Bp. Pieronek - ofiara poglądów, własnej wendetty… a może szantażu? Do wczoraj uważałem, że wypowiedzi Pieronka, których nie powstydziłby się esbek, esesman, ale biskupowi jakoś nie przystają są wynikiem jego wendetty przeciwko o. Tadeuszowi Rydzykowi. Przypomnę, iż Pieronek – ów jegomość w sutannie, którego księdzem lub biskupem nazywać się nie ośmielę, zachęcał Tuska do siłowego usunięcia obrońców krzyża z Krakowskiego Przedmieścia i potraktowania krzyża jak samochodu zaparkowanego niezgodnie z przepisami. Myślę, więc, że z tym esbekiem i esesmanem nie przesadziłem. Wczoraj jednak, szukając wielkanocnych wypocin Pieronka, przypadkiem natrafiłem na wiadomość archiwalną
z początku ubiegłego roku. http://wyborcza.pl/1,76842,7493707,Co_bp_Pierone…
Cytat: Wywiad, który bp Tadeusz Pieronek udzielił włoskiemu portalowi katolickiemu Pontifex. Roma, wywołał wczoraj konsternację. Biskup miał w nim powiedzieć, że Szoah, czyli zagłada Żydów, to „żydowski wymysł”, a pamięć o Holocauście jest „wykorzystywana, jako broń propagandowa i to do osiągnięcia często nieuzasadnionych korzyści”. Jednak Internet to wspaniały wynalazek! Bardzo szybko przypomniałem sobie, że przecież był takowy wywiad. Wprawdzie (wówczas jeszcze biskup) Pieronek wypowiedział się w nim bardzo zdroworozsądkowo, nie kwestionował żadną miarą ogromnych cierpień narodu Żydowskiego, a jedynie stawiał (według mnie słuszną) tezę, że Holocaust i antysemityzm są przez niektóre środowiska żydowskie wykorzystywane propagandowo i politycznie, ale użył niefortunnego wyrażenia, przez które jego wypowiedź mogła być podciągnięta pod kwestionowanie zagłady Żydów. Niestety tłumaczył się w sposób równie niefortunny, zarzucając portalowi Pontifex. Roma przeinaczenie jego wypowiedzi i opublikowanie nieautoryzowanego wywiadu. Okazało się jednak, że wywiad był zarejestrowany, więc biskup Pieronek znów podpadł. Wtedy sprawę w Polsce szybko wyciszono. Na szczęście? Nie sądzę! Otóż już w lipcu ubiegłego roku w miejsce biskupa Pieronka – zwolennika odseparowania Kościoła od polityki pojawił się „medialny autorytet” Pieronek – mściciel wściekle pomstujący na gromadkę osób oszukanych przez p. Rezydenta – elekta, który niby podpisał porozumienie o budowie pomnika w miejsce krzyża, a w rzeczywistości nigdy nie miał zamiaru go zrealizować, zasłaniając się konserwatorem zabytków. Nie jestem księdzem, ani tym bardziej biskupem. Ale pamiętam, jak na UKSW bp. Adam Lepa na wykładzie z psychologii tłumaczył nam, co to jest empatia. Czyżby Pieronek tego nie wiedział? Wprawdzie osobiście nie zgadzam się z formą protestu, zastosowaną przez obrońców krzyża – wolałbym coś bardziej wyrafinowanego, jak peregrynacja pustych ram, po „aresztowanym” obrazie MB Jasnogórskiej (to był prawdziwy cios w komunę), ale to, że się z nimi nie zgadzam nie oznacza tego, że nie potrafię ich zrozumieć! Zostali odarci z godności, jako „moherowe berety” – współczesny odpowiednik „czarnuchów” i „brudnych żydów”, w dziwnych okolicznościach zginął ich Prezydent, w wyborach prezydenckich różnicą trzech punktów procentowych odebrano im nadzieję, a teraz oszustwem odbiera im się ich symbol jedności i pamięci. Czy można się dziwić, że są zdeterminowani i chwytają się takiej formy protestu, jaka wydaje im się dostępna? A gdyby tego nawet facet w stroju biskupa i z tytułem profesora nie potrafił zrozumieć, czy jest to powód, aby ich dodatkowo upokarzać, atakować, zachęcać do przemocy wobec nich? Czegoś takiego biskup Pieronek nie mógł nie wiedzieć! Ale co miał zrobić, jeśli otrzymał propozycję nie do odrzucenia: „albo powiesz to, co my ci podyktujemy, albo zniszczymy cię wałkując w kółko sprawę tamtego niefortunnego wywiadu, odbierając ci odznaczenia za walkę z antysemityzmem w mediach Rydzyka itp. itd…” Pomysł takiej propozycji byłby dla mnie czymś zupełnie absurdalnym, pachnącym teorią spiskową, gdyby nie trzy ciekawe „zbiegi okoliczności”.
1. Pieronek nie był jedynym „nawróconym na platformizm” w dziwnych okolicznościach. Wcześniej nawrócił się Roman Giertych, po tym, co się przytrafiło jego partyjnemu przyjacielowi Wojciechowi Wierzejskiemu - dziwny wypadek samochodowy, który nie wiadomo czy on spowodował po pijanemu, czy ktoś go wrobił obijając stojący samochód, gdy on wyszedł z imprezy do bankomatu. Tak czy siak efekt był zdumiewający – adwokat Roman Giertych, który neco ponad dwa lata wcześniej ostatecznie rozstał się z polityką, przed kilkoma tygodniami dopiero, co atakował służby podległe Tuskowi za podsłuchiwanie dziennikarzy, a nawet adwokatów rozmawiających z klientem (złamanie tajemnicy adwokackiej jest zaprzeczeniem idei procesu – jak można prowadzić skutecznie obronę, gdy druga strona z wyprzedzeniem zna linię obrony, ma czas i środki by się na nią dodatkowo przygotować), nagle zapomniał o tych podsłuchach, zaś na jego miejsce pojawił się były wicepremier Roman Giertych, który pamięta, jak Kaczyński „podsłuchiwał i zbierał haki”. Jest tego tak jest pewny, że gotów jest z tym iść do sądu. Co więcej, twierdzi, że od trzech lat nie mówił nic innego… tyle, że trzy lata wcześniej jeszcze był w najlepsze wicepremierem i jakoś spektakularnie nie złożył dymisji.
2. Słownictwo, użyte przez propagandzistów Tuska wobec PiS-u i Kaczyńskiego jest identyczne z tym, jakiego użył bp. Pieronek tłumacząc swoją niefortunną wypowiedź.
http://www.wprost.pl/ar/185349/Biskup-Pieronek-w…
Cytat: Niewątpliwie w obozach koncentracyjnych umierali w większości Żydzi, ale na liście są też Polacy, Cyganie, Włosi i katolicy. Nie wolno, więc zawłaszczać tej tragedii, by uprawiać propagandę. Czyż to do złudzenia nie przypomina powtarzanych sloganów o „zawłaszczaniu tragedii smoleńskiej” przez PiS i Kaczyńskiego?3. Krzyż z Krakowskiego Przedmieścia zniknął, ale mściciel – Pieronek pozostał. Czyżby facet ze stopniem naukowym sam dobrowolnie robił z siebie głupca? Przecież z jednej strony wypowiada się za odseparowaniem Kościoła od polityki, twierdząc wręcz, że „episkopat jest zadymiony PiS-em”, z drugiej strony sam aktywnie w tej polityce uczestniczy, poprzez wypowiedzi wpisujące się w nagonkę na opozycję – nawet większość polityków nie atakuje w tak wściekły sposób Jarosława Kaczyńskiego, jak robi to on. O pogardzie dla elektoratu nawet szkoda wspominać! Czy wreszcie facet w stroju biskupa uważa, że najważniejszym tematem na święta Zmartwychwstania Pańskiego jest: „Kaczyński po trupach po władzę”?
Zainspirowany rewelacyjnym felietonem Ossali:
http://niepoprawni.pl/blog/1790/czy-jest-jeszcze…
chciałem zażartować. Napisałem w swoim opisie na Skype „Wiadomości świąteczne: JK znowu dzieli! Jak donieśli nasi korespondenci JK podzielił się w domu świąconką! Ten napalony na władzę facet nawet święta wykorzystuje do swoich faszystowsko – komunistycznych praktyk dzielenia Polaków”. Gdy zobaczyłem w pierwszy dzień świąt, jako wiadomość dnia na Onecie wywiad z Pieronkiem pod tytułem: „Kaczyński po trupach po władzę”, wówczas stwierdziłem, że rzeczywistość przebiła mój żart. Dokładnie Pieronek przebił. W poniedziałek wielkanocny szczęśliwie nie włączałem komputera. We wtorek wychodzę do pracy, włączam radio w samochodzie, a tam oczywiście nawijają o rzekomych niejasnociach wokół śmierci Blidy ci, co wcale jej trumną nie grają… Dziś jest środa. W internecie następny wywiad z Pieronkiem…
Cytat: …za oknem znów nasz normalny świat fabryka małp, fabryka psów, rezerwat dzikich stworzeń zajadłych tak, że nawet Bóg i Bóg im nie pomoże… To nie Pieronek, to akurat Lady Pank… Tak mi się skojarzyło.
Peacemaker
SMS, którego podobno nie było Mimo wszystko trzeba oglądać telewizję, zerkać do gazet i Internetu, żeby śledzić co się dzieje w polityce, choć polityka coraz bardziej przypomina jak nie cyrk to konkurs na największego sługusa zagranicy. Może i nasi przywódcy są wstanie zaskoczyć nas już tylko skalą głupoty i zdeprawowania, ale z szumu medialnego można wyłowić i informacje, dzięki którym można próbować domyślić się co oni kombinują. Zwykle kombinują przeciwko nam, a czasem kopią pod sobą dołki. Oczywiście, może ktoś machnąć na to wszystko ręką mówiąc, że wszyscy oni są pala warci i trudno byłoby się z takim zdaniem nie zgodzić. Ale zróbmy na przekór tej opinii i pomęczmy się ze sprawą SMS-ów. Generał Sławomir Petelicki, były oficer służb specjalnych PRL i dowódca jednostki GROM powiedział w jednym z wywiadów dla „niezależnych mediów” (tak niezależnych, że aż niezależnie zdjęły ze swoich stron internetowych ten wywiad), że posłowie Platformy Obywatelskiej po katastrofie Smoleńskiej otrzymali SMS-y z instrukcją, co mają w tej sprawie mówić. Otóż mieli głosić wszem i wobec, że „katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił”. Chodzi oczywiście o SMS-y, które to otrzymują posłowie PO, aby wiedzieli, co mają ględzić. Okazuje się, że posłowi już nie tylko nie wolno głosować jak chce, np. zgodnie z własnymi przekonaniami czy obietnicami wyborczymi, bo podczas głosowań obowiązuje dyscyplina partyjna, ale nawet nie wolno mu mówić tego, co by chciał. Wiadomo, jak demokracja, to demokracja! Przeczytałem na stronach Wirtualnej Polski, że w programie 7. Dzień Tygodnia poseł Andrzej Halicki oświadczył, że generał w sprawie SMS-ów kłamie. Nie wiem czy generał Petelicki kłamie czy też nie, ale na pewno może zastanawiać, dlaczego o tej informacji przypomniał sobie dopiero po ponad roku, a w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, w której żalił się, że mu zdjęto wywiad ze stron tygodnika „Wprost” (nawiasem mówiąc generał przypisuje inicjatywę zdjęcia jego wywiadu Tomaszowi Lisowi, znanemu z tego, że co roku dostaje nagrody dziennikarskie) wychwala marszałka Grzegorza Schetynę, co to w swoim czasie był wielkim antykomunistom, członkiem Solidarności Walczącej, a zaraz po 1989 r. taką sprawność osiągnął w biznesie, że aż stał się właścicielem sekcji koszykarskiej Wojskowego Klubu Sportowego Śląsk Wrocław. Poseł Halicki powiedział również, że to on odpowiada za SMS-y i „komunikację” w PO, a wobec tego „powinienem go przynajmniej otrzymać, jeżeli nie byłbym jego autorem” - zapewniał. Można z tego wyciągnąć wniosek, że poseł Halicki może i odpowiada za komunikację w PO i SMS-y, ale chyba w sprawach błahych, np. może wysyłać informacje „wróć do hotelu, bo widać, że jesteś jeszcze pijany”, „zapnij rozporek”, „but ci się rozwiązał”, „majtki ci widać”, czy „w męskim kiblu brakuje papieru toaletowego”, ale jak chodzi o ważne sprawy, to sztab, który dyryguje wypowiedziami posłów PO znajduje się gdzie indziej. Gdzie? Tego nie wiem. Petelicki zdaje się, że mówił o trójkącie: Tusk, Graś, Arbaski, ale jak było naprawdę, to, kto to może wiedzieć. Marek Jurek, który to został zaproszony do tego samego programu, po zapewnieniach Andrzeja Halickiego, że Petelicki kłamał, zaproponował, aby PO wytoczyła generałowi proces. Na to poseł PO odpowiedział: „Jeżeli chodzi o skalę kłamstwa, to to akurat jest malutkie. Natomiast jestem bliski, żeby powiedzieć: tak, powinny zacząć się procesy karne i cywilne, dlatego że liczba kłamstw i bezczelności jest za dużo...”. Nie wiem, co to dokładnie miało znaczyć, domyślam się, że w ten sposób Halicki wyartykułował swoje credo, że wszystkiemu i tak winny jest Jarosław Kaczyński, ale widać od razu, że poseł na Sejm zna swoje miejsce w szeregu i byłemu oficerowi służb specjalnych PRL nie podskoczy. Ale ten Marek Jurek jest złośliwy, kto by pomyślał! A swoją drogą, czy przypominają sobie Państwo, co mówił redaktor Grzegorz Braun o marszałku Grzegorzu Schetynie w takim filmiku, który można było obejrzeć (może jeszcze można) w Internecie? Mam już swoje lata i pamięć mnie zawodzi, ale może Państwo pamiętają? Michał Pluta
Kolejny niewinny spod znaku WRON Warszawski Sąd Okręgowy uznał, że specjalny szyfrogram generała Kiszczaka przesłany do dowódców pacyfikacji kopalni Wujek w pierwszych dniach stanu wojennego nie był zachętą do użycia broni przeciw górnikom, ale tylko przypomnieniem przepisów. Gdyby uniewinnienie Czesława Kiszczaka w sprawie Wujka nastąpiło po dwóch dekadach licznych procesów, w których skazywano sprawców stanu wojennego i innych zbrodni komunistycznych, można by przyjąć ten wyrok i sądową interpretację wydarzeń za dobrą monetę. Ale tych procesów było niewiele i zazwyczaj kończyły się uniewinnieniem. Był korzystny werdykt z lat 90. dla generałów Władysława Ciastonia i Zenona Płatka w sprawie odpowiedzialności za mord na ks. Jerzym Popiełuszce, była prawie 15-letnia komedia sądowa z procesem generała Jaruzelskiego za grudzień 1970 roku, trudno więc dziwić się oburzeniu rodzin i przyjaciół górników poległych w katowickiej kopalni. Adwokat generała Kiszczaka w swojej mowie obrończej dyskredytował wieloletnie postępowanie przed kolejnymi sądami, jako „proces polityczny”. W jego opinii trzeba „proces ten traktować, jako zwykłą sprawę karną”. – Kwestie historyczne i polityczne zostawmy ocenie historyków – mówił. Pobrzmiewa w tym sugestia, iż uczestnicy Okrągłego Stołu siedzący po stronie pezetpeerowskiej powinni być otoczeni swego rodzaju immunitetem. Wyjątkowo cynicznie brzmiały też argumenty obrony, że w tej sprawie „dowodem są wyjaśnienia oskarżonego, którym nikt nie zaprzeczył” i że „żaden z funkcjonariuszy ZOMO, którzy wówczas uczestniczyli w działaniach na terenie kopalni, nie wskazał na szyfrogram, jako na powód użycia broni”. Cóż, ten, kto bywał na procesach członków plutonu specjalnego, który strzelał w Wujku, pamięta, z jaką pewnością siebie występowali jego członkowie – część z nich w latach 90. nadal służyła w oddziale antyterrorystycznym policji katowickiej. Sprawdza się szalbiercza logika. W procesach bezpośrednich sprawców zbrodni wskazuje się na winę „góry”. A na procesach zwierzchników sąd uznaje, że nie sposób znaleźć dostatecznych dowodów na wydanie rozkazu. Semka
Jachowicz dla wPolityce.pl o uniewinnieniu Kiszczaka: "Jeszcze jeden sąd nie widzi rzeczy oczywistej". W uniewinnieniu gen. Kiszczaka odbijają się lenistwo, nieuctwo, niedbalstwo, politykierstwo, a jak mówi Łysiak „niezawisłość od sprawiedliwości". Kolejne uniewinnienie Kiszczaka obnaża patologie polskiego sądu. Ustne uzasadnienie pokazuje zdumiewającą bezradność sądu. Sąd nie jest w stanie stwierdzić, że gen. Kiszczak jest winien śmierci górników w kopalni „Wujek" – z namaszczeniem niczym biblijną prawdę wypowiedział sędzia główny motyw wyroku. Jeszcze jeden polski sąd nie widzi rzeczy oczywistej: tajny szyfrogram ministra Czesława Kiszczaka, decyzję o użyciu broni palnej przez oddziały zwarte milicji, ZOMO i inne militarne jednostki MSW oddawał w ręce ich dowódców na szczeblu lokalnym. Do tej pory wniosek o użyciu broni palnej wraz z uzasadnieniem wędrował od dowódcy jednostki poprzez wszystkie kolejne szczeble aż do szefa MSW, zaś później jego decyzja wracała tą samą drogą. W praktyce szyfrogram otwierał szeroko bramę do strzelania do strajkujących. Skracał czas decyzji, zaś Kiszczak dając jednym aktem zgodę wszystkim, którzy użycie broni palnej uznawali za uzasadnione, sam pozornie umywał ręce od zbrodni zabijania niewinnych ludzi. Ludzi, którzy nie byli żadnym zagrożeniem dla uzbrojonego po zęby specjalnego plutonu ZOMO. Trudno mi w to uwierzyć, że sąd tego nie jest w stanie zrozumieć. Raczej jestem skłonny założyć, że z jakichś nie zrozumiałych dla mnie przyczyn, nie chce po prostu tego pojąć. Nawet nie próbuje. Przychodzi na rozprawę soute. Jego znajomość rzeczy, w najlepszym przypadku, sprowadza się jedynie do znajomości akt. Z pewnością nie chce poznać mechanizmów, jakie rządziły w tamtym konkretnym czasie w ministerstwie spraw wewnętrznych. Jeśli sąd patrzy na sprawę z dzisiejszego punktu widzenia, nie jest w stanie ni krzty zrozumieć ze znaczenia, sensu i konsekwencji tajnego szyfrogramu. Czy tylko lenistwo, które w takich procesach równa się niedbalstwu, decyduje o braku przygotowania do specyfiki procesów z udziałem oficerów SB i ich dowódców? Nawet nie chcę dopuszczać do siebie myśli, że niektórzy sędziowie są uwikłani w tajne, nie zawsze formalnie udokumentowane związki z dawnymi służbami specjalnymi PRL. I dziś nadal spłacają gorzki dług za swoją kompromitującą przeszłość. Uniewinnienie Kiszczaka oburza tym bardziej, że te same sądy, surowo i w tempie błyskawicy karzą dziennikarzy, którzy rzekomo naruszają swymi publikacjami dobra osobiste dawnych funkcjonariuszy SB. I podobnie jak w sprawie Kiszczaka, czy tzw. procesach lustracyjnych, oceniają sprawy z dzisiejszej perspektywy, bez sięgnięcia do korzeni ich biografii zawodowej. W dzisiejszym uniewinnieniu Czesława Kiszczaka, odbija się inna skłonność polskiego sądu – bycie na fali z aktualnymi prądami politycznymi. A dziś obowiązuje patrzenie w przyszłość, a nie rozpamiętywanie przeszłości i rozliczanie się z nią. Wszystkie te elementy zebrane razem najcelniej niedawno ujął jednym zdaniem Waldemar Łysiak, mówiąc, że „polskie sądy są niezawisłe od sprawiedliwości". Jerzy Jachowicz
Czesław Kiszczak, 16 grudnia 1981 r. Sąd Okręgowy w Warszawie wydając dziś wyrok uniewinniający gen. Czesława Kiszczaka po raz kolejny dał dowód braku zrozumienia dla mechanizmów rządzących peerelowską dyktaturą. Sprawa nie powinna się, bowiem ograniczać do analizy szyfrogramu, w którym minister „przekazał swoje uprawnienia w zakresie decyzji o użyciu broni palnej dowódcom oddziałów i pododdziałów MO”. Tymczasem to właśnie analiza tego dokumentu stała się dla sądu najważniejszym dowodem braku odpowiedzialności Kiszczaka za śmierć dziewięciu górników z kopalni „Wujek”. Jednak Kiszczak, a wraz z nim generałowie Wojciech Jaruzelski i Florian Siwicki, winni są tej zbrodni daleko bardziej z innego powodu. 16 grudnia 1981 r., kiedy rozpoczęła się pacyfikacja „Wujka” mieli oni pełną świadomość, że stan wojenny zakończył się powodzeniem, a opór stawiają załogi zaledwie kilkunastu znaczących zakładów pracy. Kiedy zatem po niespełna godzinie od rozpoczęcia pacyfikacji „Wujka” dowódca operacji ppłk MO Kazimierz Wilczyński zameldował: „sytuacja trudna, albo użyjemy broni, albo musimy się wycofać”, można mu było nakazać to ostatnie. Odizolowany strajk i tak by się załamał, tyle, że w kilka dni później. Tak jak strajki w kopalniach „Piast” i „Ziemowit”, gdzie nie odważono się w ogóle interweniować, bo górnicy strajkowali pod ziemią. A jednak „Wujka” postanowiono spacyfikować za wszelką cenę. Moim zdaniem po to, by przeprowadzić wobec społeczeństwa demonstrację siły. Operacja się powiodła, bo na wieść o masakrze w „Wujku” inne strajki – za wyjątkiem dwóch wspomnianych kopalń – szybko się skończyły. A kiedy z dniem 1 lutego 1982 r. ekipa Jaruzelskiego wprowadziła największą w dziejach PRL podwyżkę cen, protestów praktycznie nie było. Antoni Dudek
Zaremba: Korwina-Mikke staram się traktować poważnie. Przez szacunek dla Pana mówię: występuje Pan za antycywilizacją Chcącemu nie dzieje się krzywda. Nie ma winy bez ofiary – to są hasła, pod którymi dawni działacze UPR, a dziś Nowej Prawicy, chcą manifestować na rzecz „wolnych konopi". Spór o szkodzenie samemu sobie ma długą tradycję i trzeba przyznać, łatwo można w nim popaść w każdą skrajność. Jedną skrajnością były praktyki występujące niegdyś w wielu państwach europejskich, które kazały karać niedoszłych samobójców. Wszak podnosili rękę na życie, cóż z tego, że własne. A po drugiej umieściłbym wyimaginowany obrazek, gdy funkcjonariusz policji kiwa głową z łagodną wyrozumiałością na widok kierowcy z niezapiętymi pasami w samochodzie. Przecież nie powinien dysponować prawem nawet do upomnienia kogoś takiego, co zaś mówić o karze. Jednostka jest wolna. Ten pierwszy przykład uważam za skrajny, bo ludzie próbujący się zabić są wystarczająco nieszczęśliwi, aby ich dodatkowo karać. Powinno się im raczej próbować pomóc. Ale ten drugi oznaczałby, że nie jesteśmy w ogóle zbiorowością. Jedynie sumą jednostek. To ważny punkt sporu między współczesną lewicą (zwłaszcza tą liberalną) i prawicą, (ale bez Janusza Korwina-Mikke). Napiszę coś, co dla wielu zabrzmi jak herezja: to może rzecz ważniejsza niż z natury bardzo relatywne spory ekonomiczne. W przypadku zażywania narkotyków moje zdanie jest skądinąd pozbawione przesadnej wojowniczości. Uważam, że zbiorowość powinna przeszkadzać ludziom je zażywać. Bo nie powinna kapitulować przed złem. Zastanawiam się jednak, czy to wystarczy, aby samych zażywających, na przykład licealistów albo studentów, karać za szkodzenie sobie więzieniem. Dlatego nie emocjonowałem się zbytnio wojną między rządem Tuska dopuszczającym ostatnio odstąpienie od karania za posiadanie małej ilości na własny użytek, i PiS, który dopatrywał się w tym legalizacji tych specyfików. Wiem, że policja używa argumentu technicznego: bez karalności nie da się wyłapać dealerów. Tak twierdzą również, uczciwie przyznajmy nie wszyscy, społecznicy walczący z plagą narkomanii, na przykład obecna szefowa Monaru. Inni mówią z kolei, że policjanci chcą sobie ułatwić życie, że wystarczyłyby sprawnie organizowane policyjne prowokacje, do których odpowiednie służby mają od 1994 roku prawo. Nie zmienia to faktu, że ruch na rzecz wolnych konopi to w sensie politycznym rzecznicy pełnej legalizacji, a w sensie kulturowym propagatorzy kultury narkotycznej. Tak jak była nią Gazeta Wyborcza rozkręcająca swoją akcję propagandową „Narkopolacy". Miało z niej wynikać, że zapalić skręta to tyle, co napić się wody. Nie zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że zakaz nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Ma, i to nawet w społeczeństwie, gdzie normy kulturowe głęboko się zmieniły. Gotów jestem bronić ograniczonej skuteczności prohibicyjnych wysiłków i opatrzeć swą obronę przykładami. Skądinąd krzycząc o „wolnych konopiach", czy pisząc w opiniotwórczej gazecie solidarycą „Narkopolacy”, przyśpieszamy te zmiany jeszcze bardziej. Korwin-Mikke przyłączający się do ćpunów, choćby najbardziej elegancko ubranych propaguje narkotyki, nie tylko taką czy inną regulację prawną. Z punktu widzenia politycznego można mu tylko pogratulować ślepoty - ludzi o lewicowych poglądach i tak, jako zwolennik kary śmierci i wróg „homosiów" nie pozyska, a prawicowców gremialnie zniechęci. To jest właśnie owa skłonność do seryjnej kompromitacji, o której dopiero, co pisałem – w poniedziałek obwieścił w Polsacie, że 80 procent posłów PO i PiS powinno siedzieć w więzieniu, we wtorek rusza na manifę Narkopolaków, w środę... Mogę tylko współczuć rzecznikom ekonomicznej wolności lidera z takim temperamentem. Ale nie pogratuluję mu przy tej okazji intelektualnej odwagi. Bo uważam, że jest to stanowisko szkodliwe, nieprowadzące donikąd. To w praktyce coś więcej niż chłodna tolerancja, to akceptacja. Smakoszy Korwin może epatować swoją darwinistyczną filozofią każącą mu głosić pogląd, że każdy może się naćpać, a państwo nie powinno mu pomagać, niech zdycha pod płotem, (co skądinąd jest postawą pogańską, a polska prawica to dzięki Bogu wciąż środowisko raczej chrześcijańskie). Ale marsz w gronie ćpunów to po prostu przyłożenie ręki do budowania antycywilizacji (lub jak kto woli niszczenia cywilizacji). Zdaję sobie sprawę, że debatowanie z Korwinem-Mikke w tonie patetycznym rodzi kolejny paradoks. Ale ja po prostu traktuję go poważnie. Piotr Zaremba
Korwin-Mikke poprze... hasła legalizacji marihuany. W eleganckich ciuchach. "Cóż... Żaden narkoman nie jest od razu brudny". Jak informują strony internetowe Unii Polityki Realnej i Janusza Korwina-Mikke, ten ostatni pojawi się w najbliższy piątek na tak zwanym, "Marszu Wyzwolenia Konopi" w Krakowie. Na stronie UPR czytamy, że "marsz swoją obecnością zaszczyci sam Janusz Korwin-Mikke": Nasza formacja zdecydowała się poprzeć marsz Wolnych Konopi, aby zaprotestować przeciwko ograniczaniu naszej wolności przez państwo. Od początku istnienia UPR żywimy olbrzymi szacunek dla klasycznych wartości europejskich, a w szczególności do tradycji prawa rzymskiego, będącego fundamentem naszej cywilizacji. „Chcącemu nie dzieje się krzywda" oraz „Nie ma winy bez ofiary" to dwie zasady, dzięki którym prawo stało na straży ludzkiej wolności i godności. Pierwsza gwarantuje każdej dorosłej osobie swobodę decydowania o swoim losie, w tym życiu i zdrowiu. Druga mówi, że dopóki swymi czynami nie naruszamy dobra drugiej osoby, nie mogą być one zakwalifikowane, jako przestępstwo. Odejście od tych zasad spowodowało, że prawo stało się narzędziem zniewolenia. UPR przekonuje: Można się rozpisywać o ekonomicznych zaletach zniesienia prohibicji narkotykowej. Można wspomnieć o wyrwaniu tego rynku z rąk mafii i oddaniu go w ręce przedsiębiorców, co w dużej mierze zlikwiduje problem handlu w szkołach. Można też mówić o poprawie, jakości marihuany i zwiększeniu bezpieczeństwa jej użytkowania, dzięki naturalnym mechanizmom rynkowym. Nie są to jednak rzeczy naprawdę istotne. To, co nas, bowiem łączy, to nie chęć promowania takiej czy innej używki, ale właśnie protest przeciw ograniczaniu swobody ludzkiego działania. Legalizacja miękkich narkotyków jest tylko krokiem w kierunku przywrócenia w polskim prawie normalności. Jest to krok mały, ale z pewnością wyznacza dobry kierunek zmian i rokuje pewne nadzieje na przyszłość. Postanowiliśmy również pokazać Polakom, że nieprawdziwym jest stereotyp zwolenników legalizacji, jako chorych, brudnych bezrobotnych. Stąd też pomysł, by na Marszu pojawić się w eleganckich ciuchach. Zachęcamy, więc Panów do ubrania marynarek, Panie zaś do przywdziania najlepszych sukienek, spódnic czy żakietów oraz przede wszystkim do... przypilnowania Panów. Cóż... Żaden narkoman nie jest od razu brudny. Upadek zajmuje lata. I choć nie zawsze, to jednak często, użycie marihuany jest otwarciem drzwi do pełnego cierpienia świata ćpania. A skoro "chcącemu nie dzieje się krzywda" zyskuje wymiar absolutny, to, od kiedy będzie można legalnie handlować także heroiną? wu-ka, źródło: www.uniapolitykirealnej.pl
INSPEKCJA ROBOTNICZO CHŁOPSKA Pan Prezydent Barack Obama obwieścił, iż polecił Panu Prokuratorowi Generalnemu zająć się ochroną konsumentów przed nadużyciami ze strony spekulantów na rynku paliwowym. „Nie pozwolimy, żeby wykorzystywano Amerykanów przy dystrybutorach” – powiedział Pan Prezydent! „Powołaliśmy specjalny zespół, który wykorzeni przypadki oszustw i manipulacji cenami benzyny, mam na myśli handlarzy i spekulantów”.
