472

Wstrząsające rewelacje szwajcarskiego bankiera Wywiad ze szwajcarskim bankierem przeprowadzony w Moskwie 30.05.2011 r., który gorąco polecamy wszystkim czytelnikom.

- Czy możesz powiedzieć coś o twojej pracy w szwajcarskim systemie bankowym? - Przez wiele lat pracowałem w szwajcarskich bankach. Zostałem mianowany, jako jeden z wysokich rangą dyrektorów jednego z największych banków szwajcarskich. W pracy byłem zaangażowany w płatnościach, w bezpośrednich wypłatach w gotówce człowiekowi, który zabił prezydenta obcego państwa. Byłem na spotkaniu, na którym podjęto decyzję wypłaty gotówki mordercy. To dało mi straszny ból głowy i niepokoiło moje sumienie. To nie był jedyny przypadek, który był naprawdę zły, ale był najgorszy. Było to polecenie wypłaty na zlecenie zagranicznych tajnych służb, napisane ręcznie, wydanie polecenia wypłaty określonej kwoty na rzecz osoby, która zabiła najwyższego przywódcę obcego państwa. I to nie był jedyny przypadek. Otrzymaliśmy kilka takich odręcznych listów od obcych tajnych służb, z poleceniem wypłaty gotówki z tajnych kont, na finansowanie rewolucji czy zabijanie ludzi. Mogę potwierdzić to, co John Perkins napisał w swojej książce „Confessions of an Economic Hit Man” („Wyznania ekonomicznego snajpera”). Tam naprawdę istnieje tylko system i szwajcarskie banki są zaangażowane w takie przypadki.

- Książka Perkinsa została również przetłumaczona na rosyjski i jest dostępna na rynku. Czy możesz powiedzieć, który to bank i kto za to odpowiadał? - Był to jeden z 3 najważniejszych szwajcarskich banków w owym czasie, i był to prezydent kraju z trzeciego świata. Ale nie mogę podać zbyt wiele szczegółów, gdyż będą mogli mnie łatwo znaleźć, jeśli podam nazwisko prezydenta i nazwę banku. Będę ryzykował życiem.

- Nie możesz również nazwać żadnej osoby z tego banku? - Nie, nie mogę, ale mogę zapewnić, że to miało miejsce. W pokoju podczas spotkania było kilka osób. Człowiek kierujący fizyczną wypłatą gotówki przyszedł do nas i zapytał, czy może wypłacić tak dużą kwotę w gotówce danej osobie, i jeden z dyrektorów wyjaśnił sprawę, a wszyscy pozostali wyrazili zgodę, że może to zrobić.

- Czy były to częste przypadki? Czy był to rodzaj lewej kasy? - Tak. Był to specjalny fundusz w specjalnym miejscu w banku, dokąd przychodziły wszystkie zakodowane listy z zagranicy. Najważniejsze listy były napisane ręcznie. Musieliśmy je rozszyfrowywać i w nich było polecenie wypłaty określonej sumy w gotówce, z kont przeznaczonych na egzekucję osób, finansowanie rewolucji, strajków, wszelkiego rodzaju partii. Wiem, że pewne osoby z grupy Bilderberga brały udział w takich poleceniach. Myślę, że to one dawały rozkaz egzekucji.

- Czy możesz podać rok albo dekadę, kiedy to miało miejsce? - Wolałbym nie podawać dokładnie roku, ale były to lata 1980.

- Czy ta praca sprawiała ci problemy? - Tak, miałem bardzo duży problem. Nie mogłem spać przez wiele dni, i po jakimś czasie odszedłem z banku. Gdybym dał ci zbyt wiele szczegółów, znaleźliby mnie. Kilka tajnych służb z zagranicy, przeważnie anglojęzycznych, wydawały rozkazy finansowania nielegalnych działań, nawet zabicia osób, przez szwajcarskie banki. Musieliśmy wypłacać zgodnie z instrukcjami obcych mocarstw za zabijanie osób, które nie stosowały się do poleceń Bilderbergów czy IMF, czy np Banku Światowego.

- To, o czym mówisz jest wstrząsającą rewelacją. Dlaczego czujesz potrzebę mówienia o tym teraz? - Ponieważ Bilderbergowie spotykają się w Szwajcarii. Ponieważ sytuacja na świecie staje się coraz gorsza. I ponieważ największe szwajcarskie banki biorą udział w tych nielegalnych działaniach. Większości tych operacji nie ma w zestawieniach bankowych. Jest to wielokrotność tego, co jest faktycznie deklarowane. Nie podlega ani audytowi, ani podatkom. Liczby te mają wiele zer. To ogromne sumy.

- Są to miliardy? - Dużo więcej, biliony, bez audytów, nielegalne i poza systemem podatkowym. Mówiąc ogólnie, jest to grabienie wszystkich. Oznacza to, że większość zwykłych ludzi płaci podatki i przestrzega prawa. Ale to, co się dzieje tutaj, jest całkowicie sprzeczne ze szwajcarskimi wartościami, takimi jak neutralność, uczciwość i dobra wiara. Na spotkaniach, w których uczestniczyłem, dyskusje były całkowicie w sprzeczności z naszymi zasadami demokratycznymi. Musisz wiedzieć, że większość dyrektorów banków szwajcarskich już nie jest osobami lokalnymi, ale z zagranicy, przeważnie Anglosasi, albo Amerykanie, albo Brytyjczycy, oni nie respektują naszej neutralności, nie szanują naszych wartości, są przeciwni naszej bezpośredniej demokracji, tylko wykorzystują szwajcarskie banki, jako nielegalne metody. Używają oni ogromnych pieniędzy stworzonych z niczego i niszczą nasze społeczeństwo i niszczą ludzi na całym świecie, tylko ze względu na chciwość. Chcą zdobyć władzę i zniszczyć całe kraje, takie jak Grecja, Hiszpania, Portugalia czy Irlandia, i Szwajcaria będzie jedną z ostatnich w kolejce. A oni wykorzystują Chiny, jako pracujących niewolników. I ktoś taki jak Josef Ackermann, który jest obywatelem Szwajcarii i najważniejszym człowiekiem w niemieckim banku, i używa swojej pozycji dla chciwości i nie szanuje zwykłych ludzi. Ma sporo spraw sądowych w Niemczech i teraz w Stanach Zjednoczonych. Jest Bilderbergiem i nie troszczy się o Szwajcarię, ani o żaden inny kraj.

- Czy mówisz, że niektóre z osób, o których wspomniałeś, będą uczestniczyły w nadchodzącym spotkaniu Bilderbergów w czerwcu w St. Moritz? - Tak.

- Więc to oni są obecnie na pozycji władzy? - Tak. Mają do dyspozycji ogromne pieniądze i wykorzystują je do niszczenia całych krajów. Niszczą nasz przemysł i budują go w Chinach. Z drugiej strony, otworzyli bramy do Europy dla wszystkich chińskich produktów. Europejscy robotnicy zarabiają coraz mniej. Prawdziwym celem jest zniszczenie Europy.

- Czy według ciebie spotkanie Bilderbergów w St Moritz ma wartość symboliczną? Ponieważ w 2009 roku byli w Grecji, w 2010 w Hiszpanii, i zobacz, co się stało w tych krajach. Czy to znaczy, że Szwajcaria może spodziewać się czegoś złego? - Tak. Dla nich Szwajcaria jest jednym z najważniejszych krajów, gdyż tam jest tak dużo kapitału. Spotykają się tam, ponieważ poza innymi rzeczami, chcą zniszczyć wszystkie wartości, na których opiera się Szwajcaria. Dla nich stanowi przeszkodę, że nie jest w UE i nie ma euro, nie jest całkowicie kontrolowana przez Brukselę itd. Odnośnie wartości, nie mam na myśli dużych szwajcarskich banków, ponieważ one już nie są szwajcarskie, większością z nich kierują Amerykanie. Ja mówię o prawdziwym szwajcarskim duchu, który miłują i podtrzymują zwykli ludzie. Pewnie, ono ma wartość symboliczną, jak powiedziałeś, w przypadku Grecji i Hiszpanii. Ich celem jest to, by tworzyli rodzaj ekskluzywnego klubu elitarnego, mającego całą władzę, a wszyscy inni mają być biedni i zrujnowani.

- Czy według ciebie celem Bilderbergów jest stworzenie rodzaju dyktatury globalnej, kontrolowanej przez wielki korporacje światowe, gdyby już nie istniały suwerenne państwa? - Tak, i Szwajcaria jest jedynym miejscem, jakie zostało z bezpośrednią demokracją, i stanowi dla nich przeszkodę. Wykorzystują szantaż „zbyt duży by upadł” jak w przypadku UBS, by zadłużyć nasz kraj, tak jak zrobili z wieloma innymi. W końcu może w Szwajcarii chcą zrobić to samo, co zrobili w Islandii, zbankrutować wszystkie banki i kraj.

- I wprowadzić ją do UE? - Oczywiście. UE jest pod żelaznym uściskiem Bilderbergów.

- Co według ciebie mogłoby powstrzymać ich plan? - Cóż, i to jest właśnie powodem tego, że z tobą rozmawiam. To jest prawda. Prawda to jedyna droga. Wpuśćmy światło na tę sytuację, ujawnijmy ich. Oni nie lubią reflektorów. Musimy stworzyć transparencję w przemyśle bankowym i na wszystkich szczeblach społeczeństwa.

- Czyli mówisz, że jest dobra strona szwajcarskiego przemysłu bankowego, i jest kilka dużych banków, które sprzeniewierzają się systemowi bankowemu dla nielegalnej działalności. - Tak. Duże banki szkolą swoich pracowników w wartościach anglosaskich. Szkolą ich w chciwości i bezwzględności. Chciwość niszczy Szwajcarię i wszystkich innych. Jako kraj mamy większość najuczciwiej działających banków na świecie, jeśli spojrzysz na małe i średniej wielkości banki. To duże działają globalnie i stanowią problem. One już nie są szwajcarskie i nie uważają się za takie.

- Czy uważasz, że dobrą rzeczą jest to, że ludzie ujawniają Bilderbergów i pokazują kim naprawdę są? - Myślę, że sprawa Straussa-Kahna to dla nas dobra okazja, gdyż pokazuje, że ci ludzie są skorumpowani, chorzy na umyśle, tak chorzy, że pełno w nich zboczeń, które trzymają w ukryciu na ich polecenie. Niektórzy z nich, tacy jak Strauss-Kahn, gwałcą kobiety, inni są sado-maso, czy pedofilami, wielu wyznawców szatana. Kiedy wchodzisz do niektórych banków, widzisz symbole satanistyczne, jak np Rotszyld Bank w Zurychu. Ci ludzie są kontrolowani szantażem z powodu swoich słabości. Oni albo muszą wykonywać rozkazy, albo zostaną ujawnieni, zniszczeni, a nawet zabici. Reputacja Straussa-Kahna została nie tylko zniszczona przez media, on może zostać zabity również dosłownie.

- Skoro Ackermann jest w komitecie sterującym Bilderbergami, czy myślisz, że jest tam wielkim decydentem? - Tak, ale jest tam wielu innych, jak Lagarde, który prawdopodobnie zostanie następnym szefem MFW, również członek Bilderbergów, potem Sarkozy i Obama. Oni mają nowy plan ocenzurowania internetu, gdyż internet jest jeszcze wolny. Chcą go kontrolować i wykorzystują terroryzm czy jakiś inny powód. Nawet mogą zaplanować coś strasznego, po to by mieć pretekst.

- Więc tego się obawiasz? - To nie tylko obawa, ale pewność. Jak powiedziałem, wydają rozkazy zabicia, więc są zdolni do dokonywania strasznych rzeczy. Jeśli uważają, że tracą kontrolę, jak np to powstanie w Grecji i Hiszpanii i być może Italia następna, to mogą zrobić następne Gladio. Byłem blisko sieci Gladio. Jak wiesz, to oni rozpoczęli terroryzm opłacany pieniędzmi Amerykanów, żeby kontrolować system polityczny Italii i innych krajów europejskich. Odnośnie mordu Aldo Moro, zapłaty dokonano w tym samym systemie, o jakim ci już powiedziałem.

- Czy Ackermann był częścią tego systemu wypłat w szwajcarskim banku? - (Uśmiech)… ty jesteś dziennikarzem. Przyjrzyj się jego karierze i jak szybko doszedł do szczytu.

- Co według ciebie można zrobić by im przeszkodzić? - Jest wiele książek, które wyjaśniają tło i łączą punkty, jak ta Perkinsa, o której wspomniałem. Ci ludzie mają już swoich snajperów, którym płacą za zabijanie. Niektórzy dostają pieniądze przez szwajcarskie banki. Ale nie tylko, mają zorganizowany system na całym świecie. A ujawnienie tego opinii publicznej, są gotowi zrobić wszystko by zatrzymać kontrolę. I mówię wszystko.

- Ujawniając moglibyśmy ich zatrzymać? - Tak, przedstawiając prawdę. Za przeciwników mamy prawdziwych bezwzględnych zbrodniarzy, również zbrodniarzy wojennych. To gorsze niż ludobójstwo. Oni są gotowi zabić miliony ludzi, po to by zostać przy władzy i sprawować kontrolę.

- Czy możesz wyjaśnić, według ciebie, dlaczego zachodnie mass media mniej lub więcej zupełnie przemilczają sprawę Bilderbergów? - Dlatego, że jest porozumienie między nimi i właścicielami mediów. Nie mówisz o tym. Oni je kupują. Również niektóre najważniejsze osobistości z mediów zaprasza się na spotkania, ale mają powiedziane by nie pisały nic o tym, co widzą lub słyszą.

- Czy w strukturach Bilderbergów jest wewnętrzny krąg, który zna plany, i większość, która wykonuje rozkazy? - Tak, jest wewnętrzny krąg, wyznawcy satanizmu, i są też naiwni, czy słabiej poinformowani. Niektórzy nawet myślą, że robią coś dobrego, zewnętrzny krąg.

- Jak mówią ujawnione dokumenty i ich oświadczenia, Bilderberg w 1955 roku zdecydował stworzyć EU i euro, więc podjęli ważne i dalekosiężne decyzje. - Tak, i wiesz o tym, że Bilderberg założył książę Bernard, były członek SS i partii nazistowskiej, pracował również dla IG Farben, filii produkującej cyklon B. Ten drugi gość był szefem Occidental Petroleum, który miał ścisłe związki z komunistami w Związku Sowieckim. Ta dwójka działała na obie strony, ale naprawdę ci ludzie to faszyści, którzy chcą kontrolować wszystko i wszystkimi, a każdy, kto stanie im na drodze, jest usuwany.

- Czy system wypłat, który wyjaśniałeś, jest poza normalnymi operacjami, zamknięty (compartmentalized) i tajny? - W tych szwajcarskich bankach zwykli pracownicy nie wiedzą, co się dzieje. Jest to jak własny tajny dział banku. Jak powiedziałem, te operacje są poza sprawozdaniem bilansowym, bez żadnego nadzoru. Niektóre z nich mieszczą się w tym samym budynku, inne poza. Mają własnych strażników i specjalny teren, do którego dostęp mają tylko upoważnione osoby.

- W jaki sposób trzymają te instrukcje poza międzynarodowym systemem Swift? - Niektóre były na listach Clearstream i na początku były prawdziwe. Zawierały fałszywe nazwiska, by wierzono, że cała lista jest fałszywa. Cóż, oni też popełniają błędy. Pierwsza lista była prawdziwa i z niej możesz dowiedzieć się wiele rzeczy. Są ludzie, którzy wykrywają nieprawidłowości i prawdę, i oni to mówią. Później oczywiście są sprawy sądowe i ci ludzie zmuszani są do milczenia. Najlepszym sposobem na powstrzymanie ich jest powiedzenie prawdy, rzucić na nich światło. Jeśli ich nie zatrzymamy, skończymy, jako niewolnicy. - Dziękuję ci za tę rozmowę.

Rozmawiał: Peter Odintsov Tłumaczenie: Ola Gordon

ODPUKAĆ POMAGAMY Pan Premier Tusk, który ostatnio:

* „odwiedził piknik „Poznaj Dobrą Żywność”,

* „na rok przed mistrzostwami Europy w piłce nożnej udał się na budowę Stadionu Narodowego”

* „w przeddzień Dnia Dziecka, w ogrodach Kancelarii Premiera udzielił wywiadu grupie dzieci w wieku 8-11 lat”

* „wziął udział w:

- uroczystości oddania do eksploatacji nowych zbiorników na ropę naftową spółki PERN „Przyjaźń”,

- otwarciu kompleksu petrochemicznego PKN Orlen”

- otwarciu przyszkolnego obserwatorium astronomicznego w Gniewkowie”

- otwarciu nowej siedziby przedstawicielstwa Polski przy Unii Europejskiej”

i jeszcze odwiedził fabrykę IKEI, którą uznał nawet za „symbol awansu cywilizacyjnego Polski” zapowiedział w jednej z przerw miedzy tymi „gospodarskimi wizytami”, że „Polska będzie uczestniczyć w mechanizmie gwarancji dla Grecji w wysokości 250 mln euro”, podkreślając, że „Polska będzie uczestniczyła w systemie gwarancji tak jak każdy inny członek UE”. Pan Premier zaznaczył, że „mowa jest o gwarancjach, a nie o gotówce”. „Jest to wyraz europejskiej solidarności wobec każdego kraju, który znajduje się w kłopotach. To zobowiązanie każdego kraju członkowskiego, opisane przepisami unijnymi, a nie dobrowolny wybór tego czy innego państwa " - wyjaśnił. Wytłumaczył, że „Polska dobrze wie, jak ważna jest gotowość do pomocy czy gwarancji wtedy, kiedy jest się w potrzebie”. „Odpukać, w przyszłości też możemy znaleźć się w takiej potrzebie”– dodał. My oczywiście nie przekażemy Grekom żadnej „gotówki”. My wystawimy „gwarancje” wierzycielom Grecji, że jak już Grecja nie zapłaci, to wtedy przekażemy im „gotówkę”. Ale mniejsza o szczegóły techniczne. Bo są też imponderabilia. Zasada solidaryzmu, jak się działa w grupie jest całkowicie zrozumiała. I tę zasadę eksponuje Pan Premier dla uspokojenia wyborców. Bo przecież „odpukać, w przyszłości też możemy znaleźć się w potrzebie”. Więc przyjrzyjmy się zasadom, na jakich Grecji udzielana jest Pomoc – ba na tych samych zasadach – zgodnie z zasadą solidarności – „odpukać” inne kraje będą pomagały nam „jak się znajdziemy w potrzebie”. W komunikacie opublikowanym po zakończeniu obrad w Luksemburgu, ministrowie finansów strefy euro stwierdzili, że warunkiem udzielenia dalszej pomocy jest „uchwalenie przez grecki parlament kluczowych ustaw dotyczących strategii fiskalnej i prywatyzacji”. „Postęp w realizacji tych zadań będzie oceniany przez strefę euro, MFW i Europejski Bank Centralny”. Premier Grecji Jeorjos Papandreu zwrócił się do narodu z apelem o wsparcie podwyżek podatków, cięć wydatków i prywatyzacji w celu uniknięcia „katastrofalnego” załamania finansów publicznych. Co my na to, że mogą nam pomóc w przyszłości, jak: podwyższymy podatki do takiego samego poziomu, jaki mają w Niemczech i Francji (żebyśmy podatkami nie mogli konkurować), emerytury każą zmniejszyć a wyspę Wolin sprzedać. Jutro u Greków głosowanie. Trzymajmy kciuki. Może się nie dadzą. U nich wróci drahma. Za 5 stówek pojedziemy na Kretę na wakacje na dwa tygodnie i nie będziemy musieli wystawiać „gwarancji” dla niemieckich i francuskich banków. Przy okazji warto przypomnieć, co w 2004 roku napisał NBP w swoim raporcie na temat euro. „Członkostwo w unii walutowej oznacza rezygnację z niezależnej polityki stopy procentowej oraz płynnego kursu walutowego. Nie będą wiec one mogły służyć do łagodzenia wahań koniunktury gospodarczej w sytuacji pojawienia się wstrząsów asymetrycznych, czyli takich, które wywierają zróżnicowany wpływ na gospodarki Polski i strefy euro.” Ano właśnie. Grecy tego doświadczają. NBP dostrzegł jednak zdecydowanie więcej plusów niż minusów unii walutowej. Mianowicie „wprowadzenie wspólnej waluty wraz z towarzyszącą mu eliminacją ryzyka kursowego i kosztów transakcyjnych będzie prowadzić do lepszej porównywalności cen oraz wzrostu konkurencji na rynku dóbr i usług. Wzrost konkurencji przyczyni się do lepszej alokacji pracy i kapitału oraz zwiększy presję na efektywne wykorzystanie dostępnych zasobów, co spowoduje wzrost wydajności czynników wytwórczych”. Jakim cudem „eliminacja ryzyka kursowego i kosztów transakcyjnych”, która rzeczywiście prowadzi do „lepszej porównywalności cen”, miała tak po prostu zaowocować „wzrostem konkurencji”. To prawda, że „wzrost konkurencji przyczyniłby się do lepszej alokacji pracy i kapitału”, tylko, jaki jest związek pomiędzy pierwszym zdaniem i drugim? Jakoś w Grecji go nie ma. Może czas na wnioski? Gwiazdowski

“Bizancjum” HGW W książce „Państwo i Prawo w cywilizacji łacińskiej” Feliks Koneczny rozprawił się m.in. z przerostem administracji publicznej. Ten najwybitniejszy polski historiozof jeszcze przed II Wojną Światową żartował, że „nikt, z jako takim wykształceniem historycznym nie powinien być zwolennikiem etatyzmu, centralizacji, biurokracji” ponieważ „w mig przypomni sobie Bizancjum”. Dla Konecznego rozpasana administracja była „zabójcą kultury czynu” i złodziejką czasu, która demoralizuje okradzionego („im więcej urzędów, tym więcej czasu się marnuje; im liczniejsi są w jakimś urzędzie urzędnicy, tym wymyślniejsze formy przybiera rabunek czasu”). Państwo, które „myśli” o wszystkim, zaczyna „myśleć za obywatela”. Naturalnym efektem tego stanu rzeczy są próby „zakazania obywatelowi myślenia”. Równocześnie „mylnym jest mniemanie, jakoby biurokraci odznaczali się lenistwem, brakiem poczucia obowiązku itp. Nic bardziej fałszywego! (…) Ludzie nieobowiązkowi zdarzają się wszędzie, więc i na urzędach, ale to nie ma nic do biurokracji. Ona pełną jest gorliwości i tak pilną, iż ciągle marzy o powiększaniu swych robót, pragnąc pracować zawsze i wszędzie”. Lokalnym przykładem rozrastającej się biurokracji jest warszawski ratusz. Jeszcze w trakcie zeszłorocznych wyborów samorządowych Janusz Korwin-Mikke przypominał, że za rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz stołeczna administracja powiększyła się o prawie 1500 etatów. Według wyliczeń Adama Wojtasiewicza (NCZ! nr 23) urzędnicy kosztują mieszkańców nadwiślańskiej stolicy ponad 600 mln zł rocznie. W 2007 roku, przed objęciem urzędu prezydenta Warszawy przez liderkę Platformy Obywatelskiej, podatnicy łożyli na ten cel „tylko” 450 mln zł. Warszawska biurokracja – podobnie jak każda inna z opisanych przez Feliksa Konecznego – „żyje i żywi się fikcjami”. I nie chodzi tylko o urzędników, którzy „załatwiają sprawy, jakich nigdy nie obserwowali w życiu”, ani oto, że „nie znając się na niczym, rozstrzygają o wszystkim”. Pomył „przeistoczenia Warszawy w europejską metropolię” za pomocą gigantycznych (i często zupełnie niepotrzebnych!) inwestycji to przejaw bizantyjskiego nadęcia pani prezydent, która przyczyniła się do zadłużenia każdego mieszkańca na prawie 3 tys. złotych „Europejskości” miało przydać miastu m.in. zastąpienie przynoszących zysk Kupieckich Domów Towarowych przez – z natury rzeczy – deficytowe Muzeum Sztuki Nowoczesnej (nota bene w Warszawie od 1985 roku funkcjonuje bardzo podobnie sprofilowane Centrum Sztuki Współczesnej). W kontekście wzrostu opłaty za użytkowanie wieczyste (do 2000%) i kosztów korzystania z transportu miejskiego (docelowo: z 2,80 zł do 4,80 zł za bilet normalny) większej opłaty za wodę (z 3,33 zł do 4,32 zł / m3), odprowadzanie ścieków (z 4,34 zł do 5,65 zł), przedszkole (ok. 160 zł drożej), żłobek (ok. 174 zł więcej) itp. szokuje suma pieniędzy przeznaczonych na premie i nagrody dla warszawskich urzędników. Oprócz zakontraktowanych pensji dostaną oni dodatkowo aż 49 mln zł! Według wyliczeń „Faktu” na etat średnio wypadnie po 1600 zł. Najwięcej (ok. 17 tys. zł) otrzymają wiceprezydenci, skarbnik i sekretarz stolicy. Jak zaznaczył Bartosz Milczarczyk (rzecznik Ratusza) doroczne nagrody nie powinny dziwić, ponieważ „są zapisane w regulaminie wynagradzania urzędu miasta”. Innymi słowy – parafrazując Feliksa Konecznego – „Nic to! Wszystko jest dobrze, bo zgadzają się papiery”. Powyższy przejaw administracyjnego bizantyzmu prawdopodobnie przesadnie Czytelników nczas.com nie dziwi. Nie od dziś wiemy, że „biurokracja jest to system papierów kancelaryjnych (…), który porządek w administracji rozumie, jako porządek w papierach, choćby i kraj cały pogrążony był w straszliwym nieporządku”. Szokuje jednak zestawienie 49 mln zł na nagrody, z oszacowaną przez Zakład Transportu Miejskiego sumą 50 mln zł, które po podwyżce cen biletów trafią do budżetu miasta! Innymi słowy czekający warszawiaków w sierpniu 30% wzrost kosztów podróży autobusem / tramwajem / pociągiem prawie całkowicie pochłonie administracja… Podsumowując: warszawiacy do samochodów i na rowery! Na złość HGW! Piotr Żak

Czym się różnią tyrani greccy i hiszpańscy od libijskich i tunezyjskich? Co się dzieje z tymi wszystkimi cywilami? W Tunezji wiadomo: mieli tam tyrana, który wszystko sam pozjadał, więc dla tamtejszych młodych, wykształconych nic już nie zostało. A jak nic już nie zostało, to wiadomo – zbuntowali się przeciwko tunezyjskiemu tyranowi. W sukurs pospieszyli im tyrani z Francji i Italii. Oni też grabią swoich cywilów na potęgę, ale co innego cywile tunezyjscy czy, dajmy na to, libijscy – a co innego hiszpańscy czy greccy. Musi być jakaś zagadkowa różnica, bo o ile w obronie libijskich cywilów przed tamtejszym tyranem Muammarem Kaddafim NATO ciska bomby i strzela strzałami, a do cywilów tunezyjskich i egipskich wysyła a to naszego Kukuńka, a kiedy już nacieszą się Kukuńkiem – to wtedy wysyła ministra Sikorskiego. Z nim dopiero mają uciech, co niemiara: a to zrobi marsową minę, a to nauczy demokracji – słowem: jedna przyjemność goni drugą. Tymczasem cywile greccy i hiszpańscy też nieźle dokazują, a NATO jakby tego nie widziało; ani jednej bomby, ani jednego strzału – chyba, że bez prochu. A przecież i w Tunezji, i w Libii chodzi o to samo – cywile buntują się przeciwko tyranom. No tak, ale tyran tyranowi nierówny. W takiej, dajmy na to, Tunezji, tyran wszystko chciał zjeść sam, to znaczy nie chciał podzielić się z lichwiarską międzynarodówką. Libijski tyran zdaje się jeszcze gorszy – nie dość, że szura lichwiarskiej międzynarodówce, to jeszcze podjudził córkę, by pozwała NATO przed niezawisły sąd. Ładny interes! Co teraz będzie, jeśli niezawisły sąd nakaże, by NATO się rozbroiło? Zresztą nie martwmy się o NATO, już tam niezawisłe sądy krzywdy mu nie zrobią, – co przewidział jeszcze w XIX wieku Adam Mickiewicz, wkładając w usta Klucznika Gerwazego te spiżowe słowa: „wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie!” Wróćmy do różnicy między tyrany: otóż o ile tyranowie północnoafrykańscy albo szurają, albo brużdżą lichwiarskiej międzynarodówce, to tyranowie greccy i hiszpańscy międzynarodówce owej nadskakują i gotowi są wycisnąć ze swoich niewolników nie tylko krew, pot i łzy, ale wszystkie inne cielesne sekrecje, żeby tylko ją udelektować. Po co lichwiarzom te wszystkie sekrecje organizmu ludzkiego – tajemnica to wielka, bo wskazywałaby na to, że są oni nie tylko krwiopijcami. Dlatego i NATO ani tym tyranom nie robi krzywdy, ani greckim czy hiszpańskim niewolnikom. Przyczyny tej chwalebnej powściągliwości objaśnił był w swoim czasie Janusz Szpotański malinowymi ustami Carycy Leonidy: „Niszczyć swą zdobycz – kakij smysł?”. Jakby NATO, dajmy na to, zbombardirowało Hiszpanów na Puerta del Sol czy Greków w Atenach, to, kto by potem wypracował dla lichwiarskiej międzynarodówki odsetki? SM

Grecy! Bankrutujcie dla własnego dobra! Cały świat, a w każdym razie cała Europa wstrzymuje oddech w obawie przed bankructwem Grecji. Bankructwo – straszna rzecz, jednak z drugiej strony: „zdrada panowie, ale stójcie cicho!”. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wyobraźmy sobie, że Grecja rzeczywiście bankrutuje, to znaczy ani nie wykupuje obligacji, ani nie płaci odsetek – słowem: „trup baronowo, grób baronowo, plajta, klapa, kryzys, krach!”. I co się dzieje? Starsi pewnie pamiętają sławną piosenkę Andrzeja Rosiewicza z czasów pierwszej komuny, to znaczy strajków z roku 1980, o zachodnich bankierach: „Legitymację partyjną oddał Wincenty Kalemba, a tam zachodnim bankierom to włosy stają dęba”. Chodziło o to, że napożyczali mnóstwo forsy najmiłościwiej nam panującemu Edwardowi Gierkowi i kiedy las birnamski ruszył z posad, tknęło ich straszliwe podejrzenie, że zbuntowany lud pokaże im gest Kozakiewicza: widziały gały, komu pożyczały. Na szczęście dla nich lewica laicka wyszlamowała łatwowierny naród tubylczy i teraz szykuje się do operacji kolejnej. Cóż, zatem lichwiarze mogą zrobić złego Grecji? Ano, zamrożą, dajmy na to, wszystkie aktywa greckiego rządu. Ale czy zbankrutowany grecki rząd ma w ogóle jeszcze jakieś aktywa? Nawet, jeśli ma, to czort z nim, niech mu zamrażają. Bo przecież rząd to jedno, a obywatele Grecji to całkiem inna sprawa. Każdy z nich czymś się zajmuje: jeden uprawia winorośl i produkuje znakomite wino, inny tłoczy oliwę, jeszcze inny prowadzi hotel dla turystów – i tak dalej, i temu podobnie. Oni żadnych pieniędzy od lichwiarzy nie pożyczali, więc i lichwiarskiej międzynarodówce nic ani do ich własności, ani do ich dochodów, ani też do ich przedsiębiorstw. Na wszelki wypadek NATO, jeśli w ogóle chce być jeszcze do czegoś obywatelom przydatne, mogłoby dać lichwiarzom rewolwer do powąchania. Zatem mimo bankructwa greckiego rządu nadal młyny mogą mleć zboże, tłocznie – tłoczyć oliwę, rzeźnicy – sprzedawać mięso, elektrownie – dostarczać prądu, fabryki – produkować towary na rynek, słowem: gospodarka nadal może funkcjonować. Problem będzie miał rząd i ci, którzy od rządu dostawali forsę. Rząd, bowiem, nie mogąc się zapożyczać, będzie musiał drastycznie ograniczyć wydatki. Ale przecież właśnie o to chodzi, żeby rząd drastycznie ograniczył wydatki – i to nie tylko na pasożytów, którzy dzięki niemu rozmnażają się w postępie geometrycznym, ale również na te dziedziny, którymi wcale nie powinien się zajmować: ochronę zdrowia, edukację, działalność charytatywną… Przy rutynowo funkcjonujących procedurach demokratycznych zmuszenie rządu do redukcji tych wszystkich wydatków graniczy z niepodobieństwem, bo przecież pasożytująca na państwie szajka polityków nie tylko na to nie pozwoli, ale w dodatku zręcznie zmobilizuje setki tysięcy, a może nawet miliony idiotów przekonanych, że rząd powinien się wszystkim zajmować, a ci, wbrew własnemu interesowi, w podskokach „biegną za orkiestrą, co gra capstrzyk królom”. Ale w sytuacji, gdy rząd przestanie być rozdawcą forsy, procedury demokratyczne mogą z dnia na dzień stracić swoją atrakcyjność („ustrojona w purpury, kapiąca od złota nie uwiedzie mnie jesień czarem zwiędłych kras, jak pod szminką i pudrem starsza już kokota, na którą młodym chłopcem nabrałem się raz” – pisał generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski), więc i zmiana modelu państwa z socjalnego na wolnorynkowy nagle staje się możliwa, – bo co innego, gdy rząd drze podatki i kusi socjalem, a co innego, gdy już tylko drze. W takim momencie jest szansa, że nawet najgłupszy zrozumie, iż im mniej rząd będzie się nim zajmował, tym dla niego lepiej – a to znaczy, że pojawia się też szansa na dokonanie zmiany modelu państwa bez uciekania się do recepty Kisiela, by „wziąć za mordę i wprowadzić liberalizm” – tylko przy zachowaniu, a nawet swoistym wzmocnieniu ustroju republikańskiego. Wzmocnieniu, bo rządowy klientyzm raczej ustrój republikański osłabia, podczas gdy samodzielni ekonomicznie obywatele raczej go wzmacniają. Zatem Grecy – bankrutujcie jak najprędzej! SM

Polscy politycy to pas transmisyjny UE Wariant rozbiorowy, czyli 12 rozmów o tym jak Polska traci niepodległość

Rozpoczyna się polska prezydencja w UE. Przez pół roku będziemy faszerowani szczególnie intensywną propagandą unijną, która będzie starała się ukryć fakt, że coraz wyraźniej widać, iż polska żadnej roli do odegrania w UE nie ma – poza dostarczaniem gotówki i rąk do pracy. Wywiad, który publikujemy jest fragmentem nowego wywiadu-rzeki pt. „Michalkiewicz – wariant rozbiorowy”. Książka jest dostępna tylko u nas: w wersji papierowej TUTAJ lub jako pdf pod TYM adresem.

