na siebie. Tak 艂atwo si臋
czerwieni臋. Mama zawsze powtarza, 偶e moja twarz to otwarta ksi臋ga.
Nachmurzy艂a si臋.
Patrzy艂em si臋 na ni膮 w os艂upieniu. Powodem dla, kt贸rego by艂a smutna,
by艂o bo my艣la艂a, 偶e przejrza艂em j膮 na wylot. Jakie偶 to dziwaczne. Nigdy nie
musia艂em si臋 tak wysila膰 by zrozumie膰 kogo艣, przez ca艂e moje 偶ycie 鈥 a raczej
moj膮 egzystencj臋, 偶ycie nie by艂o chyba odpowiednim s艂owem w moim
przypadku. W ko艅cu ja nie 偶y艂em.
- Wr臋cz przeciwnie 鈥 powiedzia艂em, dziwnie si臋 czuj膮c,... przezornie, jakby
kry艂o si臋 tu jakie艣 ukryte niebezpiecze艅stwo, w kt贸re w艂a艣nie mia艂em wpa艣膰.
Stoj膮c w艂a艣nie na kra艅cu. Moje przeczucie sprawi艂o, 偶e by艂em niespokojny. -
Trudno mi ci臋 przejrze膰.
- Pewnie zwykle nie masz z tym k艂opot贸w 鈥 zasugerowa艂a, nie zdaj膮c sobie
sprawy, 偶e mia艂a absolutn膮 racj臋.
- Zazwyczaj nie 鈥 zgodzi艂em si臋.
U艣miechn膮艂em si臋 do niej, ods艂aniaj膮c lekko rz膮d, 艣nie偶nobia艂ych, ostrych
z臋b贸w. G艂upie posuni臋cie, ale chcia艂em da膰 jej jako艣 do zrozumienia, 偶e jestem
niebezpieczny. Jej cia艂o by艂o teraz bli偶ej mnie, musia艂a nie艣wiadomie przysun膮膰
si臋 w czasie naszej rozmowy. Wida膰 wszystkie moje oznaki, kt贸re odstrasza艂y
reszt臋 ludzi, jej widocznie nie odpycha艂y. Dlaczego nie ucieka艂a ode mnie z
przera偶eniem? Musia艂a intuicyjnie, jak mi si臋 zdawa艂o, zauwa偶y膰 moj膮 ciemn膮
stron臋 by zda膰 sobie spraw臋 z niebezpiecze艅stwa.
Nie wiedzia艂em czy moje ostrze偶enie odnios艂o zamierzony efekt. Pan
Banner poprosi艂 klas臋 o uwag臋, a wtedy odwr贸ci艂a si臋 ode mnie. Wydawa艂o si臋,
偶e ul偶y艂o jej t膮 przerw膮, wi臋c mo偶e jednak automatycznie zrozumia艂a.
Mam nadziej臋.
Poczu艂em narastaj膮c膮 fascynacj臋, nawet kiedy pr贸bowa艂em j膮 wykorzeni膰.
Nie mog艂em wymy艣li膰, jakie mia艂a zainteresowania. Albo raczej to ona nie
dawa艂a mi doj艣膰 do celu. Pragn膮艂em porozmawia膰 z ni膮 jeszcze. Chcia艂em
wiedzie膰 wi臋cej o jej matce, jej 偶yciu przed przyjazdem tutaj, jej relacjach z
ojcem. Ale za ka偶dym razem pope艂nia艂em b艂膮d, nara偶a艂em j膮 na zb臋dne
niebezpiecze艅stwo.
Odruchowo, odrzuci艂a sw贸j kosmyk w艂os贸w w momencie kiedy
pozwoli艂em sobie na kolejny wdech. Szczeg贸lnie skoncentrowana fala jej woni,
wdar艂a si臋 w moje gard艂o.
By艂o jak za pierwszym razem 鈥 takie mocne uderzenie. Pal膮ca sucho艣膰
odurzy艂a mnie. Musia艂em jeszcze raz chwyci膰 si臋 blatu by usiedzie膰 na miejscu.
Tym razem mia艂em nieco wi臋cej samokontroli. Przynajmniej niczego nie
zniszczy艂em. Potw贸r siedz膮cy we mnie warkn膮艂, bo nie znajdowa艂 przyjemno艣ci
w moim cierpieniu. By艂 zbyt mocno zwi膮zany. Tymczasowo.
Przesta艂em oddycha膰 i odsun膮艂em si臋 od niej jak najdalej. Nie mog艂em
sobie pozwoli膰 na wyszukanie jej zainteresowa艅. Poniewa偶 im bardziej si臋 ni膮
interesowa艂em, tym wi臋ksze by艂o prawdopodobie艅stwo, 偶e m贸g艂bym j膮 zabi膰.
Dzisiaj ju偶 dwa razy pope艂ni艂em b艂膮d. Czy mog艂em pope艂ni膰 jeszcze trzeci, kt贸ry
nie by艂by pomy艂k膮? Kiedy zadzwoni艂 dzwonek, wylecia艂em z klasy niszcz膮c w
tym momencie wszelkie zasady dobrego wychowania. By艂em w po艂owie drogi
do katastrofy. Znowu z trudem z艂apa艂em czyste, wilgotne powietrze, jakby by艂
jakim艣 leczniczym olejkiem. Po艣pieszy艂em si臋, by zwi臋kszy膰 dystans pomi臋dzy
mn膮 a dziewczyn膮.
Emmett czeka艂 ju偶 na mnie przed wsp贸ln膮 klas膮 hiszpa艅skiego. Przez
moment patrzy艂 na m贸j dziki wyraz twarzy.
I jak posz艂o?, zapyta艂 ostro偶nie.
- Nikt nie zgin膮艂 鈥 burkn膮艂em.
Zawsze to co艣. Kiedy zobaczy艂em Alice zdenerwowan膮 pod koniec lekcji,
pomy艣la艂em, 偶e...
Kiedy weszli艣my razem do klasy zobaczy艂em jego wspomnienia sprzed
paru minut, przez otwarte drzwi klasy: wychodzi艂a Alice z twarz膮 bez wyrazu,
przez trawnik omijaj膮c budynek naukowy. Poczu艂em jego wielk膮 ch臋膰 by wsta膰 i
uda膰 si臋 za ni膮, i jego decyzj臋, by jednak pozosta膰. Gdyby Alice potrzebowa艂a
jego pomocy, poprosi艂a by go...
Kiedy usiad艂em na swoim miejscu, zamkn膮艂em oczy w przera偶eniu i
wstr臋cie.
- Nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e by艂em tak blisko. Nie wiedzia艂em, 偶e
mia艂em zamiar... Nie wiedzia艂em, 偶e jest a偶 tak 藕le. - wyszepta艂em
- Nie by艂o 鈥 pocieszy艂 mnie 鈥 nikt przecie偶 nie zgin膮艂.
- Racja 鈥 powiedzia艂em przez z臋by 鈥 nie tym razem
Zobaczysz, b臋dzie lepiej 鈥 odpowiedzia艂 鈥 Nie by艂by艣 pierwszym, kt贸ry
pochrzani艂 wszystko. Nikt by ci臋 nie ocenia艂 za srogo. Po prostu czasem kto艣 za
apetycznie pachnie. Jestem pod wra偶eniem, 偶e wytrzyma艂e艣 tak d艂ugo.
- Nie pomagasz mi.
By艂em oburzony jego akceptacj膮 na m贸j pomys艂 z zabiciem dziewczyny,
jakby by艂o to nieuniknione. Czy to by艂a jej wina, 偶e pachnia艂a tak kusz膮co?
Ja wiem, kiedy to si臋 dzieje we mnie 鈥 przypomnia艂 mi, zabieraj膮c mnie
razem z nim w przesz艂o艣膰, p贸艂 wieku temu, nad wiejsk膮 rzeczk膮, kobieta w
艣rednim wieku zdejmowa艂a pranie z liny przywi膮zanej do stoj膮cych na przeciw
siebie jab艂onek. Zapach jab艂ek mocno unosi艂 si臋 w powietrzu, 偶niwa dobieg艂y
ko艅ca, i odrzucone owoce rozsypane by艂y na trawniku, bruzdy na ich sk贸rce
tylko wzmacnia艂y unosz膮cy si臋 zapach w g臋stych chmurach. W tle unosi艂 si臋
zapach skoszonej trawy, czysta harmonia. Szed艂 wzd艂u偶 rzeczki, oboj臋tny na
kobiet膮, na pro艣b臋 Rosalie. Niebo nad g艂ow膮 sta艂o si臋 fioletowe, a na zach贸d
pomara艅czowe. Kontynuowa艂by swoj膮 przechadzk臋, a wtedy wiecz贸r ten nie
by艂by wart zapami臋tania, gdyby nie, raptowny wieczorny wiaterek, kt贸ry unosi艂
bia艂e prze艣cierad艂o, jak jedwab ku g贸rze, unosz膮c zapach kobiety wzd艂u偶 twarzy
Emmetta.
-Oh - j臋kn膮艂em. Jak gdybym nie pami臋ta艂 wystarczaj膮co dobrze zapachu
Belli.
Wiem. Nie wytrwa艂em nawet p贸艂 sekundy. Nie zd膮偶y艂em nic
przeciwdzia艂a膰.
Jego wspomnienie sprawi艂o, 偶e poczu艂em si臋 gorzej.
Wsta艂em i zacisn膮艂em z臋by tak mocno, 偶e mog艂yby przeci膮膰 stal.
- Esta bien, Edward? - zapyta艂a Seniora Goff, zdziwiona moim nag艂ym
zachowaniem.
Zobaczy艂em siebie w jej my艣lach, widz膮c, 偶e kiepsko wygl膮dam.
- Me pardona. - wymamrota艂em, kiedy rzuci艂em si臋 w kierunku drzwi.
- Emmett- por favor, puedas tu ayuda a tu hermano. - spyta艂a, gestykuluj膮c
by pom贸g艂 mi, gdy wychodzi艂em z klasy
- Jasne - us艂ysza艂em jak odpowiada. I zaraz znalaz艂 si臋 tu偶 przy mnie.
Poszed艂 ze mn膮 za budynek, wtedy stan膮艂 przy mnie i po艂o偶y艂 r臋k臋 na
moim ramieniu.
Strzepn膮艂em j膮 z niepotrzebn膮 si艂膮. Z tak膮 si艂膮 po艂ama艂bym ko艣ci w r臋ce
cz艂owieka, ko艣ci ramienne r贸wnie偶.
- Wybacz Edward.
- W porz膮dku - Z trudem wci膮gn膮艂em powietrze, staraj膮c si臋 oczy艣ci膰 m贸j
umys艂 i p艂uca.
- Jest a偶 tak 藕le? - spyta艂 Emmett staraj膮c si臋 nie my艣le膰 o zapachu z jego
wspomnienia i nie przejmowa膰 si臋 nim.
- Znacznie gorzej Emmett, znacznie gorzej.
Przez chwil臋 sta艂 cicho.
Mo偶e...
- Nie, nie b臋dzie mi lepiej, je艣li dam sobie z tym spok贸j. Emmett, wracaj do
klasy. Chc臋 by膰 sam.
Odwr贸ci艂 si臋 nic nie m贸wi膮c czy my艣l膮c, i szybko odszed艂. M贸g艂
powiedzie膰 nauczycielce, 偶e 藕le si臋 poczu艂em, lub by艂em zdenerwowany czy te偶
chorym na umy艣le wampirem. Czy jego wyt艂umaczenie w og贸le mnie
obchodzi艂o? Mo偶e nie powinienem wraca膰. Mo偶e powinienem sobie p贸j艣膰?
Poszed艂em do samochodu, aby zaczeka膰, a偶 sko艅cz膮 si臋 zaj臋cia. By si臋
schowa膰. Znowu
Powinienem sp臋dza膰 m贸j czas na podejmowaniu decyzji, albo staraj膮c si臋
uporz膮dkowa膰 moje postanowienia, ale jak na艂ogowiec, pods艂uchiwa艂em cudze
paplaniny, kt贸re emanowa艂y ze szkolnych budynk贸w. Us艂ysza艂em znajome
g艂osy rodziny, ale nie chcia艂em teraz widzie膰 wizji Alice, czy s艂ysze膰 narzeka艅
Rosalie. Z 艂atwo艣ci膮 znalaz艂em Jessic臋, ale dziewczyna nie by艂a z ni膮, wi臋c
kontynuowa艂em poszukiwania. My艣li Mike'a Newtona przyku艂y moj膮 uwag臋,
by艂a z nim w sali gimnastycznej. By艂 niezadowolony, bo rozmawia艂a ze mn膮
dzisiaj na lekcji biologii Odpowiada艂 na jej pytania, kiedy to za艂apa艂em temat...
W艂a艣ciwie, to nigdy nie widzia艂em go, aby z kim艣 rozmawia艂. Mo偶e,
zainteresowa艂 si臋 Bell膮. Nie lubi臋 sposobu, w jaki na ni膮 patrzy. Ale nie wida膰, by
by艂a nim zainteresowana. Co ona powiedzia艂a? 鈥濶ie mam poj臋cia, co go nasz艂o w
zesz艂y poniedzia艂ek.鈥 Czy co艣 w tym stylu. Raczej nie zabrzmia艂o to, jakby j膮
obchodzi艂. To nie mog艂o by膰 nic wi臋cej, jak tylko zwyk艂a rozmowa...
M贸wi艂 do siebie z pe艂nym pesymizmem, dodaj膮c sobie otuchy tym, 偶e
Bella nie by艂a zachwycona moj膮 zmian膮. Zdenerwowa艂o mnie to troch臋 bardziej
ni偶 my艣la艂em, wi臋c przesta艂em go s艂ucha膰.
W艂膮czy艂em p艂yt臋 z g艂o艣n膮 muzyk膮 i nastawi艂em j膮 pog艂aszaj膮c, do czasu,
kiedy nie s艂ysza艂em ju偶 偶adnych g艂os贸w. Musia艂em si臋 mocno skoncentrowa膰 na
muzyce, by nie zwraca膰 uwagi na my艣li Mike'a Newtona i szpiegowanie niczego
nie podejrzewaj膮cej dziewczyny.
Oszukiwa艂em par臋 razy, w czasie gdy lekcje dobiega艂y ko艅ca. Ale nie by
szpiegowa膰, tylko by przem贸wi膰 sobie do rozs膮dku. W艂a艣nie si臋
przygotowywa艂em. Chcia艂em si臋 dowiedzie膰, kiedy dok艂adnie wyjdzie z sali
gimnastycznej, i kiedy znajdzie si臋 na parkingu. Nie chcia艂em by znowu mnie
zaskoczy艂a.
Kiedy uczniowie zacz臋li wychodzi膰 z sali gimnastycznej, wyszed艂em z
samochodu, nie wiedz膮c dlaczego. Pada艂 lekki deszcz 鈥 zignorowa艂em go, kiedy
zacz膮艂 pada膰 na moje w艂osy. Czy chcia艂em by mnie tu zobaczy艂a? Czy 艂udzi艂em
si臋 w艂a艣nie, 偶e podejdzie do mnie i porozmawia ze mn膮? Co ja wyrabia艂em?
Nie ruszy艂em si臋, staraj膮c si臋 przekona膰 samego siebie, by wsi膮艣膰 z
powrotem do samochodu, wiedz膮c, 偶e moje zachowanie by艂o karygodne.
Trzyma艂em skrzy偶owane ramiona przy klatce piersiowej, oddychaj膮c bardzo
p艂ytko, kiedy obserwowa艂em j膮 jak sz艂a, k膮ciki jej ust przechyli艂y si臋 w d贸艂. Nie
patrzy艂a w moj膮 stron臋. Kilka razy spojrza艂a w g贸r臋 na chmury, z grymasem na
twarzy, jakby j膮 obra偶a艂y. Zasmuci艂em si臋, kiedy wesz艂a do samochodu, zanim
musia艂aby mnie min膮膰. Czy powinna si臋 do mnie odezwa膰? Mo偶e to ja
powinienem j膮 zaczepi膰?
Wesz艂a do swojej starej, czerwonej furgonetki, rdzewiej膮cego potwora,
starszego ni偶 jej ojciec. Patrzy艂em jak wyje偶d偶a 鈥 jej silnik zarycza艂 g艂o艣niej, ni偶
jakikolwiek inny pojazd na parkingu - a p贸藕niej na jej d艂onie w艂膮czaj膮ce
ogrzewanie. Zimno by艂o dla niej nie przyjemne - nie lubi艂a tego. Rozczesa艂a
palcami swoje g臋ste w艂osy, strosz膮c je przy tym, jakby chcia艂a je wysuszy膰.
Zastanawia艂em si臋, jak taka szoferka musi pachnie膰, i jak szybko mo偶e je藕dzi膰.
Rozejrza艂a si臋, by sprawdzi膰 czy nic nie jedzie i wreszcie zerkn臋艂a w moim
kierunku. Popatrzy艂a si臋 na mnie tylko przez par臋 sekund i jedyn膮 rzecz jak膮
mog艂em wyczyta膰 z jej oczu by艂o zaskoczenie zanim spojrza艂a w inn膮 stron臋 i
wrzuci艂a wsteczny. Furgonetka zapiszcza艂a i zatrzyma艂a si臋, ty艂 jej samochodu
ledwo omin膮艂 Erina Teague'a.
Spojrza艂a si臋 w lusterko wsteczne, rozdziawiaj膮c sw膮 buzi臋. Kiedy drugi
samoch贸d zerwa艂 si臋 by zawr贸ci膰, dwa razy zerkn臋艂a do ty艂u i dopiero wtedy
wyjecha艂a z parkingu, tak ostro偶nie, 偶e wyszczerzy艂em z臋by w u艣miechu. Jakby
my艣la艂a, 偶e siedz膮c w swojej niezgrabnej furgonetce stanowi zagro偶enie dla
reszty 艣wiata. My艣l, 偶e Bella Swan mog艂a stanowi膰 wielkie niebezpiecze艅stwo
dla ludzi, sprawi艂a, i偶 za艣mia艂em si臋, kiedy mija艂a mnie ze wzrokiem wbitym w
jezdni臋.

Rozdzia艂 3

Tak naprawd臋, nie odczuwa艂em ju偶 pragnienia, ale postanowi艂em, 偶e jeszcze raz
zapoluj臋 tej nocy. Stara艂em si臋 by膰 zapobiegliwy i przezorny.
Carlisle pojecha艂 razem ze mn膮. Nie sp臋dzali艣my wsp贸艂nie czasu, odk膮d
wr贸ci艂em z Denali. Gdy biegli艣my przez ciemny las, s艂ysza艂em jak rozmy艣la o
naszym po艣piesznym po偶egnaniu w zesz艂ym tygodniu.
W jego pami臋ci moje zachowanie wzbudzi艂o w nim silne emocje. Bardzo go
zaskoczy艂em i zmartwi艂em.
- Edward?
- Musz臋 odej艣膰 Carlisle. Musz臋 odej艣膰 natychmiast.
- Co si臋 sta艂o?
- Jeszcze nic, ale si臋 stanie je艣li tu zostan臋.
Chcia艂 dotkn膮膰 pocieszaj膮co mojego ramienia. Bardzo go zrani艂em, gdy
usun膮艂em si臋 przed jego r臋k膮.
- Nie rozumiem.
- Czy kiedy艣鈥 Czy kiedykolwiek podczas twojego istnienia鈥
Wzi膮艂em g艂臋boki oddech. Promyki w moim oczach ta艅cowa艂y z艂owrogo.
Zda艂em sobie z tego spraw臋 patrz膮c na zamy艣lonego Carlisle.
- Czy kiedykolwiek jaka艣 osoba pachnia艂a lepiej ni偶 reszta? Du偶o lepiej...
- Ach, tak鈥
Kiedy zrozumia艂em, 偶e wie co mam na my艣li, p艂on膮艂em ze wstydu. Chcia艂
mnie znowu pocieszy膰. Ignoruj膮c m贸j kolejny unik, delikatnie po艂o偶y艂 d艂onie na
moich ramionach.
- Musisz to przetrwa膰, synu. B臋d臋 za tob膮 t臋skni艂. We藕 m贸j samoch贸d. Jest
szybszy.
W tej chwili zastanawia艂 si臋, czy dobrze post膮pi艂 pozwalaj膮c mi odej艣膰.
Przypuszcza艂, 偶e zrani艂 mnie, brakiem zaufania.
- Nie. 鈥 wyszepta艂em nie przerywaj膮c biegu. 鈥 Tego w艂a艣nie potrzebowa艂em.
Bardzo 艂atwo m贸g艂bym straci膰 twoje zaufanie, gdyby艣 kaza艂 mi zosta膰.
- Przykro mi, 偶e cierpisz Edwardzie, ale musisz zrobi膰 wszystko co w twojej
mocy, by utrzyma膰 dziecko Swana przy 偶yciu.
- Wiem, wiem鈥
- Dlaczego wr贸ci艂e艣? Wiesz jaki jestem szcz臋艣liwy mog膮c mie膰 ci臋 przy sobie,
ale je艣li dla ciebie to jest zbyt trudne鈥
- Nie cierpi臋 by膰 tch贸rzem. 鈥 o艣wiadczy艂em.
Zwolnili艣my 鈥 lekkim truchtem przemierzali艣my mrok.
- Lepsze to ni偶 nara偶anie jej na niebezpiecze艅stwo. Pewnie wyjedzie za rok
lub dwa.
Carlisle si臋 zatrzyma艂, a ja poszed艂em za jego przyk艂adem.
Nie uciekniesz Edwardzie, prawda?
Skin膮艂em g艂ow膮, potakuj膮co.
Nie musisz by膰 dumny. . . Nie ma nic wstydliwego w . . .
- To nie duma mnie tu trzyma.
Nie masz dok膮d pojecha膰?
Za艣mia艂em si臋 kr贸tko.
- Nie. To by mnie nie powstrzymywa艂o, gdybym zdecydowa艂, 偶e naprawd臋
musz臋 odej艣膰.
- Oczywi艣cie odejdziemy razem z tob膮, je艣li zajdzie taka potrzeba. Powiedz
tylko, kiedy. Nie musisz podejmowa膰 decyzji przez wzgl膮d na innych . . .
Zrozumiej膮.
Unios艂em brew, a on si臋 za艣mia艂.
- Rzeczywi艣cie Rosalie, mo偶e robi膰 ci wyrzuty, ale z czasem na pewno
zrozumie. Lepiej jest odej艣膰, teraz ni偶 dopiero po jej ewentualnej 艣mierci.
Jego s艂owa by艂y prawdziwe, ale zarazem rani膮ce.
- Nasz racj臋. 鈥 przyzna艂em.
Ale nie odejdziesz?
- Powinienem.
- Co ci臋 tu trzyma Edwardzie? Naprawd臋 chcia艂bym zrozumie膰. . .
- Chyba nie potrafi臋 tego wyja艣ni膰. 鈥 przyzna艂em uczciwie.
D艂ugo rozmy艣la艂 nad tym co powiedzia艂em.
Nie rozumiem, ale uszanuj臋 twoj膮 prywatno艣膰.
- Dzi臋kuje i w艂a艣nie to jest w tobie wspania艂e. Rozumiesz, 偶e nawet ja czasami
potrzebuje prywatno艣ci. Ja r贸wnie偶 nie chcia艂bym nikogo jej pozbawia膰.
Wszyscy mamy swoje tajemnice, nieprawda偶?
W艂a艣nie zw臋szy艂 trop ma艂ego jelenia. Mnie by艂o trudniej podchodzi膰 do tego z
takim entuzjazmem. Ca艂y czas mia艂em w pami臋ci zapach 艣wie偶ej krwi
dziewczyny. To wspomnienie, a偶 skr臋ca艂o m贸j 偶o艂膮dek.
- Chod藕my. 鈥 powiedzia艂em., zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e troch臋 gor膮cej krwi
dobrze mi zrobi.
Obaj dali艣my ponie艣膰 si臋 naszym wyostrzonym zmys艂om . . .
* * *
By艂o ch艂odniej, gdy wr贸cili艣my do domu. Stopnia艂y 艣nieg znowu zamarz艂;
zupe艂nie jakby ca艂e pod艂o偶e zosta艂o pokryte cienkim szk艂em.
Gdy Carlisle przygotowywa艂 si臋, na poranny dy偶ur, w szpitalu, uda艂em ci臋
nad rzek臋 czekaj膮c, a偶 wzejdzie s艂o艅ce. Czu艂em si臋 niemal przejedzony krwi膮,
kt贸r膮 wypi艂em. Jednak wiedzia艂em, 偶e znowu odezwie siwe mnie pragnienie,
gdy znowu znajd臋 si臋 blisko niej.
Zamy艣lony, zimny i pozbawiony emocji siedzia艂em wpatruj膮c si臋 w p艂yn膮c膮
rzek臋.
Carlisle mia艂 racj臋. Powinienem opu艣ci膰 Forks. Mogliby wymy艣li膰 jak膮艣
historyjk臋 t艂umacz膮c膮 moje nag艂e znikni臋cie. Wymiana szkolna. Odwiedziny u
dalekich krewnych. Ucieczka z domu. Wym贸wka nie mia艂a wi臋kszego znaczenia
i tak nikt nie zadawa艂by zb臋dnych pyta艅.
Za rok mo偶e dwa to dziewczyna opu艣ci艂aby to ma艂e miasteczko. Posz艂a by
w艂asn膮 drog膮, studiowa艂a, odnosi艂a sukcesy w pracy, a w przysz艂o艣ci mo偶e y
kogo艣 po艣lubi艂a. Po prostu wiod艂a by zwyk艂e ludzkie 偶ycie, z wiekiem
doceniaj膮c jego przewidywalno艣膰. By艂em w stanie nawet wyobrazi膰 sobie j膮 w
dniu 艣lubu - ubran膮 w pi臋kn膮, bia艂膮 sukni臋 , prowadzon膮 przez ojca do o艂tarza.
Towarzyszy艂 mi dziwny b贸l, gdy to sobie zobrazowa艂em. Nie rozumia艂em tego.
Czy偶bym by艂 zazdrosny, poniewa偶 ona mia艂a przed sob膮 przysz艂o艣膰, kt贸rej ja
nigdy nie b臋d臋 mia艂 . . . ? Bez sensu . . . Ka偶dy cz艂owiek mia艂 przed sob膮, 偶ycie 鈥
co艣, co mi nigdy nie b臋dzie mi dane. Wiec, dlaczego mia艂em do niej 偶al . . . ?
Dla jej dobra powinienem zostawi膰 j膮 w spokoju. Nie powinna, 偶y膰 ze
艣miertelnym zagro偶eniem, za jej plecami. Odej艣cie wydawa艂o si臋 by膰 w艂a艣ciwym
posuni臋ciem. Carlisle wiedzia艂 jak post臋powa膰 鈥 powinienem go pos艂ucha膰.
S艂o艅ce w艂a艣nie wysz艂o zza chmur, 艣l膮c ciep艂e promienie, na zamarzni臋t膮
ziemi臋.
Jeszcze tylko jeden dzie艅. Postanowi艂em. By zobaczy膰 j膮 ostatni raz. Da艂bym
rad臋 to znie艣膰. Mo偶e uda艂oby mi si臋 usprawiedliwi膰 jako艣 moje nieoczekiwane
znikni臋cie.
To nie b臋dzie 艂atwe. Poczu艂em nagle jak m贸j umys艂 desperacko pragnie
wymy艣li膰 przekonuj膮c膮 wym贸wk臋, bym jednak m贸g艂 tu zosta膰. Przynajmniej
przez kilka dni. Ale post膮pi臋 jak nale偶y. Mog臋 zaufa膰 Carlisle on zawsze
wiedzia艂 jak post臋powa膰. R贸wnie偶 wiedzia艂em, 偶e jestem zbyt pewny siebie by
podj膮膰 t膮 decyzj臋 samodzielnie.
Zbyt wiele niedom贸wie艅. Ona i tak, nigdy nie mog艂aby si臋 dowiedzie膰 czym
naprawd臋 jestem. Nie powinienem 偶y膰 kierowany czyst膮 ciekawo艣ci膮.
Wszed艂em do domu by za艂o偶y膰 艣wie偶e ubrania do szko艂y.
Alice czeka艂a na mnie na p贸艂pi臋trze.
Znowu wyje偶d偶asz. stwierdzi艂a smutno.
Pos艂a艂em jej znacz膮ce spojrzenie.
Tym razem nie widz臋 dok膮d pojedziesz.
- Jeszcze nie zdecydowa艂em. 鈥搒zepn膮艂em cicho.
Chc臋 偶eby艣 zosta艂.
Pokr臋ci艂em przecz膮co g艂ow膮.
Mo偶e Jazz i ja mogliby艣my z tob膮 pojecha膰 . . . ?
- Tu b臋d膮 was bardziej potrzebowa膰. Kiedy wyjad臋 kto艣 ich b臋dzie musia艂
ostrzega膰. Pomy艣l o Esme. Chcesz zabra膰 jej p贸艂 rodziny za jednym zamachem?
Sprawisz jej przykro艣膰.
- Wiem i w艂a艣nie dlatego ty musisz zosta膰.
To nie to samo. Przecie偶 wiesz . . .
- Wiem, ale musz臋 post膮pi膰 jak nale偶y.
Jest wiele wyj艣膰 z tej sytuacji, tak偶e tych niew艂a艣ciwych. Pomy艣la艂e艣 o tym?
Potem przez d艂u偶sz膮 chwil臋 zatraci艂a si臋 w moich wizjach, kt贸re dla mnie by艂y
niczym zamazane zdj臋cia. Widzia艂em siebie po艣r贸d cieni, kt贸re przyjmowa艂y
niestworzone formy. A potem moja sk贸ra iskrzy艂a si臋 na polanie 鈥 zna艂em to
miejsce. Kto艣 by艂 razem ze mn膮, ale nie by艂em w stanie rozpozna膰 tej osoby.
Nast臋pnie obraz si臋 rozmy艂 i pozosta艂a tylko niewiadoma.
- Nie wiele z tego zrozumia艂em. 鈥 stwierdzi艂em, gdy wizja dobieg艂a ko艅ca
Szczerze m贸wi膮c, ja tak samo. Twoja przysz艂o艣膰 wydaje si臋 by膰 bardzo
zagmatwana. Czasami nawet my艣l臋, 偶e . . .
Przerwa艂a, przeczesuj膮c inne wizje zwi膮zane z moj膮 osob膮. Wszystkie mia艂y
jedn膮 wsp贸ln膮 cech臋: by艂y zamazane i trudne do zinterpretowania.
- Wydaje mi si臋, 偶e wiele, rzeczy si臋 teraz zmieni. 鈥 Twoje 偶ycie wydaje si臋 by膰
na rozdro偶u.
Za艣mia艂em si臋 kpi膮co.
- Czy zdajesz sobie spraw臋, 偶e zabrzmia艂a艣 jak tania wr贸偶ka?
Pokaza艂a mi j臋zyk, niczym naburmuszona pi臋ciolatka.
- Dzisiaj wszystko b臋dzie w porz膮dku, prawda? 鈥 doda艂em rozbawionym
tonem, ale z pewno艣ci膮 da艂o si臋 wyczu膰, 偶e oczekuj臋 szczerej odpowiedzi.
- Nie widz臋 偶eby艣 dzisiaj kogo艣 zabija艂. 鈥 zapewni艂a mnie.
- Dzi臋ki, Alice.
- Id藕 si臋 przebra膰. Nic nikomu nie powiem, zaczekam a偶 b臋dziesz gotowy, by
sam im to oznajmi膰.
Schodzi艂a w d贸艂, a jej ramiona, porusza艂y si臋 w rytm krok贸w.
Naprawd臋 b臋d臋 za tob膮 t臋skni艂a.
Zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e i mnie b臋dzie jej brakowa艂o.
Szybko dojechali艣my do szko艂y. Jasper wiedzia艂, 偶e Alice jest smutna, ale zna艂
j膮 i zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e je艣li chcia艂aby o czym艣 porozmawia膰, ju偶 dawno by
to zrobi艂a. Rasalie i Emmett pu艣cili wiele, rzeczy w niepami臋膰. W tej chwili
wpatrywali si臋 w swoj膮 drug膮 po艂贸wk臋 z zastanowieniem 鈥 te ich zalotne
spojrzenia mog艂y wydawa膰 si臋 czym艣 ohydnym dla ludzi, kt贸rzy byli zmuszeni
si臋 temu przygl膮da膰. Mo偶liwe, 偶e tylko ja tak reagowa艂em, poniewa偶 jako jedyny
w naszej rodzinie, by艂em samotny. Czasami 偶ycie z trzema zakochanymi parami
pod jednym dachem stawa艂o si臋 udr臋k膮. To w艂a艣nie by艂a jedna z takich chwil.
Mo偶e oni byli by szcz臋艣liwsi, gdybym przez ca艂y czas nie pl膮ta艂 si臋 im pod
nogami.
Oczywi艣cie pierwsz膮 rzecz膮, o kt贸rej pomy艣la艂em, gdy tylko pojawi艂em si臋
pod szko艂膮 to, 偶e musz臋 j膮 zobaczy膰. By m贸c przygotowa膰 si臋 do ostatecznego
odej艣cia.
To by艂o, 偶enuj膮ce. Nagle m贸j sta艂 si臋 pusty. Tylko ona si臋 dla mnie liczy艂a.
Ca艂a moja egzystencja, kr臋ci艂a si臋 wok贸艂 tej dziewczyny. Rzeczywisto艣膰 przesta艂a
mie膰 jakiekolwiek znaczenie.
艁atwo by艂o zrozumie膰, 偶e po tym osiemdziesi臋ciu latach my艣lenia tylko o
sobie, my艣lenie o kim艣 innym, ca艂kowicie mnie poch艂on臋艂o.
Jeszcze nie przejecha艂a, ale w oddali da艂o si臋 s艂ysze膰 g艂o艣ny silnik jej
furgonetki. Opar艂em si臋 o samoch贸d czekaj膮c na jej przybycie. Alice zosta艂a ze
mn膮 podczas gdy pozostali rozeszli si臋 do swoich klas. Znudzi艂a ich moja
obsesja. 鈥 dla nich fascynacja jakim艣 艣miertelnikiem, przez tak d艂ugi okres czasu,
by艂a czym艣 niepoj臋tym, niewa偶ne, 偶e ten kto艣 smakowicie pachnia艂.
Dziewczyna powoli pojawi艂a si臋 na horyzoncie. Uwa偶nie obserwowa艂a drog臋,
a jej r臋ce by艂y zaci艣ni臋te na kierownicy. Wydawa艂a si臋 by膰 niezwykle skupiona.
Zaj臋艂o mi chwili by u艣wiadomi膰 sobie, 偶e tego dnia ka偶dy cz艂owiek stara艂 si臋
je藕dzi膰 jeszcze ostro偶niej ni偶 zazwyczaj. Ona bardzo powa偶nie podchodzi艂a do
bezpiecze艅stwa.
Chyba dowiedzia艂em si臋 o niej czego艣 nowego. By艂a niezwykle powa偶n膮 i
odpowiedzialn膮 osob膮. 鈥 doda艂em to, do mojej listy.
Zaparkowa艂a niezbyt daleko ode mnie. Jednak nie zauwa偶y艂a, 偶e si臋 na ni膮
gapi臋. Zastanawia艂em co by zrobi艂a? Obrzuci艂a pogardliwym spojrzeniem i
odesz艂a? Taka by艂a moja pierwsza my艣l. Mo偶e jednak odwzajemni艂aby moje
zaciekawione spojrzenie? Mo偶e podesz艂aby by zamieni膰 ze mn膮 kilka s艂贸w?
Wzi膮艂em g艂臋boki oddech, nape艂niaj膮c moje p艂uca, 艣wie偶ym mro藕nym
powietrzem.
Ostro偶nie wysiad艂a z furgonetki, ostro偶nie sprawdzaj膮c pod艂o偶e nim postawi艂a
na nim obie stopy. Nie rozejrza艂o si臋 woko艂o co mnie sfrustrowa艂o. Mo偶e
powinienem z ni膮 porozmawia膰 . . .
Nie, to by艂oby niew艂a艣ciwe.
Powoli sz艂a w stron臋 szko艂y opieraj膮c d艂onie o samoch贸d. U艣miechn膮艂em si臋 i
poczu艂em wzrok Alice na mojej twarzy. Nie s艂ucha艂em o czym my艣la艂a. Zbyt
wielk膮 frajd臋 sprawia艂o mi obserwowanie dziewczyny z trudem przedostaj膮cej
si臋 przez 艣nie偶ne zaspy. Przez ca艂y czas wydawa艂o mi si臋, 偶e mo偶e za chwil臋
upa艣膰. Nikt inny nie mia艂 z tym problem贸w. Czy偶by zaparkowa艂a na najgorszym
lodzie?
Zatrzyma艂 si臋 nagle i spojrza艂a z . . . Czu艂o艣ci膮? Zupe艂nie jakby co艣 bardzo j膮
wzruszy艂o.
Znowu ciekawo艣膰 sta艂a si臋 niemal nie do zniesienia. Poczu艂em, 偶e musz臋
wiedzie膰 o czym my艣li. 鈥 nic innego si臋 nie liczy艂o.
Poszed艂bym z ni膮 porozmawia膰. I tak wygl膮da艂a na kogo艣, kto niezw艂ocznie
potrzebuje pomocy, w ka偶dej chwili mog艂a si臋 po艣lizgn膮膰. Ale Oczywi艣cie, nie
mog艂em zaoferowa膰 jej swojej pomocy . . . Niby jak mia艂bym to zrobi膰? Waha艂em
si臋 i czu艂em wewn臋trzne rozdarcie. Wych艂odzona, otulona 艣niegiem pewnie z
przyjemno艣ci膮 poda艂aby mi r臋k臋. Powinienem w艂o偶y膰 r臋kawiczki.
- NIE! 鈥 krzykn臋艂a g艂o艣no Alice.
Natychmiast przeszuka艂em jej my艣li przypuszczaj膮c, 偶e widzi jak robi臋 co艣
niew艂a艣ciwego. Jednak to nie mia艂o nic ze mn膮 wsp贸lnego. Tyler Crowley
wjecha艂 na parking ze zbyt du偶膮 pr臋dko艣ci膮 przez co jego samoch贸d wpad艂 w
po艣lizg . . .
Wizja nadesz艂a chwil臋 przed rzeczywistym zdarzeniem Tyler wje偶d偶a艂 na
parking, a ja ze zdziwieniem spojrza艂em na twarz Alice.
Nagle wszystko zrozumia艂em. Tak w艂a艣ciwie ta wizja mnie nie dotyczy艂a,
jednak mia艂a wiele wsp贸lnego ze mn膮 poniewa偶 van Crowleya mia艂 uderzy膰 w
dziewczyn臋, kt贸ra sta艂a si臋 ca艂ym moim 艣wiatem.
Nie potrzebowa艂em nawet Alice, by mie膰 pewno艣膰, 偶e ona nie prze偶y艂aby tego
uderzenia.
Bella znalaz艂a si臋 w z艂ym miejscu i w z艂ym czasie. Z przera偶eniem wpatrywa艂a
si臋 w piszcz膮ce opony samochodu. Spojrza艂a dok艂adnie w moim kierunku
swoimi ciemnymi, przera偶onymi oczami, a potem spojrza艂a w stron臋
rozp臋dzonego vana.
B艂agam, tylko nie ona! S艂owa zosta艂y wykrzyczane w mojej g艂owie, jakby
nale偶a艂y do kogo艣 innego.
Alice mia艂a now膮 wizje, jednak nie mia艂em czasu dowiedzie膰 si臋 czego
dotyczy艂a.
Musia艂em jak natychmiast znale藕膰 si臋 ko艂o dziewczyny. Porusza艂em si臋 tak
szybko, 偶e wszystko po za ni膮 by艂o rozmazane. Nie widzia艂a mnie 鈥 ludzkie oczy
nie by艂y w stanie zarejestrowa膰 mojego biegu. Ca艂y czas wpatrywa艂a si臋 w
samoch贸d, kt贸ry ju偶 za chwil臋 mia艂 wgnie艣膰 jej cia艂o w karoseri臋 furgonetki.
Otuli艂em j膮 ramionami wok贸艂 talii, zbyt natarczywie ni偶 powinienem by艂 to
zrobi膰. Po u艂amku sekundy uderzy艂em o ziemie trzymaj膮c j膮, w swoich
ramionach. Zdawa艂em sobie spraw臋, jak 艂atwo m贸g艂bym j膮 zrani膰.
Gdy us艂ysza艂em jak jej g艂owa uderza o l贸d nie mia艂em nawet sekundy, by
sprawdzi膰 w jakim jest stanie. Us艂ysza艂em, jak van zag艂臋bia si臋 , w karoseri臋, jej
furgonetki. Potem zmieni艂 kurs, zupe艂nie jakby ona by艂a magnesem,
przeci膮gaj膮cym samoch贸d do siebie.
- Cholera. 鈥 zakl膮艂em cicho.
Wiedzia艂em, 偶e ju偶 za du偶o zrobi艂em. Pope艂ni艂em mn贸stwo b艂臋d贸w, kt贸re
mog艂y mnie drogo kosztowa膰. Najgorszy by艂 jednak fakt, 偶e moim post臋powanie
mog艂em zaszkodzi膰, nie tylko sobie, ale r贸wnie偶 mojej rodzinie.
Narazi艂em wszystkich na zdemaskowanie.
Wiem, 偶e to kiepskie usprawiedliwienie, ale nie mog艂em pozwoli膰 by
rozp臋dzony samoch贸d odebra艂 jej 偶ycie.
Wyswobodzi艂em j膮 z u艣cisku i zatrzyma艂em vana nim zd膮偶y艂 staranowa膰
dziewczyn臋. Po chwili znowu poczu艂em j膮, przy sobie. Samoch贸d stawa艂 op贸r
sile moich ramion. A potem opony bezw艂adnie kr臋ci艂y si臋, w powietrzu.
Je艣li zabra艂bym r臋ce, samoch贸d zmia偶d偶y艂 by jej nogi.
Na mi艂o艣膰 bosk膮 czy ta katastrofa si臋 nigdy nie sko艅czy? Czy jest jeszcze jaka艣
rzecz kt贸ra mog艂aby si臋 nie uda膰? Mia艂em dwa wyj艣cia. Mog艂em siedzie膰 tu i
podtrzymywa膰 vana w powietrzu, czekaj膮c na ratunek, b膮d藕 odrzuci膰 go daleko 鈥
nie by艂o w nim nikogo, gdy偶 nie s艂ysza艂em 偶adnych my艣li przepe艂nionych
panik膮
Z wewn臋trznym j臋kiem popchn膮艂em furgonetk臋 aby zako艂ysa艂a si臋 daleko od
nas na chwil臋. Kiedy poczu艂em j膮 ponownie, napieraj膮c膮 na mnie, chwyci艂em j膮
za ram臋 praw膮 r臋k膮, podczas gdy lew膮 ponownie zawin膮艂em wok贸艂 talii
dziewczyny, aby ochroni膰 j膮 przed ni膮. Jej cia艂o poruszy艂o si臋 bezw艂adnie, kiedy
poci膮gn膮艂em j膮 lekko 鈥 czy偶by by艂a nieprzytomna ?
Jak bardzo zrani艂em j膮 podczas tej pr贸by ratunku?
Przesta艂em podtrzymywa膰 vana. Upad艂 na chodnik nie rani膮c dziewczyny.
Wszystkie szyby roztrzaska艂y si臋 w drobny mak.. Wiedzia艂em, 偶e by艂em w
samym 艣rodku kryzysu. Jak du偶o widzia艂a? Czy by艂 jaki艣 艣wiadek, kt贸ry widzia艂
jak zmaterializowa艂em si臋 przy jej boku, a potem 偶onglowa艂em vanem, aby nie
dopu艣ci膰 by staranowa艂 dziewczyn臋? Te pytania powinny by膰 dla mnie
najwi臋kszym zmartwieniem.
Jednak, by艂em zbyt zaniepokojony, by martwi膰 si臋 ewentualnym
ujawnieniem tak bardzo jak powinienem. By艂em zbyt dotkni臋ty strachem, 偶e by膰
mo偶e zrani艂em dziewczyn臋, pr贸buj膮c j膮 ratowa膰. Zbyt przera偶ony t膮 blisko艣ci膮,
wiedz膮c co si臋 mo偶e sta膰 gdybym pozwoli艂 sobie na oddychanie. . Zbyt
艣wiadomy ciep艂a jej delikatnego cia艂a naciskanego przez moje 鈥 nawet przez
pow艂ok臋 naszych kurtek mog艂em poczu膰 to ciep艂o鈥
Pierwszy strach by艂 najbardziej buduj膮cy. Kiedy t艂um krzycz膮cych 艣wiadk贸w
nas otoczy艂, pochyli艂em si臋, by sprawdzi膰 jej wyraz twarzy oraz czy by艂a
przytomna - maj膮c nadziej臋, 偶e nie mia艂a nigdzie otwartej rany.
Mia艂a szeroko otwarte oczy. By艂a w szoku.
- Bello? Nic ci nie jest? - spyta艂em si臋 szybko
- Nie. 鈥 powiedzia艂a wyra藕nie oszo艂omiona.
Ulga, tak delikatna, 偶e by艂 to prawie b贸l rozmyty przez jej g艂os. Delikatnie
zassa艂em powietrze, przez zaci艣ni臋te z臋by nie przejmuj膮c si臋 akompaniuj膮cemu
paleniu w moim gardle.
- Uwa偶aj - ostrzeg艂em. - S膮dz臋, 偶e uderzy艂a艣 si臋 w g艂ow臋 naprawd臋 mocno.
Nie wyczuwa艂em 偶adnego zapachu 艣wie偶ej krwi 鈥 dzi臋ki Bogu 鈥 ale to nie
wyklucza艂o wewn臋trznych uszkodze艅. By艂em tym zaniepokojony i chcia艂em by
Carlisle jak najszybciej j膮 przebada艂.
- Au 鈥 jej g艂os wyda艂 si臋 zadziwiaj膮co zabawny, gdy zda艂a sobie spraw臋, 偶e
mam racj臋.
- A nie m贸wi艂em. 鈥 poczu艂em ulg臋.
- Jak u licha鈥 - zamruga艂a nerwowo. - Jakim cudem uda艂o ci si臋 podbiec tak
szybko?
Ulga i dobry humor znikn臋艂y. Widzia艂a zbyt wiele.
Moja rodzina by艂a w niebezpiecze艅stwie.
- Sta艂em tu偶 obok, Bello 鈥 wiedzia艂em z do艣wiadczenia, 偶e gdy by艂em bardzo
pewny siebie, moi rozm贸wcy tracili wiar臋 w swoje przypuszczenia.
Dziewczyna ponownie spr贸bowa艂a si臋 ruszy膰, tym razem pozwoli艂em jej na
to. Musia艂em oddycha膰, aby dobrze odegra膰 swoj膮 rol臋. Potrzebowa艂em
przestrzeni, by nie czu膰 jej krwi pulsuj膮cej w 偶y艂ach, by nie 艂膮czy膰 jej z
zapachem dziewczyny. Nie mog艂em pozwoli膰, aby pragnienie mn膮 zaw艂adn臋艂o.
Odsun膮艂em si臋 od niej najdalej jak to by艂o mo偶liwe w tym zakamarku pomi臋dzy
rozbitymi pojazdami.
Patrzyli艣my na siebie wnikliwie. Odwr贸cenie wzroku, mog艂o zasugerowa膰, 偶e
k艂ami臋. Moja twarz by艂a g艂adka i 偶yczliwa. To zdawa艂o si臋 j膮 zdezorientowa膰鈥
Dobry znak鈥
Miejsce wypadku zosta艂o otoczone. G艂贸wnie uczniowie i dzieci spogl膮dali
przez dziury szukaj膮c jaki艣 zmasakrowanych cia艂. Wszyscy krzyczeli i my艣leli z
przera偶eniem o zaistnia艂ej sytuacji. Skanowa艂em my艣li wszystkich po kolei, aby
wy艂apa膰 czy poznali ju偶 prawd臋 o mnie, jednak wszyscy skupili si臋 na niej.
By艂a roztargniona przez panuj膮cy harmider. Pr贸bowa艂a doj艣膰 do siebie, wci膮偶
wygl膮daj膮c na og艂uszon膮. Nieustannie pr贸bowa艂a wsta膰.
Po艂o偶y艂em delikatnie d艂o艅 na jej ramieniu, by j膮 powstrzyma膰
- Sied藕 spokojnie. 鈥 wydawa艂a si臋 by膰 nadmiernie ruchliwa. Moja wiedza
teoretyczna nie bia艂a znaczenia. Pragn膮艂em by Carlisle jak najszybciej ja
obejrza艂.
- Zimno mi. 鈥 po偶ali艂a si臋.
Ledwo co, cudem unikn臋艂a 艣mierci, jednak jej jedynym zmartwieniem by艂o
to, 偶e jest jej zimno鈥ichy chichot wymskn膮艂 mi si臋 z ust zanim
przypomnia艂em sobie, 偶e sytuacja wcale nie by艂a zabawna.
Bella skupi艂a si臋 na mojej twarzy.
- Tam sta艂e艣 鈥 przypomnia艂a sobie. 鈥 ko艂o swojego samochodu.
Poczu艂em si臋 jakby kto艣 wyla艂 mi wiadro zimnej wody na g艂ow臋.
- Wcale nie.
- Sama widzia艂am. 鈥 Jej g艂os sta艂 si臋 bardziej dziecinny.
- Bello, sta艂em obok ciebie i w por臋 popchn膮艂em
Wpatrywa艂em si臋 g艂臋boko w jej szeroko otwarte oczy, staraj膮c si臋 wm贸wi膰 jej
moj膮 to co chcia艂em. 鈥 jedyn膮 racjonaln膮 wersj臋 prawdy.
Jej szcz臋ka zadr偶a艂a. 鈥 Nie prawda.
Stara艂em si臋 by膰 dalej opanowanym. Zero paniki. Gdybym tylko m贸g艂 uciszy膰
j膮 na chwil臋, by zniszczy膰 dowody鈥 zaprzeczy膰 jej wersji wydarze艅, t艂umacz膮c,
偶e mocno zrani艂a si臋 w g艂ow臋.
Czy nie pro艣ciej by艂o zachowa膰 ten spok贸j i cisz臋? Gdyby tylko dziewczyna
zaufa艂a mi na kilka minut鈥
- Prosz臋, Bello 鈥 powiedzia艂em, przepe艂niony emocjami. Pragn膮艂em by mi
zaufa艂a. Za bardzo. Bardziej ni偶 by艂o mi wolno. Dla niej i tak nie mia艂oby to
偶adnego znaczenia.
- Czemu mia艂abym to robi膰? 鈥 spyta艂a.
- Zaufaj mi. 鈥 poprosi艂em.
- Obiecujesz, 偶e wszystko mi p贸藕niej wyja艣nisz?
By艂em na siebie z艂y, 偶e oto, w tej chwili b臋d臋 musia艂 znowu j膮 ok艂ama膰.
Przecie偶 tak bardzo chcia艂em zas艂u偶y膰 na jej zaufanie.
- Obiecuj臋.
- Dobra. 鈥 zgodzi艂a si臋 beznami臋tnie.
Kiedy pr贸ba ratowania nas rozpocz臋艂a si臋 鈥 przybywaj膮cy doro艣li, wezwane
w艂adze, syreny w oddali 鈥 stara艂em si臋 ignorowa膰 dziewczyn臋 i przywr贸ci膰 moje
priorytety do odpowiedniej formy. S艂ucha艂em my艣li wszystkich 艣wiadk贸w, aby
wy艂apa膰 czy widzieli co艣 dziwnego, jednak nie natkn膮艂em si臋 na nic
niepokoj膮cego. Wielu z nich by艂o zaskoczonych widz膮c mnie razem z Bell膮,
jednak wmawiali sobie, 偶e po prostu nie zauwa偶yli mnie stoj膮cego przy niej
przed wypadkiem.
Ona okaza艂a si臋 jedyn膮 osob膮, kt贸ra nie akceptowa艂a najprostszego
wyja艣nienia, jednak nie by艂a godnym zaufania 艣wiadkiem. Wydawa艂a sie
przestraszona, nie wspominaj膮c o uderzeniu w g艂ow臋. Prawdopodobnie w szoku.
To bardzo podwa偶a艂o jej wersj臋, prawda? Nikt nie da艂by wiary jej s艂owom.
Wzdrygn膮艂em si臋 kiedy us艂ysza艂em my艣li Rosalie, Jaspera i Emmetta, kt贸rzy
w艂a艣nie dotarli na miejsce wypadku. Wieczorem rozp臋ta si臋 piek艂o.
Chcia艂em usun膮膰 艣lady i wgi臋cia, kt贸re pozostawi艂y moje r臋ce, ale dziewczyna
by艂a zbyt blisko. Musia艂em poczeka膰, a偶 dojdzie do siebie. Czekanie by艂o
frustruj膮ce 鈥 tyle spojrze艅 na mnie - kiedy ludzie starali si臋 odepchn膮膰
furgonetk臋, aby si臋 do nas dosta膰. M贸g艂bym im pom贸c, aby przyspieszy膰 ten
proces, jednak mia艂em ju偶 i tak za du偶o problem贸w na g艂owie, a wzrok
dziewczyny by艂 bardzo nieufny i hardy..
Znajoma, posiwia艂a twarz zagadn臋艂a mnie
- Cze艣膰, Edward. 鈥 powiedzia艂 Brett Warner. By艂 on piel臋gniarzem i zna艂em go
dobrze ze szpitala. Mia艂em szcz臋艣cie 鈥 w jego my艣lach nie wy艂apa艂em nic
martwi膮cego. Ja natomiast by艂em spokojny i opanowany 鈥 Wszystko porz膮dku,
dzieciaku?
- Wszystko w porz膮dku, Brett. Jednak martwi臋 si臋 o Bell臋. Chyba ma
wstrz膮艣nienie m贸zgu. Bardzo mocno uderzy艂a si臋 w g艂ow臋, gdy j膮 odepchn膮艂em.
Brett skierowa艂 swoj膮 uwag臋 na Bell臋, kt贸ra rzuci艂a mi pe艂ne gniewu
spojrzenie. Ah, tak. Wi臋c by艂a cichym m臋czennikiem 鈥 wola艂a cierpie膰 w ciszy.
Nie zaprzeczy艂a moim s艂owom, wi臋c u艂atwi艂a mi zadanie.
Nast臋pny sanitariusz pr贸bowa艂 upiera膰 si臋, 偶e potrzebuj臋 pomocy, jednak nie
by艂o zbyt trudno go sp艂awi膰. Obieca艂em da膰 si臋 zbada膰 mojemu Carlisleowi,
wi臋c odpu艣ci艂. Gdy rozmawia艂em z wi臋kszo艣ci膮 ludzi, twarde zapieranie si臋 by艂o
tym czego potrzebowa艂em. Tylko Bella鈥 Ona鈥. Nie pasowa艂a do 偶adnego
schematu.
Kiedy za艂o偶yli jej ko艂nierz ortopedyczny 鈥 a jej twarz poczerwienia艂a z
zawstydzenia 鈥 wykorzysta艂em chwil臋, by cicho zmieni膰 kszta艂t wgiecia w
samochodzie, spodem mojej stopy. Tylko moje rodze艅stwo wiedzia艂o, co robi臋.
Us艂ysza艂em my艣li Emmetta. Obieca艂, 偶e usunie to, o czym ja zapomn臋.
Wdzi臋czny za jego pomoc, lecz bardziej wdzi臋czny za to, 偶e co najmniej
Emmett wybaczy艂 mi moje ryzykowne zachowanie 鈥 by艂em bardziej
zrelaksowany, gdy wdrapa艂em si臋 na siedzenie obok Bretta w karetce.
Szeryf policji przyby艂 zanim zd膮偶yli umie艣ci膰 Bell臋 z ty艂u, w ambulansie.
Chocia偶 my艣li ojca Belli by艂y przesz艂ymi s艂owami, panika i zainteresowanie
emanuj膮ce z umys艂u m臋偶czyzny zag艂usza艂y ka偶d膮 inn膮 my艣l w pobli偶u. Cichy
niepok贸j i wina, ich ogrom, sp艂ywa艂 z niego, poniewa偶 zobaczy艂 swoj膮 jedyn膮
c贸rk臋 na noszach.
Sp艂ywa艂 tak偶e ze mnie, rozbrzmiewaj膮c i rosn膮膰. Kiedy Alice ostrzega艂a mnie,
偶e zabijaj膮c c贸rk臋 Charliego, zabi艂bym tak偶e jego, nie przesadza艂a.
Moja g艂owa pochyli艂a si臋 z poczuciem winy, kiedy s艂ucha艂em jego
spanikowanego g艂osu.
- Bella! 鈥 krzykn膮艂.
- Nic mi nie jest Cha... tato - westchn臋艂a. - Naprawd臋, nie ma si臋 czym
przejmowa膰
Jej zapewnienia zaledwie z艂agodzi艂y jego strach. Zawr贸ci艂 si臋 do najbli偶szego
sanitariusza i za偶膮da艂 wi臋cej informacji
Us艂ysza艂em, gdy z nim rozmawia艂, tworz膮c doskonale z艂膮czone zdania wbrew
jego panice i wtedy zrozumia艂em, 偶e ten niepok贸j i zainteresowanie nie by艂y
ciche. Ja po prostu鈥 nie mog艂em us艂ysze膰 dok艂adnie jego s艂贸w.
Hmm. Charlie Swan nie by艂 taki cichy jak jego c贸rka, jednak dowiedzia艂em
si臋 po kim to odziedziczy艂a. Interesuj膮ce.
Nigdy nie sp臋dzi艂em tyle czasu w towarzystwie szeryfa policji. Zawsze
bra艂em go za cz艂owieka wolno my艣l膮cego, jednak teraz to ja nim by艂em. Jego
my艣li by艂y cz臋艣ciowo ukryte, nieobecne.
Chcia艂em si臋 bardziej ws艂ucha膰, aby zobaczy膰 czy mog臋 znale藕膰 w tej nowej,
mniejszej 艂amig艂贸wce klucz do sekret贸w dziewczyny, jednak Bella ju偶 zosta艂a
za艂adowana do karetki. To by艂o trudne, aby oderwa膰 mnie od tego mo偶liwego
rozwi膮zania tajemnicy, kt贸ra wprawia艂a mnie w obsesj臋. Musia艂em jednak
skupi膰 si臋 teraz, aby zobaczy膰 co zosta艂o zrobione dzi艣 w ka偶dym k膮cie.
Musia艂em s艂ucha膰, aby upewni膰 si臋, 偶e nie wpakowa艂em nas w zbyt du偶e
k艂opoty i musieliby艣my wyjecha膰 natychmiast. Musia艂em si臋 skoncentrowa膰.
Nie by艂o nic w my艣lach sanitariuszy, co mog艂oby mnie zmartwi膰. Dziewczynie
nie sta艂o si臋 nic powa偶nego.
Pierwsz膮 rzecz膮, kt贸r膮 zrobi艂em po przyje藕dzie do szpitala, by艂o zobaczenie
si臋 z Carlisleem. Przebieg艂em przez automatyczne drzwi, jednak nie mog艂em
ca艂kowicie zapomnie膰 o Belli; wci膮偶 pods艂uchiwa艂em my艣li lekarzy na temat
stanu jej zdrowia.
艁atwo by艂o znale藕膰 znajomy umys艂 mojego ojca. By艂 on w ma艂ym budynku,
ca艂kowicie sam - drugi plus w tym 'szcz臋艣liwym' dniu.
- Carlisle.
Edwardzie鈥 Nie zrobi艂e艣 tego鈥
- Nie o to chodzi.
Wzi膮艂 g艂臋boki oddech.
Oczywi艣cie, 偶e nie. Przepraszam, 偶e tak pomy艣la艂em. Twoje oczy鈥
Oczywi艣cie, powinienem wiedzie膰...
- Ona jest ranna Carlisle, prawdopodobnie to nic takiego, ale鈥
- Co si臋 sta艂o?
- G艂upi wypadek samochodowy. By艂a w z艂ym miejscu, w z艂ym czasie. Ale nie
mog艂em tam tak sta膰 i pozwoli膰 jej zgin膮膰
Zacznij od pocz膮tku. Nic nie rozumiem鈥aki jest w tym tw贸j udzia艂?
- Van wpad艂 w po艣lizg na lodzie. 鈥 wyszepta艂em wpatruj膮c si臋 w 艣cian臋.
Zamiast multum. oprawionych w ramki dyplom贸w, mia艂 tylko jeden prosty
obraz - jego ulubiony, nie odkryty Hassam
- Ona sta艂a mu na drodze. Alice widzia艂a to w swojej wizji, jednak nie by艂o
czasu, by zrobi膰 cokolwiek innego ni偶 pobiec i odepchn膮膰 j膮. Nikt nic nie
zauwa偶y艂... poza ni膮. Musia艂em ponownie zatrzyma膰 vana, jednak znowu nikt
tego nie widzia艂, z wyj膮tkiem niej. Ja... Przepraszam Carlisle. Nie chcia艂em
narazi膰 nas na niebezpiecze艅stwo.
Carlisle po艂o偶y艂 mi r臋k臋 na ramieniu.
Post膮pi艂e艣 s艂usznie. Wiem, 偶e to nie by艂o dla ciebie 艂atwe. Jestem z ciebie
dumny.
Odwa偶y艂em si臋 by spojrze膰 mu w oczy.
- Ona wie, 偶e jest ze mn膮... co艣 nie tak.
- To nie ma znaczenia. Je艣li b臋dziemy musieli wyjecha膰, wyjedziemy. Czy, co艣
ju偶 powiedzia艂a?
Zaprzeczy艂em ruchem g艂owy.
- Do tej pory, jeszcze nic.
Jeszcze . . . ?
- Zgodzi艂a si臋 potwierdzi膰 moj膮 wersj臋 wydarze艅, jednak oczekuje
wyja艣nie艅.
Zmarszczy艂 brwi, my艣l膮c nad tym co mu powiedzia艂em.
- Uderzy艂a si臋 w g艂ow臋鈥 Uderzy艂a ni膮 naprawd臋 mocno o ziemi臋. Wydaje si臋
by膰 ca艂a. Jednak鈥 Ona chyba naprawd臋 wiele oczekuje, w zamian za milczenie.
Gdy m贸wi艂em, czu艂em jak moje cia艂o drga niemi艂osiernie.
Carlisle wyczu艂 niech臋膰 w moim g艂osie.
By膰 mo偶e nie b臋dzie to konieczne. Zobaczymy co si臋 wydarzy鈥 Wydaje mi
si臋, 偶e mam pacjenta do zbadania.
- Prosz臋. 鈥 powiedzia艂em b艂agalnie. 鈥 Tak bardzo si臋 martwi臋, 偶e j膮
skrzywdzi艂em.
Twarz Carlisle rozpromieni艂a si臋, gdy pog艂adzi艂 swoje pi臋kne, jasne w艂osy.
Za艣mia艂 si臋 pocieszaj膮co.
To by艂 dla Ciebie interesuj膮cy dzie艅, prawda?
W jego my艣lach mog艂em wyczu膰 ironi臋. Carlisle 偶artowa艂 ze mnie. Ca艂kowite
odwr贸cenie r贸l. Gdzie艣, podczas tej kr贸tkiej, bezmy艣lnej sekundy, kiedy
bieg艂em po lodzie, zmieni艂em si臋 z zab贸jcy w obro艅c臋.
艢mia艂em si臋 z nim, rozpami臋tuj膮c, jaki by艂em pewny, 偶e Bella nigdy nie
b臋dzie potrzebowa艂a ochrony przed nikim poza mn膮. To by艂 koniec mojego
rozbawienia, poniewa偶 furgonetka by艂a ca艂kowicie prawdziwa.
Czeka艂em osamotniony w biurze Carlisle'a - jedna z najd艂u偶szych godzin,
jakie kiedykolwiek prze偶y艂em - s艂uchaj膮c my艣li ludzi ze szpitala.
Tyler Crowley, kierowca vana, wygl膮da艂 na bardziej rannego ni偶 Bella, wi臋c
ca艂a uwaga zosta艂a skupiona na nim, kiedy Bella czeka艂a na prze艣wietlenie.
Carlisle pozosta艂 w cieniu, ufaj膮c, 偶e dziewczyna zosta艂a tylko nieznacznie
zraniona. To mnie zaniepokoi艂o, jednak wiedzia艂em, 偶e mam racj臋. Jedno
spojrzenie na jego twarz, a na pewno od razu przypomni sobie o mnie, o fakcie,
偶e jest co艣 nie tak z moj膮 rodzin膮 i to mo偶e sprawi膰, 偶e dziewczyna zacznie
m贸wi膰.
Ona na pewno ma wystarczaj膮co ch臋tnego do rozmowy partnera. Tyler'a
zjada艂y wyrzuty sumienia, 偶e prawie j膮 zabi艂 i nie m贸g艂 przesta膰 o tym my艣le膰.
Mog艂em zobaczy膰 wyraz jej twarzy poprzez jego oczy. Dziewczyna marzy艂a o
tym, by zamilk艂. Jak on m贸g艂 tego nie widzie膰?
Nagle poczu艂em napi臋cie, kiedy Tyler spyta艂 si臋 jej, jakim cudem uda艂o jej si臋
odskoczy膰. Czeka艂em, nie oddychaj膮c, kiedy dziewczyna zawaha艂a si臋.
- Eee... 鈥 us艂ysza艂em Crowley uwa偶a艂, ze jest zdezorientowana. Po namy艣le
odpowiedzia艂a. - Edward skoczy艂 i poci膮gn膮艂 mnie ze sob膮. 鈥 z trudem
wypu艣ci艂em powietrze. Mia艂em przyspieszony oddech. M贸j oddech
przyspieszy艂. Nigdy wcze艣niej nie s艂ysza艂em jak wypowiada艂a moje imi臋.
Podoba艂 mi si臋 spos贸b w jaki to zrobi艂a. Nie chcia艂em analizowa膰 jej
zachowania, przez rozmy艣lania Tylera. Marzy艂em, by us艂ysze膰 jej my艣li.
- Edward Cullen. 鈥 wyja艣ni艂a, gdy ch艂opak nie zrozumia艂 o kogo chodzi. Nagle
znalaz艂em si臋 przy drzwiach, z r臋k膮 opart膮, o klamk臋. Pragn膮艂em j膮 zobaczy膰.
Jednak musia艂em pami臋ta膰 o ostro偶no艣ci.
- Wiesz, sta艂 tu偶 obok.
- Cullen? Jako艣 go przegapi艂em. No, ale wszystko dzia艂o si臋 tak szybko. Nic
mu nie jest?
- Chyba nie. Te偶 tutaj trafi艂, ale nie kazali mu le偶e膰 na noszach.
Widzia艂em zamy艣lenie na jej twarzy, podejrzenie w jej oczach, jednak te
niewielkie zmiany zgubi艂y si臋 na nim.
Ona jest 艂adna, pomy艣la艂 Tyler, prawie zaskoczony. Nawet je艣li wszystko
nawali艂o. Nie m贸j typ, ale... Powinienem si臋 z ni膮 um贸wi膰. Zrewan偶owa膰 za
dzisiejszy dzie艅...
By艂em holu, w po艂owie drogi do sali. Bez my艣lenia o tym co robi臋, chocia偶
przez chwil臋. Na szcz臋艣cie piel臋gniarka wesz艂a do pokoju zanim ja to zrobi艂em -
nadesz艂a kolej Belli na prze艣wietlenie. Opar艂em si臋 o 艣cian臋 w ciemnym k膮cie, w
rogu i pr贸bowa艂em doj艣膰 do siebie, kiedy ona zosta艂a wywieziona ode mnie.
To nie mia艂o znaczenia, 偶e Tyler pomy艣la艂, 偶e by艂a 艂adna. Ka偶dy m贸g艂 to
zauwa偶y膰. Nie by艂o wi臋c 偶adnego powodu, abym czu艂 si臋... Jak w艂a艣ciwie si臋
czu艂em? Rozdra偶niony? A mo偶e z艂y b臋dzie lepiej obrazowa艂o moje uczucia. Bez
sensu. To nie powinno mie膰 dla mnie najmniejszego znaczenia.
Zosta艂em tam gdzie by艂em tak d艂ugo jak tylko mog艂em, jednak niecierpliwo艣膰
uzyska艂a przewag臋 nade mn膮 i zawr贸ci艂em do sali z rentgenem. Dziewczyna
zosta艂a ju偶 z powrotem przewieziona do swojej sali nag艂ego wypadku, jednak
skorzysta艂em z okazji i obejrza艂em jej zdj臋cia rentgenowskie, kiedy piel臋gniarka
gdzie艣 wysz艂a.
Czu艂em si臋 spokojniejszy. By艂o z ni膮 wszystko w porz膮dku. Nie zrani艂em jej.
Carlisle mnie przy艂apa艂.
Lepiej wygl膮dasz. 鈥 skomentowa艂.
Spojrza艂em si臋 prosto przed siebie. Nie byli艣my sami, korytarz by艂 pe艂en
ludzi. Ah, tak. Carlisle obejrza艂 zdj臋cia. Ja nie potrzebowa艂em robi膰 tego kolejny
raz.
Jest absolutnie w porz膮dku. Dobra robota, Edwardzie.
Jego g艂os, pe艂en aprobaty, wywo艂a艂 u mnie mieszane uczucia. Powinienem by膰
zadowolony, jednak wiedzia艂em, 偶e m贸j ojciec nie zaakceptuje tego, co
zamierza艂em teraz uczyni膰. W ka偶dym razie nie zaakceptowa艂by, gdyby zna艂
prawdziwy pow贸d...
- My艣l臋, 偶e powinienem z ni膮 porozmawia膰, zanim ci臋 zobaczy. 鈥 szepn膮艂em. 鈥
B臋d臋 si臋 zachowywa艂 ca艂kiem normalnie. Jako艣 za艂agodz臋 spraw臋. Carlisle
kiwn膮 g艂ow膮 z roztargnieniem, ca艂y czas ogl膮daj膮c zdj臋cia.
Dobry pomys艂. Hmm
Spojrza艂em na niego, aby zobaczy膰 co przyku艂o jego uwag臋.
Sp贸jrz na te wyleczone st艂uczenia! Ile razy jej matka j膮 upu艣ci艂a?
Carlisle za艣mia艂 si臋 sam do sobie.
- Zacz膮艂em przypuszcza膰, 偶e pech nigdy jej nie opuszcza. Zawsze w z艂ym
miejscu w z艂ym czasie
Forks nie jest dla niej odpowiednim miejscem, gdy ty jeste艣 w pobli偶u.
Cofn膮艂em si臋.
Id藕 艣mia艂o, do ciebie niebawem.
Odszed艂em szybkim krokiem, z wyra藕nym poczuciem winy. By艂em
wy艣mienitym k艂amc膮, skoro uda艂o mi si臋 oszuka膰 nawet Carlisle.
Kiedy doszed艂em do miejscowej uraz贸wki, Tyler mamrota艂 pod nosem, ci膮gle
przepraszaj膮c. Dziewczyna stara艂a si臋 uciec przed jego 偶alem, udaj膮c, 偶e 艣pi. Jej
oczy by艂y zamkni臋te, jednak oddycha艂a nier贸wno, a jej d艂onie zaciska艂y si臋
zniecierpliwieniu.
Przyjrza艂em si臋 jej twarzy. Prawdopodobnie widzia艂em j膮 po raz ostatni. Ta
艣wiadomo艣膰 wywo艂a艂a u mnie dziwny ucisk w klatce piersiowej, kt贸rego 藕r贸d艂a
nie rozumia艂em.
Wzi膮艂em g艂臋boki oddech i wychyli艂em si臋 zza framugi drzwi.
Kiedy Tyler mnie zobaczy艂 chcia艂 zacz膮膰 papla膰 o tym samym. Jednak
przy艂o偶y艂em palec wskazuj膮cy do ust po to, by milcza艂.
- Czy ona 艣pi? 鈥 wyszepta艂em.
Oczy Belli otworzy艂y si臋 i skupi艂y na mojej twarzy. Poszerzy艂y si臋 chwilowo, a
nast臋pnie zw臋zi艂y w gniewie b膮d藕 podejrzeniu. Pami臋ta艂em, 偶e musz臋 odegra膰
swoj膮 rol臋, wi臋c u艣miechn膮艂em si臋 do niej, jakby nic nadzwyczajnego si臋 dzi艣
nie sta艂o - opr贸cz uderzenia jej g艂owy o ziemi臋 i mojego nadzwyczaj szybkiego
biegu.
- Cze艣膰, Edward 鈥 zacz膮艂 Tyler. - Naprawd臋, tak mi...
Podnios艂em jedn膮 r臋k臋, aby przyj膮膰 jego przeprosiny.
- Nie ma krwi, nie ma 偶alu.
Powiedzia艂em bez namys艂u. Z zadziwiaj膮c膮 艂atwo艣ci膮 ignorowa艂em Tylera.,
le偶膮cego kilka metr贸w ode mnie, pokrytego 艣wie偶膮 krwi膮. Nigdy nie rozumia艂em
jak Carlisle sobie z tym radzi艂 - z ignorowaniem krwi jego pacjent贸w. Czy sta艂a
pokusa nie rozprasza艂a, nie by艂a niebezpieczna...? Ale, teraz... Mog艂em zobaczy膰
jak, skupiaj膮c si臋 na czym艣 innym, wystarczaj膮co mocno, pokusa by艂a niczym.
Nawet 艣wie偶a krew Tyler'a nie robi艂a na mnie takiego wra偶enia jak Belli.
Zachowa艂em pewn膮 odleg艂o艣膰 siadaj膮c w nogach 艂贸偶ka ch艂opaka.
- No i jaka diagnoza? 鈥 spyta艂em si臋 jej.
Jej dolna warga lekko zadr偶a艂a.
- Nic mi nie jest, ale musz臋 tu siedzie膰. Jak ci si臋 uda艂o unikn膮膰 noszy, co?
- Mam znajomo艣ci. 鈥 odpar艂em. 鈥 Zaraz wyjdziesz na wolno艣膰
Obserwowa艂em jej reakcj臋 delikatnie, kiedy m贸j ojciec wszed艂 do sali. Jej oczy
rozszerzy艂y si臋, a usta otworzy艂y si臋 ze zdziwienia. Zaj臋cza艂em w 艣rodku. Tak,
ona na pewno zauwa偶y艂a to podobie艅stwo.
- A zatem, panno Swan, jak si臋 czujemy? 鈥 spyta艂 Carlisle. M贸wi艂 bardzo
spokojnie, ciep艂ym g艂osem, kt贸ry uspokaja艂 wi臋kszo艣膰 pacjent贸w. Nie mog艂em
okre艣li膰 jak bardzo to zadzia艂a艂o na Bell臋.
- Dobrze 鈥 odpar艂a.
Carlisle podszed艂 do pod艣wietlonej tablicy wisz膮cej nad jej 艂贸偶kiem, w艂膮czy艂
j膮 i przyjrza艂 si臋 rentgenowi.
- Wygl膮da 艂adnie - stwierdzi艂. - G艂owa ci臋 nie boli? Edward m贸wi艂, 偶e
naprawd臋 mocno si臋 uderzy艂a艣.
- Nic mi nie jest. 鈥 westchn臋艂a zm臋czona. Jaka艣 dziwna niecierpliwo艣膰
emanowa艂a z jej g艂osu. Rzuci艂a mi wrogie spojrzenie.
Carlisle dotyka艂 jej g艂owy. Zala艂a mnie fala dziwnych emocji.
Patrzy艂am na Carlislea przy pracy od wielu lat. Kiedy艣 nawet by艂em jego
nieformalnym asystentem. Wyschni臋ta krew nie stanowi艂a, dla mnie problemu.
Wi臋c nie by艂o dla mnie now膮 rzecz膮, ogl膮danie jak bada艂 dziewczyn臋, tak jakby
by艂 cz艂owiekiem. Zazdro艣ci艂em mu jego samokontroli wiele razy. Zazdro艣ci艂em
mu tego bardzo. Zna艂em r贸偶nic臋 mi臋dzy mn膮, a Carlisle'em - on m贸g艂 dotyka膰
dziewczyn臋 tak delikatnie, bez 偶adnego strachu, wiedz膮c, 偶e nigdy jej nie
skrzywdzi...
Skrzywi艂a si臋, a ja zmieni艂em pozycj臋. Musia艂em si臋 skoncentrowa膰 na
chwil臋, aby utrzyma膰 moj膮 zrelaksowan膮 postaw臋.
- Boli?
Jej podbr贸dek lekko drgn膮艂.
- Nie za bardzo. Bywa艂o gorzej.
Kolejna cecha charakteru : by艂a odwa偶na. Nie lubi艂a okazywa膰 swoich
s艂abo艣ci.
Prawdopodobnie najwra偶liwsza osoba, jak膮 kiedykolwiek widzia艂em i nie
chcia艂a wydawa膰 si臋 s艂aba. U艣miech pojawi艂 si臋 na mojej twarzy.
Rzuci艂a mi kolejne, pe艂ne gniewu spojrzenie.
- No c贸偶, tw贸j ojciec czeka na zewn膮trz - mo偶e ci臋 zabra膰 do domu. Ale wr贸膰,
je艣li b臋dziesz mia艂a zawroty g艂owy albo jakie艣 k艂opoty ze wzrokiem.
Jej ojciec tutaj? Przejrza艂em my艣li t艂umu, jednak nie zd膮偶y艂em wy艂apa膰 my艣li
ojca dziewczyny, zanim ta odezwa艂a si臋 ponownie, by艂a zdenerwowana.
- Nie mog臋 wr贸ci膰 na lekcje?
- Chyba powinna艣 sobie dzisiaj odpu艣ci膰.- Stwierdzi艂 Carlisle.
Ponownie, lustrowa艂a mnie spojrzeniem.
- A on wraca do szko艂y?
Normalne zachowanie, sprawy zosta艂y z艂agodzone... Pomijaj膮c fakt, w jaki
spos贸b patrzy艂a mi w oczy...
- Kto艣 musi zanie艣膰 im dobr膮 nowin臋. 呕yjemy. 鈥 powiedzia艂em.
- W rzeczy samej. 鈥 popar艂 mnie Carlisle. 鈥 Wi臋kszo艣膰 uczni贸w czeka, na
zewn膮trz.
Tym razem przewidzia艂em jej reakcj臋 - jej niech臋膰 zmieniaj膮c膮 si臋 w uwag臋.
Nie rozczarowa艂a mnie.
- O, nie! 鈥 j臋kn臋艂a chowaj膮c twarz w d艂oniach.
Spodoba艂o mi si臋 to, 偶e wreszcie odgad艂em. Zaczyna艂em j膮 rozumie膰...
- Chcesz zosta膰? 鈥 spyta艂 Carlisle.
- Nie, nie! 鈥 zaprotestowa艂a szybko, wyskakuj膮c pospiesznie z 艂贸偶ka.
. Zatoczy艂a si臋 i wpad艂a w ramiona Carlisle'a. Przytrzyma艂 j膮 i pom贸g艂 z艂apa膰
r贸wnowag臋.
Ponownie, zawi艣膰 wezbra艂a we mnie.
- Nic mi nie jest. 鈥 powt贸rzy艂a, zanim ktokolwiek inny zd膮偶y艂 si臋 odezwa膰.
- We藕 Tylenol, jakby mocno bola艂o - doradzi艂.
- Nie jest tak 藕le 鈥搝apewni艂a z przekonaniem.
Carlisle u艣miechn膮艂 si臋 gdy wypisywa艂 jej kart臋.
- Wszystko wskazuje na to, 偶e mia艂a艣 wielkie szcz臋艣cie 鈥 powiedzia艂 z
sympati膮.
- Mia艂am szcz臋艣cie, 偶e Edward sta艂 tu偶 obok. 鈥 stwierdzi艂a z niech臋ci膮.
- Ach, no tak 鈥 zgodzi艂 si臋 szybko do艣膰 mocno ironizuj膮.
Dla ciebie wszystko pomy艣la艂. Dasz sobie rad臋.
- Dzi臋kuje ci. 鈥 wyszepta艂em cicho. Z pewno艣ci膮, 偶aden cz艂owiek, nie by艂 w
stanie mnie us艂ysze膰.
Nast臋pnie Carlisle zwr贸ci艂 si臋 do Tylera:
- Obawiam si臋, 偶e je艣li o ciebie chodzi, b臋dziesz musia艂 zabawi膰 u nas nieco
d艂u偶ej.
B臋d臋 musia艂 wypi膰 piwo, kt贸re nawa偶y艂em.
- Mo偶emy pogada膰? 鈥 szepn臋艂a do mnie.
Jej ciep艂y oddech owia艂 moj膮 twarz, wi臋c musia艂em si臋 cofn膮膰. Za ka偶dym
razem, kiedy by艂a blisko mnie, to wywo艂ywa艂o wszystko co najgorsze,
pobudza艂o instynkty. Jad p艂yn膮艂 w moich ustach, a moje cia艂o pragn臋艂o ataku -
chcia艂em z艂apa膰 j膮 w moje ramiona i z臋bami wgry藕膰 si臋 w jej gard艂o.
Na szcz臋艣cie m贸j umys艂 panowa艂 nad cia艂em.
- Ojciec na ciebie czeka 鈥 wycedzi艂em przez z臋by.
Zerkn臋艂a na Carlisle'a i Tylera. Ch艂opak nie zwraca艂 na nas uwagi, natomiast
Carlisle obserwowa艂 ka偶dy m贸j ruch
Ostro偶nie Edwardzie.
- Chcia艂abym rozm贸wi膰 si臋 z tob膮 na osobno艣ci, je艣li nie masz nic przeciwko 鈥
upiera艂a si臋 p贸艂g艂osem. Chcia艂em powiedzie膰 jej, 偶e nie ma o czym, jednak
wiedzia艂em, 偶e i tak musia艂em to zrobi膰. Najlepiej jak tylko potrafi艂em.
By艂em przepe艂niony dziwnymi emocjami, kiedy wychodzi艂em z sali,
s艂uchaj膮c krok贸w dziewczyny, gdy pr贸bowa艂a mnie dogoni膰.
Musia艂em odegra膰 swoj膮 rol臋. By艂em t膮 z艂膮 postaci膮 - nikczemnikiem. Musz臋
k艂ama膰 i by膰 okrutny.
Stara艂em si臋, aby kierowa艂y mn膮 tylko dobre impulsy - ludzkie impulsy,
kt贸re zachowa艂y si臋 we mnie przez te wszystkie lata. Nigdy wcze艣niej nie
chcia艂em zas艂u偶y膰 na czyje艣 zaufanie tak bardzo jak teraz, kiedy musia艂em
zniszczy膰 wszystkie mo偶liwo艣ci na uzyskanie czego tak bardzo pragn膮艂em.
艢wiadomo艣膰, 偶e to mo偶e by膰 jej ostatnie wspomnienie mnie tylko pogarsza艂a
spraw臋. To by艂a moja scena po偶egnania.
Odwr贸ci艂em si臋 do niej.
- Czego chcesz? 鈥 spyta艂em wynio艣le.
Skuli艂a si臋 z powrotem nieznacznie przez moj膮 wrogo艣膰. Jej oczy sta艂y si臋
zadziwione moim zachowaniem... Ten wyraz twarzy b臋dzie mnie prze艣ladowa艂,
po kres mojego istnienia.
- Obieca艂e艣 mi wszystko wyja艣ni膰 鈥 powiedzia艂a p贸艂g艂osem. Jej twarz w
odcieniu ko艣ci s艂oniowej poblad艂a.
- Uratowa艂em ci 偶ycie. Starczy.
- Obieca艂e艣. 鈥 wyszepta艂a.
- Bello, uderzy艂a艣 si臋 w g艂ow臋, pleciesz jakie艣 bzdury.
Zdenerwowa艂a si臋, co u艂atwia艂o mi zadanie. Nasze spojrzenia spotka艂y si臋,
moja twarz sta艂a si臋 nieprzyjazna.
- Z moja g艂ow膮 jest wszystko w porz膮dku.
- Co chcesz ode mnie wyci膮gn膮膰?
- Chce pozna膰 prawd臋. Chc臋 wiedzie膰, dlaczego kaza艂e艣 mi k艂ama膰
Chcia艂a tylko pozna膰 prawd臋 - frustrowa艂a mnie to, 偶e musia艂em jej
odm贸wi膰.
- A co wed艂ug ciebie si臋 niby wydarzy艂o?- burkn膮艂em.
Zacz臋艂a wyrzuca膰 z siebie, potoki s艂贸w.
- Wiem tylko, 偶e wcale nie sta艂e艣 tak blisko. Tyler te偶 ci臋 nie widzia艂, wi臋c
nie m贸w, 偶e uderzy艂am si臋 w g艂ow臋 i mia艂am omamy. A potem Van p臋dzi艂 prosto
na nas, ale mimo to nas nie staranowa艂, a twoje d艂onie zostawi艂y w jego boku
wgniecenia. W tym drugim aucie te偶 zreszt膮 zrobi艂e艣 wgniecenie. I nic ci si臋 me
sta艂o. A potem van m贸g艂 zwali膰 si臋 na moje nogi, ale go podnios艂e艣...- nagle
zacisn臋艂a z臋by a jej oczy zaszkli艂y si臋 od 艂ez.
Patrzy艂em si臋 na ni膮 szyderczo, chocia偶 tak naprawd臋 czu艂em strach; ona
widzia艂a wszystko.
- Uwa偶asz, 偶e podnios艂em vana? 鈥 spyta艂em z sarkazmem.
Skin臋艂a w milczeniu g艂ow膮.
M贸j g艂os by艂 coraz bardziej prze艣miewczy.
- Przecie偶 wiesz, 偶e nikt ci nie uwierzy.
Dziewczyna stara艂a si臋 kontrolowa膰 sw贸j gniew. Gdy odpowiada艂a ka偶de jej
s艂owo by艂o niezwykle przemy艣lane.
- Nie zamierzam tego rozg艂asza膰.
M贸wi艂a prawd臋 - mog艂em zobaczy膰 to w jej oczach. Nawet w艣ciek艂a i
zdradzona, zamierza艂a utrzyma膰 ten sekret w tajemnicy.
Tylko dlaczego?
Szok zburzy艂 m贸j starannie zaplanowany wyraz twarzy na p贸艂 sekundy,
potem wzi膮艂em si臋 w gar艣膰.
- Wiec po co to wszystko? 鈥 stara艂em, si臋 brzmie膰 surowo.
- Dla mnie samej. 鈥 wyja艣ni艂a. - Nie lubi臋 k艂ama膰, a skoro musz臋, wola艂abym
pozna膰 pow贸d.
Prosi艂a mnie bym jej zaufa艂. Tak samo jak ja chcia艂em, aby ona zaufa艂a mi.
Jednak by艂a to
granica , kt贸rej w 偶aden spos贸b nie mog艂em przekroczy膰.
By艂em bezduszny. Musia艂em taki by膰.
-Nie mo偶esz mi po prostu podzi臋kowa膰 i zapomnie膰 o sprawie?
- Dzi臋kuje. 鈥 powiedzia艂a czekaj膮c na wyja艣nienia.
- Nie masz zamiaru sobie odpu艣ci膰, prawda?
- Nie.
- W takim razie鈥 - nie m贸g艂bym powiedzie膰 prawdy, nawet je艣libym chcia艂,
rzeczy w tym, 偶e nie chcia艂em. Wola艂bym, 偶eby sama wymy艣li艂a jak膮艣 hipotez臋,
ni偶 偶eby wiedzia艂a kim naprawd臋 jestem, poniewa偶 nic nie by艂oby gorsze ni偶
prawda - by艂em 偶yj膮cym koszmarem, prosto z horroru.. 鈥 W takim razie mam
nadziej臋, 偶e lubisz rozczarowania.
Mierzyli艣my si臋 wzrokiem. To by艂o dziwne, jak ujmuj膮cy by艂 jej gniew. Jak
rozw艣cieczony kociak, delikatny i nieszkodliwy, i tak nie艣wiadomy jej w艂asnej
wra偶liwo艣ci.
Zaczerwieni艂a si臋 i wysycza艂a przez z臋by.
- Po co w og贸le si臋 fatygowa艂e艣? 鈥 zupe艂nie nie spodziewa艂em si臋 tego
pytania. Straci艂em nad sob膮 kontrol臋, maska ze艣lizgn臋艂a si臋 z twarzy. Pierwszy
raz od dawna powiedzia艂em prawd臋.
- Nie wiem.
Zapami臋ta艂em jej wyraz twarzy. Gniew zmieszany w flustracj膮 Pulsuj膮ca
krew w jej policzkach. Odwr贸ci艂em si臋 i odszed艂em. Mia艂em ju偶 jej nigdy nie
zobaczy膰鈥

Rozdzia艂 4

Wr贸ci艂em do szko艂y. To by艂o najw艂a艣ciwsze rozwi膮zanie. Nie powinienem wzbudza膰
podejrze艅.
Pod koniec dnia prawie wszyscy uczniowie wr贸cili do klas. Tylko Tyler, Bella i kilku
innych 鈥 kt贸rzy prawdopodobnie skorzystali z wypadku jako pretekstu do wagar贸w 鈥
pozosta艂o nieobecnych.
Nie powinno by膰 dla mnie tak膮 trudn膮 rzecz膮 zachowanie si臋 w艂a艣ciwie. Ale przez ca艂e
popo艂udnie zaciska艂em z臋by powstrzymuj膮 pragnienie. Marzy艂em by urwa膰 si臋 z lekcji,
by znowu j膮 zobaczy膰.
Jak jaki艣 natr臋t. Obsesyjny natr臋t. Obsesyjny wampir natr臋t .
Szko艂a by艂a dzisiaj, jakim艣 cudem, niemo偶liwie, bardziej nudna ni偶 wydawa艂o si臋 to
tylko tydzie艅 temu. Jak 艣pi膮czka. By艂o tak jak by kolor odp艂yn膮艂 z cegie艂, drzew, nieba,
z twarzy dooko艂a mnie鈥 Gapi艂em si臋 na rys臋 na 艣cianie.
By艂a inna w艂a艣ciwa rzecz kt贸ra powinienem robi膰鈥 i kt贸rej nie robi艂em. Oczywi艣cie,
to by艂a nast臋pna niew艂a艣ciwa rzecz. Wszystko zale偶a艂o od perspektywy z kt贸rej si臋
spojrza艂o.
Z perspektywy Cullena 鈥 nie tylko wampira, ale Cullena, kogo艣 kto nale偶a艂 do rodziny,
taki rzadki stan w naszym 艣wiecie 鈥 w艂a艣ciw膮 rzecz膮 do zrobienia by艂o by co艣 takiego:
- Jestem zdziwiony widz膮c Ci臋 w mojej klasie, Edwardzie. S艂ysza艂em, 偶e by艂e艣
zamieszany w ten okropny incydent dzi艣 rano.
- Tak, by艂em Prosz臋 Pana, ale mia艂em szcz臋艣cie. - Przyjazny u艣miech - Wcale nie
zosta艂em ranny鈥 Chcia艂bym m贸c powiedzie膰 to samo o Belli i Tylerze.
- Jak si臋 oni maj膮?
- My艣l臋, 偶e Tyler ma si臋 dobrze鈥 Tylko jakie艣 powierzchniowe zadrapania od szk艂a z
okien. Jednak nie jestem pewien co do Belli. - Zmartwiony grymas. - Mo偶e mie膰 jak膮艣
kontuzj臋. S艂ysza艂em, 偶e by艂a zupe艂nie bezw艂adna przez d艂u偶sz膮 chwil臋 鈥 widzia艂a nawet
jakie艣 rzeczy. Wiem, 偶e doktorzy byli zmartwieni鈥
Tak to powinno wygl膮da膰. To by艂em winny mojej rodzinie.
- Jestem zdziwiony widz膮c Ci臋 w mojej klasie, Edwardzie. S艂ysza艂em, 偶e by艂e艣
zamieszany w ten okropny incydent dzi艣 rano.
- Nic mi si臋 nie sta艂o. - 呕adnego u艣miechu.
Mr. Banner przerzuci艂 swoj膮 wag臋 z jednej stopy na drug膮, czuj膮c si臋 nieswojo.
- Masz jakie艣 poj臋cie w jakim stanie s膮 Bella Swan i Tyler Crowley? S艂ysza艂em, 偶e
mieli jakie艣 obra偶enia鈥
- Nie znam ich stanu. - Wzruszy艂em ramionami.
Mr. Banner odchrz膮kn膮艂.
- Taa, racja鈥 - powiedzia艂; moje zimne spojrzenie sprawi艂o, 偶e jego g艂os by艂 troch臋
spi臋ty..
Odszed艂 szybko na prz贸d klasy i zacz膮艂 sw贸j wyk艂ad.
To by艂o niew艂a艣ciw膮 rzecz膮 do zrobienia. Chyba, 偶e spojrza艂o si臋 na to z bardziej
niezrozumia艂ego punktu widzenia.
Wydawa艂o si臋 po prostu to tak鈥 tak obra藕liwie nieuprzejme oczernia膰 dziewczyn臋 za
jej plecami, zw艂aszcza kiedy ona udowodni艂a, 偶e by艂a bardziej godna zaufania ni偶 m贸g艂
bym marzy膰. Nie powiedzia艂a niczego co mog艂o by mnie zdradzi膰, mimo tego, 偶e mia艂a
dobry pow贸d 偶eby to zrobi膰. Czy m贸g艂bym j膮 zdradzi膰 kiedy ona zrobi艂a wszystko
偶eby utrzyma膰 m贸j sekret?
Mia艂em prawie identyczn膮 rozmow臋 z Pani膮 Goff 鈥 tylko raczej po hiszpa艅sku ni偶
po angielsku 鈥 i Emmett pos艂a艂 mi d艂ugie spojrzenie.
Mam nadziej臋, 偶e masz dobre wyja艣nienie na to co si臋 dzisiaj sta艂o. Rose jest na 艣cie偶ce
wojennej.
Przewr贸ci艂em oczami bez patrzenia na niego.
W艂a艣ciwie wymy艣li艂em perfekcyjnie brzmi膮ce wyja艣nienie. Przypuszczaj膮c, 偶e nie
zrobi艂bym wszystkiego 偶eby powstrzyma膰 vana od zmia偶d偶enia dziewczyny鈥
Wzdrygn膮艂em si臋 na my艣l o tym. Ale je艣li zosta艂a by uderzona, je艣li zosta艂a by
zmasakrowana i krwawi艂a by, czerwony p艂yn rozla艂 by si臋 na betonie, zapach 艣wie偶ej
krwi rozp艂ywaj膮cy si臋 w powietrzu鈥
Zadr偶a艂em ponownie, ale nie tylko ze strachu. Cz臋艣膰 mnie zadr偶a艂a w po偶膮daniu. Nie,
nie by艂bym w stanie patrze膰 na jej krew bez ujawnienia nas w bardziej ra偶膮cy i
szokuj膮cy spos贸b.
To by艂a perfekcyjnie brzmi膮ca wym贸wka鈥 ale nie u偶y艂 bym jej. Wydawa艂a si臋 by膰,
zbyt zawstydzaj膮ca..
Zwa偶ywszy na to, 偶e pomy艣la艂em o tym d艂ugo po zdarzeniu.
Sp贸jrz na Jaspera. Emmett wci膮艂 si臋 nie艣wiadomy mojej zadumy. Nie jest na Ciebie
z艂y鈥 jest bardziej zdecydowany.
Zobaczy艂em co mia艂 na my艣li i na chwil臋 pok贸j dooko艂a mnie si臋 rozmy艂. Moja
w艣ciek艂o艣膰 by艂a tak wszechogarniaj膮ca, 偶e czerwona mg艂a przes艂oni艂a mi pole
widzenia. My艣la艂em, 偶e si臋 ni膮 zad艂awi臋.
CIIII, EDWARD! WE殴 SI臉 W GAR艢膯!! Emmett wrzasn膮艂 na mnie w swojej g艂owie.
Jego r臋ka spocz臋艂a na moim ramieniu, trzymaj膮c mnie, bym nie wsta艂 na r贸wne nogi.
Rzadko u偶ywa艂 a偶 tyle si艂y 鈥 rzadko by艂a taka potrzeba, by艂 o wiele silniejszy ni偶
jakikolwiek wampir kt贸rego kiedykolwiek spotkali艣my 鈥 ale u偶y艂 jej teraz. 艢cisn膮艂
moje ramie, zamiast popchn膮膰 mnie w d贸艂. Je艣li by pcha艂, krzes艂o pode mn膮 z
pewno艣ci膮 by si臋 zapad艂o.
SPOKOJNIE! Zarz膮dzi艂.
Spr贸bowa艂em si臋 uspokoi膰, ale by艂o mi ci臋偶ko. W艣ciek艂o艣膰 p艂on臋艂a w mojej w g艂owie.
Jasper nic nie zrobi do czasu a偶 wszyscy porozmawiamy. Po prostu pomy艣la艂em, 偶e
powiniene艣 wiedzie膰 w jakim kierunku b臋dzie pod膮偶a艂.
Skoncentrowa艂em si臋 na uspokojeniu si臋 i poczu艂em, jak r臋ka Emmetta si臋 rozlu藕nia.
Postaraj si臋 nie zrobi膰 wi臋kszego przedstawienia. Masz wystarczaj膮co du偶o k艂opot贸w.
Wzi膮艂em g艂臋boki oddech i Emmett uwolni艂 mnie z u艣cisku..
Dla pewno艣ci przes艂ucha艂em klas臋 wzrokiem, ale nasza konfrontacja by艂a tak cicha i
tak kr贸tka, 偶e tylko par臋 os贸b siedz膮cych za Emmettem co艣 zauwa偶y艂o. Nikt z nich nie
wiedzia艂 co z tym zrobi膰 i wzruszyli tylko ramionami. Cullenowie byli dziwakami 鈥
wszyscy ju偶 o tym wiedzieli.
Cholera, dzieciaku, ale jeste艣 niezr贸wnowa偶ony.
Emmett doda艂 z sympati膮 w g艂osie.
-Ugry藕 mnie.- Wymamrota艂em cicho i us艂ysza艂em jego niski chichot.
Emmett nie 偶ywi艂 do mnie urazy, i to ja powinienem by膰 bardziej wdzi臋czny za jego
wyrozumia艂o艣膰. Ale mog艂em zobaczy膰, 偶e intencje Jaspera brzmia艂y tak sensownie dla
niego, 偶e rozwa偶a艂 czy to nie by艂 by najlepsze rozwi膮zanie.
W艣ciek艂o艣膰 zawrza艂a, z trudem kontrolowana.
Tak, Emmett by艂 silniejszy ode mnie, ale jeszcze nigdy mnie nie poturbowa艂.
Twierdzi艂, 偶e to dlatego, 偶e oszukiwa艂em, ale s艂yszenie my艣li by艂o tak nieod艂膮czn膮
cz臋艣ci膮 mnie, tak jak jego ogromna si艂a by艂a jego atrybutem. Mieli艣my r贸wne szanse w
walce.
Walka? To do tego to prowadzi艂o? Mia艂em zamiar walczy膰 z w艂asn膮 rodzin膮 dla
cz艂owieka kt贸rego ledwo zna艂em?
Pomy艣la艂em o tym przez chwil臋, o delikatnym ciele dziewczyny w moich ramionach
w zestawieniu z Jasperem, Rose i Emmettem 鈥 nadprzyrodzeni silni i szybcy, maszyny
do zabijania stworzone przez natur臋鈥
Tak, walczy艂 bym dla niej. Przeciwko mojej rodzinie.
Zadr偶a艂em.
Bo to nie by艂o w porz膮dku pozostawi膰 j膮 bezbronn膮, kiedy to ja by艂em tym kt贸ry
narazi艂 j膮 na niebezpiecze艅stwo.
Nie m贸g艂bym wygra膰 sam, nie przeciwko ca艂ej tr贸jce i zastanawia艂em si臋 kto m贸g艂by
by膰 moim sprzymierze艅cem.
Carlisle, na pewno. Nie walczy艂 by z nikim, ale by艂 by ca艂kowicie przeciwko pomys艂owi
Jaspera i Rose. To mo偶e by膰 wszystko czego potrzebowa艂bym. Zobacz臋鈥
Esme, w膮tpliwie. Nie stan臋艂a by przeciwko mnie tak偶e, nie znios艂a by te偶 nie
zgadzania si臋 z Carlislem, ale popar艂a by ka偶dy plan kt贸ry trzyma艂 by jej rodzin臋
razem. Je艣li Carlisle by艂 dusz膮 rodziny, to Esme by艂a jej sercem. On dawa艂 nam
przyw贸dc臋 kt贸ry by艂 warty na艣ladowania; ona sprawi艂a to na艣ladowanie aktem
mi艂o艣ci. Wszyscy si臋 kochali艣my - nawet teraz pod powierzchni膮 furii kt贸r膮 czu艂em do
Jaspera i Rose, nawet kiedy planowa艂em walczy膰 z nimi 偶eby ocali膰 dziewczyn臋,
wiedzia艂em, 偶e ich kocham.
Alice鈥 nie mia艂em poj臋cia. To prawdopodobnie zale偶a艂o od tego co b臋dzie widzia艂a,
偶e nast膮pi. Wyobra偶am sobie, 偶e wybierze stron臋 zwyci臋scy.
Wi臋c musia艂bym to zrobi膰 bez niczyjej pomocy. Nie mog艂em si臋 r贸wna膰 z nimi
wszystkimi, ale nie zamierza艂em pozwoli膰 im skrzywdzi膰 dziewczyny z mojego
powodu. To mo偶e oznacza膰 manewr odej艣cia鈥
Moja w艣ciek艂o艣膰 opad艂a nagle w przyp艂ywie wisielczego poczucia humoru. Mog艂em
sobie wyobrazi膰 jak dziewczyna by zareagowa艂a kiedy bym j膮 porwa艂. Oczywi艣cie
rzadko poprawnie zgadywa艂em jej reakcje - ale jak膮 inn膮 mog艂a by mie膰 reakcj臋
opr贸cz czystego przera偶enia?
Nie by艂em te偶 pewien jak to rozwi膮za膰 鈥 porwanie jej. Nie by艂 bym w stanie
wytrzyma膰 blisko niej przez d艂u偶szy czas. Mo偶liwe, 偶e dostarczy艂 bym j膮 po prostu z
powrotem do jej matki. Nawet - by艂o by dla niej bardzo niebezpieczne.
I tak偶e dla mnie, u艣wiadomi艂em sobie nagle. Je艣li zabi艂 bym j膮 przez przypadek鈥
Nie by艂em ca艂kowicie pewien ile by to b贸lu by mnie kosztowa艂o, ale wiedzia艂em, 偶e by艂
by on z艂o偶ony i intensywny.
C贸偶, nie mog艂em ju偶 wi臋cej narzeka膰, 偶e 偶ycie poza szko艂膮 by艂o monotonne.
Dziewczyna zmieni艂a to tak bardzo.
Kiedy zadzwoni艂 dzwonek Emmett i ja poszli艣my w ciszy w stron臋 auta. Martwi艂 si臋
o mnie i martwi艂 si臋 o Rosalie. Wiedzia艂 kt贸r膮 stron臋 musia艂by wybra膰 w razie
konfliktu i to go niepokoi艂o.
Reszta czeka艂a na nas w aucie, tak偶e pogr膮偶ona w ciszy. Byli艣my bardzo cich膮
grup膮. Tylko ja mog艂em s艂ysze膰 krzyki.
Idiota! Szaleniec! Kretyn! Dupek! Samolubny, nieodpowiedzialny g艂upek!
Rosalie utrzymywa艂a sta艂y potok obelg z ca艂膮 si艂膮 swoich mentalnych p艂uc.
Sprawia艂o to, 偶e by艂o trudno ws艂uchiwa膰 si臋 w innych, ale ignorowa艂em j膮 najlepiej jak
umia艂em.
Emmett mia艂 racj臋 co do Jaspera. By艂 pewien swojego planu.
Alice by艂a niespokojna, martwi艂a si臋 o Jaspera, przesuwaj膮c obrazki przysz艂o艣ci.
Nie wa偶ne z kt贸rej strony Jasper podchodzi艂 do dziewczyny, Alice zawsze mnie tam
widzia艂a, blokuj膮cego go. Interesuj膮ce鈥 ani Rosalie ani Emmett nie byli z nim w tych
wizjach. Wi臋c Jasper planowa艂 to zrobi膰 sam. To by wszystko upro艣ci艂o.
Jasper by艂 najlepszym, najbardziej do艣wiadczonym wojownikiem z nas wszystkich;
moja jedyna przewaga by艂a taka, 偶e mog艂em us艂ysze膰 jego ruchy zanim je wykona艂.
Nigdy nie walczy艂em z Emmettem czy Jasperem bardziej ni偶 dla zabawy- po prostu
obijali艣my si臋 z nud贸w. Zrobi艂o mi si臋 niedobrze na my艣l o spr贸bowaniu zranienia
Jaspera tak naprawd臋鈥
Nie, nie o to chodzi艂o. Tylko go zablokowa膰. To wszystko.
Skupi艂em si臋 na Alice, przypominaj膮cej sobie r贸偶ne sposoby atak贸w Jaspera.
Jak tylko to zrobi艂em, jej wizja si臋 przesun臋艂a, id膮c dalej i dalej do domu Swan贸w.
Wyeliminowa艂em go wcze艣niej鈥
Powstrzymaj to, Edwardzie! Tak si臋 nie mo偶e sta膰. Nie dopuszcz臋 do tego.
Nie odpowiedzia艂em jej, po prostu patrzy艂em dalej.
Zacz臋艂a dalej szuka膰, w zamglonej rzeczywisto艣ci odleg艂ych jeszcze mo偶liwo艣ci.
Wszystko by艂o cieniste i mgliste.
Przez ca艂膮 drog臋 do domu 艂adunek ciszy nie opad艂. Zaparkowa艂em w du偶ym gara偶u
za domem; Mercedes Carlisle鈥檃 ju偶 tam by艂, tak jak du偶y jeep Emmetta, M3 Rose i
m贸j Vanquish. By艂em zadowolony, 偶e Carlisle jest ju偶 w domu 鈥 ta cisza zako艅czy si臋
eksplozj膮 i chcia艂em by by艂 przy tym, kiedy to si臋 stanie.
Poszli艣my prosto do jadalni.
Pok贸j by艂 oczywi艣cie nigdy u偶ywany we w艂a艣ciwych celach. Ale by艂 urz膮dzony
d艂ugim, owalnym, mahoniowym sto艂em otoczonym krzes艂ami 鈥 byli艣my skrupulatni w
trzymaniu wszystkich rekwizyt贸w we w艂a艣ciwym miejscu. Carlisle lubi艂 u偶ywa膰 tego
jako pokoju konferencyjnego. W grupie gdzie by艂o tyle silnych i skrajnie r贸偶nych
osobowo艣ci, czasami by艂o konieczne 偶eby prowadzi膰 dyskusje w spos贸b spokojny, na
siedz膮co.
Mia艂em przeczucie, 偶e posadzenie wszystkich na krzes艂ach niewiele dzisiaj pomo偶e.
Carlisle siedzia艂 na swoim zwyk艂ym miejscu, na wschodnim kra艅cu sto艂u. Esme
by艂a obok niego 鈥 trzymali si臋 za r臋ce.
Oczy Esme wpatrywa艂y si臋 we mnie, z艂ote g艂臋bie i pe艂ne troski.
Zosta艅. To by艂a jej jedyna my艣l.
Chcia艂bym by膰 w stanie u艣miechn膮膰 si臋 do tej, kt贸ra by艂a dla mnie prawdziw膮 matk膮,
ale nie mia艂em dla niej 偶adnej otuchy.
Usiad艂em po drugiej stronie Carlisle鈥檃. Esme si臋gn臋艂a przez niego 偶eby po艂o偶y膰
woln膮 r臋k臋 na moim ramieniu. Nie mia艂a poj臋cia co mia艂o si臋 zacz膮膰, tylko martwi艂a
si臋 o mnie.
Carlisle mia艂 lepsze poj臋cie o tym, co nadchodzi艂o. Jego usta by艂y zaci艣ni臋te, a czo艂o
zmarszczone. Grymas wygl膮da艂 za staro na jego m艂odej twarzy.
Kiedy wszyscy usiedli, widzia艂em, 偶e linie zosta艂y narysowane.
Rosalie usiad艂a dok艂adnie naprzeciwko Carlisle鈥檃, na drugim ko艅cu d艂ugiego sto艂u.
Rzuca艂a mi pe艂ne z艂o艣ci spojrzenia, nigdy nie odwracaj膮c wzroku.
Emmett usiad艂 obok niej, jego my艣li i twarz by艂y skrzywione.
Jasper si臋 zawaha艂 i poszed艂 stan膮膰 przy 艣cianie dok艂adnie naprzeciwko Rosalie. By艂
zdecydowany, oboj臋tny na przebieg tej dyskusji. Zacisn膮艂em z臋by.
Alice wesz艂a ostatnia, jej oczy by艂y skupione na czym艣 dalekim 鈥 przysz艂o艣ci, wci膮偶
zbyt niepewnej by mog艂a zrobi膰 z niej u偶ytek. Bez wi臋kszego namys艂u usiad艂a obok
Esme. Pociera艂a czo艂o jak by dr臋czy艂 j膮 b贸l g艂owy. Jasper drgn膮艂 niespokojnie,
rozwa偶y艂 do艂膮czenie do niej, ale pozosta艂 na miejscu.
Wzi膮艂em g艂臋boki oddech. Ja to zacz膮艂em 鈥 powinienem przem贸wi膰 jako pierwszy.
- Przepraszam. 鈥 powiedzia艂em spogl膮daj膮c najpierw na Rose, potem na Jaspera a
w ko艅cu na Emmetta. 鈥 Nie chcia艂em wystawia膰 偶adnego z was na niebezpiecze艅stwo.
To by艂o bezmy艣lne i chc臋 wzi膮膰 pe艂n膮 odpowiedzialno艣膰 za m贸j pochopny czyn.
Rosalie spojrza艂a na mnie z艂owrogo.
- Co masz na my艣li przez 鈥瀢zi膮膰 pe艂n膮 odpowiedzialno艣膰鈥? Masz zamiar to
naprawi膰?
- Nie w spos贸b kt贸ry masz na my艣li. 鈥 powiedzia艂em staraj膮c utrzyma膰 m贸j g艂os
pewnie i spokojnie 鈥 Jestem sk艂onny odej艣膰 ju偶 teraz, je艣li to tylko poprawi nasz膮
sytuacj臋. 鈥 Je艣li uwierz膮, 偶e ta dziewczyna b臋dzie bezpieczna, je艣li uwierz臋, 偶e 偶adne z was
jej nie tknie, poprawi艂em si臋 w my艣lach.
- Nie 鈥 Esme wyszepta艂a 鈥 Nie, Edwardzie.
Pog艂aska艂em jej r臋k臋.
- To tylko par臋 lat.
- Jednak Esme ma racj臋. 鈥 powiedzia艂 Emmett 鈥 Nie mo偶esz teraz nigdzie wyjecha膰.
To w niczym by nie pomog艂o, wr臋cz przeciwnie. Musimy wiedzie膰 co ludzie dooko艂a
nas my艣l膮, teraz bardziej ni偶 kiedykolwiek.
Nie zgodzi艂em si臋 z nim.
- Alice wy艂apie wszystko co b臋dzie mia艂o dla nas jakie艣 kluczowe znaczenie.
Carlisle pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- My艣l臋, 偶e Emmett ma racj臋, Edwardzie. Dziewczyna b臋dzie o wiele bardziej
rozmowna, je艣li nagle znikniesz. Albo odchodzimy wszyscy albo nikt.
- Ona nic nie powie. 鈥 szybko odpar艂em. Rose zbli偶a艂a si臋 do eksplozji i chcia艂em
偶eby ten fakt wyszed艂 szybko na jaw.
- Nie znasz jej umys艂u. 鈥 przypomnia艂 mi Carlisle.
- Wiem tylko, 偶e nic nie powie. Alice, wesprzyj mnie.
Alice spojrza艂a na mnie ze znu偶eniem.
- Nie widz臋, 偶e sta艂o by si臋 co艣 z艂ego, je艣li po prostu to zignorujemy.
Rzuci艂a szybkie spojrzenie na Jaspera i Rose.
Nie, nie mog艂a zobaczy膰 tej wersji przysz艂o艣ci 鈥 nie kiedy Rosalie i Jasper byli a偶 tak
przeciwko jej nie ignorowaniu.
D艂o艅 Rosalie uderzy艂a w st贸艂 z g艂o艣nym hukiem.
- Nie mo偶emy dopu艣ci膰, 偶eby ten cz艂owiek mia艂 szanse powiedzie膰 cokolwiek.
Carlisle, musisz to zrozumie膰. Nawet je艣li zdecydujemy, 偶e wszyscy znikamy, nie jest to
bezpieczne pozostawi膰 za sob膮 takiej historii. 呕yjemy tak odmiennie od reszty naszego
gatunku 鈥 wiecie, 偶e s膮 tacy kt贸rzy z przyjemno艣ci膮 podci膮gn臋li by nas pod
odpowiedzialno艣膰. Musimy by膰 ostro偶niejsi ni偶 ktokolwiek inny!
- Zostawiali艣my ju偶 za sob膮 plotki.鈥 przypomnia艂em jej.
- Tylko plotki i podejrzenia, Edwardzie. Nie 艣wiadk贸w i dowody!
- Dowody! 鈥 zaszydzi艂em.
Jasper ju偶 potakiwa艂, z twardym wyrazem oczu.
- Rose鈥 - Carlisle zacz膮艂.
- Daj mi sko艅czy膰, Carlisle. To nie musi by膰 偶adne wielkie wydarzenie. Dziewczyna
uderzy艂a si臋 dzisiaj w g艂ow臋. Wi臋c mo偶e ta kontuzja okaza膰 si臋 wi臋ksza ni偶 si臋
wydawa艂o. 鈥 Rosalie wzruszy艂a ramionami 鈥 Ka偶dy 艣miertelnik k艂adzie si臋 spa膰 z
szans膮, 偶e si臋 wi臋cej nie obudzi. Inni oczekiwali by, 偶e posprz膮tamy po sobie.
Technicznie rzecz bior膮c to by艂o by zadanie Edwarda, ale rzecz jasna to le偶y poza jego
mo偶liwo艣ciami. Wiesz, 偶e jestem zdolna do samokontroli. Nie zostawi艂abym za nami
偶adnego 艣ladu.
- Tak, Rosalie, wszyscy wiemy jak zdoln膮 jeste艣 zab贸jc膮. 鈥 warkn膮艂em.
Zasycza艂a na mnie z furi膮.
- Edward, prosz臋. 鈥 powiedzia艂 Carlisle i zwr贸ci艂 si臋 do Rosalie 鈥 Rosalie, mia艂em do
tego inny stosunek w Rochester, poniewa偶 czu艂em, 偶e nale偶y Ci si臋 sprawiedliwo艣膰.
M臋偶czyzna kt贸rego zabi艂a艣 potraktowa艂 Ci臋 jak potwora. To nie jest ta sama sytuacja.
Panna Swan jest niewinna.
- To nie jest nic osobistego, Carlisle. 鈥 Rosalie ledwo wycedzi艂a te s艂owa przez z臋by 鈥
To po to by chroni膰 nas wszystkich.
Zapad艂a kr贸tkotrwa艂a cisza kiedy Carlisle obmy艣la艂 swoj膮 odpowied藕. Kiedy skin膮艂
g艂ow膮, oczy Rosalie si臋 rozb艂ysn臋艂y. Powinna wiedzie膰 lepiej. Nawet je艣li nie by艂 bym w
stanie przeczyta膰 jego my艣li, mog艂em przewidzie膰 jego nast臋pne s艂owa.
- Wiem, 偶e chcesz dobrze Rosalie, ale鈥 chcia艂bym bardzo, 偶eby nasza rodzina by艂a
warta tego, 偶eby j膮 broni膰. Przypadkowy鈥 wypadek lub chwila nieuwagi w
kontrolowaniu si臋 jest przykr膮 cz臋艣ci膮 tego kim jeste艣my. 鈥 To by艂o bardzo w jego
stylu u偶y膰 liczby mnogiej, chocia偶 on nigdy nie mia艂 takiej chwili nieuwagi. 鈥
Zamordowanie niewinnego dziecka z zimn膮 krwi膮 to zupe艂nie inna rzecz. Wierz臋, 偶e
ryzyko kt贸re ona ze sob膮 niesie, czy powie o swoich podejrzeniach czy nie, jest niczym
w por贸wnaniu z wi臋kszym ryzykiem. Je艣li poczynimy wyj膮tki 偶eby chroni膰 siebie
samych, ryzykujemy co艣 znacznie wa偶niejszego. Ryzykujemy stracenie istoty tego kim
jeste艣my.
Stara艂em si臋 bardzo kontrolowa膰 m贸j wyraz twarzy. Je艣li bym tego nie robi艂 to
u艣miecha艂 bym si臋 szeroko. Lub bi艂 brawo, tak jak mia艂em na to ochot臋.
- To odpowiedzialne zachowanie. 鈥 Rosalie si臋 nachmurzy艂a.
- Raczej bezduszne. 鈥 Carlisle poprawi艂 j膮 delikatnie 鈥 Ka偶de 偶ycie jest cenne.
Rosalie westchn臋艂a ci臋偶ki i wyd臋艂a doln膮 warg臋. Emmett pog艂aska艂 ja po ramieniu.
- B臋dzie dobrze, Rose. 鈥 zapewni艂 niskim g艂osem.
- Pytanie brzmi 鈥 Carlisle kontynuowa艂 鈥 czy powinni艣my si臋 przeprowadzi膰?
- Nie 鈥 Rosalie j臋kn臋艂a 鈥 dopiero co si臋 tutaj zadomowili艣my. Nie chce zaczyna膰
mojego drugiego roku jeszcze raz!
- Oczywi艣cie mogliby艣cie zachowa膰 sw贸j obecny wiek. 鈥 powiedzia艂 Carlisle.
- I przeprowadzi膰 si臋 o wiele wcze艣niej? 鈥 odpar艂a.
Carlisle wzruszy艂 ramionami.
- Podoba mi si臋 tutaj! Jest tak ma艂o s艂o艅ca, mo偶emy 偶y膰 jak ludzie!
- C贸偶, oczywi艣cie nie musimy decydowa膰 o tym teraz. Mo偶emy poczeka膰 i zobaczy膰
czy to oka偶e si臋 konieczne. Edward wydaje si臋 by膰 pewien milczenia tej Swan.
Rosalie prychn臋艂a.
Nie martwi艂em si臋 ju偶 wi臋cej. Wiedzia艂em, 偶e zgodzi si臋 z decyzj膮 Carlisle鈥檃, niewa偶ne
jak bardzo by艂a na mnie w艣ciek艂a. Ich rozmowa przesz艂a na niewa偶ne szczeg贸艂y.
Jasper zastyg艂 bez ruchu..
Rozumia艂em dlaczego. Zanim on i Alice si臋 poznali, 偶y艂 na polu bitwy, bezlitosny
teatr wojny. Zna艂 konsekwencje nieprzestrzegania zasad 鈥 widzia艂 makabryczne
nast臋pstwa na w艂asne oczy.
Wiele m贸wi艂o to, 偶e nie pr贸bowa艂 uspokoi膰 Rosalie za pomoc膮 swoich specjalnych
zdolno艣ci, czy spr贸bowa膰 j膮 podburzy膰 w tej chwili. Trzyma艂 si臋 z daleka od tej
dyskusji 鈥 by艂 ponad tym.
- Jasper 鈥損owiedzia艂em.
Napotka艂 moje spojrzenie, jego twarz pozosta艂a bez wyrazu.
- Ona nie b臋dzie p艂aci膰 za moje b艂臋dy. Nie dopuszcz臋 do tego.
- Wi臋c ma z tego skorzysta膰? Ona powinna dzisiaj umrze膰, Edwardzie. Dla mnie
tylko to rozwi膮zanie jest s艂uszne.
Powt贸rzy艂em, akcentuj膮c ka偶de s艂owo.
- Nie dopuszcz臋 do tego.
Jego brwi si臋 podnios艂y. Nie oczekiwa艂 tego 鈥 nie wyobra偶a艂 sobie, 偶e b臋d臋 dzia艂a艂
偶eby go powstrzyma膰.
Pokr臋ci艂 raz g艂ow膮.
- Nie pozwol臋 偶eby Alice 偶y艂a w niebezpiecze艅stwie, nawet w najmniejszym stopniu.
Ty nie czujesz do nikogo tego co ja czuje do niej, Edwardzie, nie przechodzi艂e艣 przez to
co ja przeszed艂em, niewa偶ne czy znasz moje wspomnienia czy nie. Nie rozumiesz tego.
- Nie dyskutuj臋 o tym, Jasper. Ale m贸wi臋 Ci teraz, 偶e nie pozwol臋 by艣 skrzywdzi艂
Izabell臋 Swan.
Patrzeli艣my na siebie 鈥 nie przeszywali艣my si臋 wzrokiem ze z艂o艣ci膮, tylko
oceniali艣my przeciwnika. Wyczu艂em, 偶e zacz膮艂 sprawdza膰 nastroje dooko艂a mnie,
sprawdza艂 moj膮 determinacj臋.
- Jazz 鈥 powiedzia艂a Alice, przerywaj膮c nam.
Utrzyma艂 wzrok na mnie jeszcze przez chwil臋, a potem spojrza艂 na ni膮.
- Nie k艂opocz si臋 m贸wieniem mi, 偶e potrafisz o siebie zadba膰 Alice. Wiem to. Jednak
wci膮偶 musz臋鈥
- Nie to, chcia艂am powiedzie膰. 鈥 przerwa艂a mu 鈥 Mia艂am zamiar poprosi膰 Ci臋 o
przys艂ug臋.
Zobaczy艂em co ma na my艣li i moje usta otworzy艂y si臋 ze s艂yszalnym westchnieniem.
Gapi艂em si臋 na ni膮, zszokowany, ledwie 艣wiadomy, 偶e wszyscy opr贸cz Jaspera i Alice
patrz膮 na mnie przezornie.
- Wiem, 偶e mnie kochasz. Dzi臋ki. Ale by艂a bym naprawd臋 wdzi臋czna je艣li nie
b臋dziesz pr贸bowa艂 zabi膰 Belli. Po pierwsze Edward jest powa偶ny, a ja nie chc臋 偶eby
wasza dw贸jka si臋 bi艂a. Po drugie, ona jest moj膮 przyjaci贸艂k膮. A przynajmniej ni膮
b臋dzie.
To by艂o czyste jak dzwon w jej g艂owie: Alice, u艣miechni臋ta, z jej lodowo bia艂ym
ramieniem dooko艂a ciep艂ych, delikatnych ramion dziewczyny. I Bella te偶 si臋
u艣miecha艂a, jej rami臋 obejmowa艂o tali臋 Alice.
Wizja by艂a twarda jak ska艂a; tylko czas by艂 niepewny.
- Ale鈥 Alice鈥 - Jasper wydysza艂. Nie mog艂em si臋 zmusi膰 偶eby przesun膮膰 g艂ow臋
偶eby zobaczy膰 jego twarz. Nie mog艂em si臋 oderwa膰 od obrazu w g艂owie Alice 偶eby go
wys艂ucha膰.
- Pewnego dnia b臋d臋 j膮 kocha膰, Jazz. B臋d臋 bardzo wytr膮cona z r贸wnowagi je艣li nie
zostawisz jej w spokoju.
Wci膮偶 tkwi艂em w my艣lach Alice. Zobaczy艂em przysz艂o艣膰 bardziej jasn膮, kiedy
Jasper brn膮艂 przez jej nieoczekiwan膮 pro艣b臋.
- Ach 鈥 westchn臋艂a; jego niezdecydowanie jeszcze rozja艣ni艂o now膮 przysz艂o艣膰 鈥
Widzisz? Bella nic nikomu nie powie. Nie ma si臋 o co martwi膰.
Spos贸b w jaki wypowiedzia艂a imi臋 dziewczyny鈥 jakby ju偶 by艂y swoimi bliskimi
powierniczkami鈥
- Alice鈥 - zad艂awi艂em si臋 w艂asnymi s艂owami 鈥 Co鈥 to ma鈥 do rzeczy鈥?
- Powiedzia艂am Ci, 偶e nadchodzi jaka艣 zmiana. Nie wiem Edward.
Zacisn臋艂a szcz臋k臋 i ju偶 wiedzia艂em, 偶e jest co艣 jeszcze. Stara艂a si臋 o tym nie my艣le膰;
nagle skupi艂a si臋 bardzo na Jasperze, chocia偶 by艂 on zbyt oszo艂omiony 偶eby m贸c podj膮膰
jak膮艣 decyzj臋.
Robi艂a to czasami kiedy chcia艂a co艣 przede mn膮 ukry膰.
- Co, Alice? Co ukrywasz?
Us艂ysza艂em st臋kanie Emmetta. Zawsze by艂 sfrustrowany kiedy ja i Alice
prowadzili艣my rozmowy tego typu.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮, staraj膮c si臋 mnie nie dopu艣ci膰.
- Czy to jest co艣 zwi膮zanego z dziewczyn膮? 鈥 dopytywa艂em si臋 鈥 Czy to jest co艣
zwi膮zanego z Bell膮?
Mia艂a zaci艣ni臋te z臋by z koncentracji, ale kiedy wypowiedzia艂em imi臋 dziewczyny,
potkn臋艂a si臋. Jej potkni臋cie trwa艂o tylko najmniejsz膮 cz臋艣膰 sekundy, ale trwa艂o to
wystarczaj膮co d艂ugo.
- NIE! 鈥 krzykn膮艂em. Us艂ysza艂em jak moje krzes艂o upada na pod艂og臋 i tylko dzi臋ki
temu zorientowa艂em si臋, 偶e stoj臋.
- Edward! 鈥 Carlisle by艂 tak偶e na nogach; po艂o偶y艂 r臋k臋 na moim ramieniu. By艂em
tego ledwie 艣wiadomy.
- To si臋 umacnia 鈥 wyszepta艂a Alice 鈥 Z ka偶d膮 minuta jeste艣 bardziej zdecydowany.
Pozosta艂y jej tylko naprawd臋 dwie drogi. Ta pierwsza lub ta inna, Edwardzie.
Mog艂em zobaczy膰 to co ona widzia艂a鈥 ale nie mog艂em zaakceptowa膰 tego.
- Nie. 鈥 powt贸rzy艂em si臋; nie by艂o odpowiednio g艂o艣nego tonu dla mojego g艂osu.
Poczu艂em, 偶e si臋 zapadam w dziur臋 i musia艂em si臋 podeprze膰 o st贸艂.
- Prosz臋, czy kto艣 mo偶e powiedzie膰 nam, co tu si臋 dzieje? 鈥 zaj臋cza艂 Emmett
- Musz臋 odej艣膰 鈥 wyszepta艂em do Alice, ignoruj膮c go.
- Edward, ju偶 przez to przeszli艣my. 鈥 powiedzia艂 g艂o艣no Emmett 鈥 To jest najlepszy
spos贸b na sprowokowanie dziewczyny do m贸wienia. Poza tym, je艣li ty si臋 zwiniesz, to
nie b臋dziemy mieli pewno艣ci czy ona co艣 ju偶 gada czy nie. Musisz zosta膰 i upora膰 si臋 z
tym.
- Nie widz臋 偶eby艣 gdziekolwiek si臋 wybiera艂, Edwardzie. 鈥 powiedzia艂a Alice 鈥 Nie
s膮dz臋 偶eby艣 m贸g艂 gdziekolwiek pojecha膰. Pomy艣l o tym doda艂a cicho. Pomy艣l o odej艣ciu.
Wiedzia艂em co ma na my艣li. Tak, pomys艂 nie zobaczenia si臋 ju偶 wi臋cej z dziewczyn膮
by艂鈥 bolesny. Ale to by艂o konieczne. Nie mog艂em popiera膰 przysz艂o艣ci na kt贸r膮 j膮
najwyra藕niej skazywa艂em.
Nie jestem zupe艂nie pewna co do Jaspera, Edwardzie Alice kontynuowa艂a. Je艣li
odejdziesz, on pomy艣li, 偶e ona jest zagro偶eniem dla nas鈥
- Nie chc臋 tego s艂ucha膰 鈥 zaprzecza艂em jej, tylko w po艂owie 艣wiadomy naszej
widowni.
Jasper si臋 waha艂. Nie zrobi艂 by czego艣 co skrzywdzi艂o by Alice.
Nie w tej chwili. Zaryzykujesz jej 偶ycie, pozostawisz bez obrony?
- Dlaczego mi to robisz? 鈥 j臋kn膮艂em. Z艂apa艂em si臋 za g艂ow臋.
Nie by艂em obro艅c膮 Belli. Nie mog艂em. Czy rozdzielna przysz艂o艣膰 kt贸r膮 widzia艂a
Alice nie by艂a na to wystarczaj膮cym dowodem?
Ja j膮 te偶 kocham. Albo b臋d臋. To nie jest to samo, ale chc臋 j膮 mie膰 przy sobie.
- Te偶 j膮 kochasz? 鈥 wyszepta艂em niedowierzaj膮co.
Jeste艣 tak 艣lepy Edwardzie. Nie widzisz do czego zmierzasz? Gdzie ju偶 si臋 znalaz艂e艣?
To jest tak nieuniknione jak to, 偶e s艂o艅ce wstanie na wschodzie. Zobacz to co ja widz臋鈥
Pokr臋ci艂em g艂ow膮, przera偶ony.
- Nie. 鈥 stara艂em przesta膰 widzie膰 to co mi pokazywa艂a w swoich wizjach.
- Nie musz臋 pod膮偶y膰 w tym kierunku. Odejd臋. Zmieni臋 przysz艂o艣膰.
-Mo偶esz spr贸bowa膰. 鈥 powiedzia艂a sceptycznie.
- Och, dajcie spok贸j! 鈥 wydar艂 si臋 Emmett
- Skup si臋 鈥 wysycza艂a Rosalie 鈥 Alice widzi go zakochuj膮cego si臋 w cz艂owieku! Jak
klasycznie Edward!
Wyda艂a z siebie d藕wi臋k jak by si臋 d艂awi艂a.
Ledwo j膮 us艂ysza艂em.
- Co? 鈥 Emmett powiedzia艂 zaskoczony. Jego dudni膮cy 艣miech rozszed艂 si臋 po
pokoju. 鈥 Wi臋c o to chodzi? 鈥 Za艣mia艂 si臋 znowu 鈥 Ma艂y k艂opot, Edward.
Poczu艂em jego r臋k臋 na ramieniu i zrzuci艂em j膮 w roztargnieniu. Nie mog艂em
zwraca膰 na niego teraz uwagi.
- Zakocha艂 si臋 w cz艂owieku? 鈥 powt贸rzy艂a Esme oszo艂omiona 鈥 W dziewczynie kt贸r膮
dzisiaj uratowa艂? Zakocha艂 si臋 w niej?
- Co widzisz Alice? Konkretnie. 鈥 domaga艂 si臋 odpowiedzi Jasper.
Odwr贸ci艂a si臋 w jego kierunku; wci膮偶 gapi艂em si臋 martwo na cz臋艣膰 jej twarzy.
- Wszystko zale偶y od tego jak b臋dzie silny. Albo zabij臋 j膮 w艂asnor臋cznie 鈥 rzuci艂a mi
szybkie spojrzenie 鈥 co naprawd臋 by mnie zirytowa艂o Edward, nie wspominaj膮c, jak by
to oddzia艂a艂o na Ciebie 鈥 spojrza艂a zn贸w na Jaspera 鈥 albo ona b臋dzie jedn膮 z nas
pewnego dnia.
Kto艣 g艂o艣no nabra艂 powietrza; nie spojrza艂em na nawet w tamt膮 stron臋.
- To si臋 nie stanie! 鈥 znowu zacz膮艂em krzycze膰 鈥 呕adne z nich!
Alice nie zdawa艂a si臋 mnie s艂ysze膰.
- Wszystko zale偶y 鈥 powt贸rzy艂a 鈥 On mo偶e zwyczajnie nie by膰 w stanie po prostu jej
zabi膰 鈥 Tylko b臋dzie tego bliski. B臋dzie to kosztowa艂o go ogromn膮 ilo艣膰
samokontroli鈥︹ zaduma艂a si臋 鈥 Wi臋cej nawet ni偶 Carlisle ma. Mo偶e b臋dzie
wystarczaj膮co silny鈥 Jedyn膮 rzecz膮 do kt贸rej nie jest zdolny to trzymanie si臋 z daleka
od niej. To ju偶 przegrana sprawa.
Nie mog艂em odnale藕膰 swojego g艂osu. Chyba nikt nie by艂. Pok贸j by艂 spokojny.
Gapi艂em si臋 na Alice, a ca艂a reszta patrza艂a na mnie. Mog艂em znale藕膰 odbicie swojej
przera偶onej twarzy z pi臋ciu r贸偶nych punkt贸w widzenia
Po d艂ugiej chwili, Carlisle westchn膮艂.
- C贸偶, to.. komplikuje sprawy
- Te偶 tak my艣l臋. 鈥 zgodzi艂 si臋 Emmett. Jego g艂os by艂 wci膮偶 bliski 艣miechu. Mo偶na
zaufa膰 Emmettowi, 偶e znajdzie co艣 zabawnego w gruzach mojego 偶ycia.
- My艣l臋, 偶e jednak nasze plany pozostan膮 bez zmian. 鈥 powiedzia艂 Carlisle
zamy艣lony 鈥 Zostaniemy i b臋dziemy patrze膰 na rozw贸j sytuacji. Oczywi艣cie, nikt鈥 nie
skrzywdzi dziewczyny.
Zdr臋twia艂em.
- Nie- powiedzia艂 cicho Jasper 鈥 Zgadzam si臋 z tym. Je艣li Alice widzi tylko te dwie
mo偶liwo艣ci鈥
- Nie! 鈥 M贸j g艂os to nie by艂 krzyk czy j臋k czy p艂acz rozpaczy, ale jaka艣 kombinacja
tych trzech czynnik贸w 鈥 Nie!
Musia艂em gdzie艣 p贸j艣膰, by膰 daleko od ich g艂o艣nych my艣li 鈥 ob艂udnego wstr臋tu do
samej siebie Rosalie, rozbawienia Emmetta, nieko艅cz膮cej si臋 cierpliwo艣ci Carlisle鈥檃鈥
Gorzej: pewno艣ci siebie Alice. Pewno艣ci Jaspera w jej pewno艣ci.
Najgorszego ze wszystkich: rado艣ci Esme鈥
Sztywno opu艣ci艂em pok贸j; Esme dotkn臋艂a mojego ramienia jak przechodzi艂em ,ale
ja nie odwzajemni艂em tego gestu.
Zacz膮艂em biec jeszcze zanim wydosta艂em si臋 z domu. Przeskoczy艂em rzek臋 jednym
skokiem i pop臋dzi艂em w las. Zn贸w pada艂o, tak mocno, 偶e po kilku chwilach by艂em
zupe艂nie mokry. Spodoba艂a mi si臋 cienka warstwa wody 鈥 tworzy艂a 艣cian臋 pomi臋dzy
mn膮, a reszt膮 艣wiata. Otacza艂a mnie, pozwala艂a mi by膰 samemu.
Bieg艂em na wsch贸d, poprzez g贸ry, nie przestaj膮c pod膮偶a膰 wci膮偶 prosto, a偶 nie
zobaczy艂em 艣wiate艂 Seattle po drugiej stronie cie艣niny. Zatrzyma艂em si臋 zanim
dotkn膮艂em kraw臋dzi ludzkiej cywilizacji.
Otoczony przez deszcz, samotnie, w ko艅cu zmusi艂em si臋 偶eby spojrze膰 na to co
zrobi艂em 鈥 na to jak poszarpa艂em przysz艂o艣膰.
Po pierwsze 鈥 wizja Alice i dziewczyny, obejmuj膮cych si臋 ramionami 鈥 zaufanie i
przyja藕艅 by艂y tak widoczne w tym obrazie, 偶e a偶 to krzycza艂o. Du偶e oczy Belli by艂y nie
zdezorientowane w tej wizji, ale wci膮偶 pe艂ne sekret贸w - w tej chwili wydawa艂o si臋,
pe艂ne radosnych sekret贸w. Nie uchyla艂a si臋 przed ch艂odnym ramieniem Alice.
Co to oznacza艂o? Ile ona wiedzia艂a? W tym nieruchomym obrazku przysz艂o艣ci, co
ona my艣la艂a o mnie?
I ten inny obraz, prawie identyczny, ale zabarwiony horrorem. Alice i Bella, wci膮偶
obejmuj膮ce si臋 w przyja藕ni. Ale nie by艂o r贸偶nicy pomi臋dzy tymi ramionami 鈥 oba by艂y
bia艂e, g艂adkie jak marmur, twarde jak stal. Wielkie oczy Belli nie by艂y ju偶
czekoladowe. Jej t臋cz贸wki by艂y szokuj膮co ostro szkar艂atne. Sekrety w nich by艂y
niezg艂臋bione 鈥 akceptacja czy rozpacz? By艂o to niemo偶liwe do stwierdzenia. Jej twarz
by艂a zimna i nie艣miertelna.
Zadr偶a艂em. Nie mog艂em uciszy膰 pyta艅, podobnych, ale jednak r贸偶nych: Co to
oznacza艂o 鈥 jak to si臋 sta艂o? I co teraz o mnie my艣la艂a?
Mog艂em odpowiedzie膰 sobie na to ostatnie. Je艣li zmusi艂bym j膮 do tego pustego p贸艂偶ycia,
przez moj膮 s艂abo艣膰 i samolubno艣膰, by艂o pewne, 偶e mnie by nienawidzi艂a.
Ale by艂 jeszcze jeden przera偶aj膮cy obraz w mojej g艂owie 鈥 najbardziej przera偶aj膮cy
ze wszystkich kt贸re kiedykolwiek mia艂em.
Moje w艂asne oczy, mocno szkar艂atne dzi臋ki ludzkiej krwi, oczy potwora. Po艂amane
cia艂o Belli w moich ramionach, popielato bia艂e, puste, bez 偶ycia. By艂o to takie
konkretne, takie sta艂e.
Nie mog艂em znie艣膰 tego widoku. Nie mog艂em. Stara艂em si臋 to usun膮膰 ze swego
umys艂u, pomy艣le膰 o czym艣 innym, czymkolwiek. Spr贸bowa膰 zobaczy膰 jej 偶yw膮 twarz
kt贸ra zawsze b臋dzie blokowa膰 m贸j wzrok, a偶 do ostatniego rozdzia艂u mojej egzystencji.
Wszystko bez skutku.
Ponura wizja Alice wype艂ni艂a moj膮 g艂ow臋 i zwin膮艂em si臋 wewn臋trznie z b贸lu jaki ze
sob膮 przynios艂a. Tymczasem potwora we mnie przepe艂nia艂a rado艣膰, triumf na my艣l o
prawdopodobie艅stwie jego sukcesu. Wzbudzi艂o to we mnie odraz臋.
To si臋 nie mog艂o sta膰. Musia艂 by膰 jaki艣 spos贸b 偶eby przechytrzy膰 przysz艂o艣膰. Nie
mog艂em pozwoli膰 偶eby wizja Alice mnie prowadzi艂a. Mog艂em wybra膰 inn膮 艣cie偶k臋.
Zawsze jest jaki艣 inny wyb贸r
Musi by膰.