Pan Prokurator Generalny Eric Holder powołał „Oil and Gas Price Fraud Working Group” „to help identify civil or criminal violations in the oil and gasoline markets”.
http://www.whitehouse.gov/blog/2011/04/22/protecting-consumers-pump-oil-and-gas-price-fraud-working-group
W skład amerykańskiego odpowiednika Inspekcji Robotniczo-Chłopskiej (Рабоче-крестьянская инспекция) weszli przedstawiciele ministerstwa sprawiedliwości, energii i skarbu oraz , oraz kilku innych rządowych instytucji. Jako że amerykańscy Towarzysze nie mają jeszcze sprawdzonych metod działania w celu ochrony interesów klasy robotniczej przyda im się może parę rad. Udzielił ich już w styczniu 1923 roku Włodzimierz Ilicz Uljanow (pseudonim Lenin) w opublikowanym w Prawdzie artykule „Jak powinniśmy zorganizować Inspekcję Robotniczo-Chłopską”. „Koncentrowaliśmy nasze najlepsze siły partyjne w Armii Czerwonej; uciekaliśmy się do mobilizacji najlepszych spośród naszych robotników; w poszukiwaniu nowych kadr zwracaliśmy się tam, gdzie tkwią najgłębsze korzenie naszej dyktatury. Kierując się tą samą zasadą powinniśmy, według mego przekonania, szukać źródła reorganizacji Inspekcji Robotniczo-Chłopskiej. Proponuję, by nasz XII Zjazd partii uchwalił następujący plan takiej reorganizacji, oparty na swoistym rozszerzeniu naszej CKK. Plenum KC naszej partii ujawniło już tendencję do przekształcenia się w swego rodzaju konferencję partyjną mającą wyższą rangę. Zbiera się ono przeciętnie nie częściej niż raz na dwa miesiące, a pracę bieżącą w imieniu KC prowadzi, jak wiadomo, nasze Biuro Polityczne, nasze Biuro Organizacyjne, nasz Sekretariat itd. Sądzę, że powinniśmy iść do końca tą drogą, na którą w ten sposób wstąpiliśmy, i ostatecznie przekształcić plenarne posiedzenia KC w konferencje partyjne, mające wyższą rangę, zwoływane raz na dwa miesiące przy udziale CKK. Natomiast samą CKK należy połączyć na wskazanych poniżej warunkach z podstawową częścią zreorganizowanej Inspekcji Robotniczo-Chłopskiej. Proponuję, by zjazd wybrał 75 - 100 (wszystkie liczby są oczywiście orientacyjne) nowych członków CKK - robotników i chłopów. Wybierani powinni być poddani takiej samej weryfikacji od strony partyjnej, jak i zwykli członkowie KC, gdyż mają oni korzystać ze wszystkich praw członków KC. Z drugiej strony, Inspekcję Robotniczo-Chłopską należy ograniczyć do 300-400 urzędników, specjalnie sprawdzonych pod względem sumienności oraz pod względem znajomości naszego aparatu państwowego, którzy muszą też zdać specjalny egzamin ze znajomości zasad naukowej organizacji pracy w ogóle, w szczególności zaś pracy administracyjnej, biurowej itd. Moim zdaniem, takie zespolenie Inspekcji Robotniczo-Chłopskiej z CKK przyniesie pożytek obu instytucjom. Z jednej strony, Inspekcja Robotniczo-Chłopska uzyska w ten sposób tak wysoki autorytet, że nie będzie ustępowała nawet naszemu Ludowemu Komisariatowi Spraw Zagranicznych. Z drugiej strony, nasz KC wespół z CKK ostatecznie wkroczy na drogę przekształcania się w konferencję partyjną mającą wyższą rangę - drogę, na którą w istocie rzeczy już wstąpił i którą powinien iść do końca, by właściwie spełniać swe zadania pod dwoma względami: pod względem planowości, celowości, systematyczności swojej organizacji i pracy oraz pod względem więzi z rzeczywiście szerokimi masami poprzez najlepszych naszych robotników i chłopów.” Niestety, radzieccy Towarzysze, którzy organizowali w Kraju Rad Inspekcję Robotniczo-Chłopską już nie żyją i nie będą mogli podzielić się swoimi doświadczeniami z Towarzyszami amerykańskimi. Na szczęście bratnia Polska Zjednoczona Partia Robotnicza powołała taką samą inspekcję w 1984 roku, gdy spekulanci spowodowali wzrost cen towarów rolno-spożywczych. Dziś w Ameryce zapanowała podobna sytuacja. Niektórzy polscy Towarzysze chętnie podzielą się z amerykańskimi swoimi doświadczeniami. „Spekulantom mówimy: IRCHA”! Może Pan Prezydent Obama, zanim polecił Panu Prokuratorowi Holderowi powołać „Oil and Gas Price Fraud Working Group” niepotrzebnie polecił Panu Przewodniczącemu Bernanke nadrukować i rozdać aż tyle „dudków” dla „utrzymywania płynności na rynkach finansowych”, które trzeba teraz naprędce wymienić na jakieś dobra bardziej realne – na przykład ropę naftową? Takim twierdzeniom należy dać odpór! Już Wódz Rewolucji przewidywał, że „z pewnym sprzeciwem bezpośrednio lub pośrednio wystąpią te kręgi, które sprawiają, że nasz aparat jest stary, tj. zwolennicy pozostawienia naszego aparatu w tej samej - aż do niemożliwości, aż do nieprzyzwoitości - przedrewolucyjnej postaci, jaką ma on dotychczas. Sprzeciw ten uzasadnia się tym, że proponowane przeze mnie przeobrażenia doprowadzą rzekomo jedynie do chaosu. Członkowie CKK będą się wałęsali po wszystkich instytucjach nie wiedząc, dokąd, po co i do kogo mają się zwrócić, wnosząc wszędzie dezorganizację, odrywając urzędników od ich bieżącej pracy itd. itp. Myślę, że złośliwa intencja tego argumentu jest tak oczywista, iż nie trzeba nawet nań odpowiadać.” Gwiazdowski
Dwa dni Platformy Z ostatnich wypowiedzi prezydenckich ministrów wynika, że październikowe wybory parlamentarne najpewniej będą trwały dwa dni. Taką możliwość daje prezydentowi uchwalony niedawno kodeks wyborczy. Wprawdzie niektórzy konstytucjonaliści mają wątpliwości, czy taki zapis nie kłóci się z ustawą zasadniczą, która mówi o jednym, wolnym od pracy dniu wyborów, ale nawet gdyby tak było, to nic nie wskazuje, by Trybunał Konstytucyjny zdążył do października rozstrzygnąć ten problem. Za dwudniowym głosowaniem przemawiają doświadczenia obozu politycznego, z którym związany jest Bronisław Komorowski. Przecież referendum nad przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej w 2003 r. powiodło się euroentuzjastom właśnie, dlatego, że trwało dwa dni, dzięki czemu frekwencja przekroczyła wymagany próg 50 proc. Oczywiście gdyby tego progu nie przekroczono, Polska pewnie i tak jakimś sposobem znalazłaby się w Unii, ale zwolennicy Brukseli nie mieliby koronnego argumentu w postaci „woli narodu”.
Jeszcze istotniejszym doświadczeniem były ostatnie wybory parlamentarne w 2007 r. Warto przypomnieć, że ogłoszenie pierwszych sondaży powyborczych przesunęło się wówczas o dwie godziny, gdyż w niektórych komisjach (zwłaszcza na warszawskim Ursynowie – w sztandarowej dzielnicy „wykształciuchów”) było tak wielu chętnych do oddania głosu, że trzeba było dowozić dodatkowe karty. Był to głównie efekt „społecznej kampanii” pod pozornie apolitycznym hasłem: „Zmień kraj. Idź na wybory”. Pozornie, – bo samo wezwanie do „zmiany kraju” wymierzone było w ówczesny rząd PiS i miało na celu mobilizację elektoratu niechętnego tej partii. Nic dziwnego, że tę „społeczną kampanię” zainicjowały takie organizacje, jak Fundacja Batorego, Forum Obywatelskiego Rozwoju Leszka Balcerowicza czy Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych „Lewiatan” Henryki Bochniarz, a propagujące ją reklamy bezpłatnie ukazywały się w największych telewizjach, radiach i gazetach. Organizatorzy stwierdzili potem, że ich kampania zachęciła do udziału w wyborach ponad 20 proc. głosujących, a zatem sporą część z 9-procentowej przewagi, jaką Platforma Obywatelska pokonała PiS. Od tego momentu stało się jasne, że im wyższa frekwencja, tym większe szanse na kolejne zwycięstwa PO. PiS ma, bowiem wyborców bardziej świadomych, wiernych i zwykle chodzących do urn, natomiast Platforma może im przeciwstawić jedynie „pospolite ruszenie” ludzi niemających pojęcia o polityce, za to łatwo dających się manipulować poprzez „straszenie PiS-em”. Takich ludzi można zmobilizować z jednej strony poprzez kampanie typu „Zmień kraj. Idź na wybory”, (choć teraz hasło będzie inne, bo przecież nie o zmianę, lecz o kontynuację tym razem chodzi…), a z drugiej – przez dwudniowe głosowanie. Jeśli bowiem przez całą sobotę i niedzielę będzie się tłukło im do głów, że „trzeba głosować”, to duża część tych, na co dzień zupełnie apolitycznych obywateli w końcu pójdzie i zagłosuje – oczywiście „tak jak trzeba”. Nie trzeba chyba wspominać, że dwudniowe głosowanie to większa możliwość rozmaitych fałszerstw i oszustw wyborczych. Przykład wałbrzyski najlepiej pokazuje, jakie „standardy” obowiązują w lokalnych strukturach partii rządzącej (pozostaje tylko mieć nadzieję, że nie we wszystkich…). Jeśli dodać do tego inne zmiany uchwalone niedawno przez Sejm – obcięcie subwencji dla partii politycznych, zakaz spotów i billboardów wyborczych – a także przejęcie mediów publicznych przez układ PO-PSL-SLD, to najbliższa kampania będzie dla PiS niezwykle trudnym wyzwaniem. Paweł Siergiejczyk
System jest domykany Podczas gdy szerokie masy mniej wartościowego narodu tubylczego pogrążały się w nirwanie z okazji Świąt Wielkanocnych, Fundacja Batorego zakończyła realizowanie programu „Demokracja w działaniu. Tolerancja”, poświęconemu tropieniu „mowy nienawiści” w Internecie – ze szczególnym uwzględnieniem mniejszości narodowych. Chesterton w opowiadaniu „Złamana szabla” retorycznie pytał: gdzie mądry człowiek ukryje liść? – i retorycznie odpowiadał, że w lesie. – No a jeśli nie ma lasu, to, co zrobi mądry człowiek? A wtedy mądry człowiek zasadzi las, żeby ukryć w nim liść. Toteż tropiąc mowę nienawiści w Internecie Fundacja Batorego w lesie zasadzonym rozlicznymi mniejszościami narodowymi ukryła tę najważniejszą mniejszość, która już niebawem może stać się większością, jeśli nawet nie ze względów arytmetycznych, to fizycznych, z uwagi na nagły wzrost ciężaru gatunkowego. Tropienie „mowy nienawiści” w Internecie w żadnym wypadku nie zmierza ani do ograniczenia wolności słowa, ani też do żadnej cenzury. Fundacja Batorego zapewnia wszystkich o tym solennie. Niemniej jednak przyznaje, że „skrajne przykłady” mogą być podstawą „zawiadomienia prokuratury”. Krótko mówiąc – po staremu biegamy z donosami. Okazuje się, że nie możemy narzekać na brak koordynacji. 18 lutego izraelska gazeta „Haarec” poinformowała, że tamtejszy rząd wespół z wpływową Agencją Żydowską już od maja rozpoczyna realizację programu odzyskiwania „mienia żydowskiego” w Europie Środkowej. Roszczenia wysuwane wobec naszego nieszczęśliwego kraju opiewają na 65 miliardów dolarów, a więc równowartość rocznego budżetu państwa. Nawet w najbardziej lekkomyślnych kręgach, perspektywa wyszlamowania Polski na taką sumę w sytuacji, gdy dług publiczny przekroczył 800 mld złotych i powiększa się z szybkością, co najmniej 5 tys. złotych na sekundę, musi budzić obawy i odruchowy sprzeciw. Taki sprzeciw może być, a skoro może, to na pewno zostanie uznany za „mowę nienawiści” i odpowiednio potraktowany – właśnie, jako „skrajny przykład”, który uzasadnia „zawiadomienie prokuratury”. No a prokuratura otrzymała już od pana Andrzeja Seremeta, generalnego prokuratora rozkaz, by przestępstwa „na tle antysemickim” traktować „poważnie”. Nie ulega wątpliwości, że każdy dbający o karierę prokurator potraktował ten rozkaz z należytym respektem, w związku, z czym, w przypadku jakiegokolwiek sprzeciwu wobec realizacji programu odzyskiwania „mienia żydowskiego” w naszym nieszczęśliwym kraju, posypią się „piękne wyroki”, – bo i niezawisłe sądy też pewnie zechcą nadążyć za nieubłaganym postępem. W sukurs tym staraniom przychodzi Fundacja Batorego, która dzięki pomyślnemu zakończeniu operacji „Demokracja w działaniu. Tolerancja” – będzie mogła na każde zawołanie dostarczyć materiału obciążającego ile tylko dusza zapragnie. Z tego materiału pełnymi garściami czerpać będą delatorskie „organizacje pozarządowe” kolaborujące z Helsińską Fundacją Praw Człowieka, zasilaną, jak wiadomo, właśnie z Fundacji Batorego. Helsińska Fundacja z kolei kolaboruje z wiedeńską Agencją Praw Podstawowych, która zakres swoich zainteresowań rozciąga nie tylko na „ksenofobię” i „antysemityzm”, ale również – na „homofobię”. Więc jakby tego było za mało, Sojusz Lewicy Demokratycznej skierował do laski marszałka Grzegorza Schetyny projekt nowelizacji kodeksu karnego, rozszerzający penalizację „mowy nienawiści” nie tylko na „ksenofobię” i „antysemityzm”, ale również na „orientację seksualną”, a nawet „tożsamość płciową”. Okazuje się, że w zakresie seksualnych zboczeń powstała jakaś straszliwa wiedza, pozwalająca wpakować do kryminału, kto wie, czy nawet nie za stwierdzenie, że na przykład działaczki Sojuszu Lewicy Demokratycznej się maskulinizują, podczas gdy działacze odwrotnie – niewieścieją. Okazuje się, że narzędzia terroru są już gotowe, że pod osłoną demokratycznej retoryki domykany jest właśnie w skali całej Europy system inwigilacji i kneblowania. W tej sytuacji trudno odmówić racji twierdzeniom prof. Bogusława Wolniewicza, że, wbrew komunikatowi przekazanemu przez panią Joannę Szczepkowską – komunizm wcale nie upadł 4 czerwca 1989 roku, tylko mutuje, przepoczwarza się w nieznane jeszcze formy, – ale mamy już pewność, że bez względu na to, jaką postać by przyjął, zawsze będzie towarzyszył mu terror i kłamstwo, jako narzędzia walki z trzema jego śmiertelnymi wrogami: własnością, wolnością i religią. Wprawdzie własność nie jest dziś tak grabiona, jak za bolszewików, ale na skutek biurokratyzacji gospodarki i fiskalnego ucisku stopniowo pozbawiana wszelkiej treści, a więc – tak czy owak unicestwiana. Wolność ograniczana jest z dnia na dzień pod pretekstem politycznej poprawności i mnożenia przymusów o konsekwencjach finansowych, no a walka z religią prowadzona jest cierpliwie i metodycznie poprzez rugowanie z terenu publicznego etyki chrześcijańskiej, jako podstawy systemu prawnego i zastępowanie jej etyką sytuacyjną, według której dobre jest nie to, co jest dobre, tylko to, co w danej chwili partia za dobre uważa. I okazuje się, że komunizm, podobnie jak w Rosji podczas rewolucji, a w Polsce podczas sowietyzacji naszego nieszczęśliwego kraju w latach 40-tych, znajduje licznych i oddanych kolaborantów. Dlatego – powtórzę po raz kolejny – czasy, kiedy naród polski stanowił wspólnotę celów, wartości i pewnego sposobu myślenia, należą niestety już do przeszłości. Jak za pierwszej komuny zaczął się bastardyzować, to nie ma temu końca. Rację miał tedy Józef Mackiewicz, że przedtem najeźdźcy narody tylko podbijali, podczas gdy komunizm niszczy je bezpowrotnie. SM
Brytyjskie koncepcje bałkańskie Początków brytyjskich koncepcji bałkańskich należy upatrywać w operacjach (przede wszystkim akcja w Dardanelach) na Bałkanach, przeprowadzonych podczas I wojny światowej. Reminiscencje z tych operacji pozostawały żywe przez cały okres międzywojenny, dotyczyło to m.in. głównego inicjatora operacji w Dardanelach, Winstona Churchilla. Już we wrześniu 1939 roku w Paryżu i Londynie snuto fantastyczne plany wykorzystania państw bałkańskich dla udzielenia pomocy armii polskiej. Po klęsce Polski, Brytyjczycy porzucili plany wojskowe, pragnąc jedynie stworzyć blok neutralnych krajów sprzymierzonych z aliantami, który zabezpieczałby linie żeglugowe na Morzu Śródziemnym. Zainteresowanie Bałkanami powróciło w brytyjskich sferach polityczno-wojskowych po przystąpieniu do wojny Włoch i upadku Francji. Osamotniona Wielka Brytania poszukiwała sojuszników i starała się wypracować strategię zwycięskiego zakończenia wojny, przewidującą blokadę morską Niemiec, wikłanie wroga w walkach na wielu peryferyjnych frontach i wyczerpywaniu go bez otwartej konfrontacji. Poza obroną wysp brytyjskich za szczególnie ważne uznano utrzymanie Egiptu z Kanałem Sueskim, Indii, Iraku i obszarów roponośnych Bliskiego i Środkowego Wschodu, Gibraltaru, Malty oraz Singapuru. Realizując tę strategię Londyn zaangażował się w kampanię grecką wiosną 1941 roku. Wobec decyzji o zaangażowaniu się w działania lądowe w Grecji Brytyjczycy poszukiwali sojuszników i widzieli konieczność zabezpieczenia skrzydeł swoich wojsk operujących w tym kraju. Churchill pragnął utworzyć blok bałkańskich, z udziałem Grecji, Turcji i Jugosławii. Mimo podpisanego w październiku 1939 traktatu brytyjsko-tureckiego, Turcy nie zgadzali się na bezpośredni udział w wojnie, tłumacząc swoją odmowę brakiem broni i nowoczesnego wyposażenia armii. Także Belgrad nie zaakceptował brytyjskiej oferty. Osamotniona Wielka Brytania poniosła klęskę w Grecji. Zakończenie kampanii bałkańskiej 1941 roku sprawiło, iż Londyn oczekiwał od Ankary osłony tyłów wojsk walczących w Północnej Afryce z jednostkami osi. Po 22 czerwca 1941 roku sytuacja uległa po raz kolejny zmianie. Zaangażowanie Niemiec w Rosji oraz poprawa sytuacji na froncie w Afryce Północnej sprawiły, iż Churchill rozważał plan operacji na kontynent europejski właśnie z terytorium tureckiego. Sztabowcy brytyjscy zamierzali po zwycięstwie w Afryce, skierować 8 armię na północ i „wpłynąć na Turcję, aby przystąpiła do wojny po naszej stronie”. W rezultacie siły brytyjsko-tureckie miały rozpocząć ofensywę na Bałkany. Churchill przedstawił te plany Rooseveltowi w grudniu 1941 roku, po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do wojny. Amerykanie od początku z dużym sceptycyzmem odnosili się do tych bałkańskich planów, domagając się jak najszybszego desantu we Francji, szybkiego zakończenia wojny w Europie i przerzucenia sił na Pacyfik. Od początku 1943 roku Brytyjczycy zaczęli na serio obawiać się sowieckiej dominacji w Europie Wschodniej, z tego tez powodu plany operacji na Bałkanach dotychczas rozważane, jako jedno z możliwych rozwiązań militarnych, zaczęły nabierać coraz większego znaczenia politycznego. Na konferencji alianckiej w Casablance w styczniu 1943 roku, pierwszeństwo uzyskało lądowanie na Sycylii oraz otwarcie linii komunikacyjnych na Morzu Śródziemnym. Jednym z ustaleń było „stworzenie sytuacji, w której Turcja mogłaby wystąpić w roli aktywnego sojusznika”. Misji przekonania Turków o konieczności udziału w wojnie podjął się Churchill, według którego Turcja miała stać się odskocznią do ataku lotniczego na Ploeszti oraz lądowej ofensywy poprzez Dardanele. Podczas spotkania z tureckim prezydentem Inonu w końcu stycznia 1943 roku w tureckiej Adanie, brytyjski premier zaoferował pomoc wojskową dla Ankary, w zamian oczekując na udział wojsk tureckich w operacji bałkańskiej. Turcy wyrazili swoje zaniepokojenie kształtem powojennej Europy, w świetle zauważalnego ekspansjonizmu sowieckiego. Ostatecznie zgodzili się wstępnie na przedstawioną propozycję, obiecując przystąpienie do wojny jesienią 1943 roku. Udział Turcji w wojnie wpłynąłby niewątpliwie na kraje satelickie Niemiec – Bułgarię, Rumunie i Węgry. Musiałoby jednak dojść do zaangażowania znacznych sił alianckich w operacje na Bałkanach, czemu zdecydowanie przeciwni byli Amerykanie. Brytyjczycy podkreślali przez cały czas, iż wkroczenie wojsk alianckich do Europy Południowej i Południowo-Wschodniej wpłynęłoby na powojenny kształt i losy krajów tego regionu. Niestety zamiast szybkiego zajęcia Rzymu, wojska alianckie zaangażowane zostały w krwawe i długotrwałe walki we Włoszech. Równocześnie operacja zajęcia wysp greckich na Morzu Egejskim, okupowanych dotąd przez Włochów, zakończyła się dotkliwą porażką, – podczas gdy Anglosasi toczyli spory, Niemcy szybko zajęli te wyspy, rozbrajając wojska włoskie. Brytyjczycy zarzucili Amerykanom niedotrzymanie zobowiązań i zmarnowanie wspaniałej okazji poszerzenia alianckiego stanu posiadania, ci z kolei twierdzili, iż ich sprzeciw spowodowany był troska o nierozpraszanie sił i środków oraz obawa przed zaangażowaniem się na Bałkanach. Amerykanie pragnęli udzielić Ankarze pomocy wojskowej na podobnym poziomie jak dla krajów Ameryki Południowej, sprzeciwili się też operacji w Dardanelach, podkreślając priorytetowe znaczenie operacji inwazyjnej we Francji. Opóźnianie się dostaw wojskowych dla Turcji, klęska aliantów na Dodekanezie oraz rosnące zaangażowanie Anglosasów na Sycylii i we Włoszech, sprawiło, iż Ankara zaczęła wycofywać się z postanowień konferencji w Adanie. Stalin był przeciwny udziałowi Turcji w wojnie, licząc, iż po zwycięstwie aliantów Turcja zostaje „ukarana” jako ukryty sojusznik Hitlera i ziszczą się marzenia sowieckie opanowania cieśnin czarnomorskich. Oczywiście wizja obecności wojsk tureckich i anglosaskich w Europie Południowo-Wschodniej była sprzeczna z planami sowietyzacji krajów bałkańskich. Dał temu wyraz na konferencji w Teheranie, zyskując wsparcie Roosevelta, który wskazywał, iż wszelkie operacje, które mogą opóźnić Overlord są wykluczone. Podkreślał przy tym na każdym kroku wolę współpracy z uncle Joe, okazując lekceważenie w stosunku do propozycji Churchilla. Brytyjczycy znaleźli się w całkowitej izolacji, uzyskując zaledwie zapis w dokumencie końcowym, iż przystąpienie Turcji do wojny jest korzystne dla aliantów. W styczniu 1944 roku ostatecznie odwołalno plan desantu na Rodos, a angielska misja wojskowa opuściła Turcję. W czerwcu 1944 roku nowym premierem Turcji został Saracoglu, uważany za polityka proalianckiego. Na początku sierpnia Ankara zerwała stosunki dyplomatyczne z Berlinem. Wobec niemieckiego odwrotu z Grecji tureckie wsparcie straciło znaczenie militarne. 23 lutego 1945 roku Turcja wypowiedziała wojnę Niemcom, ale był to już tylko gest symboliczny. W tym samym czasie Moskwa wypowiedziała Ankarze traktat o przyjaźni i zażądała rewizji granic. W tej sytuacji Londyn, stojąc w obliczu rosnących wpływów sowieckich oraz niebezpieczeństwa wycofania się Amerykanów z Europy po wojnie, zdecydował, iż Turcja może stać się przyszłym sojusznikiem, wręcz państwem frontowym, oddzielającym posiadłości kolonialne na Bliskim Wschodzie od zsowietyzowanej Europy Południowo-Wschodniej. Fakt, iż Turcja nie przystąpiła do wojny wpłynął na sytuację w państwach bałkańskich. W przypadku natomiast przyłączenia się Ankary do sprzymierzonych, Anglosasi mogliby dokonać operacji desantowej na Rodos, a następnie zająć resztę Dodekanezu. Samoloty alianckie dokonałyby nalotów na Ploeszti, paraliżując wydobycie ropy na potrzeby III Rzeszy. Flota aliancka zablokowałaby i doprowadziła do kapitulacji, po odcięciu dostaw, siły niemieckie na Krecie. Siły lądowe turecko-alianckie ( w sumie ok. 30-35 dywizji) przekroczyły granice Bułgarii i wschodniej Grecji, zagrażając Salonikom. Przyspieszyłoby to odwrót niemiecki z Grecji, Bułgaria skapitulowałaby i przeszła na stronę aliantów, wspierając ofensywę na zachód – na Nisz i północ – na Bukareszt, który porzuciłby swego niemieckiego sojusznika. Na centralnym odcinku frontu wojska sprzymierzonych doszłyby doliną Dunaju do Belgradu, witane entuzjastycznie przez ludność i wspierane przez czetników. Na początku 1945 roku mogłyby dojść do Węgier oraz pogranicza słowackiego, gdzie również doszłoby do antyniemieckiego przewrotu. Oczywiście scenariusz ten jest bardzo optymistyczny, a jego realizacja wymagałaby dużej dozy determinacji i wojennego szczęścia. Tym niemniej wydaje się on być możliwy do realizacji. Hitler był świadomy tego niebezpieczeństwa, jednak po ataku aliantów na Włochy, siły niemieckie na Bałkanach zaczęły słabnąć, przerzucane na inne fronty. Niepowodzenie tureckich planów Churchilla skłoniło go do podjęcia przygotowań do realizacji innej koncepcji dotyczącej Półwyspu Bałkańskiego. Wobec fiaska planu tureckiego Brytyjczycy od stycznia 1944 roku rozważali realizacje kolejnego planu operacji na Bałkanach. Jednak już latem 1943 roku Churchill w dyskusji z członkami Sztabu Imperialnego zasugerował opracowanie założeń operacji we Włoszech wyprowadzającej siły alianckie do doliny Padu, z możliwością kontynuowania ataku w kierunku Jugosławii, Węgier i Wiednia. Brytyjscy stratedzy próbowali przekonać Amerykanów do rezygnacji z desantu w Południowej Francji, w zamian proponując operację poprzez Półwysep Istria, Dalmację na północny wschód w kierunku stolicy Austrii. Brytyjczycy przekonywali, iż uderzenie przez Istrię ułatwi wyzwolenie całych Włoch, a operacja via Wenecja i Lubjana lub Istria- Lubjana, przeprowadzona siłami 18 dywizji, umożliwi odcięcie sił niemieckiej Grupy Armii „E” na Bałkanach oraz dotarcie przed Rosjanami do Wiednia, Budapesztu, a nawet Pragi. Niestety Amerykanie mimo wielokrotnych interwencji Churchilla przeforsowali realizację operacji Anvil – desantu w południowej Francji, choć nie miała ona większego znaczenia strategicznego. Zabranie dużej liczby dywizji z Włoch sprawiło, iż 15 Grupa Armii bardzo powoli posuwała się na północ. W tych warunkach możliwości realizacji planu desantu na Istrię lub dojścia tam droga lądową były minimalne. Mimo tego Churchill bardzo długo nie mógł się rozstać z koncepcja operacji na Bałkanach i jeszcze w lutym 1945 roku na spotkaniu na Malcie rozważał reanimację planów dotyczących Istrii, ale został zignorowany przez Amerykanów. Roosevelt – zafascynowany „osobowością” uncle Joe, otoczony doradcami – sowieckimi agentami, jest osobiście odpowiedzialny za zmarnowanie szansy – niedopuszczenie do sowietyzacji państw bałkańskich. Niezależnie od tego, głównym celem Roosevelta była budowa systemu bezpieczeństwa zbiorowego po wojnie, a do tego potrzebne było poparcie Stalina. Amerykanie już po zakończeniu wojny w Europie tłumaczyli, iż uwikłanie się w działania na Bałkanach byłoby niepopularne w oczach opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych. Twierdzili także, iż desant na Bałkanach opóźniłoby wyzwolenie Francji, a tym samym wydłużyłoby okres, którym Londyn był wystawiony na ostrzał pocisków V-1 i rakiet V-2. Wysuwano tez argument, iż w przypadku desantu partyzanci Tito sabotowaliby działania sojuszników, lub nawet stanęliby po stronie Niemiec (sic!). Niezależnie od oporów Stalina wobec planów bałkańskich Londynu, przejście Tito na stronę Hitlera skompromitowałoby komunistów jugosłowiańskich i umożliwiłoby odzyskanie zaufania aliantów przez czetników Draży Mihajlovicia. Fiasko militarnych planów na Bałkanach zmusiło Churchilla do szukania innych rozwiązań, które, w choć minimalnym zakresie zabezpieczyłyby brytyjskie interesy w Europie Południowo-Wschodniej. Rozwiązaniami tymi było tzw. „porozumienie procentowe” oraz operacja Manna. W październiku 1944 roku w trakcie rozmów na Kremlu, Churchill zaproponował Stalinowi podział Europy Południowo-Wschodniej wedle następujących procentowych wpływów: w Rumunii ZSRS miał mieć 90%, w Jugosławii i na Węgrzech po 50%, w Bułgarii 75%, a w Grecji 10%. Stalin zgodził się na tę propozycję, będąc świadomy, iż w rzeczywistości do niego będzie należała decyzja w sprawie losów państw bałkańskich, poza Grecją, którą wspaniałomyślnie odstąpił Churchillowi. Brytyjski premier dążył do przywrócenia w Atenach status quo ante bellum i w sierpniu 1944 roku wyznaczył cele dla operacji desantowej, znanej pod kryptonimem Manna. Dużym ułatwieniem dla jej realizacji był stopniowy odwrót – zgodnie z dyrektywami Hitlera z końca sierpnia – Niemców z Grecji, którzy 10 października opuścili Ateny. Pierwsze oddziały alianckie wylądowały na Chios 15 września, 22 września komandosi zajęli Korfu, a 24 września opanowano lotnisko Artaxsos nad Kanałem Korynckim. 14 października żołnierze brytyjscy wkroczyli do Aten. Do listopada 1944 roku cała Grecja, z wyjątkiem Krety i Rodos) była wolna, a do kraju powrócił emigracyjny rząd premiera Gerogiosa Papandreu. Od początku rząd borykał się z wieloma problemami – w kraju panował głód, a komunistyczna partyzantka – ELAS nie chciała uznać jego władzy, oskarżając zwolenników króla o kolaborację z Niemcami. Zgodnie z porozumieniem z 30 listopada wszystkie formacje zbrojne miały zostać rozwiązane i stać się zaczątkiem przyszłej, apolitycznej armii greckiej. Popierany przez Tito ELAS nie podporządkował się temu i w grudniu rozpoczął wojnę. Dzięki mediacji Churchilla w lutym 1945 roku zawarto zawieszenie broni, ale był to tylko początek wojny domowej, która trwała aż do 1950 roku. Brytyjski premier na początku 1943 roku był świadom, iż pokonanie Niemiec jest już tylko kwestią czasu. W obliczu przewidywanego wycofania się Amerykanów z Europy w 2-3 lata po zakończeniu wojny oraz istnienia na kontynencie dominującego mocarstwa – Związku Sowieckiego, politycy z Londyn musieli zabezpieczyć brytyjskie posiadłości i linie komunikacyjne Imperium przed ewentualnym sowieckim zagrożeniem. Po utracie mocarstwowego statusu przez Francję, było to możliwe po utworzeniu bloku słabszych państw powiązanych ze sobą i z Wielką Brytanią systemem sojuszy. Stąd powstanie licznych koncepcji militarno-politycznych, które miały gwarantować przyjazne Londynowi rządy w państwach nad Morzem Śródziemnym i zabezpieczyć ten region przed sowiecką dominacją. Formułując te koncepcje kierowano się brytyjską racją stanu, a nie idealistycznymi celami. Fakt, iż interesy te okazały się sprzeczne z polityką amerykańską sprawił, iż przy oczywistym sprzeciwie Stalina, pomysły brytyjskie nie mogły zostać zrealizowane. Istotną przeszkodą dla urzeczywistnienia tych koncepcji były także twarde realia – Wielka Brytania w czasie wojny utraciła status supermocarstwa i była najsłabszym partnerem w koncercie trzech mocarstw. Uwarunkowania polityczne oraz względna słabość militarna przekreślała możliwość samodzielnej realizacji planów przez Brytyjczyków. Niezbędna była zgoda oraz pomoc materialna, jeśli nie bezpośredni udział wojsk amerykańskich. Rooseveltowi zależało natomiast na sowieckim udziale w wojnie z Japonią i poparcie Stalina dla koncepcji ONZ. Istotne było także szybkie zakończenie wojny i nieangażowanie się w nowe konflikty w Europie. Udział Turcji w wonie, operacje desantowe na Bałkanach były, więc dla nich niepotrzebne. Stalin natomiast walczył o swe interesy bezwzględnie i skutecznie, wykorzystując animozje między Anglosasami. Mimo tak niepomyślnych warunków, Churchill zdołał ocalić przez sowietyzacją Grecję, choć w 1947 roku sytuacja ekonomiczna Zjednoczonego Królestwa sprawiła, iż nie mogło ono dalej wspierać materialnie i militarnie Grecji i Turcji. Doprowadziło to do przekazania odpowiedzialności za losy tych państw Stanom Zjednoczonym. Paradoksalnie, więc, Amerykanie w dwa lata po zakończeniu wojny, którą toczyli miedzy innymi po to, aby już nigdy nie zostać zmuszonymi do zaangażowania się w Europie, zrozumieli, iż ich status mocarstwa nakłada na nich tego typu zobowiązania.