Zacznijmy bardzo ogólnie. Jaka jest siła sprawcza polskich polityków w UE? Co oni mogą, a czego nie mogą? Siła sprawcza polskich polityków w UE jest pochodną ciężaru gatunkowego Polski w UE. Jest on bardzo niewielki z uwagi na różne okoliczności, toteż i siła sprawcza polskich polityków w UE nie może być duża. Weźmy takiego charyzmatycznego premiera Jerzego Buzka – niby jest przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, ale tak naprawdę to nie potrafił nawet zapobiec ocenzurowaniu wystawy na terenie Parlamentu w rocznicę katastrofy smoleńskiej, chociaż podobno faktem ocenzurowania był „wstrząśnięty”. Mechanizmy decyzyjne w UE nie dają Polsce, zwłaszcza po wprowadzeniu w życie traktatu lizbońskiego, specjalnych możliwości, toteż polscy politycy pełnią raczej rolę pasa transmisyjnego Komisji Europejskiej do Polski – tak samo jak związki zawodowe za komuny były transmisyjnym pasem polityki partii do szerokich mas pracowniczych.

Jednak z propagandy rządowej wynika, że polscy politycy w UE odnoszą same sukcesy. Odnosili je w kontaktach z UE Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller, a Kazik Marcinkiewicz to nawet ciągle krzyczał „Yes, yes, yes”. Potem bardzo zadowoleni byli Lech i Jarosław Kaczyńscy, a teraz uszczęśliwiony nadzwyczajnym powodzeniem jest Donald Tusk. Czy te wszystkie sukcesy to blaga? Oczywiście. Co Polska miała z tych sukcesów? Nie potrafię podać ani jednego przykładu, natomiast na pas transmisyjny – proszę bardzo! Komisja Europejska bombarduje Polskę dyrektywami w liczbie, co najmniej jednej dziennie, – które nasi mężykowie stanu przekuwają potem własnymi słowami na ustawy. To jest właśnie przyczyna owej biegunki legislacyjnej, o której na Kongresie Nowej Prawicy mówił pan Krzysztof Habich.

Jak wytłumaczyć fakt, że w Polsce przedstawiciele „bandy czworga” – jak określamy obecne partie parlamentarne – kłócą się zawzięcie o każdą, wydawałoby najbłahszą sprawę, a jeśli chodzi o UE to stoją na stanowisku podziwu godnej zgody – nawet konstytucję zmieniają jednogłośnie, gdy trzeba, a wszystkie unijne ustawy przechodzą bez najmniejszego wahania i zastanowienia? No właśnie tak, – że są pasem transmisyjnym. Wprawdzie Jarosław Kaczyński w retoryce polemicznej z Donaldem Tuskiem czasami odsłania rąbek prawdy, mówiąc o „kondominium” rosyjsko niemieckim nad Polską, – ale w sprawie Anschlussu mówi jednym głosem z Platformą, PSL i SLD. Widać skądś wie, że uniosceptycyzm jest największą zbrodnią przeciwko ludzkości, wobec której nie ma przebaczenia. Bawiąc się w adwokata diabła, można by powiedzieć, że w sumie to nic dziwnego, bo wchodząc do ekskluzywnego klubu, nuworysze zwykle dość długo nie mają prawa głosu. Tylko się słuchają i cieszą z uczestnictwa. Jest jednak różnica, że nuworysze w końcu przestają być nuworyszami i zaczynają zabierać głos, podczas gdy Polska została wciągnięta do UE w celu zoperowania jej pod kątem niemieckich oczekiwań. Nasze możliwości, zatem nie zwiększają się z upływem czasu, tylko się zmniejszają.

Jednak w UE można działać, co najmniej na dwóch zupełnie różnych poziomach. Poziom pierwszy jest systemowy – chodzi o ogólne pomysły ustrojowe. Nie widziałem z polskiej strony właściwie żadnego pomysłu, który wypłynąłby na ogólnounijnym gremium – może poza promowaniem przyjęcia Ukrainy. Poziom drugi to poziom bardziej partykularnych interesów. Tutaj też chyba przede wszystkim brakuje jakiejkolwiek strategii poza przyjmowaniem szmalu, które w sensie bilansowym być może jest po prostu dobrze ufryzowanym płaceniem szmalu. Może ta impotencja wynika nie tyle z braku możliwości, co z braku pomysłów? Polska nie kształtuje ustroju UE, – co było widać podczas prac nad traktatem konstytucyjnym. Przygotował go Walery Giscard d`Estaing z jakimiś swoimi masońskimi pomocnikami, zaś dla Polski i podobnych jej krajów tubylczych pozostawiono rolę cmokiera i klakiera. Przecież wszystko to nam się podobało, z wyjątkiem „Nicei albo śmierci”, – o czym wykrzykiwał Jan Maria dwojga imion Rokita z sejmowej trybuny. Ale i to, przeciwko czemu protestował Jan Maria, nam się teraz podoba – skoro taki jest rozkaz. Jak już wspominałem, proszę zwrócić uwagę na przyjętą w traktacie lizbońskim zasadę lojalnej współpracy – zobowiązującą państwo członkowskie do powstrzymania się przed każdym działaniem, które mogłoby zagrozić urzeczywistnieniu celów UE. To jest zasada przyznająca pełną suwerenność władzom UE, bo tylko one mogą miarodajnie ocenić, jakie działanie państwa członkowskiego mogłoby zagrozić urzeczywistnieniu celów UE – niezależnie od zakresu przekazanych kompetencji. Jeśli chodzi o przyjęcie Ukrainy, to Polska na tamtym etapie realizowała linię amerykańskiej dywersji wobec strategicznych partnerów, – za co prezydenta Kaczyńskiego zgodnie krytykowało i Stronnictwo Pruskie i Stronnictwo Ruskie, – że „skłóca” Polskę z sąsiadami. Kiedy jednak USA wycofały się z forsowania czy udawania forsowania udziału Gruzji i Ukrainy w NATO, to i Polska dała sobie spokój – zwłaszcza, że Niemcy stanowczo mówiły „nein”. A jeśli idzie o partykularne interesy, to są one realizowane, ale na poziomie poszczególnych osób: jeden zostanie komisarzem, drugi – przewodniczącym PE, trzeci dostanie trafikę w Brukseli, czwarty – prezesurę europejskiego towarzystwa wagonów sypialnych – i wystarczy. Przecież poza futrowaniem różnych Danut Hübnerowych i Róż Thun Polska z UE nie ma korzyści – biorąc pod uwagę składkę, jaką wpłaca. 11 mld złotych rocznie wystarczyłoby na zbudowanie 500 km autostrady.

Czy obecność tych osób rzeczywiście postrzega Pan, jako jedno wielkie przekupstwo? Ci, których znam, zawsze byli wrażliwi na takie argumenty – a cóż dopiero, gdy w grę weszły naprawdę duże pieniądze, dzięki którym za jedną kadencję można założyć nawet nową rodzinę? Któż z naszych gołodupców oprze się takiej pokusie? Przecież widzimy, jak się sprzedają za znacznie mniejsze pieniądze – i to, w jakich podskokach!

W Unii Europejskiej istnieje, jak wiadomo, Parlament Europejski, którego kompetencje są dość ograniczone. W dodatku jego wielkość oraz wielonarodowość, nie wspominając już o przeprowadzkach, sprawiają, że w zasadzie jest dysfunkcjonalny. A może w rzeczywistości jest jednak w stu procentach sprawny, tyle, że jego prawdziwa funkcja jest inna niż deklarowana? Może to parawan dla deficytu demokracji oraz oczywiście gigantyczna międzynarodowa łapówka służąca zaspokojeniu chciwości lokalnych kacyków? Najlepiej określił Parlament Europejski nasz wspólny znajomy Władimir Bukowski, – że to „obóz cygański” kursujący między Brukselą a Strasburgiem. On nie tylko nie ma żadnych ważnych kompetencji, ale – jak Pan wie – każdy mężyk stanu może tam przemawiać najdłużej dwie minuty. Cóż można powiedzieć w dwie minuty? Najwyżej „ch** w d*** komunistom”. A że parlamentarzyści się przed nami nadymają, to całkiem inna sprawa. PE jest takim demokratycznym kwiatkiem do biurokratycznego kożucha. Retoryka demokratyczna używana jest w UE aż do obrzydzenia, – ale decyzje podejmują gremia rekrutowane na zasadzie kooptacji, o której decyduje dyrektoriat rzeczywiście kierujący całym interesem: Niemcy, Francja i Wlk. Brytania.

Formalnie w tym dyrektoriacie mamy polskich przedstawicieli. Są jacyś komisarze – teraz Janusz Lewandowski zajmuje się unijnymi finansami, co zresztą Unii nie najlepiej chyba wróży. Czy może jednak to też tylko pozór, a w rzeczywistości ci polscy przedstawiciele nie mają zbyt wiele do powiedzenia? Janusz Lewandowski się czymś tam „zajmuje”. To zdaje się on wpadł na pomysł wprowadzenia unijnych podatków, które miałyby zastąpić składki wpłacane przez poszczególne państwa? Nie sądzę, żeby ten pomysł był zgodny z polskim interesem państwowy. Jeśli już, to z niemieckim, – bo to Niemcy forsują regionalizację.

Właśnie – jak to właściwie jest? Polscy przedstawiciele w UE to są jeszcze ciągle polscy przedstawiciele czy już przedstawiciele unijni, niezwiązani narodowym interesem? U nas też jest przecież niby taki model przedstawicielstwa, że poseł nie jest związany interesem lokalnym? Komisarz nie jest żadnym „polskim przedstawicielem” – nawet formalnie. Jest raczej przedstawicielem KE na Polskę. Podobnie europosłowie. Przecież zakazane jest tworzenie na terenie PE reprezentacji narodowych, a dozwolone tylko politycznych. Nie ma, zatem żadnych „przedstawicieli”. Jeśli ci ludzie uważają się za jakichś przedstawicieli, to tylko biurokratycznej międzynarodówki wobec krajów swego pochodzenia.

Jak Pan ocenia pomysł tworzenia list ponadnarodowych w wyborach do Parlamentu Europejskiego? Moim zdaniem, nikomu nie będzie się chciało iść na takie wybory, gdzie będzie miał głosować na ponadnarodową listę polityczną. Te listy ponadnarodowe, podobnie jak unijne podatki, to tylko kolejne kroki na drodze do likwidacji państw członkowskich, przynajmniej niektórych, i zastąpienia ich „regionami”, które mogłyby pełnić również rolę „ponadnarodowych” okręgów wyborczych. Nikomu nie będzie chciało się chodzić na takie wybory – uważa Pan? No to niech nie chodzi! Wystarczy, jak pójdą kandydaci z rodzinami – i się wybiorą. Co to w końcu za różnica, ilu ludzi wybiera jakiegoś fagasa, który w Brukseli załatwi sobie swoje problemy socjalne?

Wspomniał Pan o problemie unijnego „prawa powielaczowego”, które chyba obecnie, w związku z tym, że powielaczy już nie ma, powinno się nazwać „prawem skanowanym”. Czy słyszał Pan o nowym pomyśle – żeby było zabawniej, posłów PiS, w dodatku uważających się za liberałów gospodarczych – znanym pod roboczym hasłem „prawo UE + 0”? Nie, nie słyszałem – a co to takiego?

Otóż jeden z posłów PiS wpadł na genialny pomysł – by nie komplikować życia obywateli oczywiście – żeby parlament nie przyjmował poza unijnymi żadnych innych regulacji. W tym pomyśle jest rzeczywiście jakiś sens, choć poseł być może nie zwrócił uwagi na to, że w takim razie powinniśmy wybierać do parlamentu już tylko tłumaczy. Co Pan sądzi o takim pomyśle? No cóż, myślę, że to było szczere. Po cóż posłowie mają sobie „myśleniem zbytniem głowy psować” – jak pisał nasz Jan Kochanowski? Rzeczywiście – tłumacz by wystarczył. To pewnie, dlatego Jarosław Kaczyński radził Zbigniewowi Ziobrze, by uczył się angielskiego.

Podobno w najbliższym czasie ma zostać zmieniona konstytucja, do której ma zostać dołączony zapis, z którego wynika, że w gruncie rzeczy konstytucją będzie to, co przychodzi z UE. Czy to nie jest zbyt bezczelna zabawa prawem i wszystkimi pojęciami związanymi z państwem, którymi faszeruje się ludzi? Drogi Panie Tomaszu! Przecież właśnie o to chodzi. Środki ostrożności, jakie podjęte zostały w traktacie lizbońskim, skierowane są tylko na to, by narodów europejskich niepotrzebnie nie płoszyć, ale w perspektywie konstytucją będzie traktat lizboński – może z wyjątkiem państw tworzących dyrektoriat, które zachowają fundamenty własnej państwowości. To nawet może być dobry test, – które kraje członkowskie zmieniają swoje konstytucje i w jakim kierunku. Proszę zwrócić uwagę, że nowa węgierska konstytucja nie spodobała się Komisji Europejskiej. Znaczy: poszła pod zatwierdzony prąd.

Wszystkie partie, w tym PiS, ogłosiły, że poprą tę zmianę, która de facto oznacza likwidację polskiej konstytucji. Czy oznacza to, że spośród tzw. nowych członków polscy politycy są najbardziej zdecydowani, by jak najszybciej zlikwidować atrybuty niezależności? Jak się powiedziało „a”, to trzeba powiedzieć „b”. Przecież większość polityków PiS, podobnie jak PO, PSL i SLD, poparła w 2003 roku Anschluss, a 1 kwietnia 2008 roku głosowała za upoważnieniem prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Brak między nimi sporu w sprawach zasadniczych jest właśnie przyczyną takiego zajadłego jazgotu w kwestiach z punktu widzenia egzystencji państwa drugorzędnych albo w ogóle pozbawionych znaczenia. No bo jakie znaczenie dla egzystencji państwa ma sprawa pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej – i to w dodatku hurtem, że niby wszyscy byli niezwykle zasłużeni i w ogóle. I wokół takich spraw gotowi są rozhuśtywać emocjonalnie swoich zwolenników i przeciwników, podczas gdy o sprawach z punktu widzenia egzystencji państwa naprawdę ważnych – cyt!

Konkludując: doszliśmy do wniosku, że polscy uniokraci w zasadzie pozbawieni są jakichkolwiek kompetencji, nic samodzielnie nie mogą postanowić, a ich jedyny całościowy pomysł to zarzucenie jakiejkolwiek aktywności i przyjmowanie bez zastanawiania się unijnego prawa. Udział Polski we władzach UE to fikcja, tym bardziej że z uwagi na deficyt demokracji i nieprzejrzystość tych struktur, trudno do końca się zorientować, kto właściwie tam rządzi. O samych Polakach w UE wypowiedzieliśmy się skrajnie negatywnie, pomawiając ich w gruncie rzeczy o sprzedawczykostwo połączone z pieczeniarstwem. Czy ten obraz nie jest jednak malowany w zbyt czarnych barwach? Może jakieś pozytywy tej naszej obecności w UE i postawy polskich polityków w UE da się jednak wskazać? Ja nie potrafię i szczerze mówiąc, nie mam specjalnie ochoty podejmować się tego zadania. Bo cóż z tego, że w Sodomie i Gomorze znalazłbym jednego czy dwóch sprawiedliwych? Czy to cokolwiek zmienia? A pozytywów polskiej obecności w UE nie widzę, bo UE wcale nie zamierza położyć kresu kapitalizmowi kompradorskiemu w Polsce, – od czego trzeba by zacząć wszelkie działania reformatorskie. Gdzież, zatem miałbym wskazać ten pożytek? Układ z Schengen, polegający na otwarciu granic, mógłby funkcjonować i bez Unii, podobnie jak jednolity obszar celny, – więc to, co jest dobre, nie jest organicznie związane z Unią. Tomasz Sommer

Dobrzer Państwu idzie! No, to trzecia prośba Proponuję napady na umysły zwolenników PO i PiS. Na ich strony w Sieci. Co prawda na głównych jest mocny filtr cenzorski, – ale na lokalnych już niekoniecznie. Ponadto można zamieszczać komentarze do blogów popularnych bloggerów sympatyzujących z jedną lub drugą partią (nie neutralnych!!!) Komentarze winny mieć następującą formę (proszę to pisać swoimi słowami!):Dla zwolenników PO: Głosowałeś na PO? Przekonałeś się, że to nie żadni liberałowie, lecz po prostu oszuści i aferzyści. Mam nadzieję, że nie masz zamiaru przerzucić głosu na oszołomów z PiS?!? Posądzeniem, że zagłosujesz na PSL lub SLD nie chcę cię obrazić... Zmarnowałeś swój głos. Nie zrób tego po raz drugi! Zagłosuj na „Nową Prawicę” Janusza Korwin-Mikkego. To jest jedyna partia mogąca według sondaży odebrać głosy PiSowi i zmusić PO, jako koalicjant, do wprowadzania wolności!

Nie zmarnuj znów głosu! Nie pozostań bierny! Zagłosuj na Kongres Nowej Prawicy! Do zwolenników PiS: Głosowałeś na PiS? Przekonałeś się, ze to nie żadni konserwatyści ani obrońcy suwerenności Polski, lecz po prostu oszołomy goniące za posadami państwowymi. Mam nadzieję, że nie masz zamiaru przerzucić głosu na aferałów z PO?!? Posądzeniem, że zagłosujesz na PSL lub SLD nie chcę cię obrazić... Zmarnowałeś swój głos. Nie zrób tego po raz drugi! Zagłosuj na „Nową Prawicę” Janusza Korwin-Mikkego. To jest jedyna partia mogąca według sondaży odebrać głosy PO i zmusić PiS, jako koalicjant, do wprowadzania Rządów Prawa, a nie rządów Ziobry! Nie zmarnuj znów głosu! Nie pozostań bierny! Zagłosuj na Kongres Nowej Prawicy! Najdziwniejsze, że to wszystko szczera prawda!! Aha: po namyśle postanowiłem zamieścić dla Państwa wygody gotowe awatary z logo NP - na stronie http://www.nowaprawica.org.pl/info/do-pobrania

Dlaczego tam? Bo tu mogę zamieszczać wyłącznie obrazki o szerokości 250 lub300 pixli. Proszę je wykorzystać w akcji opisanej wczoraj! Informacje: bardzo owocne spotkanie w Skorzęcinie; sam dowiedziałem się wielu rzeczy – a inni chyba jeszcze więcej. Będziemy z tego robili użytek w wyborach. W niedzielę – wyjątkowo udane spotkanie w Koninie. Do tej pory była tam posucha. A teraz – proszę! Lody ruszyły – Panowie Przysięgli! JKM

Nikt mi nie wierzy... Nikt mi nie wierzy, – bo to, co piszę, wydaje się ludziom czasem wręcz absurdalne. Twierdzę np., że pomoc zagraniczna szkodzi, a nie pomaga – i podaję przykłady Hiszpanii i Portugalii, które po Kolumbie otrzymały ogromne ilości złota... i spadły z I ligi do III! Ludzie myślą – OK, ale to dawno i nieprawda. To proszę popatrzeć na kraje, które otrzymały najwięcej pomocy od UE. Dziwnym trafem są to: Grecja, Portugalia, Irlandia i Hiszpania...

Czy nic to Państwu nie mówi? Nawet tym, co znają powiedzenie: „Pieniądze szczęścia nie dają”? A przecież ilu ludzi, otrzymawszy nieoczekiwanie duży spadek, nagle przestało się bogacić: zaczęli wydawać na różne uciechy, – ale przede wszystkim: rozleniwili się. A jak PROTESTOWALI, gdy okazało się, że muszą znów zacząć pracować! Nadal uważacie mnie Państwo za kompletnego pomyleńca? A ja zadaję pytanie: ile jeszcze pomocy potrzeba Polsce, by znalazła się w takiej samej sytuacji, jak Grecja? JKM

C'est le ton, qui fait le chanson Jak mawiał śp. ks. Michał Gorczakow, minister spraw zagranicznych Imperium Wszechrusi: „Nigdy nie wierzę niezdementowanym wiadomościom”. Gdy więc od trzech miesięcy trąbiłem o grożącym Polsce sojuszu PiS-SLD z niepokojem obserwowałem, że coraz więcej polityków potwierdza informacje, że takie rozmowy się toczą – a potem, że są już bliskie finału. Na szczęście niektórzy działacze SLD zaczęli temu energicznie zaprzeczać – i odetchnąłem z ulgą: jak zwykle miałem rację. Dlaczego działacze SLD i PiS temu zaprzeczają? To oczywiste: SLD bardzo ostro potępia anty-PRLowskie wypowiedzi PiSmaków i czasem posuwa się do wiązania ich z Hitlerem – a PiS z kolei uważa SLD za bezpośrednich, choć adoptowanych potomków homo-pary Lenin-Stalin. Mowa, więc nie o współpracy w wyborach – wręcz przeciwnie: w wyborach będą się ostro zwalczać, by być wiarygodni. Mowa o koalicji po wyborach. Jeśli, nie daj Boże, PiS i SLD osiągnęłyby razem 51% miejsc w Sejmie. W rzeczywistości, bowiem te partie mogłyby znakomicie razem rządzić. Co prawda PiS jest trochę bardziej lewicowe od SLD, ale w praktyce niczego lewicowego nie robi: np. zlikwidowało podatek spadkowy. SLD, któremu p. Piotr Ikonowicz z PPS, odmawia (i słusznie) prawa do nazywania się „socjalistami” i „Lewicą”, bo też np. obniżył akcyzę od alkoholu. Naprawdę: te dwie partie mogłyby znakomicie razem rządzić. Niestety – byłoby to koszmarem dla Polski, bo jedna z drugą musiałyby się prześcigać w realizacji swych socjalnych postulatów wyborczych. Przypomnijmy, że gdy w Hiszpanii władzę objął p. Józef Rodríguez Zapatero, jej finanse były w niezłym stanie; wystarczyły trzy lata rządów Lewicy (też wcale nie skrajnej!), by zrujnować ten piękny kraj. I to samo byłoby z Polską. No, dobrze:, ale taki sojusz te partie mogły zawrzeć już o wiele wcześniej. Podobieństwa ich programów wręcz rzuca się w oczy, – jeśli odrzucić pustą retorykę. Tak samo niesłychanie podobne są programy gospodarcze Unii Europejskiej i III Rzeszy – i dlatego właśnie istnieje surowy zakaz czytania wydawnictw narodowo-socjalistycznych. Więc dlaczego nie zrobiły tego wcześniej? Co wyzwoliło w nich nagle tę chęć i stłumiło wzajemne obrzydzenie, – bo przecież niemieccy socjaldemokraci i hitlerowcy też mieli podobne programy – a rzadko przemagali się, by w ogóle rozmawiać. Bo to ton tworzy piosenkę – nie treść! Odpowiedź jest oczywista: Klewki! To politycy PiSu i SLD są – niemal po równo – zamoczeni w aferę bezprawnego torturowania talibów i innych arabskich bojowników i terrorystów na ziemiach polskich. I są nieustannie zagrożeni tym, że PO, wbrew polskiej racji stanu, może ich za to powsadzać do kryminału. Niech tylko okaże się, że polityka III Rzeczypospolitej nie musi opierać się na Stanach Zjednoczonych. I to jest ich największy wspólny mianownik. JKM

Dlaczego PJN nie mógł się udać Zawsze do PJN podchodziłem z olbrzymim sceptycyzmem. Nie miałem wątpliwości, że u źródeł tej partii nigdy nie stała żadna idea czy pomysł na Polskę. Prawda jest brutalna: po śmierci Lecha Kaczyńskiego otaczający go współpracownicy stracili pozycję polityczną i mogli znaleźć miejsce jedynie w PiS. Aspirowali więc do zajęcia tam znaczącej pozycji, a w swojej opinii wzmocnili się, doprowadzając Jarosława Kaczyńskiego do bardzo dobrego wyniku w wyborach prezydenckich. Tymczasem Kaczyński swój wynik uznał za porażkę, ponieważ prezydentem nie został. Z kolei w partii też nie chcieli się „posunąć” i zrobić we władzach (i na listach wyborczych) miejsca dla koterii zmarłego prezydenta RP. Stąd doszło do straszliwego boju wewnątrz partii o przywództwo. Grupa „pałacowa” została zmasakrowana, Nieomylny Prezes uznał ją za rodzaj agentury i w efekcie zmusił do odejścia z PiS. Nie łudźmy się, u źródeł tej formacji stały spory frakcyjno-personalne, a nie ideowe. Elżbieta Jakubiak czy Paweł Kowal to nie byli zwykli pisiacy, byli to „superpisiacy”, w swoich poglądach niekiedy bardziej radykalni od Nieomylnego Prezesa. To jest ta sama idea: czołobitność i służalstwo wobec amerykańskich neokonserwatystów, tradycja romantyczno-piłsudczykowska, etatyzm, socjalizm, centralizacja. Sam pomysł licytowania się, kto lepiej zrealizuje „testament” Lecha Kaczyńskiego, znaczył, że nowa partia ma licytować się ze starą, kto jest bardziej romantyczny, rewolucyjny i etatystyczny. W sumie pomysł był prosty: stworzyć PiS bez Jarosława Kaczyńskiego, PiS z nieco bardziej pijarowskim wizerunkiem, mniej kłótliwe, – ale to miało być tylko PiS-bis. Pomysł od początku był politycznie absurdalny: spierać się z Jarosławem Kaczyńskim o „testament” jego brata bliźniaka. Nie zgadzam się tu z Janem Filipem Libickim, który twierdzi, że nie ma takiego „testamentu”. Przeciwnie – jest. To jest ta sama idea, która przyświecała insurekcjonistom, rewolucjonistom, polskim jakobinom, socjalistom z PPS, piłsudczyźnie – to tradycja niepodległościowej i romantycznej lewicy, czyli tradycja, która doprowadziła już wielokrotnie nasz naród do rzezi powstańczych i ataków z kosami na armaty. Ja bym wolał, aby tego „testamentu” nie było, ale on jest, niestety! To rewolucyjny pomiot, który wielokrotnie doprowadził już nas na skraj zagłady, a zarazem egzystencjalny wróg tradycji, własności oraz konserwatywnego ładu i porządku. Na czele tego PiS-bis postawiono Joannę Kluzik-Rostkowską, czyli osobę o bardzo odległych mi, lewicowych poglądach społecznych i kulturowych. Jest jednak jedna rzecz, która mi się u Kluzik-Rostkowskiej podobała: nie miała zamiaru wracać do PiS. Nie wiem, czy z racji posiadania poczucia własnej godności, czy niewiary, że Prezes jest zdolny do wybaczenia. Ale wracać nie chciała. Nie dziwię się. Proszę zobaczyć polityków z innego rozłamu w PiS, a mianowicie z Polski Plus. Kiedy wracali do PiS, przepowiadano, że będą w partii traktowani, jako rodzaj wykładziny podłogowej. Co tam się dzieje w partii, dokładnie nie wiem, ale widzę, co się dzieje w mediach. Politycy byłej Polski Plus wyszli z powodu szaleństw Prezesa. A teraz permanentnie występują w różnych programach publicystycznych, z powagą głosząc najskrajniejsze pisowsko-smoleńskie teorie. Nie wierzę, że uwierzyli w „spisek”, „zamach” i Bóg jeden wie, w co jeszcze. Zapewne kierownictwo PiS wysyła ich i zmusza do tych wypowiedzi, aby ich upodlić, aby pokazać, że będą mówili to, co kierownictwo rozkaże. Nie chcieliście wierzyć w „mgłę”? To będziecie o niej opowiadać na prawo i lewo, aby każdy wiedział, jak Prezes traktuje zdrajców i apostatów. Kluzik-Rostkowska wiedziała, że jeśli wróci do PiS, to czeka ją taki sam los – i mogła wybrać: koniec kariery politycznej albo start z PO. Wykładziną podłogową Prezesa nie chcieli być także Jan Filip Libicki i Jacek Tomczak. Obydwaj nie mają wątpliwości, że kierujący obecnie PJN Paweł Kowal nie marzy o niczym innym jak tylko o powrocie pod opiekuńcze skrzydła Prezesa. Wodząca rej Elżbieta Jakubiak wydaje się nie tyle chcieć wrócić, co wręcz o tym marzy. Wystarczy, że Prezes kiwnie palcem, a ona już wraca.