Rozdzia艂 5

Szko艂a 艣rednia. Ju偶 nie czy艣ciec, ale najg艂臋bsze piek艂o. M臋ka i ogie艅鈥 Tak,
do艣wiadcza艂em obu.
Teraz wszystko robi艂em prawid艂owo. Pod ka偶dym wzgl臋dem. Nikt nie
m贸g艂 si臋 poskar偶y膰, 偶e uchylam si臋 od odpowiedzialno艣ci.
Aby zadowoli膰 Esme i nas chroni膰, zosta艂em w Forks. Wr贸ci艂em do mojego
starego harmonogramu. Nie polowa艂em wi臋cej ni偶 reszta rodziny. Ka偶dego dnia
ucz臋szcza艂em do szko艂y i zachowywa艂em si臋 jak cz艂owiek. Codziennie
przys艂uchiwa艂em si臋 uwa偶nie cudzym my艣lom, by us艂ysze膰 co艣 nowego o
Cullenach 鈥 ale nie by艂o niczego nowego. Dziewczyna nie powiedzia艂a o swoich
podejrzeniach. Ci膮gle powtarza艂a t臋 sam膮 histori臋 鈥 偶e sta艂em ko艂o niej i
odepchn膮艂em j膮 w odpowiednim momencie 鈥 a偶 ciekawscy s艂uchacze znudzili
si臋 tym wydarzeniem i przestali wypytywa膰 o szczeg贸艂y. Nie by艂o
niebezpiecze艅stwa. Moje pochopne zachowanie nikogo nie zrani艂o.
Nikogo opr贸cz mnie.
By艂em zdeterminowany, aby zmieni膰 przysz艂o艣膰. Nienaj艂atwiejsze zadanie
dla jednej osoby, ale nie by艂o innego wyboru, z kt贸rego konsekwencjami
m贸g艂bym si臋 pogodzi膰.
Alice powiedzia艂a, 偶e nie b臋d臋 dostatecznie silny, aby trzyma膰 si臋 z daleka
od dziewczyny. Musia艂em jej udowodni膰, 偶e nie mia艂a racji.
My艣la艂em, 偶e pierwszy dzie艅 b臋dzie najtrudniejszy. Pod koniec by艂em
tego pewnien. Jednak si臋 myli艂em.
Mia艂em wyrzuty sumienia, wiedz膮c, 偶e musz臋 zrani膰 dziewczyn臋.
Pociesza艂em si臋 my艣l膮, 偶e jej cierpienie, w por贸wnaniu do mojego, b臋dzie
niczym wi臋cej ni偶 uk艂uciem szpilki 鈥 male艅kim b贸lem odrzucenia. Jako
cz艂owiek Bella wiedzia艂a, 偶e jestem czym艣 innym, czym艣 niew艂a艣ciwym, czym艣
przera偶aj膮cym. Prawdopodobnie b臋dzie bardziej spokojna ni偶 zraniona, gdy
przestan臋 z ni膮 rozmawia膰 i zaczn臋 udawa膰, 偶e nie istnieje.
- Cze艣膰, Edward 鈥 przywita艂a mnie w pierwszy dzie艅 po wypadku na
biologii. Jej g艂os by艂 uprzejmy, przyjacielski, jakby obr贸cony o sto osiemdziesi膮t
stopni od czasu, gdy rozmawia艂em z ni膮 po raz ostatni.
Dlaczego? Co oznacza艂a ta zmiana? Zapomnia艂a? Zdecydowa艂a, 偶e
wyobrazi艂a sobie ca艂y epizod? Czy by艂o mo偶liwe, 偶e wybaczy艂a mi
niedotrzymanie obietnicy?
Pytania pali艂y jak pragnienie, kt贸re atakowa艂o mnie za ka偶dym razem, gdy
oddycha艂em.
Gdyby tak spojrze膰 jej w oczy przez kr贸tk膮 chwil臋, aby zobaczy膰, czy
mo偶na wyczyta膰 w nich odpowiedzi鈥
Nie. Nie mog艂em sobie pozwoli膰 nawet na to. Nie, je偶eli zamierza艂em
zmieni膰 przysz艂o艣膰.
Przesun膮艂em podbr贸dek o cal w jej kierunku, nie odrywaj膮c wzroku od
przedniej cz臋艣ci sali. Kiwn膮艂em lekko g艂ow膮, a potem obr贸ci艂em twarz prosto
przed siebie.
Ju偶 wi臋cej si臋 do mnie nie odezwa艂a.
Tego popo艂udnia, gdy tylko sko艅czy艂y si臋 lekcje i nie musia艂em ju偶 d艂u偶ej
gra膰, pobieg艂em do Seattle, podobnie jak poprzedniego dnia. Wydawa艂o mi si臋,
偶e lepiej znosi艂em b贸l, lec膮c nad ziemi膮, gdy wszystko wok贸艂 mnie by艂o zielon膮
plam膮.
Ten bieg sta艂 si臋 moim codziennym zwyczajem.
Czy j膮 kocha艂em? Raczej nie. Jeszcze nie. Jednak migni臋cia obraz贸w
przysz艂o艣ci z wizji Alice przylgn臋艂y do mnie i mog艂em zobaczy膰, jak 艂atwo
zakocha膰 si臋 w Belli. By艂oby to dok艂adnie jak upadanie 鈥 nie wymaga艂oby
偶adnego wysi艂ku. Brak pozwolenia, by j膮 pokocha膰, stanowi艂 przeciwie艅stwo
spadania 鈥 wspina艂em si臋 po 艣cianie klifu, wolno brn膮c w g贸r臋 o kolejne cale,
zupe艂nie wyczerpany, jakbym mia艂 jedynie si艂臋 艣miertelnika.
Min膮艂 ju偶 ponad miesi膮c, a ka偶dy dzie艅 stawa艂 si臋 trudniejszy. Nie mia艂o
to dla mnie 偶adnego znaczenia 鈥 czeka艂em, aby si臋 to sko艅czy艂o, by sta艂o si臋
艂atwiejsze. Ten trud musia艂a mie膰 na my艣li Alice, gdy m贸wi艂a, 偶e nie b臋d臋 w
stanie trzyma膰 si臋 z daleka od dziewczyny. Zobaczy艂a rozmiar mojego b贸lu. Ale
ja mog艂em znie艣膰 cierpienie.
Nie zamierza艂em zniszczy膰 przysz艂o艣ci Belli. Je偶eli mia艂em j膮 kiedy艣
pokocha膰, to czy unikanie jej nie by艂o najlepsz膮 rzecz膮, kt贸r膮 mog艂em zrobi膰?
Ignorowanie Belli oznacza艂o ograniczenie, kt贸re jeszcze umia艂em znie艣膰.
Mog艂em udawa膰, 偶e jej nie zauwa偶a艂em, 偶e w 偶adnym stopniu mnie nie
interesowa艂a. Nigdy na ni膮 nie patrzy艂em. Ale to by艂 maksymalny zasi臋g mojej
granicy, pozory, nie rzeczywisto艣膰.
Nadal zwraca艂em uwag臋 na ka偶dy jej oddech, na ka偶de wypowiedziane
przez ni膮 s艂owo.
Podzieli艂em moje m臋ki na cztery kategorie.
Pierwsze dwie by艂y podobne. Jej zapach i cisza. Albo raczej 鈥 aby wzi膮膰
odpowiedzialno艣膰 na siebie, czyli tam, gdzie faktycznie powinna le偶e膰 鈥 moje
pragnienie i ciekawo艣膰.
Pragnienie by艂o najbardziej podstawow膮 tortur膮. Moim zwyczajem sta艂o
si臋 wstrzymywanie oddechu na biologii. Oczywi艣cie, zawsze istnia艂y pewne
wyj膮tki 鈥 gdy musia艂em odpowiedzie膰 na pytanie 鈥 i wtedy robi艂em wdech. Za
ka偶dym razem, kiedy czu艂em zapach powietrza wok贸艂 dziewczyny, powtarza艂a
si臋 sytuacja z pierwszego dnia 鈥 ogie艅, potrzeba i brutalna przemoc,
zdesperowana, by wydosta膰 si臋 na wolno艣膰. Trudno by艂o wtedy zachowa膰
rozs膮dek i pohamowa膰 samego siebie. I, tak samo jak pierwszego dnia, potw贸r
we mnie rycza艂 g艂o艣no, tak blisko powierzchni...
Ciekawo艣膰 by艂a najbardziej sta艂膮 m臋k膮. To pytanie nigdy mnie nie
opuszcza艂o: O czym ona teraz my艣li? Kiedy s艂ysza艂em jej ciche westchnienie.
Kiedy z roztargnieniem skr臋ca艂a pukiel w艂os贸w wok贸艂 palca. Kiedy wyrzuca艂a
swoje ksi膮偶ki na 艂awk臋 z wi臋ksz膮 si艂膮 ni偶 zazwyczaj. Kiedy bieg艂a do klasy
sp贸藕niona. Kiedy stuka艂a niecierpliwie nog膮 o pod艂og臋. Ka偶dy ruch uchwycony
przez m贸j peryferyjny wzrok by艂 doprowadzaj膮c膮 do szale艅stwa zagadk膮. Kiedy
rozmawia艂a z innymi uczniami, analizowa艂em jej ka偶de s艂owo i ton g艂osu. Czy
wypowiada艂a swoje my艣li, czy mo偶e rozwa偶a艂a, co powinna m贸wi膰? Cz臋sto
wydawa艂o mi si臋, 偶e pr贸bowa艂a powiedzie膰 to, czego oczekiwali jej rozm贸wcy;
przypomnia艂em sobie moj膮 rodzin臋 i nasz膮 codzienn膮 iluzj臋 偶ycia - byli艣my lepsi
w tym ni偶 ona. Chyba 偶e nie mia艂em racji, mo偶e wyobrazi艂em sobie te rzeczy.
Dlaczego mia艂aby gra膰 jak膮艣 rol臋? By艂a jedn膮 z nich 鈥 ludzkim nastolatkiem.
Mike Newton stanowi艂 najbardziej zaskakuj膮c膮 tortur臋. Kto by
kiedykolwiek przypuszcza艂, 偶e tak pospolity, nudny 艣miertelnik umia艂
doprowadzi膰 mnie do sza艂u? Aby by膰 sprawiedliwym, powinienem czu膰 pewien
rodzaj wdzi臋czno艣ci dla irytuj膮cego ch艂opaka; bardziej ni偶 inni sk艂ania艂
dziewczyn臋 do rozmowy. Dowiedzia艂em si臋 o niej tak wielu rzeczy dzi臋ki tym
konwersacjom 鈥 wci膮偶 uzupe艂nia艂em moj膮 list臋 鈥 ale, zupe艂nie pechowo, asysta
Mike鈥檃 w tym projekcie bardzo mnie denerwowa艂a. Nie chcia艂em, aby to on
odkrywa艂 jej sekrety. Ja pragn膮艂em to zrobi膰.
Pewne pocieszenie stanowi艂 fakt, 偶e Mike nigdy nie zauwa偶y艂 jej ma艂ych
rewelacji, drobnych po艣lizgni臋膰. Nic o niej nie wiedzia艂. Stworzy艂 w swojej
g艂owie Bell臋, kt贸ra nie istnia艂a 鈥 dziewczyn臋 tak pospolit膮 jak on sam. Nie
dostrzeg艂 jej bezinteresowno艣ci i odwagi, kt贸re odr贸偶nia艂y j膮 od innych ludzi,
nie s艂ysza艂 nieprawid艂owej dojrza艂o艣ci wypowiadanych przez ni膮 my艣li. Nie
mia艂 poj臋cia, 偶e gdy wspomina艂a o swojej matce, brzmia艂o to tak, jakby rodzic
m贸wi艂 o dziecku, odwrotnie ni偶 w rzeczywisto艣ci 鈥 z uwielbieniem,
nieznacznym rozbawieniem, pob艂a偶liwie i bardzo opieku艅czo. Nie s艂ysza艂
cierpliwo艣ci w jej g艂osie, gdy udawa艂a zainteresowanie jego chaotycznymi
historyjkami i nie dostrzeg艂 uprzejmo艣ci ukrywaj膮cej si臋 za t膮 cierpliwo艣ci膮.
Dzi臋ki rozmowom z Mikiem doda艂em najwa偶niejsz膮 cech臋 do mojej listy,
najbardziej odkrywcz膮, tak prost膮 jak rzadk膮. Bella by艂a dobra. Wszystkie inne
rzeczy uzupe艂nia艂y ca艂o艣膰 鈥 偶yczliwo艣膰, skromno艣膰, bezinteresowno艣膰, kochanie i
odwaga; dziewczyna by艂a niezaprzeczalnie dobra.
Te obiecuj膮ce odkrycia nie ociepli艂y moich uczu膰 w stosunku do ch艂opaka.
W艂asno艣ciowy spos贸b postrzegania Belli 鈥 jakby by艂a nabytkiem, kt贸ry nale偶y
mie膰 鈥 prowokowa艂y mnie prawie tak mocno jak jego prymitywne fantazje o
niej. Z up艂ywem czasu stawa艂 si臋 te偶 coraz bardziej pewny siebie; wydawa艂o mu
si臋, 偶e Bella lubi go bardziej ni偶 tych, kt贸rych postrzega艂 jako swoich rywali 鈥
Tylera Crowley鈥檃, Erica Yorkie鈥檃, a nawet, sporadycznie, mnie. Rutynowo, zanim
zaczyna艂y si臋 zaj臋cia, siada艂 na brzegu naszej 艂awki, paplaj膮c do niej, zach臋cony
jej u艣miechami. Tylko grzecznymi u艣miechami, powtarza艂em sobie. Zirytowany
zachowaniem ch艂opaka, cz臋sto pr贸bowa艂em si臋 zrelaksowa膰, przywo艂uj膮c wizj臋
samego siebie rzucaj膮cego nim przez pomieszczenie w dalek膮 艣cian臋鈥 To
prawdopodobnie nie zrani艂oby go 艣miertelnie鈥
Mike niecz臋sto my艣la艂 o mnie jako rywalu. Po wypadku obawia艂 si臋, 偶e
Bella i ja zbli偶ymy si臋 do siebie dzi臋ki wsp贸lnemu do艣wiadczeniiu, ale
najwyra藕niej sta艂o si臋 odwrotnie. Wtedy martwi艂 si臋, 偶e wyr贸偶ni艂em Bell臋
spo艣r贸d jej r贸wie艣niczek, zainteresowa艂em si臋 ni膮. Teraz ca艂kowicie j膮
ignorowa艂em, podobnie jak innych, wi臋c Mike by艂 zadowolony.
O czym teraz my艣la艂a? Czy podoba艂o si臋 jej si臋 jego zainteresowanie?
I w ko艅cu ostatnia z moich tortur, najbardziej bolesna: oboj臋tno艣膰 Belli. Ja
j膮 ignorowa艂em, a ona ignorowa艂a mnie. Nigdy nie spr贸bowa艂a znowu ze mn膮
porozmawia膰. Z tego, co wiedzia艂em, nigdy te偶 o mnie nie my艣la艂a.
To zapewne doprowadzi艂oby mnie do szale艅stwa 鈥 albo nawet z艂amania
mojej determinacji, by zmieni膰 przysz艂o艣膰 鈥 gdyby nie fakt, 偶e czasami Bella
przygl膮da艂a si臋 mi tak jak wcze艣niej. Sam tego nie widzia艂em, od kiedy nie
mog艂em sobie pozwoli膰 na patrzenie na ni膮, ale Alice zawsze nas ostrzega艂a, 偶e
dziewczyna spojrzy si臋 w naszym kierunku. Moja rodzina wci膮偶 by艂a nieufna i
ostro偶na, z niech臋ci膮 akceptowali problematyczn膮 wiedz臋 Belii.
To, 偶e przygl膮da艂a mi si臋 z daleka przez dziel膮cy nas dystans sto艂贸wki,
troch臋 艂agodzi艂o b贸l. Oczywi艣cie mog艂a po prostu zastanawia膰 si臋, jakiego typu
dziwakiem by艂em.
- Bella zamierza patrze膰 si臋 na Edwarda za minut臋. Wygl膮dajcie normalnie
鈥 powiedzia艂a Alice w pewien wtorek marca; skupili艣my si臋 na wierceniu i
przesuni臋ciu ci臋偶aru swoich cia艂, jak to robi膮 ludzie; bezruch by艂 znacznikiem
naszego rodzaju.
Zwraca艂em uwag臋 na to, jak cz臋sto zerka艂a w moim kierunku; cieszy艂o
mnie, chocia偶 nie powinno, 偶e cz臋stotliwo艣膰 nie zmniejszy艂a si臋 z biegiem czasu.
Nie wiedzia艂em, co to oznacza艂o, ale czu艂em si臋 lepiej.
Alice westchn臋艂a. Chcia艂abym鈥
- Trzymaj si臋 od tego z daleka, Alice - powiedzia艂em na wydechu. 鈥 To si臋
nie zdarzy.
Nad膮sa艂a si臋. Pragn臋艂a stworzy膰 jej przewidzian膮 przyja藕艅 z Bell膮.
Dziwne, 偶e t臋skni艂a za dziewczyn膮, kt贸rej nie zna艂a.
Musz臋 przyzna膰, 偶e jeste艣 silniejszy, ni偶 s膮dzi艂am. Znowu zablokowa艂e艣
przysz艂o艣膰, pozbawi艂e艣 jej sensu. Mam nadziej臋, 偶e jeste艣 z siebie zadowolony.
- Dla mnie ma jest to bardzo sensowne..
Skrzywi艂a si臋 delikatnie.
Pr贸bowa艂em j膮 wyciszy膰, zbyt zniecierpliwiony na konwersacj臋. Nie
mia艂em dobrego humoru - by艂em bardziej spi臋ty, ni偶 to okazywa艂em. Tylko
Jasper zna艂 poziom mojego zdenerwowania; wykorzystuj膮c swoj膮 unikaln膮
zdolno艣膰 do wyczuwania i wp艂ywania na nastroje innych, rozpozna艂 emanuj膮cy
ze mnie stres. Nie rozumia艂 jednak przyczyn stoj膮cych za konkretnym stanem
ducha i 鈥 od kiedy stale mia艂em kiepski humor w tych dniach 鈥 zlekcewa偶y艂 to.
Dzisiejszy dzie艅 mia艂 by膰 trudny. Trudniejszy ni偶 wczorajszy, zgodnie ze
schematem.
Mike Newton, wstr臋tny ch艂opak, z kt贸rym nie mog艂em pozwoli膰 sobie na
rywalizacj臋, zamierza艂 zaprosi膰 Bell臋 na randk臋.
Termin ta艅c贸w, na kt贸re dziewczyny wybiera艂y partner贸w, zbli偶a艂 si臋
nieub艂aganie; Mike mia艂 ogromn膮 nadziej臋, 偶e Bella go zaprosi. To, 偶e tego nie
zrobi艂a, podkopa艂o jego pewno艣膰 siebie. Teraz znajdowa艂 si臋 w niewygodnej
sytuacji 鈥 cieszy艂em si臋 z jego dyskomfortu bardziej, ni偶 powinienem 鈥
poniewa偶 Jessica Stanley w艂a艣nie zaprosi艂a go na t臋 imprez臋. Nie chcia艂
powiedzie膰 tak, nadal maj膮c nadziej臋, 偶e Bella go wybierze (i udowodni jego
zwyci臋stwo nad rywalami), ale nie chcia艂 te偶 powiedzie膰 nie i w og贸le nie p贸j艣膰
na bal. Jessica, zraniona przez wahanie ch艂opaka, prawid艂owo odgad艂a przyczyn臋
takiej odpowiedzi i sztyletowa艂a my艣lami Bell臋. Instynkt ponownie
podpowiada艂 mi, abym stan膮艂 pomi臋dzy w艣ciek艂ymi rozwa偶aniami Jessici a
Bell膮. Teraz lepiej rozumia艂em taki odruch, ale nie mog艂em za nim pod膮偶y膰 i ca艂a
ta sytuacja sta艂a si臋 jeszcze bardziej irytuj膮ca.
Pomy艣le膰, do czego to dosz艂o! By艂em ca艂kowicie zaanga偶owany w
ma艂ostkowe szkolne dramaty, kt贸rymi wcze艣niej gardzi艂em.
Mike pr贸bowa艂 ukoi膰 swoje nerwy, gdy szed艂 z Bell膮 na biologi臋. Czekaj膮c
na ich przybycie, s艂ucha艂em tocz膮cej si臋 wewn膮trz niego bitwy. Ch艂opak by艂
s艂aby. Celowo czeka艂 na te ta艅ce, obawiaj膮c si臋 ujawnienia swoich uczu膰, zanim
ona pokaza艂aby, 偶e te偶 si臋 nim interesuje. Nie chcia艂 narazi膰 si臋 na odrzucenie,
wol膮c, aby to Bella zrobi艂a ten pierwszy krok.
Tch贸rz.
Zn贸w usiad艂 na naszym stole, nieskr臋powany dzi臋ki d艂ugiej historii
poufa艂o艣ci, a ja wyobrazi艂em sobie d藕wi臋k, jaki wyda艂oby jego cia艂o rzucone o
przeciwleg艂膮 艣cian臋 z wystarczaj膮c膮 si艂膮, aby po艂ama膰 mu wszystkie ko艣ci.
- - Widzisz - odwr贸ci艂 si臋 do dziewczyny, maj膮c wzrok utkwiony w
pod艂odze. 鈥揓essica zaprosi艂a mnie na t臋 imprez臋 za dwa tygodnie.
- 艢wietnie. 鈥 Bella odpowiedzia艂a natychmiast z wyra藕nym entuzjazmem.
Trudno by艂o powstrzyma膰 u艣miech, kiedy jej ton wnikn膮艂 do 艣wiadomo艣ci
Mike鈥檃. Mia艂 nadziej臋 na konsternacj臋, smutek. 鈥 Na pewno b臋dziecie si臋 dobrze
bawi膰.
Pr贸bowa艂 znale藕膰 w艂a艣ciw膮 odpowied藕.
- Widzisz鈥 - zawaha艂 si臋 i prawie stch贸rzy艂, ale w ko艅cu zebra艂 si臋 w
sobie. 鈥 Poprosi艂em j膮, o troch臋 czasu do namys艂u.
- A to dlaczego? 鈥 dopytywa艂a si臋. Jej g艂os by艂 pe艂en dezaprobaty, ale
dos艂ysza艂em te偶 w nim bardzo s艂aby 艣lad ulgi.
Co to znaczy艂o? Niespodziewana, intensywna furia spowodowa艂a, 偶e moje
r臋ce zacisn臋艂y si臋 w pi臋艣ci.
Mike nie dos艂ysza艂 ulgi. Krew nap艂yn臋艂a mu do twarzy 鈥 wydawa艂o si臋 to
zaproszeniem, kt贸re stanowi艂oby uj艣cie dla mojej nag艂ej w艣ciek艂o艣ci 鈥 i opu艣ci艂
ponownie wzrok, gdy zacz膮艂 m贸wi膰.
- My艣la艂em, 偶e mo偶e, no wiesz, mo偶e, mo偶e ty chcia艂a艣...
Bella si臋 zawaha艂a.
W tym momencie jej niezdecydowania zobaczy艂em przysz艂o艣膰 bardziej
przejrzy艣cie, ni偶 kiedykolwiek mia艂a okazj臋 widzie膰 j膮 Alice.
Mo偶liwe, 偶e na milcz膮ce pytanie Mike鈥檃 dziewczyna zamierza艂a
odpowiedzie膰 nie, ale wiedzia艂em, 偶e pewnego dnia - ca艂kiem nied艂ugo 鈥 powie
w ko艅cu komu艣 tak. By艂a 艣liczna i intryguj膮ca, chocia偶 ludzcy m臋偶czy藕ni nie
zdawali sobie z tego sprawy. Niezale偶nie od tego, czy wybierze ch艂opaka z tego
nijakiego t艂umu uczni贸w, czy te偶 zaczeka na decyzj臋, a偶 uwolni si臋 od Forks,
nadejdzie dzie艅, w kt贸rym powie tak.
Ponownie zobaczy艂em jej 偶ycie 鈥 studia, karier臋鈥 mi艂o艣膰, ma艂偶e艅stwo.
Zobaczy艂em j膮, trzymaj膮c膮 rami臋 swojego ojca, w zwiewnej bieli i z twarz膮
zarumienion膮 ze szcz臋艣cia, kiedy kroczy艂a zgodnie z tempem marszu Wagnera.
Ten b贸l by艂 silniejszy ni偶 wszystko, co do tej pory odczuwa艂em w ca艂ej
mojej egzystencji. Cz艂owiek musia艂 by膰 bliski 艣mierci, aby dozna膰 tak ogromnej
m臋ki鈥 Cz艂owiek by tego nie prze偶y艂.
Nie tylko b贸l, ale te偶 wszechogarniaj膮ca w艣ciek艂o艣膰.
Ta furia potrzebowa艂a jakiego艣 fizycznego uj艣cia. Chocia偶 ten ma艂o
znacz膮cy, niezas艂uguj膮cy na ni膮 ch艂opak nie musi by膰 tym, kt贸remu Bella powie
tak, bardzo chcia艂em zmia偶d偶y膰 mu czaszk臋 w mojej r臋ce, aby by艂 ostrze偶eniem
dla jego nast臋pc贸w.
Nie rozumia艂em tych emocji 鈥 to by艂a silna pl膮tanina b贸lu, w艣ciek艂o艣ci,
偶膮dzy i rozpaczy. Nigdy wcze艣niej si臋 tak nie czu艂em, nie potrafi艂em tego
nazwa膰.
- Mike, s膮dz臋, 偶e powiniene艣 p贸j艣膰 z Jessic膮 鈥 powiedzia艂a Bella
delikatnym g艂osem.
Nadzieje Mike鈥檃 znikn臋艂y. Zapewne cieszy艂bym si臋 z tego w innych
okoliczno艣ciach, ale ci膮gle by艂em zagubiony w szoku - wywo艂anym przez
niespodziewane cierpienie 鈥 i wyrzutach sumienia, bo wiedzia艂em, co zrobi艂y ze
mn膮 b贸l i w艣ciek艂o艣膰.
Alice mia艂a racj臋. Nie by艂em dostatecznie silny.
W艂a艣nie teraz Alice ogl膮da艂a wiruj膮c膮 i skr臋caj膮c膮 si臋 przysz艂o艣膰, ponownie
zniekszta艂con膮. Czy to j膮 uszcz臋艣liwi?
- Ju偶 z kim艣 idziesz? 鈥 zapyta艂 Mike ponuro. Zerkn膮艂 w moj膮 stron臋,
podejrzliwy pierwszy raz od kilku tygodni. Zorientowa艂em si臋, 偶e ujawni艂em
swoje zainteresowanie 鈥 odchyli艂em g艂ow臋 w kierunku Belli.
Dzika zawi艣膰 w jego my艣lach 鈥 zawi艣膰 do tego, kt贸rego wola艂a,
kimkolwiek by nie by艂 鈥 znalaz艂a nazw臋 dla moich niezidentyfikowanych
emocji.
By艂em zazdrosny.
- Nie 鈥 powiedzia艂a dziewczyna, nieznacznie rozbawiona. 鈥 Nawet si臋 tam
nie wybieram.
Mimo wyrzut贸w sumienia i z艂o艣ci poczu艂em ulg臋. Nieoczekiwanie,
rozpatrywa艂em w艂asnych rywali.
- Czemu nie? 鈥 zapyta艂 Mike niemal niegrzecznie. Rozjuszy艂o mnie, 偶e tak
si臋 do niej zwr贸ci艂. Musia艂em powstrzyma膰 warkni臋cie.
- Jad臋 w ten dzie艅 do Seattle 鈥 odpar艂a.
Ciekawo艣膰 nie by艂a tak dokuczliwa jak wcze艣niej 鈥 teraz zamierza艂em
znale藕膰 wyczerpuj膮ce odpowiedzi na wszystkie dr臋cz膮ce mnie pytania. Bardzo
szybko poznam szczeg贸艂y tej nowej rewelacji.
G艂os Mike鈥檃 sta艂 si臋 nieprzyjemnie natarczywy.
- Nie mo偶esz pojecha膰 kiedy indziej?
- Niestety nie. 鈥 Bella by艂a teraz szorstka. 鈥 Wi臋c nie powiniene艣 trzyma膰
Jess d艂u偶ej w niepewno艣ci, to nie wypada
Jej troska o uczucia Jessici podsyci艂a p艂omienie mojej zazdro艣ci. Ta
wycieczka do Seattle brzmia艂a jak wym贸wka, aby powiedzie膰 nie 鈥 czy
odm贸wi艂a tylko ze wzgl臋du na lojalno艣膰 do kole偶anki? Z pewno艣ci膮 by艂a
wystarczaj膮co bezinteresowna, by to zrobi膰. Czy tak naprawd臋 chcia艂a
powiedzie膰 tak? A mo偶e oba przypuszczenia by艂y b艂臋dne? Czy interesowa艂a si臋
kim艣 innym?
- No tak, masz racj臋 鈥 wymamrota艂 Mike, tak zniech臋cony, 偶e prawie by艂o
mi go 偶al. Prawie.
Odwr贸ci艂 wzrok od dziewczyny, uniemo偶liwiaj膮c mi przygl膮danie si臋 jej
przez jego my艣li.
Nie zamierza艂em tego tolerowa膰.
Odwr贸ci艂em si臋 - pierwszy raz od ponad miesi膮ca - by odczyta膰 emocje
maluj膮ce si臋 na jej twarzy. Pozwalaj膮c sobie w ko艅cu na ni膮 spojrze膰, poczu艂em
przejmuj膮c膮 ulg臋, podobn膮 do porcji 艣wie偶ego powierza wype艂niaj膮cego ludzkie
p艂uca po d艂ugim pobycie pod wod膮.
Oczy dziewczyny by艂y zamkni臋te, a r臋ce przyci艣ni臋te do policzk贸w. Jej
ramiona skurczy艂y si臋 obronnie. Potrz膮sn臋艂a nieznacznie g艂ow膮, jakby
pr贸bowa艂a wyrzuci膰 ze swojego umys艂u niechciane my艣li.
Frustruj膮ce. Fascynuj膮ce.
G艂os pana Bannera wyrwa艂 j膮 z zamy艣lenia; jej oczy otworzy艂y si臋 wolno.
Natychmiast na mnie spojrza艂a, prawdopodobnie czuwaj膮c na sobie m贸j wzrok.
Patrzy艂a si臋 w moje oczy ze znajomym, zdezorientowanym wyrazem twarzy,
kt贸ry prze艣ladowa艂 mnie przez bardzo d艂ugi czas.
Nie czu艂em wyrzut贸w sumienia, winy lub gniewu. Wiedzia艂em, 偶e w
ko艅cu si臋 pojawi膮 i to wkr贸tce, ale w tym konkretnym momencie dryfowa艂em po
dziwnej, roztrz臋sionej, wysokiej warstwie emocji; tak jakbym triumfowa艂, a nie
przegrywa艂.
Nie odwr贸ci艂a wzroku, chocia偶 patrzy艂em si臋 na ni膮 z niestosown膮
intensywno艣ci膮, na pr贸偶no pr贸buj膮c odczyta膰 jej my艣li przez p艂ynne, br膮zowe
oczy. By艂y pe艂ne pyta艅, nie odpowiedzi.
Mog艂em dostrzec odbicie moich w艂asnych oczu i zobaczy艂em, 偶e s膮 czarne
z pragnienia. Min臋艂y ju偶 niemal dwa tygodnie od ostatniego polowania. Ten
dzie艅 nie by艂 najbezpieczniejszy na 艂amanie postanowienia i silnej woli.
Wydawa艂o si臋 jednak, 偶e nie przerazi艂a j膮 czer艅 moich t臋cz贸wek. Nadal nie
odwraca艂a wzroku, a delikatny, niesamowicie zach臋caj膮cy r贸偶 zacz膮艂 kolorowa膰
jej policzki.
O czym ona teraz my艣li?
Prawie wypowiedzia艂em to zdanie na g艂os, ale w tym momencie pan
Banner zada艂 mi jakie艣 pytanie. Wyszuka艂em w艂a艣ciw膮 odpowied藕 w jego
g艂owie, patrz膮c si臋 przez chwil臋 w jego kierunku.
Wzi膮艂em, szybki wdech.
- Cykl Krebsa.
G艂贸d przypiek艂 mi gard艂o, mi臋艣nie si臋 napi臋艂y, a usta wype艂ni艂 jad;
zamkn膮艂em oczy, pr贸buj膮c odrzuci膰 od siebie pragnienie, burz膮ce si臋 wewn膮trz
mnie, zach臋caj膮ce do wypicia jej krwi.
Potw贸r by艂 silniejszy ni偶 wcze艣niej. Czerpa艂 rado艣膰 z zaistnia艂ej sytuacji.
Opowiedzia艂 si臋 za dwoist膮 przysz艂o艣ci膮, kt贸ra dawa艂a mu du偶e szanse 鈥 p贸艂 na
p贸艂 鈥 by dosta艂 to, czego tak bardzo pragn膮艂. Trzecia, chwiejna przysz艂o艣膰, kt贸r膮
sam pr贸bowa艂em stworzy膰, wykorzystuj膮c si艂臋 woli, rozpad艂a si臋 鈥 zniszczona
przez zwyk艂膮 zazdro艣膰. Potw贸r przybli偶y艂 si臋 do osi膮gni臋cia swojego celu.
Wyrzuty sumienia i wina pali艂y razem z pragnieniem i gdybym mia艂
mo偶liwo艣膰 wytwarzania 艂ez, z pewno艣ci膮 wype艂nia艂yby teraz moje oczy.
Co ja najlepszego zrobi艂em?
Wiedz膮c, 偶e bitwa by艂a ju偶 przegrana, nie znajdowa艂em powodu, aby
odmawia膰 sobie tego, czego chcia艂em; ponownie odwr贸ci艂em si臋, 偶eby popatrze膰
na dziewczyn臋.
Schowa艂a si臋 za swoimi w艂osami, ale mog艂em zobaczy膰 przez przerwy
mi臋dzy grubymi lokami, 偶e jej policzki mia艂y teraz kolor g艂臋bokiego szkar艂atu.
Potworowi si臋 to spodoba艂o.
Nasze oczy nie spotka艂y si臋 ponownie. Nerwowo zwija艂a pukle swoich
ciemnych w艂os贸w miedzy palcami; jej delikatne palce, w膮t艂e nadgarstki 鈥 tak
s艂abowite, 偶e prawdopodobnie sam m贸j oddech m贸g艂 je z艂ama膰.
Nie, nie, nie. Nie potrafi艂em tego zrobi膰. By艂a zbyt krucha, zbyt dobra,
zbyt cenna, by zas艂u偶y膰 na taki los. Nie mog艂em pozwoli膰, aby moje 偶ycie
kolidowa艂o z jej, aby j膮 zniszczy艂o.
Nie mog艂em te偶 trzyma膰 si臋 od niej z daleka. Alice mia艂a racj臋.
Potw贸r wewn膮trz mnie zasycza艂 z frustracj膮, kiedy waha艂em si臋, odpieraj膮c
jego ataki pragnienia.
Moja kr贸tka godzina z ni膮 min臋艂a zbyt szybko; walczy艂em sam ze sob膮, z
moim g艂odem. Rozbrzmia艂 d藕wi臋k dzwonka i dziewczyna zacz臋艂a zbiera膰 swoje
rzeczy. Nie spojrza艂a na mnie. By艂em rozczarowany, ale przecie偶 nie mog艂em
spodziewa膰 si臋 niczego innego. Od wypadku zachowywa艂em si臋 okropnie,
niewybaczalnie.
- Bello? 鈥 powiedzia艂em, nie mog膮c si臋 powstrzyma膰. Moja si艂a woli by艂a
ju偶 rozszarpana na drobne kawa艂eczki.
Zawaha艂a si臋, zanim na mnie spojrza艂a. Gdy si臋 obr贸ci艂a, wyraz jej twarzy
by艂 ostro偶ny, podejrzliwy.
Przypomnia艂em sobie, 偶e mia艂a pe艂ne prawo mi nie ufa膰. 呕e powinna tak
si臋 czu膰 wzgl臋dem mnie.
Czeka艂a, abym kontynuowa艂, ale ja tylko si臋 na ni膮 patrzy艂em, czytaj膮c jej
twarz. Robi艂em p艂ytkie wdechy w regularnych odst臋pach, walcz膮c z
pragnieniem.
- Co? 鈥 powiedzia艂a w ko艅cu. 鈥 Nagle chce ci si臋 ze mn膮 gada膰?
Dos艂ysza艂em nutk臋 urazy w jej g艂osie, kt贸ra, podobnie jak z艂o艣膰
dziewczyny, by艂a ujmuj膮ca. Z trudem powstrzyma艂em u艣miech.
Nie wiedzia艂em, jak odpowiedzie膰 na to pytanie. Czy ponownie z ni膮
rozmawia艂em w spos贸b, kt贸ry mia艂a na my艣li?
Nie. Nie, je偶eli m贸g艂bym temu zapobiec. Spr贸buj臋 temu zapobiec.
- Nie, nie za bardzo 鈥 odpar艂em.
Zamkn臋艂a oczy, co mnie zirytowa艂o. Odci臋艂a moj膮 najlepsz膮 drog臋 dost臋pu
do jej uczu膰. Wzi臋艂a d艂ugi, g艂臋boki oddech, nie podnosz膮c powiek. Jej szcz臋ka
by艂a zaci艣ni臋ta.
Przem贸wi艂a, maj膮c ci膮gle zamkni臋te oczy. Z pewno艣ci膮 nie by艂 to typowy
dla ludzi spos贸b konwersacji. Dlaczego to zrobi艂a?
- No to, o co ci chodzi, Edward?
D藕wi臋k mojego imienia wydobywaj膮cy si臋 z jej ust wywo艂a艂 dziwne
sensacje w ca艂ym moim ciele. Gdyby serce mi nadal bi艂o, z pewno艣ci膮
zwi臋kszy艂oby tempo swoich ruch贸w.
Ale jak mia艂em odpowiedzie膰?
Wyznam prawd臋, zdecydowa艂em. Od teraz zamierza艂em by膰 z ni膮 tak
szczery, jak tylko mog艂em. Nie chcia艂em zas艂u偶y膰 na brak jej zaufania, nawet
je偶eli zdobycie tego ostatniego by艂o niemo偶liwe.
- Wybacz mi 鈥 powiedzia艂em bardziej szczere, ni偶 by艂a w stanie sobie to
wyobrazi膰. Niestety, teraz mog艂em jedynie banalnie przeprosi膰. 鈥 Wiem, 偶e moje
zachowanie jest karygodne. Ale, uwierz, to najlepsze rozwi膮zanie.
Korzystniej by dla niej by艂o, gdybym podtrzyma艂 swoje zachowanie,
kontynuowa艂 bycie nieuprzejmym i grubia艅skim. Ale czy umia艂em to zrobi膰?
Jej oczy otworzy艂y si臋, ci膮gle nieufne.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi.
Spr贸bowa艂em j膮 ostrzec, nie przekazuj膮c jednocze艣nie informacji, kt贸rych
nie wolno mi by艂o powiedzie膰.
- Lepiej b臋dzie, je艣li nie b臋dziemy utrzymywa膰 ze sob膮 bli偶szych
kontakt贸w. 鈥 Z pewno艣ci膮 mog艂a to wyczu膰 intuicyjnie. By艂a bardzo inteligentn膮
dziewczyn膮. 鈥 Zaufaj mi.
Zmru偶y艂a oczy, a ja przypomnia艂em sobie, 偶e ju偶 kiedy艣 us艂ysza艂a ode
mnie te s艂owa 鈥 zaraz przed z艂amaniem obietnicy. Skrzywi艂em si臋 lekko, kiedy
zacisn臋艂a z臋by 鈥 najwidoczniej te偶 pami臋ta艂a.
- Szkoda tylko, 偶e dopiero teraz na to wpad艂e艣 鈥 powiedzia艂a gniewnie. 鈥
Nie mia艂by艣 przynajmniej czego 偶a艂owa膰.
Patrzy艂em si臋 na ni膮 w szoku. Co ona wiedzia艂a o moich rozterkach?
- 呕a艂owa膰? 呕a艂owa膰 czego? 鈥 zapyta艂em.
- Ze ci臋 ponios艂o i wypchn膮艂e艣 mnie spod k贸艂 samochodu 鈥 warkn臋艂a.
Zamar艂em, oszo艂omiony.
Jak ona mog艂a tak pomy艣le膰? Uratowanie jej 偶ycia by艂o jedyn膮 prawid艂ow膮
rzecz膮, kt贸r膮 zrobi艂em, od kiedy j膮 pozna艂em. Jedyn膮 rzecz膮, kt贸rej si臋 nie
wstydzi艂em. Jedyn膮 i tylko jedyn膮 rzecz膮, kt贸ra sprawi艂a, 偶e uciszy艂em si臋
chocia偶 w niewielkim stopniu ze swojego istnienia. Walczy艂em, by utrzyma膰 j膮
przy 偶yciu od momentu, kiedy pierwszy raz poczu艂em jej zapach. Jak ona mog艂a
tak o mnie my艣le膰? Jak 艣mia艂a poddawa膰 w w膮tpliwo艣膰 m贸j jedyny dobry
uczynek w tym ca艂ym ba艂aganie?
- My艣lisz, 偶e 偶a艂uj臋 uratowania ci 偶ycia?
- Jestem o tym przekonana 鈥 zripostowa艂a.
Rozw艣cieczy艂a mnie taka ocena moich intencji.
- Wydajesz os膮d w sprawie, o kt贸rej nie masz najmniejszego poj臋cia.
Jak zawile i niezrozumiale pracowa艂 jej umys艂! Musia艂a my艣le膰 zupe艂nie
inaczej ni偶 inni ludzie. To mog艂o t艂umaczy膰 jej mentaln膮 cisz臋. By艂a ca艂kowicie
inna.
Odwr贸ci艂a gwa艂townie g艂ow臋, ponownie zgrzytaj膮c z臋bami. Jej policzki
by艂y zarumienione, tym razem z gniewu. Ustawi艂a swoje ksi膮偶ki w niewielki
stosik, energicznie zgarn臋艂a je z 艂awki i pomaszerowa艂a w kierunku drzwi,
unikaj膮c mojego spojrzenia.
Mimo irytacji jej z艂o艣膰 wydawa艂a mi si臋 ca艂kiem zabawna.
Sz艂a szybko, nie patrz膮c, dok膮d zmierza; zaczepi艂a stop膮 o framug臋 drzwi.
Potkn臋艂a si臋, a jej rzeczy upad艂y na pod艂og臋. Zamiast si臋 po nie schyli膰, sta艂a
sztywno wyprostowana; nawet nie spojrza艂a w d贸艂, jakby s膮dzi艂a, 偶e ksi膮偶ki nie
s膮 warte podnoszenia.
Stara艂em si臋 nie za艣mia膰.
Nie by艂o nikogo, kto m贸g艂by mnie zobaczy膰; podfrun膮艂em do niej i
zebra艂em ksi膮偶ki, zanim zerkn臋艂a w stron臋 pod艂ogi.
Nachyli艂a si臋 lekko, zobaczy艂a mnie i zamar艂a. Poda艂em jej podr臋czniki,
upewniaj膮c si臋, 偶e moja lodowata sk贸ra nie dotknie r臋ki dziewczyny.
- Dzi臋kuj臋 鈥 powiedzia艂a zimnym, surowym g艂osem.
Jej ton spowodowa艂 nawr贸t mojej irytacji.
- Nie ma za co 鈥 odpar艂em ch艂odno.
Wyprostowa艂a si臋 i odesz艂a na kolejne zaj臋cia.
艢ledzi艂em j膮 wzrokiem, a偶 jej rozw艣cieczona sylwetka znikn臋艂a w
kolejnym budynku.
Hiszpa艅ski by艂 rozmytym ci膮giem nic nieznacz膮cych obraz贸w. Pani Goff
nigdy nie zwraca艂a uwagi na moje roztargnienie 鈥 wiedzia艂a, 偶e przewy偶szam j膮
znajomo艣ci膮 j臋zyka, wi臋c traktowa艂a mnie bardzo liberalnie; nic nie
przeszkadza艂o mi w rozwa偶eniu dzisiejszych zdarze艅 .
Nie mog艂em ignorowa膰 dziewczyny. To by艂o oczywiste. Czy nie mia艂em
innego wyboru opr贸cz tego, kt贸ry j膮 zniszczy? To nie mog艂a by膰 jedyna dost臋pna
przysz艂o艣膰. Musia艂a istnie膰 inna alternatywa, jaka艣 delikatna r贸wnowaga.
Stara艂em si臋 wymy艣li膰 spos贸b鈥
Nie zwraca艂em du偶ej uwagi na Emmetta a偶 do ostatnich minut lekcji. By艂
ciekawy 鈥 nie wyczuwa艂 intuicyjnie odcieni naszych nastroj贸w, ale widzia艂
oczywist膮 zmian臋, jaka we mnie zasz艂a. Zastanawia艂 si臋, co spowodowa艂o
znikniecie mojego niezno艣nego, kiepskiego humoru. Spiera艂 si臋 ze sob膮,
pr贸buj膮c zdefiniowa膰 zmian臋 i ostatecznie przyzna艂, 偶e wygl膮dam na pe艂nego
nadziei.
Pe艂ny nadziei? Czy tak w艂a艣nie wygl膮da艂em od zewn膮trz?
Rozwa偶a艂em ten pomys艂, kiedy szed艂em w kierunku mojego Volvo i
pr贸bowa艂em odgadn膮膰, na co w艂a艣ciwie mia艂em nadziej臋.
Ale nie mog艂em si臋 nad tym d艂ugo zastanawia膰. Zawsze wra偶liwy na my艣li
o dziewczynie, us艂ysza艂em imi臋 Belli w g艂owach鈥 moich rywali 鈥 to chyba
najtrafniejsze okre艣lenie tych dw贸ch nastoletnich ch艂opak贸w. Eric i Tyler, kt贸rzy
us艂yszeli 鈥 z du偶膮 satysfakcj膮 鈥 o pora偶ce Mike鈥檃, przygotowywali si臋, aby
wykorzysta膰 swoj膮 szans臋.
Eric by艂 ju偶 na miejscu, opieraj膮c si臋 o jej furgonetk臋; tam nie mog艂a go
unikna膰. Zaj臋cia Tylera przed艂u偶y艂y si臋 z powodu konieczno艣ci doko艅czenia
pewnego zadania i ch艂opak bardzo si臋 艣pieszy艂, by j膮 z艂apa膰, zanim opu艣ci teren
szko艂y.
Musia艂em to zobaczy膰.
- Poczekaj tutaj na innych, okej? 鈥 wymamrota艂em do Emmetta.
Zmierzy艂 mnie podejrzliwym wzrokiem, a potem wzruszy艂 ramionami i
kiwn膮艂 g艂ow膮.
Dzieciak zupe艂nie oszala艂 - pomy艣la艂, rozbawiony moj膮 dziwn膮 pro艣b膮.
Zobaczy艂em Bell臋 wychodz膮c膮 z gimnastyki i zaczeka艂em, a偶 przejdzie,
kryj膮c si臋 w miejscu, w kt贸rym nie mog艂a mnie dostrzec. Kiedy zbli偶a艂a si臋 do
pu艂apki Erica, ruszy艂em przed siebie, odpowiednio dobieraj膮c pr臋dko艣膰, tak,
偶eby min膮膰 dziewczyn臋 w odpowiednim momencie.
Patrzy艂em, jak jej cia艂o zesztywnia艂o, gdy uchwyci艂a wzrokiem czekaj膮cego
na ni膮 ch艂opaka. Zamar艂a na chwil臋, a potem rozlu藕ni艂a si臋 i ponowi艂a przerwany
marsz.
- Cze艣膰, Eric 鈥 przywita艂a si臋 przyjaznym g艂osem.
Nagle sta艂em si臋 niespokojny. Co je偶eli ten patyczkowaty nastolatek z
niezdrow膮 barw膮 sk贸ry wydawa艂 si臋 jej w jaki艣 spos贸b atrakcyjny?
Eric po艂kn膮艂 g艂o艣no 艣lin臋, a jego jab艂ko Adama podskoczy艂o.
- Hej, Bella.
Wydawa艂a si臋 nie艣wiadoma zdenerwowania ch艂opaka.
- Jak tam lekcje? 鈥 zapyta艂a, otwieraj膮c swoj膮 furgonetk臋 i nie patrz膮c na
jego przera偶ony wyraz twarzy.
- Zastanawia艂em si臋, czy, no, czy nie posz艂aby艣 ze mn膮 na ten bal na
powitanie wiosny. 鈥 G艂os mu si臋 za艂ama艂.
- My艣la艂am, 偶e to dziewczyny wybieraj膮 鈥 powiedzia艂a podenerwowana.
- No, w艂a艣ciwie to tak 鈥 zgodzi艂 si臋 nieszcz臋艣liwy.
Ten 偶a艂osny ch艂opak nie irytowa艂 mnie tak bardzo jak Mike Newton, ale
nie potrafi艂em poczu膰 do niego sympatii, dop贸ki Bella nie odpowiedzia艂a mu
uprzejmie:
-- To bardzo mi艂o z twojej strony, ale akurat w t臋 sobot臋 jad臋 do Seattle.
Ju偶 o tym s艂ysza艂, ale to nie zmniejszy艂o jego rozczarowania.
- Och 鈥 wymamrota艂. 鈥 Mo偶e nast臋pnym razem.
- Tak, innym razem 鈥 zgodzi艂a si臋. Przygryz艂a doln膮 warg臋, jakby 偶a艂owa艂a,
偶e daje mu z艂udne nadzieje. To mi si臋 spodoba艂o.
Pod艂amany Eric szybko od niej odszed艂, nie艣wiadomie oddalaj膮c si臋 od
swojego samochodu, my艣l膮c tylko o ucieczce.
W tym momencie j膮 min膮艂em i us艂ysza艂em ciche westchnienie ulgi.
Za艣mia艂em si臋.
Obr贸ci艂a si臋 szybko, ale sw贸j wzrok utkwi艂em w dalekim punkcie przede
mn膮, pr贸buj膮c ukry膰 wszelkie oznaki rozbawienia.
Tyler wychodzi艂 w艂a艣nie z budynku. Prawie bieg艂, 艣piesz膮c si臋, by j膮
z艂apa膰, zanim odjedzie. By艂 艣mielszy i bardziej pewny siebie ni偶 pozosta艂a
dw贸jka. Czeka艂 tak d艂ugi czas, by zbli偶y膰 si臋 do Belli, poniewa偶 respektowa艂
wcze艣niejsze roszczenia Mike鈥檃.
Chcia艂em, aby Tyler zd膮偶y艂 z dw贸ch powod贸w. Je偶eli 鈥 tak jak zacz膮艂em
podejrzewa膰 鈥 ca艂a ta uwaga denerwowa艂a Bell臋, pragn膮艂em nacieszy膰 si臋 jej
reakcj膮. Ale gdyby zaproszenie Tylera by艂o tym, na kt贸re liczy艂a, te偶 chcia艂em o
tym wiedzie膰.
Postrzega艂em Tylera Crowleya jako rywala, maj膮c 艣wiadomo艣膰, 偶e to
niew艂a艣ciwe. Wydawa艂 si臋 mi tendencyjnie 艣redni i przeci臋tny, ale tak naprawd臋
nic nie wiedzia艂em o preferencjach Belli. Mo偶e lubi艂a zwyczajnych ch艂opc贸w鈥
Wzdrygn膮艂em si臋 na t臋 my艣l. Nigdy nie b臋d臋 przeci臋tnym ch艂opakiem. Jak
g艂upie wydawa艂o si臋 teraz rywalizowanie o jej wzgl臋dy. Jak mog艂aby
kiedykolwiek chcie膰 kogo艣 takiego jak ja - potwora?
By艂a zbyt dobra dla potwora.
Mog艂em pozwoli膰 jej uciec, ale moja niewybaczalna ciekawo艣膰
powstrzyma艂a mnie przed zrobieniem tego, co s艂uszne. Znowu. Opu艣ci艂em swoje
miejsce parkingowe i ustawi艂em Volvo w w膮skiej uliczce, blokuj膮c wyjazd.
Emmett i inni byli coraz bli偶ej; ten pierwszy opisa艂 im moje dziwne
zachowanie, wi臋c szli wolno, pr贸buj膮c odgadn膮膰 moje zamiary.
Obserwowa艂em dziewczyn臋 we wstecznym lusterku. Patrzy艂a si臋 na tylni膮
cz臋艣膰 Volvo, unikaj膮c mojego wzroku; jej wyraz twarzy sugerowa艂, 偶e wola艂aby
teraz prowadzi膰 czo艂g, a nie zardzewia艂膮 furgonetk臋.
Tyler dopad艂 swojego samochodu i ustawi艂 si臋 za ni膮 w szeregu, czuj膮c
wdzi臋czno艣膰 za moje niewyt艂umaczalne zachowanie. Pomacha艂 do niej, pr贸buj膮c
zwr贸ci膰 na siebie uwag臋, ale ona tego nie zauwa偶y艂a. Zwleka艂 przez chwil臋, a
potem opu艣ci艂 swoje auto i podszed艂 do okna jej furgonetki od strony pasa偶era.
Zapuka艂 w szyb臋.
Podskoczy艂a, a nast臋pnie spojrza艂a na niego zdziwiona. Po sekundzie
r臋cznie opu艣ci艂a okno samochodu; wygl膮da艂o na to, 偶e mia艂a z tym du偶y
problem.
- Przepraszam, Tyler 鈥 przywita艂a si臋, wyra藕nie zirytowana. 鈥 Cullen mnie
blokuje.
Moje nazwisko powiedzia艂a z szorstko艣ci膮 w g艂osie 鈥 wci膮偶 by艂a na mnie
w艣ciek艂a.
- Och, wiem 鈥 odpar艂, niezra偶ony jej kiepskim nastrojem. 鈥 Chcia艂em ci臋
tylko o co艣 zapyta膰 przy okazji
Jego u艣miech by艂 bardzo pewny siebie.
Ucieszy艂em si臋, widz膮c, 偶e zblad艂a, zrozumiawszy jego oczywiste zamiary.
- Zaprosi艂aby艣 mnie na ten bal wiosenny?鈥 zapyta艂, przekonany o
pozytywnej odpowiedzi dziewczyny.
- Jad臋 na ca艂y dzie艅 do Seattle.鈥 powiedzia艂a; w jej g艂osie nadal brzmia艂a
irytacja.
- Tak, Mike mi o tym m贸wi艂.
- Wiec dlaczego鈥? 鈥 zacz臋艂a.
Wzruszy艂 ramionami.
- Mia艂em nadziej臋, 偶e po prostu chcia艂a艣 go sp艂awi膰.
Jej oczy b艂ysn臋艂y i wyra藕nie si臋 och艂odzi艂y.
- Przepraszam, Tyler 鈥 powiedzia艂a tonem, kt贸ry wcale nie wskazywa艂 na
to, 偶e by艂o jej przykro. - Naprawd臋 b臋d臋 poza miastem w tym dniu.
Zaakceptowa艂 to usprawiedliwienie; jego pewno艣膰 siebie pozosta艂a
nienaruszona.
- Nie ma sprawy. Ci膮gle mamy bal absolwent贸w.
Ruszy艂 dumnie w kierunku swojego auta.
Post膮pi艂em s艂usznie, 偶e na to zaczeka艂em.
Jej przera偶ony wyraz twarzy by艂 bezcenny. Powiedzia艂 mi to, co tak
desperacko musia艂em wiedzie膰, chocia偶 te sprawy nie powinny mnie obchodzi膰
鈥 dziewczyna nic nie czu艂a do 偶adnego z tych ludzkich ch艂opc贸w, kt贸rzy chcieli,
by si臋 nimi zainteresowa艂a.
Ponadto jej wyraz twarzy by艂 prawdopodobnie najzabawniejsz膮 rzecz膮,
jak膮 kiedykolwiek widzia艂em.
Wtedy podesz艂a moja rodzina, zdezorientowana faktem, 偶e 鈥 dla odmiany
鈥 nie rzuca艂em morderczych spojrze艅 na wszystko woko艂o, ale trz膮s艂em si臋 ze
艣miechu.
Co jest takiego zabawnego? 鈥 chcia艂 si臋 dowiedzie膰 Emmett.
Pokr臋ci艂em tylko g艂ow膮 i zala艂a mnie kolejna fala 艣miechu, gdy Bella
w艣ciekle zwi臋kszy艂a obroty swojego silnika. Znowu wygl膮da艂a tak, jakby marzy艂
jej si臋 czo艂g.
- Jed藕my 鈥 sykn臋艂a Rosalie niecierpliwie. 鈥 Przesta艅 by膰 idiot膮. Je偶eli
potrafisz.
Nie zirytowa艂y mnie jej s艂owa 鈥 by艂em zbyt rozbawiony. Ale zrobi艂em tak,
jak prosi艂a.
Nikt nic nie m贸wi艂 w drodze do domu. Nie mog艂em powstrzyma膰 cichych
chichot贸w, przypominaj膮c sobie twarz Belli.
Kiedy wjechali艣my na drog臋 dojazdow膮 鈥 nie by艂o tam 偶adnych 艣wiadk贸w,
wi臋c przyspieszy艂em - Alice zrujnowa艂a m贸j dobry humor.
- Czy teraz mog臋 porozmawia膰 z Bell膮? 鈥 spyta艂a nagle, nie zastanawiaj膮c
si臋 wcze艣niej nad wypowiadanymi s艂owami, przez co nie zosta艂em ostrze偶ony.
- Nie 鈥 warkn膮艂em.
- To niesprawiedliwe! Na co ja w og贸le czekam?
- Jeszcze nie podj膮艂em 偶adnej decyzji, Alice.
- Jak tam sobie chcesz, Edward.
W jej g艂owie dwie wizje przysz艂o艣ci Belli by艂y ponownie klarowne.
- Jaki jest zatem sens, by j膮 poznawa膰 鈥 wymamrota艂em, nieoczekiwanie
przygn臋biony 鈥 skoro i tak zamierzam j膮 zabi膰?
Alice zawaha艂a si臋 przez chwil臋.
- Masz racj臋 鈥 przyzna艂a.
Wzi膮艂em ostatni zakr臋t, jad膮c dziewi臋膰dziesi膮t mil na godzin臋 i
zatrzyma艂em si臋 o cal od tylniej 艣ciany gara偶u.
- Przyjemnego biegu 鈥 powiedzia艂a Rosalie wyra藕nie zadowolona, kiedy
wypad艂em szybko z samochodu.
Ale dzisiaj nie biega艂em. Poszed艂em zapolowa膰.
Inni planowali polowa膰 jutro, ale teraz nie mog艂em pozwoli膰 sobie na to,
by by膰 spragnionym. Przekroczy艂em konieczn膮 granic臋, pij膮c wi臋cej ni偶 potrzeba
i ponownie si臋 przesycaj膮c 鈥 tym razem ma艂膮 grup膮 艂osi i jednym czarnym
nied藕wiedziem, kt贸rego mia艂em szcz臋艣cie spotka膰 mimo tak wczesnej pory roku.
Dlaczego to nie mog艂o wystarczy膰? Dlaczego jej zapach musia艂 by膰 silniejszy ni偶
wszystko inne?
Polowa艂em, aby przygotowa膰 si臋 na jutro, ale - kiedy ju偶 zaspokoi艂em
pragnienie, a s艂o艅ce mia艂o wzej艣膰 dopiero za kilkana艣cie godzin - wiedzia艂em, 偶e
kolejny dzie艅 by艂 zbyt daleki.
Ponownie wstrz膮sn臋艂a mn膮 obezw艂adniaj膮ca rado艣膰, kiedy zda艂em sobie
spraw臋, 偶e zamierzam znale藕膰 dziewczyn臋.
K艂贸ci艂em si臋 sam ze sob膮 w drodze powrotnej do Forks, ale sprzeczk臋
wygra艂a moja mniej szlachetna strona; kontynuowa艂em realizacj臋 tego
niewybaczalnego planu. Potw贸r by艂 zniecierpliwiony, ale dobrze zwi膮zany.
Wiedzia艂em, 偶e utrzymam bezpieczny dystans mi臋dzy sob膮 a dziewczyn膮.
Chcia艂em tylko wiedzie膰, gdzie by艂a. Chcia艂em zobaczy膰 jej twarz.
By艂o po p贸艂nocy; dom Belli otacza艂y ciemno艣膰 i zupe艂na cisza. Furgonetka
dziewczyny sta艂a przy kraw臋偶niku, za艣 radiow贸z jej ojca na podje藕dzie. W
s膮siedztwie nie by艂o 偶adnych 艣wiadomych my艣li. Przez chwil臋 obserwowa艂em
dom z ciemno艣ci lasu, otaczaj膮cego posiad艂o艣膰 od wschodu. Frontowe drzwi by艂y
z pewno艣ci膮 zamkni臋te 鈥 niewielki problem, pomin膮wszy fakt, 偶e nie chcia艂em
zostawia膰 dowodu w postaci potrzaskanego drewna. Zdecydowa艂em, 偶e
sprawdz臋 najpierw okno na pi臋trze. Niewielu ludzi zada艂oby sobie trud, by
zainstalowa膰 tam zamek.
Przekroczy艂em otwarte podw贸rko i wdrapa艂em si臋 po 艣cianie domu w
ci膮gu p贸艂 sekundy. Dyndaj膮c w powietrzu, uczepiony jedn膮 r臋k膮 okapu powy偶ej
okna, spojrza艂em przez szk艂o i przesta艂em oddycha膰.
To by艂 ten pok贸j. Spa艂a w ma艂ym 艂贸偶ku, przykryta prze艣cierad艂em
oplataj膮cym jej nogi; obok, na pod艂odze, le偶a艂y rozrzucone ubrania. Wierci艂a si臋
niespokojnie, gwa艂townie k艂ad膮c r臋k臋 nad swoj膮 g艂ow膮. Nie spa艂a mocno,
przynajmniej tej nocy. Czy intuicyjnie wyczu艂a niebezpiecze艅stwo?
Ogl膮daj膮c jej kolejny niespokojny ruch, pomy艣la艂em, 偶e zachowuj臋 si臋
okropnie. Czy by艂em lepszy od jakiego艣 chorego podgl膮dacza? Nie, z pewno艣ci膮
nie. By艂em o wiele, wiele gorszy.
Rozlu藕ni艂em opuszki palc贸w, prawie opadaj膮c na ziemi臋. Ale najpierw
rzuci艂em jedno d艂ugie spojrzenie na jej twarz. Nie wydawa艂a si臋 spokojna.
Pomi臋dzy brwiami dziewczyny dostrzeg艂em ma艂膮 zmarszczk臋, a k膮ciki ust by艂y
zwr贸cone do do艂u. Jej wargi zadr偶a艂y, a potem si臋 rozchyli艂y.
- Okej, mamo 鈥 wymamrota艂a.
Bella m贸wi艂a przez sen.
Nag艂y wybuch ciekawo艣ci zdominowa艂 wstr臋t do samego siebie. Pokusa
tych niechronionych, nie艣wiadomie wypowiedzianych my艣li by艂a niesamowicie
kusz膮ca.
Popchn膮艂em okno; nie by艂o zamkni臋te, chocia偶 stawia艂o niewielki op贸r z
powodu d艂ugiego niestosowania. Przesun膮艂em je wolno na bok, kul膮c si臋 za
ka偶dym razem, gdy metalowa framuga cicho skrzypia艂a. B臋d臋 musia艂 znale藕膰
troch臋 oliwy, zanim przyjd臋 tu nast臋pnym razem鈥
Nast臋pnym razem? Pokr臋ci艂em g艂ow膮, ponownie obrzydzony.
Wszed艂em cicho przez na wp贸艂 otwarte okno.
Jej pok贸j by艂 ma艂y 鈥 zagracony, ale nie brudny. Dostrzeg艂em ksi膮偶ki
u艂o偶one w wysokie st贸pki ko艂o 艂贸偶ka 鈥 odwr贸cone ode mnie grzbietami 鈥 i p艂yty
CD, rozrzucone przy niedrogim odtwarzaczu; na wierzchu le偶a艂o puste pude艂ko.
Stosy papier贸w otacza艂y komputer, wygl膮daj膮cy jak rekwizyt z muzeum, kt贸re
zajmowa艂o si臋 kolekcjonowaniem przestarza艂ych technologii. Buty kropkowa艂y
drewnian膮 pod艂og臋.
Bardzo chcia艂em przeczyta膰 tytu艂y jej ksi膮偶ek i p艂yt, ale obieca艂em sobie, 偶e
b臋d臋 trzyma膰 dystans. Usiad艂em zatem na bujanym fotelu w dalekim k膮cie
pokoju.
Czy naprawd臋 kiedy艣 s膮dzi艂em, 偶e wygl膮da przeci臋tnie? Pomy艣la艂em o tym
w pierwszym dniu i moim obrzydzeniu do ch艂opak贸w, kt贸rzy natychmiast si臋
ni膮 zainteresowali. Ale kiedy teraz przypomina艂em sobie jej twarz w ich
umys艂ach, nie mog艂em zrozumie膰, dlaczego od razu nie zauwa偶y艂em, 偶e by艂a
pi臋kna. Wydawa艂o si臋 to oczywist膮 rzecz膮.
W tym momencie 鈥 z jej ciemnymi w艂osami zapl膮tanymi i rozrzuconymi
wok贸艂 jasnej twarzy, podniszczon膮 koszulk膮 pe艂n膮 dziur, znoszonymi
spodniami od dresu, rysami twarzy zrelaksowanymi w nie艣wiadomo艣ci oraz
nieznacznie rozchylonymi ustami 鈥 zapar艂o mi dech w piersiach. A raczej sta艂oby
si臋 tak, pomy艣la艂em gorzko, gdybym oddycha艂.
Nic nie m贸wi艂a; mo偶liwe, 偶e jej sen si臋 sko艅czy艂.
Przygl膮da艂em si臋 jej twarzy i pr贸bowa艂em my艣le膰 o sposobach, kt贸re
uczyni艂yby przysz艂o艣膰 zno艣n膮.
Zranienie jej nie by艂o zno艣ne. Czy to oznaczy艂o, 偶e znowu musia艂em
spr贸bowa膰 wyjecha膰?
Inni nie mogliby si臋 teraz ze mn膮 k艂贸ci膰. Moja nieobecno艣膰 nie zagra偶a艂a
nikomu. Nie by艂oby 偶adnych podejrze艅 ani fakt贸w, kt贸re po艂膮czy艂yby m贸j
wyjazd z wypadkiem.
Zawaha艂em si臋 鈥 ponownie, tak samo jak tego popo艂udnia - i nic nie
wydawa艂o si臋 mo偶liwe.
Nie mia艂em nadziei na rywalizacj臋 z ludzkimi nastolatkami, niezale偶nie
od tego, czy ci specyficzni ch艂opcy jej si臋 podobali czy nie. By艂em potworem. Jak
mog艂aby zobaczy膰 we mnie co艣 innego? Gdyby zna艂a o mnie prawd臋,
przestraszy艂oby to j膮, odrzuci艂o. Jak ofiara w filmach grozy, uciek艂aby,
wrzeszcz膮c z przera偶enia.
Przypomnia艂em sobie jej pierwszy dzie艅 na biologii鈥 i wiedzia艂em, 偶e ta
reakcja by艂aby bardzo odpowiednia, zwarzywszy na sytuacj臋.
G艂upot膮 wydawa艂o si臋 przypuszczenie, 偶e gdybym to ja zaprosi艂 j膮 na te
艣mieszne ta艅ce, odwo艂a艂aby swoje pospiesznie zrobione plany i zgodzi艂aby si臋
p贸j艣膰 ze mn膮.
Nie by艂em tym, kt贸remu mia艂a powiedzie膰 tak. Czeka艂 na ni膮 kto艣 inny,
ludzki i ciep艂y. I nie mog艂em nawet 鈥 pewnego dnia, kiedy padnie w ko艅cu
s艂owo tak 鈥 zapolowa膰 i zabi膰 go, poniewa偶 ona zas艂ugiwa艂a na niego.
Zas艂ugiwa艂a na szcz臋艣cie i mi艂o艣膰 z tym, kogo wybierze.
Teraz musia艂em post膮pi膰 w艂a艣ciwie 鈥 by艂em jej to winien; nie mog艂em
d艂u偶ej udawa膰, 偶e tylko mnie grozi艂oby niebezpiecze艅stwo, je偶eli pokocha艂bym
t臋 dziewczyn臋.
W gruncie rzeczy to nie mia艂oby znaczenia, gdybym wyjecha艂, bo Bella
nigdy nie spojrzy na mnie tak, jakbym tego pragn膮艂. Nigdy nie spojrzy na mnie
jak na kogo艣 wartego mi艂o艣ci.
Nigdy.
Czy martwe, zamro偶one serce mo偶na z艂ama膰? Czu艂em, 偶e moje si臋 w艂a艣nie
rozpada艂o.
- Edward 鈥 powiedzia艂a Bella.
Zamar艂em, patrz膮c si臋 na jej zamkni臋te oczy.
Czy偶by si臋 obudzi艂a, przy艂apa艂a mnie tutaj? Wygl膮da艂o na to, 偶e nadal
spa艂a, ale jej g艂os by艂 taki wyra藕ny, czysty鈥
Westchn臋艂a cicho i znowu poruszy艂a si臋 niespokojnie, obracaj膮c si臋 na
drug膮 stron臋 鈥 z pewno艣ci膮 spa艂a, a tak偶e co艣 jej si臋 艣ni艂o..
- Edward 鈥 wymamrota艂a mi臋kko.
艢ni艂a o mnie.
Czy martwe, zamro偶one serce mo偶e znowu bi膰? Czu艂em, 偶e moje zaraz
zacznie.
- Zosta艅 鈥 westchn臋艂a. 鈥 Nie odchod藕鈥 Prosz臋, nie odchod藕.
艢ni艂a o mnie i to nie by艂 koszmar. Chcia艂a, abym z ni膮 zosta艂, tam, w tym
艣nie.
Zmaga艂em si臋 ze sob膮, by znale藕膰 s艂owa, kt贸re mog艂yby opisa膰 uczucia,
kt贸re we mnie wezbra艂y. Nie istnia艂y jednak dostatecznie silne okre艣lenia,
mog膮ce ud藕wign膮膰 wag臋 moich dozna艅. Przez d艂ug膮 chwile si臋 w nich
zatopi艂em.
A kiedy w ko艅cu si臋 wynurzy艂em, by艂em zupe艂nie innym m臋偶czyzn膮.
Moje 偶ycie wype艂nia艂a nieko艅cz膮ca si臋, niezmienna ciemno艣膰. 艢wiat
zawsze mia艂 tak dla mnie wygl膮da膰 i nic nie mog艂em z tym zrobi膰. Jak to wi臋c
mo偶liwe, 偶e teraz wzesz艂o s艂o艅ce, w 艣rodku bezkresnej ciemno艣ci.
Kiedy sta艂em si臋 wampirem, w pal膮cym b贸lu transformacji
przehandlowa艂em moj膮 dusz臋 na nie艣miertelno艣膰; by艂em zamarzni臋ty. Moje
cia艂o zamieni艂o si臋 w co艣 bardziej podobnego do ska艂y ni偶 do mi臋sa, wytrzyma艂e
i wieczne. Moja ja藕艅 r贸wnie偶 zosta艂a zamro偶ona 鈥 osobowo艣膰, sympatie i
antypatie, nastroje oraz pragnienia; wszystko to pozostawa艂o niezmienne.
Tak samo by艂o z innymi. Wszyscy byli艣my zamarzni臋ci. 呕ywe kamienie.
Ka偶da zmiana stanowi艂a rzadk膮 i trwa艂膮 rzecz. Widzia艂em, jak spotka艂o to
Carlisle, a dekad臋 p贸藕niej Rosalie. Mi艂o艣膰 ca艂kowicie ich przeobrazi艂a, a skutki
tej transformacji nigdy nie znikn臋艂y. Min臋艂o ponad osiemdziesi膮t lat odk膮d
Carlisle znalaz艂 Esme, a pomimo to nadal patrzy艂 na ni膮 niedowierzaj膮cymi
oczami pierwszej mi艂o艣ci. I to ju偶 si臋 nie zmieni.
Tak samo b臋dzie ze mn膮. Nigdy nie przestan臋 kocha膰 tej kruchej, ludzkiej
dziewczyny, a偶 do ko艅ca mojej nieograniczonej egzystencji.
Patrzy艂em si臋 na jej nie艣wiadom膮 twarz, czuj膮c, jak ta mi艂o艣膰 trwale
wype艂nia ka偶d膮 cz臋艣膰 mojego kamiennego cia艂a.
Teraz spa艂a bardziej spokojnie, z lekkim u艣miechem na ustach.
Zawsze b臋d臋 j膮 obserwowa膰, rozpocz膮艂em swoje rozwa偶ania.
Kocha艂em j膮, wi臋c musia艂em spr贸bowa膰 j膮 opu艣ci膰. Teraz nie by艂em na to
wystarczaj膮co silny, ale mog艂em nad tym popracowa膰. Mo偶liwe jednak, 偶e istnia艂
spos贸b, by inaczej oszuka膰 przysz艂o艣膰. Alice widzia艂a tylko dwie opcje tej
ostatniej i teraz w pe艂ni je zrozumia艂em.
Moja mi艂o艣膰 nie powstrzyma mnie przed zabiciem jej, je偶eli pozwol臋 sobie
na b艂臋dy.
W tej chwili nie czu艂em si臋 potworem, nie mog艂em go w sobie znale藕膰.
Mo偶e moje uczucie uciszy艂o go na zawsze. Gdybym j膮 teraz zabi艂, by艂by to
okropny wypadek, nie zamierzone dzia艂anie.
Musz臋 by膰 niezwykle ostro偶ny. Nie mog臋 pozwoli膰 sobie na to, by straci膰
czujno艣膰. B臋d臋 kontrolowa艂 ka偶dy oddech, zawsze trzyma艂 bezpieczny dystans
mi臋dzy nami.
Nie pope艂ni臋 b艂臋d贸w.
W ko艅cu zrozumia艂em t臋 drug膮 przysz艂o艣膰. By艂em zdumiony ow膮 wizj膮 鈥
co w艂a艣ciwie mog艂o si臋 sta膰, by w rezultacie Bella zosta艂a wi臋藕niem tego
nie艣miertelnego p贸艂-偶ycia? Teraz 鈥 zdewastowany t臋sknot膮 do dziewczyny 鈥
mog艂em zrozumie膰, 偶e pod wp艂ywem niewybaczalnego egoizmu poprosi艂bym
mojego ojca o t臋 przys艂ug臋. Poprosi艂bym go o odebranie jej 偶ycia i duszy, abym
m贸g艂 zatrzyma膰 j膮 przy sobie na wieczno艣膰.
Zas艂ugiwa艂a na co艣 wi臋cej.
Ale zobaczy艂em jeszcze jedn膮 przysz艂o艣膰, jeden cienki drut, po kt贸rym
mo偶e by艂bym w stanie chodzi膰, gdybym potrafi艂 zachowa膰 r贸wnowag臋.
Czy mog艂em to zrobi膰? By膰 z ni膮 i pozostawi膰 j膮 cz艂owiekiem?
Umy艣lnie wzi膮艂em g艂臋boki oddech, a potem kolejny, pozwalaj膮c jej
zapachowi rozej艣膰 si臋 we mnie 鈥 uczucie to przypomina艂o pora偶enie
wy艂adowaniami elektrycznymi. Pok贸j by艂 wype艂niony woni膮 dziewczyny,
odk艂adaj膮c膮 si臋 na ka偶dej powierzchni. Moja g艂owa wydawa艂a si臋 bliska
eksplozji, ale walczy艂em z niezno艣nym wirowaniem. Musia艂em si臋 do tego
przyzwyczai膰, je偶eli zamierza艂em zbudowa膰 z ni膮 jakikolwiek rodzaj zwi膮zku.
Wzi膮艂em nast臋pny g艂臋boki, parz膮cy wdech.
Obserwowa艂em j膮, gdy spa艂a, oddychaj膮c i rozmy艣laj膮c, a偶 w ko艅cu
wzesz艂o s艂o艅ce, ukryte za wschodnimi chmurami.
Wszed艂em do domu zaraz po tym, jak inni pojechali do szko艂y. Przebra艂em
si臋 szybko, unikaj膮c pytaj膮cego spojrzenia Esme. Zobaczy艂a gor膮czkowy ogie艅
maluj膮cy si臋 na mojej twarzy; jednocze艣nie poczu艂a niepok贸j oraz ulg臋. Moja
d艂uga melancholia sprawia艂a jej b贸l i teraz cieszy艂a si臋, 偶e ten stan mia艂em ju偶 za
sob膮.
Pobieg艂em do szko艂y, docieraj膮c tam kilka sekund po przyje藕dzie mojego
rodze艅stwa. Nie odwr贸cili si臋, chocia偶 Alice z pewno艣ci膮 wiedzia艂a, 偶e sta艂em
tutaj w g臋stym lesie, kt贸ry wyznacza艂 granic臋 chodnika. Poczeka艂em, a偶 nikt nie
m贸g艂 mnie dostrzec, a nast臋pnie wyszed艂em swobodnie spo艣r贸d drzew na
parking pe艂ny zaparkowanych samochod贸w.
Us艂ysza艂em furgonetk臋 Belli, hucz膮c膮 zaraz za rogiem i zatrzyma艂em si臋 za
Suburbanem, gdzie mog艂em obserwowa膰 bez ryzyka, 偶e kto艣 mnie zobaczy.
Wjecha艂a na parking. Marszcz膮c brwi, przez d艂ugi moment patrzy艂a si臋 na
moje Volvo, zanim zaparkowa艂a w jednym z najbardziej oddalonych od niego
miejsc.
Dziwnie by艂o sobie przypomnie膰, 偶e prawdopodobnie wci膮偶 si臋 na mnie
w艣cieka艂a i mia艂a ku temu dobry pow贸d.
Zachcia艂o mi si臋 艣mia膰 z w艂asnej g艂upoty 鈥 albo da膰 sobie porz膮dnego
kopniaka. Wszystkie moje rozwa偶ania i plany by艂y ca艂kowicie bezu偶yteczne,
gdyby okaza艂o si臋, 偶e w og贸le jej nie obchodzi艂em, nieprawda偶? Jej sen m贸g艂
dotyczy膰 czego艣 zupe艂nie przypadkowego. By艂em bardzo aroganckim g艂upcem.
No c贸偶, by艂oby dla niej znacznie lepiej, gdyby si臋 o mnie nie troszczy艂a. To
nie powstrzyma艂oby mnie od pr贸b nawi膮zania z ni膮 kontaktu, ale ostrzeg艂bym j膮
uczciwie przed samym sob膮. By艂em jej to winny.
Szed艂em cicho przed siebie, zastanawiaj膮c si臋, jak najrozs膮dniej do niej
podej艣膰.
U艂atwi艂a mi to. Kiedy wysiada艂a, kluczyki prze艣lizn臋艂y si臋 przez jej palce i
wpad艂y do g艂臋bokiej ka艂u偶y. Schyli艂a si臋, ale j膮 wyprzedzi艂em, znajduj膮c je,
zanim w艂o偶y艂a r臋k臋 do zimnej wody.
Opar艂em si臋 plecami o furgonetk臋; rzuci艂a mi zdziwione spojrzenie, a
nast臋pnie si臋 wyprostowa艂a.
- Jak u licha to zrobi艂e艣? 鈥 niemal za偶膮da艂a odpowiedzi.
Tak, nadal by艂a w艣ciek艂a.
Zaoferowa艂em jej kluczyki.
- Co takiego?
Wyci膮gn臋艂a r臋k臋 i opu艣ci艂em zimny metal na jej d艂o艅. Wzi膮艂em g艂臋boki
oddech, czuj膮c, jak jej zapach szarpie mnie od 艣rodka.
- Zmaterializowa艂e艣 si臋, czy co? Przed sekund膮 ci臋 tu jeszcze nie by艂o.
- Bello, to doprawdy nie moja wina, 偶e jeste艣 nadzwyczaj ma艂o
spostrzegawcza - powiedzia艂em, pr贸buj膮c ukry膰 ironi臋. Czy ona czegokolwiek
nie widzia艂a? Czy us艂ysza艂a, jak m贸j g艂os pieszczotliwie owin膮艂 si臋 wok贸艂 jej
imienia?
Przygl膮da艂a mi si臋, nie doceniaj膮c mojego humoru. Serce zacz臋艂o jej
szybciej bi膰 鈥 z gniewu? Ze strachu? Po chwili opu艣ci艂a wzrok.
- A mo偶e wyja艣ni艂by艣 mi, po co wczoraj blokowa艂e艣 wyjazd z parkingu? 鈥
spyta艂a bez patrzenia mi w oczy. 鈥 Mia艂e艣 udawa膰, 偶e nie istniej臋, a nie
doprowadza膰 mnie do sza艂u.
Wci膮偶 rozgniewana. Wygl膮da艂o na to, 偶e b臋d臋 musia艂 si臋 bardzo postara膰,
aby to zmieni膰. Przypomnia艂em sobie moje postanowienie, aby by膰 z ni膮
szczerym鈥
- Nie chodzi艂o o ciebie, tylko o Tylera 鈥 I wtedy si臋 za艣mia艂em. . I
ch艂opczyna m膮drze skorzysta艂 z okazji.
Nie mog艂em tego powstrzyma膰, my艣l膮c o jej wczorajszym wyrazie twarzy.
- Ty鈥 - wysapa艂a, nie m贸wi膮c nic wi臋cej 鈥 wydawa艂o si臋, 偶e by艂a zbyt
w艣ciek艂a, by sko艅czy膰.
Oto i on 鈥 ten sam wyraz twarzy. Zdusi艂em kolejn膮 fal臋 艣miechu. By艂a ju偶
wystarczaj膮co rozz艂oszczona.
- I nie udaj臋, 偶e nie istniejesz 鈥 doko艅czy艂em. Nale偶a艂o podtrzyma膰
przypadkowy, nieco dra偶ni膮cy nastr贸j konwersacji. Nie zrozumia艂aby, gdybym
pokaza艂 jej, co naprawd臋 czu艂em. Przestraszy艂bym j膮. Musia艂em kontrolowa膰
swoje emocje, zachowywa膰 si臋 normalnie鈥
- A wi臋c masz zamiar doprowadza膰 mnie do sza艂u, tak? A偶 w ko艅cu szlag
mnie trafi? No c贸偶, jako艣 trzeba si臋 mnie pozby膰, skoro vanowi Tylera si臋 nie
uda艂o
Szybki b艂ysk w艣ciek艂o艣ci przep艂yn膮艂 przez moje cia艂o. Czy ona naprawd臋
w to wierzy艂a?
Nie powinienem by膰 tak ura偶ony 鈥 nie wiedzia艂a o transformacji, kt贸ra
mia艂a miejsce tej nocy. To jednak nie umniejsza艂o mojego gniewu.
- Twoje przypuszczenia s膮 absurdalne 鈥 powiedzia艂em zimno.
Zarumieni艂a si臋 i odwr贸ci艂a na pi臋cie. Zacz臋艂a odchodzi膰.
Wyrzuty sumienia. Nie mia艂em prawa by膰 w艣ciek艂y.
- Zaczekaj 鈥 poprosi艂em.
Nie zatrzyma艂a si臋, wi臋c pod膮偶y艂em za ni膮.
- Przepraszam, zachowa艂em si臋 niegrzeczne. Nie m贸wi臋, 偶e mia艂a艣 racj臋. 鈥
Absurdalne wydawa艂o si臋 podejrzenie, 偶e m贸g艂bym chcie膰 jej jakiejkolwiek
szkody. 鈥 Niemniej, by艂o to niegrzeczne.
- Dlaczego si臋 ode mnie nie odczepisz?
Uwierz mi - chcia艂em powiedzie膰. - Pr贸bowa艂em.
Och, i tak przy okazji: jestem w tobie szale艅czo zakochany.
Zachowuj si臋 normalnie.
- Chcia艂em ci臋 o co艣 zapyta膰, ale nie da艂a艣 mi doj艣膰 do g艂osu. 鈥 Przyszed艂 mi
do g艂owy pewien pomys艂 na dalszy przebieg tej rozmowy; za艣mia艂em si臋.
- Masz rozdwojenie ja藕ni, czy co??
To musia艂o tak wygl膮da膰. M贸j nastr贸j by艂 nieprzewidywalny, przep艂ywa艂o
przeze mnie tak wiele nowych emocji.
- Widzisz, znowu zaczynasz.鈥 powiedzia艂em.
Westchn臋艂a.
- Dobra. O co chcia艂e艣 zapyta膰?
- W nast臋pn膮 sobot臋 jest ten bal wiosenny...- Patrzy艂em, jak na jej twarzy
pojawia si臋 najg艂臋bszy szok i zdusi艂em 艣miech. 鈥 Wiesz, w dniu ta艅c贸w
wiosennych鈥
Przystan臋艂a gwa艂townie, w ko艅cu spogl膮daj膮c mi w oczy.
- My艣lisz, 偶e jeste艣 dowcipny?
Tak.
- Pozwolisz, 偶e sko艅cz臋?
Czeka艂a w ciszy, przygryzaj膮c lekko swoj膮 mi臋kk膮, doln膮 warg臋.
Ten widok rozproszy艂 moj膮 uwag臋 na kr贸tki moment. Dziwne, nieznane
reakcje k艂臋bi艂y si臋 g艂臋boko w zapomnianej, ludzkiej cz臋艣ci mojej psychiki.
Pr贸bowa艂em je zignorowa膰, aby m贸c gra膰 swoj膮 rol臋.
- S艂ysza艂em, 偶e zamiast na bal wybierasz si臋 tego dnia do Seattle. Mo偶e
mia艂aby艣 ochot臋 za艂apa膰 si臋 na darmowy transport?鈥 zaproponowa艂em.
U艣wiadomi艂em sobie, 偶e pytaj膮c o jej plany, mog臋 jednocze艣nie sta膰 si臋 ich
cz臋艣ci膮.
Patrzy艂a si臋 na mnie bezmy艣lnie.
- Co?
- Chcia艂aby艣 si臋 za艂apa膰 na darmowy transport?
Sam na sam z ni膮 w samochodzie 鈥 moje gard艂o zap艂on臋艂o na t臋 my艣l.
Wzi膮艂em g艂臋boki oddech. Przyzwyczaj si臋 do tego.
- A kto jedzie do Seattle? 鈥 zapyta艂a, rozszerzaj膮c jeszcze bardziej swoje
zdezorientowane oczy.
- Ja, a kt贸偶by inny? 鈥 powiedzia艂em wolno.
- Sk膮d taki gest?
Czy to naprawd臋 by艂o tak szokuj膮ce, 偶e chcia艂em jej towarzystwa? Moje
dawne zachowanie musia艂a zinterpretowa膰 w najgorszy z mo偶liwych sposob贸w.
- No c贸偶 鈥 powiedzia艂em tak swobodnie, jak by艂o to tylko mo偶liwe. 鈥 Ju偶
od d艂u偶szego czasu planowa艂em jecha膰 do Seattle. Poza tym, szczerze m贸wi膮c,
nie wierz臋, 偶e twoja furgonetka dojedzie do celu. 鈥 Dra偶nienie jej wydawa艂o si臋
bezpieczniejsze ni偶 pozwolenie sobie na bycie powa偶nym.
- Jestem wzruszona twoj膮 trosk膮, ale nie martw si臋, auto 艣wietnie si臋
spisuje 鈥 powiedzia艂a tym samym, zaskoczonym g艂osem. Znowu zacz臋艂a i艣膰.
Dotrzymywa艂em jej kroku.
W gruncie rzeczy nie powiedzia艂a jeszcze nie, wi臋c nadal pr贸bowa艂em
osi膮gn膮膰 zamierzony cel.
Czy powie nie? Je偶eli tak si臋 stanie, to co wtedy zrobi臋?
- Ale czy twoja furgonetka dojedzie tam na jednym baku, prawda?
- Nie rozumiem, co ci臋 to obchodzi 鈥 gdera艂a.
To wci膮偶 nie by艂o nie. Jej serce znowu zacz臋艂o bi膰 szybciej, a oddech sta艂
si臋 p艂ytszy.
- Wszystkich powinno obchodzi膰 marnowanie nieodnawialnych 藕r贸de艂
energii.
- Szczerze, Edward, nie mog臋 za tob膮 nad膮偶y膰. My艣la艂am, 偶e nie chcesz,
aby艣my zostali przyjaci贸艂mi.
Przeszy艂 mnie silny dreszcz, na d藕wi臋k mojego imienia..
Jak zachowywa膰 si臋 normalnie i m贸wi膰 prawd臋 jednocze艣nie? C贸偶,
wa偶niejsza by艂a uczciwo艣膰. Szczeg贸lnie na tym poziomie naszej znajomo艣ci.
- Powiedzia艂em, 偶e by艂oby lepiej, gdyby艣my si臋 nie przyja藕nili, a nie, 偶e
tego nie chc臋.
- Och, dzi臋ki, teraz ju偶 wszystko rozumiem 鈥 powiedzia艂a sarkastycznie.
Przystan臋艂a pod kraw臋dzi膮 dachu sto艂贸wki i ponownie spojrza艂a mi w
oczy. Tempo bicia jej serca by艂o nier贸wne. Czy si臋 ba艂a?
Ostro偶nie dobiera艂em s艂owa. Nie, nie mog艂em jej zostawi膰, ale mo偶e oka偶e
si臋 na tyle m膮dra, by sama odej艣膰, zanim b臋dzie za p贸藕no.
- By艂oby... roztropniej, gdyby艣my nie zostali przyjaci贸艂mi 鈥 Patrz膮c si臋 w g艂臋bi臋
jej p艂ynnych, czekoladowych oczu, zgubi艂em swoje normalne zachowanie. 鈥 - Ale
mam ju偶 do艣膰 zmuszania si臋 do ignorowania ciebie, Bello.
鈥 S艂owa te a偶 parzy艂y zawart膮 w nich 偶arliwo艣ci膮.
Jej oddychanie usta艂o na chwil臋; zaniepokoi艂em si臋. Jak bardzo j膮
wystraszy艂em? C贸偶, zaraz si臋 dowiem.
- Pojedziesz ze mn膮 do Seattle? 鈥 zapyta艂em si臋, chc膮c wiedzie膰, na czym
sta艂em.
Pokiwa艂a g艂ow膮 z g艂o艣no dzwoni膮cym sercem.
Tak. By艂em tym, kt贸remu powiedzia艂a tak.
I wtedy w膮tpliwo艣ci uderzy艂y mnie z ogromn膮 si艂膮. Jak wiele b臋dzie j膮
kosztowa艂 ten wyjazd?
- Co nie zmienia faktu, 偶e naprawd臋 powinna艣 si臋 trzyma膰 ode mnie z
daleka - ostrzeg艂. 鈥 ostrzeg艂em j膮. Czy mnie us艂ysza艂a? Czy ucieknie przysz艂o艣ci,
na kt贸r膮 j膮 narazi艂em? Czy mog艂em zrobi膰 cokolwiek, by j膮 przede mn膮 uchroni膰?
Zachowuj si臋 normalnie 鈥 krzycza艂em do siebie.
- Zobaczymy si臋 w klasie.
Uciekaj膮c od niej, musia艂em si臋 specjalnie skoncentrowa膰, by nie zacz膮膰
biec

Rozdzia艂 6

Pod膮偶a艂em za ni膮 przy pomocy cudzych spojrze艅, prawie nie znaj膮c otoczenia.
Nie pos艂ugiwa艂em si臋 oczami Mike鈥檃 Newtona, bo nie mog艂em wytrzyma膰 ju偶 jego
nieprzyjemnych fantazji, ani Jessici Stanley, bo jej z艂o艣膰 na Bell臋 powodowa艂a, 偶e
by艂em w艣ciek艂y; w spos贸b jaki nie jest bezpieczny dla 艂adnej dziewczyny. Angela
Weber, okaza艂a si臋 dobrym wyborem, gdy偶 jej spojrzenie by艂o w moim zasi臋gu;
niezwykle mi艂a - 艂atwo by艂o mi przebywa膰 si臋 w jej my艣lach. Czasami pos艂ugiwa艂em
si臋 te偶 nauczycielami, zapewniali najlepszy widok.
By艂em zdziwiony gdy zobaczy艂em, 偶e ca艂y dzie艅 si臋 potyka, o rys臋 w chodniku,
zgubione ksi膮偶ki i najcz臋艣ciej o w艂asne nogi 鈥 ludzie postrzegali j膮 jako niezdar臋.
Przemy艣la艂em to. To prawda, mia艂a cz臋sto problemy z r贸wnowag臋. Pami臋ta艂em
jak pierwszego dnia zahaczy艂a si臋 o biurko, po艣lizgn臋艂a si臋 na lodzie przed wypadkiem,
wczoraj uderzy艂a doln膮 warg膮 o framug臋 drzwi鈥 Jakie to dziwne, mieli racj臋. Ona
by艂a niezdar膮.
Nie wiem dlaczego tak mnie to rozbawi艂o, ale 艣mia艂em si臋 na g艂os ca艂膮 drog臋 z Historii
Ameryki na Angielski i par臋 os贸b patrzy艂o na mnie nieufnie. Jak mog艂em tego
wcze艣niej nie zauwa偶y膰? Mo偶e dlatego, 偶e gdy by艂a nieruchoma by艂o w niej tyle gracji,
spos贸b w jaki trzyma艂a g艂ow臋, wypr臋偶a艂a szyj臋鈥
Teraz nie by艂o w niej gracji. Pan Varner patrzy艂 jak potkn臋艂a si臋 o dywan i
dos艂ownie spad艂a na krzes艂o.
Znowu si臋 u艣mia艂em.
Czas mija艂 niesamowicie powolnie, gdy czeka艂em a偶 ujrz臋 j膮 na w艂asne oczy.
Nareszcie, dzwonek zadzwoni艂. Szybko wkroczy艂em do sto艂贸wki by zarezerwowa膰 moje
miejsce. By艂em jednym z pierwszych, kt贸rzy przybyli. Wybra艂em stolik, kt贸ry zwykle
jest wolny i by艂em pewny, 偶e tak pozostanie, p贸ki ja tam siedz臋. Kiedy wesz艂a moja
rodzina i zobaczyli mnie siedz膮cego w nowym miejscu, nie byli zdziwieni. Alice pewnie
ich wcze艣niej ostrzeg艂a. Rosalie przesz艂a obok, nawet mnie nie spogl膮daj膮c.
Idiota
M贸j zwi膮zek z Rosalie, nigdy nie by艂 prosty- obrazi艂em j膮 gdy pierwszy raz mnie
us艂ysza艂a i od tego czasu mamy wzloty i upadki, cho膰 wydaje si臋, 偶e ostatnie par臋 dni
jest bardziej rozgor膮czkowana ni偶 zwykle. Westchn膮艂em. Rosalie obchodzi艂a tylko ona
sama.
Jasper u艣miechn膮艂 si臋 ukradkiem i poszed艂 dalej.
Powodzenia, pomy艣la艂 z pow膮tpiewaniem.
Emmett uni贸s艂 oczy ku niebu i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.
Postrada艂 zmys艂y, biedny dzieciak.
Alice promienia艂a, jej z臋by 艣wieci艂y a偶 za bardzo.
Mog臋 ju偶 porozmawia膰 z Bell膮?
- Trzymaj si臋 od tego z daleka. Wyszepta艂em.
Dobra. B膮d藕 uparty. To tylko kwestia czasu.
Zn贸w westchn膮艂em.
Nie zapominaj o dzisiejszych zaj臋ciach z biologii. Przypomnia艂a mi.
Przytakn膮艂em. Nie, o tym nie zapomnia艂em.
Kiedy czeka艂em na przybycie Belli, pod膮偶a艂em za ni膮 w oczach 艣wie偶arka, kt贸ry
szed艂 do sto艂贸wki za Jessic膮. Jessica papla艂a o nadchodz膮cej pota艅c贸wce, ale Bella jej
nic nie odpowiedzia艂a. Nie, 偶eby Jessica da艂a jej doj艣膰 do g艂osu.
Moment w kt贸rym Bella stan臋艂a w drzwiach, jej oczy b艂yskawicznie skierowa艂y si臋
na stolik przy kt贸rym siedzia艂o moje rodze艅stwo. Gapi艂a si臋 przez chwil臋, zmarszczy艂a
czo艂o i utkwi艂a wzrok w pod艂odze. Nie zauwa偶y艂a mnie tam.
Wygl膮da艂a na tak膮鈥mutn膮. Poczu艂em silny impuls, by wstawi膰 i podej艣膰 do jej
miejsca zrobi膰 co艣 , by w jaki艣 spos贸b poczu艂a si臋 komfortowo, tylko nie wiedzia艂em co
to dla niej znaczy. Nie mia艂em poj臋cia, co spowodowa艂o, 偶e tak wygl膮da. Jessica
trajkota艂a o pota艅c贸wce. Czy Bella by艂a smutna, 偶e jej na niej nie b臋dzie? To nie
wydawa艂o si臋 mo偶liwe鈥
Ale to mog艂o jej przypomnie膰, 偶e chcia艂a.
Wzi臋艂a na lunch tylko nap贸j. Czy to by艂o w porz膮dku? Czy偶 nie potrzebowa艂a
wi臋cej sk艂adnik贸w od偶ywczych? Nigdy wcze艣niej nie interesowa艂em si臋 ludzk膮 diet膮.
Ludzie byli tacy krusi! By艂o milion rzeczy, kt贸rymi mo偶na by艂o si臋 martwi膰鈥
- Edward Cullen znowu si臋 na ciebie gapi.-us艂ysza艂em s艂owa Jessici.- Ciekawe,
czemu usiad艂 dzi艣 sam.
Teraz by艂am wdzi臋czny Jessice - cho膰 by艂a teraz jeszcze bardziej ura偶ona- bo Bella
unios艂a g艂ow臋 i jej oczy szuka艂y, a偶 odnajd膮 moje.
Teraz na jej twarzy nie by艂o ani 艣ladu smutku. Pozwoli艂em sobie mie膰 nadzieje, 偶e
by艂a smutna, bo my艣la艂a, 偶e wyszed艂em wcze艣niej ze szko艂y i ta nadzieja, przynios艂a mi
u艣miech.
Kiwn膮艂em na ni膮 palcem, by do mnie do艂膮czy艂a. By艂a tym tak zaskoczona, 偶e
chcia艂em si臋 z ni膮 znowu podra偶ni膰.
Wi臋c mrugn膮艂em, a ona otworzy艂a buzie.
-Czy on ma c i e b i e na my艣li? 鈥 Jessica zapyta艂a nieprzyjemnie.
- Mo偶e potrzebuje pomocy z zadaniem domowym z biologii 鈥損owiedzia艂a niskim,
niepewnym g艂osem.- Lepiej p贸jd臋 zobaczy膰, o co mu chodzi.
To by艂o kolejne tak.
Potkn臋艂a si臋 dwa razy w drodze do mojego stolika, mimo, 偶e nie by艂o 偶adnej
przeszkody na drodze, tylko g艂adkie linoleum. Serio, jak wcze艣niej mog艂em tego nie
zauwa偶y膰? Przywi膮zywa艂em chyba wi臋ksz膮 uwag臋, na jej ciche my艣li鈥 Co jeszcze
mnie omin臋艂o?
B膮d藕 szczery, b膮d藕 pogodny 鈥 Zach臋ca艂em samego siebie.
Zatrzyma艂a si臋 za krzes艂em, naprzeciwko mnie, waha艂a si臋. Westchn膮艂em g艂臋boko,
bardziej przez nos, ni偶 przez usta.
Poczuj palenie, pomy艣la艂em sucho.
- Mo偶e usiad艂aby艣 dzisiaj ze mn膮?- zapyta艂em j膮.
Odsun臋艂a krzes艂o i usiad艂a, gapi膮c si臋 na mnie ca艂y czas. Wydawa艂a si臋 by膰
zdenerwowana, ale jej zachowanie fizyczne, to by艂o kolejne tak.
Czeka艂em, a偶 co艣 powie.
Trwa艂o to chwil臋, ale, w ko艅cu, powiedzia艂a - Nie do tego mnie przyzwyczai艂e艣
- No c贸偶鈥awaha艂em si臋. - doszed艂em do wniosku, 偶e skoro i tak sko艅cz臋 w piekle,
to mog臋 po drodze zaszale膰.
Co spowodowa艂o, 偶e to powiedzia艂em? Powinienem by膰 przynajmniej szczery. I
mo偶e us艂ysza艂a niesubtelne ostrze偶enie w tych s艂owach. Mo偶e zda sobie spraw臋, 偶e
powinna wsta膰 i odej艣膰 tak szybko, jak jest to mo偶liwe鈥
Nie wsta艂a. Patrzy艂a na mnie, czekaj膮c, tak jakbym nie sko艅czy艂 wcze艣niejszego
zdania.
- S艂uchaj, nie mam zielonego poj臋cia, o co ci chodzi鈥 powiedzia艂a, kiedy nie
doko艅czy艂em.
To by艂a ulga. U艣miechn膮艂em si臋.
- Wiem.
Ci臋偶ko by艂o ignorowa膰 my艣li, kt贸ry krzycza艂y na mnie z ty艂u g艂owy 鈥 i tak chcia艂em
zmieni膰 temat.
- My艣l臋, 偶e twoi znajomi maj膮 mi za z艂e, 偶e Ci臋 im podkrad艂em.
Nie wydawa艂a si臋 tym przejmowa膰.
- Jako艣 to prze偶yj膮.
- Mog臋 ci臋 ju偶 im nie odda膰 鈥 nawet nie wiedzia艂em czy stara艂em si臋 by膰 teraz
szczery czy znowu si臋 z ni膮 droczy艂em. B臋d膮 z ni膮, ci臋偶ko mi by艂o nada膰 sens w艂asnym
my艣l膮.
Bella prze艂kn臋艂a g艂o艣no 艣lin臋.
Za艣mia艂em si臋 z tej reakcji.
- Boisz si臋?
To nie powinno by膰 zabawne鈥 Ona powinna si臋 ba膰.
-Nie 鈥 by艂a z艂ym k艂amc膮, jej z艂amany g艂os jej nie pom贸g艂.
- Jestem raczej zaskoczona. Sk膮d ta zmiana?
- Ju偶 Ci m贸wi艂em鈥 przypomnia艂em jej. -Mam ju偶 do艣膰 tego, 偶e musz臋 ci臋 ignorowa膰.
Wi臋c daj臋 sobie z tym spok贸j- z lekkim wysi艂kiem u艣miechn膮艂em si臋 z powrotem. To
nie by艂o proste- bycie szczerym i wyluzowanym w tym samym czasie.
-Spok贸j? 鈥 powt贸rzy艂a, zdezorientowana.
- Nie chc臋 d艂u偶ej by膰 grzecznym ch艂opcem鈥 i jak wida膰, daje sobie spok贸j z byciem
wyluzowanym. - Od teraz b臋d臋 robi艂 to, na co mam ochot臋, i niech si臋 dzieje, co chceto
przynajmniej by艂o szczere. Niech zobaczy jaki jestem samolubny. Niech to da jej
ostrze偶enie.
- Zn贸w nic nie rozumiem.
By艂em wystarczaj膮co samolubny by ucieszy膰 si臋, 偶e to stanowi艂o problem.
- Przy tobie zawsze si臋 niepotrzebnie rozgaduj臋. Mam z tym problem. Jeden z wielu
zreszt膮-raczej nieistotny, w por贸wnaniu z reszt膮.
-Nie martw si臋 鈥 uspokoi艂a mnie. - I tak nigdy nie wiem, o co ci chodzi.
Dobrze. Zosta艂a.
- Na to te偶 licz臋.
- Czyli, w normalnym j臋zyku, zostajemy przyjaci贸艂mi?
Zastanowi艂em si臋 nad tym, przez sekund臋.
- Przyjaci贸艂mi鈥-powt贸rzy艂em. Nie podoba艂o mi si臋 jak to brzmia艂o, to nie by艂o
wystarczaj膮ce, to za ma艂o jak dla mnie.
- Albo i nie 鈥 wyszepta艂a, zawstydzona.
Czy my艣la艂a, 偶e nie lubi臋 jej w ten spos贸b?
U艣miechn膮艂em si臋.
- S膮dz臋, 偶e mo偶emy spr贸bowa膰. Ale uprzedzam ci臋, 偶e przyja藕艅 ze mn膮 to nie
przelewki.
Czeka艂em na jej odpowiedz, rozdarty-mia艂em nadzieje, 偶e w ko艅cu us艂yszy i zrozumie,
my艣l膮c, 偶e mog臋 umrze膰 je艣li tak b臋dzie. Jakie to melodramatyczne. Stawa艂em si臋 taki
ludzki.
Jej serce zabi艂o szybciej. - W k贸艂ko to powtarzasz.
- Bo mnie nie s艂uchasz -powiedzia艂em, zn贸w zbyt intensywnie.
- Nadal czekam, a偶 potraktujesz mnie powa偶nie. Je艣li jeste艣 bystra, sama zaczniesz
mnie unika膰.
Ach, ale czy pozwol臋 jej to zrobi膰, je艣li spr贸buje?
Zw臋zi艂a wzrok.- No tak, teraz ju偶 wiemy dok艂adnie, jak oceniasz moje zdolno艣ci
intelektualne. Pi臋kne dzi臋ki.
Nie by艂em do ko艅ca pewny, co ma na my艣li, ale u艣miechn膮艂em si臋 przepraszaj膮co,
zgadywa艂em, 偶e przez przypadek j膮 urazi艂em.
-Wi臋c- zacz臋艂a powoli. -Podsumowuj膮c, p贸ki nie przejrz臋 na oczy, mo偶emy
pr贸bowa膰 si臋 zaprzyja藕ni膰, zgadza si臋?
- Tak to mniej wi臋cej wygl膮da.
Zacz臋艂a spogl膮da膰 na d贸艂, patrz膮c intensywnie na butelk臋 z lemoniad膮, kt贸r膮
mia艂a w d艂oniach.
Nasz艂a mnie stara ciekawo艣膰.
- O czym my艣lisz? 鈥 zapyta艂em, to by艂a ulga, pierwszy raz wypowiedzie膰 to pytanie
na g艂os.
Spojrza艂a mi w oczy, jej oddech si臋 przy艣pieszy艂, gdy jej policzki obla艂 r贸偶owy
rumieniec. Odetchn膮艂em, smakuj膮c to w powietrzu.
- Zastanawiam si臋, kim naprawd臋 jeste艣.
Ci膮gle si臋 u艣miecha艂em, nie zmienia艂em wyrazu twarzy, podczas gdy panika
zaw艂adn臋艂a moim cia艂em.
Oczywi艣cie, 偶e to j膮 zastanawia艂o. Nie by艂a g艂upia. Nie mog艂em mie膰 nadziei, 偶e
rzeczy oczywiste, nie b臋d膮 dla mnie oczywiste.
- I jak ci idzie? 鈥 zapyta艂em tak 艂agodnie, jak tylko potrafi艂em.
-Kiepsko 鈥 przyzna艂a.
Zachichota艂em z ulg膮. - Masz jakie艣 hipotezy?
Nie mog艂y by膰 gorsze ni偶 prawda, nie wa偶ne co tam wymy艣li艂a.
Jej policzki zn贸w si臋 zarumieni艂y, nic nie powiedzia艂a. Mog艂em czu膰 ciep艂o jej
rumie艅ca w powietrzu.
Stara艂em si臋 u偶y膰 przekonywuj膮cego tonu. To dzia艂a艂o na innych ludzi.
- Powiesz mi? 鈥 u艣miechn膮艂em si臋 zach臋caj膮co.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮 - spali艂abym si臋 ze wstydu.
Ugh. Nie wiedza, by艂a najgorsz膮 mo偶liw膮 rzecz膮. Jak jej hipotezy mog膮 j膮 tak
kr臋powa膰? Nie mog艂em znie艣膰 tego, 偶e nie zna艂em odpowiedzi.
- To takie frustruj膮ce鈥 moje za偶alenie wywo艂a艂o w niej jak膮艣 iskr臋. Jej oczy si臋
rozb艂ys艂y, a s艂owa pop艂yn臋艂y szybciej ni偶 zwykle.
- Nie rozumiem, co w tym takiego frustruj膮cego - zaoponowa艂am z zapa艂em.
- Tylko, dlatego, 偶e kto艣 nie chce ci si臋 zwierzy膰 a jednocze艣nie co rusz czyni jakie艣
enigmatyczne uwagi, nad kt贸rych zrozumieniem cz艂owiek biedzi si臋 po nocy, bo z
nerw贸w nie mo偶e zasn膮膰? Gdzie tu, u licha, pow贸d do frustracji?
Zmarszczy艂em brwi, zda艂em sobie spraw臋, 偶e mia艂a racj臋. Nie by艂em w stosunku
do niej fair. M贸wi艂a dalej.
-Albo jeszcze lepiej .Taka osoba mo偶e nie tylko m贸wi膰, ale i robi膰 r贸偶ne dziwne
rzeczy. Jednego dnia, dajmy na to, ratuje ci 偶ycie, przecz膮c prawom fizyki, a nazajutrz
traktuje ci臋 jak pariasa, bez jednego s艂owa wyja艣nienia, cho膰 obieca艂a, 偶e wszystko
wyt艂umaczy. Przecie偶 to b艂ahostka, kt贸r膮 nie ma si臋, co przejmowa膰.
To by艂a najd艂u偶sza przemowa jak膮 kiedykolwiek od us艂ysza艂em z jej ust i nada艂a
nowej jako艣ci mojej li艣cie Nie powiem, masz charakterek.
- Nie lubi臋 hipokryt贸w i ludzi, kt贸rzy nie dotrzymuj膮 s艂owa.
Oczywi艣cie jej irytacja by艂a ca艂kowicie usprawiedliwiona.
Patrzy艂em na Bell臋, zastanawiaj膮c si臋 jak to mo偶liwe, by zrobi膰 co艣 co ona uzna
za w艂a艣ciwe. Ale my艣li Mike鈥檃 Newtona mnie rozproszy艂y.
By艂em tak zirytowany, 偶e zacz膮艂em chichota膰. - Co jest? 鈥揹omaga艂a si臋
wyja艣nienia.
-Tw贸j ch艂opak zdaje si臋 s膮dzi膰, 偶e jestem wobec ciebie chamski. Zastanawia si臋,
czy tu nie podej艣膰 i nie wszcz膮膰 b贸jki 鈥 oj chcia艂bym zobaczy膰 . Zn贸w si臋 za艣mia艂em.
- Nie wiem, o kim m贸wisz. Powiedzia艂a ch艂odno. - Ale tak czy siak na pewno jeste艣
w b艂臋dzie.
Bardzo podoba艂 mi si臋 spos贸b w jaki wyrzek艂a si臋 jego posiadania, u偶ywaj膮c
odrzucaj膮cego zdania.
- Nie myl臋 si臋. M贸wi艂em ci, wi臋kszo艣膰 ludzi 艂atwo rozszyfrowa膰.
- Poza mn膮, rzecz jasna.
- Tak, z wyj膮tkiem Ciebie 鈥揷zy od wszystkiego musi by膰 wyj膮tek? Czy nie by艂oby
fair- rozwa偶aj膮c wszystko to z czym musz臋 si臋 zmaga膰 -偶ebym m贸g艂 chocia偶 us艂ysze膰
cokolwiek w jej g艂owie? Czy prosz臋 o tak wiele?
- Ciekawe, dlaczego tak jest.
Spojrza艂em w jej oczy, zn贸w pr贸bowa艂em鈥
Odwr贸ci艂a wzrok. Odkr臋ci艂a butelk臋 z lemoniad膮, wzi臋艂a szybki che艂st a wzrok
przyku艂a do blatu sto艂u.
- Nie jeste艣 g艂odna? - zapyta艂em.
-Nie 鈥搄ej wzrok wci膮偶 przykuwa艂 do pustego blatu sto艂u. 鈥 A Ty?
- Nie, nie jestem g艂odny 鈥 powiedzia艂em. Na pewno nie w takim sensie.
Patrzy艂a si臋 na st贸艂 a jej usta si臋 zacisn臋艂y. Czeka艂em.
- Zrobisz co艣 dla mnie? 鈥搒pyta艂a, nagle jej oczy zn贸w napotka艂y moje. Czego mog艂a
ode mnie chcie膰? Czy zapyta mnie o prawd臋- kt贸rej nie mog艂em jej wyzna膰- prawd臋,
kt贸r膮 nie chce by kiedykolwiek pozna艂a?
- To zale偶y.
- Nic takiego 鈥搊bieca艂a.
Czeka艂em, zn贸w ciekaw.
- Czy nie m贸g艂by艣...- zacz臋艂a powoli, wpatruj膮c si臋 w butelk臋, kr膮偶膮c ma艂ym palcem
po otworze szyjki.
- Uprzed藕 jako艣, kiedy nast臋pnym razem postanowisz mnie ignorowa膰 dla mojego
w艂asnego dobra? Chce by膰 przygotowana.
Potrzebowa艂a ostrze偶enia? Wi臋c bycie ignorowan膮 przeze mnie by艂o z艂e鈥
U艣miechn膮艂em si臋.
- Rzeczywi艣cie, tak b臋dzie bardziej fair 鈥搝godzi艂em si臋.
- Dzi臋ki 鈥揚owiedzia艂a, patrz膮c na mnie. Wydawa艂o si臋, 偶e poczu艂a ulg臋 i chcia艂o mi
si臋 艣mia膰 z mojej w艂asnej ulgi.
- Czy dostan臋 w zamian jedn膮 szczer膮 odpowied藕? - zapyta艂em z nadziej膮.
- Strzelaj -przyzwoli艂a.
- Zdrad藕 mi cho膰 jedn膮 ze swoich hipotez.
Zarumieni艂a si臋. - O nie.
- Poprosz臋 o inny zestaw pyta艅.
- Obieca艂a艣, i nie okre艣li艂a艣 kategorii 鈥 wyk艂贸ca艂em si臋.
- Sam nie dotrzymujesz obietnic鈥 odpyskowa艂a.
Tu mnie mia艂a.
- Jedna ma艂a hipoteza. Nie b臋d臋 si臋 艣mia艂.
- B臋dziesz, b臋dziesz 鈥搘ydawa艂a si臋 by膰 tego pewna, cho膰 ja nie widzia艂em w tym nic
艣miesznego.
Da艂em perswazji drug膮 szans臋. Spojrza艂em jej g艂臋boko w oczy- co by艂o 艂atwe bo ma
tak g艂臋bokie spojrzenie i wyszepta艂em. -Prosz臋.
Zamruga艂a a jej twarzy zabrak艂o wyrazu.
C贸偶, nie takiej reakcji si臋 spodziewa艂em.
- Co? -zapyta艂a. Wygl膮da艂a jakby kr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie. Co by艂o z ni膮 nie tak?
Ale jeszcze si臋 nie podda艂em.
- Prosz臋, zdrad藕 mi jedn膮 ze swoich hipotez鈥 prosi艂em j膮 moim mi臋kkim, 艂agodnym
g艂osem, wci膮偶 patrz膮c jej w oczy.
Ku mojemu zdumieniu i uciesze, w ko艅cu podzia艂a艂o.
- Czy ja wiem, ugryz艂 ci臋 radioaktywny paj膮k?
Komiksy? Nic dziwnego, 偶e my艣la艂a, 偶e b臋d臋 si臋 艣mia艂.
- Niezbyt to oryginalny pomys艂 鈥 oszuka艂em j膮, staraj膮c si臋 ukry膰 w艂asn膮 ulg臋.
- Sorry, nic wi臋cej nie przychodzi mi do g艂owy 鈥損owiedzia艂a, poddaj膮 si臋.
Jeszcze wi臋ksza ulga. Mog艂em si臋 zn贸w z ni膮 podroczy膰.
- Nie zbli偶y艂a艣 si臋 do rozwi膮zania zagadki nawet o milimetr.
- 呕adnych paj膮k贸w?
- 呕adnych.
- Zero radioaktywno艣ci?
- Nic z tych rzeczy.
- Cholera 鈥 westchn臋艂a ci臋偶ko.
- Kryptonit te偶 mnie nie martwi 鈥損owiedzia艂em szybko, zanim zacz臋艂aby pyta膰 o
ugryzienia i wtedy musia艂em zacz膮膰 si臋 艣mia膰, bo my艣la艂a, 偶e jestem superbohaterem.
- Mia艂e艣 si臋 nie 艣mia膰, pami臋tasz?
Z艂膮czy艂em usta.
- Kiedy艣 zgadn臋 鈥搊bieca艂a.
A kiedy tak si臋 stanie, powinna ucieka膰.
- Lepiej nie pr贸buj 鈥 powiedzia艂em, droczenie si臋 sko艅czy艂o.
- Bo co?
By艂em jej winny szczero艣膰. Ci膮gle stara艂em si臋 u艣miecha膰, by moje s艂owa nie
brzmia艂y jak gro藕ba.
- A je艣li nie jestem pozytywnym bohaterem komiksu, tylko jedn膮 z tych mrocznych
postaci, z kt贸rymi walczy?
Na chwil臋 wyostrzy艂a wzrok a jej wargi si臋 rozwar艂y.
-Oh 鈥損owiedzia艂a.
I po sekundzie doda艂a 鈥揜ozumiem.
Zdecydowanie mnie zrozumia艂a.
- Tak? - zapyta艂em, staraj膮c si臋 ukry膰 agoni臋.
- Jeste艣 niebezpieczny? -zgad艂a. Jej oddech si臋 przy艣pieszy艂, serce zacz臋艂o mocniej
bi膰.
Nie mog艂em jej odpowiedzie膰. Czy to by艂 m贸j ostatni moment z ni膮? Czy teraz
ucieknie? Czy wolno mi powiedzie膰 jej, 偶e j膮 kocham, zanim odejdzie? Czy to przerazi
j膮 jeszcze bardziej?
- Ale nie jeste艣 z艂y - wyszepta艂a, potrz膮saj膮c g艂ow膮, 偶adnego strachu w jej czystym
spojrzeniu. - Nie, w to nie uwierz臋.
-Mylisz si臋 鈥搘yszepta艂em.
Oczywi艣cie, 偶e by艂em z艂y. Nie by艂em teraz uradowany, kiedy my艣la艂a o mnie lepiej
ni偶 na to zas艂ugiwa艂em. Gdybym by艂 dobry, trzyma艂bym si臋 od niej z daleka.
Spojrza艂em na blat, si臋gn膮艂em po nakr臋tk臋 od butelki i jako wym贸wk臋, zacz膮艂em
kr臋ci膰 ni膮 jak b膮kiem. Nie odsun臋艂a r臋ki, gdy moja by艂a blisko. Nie ba艂a si臋 mnie.
Jeszcze nie.
Patrzy艂em si臋 na nakr臋tk臋, zamiast na ni膮. Moje my艣li pokazywa艂y z臋by.
Uciekaj Bello, uciekaj. Ale nie umia艂em powiedzie膰 tego na g艂os.
Wsta艂a na r贸wne nogi.
- Sp贸藕nimy si臋 na lekcj臋 鈥 powiedzia艂a, gdy ju偶 zacz膮艂em my艣le膰, 偶e w jaki艣 spos贸b
us艂ysza艂a moje ciche ostrze偶enie
- Ja nie id臋
- Czemu?
Bo nie chc臋 Ci臋 zabi膰.
- Dobrze cz艂owiekowi robi powagarowa膰 od czasu do czasu.
呕eby by膰 precyzyjnym, dobrze dla ludzi gdy wampiry znikaj膮, w dni gdy
rozlewana jest ludzka krew. Pan Banner sprawdza艂 dzi艣 grupy krwi. Alice ju偶 opu艣ci艂a
swoje poranne zaj臋cia
- Ja tam nie wagaruj臋鈥 powiedzia艂a. Nie zdziwi艂o mnie to. By艂a odpowiedzialnazawsze
robi艂a to, co nale偶a艂o zrobi膰.
By艂a moim przeciwie艅stwem.
- W takim razie do zobaczenia. 鈥損owiedzia艂em, staraj膮c si臋 wygl膮da膰 na
wyluzowanego, zn贸w patrzy艂em na nakr臋tk臋.
A tak przy okazji, ub贸stwiam Ci臋鈥 przera偶aj膮cy i niebezpieczny spos贸b.
Zawaha艂a si臋 i przez chwil臋 mia艂em nadziej臋, 偶e jednak ze mn膮 zostanie.
Ale dzwonek zadzwoni艂 i pogna艂a do klasy.
Poczeka艂em a偶 wysz艂a i schowa艂em nakr臋tk臋 do kieszeni, pami膮tk臋 najwa偶niejszej
rozmowy i wyszed艂em na deszcz, do mojego samochodu.
W艂膮czy艂em moj膮 ulubion膮, uspokajaj膮c膮 p艂yt臋 - t臋 sam膮 jak膮 s艂ucha艂em pierwszego
dnia- dawno nie s艂ucha艂em piosenek Debussy. Inne nuty chodzi艂y mi po g艂owie,
fragment melodii, kt贸ra mnie zadowala艂a i intrygowa艂a. 艢ciszy艂em radio by
pos艂ucha膰 muzyki w mojej g艂owie, graj膮c膮 z fragmentem muzyki, dop贸ki nie
powstanie pe艂niejsza harmonia.
Instynktownie, moje palce porusza艂y si臋 w powietrzu, wyobra偶aj膮c sobie klawisze
pianina.
Nowa kompozycja si臋 klarowa艂a, gdy nagle zaw艂adn臋艂a mn膮 fala psychicznego
cierpienia.
Szuka艂em nadchodz膮cego zmartwienia.
Czy ona zemdlej臋? Co zrobi膰? Mike panikowa艂am.
Sto, jard贸w st膮d, Mike Newton upuszcza艂 wiotkie cia艂o Belli. Upad艂a,
nieodpowiedzialnie na mokry cement, mia艂a zamkni臋te oczy a cia艂o kredowo bia艂e,
niczym zw艂oki.
Prawie wyrwa艂em drzwi od samochodu.
- Bella? 鈥 wykrzykn膮艂em.
Na jej martwej twarzy, nie pojawia艂a si臋 偶adna zmiana po tym jak wykrzykn膮艂em
jej imi臋.
Ca艂e moje cia艂o sta艂o si臋 zimniejsze ni偶 l贸d.
By艂em 艣wiadomy, 偶e sprawi艂em Mikowi przykr膮 niespodziank臋, gdy w furii
przejrza艂em jego my艣li. Gdyby zrobi艂 jej krzywd臋, unicestwi艂bym go.
- Co jej jest? Co si臋 sta艂o? 鈥搝a偶膮da艂em odpowiedzi, ci膮gle skupiaj膮c si臋 na jego
my艣lach. Chodzenie w ludzkim tempie, by艂o takie irytuj膮ce. Nie powinienem skupia膰
si臋 na podchodzeniu bli偶ej.
Wtedy us艂ysza艂em bicie jej serca, a nawet jej oddech. Spostrzeg艂em, 偶e zaciska
zamkni臋te powieki jeszcze mocniej. To troch臋 uspokoi艂o moj膮 panik臋.
Zobaczy艂em przeb艂ysk wspomnie膰 Mike鈥檃, obrazy z Sali biologicznej. G艂owa Belli
na naszej 艂awce, jej jasna twarz zmieniaj膮ca odcie艅 na zielony. Czerwone krople na
bia艂ych kartkach.
Sprawdzanie grupy krwi.
Zatrzyma艂em si臋, wstrzymuj膮c oddech. Jej zapach to by艂o jedno, jej kwiecista krew
to by艂o drugie. Razem to by艂o trzecie.
- Chyba zemdla艂a鈥 powiedzia艂 Mike zar贸wno zatroskany jak i ura偶ony. - Dziwne,
nawet nie zd膮偶y艂a sobie nak艂u膰 tego palca.
Nasz艂a mnie ulga, zn贸w odetchn膮艂em, smakuj膮c powietrza. Ach, czu艂em jedynie
delikatny zapach ma艂ej rany Mike鈥檃 Newtona. Jedyne, co mog艂o mnie przyci膮gn膮膰.
Przykl臋kn膮艂em obok niej a Mike kr膮偶y艂 nade mn膮, w艣ciek艂y z powodu mojej
interwencji.
-Bello, s艂yszysz mnie?
-Nie- wyj膮ka艂a鈥 Daj mi spok贸j.
Ulga by艂a tak rozkoszna, 偶e zacz膮艂em si臋 艣mia膰. Wszystko by艂o z ni膮 w porz膮dku.
- Prowadzi艂em j膮 w艂a艣nie do piel臋gniarki- powiedzia艂 Mike.- Ale nie chcia艂a i艣膰
dalej.
- Zast膮pi臋 ci臋. Wracaj do klasy- powiedzia艂em z odrzuceniem.
Mike zazgrzyta艂 z臋bami.- Ale to ja j膮 mia艂em zaprowadzi膰.
Nie mia艂em zamiaru d艂u偶ej k艂贸ci膰 si臋 z tym nieudacznikiem.
Podekscytowany i przera偶ony, w po艂owie wdzi臋czny, w po艂owie zasmucony
tarapatami, kt贸re spowodowa艂y, 偶e dotykanie jej by艂o konieczno艣ci膮. Delikatnie
podnios艂em Bell臋 z pod艂ogi, trzyma艂em j膮 w ramionach, dotykaj膮c tylko jej ubra艅,
trzymaj膮c dystans mi臋dzy nami, jak tylko by艂o to mo偶liwe. Kroczy艂em w r贸wnym
tempie, 艣pieszy艂em si臋 by zapewni膰 jej bezpiecze艅stwo- innymi s艂owy by by艂a z dala
ode mnie.
Otworzy艂y oczy ze zdumieniem.
- Postaw mnie na ziemi!- za偶膮da艂a ze s艂abym g艂osem-zn贸w zawstydzona, co mo偶na
by艂o odczyta膰 z wyrazu jej twarzy. Nie lubi艂a okazywa膰 s艂abo艣ci.
Ledwie s艂ysza艂em g艂os protestuj膮cego Mike鈥檃.
- Wygl膮dasz okropnie - powiedzia艂em jej wyszczerzaj膮c z臋by w u艣miechu, bo nic jej
nie by艂o, poza s艂ab膮 g艂ow膮 i 偶o艂膮dkiem.
- Pu艣膰 mnie, do cholery!- powiedzia艂a. Usta mia艂a ca艂e bia艂e.
- A wi臋c mdlejesz na widok krwi? 鈥 Czy mo偶e by膰 jeszcze bardziej ironicznie?
Zamkn臋艂a oczy i zacisn臋艂a usta.
- I to nawet nie swojej w艂asnej?- doda艂em, jeszcze bardziej si臋 u艣miechaj膮c.
Byli艣my naprzeciwko gabinetu. Drzwi by艂y uchylone i podtrzymywane przez
podp贸rk臋, wi臋c wykopa艂em j膮 z drogi.
Pani Cope podskoczy艂a, przestraszona.
- Matko Boska! 鈥 nie mog艂a z艂apa膰 tchu, gdy ujrza艂a kruch膮 dziewczyn臋 w moich
ramionach.
- Zas艂ab艂a na lekcji biologii 鈥 wyja艣ni艂em, zanim zacz臋艂a wyobra偶a膰 sobie za wiele.
Pani Cope podbieg艂a by otworzy膰 drzwi do gabinetu piel臋gniarki. Bella zn贸w
otworzy艂a oczy, obserwowa艂a j膮. Us艂ysza艂em wewn臋trzne zdziwienie starszej
piel臋gniarki, gdy delikatnie k艂ad艂em dziewczyn臋 na zniszczonym 艂贸偶ku. Jak tylko
wypu艣ci艂em Bell臋 z mych ramion, zadba艂em o jak najwi臋kszy dystans mi臋dzy nami.
Moje cia艂o by艂o zbyt podekscytowane, zbyt zach臋cone, moje mi臋艣nie by艂y napi臋te a
jad nap艂ywa艂. By艂a taka ciep艂a i pachn膮ca.
- To nic takiego - uspokoi艂em Pani膮 Hammond. - Zrobi艂o jej si臋 tylko niedobrze i
zakr臋ci艂o w g艂owie. Ustalali dzi艣 grupy krwi na biologii.
Przytakn臋艂a, teraz wszystko by艂o dla niej jasne. - Tak, tak, zawsze si臋 jedno takie
trafi.
I oczywi艣cie musia艂a to by膰 Bella. Podtrzymywa艂em 艣miech.
-Pole偶 sobie chwilk臋, s艂oneczko-powiedzia艂a Pani Hammond. - Samo minie.
- Wiem, wiem 鈥 westchn臋艂a Bella.
- Cz臋sto ci si臋 to zdarza?- spyta艂a piel臋gniarka.
- Czasami - przyzna艂a Bella.
Zakaszla艂em, by ukry膰 艣miech. To przyku艂o uwag臋 piel臋gniarki.
- Mo偶esz ju偶 wr贸ci膰 na lekcj臋 - powiedzia艂a.
Spojrza艂em jej prosto w oczy i sk艂ama艂em bez za偶enowania. - Mam z ni膮 zosta膰.
Hmm鈥astanawiam si臋鈥o dobrze. Pani Hammond przytakn臋艂a.
Dzia艂o to na ni膮 艣wietnie. Czemu Bella musi by膰 taka trudna?
- Przynios臋 ci troch臋 lodu na czo艂o, z艂otko-powiedzia艂a piel臋gniarka, wyra藕nie nie
czu艂a si臋 dobrze, patrz膮c mi oczy-w ten spos贸b powinni zachowywa膰 si臋 ludzie- i
wysz艂a z pokoju.
- Mia艂e艣 racj臋- wyj臋cza艂a Bella i zn贸w zamkn臋艂a oczy.
Co mia艂a na my艣li? My艣la艂em o najgorszej konkluzji- w ko艅cu zgodzi艂a si臋 z moimi
ostrze偶eniami
- Zwykle mam- powiedzia艂em, staraj膮c si臋 by膰 ci膮gle rozbawiony, ale zabrzmia艂o to
gorzko.
- A o co dok艂adniej chodzi?
- Te wagary to by艂 jednak dobry pomys艂- westchn臋艂a.
Ach, znowu ulga.
Zamilk艂a. Tylko oddycha艂a powoli. Usta jej si臋 zar贸偶owi艂y. Usta wysz艂y z
r贸wnowagi, dolna warga by艂a zbyt pe艂na w por贸wnaniu do g贸rnej. Patrz膮c na jej usta,
poczu艂em si臋 dziwnie. Mia艂am ochot臋 podje艣膰 do niej bli偶ej, co nie by艂o dobrym
pomys艂em.
- Przestraszy艂em si臋 troch臋 - powiedzia艂em, by wznowi膰 rozmow臋, tak by zn贸w
us艂ysze膰 jej g艂os- gdy zobaczy艂em ci臋 z Newtonem. Wygl膮da艂o to tak, jakby ci膮gn膮艂
twoje zw艂oki do lasu, 偶eby je gdzie艣 zakopa膰.
-Ha... Ha... 鈥損owiedzia艂a.
- Serio. By艂a艣 bardziej zielona na twarzy ni偶 niejeden trup. My艣la艂em ju偶, 偶e b臋d臋
musia艂 ci臋 pom艣ci膰- a zrobi艂bym to.
-Biedny Mike- wytchn臋艂a.- Musi by膰 w艣ciek艂y.
Ogarn臋艂a mnie furia, ale szybko j膮 powstrzyma艂em. Jej troska wynika艂a ze
wsp贸艂czucia. By艂a mi艂a. To wszystko.
- Nie ma co, facet mnie nienawidzi- powiedzia艂em jej, rozbawiony.
- Sk膮d wiesz?
-By艂o to wida膰 po jego minie.
To prawdopodobnie mog艂aby by膰 prawda, 偶e odczyt wyrazu jego twarzy da艂by mi
wystarczaj膮co du偶o informacji by doj艣膰 do takiej dedukcji. Ca艂a praktyka z Bell膮,
wyostrza艂a moj膮 zdolno艣膰 do odczytywania ludzkich reakcji.
- Jak nas zauwa偶y艂e艣? Mia艂e艣 si臋 urwa膰 z lekcji.
Jej twarz wygl膮da艂a ju偶 lepiej, zielony odzie艅 znika艂 z p贸艂 przezroczystej twarzy.
- Siedzia艂em w aucie. S艂ucha艂em muzyki.
Zmieni艂 si臋 wyraz jej twarzy, jakby moja zwyczajna odpowiedz zdziwi艂a j膮 w jaki艣
spos贸b.
Gdy Pani Hammond wr贸ci艂a z zimnym ok艂adem, zn贸w otworzy艂a oczy.
- Prosz臋 bardzo- powiedzia艂a piel臋gniarka, k艂ad膮c jej kompres na czole. - Wygl膮dasz
du偶o lepiej.
- Chyba ju偶 wszystko w porz膮dku - o艣wiadczy艂a Bella siadaj膮c i odpychaj膮c od
siebie kompres. Nie lubi艂a, gdy kto艣 si臋 o ni膮 troszczy艂.
Pomarszczone r臋ce pani Hammond zatrzepota艂y w kierunku Belli, by po艂o偶y膰 j膮 z
powrotem, ale pani Cope otworzy艂a drzwi i zajrza艂a do 艣rodka.
Z jej pojawieniem nadszed艂 zapach 艣wie偶ej krwi, zwyk艂y powiew.
Niewidoczny, w biurze za ni膮, Mike Newton wci膮偶 by艂 w艣ciek艂y, chcia艂 by ci臋偶ki
ch艂opak, kt贸rego teraz przyni贸s艂, by艂 dziewczyn膮, kt贸ra by艂a tu ze mn膮.
- Mamy nast臋pnego-powiedzia艂a pani Cope.
Bella szybko zeskoczy艂a z kozetki, ch臋tna by wyj艣膰 z centrum zainteresowania.
- Prosz臋- powiedzia艂a, oddaj膮c pani Hammond kompres. -Ju偶 go nie potrzebuj臋.
Mike chrz膮chn膮艂, gdy w po艂owie wepchn膮艂 Lee Stephena przez drzwi.
Krew ci膮gle sp艂ywa艂a z d艂oni Lee, odpadaj膮c wzd艂u偶 jego talii.
-Cholera- to by艂 m贸j sygna艂 do wyj艣cia i wydawa艂o si臋, 偶e r贸wnie偶 Belli- - Bello,
wyjd藕 do sekretariatu, dobra?
Rzuci艂a mi zdziwione spojrzenie.
- Zaufaj mi. No, id藕 ju偶.
Odwr贸ci艂a si臋 i wymkn臋艂a przez zamykaj膮ce si臋 za nowo przyby艂ymi drzwi,
po艣piesznie uda艂a si臋 do biura. Szed艂em kilka cali za ni膮. Jej w艂osy musn臋艂y moj膮
r臋k臋鈥
Odwr贸ci艂a si臋 by spojrze膰 mi w oczy, wci膮偶 mia艂a oczy szeroko otwarte.
- Kurcz臋, pos艂ucha艂a艣 mnie- to by艂 pierwszy raz.
Zmarszczy艂a sw贸j ma艂y nosek.- Poczu艂am zapach krwi.
Patrzy艂em na ni膮 zdziwiony. - Ludzie nie potrafi膮 wyczu膰 zapachu krwi.
- No c贸偶, ja potrafi臋. To od niego mnie mdli. Krew pachnie jak rdza... i s贸l.
Zamar艂em, ci膮gle si臋 gapi艂em.
Czy ona w og贸le by艂a cz艂owiekiem? Wygl膮da艂a jak cz艂owiek. By艂a mi臋kka jak
cz艂owiek. Pachnia艂a jak cz艂owiek, c贸偶 nawet lepiej. Zachowywa艂a si臋 jak cz艂owiek鈥o
prawie.
Ale nie my艣la艂a jak cz艂owiek i tak nie reagowa艂a.
Ale czy mia艂em inne opcje?
-Co jest? 鈥 spyta艂a.
- Nic, nic.
Przerwa艂 nam Mike Newton, wszed艂 po pokoju ze swoimi agresywnymi i pe艂nymi
偶alu my艣lami.
- Wygl膮dasz du偶o lepiej- powiedzia艂 do niej po niemi艂ym tonem.
Moje r臋ce zadr偶a艂y, mia艂am ochot臋 nauczy膰 go troch臋 manier. Musia艂em uwa偶a膰 na
siebie, bo sko艅czy艂o by si臋 tak, 偶e zabi艂bym tego nieprzyjemnego ch艂opaka.
-Tylko nie wyci膮gaj r臋ki z kieszeni - powiedzia艂a. Przez jedn膮, szalon膮 sekund臋
my艣la艂em, 偶e m贸wi do mnie.
- Ju偶 nie krwawi- burkn膮艂. -Wracasz na lekcj臋?
- Chyba 偶artujesz. Zaraz musia艂abym tu wr贸ci膰.
To by艂o bardzo dobre. My艣la艂em, 偶e strac臋 ca艂膮 godzin臋 bycia z ni膮, a w zamian
dosta艂em jeszcze czas ekstra. Poczu艂em si臋 jak zach艂anny sk膮piec walcz膮cy o ka偶d膮
minut臋.
- No tak...wymrucza艂 Mike. - To co, jedziesz nad to morze?
Ach, mieli plany. Z miejsca ogarn膮艂 mnie gniew. Ale to by艂a wycieczka grupowa.
Widzia艂em to w g艂owach innych uczni贸w. Nie chodzi艂o tylko o ich dwoje. Wci膮偶 by艂em
w艣ciek艂y.
Opar艂em si臋 o kontuar, sta艂em bez ruchu, staraj膮c si臋 odzyska膰 panowanie nad
sob膮.
- Jasne, przecie偶 obieca艂am- z艂o偶y艂a mu obietnic臋.
Wi臋c, jemu te偶 powiedzia艂a tak. Zazdro艣膰 piek艂a, bardziej ni偶 pragnienie. Nie, to
tylko wyj艣cie grupowe, przekonywa艂em sam siebie. Po prostu sp臋dza dzie艅 z
przyjaci贸艂mi. Nic wi臋cej.
- Zbi贸rka jest w sklepie ojca o dziesi膮tej. I Cullenowie nie s膮 zaproszeni.
- B臋d臋 na pewno - powiedzia艂a.
- No to do zobaczenia na WF - ie.
- Na razie - odpowiedzia艂a mu.
Przygarbiony wszed艂 do klasy, jego my艣li by艂y pe艂ne gniewu.
Co ona widzi w tym dziwaku? Jasne jest bogaty, tak my艣l臋. Dziewczyny my艣l膮, 偶e jest
gor膮cy, ale ja tego nie widzia艂am. Zbyt鈥byt idealny. Za艂o偶臋 si臋, 偶e jego ojciec
eksperymentuje z chirurgi臋 plastyczn膮 na nich wszystkich. Wszyscy byli tacy biali i pi臋kni.
To nie jest naturalne. A on w pewnym sensie鈥ygl膮da艂 przera偶aj膮co. Czasami, jak si臋 na
mnie gapi, m贸g艂bym przysi膮d藕, 偶e my艣li o tym ,偶eby mnie zabi膰鈥ziwak.
Mike nie by艂 ca艂kowicie nieprecyzyjny.
- WF- Bella j膮kn臋艂a.
Spojrza艂em na ni膮, zn贸w by艂o jej smutno z jakiego艣 powodu. Nie by艂em pewien
dlaczego, ale wydawa艂o si臋 jasne, 偶e nie chce i艣膰 na nast臋pne zaj臋cia z Mikem, a ja
mia艂em plan.
Podszed艂em do niej i pochyli艂em nad niej twarz膮, ciep艂o jej sk贸ry promieniowa艂o do
moich ust. Nie 艣mia艂em oddycha膰.
- Zajm臋 si臋 tym - wyszepta艂em. - Siadaj i postaraj si臋 wygl膮da膰 blado.
Zrobi艂a tak jej poradzi艂em, usiad艂am na jednym z chybotliwych krzese艂ek i opar艂a
g艂ow臋 o 艣cian臋 kiedy, za mn膮 pani Cope wr贸ci艂a z zaplecza i wr贸ci艂a do swojego biurka.
Z zamkni臋tymi oczami Bella wygl膮da艂a, jakby znowu zemdla艂a. Nie wr贸ci艂y jej jeszcze
pe艂ne kolory.
Odwr贸ci艂em si臋 do sekretarki. Mia艂em nadzieje, 偶e Bella zwr贸ci na to uwag臋,
pomy艣la艂em sardonicznie. Tak cz艂owiek powinien zareagowa膰.
- Prosz臋 pani?- spyta艂em, zn贸w u偶ywaj膮c g艂osu pe艂nego perswazji.
Zatrzepota艂a rz臋sami, a serce zacz臋艂o bi膰 jej mocniej. Zbyt m艂ody, opanuj si臋!
- Tak?
To by艂o interesuj膮ce. Kiedy puls Shelley Cope si臋 przy艣pieszy艂, by艂o to dlatego, 偶e jej
si臋 fizycznie podoba艂em, nie dlatego, 偶e si臋 mnie ba艂a. Przywyk艂em do tego w
towarzystwie kobiet鈥le do tej pory nie my艣la艂em ,偶e to mog艂oby by膰 wyja艣nieniem na
przy艣pieszone bicie serca Belli.
Raczej mi si臋 to podoba艂o. Za bardzo. U艣miechn膮艂em si臋, a oddech pani Cope sta艂
si臋 g艂o艣niejszy.
- Bella ma zaraz WF, a moim zdaniem nie jest jeszcze w formie. Czy nie
powinienem odwie藕膰 jej do domu? By艂aby pani tak dobra i usprawiedliwi艂a t臋
nieobecno艣膰? Patrzy艂em w jej g艂臋bokie oczy, ciesz膮c si臋 ze spustoszenia jakie
zapanowa艂o w jej my艣lach. Czy by艂o mo偶liwe, 偶e Bella?
Pani Cope g艂o艣no prze艂kn臋艂a 艣lin臋, zanim odpowiedzia艂a.- Czy ciebie te偶
usprawiedliwi膰?
- Nie trzeba. Mam lekcj臋 z pani膮 Goff. Nie b臋dzie robi膰 problem贸w.
Teraz nie zwraca艂em na ni膮 uwagi. Odkrywa艂em te nowe mo偶liwo艣ci. Hmm.
Chcia艂bym wierzy膰, 偶e wydawa艂em si臋 dla Belli atrakcyjny, tak jak dla innych ludzi,
ale je艣li chodzi艂o o Bell臋, czy kiedykolwiek zachowywa艂a si臋 jak inni ludzie? Nie
mog艂em robi膰 sobie nadziei.
-S艂ysza艂a艣, Bello? Wszystko za艂atwione. Lepiej ci ju偶?
Bella przytakn臋艂a s艂abo - troch臋 przesadzi艂a.
- Mo偶esz i艣膰 czy zn贸w wzi膮膰 ci臋 na r臋ce? -zapyta艂em, rozbawiony jej fatalnymi
zdolno艣ciami aktorskimi. Wiedzia艂em, 偶e b臋dzie chcia艂a i艣膰- nie chcia艂aby pokaza膰
s艂abo艣ci.
- Poradz臋 sobie - powiedzia艂a.
Zn贸w mia艂em racj臋. By艂em w tym coraz lepszy. Wsta艂a, wahaj膮c si臋 przez chwil臋,
jakby chcia艂a sprawi膰 swoj膮 r贸wnowag臋. Przepu艣ci艂em j膮 drzwiach i wyszed艂em na
deszcz.
Patrzy艂em jak unios艂a g艂ow臋 ku kropl膮 deszczu, oczy mia艂a zamkni臋te a na ustach
pojawi艂 si臋 lekki u艣miech. Co ona sobie my艣la艂a? By艂o w tym zachowaniu co艣 dziwnego
i szybko zorientowa艂em si臋, dlaczego taka postawa by艂a dla mnie nowo艣ci膮. Normalne,
ludzkie dziewczyny nie wystawi艂by twarzy do m偶awki, zwyk艂e dziewczyny nosi艂y
makija偶, nawet w takim wilgotnym miejscu, jak tutaj.
Bella nigdy nie nosi艂a makija偶u, nie 偶eby powinna. Przemys艂 kosmetyczny zarabia艂
miliardy dolar贸w rocznie na kobietach, kt贸ra chcia艂by mie膰 tak膮 cer臋 jak ona.
- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a, u艣miechaj膮c si臋 do mnie. - Niemal warto by艂o zas艂abn膮膰,
偶eby opu艣ci膰 WF.
Rozgl膮da艂em si臋 po campusie, zastanawiaj膮c si臋 jak tu przed艂u偶y膰 czas sp臋dzony z
ni膮.
- Do us艂ug - powiedzia艂em.
- Pojecha艂by艣 z nami nad to morze? Wiesz, w t臋 sobot臋?- wydawa艂o si臋, jakby mia艂a
nadzieje.
Jej nadzieja by艂a jak balsam. Chcia艂a by膰 ze mn膮, nie z Mikem Newtonem. I
chcia艂em powiedzie膰 tak. Ale trzeba by艂o przemy艣le膰 kilka spraw. Po pierwsze, w
sobot臋 b臋dzie 艣wieci艂o s艂o艅ce鈥
- Dok膮d tak dok艂adnie jedziecie?- stara艂em si臋 brzmie膰 nonszalancko, jakby mnie
to nie interesowa艂o. Jednak Mike powiedzia艂 pla偶a. Marne szanse by unikn膮膰 tam
艣wiat艂a s艂onecznego.
- Na pla偶臋 nr 1 w La Push.
Cholera. W takim razie to nie mo偶liwe.
Poza tym, Emmett by艂by poirytowany, gdybym zmieni艂 nasze plany.
Spojrza艂em na ni膮, wymuszaj膮c u艣miech. - Nie s膮dz臋, 偶ebym by艂 zaproszony.
Westchn臋艂a, ju偶 zrezygnowana.- Przecie偶 dopiero co ci臋 zaprosi艂am.
- Do艣膰 ju偶 zale藕li艣my Mike'owi za sk贸r臋 w tym tygodniu. - Nie chcemy chyba, 偶eby
straci艂 cierpliwo艣膰, prawda? Pomy艣la艂em, 偶e ch臋tnie trzepn膮艂bym biednego Mike鈥檃 i
taka wizja w mojej g艂owie mnie cieszy艂a.
- A tam Mike - powiedzia艂a, zn贸w z odrzuceniem. U艣miecha艂em si臋 szeroko.
I zacz臋艂a odchodzi膰 ode mnie. Nie my艣l膮c co robi臋, dosi膮g艂em j膮 i z艂apa艂em j膮 za ty艂
kurtki.
-A dok膮d to?- by艂am prawie w艣ciek艂y, 偶e mnie opuszcza艂a. Nie sp臋dzi艂em z ni膮
wystarczaj膮co du偶o czasu. Nie mog艂a odej艣膰, nie teraz.
-No, jad臋 do siebie - powiedzia艂a zmieszana, tak jakby to powinno mnie zmartwi膰.
-Nie s艂ysza艂a艣, jak obiecywa艂em, 偶e odstawi臋 ci臋 do domu? My艣lisz, 偶e pozwol臋 ci
kierowa膰 w takim stanie?- Wiedzia艂em, 偶e to si臋 jej nie spodoba, ta wzmianka o jej
s艂abo艣ci. Ale i tak potrzebowa艂em troch臋 praktyki przed wyjazdem do Seattle.
Musia艂em sprawdzi膰 czy zdo艂am przebywa膰 blisko niej w zamkni臋tym pomieszczeniu.
To by艂a du偶o kr贸tsza podr贸偶.
- W jakim znowu stanie?- zapyta艂a. - I co b臋dzie z furgonetk膮?
- Poprosz臋 Alice, 偶eby j膮 odwioz艂a-poci膮gn膮艂em j膮 delikatnie do samochodu,
zauwa偶y艂em, 偶e chodzenie do przodu, sprawia jej wystarczaj膮co du偶o k艂opotu.
- Przesta艅!- za偶膮da艂a, wykr臋ca艂a si臋, prawie si臋 potykaj膮c. Wyci膮gn膮艂em jedn膮 r臋k臋
by j膮 z艂apa膰, ale sama doprowadzi艂a si臋 do porz膮dku. Nie powinienem szuka膰
wym贸wek, by m贸c j膮 dotkn膮膰. Przypomnia艂em sobie jak pani Cope na mnie reaguje,
ale szybko odetchn膮艂em od siebie te my艣li. Wiele przemy艣le艅 czeka艂o na mnie w tej
sprawie. Pu艣ci艂em j膮 obok samochodu, ale uderzy艂a si臋 o drzwi samochodu.
Musz臋 by膰 w stosunku do niej jeszcze bardziej ostro偶ny, bo do tego wszystkiego
dochodzi jej marne poczucie r贸wnowagi鈥
- Bo偶e, ale z ciebie tyran!
- S膮 otwarte.
Usiad艂em na swoim miejscu i uruchomi艂em samoch贸d. Sta艂a nieruchomo, wci膮偶 na
zewn膮trz, ale rozpada艂o si臋 jeszcze mocniej, a wiedzia艂em, 偶e nie lubi ani zimna ani
wilgoci. Z w艂os贸w sp艂ywa艂a jej stru偶ka wody, deszcz przyciemni艂 jej w艂osy.
- Nic mi nie jest! Sama si臋 odwioz臋!
Oczywi艣cie, 偶e by艂a w stanie- ale ja nie by艂em w stanie da膰 jej odej艣膰.
Opu艣ci艂em szyb臋 i pochyli艂em si臋 nad siedzeniem pasa偶era. - No ju偶, wsiadaj.
Zw臋zi艂a wzrok, domy艣li艂em si臋, 偶e zastanawia si臋 czy ucieka膰 czy nie.
- Przywlok臋 ci臋 z powrotem- ucieszy艂em si臋, gdy zobaczy艂em zmartwiony wyraz
twarzy, gdy zda艂a sobie spraw臋, 偶e m贸wi臋 powa偶nie. Unios艂a podbr贸dek do g贸ry i
wsiad艂a do samochodu. Woda skapywa艂a z jej w艂os贸w na sk贸r臋 a w艂osy skrzypia艂y.
- Niepotrzebnie zawracasz sobie g艂ow臋 - powiedzia艂a ch艂odno. Pod uraz膮, wygl膮da艂a
na za偶enowan膮.
W艂膮czy艂em ogrzewanie, by nie czu艂a si臋 niekomfortowo i muzyk臋, jako dobre t艂o.
Kierowa艂em si臋 ku wyj艣ciu, obserwuj膮c j膮 k膮tem oka. Uparcie, wypchn臋艂a doln膮
warg臋. Patrzy艂em na ni膮, analizuj膮c co wtedy czuj臋鈥n贸w przypominaj膮c sobie
reakcj臋 sekretarki鈥
Nagle spojrza艂a na radio, u艣miechn臋艂a si臋 i wyostrzy艂a wzrok.
- Clair de Lune?- zapyta艂a.
Fanka muzyki klasycznej?- Znasz Debussy?
- Nie za dobrze - przyzna艂a. - Moja mama cz臋sto s艂ucha w domu muzyki powa偶nej,
ale po tytu艂ach znam tylko swoje ulubione kawa艂ki.
- Ja te偶 ten lubi臋. Patrzy艂em na deszcz, my艣l膮c o tym. Mia艂em co艣 wsp贸lnego z t膮
dziewczyn膮. A zaczyna艂em my艣le膰, 偶e jeste艣my przeciwie艅stwami na wszystkich
frontach.
Wydawa艂o si臋, 偶e si臋 troch臋 zrelaksowa艂a, zn贸w patrzy艂a na deszcz. Wykorzysta艂em
jej chwilowe rozkojarzenie, by poeksperymentowa膰 z oddychaniem. Inhalowa艂em
spokojnie przez nos.
Wystarczy艂o.
Przycisn膮艂em mocniej kierownice. Deszcz spowodowa艂, 偶e pachnia艂a jeszcze lepiej.
Nie my艣la艂em, 偶e jest to mo偶liwe. G艂upota, nagle wyobrazi艂em sobie jak mog艂aby
smakowa膰. Stara艂em si臋 prze艂kn膮膰 艣lin臋, mimo piek膮cego gard艂a, stara艂em si臋 my艣le膰 o
czym艣 innym.
- Jaka jest twoja matka?- zapyta艂em w roztargnieniu.
Bella si臋 u艣miechn臋艂a. - Hm. Fizycznie jeste艣my do siebie bardzo podobne, z tym, 偶e
ona jest 艂adniejsza.
W膮tpi艂em w to.
- Mam w sobie zbyt du偶o z Charliego- kontynuowa艂a.
- Mama jest te偶 bardziej otwarta ni偶 ja, 艣mielsza- w to te偶 w膮tpi艂em.- Jest
nieodpowiedzialna i nieco ekscentryczna, a w kuchni robi dzikie eksperymenty. No i
jest moj膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮. Jej g艂os sta艂 si臋 melancholijny, zmarszczy艂a czo艂o.
Zn贸w, brzmia艂a bardziej jak rodzic, nie jak dziecko.
Zatrzyma艂em si臋 przed jej domem, troch臋 za p贸藕no zorientowa艂em si臋 czy to nie
podejrzane, 偶e wiedzia艂em gdzie mieszka. Nie, nie w takim ma艂ym mie艣cie, poza tym
jej ojciec by艂 osob膮 publiczn膮鈥
- Ile masz lat, Bello? -Musia艂a by膰 starsza od swoich r贸wie艣nik贸w. Mo偶e p贸藕no
posz艂a do szko艂y, albo nie zda艂a鈥le to by nie pasowa艂o.
-Siedemna艣cie - odpowiedzia艂a.
- Nie zachowujesz si臋 jak siedemnastolatka.
Za艣mia艂a si臋.
- Co jest?
- Mama powtarza zawsze, 偶e urodzi艂am si臋 jako trzydziestopi臋ciolatka i z roku na
rok robi臋 si臋 coraz bardziej powa偶na. 鈥揨n贸w si臋 za艣mia艂a a potem westchn臋艂a. - C贸偶,
kto艣 w domu musi by膰 doros艂y.
Rozja艣ni艂a mi sytuacj臋. Teraz to rozumia艂em鈥ieodpowiedzialna matka, wyja艣nia艂a
dojrza艂o艣膰 Belli. Musia艂a szybko dorosn膮膰, by zosta膰 opiekunk膮. Dlatego nie lubi艂a gdy
kto艣 opiekowa艂 si臋 ni膮- uwa偶a艂a, 偶e to jej zadanie.
- Ty te偶 nie przypominasz przeci臋tnego licealisty- powiedzia艂a, wyci膮gaj膮c mnie z
zadumy.
Skrzywi艂em si臋. Cokolwiek odkry艂em u niej, w zamian ona odkrywa艂a dwa razy
wi臋cej. Zmieni艂em temat.
- Dlaczego twoja matka wysz艂a za Phila?
Zawaha艂a si臋, zanim udzieli艂a odpowiedzi. - Mama... ma dusz臋 bardzo m艂odej osoby.
A przy Philu czuje si臋 chyba jeszcze m艂odziej. Jak by nie by艂o, szaleje na jego punkcie.
Wyrozumiale pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Nie masz nic przeciwko?- zastanowi艂em si臋.
- Czy to wa偶ne?- zapyta艂a. - Chc臋, 偶eby by艂a szcz臋艣liwa. A to w艂a艣nie jego
najwyra藕niej potrzeba jej do szcz臋艣cia.
Brak egoizmu zszokowa艂by mnie, gdybym nie zd膮偶y艂 nauczy膰 si臋 czego艣 o jej
charakterze.
- Bardzo 艂adnie z twojej strony. Ciekawe...
- Co?
- Czy zachowa艂aby si臋 w podobny spos贸b, gdyby chodzi艂o o ciebie? Jak s膮dzisz?
Zaaprobowa艂aby tw贸j wyb贸r?
To by艂o g艂upie pytanie, nie umia艂em zada膰 go swobodnie. Jak g艂upie by艂o nawet
rozwa偶anie, 偶e kto艣 zaakceptowa艂by mnie dla swojej c贸rki. Jak g艂upie by艂o my艣lenie, 偶e
Bella mog艂aby wybra膰 mnie.
- Chyba tak- wyj膮ka艂a, szukaj膮c mojego spojrzenia. Strach鈥lbo przyci膮ganie?
-Ale jest w ko艅cu matk膮. Z rodzicami to troch臋 inna sprawa-sko艅czy艂a.
Zmusi艂em si臋 do u艣miechu.- No co, nie przerazi艂by jej absztyfikant z piek艂a rodem?
U艣miechn臋艂a si臋 szeroko. - Z piek艂a rodem, czyli co? Taki go艣膰 z tatua偶ami i mas膮
kolczyk贸w w twarzy? Bardzo nonszalancja definicja, moim zdaniem. - Definicje mog膮
by膰 ro偶ne. - A jaka jest twoja?
Zawsze zadawa艂a z艂e pytania. Albo w艂a艣nie dobre. Takie, na kt贸re nie chcia艂em
udziela膰 odpowiedzi.
- Uwa偶asz, 偶e mo偶na by si臋 mnie ba膰?- zapyta艂em, staraj膮c si臋 delikatnie
u艣miechn膮膰.
Przemy艣la艂a to zanim odpowiedzia艂a mi powa偶nym g艂osem-- Hm... My艣l臋, 偶e tak,
gdyby艣 si臋 postara艂.
Te偶 by艂em powa偶ny. - A teraz si臋 mnie boisz?
Odpowiedzia艂a od razu, tej wypowiedzi nie przemy艣la艂a- Nie.
U艣miechn膮艂em si臋 z 艂atwo艣ci膮. Nie my艣la艂em, 偶e m贸wi艂a ca艂kowit膮 prawd臋, ale z
drugiej strony te偶 ca艂kowicie nie k艂ama艂a. Ba艂a si臋 wystarczaj膮co, by przynajmniej
chcie膰 odej艣膰. Zastanawia艂em si臋 jakby si臋 czu艂a, gdyby dowiedzia艂a si臋, 偶e w艂a艣nie
rozmawia z wampirem. Wewn膮trz przestraszy艂em si臋, wyobra偶aj膮c sobie jej reakcj臋.
-To, co, mo偶e teraz ty opowiesz mi o swojej rodzinie? Z tego, co wiem, twoja
historia bije moj膮 na g艂ow臋.
Na pewno, bardziej przera偶aj膮ca.
- Co chcia艂aby艣 wiedzie膰?- zapyta艂em ostro偶nie.
- Cullenowie ci臋 adoptowali, tak?
- Tak.
Zawaha艂a si臋, po czym spyta艂a cicho - Co sta艂o si臋 z twoimi rodzicami?
To nie by艂o takie trudno, nie musia艂em nawet k艂ama膰. - Zmarli wiele lat temu.
-Przykro mi- wyszepta艂a, przej臋ta tym, 偶e mog艂a mnie zrani膰
Martwi艂a si臋 o mnie.
- Nie pami臋tam ich za dobrze - zapewni艂em j膮. - Od lat za rodzic贸w mam Carlies'a
i Esme.
- I kochasz ich- wydedukowa艂a.
U艣miechn膮艂em si臋. - Tak. To para ludzi najlepszych pod s艂o艅cem.
- Masz szcz臋艣cie.
- Wiem. Je艣li chodzi艂o o rodzic贸w, rzeczywi艣cie mia艂em szcz臋艣cie.
- A twoje rodze艅stwo?
Je艣li zacznie wyci膮ga膰 ode mnie wi臋cej szczeg贸艂贸w, b臋d臋 musia艂 k艂ama膰.
Spojrza艂em na zegarek, serce mi si臋 rozdar艂o, 偶e m贸j czas z ni膮 dobieg艂 ko艅ca.
- Moje rodze艅stwo, a tak偶e Jasper i Rosalie, nie b臋d膮 zachwyceni, je艣li ka偶臋 im
czeka膰 w deszczu.
- Och, przepraszam. Ju偶 mnie nie ma.
Ale si臋 nie ruszy艂a. Te偶 nie chcia艂a by nasz wsp贸lny czas si臋 sko艅czy艂. Bardzo, ale to
bardzo mi si臋 to podoba艂o.
- I pewnie chcesz, 偶eby twoja furgonetka wr贸ci艂a przed komendantem Swanem,
偶eby艣 nie musia艂a opowiedzie膰 mu o tym incydencie na biologii? U艣miechn膮艂em si臋
szeroko na wspomnienie jej zawstydzenia gdy by艂a w moich ramionach.
- Pewnie ju偶 wie. W Forks nie da si臋 mie膰 tajemnic.- Wym贸wi艂a nazw臋 miejscowo艣ci
z wyra藕nym dystansem w g艂osie.
Za艣mia艂em si臋 s艂ysz膮c te s艂owa. Rzeczywi艣cie, 偶adnych sekret贸w.- Mi艂ej zabawy
nad morzem - spojrza艂em na padaj膮cy deszcz, wiedzia艂em, 偶e nie b臋dzie trwa艂o to ju偶
d艂ugo i bardzo mocno chcia艂em, by mog艂a nie by膰 to prawda.- Oby pogoda bardziej
sprzyja艂a opalaniu. -C贸偶, b臋dzie taka w sobot臋. B臋dzie si臋 jej podoba艂o.
- Nie zobaczymy si臋 jutro?
Zaniepokojenie w jej g艂osie, sprawi艂o mi przyjemno艣膰.
- Nie. Robimy sobie z Emmettem d艂ugi weekend.- By艂em z艂y na siebie, 偶e wcze艣niej
u艂o偶y艂em sobie plany. M贸g艂by je zmieni膰鈥le w tych okoliczno艣ciach, polowania nigdy
do艣膰, poza tym moja rodzina wystarczaj膮co martwi艂o moje zachowanie, bez
okazywania w jak膮 obsesj臋 popadam.
- Jakie macie plany?- nie wydawa艂a si臋 by膰 zadowolona z mojej odpowiedzi.
Dobrze.
- Jedziemy na Kozie Ska艂y, to na po艂udnie od Rainier- Emmett mia艂 ch臋tk臋 na sezon
polowania nied藕wiedzie.
- No to bawcie si臋 dobrze- powiedzia艂a cichutko. Jej brak entuzjazmu zn贸w sprawi艂
mi przyjemno艣膰.
Patrzy艂em na ni膮, czu艂em prawie agoni臋 m贸wi膮c jej nawet tymczasowe dowidzenia .
By艂a taka delikatna i podatna na zranienia. By艂o mi bardzo ci臋偶ko spu艣ci膰 j膮 z zasi臋gu
wzroku, kiedy co艣 mog艂oby si臋 jej sta膰. Ale na razie, najgorsze co mo偶e jej si臋
przydarzy膰 to bycie ze mn膮.
- Zrobisz co艣 dla mnie w ten weekend?- spyta艂em powa偶nie
Przytakn臋艂a, zdezorientowana tonem mojego g艂osu.
B膮d藕 pogodny.
- Nic obra偶aj si臋, ale sprawiasz wra偶enie osoby, kt贸ra przyci膮ga wypadki jak
magnes, wi臋c postaraj si臋 i nie wpadnij do oceanu albo pod samoch贸d czy co艣 tam,
dobra?- u艣miechn臋艂am si臋 do niej ze skruch膮, maj膮 nadzieje, 偶e nie zauwa偶y smutku
w moich oczach. Jak bardzo mia艂em nadzieje, 偶e bycie z dala ode nie by艂oby dla niej
najlepsze, nie wa偶ne co mo偶e jej si臋 tam sta膰.
Uciekaj Bello, uciekaj. Kocham Ci臋 zbyt mocno, dla Twojego lub mojego dobra.
By艂a ura偶ona moim droczeniem. Rzuci艂a mi w艣ciek艂e spojrzenie.
- Zobacz臋, co da si臋 zrobi膰- odburkn臋艂a, wyskakuj膮c z samochodu i zatrzaskuj膮c
drzwi, tak mocno, jak tylko umia艂a.
Jak w艣ciek艂y kociak, kt贸ry my艣li, 偶e jest tygrysem.
Okr臋ci艂em d艂o艅 w ko艂o kluczyka, kt贸ry w艂a艣nie wyj膮艂em z kieszeni jej kurtki,
u艣miechn膮艂em si臋 i odjecha艂em