Wybrana literatura:
W. Churchill – Druga wojna światowa
A. Eden – Pamiętniki
D. Eisenhower – Krucjata w Europie
H. Macmillan – Pamiętniki 1914-1945
L. Mitkiewicz – W najwyższym sztabie zachodnich aliantów 1943-1945
M. Sokolnicki – Dziennik Ankarski
A. Koryń – Rumunia w polityce wielkich mocarstw 1944-1947
M. Zachariasz – Jugosławia w polityce Wielkiej Brytanii 1940-1945
Godziemba's blog
Muzułmanie, chrześcijanie i żydzi W zasadzie Wielkanoc powinna być obchodzona zawsze w tym samym dniu, co żydowskie święto Paschy, – bo z tej okazji odbyła się Ostatnia Wieczerza. Jednak żydzi mają własny kalendarz, a chrześcijanie posługiwali się (prawosławni: do dziś) „juliańskim” i potem poprawili go na „gregoriański” - i daty się na ogół nie pokrywają. W tym roku akurat się pokryły – i z tej okazji kilka uwag o trzech Wielkich Wyznaniach opartych o Biblię: mozaizmie, chrześcijaństwie i islamie. Wedle powszechnej w świecie żydów i chrześcijan opinii, mahometanie mają obowiązek nawracać niewiernych – a jeśli ci są oporni, to obcinać im głowy. Nie jest to prawda. To znaczy: jest prawdą w stosunku do tych, którzy nie wierzą w Pismo Święte: pogan, hinduistów, buddystów, taoistów i innych takich. Natomiast żydzi i chrześcijanie są traktowani szczególnie, jako Ludzie Księgi: wierzący w Boga – tyle, że okazujący tę wiarę w sposób niewłaściwy, bo nie pojmują nauk Proroka. Dlatego są w państwie muzułmańskim tolerowani i szanowani – pod dwoma wszelako warunkami: nie wolno im kwestionować dominacji islamu – oraz muszą płacić dodatkowy, niewielki zresztą, podatek. Dlatego w państwach muzułmańskich istnieją wielkie kolonie żydów, nieco rzadsze: chrześcijan, żyjących, jak u Pana Boga za piecem. Oczywiście: niechby, który spróbował nawracać mahometanina na inną wiarę! Dwie głowy mogą polecieć od razu! Natomiast Kościół katolicki żydów traktował, jako Starszych Braci we wierze, – ale braci, którzy zbłądzili. Natomiast, co do islamu, to chrześcijanin z trudem przyjmuje do wiadomości, że jest to wiara oparta o to samo Pismo Święte – i z uporem używa zwrotu „Allah” zamiast „Bóg”. Tymczasem Al-Lah to po prostu „Bóg” i mówienie, że islamiści wierzą w „Allaha” ma tyle samo sensu, co twierdzenie, że Anglicy wierzą w Thegoda, Francuzi w Ledieua, a Niemcy w Herrgotta. Słynna „nienawiść” między psem i kotem bierze się stąd, że pies w zasadzie chciałby kota pogonić dla zabawy. Kot jednak traktuje to, jako zagrożenie – i zaczyna drapać i syczeć, co obrażony pies przyjmuje słusznie, jako objaw agresji – i zaczyna pościg na serio. Nauczony doświadczeniem kot zaczyna syczeć na następnego psa już z miejsca, co powoduje... i tak dalej. Otóż dopóki mówiąc o islamie nie zdamy sobie sprawy, z jakim właściwie zjawiskiem mamy do czynienia, będziemy żyli jak pies z kotem. Osobną kwestią jest stosunek protestantów do żydów. Katolicy tradycyjnie uważają protestantów za ludzi zbliżonych do żydów właśnie. Tymczasem twórcy protestantyzmu byli zakamieniałymi anty-semitami – np. Marcin Luter uważał, że żydów należy wyrzucić z gett i nawrócić na prawdziwą wiarę – a gdy to nie dawało rezultatu, otwarcie wzywał władców by spalili wszystkie chedery, bóżnice i synagogi, a nawet prywatne domy swoich żydowskich poddanych, ponieważ są to diabły wcielone i po prostu plaga i zaraza, która nawiedziła chrześcijaństwo. Zamiast nakazania noszenia gwiazdy Dawida proponował żydów piętnować (!) - i stworzył siedmiopunktowy plan pozbycia się wszystkich żydów z krajów chrześcijańskich. Trudno się dziwić, że Kościół katolicki w ramach walki z antysemityzmem próbował spalić Marcina Lutra, – co zresztą nie udało się; podobnie jak Lutrowi nie udało się wytępienie żydów, gdyż książęta (w odróżnieniu od L**u Prostego Miast Wsi i Osiedli) są na hasła antysemickie dość odporni: Żydzi stanowią konkurencję dla kupców i rzemieślników – a nie dla książąt!! Żydzi z kolei uważają, że goja wolno oszukać, – bo przecież sam Pan Bóg przed ucieczką z Egiptu kazał Żydom pożyczyć jakieś złote naczynie od sąsiadów (Egipcjanie byli, jak widać, całkiem zamożnymi ludźmi!) - i uciec razem z nim! Widocznie miała to być rekompensata za lata niewoli. Ale dlaczego obecnie amerykańscy Żydzi chcą od nas 65 miliardów dolarów? JKM
Świat wykształciuchów Od pół wieku domagam się, by przestano niszczyć naukę. Dziś, bowiem sądzi się, że z każdego można zrobić nawet doktora nauk hermetycznych. I rzeczywiście można. Tyle, że jeśli 70% ludzi nadamy tytuł „dr. n. herm.”, to poziom dra n. herm. spadnie do poziomu, co głupszego absolwenta gimnazjum. Wbrew przekonaniu lewaków z bałwana nie zrobi się mądrego człowieka, choćby nad każdym pracowało dziesięciu Einsteinów. Owszem: kosztem miliona złotych można z ucznia dwójkowego zrobić trójkowego... tyle, że on się przy tym strasznie męczy – a korzyść z tego żadna. Teraz właśnie fala lewych magistrów, doktorów i docentów dotarła do stopnia profesora. I coraz więcej jest profesorów, którzy dawniej nie zdaliby matury. Ot czytam, że jacyś Wybitni Uczeni wydali parę milionów dolarów na badania. I stwierdzili, że mężczyźni żonaci żyją dłużej, niż kawalerowie. Z czego wyciągnęli wniosek, że zawarcie związku małżeńskiego sprzyja długowieczności. Jest to oczywisty nonsens. Żonaci żyją dłużej niż starzy kawalerowie, – ale z tego powodu, że kobiety mają intuicję – oraz wolą wychodzić za mężczyzn zdrowych, niż za chorowitych. A zdrowi żyją dłużej... A w ogóle kobiety żyją dłużej niż mężczyźni - bo nie mają żon! Teraz czytam, że p. prof. Marek Taylor z Oxfordu (tak, tak...) przebadał 17.200 osób – i stwierdził, że jeśli dziecko więcej czyta, to potem osiąga większe sukcesy zawodowe. Wniosek: czytajcie – a wasza kariera rozwinie się bajkowo! Wniosek jest niepoprawny. Z reguły jest tak, że dzieci zdolne czytają znacznie więcej, niż niezdolne. No, a zdolne osiągają większe sukcesy zawodowe. Natomiast tępakowi możemy kazać czytać i czytać – i w niczym mu to nie pomoże. Może nawet zaszkodzić, – bo zamiast nauczyć się dobrze operować młotkiem czy igłą, będzie tracił czas na czytanie – a i tak niczego nie zapamięta. P. prof. Taylor należy zapewne do wykształconych tępaków... JKM
28 kwietnia 2011"Jedni i drudzy to jest to samo gówno"- powiedział pan Muniek Staszczyk, rockman wyrażając się brzydko o politykach demokratyzujących nasz kraj. Powiedział taką światłą myśl, którą ja wyczytałem w ostatniej Angorze, która być może ostatni raz publikuje „niewłaściwe” rysunki na pierwszej stronie.. Ale dlaczego tylko „jedni i drudzy”? Czyżby przyjaciel pana Jurka Owsiaka, pan Muniek Staszczyk widział to „gówno” tylko po stronie dwóch dominujących i demokratycznych partii? A Sojusz Lewicy Demokratycznej i Polskie Stronnictwo Ludowe? Czyżby do ”gówna” politycznego zaliczył tylko te dwie partie dla siebie tylko z wiadomych powodów? Panu posłowi Stanisławowi Pięcie z Prawa i Sprawiedliwości” przydałaby się jakaś stara pepesza”(????). Oczywiście nie wiem, do czego jest mu takowa potrzebna, ale widać zdenerwował się bardzo. Chyba atmosferą polityczną i demokratyczną, którą podgrzewają obie strony pozorowanego sporu.. Bo wiadomo, że demokracja opiera się głównie na pozorowanych sporach i na emocjach, które należy przed demokratycznymi bachanaliami rozgrzać do czerwoności, żeby głosujący tubylcy pozbawieni zostali do końca zdrowego rozsądku głosowali krzyżowo. To znaczy, ci, co nienawidzą bezprogramowo Prawa i Sprawiedliwości głosowali na Platformę Obywatelską, jako mniejsze zło, a Ci, co nienawidzą Platformy Obywatelskiej, też bezprogramowo- głosowali na Prawo i Sprawiedliwość, jako również mniejsze zło. Bo mniejsze zła dominują na scenie politycznej demokratycznie. I trzeba sobie wybrać pomiędzy tymi samymi, złymi, a jak ktoś chce wybrać jeszcze mniejsze zło od tych dwóch zeł, to może sobie zagłosować na Sojusz Lewicy Demokratycznej, który w mig przewróci resztki cywilizacji do góry nogami, budując „ państwo nowoczesne”. Takim „ nowoczesnym” z zabijaniem nienarodzonych, eutanazją, związkami jednopłciowymi i wielkim socjałem bezbrzeżnym ekonomicznie. No i z jeszcze większymi długami niż są, Dzięki demokratycznym partiom mniejszego zła.. One wszystkie są mniejszym złem od pozostałych Polskiemu Stronnictwu Ludowemu wystarczą państwowe posady, żeby mogli je poobsadzać.. Tylko, dlaczego zmusza się propagandą do wybierania permanentnie zła- mniejsza już, że mniejszego od pozostałych zeł?
Już mnie pytają na ulicy:, „na kogo tu, w tych wyborach głosować”(????) I wymieniają PO, PiS, SLD i PSL… Tresura sprawdza się doskonale.. Wszystkie partie okrągłostołowe pozostające w zgodzie merytorycznej święcą triumfy.. „Wyborca” innych nawet nie bierze pod uwagę.. Bo i tak” nie mają szans”. Bajkę o straconym głosie będą powtarzać tacy różni poprzebierani za dziennikarzy ludzie posiadający wiedzę tajemną o tym i owym. Ale szanse mają od dwudziestu lat ci sami, którzy w Magdalence pogadali sobie w sprawie przyszłego państwa polskiego, tymczasem zwanego III Rzeczpospolitą, tym bardziej, że organizator tej maskarady- pan generał Czesław Kiszczak został uniewinniony od wszelkich zarzutów, w tym odnośnie strzelania do górników w Kopalni Wujek. Wszystko po siedemnastu latach- jak pisuje pan Stanisław Michalkiewicz - kończy się „wesołym oberkiem”. No i się kończy, a zaczyna się okres smuty, bo właśnie Fundacja Batorego zakończyła realizację programu” Demokracja w działaniu. Tolerancja”. Teraz przystąpią do szukania” mowy nienawiści” w tekstach internetowych i nie tylko i szybko zdyscyplinują tubylców, jak sądy zaczną wymierzać dolegliwe kary. Dlaczego piszę tubylców? Bo Fundacja Batorego ma pieniądze głównie z zagranicy od pana George Sorosa, zwolennika społeczeństw otwartych, wielkiego dobroczyńcę ludzkości i filantropa, którego to pana, premier Tajlandii nazwał swojego czasu” gospodarczym zbrodniarzem wojennym”, bo jako spekulant atakował tamtejszą walutę, a którego majątek ocenia się obecnie na 14 miliardów dolarów, to, co to jest cztery milion rocznie, które przekazuje dla Fundacji Batorego, a realizującej formułę „ społeczeństwa otwartego”. Gdy atakował brytyjskiego funta- rząd Wielkiej Brytanii nabrał wody w usta.. W każdym razie pan premier Donald Tusk przygotowuje na poważnie do jesiennych wyborów” obywateli, żeby wybrali jego ekipę. W tym celu sprowadza do Polski najlepszych specjalistów od marketingu światowego(????) Nie wystarczają mu już tubylcy, którzy przez cztery prawie lata robili wodę z przysłowiowego mózgu tubylcom, żeby ich przekonać, że rządy Platformy Obywatelskiej to wielki polityczny cymes.. Chodzi o wyrafinowaną propagandę, którą tubylcom przez cztery lata robili specjaliści od reklamy i propagandy i utrzymywali poparcie dla oprawców na wysokim poziomie badawczym.. Chodzi o to, żeby inni specjaliści, za ciężkie nasze pieniądze, odebrane nam pod przymusem, zrobili nam umysłowo dobrze i jeszcze lepiej i żeby masy demokratyczne nie oderwały się zbytnio od bazy. To zrobią dobrze specjaliści o kłamania wyrafinowanego.. Dr Goebbels mógłby się od nich uczyć, bo oni uczą się od niego i wiedzą doskonale, że kłamstwa powtarzane po wielokroć stają się prawdą.. Kwestia tylko ile razy zostaną powtórzone i jak często.. Chodzi też o to, żeby jak to mówi młodzież- „nie przegiąć pały”. Bo już, w tamtej komunie, tak kłamali, że każdy żyjący w Polsce człowiek wiedział, że „ telewizja kłamie”.. Dzisiaj ludzie nadal myślą, że w środkach masowej propagandy jest prezentowana prawda.. Propaganda nigdy nie ma nic wspólnego z prawdą, bo propaganda to świadome i celowe działanie mające na celu osiągnięcie określonego skutku.. A skutkiem ma być zniewolenie człowieka w kłamstwie.. I trzymanie go w ciągłym niepokoju, jaskółczym niepokoju…
I nawet wypowiedzi pana Zbigniewa Hołdysa, zwolennika parytetów, że pan Jarosław Kaczyński, to „ponury, średniowieczny ch…j”, niczego tu nie zmieniają.. Wprowadzają tylko jeszcze większe zamieszanie medialne, żeby odciągnąć uwagę od spraw istotnych.. Ale o panu Donaldzie Tusku, tak pan Zbigniew Hołdys się nie wyraża, choć obecnie Polską rządzi pan Donald Tusk z kolegami o mentalności drobnych bazarowych cwaniaków.. Niechby spróbował.. Bo gdyby dr Goebbels dzisiaj rządził propagandowo Polską, to do tej pory nikt by nie wiedział, że Polacy wygrali II wojnę światową.. Był w końcu największym kłamcą XX wieku.. Bo taki pan Cezary Grabarczyk z Platformy Obywatelskiej, minister od państwowego transportu kolejowego, powiedział ostatnio w sprawie winnych zaniedbań na kolei, że” To pasażerowie odpowiadają za tłok w pociągach”(???) I ja się z nim, zgadzam, bo kto jeździ pociągami jak nie pasażerowie? I kto w nich robi tłok podróżując w jednym wagonie, no może w dwóch uczepionych do lokomotywy? Pasażerowie.. Gdyby nie podróżowali- nie byłoby tłoku. To chyba jasne jak Słońce. Słońce Peru- rzecz jasna. „To oni podejmują decyzję o tym, jaki środek transportu wybrać i kiedy rozpocząć podróż”(???) No pewnie. I znowu się z nim zgadzam, tym bardziej, że kiedyś był nawet członkiem Unii Polityki Realnej, ale mu przeszło.. Bo władza zniewala, a władza nad infrastrukturą zniewala w trójnasób albo i więcej.. Niektórym władza przewraca w głowie i przewraca sytuację na kolei..
A na pewno ma rację pan Janusz Korwin- Mikke mówiąc na Kongresie Nowej Prawicy, że”: Prawica wraca, bo młodzież wie, że pod płaszczykiem pięknych słów o „ sprawiedliwości społecznej” trzymają nas za mordy zimni, bezwzględni łupieżcy”. I to nie są już żarty.. Nienawiść władzy do nas narasta.. I narastać będzie.. W końcu trwa proces likwidacji państwa polskiego i cywilizacji łacińsko chrześcijańskiej.. Pan Muniek Staszczyk.. Oczywiście nie ma racji..
To cztery bandy, które na nas napadły, to jest to samo g….o…A nie tylko te dwie główne.. No, ale w części zasadniczej się zgadzamy.. Bo zgoda buduje, a niezgoda rujnuje.. Nieprawdaż? WJR
Czy narzeczona księcia Williama podzieli los księżnej Diany? Wbrew pozorom poniższy artykuł nie należy do gatunku tych „pudelkowatych”. 29 kwietnia odbędzie się ślub brytyjskiego następcy tronu, księcia „Szczery biały uśmiech” Wiliama z Kate Middleton. Brytyjska rodzina królewska jest brytyjską tylko z nazwy, tytuł Windsor przyjęli dopiero na początku XX wieku. Rodzina Sachsen-Coburg-Gotha powiązana jest prawdopodobnie ze wszystkimi obecnymi europejskimi rodami królewskimi. Ci ludzie sami wierzą w to, że pochodzą od legendarnej linii Dawida, tej samej, z której pochodził Jezus Chrystus. Ich podobieństwa do Zbawiciela są raczej wątpliwe, jeśli przyjrzymy się ich postępowaniu i mrocznym tajemnicom, jednak przodków czysto żydowskich odmówić im nie można. Dodatkowo wielu badaczy uważa, że to właśnie książę William jest najbardziej prawdopodobnym materiałem na przyszłego Antychrysta. Nie wiemy czy nim będzie, ale na pewno przygotowano go do czegoś ważnego. Rodziny, które rządziły nami setki, tysiące lat, rządzą nami dalej. Dawniej arystokraci, dzisiaj politycy, nie wyłączając Polski. To jest najprostsze wytłumaczenie słowa ELITY. I właśnie ta elita, dla której my jesteśmy tylko głupimi gojami, zwierzętami, bydłem, tworzy dla nas przyszłe piekło na Ziemi. Stworzy chaos i sprawi, że uwierzymy w nadchodzącą Erę Wodnika, która wprowadzi nas do ich globalnego systemu kontroli. Fałszywej utopii, o której pisze Biblia. W tym systemie przygotowano już rolę dla naszego uroczego księcia Williama. Nie do końca zgadzam się z uznaniem obrączki, jako chrześcijańskiego symbolu małżeństwa, biorąc pod uwagę, że był to zwyczaj kultur pogańskich, w tym rzymskiej, tak mocno związanej z pierwszymi chrześcijanami. Nowy Testament nic nie mówi o nakazie czy nawet możliwości noszenia jakichkolwiek symboli związanych z małżeństwem. Przykłady tu i tu. Artykuł pokazuje jednak więcej ciekawych faktów związanych z tym ślubem. Mogę się mylić, ale na dzień dzisiejszy wydaję się, że William odmówił włożenia obrączki nie, dlatego że chce sprzeciwić się chrześcijańskiej tradycji, lecz dlatego że rozumie jej rytualne znaczenie i nie chce naprawdę związać się z Middletone. Los Diany, która zginęła w tunelu, (nad którym prowadzono wykopaliska związane ze świątynią pogańskiej bogini… Diany) znamy wszyscy. Sataniści obserwują chrześcijańskie rytuały tylko z jednego powodu, – aby je parodiować i niszczyć. Wszystko, co robi przyszły król jest przykładem dla jego ludzi.
Byron Molynieux, tłumaczenie: Rad (henrymakow.com)
Książe William nie będzie nosił obrączki symbolizującej małżeństwo z Kate Middleton. Źródła w pałacu poinformowały Daily Mail, że „jest to dość częste dla mężczyzn z tej warstwy społecznej, by nie wkładać obrączki.” Obrączka jest symbolem małżeństwa, instytucji, którą „warstwa społeczna”, Iluminaci, chcą zniszczyć. Łącznie z całą funkcją rodziny. Czy William sygnalizuję nam, że praktykuje satanizm tak jak reszta iluminatów? Na pewno robił to wcześniej, pokazywał się już z dziwnym logiem na swoim uniformie RAF-u. Inne znane osoby uwikłane w ich praktyki również nie noszą obrączki. Tony Blair nie nosi! Tak samo Sarkozy i Obama. W niedawnym artykule w Guardian zatytułowanym „Twój za 150 funtów: Wspomnienia Toniego Blaira jak Ewangelia”, widzimy bluźnierstwo Blaira. Wydał nową wersję swej autobiografii, pisaną w stylu biblijnym. Nie noszą też obrączki premier Kanady Stephen Harper ani jego żona, ostentacyjni chrześcijanie. Oto wspólne zdjęcie rodziny Harpera i papieża Benedykta XVI. Jego żona jest ubrana cała na czarno. Co to ma być? Czarna msza?