Problem tylko w tym, że Nieomylny Prezes jeszcze nie kiwnął… Nie tak dawno w NCZ! zamieściłem felieton „Przełamać w sobie Prezesa”, w którym postawiłem tezę, że bardzo wielu polityków po opuszczeniu PiS świadomie czy podświadomie nie umie już myśleć inaczej niż Jarosław Kaczyński. Są dosłownie zaczadzeni charyzmatyczną osobowością. I nawet, jeśli walki frakcyjne spowodowały, że zostali z PiS wypchnięci, to już nie umieją myśleć inaczej niż Prezes, żyjąc „mgłą” nad Smoleńskiem, „agenturą”, „układem” i podobnymi elementami pisowskiego mitu politycznego. To jest właśnie przypadek większości działaczy i parlamentarzystów PJN, na czele z Pawłem Kowalem i Elżbietą Jakubiak, ale także Marka Jurka i jego środowiska. I to jest właśnie powód, dla którego pomysł na PJN nie wypalił. Kierownictwo tej partii, jej posłowie, nie umieli już myśleć inaczej niźli Prezes. Umieli jeszcze ogłosić schizmę – a raczej zmuszono ich do tego w wyniku przetasowań partyjnych, – ale już psychicznie nie byli zdolni do stworzenia jakiejkolwiek programowej alternatywy dla PiS. W znanym tekście Immanuel Kant uczy, że Oświecenie polega na tym, iż ludzie zaczynają posługiwać się własnym rozumem i przestają ulegać niewolącym ich autorytetom. I to jest właśnie problem wszystkich tych, którzy byli poddani autorytetowi Prezesa: nie są już zdolni samodzielnie myśleć. Myślą jak Prezes, przez Prezesa i Prezesem. Adam Wielomski

Bandziory z okrągłego stołu. Kolejna grupa społeczna Polaków okradziona przez bandziorów okrągłego stołu. Zapytacie Państwo, co to za grupa lub już zapewne wielu domyśla się, o jakiej grupie społecznej chcę napisać. Nie są to duchowni ani rolnicy. Duchowni zrobili geszeft z komunistami cisza za kasę, a rolnicy jak to rolnicy siedzą cicho, aby ich jeszcze ktoś na więcej nie okradł. Rolników zaczął mordować ścisły członek KC PZPR Leszek Balcerowicz. Stwierdzono około 600 samobójstw z powodu tego totalitarnego jegomościa. Następnie przyszła Unia i wszystko miało być takie piękne. Zataili tylko, że rolników będą szpiegować z nieba oraz, że ich wsadzać będą do więzień, gdy pomyli się urzędnik (około 1500 oskarżeń karnych każdego roku kierowanych do sądów). Ale są tacy rolnicy, co i pisać potrafią. Więc napisali Petycję nr 1248/2007. Parlament ją uznał za zasadną a władza w Polsce uznała ją za szkodliwą dla niej i skazała autora na pięć miesięcy więzienia. Kara nie jest za to, że umieli pisać i napisali, tylko za treści w niej zawarte. Petycja przecież jest prawem człowieka, ale treść musi być zgodna z wolą władzy, a nie autora Petycji. Podsumowując rolnicy są okradani corocznie przez ARiMR na około 300 mln. euro, a przez władzę wyliczyliśmy będzie tego przeszło 700 mln euro rocznie. Suma rocznych ubytków w kieszeni rolników to około 1 mld euro rocznie. euro. Oczywiście znajdą się zaraz komuniści-ludowcy i ci nawet z PiS, że to nieprawda. Tylko rolnicy jak nauczyli się pisać petycje to zapewne i umieją rachować. Powracam do sprawy zasadniczej, czyli opisania kolejnej grupy społecznej okradzionej przez bandziorów z okrągłego stołu. Nie będą to związkowcy z „Solidarności”, ponieważ ich bandziory nie okradli tylko zakłady pracy, w których związkowcy pracowali. Oni myśleli, że są to ich zakłady pracy i na myśleniu oraz wspomnieniach się skończyło. Otóż jest to spora grupa społeczna okradziona i nie są to osobnicy z OFE. Jest ich okradzionych kilkaset tysięcy podatników (ok. 300 tys). Zapewne znowu będzie sprzeciw i uwagi typu co oni znowu wypisują lepiej niech się zajmą rolnictwem, przecież kilkaset tysięcy osób nie da się okraść. A ile dołożą do interesu przy kursie 3.33 za franka szwajcarskiego? Około 40 mld. złotych! Więc mam nadzieję, że Szanowni Czytelnicy wskażą mnie inną grupę społeczną w ilości osób i wysokości kwot nadpłaconych. To jest kwiat przedsiębiorczych Polaków, którzy tylko chcieli kupić mieszkania, a dostają po mordzie od władzy, która woli interweniować w Grecji przeznaczając na ten cel 250 mln. euro. Aby było wesoło i na ludowo Polska nie jest członkiem strefy euro, nawet nie jest zapraszana jak to było podczas szczytu w marcu na posiedzenia tej strefy. Rozumiem, że władza chce za wszelką cenę być władzą na najwyższym poziomie. Problem tylko w tym, gdy piło się jabole w młodości to na salony nie wejdziesz Tusku, nawet, jeżeli cię stać teraz na lepsze trunki. Ile to kancelaria zapłaciła w zeszłym roku za trunki? Przeszło 50 tys, złotych było tego. Ciekaw jestem czy za środki higieny intymnej jak prezerwatywy też płaci kancelaria premiera? Więc dlaczego mnie rolnika ma obchodzić los ludzi, którzy świadomie zdecydowali się na grę spekulacyjna biorąc wysoki kredyt w walucie, w której nie zarabiają. Dlaczego władza z moich pieniędzy ma ich bronić, dlaczego ma w te umowy pomiędzy bankiem a kredytobiorcą ingerować, dlaczego ma ingerować w wysokość spreadów itp. Nikt tym ludziom do głowy nie przystawiał pistoletu przy podpisywaniu umowy, każdy zdecydował się na to świadomie a to, że ktoś nie przewidział konsekwencji to jego problem. Niech wróci do szkoły i douczy się matematyki. Jak frank był na niskim poziomie to było dobrze, a teraz jest źle? Komuniści jak zwykle określają ich mianem spekulanci. Władza na czele z Tuskiem, póki, co, nie ma zamiaru kredytobiorcom walutowym pomagać. Warto jednak prześledzić jak zmieniał się ów straszny spread na przestrzeni ostatnich lat. A w wielu bankach wzrósł dwu- trzykrotnie. Czy ma to jakieś uzasadnienie? Oczywiście żadnego. Z punktu widzenia szarego obywatela spread na rynku międzybankowym w zasadzie nie istnieje (wynosi ułamek procenta), koszt komputera i gościa, który go « pilnuje » przy tej skali handlu też jest pomijalny. Kilkunastoprocentowy (czasem) zarobek banku na takiej czynności wynika, więc wyłącznie z pazerności właściciela/zarządu, a nie z ponoszonych przez bank realnych kosztów. W dodatku, jako koszt niewpisany w umowę, a ustalany arbitralną decyzją, nie mógł być znany i wzięty pod uwagę przez kredytobiorcę podczas podpisywania umowy. Dlaczego przed kryzysem wszystkie koszty zakupu walut pokrywał spread 2-3%? A obecnie banki « dokładają » przy spredach 7-12%? Bankructwo jednego czy drugiego walutowego kredytobiorcy da taki efekt dla gospodarki kraju jak sikanie do morza i oczekiwanie na przybór poziomu wody. Jeśli jednak przyjmiemy, że zbankrutuje 200 000 osób to nagle okaże się, że państwo MUSI wziąć pod swoją opiekę jakieś 800 000 ludzi bez domów i pieniędzy. 800 000 ludzi na ulicy, pozostawionych samych sobie to rewolucja. A nie żyjemy w dziewiętnastym wieku, aby się mordować na ulicy. I choćby z tego powodu my okradzeni już rolnicy musimy trzymać za nich kciuki. Po takim bankructwie banki zostaną z 200 000 mieszkań/domów, które już teraz są warte mniej niż kredyty na nie (wzrost kursu). Będą oczywiście usiłowały je sprzedać, żeby odzyskać choćby część kasy. Rzucenie takiej ilości mieszkań na rynek spowoduje dalszy, gwałtowny spadek cen (rząd Węgier np. zabronił sprzedawania przejętych mieszkań i ustalił grafik rozłożony na lata), a co za tym idzie kolejne bankructwa – tym razem wśród firm budowlanych i rzemieślników. Podsumowując: liczy się efekt skali. Ci ludzie przez lata, biorąc kredyty, napędzali gospodarkę. Budowa domu to praca dla pana murarza, malarza, dekarza itp. firmy produkującej farby, meble, sprzęt – dziesiątek, setek jak nie tysiące osób. Bankructwo kilkuset tysięcy właścicieli oznacza falę, która rozleje się na cały kraj. Więc raczej zapobiegnijmy temu, póki można to zrobić niewielkim kosztem, a i tak nie z kasy podatnika, niż gadajmy, że w Polsce na razie jest namiot nomadów i chora opozycja oraz że Straż Miejska jest na manewrach. A może bandziorom z okrągłego stołu chodzi o to, aby mogli sobie wzorem swego idola Jaruzelskiego postrzelać do tłumów? Poloniae - blog

21 czerwca 2011 "Oddzielić reformatorów od sabotażystów" - tak przynajmniej chce prezydent Syrii, w której – tak jak w innych krajach - trwa wiosna ludu. Na ogół wiosna przychodzi zawsze sama, bo Pan Bóg, jako sędzia sprawiedliwy, już nad tym czuwa sprawiedliwie. Ale jak człowiek organizuje „ wiosnę”, to człowiek musi w niej maczać swoje brudne łapska. Musi to być człowiek zorganizowany i posiadający pieniądze Dużo pieniędzy. A jaki to człowiek zorganizowany? We współczesnych czasach to człowiek zorganizowany w służbach, które człowiek rządzący posiada i przy pomocy których organizuje potrzebne mu sytuacje. Wygodne dla niego, a na ogół nie wygodne dla tych, przeciw którym je organizuje. Bo „ wojna to sztuka oszukiwania”- twierdził Sun Zi w swojej „Sztuce wojennej”. No i musi być złoto, żeby móc je rozdawać wszystkim pochlebcom. A jak u nas oddzielić reformatorów od sabotażystów.? Stawiam tezę, że w Polsce nie potrzeba oddzielać reformatorów od sabotażystów. Wszyscy reformatorzy w Polsce od 1989 roku to sabotażyści. Reforma goni reformę, a jak wiadomo sabotażyści, pardon- reformatorzy żyją z reform- to jest ich cel. Polsce potrzebne były zmiany, a nie reformy, bo od reform nic się nie zmienia, tylko ci, co do tej pory siedzieli przy oknie- siadają przy drzwiach.. I drzwi nie zamykając, bo muszą być uchylone dla kolejnych reform. Reformy są wpisane w sabotaż. Co innego zmiany, takie jak w 1988 roku w grudniu, a co innego wieczne reformy, które prowadzą do utrwalania socjalizmu demokratycznego? Ludzie nie potrzebują ciągłych reform.: Ludzie potrzebują wolności decydowania o swoich sprawach i żeby im nikt nie przeszkadzał w tym, co chcą robić. Aby ich nie kontrolował i nie okładał podatkami. Bo wtedy wszystko więdnie.. Na socjalistycznym betonie kwiaty wolności nie wyrosną.. Na socjalistycznym betonie można jedynie zagryzać zęby, wściekać się i tupać. Beton nie ustąpi. Nogą w beton, to tak jak głową w mur. Majsterkowicze i tak dalej majstrują. Przeciw nam. Ale jest rzecz pocieszająca.. Polskie kobiety będą chodziły w wygodnych i bezpiecznych biustonoszach(???). No nareszcie! I to dzięki Unii Europejskiej, która na skonstruowanie bezpiecznych i wygodnych biustonoszy dla kobiet przeznaczyła 150 000 złotych(!!???). Chciałoby się powiedzieć, dlaczego tylko 150 000, a nie, chociaż milion? Dwóch naukowców z Politechniki Łódzkiej opracowało kształt biustonosza idealnego, który wcale nie uciska i jest komfortowy w noszeniu. To ONI - polscy pionierzy biustonoszowi - wytyczyli nowy szlak, jeśli chodzi o wygodność biustonoszy.. Były badania.(???) To chyba najciekawszy moment dla twórców wygodnego i bezpiecznego biustonosza.. Pomagał im w tym jeszcze jeden człowiek, profesor z Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. No profesor- to brzmi poważnie i dumnie. Przecież nie będzie się tym zajmował byle, jaki magister.. Tym bardziej, że do podziału było 150 000 złotych i wystarczyło wziąć pod mikroskop jeden z biustonoszy produkowanych przez światową firmę Triumph i już sprawa okazałaby się przejrzysta i bezpieczna. Bo przecież chyba nikt nie wątpi, że światowa firma Tiumph produkuje dla kobiet biustonosze niewygodne i niebezpieczne.? Tak niebezpiecznie dla noszenia, że na przykład kobieta mogłaby nieopatrznie zgubić piersi.. Ale 150 000 złotych to suma, której łatwo nie można znaleźć na ulicy, ale w szkatule Unii Europejskiej – jak najbardziej. Trzeba tylko napisać dobry wniosek, i mieć kogoś, kto dobrze przekona tych, co pieniądze rozdzielają, że wygodne i bezpieczne biustonosze są Polkom potrzebne.. Wszystko przygotowała firma Corin z Pabianic, gdzie mieszka były minister MSWiA pan Tomaszewski, którego pan Lepper swojego czasu nazwał „Bandytą z Pabianic”. To ona zdobyła te 150 000 złotych i dzięki niej, już bezpieczne i wygodne staniki znajdują się w sprzedaży. Cyckonosz nie uciska piersi kobiet, ale jeszcze podtrzymuje i seksownie eksponuje biust.. Być może trzeba było zebrać kobiece poparcie. Zalobbować u feministek. Chociaż… One raczej chciałyby kobiety porozbierać .Niech chodzą bez piersi, pardon-staników po ulicach. Najlepiej nago, tak jak natura je stworzyła. Cywilizacja nic nie znaczy. Cywilizacja nas ubrała, w tym kobiety, a teraz antycywilizacja ma nas rozebrać.. Wracamy powoli do wspólnoty pierwotnej.. Kobiety raczej chodzą dzisiaj bez staników, nawet bez majtek, tak jak Doda, przegrała w tej sprawie proces sądowy, a tu Unia finansuje konstruowanie staników bezpiecznych i wygodnych. Naukowcy wypracowali najbardziej popularny rozmiar stanika- 75B. A co z tymi mnie popularnymi? Czyżby chodziło o skonstruowanie jednego rozmiaru stanika? Będąc w niedzielę w Skorzęcinie na Pikniku Prawicy, nad przepięknym jeziorem z kolegami z całej Polski, o szóstej rano byłem świadkiem następującej sceny: zza domku w leśnej ciszy pojawiła się nagle blond kobieta, rozmamłana i wymiętoszona niemiłosiernie, która maszerując chwiejnym i niezdecydowanym krokiem zapytała mnie, bo tylko ja byłem na podorędziu: „Którędy na plażę?” Bo akurat stałem na rozstaju dwóch dróg- jedna prowadziła nad jezioro, a druga do jadłodajni, która o tej porze była zamknięta.. Wskazałem jej drogę właściwą.. Chwilę się wahała, ale poszła we wskazanym przeze mnie kierunku.. Za chwilę dołączył do niej…. Murzyn, który objął ją namiętnie.. Na pewno nie miała stanika, co potwierdza moją tezę, ze kobiety pierwsze wejdą do wspólnoty pierwotnej, wyzbywając się atrybutów cywilizacji.. Jeśli chodzi jednak o „oświatę”, to będzie się ona degradowała w kierunku wytyczonym od dawna, bo właśnie pani Barbara Kudycka, ministerka nauki i szkolnictwa wyższego związana apolitycznie z Platformą Obywatelską , zafunduje wszystkim chętnym i spełniającym warunki- staże zagraniczne, żeby mogli pojechać sobie za pieniądze ministerstwa, czyli za nasze i poduczyć się w zakresie” menadżera innowacyjności”, bo tak będzie nazywał się nowy” zawód”, do którego przygotują się stażyści.. Aha! Nie będą zajmować się innowacyjnością, tylko będą sobie menadżerować, czyli nadzorować innowacyjność. Bo innowacyjność wymaga menadżerów, którzy nie umiejąc innowacynować gospodarki, będą menadżerować nad innowacyjnością. Będą łączyć naukę z biznesem, bo do tej pory nie udało się tego zrobić. Biurokracja swoje, a biznes – swoje Potrzebny jest łącznik łączący te dwa światy. Świat biurokracji stosowanej i nadzorującej i świat biznesu, który bez biurokracji może się obejść- jak najbardziej, ale biurokracja bez biznesu niepodobna. Więc wymyślono” innowacyjność”, i dawaj w te pędy pożerować sobie nad innowacyjnością.. Jakby „ menadżer innowacyjności” był innowacyjny, to by sam coś pożytecznego wymyślił i zrobił na tym miliony, a tak powozi się nad” innowacyjnymi, weźmie kasę, głównie tę płynącą z różnego rodzaju państwowych fundacji, albo wprost z budżetu państwa, tak jak w przypadku pieniędzy płynących z ministerstwa nauki i szkolnictwa wyższego.. Będą ich szkolić z zakresu „przewodnika po komercjalizacji”, jak to powiedziała pni profesor Barbara Kudrycka” na koszt ministerstwa”(???). Pani profesor będąc profesorem, nie wie takiej oczywistej rzeczy, ze sama żyje na koszt podatnika, tak jak będą żyli stażyści, którzy wyjadą do USA „ za darmo”. Na nasz rachunek i będą trenować na nasz rachunek.. Będą poznawać” formularze i procedury”(????) Jakby Archimedes zajmował… się formularzami i procedurami to by oczywiście niczego nie odkrył….. Tak ja oni nie odkryją.. Ale zostaną” menadżerami innowacyjności”. Będą nowe etaty, nowi ludzie na państwowych etatach, nowe podatki.. Wszystko nowe będzie po staremu. Proces tworzenia biurokracji trwa w najlepsze i dopiero bankructwo systemu powstrzyma rządzących od tego typu pomysłów etatystycznych.. Już w niektórych gminach zwalniają urzędników i przestają palić latarnie w nocy. BO w dzień - już dawno przestali! Czas pokazania kart nadchodzi… Sprawdzam! Czy to reformatorzy, czy to sabotażyści? WJR

Kariera szofera Już był taki jeden, co bardzo szybko awansował. Ciekawe, czy (a raczej, kiedy) dowiemy się o innych podobieństwach? Kilka dni temu w "Naszym Dzienniku" były szef BOR, Andrzej Pawlikowski, mówił (a wczoraj przypomniał tę wypowiedź portal wpolityce.pl): Generał Janicki już w październiku 2007 r. został powołany na stanowisko szefa BOR niezgodnie z obowiązującymi przepisami prawnymi. Żeby zostać szefem Biura Ochrony Rządu, a tym bardziej generałem, należy posiadać, co najmniej wykształcenie wyższe drugiego stopnia i legitymować się tytułem zawodowym magistra (Rozporządzenie Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji z dnia 4 września 2002 r. w sprawie wymagań, jakim powinien odpowiadać funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu na stanowisku szefa komórki organizacyjnej lub innym stanowisku służbowym). W dniu powołania na stanowisko szefa BOR pan Janicki miał tylko ukończone studia inżynierskie pierwszego stopnia. Należałoby sprawdzić, czy panu Janickiemu w trakcie szefowania BOR udało się uzupełnić braki w wykształceniu i uzyskać tytuł magistra. Po drugie, w trakcie nominacji na szefa BOR był wprawdzie generałem, ale żeby nim zostać, również należy mieć odpowiednie wykształcenie. W wojsku sytuacja wygląda tak, że trzeba mieć przynajmniej ukończoną jakąś szkołę wojskową lub kierunkową. Najlepiej byłoby, gdyby był to wydział strategiczno-obronny na Akademii Wojskowej, a ponadto dobrze byłoby mieć jeszcze ukończone studia podyplomowe. Tym bardziej dziwi mnie ta nominacja na kolejny stopień, czyli generała dywizji. Uważam, że w dalszym ciągu nie posiada on odpowiednich kwalifikacji. Przypuszczam, że pan premier został wprowadzony w błąd, podpisując jego nominację na szefa BOR, natomiast pan prezydent podpisując jego nominację na kolejny stopień generalski.

I tak właśnie czytając te słowa przypomniałem sobie o innym, zasłużonym dla Polski i po latach znów docenianym przez władze generale.

Cytat: Wojciech Witold Jaruzelski (ur. 6 lipca 1923 w Kurowie) – polski polityk i dowódca wojskowy, działacz komunistyczny, Prezydent PRL (1989) i Prezydent RP (1989–1990), generał armii Wojska Polskiego, szef Głównego Zarządu Politycznego WP (1960–1965), szef Sztabu Generalnego WP (1965–1968), minister obrony narodowej (1968–1983), przewodniczący Komitetu Obrony Kraju – Zwierzchnik Sił Zbrojnych, Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych na wypadek wojny, współtwórca Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego; stał na czele junty (Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego), która w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 wprowadziła na terytorium Polski stan wojenny (1981–1983), członek Biura Politycznego KC PZPR (1971–1989), I sekretarz KC PZPR (1981–1989), poseł na Sejm PRL III, IV, V, VI, VII, VIII i IX kadencji, prezes Rady Ministrów PRL (1981–1985), Przewodniczący Rady Państwa PRL (1985–1989).

Cytat: Marian Jerzy Janicki (ur. 24 stycznia 1961 w Krakowie) – polski urzędnik państwowy, generał dywizji Biura Ochrony Rządu, od 2007 szef Biura Ochrony Rządu. Ukończył studia na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. W 1987 zatrudniony w służbach mundurowych, od 1988 w Biurze Ochrony Rządu. Był kierowcą w kolumnie transportowej; w 1990 woził m.in. ówczesnego kandydata na prezydenta – Lecha Wałęsę. Od 1993 do 1997 pełnił funkcję szefa wydziału w Oddziale Transportu, następnie do 2001 kierował tym oddziałem. 29 marca 2001 został powołany na stanowisko zastępcy szefa BOR, gdzie kierował częścią logistyczną. Decyzją prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego z 12 czerwca 2005 mianowany na stopień generała brygady BOR. W tym samym roku przeniesiony do dyspozycji szefa BOR. 26 listopada 2007 nowo powołany premier Donald Tusk powierzył mu urząd szefa Biura Ochrony Rządu. 16 czerwca 2011 odebrał przyznaną przez prezydenta Bronisława Komorowskiego nominację na stopień generała dywizji BOR. W biogramie generała Janickiego w Wikipedii kwestia wykształcenia potraktowana jest bardzo ogólnie, więc ktoś mógłby zażartować, że tu leży przyczyna niedoinformowania prezydenta. Ta notka to właściwie zbiór cytatów, ale co tu jest do dodania? Może tylko refleksja, że Wałęsa miał szczęście do kierowców...

http://wpolityce.pl/view/13887/Czy_gen__Janicki_ma_odpowiednie_wyksztalc...

Budyń78 – blog

Ten program daje nadzieję

1. Wczoraj Prawo i Sprawiedliwość zaprezentowało w Warszawie swój program „Nowoczesna, Solidarna, Bezpieczna Polska” i jest pierwszą partią polityczną z tych obecnych w Parlamencie, która na cztery miesiące przed rozstrzygnięciem wyborczym taki program przedstawiło. Zakładamy, że w czasie kampanii wyborczej publiczna debata nad jego zawartością spowoduje, że ten ostateczny realizowany po wygraniu jesiennych wyborów, będzie wzbogacony o wnioski z tej dyskusji wynikające. Pogram został przedstawiony na 254 stronach i w krótkim felietonie trudno przedstawić jego zawartość, dlatego zwrócę uwagę na te rozwiązania w nim proponowane, które spowodują przełamanie panującej od lat w naszym kraju wszechogarniającej niemożności.

2. Zacznę od propozycji napisanych od początku 2 nowych ustaw podatkowych dotyczących podatku VAT i akcyzy oraz ustawy o podatku dochodowym. Nowa ustawa o VAT weszłaby w życie w połowie roku 2012, nowa ustawa o podatku dochodowym (łączącej ustawę podatku dochodowym od osób fizycznych z ustawą o podatku dochodowym od osób prawnych) od 1 stycznia 2013. Nowe przepisy nakierowane będą na znaczące uproszczenie przepisów podatkowych w tym także na ich precyzję, aby obowiązujące podatników zasady wynikały wprost z ustaw, a nie były efektem interpretacji przez organy podatkowe. Z drugiej strony ulegną likwidacji przepisy kamuflujące faktyczne uchylanie się od płacenia podatków, a zarazem stwarzające pozory legalności działania podatników. W ustawie o podatku dochodowym znajdą się zapisy wyłączające z podstawy opodatkowania dochody przeznaczone na cele inwestycyjne . Zachęci to podatników do ujawniania całości dochodów i przeznaczania ich na cele rozwojowe, co stworzy szansę znacznego przyśpieszenia wzrostu gospodarczego i tworzenia nowych miejsc pracy w gospodarce. Koniecznym uzupełnieniem nowego podejścia do podatków będzie ustawa deregulacyjna (na wzór ustawy ministra Wilczka z końca lat 80-tych), która w gwałtowny sposób odblokowała przedsiębiorczość Polaków na początku lat 90-tych. Chcemy wywołać taką 2 falę polskiej przedsiębiorczości.

3. Ponieważ finanse państwa po rządach platformy i PSL znajdują się wręcz w dramatycznym stanie już na jesieni tego roku muszą zostać przyjęte rozwiązania ratunkowe. Liczymy na wzrost wpływów podatkowych wynikający z uproszczenia podstawowych podatków i eksplozji polskiej przedsiębiorczości, a także znaczącej poprawy efektywności poboru podatków. Być może będą jednak konieczne i inne dodatkowe rozwiązania, ale te zostaną zaprezentowane po zapoznaniu się z faktycznym stanem naszych finansów publicznych. Szybko zostaną zakończone prace nad wprowadzeniem w Polsce już od 2013 roku budżetu zadaniowego, który powinien pozwolić na działania w dłuższym horyzoncie czasowym niż rok budżetowy, ale i na oszczędności wydatków. Przydzielanie środków finansowych w budżecie na realizację konkretnych zadań wyeliminuje wszystkie te wydatki, które są powielane w kolejnych latach w związku z historyczną metodą określania wydatków budżetowych (były jakieś wydatki w budżecie tegorocznym, muszą być w przyszłorocznym powiększone przynajmniej o wskaźnik inflacji). Powołanie wicepremiera ds. rozwoju jednocześnie szefa Ministerstwa Rozwoju, który będzie koordynował wszystkie projekty i związane z nimi wydatki o charakterze rozwojowym, pozwoli na szybszą niż do tej pory ich realizację, a jednocześnie uchroni nas od realizowania przedsięwzięć kompletnie nieefektywnych (sporo takich jest realizowanych obecnie z uzasadnieniem konieczności wydatkowania na ten cel środków unijnych).

4. Wypada tylko wyrazić nadzieję, że nad tym programem zacznie się merytoryczna debata, a nie jak to miało już miejsce wczoraj przysłowiowe szukanie dziury w całym. W zaprzyjaźnionych z rządem telewizjach pojawiły się, bowiem komentarze „niezależnych publicystów i ekspertów”, którzy już zaczęli jazdę bez trzymanki w stylu „z PiS-em musi być słabo skoro publikuje program, który bazuje na tym z 2009 roku”. Jeżeli będzie to chociaż czasami debata merytoryczna to program się obroni, co więcej dobrze powinni ocenić go wyborcy bo jest to program dający nadzieję nie tylko tym zamożnym, wykształconym i z dużych miast ale także tym mniej zamożnym, trochę słabiej wykształconym i mieszkającym poza dużymi miastami czyli po prostu wszystkim Polakom. Zbigniew Kuźmiuk

Pierwsza kropla w morzu potrzeb Infrastruktura wojskowa na terytoriach państw członków NATO, pozostających przed 1989 rokiem pod sowiecką dominacją, stanowiłby wzmocnienie ich bezpieczeństwa w obliczu rosyjskich zamiarów odzyskania wpływów w tzw. bliskiej zagranicy. Kiedy w marcu 1999 roku Polska, Czechy i Węgry wstępowały do NATO, ceną, jaką Zachód miał zapłacić Rosji za milczące przyzwolenie, było zapewnienie, że w nowych krajach Sojuszu nie powstaną żadne natowskie instalacje wojskowe. Nie ulega wątpliwości, że budowanie infrastruktury wojskowej dowodzi istnienia zamiaru jej obrony. Rosyjskie protesty przeciwko takim obiektom na terenie państw NATO graniczących z Rosją są tym samym wymowne. Koncepcje strategiczne formułowane w ośrodkach geopolitycznych Rosji mówią jednoznacznie, że celem polityki jest odbudowanie imperium i uzyskanie rangi supermocarstwa w relacjach międzynarodowych. Rosja jest byłym państwem kolonialnym. Po rozpadzie bloku sowieckiego Kreml większość swoich kolonii utracił. Nie leżały one za morzami, jak w przypadku kolonii innych imperiów, ale były blisko Rosji, stanowiły tzw. bliską zagranicę. Jeśli zaś elity rosyjskie rzeczywiście pragną budować imperialną potęgę, to odzyskanie kolonii i włączenie ich do imperium staje się konieczne. W tej perspektywie infrastruktura wojskowa NATO na terenie Polski, państw bałtyckich lub Rumunii przekreślałaby plany rosyjskie. W szczególności obecność baz i jednostek armii amerykańskiej krzyżowałaby zamiary Moskwy.

Rosja poza systemem Państwa NATO sąsiadujące z Rosją, a znajdujące się przed 1989 rokiem pod sowiecką dominacją, zdają sobie z tego sprawę. Z tych powodów na ostatnim szczycie NATO w Lizbonie większość środkowoeuropejskich członków Sojuszu wyraziła poparcie dla idei utworzenia wspólnego systemu obrony przeciwrakietowej. Bez wątpienia takie instalacje stanowiłyby poważne wzmocnienie bezpieczeństwa tych krajów w obliczu zamiarów rosyjskich. Gotowość przyjęcia na swoim terytorium systemów antyrakietowych zadeklarowały Czechy (centrum wczesnego ostrzegania) i Rumunia (włączenie elementów amerykańskiego systemu na terytorium Rumunii do systemu NATO). Oficjalnie, co prawda, zaproszono Rosję do dialogu na temat systemu obrony przeciwrakietowej, ale Estonia, Litwa, Łotwa oraz Rumunia postulują ustawienie jej w roli obserwatora (Rumunia ogłosiła, że niedopuszczalne są jakiekolwiek wojskowe instalacje rosyjskie na jej terytorium). Sceptycyzm wobec ściślejszej współpracy z Rosją w sprawie tarczy antyrakietowej wyraziły Czechy, Słowacja i Węgry, a pośrednio Albania, Chorwacja i Słowenia. Stanowisko Polski według ministra Klicha wygląda następująco: "Z Rosją powinniśmy rozmawiać o sprawach, które dla bezpieczeństwa na kontynencie europejskim są ważne. Jedną z nich jest sprawa tarczy antyrakietowej. Ale nie bardzo widzę potrzebę, by Rosja była włączana do tarczy antyrakietowej". Za pełnym włączeniem Federacji Rosyjskiej w budowę europejskiego systemu antyrakietowego optowała tylko Bułgaria.

W Redzikowie skończyło się na planach Projektowi utworzenia systemu nie sprzyjają jednak wpływowe w NATO Niemcy, które dążą do ograniczenia roli USA w Sojuszu i równolegle chcą zwiększenia rangi współpracy NATO z Rosją. Projekt sojuszniczego systemu obrony przeciwrakietowej traktowany jest przez Niemcy, jako instrument zacieśnienia współpracy z Rosjanami. Po szczycie NATO w Lizbonie Niemcy demonstrowały swoje niezadowolenie, że Sojusz wyraził "jedynie" wolę dialogu z Rosją na temat projektu i zgodził się w opinii niemieckiej na zbyt ostrożne zapisy odnośnie do współpracy z Rosjanami. Już administracja prezydenta George´a W. Busha forsowała amerykański projekt tarczy antyrakietowej, który miał być zainstalowany na terenie Czech i Polski. Zamiar ten ostro oprotestowała Rosja. Nawet groziła, że wyceluje w Polskę rakiety nuklearne w razie realizacji planów budowy tarczy antyrakietowej. Niestety, Amerykanie zrezygnowali z budowy bazy antyrakietowej w Redzikowie. Dlaczego niestety? Byłaby ona bowiem elementem systemu obrony USA. W interesie Stanów Zjednoczonych byłoby więc również zapewnienie bezpieczeństwa państwu, na terenie którego baza amerykańska zostałaby umieszczona. To prawda, że ekipa premiera Donalda Tuska działała w sprawie tarczy niemrawo. Projekt pogrzebali jednak sami Amerykanie, skoro to nowy prezydent USA Barack Obama zdecydował, że tarczy nie będzie. Skusiły go, zdaje się, miraże przyjaźni z premierem Putinem i dlatego od projektu odstąpił. Do tego Waszyngton zrobił ten krok niezbyt fortunnie, bo 17 września 2009 r., w rocznicę sowieckiej inwazji na Polskę. Coś jednak zaczyna się zmieniać w polityce USA.

Chybiony argument o słabości Rosji Pod tym względem ciekawa była ostatnia wizyta prezydenta USA w Warszawie i jego spotkanie z przywódcami państw tej części Europy, zwłaszcza rozmowa z prezydentem Ukrainy. Nie wydaje się też, aby liczna ekipa amerykańska zjawiła się w Warszawie tylko po to, by stanowić tło spotkania prezydenta USA z niewydarzonymi politykami PO. Jednym z amerykańskich analityków stosunków międzynarodowych i znanym geopolitykiem jest prof. George Friedman, syn wybitnego ekonomisty Miltona Friedmana. W ostatniej wypowiedzi profesora w siódmym odcinku cyklu analiz pt. "Geopolityczne podróże George´a Friedmana" wskazuje on, że USA, „trzy razy biły się w dwudziestym wieku o to, by zapobiec niemiecko-rosyjskiej entencie i dominacji jednego mocarstwa - nieważne Rosji, Niemiec czy obojga - nad Europą". Ameryka postąpiła, bowiem następująco: "Niemiecko-rosyjska ententa stanowiłaby dla Stanów Zjednoczonych śmiertelne zagrożenie i to, dlatego wzięły czynny udział w pierwszej wojnie światowej, drugiej wojnie światowej i w zimnej wojnie. Są sprawy, do których Stany Zjednoczone nie dopuszczą i zrobią, co mogą, by im zapobiec. Jedną z tych najważniejszych jest dominacja pojedynczego mocarstwa nad Europą" - podkreślił Friedman. Profesor twierdzi, że sojusznikiem i partnerem USA w realizacji polityki europejskiej będzie silna Polska. Jednak to, co może przeszkodzić w jej awansie do rangi regionalnego mocarstwa, są słabości, jakie profesor dostrzega, powołując się na swoje rozmowy z wysokimi urzędnikami polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W szczególności wskazuje, że jego rozmówcy nie doceniali zagrożenia ze strony Rosji, twierdząc, że jest ona zbyt słaba, aby Polsce zagrozić. Friedman pisze: "Nie przekonuje mnie argument o słabości Rosji. Po pierwsze, siła to pojęcie względne. W porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi Rosja może być słaba, ale na pewno słaba nie jest w porównaniu z blisko z nią lub z Europą sąsiadującymi krajami. Żaden naród nie musi być silniejszy od tego, czego wymaga jego strategia, ale akurat w tym przypadku Rosja jest wystarczająco silna. To prawda, że populacja Rosji się kurczy i że kraj jest gospodarczo wyniszczony, ale przecież Rosja jest w ruinie gospodarczej od czasów Napoleona, a pewnie jeszcze dłużej. Jednak jej zdolność do postawienia w gotowość armii bez względu na sytuację gospodarczą jest historycznie demonstrowalna". Wskazuje też na zabiegi Rosji, aby zacieśniać swoje stosunki z Niemcami i konstatuje: "Jakoś trudno mi uwierzyć, że porozumienia niemiecko-rosyjskie nie martwią Polaków". Profesor radzi nam zatroszczyć się o narodową suwerenność i przestrzega, że żaden kraj nie może oddać kontroli nad swoimi fundamentalnymi prerogatywami narodowymi, np. nad gospodarką, takim organizacjom wielonarodowym, jak Unia Europejska, a w przypadku Polski również takiemu państwu jak Niemcy, które historycznie były dla Polski niebezpieczne. I podkreśla:, „Lecz co najważniejsze, suwerenność narodu zależy od jego zdolności obronnych". Niestety, stan polskiej obronności za sprawą obecnego kierownictwa Ministerstwa Obrony Narodowej wskazuje, że tej gwarancji suwerenności Polska obecnie nie ma.