Rozdzia艂 7

Musia艂em czeka膰 kiedy wr贸ci艂em do szko艂y. Ostatnia godzina lekcji nie
sko艅czy艂a si臋 jeszcze. To si臋 dobrze sk艂ada艂o, bo mia艂em kilka rzeczy do
przemy艣lenia i potrzebowa艂em troch臋 samotno艣ci.
Jej zapach pozosta艂 w samochodzie. Otworzy艂em okna, pozwalaj膮c by mnie
zaatakowa艂, pr贸buj膮c przyzwyczai膰 si臋 do uczucia 艣wiadomego ognia w moim
gardle.
Poci膮g fizyczny.
To by艂a k艂opotliwa sprawa do rozmy艣la艅. Tyle stron, tyle r贸偶nych znacze艅 i
poziom贸w. Nie zupe艂nie to samo co mi艂o艣膰, ale zwi膮zane ze sob膮 nierozerwalnie.
Nie mia艂em poj臋cia czy Bella by艂a dla mnie atrakcyjna. Czy jej umys艂owa cisza
robi艂a si臋 jako艣 bardziej i bardziej frustruj膮ca jak wpada艂em w gniew? Lub czy
by艂 jaki艣 limit kt贸ry w pewnym momencie bym osi膮gn膮艂?
Stara艂em si臋 por贸wna膰 jej fizyczne reakcje z innymi, jak z sekretark膮 czy
Jessic膮 Stanley, ale by艂o ono nie do rozstrzygni臋cia. Te same znaki - zmienne
uderzenia serca i oddychania 鈥 mog艂y po prostu oznacza膰 strach, szok czy
niepok贸j tak samo jak zainteresowanie. Wydawa艂o si臋 nieprawdopodobne, 偶e
Bella mog艂a si臋 cieszy膰 my艣lami takimi jakie zwykle mia艂a Jessica Stanley. Mimo
wszystko, Bella 艣wietnie wiedzia艂a, 偶e ze mn膮 nie wszystko by艂o w porz膮dku,
chocia偶 nie wiedzia艂a dok艂adnie co. Dotkn臋艂a mojej lodowatej sk贸ry i
odskoczy艂a z zimna.
A jednak鈥 pami臋ta艂em te fantazj臋, kt贸re mnie odrzuca艂y, ale rozpami臋tywa艂em
je teraz z Bell膮 na miejscu Jessici鈥
Oddycha艂em teraz szybciej, ogie艅 drapa艂 mnie z g贸ry na d贸艂 w gardle.
A co by by艂o je艣li to Bella wyobra偶a艂a by sobie mnie obejmuj膮cego ramionami
jej kruche cia艂o? Czu艂a mnie trzymaj膮cego j膮 blisko siebie, a potem k艂ad膮cego
moj膮 r臋k臋 pod jej podbr贸dkiem? Odgarniaj膮cego ci臋偶k膮 kurtyn臋 jej czarnych
w艂os贸w z jej rumieni膮cej si臋 twarzy? 艢ledz膮cego lini臋 jej pe艂nych warg
opuszkami palc贸w? Przybli偶aj膮cego moj膮 twarz tak blisko jej, 偶e m贸g艂bym
poczu膰 jej ciep艂y oddech na ustach? Wci膮偶 przybli偶aj膮cego si臋鈥
Ale zaraz wyrwa艂em si臋 z tych fantazji, wiedz膮c, tak jak wiedzia艂em kiedy
Jessica marzy艂a sobie o takich rzeczach, co by si臋 sta艂o jak bym si臋 tak do niej
zbli偶y艂.
Atrakcyjno艣膰 by艂a niemo偶liw膮 rozterk膮, poniewa偶 ja ju偶 by艂em atrakcyjny dla
Belli w najgorszy z mo偶liwych sposob贸w.
Czy chcia艂em 偶eby Bella by艂a poci膮gaj膮ca dla mnie, jak kobieta dla
m臋偶czyzny?
Nie, to by艂o z艂e pytanie. W艂a艣ciwe by艂o czy powinienem chcie膰 by Bella by艂a
dla mnie atrakcyjna w ten spos贸b i odpowiedz膮 by艂o nie. Bo nie by艂em
cz艂owiekiem i to nie by艂o w porz膮dku w stosunku do niej.
Ka偶d膮 cz膮stk膮 mojego istnienia, pragn膮艂em by膰 normalnym m臋偶czyzn膮, tak
偶ebym m贸g艂 trzyma膰 ja w moich ramionach bez ryzykowania jej 偶ycia. 呕ebym
m贸g艂 snu膰 swoje w艂asne fantazje, fantazje kt贸re nie sko艅czy艂y by si臋 widokiem
jej krwi na moich r臋kach, jej krwi膮 kt贸ra by艂a by widoczna w moich oczach.
Moja pogo艅 za ni膮 by艂a niewybaczalna. Jaki rodzaj zwi膮zku m贸g艂bym jej
oferowa膰, kiedy nawet zwyk艂y dotyk m贸g艂 si臋 dla niej sko艅czy膰 艣mierci膮?
Obj膮艂em g艂ow臋 r臋kami.
To by艂o nawet bardziej myl膮ce, bo jeszcze nigdy nie czu艂em si臋 tak ludzko
przez ca艂e moje 偶ycie 鈥 nawet wtedy kiedy by艂em cz艂owiekiem, jak mog艂em
sobie przypomnie膰. Kiedy nim by艂em, moje wszystkie my艣li by艂y zaj臋te chwa艂膮
偶o艂niersk膮. Pierwsza Wojna 艢wiatowa szala艂a przez wi臋ksz膮 cz臋艣膰 mojego okresu
dorastania i brakowa艂o mi tylko 8 miesi臋cy do moich osiemnastych urodzin
kiedy hiszpa艅ska grypa uderzy艂a鈥 Mia艂em tylko niejasne wra偶enia tych
ludzkich lat, ciemne wspomnienia kt贸re blak艂y z ka偶d膮 mijaj膮c膮 dekad膮.
Najja艣niej pami臋tam moj膮 matk臋, i czu艂em wiekowy b贸l kiedy pomy艣la艂em o jej
twarzy. Przypomina艂em sobie blado jak bardzo nienawidzi艂a przysz艂o艣ci do
kt贸rej ochoczo si臋 wyrywa艂em, modl膮c si臋 ka偶dej nocy kiedy ona marzy艂a 偶eby
ta 鈥瀘kropna wojna鈥 si臋 wreszcie sko艅czy艂a鈥 Nie mia艂em innych wspomnie艅
innego rodzaju t臋sknoty. Poza mi艂o艣ci膮 mojej matki, nie by艂o 偶adnej innej kt贸ra
mog艂a sprawi膰, 偶e bym zosta艂鈥
To by艂o dla mnie zupe艂nie nowe. Nie mia艂em 偶adnych podobie艅stw, 偶adnych
por贸wna艅.
Mi艂o艣膰, kt贸r膮 czu艂em do Belli przysz艂a czysta, ale teraz wody by艂y m臋tne.
Chcia艂em tak bardzo jej dotkn膮膰. Czy ona czu艂a to samo?
To nie ma znaczenia, przekonywa艂em si臋 nieustannie.
Spojrza艂em na moje bia艂e r臋ce, nienawidz膮c ich twardo艣ci, ich zimna, ich
nieludzkiej si艂y鈥
Podskoczy艂em kiedy otworzy艂y si臋 drzwi.
Ha. Z艂apa艂em Ci臋 z zaskoczenia. Po raz pierwszy.
Pomy艣la艂 Emmett w艣lizguj膮c si臋 na siedzenie.
- Za艂o偶臋 si臋, 偶e Pani Goff my艣li, 偶e bierzesz narkotyki, by艂e艣 tak nieobliczalny
ostatnio. Co robi艂e艣?
- Robi艂em鈥 dobre uczynki.
Co?
- Opiekowa艂em si臋 chorym, co艣 w tym rodzaju. 鈥 zachichota艂em.
To go zmyli艂o jeszcze bardziej, ale wtedy zrobi艂 wdech i poczu艂 zapach
rozchodz膮cy si臋 w samochodzie.
- Och. Zn贸w ta dziewczyna?
Skrzywi艂em si臋.
To si臋 robi coraz bardziej dziwne.
- I mnie to m贸wisz. 鈥 wymamrota艂em.
Zn贸w zaczerpn膮艂 powietrza.
- Hmm, ona ma jednak pewien smak, no nie?
Warkni臋cie wydoby艂o si臋 z moich usta jeszcze zanim przeanalizowa艂em jego
s艂owa, automatyczna reakcja.
- Spokojnie, dzieciaku. Tak tylko gadam.
Nadeszli inni. Rosalie wyczu艂a zapach i rzuci艂a mi w艣ciek艂e spojrzenie, wci膮偶
nie mog膮c da膰 sobie spokoju ze swoj膮 irytacj膮. Zastanawia艂em si臋 jaki mia艂a
teraz problem, ale wszystko co mog艂em tylko us艂ysze膰 to by艂y tylko obelgi.
Nie podoba艂a mi si臋 tak偶e reakcja Jaspera. Tak jak Emmett, zauwa偶y艂 on tak偶e
urok zapachu Belli. Nie 偶eby by艂 on dla nich tak samo poci膮gaj膮cy jak dla mnie.
Zasmuci艂o mnie to, 偶e dla nich te偶 by艂 taki s艂odki. Jasper nie mia艂 tak silnej
woli鈥
Alice podskoczy艂a na moj膮 stron臋 i wyci膮gn臋艂a r臋k臋 w stron臋 kluczyk贸w od
furgonetki Belli.
- Widzia艂am tylko, 偶e by艂am. 鈥 powiedzia艂a, niejasno, jak to mia艂a w zwyczaju
鈥 B臋dziesz musia艂 mi powiedzie膰 dlaczego.
- To nie oznacza, 偶e鈥
- Wiem ,wiem. Poczekam. Nie potrwa to d艂ugo.
Westchn膮艂em i poda艂em jej kluczyki.
Pod膮偶y艂em za ni膮 do domu Belli. Deszcz uderza艂 jak milion ma艂ych
m艂oteczk贸w, tak g艂o艣no, 偶e mo偶e ludzki s艂uch Belli m贸g艂 nie us艂ysze膰 odg艂os贸w
silnika furgonetki. Obserwowa艂em jej okno, ale nie wyjrza艂a przez nie. Mo偶e jej
tam nie by艂o.
Nie by艂o 偶adnych my艣li do us艂yszenia.
Zrobi艂o mi si臋 smutno, 偶e nie mog艂em ich us艂ysze膰 chocia偶 na tyle, 偶eby si臋
upewni膰 czy by艂a szcz臋艣liwa lub chocia偶 bezpieczna.
Alice wdrapa艂a si臋 powrotem i pop臋dzili艣my do domu. Drogi by艂y puste, wi臋c
zaj臋艂o nam to tylko par臋 minut. Weszli艣my razem do domu i rozeszli艣my si臋 do
naszych w艂asnych rozrywek.
Emmett i Jasper byli w po艂owie swojej zawi艂ej rozgrywki szachowej, w kt贸rej
wykorzystywali osiem plansz 鈥 rozci膮gaj膮cych si臋 wzd艂u偶 tylnej, szklanej 艣ciany
鈥 i ich w艂asne skomplikowane zasady. Nie pozwolili by mi gra膰; jedynie wci膮偶
Alice chcia艂a to robi膰.
Alice podesz艂a do swojego komputera, tu偶 w koncie przy nich i mog艂em
us艂ysze膰 jak jej monitory budz膮 si臋 do 偶ycia. Pracowa艂a nad projektem garderoby
Rosalie, ale ta nie do艂膮czy艂a do niej dzisiaj, 偶eby sta膰 za ni膮 i decydowa膰 o
ci臋ciach i kolorach kiedy r臋ka Alice przesuwa艂a si臋 po wra偶liwych monitorach
(Carlisle i ja musieli艣my ulepszy膰 troch臋 system, tak 偶eby odpowiada艂a im nasza
temperatura). Zamiast tego, dzisiaj Rosalie rozci膮gn臋艂a si臋 na sofie i zacz臋艂a
przeskakiwa膰 przez dwadzie艣cia kana艂贸w na sekund臋, nigdy si臋 nie zatrzymuj膮c.
Mog艂em us艂ysze膰 jej my艣li w kt贸rych debatowa艂a czy nie p贸j艣膰 do gara偶u i
pokr臋ci膰 jej BMW.
Esme by艂a na g贸rze, nuci艂a nad nowym zestawem niebieskich odbitek.
Po chwili Alice opar艂a g艂ow臋 o 艣cian臋 i zacz臋艂a bezg艂o艣nie m贸wi膰 o
nast臋pnych ruchach Emmetta 鈥 kt贸ry siedzia艂 na pod艂odze ty艂em do niej - do
Jaspera, kt贸ry utrzymywa艂 bardzo jednolity wyraz twarzy kiedy zbi艂 ulubionego
rycerza Emmetta.
A ja, po raz pierwszy od tak d艂ugiego czasu, 偶e prawie si臋 zawstydzi艂em,
usiad艂em do wspania艂ego fortepianu usytuowanego tu偶 przed wej艣ciem.
Przebieg艂em delikatnie r臋k膮 po klawiszach, sprawdzaj膮c tony. Wci膮偶 by艂
perfekcyjnie nastrojony.
Na g贸rze, Esme przerwa艂a swoje zaj臋cia i przekrzywi艂a g艂ow臋.
Edward zn贸w gra.
Pomy艣la艂a rado艣nie, szeroko si臋 u艣miechaj膮c. Wsta艂a od biurka i cicho
przemkn臋艂a si臋 na szczyt schod贸w.
Doda艂em harmonizuj膮c膮 si臋 z reszt膮 lini臋, pozwalaj膮c jej si臋 przeplata膰 z
g艂贸wn膮 melodi膮.
Esme westchn臋艂a z rado艣ci膮, usiad艂a na g贸rnym stopniu i opar艂a g艂ow臋 o
balustrad臋.
Nowa piosenka. Ju偶 tak dawno . . . Co za cudowny ton.
Pozwoli艂em by melodia pod膮偶y艂a w nowym kierunku, dodaj膮c linie basowe.
Edward zn贸w komponuje?
Pomy艣la艂a Rosalie, a jej z臋by zacisn臋艂y si臋 w zaci臋tym oburzeniu.
W tej chwili si臋 potkn臋艂a i mog艂em us艂ysze膰 jej ukryt膮 obraz臋. Dlaczego by艂a
takim kiepskim nastroju w zwi膮zku ze mn膮. Dlaczego zabicie Izabelli Swan nie
rusza艂o wcale jej sumienia.
Z Rosalie, zawsze chodzi o pr贸偶no艣膰.
Muzyka gwa艂townie si臋 zatrzyma艂a i za艣mia艂em si臋 zanim mog艂em si臋
powstrzyma膰, ostre szczekni臋cie uciechy, kt贸re szybko zanik艂o jak przy艂o偶y艂em
r臋k臋 do ust.
Rosalie obr贸ci艂a si臋 偶eby przeszy膰 mnie spojrzeniem, jej oczy b艂yszcza艂y furi膮.
Emmett i Jasper te偶 obr贸cili si臋 偶eby popatrze膰, a ja us艂ysza艂em zmieszanie
Esme. By艂a na dole w mgnieniu oka, obrzucaj膮c mnie i Rosalie spojrzeniami.
- Nie przestawaj, Edward.- Zach臋ci艂a po napi臋tym momencie.
Zacz膮艂em zn贸w gra膰, odwracaj膮c si臋 plecami do Rosalie, bardzo staraj膮c si臋
powstrzyma膰 szeroki u艣miech pojawiaj膮cy si臋 na mojej twarzy. Zerwa艂a si臋
szybko na nogi i wypad艂a z pokoju, bardziej z艂a ni偶 za偶enowana. Ale mimo
wszystko troch臋 jednak by艂a.
Je艣li powiesz cokolwiek, zapoluj臋 na Ciebie jak na psa.
Zdusi艂em nast臋pny atak 艣miechu.
- Co jest, Rose? 鈥 zawo艂a艂 za ni膮 Emmett. Rosalie si臋 nie odwr贸ci艂a. Sz艂a
sztywno dalej, prosto do gara偶u, a potem w艣lizgn臋艂a si臋 pod samoch贸d, tak jak
by chcia艂a si臋 tam zakopa膰.
- O co posz艂o?
- Nie mam najbledszego poj臋cia. 鈥 sk艂ama艂em g艂adko.
Emmett j臋kn膮艂, sfrustrowany.
- Graj dalej. 鈥 ponagli艂a Esme. Moje r臋ce zn贸w si臋 zatrzyma艂y.
Kiedy mnie o to prosi艂a, podesz艂a i po艂o偶y艂a r臋ce na moich ramionach.
Utw贸r by艂 zachwycaj膮cy, jednak niekompletny. Zabawia艂em si臋 艂膮cznikiem,
ale nie brzmia艂o to jako艣 w艂a艣ciwie.
- Jest urocze. Ma ju偶 jaki艣 tytu艂?
- Jeszcze nie.
- Jest do tego jaka艣 historia? 鈥 zapyta艂a z u艣miechem w g艂osie. Sprawia艂o jej to
tak wielk膮 przyjemno艣膰, 偶e poczu艂em si臋 winny z powodu zaniedbywania
muzyki. By艂o to samolubne.
- To jest鈥 ko艂ysanka, jak s膮dz臋. 鈥 Znalaz艂em odpowiedni 艂膮cznik w tej samej
chwili. Dopasowa艂 si臋 艂atwo do g艂贸wnej cz臋艣ci utworu, brzmi膮c w艂asnym
偶yciem.
- Ko艂ysanka. 鈥 powiedzia艂a sama do siebie.
By艂a historia do tej melodii i kiedy j膮 tylko ujrza艂em, poszczeg贸lne kawa艂ki
utworu dopasowa艂y si臋 do siebie bez wysi艂ku. Historia opowiada艂a o 艣pi膮cej
dziewczynie w ma艂ym 艂贸偶ku, g臋ste czarne w艂osy, rozrzucone, poskr臋cane jak
wodorosty na poduszce鈥
Alice pozostawi艂a Jaspera jego w艂asnemu losowi i podesz艂a 偶eby usi膮艣膰 obok
mnie na sto艂ku. Jej d藕wi臋czny, jak dzwonki g艂os zarysowa艂 sam膮 melodi臋, dwie
oktawy wy偶ej, bez s艂贸w.
- Podoba mi si臋. 鈥 wymamrota艂em 鈥 A jak z tym?
Doda艂em jej lini臋 do harmonii 鈥 moje r臋ce przebiega艂y teraz poprzez klawisze,
staraj膮c si臋 scali膰 wszystkie kawa艂ki razem 鈥 modyfikuj膮c je troch臋, kieruj膮c w
inne strony鈥
Pod艂apa艂a nastr贸j i za艣piewa艂a razem z nim.
- Tak. Idealnie.
Esme 艣cisn臋艂a moje ramiona.
Ale ju偶 widzia艂em zako艅czenie, wraz z g艂osem Alice unosz膮cym si臋 nad
melodi膮 i obieraj膮cym inny kierunek. Mog艂em zobaczy膰 jak utw贸r musi si臋
zako艅czy膰, poniewa偶 艣pi膮ca dziewczyna by艂a idealna na sw贸j spos贸b i
jakakolwiek zmiana by艂a by z艂a, smutna. Melodia pop艂yn臋艂a w t膮 stron臋 jak
tylko to sobie u艣wiadomi艂em, coraz wolniej i wolniej. G艂os Alice tak偶e zwolni艂,
sta艂 si臋 bardziej powa偶ny, ton kt贸ry rozbrzmiewa艂 echem po 艂ukach tl膮cej si臋
p艂omieniami 艣wieczek katedry.
Zagra艂em ostatni膮 nut臋, pochylaj膮c si臋 w stron臋 klawiszy.
Esme pog艂aska艂a mnie po w艂osach.
B臋dzie dobrze, Edward. To p贸jdzie w jak najlepszym kierunku. Zas艂ugujesz na
szcz臋艣cie, synu. Przeznaczenie jest ci to winne.
- Dzi臋ki. 鈥 wyszepta艂em, pragn膮c w to uwierzy膰.
Mi艂o艣膰 nie zawsze przychodzi w niek艂opotliwych paczkach.
Za艣mia艂em si臋 bez humoru.
Ty, ze wszystkich ludzi na ca艂ej tej planecie, jeste艣 prawdopodobnie najlepiej
przygotowany do radzenia sobie z tak trudnym problemem. Jeste艣 najlepszy z nas
wszystkich.
Westchn膮艂em. Ka偶da matka by tak powiedzia艂a.
Esme by艂a wci膮偶 pe艂na rado艣ci, 偶e moje serce zosta艂o dotkni臋te po tak d艂ugim
okresie czasu, nie zwa偶aj膮c na potencjalna tragedi臋. Ju偶 my艣la艂a, 偶e na zawsze
b臋d臋 sam鈥
Ona te偶 Ci臋 pokocha, pomy艣la艂a nagle, zaskakuj膮c mnie kierunkiem jej my艣li.
Je艣li jest m膮dr膮 dziewczyn膮. U艣miechn臋艂a si臋. Nie mog臋 sobie wyobrazi膰 nikogo
tak u艂omnego, 偶e nie m贸g艂by zobaczy膰 jak ujmuj膮cy jeste艣.
- Mamo, przesta艅, sprawiasz, 偶e si臋 rumieni臋. 鈥 zacz膮艂em si臋 droczy膰. Jej s艂owa,
chocia偶 nieprawdopodobne, rozchmurzy艂y mnie.
Alice za艣mia艂a si臋 i wybra艂a z g贸rnej p贸艂ki 鈥 Serce i dusz臋鈥 U艣miechn膮艂em si臋
szeroko i doko艅czy艂em z ni膮 w prostej harmonii. Potem uradowa艂em j膮
wykonaniem 鈥濸a艂eczki鈥.
Zachichota艂a, a potem westchn臋艂a.
- Tak bym chcia艂a 偶eby艣 mi powiedzia艂 dlaczego tak 艣mia艂e艣 si臋 z Rose. 鈥
powiedzia艂a 鈥 Ale widz臋, 偶e nic z tego.
- Nie bardzo.
Trzepn臋艂a mnie w ucho.
- B膮d藕 mi艂a, Alice. 鈥 skarci艂a j膮 Esme 鈥 Edward stara si臋 by膰 tylko
d偶entelmenem.
- Ale ja chc臋 wiedzie膰.
Za艣mia艂em z jej j臋cz膮cego tonu.
- Prosz臋, Esme.
I zacz膮艂em gra膰 jej ulubion膮 melodi臋, nienazwany ho艂d do mi艂o艣ci kt贸r膮
ogl膮da艂em pomi臋dzy ni膮 a Carlisle鈥檈m przez tyle lat.
- Dzi臋kuj臋 Ci, kochanie. 鈥 Zn贸w u艣cisn臋艂a moje ramiona.
Nie musia艂em si臋 koncentrowa膰 偶eby zagra膰 znajomy kawa艂ek. Zamiast tego
pomy艣la艂em o Rosalie, wci膮偶 symbolicznie wij膮cej si臋 w gara偶u i skrzywi艂em si臋
sam do siebie.
Posiadaj膮c sam swoje odkrycie na temat zazdro艣ci, czu艂em do niej odrobin臋
lito艣ci. To by艂o dosy膰 nikczemne uczucie. Oczywi艣cie, jej zazdro艣膰 by艂a tysi膮c
razy mniej wa偶na ni偶 moja. Ca艂kiem jak lis w korycie.
Zastanawia艂em si臋 jak 偶ycie i osobowo艣膰 Rosalie by艂y by inne gdyby zawsze nie
by艂a t膮 najpi臋kniejsz膮. Czy by艂a by szcz臋艣liwsza, gdy by jej uroda nie by艂a
zawsze jej najlepsz膮 stron膮 do zaprezentowania si臋? Mniej egocentryczna?
Bardziej pe艂na wsp贸艂czucia? C贸偶, prawdopodobnie by艂o to bez celowe,
poniewa偶 przesz艂o艣膰 ju偶 by艂a, a ona zawsze by艂a najpi臋kniejsza. Nawet kiedy
by艂a cz艂owiekiem, 偶y艂a w blasku w艂asnej urody. Nie 偶eby jej to przeszkadza艂o.
Wr臋cz przeciwnie 鈥 kocha艂a admiracj臋 innych prawie ponad wszystko. To si臋 nie
zmieni艂o wraz ze strat膮 jej 艣miertelno艣ci.
Wi臋c nie by艂o to zaskakuj膮ce, 偶e bior膮c to za pewnik poczu艂a si臋 ura偶ona,
kiedy od samego pocz膮tku, nie czci艂em jej urody jej tak jak oczekiwa艂a, 偶e ka偶dy
m臋偶czyzna b臋dzie. Nie 偶eby chcia艂a mnie w jakikolwiek spos贸b 鈥 w 偶adnym
razie. Ale denerwowa艂o j膮, 偶e jej nie chcia艂em, pomimo tego. By艂a
przyzwyczajona do bycia po偶膮dan膮.
To by艂o co艣 innego ni偶 z Jasperem i Carlisle鈥檈m 鈥 oni ju偶 byli zakochani. Ja
by艂em kompletnie samotny, a mimo to uparcie nieporuszony.
My艣la艂em, 偶e dawna uraza zosta艂a pochowana. 呕e by艂a z tym dawno
pogodzona.
I by艂a鈥 a偶 do dnia kiedy czyja艣 uroda dotkn臋艂a mnie w spos贸b kt贸ry jej tego
nie zrobi艂a.
Rosalie polega艂a na wierze, 偶e je艣li nie uzna艂em jej urody wartej czci, to nie
istnia艂a taka na 艣wiecie kt贸ra mog艂a by mnie poruszy膰. By艂a w艣ciek艂a od chwili
kiedy uratowa艂em 偶ycie Belli, zgaduj膮c z przenikliw膮 kobiec膮 intuicj膮,
zainteresowanie kt贸re nie艣wiadomie okazywa艂em.
Rosalie by艂a 艣miertelnie obra偶ona, 偶e uzna艂em nic nie znacz膮cego cz艂owieka
bardziej atrakcyjnego od niej.
Powstrzyma艂em pragnienie ponownego wybuchni臋cia 艣miechem.
Przeszkadza艂 mi, jako艣, spos贸b w kt贸ry postrzega艂a Bell臋. Rosalie w艂a艣ciwie
my艣la艂a o niej, 偶e jest zwyczajna. Jak mog艂a w to wierzy膰? Wydawa艂o si臋 to dla
mnie niepoj臋te. Produkt zazdro艣ci, bez w膮tpienia.
- Och! 鈥 powiedzia艂a nagle Alice. 鈥 Jasper, zgadnij co?
Zobaczy艂em to co ona w艂a艣nie widzia艂a i moje r臋ce zamar艂y na klawiszach.
- Co Alice?
- Peter i Charlotte zamierzaj膮 nas odwiedzi膰 w przysz艂ym tygodniu! B臋d膮 w
okolicy, nie jest to mi艂e?
- Co si臋 sta艂o Edward? 鈥 zapyta艂a Esme, czuj膮c napi臋cie na moich ramionach.
- Peter i Charlotte przyje偶d偶aj膮 do Forks? 鈥 wysycza艂em do Alice
Przewr贸ci艂a oczami.
- Uspok贸j si臋 Edward. To nie ich pierwsza wizyta.
Zacisn膮艂em z臋by. To by艂a ich pierwsza wizyta od przyjazdu Belli i jej s艂odka
krew nie oddzia艂ywa艂a tylko na mnie.
Alice zmarszczy艂a brwi widz膮c m贸j wyraz twarzy.
- Oni nigdy tutaj nie poluj膮. Wiesz to.
Ale ten jak by brat Jaspera i ta ma艂a wampirzyca kt贸r膮 kocha艂 nie byli tacy jak
my; polowali bardziej tradycyjnie.
- Kiedy? 鈥 za偶膮da艂em odpowiedzi.
Zacisn臋艂a usta niezadowolona, ale powiedzia艂a mi to co chcia艂em wiedzie膰.
Poniedzia艂ek rano. Nikt nie zamierza skrzywdzi膰 Belli.
- Nie 鈥 zgodzi艂em si臋 z ni膮 i odwr贸ci艂em si臋 do niej plecami 鈥 Gotowy
Emmett?
- My艣la艂em, 偶e wyje偶d偶amy rano?
- Wracamy w niedziel臋 przed p贸艂noc膮. S膮dz臋, 偶e to zale偶y od Ciebie kiedy
chcesz wyjecha膰.
- Dobra, w porz膮dku. Pozw贸l mi si臋 najpierw po偶egna膰 z Rose.
- Jasne. 鈥 Rosalie by艂a teraz w takim nastroju, 偶e to po偶egnanie b臋dzie bardzo
kr贸tkie.
Naprawd臋 to straci艂e艣, Edward pomy艣la艂 kieruj膮c si臋 w stron臋 drzwi.
- Tak przypuszczam.
- Zagraj dla mnie ten nowy utw贸r, chocia偶 raz. 鈥 poprosi艂a Esme.
- Skoro chcesz. 鈥 zgodzi艂em si臋, chocia偶 by艂em troch臋 niepewny 偶eby pod膮偶y膰
do nieuniknionego ko艅ca 鈥 ko艅ca kt贸ry sprawia艂 mi b贸l w nieznany spos贸b.
Pomy艣la艂em przez chwil臋, a potem wyci膮gn膮艂em z kieszeni kapsel od butelki i
po艂o偶y艂em na pustej podstawce do nut. Pomog艂o troch臋 鈥 ma艂e wspomnienie jej
zgody.
Pokiwa艂em do siebie i zacz膮艂em gra膰.
Esme i Alice wymieni艂y spojrzenia, ale 偶adna z nich nie zapyta艂a.
***
- Nikt Ci nie powiedzia艂, 偶eby nie bawi膰 si臋 z jedzeniem? - zawo艂a艂em do
Emmetta.
- O, hej Edward! 鈥 odkrzykn膮艂, u艣miechaj膮c si臋 szeroko i mrugaj膮c.
Nied藕wied藕 wykorzysta艂 przewag臋 w jego braku uwagi grabi膮c jego klat臋 swoj膮
ci臋偶k膮 艂ap膮. Ostre szpony porwa艂y na strz臋py jego koszul臋 i zapiszcza艂y wzd艂u偶
sk贸ry.
Nied藕wied藕 rykn膮艂 na ten przenikliwy d藕wi臋k.
O do diab艂a, Rose da艂a mi t膮 koszul臋!
Emmett odrykn膮艂 na w艣ciek艂e zwierze.
Westchn膮艂em i usiad艂em na dogodnym g艂azie. To mo偶e chwil臋 zaj膮膰.
Ale Emmett ju偶 prawie sko艅czy艂. Pozwoli艂 nied藕wiedziowi spr贸bowa膰
odr膮ba膰 swoj膮 g艂ow臋 wraz z kolejnych ruchem 艂apy, 艣miej膮c si臋 kiedy cios
zachwia艂 nied藕wiedziem. Ten rykn膮艂, a Emmett odrykiwa艂 mu poprzez 艣miech.
Potem cisn膮艂 si臋 na zwierzaka, kt贸ry stoj膮c na tylnych nogach by艂 od niego o
g艂ow臋 wy偶szy i pozwoli艂 by ich po艂膮czone cia艂a upad艂y na ziemi臋, wraz z
pi臋knym drzewem. Nied藕wied藕 j臋kn膮艂 wraz z gulgotem.
Kilka minut p贸藕niej, Emmett podbieg艂 do miejsca gdzie na niego
czeka艂em. Jego koszula by艂a zniszczona, rozdarta i pokrwawiona, lepka od soku i
poryta futrem. Jego ciemne kr臋cone w艂osy nie by艂y w lepszym stanie. Mia艂
szeroki u艣miech na twarzy.
- Ten by艂 silny. Mog艂em prawie co艣 poczu膰 kiedy si臋 na mnie zamachn膮艂.
- Straszny z Ciebie dzieciak, Emmett.
Ogl膮dn膮艂 moj膮 g艂adk膮, czyst膮 i zapi臋t膮 koszul臋.
- Nie by艂e艣 w stanie wytropi膰 tej pumy?
- Pewnie, 偶e by艂em. Po prostu nie jem jak jaki艣 dzikus.
Emmett za艣mia艂 si臋 swoim dudni膮cym 艣miechem.
- Chcia艂bym 偶eby by艂y silniejsze. By艂o by wi臋cej zabawy.
- Nikt Ci nie kaza艂 walczy膰 ze swoim posi艂kiem.
- Taa, ale z kim innym mia艂 bym walczy膰? Ty i Alice oszukujecie, Rose nigdy
nie chce zepsu膰 sobie fryzury, a Esme si臋 w艣cieka, kiedy ja i Jasper naprawd臋 si臋
zaanga偶ujemy.
- 呕ycie jest ci臋偶kie, nieprawda偶?
Emmett u艣miechn膮艂 si臋 szeroko do mnie, przesuwaj膮c troch臋 swoj膮 wag臋, tak,
偶e nagle by艂 w r贸wnowadze 偶eby si臋 odbi膰.
- Daj spok贸j Edward. Po prostu wy艂膮cz to na chwil臋 i powalcz ze mn膮 fair.
- Tego si臋 nie da wy艂膮czy膰.
- Ciekawe co ta ludzka dziewczyna w sobie ma, 偶e trzyma Ci臋 z daleka? 鈥
zaduma艂 si臋 鈥 mo偶e mog艂a by mi da膰 jakie艣 wskaz贸wki.
M贸j dobry humor wyparowa艂.
- Trzymaj si臋 od niej z daleka. 鈥 wycedzi艂em.
- Dra偶liwy, dra偶liwy.
Westchn膮艂em. Emmett podszed艂 i usiad艂 obok mnie na skale.
- Przepraszam. Wiem, 偶e przechodzisz przez gro藕ne chwile. Naprawd臋 si臋
staram nie by膰 niewra偶liwym dupkiem, ale jako, 偶e jest to tak jak by m贸j
naturalny stan鈥
Odczeka艂 chwil臋 abym za艣mia艂 si臋 z jego 偶artu, a potem zrobi艂 min臋.
Taki powa偶ny przez ca艂y czas. Co ci臋 teraz dr臋czy?
- My艣l臋 o niej. C贸偶, tak naprawd臋 si臋 martwi臋.
- A o co si臋 martwi膰? Ty jeste艣 tutaj. 鈥 za艣mia艂 si臋 g艂o艣no.
Zn贸w zignorowa艂em jego 偶art, ale odpowiedzia艂em na pytanie.
- Czy kiedykolwiek my艣la艂e艣 o tym jak oni wszyscy s膮 delikatni? Jak wiele
z艂ych rzeczy mo偶e przydarzy膰 si臋 艣miertelnikom?
- Nie bardzo. Chocia偶 my艣l臋, 偶e wiem o co Ci chodzi. Nie bardzo dawa艂em
sobie rad臋 z nied藕wiedziem za pierwszym razem kiedy go spotka艂em, nie?
- Nied藕wiedzie. 鈥 wymamrota艂em, dodaj膮c now膮 katastrof臋 do kupki 鈥 To
by艂o by po prostu jej szcz臋艣cie, nieprawda偶? Zab艂膮kany nied藕wied藕 w mie艣cie.
Oczywi艣cie poszed艂 by prosto w kierunku Belli.
Emmett zachichota艂.
- Zdajesz sobie spraw臋, 偶e brzmisz jak jaki艣 wariat?
- Po prostu wyobra藕 sobie przez minut臋, 偶e Rosalie jest cz艂owiekiem. I mo偶e
wpa艣膰 na nied藕wiedzia鈥 lub by膰 potr膮cona przez samoch贸d鈥 lub trafiona
b艂yskawic膮鈥ub mo偶e spa艣膰 ze schod贸w鈥 lub zachorowa膰 - 艣miertelnie! 鈥
s艂owa wydobywa艂y si臋 ze mnie gwa艂townie. To by艂a taka ulga m贸c je
wypowiedzie膰 鈥 wypala艂y mnie od 艣rodka przez ca艂y weekend. 鈥 Po偶ary i
trz臋sienia ziemi i tornada! Ugh! Kiedy ostatni raz ogl膮da艂e艣 wiadomo艣ci?
Czy chocia偶 widzia艂e艣 jakie rzeczy im si臋 przytrafiaj膮? W艂amania i morderstwa鈥
- moje z臋by si臋 zacisn臋艂y i nagle ogarn臋艂a mnie furia na my艣l, 偶e inny cz艂owiek
m贸g艂by j膮 skrzywdzi膰, 偶e nie mog艂em oddycha膰.
- Whoa, whoa! Wyluzuj, dzieciaku! Ona mieszka w Forks, pami臋tasz?
Najwy偶ej j膮 zaleje. 鈥 wzruszy艂 ramionami.
- My艣l臋, 偶e ona ma jakiego艣 strasznego pecha Emmett, naprawd臋. Sp贸jrz na
dowody. Ze wszystkich miejsc na 艣wiecie gdzie mog艂a trafi膰, pada na Forks,
gdzie wampiry stanowi膮 znacz膮c膮 cz臋艣膰 populacji.
- Taa, ale my jeste艣my wegetarianami. Wi臋c nie jest to szcz臋艣cie, a nie pech?
- Z tym jak ona pachnie? Zdecydowanie pech. I w ko艅cu, jeszcze bardziej
pechowo, z tym jak ona pachnie dla mnie. 鈥 Spojrza艂em zn贸w na swoje r臋ce,
nienawidz膮c ich.
- Poza tym, 偶e posiadasz wi臋cej samokontroli poza Carlisle鈥檈m. Powodzenia.
- A van?
- To by艂 tylko wypadek.
- Powiniene艣 to widzie膰, Em, zbli偶aj膮ce si臋 do niej zn贸w i zn贸w. Przysi臋gam,
to by艂o tak jak by mia艂a jak膮艣 przyci膮gaj膮ca si艂臋.
- Ale Ty tam by艂e艣. To by艂o raczej szcz臋艣cie.
- Tak? Nie jest to najgorszy rodzaj szcz臋艣cia jakie cz艂owiek mo偶e mie膰 鈥
zakochanego w nim wampira?
Emmett rozwa偶a艂 to przez chwil臋. Wyobrazi艂 sobie dziewczyn臋 i nie m贸g艂
znale藕膰 w tym niczego interesuj膮cego.
Szczerze m贸wi膮c, nie mog臋 znale藕膰 w niej nic atrakcyjnego.
- C贸偶, ja nie mog臋 zobaczy膰 powabu Rosalie. 鈥 powiedzia艂em okrutnie 鈥
Szczerze m贸wi膮c, ona wydaje si臋 bardziej warta wysi艂ku ni偶 jakakolwiek 艂adna
buzia.
Emmett zachichota艂.
- Nie chcesz mi chyba powiedzie膰鈥
- Nie mam poj臋cia jaki ona ma problem, Emmett. 鈥 sk艂ama艂em z nag艂ym,
szerokim u艣miechem.
Zobaczy艂em jego intencj臋 w sam膮 por臋 偶eby si臋 zaprze膰. Spr贸bowa艂 mnie
zrzuci膰 ze ska艂y i rozszed艂 si臋 g艂o艣ny odg艂os od艂amywania, kiedy pojawi艂a si臋
szczelina mi臋dzy nami.
- Oszust. 鈥 wymamrota艂.
Oczekiwa艂em, 偶e spr贸buje jeszcze raz, ale jego my艣li przybra艂y inny
kierunek. Wyobra偶a艂 sobie twarz Belli, tylko 偶e bielsz膮, z szkar艂atnymi oczami鈥
- Nie. 鈥 powiedzia艂em zduszonym g艂osem.
- To rozwi膮za艂o by wszystkie Twoje problemy dotycz膮ce moralno艣ci, nie? I
nie chcia艂 by艣 jej tak偶e zabi膰. Nie jest to najlepsze wyj艣cie?
- Dla mnie? Czy dla niej?
- Dla Ciebie. 鈥 odpowiedzia艂 lekko. Jego ton g艂osu wr臋cz dodawa艂
oczywi艣cie.
Za艣mia艂em si臋 bez humoru.
- Z艂a odpowied藕.
- Mnie a偶 tak to nie przeszkadza艂o. 鈥 przypomnia艂 mi.
- Rosalie tak.
Westchn膮艂. Oboje wiedzieli艣my, 偶e Rosalie odda艂a by wszystko tylko po to
偶eby m贸c by膰 zn贸w cz艂owiekiem. Nawet Emmetta.
- Taa, Rosalie tak. 鈥 zgodzi艂 si臋 cicho.
- Nie mog臋鈥 Nie powinienem鈥 Nie zamierzam zrujnowa膰 Belli 偶ycia. Nie
czu艂 by艣 tego samego, gdyby chodzi艂o o Rosalie?
Emmett my艣la艂 o tym przez chwil臋.
Ty naprawd臋鈥 j膮 kochasz?
- Nie potrafi臋 tego nawet opisa膰, Emmett. Nagle, ta dziewczyna sta艂a si臋 dla
mnie ca艂ym 艣wiatem. Nie widz臋 sensu dalszego istnienia 艣wiata bez niej.
Ale jej nie przemienisz? Edward, ona nie b臋dzie istnia艂a wiecznie.
- Wiem. 鈥 j臋kn膮艂em.
I, jak to wykaza艂e艣, jest 藕dziebko 艂amliwa.
- Wierz mi, wiem to te偶.
Emmett nie by艂 za taktowna osob膮 i taka dyskusja nie by艂a jego mocn膮 stron膮.
Szarpa艂 si臋, chc膮c nie by膰 zbyt niedelikatny.
Czy Ty jej mo偶esz chocia偶 dotkn膮膰? Mam na my艣li, je艣li j膮 kochasz鈥 nie chcia艂
by艣 jej, no c贸偶, dotkn膮膰鈥?
Emmett i Rosalie dzielili si臋 intensywn膮 mi艂o艣ci膮 fizyczn膮. To by艂o dla niego
trudne, wyobrazi膰 sobie jak kto艣 m贸g艂 kocha膰 bez tego aspektu.
Westchn膮艂em.
- Nie mog臋 pozwoli膰 sobie nawet o tym my艣le膰, Emmett.
Wow. Wi臋c jakie masz opcje?
- Nie wiem 鈥 wyszepta艂em 鈥 Staram si臋 wykombinowa膰 jaki艣 spos贸b 偶eby鈥 j膮
zostawi膰. Nie mog臋 poj膮c jak to mia艂 bym zrobi膰, trzyma膰 si臋 od niej z daleka鈥
Z g艂臋bokim zadowoleniem u艣wiadomi艂em sobie, 偶e by艂o w艂a艣ciwe 偶ebym
zosta艂 鈥 przynajmniej teraz, kiedy Peter i Charlotte byli w drodze. By艂a
bezpieczniejsza ze mn膮, tymczasowo, ni偶by by艂a gdybym by艂 daleko. Na chwil臋,
m贸g艂bym by膰 jej nieoczekiwanym obro艅c膮.
Ta my艣l mnie zaniepokoi艂a; 艣wierzbi艂o mnie 偶eby wr贸ci膰 do domu, tak aby
spe艂nia膰 swoj膮 rol臋 tak d艂ugo jak si臋 tylko da.
Emmett zauwa偶y艂 zmiany na mojej twarzy.
O czym teraz my艣lisz?
- W tej chwili 鈥 przyzna艂em si臋 troch臋 zawstydzony 鈥 a偶 si臋 pal臋, 偶eby pociec z
powrotem do Forks 偶eby sprawdzi膰 co u niej. Nie wiem czy wytrzymam a偶 do
niedzielnej nocy.
- Uh-uh! Nie wracasz do domu wcze艣niej! Pozw贸l Rosalie troch臋 och艂on膮膰.
Prosz臋! Ze wzgl臋du na mnie!
- Postaram si臋 zosta膰. 鈥 powiedzia艂em pow膮tpiewaj膮co.
Emmett klepn膮艂 telefon znajduj膮cy si臋 w mojej kieszeni.
- Alice by zadzwoni艂a gdy by by艂y jakiekolwiek podstawy dla Twojego ataku
paniki. Ona jest zakr臋cona na punkcie tej dziewczyny tak samo jak Ty.
Skrzywi艂em si臋 na te s艂owa.
- Dobra. Ale nie zostan臋 do niedzieli.
- Nie ma sensu 偶eby a偶 tak lecie膰 鈥 i tak b臋dzie s艂onecznie. Alice powiedzia艂a,
偶e jeste艣my wolni od szko艂y a偶 do 艣rody.
Pokr臋ci艂em twardo g艂ow膮.
- Peter i Charlotte wiedz膮 jak si臋 maj膮 zachowywa膰.
- Nic mnie to nie obchodzi, Emmett. Ze pechem Belli, pow臋druje do lasu
dok艂adnie w z艂ej chwili鈥 -wzdrygn膮艂em si臋 鈥 Peter nie jest znany z
samokontroli. Wracam przed niedziel膮.
Emmett westchn膮艂.
Zupe艂nie jak jaki艣 psychol.
***
Bella spokojnie spa艂a kiedy wspi膮艂em si臋 do jej pokoju
wczesnym ,poniedzia艂kowym rankiem. Pami臋ta艂em o oliwie tym razem i okno
usun臋艂o si臋 cicho z mojej drogi.
Mog艂em powiedzie膰 z samego u艂o偶enia je w艂os贸w, 偶e mia艂a mniej spokojn膮 noc
tym razem. Jej d艂onie by艂y z艂o偶one pod policzkami, jak u ma艂ego dziecka, a jej
usta by艂y lekko otwarte. Mog艂em us艂ysze膰 oddech prze艣lizguj膮cy si臋 w t臋 i
powrotem przez jej usta.
By艂a to niesamowita ulga m贸c by膰 tutaj, m贸c zn贸w j膮 zobaczy膰.
U艣wiadomi艂em sobie, 偶e nie by艂em prawdziwie zadowolony w tym przypadku.
Nic nie by艂o w porz膮dku, kiedy by艂em z daleka od niej.
Nie 偶eby wszystko by艂o w porz膮dku kiedy by艂em. Westchn膮艂em, pozwalaj膮c
pierwszemu p艂omykowi przebiec przez moje gard艂o. By艂em zbyt d艂ugo z daleka
od niej. Czas sp臋dzony bez napi臋cia i b贸lu sprawi艂, 偶e odczuwa艂em wszystko
silniej. By艂o ju偶 wystarczaj膮co 藕le, 偶e nie mog艂em ukl臋kn膮膰 przy jej 艂贸偶ku 偶eby
zobaczy膰 ok艂adki jej ksi膮偶ek. Chcia艂em zna膰 historie w jej g艂owie, ale ba艂em si臋
bardziej o moje pragnienie, ba艂em si臋, 偶e je艣li pozwol臋 sobie na zbli偶enie si臋 do
niej, b臋d臋 chcia艂 by膰 jeszcze bli偶ej鈥
Jej usta wygl膮da艂y na bardzo ciep艂e i mi臋kkie. Mog艂em sobie wyobrazi膰
dotykanie ich opuszkiem palca. Tylko troszk臋鈥
To by艂 dok艂adnie ten rodzaj b艂臋d贸w kt贸rych musia艂em unika膰.
Moje oczy przebiega艂y po jej twarzy, szukaj膮c zmian. 艢miertelnicy zmieniaj膮
si臋 ca艂y czas 鈥 robi艂o mi si臋 smutno na my艣l, 偶e m贸g艂bym co艣 przegapi膰鈥
Pomy艣la艂em, 偶e wygl膮da鈥 na zm臋czon膮. Jak by nie mia艂a wystarczaj膮co snu
przez weekend. Gdzie艣 wychodzi艂a?
Za艣mia艂em si臋 cicho i kwa艣no, na my艣l o tym jak bardzo mnie to zasmuci艂o. A
nawet je艣li gdzie艣 wysz艂a, to co? Nie mia艂em jej. Nie by艂a moja.
Nie, nie by艂a moja 鈥 i zn贸w by艂em smutny.
Jedna z jej d艂oni drgn臋艂a i zauwa偶y艂em, 偶e znajdowa艂y si臋 tam powierzchowne,
ledwo zagojone obtarcia. Zrani艂a si臋? Mimo, 偶e by艂a to zupe艂nie niepowa偶na
kontuzja, rozproszy艂a mnie. Rozwa偶y艂em umiejscowienie jej i zdecydowa艂em, 偶e
musia艂a si臋 potkn膮膰. Wydawa艂o si臋 to sensowne, bior膮c wszystko pod uwag臋.
By艂o pocieszaj膮ce, ze nie musia艂em sk艂ada膰 do kupy tych ma艂ych tajemnic
wiecznie. Byli艣my teraz przyjaci贸艂mi 鈥 albo chocia偶 starali艣my si臋 by膰. Mog艂em
j膮 zapyta膰 o to co porabia艂a w weekend 鈥 o pla偶臋 lub jak膮kolwiek nocn膮
aktywno艣膰, kt贸ra sprawi艂a, 偶e wygl膮da艂a tak marnie. Mog艂em zapyta膰 co si臋 sta艂o
jej d艂oniom. I troch臋 si臋 za艣mia膰 je艣li by potwierdzi艂a moj膮 teori臋.
U艣miechn膮艂em si臋 delikatnie zastanawiaj膮c si臋 czy wpad艂a do tego oceanu.
Zastanawia艂em si臋 czy mi艂o sp臋dzi艂a czas na wycieczce. Zastanawia艂em si臋 czy
pomy艣la艂a o mnie, chocia偶 troch臋. Czy t臋skni艂a za mn膮 chocia偶 minimaln膮 ilo艣ci膮
tej t臋sknoty kt贸r膮 ja czu艂em do niej.
Stara艂em si臋 wyobrazi膰 j膮 sobie w s艂o艅cu na pla偶y. Jednak obraz by艂
niekompletny, bo nigdy nie by艂em na pla偶y w La Push. Wiedzia艂em jak
wygl膮da艂a tylko z obrazk贸w鈥
Poczu艂em odrobin臋 niepokoju kiedy pomy艣la艂em o przyczynie przez kt贸r膮
nigdy nie by艂em na tej 艂adnej pla偶y, usytuowanej tylko kilka minut od mojego
domu. Bella sp臋dzi艂a ten dzie艅 w La Push 鈥 miejscu gdzie moja obecno艣膰 by艂a
zakazana przez pakt. Miejscu gdzie kilku starych m臋偶czyzn wci膮偶 pami臋ta艂o
historie o Cullenach, pami臋ta艂o i wierzy艂o w nie. Miejscu gdzie nasz sekret by艂
znany鈥
Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮. Nie mia艂em si臋 czym martwi膰. Quileute鈥檕wie te偶 byli
zwi膮zani tym paktem. Nawet je艣li Bella by wpad艂a na kt贸rego艣 z tych
wiekowych m臋drc贸w, nie mogli jej nic powiedzie膰. I dlaczego ten temat mia艂by
by膰 w og贸le poruszony? Dlaczego Bella mia艂a by da膰 uj艣cie swojej ciekawo艣ci
w艂a艣nie tam? Nie, Quileute鈥檕wie byli prawdopodobnie jedyn膮 rzecz膮 o kt贸r膮 nie
musia艂em si臋 martwi膰.
Zacz膮艂em si臋 robi膰 rozdra藕niony, kiedy s艂o艅ce wzesz艂o. Przypomnia艂o mi to,
偶e nie mog艂em zaspokoi膰 swojej ciekawo艣ci w najbli偶szych dniach. Dlaczego
musia艂o 艣wieci膰 w艂a艣nie teraz?
Z westchnieniem, wyskoczy艂em z jej okna zanim zacz臋艂o 艣wieci膰 na tyle by
kto艣 m贸g艂 mnie zauwa偶y膰. Zamierza艂em zosta膰 w g臋stym lesie rosn膮cym dooko艂a
jej domu i zobaczy膰 jak wybiera si臋 do szko艂y, ale kiedy dotar艂em do linii drzew,
nagle zaskoczy艂 mnie jej zapach unosz膮cy si臋 na szlaku.
Pod膮偶y艂em nim szybko, zaciekawiony, robi膮c si臋 coraz bardziej i bardziej
zmartwiony im g艂臋biej wchodzi艂em w ciemno艣膰. Co Bella robi艂a tutaj?
艢lad nagle si臋 urwa艂, praktycznie w samym 艣rodku niczego. Zesz艂a tylko troch臋
z utartego szlaku, w paprocie, gdzie dotkn臋艂a pnia zwalonego drzewa. Mo偶liwe,
偶e tu usiad艂a鈥
Usiad艂em, tam gdzie ona i rozejrza艂em si臋 dooko艂a. Wszystko co mog艂a by
zobaczy膰 to by艂y tylko paprocie i las. Prawdopodobnie pada艂o 鈥 jej zapach zmy艂
si臋 z powietrza i wsi膮kn膮艂 g艂臋biej w drzewo.
Dlaczego Bella mia艂a by tu przyj艣膰 samotnie 鈥 by艂a sama, nie mia艂em 偶adnych
w膮tpliwo艣ci 鈥 w samym 艣rodku mokrego, mrocznego lasu?
Nie mia艂o to 偶adnego sensu, i w przeciwie艅stwie do innych spraw kt贸re mnie
ciekawi艂y, nie mog艂em tego ot tak przywo艂a膰 w zwyk艂ej rozmowie.
Wi臋c, Bella, pod膮偶a艂em za Twoim zapachem poprzez las, tu偶 po tym jak
opu艣ci艂em Tw贸j pok贸j gdzie patrza艂em jak 艣pisz鈥
O, tak to na pewno prze艂ama艂o by wszystkie lody.
Nigdy nie b臋d臋 wiedzia艂 co robi艂a tutaj i o czym my艣la艂a, a to sprawi艂o, 偶e
zacisn膮艂em z臋by w niemej frustracji. Gorzej, to brzmia艂o dok艂adnie tak jak
scenariusz kt贸ry zaprezentowa艂em Emmettowi 鈥 Bella w臋druj膮ca samotnie
poprzez las, gdzie jej zapach m贸g艂 przywo艂a膰 ka偶dego, kto mia艂 dostatecznie
wyostrzone zmys艂y鈥.
J臋kn膮艂em. Nie tylko, 偶e mia艂a gigantycznego pecha, ale jeszcze wr臋cz go
przyzywa艂a.
C贸偶, w tej chwili mia艂a obro艅c臋. B臋d臋 si臋 ni膮 opiekowa艂, chroni艂 j膮,
przynajmniej tak d艂ugo jak by艂o to uzasadnione.
Nagle przy艂apa艂em si臋 na tym, 偶e zacz膮艂em marzy膰, 偶eby Peter i Charlotte
przed艂u偶yli sw贸j pobyt.

Rozdzia艂 8

Nie przebywa艂em zbyt wiele z go艣膰mi Jaspera przez te dwa s艂oneczne dni
w Forks. Do domu zagl膮da艂em tylko dlatego, 偶eby Esme si臋 nie martwi艂a. Poza
tym moja egzystencja wygl膮da艂a raczej jak ducha ni偶 wampira. Ukrywa艂em si臋,
niewidzialny w cieniu, sk膮d mog艂em 艣ledzi膰 obiekt mojej mi艂o艣ci i obsesji 鈥
gdzie mog艂em widzie膰 j膮 i s艂ysze膰 w my艣lach szcz臋艣liwc贸w, kt贸rzy mogli
spacerowa膰 w s艂o艅cu obok niej, czasami niechc膮cy muskaj膮c jej d艂o艅 swoj膮.
Nigdy nie reagowa艂a na taki kontakt, ich d艂onie by艂y tak samo ciep艂e, jak jej
w艂asna.
Ta przymusowa nieobecno艣膰 w szkole nigdy dot膮d nie by艂a takim
utrapieniem. Ale s艂o艅ce zdawa艂o si臋 j膮 uszcz臋艣liwia膰, wi臋c nie narzeka艂em zbyt
mocno. Wszystko, co by艂o jej mi艂e, cieszy艂o si臋 tak偶e moimi 艂askami.
Poniedzia艂ek rano. Pods艂ucha艂em rozmow臋, kt贸ra mia艂a potencja艂
zniszczenia mojej pewno艣ci siebie i uczynienia z czasu bycia z dala od niej
tortur臋. Chocia偶 kiedy si臋 sko艅czy艂a, raczej uczyni艂a m贸j dzie艅 lepszym.
Poczu艂em lekki respekt w stosunku do Mike鈥檃 Newtona; nie podda艂 si臋 tak
po prostu i nie znikn膮艂, by w spokoju liza膰 swoje rany. Mia艂 wi臋cej odwagi, ni偶
s膮dzi艂em. Mia艂 zamiar spr贸bowa膰 ponownie.
Bella przysz艂a do szko艂y troch臋 wcze艣niej, wydawa艂a szczerze cieszy膰 si臋
s艂o艅cem p贸ki jeszcze trwa艂o. Czekaj膮c na pierwszy dzwonek rozpoczynaj膮cy
lekcje, usiad艂a na jednej z rzadko u偶ywanych piknikowych 艂awek. Jej w艂osy
艂apa艂y s艂o艅ce na wiele nieoczekiwanych sposob贸w, daj膮c rudawy po艂ysk,
kt贸rego si臋 nie spodziewa艂em.
Mike znalaz艂 j膮 tam, zacz膮艂 co艣 gryzmoli膰, podekscytowany swoim
szcz臋艣ciem.
To by艂o bolesne by膰 zdolnym tylko do patrzenia, bezsilnym ukrytym
le艣nym cieniu przed jasnymi promieniami s艂o艅ca.
Pozdrowi艂a go z wystarczaj膮cym entuzjazmem, by uczyni膰 go pe艂nym
zachwytu, a mnie wprost przeciwnie.
Kurcz臋, naprawd臋 mnie lubi. Nie u艣miecha艂aby si臋 do mnie w taki spos贸b,
gdyby by艂o inaczej. Za艂o偶臋 si臋, 偶e chcia艂a i艣膰 ze mn膮 na ta艅ce. Zastanawiam si臋, co
ma takiego wa偶nego do za艂atwienia w Seattle鈥
Spostrzeg艂 zmian臋 w jej w艂osach.
鈥 Nie zauwa偶y艂em wcze艣niej, 偶e twoje w艂osy maj膮 rudawy odcie艅.
Kiedy schwyci艂 w palce jeden z kosmyk贸w jej w艂os贸w, niechc膮cy
wyrwa艂em z ziemi m艂ody 艣wierk, na kt贸rym opiera艂em r臋ce.
鈥 Tylko w s艂o艅cu to wida膰.鈥 powiedzia艂a. Dla mojej g艂臋bokiej satysfakcji
odsun臋艂a si臋 delikatnie, gdy w艂o偶y艂 jej kosmyk za ucho.
Zabra艂o mu minut臋 podbudowanie swojej odwagi, w tym czasie prowadzi艂
b艂ah膮 rozmow臋.
Przypomnia艂a mu o eseju, kt贸ry wszyscy mieli艣my odda膰 na 艣rod臋. Z
nie艣mia艂ej smugi zak艂opotania na jej twarzy wywnioskowa艂em, 偶e sw贸j ju偶
napisa艂a. On o nim zapomnia艂 i to powa偶nie ograniczy艂o jego wolny czas.
Dang! G艂upi esej!
Wreszcie dotar艂 do sedna 鈥 moje z臋by si臋 tak mocno zacisn臋艂y, 偶e mog艂yby
zmieli膰 granit w py艂 w臋glowy 鈥 i nawet wtedy nie potrafi艂 odpowiednio zada膰
pytania.
鈥 Zamierza艂em ci臋 gdzie艣 zaprosi膰.
鈥 Och! 鈥 westchn臋艂a.
Cisza.
Och? Co to ma znaczy膰? Zamierza si臋 zgodzi膰? Czekaj 鈥 to nie by艂o
w艂a艣ciwie pytanie.
Prze艂kn膮艂 ci臋偶ko.
鈥 Wiesz, mogliby艣my zje艣膰 razem kolacj臋, czy co艣鈥 Wypracowanie zd膮偶臋
napisa膰 p贸藕niej.
G艂upi 鈥 to tak偶e nie by艂o pytanie.
Udr臋ka i gwa艂towna w艣ciek艂o艣膰 mojej zazdro艣ci by艂a w ka偶dym calu tak
pot臋偶na, jak w zesz艂ym tygodniu. Z艂ama艂em nast臋pne drzewo, pr贸buj膮c
zatrzyma膰 siebie tutaj, gdzie si臋 ukry艂em. Tak intensywnie chcia艂em przebiec
przez campus, zbyt szybko dla ludzkich oczu, porwa膰 j膮 鈥 wykra艣膰 jak najdalej
od tego ch艂opca, kt贸rego w tym momencie tak bardzo nienawidzi艂em, 偶e
m贸g艂bym go zabi膰 i rozkoszowa膰 si臋 ka偶d膮 chwil膮 tego czynu.
Czy si臋 zgodzi?
鈥 To chyba nienajlepszy pomys艂.
Zn贸w oddycha艂em. Moje zesztywnia艂e cia艂o si臋 rozlu藕ni艂o.
W ko艅cu Seattle by艂o tylko wym贸wk膮. Nie zaszkodzi艂o zapyta膰. O czym ja
my艣la艂em? Za艂o偶臋 si臋, 偶e to przez tego dziwaka, Cullena鈥
鈥 Czemu? 鈥 zapyta艂 nagle.
鈥 S膮dz臋, 偶e鈥 - zawaha艂a si臋 鈥 Tylko nikomu tego nie m贸w, bo zostanie z
ciebie krwawa miazga!
Za艣mia艂em si臋 cicho na d藕wi臋k 艣miertelnej gro藕by, jaka pop艂yn臋艂a z jej
ust. S贸jka wrzasn臋艂a, zaskoczona i wystrzeli艂a nagle, jak najdalej ode mnie.
鈥 S膮dz臋, 偶e to zrani艂oby uczucia Jessiki.
鈥 Jessiki?
Co? Ale鈥ch! Jasne. S膮dz臋鈥i臋c鈥
Jego my艣li nie by艂y ju偶 zrozumia艂e.
鈥 Naprawd臋, Mike, 艣lepy jeste艣, czy co?
Us艂ysza艂em echo jej uczu膰. Nie powinna oczekiwa膰, 偶e wszyscy b臋d膮 tak
spostrzegawczy, jak ona, ale ten przypadek by艂 akurat oczywisty. Z t膮 ca艂膮 mas膮
k艂opot贸w, jakie Mike mia艂 sam ze sob膮, by zdoby膰 si臋 na zaproszenie Belli, czy
wyobra偶a艂 sobie, 偶e nie b臋dzie tak ci臋偶ko z Jessik膮? Egoizm uczyni艂 go 艣lepym
na innych. A Bella by艂a tak bezinteresowna, 偶e dostrzega艂a wszystko.
Jessika! Huh鈥 Wow! Huh鈥
鈥 Och! 鈥 zdo艂a艂 wyduka膰.
Bella wykorzysta艂a jego zmieszanie, by znale藕膰 wyj艣cie.
鈥 Zaraz si臋 zacznie lekcja, nie chc臋 si臋 znowu sp贸藕ni膰.
Mike sta艂 si臋 od tej chwili niewiarygodnym obiektem obserwacji. Odkry艂,
jak obraca艂 ide臋 Jessiki w swojej g艂owie wci膮偶 i wci膮偶 od nowa, 偶e podoba mu
si臋 my艣l, 偶e jest dla niej atrakcyjny. By艂a na drugim miejscu, nie tak dobra jak
Bella.
S膮dz臋, 偶e jest s艂odka. Przyzwoite cia艂o. Lepszy wr贸bel w gar艣ci鈥
Otworzy艂 si臋 na nowe fantazje, kt贸re by艂y tak samo wulgarne, jak te
poprzednie o Belli, ale te raczej tylko mnie irytowa艂y, a nie rozw艣ciecza艂y. Jak
niewiele on zas艂u偶y艂 na przychylno艣膰 dziewcz膮t, by艂y dla niego niemal
wymienne. Od tej chwili stara艂em si臋 trzyma膰 od jego g艂owy z daleka.
Kiedy znikn臋艂a mi z widoku, zwin膮艂em si臋 wok贸艂 ch艂odnego pnia
ogromnej jod艂y i przeskakiwa艂em z my艣li do my艣li r贸偶nych os贸b, by nie straci膰
Belli z oczu, ciesz膮c si臋 zawsze, gdy tylko mog艂em patrze膰 poprzez my艣li Angeli
Weber. Chcia艂em, by by艂 jaki艣 spos贸b, by podzi臋kowa膰 tej dziewczynie, za bycie
po prostu mi艂膮 osob膮. Czu艂em si臋 lepiej na my艣l, 偶e Bella ma cho膰 jedn膮
przyjaci贸艂k臋 wart膮 bycia jej przyjaci贸艂k膮.
Obserwowa艂em twarz Belli z kt贸regokolwiek k膮ta czy punktu widzenia,
kt贸rego tylko mog艂em i widzia艂em, 偶e zn贸w jest smutna. Zaskoczy艂o mnie to 鈥
my艣la艂em, 偶e s艂o艅ce b臋dzie wystarczaj膮cym powodem, by by艂a u艣miechni臋ta.
Podczas lunchu widzia艂em, jak od czasu do czasu zerka w kierunku stolika
Cullen贸w i to mnie zachwyca艂o. Dawa艂o nadziej臋. By膰 mo偶e ona tak偶e za mn膮
t臋skni艂a.
Um贸wi艂a si臋 z innymi dziewcz臋tami na wyj艣cie 鈥 ja automatycznie tak偶e
zaplanowa艂em swoj膮 obserwacj臋 鈥 ale te plany zosta艂y prze艂o偶one, gdy Mike
zaprosi艂 Jessik臋 na randk臋, jak膮 zaplanowa艂 z my艣l膮 o Belli.
Wi臋c i ja pospieszy艂em prosto do jej domu, omiataj膮c spojrzeniami tras臋 jej
podr贸偶y, by upewni膰 si臋, 偶e nikt niebezpieczny nie kr臋ci si臋 w pobli偶u.
Wiedzia艂em, 偶e Jasper poprosi艂 swojego niegdysiejszego brata, by omija艂 miasto
鈥 cytuj膮c moje szale艅stwo jako przestrog臋 i ostrze偶enie 鈥 ale nie zamierza艂em
ryzykowa膰. Peter i Charlotte nie zamierzali wywo艂ywa膰 animozji w naszej
rodzinie, ale intencje bywaj膮 zmienne鈥.
No dobrze. Przesadza艂em. Wiedzia艂em o tym.
Jak gdyby wiedzia艂a, 偶e j膮 obserwuj臋, jak gdyby czu艂a w jakiej艣 cz臋艣ci
moje cierpienie, gdy jej nie widzia艂em, Bella wysz艂a do ogr贸dka z ty艂u domu po
jednej d艂ugiej godzinie wewn膮trz. Mia艂a ksi膮偶k臋 w r臋ku i koc pod r臋k膮.
Cicho wspi膮艂em si臋 na wy偶sze ga艂臋zie najbli偶ej po艂o偶onego drzewa przy
ogr贸dku, kt贸ry obserwowa艂em.
Roz艂o偶y艂a koc na wilgotnej trawie, a potem po艂o偶y艂a si臋 na brzuchu i
zacz臋艂a przegl膮da膰 ksi膮偶k臋, jakby szuka艂a miejsca, w kt贸rym sko艅czy艂a czyta膰.
Czyta艂em nad jej ramieniem.
Ach 鈥 klasyka. By艂a fank膮 Austen.
Czyta艂a szybko, od czasu do czasu krzy偶uj膮c i rozkrzy偶owuj膮c kostki w
powietrzu. Patrzy艂em, jak s艂o艅ce i wiatr igraj膮 z jej w艂osami, kiedy jej cia艂o nagle
st臋偶a艂o, a r臋ka zamar艂a na stronie ksi膮偶ki. Wszystko co widzia艂em, to jak dotar艂a
do rozdzia艂u trzeciego i chwyci艂a ksi膮偶k臋, odk艂adaj膮c j膮.
Rzuci艂em spojrzenie na stron臋 tytu艂ow膮, Mansfield Park. Zacz臋艂a czyta膰
inn膮 histori臋 z ksi膮偶ki, gdzie by艂o kilka nowel. Zastanawia艂em si臋, dlaczego tak
gwa艂townie zamieni艂a ksi膮偶ki.
Kilka chwil p贸藕niej trzasn臋艂a ksi膮偶k膮, w艣ciele j膮 zamykaj膮c. Z grymasem
niezadowolenia odsun臋艂a j膮 i przekr臋ci艂a si臋 na plecy. Wzi臋艂a g艂臋boki wdech, jak
gdyby chcia艂a si臋 uspokoi膰, podci膮gn臋艂a r臋kawy i zamkn臋艂a oczy. Pami臋ta艂em t膮
powie艣膰, ale nie potrafi艂em wymy艣li膰 nic takiego, co mog艂oby j膮 w niej zez艂o艣ci膰.
Kolejna zagadka. Westchn膮艂em.
Le偶a艂a bardzo spokojnie, tylko raz si臋 poruszy艂a, by odgarn膮膰 w艂osy z
twarzy. U艂o偶y艂y si臋 wachlarzem dooko艂a g艂owy, jak kasztanowa rzeka. I zn贸w
by艂a nieruchomo.
Jej oddech zwolni艂. Po kilku d艂ugich minutach jej usta zacz臋艂y dr偶e膰.
Mamrota艂a przez sen.
Nie mog艂em si臋 oprze膰 pokusie. Wyt臋偶y艂em s艂uch, jak najdalej mog艂em,
艂api膮c urywki my艣li w domach najbli偶ej.
Dwie 艂y偶ki m膮ki鈥 szklanka mleka鈥
No dalej! Traf do tego kosza! Dawaj!
Czerwona czy niebieska鈥 mo偶e powinnam za艂o偶y膰 co艣 bardziej
zwyczajnego..
Nikogo w pobli偶u. Zeskoczy艂em na ziemi臋, l膮duj膮c cicho na palcach.
To by艂o bardzo nieodpowiedzialne. Bardzo ryzykowne. Jak 艂askawie
kiedy艣 wydawa艂em os膮d, widz膮c bezmy艣lno艣膰 Emmetta lub brak dyscypliny
Jaspera. 艢wiadomie lekcewa偶y艂em wszystkie regu艂y z dzik膮 rezygnacj膮, kt贸ra
czyni艂a ich chwile zapomnienia niczym, przy moim zachowaniu teraz. I to ja
by艂em ten odpowiedzialny.
Westchn膮艂em, ale nie bacz膮c na nic, wyszed艂em na s艂o艅ce.
Unika艂em patrzenia na swoj膮 sk贸r臋 b艂yszcz膮c膮 na s艂o艅cu. Wystarczaj膮co
z艂e by艂o, 偶e moja sk贸ra w cieniu by艂a kamienna i nieludzka; nie chcia艂em patrze膰
na siebie stoj膮cego obok Belli, kiedy by艂em na s艂o艅cu. R贸偶nice pomi臋dzy nami
ju偶 i tak by艂y nie do pokonania, wystarczaj膮co bolesne bez wyobra偶ania siebie
teraz w swojej g艂owie tu偶 obok niej.
Ale nie mog艂em zignorowa膰 t臋czowych b艂ysk贸w odbijaj膮cych si臋 na jej
sk贸rze, gdy si臋 zbli偶y艂em. Zamkn膮艂em szcz臋ki t艂umi膮c westchnienie. Czy
mog艂em by膰 czym艣 wi臋cej ni偶 wybrykiem natury? Wyobrazi艂em sobie jej
przera偶enie, gdyby teraz otworzy艂a oczy.
Ju偶 zacz膮艂em powr贸t, gdy zamamrota艂a znowu, zatrzymuj膮c mnie na
miejscu.
鈥 Mmm 鈥mm鈥
Nic zrozumia艂ego. C贸偶, mog艂em chwilk臋 poczeka膰.
Ostro偶nie wykrad艂em jej ksi膮偶k臋, wyci膮gaj膮c r臋k臋 daleko i wstrzymuj膮c
oddech na chwil臋, gdy by艂em blisko niej, tak na wszelki wypadek. Zn贸w
zacz膮艂em oddycha膰, kiedy by艂em kilka metr贸w dalej, smakuj膮c spos贸b, w jaki
s艂o艅ce i otwarte powietrze wp艂yn臋艂o na jej zapach. Ciep艂o wydawa艂o si臋 czyni膰
ten zapach jeszcze s艂odszym. Moje gard艂o zap艂on臋艂o po偶膮daniem, 艣wie偶y ogie艅
zn贸w zagorza艂, bo zbyt d艂ugo by艂em z dala od niej.
Po艣wi臋ci艂em chwil臋, by to kontrolowa膰, a potem 鈥 zmusi艂em si臋, aby
odetchn膮膰 przez nos 鈥 i otworzy艂em ksi膮偶k臋. Zacz臋艂a czyta膰 pierwsz膮 powie艣膰,
przekartkowa艂em strony ksi膮偶ki do trzeciego rozdzia艂u 鈥楻ozwa偶nej i
Romantycznej鈥, szukaj膮c czego艣, co potencjalnie mog艂o j膮 zdenerwowa膰 w
grzecznej prozie Austen.
Kiedy moje oczy automatycznie zatrzyma艂y si臋 na moim imieniu 鈥 posta膰
Edwarda Ferrarsa by艂a przedstawiana po raz pierwszy 鈥 Bella zn贸w przem贸wi艂a.
鈥 Mmm鈥 Edward鈥 鈥 westchn臋艂a
Tym razem nie obawia艂em si臋, 偶e si臋 przebudzi艂a, jej g艂os by艂 niski, t臋skne
westchnienie. Nie krzyk strachu, jaki wyda艂aby, je艣li by mnie teraz zobaczy艂a.
Rado艣膰 zawojowa艂a odraz臋 do samego siebie. Ona przynajmniej wci膮偶 o
mnie 艣ni艂a.
鈥 Edmund鈥 Ach鈥 Zbyt blisko鈥.
Edmund?
Ha! W og贸le o mnie nie 艣ni艂a, zauwa偶y艂em z艂owrogo. Odraza do samego
siebie wr贸ci艂a. 艢ni艂a o fikcyjnej postaci. To tyle, je艣li chodzi o moj膮 pr贸偶no艣膰.
Od艂o偶y艂em ksi膮偶k臋 i wr贸ci艂em do kryj贸wki w cieniu, gdzie przynale偶a艂em.
Popo艂udnie min臋艂o i obserwowa艂em, czuj膮c bezsilno艣膰, jak s艂o艅ce wolno
tonie na niebie, a cienie wyd艂u偶aj膮 si臋 i skradaj膮 w jej stron臋. Chcia艂em
odepchn膮膰 je z powrotem, ale ciemno艣膰 by艂a nie do powstrzymania; cienie j膮
poch艂on臋艂y. Kiedy 艣wiat艂o znikn臋艂o, jej sk贸ra wygl膮da艂a zbyt blado 鈥 jak ducha.
Jej w艂osy zn贸w by艂y ciemne, prawie czarne w por贸wnaniu z twarz膮.
Przera偶aj膮c膮 rzecz膮 by艂o patrzenie 鈥 jak 艣wiadectwo wizji Alice si臋 spe艂nia.
Sta艂e, silne bicie serca Belli by艂o jedynym zapewnieniem, d藕wi臋k, dzi臋ki
kt贸remu ten moment nie by艂 koszmarem.
Odczu艂em ulg臋, gdy jej ojciec wr贸ci艂 do domu.
Mog艂em co艣 od niego us艂ysze膰, gdy tak jecha艂 w d贸艂 ulic膮 w kierunku
domu. Jaka艣 niejasna irytacja鈥 z przesz艂o艣ci, mo偶e co艣 w ci膮gu jego dnia w
pracy. Oczekiwanie pomieszane z g艂odem 鈥 zgad艂em, 偶e pilno by艂o mu do
obiadu. Ale jego my艣li by艂y tak ciche i opanowane, 偶e nie mia艂em pewno艣ci, czy
mam racj臋; mia艂em tylko istot臋, samo sedno od niego.
Zastanawia艂em si臋, jak brzmia艂a jej matka 鈥 co da艂a genetyczna
kombinacja, 偶e uczyni艂a j膮 tak wyj膮tkow膮.
Bella zaczyna艂a si臋 budzi膰, kiedy opony samochodu jej ojca uderzy艂y o
kostk臋 brukow膮 podjazdu, nag艂ym szarpni臋ciem przesz艂a do siedz膮cej pozycji.
Zacz臋艂a si臋 rozgl膮da膰 dooko艂a, wygl膮daj膮 na zak艂opotan膮 przez nieoczekiwan膮
ciemno艣膰. Przez u艂amek sekundy jej oczy dotyka艂y miejsca w cieniu, gdzie si臋
kry艂em, ale szybko pop艂yn臋艂y dalej.
鈥 Charlie? 鈥 zapyta艂a niskim g艂osem, wci膮偶 przypatruj膮c si臋 drzewom
otaczaj膮cym niewielki ogr贸dek.
Drzwi wozu lekko trzasn臋艂y przy zamkni臋ciu i to przyci膮gn臋艂o jej wzrok.
Szybko zerwa艂a si臋 na nogi i zacz臋艂a zbiera膰 swoje rzeczy, rzucaj膮c jeszcze jedno
spojrzenie do ty艂u na drzewa.
Przenios艂em si臋 na drzewo bli偶ej tylnego okna, w pobli偶u ich ma艂ej kuchni
i s艂ucha艂em ich wieczoru. Interesuj膮ce by艂o, jak brzmia艂y s艂owa Charliego w
zestawieniu z jego przyt艂umionymi my艣lami. Jego mi艂o艣膰 i troska do jedynej
c贸rki by艂y niemal偶e przyt艂aczaj膮ce, przemo偶ne, a jednak jego s艂owa by艂y zawsze
lapidarne i zdawkowe. Przez wi臋kszo艣膰 czasu siedzieli w towarzyskiej ciszy.
S艂ucha艂em, jak omawia艂a swoje plany na nast臋pny wiecz贸r w Port Angeles
i s艂uchaj膮c, dopracowywa艂em swoje plany. Jasper nie ostrzeg艂 Petera i Charlotte,
by trzymali si臋 z dala od Port Angeles. Pomimo, i偶 wiedzia艂em, 偶e po偶ywiali si臋
ostatnio i nie mieli zamiaru polowa膰 nigdzie w pobli偶u naszego domu, b臋d臋 j膮
obserwowa艂, tak na wszelki wypadek. Poza tym zawsze gdzie艣 tam byli jeszcze
inni mojego gatunku. No i te wszystkie inne ludzkie niebezpiecze艅stwa, kt贸rych
nigdy nie bra艂em pod uwag臋, a偶 do teraz.
S艂ysza艂em jej obawy przed zostawieniem go bez przygotowanego obiadu i
u艣miechn膮艂em si臋 na ten dow贸d mojej teorii 鈥 tak, by艂a typem opiekunki.
I odszed艂em, wiedz膮c, 偶e wr贸c臋, kiedy za艣nie.
Nie naruszy艂bym jej prywatno艣ci, jak jaki艣 przeci臋tny podgl膮dacz. By艂em
tu dla jej obrony, nie po to, by podgl膮da膰, patrz膮c po偶膮dliwie, jak bez w膮tpienia
robi艂by to Mike Newton, gdyby by艂 na tyle zwinny aby - jak ja - porusza膰 si臋 w
koronach drzew. Nie m贸g艂bym traktowa膰 jej tak prymitywnie.
M贸j dom by艂 pusty, kiedy do niego wr贸ci艂em, co mnie ucieszy艂o. Nie
t臋skni艂em za zak艂opotanymi lub ubli偶aj膮cymi my艣lami, kwestionuj膮cymi moj膮
poczytalno艣膰. Emmett zostawi艂 notatk臋 unieruchomion膮 przez powie艣膰.
Mecz footballu na naszej polanie 鈥 c鈥檓on! Prosz臋?
Znalaz艂em d艂ugopis i nabazgra艂em s艂owo: Sorry, pod t膮 pro艣b膮. W razie
czego mogli skompletowa膰 dru偶yny bez mnie.
Pospieszy艂em na najkr贸tsze z polowa艅, zadowalaj膮c si臋 ma艂ym delikatnym
ro艣lino偶erc膮, kt贸ry nie by艂 tak dobry, jak mi臋so偶erne drapie偶niki, potem
przebra艂em si臋 w 艣wie偶e ubranie i wr贸ci艂em do Forks.
Bella nie spa艂a najlepiej. Porusza艂a si臋 niespokojnie pod kocami, jej twarz
czasami by艂a zmartwiona, a czasami wyra偶a艂a smutek. Zastanawia艂em si臋, jaki
koszmar j膮 m臋czy, ale po chwili zda艂em sobie spraw臋, 偶e by膰 mo偶e tak naprawd臋
wola艂bym nie wiedzie膰.
Kiedy m贸wi艂a, przewa偶nie mrucza艂a ponurym g艂osem niepochlebne rzeczy
o Forks. Jeden raz, kiedy westchn臋艂a 鈥濿r贸膰鈥 jej d艂o艅 szarpn臋艂a si臋 otwarta - w
niemym b艂aganiu 鈥 mog艂em mie膰 nadziej臋, 偶e mog艂a 艣ni膰 o mnie.
Nast臋pny dzie艅 w szkole, ostatni dzie艅 s艂o艅ca, kt贸re wi臋zi艂o mnie z dala
od niej, wydawa艂 si臋 by膰 taki sam jak poprzedni. Bella wydawa艂a si臋 by膰
bardziej przygn臋biona ni偶 wczoraj i zastanawia艂em si臋, czy nie zmieni swoich
plan贸w; wydawa艂a si臋 nie mie膰 nastroju na podr贸偶 w poszukiwaniu stroj贸w na
bal.
Ale jak zd膮偶y艂em si臋 przekona膰, Bella przedk艂ada艂a dobry humor
przyjaci贸艂ek nad sw贸j.
Dzi艣 mia艂a na sobie ciemno b艂臋kitn膮 bluz臋 i jej kolor podkre艣la艂
doskona艂o艣膰 jej sk贸ry, czyni膮c j膮 jak 艣wie偶y, przepyszny krem.
Szko艂a si臋 sko艅czy艂a i Jessika zgodzi艂a si臋 zawie藕膰 je obie 鈥 Angela te偶
jecha艂a, za co by艂em wdzi臋czny.
Wr贸ci艂em do domu po samoch贸d. Kiedy spostrzeg艂em, 偶e Peter i Charlotte
wci膮偶 tam s膮, pozwoli艂em sobie na podarowanie dziewczynom godziny, zanim
pojad臋 za nimi. Nigdy nie s膮dzi艂em, 偶e by艂bym w stanie jecha膰 za nimi zgodnie z
obowi膮zuj膮cymi limitami pr臋dko艣ci 鈥 ohydny pomys艂.
Przeszed艂em przez kuchni臋, niewyra藕nie pozdrawiaj膮c skini臋ciem g艂owy
Emmetta i Esme, przeszed艂em przed wszystkimi w salonie prosto do pianina.
Ugh, wr贸ci艂 鈥 Rosalie oczywi艣cie.
Ach, Edward. Nie mog臋 znie艣膰, 偶e tak cierpi 鈥 rado艣膰 Esme na m贸j widok
popsu艂a si臋 przez m贸j stan. Historia mi艂osna, kt贸r膮 dla mnie przewidzia艂a,
zd膮偶a艂a z ka偶d膮 chwil膮 coraz wyra藕niej w kierunku tragedii.
Baw si臋 dobrze dzi艣 wiecz贸r w Port Angeles, pomy艣la艂a czule Alice, daj mi
zna膰, kiedy b臋d臋 mog艂a porozmawia膰 z Bell膮.
Jeste艣 beznadziejny. Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e przepu艣ci艂e艣 wczorajszy mecz
tylko po to, by patrze膰 jak kto艣 艣pi, narzeka艂 Emmett
Jasper nie po艣wi臋ci艂 mi 偶adnej my艣li, nawet kiedy melodia, kt贸r膮 zacz膮艂em
gra膰, zabrzmia艂a bardziej awanturniczo, ni偶 zamierza艂em. To by艂a stara pie艣艅 z
bliskim mi tematem: niecierpliwo艣膰; Jasper 偶egna艂 si臋 ze swoimi przyjaci贸艂mi,
kt贸rzy spogl膮dali na mnie ciekawie.
Co za dziwna istota, pomy艣la艂a rozmiar贸w Alice jasno - blond Charlotte, A
zachowywa艂 si臋 tak normalnie i mi艂o, jak byli艣my tu ostatnim razem.
Jak zwykle my艣li Petera by艂y zsynchronizowane z jej my艣lami.
To pewnie przez zwierz臋ta. Brak ludzkiej krwi w ko艅cu doprowadza ich do
szale艅stwa, zako艅czy艂. Jego w艂osy by艂y tak samo pi臋kne, jak jej i prawie tak
samo d艂ugie. Byli do siebie bardzo podobni 鈥 z wyj膮tkiem wzrostu, Peter by艂
prawie tak samo wysoki jak Jasper 鈥 z wygl膮du i z charakteru. Doskonale
dobrana para, jak zawsze my艣la艂em.
Wszyscy poza Esme po chwili przestali o mnie my艣le膰 i zagra艂em bardziej
艂agodne tony, 偶eby z powrotem nie przyci膮gn膮膰 ich my艣li.
Nie po艣wi臋ca艂em im uwagi przez d艂u偶szy czas, pozwalaj膮c, by muzyka
odwr贸ci艂a moje my艣li od niepokoju. Ci臋偶ko by艂o nie mie膰 Belli w zasi臋gu
wzroku czy my艣li. Wr贸ci艂em uwag膮 do rozm贸w rodziny, kiedy po偶egnania
zbli偶a艂y si臋 do fina艂u.
鈥 Kiedy zn贸w zobaczysz Mari臋 鈥 s艂owa Jaspera by艂y troch臋 ostro偶ne 鈥
przeka偶 jej, 偶e 偶ycz臋 jej powodzenia.
Maria by艂a wampirzyc膮, kt贸ra stworzy艂a ich obu, Jaspera i Petera 鈥 Jaspera
w po艂owie dziewi臋tnastego wieku, Petera w latach czterdziestych dwudziestego
wieku. Maria widzia艂a Jaspera, kiedy byli艣my w Calgary. To by艂a bogata we
wra偶enia wizyta 鈥 musieli艣my si臋 natychmiast przeprowadzi膰. Jasper poprosi艂 j膮
grzecznie, by na przysz艂o艣膰 trzyma艂a si臋 z daleka.
鈥 Nie mog臋 sobie wyobrazi膰, 偶eby to mia艂o nast膮pi膰 wkr贸tce 鈥 za艣mia艂 si臋
Peter 鈥 Maria by艂a niezaprzeczalnie niebezpieczna a pomi臋dzy ni膮 i Peterem nie
by艂o zbyt wiele ciep艂ych uczu膰. Peter by艂 w ko艅cu tylko pomocnikiem w razie
dezercji Jaspera. Jasper zawsze by艂 faworytem Marii; przemy艣liwa艂a tylko
pomniejsze sprawy, 偶eby planowa膰 zabicie go 鈥 Oczywi艣cie, je艣li si臋 to tylko
zdarzy, na pewno jej przeka偶臋.
Potem potrz膮sali swymi d艂o艅mi, przygotowuj膮c si臋 do odej艣cia.
Pozwoli艂em, by pie艣艅, kt贸r膮 gra艂em dobieg艂a do niezadowalaj膮cego ko艅ca i
pospiesznie zerwa艂em si臋 na nogi.
鈥 Charlotte, Peter 鈥 powiedzia艂em, kiwaj膮c g艂ow膮.
鈥 Mi艂o ci臋 by艂o znowu widzie膰 - powiedzia艂a pow膮tpiewaj膮co Charlotte,
Peter tylko skin膮艂 w odpowiedzi.
Szaleniec, rzuci艂 do mnie Emmett.
Idiota, pomy艣la艂a Rosalie w tej samej chwili.
Biedaczysko. Esme.
A Alice karc膮co, oni b臋d膮 szli prosto na wsch贸d, do Seattle. Bynajmniej nie
w pobli偶u Port Angeles. Na dow贸d pokaza艂a mi swoj膮 wizj臋.
Uda艂em, 偶e tego nie us艂ysza艂em. Moja wym贸wka by艂a bardziej ni偶 marna.
W samochodzie zdecydowanie si臋 rozlu藕ni艂em; krzepki pomruk silnika,
kt贸ry Rosalie nieco stuningowa艂a 鈥 w zesz艂ym roku, kiedy by艂a w lepszym
humorze 鈥 by艂 koj膮cy.
To by艂a ulga by膰 w ruchu, by膰 bli偶ej Belli z ka偶dym kilometrem
uciekaj膮cym pod oponami mojego samochodu.

Rozdzia艂 9

Na dworze by艂o jeszcze zbyt jasno jak dla mnie, kiedy dotar艂em do Port
Angeles; s艂o艅ce znajdowa艂o si臋 ca艂y czas wysoko na niebie. I mimo tego, 偶e
szyby w moim samochodzie by艂y przyciemniane, nie mia艂em powodu, aby
podj膮膰 niepotrzebne ryzyko. Wi臋cej niepotrzebnego ryzyka, chyba powinienem
powiedzie膰.
By艂em pewien, 偶e dam rad臋 us艂ysze膰 my艣li Jessiki nawet z pewnej
odleg艂o艣ci 鈥 by艂y one g艂o艣niejsze ni偶 Angeli, wi臋c kiedy znajd臋 ju偶 te pierwsze,
b臋d臋 w stanie us艂ysze膰 drugie. Wtedy, kiedy ju偶 si臋 艣ciemni, b臋d臋 m贸g艂
podjecha膰 bli偶ej. Ale jak na razie zjecha艂em z g艂贸wnej drogi na jak膮艣 zaro艣ni臋t膮
tu偶 za miastem, kt贸ra wydawa艂a si臋 rzadko u偶ywana.
Zna艂em g艂贸wny kierunek, w kt贸rym powinienem szuka膰 鈥 tak naprawd臋 w
Port Angeles by艂o tylko jedno miejsce, gdzie mo偶na kupi膰 sukienki. No i nie
trwa艂o to d艂ugo, kiedy znalaz艂em Jessik臋, okr臋caj膮c膮 si臋 akurat przed lustrem.
Ujrza艂em tak偶e Bell臋 w jej drugorz臋dnych my艣lach, oceniaj膮c膮 d艂ug膮 czarn膮
sukienk臋, kt贸r膮 Jessica mia艂a na sobie.
Bella ca艂y czas wygl膮da nieswojo. Ha ha. Angela mia艂a racj臋 鈥 Tyler nie
marnowa艂 ani chwili czasu. Chocia偶 nie mog臋 uwierzy膰, 偶e jest tym a偶 tak
zdenerwowana. A co je艣li Mike nie b臋dzie si臋 dobrze bawi艂 i nie zaprosi mnie
nigdzie p贸藕niej? Co, je艣li zaprosi Bell臋 na bal absolwent贸w? A czy ona
zaprosi艂aby Mike鈥檃, gdy ja bym nic nie powiedzia艂a? Czy on my艣li, 偶e ona jest
艂adniejsza ode mnie? Czy ona my艣li, 偶e jest 艂adniejsza ode mnie?
- My艣l臋, 偶e ta turkusowa jest lepsza. Podkre艣la kolor twoich oczu.
Jessica u艣miechn臋艂a si臋 fa艂szywie do Belli, obserwuj膮c j膮 podejrzliwie.
Czy ona na pewno tak my艣li? A mo偶e po prostu chce, 偶ebym wygl膮da艂a w
sobot臋 jak idiotka?
Zm臋czy艂o mnie s艂uchanie my艣li Jessiki. Poszuka艂em wi臋c w pobli偶u
Angeli 鈥 ach, ale Angela akurat zmienia艂a sukienk臋, wi臋c szybko uciek艂em z jej
g艂owy, aby zapewni膰 jej prywatno艣膰.
C贸偶, w centrum handlowym nie by艂o zbyt wiele mo偶liwo艣ci dla Belli, aby
zrobi艂a sobie krzywd臋. Pozwol臋 im doko艅czy膰 zakupy a potem niby
przypadkiem wpadn臋 na nie. Ju偶 wkr贸tce mia艂o zrobi膰 si臋 ciemno 鈥 z zachodu
zacz臋艂y nap艂ywa膰 chmury. Uchwyci艂em co prawda tylko ich zarysy pomi臋dzy
wysokimi drzewami, ale by艂em przekonany, 偶e nieuchronnie przyspiesz膮
zapadni臋cie zmroku. Dlatego te偶 ucieszy艂em si臋 na ich widok, pragn膮c ich cienia
bardziej ni偶 kiedykolwiek przedtem. Ju偶 jutro b臋d臋 siedzia艂 obok Belli w szkole,
skupia艂 ca艂膮 jej uwag臋 podczas lunchu. B臋d臋 m贸g艂 zada膰 jej te wszystkie
pytania鈥
A wi臋c by艂a w艣ciek艂a na zarozumialstwo Tylera. Widzia艂em to w jego
my艣lach 鈥 偶e m贸wi艂 dos艂ownie o balu absolwent贸w, 偶e stawia艂 jej 偶膮dania.
Przypomnia艂em sobie jej wyraz twarzy z tamtego popo艂udnia 鈥 odraz臋,
niedowierzanie 鈥 i roze艣mia艂em si臋. By艂em ciekaw, co mu na to odpowie. Nie
chcia艂bym przegapi膰 jej reakcji.
Czas mija艂 wyj膮tkowo wolno, kiedy czeka艂em na zapadni臋cie zmroku.
Sporadycznie sprawdza艂em my艣li Jessiki; by艂a naj艂atwiejsza do znalezienia, ale
naprawd臋 nie lubi艂em przebywa膰 w jej my艣lach zbyt d艂ugo. Zobaczy艂em miejsce,
gdzie planuj膮 i艣膰 co艣 zje艣膰. Do czasu kolacji b臋dzie wystarczaj膮co ciemno鈥 mo偶e
m贸g艂bym przypadkiem wybra膰 t膮 sam膮 restauracj臋. Dotkn膮艂em telefonu w
swojej kieszeni, rozwa偶aj膮c zaproszenie Alice. Na pewno by艂aby zachwycona,
przecie偶 te偶 chcia艂a porozmawia膰 z Bell膮. Ale nie by艂em pewien, czy by艂em ju偶
gotowy wprowadzi膰 bardziej Bell臋 w m贸j 艣wiat. Czy jeden wampir to
niewystarczaj膮cy problem?
Rutynowo sprawdzi艂em Jessik臋. My艣la艂a o swojej bi偶uterii, pytaj膮c Angel臋
o rad臋.
Mo偶e powinnam odda膰 ten naszyjnik z powrotem. Przecie偶 mam w domu
inny, na pewno by pasowa艂. No i wyda艂am troch臋 za du偶o鈥 Mama si臋 w艣cieknie.
Co ja sobie my艣la艂am?
Nie chce mi si臋 wraca膰 z powrotem do sklepu. Jak my艣lisz, Bella b臋dzie nas
szuka膰?
Co si臋 sta艂o? Belli nie by艂o z nimi? Popatrzy艂em oczami Jessiki, potem
Angeli. Sta艂y w艂a艣nie na chodniku, naprzeciw rz臋du sklep贸w. Belli nie by艂o
nigdzie w zasi臋gu wzroku.
Och, kogo obchodzi Bella? 鈥 pomy艣la艂a niecierpliwie Jess, zanim
odpowiedzia艂a na pytanie Angeli. 鈥 Nic jej nie b臋dzie. Minie troch臋 czasu, zanim
dojdziemy do restauracji. Poza tym, my艣l臋, 偶e chcia艂a zosta膰 sama. 鈥 wy艂apa艂em z
my艣li Jessiki widok ksi臋garni, do kt贸rej mia艂a p贸j艣膰 Bella.
Pospieszmy si臋 wi臋c. 鈥 powiedzia艂a Angela. Mam nadziej臋, 偶e Bella nie
b臋dzie nam mia艂a tego za z艂e. By艂a dla mnie taka uprzejma w samochodzie鈥
Naprawd臋 jest mi艂膮 osob膮. Ale odnios艂am wra偶enie, 偶e ca艂y dzie艅 by艂a jakby
przygn臋biona. Czy to przez Edwarda Cullena? Za艂o偶臋 si臋, 偶e to w艂a艣nie dlatego
wypytywa艂a o jego rodzin臋鈥
Powinienem zwraca膰 wi臋ksza uwag臋. Co jeszcze przegapi艂em? Bella
chcia艂a przej艣膰 si臋 samotnie, a wcze艣niej pyta艂a o mnie? Ale Angela skupi艂a teraz
uwag臋 na Jessice 鈥 a ta papla艂a co艣 o tym idiocie, Mike鈥檜 鈥 wi臋c nie by艂em w
stanie dowiedzie膰 si臋 od niej niczego wi臋cej.
Oceni艂em ciemno艣膰. S艂o艅ce znajdzie si臋 za chmurami ju偶 wkr贸tce. Je艣li
trzyma艂bym si臋 zachodniej cz臋艣ci ulicy, gdzie budynki dostatecznie zas艂ania艂y
艣wiat艂o鈥
Zaczyna艂em si臋 niepokoi膰, kiedy jecha艂em ju偶 w kierunku centrum miasta.
To nie by艂o co艣, co rozwa偶a艂em wcze艣niej 鈥 Bella chodz膮ca samotnie 鈥 wi臋c nie
mia艂em poj臋cia, jak j膮 znale藕膰. A powinienem to rozwa偶y膰.
Zna艂em Port Angeles wystarczaj膮co dobrze; pojecha艂em prosto w stron臋
ksi臋garni, kt贸r膮 Jessica mia艂a na my艣li, maj膮c ca艂y czas nadziej臋, 偶e moje
poszukiwania nie b臋d膮 trwa艂y zbyt d艂ugo. Chocia偶 w g艂臋bi ducha i tak w to
w膮tpi艂em. Kiedy Bella cokolwiek u艂atwia艂a?
Malutki sklep by艂 pusty, nie licz膮c hipisowsko ubranej kobiety za lad膮. To
miejsce nie wygl膮da艂o na takie, kt贸rym Bella mog艂aby by膰 zainteresowana 鈥 zbyt
new age jak dla nowoczesnej osoby. By艂em ciekaw, czy w og贸le mia艂a zamiar
tam wej艣膰.
Znalaz艂em skrawek cienia, w kt贸rym mog艂em zaparkowa膰鈥 Tworzy艂
ciemn膮 艣cie偶k臋 wprost pod daszek sklepu. Naprawd臋 nie powinienem.
Wychodzenie na zewn膮trz w godzinach, kiedy s艂o艅ce jeszcze nie zasz艂o, nie by艂o
bezpieczne. A co, je艣li przeje偶d偶aj膮cy samoch贸d rzuci snop 艣wiat艂a wprost na
mnie w cieniu?
Ale nie wiedzia艂em, w jaki inny spos贸b szuka膰 Belli!
Zaparkowa艂em wi臋c i wyszed艂em, kieruj膮c si臋 w najciemniejszy cie艅.
Uda艂em si臋 szybko w stron臋 sklepu, wy艂apuj膮c s艂aby zapach Belli w powietrzu.
A wi臋c by艂a tu, na chodniku, ale wewn膮trz sklepu nie by艂o ju偶 po niej 艣ladu.
- Witam! W czym mog臋 pom贸c? 鈥 kobieta zza lady ledwie zd膮偶y艂a to
powiedzie膰, a ja by艂em ju偶 na zewn膮trz.
Pod膮偶a艂em za zapachem Belli tak daleko, jak pozwala艂 mi na to cie艅,
zatrzymuj膮c si臋 tu偶 na skraju 艣wiat艂a s艂onecznego.
Bardzo mnie to zirytowa艂o, czu艂em si臋 jak pozbawiony mocy! Ograniczony
liniami cienia i 艣wiat艂a na chodniku.
Mog艂em tylko zgadywa膰, 偶e przesz艂a przez ulic臋, kieruj膮c si臋 na po艂udnie.
Tak naprawd臋 w tamtym kierunku nie by艂o ju偶 nic ciekawego. Mo偶e si臋
zgubi艂a? C贸偶, ta mo偶liwo艣膰 nie brzmia艂a nieprawdopodobnie, bior膮c pod uwag臋
jej charakter.
Wr贸ci艂em wi臋c do samochodu i je藕dzi艂em po ulicach, rozgl膮daj膮c si臋
wsz臋dzie. Zatrzyma艂em si臋 jedynie jeszcze w kilku plamach cienia, ale trafi艂em
na jej zapach tylko raz, a ten kierunek zaniepokoi艂 mnie. Gdzie ona pr贸bowa艂a
doj艣膰?
Je藕dzi艂em jeszcze w t臋 i z powrotem, pomi臋dzy ksi臋garni膮 i restauracj膮,
maj膮c nadziej臋 zobaczy膰 j膮 w艂a艣nie tu. Jessica i Angela ju偶 by艂y w 艣rodku,
zastanawiaj膮c si臋, czy z艂o偶y膰 zam贸wienie, czy poczeka膰 na Bell臋. Jessica nalega艂a
na zam贸wienie.
Zacz膮艂em wi臋c zerka膰 w my艣li przechodni贸w, patrz膮c ich oczami. Z
pewno艣ci膮 kto艣 musia艂 j膮 gdzie艣 widzie膰.
Niepokoi艂em si臋 coraz bardziej. Nie zdawa艂em sobie wcze艣niej sprawy, jak
trudno mo偶e mi by膰 j膮 znale藕膰, kiedy 鈥 tak, jak teraz 鈥 b臋dzie z dala od mojego
zasi臋gu wzroku i z dala od swoich zwyczajowych miejsc, gdzie przebywa艂a. Nie
podoba艂o mi si臋 to.
Na horyzoncie k艂臋bi艂o si臋 mn贸stwo chmur, wi臋c za chwil臋 b臋d臋 m贸g艂
szuka膰 jej nawet na piechot臋. Wtedy nie powinno to ju偶 trwa膰 d艂ugo. W tej
chwili tylko s艂o艅ce mnie ogranicza艂o. Jeszcze kilka minut i wtedy ja zdob臋d臋
przewag臋 ponownie i to 艣wiat ludzi b臋dzie ograniczony.
Inne my艣li, i kolejne. Tak wiele trywialnych problem贸w.
鈥 my艣l臋, 偶e zn贸w z艂apa艂 infekcj臋 ucha鈥
Czy to by艂o sze艣膰-cztery-zero czy sze艣膰-zero-cztery鈥?
Zn贸w si臋 sp贸藕nia. Powinnam mu powiedzie膰鈥
Tu jest! Aha!
Nareszcie, pojawi艂a si臋 jej twarz. Kto艣 j膮 zauwa偶y艂!
Ale moja ulga trwa艂a u艂amek sekundy, a wtedy dostrzeg艂em reszt臋 my艣li
m臋偶czyzny, kt贸ry przygl膮da艂 si臋 jej twarzy w cieniu.
Jego umys艂 by艂 dla mnie obcy, ale nie ca艂kowicie nieznajomy. Przecie偶
swego czasu polowa艂em na dok艂adnie takie osoby鈥
- NIE! 鈥 rykn膮艂em, a z mojego gard艂a wydoby艂o si臋 warczenie. Stopa
przycisn臋艂a peda艂 gazu, ale tak w艂a艣ciwie dok膮d mia艂em jecha膰?
Zna艂em og贸lnie lokacj臋 jego my艣li, ale ta wiedza nie by艂a wystarczaj膮ca.
Co艣, cokolwiek musi tam by膰 鈥 znak drogowy, witryna sklepu, cokolwiek w jego
my艣lach, co da mi jak膮艣 wskaz贸wk臋. Ale Bella by艂a g艂臋boko w cieniu a jego oczy
by艂y skupione na jej przera偶onym wyrazie twarzy 鈥 cieszy艂 si臋 na ten widok.
Jej twarz by艂a niewyra藕na w jego my艣lach, rozmyta przez zbyt wiele
innych twarzy. Bella nie by艂a jego pierwsz膮 ofiar膮.
Odg艂os mojego warczenia odbi艂 si臋 od karoserii samochodu, ale nic nie
by艂o w stanie mnie rozproszy膰.
Na 艣cianie za ni膮 nie by艂o 偶adnych okien. Jaka艣 strefa przemys艂owa, z dala
od ulic ucz臋szczanych przez ludzi. M贸j samoch贸d zapiszcza艂 na zakr臋cie, ledwie
wymijaj膮c inne auto. Mia艂em nadziej臋, 偶e jad臋 w dobrym kierunku, a kiedy
tamten kierowca zatr膮bi艂 klaksonem, by艂em ju偶 daleko.
Sp贸jrzcie, jak si臋 trz臋sie! 鈥 m臋偶czyzna zachichota艂 w oczekiwaniu. Strach
by艂 dla niego dodatkow膮 atrakcj膮, bardzo to lubi艂.
- Trzymaj si臋 ode mnie z daleka 鈥 jej g艂o艣 by艂 cichy i gro藕ny, ale nie
krzycza艂a.
- Nie b膮d藕 taka ostra, male艅ka.
Obserwowa艂, jak si臋 wzdrygn臋艂a, kiedy us艂ysza艂a chuliga艅ski 艣miech,
dochodz膮cy z innego kierunku. Zirytowa艂 si臋 tym ha艂asem 鈥 Zamknij si臋, Jeff! 鈥
pomy艣la艂, ale ucieszy艂 si臋 na jej widok, kiedy mimowolnie si臋 skuli艂a.
Podnieca艂o go to. Ju偶 wyobra偶a艂 sobie jej usilne pro艣by, spos贸b, w jaki b臋dzie go
b艂aga膰鈥
Nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e byli z nim jeszcze inni, zanim nie
us艂ysza艂em g艂o艣nego 艣miechu. Skupi艂em si臋 na tym, staraj膮c si臋 zauwa偶y膰 co艣, co
mog艂oby mi pom贸c. Ale on ju偶 robi艂 pierwszy krok w jej kierunku, zacieraj膮c
r臋ce.
My艣li jego towarzyszy nie by艂y a偶 tak obrzydliwe, co najwy偶ej lekko
odurzone. 呕aden z nich nie zdawa艂 sobie sprawy, jak daleko m臋偶czyzna
nazywany przez nich Lonnie ma zamiar si臋 z tym posun膮膰. Po prostu pod膮偶ali za
nim 艣lepo. Obieca艂 im wszak偶e troch臋 zabawy鈥
Jeden z nich rzuci艂 okiem wzd艂u偶 ulicy, nerwowo 鈥 nie chcia艂 by膰 z艂apany
na gor膮cym uczynku 鈥 i da艂 mi to, co potrzebowa艂em. Rozpozna艂em
skrzy偶owanie, w kierunku kt贸rego patrzy艂.
Ruszy艂em, nie zwracaj膮c uwagi na czerwone 艣wiat艂o, w艣lizguj膮c si臋 w
przestrze艅 pomi臋dzy dwoma samochodami, poruszaj膮cymi si臋 w korku.
Rozbrzmia艂y za mn膮 d藕wi臋ki klakson贸w.
Na dodatek w kieszeni zawibrowa艂 m贸j telefon. Zignorowa艂em go.
Lonnie szed艂 wolno w stron臋 dziewczyny, podtrzymuj膮c ca艂y czas nutk臋
niepewno艣ci, ten moment zawsze go pobudza艂. Czeka艂 na jej krzyk,
przygotowuj膮c si臋 do delektowania nim.
Ale Bella zacisn臋艂a szcz臋k臋 i obj臋艂a si臋 ramionami. Zdziwi艂o go to 鈥
oczekiwa艂, 偶e b臋dzie pr贸bowa艂a ucieka膰. Sta艂 wi臋c zaskoczony i jakby lekko
rozczarowany. Uwielbia艂 pogo艅 za swoimi ofiarami, czu膰 t膮 adrenalin臋 jak
podczas polowania.
Odwa偶na, ta jedna. Mo偶e to lepiej, tak my艣l臋鈥 wi臋cej walki.
By艂em ju偶 nieopodal. Potw贸r m贸g艂by us艂ysze膰 ryk mojego silnika, ale nie
zwraca艂 na nic uwagi, by艂 zbyt skupiony na swojej ofierze.
Niemal mog艂em zobaczy膰, jak czu艂by si臋, gdyby to on by艂 艂upem. Co
my艣la艂by o moim stylu polowania.
W innej cz臋艣ci mojego umys艂u przeszukiwa艂em ranking wszelkich tortur,
jakie kiedykolwiek widzia艂em, decyduj膮c si臋, kt贸ra z nich b臋dzie najbardziej
bolesna. Musi ponie艣膰 konsekwencje swojego zachowania. Powinien wi膰 si臋 w
agonii. Inni mogliby umrze膰 tak po prostu, ale potw贸r o imieniu Lonnie
powinien b艂aga膰 o 艣mier膰 na d艂ugo przedtem, zanim dostanie ode mnie ten dar.
By艂 na ulicy, zbli偶a艂 si臋 do niej.
Wyjecha艂em ostro zza rogu, reflektory mojego samochodu o艣wietla艂y ca艂膮
scen臋, mro偶膮c wszystkich w miejscu. M贸g艂bym pobiec wprost do ich przyw贸dcy,
kt贸ry odskoczy艂 na chodnik, ale to by艂aby dla niego zbyt 艂agodna 艣mier膰.
Pozwoli艂em samochodowi podjecha膰 bokiem w po艣lizgu, ustawiaj膮c si臋
tak, aby drzwi pasa偶era znalaz艂y si臋 jak najbli偶ej Belli. Otworzy艂em je, a ona
momentalnie ruszy艂a z moim kierunku.
- Wsiadaj! 鈥 warkn膮艂em.
Co jest do diab艂a?
Wiedzia艂em, 偶e to by艂 z艂y pomys艂! Ona nie jest sama.
Powinienem ucieka膰?
Chyba zaraz si臋 zrzygam鈥
Bella wskoczy艂a do samochodu bez wahania, zatrzaskuj膮c za sob膮 drzwi.
A wtedy spojrza艂a na mnie z najbardziej ufnym wyrazem twarzy, jaki
kiedykolwiek widzia艂em u cz艂owieka i wszelkie moje gwa艂towne plany
rozpad艂y si臋.
Zaj臋艂o mi to o wiele, wiele mniej ni偶 sekund臋 aby u艣wiadomi膰 sobie, 偶e
nie m贸g艂bym zostawi膰 jej samej w samochodzie, w razie gdybym mia艂 si臋 zaj膮膰
czterema m臋偶czyznami. Co powinienem jej powiedzie膰, 偶eby nie patrzy艂a? Ha! A
czy kiedy艣 w og贸le zrobi艂a to, o co prosi艂em? Czy kiedykolwiek robi艂a co艣, co
bezpo艣rednio jej nie zagra偶a艂o?
A mo偶e mia艂bym zabra膰 ich daleko st膮d, a j膮 zostawi膰 tu sam膮? Ale istnia艂o
prawdopodobie艅stwo, 偶e inny niebezpieczny cz艂owiek b臋dzie si臋 kr臋ci艂 po
ulicach Port Angeles dzi艣 wieczorem. A Bella niczym magnes przyci膮ga艂a do
siebie wszystkie niebezpiecze艅stwa. Nie, nie mog臋 jej spu艣ci膰 z oka.
W艂a艣nie to uczucie, nawet wzmocnione, sprawi艂o, 偶e chcia艂em natychmiast
zabra膰 j膮 z dala od tych m臋偶czyzn, tak szybko, 偶e tylko patrzyliby za moim
samochodem z zaszokowanym wyrazem twarzy. Ona nawet nie rozpozna艂aby, 偶e
mia艂em chwil臋 zawahania. Pomy艣la艂aby, 偶e od samego pocz膮tku planowa艂em po
prostu uciec.
Ale nawet nie m贸g艂bym potr膮ci膰 ich samochodem. To by j膮 przerazi艂o.
Pragn膮艂em ich 艣mierci tak potwornie, 偶e ta potrzeba niemal dzwoni艂a mi w
uszach, zaciemnia艂a umys艂, przynosi艂a smak na j臋zyk. Moje mi臋艣nie by艂y napi臋te
z ochoty, usilnego po偶膮dania, potrzeby. Musia艂em ich zabi膰. M贸g艂bym obiera膰 go
po kolei, kawa艂ek po kawa艂ku, obedrze膰 sk贸r臋 z mi臋艣ni, oderwa膰 mi臋艣nie od
ko艣ci鈥
Opr贸cz tego, 偶e ta dziewczyna 鈥 ta jedyna dziewczyna na 艣wiecie 鈥
przylgn臋艂a do swojego siedzenia, wczepi艂a si臋 w nie obiema r臋kami i ca艂y czas
patrzy艂a na mnie, jej oczy by艂y ca艂y czas szeroko otwarte i pe艂ne ufno艣ci. Zemsta
mo偶e poczeka膰.
- Zapnij pasy. 鈥 zarz膮dzi艂em. M贸j g艂os by艂 szorstki, przepe艂niony
nienawi艣ci膮 do tych m臋偶czyzn i pragnieniem krwi. Ale nie takim zwyk艂ym
pragnieniem. Nie m贸g艂bym a偶 tak poha艅bi膰 si臋 i mie膰 cho膰by najmniejsz膮 cz臋艣膰
tamtego m臋偶czyzny wewn膮trz siebie.
Bella zapi臋艂a pas, wzdrygaj膮c si臋 lekko na g艂o艣ne klikni臋cie. I chocia偶
podskoczy艂a na taki d藕wi臋k, zdawa艂a si臋 nie zwraca膰 uwagi na szale艅cz膮 jazd臋
po mie艣cie. Mija艂em wszystkie znaki stopu. Czu艂em tak偶e jej wzrok na sobie.
Wydawa艂a si臋 dziwnie zrelaksowana. To nie mia艂o wed艂ug mnie sensu 鈥 nie po
tym, co przed chwil膮 prze偶y艂a.
- Wszystko w porz膮dku? 鈥 zapyta艂a chrapliwym g艂osem ze stresu i strachu.
Ona chcia艂a wiedzie膰, czy ze mn膮 wszystko w porz膮dku?
Pomy艣la艂em nad jej pytaniem przez u艂amek sekundy. Za kr贸tki dla niej,
aby zauwa偶y艂a moje zawahanie. Czy by艂o ze mn膮 wszystko w porz膮dku?
- Nie. 鈥 odpar艂em, a m贸j g艂os nadal brzmia艂 w艣ciekle.
Zabra艂em j膮 na t膮 sam膮 nieu偶ywan膮 drog臋 za miastem, gdzie sp臋dzi艂em
popo艂udnie, poch艂oni臋ty w najgorszym mo偶liwym nadzorowaniu, jakie
kiedykolwiek kto艣 sprawowa艂. Teraz droga by艂a ciemna, ocieniona drzewami.
By艂em ca艂y czas tak rozw艣cieczony, 偶e moje cia艂o niemal znieruchomia艂o.
Moje lodowate d艂onie ca艂y czas pragn臋艂y zmia偶d偶y膰 jej napastnika, rozetrze膰 go
na miazg臋, tak, aby jego cia艂o nigdy nie mog艂o zosta膰 zidentyfikowane.
Ale to wymaga艂oby pozostawienia jej tutaj samej, bez ochrony w ciemn膮
noc.
- Bella? 鈥 zapyta艂em przez z臋by.
- Tak? 鈥 odpowiedzia艂a wci膮偶 zachrypni臋tym g艂osem. Spr贸bowa艂a
odchrz膮kn膮膰.
- Nic ci nie jest? 鈥 to by艂a teraz najwa偶niejsza rzecz, g艂贸wny priorytet.
Zemsta sta艂a na drugim miejscu. Wiedzia艂em o tym dobrze, ale moje cia艂o by艂o
jeszcze tak przepe艂nione gniewem, 偶e ci臋偶ko mi by艂o my艣le膰.
- Nie. 鈥 jej g艂os ca艂y czas by艂 niewyra藕ny. Bez w膮tpienia ze strachu.
Tym bardziej nie mog艂em jej opu艣ci膰.
I nawet je艣li nie podejmowa艂aby sta艂ego ryzyka dla jakiego艣 g艂upiego
powodu 鈥 to by艂 jaki艣 okrutny 偶art ze strony czego艣 wy偶szego nad nami 鈥 nawet,
je艣li by艂bym pewien, 偶e jest idealnie bezpieczna w mojej obecno艣ci, nie
zostawi艂bym jej samej w ciemno艣ci.
Musi by膰 tak przera偶ona.
W dodatku jeszcze nie by艂em w stanie, aby j膮 uspokoi膰 鈥 nawet jakbym
wiedzia艂, jak to zrobi膰. Nie wiedzia艂em. Z pewno艣ci膮 mo偶e czu膰 jakie艣 z艂owrogie
emocje ode mnie, to oczywiste. Przera偶am j膮 jeszcze mocniej, tym bardziej, 偶e
nie mog臋 uspokoi膰 pragnienia mordu, pal膮cego mnie od wewn膮trz 偶ywym
ogniem.
Musia艂bym spr贸bowa膰 my艣le膰 o czym艣 innym.
- B膮d藕 tak dobra i opowiedz mi co艣. 鈥 poprosi艂em.
- Opowiedz?
Ledwie zdoby艂em si臋 na odrobin臋 samokontroli, aby spr贸bowa膰 jej
wyja艣ni膰 to, czego potrzebowa艂em.
- Ach, ple膰 po prostu o jakich艣 b艂ahostkach, dop贸ki si臋 nie uspokoj臋. 鈥
wyja艣ni艂em. Tylko i wy艂膮cznie 艣wiadomo艣膰, 偶e ona mnie potrzebuje, trzyma艂a
mnie wewn膮trz samochodu. Ca艂y czas s艂ysza艂em my艣li tych m臋偶czyzn, ich
rozczarowanie i w艣ciek艂o艣膰鈥 Wiedzia艂em dobrze, gdzie ich znale藕膰鈥
Zamkn膮艂em oczy, maj膮c p艂onn膮 nadziej臋, 偶e w ten spos贸b uwolni臋 si臋 od tego
obrazu.
- Ehm鈥 - zawaha艂a si臋, pr贸buj膮c zrozumie膰 moj膮 pro艣b臋. 鈥 Na przyk艂ad鈥
jutro po szkole zamierzam przejecha膰 Tylera Crowleya furgonetk膮? 鈥
powiedzia艂a to, jakby to by艂o pytanie.
Tak, to by艂o to, czego potrzebowa艂em. Ale oczywi艣cie Bella mo偶e za chwil臋
wyskoczy膰 z czym艣 niespodziewanym. Tak jak wcze艣niej, taka pogr贸偶ka
wydobywaj膮ca si臋 z jej ust brzmia艂a po prostu komicznie. Je艣li nie pali艂bym si臋
do morderstwa, roze艣mia艂bym si臋.
- Dlaczego? 鈥 wydusi艂em z siebie, aby zach臋ci膰 j膮 do m贸wienia.
- Rozpowiada na prawo i lewo, 偶e idziemy razem na bal absolwent贸w. 鈥
powiedzia艂a tonem rozw艣cieczonego kociaka. - Albo zwariowa艂, albo chce mi
jako艣 wynagrodzi膰 to, co si臋 sta艂o鈥 No, sam wiesz, kiedy. 鈥 wtr膮ci艂a sucho. -
Uwa偶a widocznie, 偶e ten bal to idealna okazja. Wydedukowa艂am, 偶e je艣li nara偶臋
jego 偶ycie na niebezpiecze艅stwo, to sobie odpu艣ci, bo wyr贸wnamy rachunki.
Mo偶e, gdy zobaczy to Lauren, te偶 mi przy okazji odpu艣ci 鈥 naprawd臋, nie
potrzebuj臋 wrog贸w. Ha, b臋d臋 musia艂a si臋 przy艂o偶y膰. Je艣li jego nissan Sentra trafi
na z艂omowisko, Tyler na pewno nikogo nie zaprosi na bal, bo jak to tak, bez
samochodu鈥
To napawa艂o odrobin膮 optymizmu, 偶e czasem Bella odbiera pewne rzeczy
niew艂a艣ciwie. Nachalno艣膰 Tylera nie mia艂a 偶adnego zwi膮zku z wcze艣niejszym
wypadkiem. Odnios艂em wra偶enie, 偶e Bella nie zauwa偶a, jak dzia艂a na
ch艂opak贸w w szkole. I czy偶by nie zauwa偶a艂a, jak dzia艂a na mnie?
Ach, podzia艂a艂o. Podczas gdy m贸wi艂a, stara艂em si臋 jej s艂ucha膰 i uspokoi膰.
Ju偶 niemal odzyska艂em pe艂ni臋 kontroli nad sob膮, aby zauwa偶a膰 inne rzeczy, ni偶
my艣le膰 tylko o zem艣cie i torturach鈥
- S艂ysza艂em, jak si臋 chwali艂. 鈥 powiedzia艂em. Przesta艂a m贸wi膰 a chcia艂em,
偶eby kontynuowa艂a.
- Naprawd臋? 鈥 zapyta艂a z niedowierzaniem. W jej g艂osie s艂ycha膰 by艂o nagle
przyp艂yw irytacji. 鈥 Je艣li b臋dzie sparali偶owany od szyi w d贸艂, to te偶 z balu
absolwent贸w nici.
Bardzo chcia艂em, aby by艂 spos贸b, w jaki m贸g艂bym j膮 zach臋ci膰 do dalszego
monologu w艂a艣nie w takim stylu 鈥 zawieraj膮cego pogr贸偶ki 艣mierci i uszkodze艅
cia艂a, mimo 偶e brzmia艂o to nieprawdopodobnie. Nie mog艂a wybra膰 lepszego
sposobu na uspokojenie mnie. A jej s艂owa 鈥 co prawda przesycone sarkazmem i
przeno艣niami 鈥 by艂y odzwierciedleniem tego, czego tak bardzo pragn膮艂em w tej
chwili.
Westchn膮艂em i otworzy艂em oczy.
- I co, lepiej ci? 鈥 zapyta艂a nie艣mia艂o.
- Nie za bardzo.
Nie, by艂em spokojniejszy, ale nie czu艂em si臋 lepiej. Poniewa偶 dopiero co
u艣wiadomi艂em sobie, 偶e nie mog艂em zabi膰 potwora o imieniu Lonnie, a
pragn膮艂em tego prawie bardziej ni偶 czegokolwiek innego na 艣wiecie. Prawie.
Jedyn膮 rzecz膮, kt贸rej pragn膮艂em bardziej ni偶 pope艂nienia w pe艂ni
uzasadnionego przest臋pstwa, by艂a ta dziewczyna. I, chocia偶 nie mog艂em jej mie膰,
samo marzenie o tym sprawia艂o, 偶e nie by艂em w stanie jej opu艣ci膰, aby uda膰 si臋
mordercz膮 hulank臋 鈥 niewa偶ne, 偶e ten pow贸d by艂 teoretycznie ma艂o
przekonuj膮cy.
Bella zas艂ugiwa艂a na kogo艣 lepszego do mordercy.
Sp臋dzi艂em siedemdziesi膮t lat, pr贸buj膮c by膰 czym艣 innym ni偶 tym 鈥
czymkolwiek, ale nie morderc膮. Ale nawet te lata wysi艂ku nie czyni艂y mnie kim艣
godnym dziewczyny siedz膮cej obok mnie. I w dodatku czu艂em, 偶e gdybym
powr贸ci艂 do tego 偶ycia 鈥 偶ycia zab贸jcy 鈥 chocia偶 na jedn膮 noc, to z pewno艣ci膮
uczyni艂oby j膮 z dala od mojego zasi臋gu na zawsze. Nawet je艣li nie
posmakowa艂bym ich krwi 鈥 je艣li nie mia艂bym tego jaskrawoczerwonego
poblasku w moich oczach 鈥 czy to mia艂oby dla niej jakie艣 znaczenie?
Stara艂em si臋 by膰 wystarczaj膮co dobry dla niej. Nie by艂o to przecie偶
nieosi膮galne. Mog艂em pr贸bowa膰.
- Co ci jest? 鈥 szepn臋艂a.
Jej oddech dotar艂 do moich nozdrzy i od razu przypomnia艂em sobie,
dlaczego na ni膮 nie zas艂uguj臋. Po tym wszystkim, co si臋 dzi艣 wydarzy艂o, z ca艂膮
mi艂o艣ci膮, jak膮 do niej czu艂em鈥 sprawi艂a, 偶e usta wype艂ni艂y mi si臋 jadem.
Musz臋 by膰 z ni膮 szczery. Jestem jej to winien.
- Widzisz, Bello, czasami mam problem z porywczo艣ci膮. 鈥 wyjrza艂em przez
okno w ciemn膮 noc, maj膮c nadziej臋, 偶e us艂yszy w moim g艂osie horror,
jednocze艣nie tego nie chc膮c. Z przewag膮 tego drugiego. Uciekaj, Bella, uciekaj.
Zosta艅, Bella, zosta艅. 鈥 Tylko napyta艂bym sobie biedy, gdybym dopad艂 tych鈥-
na sam膮 t膮 my艣l mia艂em ochot臋 wyj艣膰 z samochodu. Wzi膮艂em jednak g艂臋boki
oddech, pozwalaj膮c jej zapachowi przenikn膮膰 w d贸艂 mojego gard艂a. 鈥 A
przynajmniej to pr贸buj臋 sobie wm贸wi膰.
- Och.
Nie powiedzia艂a nic wi臋cej. Ile tak naprawd臋 zrozumia艂a i wyci膮gn臋艂a z
moich s艂贸w? Spojrza艂em na ni膮 wyczekuj膮co, ale z jej twarzy nie da艂o si臋 nic
wyczyta膰. Pusta, zaszokowana prawdopodobnie. C贸偶, przynajmniej nie
krzycza艂a. Jeszcze.
Na moment zapad艂a cisza. Walczy艂em ze sob膮, pr贸buj膮cy by膰 takim, jaki
powinienem. I jaki nie mog艂em by膰.
- Jessica i Angela b臋d膮 si臋 o mnie martwi膰. 鈥 powiedzia艂a cicho. Jej g艂os by艂
bardzo spokojny i nie by艂em pewny, dlaczego. By艂a w szoku? Mo偶e wydarzenia
dzisiejszego wieczoru jeszcze do niej nie dotar艂y? 鈥 Jeste艣my um贸wione.
Chcia艂a znale藕膰 si臋 jak najdalej ode mnie? Czy tylko martwi艂a si臋 o swoje
kole偶anki?
Nie odpowiedzia艂em jej, jedynie odpali艂em samoch贸d i zawr贸ci艂em. Z
ka偶dym niemal calem bli偶ej miasta trudniej mi by艂o utrzyma膰 kontrol臋. By艂em
ju偶 tak blisko niego鈥
Je艣li to by艂oby niemo偶liwe 鈥 je艣li nigdy nie m贸g艂bym mie膰 b膮d藕 zas艂u偶y膰
na t膮 dziewczyn臋 鈥 wtedy jaki by艂 sens pozwoli膰 temu m臋偶czy藕nie odej艣膰 bez
wymierzenia kary? Z pewno艣ci膮 da艂bym rad臋 na tyle si臋 powstrzyma膰鈥
Nie. Jeszcze nie. Zbyt mocno jej pragn膮艂em.
Akurat dojechali艣my pod restauracj臋, gdzie zamierza艂a spotka膰 si臋 z
kole偶ankami, a ja jeszcze nie doszed艂em do 艂adu ze swoimi my艣lami. Jessica i
Angela ko艅czy艂y w艂a艣nie jedzenie i obie naprawd臋 martwi艂y si臋 o Bell臋.
Zamierza艂y nawet zacz膮膰 jej szuka膰, chodz膮c wzd艂u偶 g艂贸wnej ulicy.
To nie by艂a dla nich zbyt dobra noc na w臋drowanie鈥
- Sk膮d wiedzia艂e艣, gdzie鈥? 鈥 przerwane pytanie Belli rozkojarzy艂o mnie i
zda艂em sobie spraw臋, 偶e pope艂ni艂em kolejny b艂膮d. By艂em po prostu zbyt
skupiony na czym艣 innym, aby zapyta膰 j膮, gdzie ma si臋 spotka膰 z dziewczynami.
Ale zamiast doko艅czy膰 pytanie, Bella tylko potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i lekko si臋
u艣miechn臋艂a.
Co to mia艂o znaczy膰?
C贸偶, nie mia艂em czasu g艂臋biej si臋 nad tym zastanowi膰 i zrozumie膰 jej
akceptacji mojej dziwnej wiedzy. Otworzy艂em drzwi.
- Co robisz? 鈥 zapyta艂a zdziwiona.
Nie pozwalam ci odej艣膰 poza m贸j zasi臋g wzroku. Nie pozwalam sobie by膰
samemu dzi艣 wieczorem. Tak, w tej kolejno艣ci. 鈥 Zabieram ci臋 na kolacj臋.
Hmm, to mo偶e by膰 nawet interesuj膮ce. Wygl膮da艂o to tak jak wtedy, kiedy
rozwa偶a艂em zaproszenie Alice i przypadkowe wybranie tej samej restauracji. A
teraz tu by艂em naprawd臋, prawie na randce z t膮 dziewczyn膮. Ale to si臋 nie
liczy艂o, bo nawet nie da艂em jej szansy na powiedzenie 鈥榥ie鈥.
Mia艂a ju偶 cz臋艣ciowo uchylone drzwi po swojej stronie, zanim obszed艂em
samoch贸d 鈥 zazwyczaj to nie by艂o tak denerwuj膮ce, nie m贸c porusza膰 si臋
b艂yskawicznie 鈥 wi臋c nie mog艂em otworzy膰 ich dla niej pierwszy. Czy to
znaczy艂o, 偶e nie by艂a przyzwyczajona do traktowania siebie jak damy, czy mo偶e
nie my艣la艂a o mnie jako o d偶entelmenie?
Poczeka艂em na ni膮, aby do mnie do艂膮czy艂a, z ka偶d膮 chwil膮 coraz bardziej
si臋 niepokoj膮c, widz膮c jej kole偶anki zmierzaj膮ce w stron臋 cienia.
- Biegnij z艂apa膰 dziewczyny, zanim ich te偶 b臋d臋 musia艂 szuka膰. 鈥
zarz膮dzi艂em szybko. 鈥 Je艣li zn贸w wpadn臋 na tych typk贸w, nie b臋d臋 umia艂 si臋
pohamowa膰. 鈥 nie, nie by艂bym ju偶 wystarczaj膮co silny.
Zadr偶a艂a lekko, ale szybko oprzytomnia艂a. Zrobi艂a w ich kierunku ma艂y
krok, krzycz膮c 鈥 Jess! Angela! 鈥 odwr贸ci艂y si臋, a Bella pomacha艂a do nich.
Bella! Och, nic jej nie jest! 鈥 pomy艣la艂a Angela z ulg膮.
Tak p贸藕no? 鈥 Jessica mrucza艂a do siebie, ale w g艂臋bi tak偶e si臋 uspokoi艂a,
widz膮c, 偶e Bella si臋 znalaz艂a. To sprawi艂o, 偶e moje uczucia wzgl臋dem niej lekko
si臋 ociepli艂y.
Szybko podbieg艂y, ale stan臋艂y jak wryte, widz膮c mnie u jej boku.
Uch-uch! 鈥 pomy艣la艂a Jess. To niemo偶liwe!
Edward Cullen? Czy w艂a艣nie po to oddali艂a si臋 od nas, aby si臋 z nim
spotka膰? Ale dlaczego wypytywa艂a, czy b臋d膮 w mie艣cie, skoro wiedzia艂a, 偶e on tu
b臋dzie? 鈥 wy艂apa艂em przera偶on膮 twarz Belli w my艣lach Angeli, kiedy
wypytywa艂a j膮, dlaczego moja rodzina jest tak cz臋sto nieobecna w szkole. Nie,
nie mog艂a wiedzie膰. 鈥 zdecydowa艂a ostatecznie Angela.
My艣li Jessiki by艂y wyj膮tkowo nieuporz膮dkowane. Bella nie powiedzia艂a
mi ca艂ej prawdy.
- Gdzie si臋 podziewa艂a艣? 鈥 zapyta艂a podejrzliwie, patrz膮c niby na Bell臋, ale
nie spuszczaj膮c mnie ukradkiem z oka.
- Zgubi艂am si臋. A potem wpad艂am na Edwarda. 鈥 powiedzia艂a Bella,
wskazuj膮c r臋k膮 w moj膮 stron臋. Jej g艂os by艂 ca艂kiem normalny. Jakby to by艂a ca艂a
prawda, jakby tylko to si臋 wydarzy艂o.
Musi by膰 w szoku. To naprawd臋 by艂o jedynym wyt艂umaczeniem dla jej
opanowania.
- Czy mog臋 do was do艂膮czy膰? 鈥 zapyta艂em, aby by膰 uprzejmym.
Wiedzia艂em, 偶e przecie偶 ju偶 jad艂y.
Jasna cholera, jaki on jest przystojny! - pomy艣la艂a Jessica, a jej my艣li sta艂y
si臋 jeszcze bardziej niesk艂adne.
Angela wcale nie by艂a w lepszym stanie. 鈥 Szkoda, 偶e ju偶 zjad艂y艣my. Wow.
Po prostu. Wow.
A czemu nie dzia艂a艂em tak na Bell臋?
- Ehm鈥 jasne. 鈥 wyduka艂a Jessica.
Angela zadr偶a艂a. 鈥 Tak w艂a艣ciwie to ju偶 jeste艣my po, Bello. Przepraszam,
tak d艂ugo na ciebie czeka艂y艣my.
呕e co? Zamknij si臋! 鈥 poskar偶y艂a si臋 Jess.
Bella wzruszy艂a ramionami. Ot, tak. Zdecydowanie jest w szoku. 鈥 Nie ma
sprawy. Nie jestem g艂odna.
- Uwa偶am, 偶e powinna艣 co艣 zje艣膰. 鈥 powiedzia艂em cichym, ale stanowczym
tonem. Potrzebowa艂a cukru we krwi 鈥 chocia偶 i bez tego pachnia艂a niesamowicie
s艂odko, pomy艣la艂em. Nied艂ugo powinno do niej dotrze膰 to, co si臋 sta艂o, a pusty
偶o艂膮dek w niczym nie pomo偶e. By艂a przecie偶 wyj膮tkowo sk艂onna do omdle艅, co
wiedzia艂em z do艣wiadczenia.
Te dziewczyny nie powinny znale藕膰 si臋 w 偶adnym niebezpiecze艅stwie,
je艣li pojad膮 prosto do domu. Ich nie prze艣ladowa艂 na ka偶dym kroku pech.
I raczej wola艂bym by膰 z Bell膮 sam na sam 鈥 tak d艂ugo, dop贸ki i ona
wyra偶a艂a tak膮 ch臋膰.
- Czy zgodzisz si臋, 偶ebym odwi贸z艂 Bell臋? 鈥 zapyta艂em Jessiki, zanim Bella
zd膮偶y艂a si臋 sprzeciwi膰. 鈥 Nie b臋dziecie musia艂y czeka膰, a偶 sko艅czy.
- Czy ja wiem, chyba to dobry pomys艂鈥 - Jessica spojrza艂a na Bell臋, chc膮c
si臋 upewni膰, czy ta nie ma nic przeciwko.
Chcia艂abym zosta膰鈥 ale ona prawdopodobnie wola艂aby by膰 z nim sama.
Zreszt膮, kto by nie chcia艂? 鈥 pomy艣la艂a Jessica. W tym samym czasie zauwa偶y艂a
mrugni臋cie Belli.
Bella pu艣ci艂a do niej oko?
- No to za艂atwione. 鈥 stwierdzi艂a szybko Angela, domy艣laj膮c si臋, o co
chodzi. I wydawa艂o mi si臋, 偶e ona tego chcia艂a. 鈥 Do jutra, Bella鈥 Edward. 鈥
walczy艂a ze sob膮, aby wypowiedzie膰 moje imi臋 w miar臋 normalnym tonem.
Wtedy chwyci艂a Jessik臋 za r臋k臋 i poci膮gn臋艂a za sob膮.
Musz臋 znale藕膰 jaki艣 spos贸b, aby podzi臋kowa膰 za to Angeli.
Samoch贸d Jessiki sta艂 nieopodal w jasnym kr臋gu 艣wiat艂a, padaj膮cego z
latarni. Bella obserwowa艂a je ostro偶nie z lekk膮 zmarszczk膮 pomi臋dzy brwiami,
a偶 znalaz艂y si臋 w samochodzie. Widocznie by艂a 艣wiadoma niebezpiecze艅stwa, w
jakim niedawno si臋 znalaz艂a. Jessica pomacha艂a jej na po偶egnanie. Dopiero
kiedy samoch贸d znikn膮艂, wzi臋艂a g艂臋boki oddech i odwr贸ci艂a si臋 w moj膮 stron臋.
- Naprawd臋 nie jestem g艂odna. 鈥 powiedzia艂a.
Dlaczego czeka艂a do chwili, a偶 odjad膮, 偶eby zacz膮膰 rozmow臋? Naprawd臋
chcia艂a by膰 ze mn膮 sama 鈥 nawet teraz, po ujrzeniu mojego nieludzkiego
gniewu?
I czy by艂a taka potrzeba czy nie, musia艂a co艣 zje艣膰.
- Zr贸b to dla mnie. 鈥 poprosi艂em.
Otworzy艂em przed ni膮 drzwi restauracji.
Westchn臋艂a, ale wesz艂a do 艣rodka.
Szed艂em tu偶 za ni膮 a偶 do miejsca, w kt贸rym czeka艂a w艂a艣cicielka. Bella ca艂y
czas wydawa艂a si臋 by膰 nieswoja. Tak bardzo chcia艂em dotkn膮膰 jej d艂oni, czo艂a,
sprawdzi膰, czy ma temperatur臋. Ale moja lodowata d艂o艅 przerazi艂aby j膮.
O m贸j鈥 mentalny g艂os kobiety brutalnie przerwa艂 moje rozmy艣lania.
Och鈥
Tego wieczora chyba naprawd臋 zawraca艂em wszystkim w g艂owach. A
mo偶e tylko zwraca艂em na to tak膮 uwag臋, bo marzy艂em, 偶eby Bella tak偶e
postrzega艂a mnie w ten spos贸b? Zawsze byli艣my bardzo atrakcyjni fizycznie dla
naszych ofiar. Tak naprawd臋 nigdy nie my艣la艂em o tym tak na powa偶nie.
Zazwyczaj 鈥 no, chyba 偶e w przypadku Shelley Cope albo Jessiki Stanley, kt贸re
nie okazywa艂y przera偶enia 鈥 strach uderza艂 ofiary wkr贸tce po pierwszym
oczarowaniu.
- Prosimy o stolik dla dwojga. 鈥 odezwa艂em si臋, kiedy kobieta ca艂y czas
sta艂a bez s艂owa.
- Och, tak. Witam w La Bella Italia. 鈥 Mmm, co za g艂os! 鈥 Prosz臋 za mn膮. 鈥
jej my艣li zn贸w by艂y zaj臋te, jakby co艣 kalkulowa艂a.
Mo偶e to tylko jego kuzynka. Nie mo偶e by膰 jego siostr膮, w og贸le nie s膮
podobni. Ale jaka艣 rodzina鈥 On nie mo偶e by膰 z ni膮.
Ludzkie oczy by艂y tak s艂abe, zamglone; nie widzia艂y dobrze. Jak ta ma艂o
inteligentna kobieta mo偶e uwa偶a膰 moj膮 fizyczno艣膰 za tak atrakcyjn膮 i
jednocze艣nie nie dostrzega膰 perfekcji dziewczyny tu偶 obok mnie?
C贸偶, nawet jej nie trzyma za r臋k臋鈥 - my艣la艂a kobieta, prowadz膮c nas do
niemal rodzinnego sto艂u w centrum najbardziej zat艂oczonej cz臋艣ci restauracji.
Mog臋 mu da膰 sw贸j numer, podczas gdy ona tu jest? 鈥 przemkn臋艂o jej przez my艣l.
Wyci膮gn膮艂em banknot w tylnej kieszeni. Ludzie stawali si臋 bardziej
sk艂onni do wsp贸艂pracy, gdy na scen臋 wkracza艂y pieni膮dze.
Bella w艂a艣nie zamierza艂a zaj膮膰 wskazane miejsce, ale potrz膮sn膮艂em g艂ow膮.
Zawaha艂a si臋 wtedy i przekrzywi艂a z zaciekawieniem g艂ow臋. Tak, dzi艣 wiecz贸r
b臋dzie bardzo ciekawa. A wszelki t艂um b臋dzie tylko utrudnieniem dla naszej
konwersacji.
- Zale偶a艂oby nam na wi臋kszej prywatno艣ci. 鈥 powiedzia艂em, wr臋czaj膮c
kobiecie pieni膮dze. Jej oczy rozszerzy艂y si臋 w zdumieniu.
- Oczywi艣cie.
Rzuci艂a okiem na napiwek, prowadz膮c nas za przepierzenie.
Pi臋膰dziesi膮t dolar贸w za lepszy stolik? Wi臋c jest te偶 bogaty. To ma sens 鈥
za艂o偶臋 si臋, 偶e jego kurtka kosztowa艂a wi臋cej ni偶 wynosi艂a moja ostatnia wyp艂ata.
Cholera. Dlaczego zale偶y mu na prywatno艣ci z ni膮?
Zaoferowa艂a nam stolik w ma艂ej wn臋ce, tak aby nikt inny w restauracji nie
by艂 w stanie nas dostrzec 鈥 i zauwa偶y膰 reakcji Belli na cokolwiek, co mia艂bym jej
powiedzie膰. Nie mia艂em tak偶e poj臋cia, czego ona mo偶e ode mnie chcie膰. Albo co
m贸g艂bym jej zaoferowa膰.
Ile ju偶 zdo艂a艂a zgadn膮膰? Jakie ma wyja艣nienie dzisiejszych wydarze艅?
- Czy to pa艅stwu odpowiada? 鈥 zapyta艂a w艂a艣cicielka.
- Idealnie. 鈥 odpar艂em, czuj膮c ju偶 lekkie zdenerwowanie przez jej
nieprzyjemny stosunek wobec Belli. Pos艂a艂em jej szeroki u艣miech, celowo
obna偶aj膮c z臋by. Niech ujrzy mnie w innym 艣wietle.
Och鈥 - Kelnerka zaraz przyjdzie. 鈥 On nie mo偶e by膰 prawdziwy. Ja chyba
艣ni臋. Mo偶e on po prostu zniknie, a mo偶e zapisz臋 mu sw贸j numer na talerzu za
pomoc膮 ketchupu? 鈥 nareszcie odesz艂a.
Dziwne. Ca艂y czas si臋 nie ba艂a. Nagle przypomnia艂em sobie Emmetta, jak
droczy艂 si臋 ze mn膮 w sto艂贸wce kilka tygodni temu. Za艂o偶臋 si臋, 偶e potrafi艂bym j膮
nastraszy膰 lepiej.
Czy co艣 mi umkn臋艂o?
- Nie powiniene艣 wykr臋ca膰 ludziom takich numer贸w. 鈥 Bella przerwa艂a
moje rozmy艣lania karc膮cym tonem. 鈥 To nie fair.
Popatrzy艂em na ni膮. Co mia艂a w og贸le na my艣li? Przecie偶 wcale nie
przestraszy艂em tej kobiety, mimo 偶e chcia艂em. 鈥 Jakich numer贸w?
- Twoje zachowanie m膮ci ludziom w g艂owie. Biedaczka ma pewnie teraz
palpitacje.
Hmm. Bella niemal mia艂a racj臋. Tamta kobieta by艂a w tej chwili na p贸艂
przytomna, opisuj膮c zaj艣cie swojej przyjaci贸艂ce.
- Nie powiesz mi chyba, 偶e nie zdajesz sobie z tego sprawy? 鈥 Bella
ponagli艂a mnie, kiedy na chwil臋 zamilk艂em.
- M膮c臋 w g艂owach? 鈥 to by艂 nawet ciekawy opis tego zjawiska. W sam raz
na dzisiejszy wiecz贸r. Ciekawi艂o mnie, jaka r贸偶nica鈥
- Nie zauwa偶y艂e艣? 鈥 zapyta艂a krytycznym tonem. 鈥 A dlaczego niby
wszyscy ta艅cz膮, jak im zagrasz?
- Tobie te偶 m膮c臋? 鈥 spyta艂em natychmiast, nie mog膮c ju偶 d艂u偶ej
powstrzyma膰 ciekawo艣ci; ale ju偶 si臋 sta艂o, ju偶 to wypowiedzia艂em.
Ale zanim mia艂em czas, aby g艂臋biej zacz膮膰 tego 偶a艂owa膰, odpowiedzia艂a 鈥
Bardzo cz臋sto. 鈥 Jej policzki gwa艂townie por贸偶owia艂y.
A wi臋c na ni膮 to te偶 dzia艂a艂o.
Moje ciche serce prawie drgn臋艂o z intensywn膮 nadziej膮, mocniej, ni偶
kiedykolwiek mog艂em to poczu膰.
- Witam. 鈥 powiedzia艂 kto艣, chyba kelnerka, przedstawiaj膮c si臋. Jej my艣li
by艂y g艂o艣ne, nachalne, jeszcze gorsze ni偶 w艂a艣cicielki, ale zag艂uszy艂em je.
Patrzy艂em nieustannie na twarz Belli zamiast s艂ucha膰, obserwuj膮c, jak krew
porusza si臋 tu偶 pod jej cienk膮 sk贸r膮; zauwa偶aj膮c nawet nie, 偶e pali to moje
gard艂o, ale w jaki spos贸b roz艣wietla jej twarz, dodaje 偶ycia jej kremowej
twarzy鈥
Kelnerka najwyra藕niej czeka艂a na co艣. Ach, zapyta艂a, co zam贸wimy do
picia. Nie przerywa艂em jednak spogl膮dania na Bell臋 i kelnerka chc膮c nie chc膮c
tak偶e odwr贸ci艂a si臋 w jej kierunku.
- Dla mnie col臋. 鈥 powiedzia艂a Bella, jakby czeka艂a na moje zdanie.
- Dwie cole. 鈥 u艣ci艣li艂em. Pragnienie 鈥 normalne, ludzkie pragnienie 鈥 by艂o
oznak膮 szoku. Musia艂em koniecznie zadba膰, aby w jej krwi znalaz艂o si臋
dostatecznie du偶o cukru.
Chocia偶 tak naprawd臋 wygl膮da艂a ca艂kiem zdrowo. Nawet bardziej ni偶
zdrowo. Po prostu promiennie.
- Co jest? 鈥 zapyta艂a z ciekawo艣ci膮, zapewne dlaczego tak na ni膮 patrz臋.
Praktycznie nie zauwa偶y艂em, 偶e kelnerka ju偶 odesz艂a.
- Jak si臋 czujesz? 鈥 zapyta艂em.
Zamruga艂a, jakby speszona. 鈥 Dobrze.
- Nie jest ci niedobrze, nie kr臋ci ci si臋 w g艂owie鈥?
By艂a jeszcze bardziej zdezorientowana. 鈥 A powinno?
- C贸偶, czekam na jakie艣 objawy szoku. 鈥 u艣miechn膮艂em si臋 delikatnie,
oczekuj膮c na jej reakcj臋. Widocznie nie chcia艂a, aby si臋 o ni膮 troszczy膰.
Zaj臋艂o jej to dobr膮 minut臋, aby wreszcie mi odpowiedzie膰. Jej wzrok by艂
lekko rozkojarzony. Wygl膮da艂a w艂a艣nie tak zazwyczaj wtedy, kiedy si臋 do niej
u艣miecha艂em. Czy to w艂a艣nie przez to taka by艂a? Zam膮ci艂em jej w g艂owie, jak
zwyk艂a to nazwa膰?
Bardzo pragn膮艂em, aby w艂a艣nie tak by艂o.
- Chyba si臋 nie doczekasz. Mam talent do t艂umienia w sobie takich rzeczy.
鈥 odpowiedzia艂a wreszcie, ci臋偶ko oddychaj膮c.
Wi臋c mia艂a ju偶 jakie艣 do艣wiadczenie z nieprzyjemnymi zdarzeniami? Jej
偶ycie by艂o ci膮gle tak ryzykowne?
- Tak czy siak, wola艂bym, 偶eby艣 co艣 zjad艂a. Przyda ci si臋 troch臋 cukru we
krwi.
Wr贸ci艂a kelnerka z dwiema colami i koszyczkiem pieczywa. Po艂o偶y艂a je
tu偶 przede mn膮 i zapyta艂a o zam贸wienie, pr贸buj膮c uchwyci膰 wzrokiem moje
spojrzenie. A powinna przecie偶 najpierw zapyta膰 Bell臋 o 偶yczenia, potem wr贸ci膰
do mnie. Mia艂a prymitywny umys艂.
- Hmm鈥 - Bella rzuci艂a okiem w menu. 鈥 Poprosz臋 ravioli z grzybami.
Kelnerka b艂yskawicznie odwr贸ci艂a si臋 do mnie. 鈥 A dla pana?
- Dzi臋kuj臋, nie b臋d臋 jad艂.
Cie艅 przemkn膮艂 przez twarz Belli. Hmm. Musia艂a ju偶 zauwa偶y膰, 偶e nigdy
nic nie jem. Zauwa偶a艂a wszystko. Zawsze zapomnia艂em by膰 ostro偶ny, kiedy by艂a
niedaleko.
Poczeka艂em, a偶 zn贸w b臋dziemy sami.
- Duszkiem. 鈥 rozkaza艂em.
Zaskoczy艂o mnie, 偶e pos艂ucha艂a od razu. Pi艂a tak d艂ugo, a偶 szklanka by艂a
zupe艂nie pusta, wi臋c podsun膮艂em jej drug膮. Pragnienie czy szok?
Wypi艂a jeszcze odrobin臋 i lekko si臋 wzdrygn臋艂a.
- Zimno ci?
- To od lodu w coli. 鈥 powiedzia艂a, ale zadr偶a艂a ponownie i zazgrzyta艂a
z臋bami.
Pi臋kna bluzka, kt贸r膮 mia艂a na sobie, wygl膮da艂a na zbyt cienk膮, aby
ogrzewa膰 j膮 dostatecznie; przylega艂a do niej jak druga sk贸ra, niemal tak
delikatna jak ta pierwsza. By艂a tak krucha, 艣miertelna. 鈥 Nie masz kurtki?
- Mam, mam. 鈥 zerkn臋艂a obok siebie, nieco zmieszana. 鈥 Och, zosta艂a w
aucie Jessiki.
Zdj膮艂em wi臋c swoj膮 kurtk臋, maj膮c nadziej臋, 偶e nie zwr贸ci uwagi na jej
temperatur臋. Mi艂o by by艂o, gdybym m贸g艂 jej zaoferowa膰 ciep艂e okrycie.
Spojrza艂a na mnie, a jej policzki zn贸w rozgorza艂y. O czym teraz my艣li?
Poda艂em jej kurtk臋 ponad sto艂em, natychmiast j膮 w艂o偶y艂a i zadr偶a艂a jeszcze
raz.
Tak, to by艂oby bardzo mi艂e by膰 ciep艂ym.
- Dzi臋ki. 鈥 powiedzia艂a. Wzi臋艂a g艂臋boki oddech i podwin臋艂a zbyt d艂ugie
r臋kawy. Zn贸w odetchn臋艂a g艂臋boko.
Czy wszystko nareszcie do niej dociera艂o? Kolor jej twarzy by艂 co prawda
nienajgorszy; sk贸ra by艂a kremowa i lekko r贸偶owe policzki wyr贸偶nia艂y si臋 w
por贸wnaniu do b艂臋kitu jej bluzki.
- 艢licznie ci w niebieskim. 鈥 powiedzia艂em. Bo prostu by艂em szczery.
Sp艂on臋艂a nowym rumie艅cem, pot臋guj膮c efekt.
Wygl膮da艂a dobrze, ale nigdy nic nie wiadomo. Popchn膮艂em koszyczek
chleba w jej kierunku.
- Uwierz mi. 鈥 zaprotestowa艂a, dobrze odczytuj膮c moje intencje. 鈥 Nie mam
zamiaru mdle膰 z g艂odu i nadmiaru wra偶e艅.
- Normalna osoba by艂aby teraz w g艂臋bokim szoku, a ty nie wydajesz si臋
by膰 nawet poruszona. 鈥 patrzy艂em na ni膮 w niedowierzaniu, my艣l膮c, dlaczego nie
mog艂a po prostu reagowa膰 normalnie, a potem zastanawiaj膮c si臋, czy
rzeczywi艣cie wola艂em jej obecne zachowanie.
- Przy tobie czuj臋 si臋 bardzo bezpieczna 鈥 powiedzia艂a, zn贸w ze wzrokiem
przepe艂nionym ufno艣ci膮. Ufno艣ci膮, na kt贸r膮 nie zas艂ugiwa艂em w najmniejszym
stopniu.
Wszystkie jej instynkty by艂y z艂e 鈥 odwrotne. To musia艂 by膰 ten problem.
Nie rozpoznawa艂a po prostu niebezpiecze艅stwa jak ka偶dy inny cz艂owiek. Wr臋cz
przeciwnie. Zamiast ucieka膰, podchodzi艂a bli偶ej, zachwycona tym, co powinno j膮
przera偶a膰鈥
Jak wi臋c w takim razie mog艂em j膮 chroni膰, skoro 偶adne z nas tego nie
chcia艂o?
- To si臋 robi bardziej skomplikowane, ni偶 my艣la艂em 鈥 powiedzia艂em cicho.
Prawie widzia艂em, jak przetwarza te s艂owa w swojej g艂owie. Wzi臋艂a
pod艂u偶n膮 bu艂k臋 z koszyka i zacz臋艂a j膮 je艣膰, jakby nie艣wiadoma tego, co robi.
Prze偶uwa艂a j膮 przez moment, a potem przechyli艂a g艂ow臋.
- Zazwyczaj, kiedy masz z艂ociste oczy, jeste艣 w lepszym humorze. 鈥
powiedzia艂a zwyczajnym, lekkim tonem.
Jej obserwacja, zgodna z faktami, ca艂kowicie mnie zaskoczy艂a. 鈥 Co
takiego?
- To z czarnymi robisz si臋 bardziej dra偶liwy, wtedy mam si臋 na baczno艣ci.
Pr贸bowa艂am to sobie jako艣 wyt艂umaczy膰鈥 - doda艂a.
A wi臋c mia艂a w艂asne wyt艂umaczenie. Oczywi艣cie. Poczu艂em g艂臋boko
dziwne uczucie, zastanawiaj膮c si臋, jak blisko prawdy by艂a.
- Nowa teoria?
- Aha. 鈥 odgryz艂a kolejny k臋s z gracj膮. Jakby nie dyskutowa艂a o aspektach
bycia potworem z takim w艂a艣nie potworem osobi艣cie.
- Mam nadziej臋, 偶e tym razem bardziej si臋 postara艂a艣鈥 - podpu艣ci艂em j膮,
kiedy si臋 nie odzywa艂a. Naprawd臋 mia艂em jeszcze nadziej臋, 偶e si臋 myli 鈥 偶e jest
mile od znalezienia rozwi膮zania. 鈥 A mo偶e nadal podkradasz pomys艂y z
komiks贸w?
- Nie, ju偶 nie. 鈥 odpowiedzia艂a zmieszana. 鈥 Cho膰 musz臋 przyzna膰, 偶e nie
wpad艂am na to sama.
- No i? 鈥 zach臋ci艂em j膮.
Z pewno艣ci膮 nie m贸wi艂aby tak cicho, je艣li mia艂aby zamiar za chwil臋
krzycze膰.
Kiedy zawaha艂a si臋 i przegryz艂a doln膮 warg臋, wr贸ci艂a kelnerka z jej
jedzeniem. Nie zwr贸ci艂em na ni膮 najmniejszej uwagi, kiedy stawia艂a talerz przed
Bell膮, zapyta艂a jednak, czy sobie czego艣 nie 偶ycz臋.
Zaprzeczy艂em, ale poprosi艂em o wi臋cej coli. Kelnerka w og贸le nie
zauwa偶y艂a pustych szklanek. Zabra艂a je i znikn臋艂a.
- Wr贸膰my do twoich teorii. 鈥 przypomnia艂em niecierpliwie, kiedy zn贸w
zostali艣my sami.
- Opowiem ci w samochodzie. 鈥 powiedzia艂a cicho. Ach, wi臋c jest 藕le.
Nadal nie mia艂a zamiaru powiedzie膰 o swoich przypuszczeniach w otoczeniu
ludzi. 鈥 Je艣li鈥 - zawaha艂a si臋 nagle.
- B臋d膮 po temu odpowiednie warunki? 鈥 by艂em tak wzburzony, 偶e prawie
wywarcza艂em te s艂owa.
- Nie ukrywam, 偶e mam kilka pyta艅.
- Nie dziwi臋 ci si臋. 鈥 zgodzi艂em si臋 hardym g艂osem.
Jej pytania z pewno艣ci膮 b臋d膮 dla mnie wystarczaj膮ce, aby dowiedzie膰 si臋,
w jakim kierunku zmierza. Ale jak mia艂bym na nie odpowiedzie膰? K艂ama膰? Czy
powiedzie膰 ca艂膮 prawd臋? A mo偶e w og贸le si臋 nie odzywa膰?
Siedzieli艣my w ciszy, a偶 kelnerka nie wr贸ci艂a z col膮.
- Prosz臋, strzelaj. 鈥 powiedzia艂em przez zaci艣ni臋te z臋by, kiedy odesz艂a.
- Dlaczego przyjecha艂e艣 do Port Angeles?
To pytanie by艂o za 艂atwe 鈥 dla niej. Nie wnosi艂o nic ciekawego, podczas
gdy moja odpowied藕, nawet w pe艂ni prawdziwa, da艂aby jej du偶o za du偶o.
Pozw贸lmy jej kontynuowa膰.
- Nast臋pne prosz臋.
- Ale偶 to jest naj艂atwiejsze!
- Nast臋pne prosz臋 鈥 powt贸rzy艂em.
Moja odmowna odpowied藕 sfrustrowa艂a j膮. Spu艣ci艂a ze mnie wzrok na
d贸艂, na jedzenie. Powoli, ci臋偶ko my艣l膮c, wzi臋艂a k臋s i prze偶uwa艂a go w
zastanowieniu. Popi艂a go col膮 i w ko艅cu zn贸w na mnie spojrza艂a. Jej oczy by艂y
przymru偶one.
- Dobra 鈥 zacz臋艂a. Za艂贸偶my zatem, 偶e鈥 kto艣鈥 potrafi czyta膰 ludziom w
my艣lach, z kilkoma wyj膮tkami.
Mog艂o by膰 gorzej.
To wyja艣nia艂o ten jej u艣mieszek w samochodzie. Podczas gdy to by艂o
oczywiste dla niej, 偶e co艣 jest ze mn膮 nie tak, nie by艂o to a偶 tak powa偶ne.
Czytanie w my艣lach w ko艅cu nie jest domen膮 wampir贸w. Dlatego wi臋c
pod膮偶y艂em za jej tokiem my艣lenia.
- Z jednym wyj膮tkiem 鈥 u艣ci艣li艂em. 鈥 Za艂贸偶my, 偶e z jednym.
Walczy艂a z u艣miechem 鈥 m贸j przyp艂yw szczero艣ci ucieszy艂 j膮. 鈥 Mo偶e by膰 z
jednym. Jaki jest tego mechanizm? Jakie ograniczenia? Jak鈥 ten kto艣鈥 m贸g艂by
zlokalizowa膰 kogo艣 innego? Sk膮d wiedzia艂by, 偶e ta osoba jest w opa艂ach?
- Hipotetycznie, rzecz jasna?
- Tylko hipotetycznie. 鈥 wygi臋艂a usta, a jej br膮zowe oczy zal艣ni艂y.
- C贸偶 鈥 zawaha艂em si臋. 鈥 Je艣li ten鈥 kto艣鈥
- Nazwijmy go Joe. 鈥 zasugerowa艂a.
Musia艂em u艣miechn膮膰 si臋 na jej entuzjazm. Czy naprawd臋 my艣la艂a, 偶e
poznanie prawdy b臋dzie dla niej odpowiednie? Je艣li moje sekrety by艂y ca艂kiem
przyjemne, dlaczego mia艂bym je ukrywa膰?
- Niech b臋dzie Joe. 鈥 zgodzi艂em si臋. 鈥 C贸偶, je艣li chodzi o zadzia艂anie w
odpowiedniej chwili, Joe musia艂by tylko mie膰 si臋 na baczno艣ci, nic wi臋cej. 鈥
potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 i wzdrygn膮艂em si臋 na sam膮 my艣l co by si臋 sta艂o, gdybym si臋
dzi艣 sp贸藕ni艂. 鈥 Tylko tobie mog艂o si臋 przydarzy膰 co艣 podobnego w tak
spokojnym miasteczku. Popsu艂aby艣 im statystyki kryminalne na najbli偶sze
dziesi臋膰 lat.
Wyd臋艂a usta. 鈥 Nie omawiali艣my 偶adnego konkretnego przypadku.
Roze艣mia艂em si臋 na jej poirytowanie.
Jej usta, jej sk贸ra鈥 Wygl膮da艂y na takie mi臋kkie. Pragn膮艂em ich dotkn膮膰.
Chcia艂em po艂o偶y膰 sw贸j palec na jej zmarszczone brwi i wyg艂adzi膰 je. Nie, to
niemo偶liwe. Moja sk贸ra by艂aby dla niej odra偶aj膮ca.
- Wiem, wiem 鈥 powiedzia艂em, wracaj膮c do rozmowy. 鈥 Je艣li chcesz,
mo偶emy m贸wi膰 na ciebie Jane.
Pochyli艂a si臋 nad sto艂em w moj膮 stron臋, ca艂a z艂o艣膰 ju偶 znikn臋艂a z jej oczu.
- Sk膮d wiedzia艂e艣? 鈥 zapyta艂a cichym, przesyconym emocjami g艂osem.
Powinienem powiedzie膰 jej prawd臋? I, je艣li tak, do kt贸rego momentu?
Chcia艂em jej powiedzie膰. Chcia艂em zas艂ugiwa膰 na ca艂e to zaufanie, kt贸re
wyczyta艂em z jej twarzy.
- Mo偶esz mi zaufa膰. 鈥 wyszepta艂a i wyci膮gn臋艂a jedn膮 r臋k臋 do przodu, aby
dotkn膮膰 moich d艂oni, kt贸re spoczywa艂y na pustym stole przede mn膮.
Cofn膮艂em je jednak 鈥 nienawidzi艂em samej my艣li o tym, jak
zareagowa艂aby na moj膮 lodowat膮 sk贸r臋.
Wiedzia艂em, 偶e nikomu nie zdradzi moich sekret贸w, by艂a ca艂kowicie
godna zaufania, po prostu dobra. Ale mimo to nie by艂em pewien, czy moje
zwierzenia nie przera偶膮 jej. W ka偶dym razie ona powinna by膰 przera偶ona.
Prawda by艂a potworna.
- Chyba nie mam innego wyboru. 鈥 wyszepta艂em. Pami臋ta艂em, 偶e ju偶
kiedy艣 si臋 z ni膮 droczy艂em, nazywaj膮c j膮 ma艂o spostrzegawcz膮 w pewnych
sytuacjach. 鈥 Pope艂ni艂em b艂膮d. Nie spodziewa艂em si臋, 偶e jeste艣 a偶 tak
spostrzegawcza. 鈥 I, cho膰 ona mo偶e nie zda艂a sobie z tego sprawy, da艂em jej
wiele do zrozumienia. Niczego nigdy nie przegapi艂a.
- S膮dzi艂am, 偶e nigdy si臋 nie mylisz. 鈥 powiedzia艂a z u艣miechem.
- Tak by艂o kiedy艣. 鈥 Kiedy艣 dobrze wiedzia艂em, co robi膰. Zawsze by艂em
pewny siebie. A teraz wszystko by艂o chaotyczne.
Ale nie walczy艂em z tym. Nie chcia艂em 偶ycia, kt贸re mia艂oby sens. Nie, je艣li
chaos oznacza艂 bycie z Bell膮.
- Pomyli艂em si臋 tak偶e co do innej rzeczy. 鈥 kontynuowa艂em, prowadz膮c
rozmow臋 na inny tor. 鈥 Nie przyci膮gasz wy艂膮cznie wypadk贸w 鈥 to nie do艣膰
szeroka definicja. Ty, Bello, przyci膮gasz wszelakie k艂opoty. Je艣li kto艣 lub co艣 w
promieniu dziesi臋ciu mil stanowi zagro偶enie, z pewno艣ci膮 stanie na twojej
drodze. 鈥 Dlaczego w艂a艣nie ona? Co takiego zrobi艂a, 偶e zas艂u偶y艂a na cokolwiek z
tego?
Wyraz twarzy Belli zn贸w by艂 powa偶ny. 鈥 A ty zaliczasz si臋 do tej kategorii?
Szczero艣膰 w przypadku odpowiedzi tego pytania by艂a niezb臋dna. 鈥 Bez
w膮tpienia.
Zmru偶y艂a delikatnie oczy 鈥 nie podejrzliwie, ale jakby by艂a dziwnie
skupiona. Ponownie wyci膮gn臋艂a d艂o艅 nad sto艂em, powoli. Odsun膮艂em swoje r臋ce
zaledwie cal od niej, ale zignorowa艂a to, by艂a zdeterminowana, aby mnie
dotkn膮膰. Wstrzyma艂em oddech 鈥 nie z powodu jej zapachu, ale obcego,
wszechogarniaj膮cego odczucia. Strachu. Moja sk贸ra obrzydzi j膮. Powinna ju偶
dawno uciec.
Przesun臋艂a opuszkami palc贸w po wierzchu mojej d艂oni. Ciep艂o od niej
bij膮ce by艂o niesamowite, jeszcze nigdy nie czu艂em czego艣 takiego. To by艂a
niemal czysta przyjemno艣膰. A w ka偶dym razie by艂aby, gdybym nie czu艂 tego
strachu. Obserwowa艂em jej twarz, kiedy dotyka艂a mojej zimnej, twardej sk贸ry,
ca艂y czas nie b臋d膮c w stanie oddycha膰.
Lekki u艣miech rozja艣ni艂 jej twarz.
- Dzi臋kuj臋. 鈥 szepn臋艂a, spogl膮daj膮c na mnie intensywnie. 鈥 To ju偶 drugi
raz.
Jej mi臋kkie palce nie opuszcza艂y mojej d艂oni, jakby to by艂o dla niej
przyjemne uczucie.
Odpowiedzia艂em jej tak zwyczajnym tonem, na jaki mog艂em si臋 zdoby膰. 鈥
Ale na tym ko艅czymy, zgoda?
Skrzywi艂a si臋, ale przytakn臋艂a.
Odsun膮艂em wi臋c r臋ce. I cho膰 jej dotyk by艂 tak cudowny, nie chcia艂em
czeka膰, a偶 wreszcie zrozumie swoje zachowanie. Schowa艂em d艂onie pod sto艂em.
Stara艂em si臋 wyczyta膰 co艣 z jej oczu; chocia偶 jej umys艂 by艂 cichy, znalaz艂em
w nich zar贸wno ufno艣膰, jak i zaciekawienie. W tej chwili zda艂em sobie spraw臋,
偶e tak naprawd臋 bardzo chcia艂em odpowiedzie膰 na jej wszystkie pytania. Nie
dlatego, 偶e by艂em jej to winien. Nie dlatego, 偶e chcia艂em, aby mi ufa艂a.
Pragn膮艂em, aby mnie pozna艂a.
- 艢ledzi艂em ci臋 do Port Angeles. 鈥 powiedzia艂em, s艂owa wymkn臋艂y mi si臋
chyba zbyt szybko. Zna艂em niebezpiecze艅stwo, jakie nios艂a ze sob膮 prawda,
ryzyko, jakie podejmowa艂em. W ka偶dym momencie jej nienaturalny spok贸j
m贸g艂 obr贸ci膰 si臋 w histeri臋. I w艂a艣nie to sprawi艂o, 偶e zacz膮艂em m贸wi膰 jeszcze
szybciej. 鈥 Nigdy przedtem nie pr贸bowa艂em roztacza膰 pieczy nad jak膮艣
konkretn膮 osob膮 i nie przypuszcza艂em, 偶e jest to takie trudne. Ale to ju偶
zapewne twoja zas艂uga, zwyk艂ym ludziom nie przytrafia si臋 tyle katastrof.
Obserwowa艂em j膮, czekaj膮c.
U艣miechn臋艂a si臋. K膮ciki jej ust unios艂y si臋 w g贸r臋, a czekoladowe oczy
zab艂ys艂y.
W艂a艣nie wspomnia艂em, 偶e j膮 艣ledz臋, o ona si臋 艣mieje.
- Czy nie przysz艂o ci nigdy do g艂owy, 偶e mo偶e 艣mier膰 by艂a mi pisana, i
ratuj膮c mnie po raz pierwszy, pod szko艂膮, wyst膮pi艂e艣 przeciwko przeznaczeniu?
鈥 zapyta艂a.
- 艢mier膰 by艂a ci ju偶 pisana wcze艣niej. 鈥 powiedzia艂em, spuszczaj膮c wzrok.
Prze艂ama艂em bariery, prawda wyp艂ywa艂a ze mnie niczym potok. 鈥 Gdy
spotkali艣my si臋 po raz pierwszy.
To by艂a prawda i bardzo mnie to z艂o艣ci艂o. Zagra偶a艂em jej 偶yciu jak ostrze
gilotyny. Jakby by艂a w dziwny spos贸b naznaczona przez okrutne przeznaczenie,
艣lepy los. Czu艂em si臋 jak narz臋dzie w jego r臋kach, d膮偶膮ce nieustannie do
wykonania egzekucji. Nawet wyobra偶a艂em sobie uosobienie tego przeznaczenia
鈥 przera偶aj膮c膮, zazdrosn膮 wied藕m臋, pa艂aj膮c膮 偶膮dz膮 zemsty harpi臋.
Chcia艂em czego艣, kogo艣 wprost odpowiedzialnego za to 鈥 偶ebym m贸g艂 z
tym walczy膰. Co艣, cokolwiek, czego mo偶na si臋 pozby膰, zniszczy膰 to, 偶eby Bella
wreszcie by艂a bezpieczna.
Siedzia艂a w ciszy; jej oddech sta艂 si臋 g艂o艣niejszy.
Spojrza艂em na ni膮, wiedz膮c, 偶e wreszcie ujrz臋 ten strach, na kt贸ry
czeka艂em. Czy w艂a艣nie nie wspomnia艂em, jak blisko by艂o, abym j膮 wtedy zabi艂?
Bli偶ej nawet ni偶 van, kt贸ry p臋dzi艂, aby j膮 zmia偶d偶y膰. Ale jej twarz ca艂y czas by艂a
spokojna, a oczy skupione.
- Pami臋tasz? 鈥 musia艂a to pami臋ta膰.
- Tak. 鈥 odpar艂a spokojnym, jakby grobowym g艂osem.
Wiedzia艂a. Wiedzia艂a, 偶e chcia艂em j膮 zamordowa膰.
A gdzie krzyki?
- I mimo to nadal tu siedzisz? 鈥 doda艂em z niedowierzaniem w g艂osie.
- Tak, ale鈥 tylko dzi臋ki tobie. 鈥 jej wyraz twarzy st臋偶a艂, by艂 pe艂en
ciekawo艣ci i zmieni艂a temat. 鈥 Poniewa偶 jakim艣 cudem wiedzia艂e艣, gdzie mnie
dzisiaj znale藕膰.
Bez wi臋kszej nadziei kolejny raz spr贸bowa艂em przebi膰 si臋 przez barier臋,
kt贸ra chroni艂a jej my艣li, by艂em zdesperowany, aby j膮 us艂ysze膰! To nie mia艂o dla
mnie 偶adnego sensu. Jak ona mog艂a w og贸le by膰 zainteresowana reszt膮, kiedy
przyzna艂em si臋 ju偶 do najgorszych rzeczy?
Czeka艂a, zaciekawiona. Jej sk贸ra by艂a bardzo jasna, i cho膰 to by艂o u niej
naturalne, nieco mnie to rozprasza艂o. Jej ledwie napocz臋ta kolacja sta艂a tu偶 przed
ni膮. Je艣li b臋d臋 jej dalej odpowiada艂, b臋dzie potrzebowa艂a jakiego艣 za艂agodzenia
doznanego szoku.
Nazwa艂em wi臋c swoje warunki. 鈥 Opowiem ci wi臋cej, je艣li b臋dziesz jad艂a.
My艣la艂a nad tym przez p贸艂 sekundy, a potem b艂yskawicznie zacz臋艂a je艣膰.
Widocznie by艂a bardziej ciekawa mojej odpowiedzi, ni偶 zdradza艂y to jej oczy.
- Trudno si臋 ciebie tropi. 鈥 powiedzia艂em. 鈥 Zazwyczaj nie mam z tym
偶adnego problemu; wystarczy, 偶e ju偶 kiedy艣 s艂ysza艂em czyje艣 my艣li.
Spojrza艂em na ni膮 ostro偶nie, wypowiedziawszy te s艂owa. Domy艣la膰 si臋
czego艣 to jedno, a uzyska膰 potwierdzenie drugie.
Nie ruszy艂a si臋, oczy mia艂a szeroko otwarte. Poczu艂em, 偶e mimowolnie
zaciskam z臋by, czekaj膮c na atak paniki.
Ale ona tylko mrugn臋艂a jeden raz, prze艂kn臋艂a k臋s jedzenia i wzi臋艂a do ust
kolejny. A wi臋c chcia艂a, 偶ebym kontynuowa艂.
- Uczepi艂em si臋 Jessiki. 鈥 m贸wi艂em, starannie dobieraj膮c s艂owa. 鈥 Cho膰
niezbyt uwa偶nie 鈥 jak ju偶 wspomina艂em, tylko tobie mog艂o si臋 co艣 tu przytrafi膰.
鈥 nie wytrzyma艂em, dodaj膮c to. Czy zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e 偶ycie innych ludzi
nie jest na ka偶dym kroku prze艣ladowane przez 艣mier膰 jak jej? Uwa偶a艂a swoje
偶ycie za normalne? By艂a tak daleko od normalno艣ci, jak tylko mog艂em to sobie
wyobrazi膰. 鈥 I przegapi艂em moment, w kt贸rym si臋 od艂膮czy艂a艣. Kiedy zda艂em
sobie z tego spraw臋, poszed艂em ci臋 najpierw szuka膰 w znanej Jessice ksi臋garni.
By艂em w stanie ustali膰, 偶e nie wesz艂a艣 do 艣rodka i uda艂a艣 si臋 na po艂udnie,
wiedzia艂em wi臋c, 偶e pr臋dzej czy p贸藕niej zawr贸cisz. Czekaj膮c na ciebie,
sprawdza艂em wyrywkowo my艣li przechodni贸w, licz膮c na to, 偶e w ich
wspomnieniach zobacz臋, gdzie si臋 znajdujesz. Z pozoru nie mia艂em powod贸w
do niepokoju, ale dr臋czy艂o mnie dziwne przeczucie鈥 - m贸j oddech przyspieszy艂,
kiedy przypomnia艂em sobie tamto uczucie paniki. Jej zapach wype艂nia艂 moje
gard艂o i to mnie cieszy艂o. Ten b贸l znaczy艂 dla mnie, 偶e 偶y艂a. Tak d艂ugo, jak mnie
to pali, ona jest bezpieczna.
- Zacz膮艂em robi膰 autem rundki po okolicy, nadal鈥 nas艂uchiwa艂em. 鈥
mia艂em nadziej臋, 偶e rozumie, co mam na my艣li. To musi by膰 og艂upiaj膮ce. 鈥
Zapada艂 ju偶 zmrok. Mia艂em w艂a艣nie zacz膮膰 szuka膰 ci臋 na piechot臋, gdy wtem鈥
Wspomnienia powr贸ci艂y, tak wyra藕ne, jakby to dzia艂o si臋 znowu 鈥
poczu艂em mordercz膮 furi臋 przep艂ywaj膮c膮 przez moje cia艂o, zmieniaj膮c膮 je w
bry艂臋 lodu.
Pragn膮艂em jego 艣mierci. Potrzebowa艂em jego 艣mierci. Moja szcz臋ka
zacisn臋艂a si臋 bezwiednie, kiedy ca艂膮 si艂膮 woli stara艂em si臋 pozosta膰 przy stoliku.
Przecie偶 Bella mnie tu potrzebowa艂a. Tylko to si臋 liczy艂o.
- Co si臋 sta艂o? 鈥 wyszepta艂a z szeroko otwartymi oczyma.
- Us艂ysza艂em ich my艣li. 鈥 powiedzia艂em przez z臋by. 鈥 Zobaczy艂em w jego
my艣lach twoj膮 twarz.
Ledwo uda艂o mi si臋 opanowa膰 pragnienie mordu. Wiedzia艂em dobrze,
gdzie ich znale藕膰. Ich brudne my艣li przesyca艂y nocne powietrze, popycha艂y mnie
w ich kierunku.
Zakry艂em twarz, wiedz膮c, 偶e wygl膮dam teraz jak potw贸r, 艂owca, morderca.
Przywo艂a艂em jej obraz pod swoje zamkni臋te powieki, aby si臋 uspokoi膰,
skupiaj膮c si臋 tylko i wy艂膮cznie na jej twarzy. Delikatny zarys jej ko艣ci, jej
cienka, jasna sk贸ra 鈥 jak jedwab okalaj膮cy szk艂o, niemo偶liwie mi臋kki i 艂atwy do
rozerwania. By艂a zbyt krucha dla tego 艣wiata. Potrzebowa艂a ochrony. I, poprzez
lekk膮 dezorganizacj臋 jej przeznaczenia, to ja mia艂em odegra膰 t膮 rol臋.
Spr贸bowa艂em wyja艣ni膰 jej jako艣 swoj膮 reakcj臋, aby mog艂a zrozumie膰.
- By艂o mi鈥 bardzo鈥 ci臋偶ko鈥 - nawet nie wiesz jak. 鈥 tak po prostu
odjecha膰 i鈥 darowa膰 im 偶ycie. 鈥 wyszepta艂em. 鈥 Mog艂em ci pozwoli膰 odjecha膰 z
kole偶ankami, ale ba艂em si臋, 偶e zaczn臋 ich szuka膰, gdy tylko zostan臋 sam.
Po raz drugi tego wieczoru wyzna艂em, 偶e jestem morderc膮. A przynajmniej
ten jeden raz by艂o to pewne.
By艂a cicho, kiedy walczy艂em ze sob膮. S艂ucha艂em jej bicia serca. Rytm by艂
nieregularny, ale z czasem zwolni艂. Jej oddech tak偶e by艂 wolny i opanowany.
Zaszed艂em zbyt daleko. Ona musia艂a znale藕膰 si臋 w domu, zanim鈥
I co, zabi艂bym ich wtedy? Sta艂bym si臋 morderc膮 w艂a艣nie teraz, kiedy mi
zaufa艂a? Czy istnia艂 jakikolwiek inny spos贸b, abym si臋 powstrzyma艂?
Obieca艂a mi opowiedzie膰 o swojej najnowszej teorii, kiedy znajdziemy si臋
sami. Czy na pewno chcia艂em j膮 us艂ysze膰? Co prawda by艂em bardzo ciekawy, ale
czy cena mojej ciekawo艣ci nie b臋dzie zbyt wysoka?
W ka偶dym razie, dowiedzia艂a si臋 o tak za du偶o prawdy jak na jedn膮 noc.
Spojrza艂em na ni膮 ponownie, jej twarz by艂a bledsza ni偶 wcze艣niej, ale
zupe艂nie spokojna.
- Chcesz ju偶 wraca膰 do domu? 鈥 zapyta艂em.
- Mog臋 jecha膰 cho膰by zaraz. 鈥 odpowiedzia艂a, wybieraj膮c tak s艂owa, jak
gdyby zwyczajne 鈥榯ak鈥 nie wyra偶a艂o w pe艂ni tego, co chcia艂a mi powiedzie膰.
Irytuj膮ce.
Wr贸ci艂a kelnerka. Z pewno艣ci膮 s艂ysza艂a ostatni膮 odpowied藕 Belli,
zastanawiaj膮c si臋, co ona mog艂aby mi zaoferowa膰 ze swojej strony. Prawie
wywr贸ci艂em oczami na niekt贸re jej oferty, kt贸re ju偶 sobie wyobra偶a艂a.
- I jak tam? 鈥 zapyta艂a mnie.
- Poprosimy o rachunek. 鈥 powiedzia艂em, nie spuszczaj膮c oczu z Belli.
Oddech kelnerki momentalnie przyspieszy艂, i jakbym mia艂 u偶y膰 s艂贸w Belli
鈥 zam膮ci艂em jej w g艂owie.
W tym dziwnym momencie, gdy us艂ysza艂em sw贸j g艂os w jej g艂owie,
zda艂em sobie spraw臋, dlaczego dzi艣 wiecz贸r wydawa艂em si臋 by膰 tak atrakcyjny 鈥
przez niepowo艂any strach.
A to wszystko przez Bell臋. Staraj膮c si臋 tak bardzo by膰 wobec niej
opanowanym, mniej przera偶aj膮cym, ludzkim, nie panowa艂em do ko艅ca
艣wiadomie nad sob膮. Inni ludzie widzieli tylko zewn臋trzne pi臋kno, nie
dostrzegali najmniejszych oznak grozy.
Spojrza艂em wreszcie w g贸r臋 na kelnerk臋, czekaj膮c, a偶 dojdzie do siebie. To
by艂o nawet zabawne, kiedy zna艂em przyczyny.
- Ja鈥 jasne. 鈥 zaj膮kn臋艂a si臋. 鈥 Prosz臋 bardzo.
Wr臋czy艂a mi ok艂adk臋 z rachunkiem, my艣l膮c o karteczce, kt贸r膮 tam wsun臋艂a.
Karteczce ze swoim imieniem i numerem telefonu.
Tak, to zdecydowanie by艂o zabawne.
Mia艂em ju偶 przygotowane pieni膮dze. Odda艂em jej ok艂adk臋, nawet do niej
nie zagl膮daj膮c, daj膮c jej do zrozumienia, aby nie musia艂a marnowa膰 czasu,
czekaj膮c t臋sknie na m贸j telefon.
- Reszty nie trzeba. 鈥 powiedzia艂em do niej, maj膮c nadziej臋, 偶e wysoko艣膰
napiwku wynagrodzi jej rozczarowanie.
Wsta艂em i Bella pod膮偶y艂a moim 艣ladem. Chcia艂em poda膰 jej r臋k臋, ale
pomy艣la艂em, 偶e lepiej nie przegina膰 dzisiejszej nocy. Podzi臋kowa艂em kelnerce,
nie spuszczaj膮c oczu z Belli.
Wyszli艣my; szed艂em tak blisko za ni膮, na ile si臋 odwa偶y艂em. Tak blisko, 偶e
ciep艂o jej cia艂a dzia艂a艂o na mnie prawie jak fizyczny dotyk. Przytrzyma艂em jej
drzwi, westchn臋艂a cicho i zaciekawi艂em si臋, co te偶 sprawi艂o, 偶e posmutnia艂a.
Popatrzy艂em w jej oczy, prawie o to spyta艂em, ale nagle spu艣ci艂a wzrok na
chodnik, za偶enowana. To jeszcze bardziej podsyci艂o moj膮 ciekawo艣膰, chocia偶
zapytanie si臋 by艂oby niegrzeczne. Cisza mi臋dzy nami trwa艂a ca艂y czas,
otworzy艂em dla niej drzwi samochodu.
Wewn膮trz podkr臋ci艂em ogrzewanie 鈥 ciep艂e powietrze na pewno si臋
przyda; zimny samoch贸d z pewno艣ci膮 jest dla niej nieprzyjemny. Wtuli艂a si臋 w
moj膮 kurtk臋 z ma艂ym u艣miechem na ustach.
Czeka艂em, nie wznawiaj膮c rozmowy a偶 do chwili, kiedy wyjechali艣my
poza zasi臋g 艣wiate艂. To czyni艂o nas bardziej na osobno艣ci.
Czy to by艂o w艂a艣ciwe? By艂em teraz skupiony tylko na niej, samoch贸d
wydawa艂 si臋 taki ma艂y. Jej zapach kr膮偶y艂 wraz z powietrzem, wzmaga艂 si臋.
Wzrasta艂 na sw贸j w艂asny spos贸b, jak inny rodzaj powietrza. Wymaga艂
zauwa偶enia swojej obecno艣ci.
I zrobi艂 swoje, zn贸w czu艂em palenie w gardle. Chocia偶 by艂o ca艂kiem
zno艣ne. Tego wieczora otrzyma艂em zdecydowanie za du偶o 鈥 wi臋cej, ni偶
oczekiwa艂em. I ona tu by艂a, u mojego boku. By艂em jej winien co艣 za to.
Je艣li tylko m贸g艂bym tak po prostu trwa膰, pali膰 si臋, i nic wi臋cej. Ale jad
zn贸w wype艂ni艂 moje usta, mi臋艣nie st臋偶a艂y, jak na polowaniu.
Musia艂em pozby膰 si臋 tych my艣li ze swojej g艂owy. I dobrze wiedzia艂em, co
mnie rozkojarzy.
- Teraz twoja kolej. 鈥 powiedzia艂em do niej.

