Społeczna gospodarka rynkowa - ona i w Polsce jest możliwa Podnosząc pytania o ważność konstytucyjnego zapisu o społecznej gospodarce rynkowej, wracamy do dyskusji z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych uwieńczonej powstaniem NSZZ Solidarność i ustawami o przedsiębiorstwie państwowym i o samorządzie pracowniczym z września 1981 r., które oddawały w istocie władzę w sferze realnej w ręce rad pracowniczych. To oznaczało koniec systemu nomenklatury i powstanie systemu rynkowego, gdzie prawa własności w imieniu właścicieli – narodu – sprawowały rady pracownicze w miejsce poprzedniego systemu, gdzie taką rolę pełniły egzekutywy partyjne odpowiedniego szczebla. Spór szedł otwarcie o dominację w sferze realnej – kto panuje tam, gdzie tworzy się, powstaje nowy produkt i usługa. Ustawę przyjęto w wyniku nacisku społecznego robotników i intelektualistów żądających upodmiotowienia załóg w trakcie wydarzeń 1980.A potem – u progu i w dobie przemian systemowych te same kręgi intelektualistów, wzmocnione sojuszem z nazywającymi siebie liberałami, pod przewrotnym, fałszującym rzeczywistość i istotę sporu hasłem walki z „chomeinizacją” Polski ustawy te zmarginalizowały i obśmiały.Dyskusję zakończyło pismo Marcina Rybickiego z lutego 1989, którego idee zostały zatwierdzone przy „okrągłym stole”, a które dały asumpt do przystąpienia do likwidacji tych osiągnięć legislacyjnych, które tworzyły ramy dla podmiotowości świata pracy w sferze realnej. W ślad za tym poszła zmasowana, niemająca podparcia w realnych faktach, zafałszowana krytyka przedsiębiorstw typu 3S ze strony mass-mediów, jako kampania przygotowująca grunt psychologiczny pod wyprzedaż majątku narodowego (tzw. prywatyzacja) i/lub przejmowanie nad nim kontroli przez biurokrację centralną i świat polityki (tzw. komercjalizacja, jako ewentualny wstępny krok do „prywatyzacji”). Cios pomysłom społecznej gospodarki rynkowej w sferze realnej został zadany w roku 2006, kiedy w kwietniu sejm uchwalił ustawę o radach pracowników, sprowadzającą ich uprawnienia do „bycia poinformowanym”.Jeśli mówimy o społecznej gospodarce rynkowej, to otwiera się wielka przestrzeń dla zmian legislacyjnych mających na celu obecność świata pracy w procesie decyzyjnym przedsiębiorstwa z mnogością tego typu rozwiązań w państwach Unii i z wzorcem niemieckim do naśladowania i wprowadzenia, zapobiegającym albo ograniczającym możliwość powstawania patologii, których nie da się uniknąć w modelu menedżerskim. Na tym polu widzimy też przestrzeń słusznego działania i nacisków NSZZ Solidarność, które co więcej będą zgodne z duchem Unii Europejskiej.
Czy prawo w Polsce jest niegodziwe? W normalnym, neoklasycznym, liberalnym rozumowaniu ekonomicznym przyjmuje się, że oczekiwana stopa zwrotu z aktywów pewnych jest niższa niż oczekiwana stopa zwrotu z aktywów ryzykownych. Ta ogólna reguła rozumowania dotyczy wszystkich rodzajów kapitału (w normalnym neoklasycznym, liberalnym rozumowaniu, wszystko, co przynosi użyteczność i dochód albo, chociaż użyteczność, jest kapitałem). Z tej też przesłanki płynie przekonanie, że ekonomicznie uzasadnione albo ekonomicznie sprawiedliwe jest, że niosący ryzyko (risk bearing agent, risk taker) oczekuje wyższej oczekiwanej stopy przychodu z działalności (z usług kapitału w dyspozycji) niż podmiot nieponoszący ryzyka albo o ryzyku niższym. W relacjach przemysłowych „risk takerem” jest pracodawca i dlatego ma tytuł do ewentualnego extra zysku, bo jest narażony na ewentualne straty. Towarzyszy temu równie naturalna reguła zapewniająca stabilność płac, (dlatego mówimy, że płace są sztywne od dołu) i bezpieczeństwo zatrudnienia (długoletnie kontrakty) pracujących, czerpiących przychód z wynajmowanego pracodawcom swojego kapitału ludzkiego. W ślad za tym idą reguły dotyczące odpraw i ewentualnie zasiłków dla tych, którzy pracę utracili w wyniku obiektywnych fluktuacji rynkowych. Mamy wtedy przejrzysty obraz dobrze funkcjonującej ekonomii – zmienne zyski, okresowo być może bardzo wysokie, przypadające pracodawcom, stowarzyszone z ryzykiem, które biorą na siebie i względnie stabilne płace stowarzyszone z zabezpieczeniami przed ryzykiem zatrudnionych, właścicieli kapitału ludzkiego. Po tym zresztą rozpoznajemy, jak daleko rozwiązania regulujące rynek w funkcjonującym systemie odbiegają od reguł właściwych dla rynku konkurencyjnego z całą jego złożonością determinowaną również związkiem między ryzykiem związanym z użytkowaniem kapitału i dochodem z tego użytkowania otrzymywanym. Jeśli zatem mamy „elastyczny czas pracy”, „elastyczne formy zatrudnienia” i tym podobne rozwiązania przenoszące część ryzyka z pracodawcy na zatrudnionych, to czy wtedy należy się zatrudnionym premia za ryzyko, by zachować rynkowe zasady wynagradzania za użytkowanie kapitału? Czy nie powinno być jakiejś automatycznej partycypacji w ekstrazyskach czy innej formy zadośćuczynienia za przejęcie części ryzyka przez zatrudnionych? Kierując się kryterium zgodności z regułami wolnego, a więc godziwego, rynku odpowiedź brzmi – tak, należy się. Czy mamy w Polsce pod tym względem prawo godziwe? Czy też prawo niegodziwe, łamiące fundamenty wolnorynkowe na rzecz interesu łatwej do zdefiniowaniu klasy tych podmiotów, które zachowały dominującą pozycję w strukturze społecznej dzięki tak a nie inaczej poprowadzonej prywatyzacji po 1990 r. Walka, zatem z umowami śmieciowymi to również walka o zdrowe, ekonomiczne i zgodne z teorią ekonomii podstawy funkcjonowania gospodarki.
Makroekonomiczny cel gospodarowania Idea spłecznej gospodarki rynkowej uznaje za konieczne nacelowanie polityki gospodarczej na osiągnięcie takich makroekonomicznych celów jak pełne zatrudnienie, stabilizacja poziomu cen oraz dywersyfikacje substancji majatkowej. Nietrudno zauważyć, że z tego puntu widzenia, jako spłeczna gospodarka rynowa jawi się gospodarka USA, gdzie bank centralny – Fed, prowadzi politykę pieniężną nacelowaną na ograniczanie bezrobocia, mając zagadnienie celu inflacyjnego niejako w tle i bez wyraźnej apriorycznej deklaracji, jaki ten cel ma być. Inaczej jest w Polsce. Ustawa o NBP jednoznacznie nakłada na bank centralny walkę z inflacją, z a priori zdefiniowanym celem inflacyjnym, przy zupełnym lekceważeniu problemu bezrobocia – usytuowanym niejako w dalekim w tle zadań NBP. W tym sensie ustawa o NBP jest sprzeczna z art. 20 Konstytucji RP i nie powinna w ogóle wchodzić w życie, bez wprowadzenia w niej stosownych poprawek. Nie ulega też wątpliwości, że teraz wymaga pilnej nowelizacji, również ze względu na potrzebę koordynacji polityk gospodarczych w ramach UE. Poza wszystkim innym, ustawa ta w obecnym kształcie pozwala na bezmyślne, mechanicystyczne, zachowania członków RPP.
Zasady podziału PKB, a więc systemu podatkowego W Polsce spada od lat udział kosztów z wiązanych z wynagrodzeniami w PKB, spychając nas na dół tabeli europejskiej i zbliżając do takich krajów jak Indie. Właściwe rozłożenie kosztów i korzyści w gospodarce wymaga, aby system podatkowy był progresywny przy wysokim progu wolnym od opodatkowania. Trzeba wziąć pod lupę w pierwszym rzędzie system podatkowy PIT i CIT w Polsce i znowu ze wskazaniem rozwiązań powszechnych w Europie Zachodniej, w tym w Niemczech i Holandii, przykładów do naśladowania i wdrażania. Czy istnieją mechanizmy instytucjonalne i prawne, które rozwijałyby społeczną gospodarkę rynkową? Istnieją: Wolność słowa, równość wobec prawa i prawo równe. Jeśli dzisiaj stoimy przed koniecznością wyboru między materialnym dobrobytem a wolnością, to zawsze wybierajmy wolność, gdyż wolne społeczeństwa wytwarzają z reguły większy dobrobyt materialny niż społeczeństwa zniewolone. To wolność daje gwarancje możliwości stosowania środków mających na celu obronę już osiągniętego materialnego dobrobytu i jego podnoszenie, godności pracy i praw nabytych. Sytuacja w Polsce jest oczywiście różna od tej z przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku, kiedy myśl o społecznej gospodarce nie mogła zaistnieć, a tak czy inaczej rozumiana chadecja została wytrzebiona na rzecz dominacji nosicieli i spadkobierców KPP i błędów luksemburgizmu, już u zarania wyłaniania się krajów z chaosu II wojny w latach 1945–1948. Ale widzimy, że i dzisiaj na przykład o. Tadeusz Rydzyk ma trudności albo może mieć trudności w popularyzowaniu dorobku społecznej nauki Kościoła, która daje naukowe i moralne podstawy społecznej gospodarce rynkowej i dlatego, właśnie w imię wolności, jako podstawy powszechnego dobrobytu materialnego, zachęcam Prezydenta, by wrócił do źródeł, którym był wierny jak sam mówił w czerwcu 1989, jak też zachęcam tu zebranych do przyłączenia się do manifestacji 29 września zwoływanej dla obrony wolności słowa, godności ludzkiej i podmiotowości pracy. Potem trzeba przystąpić do zgłaszania ustaw i zmian w ustawach, by niwelować szkody wyrządzane przez obecnie działające często niegodziwe prawo. Ważną cechą, wyróżnikiem rozwiązań instytucjonalnych SGR w Niemczech jest zasada partycypacji pracowników w zarządzaniu firmą. Jest to bez wątpienia najsilniej zarysowane wciągnięcie pracowników we współzarządzanie przedsiębiorstwem na tle szerokiej różnorodności systemów zarządzania w różnych krajach Europy kontynentalnej i krajach anglosaskich. Dało to Niemcom spójność społeczną i innowacyjny dynamizm gospodarczy niemożliwy w tej części świata, gdzie tak czy inaczej rozumiana chadecja została wytrzebiona – tak jak w Polsce – przez nosicieli i spadkobierców KPP i błędów luksemburgizmu, już u zarania wyłaniania się krajów z chaosu II wojny w latach 1945–1948. Prof. S. Ryszard Domański
Edward Gierek - jak na komunistę - był człowiekiem łagodnym, bo nieokaleczonym leninowską nienawiścią rewolucyjną ani ślepą dyscypliną partyjną. Najprościej mówiąc - był marnym bolszewikiem. I to zdaje się jego główną zaletą mentalną Książka Janusza Rolickiego "Edward Gierek. Życie i narodziny legendy" (Iskry 2002) ma swoje zalety. Po pierwsze, stara się on - na miarę swojej rzetelności - jako świadek tamtych czasów mówić prawdę. Postać głównego bohatera książki Edwarda Gierka może być też pojmowana jako pretekst do opisania powojennej kuchni rządzenia komunistów w Polsce. Owo spojrzenie od kulis dla wielu czytelników może stanowić o jej atrakcyjności. Książka Rolickiego jest też swoistym straganem masy upadłościowej zlikwidowanej firmy. I manifestacją jej przeceny.
Po wtóre, autor był jedynym dziennikarzem po wprowadzeniu stanu wojennego, któremu Edward Gierek zaufał, dopuścił do siebie i wyspowiadał się przed nim. Dzięki temu Rolicki poznał go najlepiej i wiedzą o nim dzieli się w książce szczodrze. Książka ma także osobisty, często sentymentalny ton, jakby autora łączyła z Gierkiem nić pokrewieństwa.
Dla mnie, opowiadacza historyjek o ludziach, książka zawiera wiele ciekawych informacji, mało znanych faktów, odautorskich komentarzy i niepowtarzalnych szczegółów. Takich, których nawet bardzo zdolny pisarz nie byłby w stanie wymyślić. Sylwetka Edwarda Gierka rysuje się dzięki temu wyraźnie i ciekawiej, niż można było przypuszczać. Wprawdzie bohater nie był nigdy miotany namiętnościami na miarę markiza de Sade ani obdarzony umysłem de Gaulle'a, to jednak w ramach swoich plebejskich wertepów w Zagłębiu i we Francji - a nie w Rosji - jego życie, życie polskiego komunisty okcydentalnego, mieni się ciekawymi ściegami. Ma swoją odmienność. Jest to odmienność bardziej ludzka niż ta pochodząca ze wschodu. Edward Gierek nie był podziurawiony manlicherami ortodoksyjnego internacjonalizmu radzieckiego, nie miał w sobie zakodowanego syberyjskiego strachu czy respektu przed Łubianką, bo nie doznał losu członka KPP. Dlatego - jak na komunistę - był człowiekiem łagodnym, bo nieokaleczonym leninowską nienawiścią rewolucyjną ani ślepą dyscypliną partyjną. Najprościej mówiąc - był marnym bolszewikiem. I to zdaje się jego główną zaletą mentalną. Ta dominanta, w połączeniu z jego cechami osobistymi zakodowanymi przez matkę w dzieciństwie określa duchowy pejzaż Edwarda Gierka i będzie ważyła - i determinowała - powikłania jego kariery politycznej. Do tego dodałbym jeszcze wrażliwość Edwarda Gierka na ludzką biedę, bo była zmorą jego półsierocego dzieciństwa. Wprawdzie wszyscy powojenni przywódcy wyrośli w nędzy - Bierut, Gomułka, Jaruzelski a także Wałęsa i Miller - ale Edward Gierek miał na nią największe uwrażliwienie. Dlatego skłonność do identyfikowania się z robotnikami, nawet pod hasłami "dyktatury proletariatu", była u niego bardziej oczywista. Niejako naturalna. Nie był to skutek jego przekonań ideologicznych, ile pamięć o doświadczeniu własnym. A jego manifestacyjnie teatralny sentyment do górników brał się nie tyle z tego, że się między nimi urodził - i sam nim był - ale głównie przez to, że im się sprzeniewierzył. Dramatyczność - a nawet tragiczność - jego życia zakotwiczona jest w tym obszarze jego doświadczeń. I ta sprawa jest w książce najciekawsza.
Życiowa uwertura Przyjrzyjmy się jej bliżej. Gierek urodził się w Porąbce opodal Sosnowca w byłym zaborze rosyjskim, czyli w Zagłębiu. Kiedy miał cztery lata, jego ojciec zginął w kopalni Kazimierz. Jest rok 1917. Na świecie wojna, w Rosji rewolucja, a Józef Piłsudski siedzi w wiezieniu magdeburskim. A on - Edward Gierek - siedzi na parapecie robotniczego familoka i wypatruje matki, bo ma wrócić z pracy. Pilnuje siostry. Po czterech latach doczeka się ojczyma, by z nim w 1923 roku wyjechać do Francji. Kiedy ma 17 lat, zaczyna pracować na dole. Zostaje się górnikiem. Rok później wstępuje do Francuskiej Partii Komunistycznej i przestaje chodzić do kościoła. Jednak bierze ślub kościelny i chrzci swoje dzieci. Na koniec matkę, z wielkimi honorami, pochowa po katolicku. Matkę ma wspaniałą. Po niej odziedziczy kult ogniska domowego i poważny stosunek do dekalogu. Kocha ją i czci przez całe życie. Jest wzorowym synem. Po 11 latach pobytu we Francji za udział w strajku zostaje z niej wydalony. W Polsce nie przyznaje się do przynależności partyjnej, otrzymuje powołanie do wojska. Jako górnik strzałowy zostaje przeszkolony w obsłudze materiałów wybuchowych, kończy kurs elektryka [uwaga - pierwszy nasz elektryk!] służy w I Pułku Artylerii Motorowej w Stryju. W 1937 roku żeni się ze Stanisławą Jędrusik i po raz wtóry emigruje, tym razem do Belgii. Tam spędza lata wojny, udziela się w konspiracji, w belgijskiej partii komunistycznej i działa w Związku Polaków. Jednak nie przychodzi mu do głowy, aby zgłosić się do polskiego wojska. W 1946 roku wybrano go na przewodniczącego Rady Polaków w Belgii. W tym momencie żegna się na zawsze z zawodem górnika - zostaje zawodowym działaczem. Tak wyglądała jego życiowa uwertura.
Grzech zdrady Po 11 latach pobytu w Belgii - z nakazu partii - wraca w 1948 roku do kraju. Ma 35 lat, rodzinę i niewiele ponadto. W dodatku musi rozłączyć się z najbliższymi, którzy osiadają w Zagłębiu u matki, sam zostaje w Warszawie jako dyspozycyjny, dość anonimowy działacz z Belgii. Jest obcy, niewykształcony i bez większych ambicji do robienia kariery. Nie pcha się. Tęskni za rodziną, w końcu się stawia i po roku ląduje w Komitecie Wojewódzkim PZPR w Katowicach. Dostaje mieszkanie i zaczyna się urządzać. Potem wysyłają go do dwuletniej Szkoły Partyjnej w Łodzi, gdzie - pozalekcyjnie - w chórze śpiewa w basach. Opinia szkoły na temat jego dalszej kariery nie jest dobra. Nie robi nadziei na działacza partyjnego większego formatu. Mało mówi, bo mało wie. Nie potrafi się wysławiać, a tym bardziej pisać, ale szkoły nie kończy, bo partyjny los upomniał się o swego wybrańca. Oto w 1951 roku dochodzi do strajku górników w Zagłębiu, w dodatku w kopalni, w której życie stracił jego dziadek i ojciec - w kopalni Kazimierz-Juliusz w Sosnowcu, także w sąsiednim Jowiszu i Czerwonej Gwardii! Strajki w tamtych czasach były nie do pomyślenia, zwłaszcza w Czerwonym Zagłębiu! Partia szuka ratunku w kłopotliwej sytuacji, grzebie w papierach i odkrywa rodowód Edwarda Gierka. Sam towarzysz Roman Zambrowski wzywa go do Warszawy i proponuje mu wygaszenie strajku w kopalni jego ojca. Nagrodą będzie stanowisko sekretarza KW w Katowicach. To kluczowy - ba! najważniejszy - moment w życiu Edwarda Gierka, w którym zawarty jest jego iście hamletowski dylemat, który zaciąży na jego życiu i doprowadzi go do klęski. Pytanie brzmiało: co ważniejsze - interes partii czy lojalność wobec swoich? Wobec dziada, ojca i zagłębiowskich górników? Staje po stronie partii. Wybiera partię, bo w niej mieści się także jego interes osobisty. Wybiera tę stronę, bo nie stać go już było na zdeklasowanie się. Wszak nie jest już od dziewięciu lat górnikiem, lecz zawodowym funkcjonariuszem. Teraz ma obietnicę awansu do grona dygnitarzy partyjnych. Do nomenklatury. Sytuacja była albo, albo. Zapewne przemyśliwał wtedy wiele spraw, ale zwyciężyło morale komunisty. Mimo że partia wtedy nie była jeszcze gotowa do strzelania do robotników, zwłaszcza do swoich, to jednak podjął się zadania likwidatora strajku. W ten oto sposób swój pojechał ujarzmić swoich. Jego przeznaczenie ruszyło z kopyta. Trzeba przyznać, że Edward Gierek wykazał się wtedy sporą odwagę cywilną. Pojechał do Kazimierza, wsiadł do windy i zjechał na dno kopalni do strajkujących. Sam. I stanął przed rozeźlonymi górnikami - jak kęs mięsa przed głodnymi lwami. Gniew ludu to nie przelewki, ryzyko było ogromne, ale dzięki temu, że był synem swojego tragicznie zmarłego ojca - górnicy zapewne go pamiętali - udało mu się nawiązać z nimi kontakt i pruł flaki, by po paru godzinach przekonać górników do kapitulacji. Nie wiemy, jakich używał argumentów, choć musiała to być jakaś forma wiary w socjalizm. Odniósł sukces. Skapitulowały też pozostałe kopalnie. Potem nadszedł czas kary, czyli wypędzenie z raju. Doszło do iście radzieckiej "mszy świętej". W kopalniach ogarniętych niedawnym strajkiem zwołano otwarte zebrania partyjne, na których uczestnikom strajku odbierano legitymacje partyjne. Zdegradowani górnicy publicznie napiętnowani w poniżeniu opuszczali swoje umiłowane komuny. Edward Gierek przyglądał się zapewne temu obrzędowi z miejsca honorowego.
Rzecz się stała. Edward Gierek, początkujący działacz reemigrant, wypełnił zadanie, a towarzysz Roman Zambrowski, stary leninowski działacz, dotrzymał słowa. Edward Gierek zostaje sekretarzem KW w Katowicach. W partii uznano go za bohatera. Objawił się francusko-belgijski wunderkind. Usłyszeli o nim wszyscy ważni towarzysze. W ten sposób przed Gierkiem droga do kariery staje otworem - po raz pierwszy złapał silny wiatr w żagle. I on niósł go jak nikogo przedtem. Jednak sumienie gryzło - trapiły go wyrzuty sumienia, których nie przewidział. I gdy kilkanaście lat później zostaje pierwszym sekretarzem województwa katowickiego, zwołuje górników tamtych kopalń, jedzie do nich i przeprasza. Kaja się przed nimi publicznie. To przykład heroizmu Gierka - ma odwagę stanąć przed nimi nie tylko w chwili buntu, ale i w potrzebie moralnego oczyszczenia. Od tego czasu zagłębiowscy górnicy zawierzyli mu, byli zawsze z nim i nigdy go nie zdradzili. Jest rzeczą znamienną - a w tym kontekście zrozumiałą - że od tamtych wydarzeń już nigdy nie doszło do strajków w kopalniach Zagłębia. Nawet w 1981 roku, kiedy zastrajkowały wszystkie kopalnie na Śląsku. Ze swoim tragicznym finałem w kopalni Wujek. Po partyjnych "egzekwiach" Edward Gierek wpisuje się do podstawowej organizacji partyjnej kopalni Sosnowiec. Tym samym, symbolicznie, osadza się między swoimi. Od tej chwili ma swoje górnicze - by nie rzec etniczne - zaplecze, a oni mają w swoich szeregach przywódcę narodu. Obydwie strony wyszły na swoje. W taki oto sposób rodzi się "awangarda klasy robotniczej", czyli wspólnota partyjna górników. Autorytet i sława Edwarda Gierka szybko rośnie. Staje się idolem Zagłębia i jego dumą. Po Janie Kiepurze - synu piekarza - jest drugim człowiekiem z tamtych stron, który robi wielką karierę i rozsławia imię swojej ziemi. Dziś obserwujemy narastający kult Gierka, zresztą nie tylko w jego stronach. Dlaczego? Bo rośnie tęsknota do minionych czasów; dziś nie ma znaczenia jego dwuznaczność moralna czy to, że był komunistą, który źle rządził krajem. Tak jak nieistotne jest dziś równie moralnie dwuznaczny udział Jana Kiepury w goebelsowskich filmach w nazistowskiej UF-ie czy uściśnięcie prawicy Adolfa Hitlera. Kiepurę kochają za "brunetki i blondynki", a Gierka za pierwsze banany, herbatę earl grey i opiekuńczość partii nad ludźmi pracy. Dlatego będą im stawiane pomniki. Pomnik Kiepury stanął już w Sosnowcu. Edward Gierek poczeka jeszcze chwil kilka. Rosnące dziś zainteresowanie osobą Edwarda Gierka wydaje się być naturalne także z ludzkich powodów. Przez to, że nie tylko wysoko się wzniósł, ale i spadł na samo dno. To ludzi ujmuje. Stał się ofiarą systemu, który go wyniósł i który sam tworzył. Jednak dla tych, co na dole drabiny społecznej, chciał dobrze. I sporo dla nich zrobił. Poza tym zachowywał się nienagannie, kiedy stał się nikim. Pozbawiony wszelkich honorów, wyrzucony z partii, uwięziony, bez jakichkolwiek przywilejów, z godnością znosił swój los. Żył w osamotnieniu. Czym wypełniał czas? Jak wszyscy komuniści w podobnej sytuacji, klecił alibi dla swojego niedołęstwa. To pewne, choć nie doszedł do mniemania Władysława Gomułki [które ściągnął od Piłsudskiego], że z polskim społeczeństwem nic zrobić się nie da. Gierek miał raczej skłonność szukania winy w sobie, bo bardziej rezonował w nim dekalog niż Manifest Komunistyczny. Czy rozmyślał nad swoim wielkim grzechem z 1951 roku? Z całą pewnością, skoro pod sam koniec życia powie, że żałuje powrotu do Polski. Od złamania strajku wszystko się zaczęło. Cała jego wielka kariera. Bo jego grzech - ów wyczyn w kopalni Kazimierz - go niósł. Już w rok później zostaje wybrany na posła na Sejm z Sosnowca, w 1954 roku na członka KC, a uchwałą Biura Politycznego na kierownika wydziału przemysłu ciężkiego KC. Dwa lata później jest już sekretarzem KC. W taki sposób zrządzeniem losu i towarzysza Romana Zambrowskiego Edward Gierek wchodzi na 25 lat do ścisłego kierownictwa PZPR. Zostaje rekordzistą w gronie VIP-ów w historii PRL.
Poznański bunt i ratunek w szafie Jednak gaszenie strajków uznał chyba za swoją wąską - nieco samurajską - specjalność, bo kiedy w 1956 roku dojrzewa bunt w Poznaniu, sam zgłasza się do Edwarda Ochaba - ówczesnego I sekretarza - z propozycją podróży do Wielkopolski w wiadomym celu. I jedzie. Kiedy dociera na miejsce, siedziba komitetu partii jest już zdemolowana, więc idzie do Urzędu Wojewódzkiej Rady Narodowej. A gdy demonstranci zaczynają opanowywać i ten gmach, sekretarka chowa go w szafie. Ten chaplinowski fortel nie pozwala mu stanąć oko w oko z klasą robotniczą Poznania. Jednak kij ma dwa końce i zawsze jeden jest lepszy; dzięki rejteradzie unika pośredniczenia w decyzji użycia broni przeciw poznańskim robotnikom. Miał bowiem zasadę - jak długo nie poleje się krew, trzeba z robotnikami rozmawiać. Dzięki umknięciu do szafy udało mu się zachować czyste konto moralne. A na sprawy moralne - rzecz jasna - był bardzo uczulony. Zły los wskazał wtedy palcem na Józefa Cyrankiewicza. Książka Janusza Rolickiego pozwala także lepiej zrozumieć okres katowicki Gierka, kiedy rządził Śląskiem i Zagłębiem, gdzie zetknął się z wojewodą Jerzym Ziętkiem, człowiekiem o niespotykanym talencie administracyjnym. Stworzyli harmonijny tandem działaczy głęboko związanych z własną ziemią. Ich troska o rozwój regionu i dbałość o polepszenie życia ludzi jest legendarna, godna szacunku i naśladowania. Połączyło ich podobieństwo przewinień, czyli uszczerbki na sumieniu. Choć różnili się zasadniczo; Gierek wierzył w socjalizm, a Ziętek przeciwnie. Jerzy Ziętek, powstaniec śląski, uchodźca spod Gliwic, po przewrocie majowym zdradził przywódcę powstań śląskich Wojciecha Korfantego i przeszedł na stronę piłsudczyków. Dzięki temu został burmistrzem Radzionkowa i parlamentarzystą. Wrócił z wojny z armią ze Wschodu, co pozwoliło mu na powrót do pracy w administracji. Zaopiekował się grobem Korfantego i zaczął odrabiać swój grzech. Poczucie winy wyzwoliło w nim wielką, społeczną energię. Edward Gierek miał podobny kompleks - jak się rzekło, "samurajskiego łamistrajka" - związanego z kopalnią Kazimierz, i miał równie silną potrzebę jak Ziętek służenia swoim. Gierek, o pokolenie młodszy od Ziętka, wychowany bez ojca, szanował go szczególnie. Wybudował w Ustroniu dom obok domu Ziętka, bo chciał w jego sąsiedztwie przeżyć starość. Kiedy już obydwaj byli za burtą, w upiornym czasie stanu wojennego, Wilhelm Szewczyk pojechał sprawdzić, jak żyje stary Ziętek. Zastał ich obydwóch w kuchni, zupełnie opuszczonych. Siedzieli przy stole nad nieudolnie otwartą puszką konserwy rybnej, krupniokiem pokrojonym w plasterki i dwoma kromkami suchego chleba.
Wielki hutnik wybiera małego górnika Na każdą wielką karierę złożyć się muszą dwa elementy nośne. Nie bez przyczyny mamy w sobie tyle podwójnych organów. Bo w polityce musi być zawsze Lelum i Polelum. To tylko w Rosji "Bóg Trójcę lubi". I w tym wypadku Edward Gierek ma szczęście - jak nikt przedtem ani potem. Oto w 1966 roku, już jako sekretarz Komitetu Centralnego od przemysłu ciężkiego, jedzie z Gomułką w delegację do Moskwy. Tam poznaje towarzysza Breżniewa i ten - bez jakiejkolwiek dwuznaczności - traci na jego punkcie głowę. Porozmawiali ze sobą jak hutnik z górnikiem i już! Oczywiście Gierek nauczył się w międzyczasie po rosyjsku - notabene w ogóle bardzo dużo się uczył - i znaleźli wspólny język. Gierek musiał się ponadto korzystnie prezentować na tle Władysława Gomułki, który mierził ich swoją swarliwością i coraz gorzej dawał sobie radę z rządzeniem Polską. Breżniew szybko zobaczył w Gierku jedynego kandydata na schedę po Gomułce. I kiedy stary i łysy przywódca padł, Gierka wyniosło na sam szczyt, choć nie za bardzo się do tego kwapił. Stanisław Kania rzucił się przed nim na kolana, prosząc, by przejął władzę, a z Moskwy przyleciał umyślny z namaszczeniem wielkiego hutnika z Kremla. Jego strajkowa samurajskość jednak nie maleje, bo kiedy po krwawych wydarzeniach na Wybrzeżu w styczniu 1971 roku zaczyna strajkować stocznia w Szczecinie i zanosi się na eskalację, postanawia powtórzyć swój wyczyn z 1951 roku i pojechać do strajkujących, by osobiście zażegnać możliwość kolejnej tragedii. Zwłaszcza że portowcy postulowali rozmowy na najwyższym szczeblu, choć sami w tę możliwość nie wierzyli. Tym razem dla Gierka sytuacja była jednak o wiele łatwiejsza niż onegdaj w kopalni Kazimierz. Wtedy był anonimem - teraz pierwszą osobą w państwie. Toteż pojawienie się pierwszego sekretarza i premiera było dla strajkujących całkowitym zaskoczeniem. Bo zabrał ze sobą Piotra Jaroszewicza. Późnym wieczorem podjechali taksówką pod bramę stoczni. Sami, bez milicyjnej obstawy, stanęli przed zaryglowaną bramą. Na pytanie wartowników, kto idzie, odpowiedzieli: "Gierek, pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, i Jaroszewicz, premier Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej". Zaskoczenie było pełne. Otwarto przed nimi bramę, a potem czekali dobre trzy kwadranse, aż się klasa robotnicza zejdzie. Po paru godzinach wszystko skończyło się słynnym przekrzykiwaniem: "Pomożecie!?" "Pomożemy!".
A wyzwoleńczy diabeł hajcował Rozpoczęła się dekada rządów Edwarda Gierka. Miała konstrukcję klasycznej agonii. Zmurszały ustrój znalazł w jego osobie najlepszego patrona i realizatora upadku. Takiego ostatniego z Ludwików bez szafotu. Po Gomułce spuścizna była fatalna; w gospodarce, polityce i życiu społecznym. W tę schedę Gierek jako taki wnosi wiano swoich właściwości - a także ułomności - a tym samym określone gwarancje. Wynikają one z bilansu praktyk poprzedników, życzliwości "wielkiego hutnika" z Kremla do polskiego "górnika" i pakietu jego ograniczeń osobistych; tych z Zagłębia, z jego Francji i Belgii, kopalni Kazimierz i stoczni szczecińskiej. Oznaczały one, że nie będzie się strzelało do robotników, nie będzie więźniów politycznych, będzie szacunek dla ludzi kultury i intelektualistów, i dbałość o dobrobyt robotników i chłopów. Zwłaszcza że życzliwość Breżniewa wyraziła się w zgodzie na zaciągnięcie pożyczek na Zachodzie, a tamtejsze banki akurat dusiły się od nadmiaru pieniędzy. Zaś to, co działo się na Zachodzie, Edwardowi Gierkowi zdawało się znajome i zrozumiałe najlepiej, niejako z pierwszej ręki, wszak dzień pracy zaczynał od czytania "Le Monde". Edward Gierek był w istocie naiwnie zainfekowanym socjaldemokratą, który nie dostrzegał i nie skojarzył, że stworzył empiryczne przesłanki i okoliczności do rozwijania dążeń o wolne związki zawodowe, o wolność w ogóle i wolność słowa. Do organizowania się opozycji. Zwłaszcza że parasol ochronny Breżniewa, którym go otoczył, prolongował czas na dojrzewanie opozycyjnych procesów. Gierek krząta się. Za pożyczone pieniądze uruchamia wielkie inwestycje publiczne, takie jak droga szybkiego ruchu z Katowic do Warszawy, szybka magistrala kolejowa Katowice - Gdańsk, fabryka małolitrażowego samochodu Fiat, kilkadziesiąt fabryk prefabrykatów do budowy domów itd. A także huta Katowice. Otwiera się na Zachód. Zaprasza prezydenta USA do Polski. Reguluje także stosunki z RFN, w tym daje zgodę na emigrację Ślązaków w ramach porozumienia o łączeniu rodzin. Państwo polskie także na tym zarabia; bierze od państwa niemieckiego po 1300 marek od śląskiego "łebka". Oparcie w Breżniewie dawało Gierkowi poczucie pewności i większej swobody działania. Toteż mógł zacząć święcie wierzyć, że z klasą robotniczą zawsze się dogada, z inteligencją porozumie, bo jako człowiek niedouczony miał wobec niej szacunek. Z czasem utrwaliło się w nim przekonanie, że Polska pod jego ręką "może rosnąć w siłę, a ludzie w dostatek". Frazes ten zastąpił myślenie krytyczne i stał się zasmażką wszystkich jego poczynań. Filozofię zastąpiła natrętna głupota objawiona pod nazwą propagandy sukcesu. Jego specjaliści tej dziedziny, tacy jak Maciej Szczepański, przekonali go, że ludziom wszystko można wmówić. A przy okazji i sobie. Zaczął się festiwal kłamstw, który przyśpiesza koniec panowania Edwarda Gierka. Uruchomiono rzeczywistość schizofreniczną; tę realnie istniejącą, i tę telewizyjną. Rozwijały się dynamicznie i niezależnie od siebie, aż rozeszły się na zawsze, czyli do końca PRL. A wyzwoleńczy diabeł hajcował w piecach na stu fajerkach. Z perspektywy czasu wady Edwarda Gierka zdają przewartościowywać się w zalety. Patrzył na wszystko przez francusko-belgijskie doświadczenia, które ukształtowały go jako działacza. Ta jego okcydentalność prawdopodobnie uchroniła Polskę przed kolejnym satrapą wychowanym na wielkoruskiej zupie, a tym samym przed przelewem krwi jako metody likwidacji społecznych konfliktów. Jego dziesięcioletnie panowanie przygotowało nowy styl porachunków politycznych, a w efekcie i owo polskie bezkrwawie "Solidarności". Edward Gierek immanentnie zmierzał ku Zachodowi. Sięganiem po pożyczki do zachodnich banków wyprzedzał tylko czas. Zaczął dogadywać się z Niemcami. I miał ogromne kłopoty z naciśnięciem cyngla. W stosunku do robotników nie zrobiłby tego nigdy. Unikał represji, dlatego ruchy dysydenckie - KOR czy "Solidarność" - miały lepsze możliwości działania niż kiedykolwiek przedtem. Edward Gierek najniebezpieczniejszy był dla Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Dlatego go tak moralnie i materialnie pogrążyła. Zdeklasowała go mechanicznie. Żył w nędzy. I ona zmusiła go do prośby, aby władze belgijskie przyznały mu górniczą rentę za przepracowane lata w Limburgii. I ją otrzymał. Ostatnie 11 lat żył na koszt podatnika belgijskiego. To triumf socjalistycznej dialektyki. Jego trampolina nosi nazwę kopalni Kazimierz; wyrzuciła go na zbyt odległą orbitę jak na jego możliwości. I muliły go komplikacje wewnętrzne, z którymi nie mógł sobie poradzić. Jednak to normalna przypadłość wszystkich polskich przywódców komunistycznych - ale i każdego człowieka. Pod pretekstem zawału serca władze partii zdjęły go ze stanowiska pierwszego sekretarza PZPR. Kiedy po raz pierwszy wyszedł na spacer do parku anińskiego szpitala, ludzie przystawali za ogrodzeniem i gapili się na Gierka, jakby był biologiczną anomalią. Ktoś rzucił w niego obgryzionym jabłkiem. Trafiło go w głowę. Tymczasem - w Gdańsku - następny elektryk szykował się do skoku przez płot. Kazimierz Kutz
Kto obawia się gniewu muzułmanów?