Przedwczesna nadzieja na zmiany? Mimo rezygnacji Amerykanów z pierwotnej wersji tarczy antyrakietowej istnieją pewne możliwości naprawcze. Planowany jest inny system antyrakietowy EPAA (European Phased Adaptive Approach). Realizacja planu zakładała do 2011 r. rozmieszczenie na Morzu Śródziemnym okrętów wyposażonych w rakiety SM3 przeznaczone do zwalczania rakiet balistycznych krótkiego i średniego zasięgu. Od marca 2011 r. znajduje się tam krążownik rakietowy USS "Monterey" uzbrojony w rakiety SM3, który ma chronić południe Europy przed atakiem rakietami krótkiego zasięgu. W drugim etapie zakłada się wybudowanie na południu Europy bazy rakiet SM3 zdolnych do strącania pocisków średniego zasięgu. Rakiety mają się znaleźć w bazie Deveselu w Rumunii. Trzeci etap przewiduje przygotowanie bazy w Polsce do przyjęcia mobilnych wyrzutni zmodernizowanych rakiet SM3 posiadających zdolność strącania rakiet dalszego zasięgu i międzykontynentalnych rakiet balistycznych (Polska podpisała latem 2010 r. aneks do umowy o bazie, którą zawarła z USA dwa lata wcześniej. W kwietniu tegoż roku prezydent RP ratyfikował porozumienie). Czwarty, ostatni etap zakłada rozmieszczenie w 2020 r. jeszcze nowocześniejszej wersji rakiet SM3 zdolnych do strącania rakiet dalekiego zasięgu. Rosja nie zdołała uzyskać zapewnień w kwestii europejskiej tarczy antyrakietowej - można, zatem sądzić, że ten program zostanie zrealizowany. 13 czerwca br. minister obrony Bogdan Klich i ambasador Stanów Zjednoczonych Lee Feinstein podpisali w Warszawie memorandum dotyczące stacjonowania w Polsce pododdziału amerykańskich żołnierzy do obsługi samolotów F-16 i transportowych, które mają przylatywać do nas okresowo na ćwiczenia. Pobyty szkoleniowe amerykańskich samolotów w Polsce mają się zacząć po roku 2013. W skali polskich potrzeb obronnych pobyt 20 amerykańskich żołnierzy nie ma wielkiego znaczenia. Nie ma, więc powodów, by dąć w fanfary. Można nawet powiedzieć, że przyjazd tych żołnierzy jest kroplą w morzu naszych potrzeb. Nie wykluczam jednak, że jest to pierwsza taka "kropla" i wkrótce będzie ich więcej. Miejmy też nadzieję, że wkrótce sprawy obronności gwarantującej suwerenność Polski trafią w ręce ludzi kierujących się interesem narodowym i rozumiejących, czym jest polska racja stanu. Romuald Szeremietiew

Świat na krawędzi Jesteśmy obecnie w punkcie, w którym tak zwana „Arabska wiosna”, w rzeczywistości fala kolorowych rewolucji, puczy, destabilizacji i innych ataków na państwa narodowe, zmienia się w długie gorące lato wojny. Jest to czas podobny do 1848 roku. Obama toczy obecnie 5 wojen i ich ilość rośnie (Afganistan, Irak, Libia, Pakistan, Jemen). Według obecnej teorii „butów żołnierzy na ziemi” – definicji wojny według reżimu Obamy, mówiącej, że jeśli amerykańscy żołnierze piechoty nie są rozmieszczeni na terytorium danego państwa – może on toczyć wojnę bez ograniczeń, a więc atakować dowolny kraj na świecie, tak długo dopóki używa „tylko” lotnictwa i marynarki wojennej do bombardowań. Jest to absolutne bestialstwo. Wszyscy, których ostrzegałem przed 3 laty, że Obama jest podżegaczem wojennym, marionetką Wall Street, rozbijaczem związków zawodowych i aroganckim oligarchą, który nienawidzi pracowników, widzą teraz, – że to prawda. Pięć wojen i ich ilość rośnie. Zaczynamy obserwować oznaki imperialistycznego rozciągnięcia ponad miarę, logistycznego oraz politycznego rozpadu tego systemu. Ci, którzy próbują walczyć o niepodległość od imperializmu, w miejscach takich jak Libia, są zachęceni przez nieład, który obserwują w obozie imperializmu – nieład polityczny i logistyczny. Opór Kadafiego obnaża polityczną i logistyczną słabość USA-NATO. Sekretarz obrony Gates oświadczył Kongresowi w czasie przesłuchania, że NATO kończą się bomby. Francuski generał Abrial na konferencji prasowej NATO w Serbii wyraził w mglisty sposób podobne obawy. Podczas podróży do Europy Gates narzekał na niedostateczne zaangażowanie państw europejskich w wojnę w Libii, wyrażając zaniepokojenie o przyszłość interwencji NATO w tym kraju. Jeśli Obama w przyszłym tygodniu (20 czerwca) nie wystąpi i nie uzyska akceptacji Kongresu dla wojny w Libii w brutalny sposób złamie amerykańskie prawo „War Power Act” (prawo o zaangażowaniu wojskowym) dając Kongresowi podstawę do usunięcia go ze stanowiska (impeachment). Należy przestać traktować Obamę w białych rękawiczkach – jest imperialistycznym agresorem, bezprawnym i niekonstytucyjnym. Odpowiedzią Obamy jest obłąkana, orwellowska teoria, że wojna w Libii nie jest wojną, bo nie użyto w niej wojsk lądowych. Znajdujemy się obecnie w swego rodzaju punkcie zwrotnym. Zacytuję interesującą wypowiedź chińskiego eksperta, doktora Kiyul Chung, który oświadczył: „Osiągnęliśmy historyczny punkt zwrotny, krawędź, poza którą świat albo zostanie podporządkowany USA-NATO, albo przezwycięży koalicję USA-NATO. Istnieje, bowiem obecnie zagrożenie rozszerzenia interwencji USA-NATO w Libii na Syrię, a nawet Iran. To do Rosji, Chin i pozostałych członków Szanghajskiej Grupy Współpracy, odbywającej spotkanie w tym tygodniu, będzie należało przeciwstawienie się jednostronnym, agresywnym i neokolonialnym działaniom USA-NATO.” Jest to ilustracją obejmujących ogromną połać świata niepokojów wywołanych przez CIA – obłąkańczej pożogi konającego imperializmu i zdegenerowanej, niekompetentnej, nieudolnej klasy rządzącej. Ich celem jest zniszczenie wszystkich niepodległych państw narodowych na świecie, w tym Stanów Zjednoczonych i Europy, w celu stworzenia neo-feudalnego imperium złożonego z małych, zbałkanizowanych i słabych państewek, z których żadne nie będzie zdolne do przeciwstawienia się siłom Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Banku Światowego, Światowej Organizacji Handlu i ich zbrojnego ramienia – NATO. Oto koszmarna wizja, schowana za gładkimi sloganami praw człowieka, demokracji, rządów konstytucji, państwa prawa, wolności wypowiedzi i obrony cywilów. Spoglądając na Bliski Wschód, najbardziej zapalnym miejscem jest aktualnie Syria, gdzie istnieje bezpośrednie zagrożenie interwencją zbrojną USA oraz Pakistan – kolejne epicentrum kryzysu olbrzymich rozmiarów. W tym tygodniu pojawił się szereg raportów dotyczących manewrów sił morskich Stanów Zjednoczonych zogniskowanych wokół Syrii. Zacytuję tylko jeden, pochodzący z Debka File, wykorzystujący informacje Mossadu i innych agencji Izraela. Wskazuje on na znaczące nagromadzenie sił morskich Stanów Zjednoczonych wokół Syrii, we wschodniej części Morza Śródziemnego, w postaci lotniskowca USS Bataan przewożącego 2000 żołnierzy piechoty morskiej, 6 myśliwców, 15 śmigłowców atakujących oraz 27 śmigłowców transportujących. Obecność lotniskowca USS Bataan jest związana z amerykańsko-ukraińskimi ćwiczeniami wojskowymi „Morska Bryza 2011″ na Morzu Czarnym. Grupa desantowa lotniskowca USS Bataan znajduje się, zatem przy wybrzeżu Syrii. Chcąc dokonać agresywnych ataków przeciwko Syrii USA dysponują Cyprem i zlokalizowanymi tam brytyjskimi bazami wojskowymi, które mogą być wykorzystane, jako niezatapialne bazy w pobliżu Syrii. Rosyjski minister spraw zagranicznych gwałtownie potępił te manewry. Na Morzu Czarnym rozmieszczony jest również okręt USS Monterrey – krążownik wyposażony w antybalistyczne rakiety przechwytujące Aegis. Debka File podaje także informację, potwierdzoną również przez inne źródła, że Hezbollah przemieszcza swoje rakiety z północnego Libanu do centralnego – częściowo, aby oddalić je przed potencjalnym powietrznym atakiem amerykańskim oraz co ważniejsze, zbliżyć je do Izraela. W minionym tygodniu przez Iran zostały wystosowane trzy ostrzeżenia, wszystkie w ciągu jednego dnia. Dwa ostrzeżenia wypowiedziane zostały przez ministra spraw zagranicznych, a jedno przez jednego z generałów – wszystkie mówiące Stanom Zjednoczonym to samo – „Nie atakujcie Syrii”. Jeśli Syria zostanie zaatakowana Obama stanie naprzeciwko triady, ponieważ wejdzie w stan wojny również z Hezbollahem i Iranem. Wszystko wskazuje na to, że w przypadku ataku na Syrię dojdzie do gwałtownej wymiany ognia rakietowego – ze strony Iranu, Hezbollahu i okrętów morskich Stanów Zjednoczonych. Jest to coś, na temat, czego Zbigniew Brzeziński wypowiadał się w 2006-2007 roku:, „Jeśli będziemy kontynować tę agresję, będziemy w stanie wojny z rozległym obszarem terytorium rozciągającego się od Libanu do Iranu.” Tym razem może ona sięgnąć nawet Pakistanu, ponieważ Obama może pogorszyć sprawy bardziej niż zrobił to Wściekły Pies Bush (Mad Dog Bush). Irańczycy są szeroko oskarżani. Hillary Clinton wypowiedziała w minionym tygodniu rzadkie jak do tej pory połączone potępienie dwóch krajów jednocześnie. W tej samej tyradzie potępiła Syrię i Iran, mówiąc, że „Teheran jest częścią nieustającej krwawej rozprawy przeprowadzanej przez rząd w Damaszku, przez reżim Assad-a, z tak zwanymi „cywilami”". W rzeczywistości oczywiście, nie są to cywile, lecz zbrojne komanda, paramilitarne jednostki sił Bractwa Muzułmańskiego, wspieranego przez USA bronią szmuglowaną z Jordanu, kurdyjskich terytoriów północnego Iraku oraz przypuszczalnie Turcji. Hillary Clinton mówi: „Iran wspiera brutalne ataki reżimu Assada na pokojowych demonstrantów oraz wojskowe ataki przeciwko własnym miastom.” Dalej kontynuuje: „Pamiętajmy tragedię terroru, która towarzyszyła zdławieniu protestów w Iranie w 2009 roku”, czyli tak zwaną „Twitterową rewolucję”, która nie wypaliła, ponieważ demagogowie, których CIA zainstalowała wtedy w Iranie, ponieśli fiasko, nie będąc wystarczająco charyzmatycznymi, aby przeciągnąć na swoją stronę znaczną część wojskowych. Pamiętajmy, bowiem, jak to działa – kolorowa rewolucja na pierwszym planie jest zwykłym pieskiem na smyczy, kukiełką w przedstawieniu, aby odciągnąć uwagę od podżegaczy CIA i skierować ją ku „Złotej Młodzieży” (Golden Youth) na placach, podczas gdy w międzyczasie prawdziwym wydarzeniem jest pucz wojskowy przeprowadzany za kulisami. Większość osób badających dynamikę tzw. kolorowych rewolucji, pomija fakt, że rewolucje te nie powodują żadnej rewolucji (zmiany) – demonstracje uliczne kolorowych rewolucji nie dążą do przejęcia władzy, ale doprowadzenia do przejęcia władzy przez juntę wojskową, przygotowaną do tego zadania zawczasu. Istnieje obecnie debata nad atakiem na pakistańskie instalacje nuklearne. West Point wydało studium, napisane przez brytyjskiego wykładowcę, wskazujące, że Pakistańczycy zwiększają swój arsenał nuklearny, obecnie przekraczający 100 głowic i dążą do uczynienia ich bronią taktyczną zdolną do zastosowania na polu walki z bliskiej odległości (40-50 mil). Argumentem według centrum antyterrorystycznego w West Point jest, więc rosnące zagrożenie użycia broni nuklearnej przez Pakistan w wyniku niepowołanego przejęcia jej przez grupy terrorystyczne. Argument ten jest wykorzystywany przez Stany Zjednoczone do uzasadnienia działań wojennych przeciwko Pakistanowi. Prezydent Iranu, Ahmedineżad, oświadczył 6 czerwca: „Mamy precyzyjne informacje wywiadowcze, że Stany Zjednoczone chcą dokonać przejęcia pakistańskich instalacji nuklearnych w celu kontrolowania Pakistanu i osłabienia jego rządu. USA zamierzają użyć Rady Bezpieczeństwa ONZ i innych organizacji międzynarodowych, jako narzędzia do utorowania drogi dla rosnącej obecności wojskowej w Pakistanie i podminowania jego suwerenności. Odkąd nowy reżim w 2009 roku objął władzę w Stanach Zjednoczonych natura rządzącego systemu się nie zmieniła. Tylko zewnętrzna maska uległa zmianie. Kampania przeciwko terroryzmowi była maską poprzedniej administracji USA, a maską obecnej jest poparcie dla praw człowieka „. Wsparciem dla tej kampanii przeciwko Pakistanowi jest raport władz amerykańskich mówiący, że Zawahiri został nowym przywódcą Al-Kaidy i …przebywa w Pakistanie. Zawahiri – stary, dobry znajomy – agent MI6, zaangażowany w zabójstwo prezydenta Egiptu, Sadata, przetrzymywany następnie przez szereg lat przez Brytyjczyków, teraz powraca podstawiony, jako nowy szef Al-Kaidy. Admirał Mullen, przewodniczący połączonych szefów sztabów, oświadczył, że USA nie będą się wahać przed zaatakowaniem Zawahiri-ego w Pakistanie. Mullen podczas wystąpienia wraz z Gatesem (sekretarzem obrony) przed Kongresem oświadczył, że „wielkim zagrożeniem jest Al-Kaida oraz niebezpieczeństwo rozprzestrzenienia się technologii broni nuklearnej oraz okazja i potencjał dostania się jej w ręce terrorystów. Wielu z nich w regionie poszukuje takiej sposobności.” Prasa propaguje to sfabrykowane zagrożenie pisząc o „koszmarnym scenariuszu” – Al-Kaidy przejmującej kontrolę nad bronią nuklearną Pakistanu. Pakistańczycy blokują zaopatrzenie w wodę i żywność jednej z amerykańskich baz samolotów bezzałogowych „Drone”, chcąc powstrzymać ataki tych samolotów na swoim terytorium. Pamiętajmy jednocześnie o chińskim ultimatum wystosowanym do Stanów Zjednoczonych, mówiącym, że jakikolwiek atak na Pakistan będzie traktowany przez Chiny, jako atak na ich własne terytorium. Chiny posiadają szeroki wachlarz środków odwetowych. Jednym może być zwiększenie presji w Cieśninie Tajwańskiej lub zachęcenie Korei Północnej do nieprzewidywanych działań wsparte przez międzykontynentalne rakiety balistyczne wyposażone w głowice wodorowe, choć na tym etapie groźba ich użycia jest jeszcze mało prawdopodobna. Dalej mamy 1.2 biliona dolarów amerykańskich obligacji skarbowych posiadanych przez Chińczyków, które mogą zostać użyte na wiele sposobów. Trzecią sferą jest konflikt cybernetyczny, rozpoczęty w 2010 roku wyrzuceniem przez Chińczyków korporacji Google z ich kraju – korporacji będącej przełożeniem administracji rządu Stanów Zjednoczonych. Znajdujemy się obecnie w środku olbrzymiego kryzysu spotęgowanego przez finansowe i gospodarcze załamanie osiągające aktualnie crescendo. Hieny z funduszy hedgingowych skowyczą, że Grecja jest nowym Lehman Brothers Europy i strefy euro – jedynej liczącej się alternatywy dla dolara. Skowyczą, że Europa zostanie rozbita przez atak spekulacyjny na Grecję i jej bankructwo, które uderzy w europejskie banki. To, co widzimy obecnie w Grecji jest owocem usunięcia przez CIA Dominique Strauss-Kahn-a z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Fundusz jest obecnie kierowany przez Jonathana Lipsky’ego, byłego dyrektora banku JP Morgan Chase, co oznacza, że USA przejęły kontrolę nad MFW. Stany Zjednoczone wykorzystują obecnie kontrolę nad MFW do pogłębienia kryzysu greckiego z nadzieją, że wysadzą w ten sposób całe euro. Elementarny model działania jest tu następujący, – jeśli nie jesteś w stanie sprawić, aby dolar wyglądał dobrze, to, chociaż spraw, aby euro wyglądało tak źle, że dolar przy nim wypadnie dobrze. Jest to całkowicie sztucznie sfabrykowany kryzys. Grecki premier Papandreu, członek rodziny brytyjskich agentów, wciąż utrzymuje się u władzy. Podstawową sprawą jest wymuszenie, szantaż na Grecji dokonywany przez MFW pod wodzą Lipsky’ego oraz UE i Europejski Bank Centralny – celem jest zmuszenie Grecji do wprowadzenia drakońskiego, ludobójczego programu oszczędnościowego i przestępczej prywatyzacji, które są warunkiem udzielenia przez MFW 17 mld dolarów kredytu ratunkowego dla podtrzymania finansów państwa przed przygniatającym długiem. Oto jak rozumiany jest przez bankierów wolny rynek – grabież, kradzież, wymuszenie i licencja na łupienie całego państwa. Precz z Papandreu. Grecy, musicie głosować przeciwko programowi oszczędnościowemu. Jest fizyczną niemożliwością spłacenie tego długu. Rok temu Papandreu wprowadził brutalny, ludobójczy program oszczędnościowy. I co się stało? Wraca po roku i mówi: to za mało. To jest błędne koło oszczędności – nigdy nie jest ich dość, aby spłacić długi. Ponieważ, jeśli w tym roku obetniesz deficyt budżetowy, zdławisz aktywność gospodarczą, zmniejszysz wpływy podatkowe – w przyszłym roku będziesz miał deficyt jeszcze większy. Nic, więc dziwnego, że po roku Papandreu wraca i mówi, że trzeba jeszcze więcej oszczędzać. To, co jest potrzebne to natychmiastowe, bezwarunkowe moratorium na spłatę długów. Brazylia to zrobiła, Argentyna to zrobiła, Meksyk to zrobił. Wielki naród grecki musi teraz wyjść i powiedzieć – wstrzymujemy spłatę długów i negocjujemy spłatę jego części. Negocjujemy politycznie, a nie będąc traktowani jak poddani UE i MFW.

Webster G. Tarpley

http://tarpley.net/audio/WCR-20110618.mp3

Tłumaczenie: davidoski

http://www.bankowaokupacja.blogspot.pl/

Szabesgoj znowu na temat Prezydenta Łukaszenki W odpowiedzi na rosnące represje na Białorusi UE podjęła decyzję o zamrożeniu w ramach nowych sankcji aktywów trzech firm finansujących reżim Alaksandra Łukaszenki – powiedziała rzeczniczka szefowej unijnej dyplomacji. - Uchwaliliśmy embargo na handel bronią i zamrożenie aktywów firm finansujących Aleksandra Łukaszenkę. Ma wybór dróg: do demokracji albo do Hagi – skomentował tą decyzję Radosław Sikorski na Twitterze. Decyzję w sprawie wprowadzenia sankcji podjęli obradujący w Luksemburgu szefowie dyplomacji państw UE. Zamrożenie aktywów dotyczy produkującej broń firmy Biełtiecheksport, która handlowała m.in. z reżimem libijskiego przywódcy Muammara Kadafiego i komunistyczną Koreą Północną, a także firmy zajmującej się grami losowymi oraz telekomunikacyjnego przedsiębiorstwa Biełtieliekom. Dwie ostatnie są powiązane własnościowo z finansującym reżim białoruski biznesmenem i gospodarczym doradcą prezydenta Łukaszenki, Uładzimirem Piefcieuem, drugim po szefie państwa najbogatszym człowiekiem Białorusi.

Za http://wiadomosci.onet.pl/

Tego komentować chyba nie ma potrzeby. Po raz kolejny usłużny szabesgoj Sikorski pełni rolę tuby dla swych niepolskich zwierzchników, co do tożsamości, których nie mamy chyba wątpliwości. Ciekawe, czy Sikorski osobiście najedzie Białoruś, porwie Łukaszenkę i dostarczy go do Trybunału w Hadze, czy też nie obejdzie się bez demokratyzacji Białorusi za pomocą nalotów bombowych i obracania w perzynę infrastruktury tego kraju. Że też taki ktoś reprezentuje polską politykę zagraniczną… – admin.

A tak przy okazji – ciekawa informacja na temat lady Ashton: MSZ Wielkiej Brytanii przez pomyłkę opublikowało fragment dokumentu z 2009 roku sugerujący, iż Catherine Ashton nie jest wystarczająco doświadczona, by zostać szefową unijnej dyplomacji – donoszą brytyjskie media. Z dokumentu wynika, że w ocenie Foreign Office stanowisko to powinien objąć polityk o „dużym ciężarze gatunkowym”, posiadający autorytet na świecie i doświadczenie, np. były szef państwa, rządu lub resortu spraw zagranicznych. Dokument, z którego pochodzi krytyczny wobec Ashton fragment, to notatka służbowa, która była przeznaczona dla ówczesnego premiera Gordona Browna i którą szef rządu zignorował. Opublikowano go pod koniec ubiegłego tygodnia na portalu brytyjskiego MSZ w reakcji na wniosek o dostęp do rządowej informacji. Jest to dla resortu powodem dużego zakłopotania. Fragment sugerujący, że Ashton nie nadaje się na stanowisko szefowej unijnej dyplomacji został, co prawda zaczerniony przed publikacją na portalu, ale stawał się czytelny, gdy skopiowało się go metodą „wytnij i wklej”. Gdy sprawa wyszła na jaw, cały dokument usunięto z portalu. Wśród kandydatów na utworzone w Traktacie z Lizbony stanowisko wysokiego przedstawiciela ds. polityki zagranicznej UE wymieniani byli m.in. były premier Wielkiej Brytanii Tony Blair i ówczesny brytyjski minister spraw zagranicznych David Miliband. Baronessa Ashton w listopadzie 2009 roku została nieoczekiwanie wybrana na szefową unijnej dyplomacji w wyniku kompromisu. Opowiedziała się za nią frakcja socjalistów w Parlamencie Europejskim, a ówczesny brytyjski premier Brown przystał na nią m.in. dlatego, że nie chciał na tym stanowisku Tony’ego Blaira. Ashton pomogło także to, że była kobietą i że Niemcy i Francuzi nie chcieli na tym stanowisku polityka dużego kalibru. Rzecznik Foreign Office nie omieszkał podkreślić, że notatka, której fragment miał pozostać poufny, została sporządzona za poprzedniego (laburzystowskiego) rządu i że nie reprezentuje ona poglądów obecnego gabinetu. Rzecznik z uznaniem wypowiedział się o pracy baronessy Ashton, jako szefowej unijnej dyplomacji, a jednocześnie oświadczył: – Nasz pogląd na rolę wysokiego przedstawiciela i Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych jest dobrze znany – powinni oni dopełniać i uzupełniać, a nie zastępować narodowych ministrów spraw zagranicznych.

http://wiadomosci.onet.pl/swiat/wpadka-brytyjskiego-msz-odnosnie-c-ashton,1,4522834,wiadomosc.html

Sztuka propagandy, czyli raport o stanie sztuki nowoczesnej Od dziesięcioleci toczy się dyskusja o sensie tworzenia. Nakazuje ona zastanowić się, co jest powodem braku zainteresowania i szerokiej społecznej akceptacji dla sztuki współczesnej w Polsce. Eksperymenty wielu obecnych twórców, uważających się za awangardowych, kontestują i za główny cel mają wyśmianie oraz negację otaczającej rzeczywistości. Powoduje to, że zainteresowany widz dystansuje się od podsuwanych mu rozwiązań, a przy okazji również od tego wszystkiego, co niesie wartości nieprzemijające ważne dla budzącej się obecnie świadomości samostanowienia w naszej sztuce. Zarządzający w imieniu kolejnych państwowych władz ogromnym jej obszarem, zadufany w sobie, stale ten sam układ, wyhamowuje naturalną potrzebę artystów i odbiorców uczestnictwa oraz oceny wszystkich, a nie jednostkowych bieżących dokonań sztuki. Opinia społeczna powinna o tym wiedzieć, a jej najbardziej znaczący przedstawiciele w sposób znaczący dyskutować o stanie sztuki i jej możliwościach. Konieczne jest to również, dlatego, że zmanipulowane przez typowo polski, kolejny salon oficjalnie realizowane przedsięwzięcia, zaprzeczają obecnym dążeniom, marzeniom i praktykom oraz inicjowanym, licznym, nieformalnym formacjom artystów. PRAWDZIWA SZTUKA MUSI BYĆ NARODOWA. Pojęcia narodowa nie należy jednak rozumieć w sposób, którym posługuje się nim polityka, a przede wszystkim propaganda. Oznacza ono to co się dzieje wokół nas, niezależnie od tego, czy się tego chce, czy nie, a więc wówczas, kiedy inspiracje czerpie się z otaczającej rzeczywistości. W przeciwieństwie do tego, widoczne w naszym kraju, powstałe, jako próby doścignięcia mistrzostwa z innego obszaru geograficznego, fascynacje i osiągnięcia, przedstawiają się, jako kopie, a w najlepszym przypadku, pastisze. Tak właśnie wygląda oficjalna reprezentacja naszej sztuki na znaczących międzynarodowych imprezach i liczących się wystawach światowych. To ona jest powodem, że niektórzy nasi wybitni twórcy oraz ich dzieła znalazły się, jako rzekomy nasz wkład i dokonania do światowych osiągnięć w sztuce. Zdobyte nieliczne nagrody i wyróżnienia, to wynik targów i uzgodnień kuratorów, z urzędu zasiadających w aktualnych jury. W rzeczywistości jest to nieznaczący symbol, mający kojarzyć się z naszą obecnością w świecie sztuki. Z tego powodu, w miejscu, gdzie na mapie znajduje się nasz kraj, niemal dla wszystkich przeciętnych mieszkańców globu, istnieje tylko biała plama. Między innymi dzieje się tak, dlatego, że wystawy w dużych galeriach przeważnie pokazują eksponaty pozbawione wszystkiego tego, czego oczekuje się od twórców, na których oddziaływają klimatem wszystkie otaczające ich zjawiska. Eksponowane obiekty są obce i nieautentyczne dla zdecydowanej większości oglądających. Natomiast producenci tych wytworów są przekonani, że przenosząc wtórnie z innych krajów na nasz grunt zmodyfikowane eksperymenty, wnoszą do sztuki współczesnej nowe osiągnięcia formalne i aktualną myśl o sposobach tworzenia. Zapominają o tym, że myśl tę już wyartykułowano i to, co pokazują jest zaledwie powtórką obcych osiągnięć. TRAKTOWANIE DZIEŁA SZTUKI WYŁĄCZNIE W KATEGORIACH WARTOŚCI ABSOLUTNEJ JEST BŁĘDEM, NIE MA NA TO JEDNEGO KRYTERIUM, WARTOŚĆ JEGO JEST W ZNACZNEJ MIERZE WYNIKIEM WOLNOŚCI WYBORU DOKONANYM PRZEZ ZAINTERESOWANEGO CZY ODBIORCĘ Dzieło sztuki jest produktem złożonym, zaś jednym z ważniejszych jego cech jest na pewno niepowtarzalność wybitnego dzieła sztuki. Wartość propagandowa oznacza wyłącznie potrzebę przekazania użytecznych dla kogoś informacji, czego przykładem powszechny obecnie zalew obowiązujących trendów. Moda na jakąś formę ekspresji jest wyraźnym przykładem wkradającej się do twórczości propagandy. Propagandowe uprawianie modnego rodzaju sztuki gwarantuje, bowiem zewnętrzny, często jedynie medialny sukces, który równocześnie, niczym zaraza, niszczy każde oryginalne zjawisko. MIESZANIE SZTUKI Z PROPAGANDĄ PROWADZI DO UTRZYMYWANIA SUBSTYTUTÓW INSTYTUCJI MECENATU, KIEROWANYCH PRZEZ MIANOWANYCH URZĘDNIKÓW NIEPOSIADAJĄCYCH ŻADNEJ WIEDZY O SZTUCE I SAMOZWAŃCZYCH EKSPERTÓW, PROWADZI TO WYŁĄCZNIE DO NAGRADZANIA POPRAWNEJ MIERNOTY, A DOKONANIA ORYGINALNE I ODKRYWCZE SĄ ELIMINOWANE PRZEZ ZESTAWIENIE ICH Z WTÓRNOŚCIĄ. Zauważane jest to coraz częściej na wystawach zbiorowych w dużych galeriach, prezentujących obiekty w sposób typowy dla socjalistycznej propagandy sukcesu. W tamtej epoce od dzieł wyrażających człowieka i jego los, odróżniały się wyraźnie obiekty, służące panującym do narzucenia oglądającym treści, bądź poglądów, że jest jedyna słuszna droga prowadząca do lepszej, świetlanej przyszłości, o której mówił Lenin. Hasła te wyrażały obiekty projektowane i wykonywane w odpowiednich instytucjach plastycznych. Aranżowane były przestrzennie lub niesione w swoistych propagandowych happeningach takich jak pochody pierwszomajowe. Tylko zleceniodawca wiedział, jak powinien wyglądać ostateczny kształt dzieła. To on dysponował monstrualnymi, chociaż nie swoimi środkami na propagandę, które należało wydać dla popularyzacji idei, za co z własnej kieszeni nie wysupłałby ani centa. Dzisiaj zleceniodawcę zastąpiła krytyka oraz właściciele galerii. Tylko oni mają wiedzieć, jaki rodzaj dziel sztuki powinno się pokazywać społeczeństwu. Ono, bowiem, chce mieć obiekty takie same lub podobne, jak w Paryżu, Londynie, Nowym Jorku czy Rzymie. Zarówno krytycy jak właściciele galerii nie umieją znaleźć i kreować z tego, co ich otacza przekonujących i oryginalnych zjawisk artystycznych. Zadowalają się wyłącznie tym, że wyróżniony twórca jest oryginalny na naszym gruncie, gdyż, jako jedyny udatnie skopiował, którąś z zagranicznych, znanych osobowości czy kierunków. IM WIĘCEJ PROPAGANDY SUKCESU W SZTUCE, TYM MNIEJ POTWIERDZENIA TEGO FAKTU W REALNEJ RZECZYWISTOŚCI Realność jest całkowicie odmienna od tej, w której tworzą naśladowcy. Należy, zatem odszukać tych, co tworzą w sposób nowy, inspirując się problemami, którymi żyją oni oraz rodacy. Możliwa jest, bowiem sytuacja, kiedy sztuka osiąga rzeczywisty sukces i rangę społeczną. Następuje to jednak tylko w warunkach stworzenia systemu zachęt i promocji dla nabywającego dzieło sztuki bezpośrednio od twórcy. W zapóźnionym kraju, którym jesteśmy, tzw. elita zapatrzona jest wyłącznie w inne miejsca na świecie, uważając, że wyłącznie one godne są wszelkich poświęceń i należy pokazywać je w różnej dostępnej formie. W ostatnich latach w polskiej sztuce współczesnej, którą coraz bardziej starają się popularyzować domy aukcyjne, gdyż niesie to określone zyski, zawsze związane z marketingiem, powstały również inne spojrzenia na sztukę i sposób jej przedstawiania. Generalnie są one pomijane przez krytyków i wielkie galerie preferujące nowe formy propagandy, tym razem światowej. Prezentacja w pełni niezależnych, uwolnionych od wszelakich form nacisku twórców, pozornie wydaje się nie mieć racji bytu. Ich inicjatywy nie mogą się ujawnić w warunkach, gdy system zarządzania sztuką jest nastawiony niemal wyłącznie na negowanie wszystkiego, co nasze własne! Inicjatorzy muszą mieć ciekawość osiągnięć własnych artystów i chęć znalezienia optymalnego kształtu dla ukazania tej ogromnej niewiadomej, jaka niewątpliwie musi istnieć w środowiskach polskich twórców. Oprócz dobrej woli, chęci zrealizowania ogromnego przedsięwzięcia trzeba zgromadzić odpowiednie środki. MODEL OBYWATELSKIEGO SPONSOROWANIA SZTUKI ZDAJE EGZAMIN OD POCZĄTKU JEJ HISTORII DO DNIA DZISIEJSZEGO. TO Z PRYWATNYCH ZAKUPÓW I DAROWIZN POWSTAŁA POTĘGA NAJWIĘKSZYCH INSTYTUCJI MUZEALNYCH I KOLEKCJI SZTUKI NA ŚWIECIE. Pomijanie, przemilczanie i wręcz negowanie tego faktu stanowi stały element prowadzonych dyskusji o braku pieniędzy na sztukę. Naszych tzw. sponsorów cechuje niechęć do wydatkowania pieniędzy na sztukę współczesną. Można to tłumaczyć ich brakiem w ubogim kraju, ale nie tłumaczy to w pełni zajmowanych przez te osoby i instytucje postaw. Nasza narodowa tradycja zna jednak utworzoną przez malarzy, zainteresowanych obrazami odbiorców i bogatych obywateli spełniających funkcję sponsorów powstałe w 1860 roku, działającą do 1939 roku Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych. Propagowało ono malarstwo i pomagało artystom fundując stypendia oraz w latach 1898-1900 wybudowało w Warszawie poświęcony tym celom wspaniały budynek. W momencie podjęcia decyzji o konieczności zrealizowania wielkiej manifestacji polskiej sztuki, jakiej do tej pory nie było, należałoby zwrócić się do społeczeństwa z propozycją utworzenia Funduszu Sztuki Narodowej. Myśl ta nie jest nowa, gdyż taki rodzaj funduszu istniał w okresie socjalistycznym i przez lata zgromadzono na nim duże kwoty. Wystarczyła zmiana systemu politycznego, aby po 1989 roku nowe władze Ministerstwa Kultury i Sztuki całkowicie zmarnowały zbierany przez lata wielki fundusz rozwoju twórczości plastycznej. Sztuka nie interesowała nikogo, gdyż kolejny raz potraktowano wspólny celowy fundusz, jako dobre źródło prywatnego wzbogacenia się niektórych ludzi. Dziś malarze mogą się raz jeszcze tylko domagać jego ponownego stworzenia. Propozycja utworzenia celowego funduszu będzie szansą dla każdego obywatela włączenia się w proces ujawnienia prawdziwego oblicza polskiej sztuki współczesnej, a przez to określenie również własnej tożsamości. Opinie o tym, że nie ma demokracji w sztuce rozgłaszane są przez tych, co w pogardzie mają szerokie zaangażowanie własnego narodu nie tylko w sztukę, ale i w kulturę. A przecież artysta pozbawiony odbiorcy pozostaje na etapie drugorzędnego eksperymentatora i staje się anonimowy. Gorzej, gdyż organizowanie wystaw z obiektów doprowadzonych do absurdu, takich jak m.in. wystawianie czystych płócien, będące schizofrenią głupoty, powoduje znudzenie widzów. Posiadając niczym dzieci rzeczywistą uczciwość, zgodnie z bajką Christiana Andersena widzą, bowiem, ze król jest nagi. Dostosowanie wymyślonych zjawisk do wcześniej ukutej tezy jest fałszowaniem rzeczywistości. Tak postępują ci, co nie poszukują prawdy, a za pewnik przyjmują wszystko to, co narzucają zewnętrzne okoliczności. W ten właśnie sposób jesteśmy pozbawieni oryginalnych zjawisk mówiących o Polsce, jako kraju wnoszącym ważne treści do skarbnicy świata. Wielcy nasi artyści związani byli z historią i romantyzmem, w przeciwnym wypadku pozostawali i pozostają tylko na marginesie tzw. światowej awangardy a to samo grozi planowanemu Muzeum Sztuki Współczesnej w Warszawie. Mimo ogromnych wysiłków już w fazie koncepcyjnej dopuszczono się kardynalnych błędów, które przekreślają samodzielność placówki, na którą od dawna czeka nasze społeczeństwo. Znaczące dla Polski i świata muzeum mogłoby powstać jedynie wtedy, gdyby zawiązał się Komitet honorowy wyłoniony z szerokiego społeczeństwa polskiego i oparty o środki funduszu społecznego. To dzięki społecznej akceptacji postawy artysty, pełniącego posłannictwo narodowe powstało, bowiem to, co najcenniejsze jest w naszej sztuce. KULTURA I SZTUKA POWSTAJE W OKREŚLONEJ RZECZYWISTOŚCI I JEST DZIEDZICTWEM NARODOWYM, POZBAWIONA KORZENI I TRADYCJI STAJE SIĘ TYLKO REGIONALNĄ CIEKAWOSTKĄ. Dlatego jest już najwyższy czas porządkować polskie sprawy i nie dawać mieszać w nich tym, którzy chcą wykorzystać naszą niepewność w drodze ku określeniu własnej tożsamości. Jako malarze przebywający kiedyś przez lata w Stanach Zjednoczonych i w Paryżu, pozwalamy sobie zapytać, dlaczego ciągle brakuje naszej autentycznej polskiej sztuki.