Rozdzia艂 10

- Czy mog臋 ci zada膰 jeszcze tylko jedno pytanie? 鈥 poprosi艂a, zamiast
spe艂ni膰 moje 偶膮danie.
Znajdowa艂em si臋 na skraju wytrzyma艂o艣ci, czekaj膮c z niepokojem na
najgorsze. A mimo to jak偶e kusz膮ce wydawa艂o si臋 przed艂u偶anie tej chwili 鈥 by
mie膰 Bell臋 przy sobie jeszcze przez kilka sekund, p贸ki wci膮偶 chcia艂a przebywa膰
w moim towarzystwie. Westchn膮艂em, rozwa偶aj膮c ten dylemat.
- Tylko jedno 鈥 powiedzia艂em.
- Hm... 鈥 zawaha艂a si臋 przez moment, jakby zastanawia艂a si臋 nad tym,
kt贸re pytanie zada膰. - M贸wi艂e艣, 偶e wiedzia艂e艣, 偶e nie wesz艂am do ksi臋garni, a
potem posz艂am na po艂udnie. Jak to odgad艂e艣?
Zapatrzy艂em si臋 przed siebie. Nast臋pne pytanie, kt贸re nie ujawnia艂o nic z
jej strony, za to zbyt wiele z mojej.
- My艣la艂am, 偶e ju偶 nic przed sob膮 nie ukrywamy 鈥 wytkn臋艂a zawiedziona.
C贸偶 za ironia. To ona ci膮gle wykr臋ca艂a si臋 od odpowiedzi i nawet nie
musia艂a si臋 specjalnie wysila膰.
C贸偶, chcia艂a, bym by艂 bezpo艣redni. A ta rozmowa i tak nie prowadzi艂a do
niczego dobrego.
- Dobrze, ju偶 dobrze. Zw臋szy艂em tw贸j trop.
Chcia艂em jej patrze膰 prosto w oczy, ale obawia艂em si臋 tego, co mog艂em
zobaczy膰. Dlatego przys艂uchiwa艂am si臋, jak jej oddech przyspiesza, a zaraz
potem wyr贸wnuje si臋. Po chwili zn贸w si臋 odezwa艂a, a jej g艂os zabrzmia艂 o wiele
pewniej, ni偶 si臋 spodziewa艂em.
- Nie odpowiedzia艂e艣 na jedno z moich pierwszych pyta艅.
Spojrza艂em na ni膮 z grymasem. Ona te偶 gra艂a na zw艂ok臋.
- Na kt贸re?
- Jak to dzia艂a? Jaki jest mechanizm tego czytania w my艣lach? 鈥 spyta艂a,
powtarzaj膮c pytanie, kt贸re zada艂a w restauracji. - Potrafisz prze艣wietli膰 ka偶dego,
niezale偶nie od tego, gdzie jest? Jak to robisz? Czy reszta twojej rodziny...? 鈥
urwa艂a, zn贸w si臋 rumieni膮c.
- To wi臋cej ni偶 jedno 鈥 wytkn膮艂em jej.
Przygl膮da艂a mi si臋 jedynie, czekaj膮c na odpowied藕.
Czemu mia艂bym jej nie odpowiedzie膰? Ju偶 si臋 wi臋kszo艣ci domy艣li艂a, a to
na pewno by艂 艂atwiejszy temat od tego, kt贸ry si臋 zbli偶a艂.
- Pr贸cz mnie nikt z rodziny tego nie potrafi. Nie us艂ysz臋 te偶 ka偶dego
niezale偶nie od jego oddalenia. Musz臋 znajdowa膰 si臋 do艣膰 blisko. Im lepiej dany
鈥瀏艂os鈥 znam, tym mi 艂atwiej. Mimo to maksymalna odleg艂o艣膰 to zaledwie par臋
mil. 鈥 Spr贸bowa艂em wymy艣li膰 jaki艣 spos贸b, by opisa膰 to tak, by zrozumia艂a.
Szuka艂em jakiej艣 analogii, kt贸ra by jej w tym pomog艂a. - Mo偶na by to
przyr贸wna膰 do przebywania w wielkiej, wype艂nionej lud藕mi sali. S艂yszy si臋
szmer setek rozm贸w, lecz ka偶dej z nich z osobna si臋 nie 艣ledzi. Dopiero gdy si臋
skupi膰 na jednej, jej sens staje si臋 jasny. Najcz臋艣ciej po prostu si臋 wy艂膮czam, za
du偶o bod藕c贸w. 艁atwiej te偶 wtedy udawa膰 鈥瀗ormalnego鈥. 鈥 Skrzywi艂em si臋. -
Inaczej nawi膮zywa艂bym do my艣li rozm贸wcy zamiast do jego wypowiedzi.
- Jak s膮dzisz, dlaczego mnie nie s艂yszysz?
Ponownie odpowiedzia艂em zgodnie z prawd膮, uciekaj膮c si臋 do kolejnej
analogii.
- Nie wiem 鈥 przyzna艂em. - Jedynym wyt艂umaczeniem, na kt贸re wpad艂em,
jest to, 偶e tw贸j umys艂 funkcjonuje inaczej ni偶 umys艂y innych ludzi. Mo偶na by
rzec, 偶e nadajesz na falach kr贸tkich, a ja odbieram tylko UKF.
Zda艂em sobie spraw臋, 偶e nie spodoba jej si臋 ta analogia. Oczekuj膮c na jej
reakcj臋, nie mog艂em powstrzyma膰 u艣miechu. Nie zawiod艂a mnie.
- M贸j m贸zg nie pracuje normalnie? 鈥 zapyta艂a z niepokojem podniesionym
g艂osem. - Jestem walni臋ta?
Ach, zn贸w ta ironia.
- Ja tu s艂ysz臋 w g艂owie g艂osy, a ty si臋 przejmujesz, 偶e jeste艣 wariatk膮 鈥
za艣mia艂em si臋.
Doskonale rozumia艂a wszystkie te drobne, nieistotne rzeczy, a te naprawd臋
wa偶ne zupe艂nie przekr臋ca艂a. Zawsze kierowa艂y ni膮 niew艂a艣ciwe instynkty...
Przygryz艂a warg臋, a zmarszczka mi臋dzy jej brwiami si臋 pog艂臋bi艂a.
- Nie martw si臋 鈥 pocieszy艂em j膮. - To tylko teoria. - A do om贸wienia
pozosta艂a du偶o wa偶niejsza teoria. Nie mog艂em si臋 doczeka膰, by mie膰 to ju偶 z
g艂owy. Ka偶da mijaj膮ca sekunda coraz bardziej wydawa艂a mi si臋 po偶yczonym
czasem. - W艂a艣nie, a co z twoj膮 teori膮? 鈥 spyta艂em, rozdarty wewn臋trznie,
oci膮gaj膮c si臋 i jednocze艣nie niecierpliwi膮c.
Westchn臋艂a, wci膮偶 przygryzaj膮c warg臋. Ba艂em si臋, 偶e sama mo偶e sobie
zrobi膰 krzywd臋. Popatrzy艂a mi w oczy zak艂opotana.
- My艣la艂em, 偶e ju偶 nic przed sob膮 nie ukrywamy 鈥 powiedzia艂em cicho.
Odwr贸ci艂a wzrok, tocz膮c jak膮艣 wewn臋trzn膮 walk臋. Nagle zamar艂a, a jej
oczy rozszerzy艂y si臋. Po raz pierwszy przez jej twarz przemkn膮艂 strach.
- Matko Boska! 鈥 zawo艂a艂a.
Wpad艂em w panik臋. Co takiego zobaczy艂a? Czym j膮 tak przerazi艂em?
- Natychmiast zwolnij! 鈥 krzykn臋艂a.
- Co艣 nie tak? 鈥 Nie rozumia艂em, sk膮d si臋 bra艂 jej strach.
- Jedziesz sto sze艣膰dziesi膮t na godzin臋! 鈥 wrzasn臋艂a.
Zerkn臋艂a w bok, ale szybko odwr贸ci艂a wzrok od 艣migaj膮cych za oknem
drzew.
Nadmierna pr臋dko艣膰 鈥 taka drobnostka sprawia艂a, 偶e wrzeszcza艂a ze
strachu?
Wywr贸ci艂em oczami.
- Spokojnie.
- Chcesz nas zabi膰? 鈥 spyta艂a spi臋tym, podniesionym g艂osem.
- Wierz mi, nic nam nie grozi 鈥 obieca艂em.
Odetchn臋艂a i odezwa艂a si臋 bardziej opanowanym g艂osem.
- Dok膮d ci si臋 tak spieszy?
- Zawsze tak je偶d偶臋.
Napotka艂em jej spojrzenie. Rozbawi艂 mnie jej przera偶ony wyraz twarzy.
- Patrz na jezdni臋!
- Nigdy nie spowodowa艂em wypadku, Bello. Ba, nawet nie dosta艂em
mandatu. 鈥 U艣miechn膮艂em si臋, pukaj膮c si臋 w czo艂o. Ca艂a sytuacja sta艂a si臋 jeszcze
bardziej komiczna 鈥 absurdalne wydawa艂o si臋 to, 偶e by艂em w stanie 偶artowa膰 z
ni膮 z czego艣 tak poufnego i niezwyk艂ego. - Mam tu wbudowany wykrywacz
radar贸w.
- Ha, ha, ha 鈥 za艣mia艂a si臋 sarkastycznie, bardziej wystraszona ni偶
w艣ciek艂a. - Pami臋taj, 偶e Charlie jest gliniarzem. Zosta艂am wychowana w
poszanowaniu dla prawa. Poza tym, je艣li zmienisz ten w贸z w owini臋ty wok贸艂
drzewa precel, pewnie po prostu otrzepiesz si臋 i p贸jdziesz do domu.
- Pewnie tak 鈥 przyzna艂em, prychaj膮c. Tak, gdyby zdarzy艂 si臋 wypadek,
nasze szanse by艂yby zgo艂a inne. Mia艂a prawo si臋 ba膰, nawet mimo moich
umiej臋tno艣ci prowadzenia samochodu. - Ale ty nie.
Z westchnieniem zwolni艂em.
- Zadowolona?
Zerkn臋艂a na szybko艣ciomierz.
- Prawie.
Dla niej to wci膮偶 by艂o za szybko?
- Nie cierpi臋 si臋 tak wlec 鈥 wymamrota艂em, pozwalaj膮c, by wskaz贸wka
szybko艣ciomierza przesun臋艂a si臋 jeszcze ni偶ej.
- To jest dla ciebie wleczenie?
- Sko艅czmy ju偶 temat mojego stylu jazdy 鈥 powiedzia艂em
zniecierpliwiony. Ile ju偶 razy unika艂a mojego pytania? Trzy? Cztery? Czy jej
spekulacje by艂y naprawd臋 takie straszne? Musia艂em si臋 tego natychmiast
dowiedzie膰. - Nada艂 czekam, a偶 zdradzisz mi swoj膮 najnowsz膮 teori臋.
Zn贸w przygryz艂a warg臋 zmartwiona, niemal偶e zbola艂a.
Zapanowa艂em nad swoim zniecierpliwieniem i z艂agodzi艂em ton. Nie
chcia艂em, by si臋 martwi艂a.
- Nie b臋d臋 si臋 艣mia膰 鈥 obieca艂em, gor膮co pragn膮c, by si臋 okaza艂o, 偶e to
przez za偶enowanie nie chcia艂a m贸wi膰.
- Boj臋 si臋 raczej, 偶e si臋 rozgniewasz 鈥 wyszepta艂a.
Postara艂em si臋, by m贸j g艂os zabrzmia艂 naturalnie.
- A偶 tak 藕le?
- Obawiam si臋, 偶e tak.
Wbi艂a wzrok w d艂onie, nie patrz膮c mi w oczy. Mija艂y kolejne sekundy.
- Do dzie艂a 鈥 zach臋ci艂em j膮.
- Nie wiem, od czego zacz膮膰 鈥 stwierdzi艂a cicho.
- Mo偶e od samego pocz膮tku? 鈥 Przypomnia艂em sobie jej s艂owa sprzed
kolacji. - Wspomina艂a艣, 偶e nie wpad艂a艣 na to sama.
- Zgadza si臋 鈥 potwierdzi艂a i zn贸w zamilk艂a.
Zastanowi艂em si臋 nad tym, co mog艂o jej pom贸c wpa艣膰 na jaki艣 pomys艂.
- Co ci pomog艂o? Film? Ksi膮偶ka?
Powinienem przejrze膰 jej kolekcje, kiedy nie by艂o jej w domu. Nie mia艂em
poj臋cia, czy w艣r贸d stosu jej starych ksi膮偶ek nie by艂o przypadkiem Brama Stokera
lub Anne Rice...
- Pojecha艂am w sobot臋 nad morze.
Tego si臋 nie spodziewa艂em. Plotki, kt贸re kr膮偶y艂y o nas w okolicy, nigdy
nie zbli偶y艂y si臋 do prawdy 鈥 nie by艂y ani wystarczaj膮co precyzyjne, ani
wystarczaj膮co dziwaczne. Pojawi艂a si臋 jaka艣 nowa plotka, kt贸r膮 przeoczy艂em?
Bella zerkn臋艂a na mnie i dostrzeg艂a maluj膮ce si臋 na mojej twarzy zaskoczenie.
- Spotka艂am przypadkiem koleg臋 z dzieci艅stwa, Jacoba Blacka - ci膮gn臋艂a. -
Nasi ojcowie przyja藕ni膮 si臋 od lat.
Jacob Black 鈥 nie kojarzy艂em tego nazwiska, ale przypomina艂o mi ono o
czym艣... o czym艣, co zdarzy艂o si臋 dawno temu... Zapatrzy艂em si臋 przed siebie,
poszukuj膮c w my艣lach wspomnienia, kt贸re naprowadzi艂oby mnie na jakie艣
powi膮zanie.
- Ojciec Jacoba jest cz艂onkiem starszyzny Quileut贸w.
Jacob Black. Ephraim Black. Niew膮tpliwie jego potomek.
Ju偶 gorzej by膰 nie mog艂o.
Zna艂a prawd臋.
M贸j umys艂 zacz膮艂 gubi膰 si臋 w domys艂ach, podczas gdy samoch贸d mija艂
kolejne ciemne zakr臋ty na drodze. Moje cia艂o zamar艂o udr臋czone 鈥
automatycznie wykonywa艂o jedynie te ruchy, kt贸rych wymaga艂o prowadzenie
pojazdu.
Zna艂a prawd臋.
Ale.. skoro odkry艂a prawd臋 w sobot臋... w takim razie wiedzia艂a o tym przez
ca艂y wiecz贸r... a mimo to...
- Poszli艣my na spacer... - kontynuowa艂a. - Opowiada艂 mi r贸偶ne miejscowe
legendy - chyba chcia艂 mnie nastraszy膰. Jedna z nich by艂a o...
Zawaha艂a si臋, ale nie by艂o ju偶 miejsca na jej skrupu艂y. Wiedzia艂em, co
zamierza艂a powiedzie膰. Jedyn膮 niewiadom膮 pozosta艂o to, dlaczego wci膮偶
siedzia艂a tu razem ze mn膮.
- M贸w dalej.
- O wampirach 鈥 szepn臋艂a.
Kiedy wypowiedzia艂a te s艂owa na g艂os, poczu艂em si臋 jeszcze gorzej ni偶
wtedy, gdy mia艂em 艣wiadomo艣膰, i偶 zna prawd臋. Wzdrygn膮艂em si臋 na sam ich
d藕wi臋k, jednak szybko si臋 opanowa艂em.
- I od razu pomy艣la艂a艣 o mnie?
- Nie. To Jacob zdradzi艂 mi tajemnic臋 twojej rodziny.
C贸偶 za ironia. Kto by przypuszcza艂, 偶e to potomek Ephraima z艂amie pakt,
kt贸ry on sam zawar艂. Wnuk b膮d藕 prawnuk. Ile to lat ju偶 min臋艂o? Siedemdziesi膮t?
Powinienem sobie zdawa膰 spraw臋, i偶 to nie starcy, kt贸rzy wierzyli w dawne
legendy, b臋d膮 stanowi膰 zagro偶enie. Oczywi艣cie, to m艂ode pokolenie mog艂o nas
zdemaskowa膰 鈥 ci, kt贸rzy zostali ostrze偶eni, ale wy艣miewali si臋 ze starych
poda艅.
Przypuszcza艂em, i偶 to oznacza艂o, 偶e mog艂em teraz wymordowa膰 ca艂e to
niewielkie, bezbronne plemi臋 偶yj膮ce na wybrze偶u. By艂em sk艂onny to zrobi膰.
Ephraim i jego paczka obro艅c贸w ju偶 od dawna nie 偶yj膮...
- Mia艂 to wszystko za g艂upie przes膮dy 鈥 powiedzia艂a nagle Bella z
niepokojem. - Nie spodziewa艂 si臋, 偶e mu uwierz臋.
K膮tem oka dostrzeg艂em, 偶e wykr臋ca sobie d艂onie.
- To moja wina 鈥 doda艂a po chwili. Zawstydzona zwiesi艂a g艂ow臋. - To ja to
od niego wyci膮gn臋艂am.
- Dlaczego?
Ju偶 nie tak trudno by艂o zachowa膰 normalny ton g艂osu. Najgorsze ju偶 si臋
sta艂o. Dop贸ki rozmawiali艣my o szczeg贸艂ach tej rewelacji, nie musieli艣my
przechodzi膰 do konsekwencji, jakie ona za sob膮 poci膮ga艂a.
- Lauren dokucza艂a mi, 偶e nie przyjecha艂e艣 z nami, chcia艂a mnie
sprowokowa膰. 鈥 Skrzywi艂a si臋 na to wspomnienie. To na moment rozproszy艂o
moj膮 uwag臋. Zastanawia艂em si臋, jak kto艣 m贸g艂 sprowokowa膰 Bell臋, wspominaj膮c
o mnie... - Wtedy jeden z Indian powiedzia艂, 偶e twoja rodzina nie zapuszcza si臋
na teren rezerwatu, ale wyczu艂am, 偶e za tym stwierdzeniem kryje si臋 co艣 wi臋cej.
Postara艂am si臋 wi臋c, 偶eby艣my zostali z Jacobem sam na sam i poci膮gn臋艂am go za
j臋zyk.
Spu艣ci艂a g艂ow臋 jeszcze ni偶ej. Na jej twarzy malowa艂o si臋... poczucie winy.
Odwr贸ci艂em wzrok i wybuchn膮艂em 艣miechem. Ona czu艂a si臋 winna? C贸偶
takiego mog艂a zrobi膰, by zas艂u偶y膰 na nagan臋?
- Ciekawe, jakich sztuczek u偶y艂a艣.
- Pr贸bowa艂am z nim flirtowa膰. Posz艂o zaskakuj膮co 艂atwo 鈥 wyja艣ni艂a, w jej
g艂osie pobrzmiewa艂o niedowierzanie.
Bior膮c pod uwag臋 poci膮g, jaki odczuwali do niej wszyscy ch艂opcy, podczas
gdy ona by艂a tego zupe艂nie nie艣wiadoma, mog艂em sobie jedynie wyobra偶a膰, jak
powalaj膮ca musia艂a si臋 wydawa膰, gdy 艣wiadomie pr贸bowa艂a zrobi膰 na kim艣
wra偶enie. Nagle zrobi艂o mi si臋 偶al tego nic nie podejrzewaj膮cego ch艂opca.
- Szkoda, 偶e tego nie widzia艂em 鈥 stwierdzi艂em, 艣miej膮c si臋 z艂owrogo.
呕a艂owa艂em, 偶e nie mia艂em okazji us艂ysze膰, jak ch艂opak na to zareagowa艂.
呕a艂owa艂em, 偶e nie mog艂em by膰 艣wiadkiem, jakie spustoszenia wywo艂a艂o to w
jego g艂owie. - Biedny Black. A ty twierdzisz, 偶e to ja m膮c臋 ludziom w g艂owach.
Nie by艂em tak w艣ciek艂y na tego, kto mnie zdemaskowa艂, jak s膮dzi艂em, 偶e
b臋d臋. To nie jego wina. Jak mog艂em oczekiwa膰 od kogokolwiek, 偶eby odm贸wi艂
czego艣 tej dziewczynie? Nie, wsp贸艂czu艂em mu jedynie z powodu zam臋tu, jaki
Bella musia艂a wywo艂a膰 w jego g艂owie.
Poczu艂em, jak jej rumieniec ogrzewa powietrze pomi臋dzy nami.
Spojrza艂em na ni膮, ale wygl膮da艂a przez okno. Nie odezwa艂a si臋.
- Co zrobi艂a艣 potem? 鈥 zach臋ci艂em j膮.
Czas wr贸ci膰 do historii mro偶膮cej krew w 偶y艂ach.
- Szuka艂am informacji w Internecie.
Jak zawsze praktyczna.
- I twoje podejrzenia si臋 potwierdzi艂y?
- Nie. Nic nie uk艂ada艂o si臋 w logiczn膮 ca艂o艣膰. Roi艂o si臋 tam od r贸偶nych
g艂upot. A偶 w ko艅cu... - urwa艂a. Us艂ysza艂em, jak zaciska z臋by.
- Co w ko艅cu?
C贸偶 takiego znalaz艂a? Co wydawa艂o si臋 jej takie koszmarne?
Po chwili milczenia wyszepta艂a:
- Dosz艂am do wniosku, 偶e to i tak nie ma znaczenia.
Szok zmrozi艂 mnie na u艂amek sekundy, a potem wszystko u艂o偶y艂o si臋 w
logiczn膮 ca艂o艣膰. To, dlaczego odes艂a艂a swoje kole偶anki, zamiast odjecha膰 z nimi.
To, dlaczego wsiad艂a ze mn膮 do auta, zamiast zacz膮膰 ucieka膰, wzywaj膮c policj臋...
Jej reakcje by艂y zawsze niew艂a艣ciwe 鈥 zawsze bardzo niew艂a艣ciwe. Sama
przyci膮ga艂a do siebie niebezpiecze艅stwo. Wr臋cz je zaprasza艂a.
- Nie ma znaczenia? 鈥 spyta艂em przez zaci艣ni臋te z臋by. Poczu艂em
wzbieraj膮cy we mnie gniew. Jak mia艂em chroni膰 kogo艣 tak... tak... tak...
wzbraniaj膮cego si臋 przed tym?
- Nie 鈥 odpar艂a nadzwyczaj czu艂ym tonem. - Nie obchodzi mnie to, kim
jeste艣.
By艂a niemo偶liwa.
- Nawet je艣li nie jestem cz艂owiekiem? Je艣li jestem potworem?
- To naprawd臋 nie ma znaczenia.
Zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, czy ona jest ca艂kiem zdrowa na umy艣le.
M贸g艂bym zapewni膰 jej najlepsz膮 dost臋pn膮 opiek臋...Carlisle m贸g艂by
wykorzysta膰 swoje kontakty, by sprowadzi膰 dla niej najlepszych lekarzy i
terapeut贸w. By膰 mo偶e istnia艂a jeszcze nadzieja, 偶e uda si臋 naprawi膰 to, co by艂o z
ni膮 nie tak. To, co sprawia艂o, 偶e zadowolona siedzia艂a obok wampira, a jej serce
bi艂o r贸wnym rytmem. Oczywi艣cie czuwa艂bym nad t膮 plac贸wk膮 i odwiedza艂bym
j膮 tak cz臋sto, jak by mi pozwolono.
- Zdenerwowa艂e艣 si臋 - westchn臋艂a. - Nie powinnam by艂a m贸wi膰.
Tak jakby ukrywanie tych niepokoj膮cych sk艂onno艣ci mog艂o pom贸c
kt贸remukolwiek z nas.
- Nie. To dobrze, 偶e wiem, co o mnie my艣lisz. Chocia偶 to szale艅stwo.
- Ta hipoteza to bzdura? 鈥 spyta艂a odrobin臋 zadziornie.
- Nie o to mi chodzi. 鈥 Znowu zacisn膮艂em z臋by. - 鈥濼o nie ma znaczenia鈥! -
zacytowa艂em wzburzony.
- A wi臋c mam racj臋? 鈥 wyszepta艂a.
- Czy to wa偶ne? 鈥 odparowa艂em.
Wzi臋艂a g艂臋boki wdech. Czeka艂em ze z艂o艣ci膮 na jej odpowied藕.
- Nie 鈥 powiedzia艂a spokojnie. - Ale jestem ciekawa.
鈥濶ie鈥. To nie mia艂o znaczenia. Nie obchodzi艂o j膮 to. Wiedzia艂a, 偶e nie
jestem cz艂owiekiem, 偶e jestem potworem, i nie mia艂o to dla niej znaczenia.
Odk艂adaj膮c na bok obawy co do jej zdrowia psychicznego, poczu艂em
przyp艂yw nadziei. Spr贸bowa艂em go zd艂awi膰.
- Co chcia艂aby艣 wiedzie膰?
Nie mieli艣my ju偶 przed sob膮 sekret贸w. Pozosta艂y jeszcze tylko mniej
istotne szczeg贸艂y.
- Ile masz lat?
Odpowiedzia艂em bez namys艂u, odruchowo.
- Siedemna艣cie.
- I od jak dawna masz te siedemna艣cie lat?
Spr贸bowa艂em powstrzyma膰 u艣miech w odpowiedzi na jej protekcjonalny
ton.
- Jaki艣 czas 鈥 przyzna艂em.
- Okej 鈥 powiedzia艂a, nagle pe艂na entuzjazmu.
U艣miechn臋艂a si臋 do mnie. Kiedy przyjrza艂em si臋 jej uwa偶niej, ponownie
zaniepokojony jej zdrowiem psychicznym, u艣miechn臋艂a si臋 jeszcze szerzej.
Skrzywi艂em si臋.
- Tylko si臋 nie 艣miej... 鈥 ostrzeg艂a. - Dlaczego mo偶esz pokazywa膰 si臋 w
dzie艅?
Roze艣mia艂em si臋 pomimo jej ostrze偶enia. A wi臋c jej poszukiwania nie
przynios艂y 偶adnych wymiernych rezultat贸w.
- To mit.
- S艂o艅ce was nie spala?
- Te偶 mit.
- A co ze spaniem w trumnach?
- Mit.
Sen od bardzo dawna nie by艂 ju偶 cz臋艣ci膮 mojej egzystencji. Dopiero
ostatnie kilka nocy, gdy przygl膮da艂em si臋 艣pi膮cej Belli, na nowo wprowadzi艂o go
do mojego 偶ycia.
- Ja nie 艣pi臋 鈥 wymamrota艂em, odpowiadaj膮c obszerniej na jej pytanie.
- Wcale?
- Nigdy 鈥 wyszepta艂em.
Spojrza艂em jej g艂臋boko w oczy, w te jej wielkie oczy otoczone wachlarzem
rz臋s, i zat臋skni艂em za snem. Nie dlatego, 偶eby m贸c na moment zapomnie膰 o
wszystkim lub uciec nudzie, tak jak tego pragn膮艂em wcze艣niej. Nie. Tym razem
chcia艂em 艣ni膰. By膰 mo偶e gdybym m贸g艂 艣ni膰, m贸g艂bym przez kilka godzin 偶y膰 w
艣wiecie, w kt贸rym ona i ja byliby艣my razem. Ona 艣ni艂a o mnie. A ja chcia艂em
艣ni膰 o niej.
Spojrza艂a na mnie ze zdumieniem. Musia艂em odwr贸ci膰 wzrok.
Nie mog艂em o niej 艣ni膰. Ona nie powinna 艣ni膰 o mnie.
- Nie zada艂a艣 mi najwa偶niejszego pytania 鈥 stwierdzi艂em.
Moj膮 pier艣 wype艂ni艂 nagle ch艂贸d, a ucisk na klatk臋 piersiow膮 si臋 wzm贸g艂.
Musia艂em przem贸wi膰 jej do rozs膮dku. Powinna zdawa膰 sobie spraw臋 z tego, co
w艂a艣nie robi. Trzeba by艂o j膮 przekona膰, 偶e to wszystko mia艂o ogromne znaczenie,
wi臋ksze ni偶 wszystkie inne wzgl臋dy. Jak cho膰by fakt, 偶e j膮 kocha艂em.
- To znaczy? 鈥 spyta艂a zaskoczona i zupe艂nie nie艣wiadoma tego
wszystkiego, przez co m贸j g艂os nabra艂 hardo艣ci.
- Nie interesuje ci臋 moja dieta?
- Ach, to 鈥 mrukn臋艂a tonem, kt贸rego nie potrafi艂em zinterpretowa膰.
- Tak, to. Nie chcesz wiedzie膰, czy pij臋 krew?
Wzdrygn臋艂a si臋. Wreszcie. Zaczyna艂a rozumie膰.
- Jacob co艣 wspomina艂...
- Co powiedzia艂?
- 呕e... 偶e nie polujecie na ludzi. Stwierdzi艂, 偶e pono膰 nie jeste艣cie
niebezpieczni, poniewa偶 ograniczacie si臋 do zwierz膮t.
- Powiedzia艂, 偶e nie jeste艣my niebezpieczni? - powt贸rzy艂em z cynizmem.
- Niezupe艂nie. 呕e pono膰 nie jeste艣cie niebezpieczni. Ale plemi臋 Quileute
na wszelki wypadek nie wpuszcza was na sw贸j teren.
Spojrza艂em na drog臋. Moja g艂owa by艂a k艂臋bowiskiem my艣li. Poczu艂em
znajome pal膮ce pragnienie.
- To prawda? 鈥 spyta艂a spokojnie, jakby pyta艂a o potwierdzenie prognozy
pogody. - Nie polujecie na ludzi?
- Quileuci maj膮 dobr膮 pami臋膰.
Pokiwa艂a g艂ow膮 zamy艣lona.
- Tylko si臋 z tego powodu nie rozlu藕niaj 鈥 ostrzeg艂em. - Dobrze robi膮,
trzymaj膮c si臋 od nas z daleka. Jeste艣my nadal niebezpieczni.
- Nie rozumiem.
Najwyra藕niej nie. Co zrobi膰, by przejrza艂a na oczy?
- Staramy si臋, jak mo偶emy - wyja艣ni艂em - i zazwyczaj nam wychodzi.
Czasami jednak pope艂niamy b艂臋dy. Tak jak na przyk艂ad ja, pozwalaj膮c ci by膰 ze
mn膮 sam na sam.
Jej zapach wci膮偶 stanowi艂 pokus臋. Zaczyna艂em si臋 do niego przyzwyczaja膰,
by艂em w stanie go nawet ignorowa膰, ale nie mog艂em zaprzeczy膰 temu, i偶 moje
cia艂o wci膮偶 po偶膮da艂o jej blisko艣ci z zupe艂nie niew艂a艣ciwych powod贸w. Moje
usta wype艂nione by艂y jadem.
- To b艂膮d?
Wyczu艂em rozpacz w jej g艂osie. Rozbroi艂a mnie tym. Pragn臋艂a by膰 ze mn膮 鈥
pomimo wszystkich przeciwno艣ci pragn臋艂a by膰 ze mn膮. Ponownie wezbra艂a we
mnie nadzieja, ale odpar艂em j膮.
- B艂膮d, kt贸ry mo偶e nas drogo kosztowa膰 鈥 stwierdzi艂em zgodnie z prawd膮,
marz膮c o tym, by prawda mog艂a w jaki艣 spos贸b przesta膰 si臋 liczy膰.
Nie odzywa艂a si臋 przez chwil臋. Us艂ysza艂em zmian臋 w rytmie jej oddechu,
cho膰 nie wynika艂a ona ze strachu.
- Opowiedz co艣 wi臋cej 鈥 rzuci艂a nagle udr臋czonym tonem.
Przyjrza艂em si臋 jej uwa偶nie.
Cierpia艂a. Jak mog艂em do tego dopu艣ci膰?
- Co jeszcze chcia艂aby艣 wiedzie膰? 鈥 spyta艂em, staraj膮c si臋 znale藕膰 jaki艣
spos贸b, by ju偶 d艂u偶ej nie cierpia艂a. Nie powinna cierpie膰. Nie mog艂em pozwoli膰,
by cierpia艂a.
- Mo偶e powiedz, dlaczego polujecie na zwierz臋ta zamiast na ludzi 鈥
powiedzia艂a j臋kliwie.
Czy to nie by艂o oczywiste? A mo偶e to te偶 nie mia艂o dla niej znaczenia.
- Nie chc臋 by膰 potworem - wyszepta艂em.
- Ale same zwierz臋ta nie wystarczaj膮?
Zastanowi艂em si臋 nad kolejnym por贸wnaniem, kt贸re mog艂oby pom贸c jej
to zrozumie膰.
- Oczywi艣cie nie mog臋 mie膰 pewno艣ci, ale mo偶na by to chyba przyr贸wna膰
do 偶ywienia si臋 serkiem tofu i mlekiem sojowym - w 偶artach nazywamy siebie
wegetarianami. Taka dieta g艂odu, czy te偶 raczej pragnienia, do ko艅ca nic
zaspokaja, ale mamy do艣膰 si艂, by nie ulega膰 pokusom. Zazwyczaj. 鈥 Zni偶y艂em
g艂os. By艂o mi wstyd, 偶e nara偶a艂em j膮 na takie niebezpiecze艅stwo. - Czasem jest
naprawd臋 ci臋偶ko.
- Czy teraz musisz walczy膰 ze sob膮?
Westchn膮艂em. Oczywi艣cie musia艂a zada膰 pytanie, na kt贸re nie chcia艂em
odpowiada膰.
- Musz臋.
Tym razem jej fizyczne reakcje nie zaskoczy艂y mnie. Oczekiwa艂em tego:
oddycha艂a r贸wnomiernie, a jej serce bi艂o normalnie. Spodziewa艂em si臋 tego, cho膰
nie potrafi艂em tego poj膮膰. Dlaczego si臋 nie ba艂a?
- Ale teraz nie jeste艣 g艂odny - o艣wiadczy艂a z przekonaniem.
- Dlaczego tak uwa偶asz?
- Zgaduj臋 po oczach 鈥 o艣wiadczy艂a bezceremonialnie. - M贸wi艂am ci ju偶,
mam pewn膮 teori臋. Zauwa偶y艂am, 偶e ludzie, a zw艂aszcza m臋偶czy藕ni, robi膮 si臋
dra偶liwi, kiedy doskwiera im g艂贸d.
Parskn膮艂em 艣miechem: dra偶liwi. C贸偶 za niedopowiedzenie! Ale jak zwykle
mia艂a ca艂kowit膮 racj臋.
- Jeste艣 spostrzegawcza, nie ma co!
Zn贸w si臋 za艣mia艂em. U艣miechn臋艂a si臋 delikatnie, a pomi臋dzy jej brwiami
ponownie pojawi艂a si臋 g艂臋boka zmarszczka, jakby bardzo si臋 nad czym艣
koncentrowa艂a.
- Czy w weekend polowa艂e艣 z Emmettem? 鈥 spyta艂a, gdy przesta艂em si臋
艣mia膰.
Jej niedba艂y ton by艂 r贸wnie fascynuj膮cy co frustruj膮cy. Naprawd臋 mog艂a
tyle zaakceptowa膰 za jednym razem? Najwyra藕niej to ja by艂em w wi臋kszym
szoku ni偶 ona.
- Tak 鈥 potwierdzi艂em i mia艂em ju偶 na tym poprzesta膰, ale nagle poczu艂em
ten sam impuls co w restauracji: pragn膮艂em, 偶eby mnie pozna艂a. - Nie mia艂em
ochoty wyje偶d偶a膰 鈥 ci膮gn膮艂em powoli - ale to by艂o konieczne. 艁atwiej mi z tob膮
przebywa膰, gdy nie odczuwam pragnienia.
- Czemu nie chcia艂e艣 wyjecha膰?
Wzi膮艂em g艂臋boki wdech i spojrza艂em jej w oczy. W tym przypadku
szczero艣膰 sprawia艂a mi k艂opoty z ca艂kiem innych powod贸w ni偶 poprzednio.
- Jestem... jestem niesw贸j... 鈥 Przypuszcza艂em, 偶e to s艂owo wystarczy, cho膰
nie mia艂o tak silnego zabarwienia, jak powinno. - Kiedy... nie ma ci臋 w pobli偶u.
Nie kpi艂em, prosz膮c w czwartek, 偶eby艣 nie wpad艂a do oceanu lub pod samoch贸d.
Ca艂y weekend martwi艂em si臋 o ciebie. A po tym, co ci臋 dzisiaj spotka艂o, dziwi臋
si臋, 偶e zdo艂a艂a艣 przetrwa膰 kilka dni bez 偶adnych obra偶e艅. 鈥 W贸wczas
przypomnia艂em sobie o otarciach na jej d艂oniach. - No, niezupe艂nie.
- O co ci chodzi?
- O twoje d艂onie.
Westchn臋艂a, krzywi膮c si臋.
- Przewr贸ci艂am si臋.
A wi臋c zgad艂em.
- Tak te偶 my艣la艂em 鈥 odpar艂em, niezdolny powstrzyma膰 u艣miech. - Ale,
jako 偶e ty to ty, mog艂o ci si臋 przytrafi膰 co艣 znacznie gorszego. Przez ca艂y wyjazd
nie dawa艂o mi to spokoju. To by艂y okropne trzy dni. Biedny Emmett mia艂 ze mn膮
piek艂o.
Prawd臋 m贸wi膮c, nie powinienem u偶ywa膰 czasu przesz艂ego.
Prawdopodobnie wci膮偶 irytowa艂em Emmetta i reszt臋 mojej rodziny. Opr贸cz
Alice...
- Trzy?鈥 spyta艂a ostrzejszym tonem. - Nie wr贸cili艣cie dzisiaj?
Nie rozumia艂em, czemu j膮 to tak dotkn臋艂o.
- Nie, w niedziel臋.
- To czemu nie pojawili艣cie si臋 w szkole?
Jej irytacja zdziwi艂a mnie. Nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e to pytanie by艂o
jednym z tych, kt贸re wi膮za艂y si臋 z nasz膮 mitologi膮.
- No c贸偶, pyta艂a艣, czy s艂o艅ce nam szkodzi. Nie szkodzi, ale nie mo偶emy
wychodzi膰 na dw贸r w wyj膮tkowo s艂oneczne dni - a przynajmniej nie przy
艣wiadkach.
Ju偶 nie by艂a tak dziwnie rozdra偶niona.
- Dlaczego? 鈥 spyta艂a, przekrzywiaj膮c w bok g艂ow臋.
W膮tpi艂em, bym m贸g艂 wymy艣li膰 odpowiedni膮 analogi臋, aby jej to wyja艣ni膰.
- Kiedy艣 ci poka偶臋.
W贸wczas zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, czy to by艂a obietnica, kt贸r膮 mia艂em
ostatecznie z艂ama膰. Zobacz臋 j膮 jeszcze? Kocha艂em j膮 wystarczaj膮co mocno, by
znie艣膰 rozstanie z ni膮?
- Mog艂e艣 do mnie zadzwoni膰.
C贸偶 za dziwna konkluzja.
- Przecie偶 wiedzia艂em, 偶e nic ci nie grozi.
- Ale ja nie wiedzia艂am, co si臋 z tob膮 dzieje. Widzisz... 鈥 urwa艂a, wbijaj膮c
wzrok w swoje d艂onie.
- Co takiego?
- By艂o mi 藕le 鈥 stwierdzi艂a nie艣mia艂o, a na jej twarzy wykwit艂 rumieniec. -
呕e ci臋 nie widuj臋. Te偶 czu艂am si臋 nieswojo.
Jeste艣 teraz zadowolony?, zapyta艂em sam siebie. Oto moje nadzieje zi艣ci艂y
si臋.
By艂em oszo艂omiony, szcz臋艣liwy i przera偶ony 鈥 przede wszystkim
przera偶ony 鈥 gdy u艣wiadomi艂em sobie, i偶 moje najdziksze marzenia nie
odbiega艂y wcale tak daleko od rzeczywisto艣ci. To dlatego fakt, i偶 jestem
potworem nie mia艂 dla niej 偶adnego znaczenia. Dok艂adnie z tego samego
powodu wszelkie zasady przesta艂y si臋 liczy膰 tak偶e dla mnie. To, co by艂o dobre, a
co z艂e, nie mia艂o ju偶 znaczenia. Lista moich priorytet贸w zosta艂a ponownie
uporz膮dkowana tak, by zrobi膰 miejsce na samym szczycie dla tej dziewczyny.
Ja r贸wnie偶 nie by艂em oboj臋tny Belli.
Wiedzia艂em, i偶 to mo偶e by膰 nic w por贸wnaniu do mojej mi艂o艣ci. Ale
wystarczy艂o, by ryzykowa艂a w艂asnym 偶yciem, siedz膮c tu ze mn膮. I robi艂a to z tak膮
ochot膮.
Wystarczy艂o, by zada膰 jej b贸l, gdybym zrobi艂 to, co powinienem, i j膮
opu艣ci艂.
Czy istnia艂o teraz co艣, co m贸g艂bym zrobi膰 i jej nie zrani膰? Cokolwiek?
Powinienem by艂 trzyma膰 si臋 od niej z daleka. Nie powinienem by艂 w og贸le
wraca膰 do Forks. Teraz przysporz臋 jej tylko cierpienia.
Czy to mog艂o powstrzyma膰 mnie przed pozostaniem w Forks? Przed
pogorszeniem sytuacji?
To, co czu艂em w tej chwili, jej ciep艂o...
Nie. Nic nie mog艂o mnie powstrzyma膰.
- A wi臋c tak to wygl膮da - j臋kn膮艂em. - To bardzo niedobrze.
- Co ja takiego powiedzia艂am? 鈥 spyta艂a, gotowa, by wzi膮膰 win臋 na siebie.
- Nie pojmujesz, Bello? To, 偶e ja si臋 zadr臋czam, to jeszcze nic takiego, ale
je艣li i ty jeste艣 tak zaanga偶owana uczuciowo... Nawet nie chc臋 o tym s艂ysze膰. - To
by艂a prawda. To by艂o k艂amstwo. Najbardziej egoistyczna cz臋艣膰 mnie radowa艂a
si臋 z faktu, 偶e Bella pragn臋艂a mnie tak, jak ja pragn膮艂em jej. - Tak nie mo偶e by膰.
To niebezpieczne. Ja jestem niebezpieczny. Wbij to sobie wreszcie do g艂owy,
dziewczyno.
- Przesta艅. 鈥 Wyd臋艂a wargi rozdra偶niona.
- Nie 偶artuj臋.
Toczy艂em ze sob膮 beznadziejn膮 walk臋 鈥 z jednej strony chcia艂em, by
przyj臋艂a to do wiadomo艣ci, a z drugiej nie chcia艂em jej ju偶 ostrzega膰 鈥 przez co
moje s艂owa brzmia艂y, jakbym cedzi艂 je przez zaci艣ni臋te z臋by.
- Ja te偶 nie 鈥 podkre艣li艂a. - I powtarzam - to, kim jeste艣, nie ma dla mnie
znaczenia. Ju偶 za p贸藕no, by co艣 zmieni膰.
Za p贸藕no? Przez jedn膮 nie ko艅cz膮c膮 si臋 sekund臋 艣wiat sta艂 si臋 nagle
ponury i czarno-bia艂y, gdy we wspomnieniach obserwowa艂em cienie skradaj膮ce
si臋 po sk膮panej w promieniach s艂o艅ca 艂膮ce w stron臋 艣pi膮cej Belli. Nieuniknione i
niemo偶liwe do zatrzymania. Pozbawi艂y jej sk贸r臋 koloru, a j膮 sam膮 pogr膮偶y艂y w
ciemno艣ci.
Za p贸藕no? Wizja Alice zawirowa艂a mi przed oczami 鈥 teraz spogl膮da艂em na
Bell臋 wpatruj膮c膮 si臋 we mnie oboj臋tnie czerwonymi oczyma. Oczyma bez
wyrazu 鈥 ale to niemo偶liwe, by mnie nie znienawidzi艂a za tak膮 przysz艂o艣膰. Za
okradzenie jej ze wszystkiego, co posiada艂a. Za odebranie jej 偶ycia i duszy.
Nie mog艂o by膰 jeszcze za p贸藕no.
- Nigdy tak nie m贸w - sykn膮艂em.
Wyjrza艂a przez okno, znowu przygryzaj膮c warg臋. D艂onie zaci艣ni臋te w
pi臋艣ci trzyma艂a na kolanach. Jej oddech przyspieszy艂, sta艂 si臋 przerywany.
- O czym my艣lisz? 鈥 Musia艂em to wiedzie膰.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮, nawet na mnie nie patrz膮c. Zauwa偶y艂em co艣 b艂yszcz膮cego
na jej policzku.
Przygl膮danie si臋 temu by艂o dla mnie udr臋k膮.
- P艂aczesz?
Doprowadzi艂em j膮 do p艂aczu. A偶 tak j膮 zrani艂em.
Wytar艂a 艂zy wierzchem d艂oni.
- Nie 鈥 sk艂ama艂a 艂ami膮cym si臋 g艂osem.
Jaki艣 g艂臋boko ukryty instynkt kaza艂 mi wyci膮gn膮膰 r臋k臋 w jej kierunku 鈥 w
tej chwili poczu艂em si臋 bardziej cz艂owiekiem ni偶 kiedykolwiek wcze艣niej. Ale
w贸wczas u艣wiadomi艂em sobie, 偶e nim nie jestem. Opu艣ci艂em r臋k臋.
- Wybacz 鈥 odpar艂em przez zaci艣ni臋te z臋by.
Jak m贸g艂bym jej kiedykolwiek wyt艂umaczy膰, jak bardzo by艂o mi przykro?
Za te wszystkie g艂upie pomy艂ki, kt贸rych si臋 dopu艣ci艂em. Za m贸j bezkresny
egoizm. Za to, i偶 mia艂a pecha, by sta膰 si臋 obiektem mojej pierwszej,
nieszcz臋艣liwej mi艂o艣ci. Oraz za rzeczy, nad kt贸rymi nie panowa艂em 鈥 za to, 偶e
by艂em potworem, kt贸remu los przeznaczy艂 zako艅czy膰 jej 偶ycie.
Odetchn膮艂em g艂臋boko, ignoruj膮c swoje odruchy w odpowiedzi na zapach,
jaki wype艂nia艂 wn臋trze samochodu. Spr贸bowa艂em wzi膮膰 si臋 w gar艣膰.
Chcia艂em zmieni膰 temat, pomy艣le膰 o czym艣 innym. Na szcz臋艣cie moja
ciekawo艣膰 w stosunku do tej dziewczyny by艂a nienasycona. Zawsze mia艂em w
zanadrzu jakie艣 pytanie.
- Wyja艣nij mi co艣.
- Tak? 鈥 spyta艂a ochryp艂ym tonem.
- Powiedz mi, o czym my艣la艂a艣 tam, na ulicy, tu偶 przed tym, jak
wyjecha艂em zza rogu? Twoja mina mnie zaskoczy艂a. Nie wygl膮da艂a艣 na
wystraszon膮, tylko jakby艣 pr贸bowa艂a si臋 na czym艣 intensywnie skoncentrowa膰.
Przypomnia艂em sobie jej twarz, maluj膮c膮 si臋 na niej determinacj臋 鈥
zmuszaj膮c si臋, by zapomnie膰, kogo oczyma j膮 obserwowa艂em.
- Usi艂owa艂am przypomnie膰 sobie, jak unieszkodliwi膰 napastnika 鈥 odpar艂a
bardziej opanowana. - No wiesz, podstawy samoobrony. Zamierza艂am wgnie艣膰
temu go艣ciowi nos w m贸zg.
Ostatnie s艂owa wypowiedzia艂a g艂osem kipi膮cym nienawi艣ci膮. To nie by艂a
hiperbola, a jej kocia furia przesta艂a by膰 zabawna. Widzia艂em jej kruch膮 posta膰 鈥
jak szk艂o pokryte jedwabiem - i g贸ruj膮ce nad ni膮 sylwetki muskularnych
potwor贸w, kt贸rzy j膮 prze艣ladowali, chc膮c j膮 skrzywdzi膰. Gniew zn贸w we mnie
zawrza艂.
- Chcia艂a艣 si臋 z nimi bi膰? 鈥 Zdusi艂em w sobie warkni臋cie. Jej instynkt
samozachowawczy by艂 艣mierteln膮 pu艂apk膮... dla niej samej. - Mog艂a艣 po prostu
rzuci膰 si臋 do ucieczki.
- Cz臋sto si臋 potykam i przewracam - wyzna艂a.
- A co z krzyczeniem 鈥瀝atunku鈥?
- W艂a艣nie si臋 do tego zabiera艂am.
Pokr臋ci艂em g艂ow膮 z niedowierzaniem. Jak ona zdo艂a艂a utrzyma膰 si臋 przy
偶yciu, zanim zjawi艂a si臋 w Forks?
- Mia艂a艣 racj臋 鈥 oznajmi艂em kwa艣no. - Sprzeciwiam si臋 przeznaczeniu,
pr贸buj膮c utrzyma膰 ci臋 przy 偶yciu.
Westchn臋艂a, wygl膮daj膮c przez okno. A potem obr贸ci艂a si臋 z powrotem w
moj膮 stron臋.
- Jutro b臋dziesz ju偶 w szkole? 鈥 spyta艂a nagle.
Skoro by艂em w drodze do piek艂a, mog艂em r贸wnie dobrze rozkoszowa膰 si臋
t膮 podr贸偶膮.
- B臋d臋, b臋d臋. Te偶 mam wypracowanie do oddania. - U艣miechn膮艂em si臋 do
niej i poczu艂em si臋 lepiej. - Zajm臋 dla ciebie miejsce w sto艂贸wce.
Jej serce zabi艂o mocniej, a moje martwe serce nagle wype艂ni艂o ciep艂o.
Zatrzyma艂em w贸z przed domem jej ojca. Nie ruszy艂a si臋, by wysi膮艣膰.
- S艂owo honoru, 偶e b臋dziesz jutro w szkole?
- S艂owo.
Dlaczego post臋powanie niew艂a艣ciwie nape艂nia艂o mnie takim szcz臋艣ciem?
Z pewno艣ci膮 co艣 tu by艂o na opak.
Pokiwa艂a g艂ow膮 usatysfakcjonowana i zacz臋艂a 艣ci膮ga膰 moj膮 kurtk臋.
- Zatrzymaj j膮 鈥 zapewni艂em j膮 pospiesznie. Wola艂em, by mia艂a przy sobie
co艣 nale偶膮cego do mnie. Jaki艣 symbol 鈥 jak kapsel od butelki, kt贸ry trzyma艂em w
kieszeni... - Nie b臋dziesz mia艂a, w co si臋 rano ubra膰.
Wr臋czy艂a mi z powrotem kurtk臋, u艣miechaj膮c si臋 smutno.
- Nie chc臋 si臋 t艂umaczy膰 przed Charliem.
Potrafi艂em sobie to wyobrazi膰. Odpowiedzia艂em u艣miechem.
- Jasne.
Po艂o偶y艂a d艂o艅 na klamce, ale jej nie nacisn臋艂a. Nie mia艂a ochoty wysiada膰.
Podobnie jak ja nie mia艂em ochoty pozwoli膰 jej odej艣膰.
I zostawi膰 j膮 bez opieki, cho膰by na par臋 minut...
Peter i Charlotte byli ju偶 w drodze, bez w膮tpienia min臋li Seattle dawno
temu. Ale inne wampiry zawsze stanowi艂y zagro偶enie. Ten 艣wiat nie by艂
bezpiecznym miejscem dla ludzi, a w szczeg贸lno艣ci dla niej.
- Bello? 鈥 Zaskoczy艂o mnie, 偶e samo wypowiadanie jej imienia sprawia艂o
mi tak膮 przyjemno艣膰.
-Tak?
- Obiecasz mi co艣?
- Oczywi艣cie 鈥 zgodzi艂a si臋 z miejsca. Jednak po chwili jej oczy zw臋zi艂y si臋,
jakby przyszed艂 jej na my艣l jaki艣 pow贸d, by zaoponowa膰.
- Nie chod藕 sama po lesie 鈥 ostrzeg艂em j膮, zachodz膮c w g艂ow臋, czy ta
pro艣ba wywo艂a jej sprzeciw.
Zamruga艂a zdziwiona.
- Ale dlaczego?
Zapatrzy艂em si臋 w ciemno艣膰, kt贸rej nie mog艂em ufa膰. Brak 艣wiat艂a nie
stanowi艂 problemu dla moich oczu, ale dla innego 艂owcy to r贸wnie偶 nie by艂by
k艂opot. Jedynie ludziom utrudnia艂o to widzenie.
- Nie jestem jedyn膮 niebezpieczn膮 istot膮 w okolicy. Nic wi臋cej nie musisz
wiedzie膰.
Wzdrygn臋艂a si臋, ale szybko si臋 opanowa艂a. Gdy mi odpowiada艂a, nawet si臋
u艣miecha艂a.
- Nie ma sprawy.
Owion膮艂 mnie jej oddech 鈥 s艂odki i aromatyczny.
M贸g艂bym tu tak siedzie膰 cho膰by ca艂膮 noc, ale ona musia艂a si臋 wyspa膰. Dwa
pragnienia toczy艂y we mnie walk臋: pragn膮艂em jej i pragn膮艂em jej
bezpiecze艅stwa.
Westchn膮艂em 鈥 tych dw贸ch rzeczy nie da艂o si臋 pogodzi膰.
- Do jutra 鈥 powiedzia艂em, wiedz膮c, 偶e zobacz膮 j膮 du偶o wcze艣niej. Jednak
ona nie zobaczy mnie a偶 do jutra.
- Cze艣膰 鈥 po偶egna艂a si臋, otwieraj膮c drzwi.
Przygl膮danie si臋, jak odchodzi, by艂o dla mnie udr臋k膮.
Pochyli艂em si臋 w jej stron臋, pragn膮c j膮 tu zatrzyma膰.
- Bello?
Odwr贸ci艂a si臋 i zamar艂a, zaskoczona blisko艣ci膮 naszych twarzy. Ta
blisko艣膰 mnie r贸wnie偶 przyt艂oczy艂a. Gor膮co rozchodzi艂o si臋 od niej stopniowo,
falami, pieszcz膮c moj膮 twarz. Mog艂em niemal偶e poczu膰 jedwab jej sk贸ry...
Jej serce za艂omota艂o, a wargi rozchyli艂y si臋.
- Mi艂ych sn贸w 鈥 wyszepta艂em. Odchyli艂em si臋, zanim gwa艂towne potrzeby
mojego cia艂a鈥 czy to znajome pragnienie, czy te偶 ca艂kiem nowy, osobliwy g艂贸d,
jaki nagle poczu艂em 鈥 kaza艂yby mi zrobi膰 co艣, co mog艂o j膮 skrzywdzi膰.
Przez chwil臋 siedzia艂a nieruchomo z szeroko otwartymi oczami.
Oszo艂omiona zapewne.
Tak jak ja.
Szybko jednak odzyska艂a panowanie nad sob膮, cho膰 wci膮偶 by艂a odrobin臋
zdezorientowana. Niemal偶e wypad艂a z samochodu, potykaj膮c si臋 o w艂asn膮 nog臋.
Musia艂a si臋 chwyci膰 drzwi, 偶eby odzyska膰 r贸wnowag臋.
Za艣mia艂em si臋 cicho, maj膮c nadziej臋, 偶e nie zdo艂a艂a tego us艂ysze膰.
Obserwowa艂em, jak chwiejnym krokiem dociera do smugi 艣wiat艂a, kt贸ra
pada艂a na frontowe drzwi. Na jaki艣 czas by艂a bezpieczna. A ja wr贸c臋 wkr贸tce, by
si臋 upewni膰.
Czu艂em na sobie jej wzrok, gdy odje偶d偶a艂em ciemn膮 ulic膮. Uczucie to
zupe艂nie r贸偶ni艂o si臋 od tego, do kt贸rego by艂em przyzwyczajony. Zazwyczaj
mog艂em przygl膮da膰 si臋 sobie poprzez oczy ludzi spogl膮daj膮cych za mn膮. Jak偶e
dziwnie ekscytuj膮ce wydawa艂o si臋 to trudne do okre艣lenia uczucie, gdy kto艣
艣ledzi艂 ci臋 wzrokiem. Wiedzia艂em, i偶 dzia艂o si臋 tak dlatego, 偶e to ona mnie
obserwowa艂a.
Miliony my艣li przemyka艂y mi przez g艂ow臋, gdy jecha艂em przed siebie pod
os艂on膮 nocy.
Przez d艂ugi czas kr膮偶y艂em bez celu ulicami. My艣la艂em o Belli i o
niesamowitej uldze, jak膮 odczu艂em, gdy prawda wysz艂a na jaw. Nie musia艂em
si臋 ju偶 d艂u偶ej l臋ka膰, 偶e Bella odkryje, kim jestem. Wiedzia艂a. I nie obchodzi艂o j膮
to. Mimo 偶e oczywi艣cie dla niej nie by艂a to dobra rzecz, ja poczu艂em si臋
wyzwolony.
Opr贸cz tego my艣la艂em o Belli i odwzajemnionej mi艂o艣ci. Nie mog艂a mnie
kocha膰 tak, jak ja kocha艂em j膮. Taka przyt艂aczaj膮ca, poch艂aniaj膮ca wszystko na
swojej drodze mi艂o艣膰 prawdopodobnie zmia偶d偶y艂aby jej w膮t艂e cia艂o. Ale Bella
by艂a wystarczaj膮co silna. Wystarczaj膮co silna, by pokona膰 instynktowny l臋k.
Wystarczaj膮co silna, by pragn膮膰 by膰 ze mn膮. A bycie z ni膮 by艂o najwi臋kszym
szcz臋艣ciem, jakie mog艂em sobie wyobrazi膰.
Przez chwil臋, skoro by艂em ca艂kiem sam i dla odmiany nie rani艂em nikogo,
pozwoli艂em sobie radowa膰 si臋 tym szcz臋艣ciem, nie zastanawiaj膮c si臋 nad
ponurymi aspektami tej sprawy. Zwyczajnie cieszy艂em si臋 z tego, 偶e nie by艂em
Belli oboj臋tny. Rozkoszowa艂em si臋 swoim triumfem 鈥 zdobyciem jej wzgl臋d贸w.
Wyobra偶a艂em sobie, jak dzie艅 w dzie艅 siadam przy niej, przys艂uchuj臋 si臋 jej
g艂osowi i zas艂uguj臋 sobie na jej u艣miechy.
Odtwarza艂em w my艣lach ten u艣miech. Obserwowa艂em, jak k膮ciki jej
pe艂nych ust unosz膮 si臋, jak niewyra藕ny do艂eczek pojawia si臋 w jej podbr贸dku,
jak jej oczy rozja艣niaj膮 si臋... Jej palce wydawa艂y si臋 niezmiernie ciep艂e i
delikatne dzi艣 wieczorem. Wyobra偶a艂em sobie, jakie by艂oby to uczucie dotkn膮膰
t臋 delikatn膮 sk贸r臋 na jej policzkach 鈥 jedwabist膮, ciep艂膮... niewiarygodnie
kruch膮. Jak szk艂o okryte jedwabiem... przera偶aj膮co kruche.
Nie zdawa艂em sobie sprawy z tego, dok膮d prowadzi艂y moje my艣li, a偶 by艂o
ju偶 za p贸藕no. Gdy tak my艣la艂em o jej bezbronno艣ci i podatno艣ci na zagro偶enia,
nowe obrazy zak艂贸ci艂y moje marzenia.
Jej twarz ukryta w cieniu, poblad艂a ze strachu. Mimo to szcz臋k臋 mia艂a
zaci艣ni臋t膮, a spojrzenie zaci臋te i skoncentrowane. Jej szczup艂e cia艂o
przygotowane by艂o na oparcie ataku otaczaj膮cych j膮 napastnik贸w jak z
najgorszych koszmar贸w...
- Ach 鈥 j臋kn膮艂em, gdy ponownie zawrza艂 we mnie niepohamowany gniew,
o kt贸rym zapomnia艂em, my艣l膮c o niej.
By艂em sam. Ufa艂em, i偶 Bella by艂a przez jaki艣 czas bezpieczna w swoim
domu. Zacz膮艂em cieszy膰 si臋 z tego, 偶e Charlie Swan 鈥 komendant policji,
wyszkolony i uzbrojony 鈥 by艂 jej ojcem. Ten fakt mimo wszystko co艣 znaczy艂 i
powinien zapewni膰 jej niezb臋dn膮 ochron臋.
By艂a bezpieczna. Zemsta nie zabierze mi du偶o czasu...
Nie. Zas艂ugiwa艂a na co艣 lepszego. Nie mog艂em pozwoli膰, by darzy艂a
uczuciem morderc臋.
Ale... Co z innymi?
Bella by艂a bezpieczna. Tak. Angela i Jessica r贸wnie偶 na pewno ju偶 spa艂y w
swoich 艂贸偶kach.
Jednak potw贸r wci膮偶 chodzi艂 sobie po ulicach Port Angeles. Potw贸r by艂
cz艂owiekiem, ale czy to czyni艂o z niego wy艂膮cznie problem ludzi? Morderstwo,
kt贸re chcia艂em pope艂ni膰, by艂o z艂e. Wiedzia艂em o tym. Ale pozostawienie go na
wolno艣ci, by m贸g艂 zaatakowa膰 kolejne ofiary, r贸wnie偶 nie wchodzi艂o w gr臋.
Blondynka z restauracji. Kelnerka, na kt贸r膮 nawet nie spojrza艂em. Obie
troch臋 mnie irytowa艂y, ale to nie znaczy艂o, 偶e zas艂ugiwa艂y na to, by nara偶a膰 je na
niebezpiecze艅stwo.
Kt贸ra艣 z nich mog艂a by膰 czyj膮艣 Bell膮.
Ten fakt przes膮dzi艂 spraw臋.
Skr臋ci艂em na p贸艂noc, przyspieszaj膮c teraz, kiedy mia艂em przed sob膮 cel.
Zawsze gdy mia艂em jaki艣 konkretny problem, kt贸ry by艂 ponad moje si艂y,
wiedzia艂em, gdzie si臋 zwr贸ci膰 o pomoc.
Alice siedzia艂a na werandzie, oczekuj膮c mnie. Zatrzyma艂em si臋 przed
domem, zamiast wjecha膰 do gara偶u.
- Carlisle jest w swoim gabinecie 鈥 powiedzia艂a, zanim zd膮偶y艂em zapyta膰.
- Dzi臋kuj臋 鈥 odpar艂em, mierzwi膮c jej w艂osy, gdy przechodzi艂em.
Dzi臋ki, 偶e odebra艂e艣, jak dzwoni艂am, pomy艣la艂a z przek膮sem.
- Och.
Zatrzyma艂em si臋 przed drzwiami, wyci膮gn膮艂em telefon i go otworzy艂em.
- Przepraszam. Nawet nie sprawdza艂em, kto dzwoni艂. By艂em... zaj臋ty.
- Jasne, wiem. Ja te偶 ci臋 przepraszam. Zanim zobaczy艂am, co ma si臋 sta膰,
by艂e艣 ju偶 w drodze.
- By艂o blisko 鈥 wymamrota艂em.
Przepraszam, powt贸rzy艂a zawstydzona.
Teraz gdy wiedzia艂em, 偶e Bella jest bezpieczna, 艂atwo by艂o udawa膰
wspania艂omy艣lnego.
- Nie przepraszaj. Wiem, 偶e nie mo偶esz wy艂apywa膰 wszystkiego. Nikt nie
oczekuje, 偶e b臋dziesz wszechwiedz膮ca, Alice.
- Dzi臋ki.
- Omal nie zaprosi艂em ci臋 dzi艣 na kolacj臋 鈥 zobaczy艂a艣 to, zanim zmieni艂em
zdanie?
Wyszczerzy艂a z臋by w u艣miechu.
- Nie, to te偶 przeoczy艂am. Szkoda, 偶e nie wiedzia艂am. Przyjecha艂abym.
- Nad czym si臋 tak koncentrowa艂a艣, 偶e przegapi艂a艣 tyle rzeczy?
Jasper my艣li o naszej rocznicy. Za艣mia艂a si臋. Pr贸buje nie podejmowa膰
偶adnej decyzji co do mojego prezentu, ale s膮dz臋, 偶e mam ca艂kiem niez艂e poj臋cie, co
planuje...
- Jeste艣 bezwstydna.
- Wiem.
Zacisn臋艂a usta, spogl膮daj膮c na mnie intensywnie z cieniem oskar偶enia w
oczach.
Natomiast p贸藕niej lepiej uwa偶a艂am. Masz zamiar powiedzie膰 im, 偶e ona
wie?
Westchn膮艂em.
- Tak. P贸藕niej.
Ja nic nie powiem. Ale wy艣wiadcz mi przys艂ug臋 i powiedz Rose, gdy nie
b臋dzie mnie w pobli偶u, dobra?
Wzdrygn膮艂em si臋.
- Jasne.
Bella przyj臋艂a to ca艂kiem dobrze.
- Zbyt dobrze.
Alice u艣miechn臋艂a si臋 szeroko.
Nie doceniasz Belli.
Pr贸bowa艂em zablokowa膰 obraz, kt贸rego nie chcia艂em ogl膮da膰 鈥 Bella i
Alice jako najlepsze przyjaci贸艂ki.
Westchn膮艂em ci臋偶ko, zniecierpliwiony. Pragn膮艂em, by ta cz臋艣膰 nocy ju偶 si臋
sko艅czy艂a. Chcia艂em mie膰 to w ko艅cu za sob膮. Jednak martwi艂em si臋, 偶e musz臋
na troch臋 opu艣ci膰 Forks...
- Alice...
Zobaczy艂a, o co planowa艂em j膮 poprosi膰.
Dzi艣 w nocy nic jej nie grozi. Teraz mam ju偶 na ni膮 oko. Ona chyba
potrzebuje dwudziestoczterogodzinnego nadzoru, co nie?
- Co najmniej.
- W ka偶dym razie nied艂ugo j膮 zobaczysz.
Wzi膮艂em g艂臋boki wdech. Te s艂owa by艂y muzyk膮 dla moich uszu.
- No dalej, zr贸b to, co konieczne, 偶eby艣 m贸g艂 by膰 tam, gdzie pragniesz by膰.
Kiwn膮艂em g艂ow膮 i pobieg艂em do gabinetu Carlisle鈥檃.
Czeka艂 na mnie ze wzrokiem utkwionym bardziej w drzwiach ni偶 w
grubej ksi膮偶ce le偶膮cej na biurku.
- S艂ysza艂em, jak Alice m贸wi ci, gdzie mnie znajdziesz 鈥 stwierdzi艂 z
u艣miechem.
Poczu艂em ulg臋, widz膮c przeb艂ysk empatii i inteligencji w jego oczach.
Carlisle b臋dzie wiedzia艂, co robi膰.
- Potrzebuj臋 twojej pomocy.
- Pro艣, o co chcesz, Edwardzie.
- Czy Alice powiedzia艂a ci, co przytrafi艂o si臋 dzisiaj Belli?
Prawie przytrafi艂o, poprawi艂 mnie.
- Tak, prawie. Mam dylemat, Carlisle. Widzisz, mam... wielk膮 ochot臋... by
go zabi膰. - Zacz膮艂em wyrzuca膰 z siebie s艂owa. - Wielk膮... Ale wiem, 偶e to by艂oby
z艂e, poniewa偶 chc臋 si臋 zem艣ci膰, a nie wymierzy膰 sprawiedliwo艣膰. Kieruje mn膮
gniew, nie jestem bezstronny. Mimo to nie mog臋 pozwoli膰, by seryjny gwa艂ciciel
i morderca b艂膮ka艂 si臋 po ulicach Port Angeles! Nie znam tamtejszych ludzi, ale
nie mog臋 dopu艣ci膰 do tego, by kto艣 inny sta艂 si臋 jego ofiar膮 w miejsce Belli.
Tamte kobiety 鈥 kto艣 mo偶e do nich czu膰 to, co ja czuj臋 do Belli. Cierpia艂by tak
samo, jak ja bym cierpia艂, gdyby wyrz膮dzono jej krzywd臋. Nie mog臋 tego tak
zostawi膰...
Nagle szeroki u艣miech, jaki zago艣ci艂 na jego twarz, sprawi艂, 偶e urwa艂em w
p贸艂 s艂owa.
Ona ma na ciebie bardzo dobry wp艂yw, prawda? Tyle wsp贸艂czucia, tyle
samokontroli. Jestem pod wra偶eniem.
- Nie szukam komplement贸w, Carlisle.
- Oczywi艣cie, 偶e nie. Ale nic nie mog臋 poradzi膰 na moje my艣li. 鈥 Ponownie
si臋 u艣miechn膮艂. 鈥 Zajm臋 si臋 tym. Mo偶esz odetchn膮膰. Nikomu nie stanie si臋 ju偶
krzywda.
W jego my艣lach ujrza艂em gotowy plan dzia艂ania. Nie do ko艅ca spe艂nia艂
moje oczekiwania. Nie m贸g艂 mnie zadowoli膰 plan bez odrobiny brutalno艣ci, ale
wiedzia艂em, 偶e tak nale偶y post膮pi膰.
- Poka偶臋 ci, gdzie go znale藕膰.
- Chod藕my.
Z艂apa艂 po drodze swoj膮 czarn膮 torb臋. Wola艂bym bardziej bezwzgl臋dn膮
form臋 pozbawiania kogo艣 przytomno艣ci 鈥 jak na przyk艂ad p臋kni臋t膮 czaszk臋 鈥 ale
pozwol臋 Carlisle鈥檕wi zrobi膰 to po swojemu.
Wzi臋li艣my m贸j samoch贸d. Alice wci膮偶 siedzia艂a na schodach. U艣miechn臋艂a
si臋 szeroko i pomacha艂a nam, gdy odje偶d偶ali艣my. Zobaczy艂em w jej my艣lach, 偶e
ju偶 sprawdzi艂a nasz膮 przysz艂o艣膰 鈥 nie b臋dziemy mieli 偶adnych trudno艣ci.
Podr贸偶 nie trwa艂a d艂ugo. Jechali艣my ciemn膮, pust膮 drog膮. Wy艂膮czy艂em
艣wiat艂a, 偶eby nie zwraca膰 na siebie niepotrzebnej uwagi. U艣miechn膮艂em si臋 na
my艣l o tym, jak Bella zareagowa艂aby na tak膮 pr臋dko艣膰. Wtedy i tak jecha艂em ju偶
wolniej, by m贸c d艂u偶ej rozkoszowa膰 si臋 jej obecno艣ci膮, gdy zaprotestowa艂a.
Carlisle r贸wnie偶 my艣la艂 o Belli.
Nie przewidzia艂em, 偶e b臋dzie mia艂a na niego taki dobry wp艂yw. Nie
spodziewa艂em si臋 tego. Mo偶e to przeznaczenie. Mo偶e pos艂u偶y to jakiemu艣
wy偶szemu celowi. Tylko 偶e...
Wyobrazi艂 sobie Bell臋 ze 艣nie偶nobia艂膮, zimn膮 cer膮 i czerwonymi oczami.
Wzdrygn膮艂 si臋.
Tak, dok艂adnie. Tylko 偶e... W rzeczy samej. Jak mog艂o by膰 co艣 dobrego w
zniszczeniu czego艣 tak czystego i pi臋knego?
Spogl膮da艂em gniewnie przed siebie 鈥 ca艂膮 rado艣膰 wieczoru zniweczy艂y
jego my艣li.
Edward zas艂uguje na szcz臋艣cie. Nale偶y mu si臋 to. Intensywno艣膰 jego my艣li
zaskoczy艂a mnie. Musi by膰 z tego jakie艣 wyj艣cie.
Chcia艂bym w to wierzy膰. Ale nie istnia艂 偶aden wy偶szy cel. Tylko z艂o艣liwa
harpia 鈥 okropny los, kt贸ry nie baczy艂 na to, czy Bella zas艂uguje na 偶ycie.
Nie zosta艂em d艂ugo w Port Angeles. Zawioz艂em Carlisle鈥檃 do speluny, w
kt贸rej potw贸r o imieniu Lonnie topi艂 swoje rozczarowanie w alkoholu razem z
przyjaci贸艂mi 鈥 dw贸ch z nich ju偶 odp艂yn臋艂o. Carlisle widzia艂, jak trudno mi
przebywa膰 tak blisko niego 鈥 s艂ysze膰 jego my艣li i ogl膮da膰 jego wspomnienia.
Wspomnienia o Belli wymieszane ze wspomnieniami o innych dziewczynach,
kt贸re nie mia艂y tyle szcz臋艣cia i kt贸rych nikt ju偶 nie m贸g艂 uratowa膰.
M贸j oddech przyspieszy艂. Zacisn膮艂em r臋ce na kierownicy.
Wracaj, Edward, pomy艣la艂 czule. On ju偶 nikogo nie skrzywdzi. Wracaj do
Belli.
W艂a艣nie tego potrzebowa艂em. Tylko jej imi臋 mog艂o w tym momencie
wyrwa膰 mnie z transu.
Zostawi艂em go w samochodzie i pobieg艂em z powrotem do Forks po
prostej linii poprzez u艣piony las. Zaj臋艂o mi to mniej czasu ni偶 poprzednia
podr贸偶 p臋dz膮cym samochodem. Kilka minut p贸藕niej ju偶 wspina艂em si臋 do jej
okna. Otworzy艂em je.
Westchn膮艂em cicho z ulg膮. Wszystko by艂o w nale偶ytym porz膮dku. Bella
le偶a艂a bezpiecznie w swoim 艂贸偶ku. Jej mokre w艂osy spl膮tane jak wodorosty
spoczywa艂y na poduszce.
Ale w przeciwie艅stwie do innych nocy spa艂a zwini臋ta w kulk臋 pod ko艂dr膮.
Z pewno艣ci膮 by艂o jej zimno, domy艣li艂em si臋. Zanim zd膮偶y艂em usi膮艣膰 na swoim
zwyk艂ym miejscu, zadygota艂a, a jej usta zadr偶a艂y.
Po chwili namys艂u postanowi艂em zwiedzi膰 kolejn膮 cz臋艣膰 jej domu.
Wymkn膮艂em si臋 na korytarz. Charlie g艂o艣no chrapa艂. Mog艂em niemal wy艂apa膰
tre艣膰 jego snu. Co艣 zwi膮zanego z wod膮 i cierpliwym oczekiwaniem... by膰 mo偶e
w臋dkowanie?
Na szczycie schod贸w dostrzeg艂em obiecuj膮co wygl膮daj膮c膮 szafk臋. Pe艂en
nadziei otworzy艂em j膮 i znalaz艂em to, czego szuka艂em. Wybra艂em najgrubszy koc
i zanios艂em go do jej pokoju. Od艂o偶臋 go na miejsce, zanim si臋 obudzi. Nikt si臋 o
tym nie dowie.
Wstrzymuj膮c oddech, ostro偶nie otuli艂em j膮 kocem. Nie zareagowa艂a na
dodatkowy ci臋偶ar. Usiad艂em w bujanym fotelu.
Czekaj膮c a偶 zrobi si臋 jej cieplej, rozmy艣la艂em o Carlisle鈥檜, zastanawiaj膮c
si臋, gdzie teraz by艂. Wiedzia艂em, 偶e jego plan przebiegnie bez zarzutu 鈥 Alice to
przewidzia艂a.
Na my艣l o swoim ojcu westchn膮艂em. Carlisle darzy艂 mnie zbyt wielkim
zaufaniem. Chcia艂bym by膰 t膮 osob膮, za kt贸r膮 mnie uwa偶a艂. Osob膮, kt贸ra
zas艂ugiwa艂a na szcz臋艣cie, kt贸ra mog艂a mie膰 nadziej臋, 偶e jest warta tej 艣pi膮cej
dziewczyny. Jak偶e inaczej by si臋 mia艂y sprawy, gdybym by艂 tym Edwardem.
Gdy tak rozmy艣la艂em, dziwna, bezimienna wizja wype艂ni艂a moje my艣li.
Na chwil臋 okrutny los o twarzy harpii z moich wyobra偶e艅, kt贸ry chcia艂
zniszczy膰 Bell臋, zosta艂 zast膮piony przez najbardziej bezmy艣lnego i
nierozwa偶nego z anio艂贸w. Anio艂a str贸偶a 鈥 mo偶liwe, 偶e Carlisle wyobra偶a艂 sobie
mnie jako kogo艣 takiego. Z kpi膮cym u艣mieszkiem i psot膮 czaj膮c膮 si臋 w oczach
koloru nieba anio艂 stworzy艂 Bell臋 w taki spos贸b, 偶e nie by艂o mo偶liwo艣ci, bym
m贸g艂 jej nie zauwa偶y膰. Jej niesamowicie silny zapach zabiega艂 o moj膮 uwag臋,
niemo偶liwy do odczytania umys艂 rozbudza艂 moj膮 ciekawo艣膰, delikatne pi臋kno
zatrzymywa艂o na d艂u偶ej moje spojrzenie, a bezinteresowna dusza wprawia艂a w
podziw. Anio艂 pozbawi艂 j膮 instynktu samozachowawczego, by Bella by艂a w
stanie znie艣膰 moj膮 obecno艣膰, i na koniec doda艂 nieko艅cz膮cego si臋, wyj膮tkowego
pecha.
Nieodpowiedzialny anio艂 z beztroskim u艣miechem popchn膮艂 t臋 kruch膮
istot臋 prosto w moje ramiona, ufaj膮c lekkomy艣lnie, i偶 moja moralno艣膰 nie
pozbawiona skazy wystarczy, by utrzyma膰 j膮 przy 偶yciu.
W tej wizji nie by艂em dla Belli kar膮. To ona by艂a moj膮 nagrod膮.
Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 na my艣l o tym bezmy艣lnym aniele. Nie by艂 du偶o
lepszy od harpii. Nie mog艂em mie膰 dobrego mniemania o sile wy偶szej, kt贸ra
post臋puje w tak niebezpieczny i g艂upi spos贸b. Przeciwko okrutnemu
przeznaczeniu mog艂em przynajmniej stan膮膰 do walki.
A poza tym nie mia艂em anio艂a str贸偶a. One by艂y zarezerwowane dla
dobrych ludzi - takich jak Bella. W takim razie gdzie si臋 przez ca艂y ten czas
podziewa艂 jej anio艂? Kto czuwa艂 nad ni膮?
Roze艣mia艂em si臋 cicho zdziwiony, gdy u艣wiadomi艂em sobie, 偶e w tym
momencie ja pe艂ni艂em t臋 rol臋.
Wampir anio艂em 鈥 to ju偶 by艂o przegi臋cie.
Po p贸艂 godzinie Bella wyprostowa艂a si臋, nie le偶a艂a ju偶 zwini臋ta w kulk臋.
Jej oddech pog艂臋bi艂 si臋. Zacz臋艂a mamrota膰 przez sen. U艣miechn膮艂em si臋 z
satysfakcj膮. To by艂a drobnostka, ale tej nocy Belli b臋dzie si臋 spa艂o bardziej
komfortowo dzi臋ki mnie.
- Edward 鈥 westchn臋艂a, u艣miechaj膮c si臋.
Na moment odsun膮艂em od siebie przykre my艣li i pozwoli艂em sobie na
chwil臋 szcz臋艣cia.