Symbolika pierścionka zaręczynowego Kate Mimo rezygnacji ze swojego, William zadbał o odpowiedni symbolizm pierścionka zaręczynowego dla Kate. Dał jej ten sam pierścionek z niebieskim szafirem, który otrzymała jego matka. Szafir jest przypisany planecie Saturn. Fritz Springmeier w swojej książce The 13 Illuminati Bloodlines pisze o nim: Saturn jest ważnym elementem w zrozumieniu dziedzictwa całej tej konspiracji. Miasto Rzym znane było w dawnych czasach, jako Saturnia, Miasto Saturna. Kościół rzymsko-katolicki kontynuuje w swoich rytuałach kult tego bóstwa. Saturn jest utożsamiany z Lucyferem, również w wielu traktatach okultystycznych jest powiązywany ze złem.
Czy widziałeś już kiedyś czytelniku biegun południowy Saturna? (…) Grace Powers z helpfreetheearth.com wierzy, że data 29 kwietnia dobrze wpasowuje się w astrologiczny cykl Saturna: Książe William i Kate Middleton pobiorą się, gdy Saturn będzie w Wadze, tak samo jak przy ślubie jego rodziców. Książe Karol i Lady Diana Spencer pobrali się 29 lipca 1981. 30 lat później ich syn pobierze się z Kate podczas kolejnego ‘powrotu’ Saturna. Obie królewskie pary będą miały w swoim małżeństwie ten sam wpływ ze strony Saturna/Venus. W przeciwieństwie jednak do rodziców, małżeństwo Williama będzie miało Saturn w zaniku, w odwrocie. Wg. astrologów oznaczać to będzie powrót do przeszłości i wyjaśnia podobieństwa między obiema parami i ich zaślubinami. Biorąc pod uwagę cierpienia, które przeżywała Diana podczas swojego małżeństwa zanim ostatecznie zamordowały ją brytyjskie służby specjalne, noszenie jej obrączki i bycie z nią astrologicznie powiązaną, nie jest dla Kate powodem do celebracji. Powinna się bać. Obrączka jest symbolem wiecznej miłości, związania się z drugą osobą, a jej narzeczony nie będzie jej nosił!
Święta satanistyczne 29 kwiecień Warto wspomnieć, że data 29 kwietnia znajduje się w środku trwania satanistycznego karnawału. ‘Wielki szczyt’ (lub też kilkudniowa orgia, jak kto woli) odbywa się między 26 kwietnia a 1 maja. Noc Walpurgi odbywa się 30 kwietnia i zawiera rytuały składania ofiar ze zwierząt i/lub ludzi. 30 kwietnia mamy też Święto Beltaine, święto płodności. Świętem o najciekawszym powiązaniu z królewskim ślubem jest Feast of the Beast (ucztą bestii). Wg. Fritza Springmeiera jest to całoroczny rytuał odbywający się cyklicznie, co 28 lat, podczas którego zjeżdzają się przywódcy Illuminati z całego świata. Jest to obrządek o wielkim znaczeniu mimo to tzw. doły sekty mogą o nim nie wiedzieć. Ostatnie dwie Uczty odbyły się w latach 1954 i 1982. Ostatni powinien zacząć się w 2009 lub 2010, więc jest prawdopodobne, że zakończy się właśnie w okolicach daty ślubu. Fritz Springmeier pisze o tym: Podczas Uczty Bestii prezentuje się Szatanowi piękną i odpowiednio „wytrenowaną” nałożnicę, prawdopodobnie dziewicę. Ceremonia ta odbywa się w zamku lub pałacu w Europie ze względu na tradycje. Pomniejsze ceremonie mogą jednak odbywać się tutaj w Stanach. Świadkowie, do których dotarliśmy twierdzą, że przyzwany zostaje sam Szatan, który komunikuje się z przywódcami sekty i daję im instrukcje tego, co mają zrobić do czasu następnej Uczty. Innymi słowy prezentuje najwyższej hierarchii Illuminati swoje dalekosiężne plany. Czy to jest takie dziwne, że królewskie wesele odbędzie się pośrodku tego okresu?
Konkluzja Wiemy, że pary królewskie są w głównej mierze pozbawione prawdziwego uczucia, celem ich małżeństw jest zachowanie królewskiej krwi (Kate i William są dalekimi kuzynami) jednak odmowa przyjęcia obrączki jest czymś więcej. Miliony ludzi będą oglądać ślub na żywo w TV i zobaczą księcia odmawiającego przyjęcia symbolu związku małżeńskiego. Rozważmy ich satanistyczne powiązania. Illuminati nie pobierają się dla uczucia czy szczęścia, które ma dać rodzina. Są drapieżnikami, które za cel obierają sobie zadawanie cierpienia dla zadowolenia swego bóstwa. Brutalną prawdę o tych związkach możemy ujrzeć w rytualnym zabójstwie księżnej Diany. Decyzja Williama jest znakiem kolejnego dramatu.
Morderstwo Lady Di: Tu, tu i tam
Uczeń może wszystko Gdy już dwadzieścia lat temu mądrzy ludzie przewidywali, że do Polski wkroczy bezczelna poprawność polityczna ze wszystkimi swoimi atrybutami, nasz Mądry Naród wyśmiewał te obawy jako teorie spiskowe. Według nich w Polsce nigdy nie miało dojść do tego, by Cyganów trzeba było nazywać Romami, by zboczeńcy mieli być chronieni prawem i bezczelnie organizować swe pornograficzne parady, by przestępcy mieli więcej praw, niż ich ofiary – i by szkoła zmieniła się w bardak, gdzie nauczyciele nie mają nic do powiedzenia, a gówniarzeria rządzi. – admin
Sześciu nauczycieli trafiło pod sąd oświatowy za niewyrażenie zgody na obecność na lekcjach ucznia, który utrudniał im pracę. Komisji dyscyplinarnej poskarżył się ojciec chłopaka, znany publicysta i działacz polityczny. W szkole wybuchł potężny konflikt. Co ma zrobić nauczyciel z uczniem, który ma naganną ocenę z zachowania i bardzo słabe oceny ze wszystkich niemal przedmiotów? Dawniej delikwent musiałby powtarzać klasę lub zostałby wyrzucony ze szkoły, a i z jego zdyscyplinowaniem nie byłoby kłopotów. Ale czasy się zmieniły i również za sprawą pedagogów szkolna hierarchia została postawiona na głowie. Uczniowie mają głównie swoje prawa, obowiązków już znacznie mniej. Tych nauczycieli, którzy widzą to inaczej, mogą spotkać niemiłe konsekwencje. Tym bardziej, jeśli uczeń, którego należy zdyscyplinować, jest dzieckiem wpływowej osoby. Jan Wóycicki, bo o niego chodzi, jest synem Kazimierza Wóycickiego, publicysty, dziennikarza, wykładowcy z Uniwersytetu Warszawskiego – specjalisty ds. stosunków polskoniemieckich. Był zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika „Więź” i bliskim współpracownikiem Tadeusza Mazowieckiego. Na początku lat dziewięćdziesiątych Kazimierz Wóycicki był redaktorem naczelnym „Życia Warszawy”, a potem pełnił kierowniczą funkcję w „Wiadomościach” TVP. Jego pierwsza żona Irena Wóycicka jest podsekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta Bronisława Komorowskiego. Dyrekcja i nauczyciele warszawskiego Gimnazjum im. Bolesława Prusa na Saskiej Kępie zarzucają mężczyźnie, że wykorzystał swoje znajomości polityczne do postawienia przed komisją dyscyplinarną kilku nauczycieli wraz z dyrektor szkoły. - Śmieszą mnie te insynuacje, ja tylko działałem zgodnie z prawem, pisałem wnioski i skargi, które – jak widać – zostały uwzględnione – tłumaczy Wóycicki. Nauczyciele ripostują, że zostały one rozpatrzone pozytywnie dzięki koneksjom w Platformie Obywatelskiej. - Pan Wóycicki szczyci się znajomością z Aleksandrem Hallem, prywatnie mężem Katarzyny Hall, minister edukacji narodowej w rządzie Donalda Tuska – mówi dyrektor gimnazjum Ewa Buta. Jedno jest pewne – w szkole wybuchł potężny konflikt. Spór przegrali nauczyciele. Jak to się stało? Syn Kazimierza Wóycickiego, wówczas uczeń praskiego gimnazjum, wielokrotnie sprawiał bardzo poważne problemy wychowawcze. Dziś już nie jest uczniem tej szkoły. - Z roku na rok mieliśmy z nim spore kłopoty. Przerywał i przeszkadzał nauczycielom i uczniom w wypowiedziach, nie prowadził zeszytów i notatek. No i miał coraz niższe oceny, których średnia zaczęła spadać do poziomu 2,9 – tłumaczy Ewa Buta. W zawodzie pracuje już 45 lat i w tym roku odejdzie na emeryturę. To, co wydarzyło się w jej szkole, przeszło jej najśmielsze wyobrażenia. - Mam nagrodę burmistrza, medal Komisji Edukacji Narodowej, odznaczenie prezydenta Warszawy, moja szkoła cieszyła się naprawdę bardzo dobrą opinią – podkreśla. Zdaniem ojca, syn miał naganną ocenę z zachowania, bo nagminnie nie przynosił do szkoły mundurka. – W tej szkole rolę mundurka pełni taki obrzydliwy T-shirt, który po kilku razach się spierał. Syn go nie zakładał, w międzyczasie dostał tyle ocen nagannych, że postanowiono mu wpisać ocenę naganną na koniec roku – tłumaczy Kazimierz Wóycicki. Nadszedł kolejny rok szkolny. Ale w trzeciej klasie chłopak postanowił wystartować w wyborach do samorządu szkolnego, w których – zgodnie z regulaminem szkoły – nie miał prawa kandydować uczeń z zachowaniem nagannym. Poinformowała go o tym jego wychowawczyni - Nie zgodziliśmy się na to, by startował z innymi uczniami – relacjonuje nauczycielka. W tej sprawie interweniował jego ojciec. Według dyrektor szkoły, przyjął do wiadomości fakt, że jeśli syn jest oceniony nagannie, ma kłopoty w nauce, to nie może kandydować w szkolnych wyborach. – „Jeśli tak, to poddaję się” – miał powiedzieć na odchodne – opowiada. Zaraz potem złożył pisemną skargę na wychowawczynię. Została ona zarejestrowana i rozpatrzona, a Jan został zaproszony na rozmowę, podczas której dyrektor szkoły wytłumaczyła mu, że zgodnie ze szkolnym regulaminem, a więc z powodu fatalnych wyników w nauce i nagannej oceny z zachowania, jego aspiracje są wykluczone. Pisemnie potwierdził, że został o tym w indywidualnej rozmowie poinformowany. Zdaniem ojca, regulamin miał być niezgodny z obowiązującymi przepisami, co miały potem wykazać oświatowe kontrole. Poza tym, w jego ocenie, syn był niesprawiedliwie oceniany przez nauczycieli. – W tej szkole wyobrażenie o nauce sprowadza się do obozu pracy. Nie ma tam elementu motywacji do nauki – tłumaczy. Dlatego chłopak, wbrew stanowisku nauczycieli, wydał wyborczą ulotkę, w której m.in. proponował 10 złotych każdemu, kto poprze jego kandydaturę. – Sporządził na niej specjalną instrukcję, w której opisał, w jaki sposób uczniowie mają na niego głosować. – Chodziło o to, by koledzy skreślali wszystkich innych kandydatów i dopisali na końcu jego nazwisko – mówi dyrektor. Ale to nie wszystko. Jako pedagog oburzona jest tym, że uczeń najzwyczajniej w świecie próbował ośmieszyć dyrekcję i nauczycieli, nie tylko wystartował w wyborach, ale kolportował ulotkę, która ich obrażała. – Odgrażał się w niej, że zrobi z nauczycielami i radą rodziców porządek, a na koniec napisał „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”. To nas oburzyło – dodaje Ewa Buta. Mówiąc to, nie kryje irytacji i podenerwowania. – Gdyby to było u niego spontaniczne, to mogłabym to zrozumieć, ale stało się to już po naszej rozmowie. A więc zrobił to z premedytacją – podkreśla. Część nauczycieli jest członkami Związku Nauczycielstwa Polskiego. – To komunistyczna sitwa – mówi Wóycicki. Trochę dziwnie w ustach współpracownika Tadeusza Mazowieckiego brzmią tego typu frazy w 2011 roku, tym bardziej, że po stronie kolegów stanęła oświatowa „Solidarność”. – Ta sprawa jest skomplikowana, ale zasadniczo racja jest po stronie nauczycieli – mówi Wanda Hofman, na ręce, której wpłynęła prośba o interwencję w tej sprawie. Grupa nauczycieli, którzy poczuli się urażeni hasłem z ulotki, powiadomiła prokuraturę za ich znieważenie, jako funkcjonariuszy publicznych. Ostatecznie sprawa trafiła do sądu rodzinnego. Wymiana ciosów pomiędzy stronami była coraz mocniejsza. Nauczyciele w związku z tym, że rodzina, z której pochodzi Jan, jest rozbita, poprosili o dozór kuratora nad dzieckiem. Szkoła postanowiła przenieść ucznia do innej klasy. – Chodziło o przeniesienie go do grupy, w której nie pociągnąłby uczniów za sobą – tłumaczy dyrektor. Ojciec stanął w obronie syna, zaczął się odgrażać, że szkoła robi z niego i jego dziecka patologiczną rodzinę. – Jego matka krzyczała, że ojciec dziecka wykorzysta swoje polityczne koneksje do tego, by sprawę odkręcić – mówi dyrektor. W obronie dziecka Wóycicki napisał skargi do władz dzielnicy, władz miasta i Mazowieckiego Kuratora Oświaty. Burmistrz dzielnicy zaczął naciskać na dyrekcję szkoły, aby anulowała karę nałożoną na ucznia. W samej szkole zaczęły pojawiać się liczne kontrole z kuratorium, a w mediację zaangażował się wiceburmistrz dzielnicy. Zdaniem nauczycielek, władze samorządowe i oświatowe nie przejawiały przy tym żadnego zainteresowania przyczynami, z powodu, których sprawa wybuchła. – Przede wszystkim szukano błędów po stronie szkoły i haków na dyrektora i nauczycieli – podkreślają. W końcu dyrektor przystała na propozycję zastępcy burmistrza dzielnicy Praga Południe Jarosława Karcza, by uczeń został przywrócony czasowo do klasy, z której został usunięty, ponieważ w niedługim czasie miał zmienić szkołę, w znalezienie, której również zaangażował się burmistrz. Jak się okazało, był to błąd, bo znający sprawę nauczyciele odmówili prowadzenia zajęć w klasie, do której został przywrócony Jan Wójcicki. W związku z tym, na skutek interwencji ojca, sześciu z nich, w tym dyrektor, trafiło pod sąd oświatowy, a więc pod Komisję Dyscyplinarną dla Nauczycieli przy Wojewodzie Mazowieckim. To w świecie pedagogicznym nieczęsto używana forma oceny pracy nauczycieli. Komisja może umorzyć postępowanie, jak stało się to w przypadku jednej z nauczycielek, albo orzec naganę z wpisem do akt.
- Napisali do mnie prośby o zgodę na nieprowadzenie zajęć, dopóki uczeń będzie przebywał w klasie – tłumaczy dyrektor. Ostatnio jedna z nauczycielek zemdlała podczas przesłuchania. Kobieta otrzymała zwolnienie lekarskie. Podobnie jak dyrektor, która już od dwóch miesięcy z powodów zdrowotnych nie przychodzi do pracy w szkole. Zdaniem ojca, nauczycielki celowo uciekają na zwolnienia, by uniknąć konsekwencji. Co ciekawe, po ostatniej kontroli szkoła została sklasyfikowana, jako jedna z najgorszych w województwie mazowieckim. Choć w 2009 roku było zupełnie odwrotnie. Maciej Walaszczyk
Pamięć to nieodłączny element prawdyŻołnierze broniący polskich Kresów składają kwiaty pod pomnikiem 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej na skwerze Wołyńskim w Warszawie. Na zdjęciu od lewej Edmund Bakuniak i Czesław Cywiński, który zginął 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku Żołnierze broniący polskich Kresów składają kwiaty pod pomnikiem 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej na skwerze Wołyńskim w Warszawie. Na zdjęciu od lewej Edmund Bakuniak i Czesław Cywiński, który zginął 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku (fot. R. Sobkowicz) Dwutomowe dzieło autorstwa Siemaszków poświęcone ludobójstwu na Wołyniu było prawdziwym przełomem w procesie odzyskiwania przez powojenne pokolenia Polaków pamięci o historii Kresów Wschodnich Z dr. hab. Bogusławem Paziem z Zakładu Historii Filozofii Nowożytnej Instytutu Filozofii Uniwersytetu Wrocławskiego rozmawia Marek Zygmunt W swojej pracy naukowej i publicystycznej wiele miejsca poświęca Pan zagadnieniom związanym z Kresami, szczególnie z ludobójstwem ukraińskim. Jak w tym kontekście ocenia Pan decyzję o przyznaniu dr Ewie Siemaszko i jej ojcu Władysławowi Nagrody Kustosza Pamięci Narodowej? - Uważam to za bardzo ważne wydarzenie, którego znaczenie trudno przecenić. Zacznę od samego słowa „kustosz”, bo w odniesieniu do państwa Siemaszków ma to szczególną wymowę. Otóż pochodzi ono od łacińskiego „custos” – strażnik, ale także: nadzorca, badacz, obserwator. „Kustosz pamięci” to zatem ten, kto nadzoruje zachowanie ciągłości historycznego przekazu i jednocześnie bada, wydobywając na jaw, to, co zostało zapomniane lub ukryte. Dwutomowe dzieło autorstwa państwa Siemaszków poświęcone ludobójstwu na Wołyniu było prawdziwym przełomem w procesie odzyskiwania przez powojenne pokolenia Polaków pamięci o tamtej krwawej historii Kresów Wschodnich utraconych w wyniku II wojny światowej. To prawdziwie „benedyktyńska” praca faktograficzna, dokumentująca przerażające świadectwo martyrologii Polaków, ale także Ormian, Żydów i sprawiedliwych Ukraińców. Publikacja ta przełamała nade wszystko zmowę milczenia wokół zbrodni dokonanej przez bandy OUN-UPA i ukraińską SS-Galizien. Była ona podyktowana polityczną poprawnością, którą Polsce narzucają Stany Zjednoczone i usłużne wobec nich m.in. środowiska dawnej Unii Wolności. Należy dodać, że Ewa Siemaszko nie zakończyła swojej pracy dokumentowania zbrodni na wspomnianym dwutomowym dziele, lecz nieustannie prowadzi kolejne badania na tym polu i ich wyniki ogłasza na licznych konferencjach i w naukowych periodykach. Przyznanie tej nagrody państwu Siemaszkom oznacza docenienie niezwykle ważnej roli pamięci historycznej Polaków w kształtowaniu naszej tożsamości, zarówno w skali jednostkowej, jak i zbiorowej (naród, państwo). Warto przypomnieć, że o związkach pamięci i tożsamości pisał w ostatnim dziesięcioleciu nie, kto inny, ale m.in. Sługa Boży Jan Paweł II w pracy „Pamięć i tożsamość” (2005). Jako historyk filozofii pragnę przypomnieć, że już u zarania greckiej myśli filozoficznej, tj. w VI wieku przed Chrystusem, Grecy artykułowali istotny związek pamięci i prawdy. Z greckiego „prawda” to „aletheia” – słowo będące złożeniem przedrostka „a”, oznaczającego negację, oraz „lethe”, oznaczającego stan niepamięci i/lub niewiedzy. Prawda, zatem dla Greków była synonimem stanu pamięci jako negacji niepamięci, zapomnienia. Z tej etymologii płynie dla nas niezwykle ważny wniosek, że pamięć jest nieodłącznym elementem prawdy, zaś prawda nie jest możliwa bez pamięci. I także z tej czysto filozoficznej, a nie tylko historycznej perspektywy praca państwa Siemaszków zasługuje na najwyższe uznanie.
Przeciwko przyznaniu nagrody występował prof. Andrzej Friszke, który zgłosił do tej nagrody doradcę Bronisława Komorowskiego Henryka Wujca. Domagał się także usunięcia z Kapituły Pawła Kurtyki. - Przebieg obrad Kapituły znam z relacji ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, który umieścił ją na swojej stronie internetowej. Skandalem można nazwać propozycję uhonorowania Nagrodą Kustosza Pamięci Narodowej Henryka Wujca, atakującego przed rokiem m.in. ks. Isakowicza-Zaleskiego, który z ogromną rzeszą Kresowian i osób niezwiązanych ze środowiskiem kresowym protestował przeciw wpuszczeniu do naszego kraju młodych banderowców z Ukrainy. Swoją drogą, czy to nie dziwne, że rzecznik IPN Andrzej Arseniuk odmówił mi udzielenia jakiejkolwiek informacji na temat przebiegu i wyników głosowania Kapituły odnośnie do przyznania wspomnianej nagrody? Jednocześnie po dziś dzień, inaczej niż było to w latach poprzednich, na portalu IPN nie umieszczono jakiejkolwiek informacji o jej przyznaniu. Ogromnym niesmakiem napawa mnie również informacja o zamiarach usunięcia z Kapituły syna śp. Janusza Kurtyki, którego ojciec nie tylko był laureatem Nagrody Kustosza Pamięci, ale również niezwykle zasłużonym dla pracy IPN prezesem tej instytucji, bez której trudno dziś sobie wyobrazić badania nad historią najnowszą Polski. Takie działania są po prostu nieprzyzwoite.
Przygotowuje Pan obszerną publikację poświęconą ludobójstwu na Kresach. Co będzie ona zawierała i kiedy się ukaże? - Przygotowuję do druku dość obszerny interdyscyplinarny tom pt. „Prawda historyczna a prawda polityczna w badaniach naukowych. Przykład ludobójstwa na Kresach południowo-wschodnich II RP w latach 1939-1946″. Duża część zebranego materiału to efekt ubiegłorocznej konferencji, która odbyła się pod tym samym tytułem na Uniwersytecie Wrocławskim. Łącznie w tomie znajdują się teksty dwudziestu sześciu autorów z: Polski, Kanady, USA, Niemiec, Holandii, Ukrainy i Rosji. Wśród nich jest m.in. trzech prokuratorów z trzech oddziałów IPN, którzy napisali teksty o prawnej kwalifikacji działalności band OUN-UPA i ukraińskich oddziałów SS-Galizien. Trzykrotnie została orzeczona przez nich ta sama kwalifikacja: ludobójstwo. Jest to niezwykle ważne, gdyż zbrodnia tak kwalifikowana nie ulega przedawnieniu i stanowi kategorię prawa międzynarodowego, które daje Polsce duże uprawnienia przy badaniu jej okoliczności np. na terenie Ukrainy. Ponadto mamy w tym tomie podjęte takie zagadnienia, jak kwestia przemilczeń w historii stosunków polsko-ukraińskich lat II wojny światowej, problem tzw. polityki historycznej poszczególnych państw. Osobny rozdział stanowią świadectwa naocznych świadków banderowskiego ludobójstwa. Uwzględniliśmy także różne stanowiska, jakie na Ukrainie zajmują historycy wobec problemu ukraińskiego integralnego nacjonalizmu, który zrodził omawiane ludobójstwo. Oscylują one między radykalną negacją ideologii ukraińskiego faszyzmu i jego krytyką a aprobatą wyrażoną w zacieraniu genetycznego kontekstu i rozmiarów zbrodni. W tomie znalazło się także m.in. niezwykle ciekawe opracowanie poświęcone ukraińskim ofiarom OUN-UPA, które zostały zamordowane z powodu pomocy udzielonej Polakom. Spodziewam się, że tom ukaże się w końcu czerwca br.
Co Pana skłoniło do podjęcia tego tematu? Przecież, na co dzień zajmuje się Pan dziejami filozofii siedemnastego i osiemnastego wieku?- To prawda, zajmuję się przede wszystkim filozofią nowożytną. Interesuję się szczególnie kwestią prawdy i jej różnorakich kryteriów w tym okresie. Prowadzę też ćwiczenia i wykłady na temat filozofii kłamstwa. Jedno i drugie zaś pozostaje w pewnym związku z tematem organizowanej przeze mnie konferencji i publikacji na temat ludobójstwa. Bezpośrednim powodem podjęcia prac nad tym tomem było niezwykle groźne zjawisko manipulacji kategorią prawdy historycznej, które ma swoją bazę w postmarksistowskiej formacji znanej pod nazwą postmodernizmu. Postmodernistyczna manipulacja prawdą historyczną nie oznacza już zwykłego fałszowania historii przez wypowiadanie nieprawdziwych sądów o przeszłości, jak w przypadku np. zbrodni katyńskiej, ale realizowana jest niejako dwukierunkowo. Po pierwsze, prawdę klasycznie rozumianą, jako zgodność myśli z rzeczą zastępuje się kategorią politycznej poprawności. W myśl postmodernistów, którym wtórują liczni politycy, prawdziwe jest to, co jest zgodne z aktualnym standardem politycznej poprawności. Chyba najbardziej wyrazistą jej formułę wypowiedział znany marksistowski historyk Jerzy Topolski. Pod koniec życia postulował on, aby klasyczną formułę prawdy zastąpić tzw. konsensusem, którego naczelnym kryterium miałoby być sprzyjanie „umacnianiu się korzystnych przekonań”. Korzystne przekonania zaś to inna nazwa dla przekonań „politycznie poprawnych”. Dawałoby to taki rezultat, że wszelkie opracowania, dokumentujące np. zbrodnie UPA, musiałyby zostać w myśl tego kryterium uznane za nieprawdziwe, gdyż mogą sprzyjać przekonaniom niekorzystnym dla stosunków polsko-ukraińskich. Wszak poprzedni prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko ogłosił bohaterami Ukrainy ludobójców: Romana Szuchewycza, Stepana Banderę wraz SS-Galizien i OUN-UPA. Drugą tendencję w postmodernistycznej historiografii wyraził ten sam wspomniany wcześniej marksista (po 1989 roku nagle stał się postmodernistą), który postulował, aby „odrzucić przeświadczenie, że istnieje jakaś jedna prawda, do której w toku poznawania świata się zbliżamy, oraz przyjąć punkt widzenia pluralizmu prawd”. W myśl tej zasady prawdą jest zarówno to, o czym możemy przeczytać w kolejnych opracowaniach IPN na temat zbrodni katyńskiej, jak i to, co o niej pisała wcześniej przez pół wieku sowiecka historiografia. Pomimo absurdalności i niezwykle szkodliwego charakteru takich poglądów, które historię zrównują z mitologią, są one wykładane w instytutach historii już od pierwszego roku studiów.
W tym kontekście ujawnia się niezwykłe znaczenie pracy Siemaszków. - Bezwzględnie tak. Mówi się, że aby kłamać, trzeba sztabów ludzi i ogromnych koncernów medialnych, aby zaś mówić prawdę, wystarczy głos pojedynczych osób. Państwo Siemaszkowie swoją książką potwierdzają tę tezę. Nie tylko nie wspierają ich żadne koncerny medialne, ale także instytucje państwowe w najmniejszym stopniu nie promują efektów ich mozolnej i niezwykle wartościowej pracy. A jej efekty są imponujące. Jesteśmy wdzięczni im za ten trud.
Wiem, że Pańska rodzina została także dotknięta ludobójstwem. - Do zainteresowania się Kresami Południowo-Wschodnimi, a szczególnie ludobójstwem dokonanym na Polakach, skłoniły mnie okoliczności, które wykraczają poza zagadnienia czysto teoretyczne. Moja rodzina ze strony mamy pochodzi z Kresów Południowo-Wschodnich (Obertyn i Stanisławów). Teściowa, Stanisława Wiśniewska, jest rodowitą Wołynianką, która jako dziecko musiała uciekać w środku nocy w koszuli nocnej do lasu, aby ratować życie. Nigdy już nie wróciła do swego domu, który – jak tysiące innych – został rozgrabiony i umyślnie całkowicie zniszczony. Życie jej i jej rodzinie uratował nieznany Ukrainiec, który w ostatniej chwili ostrzegł ich przed nadchodzącymi banderowcami. Część mojej rodziny, jak wiele innych żyjących na Kresach, została bestialsko zgładzona przez bandy OUN-UPA. W mojej najbliższej rodzinie były też osoby, które nie tylko były świadkami tych zbrodni, ale także w czasie II wojny światowej i bezpośrednio po niej z bronią w ręku walczyły z upowskimi bandami. Nie mogę sobie darować, że w żaden sposób nie utrwaliłem ich bezpośrednich relacji. Z powodu ogromnej traumy po doświadczeniach banderowskiego ludobójstwa w moim rodzinnym domu – tak samo było w innych domach – unikano rozmów na temat Kresów. Był on podejmowany niemal wyłącznie okazyjnie, niejako przyciszonym głosem w rozmowach z sąsiadami. Niestety, z tego powodu wiele najbardziej podstawowych faktów dotyczących tamtych wydarzeń pozostaje dla mnie nieznanych. Wiedzę o nich na zawsze zabrali ze sobą nieżyjący już członkowie mojej rodziny. To wszystko sprawia, że jako potomek Kresowian wypędzonych z ich wielowiekowych siedzib na Kresach, z których część została zamordowana przez bandy OUN-UPA, czuję wewnętrzną powinność, aby przyczyniać się do zachowania pamięci i prawdy o tamtych czasach i ich ofiarach. Dziękuję za rozmowę.