Mieczysław Morka

Eugeniusz „Geno” Małkowski

Andrzej Józef Tyszko

Dlaczego zmiana władzy w Libii? Monumentalne i wyczerpujące temat tłumaczenie Oli. Zachęcamy do kopiowania oraz rozpowszechniania.

Why Regime Change in Libya?

http://www.globalresearch.ca/index.php?context=va&aid=25317

Ismael Hossein-zadeh – 20.06.2011, tłumaczenie Ola Gordon [przypisy w oryginale]

W obliczu brutalnej śmierci i zniszczeń, sprowadzonych na Libię przez bezwzględne bombardowania USA / NATO, podające „humanitarną troskę” za przyczynę interwencji, można łatwo odrzucić, jako rażąco zwodniczą taktykę imperialistycznego spisku w dążeniu do „zmiany reżimu” w tym kraju. Istnieją niepodważalne dowody, że w przeciwieństwie do spontanicznych, przeprowadzonych bez użycia broni, pokojowych demonstracji w Egipcie, Tunezji i Bahrajnie, bunt w Libii był zorganizowany, uzbrojony i zaaranżowany głównie z zagranicy, we współpracy z grupami opozycyjnymi libijskich emigrantów i ich sojuszników lokalnych w kraju. Rzeczywiście, dowody pokazują, że plany „zmiany reżimu” w Libii zostały opracowane na długo przed faktycznie rozpoczętą rebelią w Bengazi, posiadającą wszystkie cechy dobrze zaaranżowanej wojny domowej.[1] Jest bardzo kuszące, aby odpowiedzi na pytanie, „dlaczego zmiana reżimu w Libii?” szukać w ropie / energii. Podczas gdy ropa jest niewątpliwie problemem, nie jest to zadowalające wyjaśnienie, ponieważ główne zachodnie firmy naftowe w znacznym stopniu były już zaangażowane w libijskim przemyśle naftowym. W rzeczywistości, skoro Kadafi ustąpił pod naciskiem USA-UK w 1993 roku i ustanowił „normalne” ekonomiczne i dyplomatyczne stosunki z tymi i innymi krajami zachodnimi, główne amerykańskie i europejskie koncerny naftowe uzyskały bardzo lukratywne kontrakty z libijską National Oil Corporation. Tak, więc odpowiedź na pytanie, „dlaczego mocarstwa imperialistyczne chcą pozbyć się Kadafiego” musi wychodzić poza ropę czy śmiechu wartą „pomoc humanitarną”. Być może odpowiedź na to pytanie można znaleźć w świetle następujących pytań:, dlaczego imperialistyczne mocarstwa chcą obalić Hugo Chaveza w Wenezueli, Fidela Castro (i / lub jego następcę) na Kubie, irańskiego Mahmuda Ahmadineżada, Rafaela Correa Delgado w Ekwadorze, Kim Jong-ila w Korei Północnej, syryjskiego Baszara al-Asada i Evo Moralesa w Boliwii? Albo, – dlaczego obaliły one Mohammada Mossadeqa w Iranie, Jacobo Arbenza w Gwatemali, Kusno Sukarno w Indonezji, Salvadora Allende w Chile, Sandinistów w Nikaragui, Jean-Bertranda Aristide w Haiti i Manuela Zelaya w Hondurasie? Co Kadafi ma wspólnego z tymi nacjonalistycznymi / populistycznymi przywódcami? Pytanie jest oczywiście retoryczne i odpowiedź jest oczywista: tak jak oni, Kadafi jest winny niesubordynacji wobec przysłowiowego ojca chrzestnego świata: imperializmu amerykańskiego i jego sojuszników. Podobnie jak oni, popełnił grzech śmiertelny kwestionowania nieograniczonego panowania globalnego kapitału i nie dostosowania się do gospodarczych „wytycznych” wodzów światowych finansów, czyli MFW, Banku Światowego i Światowej Organizacji Handlu. Odmówił także przyłączenia się do amerykańskich sojuszy wojskowych w regionie. I podobnie jak inni nacjonalistyczni / populistyczni liderzy, opowiada się za programem bezpieczeństwa socjalnego (lub pomocy społecznej) – nie dla wielkich korporacji, jak to ma miejsce w krajach imperialistycznych, ale dla ludzi w potrzebie. Oznacza to, że przestępczy program panów Obamy, Camerona, Sarkozy’ego i ich sojuszników, biorących udział w próbie obalenia lub zabicia pana Kadafiego i innych „niepokornych” zwolenników programów państwa opiekuńczego za granicą, jest w istocie częścią tego samego nikczemnego planu demontażu takich programów w ich własnych krajach. Choć formy, kontekst i metody tego demontażu mogą być inne, ciąg nieustannych ataków na poziom życia narodu libijskiego, irańskiego, wenezuelskiego i kubańskiego jest w istocie tym samym, co równie brutalne ataki na warunki życia ubogich i pracujących w USA, W Brytanii, Francji i innych zdegenerowanych państwach kapitalistycznych. W subtelny, (ale bezbłędny) sposób stanowią one wszystkie element trwającej jednostronnej wojny klasowej w skali globalnej, a to czy są one realizowane za pomocą środków militarnych i bombardowań, czy przez pozornie „pozbawione przemocy” metody sądownicze lub ustawodawcze, nie stanowi istotnej różnicy, jeśli chodzi o charakter lub kierunek ataku na życie ludzi, czy źródła ich utrzymania. W swoich wysiłkach zmierzających do panowania wielkiego kapitału na całym świecie, kapitanowie światowych finansów korzystają z różnych metod. Preferowaną metodą jest zwykle nie-wojskowa, czyli neoliberalna strategia Programów Dostosowania Strukturalnego (SAP), prowadzona przez przedstawicieli wielkiego biznesu przebranych za wybieralnych urzędników lub przez wielostronne instytucje takie, jak MFW i WTO. To jest to samo, co się obecnie dzieje w zadłużonych i obciążonych deficytem gospodarkach Stanów Zjednoczonych i Europy. Ale jeśli kraj taki jak Libia (lub Wenezuela, Iran czy Kuba) nie dostosowuje się do neoliberalnego programu „zmian strukturalnych”, outsourcingu (produkcji za granicą) i prywatyzacji i nie pozwala na powiązanie swego systemu finansowego z globalną siecią karteli bankowych, to stosuje się opcję militarną w celu wprowadzenia tego programu. Potężne interesy kapitalizmu globalnego wydają się być zaniepokojone, likwidując gospodarki New Deal, socjaldemokratyczne reformy i programy państwa opiekuńczego w głównych krajach kapitalistycznych, – podczas gdy ludzie w mniejszych, słabiej rozwiniętych krajach takich jak Libia, Wenezuela czy Kuba, cieszą się silnym, sponsorowanym przez państwo programem zabezpieczenia socjalnego, takim jak darmowa lub silnie subsydiowana edukacja i świadczenia zdrowotne. Rzeczywiście, strażnicy światowego mechanizmu rynkowego, nigdy nie tolerowali „zbędnej” interwencji rządu w sprawy ekonomiczne żadnego kraju na świecie. „Zorganizowana gospodarka”, oświadczył prezydent Harry Truman w przemówieniu na Uniwersytecie Baylor (1947), była wrogiem wolnego rynku, a „jeśli nie będziemy działać, i to działać zdecydowanie”, twierdził, te zorganizowane gospodarki staną się „wzorem na następne stulecie”. Aby bronić się przed tym zagrożeniem, Truman nalegał, „cały świat powinien przyjąć system amerykański”. System wolnej przedsiębiorczości, mówił, „może przetrwać w Ameryce tylko wtedy, gdy stanie się systemem światowym”.[2] Zanim Libia została zdewastowana przez zaaranżowane przez imperialistów wojnę domową i zniszczenia, miała najwyższy standard życia w Afryce. Korzystając z danych statystycznych ONZ, Jean-Paul Pougala z Dissident Voice pisze: „Obecnie kraj ten zajmuje 53 miejsce na liście HDI [Human Development Index], wyższe niż wszystkie pozostałe kraje Afryki, a także lepsze niż bogatsza i wspierana przez Zachód Arabia Saudyjska [55, Polska 41 – przyp. tłum.]... Choć media często mówią o bezrobociu wśród młodzieży od 15 do 30%, to nie wspominają o tym, że w Libii, w przeciwieństwie do innych krajów, wszyscy mają zagwarantowane utrzymanie... Rząd zapewnia wszystkim obywatelom bezpłatną opiekę zdrowotną i osiągnięto wysoki poziom w najbardziej podstawowych obszarach zdrowia.... Średnia długość życia wzrosła do 74,5 lat i jest obecnie najwyższa w Afryce.... Wskaźnik umieralności niemowląt zmniejszył się do 17 zgonów na 1000 urodzeń i nie jest tak wysoki jak w Algierii (41), a także niższy niż w Arabii Saudyjskiej (21). „UNDP [Program Rozwojowy ONZ] potwierdził, że Libia zrobiła także ‘znaczący postęp w zakresie równości płci’, zwłaszcza w dziedzinie edukacji i zdrowia, podczas gdy jest jeszcze wiele do zrobienia w zakresie reprezentacji w polityce i gospodarce. Z relatywnie niskim „wskaźnikiem nierówności płci”, UNDP umieszcza kraj w Raporcie o Rozwoju Społecznym 2010 r. w rankingu równości płci na 52 miejscu, a również wyprzedza Egipt (108), Algierię (70), Tunezję (56), Arabię Saudyjską (128) i Katar (94)” [3]. Prawdą jest, że po ponad 30-letnich uciążliwych naciskach mocarstw zachodnich, po początkowym sprzeciwie wobec egoistycznych potrzeb, Kadafi ustąpił w 1993 roku i otworzył libijską gospodarkę dla zachodniego kapitału, przeprowadził szereg neoliberalnych reform gospodarczych oraz przyznał lukratywny biznes / oferty inwestycji największym zachodnim koncernom naftowym. Ale znowu, jak przysłowiowy ojciec chrzestny, amerykański / europejski imperializm wymaga całkowitego, bezwarunkowego podporządkowania; połowiczna, niechętna uległość wobec globalnego programu imperializmu, nie wystarcza. Aby zostać uznanym za prawdziwego „sojusznika”, czy prawdziwe „państwo-klienta”, kraj musi przyznać USA prawo do „przewodzenia” swojej gospodarce, polityce geopolitycznej i zagranicznej, czyli w zasadzie zrezygnować ze swojej suwerenności. Pomimo pewnych ustępstw gospodarczych od wczesnych lat 1990, Kadafi nie zdał tego decydującego testu „pełnej zgodności” z imperialistycznymi projektami w regionie. Na przykład sprzeciwił się przystąpieniu do sponsorowanego przez USA / NATO sojuszu wojskowego w regionie. Libia wraz z Syria są dwoma śródziemnomorskimi i jedynymi pozostałymi państwami arabskimi, które nie są podporządkowane projektom USA i NATO kontroli Basenu Morza Śródziemnego i Bliskiego Wschodu. Ani Libia, ani Syria, nie brały udziału w prawie 10-letniej NATOwskiej operacji Active Endeavour patroli morskich i ćwiczeniach na M Śródziemnym i nie jest członkiem NATO-wskiego Dialogu Śródziemnomorskiego współpracy wojskowej, który obejmuje większość krajów regionu: Izrael, Jordanię, Egipt, Tunezję, Algierię, Maroko i Mauretanię [4]. Ku rozgoryczeniu amerykańskiego imperializmu, Kadafi odmówił również przyłączenia się do amerykańskiej Africa Command (AFRICOM), zorganizowanej do zarządzania cennymi zasobami w Afryce, ochrony handlu i rynków inwestycyjnych w regionie, oraz ograniczenia lub eksmisji Chin z Afryki Północnej. „Gdy USA stworzyły AFRICOM w 2007 r., około 49 krajów zapisało się do amerykańskiego czarteru wojskowego dla Afryki, ale jeden kraj odmówił: Libia. Taki zdradziecki akt libijskiego przywódcy Moummara Kadafiego mógł tylko zasiać ziarno przyszłego konfliktu w 2011 r.” [5] . Ponadto, poprzez wspieranie projektów handlu, rozwoju i uprzemysłowienia na poziomie lokalnym, krajowym, regionalnym, czy kontynentalnym, Kadafi był postrzegany jako przeszkoda w strategii projektów zachodnich mocarstw w kwestii pozbawionego przeszkód handlu i rozwoju na poziomie globalnym. Na przykład Libia Kadafiego odegrała wiodącą rolę w „połączeniu całego [afrykańskiego] kontynentu siecią telefoniczną, telewizyjną, radiową i kilkoma innymi technologiami, jak tele-medycyna oraz nauczanie na odległość. A dzięki mostowi radiowemu WMAX na całym kontynencie, w tym na obszarach wiejskich, umożliwiono niski koszt połączeń”. [3]. Pomysł uruchomienia panafrykańskiego systemu technologicznie zaawansowanej sieci telekomunikacyjnej rozpoczął na początku lat 1990, „kiedy 45 państw afrykańskich, ustanowiło RASCOM (Regionalna Afrykańska Organizacja Łączności Satelitarnej), by Afryka miała własnego satelitę i i obniżyła koszty telekomunikacji na kontynencie. To był czas, gdy rozmowy telefoniczne do i z Afryki były jednymi z najdroższych na świecie, ponieważ roczna opłata w wysokości $500 mln szła do kieszeni Europy za korzystanie z jej satelity, takiego jak Intelsat, do rozmów telefonicznych, w tym rozmów wewnątrz kraju... Afrykański satelita to tylko jednorazowa opłata $400 mln i kontynent nie musiał już płacić $500 mln rocznej dzierżawy” [3]. W celu sfinansowania tego projektu, kraje afrykańskie często prosiły MFW i Bank Światowy o pomoc. Ponieważ puste obietnice tych finansowych gigantów ciągnęły się przez 14 lat, „Kadafi położył kres daremnym prośbom do zachodnich ‘dobroczyńców’ z ich wygórowanymi stopami procentowymi. Przywódca libijski położył na stole $300 mln, Afrykański Bank Rozwoju dodał $50mln więcej, West African Development Bank następne $27 mln – i w ten sposób Afryka dostała swoją pierwszą łączność satelitarną 26 grudnia 2007 roku. „Chiny i Rosja poszły tym śladem, podzieliły się technologią i pomogły w uruchomieniu satelity dla Południowej Afryki, Nigerii, Angoli, Algierii – i drugi afrykański satelita został uruchomiony w lipcu 2010 roku. Pierwszy całkowicie lokalnie zaprojektowany i wyprodukowany na ziemi afrykańskie (w Algerii) satelita, powstanie w roku 2020. Jego cel to konkurowanie z najlepszymi na świecie, ale będąc dziesięć razy tańszy oznaczać będzie prawdziwe wyzwanie. „To ten symboliczny gest zaledwie $300 mln zmienił życie całego kontynentu. Libia Kadafiego kosztuje Zachód nie tylko pozbawieniem go $500 mln rocznie, ale i miliardów dolarów długu wraz z narastającymi wykładniczo odsetkami, jakie kredyt przyniósłby w ciągu wielu lat, co pomogłoby w utrzymywaniu niejawnego systemu grabienia kontynentu” [3]. Architekci finansów globalnych, reprezentowani przez imperialistyczne rządy zachodnie, widziały również Kadafiego, jako przeszkodę w dziedzinie międzynarodowego, czy też globalnego pieniądza i bankowości. Siły kapitału globalnego wolą jednolite, sąsiadujące ze sobą, pozbawione granic rynki globalne, niż wiele suwerennych rynków na poziomie lokalnym, krajowym, regionalnym lub kontynentalnym. Libia Kadafiego nie tylko utrzymała własność publiczną swego banku centralnego oraz uprawnienia do tworzenia własnych narodowych pieniędzy, ale także pracowała wytrwale w celu ustanowienia Afrykańskiego Funduszu Walutowego, Afrykańskiego Banku Centralnego oraz Afrykańskiego Banku Inwestycyjnego. Kwota $30 mld libijskich pieniędzy zamrożonych przez administrację Obamy, należy do Banku Centralnego Libii, a „była przeznaczona, jako wkład Libii w realizację trzech kluczowych projektów, które pozwoliłyby na utworzenie Afrykańskiej Federacji – Afrykańskiego Banku Inwestycyjnego w Syrte (Libia), utworzenie w 2011 roku Afrykańskiego Funduszu Walutowego z siedzibą w Jaunde (Kamerun)... i Afrykańskiego Banku Centralnego w Abudży, Nigeria, który – kiedy zacznie drukować afrykański pieniądz – zabrzmi dzwonem pogrzebowym dla franka CFA (francuska waluta), przez którą Paryż był w stanie utrzymać swoją pozycję w niektórych afrykańskich krajach w ciągu ostatnich 50 lat. Łatwo jest zrozumieć francuski gniew na Kadafiego. „Afrykański Fundusz Walutowy ma całkowicie wyprzeć działania MFW w Afryce, który za kwotę $25 mld był w stanie rzucić cały kontynent na kolana i zmusić go do przełknięcia wątpliwej prywatyzacji, jak zmuszanie krajów afrykańskich do przejścia od publicznych monopoli do prywatnych. Nic, więc dziwnego, że w dniach 16-17 grudnia 2010 r., Afrykańczycy jednogłośnie odrzucili próby krajów zachodnich przyłączenia się do Afrykańskiego Funduszu Walutowego, mówiąc, że był otwarty tylko dla państw afrykańskich” [3]. Mocarstwa zachodnie postrzegały również Kadafiego, jako przeszkodę w ich imperialnej strategii z jeszcze jednego powodu: stanął na drodze ich odwiecznej polityki „dziel i rządź”. Aby przeciwdziałać nieugiętym wysiłkom Kadafiego do ustanowienia Stanów Zjednoczonych Afryki, Unia Europejska próbowała stworzyć regionalną Unię Śródziemnomorską (UPM). „Afrykę północną trzeba było jakoś odciąć od reszty Afryki, używając starej, rasistowskiej zasady z XVIII i XIX wieku, która twierdziła, że Afrykańczycy pochodzenia arabskiego byli bardziej rozwinięci i cywilizowani niż reszta kontynentu. To się nie udało, bo Kadafi tego nie kupił. Wkrótce zrozumiał, jaka to była gra, gdy tylko kilka krajów afrykańskich zostały zaproszonych do przystąpienia do Unii Śródziemnomorskiej, bez poinformowania Unii Afrykańskiej, ale zaproszono wszystkich 27 członków Unii Europejskiej”. Kadafi odmówił również wejścia do innych inspirowanych przez imperialistów grup w Afryce, takich jak ECOWAS, COMESA, UDEAC, SADC i Wielki Maghreb, jakie nigdy nie ujrzały światła dziennego dzięki Kadafiemu, który zrozumiał, co się dzieje” [3]. Kadafi jeszcze bardziej zasłużył na gniew mocarstw zachodnich za zawarcie dużych kontraktów handlowych i inwestycyjnych z krajami BRIC (Brazylia, Rosja, Indie i Chiny), zwłaszcza z Chinami. Według pekińskiego Ministerstwa Handlu, kontrakty Chin w Libii (przed kontrolowaną przez imperializm demolką tego kraju) liczyły nie mniej niż 50 dużych projektów dotyczących umów przekraczających $18 mld. Nawet z pobieżnego czytania raportów amerykańskiej Africa Command (AFRICOM) wynika, że ​​jednym z ważniejszych kierunków jej misji jest powstrzymanie Chin. „W efekcie, czego jesteśmy świadkami tutaj”, wskazuje Patrick Henningsten, „to początek nowej zimnej wojny pomiędzy siłami USA-EURO i Chinami. Ta nowa zimna wojna będzie miała wiele takich samych elementów długich i przewlekłych konfrontacji USA-ZSRR, jakie widzieliśmy w drugiej połowie XX wieku. Odbędzie się ona poza granicami, w miejscach takich jak Afryka, Ameryka południowa, Azja centralna i poprzez stare punkty zapalne takie, jak Korea i Bliski Wschód” [5]. Z tej krótkiej dyskusji wynika oczywistość: grzech Kadafiego za umieszczenie go w celi śmierci imperializmu polegał głównie na tym, że stanowił on przeszkodę wobec swobodnego panowania zachodniego kapitału w regionie i że odmówił zrzeczenia się suwerenności Libii, aby stać się kolejnym bezwarunkowym „państwem-klientem” mocarstw zachodnich. Odsunięcie go od władzy ma, zatem na celu wyeliminowanie wszystkich „barier” do swobodnego poruszania się amerykańskiego / europejskiego kapitału w regionie, poprzez zainstalowanie w Libii bardziej giętkiego rządu. Odsunięcie Kadafiego od władzy przysłuży się kolejnemu celowi USA / europejskich mocarstw: skróceniu lub zniszczeniu pokojowych protestów Arabskiej Wiosny, zakończenie ich pokojowych rewolucji i sabotowanie ich aspiracji do samostanowienia (w Egipcie wiąż trwają protesty, w których ludzie domagają się ustąpienia wojskowego reżymu/admin). Wkrótce po zaskoczeniu przez wspaniałe powstania w Egipcie i Tunezji, mocarstwa imperialistyczne (w tym mini-syjonistyczny imperializm w Palestynie) rozpoczęły „kontrolowane niszczenie”. Do realizacji tego celu przyjęli trzy równoczesne strategie. Pierwsza strategia polegała na „wspieraniu” na pół gwizdka powstań w Egipcie i Tunezji (oczywiście, gdy stały się nie do zatrzymania) w celu sprawowania nad nimi kontroli, stąd rządy wojskowe w tych krajach po odejściu Mubaraka z Kairu i Ben Alego z Tunisu. Drugą strategią ograniczania było poparcie i aprobata dla brutalnych represji innych spontanicznych i pokojowych powstań w krajach rządzonych przez „rządy- klientów”, na przykład w Bahrajnie i Arabii Saudyjskiej. A trzecią strategią sabotowania Arabskiej Wiosny było promowanie wojny domowej i wywołanie chaosu w krajach takich jak Libia, Syria i Iran. We wczesnej fazie rozwoju, kapitalizm promował państwa narodowe i / lub suwerenność narodową w celu uwolnienia się od ograniczeń Kościoła i feudalizmu [Tak w oryginale! - gajowy]. Teraz, kiedy nakazy bardzo zaawansowanego, ale zdegenerowanego globalnego kapitału finansowego wymagają swobodnego poruszania się w jednolitym świecie pozbawionym granic, suwerenność jest uważana za problematyczną, zwłaszcza w miejscach takich jak Libia, Iran, Syria, Wenezuela, Boliwia i w innych krajach, które nie są „państwami-klientami” rządzonymi przez imperializm. Dlaczego? Ponieważ swobodny globalny przepływ kapitału wymaga pozbycia się sieci bezpieczeństwa socjalnego, czy programów państwa opiekuńczego; oznacza to rezygnację z publicznej własności lub sektora przedsiębiorstw publicznych i oddanie ich w prywatne ręce wolnego jak ptak kapitału globalnego. To wyjaśnia, dlaczego korporacyjne media, polityczni teoretycy i inni rzecznicy imperializmu ciągle mówią o „odpowiedzialności mocarstw zachodnich za ochronę”, mając na myśli to, że mocarstwa te mają obowiązek ochrony libijskich ( irańskich, syryjskich, wenezuelskich, kubańskich itd.) obywateli przed ich „dyktatorskimi” władcami – poprzez inicjowanie w nich zmian reżimu i promowanie „demokracji”. Ponadto oznacza to, że w realizacji tego celu mocarstwa imperialistyczne nie powinny być związane „ograniczaniem” suwerenności narodowej, ponieważ, ich zdaniem „uniwersalne prawa demokratyczne są ważniejsze od kwestii suwerenności narodowej”. W sposób skrycie selektywny powoływanie się na „odpowiedzialność za ochronę” nie odnosi się do krajów lub narodów będących państwami-klientami imperializmu, takich jak Arabia Saudyjska czy Bahrajn. [6]. Oznacza to również, że imperialistyczna wojna z narodami i państwami takimi jak Libia i Wenezuela jest w istocie częścią tej samej wojny klasowej przeciwko narodom i państwom w brzuchu bestii, czyli w Stanach Zjednoczonych i Europie. W każdym przypadku lub miejscu, w kraju lub za granicą, czy w Libii czy Kalifornii, Wisconsin czy Grecji, kierunek bezwzględnej globalnej wojny klasowej jest ten sam: pozbyć się gwarancji poziomu utrzymania, czy programów zabezpieczenia socjalnego oraz redystrybucja krajowych lub globalnych zasobów na korzyść bogatych i wpływowych, zwłaszcza potężnych interesów w rękach kapitału finansowego i militarnego. Nie ma wątpliwości, że w ten sposób globalny kapitalizm wplątał losy i szczęście zdecydowanej większości ludności świata w coraz bardziej nasilającą się walce o utrzymanie i przetrwanie. Nikt nie może powiedzieć, kiedy ta większość ludności świata (klasa średnia, klasa niższa średnia, klasa biedna i klasa robotnicza) dojdzie do wniosku, że ich pozornie oddzielne walki o byt ekonomiczny są w istocie integralną częścią tej samej walki z tymi samymi wrogami klasowymi, strażnikami kapitalizmu światowego. Ale jedno jest jasne: tylko wtedy, gdy dojdą do takiego wyzwalającego spostrzeżenia, połączą siły razem w ponad granicznym globalnym powstaniu przeciwko siłom światowego kapitalizmu i będą chciały zarządzać swoimi gospodarkami, niezależnie od nakazów rentowności produkcji kapitalistycznej – tylko wtedy mogą uwolnić się z jarzma kapitalizmu i będą kontrolować swoją przyszłość w sposób skoordynowany, przyjazną dla człowieka metodą produkcji, dystrybucji i konsumpcji.