Rozdzia艂 11

CNN prze艂ama艂o t膮 histori臋 jako pierwsze.
Cieszy艂em si臋, 偶e wspomnieli o tym w informacjach, zanim wyszed艂em do
szko艂y, niepokoj膮c si臋, jak ludzie podadz膮 t膮 wiadomo艣膰 i jak膮 to wywo艂a
reakcj臋 w艣r贸d innych. Na szcz臋艣cie, tego dnia m贸wili te偶 o innych, powa偶nych
wydarzeniach. W Ameryce Po艂udniowej by艂o trz臋sienie ziemi, a na 艢rodkowym
Wschodzie dosz艂o do porwania z pobudek politycznych. Tak wi臋c w ko艅cu
zabra艂o to tylko kilka sekund, kilka zda艅, pokazano jedno ma艂e zdj臋cie.
- "Alonzo Calderas Wallace, podejrzewany od dawna seryjny gwa艂ciciel i
morderca, poszukiwany w stanach Teksas i Oklahoma, zosta艂 zatrzymany
ostatniej nocy w Portland, w Oregonie, dzi臋ki anonimowemu informatorowi.
Wallace zosta艂 znaleziony nieprzytomny wcze艣nie rano, niedaleko od
posterunku policji. 艢ledczy jeszcze nie s膮 w stanie powiedzie膰, 偶e zostanie on
ekstradowany do Houston czy Oklahoma City, aby stan膮膰 przed s膮dem."
Zdj臋cie by艂o niewyra藕ne, przedstawia艂o tylko t臋 odra偶aj膮c膮 twarz, mia艂
tak偶e lekki zarost. Nawet je艣li Bella to widzia艂a, prawdopodobnie nie
rozpozna艂aby go. Mia艂em nadziej臋, 偶e nie, tylko niepotrzebnie by si臋 zmartwi艂a.
- Zainteresowanie t膮 spraw膮 tu, w miasteczku, nie b臋dzie du偶e. To zbyt
daleko, aby kto艣 si臋 tym bardziej zainteresowa艂. - powiedzia艂a mi Alice. - Bardzo
dobrze, 偶e Carlisle wzi膮艂 go poza stan.
Przytakn膮艂em. Bella nie ogl膮da艂a du偶o telewizji, a tym bardziej nigdy nie
widzia艂em jej ojca ogl膮daj膮cego cokolwiek innego poza kana艂ami sportowymi.
Zrobi艂em, co mog艂em. Ten potw贸r ju偶 nie b臋dzie d艂u偶ej 艂owi艂, a ja nie
jestem morderc膮. W ka偶dym razie, nie ostatnio. Dobrze zrobi艂em, ufaj膮c
Carlisle'owi, tak samo pragn膮c, 偶e potw贸r nie wyjdzie na wolno艣膰 zbyt szybko.
Z艂apa艂em si臋 nawet na my艣lach, maj膮c nadziej臋, 偶e m贸g艂by zosta膰 przewieziony
do Teksasu, gdzie kara 艣mierci nadal jest tak popularna...
Nie. To ju偶 niewa偶ne. Powinienem o tym zapomnie膰 i skupi膰 si臋 na
najwa偶niejszych rzeczach.
Opu艣ci艂em pok贸j Belli dopiero mniej ni偶 godzin臋 temu. A w tym
momencie nie pragn膮艂em o niczym innym, jak tylko m贸c ujrze膰 j膮 ponownie.
- Alice, masz co艣 przeciwko-
Przerwa艂a mi. - Rosalie pojedzie. B臋dzie robi艂a wra偶enie w艣ciek艂ej, ale tak
naprawd臋 nie przepu艣ci okazji, aby pokaza膰 publicznie sw贸j samoch贸d. - Alice
trz臋s艂a si臋 ze 艣miechu.
U艣miechn膮艂em si臋 do niej. - Do zobaczenia w szkole.
Alice westchn臋艂a, a moja twarz wykrzywi艂a si臋 w grymasie.
Wiem, wiem - pomy艣la艂a. - Jeszcze nie. Poczekam, a偶 b臋dziesz got贸w, aby
przedstawi膰 mnie Belli. Chocia偶 powiniene艣 wiedzie膰, 偶e to nie chodzi o to, 偶e
jestem zazdrosna. Bella tak偶e mnie polubi.
Nie odpowiedzia艂em jej, zamiast tego wyszed艂em szybko na dw贸r. To by艂
inny punkt widzenia tej ca艂ej sytuacji. Czy Bella chce pozna膰 Alice? Mie膰
wampirzyc臋 za przyjaci贸艂k臋?
Znaj膮c Bell臋... ten pomys艂 wcale by jej nie przeszkadza艂.
Skrzywi艂em si臋. Co Bella chcia艂a i co by艂o dla niej najlepsze, to ca艂kowicie
dwie r贸偶ne rzeczy.
Zacz膮艂em czu膰 si臋 niepewnie, kiedy zaparkowa艂em na podje藕dzie domu
Belli. Ludzkie powiedzenie m贸wi, 偶e pewne rzeczy wygl膮daj膮 inaczej rankiem -
偶e zmieniaj膮 si臋, kiedy si臋 z nimi prze艣pi.
Czy b臋d臋 wygl膮da艂 dla Belli inaczej w s艂abym 艣wietle mglistego dnia?
Bardziej czy mniej gro藕nie ni偶 w ciemno艣ci nocy? Czy dotar艂a do niej wreszcie
prawda? Czy w ko艅cu b臋dzie si臋 mnie ba艂a?
Chocia偶, ostatniej nocy spa艂a bardzo spokojnie. Kiedy wypowiedzia艂a
moje imi臋, raz, potem kolejny, u艣miecha艂a si臋. Wi臋cej ni偶 raz mrucza艂a, abym
zosta艂. Czy to nie b臋dzie dzi艣 nic znaczy艂o?
Czeka艂em wi臋c nerwowo, s艂uchaj膮c jej odg艂os贸w z wn臋trza domu -
szybkich krok贸w na schodach, ostrego rozdzierania jakiej艣 folii, zawarto艣ci
lod贸wki obijaj膮cej si臋 o siebie, kiedy zatrzasn臋艂a drzwi. To wszystko brzmia艂o
tak, jakby bardzo si臋 spieszy艂a. Niespokojna o drog臋 do szko艂y. Na t臋 my艣l
u艣miechn膮艂em si臋, nabieraj膮c zn贸w nadziei.
Spojrza艂em na zegar. Moje domys艂y by艂y s艂uszne - bior膮c pod uwag臋, 偶e
pr臋dko艣膰 jej samochodu znacznie j膮 ogranicza - by艂a ju偶 lekko sp贸藕niona.
Bella wysz艂a z domu, z torb膮 z ksi膮偶kami na ramieniu. Jej w艂osy by艂y w
lekkim nie艂adzie. Cienki, zielony sweter, kt贸ry za艂o偶y艂a, nie chroni艂 jej
dostatecznie przed ch艂odn膮 mg艂膮, tote偶 sz艂a zgarbiona.
Sweter by艂 d艂ugi, za du偶y na ni膮, niepasuj膮cy. Maskowa艂 skutecznie jej
smuk艂膮 figur臋, przemieniaj膮c jej delikatne kszta艂ty i mi臋kkie linie w
bezkszta艂tn膮 mieszanin臋. Paradoksalnie, doceni艂em to tak samo mocno, jak
pragn膮艂em, aby mia艂a na sobie co艣 podobnego do mi臋kkiej, niebieskiej bluzki,
kt贸r膮 za艂o偶y艂a wczoraj wieczorem... Materia艂 przylega艂 艣ci艣le do jej sk贸ry,
idealnie wyci臋ty, aby ods艂oni膰 hipnotyzuj膮ce kszta艂ty jej obojczyk贸w, skupiaj膮ce
si臋 we wg艂臋bieniu poni偶ej jej szyi. Niebieski op艂ywa艂 jej cia艂o jak woda,
podkre艣laj膮c subteln膮 form臋 jej cia艂a...
Tak by艂o dla mnie lepiej - niemal niezb臋dnie - trzyma膰 my艣li daleko,
daleko od tych kszta艂t贸w, wi臋c by艂em wdzi臋czny nietwarzowemu swetrowi. Nie
mog艂em dopu艣ci膰 si臋 偶adnego b艂臋du, a to by艂by olbrzymi b艂膮d, zastanawia膰 si臋
nad dziwnym g艂odem, jaki my艣li o jej ustach... sk贸rze... ciele... wywo艂ywa艂y u
mnie, kr膮偶膮c sobie lu藕no. G艂贸d, kt贸ry omija艂em przez sto lat. Ale za to mog艂em
nie pozwoli膰 sobie my艣le膰 o dotkni臋ciu jej, poniewa偶 to by艂o niemo偶liwe.
M贸g艂bym j膮 skrzywdzi膰.
Bella odwr贸ci艂a si臋 od drzwi i ruszy艂a przed siebie w takim po艣piechu, 偶e o
ma艂o co nie wpad艂a na m贸j samoch贸d, wcale go nie zauwa偶aj膮c.
Wtedy stan臋艂a jak wryta. Torba zsun臋艂a si臋 z jej ramienia a oczy
rozszerzy艂y si臋, gdy wzrok spocz膮艂 na samochodzie.
Wysiad艂em, nie dbaj膮c w og贸le o poruszanie si臋 ludzkim tempem i
otworzy艂em dla niej drzwi pasa偶era. Nie mog艂em pr贸bowa膰 oszukiwa膰 jej nigdy
wi臋cej - kiedy byli艣my sami, w ko艅cu mog艂em by膰 sob膮.
Spojrza艂a na mnie, zaskoczona ponownie, kiedy zmaterializowa艂em si臋 w
g臋stej mgle. A wtedy zaskoczenie, niespodzianka w jej oczach zmieni艂a si臋 w co艣
jeszcze, i nie musia艂em si臋 ju偶 d艂u偶ej martwi膰, czy jej uczucia wzgl臋dem mnie
jakkolwiek zmieni艂y si臋 od zesz艂ej nocy. Ciep艂o, podziw, fascynacja, wszystko to
k艂臋bi艂o si臋 w czekoladowym br膮zie jej oczu.
- Chcia艂aby艣 mo偶e pojecha膰 dzi艣 ze mn膮? - spyta艂em. Nie chcia艂em, aby
by艂o tak jak zesz艂ej nocy. Pozwoli艂em jej wybra膰. Od teraz to musi by膰 zawsze jej
wyb贸r.
- Ch臋tnie. - wymamrota艂a i wdrapa艂a si臋 do auta bez zastanowienia.
Czy fakt, 偶e mnie zawsze odpowiada艂a 'tak' przestanie mnie kiedy艣
zadziwia膰? W膮tpi艂em w to.
Okr膮偶y艂em szybko samoch贸d, aby do niej do艂膮czy膰. Nie wygl膮da艂a na
zbytnio zaszokowan膮 moim nag艂ym pojawieniem si臋.
Szcz臋艣cie, jakie poczu艂em, kiedy usiad艂a obok mnie by艂o nie do opisania.
Mimo 偶e lubi艂em towarzystwo mojej rodziny i cieszy艂em si臋 z rozrywek, jakie
oferowa艂 ten 艣wiat, nigdy nie czu艂em si臋 a偶 tak dobrze. Nawet 艣wiadomo艣膰, 偶e to
by艂o z艂e i co艣 mo偶e p贸j艣膰 nie tak, nie zmaza艂a z mojej twarzy u艣miechu.
Moja kurtka wisia艂a na oparciu fotela. Zauwa偶y艂em, 偶e zerka na ni膮.
- Przywioz艂em ci kurtk臋. - wyja艣ni艂em. To by艂a moja wym贸wka, dlaczego
przyjecha艂em dzi艣 rano. By艂o ch艂odno. Ona nie mia艂a kurtki. To by艂a z
pewno艣ci膮 dopuszczalna forma rycerstwa. - Nie chcia艂em, 偶eby艣 si臋 przezi臋bi艂a.
- Nie jestem znowu taka delikatna. - odpar艂a, wpatruj膮c si臋 raczej w moj膮
pier艣, jakby waha艂a si臋 spojrze膰 mi w twarz. Ale za艂o偶y艂a na siebie kurtk臋, zanim
mia艂bym jej to nakaza膰.
- Doprawdy? - mrukn膮艂em cicho do siebie.
Patrzy艂a na drog臋, kiedy skierowa艂em si臋 w stron臋 szko艂y. By艂em w stanie
znie艣膰 cisz臋 tylko przez kilka sekund. Musia艂em wiedzie膰, o czym my艣la艂a dzi艣
rano. W ko艅cu mi臋dzy nami wiele si臋 zmieni艂o od czasu, kiedy s艂o艅ce ostatnio
wzesz艂o.
- Co, koniec przes艂uchania? - spyta艂em, zachowuj膮c lekki ton.
Wydawa艂a si臋 zadowolona, 偶e podj膮艂em temat. - Denerwuj膮 ci臋 te
wszystkie pytania?
- Nie tak bardzo, jak twoje odpowiedzi. - powiedzia艂em szczerze.
Zmieni艂a wyraz twarzy.
- Irytuj膮 ci臋 moje reakcje?
- W tym ca艂y problem. Przyjmujesz ka偶d膮 rewelacj臋 ze stoickim spokojem,
to nienaturalne. - jeszcze nie krzycza艂a. Jak to mo偶liwe? - Nie wiem, co naprawd臋
my艣lisz. - Wszystko co robi艂a, b膮d藕 nie robi艂a, sk艂ania艂o mnie do rozmy艣la艅.
- Zawsze ci m贸wi臋, co o czym s膮dz臋.
- Ale jeste艣 przy tym bardzo wybi贸rcza.
Zagryz艂a wargi. Chyba nie zdawa艂a sobie z tego sprawy, ale w ten spos贸b
ujawnia艂o si臋 u niej napi臋cie.
- Nie za bardzo.
Te s艂owa sprawi艂y, 偶e ma艂o co nie oszala艂em z ciekawo艣ci. Co takiego tak
silnie przede mn膮 ukrywa艂a?
- Do艣膰, 偶eby doprowadza膰 mnie do sza艂u. - powiedzia艂em.
Zawaha艂a si臋, a potem szepn臋艂a - O pewnych rzeczach nie chcesz s艂ysze膰.
Zastanowi艂em si臋 przez chwil臋, analizuj膮c ca艂膮 nasz膮 wczorajsz膮 rozmow臋.
Prawdopodobnie wymaga艂o to tyle wysi艂ku, bo nie wiedzia艂em, czego takiego
ona nie chcia艂a, abym us艂ysza艂. I wtedy - poniewa偶 jej g艂os by艂 taki sam jak dzi艣,
przepe艂niony b贸lem - zrozumia艂em. Kiedy艣 poprosi艂em j膮, aby nie m贸wi艂a mi o
swoich my艣lach. - Nigdy tego nie m贸w. Doprowadzi艂em j膮 do p艂aczu...
Czy w艂a艣nie to przede mn膮 ukrywa艂a? G艂臋bi臋 swoich uczu膰 do mnie? To,
偶e nie przeszkadza艂o jej moje bycie potworem i 偶e za p贸藕no ju偶 na jakie艣
zmiany?
Zaniem贸wi艂em. B贸l i rado艣膰 by艂y zbyt silne, a konflikt mi臋dzy nimi za
du偶y, aby wys艂owi膰 si臋 w miar臋 sp贸jnie. Zapanowa艂a cisza, poza jej biciem serca
i prac膮 p艂uc.
- A gdzie twoje rodze艅stwo? - spyta艂a nagle.
Wzi膮艂em g艂臋boki oddech i poczu艂em z b贸lem jej zapach, ale stwierdzi艂em
te偶, 偶e powoli si臋 do niego przyzwyczajam. Stara艂em si臋 zachowa膰 zwyczajny
ton.
- Przyjechali wozem Rosalie. - zaparkowa艂em w wolnym miejscu obok
wspomnianego w艂a艣nie samochodu. Ukry艂em u艣miech na widok jej szerokich ze
zdumienia oczu. - Robi wra偶enie, prawda?
Rosalie ucieszy艂aby reakcja Belli. Je艣li oczywi艣cie mog艂aby spojrze膰 na ni膮
przychylnie, co raczej nigdy nie nast膮pi.
- Zwraca uwag臋. Staramy si臋 nie rzuca膰 w oczy.
- Nie za bardzo wam to wychodzi. - odpowiedzia艂a i u艣miechn臋艂a si臋.
Czysty, mi艂y odg艂os jej 艣miechu ociepli艂 moje martwe wn臋trze, nawet je艣li
umys艂 by艂 pe艂en w膮tpliwo艣ci.
- Wi臋c czemu Rosalie wzi臋艂a dzi艣 sw贸j w贸z, skoro jest taki szpanerski? -
zastanawia艂a si臋.
- Nie zauwa偶y艂a艣? 艁ami臋 teraz wszystkie zasady. - Moja odpowied藕
powinna j膮 przestraszy膰, ale Bella oczywi艣cie tylko si臋 u艣miechn臋艂a.
Nie poczeka艂a, a偶 podejd臋 i otworz臋 jej drzwi. W szkole musia艂em
zachowywa膰 pozory, wi臋c nie mog艂em porusza膰 si臋 zbyt szybko. Dlatego nie
mog艂em temu zapobiec. W niedalekiej przysz艂o艣ci powinna chyba przyzwyczai膰
si臋 do traktowania z szacunkiem.
Podszed艂em tak blisko, na ile 艣mia艂em to zrobi膰, wypatruj膮c, czy moja
blisko艣膰 jej nie przeszkadza. Dwa razy jej r臋ka pow臋drowa艂a w moj膮 stron臋, ale
szybko j膮 cofn臋艂a. Wygl膮da艂o na to, 偶e chcia艂a mnie dotkn膮膰... M贸j oddech
przyspieszy艂.
- Czemu w og贸le macie takie auta, skoro zale偶y wam na unikaniu
rozg艂osu? - zapyta艂a.
- To taka s艂abostka. - przyzna艂em. - Wszyscy uwielbiamy szybk膮 jazd臋.
- Jasne - wymamrota艂a pod nosem.
Nie spojrza艂a w g贸r臋, aby ujrze膰 ewentualnie m贸j szeroki u艣miech.
Och... Nie wierz臋! Jak Bella do tego doprowadzi艂a? Nie rozumiem...
Dlaczego?
Moje my艣li zak艂贸ci艂y mentalne wykrzyknienia Jessiki. Czeka艂a ju偶 na
Bell臋 schowana przed deszczem pod dachem sto艂贸wki, z kurtk膮 Belli
przewieszon膮 przez rami臋. Jej oczy rozszerzy艂y si臋 w niedowierzaniu.
Chwil臋 p贸藕niej Bella tak偶e j膮 zauwa偶y艂a. Dostrzeg艂szy wyraz jej twarzy,
zarumieni艂a si臋. Twarz Jessiki wyra偶a艂a bowiem wszystko, o czym my艣la艂a.
- Cze艣膰, Jess. Dzi臋ki, 偶e pami臋ta艂a艣. - przywita艂a si臋 Bella.
Si臋gn臋艂a po kurtk臋, a Jessica poda艂a j膮 jej bez s艂owa.
Powinienem by膰 mi艂y dla znajomych Belli, bez wzgl臋du na to, czy s膮 jej
dobrymi przyjaci贸艂mi czy nie.
- Dzie艅 dobry, Jessico.
Wooow...
Jej oczy rozszerzy艂y si臋 jeszcze bardziej. By艂o to nawet troch臋 dziwne,
zabawne... i szczerze m贸wi膮c, nieco 偶enuj膮ce, jak bardzo zmieni艂a mnie obecno艣膰
Belli. Wygl膮da艂o na to, 偶e teraz nikt si臋 mnie nie ba艂. Gdyby Emmett si臋 o tym
dowiedzia艂, 艣mia艂by si臋 ze mnie przez nast臋pne 100 lat.
- Ehm... Hej - wydusi艂a Jessika, zerkaj膮c porozumiewawczo na Bell臋. - Do
zobaczenia na trygonometrii.
Wszystko dok艂adnie mi opowiesz. Nie pozwol臋 ci si臋 wykr臋ci膰. Musz臋 zna膰
wszystkie szczeg贸艂y! Cholera, Edward Cullen! 呕ycie jest niesprawiedliwe.
Bella wykrzywi艂a twarz.
- Na razie.
W g艂owie Jessiki panowa艂 zam臋t, kiedy wreszcie posz艂a na pierwsz膮 lekcj臋,
zerkaj膮c na nas co chwila.
Musz臋 zna膰 ca艂膮 histori臋! Czy wczorajszego wieczoru planowali spotkanie?
A wi臋c czy si臋 spotykaj膮? Jak d艂ugo? Jak mog艂a trzyma膰 to w sekrecie? I dlaczego?
To musi by膰 co艣 powa偶nego - naprawd臋 jej na nim zale偶y. Czy mog艂oby by膰
inaczej? Wszystkiego si臋 dowiem. Nie wytrzymam tej niepewno艣ci! Ciekawe, jak
sobie radzi w jego towarzystwie... och, ja bym chyba zemdla艂a...
My艣li Jessiki przesta艂y by膰 sp贸jne, a umys艂 wype艂ni艂 si臋 najr贸偶niejszymi
fantazjami. Skrzywi艂em si臋 to w duchu, i to nawet nie tylko dlatego, 偶e w tych
wizjach zast膮pi艂a Bell臋 swoj膮 osob膮. Do tego nigdy nie mog艂oby doj艣膰. A
jednak... pragn膮艂em... nie mog艂em si臋 do tego przyzna膰 nawet przed sob膮. Jak
wiele chcia艂em jej pokaza膰? Kt贸ra z tych sytuacji sko艅czy艂aby si臋 jej 艣mierci膮?
Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 i spr贸bowa艂em si臋 rozchmurzy膰.
- Co zamierzasz jej powiedzie膰?
- Hej - wyszepta艂a gro藕nie. - My艣la艂am, 偶e nie potrafisz czyta膰 w moich
my艣lach.
- Nie potrafi臋 - spojrza艂em na ni膮, staraj膮c si臋 doszuka膰 sensu w jej
s艂owach. Ach tak, chyba pomy艣leli艣my o tym samym. Hmm, spodoba艂o mi si臋 to.
- Umiem jednak czyta膰 w jej. Chce wycisn膮膰 z ciebie wszystko.
Bella j臋kn臋艂a i zsun臋艂a z ramion kurtk臋. Nie zrozumia艂em na pocz膮tku, 偶e
chce mi j膮 odda膰; nie prosi艂em o jej zwrot, bo wola艂bym, 偶eby j膮 zatrzyma艂a -
wi臋c sp贸藕ni艂em si臋 z zareagowaniem. Poda艂a mi moj膮 kurtk臋 i nie spogl膮daj膮c na
mnie, w艂o偶y艂a swoj膮. Nie zauwa偶y艂a nawet, 偶e wyci膮gn膮艂em r臋ce, aby jej pom贸c.
Zmarszczy艂em brwi, ale zaraz musia艂em si臋 opanowa膰, 偶eby niczego nie
zauwa偶y艂a.
- No to co zamierzasz jej powiedzie膰?
- Mo偶e jaka艣 podpowied藕? Co j膮 najbardziej interesuje?
U艣miechn膮艂em si臋 i pokr臋ci艂em g艂ow膮. Sam by艂em ciekaw jej odpowiedzi.
- To nie fair.
- Nie, nie. Nie fair jest to, 偶e mi odmawiasz - zw臋zi艂a oczy.
Dotarli艣my do drzwi klasy, pod kt贸rymi musia艂em j膮 zostawi膰.
Zastanawia艂em si臋, czy pani Cope posz艂aby mi na r臋k臋 w sprawie zmiany
godziny lekcji angielskiego w moim planie... Skupi艂em si臋. Mog艂em by膰 jednak
fair.
- Jess zachodzi w g艂ow臋, czy jeste艣my par膮. - powiedzia艂em powoli. - Jest
te偶 ciekawa, co do mnie czujesz.
Tym razem w jej szeroko otwartych oczach pojawi艂y si臋 weso艂e b艂yski. Ich
wyraz da艂o si臋 艂atwo odczyta膰. Tylko udawa艂a...
- Kurcz臋. I co mam jej powiedzie膰.
- Hmm... - zawsze chcia艂a wyci膮gn膮膰 ode mnie wi臋cej, ni偶 powinna.
Zastanowi艂em si臋 nad odpowiedzi膮.
Niesforny kosmyk w艂os贸w, wilgotny od porannej mg艂y, 艂agodnie opada艂
fal膮 po jej ramieniu, gdzie reszta szyi gin臋艂a pod okropnym swetrem. Przyci膮ga艂
moje oczy... i kierowa艂 je w inne, zakryte rejony.
Si臋gn膮艂em po niego delikatnie, staraj膮c si臋 nie dotkn膮膰 jej sk贸ry - ranek
by艂 wystarczaj膮co ch艂odny - i wsun膮艂em go z powrotem, aby mnie nie rozprasza艂.
Przypomnia艂em sobie, jak Mike Newton dotyka艂 jej w艂os贸w i zacisn膮艂em
szcz臋ki. Wtedy odsun臋艂a si臋 od niego. Teraz z kolei jej reakcja by艂a ca艂kowicie
inna: oczy lekko si臋 rozwar艂y, krew przyspieszy艂a bieg, a serce straci艂o r贸wny
rytm.
Odpowiadaj膮c jej, stara艂em si臋 ukry膰 u艣miech.
- S膮dz臋, 偶e na pierwsze pytanie odpowied藕 mo偶e brzmie膰 'tak', rzecz jasna,
je艣li nie masz nic przeciwko. - Wyb贸r jak zawsze nale偶a艂 do niej. - To najprostsze
wyt艂umaczenie z mo偶liwych.
- Nie ma sprawy - wyszepta艂a. Rytm jej serca jeszcze nie wr贸ci艂 do normy.
- A co do drugiego pytania... - u艣miechn膮艂em si臋 - z ch臋ci膮 pos艂ucham
waszej rozmowy w my艣lach i zobacz臋, jak sobie poradzisz.
Niech Bella dobrze to rozwa偶y.
Odwr贸ci艂em si臋 szybko, zanim poprosi艂a o dalsze odpowiedzi. Ci臋偶ko mi
by艂o czegokolwiek jej odmawia膰. Jednak naprawd臋 chcia艂em us艂ysze膰 jej my艣li,
nie swoje.
- Zobaczymy si臋 w sto艂贸wce. - krzykn膮艂em przez rami臋. W ten spos贸b
mia艂em wym贸wk臋, aby sprawdzi膰, czy nadal na mnie patrzy. Znowu si臋
odwr贸ci艂em i u艣miechn膮艂em szeroko.
Kiedy tak szed艂em korytarzem, nie by艂em zbytnio 艣wiadomy mn贸stwa
my艣li ludzi mnie otaczaj膮cych. Nie przywi膮zywa艂em do nich wagi. Nie mog艂em
si臋 skoncentrowa膰. Mia艂em nawet trudno艣ci z utrzymaniem normalnego tempa,
gdy przemierza艂em trawnik. Chcia艂em pobiec, naprawd臋 pobiec tak szybko, a偶
nie znikn臋, a偶 b臋d臋 czu艂, 偶e lec臋. Ju偶 teraz niemal unosi艂em si臋 w powietrzu.
Wszed艂em do klasy i w艂o偶y艂em kurtk臋. Natychmiast poczu艂em jej zapach.
Chcia艂em, aby otoczy艂 mnie ju偶 teraz, 偶ebym si臋 na niego niejako uodporni艂 -
dzi臋ki temu 艂atwiej mi b臋dzie ignorowa膰 go p贸藕niej, na lunchu...
Cieszy艂em si臋, 偶e nauczyciele ju偶 nie zwracali na mnie uwagi i nie
wyrywali do odpowiedzi. Dzi艣 po raz pierwszy mogliby mnie przy艂apa膰
nieprzygotowanego. Tylko moje cia艂o zosta艂o w sali. My艣li w臋drowa艂y...
Oczywi艣cie obserwowa艂em Bell臋. Sta艂o si臋 na to na tyle normalne i
automatyczne co oddychanie. S艂ysza艂em jej rozmow臋 z Mike'm Newtonem.
Bardzo szybko poruszy艂a temat Jessiki, a ja u艣miechn膮艂em si臋 tak szeroko i
gwa艂townie, 偶e Rob Sawyer, kt贸ry siedzia艂 obok mnie, wzdrygn膮艂 si臋
nie艣wiadomie i odsun膮艂 ode mnie.
Uch... Wariat.
C贸偶, mo偶e jednak nie straci艂em ca艂kiem swoich umiej臋tno艣ci.
Obserwowa艂em, jak Jessika formu艂uje swoje przysz艂e pytania do Belli.
Naprawd臋 nie mog艂em si臋 doczeka膰, wielokrotnie bardziej zniecierpliwiony, ni偶
ta ciekawska dziewczyna, pragn膮ca nowych plotek.
Przys艂uchiwa艂em si臋 te偶 Angeli Weber.
Nie zapomnia艂em o wdzi臋czno艣ci, jak膮 do niej czu艂em - przede wszystkim
za to, 偶e my艣la艂a dobrze o Belli, ale te偶 za pomoc, jakiej mi udzieli艂a.
Rozmy艣la艂em wi臋c, szukaj膮c czego艣, czego mog艂aby chcie膰. S膮dzi艂em, 偶e to
b臋dzie 艂atwe. Na pewno istnia艂a jaka艣 rzecz, zabawka, kt贸rej pragn臋艂a w
szczeg贸lno艣ci. A mo偶e kilka. M贸g艂bym podarowa膰 jej to anonimowo.
Ale my艣li Angeli by艂y podobne do Belli. Jak na nastolatk臋 by艂a wyj膮tkowo
spokojna. Szcz臋艣liwa. Mo偶e w艂a艣nie to by艂o powodem jej uprzejmo艣ci - nale偶a艂a
do tej wyj膮tkowej grupki os贸b, kt贸re mia艂y wszystko to, czego pragn臋艂y i
pragn臋li tego, co mieli. Kiedy nie by艂a zaj臋ta s艂uchaniem nauczyciela czy
robieniem notatek, my艣la艂a o swoich braciach-bli藕niakach, z kt贸rymi planowa艂a
wybra膰 si臋 na pla偶臋 w weekend. Musia艂a zajmowa膰 si臋 nimi do艣膰 cz臋sto, ale nie
przeszkadza艂o jej to zupe艂nie - jej my艣li by艂y mi艂e.
Ale niezbyt przydatne.
Musia艂o istnie膰 co艣, czego chcia艂a. Trzeba by艂o szuka膰 dalej. Ale tym zajm臋
si臋 p贸藕niej. Za chwil臋 zaczyna艂a si臋 trygonometria, na kt贸rej Bella siedzia艂a z
Jessik膮
Id膮c na angielski, nie zwraca艂em zbytnio uwagi, dok膮d id臋.
Jessica by艂a ju偶 w klasie. Czeka艂a na Bell臋 z prawdziw膮 niecierpliwo艣ci膮.
Ja zachowywa艂em si臋 z kolei odwrotnie - kiedy usiad艂em na swoim
miejscu, znieruchomia艂em. Musia艂em ci膮gle zachowywa膰 pozory, zmuszaj膮c si臋
do nieznacznych ruch贸w. Moje my艣li by艂y jednak tak skupione na Jessice, 偶e
przychodzi艂o mi to z niema艂ym trudem. Mia艂em nadziej臋, 偶e b臋dzie do艣膰 uwa偶na
i dobrze przywo艂a twarz Belli.
Rytm, jaki wystukiwa艂a nog膮 sta艂 si臋 szybszy, kiedy Bella wesz艂a do klasy.
Wygl膮da... ponuro. Dlaczego? Mo偶e mi臋dzy ni膮 i Edwardem Cullenem
niczego nie ma. Rozczarowanie... no ale wtedy by艂by nadal wolny... Je艣li nagle
zacz膮艂 interesowa膰 si臋 randkami, ch臋tnie bym mu pomog艂a...
Twarz Belli wcale nie wygl膮da艂a ponuro. Po prostu nie wyra偶a艂a emocji.
Martwi艂a si臋, bo wiedzia艂a, 偶e pods艂uchuj臋. U艣miechn膮艂em si臋 do siebie.
- Opowiedz mi o wszystkim! - za偶膮da艂a Jessica, cho膰 Bella nie zd膮偶y艂a
nawet zdj膮膰 kurtki. By艂a powolna.
Och, niech si臋 pospieszy! Nie mog臋 si臋 ju偶 doczeka膰 wszystkich soczystych
kawa艂k贸w!
- O czym dok艂adnie? - po zaj臋ciu miejsca Bella celowo wszystko op贸藕nia艂a.
- Co si臋 dzia艂o po naszym odje藕dzie?
- Postawi艂 mi kolacj臋 i odwi贸z艂 do domu.
A potem? Przecie偶 musi by膰 co艣 wi臋cej! Jestem przekonana, 偶e k艂amie. Ale i
tak wszystko z niej wyci膮gn臋.
- I ju偶 przed 贸sm膮 by艂a艣 w domu?
Bella przewr贸ci艂a oczami.
- Je藕dzi jak wariat. Umiera艂am ze strachu.
U艣miechn臋艂a si臋 lekko, a ja wybuchn膮艂em 艣miechem, przerywaj膮c wyk艂ad
pana Masona. Stara艂em si臋 przekszta艂ci膰 go w kaszel, ale nikt si臋 chyba nie
nabra艂. Pan Mason spojrza艂 na mnie zirytowanym wzrokiem, ale nawet nie
stara艂em si臋 wychwyci膰, co sobie pomy艣la艂.
Ech... mo偶e jednak m贸wi prawd臋. Dlaczego ci膮gle musz臋 ci膮gn膮膰 j膮 za
j臋zyk? Na jej miejscu chwali艂abym si臋 wszystkim dooko艂a.
- Um贸wili艣cie si臋 jako艣 wcze艣niej?
Jessica dostrzeg艂a zaskoczenie na twarzy Belli i zawiod艂a si臋, 偶e nie by艂o
ono udawane.
- Sk膮d偶e znowu. Zdziwi艂am si臋 bardzo, gdy na niego wpad艂am - odpar艂a
Bella.
Co si臋 tutaj dzieje?
- Ale za to dzi艣 podwi贸z艂 ci臋 do szko艂y?
Ona musi mi powiedzie膰 co艣 wi臋cej!
- Te偶 mnie nie藕le zaskoczy艂. Zauwa偶y艂 wczoraj, 偶e nie mia艂am kurtki, to
dlatego.
Niezbyt ciekawe - pomy艣la艂a zawiedziona Jessica.
Denerwowa艂o mnie to, w jaki spos贸b rozmawia艂a z Bell膮. Chcia艂em
us艂ysze膰 co艣, o czym jeszcze nie wiedzia艂em. Mia艂em nadziej臋, 偶e nie by艂a
rozczarowana do tego stopnia, aby pomin膮膰 pytania na kt贸rych najbardziej mi
zale偶a艂o.
- To co, wybieracie si臋 gdzie艣 jeszcze razem? - spyta艂a w ko艅cu.
- Zaoferowa艂 si臋, 偶e podrzuci mnie w sobot臋 do Seattle, bo nie wierzy, 偶e
moja furgonetka to prze偶yje. Czy to si臋 liczy jako randka?
Hmm, na pewno nadrabia dla niej drogi, bo chyba mu na niej zale偶y. Musi
co艣 do niej czu膰, nawet je艣li ona nie czuje tego samego. Czy to w og贸le mo偶liwe?
Bella jest nienormalna.
- Tak. - odpowiedzia艂a wi臋c Jessica.
- No to wybieramy si臋 gdzie艣 razem - podsumowa艂a Bella.
- Kurcz臋, dziewczyno... Edward Cullen.
Ale g艂贸wnym problemem jest to, czy ona go lubi.
- Wiem. - westchn臋艂a Bella.
Ten ton zach臋ci艂 Jessik臋 do dalszych pyta艅.
Nareszcie! Chyba za艂apa艂a. Musi rozumie膰...
- Czekaj! - zawo艂a艂a nagle Jessika, przypominaj膮c sobie o najwa偶niejszym
pytaniu. - Poca艂owa艂 ci臋?
Prosz臋, powiedz 偶e tak. A potem opisz mi to!
- Nie. - wymrucza艂a Bella, spuszczaj膮c wzrok w d贸艂. - To nie tak...
Cholera. A ju偶 mia艂am nadziej臋. Ha, ona chyba te偶...
Skrzywi艂em si臋. Bella co prawda wygl膮da艂a na zasmucon膮, ale nie z tego
powodu. Ona nie mog艂a tego chcie膰. Nie z wiedz膮, kt贸r膮 posiada. Nie mog艂a
pragn膮膰 tak bliskiego kontaktu z moimi z臋bami. By艂a przekonana
prawdopodobnie, 偶e mam k艂y. Wzdrygn膮艂em si臋.
- My艣lisz, 偶e mo偶e w sobot臋...? - nacisn臋艂a Jessica.
- Raczej w膮tpi臋. - Bella zdawa艂a si臋 by膰 sfrustrowana.
Taak, marzy o tym.
Czy wydawa艂o mi si臋, 偶e Jessica ma racj臋 tylko dlatego, 偶e obserwowa艂em
to w艂a艣nie jej oczami?
Ta absolutnie niemo偶liwa do zrealizowania wizja wytr膮ci艂a mnie nieco z
r贸wnowagi. Jakby to by艂o - spr贸bowa膰 j膮 poca艂owa膰. Moje usta i jej usta,
kamienny ch艂贸d przy mi臋kkim cieple...
A chwil臋 potem umiera.
Pozby艂em si臋 tej wizji i skupi艂em na powr贸t na rozmowie.
- A o czym rozmawiali艣cie?
Czy z nim rozmawia艂a艣 normalnie, czy te偶 by艂 zmuszony wyci膮ga膰 od ciebie
ka偶d膮 informacj臋 tak jak ja dzisiaj?
U艣miechn膮艂em si臋 smutno. Jessika wcale nie by艂a tak daleka od prawdy.
- Czy ja wiem, du偶o tego by艂o. O, na przyk艂ad pogadali艣my kr贸tko o
wypracowaniu z angielskiego.
Bardzo kr贸tko. U艣miechn膮艂em si臋 szerzej.
Lito艣ci, Bella.
- B艂agam, zdrad藕 mi troch臋 wi臋cej szczeg贸艂贸w.
Bella na chwil臋 zamilk艂a.
- Eee... Dobra, mam. 呕a艂uj, 偶e nie widzia艂a艣, jak podrywa艂a go ta kelnerka.
Naprawd臋, kobieta przechodzi艂a sam膮 siebie. Ale on zupe艂nie j膮 ignorowa艂.
Ten szczeg贸艂 wyda艂 mi si臋 dziwny. By艂em zaskoczony, 偶e w og贸le to
zauwa偶y艂a. Przecie偶 to nie by艂o nic wa偶nego i istotnego.
Ciekawe...
- Dobry znak. 艁adna chocia偶 by艂a?
Hmm, Jessika my艣la艂a o tym wi臋cej ni偶 ja. Widocznie to jedna z typowo
kobiecych cech.
- Bardzo 艂adna. I mia艂a g贸ra dwadzie艣cia lat.
Jessica rozkojarzy艂a si臋 na chwil臋, bo przypomnia艂a sobie zachowanie
Mike'a podczas poniedzia艂kowej randki. Okazywa艂 troch臋 za du偶e
zainteresowanie wobec kelnerki, kt贸rej Jessica nie uzna艂aby za 艂adn膮. Zdusi艂a w
sobie irytacj臋 i wr贸ci艂a do wypytywania Belli.
- Jeszcze lepiej. Facet musi co艣 do ciebie czu膰.
- Te偶 tak my艣l臋 - odpowiedzia艂a powoli, a ja zesztywnia艂em. - Trudno
powiedzie膰. Jest taki skryty.
Najwidoczniej moje zachowanie nie by艂a tak do ko艅ca opanowane, jak
s膮dzi艂em. Ale mimo jej spostrzegawczo艣ci, jak mog艂a jeszcze nie zauwa偶a膰, 偶e si臋
w niej zakocha艂em? Odtworzy艂em sobie nasz膮 rozmow臋 i niemal si臋 zdziwi艂em,
偶e nie powiedzia艂em tego g艂o艣no. Ta wiadomo艣膰 stanowi艂a podtekst praktycznie
ka偶dej mojej wypowiedzi.
Wow... siedzisz ko艂o faceta, kt贸ry wygl膮da ja model i jeste艣 w stanie
zwyczajnie z nim rozmawia膰.
- Nie wiem, sk膮d w tobie tyle odwagi, 偶eby by膰 z nim sam na sam. -
powiedzia艂a g艂o艣no.
Bella zdziwi艂a si臋.
- A co?
Bardzo dziwna reakcja. A niby co innego mog臋 mie膰 na my艣li?
- On jest taki... jakby to okre艣li膰 - onie艣mielaj膮cy. Zapominam j臋zyka w
g臋bie.
Nie potrafi艂am si臋 do niego wcale odezwa膰, a powiedzia艂 tylko 'dzie艅
dobry'. Chyba uwa偶a mnie za idiotk臋.
Bella u艣miechn臋艂a si臋.
- Nie powiem, te偶 mi si臋 wszystko pl膮cze.
Pewnie chcia艂a j膮 po prostu pocieszy膰. W moim towarzystwie by艂膮 przecie偶
zawsze opanowana.
- Zreszt膮, mniejsza o to - westchn臋艂a Jessica. - Jest nieziemsko przystojny.
Twarz Belli zas臋pi艂a si臋. Wygl膮da艂a na oburzon膮, ale Jessica tego nie
zauwa偶y艂a.
- To jeszcze nie wszystko. - rzuci艂a.
No, nareszcie post臋p.
- Naprawd臋?
Bella zagryza艂a usta.
- Trudno mi to dok艂adnie wyja艣ni膰, ale... jego wn臋trze jest jeszcze bardziej
niesamowite ni偶 twarz. - powiedzia艂a w ko艅cu.
Spojrza艂a jakby ponad Jessik臋, lekko rozkojarzona.
To, co teraz czu艂em, by艂o do艣膰 podobne do uczucia, gdy Carlisle i Esme
chwalili mnie bardziej, ni偶 na to zas艂ugiwa艂em. Podobne, ale zdecydowanie
silniejsze, intensywniejsze.
Przekonaj kogo innego - nic nie mo偶e by膰 lepsze od jego twarzy. No, chyba
偶e jego cia艂o... ach, chyba zemdlej臋...
- Czy to mo偶liwe? - zachichota艂a.
Bella nie spojrza艂a na ni膮. Nadal by艂a zamy艣lona.
Mo偶e lepiej b臋dzie zadawa膰 proste pytania. Ha ha. Jak rozmowa z
przedszkolakiem.
- Zale偶y ci na nim, prawda?
Zamar艂em.
Bella nie patrzy艂a na ni膮.
- Tak.
- To znaczy, tak zupe艂nie na powa偶nie ci zale偶y?
- Tak.
Ten rumieniec!
- Jak bardzo ci na nim zale偶y?
Teraz klasa mog艂aby stan膮膰 w p艂omieniach, a ja bym nawet nie zauwa偶y艂.
Twarz Belli by艂a ewidentnie czerwona - niemal czu艂em uderzaj膮ce od niej
gor膮co.
- Za bardzo - szepn臋艂a. - Bardziej ni偶 jemu. Ale nic na to nie mog臋
poradzi膰.
O co pyta pan Varner?
- Jaki numer, panie profesorze?
Cieszy艂em si臋, 偶e Angela nie mog艂a kontynuowa膰 rozmowy.
Potrzebowa艂em chwili wytchnienia.
Co ona sobie my艣la艂a? Bardziej ni偶 jemu? Jak mog艂a co艣 takiego pomy艣le膰?
Ale nic na to nie mog臋 poradzi膰? Co to niby mia艂o znaczy膰? Nie by艂em w stanie
znale藕膰 logicznego wyja艣nienia jej s艂贸w. To by艂o bez sensu.
Wygl膮da na to, 偶e ju偶 niczego nie mog臋 bra膰 na serio. Normalne rzeczy,
oczywiste, w jej umy艣le ulega艂y odwr贸ceniu. Zale偶y mi bardziej ni偶 jemu? Mo偶e
nie powinienem od razu wyklucza膰 my艣li o psychiatryku.
Ze zdenerwowaniem zerkn膮艂em na zegarek. Dlaczego nawet dla
nie艣miertelnego ten czas tak wolno p艂ynie?
Z lekcji trygonometrii pana Vernera wynios艂em wi臋cej, ni偶 z w艂asnej. Bella
i Jessika ju偶 nie rozmawia艂y, ale Jessika cz臋sto zerka艂a na Bell臋. W kt贸rym艣
momencie zn贸w bez powodu obla艂a si臋 rumie艅cem. Czas do lunchu jeszcze
nigdy mi si臋 tak nie d艂u偶y艂.
Nie by艂em przekonany, 偶e po lekcji Jessika wyci膮gnie od Belli reszt臋
informacji i odpowiedzi, na kt贸rych mi zale偶a艂o. Ale okaza艂o si臋, 偶e Bella by艂a od
niej szybsza.
Wraz z d藕wi臋kiem dzwonka odwr贸ci艂a si臋 do Jessiki.
- Mike spyta艂 mnie na angielskim, jak ci si臋 podoba艂o w poniedzia艂ek -
powiedzia艂a z lekkim u艣miechem. Natychmiast poj膮艂em - najlepsza obrona to
atak.
Mike o mnie pyta艂? Rado艣膰 jakby z艂agodzi艂a my艣li Jess, jej umys艂
zdecydowanie wyzby艂 si臋 fa艂szu.
- 呕artujesz! I co mu powiedzia艂a艣?
- 呕e si臋 艣wietnie bawi艂a艣. Wygl膮da艂 na zadowolonego.
- Powt贸rz dok艂adnie, o co si臋 spyta艂, i dok艂adnie, co mu odpowiedzia艂a艣.
A wi臋c ju偶 nic wi臋cej od niej nie wyci膮gn臋. Bella mia艂a na ustach u艣miech,
jakby my艣la艂a to samo. Wygra艂a rund臋. Ale na lunchu role si臋 odwr贸c膮. Co艣 mi
podpowiada艂o, 偶e ja nie b臋d臋 mia艂 tyle problem贸w z uzyskaniem odpowiedzi.
Ledwie wytrzymywa艂em kr贸tkotrwa艂e wizyty w g艂owie Jessiki przez
nast臋pne godziny. Ci膮gle my艣la艂a obsesyjnie o Mike'u. A ja mia艂em go ju偶 do艣膰.
Ch艂opak ma szcz臋艣cie, 偶e jeszcze 偶yje.
Poszed艂em niech臋tnie na w-f z Alice. Byli艣my partnerami na tej lekcji,
gdy偶 jako jedyni odpowiadali艣my sobie pod wzgl臋dem si艂y i szybko艣ci. Dzi艣 po
raz pierwszy 膰wiczyli艣my gr臋 w badmintona. Westchn膮艂em znudzony, odbijaj膮c
lotk臋 na drug膮 stron臋. Lauren Mallory by艂a w przeciwnej dru偶ynie, oczywi艣cie
nie trafi艂a. Alice kr臋ci艂a swoj膮 rakiet膮 ze znudzeniem.
Nienawidzili艣my w-fu, zw艂aszcza Emmett. Tego rodzaju gry nie zgadza艂y
si臋 ca艂kowicie z naszymi charakterami. A dzi艣 zaj臋cia wydawa艂y si臋 jeszcze
gorsze ni偶 zwykle. Czu艂em si臋 niemal tak poirytowany jak Emmett na ka偶dym
w-fie.
Ale zanim zd膮偶y艂em wybuchn膮膰 z niecierpliwo艣ci, trener Clap wypu艣ci艂
nas wcze艣niej. To by艂o zabawne - opu艣ci艂 dzi艣 艣niadanie, mia艂 to by膰 jakby wst臋p
do diety - i wynikaj膮cy z tego g艂贸d zmusi艂 go do wcze艣niejszego zako艅czenia
lekcji. Obieca艂 sobie w duchu, 偶e zacznie jednak od jutra...
Mia艂em wystarczaj膮co du偶o czasu, aby p贸j艣膰 do budynku, gdzie
znajdowa艂a si臋 klasa Belli.
Mi艂ej zabawy - pomy艣la艂a Alice, oddalaj膮c si臋, aby poszuka膰 Jaspera.
Jeszcze tylko par臋 dni cierpliwo艣ci. Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e nie pozdrowisz jej ode
mnie?
Rozdra偶niony pokr臋ci艂em g艂ow膮. Czy ona musi by膰 taka przem膮drza艂a?
W ten weekend b臋dzie bardzo s艂onecznie, Chyba b臋dziesz musia艂 zmieni膰
swoje plany.
Westchn膮艂em, kieruj膮c si臋 w przeciwn膮 stron臋. Przem膮drza艂a, ale na
pewno bardzo u偶yteczna.
Opar艂em si臋 o 艣cian臋 tu偶 przy drzwiach i czeka艂em. Sta艂em na tyle blisko,
偶e s艂ysza艂em zar贸wno my艣li Jessiki, jak i jej g艂os.
- Jesz lunch z Edwardem, a nie z nami, prawda?
Wydaje si臋 taka... radosna. Za艂o偶臋 si臋, 偶e nie powiedzia艂a mi o masie
rzeczy.
- Nie s膮dz臋 - odpar艂a Bella, dziwnie niepewna.
Ale czy nie obieca艂em jej, 偶e zjemy lunch razem? Co ona sobie my艣li?
Wysz艂y razem z klasy. Dwie pary oczu rozszerzy艂y si臋 na m贸j widok, ale
us艂ysza艂em tylko jedne my艣li.
No prosz臋. Wow. Dzieje si臋 tu wyra藕nie wi臋cej, ni偶 mi powiedzia艂a. Mo偶e
dzwoni艂 do niej wieczorem. A mo偶e nie powinnam si臋 wtr膮ca膰. Ech. Mam nadziej臋,
偶e po prostu minie j膮 w po艣piechu. Mike jest s艂odki, ale... wow.
- Do zobaczenia.
Bella podesz艂a do mnie, zatrzymuj膮c si臋 przed oddaniem ostatniego kroku.
Niepewno艣膰. Jej policzki by艂y zar贸偶owione.
Zna艂em j膮 ju偶 na tyle, aby wiedzie膰, 偶e pod tym wahaniem nie kry艂 si臋
strach. Widocznie zachowywa艂a si臋 tak przez wymy艣lon膮 przepa艣膰 mi臋dzy
moimi uczuciami a mn膮. Bardziej ni偶 jemu. Absurd.
- Cze艣膰. - powiedzia艂em.
Jej twarz poja艣nia艂a.
- Hej.
Nie wydawa艂a si臋 skora, aby powiedzie膰 co艣 wi臋cej, wi臋c skierowa艂em si臋
w stron臋 sto艂贸wki. Kurtka zadzia艂a艂a - jej zapach nie uderzy艂 mnie tak
gwa艂townie jak zazwyczaj. Po prostu b贸l, kt贸ry czu艂em, nasili艂 si臋.
Zignorowa艂em go z wi臋ksz膮 艂atwo艣ci膮, ni偶 kiedy艣.
Kiedy stali艣my w kolejce, Bella by艂a niespokojna. Bawi艂a si臋 zamkiem od
kurtki i przest臋powa艂a nerwowo z nogi na nog臋. Cz臋sto na mnie zerka艂a, ale gdy
tylko nasze spojrzenia si臋 spotka艂, spuszcza艂a wzrok. Czy to dlatego, 偶e
znajdowali艣my si臋 na widoku tylu ludzi? Mo偶e dosz艂y do niej te g艂o艣ne szepty -
dzi艣 plotki nie tylko kr膮偶y艂y w umys艂ach ludzi, ale i by艂y wypowiadane na g艂os.
A mo偶e spojrzawszy na moj膮 twarz, nareszcie do niej dotar艂o, 偶e jest w
tarapatach.
Nie odezwa艂a si臋 a偶 do chwili, gdy zacz膮艂em wybiera膰 lunch. Nie
wiedzia艂em, co lubi, wi臋c wzi膮艂em wszystkiego po trochu.
- Co ty wyprawiasz? - sykn臋艂a. - Ja tyle nie zjem.
Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 i podszed艂em do kasy.
- Po艂owa jest dla mnie.
Unios艂a jedn膮 brew, ale nie skomentowa艂a tego. Zap艂aci艂em i poszli艣my do
tego samego stolika, przy kt贸rym siedzieli艣my ju偶 wcze艣niej, przed zdarzeniem z
oznaczaniem grup krwi. Przez ostatnie dni wiele si臋 wydarzy艂o. Teraz by艂o
inaczej.
Usiad艂a naprzeciwko mnie. Popchn膮艂em tack臋 w jej stron臋.
- Bierz, co chcesz. - zach臋ci艂em j膮.
Wzi臋艂a tylko jab艂ko i obraca艂a je w d艂oniach, ze skupionym wyrazem
twarzy.
- Zastanawia艂am si臋...
呕adna niespodzianka.
- Jestem ciekawa, co by艣 zrobi艂, gdyby kto艣 rzuci艂 ci wyzwanie i kaza艂 co艣
zje艣膰. - m贸wi艂a cicho, tak aby nikt tego nie us艂ysza艂. Z kolei moje uszy to co
innego, tym bardziej, 偶e jej s艂ucha艂em.
- Zawsze jeste艣 taka ciekawska - zwr贸ci艂em jej uwag臋. Co tam. Przecie偶 to i
tak nie by艂by pierwszy raz, kiedy co艣 zjad艂em. To w ko艅cu te偶 by艂o cz臋艣ci膮 tego
przedstawienia. Niemi艂a cz臋艣膰.
Patrz膮c jej w oczy, chwyci艂em za co艣, co le偶a艂o najbli偶ej i ugryz艂em
kawa艂ek, czymkolwiek to by艂o. Nie mog艂em tego jednak stwierdzi膰 bez
patrzenia. W ka偶dym razie by艂o gumowate, mi臋siste i ohydne, jak ka偶de inne
ludzkie jedzenie. Prze偶u艂em to szybko i po艂kn膮艂em, staraj膮c si臋 powstrzyma膰
grymas twarzy. K臋s przesuwa艂 si臋 nieprzyjemnie w d贸艂 mojego prze艂yku.
Wzdrygn膮艂em si臋 na sam膮 my艣l, jak p贸藕niej b臋d臋 musia艂 si臋 tego pozby膰...
Bella by艂a zaszokowana. I pod wra偶eniem. Chcia艂em wywr贸ci膰 oczami, w
ko艅cu te sztuczki mieli艣my wy膰wiczone do perfekcji.
- Gdyby kto艣 za艂o偶y艂 si臋 z tob膮, 偶e nie odwa偶ysz si臋 zje艣膰 troch臋 ziemi,
zjad艂aby艣, prawda?
Skrzywi艂a si臋 i u艣miechn臋艂a.
- Po prawdzie zjad艂am kiedy艣 troch臋 ziemi... dla zak艂adu. Nie by艂a taka z艂a.
Za艣mia艂em si臋.
- Chyba nie powinienem by膰 zaskoczony.
Wygl膮daj膮 na zaprzyja藕nionych. Poprawna mowa cia艂a. P贸藕niej przeka偶臋
to Belli. Pochyla si臋 w jej stron臋. Wygl膮da na zainteresowanego. Wygl膮da...
perfekcyjnie. Jessica westchn臋艂a. Ach...
Spotka艂em jej oczy, i wtedy odwr贸ci艂a sie szybko. Hmm, chyba lepiej
trzyma膰 si臋 Mike'a. Rzeczywisto艣膰, nie fantazja.
- Jessika poddaje analizie ka偶dy m贸j gest. - poinformowa艂em Bell臋. -
Zamierza podzieli膰 si臋 z tob膮 p贸藕niej swoimi spostrze偶eniami. - Pchn膮艂em do
niej z powrotem talerz z jedzeniem, zauwa偶aj膮c, 偶e by艂a to pizza. Zastanowi艂em
si臋, jakby tu najlepiej zacz膮膰.
Ugryz艂a ten sam kawa艂ek pizzy, co ja. Niesamowite, jak bardzo by艂a ufna.
Oczywi艣cie, nie mia艂a poj臋cia o jadzie - nie mog艂em zatru膰 nim jedzenia. Ale
mimo to spodziewa艂em si臋, 偶e b臋dzie traktowa膰 mnie inaczej. Jak kogo艣, kto
r贸偶ni si臋 od reszty. Ale nigdy tego nie robi艂a, nie w negatywnym sensie.
Postanowi艂em zacz膮膰 delikatnie.
- Zatem kelnerka by艂a 艂adna, tak?
Zn贸w unios艂a brew.
- Naprawd臋 nie zauwa偶y艂e艣?
Przecie偶 偶adna kobieta nie mog艂a odwr贸ci膰 mojej uwagi od Belli. Nonsens.
- Mia艂em wtedy g艂ow臋 zaj臋t膮 czy艣 innym. - mi臋dzy innymi tym, w jaki
spos贸b jej bluzka przylega艂a do cia艂a...
Co za szcz臋艣cie, 偶e dzisiaj mia艂a na sobie ten okropny sweter.
- Biedaczka. - u艣miechn臋艂a si臋.
Najwyra藕niej spodoba艂o si臋 jej to, 偶e kelnerka zupe艂nie mnie nie
zainteresowa艂a. Zrozumia艂em to. W ko艅cu ile razy sam wyobra偶a艂em sobie, 偶e
robi臋 porz膮dek z Mikiem Newtonem? Z pewno艣ci膮 nie mog艂a szczerze wierzy膰 w
to, 偶e jej ma艂e uczucia, owoc kr贸tkich siedemnastu lat, by艂y rzekomo silniejsze
ni偶 moje, nie艣miertelne, narastaj膮ce we mnie od ponad wieku.
- Powiedzia艂a艣 co艣 takiego Jessice - mimo, 偶e pr贸bowa艂em, nie uda艂o mi si臋
utrzyma膰 zwyczajnego tonu g艂osu - co mi si臋 nie spodoba艂o.
Natychmiast poprawi艂a si臋 na krze艣le, przybieraj膮c pozycj臋 obronn膮.
- Nic dziwnego. Wiesz, co si臋 m贸wi o ludziach, kt贸rzy pods艂uchuj膮.
A m贸wi艂o si臋, 偶e pods艂uchuj膮c, nigdy nie us艂yszysz o sobie czego艣
dobrego.
- Ostrzega艂em ci臋, 偶e b臋d臋 si臋 przys艂uchiwa艂. - przypomnia艂em.
- A ja ostrzega艂am ci臋, 偶e wola艂by艣 nie mie膰 wgl膮du we wszystkie moje
my艣li.
Ach, mia艂a na my艣li chwil臋, gdy doprowadzi艂em j膮 do p艂aczu.
Mia艂em wyrzuty sumienia.
- Ostrzega艂a艣. Tyle, 偶e nie mia艂a艣 do ko艅ca racji. Chcia艂bym wiedzie膰, o
czym my艣lisz, bez wyj膮tku. Wola艂bym tylko... 偶eby艣 w og贸le nie my艣la艂a o
pewnych rzeczach.
Wi臋cej cz臋艣ciowych prawd. Wiedzia艂em, 偶e nie powinienem chcie膰, aby jej
na mnie zale偶a艂o. Ale mimo to pragn膮艂em tego. Oczywi艣cie, 偶e tak.
- To du偶a r贸偶nica. - mrukn臋艂a, zerkaj膮c na mnie gro藕nie.
- Mniejsza z tym, nie o to mi teraz chodzi.
- A o co?
Kiedy si臋 pochyli艂a, dotkn臋艂a d艂oni膮 swojego gard艂a. Przyci膮gn臋艂a m贸j
wzrok. Zn贸w mnie rozproszy艂a. Jej sk贸ra musi by膰 taka mi臋kka...
Skup si臋, rozkaza艂em sobie.
- Czy naprawd臋 uwa偶asz, 偶e zale偶y ci na mnie bardziej ni偶 mnie na tobie? -
zapyta艂em. Pytanie to zabrzmia艂o jak dla mnie 艣miesznie.
Jej oczy by艂y szeroko otwarte, a oddech zamar艂. Potem zerkn臋艂a w inn膮
stron臋 i zacz臋艂a szybko oddycha膰.
- Znowu to robisz. - mrukn臋艂a.
- Co takiego?
- M膮cisz mi w g艂owie. - przyzna艂a, spogl膮daj膮c mi w oczy.
- Ach, tak. - nie by艂em do ko艅ca pewien, co mia艂bym z tym zrobi膰. Tak
samo jak nie wiedzia艂em, czy w艂a艣ciwie chc臋 przesta膰 miesza膰 jej w g艂owie. Sam
fakt, 偶e jednak by艂em w stanie to robi膰 wobec niej, ca艂y czas mnie ekscytowa艂. A
to nie wp艂ywa艂o pozytywnie na nasz膮 rozmow臋.
- To nie twoja wina. - westchn臋艂a. - Nic na to nie poradzisz.
- Czy odpowiesz na moje pytanie?
Wbi艂a wzrok w blat. - Tak.
To wszystko, co powiedzia艂a.
- Tak, odpowiesz, czy tak, tak w艂a艣nie my艣lisz? - zapyta艂em
zniecierpliwiony.
- Tak, tak w艂a艣nie my艣l臋 - odpar艂a, nie patrz膮c na mnie. Jej g艂os wyda艂 mi
si臋 smutny. Zarumieni艂a si臋.
U艣wiadomi艂em sobie wtedy, 偶e by艂o jej to tak trudno wyzna膰, dlatego 偶e
naprawd臋 w to wierzy艂a. A ja nie by艂em w og贸le lepszy od Mike'a, 偶膮daj膮c od
niej potwierdzenia uczu膰, zanim ujawni臋 swoje. Ale to nie mia艂o znaczenia, 偶e z
mojej strony i tak wszystko by艂o jasne. Do niej to nie dociera艂o, wi臋c nie mia艂em
usprawiedliwienia
- Mylisz si臋. - zapewni艂em. Musia艂a us艂ysze膰 czu艂o艣膰 w moim g艂osie.
Spojrza艂a na mnie z niedowierzaniem.
- Tego nie mo偶esz by膰 pewien. - szepn臋艂a.
Wi臋c my艣la艂a, 偶e nie ceni臋 jej uczu膰, bo nie mog臋 us艂ysze膰 jej my艣li. Ale
g艂贸wnie problem le偶a艂 w tym, 偶e to ona sama nie docenia艂a moich.
- Masz jakie艣 dowody?
Popatrzy艂a na mnie ze zmarszczonymi brwiami, zagryzaj膮c usta. A ja zn贸w
desperacko pragn膮艂em us艂ysze膰 jej my艣li, maj膮c do艣膰 zmagania si臋 i b艂agania,
aby sama mi je wyjawi艂a. Unios艂a jednak palec, aby powstrzyma膰 mnie, zanim
si臋 odezwa艂em.
- Daj mi pomy艣le膰. - poprosi艂a.
Tak d艂ugo, jak porz膮dkowa艂a my艣li, mog艂em poczeka膰.
- C贸偶, pomijaj膮c pewne oczywisto艣ci, czasami... - wymamrota艂a - nie mam
pewno艣ci, w odr贸偶nieniu od ciebie nie umiem czyta膰 w my艣lach, ale czasami
odnosz臋 wra偶enie, 偶e m贸wisz o czy艣 innym, a tak naprawd臋 pr贸bujesz mnie
odepchn膮膰.
Nie spojrza艂a na mnie.
A wi臋c o to zauwa偶y艂a. Czy zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e trzyma mnie przy
niej tylko moja s艂abo艣膰 i egoizm? Czy przez to my艣la艂a o mnie gorzej?
- Wnikliwe - odpar艂em i zauwa偶y艂em, 偶e jej twarz wykrzywia b贸l. - Ale tu
si臋 w艂a艣nie mylisz - zacz膮艂em, ale przerwa艂em, przypominaj膮c sobie jej pierwsze
s艂owa. Dr臋czy艂o mnie to, bo nie mia艂em pewno艣ci, czy dobrze je odebra艂em. - Co
to za oczywisto艣ci?
- Sp贸jrz tylko na mnie. - powiedzia艂a.
I patrzy艂em. Nigdy nie mog艂em oderwa膰 od niej wzroku. Co mia艂a na
my艣li?
- Jestem zupe艂nie przeci臋tna, nijaka. - wyja艣ni艂a. - No, chyba 偶eby wzi膮膰
pod uwag臋 to, 偶e w k贸艂ko pakuj臋 si臋 w k艂opoty i okropna ze mnie niezdara. A ty?
Gdzie mi tam do ciebie? - wskaza艂a r臋k膮 w moj膮 stron臋, tak jakby by艂o to co艣 tak
jasnego, 偶e nie warto o tym wspomina膰.
Uwa偶a艂a, 偶e jest przeci臋tna? My艣la艂a, 偶e jestem w jaki艣 spos贸b od niej
lepszy? W czyjej opinii? G艂upich, ograniczonych ludzi jak Jessika czy pani
Cope? Jak mog艂a nie zauwa偶a膰, 偶e jest najpi臋kniejsz膮... najdelikatniejsz膮... Nie, i
te s艂owa by艂y niewystarczaj膮ce. A ona nie mia艂a o tym poj臋cia.
- Przyznam, 偶e z wadami trafi艂a艣 w samo sedno. - za艣mia艂em si臋 bez
humoru. Osobi艣cie nie uwa偶a艂em jej niemo偶liwego pecha za 艣mieszny. Jej
niezdarno艣膰 by艂a jednak troch臋 zabawna. Ale czy uwierzy艂aby mi, gdybym
powiedzia艂, 偶e jest cudowna zar贸wno na zewn膮trz, jak i w 艣rodku? By膰 mo偶e
potrzebowa艂a jakiego艣 potwierdzenia. - Nie wiesz, co ka偶dy ch艂opak z tej szko艂y
my艣la艂 sobie, kiedy pojawi艂a艣 si臋 tu pierwszego dnia.
Ach, nadzieja, ekscytacja, gorliwo艣膰 tych my艣li...
Szybko艣膰, z jak膮 zmienia艂y si臋 niemo偶liwe do zrealizowania fantazje.
Niemo偶liwe, bo 偶adnej z nich nie chcia艂aby spe艂ni膰.
A to ja by艂em tym, kt贸remu powiedzia艂a 'tak'.
M贸j u艣miech musia艂 by膰 bardzo przem膮drza艂y.
Bella wygl膮da艂a na niesamowicie zaskoczon膮. - No co ty... - wymrucza艂a.
- Cho膰 raz mi zaufaj. Jeste艣 absolutnym przeciwie艅stwem przeci臋tnej
dziewczyny.
Sama jej egzystencja musia艂a wystarczy膰, aby istnienie ca艂ej reszty 艣wiata
by艂o niezb臋dne.
Widzia艂em wyra藕nie, 偶e nie by艂a przyzwyczajona do komplement贸w. C贸偶,
musi przywykn膮膰. Zamiast tego zarumieni艂a si臋 zn贸w i podj臋艂a inny temat.
- To co z tym odpychaniem?
- Nie rozumiesz? To dlatego wiem, 偶e to ja mam racj臋. Mnie zale偶y na tobie
bardziej, bo jestem w stanie si臋 po艣wi臋ci膰.
Czy kiedykolwiek stan臋 si臋 mniej samolubny, 偶eby nareszcie zachowa膰 si臋
w艂a艣ciwie? Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮. B臋d臋 musia艂 znale藕膰 w sobie t膮 si艂臋. I to nie w
ten spos贸b, jaki przewidzia艂a dla niej Alice. - Odepchn膮膰 ci臋, cho膰 i mnie
sprawia to b贸l, bo tylko w ten spos贸b mog臋 zapewni膰 ci bezpiecze艅stwo.
Kiedy wypowiedzia艂em te s艂owa, pragn膮艂em, aby by艂y prawd膮. Spojrza艂a
na mnie. Rozz艂o艣ci艂a si臋.
- I uwa偶asz, 偶e ja nie by艂abym zdolna do takiego po艣wi臋cenia? - spyta艂a
w艣ciek艂a.
Taka zdenerwowana, taka mi臋kka i krucha. Jak mog艂aby kogo艣 zrani膰?
- Nigdy nie b臋dziesz sta艂a przed podobnym wyborem - odpar艂em, a r贸偶nica
mi臋dzy nami zn贸w mnie przygn臋bi艂a.
Rzuci艂a mi spojrzenie, w jej oczach nie by艂o ju偶 z艂o艣ci. Zauwa偶y艂em
zmartwienie.
Co艣 naprawd臋 z艂ego sta艂o si臋 ze wszech艣wiatem, je艣li kto艣 tak dobry i
kruchy jak Bella nie zas艂u偶y艂 na anio艂a str贸偶a, kt贸rym zabra艂by od niej wszelkie
k艂opoty.
C贸偶, pomy艣la艂em z czarnym humorem, mia艂a przynajmniej str贸偶a
wampira.
U艣miechn膮艂em si臋. Bardzo si臋 cieszy艂em, 偶e mam wym贸wk臋, aby z ni膮
zosta膰.
- Oczywi艣cie, utrzymywanie ci臋 przy 偶yciu to bardziej zaj臋cie na pe艂en etat,
wymagaj膮ce mojej sta艂ej obecno艣ci.
W odpowiedzi u艣miechn臋艂a si臋.
- Dzi艣 jako艣 nikt nie pr贸bowa艂 mnie zabi膰. - zauwa偶y艂a.
- Jeszcze nie.
- Jeszcze nie. - ku mojemu zdziwieniu zgodzi艂a si臋.
W ko艅cu spodziewa艂em si臋 o艣wiadczenia, 偶e nie potrzebuje ochrony.
Jak on m贸g艂! Samolub! No jak on m贸g艂 nam to zrobi膰? - us艂ysza艂em
w艣ciek艂y wrzask w my艣lach Rosalie.
- Spokojnie, Rose. - z przeciwleg艂ego ko艅ca sto艂贸wki doszed艂 mnie szept
Emmetta. Otoczy艂 j膮 ramionami i trzyma艂 przy sobie.
Przepraszam, Edward, pomy艣la艂a Alice. Zorientowa艂a si臋, 偶e Bella wie za
du偶o, s艂uchaj膮c waszej rozmowy. A gdybym nie powiedzia艂a jej ju偶 ca艂ej
prawdy, mog艂oby by膰 jeszcze gorzej. Uwierz mi.
Wychwyci艂em od niej obraz informuj膮cy, co by si臋 sta艂o, gdyby Rosalie
dowiedzia艂a si臋 wszystkiego w domu, gdzie nie musia艂a zachowywa膰 pozor贸w.
Je艣li nie uspokoi si臋 do ko艅ca zaj臋膰, b臋d臋 musia艂a schowa膰 gdzie艣 Astona
Martina w innym stanie. Wizja mojego ulubionego samochodu w p艂omieniach,
zniszczonego, nie by艂a zbytnio mi艂a. Ale wiedzia艂em, 偶e zas艂u偶y艂em na kar臋.
Jasper te偶 nie by艂a zadowolony.
P贸藕niej si臋 tym zajm臋. Czas, jaki mog艂em sp臋dza膰 z Bell膮 by艂 zbyt
ograniczony, aby go marnowa膰. A s艂uchanie my艣li Alice przypomnia艂o mi, 偶e
mia艂em jeszcze co艣 do za艂atwienia.
- Mam kolejne pytanie. - powiedzia艂em do Belli, nie s艂uchaj膮c
rozw艣cieczonej Rosalie.
- Strzelaj. - u艣miechn臋艂a si臋.
- Naprawd臋 musisz jecha膰 w sobot臋 do Seattle, czy to te偶 wym贸wka, 偶eby
przegoni膰 adorator贸w?
Skrzywi艂a si臋.
- Wiesz... jeszcze ci nie wybaczy艂am tej blokady parkingu. To przez ciebie
Tyler 艂udzi si臋, 偶e p贸jdziemy razem na bal absolwent贸w.
- Och, ch艂opina poradzi艂by sobie beze mnie. Chcia艂em tylko zobaczy膰, jak膮
zrobisz min臋.
Roze艣mia艂em si臋, przypominaj膮c sobie t膮 sytuacj臋 i jej wyraz twarzy. Jak
na razie jeszcze nic, co wyjawi艂em, nie sprawi艂o, 偶e wygl膮da艂a na tak przera偶on膮.
Prawda wcale jej nie przerasta艂a. Chcia艂a by膰 ze mn膮.
- A gdybym to ja ci臋 zaprosi艂, zgodzi艂aby艣 si臋?
- Pewnie tak - odpar艂a - a par臋 dni p贸藕niej wykr臋ci艂a si臋 chorob膮 albo
kontuzj膮 nogi.
Jakie to dziwne.
- Dlaczego?
Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 zdziwiona, 偶e nie zrozumia艂em.
- Wpadnij kiedy艣 na sal臋, jak b臋d臋 mia艂a w-f, to zrozumiesz.
Ach tak.
- Czy偶by艣 pi艂a do tego, 偶e nie potrafisz pokona膰 bez potkni臋cia odcinka o
g艂adkiej, stabilnej nawierzchni?
- Oczywi艣cie.
- 呕aden k艂opot. W ta艅cu wszystko zale偶y od tego, jak prowadzi partner.
Dos艂ownie przez u艂amek sekundy poczu艂em si臋 zbyt przyt艂oczony wizj膮
trzymania jej w ramionach w ta艅cu - na pewno mia艂aby na sobie co艣 delikatnego
i zwiewnego, a nie ten okropny sweter.
Ca艂y czas doskonale pami臋ta艂em uczucie jej cia艂a pod moim w momencie,
kiedy ratowa艂em j膮 przed p臋dz膮cym vanem. Zapami臋ta艂em to nawet lepiej ni偶
emocje tamtej chwili. By艂a taka mi臋kka i ciep艂a, idealnie pasowa艂a do mojego
kamiennego cia艂a...
Zmusi艂em si臋, aby przerwa膰 to wspomnienie.
- To w ko艅cu jak? - spyta艂em szybko. - Jedziemy do Seattle czy robimy co艣
innego?
Zn贸w dawa艂em jej wyb贸r, ale jednocze艣nie nie daj膮c 偶adnej opcji
sp臋dzenia soboty beze mnie. To by艂o ca艂kowicie nie fair. Ale przecie偶 z艂o偶y艂em
jej obietnic臋 i my艣l o jej spe艂nieniu podoba艂a mi si臋 tak bardzo, jak mnie
przera偶a艂a.
W sobot臋 mia艂o 艣wieci膰 s艂o艅ce. M贸g艂bym pokaza膰 jej prawdziwego mnie,
je艣li tylko zdoby艂bym si臋 na odwag臋. Zna艂em idealne miejsce, gdzie mog艂em
podj膮膰 takie ryzyko.
- Jestem otwarta na propozycje. - powiedzia艂a. - Pod jednym warunkiem.
Czego mog艂a ode mnie chcie膰?
- Jakim?
- Mo偶emy pojecha膰 moim wozem?
Czy to jaki艣 偶art?
- Dlaczego twoim?
- G艂贸wnie przez wzgl膮d na Charliego? Spyta艂, czy jad臋 do Seattle sama i
potwierdzi艂am, bo tak to wtedy wygl膮da艂o. Je艣li spyta jeszcze raz, raczej nie
sk艂ami臋, tyle, 偶e jest ma艂o prawdopodobne, 偶e jeszcze raz spyta, a gdybym
zostawi艂a furgonetk臋, musia艂abym si臋 ze wszystkiego niepotrzebnie t艂umaczy膰.
A poza tym panicznie boj臋 si臋 twojego stylu jazdy.
Wywr贸ci艂em oczami.
- Tyle rzeczy grozi ci z mojej strony, a ty boisz si臋 akurat mojego stylu
jazdy.
Jej umys艂 naprawd臋 by艂 inny.
Edward, pomy艣la艂a nagl膮co Alice.
Nagle zobaczy艂em jasny kr膮g 艣wiat艂a, kt贸ry pojawi艂 si臋 w jej wizji.
By艂o to znane mi miejsce, w艂a艣nie tam planowa艂em zabra膰 Bell臋.
Niewielka 艂膮ka, na kt贸r膮 nie chodzi艂 nikt opr贸cz mnie. Ciche, spokojne miejsce
daleko od szlak贸w i osad ludzkich. Mog艂em tam poby膰 sam ze sob膮 i wyciszy膰
si臋.
Alice te偶 je rozpozna艂a, bo nie tak dawno temu widzia艂a je w swojej
niewyra藕nej wizji, pokaza艂a mi j膮 tego dnia, gdy uratowa艂em Bell臋 spod
samochodu.
W tej wizji nie by艂em sam, ale teraz wszystko sta艂o si臋 jasne. By艂em tam z
Bell膮. A wi臋c jednak zdob臋d臋 si臋 na odwag臋. Wpatrywa艂a si臋 we mnie, a od jej
twarzy odbija艂y si臋 wielokolorowe refleksy.
To samo miejsce, pomy艣la艂a Alice opanowana, ale lekko podenerwowana.
Dlaczego? Co mia艂a na my艣li m贸wi膮c - to samo miejsce?
A potem to zobaczy艂em.
Edward! - Alice pisn臋艂a. Edward, ja j膮 kocham!
Nie zwraca艂em na ni膮 uwagi. Nie kocha艂a Belli tak mocno, jak ja. Jej wizja
by艂a nie do spe艂nienia. B艂膮d. Musia艂o by膰 z ni膮 co艣 nie w porz膮dku, skoro
widzia艂a takie rzeczy.
Nie min臋艂a w艂a艣ciwie nawet sekunda. Bella oczekiwa艂a mojej odpowiedzi.
Czy zauwa偶y艂a w moich oczach ten b艂ysk przera偶enia, czy mo偶e to trwa艂o dla
niej zbyt kr贸tko?
Skupi艂em si臋 na powr贸t na naszej rozmowie, staraj膮c si臋 wymaza膰 wizje
Alice. Nie, nie zas艂ugiwa艂y nawet na moj膮 uwag臋.
Nie mog艂em jednak utrzyma膰 naszej konwersacji w lekkim tonie.
- Nie powiesz ojcu, 偶e jedziesz ze mn膮? - spyta艂em ponuro.
- Taki ju偶 jest, 偶e lepiej nie m贸wi膰 mu wszystkiego. - stwierdzi艂a z
przekonaniem. - A tak w og贸le, to dok膮d si臋 wybieramy?
Alice by艂a w b艂臋dzie. Myli艂a si臋. To nie mog艂o si臋 wydarzy膰. Poza tym to
by艂a stara wizja. Teraz wszystko si臋 zmieni艂o.
- Zapowiada si臋 艂adny dzie艅 - powiedzia艂em powoli, walcz膮c z
niezdecydowaniem. Alice by艂a w b艂臋dzie... B臋d臋 zachowywa艂 si臋 tak, jakbym nic
nie zobaczy艂. - Wi臋c b臋d臋 si臋 trzyma艂 z dala od ludzi. Mo偶esz potrzyma膰 si臋 z
dala od niech ze mn膮... je艣li chcesz.
Bella od razu zrozumia艂a znaczenie tych s艂贸w. Jej oczy poja艣nia艂y.
- Poka偶esz mi, co si臋 dzieje z wami w s艂o艅cu?
By膰 mo偶e, tak jak wielokrotnie przedtem, jej reakcja oka偶e si臋 odwrotna
ni偶 ta, kt贸rej si臋 spodziewa艂em. Ta mo偶liwo艣膰 przywo艂a艂a na moj膮 twarz
u艣miech.
- Jasne. Ale... - nie powiedzia艂a przecie偶 'tak' - je艣li ci to nie odpowiada,
wola艂bym mimo wszystko, 偶eby艣 nie jecha艂a sama do Seattle. Ciarki mnie
przechodz膮 na my艣l, co mog艂oby ci si臋 przytrafi膰 w tak du偶ym mie艣cie.
Zacisn臋艂a obra偶ona usta.
- Phoenix ma trzy razy wi臋cej mieszka艅c贸w. A je艣li chodzi o
powierzchni臋..
- Tyle 偶e w Phoenix 艣mier膰 nie by艂a ci jeszcze najwyra藕niej pisana -
przerwa艂em jej. - Wola艂bym wi臋c, 偶eby艣 by艂a blisko.
Mog艂aby zosta膰 blisko na zawsze, a i to by艂oby dla mnie za ma艂o. Nie
powinienem my艣le膰 w ten spos贸b. My nie mieli艣my wieczno艣ci. Ka偶da mijaj膮ca
sekunda mia艂a ogromne znaczenie; Bella z ka偶d膮 sekund膮 si臋 zmienia艂a, podczas
gdy ja pozostawa艂em taki sam.
- Nie martw si臋, sobota sam na sam z tob膮 najzupe艂niej mi odpowiada. -
powiedzia艂a.
Owszem, ale chyba tylko dlatego, 偶e jej instynkt samozachowawczy nie
dzia艂a艂 prawid艂owo.
- Wiem. - westchn膮艂em. - Ale lepiej powiedz o tym Charliemu.
- Po co?
Zerkn膮艂em na ni膮, ale tamta wizja ci膮gle b艂膮ka艂a si臋 po obrze偶ach mojej
艣wiadomo艣ci.
- Dzi臋ki temu b臋d臋 mia艂 troch臋 wi臋ksz膮 motywacj臋, 偶eby pozwoli膰 ci
wr贸ci膰 do domu - sykn膮艂em. Powinna da膰 mi chocia偶 tyle, chocia偶 jednego
艣wiadka, dzi臋ki kt贸remu zmusz臋 si臋 do zachowania ostro偶no艣ci.
Dlaczego Alice w艂a艣nie teraz pokaza艂a mi to, co wie?
Bella prze艂kn臋艂a g艂o艣no i spojrza艂a na mnie. Co takiego zobaczy艂a?
- S膮dz臋, 偶e podejm臋 to ryzyko. - o艣wiadczy艂a spokojnie.
Uch! Czy takie ryzykowanie 偶ycia ekscytowa艂o j膮? Powodowa艂o przyp艂yw
adrenaliny? Spojrza艂em na Alice, odpowiedzia艂a mi upominaj膮cym spojrzeniem.
Oczy Rosalie wci膮偶 by艂y pe艂ne furii, ale zupe艂nie mnie to nie obchodzi艂o. A
niech sobie niszczy m贸j samoch贸d. To tylko zabawka.
- Mo偶e porozmawiamy o czym艣 innym? - powiedzia艂a nagle Bella.
Zerkn膮艂em na ni膮, zastanawiaj膮c si臋, dlaczego jest tak oboj臋tna wobec
spraw, kt贸re s膮 tak wa偶ne. Dlaczego nie widzia艂a jeszcze we mnie potwora?
- O czym by艣 chcia艂a porozmawia膰?
Spojrza艂a w lewo, potem w prawo, upewniaj膮c si臋, 偶e nikt nie pods艂uchuje.
Pewnie chcia艂a zapyta膰 o co艣 w zwi膮zku z mitami o naszej rasie. Znieruchomia艂a
i spyta艂a powa偶nym tonem.
- Po co pojechali艣cie w Kozie Ska艂y w zesz艂y weekend? Polowa膰? Charlie
m贸wi艂, 偶e to nie najlepsze miejsce na biwak, bo roi si臋 tam od nied藕wiedzi.
Przecie偶 to oczywiste. Podnios艂em brew.
- Nied藕wiedzie? - wykrztusi艂a.
U艣miechn膮艂em si臋 kwa艣no widz膮c, 偶e mo偶e wreszcie co艣 do niej dociera.
Czy teraz potraktuje mnie powa偶niej? Czy cokolwiek jest w stanie to sprawi膰?
Zebra艂a si臋 w sobie.
- To nie sezon polowa艅. - zauwa偶y艂a.
- Przeczytaj i przekonaj si臋 sama. Przepisy zakazuj膮 polowa艅 z
zastosowaniem broni.
Chyba nie kontrolowa艂a swoich min. Otworzy艂a szeroko usta?
- Nied藕wiedzie? - walczy艂a o oddech.
- To Emmett gustuje w grizzly.
Popatrzy艂em w jej oczy i obserwowa艂em, jak przyjmuje t膮 wiadomo艣膰.
- No, no - wymrucza艂a. Spu艣ci艂a wzrok i odgryz艂a k臋s pizzy. Prze偶u艂a go
powoli i popi艂a.
- A ty w czym gustujesz? - zapyta艂a, podnosz膮c wreszcie wzrok.
Mog艂em si臋 spodziewa膰 czego艣 w tym stylu - ale i tak si臋 nie
spodziewa艂em. Reakcje Belli zawsze by艂y... interesuj膮ce.
- W pumach. - odpar艂em.
- Ach tak. - zareagowa艂a bez emocji. Jej serce bi艂o r贸wno i mocno, tak,
jakby艣my rozmawiali tylko o ulubionej restauracji. W porz膮dku. Je艣li chcia艂a si臋
zachowywa膰, jak gdyby nic si臋 nie sta艂o...
- Rzecz jasna - poinformowa艂em j膮 spokojnie - to, 偶e nie przestrzegamy
prawa 艂owieckiego, nie zwalnia nas od troski o 艣rodowisko naturalne. Staramy
si臋 koncentrowa膰 na obszarach z nadwy偶k膮 drapie偶nik贸w. Zawsze te偶 艂atwo o
sarn臋 lub 艂osia. Nadaj膮 si艂, ale to 偶adna zabawa.
S艂ucha艂a z zainteresowaniem, jakbym by艂 nauczycielem prowadz膮cym
wyk艂ad.
- W istocie, 偶adna - mrukn臋艂a, odgryzaj膮c kawa艂ek pizzy.
Najlepsza pora na nied藕wiedzie to wed艂ug Emmetta w艂a艣nie wczesna
wiosna - kontynuowa艂em. - Dopiero co przebudzi艂y si臋 ze snu zimowego, wi臋c s膮
bardziej dra偶liwe.
Min臋艂o ju偶 siedemdziesi膮t lat, a on jeszcze nie otrz膮sn膮艂 si臋 z pora偶ki na
pierwszym polowaniu.
- Ach, nie ma to jak rozdra偶niony grizzly. Ubaw po pachy - powiedzia艂a
ironicznie Bella.
Nie mog艂em opanowa膰 艣miechu i potrz膮sn膮艂em g艂ow膮 na jej nielogiczn膮
reakcj臋, absurdalny spok贸j. Na pewno udawa艂a.
- Prosz臋, powiedz, co naprawd臋 o tym wszystkim my艣lisz.
- Usi艂uj臋 to sobie wyobrazi膰, ale nie potrafi臋 - wyzna艂a, marszcz膮c ci臋. - Jak
mo偶na polowa膰 na nied藕wiedzia bez broni?
- Och, mamy bro艅. - u艣miechn膮艂em si臋 szeroko, obna偶aj膮c z臋by. Ju偶
my艣la艂em, 偶e odskoczy, ale ani drgn臋艂a. - Tyle, 偶e prawo 艂owieckie nie bierze jej
pod uwag臋. A je艣li masz k艂opoty z wyobra偶eniem sobie Emmetta w akcji,
przypomnij sobie, jak wygl膮da atak nied藕wiedzia, je艣li widzia艂a艣 takowy w
telewizji.
Skierowa艂a wzrok na stolik, gdzie siedzia艂a reszta mojej rodziny i drgn臋艂a.
Nareszcie. Za艣mia艂em si臋 do siebie, bo wiedzia艂em, 偶e jaka艣 cz膮stka mnie
pragnie, aby pozosta艂a nieu艣wiadomiona.
Kiedy na mnie spojrza艂a, jej oczy by艂y rozszerzone.
- Czy te偶 atakujesz jak nied藕wied藕? - spyta艂a cicho.
- Pono膰 bardziej przypominam pum臋 - stara艂em si臋 m贸wi膰 ze spokojem. -
By膰 mo偶e ma to co艣 wsp贸lnego z preferencjami smakowymi.
Lekko wygi臋艂a k膮ciki ust ku g贸rze.
- By膰 mo偶e. - powt贸rzy艂a po mnie. A potem pochyli艂a si臋 do mnie i spyta艂a
- Mog臋 kiedy艣 zobaczy膰 takie polowanie?
Nie potrzebowa艂em nawet wizji Alice, aby ujrze膰 tak膮 scen臋, sama moja
wyobra藕nia wystarczy艂a.
- W 偶adnym wypadku! - warkn膮艂em.
Odchyli艂a si臋 gwa艂townie do ty艂u, wystraszona. Ja te偶 si臋 odchyli艂em,
zwi臋kszaj膮c dystans mi臋dzy nami. Tego nie mo偶e nigdy zobaczy膰. Nawet do tej
pory nie zrobi艂a nic, co pomog艂oby mi utrzyma膰 j膮 przy 偶yciu.
- Za du偶y szok jak dla mnie? - zapyta艂a opanowana. Ale i tak jej serce bi艂o
dwa razy szybciej ni偶 powinno.
- Gdyby chodzi艂o tylko o szok, wzi膮艂bym ci臋 do lasu cho膰by dzisiaj. -
odpowiedzia艂em przez z臋by. - Powinna艣 si臋 wreszcie porz膮dnie przestraszy膰.
Wysz艂oby ci to na zdrowie.
- Wi臋c czemu? - nie ust臋powa艂a.
Spojrza艂em na ni膮 ponuro, czekaj膮c na objaw strachu. Ja si臋 ba艂em. Z
艂atwo艣ci膮 wyobrazi艂em sobie, co mog艂oby si臋 sta膰, gdyby Bella przebywa艂a
niedaleko podczas polowania...
Ale jej oczy ca艂y czas by艂y zaciekawione. Nie mia艂a zamiaru si臋 podda膰.
Oczekiwa艂a odpowiedzi. Ale przerwa na lunch ju偶 si臋 sko艅czy艂a.
- P贸藕niej ci wyja艣ni臋. - rzuci艂em tylko. - Sp贸藕nimy si臋.
Rozejrza艂a si臋 po sto艂贸wce zdezorientowana, jakby zapomnia艂a, gdzie
jeste艣my. Jakby nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e byli艣my w szkole, tylko gdzie艣
daleko, sami. I tu j膮 zupe艂nie rozumia艂em. Kiedy by艂em z ni膮, reszta 艣wiata nie
by艂a wa偶na.
Wsta艂a pospiesznie i zarzuci艂a torb臋 na rami臋.
- Niech b臋dzie p贸藕niej. - powiedzia艂a przez zaci艣ni臋te wargi,
zdeterminowana. Wiedzia艂em, 偶e b臋dzie mnie trzyma膰 za s艂owo.

Rozdzia艂 12

W ciszy szed艂em z Bell膮 na lekcj臋 biologii. Pr贸bowa艂am skupi膰 si臋 na tej
chwili, na dziewczynie obok mnie, na tym, co by艂o prawdziwe i solidne, na
czymkolwiek, co utrzymywa艂oby Alice w b艂臋dzie, jednocze艣nie odp臋dzaj膮c
wizje bez znaczenia z dala od mojej g艂owy.
Min臋li艣my stoj膮c膮 na chodniku Angel臋 Weber, omawiaj膮c膮 z ch艂opakiem, z
kt贸rym chodzi艂a na trygonometri臋, zadany projekt. Pobie偶nie przeczesa艂em jej
my艣li, spodziewaj膮c si臋 kolejnego zawodu, a odczytuj膮c w zamian ich pe艂en
t臋sknoty bieg.
Ach, wi臋c jednak by艂o co艣, czego Angela pragn臋艂a. Niestety, nie da艂oby si臋 tego
bez trudu zapakowa膰 w kolorowy papier.
Przez moment poczu艂em si臋 dziwnie pocieszony, s艂ysz膮c jej t臋sknot臋, dla
kt贸rej nie by艂o nadziei. Przesz艂a mi przez my艣l wi臋藕, kt贸r膮 by艂em przez chwil臋
zwi膮zany z t膮 mi艂膮 dziewczyn膮, z cz艂owiekiem, a o kt贸rej Angela nigdy si臋 nie
dowie. To, 偶e nie ja jeden prze偶ywa艂em tragiczn膮 histori臋 mi艂osn膮, by艂o
zadziwiaj膮co podnosz膮ce na duchu. Z艂amane serca by艂y wsz臋dzie.
Jednak w nast臋pnej chwili poczu艂em gwa艂towne zirytowanie. Bo historia
Angeli nie musia艂a by膰 tragiczna. Ona by艂a cz艂owiekiem i on te偶 by艂
cz艂owiekiem, a r贸偶nica, kt贸ra w jej g艂owie wydawa艂a si臋 by膰 nie do pokonania,
by艂a niedorzeczna, naprawd臋 niedorzeczna w por贸wnaniu z moj膮 w艂asn膮
sytuacj膮. Jej z艂amane serce nie mia艂o prawa bytu. Co za marnotrawny smutek,
skoro nie by艂o 偶adnego powodu, dla kt贸rego nie mog艂aby by膰 z tym, z kt贸rym
chcia艂a. Dlaczego nie powinna mie膰 tego, czego pragn臋艂a? Dlaczego
przynajmniej ta historia nie mog艂aby mie膰 szcz臋艣liwego zako艅czenia.
Chcia艂em jej co艣 podarowa膰鈥 C贸偶, dam jej to, czego pragnie. Z moj膮
znajomo艣ci膮 ludzkiej natury nie b臋dzie to zbyt trudne. Przeczesa艂em
艣wiadomo艣膰 ch艂opca obok niej, obiektu jej uczu膰 i nie wydawa艂 si臋 by膰
niech臋tny, przeszkadza艂o mu tylko to samo, co i jej. By艂 pozbawiony nadziei i
zrezygnowany, tak jak i ona.
Wystarczy艂oby tylko, 偶ebym zasia艂 ziarno sugestii鈥
Plan uformowa艂 si臋 z 艂atwo艣ci膮, scenariusz napisa艂 si臋 sam, bez wysi艂ku z
mojej strony. B臋d臋 potrzebowa艂 pomocy Emmetta 鈥 wkr臋cenie go do tego by艂o
jedyn膮 powa偶n膮 trudno艣ci膮. Ludzk膮 natur膮 mo偶na manipulowa膰 o wiele 艂atwiej
ni偶 natur膮 wampir贸w.
By艂em zadowolony z mojego rozwi膮zania, z mojego prezentu dla Angeli. By艂a to
mi艂a odskocznia od w艂asnych problem贸w. Gdyby tylko moje da艂o si臋 tak 艂atwo
rozwi膮za膰鈥
M贸j nastr贸j by艂 ju偶 nieznacznie zmieniony, gdy wraz z Bell膮 zaj臋li艣my nasze
miejsca. Mo偶e i dla nas by艂o gdzie艣 rozwi膮zanie, kt贸re ci膮gle mi umyka艂o? Tak
jak oczywiste wyj艣cie z sytuacji Angeli by艂o dla niej samej niewidzialne.
Niemo偶liwe鈥 Ale po co marnowa膰 czas pogr膮偶aj膮c si臋 w beznadziei? Nie
mog艂em sobie na to pozwoli膰 w przypadku Belli. Liczy艂a si臋 ka偶da sekunda.
Wszed艂 pan Banner, wci膮gaj膮c za sob膮 przestarza艂y telewizor i odtwarzacz
wideo. Chcia艂 przerobi膰 dzia艂, kt贸rym nie by艂 szczeg贸lnie zainteresowany 鈥
zaburzenia genetyczne 鈥 ogl膮daj膮c film przez trzy kolejne dni. 鈥濷lej Lorenza鈥
mo偶e nie by艂 zbyt pogodny, ale i tak nie powstrzyma艂o to wybuchu
podekscytowania w ca艂ej sali. 呕adnych notatek, 偶adnego materia艂u, z kt贸rego
mo偶na zrobi膰 sprawdzian. Trzy dni wolnego. Ludzie nie posiadali si臋 z
rado艣ci.
Dla mnie nie mia艂o to i tak 偶adnego znaczenia. Nie zamierza艂em zwraca膰
uwagi na nic pr贸cz Belli.
Nie odsun膮艂em si臋 dzi艣 od jej krzes艂a po to, 偶eby mie膰 przestrze艅 do
oddychania. Zamiast tego, siedzia艂em blisko, jak zrobi艂by to ka偶dy normalny
cz艂owiek. Bli偶ej, ni偶 gdy siedzieli艣my w samochodzie, wystarczaj膮co blisko, by
ca艂a lewa cz臋艣膰 mojego cia艂a zanurza艂a si臋 w cieple jej sk贸ry.
To by艂o dziwne do艣wiadczenie, zar贸wno przyjemne, jak i szarpi膮ce moje
nerwy, ale i tak wola艂em to od siedzenia na drugim ko艅cu sto艂u, z dala od niej.
By艂o to te偶 wi臋cej, ni偶 to do czego zd膮偶y艂em si臋 przyzwyczai膰, ale szybko zda艂em
sobie spraw臋, 偶e i tak mi to nie wystarcza. Nie by艂em usatysfakcjonowany. Bycie
tak blisko niej sprawia艂o tylko, 偶e wci膮偶 chcia艂em by膰 jeszcze bli偶ej鈥 Im by艂em
bli偶ej, tym wi臋kszy by艂 poci膮g.
Zarzuci艂em jej to, 偶e jest magnesem na niebezpiecze艅stwa. W tej chwili
czu艂em, 偶e by艂a to dos艂owna prawda. Ja by艂em niebezpiecze艅stwem, a z ka偶dym
centymetrem malej膮cej odleg艂o艣ci mi臋dzy nami, jej przyci膮ganie ros艂o w si艂臋.
A potem pan Banner wy艂膮czy艂 艣wiat艂a.
Dziwne, jak du偶膮 r贸偶nic臋 to robi艂o, bior膮c pod uwag臋, 偶e brak 艣wiat艂a
ogranicza艂 oczy. Ja mog艂em widzie膰 r贸wnie doskonale, co wcze艣niej. Ka偶dy
szczeg贸艂 sali by艂 wyra藕ny.
Sk膮d wi臋c ten nag艂y przeskok elektryczno艣ci w powietrzu, w ciemno艣ci, kt贸ra
dla mnie wcale nie by艂a ciemna? Czy by艂o tak dlatego, 偶e by艂em jedyn膮 osob膮,
kt贸ra mog艂a widzie膰 wyra藕nie? Czy dlatego, 偶e razem z Bell膮 byli艣my teraz oboje
niewidzialni? Jakby艣my byli sami, tylko my dwoje, ukryci w ciemnym pokoju;
siedz膮cy tak blisko siebie鈥
Moja r臋ka pow臋drowa艂a w jej kierunku bez pozwolenia. Tylko dotkn膮膰 jej
d艂oni, trzyma膰 j膮 w ciemno艣ciach. Czy to by艂by taki straszny b艂膮d? Gdyby moja
sk贸ra jej przeszkadza艂a, musia艂aby si臋 jedynie odsun膮膰鈥
Cofn膮艂em moj膮 r臋k臋 z powrotem, ciasno skrzy偶owa艂am r臋ce na klatce
piersiowej i zacisn膮艂em d艂onie. 呕adnych b艂臋d贸w. Obieca艂em sobie, 偶e nie b臋d臋
pope艂nia艂 偶adnych b艂臋d贸w, bez wzgl臋du na to, jak drobne by si臋 wydawa艂y.
Gdybym potrzyma艂 jej r臋k臋, chcia艂bym tylko wi臋cej 鈥 kolejnego nic
nieznacz膮cego dotyku, kolejnego zbli偶enia. Czu艂em to. Ros艂o we mnie nowe
pragnienie, pracuj膮ce nad tym, by odsun膮膰 na dalszy plan moj膮 samokontrol臋.
呕adnych b艂臋d贸w.
Bella pewnie skrzy偶owa艂a swoje r臋ce na piersi, a jej d艂onie zacisn臋艂y si臋 w
pi臋艣ci, tak jak i u mnie.
O czym teraz my艣lisz? 鈥 umiera艂em, nie mog膮c wyszepta膰 do niej tych s艂贸w,
ale sala by艂a zbyt cicha nawet na szeptan膮 rozmow臋.
Zacz膮艂 si臋 film, kt贸ry tylko odrobin臋 roz艣wietli艂 ciemno艣ci. Bella zerkn臋艂a na
mnie. Dostrzeg艂a, jak sztywno trzyma艂em moje cia艂o 鈥 tak jak ona swoje 鈥 i
u艣miechn臋艂a si臋. Jej usta lekko si臋 rozchyli艂y, a oczy pe艂ne by艂y ciep艂ych
zaprosze艅.
Albo by膰 mo偶e widzia艂em to, co chcia艂em widzie膰.
Odwzajemni艂em u艣miech; jej oddech przerwa艂o niskie sapni臋cie i szybko
odwr贸ci艂a wzrok.
To tylko pogorszy艂o spraw臋. Nie zna艂em jej my艣li, ale nagle zyska艂em
pewno艣膰, 偶e wcze艣niej chcia艂a mnie dotkn膮膰. Tak jak ja czu艂a to niebezpieczne
pragnienie.
Elektryczno艣膰 szumia艂a mi臋dzy naszymi cia艂ami.
Nie ruszy艂a si臋 przez ca艂膮 godzin臋, utrzymuj膮c swoj膮 sztywn膮, skontrolowan膮
pozycj臋, tak jak ja moj膮. Od czasu do czasu zerka艂a na mnie, a wtedy szum
elektryczno艣ci szarpa艂 mn膮 w nag艂ym szoku.
Godzina min臋艂a 鈥 zbyt powoli i jednocze艣nie zbyt szybko. By艂o to tak nowe,
偶e m贸g艂bym siedzie膰 dniami, tylko po to, by ca艂kowicie do艣wiadczy膰 tego
uczucia.
Znalaz艂em mn贸stwo argument贸w, kiedy minuty mija艂y, rozs膮dek walczy艂 z
po偶膮daniem, a ja chcia艂em jako艣 usprawiedliwi膰 dotkni臋cie jej.
W ko艅cu, pan Banner ponownie w艂膮czy艂 lampy.
W jaskrawym, fluorescencyjnym 艣wietle atmosfera w klasie wr贸ci艂a do
normalnego stanu. Bella westchn臋艂a i przeci膮gn臋艂a si臋, rozprostowuj膮c przed
sob膮 palce. Utrzymanie takiej pozycji przez tyle czasu musia艂o by膰 dla niej
niewygodne. Mnie by艂o 艂atwiej 鈥 nieruchomo艣膰 le偶a艂a w mojej naturze.
Cicho za艣mia艂em si臋 z ulgi maluj膮cej si臋 na jej twarzy. 鈥 C贸偶, to by艂o
interesuj膮ce.
- Umm鈥 - wymamrota艂a, wyra藕nie rozumiej膮c, do czego si臋 odnosi艂em, ale w
偶aden spos贸b tego nie komentuj膮c. Czego bym nie da艂, 偶eby m贸c tylko us艂ysze膰,
co my艣la艂a w tej chwili.
Westchn膮艂em. Mog艂em 偶yczy膰 sobie tego do woli, ale i tak nic by mi to nie
da艂o.
- Idziemy? 鈥 zapyta艂em, gdy ju偶 si臋 podnios艂em.
Zrobi艂a min臋 i niestabilnie stan臋艂a na nogach, z wyci膮gni臋tymi r臋kami, jakby
by艂a si臋, 偶e zaraz si臋 przewr贸ci.
Mog艂em poda膰 jej r臋k臋. Albo umie艣ci膰 j膮 pod jej 艂okciem 鈥 delikatnie 鈥 i
podtrzyma膰 j膮. To z pewno艣ci膮 nie by艂oby zbyt du偶e wykroczenie鈥
呕adnych b艂臋d贸w.
By艂a bardzo cicho, gdy szli艣my na sal臋 gimnastyczn膮. G艂臋boko pogr膮偶y艂a si臋
w my艣lach 鈥 dowodem by艂a zmarszczka mi臋dzy jej brwiami. Ja r贸wnie偶
intensywnie rozmy艣la艂em.
Jedno dotkni臋cie jej sk贸ry nie skrzywdzi艂oby jej, upiera艂a si臋 egoistyczna
cz臋艣膰 mnie.
Z 艂atwo艣ci膮 mog艂em kontrolowa膰 nacisk mojej d艂oni. Nie by艂o to trudne, dop贸ki
ca艂kowicie mia艂em si臋 na baczno艣ci. M贸j zmys艂 dotyku by艂 rozwini臋ty lepiej ni偶
u ludzi 鈥 m贸g艂bym 偶onglowa膰 tuzinem kryszta艂owych puchar贸w i nie rozbi膰
偶adnego z nich; m贸g艂bym dotkn膮膰 banki mydlanej tak, by nie prys艂a. Pod
warunkiem, 偶e mocno si臋 kontrolowa艂em鈥
Bella by艂a jak ba艅ka mydlana 鈥 delikatna i ulotna. Tymczasowa.
Jak d艂ugo b臋d臋 w stanie usprawiedliwia膰 moj膮 obecno艣膰 w jej 偶yciu? Ile czasu
mi pozosta艂o? Czy b臋d臋 mia艂 jeszcze kiedy艣 tak膮 okazj臋, jak dzi艣, jak w tym
momencie, w tej sekundzie? Nie zawsze b臋dzie znajdowa艂a si臋 na wyci膮gni臋cie
r臋ki鈥
Bella odwr贸ci艂a si臋 twarz膮 do mnie przed drzwiami prowadz膮cymi do sali
gimnastycznej. Jej oczy rozszerzy艂y si臋 na widok wyrazu mojej twarzy. Nie
odezwa艂a si臋. Przejrza艂em si臋 w jej oczach i zobaczy艂em konflikt szalej膮cy w
moich w艂asnych. Widzia艂em, jak to si臋 zmienia, gdy walk臋 przegra艂o to lepsze ja.
Moja r臋ka unios艂a si臋 nie艣wiadomie. Tak delikatnie, jakby ca艂a by艂a z
najcie艅szego szk艂a, jakby by艂a delikatna niczym ba艅ka, pog艂adzi艂em palcami
ciep艂膮 sk贸r臋 na jej ko艣ci policzkowej. By艂a gor膮ca pod moim dotykiem, czu艂em
puls krwi p臋dz膮cej pod jej przezroczyst膮 sk贸r膮.
Wystarczy! 鈥 rozkaza艂em sobie, chocia偶 moja r臋ka wyrywa艂a si臋 bole艣nie, by
po艂o偶y膰 si臋 na jej policzku. Wystarczy.
Ci臋偶ko by艂o mi cofn膮膰 j膮 z powrotem, powstrzyma膰 si臋 przed przysuni臋ciem
si臋 jeszcze bli偶ej, ni偶 by艂em. Przez g艂ow臋 przelecia艂y mi tysi膮ce mo偶liwo艣ci 鈥
tysi膮ce sposob贸w, na jakie mog艂em j膮 dotyka膰. Koniuszek palca obrysowuj膮cy
kszta艂t jej ust. Moja d艂o艅 uk艂adaj膮ca si臋 pod jej podbr贸dkiem. To, jak wyci膮gam
spink臋 z jej w艂os贸w i pozwalam im si臋 rozsypa膰 na mojej r臋ce. Moje ramiona
oplataj膮ce jej tali臋, przyciskaj膮ce j膮 do mnie na ca艂ej d艂ugo艣ci cia艂a鈥
Wystarczy.
Zmusi艂em si臋 do odwr贸cenia, do odej艣cia od niej. Moje cia艂o porusza艂o si臋
sztywno, niech臋tnie.
Pozwoli艂em mojemu umys艂owi zosta膰 w tyle, 偶eby widzie膰 j膮, gdy ja szybko
oddala艂em si臋, prawie uciekaj膮c przed pokus膮. Z艂apa艂em my艣li Mike鈥檃 Newtona
鈥 by艂y najg艂o艣niejsze 鈥 kiedy obserwowa艂 Bell臋 mijaj膮c膮 go jak w transie, z
nieprzytomnym spojrzeniem i czerwonymi policzkami. Gro藕nie rozejrza艂 si臋 i
nagle w jego g艂owie moje imi臋 zmiesza艂o si臋 z obelgami. Nie mog艂em
powstrzyma膰 szerokiego u艣miechu.
R臋ka mrowi艂a. Rozprostowa艂em j膮, a potem zacisn膮艂em w pi臋艣膰, ale wci膮偶
bezbole艣nie szczypa艂a.
Nie, nie skrzywdzi艂em jej 鈥 ale ten dotyk i tak by艂 b艂臋dem.
By艂 jak ogie艅 鈥 jak gdyby p艂omie艅 pragnienia rozprzestrzeni艂 si臋 na ca艂e
moje cia艂o.
Nast臋pnym razem, gdy znajd臋 si臋 w jej pobli偶u, czy dam rad臋 powstrzyma膰 si臋
przed ponownym jej dotkni臋ciem? A skoro ju偶 jej dotkn膮艂em, czy b臋d臋 w stanie
na tym poprzesta膰?
Nigdy wi臋cej 偶adnych b艂臋d贸w. Tyle wystarczy. Zachowaj wspomnienie,
Edwardzie 鈥 powiedzia艂em ponuro. 鈥 I trzymaj r臋ce przy sobie. To albo b臋d臋
musia艂 zmusi膰 si臋 do wyjazdu鈥 jakim艣 cudem. Bo nie mog艂em pozwoli膰 sobie
by膰 blisko niej, je艣li wci膮偶 robi艂em na kolejne b艂臋dy.
Wzi膮艂em g艂臋boki oddech i spr贸bowa艂em uspokoi膰 swoje my艣li.
Emmett z艂apa艂 mnie przed budynkiem do angielskiego.
- Hej, Edward. Wygl膮da lepiej. Dziwnie, ale lepiej. Szcz臋艣liwie.
- Hej, Em 鈥 Czy wygl膮da艂em szcz臋艣liwie? Przypuszczam, 偶e tak, bo pomimo
chaosu w mojej g艂owie, tak si臋 czu艂em.
Trzeba by艂o trzyma膰 g臋b臋 na k艂贸dk臋. Teraz Rosalie chce ci wyrwa膰 j臋zyk.
Westchn膮艂em. 鈥 Przepraszam, 偶e musieli艣cie sobie sami z tym radzi膰. Jeste艣 na
mnie z艂y?
- Nie. Rose te偶 przejdzie. Zreszt膮 to i tak musia艂o si臋 wydarzy膰 鈥 Z Alice
widz膮c膮 przysz艂o艣膰鈥
Wizje Alice nie by艂y tym, o czym akurat chcia艂em my艣le膰. Patrzy艂em przed
siebie z zaci艣ni臋tymi z臋bami.
Gdy szuka艂em czego艣, co mog艂oby mnie rozproszy膰, dostrzeg艂em Bena
Cheneya wchodz膮cego do klasy od hiszpa艅skiego. Ach 鈥 w艂a艣nie mia艂em szans臋
na wr臋czenie Angeli Weber jej prezentu.
Zatrzyma艂em si臋 i z艂apa艂em Emmetta za rami臋. 鈥 Poczekaj sekund臋.
Co jest?
- Wiem, 偶e na to nie zas艂u偶y艂em, ale czy wy艣wiadczysz mi przys艂ug臋?
- A o co chodzi? 鈥 zapyta艂 zaciekawiony.
Bardzo cicho i tak szybko, 偶e s艂owa pozosta艂yby niezrozumia艂e dla ludzi,
bez wzgl臋du na to, jak g艂o艣no zosta艂yby wypowiedziane, wyja艣ni艂em mu, czego
chcia艂em.
Patrzy艂 na mnie pusto, kiedy ju偶 sko艅czy艂em, a jego my艣li by艂y r贸wnie
puste, co i twarz.
- Wi臋c? 鈥 zasugerowa艂em. 鈥 Pomo偶esz mi z tym?
Min臋艂a minuta, zanim si臋 odezwa艂. 鈥 Ale czemu?
- Daj spok贸j, Emmett. Czemu nie?
Kim ty do diab艂a jeste艣 i co zrobi艂e艣 z moim bratem?
- Czy to nie ty skar偶ysz si臋, 偶e szko艂a zawsze jest taka sama? To w ko艅cu co艣
troch臋 innego, prawda? Traktuj to jak eksperyment 鈥 eksperyment na ludzkiej
naturze.
Patrzy艂 na mnie przez jeszcze chwil臋, zanim si臋 podda艂.
鈥 C贸偶, to co艣 innego. To ci przyznam鈥 OK., w porz膮dku鈥 - Emmett
prychn膮艂 i wzruszy艂 ramionami. 鈥 Pomog臋 ci.
U艣miechn膮艂em si臋 do niego, jeszcze bardziej entuzjastycznie nastawiony do
mojego planu maj膮c Emmetta w za艂odze; nikt nie mia艂 lepszego brata ode mnie.
Emmett nie musia艂 膰wiczy膰. Raz wyszepta艂em mu jego rol臋 do ucha, kiedy
wchodzili艣my do klasy.
Ben ju偶 siedzia艂 na swoim miejscu za mn膮. Sk艂ada艂 do kupy prac臋 domow膮,
偶eby m贸c j膮 odda膰. Emmett i ja usiedli艣my i zrobili艣my to samo. W klasie nie
by艂o jeszcze cicho, szum przyciszonych rozm贸w b臋dzie ni贸s艂 si臋, dop贸ki pani
Goff nie poprosi o uwag臋. Nie spieszy艂a si臋, zaj臋ta ocenianiem sprawdzian贸w
poprzedniej klasy.
- Wi臋c 鈥 powiedzia艂 Emmett g艂o艣niej, ni偶 by艂oby to potrzebne, gdyby m贸wi艂
tylko do mnie. 鈥 Czy ju偶 zaprosi艂e艣 Angel臋 Weber?
Szmer przewracanych za mn膮 kartek nagle usta艂. Ben zamar艂, a jego uwaga
skupi艂a si臋 na naszej rozmowie.
Angela? M贸wi膮 o Angeli?
Dobrze. Mia艂em jego ciekawo艣膰.
- Nie 鈥 powiedzia艂em, powoli potrz膮saj膮c g艂ow膮, udaj膮c 偶al.
- Czemu nie? 鈥 Emmett improwizowa艂. 鈥 Stch贸rzy艂e艣?
Skrzywi艂em si臋 w jego kierunku. 鈥 Nie. S艂ysza艂em, 偶e jest zainteresowana
kim艣 innym.
Edward Cullen chcia艂 si臋 um贸wi膰 z Angel膮? Ale鈥 Nie鈥 Nie podoba mi si臋 to.
Nie chc臋, 偶eby si臋 przy niej kr臋ci艂. On鈥 nie jest dla niej odpowiedni. Nie鈥
bezpieczny.
Nie spodziewa艂em si臋 takiej rycersko艣ci, opieku艅czego instynktu.
Pracowa艂em nad jego zazdro艣ci膮. Ale wa偶ne, 偶e cokolwiek zadzia艂a艂o.
- I pozwolisz, 偶eby to ci臋 zatrzyma艂o? 鈥 pogardliwie spyta艂 Emmett, zn贸w
improwizuj膮c. 鈥 Boisz si臋 konkurencji?
Spojrza艂em na niego, ale zrobi艂em u偶ytek z tego, co powiedzia艂. 鈥 Wiesz,
wydaje mi si臋, 偶e ona naprawd臋 lubi tego ca艂ego Bena. Zreszt膮 i tak nie b臋d臋
pr贸bowa艂 jej przekona膰. S膮 inne dziewczyny.
Reakcja na krze艣le za mn膮 by艂a elektryczna.
- Kogo? 鈥 zapyta艂 Emmett, z powrotem stosuj膮c scenariusz.
- Moja partnerka z laboratorium powiedzia艂a, 偶e to jaki艣 dzieciak o nazwisku
Cheney. Nie wiem, kto to taki.
Powstrzyma艂em u艣miech. Tylko wynio艣li Cullenowie mogli udawa膰, 偶e nie
znaj膮 ka偶dego ucznia w tej male艅kiej szkole.
W g艂owie Bena kr臋ci艂o si臋 od szoku, jakiego dozna艂. Ja? Zamiast Edwarda
Cullena? Ale czemu mia艂aby mnie lubi膰?
- Edward 鈥 wymamrota艂 Emmett ni偶szym tonem, przewracaj膮c oczami w
stron臋 ch艂opaka. 鈥 Siedzi tu偶 za tob膮 鈥 powiedzia艂 bezg艂o艣nie, lecz tak wyra藕nie,
偶e nawet cz艂owiek m贸g艂 odczyta膰 te s艂owa.
- Och 鈥 wymamrota艂em w odpowiedzi.
Obr贸ci艂em si臋 na krze艣le i rzuci艂em ch艂opakowi pojedyncze spojrzenie.
Przez chwil臋, czarne oczy za jego okularami by艂y przera偶one, ale potem zm臋偶nia艂
i napr臋偶y艂 swoje w膮skie ramiona, ura偶ony moj膮 wyra藕nie pogardliw膮 ocen膮.
Wysun膮艂 podbr贸dek do przodu, a rumieniec z艂o艣ci przyciemni艂 jego
z艂otobr膮zow膮 sk贸r臋.
- Ha 鈥 powiedzia艂em arogancko, gdy odwr贸ci艂em si臋 do Emmetta.
My艣li, 偶e jest lepszy ode mnie. Ale nie Angela. Poka偶臋 mu.
Doskonale.
- A czy przypadkiem nie m贸wi艂e艣, 偶e ona zabiera Yorkie鈥檊o na bal? 鈥 zapyta艂
Emmett, prychaj膮c przy wymawianiu imienia ch艂opaka, kt贸rym wielu
pogardza艂o ze wzgl臋du na jego dziwaczno艣膰.
- Najwyra藕niej to by艂a decyzja podj臋ta w grupie 鈥 chcia艂em, by Ben upewni艂
si臋 co do tego. 鈥 Angela jest nie艣mia艂a. Je艣li B鈥 c贸偶, je艣li facet nie mo偶e zebra膰
si臋 na to, by j膮 zaprosi膰, ona nigdy tego nie zrobi.
- Lubisz nie艣mia艂e dziewczyny 鈥 powiedzia艂 Emmett, znowu improwizuj膮c.
Ciche dziewczyny. Dziewczyny jak鈥 hmm鈥 sam nie wiem. Mo偶e Bella Swan?
U艣miechn膮艂em si臋 do niego.
鈥 Zgadza si臋.
Potem powr贸ci艂em do przedstawienia.
鈥 Mo偶e Angela zm臋czy si臋 czekaniem? Mo偶e zaprosz臋 j膮 na bal
absolwent贸w.
Nie, nie zaprosisz. 鈥 pomy艣la艂 Ben, prostuj膮c si臋 na swoim krze艣le. 鈥 Co z
tego, 偶e jest o wiele wy偶sza ode mnie? Je艣li jej to nie przeszkadza, to mnie te偶 nie.
Jest najmilsz膮, najm膮drzejsz膮 i naj艂adniejsz膮 dziewczyn膮 w tej szkole鈥 i chce by膰
ze mn膮.
Lubi艂em tego Bena. Wydawa艂 si臋 by膰 b艂yskotliwy i mia艂 dobre intencje. Mo偶e
nawet by艂 wart takiej dziewczyny jak Angela.
Pod sto艂em pokaza艂em Emmettowi uniesiony kciuk, a pani Goff powita艂a
klas臋.
Okej, przyznam, to by艂o nawet zabawne 鈥 pomy艣la艂 Emmett.
U艣miechn膮艂em si臋 do siebie, zadowolony, 偶e sam u艂o偶y艂em szcz臋艣liwe
zako艅czenie do jednej historii mi艂osnej. By艂em pewien, 偶e Ben p贸jdzie dalej i
Angela otrzyma m贸j anonimowy podarunek. M贸j d艂ug zosta艂 sp艂acony.
Jak偶e g艂upi byli ludzie, skoro pi臋tna艣cie centymetr贸w r贸偶nicy wzrostu
potrafi艂o zawa偶y膰 na ich szcz臋艣ciu.
M贸j sukces wprawi艂 mnie w dobry nastr贸j. Zn贸w si臋 u艣miechn膮艂em i
wygodnie usiad艂em na krze艣le, przygotowuj膮c si臋 na rozrywk臋. W ko艅cu, Bella
powiedzia艂a na lunchu, 偶e nigdy nie widzia艂em jej w akcji na sali gimnastycznej.
My艣li Mike鈥檃 by艂y naj艂atwiejsze do wy艂apania w艣r贸d g艂os贸w, kt贸re si臋 tam
roi艂y. Jego m贸zg sta艂 si臋 wi臋cej ni偶 znajomy przez ostatnie kilka tygodni. Z
westchnieniem, zrezygnowany postanowi艂em s艂ucha膰 w艂a艣nie jego.
Przynajmniej mia艂em pewno艣膰, 偶e jego uwaga b臋dzie skupiona wok贸艂 Belli.
W艂a艣nie trafi艂em na chwil臋, w kt贸rej proponowa艂 jej bycie partnerem od
badmintona. M贸j u艣miech znik艂, z臋by mocno si臋 zacisn臋艂y i musia艂em sobie
przypomnie膰, 偶e zamordowanie Mike鈥檃 Newtona by艂o niedopuszczaln膮 opcj膮.
- Dzi臋ki, Mike 鈥 ale wiesz, nie musisz tego robi膰.
- Nie przejmuj si臋, nie b臋d臋 si臋 wcina艂.
Szeroko u艣miechn臋li si臋 do siebie, a przeb艂yski niezliczonych wypadk贸w 鈥
zawsze w jaki艣 spos贸b zwi膮zanych z Bell膮 鈥 przemkn臋艂y przez umys艂 Mike鈥檃.
Na pocz膮tku Mike gra艂 sam, podczas gdy Bella waha艂a si臋 z ty艂u boiska,
ostro偶nie trzymaj膮c rakiet臋, jakby to by艂 rodzaj broni. Trener Clapp przeszed艂
obok i kaza艂 Mike鈥檕wi zagra膰 razem z ni膮.
- Ups 鈥 pomy艣la艂 Mike, gdy Bella podesz艂a do przodu z westchnieniem,
trzymaj膮c rakiet臋 pod dziwnym k膮tem.
Jennifer Ford zaserwowa艂a lotk臋 dok艂adnie w kierunku Belli, w my艣lach
nakr臋cona pewno艣ci膮 siebie. Mike widzia艂, jak Bella rzuca si臋 w jej kierunku,
bior膮c zamach oddalony o wiele centymetr贸w od celu, i szybko pobieg艂,
pr贸buj膮c uratowa膰 punkt.
Zaalarmowany obserwowa艂em lot rakiety Belli. Jak mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰,
uderzy艂a w siatk臋 i odbi艂a si臋 z powrotem w jej stron臋, uderzaj膮c j膮 w czo艂o,
zanim podkr臋cona polecia艂a w stron臋 ramienia Mike鈥檃 z d艂ugo
rozbrzmiewaj膮cym brzd臋kiem.
Au. Au. Uch. B臋d臋 mia艂 siniaka.
Bella pociera艂a swoje czo艂o. Trudno by艂o mi pozosta膰 na swoim miejscu ze
艣wiadomo艣ci膮, 偶e si臋 zrani艂a. Ale co m贸g艂bym zrobi膰, gdybym tam by艂? I nie
wygl膮da艂o to na co艣 powa偶nego鈥 Zawaha艂em si臋, ci膮gle obserwuj膮c. Je艣li b臋dzie
nalega艂a na to, 偶eby dalej pr贸bowa膰 gra膰, b臋d臋 musia艂 znale藕膰 wym贸wk臋, 偶eby
wyci膮gn膮膰 j膮 z zaj臋膰.
Trener za艣mia艂 si臋. 鈥 Przepraszam, Newton.
Ta dziewczyna ma na sobie najgorsz膮 kl膮tw臋, jak膮 kiedykolwiek widzia艂em.
Nie powinienem pozwoli膰 jej rozprzestrzeni膰 si臋 na innych鈥
Specjalnie odwr贸ci艂 si臋 plecami i poszed艂 ogl膮da膰 inny mecz, wszystko po to,
偶eby Bella mog艂a powr贸ci膰 do swojej poprzedniej roli widza.
Aua鈥 - zn贸w pomy艣la艂 Mike, rozmasowuj膮c swoje rami臋. Zwr贸ci艂 si臋 do Belli. 鈥
Nic ci nie jest?
- Nie, a tobie? 鈥 zapyta艂a za偶enowana, rumieni膮c si臋.
- Jako艣 prze偶yj臋.
Nie chc臋 wyda膰 si臋 jej p艂aczliwym bachorem. Ale, cz艂owieku, jak to boli! zrobi艂
r臋k膮 k贸艂ko w powietrzu i skrzywi艂 si臋 z b贸lu.
- Zostan臋 sobie tu z ty艂u 鈥 powiedzia艂a Bella, zawstydzona, a zamiast b贸lu mia艂a
na twarzy wypisane rozgoryczenie. Mo偶e Mike鈥檕wi dosta艂o si臋 najwi臋cej.
Zdecydowanie mia艂em tak膮 nadziej臋. A ona przynajmniej ju偶 nie gra艂a. Tak
ostro偶nie trzyma艂a rakiet臋 za plecami, jej oczy by艂y szerokie od wyrzut贸w
sumienia鈥 Musia艂em zamaskowa膰 m贸j 艣miech, udaj膮c kaszel.
Co 艣miesznego? 鈥 chcia艂 wiedzie膰 Emmett.
- Powiem ci p贸藕niej 鈥 wyszepta艂em.
Bella nie ryzykowa艂a ponownego wej艣cia do gry. Trener ignorowa艂 j膮 i
pozwala艂 Mike鈥檕wi gra膰 samemu.
Pod koniec lekcji z 艂atwo艣ci膮 rozwi膮za艂em sprawdzian i pani Goff pozwoli艂a
mi wyj艣膰 wcze艣niej. Uwa偶nie s艂ucha艂em my艣li Mike鈥檃, gdy szed艂em przez teren
szko艂y. Zdecydowa艂 si臋 wprost zapyta膰 Bell臋 o mnie.
Jessica przysi臋ga, 偶e ze sob膮 chodz膮. Dlaczego? Czemu musia艂 wybra膰 w艂a艣nie
j膮?
Nie zdawa艂 sobie sprawy z prawdziwej sensacji 鈥 z tego, 偶e ona wybra艂a mnie.
- Wi臋c?
- Wi臋c co? 鈥 zdziwi艂a si臋.
- Ty i Cullen, h臋?
Ty i ten dziwak. Zreszt膮, skoro bogaty facet jest dla ciebie taki wa偶ny鈥
Zacisn膮艂em z臋by, s艂ysz膮c jego obra藕liwe przypuszczenia.
- To nie twoja sprawa, Mike.
Broni si臋. Wi臋c to prawda. Kurde. 鈥 Nie podoba mi si臋 to.
- Nie musi ci si臋 podoba膰 鈥 przerwa艂a mu.
Czemu nie widzi, jakie z niego dziwaczne cyrkowe widowisko? Jak oni
wszyscy. Spos贸b, w jaki si臋 na ni膮 gapi. Dostaj臋 dreszczy od samego patrzenia.
鈥 Patrzy na ciebie鈥 jakby艣 by艂a czym艣 do jedzenia.
Skurczy艂em si臋, czekaj膮c na jej odpowied藕.
Jej twarz sta艂a si臋 jaskrawoczerwona, a usta zacisn臋艂y si臋, jakby wstrzymywa艂a
oddech. A potem, nagle, wyda艂 si臋 z nich chichot.
Teraz si臋 ze mnie 艣mieje. Wspaniale.
Mike odwr贸ci艂 si臋, pe艂en mrocznych my艣li i poszed艂 si臋 przebra膰.
Opar艂em si臋 o 艣cian臋 sali gimnastycznej i spr贸bowa艂em zebra膰 si臋 w sobie.
Jak mog艂a wy艣mia膰 zarzut Mike鈥檃 鈥 tak ca艂kowicie trafiony, 偶e zacz膮艂em si臋
martwi膰, czy Forks nie nabra艂o zbyt wielu podejrze艅鈥 Czemu mia艂aby wy艣mia膰
sugesti臋 tego, 偶e m贸g艂bym j膮 zabi膰, skoro wiedzia艂a, 偶e to prawda? Gdzie w tym
by艂 humor?
Co z ni膮 by艂o nie tak?
Czy mia艂a czarne poczucie humoru? Nie pasowa艂o to do mojego wyobra偶enia
jej charakteru, ale sk膮d mog艂em mie膰 pewno艣膰? A mo偶e m贸j sen na jawie o
kapry艣nym aniele by艂 s艂uszny w jednym aspekcie 鈥 w tym, 偶e w og贸le nie zna艂a
uczucia strachu. Odwa偶na 鈥 tylko takie s艂owo do tego pasowa艂o. Inni mog膮
m贸wi膰, 偶e g艂upia, ale ja wiedzia艂em, jak m膮dra by艂a naprawd臋. Bez wzgl臋du
jednak na przyczyn臋, ten brak strachu, czy te偶 zakr臋cone poczucie humoru, nie
by艂y dla niej dobre. Czy to nieustannie pcha艂o j膮 ku niebezpiecze艅stwom? Mo偶e
zawsze b臋dzie mnie potrzebowa艂a鈥
Nagle, poczu艂em jak wystrzeliwuj臋 w g贸r臋.
Gdybym tylko potrafi艂 nad sob膮 panowa膰, odpowiednio si臋 zabezpieczy膰,
by膰 mo偶e w艂a艣ciw膮 rzecz膮 do zrobienia by艂oby pozostanie z ni膮.
Kiedy wysz艂a przez drzwi sali gimnastycznej, jej ramiona by艂y sztywne, a
dolna warga mi臋dzy z臋bami 鈥 oznaka zdenerwowania. Lecz gdy tylko jej oczy
napotka艂y moje, 艣ci膮gni臋te ramiona rozlu藕ni艂y si臋, a na twarzy zaja艣nia艂 szeroki
u艣miech. Mia艂a dziwnie spokojny wyraz twarzy. Podesz艂a prosto do mnie bez
艣ladu wahania, zatrzyma艂a si臋 dopiero, gdy by艂a tak blisko, 偶e ciep艂o jej cia艂a
obi艂o si臋 o mnie jak fala morskiego przyp艂ywu.
- Cze艣膰 鈥 wyszepta艂a.
Szcz臋艣cie, jakie poczu艂em w tej chwili, by艂o zn贸w bezprecedensowe.
- Witaj 鈥 powiedzia艂em, a potem 鈥 poniewa偶 m贸j nastr贸j by艂 tak lekki i nie
mog艂em powstrzyma膰 si臋 przed droczeniem si臋 z ni膮 鈥 doda艂em: 鈥 Jak by艂o na
sali?
U艣miechn臋艂a si臋 niepewnie. 鈥 W porz膮dku.
Nie umia艂a k艂ama膰.
- Naprawd臋? 鈥 zapyta艂em, chc膮c j膮 troch臋 przycisn膮膰 鈥 wci膮偶 martwi艂em si臋 o
jej g艂ow臋, czy j膮 bola艂a? Ale potem przerwa艂y mi bardzo g艂o艣ne my艣li Mike鈥檃
Newtona.
Nienawidz臋 go. Chcia艂bym, 偶eby umar艂. Mam nadziej臋, 偶e zjedzie swoim
b艂yszcz膮cym wozem z klifu. Czemu nie zostawi jej w spokoju? Nie trzyma si臋 ze
swoim w艂asnym gatunkiem 鈥 dziwad艂ami!!!
- Co? 鈥 zniecierpliwi艂a si臋 Bella.
Moje oczy zn贸w skupi艂y si臋 na jej twarzy. Obejrza艂a si臋 na odchodz膮cego
Mike鈥檃, a potem ponownie na mnie.
- Newton dzia艂a mi na nerwy 鈥 przyzna艂em si臋.
Jej buzia otworzy艂a si臋, a u艣miech znikn膮艂. Musia艂a zapomnie膰, 偶e mog艂em
obserwowa膰 ja przez ca艂膮 nieszcz臋sn膮 minion膮 godzin臋 albo mia艂a nadziej臋, 偶e
tego nie zrobi臋. 鈥 Nie pods艂uchiwa艂e艣 znowu, prawda?
- Jak tam twoja g艂owa?
- Jeste艣 niemo偶liwy! 鈥 wysycza艂a przez z臋by, a potem odwr贸ci艂a si臋 i w艣ciekle
ruszy艂a w stron臋 parkingu. Jej sk贸ra mocno si臋 zaczerwieni艂a 鈥 by艂a
zawstydzona.
Dotrzymywa艂em jej kroku, maj膮c nadziej臋, 偶e gniew wkr贸tce jej przejdzie.
Zwykle szybko mi wybacza艂a.
- Sama powiedzia艂a艣, 偶e jeszcze nigdy nie widzia艂em ci臋 na sali gimnastycznej
鈥 wyja艣ni艂em. 鈥 To mnie zaciekawi艂o.
Nic nie odpowiedzia艂a. Mia艂a 艣ci膮gni臋te brwi.
Dotar艂a do nag艂ego 艣cisku na parkingu i zda艂a sobie spraw臋, 偶e m贸j samoch贸d
by艂 blokowany przez t艂um uczni贸w, wszystkich p艂ci m臋skiej.
Zastanawiam si臋, jak szybko tym je偶d偶膮鈥
Sp贸jrzcie na t臋 automatyczn膮 skrzyni臋 bieg贸w. Nigdy takiej nie wiedzia艂em, no
chyba, 偶e w gazecie鈥
艁adniutkie os艂ony boczne鈥
Pewnie, 偶e chcia艂bym mie膰 sze艣膰dziesi膮t tysi臋cy dolar贸w walaj膮cych si臋 po
pokoju鈥
W艂a艣nie dlatego by艂o lepiej, gdy Rosalie u偶ywa艂a swojego samochodu poza
naszym miastem.
Przecisn膮艂em si臋 do mojego samochodu przez t艂um pe艂nych po偶膮dania
ch艂opc贸w. Po sekundzie wahania Bella ruszy艂a za mn膮.
- Widowisko 鈥 wymamrota艂em, gdy wdrapa艂a si臋 do 艣rodka.
- Jaki to samoch贸d? 鈥 zapyta艂a.
- M3.
Zmarszczy艂a brwi. 鈥 Nie prenumeruj臋 鈥濧uta i kierowcy鈥
- To BMW 鈥 przewr贸ci艂em oczami, a potem skupi艂em si臋, 偶eby wycofa膰 bez
rozjechania nikogo. Musia艂em spojrze膰 w oczy kilku ch艂opcom, kt贸rzy
najwyra藕niej nie mieli ochoty na zej艣cie mi z drogi. M贸j p贸艂sekundowy kontakt
wzrokowy z nimi wystarczy艂, by ich przekona膰.
- Ci膮gle si臋 gniewasz? 鈥 zapyta艂em. Rozlu藕ni艂a si臋.
- Zdecydowanie tak 鈥 odpar艂a szorstko.
Westchn膮艂em. Mo偶e nie powinienem by艂 tego wywleka膰. No c贸偶. Mog艂em
spr贸bowa膰 jako艣 si臋 poprawi膰. - Wybaczysz mi, je艣li ci臋 przeprosz臋?
My艣la艂a nad tym przez chwil臋. 鈥 Mo偶e鈥 Je艣li b臋d膮 to szczere przeprosiny 鈥
zdecydowa艂a. 鈥 I je艣li obiecasz, 偶e to si臋 ju偶 nigdy nie powt贸rzy.
Nie chcia艂em jej ok艂amywa膰, ale na to nie mog艂em si臋 zgodzi膰 w 偶aden
spos贸b. Mo偶e gdybym zaproponowa艂 inny warunek鈥
- Co, je艣li ja przeprosz臋 szczerze oraz pozwol臋 ci prowadzi膰 w sobot臋? 鈥
skr臋ci艂o mnie w 艣rodku na sam膮 my艣l o tym.
Na jej czole pojawi艂a si臋 bruzda, gdy tak rozwa偶a艂a now膮 mo偶liwo艣膰. - Zgoda
鈥 powiedzia艂a po kr贸tkim namy艣le.
Teraz moje przeprosiny鈥 Nigdy wcze艣niej nie pr贸bowa艂em ol艣ni膰 Belli
celowo, ale teraz nadesz艂a chyba na to dobra chwila. Wyje偶d偶aj膮c z terenu
szko艂y, zajrza艂em jej g艂臋boko w oczy, zastanawiaj膮c si臋, czy robi臋 to dobrze.
U偶y艂em przy tym mojego najbardziej przekonuj膮cego tonu.
- Przykro mi zatem, 偶e ci臋 zasmuci艂em.
Jej serce 艂omota艂o jeszcze szybciej ni偶 wcze艣niej, nagle w rytmie staccato. Jej
oczy by艂y szerokie, wygl膮da艂y na odrobin臋 oszo艂omione.
Pozwoli艂em sobie na ma艂y u艣miech. Chyba mi si臋 uda艂o. Oczywi艣cie ja te偶
mia艂em trudno艣ci z oderwaniem wzroku od jej oczu. Ol艣nieni sob膮 nawzajem.
Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e zna艂em drog臋 powrotn膮 na pami臋膰.
- Zjawi臋 si臋 u ciebie w sobot臋 z samego rana 鈥 doda艂em, przypiecz臋towuj膮c
nasz膮 umow臋.
Mrugn臋艂a szybko, potrz膮saj膮c g艂ow膮, jakby pr贸bowa艂a si臋 otrze藕wi膰. 鈥 Um 鈥
powiedzia艂a. 鈥 Ale je艣li chodzi o Charliego, to nie pomo偶e mi z nim jakie艣 obce
volvo stoj膮ce na naszym podje藕dzie.
Ach, jak ma艂o mnie zna艂a. 鈥 Nie mia艂em zamiaru przyje偶d偶a膰 moim
samochodem.
- Jak wi臋c鈥? 鈥 zamierza艂a zapyta膰.
Przerwa艂em jej. Trudno by艂oby jej wyt艂umaczy膰 bez ma艂ego pokazu, a teraz
nie by艂o na to czasu. 鈥 Nie przejmuj si臋 tym. B臋d臋 ja, bez samochodu.
Przechyli艂a g艂ow臋 na bok. Przez moment wygl膮da艂a, jakby chcia艂a wyci膮gn膮膰
ze mnie wi臋cej, ale najwyra藕niej zmieni艂a zdanie.
- Czy ju偶 jest p贸藕niej? 鈥 spyta艂a, przypominaj膮c mi o naszej niedoko艅czonej
rozmowie ze sto艂贸wki; da艂a sobie spok贸j z jednym trudnym pytaniem, po to
tylko, bo zada膰 jeszcze gorsze.
- S膮dz臋, 偶e tak 鈥 zgodzi艂em si臋 niech臋tnie.
Zaparkowa艂em pod jej domem, spi臋ty, poniewa偶 rozmy艣la艂em, jak wyja艣ni膰鈥
bez zb臋dnego ujawniania mojej potwornej natury, bez ponownego jej
przestraszenia.
Czeka艂a, z na艂o偶on膮 na twarz t膮 sam膮 mask膮 偶yczliwego zainteresowania,
kt贸r膮 mia艂a na lunchu. Gdybym by艂 mniej zdenerwowany, jej absurdalny spok贸j
roz艣mieszy艂by mnie.
- I ci膮gle chcesz wiedzie膰, dlaczego nie mo偶esz zobaczy膰, jak poluj臋? 鈥
zapyta艂em.
- C贸偶, g艂贸wnie to zastanawia艂am si臋 nad twoj膮 reakcj膮 鈥 odpowiedzia艂a.
- Przerazi艂em ci臋? 鈥 spyta艂em, pewien, 偶e zaprzeczy.
- Nie.
Pr贸bowa艂em si臋 nie u艣miecha膰, ale nie uda艂o si臋. 鈥 Przepraszam za to, 偶e ci臋
przestraszy艂em 鈥 a potem m贸j u艣miech znik艂 wraz z chwilowym przeb艂yskiem
humoru. 鈥 Na sam膮 my艣l o tobie b臋d膮cej w pobli偶u鈥 podczas naszego
polowania.
- By艂oby tak 藕le?
Obraz w mojej g艂owie 鈥 to by艂o za du偶o. Bella, taka krucha, w pustych
ciemno艣ciach; ja, poza jak膮kolwiek kontrol膮鈥 Spr贸bowa艂em to wyrzuci膰 z
my艣li. 鈥 Bardzo.
- Bo鈥?
Wzi膮艂em g艂臋boki oddech, koncentruj膮c si臋 na moment na pal膮cym
pragnieniu. Czuj膮c je, opanowuj膮c je, udowadniaj膮c swoj膮 przewag臋 nad nim鈥
Ju偶 nigdy wi臋cej nie b臋dzie mnie kontrolowa膰 鈥 chcia艂bym, 偶eby to by艂a prawda.
B臋d臋 dla niej bezpieczny. Spogl膮da艂em w moje nabo偶ne 偶yczenia, nie widz膮c ich
tak naprawd臋, maj膮c nadziej臋, 偶e kiedy艣 uwierz臋, 偶e moja determinacja
pomog艂aby, gdybym poluj膮c przypadkiem natrafi艂 na jej zapach鈥
- Kiedy polujemy鈥 pozwalamy naszym zmys艂om przej膮膰 nad nami kontrol臋
鈥 powiedzia艂em jej, starannie dobieraj膮c ka偶de s艂owo. 鈥 Nie rz膮dz膮 nami nasze
umys艂y. Za to zmys艂 powonienia鈥 Gdyby艣 znalaz艂a si臋 gdzie艣 w pobli偶u, gdy ja
akurat nie panowa艂bym nad sob膮鈥
艢miertelnie przera偶ony pokr臋ci艂em g艂ow膮 na my艣l o tym, co by si臋
wydarzy艂o 鈥 nie mog艂oby si臋 wydarzy膰, leczy wydarzy艂oby si臋 - na pewno鈥
Us艂ysza艂em uk艂ucie w jej sercu, a potem ponownie, niespokojnie,
spr贸bowa艂em wyczyta膰 co艣 z jej oczu.
Twarz Belli by艂a spokojna, jej oczy powa偶ne. Usta mia艂a delikatnie
zaci艣ni臋te, jak zgadywa艂em, przez trosk臋. Ale trosk臋 o co? O w艂asne
bezpiecze艅stwo? O mnie, cierpi膮cego? Dalej si臋 w ni膮 wpatrywa艂em, pr贸buj膮c
przet艂umaczy膰 jej wieloznaczny wyraz twarzy na jaki艣 konkretny fakt.
Odwzajemni艂a spojrzenie. Po jakim艣 czasie jej oczy si臋 rozszerzy艂y, tak samo
jak i jej 藕renice, chocia偶 艣wiat艂o wcale si臋 nie zmieni艂o.
M贸j oddech przyspieszy艂 i nagle cisza, panuj膮ca wewn膮trz samochodu,
zdawa艂a si臋 zamieni膰 w cichy szum, tak jak dzisiaj w klasie od biologii.
Pulsuj膮ce nat臋偶enie szala艂o mi臋dzy nami, a ch臋膰, 偶eby m贸c jej dotkn膮膰, by艂a w tej
chwili, kr贸tko m贸wi膮c, silniejsza ni偶 moje pragnienie.
T臋tni膮ca elektryczno艣膰 sprawi艂a, 偶e poczu艂em si臋, jakbym zn贸w mia艂 puls.
Moje cia艂o 艣piewa艂o z rado艣ci na to uczucie. Czu艂em si臋 prawie jak鈥 cz艂owiek.
Bardziej ni偶 czegokolwiek na 艣wiecie, pragn膮艂em poczu膰 ciep艂o jej ust na moich
w艂asnych. Przez jedn膮 kr贸tk膮 sekund臋, desperacko walczy艂em, by znale藕膰 si艂臋,
samokontrol臋, aby m贸c zbli偶y膰 moje usta tak blisko jej sk贸ry鈥
Odetchn臋艂a nier贸wno, a wtedy zda艂am sobie spraw臋, 偶e kiedy ja zacz膮艂em
oddycha膰 szybciej, ona przesta艂a oddycha膰 wcale.
Zamkn膮艂em oczy, pr贸buj膮c zerwa膰 to po艂膮czenie mi臋dzy nami.
呕adnych b艂臋d贸w.
Istnienie Belli by艂o zwi膮zane z wieloma zr贸wnowa偶onymi procesami
chemicznymi, a wszystkie mog艂y by膰 zaburzone tak 艂atwo. Rytmiczne skurcze jej
p艂uc, przep艂yw tlenu, stanowi艂y o jej 偶yciu b膮d藕 艣mierci. Trzepocz膮cy takt jej
delikatnego serca m贸g艂 usta膰 przez wiele g艂upich wypadk贸w, chor贸b鈥 lub
przeze mnie.
Nikt z cz艂onk贸w mojej rodziny nie zawaha艂by si臋, gdyby zaoferowano im
zamian臋 鈥 nie艣miertelno艣膰 za powr贸t do 艣miertelnego 偶ycia. Ka偶dy z nas
skoczy艂by za tak膮 mo偶liwo艣ci膮 w ogie艅. Pozwoli艂by si臋 spala膰 przez tyle dni,
wiek贸w, ile by艂oby potrzebne.
Wi臋kszo艣膰 z naszego gatunku ceni艂a sobie nie艣miertelno艣膰 ponad wszystko.
Istnieli nawet ludzie, kt贸rzy r贸wnie偶 tego pragn臋li, kt贸rzy szukali w ciemnych
zakamarkach kogo艣, kto podarowa艂by im najmroczniejszy z prezent贸w鈥
Ale nie my. Nie nasza rodzina. Oddaliby艣my wszystko, 偶eby m贸c ponownie
by膰 lud藕mi.
Lecz nikt z nas nigdy nie pragn膮艂 tego tak gor膮co jak ja w tej chwili.
Patrzy艂em w mikroskopijne wg艂臋bienia i rowki w przedniej szybie, jakby w
szkle by艂o ukryte rozwi膮zanie moich problem贸w. Elektryczno艣膰 mi臋dzy nami
nie znik艂a, a ja musia艂em skupia膰 si臋 na tym, by mocno zaciska膰 r臋ce na
kierownicy.
Moja prawa r臋ka zn贸w zacz臋艂a bezbole艣nie szczypie膰, 艣lad po moim
wcze艣niejszym dotyku.
- Bello, my艣l臋, 偶e powinna艣 ju偶 i艣膰.
Od razu mnie pos艂ucha艂a, bez 偶adnego komentarza wysiad艂a z samochodu i
zatrzasn臋艂a za sob膮 drzwi. Czy r贸wnie wyra藕nie jak ja czu艂a zbli偶aj膮c膮 si臋
pora偶k臋?
Czy odej艣cie bola艂o j膮 r贸wnie mocno, co mnie pozwolenie na jej odej艣cie?
Jedynym pocieszeniem by艂o to, 偶e wkr贸tce j膮 zobacz臋. Szybciej ni偶 ona zobaczy
mnie. U艣miechn膮艂em si臋 na t臋 my艣l, a potem opu艣ci艂em szyb臋 i
wychyli艂em przez okno, 偶eby jeszcze raz si臋 do niej odezwa膰 鈥 by艂o teraz
bezpieczniej, gdy ciep艂o jej cia艂a emanowa艂o ju偶 na zewn膮trz auta.
Zaciekawiona odwr贸ci艂a si臋, by zobaczy膰, czego chcia艂em.
Wci膮偶 zaciekawiona, chocia偶 zada艂a mi dzi艣 ju偶 tyle pyta艅. Moja w艂asna
ciekawo艣膰 by艂a nadal niezaspokojona; odpowiadanie na jej dzisiejsze pytania
tylko odkrywa艂o coraz to wi臋cej moich sekret贸w 鈥 nie dosta艂em od niej nic,
mia艂em jedynie w艂asne przypuszczenia. Nie by艂o to w porz膮dku.
- Och, Bello?
- Tak?
- Jutro moja kolej.
Zmarszczy艂a czo艂o. 鈥 Twoja kolej na co?
- Na zadawanie pyta艅.
Jutro, gdy b臋dziemy w bezpieczniejszym miejscu, pe艂nym 艣wiadk贸w,
otrzymam upragnione odpowiedzi. Szeroko si臋 u艣miechn膮艂em na my艣l o tym,
a potem odwr贸ci艂em si臋, bo nie zrobi艂a ani jednego ruchu zapowiadaj膮cego jej
odej艣cie. Nawet, gdy znajdowa艂a si臋 na zewn膮trz samochodu, echo
elektryczno艣ci bzycza艂o w powietrzu. Tak偶e chcia艂em wysi膮艣膰, odprowadzi膰 j膮
pod drzwi i mie膰 wym贸wk臋, by ci膮gle pozosta膰 obok niej鈥
Nigdy wi臋cej 偶adnych b艂臋d贸w. Wcisn膮艂em peda艂 gazu i westchn膮艂em, gdy
znikn臋艂a w dali za mn膮.
Czu艂em si臋, jakbym zawsze ucieka艂 w kierunku Belli albo przed ni膮, nigdy
jednak nie pozostaj膮c w jednym miejscu. B臋d臋 musia艂 znale藕膰 jaki艣 spos贸b, 偶eby
utrzyma膰 si臋 twardo na ziemi, je艣li kiedykolwiek b臋dziemy chcieli osi膮gn膮膰
pe艂en spok贸j.

13. BALANSOWANIE

Siedzia艂em na skraju lasu obserwuj膮c jak przes艂oni臋te cienk膮 warstw膮 chmur niebo stopniowo nabiera blador贸偶owej barwy. 艢miertelnik zapewne nie dostrzeg艂by jeszcze r贸偶nicy, ale ja widzia艂em to doskonale 鈥 zbli偶a艂 si臋 艣wit.

Moje wn臋trzno艣ci skr臋ci艂y si臋 ze zdenerwowania 鈥 zosta艂o mi zaledwie par臋 godzin do spotkania z Bell膮. By艂em tak przepe艂niony krwi膮, 偶e czu艂em jakbym w niej ton膮艂, ale czy mia艂o to wystarczy膰 by jej 偶ycie nie znalaz艂o si臋 w niebezpiecze艅stwie? Z mojego powodu. Zacisn膮艂em d艂onie w pi臋艣ci; trzasn臋艂a ga艂膮zka, kt贸r膮 nerwowo obraca艂em w palcach 鈥 rozpad艂a si臋 na drobne drzazgi. Sfrustrowany otrzepa艂em d艂onie i zapatrzy艂em si臋 na dowody mojej nadnaturalnej si艂y unoszone powiewem wiatru.

Mog艂em j膮 skrzywdzi膰. Nawet je艣li by艂bym w stanie okie艂zna膰 swoje pragnienie, o czym nie by艂em przekonany, mog艂em przez przypadek skruszy膰 jej ko艣ci, zmia偶d偶y膰 jej delikatne d艂onie鈥 wzdrygn膮艂em si臋 na t臋 my艣l. Musz臋 utrzyma膰 dystans, nie wolno mi si臋 zapomnie膰, powtarza艂em sobie do znudzenia. Ale tak bardzo pragn膮艂em jej dotkn膮膰鈥 cho膰by na chwile sple艣膰 nasze palce, przesun膮膰 opuszkami palc贸w po jej policzku, by zobaczy膰 jak si臋 rumieni. Tylko bym j膮 wystraszy艂. Moja lodowata sk贸ra z pewno艣ci膮 by j膮 odrzuca艂a.

Ca艂y dzie艅 sam na sam z Bell膮. C贸偶 ja najlepszego wyprawia艂em? Nara偶a艂em j膮 na tak wielkie niebezpiecze艅stwo z czystego egoizmu. To zupe艂nie niedopuszczalne. Ale nie potrafi艂em sobie tego odm贸wi膰. Chcia艂a sp臋dzi膰 ze mn膮 ten dzie艅! Wiedzia艂a czym jestem, a mimo to chcia艂a tego! Gdyby moje serce bi艂o, zatrzepota艂oby teraz rado艣nie.

Westchn膮艂em. Tak chcia艂bym m贸c j膮 po prostu obj膮膰, zanurzy膰 twarz w jej w艂osach鈥 potw贸r we mnie u艣miechn膮艂 si臋 na my艣l o jej zapachu. St艂umi艂em go w sobie, ukry艂em g艂臋boko we w艂asnej 艣wiadomo艣ci i kaza艂em mu zamilkn膮膰 鈥 najlepiej na wieki.

Alice by艂a pewna, 偶e jej nie skrzywdz臋. Ale by艂a tego pewna o tyle, o ile ja by艂em o tym przekonany. A co je艣li nie wytrzymam? Je艣li zaw艂adn膮 mn膮 emocje, kt贸rych nie b臋d臋 w stanie kontrolowa膰? Co je艣li znajdzie si臋 zbyt blisko, a potw贸r si臋 uwolni? Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮. Nie m贸g艂bym鈥 c贸偶, wiedzia艂em, 偶e m贸g艂bym i to w艂a艣nie przera偶a艂o mnie najbardziej. Ale wiedzia艂em te偶, 偶e potrafi臋 ze sob膮 walczy膰 i 偶e jestem w stanie t臋 walk臋 wygra膰 - przy odrobinie wysi艂ku to mo偶e si臋 uda膰. Gdybym sobie nie ufa艂 nigdy nie narazi艂bym jej na to ryzyko.

Niebo przybra艂o fioletowo b艂臋kitny odcie艅, na wschodzie by艂o ju偶 zupe艂nie jasno. Czas na mnie 鈥 pomy艣la艂em. Pomkn膮艂em do domu. Bieg pozwoli艂 mi na chwil臋 zatraci膰 si臋 w pr臋dko艣ci, zaufa膰 zmys艂om i zapomnie膰 o wyrzutach sumienia. Mia艂em sp臋dzi膰 z ni膮 ca艂y dzie艅 鈥 tylko z ni膮! Wybiega艂em my艣lami w przysz艂o艣膰, p艂awi膮c si臋 w czystej rado艣ci zalewaj膮cej moje martwe serce.

W domu zasta艂em Alice siedz膮c膮 na schodach. Po raz setny spyta艂em, czy powinienem si臋 czego艣 obawia膰. Rzuci艂a mi zirytowane spojrzenie. Nie raczy艂a si臋 odezwa膰.

Edwardzie, je艣li postanowisz si臋 na ni膮 rzuci膰 i przegry藕膰 jej gard艂o, niezw艂ocznie ci臋 o tym poinformuj臋.

Wzdrygn膮艂em si臋 na t臋 my艣l.

- Alice zrozum, naprawd臋 boj臋 si臋, 偶e鈥

- Wiem, ale zaufaj mi, naprawd臋 nic z艂ego si臋 nie wydarzy. Powiedzia艂abym nawet, 偶e b臋dziesz zaskoczony rozwojem wydarze艅 鈥 za艣mia艂a si臋 d藕wi臋cznie.

Zacz膮艂em si臋 zastanawia膰, czy powinienem docieka膰, co kry艂o si臋 za t膮 wypowiedzi膮, ale nim zd膮偶y艂em cokolwiek wyszuka膰 w jej umy艣le, Alice zacz臋艂a przek艂ada膰 Jingle bells na suahili. Zawsze tak robi艂a, kiedy nie chcia艂a bym wiedzia艂 o czym my艣li. Zazwyczaj nie mia艂em jej tego za z艂e, ale tym razem poczu艂em przyp艂yw irytacji. Postanowi艂em jednak uwierzy膰 w to, 偶e ostrzeg艂aby mnie, gdyby co艣 mia艂o p贸j艣膰 nie tak.

Poszed艂em do swojego pokoju i zacz膮艂em przeszukiwa膰 szaf臋. W co powinienem si臋 ubra膰? Jeansy鈥 tak, s膮 odpowiednie do chodzenia po lesie. Sweter? Najlepiej w jakim艣 ciep艂ym kolorze, Bella m贸wi艂a, 偶e lubi ciep艂e br膮zy 鈥 jasnobr膮zowy wyda艂 mi si臋 odpowiedni. Ale moja sk贸ra wydaje si臋 przy nim tak nienaturalnie jasna鈥 Zdecydowa艂em si臋 na bia艂膮 koszulk臋 z ko艂nierzykiem za艂o偶on膮 pod sp贸d, 偶eby moja sk贸ra sprawia艂a wra偶enie cho膰 odrobin臋 ciemniejszej. Popatrzy艂em krytycznie na swoje odbicie. Czy Bella znajdzie we mnie co艣 chocia偶 troch臋 poci膮gaj膮cego, czy te偶 wydam jej si臋 jedynie pozbawionym odrobiny ciep艂a potworem? Wzruszy艂em ramionami 鈥 ona jest taka nieprzewidywalna鈥

Zerkn膮艂em na zegarek; czas najwy偶szy zmierzy膰 si臋 z potworem tkwi膮cym we wn臋trzu mojej g艂owy. Czas udowodni膰 mu, 偶e jest bezsilny. Spojrza艂em sobie w oczy. Nie pozwol臋 by ktokolwiek j膮 skrzywdzi艂. Tym bardziej nie pozwol臋 na to samemu sobie.

I z tym przekonaniem pobieg艂em na spotkanie mi艂o艣ci mojego 偶ycia.

Chcia艂bym m贸c powiedzie膰, 偶e czeka艂em z bij膮cym sercem a偶 otworzy drzwi. Za to mog臋 przyzna膰, 偶e czeka艂em ze wstrzymanym oddechem. Przypomnia艂em sobie, 偶e powinienem zwalczy膰 w sobie ten odruch. Jej zapach nie mo偶e by膰 przeszkod膮 w naszych relacjach. Zreszt膮, przecie偶 musia艂em si臋 odzywa膰鈥

S艂ysza艂em jak zbiega po schodach. Po chwili do d藕wi臋ku wydawanego przez jej stopy do艂膮czy艂 inny, znacznie ciekawszy. S艂ysza艂em jak bije jej serce. Ba艂a si臋?

Przez chwile mocowa艂a si臋 z zamkiem, ale po chwili drzwi sta艂y otworem. Emocje maluj膮ce si臋 na jej twarzy nieco mnie zaskoczy艂y. Ulga? Zn贸w ogarn臋艂a mnie g艂臋boka frustracja. Czemu nie mog艂em pozna膰 jej my艣li? M贸j wzrok prze艣lizgn膮艂 si臋 po jej sylwetce. Frustracja ust膮pi艂a miejsca rozbawieniu.

- Dzie艅 dobry 鈥 rzuci艂em, nie mog膮c powstrzyma膰 lekkiego chichotu.

- Co jest? 鈥 spyta艂a, z niepokojem lustruj膮c swoje ubranie.

- Jeste艣my identycznie ubrani 鈥 wyja艣ni艂em pow贸d swego rozbawienia, u艣miechaj膮c si臋 przyja藕nie.

Zastanawia艂em si臋 nad przyczyn膮 dla kt贸rej dobrali艣my te same stroje. O czym my艣la艂a wyci膮gaj膮c rzeczy z szafki? Czy zdecydowa艂y wzgl臋dy praktyczne czy estetyczne? Cisza w jej umy艣le doprowadza艂a mnie do rozpaczy.

Skwitowa艂a sytuacj臋 kr贸tkim 艣miechem i zamkn臋艂a drzwi na klucz. Czeka艂em ju偶 na ni膮 przy furgonetce. Obserwowa艂em j膮 z pewnej odleg艂o艣ci. Podoba艂a mi si臋 w tym ubraniu. Wygl膮da艂a tak naturalnie i swobodnie. A ja? Jak jaki艣 manekin na wystawie sklepowej. 呕a艂osna imitacja cz艂owieka.

- Um贸wili艣my si臋 鈥 przypomnia艂a mi, wskakuj膮c do szoferki i otwieraj膮c mi od 艣rodka drzwiczki od strony pasa偶era. - Dok膮d jedziemy?

- Najpierw zapnij pasy. Ju偶 si臋 denerwuj臋. 鈥 powiedzia艂em, drocz膮c si臋 z ni膮 nieco 鈥 zmrozi艂a mnie spojrzeniem, a w ka偶dym razie pr贸bowa艂a. Ale pos艂ucha艂a.

- Sto jedynk膮 na p贸艂noc - poinstruowa艂em

Jazda furgonetk膮 by艂a dla mnie m臋czarni膮. Nie do艣膰, 偶e wlok艂a si臋 niemi艂osiernie to w ma艂ej, dusznej przestrzeni szoferki zapach Belli by艂 niemal nie do zniesienia 鈥 na dodatek osiad艂 na ka偶dym skrawku tapicerki, na desce rozdzielczej, powietrze by艂o nim przesycone jeszcze silniej ni偶 w jej pokoju. Moje gard艂o p艂on臋艂o 偶ywym ogniem, g艂贸d szarpa艂 moje wn臋trzno艣ci, a mi臋艣nie napi臋艂y si臋 bole艣nie. Uchyli艂em okno. Przynios艂o to nieznaczn膮 ulg臋, ale i tak cierpienie by艂o niezno艣ne.

- Czy planuj膮c wypraw臋 do Seattle, liczy艂a艣 na to, 偶e uda ci si臋 wyjecha膰 z Forks przed zapadni臋ciem zmroku? 鈥 zapyta艂em, ostrzej ni偶 zamierza艂em. Zbyt 艂atwo traci艂em kontrol臋 nad swoim g艂osem. To przez ten zapach.

- Troch臋 wi臋cej szacunku - odparowa艂a. - Moja furgonetka mog艂aby by膰 babci膮 twojego volvo.

Wkr贸tce przekroczyli艣my granice miasteczka, a przydomowe trawniki ust膮pi艂y miejsca g臋stej ro艣linno艣ci.

- Skr臋膰 w prawo w sto dziesi膮tk臋 鈥 poleci艂em, widz膮c jej wahanie - I jed藕 tak d艂ugo, a偶 sko艅czy si臋 asfalt.

Pozwoli艂em sobie na lekki u艣miech. Po prostu ta sytuacja sprawia艂a mi zbyt wiele przyjemno艣ci, mimo dr臋cz膮cego pragnienia. Ju偶 nied艂ugo mia艂em znale藕膰 si臋 na 艣wie偶ym powietrzu, gdzie mia艂o mi si臋 艂atwiej oddycha膰. M贸j u艣miech jeszcze si臋 pog艂臋bi艂.

- A dalej?

- A dalej zaczyna si臋 szlak.

- B臋dziemy chodzi膰 po lesie? 鈥 spyta艂a z lekkim niepokojem w g艂osie. Czy co艣 by艂o nie tak? Czy w ko艅cu zda艂a sobie spraw臋 z niebezpiecze艅stwa na kt贸re si臋 nara偶a?

- A co? 鈥 spyta艂em szybko.

- Nic nic. 鈥 wyczu艂em jej zdenerwowanie. Czy偶by jednak u艣wiadomi艂a sobie co jej grozi?

- Nie martw si臋, to tylko jakie艣 osiem kilometr贸w i nigdzie nie b臋dziemy si臋 spieszy膰.

Nie odpowiedzia艂a. Ale zrobi艂a si臋 spi臋ta.

- O czym my艣lisz? - spyta艂em zniecierpliwiony.

- Zastanawiam si臋, dok膮d wiedzie ten szlak 鈥 sk艂ama艂a; nie umia艂a tego robi膰. Ale najwyra藕niej nie chcia艂a 偶ebym pozna艂 jej my艣li. Nie nalega艂em.

- Do pewnego miejsca, kt贸re lubi臋 odwiedza膰, gdy dopisuje pogoda. - Obydwoje spojrzeli艣my na niebo. Chmury stopniowo si臋 przerzedza艂y.

- Charlie m贸wi艂, 偶e b臋dzie ciep艂o - zauwa偶y艂a.

- Powiedzia艂a艣 mu, jakie masz na dzisiaj plany?

- Nie.

Wspaniale. U艂atwia艂a mi 偶ycie, nie ma co! Za to potw贸r wychyli艂 si臋 z g艂臋bin mojej 艣wiadomo艣ci i u艣miechn膮艂 si臋 z艂o艣liwie.

- Ale jest jeszcze Jessica, prawda? - rozpaczliwie pr贸bowa艂em si臋 pocieszy膰. - My艣li, 偶e pojechali艣my razem do Seattle.

- Powiedzia艂am jej przez telefon, 偶e si臋 wycofa艂e艣. Poniek膮d nie sk艂ama艂am.

- Wi臋c nikt nie wie, 偶e jeste艣 teraz ze mn膮? 鈥 ogarnia艂a mnie irytacja przemieszana z narastaj膮c膮 panik膮.

- Czyja wiem... Zak艂adam, 偶e powiedzia艂e艣 Alice?

- Naprawd臋, bardzo mnie wspierasz, Bello. 鈥 mrukn膮艂em. Stara艂em si臋 zachowa膰 w miar臋 uprzejmy ton, ale nie wychodzi艂o.

- Czy Forks dzia艂a na ciebie a偶 tak depresyjnie, 偶e postanowi艂a艣 targn膮膰 si臋 na w艂asne 偶ycie?

- Sam m贸wi艂e艣, 偶e mo偶esz mie膰 k艂opoty, je艣li b臋dziemy cz臋sto pokazywa膰 si臋 razem.

- Ach, wi臋c boisz si臋, 偶e to mnie b臋dzie co艣 grozi艂o po tym, jak znikniesz w tajemniczych okoliczno艣ciach? Ha!

Pokiwa艂a g艂ow膮, patrz膮c przed siebie.

Zacz膮艂em wyrzuca膰 z siebie przekle艅stwa 鈥 szybko i cicho, tak 偶eby nie musia艂a ich wys艂uchiwa膰. Czy ona mia艂a zap臋dy samob贸jcze? Czu艂em jak przep艂ywa przeze mnie fala w艣ciek艂o艣ci. Pr贸bowa艂a mnie chroni膰! Mnie! Podczas gdy ja ze wszystkich si艂 stara艂em si臋 odsun膮膰 od niej niebezpiecze艅stwo, ona si臋 nara偶a艂a, bylebym ja pozosta艂 bezpieczny. C贸偶 za straszliwy paradoks. Ona chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwa膰. Jej sk艂onno艣膰 do po艣wi臋ce艅 by艂a wr臋cz chorobliwa. Wydawa艂a si臋 zupe艂nie nie dba膰 o w艂asne bezpiecze艅stwo. I jak ja mam j膮 chroni膰? Jak mam to zrobi膰 kiedy musz臋 j膮 broni膰 nawet przed ni膮 sam膮?

Nie odzywa艂em si臋, 偶eby na ni膮 nie krzycze膰. W艂a艣ciwie by艂em z艂y na siebie. Zawsze tylko i wy艂膮cznie na siebie. Jak m贸g艂bym by膰 z艂y na ni膮?

Zaparkowa艂a samoch贸d i wysiad艂a unikaj膮c mojego wzroku. Chyba j膮 wystraszy艂em moim wybuchem. Mo偶e to i lepiej? Ale nie chcia艂em, 偶eby si臋 mnie ba艂a. Sama my艣l o tym sprawia艂a mi b贸l, przy kt贸rym ogie艅 szalej膮cy w moim gardle by艂 zupe艂n膮 b艂ahostk膮. Chcia艂em, 偶eby mi ufa艂a i jednocze艣nie nie mog艂em na to pozwoli膰. Udr臋ka.

Zdj臋艂a sweter i przewi膮za艂a go sobie w talii. Kr贸tka koszulka bez r臋kaw贸w 艂adnie si臋 na niej uk艂ada艂a. Przez chwile patrzy艂em na ni膮, ale kiedy zacz臋艂a si臋 obraca膰 w moj膮 stron臋 utkwi艂em spojrzenie w 艣cianie lasu. Nie chcia艂em, 偶eby poczu艂a, 偶e si臋 na ni膮 gapi臋.

- T臋dy. 鈥 rzuci艂em kr贸tko, zerkaj膮c w jej stron臋. Stara艂em si臋 na ni膮 nie ogl膮da膰. Rozprasza艂a mnie bardziej ni偶 powinna.

- A co ze szlakiem? 鈥 j臋kn臋艂a, ruszaj膮c w 艣lad za mn膮.

- Powiedzia艂em tylko, 偶e zaparkujemy tam, gdzie zaczyna si臋 szlak, a nie, 偶e to w艂a艣nie nim p贸jdziemy.

- Tak bez 偶adnych oznacze艅? 鈥 spyta艂a zaniepokojona.

- Przy mnie si臋 nie zgubisz. 鈥 stara艂em si臋 by zabrzmia艂o to swobodnie, ale jaka艣 gorycz pobrzmiewa艂a w moim g艂osie. Trudno 偶eby drapie偶nik gubi艂 si臋 we w艂asnym lesie, czy偶 nie?

Zaczeka艂em a偶 do mnie do艂膮czy. Spojrza艂a na mnie swoimi wielkimi oczami. Nagle na jej obliczu odmalowa艂 si臋 jaki艣 smutek. Nie potrafi艂em go zinterpretowa膰, ale przychodzi艂o mi do g艂owy tylko jedno 鈥 ba艂a si臋 mnie.

- Chcesz wr贸ci膰 do domu? 鈥 spyta艂em cicho.

- Nie, nie 鈥 odpowiedzia艂a szybko i podesz艂a bli偶ej.

- Co艣 nie tak? 鈥 martwi艂o mnie jej zachowanie. Co oznacza艂o?

- Nie jestem zbyt dobrym piechurem - wyzna艂a. - B臋dziesz musia艂 uzbroi膰 si臋 w cierpliwo艣膰.

- Potrafi臋 by膰 cierpliwy. Je艣li si臋 bardzo postaram. 鈥 odpowiedzia艂em. No chyba, ze nie s艂ysz臋 twoich my艣li 鈥 doda艂em w duchu. Ale u艣miechn膮艂em si臋, 偶eby potwierdzi膰 moje s艂owa. Chcia艂a go odwzajemni膰, ale nie by艂o to zbyt przekonuj膮ce.

- Odwioz臋 ci臋 do domu. 鈥 sam nie by艂em pewien co si臋 kryje za tymi s艂owami. Czy by艂em got贸w zawr贸ci膰 teraz i zrezygnowa膰 z tej wycieczki? Czy by艂em jedynie w stanie zagwarantowa膰 jej, 偶e do tego domu w og贸le wr贸ci? Ale czy naprawd臋 mog艂em jej to obieca膰?

- Radzi艂abym ci si臋 pospieszy膰 je艣li chcesz, 偶ebym pokona艂a te osiem kilometr贸w przed zachodem s艂o艅ca. 鈥 o艣wiadczy艂a oschle.

Zawaha艂em si臋. Jej zachowanie wymyka艂o si臋 moim pr贸bom interpretacji. Poczu艂em przyp艂yw bezsilno艣ci. Ruszy艂em przodem.

Odgarnia艂em mchy i paprocie, 偶eby nie musia艂a si臋 przez nie przedziera膰 i stara艂em si臋 pomaga膰 jej, kiedy napotykali艣my jakie艣 przeszkody. Usi艂owa艂em zminimalizowa膰 kontakt z jej sk贸r膮, ale by艂o to niemal niemo偶liwe przy braku koordynacji jaki wykazywa艂a. Kiedy przytrzymywa艂em ja moimi lodowatymi d艂o艅mi s艂ysza艂em jak przyspiesza bicie jej serca. Ogarn臋艂o mnie zniech臋cenie. Czego si臋 w艂a艣ciwie spodziewa艂em? Przecie偶 to zrozumia艂e, 偶e kontakt z moim cia艂em budzi艂 jej przera偶enie. By艂o takie obce i nieprzyst臋pne.

Czasami pyta艂em j膮 o rzeczy, kt贸re umkn臋艂y mi ostatnim razem. Szalenie rozbawi艂a mnie opowiastka o zwierz膮tkach domowych. 艢miech roz艂adowa艂 nieco napi臋cie, kt贸re odczuwa艂em.

Usi艂owa艂em nie zadr臋cza膰 si臋 w膮tpliwo艣ciami i cieszy膰 si臋 jej obecno艣ci膮. Towarzyszy艂a nam cisza. Denerwowa艂o mnie to, 偶e nie mam poj臋cia o czym Bella my艣li i co jest powodem jej milczenia. Najpewniej zastanawia艂a si臋 czy dobrze robi przebywaj膮c ze mn膮 sam na sam, tak daleko od jakichkolwiek 艣wiadk贸w.

- Daleko jeszcze? 鈥 spyta艂a w pewnej chwili.

- Zaraz b臋dziemy na miejscu. Widzisz to przeja艣nienie w艣r贸d drzew?

Zmru偶y艂a oczy, wpatruj膮c si臋 w g臋stwin臋 lasu.

- A powinnam?

U艣miechn膮艂em si臋 gorzko. Jedynie moje nienaturalnie wyostrzone zmys艂y by艂y w stanie zarejestrowa膰 tak subtelne zmiany w o艣wietleniu i g臋sto艣ci poszycia.

- Rzeczywi艣cie, mo偶e to nieco za wcze艣nie jak na twoje oczy. 鈥 przyzna艂em.

- Czas na wizyt臋 u okulisty - mrukn臋艂a. Cieszy艂em si臋, 偶e moje wynaturzenie jej nie przeszkadza艂a. A przynajmniej podchodzi艂a do tego z pocieszaj膮cym dystansem. U艣miechn膮艂em si臋 jednym k膮cikiem ust. Jak mog艂a to tak lekko traktowa膰?

Po jakich艣 stu metrach Bella zacz臋艂a przy艣piesza膰, w ko艅cu i ona dostrzeg艂a prze艣wity. Pozwoli艂em jej i艣膰 przodem. Obserwowa艂em jak zatrzymuje si臋 na skraju mojej polany.

Lubi艂em to miejsce. Le偶a艂o daleko od szlak贸w turystycznych i nikt si臋 tu raczej nie zapuszcza艂. Wi臋c kiedy zdarzy艂o mi si臋 zat臋skni膰 za s艂o艅cem, a pogoda sprzyja艂a, przychodzi艂em tutaj i zanurza艂em si臋 w s艂odko pachn膮cej trawie. Lubi艂em kiedy ciep艂e promienie s艂o艅ca k艂ad艂y si臋 na mojej marmurowo zimnej sk贸rze, daj膮c jej cho膰by z艂udzenie ciep艂a, rozjarzaj膮c j膮 tysi膮cem migotliwych odblask贸w 艣wiat艂a. Mog艂em by膰 tutaj doskonale samotny, nieniepokojony przez cudze my艣li, zanurzony w pierwotnej ciszy lasu.

A teraz ona by艂a tutaj ze mn膮, w mojej samotni, swoj膮 obecno艣ci膮 nadaj膮c jej niemal magicznej atmosfery.

Czeka艂em w cieniu, pozwalaj膮c jej nacieszy膰 si臋 urod膮 tego miejsca. Obserwowa艂em jak zachwyt maluje si臋 na jej twarzy, jak 艂agodzi jej rysy i nadaje im wr臋cz bolesnego pi臋kna. Czy mia艂o go zast膮pi膰 przera偶enie?

Zauwa偶y艂a mnie i zrobi艂a krok w moim kierunku. Zawaha艂em si臋. Czy to co si臋 teraz ze mn膮 stanie nie odstraszy jej? Zawsze wydawa艂o mi si臋 to raczej przyjemnym widokiem, ale nie mog艂em by膰 pewien, jak Bella na to zareaguje.

U艣miechn臋艂a si臋 i skin臋艂a na mnie. Moje niezdecydowanie musia艂o j膮 zniecierpliwi膰. Ostrzeg艂em j膮, 偶eby si臋 nie zbli偶a艂a, zebra艂em si臋 w sobie, nabra艂em w p艂uca czystego powietrza i wyszed艂em w plam臋 jaskrawego 艣wiat艂a, zalewaj膮cego polan臋.


14. WYZNANIA

Zamkn膮艂em oczy. Nie by艂em jeszcze w stanie zmierzy膰 si臋 z jej reakcj膮 na to, co si臋 dzia艂o z moj膮 sk贸r膮 w promieniach s艂o艅ca. S艂ysza艂em jak do mnie podchodzi, s艂ysza艂em trzepot jej serca, s艂ysza艂em jak ze 艣wistem wci膮gn臋艂a powietrze. Jaki mia艂a wyraz twarzy?

Unios艂em powieki.

Sta艂a jaki艣 metr ode mnie z lekko przechylon膮 g艂ow膮 i przygl膮da艂a mi si臋 ciekawie. Oszo艂omienie walczy艂o w niej z niemym zachwytem i obie te emocje r贸wnocze艣nie odmalowa艂y si臋 na jej twarzy. U艣miechn膮艂em si臋 niepewnie. W moim spojrzeniu zawar艂em pytanie, kt贸rego nie o艣mieli艂em si臋 zada膰.

- To jest niesamowite鈥 - wykrztusi艂a, 艂ami膮cym si臋 z przej臋cia g艂osem.

Wi臋c nie zamierza艂a ucieka膰 z krzykiem. To by艂o pocieszaj膮ce.

- Co o tym my艣lisz? 鈥 spyta艂em, rozk艂adaj膮c r臋ce prezentuj膮c si臋 jak dziewczyna wychodz膮ca z przymierzalni w centrum handlowym. U艣miechn膮艂em si臋 do niej, czekaj膮c na odpowied藕.

Popatrzy艂a mi kr贸tko w oczy i natychmiast jej twarz obla艂a si臋 kusz膮cym rumie艅cem. Odwr贸ci艂a wzrok, po czym natychmiast z powrotem utkwi艂a go we mnie. Starannie omijaj膮c oczy. A偶 westchn膮艂em ze zniecierpliwienia. Us艂ysza艂a to i za艣mia艂a si臋 lekko.

- Brakuje mi s艂贸w. To takie鈥 pi臋kne. 鈥 zawaha艂a si臋, jakby chcia艂a powiedzie膰 co艣 innego.