7 faktów pomijanych przez media:
Infonurt2 : ten artykuł to manipulacja. Winni są ci co zlecili film ( Izrael- Natenyahu) finansowali, rezyser i propmotor( ten na zdjeciu). Zamach na Ambasadora zlecono: Arabi go nawet próbowali ratować.Ponizej ponawiam znowu wywiad z agentem Nr 1 FBI, który nie pozostawia złudzeń co do intencji Izraela na rozpoczęcie IIIWŚ. To sa Psychopaci !! Tak jak większość z nas, tak i większość muzułmanów jest zdania, że 13-minutowy islamofobiczny film "Niewinność Muzułmanów" jest prymitywny i obraźliwy. Na całym świecie ludzie wyszli na ulice, odżyły neo-kolonialne pretensje do USA, krytyka bliskowschodniej polityki zagranicznej Zachodu i urazy uczuć religijnych. Media pomijają jednak kilka bardzo istotnych faktów w sprawie ostatnich protestów:
Według ostatnich szacunków, uczestnicy protestów w sprawie kontrowersyjnego filmu stanowią od 0.001 do 0.007 procent 1,5 billionowej populacji muzułmanów na świecie – nieznaczny ułamek tłumów, które domagały się demokracji podczas Arabskiej Wiosny. Większość protestów przebiegała pokojowo. Podpalenie ambasad to jedyne przypadki gdy sprawy wymknęły się spod kontroli. Same ataki zostały zorganizowane przez Salafitów, członków radykalnego ruchu muzułmańskiego. Część czołowych amerykańskich i libijskich przywódców przyznaje, że zabójstwa w ambasadzie USA w Libii mogły być zaplanowane wcześniej w związku z rocznicą 9/11 i przez przypadek zostały skojarzone z projekcją filmu. Poza atakami zorganizowanymi przez radykalne grupy w Afganistanie i Libii, według badań przeprowadzonych 20 września, uczestnicy protestów nie zabili ani jednej osoby!Przywódcy muzułmańscy i zachodni potępili film i sprzeciwili się przemocy w odpowiedzi na treści tego filmu. Papież przybył z wizytą do Libanu i podczas najgorętszych protestów przywódcy Hezbollahu wzięli udział w jego kazaniu, wstrzymali protesty do czasu jego wyjazdu i wezwali do tolerancji. Tak! To naprawdę miało miejsce. Po atakach w Benghazi, wielu uczestników protestów w Libii pojawiło się na ulicach z transparentami, często po angielsku, przepraszającymi za to co się stało i wyjaśniającymi, że te ataki nie reprezentują ich przekonań i wierzeń. Do tego setki artykułów i notek, które zostały odrzucone przez redaktorów naczelnych tylko po ty, by udostępnić miejsca na pierwszych stronach gazet dla artykułów o "zderzeniu cywilizacji" i "wściekłych muzułmanach" -- W Rosji dziesiątki tysięcy protestujących przemaszerowało przez Moskwę demonstrując przeciw Prezydentowi Putinowi. Setki tysięcy Portugalczyków i Hiszpanów wyszło na ulicę sprzeciwiając się cięciom gospodarczym; ponad milion Katalończyków maszerowało w Barcelonie domagając się niepodległości.
Gniew Muzułmański czy Salaficka Strategia Poznaj Sheikha Abdallaha, Salafickiego prezentera telewizyjnego, który wypromował film. Zdjęcie: Ted Nieter Film "Niewinność Muzułmanów" został rozpowszechnony przez skrajnie prawicową grupę Salafitów - radykalnych islamistów wspieranych przez Arabię Saudyjską. Jego kiepska jakość skazywała go na rekordowo niską oglądalność na YouTube, do czasu gdy egipski prezenter telewizyjny Sheikh Khaled Abdullah (na zdjęciu po prawej stronie) nie zaczął go promować 8 września. Większość urażonych Muzułmanów zwyczajnie zignorowała lub pokojowo wyraziła swe zgorszenie tym filmem, ale Salafici zorganizowali najbardziej agresywne protesty, które zakończyły się atakami na ambasady. Liderzy egipskich Salafitów brali udział w protestach w Kairze i atakach na amerykańskie ambasady. Podobnie jak w przypadku skrajnej prawicy w Europie czy USA, główną strategią Salafitów jest podburzanie tłumów poprzez demonizowanie oponentów i zachęcanie do agresji. Takimi pobudkami kierował się również amerykański antymuzułmański pastor Terry Jones (który pierwszy wypromował film na Zachodzie) wraz z innymi zachodnimi ekstremistami. Warto jednak pamiętać, że w obu społeczeństwach wyważone podejście do tej sprawy przeważa (w znacznym stopniu!) nad ekstremistami. Jeden z przywódców egipskich Braci Muzułmańskich napisał w New York Times: "Rząd Stanów Zjednoczonych czy społeczeństwo tego kraju w żadnym wypadku nie ponosi odpowiedzialności za poczynania jednostek, które łamią prawo wolności słowa ".
Media pozytywnie Grupa niezależnych dziennikarzy i naukowców spotkała się z uczestnikami protestów starając się w pełni zrozumieć ich przesłanki. Wśród nich: Hisham Matar który w niepowtarzalny sposób opisał smutek w Benghazi; Barnaby Phillips, który zbadał manipulacje, którymi posłużyli się islamscy konserwatyści manipulujący filmem; Antropolog Sarah Kendzior ostrzegająca przed traktowaniem Muzułmanów jako jednej, homogenicznej całości. Profesor Stanley Fish stawiający trudne pytanie: dlaczego Muzułmanie są tak wrażliwi na opisy swojej religii.
Śmierć Netanyahu zapobiegnie III wojnie światowej Wczoraj Alex Jones przeprowadził jeden z najbardziej szokujących wywiadów – ze Stevem Pieczenikiem, amerykańskim „agentem nr 1″. Informacje przekazane przez Pieczenika były adresowane raczej do służb specjalnych różnych krajów niż do przeciętnego słuchacza. To zresztą potwierdził sam Alex Jones, gdyż przekaz Pieczenika był aż nadto wyraźny. Nigdy by nie doszło do takiej rozmowy gdyby sytuacja nie była naprawdę groźna. Pieczenik wykorzystał najbardziej popularny program alternatywnych mediów – Alexa Jonesa, którego nie tylko miliony ludzi na całym świecie, ale także wszystkie wywiady. We wstępie Alex Jones potwierdził obawy, że przygotowywana jest wielka ofensywa na Iran. W cieśninie Ormuz zgromadziły się siły militarne 25 krajów, pod przywództwem Brytyjczyków, wyraźnie przygotowane na wsparcie Izraela w ataku na Iran. Informacja o tej potężnej armadzie jest ukrywana przez kryminalne media, gdyż w tej „koalicji” nie biorą udziału Amerykanie. Steve Pieczenik zaznaczył, że bieżące wydarzenia, wraz z zamordowaniem amerykańskiego ambasadora w Libii, są ciągiem dalszym operacji rozpoczętej 11 lat temu zamachem na WTC. Zamach, który był operacją fałszywej flagi Mossadu i CIA spowodował konfrontację pomiędzy służbami specjalnymi syjonistów i amerykańską armią. Generałowie z gen. Petraeausem na czele próbują wycofać się z Bliskiego Wschodu, podczas gdy syjoniści chcą doprowadzić do wielkiego konfliktu międzynarodowego, który się przekształci w III wojnę światową. Izrael, przez swoje macki w USA w postaci żydów diaspory i lobby syjonistyczne wywiera ciągłe naciski na prezydenta Obamę i przywódców militarnych, by rozpoczęli kampanię militarną przeciwko Iranowi. Ale zarówno Obama, jak i generałowie Dempsey i Petraeus, zdecydowanie się przeciwstawiają tej agresji. Przyjęto taką pozycję, mimo, że Izrael od ponad 20 lat jest gwarantem interesów amerykańskich na Bliskim Wschodzie. Generałowie i prezydent zdają sobie jednak sprawę, że po raz pierwszy od powstania Izraela w 1948 roku, siły przeciwko niemu się skonsolidowały – Hezbollah, agenturę Iranu z Hamasem, Bractwem Muzułmańskim oraz Al Kaidą. Pieczenik ostro występuje przeciwko premierowi Izraela, zaznaczając na wstępie, że to właśnie służby specjalne tego państwa maczały palce w zamachu na WTC, 9/11. Przypomniał, że zaraz po zamachu FBI złapało ponad 134 izraelskich szpiegów, którzy byli powiązani z pakistańskim ISI oraz wywiadem Arabii Saudyjskiej. Osama bin Laden, któremu się przypisuje autorstwo zamachu, został zabity ponad 10 lat temu – już wtedy Pieczenik mówił o tym w audycji Alexa Jonesa. Na scenie za plecami Mitta Romney, pojawiają się znów niebezpieczni neokonserwatywni politycy powiązani z zamachem 9/11, tacy jak Paul Wolfovitz, Eliot Abrams, Richard Pearle (Ciemny Książę) czy Michael Chertoff, który przez swoją „Chertoff Group” konsoliduje byłych i obecnych agentów CIA. Sam Romney jest ignorantem, jeśli chodzi o geopolitykę, nie potrafi nawet porządnie pisać. Zespół doradczy Romneya – ludzie tacy jak Zelich, Hills czy Murdoch, przekonali go do tego, że głównym wrogiem USA w chwili obecnej jest Rosja, co nie jest prawdą. Wojna toczy się pomiędzy prowojennymi żydowskimi neokonserwatystami wraz z Izraelem, a drugą stroną sił wywiadu, kierowaną przez generała Petraeusa oraz Departamentem Stanu, którzy próbują zachować za wszelką cenę pokój. Ci pierwsi dysponują swoimi agentami na Bliskim Wschodzie, którzy np. w przypadku Libii, dokonali aktu zabójstwa amerykańskiego ambasadora. Zabójstwo Christophera Stevensa jest niezwykle istotne, gdyż jako ekspert o specjalności arabisty, znający doskonale kulturę arabską, był w stanie się z nimi dogadać i przez to zachować pokój w regionie. Nie był on więc na rękę siłom dążącym do wojny z Iranem – Izraelowi i neokonserwatystom. Pieczeniak przyznał się, że jest żydem, ale z linii ofiar Holocaustu, podczas gdy Netanyahu nie. Wszystko co premier Izraela mówi do Amerykanów jest wg. Pieczenika kłamstwem, jak np. to, że Izrael był ocaleniem dla żydów – wręcz przeciwnie, Ben Gurion nie chciał przyjąć żydów węgierskich by ich ocalić przed zagładą twierdząc, że woli 400 krów niż jednego żyda z diaspory. Takie zachowanie nie było wyjątkiem, co gorzej, w 1933 roku, za pieniądze przyjęto 36,000 żydów niemieckich – odbyło się to pod kontrolą Heydricha, który sam był żydem. Netanyahu nawet nie wspomni o 165,000 żydów, którzy byli w armii Hitlera. Holocaust jest przede wszystkim używany przez Izrael jako narzędzie polityczne. Z Izraelem ściśle jest powiązana Arabia Saudyjska rządzona nielegalnie przez rody Faisal i Saud, które zostały tam umieszczone przez Anglików. Koran został tak przekręcony przez tzw. wahabizm by stać się narzędziem do tworzenia podziałów i waśni. Wcześniej Koran krzewił jedynie pokój i miłość i nie było w nim nic drażniącego dla innych religii. Te trzy siły – żydowscy neokonserwatyści w USA, rządy Izraela i Arabii Saudyjskiej, tworzą koalicję, która obecnie występuje przeciwko Prezydentowi USA, który mimo swoich wszystkich wad i kłamstw, jest doskonale zorientowany w działaniach agentur, jako że sam jest synem i wnukiem agentów CIA. Zabójstwo ambasadora USA, które miało na celu rozszerzenie konfliktu na Bliskim Wschodzie, odwróci się przeciwko Izraelowi. Oznacza ono początek Armagedonu dla Izraela, każda próba podbicia Iranu, skończy się dla niego tragedią. Pieczenik przypomina, że wbrew temu co się mówi, Izrael przegrał wszystkie wojny jakie wzniecił. Ostrzega, że tym razem nikt Izraelowi nie pomoże i tysiące izraelskich żołnierzy polegną. W USA syjoniści i agenci Mossadu, sponsorowani przez pieniądze z Arabii Saudyjskiej, próbują obniżyć wartość dyplomacji i możliwość porozumienia pomiędzy USA i krajami arabskimi, poprzez usunięcie arabistów, by nie dopuścić do sytuacji gdy jak za Cartera, w Camp David, podpisano by traktat pokojowy. Pieczenik uważa, że Carter był najlepszym prezydentem, podczas swojej kadencji zwolnił 4 tysiące agentów CIA, bowiem zdawał sobie sprawę, że to oni stanowią główne zagrożenie dla pokoju. Clinton z kolei, będąc prezydentem, na skutek presji ze strony syjonistów pousuwał wszystkich arabistów, natomiast jego żona paradoksalnie doskonale wykonuje swoje zadanie. Pieczenik przewiduje, że atak na Iran może nastąpić na początku października – już w święto Yom Kippur, chyba że byli agenci Mossadu i Szin Betu go usuną. Pieczenik dodał „oni dobrze wiedzą co mam na myśli”. Tak więc 16 września, 2012 roku, w audycji Alexa Jonesa, agent nr 1 wywiadu amerykańskiego nawoływał otwarcie do zamordowania prezydenta Izraela. Inną alternatywą jest III wojna światowa. Alex Jones przyznał, że jest zaskoczony wypowiedzią Steve Pieczenika, która jednak tłumaczy wiele z tego co się obecnie dzieje, jak np. frontalny atak mediów na obecnego Prezydenta. W świetle przedstawionych przez Pieczenika faktów, Romney nie jest żadną alternatywą dla Obamy, co gorzej, przez swoją niekompetencję i zależność od neokonserwatystów, może doprowadzić do tragedii takiej jak wojna światowa. Z Romneyem jako prezydentem, neokonserwatyści będą próbowali też zdestabilizować Rosję lub stworzyć z niej nowego wroga, który uwiarygodnił by nowy wyścig zbrojeń. Pieczenik twierdzi, że armia w USA jest obecnie podzielona. Doświadczeni generałowie chcą wycofania się z Bliskiego Wschodu by skupić się na ważniejszej w tej chwili sprawie jaką jest wojna w sferze informacyjnej i cybernetycznej, głównie z krajami Wschodniej Azji. Obecność wojsk USA wcale nie pomaga Izraelowi, który jest obecnie zupełnie innym krajem od tego w 1848 roku. Pieczenik przypomniał zbrodnie ludobójstwa jakie były dziełem żydów na terenie przejętej Palestyny – zarówno w stosunku do Palestyńczyków, jak i sefardyjskich żydów. Alex Jones przypomniał jak to napromieniowywano śmiertelnie silnymi promieniami rentgenowskimi tysięcy sefardyjskich dzieci w celu rzekomego zapobiegania zapaleniu opon mózgowych. Syjoniści wykorzystali żydów głównie z diaspory – rosyjskich, polskich i sefardyjskich jako broń propagandy i manipulacji opinią publiczną. W podobny sposób Arabia Saudyjska wykorzystuje tzw. salafitów jako np. zbirów z Al Kaidy. Oba te kraje – Izrael i Arabia Saudyjska są jedna w stanie rozkładu i dlatego też próbują zmusić USA do powrotu na Bliski Wschód. Generałowie mówią jednak, że nie będą tego robić po to tylko by zabezpieczać te kraje. Pieczenik obawia się więc, że nastąpią ataki fałszywej flagi. Takim zamachem było zamordowanie ambasadora amerykańskiego w Libii. Pentagon wie kto go dokonał, zamieszki były zbyt daleko od ambasady, by mogli tego dokonać demonstrujący. Zorganizował to Netanyahu z pomocą Arabii Saudyjskiej. Ten układ ciągnie się aż do zamachu na WTC, a nawet do zwolnienia przez Cartera 4 tysięcy agentów CIA, którzy przenieśli się do Mossadu i pakistańskiego ISI, by nielegalnie odtworzyć struktury agencyjne. Byli to głównie żydzi, tacy jak Denis Ross, czy Martin Indyk – agent służb australijskich, który w jeden dzień stał się ambasadorem USA w Izraelu. Pod koniec rozmowy Alex Jones przypomniał najważniejszy problem, z którym się być może już niedługo zetkniemy. Koalicja 25 krajów pod dowództwem Brytyjczyków czeka na sygnał do ataku na Iran. Jeśli to nastąpi, to Iran dokona zmasowanego ataku na cele amerykańskie na Bliskim Wschodzie, grupy Al Kaidy zaczną też atakować amerykańskie bazy, to może spowodować, że w USA nastąpi atak na Arabów, gdyż ludzie tak naprawdę nie mają pojęcia co się naprawdę dzieje. Pieczenik podsumował to jeszcze bardziej dobitnie: „Tak jak Hitler stworzył pierwszy Holocaust dla żydów, tak Netanyahu będzie odpowiedzialny za drugi Holocaust, w XXI wieku. Będzie on Hitlerem XXI wieku dla żydów. W ten Nowy Rok, przypomnę, że Netanyahu jest powiązany z 911, jest częścią konspiracji i propagandy agitacyjnej, stoi za zabójstwami, a teraz agituje do wojny. Jak się ta wojna rozpocznie to będzie pogrom, jakiego nie widzieliśmy od Hitlera. Netanyahu jest nowym Hitlerem”.
Na podstawie: Shocking 9/11 Mossad Connection Revealed!
Źródło: Monitor Polski
Gdy upadnie bomba atomowa: szkic przedstawiony kilka miesięcy temu przez SUN Toronto, Ontario , Kanada. Okresla zagrożenie w zalezności od odległosci od miejsca wybuchu. Ja jestem ok 50 km od Toronto- warto sie zlokalizować wzgledem wielomilionowych miast gdyz w te najpewniej psychopaci uderzą!!
W USA odtajniono dokument nt. wojny nuklearnej Władze USA w pełni odtajniły prezydencką „Dyrektywę nr 59” dotyczącą możliwej wojny nuklearnej przeciw ZSRR. Dokument został podpisany przez Jimmy’ego Cartera 25 lipca 1980 roku.
„Dyrektywa nr 59” uważana jest za jeden z najbardziej kontrowersyjnych dokumentów z czasów zimnej wojny. Rozszerzała ona uprawnienia prezydentów USA odnośnie użycia broni jądrowej i umożliwiała prewencyjny atak nuklearny na przeciwnika. Atak taki miał spowodować maksymalne szkody gospodarcze i faktyczne rozbrojenie ZSRR. Autorzy „Dyrektywy nr 59” uważali, że użycie broni jądrowej przeciw Związkowi Radzieckiemu nie doprowadzi do apokalipsy. Jednocześnie uprzedzali oni, że wojna będzie długa – według ich szacunków zniszczenie wszystkich celów mogło zająć całe „dnie i tygodnie”. Źródło: Głos Rosji
Paul Ryan – pomiędzy katolicyzmem a amerykanizmem Pojawienie się u boku mormona (ponoć nawet pełniącego jakiś czas funkcję „biskupa” w swojej sekcie) Mitta Romneya, katolika Paula Ryana, jako kandydata republikanów na wiceprezydenta USA, wywołało spore – i na ogół życzliwe – zainteresowanie jego osobą na, ogólnie mówiąc, „prawicy”. Pojawiają się głosy wręcz entuzjastyczne, że oto na amerykańskiej scenie politycznej pojawił się w końcu „konserwatysta par excellence”, czego dowodem ma być to, iż jako katolik praktykujący i gorliwy Ryan jest zdecydowanym przeciwnikiem aborcji i zwolennikiem „tradycyjnej definicji” małżeństwa, z drugiej zaś strony – jako „fiskalny jastrząb” i obrońca „wolnego rynku” – jest zwolennikiem niskich podatków i deregulacji. Czy ten entuzjazm jest uzasadniony? Czy rzeczywiście szlachetne i zobowiązujące miano „konserwatysty” należy się temu politykowi? Już nawet powyżej przytoczona, hasłowa identyfikacja tego 42-letniego kongresmana z Wisconsin skłania do pewnej powściągliwości. Sprzeciwianie się aborcji jest przecież nie tylko elementarnym obowiązkiem katolika, ale nakazem prawego rozumu zdolnym dotrzeć do każdego człowieka, którego sumienie jest prawidłowo ukształtowane, i dzięki temu zdolnego odczytać normy prawa naturalnego. Gdy idzie o „definicję małżeństwa”, to jeszcze 20, 30 lat temu jakakolwiek definicja „nietradycyjna” byłaby w ogóle nie do pomyślenia dla 99,99 proc. ludzi, nawet tych milionów, które z przekonaniem i wręcz rutynowo oddawały głosy na partie lewicy i ultralewicy. Jeżeli zatem dochodzimy już do tego, że bez wahania godzimy się nazywać konserwatystą każdego, kto deklaruje stanie na gruncie tych podstawowych oczywistości (fakt, że zakwestionowanych przez siły Mordoru, ale to nie zmienia istoty rzeczy), to czemu nie mielibyśmy w nieodległej już przyszłości aż tak obniżyć standard konserwatyzmu, żeby zawołać Ave Konserwatysto!, gdy tylko dostrzeżemy kogoś, kto oznajmi, że nigdy nie zaakceptuje kanibalizmu ani zoofilii i nekrofilii? Co się zaś tyczy ekonomicznych poglądów kandydata na wiceprezydenta to i „wolny rynek” (skądinąd pleonazm), i niskie podatki, i deregulacja, to standardowy banał każdego „prawicowca”, ale raczej w liberalnym, aniżeli konserwatywnym sensu proprio znaczeniu. W szczególności etykietka „konserwatysty fiskalnego” – będąca w ustach jego zwolenników pochwałą – mogła zrodzić się tylko w umyśle jankeskim: żadnemu europejskiemu konserwatyście nie przyszłoby nawet do głowy określenie „konserwatyzm fiskalny”, a gdyby nawet przyszło, to wstydziłby się wypowiedzieć myśli tak trywialnej na głos. Co więcej, Ryan zdążył już poinformować o tym, że inspiruje go twórczość Ayn Rand, a więc autorki, u której ubóstwienie kapitalizmu jest nieodłączne od iście szatańskich paroksyzmów nienawiści okazywanej chrześcijaństwu, a katolicyzmowi w szczególności, jako rzekomemu ekwiwalentowi komunizmu w sferze duchowej. Potwierdzenie tych wątpliwości możemy znaleźć w rzeczowym streszczeniu przemówienia, które Paul Ryan wygłosił w czerwcu ubiegłego roku dla Alexander Hamilton Society, dokonanym przez eksperta Centrum Analiz Fundacji Republikańskiej, p. Michała Krupę (zob. tegoż: Polityka zagraniczna oczami Paula Ryana, „Gazeta Polska”, 28 VIII 2012, nr 35, s. 20). Po zapoznaniu się z nim należy bez wahania stwierdzić, że Alexander Hamilton – ten do szpiku kości arystokratyczny myśliciel i polityk oraz niewątpliwy, choć z konieczności dyskretny, monarchista – musiał przewracać się w grobie, słuchając co ma do powiedzenia kongresman z Wisconsin. Wejdźmy od razu in medias res i przyjrzyjmy się temu jak ów entuzjasta lansowanej przez tzw. neokonserwatystów koncepcji, iż Ameryka jest „największą siłą wolności, jaką świat kiedykolwiek widział” uzasadnia ową „amerykańską wyjątkowość”. Otóż, zdaniem Ryana, Ameryka dlatego jest jedynym uniwersalnym narodem na świecie, że jej tożsamość nie została ukształtowana – tak jak w wypadku innych narodów – przez wspólny język, wiarę, historię, kulturę czy ziemię, tylko przez „ideologiczną propozycję”. Czy tak jest naprawdę – nie będziemy tu tego roztrząsać, bo tak trudne, złożone i skomplikowane zagadnienie nie da się zadowalająco ująć w krótkim felietonie; zauważymy jedynie, że teza ta doprowadziłaby do rozpaczy autentycznych konserwatystów, jak Russell Kirk, próbujących znaleźć korzenie republiki amerykańskiej w tradycji Arystotelesa, Akwinaty i Hookera. Lecz jeżeli przyjmiemy tę tezę bez dyskusji, to trudno znaleźć dobitniejszy dowód obalający złudzenia tych, którzy mniemają, że istnieje jedna cywilizacja zachodnia (łacińska, chrześcijańska), do której Stany Zjednoczone miałyby należeć pospołu z Europą. Jest bowiem rzeczą oczywistą, że każda europejska wspólnota polityczna – jak każda zresztą wspólnota tradycyjna – powstała na bazie „języka, wiary, historii, kultury i ziemi”. Przyznanie, iż Ameryka („Septentrionalna”, bo Ameryka Romańska należy oczywiście do zachodnio-łacińskiej Cristiandad) została utworzona jako „propozycja ideologiczna” jest tedy – być może bezwiedną, ale druzgocącą – autodemaskacją. Jeśli tak jest naprawdę, to Ameryka należy nie do Zachodu, lecz stanowi ogniwo w continuum wszystkich tych „propozycji ideologicznych”, które płynąc z gnostyckiego impulsu nienawiści do świata takiego, jaki uformował się naturalnie, niszczyły i niszczą nadal ład tradycyjny w imię utopii „lepszego świata”. Miejsce „propozycji ideologicznej” pod nazwą „Ameryka” jest więc obok innych propozycji, które pruły misterną tkankę zachodnio-europejskiej Christianitas, aż ją do cna zniszczyły, takich jak: Królestwo Nowego Izraela anabaptystów z Münster, purytański Commonwealth of England Olivera Cromwella, Republika rewolucjonistów francuskich i ich naśladowców w niezliczonych krajach, a wreszcie „propozycja” raju wolnych wytwórców w bezklasowym społeczeństwie komunistycznym, „budowanym” przez bolszewików. Jaka z kolei jest konkretna treść owej „ideologicznej propozycji”? Kongresman Ryan odpowiada na to, iż jest to wolność osobista, demokracja, pluralizm, równość wobec prawa i prawo dążenia do osobistego szczęścia, to zaś daje Ameryce „boski mandat” do bycia globalnym rzecznikiem zasad liberalnych i oświeceniowych, albowiem (jak stwierdził przy innej okazji dwa lata wcześniej) promocja danych przez Boga praw naturalnych, czyli równości, wolności, możliwości rozwoju i suwerenności, zawsze leży w interesie Stanów Zjednoczonych. Ponownie odnajdujemy tu zatem materialistyczny i hedonistyczny egalitaryzm, będący na antypodach zachodniej cywilizacji chrześcijańskiej, która – wedle klasycznej definicji Plinia Corrêi de Oliveiry jest „surowa i hierarchiczna, sakralna od podstaw, antyegalitarna i antyliberalna”. Przede wszystkim jednak w tych tysiąckrotnie już przecież wypowiedzianych sloganach brzmi wyraźnie echo heretyckiej „teologii przymierza” purytańskich sekciarzy przybywających do Nowego Świata, zsekularyzowanej jedynie przez XVIII-wiecznych deistów. Bóg nie objawił człowiekowi demokracji i pluralizmu, nie nadał też człowiekowi żadnych „praw naturalnych” w sensie uprawnień czy roszczeń podmiotowych, nie wskazywał mu jako celu życia „dążenia do szczęścia” w doczesnym wymiarze, nic też nie wiadomo, aby miała dla Niego jakiekolwiek znaczenie zgodność sumy owych „ideologicznych propozycji” z interesem Stanów Zjednoczonych. Ani w Piśmie Świętym, ani w Tradycji Apostolskiej nie pojawia się ani razu słowo „równość” czy „demokracja”, zaś wolność dzieci Bożych to wyzwolenie się od grzechu. Ażeby zaakceptować teologiczno-polityczny wywód Paula Ryana, musielibyśmy naprzód uznać, że Bóg udzielił jakiegoś specjalnego objawienia protestanckiemu wigowi Johnowi Locke’owi, który pierwszy rozprawiał o owych „prawach naturalnych”, a następnie zbuntowanym przeciwko Koronie Brytyjskiej masonom i deistom, takim jak autorzy Deklaracji Niepodległości, na czele z Franklinem i Jeffersonem. Ta absurdalna i wprost bluźniercza supozycja nie dziwi aż tak bardzo, gdy powtarzają ją zbłąkani odszczepieńcy, ale jak godzi ją z wiernością nauce Kościoła katolik Ryan? Nie będziemy już rozwodzić się nad szczegółami roztaczanej przez republikańskiego kandydata na wiceprezydenta wizji misji Ameryki jako „dobroczynnego globalnego hegemona”, bo jest to pieśń aż nadto dobrze znana, doświadczana także w praktyce przez te narody, które mają wątpliwą przyjemność bycia adresatami amerykańskiej „propozycji ideologicznej” jako „propozycji nie do odrzucenia”. Wystarczy podkreślić, że Ryan jest kolejnym amerykańskim politykiem, który głosi, że brak demokratycznego ustroju pociąga za sobą automatycznie utratę moralnej legitymizacji odnośnego państwa; jest to oczywiście demoliberalna wersja doktryny Breżniewa, od dawna już znana pod nazwą „doktryny Albright”. Niby to outsider z prowincji wpisuje się zatem idealnie w ideologiczno-polityczną narrację „neokonserwatystów”, będąc wyznaczonym, jak się zdaje, do odgrywania roli „alibi-katolika”, jako chodzący przykład, że nie wszystkich neocons łączy „oś obrzezania” (zdążył już zaznaczyć, że z Izraelem łączy Amerykę powinowactwo „aksjologiczne”, czyli demokracja oczywiście). Zbierając powyższe uwagi w całość należy zauważyć, że katolik Ryan – będący zresztą pod tym względem statystycznym wręcz przykładem katolika (północno)amerykańskiego – powiela starożytno-pogański błąd rozdzielności trzech teologii, który druzgocącej krytyce poddał św. Augustyn w “Państwie Bożym”, analizując reprezentatywne dla umysłowości grecko-rzymskiej późnego antyku poglądy Warrona. Nie ma więc powodu wątpić w to, że Ryan jest szczerym katolikiem w zakresie tego, co Panajtios z Rodos i Warron z Reate nazywali theologia mystica, a więc wiarą i moralnością pobożnego ludu, jak również w obszarze theologia physica (a po łacinie – naturalis), czyli filozoficznych dociekań na temat boskości, co w chrześcijaństwie odpowiada teologii dogmatycznej. Jednakowoż na gruncie tego, co poganie wyodrębniali jako trzeci rodzaj teologii, czyli theologia politica, a po łacinie theologia civilis, Ryan wyznaje – i to z gorliwością zeloty – purytańską w rodowodzie oraz częściowo zsekularyzowaną (acz zachowującą podłoże tzw. uogólnionego chrześcijaństwa, bez konfesyjnej precyzacji) amerykańską civil religion, której podstawowymi „artykułami wiary” są: egalitaryzm, liberalna koncepcja podmiotowych „praw naturalnych” jako „praw człowieka” oraz demokratyczno-imperialny misjonizm. Jest to zatem teologia polityczna diametralnie sprzeczna z uroczystym i nieomylnym nauczaniem Kościoła, i dawno już wprost potępiona przez papieża Leona XIII jako herezja amerykanizmu. Kandydat Ryan jest tedy, by tak rzec, katolikiem w dwóch trzecich, niepomnym tego, co papież Benedykt XVI wykładał jeszcze jako kardynał Ratzinger (w słynnym odczycie z 2000 roku o Prawdziwości chrześcijaństwa), że kwintesencją sprzeciwu chrześcijan wobec pogańskiej postawy religijnej była właśnie odmowa uznawania rozdzielności teologii obywatelskiej od wiary ludu i filozofii, oraz przeciwstawienie temu zasady, iż jedna jest tylko religio vera i że musi ona obowiązywać we wszystkich sferach: pobożności osobistej, metafizycznej i politycznej. Jacek Bartyzel
Porównanie sprawy Antykomora do zamachu na Narutowicza i Polska, jako "źródło nadziei UE", czyli wywiad prezydenta dla "Gazety Wyborczej" Prezydent Bronisław Komorowski udzielił "Gazecie Wyborczej" obszernego wywiadu. W rozmowie poruszonych jest kilka kwestii, na które warto zwrócić uwagę.Prezydent zostaje zapytany o sprawę Antykomora. Co prawda początkowo dystansuje się od całej sprawy, ale potem nie wytrzymuje i stwierdza:
Nie można wprowadzać mechanizmów, które będą pozwalały na to, że każdy każdego będzie mógł bezkarnie obrażać, poniżać jego godność. Nagle znajdziemy się w szaleńczym kraju, w którym można będzie poniewierać każdym autorytetem. Muszę też przyznać, że w dotychczasowej debacie na ten temat zabrakło mi refleksji, że do "gier" ze strzelaniem do prezydenta powinno się podchodzić w Polsce z lepszą pamięcią o tym, że to w Polsce - i historycznie wcale nie tak dawno - zastrzelono prezydenta Gabriela Narutowicza - mówi Bronisław Komorowski. Trzeba przyznać, że taka przestroga z ust Komorowskiego brzmi wyjątkowo niestosownie, gdy weźmie się pod uwagę słowa, których nie sposób tutaj nie przypomnieć:
Jaka wizyta, taki zamach, bo z 30 metrów nie trafić w samochód to trzeba ślepego snajpera - mówił ówczesny marszałek Sejmu o wizycie w Gruzji prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wtedy refleksji o prezydencie Narutowiczu nie było. Narzekań na "mechanizmy pozwalające obrażać i poniżać godność" też nie. O równe traktowanie "żartów" z polityków upominał się w rozmowie z naszym portalem sam zainteresowany.