Odnośniki:

1.Michel Chossudovsky, “When War Games Go Live: Staging a ‘Humanitarian War’ against ‘SOUTHLAND’ Under an Imaginary UN Security Council Resolution 3003,”Global Research http://www.globalresearch.ca/index.php?context=va&aid=24351

2. D. F. Fleming, The Cold War and Its Origins (New York: Double Day, 1961), p. 436.

3. Jean-Paul Pougal, “Why the West Wants the Fall of Gaddafi?”Dissident Voice: http://dissidentvoice.org/2011/04/why-is-gaddafi-being-demonized/

4. Rick Rozoff, “Libyan Scenario for Syria: Towards A US-NATO ‘Humanitarian Intervention’ directed against Syria?” Global Research:http://www.globalresearch.ca/index.php?context=va&aid=24562

5. Patrick Henningsten, “WEST vs. CHINA: A NEW COLD WAR BEGINS ON LIBYAN SOIL,” 21st Century Wire: http://21stcenturywire.com/2011/04/12/2577/

6. For an insightful and informative discussion of this issue see (1) F. William Engdahl, “Humanitarian Neo-colonialism: Framing Libya and Reframing War—Creative Destruction Part III,” Global Research: http://www.globalresearch.ca/index.php?context=va&aid=24617; (b) Marjorie Cohn, “The Responsibility to Protect - The Cases of Libya and Ivory Coast,” Counter Punch: http://www.counterpunch.org/cohn05162011.html

Ismael Hossein-zadeh, autor The Political Economy of U.S. Militarism [Ekonomia polityczna amerykańskiego militaryzmu], (Palgrave-Macmillan 2007), wykładowca ekonomii na Drake University, Des Moines, Iowa.

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/

Inne artykuły tego samego autora dla Global Research: http://www.globalresearch.ca

Kryptoreklama narkotyków? Do grona popierających legalizację narkotyków dołączył w ostatnim numerze krakowski „Tygodnik Powszechny” [gazeta, której polski Kościół do tej pory nie odebrał prawa do używania przymiotnika "katolicki" - admin].

Może tylko dziwić, że dopiero teraz. Bycie w awangardzie ludzkości wymaga zawsze jej wyprzedzania, co najmniej o jeden krok. Promując dzisiaj legalizację narkotyków, jest się w pokaźnym, a zwłaszcza wpływowym tłumie, a nie samotnie. Przecież dwa miesiące temu nawet parlamentarna większość zalegalizowała posiadanie „na własny użytek” „niewielkiej” ilości narkotyków, a były współlider rządzącej formacji partyjnej maszerował w Lublinie i w Warszawie na czele młodzieży żądającej legalnego uprawiania i używania jednej z odurzających roślin. Owa młodzież podczas najbliższych wyborów z pewnością odwdzięczy się całej formacji partyjnej, która wychowała eksposła ziemi lubelskiej. Wydaje się, zatem, że wręcz wyjątkowo łatwo jest przyłączyć się dzisiaj do tego chóru wpływowych osobistości mającego dokładnie te same poglądy w sprawie legalizacji narkotyków, co dzisiejszy „TP”. Gdyby jednak tygodnik jeszcze trzydzieści, czy chociażby dziesięć lat temu zechciał samotnie walczyć o legalizację narkotyków, to ta samotność musiałaby zrobić na nas wrażenie, niezależnie od uznania trafności rozpoznania sprawy. Łatwo jest dzisiaj pisać za legalizacją narkotyków, skoro spełnia się w ten sposób żądanie George´a Sorosa, wpływowego finansisty, od wielu lat zainteresowanego także światową polityką dotyczącą narkotyków i zachęcającego w rozmaity sposób do ich legalizacji. O mocy możliwego oddziaływania w naszym kraju świadczą ogromne sumy przekazywane na organizowane konferencje naukowe w Polsce. Można spróbować policzyć, jakie są honoraria za jeden wykład wygłoszony podczas takiej konferencji. Życzę każdemu takiej nagrody za swoją intelektualną pracę. Niewątpliwe jest jednak, że takie podarki godne Krezusa mogą niektórym przeszkodzić w funkcjonowaniu rozumu. Stąd też mamy w księgach mądrościowych radę: „synu, nie bierz podarków”, bo podarki zgubiły wielu. Niepokoi zatem nad reprezentacyjność osób związanych z fundacją Sorosa w gronie zaproszonych do omówienia „narkotykowego” tematu w ostatnim numerze „TP” i jednomyślnie zachęcających do legalizacji narkotyków. Dotyczy to obydwu specjalistów zabierających głos na ten temat, a nawet aż obydwu, czyli wszystkich, bo nie poproszono innych. Jeden z nich to dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska, dyrektor „uzależnieniowego” programu Fundacji Batorego, a zza oceanu zachęca Polaków do legalizacji narkotyków Ethan Nadelmann, dyrektor Drug Policy Alliance, czyli także osobistość związana z fundacją Sorosa Open Society. Dyrektor skwitował jednak negatywne stanowisko administracji amerykańskiej w sprawie legalizacji narkotyków, jako „Reakcję do bólu przewidywalną i, niestety, idiotyczną”. Czyżby zabrakło innych specjalistów w tej sprawie, którym można by oddać głos i którzy potrafiliby prosto wyjaśnić, dlaczego jednak sensowne są prawne zakazy posiadania narkotyków i wcale nie są idiotyczne? Zamiast tego dr Woydyłło-Osiatyńska przekonywała czytelników, że nieważne są prawne zakazy posiadania narkotyków, ale należy „wiedzieć, co [dziecku] powiedzieć, jak odwrócić jego uwagę, wytłumaczyć (…) chodzi o to, żeby dziecko (…) znało zagrożenie, wiedziało, jak oprzeć się pokusom”. Niestety, te pobożne oczekiwania pozbawione są jakiejkolwiek treści, a w dodatku są sprzeczne z pedagogicznym przekazem zawartym w legalizacji narkotyków. Do istoty tworzonego w państwie prawa należy najpierw informowanie społeczeństwa odnośnie do tego, co moralnie dobre, a co złe. Nie jest to wprawdzie jedyne źródło informacji w tej sprawie, ale źródło szczególnie uprzywilejowane, skoro tworzenie prawa przysługiwać może tylko tym, którzy sprawują pieczę nad całą społecznością. Prawne zakazy oczywiście nie działają automatycznie i nie przemieniają samą swoją siłą demonów w anioły i vice versa. Człowiek jest istotą wolną i nawet najlepsze prawo nie determinuje go do czynienia dobra. Błędne prawo jednak przeszkadza człowiekowi w rozeznaniu dobra, a rozumne prawo pomaga w tym rozeznaniu. W tym ostatnim wypadku konieczne jest takie ogłoszenie tego prawa, aby mogło być ono zrozumiane przez społeczeństwo. Cóż może w tej sprawie pojąć tzw. zwyczajny zjadacz chleba, skoro nawet krakowskie wydawnictwo Znak zareklamowało w książce redaktora naczelnego wydawnictwa używanie nielegalnej u nas marihuany? Bez skrępowania opowiada się w tej książce o spotkaniu z Czesławem Miłoszem, prowadzonym także ze skrętem marihuany, w której miał zagustować. Miał się nasz noblista nawet oburzyć na resztę towarzystwa, które nie zechciało podać mu jointa z okazji osiemdziesiątych urodzin. Szybko jednak miano przezwyciężyć owo jakoby tylko faux pas. Przecieramy oczy ze zdumienia podczas tej lektury książki redaktora naczelnego wydawnictwa Znak. Czyż nie zachęca się tu do traktowania z przymrużeniem oka prawnych zakazów używania narkotyków? Nie dziwmy się, zatem, że aktualne prawne zakazy nie działają. Będą jednak oddziaływać i pomagać rozumieć, że rozumności i wolności nigdy nie należy się pozbywać, jeśli tylko zakończy się codzienna kryptoreklama narkotyków w mediach, również na drodze promocji legalizacji tych substancji.

Marek Czachorowski

Serce Lądu – gra toczy się nadal Jeżeli założymy, że jedna z geopolitycznych doktryn mówiąca, iż kto panuje nad Eurazją ten włada całym światem jest prawidłowa, to trzeba równocześnie przyjąć następującą tezę: żeby rządzić Eurazją należy podporządkować sobie tak zwane Serce Lądu, czyli dzisiejszą Azję Centralną, a więc poradzieckie republiki tego obszaru. Podążając dalej tym tokiem rozumowania: by to było możliwe, trzeba z tym strategicznym obszarem bezpośrednio graniczyć; względnie, o ile jest się mocarstwem morskim, zawładnąć przyległościami. A strefa doń przylegająca to: Afganistan, Pakistan, Iran, Irak oraz basen Morza Kaspijskiego po europejskiej stronie. Kluczem otwierającym Serce Lądu jest bezwzględnie Kabul; ale by dzierżyć tą niegościnną krainą nie da się tego uczynić bez wpływu, w pierwszej kolejności, na Pakistan oraz Teheran. Gdy tak popatrzymy na współczesne nam gry militarne jasno zauważymy, o co toczy się rzeczywista batalia w Afganistanie i jak mało znacząca jest sprawa międzynarodowego terroryzmu, w tym jego przywódcy bin Ladena, którego spektakularna śmierć ostatnio proklamowana przez Amerykanów jest w gruncie rzeczy przesłaniem skierowanym głównie do wyborców tego najsilniejszego światowego imperium.

Uczestnicy rozgrywki Jest trzech aspirantów do władania Sercem Lądu: USA, Rosja oraz Chiny. Przy czym dwa ostatnie mocarstwa bezpośrednio z nim graniczą, w tym Moskwa powołująca się na historyczne prawa, gdyż od dawna rozporządzała tym regionem i dopiero upadek radzieckiego systemu oznaczał dla niej ogromny geopolityczny regres. Rosja i Pekin są klasycznymi potęgami lądowymi o ogromnej terytorialnej rozciągłości, zaś Stany to zdecydowanie klasyczne imperium o kupiecko – morskiej naturze, na dodatek w prostej linii spadkobierca Brytyjczyków. Chiny mają ogromną ilość mieszkańców, ale terytoria zbliżone do Serca Lądu są niegościnne i nie stanowią dobrej wypadowej bazy, jeśli chodzi o ekspansję Pekinu w zachodnim kierunku, czyli w stronę Morza Kaspijskiego. Z kolei podstawą ludnościową Rosji jest tylko jej europejski fragment. Na dodatek jej ogromne przestrzenie są równoleżnikowo podzielone na kilka odmiennych stref. Na północy bezludna tundra, dalej największy na świcie iglasty las zwany tajgą, poniżej mniej ogromne puszcze o mieszanym charakterze aż na wysokość Kijowa, zaś poniżej w kierunku Azji i Ałtaju bezkresny step, nierównomiernie zaludniony. Stany Zjednoczone są potężnym supermocarstwem, wydającym rocznie na własne zbrojenia dwunastokrotnie więcej aniżeli Moskwa i sześciokrotnie więcej niż Chińska Republika Ludowa. Różnice w militarnych możliwościach, a także w potencjale gospodarczym są, zatem znaczące i wszelkie spekulacje na temat rychłego upadku tej potęgi są grubo przesadzone. Jednak każdy kolos ma swoje tak zwane miękkie podbrzusze. O ile Rosji i Chinom wystarczy, iż trwają na obecnych pozycjach – USA, jako morska potęga musi wciąż walczyć, a dla utrzymania swojego wysokiego międzynarodowego statusu, potwierdzać w boju własne przewagi, prowadząc nieustanne podboje. Ameryka, bowiem bez realnych własnych wpływów w Europie i w nadmorskich obszarach Azji, zwanych Eurazją Zewnętrzną, mimo pozycji hegemona, będzie zmuszona czynić przygotowania do pospiesznego pakowania walizek, polegającego na rezygnacji z globalnych aspiracji. Dlatego niezbędne jest zawładnięcie Sercem Lądu, a do tego konieczne okazuje się podporządkowanie Kabulu, gdyż nie ma po prostu innej możliwości. Dlatego też światową krucjatę, prowadzoną pod amerykańskim przywództwem przeciwko terroryzmowi, a dokładnie przeciwko Al.- Kaidzie należy włożyć między bajki. Ta opowiastka, co, do której wszyscy udają, że w nią wierzą jest zaledwie niezbędnym kamuflażem, pozwalającym uniknąć języka zimnej wojny – albowiem żyjemy w czasach światowego pokoju. Co dalej? Zasadniczy problem sprowadza się w tym przypadku do tego, iż Moskwa i Pekin pozostaną wciąż tam gdzie są, natomiast Amerykanie, jeżeli tylko opuszczą Afganistan, mogą pożegnać się z marzeniami na temat opanowania Środkowego Wschodu. Wtedy może nastąpić reakcja łańcuszkowa. Po wyprowadzce z Afganistanu, trzeba będzie porzucić Pakistan, a jeśli to nastąpi wydatnie wzmocni się Iran i z pewnością upadnie proamerykański reżim w Arabii Saudyjskiej. Reakcją na to okaże się wzrost regionalnych aspiracji Turcji, co doprowadzi do tego, iż Rosja uprzedzając Ankarę spacyfikuje Południowy Kaukaz. Z kolei istnienie Izraela będzie zagrożone i miejscowy rząd musi poszukać sobie innego protektora niż Waszyngton. Z całą pewnością taki się znajdzie. Już ta pobieżna analiza pozwala na wyprowadzenie wniosku, że światu zagrozi nuklearna konfrontacja, gdyż ktoś tę broń w końcu zmuszony zostanie użyć. Najpierw na okrojonym obszarze działania, lecz co będzie dalej? Stany ograniczone w swoich planetarnych możliwościach z całą pewnością próbują utrzymać inicjatywę we własnych rękach i podzielić świat, wykorzystując wciąż ogromne własne zasoby na kilka stref wpływu. Ich nadzieją będzie groźba konfrontacji rosyjsko-chińskiej o władzę nad Sercem Lądu. O ile jednak Rosja w przypadku ujawnienia się chińskich aspiracji, będzie musiała skonfrontować się z tym rywalem – o tyle Pekin ma jeszcze inne warianty. Chińczycy mogą prowadzić politykę samoograniczania się w stawianiu na własny militarny potencjał. Stać ich, nawet już teraz, na podanie pomocnej dłoni amerykańskiemu dolarowi, co umożliwi im realną gospodarczą ekspansję we wszystkich możliwych geopolitycznych kierunkach. Trzeba także nadmienić, że gra na wewnętrzne konflikty w Państwie Środka jest nierealistyczna. Oderwanie, bowiem Tybetu to zaledwie piękna mrzonka. W takim przypadku współczesna Europa właściwie pozostanie poza zasadniczymi nurtami wydarzeń, gdyż straci na geostrategicznym znaczeniu i niewiele zaoferuje innym. Stary Kontynent rozrywany wewnętrznymi konfliktami będzie lawirował między Rosją a Stanami Zjednoczonymi, gdyż ta pierwsza łaknie nowoczesnych technologii, zaś Amerykanie baz dla własnego lotnictwa. Z całą pewnością i jedni, i drudzy otrzymają to, czego oczekują. Jednak w podanych okolicznościach Turcja, ze względu na własne położenie, okaże się chyba ważniejsza aniżeli Unia Europejska. To będzie dopiero zemsta za w końcu niedawne upokorzenia. USA, Chińska Republika Ludowa i Rosja będą miały żywotny i wspólny interes, by w czasach nadchodzącego i pewnego zamętu zachować wspólną kontrolę nad tak zwanymi procesami zachodzącymi na globie, ale czy to im się uda? Po pewnych symptomach, które już dzisiaj obserwujemy możemy z niemałą dozą pewności założyć, że naszkicowany scenariusz jest raczej bliższy, niż dalszy. Amerykanie, by odwlec ten niemiły dla siebie moment, względnie próbując nawet odwrócić rysującą się na horyzoncie sytuację mogą usiłować własne opuszczenie Afganistanu połączyć z próbą wewnętrznego osłabienia Rosjan lub Chińczyków; lecz oznacza to realne wzmocnienie jednych kosztem drugich. Nic to Stanom Zjednoczonym, na dłuższą metę, nie daje. Dlatego sytuację oceńmy, jako mocno zdeterminowaną, a wszelkie gwałtowne próby odwracania konieczności tylko pogorszą światowe perspektywy na pokój.

A co z Polską? Czynniki kierujące naszą ojczyzną powinny wziąć pod uwagę nasze współczesne położenie, gdyż błędy w ocenach mogą okazać się tragiczne w skutkach. Mimo złych perspektyw dla USA, winny pozostać one naszym najważniejszym geopolitycznym partnerem, gdyż – mimo wszystko – to one napiszą scenariusze, według których rozegra się najważniejsza partia dwudziestego pierwszego wieku. Jednak korekty są pilnie potrzebne. Nie leży, przede wszystkim, w naszym najżywotniejszym interesie granie własnej partii opartej na przypuszczeniach, że w nadchodzących latach Amerykanie skonfrontują się z Rosją. Z takiej nieprawidłowej kalkulacji wynika mylne założenie, iż mamy do spełnienia wiodącą rolę na obszarze między Bałtykiem i Morzem Czarnym. Nikt na to na świecie nie stawia, a dalsze trzymanie się tej niesłusznej i utopijnej koncepcji może nas dużo kosztować. Oddech Berlina odczuwamy przecież coraz wyraźniej, czego istotnym symbolem jest niedawna wizyta na Wybrzeżu przewodniczącej niemieckiego Związku Wypędzonych. Jeszcze kilka lat wstecz tamtejszy Minister Spraw Zagranicznych, z całą pewnością, odradziłby jej tę politycznie mocno dwuznaczną eskapadę. Dzisiaj już nie. Najgorsze jest, bowiem międzynarodowe osamotnienie Polski, które może potwierdzić znane porzekadło, iż „wśród prawdziwych przyjaciół psy zająca zjadły”. A symptomy porzucenia sojuszniczej Warszawy jednak się rysują. Antoni Koniuszewski

Pożoga wzbiera Na dawnych kresach wschodnich RP wzbiera fala nienawiści do Polski i Polaków przy totalnym braku reakcji władz polskich pogrążonych w obłędzie idei prometejskiej.

Przykład pierwszy - Letuwini. Słowo wyjaśnienia – będę używał tej – jakże słusznej – nomenklatury Feliksa Konecznego, pozwalającej w prosty sposób odróżnić i rozróżnić pogańskich mieszkańców Litwy i ich ideowych, antypolskich następców budujących niepodległą Litwę w XX w. na fundamencie agresywnej nienawiści do Polski, od politycznego i geograficznego pojęcia Litwinów – obywateli Wlk. Księstwa Litewskiego będącego w unii z Koroną polską, która to unia/unie zaowocowały ukształtowaniem się nowego typu polskości – polskości kresowej, odmiennej od polskości piastowskiej, ale przez to ani gorszej, ani lepszej od tamtej – po prostu innej, ze swoim bogactwem źródeł, ze szczególnymi cechami charakteru, kultury itd. To właśnie polskość kresowa stała się obiektem ślepej, zajadłej nienawiści Letuwinów XX wieku, którzy całą spuściznę od Krewa do Konstytucji 3 Maja odrzucili z obrzydzeniem. Dzisiejsi neopoganie letuwińscy kroczą tą samą drogą. Oto, mamy do czynienia z wystąpieniem zespołu rockowego Diktatura, wykonującego tzw. pagan (pogański) metal. Diktatura spłodziła utwór „Salcininku Rajonas – Rejon solecznicki” (podwileński rejon zamieszkały w 80% przez Polaków). W internecie pojawiły się tłumaczenia piosenki (?) na polski. Dodam, że zespół nie jest jakimś marginalnym tworem. Występuje w konkursach pieśni patriotycznej (?), zapraszany jest do telewizji litewskiej (na YouTube można obejrzeć jego występ na antenie telewizji LTV).

Widzę czerwone zorze To płonie rejon Soleczniki Ognista dżuma Niesie śmierć polskiej bandzie Coraz bliżej jest święta wojna Nie zdołacie uciec przed dżumą Dla was nie będzie jutra Los Polaków jest wyznaczony Nastał koniec ziarnu, zasianemu przez Polaków To mówi zepsute przez nich ziarno Wszyscy Polacy są powieszeni Wszyscy Rosjanie są zarżnięci I Żydzi płoną w piecach Zostaną tylko prawdziwi Litwini Już czas zrobić porządek w Wilnie I podnieść do góry żelazną rękę Nastał czas ostatniej bitwy z Rosjanami Mamy dwie opcje, i będziemy wolni Jesteśmy niezadowoleni z tego, że ich jeszcze nie wyrzynamy Nie ma, co się bać jak świnie, bracia Litwini Kiedy obcy otrzymają zapłatę Będziemy mieli czyste miasto Wreszcie zdechną tysiące Rosjan I Wilno znów będzie nasze Wszyscy Polacy są powieszeni Wszyscy Rosjanie są zarżnięci I Żydzi płoną w piecach Zostaną tylko prawdziwi Litwini

No, cóż, komentarz jest zupełnie zbyteczny. Może tylko jedno zdanie – widzimy tu oczywistą zbieżność z równie nienawistnymi „pieśniami” Hajdamaków z XVIII w. (koliszczyzna, rzeź Humania) oraz Banderowców. To pokrewieństwo ideowe i braterstwo w nienawiści do Polski. Nic dziwnego, że nie tak dawno temu w litewskim sejmasie pokazywano wystawę gloryfikującą UPA, którą zachwycił się sojusznik polskich durniów politycznych Vytautas Landsbergis… Reakcja w Polsce prawie żadna. A co by było, gdyby to jakiś polski zespół wzywał do wieszania Litwinów i wyrzynania Ukraińców, nie mówiąc już o Żydach? Możemy sobie tylko wyobrazić tę orgię oburzenia, rozdzierania szat, festiwal przeprosin w wykonaniu wszystkich z a(ł)torytetami moralnymi na czele itd., itp. A tymczasem – milczą, bo przecież „sami nie jesteśmy bez winy, mają swoje racje, no i – najważniejsze – przecież Rosja”. Przykład drugi - banderowscy kibice klubu Karpaty Lwów występującego w ekstraklasie piłkarskiej Ukrainy. Prezentujemy dwa spośród rozlicznych zdjęć dostępnych w internecie, ukazujących ich głębokie przywiązanie do takich „bohaterów” jak Stepan Bandera, czy wódz UPA - Roman Szuchewycz „Taras Czuprynka”. Nadto, jeden z kompletów strojów klubu Karpaty, to od niedawna strój w czerwono-czarne pasy, w tym wypadku, nawiązujący w sposób niepodlegający dyskusji, do barw OUN/UPA.

I co dalej? Perspektywy są na chwilę obecną bardzo niedobre i to nie z powodu takiego a nie innego zachowania wrogów, ale przede wszystkim, z powodu panującej w Polsce, wspomnianej ułudy prometeizmu, dla którego aksjomatem jest walka z Rosją, zniszczenie Rosji, a to wszystko, dokonane w sojuszu z narodami mieszkającymi pomiędzy Rosją a Polską i narodami kaukaskimi. Dla swej idee fixe prometeiści gotowi są poświęcić nie tylko prawdę historyczną, ale i współczesny, i przyszły interes polityczny Polski. Mógłbym przytaczać tutaj rozliczne przykłady na potwierdzenie powyższej tezy. Czyniłem to już wielokrotnie i nie widzę powodu, aby się powtarzać. Jako ujęcie istoty sprawy w zwięzły sposób, przytoczę jedynie słowa byłego ministra spraw zagranicznych Polski, osoby bardzo wpływowej, Adama Daniela Rotfelda, już w latach 60-tych XX w. członka grupy Romana Zambrowskiego (źródło – Kultura [paryska] nr 11 [229] z 1966 r.), wypowiedziane przez niego na jednym ze spotkań po prelekcji poświęconej normalizacji stosunków z Rosją (sic!). Zapytany o banderowski problem Ukrainy powiedział m.in.:, „że często Moskwa inspiruje nienawiść ukraińskich nacjonalistów wobec Polaków”, „nie możemy odpychać Ukrainy”, „że w interesie ogółu Polaków jest nie mówienie o tej zbrodni” (i.e., o zbrodni ludobójstwa banderowskiego; relacja otrzymana prywatnie, szczegóły do wiadomości redakcji). No, właśnie! Proszę zwrócić uwagę, że słowa powyższe wypowiada polityk dość umiarkowany, nieujawniający emocji, a przy tym człowiek, którego trudno posądzić o rusofobię – współprzewodniczący, z polskiego ramienia, Polsko-rosyjskiej grupy ds. trudnych. A cóż tu dopiero mówić o niektórych pijanych z nienawiści do Rosji prometeistach w wersji hard?! Polityką wschodnią Polski (wobec Rosji) w kontekście litewsko-białoruskim rządzi zasada wyrażona łacińską maksymą – tertium non datur – albo idziemy z Rosją i siłami prorosyjskimi na Ukrainie i Litwie et consortes albo idziemy z nienawidzącymi nas siłami antyrosyjskimi tamże, przeciwko Rosji. Od stu lat prometeiści próbują znaleźć trzecią drogę i jedni szukają jej wśród marginalnych środowisk antyrosyjskich niepodzielających jednocześnie fobii antypolskich, co jest z góry skazane na porażkę, drudzy, co gorsza, zdając sobie z tego sprawę, godzą się na współdziałanie z polonofobami. Jako że odcieni wiele, p. Rotfeld plasuje się gdzieś pomiędzy tymi stanowiskami? Co więcej, i to jest być może najbardziej przykre, naiwni prometeiści znajdują się również pomiędzy tymi, którzy z szowinizmem ukraińskim i litewskim walczą, z pełnym przekonaniem i w oparciu o prawdę – mam na myśli np. część środowiska kresowego. Zakorzeniona w ich duszach głęboka niechęć do Rosji, będąca także skutkiem zapatrzenia w niektóre „przereklamowane” postacie historyczne, powoduje, że gotowi są szukać współczesnych Petlurów jak igły w stogu siana, byleby jednak nie naruszyć pierwotnego aksjomatu antyrosyjskości. Powstaje w związku z tym sytuacja błędnego koła – ruch (około)kresowy nie wie, o co walczy. A tymczasem, kując w szerszym gronie jeden kawałek żelaza, trzeba zdecydować się, co jest naszym celem. Jednocześnie podkowy i miecza wykuć się nie da. Ostatnim aspektem sprawy, jaki chciałbym w tym miejscu poruszyć jest problem sympatii niektórych polskich ruchów określających się, jako nacjonalistyczne, bądź narodowo-radykalne, do podobnych ruchów w innych krajach. Prowadzi to często do formułowania pomysłów utworzenia tzw. międzynarodówki nacjonalistycznej, podejmowania kontaktów itd. Tytułem przykładu – w 2007 roku mieliśmy do czynienia z zaproszeniem do Polski ówczesnego wiceszefa ukraińskiej organizacji młodych neobanderowców Nacjonalnyj Alians (organizuje m.in. festiwal dla młodzieży Bandersztat) Jurija Mindjuka. Gościli go Wszechpolacy, a owocem wizyty był wywiad we Wszechpolaku nr 124. Dużo mówiono tam m.in. o zagrożeniu rosyjskim… Inni zapraszali młodych neonazistów niemieckich itd. Tymczasem, jest to pomysł całkowicie chybiony i wręcz groźny, zwłaszcza w sytuacji Polski, otoczonej, na głównych kierunkach, przez nacjonalizmy agresywnie nam wrogie. Opisywane przykłady zespołu Diktatura i klubu Karpaty Lwów, po raz kolejny dowodzą jałowości tej idei. To prawda, że nacjonaliści, narodowi radykałowie, a nawet narodowcy, dzielą pewne wartości z innymi podobnymi ruchami istniejącymi gdzie indziej, ale także poważnie się różnią. Różnice zachodzą tam, gdzie interesy poszczególnych narodów – a ma to szczególne znaczenie dla narodów sąsiadujących – zachodzą na siebie. Interes ukraiński, czy litewski (także niemiecki) rozumiany tak, jak czynią to współcześnie tamtejsze ruchy nacjonalistyczne (często o obliczu szowinistycznym), wyklucza, w sposób definitywny i ostateczny, możliwość porozumienia z nimi przez jakikolwiek ruch polski myślący o Ojczyźnie w sposób poważny i odpowiedzialny. Reasumując, przyszłość może należeć do nas tylko wówczas, jeżeli podejmiemy konsekwentny, świadomy wysiłek w celu uczynienia Polski silniejszą w przyszłości, za dwa może trzy albo cztery pokolenia. Wysiłkowi temu, aby nie został zmarnowany po raz n-ty, towarzyszyć musi definitywne porzucenie niebezpiecznych koncepcji politycznych tyle razy negatywnie zweryfikowanych i tak ciągle, z uporem maniaka, podejmowanych przez kolejne pokolenia. Porzucenie zaś mrzonek oznacza przede wszystkim zasadniczą zmianę stosunku do Rosji, która jest i pozostanie kluczem do sytuacji politycznej Europy Środkowo-Wschodniej. Co do narodów leżących między nami a Rosją. Nikt poważny nie życzy im nieszczęścia, plag, wyginięcia itp. Zupełnie nie o to chodzi. To my, Polacy musimy zdefiniować, o co nam chodzi – czy o trwonienie wątłych sił na realizację z góry przegranych pomysłów politycznych, czy o wzmocnienie własnego państwa narodowego i o uzyskanie dla niego w przyszłości pozycji współdecydującego o regionie. Współdecydującego naturalnie z silnymi o słabych, co wcale dla słabych nie musi być złe. Może się to komuś nie podobać, bo i o nas decydowano, ale taka jest i taką pozostanie polityka. Jeśli znów wybierzemy „wolność waszą”, „Winkelrieda” itp., będziemy staczać się w hierarchii narodów dalej, „coraz słabsi, coraz dalsi od podstawowych celów, coraz ubożsi. Pariasy Europy, pobrzękujący ułańską szabelką, snujący złudne sny o podbojach”… *

* – Są to słowa ppłk Mariana Drobika „Dzięcioła”, szefa wywiadu i kontrwywiadu AK w latach 1942-43, zawarte w jego Memoriale z 7.XI.1943 r. „Ściśle tajne. Bieżąca polityka polska a rzeczywistość”, w którym –mówiąc w telegraficznym skrócie – poddał on druzgocącej krytyce politykę rządu emigracyjnego i krajowej reprezentacji politycznej po śmierci gen. Sikorskiego i po zwycięstwie Armii Czerwonej pod Kurskiem, uznając, że tylko radykalna jej zmiana wobec ZSRR może uratować podmiotowość tych władz i Polski po zakończeniu wojny.

http://www.jednodniowka.pl

Jak rząd traci miliony Budżet państwa trzeszczy w szwach, rząd szuka pieniędzy gdzie się da. Teraz nawet sięga po tzw. jednodniowe lokaty „antybelkowe”, co ma według szacunków ministerstwa finansów dać wpływ do budżetu około 380 mln rocznie. Tymczasem rząd traci grube miliony przez niefrasobliwość i brak profesjonalizmu. Najlepszym przykładem jest historia budowy autostrad. Okazuje się, że problemy są już nie tylko na A2, ale i na A1 i A4. Każdy dzień opóźnień to straty finansowe dla państwa. Można to łatwo wykazać na przykładzie realizacji odcinka autostrady, zleconego chińskiemu konsorcjum. Za niewywiązania się z kontraktu, strona polska żąda około 740 mln złotych odszkodowania. Podpisując kontrakt, chińska firma przedstawiła gwarancje na 130 mln złotych. Czyli teraz GDKiA musi odzyskać, prawdopodobnie na drodze sądowej, 600 mln złotych. Wydaje się to mało prawdopodobne, bo Chińczycy po prostu tych pieniędzy nie mają. Do tego trzeba teraz jeszcze doliczyć, co najmniej taką samą kwotę, która zostanie zapłacona za wykonanie feralnych odcinków już nowym firmom, które zostaną wyłonione w przetargu ( o ile ta kwota się utrzyma, bo należy pamiętać, że COVEC zaoferował bardzo niską cenę). No i oczywiście jest jeszcze problem terminowy – gotówka na budowę potrzebna jest już, a odzyskiwanie należności może trwać latami. Przykład drugi – na sprzedaży akcji Jastrzębskiej Spółki Węglowej budżet państwa straci około 800 mln złotych. Dzieje się tak, dlatego, że rząd sprzedaje akcje JSW po 146 złotych, choć analitycy twierdzą, że można je sprzedać po 167, 77 złotych. Przykład trzeci – strata skarbu państwa na sprzedaży PZU. Akcje sprzedawano po 367 złotych, prawie 5% poniżej ceny rynkowej. Inwestorzy, którzy odsprzedawali akcje tuż po transakcji, zarabiali na tym około 4,5%. Ceny akcji kształtowały się na poziomie 380,4-383 złote. Inwestorzy błyskawicznie zyskali, skarb państwa błyskawicznie stracił. Na początku czerwca rząd zaciągnął kolejną pożyczkę – Bank Światowy pożyczył Polsce 750 mln euro. Beata Szydło

Martyrologii narodowej ciąg dalszy Mordem fizycznym pozbawia się naród jego intelektualnej siły przywódczej, aby przestał istnieć. Następnym krokiem jest wprowadzenie agentury rządzącej i niszczenie fałszywym wizerunkiem medialnym patriotycznych sił narodu, poprzez fałszowanie historii, fałszywą edukację, lub jej wyeliminowanie, przeciwstawianie się sobie potężnych grup społecznych, – co oczywiście jest mordem intelektualnym dokonanym na narodzie. Prezes Kurtyka przestrzega polskich polityków przed wciągnięciem w grę, która służy tylko interesom naszego sąsiada. Może to doprowadzić do sytuacji, gdy głos Rosji będzie rozstrzygał o sprawach wewnętrznych w Polsce