Wydawa艂em jej si臋 pi臋kny! A przynajmniej to iskrzenie jej si臋 podoba艂o. Nie nazwa艂a mnie potworem, nie odpycha艂o jej to. Mo偶e by艂a jeszcze dla mnie jaka艣 nadzieja? Ogarn臋艂a mnie tak pot臋偶na fala dobrego nastroju, 偶e niemal nie potrafi艂em sobie z ni膮 poradzi膰.

Omin膮艂em Bell臋 zgrabnie i usiad艂em na 艣rodku polany, pozwalaj膮c by s艂o艅ce otoczy艂o mnie delikatn膮 po艣wiat膮. Skin膮艂em na ni膮, by do mnie do艂膮czy艂a. Zrobi艂a to natychmiast, bez 艣ladu zawahania. Moje usta rozci膮gn臋艂y si臋 w u艣miechu.

Po艂o偶y艂em si臋 na mi臋kkiej trawie, jedn膮 r臋k臋 po艂o偶y艂em za g艂ow膮, drug膮 opu艣ci艂em lu藕no wzd艂u偶 cia艂a, bawi艂em si臋 koniuszkiem trawy kt贸ra zapl膮ta艂a si臋 pomi臋dzy moje palce. Po chwili na moj膮 twarz pad艂 cie艅 rzucany przez Bell臋. Rzuci艂em jej pytaj膮ce spojrzenie, nie rozumiej膮c czemu nie siada. Zdawa艂a si臋 jednocze艣nie 艂apczywie ch艂on膮膰 mnie wzrokiem i unika膰 mojego spojrzenia. Poczu艂em si臋 nieco zdezorientowany.

Nagle mnie ol艣ni艂o. Najzwyczajniej w 艣wiecie czu艂a si臋 skr臋powana! Omal si臋 nie roze艣mia艂em, ale to tylko pogorszy艂oby sytuacj臋.

Prze艂ama艂a si臋 jednak i usiad艂a, podci膮gaj膮c kolana pod brod臋 i obejmuj膮c je ramionami. Postawa obronna. Wyra藕nie czu艂a si臋 niepewnie. Ale u艣miecha艂a si臋 do mnie.

S艂odki, pe艂en ciep艂a u艣miech.

Zamkn膮艂em oczy. Przez chwil臋 mog艂em uwierzy膰, 偶e jestem zwyczajnym cz艂owiekiem, 偶e wszystko jest tak jak powinno by膰, 偶e siedz膮cej obok mnie dziewczynie nic nie grozi, 偶e mo偶emy tak po prostu by膰 razem.

I wtedy wzi膮艂em g艂臋boki wdech.

Ulotna wizja znikn臋艂a jak przebita ba艅ka mydlana, a jej miejsce zaj膮艂 偶ywy ogie艅 spalaj膮cy mnie od wewn膮trz. Jej kusz膮cy zapach ow艂adn膮艂 na chwil臋 moim umys艂em i natychmiast mnie otrze藕wi艂.

Nie mog艂em sobie pozwoli膰 nawet na chwil臋 zapomnienia.

Nigdy.

Po chwili jednak dobry nastr贸j powr贸ci艂. Z regu艂y nie potrafi艂em trwa膰 w jednym stanie umys艂u zbyt d艂ugo. Typowe dla istot mojego pokroju. Jednak nadal nie otwiera艂em oczu. Trwa艂em w zupe艂nym bezruchu, nie chc膮c burzy膰 spokoju tej chwili.

Nagle poczu艂em ciep艂e mu艣ni臋cie na mojej sk贸rze. Otworzy艂em oczy i wbi艂em wzrok w Bell臋. Przesuwa艂a opuszkiem palca po wierzchu mojej d艂oni, analizuj膮c jej powierzchni臋. Nawet nie drgn膮艂em, w obawie, 偶e mog艂aby przesta膰.

Czu艂em jakby przep艂ywa艂 przeze mnie pr膮d, rozchodz膮c si臋 od miejsca, w kt贸rym moja lodowata, nieust臋pliwa sk贸ra zetkn臋艂a si臋 z jej mi臋kk膮, gor膮c膮 sk贸r膮, i rozpe艂zaj膮c si臋 po ca艂ym ciele. Wra偶enie by艂o niesamowite.

Wydawa艂a si臋 by膰 zafascynowana faktur膮 mojej sk贸ry i chyba to, co odczuwa艂a dotykaj膮c mnie sprawia艂o jej jak膮艣 przyjemno艣膰. Nie o艣mieli艂em si臋 w to wierzy膰. Ale nadzieja, kt贸ra we mnie wezbra艂a zala艂a mnie fal膮 wszechogarniaj膮cej rado艣ci. Ten 艂agodny, nie艣mia艂y dotyk budzi艂 we mnie emocje, kt贸rych istnienia nie podejrzewa艂em, kt贸rych nie potrafi艂em nazwa膰, okre艣li膰. Budzi艂 si臋 we mnie cz艂owiek, kt贸rego pochowa艂em ponad 80 lat temu i kt贸rego nie spodziewa艂em si臋 juz nigdy w sobie odnale藕膰.

S艂ysza艂em jak bije jej serce, oddycha艂a nieco szybciej ni偶 normalnie. Nie by艂em pewien co to oznacza艂o. Niczego nie by艂em przy niej pewien. Ta cisza w jej umy艣le doprowadza艂a mnie na skraj szale艅stwa. Dopiero teraz u艣wiadamia艂em sobie jak bardzo polega艂em na moim 鈥榮艂uchu鈥. Za bardzo 鈥 bez niego by艂em

bezsilny, nie umia艂em odczytywa膰 sygna艂贸w wysy艂anych przez jej cia艂o, nie rozumia艂em jej subtelnych reakcji, nie pojmowa艂em jej zachowa艅. A co najgorsze nie by艂em w stanie przewidywa膰 jej posuni臋膰. Stanowi艂a dla mnie kompletn膮 zagadk臋. Tym bardziej fascynuj膮c膮 im bardziej niedost臋pn膮.

Wpatrywa艂em si臋 w ni膮 uporczywie, staraj膮c si臋 rozwik艂a膰 tajemnic臋 jej my艣li. W ko艅cu unios艂a wzrok i nasze spojrzenia si臋 skrzy偶owa艂y. Moje usta rozci膮gn臋艂y si臋 w szerokim u艣miechu.

Musia艂em zada膰 to pytanie, musia艂em to wiedzie膰. Nie wytrzyma艂bym ani chwili niepewno艣ci.

- Boisz si臋 mnie? 鈥 spyta艂em, sil膮c si臋 na swobod臋. Chyba mi si臋 nie uda艂o. Za bardzo pragn膮艂em pozna膰 na nie odpowied藕.

- Nie bardziej ni偶 zwykle. 鈥 odpar艂a spokojnie.

Wi臋c jednak troch臋 si臋 ba艂a. Nie na tyle, 偶eby ode mnie uciec, ale jednak odczuwa艂a jaki艣 strach. By艂a ze mn膮 pomimo l臋ku!

U艣miechn膮艂em si臋 szeroko. Wci膮偶 nie mog艂em uwierzy膰 we w艂asne szcz臋艣cie. By艂a tu!

Poruszy艂a si臋. Przysun臋艂a si臋 do mnie odrobin臋. Cieszy艂o mnie, 偶e chcia艂a by膰 bli偶ej. I by艂em na tyle egoistyczn膮 istot膮, 偶e na to pozwala艂em, doskonale zdaj膮c sobie spraw臋 z tego, jak bardzo by艂o to niebezpieczne.

Nagle poczu艂em jej ciep艂e palce przesuwaj膮ce si臋 po moim przedramieniu. Niemal zamrucza艂em z zadowolenia.

Dotyka艂a mnie i wszystko by艂o w porz膮dku. Nie tylko moja lodowata sk贸ra jej nie odrzuca艂a, ale te偶 ja by艂em w stanie trzyma膰 swoje instynkty na wodzy. To ciep艂o by艂o takie przyjemne鈥 Mu艣ni臋cia jej palc贸w, jej jedwabista sk贸ra, przyprawia艂y mnie o zawr贸t g艂owy. Nieznany dreszcz przepe艂zn膮艂 wzd艂u偶 mojego kr臋gos艂upa鈥

Przymkn膮艂em powieki. Chcia艂em skupi膰 si臋 wy艂膮cznie na tym doznaniu.

- Mam przesta膰? 鈥 spyta艂a cicho.

Czemu mia艂aby to robi膰? Chyba sprawi艂oby mi to fizyczny b贸l gdyby przesta艂a.

- Nie 鈥 odpar艂em, nie otwieraj膮c oczu. - Nawet nie potrafisz sobie wyobrazi膰, co czuj臋, gdy tak robisz 鈥 westchn膮艂em.

Przesun臋艂a opuszkiem wzd艂u偶 moich 偶y艂, docieraj膮c a偶 do 艂okcia. My艣la艂em, 偶e umr臋 z zachwytu. Jak taka prosta czynno艣膰 mo偶e dawa膰 tyle zadowolenia? Czu艂em si臋 najszcz臋艣liwsz膮 istot膮 pod s艂o艅cem 鈥 tylko dlatego, 偶e to kruche dziewcz臋 nie艣mia艂ym gestem g艂aska艂o moj膮 d艂o艅. Je艣li by艂a w tym jaka艣 przesada, nie potrafi艂em jej dostrzec.

Poczu艂em, 偶e chce obr贸ci膰 moj膮 r臋k臋. Nie zastanawiaj膮c si臋 nad tym co robi臋, obr贸ci艂em j膮 naturalnym dla mnie ruchem. Nagle jej palce oderwa艂y si臋 od mojej sk贸ry. Zastyg艂a zszokowana.

- Wybacz 鈥 mrukn膮艂em - W twoim towarzystwie zbyt 艂atwo jest mi by膰 sob膮.

Nie zareagowa艂a na moje s艂owa. Nadal z widoczn膮 fascynacj膮 bada艂a powierzchni臋 mojej d艂oni. Intrygowa艂o j膮 to, w jaki spos贸b uk艂ada si臋 na niej 艣wiat艂o. Obserwuj膮c jego za艂amania, zbli偶y艂a moj膮 d艂o艅 do swojej twarzy. Poczu艂em jak owion臋艂o j膮 ciep艂o jej oddechu, poczu艂em gor膮co bij膮ce od jej zarumienionych policzk贸w.

P艂on膮艂em. Czu艂em si臋 jak pochodnia, trawi艂 mnie ogie艅 zbyt silny by go opisa膰. Ale nie by艂o to ju偶 tylko pragnienie, nie by艂 to jedynie g艂贸d jej krwi. Budzi艂y si臋 we mnie potrzeby i po偶膮dania, kt贸rych dot膮d nie zna艂em.

Potw贸r wi艂 si臋 w agonii. Ale jego zew by艂 teraz dziwnie odleg艂y, st艂umiony przez co艣 znacznie pot臋偶niejszego. P艂on膮cy we mnie ogie艅 nie by艂 wy艂膮cznie pragnieniem. To by艂 p艂omie艅 najczystszej, g艂臋bokiej mi艂o艣ci. Na tym stosie pragn膮艂em zosta膰 spalonym, temu 偶arowi podda艂em si臋 z rado艣ci膮.

Ta cisza鈥

- Zdrad藕 mi, o czym my艣lisz? 鈥 szepn膮艂em. Powiedzie膰, 偶e z偶era艂a mnie ciekawo艣膰, to za ma艂o. To by艂oby zwyczajne niedopowiedzenie. Powiedzie膰, 偶e umiera艂em z ciekawo艣ci, by艂oby jednak b艂臋dem merytorycznym. Jak bardzo bym si臋 nie stara艂, nie mog艂em umrze膰.

鈥 Wci膮偶 nie potrafi臋 przywykn膮膰 do tego, 偶e nie wiem 鈥 doda艂em, tytu艂em usprawiedliwienia.

- My, szaraczki, mamy tak ca艂y czas. 鈥 odpowiedzia艂a, drocz膮c si臋 ze mn膮 lekko.

- Musi by膰 wam ci臋偶ko 鈥 odpowiedzia艂em z nutk膮 ironii w g艂osie. I czego艣 jeszcze. T臋sknoty? Goryczy? Tak, 偶a艂owa艂em, 偶e i ja nie mog臋 ograniczy膰 si臋 do w艂asnych my艣li. S艂uchanie innych bywa do tego stopnia m臋cz膮ce, 偶e z ch臋ci膮 pozby艂bym si臋 swojego daru. Chocia偶 gdyby mia艂, gdyby m贸g艂, mi pom贸c w zrozumieniu Belli鈥

- Nie odpowiedzia艂a艣 na moje pytanie 鈥 przypomnia艂em jej, id膮c za tropem w艂asnych my艣li.

- 呕a艂owa艂am w艂a艣nie, 偶e nie wiem, o czym ty my艣lisz. I jeszcze鈥 - zamilk艂a, jakby niepewna czy powinna kontynuowa膰.

- Co takiego? 鈥 moja ciekawo艣膰 tylko si臋 wzmog艂a, wariowa艂em z niecierpliwo艣ci.

- My艣la艂am jeszcze o tym, 偶e chcia艂abym uwierzy膰, 偶e jeste艣 prawdziwy. I marzy艂am, 偶e nie czuj臋 strachu.

Wi臋c jednak. L臋k by艂 obecny w jej sercu. I to ja by艂em jego przyczyn膮. Niewypowiedziany b贸l targn膮艂 moj膮 dusz膮. Powinna si臋 mnie ba膰. Tak by艂oby dla niej lepiej. Powinna st膮d uciec, p贸ki jeszcze mia艂a szans臋. Tylko czy bym na to pozwoli艂? By艂a r贸偶nica mi臋dzy tym, co by艂oby lepsze, lepsze dla nas obojga, a tym, czego bym chcia艂. W艂a艣ciwie nie r贸偶nica, a przepa艣膰. Nie chcia艂em by膰 powodem jej strachu. Pragn膮艂em jej zaufania. Kt贸rym nie mia艂a prawa mnie obdarzy膰.

- Nie chc臋, 偶eby艣 si臋 ba艂a 鈥 szepn膮艂em z uczuciem.

- Nie dok艂adnie o to mi chodzi艂o, ale twoje s艂owa z pewno艣ci膮 daj膮 mi wiele do my艣lenia. 鈥 odpar艂a.

Nie mog艂em si臋 powstrzyma膰.

Zerwa艂em si臋 b艂yskawicznie z miejsca, gwa艂townie zmieniaj膮c pozycj臋. Podpar艂em si臋 na jednym ramieniu, drug膮 r臋k臋 pozostawiaj膮c w jej u艣cisku. Nasze twarze dzieli艂o teraz ledwie par臋 centymetr贸w. Nawet nie drgn臋艂a.

- To czego si臋 boisz?

Nadal si臋 nie poruszy艂a. Nie odezwa艂a si臋 tak偶e. Po chwili jednak zrobi艂a co艣 na co w 偶adnym wypadku nie by艂em przygotowany.

Przysun臋艂a si臋.

Zareagowa艂em machinalnie, nim zd膮偶y艂bym zrobi膰 co艣, czego m贸g艂bym 偶a艂owa膰. Bardzo mocno 偶a艂owa膰. W u艂amku sekundy znalaz艂em si臋 na skraju polany, na tyle daleko by jej zapach mnie nie osza艂amia艂.

Spr贸bowa艂em zastanowi膰 si臋 nad tym co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o.

Dlaczego nie mog艂a reagowa膰 jak normalny cz艂owiek? Czy musia艂a ci膮gle robi膰 co艣 na co nie by艂em przygotowany? Jej instynkt samozachowawczy by艂 w zaniku, by艂em o tym absolutnie przekonany. Tyle subtelnych znak贸w krzycza艂o do niej, 偶e powinna mnie unika膰, a ona si臋 przysun臋艂a!

Nie by艂em przygotowany na takie zbli偶enie. Nawet nie zak艂ada艂em, 偶e to b臋dzie mo偶liwe.

Ale da艂o mi to do my艣lenia. Mo偶e gdybym si臋 tego spodziewa艂, wszystko by艂o w porz膮dku? Je艣li ona chcia艂a by膰 blisko, mo偶e m贸g艂bym鈥?

Patrzy艂em na ni膮, kiedy siedzia艂a tam sama, taka drobna i krucha. Mo偶e?

- Wybacz mi鈥 prosz臋鈥 - szepn臋艂a cicho.

- Jedn膮 chwilk臋 鈥 odpowiedzia艂em, wiedz膮c, 偶e potrzebuj臋 jeszcze kilku sekund 偶eby doj艣膰 do siebie.

Oddychaj膮c g艂臋boko, ruszy艂em powoli w jej kierunku. Usiad艂em, p贸ki co, w bezpiecznej odleg艂o艣ci.

- Wybacz. - zawaha艂em si臋 na moment. - Czy zrozumia艂aby艣, co mam na my艣li, gdybym powiedzia艂, 偶e jestem tylko cz艂owiekiem?

Skin臋艂a g艂ow膮, wci膮偶 nieco przera偶ona moim zachowaniem.

- Czy偶 nie jestem najdoskonalszym drapie偶nikiem na 艣wiecie? Wszystko we mnie ci臋 przyci膮ga, poci膮ga, kusi - m贸j glos, moja twarz, nawet m贸j zapach! I po co to wszystko?

Pod wp艂ywem jednego, nieoczekiwanego impulsu, zerwa艂em si臋 z miejsca i pomkn膮艂em do lasu.

Bieg jak zwykle da艂 mi poczucie wolno艣ci.

Tak, wolno艣膰鈥 Pragn膮艂em pozby膰 si臋 tej ca艂ej sztuczno艣ci, tej maski, kt贸r膮 musia艂em nak艂ada膰 przed lud藕mi, chcia艂em by znikn臋艂y wszystkie bariery mi臋dzy nami. Niech widzi czym jestem! Niech wie.

Okr膮偶y艂em polan臋 w u艂amku sekundy, demonstruj膮c jej, jak ogromne pr臋dko艣ci potrafi臋 rozwija膰.

- I tak mi nie uciekniesz 鈥 za艣mia艂em si臋 z gorycz膮 w g艂osie. 呕adne stworzenie nie by艂o w stanie mi si臋 wymkn膮膰.

Nagle w przemo偶nym pragnieniu ca艂kowitego zdemaskowania si臋, postanowi艂em zrobi艂em co艣 jeszcze. Chwyci艂em pot臋偶ny konar i prze艂ama艂em go jak zapa艂k臋. Chc膮c chyba jeszcze podkre艣li膰 groteskowy efekt, balansowa艂em nim przez chwil臋 jakby by艂 d艂ugopisem, a ja znudzonym uczniem, po czym od niechcenia cisn膮艂em go przed siebie. Nim oderwa艂a wzrok od lec膮cej ga艂臋zi, by艂em ju偶 przy niej.

- I tak mnie nie pokonasz 鈥 doko艅czy艂em cicho.

Siedzia艂a jak zahipnotyzowana. By艂a zupe艂nie przera偶ona. C贸偶, to raczej zrozumia艂e. W ko艅cu nie co dzie艅 widuje si臋 licealist贸w rzucaj膮cych drzewami.

Stopniowo dociera艂o do mnie to, co zrobi艂em. Spodziewa艂em si臋, 偶e tym razem jednak ucieknie. Ogarn膮艂 mnie trudny do opisania smutek.

- Nie b贸j si臋. Obiecuj臋鈥 Przysi臋gam, 偶e ci臋 nie skrzywdz臋.

Sam pragn膮艂em w to wierzy膰.

- Nie b贸j si臋 鈥 powt贸rzy艂em, staraj膮c si臋 usilnie, by brzmia艂o to przekonuj膮co.

Poruszaj膮c si臋 tak wolno, jak by艂em w stanie, usiad艂em przy niej. Tak blisko jak tylko si臋 odwa偶y艂em.

- Wybacz mi, prosz臋. Naprawd臋 potrafi臋 siebie kontrolowa膰. Po prostu nie spodziewa艂em si臋 takiego zachowania z twojej strony. Teraz b臋d臋 ju偶 przygotowany.

Odpowiedzia艂a mi cisza.

- Zar臋czam ci, nie czuj臋 dzi艣 pragnienia. 鈥 u艣miechn膮艂em si臋 z drwin膮. Drwi艂em sam z siebie. Ale roze艣mia艂a si臋. Jednak g艂os dr偶a艂 jej lekko.

- Nic ci nie jest? 鈥 spyta艂em, zaniepokojony nie na 偶arty. Nie艣mia艂o wsun膮艂em swoj膮 d艂o艅 w jej ciep艂e d艂onie.

W ko艅cu unios艂a oczy i nasze spojrzenia si臋 spotka艂y. U艣miechn膮艂em si臋 ze skruch膮.

Zn贸w wpatrywa艂a si臋 w moj膮 d艂o艅. A potem zacz臋艂a wodzi膰 po niej opuszkiem palca. Zerkn臋艂a na mnie z u艣miechem. Odwzajemni艂em go z sercem przepe艂nionym rado艣ci膮.

Zachowywa艂a si臋 jakby nic si臋 nie sta艂o! Jej serce wr贸ci艂o do w miar臋 normalnego rytmu, oddech si臋 uspokoi艂, jak gdyby nigdy nic dotyka艂a mojej sk贸ry. Co by艂o z ni膮 nie tak?

- O czym to rozmawiali艣my, zanim ci tak brutalnie przerwa艂em? 鈥 i ja zapragn膮艂em nad膮膰 tej sytuacji pozory normalno艣ci.

- Szczerze, nie pami臋tam. 鈥 odpar艂a po chwili.

Trudno si臋 dziwi膰. Ale by艂o mi g艂upio, 偶e doprowadzi艂em j膮 do takiego stanu.

- Wydaje mi si臋, 偶e o tym, czego si臋 l臋kasz, opr贸cz tego, co oczywiste.

- A, tak.

- No i?

Cisza wydawa艂a si臋 ci膮gn膮膰 w niesko艅czono艣膰.

- Jak偶e 艂atwo si臋 niecierpliwi臋 鈥 westchn膮艂em.

Spojrza艂a mi kr贸tko w oczy i wreszcie si臋 odezwa艂a.

- Ba艂am si臋, poniewa偶, c贸偶, z oczywistych wzgl臋d贸w, nie powinnam przebywa膰 z tob膮 sam na sam. A obawiam si臋, 偶e tego w艂a艣nie bym chcia艂a i jest to stanowczo zbyt silne uczucie. 鈥 powiedzia艂a cicho, wpatruj膮c si臋 w swoje d艂onie. Wyra藕nie trudno by艂o jej o tym m贸wi膰.

Chcia艂a przebywa膰 w moim towarzystwie! Naprawd臋 to powiedzia艂a! Moj膮 obezw艂adniaj膮c膮 rado艣膰 przy膰mi艂a jedynie 艣wiadomo艣膰 jej l臋ku. Ale czy mog艂o by膰 inaczej? Czy mog艂em pragn膮膰 wi臋cej? Doskonale zdawa艂em sobie spraw臋 z tego jak bardzo jestem dla niej niebezpieczny. Pal膮cy b贸l w gardle przypomina艂 mi o tym w ka偶dej sekundzie.

- Rozumiem. Rzeczywi艣cie jest czego si臋 ba膰. P贸j艣cie za g艂osem serca w takim przypadku z pewno艣ci膮 nie le偶y w twoim interesie.

Zawaha艂em si臋.

- Powinienem by艂 zostawi膰 ci臋 w spokoju. Powinienem teraz wsta膰 i odej艣膰 w sin膮 dal. Tylko nie wiem czy potrafi臋.

W porz膮dku wykrztusi艂em to. Tak, jestem tak egoistyczn膮 istot膮, 偶e nara偶臋 ci臋 na 艣mier膰, byle tylko m贸c przez chwil臋 przebywa膰 w twoim towarzystwie.

- Nie chc臋, 偶eby艣 sobie poszed艂 鈥 odpar艂a niemal prosz膮co. Chyba stan臋艂oby mi serce, gdyby, rzecz jasna, nie zrobi艂o tego ju偶 dawno.

Czy to naprawd臋 musia艂o by膰 takie skomplikowane? Czy nie by艂oby pro艣ciej gdyby mnie unika艂a, jak wszyscy ludzie? Wtedy cierpia艂bym tylko ja. A tak, odchodz膮c zasmuci艂bym tak偶e j膮. 鈥濷ch, jasne, wmawiaj to sobie 鈥 poczujesz si臋 lepiej. Taki szlachetny i honorowy. Jakby艣 nie by艂 potworem鈥 鈥 odezwa艂 si臋 z艂o艣liwy g艂osik w mojej g艂owie. Musia艂em si臋 z nim zgodzi膰..

- I w艂a艣nie dlatego powinienem tak uczyni膰. 鈥 powiedzia艂em w przyp艂ywie odpowiedzialno艣ci. 鈥 Ale nie martw si臋, z natury jestem egoistyczn膮 istot膮. Pragn臋 twego towarzystwa zbyt mocno, by s艂ucha膰 g艂osu rozs膮dku. 鈥 przyzna艂em si臋 otwarcie.

- Cieszy mnie to. 鈥 odpowiedzia艂a.

Poczu艂em jak ogarnia mnie fala irytacji. Czy ona kiedy艣 pojmie, co ja do niej m贸wi臋?!

- Wi臋c lepiej przesta艅 si臋 cieszy膰! 鈥 rzuci艂em, nieco zbyt ostrym tonem, cofaj膮c d艂o艅, kt贸r膮 trzyma艂a. - Pragn臋 nie tylko twojego towarzystwa! Nigdy o tym nie zapominaj! Nigdy! Dla nikogo innego pr贸cz ciebie nie stanowi臋 tak ogromnego zagro偶enia. 鈥 odwr贸ci艂em wzrok, czuj膮c odraz臋 do samego siebie.

- Obawiam si臋, 偶e nie rozumiem do ko艅ca, co masz na my艣li. Chodzi mi o to ostatnie zdanie. 鈥 nagle zda艂em sobie spraw臋 z tego, 偶e ona nie ma poj臋cia o tym, jak na mnie dzia艂a. Niemal si臋 roze艣mia艂em, uprzytomniwszy sobie, 偶e pomin膮艂em najistotniejszy aspekt ca艂ej sytuacji.

- Hm, jak by ci to wyja艣ni膰... Tak, 偶eby zn贸w ci臋 nie wystraszy膰... 鈥 poda艂em jej swoj膮 d艂o艅, t臋skni膮c ju偶 za t膮 艂agodn膮 pieszczot膮.

- Zadziwiaj膮co przyjemne to ciep艂o 鈥 mrukn膮艂em. Istotnie, nie spodziewa艂em si臋, 偶e jest to tak mi艂e doznanie. Tak wielu rzeczy nie wiedzia艂em, tak wiele omin臋艂o mnie w tym p贸艂-偶yciu!

Musia艂em zastanowi膰 si臋 przez chwil臋 nad tym, jak ubra膰 w s艂owa to co si臋 we mnie dzia艂o.

- Ludzie gustuj膮 w r贸偶nych smakach, prawda? 鈥 zacz膮艂em, niepewny tego, co w艂a艣ciwie chc臋 przekaza膰. - jedni lubi膮 lody czekoladowe, inni truskawkowe.

Kiwn臋艂a g艂ow膮 daj膮c zna膰, 偶e rozumie.

- Przepraszam za to kulinarne por贸wnanie, ale nie wpad艂em na nic lepszego. - Czu艂em za偶enowanie. Nie by艂o 艂atwo o tym m贸wi膰.

- Widzisz, ka偶da osoba pachnie w inny spos贸b, ka偶da ma sw贸j specyficzny... smak. Teraz wyobra藕 sobie, 偶e zamykamy alkoholika w pomieszczeniu pe艂nym zwietrza艂ego piwa. Zapewne wszystko ch臋tnie by wypi艂. Ale gdyby by艂 zdrowiej膮cym alkoholikiem wstrzyma艂by si臋. Zostawmy, wi臋c takiemu w 艣rodku kieliszek stu letniej brandy albo, powiedzmy, rzadki wykwintny koniak a pok贸j wype艂nijmy aromatem owych alkoholi po podgrzaniu. Jak sadzisz jak si臋 teraz zachowa?

Siedzieli艣my w ciszy, patrz膮c sobie w oczy, staraj膮c si臋 odczyta膰 nawzajem swoje my艣li.

Niemal zakl膮艂em z frustracji.

- Mo偶e to nie najlepsze por贸wnanie. Zapomnijmy o tej nieszcz臋snej brandy. We藕my zamiast alkoholika cz艂owieka uzale偶nionego od heroiny.

- Usi艂ujesz powiedzie膰, 偶e jestem twoim ulubionym gatunkiem heroiny? 鈥 za偶artowa艂a.

Hmm heroina鈥 u艣miechn膮艂em si臋 lekko. Co te偶 narkomani mog膮 wiedzie膰 o takim przemo偶nym pragnieniu? A mo偶e? By艂em od niej tak samo uzale偶niony.

- Tak, trafi艂a艣 w samo sedno.

- Cz臋sto tak si臋 zdarza?

Niebezpieczna kwestia. Stara艂em si臋 na ni膮 nie patrze膰 m贸wi膮c

- Rozmawia艂em o tym z moimi bra膰mi - odezwa艂em si臋, nie odwracaj膮c g艂owy. - Dla Jaspera ka偶de z was jest tak samo poci膮gaj膮ce. Jest zmuszony bezustannie walczy膰 sam ze sob膮, 偶eby powstrzyma膰 si臋 od atak贸w. Widzisz, do艂膮czy艂 do nas jako ostatni. Nie mia艂 do艣膰 czasu, by wyrobi膰 sobie wra偶liwo艣膰 na r贸偶nice w smaku i zapachu. 鈥 Rzuci艂em jej kr贸tkie spojrzenie, 偶eby sprawdzi膰 reakcj臋. Nie wiedzia艂em jak mam to ubiera膰 w s艂owa, 偶eby jej nie sp艂oszy膰. - Wybacz, mo偶e nie powinienem tak wprost...

- Naprawd臋, nic nie szkodzi. Nie przejmuj si臋, 偶e mnie obrazisz, przestraszysz, czy co tam jeszcze. Tak po prostu jest. Rozumiem, co czujecie, a przynajmniej staram si臋 to zrozumie膰. Po prostu wyja艣nij mi wszystko jak umiesz najlepiej.

Wzi膮艂em g艂臋boki oddech.

- Jasper nie mia艂, zatem pewno艣ci, czy kiedykolwiek napotka艂 na swej drodze kogo艣, kto by艂by dla niego r贸wnie... - usi艂owa艂em dobra膰 w miar臋 odpowiednie s艂owo - r贸wnie poci膮gaj膮cy smakowo, jak ty. Sadz臋, 偶e tak si臋 istotnie nie sta艂o. Pami臋ta艂by. Emmett, 偶e tak to ujm臋 siedzi w tym d艂u偶ej i wiedzia艂, o co mi chodzi. Powiedzia艂, ze zdarzy艂o mu si臋 to dwukrotnie, przy tym w jednym przypadku uczucie by艂o silniejsze.

- A tobie ile razy si臋 to zdarzy艂o? 鈥 zada艂a ca艂kiem naturalne pytanie.

Ha, chwa艂a Bogu, 偶e nie mog臋 m贸wi膰 o razach!

- Nigdy.

Zdawa艂a si臋 przetrawia膰 t臋 informacj臋.

- I jak post膮pi艂 Emmett? 鈥 to pytanie r贸wnie偶 by艂o naturalne. Tyle, 偶e du偶o trudniejsze. Naprawd臋 nie mia艂em ochoty na nie odpowiada膰. Zn贸w uciek艂em spojrzeniem. Mimowolnie zacisn膮艂em d艂onie. To co zrobi艂 Emmett nie jest jednym wyj艣ciem, powtarza艂em sobie. To nie musi si臋 tak ko艅czy膰鈥

- Chyba wiem 鈥 powiedzia艂a, odczytuj膮c odpowied藕 z mojego milczenia.

- Nawet najsilniejsi z nas czasem ulegaj膮 pokusom, nieprawda偶? 鈥 rzuci艂em bez sensu. Co ja sobie w og贸le wyobra偶a艂em?

- Czego ode mnie chcesz? Przyzwolenia? 鈥 zamar艂em na d藕wi臋k tego pytania - A zatem nie ma nadziei? 鈥 co to mia艂o znaczy膰?

- Nie, sk膮d 鈥 niemal krzykn膮艂em w odpowiedzi. - Oczywi艣cie, 偶e jest nadzieja! To znaczy, nie mam najmniejszego zamiaru... 鈥 nie mog艂em doko艅czy膰 tego zdania. Nie wypowiedzia艂bym tego na g艂os. - My to co innego - Kiedy Emmett... To byli dla niego obcy ludzie. Zreszt膮 zdarzy艂o si臋 to dawno, dawno temu, gdy nie by艂 jeszcze tak... wprawiony we wstrzemi臋藕liwo艣ci, tak ostro偶ny, jak teraz.

- Wi臋c gdyby艣my wpadli na siebie w ciemnym zau艂ku... 鈥 zasugerowa艂a ostro偶nie.

- Przeszed艂em samego siebie, staraj膮c si臋 nie rzuci膰 na ciebie wtedy na biologii, w klasie pe艂nej dzieciak贸w. 鈥 wspomnienie tych minut napawa艂o mnie obrzydzeniem. Nie by艂em w stanie spojrze膰 jej w oczy. - Kiedy mnie min臋艂a艣 w jednej chwili mog艂em zniweczy膰 wysi艂ki Carlisle'a. Gdybym nie 膰wiczy艂 si臋 w ignorowaniu swego pragnienia przez ostatnie c贸偶, przez wiele lat, nie potrafi艂bym si臋 w贸wczas opanowa膰.

U艣miechn膮艂em si臋 gorzko.

- Musia艂a艣 doj艣膰 do wniosku, 偶e jestem chory psychicznie.

- Nie rozumia艂am, co takiego si臋 sta艂o. Jak mog艂e艣 tak szybko mnie znienawidzi膰?

- Wed艂ug mnie by艂a艣 demonem zes艂anym z piekie艂 na moj膮 zgub臋. Zapach twojej sk贸ry... Ach, by艂em bliski szale艅stwa. Siedz膮c z tob膮 w 艂awce, wymy艣li艂em ze sto r贸偶nych sposob贸w na to jak ci臋 wywabi膰 z klasy. Przy ka偶dym z nich walczy艂em z pokus膮 my艣l膮c o mojej rodzinie, o tym, jak m贸g艂bym zrobi膰 im co艣 takiego. Po lekcji wybieg艂em, czym pr臋dzej, byle tylko nie poprosi膰 ci臋, 偶eby艣 posz艂a gdzie艣 ze mn膮.

Ba艂a si臋. Szok malowa艂 si臋 na jej twarzy. Zaczyna艂a naprawd臋 rozumie膰 jak realne by艂o niebezpiecze艅stwo, o kt贸rym rozmawiali艣my.

- A posz艂aby艣 鈥 doda艂em. Wiedzia艂em, 偶e by艂bym w stanie omota膰 j膮 z zimn膮 krwi膮, z premedytacj膮 g艂odnego drapie偶cy.

- Bez w膮tpienia - szepn臋艂a.

- Potem, co nie mia艂o zreszt膮 wi臋kszego sensu, pr贸bowa艂em zmieni膰 sw贸j plan zaj臋膰, by m贸c ci臋 unika膰, i w艂a艣nie wtedy musia艂a艣 wej艣膰 do sekretariatu. W tak niewielkim, tak ciep艂ym pomieszczeniu zapachy rozchodz膮 si臋 wyj膮tkowo 艂atwo. Tw贸j te偶. To by艂o nie zniesienia. O ma艂o, co nie rzuci艂em si臋 do ataku. 艢wiadkiem by艂aby zaledwie jedna s艂aba kobieta - jak偶e szybko m贸g艂bym si臋 z ni膮 p贸藕niej upora膰.

Zadr偶a艂a. Wy艂apywa艂em ka偶d膮, najdrobniejsz膮 reakcj臋 na moje s艂owa, spodziewaj膮c si臋, 偶e w ka偶dej chwili jednak wstanie i ucieknie. Usi艂owa艂em si臋 z tym pogodzi膰, tak, 偶eby pozwoli膰 jej odej艣膰.

- Sam nie wiem, jak si臋 powstrzyma艂em. Zmusi艂em si臋, by nie czeka膰 na ciebie pod szkol膮, by ciebie nie 艣ledzi膰. Na dworze tw贸j zapach gin膮艂 w masie 艣wie偶ego powietrza, by艂o mi, wi臋c 艂atwiej trze藕wo my艣le膰. Odstawi艂em rodze艅stwo do domu - wiedzieli, 偶e co艣 jest nie tak, ale wstyd mi by艂o przyzna膰 si臋 przed nimi do w艂asnej s艂abo艣ci - a potem pojecha艂em prosto do szpitala, do Carlise`a powiedzie膰 mu, 偶e wyje偶d偶am, na dobre.

Otworzy艂a szeroko oczy 鈥 chyba ze zdziwienia.

- Wymienili艣my si臋 samochodami, bo mia艂 pe艂ny bak, a ja nic chcia艂em zwleka膰. Nie o艣mieli艂em si臋 zajrze膰 do domu, by stan膮膰 twarz膮 w twarz z Esme. Nie pozwoli艂aby mi wyjecha膰 bez strasznej awantury. Usi艂owa艂aby mnie przekona膰, 偶e nie jest to konieczne... - Nazajutrz rano by艂em ju偶 na Alasce. 鈥 niemal skrzywi艂em si臋 na wspomnienie swojego tch贸rzostwa. - Sp臋dzi艂em tam dwa dni w艣r贸d starych znajomk贸w, ale... t臋skni艂em za domem. 殴le mi by艂o z tym, 偶e sprawi艂em przykro艣膰 Esme i wszystkim innym, ca艂ej mojej przyszywanej rodzinie. W g贸rach na p贸艂nocy powietrze jest tak czyste... Nabra艂em do wszystkiego dystansu. Trudno mi by艂o uwierzy膰 w to, 偶e tak bardzo nie mog艂em ci si臋 oprze膰. Wyt艂umaczy艂em sobie, 偶e uciekaj膮c okaza艂em si臋 s艂aby. Wcze艣niej odczuwa艂em pokusy, nie tak silne, rzecz jasna, niepor贸wnywalnie s艂absze, ale jako艣 sobie z nimi radzi艂em. Do czego to podobne, my艣la艂em, 偶eby jaka艣 dziewczyna 鈥 艣wi臋tokradcze s艂owa! - jaka艣 zwyk艂a uczennica zmusza艂a mnie do opuszczenia rodzinnego domu. Wi臋c wr贸ci艂em. - Do naszego nast臋pnego spotkania przygotowa艂em si臋 odpowiednio polowa艂em wi臋cej ni偶 zwykle. By艂em pewien, 偶e mam w sobie do艣膰 si艂y, by traktowa膰 ci臋 jak ka偶dego innego cz艂owieka.

Podszed艂em do ca艂ej sprawy z wielk膮 arogancj膮. Na domiar z艂ego nie potrafi艂em czyta膰 w twoich my艣lach, aby przewidywa膰 twoje reakcje.

Nie by艂em przyzwyczajony to tego rodzaju problem, a tu nagle musia艂em wy艂apywa膰 twoje wypowiedzi we wspomnieniach Jessiki, kt贸ra jest do艣膰 p艂ytk膮 osob膮, denerwowa艂o mnie wi臋c, 偶e upad艂em tak nisko. W dodatku nie mog艂em mie膰 pewno艣ci czy przy niej nie k艂ama艂a艣. Wszystko to szalenie mnie irytowa艂o. Pragn膮艂em, 偶eby艣 zapomnia艂a o tym feralnym pierwszym dniu, stara艂em si臋, wi臋c rozmawia膰 z tob膮 jak z ka偶d膮 inn膮 osob膮. Poniek膮d nie mog艂em si臋 ju偶 tych pogaw臋dek doczeka膰, maj膮c nadziej臋, 偶e uda mi si臋 wreszcie odczyta膰 twoje my艣li. Ale okaza艂o si臋, 偶e nie jeste艣 taka jak wszyscy inni... By艂em zafascynowany. A od czasu do czasu ruchem d艂oni lub w艂os贸w nie艣wiadomie przyspiesza艂a艣 cyrkulacj臋 powietrza i tw贸j zapach zn贸w mnie osza艂amia艂... A potem ten wypadek na szkolnym parkingu. P贸藕niej wymy艣li艂em 艣wietn膮 wym贸wk臋, dlaczego zareagowa艂em tak, a nie inaczej. Gdyby na moich oczach pola艂a si臋 krew, nie potrafi艂bym si臋 opanowa膰 i pokaza艂 swoj膮 prawdziw膮 twarz. Tyle, 偶e wpad艂em na to dopiero po fakcie. W tamtej chwili przez g艂ow臋 przemkn臋艂o mi jedynie: 鈥濨艂agam, tylko nie ona鈥.

Przerwa艂em na chwil臋 swoja opowie艣膰, wspominaj膮c tamte chwile. Jeszcze teraz dr偶a艂em na sam膮 my艣l, o tym, 偶e mog艂a tam zgin膮膰, na moich oczach.

- A w szpitalu?

Zebra艂em si臋 w sobie, by spojrze膰 jej w oczy.

- Czu艂em do siebie wstr臋t. Jak mog艂em narazi膰 swoj膮 rodzin臋 na tak wielkie niebezpiecze艅stwo? M贸j los, nasz los by艂 w twoich r臋kach. W艂a艣nie twoich! Co za ironia. Jakby tego mi by艂o trzeba - kolejnego motywu, by chcie膰 ci臋 zabi膰. - wzdrygn臋li艣my si臋 oboje.

- Przynios艂o to jednak przeciwny efekt - Rosalie, Emmett i Jasper zasugerowali, 偶e oto nadesz艂a pora鈥 Nigdy nie k艂贸cili艣my si臋 tak zajadle. Carlisle stan膮艂 po mojej stronie, podobnie Alice. 鈥 och tak, ona ju偶 mia艂a swoje powody, 偶eby tak post膮pi膰. Skrzywi艂em si臋 w niech臋tnym grymasie. 鈥濲eszcze udowodni臋 jej, 偶e ta akurat wizja si臋 nie sprawdzi鈥 pomy艣la艂em. - Esme o艣wiadczy艂a z kolei, 偶e mam zrobi膰 wszystko, co w mojej mocy, by m贸c zosta膰 w Forks. - Ca艂y nast臋pny dzie艅 sp臋dzi艂em, pods艂uchuj膮c my艣li twoich rozm贸wc贸w. By艂em zaszokowany, 偶e dotrzymywa艂a艣 s艂owa. Nie mog艂em poj膮膰, co tob膮 kieruje. Wiedzia艂em jedno - 偶e nie powinienem kontynuowa膰 tej znajomo艣ci. O ile by艂o to mo偶liwe, trzyma艂em si臋, zatem od ciebie z daleka. Tylko ten tw贸j zapach, na twojej sk贸rze, w oddechu, we w艂osach... Wci膮偶 dzia艂a艂 na mnie tak samo silnie co pierwszego dnia.

- A mimo to - lepiej bym na tym wyszed艂, gdybym jednak zdemaskowa艂 nas wszystkich owego pierwszego dnia, ni偶 gdybym mia艂 rzuci膰 si臋 na ciebie tu i teraz, w le艣nym zaciszu, bez 偶adnych 艣wiadk贸w. 鈥

zaw艂adn臋艂y mn膮 emocje. Ta krucha ludzka dziewczyna budzi艂a we mnie uczucia, kt贸rych dot膮d nie pozna艂em, kt贸re by艂y zupe艂nie nowe i zaskakuj膮ce. Ale podda艂em si臋 im bez wahania. Dzi臋ki niej moje 偶ycie nabra艂o sensu. Nawet je艣li sta艂o si臋 przez to pasmem b贸lu.

- Dlaczego? 鈥 spyta艂a po prostu.

- Isabello - wym贸wi艂em starannie jej imi臋, woln膮 d艂oni膮 mierzwi膮c jej pi臋kne, g臋ste w艂osy. Podoba艂o mi si臋 to uczucie, kiedy grube, mahoniowe pasma, prze艣lizgn臋艂y si臋 pomi臋dzy moimi palcami - Bello, nie potrafi艂bym 偶y膰 z my艣l膮, 偶e pomog艂em ci zej艣膰 z tego 艣wiata. Nawet nie wiesz, jak mnie ta wizja prze艣laduje. Twoje cia艂o, blade, zimne, nieruchome... Ju偶 nigdy mia艂bym nie zobaczy膰 twoich rumie艅c贸w i tego b艂ysku intuicji w oczach, gdy domy艣lasz si臋 prawdy鈥 Nie, tego bym nie zni贸s艂. 鈥 sama my艣l o tym wywo艂a艂a gwa艂towny spazm b贸lu, kt贸rego nie zdo艂a艂em ukry膰. - Jeste艣 teraz dla mnie najwa偶niejsza. Jeste艣 najwa偶niejsz膮 rzecz膮 w ca艂ym moim 偶yciu. 鈥 niemal powiedzia艂em, to co tak bardzo pragn膮艂em jej przekaza膰. Jeszcze nie teraz. Ale w tych s艂owach zawar艂em tyle uczucie ile by艂em w stanie.

Czeka艂em na jak膮艣 reakcj臋 z jej strony, na jak膮艣 odpowied藕. Co艣 co da mi, lub odbierze nadziej臋.

- Wiadomo ci ju偶 oczywi艣cie, co ja czuj臋 鈥 odpowiedzia艂a powoli. 鈥 鈥濶ie, nie wiadomo, najdro偶sza. Dlatego dr偶臋 z niepokoju.鈥 - krzycza艂y moje my艣li - Siedz臋 teraz tu z tob膮, co oznacza, 偶e wola艂abym umrze膰 ni偶 trzyma膰 si臋 od ciebie z daleka. 鈥 s艂owa te zabrzmia艂y w moich uszach niczym najdoskonalsza symfonia. Czy to by艂o koleje 鈥榯ak鈥? - Co za idiotka ze mnie. 鈥 doko艅czy艂a.

- Bez w膮tpienia - zgodzi艂em si臋 parskaj膮c 艣miechem. Ona by艂a idiotk膮? O niebiosa, kim偶e ja wi臋c powinienem siebie nazwa膰? 艢mia艂em si臋 by roz艂adowa膰 napi臋cie, kt贸re ogarn臋艂o mnie, gdy czeka艂em na jej odpowied藕. Akceptowa艂a moje szale艅cze uczucie!

- A to dopiero - mrukn膮艂em - Lew zakocha艂 si臋 w jagni臋ciu.

Przemyci艂em te s艂owa, ukry艂em je pod drwin膮, ale musia艂em je wypowiedzie膰. Tak chcia艂em by wiedzia艂a鈥 鈥楰ocham ci臋, moja pi臋kna. Tak chcia艂bym ci to powiedzie膰鈥 ale co by艣 t膮 wiedz膮 zrobi艂a?鈥

- Biedne, g艂upie jagni臋 - westchn臋艂a.

- Chory na umy艣le lew masochista. 鈥 odpowiedzia艂em zgodnie z prawd膮 i utkwi艂em wzrok w 艣cianie lasu. Ta mi艂o艣膰 nigdy nie powinna si臋 by艂a narodzi膰. Tak, by艂em masochist膮. Ale nie w tym tkwi艂 problem. To, 偶e ja cierpia艂em i to na w艂asne 偶yczenie, to by艂o nic. Ale jak mog艂em rani膰 j膮?

- Dlaczego鈥? 鈥 urwa艂a rodz膮ce si臋 na jej ustach pytanie.

- Tak? 鈥 zach臋ci艂em j膮 by kontynuowa艂a.

- Powiedz mi, prosz臋, dlaczego wtedy ode mnie odskoczy艂e艣?

- Dobrze wiesz, dlaczego. 鈥 Jakby to nie by艂o oczywiste! Czy nie mog艂a poj膮膰 tej najbardziej ewidentnej kwestii?

- Nie, nie. Chodzi mi o to, co dok艂adnie zrobi艂am nie tak. B臋d臋 musia艂a odt膮d mie膰 si臋 na baczno艣ci, wi臋c lepiej, 偶ebym nauczy艂a si臋, czego unika膰. To, na przyk艂ad - pog艂aska艂a mnie po r臋ce - jako艣 ci nie przeszkadza. 鈥 nie przeszkadza? O Niebiosa! Nic nigdy nie sprawi艂o mi takiej przyjemno艣ci jak ten subtelny dotyk!

- To nie by艂a twoja wina, Bello, tylko wy艂膮cznie moja. 鈥 to zawsze jest wy艂膮cznie moja wina, pomy艣la艂em z gorycz膮.

- Ale, mimo wszystko, mog臋 ci przecie偶 jako艣 pom贸c, u艂atwi膰 偶ycie.

- C贸偶... - Zamy艣li艂em si臋 na chwil臋. - To, dlatego, 偶e by艂a艣 tak blisko. Wi臋kszo艣膰 ludzi instynktownie nas unika, nasza odmienno艣ci odrzuca. Nie spodziewa艂em si臋, 偶e si臋 do mnie przysuniesz. I ten zapach bij膮cy od twojej szyi...

- Nie ma sprawy 鈥 rzuci艂a, staraj膮c si臋 nada膰 swojemu g艂osowi 偶artobliwy ton. 鈥 Zakaz eksponowania szyi.

Nie mog艂em si臋 nie roze艣mia膰. Podci膮gn臋艂a koszulk臋 do g贸ry, udaj膮c, 偶e chce si臋 zas艂oni膰. Nie, nie chcia艂em, 偶eby to robi艂a. Ten widok by艂 zbyt kusz膮cy, 偶eby z niego rezygnowa膰. A poza tym, mog艂aby by膰 okutana w najgrubsze futro i tak niczego by to nie zmieni艂o.

- Nie, nie musisz, wierz mi, wa偶niejszy by艂 element zaskoczenia.

Skoro tak鈥

鈥楳og臋 to zrobi膰. Mog臋 udowodni膰 sobie, 偶e wytrzymam. Nic si臋 przecie偶 nie stanie je艣li jej dotkn臋鈥. To pragnienie by艂o stanowczo silniejsze ode mnie. W niesko艅czono艣膰 wyobra偶a艂em sobie jak mi臋kka, jak g艂adka b臋dzie jej sk贸ra, odtwarza艂em to ciep艂o pod moimi palcami, ten rytmiczny puls jej krwi鈥 Skoro faktura i temperatura mojej sk贸ry najwyra藕niej jej jako艣 specjalnie nie przeszkadza艂y, mo偶e, m贸g艂bym鈥 przecie偶 w ka偶dej chwili mo偶e si臋 odsun膮膰.

Bardzo powoli, sygnalizuj膮c co zamierzam, unios艂em d艂o艅 i niepewnie przy艂o偶y艂em d艂o艅 do jej szyi.

Ach!

Szk艂o pokryte jedwabiem. Ba艅ka mydlana. Jakie por贸wnania m贸g艂bym wymy艣li膰 by opisa膰 t臋 satynow膮 g艂adko艣膰, krucho艣膰 jej cia艂a, niemal odczuwaln膮 ulotno艣膰?

Jej t臋tno gwa艂townie przyspieszy艂o. Chcia艂em wierzy膰, 偶e spowodowa艂 to m贸j dotyk, nie strach.

Tym razem nie potrafi艂em cofn膮膰 d艂oni. To przyci膮ganie by艂o zbyt silne. Na nic zda艂y si臋 wewn臋trzne nakazy. By艂em ca艂kiem bezsilny.

A jednocze艣nie tak silny jak nigdy dot膮d.

- Sama widzisz. Wszystko w porz膮dku. 鈥 鈥榯ak, w porz膮dku, przecie偶 nie musz臋 tego przerywa膰鈥.

Rumie艅ce, kt贸re wykwit艂y na jej policzkach po prostu mnie oczarowa艂y.

- Tak s艂odko si臋 rumienisz 鈥 wymrucza艂em z czu艂o艣ci膮.

Chcia艂em dotkn膮膰 tych kwiat贸w, kt贸re zakwit艂y na jej porcelanowej sk贸rze, poczu膰 ich ciep艂o, to cudowne gor膮co, kt贸re niemal parzy艂o moje d艂onie.

Pog艂aska艂em j膮 delikatnie po policzku, niemal nieprzytomny ze szcz臋艣cia, upojony tak g艂臋bokim zadowoleniem, 偶e niemal nie potrafi艂em go znie艣膰. Gdyby nie to, ze nie by艂em zdolny 艣ni膰, niechybnie uzna艂bym to za cudownie realny sen.

Uj膮艂em jej twarz w d艂onie. Taka delikatna, bezbronna鈥 w moich silnych, nienaturalnie silnych d艂oniach. Tak bardzo si臋 od siebie r贸偶nili艣my.

- Nie ruszaj si臋 鈥 poprosi艂em, chc膮c si臋 upewni膰, 偶e niczego mi nie utrudni. To na co si臋 w艂a艣nie porywa艂em, by艂o tak ryzykowne, tak nieodpowiedzialne, 偶e nie powinno mi nawet przyj艣膰 do g艂owy. Ale musia艂em sam przed sob膮 przyzna膰, 偶e nie potrafi艂em si臋 powstrzyma膰.

Igra艂em z losem. Spojrza艂em potworowi prosto w p艂on膮ce czerwieni膮 oczy i splun膮艂em mu w twarz.

Pochyli艂em si臋 w jej kierunku. Uczucia, kt贸re si臋 we mnie k艂臋bi艂y, nie poddawa艂y si臋 opisowi, nie zna艂em s艂贸w zdolnych je wyrazi膰. Mog艂em tylko bezwolnie si臋 im podda膰.

Opar艂em si臋 policzkiem o wg艂臋bienie pod jej gard艂em. By艂em tak blisko niej! Wtulony w ni膮, przytulony do jej mi臋kkiego, cudownego cia艂a. P艂on膮艂em, spala艂em si臋, obraca艂em w popi贸艂 i niczym feniks odradza艂em si臋 na nowo, by zn贸w pokornie podda膰 si臋 p艂omieniom.

Musia艂em wstrzyma膰 oddech. Chocia偶 na chwile przerwa膰 tortury zadawane memu cia艂u, by m贸c w pe艂ni poczu膰 t臋 obezw艂adniaj膮c膮 przyjemno艣膰 przebywania tak blisko niej.

Moje d艂onie ze艣lizgn臋艂y si臋 z jej twarzy, zsun臋艂y si臋 w d贸艂 po jej szyi, zach艂annie zapami臋tuj膮c jej aksamitn膮, jedwabist膮 g艂adko艣膰, a偶 spocz臋艂y na jej ramionach.

Wiedzia艂em, 偶e to co zaraz zrobi臋, b臋dzie niew艂a艣ciwe. Ju偶 nawet nie walczy艂em. Moja lepsza strona poleg艂a w tej rozgrywce. Za to ta bardziej egoistyczna triumfowa艂a.

Delikatnie musn膮艂em czubkiem nosa jej obojczyk i opar艂em g艂ow臋 o jej piersi.

D藕wi臋k jej bij膮cego serca by艂 upajaj膮cy. Trzepota艂o niczym male艅ki ptaszek uwieziony w klatce. Ale bi艂o. Czu艂em jego mocny rytm, ten g艂臋boki takt o偶ywiaj膮cy jej drobne cia艂o.

Z g艂臋bi mojej piersi wyrwa艂o si臋 st艂umione westchnienie. Nie spodziewa艂em si臋, 偶e dostan臋 tak wiele.

呕adna si艂a na 艣wiecie nie oderwa艂by mnie teraz od niej, 偶adne poczucie odpowiedzialno艣ci, 偶aden l臋k, 偶adna wizja nie by艂y w stanie przekona膰 mnie, 偶e powinienem wyrzec si臋 tej cudownej blisko艣ci.

Pragnienie szarpa艂o b贸lem moje gard艂o, ale st艂umi艂em je z 艂atwo艣ci膮. Nawet ono nie mog艂o przerwa膰 tej chwili.

Jej serce si臋 uspokoi艂o, zwolni艂o i r贸wno, z determinacj膮 wybija艂o swoj膮 melodi臋. A ja trwa艂em zas艂uchany.

Nie wiem ile czasu to trwa艂o. Dosy膰 bym umar艂 i narodzi艂 si臋 na nowo. I zn贸w, tak jak tej nocy, gdy po raz pierwszy wypowiedzia艂a moje imi臋, wiedzia艂em, 偶e nie by艂em ju偶 tym samym Edwardem, co jeszcze chwil臋 temu.

Poskromi艂em drzemi膮c膮 we mnie besti臋. Odnios艂em swoje ma艂e zwyci臋stwo. Zatriumfowa艂em nad bezmy艣lnym, zwierz臋cym instynktem, kt贸ry domaga艂 si臋 jej krwi.

Niech臋tnie si臋 od niej oderwa艂em, chocia偶 wszystko we mnie krzycza艂o bym zosta艂. Ale wierzy艂em, 偶e b臋d臋 jeszcze mia艂 szans臋 poczu膰 to ponownie.

- Nast臋pnym razem nie b臋dzie to ju偶 takie trudne 鈥 oznajmi艂em, nie kryj膮c zadowolenia.

- Bardzo musia艂e艣 ze sob膮 walczy膰? 鈥 jak zwykle zatroskana o mnie, chocia偶 to ona by艂a w 艣miertelnym niebezpiecze艅stwie. Nie mog艂em tego poj膮膰. Ale ju偶 si臋 z tym pogodzi艂em.

- My艣la艂em, 偶e b臋dzie gorzej. 鈥 fakt, naprawd臋 spodziewa艂em si臋 katuszy i za偶artej walki. 鈥 A ty jak si臋 czu艂a艣? 鈥 by膰 mo偶e powinienem pomy艣le膰 o tej kwestii wcze艣niej. Ostatecznie mog艂a nie mie膰 ochoty na to 偶ebym znalaz艂 si臋 tak blisko, abstrahuj膮c od tego, 偶e by艂em niebezpiecznym wampirem. By艂em tak偶e po prostu ch艂opakiem.

- Nie by艂o 藕le. To znaczy, mnie nie by艂o 藕le. 鈥 zabawnie sformu艂owane. Grunt, 偶e nie by艂o to dla niej nieprzyjemne.

- Wiesz, co mam na my艣li, - doda艂a, u艣miechaj膮c si臋,

Chcia艂bym. Ale rozumia艂em. C贸偶, mi te偶 nie by艂o 藕le, prawda?

- Zobacz. Czujesz jaki ciep艂y? 鈥 spyta艂em przyk艂adaj膮c jej d艂o艅 do swojego policzka.

To by艂 spontaniczny odruch. Nie pomy艣la艂em o tym, co poczuj臋 kiedy Bella dotknie mojej twarzy.

Teraz to ona poprosi艂a, 偶ebym si臋 nie rusza艂. Zastyg艂em w bezruchu, nie o艣mieliwszy si臋 nawet drgn膮膰, byle tylko nie przestawa艂a.

Je艣li dotyk jej palc贸w na mojej d艂oni sprawia艂 mi przyjemno艣膰, to teraz powinienem popa艣膰 w ca艂kowit膮 ekstaz臋.

Przesun臋艂a d艂oni膮 po moim policzku musn臋艂a powieki, cienk膮 sk贸r臋 pod oczami, nos. Kiedy jej mi臋kkie palce dotkn臋艂y moich ust, niemal j臋kn膮艂em. Przez ca艂e moje cia艂o przebieg艂 pr膮d, rozkoszny dreszcz przep艂yn膮艂 przeze mnie ch艂odn膮 fal膮. Moje wargi rozchyli艂y si臋 lekko, zach臋cone pieszczot膮. Nie wiem co w艂a艣ciwie zamierza艂em, ale na szcz臋艣cie dla nas obojga, Bella chocia偶 raz pos艂ucha艂a jakiego艣 echa instynktu samozachowawczego i odsun臋艂a si臋, przerywaj膮c badanie mojej twarzy.

G艂贸d.

Niedosyt. Chcia艂em wi臋cej. Chcia艂em, 偶eby nigdy nie przestawa艂a.

- 呕a艂uj臋鈥 偶a艂uj臋, 偶e nie mo偶esz poczu膰 tego, co ja czuj臋. Tej z艂o偶ono艣ci targaj膮cych mn膮 emocji, tego zam臋tu, jaki mam w g艂owie.

Powoli, rozkoszuj膮c si臋 tym gestem, odgarn膮艂em jej w艂osy, zas艂aniaj膮ce t臋 pi臋kn膮 twarz.

- Opowiedz mi o tym. - poprosi艂a.

- Raczej nie potrafi臋. M贸wi艂em ci ju偶, z jednej strony jest g艂贸d, pragnienie. Po偶膮dam twojej krwi. To takie 偶a艂osne. S膮dz臋, 偶e to akurat jeste艣 w stanie zrozumie膰, przynajmniej do pewnego stopnia. By艂oby ci 艂atwiej gdyby艣 by艂a narkomank膮 czy kim艣 takim. Ale to nie wszystko. - Dotkn膮艂em palcami jej warg i zn贸w przeszed艂 mnie drzesz. - Do tego dochodz膮 jeszcze inne pragnienia. Pragnienia, kt贸rych nie znam i kt贸rych nie rozumiem.

- C贸偶, istnieje mo偶liwo艣膰, 偶e wiem, o co ci chodzi, lepiej, ni偶 ci si臋 to wydaje. 鈥 och, to by艂o ca艂kiem interesuj膮ce. Czy mia艂em prawo w to uwierzy膰?

- Nie jestem przyzwyczajony do ludzkich odruch贸w. Cz臋sto si臋 tak czujesz?

- Jak teraz przy tobie? 鈥 zawaha艂a si臋. - Nie. To pierw卢szy raz.

Uj膮艂em jej d艂onie. Wyda艂y mi si臋 tak bardzo kruche w moim silnym u艣cisku.

- Nie wiem, jak mam si臋 zachowywa膰, gdy jestem tak blisko ciebie - przyzna艂em. - Nie wiem, czy potrafi臋 by膰 tak blisko.

Da艂a mi do zrozumienia, pami臋taj膮c o tym jak zareagowa艂em ostatnio, 偶e zamierza si臋 przysun膮膰.

Przytuli艂a si臋 do mnie, opieraj膮c si臋 gor膮cym policzkiem o moje twarde, nieust臋pliwe cia艂o.

- Tyle wystarczy 鈥 wyszepta艂a.

Uwa偶aj膮c na ka偶dy gest i kontroluj膮c si臋 tak bardzo, ja tylko by艂em w stanie, obj膮艂em j膮 i przycisn膮艂em do siebie. Tak, chcia艂em by膰 blisko niej, tak blisko jak to tylko mo偶liwe. Wtuli艂em twarz w jej w艂osy rozkoszuj膮c si臋 ich zapachem. Przez odurzaj膮cy zapach jej krwi przebija艂 si臋 teraz lekki aromat truskawkowego szamponu.

- Dobrze ci idzie 鈥 zauwa偶y艂a.

- Kryje si臋 we mnie wiele cz艂owieczych instynkt贸w. S膮 scho卢wane g艂臋boko, ale gdzie艣 tam s膮. 鈥 to by艂a prawda, ale dopiero teraz zaczyna艂em to rozumie膰. To wszystko nie odesz艂o 鈥 zosta艂o jedynie st艂umione przez now膮, mroczn膮 natur臋. Teraz to odzyskiwa艂em, ciesz膮c si臋 ka偶dym szczeg贸艂em.

Trwali艣my tak przez d艂u偶szy czas. Przepe艂nia艂 mnie spok贸j 鈥 ta chwila by艂a tak perfekcyjna, tak doskonale pi臋kna, 偶e niemal nie mog艂em w to uwierzy膰. Trzyma艂em j膮 w ramionach! Chyba zrozumia艂em, co Alice mia艂a na my艣li m贸wi膮c, 偶e b臋d臋 zaskoczony rozwojem wydarze艅. Nie 艣mia艂em przypuszcza膰, 偶e co艣 takiego w og贸le mo偶e si臋 mi臋dzy nami wydarzy膰.

Kiedy zacz臋艂o si臋 艣ciemnia膰 u艣wiadomi艂em sobie, 偶e nasz czas si臋 ko艅czy 鈥 ta chwila nie mog艂a trwa膰 w niesko艅czono艣膰, tak jakbym sobie tego 偶yczy艂.

- Czas na ciebie. 鈥 zauwa偶y艂em niech臋tnie.

- A my艣la艂am, 偶e nie potrafisz czyta膰 mi w my艣lach.

- Coraz 艂atwiej mi zgadywa膰 鈥 odpar艂em, zn贸w ciesz膮c si臋, 偶e uda艂o nam si臋 pomy艣le膰 o tym samym, nawet je艣li by艂a to my艣l o konieczno艣ci rozstania.

Nie mieli艣my ju偶 czasu by wraca膰 w taki sam spos贸b jak przyszli艣my. Pomy艣la艂em wiec, 偶e m贸g艂bym zaprezentowa膰 jej cos jeszcze. To powinno by膰 ciekawym do艣wiadczeniem.

- Czy m贸g艂bym ci co艣 pokaza膰? 鈥 spyta艂em, k艂ad膮c jej d艂onie na ramionach i zagl膮daj膮c w jej czekoladowe oczy.

- Co takiego? 鈥 spyta艂a z ciekawo艣ci膮 w g艂osie.

- Pokaza艂bym ci, jak przemieszczam si臋 po lesie, kiedy jestem sam. 鈥 czemu posmutnia艂a? Najgorsze ju偶 jej i tak pokaza艂em. - Nie martw si臋, w艂os ci z g艂owy nie spadnie, a zaoszcz臋dzimy sporo czasu. 鈥 zapewni艂em j膮 u艣miechaj膮c si臋.

- Zamierzasz zamieni膰 si臋 w nietoperza?

Roze艣mia艂em si臋 i przez chwil臋 zupe艂nie nie mog艂em si臋 opanowa膰. Ach te mity! I ta jej naiwna wiara w bzdury wpojone ludziom przez g艂upie hollywoodzkie produkcje!

- I co jeszcze? Mo偶e w Batmana? 鈥 rzuci艂em z ironi膮.

- Tak si臋 pytam. Sk膮d mam wiedzie膰? 鈥 odpar艂a, lekko ura偶ona.

- No dobra, tch贸rzu, koniec dyskusji. Wskakuj mi na plecy. Zawaha艂a si臋, my艣l膮c, 偶e 偶artuj臋. Widz膮c to niezdecydowanie, przyci膮gn膮艂em j膮 do siebie i jednym ruchem umie艣ci艂em j膮 na swoich plecach. Poczu艂em jak przy艣piesza jej serce, poczu艂em bij膮ce od niej gor膮co, a kiedy oplot艂a mnie nogami i zawin臋艂a ramiona wok贸艂 mojej szyi nie posiada艂em si臋 z rado艣ci.

- Wa偶臋 troch臋 wi臋cej ni偶 przeci臋tny plecak.

- Te偶 mi co艣! - prychn膮艂em, wywracaj膮c oczami - na jej oczach podnios艂em samoch贸d i rzuca艂em solidnym konarem, a ona si臋 przejmuje, 偶e jest za ci臋偶ka!.

By艂a tak blisko, a jej zapach nie powodowa艂 ju偶 takich cierpie艅. Nagle zapragn膮艂em rozkoszowa膰 si臋 nim, nie my艣l膮c ju偶 d艂u偶ej o tym, co wywo艂ywa艂. By艂 po prostu pi臋kny i tak chcia艂em go odczuwa膰. Chwyci艂em jej d艂o艅 i przycisn膮艂em do swojego policzka, bior膮c jednocze艣nie g艂臋boki wdech.

- Idzie mi coraz lepiej - skwitowa艂em.

I zacz膮艂em biec.

Zawsze uwielbia艂em biega膰, mo偶liwo艣膰 rozwijania takich pr臋dko艣ci by艂a jednym z moich ulubionych aspekt贸w bycia wampirem. A bieganie z ni膮 by艂o przyjemno艣ci膮 jeszcze wi臋ksz膮 ni偶 zwykle. Czu艂em si臋 wolny, czu艂em si臋 niewiarygodnie szcz臋艣liwy, czu艂em, 偶e wszystko jest mo偶liwe. I wtedy w mojej g艂owie zrodzi艂a si臋 my艣l, od kt贸rej nie by艂em w stanie si臋 uwolni膰, nie wa偶ne jak bardzo bym pr贸bowa艂. Skoro tyle rzeczy posz艂o o wiele lepiej ni偶 m贸g艂bym si臋 spodziewa膰, to mo偶e i to niemo偶liwe do spe艂nienia marzenie mia艂o szans臋鈥?

Tymczasem dotarli艣my ju偶 na skraj lasu.

- 艢wietna zabawa, nieprawda偶?

Nie zareagowa艂a. Zaniepokoi艂o mnie to.

- Bello?

- Chyba musz臋 si臋 po艂o偶y膰 - j臋kn臋艂a.

- Oj, przepraszam. 鈥 czy偶bym przesadzi艂? Czy mo偶na dosta膰 choroby lokomocyjnej 鈥瀓ad膮c鈥 na czyich艣 plecach? Obawia艂em si臋, 偶e nikt raczej nie prowadzi艂 takich bada艅.

- Raczej sama nie dam rady 鈥 stwierdzi艂a cicho.

Za艣mia艂em si臋 lekko i delikatnie rozplata艂em jej d艂onie zaci艣ni臋te na mojej szyi - podda艂y si臋 do razu. Przesun膮艂em j膮 sobie na brzuch, przytuli艂em do siebie, nie chc膮c jeszcze odrywa膰 si臋 od jej cia艂a, po czym ostro偶nie po艂o偶y艂em na bezpiecznie wygl膮daj膮cej k臋pie paproci.

- Jak si臋 czujesz?

- Mam zawroty g艂owy.

- To schowaj j膮 mi臋dzy kolana. 鈥 odpowiedzia艂em jak idiota, odruchowo podaj膮c podr臋cznikowy spos贸b.

Pos艂ucha艂a jednak i po chwili wyra藕nie jej si臋 polepszy艂o. To by艂o stanowczo nieodpowiedzialne z mojej strony. Zrobi艂o mi si臋 g艂upio.

- To chyba nie by艂 najlepszy pomys艂 鈥 przyzna艂em ze skruch膮.

- Sk膮d, bardzo ciekawe do艣wiadczenie. 鈥 niemal wyszepta艂a, s艂abym g艂osem.

- Akurat, jeste艣 blada jak 艣ciana. Jak ja! 鈥 istotnie, mo偶na by艂o niemal pomy艣le膰, 偶e jeste艣my istotami jednego gatunku.

- Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e powinnam by艂a jednak zamkn膮膰 oczy.

- Nast臋pnym razem ju偶 nie zapomnisz.

- Nast臋pnym razem?!

Za艣mia艂em si臋. Najwa偶niejsze, 偶e nic jej nie by艂o. A ja nadal by艂em op臋tany my艣l膮, kt贸ra zrodzi艂a si臋 podczas biegu.

- Szpanowa膰 si臋 mu zachcia艂o - mrukn臋艂a.

- Otw贸rz oczy, Bello - poprosi艂em cicho, nie wierz膮c, 偶e si臋 na to decyduj臋.

Przysun膮艂em si臋 do niej.

- Biegn膮c, pomy艣la艂em sobie, 偶e chcia艂bym... 鈥 urwa艂em, nagle trac膮c ca艂a pewno艣膰 siebie.

- 呕e chcia艂by艣 nie trafi膰 w jakie艣 drzewo? 鈥 nie u艂atwia艂a mi 偶ycia, jak zwykle zreszt膮.

- G艂uptasku, taki bieg to dla mnie pestka. Wymijam je instynktownie.

- Znowu si臋 popisujesz.

U艣miechn膮艂em si臋.

- Pomy艣la艂em sobie 鈥 spr贸bowa艂em doko艅czy膰, zn贸w czuj膮c zdenerwowanie - 偶e chcia艂bym spr贸bowa膰 czego艣 jeszcze. 鈥 delikatnie uj膮艂em jej twarz w d艂onie. Czy naprawd臋 o艣miel臋 si臋 j膮 poca艂owa膰?

Czy to w og贸le b臋dzie mo偶liwe? Tak wiele ryzykowa艂em! Ale pokusa by艂a zbyt silna, nie potrafi艂em si臋 jej oprze膰. Pragnienie posmakowania jej ust ow艂adn臋艂o mn膮 ca艂kowicie.

Zawaha艂em si臋.

To nie powinno by膰 mo偶liwe, ale by艂em pewien, absolutnie pewien, 偶e dam rad臋. Nie skrzywdz臋 jej. Nie zniszcz臋 takiej chwili.

Powoli, koncentruj膮c si臋 z ca艂ych si艂, by nie zrobi膰 tego za mocno dotkn膮艂em jej ciep艂ych, cudownie mi臋kkich, jedwabistych ust. Wra偶enie by艂o osza艂amiaj膮ce. W momencie kr贸tszym ni偶 mgnienie oka, zala艂a mnie fala gwa艂townych dozna艅, ca艂kiem obcych i zupe艂nie odurzaj膮cych. Ma艂o brakowa艂o a zatraci艂bym si臋 w tym bez reszty, jednak reakcja Belli przywr贸ci艂a mnie rzeczywisto艣ci. Odpowiedzia艂a na poca艂unek gwa艂towniej ni偶 si臋 spodziewa艂em, rozchyli艂a wargi i wpl膮ta艂a palce w moje w艂osy, przyci膮gaj膮c mnie bli偶ej do siebie. Dziki g艂贸d zaw艂adn膮艂 moim cia艂em, a emocje kt贸re mn膮 targn臋艂y pozbawi艂y mnie w tej chwili jakiejkolwiek w艂adzy nad w艂asnymi zmys艂ami i odruchami.

Zastyg艂em przera偶ony, 偶e nie utrzymam moich mrocznych instynkt贸w na wodzy, 偶e jednej chwili strac臋 nad sob膮 kontrol臋. Natychmiast przewa艂em to szale艅stwo.

- Oj - szepn臋艂a przepraszaj膮co.

- 鈥濷j鈥 to ma艂o powiedziane.

G艂贸d szala艂 w moim ciele, potw贸r szarpa艂 si臋, ze wszystkich si艂 staraj膮c si臋 uwolni膰 i przej膮膰 nade mn膮 kontrol臋. Nie mia艂em zamiaru mu na to pozwoli膰. Ma艂o tego, postanowi艂em pokaza膰 mu, 偶e jestem wystarczaj膮co silny, by teraz od niej nie uciec, by do reszty nie zepsu膰 jej pierwszego poca艂unku.

- Mo偶e lepiej b臋dzie... 鈥 spr贸bowa艂a wyrwa膰 si臋 z moich obj臋膰, ale nie pozwoli艂em jej si臋 ruszy膰. Nie chcia艂em, 偶eby si臋 ode mnie odsun臋艂a. To by艂oby zbyt bolesne.

- Nie, nie, poczekaj 鈥 powiedzia艂em tak spokojnie, jak tylko potrafi艂em. - Wytrzymam.

Powoli dochodzi艂em do siebie, wraca艂o panowanie nad sob膮, zn贸w trzyma艂em si臋 w ryzach. U艣miechn膮艂em si臋 zadowolony z w艂asnych post臋p贸w.

- No i prosz臋 鈥 stwierdzi艂em obwieszczaj膮c zwoje ma艂e zwyci臋stwo.

- Wytrzymasz?

Za艣mia艂em si臋 g艂o艣no.

- Mam silniejsz膮 wol臋, ni偶 przypuszcza艂em. To mi艂o.

- Szkoda, 偶e o mnie tego nie mo偶na powiedzie膰. Przepraszam z to co si臋 sta艂o.

To chyba jednak ja powinienem przeprasza膰. Ale ostatecznie nic si臋 nie sta艂o. Zamiast niszczy膰 wszystko pretensjami do 艣wiata, za偶artowa艂em z niej lekko.

- No c贸偶, w ko艅cu jeste艣 tylko cz艂owiekiem.

- Wielkie dzi臋ki - wycedzi艂a.

Podnios艂em si臋 szybko i wyci膮gn膮艂em r臋k臋, by pom贸c jej wsta膰. To by艂o takie mi艂e, m贸c by膰 wobec niej gentlemanem.

- To jeszcze po biegu, czy tak doskonale ca艂uj臋? 鈥 zapyta艂em, troch臋 偶artem, a troch臋 z autentycznej ciekawo艣ci. Bardzo pragn膮艂em wiedzie膰 jakie to na niej zrobi艂o wra偶enie. Cisza w jej umy艣le zn贸w sta艂a si臋 dla mnie niezno艣na.

- Sama nie wiem. I to, i to. Nadal kr臋ci mi si臋 w g艂owie.

- S膮dz臋, 偶e powinna艣 da膰 mi poprowadzi膰.

- Oszala艂e艣? 鈥 zaprotestowa艂a gwa艂townie.

- Co tu du偶o kry膰, jestem lepszym kierowc膮 od ciebie. Nawet w najbardziej sprzyjaj膮cych warunkach masz ode mnie gorszy refleks. 鈥 zauwa偶y艂em, zgodnie z prawd膮, zreszt膮.

- Zgadzam si臋 w zupe艂no艣ci, nie wiem tylko, czy moje nerwy i moja furgonetka znios膮 tw贸j styl jazdy. 鈥 marudzi艂a.

- Bello, oka偶偶e mi cho膰 troch臋 zaufania.

Jakby ju偶 nie ufa艂a mi a偶 za bardzo.

- Nie ma mowy. 鈥 skwitowa艂a, robi膮c przy tym min臋 rozkapryszonej dziewczynki.

Nie mia艂em zamiaru godzi膰 si臋 na to, 偶e prowadzi艂a i zastanawia艂em si臋 w艂a艣nie jak odwie艣膰 j膮 od tego pomys艂u, kiedy zachwia艂a si臋 niebezpiecznie. Natychmiast j膮 z艂apa艂em.

- Bello, nie po to przechodzi艂em samego siebie, ratuj膮c ci臋 z licznych opresji, 偶eby pozwoli膰 ci zasi膮艣膰 za kierownic膮, kiedy ledwo si臋 trzymasz na nogach. A poza tym jazda po pijanemu to przest臋pstwo.

- Po pijanemu? - obruszy艂a si臋.

- Sama moja obecno艣膰 dzia艂a na ciebie upajaj膮co 鈥 pozwoli艂em sobie na lekk膮 ironi臋.

Podda艂a si臋, daj膮c mi kluczyki.

- Tylko spokojnie. Moja furgonetka ma ju偶 swoje lata.

- Bardzo rozs膮dna decyzja

- A na ciebie moja obecno艣膰 nic ma 偶adnego wp艂ywu? - spyta艂a nieco ura偶onym tonem.

鈥濪ziewczyno, gdyby艣 chocia偶 potrafi艂a sobie wyobrazi膰 jak na mnie dzia艂asz! Taka w艂adza, jak膮 masz nade mn膮 powinna by膰 zakazana.鈥 Pomy艣la艂em, czuj膮c przyp艂yw gor膮cych uczu膰. Ale nie zdoby艂em si臋 na to, by jej to powiedzie膰.

- I tak mam lepszy refleks. 鈥 stwierdzi艂em tylko.


15. SI艁A WOLI

Nienawidz臋 je藕dzi膰 tak wolno. To frustruj膮ce kiedy mo偶esz biec szybciej ni偶 jecha膰.

Dobrze, 偶e nigdy nie musia艂em zbytnio koncentrowa膰 si臋 na prowadzeniu samochodu, bo tym razem mia艂bym z tym powa偶ne problemy. Niemal co chwil臋 upewnia艂em si臋, 偶e wci膮偶 przy mnie jest, z niedowierzaniem zerka艂em na nasze splecione d艂onie.

Przepe艂niony g艂臋bokim zadowoleniem zacz膮艂em nuci膰 jaki艣 stary przeb贸j Beatles贸w, lec膮cy akurat w radiu. S艂owa pop艂yn臋艂y ca艂kiem naturalnie, praktycznie bez udzia艂u mojej woli. Lata pi臋膰dziesi膮te鈥 Ciekawy okres w muzyce, trzeba przyzna膰.

- Lubisz takie kawa艂ki? 鈥 spyta艂a Bella, z ciekawo艣ci膮.

- Muzyka w latach pi臋膰dziesi膮tych to by艂o to. Nast臋pne dwie dekady - koszmarne - wzdrygn膮艂em si臋 na wspomnienie tych d藕wi臋k贸w. - Dopiero lata osiemdziesi膮te by艂y zno艣ne. 鈥 odpowiedzia艂em, wyra偶aj膮c po prostu swoj膮 opini臋. Nie zastanawia艂em si臋 nad tym jak膮 reakcj臋 z jej strony to wywo艂a.

- Powiesz mi kiedy艣 wreszcie, ile masz lat? 鈥 no tak. Kto艣 kto by艂 przy tym gdy powstawa艂a muzyka lat pi臋膰dziesi膮tych chyba prowokuje do pytania o wiek. T臋 kwesti臋 trzeba by艂o w ko艅cu poruszy膰. Ale przecie偶 i tak wiedzia艂a ju偶 wszystko.

- Czy ma to jakie艣 znaczenie? 鈥 spyta艂em. By膰 mo偶e jednak przeszkadza艂oby jej to, 偶e jestem starszy od jej pradziadka?

- Nie, po prostu jestem ciekawa. Wiesz, jak cz艂owieka co艣 nurtuje, to nie 艣pi po nocach. 鈥 odpar艂a swobodnym tonem. Mo偶e to faktycznie tylko zwyk艂a ludzka ciekawo艣膰.

- Czy ja wiem, mo偶e b臋dziesz zszokowana. 鈥 nie bardzo chcia艂em o tym rozmawia膰. Ale wiedzia艂em, ze to nieuniknione. Zreszt膮, przecie偶 chcia艂em, 偶eby mnie w pe艂ni pozna艂a, nie chcia艂em ju偶 mie膰 przed ni膮 偶adnych tajemnic.

- No, wypr贸buj mnie 鈥 zach臋ci艂a, zniecierpliwiona moim milczeniem.

Zajrza艂em w jej oczy. Bi艂y z nich pewno艣膰, ca艂kowite zaufanie i determinacja by pozna膰 prawd臋 鈥 jakakolwiek by ona nie by艂a. Podda艂em si臋.

- Urodzi艂em si臋 w Chicago w 1901 roku. - przerwa艂em, ciekaw jej reakcji na t臋 do艣膰 odleg艂膮 dat臋. Panowa艂a jednak nad mimik膮, nie chc膮c zapewne mnie zmartwi膰. U艣miechn膮艂em si臋 lekko - ta istota chyba nigdy nie przestanie mnie intrygowa膰. - Carlisle natrafi艂 na mnie w szpitalu latem 1918. Mia艂em w贸wczas siedemna艣cie lat i umiera艂em na gryp臋 hiszpank臋.

Najwyra藕niej nawet sama sugestia na temat mojej 艣mierci j膮 wystraszy艂a, bo nabra艂a gwa艂townie powietrza. A przecie偶 wiedzia艂a jak ta historia si臋 ko艅czy. Mimo to nie chcia艂a s艂ucha膰 o tym jak umiera艂em. Interesuj膮ce.

- Nie pami臋tam tego za dobrze. Min臋艂o tyle lat, ludzkie wspomnienia blakn膮. 鈥 pomy艣la艂em o swoim 艣miertelnym 偶yciu. Sp艂owia艂e, rozmyte obrazy. Ledwie przypomina艂em sobie ludzi kt贸rzy mnie wtedy otaczali, ale i oni byli jedynie mglistymi sylwetkami.- Pami臋tam jednak, jak si臋 czu艂em, gdy Carlisle mnie ratowa艂. C贸偶, to w ko艅cu wydarzenie, o kt贸rym trudno zapomnie膰. 鈥 bez w膮tpienia, trudno. Taki b贸l nie jest czym艣, co 艂atwo wyprze膰 ze 艣wiadomo艣ci. Ale o tym nie zamierza艂em jej opowiada膰. Nie zamierza艂em dopu艣ci膰 do tego, 偶eby musia艂a go odczuwa膰.

- Co z twoimi rodzicami?

- Zmarli na gryp臋 przede mn膮. By艂em sam na 艣wiecie. Dlatego mnie wybra艂. W chaosie szalej膮cej epidemii nikt nie zwr贸ci艂 uwagi na to, 偶e znikn膮艂em.

- Jak ci臋... ratowa艂?

Dlaczego musia艂a o to pyta膰? Natychmiast przed moimi oczami pojawi艂a si臋 wizja Alice. Odp臋dzi艂em j膮 natychmiast, by nie traci膰 dobrego nastroju. Musia艂em trzyma膰 j膮 od tego daleka.

- To trudne. Niewielu z nas potrafi si臋 dostatecznie kontrolowa膰. Ale Carlisle zawsze mia艂 w sobie tyle szlachetnego cz艂owiecze艅stwa, tyle wsp贸艂czucia... Nie znajdziesz drugiego takiego w anna艂ach naszej historii, nie s膮dz臋. 鈥 o tak, to nie to co ja - Co za艣 si臋 mnie tyczy, do艣wiadczenie to by艂o po prostu niezwykle bolesne. 鈥 Przerwa艂em, by nie powiedzie膰 za du偶o i zmieni艂em nieco kierunek wypowiedzi. - Kierowa艂a nim samotno艣膰. Zwykle to w艂a艣nie ona jest powodem, dla kt贸rego postanawia si臋 kogo艣 uratowa膰. By艂em pierwszym cz艂onkiem rodziny Carlisle'a. Esme do艂膮czy艂a do nas wkr贸tce potem. Spad艂a z klifu. Trafi艂a prosto do szpitalnej kostnicy, ale jakim艣 cudem jej serce nadal bi艂o.

- Wi臋c trzeba by膰 umieraj膮cym, 偶eby zosta膰鈥 - nie doko艅czy艂a, wci膮偶 nie potrafi膮c nazwa膰 wprost tego, czym by艂em.

- Nie, nie. To tylko Carlisle tak post臋puje. Nie m贸g艂by zrobi膰 tego komu艣, kto mia艂 inny wyb贸r. 鈥 dlatego i ja nie zamierza艂em tak post臋powa膰. I nie mia艂em zamiaru dopu艣ci膰 do tego, by kiedykolwiek nie by艂o innego

wyboru. - Chocia偶, nie przecz臋, wspomina艂, 偶e gdy t臋tno wybranej osoby niknie, 艂atwiej trzyma膰 si臋 w ryzach. 鈥 mia艂em wra偶enie, 偶e i tak m贸wi臋 za du偶o.

- A Emmett i Rosalie?

- Carlisle sprowadzi艂 Rosalie pierwsz膮. Bardzo d艂ugo nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e liczy艂 na to, i偶 stanie si臋 ona dla mnie tym, kim Esme sta艂a si臋 dla niego. Dba艂 o to, by nie rozmy艣la膰 przy mnie o swoich planach. 鈥 wywr贸ci艂em oczami. Ja i Rose to by艂a kompletna pomy艂ka. - Zawsze jednak traktowa艂em j膮 wy艂膮cznie jak siostr臋. Dwa lata p贸藕niej znalaz艂a Emmetta - mieszkali艣my wtedy w Appalachach. Pewnego dnia, podczas polowania, natrafi艂a na ch艂opaka, kt贸rego zaatakowa艂 nied藕wied藕. Natychmiast zanios艂a go na r臋kach do Carlisle'a, cho膰 mia艂a do przebycia ponad sto mil. Ba艂a si臋, 偶e, sama nie da rady. Dopiero teraz zaczynam powoli rozumie膰, jak膮 ci臋偶k膮 pr贸b膮 musia艂a by膰 dla niej ta podr贸偶.

Tak, teraz zaczyna艂o do mnie dociera膰, jakie katusze musia艂a znie艣膰 Rose, 偶eby ocali膰 Emmett鈥檃. Jak musia艂a obawia膰 si臋, 偶e zrobi mu krzywd臋, mimo tego uczucia dla niego, kt贸re zaczyna艂o kie艂kowa膰 w jej sercu, jak musia艂a panowa膰 nad swoim instynktem, kiedy trzyma艂a w ramionach jego skrwawione cia艂o 鈥 ona, kt贸ra nigdy nie skosztowa艂a ludzkiej krwi.

Spojrza艂em na Bell臋, po raz kolejny my艣l膮c o tym jak wiele dla mnie znaczy i o tym ile wyrzecze艅 godz臋 si臋 znie艣膰, byle tylko m贸c z ni膮 by膰. Nie rozplataj膮c naszych d艂oni pog艂aska艂em j膮 lekko po policzku. Wci膮偶 dziwi艂em si臋, 偶e sta膰 mnie na takie gesty i niedowierza艂em w艂asnym zmys艂om.

- Ale uda艂o jej si臋 鈥 stwierdzi艂a Bella, sprowadzaj膮c mnie na ziemi臋 i przypominaj膮c, 偶e przerwa艂em opowie艣膰.

- Uda艂o. Zobaczy艂a co艣 takiego w jego twarzy, co da艂o jej t臋 si艂臋. I od tamtego czasu s膮 par膮. Czasem mieszkaj膮 osobno, jako m艂ode ma艂偶e艅stwo, ale im m艂odszych udajemy tym d艂u偶ej mo偶emy zosta膰 w danym miejscu. Forks wyda艂o nam si臋 idealne, wi臋c ca艂a nasza pi膮tka posz艂a tu do szko艂y. 鈥 za艣mia艂em si臋 lekko - Za par臋 lat wyprawimy im zapewne wesele. Znowu.

- Zostali jeszcze Alice i Jasper.

- Alice i Jasper to dwa bardzo rzadkie przypadki. Oboje 鈥瀗awr贸cili si臋鈥, jak to okre艣lamy, bez 偶adnej ingerencji z zewn膮trz, Jasper by艂 cz艂onkiem innej... rodziny, hm, bardzo osobliwej rodziny. Wpad艂 w depresj臋, od艂膮czy艂 si臋 od grupy. Wtedy znalaz艂a go Alice. Podobnie jak ja, obdarzona jest pewnymi zdolno艣ciami, kt贸re nawet w艣r贸d nas uwa偶ane s膮 za niezwyk艂e.

- Naprawd臋? 鈥 zdziwi艂a si臋. 鈥 Ale przecie偶 m贸wi艂e艣, 偶e tylko ty potrafisz czyta膰 ludziom w my艣lach. 鈥 c贸偶, czemu niby mia艂aby si臋 spodziewa膰, 偶e mo偶na mie膰 jeszcze dziwniejsze zdolno艣ci?

- Zgadza si臋. Ona wie o innych rzeczach. Widzi... widzi rzeczy, kt贸re mog膮 zdarzy膰 si臋 w przysz艂o艣ci. Ale tylko mog膮. Przysz艂o艣膰 nie jest pewna. Wszystko mo偶e si臋 zmieni膰.

Powiedzia艂em to z absolutnym przekonaniem. W艂a艣nie ze wszystkich si艂 stara艂em si臋 nie dopu艣ci膰 do tego, by przysz艂o艣膰 pozosta艂a bez zmian. To tylko mo偶liwo艣膰. To naprawd臋 nie musi ko艅czy膰 si臋 w ten spos贸b. Zacisn膮艂em z臋by, pe艂en determinacji by sprzeciwi膰 si臋 losowi.

- Co na przyk艂ad widzi? 鈥 a to podobno ja umiem czyta膰 w my艣lach. Je艣li z nas dwojga tylko ja to potrafi臋, to w takim razie Bella potrafi zadawa膰 pytania adekwatne do moich my艣li. I to dok艂adnie takie, na kt贸re wola艂bym nie odpowiada膰. Ale zawsze mog艂em opowiedzie膰 o czym艣 innym.

- Zobaczy艂a Jaspera i wiedzia艂a, 偶e jej szuka, zanim on o tym wiedzia艂. Zobaczy艂a Carlisle'a i nasz膮 rodzin臋 i postanowili nas odnale藕膰. Jest szczeg贸lnie wyczulona na istoty nieludzkie, zawsze, na przyk艂ad, kiedy inna grupa pojawia si臋 w okolicy. I czy tamci stanowi膮 jakie艣 zagro偶enie.

- Czy du偶o jest takich... jak wy? 鈥 chcia艂a wiedzie膰.

- Nie, niezbyt du偶o. Wi臋kszo艣膰 nie osiedla si臋 nigdzie na sta艂e.

Tylko ci, kt贸rzy, tak jak my, zrezygnowali z polowania na ludzi 鈥 zerkn膮艂em na ni膮, by sprawdzi膰 jakie wra偶enie robi na niej m贸wienie o polowaniu na istoty jej podobne. Zdawa艂a si臋 kompletnie nie reagowa膰. Jakby nie czu艂a si臋 zagro偶ona nawet w najmniejszym stopniu. - 鈥otrafi膮 z nimi dowolnie d艂ugo koegzystowa膰. 鈥 kontynuowa艂em rozpocz臋te zdanie. - Natrafili艣my tylko na jedn膮 rodzin臋 podobn膮 do naszej, w pewnej wiosce na Alasce. Mieszkali艣my nawet przez jaki艣 czas razem, ale tylu nas by艂o, 偶e za bardzo rzucali艣my si臋 w oczy. Ci z nas, kt贸rzy zarzucili... pewne obyczaje, trzymaj膮 si臋 zazwyczaj razem.

- A pozostali?

- Najcz臋艣ciej to nomadowie. Zdarza艂o si臋, 偶e i kt贸re艣 z nas w臋drowa艂o samotnie, ale z czasem, jak zreszt膮 wszystko inne, robi si臋 to nu偶膮ce. Chc膮c nie chc膮c musimy na siebie wpada膰, bo wi臋kszo艣膰 preferuje p贸艂noc.

- Dlaczego p贸艂noc? 鈥 spyta艂a, jakby nie by艂o to ca艂kiem logiczne.

- Gdzie mia艂a艣 oczy na 艂膮ce? 鈥 rzuci艂em kpiarskim tonem - Czy s膮dzisz, 偶e m贸g艂bym wyj艣膰 na ulic臋 przy s艂onecznej pogodzie, nie powoduj膮c wypadk贸w samochodowych? Wybrali艣my t臋 cz臋艣膰 stanu Waszyngton w艂a艣nie dlatego, 偶e to jedno z najbardziej pochmurnych miejsc na 艣wiecie. Mi艂o jest m贸c wyj艣膰 z domu w dzie艅. Nawet nic wiesz, jak bardzo mo偶na mie膰 do艣膰 nocy po niemal dziewi臋膰dziesi臋ciu latach.

Naprawd臋 nienawidzi艂em 偶ycia w nieustaj膮cej nocy. Niewiele jest tak frustruj膮cych rzeczy, jak ukrywanie si臋 za dnia i wynurzanie si臋 z domu wy艂膮cznie pod os艂on膮 nocy, jak jakie艣 pot臋pione dusze. Po prawdzie byli艣my nimi, ale nikt chyba nie lubi sobie tego u艣wiadamia膰.

- To st膮d wzi臋ty si臋 legendy?

- Prawdopodobnie. 鈥 chyba nikt nie wzi膮艂 pod uwag臋, 偶e to co dzieje si臋 z nami w s艂o艅cu mo偶e by膰 ca艂kiem przyjemne dla oka i ciemny lud uzna艂, 偶e pewnie s艂o艅ce nas krzywdzi 鈥 doda艂em w my艣lach, ale nie zd膮偶y艂em tego wypowiedzie膰, bo Bella ju偶 zada艂a kolejne pytanie. By艂a tak zafascynowana tym wszystkim, 偶e zacz膮艂 ogarnia膰 mnie niepok贸j.

- Czy Alice, tak jak Jasper, by艂a kiedy艣 cz艂onkiem innej rodziny?

- Nie, i tu jest pies pogrzebany. To dla nas zagadka. Alice nie pami臋ta w og贸le, 偶eby by艂a wcze艣niej cz艂owiekiem. Nie wie te偶, kto j膮 stworzy艂. Gdy si臋 ockn臋艂a, nikogo przy niej nie by艂o. Ktokolwiek jej to zrobi艂, odszed艂 w sin膮 dal. 呕adne z nas nie pojmuje, dlaczego, jak m贸g艂. Gdyby nie by艂a obdarzona wyj膮tkowymi zdolno艣ciami, gdyby nie przewidzia艂a, 偶e spotka Jaspera, a potem do艂膮czy do nas, by膰 mo偶e sko艅czy艂aby jako dzika bestia.

Z zamy艣lenia, wywo艂anego wyobra偶eniem mojej siostry - potwora z czerwonymi t臋cz贸wkami, wyrwa艂 mnie d藕wi臋k, kt贸ry rozpozna艂em jako burczenie w brzuchu.

- Wybacz. Pewnie marzysz o kolacji.

- To nic takiego, nie przejmuj si臋. 鈥 jak zwykle bagatelizowa艂a wszystko, co by艂o z ni膮 zwi膮zane. Jakby w og贸le uwa偶a艂a fakt swojej egzystencji za ma艂o istotny. Nie mog艂a si臋 bardziej myli膰.

- Rzadko, kiedy sp臋dzam tyle czasu z kim艣, kto od偶ywia si臋 w tradycyjny spos贸b. Wylecia艂o mi to z g艂owy. 鈥 powiedzia艂em tytu艂em usprawiedliwienia.

- Nie chc臋 si臋 z tob膮 rozstawa膰. 鈥 mrukn臋艂a cicho, jakby ba艂a si臋 mojej reakcji na te s艂owa. A ja ma艂o nie wyrwa艂em si臋 z jakim艣 triumfalnym okrzykiem.

Stanowczo za du偶o sobie dzisiaj pozwala艂em, ale do艣膰 ju偶 mia艂em 偶elaznej dyscypliny i odmawiania sobie jakiejkolwiek przyjemno艣ci w 偶yciu. Podda艂em si臋 egoizmowi i zaproponowa艂em:

- Mo偶e zaprosisz mnie do 艣rodka?

- A chcia艂by艣? 鈥 spyta艂a, jakby nie mie艣ci艂o jej si臋 w g艂owie, 偶e m贸g艂bym mie膰 tak膮 ochot臋. Wci膮偶 nie potrafi艂em zrozumie膰 jej podej艣cia. Jak mog艂a nie widzie膰, nie rozumie膰 tego co do niej czu艂em?

- Je艣li nie masz nic przeciwko. 鈥 rzuci艂em kurtuazyjnie.

Nie dbaj膮c ju偶 o zachowywanie pozor贸w poruszy艂em si臋 b艂yskawicznie by otworzy膰 jej drzwi samochodu.

- C贸偶 za ludzkie odruchy - zauwa偶y艂a.

- Wraca to i owo.

Lubi艂em by膰 wobec niej uprzejmy, lubi艂em widzie膰 to lekkie zaskoczenie gestami takimi, jak cho膰by otworzenie przez ni膮 drzwi do domu. Tym razem jednak by艂a zdziwiona czym innym. To te偶 by艂o ca艂kiem zabawne.

- Drzwi by艂y otwarte?

- Nie, u偶y艂em klucza spod okapu. 鈥 odpar艂em, jakby by艂a to zupe艂nie zwyczajna rzecz.

Po kr贸tkiej chwili zorientowa艂a si臋 jednak, 偶e co艣 by艂o nie tak. Wi臋c m贸j blef na nic si臋 nie zda艂. By艂a zbyt spostrzegawcza. Pozostawa艂o si臋 przyzna膰.

- By艂em ciekawy, jaka jeste艣 鈥 powiedzia艂em nieco przepraszaj膮cym tonem.

- Podgl膮da艂e艣 mnie? 鈥 trzeba jej przyzna膰, 偶e przynajmniej pr贸bowa艂a si臋 oburzy膰. Ale nawet tego nie potrafi艂a nale偶ycie odegra膰. Pozostawa艂o tylko pytanie, czemu nie oburzy艂a si臋 naprawd臋?

- Co innego pozostaje do roboty po nocy? 鈥 rzuci艂em swobodnie. Skoro nie by艂a bardzo z艂a鈥

Rozsiad艂em si臋 tymczasem w jej male艅kiej kuchni i obserwowa艂em jak wykonuje szereg czynno艣ci, by przygotowa膰 sobie posi艂ek. Cieszy艂em si臋, 偶e nie b臋d臋 zmuszony udawa膰, 偶e jem, bo nawet jak na ludzkie jedzenie, nie wygl膮da艂o szczeg贸lnie atrakcyjnie. Chocia偶 zapach bazylii, kt贸ry po chwili zacz膮艂 unosi膰 si臋 w kuchni, nie by艂 taki znowu nieprzyjemny.

Kiedy tak przygl膮da艂em si臋 jej krz膮taninie zn贸w uprzytomni艂em sobie, jak bardzo by艂a ludzka. To, co robi艂a by艂o takie zwyczajne, codzienne; tak jaskrawo kontrastowa艂o chocia偶by z tematem rozmowy, kt贸r膮 odbyli艣my w samochodzie. Czy mia艂em prawo wtargn膮膰 do jej jasnego, prostego 艣wiata z moimi mrocznymi tajemnicami i moj膮 nieludzk膮 natur膮?

- Jak cz臋sto? 鈥 jej g艂os wyrwa艂 mnie z zamy艣lenia i ju偶 zacz膮艂em si臋 obawia膰, 偶e nie us艂ysza艂em jej wcze艣niejszej wypowiedzi.

- Co, co? 鈥 spyta艂em, niezbyt przytomnie.

- Jak cz臋sto tu przychodzisz? 鈥 ach, wi臋c i ona pod膮偶a艂a tropem w艂asnych my艣li, w ko艅cu dochodz膮c to tego pytania.

- Niemal ka偶dej nocy. 鈥 odpowiedzia艂em, nie chc膮c jej ju偶 ok艂amywa膰, tak偶e w tej kwestii. Odwr贸ci艂a si臋, wyra藕nie zaskoczona moimi s艂owami.

- Dlaczego?

Bo nie potrafi臋 wytrzyma膰 nawet chwili bez ciebie 鈥 mia艂em ochot臋 odpowiedzie膰, ale nie chcia艂em ujawnia膰 swojej obsesji na jej punkcie.

- Jeste艣 interesuj膮cym obiektem obserwacji 鈥 stwierdzi艂em. Zabrzmia艂o to bezdusznie. 鈥 M贸wisz przez sen 鈥 doda艂em widz膮c, 偶e nie do ko艅ca rozumie.

- O nie! 鈥 j臋kn臋艂a wyra藕nie sfrustrowana.

- Bardzo si臋 gniewasz? 鈥 spyta艂em boj膮c si臋, 偶e czuje si臋 obra偶ona.

- To zale偶y! 鈥 czu艂a si臋.

Mia艂em nadziej臋, ze jeszcze co艣 doda, ale widz膮c, 偶e nic z tego, zapyta艂em niepewnie:

- Od czego?

- Od tego, co pods艂ucha艂e艣! 鈥 krzykn臋艂a. Czu艂em si臋 okropnie g艂upio. Naruszy艂em jej prywatno艣膰, a moja obsesyjna mi艂o艣膰 do niej nie by艂a 偶adnym usprawiedliwieniem w tej kwestii. Zbyt cz臋sto narusza艂em prywatno艣膰 wszystkich dooko艂a i chyba gdzie艣 po drodze zupe艂nie zatraci艂em poczucie przyzwoito艣ci.

Chcia艂em jako艣 zatrze膰 to z艂e wra偶enie. Zbli偶y艂em si臋 do niej i chwyci艂em jej d艂onie.

- Nie gniewaj si臋, prosz臋 鈥 szepn膮艂em b艂agalnie.

Pochyli艂em si臋, by m贸c zajrze膰 w jej g艂臋bokie oczy, by m贸c cokolwiek z nich wyczyta膰.

- T臋sknisz za mam膮. Martwisz si臋 o ni膮. Kiedy pada, od szumu deszczu rzucasz si臋 w 艂贸偶ku. Dawniej m贸wi艂a艣 du偶o o domu, ale ostatnio coraz rzadziej. A raz powiedzia艂a艣 鈥濼U jest za zielono!鈥. 鈥 za艣mia艂em si臋, zawieraj膮c w tym 艣miechu ca艂膮 czu艂o艣 jak膮 we mnie budzi艂a. Mia艂em jednak nadziej臋, 偶e nie b臋dzie dalej dr膮偶y艂a tematu 鈥 obawia艂em si臋, 偶e nie b臋dzie zadowolona, kiedy jej obawy si臋 potwierdz膮.

- Co艣 jeszcze? 鈥 jak mog艂em s膮dzi膰, 偶e Bella cokolwiek mi u艂atwi?

- No c贸偶, s艂ysza艂em par臋 razy swoje imi臋. 鈥 przyzna艂em. Czy ona w og贸le zdawa艂a sobie spraw臋 z tego, jak to na mnie dzia艂a艂o? Co sta艂o si臋 ze mn膮 gdy us艂ysza艂em to po raz pierwszy? Czy mia艂a cho膰by najmniejsze poj臋cie o tym ile to dla mnie znaczy艂o?

- Ile razy? Cz臋sto? 鈥 domaga艂a si臋 szczeg贸艂贸w.

- Co masz dok艂adnie na my艣li m贸wi膮c 鈥榗z臋sto鈥? 鈥 spyta艂em, maj膮c 艣wiadomo艣膰, 偶e stwierdzenie 鈥榢a偶dej nocy, czasem kilkakrotnie鈥 chyba nie poprawi艂oby jej nastroju.

- O nie! 鈥 i tak zrozumia艂a. Widocznie pami臋ta艂a co, i jak cz臋sto jej si臋 艣ni艂o. Nie b臋d臋 ukrywa艂, 偶e my艣l o tym, i偶 regularnie goszcz臋 w jej snach sprawi艂a mi niema艂膮 przyjemno艣膰.

Unios艂em jej twarz, by zmusi膰 j膮 do spojrzenia mi w oczy.

- Nie przejmuj si臋. Gdybym m贸g艂 艣ni膰, 艣ni艂bym tylko o tobie. I nie wstydzi艂bym si臋 tego 鈥 wyszepta艂em, maj膮c nadziej臋, 偶e zrozumie, co chc臋 jej przekaza膰.

Nie mia艂em okazji pozna膰 jej reakcji, bo pojawi艂 si臋 Charlie, parkuj膮c przed domem.

- Czy chcesz przedstawi膰 mnie ojcu? 鈥 spyta艂em, niemal pewien jak膮 us艂ysz臋 odpowied藕.

- Nie wiem鈥 - to nawet nie by艂o kategoryczne nie, ale i tak s膮dzi艂em, 偶e lepiej b臋dzie je艣li komendant Swan mnie tu teraz nie znajdzie. Jeszcze pr贸bowa艂by do mnie strzela膰 i okaza艂oby si臋, 偶e nie jest w stanie zrobi膰 mi krzywdy.

- No to innym razem 鈥 stwierdzi艂em kr贸tko i swoim normalnym tempem opu艣ci艂em kuchni臋. Podejrzewam, 偶e przesta艂em by膰 widoczny w momencie poruszania si臋.

- Edward! 鈥 us艂ysza艂em g艂os Belli w kt贸rym pobrzmiewa艂o rozczarowanie i nuta frustracji. Nie mog艂em powstrzyma膰 艣miechu.

Ukry艂em si臋 w przyleg艂ym pokoju z zamiarem przys艂uchiwania si臋 dyskusji. Chcia艂em te偶 spr贸bowa膰 wychwyci膰 my艣li Charlie鈥檊o, z nadziej膮, 偶e tym razem oka偶膮 si臋 nieco wyra藕niejsze.

Wymieni艂 z c贸rk膮 kr贸tkie uprzejmo艣ci. Kiedy kolejne my艣li pojawia艂y si臋 w jego g艂owie, by艂y jedynie rozmytymi sugestiami obraz贸w i trudnymi do zdefiniowania emocjami. Zastanawia艂em si臋, na jakiej zasadzie mo偶e dzia艂a膰 ta osobliwa anomalia. Do tego najwyra藕niej by艂a dziedziczna. Ciekawe jak wygl膮da艂y my艣li jej matki鈥

Rozmowa przebiega艂a jak najbardziej typowo. Chocia偶 wi臋藕 mi臋dzy Bell膮 a jej ojcem by艂a silna, to nie przejawia艂a si臋 ona w ich konwersacjach. Zwykle bywa艂y zdawkowe, zupe艂nie jakby Charlie tak naprawd臋 wola艂 nie wiedzie膰 co robi i co czuje jego c贸rka. Jakby wiedzia艂, 偶e nie chcia艂aby takiej ingerencji. Jednak nawet on nie m贸g艂 przemilcze膰 zachowania Belli. Bo o ile jego gesty i s艂owa nie odbiega艂y od normy, o tyle ona sprawia艂a wra偶enie podekscytowanej i niespokojnej. Wzbudzi艂o to jego podejrzenia. Niemal roze艣mia艂em si臋 na g艂os, kiedy w jego umy艣le wykrystalizowa艂o si臋 co艣 by艂o mieszank膮 niepokoju i typowo ojcowskiej irytacji. Podejrzewa艂, 偶e Bella chce wymkn膮膰 si臋 na rank臋. Nie m贸g艂 przecie偶 przypuszcza膰, 偶e 鈥榬andka鈥 przychodzi do niej, czy偶 nie?

- Spieszysz si臋? 鈥 spyta艂 zupe艂nie jakby ci膮gle jeszcze by艂 w pracy i chcia艂 sk艂oni膰 podejrzanego do z艂o偶enia zezna艅. Komizm tej sytuacji by艂 uderzaj膮cy. Komendant przes艂uchiwa艂 nie t臋 osob臋, kt贸r膮 powinien.

- Tak, jestem jaka艣 zm臋czona. Chc臋 si臋 dzi艣 wcze艣niej po艂o偶y膰 鈥 nie oszuka艂aby nawet dwulatka, nie wspominaj膮c o do艣wiadczonym policjancie.

- Wygl膮dasz na podekscytowan膮 鈥 ca艂kiem trafnie zauwa偶y艂 Charlie. Mo偶e to po nim by艂a taka spostrzegawcza? Chocia偶 emocje Belli by艂y a偶 za nadto wyra藕ne.

- Naprawd臋? 鈥 niezdarnie pr贸bowa艂a zamaskowa膰 swoje podekscytowanie bior膮c si臋 za zmywanie, ale nie spos贸b by艂o jej uwierzy膰.

- Dzi艣 sobota 鈥 mrukn膮艂. Wobec braku reakcji ze strony swojej c贸rki kontynuowa艂 my艣l 鈥 Nie masz jakich艣 plan贸w na wiecz贸r?

- Ju偶 m贸wi艂am, 偶e chc臋 i艣膰 wcze艣niej spa膰 鈥 przypomnia艂a. Nie brzmia艂o to w 偶aden spos贸b przekonuj膮co. By艂a urocza.

- 呕aden miejscowy ch艂opak jako艣 nie przypad艂 ci do gustu, co? 鈥 zapyta艂 niby to mimochodem. Teraz to by艂em ciekaw jak mu odpowie.

- Nie, 偶aden ch艂opak jako艣 nie wpad艂 mi w oko. 鈥 nacisk na s艂owo ch艂opak. Hmm rozumiem, 偶e nale偶a艂oby tam wstawi膰 wampir, je艣li chcia艂aby m贸wi膰 o tym, kto si臋 jej spodoba艂, ale mia艂em nadziej臋, 偶e nie umkn臋艂o jej to, 偶e ja tak偶e jestem 鈥榗h艂opakiem鈥. Bardzo zale偶a艂o mi na tym, 偶eby o tym nie zapomina艂a.

- Mia艂em nadziej臋, 偶e mo偶e ten Mike Newton鈥 M贸wi艂a艣, 偶e jest bardzo mi艂y 鈥 zasugerowa艂. Grr, znowu ten przebrzyd艂y Newton. Czy naprawd臋 nazwa艂a go mi艂ym? Samo my艣lenie o nim powodowa艂o u mnie siln膮 irytacj臋. Ten ch艂opak naprawd臋 powinien pilnowa膰 si臋, 偶eby nigdy nie wej艣膰 mi w drog臋.

- To tylko kolega. 鈥 skwitowa艂a. Jak dla mnie nie zas艂u偶y艂 nawet i na to miano.

- Ech, i tak tutejsi nie dorastaj膮 ci do pi臋t. 鈥 mrukn膮艂 Charlie. S艂uszna uwaga, trzeba przyzna膰. - Mo偶e lepiej b臋dzie, je艣li poczekasz z tym, a偶 p贸jdziesz do college'u.

- Popieram 鈥 zgodzi艂a si臋, dla 艣wi臋tego spokoju, 偶eby zako艅czy膰 dyskusj臋. Zacz膮艂em si臋 zastanawia膰 jak ma zamiar potem wybrn膮膰 z tego o艣wiadczenia, jakoby nikt jej si臋 nie spodoba艂. Przecie偶 chyba nie b臋dziemy si臋 ukrywa膰 w niesko艅czono艣膰? A mo偶e, m贸wi艂a powa偶nie? Odp臋dzi艂em szybko t臋 my艣l, zanim zd膮偶y艂aby si臋 na dobre zagnie藕dzi膰 w moim umy艣le.

- Dobranoc, skarbie 鈥 zawo艂a艂.

- Dobranoc.

Ja tymczasem w mgnieniu oka znalaz艂em si臋 w jej sypialni. S艂ysza艂em jak udaje, 偶e oci臋偶ale wspina si臋 po schodach.

Zerkn膮艂em na jej 艂贸偶ko i postanowi艂em nie walczy膰 z ochot膮 po艂o偶enia si臋 na nim. Zapad艂em si臋 w mi臋kki materac, otulony jej zapachem. Nareszcie potrafi艂em nale偶ycie doceni膰 jego niepowtarzalny aromat. Mmm, znalezienie si臋 w jej 艂贸偶ku implikowa艂o sporo bardzo ciekawych mo偶liwo艣ci. Moja wyobra藕nia pow臋drowa艂a w bardzo niew艂a艣ciwym kierunku.

Dotar艂a do pokoju i g艂o艣no zamkn臋艂a za sob膮 drzwi, usi艂uj膮c da膰 Charlie鈥檓u do zrozumienia, 偶e naprawd臋 nie ma 偶adnych niepokoj膮cych plan贸w. C贸偶 za oczywiste nieporozumienie!

Przebieg艂a przez pok贸j i otworzy艂a okno, najwyra藕niej spodziewaj膮c si臋 sceny godnej Szekspira.

- Edward? 鈥 szepn臋艂a w ciemno艣膰.

Naprawd臋 pr贸bowa艂em si臋 nie 艣mia膰.

- Tu jestem 鈥 poinformowa艂em, szczerz膮c si臋 jak kompletny idiota.

Jej reakcja by艂a jeszcze ciekawsza. Na jej twarzy odmalowa艂o si臋 zdumienie, a d艂oni膮 os艂oni艂a szyj臋. Odruch godny uwagi. Jednak najbardziej podoba艂o mi si臋 to, 偶e na wszelki wypadek usiad艂a. Czy偶by obawia艂a si臋, jak to m贸wi膮, pa艣膰 z wra偶enia? Jednak wampir w twoim 艂贸偶ku to mro偶膮cy krew w 偶y艂ach widok.

Mrukn膮艂em 鈥榩rzepraszam鈥 walcz膮c z ch臋ci膮 wybuchni臋cia g艂o艣nym 艣miechem.

- Uff. Potrzebuj臋 minutk臋, 偶eby doj艣膰 do siebie.

Nie podoba艂o mi si臋 to, 偶e jest wystraszona.
Tym razem postara艂em si臋, 偶eby nie przestraszy膰 jej 偶adnym gwa艂townym ruchem i tak wolno, jak tylko by艂em w stanie podnios艂em si臋, nachyli艂em si臋 ku niej i chwyci艂em lekko za nadgarstki. Chcia艂em j膮 mie膰 przy sobie, chcia艂em by zn贸w znalaz艂a si臋 blisko. Wiedzia艂em, 偶e nieodpowiedzialnie kusz臋 los, ale by艂em got贸w podj膮膰 to wyzwanie. Tego wieczora by艂em tak upojony dotychczasowymi sukcesami, 偶e zaczyna艂em wierzy膰, 偶e to wszystko mo偶e si臋 uda膰, 偶e mamy szans臋鈥
Posadzi艂em j膮 ko艂o siebie.
- Tak lepiej, stwierdzi艂em, ostro偶nie dotykaj膮c jej d艂oni. Wci膮偶 by艂em oszo艂omiony mo偶liwo艣ci膮 fizycznego kontaktu. A s膮dz膮c po rytmie jej serca, Bella tak偶e ci膮gle by艂a tym zdumiona.
- Jak tam t臋tno? 鈥 spyta艂em, drocz膮c si臋 nieco.
- Sam mi powiedz. Jestem pewna, 偶e s艂yszysz je sto razy lepiej ode mnie. 鈥 odpar艂a. Za艣mia艂em si臋, ubawiony tym spostrze偶eniem. Tak, s艂ysza艂em jej t臋tno, ca艂e moje cia艂o dostraja艂o si臋 do tego rytmu i ch艂on臋艂o go chciwie.
Teraz tak偶e podda艂em si臋 tej muzyce, ws艂uchuj膮c si臋 w coraz powolniejsze uderzenia. M贸g艂bym tak trwa膰 godzinami. Ale ona by艂a tylko cz艂owiekiem 鈥 przypomnia艂a mi o tym po chwili.
- Pozwolisz, ze jaki艣 czas po艣wi臋c臋 prozaicznym, ludzkim czynno艣ciom?- spyta艂a.
_ prosz臋 bardzo 鈥 odpowiedzia艂em, potwierdzaj膮c gestem, 偶e nie b臋d臋 jej zatrzymywa膰. A chcia艂bym, by nie opuszcza艂a mnie nawet na sekund臋鈥
- Tylko nigdzie nie wychod藕 鈥 oznajmi艂a surowo.
- Tak jest 鈥 odpar艂em, nieruchomiej膮c tak, jak tylko wampir potrafi to uczyni膰. Czeka艂bym tak latami, gdyby tylko mi rozkaza艂a.
Siedzia艂em tak, s艂uchaj膮c r贸偶nych d藕wi臋k贸w, dobiegaj膮cych z domu. S艂ysza艂em mecz footballu, ostentacyjnie g艂o艣no zamykane drzwi, szum wody i krz膮tanin臋 Belli.
Mia艂em teraz chwil臋 na przeanalizowanie tego, co si臋 dzisiaj wydarzy艂o. M贸g艂bym powiedzie膰, 偶e wszystko posz艂o po mojej my艣li, ale moja przewidywania chyba nawet przez chwil臋 nie by艂y a偶 tak optymistyczne. Alice mia艂a racj臋 鈥 rozw贸j sytuacji zaskoczy艂 mnie tak dalece, 偶e nadal by艂em got贸w przysi膮c, 偶e to tylko sen 鈥 a je艣li nie sen, bo 艣ni膰 nie mog艂em, to przynajmniej jaka艣 osobliwa halucynacja, produkt udr臋czonej wyobra藕ni.
Nie tylko sp臋dzi艂a ze mn膮 ca艂y dzie艅 i nie zrobi艂em jej nawet najmniejszej krzywdy, ale najwyra藕niej by艂a zadowolona z mojego towarzystwa! Nie obawia艂a si臋 mojego dotyku, nie broni艂a si臋 przed nim 鈥 pozwoli艂a nawet na poca艂unek, maj膮c pe艂n膮 艣wiadomo艣膰 tego, czym jestem!
Zaton膮艂em na chwil臋 we wspomnieniu jej mi臋kkich ust, jej ciep艂ego cia艂a tu偶 przy mnie, jej palc贸w wplataj膮cych si臋 w moje w艂osy鈥 Wszystkie moje zmys艂y zgodnie twierdzi艂y, 偶e wydarzy艂o si臋 to naprawd臋, ja jednak wci膮偶 nie potrafi艂em w to uwierzy膰.
A teraz znalaz艂em si臋 w jej pokoju, w jej 艂贸偶ku. Chcia艂a, 偶ebym tu by艂! Chyba ju偶 nie m贸g艂bym by膰 bardziej szcz臋艣liwy, emocje, kt贸re si臋 we mnie k艂臋bi艂y niemal odbiera艂y mi zdolno艣膰 my艣lenia.
Wr贸ci艂a po kilkunastu minutach. Mia艂a mokre w艂osy i sk贸r臋 zar贸偶owion膮 od gor膮cej wody, ubrana by艂a w lu藕ny podkoszulek i spodnie od dresu, kt贸re jak zwykle s艂u偶y艂y jej za pi偶am臋. Wygl膮da艂a tak swobodnie 鈥 nie mog艂em oderwa膰 od niej oczu. Kiedy u艣miechn臋艂a si臋 na m贸j widok, nie potrafi艂em ju偶 d艂u偶ej odgrywa膰 pos膮gu. U艣miechn膮艂em si臋, nadal gapi膮c si臋 na ni膮 zach艂annie, nie mog膮c si臋 nadziwi膰 jej subtelnej urodzie, kt贸ra nie potrzebowa艂a 偶adnych ozd贸b ani upi臋kszania.
- 艁adnie ci tak 鈥 stwierdzi艂em. Mina,, kt贸r膮 zrobi艂a wyra藕nie sugerowa艂a, 偶e mi nie wierzy. 鈥 Naprawd臋, nie k艂ami臋 鈥 zapewni艂em.
- Dzi臋ki 鈥 odpar艂a cicho, siadaj膮c ko艂o mnie na 艂贸偶ku. Unika艂a mojego wzroku.
- Po co to ca艂e przedstawienie? 鈥 spyta艂em, nie maj膮c chwilowo lepszego pomys艂u na przerwanie nieco kr臋puj膮cej ciszy.
- Charlie my艣li, 偶e mam zamiar wymkn膮膰 si臋 na randk臋 鈥 mrukn臋艂a, wci膮偶 na mnie nie patrz膮c.
- Ach tak. Sk膮d ten pomys艂? 鈥 spyta艂em niby to si臋 dziwi膮c. By艂em ciekaw, czy zdaje sobie chocia偶 spraw臋 ze swojego zachowania.
- Najwyra藕niej wyda艂am mu si臋 nieco zbyt podekscytowana 鈥 stwierdzi艂a w miar臋 oboj臋tnym tonem. Dobrze, 偶e przynajmniej mia艂a te 艣wiadomo艣膰.
Nie podoba艂o mi si臋 to, 偶e nie widz臋 jej oczu. Chwyci艂em delikatnie jej podbr贸dek i wpatrzy艂em si臋 w jej twarz, syc膮c wzrok kusz膮cym rumie艅cem.
- C贸偶, z pewno艣ci膮 wygl膮dasz na rozgrzan膮 po prysznicu 鈥 mrukn膮艂em cicho i pochyli艂em si臋 nieznacznie. Potrzeba blisko艣ci by艂a teraz silniejsza ni偶 wszystkie inne, a to bij膮ce od niej ciep艂o przyci膮ga艂o mnie z magiczn膮 niemal si艂膮. Kontrolowa艂em si臋 艣wietnie i pilnuj膮c ka偶dego gestu, powt贸rzy艂em to, co ju偶 raz uda艂o mi si臋 na polanie 鈥 opar艂em si臋 policzkiem o jej obojczyk. Wzi膮艂em g艂臋boki wdech, ciesz膮c si臋, 偶e jestem w stanie to zrobi膰 i upajaj膮c si臋 jej cudownym zapachem, po艂膮czonym z silniejsz膮 teraz nut膮 truskawkowego szamponu. To zestawienie podoba艂o mi si臋 tak bardzo, 偶e zamrucza艂em prawie jak kot.
- Mam wra偶enie, 偶e coraz 艂atwiej jej ci ze mn膮 przebywa膰 鈥 zauwa偶y艂a.
- Tak s膮dzisz? 鈥 mrukn膮艂em, przesuwaj膮c czubkiem nosa wzd艂u偶 jej pulsuj膮cej t臋tnicy, w ka偶dej sekundzie czuj膮c, s艂ysz膮c i wyobra偶aj膮c sobie przep艂ywaj膮c膮 tam, s艂odk膮, gor膮c膮 krew.
Odgarn膮艂em jej w艂osy i musn膮艂em ustami zag艂臋bienie pod jej uchem 鈥 tam p艂yn臋艂a najbli偶ej sk贸ry. Czu艂em to ciep艂o, ca艂ym sob膮 s艂ysza艂em melodi臋, kt贸r膮 艣piewa艂a jej krew.
Potw贸r szarpn膮艂 si臋 rozpaczliwie, usi艂uj膮c wyswobodzi膰 si臋 z wi臋z贸w, kt贸rymi by艂 sp臋tany. Nie pozwoli艂em mu na to.
- O wiele 艂atwiej 鈥 wykrztusi艂a, ale g艂os mia艂a s艂aby.
- Hm 鈥 ponownie jedynie mrukn膮艂em, nie chc膮c odrywa膰 ust od jej mi臋kkiej sk贸ry. O ile nad potworem panowa艂em doskonale, o tyle wobec nowych pragnie艅 by艂em zupe艂nie bezsilny.
- Jestem ciekawa鈥 - zacz臋艂a. Ja by艂em ciekaw czemu przerwa艂a. Musn膮艂em opuszkami palc贸w jej obojczyk 鈥 zn贸w pomy艣la艂em o szkle okrytym jedwabiem.
- Czego jeste艣 ciekawa? 鈥 spyta艂em, po raz kolejny ubolewaj膮c nad tym, 偶e nie s艂ysz臋 jej my艣li.
- Tego, sk膮d ta zmiana 鈥 odpowiedzia艂a lekko dr偶膮cym g艂osem. Czy偶by nadal si臋 ba艂a, 偶e mimo wszystko j膮 skrzywdz臋? Nigdy nie by艂em od tego dalszy.
- Si艂a woli 鈥 odpar艂em, 艣miej膮c si臋 cicho i nie unosz膮c g艂owy.
Nagle si臋 odsun臋艂a. Nie mia艂em poj臋cia co si臋 sta艂o. Nie o艣mieli艂em si臋 drgn膮膰, aby jej jeszcze bardziej nie wystraszy膰, a ze zdenerwowania chyba zapomnia艂em oddycha膰. Spojrza艂em na Bel臋, usi艂uj膮c cokolwiek wyczyta膰 z jej twarzy, ale na pr贸偶no. Nie wiedzia艂em, co wywo艂a艂o t臋 reakcj臋 鈥 poczu艂em si臋 kompletnie bezradny.
- Zrobi艂em co艣 nie tak? 鈥 spyta艂em cicho.
- Nie. Wr臋cz przeciwnie. Doprowadzasz mnie do szale艅stwa. 鈥 westchn臋艂a.
- Hm 鈥 doprowadzam j膮 do szale艅stwa? To by艂a bardzo ciekawa informacja.
Czy to mo偶liwe, 偶ebym mimo wszystko dzia艂a艂 na ni膮 tak jak chocia偶by na Jessic臋 czy pani膮 Cope? Mimo, 偶e wiedzia艂a kim, czym jestem, 偶e wiedzia艂a jak bardzo musz臋 ze sob膮 walczy膰, 偶eby jej nie zabi膰 i mimo tego, 偶e widzia艂a jak niebezpieczny mog臋 by膰? A mo偶e faktycznie pragn臋艂a mojego dotyku tak, jak ja jej? W ko艅cu ani razu, nawet najdrobniejszym gestem nie da艂a mi do zrozumienia, 偶e nie chce 偶ebym by艂 blisko. Wprost przeciwnie! Sama do tego d膮偶y艂a! Poczu艂em si臋 nagle bardzo, bardzo szcz臋艣liwy. 鈥 Naprawd臋? 鈥 upewni艂em si臋 jeszcze, ale na mojej twarzy zago艣ci艂 ju偶 u艣miech. Czy to znaczy艂o ,ze mog艂em sobie pozwoli膰 na nieco wi臋cej? Na ile w艂a艣ciwie?
- Mam mo偶e bi膰 brawo? 鈥 spyta艂a sarkastycznie.
Mrugn膮艂em do niej.
- Jestem po prostu mile zaskoczony. Tyle lat ju偶 偶yj臋. Nigdy nie wierzy艂em, 偶e co艣 takiego mi si臋 przytrafi. 呕e kiedykolwiek spotkam kogo艣, z kim b臋d臋 chcia艂 by膰, a nie tylko bywa膰, tak jak z moim rodze艅stwem. A potem jeszcze okazuje si臋, 偶e cho膰 wszystko to jest dla mnie nowe, radz臋 sobie z tym鈥 byciem z tob膮 ca艂kiem dobrze. 鈥 powiedzia艂em, pl膮cz膮c si臋 nieco i walcz膮c z niepos艂usznymi s艂owami, kt贸re nie chcia艂y si臋 sformu艂owa膰.
- Jeste艣 dobry we wszystkim - stwierdzi艂a. Pochlebia艂o mi to, ale raczej nie mog艂em si臋 z tym zgodzi膰. Wzruszy艂em tylko ramionami, nie chc膮c si臋 z ni膮 spiera膰. Mia艂em za dobry nastr贸j, na udowadnianie jakim to jestem potworem. Stara艂em si臋 t艂umi膰 艣miech, 偶eby przypadkiem nie obudzi膰 Charlie'go. Tak偶e Bella si臋 艣mia艂a.
- Ale dlaczego teraz ci 艂atwiej? 鈥 dr膮偶y艂a temat. - Dzi艣 po po艂udniu...
- To wcale nie takie 艂atwe - westchn膮艂em. - A dzi艣 po po艂udniu鈥. by艂em jeszcze... niezdecydowany. Wybacz, to niewybaczalne, 偶e si臋 tak zachowa艂em. 鈥 przyzna艂em, unikaj膮c jej wzroku.
- Niewybaczalne?
- Dzi臋kuj臋 za wyrozumia艂o艣膰. - u艣miechn膮艂em si臋 z wdzi臋czno艣ci膮. - Widzisz 鈥 kontynuowa艂em, nada艂 nie podnosz膮c wzroku - nie mia艂em pewno艣ci, czy jestem w stanie dostatecznie si臋 kontrolowa膰... 鈥 chwyci艂em jej d艂o艅 i przycisn膮艂em do swojego policzka. Ju偶 zd膮偶y艂em zat臋skni膰 za tym ciep艂em. - Ca艂y czas istnia艂a mo偶liwo艣膰, 偶e dam si臋 porwa膰... pragnieniu. Ca艂y czas by艂em... podatny. P贸ki nie zda艂em sobie sprawy, 偶e mam w sobie jednak do艣膰 si艂y, nie wierzy艂em ani troch臋, 偶e ty... 偶e my... 偶e kiedykolwiek b臋d臋 m贸g艂...
S艂owa zn贸w okaza艂y si臋 ca艂kiem niepos艂uszne, a ja nie mia艂em poj臋cia jak ubra膰 w nie to, co chcia艂em przekaza膰.
- A teraz ju偶 wierzysz?
- Si艂a woli - powt贸rzy艂em, zadowolony ze swojego sukcesu.
- Kurcz臋, posz艂o jak z p艂atka.
Rozbawi艂a mnie tym stwierdzeniem. Je艣li wydawa艂o jej si臋, 偶e to by艂o 艂atwe, to chyba naprawd臋 nie zdawa艂a sobie sprawy z niebezpiecze艅stwa, kt贸re jej grozi艂o. Kt贸re wci膮偶 jej grozi.
- Chyba tobie - stwierdzi艂em, muskaj膮c czubek jej nosa.
Po chwili jednak wr贸ci艂o opanowanie i niepok贸j.
- Robi臋, co w mojej mocy - szepn膮艂em. Zn贸w pomy艣la艂em o tym jak niewiele trzeba, 偶eby ta rado艣膰 zamieni艂a si臋 w straszliw膮 tragedi臋鈥 - Jestem prawie stuprocentowo pewny, 偶e w razie czego b臋d臋 w stanie szybko st膮d uciec. - przerwa艂em na chwil臋, zniech臋cony my艣l膮 o opuszczaniu jej sypialni. - Jutro b臋dzie mi znowu trudniej - przyzna艂em. - Dzi艣, po ca艂ym dniu przebywania z tob膮, zoboj臋tnia艂em na tw贸j zapach w zadziwiaj膮cym stopniu, ale po kilku godzinach roz艂膮ki b臋d臋 musia艂 zaczyna膰 wszystko od pocz膮tku. No, mo偶e niezupe艂nie od samego pocz膮tku. 鈥 tak, tak 藕le jak na samym pocz膮tku to ju偶 raczej nie b臋dzie. I chwa艂a Bogu. Chyba nie zni贸s艂bym ponownie tych katuszy. Nie teraz, kiedy tak bardzo mi na niej zale偶a艂o.
- No to nie odchod藕 鈥 zasugerowa艂a, z nadzieja w g艂osie. A to dopiero! Mia艂em to zosta膰 na noc? Nie 偶ebym ju偶 tego nie robi艂, ale tym razem zanosi艂o si臋 na nieco inn膮 lokalizacj臋.
- Ch臋tnie zostan臋 鈥 odpowiedzia艂em szczerze. - Przynie艣 kajdany, o pani. Jam wi臋藕niem twego serca. 鈥 usi艂uj膮c to zrobi膰 mo偶liwie delikatnie chwyci艂em jej nadgarstki, nadal niepewny, czy nie b臋dzie chcia艂a wyszarpn膮膰 d艂oni. Wobec braku jakiegokolwiek sprzeciwu pozwoli艂em sobie na 艣miech.
- Jeste艣 dzi艣 taki weso艂y - stwierdzi艂a. - Nigdy ci臋 jeszcze takim nie widzia艂am.
- Chyba tak ma by膰, prawda? 鈥 tak przynajmniej s膮dzi艂em. Ale czemu nie mai艂bym by膰 dzi艣 weso艂y. Nigdy nawet nie marzy艂em o tylu powodach do zadowolenia - Pierwsza mi艂o艣膰 odurza, upaja i takie tam. To niesamowite, jak wielka jest r贸偶nica pomi臋dzy czytaniem o czym艣, ogl膮daniem o tym film贸w, a do艣wiadczeniem tego czego艣 w prawdziwym 偶yciu, nie uwa偶asz?
- R贸偶nica jest ogromna. Nie wyobra偶a艂am sobie, 偶e uczucia potrafi膮 by膰 tak silne. - przyzna艂a. Ja te偶 si臋 czego艣 takiego nie spodziewa艂em. Ale czym mog艂y by膰 jej ludzkie uczucia, wobec tego co k艂臋bi艂o si臋 we mnie? Nowe, nieznane, wyostrzone przez wampirze zmys艂y i jeszcze doprawione jej kusz膮cym zapachem鈥
- Na przyk艂ad zazdro艣膰 鈥 zacz膮艂em, 偶eby nie my艣le膰 o tych jeszcze mroczniejszych uczuciach - Czyta艂em o niej setki razy, widzia艂em odgrywaj膮cych j膮 aktor贸w na scenie i na ekranie. My艣la艂em, 偶e wiem, jak to mniej wi臋cej jest. By艂em taki zaskoczony... 鈥 zaskoczony.. ha, 偶ebym to ja j膮 w og贸le rozpozna艂 od razu!. - Pami臋tasz ten dzie艅, w kt贸rym Mike zaprosi艂 ci臋 na bal?
- To wtedy zn贸w zacz膮艂e艣 ze mn膮 rozmawia膰. 鈥 czy偶by by艂o to bardziej warte uwagi ni偶 zaproszenia? Niemal mrukn膮艂em z satysfakcji.
- Poczu艂em taki gniew, niemal偶e wpad艂em w furi臋. Z pocz膮tku nie wiedzia艂em, co si臋 ze mn膮 dzieje. To, 偶e nie s艂ysz臋 twych my艣li, denerwowa艂o mnie jeszcze bardziej ni偶 zwykle. Dlaczego mu odm贸wi艂a艣? Czy tylko dla dobra kole偶anki? Czy ju偶 kogo艣 masz? Zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e nie powinno mnie to obchodzi膰. Stara艂em si臋 tym nie przejmowa膰. A potem ta kolejka na parkingu... 鈥 na wspomnienie tamtego wydarzenia i wyrazu jej twarzy nie potrafi艂em powstrzyma膰 chichotu.
- Zablokowa艂em wyjazd, bo nie mog艂em si臋 opanowa膰. Musia艂em us艂ysze膰 twoj膮 odpowied藕, zobaczy膰 twoj膮 min臋. Nie mog臋 zaprzeczy膰 - poczu艂em ulg臋, widz膮c, jak bardzo Tyler ci臋 dra偶ni, Ale nadal nie mia艂em pewno艣ci.
- Tej nocy przyszed艂em tu po raz pierwszy. Przygl膮da艂em si臋 jak 艣pisz, walcz膮c z my艣lami. Z jednej strony wiedzia艂em, co powinienem zrobi膰, co jest etyczne, rozs膮dne, w艂a艣ciwe. Z drugiej strony by艂o to, co zrobi膰 chcia艂em. M贸g艂bym ci臋 ignorowa膰, m贸g艂bym znikn膮膰 na kilka lat i wr贸ci膰 po twoim wyje藕dzie, ale w贸wczas, pewnego dnia, przyj臋艂aby艣 w ko艅cu zaproszenie Mike'a czy kogo艣 jego pokroju. Ta my艣l doprowadza艂a mnie do sza艂u.
A potem 鈥 emocje, kt贸re wywo艂a艂o we mnie samo wspomnienie sprawi艂y, 偶e na kr贸tk膮, prawie niewyczuwaln膮 chwil臋, straci艂em panowanie nad g艂osem - powiedzia艂a艣 przez sen moje imi臋. Tak wyra藕nie, 偶e pomy艣la艂em najpierw, i偶 si臋 obudzi艂a艣. Przewr贸ci艂a艣 si臋 jednak tylko na drugi bok, wymamrota艂a艣 moje imi臋 jeszcze raz i westchn臋艂a艣. Zala艂a mnie fala... sam nie wiem czego. To by艂o niesamowite uczucie. Odt膮d wiedzia艂em, 偶e musz臋 zacz膮膰 dzia艂a膰. 鈥 tak, to co wtedy prze偶y艂em zmieni艂o mnie ca艂kowicie. Zrozumia艂em, 偶e zanim j膮 spotka艂em by艂em kompletnie martwy 鈥 to tylko moje cia艂o si臋 porusza艂o, stwarzaj膮c pozory 偶ycia. Dopiero siedz膮ca teraz przy mnie dziewczyna sprawi艂a, 偶e obudzi艂em si臋 z d艂ugiego snu. Z m臋cz膮cego koszmaru.
Czy gdyby nie ta irracjonalna zazdro艣膰 zrobi艂bym cokolwiek, by si臋 do niej zbli偶y膰? Niemal poczu艂em wdzi臋czno艣膰 dla Mike鈥檃. Niemal.
- Ech, zazdro艣膰 to dziwna rzecz. Nie s膮dzi艂em, 偶e potrafi by膰 tak silna. I taka irracjonalna! Cho膰by przed chwil膮, kiedy Charlie spyta艂 ci臋 o tego przebrzyd艂ego Newtona... Uch! 鈥 zn贸w ogarn臋艂a mnie irytacja. Wdzi臋czno艣膰 wdzi臋czno艣ci膮, ale naprawd臋 go nie znosi艂em.
- Powinnam by艂a si臋 domy艣li膰, 偶e b臋dziesz pods艂uchiwa艂 - j臋kn臋艂a.
- Oczywi艣cie, 偶e s艂ucha艂em. 鈥 chyba musia艂bym sobie odci膮膰 uszy, 偶eby tego nie robi膰. S艂ysza艂em rozmowy i my艣li z s膮siedniej ulicy!
- I naprawd臋 ta wzmianka o Mike'u wywo艂a艂a u ciebie zazdro艣膰?
- Dopiero przy tobie zacz臋艂y si臋 we mnie odzywa膰 cz艂owiecze odruchy. To dla mnie zupe艂na nowo艣膰, wi臋c wszystko odczuwam bardziej intensywnie. 鈥 odpar艂em, usprawiedliwiaj膮c si臋 troch臋.
- 呕e te偶 przej膮艂e艣 si臋 czym艣 takim 鈥 zbagatelizowa艂a sytuacj臋 - A co ja mam powiedzie膰? Mieszkasz pod jednym dachem z Rosalie, t膮 ol艣niewaj膮co pi臋kn膮 Rosalie. Sprowadzono j膮 specjalnie dla ciebie. Jest wprawdzie Emmett, ale mimo to jak mog臋 z ni膮 konkurowa膰? 鈥 marudzi艂a. Jej za艣lepienie by艂o tak niebywa艂e, 偶e zapragn膮艂em odrobin臋 si臋 z ni膮 podra偶ni膰.
- O konkurencji nie ma mowy. - u艣miechn膮艂em si臋 z艂o艣liwie i przyci膮gn膮艂em j膮 do siebie, oplataj膮c sobie jej ramiona wok贸艂 plec贸w. Czyni艂em realnym to, co jeszcze ca艂kiem niedawno by艂o tylko absurdalnym marzeniem.
- Dobrze o tym wiem. I w tym ca艂y problem. 鈥 mrukn臋艂a, wci膮偶 maj膮c kompleksy na tle Rose. Mia艂em ochot臋 przewr贸ci膰 oczami.
- Nie zaprzeczam, Rosalie jest na sw贸j spos贸b pi臋kna, ale nawet gdybym nie traktowa艂 jej od lat jak siostry, nawet gdyby nie znalaz艂a Emmetta, nigdy nic by艂aby dla mnie cho膰by w jednej dziesi膮tej, ba, w jednej setnej, r贸wnie atrakcyjna co ty. 鈥 gdzie tam lalkowatej Rose do mojej pi臋knej, subtelnej Belli! - Przez niemal dziewi臋膰dziesi膮t lat napotyka艂em na swej drodze i twoich, i moich pobratymc贸w, ca艂y ten czas uwa偶aj膮c, 偶e dobrze mi samemu, ca艂y ten czas nie艣wiadomy, 偶e kogo艣 szukam. A i nikogo nie znalaz艂em, bo ciebie jeszcze nie by艂o na 艣wiecie. 鈥 wyzna艂em, u艣wiadamiaj膮c to sobie wyrazi艣cie.
- To nie fair - szepn臋艂a - Ja nie czeka艂am wcale. Sk膮d takie fory?
- Rzeczywi艣cie 鈥 zgodzi艂em si臋, czuj膮c jak po raz kolejny ogarnia mnie rozbawienie. - Powinienem by艂 co艣 wymy艣li膰, 偶eby艣 bardziej si臋 nacierpia艂a. 鈥 pog艂aska艂em j膮 po jej d艂ugich, g臋stych w艂osach, obejmuj膮c jej nadgarstki ju偶 tylko jedn膮 d艂oni膮. Nie chcia艂em ich puszcza膰, jakby w obawie, 偶e mi ucieknie. - Przebywaj膮c ze mn膮, w ka偶dej sekundzie ryzykujesz 偶ycie, ale to przecie偶 drobnostka. No i do tego jeste艣 zmuszona wyrzec si臋 w艂asnej natury, unika膰 ludzi... Czy to nie wysoka cena?
- Nie. Nie mam wra偶enia, 偶e co艣 mnie omija. 鈥 odpar艂a z pewno艣ci膮 w g艂osie
- Jeszcze nie. 鈥 mrukn膮艂em z gorycz膮. Wiedzia艂em, 偶e kiedy艣 to sobie u艣wiadomi.
Zdziwi艂em si臋 s艂ysz膮c odg艂os krok贸w na schodach. Powinienem by艂 najpierw us艂ysze膰 chocia偶 echo my艣li komendanta! Czy偶bym by艂 a偶 tak zaabsorbowany Bell膮, ze mi to umkn臋艂o? B艂yskawicznie schowa艂em si臋, a jak偶e, w szafie 鈥 jak przysta艂o na przy艂apanego kochanka.
- K艂ad藕 si臋! 鈥 poinstruowa艂em zaskoczon膮 Bell臋.
Zd膮偶y艂a u艂o偶y膰 si臋 w charakterystycznej dla niej skulonej pozycji i nieco wyr贸wna膰 oddech, kiedy Charlie wsun膮艂 si臋 do pokoju. Jak zwykle udawa艂a marnie, ale jemu to wida膰 wystarczy艂o, bo wyczu艂em ulg臋 w jego my艣lach.
Kiedy czeka艂em a偶 wreszcie wyjdzie, w moim umy艣le zrodzi艂 si臋 kolejny pomys艂 od kt贸rego 偶adnym sposobem nie mog艂em si臋 op臋dzi膰. Wiedz膮c, 偶e opieranie si臋 tej mo偶liwo艣ci jest zgo艂a bezcelowe, podda艂em si臋 i kiedy tylko Charlie zamkn膮艂 za sob膮 drzwi wsun膮艂em si臋 pod ko艂dr臋 Belli i przytuli艂em ja do siebie.
- N臋dzna z ciebie aktorka. Radzi艂bym zapomnie膰 o karierze filmowej. 鈥 musia艂em si臋 odezwa膰, powiedzie膰 po prostu cokolwiek, 偶eby nie oszale膰 z nadmiaru emocji. O tym, 偶eby znale藕膰 si臋 z ni膮 w 艂贸偶ku to nawet nie o艣miela艂em si臋 marzy膰. A je艣li si臋 o艣miela艂em, to natychmiast odp臋dza艂em takie frustruj膮co nierealne my艣li.
- Zwariowa艂e艣? 鈥 wyszepta艂a podenerwowana.
C贸偶, chyba mog艂aby si臋 czu膰 nieswojo nawet gdybym nie by艂 wampirem. Czy to tak w艂a艣ciwie nie by艂a dopiero 鈥榩ierwsza randka鈥? U艣miechn膮艂em si臋 na t臋 my艣l. Mo偶e faktycznie troch臋 przesadzi艂em z prze艂amywaniem barier.
Najlepiej by艂oby, gdyby zasn臋艂a. Nie powinienem stwarza膰 niepotrzebnych nieporozumie艅. Zacz膮艂em nuci膰 jej moja kompozycj臋, ciesz膮c si臋, 偶e ta b膮d藕 co b膮d藕 ko艂ysanka, nareszcie znajduje w艂a艣ciwe zastosowanie.
- Chcesz, 偶ebym ci臋 u艣pi艂 w ten spos贸b?
- 艢wietny dowcip, My艣lisz, 偶e jestem w stanie spa膰 tak z tob膮 przy boku? 鈥 odpar艂a z ironi膮
- Do tej pory ci si臋 udawa艂o.
- Bo nie wiedzia艂am o twojej obecno艣ci. 鈥 c贸偶, w istocie, nie mog艂a o niej wiedzie膰.
- No c贸偶, je艣li nie chce ci si臋 spa膰... 鈥 czy ja mia艂em nie stwarza膰 niepotrzebnych nieporozumie艅? Czego to ja 鈥榥ie mia艂em鈥...
- Je艣li nie chce mi si臋 spa膰, to co? 鈥 spyta艂a podejrzliwie
Nie uda艂o mi si臋 zapanowa膰 nad 艣miechem.
- To na co mia艂aby艣 ochot臋?
Odpowiedzia艂a mi cisza i szale艅czy galop jej serca.
- Czy ja wiem... 鈥 mrukn臋艂a niepewnie.
- Daj mi zna膰, gdy si臋 na co艣 zdecydujesz.
Przysun膮艂em twarz do jej karku. To ciep艂o i ten zapach tym razem to mnie doprowadza艂y do szale艅stwa. Moje cia艂o nadal zg艂asza艂o protesty w sprawie torturowania go woni膮 jej krwi, ale i mrucza艂o z satysfakcji, znajduj膮c si臋 tak blisko niej.
- M贸wi艂e艣, 偶e po ca艂ym dniu zoboj臋tnia艂e艣. 鈥 zauwa偶y艂a, orientuj膮c si臋 najwyra藕niej, 偶e rozkoszuj臋 si臋 w艂a艣nie jej zapachem.
- To 偶e nie pij臋 wina nie znaczy jeszcze, 偶e nie mog臋 upaja膰 si臋 jego bukietem. Pachniesz tak kwiatowo, lawend膮鈥lbo frezj膮. A偶 艣linka nabiega do ust. 鈥 偶eby to by艂a tylko 艣linka!!
- Tak, wiem. Ludzie w k贸艂ko mi to m贸wi膮. 鈥 zn贸w uda艂o jej si臋 mnie rozbawi膰.
- Ju偶 wiem, co chc臋 robi膰 - powiedzia艂a. - Chc臋 si臋 dowiedzie膰 czego艣 wi臋cej o tobie.
- Mo偶esz pyta膰 o wszystko. 鈥 zadeklarowa艂em. Nie by艂em pewien czy to aby najlepszy pomys艂, ale co jeszcze mia艂bym przed ni膮 ukrywa膰?
- Dlaczego robisz to wszystko? Nadal nie pojmuj臋, po co tak bardzo walczysz ze swoj膮 natur膮. Prosz臋, nic zrozum mnie 藕le, ciesz臋 si臋, 偶e pracujesz nad sob膮. Nie wiem po prostu, co ci臋 do tego sk艂oni艂o.
Ju偶 to pr臋 razy s艂ysza艂em. Ale jak膮 odpowied藕 mia艂em da膰 tym razem?
- To dobre pytanie i nie jeste艣 pierwsz膮 osob膮, kt贸ra mi je zada艂a. Wi臋kszo艣膰 z moich pobratymc贸w jest zupe艂nie zadowolona ze swojego... trybu 偶ycia. Oni te偶 zachodz膮 w g艂ow臋, po co moja rodzina si臋 ogranicza. Ale zrozum, to, 偶e jeste艣my, kim jeste艣my, nie znaczy, 偶e nie wolno nam pr贸bowa膰 by膰 lepszymi, 偶e nie wolno nam pr贸bowa膰 zmierzy膰 si臋 z przeznaczeniem, kt贸re zosta艂o nam narzucone. Pragniemy pozosta膰 jak najbardziej ludzcy. 鈥 postara艂em si臋 wyja艣ni膰 w mo偶liwie prosty spos贸b.
Przez chwil臋 panowa艂a kompletna cisza, zak艂贸cana jedynie naszymi oddechami i biciem jej serca.
- 艢pisz? 鈥 szepn膮艂em.
- Nie.
- Czy to ju偶 wszystko?
- Sk膮d 鈥 zaprzeczy艂a gwa艂townie.
- Co jeszcze chcia艂aby艣 wiedzie膰?
- Dlaczego potrafisz czyta膰 w my艣lach? Dlaczego Alice jest jasnowidzem... Sk膮d to si臋 bierze?
Wzruszy艂em ramionami. Kto to mo偶e wiedzie膰?
- Nie wiemy dok艂adnie. Carlisle ma pewn膮 teori臋鈥 Wierzy, 偶e z poprzedniego 偶ycia zosta艂y nam najsilniejsze cechy naszej ludzkiej osobowo艣ci, tyle 偶e wzmocnione, podobnie jak nasze umys艂y i zmys艂y. Uwa偶a, 偶e ju偶 wcze艣niej musia艂em by膰 wra偶liwy na to, co my艣l膮 ludzie znajduj膮cy si臋 wok贸艂 mnie. A Alice cokolwiek by przedtem nie robi艂a, mia艂a wyj膮tkowo dobrze wykszta艂con膮 intuicj臋.
- A co on wni贸s艂 ze sob膮 do nowego 偶ycia? I pozostali?
- Carlisle wsp贸艂czucie, Esme wielkie serce, Emmett si艂臋, Rosalie wytrwa艂o艣膰, cho膰 w jej przypadku to raczej o艣li up贸r. - za艣mia艂em si臋, przypominaj膮c sobie dziesi膮tki sytuacji, kiedy jej niezno艣ny up贸r doprowadza艂 reszt臋 rodziny do rozpaczy - Jasper... Hm, Jasper to bardzo ciekawa posta膰. W poprzednim 偶yciu by艂 do艣膰 charyzmatyczny, zdolny wywiera膰 du偶y wp艂yw na otoczenie, tak by wszystko potoczy艂o si臋 po jego my艣li. Teraz potrafi manipulowa膰 emocjami innych, na przyk艂ad uspokoi膰 gniewny t艂um i na odwr贸t. To bardzo subtelna umiej臋tno艣膰.
Zn贸w zrobi艂o si臋 cicho.
- To jak... jak si臋 to wszystko zacz臋艂o? No wiesz, Carlisle zmieni艂 ciebie, kto艣 musia艂 zmieni膰 go wcze艣niej, i tak dalej. 鈥 c贸偶 za egzystencjalne pytanie. Jak na takowe przysta艂o, nie ma na nie odpowiedzi. A przynajmniej 偶adnej satysfakcjonuj膮cej.
- A ty, sk膮d si臋 wzi臋艂a艣? W wyniku ewolucji? B贸g ci臋 stworzy艂? Powstali艣cie wy, powstali艣my i my, jak w ca艂ym 艣wiecie zwierz膮t - jest drapie偶nik, jest i ofiara. Je艣li nie wierzysz, 偶e to wszystko to powsta艂o samo z siebie, co i mnie trudno przyj膮膰 do wiadomo艣ci, czy tak trudno pogodzi膰 si臋 z faktem, 偶e ta sama si艂a, dzi臋ki kt贸rej istnieje zar贸wno rekin, jak i delikatny skalar, drapie偶na orka, jak i ma艂a s艂odka foczka, 偶e ta sama si艂a stworzy艂a oba nasze gatunki?
- Czyli, o ile dobrze rozumiem, jestem ma艂膮 s艂odk膮 foczk膮 tak?
- Zgadza si臋 鈥 przytkn膮艂em, chocia偶 foczkom daleko do uroku Belli.
- B臋dziesz ju偶 zasypia膰, czy masz wi臋cej pyta艅?
- Ach. tylko par臋 milion贸w. 鈥 oj nie, ludzie powinni spa膰.
- B臋dzie jeszcze jutro i pojutrze, i popojutrze 鈥 zasugerowa艂em, ciesz膮c si臋 z tej perspektywy.
- Jeste艣 pewien, 偶e nie znikniesz o 艣wicie, gdy kur zapieje?
- Nie opuszcz臋 ci臋 鈥 zapewni艂em, my艣l膮c nie tylko o dzisiejszym wieczorze, ale ka偶dym dniu z osobna.
- No to mam jeszcze tylko jedno 偶yczenie na dzisiaj... 鈥 zacz臋艂a. Poczu艂em jak robi si臋 skr臋powana. O co mog艂o chodzi膰?
- Jakie?
- Nie, nic. Zmieni艂am zdanie. Zapomnijmy o tym. 鈥 o nie! Niemal j臋kn膮艂em. Czy ona zdawa艂a sobie w og贸le spraw臋 jak co艣 takiego mnie dra偶ni? Mog艂em si臋 przez nast臋pne sto alt zastanawia膰, co te偶 chodzi jej po g艂owie i nic bym nie wymy艣li艂. Jej my艣li by艂y dla mnie niedost臋pne.
- Bello, mo偶esz pyta膰 mnie o wszystko. 鈥 zach臋ci艂em j膮. Cisza, kt贸ra mi odpowiedzia艂a, doprowadza艂a mnie na skraj rozpaczy.
- Ci膮gle si臋 艂udz臋, 偶e z czasem przywykn臋 do tego, 偶e nie s艂ysz臋 twoich my艣li, a tymczasem coraz bardziej mnie to irytuje.
- Dzi臋ki Bogu, 偶e tego nie potrafisz. Starczy, 偶e pods艂uchujesz, co wygaduj臋 przez sen.
- Prosz臋. 鈥 szepn膮艂em b艂agalnie.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Je艣li mi nie powiesz uznam nies艂usznie, 偶e masz na my艣li co艣 wyj膮tkowo paskudnego. 鈥 mo偶e ten argument podzia艂a? - Prosz臋 鈥 spr贸bowa艂em ponownie.
- No c贸偶 鈥 zacz臋艂a powoli
- Tak?
- Wspomina艂e艣, 偶e Rosalie i Emmett nied艂ugo si臋 pobior膮. Czy鈥 ma艂偶e艅stwo... polega u was na tym samym, co u ludzi?
Och! Wi臋c o tym my艣la艂a! Chyba sytuacja sama prowokowa艂a podobne rozwa偶ania. Roze艣mia艂em si臋, ubawiony tak pytaniem, jak i jej skr臋powaniem.
- Do tego pijesz! 鈥 rzuci艂em swobodnie.
Drgn臋艂a.
- Tak, w du偶ej mierze tak 鈥 wyja艣ni艂em, zanim postanowi艂aby si臋 obrazi膰, czy co艣 w tym stylu. - Ju偶 ci m贸wi艂em, kryje si臋 w nas wi臋kszo艣膰 ludzkich odruch贸w i pragnie艅 , s膮 one tylko przes艂oni臋te tymi silniejszymi, nowymi.
- Och. 鈥 co za rozbudowany komentarz.
- Czy za twoj膮 ciekawo艣ci膮 stoj膮 jakie艣 konkretne plany?
- No wiesz, nie powiem, zastanawia艂am si臋, czy ty i ja kiedy艣...
Oj. I zrobi艂o si臋 niebezpiecznie. Ca艂y zesztywnia艂em momentalnie. Sama my艣l o tym sprawia艂a, 偶e moje opanowanie pryska艂o jak ba艅ka mydlana.
- Nie s膮dz臋... 偶eby... 偶eby... 偶eby by艂o to dla nas mo偶liwe. 鈥 praktycznie wyj膮ka艂em.
- Bo ci臋偶ko by ci by艂o si臋 kontrolowa膰, gdyby艣my... gdybym by艂a zbyt... blisko? 鈥 zasugerowa艂a. Przynajmniej rozumia艂a cz臋艣膰 ogranicze艅.
- Z pewno艣ci膮 by艂by to spory k艂opot, ale to nie wszystko. Jeste艣 taka... mi臋kka, taka delikatna 鈥 zamrucza艂em, muskaj膮c lekko p艂atek jej ucha. Mia艂em nadziej臋, 偶e nie wystraszy si臋 za bardzo. Chyba bym teraz tego nie zni贸s艂. Ale musia艂em jej to u艣wiadomi膰. - Ca艂y czas musz臋 si臋 mie膰 na baczno艣ci, 偶eby艣 nie odnios艂a jakich艣 obra偶e艅. Bello, przecie偶 ja m贸g艂bym ci臋 nawet niechc膮cy zabi膰! Gdybym na moment stal si臋 zbytnio pop臋dliwy, gdybym, cho膰 na sekund臋 si臋 rozproszy艂... Wyci膮gn膮艂bym d艂o艅, by ci臋 pog艂aska膰, i przez przypadek wgni贸t艂bym ci j膮 mo偶e w czaszk臋. Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jeste艣 krucha. Nigdy nie b臋d臋 m贸g艂 sobie pozwoli膰 na to, by w twojej obecno艣ci si臋 zapomnie膰.
Zn贸w cisza. Powstrzyma艂em pe艂ne zniecierpliwienia westchnienie.
- Przestraszy艂em ci臋? - zapyta艂em.
Milcza艂a uparcie, wp臋dzaj膮c mnie w ob艂臋d.
- Nie, wszystko w porz膮dku.
Rozlu藕ni艂em si臋 nieco. Je艣li tak, to w艂a艣ciwie mo偶emy kontynuowa膰 t臋 rozmow臋.
- Skoro ju偶 jeste艣my przy temacie nasun臋艂o mi si臋 jedno pytanie. Przepraszam, je艣li jestem zbyt w艣cibski, ale czy ty, kiedykolwiek... 鈥 pozostawi艂em to zdanie niedopowiedziane, licz膮c na jej domy艣lno艣膰. Kontekst pozostawa艂 jasny.
- Oczywi艣cie, 偶e nie. 鈥 odpar艂a szybko - Ju偶 ci m贸wi艂am, 偶e do nikogo nigdy czego艣 takiego nie czu艂am, nawet odrobin臋. 鈥 szczerze m贸wi膮c ul偶y艂o mi. Mo偶e to by艂o g艂upie z mojej strony, cieszy艂em si臋, 偶e nigdy tego nie prze偶y艂a.
- Pami臋tam, ale maj膮c wgl膮d w ludzkie my艣li, wiem te偶, 偶e po偶膮danie nie zawsze idzie w parze z mi艂o艣ci膮.
- U mnie idzie. A przynajmniej teraz, gdy wreszcie je pozna艂am.
- To milo. Przynajmniej to jedno mamy wsp贸lne.
- A co do twoich ludzkich odruch贸w... 鈥 zn贸w potrzebowa艂a chwili by doko艅czy膰 zdanie. - Czy ja w og贸le ci臋 poci膮gam, tak normalnie?
Co za niem膮dre pytanie! Moje po偶膮danie by艂o wr臋cz nie do opisania. Musia艂em je jednak t艂umi膰 wszelkimi si艂ami. Nie mog艂em sobie pozwoli膰 na takie ryzyko. Wiedzia艂em, gdzie le偶膮 granice i mia艂em pe艂n膮 艣wiadomo艣膰 tego, 偶e nigdy nie wolno mi ich przekracza膰.
- Mo偶e nie jestem cz艂owiekiem, ale wci膮偶 jestem m臋偶czyzn膮 - zapewni艂em j膮. Mia艂em nadziej臋, 偶e jej to nie umknie.
St艂umione ziewniecie przypomnia艂o mi o jej ludzkich potrzebach.
- Odpowiedzia艂em na twoje pytania - teraz czas na sen. 鈥 stwierdzi艂em kategorycznie.
- Nie jestem pewna, czy uda mi si臋 zasn膮膰.
- Mam sobie i艣膰? 鈥 spyta艂em, maj膮c nadziej臋, ze jednak zaprzeczy.
- Nie, nie! 鈥 tak entuzjastyczne zapewnienie ca艂kowicie mi wystarcza艂o.
Zacz膮艂em mrucze膰 jej ko艂ysank臋.
Nuci艂em coraz ciszej, obserwuj膮c jak zasypia. Czu艂em si臋 jak mityczny Morfeusz, prowadz膮c j膮 w krain臋 snu. Trzyma艂em j膮 w ramionach i s艂ysza艂em jak zwalnia jej oddech, jej serce, czu艂em jak znika ca艂e napi臋cie 鈥 usypia艂a w moich obj臋ciach. To by艂 dow贸d ca艂kowitego zaufania; czu艂a si臋 przy mnie na tyle bezpiecznie by pozbawiona 艣wiadomo艣ci zda膰 si臋 na mnie i zawierzy膰 mi pomimo tego wszystkiego, co o mnie wiedzia艂a. By艂em ca艂kowicie oszo艂omiony.
Tuli艂em j膮 do siebie, nie wierz膮c, 偶e to co si臋 dzieje jest prawd膮. W ca艂kowitej ciszy ciemnego pokoju wyra藕nie s艂ysza艂em d藕wi臋k jej serca. Teraz wyznacza艂 on rytm tak偶e mojego 偶ycia, tak jakby jej serce bi艂o dla nas obojga, z determinacj膮 utrzymuj膮c przy 偶yciu oba istnienia.
To moje serce powinno bi膰 dla niej.
Czas mija艂 powoli, a ja rozkoszowa艂em si臋 ka偶d膮 sekund膮. Otulony jej zapachem, ch艂on膮艂em wszystkie te wra偶enia, kt贸re odbiera艂y moje wyostrzone, wampirze zmys艂y, t臋 mozaik臋 bod藕c贸w, kt贸re mnie osza艂amia艂y. Poczu艂em ogromn膮 wdzi臋czno艣膰 dla wszystkich istot i dla wszystkich si艂, kt贸re sprawi艂y, 偶e mog艂em si臋 tu znale藕膰. Po raz pierwszy od bardzo dawna naprawd臋 szczerze si臋 cieszy艂em, 偶e Carlisle mnie uratowa艂. Nigdy specjalnie nie 偶a艂owa艂em, 偶e jestem kim jestem, ale teraz by艂em niesamowicie szcz臋艣liwy, 偶e los pozwoli艂 mi dotrwa膰 do dnia, w kt贸rym ona wkroczy艂a do mojego 艣wiata.
Koj膮c膮 cisz臋 przerwa艂o ciche westchnienie Belli. U艣miechn膮艂em si臋 z czu艂o艣ci膮, odgarniaj膮c kosmyk w艂os贸w, kt贸ry opad艂 jej na twarz.
- Edward鈥 - szepn臋艂a, nieprzytomnie. Wiedzia艂em ju偶, 偶e zn贸w goszcz臋 w jej 艣nie.
- Edwardzie, tak bardzo ci臋 kocham鈥 - westchn臋艂a.
Zastyg艂em w bezruchu, odurzony d藕wi臋kiem tych s艂贸w. Tym razem cieszy艂em si臋 z tego, 偶e nie mog臋 umrze膰, bo w tej chwili niechybnie umar艂bym ze szcz臋艣cia. I cho膰 niew膮tpliwie by艂aby to pi臋kna 艣mier膰, niczego tak teraz nie pragn膮艂em jak 偶y膰 鈥 偶y膰 przy niej i dla niej.
Wtuli艂em twarz w jej w艂osy, jednocze艣nie przylegaj膮c do niej ca艂ym cia艂em.
- Ja te偶 ci臋 kocham 鈥 wyszepta艂em.