CZYTAJ WIĘCEJ: NASZ WYWIAD. Robert Frycz, Antykomor.pl: Nie zamierzam się poddawać. Nie chcę, żeby prezydent cokolwiek ugrał na tej sprawie
W rozmowie Bronisław Komorowski ocenia także stan państwa oraz to, co o Polsce mówi afera Amber Gold i sprawa sędziego Milewskiego:
Nie mamy kryzysu państwa. Zawiedli konkretni ludzie, konkretne instytucje. (...) Okazało się, że główną przeszkodą dla powagi wymiaru sprawiedliwości są ludzie ze słabo wykształconym nawykiem niezależności, a czasami po prostu o słabym charakterze - mówił prezydent. Zatem znowu mamy do czynienia ze znaną i przewidywalną narracją - państwo dobre, władza świetna, zawiedli konkretni ludzie. A to jakiś sędzia czekający na telefony z Kancelarii Premiera, a to nadgorliwi przedstawiciele ABW odwiedzający o poranku, a to usłużni urzędnicy. Ale żeby winić państwo? Skąd! Pytany o to, jak ocenia pomysły i plan naprawy państwa przedstawiony przez Jarosława Kaczyńskiego, odpowiada w swoim stylu, używając dość karkołomnego porównania:
Zarzuca się mi, że jestem staromodny i konserwatywny, ale wydaje mi się, że exposé, zgodnie ze staromodnym poglądem na demokrację, ma sens, gdy wygłasza je premier, który realnie ma władzę i odpowiedzialność. A może chodzi o sam termin exposé. Brzmi poważnie i prestiżowo. Być może to trochę tak jak z głoszeniem homilii w kościele. Najpierw wygłosił homilie papież, a potem każdy wiejski proboszcz swoje tradycyjne kazanie nazywał homilią - stwierdził Komorowski. Przy okazji uwiarygodnia Zbigniewa Ziobrę:
Wie pan, co przyjąłem z pewną satysfakcją? Przyjęcie nominacji do Rady Bezpieczeństwa Narodowego przez Zbigniewa Ziobrę. Traktuję to jako gotowość do działania na rzecz bezpieczeństwa narodowego wspólnie pomimo politycznych różnic. (…)Nie podzielam wielu poglądów pana Ziobry, ale uważam, że to racjonalna postawa w polityce - mówił. Puentą rozmowy niech będą słowa prezydenta, który tak widzi pozycję Polski w Europie:
Jest stara zasada, że zdrowego czy młodego wina nie należy wlewać do starego bukłaka. My jesteśmy takim winem - nie jesteśmy źródłem kłopotów UE, jesteśmy źródłem nadziei. Maf/"Gazeta Wyborcza"
Ponad 30 ekspertów potwierdziło udział w debacie gospodarczej PiS. Nie będzie m.in. Leszka Balcerowicza, Marka Belki i Grzegorza Kołodki Ponad 30 ekspertów potwierdziło udział w poniedziałkowej debacie o programie gospodarczym PiS - poinformowała wiceszefowa partii Beata Szydło. Nieobecni będą m.in. b. prezes NBP Leszek Balcerowicz, szef NBP Marek Belka oraz prof. Grzegorz Kołodko. Debatę zaproponował lider partii Jarosław Kaczyński. Odbędzie się ona w siedzibie Polskiej Akademii Nauk. Moderatorem będzie red. Krzysztof Skowroński. Większość zaproszonych gości potwierdziła już swój udział w poniedziałkowym spotkaniu. Ci goście, którzy nie mogą przybyć ze względu na wcześniej zaplanowane obowiązki, przesłali bardzo miłe dla nas listy, w których pojawiają się również elementy oceny naszego programu i gotowość do współpracy, dalszego spotkania w terminie dogodnym dla obu stron - powiedziała Szydło podczas konferencji prasowej. Wiceprezes PiS skonkretyzowała, że do piątkowego przedpołudnia obecność potwierdziło ponad 30 ekspertów. Zaproszenia wysłano do ponad 40 ekonomistów. Szydło podkreśliła, że część ekspertów swoją nieobecność w poniedziałek tłumaczyła obowiązkami zawodowymi. Wśród nich znaleźli się prof. Krzysztof Rybiński i prof. Witold Orłowski. Wśród osób, które nie pojawią się w siedzibie PAN, Szydło wymieniła również szefa NBP prof. Leszka Balcerowicza, prof. Grzegorza Kołodkę oraz szefa NBP Marka Belkę. Według niej Belka napisał, że jest gotów w każdej chwili spotkać się z klubem parlamentarnym i podyskutować o sytuacji w Polsce. Natomiast w tej chwili nie będzie mógł wziąć udziału - dodała. Prof. Stanisław Gomułka w piątek przesłał PAP list otwarty do Jarosława Kaczyńskiego, w którym deklaruje swoją obecność na debacie. Wyraża w nim nadzieję, że pod wpływem argumentów prezes PiS będzie gotowy do zmiany swoich propozycji. Gomułka za "kontrowersyjne i potencjalnie najbardziej niebezpieczne dla finansów publicznych" nazywa propozycje PiS dotyczące przebudowy systemu emerytalnego i wprowadzenia podatku obrotowego w handlu i sektorze finansowym. Za najciekawsze uznaje natomiast pomysły dotyczące ulgi inwestycyjnej w podatku CIT, popierania budownictwa mieszkaniowego oraz wspierania zatrudnienia. Szydło zaznaczyła, że poniedziałkowa debata będzie się koncentrować na trzech zagadnieniach: finansach publicznych i podatkach, rynku pracy oraz polityce prorodzinnej. Dodała, że dyskusja będzie też dotyczyć "realnych możliwości wprowadzenia programu PiS". Jesteśmy przede wszystkim nastawieni na słuchanie ekspertów, którzy będą uczestniczyli w debacie. Myślę, że debata będzie wykraczała poza nasz program. (...) Każdy z dyskutantów będzie miał możliwość zabrania głosu. Zakładamy, że będzie trwała kilka godzin - mówiła Szydło. Posłanka odniosła się również do listu, który minister finansów Jacek Rostowski skierował w piątek do ekonomistów zaproszonych na poniedziałkową debatę.
Była też pytana o to, dlaczego Rostowski nie otrzymał zaproszenia na dyskusję. Minister Rostowski dokonał już oceny. Znamy ją. Pospieszył się. Nic nowego nie wniósłby do dyskusji w tej chwili - podkreśliła Szydło. Z kolei szef klubu PiS Mariusz Błaszczak ocenił, że minister finansów "zajmuje się atakowaniem opozycji na bardzo niskim poziomie".Wśród zaproszonych do debaty ekonomistów znaleźli się także: Zyta Gilowska, Mirosław Gronicki, Teresa Lubińska, Jerzy Hausner, Grażyna Ancyparowicz, Mariusz Andrzejewski, Andrzej Bratkowski, Elżbieta Chojna-Duch, Adam Glapiński, Andrzej Kazimierczak, Stanisław Kluza, Cezary Kosikowski, Jerzy Kropiwnicki, Cezary Mech, Józef Olesiński, Witold Dąbrowski, Stanisław Owsiak, Andrzej Rzońca, Janusz Szewczak, Andrzej Wernik, Jan Wojtyła, Andrzej Wojtyna, Anna Zielińska-Głębocka, Marek Zuber oraz Jerzy Żyżyński. W programie PiS pt. "Alternatywa" przewidziano m.in. połączenie PIT i CIT w jednej ustawie oraz nową ustawę o VAT; stawki podatkowe miałyby pozostać na obecnym poziomie. Partia Kaczyńskiego postuluje uproszczenie deklaracji podatkowych oraz precyzyjne określenie tych kosztów pracy, które można odliczyć od dochodu. Kolejnym punktem programu jest podatek bankowy i od hipermarketów. PiS chce przejściowego wprowadzenia podatku obrotowego dla banków i wielkich sieci handlowych, które - według partii - różnymi metodami nie wykazują dochodów i w związku z tym nie płacą podatku dochodowego.
PiS proponuje ponadto 10-letni plan walki z bezrobociem obejmujący m.in. stypendia, zwolnienia podatkowe i dopłaty dla przedsiębiorców. Według założeń partii dzięki planowi powinno powstać 1,2 mln nowych miejsc pracy. Plan objąłby przede wszystkim miasta poniżej 50 tys. mieszkańców, tereny wiejskie i gminy "zdegradowane ekonomicznie"; lista takich obszarów powinna być corocznie weryfikowana przez rząd. Formacja ma też pomysł na wspieranie budownictwa mieszkaniowego. PiS postuluje powołanie specjalnych kas mieszkaniowych, gdzie można by odkładać przez dłuższy okres niewielkie sumy, by w końcu zyskać państwową premię. Partia chce też znieść pozwolenia na budowę domów jednorodzinnych. PiS postuluje również wspieranie rodzin poprzez zwiększanie stawki, którą można odliczyć od podatku o 50 proc. za każde urodzone dziecko. Odliczeń można by dokonywać już od momentu poczęcia. Program PiS zakłada ponadto przywrócenie możliwości przechodzenia na emeryturę w wieku 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn (ale z pozostawieniem wyboru, czy ktoś chce pracować dłużej). Ugrupowanie chce także m.in. wprowadzenia wyboru między ZUS i OFE, rezygnacji z opodatkowania rent i emerytur do 1 tys. zł, obniżenia składki rentowej dla pracodawców o 2 pkt. procentowe. PAP, mtp
Mariaż chamów i żydów w Kościele Wydarzenia w życiu Kościoła Świętego i Jego Ludu w Polsce, w ciągu ostatnich kilku lat ukazują coraz wyraźniej jakość owocu, który wyrósł na drzewie żydopapieża Karola Wadowickiego, a czym to mówią przywołane nam słowa Ewangelisty, że drzewo poznaje się po owocach. Wydarzenia toczą się coraz szybciej i ukazują niczym już niepohamowane chamstwo i zuchwałość wojującej antykatolickości, która jasno i wyraźnie idzie w parze z antypolskością. Osobowo nie ograniczają się one jedynie do bakteryjnych kultur palikotozy, ale w tej wojnie uczestniczą także agresorzy przebrani w togi biskupów i kardynałów, udając Polaków i katolików. Jeszcze wczoraj naszczano nam na lampki przy krzyżu, gdzie wierni jak zwykle odmawiali różaniec. Zdumienie całego społeczeństwa oczekującego reakcji władz Kościoła mogło jedynie zmierzyć się z wypowiedzią Nycza, który po wyrwaniu krzyża z rąk wiernych i zamknięciu go w przedsionku jakiegoś kościoła, przewracając swymi żydowskimi ślepiami i zgrzytając nienawistnie zębami wylał z siebie żółć nienawiści i powiedział, że „tam krzyża już nikt nie odwiedza, zainteresowanie spadło”. Sam Lucyfer nie potrafiłby lepiej wyrazić swej satanicznej satysfakcji, aniżeli uczynił to ten nominalny kapłan Kościoła. Zdarzenia na Krakowskim Przedmieściu nie były niczym nowym czy nas zaskakującym w tym procesie antypolskiego terroru i zażydzania Kościoła. Palmę tak pierwszeństwa, jak i wielkości – niewątpliwie – trzyma Karol Wadowicki, który wyrzucił Karmelitanki z klasztoru w Oświęcimiu, bo takie było polecenie rabinów, a czegoś podobnego nie było w ciągu dwóch tysięcy lat historii Kościoła. http://gazetawarszawska.com/2012/02/11/kalendarium-konfliktu-oswiecimskiego/
Było to zwiastunem zła – a nawet – nadejścia wielkiej kary na Polskę. To z tego powodu, że aktu takiego dopuścił się ktoś, kto był wykarmiony na polskim chlebie, a za coś takiego ponoszą odpowiedzialność również ci, którzy takiego karmią i odziewają. Trzeba sobie uświadomić to, że odpowiedzialność za uczynki jednostki spada także na społeczności jako całość, które takie jednostki z siebie wydały, a z wpływu na nie zrezygnowały. Prawo to może być w Polsce trudne do zaakceptowania, gdyż totalna negacja odpowiedzialności zbiorowej – bez względu na okoliczności – jest powszechnie używanym polskim fetyszem i to tak, jak nigdzie w świecie.
Żydowski okupant w Polsce Krakowskie Przedmieście to chyba tego dalsza część, tamtej hańby oświęcimskiej, kolejna porażka i postępujący upadek Kościoła, obnażenie miałkości Jego wiernych. W Oświęcimiu karmelitanki otrzymały de facto policzek od błogosławionego Aktora, bo nie dość, że obraził on ich etos poświęcenia w oddaniu pustelniczej modlitwie, zniweczył ich starania materialne, to dodatkowo je doszczętnie upokorzył wysyłając te czcigodne siostry do posługiwania swoim oprawcom w synagodze dialogu i modlitwy, która to synagoga miała być ekwiwalentem twardej katolickiej reguły życia klasztornego karmelitanek. Jeżeli wydarzenia wokół krzyża z Krakowskiego Przedmieścia miałyby być konsekwencją Oświęcimia, to one są dodatkowo jakimś biegunem nowej, jakości antykatolicyzmu w Polsce – mariażu chama z żydem.
O jaki mariaż chodzi i jak mógł się pojawić? Spójrzmy nieco wstecz. Od lat 50-tych, aż do epoki Gierka, mieliśmy w Polsce dwa obozy polityczne, obóz żydów i obóz chamów. Strony te – pod przykrywką PZPR i FJN prowadziły ze sobą bezwzględną walkę o władze, a chamy, dodatkowo, także o fizyczne przeżycie. Walka ta utrudniała Sovietom kontrolę nad Polską, jako swego satelity, bo jej komunistyczne przywództwo było pełne napięć związanych z tymi ciągłymi utarczkami. Upadek Gomułki i epoka Gierka osłabiły lub wręcz unicestwiły pozycję chamów w partii i państwie, podczas kiedy pozycja żydów pozostała nienaruszona, a z wydarzeń roku 68 nie należy wyciągać pochopnych wniosków zbudowanych głównie na żydowskiej propagandzie. Całą epokę Gierka – uśpienia politycznego – wykorzystali żydzi na pranie swej ludobójczej przeszłości. Odbywało się to w bardzo prosty sposób, będąc niby to niezwiązani z władzą przechodzili oni do struktur życia kościelnego, w szerokim rozumieniu tego pojęcia. Redakcje wydawnictw, administracja okołokurialna, szkolnictwo katolickie – choć wciąż w powijakach – nie stanowiły dla żydów jakiejkolwiek trudności w infiltracji. Polacy mają krótką pamięć i nie kojarzyli nowych twarzy o krzywych nosach w Kościele, ze starymi przestępczo wykrzywionymi żydowskimi mordami poprzednio emanującymi zbrodniami przeciw tak Kościołowi, jak i Polsce, a teraz będącymi „intelektualnie” zamyślonymi. Takie miękkie przejście z ministerstw czy katowni zlanych polska krwią do struktur Kościoła, było ułatwione przez dobrze już zażydzony kler, a nawet i hierarchię. Wtedy mariażu jeszcze nie było, ale jego żydowskie zaplecze w Kościele zostało już tam zbudowane i trzeba było tylko czekać na wprowadzenie tych żydów – jako „Polaków” – w krwiobieg Kościoła. Cały okres zbrodni poprzedniego pontyfikatu był właśnie jednym wielkim pasmem kradzieży polskiego etosu i tożsamości przez żydów zainstalowanych w strukturach kościoła w Polsce. Można powiedzieć nawet, że mariaż ten ma nawet poparcie „metrykalne” nowej teologii Kościoła. A chodzi tu o wizytę w synagodze rzymskiej 13 kwietnia 1986 roku, gdzie padły słynne słowa o przypuszczalnym braterstwie w wierze, a co szybko, medialnie, zamieniono na pewnik, a co jest oczywistym bluźnierstwem przeciwko Panu Jezusowi Chrystusowi. Zamiana ta – personalno – religijna – została później (1992) podparta katechizmem posoborowym, który wyraźnie stwierdził, że Kościół nie jest konieczny do zbawienia. Jeśli Kościół nie jest niezbędny do zbawienia, to oczywiste jest, że stało się mniej ważne to, kto zasiada w jego synekurach. A wiadome jest to, że jest tylko jeden jedyny „naród” na świecie, który jest niekwestionowanym liderem bezbłędnego obsadzania stanowisk swymi współplemieńcami. Właśnie Szczacz i Nycz – dla zmylenia tytułowany biskupem – połączeni solidarnym wysiłkiem wyrzucenia Krzyża z życia Polaka wykazują ten nowy trend posoborowej Polski, owocujący sojuszem chama z żydem, a w zasadzie mariażem, bo dochodzi do mieszania genów. Mariaż ten widoczny od czasów początków Solidarności, a ograniczony początkowo do rozkradania Polski i pozbawiania jej suwerenności, przesuwa się wyraźnie w kierunku szańców Kościoła. Przy czym – bez wątpienia – szańce te są już bez obrońców, bo duch ich był zbyt słaby do niezbędnej obrony. Słaby hańbą oświęcimską. Proste przyzwolenie na sponiewieranie godności heroicznych niewiast zakonnych w Karmelu oświęcimskim nie mogło pozostać bez skutku moralnego dla całej Polski. Bo inaczej, Boga by nie było w Niebiosach. Agresor wdarł się do środka Miasta Boga, niekoniecznie dlatego, że był potężny, ale dlatego, że obrońca nie zachował się godnie tzn. na miarę swego etosu. Nawet Pan Bóg nie może pomoc komuś, kto takiej pomocy nie chce, lub w obliczu tak honorowej sprawy, jak obrona niewiast bożych, zachowuje się tak niegodnie i po prostacku, jak tam zachowała się cała Polska. Mówienie tu o upadku polskiego herosa w kontekście jakiegoś wyimaginowanego mariażu nie jest jakimś rozumowaniem odległym czy wręcz bezzasadnym. Należy zauważyć to, że judaizm jako jednostka czy zbiorowość nie toleruje jakiejkolwiek równości czy wolności u kogokolwiek. Judaizm surowo wymaga absolutnego bezwzględnego podporządkowania się. Aby jakiejś stronie nie przychodziło do głowy niezależność czy definiowanie swych praw, strona ta musi być wyniszczona moralnie, fizycznie i psychicznie. To, dlaczego zniszczono karmelitanki, to, dlaczego corocznie odbywają się marsze żydowskie przez Polskę, to nie o żałobę chodzi, ani o przeżycia religijne, to chodzi o trzymanie pod kontrolą poniżonych polaczków. Chamstwo w mariażu z żydostwem to gwarancja żydowskiej pomyślności w Polin. Dowodów na taki mariaż jest bardzo wiele, co gorsza jest on widoczny od dawna i jego główną częścią są osoby kościelne, dlatego tu mówimy głównie o nich. Przypomnijmy tu jedynie głosowanie pookrągłostołowe, gdzie w kościołach, z ambon prowadzono agitacje na rzecz „Solidarności” tzn. żydów, którzy etos i funkcje “Solidarności” ukradli Polakom, a co dało im w ręce całkowitą władze nad Polską. Kiedy społeczeństwo – przy następnych wyborach – opamiętało się i chciało wyrwać Polskę z rąk braci Wojtyły okazało się, że ponowna pomoc ze strony parafii nie jest możliwa, bo Kościół jest apolityczny agitacja polityczna z ambon jest niemożliwa. Już wtedy widać było władzę żyda nad Polską i jej Duszą. Ale przywołajmy tylko te najnowsze wydarzenia, zaś ten powyższy obszerny wstęp był konieczny do ich opisania w czasie przeszłym. A nie spadły one nieoczekiwanie, same od siebie, lecz mają swój korzeń w przeszłości, choć nieodległej, ale już zapomnianej lub zlekceważonej, a dla ludzi młodych zupełnie nieznanej. Bo historia to sprawa zakazana. Przytaczamy poniżej te najnowsze przypadki „kościelne”, bo obecnie zaczynamy zbliżać się do jakiejś kulminacji gwałtu i takich szokujących wydarzeń będzie więcej. Kilka dni temu proboszcz katedry Św. Jana w Warszawie dopuścił się profanacji liturgii żałobnej poprzez dopuszczeniu do udziału w niej żyda.
Profanacja w Katedrze Proboszcz musiał czuć za sobą wielkie wsparcie kahału, bo widząc i słysząc oburzenie zgromadzonych nie wykazał w sobie jakiejkolwiek reakcji skruchy, ale zaczął nawet rugać wiernych poprzez odwoływanie się do „świętości miejsca”, które to miejsce on sam wydał na profanację, ponosząc osobistą winę za zajście, bezczelne zaś szantażując swe ofiary „świętością miejsca”. Dążył tym do odwrócenia uwagi od własnej nieodpowiedzialności i winy za podporządkowanie liturgii ludziom nienależącym do Kościoła . W jednym z innych kościołów, inny proboszcz wydał zarządzenie – w swej filozofii restrykcyjności – godne plakatów okupanta niemieckiego w Polsce, gdzie ogłasza on, że z powodu krążenia wśród wiernych ulotek schizmatyckich - http://gazetawarszawska.com/2012/09/20/wariat/ – ów proboszcz zakazuje wydawania Komunii Świętej wiernym, którzy chcą ją przyjąć w postawie na kolanach. Wierni będą mogli przyjmować Komunię jedynie w pozycji stojącej. Jeżeli problem ulotek skończy się po myśli proboszcza, to Komunia na klęcząco będzie przywrócona. Niewątpliwie chodzi tu o antysemityzm lub groźbę wybuchu tej zarazy, bo schizmatycy to raczej nikt inny jak Lefebryści, którzy nie zgadzają się z Soborem Antychrysta, a co jest aktem antysemickim. Proboszcz zaś swymi restrykcjami spełnia zalecenia i zobowiązania, jakie w tej materii wziął na siebie w imieniu całego Kościoła kolega Jurka Krugera. Na KUL otwierają się wkrótce dni szukania człowieka w człowieku, uroczystości w tej katolickiej uczelni otworzy zasłużony żydom żyd Zygmunt Bauman. Jeżeli przeczytać jednie drobne wyjątki podane na stronie http://lustronauki.wordpress.com/2008/10/17/zygmunt-bauman-socjolog-z-kbw-jako-agent-sejmon-represjonowany-w-1968-r/
to zachodzi jedno proste pytanie o tożsamość prelegenta. Czy Bauman z inauguracyjnego wystąpienia na KUL i Bauman z powyższego linku to jedna i ta sama osoba!? Czy to ten sam!? Bo Bauman z linku to zbrodniarz. Bandzior i morderca, który z całą pewnością spełniał rozkazy innego żydowskiego ludobójcy Jakuba Bermana, który wydał żydom rozkaz mordowania polskich antysemitów. Czy to ten Bauman od Bermana? Przecież ten Bauman zbrodniarz to nawet na niepiśmiennym Zachodzie jest krytykowany za odchylenie lewicowe i chrześcijańskofobiczne!
Dalej, w informacji o dniach człowieka w człowieku
http://gazetawarszawska.com/2012/09/20/chamy-i-zydy-w-kosciele/
podaje się do wiadomości ogółu, że w bazylice dominikanów odbędzie się: „Debata Dwóch Ambon na temat: “Wiara i niewiara w życiu Polaków”. Dyskutują: Maciej Stasiński “Gazeta Wyborcza” i Adam Szostkiewicz “Polityka””. W TV Trwam, w każdy piątek godz. 18, puszczany jest serial filmowy pt. “Against All Odds: In The Search Of Miracles”. Serial jest na poziomie żydobolszewickiej propagandy lat trzydziestych i tylko kolor obrazu sytuuje nas w innym miejscu i innym czasie. W jednym z odcinków hasło głosi że: „kto walczy z Izraelem, ten walczy bogiem”, film ukazuje dobrych żydów walczących z niedobrym wrogiem, który mimo wielkiego okrucieństwa, przewagi materialnej nad żydami przegrywa każdą walkę, bo „bóg tak chce”. W filmie, Izrael Nataniachu i Goldy Meir bezustannie powtarza wszelakie akty zwycięstw i sprawiedliwości jakie są opisane w Starym Testamencie, a żywcem powtórzone w Palestynie po 1948 roku. Czekamy na dalsze odcinki, gdzie może pokażą ligę Sterna i M. Begina w walce z nieprzyjacielem żyjącym nielegalnie na terytorium koszeru. Jak wiadomo, wymienieni dopuszczali się zbrodni przeciw ciężarnym Palestynkom, którym rozcinali brzuchy i wyciągali z stamtąd dzieci wroga. Antysemici znający temat utrzymują, że walka wraz z unicestwieniem wroga nie kończyła się jednie na wyrywaniu go z łona matki, ale miała swe dalsze czynności.
Krzysztof Cierpisz
Giertych był konfidentem Tuska w rządzie Kaczyńskiego? Giertych Miałem w PiS człowieka, któremu do dziś jestem wdzięczny, w komitecie politycznym, wiedziałem, co oni myślą, nie byłem głuchy, dokładnie wiedziałem, co rozważa Kaczyński. Słynny kret? On nadal tam jest? Wywiad Giertycha z Grochal w Wyborczej to mieszanka cynizmu i ekshibicjonizmu. Może i dobrze, bo Giertych opisując swój udział w obaleniu rządu Kaczyńskiego ujawnił niechcący swoja role konfidenta Tuska, konfidenta Układu , który pomógł rozegrać Kaczyńskiego i PiS. Pod spodem kluczowy fragment rozmowy Giertycha. Zanim do tego dojdę przedstawię wnioski jakie wysnułam na tej podstawie. Giertych dobrze się znał z Tuskiem . Tusk powiedział mu ,że będzie oszukiwał Kaczyńskiego , bo nie chce z nim koalicji . Rozmowy o POPiS e będą pozorowane. Giertych ,pomimo tego ,że miał pomysł na przekształcenie LPR w partię konserwatywno liberalna musiał ją poświęcić , bo Tusk kazał mu wejść w koalicję z Kaczyńskim , aby go rozegrać . Albo Giertych, albo Tusk mieli swojego donosiciela , kreta u boku Kaczyńskiego. Giertych cały czas spotykał się z Tuskiem , aby przyjmować instrukcje. Giertych rozgrywał prawdopodobnie na polecenie Tuska Samoobronę , którą chciał zniszczyć i podburzał Kaczyńskiego i Ziobro przeciwko Lepperowi . Istnieje jakiś hak na Giertycha , który jak widzimy po wywiadzie złamał mu kręgosłup i zdał na łaskę Tuska . Musi być jakiś bardzo poważny powód , dla którego Giertych panicznie boi się możliwości wsadzenia go do więzienia przez Kaczyńskiego. Giertych cały czas panicznie się bał , dużo wcześniej niż wszedł w koalicję z Kaczyńskim . Od dawna nienawidził Kaczyńskiego . Gotów był na poniżenie , służalcze wkradnie się w łaski Kaczyńskiego. Pod spodem orgia podłości , cynizmu i głupoty w wykonaniu Giertycha Giertych ” Część Polaków zawsze tęskniła za silną władzą. Raz mniej, raz bardziej.Takim momentem był 2006 r., stąd wzięła się moja bliska współpraca z PO, z Donaldem Tuskiem. Myśmy wtedy obalili próbę konstytucyjnego zamachu stanu, który robił Lech z Jarosławem Kaczyńskim.”.....”Akurat. Wróćmy do tego konstytucyjnego zamach stanu, co to było? - Próba doprowadzenia do zmiany władzy przy wykorzystaniu konstytucyjnych instrumentów, ale wbrew duchowi prawa. PiS próbował na początku 2006 r. doprowadzić do przyspieszonych wyborów, grając terminami ustawy budżetowej.Nawiasem mówiąc, orędownikiem tej próby był mój przyjaciel Michał Kamiński. Pięć klubów się temu sprzeciwiało: PO, SLD, Samoobrona, PSL i my.Myśmy wtedy okupowali salę posiedzeń w Sejmie, dyżury mieliśmy, bo baliśmy się, że zamkną ją na klucz. Myśmy mieli już dogadanego nowego marszałka, Bronisława Komorowskiego, miał być przegłosowany przez 300 posłów, ale trochę wbrew procedurze..”.....”Wszystko w panice przed wyborami.- Tak, nie ukrywam.PiS miał wtedy w sondażach pod 50 proc. Myśmy wszyscy wiedzieli, że po wyborach mieliby większość w Senacie i w Sejmie. Przy prezydencie Lechu Kaczyńskim oznaczało to władzę totalną.”......”Kiedy się panu tak przestawiło, że PiS to wróg?- Nigdy nie byłem sojusznikiem PiS. To ja doprowadziłem jego rząd do upadku.Był pan jego koalicjantem. - W 2005 r. byłem pewien, że będzie PO-PiS, a my będziemy budować opozycję i czekać na swój czas.Gdy Donald, pamiętam ten Konwent Seniorów, przyszedł i powiedział, że nie wchodzi do rządu i będą tylko pozorować koalicyjne rozmowy, to mi się świat zachwiał. Miałem pomysł, żeprzerobię partię na bardziej konserwatywno-liberalną, będziemy atakować od strony opozycji.Jak mi to Donald powiedział, powstało pytanie - co dalej z Ligą. Wszyscy pchali nas do rządu. Miałem rozłam wewnętrzny, który doprowadził do wyjścia sześciu posłów i groził dalszym odchodzeniem.Wtedy zrozumiałem, że Liga to trup. Byłem przed dylematem:albo wejdę w koalicję i będę czekał, albo mnie załatwią. Moja cała strategia od wejścia do rządu sprowadzała się do tego, żeby być pupilem Kaczyńskiego, żeby zapomniał wszystko to, co było, te walki. A to dlatego, że uważałem, że Kaczyński będzie chciał nas zabić, a miał prokuraturę, Ziobrę, miał wszystko.I moja jedyna nadzieja była w tym, że dojdzie do kryzysu, zanim mnie rozwali.Rozwali?- To znaczy aresztuje. „...”Rzeczywiście, czasem wchodził pan w konflikt z PiS, np. z Kluzik-Rostkowską.
- Ale wszystko z prawej strony,żeby przekonać Jarosława, że moje porozumienie z PO jest niemożliwe. Bez przerwymi zarzucał, że ja mam kontakty z Tuskiem...I słusznie zarzucał.
- Nie dało się ukryć.Wyszło, że Tusk był u mnie w domu. A to od razu lądowało na biurku u Jarka.I w związku z tym ja musiałem obchodzić go od prawej strony, żeby miał pewność, że niemożliwe jest porozumienie z PO Zostawmy to. Mówię o strategii partii. Żeby zejść z linii strzału. W czerwcu 2007 r. wszystko się ważyło.Miałem w PiS człowieka, któremu do dziś jestem wdzięczny, w komitecie politycznym, wiedziałem, co oni myślą, nie byłem głuchy, dokładnie wiedziałem, co rozważa Kaczyński. Słynny kret? On nadal tam jest? Nie powiem kto, ale nie był to ani Michał Kamiński, ani Adam Bielan, a raczej ktoś, kto ich w tym czasie bardzo zwalczał. I dokładnie wiedziałem, gdzie będą uderzać. Więc w czerwcu 2007 r. już prawie była decyzja, że to my idziemy pod nóż, był przeciek, że będą zatrzymywać Wierzejskiego. Ale pogadałem z Ziobrą i zasugerowałem mu, że są ciekawsze tematy. Krótko mówiąc, Ziobro się przekonał, że lepiej Jarka przekonać do drugiego frontu, czyli ataku na Samoobronę.Jak pan przekonał Ziobrę?
- To moja tajemnica.I gdy Jarosław rzucił się na Leppera, dla mnie to był po prostu moment, w którym powiedziałem: "Teraz albo nigdy". Albo go załatwię, albo mnie wsadzi do więzienia, taka była alternatywa. Ja już wiedziałem, że prokuraturę mają całkowicie podporządkowaną, na telefon. Pamiętam, jak byłem przesłuchiwany w aferze gruntowej i pani prokurator okręgowa, która mnie wezwała jeszcze jako posła pod groźbą doprowadzenia, przesłuchując mnie, co chwila dzwoniła: - Tak, panie ministrze, tak, panie ministrze. Totalnie mieli podporządkowane też służby.”......(źródło) Marek Mojsiewicz
Największa tajemnica Zbrodni Katyńskiej 10 września mają zostać ujawnione tajne do tej pory amerykańskie archiwalne dokumenty dotyczące Zbrodni Katyńskiej. Czy będzie w nich coś odkrywczego? Chociażby informacje od kiedy prezydent USA wiedział się o prawdziwych sprawcach tej masakry? Dlaczego tak długo milczał? – możemy sobie sami wyjaśnić – geopolityka, sojusz antyhitlerowski, a potem antyjapoński (odpowiedź FDR: „Polska nie może walczyć z Japonią, a Sowiety i owszem”). W tym kontekście milczenie Stanów Zjednoczonych na temat katastrofy smoleńskiej jest też nader wymowne… Mnie interesuje jednak coś innego. Przyczyna nieujawnienia przez państwo rosyjskie ostatnich 35 z 184 tomów akt katyńskich. Mimo wielokrotnych obietnic prezydentów i premierów RF. Czy w dokumentach amerykańskich będzie ślad wskazujący na powód tego dziwnego i podejrzanego uporu? Rosjanie wskazują na „tajemnice związane z działalnością służb specjalnych, w tym o dane agenturalne, które nigdy nie są odtajniane”. Gdyby dodać do tego ich troskę o dobre imię ofiar, można by snuć dodatkowe sny o tkliwości urzędników putinowskiej Rosji = nie chcą, aby kompromitujące dane o ofiarach trafiły do publicznej sfery, np. którzy z oficerów byli donosicielami, a którzy nosicielami chorób wenerycznych, a jeszcze inni – homoseksualistami. Część polskich historyków uważa, że Rosjanie boją się przede wszystkim ujawnić dokument, który zawiera uzasadnienie zamknięcia rosyjskiego śledztwa ws. zbrodni katyńskiej z 2004 roku. - Najwyraźniej ta decyzja zawiera tak kompromitujące sformułowania, że strona rosyjska boi się, że wywołałoby to skandal międzynarodowy, gdyby to zostało ujawnione – stwierdził prof. Dudek, publikujący i na salonie24. Rozmawiając nieoficjalnie z Rosjanami, którzy starają się obiektywnie oceniać obecną rosyjską władzę, poznałem hipotezę tłumaczącą niechęć do ujawnienia wszystkich akt katyńskich …. fałszerstwem ekipy Borysa Jelcyna, która chciała za wszelką cenę skompromitować konkurencyjną radziecką partię komunistyczną, że sfałszowała katyńskie dokumenty, aby jak najbardziej uwalić kompartię i zakazać jej działania w Rosji. A teraz nie chcą, aby to fałszerstwo wypłynęło. Słyszałem też tłumaczenie o niechęci przekazywania Polsce niezbitych dowodów zbrodni, aby nie mogła ona potem sądzić się i domagać wielomiliardowych odszkodowań. W tym miejscu warto przytoczyć słowa prof. Jerzego Łojka:
„Należy zdecydowanie odrzucić postulat wypłacania odszkodowań rodzinom ofiar Katynia. Mord 1940 nie ma ceny, którą można by go odkupić”. W Rosji nic nie jest niemożliwe, ale ja mam swoje, intuicyjne wytłumaczenie „wiecznego” utajnienia pozostałych akt katyńskich. Kilka lat temu trafiłem na arcysowieckie, stalinowskie wręcz forum rosyjskojęzyczne ursa-tm.ru, gdzie dyskutuje wielu wyznawców Związku Radzieckiego, w tym jego niewinności w sprawie Katynia. Otóż w sporach o sprawstwo Zbrodni zawsze podnosili oni argument o niemieckiej broni i amunicji, nieposiadanej przez aparat wykonawczy NKWD, o szpagacie, którym wiązano ofiary, którego nie było wtedy w ogóle na terytorium ZSRR, (w co uwierzyć nie trudno, bo dużo rzeczy nie było wtedy na na terytorium ZSRR) oraz na dokładne, wręcz pedantyczne ułożenie zwłok w mogiłach katyńskich – „U nas tak nie chowano trupów po egzekucjach, po prostu wrzucano do dołów, bez żadnego układania” (w to akurat, znając sowieckie niedbalstwo i bałagan, skłonny byłem uwierzyć najszybciej). Wszystkie te argumenty miały dowodzić nie sowieckiego, a niemieckiego autorstwa tej zbrodni. Ale przeciw niemieckiemu wariantowi 1941 przemawiają takie niepodważalne argumenty jak to, że nikt nie widział jakiegokolwiek śladu życia zamordowanych oficerów (wg Stalina w grudniu 1941 „zbiegłych do Mandżurii”) od wiosny 1940, żadnego – listu, grypsu, potwiedzenia wydania jedzenia, bądź nałożenia kary, przebiegu służby wartowniczej, niczego. Również ciepła odzież, w której znaleziono ciała wyklucza czas egzekucji „niemiecki” – lato 1941, a jeszcze bardziej udowadnia to brak jakichkolwiek letnich insektów, które latem w bagnistym lesie być musiały! Jeszcze bardziej niewiarygodna jest wersja niemiecka 1941 dla „bliźniaczych” katyńskiemu miejscom egzekucji pod Charkowie – tam Niemcy dotarli dopiero późną jesienią 1941 i pod Twerem – tam Niemców w II wojnie światowej w ogóle nie było! Pakt Ribbentrop-Mołotow zawarty 23 sierpnia 1939 w Moskwie był bez wątpienia zmową dwóch bandytów. Masowych zbrodniarzy, ale to przecież nie zmienia hersztowskiego charakteru tego układu. A jak zwyrodniali, okrutni przestępcy podkreślą zawiązanie mającej ich wiązać umowy? Mordem założycielskim. Wspólna militarna agresja i polityczny rozbiór Polski nie potępione przez sojusznicze mocarstwa zachodnie (w dużej mierze z winy rządu Rydza-Śmigłego i Sławoja-Składkowskiego) nie były jeszcze takim spoiwem nie do rozerwania. Zbrodnia łamiąca wszelkie prawa ludzkie i międzynarodowe – owszem. Nieprzypadkowo oba lustrzano podobne („pokrewne” jak to ujął Stalin w przemówieniu 10.03.1939) totalitaryzmy rozpoczęły jednocześnie antyinteligenckie akcje skierowane przeciw kierowniczej warstwie narodu polskiego (niemiecka Intelligention-Aktion, definiowana również AB-Aktion i deportacje polskiej ludności na Syberię i kazachskie stepy, oraz Zbrodnia Katyńska). Oprócz znanych szerzej wspólnych konferencji Gestapo i NKVD, m.in. w Krakowie i Zakopanem doszło to spotkania na szczycie prawych rąk obu wodzów - marszałka ZSRR Berii i Reichsführer-SS Heinrichem Himmlerem w Puszczy Rominckiej (niedaleko Gołdapi) w lutym 1940 r. Informacje o tym spotkaniu są oparte m.in. na złożonych w 1948 roku zeznaniach SS-Hauptsturmführera Waldemara Macholla, który w 1940 roku dowodził niemieckim posterunkiem granicznym w Suwałkach. Macholl relacjonował, że trzy samochody wiozące Berię przyjechały drogą z Augustowa do wsi Szczebra. W tym samym czasie do Szczebry przyjechał od strony Suwałk opancerzony Mercedes-BenzHimmlera i wóz z eskortą oficerów Gestapo. Jeden z samochodów radzieckich przekroczył granicę, po czym Beria przesiadł się do limuzyny Himmlera i odjechał do Romint wraz z eskortującymi go autami. Z dworu myśliwskiego Göringa dla bezpieczeństwa zostali wcześniej usunięci wszyscy cywile, a ich miejsce zajęli funkcjonariusze SS. W spotkaniu tym uczestniczył gauleiter Prus Wschodnich Erich Koch (dziwne są jego powojenne losy!)