– uważa Kurtyka. Jak dodał, sprawa obchodów 70 rocznicy mordu katyńskiego może posłużyć, jako precedens. Janusz M. Paluch w niedawno wydanej książce „Rozmowy o Kresach i nie tylko” pomieścił wywiad z Januszem Kurtyką przeprowadzony w kwietniu 2000 roku. Kurtyka w 1995 roku obronił doktorat, a w 2000 roku uzyskał stopień doktora habilitowanego nauk historycznych specjalizując się w genealogii, historii nowożytnej, historii średniowiecza, oraz nauk pomocniczych historii. Zawodowo związany z Instytutem Historii Polskiej Akademii Nauk (od 1985), oraz Państwową Wyższą Szkołą Wschodnioeuropejską w Przemyślu, w której objął stanowisko profesora. Absolwent III LO im. Jana Kochanowskiego w Krakowie. Ukończył studia historyczne na Wydziale Historyczno-Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Był pierwszym dyrektorem Krakowskiego Oddziału Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk, od 2005 jego pierwszym prezesem. Po utworzeniu Instytutu Pamięci Narodowej został pierwszym dyrektorem jego oddziału w Krakowie. 21 kwietnia 2005 Kolegium IPN rekomendowało jego kandydaturę Sejmowi na stanowisko prezesa tej instytucji. 9 grudnia tego samego roku jego kandydatura została zaakceptowana przez Sejm (większością 332 głosów), a 22 grudnia zatwierdzona przez Senat. Urzędowanie rozpoczął po złożeniu przed Sejmem ślubowania w dniu 29 grudnia 2005 W pracy swojej „…zawsze walczył niezłomnie o prawdę historyczną i godność ludzi przez historię pokrzywdzonych…” – podaje Janusz M. Paluch. Informacyjna Agencja Radiowa (IAR) – agencja prasowa funkcjonująca od 1992 roku przy Polskim Radiu, 17 marca 2010 roku podała: „…prezes IPN uważa, że przy okazji obchodów rocznicy katyńskiej Rosja próbuje poróżnić polskie elity polityczne. Janusz Kurtyka powiedział w Programie III Polskiego Radia, że zachowanie ambasadora Władimira Grinina przypomina relacje polsko – rosyjskie w XVIII w. Prezes Kurtyka przestrzega polskich polityków przed wciągnięciem w grę, która służy tylko interesom naszego sąsiada. Może to doprowadzić do sytuacji, gdy głos Rosji będzie rozstrzygał o sprawach wewnętrznych w Polsce – uważa Kurtyka. Jak dodał, sprawa obchodów 70 rocznicy mordu katyńskiego może posłużyć, jako precedens. Janusz Kurtyka podkreśla, że przy okazji ważnej dla nas rocznicy, Rosja próbuje pokłócić ze sobą prezydenta i premiera. Nie można dopuścić, by najważniejsze osoby w państwie były rozgrywane przez obce państwo przy okazji symbolicznej i traumatycznej dla Polaków rocznicy – dodał prezes IPN. Obchody rocznicy mordu katyńskiego budzą wiele emocji w związku z planowaną wizytą na grobach polskich żołnierzy prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Prezydent w przeciwieństwie do premiera Tuska nie został zaproszony na obchody z udziałem Władimira Putina, ale mimo to chce odwiedzić w kwietniu polski cmentarz w Katyniu. Rosyjska ambasada w ostatnim czasie kilka razy publicznie informowała, że nie ma oficjalnych informacji o planach Lecha Kaczyńskiego. Wczoraj MSZ przekazał informację, że złożono oficjalną notę dyplomatyczną w sprawie wizyty prezydenta na grobach w Katyniu. Wyjazd prezydenta zaplanowano kilka dni po wspólnych uroczystościach z udziałem premierów Polski i Rosji. Prof. Janusz Kurtyka zginął 10 kwietnia 2010 roku w katastrofie polskiego rządowego samolotu pod Smoleńskiem w drodze na uroczystości 70 rocznicy zbrodni popełnionej przez NKWD w Katyniu. Wraz z nim zginął w tej katastrofie prezydent Rzeczypospolitej prof. Lech Kaczyński z małżonką Marią. W obszernym wywiadzie Kurtyka odpowiedział szeroko na pytanie: „…wasza praca będzie polegała na odkłamywaniu i odtwarzaniu prawdziwej historii powojennej Polski”? „Tak. Dla mnie, jako historyka, największym wyzwaniem związanym z pracą w IPN jest fakt, że staje przed nami wyjątkowa możliwość położenia podwalin nowej dziedziny badań, którą można umownie nazwać „historią PRL”, czy też „historią systemu komunistycznego w Polsce”. Jest to wyjątkowa szansa na prowadzenie badań naukowych, ale również na wprowadzenie w obieg społeczny tych wyników, a więc szeroko pojmowane oddziaływanie tych wyników na mentalność społeczną i na świadomość historyczną Polaków. To jest niezwykle ważne zadanie, gdyż – obaj chyba się, co do tego zgadzamy, – że obecnie system komunistyczny jest okresem spychanym przez Polaków w podświadomość. Niby nikt chętnie do tego okresu nie wraca, a z drugiej strony możemy zaobserwować swoistą idealizację tego systemu”. Kurtyka wyjaśniał istotę śledztwa dotyczącego zbrodni popełnionych na Polakach na terenach zabranych na Kresach Południowo – Wschodnich, stwierdzając, iż śledztwa zostały zapoczątkowane kilka lat wcześniej właśnie w Krakowie przez byłą Komisję Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, która pracowała pod kierownictwem Ryszarda Kotarby. Z pewnym żalem Kurtyka powiedział, iż śledztwa związane ze zbrodniami ukraińskimi zostały przekazane do Wrocławia. Argumentowano to faktem, iż Wrocław i Dolny Śląsk jest zamieszkiwany przez znaczną liczbę Kresowiaków i tam łatwiejsze będzie prowadzenie śledztw. W Krakowie są natomiast prowadzone śledztwa w zakresie deportacji ludności polskiej w okresie pierwszej okupacji sowieckiej z obszarów takich jak: Kamionka Strumiłłowa, Trembowla, Zaleszczyki, Radziechów, Zbaraż, Kopyczyńce, Brody i Brzeżany. Krakowski Oddział Instytutu Pamięci Narodowej zajmuje się jeszcze zbrodniczą działalnością UB w Krakowie, Olkuszu, Chrzanowie, Bochni, Brzesku, Limanowej, Nowym Targu, Zakopanem, Dąbrowie Tarnowskiej, Miechowie, Tarnowie i Nowym Sączu i działalnością Informacji Wojskowej. Odnośnie śledztw związanych z Kresami, trwają one intensywnie, przesłuchano dużą ilość osób przy współpracy ze Związkiem Sybiraków. Z punktu widzenia świadomości Polaków ważne, aby zidentyfikować sprawców, oczywiście z problemem osądzenia tych ludzi. Należałoby spenetrować archiwa NKWD zarówno na Ukrainie, jak i w samej Moskwie. Ta identyfikacja jest istotą śledztw identycznie jak to miało w przypadku zbrodni katyńskiej. Żaden z tych sprawców nie został przez Rosjan osądzony po zidentyfikowaniu. Wiadomo, bowiem kto dowodził i kto strzelał. Słusznie też Aleksandra Ziółkowska-Boehm , recenzując wspomnianą książkę tytułem „ Czuła, wierna pamięć o Kresach” pomieszczonym w dodatku kulturalnym nowojorskiego „Nowego Dziennika”, uważa, iż : „wywiad ma dwa życia, jedno gdy na gorąco jest publikowany, i drugie, gdy się później po niego sięga, by zacytować, sięgnąć jako świadectwo. Po latach może być ważnym dokumentem historycznym, jak na przykład rozmowa Melchiora Wańkowicza z Edwardem Rydzem Śmigłym, czy z Józefem Beckiem”. Już rozmowa z Januszem Kurtyką przeprowadzona zaledwie 11 lat temu zaświadcza o istniejącym ważnym historycznym dokumencie, czemu dają również świadectwo pozostałe osoby udzielające autorowi wywiadów we wspomnianej książce. Za słowami Janusza Kurtyki podążają i czyny, oto dzisiejsza / 4 czerwca 2011 / „Rzeczpospolita” w tekście Ewy Łosińskiej „Krewni ofiar obławy KGB apelują do władz” czytamy: „…pomóżcie nam dotrzeć do sowieckich archiwów – proszą prezydenta, premiera i prokuratora generalnego rodziny zamordowanych pod Augustowem…krewni ofiar są też zainteresowani domaganiem się od Rosjan podjęcia śledztwa w sprawie obławy z 1945 r. i …szukaniem sprawiedliwości przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka…Obowiązkiem suwerennego państwa polskiego jest odszukanie grobów swych obywateli… historyk Nikita Pietrow odnalazł dokument potwierdzający, iż niemal 600 aresztowanych podczas obławy Polaków zostało zamordowanych przez sowiecki kontrwywiad…chcą także… by prowadzący śledztwo w sprawie obławy białostocki IPN zmienił kwalifikację tego mordu na zbrodnię przeciwko ludzkości, a nawet ludobójstwo… wyjaśnienia obławy wymaga podjęcie przez państwo polskie takich samych działań jak w sprawie zbrodni katyńskiej, napisali w apelu do premiera, oraz prokuratora generalnego prezesi organizacji: Związek Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej, Klub Historyczny im. Armii Krajowej w Augustowie, a także Światowy Związek Żołnierzy AK i Związek Sybiraków…”. Tymczasem projekt uchwały w sprawie ustanowienia „11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian” został odrzucony przez marszałka Sejmu Grzegorza Schetynę. Projekt ma na celu oddanie hołdu ofiarom banderowskiego ludobójstwa na ludności polskiej Kresów Południowo – Wschodnich; ustanowienie dzień 11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian. Jak na razie chyba gdzieś wygodnie spoczywa pod stosami ważnych, innych spraw. Patrząc w czasie transmisji z obrad sejmu, na te puste miejsca, albo drzemiących posłów, zapewne po nocnych pracowitych działaniach, zastanawiam się czy nie czas ich obudzić. Data wniesienia projektu uchwały 21 lipca 2010r. Przedstawiciel wnioskodawców poseł Franciszek Jerzy Stefaniuk: ” Niebawem wybory, może przypomną sobie, komu zawdzięczają swoje fotele. Jak sobie nie przypomną, to czas wystawić reprezentację Kresową, bo innej możliwości dla załatwienia spraw kresowych, raczej już nie ma. Ci, co nawet w czasie kampanii wyborczej chętnie wspominają o swoich kresowych korzeniach, ot chociażby jak obecny prezydent, zaraz po wyborze dostają amnezji. Dlatego już dziś warto przypomnieć, dlaczego data 11 lipca jest tak ważna dla szerokiej rzeszy Kresowian”. 11 lipca 1943 roku doszło do największych mordów na ludności polskiej na Wołyniu. Janusz M. Paluch / w wywiadzie z Januszem Kurtyką /, cd.: „Jest Pan stosunkowo młodym człowiekiem. Czy to nie przeszkadza Panu w pracy nad tymi okrutnymi, bestialskimi wręcz czynami”? „Myślę, że nie. Cała moja droga zawodowa dopuszczała możliwości, że znajdę się tutaj. Niezależnie od tego, że specjalizowałem się w badaniach nad średniowieczem, to zajmowałem się również szeroko pojętą problematyką oporu antykomunistycznego po II wojnie światowej w Polsce. Jestem redaktorem naczelnym „Zeszytów Historycznych” WIN-u, pisałem też na temat konspiracji antykomunistycznej w Polsce. Jak sadzę to był ten dorobek zawodowy, który spowodował, że złożono mi taką ofertę pracy. Natomiast, jeżeli chodzi o moje osobiste zaangażowanie , to od 1979 roku aktywnie działałem w rozmaitych formach opozycji demokratycznej. Byłem członkiem założycielem Niezależnego Zrzeszenia Studentów na Uniwersytecie Jagiellońskim, później w konspiracji w latach osiemdziesiątych…” 4 lipca 2011 roku będziemy obchodzić 70 rocznicę „Sonderaction Lemberg”, gdy na stokach Góry Kadeckiej – Wzgórz Wuleckich we Lwowie ukraińsko – hitlerowski batalion „Nachtigall” / „Słowik”/ dokonał mordu 45 uczonych, profesorów wyższych lwowskich uczelni, w tej liczbie 3 krotnego premiera rządu II RP Kazimierz Bartla. Listę profesorów ustalili studenci – nacjonaliści ukraińscy we Lwowie. Zwłoki wywieziono do lasu Krzywczyńskiego, dorzucając je do ogromnego stosu z innych masowych grobów. Istnieje domniemanie, że w lesie Krzywczyńskim, znalazły się zwłoki mojego ojca doc. med. Maurycego Mariana Szumańskiego, asystenta prof. Sołowija na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Ojciec mój został aresztowany przez gestapo po 4 lipca 1941 roku w swoim / naszym / mieszkaniu przy ul. Jagiellońskiej 4 we Lwowie i osadzony w więzieniu przy ul. Łąckiego we Lwowie, wraz z innymi lwowskimi intelektualistami. Być może został rozstrzelany w drugiej egzekucji przez batalion ukraińsko – hitlerowski „Nachtigall” / „Słowik” / na dziedzińcu Zakładu Abrahamowiczów, a zwłoki z tej egzekucji wywieziono ciężarówką za miasto, gdzie spalono je w pobliskim lesie, jak setki ofiar. W ten sposób nacjonaliści ukraińscy i hitlerowcy, nauczeni odkryciem stalinowskich dołów śmierci w Katyniu, usiłowali zatrzeć ślady własnych zbrodni. Podpalony stos, zawierający około 2000 zwłok, pochłonął ciała lwowskich uczonych i ich towarzyszy. Popiół przesiany ze spalonych zwłok i zmielone resztki kości rozrzucono na pobliskich polach. Nie ma wspomnień rodzin pomordowanych, nie istnieją groby straconych profesorów, jako, że nastąpiło w październiku 1943 roku cało spalenie zwłok. Martyrologia Narodu Polskiego trwa. Poprzez Katyń 1940, wcześniej „Sonderaction Krakau”, katownie hitlerowskie, NKWD, SB, UB, zakatowanie Grzegorza Przemyka i Stanisława Pyjasa – do Katynia 2010 – z ofiarą życia Prezydenta Rzeczypospolitej prof. Lecha Kaczyńskiego z Małżonką Marią, prof. Janusza Kurtyki, Anny Walentynowicz, Janusza Kochanowskiego i innych wielkich Polaków. Mordem fizycznym pozbawia się naród jego intelektualnej siły przywódczej, aby przestał istnieć. Następnym krokiem jest wprowadzenie agentury rządzącej i niszczenie fałszywym wizerunkiem medialnym patriotycznych sił narodu, poprzez fałszowanie historii, fałszywą edukację, lub jej wyeliminowanie, przeciwstawianie się sobie potężnych grup społecznych, – co oczywiście jest mordem intelektualnym dokonanym na narodzie. Kontynuatorką dzieła prof. Janusza Kurtyki jest jego małżonka Zuzanna. Prawda zawsze zwycięża!!! Aleksander Szumański

Na co komu PSL? Życzę PSL-owi, aby do kolejnego sejmu nie wszedł, wtedy przynajmniej coś się w Polsce zdarzy. Jeśli wejdą, mamy męczącą wszystkie zmysły powtórkę z historii. Znowu nadejdzie siłowa koalicja z lewymi, prawymi albo wszelakimi. Znowu to samo, znowu bez końca i znowu byle jak. Ludowcy? Jacy ludowcy? Z jakim ludem? PSL to partia, która jak rzep uczepi się byle lepszego stworzenia i na nim przez świat pędzi. Tym razem peeselowska jemioła, dorwała Platformę (za jej zgodą i przyzwoleniem), która sobie ten pasożytniczy uklad bardzo chwali. Wcześniej piła krew z SLD, a w październiku wlezie na kolejnego sejmowego zwierza. Tyle o przyrodzie, teraz natura już ludzka.

PSL jest partią wtórną, zbędną i …rządną władzy Bez tej pseudochłopskiej partyjki świat by się nie zawalił – chłop ze wsi wybrałby PIS, a chłop z miasta SLD ( w PO jak wiemy chłopów nima, sama kultura i entelegencja). Czy po PSLu ktoś zapłacze? Coś się stanie, kiedy nie wejdą do sejmu? O to chodzi, że nic. PSL nie wywołuje żadnych emocji. Oni ( i ona jedna) są, bo są. Mają ten komfort, że każdy klub wygrywający wybory ich bierze. Bez nich nie ma w Polsce koalicji, taki paradoks. W październiku pójdą z kimkolwiek i gdziekolwiek. Ciekawi mnie, kto i po co głosuje na PSL? Z jakich to tajemnych przyczyn udziela wsparcia Pawlakowi i reszcie anonimów? To, co proponuje PSL, można dostać w PISie, jedynej partii, która ma program dla obszarów wiejskich i jedynej, która o wsi mówi ( w szczególności o wsparciu i lepszej dotacji polskiego rolnictwa z UE, też wiedzą jak to zrobić – czy Polacy to w koncu zrozumieją?).

Pawlak to ” fenomen” Waldek za każdym razem do sejmu wchodzi. Zawsze jest, a to, co potem robi, woła o pomstę do nieba. Nie będę sięgał w przeszłość, skoro wystarczy nam fantastyczny, niedawny kontrakt gazowy z ruskimi braćmi, który to Pawlak doskonale załatwił i przypisał sobie, jako namacalny sukces. A łupki? O to jest pytanie! Choć dla Waldzia niezrozumiałe. Wracając do ludu.PSL ma tyle wspólnego z ludem co Cimoszewicz z Podhalem. Ci nanibychłopi kreują się na partię osadzoną we wsi, a tak naprawdę grzeją stołki, które już kiedyś wujek grzał, teraz synak, potem wnuczek i tak w kółko, do śmierci PSL wiecznie żyw będzie. Jego mocna pozycja na wsi, to potężna moc układów (czytaj układów).

Pawlak jak Lenin Pawlak jak mało, kto potrafi pływać w sejmowej rzeczce. Już ponad dwadzieścia lat spełnia swój patriotyczny obowiązek i podtrzymuje pseudoludowe ideały. Jak mało, kto jest, był i zapewne będzie, a jakże – bez Waldka dla niektórych sejmu nie ma. Tylu mądrzejszych ludzi mogłoby wejść na Wiejską, tyle młodej krwi, tylu nieumoczonych, gdyby nie PSLowskie koniczynki. Ta partia ma jedną zgubną dla polskiej, raczkującej demokracji „zaletę”, która ciągnie głosowaczy do stawiania krzyżyka na nich właśnie – PSL się po prostu w nic nie wpieprza, to jest ich szalony „atut”. Dobrze sie kamuflują, dobrze maskują, a PR swoje wyciśnie. Poza tym PSL nie robi nic, on się nie wpieprza i udaje mężów(oraz jedną żonę) stanu. Piechociński robi za komentatora i znawcę. Sawicki, minister rolnictwa, choć nieudolny do granic, zapewnia europejski rys na ich chłopskiej twarzy. Coś więcej dodać? Nie sądzę. To, w czym grzęźnie polska racja stanu, to niestety kolejne rządy ludzi partaczących robotę. Niestety są i jak widzimy nadal będą udziałowcami polskich żmudnych reform. To, że dziś stałem godzinę w korku, właśnie im zawdzięczam. Polskie drogi jak polska demokracja – są, jakie są, tłumaczyć nie trzeba. A PSL jest, …bo jest. Tylko czy my Polacy, zawsze musimy te mierne ludowo-lewicowe talenty wybierać na najwyższe państwowe stanowiska? Ministrem rolnictwa będzie kolejny Sawicki? Tego już nie uniesiemy. Życzę PSL-owi, aby do kolejnego sejmu nie wszedł, wtedy przynajmniej coś się w Polsce zdarzy. Jeśli wejdą, mamy męczącą wszystkie zmysły powtórkę z historii. Znowu nadejdzie siłowa koalicja z lewymi, prawymi albo wszelakimi. Znowu to samo, znowu bez końca i znowu byle jak. Pelikan

Szampan z Dukaczewskim Jak się będą czuli wyborcy PiS, kiedy partia Kaczyńskiego wejdzie w koalicję z Komorowskim i generałami WSI? To realny scenariusz. Zapowiedziany przez Jadwigę Staniszkis, która o PiS wie wszystko. Jadwiga Staniszkis jest poważną osobą. Pani profesor dała się poznać, jako uważny obserwator i wnikliwy analityk procesów politycznych. Jest też autorką ważnych opracowań i ciekawych projektów. Prof. Staniszkis ceni i korzysta z jej rad prezes Jarosław Kaczyński. Wszak to Staniszkis doradziła liderowi PiS wystawienie Czesława Bieleckiego do walki wyborczej o stanowisko prezydenta Warszawy. Ona miała wpływ na kształt kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego polegającej na przemilczaniu Smoleńska. I ona uprzedzała zmianę nastawienia Kaczyńskiego w II turze wyborów prezydenckich do SLD (wtedy, gdy postkomuniści stali się nagle „socjaldemokratami”, Oleksy politykiem „ lewicy średnio-starszego pokolenia", a Edward Gierek "komunistycznym, ale jednak patriotą"). „Super Express” informował, że 22 czerwca 2010 r. Marcin Dubieniecki konferował z Józefem Oleksym. Zięć śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie zaprzeczył mówiąc, że chciałby, aby SLD poparło Jarosława Kaczyńskiego w II turze. Mówił dziennikarzowi: „W kwestiach społecznych zarówno PiS, jak i SLD mają ze sobą dużo wspólnego. A najwięcej dla Polski po 1989 r. zrobił rząd Leszka Millera i Jarosława Kaczyńskiego.” W ubiegłym tygodniu Jadwiga Staniszkis udzieliła wywiadu sobotniej „Rzeczpospolitej” (18-19.06.2011). Redakcja opatrzyła go tytułem: „Staniszkis: prezydent bliżej PiS” (źródło: http://www.rp.pl/artykul/675669.html

gdyż traktuje o projekcie współpracy PiS z Komorowskim, celem odsunięcia Tuska od władzy. Tak naprawdę na scenie przedwyborczego dramatu - od którego zależą w pierwszej kolejności wyniki wyborów parlamentarnych, zaś w drugiej to, co się będzie działo w Polsce w najbliższych latach - aktorów jest znacznie więcej, niż Tusk, Komorowski i Kaczyński. W tle pojawiła się poważna inicjatywa Romualda Szeremietiewa budującego ruch „Polska w Potrzebie”. Lider PwP odwołuje się do różnych grup społecznych w Polsce – do absolwentów wyższych uczelni, dawnych działaczy antykomunistycznych, pracowników likwidowanych gałęzi polskiego przemysłu, ale także do obecnych i byłych żołnierzy zawodowych Wojska Polskiego. Ci ostatni mogą po wywiadzie z Jadwigą Staniszkis odczuć pewne zagubienie. Prof. Staniszkis mówi bowiem w swoim wywiadzie wyraźnie, że spodziewa się taktycznej współpracy między PiS a Bronisławem Komorowskim. Płaszczyzną porozumienia ma być środowisko wojskowe związane z Wojskową Akademią Techniczną. Wizja rozwoju państwa propagowana przez część wojskowych z WAT „jest bliska temu, co głosi PiS” - wyjaśnia Jadwiga Staniszkis, żeby zaraz potem dodać, iż ta wizja jest również bliska Komorowskiemu, a to ze względu na jego otoczenie i dawne związki z wojskiem, co zantagonizuje pałac prezydencki z Donaldem Tuskiem. W jaki sposób PiS miałby współpracować z Komorowskim, skoro przynajmniej deklaratywnie są przeciwnikami nie tylko politycznymi?

Zdaniem Jadwigi Staniszkis „Komorowski ze względu na swoją drogę zawodową lepiej rozumie problemy wojska i zbrojeniówki. I szanse, jakie się za tym kryją”. I dalej:, „jeżeli Komorowski wystąpi zdecydowanie z tą wizją lokomotywy technologicznego rozwoju, to może być chłodna kooperacja między nim a PiS. Tak jak było w czasach zimnej wojny na świecie”. Środowiska generalskie zawsze były Komorowskiemu bliskie, choć nie wszyscy generałowie chcieli z nim współpracować. Komorowski ciągle powtarza, że ceni gen. Floriana Siwickiego oskarżonego o zbrodnię komunistyczną, a którego był zastępcą, gdy Siwicki szefował MON w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Komorowski darzy wielką estymą gen. Jaruzelskiego, który mu odpłacił komplementem jakoby Bronek miał jakąś „charyzmę”. Komorowskiego wielbi też gen. Dukaczewski, który radośnie oblewał szampanem wybór Komorowskiego na prezydenta. No i najważniejsze - Komorowski, jako jedyny poseł PO głosował przeciwko rozwiązaniu WSI. Tymczasem lwiej części przedstawicieli wojska bliżej jest do wizji wojska i Polski Romualda Szeremietiewa. Chodzi o tych wojskowych, z którymi z niewiadomych powodów PiS (deklaratywnie nielubiące WSI) w wyborach prezydenckich występować nie chciało. Zignorowało również i nadal odrzuca proponowaną przez Szeremietiewem współpracę ( ruch „Polska w Potrzebie” zakłada przebudowę państwa także współpracując z PiS). Pozostaje pytanie jak zareagują na „taktyczny sojusz” z Komorowskim wyborcy Prawa i Sprawiedliwości, oczekujący każdego ruchu, który w zamiarach ma pomóc Polsce, lecz chyba nie spodziewali się współpracy – jawnej, czy ukrytej – z Bronisławem Komorowskim wywodzącym się ze skrajnie przeciwnego obozu politycznego. Jak się będą czuli zwolennicy PiS dopingujący tą partię w procesie likwidacji WSI, zdający sobie sprawę z roli opiekuna WSI Bronisława Komorowskiego korzystającego z tragedii Smoleńskiej (przejęcie władzy w drodze konstytucyjnego zamachu stanu), gdy nagle zostaną postawieni w sytuacji legitymizowania Bul-pRezydenta oraz akceptacji generałów Dukaczewskiego i Rusaka? Czy to są lepsi generałowie od tych, których zna Romuald Szeremietiew? Czy to czasem nie jest tak, że ten real-polityczny plan jest przygotowywany już od pewnego czasu i dlatego zarówno Szeremietiew, jak i popierające go środowisko Nowego Ekranu, są pacyfikowani przez niektórych zwolenników Prawa i Sprawiedliwości? Czy chodzi o to, aby Szeremietiew nie przeszkadzał kierownictwu PiS w dogadywaniu się z Komorowskim? Oskarżyć kogoś fałszywie zarzucając mu związki z WSI, aby móc współpracować z WSI? Niccolo Machiavelli by tego lepiej nie wymyślił. Sytuacja jest naprawdę kuriozalna. Jestem przekonany, że Staniszkis wie, co się dzieje w PiS i wie, co mówi. Co na to „analitycy”, znawcy agentury WSI? Gen. Dukaczewski pił już radośnie szampana, gdy Komorowski został prezydentem. Zapewne ma jeszcze jakąś butelkę „radzieckiego” szampańskoje, – kto z nim wzniesie bakał? Paweł Pietkun

Polityka Mafijna Zamiast rozumnej troski o dobro wspólne cyniczna dbałość o prywatne interesy. Mafijny duch unosi się nie tylko nad postkomunistycznym państwem, ale też nad odradzającymi się małymi wspólnotami. Jak być dobrym obywatelem w zepsutym otoczeniu? Samotność odchodzi do lamusa. Jedno z największych zmartwień konserwatystów, republikanów czy komunitarian, jakim był rozpad więzi społecznych i atomizacja jednostki związane z nadmierną indywidualizacją związaną z liberalną kulturą, traci aktualność. Coraz liczniejsze badania pokazują, bowiem odradzanie się wspólnotowości, i to zwłaszcza w wielkich miastach, a więc ośrodkach kojarzonych dotychczas z jej najsilniejszym rozkładem. Społeczności internetowe – są znakiem prawdziwej eksplozji nowych rodzajów wspólnotowości. Fakt istnienia wciąż licznych grup objętych tzw. cyfrowym wykluczeniem nie zmienia zasadniczo tego obrazu; samotność jest passei kto nie radzi sobie z nią za pomocą Internetu i telefonu, ten „ogrzewa się” w tradycyjnej wspólnocie – parafialnej czy sąsiedzkiej. Ten odwrót od atomizacji może się wydawać republikanom czy konserwatystom wspaniałą wiadomością: oto klęska nie tylko planowo niszczącego więzi międzyludzkie komunizmu, ale też współczesnego liberalizmu, mniej lub bardziej świadomie produkującego społeczeństwo ludzi wolnych wolnością rozbitka na bezludnej wyspie, jak to określił Ryszard Legutko. Czy jednak porażka nowoczesnych utopii jest równoznaczna ze zwycięstwem republikanizmu? Czy ów renesans wspólnotowości jest tym, o co nam chodzi? Czy wpisuje się w kadr tradycyjnych wspólnot politycznych, narodu politycznego? Czy pozwala mówić także o odbudowie tego fundamentu każdego sprawiedliwego państwa, jakim jest moralność publiczna?

Archipelag nisz „Style życia w Polsce (tak jak w wielu innych krajach świata zachodniego) mnożą się i pączkują” – twierdzi socjolog Tomasz Szlendak. „Społeczeństwo to archipelag niewielkich wysepek, na których prowadzi się życie osobne, z odrębnymi stylami ubierania się, zachowania prywatnego i publicznego, komunikowania, flirtowania, dyscyplinowania dzieci, przemieszczania się czy dekorowania wnętrz. (…) Zanika także... kanon kulturowy rozumiany szeroko, jako pula wspólnych doświadczeń medialnych, edukacyjnych, technologicznych i historycznych, reguł savoir-vivre’u użytkowanego języka, celów życiowych, pragnień i sposobów realizacji zachcianek. To wszystko napędza silną segmentację świata społecznego, podział na hipermałe nisze kulturowe, co zaburza komunikację międzygrupową i międzyludzką”. Oznacza to, że schronieniem przed samotnością okazują się być głównie wspólnoty bardzo małe i pozostające w raczej luźnym związku z całością rozumianą, jako naród. A jeśli ów proces okaże się, – na co wiele wskazuje – dogłębny i trwały, trudno będzie nadal rozważać zachowania Polaków w tradycyjnych kategoriach, jako społeczeństwa. Jeśli nie ma to oznaczać kulturowej dezintegracji, wymagać będzie nowej koncepcji narodu, nieimitującej ani humanistyki zachodniej, ani polskiej z XIX i XX wieku[1]. Tę fragmentaryzację, francuski socjolog Michel Maffesoli wyjaśnił za pomocą całościowej teorii. Wchodzimy w epokę nowego trybalizmu – ogłosił pod koniec lat 80. Na gruncie tego paradygmatu, będącego jedną z najbardziej interesujących interpretacji współczesności, odrodzenie wspólnotowości ma charakter plemienny. Na pierwszy plan życia społecznego w odpowiedzi na związane z nowoczesnością przeorganizowanie, przeregulowanie i przeracjonalizowanie życia. Długo tłumiona, społeczna natura człowieka odżywa w formie częściowo odmiennej. Od hord z dawnych czasów, ale pod wieloma względami łudząco do nich podobnej, gdy idzie o miażdżącą indywidualizm psychologię grupy czy zamknięcie na inne neoplemiona. Celem jest wspólne dzielenie emocji i gustu, bycie razem tu i teraz. Organizując się wokół emocji i estetyki, nowe hordy nie rozumieją - ani tym bardziej nie szanują - podstaw zastanej rzeczywistości społeczno-politycznej: racjonalności formalnej i etyki politycznej. Obcy jest im świat instytucji i abstrakcyjnych pojęć. W Polsce głównym nośnikiem nowego trybalizmu jest wychowana już w III RP młodzież[2], co nie oznacza, że inne grupy wiekowe są od niego wolne, ani że nie można znaleźć przykładów o wiele bardziej plemiennych od swoich młodszych rodaków starców. W całym świecie zachodnim, młodość stała się „imperatywem kategorycznym wszystkich pokoleń”. Nad Wisłą ów kult niedojrzałości jest zaś szczególnie silny z powodów historycznych[3] i ze względu na wprzęgnięcie młodych plemiennych do bieżącej walki politycznej.