16. CULLENOWIE

Kiedy trzyma艂em j膮 w swych ramionach, moje szcz臋艣cie nie mia艂o granic. Jej ciep艂e cia艂o, kt贸re przylega艂o do mojej zimnej sk贸ry, niczym p艂omie艅 igraj膮cy z lodem, momentami muskaj膮cy swymi rozgrzanymi p艂omieniami jego lodowat膮 powierzchni臋, wywo艂ywa艂o we mnie eufori臋, wymieszan膮 z niewyobra偶alnym szcz臋艣ciem. Bella by艂a przy mnie, pogr膮偶ona we 艣nie z ufno艣ci膮 wtula艂a si臋 w moje cia艂o. Le偶膮c obok niej z u艣miechem na twarzy przypomina艂em sobie chwil臋 sp臋dzone na polanie, nasz膮 rozmow臋, jej dotyk i ciep艂e usta. B贸l, kt贸ry pali艂 moje gard艂o nie dokucza艂 mi ju偶 tak intensywnie. Sp臋dzaj膮c z ni膮 tyle czasu, zoboj臋tnia艂em na jej kwiatowy zapach. Potw贸r kryj膮cy si臋 we mnie ucich艂 na chwil臋. Skr臋powany t艂umi艂 sw贸j niemy b贸l, lecz gdy tylko Bella nie艣wiadomie wzdycha艂a, wywo艂uj膮c delikatn膮 cyrkulacj臋 powietrza, potw贸r natychmiast si臋 buntowa艂, wype艂niaj膮c moje gard艂o pal膮cym ogniem. Ale dla mnie by艂 to tylko cichy pomruk i niemal偶e nieodczuwalny b贸l, zag艂uszany przez moje my艣li i rytmiczne bicie serca mojej ukochanej, kt贸re by艂o przepi臋kn膮 muzyk膮 dla moich uszu. Szcz臋艣cie i mi艂o艣膰 wype艂nia艂y ka偶d膮 kom贸rk臋 mojego cia艂a. Potrzeba bycia z ni膮 by艂a wa偶niejsza ni偶 moje pragnienie. By艂em z siebie zadowolony. Si艂a woli. Pomy艣la艂em i u艣miechn膮艂em si臋 do siebie. W ci膮gu ostatnich minut Bella dwukrotnie wypowiedzia艂a moje imi臋, potem zapad艂a w g艂臋boki sen. 艢wiadomo艣膰 tego, 偶e ponownie goszcz臋 w jej snach by艂a wspania艂a, moje martwe serce rozrywa艂a ogromna rado艣膰. Wiedzia艂em, 偶e spa艂a mocno i nie us艂ysz臋 z jej s艂贸w ju偶 nic wi臋cej, dop贸ki si臋 nie obudzi. Od dawna uwielbia艂em patrze膰, jak 艣pi, z niecierpliwo艣ci膮 wyczekuj膮c momentu, gdy zaczyna m贸wi膰 przez sen. To by艂o urocze. Le偶a艂em jeszcze chwil臋 spogl膮daj膮c na ni膮, a potem delikatnie odsun膮艂em jej r臋ce, kt贸re oplata艂y moje ramiona. Bezszelestnie wysun膮艂em si臋 z 艂贸偶ka i okry艂em j膮 kocem. Rozejrza艂em si臋 po pokoju, zatrzymuj膮c sw贸j wzrok na biurku, na kt贸rym sta艂 stary komputer. Obok niego le偶a艂y dwie podniszczone ksi膮偶ki. Podszed艂em bli偶ej, by si臋 im przyjrze膰. 鈥濪uma i uprzedzenie鈥 oraz 鈥濺ozwa偶na i romantyczna鈥. By艂y to ulubione ksi膮偶ki Belli, kt贸re przeczyta艂a ju偶 kilkakrotnie, ale cz臋sto powraca艂a w wolnych chwilach do swoich ulubionych fragment贸w. Przejrza艂em obie szybko, zwracaj膮c uwag臋 na zaznaczone przez Bell臋 fragmenty, a potem spojrza艂em w okno. By艂o jeszcze ciemno, ale nied艂ugo mia艂 nasta膰 ranek. Postanowi艂em pojecha膰 do domu. 艢wiadomo艣膰 tego, 偶e cho膰 na moment mam opu艣ci膰 Bell臋 ku艂a moje serce powoduj膮c b贸l. Ale by艂o to konieczne, poniewa偶 musia艂em zmieni膰 ubranie, by nie wzbudza膰 niepotrzebnych podejrze艅 okolicznych s膮siad贸w. Poca艂owa艂em Bell臋 w czo艂o i wyszed艂em przez okno. Jad膮c z ogromn膮 pr臋dko艣ci膮, tak jak lubi臋, szybko dotar艂em do domu. Kiedy znalaz艂em si臋 w 艣rodku na schodach siedzia艂a Alice. M贸wi艂am, 偶e b臋dziesz zaskoczony. Ciesz臋 si臋, 偶e si臋 uda艂o. Pomy艣la艂a, rzucaj膮c mi radosne spojrzenie 鈥 Dobrze, 偶e mi o tym nie powiedzia艂a艣, w膮tpi臋 偶ebym w to wtedy uwierzy艂- odpowiedzia艂em, zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e tak w艂a艣nie by by艂o. Nie dopuszcza艂em takich my艣li do siebie, a moje najwi臋ksze marzenie spe艂ni艂o si臋. Mog艂em by膰 z Bell膮, by膰 z ni膮 naprawd臋 blisko. Tak, z pewno艣ci膮 ten fakt mnie zaskoczy艂. Wiedzia艂am, 偶e wszystko potoczy si臋 dobrze, by艂e艣 zdecydowany, wi臋c nie grozi艂o jej niebezpiecze艅stwo. Ale ty nie chcia艂e艣 mi do ko艅ca uwierzy膰. Pomy艣la艂a z wyrzutem na twarzy
- Alice nie by艂em pewny, nie przypuszcza艂em, 偶e mam tak膮 siln膮 wol臋. Wiedzia艂em, 偶e nie chc臋 jej skrzywdzi膰, nie nara偶a膰 na niebezpiecze艅stwo z mojej strony, a zarazem tak bardzo potrzebowa艂em by膰 z ni膮. Co za ironia losu. - u艣miechn膮艂em si臋 do niej.
鈥 Na dodatek zak艂ady Emmeta i Jaspera, kt贸rzy byli pewni, 偶e nie podo艂am temu, co mnie czeka艂o, nie dodawa艂y mi odwagi.- wspomnia艂em, przypominaj膮c sobie, jak zak艂adali si臋 o to, jak d艂ugo wytrzymam z Bell膮.
- Ironia czy nie, bardzo si臋 ciesz臋, 偶e da艂e艣 rad臋. Nimi si臋 nie przejmuj. Znasz Ich, po prostu si臋 nudz膮, a ta ca艂a sytuacja z tob膮 i Bell膮 jest dla nich pewnego rodzaju rozrywk膮. Nie藕le si臋 zdziwi膮, jak im powiem, 偶e 偶aden nie wygra艂- fakt, 偶e ma im to oznajmi膰, jak wr贸c膮 z polowania stanowcz膮 j膮 rozradowa艂. Spojrza艂em na moj膮 m艂odsz膮 siostr臋, na kt贸rej twarzy malowa艂 si臋 teraz podst臋pny u艣mieszek. Wiedzia艂em, 偶e jest szcz臋艣liwa, cieszy艂a si臋 prawie tak samo, jak ja. Prawie, bo mojego szcz臋艣cia nikt nie m贸g艂 przebi膰.
鈥 Wybacz, ale si臋 spiesz臋- mrukn膮艂em do niej, by jak najszybciej pobiec do pokoju, zmieni膰 ubranie i wr贸ci膰 do Belli. Popatrzy艂a na mnie z wy偶szo艣ci膮 i doda艂a teatralnym g艂osem, gestykuluj膮c zawzi臋cie, jakby znajdowa艂a si臋 na scenie, na kt贸r膮 patrzy publika
- Ale偶 oczywi艣cie, jak偶ebym 艣mia艂a ci臋 zatrzymywa膰. Pod膮偶aj pr臋dko do swej ukochanej, by wraz z ni膮 uton膮膰 w oceanie szcz臋艣cia- u艣miechn臋艂a si臋 szelmowsko i doda艂a
鈥 Powiem reszcie, 偶e nied艂ugo b臋dziemy mieli go艣cia.- Zignorowa艂em to i w mgnieniu oka znalaz艂em si臋 w swoim pokoju. Ubra艂em niebiesk膮 koszul臋 i przeczesa艂em w艂osy. Wr贸ci艂em do auta i pojecha艂em z powrotem do Belli. Kiedy wszed艂em do jej pokoju, odczu艂em ulg臋 mog膮c zn贸w na ni膮 patrze膰. Bella nie zmieni艂a swojej pozycji. Le偶a艂a lekko wygi臋ta z jedn膮 r臋k膮 u艂o偶on膮 na g艂owie. Nie chcia艂em jej obudzi膰, staraj膮c si臋 po艂o偶y膰 ko艂o niej, wi臋c usiad艂em na bujanym fotelu w k膮cie. Wpatrywa艂em si臋 w ni膮, dok艂adnie badaj膮c ka偶dy skrawek jej cia艂a, by utkwi艂 w mojej pami臋ci. Na zewn膮trz s艂o艅ce powoli budzi艂o si臋 ze snu. Us艂ysza艂em, jak Charlie wstaje i bierze porann膮 k膮piel, ale spokojnie siedzia艂em na swoim miejscu. By艂em pewien, 偶e nie zajrzy do Belli, boj膮c si臋, 偶e j膮 obudzi. Nie przys艂uchiwa艂em si臋 jego my艣lom ani zachowaniu, wola艂em patrze膰 na Bell臋 i my艣le膰 tylko o niej. Te dwie czynno艣ci pozwoli艂y mi si臋 wy艂膮czy膰 z otaczaj膮cego mnie ze wszystkich stron nawa艂u my艣li. Charlie wychodz膮c z domu pod艂adowa艂 akumulator furgonetki Belli. Chocia偶 nie艣mia艂o okazywa艂 swoje uczucia, wiedzia艂em 偶e jest opieku艅czy wobec swojej c贸rki. Kiedy zjad艂 艣niadanie, wyszed艂 z domu i uda艂 si臋 do pracy. Ja nadal patrzy艂em na Bell臋, nie mog膮c oderwa膰 od niej wzroku. M贸g艂bym siedzie膰 tak wieczno艣膰, patrz膮c jak 艣pi, nie nudz膮c si臋 nawet przez sekund臋. Ale czy potrafi艂bym wytrzyma膰 bez jej ciep艂ego dotyku, widoku b艂ysku w jej br膮zowych oczach, jej zaskakuj膮cego mnie zachowania? W膮tpi臋. Blask s艂o艅ca zago艣ci艂 w pokoju, o艣wietlaj膮c go swymi promieniami. Ten przyp艂yw 艣wiat艂a spowodowa艂, 偶e oczy Belli powoli si臋 otwiera艂y, zas艂oni艂a je r臋k膮 i z j臋kiem obr贸ci艂a si臋 na drugi bok. Patrzy艂em na to zafascynowany. Nagle gwa艂townie podnios艂a si臋 na 艂贸偶ku i nasze spojrzenia si臋 spotka艂y.
鈥 Twoja fryzura przypomina st贸g siana, ale i tak mi si臋 podoba- powiedzia艂em, widz膮c jej grube, ciemne w艂osy, spo艣r贸d kt贸rych ka偶dy odstawa艂 w inn膮 stron臋.
鈥 Edward! Zosta艂e艣!- zawo艂a艂a uradowana. Szybkim krokiem pokona艂a dziel膮c膮 nas odleg艂o艣膰 i usiad艂a na moich kolanach. Zaskoczony jej reakcj膮 na m贸j widok, ale r贸wnocze艣nie bardzo zadowolony, za艣mia艂em si臋 kr贸tko.
鈥 Oczywi艣cie, 偶e zosta艂em-. St臋skni艂em si臋 za blisko艣ci膮 jej cia艂a, wi臋c delikatnie g艂aska艂em j膮 po plecach. Te niesamowite uczucie, kt贸re temu towarzyszy艂o ogarn臋艂o moje cia艂o, a ja bezw艂adny w pe艂ni si臋 mu podda艂em.
鈥 My艣la艂am, 偶e to wszystko mi si臋 tylko 艣ni艂o.- szepn臋艂a mi do ucha.
鈥 Nie masz tak bogatej wyobra藕ni- za偶artowa艂em, rozbawiony jej s艂owami.
鈥 Charlie!- krzykn臋艂a i rzuci艂a si臋 do drzwi.
- Wyjecha艂 godzin臋 temu. Mog臋 te偶 po艣wiadczy膰, 偶e wpierw pod艂膮czy艂 ci na powr贸t akumulator. Musz臋 przyzna膰, 偶e si臋 rozczarowa艂em. Czy naprawd臋 powstrzyma艂aby ci臋 byle awaria samochodu?- odpar艂em, rozbawiony w duchu. Zauwa偶y艂em, 偶e si臋 nad czym艣 zastanawia.
鈥 Zazwyczaj nie jeste艣 rano taka sko艂owana- doda艂em i wyci膮gn膮艂em ramiona, by do mnie wr贸ci艂a.
鈥 Ludzkie potrzeby wzywaj膮 mnie do 艂azienki- wyzna艂a po chwili.
鈥 Id藕, id藕. Zaczekam- odpowiedzia艂em jej z 艂obuzerskim u艣miechem. M贸g艂bym czeka膰 na ni膮 w niesko艅czono艣膰.
Pobieg艂a do 艂azienki, by po艣wi臋ci膰 chwil臋 na porann膮 toalet臋. Znowu odczu艂em t臋sknot臋, cho膰 Bella by艂a tu偶 za 艣cian膮. W pewnym momencie pomy艣la艂em, by do niej p贸j艣膰 ale r贸wnie pr臋dko uzna艂em ten pomys艂 za niestosowny. Po chwili Bella znalaz艂a si臋 z powrotem w pokoju.
鈥揥itaj- wymrucza艂em na powitanie i zdecydowanym ruchem przyci膮gn膮艂em j膮 do siebie. Siedzieli艣my tak chwil臋 w milczeniu, podczas gdy oczy Belli przesuwa艂y si臋 po moim ciele lustruj膮c jego wygl膮d.
鈥 A jednak opu艣ci艂e艣 posterunek?- zapyta艂a oskar偶ycielskim tonem. Jak zawsze niezwykle spostrzegawcza.
鈥 Jak m贸g艂bym wyj艣膰 rano w tym samym ubraniu, w kt贸rym wszed艂em wczoraj? Co by s膮siedzi pomy艣leli?- odpar艂em niewinnie. Jak偶e zabawna by艂a jej reakcja 鈥 Spa艂a艣 mocno, niczego nie przegapi艂em.- pos艂a艂em jej 艂agodny u艣miech i doda艂em
-Rozmowna by艂a艣 wcze艣niej-. Moje s艂owa wywo艂a艂y kolejn膮 zabawn膮 reakcj臋, Bella czu艂a si臋 odrobin臋 za偶enowa艂a. Domy艣li艂em si臋, 偶e zastanawia si臋, co jej si臋 艣ni艂o i c贸偶 mog艂a mamrota膰 przez sen, wi臋c spojrza艂em na ni膮 z czu艂o艣ci膮.
鈥 Powiedzia艂a艣, 偶e mnie kochasz-. Spu艣ci艂a wzrok i wyszepta艂a
- To ju偶 wiesz-. Wprawdzie w moim umy艣l臋 znajdowa艂a si臋 nadzieja, na kt贸r膮 sk艂ada艂 si臋 fakt, 偶e Bella mo偶e pokocha膰 takiego potwora, jak ja. Owa nadzieja ze wzgl臋du na wydarzenia minionych dni stawa艂a si臋 coraz wyra藕niejsza i realna. Jednak dopiero s艂owa wypowiedziane z jej ust w pe艂ni sprawi艂y, 偶e zast膮pi艂a j膮 艣wiadomo艣膰. 艢wiadomo艣膰 jej mi艂o艣ci do mnie. Tak ,Bella mnie kocha艂a, a ja kocha艂em j膮.
鈥 Ale zawsze mi艂o us艂ysze膰- wymrucza艂em jej do ucha, u艣wiadamiaj膮c j膮, 偶e te dwa s艂owa sprawiaj膮, 偶e zapominam o wszystkim, pr贸cz niej, a moje serce i cia艂o ogarnia rozkosz.
鈥 Kocham ci臋- odpowiedzia艂a, nie艣wiadoma tego, 偶e w艂a艣nie spe艂ni艂a moj膮 cich膮 pro艣b臋.
鈥 Jeste艣 ca艂ym moim 偶yciem.- Oszo艂omiony tymi s艂owami siedzia艂em, jak zaczarowany, nie potrafi膮c si臋 odezwa膰. Chcia艂em powiedzie膰 jej, jak wielk膮 mi艂o艣ci膮 j膮 darz臋, co czuj臋, gdy jest przymnie, ale nie umia艂em ubra膰 tego w s艂owa. Milcza艂em, rozkoszuj膮c si臋 to chwil膮. Patrzy艂em na ni膮, wniebowzi臋ty, 偶e trzymam j膮 w swoich ramionach. Tak bardzo j膮 kocha艂em. Odczuwa艂em potrzeb臋 opiekowania si臋 ni膮, dbania o ni膮. Bella by艂a teraz ca艂ym moim 艣wiatem, by艂a powodem dla kt贸rego oddycha艂em, by艂a sensem mojego istnienia. By艂a osob膮, kt贸ra pokocha艂a mnie, mimo tego kim jestem.
Przypomnia艂em sobie o jej ludzkich potrzebach, o kt贸rych zdarzy艂o mi si臋 zapomnie膰, gdy偶 bardzo rzadko przebywa艂em w艣r贸d ludzi tyle czasu. Chcia艂em si臋 ni膮 zaopiekowa膰 i dopilnowa膰, 偶eby niczego jej nie zabrak艂o, 偶eby o niczym nie zapomina艂a b臋d膮c przy mnie, 偶eby wynagrodzi膰 jej to, 偶e jest ze mn膮, nara偶aj膮c si臋 na niebezpiecze艅stwo z mojej strony.
鈥 Czas na 艣niadanie- o艣wiadczy艂em uroczy艣cie. Jej reakcja ca艂kowicie zbi艂a mnie z tropu. Dynamicznie unios艂a r臋k臋 do gard艂a i spojrza艂a na mnie z przera偶eniem w oczach. Ca艂y zesztywnia艂em, obawiaj膮c si臋, 偶e ujrza艂a we mnie potwora i zaraz ucieknie z krzykiem. Przera偶ony czeka艂em na jej dalsz膮 reakcj臋. Czy w ko艅cu w pe艂ni zrozumia艂a, 偶e nara偶a si臋 na niebezpiecze艅stwo, 偶e przebywaj膮c ze mn膮 bezustannie ociera si臋 o 艣mier膰? Gdyby moje serce bi艂o, zamar艂oby w oczekiwaniu, tak ja zamar艂o moje cia艂o.
鈥 呕artuj臋- powiedzia艂a nagle, u艣miechaj膮c si臋 triumfalnie
- A twierdzi艂e艣, 偶e kiepska ze mnie aktorka-. W tym momencie ogarn臋艂a mnie niesamowita ulga. Cho膰 powinienem zmartwi膰 si臋 tym, 偶e ona nadal nie rozumia艂a niebezpiecze艅stwa, przeobra偶aj膮c je w 偶art, cz臋艣膰 mnie, z pewno艣ci膮 ta wi臋ksza, samolubna i egoistyczna cz臋艣膰, kt贸ra pragn臋艂a nieustannie by膰 z Bell膮, zapia艂a z zachwytu.
鈥 To nie by艂o zabawne- powiedzia艂em jej szorstkim tonem, by cho膰 w najmniejszym stopniu zrozumia艂a, co przed chwil膮 prze偶ywa艂em. Domy艣li艂a si臋, bo spojrza艂a na mnie troskliwie, lecz nadal upieraj膮c si臋 przy swoim
- To by艂o bardzo zabawne i dobrze o tym wiesz- doda艂a, ale spojrza艂a na mnie przepraszaj膮co. To na pewno nie by艂o zabawne, ale nie chcia艂em si臋 z ni膮 o to spiera膰. Lepiej 偶eby nie by艂a w pe艂ni 艣wiadoma, jaki wybuch uczu膰 i my艣li we mnie spowodowa艂a. Zamartwia艂a by si臋 o to, 偶e przyczyni艂a si臋 do tego. Z drugiej strony istnia艂 mo偶e pewien komizm tej sytuacji, ale ja go nie dostrzega艂em. Pos艂a艂em jej najpi臋kniejszy u艣miech, na jaki by艂o mnie sta膰, daj膮c do zrozumienia, 偶e jej wybaczam.
鈥 Mam to sformu艂owa膰 inaczej?- zapyta艂em, dodaj膮c nutk臋 rozbawienia do tonu mojego g艂osu, by nie martwi膰 Belli.
- Prosz臋 bardzo. Czas, 偶eby艣 zjad艂a 艣niadanie- poprawi艂em si臋.
鈥 Okej.- odpowiedzia艂a lakonicznie, ci膮gle mi si臋 przygl膮daj膮c, by dopatrzy膰 si臋 czy na pewno jej wybaczy艂em. Postanowi艂em pu艣ci膰 w niepami臋膰 t臋 sytuacj臋 i nie powraca膰 do niej my艣lami. Delikatnie przerzuci艂em sobie Bell臋 przez rami臋 i znios艂em po schodach na d贸艂, ignoruj膮c jej jakiekolwiek protesty.


17. CARLISE

Przyprowadzi艂em Bell臋 pod drzwi gabinetu Carlisle'a. Chcia艂em, 偶eby wiedzia艂a wszystko. Nie tylko o mnie. Pragn膮艂em nie mie膰 ju偶 przed ni膮 偶adnych tajemnic.
- Wejd藕cie, prosz臋 - powiedzia艂 wampir.
Pu艣ci艂em Bell臋 przodem. Wesz艂a i powoli rozejrza艂a si臋 po pomieszczeniu. Jej wzrok pad艂 na bibliotek臋. Zmarszczy艂a czo艂o i spojrza艂a na doktora. Ten w艂a艣nie oderwa艂 si臋 od kolejnej ksi臋gi. Jego wszechstronna wiedza budzi艂a we mnie podziw.
- Czym mog臋 wam s艂u偶y膰? - zapyta艂.
- Chcia艂em przybli偶y膰 Belli nasz膮 histori臋 - rzek艂em. - Tak w艂a艣ciwie to twoj膮 histori臋, nie nasz膮.
- Mam nadziej臋, 偶e nie przeszkadzamy. - Bez wzgl臋du na sytuacj臋 by艂a bardzo uprzejma.
- Nie, sk膮d. Od czego chcieliby艣cie zacz膮膰?
- Od tego, sk膮d si臋 wzi臋艂a twoja filozofia 偶yciowa. - Uwa偶nie dobiera艂em s艂owa, bo za wszelk膮 cen臋 nie chcia艂em dopu艣ci膰 do tego, by dziewczyna mia艂a mnie za potwora. Usprawiedliwia艂em si臋 nie tylko przed ni膮, ale przede wszystkim przed sob膮.
"Opowiesz jej wszystko? Na pewno tego chcesz?" - nieme pytania Carlisle'a rozbrzmia艂y w mojej g艂owie. Skin膮艂em nieznacznie g艂ow膮, a nast臋pnie ostro偶nie po艂o偶y艂em d艂o艅 na kruchym ramieniu mojej mi艂o艣ci i obr贸ci艂em j膮 w stron臋 kolekcji obraz贸w.
- Londyn w po艂owie siedemnastego wieku - wyja艣ni艂em jej, poniewa偶 patrzy艂a si臋 na szarawy obraz ze znakiem zapytania wypisanym na twarzy. Doktor podszed艂 do nas.
- Londyn z czas贸w mojej m艂odo艣ci - powiedzia艂. Bella wzdrygn臋艂a si臋. Jeszcze si臋 nie przyzwyczai艂a do naszego bezszelestnego poruszania si臋.
- Chcesz sam jej wszystko opowiedzie膰? - zapyta艂em. Ojciec u艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o do Belli. Poczu艂em niewys艂owion膮 ulg臋, na widok bezgranicznej akceptacji dziewczyny z jego strony.
- Z ch臋ci膮 bym si臋 wami zaj膮艂, ale zrobi艂o si臋 ju偶 p贸藕no, musz臋 si臋 zbiera膰. Rano dzwonili ze szpitala - doktor Snow si臋 rozchorowa艂. Poza tym, znasz te histori臋 r贸wnie dobrze jak ja - powiedzia艂, a potem pomy艣la艂: "B艂agam, b膮d藕 ostro偶ny. Ufam Ci."
Po jego wyj艣ciu Bella zapyta艂a:
- To co si臋 sta艂o, kiedy u艣wiadomi艂 sobie swoj膮 przemian臋?
Przyjrza艂em si臋 obrazowi, kt贸ry m贸j przyszywany ojciec sam namalowa艂 w oparciu o swoje wspomnienia po przemianie.
- Carlisle wiedzia艂, czym si臋 sta艂 - powiedzia艂em, staraj膮c si臋, by nie przestraszy膰 jej - i nie mia艂 zamiaru si臋 z tym pogodzi膰. Chcia艂 ze sob膮 sko艅czy膰, ale nie by艂o to takie proste. - Mimo tego, 偶e poj膮艂em ju偶 decyzj臋, nadal ba艂em si臋, 偶e w ko艅cu powiem co艣 takiego, 偶e ona ucieknie i nie b臋dzie chcia艂a mie膰 ju偶 ze mn膮 do czynienia. Nie powinna sta膰 tutaj tak ufnie, blisko mnie i s艂ucha膰 o losach wampira, kt贸ry narodzi艂 si臋 przed wiekami. Powinna si臋 ba膰.
- Co takiego robi艂? - spyta艂a.
- Rzuca艂 si臋 z wielkich wysoko艣ci, pr贸bowa艂 si臋 utopi膰 - nie by艂o mi 艂atwo o tym m贸wi膰, jednak nie chcia艂em, 偶eby dostrzeg艂a jakie to dla mnie trudne - ale by艂 za silny, a od przemiany up艂yn臋艂o za ma艂o czasu. To niesamowite, 偶e mia艂 do艣膰 samokontroli, by nie zacz膮膰 polowa膰. Na samym pocz膮tku pragnienie przes艂ania wszystko. Czu艂 do siebie jednak tak wielkie obrzydzenie, 偶e wola艂 umrze膰 z g艂odu, ni偶 zni偶y膰 si臋 do mordu. To ten wstr臋t w艂a艣nie pomaga艂 mu si臋 powstrzyma膰.
- Czy mo偶ecie zag艂odzi膰 si臋 na 艣mier膰? - spyta艂a s艂abym g艂osem. Czy z obrzydzenia? Czy ze strachu? Nie wiedzia艂em. To by艂o bardzo irytuj膮ce.
- Nie. Istnieje bardzo niewiele sposob贸w, w jaki mo偶na nas zabi膰. - Lekcewa偶y艂em zawsze ten aspekt. 艢mier膰 by艂a dla mnie zbyt wyolbrzymionym przez ludzi tematem, by przywi膮zywa膰 do niej wi臋ksz膮 wag臋.
Widz膮c, 偶e chce co艣 powiedzie膰 podj膮艂em przerwan膮 opowie艣膰. Dobieranie delikatnych, nie budz膮cych u niej strachu s艂贸w by艂o bardzo trudne.
- Robi艂 si臋 coraz bardziej g艂odny, a w rezultacie coraz s艂abszy. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e maleje te偶 si艂a jego woli, dlatego trzyma艂 si臋 jak najdalej od siedzib ludzkich. D艂ugie miesi膮ce w臋drowa艂 nocami w poszukiwaniu takich bezpiecznych miejsc, nadal niepogodzony ze swoj膮 now膮 natur膮.
Pewnego razu jego kryj贸wk臋 mija艂o stado jeleni. Byt ju偶 oszala艂y z g艂odu, nie wytrzyma艂, zaatakowa艂. Gdy si臋 nasyci艂 i wr贸ci艂y mu si艂y, zorientowa艂 si臋, 偶e oto odkry艂 spos贸b na to, jak 偶y膰, nie morduj膮c ludzi. Zwierz臋ta nie budzi艂y w nim wyrzut贸w sumienia - przecie偶 w poprzednim 偶yciu te偶 nie stroni艂 od dziczyzny. Tak narodzi艂a si臋 jego nowa filozofia 偶yciowa, kt贸r膮 dopracowywa艂 przez kolejne miesi膮ce. Nie musia艂 by膰 potworem. Pogodzi艂 si臋 ze swoim przeznaczeniem.
Wiedz膮c, 偶e ma przed sob膮 niesko艅czenie wiele lat 偶ycia, zacz膮艂 lepiej wykorzystywa膰 dany mu czas. Zawsze by艂 bystry, skory do nauki. Po nocach czyta艂, za dnia planowa艂, co dalej. Przep艂yn膮艂 kana艂 La Manche i we Francji...
- Przep艂yn膮艂 kana艂 La Manche? - zdziwi艂a si臋.
- Nie on jeden tego dokona艂, Bello. - To by艂o zaskakuj膮ce. Dziwi艂a si臋 nie temu, czemu powinna. Co ona o tym naprawd臋 my艣la艂a?
- No tak. Po prostu w tym kontek艣cie zabrzmia艂o tak jako艣 nieprawdopodobnie. M贸w dalej.
- Jeste艣my dobrymi p艂ywakami, bo...
- We wszystkim jeste艣cie dobrzy. Za艣mia艂em si臋
- Ju偶 dobrze, dobrze. Wi臋cej nie b臋d臋 przerywa膰, obiecuj臋.
Prychn膮艂em i powiedzia艂em:
- Bo tak w艂a艣ciwie nie musimy oddycha膰.
- Nie?
- Obieca艂a艣! - Zn贸w si臋 za艣mia艂em i przy艂o偶y艂em palec do jej ust. - Chcesz w ko艅cu us艂ysze膰 t臋 histori臋, czy nie?
- Nie mo偶esz wyskakiwa膰 co chwil臋 z czym艣 takim i spodziewa膰 si臋, 偶e b臋d臋 siedzie膰 jak mysz pod miot艂膮 - wymamrota艂a zza przy艂o偶onego palca.
Zauwa偶y艂em, 偶e to nie dzia艂a, wi臋c wpad艂em na inny pomys艂. By艂em tak spragniony jej dotyku, 偶e zrobi艂em co艣 niezwykle ryzykownego. Wstrzyma艂em oddech i przenios艂em d艂o艅 na jej szyj臋. Jej serce zabi艂o szybciej. Ba艂a si臋.
- Nie musicie oddycha膰? - spyta艂a po chwili.
- Nie jest to niezb臋dne. To po prostu kwestia przyzwyczajenia. - Wzruszy艂em ramionami.
- I jak d艂ugo tak mo偶ecie?
- Chyba bez ko艅ca. Nie wiem, nie pr贸bowa艂em. Czuj臋 si臋 troch臋 nieswojo z nieczynnym w臋chem.
- Troch臋 nieswojo? - powt贸rzy艂a ze zszokowan膮 min膮. To mi o czym艣 przypomnia艂o. My艣li Carlisle'a przed jego wyj艣ciem. Mia艂em by膰 delikatny, 偶eby nie zepsu膰 tego, do czego ju偶 doszed艂em.
- O co chodzi? - spyta艂a, dotykaj膮c mojej twarzy. Sprawia艂o mi to tak膮 przyjemno艣膰, 偶e mimowolnie si臋 rozchmurzy艂em.
- Wci膮偶 czekam, kiedy to nast膮pi - westchn膮艂em. "Cho膰 nie chc臋 tego, bardzo..." doda艂em w my艣lach.
- Co takiego? - By艂a taka kochana.
- Jestem przekonany, 偶e w pewnym momencie powiem co艣 takiego lub b臋dziesz 艣wiadkiem czego艣, co zupe艂nie wytr膮ci ci臋 z r贸wnowagi i uciekniesz z krzykiem. - U艣miechn膮艂em si臋 smutno na ten widok w wyobra藕ni. Kocha艂em j膮 tak mocno, 偶e z jednej strony bardzo tego chcia艂em. Chcia艂em, 偶eby by艂a bezpieczna... A z drugiej wola艂bym, by by艂a ze mn膮, tak jak teraz. Na zawsze. - Nie b臋d臋 ci臋 wtedy zatrzymywa艂. Po prawdzie chcia艂bym, 偶eby do tego dosz艂o, bo zale偶y mi na twoim bezpiecze艅stwie. Zale偶y, ale pragn臋 r贸wnie偶 by膰 z tob膮. Tych dw贸ch rzeczy nigdy nie da si臋 pogodzi膰... - Wyla艂em wszystkie swoje 偶ale. Mia艂em nadziej臋, 偶e zrozumie, ile uczucia w to w艂o偶y艂em. Nadal nie mog艂em jej tego powiedzie膰. Te dwa proste s艂owa by艂y dla mnie niewystarczaj膮ce i b艂ahe w por贸wnaniu do mi艂o艣ci jak膮 j膮 darzy艂em. Nie mog艂em znale藕膰 s艂贸w, by opisa膰, ile dla mnie znaczy.
- Nie mam zamiaru ucieka膰.
- Zobaczymy.
Zmarszczy艂a czo艂o. Wygl膮da艂a tak uroczo.
- No, dalej, opowiadaj. Carlisle pop艂yn膮艂 do Francji i...
Zastanowi艂em si臋, jak jej to dalej powiedzie膰. Spojrza艂em na obraz, zakupiony przez mojego przyszywanego ojca, podczas jednej z wypraw upami臋tniaj膮cych pierwsz膮 wizyt臋 we Francji. Sytuacja ukazana na nim od zawsze mnie fascynowa艂a. Mia艂a w sobie tyle magii.
- Carlisle pop艂yn膮艂 do Francji, a p贸藕niej przemierzy艂 ca艂膮 Europ臋, odwiedzaj膮c uniwersytety. Nocami zg艂臋bia艂 muzykologi臋, przyrodoznawstwo, medycyn臋 - i to w艂a艣nie ona okaza艂a si臋 jego powo艂aniem. Ratowanie ludzkiego 偶ycia sta艂o si臋 dla niego form膮 pokuty za bycie potworem. - Nie potrafi艂bym tak jak on. By艂 moim wzorem, do kt贸rego d膮偶y艂em, cho膰, nawet stoj膮c obok Belli, kt贸rej krew wo艂a艂a do mnie, wiedzia艂em, 偶e jest nie do osi膮gni臋cia. Brakowa艂o mi dystansu i kontroli nad sob膮. Ja ju偶 zabija艂em ludzi. - Nie jestem w stanie opisa膰, ile wysi艂ku w艂o偶y艂 w to, by osi膮gn膮膰 sw贸j cel. Przez dwa stulecia w m臋kach pracowa艂 nad samokontrol膮. Teraz jest zupe艂nie oboj臋tny na zapach ludzkiej krwi i mo偶e wykonywa膰 prac臋, kt贸r膮 kocha, nie cierpi膮c katuszy. Tam, w szpitalu, odnalaz艂 wreszcie spok贸j... - Zamy艣li艂em si臋. Wspomina艂em czasy po mojej przemianie. Ten pal膮cy b贸l w gardle, wcze艣niej ogie艅 w 偶y艂ach w czasie przemiany. Tych ludzi, kt贸rym zabra艂em przysz艂o艣膰... W pewnym momencie Bella nieznacznym ruchem r臋ki przypomnia艂a mi o swoim istnieniu. Kontynuowa艂em.
- Kiedy studiowa艂 we W艂oszech, natrafi艂 tam na pobratymc贸w, r贸偶nili si臋 oni jednak znacznie od w艂贸cz臋g贸w z londy艅skich kana艂贸w. Byli wszechstronnie wykszta艂ceni i mieli doskona艂e maniery.
Wskaza艂em na obraz Volturi. Nie rozumia艂em dlaczego Carlisle trzyma艂 ich podobizn臋 w domu. Mnie napawa艂o to wstr臋tem.
- To Solimena. Nowi znajomi Carlisle'a cz臋sto byli dla艅 inspiracj膮. Nieraz przedstawia艂 ich jako bog贸w. - Prychn膮艂em. Nie mia艂em poj臋cia, czy opisuj臋 to Belli, czy t艂umacz臋 si臋 przed samym sob膮.
- Aro, Marek i Kajusz, nocni mecenasi sztuki.
- Ciekawe, co si臋 z nimi p贸藕niej sta艂o - powiedzia艂a Bella, unosz膮c d艂o艅 w stron臋 obrazu.
- Nadal tam s膮. - Wzruszy艂em ramionami. - Nikt nie wie, ile to ju偶 tysi膮cleci. Carlisle towarzyszy艂 im zaledwie przez kilkadziesi膮t lat, podziwia艂 ich obycie, ich wyrafinowanie. Niestety uporczywie usi艂owali go wyleczy膰 z awersji do, jak to okre艣lali 'przyrodzonego 藕r贸d艂a strawy'. Oni starali si臋 przekona膰 jednego, on ich - bez skutku. W ko艅cu Carlisle postanowi艂 sprawdzi膰, jak 偶yje si臋 w Nowym 艢wiecie. By艂 bardzo samotny. Marzy艂, 偶e znajdzie tam kogo艣, kto b臋dzie podziela艂 jego pogl膮dy.
Przez d艂u偶szy czas nie napotka艂 nikogo z naszych, ale poniewa偶 ludzie stopniowo przestawali wierzy膰 w istnienie jemu podobnych istot, odkry艂, 偶e 艂atwiej mu si臋 z nimi integrowa膰 - po prostu niczego nic podejrzewali. Zacz膮艂 praktykowa膰 jako lekarz. Mimo wszystko, nie m贸g艂 jednak ryzykowa膰 bli偶szej znajomo艣ci z cz艂owiekiem, nadal wi臋c doskwiera艂 mu brak towarzystwa.
Kiedy wybuch艂a epidemia hiszpanki, pracowa艂 na nocn膮 zmian臋 w szpitalu w Chicago. Przez wiele lat dojrzewa艂 w nim pewien pomys艂 - teraz by艂 wreszcie gotowy wcieli膰 go w 偶ycie. Skoro nie uda艂o mu si臋 znale藕膰 kompana, trudno, sam go dla siebie stworzy. D艂ugo si臋 waha艂. Nie mia艂 pewno艣ci, jak taki zabieg przeprowadzi膰, a i nie dopuszcza艂 do siebie my艣li, 偶e mia艂by komu艣 odebra膰 dawne 偶ycie, tak jak odebrano jemu. I wtedy trafi艂 na mnie. Nie by艂o dla mnie nadziei, le偶a艂em ju偶 na oddziale dla umieraj膮cych. Carlisle opiekowa艂 si臋 wcze艣niej moimi rodzicami, wiedzia艂 wi臋c, 偶e zosta艂em sam na 艣wiecie. Postanowi艂 spr贸bowa膰... - To powiedzia艂em niemal szeptem. Przed oczami stan臋艂y mi ponownie wizje z przesz艂o艣ci. M贸j bunt. Od艂膮czenie si臋 od rodziny. Kolejne morderstwa. Powr贸t do domu. 呕mudna praca nad sob膮, podj臋ta ponownie. I wyrzuty sumienia. Ten b贸l jaki mnie wtedy trawi艂. My艣l臋, 偶e to te wspomnienia, jedne z najwyra藕niejszych, pozwoli艂y mi opanowa膰 si臋 wtedy, na biologii. Wcze艣niej przeklina艂em w duchu te lata. Teraz kiedy patrzy艂em na Bell臋, kt贸ra ca艂a i zdrowa sta艂a ko艂o mnie, dzi臋kowa艂em losowi za te do艣wiadczenia. Te do艣wiadczenia, dzi臋ki kt贸rym Bella zachowa艂a swoje 偶ycie...
- I tak oto wr贸cili艣my do punktu wyj艣cia - podsumowa艂em.
- I ju偶 nigdy si臋 nie rozstawali艣cie? - To tak jakby ona czyta艂a mi w my艣lach.
- Prawie nigdy. - Obj膮艂em j膮 w talii i podprowadzi艂em do drzwi. Przed wyj艣ciem z pokoju obr贸ci艂a si臋 i spojrza艂a jeszcze raz na obrazu. O czym wtedy my艣la艂a?
- Prawie nigdy?- powt贸rzy艂a, gdy byli艣my ju偶 w hallu. Westchn膮艂em. Przez oczami zn贸w stan臋艂y mi te obrazy.
- C贸偶, jak ka偶dy m艂ody cz艂owiek nieco si臋 buntowa艂em. Nie by艂em przekonany do abstynencji, by艂em z艂y na Carlisle'a, 偶e mnie ogranicza. Jakie艣 dziesi臋膰 lat po moich narodzinach, przemianie czy jak by to nazwa膰, sp臋dzi艂em troch臋 czasu, w臋druj膮c samotnie.
- Naprawd臋?- zaciekawi艂a si臋. Zn贸w mnie bardzo zaskoczy艂a. Mo偶na powiedzie膰, 偶e rozczarowa艂a. Powinna si臋 ba膰. Nie mog艂em nie zapyta膰:
- To ci臋 nie przera偶a?
- Nie.
- Dlaczego?
- Czy ja wiem... Wydaje mi si臋, 偶e by艂a to ca艂kiem sensowna decyzja. - O Niebiosa! Sensowna decyzja! Ta dziewczyna nigdy nie przestanie mnie zaskakiwa膰.
Weszli艣my ju偶 po schodach na drugie pi臋tro.
Z pocz膮tkiem nowego 偶ycia - zacz膮艂em - zyska艂em dar czytania w my艣lach zar贸wno swoich pobratymc贸w, jak i ludzi. To dlatego dopiero po dziesi臋ciu latach przeciwstawi艂em si臋 Carlisle'owi - od podszewki znalem jego szlachetne pobudki, rozumia艂em doskonale, co nim kieruje.
Starczy艂o kilka lat, 偶ebym przekona艂 si臋 do jego sposobu post臋powania i wr贸ci艂. Doszed艂em do wniosku, 偶e unikn臋 w ten spos贸b... ech... depresji... depresji, kt贸ra bierze si臋 z wyrzut贸w sumienia. Z pocz膮tku nic mia艂em takich problem贸w. Znaj膮c ludzkie my艣li, umia艂em wybiera膰 na swoje ofiary wy艂膮cznie zwyrodnialc贸w. Skoro mog艂em w ciemnym zau艂ku zaj艣膰 drog臋 niedosz艂emu mordercy, kt贸ry 艣ledzi艂 w艂a艣nie jak膮艣 dziewczyn臋, skoro ratowa艂em jej 偶ycie, nie by艂em chyba taki z艂y. - I zn贸w te wyrzuty sumienia. Nie mia艂em prawa tego robi膰, ale za wszelk膮 cen臋 chcia艂em si臋 usprawiedliwi膰. Idealizowa艂em si臋, poniewa偶 ogrom mi艂o艣ci nie dawa艂 mi my艣le膰 racjonalnie. - Z biegiem lat zacz膮艂em si臋 jednak coraz bardziej postrzega膰 jako potwora. Nie mog艂em sobie wybaczy膰, 偶e odebra艂em 偶ycie a偶 tylu ludziom, niezale偶nie od tego, jak bardzo na to zas艂ugiwali. Wreszcie wr贸ci艂em do Carlisle'a i Esme. Powitali mnie jak syna marnotrawnego. Nie zas艂ugiwa艂em na takie przyj臋cie - doko艅czy艂em i stan臋li艣my przed ostatnimi drzwiami korytarza.
- M贸j pok贸j 鈥 wyja艣ni艂em. By艂em ciekaw jej reakcji, dlatego przygl膮da艂em si臋 jej uwa偶nie.
Podesz艂a do rega艂u z moj膮 kolekcj膮 p艂yt, a nast臋pnie skierowa艂a wzrok na obit膮 materia艂em 艣cian臋 i pod艂og臋.
- To dla lepszej akustyki? 鈥 spyta艂a. Skin膮艂em g艂ow膮 z u艣miechem. W艂膮czy艂em wie偶臋. Wra偶enie jakie dawa艂o z艂udzenie, jakby zesp贸艂 znajdowa艂 si臋 w tym samym pomieszczeniu wraz z moimi wyostrzonymi zmys艂ami by艂o niesamowite.
Bella podesz艂a do p贸艂ki z p艂ytami i zacz臋艂a si臋 jej przygl膮da膰 z uwag膮. My艣lami pobieg艂em gdzie艣 daleko. Nadal nie mog艂em uwierzy膰 we w艂asne szcz臋艣cia. By艂a tu ze mn膮鈥 By艂a ze mn膮鈥
- Masz je pouk艂adane w jaki艣 specjalny spos贸b? 鈥 zapyta艂a.
- Ehm... 鈥 spojrza艂em na ni膮. - Rokiem wydania, a potem od najbardziej ulubionych.
Nagle poj膮艂em co to za uczucia, kt贸re k艂臋bi艂y si臋 we mnie od dawna. Od czasu, kiedy moja ukochana zacz臋艂a poznawa膰 moj膮 przysz艂o艣膰 odczuwa艂em niezrozumia艂e emocje, kt贸re pot臋gowa艂y si臋 wraz z odkrywaniem przed ni膮 mojej mrocznej tajmnicy. Nie potrafi艂em ich nazwa膰. Rado艣膰? Ulga? Mo偶liwe.
Odwr贸ci艂a si臋.
- Co jest?
- My艣la艂em, 偶e poczuj臋 ulg臋. Wiesz ju偶 wszystko, nie musze nic przed tob膮 ukrywa膰. Ale to co艣 o wiele, wiele wi臋cej. I podoba mi si臋. Jestem taki... szcz臋艣liwy. 鈥 Wzruszy艂em ramionami, u艣miechaj膮c si臋. Nie potrafi艂em jej powiedzie膰 jeszcze ile dla mnie znaczy, wi臋c wlewa艂em tyle mi艂o艣ci i tyle czu艂o艣ci, w ka偶de wypowiadane s艂owo, ile tylko mog艂em. To by艂o bardzo skomplikowane.
- Ciesz臋 si臋. 鈥 U艣miechn臋艂a si臋 przyja藕nie. Na chwil臋 pomy艣la艂em sobie, jakby to by艂o gdybym nie czu艂 tego pragnienia, gdy d艂ugo si臋 nie widzimy. Gdyby moja dziewczyna mia艂a pewno艣膰, 偶e mo偶e by膰 przy mnie bezpieczna. Gdyby鈥 Nie, nie mog臋 si臋 zapomina膰. Jedna chwila nieuwagi a m贸g艂bym straci膰 wszystko co mam.
- Wci膮偶 si臋 spodziewasz, 偶e lada chwila rzuc臋 si臋 do ucieczki? 鈥 By艂a taka domy艣lna. U艣miechn膮艂em si臋 lekko i pokiwa艂em g艂ow膮.
- Przykro mi, 偶e sprowadzam ci臋 z chmur na ziemi臋, ale wcale nie jeste艣 taki straszny, jak ci si臋 wydaje. Ja to ju偶 w og贸le si臋 ciebie nie boj臋. 鈥 Zabrzmia艂o to szczerze. Zdziwiony spojrza艂em na ni膮, ale zaraz u艂o偶y艂em sobie w g艂owie niecny plan.
- Jeszcze po偶a艂ujesz, 偶e to powiedzia艂a艣 鈥 rzuci艂em.
Najpierw wyda艂em z siebie ciche warkni臋cie, obna偶y艂em delikatnie z臋by, zrobi艂em pozycj臋, gotowy do ataku. Ucieszy艂em si臋 w duchu, widz膮c jak cofa si臋 kilka krok贸w i m贸wi膮c:
- Chyba 偶artujesz鈥
Ostro偶nie odbi艂em si臋 od ziemi i z艂apa艂em Bell臋 w talii, ci膮gn膮c za sob膮 na sof臋. Uwa偶aj膮c, by nic jej nie zrobi膰, delikatnie przytrzyma艂em j膮 i zamortyzowa艂em upadek.
Nadal trzymaj膮c j膮 w u艣cisku s艂ucha艂em jak jej oddech przyspiesza. Nareszcie si臋 ba艂a. Jej mina, gdy spojrza艂a na moj膮 twarz rozwia艂a moje wszystkie w膮tpliwo艣ci. By艂a przera偶ona. U艣miechn膮艂em si臋 nieznacznie i przytuli艂em j膮 do siebie, 偶eby cho膰 troch臋 doda膰 jej otuchy. Czy tylko by doda膰 otuchy?

- Co艣 m贸wi艂a艣? 鈥 zapyta艂em ironicznie.
- Tylko to, 偶e jeste艣 bardzo, bardzo strasznym potworem. 鈥 odpar艂a, nadal ci臋偶ko dysz膮c.
- Tak lepiej.
- Czy mog臋 ju偶 usi膮艣膰 normalnie? 鈥 spyta艂a, pr贸buj膮c niezdarnie wypl膮ta膰 si臋 z moich ko艅czyn.
鈥濩o ty jej tam robisz?!鈥 us艂ysza艂em my艣li Jaspera, kt贸ry wraz z Alice kierowa艂 si臋 w stron臋 mojego pokoju.
Za艣mia艂em si臋.
- Mo偶na? 鈥 us艂ysza艂em zza drzwi g艂os siostry. Bella chcia艂a mi uciec, ale ja jedynie usadzi艂em j膮 w bardziej przyzwoitej pozycji.
- Zapraszam. 鈥 S艂ysz膮c ich zabawne my艣li i widz膮c min臋 Belli nie spos贸b by艂o zachowa膰 powag臋.
Alice podesz艂a do nas i usiad艂a na pod艂odze. Jasper te偶 chcia艂 podej艣膰, ale widz膮c moje surowe spojrzenie, zachowa艂 dystans.
- Tak 艂upn臋艂o - o艣wiadczy艂a Alice - 偶e my艣leli艣my ju偶, i偶 kosztujesz Belli na lunch, i przyszli艣my zobaczy膰, czy i nam co艣 nie skapnie.
Dziewczyna zamar艂a na chwil臋 w moich ramionach, ale gdy spojrza艂a na mnie, rozlu藕ni艂a si臋 nieco. Sprzeczno艣ci. Chcia艂em 偶eby si臋 ba艂a, lecz nie mog艂em dopu艣ci膰 do siebie my艣li, i偶 moja natura mia艂a by膰 przeszkod膮 w naszych relacjach. Jednak teraz, widz膮c jak robi przera偶on膮 min膮, u艣miechn膮艂em si臋 mimowolnie.
- Przykro mi, nie podziel臋 si臋. Nie mam jej jeszcze dosy膰. Da艂em niepostrze偶enie Jasperowi znak, 偶e mo偶e do艂膮czy膰. By艂 po polowaniu, a jego my艣li by艂y bez zarzutu.
- Tak naprawd臋 to Alice twierdzi, 偶e wieczorem zapowiada si臋 niez艂a burza, wi臋c Emmett rzuci艂 has艂o 鈥瀖ecz鈥. B臋dziesz gra艂?
Ucieszy艂em si臋 na t臋 wie艣膰. Uwielbia艂em zawrotn膮 pr臋dko艣膰, rywalizacj臋 i to, 偶e mo偶emy by膰 wtedy sob膮. Zawaha艂em si臋 jedynie, bo nie chcia艂em opuszcza膰 mojej ukochanej nawet na chwil臋.
- Oczywi艣cie mo偶esz przyprowadzi膰 Bell臋 - zaszczebiota艂a Alice. By艂em podekscytowany faktem, 偶e siostra tak j膮 akceptuje.
- Co ty na to? - zwr贸ci艂em si臋 do mojej dziewczyny, u艣miechaj膮c si臋.
- Dla mnie bomba. 鈥 By艂em pewien, 偶e powiedzia艂a to tylko ze wzgl臋du na mnie, ale nie przeszkadza艂o mi to. By艂em zbyt spragniony jej towarzystwa. - A tak w og贸le, to dok膮d chodzicie gra膰?
- Najpierw czekamy na pioruny. Innaczej si臋 nie da. Zobaczysz, dlaczego 鈥 obieca艂em. Czu艂em jednocze艣nie podekscytowanie i l臋k. Pozna kolejny sekret. Jak zareaguje? - B臋d臋 potrzebowa膰 parasola? 鈥 komizm sytuacji a偶 uderza艂. Cz艂owiek pyta si臋 wampir贸w, czy b臋dzie pada艂o w miejscu, gdzie owe wampiry mia艂y zamiar gra膰 w baseball. Moje rodze艅stwo pomy艣la艂o najwidoczniej o tym samym, bo chwil臋 po mnie wybuchn臋li 艣miechem.
- B臋dzie? - spyta艂 Jasper Alice.
- Nie, nie 鈥 odpowiedzia艂a, przypominaj膮c sobie szczeg贸艂y odpowiedniej wizji. - Burza rozp臋ta si臋 nad miasteczkiem. U nas na polanie nikt nie zmoknie.
- Fajno 鈥 ucieszy艂 si臋 Jasper. Widzia艂em w jego g艂owie kolejny plan wielkiego zwyci臋stwa nad Emmettem.
Bella poruszy艂a si臋 niespokojnie. Co si臋 sta艂o? Po raz kolejny ubolewa艂em nad tym, 偶e nie poznam nigdy jej my艣li. Alice skierowa艂a si臋 ku drzwiom.
- Zobaczymy, mo偶e i Carlisle da si臋 nam贸wi膰 鈥 rzuci艂a na odchodnym.
- Jakby艣 ju偶 nie wiedzia艂a - 偶achn膮艂 si臋 Jasper, zamykaj膮c za obojgiem drzwi.
"Uwa偶aj na ni膮" pomy艣la艂 jeszcze.
- W co b臋dziemy gra膰? 鈥 spyta艂a moja ukochana, gdy zostali艣my sami. Zapomnia艂em, 偶e jej nie powiedzia艂em - Ty b臋dziesz tylko widzem - sprostowa艂em. - A my pogramy baseball.
Wywr贸ci艂a oczami. Ironia? Sarkazm? Rezygnacja? Nie da艂o jej si臋 przejrze膰. Wiedzia艂em, 偶e to nienaturalne, 偶e poddaj臋 analizie ka偶dy jej najdrobniejszy gest, ale nie mog艂em nic na to poradzi膰. Fascynowa艂a mnie i chcia艂em wiedzie膰 o niej jak najwi臋cej. 艁udzi艂em si臋, 偶e mo偶e z czasem dane mi b臋dzie pozna膰 jej my艣li.
- To wampiry lubi膮 baseball? 鈥 zapyta艂a. Bardzo stara艂em si臋 nie za艣mia膰 si臋.
- To w ko艅cu ameryka艅ski sport narodowy 鈥 o艣wiadczy艂em z udawan膮 powag膮, nadal pe艂en obaw, troski, smutku, melancholii i mi艂o艣ci. Mi艂o艣ci, kt贸ra wype艂nia艂a ca艂e moje n臋dzne istnienie. Mi艂o艣ci, kt贸ra przys艂ania艂a mi oczy. Mi艂o艣ci egoistycznej.


18. MECZ

Posiedzieli艣my jeszcze jaki艣 czas u mnie w pokoju, a偶 w ko艅cu postanowi艂em odwie艣膰 j膮 do domu. W po艂owie drogi co艣 mnie zaniepokoi艂o, lecz nie potrafi艂em tego nazwa膰. Gdy skr臋cili艣my w jej ulic臋 wszystko sta艂o si臋 jasne. Te dwa toki my艣lenia, tak r贸偶ne od ludzkich, wyr贸偶nia艂y si臋 w ra偶膮cy i nieprzyjemny spos贸b. Mianowicie, przed domem Belli znajdowa艂 si臋 Billy Black, ze starszyzny plemienia Quilet贸w i jego syn. Gdy dotar艂 do mnie rzeczywisty cel wizyty Indianina, w postaci jego koncepcji, zala艂a mnie fala z艂o艣ci. Moja w艣ciek艂o艣膰 znalaz艂a uj艣cie w wi膮zance przekle艅stw, kt贸re mamrota艂em cicho pod nosem, tak, by siedz膮ca obok mnie dziewczyna ich nie us艂ysza艂a. Jednak r贸偶nica mi臋dzy tym, co my艣la艂 m艂ody Black a tym, nad czym rozwa偶a艂 ojciec ch艂opaka, spowodowa艂y, 偶e u艣miechn膮艂em si臋 w duchu. Billy zamierza艂 ostrzec Charli鈥檈go, kiedy艣, je艣li zajdzie taka konieczno艣膰, uchyli膰 mu cho膰 r膮bek naszej tajemnicy. Powa偶na, przemy艣lana decyzja, kt贸ra wiele go kosztowa艂a. A jego syn? Z jednej strony chcia艂o mi si臋 艣mia膰 z jego reakcji, na to, 偶e Bella przyjecha艂a ze mn膮. Znowu. Jednak z drugiej strony poczu艂em zazdro艣膰. Moja dziewczyna najzwyczajniej w 艣wiecie mu si臋 podoba艂a, a on przyjecha艂 tylko po to by j膮 zobaczy膰 i z ni膮 porozmawia膰.
- To ju偶 przesada - warkn膮艂em.
- Przyjecha艂 ostrzec Charliego? 鈥 zapyta艂a. Mimo, 偶e nie to mia艂em na my艣li, nie spos贸b by艂o zaprzeczy膰. Pokiwa艂em g艂ow膮.
- Pozw贸l, 偶e ja si臋 tym zajm臋 - zaproponowa艂a. 鈥濿 偶yciu bym tam nie poszed艂. To by tylko pogorszy艂o spraw臋鈥 pomy艣la艂em, patrz膮c w oczy Indianina.
- Tak chyba b臋dzie najlepiej 鈥 zgodzi艂em si臋. - Tylko ostro偶nie z dzieciakiem, on o niczym nie wie.
- Jacob jest tylko troch臋 m艂odszy ode mnie 鈥 Zn贸w przejmowa艂a si臋 b艂ahymi, nieistotnymi sprawami. To mnie bardzo rozbawi艂o.
- Wiem o tym doskonale 鈥 zapewni艂em u艣miechaj膮c si臋.
Westchn臋艂a zrezygnowana i po艂o偶y艂a d艂o艅 na klamce. Poczu艂em, 偶e potrzebne s膮 jej jakie艣 rady. Nie chcia艂em jednak wszystkiego m贸wi膰, by艂em ciekaw jak to rozegra.
- Wpu艣膰 ich do 艣rodka 鈥 powiedzia艂em tylko. - Wr贸c臋 o zmierzchu.
- Po偶yczy膰 ci furgonetk臋? 鈥 zaproponowa艂a. Jej zdolno艣膰 do po艣wi臋ce艅 wzbudza艂a u mnie g艂臋boki podziw. Ciekawe co powiedzia艂aby Charli鈥檈mu. Jednak przy tych niesprzyjaj膮cych okoliczno艣ciach nie chcia艂em si臋 z ni膮 droczy膰. Wywr贸ci艂em tylko oczami.
- Wierz mi, pieszo dojd臋 do domu szybciej.
- Nie musisz sobie i艣膰 - powiedzia艂a ze smutkiem. Gdyby moje serce bi艂o, w tym momencie na pewno zamar艂oby. Nie chcia艂a si臋 ze mn膮 rozstawa膰! Nie posiada艂em si臋 ze szcz臋艣cia.
- Musz臋, musz臋. Kiedy ju偶 si臋 ich pozb臋dziesz - skin膮艂em g艂ow膮 w stron臋 Black贸w, kt贸rzy widocznie si臋 niecierpliwili. - b臋dziesz potrzebowa艂a troch臋 czasu na przygotowanie Charliego. Nie co dzie艅 poznaje si臋 nowego ch艂opaka swojej c贸rki. 鈥 U艣miechn膮艂em si臋 szeroko.
- Pi臋kne dzi臋ki - j臋kn臋艂a.
Przypomnia艂a mi si臋 jej rozmowa z ojcem poprzedniego dnia i u艣miechn膮艂em si臋 艂obuzersko.
- Nied艂ugo wr贸c臋 - przyrzek艂em. Spojrza艂em jeszcze raz na ganek i do g艂owy przysz艂a mi pewna my艣l. Pewny, 偶e nie zrobi臋 jej krzywdy pochyli艂em si臋 i poca艂owa艂em j膮 delikatnie w szyj臋. Ucieszy艂em si臋 s艂ysz膮c, jak jej oddech przyspiesza i widz膮c jakie wra偶enia zrobi艂o to na Blacku. Jego my艣li zrobi艂y si臋 nagle zbyt chaotyczne. Wiedzia艂em co to znaczy, ale nie podejrzewa艂em, 偶e a偶 tak go to zdenerwuje.
- Nied艂ugo - rzuci艂a Bella stanowczym tonem, przywracaj膮c mnie do rzeczywisto艣ci, po czym wysiad艂a z auta.
Patrzy艂em jeszcze chwil臋 za ni膮. Podziwia艂em jej drobn膮 sylwetk臋 i opadaj膮ce na plecy pi臋kne, l艣ni膮ce w艂osy.
- Dzie艅 dobry 鈥 us艂ysza艂em g艂os dziewczyny. - Charlie wyjecha艂 na ca艂y dzie艅. Mam nadziej臋, 偶e nie czekali艣cie d艂ugo.
- Nied艂ugo - odpar艂 Black, przygl膮daj膮c jej si臋 uwa偶nie, my艣l膮c jednocze艣nie 鈥濶ie wiedzia艂em, 偶e to tak daleko zasz艂o.鈥
- Chcia艂em tylko wam to podrzuci膰 鈥 powiedzia艂 i wskaza艂 na br膮zow膮 torb臋.
- Super 鈥 powiedzia艂a Bella. - Zapraszam do 艣rodka, wysuszycie si臋.
Otworzy艂a drzwi kluczem i wpu艣ci艂a ich do domu. Widz膮c, jak Indianin przygl膮da si臋 jej, dotar艂o do mnie, 偶e m贸j pocz膮tkowy plan pozostania w furgonetce i przys艂uchiwania si臋 rozmowie, nie jest mo偶liwy. Je艣li co艣 p贸jdzie nie tak i Belli nie uda si臋 ich wyprosi膰, albo je艣li jej ojciec wr贸ci wcze艣niej, a Black wyczuje moj膮 obecno艣膰鈥 To tylko pogorszy sytuacj臋. Nie chcia艂em jednak zostawia膰 dziewczyny samej. Wyszed艂em z furgonetki i pokierowa艂em si臋 w stron臋 lasu z postanowieniem powrotu, gdy go艣cie znikn膮. Oddali艂em si臋 na bezpieczn膮 odleg艂o艣膰, jednak nadal s艂ysza艂em ich my艣li.
- Czy mog臋? 鈥 us艂ysza艂em g艂os Belli w my艣lach Indianina. Siedzenie w g艂owie syna psa nie by艂o przyjemne, ale nie mia艂em wyboru.
- Schowaj to lepiej do lod贸wki 鈥 doradzi艂 jej, podaj膮c torb臋.. - W zimnie nie rozmi臋knie. To specjalna panierka do ryb Harry鈥檈go Clearwatera. Domowej roboty. Charlie j膮 uwielbia.
- Super 鈥 powt贸rzy艂a. - Brakuje mi ju偶 pomys艂贸w na przyrz膮dzanie ryb, a tata z pewno艣ci膮 przywiezie dzi艣 now膮 dostaw臋.
- Zn贸w na rybach? - zainteresowa艂 si臋 Billy. 鈥濺ozeznam si臋 w tym co wie i natychmiast powiadomi臋 przyjaciela o sprawie. To mo偶e nawet lepiej, 偶e nie b臋dzie tam jego c贸rki鈥 doda艂 w my艣lach. - Tam, gdzie zawsze? Mo偶e odwiedzimy go w drodze do domu.
- Nie, nie 鈥 sk艂ama艂a. - To jakie艣 nowe miejsce, ale nie mam poj臋cia gdzie. 鈥 By艂a naprawd臋 kiepsk膮 aktork膮, ale faktem sprzyjaj膮cym by艂a obecno艣膰 m艂odego.
Nagle zadzwoni艂a do mnie kom贸rka. Na wy艣wietlaczu zobaczy艂em numer Carlisle鈥檃. Odebra艂em, nieco z艂y, 偶e kto艣 przeszkadza mi w tak wa偶nym momencie.
- Edward鈥 鈥 zacz膮艂 鈥 Alice mia艂a wizj臋.

- Co si臋 sta艂o? M贸w, byle szybko - ponagli艂em go. - Do Belli przyjechali Blackowie...
- Wracaj do domu. Natychmiast - rzuci艂 i roz艂膮czy艂 si臋.
Czu艂em si臋 rozdarty. Nie chcia艂em zostawia膰 mojej ukochanej samej, ale ton przybranego ojca nie znosi艂 sprzeciwu. Powinienem wr贸ci膰 do domu. Mia艂em 艣wiadomo艣膰, 偶e od jakiego艣 czasu zaniedbuj臋 rodzin臋, ale musia艂em walczy膰 o Bell臋. O moj膮 mi艂o艣膰.
N臋kany w膮tpliwo艣ciami, dobieg艂em do celu. Otworzy艂a mi zmartwiona Esme. Zwykle w takich sytuacjach nie pyta艂em, co si臋 sta艂o, ale tym razem by艂o inaczej. My艣li domownik贸w by艂y tak zagmatwane, 偶e nie mog艂em wy艂apa膰 z nich powodu tego zamieszania.
- O co chodzi? 鈥 zapyta艂em. Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni. W ko艅cu nie cz臋sto s艂yszeli ode mnie te s艂owa. Tylko Alice wiedzia艂a, co mnie do tego sprowokowa艂o i pospieszy艂a z wyja艣nieniami.
- Nie mam poj臋cia, dlaczego tak jest. Zwykle, gdy pojawiaj膮 si臋 nowe wampiry, widz臋 to bardzo wyra藕nie, ze szczeg贸艂ami. A teraz? Przeb艂ysk - powiedzia艂a szybko i pokaza艂a mi w my艣lach ca艂膮 wizj臋. Tr贸jka wampir贸w. Chyba dw贸ch m臋偶czyzn i jedna kobieta. Nic wi臋cej nie da艂o si臋 dojrze膰. Milcza艂em.
- To bardzo dziwne. Kiedy Carlisle do ciebie dzwoni艂 czekali艣my na kolejne widzenie - doko艅czy艂a.
- I co? 鈥 spyta艂em
- Nic. Kompletnie nic - powiedzia艂a. - S膮dz臋, 偶e je艣li nowy obraz mnie nie nawiedzi艂, to nie ma si臋 czego obawia膰 - doda艂a szybko, widz膮c moj膮 pytaj膮c膮 min臋.
- My艣leli艣my, 偶e mo偶e ty b臋dziesz co艣 wiedzia艂. - Zabra艂 g艂os Carlisle - Pojawienie si臋 wampir贸w w wizji nas nie zaniepokoi艂o, przecie偶 mn贸stwo ma w planach odwiedzenie nas... - "Jakby艣my byli jakimi艣 okazami w zoo" doko艅czy艂 w my艣lach - tylko raczej jej niewielka przejrzysto艣膰. Nie wida膰 by艂o nawet, czy to wegetarianie - sko艅czy艂 z cierpkim u艣miechem na twarzy. Nie zrobi艂o to na mnie 偶adnego wra偶enia. Fakt, 偶e obraz by艂 niewyra藕ny, wydawa艂 si臋 dziwny, ale nie obawia艂em si臋. Chyba wszystkim tu, w wi臋kszej lub mniejszej mierze, chodzi艂o o Bell臋, lecz czy tr贸jka wampir贸w mia艂a jakie艣 szanse przy naszej rodzinie? Zbagatelizowa艂em spraw臋.
- Je艣li ju偶 nic si臋 nie pojawi艂o, to znaczy, 偶e to niewa偶ne - rzek艂em. - Po za tym musz臋 ju偶 i艣膰. Black postanowi艂 ostrzec komendanta Swana.
- Ale... - zacz膮艂 Jasper. - Pakt...
- Nie mam poj臋cia, jak to rozegra. Je艣li wyjawi tajemnic臋, pakt zostanie zerwany. W膮tpi臋, 偶e by艂by na co艣 takiego got贸w, ale jego my艣li m贸wi膮 inaczej... Raczej traktuje to jako ewentualno艣膰.
- Musimy czeka膰 na rozw贸j wydarze艅 - powiedzia艂a szybko Esme. - Nie mo偶emy teraz dzia艂a膰.
- Ja ju偶 musz臋 i艣膰. Je艣li b臋d臋 co艣 wiedzia艂 na pewno was poinformuj臋. Do zobaczenia na polanie - rzuci艂em tylko i wyszed艂em na zewn膮trz. Wybra艂em jeepa Emmetta - by艂 lepszy do je偶d偶enia po nier贸wno艣ciach. Mia艂em g艂臋bok膮 nadziej臋, 偶e ten czas rozstania nie wp艂ynie na moj膮 'wra偶liwo艣膰' na zapach Belli. Jad膮c samochodem, zastanawia艂em si臋, czy spotkam Black贸w, ale byli ju偶 chyba poza granic膮. Dotar艂y do mnie przyt艂umione my艣li Charliego. Wraca艂 do domu, wi臋c postanowi艂em zostawi膰 auto w lesie. Gdy dojecha艂em na ulic臋 z mieszkaniem Swan贸w, us艂ysza艂em moj膮 ukochan膮. Rozmawia艂a przez telefon.
- A co ty wczoraj porabia艂a艣? 鈥 doszed艂 do mnie skrzekliwy g艂os Jessici. Wstrzyma艂em oddech. Zamierza艂a jej powiedzie膰?
- Nic takiego. G艂贸wnie kr臋ci艂am si臋 wko艂o domu, 偶eby z艂apa膰 troch臋 s艂o艅ca. - No, tak. Czego ja si臋 spodziewa艂em...
Radiow贸z prowadzony przez Charliego wjecha艂 do gara偶u. Ja jednak nie poszed艂em za nim. Musia艂a go najpierw przygotowa膰.
Wysiad艂em z jeepa, kiedy komendant Swan wszed艂 do domu.
- Edward Cullen si臋 z tob膮 nie kontaktowa艂? 鈥 zn贸w wstrzyma艂em oddech, kiedy us艂ysza艂em moje imi臋.
- Ehm - zawaha艂a si臋 Bella, gdy go zobaczy艂a.
- Cze艣膰, male艅ka! 鈥 zawo艂a艂 do niej ojciec. Postanowi艂em ich obserwowa膰, wi臋c wyszed艂em z lasu i podszed艂em bli偶ej. Wiedzia艂em, 偶e to jest niemoralne, ale nie mog艂em si臋 powstrzyma膰, 偶eby zobaczy膰 moj膮 pi臋kn膮. Teraz, siedz膮c na drzewie przed oknem ich kuchni, schowany mi臋dzy li艣膰mi, widzia艂em wszystko bardzo dok艂adnie. M臋偶czyzna w艂o偶y艂 ryby do zamra偶arki, potem zacz膮艂 my膰 r臋ce a dziewczyna nadal trzyma艂a telefon
- Rozumiem, tw贸j tata s艂ucha - us艂ysza艂em g艂os Jessici. - Nie ma sprawy, pogadamy jutro. Do zobaczenia na trygonometrii!
- Do jutra - Odwiesi艂a s艂uchawk臋. - Cze艣膰 tato. Gdzie ryby?
- W艂o偶y艂em do zamra偶arki.
- Wyjm臋 kilka sztuk, zanim stwardniej膮 na kamie艅. Billy wpad艂 dzi艣 po po艂udniu i podrzuci艂 ci troch臋 panierki Harryego Clearwatera - doda艂a z krzywym u艣miechem. Gra? Ciekawe, o czym my艣la艂a. Ubolewa艂em podw贸jnie, gdy偶 dodatkowo nie mog艂em si臋 dowiedzie膰, co si臋 dzia艂o po moim odej艣ciu. Liczy艂em, 偶e potem wszystko mi opowie.
- Naprawd臋? - spyta艂 zadowolony Charlie - To moja ulubiona.
Taka swobodna wymiana zda艅 mi臋dzy c贸rk膮 a ojcem. Wszystko takie normalne, odruchowe, naturalne. Czy mia艂em jakiekolwiek prawo, by wst膮pi膰 do tego 艣wiata porz膮dku? Czy mia艂em prawo by go zburzy膰? Czy mia艂em prawo, by z niego korzysta膰?
Gdy Bella wzi臋艂a si臋 za gotowanie obiadu, moje obawy pog艂臋bi艂y si臋. Prosta, ludzka dziewczyna a przekl臋ty, pot臋偶ny wampir. Egoistyczny wampir.
- Jak ci min膮艂 dzie艅? 鈥 spyta艂 j膮 komendant Swan, wyrywaj膮c tym samym z zamy艣lenia.
- Po po艂udniu kr臋ci艂am si臋 po prostu po domu... - Oburzy艂em si臋, gdy to powiedzia艂a. Przecie偶 mia艂a go naszykowa膰. Ba艂a si臋, czy wstydzi艂a. Smutek zaw艂adn膮艂 moim sercem. Wiedzia艂em, 偶e mnie kocha, bo mi to powiedzia艂a, a by艂a przy tym tak szczera, 偶e nie spos贸b by艂o nie uwierzy膰, ale po tym zdaniu zawaha艂em si臋. Czy mog艂a darzy膰 mi艂o艣ci膮 takiego potwora jak ja? Nie powinienem w膮tpi膰 w prawdziwo艣膰 jej s艂贸w, jednak uwa偶a艂em, 偶e nie zas艂uguj臋 na tak pi臋kne uczucie od tak wspania艂ej osoby. Dobrej osoby.
- A rano odwiedzi艂am Cullen贸w. - Dopiero po chwili doszed艂 do mnie sens s艂贸w, kt贸re wypowiedzia艂a. Czyli jednak mia艂a zamiar powiedzie膰 ojcu. Przedstawi膰 mnie. Przedstawia膰 mnie jako jej... ch艂opaka? Przypomnia艂y mi si臋 s艂owa, kt贸re powiedzia艂a rano. By艂em dla niej kim艣 wi臋cej... Z dna smutku przenios艂em si臋 na wy偶yny rado艣ci. Zatraci艂em si臋 w tych wspomnieniach tak bardzo, 偶e przez chwil臋 zapomnia艂em o rozmowie, kt贸rej mia艂em si臋 przys艂uchiwa膰. Z zamy艣lenia wyrwa艂y mnie chaotyczne, aczkolwiek mocno przyt艂umione my艣li Charliego. Oho, zdenerwowa艂 si臋 z jakiego艣 powodu.
- Chodzisz z Edwardem Cullenem? - zagrzmia艂 i przywo艂a艂 w my艣lach posta膰 Emmetta. U艣miechn膮艂em si臋 w duchu. To ma艂e nieporozumienie zbi艂o Bell臋 z tropu.
- My艣la艂am, 偶e lubisz Cullen贸w - wyj膮ka艂a.
- Jest dla ciebie za stary! - zaprotestowa艂 Charlie. Owszem. Tu trafi艂 w samo sedno.
- Oboje jeste艣my z tego samego rocznika - sprostowa艂a moja ukochana. No, powiedzmy, 偶e z tego samego...
- Czekaj... - Charlie zamy艣li艂 si臋. - To kt贸ry jest Edwin?
- Edward, nie Edwin, jest najm艂odszy z ca艂ego rodze艅stwa. To ten rudy - rozmarzy艂a si臋, poprawiaj膮c go. Kolejna porcja uczu膰 zala艂a mnie w postaci fali ciep艂a, rozchodz膮cej si臋 po ca艂ym moim ciele. Gdy patrzy艂em na ni膮, nadal nie艣wiadomie, powraca艂em my艣lami do wydarze艅 z poprzedniego dnia. Do tych pi臋knych, ulotnych chwil. Do tych emocji, jakie mn膮 targa艂y. Do tego przeczucia, jakbym by艂 przez moment w ciele zwyk艂ego ch艂opaka, a te wspomnienia by艂y tylko urywkami wydartymi z czyjego艣 偶ycia.
- Aha. No... to... - G艂os komendanta Swana sprowadzi艂 mnie na ziemi臋. - Chyba nie tak 藕le. Ale ten wielki mi si臋 nie podoba. Z pewno艣ci膮 to bardzo mi艂y ch艂opak , ale wygl膮da na zbyt... dojrza艂ego, jak na ciebie. Czyli ten Edwin to tw贸j ch艂opak? - Wyczu艂em panik臋 w jego g艂osie, ale nie by艂o 藕le.
- Edward, tato.
- To tw贸j ch艂opak, tak?
- Mo偶na tak powiedzie膰.
- A kto mi m贸wi艂 wczoraj wieczorem, 偶e w Forks nie ma nikogo godnego uwagi? - Wiedzia艂, 偶e nic nie wsk贸ra, wi臋c postanowi艂 si臋 z ni膮 podroczy膰.
- Edward mieszka poza Forks, tato. - Ach, ta jej dba艂o艣膰 o szczeg贸艂y. Charlie pomy艣la艂 o tym samym. U艣miechn膮艂em si臋.
- Tyle, 偶e, tato, zrozum, dopiero zacz臋li艣my si臋 spotyka膰, wi臋c, b艂agam, nic wyskakuj czasem z tym "ch艂opakiem", dobrze? - Co ona mia艂a na my艣li? Zacz臋艂o mocno pada膰, wi臋c na艂o偶y艂em kaptur.
- Kiedy ma po ciebie przyj艣膰?
- Och, lada chwila.
- Dok膮d ci臋 zabiera? - J臋kn臋艂a. Mia艂a co艣 przeciwko? Moja frustracja si臋ga艂a zenitu. To by艂a chyba najwi臋ksza kara za moj膮 natur臋. Na co by艂a mi umiej臋tno艣膰 czytania w my艣lach, skoro te, kt贸re chcia艂em us艂ysze膰 najbardziej, pozostawa艂y poza moim zasi臋giem?
- Mam nadziej臋, 偶e to ju偶 koniec przes艂uchania, panie inkwizytorze. B臋dziemy gra膰 w baseball z jego rodzin膮.
Charlie zdziwi艂 si臋, a potem zachichota艂.
- Ty i baseball? - zapyta艂. Te偶 si臋 za艣mia艂em, przypominaj膮c sobie wspomnienia z jej lekcji w-f.
- Wiem, wiem. S膮dz臋, 偶e b臋d臋 g艂贸wnie kibicem.
- Musi ci naprawd臋 zale偶e膰 na tym ch艂opaku - zauwa偶y艂. By艂em ciekaw, co odpowie. Cho膰 wiedzia艂em ju偶 wszystko, lubi艂em s艂ucha膰, ile dla niej znacz臋. To by艂o jednak nic w por贸wnaniu z uczuciem, jakim ja j膮 darzy艂em. By艂a dla mnie najwa偶niejsz膮 istot膮 na 艣wiecie.
Westchn臋艂a tylko i wywr贸ci艂a oczami. Szkoda. Wy艂apa艂em z my艣li Charliego, 偶e to ju偶 koniec dyskusji. Czas wkroczy膰 do akcji. Podbieg艂em do samochodu, wsiad艂em i ruszy艂em w stron臋 ich domu. Powoli, w ludzkim tempie doszed艂em do przedsionka, zadzwoni艂em dzwonkiem i zdj膮艂em kaptur z g艂owy.
Us艂ysza艂em ci臋偶kie st膮panie Charliego i ciche kroki Belli, trzymaj膮cej si臋 tu偶 za nim. Wstrzyma艂em oddech. Nie wiedzia艂em jak zareaguje na jej zapach m贸j organizm, po do艣膰 d艂ugiej przerwie. Drzwi otworzy艂y si臋. Ogie艅 zap艂on膮艂 w moim gardle, ale zignorowa艂em go. Ul偶y艂o mi, bo coraz lepiej si臋 kontrolowa艂em.
- Ach, to Edward. Zapraszamy do 艣rodka.
- Dzie艅 dobry, panie komendancie. - Postanowi艂em by膰 grzeczny.
- Wchod藕, wchod藕. Mo偶esz mi m贸wi膰 po imieniu. Daj no p艂aszcz, to powiesz臋.
- Prosz臋. Dzi臋kuj臋 - odpowiedzia艂em, ale by艂em troch臋 zaskoczony. Nie spodziewa艂em si臋 tak mi艂ego przyj臋cia. Przeszli艣my do saloniku.
- Siadaj, Edward.
Usiad艂em w fotelu i mrugn膮艂em do Belli, widz膮c jak ta krzywi si臋, siadaj膮c ko艂o Charliego.
- Je艣li dobrze zrozumia艂em, uda艂o ci si臋 przekona膰 moj膮 c贸rk臋 do baseballu? - "Co graniczy z cudem" doda艂 w my艣lach. Nie wypada艂o mi teraz roze艣mia膰 si臋.
- Zgadza si臋, prosz臋 pana - odpar艂em ca艂kiem powa偶nie.
- C贸偶, musisz mie膰 jaki艣 dar. - Zn贸w sama prawda. Wybuchli艣my 艣miechem niemal w tym samym momencie. Mo偶e tylko z innego powodu. Wbrew pozorom i temu, co dziewczyna m贸wi艂a mi wcze艣niej, Charlie by艂 bardzo sympatyczny. Skryty, nieraz osch艂y, ale sympatyczny.
- No dobra - rzek艂a moja dziewczyna wstaj膮c - Do艣膰 tych dowcip贸w moim kosztem. Zbierajmy si臋. - Przesz艂a do przedsionka i w艂o偶y艂a kurtk臋. Ja r贸wnie偶 si臋 podnios艂em i poszed艂em za ni膮. W 艣lad za mn膮 pod膮偶y艂 jej ojciec.
- Tylko nie wr贸膰 za p贸藕no, Bello - Martwi艂 si臋 o ni膮, bo j膮 kocha艂. Tylko nie potrafi艂 jej tego powiedzie膰.
- Nie martw si臋, Charlie - obieca艂em. - Odstawi臋 j膮 o przyzwoitej porze.
- Zaopiekujesz si臋 moj膮 dziewczynk膮 jak nale偶y? - zapyta艂. Jego c贸rka j臋kn臋艂a.
- Tak jest. Przyrzekam, 偶e b臋dzie przy mnie bezpieczna. - Czy tylko chcia艂em go zapewni膰, czy przekonywa艂em samego siebie, 偶e nie zrobi臋 jej krzywdy?
Wyszli艣my za ni膮 z domu, 艣miej膮c si臋 z jej poirytowania. Jednak, gdy dotarli艣my do ganku, stan臋艂a jak wryta, wpatruj膮c si臋 z niedowierzaniem z jeepa Emmetta. Charlie gwizdn膮艂 z uznaniem. Westchn膮艂em cicho. Nasze samochody zawsze robi艂y wra偶enie.
- Zapnijcie pasy - wydusi艂 z siebie.
Podszed艂em z Bell膮 do samochodu i otworzy艂em jej drzwi od strony pasa偶era. Spojrza艂a na dziel膮c膮 j膮 od siedzenia odleg艂o艣膰 i zacz臋艂a si臋 gotowa膰 do skoku. Stara艂em si臋 nie roze艣mia膰; westchn膮艂em tylko, zrezygnowany i upewniwszy si臋, 偶e Charlie nie widzi, podsadzi艂em j膮 jedn膮 r臋k膮.
Zamkn膮艂em za ni膮 drzwi i obszed艂em samoch贸d w ludzkim tempie.
- Co to ma by膰? - zapyta艂a Bella, wskazuj膮c na pasy.
- To specjalne szelki do jazdy po wertepach.
- Och.
Zacz臋艂a si臋 niezdarnie zapina膰. Sz艂o jej to bardzo opornie. Ponownie westchn膮wszy, upewni艂em si臋, 偶e wytrzymam i pomog艂em jej. Nachyliwszy si臋 nad ni膮, potwor w moich wn臋trzno艣ciach zacz膮艂 szarpa膰 si臋 i wi膰, jednak by艂em zbyt podekscytowany blisko艣ci膮 mojej ukochanej, 偶e nie zwr贸ci艂em na niego uwagi. Dotkn膮艂em jej szyi, rozkoszuj膮c si臋 tym gestem. Otar艂em si臋 d艂o艅mi o jej obojczyki, pragn膮c wi臋cej. Oddech Belli przyspieszy艂, jednak w tym momencie mia艂em g艂臋bok膮 nadziej臋, 偶e nie ze strachu.
- Eee... Du偶y ten jeep - wyj膮ka艂a, gdy ju偶 ruszyli艣my.
- Emmetta. Stwierdzi艂em, 偶e pewnie wola艂aby艣 nie biec ca艂膮 drog臋. - Mia艂em nadziej臋, 偶e si臋 nie zdenerwuje. Musieli艣my kawa艂ek przebiec.
- Gdzie go trzymacie?
- Przerobili艣my jeden z budynk贸w gospodarczych na gara偶.
- A ty nie zapniesz pas贸w? - Spojrza艂em na ni膮 z niedowierzaniem. Jak mog艂a uwa偶a膰, 偶e mi to potrzebne, po tym wszystkim co jej pokaza艂em i powiedzia艂em? Zapad艂a cisza.
- Nie biec ca艂膮 drog臋? - zapyta艂a nagle piskliwym g艂osem. - Ca艂膮? Czy dobrze rozumiem, 偶e kawa艂ek drogi, mimo wszystko przebiegniemy? - Ups... A jednak. By艂a taka spostrzegawcza...
- Ty nie b臋dziesz biec. - Pr贸bowa艂em uratowa膰 sytuacj臋. U艣miechn膮艂em si臋 cierpko.
- Za to b臋d臋 wymiotowa膰.
- Nie, je艣li zamkniesz oczy.
Przygryz艂a nerwowo warg臋, patrz膮c przed siebie z przera偶eniem w oczach. Postanowi艂em doda膰 jej otuchy i delikatnie poca艂owa艂em j膮 w czubek g艂owy. Ten zapach mnie oszo艂omi艂. Ogie艅 zap艂on膮艂 w moim gardle. Potw贸r zerwa艂 wi臋zy, ale resztkami si艂 opanowa艂em si臋. Samokontrola zwyci臋偶y艂a. Kolejny raz mi si臋 uda艂o. Nie potrafi艂em jednak zdusi膰 cichego j臋ku. Bella spojrza艂a na mnie pytaj膮co.
- Przy deszczowej pogodzie pachniesz intensywniej - wyja艣ni艂em z zaci艣ni臋tymi z臋bami.
- I jest ci z tym przyjemniej czy trudniej? - Westchn膮艂em. Nie potrafi艂em tego okre艣li膰. Ten zapach by艂 przepi臋kny, ale wywo艂ywa艂 pragnienie. Dawa艂 przyjemno艣膰, ale i b贸l. Zn贸w sprzeczno艣ci. Zn贸w musia艂em dokona膰 wyboru. I zn贸w zwyci臋偶y艂a egoistyczna strona mojej natury.
- I tak i tak. Jak zawsze.
Wjecha艂em na g贸rski szlak, nadal bij膮c si臋 z my艣lami. Jednak po jakim艣 czasie rozchmurzy艂em si臋. Taka jazda po wertepach zawsze sprawia艂a mi frajd臋. Teraz nie by艂o inaczej, tym bardziej, 偶e obok mnie siedzia艂a moja ukochana. Ponure rozmy艣lania rozp艂yn臋艂y si臋 w oceanie szcz臋艣cia, kt贸rym by艂em przepe艂niony. Dojechali艣my do ko艅ca drogi.

Stan臋li艣my, gdy szlak si臋 sko艅czy艂. Zacz臋艂o si臋 rozpogadza膰.
- Przykro mi, Bello, ale od tego miejsca trzeba ju偶 i艣膰 pieszo.
- Wiesz co? Chyba sobie tu poczekam.
- Gdzie si臋 podzia艂a twoja odwaga? Rano by艂a艣 gotowa na wszystko. - Postanowi艂em si臋 z ni膮 podroczy膰, bo jej humor si臋 poprawi艂.
- Nie zapomnia艂am jeszcze, jak to by艂o ostatnim razem. - Od tego wydarzenia min膮艂 zaledwie jeden dzie艅. Z cienia samotno艣ci wyszed艂em na zalan膮 s艂o艅cem polan臋 mi艂o艣ci. Jeden dzie艅, kt贸ry zmieni艂 ca艂e moje 偶ycie.
Wysiad艂em z jeepa i chwil臋 p贸藕niej pomaga艂em Belli wypi膮膰 si臋 z szelek.
- Sama sobie poradz臋. Id藕 ju偶, id藕.
- Hm - zamy艣li艂em si臋. Nagle do g艂owy przyszed艂 mi nieco ryzykowny, ale potencjalnie genialny plan. - Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e b臋d臋 musia艂 popracowa膰 nad twoimi wspomnieniami.
Wyci膮gn膮艂em j膮 z auta i postawi艂em na ziemi, upewniaj膮c si臋 w mi臋dzyczasie, 偶e nie zrobi臋 jej krzywdy.
- Alice mia艂a racj臋 鈥 powiedzia艂a, patrz膮c w niebo. - Popracowa膰 nad moimi wspomnieniami? - doda艂a nieufnie. Nadal si臋 waha艂em. A co, je艣li nie dam rady? Co, je艣li j膮 skrzywdz臋?
- Zaraz zobaczysz. - Mimo du偶ej ilo艣ci kontrargument贸w, nie mog艂em si臋 powstrzyma膰. Powtarza艂em sobie w my艣lach, 偶e to niemoralne, niemo偶liwe. Ale, czy po ostatnich godzinach, mia艂em prawo s膮dzi膰, 偶e co艣 jest niemo偶liwe? Delikatnie opar艂em d艂onie o karoseri臋 samochodu, pochyli艂em si臋 nad ni膮, przygl膮daj膮c si臋 uwa偶nie. Nie mia艂em poj臋cia, o czym my艣la艂a, ale co艣 mi podpowiada艂o, 偶e jej si臋 to podoba. Wiara w to, 偶e Bella czuje do mnie to samo, co ja do niej, dodawa艂a mi odwagi. Nic ju偶 nie mog艂o mnie powstrzyma膰, podj膮艂em decyzj臋. 艢mia艂o pochyli艂em si臋 bardziej, tak, 偶e nasze twarze dzieli艂o tylko kilka centymetr贸w. Potw贸r w moich wn臋trzno艣ciach uni贸s艂 g艂ow臋 w臋sz膮c.
- Powiedz, czego dok艂adnie si臋 boisz? - zapyta艂em, ju偶 bez wahania.
- Tego, 偶e uderz臋 o drzewo - powiedzia艂a i prze艂kn臋艂a g艂o艣no 艣lin臋. Jej s艂odka wo艅 wywo艂a艂a pal膮cy 偶ar w gardle, ale zignorowa艂em go. - I zgin臋 na miejscu. I 偶e jeszcze potem zwymiotuj臋.
Stara艂em si臋 nie roze艣mia膰, tylko zbli偶y艂em si臋 i poca艂owa艂em we wg艂臋bienie mi臋dzy obojczykami. Jej sk贸ra by艂a tak mi臋kka i g艂adka.
- Nadal si臋 boisz? - spyta艂em cicho, rozkoszuj膮c si臋 tym zapachem i dotykiem.
- Tak - powiedzia艂a niepewnie. - 呕e uderz臋 w drzewo. I, 偶e zrobi mi si臋 niedobrze. - By艂a bardzo uparta, ale je偶eli zacz膮艂em t臋 gr臋, musia艂em j膮 doko艅czy膰. Cho膰 ryzykowa艂em wiele. Stawk膮 by艂 moja mi艂o艣膰 i sens 偶ycia.
Przejecha艂em powolutku nosem po jej szyi, wstrzymuj膮c na chwil臋 oddech. Potw贸r zawarcza艂 g艂o艣no, ale nie zwr贸ci艂em na niego uwagi. Zag艂usza艂a go pi臋kna melodia. Przyspieszone bicie serca mojej ukochanej.
- A teraz? - szepn膮艂em, przytulaj膮c si臋 do jej kruchego policzka.
- Bez zmian - wymamrota艂a. - Drzewa. Wymioty. - Z艂o偶y艂em delikatne poca艂unki na jej powiekach. Delektowa艂em si臋 t膮 chwil膮.
- Bello, chyba nie my艣lisz, 偶e m贸g艂bym uderzy膰 w drzewo? - spyta艂em. Kwestia, o kt贸rej rozmawiali艣my wydawa艂a mi si臋 tak trywialna, w por贸wnaniu do tego, nad czym rozwa偶a艂em i co czu艂em.
- Ty nie, ale ja tak - odowiedzia艂a nieprzekonana.
Uda艂o mi si臋. Mog艂em w艂a艣ciwie ju偶 przesta膰, ale ta chwila by艂a zbyt pi臋kna, zbyt idealna. Przy mojej naturze potwora, nic nie by艂o pewne. Nie by艂o pewne, czy dane mi b臋dzie prze偶y膰 jeszcze kiedy艣 tak膮 sytuacj臋. W zwi膮zku z tym, chcia艂em j膮 wykorzysta膰 do ko艅ca. Przejecha艂em delikatnie ustami po krzywi藕nie jej szcz臋ki i zatrzyma艂em si臋 przy k膮ciku ust.
- S膮dzisz, 偶e pozwoli艂bym na to, 偶eby艣 si臋 przy mnie zrani艂a? - Czy ja pyta艂em si臋 jej? Czy te偶 upewnia艂em si臋, 偶e dam rad臋? Musia艂em wiedzie膰, 偶e tego momentu niewyobra偶alnej euforii nie przyp艂ac臋 strat膮 najwa偶niejszej osoby na 艣wiecie.
- Nie. - To by艂o nienaturalne. Nawet ja tego nie wiedzia艂em. Cieszy艂em si臋, 偶e mi ufa, ale z drugiej strony ba艂em si臋 o ni膮.
- Sama widzisz. - Musn膮艂em jej usta wargami. Potw贸r zaskomla艂 w agonii. - Nie ma si臋 czego ba膰, prawda?
Podda艂a si臋.
- Nie, nie ma.
"Nie powinienem tego robi膰" zgani艂em si臋 w my艣lach.
Uj膮艂em jej kruch膮 twarz w d艂onie i poca艂owa艂em. Ogie艅 zn贸w pojawi艂 si臋 w moim gardle, ale to nie on si臋 teraz liczy艂. Liczy艂a si臋 tylko ta ma艂a istotka, kt贸ra nadawa艂a sens mojej egzystencji.
Bella zn贸w zareagowa艂a zaskakuj膮co. Zamiast sta膰 grzecznie, nieruchomo, przylgn臋艂a do mnie ca艂ym cia艂em. Poczu艂em to niesamowite ciep艂o bij膮ce od niej, t臋 mi臋kk膮 sk贸r臋. Podekscytowany t膮 blisko艣ci膮, nie dostrzeg艂em budz膮cego si臋 potwora. Pragnienie zn贸w upomnia艂o si臋 o krew. Krew Belli. Znieruchomia艂em. Nie mog艂em narazi膰 jej na takie niebezpiecze艅stwo. Musia艂em przystopowa膰. Delikatnie, aczkolwiek stanowczo odsun膮艂em si臋 od niej, staraj膮c si臋 doj艣膰 do siebie, zanim spojrz臋 jej w oczy. Zdawa艂em sobie spraw臋, jak musz臋 wygl膮da膰. Mi臋艣nie napi臋te, w oczach g艂贸d i pragnienie, zaci艣ni臋ta szcz臋ka. Nie mog艂em doprowadzi膰, by zobaczy艂a mnie w takim stanie. Ju偶 nie chcia艂em, 偶eby si臋 mnie ba艂a.
- A niech ci臋, dziewczyno! Wp臋dzisz mnie do grobu. - Zdo艂a艂em wykrztusi膰, nabieraj膮c 艣wie偶ego powietrza do p艂uc. Poczu艂em ulg臋.
- Jeste艣 niezniszczalny - wydusi艂a, staraj膮c si臋 z艂apa膰 oddech.
- Mo偶e i w to nawet wierzy艂em, ale p贸藕niej pozna艂em ciebie! - rzuci艂em ostro. M贸j organizm jeszcze nie do ko艅ca si臋 przestawi艂. - Ruszmy si臋 st膮d lepiej, zanim zrobimy co艣 naprawd臋 g艂upiego. - "Albo raczej zanim ja zrobi臋 co艣 g艂upiego" doda艂em w my艣lach, bior膮c j膮 na plecy. Z艂apa艂a si臋 kurczowo mojej szyi. Zn贸w poczu艂em przyp艂yw rado艣ci, spowodowany jej blisko艣ci膮. Niew膮tpliwie by艂em masochist膮. B贸l pragnienia, kt贸rego do艣wiadcza艂em w kontakcie z Bell膮, sprawia艂, 偶e czu艂em ulg臋.
- I nie zapomnij zamkn膮膰 oczu! - przypomnia艂em, jeszcze lekko srogim tonem.
Pobieg艂em. Nie rozwin膮艂em maksymalnie pr臋dko艣ci, poniewa偶 nie chcia艂em doprowadzi膰 do stanu z dnia poprzedniego. Mimo, i偶 to by艂y tylko zawroty g艂owy, przyrzek艂em sobie, 偶e nie b臋dzie wi臋cej przeze mnie cierpia艂a.
Z wolna dochodzi艂em do siebie. 艢wie偶e powietrze mnie otrze藕wi艂o i pozwoli艂o racjonalnie my艣le膰. Z jednej strony pot臋pia艂em si臋, za to, 偶e narazi艂em j膮 na takie ryzyko. Z drugiej jednak, emocje, kt贸re mi towarzyszy艂y by艂y tak ekscytuj膮ce, 偶e gdybym mia艂 okazj臋 to powt贸rzy膰, zgodzi艂bym si臋 bez wahania. Dobiegli艣my, ale ona przez chwil臋 nie schodzi艂a z moich plec贸w. Pog艂aska艂em j膮 po g艂owie.
- Jeste艣my na miejscu, Bello.
Zacz臋艂a si臋 niezdarnie ze艣lizgiwa膰, a偶 w ko艅cu upad艂a z cichym j臋kiem na poblisk膮 k臋p臋 paproci. Chcia艂em si臋 z ni膮 podroczy膰, wi臋c postanowi艂em to zignorowa膰. Jednak nie na d艂ugo, bo jej zdezorientowana mina i komiczna pozycja, sprawi艂a, 偶e wybuch艂em g艂o艣nym 艣miechem.
Podnios艂a si臋 powoli i z obra偶on膮 min膮, zacz臋艂a strzepywa膰 z kurtki listki i b艂oto. Roz艣mieszy艂o mnie to jeszcze bardziej. Nagle odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i ruszy艂a w stron臋 lasu.
- Dok膮d to? - spyta艂em, 艂api膮c j膮 w talii.
- Na mecz baseballu. Ty, jak widz臋, znalaz艂e艣 sobie inne zaj臋cie, ale jestem pewna, 偶e inni zdo艂aj膮 si臋 bez ciebie 艣wietnie bawi膰 - odpowiedzia艂a ura偶ona.
- Idziesz w z艂膮 stron臋.
Zawr贸ci艂a, nie patrz膮c w moj膮 stron臋. Zrobi艂o mi si臋 g艂upio.
- Nie w艣ciekaj si臋, nie mog艂em si臋 opanowa膰. 呕a艂uj, 偶e nie widzia艂a艣 swojej zdezorientowanej miny. - Mimowolnie si臋 u艣miechn膮艂em.
- Ach tak? - spyta艂a, unosz膮c brew. - To tylko tobie wolno si臋 w艣cieka膰?
- Wcale nie by艂em na ciebie z艂y. - Czego艣 tu nie rozumia艂em... Jak ona mog艂a tak w og贸le my艣le膰?
- "Do grobu mnie wp臋dzisz"? - zacytowa艂a oschle.
- To by艂o tylko stwierdzenie faktu.
Pr贸bowa艂a si臋 odwr贸ci膰 i odej艣膰, ale trzyma艂em j膮 mocno. Musia艂em najpierw wyja艣ni膰 spraw臋.
- By艂e艣 w艣ciek艂y.
- By艂em. - To prawda. By艂em z艂y na siebie, 偶e nara偶am j膮 na takie niebezpiecze艅stwo, 偶e tyle ryzykuje w kontakcie ze mn膮.
- A dopiero co powiedzia艂e艣...
- 呕e nie by艂em z艂y na ciebie. Nie widzisz tego, Bello? - Zrozumia艂em, co mia艂a na my艣li. Ona naprawd臋 s膮dzi艂a, 偶e ja si臋 z艂oszcz臋 na ni膮! - Naprawd臋 nie rozumiesz?
- Czego znowu nie rozumiem? - zapyta艂a zaskoczona. Nie spodziewa艂em si臋 tego.
- 呕e nigdy nie jestem z艂y na ciebie. Jak偶e bym m贸g艂? Jeste艣 taka dzielna, ufna... taka ciep艂a. - Mog艂em tak wymienia膰 bez ko艅ca: dobra, odwa偶na, szlachetna, 偶yczliwa, wyrozumia艂a...
- To dlaczego tak si臋 zachowujesz? - wyszepta艂a.
Po艂o偶y艂em jej d艂onie na policzkach.
- Wpadam w straszliwy gniew - wy偶ali艂em si臋. Mia艂em nadziej臋, 偶e mnie zrozumie i ju偶 nigdy nie b臋dzie bra艂a odpowiedzialno艣ci za moje karygodne zachowanie - bo nie potrafi臋 ci臋 nale偶ycie chroni膰. Sama moja obecno艣膰 jest dla ciebie ryzykowna. Czasami czuj臋 do siebie wstr臋t. Powinienem by膰 silniejszy, powinienem m贸c...
Zakry艂a mi usta d艂oni膮.
- Przesta艅.
Zn贸w jej wspania艂e cechy da艂y o sobie zna膰. Tym razem by艂a to wyrozumia艂o艣膰. Spe艂ni艂a moj膮 cich膮 pro艣b臋.
Odsun膮艂em jej d艂o艅, ale przytrzyma艂em j膮 na policzku. Poczu艂em, 偶e jestem gotowy, 偶eby powiedzie膰 wprost, co do niej czuj臋. Przez my艣l przela艂y mi si臋 ca艂e tabuny pi臋knych s艂贸w. Mia艂em ju偶 w g艂owie u艂o偶on膮 wcze艣niej formu艂k臋, ale teraz, patrz膮c w jej oczy, dostrzeg艂em, 偶e zabrzmia艂oby to nieprawdziwie i nienaturalnie. Tyle czasu czeka艂em na ten moment.
- Kocham ci臋. - Wybra艂em te dwa najprostsze, kt贸rych wcze艣niej nie bra艂em nawet pod uwag臋, ale w tej chwili poczu艂em, 偶e odzwierciedlaj膮 wszystko. - To marna wym贸wka, ale i szczera prawda. - A teraz, prosz臋, zachowuj si臋 jak nale偶y - upomnia艂em cicho i poca艂owa艂em j膮 w same usta. Gdy poczu艂em ich s艂odki smak, na moment zakr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie, a ogie艅 zap艂on膮艂 w moim gardle. Nie czu艂em go teraz. Liczy艂a si臋 tylko moja pi臋kna.
- Przyrzek艂e艣 komendantowi Swanowi odstawi膰 mnie o przyzwoitej porze, pami臋tasz? Lepiej ju偶 chod藕my - powiedzia艂a, gdy oderwali艣my si臋 od siebie.
- Tak jest.
Id膮c ko艂o niej w stron臋 boiska, rozpami臋tywa艂em wydarzenia ostatnich dni. Nadal z pragnienia pali艂o mnie gard艂o, ale by艂o to t艂umione przez inny ogie艅. Ogie艅 mi艂o艣ci.

Powoli, w ludzkim tempie dotarli艣my na boisko. Targa艂y mn膮 r贸偶ne emocje. Mi艂o艣膰, po偶膮danie, troska i... g艂贸d. Wbrew wielu obietnicom i przyrzeczeniom nie mog艂em zaprzeczy膰, 偶e jej krew mnie przyci膮ga艂a. Zbli偶ali艣my si臋 do mojej rodziny. W oddali widzia艂em Esme, Emmetta i Rosalie, rozmawiaj膮cych o pakcie z wilko艂akami. Z ich my艣li wyczyta艂em, 偶e byli bardzo ciekawi, czy Billy wygada艂 si臋 Charliemu. Poczu艂em ulg臋, gdy przypomnia艂em sobie, 偶e nic podobnego si臋 nie wydarzy艂o. Frustrowa艂o mnie to, 偶e psy zna艂y nasz膮 tajemnic臋 i byli艣my, w pewnym stopniu, od nich zale偶ni.
Nieopodal Jasper i Alice przerzucali mi臋dzy sob膮 pi艂k臋. Dziewczyna nadal martwi艂a si臋 nieprzejrzysto艣ci膮 swojej wizji, a Jasper dzieli艂 obecnych na dru偶yny. Wszystko by艂o jednak bardzo dziwne. Jakby umy艣lnie pr贸bowali blokowa膰 mi dost臋p do ich 艣wiadomo艣ci.
Ujrzawszy nas, Esme podnios艂a si臋 i zacz臋艂a i艣膰 w nasz膮 stron臋. Rosalie odesz艂a z dumnie podniesion膮 g艂ow膮. "Po co j膮 tu przyprowadzi艂e艣? To jest mecz w gronie rodziny" przekaza艂a mi w my艣lach, nie patrz膮c w naszym kierunku. Emmett spojrza艂 na ni膮, zawaha艂 si臋, ale w ko艅cu zdecydowa艂 si臋 przywita膰 z Bell膮.
"Czy Black zdradzi艂 nasz sekret?" zapyta艂a bezg艂o艣nie Esme. Pokr臋ci艂em nieznacznie g艂ow膮 w ge艣cie zaprzeczenia. Matka natychmiast si臋 rozpogodzi艂a.
- Czy to ciebie s艂yszeli艣my przed chwil膮, Edwardzie? - spyta艂a ju偶 na g艂os.
- My艣leli艣my ju偶, 偶e to jaki艣 nied藕wied藕 si臋 krztusi - doda艂 Emmett.
- Tak, to on - powiedzia艂a Bella z nie艣mia艂ym u艣miechem.
- Belli uda艂o si臋 mnie przypadkowo rozbawi膰 - wyja艣ni艂em, wyr贸wnuj膮c mi臋dzy nami rachunki.
Chwil臋 p贸藕niej podesz艂a do nas Alice. By艂a bardzo podekscytowana. Rozpami臋tywa艂a wizj臋 jej i mojej ukochanej jako serdecznych przyjaci贸艂ek.
- Ju偶 czas - og艂osi艂a i chwil臋 potem zagrzmia艂o. Mo偶na by艂o rozpoczyna膰 gr臋.
- A偶 ciarki przebiegaj膮 po plecach, prawda? - zapyta艂 uprzejmie Emmett Bell臋. Skin臋艂a lekko g艂ow膮. W jej zachowaniu by艂o co艣, co mnie zastanowi艂o. Zupe艂nie jakby si臋 ba艂a. Reagowa艂a tak delikatnie, prawie nic nie m贸wi艂a. Nie艣mia艂o艣膰 czy strach?
- Chod藕my. - Alice z艂apa艂a go za r臋k臋 i pobiegli razem na boisko.
- Gotowa na mecz? - spyta艂em. By艂em niesamowicie podekscytowany, 偶e mog臋 sp臋dza膰 z ni膮 czas, nawet graj膮c w baseball. Chcia艂em doda膰 jej otuchy, chcia艂em, 偶eby poczu艂a si臋 pewniej.
- Do dzie艂a, dru偶yno! - zawo艂a艂a z wi臋kszym entuzjazmem. U艣miechn膮艂em si臋 weso艂o i pobieg艂em za rodze艅stwem.
Kocha艂em ten p臋d z dw贸ch powod贸w. Po pierwsze, to by艂o co艣, co pomaga艂o mi pozby膰 si臋 dr臋cz膮cych mnie wyrzut贸w sumienia. O tak, dr臋czy艂y mnie wyrzuty sumienia. Potworne. Wyrzuca艂em sobie, 偶e jestem egoist膮, potworem. Czu艂em do siebie wstr臋t, bo Bella, zadaj膮c si臋 ze mn膮, ryzykowa艂a 偶ycie. To by艂o najgorsze. Nigdy w 偶yciu nie ba艂em si臋 艣mierci, b贸lu, czy poni偶enia. Ba艂em si臋 cierpienia. Cierpienia psychicznego. A rozstanie z t膮 kruch膮, delikatn膮 dziewczyn膮 do takich w艂a艣nie by nale偶a艂o. My艣la艂em tylko o sobie, chcia艂em j膮 tylko dla siebie. Darzy艂em mi艂o艣ci膮. Jednak czy to mnie usprawiedliwia艂o?
Drugim powodem, dla kt贸rego uwielbia艂em bieg, by艂a mo偶liwo艣膰 uwolnienia si臋 od napieraj膮cych na m贸j umys艂, cudzych my艣li. Tylko wtedy potrafi艂em si臋 ca艂kowicie wy艂膮czy膰, zapewni膰 bliskim prywatno艣膰. Upodoba艂em sobie to uczucie, cho膰 kiedy艣 nie umia艂em go nazwa膰. Teraz wiedzia艂em. To by艂a cisza.
Z rozmy艣la艅 wyrwa艂 mnie g艂os Alice.
- Zaczynamy - szepn臋艂a do siebie i pobieg艂a na stanowisko miotacza. Stan膮艂em na swojej pozycji w odleg艂ym kra艅cu boiska.
Dochodzi艂y do mnie jeszcze, przyt艂umione przez wiatr, strz臋pki rozmowy Esme z Bell膮. Jednak nie chcia艂em pods艂uchiwa膰. By艂a bezpieczna. To mi wystarcza艂o.
Alice dra偶ni艂a si臋 z Emmettem, kt贸ry, ju偶 wyra藕nie zniecierpliwiony, czeka艂 na pi艂k臋 z kijem w r臋ku. Nagle dziewczyna zdecydowa艂a si臋 rzuci膰. Wy艂apa艂em to w jej my艣lach, u艂amek sekundy wcze艣niej, ale to wystarczy艂oby mi do uzyskania przewagi, gdybym odbija艂.
Ale Emmettowi nie m贸g艂 pom贸c 偶aden dar. Refleks tym bardziej odm贸wi艂 mu pomocy. Pi艂k臋 z艂apa艂 Jasper i natychmiast odrzuci艂 do Alice.
"No da艂aby mu fory" pomy艣la艂 i zerkn膮艂 z u艣miechem w moj膮 stron臋. Zaraz potem jego dalsze my艣li zag艂uszy艂a melodia, kt贸r膮 nuci艂. Zaczyna艂o mnie to dra偶ni膰.
Alice nie wstrzymywa艂a ju偶 gry, tylko szybko i mocno rzuci艂a pi艂eczk膮 do ostatniej bazy.
Tym razem Emmett j膮 odbi艂, a ja p臋dem ruszy艂em w stron臋, w kt贸r膮 polecia艂a. Widzia艂em j膮 wyra藕nie, le偶膮c膮 mi臋dzy drzewami. Zerkn膮艂em przelotnie na Bell臋 i pobieg艂em. Nie chcia艂em jej zostawia膰 samej, cho膰by na chwilk臋. Wiedzia艂em, 偶e m贸j l臋k by艂 irracjonalny, zosta艂a przy niej ca艂a moja rodzina, ale czu艂em si臋 nieswojo. Alice najwidoczniej te偶.
"Dzieje si臋 co艣 niedobrego" przekaza艂a mi telepatycznie. Zamar艂em w oczekiwaniu na wgl膮d w jej wizj臋, ale nic mi nie pokaza艂a. "To tylko przeczucie". Nie uspokoi艂em si臋. Alice mia艂a genialn膮 intuicj臋. "Nie przejmuj si臋" doda艂a jeszcze i zaj臋艂a si臋 gr膮. Na odnalezienie pi艂ki potrzebowa艂em niewiele czasu, po chwili by艂em zn贸w na polanie. Zauwa偶y艂em, 偶e Alice i Carlisle wymieniaj膮 znacz膮ce spojrzenia. To z pewno艣ci膮 nie by艂o normalne.
- Z艂apana! - obwie艣ci艂a Esme. U艣miechn膮艂em si臋 do mojej dru偶yny i wyp臋dzi艂em l臋k z mojego zatwardzia艂ego serca. Jasper poczu艂by ka偶d膮, nawet niewielk膮 zmian臋 w moim nastroju.
Z udawanym entuzjazmem wr贸ci艂em do gry. Nie by艂em ni膮 tak zaabsorbowany, co zwykle. Zamy艣lony, biegn膮c za pi艂k膮, nie zauwa偶y艂em zbli偶aj膮cego si臋 Carlisle'a. Wpad艂em na niego z impetem, co mnie troch臋 rozbawi艂o. Postanowi艂em zignorowa膰 przeczucia. Mieli艣my Alice. Gdyby co艣 si臋 mia艂o sta膰, wiedzia艂bym o tym pierwszy.
Kiedy po raz trzeci z艂apa艂em pi艂k臋, zarz膮dzono przerw臋.
Podszed艂em do Belli.
- I jak ci si臋 podoba? - spyta艂em.
- Jedno wiem na pewno. Ju偶 nigdy nie b臋d臋 w stanie obejrze膰 w ca艂o艣ci zwyk艂ego meczu ligowego. Umar艂abym z nud贸w. - Chyba zapomnia艂a, 偶e widzia艂em jej lekcj臋 w-f.
- Akurat uwierz臋, 偶e ci臋 wcze艣niej ekscytowa艂y.
- Musz臋 jednak przyzna膰, 偶e jestem odrobin臋 rozczarowana - powiedzia艂a. Zdziwi艂em si臋. Co mia艂a na my艣li? Musia艂em grzecznie czeka膰, a偶 zechce mi powiedzie膰. Nie mog艂em si臋 przyzwyczai膰.
- Co ci臋 rozczarowa艂o?
- C贸偶, mi艂o by by艂o si臋 dowiedzie膰, 偶e istnieje, cho膰 jedna dzie颅dzina, w kt贸rej nie jeste艣 najlepszy na 艣wiecie. - Zn贸w zala艂a mnie fala ciep艂a. Cieszy艂em si臋 jej ka偶dym gestem, ka偶dym s艂owem.
- Czas na mnie - rzuci艂em tylko i wr贸ci艂em do gry. Stan膮艂em na pozycji odbijaj膮cego.
"No nie..." us艂ysza艂em niem膮 skarg臋 Emmetta i u艣miechn膮艂em si臋 do siebie.
I faktycznie, zdobyli艣my punkt. Po kilku minutach dalszej gry, Alice g艂o艣no krzykn臋艂a. Chwil臋 p贸藕niej zobaczy艂em jej wizje. Tr贸jka wampir贸w. Nomadzi. Dw贸ch m臋偶czyzn i jedna kobieta. Mieli czerwone oczy, teraz widzia艂em to dok艂adnie. Szli w naszym kierunku. Zamar艂em.
- Alice? - zapyta艂a przera偶ona Esme.
- A my艣la艂am... Jak mog艂am... Nie, nie by艂am w stanie鈥 - j膮ka艂a spanikowana. Podbiegli艣my do niej.
- O co chodzi, Alice? - spyta艂 Cariisle.
- Przemieszczaj膮 si臋 znacznie szybciej, ni偶 my艣la艂am - wyszepta艂a. - Teraz wiem, 偶e 藕le to sobie obliczy艂am.
- Co si臋 jeszcze zmieni艂o? - Wszystko zrozumia艂em. To dlatego ukrywali przed mn膮 swoje my艣li. Alice mia艂a ju偶 wcze艣niej podobn膮 wizj臋. Poczu艂em niewyobra偶alny gniew. Jak mogli co艣 takiego przede mn膮 zatai膰? Gdybym wiedzia艂 o zagro偶eniu, nigdy w 偶yciu nie przyprowadzi艂bym Belli.
- Us艂yszeli, 偶e gramy, i zmienili kurs - wyzna艂a, nie patrz膮c na mnie.
"Wybacz, Edward" doda艂a telepatycznie. "Nie gniewaj si臋". Ale ja ju偶 nie by艂em z艂y. By艂em przera偶ony. Zastanawia艂em si臋, ile razy mo偶na pope艂ni膰 b艂膮d. Narazie myli艂em si臋 w wielu sprawach, ale bez konsekwencji. Czy teraz w艂a艣nie przyszed艂 czas na otrzymanie kary? Czy kar膮 mia艂aby by膰 strata ukochanej? Czy odt膮d mia艂em jak 艣lepiec, b艂膮ka膰 si臋 po 艣wiecie, nieudolnie szukaj膮c wybranki, jak przed poznaniem Belli? Zda艂em sobie spraw臋, 偶e to niemo偶liwe. Nic ju偶 nie by艂oby takie jak wcze艣niej. Mi艂o艣膰 do tej kruchej, ludzkiej dziewczyny tak mnie o艣lepi艂a, 偶e mia艂em zosta膰 ociemnia艂y ju偶 na zawsze. Nie godzi艂em si臋 z tym, cho膰 taka by艂a cena skradzionych dni normalnego 偶ycia.
Wszyscy spojrzeli na Bell臋. Prawie ka偶dy si臋 o ni膮 ba艂. W ci膮gu jednego dnia wszyscy si臋 do niej przywi膮zali. Wszyscy, z wyj膮tkiem Rosalie. "Zn贸w stwarza problemy. A nie m贸wi艂am?" us艂ysza艂em i rzuci艂em jej w艣ciek艂e spojrzenie.
- Ile mamy czasu? - spyta艂 mnie Carlisle.
Byli niedaleko i najwyra藕niej im si臋 spieszy艂o.
- Mniej ni偶 pi臋膰 minut. - Twarz wykrzywi艂 mi grymas strachu, kt贸ry pr贸bowa艂em maskowa膰 przed Bell膮. - Biegn膮. Nie mog膮 si臋 doczeka膰. Chc膮 si臋 w艂膮czy膰 do gry.
- Wyrobisz si臋? - zapyta艂 ponownie.
- Nie, nie z obci膮偶eniem - powiedzia艂em. - Poza tym, ostatnia rzecz, kt贸rej nam trzeba, to to, 偶eby co艣 wyw臋szyli i po颅stanowili zapolowa膰.
- Ilu ich jest? - spyta艂 Emmett Alice.
- Troje - odpowiedzia艂a, nadal m臋czona wyrzutami sumienia.
- Troje! - krzykn膮艂. - To niech sobie przychodz膮. "Ju偶 ja im poka偶臋" doda艂 w my艣lach.
Carlisle popad艂 w zadum臋. Rozwa偶a艂 wszystkie za i przeciw. Po chwili si臋 odezwa艂.
- Po prostu grajmy dalej. Alice m贸wi艂a, 偶e s膮 tylko nas ciekawi.
"S膮 g艂odni?" us艂ysza艂em w g艂owie pytanie Esme. Tego obawia艂em si臋 najbardziej. Musia艂em sk艂ama膰. Pokr臋ci艂em przecz膮co g艂ow膮, cho膰 przed oczami stan臋艂y mi ich szkar艂atne t臋cz贸wki.
- Zast膮p mnie, dobrze? - zwr贸ci艂em si臋 do niej. - Niech ja teraz troch臋 pos臋dziuj臋.
- Rozpu艣膰 w艂osy - rozkaza艂em Belli, nie patrz膮c w jej stron臋. Nie chcia艂em, 偶eby zobaczy艂a m贸j strach.
- Obcy s膮 coraz bli偶ej - powiedzia艂a spokojnie. Podziwia艂em j膮 za to. Ka偶dy normalny cz艂owiek wpad艂by w panik臋 na wie艣膰, 偶e stanie oko w oko z trzema obcymi wampirami.
- Tak, wi臋c bardzo ci臋 prosz臋, st贸j spokojnie, nie odzywaj si臋, nie ha艂asuj i trzymaj si臋 blisko mnie. - Zacz膮艂em nerwowo przerzuca膰 kosmyki jej w艂os贸w. Innym razem czu艂bym niesamowit膮 rado艣膰, ale teraz to by艂o to tylko przera偶enie . Przy tej ludzkiej dziewczynie po raz pierwszy poczu艂em, jak to jest naprawd臋 si臋 ba膰.
- To nic nie da - zawo艂a艂a Alice. - Czu艂am j膮 nawet z drugie颅go ko艅ca boiska.
- Wiem - rzuci艂em lekko spanikowanym tonem. Nie umia艂em dostatecznie ukrywa膰 uczu膰, k艂臋bi膮cych si臋 we mnie. Moje 偶ycie przypomina艂o teraz wielk膮 wag臋. Na jednej szali mi艂o艣膰, sens istnienia, moja ukochana, rodzina, przyjaciele. Na drugiej wielka niewiadoma jutra.
- Co chcia艂a wiedzie膰 Esme? - spyta艂a szeptem Bella. Zawaha艂em si臋.
- Czy s膮 g艂odni - wymamrota艂em.
"Edward, przepraszam" us艂ysza艂em my艣li Jaspera, tak podobne do my艣li Alice. I zaraz potem Esme.
"B臋dziemy jej chroni膰. Nic si臋 nie stanie" zapewni艂a. Emmett rwa艂 si臋 do walki, a Carlisle si臋 martwi艂. Rosalie jak zwykle my艣la艂a o sobie.
Grali dalej, chc膮c zachowa膰 przed Bell膮 pozory normalno艣ci, ale s膮dzi艂em, 偶e ona wie, co si臋 dzieje. Rozumia艂em, 偶e strac臋 j膮 na zawsze, 偶e ona ju偶 nigdy mi nie zaufa. I dobrze. Kocha艂em j膮, ale nie zas艂ugiwa艂em na zaufanie. Zda艂em sobie spraw臋, jak膮 krzywd臋 mog艂em wyrz膮dzi膰 jej przez t臋 mi艂o艣膰. Co zrobi艂em, rozpaczliwie chc膮c zatrzyma膰 j膮 przy sobie. Zawierzy艂a mi, a ja zawiod艂em. Ale czy warto dawa膰 takiemu potworowi jak ja jeszcze jedn膮 szans臋? Przyrzek艂em sobie cicho, 偶e uratuj臋 Bell臋. To by艂 m贸j najwy偶szy cel. Nawet je艣li mia艂aby mnie odrzuci膰, czego si臋 spodziewa艂em. Takie by艂y skutki zadawania si臋 z wampirem. Kogo ok艂amywa艂em, my艣l膮c, 偶e j膮 to ominie? Narazi艂em j膮 na okrutn膮 艣mier膰.
"Jeste艣 egoist膮. Potwornym egoist膮" te s艂owa pojawia艂y si臋 w moich my艣lach co kilka sekund, jak jakie艣 cholerne echo.
By艂em w rozterce.
- Tak mi przykro, Bello - szepn膮艂em. Czu艂em, jakbym zaraz mia艂 zacz膮膰 si臋 trz膮艣膰. Ze strachu i b贸lu. - Tak ci臋 nara偶am. Zachowa艂em si臋 bezmy艣lnie, nieodpowiedzialnie. Mog臋 tylko przeprasza膰.
Zamar艂em i mimowolnie przybra艂em pozycj臋 obronn膮, s艂ysz膮c my艣li przybysz贸w. Byli bardzo blisko.
Czyli to by艂o nie do unikni臋cia. Bella mia艂a wkr贸tce pozna膰 inn膮 stron臋 naszej natury.


19. POLOWANIE

Nadchodzili. Wyra藕nie by艂o s艂ycha膰 cichy szelest ga艂臋zi i li艣ci. A jeszcze wyra藕niej ich my艣li.
"Tak!" Us艂ysza艂em triumfalny okrzyk w g艂owie blondyna, kt贸ry chwil臋 p贸藕niej wyszed艂 na polan臋. On i jego towarzysze nie mogli si臋 wprost doczeka膰 spotkania z nasz膮 rodzin膮. Bez wzajemno艣ci. W powietrzu wisia艂a atmosfera napi臋cia i grozy. Na twarzach moich bliskich wida膰 by艂 towarzysz膮ce im emocje: przera偶enie Esme, podenerwowanie Alice, troska Carlisle'a. W takich chwilach wsp贸艂czu艂em Jasperowi, cho膰 sam nie by艂em w lepszej sytuacji. S艂ysz膮c my艣li pozosta艂ych, moje obawy pot臋gowa艂y si臋. Czu艂em, jakbym sta艂 nad Bell膮, pr贸buj膮c zas艂oni膰 j膮 przed spadaj膮cym g艂azem, kt贸ry sam na ni膮 zepchn膮艂em. To odzwierciedla艂o wszystkie moje l臋ki. Frustruj膮c膮 niewiedz臋 Kiedy to si臋 stanie?, przera偶enie Czy uda mi si臋 j膮 obroni膰?, trosk臋 Czy nie zrobi臋 jej przy tym krzywdy? i poczucie winy Czy to wszystko przez mnie?.
Nomadzi wyszli na polan臋. Ich my艣li by艂y bez zarzutu, wi臋c nie przywi膮za艂em do nich zbyt du偶ej wagi. Zdziwi艂 ich nasz ubi贸r, zaj臋cie, liczba, ale nie by艂o w tym nic niespotykanego. Wszyscy tak reagowali.
Jednak nie uspokoi艂em si臋. Nie byli bardzo g艂odni, ale czerwie艅 w ich oczach mia艂a ciemny odcie艅. Najprawdopodobniej nie wyczuli jeszcze zapachu Belli. Nie mo偶na by艂o przewidzie膰 ich reakcji na niego.
"Ja podejd臋 z Emmettem i Jasperem. Twoim zadaniem jest pilnowanie Belli" us艂ysza艂em my艣li Carlisle. "Najlepiej 偶eby si臋 nie dowiedzieli. Zadbaj o to."
Parali偶uj膮cy strach uleg艂 nap艂ywaj膮cej fali ot臋pienia. Nie tylko u mnie. Pod wp艂ywem mocy Jaspera, wszyscy si臋 rozlu藕nili.
Brunet, o imieniu Laurent zbli偶y艂 si臋 do naszej rodziny, zabieraj膮c g艂os.
- Wydawa艂o nam si臋, 偶e gra tu kto艣 z naszych - powiedzia艂 z udawanym spokojem. - Jestem Laurent, a to Victoria i James. - Wskaza艂 na swoich towarzyszy.
- Mam na imi臋 Carlisle, a to moi najbli偶si: Emmett i Jasper, a tam dalej Rosalie, Alice i Esme, i Edward z Bell膮. - Bella zadr偶a艂a na d藕wi臋k swojego imienia. Teraz wiedzia艂em, 偶e bardzo si臋 ba艂a, cho膰 stara艂a si臋 to za wszelk膮 cen臋 ukry膰. Teraz by艂em pewny, 偶e pope艂ni艂em b艂膮d. Czy przyszed艂 czas by za niego odpowiedzie膰? Chcia艂em zgin膮膰. Spala艂 mnie b贸l konsekwencji, m贸j w艂asny egoizm. To nie ja musia艂em za to zap艂aci膰. Ja mia艂em pali膰 si臋 tym ogniem do ko艅ca wieczno艣ci.
- Znajdzie si臋 miejsce dla kilku nowych zawodnik贸w? - spyta艂 Laurent, cho膰 zachowywa艂 si臋 sztucznie. W jego my艣lach nie by艂o nic niepokoj膮cego, jednak nienaturalna wyda艂a mi si臋 postawa ca艂ej tr贸jki nomad贸w. Stali na baczno艣膰 i pilnowali si臋.
"呕adnych trup贸w? Mo偶e oni naprawd臋 tylko grali w baseball" pomy艣la艂 blondyn, rozgl膮daj膮c si臋 w poszukiwaniu zmasakrowanych cia艂.
- W艂a艣ciwie ju偶 ko艅czyli艣my - odpar艂 Carlisle, staraj膮c si臋 zabrzmie膰 przyja藕nie. On jedyny umia艂 ukry膰 zdenerwowanie. - Ale mo偶emy um贸wi膰 si臋 na p贸藕niej. Planujecie na d艂u偶ej zatrzyma膰 si臋 w okolicy?
- Po prawdzie kierujemy si臋 na p贸艂noc, byli艣my tylko ciekawi, kto tu jeszcze przebywa. Od bardzo dawna nikogo nie spotkali艣my - odpowiedzia艂 szybko, a ja zrozumia艂em ich dziwne zachowanie. Oni si臋 nas po prostu bali. "Wampiry graj膮ce w baseball. Potwory o z艂otych oczach." Wiele podobnych sformu艂owa艅 pojawi艂o si臋 w g艂owach przybysz贸w. Poczu艂em ogromn膮 ulg臋. Mo偶e wszystko mia艂o sko艅czy膰 si臋 dobrze. Mo偶e tak si臋 przestraszyli, 偶e nie b臋d膮 polowa膰 tu na ludzi. Nie b臋d膮 polowa膰 na Bell臋... Odejd膮 i wszystko b臋dzie tak, jak wcze艣niej. Dla mojej ukochanej b臋dzie tak, jak wcze艣niej. Zapomni o mnie, znajdzie sobie kogo艣 normalnego. B臋dzie szcz臋艣liwa. Przeszy艂 mnie ostry sztylet zazdro艣ci, ale opanowa艂em si臋. Moje uczucia si臋 nie liczy艂y. Uratuj臋 j膮, bo j膮 kocham. Zostawi臋 j膮, bo j膮 kocham.
Wyobrazi艂em sobie, co by by艂o gdybym nie zabra艂 jej na t膮 przekl臋t膮 polan臋. Czy byliby艣my razem? Czy i tak by odesz艂a, widz膮c, jakim jestem potworem?
- W tej cz臋艣ci stanu jeste艣my tylko my, no i czasami trafiaj膮 si臋 przypadkowi w臋drowcy, tacy jak wasza tr贸jka. - G艂os Carlisle'a sprowadzi艂 mnie na ziemi臋.
Przywo艂a艂 wspomnienia tych wszystkich wizyt nomad贸w. I nie by艂y to mi艂e wspomnienia. Czerwonoocy nie potrafili si臋 kontrolowa膰 i gin臋li ludzie. Nieraz musieli艣my nadu偶ywa膰 si艂y.
- Jak daleko zapuszczacie si臋 na polowania? - zapyta艂 Lau颅rent.
- Trzymamy si臋 g贸r Olympic, tylko czasami odwiedzamy Nad颅brze偶ne. Osiedlili艣my si臋 na sta艂e, tu niedaleko. Znamy jeszcze jed颅n膮 rodzin臋, mieszkaj膮 na p贸艂noc st膮d, ko艂o Denali.
"Na sta艂e?" Pomy艣la艂 zszokowany.
- Na sta艂e? - spyta艂 ju偶 na g艂os. - Jak wam si臋 to uda艂o?
"Pewnie przywo偶膮 im ofiary spoza stanu" pomy艣la艂 James. Zaczyna艂 mnie ju偶 dra偶ni膰 t膮 swoj膮 obsesj膮 na punkcie ofiar. Klasyczni nomadowie. Polowanie, w臋dr贸wka, polowanie, w臋dr贸wka... Ich ca艂e 偶ycie.
- To d艂uga historia - odpar艂 Carlisle. - Zapraszam do nas, do domu, tam b臋dziemy mogli rozsi膮艣膰 si臋 wygodnie i porozmawia膰.
"Dom?!" Wsp贸lne i tak podobne my艣li Jamesa i Victorii w innej sytuacji pewnie spowodowa艂yby u mnie rozbawienie, ale tym razem sta艂o si臋 inaczej. Nie ba艂em si臋 ju偶 tak panicznie, jak wcze艣niej, ale nie by艂em te偶 ca艂kiem spokojny. Mimo kurczowego trzymania si臋 resztek nadziei, nie czu艂em ulgi. To by艂o skrajne ot臋pienie, czujno艣膰 i niezrozumia艂y l臋k. Ingerencja Jaspera w moje emocje nic tu nie da艂a. To by艂o w mojej 艣wiadomo艣ci. Cia艂o nie zdradza艂o stanu uczu膰.
- Brzmi to zach臋caj膮co. - rzek艂 Laurent, r贸wnie zaskoczony co pozostali, jednak lepiej si臋 kontrolowa艂. - Pi臋knie dzi臋kujemy za zaproszenie. Polowali艣my ca艂膮 drog臋 z Ontario i od d艂u偶szego czasu nic mieli艣my okazji doprowadzi膰 si臋 do porz膮dku.
- Mam nadziej臋, 偶e si臋 nie obruszycie, je艣li poprosimy was, aby艣cie powstrzymali si臋 od polowa艅 w najbli偶szej okolicy. Sami rozu颅miecie, nie mo偶emy manifestowa膰 swej obecno艣ci. - Podziwia艂em Carlisle'a za jego opanowanie. 呕ycie Belli by艂o w jego r臋kach, wszystko zale偶a艂o od niego. Ja nie wytrzyma艂bym tak d艂ugo. Sta艂em na kraw臋dzi i jeden fa艂szywy ruch m贸g艂 sprawi膰, 偶e run膮艂bym w przepa艣膰. Bez wyj艣cia.
- Nie ma sprawy. - Wampir skin膮艂 g艂ow膮. - Nie mamy zamiaru narusza膰 waszego terytorium. Poza tym najedli艣my si臋 do syta pod Seattle.
My艣li Jamesa zaj臋艂y wspomnienia z polowa艅. Przypomina艂 sobie ze szczeg贸艂ami ka偶d膮, poszczeg贸ln膮 ofiar臋 i... sposoby po偶ywiania si臋 ni膮. Wzdrygn膮艂em si臋 mimowolnie. Od偶y艂y wspomnienia. M贸j bunt. Ucieczka. Polowania. Nie by艂em tak okrutny, jak ta tr贸jka, ale... zabija艂em. Zn贸w przed oczami stan臋艂y mi twarze tych wszystkich ludzi...
Jesienny, deszczowy wiecz贸r. Ulice puste, wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w zosta艂a w swoich domach. Jest zimno, nikt nie ma ochoty na spacer po mie艣cie. Jest cisza.
Chodnikiem idzie dziewczyna. M艂oda, szczup艂a, ze stosem ksi膮偶ek w r臋kach. Wraca z biblioteki.
Nagle zza rogu wychodzi m臋偶czyzna. Niechlujnie ubrany, pod wp艂ywem alkoholu. Zatacza si臋, id膮c w tym samym kierunku co dziewczyna. Zauwa偶a j膮.
- Hej, male艅ka poczekaj! - wo艂a.
Dziewczyna przyspiesza. Boi si臋.
- Chod藕, zabawimy si臋 - rzuca m臋偶czyzna be艂kotliwym g艂osem i dogania j膮. 艁apie za w艂osy.
- B艂agam - j臋czy dziewczyna z p艂aczem.
- O co mnie b艂agasz? - dopytuj臋 si臋, podekscytowany jej strachem i 艂zami. Jednym gwa艂townym ruchem pozbawia j膮 p艂aszczyka.
Ca艂ej scenie przypatruje si臋 oparty o mur ch艂opak. Z zimnym opanowaniem patrzy, jak m臋偶czyzna robi krzywd臋 dziewczynie. Postanawia wkroczy膰 do akcji. Z pozoru nic nie mo偶e zrobi膰. Bezszelestnie zbli偶a si臋 do nich. Z niezwyk艂膮 艂atwo艣ci膮 odci膮ga m臋偶czyzn臋 i unosi go w powietrzu. Podnosi d艂o艅, tak jakby chcia艂 go uderzy膰, ale skr臋ca mu kark. Dostrzega strach, zaskoczenie, zdezorientowanie i b贸l na jego twarzy. On ju偶 nie 偶yje.
Dziewczyna jest nieprzytomna, nic nie widzi.
Ch艂opak przegryza brudn膮 sk贸r臋 na szyi m臋偶czyzny. Wyra藕nie si臋 brzydzi, ale przyk艂ada wargi do rany. Po minucie podpala cia艂o i pospiesznie odchodzi.
Dziewczyna jest nieprzytomna, nic nie widzi.
Miedzianow艂osy, czerwonooki b贸g - to ostatnie jej wspomnienie...
Z zamy艣lenie wyrwa艂 mnie g艂os Carlisle'a.
- Je艣li chcecie podbiec z nami, wska偶emy wam drog臋...
"Edward!" Niemy krzyk Alice zag艂uszy艂 dalsze s艂owa ojca. Odwr贸ci艂em ku niej g艂ow臋.
Przez u艂amek sekundy widzia艂em wszystko:
James, przestraszona Bell膮, ucieczka, polowanie... Wiele obraz贸w przemkn臋艂y po mojej g艂owie. Zatrzyma艂em si臋 na jednym. Nieruchome, pogruchotane, blade i zimne cia艂o Belli. Nie 艣ni艂em od dawna, a koszmar powraca艂.
Nie zd膮偶y艂em zareagowa膰.
Silny podmuch wiatru rozwia艂 jej w艂osy.