W kilka tygodni później rozpocząły się egzekucje polskich oficerów.
Czy mógł być to przypadek?
Dodajmy takie dziwne odkrycia Katyńskiej Zbrodni jak:
+ niemiecka broń (wygodniejsza przy takiej „stachanowskiej” liczbie do oddzielnego zabicia)
+ niemiecki szpagat używany do krępowania ofiar,
+ niemiecki porządek przy układaniu ciał (pewnie racjonalizatorska rada radzieckiemu sojusznikowi, po rosyjsku brzmi lepiej = racjonalizatorskij sowiet sowietskomu sojuzniku = рационализаторский совет советскому союзнику.
Bardzo zagadkowe jest potraktowanie zarówno przez Niemców, jaki potem przez Sowietów tzw. „willi NKWD”. Nie wpuszczono do niej żadnej komisji, ani z Czerwonego Krzyża w 1943 r., ani komisji Burdenki. Prawdopodobnie tam została zamordowana większość ofiar. Wyburzona przez Sowietów do fundamentów „willa NKWD”. Dostęp do jej umiejscowania jest nadal niemożliwy. Trzech młodych badaczy Katynia z Polski i USA (Michał Synoradzki, Jacek Grodecki i Victoria Plewak) uważa za bardzo tajemnicze, że Niemcy twierdzili, że wszyscy polscy oficerowie zostali zastrzeleni nad dołami śmierci. Precedens wspólnych egzekucji urządzanych przez nazistów i NKWD przypomina Wiktor Suworow w książce „GRU. Sowiecki wywiad wojskowy”. Były to mordy niemieckich komunistów z KPD pod Moskwą w 1940 r. z okresu przyjaźni i zaufania między dwoma zwycięskimi mocarstwami. Wspólne szkolenia NKWDzistów i Gestapowców były prowadzone w ZSRR w 1939-40 r. na pewno w Leningradzie i na pewno w Nowosybirsku, o czym opowiadał mnie osobiście wiarygodny świadek (były kapitan KGB).
Są wiarygodne świadectwa, nawet od proniemieckich świadków, że „oni wtedy tam byli”:
„Leon Kozłowski (żarliwy zwolennik współpracy z Niemcami), po ujawnieniu zbrodni katyńskiej, tak jak wielu innych Polaków został przez Niemców zawieziony na miejsce ekshumacji zwłok, i po powrocie złożył w tej sprawie oświadczenie potwierdzające, że mordów dokonali Sowieci. Dodatkowym, niewykorzystanym dotąd w pełni przyczynkiem do wyjaśnienia zbrodni katyńskiej było ujawnienie poszlak wskazujących na współpracę ZSRR z Niemcami. Z rozmów Kozłowskiego z rosyjskimi chłopami wynikało, że w czasie, gdy do lasku katyńskiego przywożono polskich jeńców wojennych, w pobliskiej willi NKWD przebywali oficerowie niemieccy.
http://wgp.salon24.pl/343444,leon-kozlowski-premier-ii-rp
„W lesie katyńskim był Kozłowski w maju 1943 roku. Po rozmowach z miejscowymi chłopami twierdził później, że podczas mordowania polskich jeńców wojennych w kwietniu 1940 r. w willi należącej do NKWD, a znajdującej się niedaleko miejsca zbrodni, przebywali jacyś niemieccy oficerowie. Było to, według niego wynikiem porozumienia sowiecko- niemieckiego, to znaczy, że Niemcy wiedzieli od początku o zbrodni katyńskiej, która była wspólnie ukartowaną przez okupantów akcją”. Selim Chazbijewicz, historyk
Dlaczego Rosja miała by z całych sił odżegnywać się od sowiecko-nazistowskiej współpracy w ludobójstwie Polaków nawet po 70 latach po jej zakończeniu? Otóż rozwaliło by to całą narrację historyczną putinowskiej, postsowieckiej Rosji, w której Pobieda [= Zwycięstwo] nad nazizmem (zwanym tam potocznie dla zamęcenia w głowach „faszyzmem”) jest największym powodem do chluby z sowieckiej przeszłości. A pakt i współdziałania z Hitlerem tłumaczone są jako wymuszoną w Monachium konieczność i świetne taktyczne zagranie na odwleczenie niemieckiej napaści, dla zyskania czasu i terenu. Dla Pobiedy! Dowolną ceną! - jak powtarzało się tam za Stalina i powtarza się do dziś. Dowolną ceną! Gdyby wyszło na jaw tak spektakularnie i symbolicznie, że nie tylko metody, ale i cele Związek Sowiecki miał w tym czasie identyczne oraz że wspólnie zajmowali się „ostatecznym rozwiązaniem kwestii polskiej inteligencji”, to cały obraz roli imperium Stalina w rozpętaniu II wojny światowej ruchnął by haniebnie. „Dowolna cena" podrożała by do wspólnego ludobójstwa z „faszystowskimi" zbrodniarzami.
A na to reżim byłego pułkownika KGB, który określił rozpad ZSRR „największą katastrofą geopolityczną w XX wieku”, nie może sobie po prostu pozwolić. Witas
Tajemnica Katynia W „salonie 24” natrafiłem na artykuł pt. „Największa tajemnica zbrodni katyńskiej”, którego autor zwraca uwagę na wątek współdziałania w tej zbrodni NKWD z Gestapo. W moich publikacjach na temat wspólnictwa sowiecko niemieckiego w zbrodniach przeciw narodowi polskiemu zwracałem wielokrotnie uwagę na dla mnie oczywistą, wynikającą z postanowień traktatu rozbiorowego z 28 września 1939 roku ścisłą współpracę obu zbrodniarzy w różnego rodzaju zbrodniczych akcjach. Wzajemne konferencje i spotkania na różnych szczeblach władzy miały miejsce dość często i nie wykluczone, że Himmler mógł spotkać się z Berią. Mogły być też udzielane wzajemnie instruktaże, a nawet pomoc techniczna, jak choćby użycie sprawniejszych i łatwiejszych w obsłudze pistoletów Walther 7,65 zamiast ciężkich i posiadających zbyt dużą jak na strzał z przyłożenia siłę przebicia naganów. Wszystko to nie budzi wątpliwości, problem pojawia się gdzie indziej, a mianowicie w zaangażowaniu w sprawę Stalina i jego najbliższego otoczenia. Po niemieckiej stronie istniała ogólna dyrektywa Hitlera na temat bezwzględnego niszczenia narodu polskiego, ale akcje eksterminacyjne wykonywane były wyłącznie przez różne szczeble instytucji podległych RSHA i nawet nie wiemy czy Hitler był o nich informowany. Podobnie było z akcjami przeciw narodowi polskiemu po sowieckiej stronie i też nie wiemy czy Stalin był o nich informowany poza ogólną dyrektywą. W sprawie Katynia mamy do czynienia ze szczególnym przypadkiem, kiedy to Stalin osobiście angażując biuro polityczne wydaje polecenie dokonania mordu. Pisałem o tej okoliczności zwracając uwagę na pośpiech w „załatwianiu” tej sprawy. Cała procedura prowadzenia odrębnych „spraw” /dieł/ dla poszczególnych osób więzionych w obozach w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku wskazywała wyraźnie na długofalowe jej prowadzenie, co było normalną praktyką śledczą GPU i jego następcę, czyli NKWD. Więźniowie, a nie jeńcy wojenni jak powszechnie się ich traktuje, nie stwierdzili żadnych objawów pośpiechu, każdy był wielokrotnie przesłuchiwany i namawiany do współpracy i nie stwierdzono, że sprawy były definitywnie zamknięte. Nawet selekcja do wybranych obozów na przeszkolenie w służbie Sowietom nie była ukończona.
Likwidacja obozów nastąpiła nagle bez jakiegokolwiek przygotowania, co było wydarzeniem wyjątkowym w ówczesnej praktyce NKWD. Należy pamiętać, że po przyjściu Berii i likwidacji Jeżowa ustały wszelkie masowe rozstrzeliwania, wyjątek stanowiły działania w czasie zajmowania terenów wschodniej Polski w stosunku do niektórych obrońców stawiających szczególnie zacięty opór sowieckiej inwazji, jak to miało miejsce w Grodnie. Odosobnione przypadki mordowania zdarzały się w chwilach pojmania przez bolszewików, między innymi generała Olszyna – Wilczyńskiego, ale w późniejszym okresie już nie było masowych mordów. Pojawiły się dopiero w czasie wojny i odwrotu sowieckiego.
Powstrzymanie się od masowych mordów było wywołane głównie zapotrzebowaniem na siłę roboczą dla produkcji wojennej, a także koniecznością, jakiej takiej stabilizacji życia w obliczu zagrożenia wojennego. Było zatem coś nadzwyczajnego, co zmusiło do gwałtownego działania, niektórzy sowieccy historycy doszukują się przyczyny mordu katyńskiego w obawie że Niemcy mogą zażądać wydania jeńców i użyć ich w ewentualnej napaści na Sowiety. Jest to oczywisty wykręt gdyż Niemcy nigdy o jeńców polskich nie upominali się, a gdyby nawet się upomnieli to znając gorliwość Stalina w wypełnianiu niemieckich życzeń zostałoby to wykonane z całą skrupulatnością. Przyczyna rzeczywista była znacznie poważniejsza. Sytuacja wojenna w dniu 5 marca, czyli w chwili podejmowania decyzji była dla Stalina bardzo niekorzystna. Front zachodni od pół roku stał nieczynny i nie wiadomo było, co się może stać, wojna fińska obnażyła całą bezradność sowieckiej armii, z Japończykami nie było jeszcze porozumienia, co do wzajemnej nieagresji, a nade wszystko nie było pewności czy Hitler nie ufając Stalinowi nie pójdzie na ugodę z aliantami i nie odwróci się przeciwko Sowietom. W tej sytuacji trzeba zrobić wszystko żeby zapewnić Hitlera o lojalności, a szczególnie zapewnić go o rezygnacji z jakichkolwiek zamiarów wobec Polski. Należało zatem wypełnić w sposób nie budzący wątpliwości zobowiązania w odniesieniu do niszczenia polskich elit. Dlatego też obok wojskowych na listach straceń znaleźli się cywile a nawet osoby duchowne różnych wyznań. Cała akcja musiała być przeprowadzona jak najszybciej w miejscach łatwo dostępnych dla Niemców. Gdyby chciano ją przeprowadzić w tajemnicy to przecież na terenie Sowietów jest dostatecznie dużo miejsc, na których do dnia dzisiejszego nie można byłoby odszukać nawet śladu. Istotną przyczyną mordu katyńskiego jest służalcza gorliwość Stalina wobec Hitlera w wypełnianiu wspólnego zbrodniczego zamiaru całkowitego zniszczenia Polski i pomagania mu w jego wojnie z zachodem. Osobiście byłem świadkiem jak jeszcze w przeddzień wojny szły w stronę niemiecką transporty z wszelakim dobrem z paliwem na czele. W ten sposób na sowieckiej benzynie bombardowano nie tylko Londyn, ale też i sowieckie wojsko i miasta. Obnażenie tej postawy Stalina kompromituje ostatecznie całą sowiecką historię i, co najważniejsze, ideologiczną podstawę imperium Putina. Sprawy zaangażowania NKWD i Berii w współpracę z Gestapo nie stanowią żadnej tajemnicy i współcześnie nikomu nie szkodzą, tylko ujawnienie stopnia zaangażowania Stalina może wywołać odpowiednią reakcję. Andrzej Owsiński
Rozkład Państwa (PL) na podstawie jakich dokumentów dokonano pochówków ofiar Katastrofy Smoleńskiej w Polsce? Morozowski sięgnie po nagrodę hieny? W przedwczorajszym [19 IX md] programie TVN red. Morozowski powiedział (oddaję sens), „co to jest kilka pomyłek na tyle Ofiar „ oraz gładko przeszedł do „prawdziwego skandalu”, czyli rzekomego zakłócenia powagi ekshumacji w Gdańsku i w Warszawie przez posłów PiS. Jeśli niewątpliwie inteligentny dziennikarz, jakim jest red. Morozowski posuwa się do tak prymitywnej manipulacji rozmówcami to oznaczać to może jedno: on wie jak poważna to sprawa. Ponieważ oglądalność tego programu jest spora, a wiedza przeciętnego czytelnika na temat zasad ekshumacji, identyfikacji oraz zasadność obaw wyrażanych rządowi i prokuraturze przez rodziny już w 2010 należy chyba najistotniejsze elementy przypomnieć. Zasady pochówku identyfikacji i ekshumacji są uregulowane przepisami: Ustawa o cmentarzach i chowaniu zmarłych (tekst jednolity – Dz. U. 2000.23.295),Ustawa o zakładach opieki zdrowotnej (Dz. U. 91.91.408 – wielokrotnie nowelizowana), Rozporządzenie Ministra Zdrowia w sprawie rodzajów dokumentacji medycznej w zakładach opieki zdrowotnej… (Dz. U. 06.247.1819), Kodeks postępowania karnego (Dz. U. 97.89.555),Ustawa o zawodzie lekarza (tekst jednolity – Dz. U. 05.226.1943), Rozporządzenie Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej w sprawie stwierdzania zgonu i jego przyczyny (Dz. U. 61.39.202), Rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 7 grudnia 2001 r. w sprawie postępowania ze zwłokami i szczątkami ludzkimi (Dz. U. z 2001 r. Nr 153, poz. 1783.
Pochówek osoby zmarłej za granicą Zgodnie z tymi przepisami pochówek w Polsce może nastąpić po dostarczeniu aktu zgonu do USC. Do wpisania aktu zgonu do ksiąg USC sporządzonego za granicą niezbędne są: oryginalny odpis aktu zgonu lub inny dokument potwierdzający zgon (dokument musi być przetłumaczony przez tłumacza przysięgłego lub polskiego konsula). Jako inny dokument dopuszcza się inną dokumentację medyczną stwierdzającą przyczynę śmierci. Organizacja pogrzebu w Polsce wymaga również uzyskania zezwolenia od odpowiedniego starosty, właściwego ze względu na miejsce, w którym planowany jest pogrzeb. Dopiero na podstawie tego zezwolenia można otrzymać zaświadczenie polskiego konsula. Zaświadczenie ponadto powinno określać miejsce, z którego zmarły zostanie przewieziony oraz miejsce pochówku. Należałoby precyzyjnie ustalić na podstawie, jakich dokumentów dokonano pochówków ofiar Katastrofy Smoleńskiej w Polsce? Pytanie jest bardzo aktualne z uwagi na ujawniony skandal z ciałem śp. Anny Walentynowicz i uzasadnione wątpliwości, co do tożsamości pochowanych w rodzinnych grobach innych ofiar.
Sekcje i oględziny Gdy zgon nastąpił w wyniku wypadku(…) albo nie można ustalić tożsamości zwłok (..) zmarły trafia do Zakładu Medycyny Sądowej na sekcję zwłok, aby ustalić przyczynę zgonu. Podczas sekcji musimy udać się do Prokuratury, która była obecna na miejscu zgonu, po zezwolenie na wydanie ciała zmarłego po przeprowadzonej sekcji zwłok (bez tego dokumentu Zakład Medycyny Sądowej nie wyda nikomu ciała zmarłego). Jeśli zachodzi podejrzenie, że śmierć mogła być wynikiem działania przestępczego(np. zamachu –przypis. aut.) prokurator powinien zlecić oględziny i otwarcie zwłok. W takich przypadkach wykonanie sekcji patomorfologicznej jest obligatoryjne. Określa się w opinii przyczynę zgonu wyjściową) cios noża, urazy wielonarządowe, rozerwanie ciała przez środek wybuchowy itp.), wtórną (rozległy krwotok, rozerwanie pęcherzyków płucnych itp.) i bezpośrednią: np. niewydolność krążeniowo-płucna czy rozerwanie aorty. Tyle polskie przepisy dotyczące obdukcji i sekcji. Nikt nie podał na ile wymogi polskiego prawa wypełniają w tym samym obszarze przepisy rosyjskie. A więc na ile mogą być wiarygodną podstawą zarówno do pełnego ustalenia okoliczności i przyczyn śmierci jak i samej identyfikacji. Polskie prawo stara się zabezpieczyć przed błędem identyfikacyjnym uzależniając wystawienie karty zgonu oraz zezwolenie na pochowanie ciała od dokumentacji sekcyjnej i protokołu z obdukcji. W przypadku ofiar Smoleńska od tego obowiązku odstąpiono zdając się w pełni na Rosjan. W efekcie niedługo po pogrzebach niektóre z rodzin zaczęły występować o zezwolenie na ekshumację. Prokuratura - mimo uzasadnionych podejrzeń rodziny zgłaszanych zarówno do premiera Tuska, Prokuratury Wojskowej i prokuratora Seremeta- zgody na ekshumacje nie wyraziła. Jedynie nieustępliwość części rodzin zmusiła ich do podjęcia czynności na własne zlecenie. Czyżby wszyscy zawierzyli Kopacz i jej ekipie na podstawie jej publicznych wypowiedzi”
Pracowaliśmy na miejscu z jedenastoma patomorfologami polskimi, ręka w rękę z lekarzami rosyjskimi. Patomorfologię Rosjanie mają zupełnie niezłą. Każda najmniejsza część, każdy skrawek ciała jest identyfikowany – mówiła 16 kwietnia 2010 r. minister zdrowia Ewa Kopacz w rozmowie z „Echem Dnia”.”
Przypomnijmy: już w grudniu 2010 syn śp. Krzysztofa Putry zadał pytanie Tuskowi, dlaczego numer dokumentacji otrzymanej z Rosji nie odpowiadał numerowi okazanemu jemu i jego bratu w Moskwie. Odpowiedź brzmiała (…) Jednak podczas tego spotkania nie otrzymałem na nie odpowiedzi. Uzyskaliśmy zapewnienie, że dostaniemy odpowiedź na adres e-mailowy, ponieważ wtedy kancelaria premiera nie posiadała takich informacji. Minęły prawie dwa lata, a my do dziś nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. Moim zdaniem, to przejaw totalnej znieczulicy.(...)”(NDz). Zastrzeżenia zgłaszał także później wnuk śp. Anny Walentynowicz, Piotr.
W 2011 roku KŚFR podał przez rosyjskie agencje prasowe informację, że ekspertyzy genetyczno-molekularne podważyły tożsamość trzech ofiar, obciążając za błąd stronę polską. Wtedy Andrzej Seremet przebywający w Moskwie oświadczył(..) ”błędne informacje, wynikające z pomyłki bliskich trzech ofiar, zostały zweryfikowane przed pogrzebami, toteż nie doszło do pochowania tych osób w niewłaściwych grobach; potwierdził to rzecznik prasowy polskiej prokuratury generalnej”.
Nie wiemy, czy tamte 3 pomyłki to są obecnie ujawniane błędy w pochówkach czy też część pomyłek szczęśliwie udało się skorygować jeszcze przed pogrzebami. Informacje, jakie wyciekły po ekshumacjach śp. Przemysława Gosiewskiego, Janusza Kurtyki i [...] były przerażające: zaszyte w ciele nieczystości ze stołu sekcyjnego, pozorowane sekcje, brak elementarnego szacunku dla ciał. Po ujawnionym skandalu z błędnym pochówkiem ciała śp. Anny Walentynowicz i drugiej osoby z Warszawy prokuratura zapowiada konieczność kolejnych czterech sekcji. Wiemy o wątpliwościach, co najmniej dwóch osób: pani Merty oraz Dariusza Fedorowicza. Zaniechania polskiego rządu po 10 kwietnia doprowadziły do krzywd emocjonalnych u bliskich ofiar katastrofy. Krzywd, których można było uniknąć.
Przepisy rządzące procedurą ekshumacji są proste: postanowienie wydaje prokuratura na wniosek własny lub rodziny (z uzasadnionych przyczyn). Jak najbardziej uzasadnianą przyczyną jest wątpliwość, co do prawidłowej identyfikacji.” Nadzór nad ekshumacją sprawuje właściwy powiatowy lub portowy inspektor sanitarny. O ekshumacji należy też zawiadomić na piśmie zarząd cmentarza. Ekshumacja zwłok i szczątków jest dopuszczalna w okresie od 16 października do 15 kwietnia, z tym, że właściwy powiatowy lub portowy inspektor sanitarny może dopuścić wykonanie ekshumacji w innym czasie, przy zachowaniu ustalonych przez niego środków ostrożności. Ekshumację przeprowadza się we wczesnych godzinach rannych (rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 7 grudnia 2001 r. w sprawie postępowania ze zwłokami i szczątkami ludzkimi (Dz. U. z 2001 r. Nr 153, poz. 1783). Jak mogliśmy się przekonać z wydarzeń jakie miały miejsce w Gdańsku i w Warszawie – prokuratura wojskowa i policja przejęły funkcję nadzoru nad ekshumacją do tego stopnia, że gospodarzy ekshumacji nie wpuszczono! (Gdańsk). Jakość dokumentów identyfikacyjnych budzi tez uzasadnione podejrzenie, co do jakości badań innych, takich jak obdukcje i protokoły sekcyjnie. Niezrozumiałe jest, zatem wstrzymywanie przez PW kolejnych próśb rodzin o udział w czynnościach sekcyjnych niezależnych badaczy uzasadniając, że mamy wystarczająco dobrych specjalistów. W końcu w Moskwie była minister Kopacz i jej ekipa, a efekty ich bytności znamy. Sekcje są czynnościami niepowtarzalnymi i niezwykle ważne jest aby wyczerpywały wszelkie wątpliwości co do okoliczności i przyczyn śmierci ofiar. Polskich specjalistów w zakresie badań ogranicza prawo, która oddaje niepodzielnie decyzje co do ich zakresu w ręce prokuratora. Sam obducent-lekarz nie może decydować ani o zakresie sekcji ani o badaniach! Jeśli prokuratura –a tak ciągle nam powtarza- nie ma nic do ukrycia to powinna zgodzić się na prośby rodzin. Oświadczenie wnuka i syna śp. Anny Walentynowicz o nierozpoznaniu drugiego z ekshumowanych ciał i braku różańca, który przed zalutowaniem wkładali do trumny, brzmi przerażająco. Bo może oznaczać, wprost, że do ustalenia gdzie leży śp. Anna Walentynowicz trzeba będzie „typować” albo rozkopywać inne groby. Zaniedbania polskich władz stoją w sprzeczności z postanowieniami KPC *(art.23 i 24) które dają każdemu Polakowi prawa do tzw. dóbr osobistych. To z czym mamy do czynienie przy okazji śledztwa smoleńskiego (oddanego Rosjanom) i imponderabiliach związanych z ciałami ofiar świadczy nie tylko o tym, że wraz z upływem czasu postępuje rozkład zwłok. Widać gołym okiem wszelkie cechy rozkładającego się państwa.
*art. 23 Dobra osobiste człowieka, jak w szczególności zdrowie, wolność, cześć, swoboda sumienia, nazwisko lub pseudonim, wizerunek, tajemnica korespondencji, nietykalność mieszkania, twórczość naukowa, artystyczna, wynalazcza i racjonalizatorska, pozostają pod ochroną prawa cywilnego niezależnie od ochrony przewidzianej w innych przepisach.
art. 24 § 1. Ten, czyje dobro osobiste zostaje zagrożone cudzym działaniem, może żądać zaniechania tego działania, chyba że nie jest ono bezprawne. W razie dokonanego naruszenia może on także żądać, ażeby osoba, która dopuściła się naruszenia, dopełniła czynności potrzebnych do usunięcia jego skutków, w szczególności ażeby złożyła oświadczenie odpowiedniej treści i w odpowiedniej formie. Na zasadach przewidzianych w kodeksie może on również żądać zadośćuczynienia pieniężnego lub zapłaty odpowiedniej sumy pieniężnej na wskazany cel społeczny.
1maud
Europoseł Siwiec przyćmił ślub dekady. Twittosfera wrze i się pożera. Ach co to był za ślub. Z tego skandalu już się generał Janicki nie wytłumaczy. Goście na ślubie Aleksandry Kwaśniewskiej i Kuby Badacha mieli zostać poddani specjalnej procedurze, zabroniono wnoszenia urządzeń rejestrujących, w tym telefonów komórkowych. Tymczasem ok. Godz 18.00 zaczęły się pojawiać twitty wysyłane z konta europosła Marka Siwca.
Europoseł Siwiec przyćmił ślub dekady. Twittosfera wrze i się pożera.
"Tłum przed Katedrą gęstnieje... małe opóźnienie, napięcie rośnie... jest, są!... Ojciec oddał dziecko Kubie… celebruje Arkadiusz Nowak!... kazanie free style - o miłości z wkładką muzyczną... Już po! Związek zawarty... pierwszy pocałunek bez grzechu"
Zdezorientowani użytkownicy portalu początkowo sądzili, że konto jest fałszywe lub, że ktoś się na nie włamał. Jednak wszystko wskazuje na to, że poseł pobił swój rekord sprzed 12 lat, gdy wysiadając z helikoptera całował ziemię kaliską. Pana posła zrozumieć należy, gdyż nienawykły do bywania w kościele, zwyczajnie mógł nie wiedzieć jak się zachować. Na specjalne nauki kościelnego sawłarwiwru, widać czasu nie było. Tymczasem twittosfera zawrzała. Co było łatwe do przewidzenia, pojawiły się jadowite komentarze, głównie pod adresem rodziców panny młodej.
Natychmiast powstał specjalny hashtag SiwiecNaWeselu.
1. Panie proszą panów, poseł Palikot dyskretnie wymyka się z sali.
2. Szwedzki stół prezentuje się znakomicie-wiadomo Ikea. 3.Mijam się z księdzem Sową. Ma koloratkę. Myślałem, że będzie bal przebierańców- wyjaśnia 4.Dzwonili z TVN 24 . Pytali czy mogę wrzucać twitty bezpośrednio na pasek.
Jeszcze jeden hashtag- super. Jest tez Wojewódzki z ukraińska sprzątaczka, wchodzi Sikorski, na tle Złota Renu Wagnera, przekazuje gratulacje od Merkel
Pan poseł Siwiec nie wiedział jakiego demona uwalnia, lub nie docenił siły mediów społecznościowych. A one bezlitośnie pokazały hipokryzję postaci, które dziś, z towarzyskiej okazji stulecia, nawiedziły tłumnie świątynię Kościoła, który zawodowo zwalczają. O 5 nad ranem sztandar wyprowadzi Janik
Irena Szafrańska
O sytuacji polskich dziennikarzy śledczych – Rozmowa z Wojciechem Sumlińskim Infonurt2 : byłem wczoraj na spotkaniu z Wojtkiem Sumlinskim w Cambridge. Ma jeszcze być w Ottawie: Zaliczam go do mej listy świadków historii.Jest wiarygodny! Niestety dziwnym trafem organizatorzy z Merkuriusza maja trudności z utrzymaniem dat jego spotkan. Przepraszam Wojtka Sumlinskiego za publike -- probowali go straszyc - za te jego ksiazki.. Ksiazki sa po $30 szt albo $50 za dwie. Naprawde warto kupic :bo to sa dokumenty historyczne!!! ( o x.Popieluszce - KTO GO ZABIL - i Z MOCY BEZPRAWIA- w takich ludzi jak Wojtek warto tez zainwestowac! Ponizej wywiad organizatorki wizty z jednym z ostatnich dziennikarzy sledczych w Polsce:
Anna Łabieniec: - Został Pan aresztowany w 2008 roku pod absurdalnym zarzutem, sprawa odbiła się echem po całej Polsce. Aresztowanie miało związek z wykonywanym przez Pana zawodem dziennikarza. Jak Pan dziś, z perspektywy czasu, patrzy na tamte wydarzenia? Wojciech Sumliński: – To było najtrudniejsze doświadczenie mojego życia, dla mnie i moich bliskich, które całkowicie zmieniło nasze życie – w wielu aspektach oczywiście na gorsze. Nie jestem już tym samym człowiekiem co 4 lata temu, ani moja rodzina nie jest taka sama. Jakoś funkcjonujemy, pracuję dalej w zawodzie, choć trochę odsunąłem się na bok, żeby być bliżej rodziny, trochę odreagować. Pracuję w regionalnym „Tygodniku Podlaskim”, którego jestem redaktorem naczelnym. To była wielka trauma, czas wielkiej weryfikacji dla wszystkich wokół nas. Moje aresztowanie wywołało też dobre sytuacje, bo poznaliśmy ludzi, który nas wspierali. Była to sytuacja, gdy ja i moja rodzina straciliśmy wiarę w polskie państwo.
Wcześniej byliśmy zwykłą rodziną, wierzyliśmy w sprawiedliwość, wierzyliśmy, że żyjemy w wolnej Polsce, dziś w to już nie wierzymy, razem z innymi śpiewamy: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”.
Słowa o utracie zaufania do państwa słyszeliśmy także z ust rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. To co Pan mówi, może częściowo wyjaśnia fakt, że poza kilkoma próbami nie było poważnego dziennikarskiego śledztwa w sprawie tej katastrofy. Dlaczego kondycja polskiego dziennikarstwa śledczego jest dziś tak podła? A kto miałby to zrobić? Posłużę się takim przykładem: byłem w pierwszym w Polsce zespole dziennikarzy śledczych (dziś to brzmi paradoksalnie, ale w 1996 roku Tomasz Wołek wydawał się nam, ludziom pracującym w dzienniku „Życie”, który on prowadził, guru prawicowego dziennikarstwa). Pracowało tam wielu kolegów, którzy rozeszli się po innych redakcjach, pracują w „Uważam Rze”, „Rzeczpospolitej”, „Gazecie Polskiej”. W połowie lat 90. „Życie” pełniło taką rolę, jak te gazety dzisiaj. Wtedy w naszym zespole śledczym były 4 osoby – poza mną – Rafał Kasprów, Jacek Łęski, Jarek Jakimczyk, Dwaj pierwsi zasłynęli min. tekstem o rosyjskim agencie KGB, Auganowie, o jego spotkaniu z Kwaśniewskim w Cetniewie, Jarek Jakimczyk natomiast zajmował się wojskowością. Popatrzmy teraz, co stało się z moimi kolegami z tego zespołu: Jacek Łęski jest dzisiaj pijarowcem Donbasu, Rafał Kasprów założył firmę public relations, która niejednokrotnie broni tych, których kiedyś opisywał, a Jarek Jakimczyk – są poważne poszlaki, że jest związany z ABW. Ja zaś, z inicjatywy ABW, zostałem oskarżony. Takie są losy pierwszego polskiego zespołu dziennikarstwa śledczego. Uważam, że dziennikarstwo śledcze jest w Polsce martwe.
Zadajemy sobie pytanie: dlaczego? Były przecież cięższe czasy, a ludzie publikowali choćby w podziemiu… Odpowiem na to słowami ks. Stanisława Małkowskiego, przyjaciela Błogosławionego Księdza Jerzego Popiełuszki: Dzisiejsze czasy są gorsze niż komuna. W latach 80 mogliśmy liczyć na pomoc państw zachodnich, mieliśmy silne oparcie w Kościele, który był monolitem, była więź w społeczeństwie, wiedzieliśmy, kim jesteśmy i kim są „oni”. Dzisiaj nie ma wsparcia z Zachodu, bo Europa Zachodnia dogaduje się za naszymi plecami z Rosją, Stany Zjednoczone wcale się Polską nie interesują, zwłaszcza odkąd prezydentem jest Obama. Kościół zaś jest bardzo podzielony. Należę do Krucjaty Różańcowej, która modli się o niepodległą ojczyznę. Tę krucjatę wsparło zaledwie 20 biskupów, a gdzie jest pozostałych 100? Jeśli ks. Małkowski jest wzywany i straszą go, że jak będzie chodził się modlić pod krzyż na Krakowskim Przedmieściu to zostanie ukarany suspensą… Jeśli arcybiskup Warszawy Nycz jest po imieniu z prezydentem Komorowskim i nie interesuje go los bitych ludzi, którzy bronią krzyża, tylko jego dobre stosunki z prezydentem… Kościół jest podzielony i nie daje odparcia. Wiele się w Polsce zmieniło. Dla mnie też. Co roku, w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego 1 sierpnia chodzimy z dziećmi na Powązki, spotykamy z jeszcze żyjącymi powstańcami, których jest coraz mniej i rozmawiamy z dziećmi na takie tematy. Do 2008 roku mówiłem im, że nie wyobrażam sobie, aby któreś z nich wyjechało z Polski, bo tu jest ich miejsce, ich dom. Po moim aresztowaniu w 2008 roku mówię im, by się uczyły języków obcych. Nie czujemy się w Polsce jak we własnym domu. Rzeczywistość jest bardzo przytłaczająca – 90 procent mediów jest w rękach kłamców, cały majątek narodowy został wyprzedany – zostały jeszcze chyba tylko lasy państwowe, na które rządzący też mają ochotę – niedługo nic już nam nie zostanie. Czujemy się jak w kolonialnym kraju – z jednej strony rządzą nami Rosjanie i powiązane z nimi służby, z drugiej niemieckie, a Polacy mają się coraz gorzej i nikt nie wie, dokąd to prowadzi.