Mord na społeczeństwie: już nie ma Iraku SOCIOCIDE: Iraq Is No More
http://www.veteranstoday.com/2011/02/16/sociocide-iraq-is-no-more/
David Swanson 16.02.2011, Tłumaczenie Ola Gordon
W miarę zbliżania się 8 rocznicy inwazji USA na Irak, gdy właśnie minęła 20 rocznica innej, warto zastanowić się na tym, co osiągnięto poprzez dwie wojny i interwencyjne sankcje, które była sekretarz stanu Madeleine Albright tak pokazowo zatwierdziła nawet kosztem życia pół miliona dzieci. Choć rosnący tłum co najmniej sześciu Amerykanów zauważył w tym tygodniu sfilmowaną spowiedź kluczowego kłamcy o BMR – „Curveballa” -nasze osiągnięcia w Iraku nie opierają się na tym, czy ktoś w Waszyngtonie rzeczywiście dał się przekonać, że Irak miał broń, a nawet na tym, czy ktoś w Waszyngtonie uwierzył, że był jakiś powód ataku na Irak, który rzeczywiście dawał jakiś sens moralny lub prawny (skoro, oczywiście, posiadanie broni go nie dawało). Nasze bezprecedensowe osiągnięcia w kraju, gdzie nasza cywilizacja zaczęła podnosić się czy padać według ich własnych wartości, niezależnie od tego czy prawo międzynarodowe przetrwa zadany przez nas cios, odsyłając architektów zbrodni na społeczeństwie, by zarezerwowali sobie wycieczki zamiast więzienia. Mimo, że nasze wysiłki w Iraku trwały trochę dłużej i kosztowały niewiele więcej, niż wysiłki egipskiej młodzieży, by rozpocząć przebudowę jej kraju, wyniki są znacznie bardziej okazałe.
Porównajmy. Pomijając lata szkolenia i organizacji, w ciągu 3 tygodni i kosztem 300 ofiar śmiertelnych, Egipt uzyskał to, że cały naród będzie miał coś do powiedzenia o jego przyszłości. W Iraku, Stany Zjednoczone wydały lub zmarnowały biliony dolarów w ciągu 20 lat, zniszczyły biliony dolarów infrastruktury, zabiły miliony ludzi, okaleczyły i pozostawiły w szoku wiele milionów więcej, wypędziły kilka milionów ludzi z ich domów, tworząc największy kryzys uchodźczy na Bliskim Wschodzie od czasów Nakby, zachęciły do konfliktów etnicznych i religijnych, podzieliły miasta i sąsiedztwa, wzmocniły fanatyków religijnych, faktycznie cofnęły prawa kobiet, skutecznie wyeliminowały prawa gejów i lesbijek [Akurat tym się nie martwimy - admin], prawie uśmierciły kilka grup mniejszościowych, zdziesiątkowały narodowe dziedzictwo kulturowe i stworzyły pokolenie ludzi nieznających pokoju, bez wykształcenia, bez właściwego odżywiania, bez tolerancji, bez odpowiedniej opieki zdrowotnej, bez funkcjonującego rządu, oraz bez uczucia, a nawet obojętności wobec Stanów Zjednoczonych.
Nie mogę nie zarekomendować nowej książki „Erasing Iraq: The Human Costs of Carnage” [Kasowanie Iraku: Ludzki koszt masakry], Michael Ottermana i Richard Hilla z Paulem Wilsonem, z przedmową Dahra Jamaila. To kompleksowe badanie szkód stawia ostatnie 8 lat w kontekście innych agresywnych działań imperializmu i pokazuje, że Operation Iraqi Liberation [Operacja Wyzwolenia Iraku] (używając jej pierwotnej nazwy) wyróżnia się w dużej części ze względu na próby reżimu Bush-Cheney utworzenia od podstaw gospodarki korporacyjnej neokonów w Bagdadzie: projektu, który wymagał skasowania wszystkiego, co było tam wcześniej. Największa zasługa książki to humanizacja cierpienia i dostarczenia nam punktów widzenia – szerokiego spektrum punktów widzenia – Irakijczyków, w tym irackich uchodźców mieszkających poza Irakiem, z których większość jeszcze nie powróciła i wielu z nich postanowiło, że nie powrócą nigdy. Są to ludzie, z których 100% – sądząc po badaniu z 2007 r. UNHCR, 754 Irakijczyków w Syrii – przeżyli zamachy bombowe, strzelaniny, przesłuchania, nękanie przez milicję i / lub tortury. Autorzy „Kasowania Iraku” przeprowadzali wywiady z Irakijczykami z tak odległych miejsc jak Australia i Szwecja: „Każdy Irakijczyk, z którym rozmawialiśmy opowiadał o podobnych zdarzeniach: zbombardowane domy, stracony dobytek, porwane dzieci, zniszczone życie. ‘Amerykanie, – gdy usłyszą jeden strzał – nawet, jeśli jest z odległości 10 kilometrów – po prostu otwierają ogień na wszystko’, powiedział Laith zapalając papierosa od czerwonej nagrzewnicy ocieplającej jego ciasny dwupokojowy dom we wschodnim Ammanie, Jordania.” Autorzy nie mówili o tym, ale to doświadczenie zgłaszali amerykańscy żołnierze, którzy również w tym uczestniczyli, w tym Ethan McCord: „Mieliśmy bardzo entuzjastycznego i gorliwego dowódcę, który zdecydował, że ponieważ wielokrotnie byliśmy trafiani przez IED, będzie nowy batalion SPO [standardowa procedura operacyjna]. A on:, „Jeśli ktoś w twojej linii dostanie z IED, 360 obrotowy ogień. Zabij każdego s…syna na ulicy.” Innym sposobem na zabijanie „każdego s…syna na ulicy ” jest zniszczenie źródeł wody, oczyszczalni ścieków, szpitali i mostów. To robiliśmy najczęściej w latach 1991 i 2003. W pierwszym przypadku, oficer amerykańskiego lotnictwa uzasadniał te czyny przestępcze, jako nie gorsze i niemające innych celów niż sankcje gospodarcze: „Ludzie mówią: ‘Nie wiedziałeś, że to miało mieć wpływ na wodę lub ścieki.’ Cóż, co mieliśmy robić z sankcjami – pomagać Irakijczykom? Nie. Co robiliśmy atakami na infrastrukturę, to by przyspieszyć działanie sankcji.” Badanie UNICEF uznało, że w działaniach tych zginęło 47.000 dzieci. Przeraźliwe i szokujące, ale ‘szok i przerażenie’ nawet nie były jeszcze wynalezione. A kiedy zostaną wynalezione, Irak będzie cieniem dawnego Iraku. Oto Edward Said w 2000 r., 3 lata przed rozpoczęciem i zakończeniem misji, a 9 przed oblężeniem Gazy: „Od prawie dziesięciu lat, nieludzka kampania sankcji – najgorsza w historii – zniszczyła Irak jako nowoczesne państwo, zdziesiątkowała jego mieszkańców, zrujnowała rolnictwo, system edukacji i opieki zdrowotnej, jak również całą infrastrukturę. Wszystko to zrobiły Stany Zjednoczone i W. Brytania, to pogwałciły rezolucje ONZ przeciwko niewinnym cywilom.” W kampanii reklamowej w latach 2002-2003 dla nowego ataku na to, co pozostało w Iraku, było kilku irackich blogerów. Teraz setki Irakijczyków dzielą się doświadczeniami online, ale garstka, która działała wcześniej, pokazuje potencjał antywojennego dziennikarstwa internetowego w każdym następnym kraju. Kiedy Obama domaga się od Kongresu prawa wyłączenia Internetu w stylu Mubaraka, Amerykanie patrzą na swoje pępki i wyobrażają sobie, że to ich własne raporty stanowią zagrożenie
dla amerykańskiej plutokracji. Może w rzeczywistości to przede wszystkim blogowanie wdzięcznych ofiar kolejnego „wyzwolenia”, do którego Waszyngton chce nam zablokować dostęp. W październiku 2002 roku iracki bloger Salam Pax napisał: „Przepraszam. Ale nie spodziewaj się bym kupował małe amerykańskie flagi na powitanie nowych kolonistów. To jest tak naprawdę zła przeróbka jeszcze gorszego filmu. A czym to się różni od Iraku i W. Brytanii około 1920 roku. Cywilizowany świat przychodzi dać nam, barbarzyńskim nomadycznym Arabom, lekcję nt. lepszych warunków życia i pozbycia się wszelkiego zła (a jeszcze lepiej pozbądźcie się nas Arabów, ponieważ jesteśmy źli).” Pod koniec 2003 roku było, co najmniej 23 irackich blogerów, pod koniec roku, 2004 co najmniej 66, pod koniec 2005 roku, co najmniej 112, a pod koniec 2006 r. ponad 200. Nie pomogłyby tysiące Irańczyków czy Wenezuelczyków donoszących Amerykanom o prawdziwych uczuciach ich rodaków, podczas gdy my przygotowywaliśmy drony do ataku, oraz żołnierzy do odbierania czekoladek i kwiatów. „Kasowanie Iraku” cytuje irackich blogerów i Irakijczyków, z którymi rozmawiano, przedstawia ludzi, którzy rzeczywiście zostali skutecznie usunięci. Ilu Amerykanów nawet wie, że miliony Irakijczyków musiały uciekać z piekła ich „wyzwolenia”? Amerykańskie media cenzurowały prawie wszystkie relacje o cierpieniach Irakijczyków, których nie cenzurowało wojsko, a sondaże Amerykanów dawały zgodę na taką cenzurę. Amerykanie, wraz z Donaldem Rumsfeldem, chcą nie wiedzieć, i nie widzieć tego, czego nie wiedzą. „Kasowanie Iraku ” podaje dowody szacujące uszkodzenia i zgony, jak również niezmierzoną hipokryzję amerykańskich mediów, które traktowały, jako szczyt dorobku naukowego (jak w rzeczywistości było), badania zgonów w Kongo, a odrzucały, jako pozbawione znaczenia badania przeprowadzane w ten sam sposób przez tych samych ludzi w Iraku. W trosce o „równowagę, „ autorzy znaleźli błędy w badaniu „Lancetu” w Iraku, za nie odróżnianie zgonów cywilnych od zgonów w walkach. Pozwolę sobie mieć inne zdanie. Dokładniejsze dane były dostępne poprzez unikanie rozróżnienia, co ma bardzo niewielkie znaczenie moralne i prawne. Gdyby to Stany Zjednoczone były okupowane, to czy uznawalibyśmy za prawidłowe zabijanie tych, którzy sprzeciwiali się okupacji? Kiedy amerykańskie media korporacyjne ostrzegają, na przekór wszelkim dowodom, o niebezpieczeństwach religijnej władzy w Egipcie, gdzie obalono dyktatora, kiedy był jeszcze w łaskach Pentagonu, warto zauważyć, że wszystko, co Pentagon zrobił, to ustanowił religijne szaleństwo i terror w Iraku. Kobiety są mniej bezpieczne. Dziewczyny są mniej bezpieczne. I to miało miejsce zaraz po ‘szoku i przerażeniu.’ „Miesiąc temu szłam z uczelni do domu, kiedy zostałam napadnięta na ulicy przez trzech mężczyzn,” powiedziała 23-letnia studentka uniwersytetu Hania Abdul-Jabbar w lipcu 2005 r. w wywiadzie z IRIN. „Mężczyźni ci oblali mi kwasem twarz i nogi. Ścięli mi włosy wielokrotnie uderzając mnie w twarz, mówiąc, że to cena za nie przestrzeganie woli Boga, nie noszenie zasłony. Dziś nie widzę na jedno oko, wypalone przez kwas. Boję się wychodzić z domu. Teraz mam na zawsze zeszpeconą twarz.Przypuszczam, że zarówno Bóg jak i Marsz Wolności działają w tajemniczy sposób. Przed atakiem sprzed 20 lat, w Bagdadzie były bary dla gejów i otwarty homoseksualizm. Teraz nowa, lśniąca Konstytucja Iraku sankcjonuje mord na niewiernych kobietach i homoseksualistach, wiernych czy też nie. „Abu Qussay, iracki ojciec, który zabił syna po ujawnieniu, że był homoseksualistą, jest dumny z tego mordu. „Powiesiłem go w domu na oczach jego brata, by dać wszystkim przykład i zapobiec by nie robili tego samego.” Pomiędzy 2003 i 2009 brutalnie zamordowano, co najmniej 455 gejów, wielu przez technikę zaklejenia odbytu, a następnie zmuszenia ofiary do wypicia napoju powodującego biegunkę. Z dumą publikowane są filmy z takimi scenami.
To wszystko za wasze dolarowe podatki, drodzy Amerykanie. Nie możecie zniszczyć narodu i wynajmować religijnych fanatyków by atakowali innego typu religijnych fanatyków, bez stworzenia piekła na ziemi. I właśnie to zrobiliśmy w Iraku. Tymczasem nasi gejowscy działacze chcą uzyskać prawo do zawierania małżeństw, pracują nad opieką zdrowotną bez dyskryminacji, ale przede wszystkim mają obsesję na punkcie ich następnego celu – otwartego współudziału w dokonaniu następnego mordu na społeczeństwie. Iraccy chrześcijanie wymordowani i wypędzeni. Mandaean zredukowano z 40.000 do 5.000. Yazidis też i Shabaks, jak również irackich Palestyńczyków, wszystko oczyszczone. Nasze dziedzictwo kulturowe w postaci irackich dóbr kultury w muzeach i bibliotekach, zostało zniszczone przy wsparciu amerykańskiej armii, po otrzymaniu mylnej informacji o nich, jako bezwartościowych wytworach wrogich stworzeń. Kiedy cywilny urzędnik „rekonstrukcji” dopadł grupę amerykańskich i brytyjskich dowódców wojskowych, aby prosić ich w trybie pilnym o ochronę Muzeum Iraku w 2003 r., „brytyjscy generałowie zrozumieli znaczenie ochrony muzeum, i zaczęli reagować prawie natychmiast. A amerykańscy generałowie, ogólnie rzecz biorąc, tylko spojrzeli na nas, mówiąc, „czego od nas oczekujecie?” Następnym razem spróbuj powiedzieć im, że muzeum to coś w rodzaju Wal-Mart, tylko ma jeszcze większe i tańsze g… Polecą tam. Być może. Podczas gdy zajmujemy się potępianiem republikańskiego budżetu z powodu wszystkich znamion, które dzieli z propozycją Obamy, kiedy Obama zwalcza malusieńkie cięcia dla Pentagonu, których chcą republikanie, pamiętajmy na co te pieniądze są wykorzystywane. Jeśli naprawdę będziemy o tym pamiętać, jeśli naprawdę rozważymy, co finansuje każdy dolar, przyjdzie dzień, kiedy Freedom Plaza w Waszyngtonie będzie przypominać plac Tahrir w Kairze. Niech ten dzień przyjdzie, zanim będzie za późno.
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/
List do Białego Człowieka W ramach ciekawostki prezentujemy przekład „Listu do Białego Człowieka”, będącego na swój sposób tekstem reprezentatywnym dla punktu widzenia amerykańskiego nurtu zwanego „White Nationalism”. Przekład został wykonany wyłącznie dla celów informacyjnych i badawczych, a redakcja portalu zachowuje wobec zawartych w nim treści neutralność światopoglądową. Biały Człowieku! Z przykrością informujemy Cię, że Twoja rasa została skazana na unicestwienie. My, różnorakie mniejszości Trzeciego Świata – Afryki, Azji, Indii, Południowej Ameryki i Bliskiego Wschodu oświadczamy, że Twoja pełna sukcesów droga w budowaniu cywilizacji, odkrywaniu nowych technologii, tworzeniu stabilnych rządów, promowaniu dobrej woli, żywieniu większej części świata i budowaniu pokoju i dobrobytu nawet wśród najdzikszych hord rodem z naszych ojczyzn, sprawiła, że jesteśmy zazdrośni i urażeni. My, 92% światowej populacji, czujemy, że nie możemy dłużej akceptować rozbieżności pomiędzy Twoim sukcesem i naszymi sromotnymi porażkami. Rozwiązanie tej nierówności powinno być oczywiste dla wszystkich zainteresowanych. Zamierzamy najechać ziemie Twych przodków, piędź po piędzi, a żeby móc tego z łatwością dokonać, mamy pełne wsparcie sprzedajnych mediów i rządów, uniwersytetów i organizacji egzekwujących prawo. Jakkolwiek my, osobiście, nie kontrolujemy żadnego z tych podmiotów, to jednak czerpiemy nieskończone korzyści z kryptomarksistowskiego systemu przeforsowanego dekady temu przez etniczną „piąta kolumnę”, bezczelnie operującą na wszystkich szczeblach kultury politycznej, akademickiej i medialnej. Ich wmieszanie się w naturalny rozwój Twoich państw było niezbędne dla naszych wysiłków celem zabrania Ci kontroli nad wszystkim tym, o co walczyłeś, co zbudowałeś i utrzymałeś przez ostatnie stulecia. Zaiste, gdyby nie oni, żaden z naszych planów nie mógłby się powieść. Poprzez staranną kontrolę i zarządzanie szkołami, uniwersytetami, mediami, prasą, ta banda z zewnątrz zdołała przekonać znaczną część Twoich ziomków, że wszelki opór jest nie tylko daremny, ale i niemoralny, barbarzyński, gorszący i niegodny „myślącej” jednostki. Poprzez promocję stereotypu „rasistowskiego prostaka” przemienili oni ideę walki o Białą Tożsamość w istny grzech w umyśle niemal każdego Białego człowieka. Pokrótce: przekonali ludzi o europejskich korzeniach, że samobójstwo na życzenie jest lepsze od zła wcielonego: „rasizmu”. Czyniąc to doprowadzili, cal po calu, do otwarcia granic WSZYSTKICH białych nacji na nasze ponure masy, otwarcia wrót na pastwę inwazji, jednocześnie przekonując opinię publiczną, że „rasa nie ma znaczenia”. Ponieważ jednak rasa w rzeczywistości MA znaczenie (i nikt nie wie tego lepiej niż My), wprowadzili ponadto w życie totalitarny system praw przeciwko „mowie nienawiści” i „zbrodniom nienawiści”, aby tym bardziej wyalienować i ukarać tych nielicznych Białych, którzy mogliby chować zduszoną urazę z powodu postępującego rozkładu swych społeczeństw i kultur. Wszystko to działa wespół z dalekosiężnymi planami pewnej konkretnej „zewnętrznej” grupy etnicznej, a bywa czasami nazywane „Długim Marszem”. „Grupa z, zewnątrz”, która podtrzymuje u siebie świadomość rasowej spójności dalece silniejszą niż u jakichkolwiek inncyh rozproszonych grup, trzyma w garści prasę i elektroniczne media w niemal monopolistyczny i wszechdosiężny sposób.
Ponieważ ma tak kompletną kontrolę nad środkami przekazu i szerzenia propagandy, jest w jak najlepszej pozycji do szerzenia wrogości wobec Białych ludzi Europy i Ameryki, podżegając mniejszości przeciwko większości: Czarnych przeciwko Białym, Latynosów przeciwko Białym, Azjatów przeciwko Białym, Arabów przeciwko Białym, Indian przeciwko Białym itp., itd. Dokonuje się to poprzez dekady prania mózgów od wczesnych lat szkolnych, przez pokazywanie Białych nie, jako budowniczych wielkiej cywilizacji lub godnych podziwu przywódców Wolnego Świata, ale w koślawy, całkowicie skrzywiony sposób, jako oprawców, zniewalaczy, nazistów-ludobójców, ku-klux-klansmenów, imperialistycznych kolonizatorów i szczerbatych wieśniaków tylko czekających na okazję, aby zlinczować pierwszego kolorowego, jakiego spotkają na swojej drodze. Takie pranie mózgów nie tylko podjudza mniejszości w obecnie rasowo mieszanych „szkołach”, lecz również wpaja poczucie „Białej winy”, która jest grupie z zewnątrz szczególnie przydatna w kontrolowaniu sytuacji, Zatem, wy Biali staliście się wykastrowanym, pozbawionym ego bydłem, z łatwością podatnym na manipulację i niestanowiącym zagrożenia dla grupy z, zewnątrz, która żyje w ciągłym strachu, że możecie przejrzeć ich plany. Grupa z zewnątrz żywi długotrwały uraz i strach przed Białą cywilizacją, działa, więc wewnątrz tej cywilizacji, aby podkopać jej spójność i poczucie celu. Promocja homoseksualizmu, pornografii, narkotyków, rozwodów, nielegalnego seksu, relatywizmu moralnego, ateizmu, komunizmu, kontroli broni palnej, „antyrasizmu” i „praw człowieka” jest największym dobrodziejstwem tej wywrotowej frakcji, która jest jedynie niewielką mniejszością pośród Białych, a która jednakże ma wielką, niezrównaną moc. Tak, więc, w świetle faktów, iż jesteś społecznie, moralnie, mentalnie, intelektualnie i nawet prawnie wykastrowany, My, niezliczone masy Trzeciego Świata, pożądające tego, co masz, a czego nigdy nie będziemy w stanie mieć, zamierzamy zrujnować Twoje niegdyś czcigodne i zaawansowane społeczeństwa, Twoje nieskazitelne miasta i czyste dzielnice i obrabować Twoje kraje ze wszystkiego, co są warte. Zamierzamy wprowadzić się tuż pod Twoim nosem i ustanowić swoje kościoły, meczety, synagogi i obce bóstwa w miejsce Twoich. Upewnimy się, że NASZE uroczystości i święta będą w centrum uwagi, podczas gdy TWOJE zostaną wymazane z kart historii. Wyssamy z budżetu pomocy społecznej zasiłki, kwity żywnościowe i wszelkie dostępne formy pomocy społecznej. Zalejemy szkoły Twoich dzieci, zmienimy język, w którym odbywają się lekcje, stworzymy gangi uliczne, aby terroryzować i prześladować Twoją rodzinę, żeby kraść, niszczyć, nachodzić, zastraszać i narzucać Ci się aż dostaniemy to, czego chcemy. Fakt, że wszystko to na Twój koszt, zupełnie nas nie obchodzi. Będziemy bić i mordować Twoich synów; gwałcić Twoje żony i córki. Zabijemy dwunastu Amerykanów każdego dnia; Twojego rządu to nie obchodzi. Zapełniliśmy szpitale mnożąc się na potęgę. Zalaliśmy ulice, domagając się „specjalnych praw” dla tych milionów z nas, którzy są tutaj nielealnie. Niemal nakłoniliśmy Twoich najważniejszych polityków do przyznania nam „amnestii” w imię „różnorodności” i „równych praw”. Zapełniamy szeregi niewykształconych pracowników. Gwałcimy nastolatki. Robimy to, czego Amerykanie nie zrobią. Choć Twoja globalna gospodarka zapada się i coraz ciężej jest wyżywić rodzinę, podczas gdy Twój przyrost naturalny pada na łeb, na szyję i stajesz w obliczu utraty kraju, który Twoi ojcowie zbudowali dla CIEBIE i TWOICH potomków, pamiętaj: nie możesz zrobić nic, aby nas powstrzymać. Grupa z zewnątrz zadbała o to, aby prawo było po naszej stronie, nie po Twojej. Nieważne jak drobnostkowa jest Twoja krytyka naszych poczynań, grupa z zewnątrz wykorzysta swoje media, aby opisać Cię szokującymi epitetami i obelgami: rasista, nienawistnik, bigot, neonazista, nacjonalista, zwolennik białej supremacji, ekstremista, etc. Jeśli zechcemy, możemy Cię napaść i zabić, całkiem bezczelnie. Media nie wspomną o tym, a jeśli to zrobią, winą za napaść obarczą Ciebie, nie nas. W Jenie, w Luizjanie, biały chłopiec został bezlitośnie skatowany przez sześciu czarnych bandytów. Media zrobiły z nich ofiary. Obserwujemy te zmiany z uwagą i podoba nam się to co widzimy. Wkrótce będziesz mniejszością nawet we własnych krajach (i tak jesteś już mniejszością w skali światowej), a my będziemy jeszcze bardziej i bardziej Cię gnieść, aż nic z Ciebie nie zostanie. Zniszczymy Twoje kraje, Twoje kultury, a w końcu, wyssamy z Ciebie życie. Beethoven, Mozart, Shakespeare i wszystkie inne burżuazyjne manifestacje Twojej wysokiej kultury zostaną zniszczone raz na zawsze. Wszystkie Twoje legendy i bohaterowie zostaną opluci, zniszczeni, a w końcu zapomniani. Twoje zwyczaje i kultura staną się występkami; Twoja tożsamość stanie się zbrodnią. Przychodzimy po Twoją PRACĘ, Twoje PIENIĄDZE, Twoje KOBIETY, a w końcu po Twoje ŻYCIE. To już niedługo. Na zakończenie, My, stłoczone masy Trzeciego Świata walczące o swobodny oddech, chcemy podziękować grupie zewnętrznej, medialnym monopolistom i politycznym bandytom, którzy sprawili, że to wszystko stało się możliwe. Życzymy im dobrze i wiemy, że oni też życzą nam dobrze, tak długo, jak tylko nie pojawimy się na ich ziemi, którą po prostu ukradli kilka dekad temu. Adios, Biały człowieku! Sprawowałeś się dobrze, ale Twój czas się kończy, a nasz dopiero zaczyna. Twoje imperium chyli się ku upadkowi, a Twoja rasa jest tu już niechciana. Będziemy mieli z Ciebie ubaw, kiedy będziesz jeszcze dyndał na stryczku, ale wkrótce sznur zostanie odcięty, a otchłań pod Tobą otwiera się już, aby pochłonąć Ciebie i cywilizację, którą stworzyłeś Ty i Tobie podobni. W dodatku wielu z was wręcz oczekuje tego wydarzenia z czymś w rodzaju chorobliwej radości. W końcu tak kazała im myśleć telewizja. Pranie mózgów jest już niemal zakończone, a bydło stoi już w kolejce na rzeź. Miłego dnia! Ben Dayir Tłum. (prawa zastrzeżone) Autonom.pl 2011
Czym jest „Projekt Blue Beam”? Jak zwykle w takich przypadkach, gajowy odcina się zdecydowanie od wszelkich merytorycznych dyskusji na poruszony w artykule temat, gdyż guzik wie i nie widzi sensu dzielenia się z innymi owym guzikiem. Czym jest Projekt Blue Beam? Ostatecznym celem prowadzonego przez NASA projektu jest wprowadzenie globalnej religii? Gdyby ktoś chciał zapoznać się ze wszystkimi teoriami spiskowymi z pewnością poczułby się przytłoczony ich ilością i różnorodnością. HAARP, NWO Porządek Świata), Iluminaci, Klub Bidelberg to tylko niektóre spośród tych bardziej znanych. Należy do nich także Projekt Blue Beam. Według zwolenników teorii spiskowych Projekt Blue Beam jest jeszcze całkowitą abstrakcją, ale… już niedługo może się okazać rzeczywistością. Rzeczywistością, dodajmy, niezwykle niebezpieczną dla ludzkiego umysłu. Internet, będący doskonałym narzędziem do tworzenia i rozbudowywania przeróżnych teorii aż huczy od plotek, iż istnieje duże prawdopodobieństwo, że rząd USA stworzył broń dzięki której zapanuje nad naszymi umysłami i staniemy się mimowolnie „niewolnikami”. Projekt Blue Beam zakłada, że możliwe będzie przesyłanie dźwięku prosto do mózgu człowieka, w taki sposób, abyśmy nawet o tym nie wiedzieli. Dźwięk w postaci impulsów elektrycznych ma docierać bezpośrednio do naszej głowy. Dzięki zastosowaniu najnowszych superkomputerów i zaawansowanej technologii satelitarnej, program ten pozwoli na ingerencję w nasze umysły na niewyobrażalną skalę. Możemy usłyszeć w sobie np.: „głos Boga”, ujrzeć go wśród chmur a nawet zostać „wziętym do nieba”. Po co to wszystko? Jeśli wierzyć źródłom zajmującym się tym tematem głównym założeniem i ostatecznym celem projektu Blue Beam (prowadzonego przez NASA) jest wprowadzenie nowej globalnej religii, będącej odmianą New Age tak, aby nad światem zapanował jeden globalny przywódca – dyktator. Bez wprowadzenia jednej, uniwersalnej religii na całym świecie dyktatura nie jest możliwa. Nie jest również możliwe wprowadzenie nowego światowego porządku. W tym celu opracowano Projekt Blue Beam. Wprowadzenie tego niecnego planu ma przebiegać z góry ustalonymi etapami. Pierwszy krok ma na celu wprowadzenie ludzi w błąd tak, by zasiać w ludziach wątpliwości, co do stanu obecnej wiedzy archeologicznej. Dokonać tego można w prosty sposób – należy sztucznie wytworzyć np. trzęsienia ziemi w określonych miejscach na ziemi, co spowoduje nowe odkrycia archeologiczne, które pokażą „błędy”, na jakich opierają się dotychczasowe religie. Fałszywe odkrycia posłużą do przekonania o tym ludzi. Kolejnym etapem ma być „widowisko kosmiczne” na niewyobrażalną skalę z trójwymiarowymi optycznymi hologramami i dźwiękiem. W każdym miejscu świata widoczne na niebie będą rozmaite obrazy. Co ciekawe każdy z nas zobaczy, co innego „przygotowanego” specjalnie dla nas. Projekcja tych obrazów połączona będzie z dźwiękiem, którego nie słychać, ale dotrze on do nas bezpośrednio do mózgu. „Usłyszymy” w naszej głowie głos Boga oczywiście każdy z nas w swoim ojczystym języku. Pokaz taki odbędzie się dzięki satelitom biorącym udział w projekcji. Trzecim krokiem ma być „elektroniczna telepatia”. Fale elektromagnetyczne spenetrują ludzkie umysły a także zaczną oddziaływać z myślami człowieka. Nie będzie na Ziemi miejsca, w którym człowiek mógłby się schronić i uniknąć działania fal. Fale te zagłuszając nasze myśli sztucznie wpłyną na nasze zachowanie i postępowanie. Nasz umysł będący już w „posiadaniu” fal będzie nami rządził. W tym przypadku również wykorzystane zostaną satelity. W czwartym etapie dzięki wykorzystaniu rozmaitych środków elektronicznych możliwe będzie stworzenie supernaturalnych manifestacji mających na celu całkowite poddanie się ludzkości. W tym celu użyte zostaną wizerunki przybyszy z kosmosu, a także ich „latających dysków”. Wtedy to wmówi się ludziom, że każde z miast na Ziemi czeka inwazja kosmitów. Ta dezinformacja ma zmusić największe potęgi militarne do użycia swojego arsenału nuklearnego, aby docelowo narody te zmuszone zostały do pełnej demilitaryzacji przed ONZ. Ostatecznie ukazana zostanie walka sił dobra ze złem. Tu nastąpi boska interwencja i ludzkość zostanie uratowana. Tym samym ludzie przekonają się, że jedyną słuszną religią jest New Age. Na koniec pozostaje tylko wykorzystać elektronikę dostępną w każdym gospodarstwie do wywołania zjawisk takich jak złe duchy czy poltergeisty, co doprowadzi ludzi do szaleństwa i masowych samobójstw. Czy to wszystko prawda? Należy w to wątpić, co nie zmienia faktu, iż cały czas opracowywane są nowe rodzaje broni, które mają oddziaływać na ludzi nie w sposób fizyczny a mentalny. Wciąż rozwijane technologie, jeśli już nie teraz to w niedalekiej przyszłości pozwolą na wizualizację w ludzkim mózgu dowolnych obrazów jak i dźwięków. Otwartym pytaniem pozostaje, w jakim celu możliwości takie zostaną wykorzystane. Interesującą kwestią w takim wypadku pozostaje interpretacja różnych zdarzeń z naszej historii jak choćby objawienia maryjne, manifestacje UFO czy też zjawiska anomalne. Odsuwając na bok choćby ich interpretację religijną można postawić pytanie czy były to projekcje holograficzne a jeśli tak to, przez kogo emitowane?
http://niewiarygodne.pl/
Odnośnie objawień maryjnych gajowy z pewną taką nieśmiałością przypomina, że miewały miejsce w czasach, gdy nikomu nawet się nie śniło nie tylko o laserach i hologramach, ale nawet o lampce kieszonkowej na korbkę.