Jeden wgl膮d w my艣li Jamesa i moje obawy si臋 pog艂臋bi艂y. Efekt deja vu. Tak, jakbym s艂ysza艂 samego siebie, jeszcze kilka miesi臋cy temu, na tej przekl臋tej lekcji biologii. Chaotyczne koncepcje, r贸偶norodne emocje, szok - to wszystko wirowa艂o w jego g艂owie przez u艂amek sekundy. Potem by艂o tylko pragnienie. Nic wi臋cej nie mia艂o znaczenia. Musia艂em si臋 skupi膰, przedrze膰 przez te prymitywne odczucia. Potrzebowa艂em wiedzy na jego temat.
W jego g艂owie ujrza艂em z艂o偶one wspomnienie.
Kusz膮cy zapach.
Twarz dziewczyny.
Ucieczka.
Pogo艅.
Zn贸w jej twarz.
Niepowodzenie.

Posta膰 we wspomnieniu wyda艂a mi dziwnie znajoma, ale nie zastanawia艂em si臋 nad tym d艂u偶ej. Wiedzia艂em, co to by艂o. Nieudane polowanie tropiciela.
"Gdybym tylko wiedzia艂 jak..." pomy艣la艂em, ale zaraz odgoni艂em te my艣li. Nie musia艂em wiedzie膰. I bez tego uratuj臋 Bell臋. To by艂 m贸j cel. Jedyny cel w n臋dznym, nic nie wartym istnieniu. Ta dziewczyna nadawa艂a mu sens. Bez niej, stan臋 si臋 ro艣lin膮. Z kolcami. Rani膮c膮 innych.
Pospiesznie zlustrowa艂em my艣li pozosta艂ych. Alice pokaza艂a mi kolejn膮 wizj臋. Po艣cig. Ucieczka. Cel. Ca艂e mn贸stwo obraz贸w przelewa艂o si臋 przez jej umys艂. Natychmiast zrozumia艂em, co mia艂y mi przekaza膰. James pozna艂 zapach Belli. Teraz ju偶 nic nie mog艂o go powstrzyma膰. Zdr臋twia艂y mi wszystkie mi臋艣nie. Mimowolnie z mojego gard艂a wydoby艂 si臋 charkot. Nie oddam jej.
- A to, co ma by膰? - zapyta艂 zdziwiony Laurent. "Cz艂owiek?!" doda艂 w my艣lach.
Poczu艂em nap艂ywaj膮c膮 na moje cia艂o fal臋 ot臋pienia. Jasper zn贸w dzia艂a艂 swoim darem. Cholera! Czy on musia艂 tak mi utrudnia膰 spraw臋? M贸g艂 wszystko zepsu膰 w jednej chwili. Nie mog艂em odpu艣ci膰. Trzyma艂em si臋 kurczowo resztek nadziei. Walczy艂em z w艂asnym cia艂em, nie poddaj膮c si臋 z艂udzeniu ulgi i rozlu藕nienia. Nie teraz.
Sprawa by艂a przes膮dzona. U艂amek sekundy i James wszystko poj膮艂. Bella by艂a ze mn膮, ale reszta rodziny r贸wnie偶 by艂a gotowa jej chroni膰. Musia艂 dorwa膰 j膮 sam. Chcia艂 sprawdzi膰 jeszcze jedn膮 rzecz. Zamarkowa艂 atak z lewej, a ja, widz膮c zamiar w jego my艣lach, chwil臋 wcze艣niej przesun膮艂em si臋, ochraniaj膮c ukochan膮. Dostrzeg艂, 偶e jestem dobry w walce. Wyczu艂 te偶 dar Jaspera. Wiedzia艂 stanowczo za du偶o. Nie mia艂em wtedy poj臋cia, co to mog艂o oznacza膰, ale James ju偶 opracowywa艂 plan. By艂o mi to bardzo nie na r臋k臋. Nie potrafi艂em przekaza膰 tej wiadomo艣ci reszcie rodziny dostatecznie szybko. Mogli si臋 zdradzi膰.
- Ona jest z nami - o艣wiadczy艂 Carlisle, patrz膮c na tropiciela. Ten nie zwr贸ci艂 na niego uwagi. Mia艂em coraz wi臋ksze problemy z przejrzeniem jego my艣li. Szok i pokusa, jakie wywo艂a艂 zapach Belli, tworzy艂 m臋tlik w jego g艂owie. Sytuacja by艂a bardzo podobna, do tej, w kt贸rej o ma艂o co, sam nie rzuci艂em si臋 na Bell臋. Moje my艣li niemal identyczne. A poza tym, to ja narazi艂em j膮 na takie do艣wiadczenia. By艂em cholernym egoist膮! My艣la艂em, 偶e kochaj膮c j膮, oddaj臋 jej ca艂ego siebie. Okaza艂o si臋, 偶e prawda jest inna. Bra艂em gar艣ciami z niej, wszystko co si臋 da艂o, nie daj膮c nic w zamian. Powinna mnie znienawidzi膰.
- Przynie艣li艣cie przek膮sk臋? - spyta艂 Laurent, mimowolnie przysuwaj膮c si臋 w stron臋 Belli. Cofn膮艂 si臋 jednak, widz膮c moj膮 min臋. Z艂o偶y艂em cich膮 obietnic臋. "Wi臋cej jej nie nara偶臋!"
- Powiedzia艂em ju偶, ona jest z nami - powt贸rzy艂 Carlisle. "Edward!" doda艂 w my艣lach. "Je偶eli uda mi si臋 odwr贸ci膰 ich uwag臋, masz zabra膰 st膮d Bell臋. Nic poza tym!" Skin膮艂em g艂ow膮. Polega艂em na nim, ufa艂em mu, zawierzy艂em si臋 jego opanowaniu. Jednak gdyby nie Bella, zosta艂bym na polanie i stoczy艂bym walk臋 z Jamesem. On chcia艂 zabi膰 moj膮 ukochan膮! Kolejne przyrzeczenie. "Dni Jamesa s膮 policzone!"
- Ale偶 to cz艂owiek! - zaprotestowa艂 Laurent.
- Zgadza si臋 - powiedzia艂 wpatrzony w Jamesa Emmett. "Edward, wyluzuj" doda艂, cho膰 sam nieco si臋 denerwowa艂. "Nie oddamy jej tak 艂atwo. Teraz jest, jakby cz艂onkiem naszej rodziny". Zala艂a mnie fala nadziei. Mo偶e jest szansa? Mo偶e jeszcze wszystko si臋 u艂o偶y? Mo偶e nie b臋d臋 dzia艂a艂 w pojedynk臋? Mo偶e reszta rodziny...?
"Ty kretynie!" pomy艣la艂em. "Chcesz narazi膰 ca艂膮 rodzin臋? Oni nic nie zawinili. To twoja wina! To ich nie dotyczy" doda艂em, brzydz膮c si臋 samego siebie. Ostatnie zdanie rozbrzmiewa艂o w mojej g艂owie jeszcze jaki艣 czas. "To ich nie dotyczy.", To ich nie...". Wtedy zda艂em sobie spraw臋, 偶e jestem sam. By艂em sam. I b臋d臋 sam. Przez skradzione dni, dwa dni mia艂em kogo艣. To wszystko.
- C贸偶, widz臋, 偶e nie wiemy o sobie paru rzeczy - stwierdzi艂 Laurent.
"Czy ja by艂em normalny?" U偶ala艂em si臋 nad sob膮, a trzeba by艂o walczy膰. Z ch艂odn膮 precyzj膮 powr贸ci艂em do przes艂uchiwania my艣li Jamesa. Musia艂em wiedzie膰 o nim jak najwi臋cej. To mog艂o przewa偶y膰 szal臋.
Jego rozmy艣lania nie zaskoczy艂y mnie. Szok, g艂贸d, rozczarowanie - te uczucia g贸rowa艂y nad nim. Imponowa艂o mi nieco to, 偶e zachowa艂 trze藕wo艣膰 umys艂u. Oczywi艣cie jego niewielka cz臋艣膰 zamroczona by艂a zapachem Belli, jednak odbiera艂 bod藕ce, przys艂uchiwa艂 si臋 rozmowie Carlisle'a i Laurenta i obserwowa艂 pozosta艂ych. Kolejna, niezwyk艂a cecha tropiciela.
- W rzeczy samej - przyzna艂 Carlisle ch艂odno. Przy moim wewn臋trznym pojedynku, ta wymiana zda艅 by艂a tak nierealna, 偶e nie potrafi艂em si臋 na niej skupi膰. To by艂o ciekawe do艣wiadczenie. Ba艂em si臋 o Bell臋, czu艂em dziwn膮 ulg臋, mi艂o艣膰, s艂ysza艂em my艣li wszystkich obecnych, kontrolowa艂em zmys艂y, odruchy i odczuwa艂em... g艂贸d. Na my艣l przychodzi艂 mi tylko jeden wniosek. By艂em 偶a艂osny.
- Ale nadal jeste艣my gotowi przyj膮膰 wasze zaproszenie. - Laurent zn贸w spojrza艂 na Bell臋. - Rzecz jasna, waszej ludzkiej dziewczynie w艂os z g艂owy nie spadnie. Jak ju偶 m贸wi艂em, nie mamy zamiaru polowa膰 na waszym terytorium. "Przynajmniej nie ja" doda艂 w my艣lach, nie艣wiadomy, 偶e go s艂ysz臋.
"Co?" us艂ysza艂em kr贸tki okrzyk w g艂owie Jamesa. Zaraz potem doda艂 "I tak j膮 dorw臋. Nie wa偶ne ilu b臋dzie mia艂a ochroniarzy i tak b臋dzie moja." Zerkn膮艂 przelotnie na Victori臋. Ona zachowa艂a spok贸j, nie ba艂a si臋 o niego. Nie mog艂em poj膮膰, jak to robi, skoro byli razem. Jednak ucieszy艂em si臋. Jeden przeciwnik mniej.
"Zgodzi膰 si臋? To chyba nie jest najlepszy pomys艂..." my艣la艂 gor膮czkowo Carlisle. "Masz pilnowa膰 Belli" przypomnia艂, wiedz膮c, 偶e go s艂ysz臋.
- Wska偶emy wam drog臋 - powiedzia艂 w ko艅cu. - Jasper, Rosalie, Esme? - Celowo ich wybra艂. Jaspera, bo kto艣 musia艂 mie膰 oko na Jamesa, Rosalie, bo i tak nie posz艂aby z Bell膮, Esme, 偶eby przesta艂a si臋 martwi膰.
Razem z Alice i Emmettem ruszyli艣my w stron臋 lasu.
- Chod藕my, Bello - powiedzia艂em cicho, 偶eby nie pokaza膰 swojego gniewu.
Ani drgn臋艂a. Rozumia艂em, ba艂a si臋. Pozna艂a natur臋 wampir贸w, przed kt贸r膮 tak j膮 strzeg艂em. Przywdzia艂em kamienn膮 mask臋. Albo przynajmniej tak mi si臋 zdawa艂o.
Najdelikatniej, jak tylko potrafi艂em, z艂apa艂em j膮 za 艂okie膰 i poci膮gn膮艂em w stron臋 jeepa. Mia艂em niejasne wra偶enie, 偶e blu藕ni臋. Czy mia艂em jakiekolwiek prawo, by po tym wszystkim, co jej zrobi艂em, dotyka膰 j膮?
Gdy opu艣cili艣my polan臋, wzi膮艂em j膮 na plecy i pobieg艂em. Czu艂em biegn膮cych za mn膮 Emmetta i Alice, ale nie przywi膮zywa艂em do tego du偶ej wagi. Musia艂em co艣 postanowi膰. Mia艂em wiele cel贸w. Uratowa膰 Bell臋. Unicestwi膰 Jamesa. Oddali膰 niebezpiecze艅stwo od rodziny. Czy dam rad臋 wype艂ni膰 cho膰 jeden?
"Musz臋 j膮 st膮d zabra膰". Wiedzia艂em tylko tyle.
Dobiegli艣my do auta. Podsadzi艂em Bell臋 i usiad艂em za kierownic膮.
- Przypnij j膮 - powiedzia艂em do Emmetta. W tym czasie Alice pokaza艂a mi kolejn膮 wizj臋. Zmierzaj膮cy za nami James. Wstrzyma艂em oddech, zalany fal膮 niepokoju.
"W porz膮dku" niewerbalnie uspokoi艂a mnie Alice. "Jest teraz z Carlislem, ale w膮tpi臋, 偶eby on co艣 tu zaradzi艂. Wizj臋 s膮 zbyt wyra藕ne, nic ju偶 si臋 nie zmieni". Gdy to m贸wi艂a, mimowolnie przypomnia艂a sobie obraz martwej Belli.
Warkn膮艂em cicho.
"Przepraszam. Na to akurat masz wp艂yw."
Cholera! A mo偶e w艂a艣nie nie!
Gdy wyjechali艣my na g艂贸wn膮 drog臋, Bella wreszcie si臋 odezwa艂a. G艂os mia艂a lekko zachrypni臋ty.
- Dok膮d jedziemy?
Nic nie odpowiedzia艂em. Nikt nic nie odpowiedzia艂.
Obieca艂em sobie, ze nie zobaczy nawet cienia b贸lu na mojej twarzy. Wr贸ci艂a maska.
- Edward, do cholery! Dok膮d mnie wywozicie? - Chyba jednak nale偶a艂y si臋 jej wyja艣nienia.
- Nie mo偶esz tu zosta膰. Musimy ci臋 odstawi膰 jak najdalej st膮d. Jak najpr臋dzej. - Chcia艂em jej wszystko wyt艂umaczy膰. Ja tylko realizowa艂em sw贸j cel. Ratowa艂em 偶ycie. O nie... nie w艂asne 偶ycie. 呕ycie mojej mi艂o艣ci. Jednak nie powiedzia艂em nic. By艂em tch贸rzem. Przygni贸t艂 mnie strach, pragnienie, wyrzuty sumienia, ch臋膰 zemsty i... mi艂o艣膰. Nierealna mi艂o艣膰. To nie dzia艂o si臋 naprawd臋. Czy w normalnym 艣wiecie drapie偶nik m贸g艂 darzy膰 mi艂o艣ci膮 ofiar臋? Gdzie jest ten 'normalny 艣wiat'?
- Zawracaj, kretynie! Odwie藕 mnie do domu! - Pr贸bowa艂a wyrwa膰 si臋 z pas贸w.
- Emmett - rzuci艂em tylko. Wiedzia艂, o co mi chodzi. Unieruchomi艂 r臋ce Belli. I dobrze. Najlepiej, 偶eby mi nie utrudnia艂a zadania. Nic ju偶 nie mia艂o znaczenia. Zmienia艂em si臋 w zimnego, wyrachowanego potwora. Liczy艂 si臋 ju偶 tylko ogie艅. Zn贸w si臋 pali艂em. Wr臋cz pozwoli艂em mu sob膮 zaw艂adn膮膰. Pod膮偶a艂em drog膮, kt贸r膮 mi wskaza艂. Tym razem jednak, nie by艂 to p艂omie艅 mi艂o艣ci ani pragnienia. To by艂 偶ar gniewu. Nie wiedzia艂em, na kogo jestem w艣ciek艂y. Na siebie? Na Jamesa? Na Laurenta? To r贸wnie偶 nie by艂o wa偶ne.
Chcia艂em, 偶eby to si臋 sko艅czy艂o. 呕ebym si臋 spali艂.

Rozdzia艂 19 c.d. Polowanie

- Nie! Edward! Nie mo偶esz mi tego zrobi膰! - zawo艂a艂a. S艂ysza艂em rozpacz w jej g艂osie. Zn贸w zadawa艂em jej b贸l. Czu艂em go ca艂ym sob膮.
- Nie mam wyboru, Bello. A teraz ucisz si臋, prosz臋. - Nie chcia艂em, 偶eby dostrzeg艂a, co odkry艂em. Rani艂em j膮 post臋powaniem, uczuciami, s艂owami. "Poniek膮d jestem do tego stworzony. Jestem wampirem." pomy艣la艂em. Ale sta艂em si臋 ju偶 tak zimny, 偶e zabrzmia艂o to w mojej g艂owie ironicznie. Kim ja by艂em, 偶e odwa偶y艂em si臋 pokocha膰 cz艂owieka. Kim ja by艂em, 偶e mog艂em jej zabra膰 wszystko. Zabra膰 偶ycie.
- Nie mam zamiaru! Charlie powiadomi FBI! Prze艣wietl膮 ca艂膮 wasz膮 rodzin臋, Carlisle'a i Esme! B臋d膮 musieli wyjecha膰, ukrywa膰 si臋 bez ko艅ca! - Martwi艂a si臋 o nas. Martwi艂a si臋 o mnie. Los nie zamierza艂 mi tak 艂atwo odpu艣ci膰. Przed ostatecznym ko艅cem, wype艂nieniem si臋 przeznaczenia, spe艂nieniem wyimaginowanych koszmar贸w, b臋d臋 musia艂 jeszcze d艂ugo walczy膰 ze sob膮. Sp艂aci膰 ca艂y d艂ug. Cho膰 nie za bardzo mia艂em, czym p艂aci膰. Prosi艂em o jedno. 呕ebym cierpia艂 sam.
- Uspok贸j si臋, Bello! - G艂os mi si臋 za艂ama艂. Do艣膰 u偶alania si臋 nad sob膮. Teraz by艂em wy艂膮cznie z艂y na siebie. - Ju偶 to przerabiali艣my.
- Ale nie z mojego powodu! Nie pozwol臋 ci ich nara偶a膰 z mojego powodu! - Zacz臋艂a rzuca膰 si臋 na fotelu. Patrzy艂em na jej kruche cia艂o i moje my艣li odp艂yn臋艂y. Wr贸ci艂em do tych upojnych chwil sprzed dw贸ch dni. Nie skupia艂em si臋 na ca艂o艣ci, to by艂o zbyt nierealne. Przypomina艂em sobie detale. 艢lady jej but贸w na 艣cie偶ce. Biedronk臋 w jej w艂osach. Kolor trawy na polanie. Faktur臋 kory drzew. I nie czu艂em nic. Jakbym schodzi艂 po schodach i zamiast stopnia by艂a pustka. Spada艂em. Na dno swojego istnienia.
Z ponurych rozmy艣la艅 wyrwa艂 mnie g艂os Alice:
- Edwardzie, zatrzymaj si臋, prosz臋.
- Nic nie rozumiesz - krzykn膮艂em, nie kryj膮c rozpaczy i desperacji. - To tropiciel, Alice, nie widzia艂a艣? To tropiciel!
"Co?" us艂ysza艂em dwa identycznego okrzyki w my艣lach rodze艅stwa. "Edward, w co ty si臋, do cholery, wpakowa艂e艣?!" doda艂 Emmett. No w艂a艣nie, w co? Ja tylko pokocha艂em cz艂owieka. Tylko..., albo a偶.
- Zatrzymaj si臋, Edwardzie - powt贸rzy艂a Alice. "Trzeba opracowa膰 plan. Gdzie wyjedziesz?" Przyspieszy艂em. By艂o mi wszystko jedno. Jak najdalej st膮d.
- Edwardzie, prosz臋.
- Pos艂uchaj, Alice. Czyta艂em mu w my艣lach. Tropienie to jego pasja, obsesja. Chce j膮 dorwa膰, Alice, w艂a艣nie j膮, tylko j膮. Lada chwila wyruszy na polowanie. - By艂em z siebie dumny. Wyt艂umaczy艂em im wszystko, a nie w艂o偶y艂em w to uczu膰 Nie pokaza艂em nic.
- Przecie偶 nie wie, gdzie ona... - Ha! Jak mo偶na by膰 tak naiwnym?
- Jak s膮dzisz - przerwa艂em jej - ile czasu zabierze mu z艂apanie tropu, gdy ju偶 dotrze do miasteczka? Zaplanowa艂 to sobie, jeszcze zanim Laurent zd膮偶y艂 si臋 odezwa膰. - "Zaplanowa艂 i nic nie mo偶e go ju偶 powstrzyma膰" chcia艂em doda膰, ale jeszcze tego brakowa艂o, 偶eby Bella wpad艂a w histeri臋. Zn贸w mnie zadziwi艂a, bo siedzia艂a ca艂kiem spokojnie. A raczej siedzia艂aby, gdyby nie miota艂a si臋, pr贸buj膮c uwolni膰 si臋 z pas贸w i pobiec do ojca.
- Charlie! Nie mo偶ecie go tam zostawi膰! Nie! - Zn贸w nie my艣la艂a o sobie. Martwi艂a si臋 o innych. Nawet w 艣miertelnym zagro偶eniu. W艂asne 偶ycie nie by艂o jej drogie.
- Ona ma racj臋 - powiedzia艂a Alice. "Edward, on i tak j膮 znajdzie. Pomy艣l o naszej rodzinie. Pomy艣l o jej ojcu" Mia艂a racje. Trafi艂a w sedno. Gdyby nie rodzina, moja i Belli, zabi艂bym Jamesa, zanim by pozna艂 zapach mojej ukochanej. Tylko tego brakowa艂o, by zapyta艂a "Chcesz mie膰 j膮 tylko dla siebie?". Nie musia艂a. Zdawa艂em sobie z tego spraw臋. Ale ja ju偶 j膮 naznaczy艂em. Nie da艂o si臋 ju偶 niczego zmieni膰. W ci膮gu dw贸ch dni wystarczaj膮co zniszczy艂em jej 偶ycie. Czy mog艂o by膰 jeszcze gorzej? Nie艣wiadomie zacz膮艂em zwalnia膰.
- Sta艅my, cho膰 na minut臋 i przemy艣lmy wszystko - doda艂a, widz膮c moje wahanie. "Nie mo偶esz jej tego zrobi膰" Czego konkretnie? Wyrz膮dzi艂em Belli ju偶 tyle krzywdy. Czy by艂o jeszcze co艣, czym jej nie zrani艂em? Przeszed艂 mnie wirtualny dreszcz. Odda艂bym wszystko, by m贸c teraz p艂aka膰. By by膰 cz艂owiekiem, a nie krwio偶erczym, bezwzgl臋dnym potworem.
Zanim zd膮偶y艂em zatrzyma膰 wspomnienia, one wdar艂y si臋 do mojego umys艂u. Jedyne, kr贸tkie, zamglone wspomnienie z czas贸w cz艂owiecze艅stwa.
Ma艂y, rudy ch艂opiec siedzi przy kuchennym stole i p艂acze. Obok niego siedzi kobieta i obejmuje go pocieszaj膮co ramieniem.
- Ed, powiesz mi w ko艅cu, co si臋 sta艂o? - pyta zmartwiona.
- Nie... nie powiem - 艂ka ch艂opczyk.
Zapada cisza, przerywana, co jaki艣 czas cichymi szlochami.
- Mamo... - m贸wi w ko艅cu.
- S艂ucham.
- Bo ch艂opaki... ch艂opaki si臋 ze mnie 艣miej膮. M贸wi膮, 偶e jestem beznadziejny - wyrzuca z siebie, j膮kaj膮c si臋.
- Ach, synku - pociesza kobieta, g艂aszcz膮c go po g艂owie. - Nie trzeba si臋 niczym przejmowa膰. Teraz si臋 艣miej膮, a p贸藕niej b臋d膮 tego 偶a艂owa膰.
- Naprawd臋? - pyta ch艂opiec, ocieraj膮c oczy.
- Oczywi艣cie. Jeste艣 niezwyk艂y, a kiedy艣 b臋dziesz bardzo dobrym cz艂owiekiem...

"Kiedy艣 b臋dziesz bardzo dobrym cz艂owiekiem...". Moja matka by艂a wspania艂膮 osob膮, zawsze dobrze mi doradza艂a, ale tu si臋 pomyli艂a. Nie by艂em dobrym cz艂owiekiem! Cholera! Nie by艂em nawet cz艂owiekiem. Rani艂em, krzywdzi艂em, niszczy艂em. Nawet swoj膮 ukochan膮. Ukochan膮... Zn贸w si臋 zastanowi艂em. Ona mog艂a mnie znienawidzi膰, wyjecha膰, ale ja zawsze b臋d臋 j膮 kocha艂. Wampiry kochaj膮 wiecznie.
- Tu nie ma si臋 nad czym zastanawia膰 - A w艂a艣nie, 偶e jest! Ale ja mia艂em tylko jeden wariant. Stanie nad kraw臋dzi膮. I nie przyjmowa艂em innych propozycji do wiadmo艣ci. Liczy艂em si臋 tylko ja. Tylko moja decyzja.
- Nie zostawi臋 tak Charliego! - wrzasn臋艂a Bella. Nie reagowa艂em. Mia艂em do艣膰 tego jej po艣wi臋cenia, altruizmu. Powinna my艣le膰 o sobie, ratowa膰 swoje 偶ycie. "Pos艂uchajmy, co ma do powiedzenia, tej dziewczynie naprawd臋 zale偶y na ojcu. Czy chcesz...?" pomy艣la艂 Emmett, ale na ko艅cu si臋 zawaha艂. Domy艣la艂em si臋, co chcia艂 mi przekaza膰. "Czy chcesz narazi膰 r贸wnie偶 jego?"... Kim ja by艂em, 偶e mog艂em jej zabra膰 wszystko...
- Musimy j膮 odwie藕膰 - powiedzia艂 na g艂os Emmett.
- Nie! - Nie mog艂em si臋 na to zgodzi膰. Liczy艂 si臋 tylko m贸j plan. Desperacka ucieczka, nieudolne ratowanie ukochanej - ot, ca艂e zamierzenie.
- Jest nas wi臋cej. Nie przechytrzy nas. Nic b臋dzie mia艂 szans jej tkn膮膰.
- Przyczai si臋. - To wiedzia艂em na pewno. Zaczeka, a偶 Bella b臋dzie sama. Zn贸w wizja pogruchotanego cia艂a mojej ukochanej. Zacisn膮艂em szcz臋ki.
- My te偶 mo偶emy zaczeka膰.
- Nie czyta艂e艣 mu... Ech, nic nie rozumiesz. Wybra艂 ju偶 ofiar臋, teraz nic go nie powstrzyma. Musieliby艣my go zabi膰. - Ledwo to powiedzia艂em, a ju偶 dostrzeg艂em, 偶e nie ma innego wyj艣cia. To b臋dzie konieczne.
- Zawsze to jaka艣 alternatywa - mrukn膮艂. Czu艂em, 偶e brakuje mi argument贸w. Musia艂em postawi膰 na swoim. Po co? Nie wiedzia艂em.
- Jest jeszcze ta ruda. S膮 par膮. A je艣li trzeba b臋dzie si臋 bi膰, Laurent te偶 do nich do艂膮czy. - Czepia艂em si臋 kurczowo resztek nadziei, cho膰 wiedzia艂em, 偶e klamka ju偶 zapad艂a. Powiedzia艂em to, cho膰 nie wierzy艂em w jego trafno艣膰. Ba, by艂em tego pewny. Mo偶liwe, 偶e wampirzyca do艂膮czy艂aby do Jamesa, ale Laurent umywa艂by r臋ce.
- Mamy przewag臋. - Wyj膮艂 mi to z ust. By艂em jednak zbyt dumny, by przyzna膰 mu racj臋.
- Istnieje inne wyj艣cie - szepn臋艂a Alice. Pokaza艂a mi wizj臋. Powr贸t do domu. Rozmowa z reszt膮 rodziny. Podj臋cie decyzji. Nie mog艂em tego przyj膮膰 do wiadomo艣ci. By艂em przekonany, 偶e ka偶da chwila zw艂oki wydaje surowszy wyrok na Bell臋. Po mojej masce nie by艂o ju偶 艣ladu. Tak bardzo chcia艂em usprawiedliwi膰 si臋 z mojego zachowania. Ja si臋 tylko ba艂em. Ja si臋 tylko martwi艂em. Ja si臋 tylko zakocha艂em. Ale zamiast pokory, na mojej twarzy ukaza艂 si臋 gniew.
- Nie ma 偶adnego innego wyj艣cia!!! - 艢wiadomie skazywa艂em j膮 na 艣mier膰. "By zachowa膰 twarz?" podsun膮艂 mi cichy g艂osik w g艂owie. Nie by艂y to my艣li Alice. Ani Emmetta. Ani nikogo innego. To by艂o moje... sumienie. To sumienie, w kt贸re nigdy nie wierzy艂em. To sumienie, kt贸re uwa偶a艂em za wymys艂 ob艂膮kanych. Wiele razy patrzy艂em na siebie jak na potwora, ale przyjmowa艂em to jako fakt. Co艣 oczywistego. Mi艂o艣膰 mnie zmieni艂a, to nie podlega艂o w膮tpliwo艣ci. Ale to nie mia艂o znaczenia. I tak by艂em potworem. Czy krwio偶erczym monstrum, czy zimnym wampirem, rani膮cym innych z premedytacj膮. Nie wa偶ne.

Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni. Nikt nie spodziewa艂 si臋 u mnie takiego wybuchu. Ale ja ju偶 nie mia艂em si艂y. To nie by艂 gniew, to by艂a rozpacz. Bezsilno艣膰. Ile mo偶na udawa膰, 偶e wszystko jest w porz膮dku?
"Trzeba co艣 ustali膰" pomy艣la艂a Alice. Niew膮tpliwie by艂a to prowokacja niemej rozmowy ze mn膮. Spojrza艂em na ni膮 gniewnie.
"A co z rodzin膮? Chcesz tak wszystko zostawi膰?" zapyta艂a. "To tropiciel, jak sam powiedzia艂e艣. B臋dziesz stosowa艂 te same chwyty, co on?" doda艂a. Wygarn臋艂a wszystko, co powstrzymywa艂o mnie od spontanicznych dzia艂a艅.
- Czy nikt nie chce pozna膰 mojego planu? - spyta艂a zniecierpliwiona Bella.
- Nie - powiedzia艂em odruchowo. "Jak d艂ugo b臋dziesz j膮 ignorowa艂? Jej zdanie ju偶 si臋 nie liczy? B臋dzie tak, jak z wyjazdem od Denali." przekaza艂a mi w my艣lach. Widz膮c moj膮 zszokowan膮 min臋, po偶a艂owa艂a tego. "Przepraszam Edward! Ja nie chcia艂am. Wiem, 偶e to by艂a konieczno艣膰! Wybacz!"
Jednak nic nie mog艂o zatrzyma膰 wspomnie艅. Wszystko powr贸ci艂o. Mimo mojej umiej臋tno艣ci czytania w my艣lach, dotychczas nie dostrzeg艂em, by rodzina mia艂a mi za z艂e podj臋t膮 przez mnie decyzj臋 wyjazdu od Tanyi. By艂em zbyt zapatrzony w siebie, by widzie膰 jak im to nie na r臋k臋. Zadecydowa艂em za nich.
Kilka lat temu mieszkali艣my z tymi wampirami na Alasce. Wzgl臋dy okazywane mi przez Tanyi臋, ich 偶a艂oba po utracie matki, to wszystko wp艂yn臋艂o na moje postanowienie. Nie konsultowa艂em si臋 z nikim, tylko spakowa艂em walizki i obwie艣ci艂em, 偶e wyje偶d偶amy. My艣la艂em, 偶e b臋d膮 szcz臋艣liwi, mog膮c zamieszka膰 oddzielnie...
- Wys艂uchaj mnie, b艂agam. Wpierw zabierzcie mnie do domu. - Podniesiony g艂os Belli wyrwa艂 mnie z rozmy艣la艅. Musia艂em si臋 wzi膮膰 w gar艣膰. Wszystko sobie uporz膮dkowa膰. Nie by艂o czasu na u偶alanie si臋 nad sob膮.
- Nie! - przerwa艂em jej. Czy ja dobrze s艂ysza艂em? "Do domu?!" Razem z Alice i Emmettem pomy艣leli艣my dok艂adnie to samo. Bella chyba ze strachu postrada艂a zmys艂y.
Spojrza艂a na mnie ze z艂o艣ci膮 i m贸wi艂a dalej:
- Wpierw zabierzcie mnie do domu. Powiem ojcu, 偶e chc臋 wraca膰 do Phoenix. Spakuj臋 si臋. Poczekamy, a偶 ten ca艂y tropiciel namierzy m贸j dom, i wtedy wyjedziemy. Facet ruszy za nami w pogo艅 i zostawi Charliego w spokoju, z kolei Charlie nie na艣le FBI na wasz膮 rodzin臋. A potem mo偶ecie mnie wywie藕膰, gdzie wam si臋 偶ywnie podoba.
Nie spodziewa艂em si臋 tego. Potencjalnie dobry pomys艂, ale mia艂 minusy. Nie podoba艂o mi si臋 jedno. Przecie偶 James m贸g艂 si臋 przebi膰 przez nas. Nie pozna艂em jeszcze wszystkich jego umiej臋tno艣ci. Wola艂em nie ryzykowa膰.
- To nie taki z艂y manewr - stwierdzi艂 Emmett.
- Mo偶e si臋 uda膰. - "Ochronimy komendanta Swana, pozb臋dziemy si臋 podejrze艅" my艣la艂a, udaj膮c, 偶e nie wie, 偶e j膮 s艂ysz臋. - Wiesz dobrze, 偶e nie mamy prawa zostawi膰 jej ojca na pastw臋 losu.
Gdybym m贸g艂 zabija膰 spojrzeniem, obydwoje le偶eliby ju偶 martwi. Czy musieli mi tak wszystko utrudnia膰? To ju偶 nie chodzi艂o o dum臋, czy chory wymys艂. Tylko o podj臋cie decyzji. Kt贸ra by艂a t膮 w艂a艣ciw膮?
- To zbyt niebezpieczne. Nie chc臋, 偶eby zbli偶a艂 si臋 do niej nawet na sto mil.
"Ale ty jeste艣 g艂upi. A偶 mi si臋 偶al ciebie robi" pomy艣la艂, patrz膮c znacz膮co na mnie. "Przecie偶 ci臋 tak nie zostawimy"
- Edwardzie, w razie czego na pewno go powstrzymamy. - Zignorowa艂em go, bo Alice nawiedzi艂a wizja, jakby kontynuacja poprzedniej. James rezygnuj膮cy z po艣cigu.
- Nie widz臋, 偶eby mia艂 zaatakowa膰. - Alice pospieszy艂a z wyja艣nieniami, widz膮c moj膮 pytaj膮c膮 min臋. - Spr贸buje poczeka膰 na moment, kiedy zostawimy j膮 sam膮. - Tyle to ja sam wiedzia艂em.
- A szybko si臋 zorientuje, 偶e taki moment nie nast膮pi. - Nigdy w 偶yciu. A raczej istnieniu. By艂em bezradny. Chcia艂em to wszystko porzuci膰. Co? Wyrzuty sumienia, poczucie obowi膮zku, l臋k.
- 呕膮dam, aby odwieziono mnie do domu! - zawo艂a艂a Bella stanowczo.
Przytkn膮艂em palce do skroni i zamkn膮艂em oczy. Musia艂em si臋 skupi膰. Rozwa偶y膰 wszystkie za i przeciw. Tropiciel nie m贸g艂 si臋 przez nas przebi膰, to by艂o ju偶 ustalone. Musia艂em chroni膰 rodzin臋. Moj膮 i Belli. Nie mog艂em dopu艣ci膰, by kolejni przeze mnie cierpieli. Czu艂em ci臋偶ar winy na swoich barkach. A traci艂em ju偶 si艂y. Wkr贸tce mia艂em upa艣膰. Czy kto艣 mi pomo偶e? Pomy艣la艂em o rodzinie. To ich nie dotyczy.
- Prosz臋 - powiedzia艂a cicho.
By艂a jeszcze ta dw贸jka. Victoria i Laurent. Ale oni nie stanowili problemu...
"Tropiciela nie da si臋 przechytrzy膰" Przypomnia艂em sobie s艂owa Carlisle'a z jednej z pierwszych po mojej przemianie opowie艣ci o wampirach. Dotyczy艂a ona talent贸w w艣r贸d naszych pobratymc贸w. "To wampir pe艂en z艂o偶onych umiej臋tno艣ci. Najwa偶niejsza z nich to d膮偶enie do celu. Za wszelk膮 cen臋". Ale ja te偶 b臋d臋 d膮偶y艂 do celu. Mieli艣my przewag臋 w postaci Alice i w liczbie. Jednak on m贸g艂 zmieni膰 zdanie. A obieca艂em sobie, 偶e wi臋cej jej nie nara偶臋...
- Wyjedziesz jeszcze dzisiaj, niezale偶nie od tego, czy tropiciel zobaczy, czy nie. Powiedz Charliemu, 偶e nie wytrzymasz w Fors ani minuty d艂u偶ej. Powiedz mu zreszt膮 cokolwiek, byle podzia艂a艂o. Wszystko mi jedno, jak na to zareaguje. Spakuj, co b臋dziesz mia艂a pod r臋k膮, i za艂aduj si臋 do swojej furgonetki. Daj臋 ci na to pi臋tna艣cie. Pi臋tna艣cie minut od wej艣cia do domu, s艂yszysz? - Ostatnie zdanie wykrzycza艂em, ledwo panuj膮c nad sob膮. By艂em rozdarty. 呕ycie Belli wisia艂o na w艂osku.
Zawr贸ci艂em pospiesznie, pewien, 偶e jeszcze chwila zw艂oki i nie da艂bym rady. Powr贸ci艂bym do wcze艣niejszego planu. Tyle rzeczy mog艂o si臋 nie uda膰, tyle spraw nie powie艣膰. Ryzyko by艂o ogromne, ale je艣li ju偶 zdecydowa艂em przesun膮膰 pionek nie by艂o odwrotu. Albo pora偶ka, albo wygrana.
- Emmett? - rzek艂a Bella, wskazuj膮c na swoje d艂onie.
- Ach, przepraszam, zapomnia艂em. - odpowiedzia艂. Nie wiedzia艂em, czy m贸wili co艣 jeszcze, bo wr贸ci艂em do rozmy艣la艅. By艂o coraz mniej czasu. Nomadzi niew膮tpliwie opu艣cili nasz dom. Gdzie mogli by膰? Skupi艂em si臋, usi艂uj膮c wy艂apa膰 ich my艣li. Na pr贸偶no.
Ws艂uchiwa艂em si臋 w warkot silnika, staraj膮c si臋 uspokoi膰. Czy naprawd臋 by艂y tylko dwa wyj艣cia z sytuacji? Albo 艣mier膰 Jamesa, albo... Belli. Koszmar powraca艂. A ja mimowolnie przyczynia艂em si臋 do jego realizacji. 呕al 艣cisn膮艂 mnie za niebij膮ce od przesz艂o stu lat serce. To ja si臋 przyczynia艂em do krzywdy wyrz膮dzanej ukochanej.
- Zrobimy to tak. - Zacz膮艂em i us艂ysza艂em, 偶e wszystkie emocje, jakie mn膮 targa艂y znalaz艂y w艂a艣nie uj艣cie. Opanowa艂em si臋 szybko. - Staniemy pod domem. Je艣li tropiciela tam nie b臋dzie, odprowadz臋 Bell臋 do drzwi. B臋dzie mia艂a pi臋tna艣cie minut. Emmett, zajmiesz si臋 otoczeniem domu. Alice, zajmiesz si臋 furgonetk膮. B臋d臋 w 艣rodku tak d艂ugo, p贸ki nie sko艅czy. Gdy wyjdziemy, mo偶ecie odwie藕膰 jeepa do domu i opowiedzie膰 o wszystkim Carlisle'owi.
- Ani mi si臋 艣ni - przerwa艂 mi Emmett. - Zostaj臋 z tob膮. "Poczekamy. Potrzebujesz wsparcia" doda艂 telepatycznie. Tak, potrzebowa艂em. Ale przyrzek艂em te偶, 偶e nie b臋d臋 ich do tego miesza膰.
- Emmett, zastan贸w si臋. Nie wiem, jak d艂ugo to potrwa. - Odnosi艂em si臋 bardziej do jego my艣li, ni偶 do wypowiedzianych s艂贸w. Rozdra偶ni艂a mnie ta sytuacja. Ju偶 dawno nie odwo艂ywa艂em si臋 w rozmowie do czyich艣 rozmy艣la艅. Potrafi艂em to rozr贸偶nia膰. Tyle si臋 zmieni艂o odk膮d pozna艂em Bell臋. Pozornie wszystko by艂o jak dawniej, ale... Stawa艂em si臋 sob膮. Lecz gdzie by艂 ten "ja"? W krwio偶erczej bestii? W 偶a艂osnym egoi艣cie? W zimnym wampirze?
- Dop贸ki si臋 tego nie dowiemy, zostaj臋 z tob膮 - zaznaczy艂 Emmett. Nie chcia艂em si臋 z nim k艂贸ci膰. Westchn膮艂em tylko ci臋偶ko.
- A je艣li tropiciel ju偶 czeka - doko艅czy艂em - nawet si臋 nie zatrzymamy.
- Zd膮偶ymy przed nim - o艣wiadczy艂a Alice. Z jej wizji wynika艂o, 偶e James jest dopiero w po艂owie drogi. Widz膮c jego zaci艣ni臋t膮 szcz臋k臋, napi臋te mi臋艣nie zn贸w przeszed艂 mnie dreszcz. Tyle zale偶a艂o od jego posuni臋膰. Dyktowa艂 warunki. Nam nie pozostawa艂o nic innego jak tylko dostosowa膰 si臋 do nich.
- Co zrobimy z jeepem? - zapyta艂a Alice. Z moich ust wyp艂yn膮艂 wieniec soczystych przekle艅stw. Musieli mi tak utrudnia膰 偶ycie?!
- Odwieziecie go do domu!
- Nie, nie s膮dz臋 - "No chyba sobie 偶artujesz! To moja przyjaci贸艂ka. Skoro zdeklarowali艣my si臋, 偶e ci pomo偶emy to tak w艂a艣nie b臋dzie. Jeste艣my rodzin膮" doda艂a w my艣lach. Oni naprawd臋 nic nie rozumieli. To by艂a sprawa mi臋dzy mn膮 a Jamesem. Nie chcia艂em wci膮ga膰 w to innych. To moje 偶ycie. Wprowadzi艂em w nie Bell臋 i to by艂 najwi臋kszy b艂膮d jaki mog艂em pope艂ni膰. Cho膰 nie ubolewa艂em nad niczym. Po prostu nie potrafi艂em si臋 zmusi膰 do tego, by 偶a艂owa膰 tych chwil sp臋dzonych z ni膮. To by艂 najpi臋kniejszy czas w ca艂ym moim istnieniu. Wampiry kochaj膮 wiecznie.
- Zmie艣cimy si臋 wszyscy w furgonetce - szepn臋艂a. Zignorowa艂em to. - Uwa偶am, 偶e powinni艣cie pozwoli膰 mi wyjecha膰 samej - doda艂a jeszcze ciszej. Tego nie spos贸b by艂o zignorowa膰. Mia艂aby jecha膰 sama? Mia艂bym zostawi膰 m贸j najwi臋kszy skarb bez opieki?
- Bello, ten jeden jedyny raz zr贸b, jak ci ka偶臋 - poleci艂em, ca艂y spi臋ty.
- Pos艂uchaj, Charlie nie jest imbecylem. Je艣li i ty znikniesz zacznie co艣 podejrzewa膰. - Zn贸w zamartwianie si臋 b艂ahymi sprawami. W obliczu 艣mierci przejmowa艂a si臋, co pomy艣li jej ojciec.
- To nie ma znaczenia. Dopilnujemy, 偶eby nic mu si臋 nie sta艂o. Tylko to si臋 liczy.
- A co z tropicielem? Widzia艂, jak si臋 dzi艣 zachowa艂e艣. Domy艣li si臋, 偶e jeste艣my razem. - O cholera! O tym nie pomy艣la艂em. Sytuacja zacz臋艂a mnie przerasta膰.
- Edwardzie, nie lekcewa偶 jej. My艣l臋, 偶e Bella ma racj臋. - "Doce艅 jej zdanie" doda艂 w my艣lach. Mia艂em ju偶 tego wszystkiego do艣膰. Niepewno艣膰, paniczny strach, wyrzuty sumienia - to mnie przyt艂oczy艂o. Czu艂em, 偶e zaczynam si臋 艂ama膰.
- Te偶 tak my艣l臋 - przyzna艂a Alice, a chwil臋 p贸藕niej pomy艣la艂a "Nie zachowuj si臋 jak dupek. To o ni膮 tu chodzi." Dupek. Bardzo trafne s艂owo.
- Nie ma mowy - sykn膮艂em, trzymaj膮c si臋 resztek godno艣ci. Dla mnie to by艂 koniec.
- Emmett te偶 powinien zosta膰 - ci膮gn臋艂a dalej Bella. - Ten ca艂y James dobrze mu si臋 przyjrza艂.
- Ja te偶 mam zosta膰? - obruszy艂 si臋.
- B臋dziesz mia艂 wi臋cej okazji, 偶eby mu dokopa膰, je艣li zostaniesz - podkre艣li艂a Alice. "Zostaniesz Edward!" doko艅czy艂a. Spojrza艂em na ni膮 zszokowany.
- Naprawd臋 s膮dzisz, 偶e powinienem pozwoli膰 jej jecha膰 samej?
- Nie samej, nie - powiedzia艂a Alice. - B臋d臋 j膮 os艂ania膰 z Jasperem - "Zaufaj mi". Chcia艂em, ale nie potrafi艂em.
- Nie ma mowy - powt贸rzy艂em, ale wiedzia艂em, 偶e ju偶 mnie pokonali. By艂o mi wszystko jedno. Obieca艂em, 偶e j膮 uratuje. Je偶eli to by艂a najlepsza droga do tego... B臋d臋 ni膮 kroczy艂.
- Przeczekaj tydzie艅 - Grymas b贸lu wykrzywi艂 mi twarz. - no, kilka dni - doda艂a, widz膮c go. - Pokazuj si臋 w miejscach publicznych, chod藕 do szko艂y. Niech Charlie upewni si臋, 偶e mnie nie porwa艂e艣, a gdy James ruszy w pogo艅, dopilnuj, 偶eby podchwyci艂 z艂y trop. To wszystko. Potem przyjed藕 do mnie, byle okr臋偶n膮 drog膮. Jasper i Alice wr贸c膮 do domu, a my znowu b臋dziemy mogli by膰 razem.
"B臋d臋 t臋skni艂" Tyle rzeczy chcia艂em jej w tym momencie powiedzie膰, ale by艂em ju偶 kim艣 innym. St艂umi艂em wybuch uczu膰.
- A dok膮d pojedziesz? - Tylko tyle zdo艂a艂em powiedzie膰. Wyrzuty sumienia zd艂awi艂y dalsze s艂owa.
- Do Phoenix - odpar艂a.
- Przecie偶 to w艂a艣nie powiesz ojcu. Tropiciel jak nic b臋dzie pods艂uchiwa艂.
- A ty zrobisz wszystko, 偶eby by艂 przekonany, 偶e chcemy go wykiwa膰. W ko艅cu to, 偶e b臋dzie pods艂uchiwa艂, to dla nas 偶adna tajemnica. Jest tego 艣wiadomy. Nigdy nie uwierzy w to, 偶e naprawd臋 pojad臋 tam, dok膮d obieca艂am.
- Ta dziewczyna jest niesamowita. A偶 si臋 jej boj臋 - za艣mia艂 si臋 Emmett.
"S膮!" us艂ysza艂em niemy okrzyk Jamesa. By艂 ju偶 tak blisko, 偶e s艂ysza艂em jego my艣li. Zn贸w zala艂a mnie fala niepokoju. Co je艣li co艣 nie wyjdzie? Je艣li co艣 si臋 nie uda? By艂em got贸w zawraca膰. "B臋dzie si臋 trzyma艂 utartego schematu. Zaczeka." uspokoi艂a mnie Alice, widz膮c moj膮 reakcj臋. I pokaza艂a fragment obrazu. Tropiciel przyczajony w krzakach. Dostatecznie daleko domu Belli. Teraz albo nigdy.
- A je艣li nie da si臋 nabra膰? - spyta艂em, jak najbardziej neutralnym g艂osem, wracaj膮c do rozmowy. Nie chcia艂em dawa膰 mojej ukochanej powodu do strachu.
- Zobaczymy. Przecie偶 w Phoenix mieszka kilka milion贸w ludzi.
- Ale nietrudno zaopatrzy膰 si臋 w ksi膮偶k臋 telefoniczn膮.
- Nie wr贸c臋 do siebie.
- Nie? - Zn贸w mnie zaskoczy艂a.
- Edwardzie, nie b臋dziemy odst臋powa膰 od niej ani na krok - powiedzia艂a Alice. Niespodziewanie ukaza艂a mi wizj臋. Bella siedz膮ca w naszym domu. Ze mn膮. Spojrza艂em na siostr臋 pytaj膮co. "To tylko taki m贸j pomys艂. Mo偶e da艂oby si臋 wykiwa膰 Jamesa. Zostaliby艣cie w Forks. Nie chc臋, 偶eby艣 wyje偶d偶a艂..." pomy艣la艂a. Dla mnie dobro Belli by艂o najwa偶niejsze. Poczu艂em niewyobra偶alny, irracjonalny gniew. Pokr臋ci艂em gwa艂townie g艂ow膮. Na taki kompromis p贸j艣膰 nie mog艂em. Musia艂em odseparowa膰 tropiciela od Belli.
- I co zamierzacie robi膰 w Phoenix? - spyta艂em, staraj膮c si臋 brzmie膰 spokojnie.
- Nie wychodzi膰 na dw贸r.
- Hm - w艂膮czy艂 si臋 Emmett. "Oka偶偶e troch臋 zaufania" Chcia艂em, do cholery! - Nie ma co, brzmi nie藕le.
- Zamknij si臋, Emmett - odburkn膮艂em.
- Sam pomy艣l. Je艣li spr贸bujemy si臋 z nim porachowa膰, gdy Bella b臋dzie gdzie艣 w pobli偶u, istnieje o wiele wi臋ksze prawdopodobie艅stwo, 偶e komu艣 stanie si臋 krzywda - jej albo tobie, gdy rzucisz si臋 j膮 broni膰. Ale je艣li dorwiemy go, gdy b臋dzie sam... - powiedzia艂, unosz膮c znacz膮co brwi. Czyli to nieuniknione. "Carlisle nie b臋dzie zachwycony" wesz艂a mi my艣l Alice.

Jechali艣my jeszcze chwil臋 w milczeniu. Nadal bi艂em si臋 z my艣lami. Cho膰 wiedzia艂em, 偶e nie mia艂em ju偶 wyboru. Tu chodzi艂o o 偶ycie Belli i jej ojca. By艂o w moich r臋kach.
Zaparkowa艂em powoli, n臋kany w膮tpliwo艣ciami. Ona musia艂a przekona膰 komendanta. A co... je艣li si臋 nie uda?
"Jeszcze kawa艂ek" wy艂apa艂em z zagmatwanych my艣li Jamesa. By艂 ju偶 niedaleko.
- Nie ma go - odezwa艂em si臋. Teraz albo nigdy. - Chod藕my. - Mia艂em ochot臋 porwa膰 j膮 i wywie藕膰 gdzie艣 daleko. Daleko od zmartwie艅. Daleko od zagro偶enia. Daleko od cierpienia.
Emmett pom贸g艂 jej wypi膮膰 si臋 z pas贸w.
- Nie martw si臋, Bello - szepn膮艂. - Wszystkim si臋 tu zajmiemy.
Zobaczy艂em na jej policzkach 艂zy. By艂a taka silna...
- Alice, Emmett - powiedzia艂em. Wiedzieli, co maj膮 zrobi膰. Emmett pobieg艂 do lasu, wypatrywa膰 Jamesa, a Alice mia艂a powstrzyma膰, w razie czego, Victori臋 i Laurenta.
- Pi臋tna艣cie minut - przypomnia艂em Belli cicho. Tylko w ten spos贸b mog艂em ukry膰 rozpacz w g艂osie. Pi臋tna艣cie minut. Symbol czasu, kt贸ry nam pozosta艂 przed d艂ugim rozstaniem.
- Umowa stoi. - Gdy doszli艣my na ganek uj臋艂a moj膮 twarz w d艂onie i spojrza艂a mi w oczy. Przez moment, nim jej zapach mnie oszo艂omi艂, dostrzeg艂em w nich odbicie moich uczu膰. Wszystkie zmartwienia, wyrzuty sumienia, poczucie winy uton臋艂y w tych br膮zowych t臋cz贸wkach. Zapomnia艂em, czemu si臋 boj臋, czemu czuj臋 do siebie wstr臋t. Sta艂em tak u艂amek sekundy, kt贸ry zdawa艂 si臋 by膰 wieczno艣ci膮 i patrzy艂em na jej zm臋czon膮 doznaniami z ca艂ego dnia twarz.
Nagle w moim gardle zap艂on膮艂 ogie艅. Z trudem st艂umi艂em j臋k. To mnie otrze藕wi艂o. Przypomnia艂em sobie gdzie jestem i jaki jest tego cel.
- Kocham ci臋 - szepn臋艂a Bella. - Zawsze b臋d臋 ci臋 kocha膰, niezale偶nie od tego, co si臋 stanie.
- Tobie nic si臋 nic stanie, Bello - Kocha艂a mnie po tym wszystkim, co jej zrobi艂em. Nie by艂em tego godny. Zda艂em sobie spraw臋, jakie mog膮 okaza膰 si臋 konsekwencje tej znajomo艣ci. Ta 艣wiadomo艣膰 rani艂a mnie bardziej, ni偶 pal膮cy b贸l w gardle.
- Post臋puj tylko wed艂ug planu, jasne? Opiekuj si臋 Charliem. Nie b臋dzie po tym wszystkim za mn膮 przepada艂, ale chc臋 mie膰 szans臋 kiedy艣 go za to przeprosi膰. - Po tych s艂owach tylko utwierdzi艂em si臋 w przekonaniu, 偶e nie zas艂ugiwa艂em na uczucie od tak dobrej, wyrozumia艂ej osoby. Nie zas艂ugiwa艂em na nic...
Ujrza艂em wizj臋 Alice. James przyczajony w krzakach. Ko艂o domu Belli. Za chwil臋.
- Wchod藕 ju偶 - pop臋dzi艂em j膮, staraj膮c si臋 nie pokaza膰 niepokoju. - Mamy ma艂o czasu.
- Jeszcze tylko jedna rzecz. Nie wierz w ani jedno s艂owo, kt贸颅re odt膮d dzi艣 powiem! - Wspi臋艂a si臋 na palce i poca艂owa艂a mnie. Wyczu艂em w tym jaka艣 rozpacz, wewn臋trzn膮 walk臋. Albo to by艂o dok艂adnie to, co czu艂em ja.
Kopn臋艂a z ca艂ej si艂y drzwi i wbieg艂a do domu, zatrzaskuj膮c je za sob膮.
- Spadaj! - zawo艂a艂a. Zamar艂em zszokowany. Nieznajomo艣膰 jej my艣li napawa艂a mnie wi臋ksz膮 irytacj膮 ni偶 zwykle. Nie mia艂em poj臋cia, co knuje, ale kaza艂a mi nie wierzy膰. Wi臋c nie wierzy艂em.
- Bella? - spyta艂 Charlie.
- Daj mi spok贸j! - wrzasn臋艂a szlochaj膮c. S艂ysza艂em jak wbiega po schodach i kieruje si臋 w stron臋 pokoju. Obieg艂em dom, by wspi膮膰 si臋 po drzewie do jej okna.
Charlie zacz膮艂 wali膰 w drzwi.
- Bella, nic ci nic jest? O co chodzi?
- Wracam do domu! - Przez chwil臋 zatrzyma艂em si臋 na ga艂臋zi. Gdyby to jednak mia艂a by膰 prawda? Co bym jej powiedzia艂?
- Zrobi艂 ci krzywd臋? - Tak, zrobi艂em. Niewyobra偶aln膮. Powinna mnie znienawidzi膰.
- Nie! - krzykn臋艂a. Dodar艂em do jej okna i rzuci艂em si臋 bezszelestnie do pomocy. Wyjmowa艂em jej rzeczy z szuflady.
鈥滳o si臋 dzieje?" Wy艂apa艂em my艣li Alice i Emmetta. Chwil臋 p贸藕niej odszuka艂em 藕r贸d艂o tego poruszenia. James oddali艂 si臋, nie s艂ysza艂em go. To by艂o bardzo dziwne... Nie wierzy艂em, 偶eby tak po prostu odpu艣ci艂.
- Zerwa艂 z tob膮? - spyta艂 Charlie.
- Nie! - zawo艂a艂a, wciskaj膮c ubrania do torby.
- To co si臋 sta艂o?
- To ja z nim zerwa艂am! - odkrzykn臋艂a, mocuj膮c si臋 z zam颅kiem b艂yskawicznym. Odsun膮艂em j膮 delikatnie, zasuwaj膮c torb臋. Pomy艣la艂em, co by by艂o, gdyby to okaza艂o si臋 prawd膮. Gdyby ze mn膮 zerwa艂a. Jak wygl膮da艂o by 偶ycie? Jej 偶ycie. Co do swojego, nie mia艂em w膮tpliwo艣ci. Pustka. To jedyne trafne okre艣lenie.
- B臋d臋 czeka艂 w furgonetce - szepn膮艂em. - Do dzie艂a! - Pchn膮艂em j膮 w kierunku drzwi, po czym opu艣ci艂em pok贸j. Cicho wszed艂em do przedsionka i zabra艂em kluczyki do furgonetki. S艂ysz膮c jej kroki na schodach, czym pr臋dzej opu艣ci艂em dom i, nie zwa偶aj膮c na deszcz, ukry艂em w krzakach. My艣lami by艂em daleko. Alice trafi艂a na trop Victorii. "Ona tu by艂a!" us艂ysza艂em niemy krzyk siostry. Czego si臋 dowiedzia艂a? Co zobaczy艂a? Mia艂em tyle pyta艅. Ale nikt nie odpowiada艂.
- Ale dlaczego? - us艂ysza艂em krzyk Charliego. W艂a艣nie, dlaczego? Dlaczego j膮 pokocha艂em, dlaczego narazi艂em? Tyle pyta艅... - My艣la艂em, 偶e go lubisz.
- Lubi臋 go, lubi臋, i w tym ca艂y problem! Nie mog臋 tego d艂u偶ej ci膮gn膮膰! Nie mog臋 zapuszcza膰 tu korzeni! Nie chc臋 sp臋dzi膰, swo颅ich najlepszych lat na tym beznadziejnym wygwizdowie! Nie za颅mierzam pope艂nia膰 b艂臋d贸w mamy! Nienawidz臋 tej brudnej dziury! Nie wytrzymam tu ani minuty d艂u偶ej!
Przez g艂ow臋 jej ojca przela艂o si臋 kilka wspomnie艅. Wyjazd 偶ony. Od艂膮czenie od dziecka. Tygodnie samotno艣ci. Ciemno艣膰, pustka, nic. Czu艂em jego b贸l. Zna艂em te uczucia i wiedzia艂em, 偶e to ja jestem winny. Gdzie艣, kiedy艣 mia艂em za to wszystko odpowiedzie膰...
- Bells, nie mo偶esz teraz wyjecha膰 - szepn膮艂, ukrywaj膮c emocje. - Ju偶 ciemno.
- Prze艣pi臋 si臋 w furgonetce, je艣li poczuj臋 si臋 zm臋czona.
- Wytrzymaj jeszcze do ko艅ca tygodnia, a偶 Renee wr贸ci - po颅prosi艂 jej ojciec. - Wytrzymaj jeszcze tydzie艅... - Mimowolnie przypomnia艂em sobie wizj臋 Alice. Ja i Bella sami w Forks. Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮, by oddali膰 te my艣li. Po co zaprowadzi艂em j膮 na t臋 polan臋? Wszystko zniszczy艂em.
- A偶 Renee wr贸ci? - Us艂ysza艂em to pytanie, a po chwili zamar艂em. Nadszed艂 James. Czemu go wcze艣niej nie by艂o? Czemu dotar艂 w艂a艣nie teraz? Jego my艣li by艂y mocno przyt艂umione. Nie mog艂em z nich wyczyta膰 gdzie by艂 i co robi艂.
Sta艂 kilka metr贸w dalej i pods艂uchiwa艂. Wiedzia艂em jedno. Nie zaatakuje teraz. Ba艂em si臋 jedynie, 偶e to zapewnienie mo偶e nie wystarczy膰.
- Dzwoni艂a, kiedy ci臋 nie by艂o. Nic uk艂ada im si臋 na tej Flory颅dzie. Je艣li Phil nie dostanie miejsca w dru偶ynie do ko艅ca tygodnia, oboje wracaj膮 do Arizony. Drugi trener Sidewinders twierdzi, 偶e by膰 mo偶e b臋dzie im potrzebny nowy 艂膮cznik. - Razem przys艂uchiwali艣my si臋 paplaninie jej ojca. Mia艂em ochot臋 zabi膰 go. By艂 tak blisko... Ca艂e 藕r贸d艂o zmartwienia znik艂oby jak z艂y sen, a Bella by艂aby bezpieczna. Ach... Gdybym mia艂 przy sobie Alice i Emmetta...
- Mam klucz - mrukn臋艂a Bella. S艂ysza艂em jak sta艂a pod drzwiami. Oddech Jamesa przyspieszy艂. Napi膮艂em mi臋艣nie gotowy do skoku. Po chwili tropiciel rzuci艂 mi pogardliwe spojrzenie i uciek艂 do lasu. Zd膮偶y艂em ujrze膰 w jego g艂owie tabliczk臋 miasta "Phoenix". Czyli jednak plan si臋 powi贸d艂. Spokojniejszy, wsiad艂em do furgonetki i wr贸ci艂em do 艣ledzenia rozmowy Charliego z Bell膮.
- Po prostu mnie pu艣膰, Charlie. Nie pasuj臋 tu i tyle. Nienawidz臋 Forks, naprawd臋 nienawidz臋!
Jego b贸l by艂 moim b贸lem. I ja mia艂em si臋 z ni膮 rozsta膰. Ujrza艂em jak Bella wychodzi z domu i ogl膮daj膮c si臋 za siebie, kieruje w stron臋 samochodu. "Wynagrodz臋 jej to" pomy艣la艂em, widz膮c ca艂膮 boja藕艅 w jej szeroko otwartych oczach.
Szybko i gwa艂townie wsiad艂a do auta, rzuci艂a torb臋 do ty艂u i odpali艂a.
- Jutro zadzwoni臋! - zawo艂a艂a odje偶d偶aj膮c. Musia艂em j膮 jako艣 pocieszy膰. Ale co mia艂em jej powiedzie膰... Nie martw si臋?
Dotkn膮艂em delikatnie d艂oni Belli.
- Zatrzymaj si臋 na poboczu - rozkaza艂em, widz膮c jak w oczach staj膮 jej 艂zy, dr偶膮 r臋ce.
- Poradz臋 sobie, mog臋 prowadzi膰 - powiedzia艂a. Nie mog艂em patrzy膰 jak si臋 m臋czy. Ba艂em si臋, 偶e co艣 sobie zrobi. By艂a na skraju histerii.
Nagle us艂ysza艂em my艣li Alice, potem Emmetta. I... Jamesa. Pierwsza dw贸jka jecha艂a za nami. "Tropiciel tu biegnie!" przekaza艂a mi Alice. "Czemu znikn膮艂? Po co? Gdzie?" Milion pyta艅 przela艂o si臋 przez umys艂 Emmetta. Potem wszystko przes艂oni艂o pragnienie, kieruj膮ce Jamesem. Przy膰mi艂o wszystko. By艂o wszechogarniaj膮ce. Siedzia艂em z Bell膮 w zamkni臋tej furgonetce, bola艂o mnie gard艂o, ale to by艂o nic w por贸wnaniu z cierpieniem Jamesa. To go po偶era艂o, spala艂o. Kona艂, cho膰 zaraz wstawa艂, by biec na nowo. Kolejna niezwyk艂a cecha tropiciela. Motywuj膮cy b贸l.
Z艂apa艂em j膮 ostro偶nie w talii i przeci膮gn膮艂em na miejsce pasa偶era, sam siadaj膮c za kierownic膮.
- Nie trafi艂aby艣 do nas do domu - wyja艣ni艂em, podaj膮c najbardziej b艂ahy pow贸d.
Rodze艅stwo dojecha艂o na nas. Gdy w przednim lusterku odbi艂y si臋 reflektory ich auta, Bella podskoczy艂a i odwr贸ci艂a si臋, trz臋s膮c si臋 ze strachu. Jej t臋tno przyspieszy艂o. Ile ta dziewczyna przeze mnie wycierpi?! Tyle pyta艅. A nikt nie odpowiada艂.
- To tylko Alice - uspokoi艂em j膮, 艂api膮c za d艂o艅. Nie s膮dzi艂em w贸wczas, 偶e lodowaty dotyk m贸g艂 przynie艣膰 jej pocieszenie. Ale tak zrobi艂by cz艂owiek. A ja tak chcia艂em nim wtedy by膰...
- Co z tropicielem?
- Pods艂ucha艂 ko艅c贸wk臋 twojego popisu - Zn贸w przed oczami stan臋艂a mi jego jedyna my艣l, kiedy ucieka艂. "Phoenix"
- Nic nie zrobi ojcu?
- Woli nas. Biegnie teraz na nami. - Biegnie po ciebie moja pi臋kna...
- Jeste艣my w stanie go zgubi膰?
- Nie - Nie jeste艣my w stanie nic zrobi膰...
Gdy o tym my艣la艂em James zbli偶y艂 si臋 do nas.
- Emmett, id藕 tam! - Us艂ysza艂em z jeepa krzyk Alice. Oni te偶 wyczuli ju偶, 偶e James jest bli偶ej. Emmett skoczy艂 na furgonetk臋. Bella krzykn臋艂a g艂o艣no. Zakry艂em jej usta d艂oni膮. Jeszcze tego brakowa艂o, by kto艣 nas us艂ysza艂.
- To Emmett! - wyja艣ni艂em, nadal je zakrywaj膮c. Po chwili obj膮艂em j膮 w pasie. Potrzebowa艂em jej dotyku. Jak cz艂owiek tlenu. Ona nadawa艂a sens mojemu 偶yciu i nie tylko... Nadawa艂a sens tej ucieczce. Dawa艂a inne
wyj艣cie z sytuacji. Bez niej by艂yby tylko dwa. Zabi膰 lub da膰 si臋 zabi膰.

- Nie martw si臋, Bello. Przyrzekam, w艂os ci z g艂owy nie spadnie. - Przyrzekam, ochroni臋 ci臋...
Jad膮c w ciemno艣ci, zastanawia艂em si臋, jak pom贸c jej si臋 uspokoi膰. Panika wisia艂a w powietrzu, a Bella by艂a ju偶 na skraju za艂amania.
- Musz臋 przyzna膰, 偶e nie zdawa艂em sobie sprawy, 偶e nadal a偶 tak bardzo nu偶y ci臋 偶ycie na prowincji. Wydawa艂o mi si臋, 偶e czujesz si臋 tu coraz lepiej - zw艂aszcza ostatnio. C贸偶, mo偶e zbytnio sobie schlebia艂em, my艣l膮c, 偶e uczyni艂em ci臋 nieco szcz臋艣liwsz膮. - Z pewno艣ci膮 zbytnio. Przekomarza艂em si臋 z ni膮, ale te s艂owa mia艂y r贸wnie偶 g艂臋bszy sens. Czy udowadnia艂em sobie, 偶e nie jestem potworem? Czy pr贸bowa艂em znale藕膰 potwierdzenie, 偶e ja te偶 da艂em jej co艣 z siebie? 呕e nie jestem egoist膮? 呕e co艣 zyska艂a, nie tylko traci艂a?
- Zachowa艂am si臋 podle. Powt贸rzy艂am s艂owo w s艂owo to, co powiedzia艂a moja mama, kiedy go rzu颅ca艂a. To by艂 naprawd臋 cios poni偶ej pasa. - wyzna艂a. Nie uda艂o mi si臋. Tego si臋 obawia艂em. 呕e we藕mie win臋 na siebie. A tu tylko ja zawini艂em. To przeze mnie Charlie cierpia艂. I ona. I Carlisle, Esme. I moje rodze艅stwo.
- Nie przejmuj si臋. Wybaczy ci. - Chcia艂em si臋 u艣miechn膮膰, by doda膰 jej otuchy. Wyszed艂 mi jednak sztuczny, niekszta艂tny grymas.
Zobaczy艂em w jej oczach strach i panik臋.
- Bello, wszystko b臋dzie dobrze - sk艂ama艂em. A raczej ukry艂em prawd臋. Nie by艂em niczego pewien.
- Bez ciebie nie - wyszepta艂a. My艣la艂em, 偶e w moim sercu nie ma miejsca na co艣 wi臋cej ni偶 strach, wyrzuty. By艂o. Te odczucia zalane zosta艂y fal膮 rado艣ci. Cho膰 wyrz膮dzi艂em jej tyle krzywdy, ona nadal darzy艂a mnie ciep艂ym uczuciem.
- Za kilka dni znowu si臋 zobaczymy - pocieszy艂em j膮, obej颅muj膮c ramieniem. - Nie zapominaj, 偶e sama to wymy艣li艂a艣.
- Jasne, 偶e ja. W ko艅cu to najlepszy plan z mo偶liwych.
U艣miechn膮艂em si臋 blado. To wszystko mia艂o by膰 nie tak...
- Dlaczego do tego dosz艂o? - spyta艂a. - Dlaczego ja?
Dlaczego? Bo jestem potworem, egoistycznym monstrum, bo kiedy艣 liczy艂em si臋 tylko ja i nie potrafi臋 tego zmieni膰!
- To wszystko moja wina. By艂em g艂upi, 偶e tak ci臋 narazi艂em. - Chcia艂em si臋 z wszystkiego wyt艂umaczy膰. Ale zamiast poczu膰 skruch臋 ogarn膮艂 mnie gniew. By艂em winny! Nie by艂o czasu na u偶alanie si臋 nad sob膮!
- Nie o to mi chodzi - poprawi艂a si臋. - Przecie偶 tamci dwoje te偶 mnie zobaczyli i co? Jako艣 to po nich sp艂yn臋艂o. Poza tym, dlaczego wybra艂 akurat mnie? Ma艂o to ludzi dooko艂a?
Ile mog艂em jej powiedzie膰. Tyle ju偶 przesz艂a...
- Przeczesa艂em starannie jego my艣li - zacz膮艂em niepewnie - i nie jestem pewien, czy mieli艣my szans臋 zaradzi膰 temu, co si臋 sta艂o. Poniek膮d wina le偶y cz臋艣ciowo po twojej stronie. Gdyby艣 nie pachnia艂a tak wyj膮tkowo kusz膮co, mo偶e nie zawraca艂by sobie tob膮 g艂owy. Ale potem stan膮艂em w twojej obronie i, c贸偶, to tylko pogorszy艂o spraw臋. Ten potw贸r nie jest przyzwyczajony do tego, 偶e nie mo偶e zrealizowa膰 swoich plan贸w, niezale偶nie od tego, jak b艂ahych rzeczy dotycz膮, jest my艣liwym i nikim wi臋cej, tropienie to ca艂e jego 偶ycie, a tropienie z przeszkodami to dla niego najwi臋kszy prezent od losu. Oto niespodziewanie grupa godnych go przeciwnik贸w staje w obronie jakiego艣 marnego cz艂owieczka. Co za wy颅zwanie! Nie uwierzy艂aby艣, w jakiej jest teraz euforii. To jego ulu颅biona rozrywka, a dzi臋ki nam nigdy nie bawi艂 si臋 lepiej. - I ja j膮 na to narazi艂em. Czu艂em do siebie wstr臋t. By艂em s艂aby. Ulega艂em pokusom. Gdzie ta si艂a? Gdzie ta wstrzemi臋藕liwo艣膰?
- Z drugiej strony - doda艂em bezlito艣nie. Mia艂em ju偶 do艣膰. Chcia艂em 偶eby to si臋 sko艅czy艂o - gdybym wtedy nie zareagowa艂, zabi艂by ci臋 od razu, bez mru颅gni臋cia okiem.
- My艣la艂am... my艣la艂am, 偶e m贸j zapach nie dzia艂a na innych tak, jak na ciebie.
- I nie dzia艂a. Co jednak nie znaczy, 偶e twoja osoba 偶adnego z nich nie kusi. Ha! Je艣li dzia艂a艂aby艣 w ten szczeg贸lny spos贸b na tropiciela czy kt贸re艣 z pozosta艂ych, musieliby艣my stoczy膰 tam na polanie prawdziw膮 bitw臋.
Zadr偶a艂a.
- Chyba nie mam wyboru - mrukn膮艂em do siebie. - Trzeba zabi膰 drania. Carlisle'owi si臋 to nie spodoba.
Jechali艣my jeszcze chwil臋 w milczeniu. Nagle us艂ysza艂em jaki艣 niewyra藕ny okrzyk. Co艣 znajomego b艂ysn臋艂o w my艣lach Jamesa, ale po chwili przesta艂 o tym my艣le膰. Odnotowa艂em w pami臋ci, by zapyta膰 o to p贸藕niej Alice.
"Edward, co si臋 dzieje?" pomy艣la艂 Emmett "Kobieta znikn臋艂a". To si臋 robi艂o coraz bardziej skomplikowane.
- Jak mo偶na zabi膰 wampira? - zapyta艂a znienacka Bella.
- Jedynym sprawdzonym sposobem jest rozszarpanie ofiary na strz臋py, a nast臋pnie ich spalenie.
- Czy tamci dwoje przyjd膮 mu z pomoc膮?
- Kobieta bez dwu zda艅, ale co do Laurenta, nie jestem pewien. Nie 艂膮czy ich 偶adna silna wi臋藕 - trzyma si臋 z nimi wy艂膮cznie z wygo颅dy. - Dziwi艂em si臋 sobie, 偶e potrafi艂em to wszystko tak swobodnie wy艂o偶y膰.
- Ale przecie偶 James i ta kobieta - oni b臋d膮 pr贸bowali ci臋 zabi膰! - Martwi艂a si臋 o mnie... Nadszed艂 czas, by wyja艣ni膰 jedn膮 rzecz:
- Bello, prosz臋, nie marnuj czasu na martwienie si臋 o mnie. My艣l tylko o w艂asnym bezpiecze艅stwie i - b艂agam - spr贸buj, cho膰 spr贸buj nie post臋powa膰 zbyt pochopnie.
- Czy on nadal nas goni? - Goni i s艂yszy...
- Tak, ale nie wr贸ci do domu Charliego. Przynajmniej nie dzi艣.
Skr臋ci艂em do naszego domu. Przez jaki艣 czas przes艂uchiwa艂em my艣li Jamesa. G艂贸d, ch臋膰 mordu, twarz Belli. Nie pojawi艂o si臋 nic nowego. Pr贸cz my艣li Laurenta. Po g艂臋bszym zastanowieniu doszed艂em do wniosku, 偶e jest z Carlislem i Esme. I nie mia艂 z艂ych zamiar贸w. Jednak nie uspokoi艂o mnie to. Nie chcia艂em nikomu ufa膰. Raz zaufa艂em sobie i wszystko zniszczy艂em.
Gdy dotarli艣my do celu, Emmett zeskoczy艂 z furgonetki i wyci膮gn膮艂 Bell臋 z auta. W tym czasie podjecha艂a Alice. Razem dobiegli艣my do domu.
Rodzina i Laurent byli w salonie.
"Co on tu robi?" pomy艣la艂 Emmett, patrz膮c na przybysza i warcz膮c cicho.
- 艢ledzi nas - o艣wiadczy艂em, r贸wnie偶 spogl膮daj膮c na Laurenta. Musia艂em mie膰 go na oku.
- Tego si臋 obawia艂em - odpowiedzia艂 cicho.
"Teraz?" spyta艂a niemo Alice. Pokiwa艂em nieznacznie g艂ow膮. Podbieg艂a do Jaspera i zacz臋艂a mu szeptem wyjawia膰 plan. Pobiegli szybko na pi臋tro. Popatrzy艂em za nimi. "Alice, ufam Ci" zdo艂a艂em pomy艣le膰, cho膰 wiedzia艂em, 偶e nie us艂yszy. Tymczasem James powoli si臋 oddala艂. "Dorw臋 j膮" us艂ysza艂em nikn膮cy okrzyk. Niedoczekanie.


- Jak teraz post膮pi? - spyta艂 Carlisle Laurenta.
- Tak mi przykro - odpar艂 tamten. - Gdy wasz ch艂opak stan膮艂 w jej obronie, pomy艣la艂em sobie, 偶e teraz James ju偶 nie odpu艣ci.
- Czy mo偶esz go powstrzyma膰?
Laurent zaprzeczy艂. "Po choler臋 przy艂膮cza艂em si臋 do Jamesa. Same problemy z nim..." wy艂apa艂em z jego rozmy艣la艅.
- Nic nie powstrzyma Jamesa, kiedy ju偶 zacznie tropi膰 - powiedzia艂 ju偶 na g艂os.
- Ja si臋 nim zajm臋 - obieca艂 Emmett.
- Nie dasz rady. 呕yj臋 ju偶 trzysta lat i nigdy nie spotka艂em ko颅go艣 takiego jak on. Pokona ka偶dego. Dlatego w艂a艣nie do艂膮czy艂em do niego i Victorii. - "I teraz 偶a艂uj臋 tego..." doda艂 po chwili. "Ju偶!" krzykn臋艂a w my艣lach Alice. Wszystko by艂o gotowe. Najch臋tniej porwa艂bym Bell臋 wtedy i zabra艂 gdzie艣. Jednak trzeba by艂o stwarza膰 pozory. Znowu.
- Czy jeste艣cie pewni, 偶e w og贸le warto?
Czy warto?! Rykn膮艂em g艂o艣no. To jest moja mi艂o艣膰, m贸j sens 偶ycia! Warta ka偶dego po艣wi臋cenia.
Carlisle spojrza艂 na niego z pos臋pn膮 min膮.
- Obawiam si臋, 偶e musisz teraz dokona膰 wyboru.
"Zosta膰? Jest ich wi臋cej... Ale James mnie znajdzie... Cho膰 oni maj膮 t臋 dziwn膮 diet臋... Niewiadomo, jaki potencja艂 skrywaj膮... Ale jest i Victoria"
- Intryguje mnie wasz styl 偶ycia, ale nie zostan臋, by go zasmakowa膰. Nie 偶ywi臋 do nikogo z was z艂ych uczu膰 - po prostu nie mam zamiaru zmierzy膰 si臋 z Jamesem. S膮dz臋, 偶e udam si臋 na p贸艂noc, do tej rodziny mieszkaj膮cej ko艂o Denali. - "Powiedzie膰 im...?" - Nie lekcewa偶cie mo偶liwo艣ci Jamesa. Posiada b艂yskotliwy umys艂 i niezwykle wyczulone zmys艂y, a w艣r贸d ludzi czuje si臋 r贸wnie swobodnie jak wy. Z pewno艣ci膮 nie b臋dzie d膮偶y艂 do bezpo艣redniej konfrontacji... Jest mi niezmiernie przykro za to, co si臋 tu wydarzy艂o. M贸wi臋 to szczerze. - Uk艂oni艂 si臋 i co艣 jeszcze pomy艣la艂, ale nie zwr贸ci艂em na to uwagi. Zainteresowa艂a mnie inna rzecz. James przybli偶a艂 si臋 i oddala艂, tak wi臋c co chwila traci艂em z nim mentaln膮 wi臋藕. Czy wie...?
- Odejd藕 w pokoju - powiedzia艂 Carlisle do Laurenta. Zn贸w uda艂o mi si臋 us艂ysze膰 Jamesa. W jego my艣lach ponownie by艂a ta znajoma twarz. Potem jakie艣 polecenie wydawane Victorii. I zn贸w cisza.
- Ile jeszcze? - spyta艂 ojciec "Gdzie on jest?"
Esme otworzy艂a okiennice.
- Jest jakie艣 trzy mile od rzeki. Kr膮偶y, czekaj膮c na swoj膮 towa颅rzyszk臋. 鈥 Pewien, wskazywa艂em na pobliskie drzewa. "Niedaleko..." pomy艣la艂 Emmett.
- Jaki macie plan? - spyta艂 Carlisle ponownie.
- Odwr贸cimy jego uwag臋, a wtedy Alice i Jasper odeskortuj膮 Bell臋 na po艂udnie. - Jak na zawo艂anie us艂ysza艂em niemy okrzyk Alice "Edward, gotowe! Za 10 minut odejdzie"
- A potem? - Ponowne pytanie. Potem? Kto to wie? Potem nie b臋dzie nic. Tydzie艅 cienia. Z dala od mi艂o艣ci...
- Gdy tylko Bella znajdzie si臋 w bezpiecznej odleg艂o艣ci, zapo颅lujemy na gada - o艣wiadczy艂em zimnym tonem. Zimnym? Czy taki chcia艂em by膰? Najwyra藕niej tak. Ale czego ja tak w艂a艣ciwie chcia艂em? Spokoju, ciszy...? Nie... pragn膮艂em, by cofn膮膰 czas... By Bella nie cierpia艂a.
- Chyba nie mamy innego wyboru - przyzna艂 Carlisle ponuro.
- We藕 j膮 na g贸r臋 - powiedzia艂em do Rosalie. - Zamie艅cie si臋 ubraniami.
- Dlaczego ja? - sykn臋艂a. - A kim偶e ona jest dla mnie? To ty j膮 sobie sprowadzi艂e艣 na nasz膮 zgub臋.
- Rose... - powiedzia艂 cicho Emmett, k艂ad膮c d艂o艅 na jej ramieniu. Str膮ci艂a j膮.
"Nie chcemy jej w naszej rodzinie" doda艂a w my艣lach. 呕al 艣cisn膮艂 mnie za gard艂o. Nie mog艂em spojrze膰 jej w oczy i odwr贸ci艂em si臋 do matki.
- Esme? - powiedzia艂em zd艂awionym g艂osem.
- Jasne.
"Wszystko b臋dzie dobrze..." pomy艣la艂a jeszcze, zabieraj膮c Bell臋 na g贸r臋.
Nieprawda.
"M贸w, co si臋 dzia艂o. Nic mi nie powiedzieli艣cie! Jaki jest plan?!" przekaza艂 mi w my艣lach Carlisle.
- Bella wpad艂a na ten pomys艂... - zacz膮艂em, ale urwa艂em po chwili, widz膮c, 偶e Emmett patrzy pytaj膮co. Zacz膮艂em od nowa. - Plan jest taki: Alice i Jasper wywioz膮 Bell臋 do Phoenix.
- A ty? - zapyta艂 Carlisle ju偶 na g艂os.
- Zostaj臋... - zdo艂a艂em wykrztusi膰 i zamilk艂em. Emocje, dot膮d trzymane w ryzach, znalaz艂y uj艣cie. Zostaj臋... Emmett doko艅czy艂 za mnie.
- Zostajemy - powt贸rzy艂, stanowczym g艂osem, nie patrz膮c na mnie. - Zastawimy na niego pu艂apk臋 i jak Bella b臋dzie daleko... dorwiemy go.
"Id臋 spakowa膰 sprz臋t. Wszystko b臋dzie dobrze..." pomy艣la艂 i znikn膮艂 za drzwiami do gara偶u. Cholera, co oni mieli z tym 'wszystko b臋dzie dobrze'? Nic nie b臋dzie dobrze, bo wszystko zniszczy艂em. 呕ycie ukochanej, rodziny i swoje. Moj膮 twarz zn贸w wykrzywi艂 grymas b贸lu. Carlisle, widz膮c to odwr贸ci艂 si臋 do szuflady i zacz膮艂 szuka膰 telefon贸w. Tylko Rosalie patrzy艂a prosto na mnie, wr臋cz rozkoszuj膮c si臋 moim cierpieniem. "Sam tego chcia艂e艣" pomy艣la艂a i zmieni艂a wyraz twarzy na pogardliwy. Ale ja nie chcia艂em, nie chcia艂em nara偶a膰 Belli, rodziny...
Us艂ysza艂em na schodach kroki reszty rodziny. Zn贸w pojawi艂a si臋 maska. I szybkie postanowienie, 偶e nie poka偶臋 jej b贸lu.
- Esme i Rosalie wezm膮 twoj膮 furgonetk臋, Bello - Carlisle zacz膮艂 wydawa膰 komendy. Po chwili odp艂yn膮艂em. My艣li Jamesa na powr贸t sta艂y si臋 wyra藕ne. Wed艂ug moich ustale艅 wynika艂o, 偶e znajdowa艂 si臋 przy zje藕dzie do naszego domu. Czeka艂...
- Alice, Jasper - we藕cie mercedesa. Na po艂udniu Stan贸w przydadz膮 wam si臋 przyciemniane szyby.
- My pojedziemy jeepem. Alice, z艂api膮 haczyk? - spyta艂 Carlisle przyszywan膮 c贸rk臋.
Skupi艂em si臋 na my艣lach Alice. Po chwili nawiedzi艂a j膮 odpowiednia wizja. James biegn膮cy za jeepem. Victoria za furgonetk膮.
- James p贸jdzie waszym tropem. Kobieta b臋dzie 艣ledzi膰 furgo颅netk臋. Powinni艣my zd膮偶y膰 si臋 im wymkn膮膰.
- Chod藕my. - Carlisle ruszy艂 w kierunku kuchni.
Spojrza艂em na Bell臋. Po jej policzkach sp艂ywa艂y 艂zy. Mia艂em nie pokazywa膰 uczu膰. Chcia艂em jej tyle powiedzie膰... Ale co? "Na pewno jeszcze si臋 zobaczymy?" Ale ja tego nie wiedzia艂em. Nie by艂em niczego pewny. W ko艅cu nie powiedzia艂em nic. Uj膮艂em j膮 w pasie i przycisn膮艂em mocno do siebie. Zatraci艂em si臋 w tym poca艂unku. Pu艣ci艂em j膮 dopiero, gdy poczu艂em, 偶e gard艂o wype艂nia 偶ar i emocje maluj膮 si臋 na mojej twarzy. Niestety nie zd膮偶y艂em. Cie艅 b贸lu zniekszta艂ci艂 mask臋. Odwr贸ci艂em si臋 i wyszed艂em, trzaskaj膮c drzwiami. Zatrzyma艂em si臋 na chwil臋 na schodach i spojrza艂em na Bell臋 ostatni raz. W jej oczach widzia艂em si臋 strach. "Wynagrodz臋 jej to" powt贸rzy艂em na g艂os.
N臋kany wyrzutami sumienia podszed艂em do jeepa. Us艂ysza艂em jak Carlisle rozmawia z Esme.
Ostatni raz zerkn膮艂em w stron臋 domu.
Chwil臋 p贸藕niej p臋dzili艣my szos膮. W krzakach mign臋艂a mi twarz Jamesa. Potem zobaczy艂em w my艣lach Victorii furgonetk臋 Belli. Wszystko posz艂o zgodnie z planem. Zadzwoni艂em do Alice.
- Wampirzyca biegnie za Esme i Rosalie - powiedzia艂em i roz艂膮czy艂em si臋 szybko, z obawy, 偶e tropiciel pods艂ucha.
Po od艂o偶eniu s艂uchawki przys艂uchiwa艂em si臋 jeszcze my艣lom Jamesa.
Min臋li艣my Forks.
"B臋d臋 t臋skni艂, kochanie..."

Rozdzia艂 20 cz臋艣膰 I

Zniecierpliwienie


Jechali艣my jeszcze dwie godziny w milczeniu. Ka偶dy z nas poch艂oni臋ty by艂 we w艂asnych rozmy艣laniach. Carlisle i Emmett t臋sknili bardzo, martwili si臋. A ja stara艂em si臋 za wszelk膮 cen臋 da膰 im nieco prywatno艣ci. Zwykle udawa艂o mi si臋 to bez problemu. Skupienie si臋 na czym艣 innym by艂o 艂atwe. Ale wtedy nie mog艂em. Dlaczego? Bo ich my艣li by艂y tak podobne do moich? Bo te偶 t臋skni艂em, martwi艂em si臋, zastanawia艂em, czy kobieta mojego 偶ycia nie przyp艂aci tej akcji 偶yciem? My艣l膮c o Belli, mimowolnie solidaryzowa艂em si臋 z nurtem rozmy艣la艅 Carlisle'a. Te same pytania: Dlaczego? Kiedy? Gdzie? I zero odpowiedzi. Min臋艂o p贸艂 godziny od ostatniego telefonu Alice. Bella spa艂a, wi臋c nie mog艂em z ni膮 porozmawia膰. Ale co bym jej powiedzia艂? Wiedzia艂em tylko to, 偶e s膮 bezpieczni, nikt ich nie 艣ledzi...
W tym momencie przypomnia艂em sobie o Jamesie.
- Do jasnej cholery! Znikn膮艂! - krzykn膮艂em g艂o艣no.
"Jak to?!" Wsp贸lny okrzyk Emmetta i Carlisle'a rozbrzmia艂 w mojej g艂owie. Nic z tego nie rozumia艂em, jego my艣li te偶 nie by艂o s艂ycha膰. Tylko jakie艣 nic nieznacz膮ce s艂owa, kt贸re mo偶na by uto偶sami膰 z nim. Co jest?! Przed chwil膮 bieg艂 za nami, a teraz go nie ma!
- Co robimy? - rzuci艂em w przestrze艅.
- A gdzie on jest? - spyta艂 Emmett na g艂os.
- Nie wiem! - krzykn膮艂em, nie panuj膮c nad sob膮. Oczami wyobra藕ni widzia艂em najczarniejsze obrazy. James wraca. Dopada Bell臋... Tak bardzo chcia艂em mie膰 przy sobie Alice. - W pewnej chwili przesta艂em go s艂ysze膰.
Carlisle zwolni艂 i po chwili stan膮艂 na poboczu.
- Nie mo偶esz go namierzy膰. - To nie by艂o pytanie, tylko stwierdzenie faktu. - Tego si臋 spodziewa艂em. M贸wiono mi o naszych pobratymcach z umiej臋tno艣ciami takimi jak zrywanie wi臋zi. Nie jestem pewien, czy to prawda, ale nie wolno wykluczy膰, 偶e trafili艣my na sprytnego przeciwnika. Wida膰 tropiciel ma zdolno艣膰 do ukrywania si臋 przed tropi膮cymi. A tw贸j dar, Edward, poniek膮d pomaga w odnalezieniu.
Patrzy艂em si臋 na niego z nieukrywanym zdumieniem. Zerwanie wi臋zi? Co to wszystko mia艂o znaczy膰?
- To znaczy... - zacz膮艂 Emmett - 偶e on teraz mo偶e sta膰 obok nas i pods艂uchiwa膰?
- Nie - powiedzia艂 Carlisle - Edward, s艂yszysz go, prawda?
Powoli skin膮艂em g艂ow膮. Twarz Belli. My艣la艂 tylko o tym. Musz膮c zn贸w wnikn膮膰 w jego koncepcje, mimowolnie skrzywi艂em si臋. Tak bardzo chcia艂em mie膰 j膮 przy sobie. Ale by艂a daleko... Za daleko.
- Ale nie widzisz - doko艅czy艂. - Teraz tylko zapach mo偶e go zdradzi膰...
- Co teraz? - spyta艂 Emmett. Ka偶dy z nas pomy艣la艂 o dziewczynach. Co im grozi z jego strony?
- Zawracamy - odpar艂 Carlisle. - Trzeba znale藕膰 Jamesa
Skr臋ci艂 ostro w uliczk臋. Chwil臋 p贸藕niej mkn臋li艣my z powrotem w stron臋 Forks. Skupiony wr贸ci艂em do przys艂uchiwania si臋 my艣lom Jamesa. Twarz Belli. Twarz Victorii. My, na polanie. Zn贸w twarz Belli. Szko艂a w Forks. To mnie zastanowi艂o, jednak po chwili doszed艂em do wniosku, 偶e musieli j膮 mija膰. Potem wszystko ponownie znikn臋艂o.
- Wygl膮da na to, 偶e teraz to my go gonimy - powiedzia艂em na g艂os.
Ws艂uchuj膮c si臋 w urywki jego my艣li dojechali艣my w okolice Forks. Wy艂apanie jego zapachu sta艂o si臋 bardzo trudne, bo zacz膮艂 pada膰 deszcz. Nie byli艣my wyczuleni, a jad膮c samochodem wszystko by艂o dodatkowo utrudnione.
- Jed藕 szybciej - pogoni艂 Emmett Carlisle'a. - Ju偶 ledwie go czuj臋.
Zaniepokoi艂o mnie to. Emmett mia艂 prawie najlepiej rozwini臋ty zmys艂 w臋chu. Zdziwi艂em si臋, gdy dotar艂o do mnie, 偶e James min膮艂 t臋 miejscowo艣膰 i ruszy艂 w kierunku Seatlle.
- St贸j! - krzykn膮艂em do Carlisle'a, gdy ten zjecha艂 w skrzy偶owanie prowadz膮ce do miasta - Pobieg艂 dalej, min膮艂 Forks.
Ojciec spojrza艂 na mnie przelotnie i zawr贸ci艂. Stan臋li艣my na 艣wiat艂ach.
- Cholera! - wrzasn膮艂 Emmett, gdy ponownie ruszyli艣my. - Nie czu膰 go ju偶!
"Zgubili艣my go!" pomy艣leli艣my w tym samym momencie.
- Jeste艣 pewien, 偶e nie znajdziesz zapachu? - spyta艂 Carlisle.
- Deszcz wszystko zmy艂. Czysto.
Zjechali艣my na pobocze, a Emmett wysiad艂 z jeepa. Wr贸ci艂 po kilku minutach.
- Nie ma nic. Najwidoczniej przyspieszy艂, w chwili, gdy zobaczy艂, 偶e go zgubili艣my. W obr臋bie dw贸ch kilometr贸w nie ma po nim 艣ladu. Znalaz艂em tylko to, kilka metr贸w st膮d. - powiedzia艂 i poda艂 mi kawa艂ek materia艂u. - To fragment jego koszuli. Ale to i tak nic nie da.
Pow膮cha艂em materia艂. Wyczuwalne by艂y resztki jego zapachu. Potem poda艂em go Carlislowi.
- Edward, teraz polegamy na tobie. Co widzisz?
Skupi艂em si臋. W jego g艂owie zobaczy艂em ponownie twarz Belli, potem Victori臋 i wyra藕niej tabliczk臋 z napisem "Phoenix".
- Nic nowego. Ci膮gle my艣li o Belli.
- W takim razie nie pozostaje nam nic innego jak objecha膰 Forks dooko艂a.
Odpali艂 i chwil臋 p贸藕niej mkn臋li艣my autostrad膮 w kierunku Port Angeles. Pr贸bowa艂em wy艂apa膰 jego my艣li, ale wci膮偶 by艂 nieuchwytny. Ba艂em si臋, tak bardzo si臋 ba艂em. Je艣li wr贸ci? Znajdzie Bell臋?
"Edward, Alice si臋 ni膮 zaopiekuje" pomy艣la艂 Carlisle, nie patrz膮c na mnie. Tak chcia艂em mu uwierzy膰. Co艣 nie dawa艂o mi spokoju. Dlaczego James uciek艂 tak nagle? Czy zda艂 sobie spraw臋 z podst臋pu? Zadzwoni艂em do Alice.
- Edward? - us艂ysza艂em jej g艂os w s艂uchawce.
- Co z Bell膮? - Tylko to chcia艂em wiedzie膰.
- Znowu 艣pi. Krzyczy przez sen, rzuca si臋 po 艂贸偶ku... Kiedy...? - urwa艂a. Wiedzia艂em, o co jej chodzi. Kiedy to wszystko si臋 sko艅czy, kiedy b臋d膮 mogli wr贸ci膰 do domu...
- Nie mam poj臋cia. James znikn膮艂...
- Jak to?! Gdzie?! Przecie偶 mia艂 was goni膰! Nic nie widzia艂am...
- Nic nie wiem! - przerwa艂em jej. - Ukry艂 si臋. Wyt艂umacz臋 ci to, jak si臋 zobaczymy... I... opiekuj si臋 ni膮.
- Dobrze 鈥 rzuci艂a i roz艂膮czy艂a si臋.
Tak pragn膮艂em us艂ysze膰 jej g艂os. Powiedzie膰, 偶e wszystko b臋dzie dobrze... 呕e nied艂ugo do niej do艂膮cz臋. Ale nie mog艂em. Nic nie by艂o pewne. James znikn膮艂, od Esme nie mieli艣my od dawna wiadomo艣ci... Co si臋 dzieje?

Rozdzia艂 20 cz臋艣膰 II

Zniecierpliwienie


Po rozmowie telefonicznej z Alice, Carlisle i Emmett zamilkli. Bella by艂a bezpieczna, ale co z reszt膮 rodziny? Martwi艂em si臋 o nie. Nawet o Rosalie. By艂a dla mnie jak siostra. Dzi臋ki umiej臋tno艣ci czytania w my艣lach pozna艂em j膮 bardziej, ni偶 ktokolwiek inny. Nie by艂a pusta ani zapatrzona w siebie. Potrafi艂a kocha膰, darzy膰 sympati膮. Zna艂em powody, dla kt贸rych nie lubi艂a mojej ukochanej. Ale im wi臋cej ich poznawa艂em tym bardziej nie potrafi艂em jej zrozumie膰.
Nagle zadzwoni艂 telefon Carlisle.
"To one" pomy艣la艂 i odebra艂 szybko.
- Carlisle? - us艂ysza艂em g艂os Esme.
- Co si臋 sta艂o?
- Kobieta uciek艂a. Jak膮艣 godzin臋 temu - odpowiedzia艂a.
Godzin臋 temu?! Wyrwa艂em Carlislowi telefon.
- Co?!
- Edward, zrozum. Nie dzwoni艂y艣my, bo mog艂a pods艂uchiwa膰. W pewnej chwili dogoni艂a nas. I chyba zda艂a sobie spraw臋 z podst臋pu. Szukamy jej...
Milcza艂em. James uciek艂, Victoria znikn臋艂a. "Plan si臋 wali" podsumowa艂 w my艣lach Emmett.
- Wraca do Forks - doko艅czy艂a. Zamar艂em. "Charlie!" Us艂ysza艂em my艣li Carlisla i Emmetta. Przecie偶 obieca艂em Belli, 偶e go ochroni臋, 偶e nic mu nie b臋dzie.
- Edward? Jeste艣 tam?
Nie by艂em w stanie nic powiedzie膰. Znowu... znowu zawiod艂em jej zaufanie. Zawierzy艂a mi... Opiekuj si臋 Charliem... Nawet nie zauwa偶y艂em, gdy ojciec zabra艂 mi telefon.
- Pilnujcie go... - zacz膮艂.
- Jest! - wrzasn膮艂 Emmett. - James!
Carlisle roz艂膮czy艂 si臋 i pojecha艂 we wskazanym przez Emmetta kierunku.
- By艂 tu - stwierdzi艂em. - Niedawno.
Kluczy艂. Co chwil臋 zmienia艂 trasy. Deszcz przesta艂 pada膰, wi臋c jego zapach by艂 wyra藕ny. Tak dojechali艣my w okolice Port Angeles. W po艂owie drogi zadzwoni艂a jeszcze raz Esme. Dowiedzieli艣my si臋, 偶e Victoria dotar艂a do Forks, ale uda艂a si臋 do domu Belli. To by艂o bardzo dziwne. Nie zamierza艂a zebra膰 informacji o niej?
- Tam - powiedzia艂 Emmett i pokaza艂 przerzedzenie mi臋dzy drzewami ko艂o ulicy.
- Chyba p贸jdziemy pieszo. Jeepem tu nie wjedziemy - powiedzia艂 Carlisle i wysiad艂 z auta.
Samoch贸d ukryli艣my w lesie i ruszyli艣my za zapachem Jamesa.
- Edward... - zacz膮艂 Carlisle. - Skup si臋. B臋dzie tu na nas czeka艂, czy nadal ucieka?
Przysiad艂em na g艂azie i zamkn膮艂em oczy. Twarz Victorii, drzewa, tabliczka "Phoenix".
- Chyba poczeka na Victori臋.
Biegli艣my mi臋dzy drzewami. Ju偶 niedaleko... Jeszcze kawa艂ek. James nas zwodzi艂. Po pewnym czasie zn贸w zgubili艣my jego 艣lad.
- B艂膮dzimy. To nie ma sensu. Rozdzielamy si臋, czy wracamy? - zapyta艂 Carlisle.
- Rozdzielamy si臋. Jest blisko. W razie czego zdzwonimy si臋.
"Uwa偶aj na siebie" pomy艣la艂 Carlisle i znikn膮艂 na drzewami.
Emmett pobieg艂 na p贸艂noc. Patrzy艂em za nim, jak odchodzi. Widzia艂em ich zatroskane miny, zna艂em my艣li. Nie potrzebowa艂em umiej臋tno艣ci Jaspera, by wiedzie膰 co czuli. T臋sknili, bali si臋. Ile jeszcze ludzi b臋dzie cierpie膰 przeze mnie? Kiedy to wszystko si臋 sko艅czy? Ruszy艂em na zach贸d, przedzieraj膮c si臋 przez krzaki. Szed艂em, nie zwa偶aj膮c na nic, pogr膮偶ony we w艂asnych rozmy艣laniach. Gdzie jest Bella? Czy jest bezpieczna? Wyci膮gn膮艂em z kieszeni telefon z zamiarem zadzwonienia do Alice. By艂 roz艂adowany. Cholera! Tak膮 mia艂em nadziej臋, 偶e porozmawiam z Bell膮. Us艂ysz臋 jej g艂os... W pewnej chwili poczu艂em zapach Jamesa. By艂 tu! Zaledwie pi臋膰 minut temu. Pobieg艂em za nim.
Po kilku sekundach us艂ysza艂em fragment jego telefonicznej rozmowy z Victori膮.
- A ty? - zapyta艂a Victoria.
- Wyjad臋. Znajd臋 j膮 - powiedzia艂 James.
- Gdzie?
- Jeszcze nie wiem... - Wiedzia艂. Czu艂em, 偶e k艂amie. Ale ukry艂 si臋. - Id藕 ju偶. - powiedzia艂 do s艂uchawki. - Chc臋 wiedzie膰 o niej wszystko.
Roz艂膮czy艂 si臋 i przykucn膮艂 pod pobliskim drzewem. Wyj膮艂 co艣 z kieszeni i przygl膮da艂 si臋 temu uwa偶nie. Zaciekawiony podszed艂em bli偶ej.
- Widz臋 ci臋 tak dobrze, jak ty mnie - powiedzia艂 i rzuci艂 si臋 na mnie.
Rozpocz臋艂a si臋 walka.
James by艂 w tym bardzo dobry, ale przesta艂 ukrywa膰 my艣li. Wykr臋ci艂 mi r臋k臋 z niezwyk艂膮 si艂膮, ale odepchn膮艂em go. Wyl膮dowa艂 na kamieniu. Po chwili zn贸w skoczy艂 na mnie. Odskoczy艂em, a wampir wyl膮dowa艂 w tym miejscu, w kt贸rym u艂amek sekundy wcze艣niej sta艂em. Z艂o偶one ataki udawa艂o mi si臋 odpiera膰, tylko dzi臋ki umiej臋tno艣ci czytania w my艣lach. Zdoby艂em przewag臋. Z艂apa艂em Jamesa za gard艂o i przycisn膮艂em do pnia.
- Dobrze wiesz, 偶e mnie nie zabijesz - wykrztusi艂.
Spojrza艂em na niego z zawi艣ci膮.
- Jeste艣 pewien? - powiedzia艂em z kpi膮cym u艣mieszkiem. 艢cisn膮艂em go mocniej. Tyle Bella przez niego wycierpia艂a. By艂a szansa po艂o偶y膰 temu kres, zem艣ci膰. Wtedy przypomnia艂em sobie fragment dekalogu, kt贸rego nie uznawa艂em, uwa偶a艂em za niezgodny z istnieniem wampir贸w. Nie zabijaj. Potem twarz Carlisla i jego s艂owa To, co sprzeczne z nami, jest rzecz膮 godn膮 po艣wi臋cenia.
Chwila mojego zawahania nie usz艂a jego uwadze. Wyrwa艂 si臋 i jednym ruchem podci膮艂 mi nogi. Przycisn膮艂 mnie do ziemi.
- A nie m贸wi艂em - wysycza艂 mi w twarz. - Oddaj mi dziewczyn臋, a nic ci nie zrobi臋.
Wyda膰 mu Bell臋? Pozbawi膰 艣wiat tak dobrej osoby? Zada膰 b贸l Charliemu? Po艣wi臋ci膰 ukochan膮? Do ratunku w艂asnego, n臋dznego, nic nieznacz膮cego 偶ycia?
- Nie! - krzykn膮艂em.
- Jak chcesz... - mrukn膮艂 mi do ucha. Zbli偶y艂 wargi do mojej szyi. Poczu艂em, 偶e to koniec... Nie czu艂em b贸lu, moje cia艂o przeszywa艂y tylko spazmy wewn臋trznej rozpaczy. Nie zdo艂a艂em jej ochroni膰鈥 Nie wype艂ni艂em ostatniego zadania...

Rozdzia艂 20 cz臋艣膰 III


Zniecierpliwienie


Ciemno艣膰... Nie... Jest ca艂kiem jasno... Nie ma niczego... Nie... Wida膰 wszystko. Czy tak wygl膮da 艣mier膰? Nic nie znika? Nie czuje si臋 b贸lu? Umar艂em? Nie, przecie偶 ja nie mog臋 umrze膰, jestem nie艣miertelny. Gdzie jest James?
- Co jest? Edward! - us艂ysza艂em w oddali g艂os Emmetta.
Podnios艂em si臋 na 艂okciach i otworzy艂em oczy. On i Carlisle stali nade mn膮.
- Co si臋 sta艂o? - spyta艂em - Gdzie jest James?
- Uciek艂, gdy us艂ysza艂, 偶e idziemy. Nic ci nie jest?
- Nie, wszystko w porz膮dku. Walczyli艣my i... - urwa艂em. Powiedzie膰 im o wszystkim? 呕e zawaha艂em si臋, cho膰 mia艂em okazj臋 zako艅czy膰 t臋 pogo艅? - Zdekoncentrowa艂em si臋. Chod藕my ju偶. Chyba czas na zmian臋 planu.
W odpowiedzi pokiwali tylko g艂owami. Ruszyli艣my w stron臋 jeepa. Zrobi艂em kilka krok贸w, ale po chwili odwr贸ci艂em si臋 i rzuci艂em jeszcze raz okiem na polan臋. Li艣膰mi na drzewach nie porusza艂 偶aden wiatr. By艂o bardzo cicho. Tylko jedno mog艂o zdradzi膰, co si臋 wydarzy艂o - wg艂臋bienie w korze drzewa, do kt贸rego przycisn膮艂em Jamesa. "Dobrze wiesz, 偶e mnie nie zabijesz". Tak, nie by艂em w stanie. Ale to ju偶 si臋 wi臋cej nie powt贸rzy.
Dogoni艂em towarzyszy.
- Uda艂 si臋 na lotnisko. Tyle uda艂o mi si臋 ustali膰 zanim znikn膮艂 - poinformowa艂em ich.
- Na lotnisko?
- Nic nie wiem. Znale藕li艣cie co艣? - spyta艂em Carlisle'a.
- Nie. Rozgl膮dali艣my si臋 za 艣ladami w lesie, po kilku minutach spotkali艣my si臋 i postanowili艣my ci臋 poszuka膰. Lepiej ty nam opowiedz, co si臋 dzia艂o.
Stre艣ci艂em im ca艂膮 histori臋, pomijaj膮c chwil臋 zawahania. Nie wiedzia艂em czemu... Mo偶e sytuacja mnie przeros艂a, nie mia艂em si艂 przyzna膰 si臋 do b艂臋du...
- W takim razie musimy jecha膰 do Seatlle.
- A co z Charliem?
- Emmett rozmawia艂 z Rosalie. Victoria by艂a pod domem Belli, ale Charliego nie by艂o, potem pobieg艂a na lotnisko i wr贸ci艂a do szko艂y.
Milczeli艣my. Dopiero, gdy dotarli艣my do jeepa, Emmet odezwa艂 si臋.
- Chyba powinni艣my zadzwoni膰 do Alice.
Carlisle bez s艂owa wyj膮艂 telefon i wybra艂 odpowiedni numer.
- Carlisle - us艂ysza艂em g艂os siostry.
- Edward ustali艂, 偶e James wybiera si臋 na lotnisko. Wiesz co艣 na ten temat?
- Przed chwil膮 go widzia艂am. Najpierw w samolocie. Potem siedzia艂 w jakim艣 pokoju i ogl膮da艂 video. By艂o tam ciemno, nie znam szczeg贸艂贸w. Nieza颅le偶nie od tego, co nakaza艂o mu wsi膮艣膰 do tego samolotu, pr臋dzej czy p贸藕niej trafi do tej sali i tego pokoju.
- Dobrze. Je艣li b臋dziemy wiedzie膰 co艣 wi臋cej, damy zna膰. Mo偶esz poprosi膰 Bell臋 do telefonu? - powiedzia艂 i skin膮艂 na mnie. Wzi膮艂em s艂uchawk臋.
- Halo? - us艂ysza艂em ten przepi臋kny g艂os. Zadr偶a艂em.
- Bella.
- Och, tak si臋 martwi艂am!
- Bello - westchn膮艂em - Przecie偶 ci m贸wi艂em, 偶e masz si臋 o nic nie martwi膰 pr贸cz w艂asnego bezpiecze艅stwa.
- Gdzie teraz jeste艣cie?
- Pod Vancouver. Wymkn膮艂 si臋 nam, wybacz. Musia艂 zacz膮膰 co艣 podejrzewa膰 - trzyma艂 si臋 na tyle daleko, 偶ebym nie m贸g艂 czyta膰 mu w my艣lach. Wszystko wskazuje na to, 偶e wsiad艂 do jakiego艣 samolotu. S膮dzimy, 偶e wr贸ci do Forks podj膮膰 poszukiwania. - Czu艂em si臋 藕le, musz膮c zataja膰 prawd臋. Ale tak by艂o lepiej. 呕eby wiedzia艂a jak najmniej. Zdawa艂em sobie spraw臋, jakim b艂臋dem by艂o to, 偶e pozwoli艂em by pozna艂a ca艂膮 prawd臋 o mnie. Mo偶e gdybym nic jej nie powiedzia艂, teraz by艂aby bezpieczna?
- Wiem. Alice widzia艂a, 偶e uciek艂.
- Tylko si臋 nie zamartwiaj. Nie ma szans wpa艣膰 na tw贸j trop. Sied藕 spokojnie w ukryciu, dop贸ki zn贸w go nie namierzymy.
- Nic mi nie b臋dzie. Czy Esme pilnuje Charliego?
- Tak. Wr贸ci艂a Victoria. Posz艂a do waszego domu, ale Charlie by艂 akurat w pracy. Nie przejmuj si臋, nawet si臋 do niego nie zbli颅偶y艂a. Z Esme i Rosalie pod bokiem nic mu nie grozi.
- Co ona knuje?
- Najprawdopodobniej pr贸buje z艂apa膰 trop. W nocy obesz艂a cale miasteczko. Rosalie j膮 艣ledzi艂a - by艂a na lotnisku, sprawdzi艂a drogi wy颅lotowe, szko艂臋... Stara si臋, jak mo偶e, ale, wierz mi, nic nie znajdzie.
- Jeste艣 pewien, 偶e Charlie jest bezpieczny?
- Esme nie spuszcza go z oka, no i my nied艂ugo wr贸cimy. Je艣li tropiciel pojawi si臋 w Forks, na pewno go dopadniemy.
- T臋skni臋 za tob膮 - wyszepta艂a. I ja t臋skni艂em. Bardzo. By艂em 艣wiadomy, 偶e Emmett i Carlisle wszystko s艂ysz膮, ale nie obchodzi艂o mnie to.
- Wiem, Bello, i dobrze rozumiem, co czujesz. Mam wra偶enie, 偶e zabra艂a艣 ze sob膮 po艂ow臋 mnie.
- To przyjed藕 po ni膮 - Nawet nie wiesz, jak bardzo tego chc臋.
- Przyjad臋, gdy tylko b臋d臋 m贸g艂. Ale najpierw musz臋 zadba膰 o twoje bezpiecze艅stwo.
- Kocham ci臋. - powiedzia艂a.
- Czy wierzysz, 偶e mimo wszystkich tych rzeczy, na kt贸re ci臋 narazi艂em, te偶 ci臋 kocham?
- Jasne, 偶e wierz臋.
- Wkr贸tce si臋 zobaczymy. - Tak, moja pi臋kna, ju偶 nied艂ugo...
- B臋d臋 czeka膰. - powiedzia艂a i roz艂膮czy艂a si臋.
Sta艂em jeszcze chwil臋 ze s艂uchawk膮 w r臋ku i rozpami臋tywa艂em rozmow臋.
- Jed藕my ju偶 - powiedzia艂 Emmett, szturchaj膮c mnie w rami臋.
W milczeniu dojechali艣my na lotnisko. Zapach tropiciela by艂 tam obecny. Jego i...
- Tak, Victoria tu by艂a - stwierdzi艂 Carlisle. 鈥 Rosalie mia艂a racj臋.
Ale ani po niej ani po Jamesie nie by艂o 艣ladu. Wszystko stawa艂o si臋 coraz mniej jasne...

Rozdzia艂 21

Telefon

Rozgl膮dali艣my si臋 jeszcze chwil臋 po lotnisku. 艢lad po Jamesie urywa艂 si臋 przy bramkach, ale w 偶aden spos贸b nie mogli艣my dociec, przy kt贸rej. Udali艣my si臋 do informacji.
- Dok膮d odlecia艂y samoloty przed po艂udniem? - spyta艂 Carlisle kobiety przy ladzie.
- Nowy Jork, Los Angeles, San Francisco, Washington, Phoenix, Teksas... - wymienia艂a po kolei ka偶de miasto. Phoenix... Wstrzyma艂em oddech. A co je艣li...? Nie, to by艂o niemo偶liwe. "To na pewno zbieg okoliczno艣ci" pomy艣la艂 Emmett, patrz膮c na mnie. Odwr贸ci艂em wzrok. Nie chcia艂em widzie膰 tego przygn臋bienia maluj膮cego si臋 na jego twarzy. T臋sknota, smutek, 偶al - to by艂y tak偶e moje uczucia. Pot臋gowa艂y si臋, gdy widzia艂em jego b贸l.
- Dobrze, dzi臋kujemy - powiedzia艂 Carlisle do kobiety i gestem wskaza艂 na 艂awk臋 przed barem.
"Musimy si臋 naradzi膰" przekaza艂 mi w my艣lach. Usiedli艣my, by wygl膮da膰 naturalniej.
- Co zrobimy? - spyta艂 Emmet, spogl膮daj膮c gdzie艣 w dal. Pod膮偶y艂em za jego wzrokiem i ujrza艂em witaj膮c膮 si臋 par臋. Co艣 mnie zaku艂o w piersiach.
- Nie ma poj臋cia - odpar艂 Carlisle. - Sytuacja nas przeros艂a, musimy dalej goni膰 Jamesa, ale mam wra偶enie, 偶e co艣 przeoczyli艣my.
Zamilkli艣my. Ka偶dy z nas zastanawia艂 si臋 co dalej.
- Jest tylko jedno wyj艣cie. Czas skontaktowa膰 si臋 z Alice - stwierdzi艂em. W tym samym momencie zadzwoni艂 telefon Carlisla. Wyj膮艂 go z kieszeni i spojrza艂 na wy艣wietlacz.
- To ona - poinformowa艂 nas i poda艂 mi go.
Odebra艂em.
- Co jest? - spyta艂em.
- Mia艂am wizj臋, gdzie James by艂 w jakim艣 domu. Zacz臋艂am rysowa膰 go Jasperowi, gdy podesz艂a Bella i stwierdzi艂a, 偶e to jest jej dom.
- S艂ucham?!
- Edward, nie mam poj臋cia, co si臋 dzieje. B艂agam, zr贸b co艣.
- Poczekaj chwil臋 - warkn膮艂em zdenerwowany do telefonu. Odwr贸ci艂em si臋 do Emmetta i Carlisla.
- Alice twierdzi, 偶e tropiciel pojawi si臋 w domu Belli. Czyli to nie by艂 zbieg okoliczno艣ci. James jest na pok艂adzie samolotu zmierzaj膮cego do Phoenix.
"O cholera!" pomy艣la艂 Emmett.
" Edward, w takim razie nie mamy wyboru. Musisz j膮 stamt膮d zabra膰." przekaza艂 mi ojciec telepatycznie.
- Wiem - powiedzia艂em.
- Pakuj Bell臋, zabieramy j膮 gdzie艣.
- Ale jak to?
- Zmiana planu. Tylko szybko. Wsiadamy w pierwszy samolot. Macie czeka膰 na lotnisku - rzuci艂em i roz艂膮czy艂em si臋.
Odda艂em Carlislowi telefon i zwr贸ci艂em si臋 do Emmetta.
- Id藕 sprawdzi膰, o kt贸rej jest samolot do Phoenix.
Brat skin膮艂 g艂ow膮 i chwile p贸藕niej ju偶 go nie by艂o.
- Ja jad臋 po dokumenty i pieni膮dze. Ty masz tu zosta膰 i rozejrze膰 si臋 - powiedzia艂 Carlisle i skierowa艂 si臋 do wyj艣cia z lotniska.
Patrzy艂em jeszcze jaki艣 czas jak odchodzi. Potem ruszy艂em w kierunku bramek. Wiedzia艂em, 偶e by艂o to bezcelowe, ale musia艂em si臋 czym艣 zaj膮膰, by odgoni膰 ponure my艣li. To by艂 jednak fatalny pomys艂. Spaceruj膮c w pobli偶u bramek widzia艂em 偶egnaj膮ce lub witaj膮ce si臋 pary, rodziny. Widzia艂em matki z dzie膰mi, tul膮ce si臋 ma艂偶e艅stwa. Zn贸w mia艂em wra偶enie przyt艂oczenia. Mimowolnie usiad艂em na pobliskiej 艂aweczce i zapatrzy艂em si臋 w okno. Bella by艂a w zagro偶eniu. Znowu, przeze mnie. Ale, czy ja, cho膰 raz, pomy艣la艂em, 偶e jest bezpieczna? Czy nie mia艂em wra偶enia, 偶e to nie koniec? James kluczy艂, a偶 w ko艅cu nam uciek艂. Ca艂膮 nadziej臋 mog艂em pok艂ada膰 w Alice i Jasperze. Ale czy by艂a jeszcze jaka艣 nadzieja?
- Edward! - g艂os Emmetta wyrwa艂 mnie z zamy艣lenia. - Edward, samolot mamy za godzin臋. Gdzie jest Carlisle?
- Pojecha艂 po dokumenty - odpar艂em bezbarwnym g艂osem, przypominaj膮c sobie s艂owa Belli, kt贸re wypowiedzia艂a na polanie: "Czyli ju偶 nie ma nadziei?". Wtedy by艂a.
Emmett bezszelestnie usiad艂 ko艂o mnie i pogr膮偶y艂 si臋 w swoich rozmy艣laniach. Zn贸w chcia艂em mu zapewni膰 prywatno艣膰, ale nie potrafi艂em. Wsp贸艂czu艂 mi. T臋skni艂. Ba艂 si臋 o rodzin臋. Emocji, kt贸re nim targa艂y nie spos贸b by艂o wymieni膰. Siedzieli艣my tak jeszcze p贸艂 godziny, on - walcz膮cy z ponurymi my艣lami, ja - przygn臋biony, zrezygnowany. Carlisle do艂膮czy艂 do nas.
- Mam ju偶 wszystko. Wsiadamy.
Udali艣my si臋 za nim na pok艂ad samolotu. Po drodze zadzwoni艂em jeszcze do Alice, by powiedzie膰 jej o kt贸rej b臋dziemy.
- Uwa偶aj na siebie - szepn臋艂a, zanim si臋 roz艂膮czy艂a.
Gdy zaj臋li艣my miejsca, Emmett spojrza艂 na mnie i rzek艂:
- Edward, wiem, 偶e jest ci ci臋偶ko, ale... przesta艅.
Spojrza艂em na niego pytaj膮co.
"Jeste艣 taki za艂amany. Po prostu we藕 si臋 w gar艣膰"
Nie wiedzia艂em, co mu odpowiedzie膰. "Dobra"? Spojrza艂em w okno.
- Ty te偶 si臋 martwisz. Nawet nie wiesz, jak bardzo to wida膰. Ale w porz膮dku, b臋d臋 stara艂 si臋 nie okazywa膰 uczu膰...
"Ju偶 nie d艂ugo b臋dzie po wszystkim."
- Tak, Emmett. Wywioz臋 Bell臋, a wy b臋dziecie mogli wr贸ci膰 do domu...
"Nie! Jedziemy z tob膮!"
- Nie ma mowy. To was nie dotyczy. - To ich nie dotyczy...
"Edward, jeste艣my rodzin膮. Kochasz j膮. A my ci臋 nie zostawimy" pomy艣la艂, a potem odwr贸ci艂 si臋 ode mnie.
Zrozumia艂em, 偶e rozmowa sko艅czona. Wystartowali艣my...
Lecieli艣my bardzo d艂ugo, ale nie potrafi艂em dok艂adnie okre艣li膰 ile. Moi towarzysze byli pogr膮偶eni we w艂asnych rozmy艣laniach. Ja stara艂em wyciszy膰 si臋, przys艂uchuj膮c si臋 my艣lom os贸b w samolocie.
"Co ja kupi臋 Tony'emu na urodziny?" zastanawia艂a si臋 staruszka, siedz膮ca przy oknie.
"Gdzie moja pomadka?" pomy艣la艂a m艂oda dziewczyna, przeszukuj膮c torebk臋.
Takie proste, nieskomplikowane problemy. Siedzia艂em, wpatrzony w niebo za oknem i t臋skni艂em. Gdzie moja Bella? Mia艂em j膮 nied艂ugo zobaczy膰, ale co艣 nie dawa艂o mi spokoju. Zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e to nie jest wyj艣cie z sytuacji. Nie wierzy艂em, 偶e James zako艅czy po艣cig. Mieli艣my ucieka膰, dop贸ki kt贸ry艣 z nas nie pope艂ni b艂臋du. A ja myli艂em si臋 na ka偶dym kroku. Ile razy mog艂em si臋 jeszcze pomyli膰? Jak na razie bez konsekwencji, ale czu艂em, 偶e nadejdzie wkr贸tce czas, kiedy b臋d臋 musia艂 za to wszystko odpowiedzie膰. O zap艂acie nawet nie chcia艂em my艣le膰.

Rozdzia艂 22 cz臋艣膰 I


Zabawa w chowanego


Kilka minut p贸藕niej wyl膮dowali艣my. Rozejrza艂em si臋 po lotnisku, ale po Alice, Jasperze i Belli, nie by艂o ani 艣ladu. Zala艂a mnie fala niepokoju. Odwr贸ci艂em si臋 do Carlisla.
- Co teraz? - zapyta艂em.
Ojciec skrzywi艂 si臋 nieznacznie. Pomy艣la艂 o tym samym. Co je艣li...?
- Nic im nie jest - powiedzia艂 Emmett, podchodz膮c do nas. - Pewnie co艣 ich zatrzyma艂o i zaraz tu b臋d膮.
Spojrza艂em na niego, ale gdy zobaczy艂em jego wyraz twarzy, odwr贸ci艂em si臋.
- Jasne - rzek艂em i ruszy艂em w stron臋 艂awek. Usiad艂em i si臋gn膮艂em po telefon, by go w艂膮czy膰.
- Nawet o tym nie my艣l. Nie mo偶esz zadzwoni膰 do Alice. S膮dz臋, 偶e James jest daleko, ale jest du偶e prawdopodobie艅stwo, 偶e ich 艣ledzi... - urwa艂, widz膮c moj膮 min臋. Dobrze widzia艂em, co wyra偶a. Rozpacz, b贸l, smutek. Nie chcia艂em si臋 nad sob膮 u偶ala膰, ale ka偶de, najmniejsze przypuszczenie, 偶e Bella jest w niebezpiecze艅stwie, coraz bardziej przekr臋ca艂o n贸偶 wbity w samo serce.
"To znaczy... nie martw si臋. Nic im nie b臋dzie" pomy艣la艂. To zabola艂o jeszcze bardziej. Co mu dawa艂o to oszukiwanie siebie?
- Wierzysz w to? - rzuci艂em w przestrze艅, nie do ko艅ca pewny, czy pytam jego, czy siebie.
Wsta艂em i ruszy艂em ku masywnym kolumnom. Wbrew przestrogom Emmetta, w艂膮czy艂em kom贸rk臋. Mia艂em dziesi臋膰 nieodebranych po艂膮cze艅 od Alice i jednego SMS-a. Zaczerpn膮艂em g艂o艣no powietrze. Mia艂em bardzo z艂e przeczucie. Dr偶膮c膮 d艂oni膮 nacisn膮艂em przycisk, by go otworzy膰. Alice napisa艂a tylko sze艣膰 s艂贸w, kt贸re sprawi艂y, 偶e telefon upad艂 z hukiem na betonow膮 posadzk臋.
NIE WIEM, GDZIE JEST BELLA! ODDZWO艃!
Ch艂opaki natychmiast podbiegli do mnie.
- Edward! Co si臋 sta艂o?
Emmett podni贸s艂 kom贸rk臋 i przeczyta艂 wiadomo艣膰.
"O cholera!" zakl膮艂 i wybra艂 numer do Alice.
- No wreszcie - us艂ysza艂em jej g艂os w s艂uchawce.
Pokaza艂em gestem Emmettowi, by poda艂 mi telefon.
- Gdzie jeste艣? - spyta艂em tylko.
- Ko艂o toalet... - zacz臋艂a, ale ju偶 si臋 roz艂膮czy艂em.
- S膮 ko艂o toalet... - powiedzia艂em i pobieg艂em w stron臋 wyj艣cia. Ledwie zwa偶a艂em na zachowanie ludzkiej pr臋dko艣ci. Czarne my艣li za膰miewa艂y mi m贸zg. W przyp艂ywie rozpaczy zmia偶d偶y艂em trzymany w d艂oni telefon. Zatrzyma艂em si臋 na chwil臋. Bella by艂a r贸wnie krucha. Jej mog艂em tak samo zrobi膰 krzywd臋. Niechc膮cy...
Potrz膮sn膮艂em g艂ow膮, pr贸buj膮c wyrzuci膰 z g艂owy odbijaj膮ce si臋 echem zdanie: "Ty nie jeste艣 dla niej odpowiedni!"
Zn贸w ruszy艂em. Kilka chwil p贸藕niej ujrza艂em Alice wychodz膮c膮 z damskiej toalety. Podbieg艂em do niej.
- Jak to? - zapyta艂em. Od razu zrozumia艂a, o co chodzi.
- Nie wiem jak to si臋 sta艂o. Odesz艂am na chwil臋, zosta艂a z Jasperem. Gdy wr贸ci艂am, ju偶 jej nie by艂o. Jasper powiedzia艂 mi, 偶e posz艂a do ubikacji ... - Dalej nie s艂ucha艂em. Otworzy艂em z rozmachem drzwi pierwszej kabiny.
- Spokojnie - krzykn臋艂a Alice, 艂api膮c mnie za ramiona. - Szukali艣my wsz臋dzie. Tam jej nie ma. Chod藕, poszukamy Jaspera.
Poczekali艣my na Emmetta i Carlisle, kt贸rzy, w przeciwie艅stwie do mnie, starali si臋 zachowa膰 ludzkie tempo. Byli艣my ju偶 prawie przy wyj艣ciu, gdy Jasper niemal wpad艂 na nas.
- Masz co艣? - spyta艂a szybko Alice.
- 艢lad urywa si臋 przy przystanku autobusowym.
- Wsiad艂a do autobusu? - zdziwi艂 si臋 Emmett. - Przecie偶 to nie ma sensu...
- Obawiam si臋, 偶e ma... - mrukn臋艂a pod nosem Alice.
- S艁UCHAM?! - rykn膮艂em, nie mog膮c si臋 powstrzyma膰.
- Spokojnie, Edward. Czy kto艣 nam wyt艂umaczy, co tu si臋 tak w艂a艣ciwie sta艂o? - spyta艂, jak zwykle opanowany Carlisle.
Usiad艂em za艂amany na 艂awce i ukry艂em twarz w d艂oniach. Kolejny b艂膮d. Zn贸w si臋 pomyli艂em.
"Znajdziemy j膮" pomy艣la艂 Jasper, nie patrz膮c na mnie.
- Dobrze, m贸w - powiedzia艂em do Alice.
- Mia艂am wizj臋... - zacz臋艂a. - James i Bella. W tym pokoju.
Zblad艂em. Czeka艂em na najgorsze. Ale Alice nie powiedzia艂a nic wi臋cej.
- No i? 鈥 zapyta艂em, po d艂u偶szej chwili milczenia.
- To sala baletowa. Bella j膮 rozpozna艂a. To wszystko.
- Co to ma do jej znikni臋cia?
Spojrza艂em po twarzach rodziny i zrozumia艂em.
- Ale... ale... to przecie偶... to niemo偶liwe!
- Te偶 tak my艣la艂am. Tylko, 偶e we wcze艣niejszych wizjach by艂 sam James. W ostatniej dopiero pojawi艂a si臋 Bella. Wida膰, to ona podj臋艂a decyzj臋...
- Nie... - j臋kn膮艂em i osun膮艂em si臋 na pod艂og臋.


Bello! Gdzie jeste艣?! Dlaczego to zrobi艂a艣?
Te s艂owa ledwo przechodzi艂y mi przez my艣li, co dopiero przez gard艂o.
Ona... ona...
Po chwili poczu艂em, 偶e kto艣 ci膮gnie mnie za r臋kaw.
- Chod藕 - us艂ysza艂em g艂os Alice. Powoli unios艂em g艂ow臋 i dostrzeg艂em, 偶e nie ma nikogo poza ni膮.
- Gdzie s膮 wszyscy? - spyta艂em, nadal si臋 rozgl膮daj膮c.
- Poszli na parking. Akcj臋 ratunkow膮 czas zacz膮膰 - mrukn臋艂a bez u艣miechu. Akcj臋 ratunkow膮? Nie rozumia艂em. Spojrza艂em na ni膮 pytaj膮co.
- Co? - Przecie偶 ona...
- Ona 偶yje - powiedzia艂a z moc膮. - 呕yje! Rozumiesz?! Chod藕... - urwa艂a, widz膮c, 偶e wstaj臋. Pobieg艂a za mn膮.
"Teraz liczy si臋 czas. Musimy by膰 przed ni膮. Dopadniemy Jamesa w odpowiedniej chwili i nic jej nie b臋dzie... Nic jej nie b臋dzie. Wszystko wr贸ci do normy" stara艂a si臋 my艣le膰 jak najbardziej optymistycznie. Po chwili byli艣my ju偶 na parkingu.
- Jasper ukrad艂 nam samoch贸d. Carlisle i Emmett s膮 ju偶 w drodze - poinformowa艂a mnie, otwieraj膮c drzwi do stoj膮cego nieopodal mercedesa. By艂 艂udz膮co podobny do auta Carlisla.
Zaj膮艂em miejsce z ty艂u.
- Wiecie jak jecha膰? - spyta艂em.
- Tak, Alice ukrad艂a map臋 - mrukn膮艂 Jasper
Zn贸w pogr膮偶y艂em si臋 w rozmy艣laniach.
Gdzie ona jest? W domu? W sali z wizji Alice? Wyobrazi艂em j膮 sobie w tym ostatnim miejscu, twarz膮 w twarz z Jamesem. Ona: przera偶ona, dr偶膮ca o 偶ycie matki. On: zimny, tryumfuj膮cy.
- Edward. - Zadr偶a艂em, s艂ysz膮c swoje imi臋. Alice podawa艂a mi plik kartek. - Wi臋c... Bella rzekomo napisa艂a to do matki.
Wzi膮艂em kartki i przyjrza艂em si臋 im. By艂 to list. Do mnie. Od razu pozna艂em niechlujne pismo Belli.

Edwardzie,
Kocham ci臋. Jestem jeszcze taka m艂oda. James z艂apa艂 moj膮 mam臋. Nie mam wyboru, musz臋 co艣 zrobi膰. Wiem, 偶e mo偶e mi si臋 nie uda膰. Tak bardzo mi przykro.
Nie gniewaj si臋 na Alice ani na Jaspera. To b臋dzie cud, je艣li uda mi si臋 wymkn膮膰. Podzi臋kuj im w moim imieniu za wszystko, zw艂aszcza Alice. Mam jeszcze jedn膮 ogromn膮 pro艣b臋 - nie pr贸buj odnale藕膰 Jamesa. S膮dz臋, 偶e o to w艂a艣nie mu chodzi. Nie mog臋 znie艣膰 my艣li, 偶e komu艣 mog艂oby si臋 co艣 sta膰 z mojego powodu - zw艂aszcza Tobie.
B艂agam, zr贸b to dla mnie. To wszystko, czego teraz pragn臋.
Kocham ci臋. Wybacz mi.
Bella


Musia艂em przeczyta膰 kilka razy, zanim sens s艂贸w do mnie dotar艂.
...
...
...

- Dzwo艅 do Carlisla! - rykn膮艂em, 艂api膮c Jaspera za rami臋. - To niemo偶liwe - wyszepta艂em, patrz膮c na Alice.
"Je艣li z艂apa艂 jej matk臋, to mo偶liwe. Wiesz, jaka jest Bella" pomy艣la艂a. Tymczasem Jasper poda艂 mi telefon.
- Co si臋 sta艂o? - Us艂ysza艂em pytaj膮cy g艂os ojca.
- Bella napisa艂a mi w li艣cie, 偶e tropiciel ma jej matk臋. Sprawd藕 to - powiedzia艂em i opad艂em na siedzenie. Gdybym m贸g艂, wybuchn膮艂bym p艂aczem. Sprawa by艂a beznadziejna, ale nie zamierza艂em si臋 poddawa膰. Jednak wszystko, czego si臋 podejmowa艂em, zdawa艂o si臋 pogarsza膰 sytuacj臋. Najpierw zachowanie na polanie, ucieczka, pogo艅, a teraz to. Je艣li ona przez to zginie, p贸jd臋 w jej 艣lady. Teraz wiedzia艂em to na pewno.
- Ale jak to si臋 sta艂o, 偶e ona wiedzia艂a o miejscu jego pobytu oraz, 偶e przetrzymuje jej matk臋? - zapyta艂em.
- Mog艂a z nim rozmawia膰 przez telefon. A raczej to jedyna z mo偶liwych opcji. - odpowiedzia艂a Alice.
Jechali艣my jeszcze kilka minut. Czekali艣my w napi臋ciu na telefon Carlisla. Wreszcie zadzwoni艂. Odebra艂em po pierwszym sygnale.
- Edward... - zacz膮艂 niepewnie.
- M贸w!
- Matka Belli.. jest nadal na Florydzie. W ich domu nie ma 偶adnych 艣lad贸w jej pobytu.
.- Ale...
- Za to znale藕li艣my nagrania z dzieci艅stwa. Z g艂osem jej matki. Jasper m贸wi艂 mi, 偶e Bella mog艂a rozmawia膰 z nim przez telefon.
Zamilk艂em, nie mog膮c wykrztusi膰 s艂owa. Renee by艂a bezpieczna...
- Dobrze. Jed藕cie tam - zdo艂a艂em wyszepta膰, po czym rzuci艂em telefonem. Alice i Jasper wszystko s艂yszeli.
"Jeszcze jest nadzieja" pomy艣la艂 Jasper, nie patrz膮c na mnie.

Rozdzia艂 23 cz臋艣膰 I


Anio艂



- Jaka? 呕e Bella nie dotrze tam? 呕e James nie jest g艂odny? A mo偶e, 偶e mu si臋 odechcia艂o i zrezygnowa艂? - spyta艂em z sarkazmem. Jasper spojrza艂 na mnie zdziwiony, a potem spu艣ci艂 wzrok.
- Edward! - Alice spojrza艂a na mnie ze z艂o艣ci膮. - Nie ty jeden to prze偶ywasz! Co si臋 z tob膮 sta艂o? Chcemy ci pom贸c, a ty masz nas wszystkich w nosie!
Tym razem to ja spojrza艂em na ni膮 z zaskoczeniem.
- Przepraszam - burkn膮艂em i odwr贸ci艂em si臋 do okna.
"Och, we藕 si臋 w gar艣膰" pomy艣la艂a rozdra偶niona.
Zastanawia艂em si臋 chwil臋 nad tym co pomy艣la艂a. Chyba mia艂a racj臋. Ignorowa艂em ich wszystkich, bo wydawa艂o mi si臋, 偶e licz臋 si臋 tylko ja i moje uczucia. Uczucia? Nie, ja nie mia艂em uczu膰. Skupi艂em si臋 na my艣lach pozosta艂ych cz艂onk贸w rodziny. Bali si臋, denerwowali. A ja tego nie dostrzega艂em. Poczu艂em si臋 podle. Robili co w ich mocy, a ja tylko pogarsza艂em spraw臋.
- Bella - rzuci艂a Alice. Moje wcze艣niejsze obawy zosta艂y spot臋gowane. Chcia艂em wrzasn膮膰 na ni膮, by m贸wi艂a o co chodzi, ale w 艣wietle niedawnej wymiany zda艅, powstrzyma艂em si臋.
- Co si臋 dzieje? - spyta艂em najciszej jak mog艂em i dotkn膮艂em lekko ramienia Alice. Jasper zjecha艂 na pobocze.
- Ju偶 tam jest - powiedzia艂a. Zaczerpn膮艂em powietrza.
- I... ?
- Nic wi臋cej nie widz臋 - odpar艂a, ale to nie ukoi艂o moich nerw贸w. Jasper ponownie ruszy艂. - Poza tym - doda艂a i przes艂a艂a mi w my艣lach odzwierciedlenie moich najgorszych przypuszcze艅. Pokiereszowane cia艂o Belli. Pozornie wizja nie r贸偶ni艂a si臋 od tej, kt贸r膮 widzia艂em na polanie. By艂o wi臋cej szczeg贸艂贸w. Wi臋cej obra偶e艅, krwi, jej krzyki, pro艣by, potem p艂ytki oddech...
- Przesta艅! - wrzasn膮艂em, 艂api膮c j膮 za r臋k臋. - Prosz臋 - doda艂em ju偶 ciszej.
- W porz膮dku 鈥 rzuci艂a tylko.
Po chwili byli艣my pod domem Belli. Reszta rodziny czeka艂a pod bram膮. Gdy tylko nas zobaczyli, ruszyli dalej.
- Czemu na nas czekali? 鈥 spyta艂a Alice.
- Musimy dzia艂a膰 razem 鈥 wyja艣ni艂em kr贸tko, jednak nadal patrzy艂a ze zdziwieniem.
- Nie wiadomo jak膮 niespodziank臋 szykuje James 鈥 doda艂 Jasper z ponurym u艣miechem.
- Rozumiem .
W milczeniu dojechali艣my pod szko艂臋 ta艅ca. Ba艂em si臋 tego, co mog艂em tam zasta膰. Przed oczami zn贸w stan臋艂a mi wizja Alice. Wiedzia艂em, 偶e gdy ona si臋 spe艂ni 鈥 ja nie b臋d臋 mia艂 po co 偶y膰鈥 A mo偶e to w艂a艣nie by艂o wyj艣cie? Nic wi臋cej nie czu膰, nie my艣le膰? Tak jest, by艂em potworem. Jak mog艂em si臋 艂udzi膰, 偶e s膮 we mnie jakie艣 ludzkie uczucia? Przeze mnie zginie...
Podj膮艂em decyzj臋. Nadawa艂a sens ca艂emu mojemu istnieniu. Wiedzia艂em co by艂o s艂uszne.
Gdy tylko auto zatrzyma艂o si臋 przy parkingu, otworzy艂em drzwi i kilka sekund p贸藕niej by艂em pod wej艣ciem do budynku. K膮tem oka dostrzeg艂em starsz膮 pani膮, przechodz膮c膮 obok i zatrzymuj膮c膮 si臋 na m贸j widok. Patrzy艂a ze zdziwieniem. Kiedy znikn臋艂a na zakr臋cie, reszta rodziny dotar艂a do mnie. Szarpn膮艂em za klamk臋 i wpad艂em z impetem do 艣rodka. Gdzie艣 w oddali s艂ycha膰 by艂o czyi艣 g艂os. A potem... krzyk.
- Nie... - westchn膮艂em i zatrzyma艂em si臋. Wiedzia艂em do kogo nale偶a艂, ale nie potrafi艂em przyj膮膰 tego do wiadomo艣ci. Walczy艂em ze sob膮. Wszystko moja wina! Mia艂em 艣wiadomo艣膰 swojej beznadziejnej sytuacji, ale nie zamierza艂em si臋 poddawa膰. Nie teraz... Jednak co艣 we mnie blokowa艂o dalsze ruchy. Czy jestem a偶 takim masochist膮, by zmusi膰 si臋 do ogl膮dania 艣mierci najdro偶szej mi osoby?
To by艂a moja wina. Nie mog艂em przesta膰. Cho膰 szanse by艂y niewielkie, nie moglem jej zostawi膰, opu艣ci膰.
"We藕 si臋 w gar艣膰" pomy艣la艂a Alice, tym razem 艂agodniej. "Dla Belli"

Ona 偶yje...
呕yje...
Na pewno...

- NIE! Bello! - Moja rozpacz nie mog艂a si臋 uwolni膰. A jednak gdzie艣 tam we mnie by艂y jeszcze jakie艣 uczucia. W g艂臋bi niebij膮cego od przesz艂o stu lat serca by艂y jeszcze jakie艣 resztki z cz艂owieczego 偶ycia. Powoli, nieudolnie sk艂ada艂em w ca艂o艣膰 wydarzenia z ostatniej sekundy. Korytarz, drzwi, twarz Jamesa wykrzywiona w pogardliwym grymasie, nieruchome cia艂o Belli... Z ma艂ej iskry buchn膮艂 pot臋偶ny p艂omie艅.
- BELLO! - Moje krzyki miesza艂y si臋 z krzykami rodziny. M贸j b贸l by艂 ich b贸lem. Czu艂em to w piersi, czaszce, ko艅czynach. W duchu przeklina艂em siebie za to kim by艂em, Carlisla za to, 偶e mnie zmieni艂, Forks za to, 偶e Bella tam przyjecha艂a, ale nie mog艂em znale藕膰 uj艣cia b贸lu. Ludzkim odruchem by艂by p艂acz, ale by艂em tak 偶a艂osny, 偶e sta膰 mnie by艂o tylko za suchy szloch. Tak jak wcze艣niej nie potrafi艂em jej ochroni膰, tak teraz nie mog艂em nawet jej op艂aka膰. Nie zas艂u偶y艂em na takie dobro w postaci jej osoby, wi臋c zosta艂o mi odebrane. Ale ona by艂a niewinna!
- Nie! Och, Bello! Nie! - Z艂apa艂em si臋 za pier艣, pragn膮c wyrwa膰 serce. Serce pe艂ne b贸lu w ciele potwora bez uczu膰.

Nie chcia艂em o niczym my艣le膰.
Uciec gdzie艣 daleko, daleko od tego wszystkiego.
Gdzie艣, gdzie nie trzeba niczego rozpami臋tywa膰. Gdzie nic nie ma znaczenia.
Na my艣l przychodzi艂o mi tylko jedno miejsce.
Niedost臋pne dla mnie.

"Edward!"
Tak to ja. Bezwzgl臋dne monstrum.
"Edward!"
Kto艣 mnie wo艂a艂?
"Edward! Edward!"
Czemu, do cholery, kto艣 ci膮gle powtarza moje imi臋?!

Poczu艂em szarpni臋cie w okolicy ramienia.
- Tak? - Otworzy艂em oczy. Koszmar trwa艂 nadal. U艣wiadomi艂em sobie, 偶e z moich ust wydobywaj膮 si臋 jakie艣 niezrozumia艂e s艂owa.
"Ona 偶yje" us艂ysza艂em czyje艣 my艣li. Ale kto?
Spojrza艂em na cia艂o dziewczyny. Poruszy艂o si臋.
- Carlisle! - zawo艂a艂em. - Bello, nie! Och, tylko nie to! Nie! Bello!
Ojciec zaj膮艂 si臋 ran膮 na jej g艂owie. Dopiero wtedy przyjrza艂em si臋 dok艂adniej jej obra偶eniom. Mia艂a rozci臋t膮 sk贸r臋 z ty艂u g艂owy, kilka powa偶nych zadrapa艅, nog臋 wykrzywion膮 pod dziwnym k膮tem. Jednak moj膮 uwag臋 przyku艂a rana na d艂oni z kt贸rej leniwie s膮czy艂a si臋 krew. Uderzy艂 we mnie jej zapach. Poczu艂em... pragnienie. 呕a艂osne pragnienie jej krwi.
Szybko odwr贸ci艂em wzrok, jednak k膮tem oka zd膮偶y艂em dostrzec jak jej cia艂o wygina si臋 w 艂uk. Na jej twarzy malowa艂o si臋 nadludzkie cierpienie.
- Bello! - z艂apa艂em j膮 za poranion膮 r臋k臋 i namierzy艂em nadgarstek. Puls zwalnia艂. Spojrza艂em zaniepokojony na Carlisla.
- Straci艂a troch臋 krwi, ale rana na g艂owie nie jest g艂臋boka - powiedzia艂 uspokajaj膮cym tonem. - Uwa偶aj na nog臋, jest z艂amana.
Warkn膮艂em w艣ciek艂y w tym samym momencie, kiedy Alice przekaza艂a mi wizj臋. Emmett i Jasper chwytaj膮cy Jamesa. Przynajmniej on zap艂aci艂 za swoje post臋powanie.


Wyszukiwarka