Pod jakim zarzutem aresztowano Pana w 2008 roku? Minęły od tego wydarzenia 4 lata, wiele rzeczy zostało już wyjaśnionych – celem nie byłem tak naprawdę ja – zbyt wielkie środki zaangażowano – prawdziwym celem była komisja weryfikująca WSI Antoniego Macierewicza. Komisja weryfikacyjna była perełką PiS-u, pośrednio uderzono więc także w PiS. Chciano pokazać, że jest to komisja skorumpowana z wyciekającymi na zewnątrz informacjami. Pretekstem stałem się ja i byłem dobrym kandydatem – od wielu lat zajmowałem się służbami specjalnymi, miałem kilkudziesięciu informatorów, także w WSI. Moja działalność dziennikarska odbywała się także pod pseudonimem. W czasie gdy zajmowałem się mafią, przez pół roku miałem ochronę policyjną. Znałem i ludzi z WSI i z komisji weryfikującej WSI. Doskonale nadawałem się do roli, jaką dla mnie wymyślono. Byłem dobrym łącznikiem. Pracowałem dla wielu gazet i programów telewizyjnych. Sprawa się jeszcze nie skończyła – proces jest w toku. Świadkami w moim procesie są: prezydent Komorowski, rzecznik rządu Paweł Graś, szef ABW Krzysztof Bondaryk, wiceszef Jacek Mąka i wielu innych. To jest gigantyczny proces, w którym wiele będzie ujawnione. W zeznaniach złożonych podczas tego procesu ówczesny Marszałek Sejmu, a dzisiejszy prezydent Polski, przyznał się przed Prokuraturą do tego, że spotykał się z dwoma oficerami WSI, którzy obiecali mu dotarcie do aneksu do raportu w/s WSI -najbardziej tajnego z tajnych dokumentów w Polsce – w sposób nielegalny, a więc przestępczy. Ponieważ były wątpliwości, co do jego zeznań, został wezwany do Prokuratury kilka dni później, gdyż wyszło na jaw, że jeden z tych dwóch oficerów mógł być rosyjskim agentem. Padło pytanie: czy pan wiedział spotykając się z tym oficerami, że jeden z z nich mógł być powiązany z rosyjskim wywiadem? I tu słowo wyjaśnienia, dlaczego w ogóle zadano takie pytanie panu Komorowskiemu. Wcześniej zeznawał Paweł Graś i bardzo bał się tej sprawy i na pytanie dlaczego sprawą zajęło się ABW – służby cywilne, a nie kontrwywiad wojskowy, skoro dotyczyło to spraw wojskowych, odpowiedział: „Zajęliśmy się tą sprawą, bo tu było podejrzenie o szpiegostwo i jeden z ludzi, którzy docierali do pana Komorowskiego, mógł być powiązany z rosyjskim wywiadem.” To jest w aktach mojej sprawy. Wezwano zatem po raz drugi Komorowskiego i spytano, czy spotykając się z tymi ludźmi wiedział, że jeden może być powiązany z rosyjskim wywiadem.Komorowski odpowiedział:
- Miałem takie informacje, ale nie potrafiłem ich zweryfikować.
To mówi Marszałek Polski, obecny prezydent! Przyznał, że spotykał się z oficerami, aby zdobyli w sposób nielegalny najbardziej tajny dokument i miał informacje, że jeden z nich może być rosyjskim szpiegiem. Te zeznania w aktach mojej sprawy, to jest większa bomba niż spotkania Kwaśniewskiego z Auganowem w Cetniewie i Oleksego z Auganowem pod Białą Podlaską. Oleksy stracił za to stanowisko premiera, Kwaśniewski niemal stracił stanowisko prezydenta. A co się stało Komorowskiemu? Został prezydentem! To pokazuje, jak gigantyczna osłona jest rozciągnięta wokół Komorowskiego, 1000 razy silniejsza niż wokół Kwaśniewskiego i Oleksego razem wziętych.
Jak doszło do aresztowania? 13 maja 2008, gdy kończyłem książkę o służbach specjalnych dla wydawnictwa Fronda, przyszli do mojego mieszkania funkcjonariusze WSI i aresztowali mnie pod absurdalnym zarzutem, że oferowałem aneks do raportu WSI „Gazecie Wyborczej”. Domyśla się pani, że jest to ostatnie medium na świecie, z którym chciałbym mieć coś wspólnego. I nie jest to tajemnicą. Nic głupszego wymyślić nie było można, do tego stopnia, że nawet „Gazecie Wyborczej” dech zaparło i dwa dni po moim aresztowaniu słowem tego nie skomentowała. Ten zarzut zniknął następnego dnia – wymyślono go po to, by wejść pod tym pretekstem do mojego domu i domów moich krewnych, zrobić rewizję. Wyniesiono mi wszystkie filmy, komputery, dyski, notesy, zostałem bez dokumentów, materiałów, kontaktów. Nigdy ich nie odzyskałem. Straciłem cały dziennikarski dorobek. Gdy to zabrano, pojawił się inny zarzut – płatnej protekcji – miałem za pośrednictwem swego informatora oferować innemu funkcjonariuszowi WSI pozytywne weryfikowanie przez komisję Macierewicza. Szkopuł w tym, że zarzut oparto jedynie na twierdzeniu kolegi informatora, który znany był z tego, że wszystkie rozmowy nagrywał, a mojej oferty, którą miałem mu, jak twierdził, wiele razy składać, nigdy nigdzie nie zarejestrował. Nie miał żadnego dowodu. Uwierzono słowom człowieka, który inwigilował Kościół Katolicki, który był prowadzącym biskupa Petza, który próbował wmanipulować w ohydną prowokację biskupa Głodzia. Który oskarżał kilkakrotnie innych o przestępstwa, których nie popełnili, w stosunku do którego prokuratura wojskowa prowadziła dwa postępowania karne, w tym jeno o szpiegostwo. Taki człowiek był na tyle wiarygodny dla ABW, że wszystkie jego sprawy wyczyszczono. Ten człowiek miał zeznawać w mojej sprawie i nie stawił się na 3 kolejne rozprawy, sąd postanowił go zmobilizować, bo był kluczowym świadkiem. Miał stanąć do konfrontacji z Komorowskim i Bondarykiem. I nagle zmarł podczas tańca na imprezie w Radomiu. Już nie odpowie na setki pytań. Wielu rzeczy się już nie dowiemy, był wielkim zagrożeniem.
Ile czasu spędził Pan w areszcie? Zostałem zatrzymany na 48 godzin, po czym mnie wypuszczono. Ponieważ znaleziono u mnie wiele tajnych dokumentów, prokuratura zdecydowała, że trzeba je zweryfikować i posłać mnie na ten czas do aresztu. Wokół mnie roztoczono atmosferę inwigilacji, byłem bezustannie obserwowany. „Gazeta Wyborcza” się rozkręciła i zaczęła pisać artykuł za artykułem. Pisało zresztą wiele gazet, także chcąc mi pomóc. W tym momencie dostałem informację, że mam iść do aresztu wydobywczego, z którego można wyjść i po 10 latach. Nie ma tam widzeń, bo jest śledztwo – generalnie chodzi o to, żeby aresztant skruszał. Widziałem, że moja żona sobie z tym nie radzi. Mieliśmy wówczas troje małych dzieci. Wiedziałem, że gdy mnie aresztują, moja rodzina będzie nękana i będzie to środek do złamania mnie. Gdy moi adwokaci zobaczyli, że w aktach nie ma żadnych dowodów mojego rzekomego przestępstwa, nic oprócz zeznań człowieka zupełnie niewiarygodnego, a z drugiej strony moi informatorzy i informatorzy moich kolegów ze służb tajnych radzili mi, żebym szybko pozałatwiał swoje sprawy, bo idę do aresztu może na lata, załamałem się i próbowałem wtedy popełnić samobójstwo. Chciałem to przerwać. Nie być dla moich bliskich obciążeniem. Odratowano mnie i poszedłem na dwa miesiące na oddział psychiatryczny Szpitala Bielańskiego, gdzie dochodziłem do siebie. Trafiłem tam na wspaniałych lekarzy, księży, miałem czas na refleksję przemyślenie całego życia. Zrozumiałem, że muszę walczyć o rodzinę. Staramy się żyć normalnie. Nie otrząsnęliśmy się z tego całkiem, pamiętamy atmosferę zastraszenia, zaszczucia.
Na jakim etapie jest prowadzone przeciw Panu śledztwo? Śledztwo w sprawie weryfikacji tajnych dokumentów trwało trzy lata. Zostało już zamknięte i umorzone. Sprawa rzekomej płatnej protekcji wobec funkcjonariusza WSI ciągle się toczy.
Dla torontońskiego tygodnika “Merkuriusz Polski” rozmowę przeprowadziła Anna Łabieniec
"Jesteś Bogiem" nie jest biografią Magika. To film o czymś znacznie więcej Film o Paktofonice dowodzi, że zespół, który nagrał zaledwie jedną płytę i został rozwiązany niemal dekadę temu ma wciąż ogromne oddziaływanie na młodych ludzi, którzy utożsamiają się z Magikiem. Dawno nie widziałem takiej promocji polskiego filmu w naszych kinach. Od czasu nudnych lektur zrealizowanych przez „słusznych” twórców nie mieliśmy tak spektakularnej kampanii medialnej, która reklamowałaby „pokoleniowy film” bez gwiazd polskiego kina. Zamieszanie wokół „Jesteś Bogiem” pokazuje siłę filmu, który wzbudził prawdziwą sensacją na ostatnim festiwalu filmowym w Gdyni. Czy słusznie? Paktofonika była kultową grupą już w czasach moich dzikich imprez dekadę temu. Swoje najlepsze wspomnienia ze studenckich dni łączę m.in z kultowymi utworami Magika, Rahima i Fokusa. Sądziłem jednak, że czasy takiego rapu minęły i pozostaje on już jedynie w sercach dzisiejszych 30-latków. Dlatego byłem naprawdę zaskoczony totalną ciszą wypełnionego małolatami kina. Młodzieńcy, którzy mieli po 6-8 lat, gdy Paktofonika wchodziła na scenę muzyczną, dziś w milczeniu śledzili losy otoczonego mitem wokalisty hip-hopowego zespołu. Nigdy w polskim kinie nie doświadczyłem ponadto oklasków na koniec seansu. Reakcja młodych ludzi na „Jesteś Bogiem” pokazuje dobitnie jak głęboko hip-hop wszedł w naszą kulturę i odcisnął na niej piętno. Jeżeli ktokolwiek pyta czy rap cokolwiek znaczy w polskiej rzeczywistości, to odpowiedź na to pytanie jest banalnie prosta. Jaki inni zespół miał w III RP poświęcony sobie film? Jaki inny zespół muzyczny w wolnej Polsce doczekał się mitologii równiej Paktofonice? Żaden. „Gdy dowiedziałem się, że Leszek zaczyna kręcić, ubłagałem moją agentkę, by mnie jakoś tam wcisnąć. Wiedziałem, że jestem za stary, by zagrać którąś z głównych postaci, ale zgodziłbym się na cokolwiek, choćby rolę stołka czy okładki na płyty”- mówił w wywiadzie dla serwisu portalfilmowy.pl jeden z najciekawszych polskich aktorów Marcin Dorociński. Słowa gwiazdy „Róży” są niezwykle znamienne i pokazują co znaczy w dzisiejszej Polsce hip-hop. Pisałem już w serwisie portalfilmowy.pl o sile polskiego rapu, który ukształtował sporą część polskiej sceny muzycznej pierwszej dekady XX wieku. Polski rap największe triumfy święcił w latach 2000-04, gdy nawet muzyczne telewizje nie puszczały niemal żadnej innej muzyki. Większość polskich miast miało kilka rapowych kapel, które konkurowały ze sobą nie tylko na scenie, ale również na ulicy tworząc polską odmianę wojny Tupaka z Biggie Smallsem. Niewielu zespołom udało się jednak pozostać w pierwszej lidze polskiego rapu. Można śmiało napisać, że dziś w świecie hip-hopowym liczą się te same kapele, które debiutowały na lokalnych scenach mniej więcej w czasach Liroya. Dziś zespoły, które w drugiej połowie lat 90 rymowały o swoim braku przywiązaniu do komercji i sławy, plując na rapera z Kielc za to, że ten się „sprzedał”, z powodzeniem zamienili klatki przed blokiem na własne biura, w których realizują się, jako kapitaliści. Patrząc na chłopaków z WWO, Molesty, Tedego, OSTR'ego, Pezeta, Peję, (muzyk wyrósł na pluciu na Liroya, który dziś go broni w jego wojnie z Tede, co symbolicznie pokazuje jak zmienił się polski świat hip-hopowy) czy Abradaba (to skrócona lista pierwszej ligi rapu) trudno nie podziwiać tych ludzi za ich umiejętności biznesowe. Hip-hop w Polsce stał się, bowiem nie tylko czystym biznesem, który wciska młodziakom drogie bluzy z logo ich ulubionego zespołu czy koszulki z hasłami kultowych utworów. Polski hip-hop stworzył jedyną gałąź show-biznesu, która może egzystować z dala od muzycznego mainstreamu. Stacje radiowe nie prezentują dziś rapu, telewizje nie pokazują występów raperów, a płyty czołówki naszej sceny hip-hopowej są na szczytach list bestsellerów. Dlaczego? Polski rap pozostał autentyczny i mimo komercji odpowiada na potrzeby młodych ludzi. Nie można zapominać, że wiele ulicznych, wulgarnych zespołów, które są opluwane przez „autorytety moralne” zajmuje się dziś realnym edukowaniem swoich odbiorców. Podczas, gdy gwiazdeczki playlist pojawiają się na Pudelku i śpiewają o pierdołach, raperzy przypominają powstania narodowe, rymują o wartościach rodzinnych (patrz: „chuligani” Hemp Gru) i przestrzegają przed (tak, tak) igraniem z narkomanią czy bandyterką. Wielu harcorowych raperów nie boi się również głośno przyznawać się do wiary w Boga i rymować o swoim nawróceniu, co w erze dyktatury relatywizmu moralnego jest rzadkością. Nie piszę, że robi to większość MC. Jednak takie treści można znaleźć u tych najbardziej cenionych. Film Leszka Dawida ze znakomitymi kreacjami aktorskimi młodej krwi polskiego kina nie jest jednak jedynie opowieścią o rodzimym rapie, który przeszedł naprawdę daleką drogę od debiutu Liroya, aż po występy Tedego w serialach TVN-u. Film oczywiście skupia się na specyficznym okresie polskiego rapu, gdy polska scena hip-hopowa była w swoim apogeum, i trudno go oderwać od tego okresu. Sam reżyser zapewnia, że jego obraz miał stać się uniwersalną historią o samotności, walce i zmaganiu się artysty z własnym talentem. Czy mu się to udało? O ile twórcy filmu w znakomity sposób pokazali jak kształtował się rap w naszym kraju i z jakimi przeciwnościami musieli się zmierzyć polscy raperzy ( gorzki obraz pół-amatorskich managerów wyzyskujących raczkujących w showbiznesie blokersów, bieda młodych MC, która nie może się nawet równać z losem Eminema w ubogim Detroit z „8 mili”) , o tyle nie do końca przekonująco nakreślili osobistą historię Magika. Film Dawida jest przez wiele osób traktowany jak opowieść o życiu lidera Paktofoniki, który po popełnieniu samobójstwa tuż po premierze debiutanckiej płyty kapeli, stał się osobą kultową w świecie rapu. Mimo tego, że wyśmienita rola Marcina Kowalczyka zapada w pamięć na długo po wyjściu z kina, to w opowieści o Magiku czegoś brakuje. Nie chodzi o to, że byli członkowie Kalibra 44, w którym Magik stał się prawdziwą gwiazdą i przeszedł do legendy ( piszącemu te słowa Magik zawsze będzie się kojarzyć z „Plus i Minus” a nie „Jestem Bogiem”) dziś przekonują, że film manipuluje pewnymi faktami z życia raperów. Problem w opowieścią o życiu Magika polega na tym, że z filmu tak naprawdę niczego nie dowiadujemy się o problemach dramatycznych Piotra Łuszcza. Owszem, mamy wzruszające sceny zmagania się Magika z kłopotami rodzinnymi czy niezrozumieniem ze strony rodziców. Widzimy również wrażliwego faceta, którego marzeniem jest tworzenie własnej muzyki i utrzymywanie się ze swojego talentu. Jednak pewne cechy charakteru Magika pozostają papierowe. Nie możemy zapominać, że Łuszcz w momencie wydania płyty Paktofoniki wyskoczył z okna i popełnił samobójstwo (scena poprzedzająca to wydarzenie jest jedną z najbardziej wzruszających w polskim kinie). Dlaczego zdecydował się na taki krok? Co go popchnęło do tak straszliwej decyzji? Tego z filmu z Dawida się nie dowiemy. Reżyser nie idzie ani drogą Jamesa Magnolda, który opowiedział o zmaganiach się z demonami Johnnego Casha, ani nawet Olivera Stone’a i jego hipisowskiej opowieści o autodestrukcji Jima Morrisona. Dawid zdaje się pozostawić ocenę działań Magika widzom. Artysta pozostawia nam jednak zbyt mało poszlak byśmy sami odkryli ( z pewnością skomplikowaną) osobowość ikony polskiego rapu. „Nie wierzę też w to, że tak mało było narkotyków w życiu Magika. Wiem, ile ich było w moim życiu w tamtych czasach. Patrząc na to, co Magik przeżywa, nie zobaczyłem też specjalnego dramatu. Sam miałem okres, w którym spałem na ulicy i nie miałem się gdzie podziać”- mówi raper Sokół z zespołu WWO w wywiadzie na temat filmu Dawida. Mam bardzo podobne odczucia. Niemiej jednak film pozwala wczuć się w klimat hip-hopowego początku XXI wieku i pozwala od kulis podpatrzeć rodzącą się scenę hip-hopową. Obraz Dawida inspiruje do tego by zastanowić się kim dziś byłby Magik. Czy pozostałby artystą poszukującym inspiracji w innych gatunkach muzyki alternatywnej jak Fisz? A może poszedłby drogą Abradaba, z którym współtworzył K44? Czy trafiłby do telewizji jak hip-hopolowi raperzy z Poznania albo korzystający do granic możliwości z komercyjnych możliwości Tede? A może jednak Magik wycofałby się ze sceny muzycznej i pozostałby autorem kilku kultowych utworów? Czy jednak zostałyby one kultowe, gdyby chłopak z Katowic nie podzielił losu Kurta Cobaina?
„Jesteś Bogiem” jest jednak filmem naprawdę znakomitym i pokazuje, że młodzi polscy twórcy potrafią opowiadać o swoim pokoleniu. Film o Paktofonice dowodzi, że zespół, który nagrał zaledwie jedną płytę i został rozwiązany niemal dekadę temu ma wciąż ogromne oddziaływanie na młodych ludzi, którzy utożsamiają się z Magikiem. Nie tylko dzięki Dawidowi ten muzyk wejdzie do historii polskiej muzyki. Czy jest to polska wersja słynnej "8 Mili"? Można te filmy ze sobą porównywać. Jednak jest to niemal jak porówananie "Luthera" do "Pitbulla". Oba seriale są genialne. Jeden z nich przypomina nam jednak, że mieszkamy w hard corowej Polsce. W "Jesteś Bogiem" widzimy dlaczego polscy raperzy nigdy nie staną się Snoop Doggami... Łukasz Adamski
ZAWODOWCY W 2011 roku, Boeing 767 PLL LOT pilotowany przez kapitana Wronę, musiał lądować ze schowanym podwoziem, narażając życie 231 osób, które znajdowały się wtedy na pokładzie, ponieważ załodze nie udało się uruchomić awaryjnego systemu wypuszczania podwozia. Jak ustalił Andrzej Stankiewicz z tygodnika „Wprost”, na ziemi okazało się, że instalacja awaryjna była sprawna, a jedynie bezpiecznik był wybity. Tego jednak w czasie lotu nie zauważono. Z przecieków, z komisji badającej przyczyny awarii Boeinga, wynika, że raport będzie niekorzystny dla kapitana Wrony.
http://www.wprost.pl/ar/348782/Stankiewicz-rzadowa-komisja-rzuci-cien-na-kapitana-Wrone/?pg=0
Dwa lata temu, po katastrofie w Smoleńsku, piloci cywilni publicznie mówili, o słabym wyszkoleniu pilotów wojskowych. Kapitan Boeinga, Dariusz Sobczyński o Katastrofie Smoleńskiej:
Po to są piloci, i tak naprawdę to oni widzą, jakie są wskazania przyrządów. Mimo tego, że byli nisko, mimo ostrzeżeń systemowych, podjęli decyzję o lądowaniu. Wpływ zewnętrzny - gen. Błasika - był elementem kluczowym w podjęciu decyzji. On nie musiał nic mówić - sama jego obecność wystarczy, to jest tak duży stres. Było kilka wątków - fatalna pogoda, nieprecyzyjne podejście do lądowania, sprawy polityczne, i jeszcze przyszedł szef. Nie wiem, czy ja bym to wytrzymał, takie napięcie. To znaczy ja podjąłbym decyzję odejścia na drugi krąg i bym nie lądował, bez względu na konsekwencje.
http://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/477793,pilot_cywilny_ocenia_podczas_ladowania_zlamano_procedury.html
Przypomnijmy sobie jeszcze, co niektórzy forumowicze profesjonalnego portalu Lotnictwo.net.pl mieli do powiedzenia o różnicach pomiędzy pilotami cywilnymi i wojskowymi w kontekście Katastrofy Smoleńskiej:
bedrzich
Moderator
Jeżeli wozi się ludzi, CYWILI samolotem bądź co bądź pasażerskim to procedury muszą być zachowane jak w lotnictwie cywilnym - ludzie to nie towar czy bomby.
Witek Z
Piloci wojskowi są szkoleni do zadań bojowych. Jest to przyczyna, dla której wielkie cywilne linie lotnicze już od lat nie zatrudniają pilotów z woja! Oni mają wykonać zadanie! Do tego są szkoleni. Priorytetem w wojsku jest zadanie a nie bezpieczeństwo.
saturn5
jak juz wiadomo w tym 36 spec pulku zadnego szkolenia porownywalnego z tym co jest w cywilnym lataniu nie bylo. A jesli ich pilotaz byl tak kiepski to w zwiazku z mala iloscia godzin jaka oni wylatawali w porownaniu do pilotow liniowych- mozna sobie dospiewac ze brak regularnego szkolenia na symulatorze odegral tu role.
Wiatrakowiec
Myślę, że jak najbardziej "my cywile" mamy prawo ingerować w ich procedury, bo oni biorą pensje z naszych pieniędzy i niszczą sprzęt kupiony za nasze, podatników-cywili, pieniądze.
Krisair
W cywilnym lotnictwie komunikacyjnym jeżeli pilot naruszy procedury, to albo się zabije, więc szkoda, albo mu się uda i wtedy zabiorą my licencję. Bez względu na końcowy wynik nie opłaca się więc naruszać procedur i przepisów. W lotnictwie wojskowym, jeżeli pilot narusza procedury, to albo się zabije, więc nic mu już nie zrobią, albo mu się uda i zostanie bohaterem. Może jeszcze awans dostanie albo chociaż nagrodę. Kalkuluje się więc latać wbrew przepisom ile razy tylko nadarza się okazja.
Haye
Procedury się zmieniają ale w tym przypadku nie one zawiodły lecz załoga i polski system szkolenia pilotów(brak symulatorów,licencji cywilnych).
Albatros
nigdy nie wątpiłem że jedną z głównych przyczyn tego wypadku był szeroko rozumiany bajzel panujący w Siłach Powietrznych RP. Jak podaje tygodnik "Wprost" - eksperci Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych ustalili, że załoga Boeinga 767 PLL LOT mogła normalnie wylądować, bo samolot był sprawny.Marek Dabrowski
Brońmy nasze dzieci przed politykami i biurwami Tragedia dzieci zakatowanych przez rodzinę zastępczą w Pucku, pokazuje, że to zakompleksieni idioci stanowią i wykonują w Polsce prawo. I politycy, i biurwy uważają, że bieda jest największym problemem człowieka. Może pochodzą z dysfunkcyjnych rodzin, bo rodzice nauczyli ich tylko jednego: bogać się synu/córko, bo wtedy będziesz kimś. Jak można stworzyć takie prawo, które pozwala na zabieranie dzieci rodzicom z powodu biedy, bałaganu w domu, bezrobocia, lekkiego upośledzenia? Tylko ktoś, komu wmówiono, że pieniądze są najważniejszą rzeczą w życiu, a więc tylko taki prymityw umysłowy może wytworzyć, tak skandaliczne prawo. Skutki już widać. Tragedia w Pucku nie wydarzyłaby się, gdyby dzieci zostały ze swoimi rodzicami. A rodzice otrzymali od państwa taką pomoc finansową, jak rodzina zastępcza, która te dzieci dostała od opieki społecznej. Przypomnijmy. Na początku lipca, w mieszkającej w Pucku rodzinie zastępczej państwa Cz.,opiekującej się piątką powierzonych i dwójką własnych dzieci, doszło do śmierci 3-letniego chłopca. Dwa miesiące później, w tej samej rodzinie zmarła 5-letnia dziewczynka. Prokuratura ustaliła, że dzieci zmarły wskutek przemocy. Kobiecie/matce zastępczej grozi dożywocie, mężczyźnie/ojcu zastępczemu tylko 10 lat więzienia. Dlaczego opieka społeczna zabrała pięcioro dzieci rodzicom biologicznym? Bo byli biedni, bierni i niezaradni. Dlaczego oddali dzieci akurat tej rodzinie zastępczej, która w tym czasie ledwo wiązała koniec z końcem i mieszkała w domu w stanie surowym, bo nie miała pieniędzy na wykończenie? Czy to była bezduszność urzędników, czy korupcja ? Za dziećmi idą pieniądze. Rodzina zastępcza, za przyjęcie pięciorga dzieci, dostawała ponad 7000 zł miesięcznie. Sąsiedzi mówią, że w tym czasnstwo Cz. wykończyli sobie dom. Ciekawe, co dostali urzędnicy opieki społecznej, za oddanie dzieci tej właśnie rodzinie. Wszystko wskazuje na to, że różni dewianci i psychopaci zwietrzyli niezły interes w byciu rodziną zastępczą, a przekupni urzędnicy, chętnie im pójdą na tzw „rękę”, byle mieć problem z głowy i trochę zarobić. Pierwsze dziecko zostało zakatowane przez zastępczych rodziców już na początku lipca, lokalna policja i prokuratura nie zrobiły nic, żeby to wyjaśnić. Drugie dziecko zginęła 2 miesiące potem, dopiero wtedy zrobiła się afera medialna na cały kraj, być może dlatego, że trzeba było czymś przykryć skandal z ekshumacjami ofiar katastrofy smoleńskiej, aferę Amber Gold, uniewinnienie gangsterów z „Pruszkowa” i zbliżający się kryzys gospodarczy. Jednak zabójstwa dzieci w Pucku, pokazały całą patologię polskiego systemu opieki nad dziećmi jakie wytworzyło polskie państwo, już za rządów PO. W czerwcu 2010 roku posłowie uchwalili nowelizację ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, mimo silnego sprzeciwu rodziców, obawiających się ingerencji urzędników w życie rodzinne, które powinno być chronione, a nie poddawane coraz silniejszej państwowej kontroli. Nowelizacja zwiększyła uprawnienia pracowników opieki społecznej, pozwalając im odebrać dziecko rodzicom, kiedy stwierdzą, że istnieje bezpośrednie zagrożenie życia i zdrowia dziecka. W przypadku tragedii w Pucku, pewnie jakaś zakręcona paniusia z opieki społecznej uznała, że życiu dzieci zagraża bieda. Media, głównie lokalne, są pełne relacji o rodzicach, którym opieka społeczna już zabrała albo chce zabrać dzieci z powodu pustej lodówki. W 2009 roku rozegrała się na oczach całej Polski tragedia matki, której dzielna lekarka z powodu biedy podwiązała jajniki, uznając, że jest za biedna i niedorozwinięta umysłowo, żeby mieć dzieci. Potem rodzice musieli stoczyć długą walkę o odebranie państwu polskiemu swego najmłodszego dziecka, wtedy niemowlęcia o imieniu Róża, które opieka społeczna zabrała, bo uznała, że w domu panuje bieda. Jak można w kraju biednym, jakim jest Polska zabierać dzieci rodzicom z powodu biedy? Według danych Eurostat, w biedzie żyje 5 milionów Polaków, 10 milionów Polaków, żyje na skraju ubóstwa. Czy wszystkim tym ludziom opieka społeczna pozabiera dzieci? Rodzina zastępcza z Pucka za opiekę nad 5 dzieci dostawał ponad 7 tysięcy miesięcznie. Dlaczego opieka społeczna nie dała takich pieniędzy rodzicom biologicznym? Przecież gdyby dostali od państwa taką pomoc, nie byliby już biedni. W naszym kraju, prawo jest jednak takie, że rodziny wielodzietne nie mają żadnej pomocy, a rodziny zastępcze zarabiają za zajmowanie się dziećmi. Państwo traktuje rodziny wielodzietne, jak rodziny patologiczne. Ale to państwo Polskie jest patologiczne. Dwoje dzieci nie żyje, z powodu głupoty państwa i jego urzędników. Sem/Obserwator
"Nie milkną echa"... po ślubie Aleksandry Kwaśniewskiej. Poseł Siwiec świętuje sukces i poprawia. Mimo niedzieli, dzień zapowiada się atrakcyjnie. Europoseł Marek Siwiec, zachęcony wczorajszym sukcesem, niczym niezrażony, najpierw z wyraźnym zadowoleniem pojawił się w cyklicznej audycji radiowej, by potem wrzucić na swój twitterowy tajmlajn powtórkę z, jego zdaniem, najdowcipniejszych ćwierków z Katedry Polowej Wojska Polskiego. Szykują się poprawiny, czyli, specjalna edycja w formacie „The Best Of”. Tymczasem wśród komentarzy zaczyna przebijać poważniejszy ton. Pierwsza kwestia dotyczy ceremoniału. Dlaczego młoda para miała asystę wojskową? Skąd się wzięli obok ołtarza chłopcy Kompanii Reprezentacyjnej, pełniący wartę honorową? Aleksander Kwaśniewski dawno już przestał pełnić rolę Zwierzchnika Sił Zbrojnych. Czy jest coś, czego nie wiemy? Rekordy popularności bije hashtag SiwiecNaWeselu. Pojawiają się opinie, że komentarze tam zawarte, tak wiernie oddają atmosferę pysznej zabawy, że niektórzy twitterowicze, prawie mają kaca. No, bo jak przejść obojętnie wobec wizji:
„Posłanka Grodzka nuci sentymentalną piosenkę. Pamiętam ją z wojska”...
Część komentatorów wyraża swoje zaskoczenie brakiem pikiety aktywistów z ruchu poparcia, pewnego niepełnosprawnego posła, który zaszokował wszystkich, okazując wszem i wobec na konferencji prasowej, własną protezę. Ruch pod wezwaniem świętej Apostazji, przeoczył okazję do zgłoszenia stanowczego sprzeciwu wobec wszechobecnej indoktrynacji Kościoła, który jest siedliskiem wszelkich patologii. Z bliżej nieznanych powodów zapomnieli, o tym wczoraj, zarówno najstarszy nastolatek III RP, jak i kaliski poseł z Warszawy, którzy stawili się w katedrze. A może zwyczajnie wiedzieli, że większość przybyłych przyszła, by się pokazać, a nie pomodlić? Zatem za nich i za nas, młodej parze na nowej drodze życia, szczere, staropolskie „Szczęść Boże!”. Irena Szafrańska
Co się stało z najsłynniejszym polskim szpiegiem – uciekinierem? Józef Światło, ubek, który w 1953 roku stał się najsłynniejszym uciekinierem politycznym w PRL, nieźle pomieszał szyki komunistycznej władzy. Dziś istnieje, co najmniej kilka sprzecznych teorii dotyczących jego śmierci. A może wciąż żyje?
Józef Światło właściwie Izaak Fleichfarb – były dyrektor X Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa (fot. NAC)
Po wojnie brał udział w pacyfikacjach, aresztowaniach i przesłuchaniach żołnierzy podziemia. Odpowiedzialny był za aresztowanie ok. 150 członków Armii Krajowej. Wielu z nich otrzymało wyroki śmierci, inni zostali wywiezieni do sowieckich łagrów. Stosował okrutne metody przesłuchań, wręcz słynął z bezwzględności. Był wyjątkowo oddanym komunistą i wierzącym marksistą. Dzięki zaangażowaniu w UB zrobił błyskotliwą karierę. Jak to się stało, że Światło przeszedł do historii i bywa przedstawiany, jako bohater?
Mydlenie oczu Józef Światło urodził się 1 stycznia 1915 r. we wsi Medyn koło Zbaraża, w rodzinie żydowskiej, jako Izaak Fleischfarb – tak wpisywał swoje imię w wielu ankietach. W 1943 roku ożenił się z Justyną Światło i przyjął jej nazwisko. Była to jego druga żona, ponieważ pierwsza prawdopodobnie zginęła gdzieś w okolicach Krakowa.
Naprawdę głośno o nim zrobiło się, gdy w Polsce został ujawniony fakt jego ucieczki na Zachód. Choć “wybrał wolność” w grudniu 1953, fakt ten ujawniono dopiero 25 października 1954 r., po konferencji prasowej zorganizowanej w USA z udziałem Józefa Światły, na której zastępca prokuratora generalnego Stanów Zjednoczonych ogłosił, że rząd amerykański przyznał prawo do azylu uciekinierowi. Relacje z tej konferencji przekazywało m.in. Radio Wolna Europa. W kolejnych latach, w cyklicznych audycjach RWE, Józef Światło demaskował prace organów bezpieczeństwa w Polsce. Polska władza nie miała wyjścia – mydliła oczy, że od dawna był amerykańskim agentem, a jego towarzysze długo nie mogli uwierzyć, że przeszedł na drugą stronę. Przypuszczali, że został porwany przez niemiecki lub amerykański wywiad.
Ucieczka Na początku grudnia 1953 roku Józef Światło i kilku innych dygnitarzy UB wyjechali w podróż służbową do Berlina Wschodniego. Mieli się tam spotkać z delegacją tamtejszego Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego STASI i omówić współpracę operacyjną. Po obradach, w wolnej chwili, wsiedli do metra i pojechali zwiedzać miasto. W wywiadzie dla Radia Wolna Europa tak wspominał to wydarzenie:
- Zobaczyliśmy wielkie sklepy bardzo ładnie urządzone, ogrom towarów, zupełnie odcinające się od Berlina Wschodniego. Raczej uważaliśmy, że jesteśmy we Wschodnim Berlinie, tylko że dotychczas nie widzieliśmy centrum. Weszliśmy do sklepu i zaczęliśmy kupować różne rzeczy, które nam się podobały w owym czasie. Kiedy mieliśmy zapłacić za towar, okazało się, że potrzebne nam są zachodnie marki i wtedy dopiero zorientowaliśmy się, że znajdujemy się w Berlinie Zachodnim.