Pikieta LOS-u pod niemieckim konsulatem w Gliwicach Nieugięta w walce, jeśli chodzi o POLSKOŚĆ, Liga Obrony Suwerenności (ambitna partia z centralą w Gdańsku; organ prasowy "Szaniec"; www.lospolski.pl) od kilku dni prowadzi akcję pikietowania niemieckich konsulatów w Polsce. Chodzi o dyskryminowanie naszej mniejszości za Odrą, w zasadzie oparte o przepisy i decyzje z czasów hitlerowskich. Protesty odbyły się już m.in. w Gdańsku, Olsztynie i Krakowie. Poniżej oświadczenie manifestujących odczytane 20.04.2011 pod siedzibą konsula honorowego w Gliwicach.
Rozdawano tam ulotki i skandowano hasła, m.in. zdanie antyglobalisty i przeciwnika naszego wstąpienia do UNII, śp. Filipa Adwenta: "Nie godzi się biernie akceptować wydarzeń szkodliwych dla nas i naszych dzieci". Zwracano uwagę na urzędowe izolowanie potomstwa od polskiego partnera w rodzinach rozwiedzionych (podczas odwiedzin dochodzący rodzic ma obowiązek rozmawiać wyłącznie po niemiecku), co w naszej kulturze jest nie do przyjęcia (wołano: "Przyrodzona dwujęzyczność dziecka to dobro i kapitał!"). Przestrzegano młodzież, która po 1 maja b.r. ruszy za "odblokowaną" pracą do Niemiec: "ACHTUNG: na saksach możesz się spotkać z germanizowaniem poplemnicznym...!"
Konsul honorowy przyjął petycję pikietujących, ale pozwolił sobie na insynuację pytając, czy zachlapana tablica placówki na froncie budynku to nie sprawka organizatorów zebrania...? Od pewnego momentu przemówienia liderów LOS-u zaczęły zagłuszać młoty pneumatyczne, więc pikietę przerwano. Organizatorzy zapraszają na najbliższą manifestację do Wrocławia w dn. 27.04.11 (środa) od godz.10,00. Oto link do filmu z tego zdarzenia:
http://www.youtube.com/user/transfokator1?feature=mhum
http://www.youtube.com/watch?v=-Hoqdih69e8
O Ś W I A D C Z E N I E W sprawie uznania polskiej mniejszości w Niemczech. 17 czerwca 2011 roku minie 20 lat od podpisania przez rządy Polski i Niemiec „Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy”. Niestety, jednym z najważniejszych i jak dotąd nierozwiązanych problemów we wzajemnych relacjach jest fakt nieuznawania przez Niemcy zamieszkującej w tym kraju polskiej mniejszości. W Niemczech polska mniejszość narodowa istniała oficjalnie do 27 kwietnia 1940 roku, gdy ówczesny szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego III Rzeszy Hermann Göring podpisał rozporządzenie, które nakazało delegalizację wszystkich polskich organizacji istniejących na terenie Niemiec oraz całkowitą konfiskatę ich mienia, bez możliwości uzyskania jakichkolwiek odszkodowań. Odebranie Polakom statusu mniejszości narodowej doprowadziło w konsekwencji do osadzenia naszych rodaków w obozach koncentracyjnych i więzieniach, gdzie podlegali oni fizycznej eksterminacji. Od tego czasu wszystkie dotychczasowe rządy niemieckie uznawały, że polska mniejszość narodowa po prostu przestała istnieć. Do dnia dzisiejszego władze w Berlinie nie uchyliły tego rozporządzenia. Skutkuje to tym, że Niemcy nie chcą nadać Polakom statusu mniejszości narodowej i zgodnie z niemieckim prawem Polacy mieszkający za Odrą, traktowani są jedynie, jako osoby polskiego pochodzenia z niemieckim paszportem. Szacuje się, że w Niemczech żyje na stałe ok. 2 milionów osób polskiego pochodzenia. Mniejszość niemiecka w Polsce na podstawie zapisów traktatu, licząca ok. 150 tys. osób, posiada dwóch posłów w polskim Sejmie i nie musi przekraczać 5 % progu wyborczego. Z naszych podatków utrzymywany jest tzw. „dom niemiecki” w Gliwicach, stawiane są dwujęzyczne tablice na rogatkach wielu miast i wsi, a dzieci niemieckie uczą się swojego języka od przedszkola aż do liceum. Statystycznie na każde 1 euro wydane na naukę języka polskiego w Niemczech, wydajemy w naszym kraju 2 tys. euro na naukę języka niemieckiego. Polski rząd przeznacza z budżetu każdego roku ok. 20-25 mln euro na rzecz mniejszości niemieckiej, natomiast niemiecki rząd szacunkowo od 300 tys. do 1,5 mln euro. W Niemczech z możliwości nauki ojczystego języka korzysta zaledwie 3,5 tys. polskich dzieci. Powszechnym zjawiskiem jest również to, że dyrektorzy szkół średnich w Niemczech zaznaczają polskim nauczycielom, że nie życzą sobie, aby lekcje i rozmowy na nich prowadzone były w innym języku niż niemiecki, pomimo tego, że w niektórych klasach polskie dzieci stanowią zdecydowaną większość! Konsekwencją nie przestrzegania tego wymogu może być zwolnienie nauczyciela z pracy. O nauczaniu języka polskiego w szkołach średnich i wyższych możemy tylko pomarzyć. Oczywiście zakazy te nie obowiązują w nauczaniu dzieci z Francji, Anglii i innych krajów europejskich, mieszkających na terenie Niemiec. Kolejnym bolesnym problemem współczesnej germanizacji jest kwestia działalności „Jugendamtów”. Zakazują one rozmawiania rodzicom z mieszanych małżeństw z ich dziećmi w języku polskim, a przy rozwodach rozstrzygają spory o dzieci najczęściej na korzyść niemieckiego współmałżonka. Często, tego typu sprawy kończą się dla Polaków ruiną finansową oraz prawdziwą gehenną, związaną z sądowym dochodzeniem praw do opieki nad dziećmi. O prawa Polaków w Niemczech upomina się nawet Komitet Doradczy Rady Europy, który w swoim raporcie z 2010 roku zaznacza wyraźnie, że w tym przypadku Niemcy nie stosują konwencji o ochronie mniejszości i zaleca objęcie Polaków zapisami wspomnianej konwencji, gdyż w przeszłości mieli oni w tym kraju status mniejszości narodowej. Komitet podziela opinię środowisk polonijnych i zaleca rządowi niemieckiemu wprowadzenie zasady symetrii, co pozwoli Polakom uzyskać takie same udogodnienia i prawa, jakie ma mniejszość niemiecka w Polsce. Wprowadzenie zasady symetrii przywróci Polakom w Niemczech status mniejszości narodowej i jednocześnie zakaże stosowania wobec naszych rodaków przymusowej asymilacji. Niestety, rząd niemiecki nie ma zamiaru akceptować zaleceń Rady Europy, i stwierdził, że na brak istnienia polskiej mniejszości w Niemczech zgodził się polski rząd podpisując traktat w 1991 roku, używając zawartego w nim wyrażenia „uzasadniona niesymetryczność”. Kolejnym aspektem tej sprawy jest fakt, że na spotkaniu z organizacjami polonijnymi w Darmstadt, które odbyło się w listopadzie 2010 roku, w obecności prezydenta Bronisława Komorowskiego, prezydent Niemiec Christian Wulff wyraźnie stwierdził w swoim przemówieniu, że „mniejszość polska w Niemczech jest, należy tę mniejszość chronić i jest ona bardzo ważna”. Niestety to ważne zdanie zostało zupełnie pominięte w relacjach i komentarzach z tego spotkania. W tym kontekście bardzo żenujące jest również dotychczasowe zachowanie przewodniczącego Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, posła PO Andrzeja Halickiego, który z uporem maniaka lansował tezę o „grupie polskojęzycznej w Niemczech” oraz wypowiedzi niektórych ekspertów tej Komisji stwierdzające, że Polacy nie są mniejszością w myśl prawa międzynarodowego, ponieważ nie są „ludnością osiadłą”! Należy więc wyjaśnić, że prawo do przyznania statusu mniejszości jest wyłącznie aktem politycznym, a nie prawnym. Na skutek takiej niekompetencji i głupoty wykazywanej przez rządzących w Polsce polityków oraz braku z ich strony wsparcia dla walki o uznanie praw mniejszości polskiej w Niemczech, jej sytuacja bardzo różni się od sytuacji mniejszości niemieckiej w Polsce. Liga Obrony Suwerenności uważa, że walka o prawa Polaków w Niemczech powinna być sprawą priorytetową dla każdego polskiego rządu. Jako Polacy mamy prawo i obowiązek występować w obronie naszych rodaków, których krzywdzi prawo niemieckie, a do uregulowania kwestii mniejszości polskiej w Niemczech wystarczy dobra wola polityków rządzących w Berlinie i Warszawie. Dlatego domagamy się od władz niemieckich przyznania naszym rodakom w Niemczech statusu mniejszości narodowej. Jednocześnie od polskiego rządu oczekujemy adekwatnego wsparcia dla tej inicjatywy, które może przyczynić się do uzyskania przez Polaków mieszkających w Republice Federalnej Niemiec takich samych praw, jakie posiadają Niemcy w Polsce. Gdańsk, dn. 8 kwietnia 2011 roku. Przewodniczący Ligi Obrony Suwerenności Wojciech Podjacki
Grad aprobuje fikcję konsultacji Podczas rozpoczynającego się dziś posiedzenia Sejmu posłowie debatować będą nad wnioskiem o wyrażenie wotum nieufności dla ministra skarbu Aleksandra Grada. Opozycja zarzuca mu m.in. niewłaściwy nadzór nad spółkami Skarbu Państwa. Pracownicy spółki Dipservice do tej pory nie doczekali się odpowiedzi na postulaty zawarte w wystosowanym na początku kwietnia liście otwartym do ministra Skarbu Państwa Aleksandra Grada. MSP planuje włączenie spółki do nowo tworzonego Polskiego Holdingu Nieruchomości, który jeszcze w tym roku miałby zostać sprywatyzowany. Niejako przy okazji możemy mieć do czynienia z próbą ograniczenia praw pracowników wcielanej do holdingu firmy. Polski Holding Nieruchomości powstać ma już 15 maja i jeszcze w tym roku trafić na giełdę. Sprzedaż akcji holdingu firm zajmujących się obrotem nieruchomościami, dysponującymi także terenami w centrum Warszawy, to jeden z punktów tegorocznego programu prywatyzacji Ministerstwa Skarbu Państwa. W skład tworzonego holdingu wejść mają warszawskie spółki: Dipservice, Towarzystwo Obrotu Nieruchomościami AGRO, COBO, Składnica Księgarska, Kaskada, AGRO sp. z o.o., a w miniony piątek do tych sześciu firm Aleksander Grad postanowił włączyć spółkę Intraco. W połowie kwietnia Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wyraził zgodę na połączenie spółek. Grad zapowiedział, że na jesieni prospekt emisyjny Polskiego Holdingu Nieruchomości trafi do Komisji Nadzoru Finansowego, a pod koniec roku akcje holdingu będą już notowane na warszawskiej giełdzie. Pośpiech w tworzeniu holdingu zaniepokoił pracowników Dipservice, zwłaszcza, że proponowany statut nowo powstającego tworu wskazuje, iż mieliby stracić część uprawnień, które obecnie posiadają jako pracownicy Dipservice - prawo do własnego przedstawiciela w radzie nadzorczej spółki i prawa do akcji pracowniczych. W firmie trwa w związku z tym spór zbiorowy z zarządem. Na początku kwietnia Rada Pracowników Dipservice i działająca przy spółce zakładowa NSZZ "Solidarność" skierowały list otwarty do ministra skarbu Aleksandra Grada, zaznaczając, iż wybór takiej drogi kontaktu z ministrem wynika z faktu, że dotychczasowe rutynowe formy komunikacji z szefem resortu skarbu nie odniosły żadnego skutku. Reprezentanci pracowników zwracali uwagę na praktyczną fikcję konsultacji z pracownikami w sprawie tworzenia holdingu: "Rada Pracowników otrzymała plan połączenia do konsultacji 25 lutego br., a w dniu 28 lutego br. plan połączenia został już przyjęty". W liście przedstawiciele pracowników domniemują także - na podstawie projektowanego statutu nowej spółki - iż minister skarbu nie chce zawrzeć w statucie tworzonego holdingu postanowień o prawie pracowników do akcji analogicznych do tych, jakie zawiera aktualny statut spółki Dipservice, jak również zamierza pozbawić pracowników prawa do wyboru reprezentanta pracowników do rady nadzorczej firmy. Reprezentanci pracowników zapowiedzieli, że niedokonanie zmian w planie połączenia i projektowanym statucie spółki uwzględniających postulaty pracowników zaowocuje podjęciem przez nich "wszystkich dopuszczalnych działań, aby procesowi połączenia się przeciwstawić". W ubiegłym tygodniu resort skarbu zorganizował spotkanie informacyjne w sprawie tworzonego holdingu. Z jego rezultatów przedstawiciele załogi zadowoleni jednak nie są. Do tej pory nie dostali odpowiedzi na postawione pytania. - Żadnej odpowiedzi się nie doczekaliśmy. Minister jakby stara się nas omijać. My zadajemy pytania, a oni nie chcą nam na żadne odpowiedzieć - powiedział nam Waldemar Wasikowski, przewodniczący Rady Pracowników Dipservice. Ministerstwo skarbu zapowiadało, że na postulaty odpowie. Czas jednak nagli. - Otrzymamy odpowiedzi, ale kiedy? W maju, kiedy już ten holding będzie powołany? - mówił Wasikowski, zdegustowany postawą ministra skarbu. Zaznaczył, iż cała operacja z tworzeniem holdingu może mieć na celu właśnie pozbawienie pracowników firmy dotychczas przysługujących im praw. - My wcale nie musieliśmy wchodzić w ten holding. Jesteśmy największą firmą z tych wszystkich łączonych spółek. Mogliśmy śmiało te mniejsze spółki wchłonąć do siebie - wyjaśniał. Oprócz uwzględnienia w statucie tworzonej spółki zapisów o przedstawicielu pracowników w radzie nadzorczej firmy i prawie do akcji spółki przedstawiciele pracowników chcą również gwarancji pracy w tworzonej firmie.
Według posła Prawa i Sprawiedliwości Artura Górskiego, który w związku z tą sprawą zwrócił się o wyjaśnienia do ministra Grada, przypadek ten pokazuje brak dialogu ze strony ministra skarbu. - Można odnieść wrażenie, że ministerstwo skarbu zupełnie ignoruje postulaty pracowników, nie liczy się z załogą Dipservice. Nie jest wykluczone, że taka sytuacja dotyczy także pozostałych firm, które mają wejść do tego holdingu. Widać wyraźnie, że jest to konsolidacja "za wszelką cenę". Być może sprawa ma jakieś drugie dno - powiedział nam poseł Górski. Zaznaczył, iż sytuacja finansowa Dipservice nie uzasadnia tego typu przekształceń. - Pracownicy mieli zagwarantowane wszelkie prawa i byli zadowoleni z sytuacji, a w tej chwili przed nimi jest wielka niepewność. Także o ich los. To pokazuje, że Skarb Państwa potrafi zachowywać się gorzej niż prywatny właściciel, który liczy na zysk, a nie liczy się z załogą - dodał Górski.
Podczas rozpoczynającego się dziś posiedzenia Sejmu posłowie debatować będą nad wnioskiem o wyrażenie wotum nieufności dla ministra skarbu Aleksandra Grada. Opozycja zarzuca mu m.in. niewłaściwy nadzór nad spółkami Skarbu Państwa. Artur Kowalski
Na papierze też fatalnie
1. Wczoraj Główny Urząd Statystyczny opublikował dane dotyczące wyników sektora finansów publicznych za rok 2010. Mimo tego, że Minister Rostowski bardzo się starał i dane z końca roku 2010 koloryzował jak mógł, to to, co ostatecznie zaprezentował GUS, wygląda naprawdę fatalnie. Funkcjonuje u nas powiedzenie, „że papier jest cierpliwy i wszystko przyjmie” i mimo tego, że w materiałach przygotowywanych przez resort finansów dla GUS w ostatnich miesiącach, zastosowanie tego powiedzenia widać często jak na dłoni, to okazało się tym razem, że i tego było za mało.
2. Deficyt sektora finansów publicznych wyniósł 7,9% PKB (ponad 111 mld zł) i był wyższy o 0,6% PKB od tego z kryzysowego roku 2009. Ta informacja może wywołać zaniepokojenie zarówno Komisji Europejskiej jak i rynków finansowych. Dla Komisji Europejskiej to spora niespodzianka, bo Minister Rostowski w tzw. programie konwergencji z wiosny 2010 zobowiązywał, że ten deficyt wyniesie tylko 5,9%PKB, a ostatecznie był aż o 2 pkt. procentowe wyższy.
Dla rynków finansowych szczególnie niepokojące będzie zapewne to, że Polska, która w porównaniu do innych krajów UE miała stosunkowo wysoki wzrost PKB ( 3,8%) to jednak, jako jeden z dwóch unijnych krajów, zwiększyła deficyt sektora finansów publicznych (drugim takim krajem była Irlandia). We wszystkich pozostałych krajach członkowskich UE, rok 2010 był okresem redukcji deficytów tego sektora. Z kolei dług publiczny liczony unijną metodą ESA95 wyniósł 55 % PKB (ponad 778 mld zł) i tym samym znalazł się na granicy progu ostrożnościowego przewidzianego ustawą o finansach publicznych. Nie zdziwiłbym się wcale gdyby Eurostat w najbliższym czasie skorygował te dane Ministra Rostowskiego w górę, bo od jakiegoś czasu dane przekazywane do tej instytucji z Polski są pod szczególnym nadzorem. Ale nawet gdyby się tak stało to i tak szef resoru finansów ma zabezpieczenie, bo do liczenia progów ostrożnościowych stosuje się metodę krajowa liczenia długu, a według niej zobowiązania Krajowego Funduszu Drogowego w kwocie około 30 mld zł do tego nie są zaliczane.
3. Tricki stosowane przez Ministra Rostowskiego pozwoliły na nie zaliczenie do długu publicznego części deficytu Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Od kilku już lat dotacja do tego funduszu jest zaniżana i w czwartym kwartale fundusz pożycza albo w bankach komercyjnych albo pożyczki w wysokości paru miliardów złotych udziela mu budżet. Gdyby to była dotacja, zwiększała by ona deficyt budżetowy i w konsekwencji dług publiczny, pożyczka tego deficytu nie zwiększa, choć podraża koszty funkcjonowania tej instytucji no i jednocześnie pozwala na ukrywanie deficytu. Ale takich miejsc gdzie Minister Rostowski od 3 lat zamiata pod dywan jest znacznie więcej. Zobowiązania w ochronie wynoszące prawie 10 mld zł, zużycie kilkunastu miliardów Funduszu Demograficznego, środki, z którego miały być wykorzystywane dopiero około roku 2020, zabranie 4 mld zł z Funduszu Pracy już w tym roku na zmniejszenie deficytu, choć pieniądze te w całości pochodzą ze składek liczonych od wszystkich zatrudnionych w wysokości 2,45% ich wynagrodzeń.
4. Mimo więc tego zamiatania długów pod dywan, mimo wyprzedaży na ogromną skalę majątku narodowego (w roku 2010 na ponad 22 mld zł), z której przychody zmniejszają deficyt budżetowy, dane oficjalne zaprezentowane, są w najwyższym stopniu niepokojące. Tak się składa, ze dzisiaj w Sejmie będzie prezentowany wniosek o wotum nieufności dla Ministra Rostowskiego. Minister ten prawie już 4 lata odpowiada za ich stan i dane GUS powinny być ostatecznym argumentem za jego odwołaniem. Jego przełożony Premier Tusk będzie go usilnie bronił, zamykając oczy nie tylko na te dane, ale także rozgardiasz w aparacie skarbowym i rozrost szarej strefy. Zbigniew Kuźmiuk
“Biłem, bo taki był system pracy w UB” Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Białymstoku rozpoczęła śledztwo dotyczące zbrodni komunistycznych popełnionych m.in. w tzw. domu Turka, dawnej siedzibie Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Augustowie. Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Białymstoku wszczęła śledztwo dotyczące zbrodni komunistycznych popełnionych m.in. w tzw. domu Turka – dawnej siedzibie Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Augustowie. Prokuratorzy proszą świadków tamtych wydarzeń o dzielenie się z nimi wiedzą na temat pochówków ciał zamordowanych żołnierzy podziemia na terenie tej posesji. Zeznania mogą zastopować plany prywatnego właściciela, który w tym miejscu chce postawić sklep. Śledztwo rozpoczęte przez prokuratorów z białostockiego oddziału IPN dotyczy m.in. “pozbawienia życia Stanisława Siedleckiego w listopadzie 1945 roku i Zygmunta Strzałkowskiego w grudniu 1945 roku”. Mężczyźni zostali zamordowani w trakcie bestialskich przesłuchań w siedzibie PUB w Augustowie, która mieściła się w tzw. domu Turka. – Bardzo prosimy członków rodzin ofiar tych zbrodni, świadków powyższych zdarzeń, a także osoby posiadające istotne dla potrzeb śledztwa informacje, w szczególności na temat grzebania ciał na terenie tzw. domu Turka w Augustowie, o listowny lub telefoniczny kontakt z Oddziałową Komisją Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Białymstoku – apeluje prokurator Zbigniew Kulikowski, szef pionu śledczego IPN w Białymstoku. Jak podkreśla prokurator Zbigniew Kulikowski, przekazanie śledczym wiedzy przez osoby, które posiadają informacje na temat chowania ciał ofiar UB na terenie domu Turka, da im prawną możliwość rozpoczęcia poszukiwań szczątków ludzkich na terenie posesji. – Jeżeli zebrany materiał dowodowy potwierdzi możliwość istnienia pochówków na terenie domu Turka, przeprowadzimy odpowiednie czynności procesowe – mówi w rozmowie z “Naszym Dziennikiem” szef Okręgowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Białymstoku. Podjęcie czynności procesowych, którymi są m.in. prace archeologiczne, na pewno zniweczyłoby plany prywatnego właściciela, który zamierza na terenie posesji, na której mogą być pochowane szczątki zamordowanych żołnierzy podziemia niepodległościowego, wybudować sklep.
Właściciel zamierzał również przebudować na sklep sam dom Turka. Te jego plany, przynajmniej na razie, spełzły na niczym. Stało się to dzięki decyzji podjętej dosłownie kilka dni temu przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Białymstoku, który postanowił wpisać ten historyczny obiekt do rejestru zabytków. – Zadecydowały dwa względy – wartość historyczna obiektu i wartość estetyczna jego elewacji – tłumaczy Zofia Cybulko, zastępca Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Białymstoku. W związku z tą urzędową decyzją dom nie może być zburzony czy przeznaczony na cele handlowe. Nie chroni ona jednak działki należącej do posesji, na której prawdopodobnie znajdują się groby ofiar ubeckich zbrodni. Konserwator w uzasadnieniu decyzji stwierdził, że nie ma dowodów na to, iż na działce przynależnej do domu Turka chowano zabitych. O pochówkach na terenie posesji jest natomiast przekonana Danuta Kaszlej, historyk, prezes Klubu im. Armii Krajowej w Augustowie. To właśnie wskutek złożonego przez nią zawiadomienia “o popełnieniu przestępstw przez funkcjonariuszy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Augustowie w latach 1945-1952″ prokuratorzy z białostockiego IPN obecnie rozpoczęli w tej sprawie śledztwo. “Ciała osób zakatowanych w PUBP oraz przywiezione na teren PUBP w Augustowie zwłoki osób zamordowanych podczas obław, dokonywanych przez PUBP wraz z formacjami KBW i MO, były grzebane na terenie posesji zlokalizowanej w Augustowie przy obecnej ul. 3 Maja 16 stanowiącej w latach 1945-1956 siedzibę PUBP w Augustowie” – czytamy w zawiadomieniu. Również w tym dokumencie jego autorka podaje zeznania osób, które wskazują teren posesji domu Turka, jako miejsce pochówków. Są tu m.in. zeznania Edwarda Sieńki. “W rejonie płotu koło istniejącej ubikacji, na terenie posesji augustowskiego UB przywożono, co pewien czas kupę piachu, którą ojciec [Kazimierz Sieńko] musiał plantować, jako więzień, gdyż w tamtym miejscu zapadała się ziemia… Ojciec mówił, że wychodziła w tamtym miejscu tzw. sukrawica. My to określamy, że są to pozostałości gnilne po nieboszczyku” – zeznał Sieńko.
Zasługi “kata Augustowa” Prokuratorzy z białostockiego IPN, przy wydatnej pomocy pracowników pionu edukacyjnego, w czasie trwającego postępowania przygotowawczego sporządzili już dokładną kwerendę materiałów archiwalnych dotyczących zbrodni dokonywanych w domu Turka. Wśród nich jest m.in. zaprotokołowana publiczna wypowiedź Jana Szostaka (nie żyje), zwanego też “katem Augustowa”. Od kwietnia do września 1945 r. był on referentem PUBP w Augustowie, a od września 1947 r. do września 1948 r. zastępcą p.o. szefa augustowskiego PUBP. Gdy tracił stanowisko przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej w Augustowie, wyrzucał partyjnym kolegom, że “jak trzeba było wieszać ludzi, strzelać ich oraz topić w ustępach, to nikogo nie było, a teraz zasług tych nie bierze się pod uwagę”.