Brudne wspólnoty Nowe plemiona charakteryzuje, zdaniem Maffesoliego, „etyczny immoralizm”. „Termin ten nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek moralizmem, tak wysoko cenionym w naszych czasach. (…) Abstrakcyjnej i odgórnej moralności chciałbym przeciwstawić etykę, która wybija z pewnej określonej grupy; jest ona z gruntu empatyczna (Einfuhlung) (…) Wspólnota uczuciowa jest niestabilna, otwarta. Zarazem jednak wzbudza ona oczywiście ścisły konformizm pośród swoich własnych członków”. Ten paradoksalny termin ma głęboki sens, jeśli rozumiemy, że od moralności nie ma ucieczki. Zawsze istnieją jakieś normy określające dobro i zło, a upadkowi danego systemu etycznego nieuchronnie towarzyszy ustanowienie innego. Nowe wspólnoty tworzą i praktykują swoje normy, niewiele sobie robiąc z publicznej moralności, a często ją podważając. Etyka neoplemienna jest, bowiem na wskroś estetyczna i związana z miejscem. Oznacza to, że dobry jest dla grupy ten, kto jest „swój” – to znaczy podobnie wyglądający, mówiący, odczuwający, żartujący itd., i kto jest „stąd”, a więc jest zintegrowany ze wspólnotą dzięki temu, że z nią od dłuższego czasu przebywa na jej terytorium (może być ono również wirtualne). I odwrotnie, być złym, to znaczy nie podzielać grupowej estetyki, być niewłaściwie ubranym bądź nie wyrażać się jak trzeba, popełniać środowiskowe faut pas. To sedno owej niemoralnej moralności: bycie nie-swoim jest grzechem głównym, łamanie powszechnie przyjętych standardów – niekoniecznie. Wiąże się to nieuchronnie także z niechęcią wobec obcych. „Etyczny immoralizm” cementowany jest przez to, co Maffesoli nazywa „prawem tajemnicy”: neoplemiona szukają niedostępnej dla innych wiedzy, która pozwoliłaby łatwo odróżnić swoich od obcych, dała im poczucie wyjątkowości, ekskluzywności, ale też – ułatwiła przyciągać nowych. „Zaufanie, rodzące się między członkami grupy, wyraża się przez rytuały, specyficzne znaki rozpoznawcze, których jedynym celem jest wzmacnianie małej grupy przeciwko dużej. To zawsze ten sam podwójny ruch: od uczonego mówienia szyfrem aż po młodzieżowy verlan[rodzaj slangu – przyp. BR]”. Ale grupowa tajemnica może być też dużo mniej niewinna niż wyniosły intelektualny bełkot czy zuchowate mamrotanie w języku „elfickim” na zjazdach fanów Tolkiena. Analizując tak zwane brudne wspólnoty, Adam Podgórecki wskazał na znaczenie „mordu założycielskiego” – wyraźnego i narażającego na karę złamania praw społecznych – dla konstytucji grupy. Gdy dochodzi do „zbrodni” powstaje wspólnota umoczonych, żywotnie zainteresowanych trwaniem i siłą grupy (jej osłabienie zwiększa, bowiem ryzyko „wsypki”). Tymczasem istotą neoplemion w ujęciu Maffesoliego wydaje się być bunt przeciwko zastanemu społeczeństwu. W świetle uwag o „mordzie” założycielskim oznaczałoby to, że w powstawaniu wielu nowych wspólnot towarzyszyć musi silna pokusa już nie tylko ignorowania, ale wręcz cichego łamania zasad moralności publicznej. Wszystko to pozwala mówić o mafijności owych grup[4]. Określenie to jest tym bardziej zasadne, że widoczne są w nich wyraźne tendencje do tworzenia sieci klientelizmu i „rodzinnej” solidarności. Ta ostatnia (w sensie rodziny poszerzonej) od najdawniejszych czasów stanowiła zaporę przed władzą z jednej, a niestabilnym otoczeniem z drugiej strony. W warunkach coraz bardziej uciążliwej „płynnej nowoczesności” tego typu więzi stają się ponownie funkcjonalne. Maffesoli ujmuje je oczywiście w kluczu nowego uspołecznienia. „Aby uczynić zadość bliskości – mówi – nie cofamy się oczywiście przed żadnymi środkami, nawet niezbyt chwalebnymi. Rozmaite badania wydobyły na światło dzienne nieformalną procedurę „pociągania za sznurki” w interesie „rodziny”. Od najwyższych kadr, absolwentów wielkich paryskich szkół, aż po dokerów z Manchesteru używających siatki związkowej, wzajemna pomoc jest tym samym (…) Warto uchwycić ten nielegalizm, działający od wewnątrz kręgów społecznych, które uważają się za gwarantów najwyższej moralności: wyższych urzędników państwowych, dziennikarzy opiniotwórczych pism i inne wpływowe postaci.” Jak przedstawione zjawiska realizują się dziś w naszej polskiej polityce w postaci wszystkich partii politycznych znajdą Państwo w kolejnym wpisie na blogu w czwartek. Zapraszamy serdecznie.

Bartłomiej Radziejewski (ur. 1984) – redaktor naczelny „Rzeczy Wspólnych”. Politolog, publicysta, eseista. Mieszkający w Warszawie lublinianin.

Bibliografia:

Finkielkraut Alain, Porażka myślenia, Warszawa 1992.

Krasnodębski Zdzislaw, Demokracja peryferii, Gdańsk 2003.

Legutko Ryszard, Traktat o wolności, Gdańsk 2007.

MacIntyre Alasdair, Dziedzictwo cnoty. Studium z teorii moralności, Warszawa 1996.

Maffesoli Michel, ­Czas plemion. Schyłek indywidualizmu w społeczeństwach ponowoczesnych, Warszawa 2008.

Matyja Rafał, Państwo czyli kłopot, Kraków 2009.

Matyja Rafał, Ukryte sprężyny, „Tygodnik Powszechny” 2009, nr 33.

Radziejewski Bartłomiej, Oswoić barbarzyńców, „Rzeczy Wspólne” 2010, nr 2.

Staniszkis Jadwiga, Postkomunizm. Próba opisu, Gdańsk 2001.

Szlendak Tomasz, Życie w mozaikowym społeczeństwie, „Europa. Magazyn Idei „Newsweeka” 2010, nr 12.

Wildstein Bronisław, PO jako obiekt kolonizacji, „Rzeczpospolita” z 12.01.2009.

Zybertowicz Andrzej, AntyRozwojowe Grupy Interesów – zarys analizy [w:] W. Wesołowski, J. Włodarek (red.:), Kręgi integracji i rodzaje tożsamości, Warszawa 2005.

[1] Imitacją pierwszej zajmuje się u nas głównie lewica, drugiej zaś – prawica.

[2] Dotyczył tego problemu tytułowy dział poprzedniego, drugiego numeru „Rzeczy Wspólnych”.

[3] Pisałem o tym szerzej w eseju „Oswoić barbarzyńców”.

[4] Maffesoli używa tej metafory bez nadania jej wyraźnie negatywnej konotacji.

Bartłomiej Radziejewski

Z małą nieobrzezaną glistą, co zwisa (Panu) między nogami Izaak Mosze Goldberg do szuji Jerzego Urbana

Dlaczego Michniki, Urbany i tp. zwa nas Polaków antysemitami

List otwarty do Jerzego Urbana(Josek Urbach) Redakcja "Szpilek", 00-499 Warszawa, Plac Trzech Krzyży 16-a

Ja, niżej podpisany Izaak Mosze Goldberg, obywatel polski żydowskiego pochodzenia, który narodowości swej się nie wstydzi i dlatego nie zmienił nazwiska na Kościuszko, Potocki, Zarzycki, Kulczycki, Różański, Michnik, czy Żółkiewski.

Piszę do Pana, Panie Urban, ponieważ w felietonie pod tytułem "Pejsy w lustrze" ("Szpilki" nr 12/2065 z 22.03.1981) nie napisał Pan całej prawdy, tylko jej połowę. Napisał Pan, że jest Pan Żydem i to jest połowa tej prawdy. Bo Żyd mieszkający w Polsce taki jak Pan, Panie Urban, to nie jest - jak Pan napisał - "odmiana polska", tylko jest to odmiana Żyda. Tę połowę prawdy też ujawnia Pan trochę ze wstydem: "raz na parę lat w teksty, które drukuję, wpuszczam wzmiankę o moim parchatym pochodzeniu(...) pokazuję pejsy raz na parę lat, gdyż częściej nie przypominam sobie o swoim semickim pochodzeniu". Nieprawda, Panie Urban! Pan, tak jak ja i jak każdy Żyd na świecie pamiętamy o naszym pochodzeniu o naszym pochodzeniu każdego dnia, każdej minuty i sekundy, działamy, piszemy itp. Pamiętamy, bo jak można zapomnieć nagle, do jakiej się należy rodziny, albo, kto jest naszym bratem i siostrą? W tym miejscu skłamał Pan, ale trochę niżej znowu napisał Pan prawdę: "... Niezależnie od mojej woli, to, jaki jestem, myślę i co myślę - wynika przecież z żydowskiego pochodzenia". I zaraz potem znowu Pan kłamie, twierdząc, że nie wiąże Pan tego stanu "z żadnymi niezmywalnymi właściwościami rasy", gdyż Pan "nie wierzy w takie bzdury". A hitleryzm - to też była bzdura? Pan wie dobrze, Panie Urban, że żadna siła nie jest w stanie odebrać nam naszego żydostwa w charakterze, w myśleniu, w postępowaniu. I dlatego, jeśli Pan pisze, że Pańskiej osobowości "nie współkonstytuuje żadna żydowska tradycja kulturalna, obyczajowa, religijna, czy językowa", to Pan wie dobrze, że Pan i w tym miejscu kłamie, bo to jest nieprawda. To, że nie mówi Pan w domu po żydowsku, chociaż ten język nie jest Panu obcy, tak jak Pańskim dziadkom, to, że nie szanuje Pan szabasu, ani nie nosi kury do rzezaka wcale nie oznacza, że nie czuje się Pan Żydem, tak jak ja, tak jak wszyscy Żydzi w Polsce, czy gdziekolwiek na świecie. Pan przecież wie dobrze, Panie Urban, Co mówi na ten temat Talmud i co powiedział nie tak dawno Sąd Najwyższy naszego państwa Izrael: "zgodnie z żydowskim prawem wyznaniowym Żyd pozostaje Żydem praktycznie w każdej sytuacji, choćby nawet świadomie zmienił religię". Wie Pan o tym doskonale, ponieważ zna Pan dobrze tych Żydów w Polsce, którzy się dawno przechrzcili jak Jerzy Turowicz czy Tadeusz Mazowiecki, a będąc od lat działaczami i publicystami w ruchu katolickim pozostają nie tylko wierni więzom i nakazom swej krwi, ale mając dostęp do najwyższych czynników Kościoła działają zgodnie z uchwałami Sanhedrynu, Kahału i zgodnie z naszą narodową racją stanu. Najlepszym tego dowodem może być cytat z listu Kazimierza Koźniewskiego, opublikowany w "Literaturze" (8.IX.1977): "... nie gdzie indziej, ale w samym "Tygodniku Powszechnym", gdy rozpoczął się proces beatyfikacyjny Ojca Kolbego, opublikowany został (przez Jerzego Turowicza) artykuł krytyka Jana Józefa Lipskiego, w którym informował on opinię o pewnych kartach przedwojennej działalności O. Maksymiliana Kolbego i dawał wyraz swemu krytycznemu zaniepokojeniu, jakie całkowicie podzielam". Pan nie wie, dlaczego p. Turowicz napadł na bohaterskiego polskiego męczennika? Pan wie tak samo dobrze jak Turowicz: był to polski zakonnik. O tym, że Żydzi nie dadzą się zasymilować napisał wyraźnie w "Życiu Warszawy" nr 88 z 15.IV.81 w artykule pt. "Dzieci jednej ziemi" Stanisław Podemski. Napisał, że od XIII wieku do dziś żyją w Polsce dwa narody: polski i żydowski. Napisał o współżyciu i współistnieniu tych narodów i ich kultur. On ma, Panie Urban, takie same kepełe jak i Pan: wiemy wszyscy, ze to prawda, ale, po co o tym pisać? Przecież my gojom wmawiamy, że nie jesteśmy Żydami, tylko Polakami pochodzenia żydowskiego. Więc, po co te bajki o dwóch narodach? Nie podoba mi się też, Panie Urban, to co napisał Pana kolega Jerzy J. Wiatr w "Życiu Warszawy" (nr 89/11705). Po co przypominać gojom, że my Żydzi w Polsce od XIII wieku nie ulegliśmy asymilacji? Od czasu, gdy nasi ziomkowie tacy jak Kuroń, Modzelewski, Mazowiecki i inni członkowie KOR-u opanowali "Solidarność", podporządkowując sobie jej głównych działaczy, w "Polityce”, która od dwudziestu lat jest przecież naszym organem, chociaż adresowanym do polskich gojów - na temat poparcia dla "Solidarności" i jej korowskich protektorów wylewacie kubły pochwalnego atramentu. Główne pióra tego naszego organu z p. Rakowskim na czele popierają "Solidarność", cmokają na samo brzmienie tego słowa (zaczerpniętego nota bene z naszej, żydowskiej historii). Uważny czytelnik, czy to nasz czy gojowski, wie, dlaczego tak jest: to droga, która prowadzi nas do objęcia władzy w Polsce. Ale z drugiej strony - jest to także demaskowanie naszych planów i metod przed opinią tych mądrzejszych gojów polskich, którzy taktykę naszego narodu przejrzeli na wylot. Więc, po co to robić tak otwarcie i z takim szumem? Po co zaraz pchać Rakowskiego na wicepremiera? A najgorsze jest to, Panie Urban, że nie umie Pan zamaskować swej żydowskiej pewności siebie i naszej pogardy dla gojów, których lubi Pan kopnąć, albo napluć im w twarz, bo są goje. W numerze 5(1248) z 31 stycznia 81 "Polityki", namawiając rząd polski do uznania systemu dwuwładzy porównał Pan te dwa polskie obozy (rząd i "Solidarność") do "dwóch psów, które stojąc na przeciw siebie szczekają z obnażonymi zębami". Pan wie, Panie Urban, że rządu w naszej prawdziwej ojczyźnie, w Izraelu, nie porównałby Pan nigdy do szczekającego psa. Takie porównanie nie przyszłoby tam w ogóle Panu do głowy. Ale dla Pana, jako wojującego Żyda wypełniającego przykazania Talmudu i uchwał Mędrców Syjonu każdy gojowski rząd w państwie diaspory jest sforą psów. To prawda, ale dlaczego zaraz o tym pisać? Czy nie może Pan naprawdę trochę pohamować swej nienawiści? Pan słusznie zauważył w swoim felietonie w "Szpilkach": "To, jaki jestem, jak myślę i co myślę - wynika przecież z żydowskiego pochodzenia". Ale, po co Pan obraża gojów, zasiadających w centralnych władzach państwowych i politycznych? Po co Pan na nich publicznie pluje? "Nie było - pisze Pan - w moim domu choinek, Święta i obyczaje o katolickim rodowodzie (np. imieniny) ignorowano. Nie wisiał też Kościuszko ani na ścianie, ani w atmosferze." Nie wisiał, bo Pańska i rodziców Pańskich żydowskość na to nie pozwalała: Kościuszko dla Polaków - to sztandar to ich symbol narodowy - dla nas zupełnie obcy, jeśli nie wrogi. Bo my zgodnie z nauką Talmudu - uznajemy tylko jeden naród: naród wybrany, do którego i Pan należy - naród żydowski. Pisze Pan: "Ta nieprzylepność do polskokatolickich tradycji bogoojczyźnianych, Abramowskiego, Boya a nie innych infantylnych wieszczów: Konopnickiej i Sienkiewicza czyni mnie takim, jakim jestem. Właśnie takim na przykład, że nic mnie nie obejdą listy, które przychodzą: 'Toś Pan właśnie nie Polak, bo Polak łamie się opłatkiem i płacze jak grają Rotę'. Po prostu jestem głuchy na dźwięk tego języka podobnie jak kanarek na godowe ryki jelenia". To wszystko prawda Panie Urban. Ale nie powiedział Pan, dlaczego tak jest, dlaczego wielka patriotyczna polska literatura będzie dla Pana zawsze infantylna a na dźwięk Roty zatyka Pan uszy watą. Bo Pan jest obcy w tym kraju i w tym narodzie. Pan zawsze będzie nienawidził wszystkiego, co jest z ducha tego narodu, co dla niego jest wielkie i święte. Nienawiść ta ukierunkowana na wszystkie narody gojów - jest niezależna od naszej woli, tkwi w naszych sercach i duszach, tkwi w naszej świadomości i nawet podświadomości. Na tego rodzaju stan pracowały tysiąclecia, znaczone pogromami i wielowiekową gehenną naszego narodu rozsypanego w diasporze. Nas obu nigdy nie wzruszy Konopnicka czy Sienkiewicz, ani melodia Roty, ale, Panie Urban, gdybyśmy posłuchali szeptu modlitewnego przy ścianie Płaczu w Jerozolimie - płakalibyśmy jak bobry, wszystkie hymny narodowe z całego świata gotowi oddać także za jeden dobrze wykonany Majufes. Bo Żyd w Polsce nie jest - jeszcze raz powtarzam - odmianą Polaka, tylko odmianą Żyda. A żydostwo, to nie tylko język, obyczaj, religia - to charakter, styl osobowości i myślenia, poczucie wywyższonego wyodrębnienia ze społeczności ludzkiej. Ja też nie jestem obrzezany i chętnie jadam kotlet wieprzowy, ale niech, kto zaczepi Żyda choćby na końcu świata - zaraz stanę po jego stronie choćby to był największy bandyta. I Pan zrobi to samo, w poczuciu zagrożenia własnego naszego bezpieczeństwa, w poczuciu wspólnoty, która zapewnia nam, jako narodowi żydowskiemu pozycję i władzę w większości krajów świata. Nikt nie ma prawa narodu żydowskiego atakować ani ujawniać tajemnic jego wewnętrznej organizacji. Pamięta Pan, jak napadł Pan na polski serial telewizyjny, mieszając z błotem ten film i aktorów? Opluł Pan ten film, dlatego, że pokazał on rąbek prawdy o przedwojennych polskich Żydach. Tylko o to Panu chodziło. I słusznie, bo Żydzi muszą być solidarni, w tym nasza siła. Pan wie dobrze, że nie pisze Pan rzeczy mądrych, czy ciekawych. Kto by zresztą mógł pisać mądre i ciekawe rzeczy, gdy nałapał z dziesięć stałych rubryk, do których co tydzień wypaca Pan swoja gadaninę. Ale w niedzielnym dzienniku telewizyjnym, w "przeglądzie prasy" zawsze - ile razy słucham - słyszę cytaty z artykułów Jerzego Urbana. Dlatego, że mądre albo ciekawe? Nic z tych rzeczy - dlatego, ze ten przegląd w tych dniach robi Pan Ludwik Krasucki. On jest od naszych.

Jego psi obowiązek - pamiętać o swoich. I on pamięta. I tak jest wszędzie. A niech, kto spróbuje zaczepić Krasuckiego - oh, to mu Jerzy Urban pokaże!... I nie tylko Urban! Parę dni temu widziałem Pana w telewizji w dyskusji na temat, o którym Pan nie ma najmniejszego pojęcia. W dyskusji brały udział cztery (z Panem) osoby, w tym ani jednego goja. Czy to specjalnie po to, żeby tych gojów ze złości szlag trafił? Ja, Żyd, nie mogłem na to patrzeć i wyłączyłem telewizor. Bo to wyglądało jak prowokacja. Prowokacja nasza, żydowska przeciwko polskim gojom. I po co? - się pytam. Jest nas w Polsce może sto, może dwieście tysięcy Żydów. A jak się popatrzy czasem w telewizję, wygląda tak, jakby nas było w Polsce kilkadziesiąt milionów! Jak p. Rakowski prowadził audycję zatytułowaną, zdaje się, "Świat i Polska" - ciągnął zawsze za sobą dwóch albo trzech Żydów. A raz widziałem dyskusję, w której brał udział jeden tylko goj Woźniak, przy pięciu naszych. To nie jest dobra polityka, Panie Urban, oj, niedobra... Dnia 14.IV.81 w dzienniku wieczornym telewizja podała wiadomość o tym, że przebywa w Polsce reżyser Roman Polański. Tę samą wiadomość podał dziennik wieczorny już w dniu 18 marca br., a "Pegaz" następnego dnia poświęcił mu całą niemal audycję. Czy nasi współziomkowie w Telewizji nie przesadzili? Ja myślę, Panie Urban, że to była niepotrzebna prowokacja. Podobnie jak te wszystkie wywiady i notatki prasowe, które mają reklamować naszego ziomka, ale równocześnie muszą w umysłach gojów budzić protest. Pan wie, kto to jest Polański? Pan wie dobrze, że to żaden talent filmowy, że to zwykły tandeciarz i hucpiarz, ale, że Żyd - trzeba wokół niego robić reklamowy rwetes. Ale nie teraz - po zabójstwie mansonowskim jego żony, które ujawniło, z jakiego środowiska wywodzi się nasz Polański i po skazaniu go na więzienie przez sąd amerykański za gwałt dokonany na nieletniej dziewczynce, którą podstępnie zwabił do mieszkania, odurzył ją alkoholem i narkotykami a następnie zgwałcił. Pisała o tym prasa całego świata. Wszyscy wiedzą, że przed ogłoszeniem wyroku Polański uciekł z Ameryki, ale przez to samo nie przestał być zbrodniarzem, który w każdym goju musi budzić wstręt. I takiemu Żydowi oddajemy do dyspozycji telewizję, prasę, cały aparat propagandowy i jeszcze teatr na Woli? Pan uważa, Panie Urban, że polskie goje są takie głupie, że nic z tego nie rozumieją? Czemu Pan nie napisze, żeby władze polskie wydały zbrodniarza Ameryce? Nie napisze Pan, bo zgwałcona była gojka, zbrodniarzem jest Żyd. Gdyby było odwrotnie - i "Polityka" i "Szpilki", a z nimi cała prasa i telewizja polska trzęsłyby się od ataków na gwałciciela i na tego durnia z MSW, który wydał mu wizę, zezwalającą na wjazd do Polski. Pan, Panie Urban powinien rozumieć, że antyfeminizm robimy my, Żydzi. Przez własną naszą głupotę. I nic to Panu nie pomoże, kiedy pisze Pan: "moje żydowskie pochodzenie zwisa mi między nogami małą nieobrzezaną glistą. Jako przynęta nadaje się ona już niestety na ryby." Pan nie zdaje sobie sprawy, ale niech Pan się zapyta starego Goldberga, to on Panu powie, że takie właśnie zwroty w felietonie są też dowodem Pańskiego żydostwa. Żaden goj-publicysta nie użyje takiej metafory, nie pozwoli mu na to jego gojowski purytanizm językowy. Tak pisać może tylko Żyd i to w prasie przeznaczonej dla gojów. Bez znaczenia, że rodzice nie chcieli Pana obrzezać, jeśli to oczywiście jest prawdą, bo do spodni nikt przecież Panu nie będzie zaglądał. Tak napisać może tylko Żyd. Jest to język Żyda piszącego dla Polaków. Pan pisze i równocześnie ich miesza z błotem, obraża. Bo Pan, tak jak każdy prawdziwy Żyd w diasporze, nienawidzi narodu, w którym przyszło Panu żyć i nienawidzi jego języka, jego rodzimej kultury, jego obyczajowości. Będzie Pan zawsze przeciwko porządkowi w tym narodzie, przeciwko jego obyczajom, które wykształcił na przestrzeni wieków, przeciwko jego kulturze. Bo tylko tą drogą możemy wypełnić historyczne posłannictwo wybranego narodu w dążeniu do za Panowania nad światem, zgodnie z proroctwem, zawartym w naszych Księgach Mądrości. Pamięta Pan, jak napisał Pan artykuł w Polityce", żeby do tego polskiego języka wepchać różne świństwa słowne i obrzydliwości z gwary uczniowskiej? Na pewno do żargonu czy do hebrajskiego nie chciałby Pan takich rzeczy wsadzać. Dała Panu wtedy nauczkę Alina Reutt z "Prawa i Życia", ale było do przewidzenia - już jej tam dawno nie ma. Pańskie felietony i artykuły, Panie Urban, to jeden wielki ciąg poniewierania polskiego języka, zohydzania go, deptania, maltretowania. Jak Pan napada na jakiegoś goja, to "z podręcznika historii Polski niczym z rozporka wypływa ewidentnie jego korzeń", który - pisze Pan na końcu - "nie ma prężności". Jeśli pisze Pan o biciu żony, to "po ryju", albo takie enuncjacje: "wszyscy wielcy reporterzy są wałachami, którzy postradali zawodowe jaja", a "kto raz wyciął sobie jaja temu już nie odrosną". A wszystkie Pańskie i Pańskich kolegów po piórze wystąpienia w "Polityce" w obronie pornografii, Wisłockiej, homoseksualizmu, onanii, hipisów, zbrodniarzy i gwałcicieli - w obronie wszystkiego, co podważa gojowski porządek prawny, obyczajowy, społeczny i polityczny? Najwięcej tego w "Polityce", która przed wojną była nie tygodnikiem a dziennikiem i nazywała się "Nasz Przegląd". Mój wuj był jednym z trzech głównych redaktorów "Naszego Przeglądu". Ale oni gojów tak nie prowokowali, jak to wy teraz robicie. Nie tylko treść Pańskiej mizernej pisaniny, ale i używany przez Pana język stanowi nieprzerwany ciąg demaskacji naszych, żydowskich poglądów, naszej żydowskiej taktyki działania. Pan przedobrza sprawę, Pan niepotrzebnie prowokuje, Pana nierozważna pisanina wyrządza wielką szkodę narodowi żydowskiemu przez pobudzanie antysemityzmu, który w takich warunkach jest nieuchronną i zrozumiałą reakcją świata gojów. I to wszystko teraz, kiedy opanowaliśmy wiele ogniw państwowych i społecznych, stowarzyszenia twórcze, prasę, radio, telewizję, estradę, miliony Polaków zrzeszonych w "Solidarności" są sterowane przez naszych ludzi? Kiedy mamy szansę na IX Zjeździe partii zagarnąć całą władzę w Polsce? Pan jest nieodpowiedzialny, Panie Urban! Pan nie musi chodzić z wnukami do obrzezacza, ani z kurczakiem do rzezaka - z tego Kahał nie będzie Pana rozliczać. Ale nie wolno Panu przed gojami odkrywać planów naszego narodu, jego taktyki i zamysłów w dążeniu do objęcia władzy w krajach diaspory! Panem musi się zająć Kahał albo może nawet Bet-Din przy Warszawskiej gminie żydowskiej. Pan został ustawiony, Panie Urban, w kilku miejscach tzw. publikatorów, w tym również w "Polityce" i w "Szpilkach" po to, żeby Pan wspólnie z innymi naszymi uprawiał dywersję obyczajowa, społeczną, polityczną i kulturalną w jednym z najważniejszych dla naszego narodu krajów diaspory - w myśl wskazań Talmudu, Tory i wytycznych, które świat gojów nazywa "Protokółami Mędrców Syjonu". Pan powinien to robić nie dla przyjemności, tylko z obowiązku rasowego i z posłuszeństwa nakazom naszej narodowej polityki. A Pan napada na gojów nie zawsze z pożytkiem dla nas, bo napadanie na nich sprawia Panu przyjemność, taką samą jak bicie dla masochisty. W "Szpilkach" nr 4(2057) napisał Pan:"...przepraszam, iż to nie był felieton, gdyż ulegając nastrojowi powagi zaniedbałem dać komukolwiek po ryju". Sam Pan się przyznaje, że daje Pan "po ryju" komukolwiek, byle to był goj, bo Żyda w ciągu swej długoletniej działalności jeszcze Pan nigdy nie zaczepił. Czy to dobrze, Panie Urban? Myśli Pan, że nie potrafią i Panu kiedyś dać po ryju? Dostanie Pan, zdaje się, i od gojów i od nas, Żydów, których wystawia Pan bez żadnej potrzeby na front antygojowski. Pisze Pan: "polskość jest klubem, do którego się należy w mocy urodzenia, paszportu, miejsca zamieszkania, języka (...) wykluczyć z polskości można się tylko samemu np. przez emigrację (...) Dla Pana i dla nas wszystkich Żydów Polska jest rzeczywiście tylko klubem, z którego urządzeń usług życiowych korzystamy, a żeby były one dla nas jak najlepsze - w zarządzie tego "klubu" ustawiamy naszych ludzi. Ale dla gojów ojczyzna to nie jest tylko klub: to cały splot głębokich więzi, które my też zachowujemy w naszym własnym, żydowskim narodzie. Po co Pan ujawnia całą prawdę o Żydach? Pan mówi, że "nie czuje się w żadnym procencie Żydem". Pan, Panie Urban jest Żydem w stu procentach, a nie w jednym i wszystko, co Pan pisze jest wymierzone przeciwko gojom, chociaż oni pozwalają Panu dobrze żyć. Pan nie pisze po polsku, Pan po prostu pluje tym językiem, bo Pan go nie cierpi. Pan napadł kiedyś na Klimuszkę, dlatego, że nie dobrze leczył. Nie, Pan napadł na Klimuszkę, bo to był ksiądz, i jeszcze gorzej: zakonnik katolicki. Pan napisał kiedyś, że cmentarze pełne są wdów i sierot, usiłujących wszystkie te i inne łajdactwa odrobić pracami ziemnymi, sadzeniem i układaniem kwiatów oraz paleniem świeczek". To było napisane dla gojów na ich zaduszki. Bo dla Żydów tego by Pan nie napisał. I tak jest z całym Pańskim pisaniem, które rodzi w Polsce antysemityzm. Bo dość, że publikują Panu wszystko, chociaż co dziesiąty felieton nadawałby się do druku, to jeszcze pcha się Pan do telewizji i wypowiada się Pan autorytatywnie na tematy, o których nie ma Pan zielonego pojęcia. Co o tym myślą polskie goje? Lepiej nie mówić. Nie tylko Pan tak postępuje, bo robią to, niestety, także inni Żydzi w Polsce. Pchają się tłumnie na wysokie stanowiska, niektóre branże i dziedziny opanowali prawie w stu procentach, a nie wiedzą, że pod polskimi i fałszywymi nazwiskami dzisiaj nie można się już ukryć, bo jest telewizja, która demaskuje. A co Pan powie, że Pański tygodnik "Polityka" zatrudnia w charakterze publicystów samych tylko Żydów? I tak jest wszędzie, a Polacy, choć przecież goje, ale nie są znowu tacy głupi, kiedyś będą chcieli upomnieć się o swoje prawa. Długo się rodził tygodnik "Solidarności" - "Solidarność". Pan wie, dlaczego tak długo: bo Pan Tadeusz Mazowiecki biegał po Warszawie kilka miesięcy za Żydami. Nazbierał ich ze dwudziestu i teraz boi się podać ich nazwiska w stopce redakcyjnej. I znowu się ja pytam Pana, Panie Urban: czy to mądrze? Czy wszędzie muszą być sami nasi jak w "Polityce". Napisał Pan, że czytelnicy Pańskich felietonów "mają więcej z małpy, niż Pan z Żyda". I znowu obraża Pan gojów bez powodów i bez potrzeby. Po co to nam, Żydom? Po co Pan ściąga na nas nieszczęście? Odpis tego listu wysyłam do rabina, może on potrafi przemówić Panu do rozumu, Bo Pan, będąc Żydem i chcąc pomagać Żydostwu - swoim pisaniem pobudza gojów do antysemityzmu, robi Pan złą robotę. Dlatego właśnie, Panie Urban, ja Izaak Mosze Goldberg przywołuję Pana do porządku: przestań Pan przywdziewać na siebie ten krakowski strój, bo swego Żydostwa Pan i tak nie ukryje i przestań Pan, do diabła, podskakiwać bez przerwy w tym polskim "klubie", demaskując nie tylko siebie, ale całą żydowską populację w Polsce. Niech Pan nie budzi i nie prowokuje antysemityzmu, bo licho nie śpi. I pisząc dla Polaków w ich języku felietony niech Pan nie używa naszego, żydowskiego stylu i słownictwa, bo po tym najłatwiej poznać Żyda. Mówi to do Pana z dobrego serca i z obowiązku współziomka stary polski Żyd Goldberg. A jeśli chce Pan naprawdę iść na ryby "z małą nieobrzezaną glistą co zwisa (Panu) między nogami", to zabierz Pan ze sobą swoją połowicę, niech po drodze wstąpi z Panem do Mykwy, tam jeszcze może Panu uda się co złapać na taką "przynętę". Wątpię tylko czy to będzie ryba.

Izaak Mosze Goldberg Wałbrzych, 7.V.1981 Do wiadomości:

1) Gmina Żydowska w Warszawie

2) Redakcja "Fołksztyme" 9.03.1997

Costerin


Wyszukiwarka