Dopiero 13 sierpnia roku 1961 władze NRD zaczęły w Berlinie stawiać mur. O dziwo, w latach 50. można tu było bez żadnych zezwoleń wsiąść do metra lub przejść piechotą i nagle znaleźć się pod władzą zachodnich mocarstw. Tak właśnie zrobił Józef Światło 5 grudnia 1953 roku. O tym dniu w RWE opowiadał tak:
- Na drugi dzień wraz z pułkownikiem Fejginem udaliśmy się na nowo do Berlina Zachodniego. Ja z zamiarem ucieczki, on z zamiarem zakupienia rzeczy, które mu się podobały. Gdy przejechaliśmy do Berlina Zachodniego, wstąpiłem do jednej takiej budki z zamiarem wymieniania pieniędzy na zachodnie. Płk. Fejgin był na ulicy przed tym sklepem, czekał na mnie. Umówiliśmy się w ten sposób, że następnie on wejdzie i wymieni walutę. Liczyłem, że po jego wejściu do sklepu będę mógł odejść od niego i zwyczajnie uciec, będę miał trochę czasu na odłączenie się. W Berlinie Zachodnim zgłosiłem się do władz amerykańskich. Było to dla nich zupełne zaskoczenie, kiedy się wylegitymowałem i kiedy dowiedzieli się, kim jestem. W Berlinie Zachodnim spędziłem tylko jedną noc.
6 grudnia 1953 roku, amerykańskie władze przewiozły Józefa Światło z Berlina do Frankfurtu, a 23 grudnia odleciał specjalnym samolotem do Stanów Zjednoczonych, do Waszyngtonu.
Życie na farmie W USA Światło dostał fałszywą tożsamość, o której do dziś niewiele wiadomo. Najprawdopodobniej używał nazwiska panieńskiego matki (Wieseltur) i żył gdzieś na farmie, otaczając się zwierzętami. Ukryty został tak dobrze, że nie zdołały go odnaleźć nawet służby PRL, które chciały go “wyeliminować”. Światło zagrażał władzy. Podczas słynnych audycji Radia Wolna Europa z cyklu “Za kulisami bezpieki i partii”, opowiadał o kulisach polskiej polityki, wskazywał najważniejszych urzędników komunistycznego kraju i szczerze mówił o popełnianych przez nich zbrodniach. Z jego ust padały konkretne nazwiska, daty, wyroki i kryptonimy poszczególnych akcji. W ten sposób, słuchający potajemnie radia Polacy, mogli poznać okrutną prawdę o Urzędzie Bezpieczeństwa. Nic dziwnego, że audycje wywołały trzęsienie ziemi w polskim aparacie bezpieczeństwa. Po nich zwolniono i osądzono najbardziej gorliwych stalinowskich katów, a Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego zostało rozwiązane. Doszło do tego, czego sam obawiał się Światło. Bojąc się, że po śmierci Stalina zostanie osądzony, “wybrał wolność”. Uciekając na Zachód, zwyczajnie ratował własną skórę. Inaczej podzieliłby los ludzi, których wskazywał w radiu. Człowiek odpowiedzialny za represje i liczne aresztowania działaczy Polski podziemnej, w tym ostatniego dowódcy AK – gen. Leopolda Okulickiego, zdecydowanie miał się czego obawiać. Jedną z jego ofiar był Witalis Skorupka, żołnierz AK. W w wywiadzie udzielonym w grudniu 2008 roku dla Rzeczypospolitej wspominał represje i okoliczności skazania na śmierć przez komunistów:
- To było tak straszne, że trudno mi do tego wracać. Makabryczna pomysłowość ludzi Światły przechodziła ludzkie pojęcie - mówił wówczas działacz podziemia niepodległościowego. Wspominał: - Mnie akurat Światło osobiście nie katował. W więzieniu, w którym siedziałem, miał do tego specjalnie wyznaczonych osiłków. Ludzi, których wzywał w momencie, gdy uznał, że trzeba mnie torturować. Gdy to się działo, spokojnie się przyglądał. Czekał, aż skończą swoją robotę. Po zakończeniu bicia przystępował do dalszego przesłuchania. Odbywało się to tak samo jak na gestapo. (…) To sprawy tak straszne, że do dziś trudno mi do tego wracać. Nie chcę mówić o szczegółach. Powiem tylko tyle, że bestialstwo i makabryczna pomysłowość ludzi Światły przechodziły ludzkie pojęcie.
O swoich przesłuchaniach W. Skorupka powiedział wówczas:
- Wielu innych funkcjonariuszy, wśród nich kilku Żydów, a także jakiś Rosjanin czy Białorusin, który bardzo słabo mówił po polsku. Jeżeli chodzi o Żydów, to nie mam do nich pretensji jako do narodu. Żydzi po tym, co się im przydarzyło podczas wojny, byli mocno zastraszeni. Wielu z nich zostało zmuszonych do pracy w Urzędzie Bezpieczeństwa. Komuniści specjalnie umieścili tam wielu Żydów, żeby wywołać antysemityzm i niechęć między obydwoma narodami. Ale oczywiście byli i tacy, którzy swoją pracę wykonywali z przyjemnością.
Tajemnice wokół śmierci Przez długie lata nie wiedziano co się stało z Józefem Światłą. Informacja o jego rzekomej śmierci w 1975 roku nigdy nie została potwierdzona. Przypuszczalnymi datami jego śmierci mógł być też rok 1960 , a ostatnio mówiło się o roku 1994. Umarł na zawał, zginął w wypadku, a może żyje do dziś w USA? Tego do końca nie wiemy. CIA utajniło dokumenty dotyczące jego osoby. (ml/ac)
http://niewiarygodne.pl
23 września 2012 Historycy fałszują przeszłość, ideolodzy przyszłość - ktoś słusznie zauważył, ale nie pamiętam kto. Wielu anonimowych ludzi mówi mądrze, ale jakoś mądrości nie przebijają się do środków masowego rażenia. Za to przebija się głupota. Im większa – tym bardziej się przebija. Zwrotnicowi płynących informacji czuwają nad tym, żeby przez nasze umysły przepływało jak najwięcej głupoty i informacji niewiele znaczących.. Ale ważnych – jak najmniej.. Jak pisał Osip Mandelsztam:” Spójrz! Tym ludziom wydaje się, że wszystko jest normalne, bo autobusy kursują normalnie”(!!!). Z tego, że autobusy kursują normalnie wcale nie wynika, że jest normalnie. Tak jak z faktu, że koń ma cztery nogi i stół ma cztery nogi – nie wynika, że stół jest koniem. Podobnie jest z wielbłądem: to, że ma cztery nogi i koń ma cztery nogi- nie wynika, że koń jest wielbłądem. Bo jeśli chodzi o sprawę wielbłąda w demokracji, to z pewnością jest to koń zaprojektowany przez komisję sejmową- co słusznie zauważył kilkanaście lat temu pan Janusz Korwin- MIkke. Zresztą prawie wszystko zaprojektowane przez demokratyczne komisje sejmowe- to konie zaprojektowane jako wielbłądy. Albo wielbłądy zaprojektowane jako konie.. Wszystko wywrócone do góry nogami.. ślimak- ryba, marchewka- owoc, dwóch facetów w związku- partnerstwo publiczo- prywatne. Niedawno Unia Europejska tonąca w długach, konstrukcja ideologiczna i biurokratyczna, nieznana w historii struktura regulująca już prawie wszystko czym para się człowiek w Europie na co dzień- obdarowała 800 milionami euro młodych naukowców, młodych i obiecujących- na ich wymarzone badania. Unia Europejska jest projektem, ideologicznym, więc pieniądze mają iść na projekty ideologiczne. Jedynie słuszne ideologicznie- rozumiem, bo na inne- niesłuszne- pieniędzy nie da.. Rozdzielono 536 grantów, z których jeden przypadł na Polskę- nie wiem z jakiego powodu, tylko jeden- ale jeden. Dostała go pani dr Justyna Olko z Uniwersytetu Warszawskiego, specjalistka od azteckiego języka nahuatl. Dostała przelew z Unii Europejskiej na sumę 1,3 miliona euro(!!!). Niezła sumka.. A teraz poczekamy co w badaniach wykaże pani dr Justyna Olko z Uniwersytetu warszawskiego, na którym jest coraz mniej nauki, a coraz więcej propagandy... Za takie pieniądze można wykazać wszystko, czego spodziewają się komisarze czerwoni, którzy przekazują takie pieniądze na „ badania”, w czasie” kryzysu”. Widać, że” kryzys” im nie straszny- na ideologię i propagandę pieniądze muszą się znaleźć.. I jestem pewien, że „ badania” wykażą wyższość” cywilizacji” Azteków nad cywilizacją chrześcijańskiej wtedy Europy.. Bo chrześcijaństwo jest najgorszą w historii ludzkości przypadłością religijną.. Obecnie atakowane bezpardonowo, jak najgorsza zaraza.. Bo niech ruszą Islam albo Judaizm.. Wrogowie atakują głównie Chrześcijaństwo, które jako fundament cywilizacji Białego Człowieka dało Europie wielki rozwój, wolność człowieka, hierarchiczny ład i porządek. Nie było wtedy demokracji- dekoracji.. Były monarchie.. W encyklopedii internetowej wyczytałem, że prapoczątki Azteków opisuje” średniowieczny dokument indiański”(???). To wśród niepiśmiennych Indian panowało wtedy Średniowiecze???? Jako epoka Europejska, a nie epoka nieodkrytej wtedy jeszcze Ameryki- Nowego Świata. I nie ma nazwiska tego Indianina, który pospisywał to wszystko co się działo wśród Azteków i ludów podbitych przez Azteków. Może dlatego nie ma nazwiska tego wybitnego Indianina, który spisał „mroczny” czas Średniowiecza w nieodkrytej przez Kolumba Ameryce, pełnej dzikusów wyrywających serca swoim ofiarom i składającym je ołtarzach bogów..
Jest jakiś „dokument” spisany po hiszpańsku o nazwie „Wstęga Wędrówki”( Tira de la Peregrinacion”. Nie wiem- i chyba nikt nie wie, czy ten dokument pisał Indianin po hiszpańsku, czy też Hiszpan po hiszpańsku, a może Hiszpan związał się z Indianką- a ta mu podyktowała wszystko po indiańsku.. W każdym razie pewnego dnia praplemię natknęło się na kamienną głowę boga Huitzilopochtli, która wydawała z siebie dziwnie świszczące dżwięki i wtedy ten bóg obiecał, że uczyni ich panami całego Meksyku, jeśli tylko zabiorą tę kamienną głowę ze sobą, choć nie wiem, czy coś takiego jak państwo Meksyk wtedy istniało w świadomości kogokolwiek, i czy w ogóle istniała jakaś świadomość Meksykanina.. To jest jakieś historyczne scence-fiction.. Ktoś nawymyślał jakiś bzdur, nie sprawdzonych naukowo- no bo niby jak i te legendarne bzdury funkcjonują jako legendy podawane za prawdy. Tak jak obecnie legenda Józefa Piłsudskiego czy legenda pana Lecha Wałęsy, który” obalił komunizm”. A przecież prawda to jest zgodność z rzeczywistością.. Jak nie ma zgodności twierdzenia z rzeczywistością – to nie ma prawdy. Wtedy mamy do czynienia z kłamstwem.. Chyba, że jest gdzieś zapisana.. Wszystko inne jest legendą.. Żyjemy w świecie opartym na legendach i pobożnych życzeniach.. I na propagandzie, bo historię piszą zwycięzcy. A zwyciężyła Lewica porewolucyjna francuska. A prawda leży głęboko.. I wymaga wysiłku, żeby do niej dotrzeć.. Mam nadzieję, że zrobi to pani dr Justyna Olko, dotrze do prawdy, w ramach dokumentów, które będzie miała w rękach, i nie będzie potępiać umiejętnie i delikatnie, żeby nie było zbyt nachalnie- wyczynów chrześcijanina Hernana Corteza, który jako konkwistador hiszpański rozprawił się z tymi dzikusami ze swoimi 500 żołnierzami w ciągu kilkunastu lat.. nie będzie pisała o „zbrodniach” Cortesa To potworne i nieludzkie imperium zostało zamienione w gruzy.. Ale w dobie poprawności politycznej podnosi się rzekome osiągnięcia Montezumów. Wymyśla się legendy i konfabuluje fakty.. Żeby pasowały do obowiązującej ideologii.
Hernan Cortes de Monroy PIzzarro Altamirano, marques del Valle de Oaxaca- zdobywca Meksyku i likwidator okrutnego imperium Azteków..- to wielki bohater- tak jak generał Franco- likwidator komunizmu. Aztekowie posłuchali swojego boga i wyruszyli z mitycznej krainy Aztalan( Miejsce Czapli) do oddalonej o 64 kilometry od brzegów jeziora Texcaco- i tam ujrzeli kaktus na którym orzeł pożerał węża. .Zawsze myślałem, że orzeł pożera węża, ale nie na kaktusie.. Bo to jakoś niewygodnie i kolczasto. Bo kaktus owszem, może nawet na dłoni wyrosnąć- ale jak rządzą socjaliści.. Bo w normalnych warunkach nie jest to możliwe.. Tylko podczas rządów socjalistów, którzy przewracają świat do góry nogami.. Gdy to ujrzeli, kapłani ogłosili, że jest to miejsc o które chodziło bogowi Huitzilopochtli, którego kamienną głowę znaleziono wcześniej.. No właśnie.. Pole do popisu dla pani dr Justyny Olko.. Skąd się wzięła kamienna głowa boga Huitzilopochtli???? Za 1,3 miliona euro- chyba można tę sprawę wyjaśnić. Nawet poprosić o jeszcze. Żeby nareszcie . Europejscy mogli spać spokojnie., Podatnicy europejscy jeszcze te badania wytrzymają.. Nie wiem czy historia pomieści wszystkie te historie. Za 800 milionów euro? Czego historycy nie wymyślą?. I tak Aztekowie założyli miasto Tenochititlan- które potem zdobył Cortes. Jeśli oczywiście wszystko co napisałem wcześniej jest prawdą, czyli zgodnością z rzeczywistością. Ja tego nie wymyśliłem- wymyślili inni.. Ja tylko powtarzam dla zgrywy.. Bo przecież można się czasami pośmiać… Jeszcze! Ale przyjdzie czas, że będzie zakaz śmiania się. Może na początek będą określone strefy śmiechu- na wzór stref kibica. Ta w Warszawie ostatnio kosztowała 17 milionów złotych. A ile będzie kosztował strefa śmiechu? Na razie nie ma nawet wstępnych obliczeń.. Ale jak przyjdzie czas… A potem już tylko do pierdla, jak ktoś się będzie śmiał zbyt głośno, z „ badań” naukowych, służących do fałszowania historii., tak jak ideolodzy fałszują przyszłość. I na propagandę Unia przeznacza takie góry pieniędzy.. WJR
Minister Kopacz i jedenastu patomorfologów Według Ewy Kopacz jedenastu polskich patomorfologów badało w Moskwie ciała ofiar. Ktokolwiek ich widział, ktokolwiek wie... Z wystąpienia Pani Minister Zdrowia Ewa Kopacz w Sejmie RP. 29 kwietnia 2010 roku:
„Pani Marszałek! Panowie Ministrowie! Wysoka Izbo! Wyruszyłam do Moskwy następnego dnia po tragedii, w niedzielę. Pierwsze kroki, razem z ministrem Arabskim i z ministrem Najderem, skierowaliśmy przede wszystkim do miejsca, w którym spodziewaliśmy się zobaczyć tych, którzy w tej tragicznej katastrofie zginęli. Zobaczyliśmy prosektorium, jak również to miejsce, w którym mieli dokonywać oględzin zapowiadający swój przyjazd do Moskwy najbliżsi zmarłych.
... Z pełnym szacunkiem i również z wielkim przejęciem potraktowano nasz przyjazd i oczekiwano przybycia najbliższych rodzin tych, którzy spoczywali właśnie w tym zakładzie medycyny sądowej. Pojechałam do Moskwy, mając za współpracowników - ale było to też wsparcie merytoryczne - przede wszystkim 11 patomorfologów, w tym patomorfologów ze specjalizacją z antropologii. Pojechałam do Moskwy z technikami kryminalistyki, z psychologami, a także z lekarzami udzielającymi pomocy rodzinom...
... Z wielką uwagą obserwowałam pracę naszych patomorfologów przez pierwsze godziny. Pierwsze godziny nie były łatwe i to państwo musicie wiedzieć. Przez moment nasi polscy lekarze byli traktowani jako obserwatorzy tego, co się dzieje. To trwało może kilkanaście minut, a potem, kiedy założyli fartuchy i stanęli do pracy razem z lekarzami rosyjskimi, nie musieli do siebie nic mówić. Wykonywali jak fachowcy swoją pracę, z wielkim poszanowaniem ofiar tej katastrofy. ...
...Nasi polscy genetycy uczestniczyli w tych pracach i spędzali tam po kilkanaście godzin dziennie. Byli tam zarówno wtedy, kiedy od rodzin pobierano materiał porównawczy do badań genetycznych, jak i wtedy, kiedy te badania analizowano.
Dziś wiem, że dotrzymaliśmy słowa. ... Gdy znaleziono najmniejszy szczątek na miejscu katastrofy, wtedy przekopywano z całą starannością ziemię na głębokości ponad 1 m i przesiewano ją w sposób szczególnie staranny. Każdy znaleziony skrawek został przebadany genetycznie...
.... Wszystkie zabezpieczone szczątki osób, które zginęły w katastrofie, trafiły do Polski, a osoby zainteresowane o konkretnych nazwiskach tych, których szczątki jeszcze odnaleziono, poinformowano....”
Dziś Pani Pani Marszałek Kopacz milczy. Milczy też jedenastu patomorfologów. I nie wiadomo, kto w jakiej leży trumnie... Janusz Wojciechowski
O czym będą dyskutowali ekonomiści w siedzibie PAN? Jesteśmy przygotowani na krytyczne podejście ekonomistów do tych propozycji i mamy nadzieję, że ta debata będzie początkiem poważnej rozmowy o przyszłości gospodarczej i społecznej naszego kraju.
1. W najbliższy poniedziałek o godz.11.30 w siedzibie PAN w Warszawie, rozpocznie się debata ekonomistów nad propozycjami programowymi Prawa i Sprawiedliwości przedstawionym niedawno przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
Na zaproszenie prezesa Kaczyńskiego pozytywnie odpowiedziało ponad 30 z 40 ekonomistów, debatę poprowadzi redaktor Krzysztof Skowroński, do 2009 roku dyrektor programu III Polskiego Radia, obecnie współwłaściciel i dziennikarz radia Wnet, a od niedawna szef Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Zaproszeni na debatę ekonomiści otrzymali przygotowane przez ekspertów Prawa i Sprawiedliwości projekty ustaw w 3 obszarach: system podatkowy i finanse publiczne, rynek pracy i polityka prorodzinna i chodzi o to aby debata ekonomistów w głównej mierze, dotyczyła tej właśnie problematyki.
2. W obszarze systemu podatkowego Prawo i Sprawiedliwość przygotowało dwa projekty ustaw, zmieniające w sposób zasadniczy system podatkowy w Polsce. Pierwszy to projekt zupełnie nowej kompleksowej ustawy o podatku dochodowym. Projekt ten łączy dotychczasowe oddzielne trzy ustawy podatkowe: o podatku dochodowym od osób fizycznych, o podatku dochodowym od osób prawnych i ustawę o zryczałtowanym podatku dochodowym, zawiera się na 200 stronach (wspomniane 3 ustawy łącznie liczą aż 400 stron) i znacząco upraszcza rozliczanie się z podatków dochodowych, wprowadzając zaledwie 2 stronicową deklarację podatkową. Przełomowe rozwiązania zawarte w tym projekcie dotyczyły wprowadzenia zasady odliczenia wydatków inwestycyjnych podatnika od dochodu do opodatkowania (i to zarówno w odniesieniu do osób fizycznych jak i osób prawnych), możliwości odliczenia rzeczywistych kosztów uzyskania przychodów związanych z zatrudnieniem, a także rosnącej ulgi podatkowej wraz ze wzrostem ilości dzieci w rodzinie. Głównym jednak powodem złożenia tego projektu oprócz chęci znaczącego uproszczenia przepisów podatku dochodowego od osób fizycznych, była poprawa wydajności podatków dochodowych, ponieważ od kilku lat mimo wzrostu gospodarczego wpływy z podatków dochodowych nie tylko nie rosną w zaplanowanym przez ministra finansów tempie, a w niektórych latach wręcz są wyraźnie niższe od tych zaplanowanych. Zdaniem ekspertów przygotowujących ten projekt tylko rozwiązania zachęcające podatników do ujawniania swoich dochodów (a takim rozwiązaniem była między innymi możliwość odliczenia wydatków inwestycyjnych od podstawy opodatkowania), mogą spowodować przełom w polskim systemie podatkowym. W ostatnich latach bowiem gołym okiem widać, że niektóre dziedziny naszego gospodarczego życia regularnie unikają płacenia pełnych podatków, a minister finansów wręcz przechodzi nad tym do porządku dziennego. Podobne powody stoją za nową ustawą o VAT, ta obecna nowelizowana setki razy jest już tak dziurawa, że tegoroczne wpływy z VAT mimo wzrostu gospodarczego i wysokiej inflacji będą niższe od tych zaplanowanych o około 12 mld zł, co grozi cieciami wydatków w ostatnich miesiącach roku na wielką skalę.
Tym projektom ustaw towarzyszą dwa krótkie projekty o okresowym dodatkowym opodatkowaniu sektora finansowego (tzw. podatek bankowy) i sklepów wielkopowierzchniowych.
3. W sprawach społecznych nasz program nosi nazwę „Teraz rodzina” i jego zasadniczym celem jest podjecie konkretnych działań, które wpłyną na wzrost liczby ludności w naszym kraju, ponieważ naszym zdaniem rodzina musi się stać najważniejszą inwestycją w Polsce. Program składa się z 3 segmentów tzn. finansowego wsparcia dla rodzin, pracy i domu ale najbardziej rozbudowaną jego częścią jest ta poświęcona finansom rodziny, bo na takie wsparcie naszym zdaniem, rodziny oczekują. Program zawiera propozycję ulg w podatku dochodowym od osób fizycznych o progresywnym charakterze związanym z liczbą dzieci. I tak jedno dziecko upoważniałoby do ulgi w wysokości 1 tys. zł drugie 2 tys. zł, trzecie 3 tys. zł itd. Ponieważ rodziny wielodzietne z reguły nie należą do tych, które osiągają wysoki poziom dochodów aby stworzyć możliwość odliczenia ulg w pełnej wysokości tej ulgi w w sytuacji kiedy nie wystarcza dochodu, mogłyby być jej odliczane od składek z tytułu ubezpieczenia społecznego. Program obejmuje również dzieci z rodzin rolniczych (tutaj odliczenia ulg następowałyby od płaconego przez rolników podatku rolnego).
4. Jeżeli chodzi o pracę zasadniczym rozwiązaniem jest pobieranie przez 2 lata tylko 50% należnej składki na ubezpieczenie społeczne od nowo zatrudnionych absolwentów, a także wliczanie do okresu składkowego urlopu macierzyńskiego kobiety prowadzącej działalność gospodarczą.Eksperci Prawa i Sprawiedliwości przygotowali Narodowy Program Zatrudnienia, który w oparciu o środki zgromadzone w Funduszu Pracy w ciągu 10 najbliższych lat powinien pozwolić na powstanie około 1,2 mln nowych miejsc pracy.
5. Jesteśmy przygotowani na krytyczne podejście ekonomistów do tych propozycji i mamy nadzieję, że ta debata będzie początkiem poważnej rozmowy o przyszłości gospodarczej i społecznej naszego kraju. Zdajemy sobie także sprawę ze światowego i europejskiego kryzysu, który ze sfery finansów przeniósł się do realnych gospodarek i już w następnym roku uderzy bardzo mocno także w polską gospodarkę, a w konsekwencji także w nasze finanse publiczne. Liczymy na to, że i ten wątek będzie uwzględniony w poniedziałkowej debacie. Oczekujemy, że ta debata będzie swoistym przełomem w myśleniu o przyszłości Polski i wyznaczy nowe standardy debaty publicznej, do których dostosują się rządzący krajem i wspierające ich media głównego nurtu. Kuźmiuk
Lustracja CZY SAMI TEGO CHCIELI? Legendy o dwóch wrogich obozach pro i antylustracyjnych, wydają się w świetle ostatnich wydarzeń mocno przesadzone. Bardzo możliwe, iż całemu establishmentowi III/IV RP nie zależy na ujawnieniu agentów w newralgicznych punktach życia publicznego, bo w końcu zawsze okaże się, że donosił bliższy lub dalszy znajomy i jest kompromitacja na całą Polskę. Kaczyńscy z parlamentarnymi pomagierami produkują wadliwą ustawę lustracyjną i mianują prezesem Trybunału Konstytucyjnego(TK) "swego" człowieka, "solidarnościowca" profesora Jerzego Stępnia, który robi z niej w obecności kamer sito i wystawia na pośmiewisko Andrzeja Mularczyka (posła PiS), przedstawiciela Sejmu na rozprawie przed TK w kwestii omawianej ustawy, zaskarżonej przez SLD. Kolejny nominat PiS-u, Rzecznik Praw Obywatelskich prof. Janusz Kochanowski, nazywa następstwa wykonania ustawy "Niekonstytucyjną lustracją"(tytuł jego głębinowych wynurzeń prawnych z "Dziennika") i mówi: " Ustawa lustracyjna w obecnej formie zaprzecza celom,dla których powstała". Prof. Kochanowski staje głównie w obronie prawników, dziennikarzy i różowej profesury - czyli świętych krów systemu demoliberalnego,którzy we własnym mniemaniu nie podlegają lustracji z powodu bycia samozwańczą elitą ponad polską szarą masą. Pan Rzecznik wspomina również o "będącej podstawą demokracji wolności słowa", w kontekście rzekomo uderzających w ludzi pióra zapisach wspomnianej ustawy W innej sytuacji nie zainteresował się jakoś łamaniem tej samej wolności słowa przy okazji prześladowania przez PiS(koalicję) i nierzetelny wymiar sprawiedliwości, publicystów prasy narodowej m.in. mnie. Polityka kadrowa PiS-u ma znamiona wewnętrznej dywersji, skoro na tak eksponowanych stanowiskach zaufania publicznego wystawia ludzi wkładających kij w szprychy procesu lustracji, dzięki czemu syndrom nieuchwytnego i bezkarnego kapusia SB, umacniany od Okrągłego Stołu przez liberałów z PZPR i "opozycyjnych" laicko-starozakonnych kryptosyjonistów, nadal jest rakiem toczącym polskie życie społeczne. Pamiętać należy, iż już ze sławetnej listy Macierewicza jej autor usunął w tajemniczych okolicznościach nazwisko Bronisława Geremka i niejakiego "Bolka". Historia zdaje się powtarzać, ponieważ w chwili kolejnego zagrożenia udeckiej znakomitości - utracenia fotela eurodeputowanego i być może zdemaskowania jego dawnych powiązań ze służbami PRL - korporacyjni koledzy uważają za stosowne uratować delikwentowi stanowisko i dobre(?) imię. I niech nikt rozsądny nie wyjeżdża z dziecinnymi argumentami o "apolityczności" Trybunału Konstytucyjnego. Za władzy minionych ekip TK zawsze był po pachy upolityczniony w duchu akurat panującej opcji(zawsze zalatującej udecją, neokomuną i liberalizmem). Ta instytucja od początku istnienia stanowiła przechowalnię dla zgranych person nie do upchnięcia na bardziej pracochłonnych stanowiskach , którzy odpowiednimi głosowaniami wywdzięczali się rodzimym lub zaprzyjaźnionym partiom za umieszczenie na tak dochodowej i prestiżowej synekurze. Trybunał Konstytucyjny nie składał się i nie składa z anielskich sędziów, naprawiających głupie błędy tępych parlamentarzystów. Posiada kadry wybierane przez sejmowy aktyw najsilniejszych partii, o zbliżonym poziomie fachowości i moralności. Stawianie TK w roli zbiorowiska nieskazitelnych strażników demokracji wobec nadużyć Parlamentu, jest totalnym nieporozumieniem. To klub wzajemnej adoracji korporacyjno-towarzyskiej o silnych powiązaniach politycznych. Wcześniej obecny Trybunał Konstytucyjny uznał za niekonstytucyjną ustawę o powszechniejszym dostępie do zawodu adwokata - szokujący dowód na uwikłanie TK w działania konserwujące niesprawiedliwy układ dziedzicznych przywilejów korporacyjnych. Na podobnie chorych zasadach jak Trybunał, funkcjonuje Rzecznik Praw Obywatelskich(RPO) obierany przez Sejm i Senat, czyli rozdającą karty sitwę partyjną. Ten urząd, wprowadzony u schyłku PRL-u w 1987r., pełnili po Okrągłym Stole socjalizująco-liberalni eks-członkowie PZPR Ewa Łętowska i Tadeusz Zieliński. Najgorszy był jednak "solidarnościowy" i całujący po rękach kardynała Macharskiego(!), "Rzecznik Obywateli Izraela", profesor - a jakże! - Andrzej Zoll(oczywiście żydowskiego pochodzenia), który ze swojego stołka zrobił trybunę do walki z wszelkimi przejawami tzw. antysemityzmu i tym podobnych mgławicowych prawnie bzdur, nawołując organy ścigania i sądy do jeszcze owocniejszego nękania krytyków pookrągłostołowego establishmentu, który z antypolskiego filosemityzmu uczynił sobie przepustkę do wejścia na światowe salony. Zoll osobiście składał doniesienia na działaczy, publicystów i wydawców narodowych. Najgłośniej również ujada ( ma się rozumieć, już nie jako Rzecznik Praw Obywatelskich) przeciwko ustawie lustracyjnej PiS-u, ewidentnie chroniąc bliskiego sobie udeckiego towarzystwa ze szczególnym uwzględnieniem Bronisława Geremka. Dziwnym zrządzeniem losu jego zdanie w tym względzie w całej rozciągłości podzielił Jerzy Stępień i w nieco łagodniejszej wersji Jan Kochanowski, a z daleka błogosławił im na tą samą nutę SLD wraz z kompletem partyjnych podmiotów LiD-u i Platformą Obywatelską. Znakomita to klamra, spajająca w jedno wiarygodne podejrzenia, iż mamy do czynienia z ponadpartyjnym spiskiem , który za wszelką cenę spowalnia (choćby wadliwą) lustrację, żeby ta nigdy nie dotknęła sztucznie wykreowanych elit III/IV RP. Polacy powinni domagać się otwarcia kompletu teczkowych archiwów IPN-u - wszystkich i dla wszystkich, bez wykreślania tzw. wątków intymnych, bo każdy z nas ma obywatelski obowiązek wiedzieć, która święta krowa szemrano-koszernej opozycji była nie tylko kapusiem, ale dodatkowo złodziejem, aferzystą, dziwkarzem, alkoholikiem, oszustem z lewą maturą lub tytułem naukowym , mniejszością seksualną albo narodową. Koniec z półprawdami i graniem w durnia z narodem, nie mającym pojęcia, co za kanalie nim rządzą w togach moralnych Katonów , kołują kłamstwami w mediach i zbudowali na jego grzbiecie ogromne fortuny z łaski liberalnej frakcji PZPR/SB. Jesteśmy zdecydowanie przeciwni rozwiązywaniu IPN-u, o czym nachalnie gardłują Olejniczak z Michnikiem. Dla wszechświatowych speców od rozpętywania antypolonizmu, ciało to uczyniło rzecz fundamentalną - zwaliło na Polaków niemiecką zbrodnię na Żydach w Jedwabnem - i może się w ich mniemaniu spokojnie rozwiązać. Tak łatwo nie będzie! IPN musi oficjalnie ogłosić prawdę o jedwabieńskich wydarzeniach, jak również wziąć się nareszcie za ludobójstwo kolaborantów litewskich, ukraińskich i pozostałych "zaprzyjaźnionych" dzisiaj(głównie postsowieckich) narodów na naszych rodakach w czasie II wojny światowej. Lata mijają, a tymi krwawymi plamami nikt z kompetentnych urzędów się nie interesuje, co najwyżej je wywabia w imię "polskiej racji stanu". IPN przykłada też niewielką dozę rzetelności, gdy trzeba demaskować prawdziwe pochodzenie narodowościowe zbrodniarzy z UB/SB. Instytut należy uczynić autentycznie narodowym, a nie go likwidować! PiS w rzeczywistości trzęsie portkami, że z teczek wyskoczą nie tylko grzeszki laicko-starozakonnej lewicy, lecz i szemrano-koszernej prawicy, stąd być może podłożyli się z niedopracowaną ustawą, aby dać pretekst do jej odrzucenia. Dodatkowo PiS-owcy są półgłówkami w dziedzinie doboru rzekomo własnych ludzi, którzy przy byle okazji zdradzają swój obóz polityczny i kumają się z przeciwną(?) stroną. UD/UW i SdRP(Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej/SLD nigdy nie popełniali takich błędów - ich Trybunały Konstytucyjne i Rzecznicy Praw Obywatelskich, śpiewali tak, jak im nakazywali partyjni nadzorcy. Jeżeli zaś kierownictwo PiS-u(tudzież koalicji) nie składa się z półgłówków, to z premedytacją wystawiło kandydatury niektórych sędziów TK, Rzecznika i pośledniejszych urzędników z puli "konstytucyjno-obywatelskiej", realizujących de facto antylustracyjną i w szerszym aspekcie anty-PiS-owską politykę SLD(LiD) i PO. Protegowani PiS na te stanowiska, brali np. także stronę Leszka Balcerowicza i jego dyktatorskiej formuły "niezależności" Narodowego Banku Polskiego. Rodacy powinni ocenić, czy większą hańbą jest bycie półgłówkiem, czy prowokatorem idącym ramię w ramię z rzekomymi wrogami - Platformą, udecją i postkomuną - "wrogiem" wystawionym dla wyborców i partnerem do tajnych rozmów. W obu wypadkach wiarygodność PiS-u uległa nieodwołalnej dyskredytacji. Warto się nad tym zastanowić przy okazji kolejnego wyścigu szczurów do parlamentu i nie dać się zrobić w konia po raz nie wiadomo który. DWIE STRONY GRAJĄ NA TYM SAMYM, ANTYLUSTRACYJNYM FORTEPIANIE. ROBERT LARKOWSKI
MIĘDZYNARODOWY SYSTEM BANKOWY, CZYLI ZORGANIZOWANA GRUPA PRZESTĘPCZA Globalna dominacja tak zwanych walut rezerwowych, ostatecznie załamała system finansowy. ‘Światowi’ bankierzy, zawłaszczyli sobie, bowiem przywilej emisji pustego pieniądza, który dotychczas leżał w gestii suwerenów.U zarania cywilizacji, wymiana dóbr i usług funkcjonowała na zasadach barteru. Rolnik przynosił na targ kopę jaj by wymienić ją u rzemieślnika na parę chodaków. Transakcja nie nastręczała zwykle nadmiaru kłopotu. Gorzej było, gdy ktoś chciał wymienić pole uprawne na połać lasu. Dopasowanie takiej pary kontrahentów wymagało już sporo zachodu. W celu usprawnienia funkcjonowania handlu - semickie plemię Fenicjan poszczyciło się wynalazkiem pieniądza. W zależności od czasokresu, przyjmował on różne formy. W starożytnej Mezopotamii jego rolę odgrywało zboże. A to ze względu na znaczne rozmiary fizyczne tego towaru w stosunku do jego wartości, nie była to jednak forma doskonała. Kupcy feniccy preferowali w swych handlowych podróżach metale szlachetne, których niewielka garść równoważna była wielu miarkom zboża. I tak narodził się pieniądz, będący w swym zaraniu monetą z brązu, srebra, lub złota. Mistrzem w użytkowaniu pieniądza zostało z czasem inne semickie plemię, które przez wieki udoskonalało jego zastosowanie, tworząc dzięki temu nową dziedzinę wiedzy zwaną finansami. Nie zmieniło to jednak fundamentalnego faktu, że jedyną społecznie pożyteczną funkcją pieniądza, było i jest, usprawnienie wymiany towarów i usług w gospodarce. Z punktu widzenia fizycznego, pieniądz był też zawsze towarem o konkretnej i wymiernej wartości. Unikalna jedynie była jego uniwersalność, jako powszechnie akceptowanej formy „przechowywania bogactwa”. Jako taki musiał się on charakteryzować znaczną unikalnością na rynku, która sprawiała, że niewielkie jego ilości pozwalały „zakupywać” znaczne wielkości innych dóbr. Stąd też przyjmował on najczęściej formę monet ze srebra, złota lub platyny, a w późniejszym okresie papierowych „not bankowych” [z angielskiego banknotes], czyli - papierowych banknotów, stanowiących formę „zaświadczenia” o prawie posiadania przez ich właściciela konkretnej ilości złota składowanego w banku. Pieniądz w takiej formie krępował jednak, i to w znacznym stopniu, inwencję wspomnianego semickiego plemienia i dlatego w ubiegłym wieku, postanowiło ono uwolnić się z tej zależności, zrywając tzw. parytet złota w stosunku do papierowego banknotu. Od tej pory zaczął się nowy jakościowo rozdział funkcjonowania pieniądza. Stał się on - „pustą” walutą [fiat money], którą w dowolnej ilości mogli emitować „suwereni”, czyli państwa, za pośrednictwem swych centralnych [emisyjnych] banków. W wielu przypadkach zaowocowało to inflacją niszczącą gospodarki, gdy państwa próbowały ratować swój budżet nieokiełznaną „produkcją” pieniądza. Pomimo to, w większości sytuacji, system oparty na pustym pieniądzu funkcjonował w miarę poprawnie, gdyż groźba hyperinflacji mitygowała suwerenów w zapędach emisyjnych. Dopiero globalna dominacja tak zwanych walut rezerwowych, ostatecznie załamała ten system finansowy. Światowi bankierzy zawłaszczyli sobie bowiem przywilej emisji pustego pieniądza, który dotychczas - leżał w gestii suwerenów. Banki emisyjne dwu walut rezerwowych, dolara i euro, nie podlegają bowiem władzy państwowej. Amerykańska Federal Reserve, stanowi konsorcjum ‘prywatnych’ banków, podczas gdy Europejski Bank Centralny jest instytucją ‘ponadpaństwową’. A więc zasadnicze pytanie - czyją? Dopiero tak sformułowany globalny system finansowy umożliwił bankierom ukazanie światu swych wszystkich zdolności. Zaowocował on erą tak zwanego Casino Capitalism1). Narosłe przez ostatnie wieki, coraz bardziej skomplikowane systemy i „produkty” finansowe umożliwiły bankierom rozwój fikcyjnego sektora gospodarki zwanego z angielska fire (Finance, Insurance, Real Estate)1), który gwarantował im praktycznie nieograniczone zyski. Nieograniczona władza związana z przywilejem emisji walut rezerwowych doprowadziła do granic obłędu ich bezgraniczną zachłanność. Pieniądze, pozwoliły skorumpować do reszty merkantylne zachodnie elity, które „będąc w bankierskiej kieszeni” chronią finansistów, przed jakąkolwiek odpowiedzialnością za ich czyny. System ten, uległ już tak daleko posuniętej degeneracji, że „działalność finansową” zachodnich bankierów - można sklasyfikować, jako jedno pasmo przestępstw. Krach gospodarczy Stanów Zjednoczonych spowodowany machinacjami finansowymi na rynku nieruchomości, przeszedł już tam w chroniczną formę i pogłębia się nadal, pomimo kłamliwej propagandy medialnej sugerującej coś przeciwnego. Co piąty właściciel nieruchomości jest w sytuacji przejmowania przez bank jego domu [tzw. foreclosure3), a co czwarty ma na swej posiadłości dług większy niż jej wartość rynkowa4). Wbrew kłamliwym oficjalnym statystykom, USA pogrążają się nadal w recesji5). Niedawne manipulacje międzybankowymi stopami procentowymi tzw. Libor, zwiększyły jeszcze wspomniane problemy6). Bankierzy nie cofają się już nawet przed pospolitym złodziejstwem, a czego przykładem jest niedawna afera z MF Global, który „zgubił” gdzieś kilka miliardów dolarów należących do jego klientów7). Te i wiele innych przykładów ilustrują stopień obłędu jaki osiągnęli zachodni bankierzy. Trzeba bowiem pamiętać, że wszystko to dzieje się w sytuacji w której posiadają oni nieograniczone możliwości „kreowania bogactwa” za pomocą zawłaszczonych banków emisyjnych dolara i euro. Mało tego, wszystkie „zyski”, jakie uzyskują oni w wyniku swych machinacji są czysto wirtualne. Na ich kontach, w przestrzeni cybernetycznej, fluktuują już tysiące miliardów, za które mogliby oni (przy założeniu obecnych cen), wykupić wielokrotnie cały nasz glob. Niewątpliwa świadomość tego faktu nie powstrzymuje ich jednak przed dalszą „ekstrakcją” pieniądza z realnej gospodarki. Wręcz przeciwnie, zarówno w UE jak i USA - narasta walka z „deficytem” i nasila się „zaciskanie pasa”. Im bardziej sytuacja staje się krytyczna, tym wyraźniej uwidacznia się całkowita degrengolada zachodniego systemu. Nie wpływa to jednak na zachowanie jego „elit” politycznych gdzie władzę [z bankierskiego nadania] sprawują już wyłącznie socjo- i psychopaci. Ta menażeria błaznów i nieudaczników, miota się, pomiędzy rosnącą wściekłością społeczeństw a wymogami stawianymi im przez „pryncypałów”. W tym samym czasie tabuny „wybitnych ekonomistów”, którzy jak muchy świeże łajno - obsiedli „przodujące” uczelnie i inne „prestiżowe” zachodnie instytucje, zlizując krem wygodnego życia i poczucia własnej wielkości, bełkoczą uczenie na łamach korporacyjnych mediów, takich jak Financial Times, Economist, Wall Street Journal i inne, na temat najlepszych metod rozwiązania problemów gospodarczych nękających zachód, a także w coraz większym stopniu resztę świata. W międzyczasie nadal postępuje „upust krwi” realnej gospodarki Imperium Euroatlantyckiego (US&UE), powodując jej załamywanie się. Zachodnie społeczeństwa, trzeźwiejące od nadmiaru konsumpcji i narkotyków, dzięki narastającemu bólowi aplikowanych im „reform”, zaczynają „przeglądać na oczy” i buntować się. Wreszcie do ich własnych drzwi zapukała rzeczywistość, którą przez wieki faszerowali swe kolonie z III-go a ostatnio z II-go świata, takie jak III RP. System, z którego przez lata czerpali dobrobyt jest już jednak tak zgniły, że nie da się go uratować. Nie ulega wątpliwości, że załamie się on całkowicie w niedalekiej przeszłości, kończąc tym samym żałosny proces samozagłady zachodu. I sprawiedliwości historycznej stanie się w końcu zadość. A co do „finansistów” będących nie tylko największymi pasożytami, ale i szkodnikami wszechczasów, spotka ich zasłużona kara z rąk rozwścieczonych społeczeństw. Zaś masy drobnych „finansowych wyrobników” obsługujących obecnie wirtualny segment FIRE zachodniej gospodarki, będzie musiało poszukać sobie innego, społecznie pożytecznego, zajęcia, adekwatnego do ich inteligencji i wiedzy, czyli zapewne do kopania rowów, lub zamiatania ulic.