Śledczy z białostockiego IPN korzystają z archiwalnych akt śledztwa prowadzonego przez Prokuraturę Wojewódzką w Białymstoku w latach 1956-1957 (są one w posiadaniu IPN Białystok). W tym okresie dziejów PRL, po dojściu do władzy Władysława Gomułki, przez pewien czas panował klimat tzw. odwilży, w którym zapowiadano rozliczenie zbrodni popełnionych w okresie stalinowskim – ostatecznie jednak niemal wszystkie procesy umorzono. Wówczas to białostocka prokuratura, na wniosek złożony przez Stefanię Kanozę, żonę jednego z zamordowanych w domu Turka, prowadziła śledztwo w tej sprawie. Wśród wyjaśnień złożonych przez podejrzanych jedno – Piotra Malczewskiego (nieżyjącego już), funkcjonariusza PUBP Augustów, poraża swoją szczerością. “Nie zaprzeczam, biłem aresztowanych, bo wówczas istniał taki system pracy UB”. W dalszej części wyjaśnień Malczewski mówi o zabójstwach: “Znam wypadki, że w PUBP w Augustowie kilka osób zostało zabitych. Była to ścisła tajemnica wówczas”. Śledztwo wszczęte na wniosek Stefanii Kanozy, żony Stanisława Kanozy, który ubeckiego przesłuchania nie przeżył, dotyczyło wydarzeń, które rozegrały się w dniach 15-17 grudnia 1945 roku. Wówczas to m.in. funkcjonariusze PUBP w Augustowie zatrzymali około 30 mieszkańców wsi Jastrzębna i Balinka, którym zarzucono przynależność do Armii Krajowej. Wśród nich był Stanisław Kanoza. – Najpierw zatrzymanych przesłuchiwano w budynku MO w Lipsku, bijąc bardzo brutalnie. 18 grudnia 1945 r. na terenie bagien w pobliżu budynku MO odnaleziono zwłoki zatrzymanego Stanisława Karsztuna. Zmarły miał ręce związane drutem kolczastym i połamane żebra – mówi Mariusz Filipowicz, pracownik pionu prokuratorskiego białostockiego IPN, który dokładnie przestudiował akta śledztwa z 1956 roku.
Rosyjski instruktor od tortur Z Lipska zatrzymanych przewieziono do PUBP w Augustowie, gdzie dalej ich maltretowano. Jak bić i zabijać, uczył funkcjonariuszy UB rosyjski instruktor? „Doradca kapitan Wilkszyn zalecał bić i niejednokrotnie konkretnie dawał komuś z referentów pręt żelazny do ręki, polecając bić nim aresztowanego” – czytamy w wyjaśnieniach złożonych przez Piotra Malczewskiego, jednego z oprawców. W ten sposób zginął m.in. Stanisław Kanoza. O okolicznościach tej zbrodni czytamy w zeznaniach złożonych w 1957 r. przez Jana Granackiego, jednego z zatrzymanych przez UB. “Aresztowano nas 17 grudnia w nocy 1945 roku. Wszystkich nas przy badaniu bito. Kanoza Stanisław został mocno zbity. Butów już włożyć nie mógł… W celi w UB w Augustowie chodził na kolanach i na rękach. Prosił, żeby ratować lub dobić”. Kanoza z następnego przesłuchania, na które musiano go zanieść, bo sam chodzić nie mógł, już do celi nie wrócił. Zmasakrowane zwłoki Stanisława Kanozy znaleziono w lesie. Od kilka lat organizacje patriotyczne, m.in. Klub Historyczny im. Armii Krajowej w Augustowie, Związek Sybiraków, Związek Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej 1945 oraz Światowy Związek Żołnierzy AK wspólnie deklarują chęć utworzenia w domu Turka szczególnego muzeum. – Chcielibyśmy, by powstało tam pierwsze w Polsce muzeum, które pokazywałoby głównie komunistyczny terror okresu powojennego. W tej dawnej ubeckiej katowni można by pokazać pomieszczenia, w których dokonywano krwawych przesłuchań. Można by to zrobić w żywej nowoczesnej konwencji, tak jak robi się to w Muzeum Powstania Warszawskiego – powiedziała “Naszemu Dziennikowi” Danuta Kaszlej, historyk, prezes Klubu im. Armii Krajowej w Augustowie. Władze samorządowe Augustowa popierają ten pomysł. Kilka razy proponowały prywatnemu właścicielowi domu Turka, że odkupią od niego całą posesję lub zamienią ją na posesję o podobnej wartości. Niestety, przedsiębiorca wszystkie te oferty odrzucił. Adam Białous
Odgadywanie motywów Williama Styrona przez jego córkę Odgadywanie motywów Williama Styrona (zm. 2006) przez jego córkę Aleksandrę jest przez nią pisane w jej książce pod tytułem “Reading My Father”. Recenzja tej książki została opublikowana 23 kwietnia 2011 przez Williama Groom’a. W ramkach, na środku tekstu tej recenzji, są słowa Aleksandry Styron dotyczące świąt Bożego Narodzenia: “Nigdy żaden człowiek nie nienawidził tych świąt tak jak on (Styron)”. Po śmierci Styrona Aleksandra znalazła list ojca, z którego wynikało, że wiele z jego literackich hiperboli uważał on za cyniczny dowcip. Takim dowcipem stanowiącym podstawę do scenariusza filmu “Wybór Zofii” było wprowadzenie wątku polskiego antysemityzmu w osobie ojca Zofii, wojującego antysemity, profesora Zawistowskiego. Postać ta była wzorowana w zwulgaryzowany sposób na profesorze Uniwesytetu Krakowskiego, Feliksie Konecznym, w książce Styrona. Książka „Wybór Zofii” stała się podstawą scenariusza w 1982 roku. Trzeba pamiętać, że Feliks Keneczny jest jednym z kilku najwybitniejszych historiozofów na światową skalę. W książce Styrona, wcześniej przed Hitlerem i Himmlerem, profesor Zawistowski jest pokazany, jako prekursor “Endloesung’u”, lata całe przed wojną. Jednocześnie trzeba pamiętać, że w czasie wojny, po zwycięstwie w 1940 roku, na rozkaz Hitlera, Adolf Eichmann napisał czteroletni plan deportacji Żydów z Europy na wyspę Madagaskar za pomocą floty francuskiej i brytyjskiej, oczywiście w przekonaniu, że Niemcy wygrają “Bitwę o Anglię”. Szczegóły tego planu są na Internecie. Faktem jest, że Hitler kazał ogłosić plan ludobójstwa Żydów na odprawie w Wannsee, pod koniec stycznia 1942 roku, po przegranej bitwie pod Moskwę w obawie, że na wypadek jego klęski Niemcy, jako kraj będzie ofiarą “Żydów Wschodnich” – komunistów i talmudystów, przed którymi ostrzegali Żydzi niemieccy, którzy chcieli uchodzić za Niemców i asymilować się w Niemczech. Ciekawe jest, że żona Williama Styrona, Rose Styron, miała doktorat z Hebrajskiego Uniwersytetu w Jerozolimie i pochodziła z rodziny Żydów niemieckich i miała wpływ na poglądy męża. Styron w swojej książce o Zofii Zawistowskiej pisze, że Zofia miała dokonać wyboru, którego z jej dwóch synków pozostawić na śmierć z ręki Niemców, a którego uratować. William Styron został w 1968 roku laureatem nagrody “Pulitzer Price for Fiction” za książkę “The Confessions of Nat Turner” (“Spowiedź Nata Turnera”). Nat Turner był przywódcą buntu niewolników w Wirginii w 1831 roku, w którym to buncie poniosło śmierć 56 białych i około 60 murzynów. Został on skazany na śmierć i stracony. Osoba Turnera przypomina [Styronowi] współczesnego mu przywódcę rzezi galicyjskiej z lutego i marca 1846 roku, Jakuba Szelę, który mimo jego zbrodni w nie był postawiony przed sądem, ponieważ działał on z polecenia władz austriackich. Rzeź galicyjska rozpoczęła się 19 lutego 1846 roku. Przywódca morderców Jakub Szela został internowany, a następnie przesiedlony na Bukowinę przez rząd austriacki. Szela został wynagrodzony za swoje zbrodnie przez rząd austriacki przydziałem gospodarstwa na Bukowinie, gdzie dożył 74 roku życia. Austriacy podburzyli chłopów do mordów właścicieli majątków podejrzanych o działalność niepodległościową. Głównym inspiratorem mordów był urzędnik austriacki, starosta tarnowski Joseph Breinl von Wallerstern, który za głowę zabitego szlachcica płacił dwa razy większą nagrodę niż za żywego człowieka doprowadzonego do starostwa w Tarnowie. Ludzie Szeli doprowadzali schwytanych do drzwi starostwa i tam mordowali ich nożami tak, że krew ofiar spływała ściekiem przed budynkiem starostwa, w którym starosta tarnowski Joseph Breinl von Wallerstern płacił mordercom. W imię hasła “divde et impera” Austryjacy w perfidny sposób doprowadzili do konfliktu Haliczan przeciwko Polakom nazywając Małopolskę Galicją. Zdezorientowali Polacy w Krakowie do dziś nazywają siebie “Galileuszami” i nie wiedzą, że w USA i w Kanadzie przybysze z Ukrainy uważają Kraków za część Galicji, czyli według nich Ukrainy. “The Confessions of Nat Turner” Styrona odbiega dalece od prawdy historycznej, podobnie jak jego następna książka pod tytułem „Wybór Zofii”. Pamiętam jak Styron po opublikowaniu “Wyboru Zofii” przypuszczał, że zasłużył sobie tą książką na obrazę i gniew Polaków. Nie stało się tak. Obok zasłużonych przez niego słów krytyki ze strony Polaków znaleźli się pisarze w Tygodniku Powszechnym piszący o tym jak William Styron “pochylił się nad Polską” i pochlebnie pisali o tej oszczerczej książce, która przyczynia się do tworzenia fałszywego obrazu Polski w Drugiej Wojnie Światowej. Książka Styrona jest perfidną karykaturą bohaterskiej roli Polski w wykolejeniu planów Hitlera stworzenia na następne 1,000 lat “czysto niemieckiego” obszaru od Renu do Dniepru i zdominowanie terenów Rosji jako “Afryki niemieckiej” i Rosjam jako “niemieckich murzynów”. “Plan Wschodni” Hitlera zawierał eksterminację 51 milionów Słowian na zachód od Dniepru. W 1945 roku Niemcy mieli dosyć gazu trującego żeby tej zbrodni dokonać. Styron dla zarobku na książkach fałszował historię Drugiej Wojny Światowej i rolę Polaków w tej wojnie. Obraz Williama Styrona jako podłego człowieka dopełnia jego córka Aleksandra Styron kiedy notuje w swoich wspomnieniach o nim: ”Nigdy żaden człowiek nie nienawidził świąt Bożego Narodzenia” tak jak William Styron. Odgadywanie motywów Williama Styrona przez jego córkę jest omówione w artykule Winstona Grooma opublikowanym w gazecie The Wall Street Journal, w weekend 23 i 24 kwietnia 2011. Iwo Cyprian Pogonowski
Peter Schiff: Chiny za pięć lat prześcigną USA Peter Schiff jest prezesem firmy doradców inwestycyjnych pod nazwą „Euro Pacific Capital”. Jest on znany z trafnych ocen sytuacji na giełdzie, co korzystnie wpływa na stan posiadania jego klientów. Schiff przepowiedział „szwindel na trylion dolarów” w handlu kontraktami na nieściągalne długi hipoteczne, jak i wzrost wartości złota oraz kolejne wyże i niże na giełdzie nowojorskiej. Jego opinie są cytowane w najważniejszych pismach bussinesu w USA. Książka Schiffa „Crash Proof: How to Profit from the Coming Economic Collapse” była bestsellerem w 2007 roku. W 2008 Schiff był w czasie kampanii prezydenckiej doradcą kandydata Rona Paula. Program telewizyjny na kanale CNN pod tytułem „Arena” w dniu 26 kwietniu 2011 nadał wywiad, w którym Peter Schiff pokazuje wykres wartości produktu narodowego brutto (PNB) Stanów Zjednoczonych i Chin w przeciągu najbliższej dekady w oparciu o zmieniające się kursy wymienne amerykańskiego dolara i chińskiego yuana według prognozy Schiffa, w obliczu stopniowego wprowadzania yuana na rynek inwestycji światowych przez banki w Hong Kongu pod kontrolą rządu w Pekinie. Eksport produkcji przemysłowej z USA do Chin miał na celu wykorzystanie taniej robocizny w Chinach i był jednym z powodów, dla których proporcja bogatych i biednych na terenie Stanów Zjednoczonych obecnie jest podobnie niebezpieczna jak była w czasie wielkiego kryzysu w 1929 roku. Stopniowa strata siły kupna przez większość Amerykanów grozi spadkiem popytu na towary na rynku w czasie, kiedy w 70% PNB USA pochodzi z zakupów na amerykańskim rynku wewnętrznym. Jak wiadomo, od lat Amerykanie żyją ponad stan i kupują na kredyt w ramach amerykańskiego kapitalizmu lichwiarskiego, opłacając deficyt bonami skarbowymi, których jest w China oficjalnej wartości około 760 miliardów dolarów, a w Japonii około 770 miliardów dolarów. Według byłego urzędnika Międzynarodowego Funduszu Monetarnego, obecnie profesora ekonomii Simona Johnsona przy Massachusetts Institute of Technology, sumy długów USA w Chinach i Japonii są poważnie zaniżone, ponieważ nie uwzględniają one bonów amerykańskich nabytych poza Chinami i Japonią, ale znajdujących się w jurysdykcji tych państw. Johnson uważa, że dług USA w Chinach wynosi grubo ponad trylion dolarów, czyli około 70% zagranicznych długów USA, które wynoszą prawie dwa i pół tryliona dolarów w amerykańskich bonach skarbowych. Polityka merkantylistyczna Chin daje Chinom największy na świecie przyrost nadwyżek w wyminie międzynarodowej. W 2010 roku przyrost ten wynosił 453 miliardy dolarów. Rynek walutowy żadnego innego państwa poza USA nie byłby w stanie zaabsorbować takiej kolosalnej sumy. Generał major Luo Yuan ogłosił w chińskim tygodniku „Outlook Weekly”, że reakcja Chin na dostawy broni z USA do Tajwanu powinna poza posunięciami wojskowymi również mieć miejsce w polityce, strategii wojskowej, dyplomacji i gospodarce”. W konkluzji, generał Luo napisał, że w odwecie za zbrojenie Tajwanu Chiny powinny dokonać „dumpingu” amerykańskich bonów skarbowych na międzynarodowym rynku monetarnym, zwłaszcza, że gospodarka Chin urosła o blisko 11% w 2009 roku i Chiny wyszły obronną ręką z kryzysu światowego spowodowanego przez „szwindel na trylion dolarów” w USA i obecnie są bankierem-wierzycielem Ameryki, od którego USA jest coraz bardziej uzależnione. Mimo tego stosunki USA z Chinami porównuje się do stosunków Ameryki ze Związkiem Sowieckim w czasie Zimnej Wojny, tym razem w formie „równowagi opartej na terrorze finansowym”, ale niegwarantowanym obopólnym zniszczeniu nuklearnym. Ocenia się, że yuan związany z dolarem ma zaniżony kurs wymiany o 20% do $40% i dlatego Chiny są nazywane w Waszyngtonie „spekulantem walutowym.” Natomiast były minister skarbu i sekretarz stanu Baker twierdzi, że w chwili, kiedy dolar straci status waluty rezerwowej to USA stanie się takim bankrutem, jakim jest Grecja. Natomiast Peter Schiff przewiduje, że Chiny prześcigną USA rozmiarem gospodarki za pięć lat, po czym z roku na rok coraz więcej Amerykanów będzie jeździć na rowerach i coraz więcej Chińczyków będzie jeździć samochodami. Nazwisko Schiff być może „nomen omen”, ponieważ Jacob H. Schiff, dyrektor banku Kuhn, Lob& Co. jednego z najbardziej wpływowych banków w USA z początkiem XX wieku. Finansował on L. Trockiego, który był wyposażony przez niego w 1917 roku w 20 milionów rubli w złocie i razem z Leninem, który miał od skarbu Niemiec sześć milionów rubli w złocie, byli oni pozwani do sądu w Petersburgu i oskarżeni o zdradę stanu, jako agenci propagujący rewolucję bolszewicką w Rosji. Wówczas Niemcy zwerbowali Lenina w celu likwidacji frontu wschodniego za pomocą rewolucji, ponieważ chcieli z tego frontu przerzucać wojsko na zachód, zagrożeni przystąpieniem USA do wojny. Nim doszło do rozprawy, Lenin i Trocki za pomocą przekupstwa urzędników oraz gangów zbrodniarzy przejęli za pomocą puczu władzę od socjaldemokratycznego rządu Kerenskego. Ponieważ ponad 90% ludności nie chciało mieć bolszewików przy władzy, Lenina stosował „Czerwony Terror” żeby utrzymać władzę w swoim ręku. Bolszewicki Terror w Armii Czerwonej był stosowany przez Trockiego za pomocą ”kompanii zaporowych”, które strzelały do Krasnoarmiejców na wypadek cofania się ich przez nieprzyjacielem. Po objęciu władzy, rząd Lenina zwrócił J. H. Schiff’owi ze skarbu carskiego pięć razy więcej rubli w złocie niż udzielił on rządowi Lenina i Trockiego. Dzięki tym i podobnym zaszłościom nazwisko Schiff jest znane w historii. Ciekawe czy sprawdzi się przepowiednia Peter’a Schiff’a dotycząca wyścigu między USA i Chinami. Iwo Cyprian Pogonowski
Pakiet klimatyczny spowolni gospodarkę Zbliża się okres polskiej Prezydencji w Unii Europejskiej. Krajowa Izba Gospodarcza zorganizowała 14 kwietnia 2011 roku konferencję prasową, na której przedstawiono stanowisko w sprawie Pakietu Klimatyczno-Energetycznego i polityki klimatycznej UE. Ostrzegano przed znaczącym spowolnieniem gospodarki. Polityka klimatyczna wiąże się odpowiedzialnością przedsiębiorców za ochronę środowiska. Jak twierdzą przedstawiciele KIG, wraz z ochroną klimatu należy, zgodnie z zasadami społecznej odpowiedzialności, troszczyć się o losy pracowników, dobrobyt społeczności lokalnych i etyczne zasady funkcjonowania rynku, starając się wypośrodkować interes wszystkich wymienionych zainteresowanych? Tymczasem troska o środowisko naturalne może powodować negatywne skutki dla konkurencyjności przedsiębiorstw.
Zagrożona gospodarka – Polska jest sygnatariuszem konwencji klimatycznej oraz protokołu z Kioto. Uzyskała jedne z największych redukcji emisji gazów cieplarnianych w stosunku do postanowień tegoż protokołu. Redukcje te zostały osiągnięte kosztem dotkliwych przemian społecznych i kosztownej restrukturyzacji i modernizacji gospodarki. Działo się to w pierwszym rzędzie w gałęziach energochłonnych ze znacznym podwyższeniem efektywności energetycznej – informowano podczas śniadania prasowego zorganizowanego przez KIG. Przedstawiciele organizacji gospodarczej wyrażają poważne zaniepokojenie skutkami i kosztami wdrożenia w Polsce od roku 2013 postanowień pakietu klimatyczno-energetycznego, związanych nie tylko z zakupem uprawnień emisyjnych na aukcji. Podczas konferencji prasowej podano, że wprowadzenie w życie wszystkich zasad pakietu klimatyczno-energetycznego będzie miało bardzo niekorzystny wpływ na polską gospodarkę. Do negatywnych skutków zaliczono skokowy wzrost cen energii elektrycznej i ciepła, pogorszenie konkurencyjności polskiej gospodarki, co w konsekwencji doprowadzi do utraty wielu miejsc pracy – a także doprowadzenie do zagrożenia bezpieczeństwa energetycznego i znaczące pogorszenie warunków życia społeczeństwa.
Wzrost cen energii Konkurenci polskich przedsiębiorców z Unii Europejskiej nie muszą borykać się z tak znacznym wzrostem cen energii. Podobnie przedsiębiorcy spoza UE, którzy nie podlegają takim obciążeniom. Tymczasem wiele polskich przedsiębiorstw stoi przed groźbą znacznego wzrostu kosztów własnej produkcji energii, a także wzrostu cen energii kupowanej na rynku. Przedstawiciele KIG z niepokojem obserwują rosnące zadłużenie finansów publicznych, narastanie problemów w systemie ubezpieczeń społecznych, służbie zdrowia, zahamowanie inwestycji infrastrukturalnych, a także utrzymywanie nieprzyjaznej dla przedsiębiorców infrastruktury instytucjonalno-prawnej. Nieuporządkowanie tych kwestii spowoduje, że wdrożenie pakietu klimatyczno-energetycznego bez podania sposobów ograniczenia wzrostu kosztów będzie zagrożeniem dla całych sektorów polskiej gospodarki. W jednym okresie skumuluje się wiele niekorzystnych zjawisk.
Unijna polityka Unia Europejska okazuje się wyjątkowo restrykcyjna wobec przedsiębiorców. USA i Chiny to kraje, które nie są skłonne przyjmować podobnych rozwiązań. Łatwo wytknąć słabości unijnej polityki klimatycznej. Brakuje silnej argumentacji naukowej, legislacja jest nieprzejrzysta, strategia w skali globalnej nielogiczna, zachowania rynkowe trudne do przewidzenia. Dodatkowo brakuje przejrzystości finansowej, a polityka klimatyczna jest ściśle scentralizowana. Pojawiają się jednak kolejne inicjatywy Komisji Europejskiej idące w kierunku dalszego zaostrzana celów emisyjnych, takie jak „Plan działań dla przejścia do konkurencyjnej niskoemisyjnej gospodarki w 2050 r.”. To kolejne wyzwanie dla Polski. Znów narzucono krótki czas konsultacji w tej sprawie, a w tym wypadku także należy przyjrzeć się kosztom całego przedsięwzięcia. Krajowa Izba Gospodarcza sugeruje, że bez pełnej oceny skutków nowej unijnej inicjatywy powinna ona zostać zawetowana. „Krajowa Izba Gospodarcza zwraca się do Rządu Polskiego o podjęcie na forum unijnym, a także krajowym zdecydowanych działań dla zahamowania rosnących kosztów gospodarczych i społecznych, wynikających z eskalowania polityki klimatycznej. Dotyczy to kilku krajów UE, ale przede wszystkim Polski, co wynika ze specyficznej, bo znaczącej konsumpcji paliw stałych. Ostatnie awarie elektrowni jądrowej w Fukushimie stwarzają sprzyjające okoliczności do podjęcia takich działań, ale także dla istotnych przemyśleń strategicznych” – czytamy w oświadczeniu KIG. Istotnym zagrożeniem dla polskich przedsiębiorstw stają się koszty wynikające z wdrażanego pakietu klimatyczno-energetycznego. KIG sugeruje, aby rozważyć możliwość przygotowania rozwiązań prawnych pozwalających na złagodzenie oddziaływania prawa unijnego na terenie Polski w sytuacji zagrożenia ważnego interesu społecznego lub gospodarczego. Czy będzie nas stać na to, aby sprzeciwić się Unii Europejskiej? Rafał Pazio
Smoleńsk - wnioski do prokuratury Poniżej przedstawiam wzór wniosku do prokuratury okręgowej i wojskowej w sprawie katastrofy w Smoleńsku. Jeśli ktoś jest zainteresowany może również złożyć wniosek do prokuratury opierając się na tym wzorze. Prokurator Generalny Andrzej Seremet Prokuratura Generalna ul. Barska 28/30 02-316 Warszawa
Sprawa: Katastrofa lotnicza przy lądowaniu samolotu Tu 154 M na lotnisku Siewiernyj-Korsaż dnia 10 kwietnia 2010 roku. Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Realizując społeczny obowiązek zawiadomienia organów ścigania o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu zawarty w art. 304 § l k.p.k. oraz realizując obowiązek prawny zawarty w art. 240 § l k.k. który stanowi:„Kto, mając wiarygodną wiadomość o karalnym przygotowaniu albo usiłowaniu lub dokonaniu czynu zabronionego określonego w art. 118, 118a, 120-124, 127, 128, 130, 134, 140, 148, 163, 166, 189, 189a § 1, art. 252 lub przestępstwa o charakterze terrorystycznym, nie zawiadamia niezwłocznie organu powołanego do ścigania przestępstw podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”informuję, że:
1. W zakresie informacji o wyłączeniu autopilota przez załogę polskiego rządowego Tu-154m oraz o prędkości zniżania polskiego rządowego samolotu Tu-154m, który w dniu 10.04.2010 roku uległ rozbiciu istnieje duże podejrzenie ukrywania prawdziwych informacji mających na celu ukrycie faktu zaistnienia czynu zabronionego przez Kodeks Postępowania Karnego. Ukrywanie informacji dokonuje się głównie poprzez osobę polskiego akredytowanego przy komisji MAK, pana Edmunda Klicha.
2. Wnioskuje także o sprawdzenia przez prokuraturę wszystkich pozostałych osób, które mając wiedzę na temat umiejscowienia momentu wyłączenia przez załogę Tu-154m autopilota lub rzeczywistych prędkości zniżania w/w samolotu działają na szkodę śledztwa, ukrywają, blokują lub fałszują informację w tym temacie.
3. Wnioskuje także o sprawdzenie przez prokuraturę oryginałów zapisu czarnych skrzynek:
- CVR (Cockpit Voice Recorder) MARS-BM,
- FDR (Flight Data Recorder) MSRP-64M-6,
- QAR - Quick Access Recorder KBN-1-2 (rosyjski)
- ATM Quick Access Recorder ATM-QAR (polski)
w zakresie umiejscowienia momentu odłączenia przez załogę Tu-154m autopilota w kanałach: podłużnym, poprzecznym oraz ciągu automatycznego, a także w zakresie umiejscowienia poszczególnych komunikatów o wysokości wypowiadanych przez załogę Tu-154m, nawigatora samolotu Tu-154m (porucznika Artura Ziętka)
4. Wnioskuje o przeprowadzenie także eksperymentu na Tu-154m sprawdzającego te ustalenia.
Uzasadnienie do wniosku: 04.04.2011 Edmund Klich w wywiadzie stwierdza, że przy prędkości zniżania 8 m/s Tu-154m opadł 20 metrów zanim zaczął zwiększać wysokość.
http://www.polskatimes.pl/fakty/katastrofasmolen...
(...)Jak tłumaczy w rozmowie z PAP płk Klich, samolot może automatycznie przerwać lądowanie tylko, gdy na lotnisku jest system naprowadzania samolotów ILS i gdy jest on wykorzystywany przez podchodzący samolot. "Natomiast w sytuacji, gdy nie ma systemu ILS na lotnisku, jak go nie było w Smoleńsku, takie odejście automatyczne jest niemożliwe" - powiedział. Jeżeli na lotnisku działa system ILS, w wypadku decyzji o odejściu na drugi krąg wystarczy, że ktoś z załogi naciśnie jeden przycisk. "Kapitan naciska na wolancie z prawej strony przycisk +uchod+. Wtedy komputer automatycznie wypracowuje najlepsze warunki odejścia, bez udziału załogi następuje przerwanie podejścia i samolot nabiera wysokości. Załoga nie podejmuje żadnych innych działań" - wyjaśnia Klich. Jego zdaniem należałoby rozważyć, dlaczego mimo podjęcia decyzji nie nastąpiło bezpieczne odejście. "To jest zastanawiające. Jedno z wytłumaczeń jest takie, że załoga, prawdopodobnie kapitan, mogła nacisnąć przycisk 'uchod' i system nie zadziałał, bo nie mógł zadziałać na tym lotnisku, bo nie miało odpowiedniego wyposażenia. (...) W związku z tym można zakładać, że nastąpiło opóźnienie działań załogi" - przypuszcza płk Klich. Jak mówił w poniedziałek rano w RMF FM, brak reakcji samolotu był zaskoczeniem dla załogi. Według zapisów rozmów w kokpicie Tu-154M - opublikowanych w styczniu 2011 r. przez polską komisję badającą przyczyny katastrofy - na kilkadziesiąt sekund przed katastrofą pierwszy pilot wydał komendę: "Odchodzimy na drugie zajście". Sekundę później potwierdził ją drugi pilot: "Odchodzimy". Wówczas też - według raportu MAK - drugi pilot wychylił wolant do siebie, ale zbyt mało, by odłączyć autopilota, i tym bardziej za mało, aby wykonać odejście na drugi krąg. Płk Klich uważa jednak, że nie można przesądzać, kto ruszył drążek - rejestratory Tu-154M nie są w stanie tego wychwycić, bo wolanty są ze sobą fizycznie połączone. Dopiero po kilku sekundach - według raportu MAK - któryś z pilotów gwałtownie pociągnął drążek do siebie, "zerwał" autopilota, a sekundę później zwiększono ciąg silników. Zanim to się stało, samolot zniżał się z prędkością 8 m/s, ponadto od momentu zdecydowanej reakcji załogi do momentu rozpoczęcia nabierania wysokości, maszyna straciła jeszcze ok. 20 m, gdyż opadała siłą bezwładności(...)