1. http://www.qfinance.com/dictionary/casino-capitalism
2. http://en.wikipedia.org/wiki/FIRE_economy
3. http://megaslownik.pl/slownik/angielsko_polski/102483,foreclosure
4. http://www.counterpunch.org/2012/07/13/a-market-in-ruins/
5. http://www.counterpunch.org/2012/07/09/american-freefall/
6. http://www.counterpunch.org/2012/07/13/banksters-take-us-to-the-brink/
7. http://www.nytimes.com/2012/06/23/business/mf-globals-billion-dollar-loophole-common-sense.html?pagewanted=all
Ustawa o śmieciach czyli kolejna wielka afera Właśnie nas okradziono na gigantyczne kwoty, co media za państwowe pieniądze przedstawiają jako wielki sukces. Telewizje emitują ostatnio spoty reklamowe kampanii "nasze śmieci". Ma ona na celu uświadomić społeczeństwu, że od lipca 2013 roku obowiązek wywożenia śmieci przejmuje gmina, a nie jej mieszkańcy. To efekt nowelizacji ustawy o ochronie środowiska i gospodarce komunalnej. Skutki jej będą opłakane. Dotychczas każdy właściciel posesji jest odpowiedzialny za wywóz śmieci. W przypadku mieszkańców bloków wyręczała ich w tym administracja lub spółdzielnia. Załatwiano to w sposób prosty. Administrator (lub właściciel domu) wybierał ofertę jednej z konkurencyjnych firm i podpisywał z nią umowę. Firma przyjeżdżała i zabierała śmieci. Wszystko to wyglądało dobrze póki nie zechciało wtrącić się w to państwo. W lipcu przyszłego roku wejdzie w życie nowelizacja ustawy o ochronie środowiska i gospodarce komunalnej. Obliguje ona gminę do wyłonienia w drodze przetargu firmy, która będzie zajmować się wywożeniem nieczystości na całym terenie gminy. I płacić będzie gmina, a nie jej mieszkańcy. Do czego to doprowadzi.
Po pierwsze: obywatele stracą kontrolę nad tym kto i kiedy wywozi ich śmieci. Firma będzie mogła przysłać swoich pracowników np w nocy (zakłócając ciszę) lub w niedzielę (zakłócając wypocznek).
Po drugie: ograniczony zostanie wpływ obywateli na zachowanie pracowników firm sprzątajacych. Dziś klient, gdyby został niegrzecznie potraktowany, może zmienić odbiorcę śmieci. Taką możliwość straci.
Po trzecie: tworzymy pole do korupcji i nadużyć. Urzędnik gminny, który zadecyduje o wyborze firmy oczyszczającej, będzie kierował się własnym widzimisię i własnym interesem. Czyli zainteresowany będzie tym, aby wziąć łapówkę od przedstawiciela firmy oczyszczającej. Łapówkę weźmie od tego, kto da więcej. Firma doliczy sobie to do faktury wystawianej gminie. Czyli będzie drożej. Nieprawidłowości w wywozie śmieci dotychczas nie było dlatego, że obywatele sami decydowali kto i na jakich zasadach wywozi od nich śmieci, a konkurencja między firmami wpływała na niskie ceny i jakość usług. Teraz konkurencja zniknie, więc ceny wzrosną, jakość usług się pogorszy i powstaną dziesiątki problemów wcześniej nieistniejących. Jak bowiem zauważył Stefan Kisielewski "Socjalizm to jest ustrój, który bohatersko pokonuje problemy w żadnym innym ustroju nieznane".Szymowski
"NIGDY NIE ZDARZYŁA SIĘ TAKA SYTUACJA", CZYLI HORROR SMOLEŃSKI W ostatnich dniach, przy okazji skandalu związanego z ekshumacjami ciał dwóch ofiar katastrofy smoleńskiej, pojawiła się informacja, że zaledwie 28 osób zostało zidentyfikowanych przez rodziny w Moskwie. Pozostałe 68 ciał było w stanie uniemożliwiającym bezpośrednią identyfikację, w związku z czym przeprowadzono badania DNA celem ustalenia tożsamości ofiar. Te dane są dość szokujące i stanowią kolejny dowód na to, iż 10 kwietnia 2010 roku nie mieliśmy do czynienia ze zwykłym wypadkiem lotniczym, ale z czymś znacznie poważniejszym, co spowodowało prawdziwą masakrę. Na wyjątkowość katastrofy smoleńskiej, szczególnie w kontekście możliwości przeżycia ofiar, czy stanu zachowania ciał, wskazuje porównanie ze statystykami służb lotniskowych, zawartych w podręczniku ICAO, a przywołanych w „Uwagach RP do raportu MAK”. Wynika z nich, iż w wypadku samolotu ze 100 osobami na pokładzie może zostać poszkodowanych 75 osób,w tym 15 z bardzo ciężkimi obrażeniami wymagającymi natychmiastowej pomocy i transportu do szpitala, 23 z obrażeniami średnio-ciężkimi nie zagrażającymi życiu, ale wymagające transportu oraz 37 z lżejszymi obrażeniami. Wspomniane statystyki pokazują nie tylko duże szanse zachowania w dobrym stanie ciał ofiar katastrofy, ale nawet całkiem spore szanse przeżycia. Do podobnych wniosków doszli twórcy eksperymentu przeprowadzonego przez brytyjską telewizję Channel 4, przy użyciu prototypu TU 154 M - Boeinga 727 - na pustyni Sonoran w Meksyku. W tym eksperymentalnym wypadku samolot zaledwie przełamał się na dwie części, zaś 78 % pasażerów uszła cało z katastrofy. Jak było 10 kwietnia 2010 roku każdy pamięta: natychmiastowy przekaz „wsie pagibli”, ogłoszony zanim ktokolwiek kompetentny zdołał dotrzeć na miejsce tragedii. Robiło to wrażenie ponurego spektaklu, którego scenariusz został wcześniej napisany w zadymionych gabinetach. Od razu też ruszyła machina dezinformacji, mającej uzasadnić fakt natychmiastowej śmierci wszystkich pasazerów, choć przecież samolot nie spadł z wysokości kilkuset metrów, a zaledwie kilkunastu. Wymyślono więc brzozę i beczkę, a także raczono nas wizjami totalnej masakry, będącej wynikiem odwrócenia samolotu w chwili upadku na ziemię. Tylko, że to nie daje odpowiedzi na pytanie o obecność tysięcy odłamków, których nie można inaczej wytłumaczyć, niż eksplozją, jak również na pytanie o tragiczny stan ciał ofiar, z których większość została całkowicie zdekompletowana. Doktor Andrzej Ossowski, genetyk z Zakładu Medycyny Sądowej w Szczecinie, który brał udział w identyfikacji ofiar katastrofy w Mirosławcu, w opublikowanym dzisiaj na jednym z portali wywiadzie powiedział:
„Rzadko zdarzają się takie katastrofy, kiedy ciała są kompletnie zniszczone. Przykładem może być 11 września 2001 r., kiedy samolot uderza w budynek. Wtedy naukowcy mieli ogromny problem, bo ciała były rozczłonkowane na bardzo małe fragmenty i była ich bardzo duża liczba. Po katastrofach lotniczych ciała są w lepszym stanie i nie widzę problemów z rozdzieleniem fragmentów”. Jak to się stało, że w katastrofie smoleńskiej, która według oficjalnej wersji nie była spowodowana wybuchem, czy innym gwałtownym zdarzeniem, doszło do tak ogromnego rozczłonkowania ciał ofiar, że tylko 28 można było rozpoznać w czasie bezpośredniej identyfikacji? I jak mogło dojść do takich zdarzeń, jak zamiana ciał ofiar, które akurat zachowały się w bardzo dobrym stanie? Cytowany wyżej genetyk, powołując się na swoje wieloletnie doświadczenie i wiedzę powiedział:
„Normalnie, standardowo takie sytuacje się nie zdarzają. Przecież mamy wypadki komunikacyjne, katastrofy masowe, no i nigdy nie zdarzyła się taka sytuacja [zamiana ciał - przyp. M.]”. W związku z powyższym należy zadać pytanie: czy zamiana ciał ofiar, a póki co nieznane miejsce pochówku legendy Solidarności, są dziełem przypadku, czy może efektem celowych działań, by z jednej strony utrudnić badanie przyczyn katastrofy, a z drugiej po raz kolejny upokorzyć Polaków? Znając mentalność czekistów i sposób postępowania po 10 kwietnia 2010 niczego wykluczyć nie można.Wbrew zapewnieniom minister Kopacz, poszukiwanie i przewożenie szczątków ofiar katastrofy odbywało z pogwałceniem nie tylko międzynarodowych norm, ale także przy braku elementarnego szacunku dla zmarłych. Wydaje się, że główną przesłanką do takich działań był widoczny od samego początku nacisk, by niczego nie wyjaśnić, a wszelkie ślady zatrzeć. Jakub Opara, który był na miejscu katastrofy tak wspomina tamte chwile:
„Byłem na lotnisku w Smoleńsku tuż po katastrofie. Ciała, które były najmniej okaleczone, najmniej rozczłonkowane, wkładano do trumien. Szczątki pozostałych ciał zbierali żołnierze, milicjanci, ludzie w czerwonych strojach, pewnie ratownicy, słowem - niemal wszyscy. Szczątki były zbierane i kładzione na takie foliowe płachty rozłożone na ziemi. Kiedy płachta już była pełna, to dzięki jakimś taśmom ściągano ją w podobny sposób jak worki na śmieci. I ten worek ze szczątkami wkładano do trumien. Nie zauważyłem, żeby ktoś te szczątki na miejscu opisywał, robił jakąkolwiek dokumentację lub dopasowywał do innych znalezionych. Zapełniano po prostu kolejne trumny tymi workami ze szczątkami. Nie zauważyłem też lekarzy sądowych”. Jak powinno wyglądać profesjonalne podejście do miejsca katastrofy lotniczej, a szczególnie do szczątków ofiar?? Doktor Ossowski szczegółowo opisał stosowane procedury:
„Najpierw miejsce katastrofy powinno być podzielone na sektory, następnie do takiego sektora wchodzą specjaliści i oznaczają kolorowymi chorągiewkami szczątki ciał - chorągiewki pomarańczowe bądź czerwone - oraz szczątki maszyny i dowody rzeczowe - chorągiewki żółte. Potem wchodzi zespół, który podejmuje ciała. Każdy fragment ciała powinien być włożony do osobnego pojemnika i opisany. Nie widzę problemów z rozdzieleniem tych szczątków”. Dlaczego w przypadku katastrofy smoleńskiej, naszej narodowej tragedii, uczyniono wszystko, aby niczego nie udało się wyjaśnić i by wszelkie ślady zostały zatarte? Dlaczego wszyscy - prokuratorzy, lekarze, biegli - zachowywali się tak, jakby pierwszy raz w życiu mieli do czynienia z wypadkiem, z koniecznością zabezpieczania miejsca i ciał ofiar wypadku?
Powtarzana przez niektórych, niczym mantra, fraza o znanym rosyjskim bałaganie, mającym być wytłumaczeniem tych wszystkich skandalicznych zaniedbań, pozwala przyjąć również inne założenie. Skoro znamy rosyjską mentalność, Rosjan i ich niezmienny od wieków sposób postępowania z Polakami, przyjmijmy również do wiadomości i to, że ta katastrofa mogła być spowodowana zamachem na polskiego prezydenta, polskich generałów oraz polityków, a wiec de facto zamachem na państwo polskie.
http://wiadomosci.wp.pl/kat,8173,title,Kto-lezy-w-tych-grobach,wid,14949331,wiadomosc.html?ticaid=1f383
http://obserwator.com/blog/autor:50422f4d-5a4c-4ea1-87e6-50425bd6007b/brytyjska-telewizja-za-miesiac-podwazy-raport-mak-i-raport-millera
http://www.radiomaryja.pl/multimedia/ekshumacja-ciala-anny-walentynowicz-2/
"Im większe kłamstwo, tym ludzie łatwiej w nie uwierzą" - J. Goebbels
Martynka
Bo żaden sędzia nie zawisł „Trafiła się jedna czarna owca” – to słynne zdanie wypowiedział Michał Listkiewicz, były prezes PZPN, po zatrzymaniu pierwszego sędziego piłkarskiego w 2005 r. „Nigdy nie słyszałam tak usłużnego sędziego” – to słowa Moniki Olejnik po ujawnieniu afery sędziego Ryszarda Milewskiego. Czyje zaskoczenie uznać należy za bardziej zabawne? Bohdan Smoleń żartował, że niezawisłość sędziowska polega u nas głównie na tym, że żaden sędzia jeszcze nie zawisł. Peerelowski wymiar sprawiedliwości – podobnie jak PZPN – nie przeszedł po 1989 r. weryfikacji także w łagodniejszej formie. Sprawą, która pokazała w sposób najbardziej drastyczny, że środowisko to żadnego oczyszczenia nie chce, była historia prokuratora Andrzeja Kaucza, wsławionego wsadzaniem opozycjonistów do więzienia w stanie wojennym. Gdy w 1998 r. miał on zostać odwołany z funkcji prokuratora wojewódzkiego, list w jego obronie podpisała, jak ogłoszono, „cała załoga” wrocławskiej prokuratury. Zaprotestowała przeciwko temu Katarzyna Burzyńska – młoda, odważna asesor wywodząca się z rodziny o niepodległościowych tradycjach. Szybko straciła pracę w prokuraturze. Polskie państwo przyjęło, że ludzie, którzy w komunizmie oskarżali i wydawali wyroki na zamówienie władzy, po odzyskaniu wolności się poprawią. Nie tylko nie będą skazywać za politykę, ale i brać łapówek albo ulegać naciskom władzy wykonawczej. Do tego zamknięcie prawniczych korporacji spowodowało, że w ciągu ostatnich 23 lat do prokuratury i sądów trafiały przeważnie dzieci prawników z PRL. Wychowane w domach tych, którzy tuszowali zbrodnie, zamykali opozycję albo przynajmniej nie protestowali, gdy robili to ich koledzy. I uprzywilejowane, bo pozbawione konieczności konkurowania z rówieśnikami.
Monika Olejnik jak prezes PZPN „Trafiła się jedna czarna owca” – te słynne słowa wypowiedział Michał Listkiewicz, były prezes PZPN, w 2005 r., po zatrzymaniu pierwszego sędziego piłkarskiego Antoniego F. Był to początek korupcyjnej afery, w wyniku, której na ławach oskarżonych zasiadło blisko 400 ludzi ze środowiska piłkarskiego.
„Nigdy nie słyszałam tak usłużnego sędziego” – to słowa Moniki Olejnik po ujawnieniu przez „Gazetę Polską Codziennie”, że prezes Sądu Okręgowego Ryszard Milewski uzgadniał korzystny dla Tuska termin rozprawy z rozmówcą podającym się za asystenta szefa jego kancelarii. Tak jak Listkiewicz naraził się wówczas na szyderstwa kibiców, tak słowa Olejnik wywołują wesołość u wszystkich, którzy mieli do czynienia z postkomunistycznym wymiarem sprawiedliwości.
Groteskowo brzmi np. informacja, jak to sędzia Milewski po wprowadzeniu go w błąd przez prowokatora zawiadomił gdańską prokuraturę. A ta – słusznie – uznała, że nie może się sprawą zajmować, bo, na co dzień współpracuje z kierowanym przez prezesa sądem. Sprawa trafiła, więc do Poznania, gdzie, jak wiadomo, wymiar sprawiedliwości jest niezależny od polityków. Najlepszym tego dowodem jest trwająca od 10 lat sprawa prezydenta tego miasta Ryszarda Grobelnego, oskarżonego w sprawie sprzedaży Grażynie Kulczyk gruntu po zaniżonej cenie. Był on już nieprawomocnie skazany, uniewinniany, proces powtarzano... Demonstracją standardów obowiązujących w poznańskim wymiarze sprawiedliwości był fakt, że w czasie bycia oskarżonym Grobelny przekazywał poznańskiemu Sądowi Okręgowemu grunty pod budowę jego nowej siedziby. Wcale nie potajemnie, przeciwnie – z pompą i udziałem kierownictwa sądu.
Czarna owca czy mafia sądownicza? Sprawa sędziego Milewskiego przyciąga uwagę, pokazuje czarno na białym, że prezes jednego z największych sądów okręgowych jest niezawisły głównie w sensie opisywanym w anegdocie Bohdana Smolenia. Tymczasem w tle mamy sprawę Amber Gold, której właściciel Marcin P. WIELOKROTNIE mógł liczyć na nadzwyczajne względy organów ścigania. Właśnie ta wielokrotność, powtarzalność spowodowała, że pytania o to, czym jest w rzeczywistości finansowana przez obywateli machina nazywana wymiarem sprawiedliwości, zaczęli zadawać sobie nawet ci, którzy wcześniej nie dostrzegali problemu.Być może wielu z nich zaczyna rozumieć, dlaczego okazał się on niezdolny do wypełniania swoich podstawowych obowiązków po smoleńskiej tragedii. Od 23 lat nie potrafi rozliczyć komunistycznych zbrodni. Właśnie wypuścił „niewinnych” bossów mafii pruszkowskiej. Niedawno chciał wysłać lidera opozycji na badania psychiatryczne. Skazał właściciela strony Antykomor i aresztował liderów kibicowskiej opozycji wobec rządu. A na co dzień nierzadko wsadza do więzień i szpitali psychiatrycznych osoby niemające pieniędzy na adwokata, które popadły w konflikty z urzędniczymi sitwami.
Walka o nowy typ sędziego Brak weryfikacji w polskim wymiarze sprawiedliwości oznacza nie tylko trwanie w nich określonych ludzi, ale i mentalności, którą w PRL kształtowano w sposób planowy i konsekwentny. Najważniejszym twórcą wymiaru sprawiedliwości PRL był Leon Chajn, wszechwładny stalinowski wiceminister sprawiedliwości, który wskazywał, iż w nowej Polsce „prawo może stosować ten, kto rozumie i odczuwa potrzebę dokonania przewrotu”. Był on jednym z ideologów „walki o nowy typ sędziego”. Usuwanym przedwojennym sędziom zarzucano „skostnienie i formalizm”. Sędzia Aleksander Rypiński na łamach „Demokratycznego Przeglądu Prawniczego” pisał w 1948 r.: „Chodzi o to, aby zerwać opaskę z oczu naszej Temidy (...). Chodzi o to, aby »miecz« naszej sprawiedliwości nie działał na oślep w myśl jakichś abstrakcyjnych, oderwanych od życia zasad, lecz potrafił w wirze ścierających się sił uderzyć całym swoim ostrzem we wroga klasowego”. Do rangi symbolu urasta fakt, że uczniem prof. Igora Andrejewa, w latach stalinowskich głównego ideologa „walki o nowy typ sędziego”, jest prof. Lech Gardocki, pierwszy prezes Sądu Najwyższego z lat 1998–2010, a więc przez większość czasu trwania III RP. Andrejew teorię łączył z praktyką – był jednym z trzech sędziów, którzy utrzymali w mocy wyrok śmierci na gen. Emila Fieldorfa „Nila”, a następnie negatywnie zaopiniował prośbę o jego ułaskawienie. Nie był to fakt w PRL szerzej znany. Nie stanowiło natomiast dla nikogo zorientowanego tajemnicy, że Andrejew w latach stalinowskich piastował stanowisko dyrektora Centralnej Szkoły Prawniczej im. Teodora Duracza, zwanej „Duraczówką”, którą to nazwę ludowa mądrość połączyła z rosyjskim słowem „durak”. To tam w ciągu dwuletnich przyspieszonych kursów szkolono w ideologicznym zapale kadry kierownicze stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości. Matury nie wymagano. Mimo to po likwidacji „Duraczówki” przez cały PRL Andrejew wychowywał pokolenia sędziów na Uniwersytecie Warszawskim i w Polskiej Akademii Nauk. Zaś jego uczeń Gardocki nie widział przeszkód, by w 1988 r. jako redaktor naukowy opracować „Tom specjalny wydany dla uczczenia pracy naukowej Igora Andrejewa”. Z kolei Józef Chajn, były sekretarz Fundacji Stefana Batorego, zapewniał w 2009 r. na łamach „Gazety Wyborczej”, (z której środowiskiem był związany), że jego ojciec Leon Chajn, „tak jak wielu z jego środowiska i pokolenia, miał świadomość fałszu i zmarnowania wielu lat aktywnego życia” oraz „wyzbył się młodzieńczych i późniejszych iluzji”.
Wyroki nakazowe a szkoła AndrejewaNie mam powodu, by nie wierzyć tym zapewnieniom, jednak twierdzę, że pomiędzy swoistym programem wychowawczym dla sędziów stworzonym przez ideologów takich jak Chajn czy Andrejew a stanem wymiaru sprawiedliwości w III RP widać wyraźną nić ciągłości.Najlepiej pokazuje ją sprawa z pozoru drobna – egzekwowania wprowadzonych po 2003 r. wyroków nakazowych. Idea ta była ze wszech miar słuszna. Pijany obywatel wybije szybę, na komisariacie przyzna się i wyrazi skruchę, więc sędzia zamiast wzywać jego oraz świadków, przysyła mu do domu wyrok nakazowy. Ma prawo wydać taki wyrok, gdy wina oskarżonego „nie budzi wątpliwości”. Jeśli obywatel ów nie zgadza się, przysyła sprzeciw i sprawa zaczyna się od nowa. Tak miało być w teorii, gdyż ustawodawca założył, że prawo wykonywać będą sędziowie normalni, a nie sowieccy. A praktyka? Opisywałem niegdyś, jak mąż, skłócony z żoną, poskarżył się policji na teściową, że ta go dręczy. Wkrótce teściowa otrzymała z sądu grodzkiego – który jej nie przesłuchał – wyrok nakazowy. Sąd w wyroku uznał, że jej wina nie ulega wątpliwości. Inna opisywana przez nas historia: Klaudiusz Wesołek, dziennikarz internetowej telewizji, filmował pewien happening. Policja z rozpędu go spisała. Potem zapewne kartki jej się pomieszały i skierowała do sądu wniosek o ukaranie operatora za zakłócanie porządku... okrzykami. Sąd przysłał mu wyrok nakazowy. Kara – prace społeczne. To nie żadne odosobnione przypadki, takie „wyroki” zapadają w Polsce codziennie. Sędziowie są instruowani, by czyścić półki z drobnych spraw, to je czyszczą, bezrefleksyjnie przepisując zarzuty prokuratora. Przepisem o winie „nie budzącej wątpliwości” bynajmniej się nie przejmują. Ktoś powie: mało ważna sprawa, skoro każdy może się takiemu wyrokowi sprzeciwić. Otóż sprawa jest fundamentalnej wagi: tysiące obywateli otrzymują wyroki z orłem w koronie, które zawierają kłamstwa. Każdy z tych sędziów łamie swoje przyrzeczenie: „Obowiązki sędziego wypełniać sumiennie, sprawiedliwość wymierzać zgodnie z przepisami prawa”. Przecież to żywy dowód pokonania „skostnienia i formalizmu”, według szkoły Chajna i Andrejewa. Zapewne rzecznicy sądów mogliby w tym momencie wyciągnąć statystyki: na 100 oskarżonych otrzymujących wyroki nakazowe, 90 nie wnosi sprzeciwu. Wczujmy się w zwykłego obywatela, który dostaje taki wyrok. Czyta, że jego wina nie budzi wątpliwości. Czyli nie ma się po co odwoływać – rozumuje. Do tego zostaje pouczony, że jak się odwoła, mogą mu zwiększyć karę. Czy setkom sędziów, którzy świadomie podpisują się pod wyrokami nakazowymi poświadczającym nieprawdę, zadrży ręka, gdy przełożeni poproszą o odpowiedni wyrok w sprawach poważniejszych? Piotr Lisiewicz
Zobowiązania Polski wobec zagranicy wynoszą już 104 proc. PKB Według wyliczeń NBP zadłużenie zagraniczne Polski powiększa się w bardzo szybkim tempie, a stosunek aktywów polskich za granicą do zobowiązań Polski wobec zagranicy należy do jednych z najbardziej niekorzystnych w Europie. Raport NBP został zapowiedziany przez “Obserwatora Finansowego”, który jest pismem i portalem prowadzonym przez bank centralny. Pisze on, że w związku z kryzysem następuje coraz szybszy odpływ kapitału z peryferyjnych gospodarek, takich jak Polska. Wyliczenia NBP dotyczą całej gospodarki, a nie tylko zadłużenia państwa. To zadłużenie wyraża się we wskaźniku międzynarodowej pozycji inwestycyjnej netto. To wynik jaki powstaje po odjęciu pasywów, czyli zobowiązań międzynarodowych, od posiadanych aktywów zagranicznych. Pozycja inwestycyjna Polski jest głęboko ujemna. W końcu I kwartału 2012 r. wynosiła ona minus 245 mld euro. Polskie aktywa Eurostat szacuje na 143,4 mld euro, a pasywa na 388,4 mld euro. Dla porównania, polski produkt krajowy brutto w ubiegłym roku wyniósł 370 mld euro licząc według metodologii Eurostatu. To oznacza, że zobowiązania wobec zagranicy wynoszą już ponad 104 procent produktu krajowego. Nie tylko Polska ma poważne problemy. W Czechach wskaźnik zobowiązań wobec zagranicy wynosi on 115 proc PKB, na Węgrzech 180 proc., a w Grecji i Hiszpanii jest jeszce wyższy. Polska sytuacja jest jednak gorsza niż innych krajów, jeżeli weźmie się pod uwagę posiadane przez Polskę aktywa. Pozycja inwestycyjna netto Polski wynosi minus 66 proc. PKB, a Czech minus 51 proc. Polska ma stosunkowo niewielkie aktywa zagraniczne przy szybko rosnących zobowiązaniach. W relacji do PKB gorszą od Polski (bardziej ujemną) pozycje międzynarodową mają tylko Łotwa, Irlandia, Hiszpania, Grecja, Bułgaria, Cypr, Węgry i Portugalia.
Mad, obserwatorfinansowy.pl
http://rebelya.pl/
Usunięcie uranu z Polski Wczoraj /21.09.2012/ w serwisie TVNmeteo.pl pojawiła się następujaca wiadomość:
"Zużyte paliwo jądrowe opuszcza Polskę. Drugi raz w historii. Płacą USA" /TUTAJ/. Czytamy w niej:
"Na tym, żeby nikt nie przechwycił odpadów promieniotwórczych, zależy przede wszystkim rządowi Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Transport paliwa z Polski do Rosji został sfinansowany właśnie ze środków USA. (...) Choć "Maria" działa od 1974 roku, to dopiero drugi raz wywozi się produkowane przez nią odpady promieniotwórcze (...) Poprzednio odpady wywieziono w 2010 roku.". A co działo się w roku 2010? 12.10 2010 dziennik "Polska The Times" w tekście
"Uran przewieziono z Polski do Rosji w celu zabezpieczenia przed terrorystami" /TUTAJ/ donosił:
"Ponad 450 kg wysoce wzbogaconego uranu, mogącego służyć do produkcji broni nuklearnej, powróciło z Polski do Rosji - poinformowała we wtorek amerykańska Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Nuklearnego (NNSA), przy współpracy której uran przewieziono do Rosji. Jest to uran używany od lat w Polsce do badań naukowych w cywilnych reaktorach atomowych w Świerku. NNSA podkreśliła, że celem programu, w ramach którego zorganizowano transport uranu do Rosji jest lepsze zabezpieczenie materiałów nuklearnych, które w cywilnych instalacjach mogą łatwiej wpaść w ręce terrorystów. ran przewieziony do Rosji i dostarczony do specjalnych zakładów, gdzie zostanie zabezpieczony, wystarczyłby do wyprodukowania co najmniej 18 bomb atomowych. Przewieziono go w pięciu transportach na przestrzeni roku. Ambasador USA w Warszawie,Lee Feinstein, nazwał operację przewiezienia uranu "doskonałym przykładem jak dwoje sojuszników: Polska i USA potrafią współpracować z Rosją w celu zwiększenia bezpieczeństwa nuklearnego". ". W tym samym dniu /12.10.2009/ "Rzeczpospolita" opublikowała artykuł "Polski uran poza zasięgiem al Kaidy" /TUTAJ/ Można się było z niego dowiedzieć, że:
"– Dwie dekady po zakończeniu zimnej wojny musimy stawić czoła okrutnej ironii historii. Chociaż ryzyko nuklearnej konfrontacji między państwami spadło, to ryzyko ataku atomowego wzrosło – podkreślał prezydent Barack Obama podczas kwietniowego szczytu nuklearnego w Waszyngtonie. Rok wcześniej podczas przemówienia w Pradze amerykański przywódca zapowiedział, że Stany Zjednoczone chcą do końca 2013 roku zabezpieczyć przed terrorystami wszystkie materiały atomowe na świecie. Na liście obiektów narażonych na atak terrorystów znalazły się m.in. atomowe ośrodki badawcze w dawnym bloku sowieckim. Największą operację zabezpieczania materiałów nuklearnych Amerykanie przeprowadzili zaś w Polsce. Pod koniec września pod osłoną nocy i ochroną uzbrojonych po zęby komandosów ciężarówki z 187 kilogramami wysoko wzbogaconego uranu – używanego wcześniej w reaktorze badawczym Maria – przejechały ze Świerku na bocznicę kolejową pod Warszawą. Stamtąd tajny transport dojechał pociągiem do Gdyni. Po załadowaniu na statek uran popłynął do Murmańska, skąd pociągiem pojechał do obiektu położonego na Syberii, gdzie został odpowiednio zabezpieczony. W sumie przez nieco ponad rok wywieziono z Polski ponad 450 kilogramów materiałów radioaktywnych, co starczyłoby do wyprodukowania co najmniej 18 bomb atomowych.