Kiedy został wyłączony autopilot? Według raportu MAK, obniżający się z prędkością 8 m/s Tu-154 po wyłączeniu autopilota (czyli po podciągnięciu sterów przez dowódcę samolotu) powinien opaść przynajmniej 30 metrów, zanim podniósłby się w górę i odzyskałby utraconą wysokość. Instrukcja użytkowania Tu-154 mówi, że utrata wysokości przy takiej prędkości zniżania wyniosłaby nawet 50 metrów.
http://ndb2010.files.wordpress.com/2010/11/tu-15...
Tymczasem z tego samego raportu MAK, a także ze stenogramów rozmów załogi tupolewa, wynika, że kpt. Arkadiusz Protasiuk wyłączył autopilota, samolot obniżył się ledwie 8 metrów, po czym... uniósł się w górę. Następnie miało dojść do uderzenia w brzozę, które zapoczątkowało ostatni etap tragedii. Wygląda na to, że zmieniono albo wartość prędkości zniżania, albo umiejscowienie momentu podciągnięcia sterów i wyłączenia kanału autopilota w zapisie dźwiękowym i w zapisach parametru lotu. Tak czy inaczej, w obu przypadkach mogło dojść do ingerencji w dane na nośnikach będących własnością rządu RP.
Dwie wersje Rosjan
Przed publikacją raportu końcowego komisji MAK polski akredytowany Edmund Klich twierdził, że załoga wyłączyła autopilota i podciągnęła za stery na wysokości ok. 19 metrów nad ziemią - już po komunikacie nawigatora „20 metrów”. Wypowiedź ta była zgodna z opublikowanymi w czerwcu 2010 r. stenogramami rozmów z kokpitu. Sygnał wyłączenia autopilota pojawia się tam o godz. 10:40:56.
Oto interesujący nas fragment stenogramów:
10:40:54,5-10:40:55,2 - Nawigator: „30 [metrów]”
10:40:55,2-10:40:56,0 - Nawigator: „20 [metrów]”
10:40:56.0-10:40:58,2 - Sygnał dźwiękowy F=400 Hz, ABSU (wyłączenie kanału autopilota)
10:40:56,0-10:40:58,1 - Sygnał dźwiękowy F=400 Hz, bliższa prowadząca (sygnał markera NDB)
10:40:56,6-10:40:57,7 - Sygnał dźwiękowy F=400 Hz, ABSU (wyłączenie kanału autopilota)
10:40:56,6-10:40:58,2 - Alarm TAWS: „Pull up, Pull up”
10:40:57,9-10:40:59,0 - Sygnał dźwiękowy F=400Hz, ABSU (wyłączenie kanału autopilota)
Oficjalna wersja Rosjan jest jednak nieco inna. W raporcie końcowym początek opisywanych przez MAK działań załogi związanych z podciągnięciem za stery i wyłączeniem kanału podłużnego autopilota odpowiada godzinie 10:40:55 i wysokości (według wskazań radiowysokościomierza) około 30 m. Według MAK dowódca Tu-154 pociągnął w tej sekundzie wolant "na siebie" i tym samym odłączył kanał podłużny autopilota. Sekundę później odłączono kolejne kanały autopilota i dźwignie sterowania silnikami zostały przesunięte w pozycję odpowiadającą zakresowi startowemu. Komisja MAK twierdzi, że po tym nastąpiło błyskawiczne wychylenie kolumny wolantu "od siebie" (ster wysokości powrócił praktycznie w położenie wyważone), a po 1,5 s nastąpiło pełne ściągnięcie wolantu "na siebie" (siła ~25 kg), które trwało do chwili początku niszczenia konstrukcji samolotu. Niezależnie od tego, którą z tych rosyjskich wersji przyjmiemy za obowiązującą, i tak nie będzie ona zgodna z innymi danymi zawartymi w końcowym raporcie MAK. Dlaczego? Na stronie 99 raportu końcowego (angielska wersja) komisja MAK twierdzi, że samolot w ostatnich kilkunastu sekundach lotu obniżał się z prędkością 8 m/s. Na tej samej stronie raportu znajdujemy inny kluczowy fragment:
„Utrata wysokości przy wyprowadzaniu samolotu Tu-154 ze zniżania, przy parametrach lotu odpowiadających lotowi krytycznemu (V=280km/h, Vy=7,5-8m/s), z przeciążeniem pionowym Ny=1,3, przy prawidłowych działaniach wykonywanych w odpowiednim czasie, wynosi około 30 m”. Ponadto przypomnijmy raz jeszcze, że instrukcja użytkowania samolotu Tu-154M stwierdza, iż przy tej prędkości zniżania samolot Tu-154m opadłby aż o 50 metrów. Tymczasem z informacji zawartych na innych stronach rosyjskiego raportu wprost wynika, że polski tupolew po wyłączeniu autopilota opadł nie 30-50 metrów, lecz 8 metrów. Gdy posłużymy się danymi z raportu MAK do odtworzenia trajektorii lotu, zobaczymy, że samolot znajdował się w ostatniej fazie na następujących wysokościach:
1,2 km od progu pasa (podciągnięcie sterów wg.MAK) - 252 m npm (nad poziomem morza)
1,1km od progu pasa (uszkodzenie czubka drzewa) - 244 m npm
930m od progu pasa (uszkodzonie czubka drzewa) - 248 m npm
850 m od progu pasa (złamana brzoza) - 253 m npm
600 m (zatrzymanie zapisu komputera pokładowego) - 273 m npm
520 m (pierwszy kontakt z ziemią) - 258 m npm
http://www.mak.ru/russian/info/news/2010/files/t...
Widać, więc jak na dłoni, że naturalna utrata wysokości samolotu pomiędzy podciągnięciem za stery (wyłączeniem autopilota) a najniższym punktem wynosiła tylko 8 metrów, podczas gdy komisja MAK twierdzi, że przy prędkości 8 m/s utrata wysokości poprzedzająca poderwanie samolotu wynosiłaby, co najmniej 30 metrów! Gdyby wersja rosyjska byłaby prawdziwa i samolot utraciłby 30 metrów wysokości po podciągnięciu sterów to ze względu na topografię terenu rozbiłby się już 1.1 km od lotniska. - W tym wypadku można z całą pewnością stwierdzić, że podciągnięcie sterów nastąpiło o wiele wcześniej, prawdopodobnie ok. 4-6 sekund przed momentem podanym przez MAK, na wysokości przynajmniej 80 m nad ziemią, czyli 275 m npm. Zapisy rejestratorów musiały, więc zostać zmanipulowane. Jedynym innym wytłumaczeniem jest podanie przez MAK błędnej prędkości zniżania, co jednak także wiązałoby się ze sfałszowaniem zapisów rejestratorów, a więc np. przesunięciem komunikatów nawigatora dotyczących wysokości jak i fałszerstwem opublikowanych w raporcie końcowym danych dotyczących parametrów lotu pochodzących rzekomo z interesującego nas lotu polskiego Tu-154m. Warto zwrócić uwagę, że zapis o wyłączeniu kanałów autopilota pojawia się w stenogramach w tym samym miejscu, co również kontrowersyjny zapis dotyczący odebrania - rzekomo na wysokości 10 m nad ziemią - sygnału markera NDB. Sygnał ten trwał aż 2,5 sekundy, co gdy weźmiemy pod uwagę kształt pola sygnału (odwrócony stożek), daje w przybliżeniu szacunkową wysokość 100-120 m na jakiej samolot mógł odebrać sygnał o takiej długości (a nie sugerowaną przez MAK wysokość 10 m). Wysokość 100-120 m samolot osiągnął zaś ok. 1,9-2,2 km od lotniska. Fakt ten wymaga także dodatkowego sprawdzenia, o co również wnioskuje. - Nieprawidłowy sygnał markera NDB, nieprawidłowe czasy wyłączenia kanałów autopilota i zarejestrowanie wcześniejszego niż sugeruje komisja MAK podciągnięcia sterów wskazują na manipulację zapisami, mającą uzasadnić oficjalną wersję katastrofy i ukryć prawdziwy przebieg zdarzeń. Biorąc pod uwagę wszystkie przedstawione fakty, istnieje uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa, więc wnioskuję o wszczęcie postępowania sprawdzającego i wyjaśniającego powyższe informacje i działania osób związanych z przedstawionymi okolicznościami. ndb2010 – blog
SMS-y i Telefony z Kremla? Jak ujawnił generał Sławomir Petelicki w wywiadzie dla tygodnika „Wprost”– „Tuż po katastrofie czołowi politycy PO otrzymali SMS-a z instrukcją na temat tego, jak mają się wypowiadać na temat katastrofy: „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił". Wydawać by się mogło, że ta informacja w normalnym demokratycznym kraju wzbudzi sensację. Niestety nie w Polsce. Poseł Halicki z PO zaprzecza, lecz bardzo dziwi fakt, że tak skora do składania zawiadomień o przestępstwie w wypadku Jarosława Kaczyńskiego, partia miłości poprzestaje jedynie na owych zaprzeczeniach. Dlaczego Platforma Obywatelska nie wytoczy generałowi Petelickiemu procesu? Wiemy również dzięki generałowi, że ów sms miał zostać wysłany przez kogoś z trójki Tusk, Arabski, Graś. O czym to by miało świadczyć. Czy tylko o cynizmie, obrzydliwej politycznej grze tragedią, moralno-etycznym upadku i wyjątkowym odczłowieczeniu tych podłych ludzi?
Otóż nie, sprawa jest o wiele bardziej bulwersująca i pewnie, dlatego załogi z Czerskiej i Wiertniczej wolą dyskutować o cytowaniu przez prezesa PiS, wierszy Zbigniewa Herberta i znowu po raz kolejny używać wdowy po nim do swoich politycznych nikczemnych gierek. Jak wiemy w kampanii wyborczej Katarzyna Herbert poparła Bronisława Bul-Komorowskiego. Śledząc ową listę komitetu honorowego kandydata Platformy Obywatelskiej na prezydenta lista zakazów nałożonych na Kaczyńskiego powinna być znacznie rozszerzona. Nie powinien on na przykład publicznie jeść pączków od Bliklego, chodzić na koncerty Pendereckiego czy oglądać w kinie filmów Wajdy i Agnieszki Holland. To wszystko świadczyłoby, bowiem o cynicznym wykorzystywaniu dla własnych niecnych politycznych celów, twórczości wielkich artystów z cukierniczym wirtuozem włącznie. Ale wracając do sms-a. Zauważmy, że jego krótka i zwięzła treść – o ile jest oczywiście prawdziwa - jak w pigułce zawiera w sobie skondensowaną treść raportu MAK. Jak to możliwe, że tuż po katastrofie trójca Tusk, Arabski, Graś, ponoć tak wstrząśnięta tą tragiczną wieścią, proroczo przewidziała, jaką konkluzją za kilka miesięcy zakończy się raport generałowej od Putina? Jako, że podobno żyjemy w wolnym i demokratycznym kraju mogę chyba posunąć się i do takiej oto teorii spiskowej oraz hipotezy badawczej, według której wysnuję logiczny wniosek, że ów sms świadczyć może i o tym, że to, co stało się 10 kwietnia pod Smoleńskiem dla pewnej grupy osób zaskoczeniem żadnym nie było. Idąc dalej tym tropem powiem, że treść tej krótkiej wiadomości tekstowej musiała również w jakiejś formie dotrzeć do większości mediów. Nikt przecież nie zaprzeczy, że cała medialna narracja niemal natychmiast po katastrofie to nic innego jak ten twórczo rozwijany sms.Teraz pozostańmy dalej w temacie telefonii komórkowej z tym, że od wiadomości tekstowych przejdziemy do pewnego połączenia głosowego. Połączenie to niemal od początku nie daje mi spokoju i spycha moją osobę w kierunku tych nieodpowiedzialnych środowisk zwanych oszołomami, które wszędzie wietrzą spiski masonów i cyklistów. Oto opowieść Edmunda Klicha wygłoszona przed sejmowa komisją infrastruktury 6 maja 2010 roku: „Rozpocznę od pierwszej informacji, o której – jak większość pewnie z państwa – dowiedziałem się o katastrofie z mediów. Nawet dzwonił jeszcze syn. Mówi: tato czy wiesz, co się dzieje? Włączyłem TVN 24, widzę, co się dzieje, w związku z tym natychmiast zacząłem się pakować i jadę do Warszawy, bo wiedziałem, że już może być problem prawny. Dlaczego? Dlatego, że samolot jest samolotem – był – samolotem lotnictwa państwowego. Załoga była wojskowa. W związku z tym dotyczy to lotnictwa państwowego, którego nie obejmuje załącznik 13 do konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym” „Tak gdzieś w połowie drogi, chyba w rejonie Garwolina, bo ja mieszkam w Dęblinie i na weekendy jeżdżę do Dęblina, w tygodniu czy jak potrzeba to mieszkam w Warszawie, także nie ma jakiegoś problemu tutaj dojazdu, szybkości na miejsce wypadku czy coś. W połowie drogi dostałem telefon od pana Aleksieja Morozowa, to jest obecnie przewodniczący Komisji Federacji Rosyjskiej, zastępca pani Anodiny – szefowej Mieżnonarodnej Awiacionnej Komisji… Komitetu, to znaczy Międzynarodowego Komitetu Lotniczego. (...) On zadzwonił i powiadomił mnie, że jest katastrofa w Smoleńsku i traktuje to, jako telefoniczne powiadomienie, natomiast formalne będzie później. I było od razu pytanie o procedury, według jakich będzie ten wypadek badany. On zaproponował załącznik 13 do konwencji, bo myślę, że i według jego wiedzy, i ówczesnej mojej wiedzy, to jest jedyny dokument, który podpisała i strona polska, i Federacja Rosyjska, jako konwencję chicagowską tak zwaną z ’44 roku. Ja wtedy nie wypowiedziałem się jednoznacznie, ale też sądziłem, że to będzie jedyne rozwiązanie, to znaczy rozwiązanie, które ma jasne zasady prawne.” Widzimy, na jakim to „wysokim” szczeblu i kogo wykorzystując, ruscy forsują załącznik trzynasty jednocześnie promując „swojaka” na polskiego akredytowanego przy MAK. Edmund Klich, który w poważnym państwie powinien już dawno siedzieć za kratkami zdał sobie w pewnym momencie sprawę z tego, że istnieje coś takiego jak bilingi, które kiedyś w gorszych dla niego politycznie czasach mogą ujrzeć światło dzienne. Dlatego po upływie miesięcy w wywiadzie dla Gazety Polskiej powiedział GP - Wkrótce potem - jako pierwszy, zanim zrobił to ktokolwiek ze strony polskiej - zadzwonił do Pana Aleksiej Morozow, wiceszef MAK? Edmund Klich - Przy okazji chcę tu uściślić pewną informację: Morozow do mnie dzwonił, gdy jeszcze byłem w domu, a nie na trasie do Warszawy, jak powiedziałem w pierwszym przesłuchaniu sejmowym Czy na podstawie słów samego „polskiego” akredytowanego można zaryzykować stwierdzenie, że Klich wyruszył w swoją misję na telefoniczny rozkaz z Kremla? Czy nie, dlatego kłamał mówiąc w pierwszej wersji, że telefon od Morozowa zastał go już w drodze. Miało to w ewidentny sposób wywołać wrażenie, że on, Edmund Klich wyruszył na trasę Dęblin- Warszawy z pobudek patriotycznych gdyż jak wiemy szef komisji badający katastrofy w lotnictwie cywilnym i głównie rejsowym nie miał tam nic do roboty. Teraz proponuję cofnięcie się w czasie o niemal trzy lata. Jak pamiętamy pogrzeby ofiar katastrofy CASY pod Mirosławcem, która miała miejsce 23 stycznia 2008 roku odbyły się dopiero 18 lutego. Dlaczego tak późno? Otóż polskie prawo nakazuje wykonanie sekcji zwłok w każdym przypadku śmierci nagłej:
„Na mocy prawa, sekcji powinny zostać poddane zwłoki:
niemowlęcia,
kobiety w ciąży i połogu,
chorego, który zmarł przed upływem 12 godzin od przyjęcia do szpitala lub w drodze do niego,
wszystkie przypadki śmierci gwałtownej (na przykład krwotoki)”
Niemal miesiąc trwała autopsja ciał ofiar, szczegółowe badania patomorfologiczne, identyfikacja i wreszcie tak prozaiczne czynności jak przygotowanie zgodnie z tradycją wojskową, nowych mundurów dla każdej z ofiar. Zastanówmy się i zadajmy sobie pytanie skąd ten pośpiech w przypadku katastrofy smoleńskiej? Kończąc pragnę zadać głośno trzy pytania Prokuratorowi Generalnemu, Andrzejowi Seremetowi: Dlaczego prokuratura panicznie unika dokonania ekshumacji? Czy chodzi o czas, jaki potrzebny jest do całkowitego rozkładu tkanek miękkich? Jak długo w „wolnej Polsce” będzie trwała rosyjska jurysdykcja nad polskimi trumnami zalutowanymi w Moskwie? kokos26
Kibice wyśmiewają rząd Tuska „Niespełnione rządu obietnice – temat zastępczy kibice” – transparenty tej treści zawisły na kilkudziesięciu stadionach w Polsce, od wielkich miast po małe miasteczka. Towarzyszyły im kibicowskie happeningi wyśmiewające propagandę „Gazety Wyborczej”. Powiązana z prorządowymi medialnymi oligarchami Ekstraklasa SA ukarała za kpiny z rządu Tuska aż dziewięć klubów. Kampania przeciwko kibicom i ich stowarzyszeniom, prowadzona w ostatnich tygodniach przez rząd przy wsparciu „GW”, odbywa się pod hasłem zwalczania chuligaństwa. Tymczasem jak pokazują zgodnie dane policji i PZPN, do których dotarła „Gazeta Polska”, stan bezpieczeństwa na stadionach w ciągu ostatnich trzech lat bardzo się poprawił. Liczba spraw wytaczanych uczestnikom imprez masowych w 2010 r. w porównaniu z rokiem 2008 spadła aż o 56 proc.! Dodajmy, że lata 2008–2010 to czas niezwykle dynamicznego rozwoju stowarzyszeń kibicowskich i wzrostu zaangażowania kibiców w działania patriotyczne oraz na rzecz lokalnych społeczności. To właśnie te stowarzyszenia, które przyczyniły się do pozytywnych zmian wśród kibiców, zwalczane są przez „GW” i rząd Tuska. Postanowiły na te ataki odpowiedzieć.
Wspólnie przeciwko rządowi i „GW” Hit ligowego sezonu – mecz Lech Poznań – Legia Warszawa. Na stadionie ponad 36 tys. ludzi. Kibice Lecha wywieszają trzymany przez setki osób transparent wyśmiewający propagandę rządu Tuska: „Projekt Euro 2012. Stadiony – przepłacone. Autostrady – nie będzie. Dworce – przypudrowane. Lotniska – prowincjonalne. Zawodnicy – słabi. Temat zastępczy – kibice. Rząd – zadowolony!”. Na trybunie obok siedzą kibice Legii Warszawa. Wywieszają olbrzymią flagę – sektorówkę. Przedstawia ona okładkę „Gazety Wyborczej” z twarzą Adama Michnika i olbrzymim napisem „Szechter, przeproś za ojca i brata”. Z kolei przed II trybuną, zajmowaną przez tzw. kocioł kibiców Lecha, całą długość płotu zajmuje podłużny transparent „Niespełnione rządu obietnice – temat zastępczy kibice”. Miejsce jego zawieszenia nie jest przypadkowe – hit sezonu transmitowany jest przez TVP. Operator może gimnastykować się, by transparent pokazywać jak najrzadziej, niczym wspierające „Solidarność” napisy w czasie mundialu z 1982 r. w Hiszpanii. Jednak nieszczęścia nie da się uniknąć, bo TVP musiałaby nie pokazywać w ogóle strzałów na jedną z bramek. Jak na złość utrudniają jej to piłkarze obu klubów. Gdy Legia atakuje bramkę z transparentem, ma więcej dobrych sytuacji. W drugiej połowie do roboty bierze się Lech i znowu pod niepoprawnym napisem jest gorąco. Kibice Lecha i Legii mogą, na co dzień za sobą nie przepadać, ale hasła krytykujące rząd i dziennikarzy skandują wspólnie.
Dziewięć klubów ukaranych za wyśmiewanie obietnic Tuska Na odpowiedź tzw. działaczy piłkarskich nie trzeba było długo czekać. Skompromitowana spółka Ekstraklasa SA, która zasłynęła niegdyś nałożeniem na kluby kary za transparent „17 września – IV rozbiór Polski”, tym razem ukarała aż... dziewięć klubów. Transparenty „Niespełnione rządu obietnice – temat zastępczy kibice” określono, jako „niezwiązane z zawodami”. Za kpiny kibiców z obłudy rządu Tuska ukarano Lecha Poznań, Polonię Bytom, Zagłębie Lubin, Jagiellonię Białystok, Górnika Zabrze, Widzew Łódź, Arkę Gdynia, Cracovię i Śląsk Wrocław. Wszystkie kluby zapłacić mają po tysiąc złotych kary. – To jakieś kuriozum. Jak można twierdzić, że niszczenie wizerunku kibica przez media czy władze jest niezwiązane z meczem piłkarskim? – mówi Wojciech Wiśniewski z Ogólnopolskiego Związku Stowarzyszeń Kibiców (OZSK). Podobnego zdania jest Radomir Szaraniec ze stowarzyszenia „Tylko Cracovia”. – Ekstraklasa SA chwalić się będzie mogła niedługo, że kibice byli na jej meczach już półtora miliona razy. Tyle że ci kibice nie są żadną bezosobową masą i mają prawo wyrażać swoje zdanie, niepokoić się stanem przygotować do Euro i protestować, jeśli są niesprawiedliwie atakowani. Jeszcze wyżej wyceniono winy kibiców ze stadionu, na którym wyśmiewano redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. 10 tys. zł kary za całą listę wykroczeń, w tym transparent o bracie i ojcu Adama Michnika, dostała Legia Warszawa. Lech Poznań ma z kolei zapłacić 5 tys. zł za „niewykonanie poleceń delegata PZPN, wywieszenie transparentów niezwiązanych z zawodami oraz wniesienie i odpalenie środków pirotechnicznych”. Przypomnijmy, że w Ekstraklasie SA prym wiodą ludzie prorządowych mediów. Jej prezesem jest Andrzej Rusko, związany z Polsatem Zygmunta Solorza, a w jej radzie nadzorczej zasiada Leszek Miklas z koncernu ITI Mariusza Waltera, właściciela telewizji TVN. Piotr Lisiewicz
Mniej politykomanii, więcej wolności Słowo "polityka" ma grecki rodowód i oznacza sztukę rządzenia państwem. Polityk to dyplomata, mąż stanu kierujący polityką jakiegoś państwa. Ale zaglądając do słownika wyrazów obcych, znajdziemy też drugie znaczenie tego terminu oznaczającego człowieka układnego, a nawet przebiegłego. Dawniej też ktoś określany, jako osoba "polityczna" był uważany za kogoś dobrze wychowanego, roztropnego, układnego, a dziś nawet o krętaczu czy polityku niepoważnym nie mówi się jak kiedyś "politykier". Wszyscy są ponoć politykami. W rankingach popularności zawodów czy społecznych funkcji polityk zajmuje jedno z ostatnich miejsc pod względem zaufania obywateli. Politykę odbieramy dziś, jako bezceremonialną, a raczej, jako brutalną walkę o wpływy, sposób na zniszczenie politycznego przeciwnika. Polityka to brudy, niejasne, szemrane interesy, zakłamanie, itp., itd. Tak przyjęło się, na co dzień oceniać politykę i polityków, od których najlepiej się izolować, a wszystko, co "polityczne", potępiać.
Jak to możliwe, skoro przy okazji wyborów staje w szranki tyle tysięcy kandydatów do pełnienia funkcji politycznych - czy to państwowych, czy samorządowych. Wszyscy zgodnie deklarują pracę na rzecz dobra wspólnego, a jak już staną się politykami, dobro wspólne jest najczęściej zastępowane interesem własnej partii. W tę semantyczno-propagandową pułapkę, jako pierwsi wpadli właśnie politycy. Wsłuchując się w głosy z naszego politycznego podwórka, codziennie słyszymy, jak jakiś polityk oskarża innego polityka o polityczne działanie. Polityczne, czyli niecne, nieuczciwe, tendencyjne i niewiarygodne. Polityk oskarżający innego polityka o polityczne działanie wręcz udowadnia, że kieruje się wyłącznie pobudkami politycznymi, a przy okazji się ośmiesza, bo każdy widzi miałkość tej jego argumentacji. Absurd oskarżeń o polityczne motywacje i zachowania pogłębił się po tragedii smoleńskiej. Raptem okazało się, że żałoba po śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego i wszystkich pozostałych ofiar katastrofy jest wykorzystywana politycznie przez jedną partię. Że to nie jest żadna żałoba i smutek po wielkiej niepowetowanej stracie wspaniałych ludzi, ale polityczna manifestacja wymierzona w demokratyczny ład i konstytucyjny porządek. Krzyż - symbol wiary chrześcijańskiej, zdaniem przeciwników jego postawienia na Krakowskim Przedmieściu, wpisał się w stricte polityczne kalkulacje zwolenników ustawienia go tam na stałe. Msze Święte stały się znowu politycznymi demonstracjami, a stawianie zniczy i kwiatów - polityczną prowokacją. Marsze z pochodniami mają przypominać niemieckie "fackelzugi" z czasów Hitlera. Równocześnie marsze zwolenników wstąpienia do Unii Europejskiej oraz wszelkie manify i pacyfy są przejawami autentycznego zaangażowania społeczeństwa w życie publiczne. Skandowanie haseł niewygodnych dla władzy podczas manifestacji ulicznych to polityczna agresja, którą karać powinna niezależna prokuratura. Jej niezależność, jak wiadomo, w praktyce sprowadza się do działania na polityczne zamówienie. Przykładem jest choćby umorzenie śledztwa w wątku dotyczącym wersji zamachu na rządowy samolot z prezydentem i delegacją lecącą do Smoleńska. Politycznego charakteru nie mają, o dziwo, przypadki pobicia dziennikarzy przez strażników miejskich czy demonstrantów przez nieznanych sprawców. Zupełnie niepolityczni przeciwnicy Radia Maryja twierdzą, że rozgłośnia ta uprawia politykę, ponieważ nadaje serwisy informacyjne oraz dyskusje z udziałem słuchaczy. Równocześnie w ramach "odpolitycznienia" mediów publicznych przeprowadza się polityczne czystki wśród dziennikarzy podejrzanych o polityczne sympatie dla PiS, a raczej o brak dostatecznego politycznego zaangażowania po stronie partii władzy. Zamordowanie Marka Rosiaka w Łodzi, akt najprawdziwszego politycznego terroru, to dla niektórych, zwłaszcza politycznych przeciwników partii, do której należał Marek Rosiak, tylko efekt chorych urojeń mordercy. Tak rozumiana polityka wprowadza kompletne zamieszanie. Jej materią staje się wszelka aktywność człowieka (niekoniecznie polityczna) w życiu publicznym, a także medialnym. Musimy ponownie zakreślić granice polityki do jej właściwego wymiaru, czyli ograniczenia jej do sfery życia państwowego i społecznego. Polityczna może być walka o pamięć historyczną, reportaż dokumentalny, wywiad uliczny, krytyczny artykuł, piosenka satyryka, a nawet fragment wiersza znanego poety cytowany przez polityka. A szczególnie polityczną jest działalność całego aparatu państwowego, jego wszystkich funkcjonariuszy na służbie publicznej. Cytowany często przeze mnie prof. Feliks Koneczny także te kwestie potrafił umiejętnie i racjonalnie opisać, akcentując konieczność zachowania ładu między polityką państwową a społeczną. Oto, co pisał w "Polskie Logos a Ethos": "Dobrą może być tylko taka polityka, która jest zawsze i we wszystkim państwowo-społeczną równocześnie. Traktowanie państwa w oderwaniu od społeczeństwa nie tylko jest błędem, ale jest niebezpieczne, prowadzi, bowiem do lekceważenia sił społecznych i kończy się często podporządkowaniem społeczeństwa państwu tak dalece, iż społeczeństwo staje się w końcu jedynie przedmiotem doświadczeń państwowo-politycznych". Dlatego niech, jako pointa posłuży inna mądra myśl prof. Feliksa Konecznego: "Im więcej wolności w kraju, tym mniej tam politykomanii".
Wojciech Reszczyński