– Ta akcja kosztowała amerykańskich podatników ponad 60 mln dolarów. Tak dużej ilości materiałów radioaktywnych nie mogliśmy bowiem przewieźć za jednym razem. Musieliśmy więc zorganizować pięć różnych transportów i zapłacić za każdy etap tej operacji – tłumaczy „Rz” Andrew Bieniawski z Narodowej Administracji Bezpieczeństwa Nuklearnego (NNSA), który brał udział w tajnej akcji wywożenia materiałów z Polski. Bieniawski podkreśla, że następny transport tego typu jest przewidziany wtedy, gdy reaktor Maria zamiast wysoko wzbogaconego uranu zacznie używać uranu nisko wzbogaconego.". W lipcu 2012 w portalu Onet.pl można było przeczytać /TUTAJ/, iż:
"Reaktor badawczy "Maria" w ciągu kilku miesięcy zacznie być zasilany niskowzbogacanym paliwem jądrowym, o mniejszej zawartości uranu niż dotychczas. Narodowe Centrum Badań Jądrowych w Świerku otrzymało pierwszą dostawę nowego paliwa. Pierwszą partię niskowzbogaconego paliwa jądrowego do reaktora badawczego „Maria” w Świerku dostarczono 4 lipca. Premierowy załadunek nowych elementów paliwowych odbędzie się w najbliższych miesiącach - poinformował w przesłanym PAP komunikacie rzecznik NCBJ Marek Sieczkowski. (...) Konwersja paliwa jądrowego polega na zmniejszeniu wzbogacenia paliwa, a więc zawartości uranu 235. Do lat dziewięćdziesiątych pracowaliśmy na paliwie, które zawierało aż 80 procent tego pierwiastka. Dziś przechodzimy z 36 proc. na mniej niż 20 proc. – wyjaśnia dyrektor Departamentu Energii Jądrowej NCBJ, inż. Grzegorz Krzysztoszek.".Jak więc widać, amerykański-rosyjski plan zostal zrealizowany dokładnie według harmonogramu. W 2010 usunieto zapasy materiałów rozszczepialnych, w lipcu 2012 przestawiono reaktor na nisko wzbogacone paliwo, a we wrześniu 2012 wywieziono wypalone pręty. Pragnę jednak zwrócić uwagę, że uran ten znajdował się w Świerku przez 35 lat i pies z kulawą nogą się nim nie interesował, Co więcej silne grupy muzułmańskich terrorystów działają właśnie w Rosji, a nie w Polsce. Cala ta gadanina o Al Kaidzie i ochronie przed terrorystami jest więc tylko zasłoną dymna. Jakie były wiec prawdziwe cele tej operacji? Moim zdaniem była ona efektem ogłoszonego przez Obamę w 2009 roku "resetu" w stosunkach z Rosją. W rosyjsko- amerykański porozumieniu nie chodziło o żadnych terrorystów, tylko o zachowanie monopolu na broń jądrową. Zwłaszcza Rosji zależało na tym, by Polska nie mogła sobie przypadkiem zmontowac na boku paru głowic. Obama chetnie spełnił jej życzenia. Powiedział zresztą "Stany Zjednoczone chcą do końca 2013 roku zabezpieczyć przed terrorystami wszystkie materiały atomowe na świecie.". Zapomniał tylko dodać: poza tymi znajdujacymi się w Rosji, Izraelu, Wielkiej Brytanii, Francji oraz Korei Pln i Iranie. Jeśli chodzi o polskie władze, to grzecznie podporządkowały się one dyktatowi USA i Rosji. Nie było żadnej publicznej debaty na ten temat. Wszystko było tajne, a o zakończeniu poszczególnych etapów tej akcji informowano pólgębkiem w niszowych portalach /TVNmeteo/. Trudno tu mówić o "suwerenności Polski". Elig
Prof. Staniszkis dla Stefczyk.info: nasz rozwój to jest pewna fikcja. Nie wiadomo, od którego końca zaczynać naprawę państwa Profesor Jadwiga Staniszkis w rozmowie z portalem Stefczyk.info opisuje istniejące w Polsce mechanizmy, które umożliwiają władzy unikanie odpowiedzialności za swoje decyzje i błędy. Znana socjolog wskazuje, że w tej sprawie nie tylko media mają swoją rolę:
Cały system prawny w Polsce sprzyja nieodpowiedzialności władzy. Nie stworzono skutecznych mechanizmów kontroli i monitoringu. Z jednej strony mamy tradycyjny, hierarchiczny układ polityki, a z drugiej strony istnieje układ sieciowych powiązań, mechanizmy prawnych wyłączeń i uniezależnianie ważnych obszarów działalności państwa. Prof. Staniszkis tłumaczy, że ostatnio z bezsilnością postanowił walczyć minister Jarosław Gowin. Zdaniem rozmówczyni portalu Stefczyk.info szef resortu sprawiedliwości przyjął błędną taktykę. W USA dowody zebrane przeciwko mordercy, ale w sposób niezgodny z prawem, nie mogą posłużyć do procesu. Ja wolę taki stan rzeczy niż arbitralne decyzje poszczególnych osób. Jeśli prawo i procedury są złe, trzeba je zmienić. Nie można ich omijać. Sytuacja ministra Gowina pokazała bezradność osoby, która chce dotrzeć do prawdy. System jest skonstruowany w imię bezkarności i arbitralności - tłumaczy prof. Staniszkis. Wskazuje również, że „w warunkach arbitralności wszystko jest nieszczelne”. Socjolog zaznacza, że w Polsce potrzebna jest zmiana „całej konstrukcji prawnej”, ponieważ inaczej „będziemy mieli coraz bardziej demoralizującą ludzi bezkarność i poczucie bezradności”.
KL Rybitzky arcytrafny: "Piotr Zychowicz ma rację!" Dlaczego Beck nie zawarł paktu z Halifaxem?!!!
Historia obeszła się z naszą ojczyzną wyjątkowo bezwzględnie. W II wojnie światowej straciliśmy miliony zabitych i pół kraju. Trafiliśmy też na wiele dekad w skład sowieckiego imperium. Co najgorsze zaś – temu wszystkiemu jesteśmy winni tak naprawdę my sami. Nic dziwnego, że w zbiorowej świadomości pewne kwestie po prostu wyparto i nie podejmowano nawet najbardziej oczywistych – jak teraz widzimy – problemów związanych z naszą historią. Dlatego książka Piotra Zychowicza „Pakt Halifax-Beck” jest wyjątkowa, niezależnie od oceny jej treści. Burzy bowiem podstawowe tabu krępujące dyskusję o najnowszej historii Polski. Zychowicz zadaje pytanie: Jak potoczyłaby się historia naszego kraju, gdyby w 1939 roku nie zawarto sojuszu z III Rzeszą, lecz z Wielką Brytanią? Zdaniem Zychowicza, władze II RP popełniły tragiczny w skutkach błąd wiążąc Polskę z Niemcami. Tymczasem – o czym świadczą dokumenty i zachowane wspomnienia – w 1939 roku Polska była bardzo bliska zawarcia sojuszu z Wielką Brytanią.
TAK BYŁO Wszyscy wiemy, co wydarzyło się 70 lat temu, dlatego przypomnę tylko najważniejsze fakty. Wiosną 1939 roku minister spraw zagranicznych płk. Józef Beck zdecydował się na zawarcie sojuszu z III Rzeszą. Początkowo wydawało się to jedyną słuszną decyzją – Polska nie była bowiem w stanie sama oprzeć się potędze Wehrmachtu. Na kraje Zachodu nie można było liczyć, co – zdaniem elit II RP – wykazała rozpoczęta kilka miesięcy po zawarciu układu Ribbentrop-Beck kampania wrześniowa. Francuska armia rozpadła się jak domek z kart, a Brytyjczycy uciekli za Kanał.
5 października 1939 roku odbyła się wspólna niemiecko-polska defilada zwycięstwa na Polach Elizejskich. Beck triumfował. W Polsce zamilkła też silna antyniemiecka opozycja. Potem było jednak już tylko gorzej. 30 kwietnia 1940 roku rozpoczęła się inwazja na Związek Sowiecki. Mimo prowadzenia przygotowań w całkowitej tajemnicy, Armii Czerwonej nie udało się zaskoczyć. Niemiecko-polska armia z trudem przedarła się przez Linię Stalina. Wprawdzie po bitwie o Kijów morale wśród sowieckich żołnierzy znacznie spadło, ale ich paniczna ucieczka w głąb ZSRS okazała się w sumie całkiem rozsądnym czynem.Sprzymierzone wojska dotarły bowiem w końcu pod Moskwę i nad Wołgę, ale wówczas zaczęła się straszliwa zima. Pojawiły się również coraz poważniejsze rozdźwięki w antysowieckiej koalicji. Polscy żołnierze coraz częściej wchodzili w spory ze swoimi niemieckimi kolegami. Polacy nie byli w stanie zaakceptować straszliwych zbrodni dokonywanych przez kroczące za oddziałami frontowymi Einsatzgruppen. Kiedy esesmani próbowali zorganizować masakrę Żydów w Kijowie, zostali aresztowani z rozkazu polskiego wojskowego gubernatora miasta. Wywołało do furię w dowództwie SS, ale w toku ostrych walk z Armią Czerwoną pod Stalingradem i Moskwą nikt w Berlinie ani Warszawie nie chciał rozwijać dyskusji.Sytuacja zmieniła się po klęsce w bitwie o Moskwę na początku 1941 roku. Front ustabilizował się na prawie rok, stało się jasne, że na szybkie zwycięstwo nie ma co liczyć. Niemcy przypomnieli sobie o Kijowie oraz innych (coraz liczniejszych) miejscach, gdzie Wojsko Polskie udaremniło dokonywanie egzekucji. Hitler milczał, ale Himmler otwarcie nazwał Polaków „przyjaciółmi Żydów”. Mający coraz słabszą pozycję wobec Niemców rząd Sanacji zgodził się na usunięcie z WP Żydów. Zaostrzono też antyżydowskie przepisy, które wprowadzono już wcześniej, po zawarciu sojuszu z III Rzeszą. Do ostatecznego krachu II RP doszło wraz z sowiecką ofensywą na wiosnę 1942 roku. Wzmocniona dostawami z USA Armia Czerwona na środkowym odcinku frontu dotarła aż do polskiej granicy. Wprawdzie Sowietów udało się zatrzymać i odepchnąć pod Mińsk, ale wśród Polaków powszechne stało się przekonanie, że sojusz z Hitlerem był błędem. Nastroje te dostrzegli także Niemcy. W czerwcu 1942 roku, w obawie przed próbą dogadania się Polaków z Sowietami, zainicjowali próbę przewrotu i zastąpienia Sanacji zwolennikami ścisłej współpracy z Rzeszą. Wehrmacht wkroczył do polskich miast, a na froncie Niemcy zaczęli rozbrajać polskie oddziały, zdziesiątkowane zresztą walkami na Białorusi. Proniemiecki rząd Ocalenia Narodowego zaczął organizować w miejsce Wojska Polskiego jednostki polskiej SS i wysłać Żydów do obozów śmierci. Budziło to oczywiście opór i na terenie całego kraju rozgorzał bunt, mający miejscami cechy powstania przeciw Niemcom, a miejscami regularnej wojny domowej.Sowieci oczywiście skorzystali z okazji, atakując na tych odcinkach frontu, gdzie trwał chaos wywołany rozbrajaniem WP. W grudniu 1942 roku Armia Czerwona zajęła prawobrzeżną Warszawę, zaś w styczniu 1943 przeszła po lodzie Wisłę, rozpoczynając ostateczną ofensywę na Berlin, a potem dalej, na Zachód. Po wojnie Polska została fragmentem ZSRS, jej wschodnie rejony oddano Ukraińskiej SRS i Białoruskiej SRS. Obecnie terytorium naszej uwolnionej po 50 latach ojczyzny jest ponad 2 razy mniejsze niż w 1939 roku.
TAK MOGŁO BYĆ Według Zychowicza, tych wszystkich klęsk można by było uniknąć, gdyby w decydującym momencie Polska opowiedziała się po stronie Aliantów. A momentem tym była wiosna 1939 roku. Wówczas to Wielka Brytania zaproponowała Polsce sojusz i gwarancje. Płk. Beck odrzucił jednak brytyjskie propozycje w swojej słynnej mowie znanej jako „Polska zgniłemu Albionowi nie wierzy!”. Zychowicz przekonująco wyjaśnia, że wspólny potencjał Polski, Francji i Anglii pozwoliłby bez trudu pokonać Hitlera, gdyby ten zdecydował się najechać Polskę. Autor „Paktu” zwraca też uwagę na widoczne już długo przed wojną uprzedzenia nazistów wobec Polaków oraz na fakt, że zawierając sojusz z Polską Niemcy mieli już gotowe listy obywateli II RP przeznaczonych do eksterminacji. Zychowicz jasno wykazuje również, że w 1939 roku w II RP powszechnie znana była już szaleńcza polityka III Rzeszy wobec Żydów. A przecież w ówczesnej Polsce Żydów było 3 miliony i stanowili ważny element społeczeństwa. Było ich wielu nie tylko wśród rzemieślników i handlarzy, ale też śród naukowców, polityków i oficerów. Dla nazistów Polska była „zażydzonym” krajem i przez cały okres sojuszu nie mogli się z tym pogodzić. Można się było spodziewać, że w końcu niemieckie fobie doprowadzą do rozpadu koalicji. Co zaś najważniejsze, Zychowicz udowadnia, że inwazja na ZSRS nie mogła się udać. Wprawdzie wspólne siły III Rzeszy i II RP (oraz pomniejszych sojuszników) dorównywały Armii Czerwonej, ale Stalin od momentu zawarcia sojuszu niemiecko-polskiego spodziewał się wojny i odpowiednio do niej przygotowywał. Mało znany rosyjski historyk i publicysta Wiktor Suworow twierdzi, że w latach 30. Armia Czerwona szykowała się do ataku na Zachód, ale po zawarciu paktu Ribbentrop-Mołotow Stalin uznał swój plan za chwilowo niemożliwy do wykonania z racji zbyt dużego oddalenia granic ZSRS do centrum Europy. Wolał przygotować się do obrony, wykrwawić wrogów i wtedy ruszyć na Europę – krótko mówiąc, Suworow uważa, że wydarzenia II wojny światowej były dokładnie przewidziane przez Stalina. Zychowicz wspomina o tezach Suworowa, nawiązując do niedawno ujawnionych dokumentów świadczących o faktycznych próbach współpracy niemiecko-sowieckiej przed wojną. Polski autor nie rozwodzi się jednak nad teorią Suworowa, a po prostu przedstawia ją jako możliwy wariant wydarzeń. Gdyby Niemcy dogadali się ze Stalinem (zapewne po tupie Polski, bo jakże inaczej?), to wówczas mogliby zaskoczyć Stalina (albo on ich). Jednakże w 1940 roku dla obu stron przyszłego konfliktu wszystko było jasne. Oczywiście teza, że Moskwy po prostu nie można było zdobyć jest trudna do udowodnienia. Akurat w tej sprawie dyskusja w polskiej historiografii trwa od lat. Bez wątpienia jednak ogólna wizja alternatywnej historii przedstawiona przez Zychowicza jest bardzo interesująca. A patrząc na los naszego kraju, trudno nie dać się uwieść wizji autora, który pokazuje nam, jak niewiele dzieliło Polaków i Polskę od uniknięcia największej klęski w dziejach. Rybitzky
Churchill – Zdrajca
źródło: http://diggerfortruth.wordpress.com/2012/09/17/churchill-the-traitor/
Odtajnione ostatnio dokumenty dowodzą ponad wszelką wątpliwość, że Winston Churchill był częścią judeomasońskiego spisku mającego na celu zastąpienie Neville’a Chamberlaina i wciągnięcie nas do wojny, to wynika z wybranych dokumentów pochodzących z narodowych archiwów, jak np. z roku 1939 raporty MI5 na temat członka parlamentu, Sir Archibalda Maule-Ramseya i innych 224 członków jednej z ważniejszych grup antywojennych. W dokumentach wymienia się również the Nordic League, the Right club oraz the Anglo German fellowship, jakie miały podobną ilość uczestników, ludzi wpływowych, którzy byli przeciwni kolejnym wojnom bankierów. Sir Archibald Maule-Ramsay był głównym krytykiem w Izbie Gmin zasiadania w rządzie angielskim żydów, a w 1938 r. zaczął kampanię zdjęcia z urzędu ministra wojny, Leslie Hore-Belisha, w swym przemówieniu z 27 kwietnia ostrzegał, że Hore-Belisha doprowadzi nas do wojny z naszymi braćmi z jednej nordyckiej krwi, aby utorować drogę do zbolszewizowania Europy, jak tego otwarcie chcieli Sir Herbert Morison oraz żydowskie grupy nacisku. Sir Archibald wnosił też petycje do Izby Gmin, aby wyrzucić Winstona Churchilla z parlamentu, a mandat oddać dla Eppinga, za ciągłe podburzanie do wojny przez Churchilla. Sir Archibald również czynił wysiłki w celu uzyskania bezpośrednich gwarancji pokoju ze strony Hitlera i Mussoliniego; wiele z tych dokumentów zostało skradzionych i przeszło przez ręce zdrajcy Johna Cairncrossa, aby wylądować u Rosjan za 60 funtów. MI8 było sekcją MI5 do przechwytywania komunikacji i większość tego artykułu zawiera fragmenty tajnych transkrypcji, z jakich wynika, że to Sir Joseph Ball był tym, który był bardzo pomocny w zdemaskowaniu sztamy Churchilla z bankierami oraz informował w tej sprawie szefa brytyjskiego wywiadu, Vernona Kella, który również był zdania, że nie potrzeba żadnej wojny z Niemcami Hitlera. Admirał Sir Barry Domvile wraz z innymi udał się bezpośrednio do Niemiec w 1935 r., gdzie uzgodniono stanowiska oraz zgadzano się z Heinrichem Himmlerem w sprawie niemieckich propozycji rozbudowy floty i budowy nowych okrętów wojennych, a także omawiano wspólne plany powstrzymania rosyjskich komunistów przed wtargnięciem do Europy, na co pozwolił i planował zawczasu Churchill pod koniec wojny, a co dokładnie przewidział Sir Oswald Mosely, który miał ogromne poparcie ze wszystkich stron brytyjskiego społeczeństwa przeciwko żydowskiej kontroli. Ostatnie ataki ze strony prasy Murdocha na jego syna Maxa Mosely’a były zemstą za przekonania jego ojca, i zapisane są w żydowskim prawie zezwalającym na dokonanie zemsty aż do 7 pokolenia. Vernon Kell i Neville Chamberlain znaleźli się wśród oponentów, których zamordował Churchill, natomiast Sir Barry Domvile znalazł się w grupie wysłanych do więzienia bez postawienia zarzutów na okres całej wojny. Starszy stopniem pracownik MI 5 w czasie wojny znany pod pseudonimem Sorrell, porobił kopie dokumentacji morderstw i zdrady Churchilla, i był jednym z wielu oficerów wywiadu w tajemnicy informujących czasopismo Truth. Agent naganiacz pro-żydowskiej grupy bankierów Lorda Victora Rothschilda o imieniu Flora Solomons przyznała w wywiadzie, że wojna z Niemcami była rzeczą konieczną, aby przywrócić kontrolę bankierów.
“Agent 116″ to był podobno “Mr Shipman”, żydowski przedsiębiorca i daleki krewny dr Harolda Shipmana, o jakim się mówi, że szpiegował na rzecz the Focus Group, bandy żydowskich bankierów, którzy obiecali sfinansować wojnę. Zapisy z archiwów MI5 z sekcji zastrzeżonej potwierdzają to oraz fakt, że grupa o nastawieniu pokojowym zatrudniała dwie kobiety sekretarki; były nimi: Anna Wolkoff i Joan Miller. Joan Miler była zdrajczynią i płatnym informatorem grupy pro-wojennej, potem, gdy była samotna, przyznała że krzyczeć jej się chce na samą siebie za ten epizod w swym życiu. Ukazała sie nawet jej książka p.t. “One Woman’s War”, jaka została mocno ocenzurowana i opowiada o jej życiu i pracy w wywiadzie. Winston Churchill miał mały prywatny pokój filmowy schowany pod jego Biurem w Londynie i gdy tam sobie siedział oglądając filmy, jak narody brytyjski i niemiecki walczą ze sobą o przetrwanie, jego kinooperator mógł słyszeć pijane powrzaskiwania Churchilla, a może również rozmawiał z sekretarzem Churchilla, Patrickiem Kinna na temat morderstw dokonanych z polecenia tegoż Churchilla. I jest sobie takie powiedzenie:
“Ci, którzy nie uczą się lekcji z przeszłości skazani są na to, żeby je powtórzyć”.
Osoby, które zajmują stanowiska w naszym parlamencie muszą być naszymi obywatelami, a nie kimś, kto ma obcą narodowość i nie może być żadnych banialuków o podwójnym obywatelstwie, podwójnych paszportach, itp. A przede wszystkim nie wolno pozwolić na to, żeby nasz naród został oszukany i rzucony w otchłań kolejnej Wojny Światowej.
T Stokes, London
Żydokonserwa W pozycjach i tekstach wolnych od reżimu poprawności politycznej, poruszających zagadnienie roli Żydów w przedwojennej Polsce, często utożsamia się żywioł żydowski z jednym lub kilkoma spośród następujących nurtów politycznych:
a) z lewicą komunistyczną,
b) z lewicą socjalistyczną,
c) z lewicą liberalną (spod znaku warszawskiego tygodnika „Wiadomości Literackie”),
d) z syjonizmem, tj. świeckim nacjonalizmem żydowskim.
Każde z tych utożsamień stawia znak równości pomiędzy ogółem Żydów, którzy zamieszkiwali ziemie polskie, a ruchami nastawionymi wrogo do państwa polskiego lub dążącymi do jego osłabienia, więc tak czy owak z prądami szkodliwymi z punktu widzenia polskiej racji stanu. Tego rodzaju schematy powtarza się z reguły w jednym celu: uzasadnienia, że program wysuwany przez obóz polityczny Romana Dmowskiego w sprawie żydowskiej były słuszny i pozbawiony alternatyw. A właściwie nie tyle program, co hasła, bo – jak zostanie wskazane dalej – właśnie w tej najbardziej przez siebie nagłośnionej sprawie obóz narodowy żadnego spójnego i przemyślanego programu nie posiadał.
Wspomniane utożsamienia opierają się w najlepszym wypadku na bezrefleksyjnie przepisanych twierdzeniach publicystycznych i propagandowych przedwojennych narodowców, nie zaś na znajomości ówczesnych realiów społecznych i politycznych, naturalnie bardziej skomplikowanych, niż obraz tworzony na potrzeby publicystyki i propagandy. Nikt oczywiście nie zaprzecza, że istnieli i działali w Polsce Żydzi-socjaliści, Żydzi-komuniści, Żydzi-liberałowie, Żydzi-syjoniści. Nie należy natomiast zapominać ani przemilczać, że obok nich zamieszkiwali Polskę Żydzi całkowicie lojalni wobec państwa polskiego, Żydzi konserwatywni, Żydzi – polscy patrioci. Dla ilustracji przytoczmy garść przykładów.
Wśród organizacji żydowskich tamtej doby charakter propaństwowy miały Związek Polaków Wyznania Mojżeszowego Wszystkich Ziem Polskich oraz Związek Żydów Uczestników Walk o Niepodległość Polski, zaś charakter konserwatywny – zrzeszająca Żydów ortodoksyjnych partia Związek Izraela (Agudas Isroel), znana też jako Pokój Wiernym Izraelitom.
Tym ostatnim ugrupowaniem, zwanym potocznie Agudą, kierowali rabini i cadycy: Abraham Mordechaj Alter, Meir Szapira i Abraham Cwi Perlmutter. Po maju 1926 r. Aguda popierała w wyborach parlamentarnych listy obozu rządowego, który z kolei popierał jej działaczy w wyborach do zarządów żydowskich gmin wyznaniowych, wzmacniając w ten sposób żywioły zachowawcze w polskiej społeczności żydowskiej, a także zapewnił im kilka mandatów parlamentarnych. Niezależnie od własnych, odrębnych organizacji, Żydzi działali w środowiskach polskich konserwatystów. W najważniejszej chyba zachowawczej gazecie w Polsce, dzienniku „Czas”, funkcję sekretarza warszawskiego oddziału redakcji pełnił Wacław Szpilrein; do najaktywniejszych redaktorów „Czasu” należał Henryk Wachsberger. Artur Lilien-Brzozdowiecki, działacz lwowskich struktur Związku Strzeleckiego, w latach trzydziestych pisywał artykuły do organów prasowych „wojującego” konserwatyzmu – dwutygodnika „Bunt Młodych” i miesięcznika „Nasza Przyszłość”. Nie brakowało Żydów także w obozie legionowym. Mjr Henryk Floyar-Rajchman zajmował stanowisko ministra przemysłu i handlu w gabinetach rządowych lat trzydziestych. Podczas wojny obronnej 1939 r., po zmobilizowaniu do wojska, kierował brawurową akcją ewakuacji rezerw złota Banku Polskiego z ogarniętego przez nieprzyjaciela Kraju, której szczęśliwe zakończenie wprawiło niemieckie władze we wściekłość. Żydowskiego pochodzenia był płk Mieczysław Wyżeł-Ścieżyński, członek piłsudczykowskiej „grupy pułkowników”, obejmującej najwierniejszych współpracowników Marszałka Józefa Piłsudskiego. Jako ideolog obozu legionowego wyróżniał się literat, dziennikarz i publicysta mjr Karol Lilienfeld-Krzewski, który w latach trzydziestych ogłaszał artykuły programowe w propagującym totalizm tygodniku „Zaczyn”; do kręgu piłsudczyków należał również jego brat Szymon, niegdyś lekarz wojskowy I Brygady Legionów Polskich. Wśród piłsudczyków o żydowskich korzeniach na wspomnienie zasługuje kpt. Henryk Gruber, wieloletni (1928-1939) prezes Pocztowej Kasy Oszczędności. Pod zarządem Grubera PKO stała się największą i najbardziej wiarygodną polską instytucją finansową. Wśród sanacyjnych polityków żydowskiego pochodzenia był też Mieczysław Kaplicki (pierwotnie Maurycy Kapellner), prezydent miasta Krakowa (1933-1939), który działał w BBWR, a w 1937 r. podpisał nacjonalistyczną deklarację ideową Obozu Zjednoczenia Narodowego. Ten ostatni fakt każe się zresztą zastanowić nad często zbyt pochopnym szafowaniem poglądem o „międzynarodowej solidarności żydostwa”. Żydów znajdujemy także wśród związanych z Piłsudskim doświadczonych dyplomatów, takich jak Anatol Mühlstein czy prof. Szymon Askenazy, zarazem wybitny historyk. Prof. Askenazy, zajmując stanowisko przedstawiciela dyplomatycznego Polski przy Lidze Narodów (1920-1923), swoją wytrwałą pracą walnie przyczynił się do uznania przez Ligę praw państwa polskiego do ziem wywalczonych przez Polaków orężnie – do Śląska (1921), Wileńszczyzny (1922), wreszcie do ówczesnej Małopolski Wschodniej (1923). Szczególnie ciekawym przypadkiem wydaje się Józef Łokietek (pierwotnie Judel Łokieć), działacz piłsudczykowskiej frakcji PPS i organizator jej bojówek, od 1928 r. związany z rozłamową, propaństwową PPS-dawną Frakcją Rewolucyjną. Łokietek to żywy dowód na błędność utożsamiania Żydów w Polsce z komunizmem. Jako polski patriota, Łokietek zwalczał sterowany przez sowiecki wywiad ruch komunistyczny. O ile jednak większość czołowych antykomunistów walczyła z komunizmem wyłącznie piórem i odczytami, bojówkarz Łokietek oczyszczał z niego ulice przy użyciu pałek, kastetów, noży i rewolwerów. Jego ludzie wielokrotnie atakowali i rozbijali komunistyczne demonstracje. Niekiedy za pomocą jeszcze cięższych narzędzi – swego czasu głośnym incydentem stało się rozpędzenie przez bojówkę Łokietka manifestacji komunistów na placu Grzybowskim ostrzałem z karabinu maszynowego. Jeżeli dodać do tego fakt, iż Łokietek nie był żadnym ulicznikiem z rynsztoka, lecz człowiekiem wykształconym (legitymował się doktoratem obronionym na uniwersytecie w Genewie), jego postać urastałaby niemal do rangi „żołnierza politycznego”. Urastałaby, gdyby nie jeden istotny aspekt jego działalności. W pewnym momencie Łokietek zaczął używać siły również w prywatnych celach zarobkowych, czyli – mówiąc normalnie – został gangsterem, znanym w półświatku Warszawy pod przezwiskiem „Doktor” lub „Rabin”. Nawiązał mafijną współpracę, a także osobistą przyjaźń, z Łukaszem Siemiątkowskim, znanym z kolei jako „Tata Tasiemka” – największym warszawskim gangsterem, a nieoficjalnie również jednym z przywódców bojówek sanacyjnego BBWR. Antyżydowska nagonka endecji, która rychło stała się jej znakiem firmowym, została przez nią nakręcona całkowicie sztucznie ze względów czysto praktycznych, jako narzędzie mobilizacji elektoratu i prosty kanał agitacji politycznej. Endecy zaczęli na większą skalę rozwijać propagandę antyżydowską dopiero w 1912 r. W przeprowadzonych wówczas w Królestwie Polskim dwustopniowych wyborach do IV Dumy Państwowej kandydaturę Romana Dmowskiego na wstępie utrąciły głosy wyborców żydowskich. Dalszy ciąg wydarzeń tak opisuje Władysław Studnicki, ich naoczny świadek:
„Wówczas Dmowski odegrał się. Powołał do życia gazetkę »Dwa grosze« o mocno antysemickim zabarwieniu i proklamował bojkot Żydów. Odkrył nieujawniony, lecz potencjonalnie silny prąd w społeczeństwie – antysemityzm. Odtąd Narodowa Demokracja jeździ na dwóch konikach: antyżydowskim i antyniemieckim. Dzięki pierwszemu pozyskała wpływy wśród drobnego mieszczaństwa, dzięki drugiemu ma w byłej dzielnicy pruskiej swą podstawę operacyjną.”
Sztuczny i instrumentalny charakter endeckiego antysemityzmu zauważali nawet młodsi reprezentanci obozu narodowego. Narodowy radykał Stanisław Cimoszyński pisał w 1937 r. na łamach tygodnika „Falanga”, że „ujeżdżanie antyżydowskiego konika” służy Stronnictwu Narodowemu do odwracania uwagi od własnej bezprogramowości, zwłaszcza w dziedzinie polityki zagranicznej (ocena ta została zawarta w artykule pod tytułem „Bez programu i bez myśli taktycznej. Stronnictwo Narodowe na bezdrożach”). Obóz narodowy względem ludności żydowskiej w Polsce wysuwał więc nie tyle program, ile raczej hasła, nawet jeżeli hasła te od czasu do czasu ujmowano w paradokumentalną formę różnych organizacyjnych „wytycznych w sprawie żydowskiej”. Że nie mieliśmy w tym przypadku do czynienia z przemyślanym programem, dowodzi również fakt, iż hasła narodowców dotyczące Żydów były całkowicie nierealne. Pomysł wymuszenia emigracji Żydów z Polski do Palestyny rozbił się o stanowisko zarządzającej mandatem palestyńskim Wielkiej Brytanii, która zablokowała w pewnym momencie dalszy dopływ imigrantów do tego kraju. Ale nawet przy hipotetycznej chęci współpracy ze strony innych państw postulat emigracji Żydów z Polski byłby wykonalny, gdyby liczba Żydów w jej granicach szła najwyżej w setki tysięcy, nie w miliony ludzi. Skoro zaś ich liczba zbliżała się do trzech i pół miliona osób, czyli dziesiątej części wszystkich mieszkańców Polski, usunięcia tej masy za granicę w żaden sposób nie dałoby się przeprowadzić bez sięgania po metody zmiany stosunków narodowościowych, jakimi posługiwali się bolszewicy, a po nich hitlerowcy, niemożliwych do pogodzenia z katolickim charakterem państwa, którego w latach trzydziestych coraz konsekwentniej domagali się polscy nacjonaliści. Choćby tylko zupełny brak innego wyjścia wymagał wypracowania jakiejś formuły koegzystencji Żydów z Polakami (dobry wydaje się też termin „kohabitacja”, czyli „współzamieszkiwanie”) na terytorium państwa polskiego. Na czym mogłaby polegać taka formuła? Wbrew twierdzeniom endeków i ich współczesnych sympatyków, państwo polskie mogło zmierzać ku modelowi odmiennemu, niż „państwo narodowe”, czyli ujednolicone etnicznie. Ta odmienna wizja państwowości była obecna w dyskursie publicznym odrodzonej Polski od samego początku. Gdy Wojsko Polskie odzyskało Wilno, wypędzając z niego bolszewików, Józef Piłsudski jako Naczelny Dowódca wydał 22 kwietnia 1919 r. odezwę „Do mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego”. Jej tekst opublikowano w czterech językach: polskim, białoruskim, litewskim oraz żydowskim, uznając tym samym prawo do życia na ziemiach Litwy historycznej wszystkich osiadłych na nich ludów. A raczej prawie wszystkich, bo – jak zauważył Jerzy Osmołowski, powołany wówczas przez Piłsudskiego na stanowisko szefa Zarządu Cywilnego Ziem Wschodnich z tytułem Generalnego Komisarza – odezwy z rozmysłem zaniechano ogłosić także w języku rosyjskim, wyłączając ze wspólnoty ludów Litwy ludność rosyjską, zamieszkującą wcale licznie jej północno-wschodnią część. Piłsudczycy wyciągnęli jednak później wnioski z tego symbolicznego błędu. W skład sanacyjnego Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem jako reprezentant rosyjskiej mniejszości narodowej w Polsce wszedł Borys Pimonow, który z ramienia BBWR piastował też mandat poselski. Ideologię postulującą etniczne ujednolicenie państwa przeciwni jej francuscy monarchiści ochrzcili mianem nacjonalitaryzmu. Alternatywę dla niej tworzyła wizja nie nacjonalitarna, lecz imperialna: wizja państwa zamieszkanego przez różne narody i ludy, wyznające różne religie, które jednak pozostają wierne państwu i jego przywódcy, bo i one mają w tym państwie cząstkę własnej dziejowej chwały.
Kierując się taką wizją państwa, należało zrozumieć konsekwencje faktu, że ludność żydowska w Polsce bynajmniej nie stanowi monolitu. Trafnie ujął to cytowany już Władysław Studnicki:
„Branie Żyda in blanco było nieodpowiednie. Nie jest, bowiem dla nas obojętny stosunek Żydów do nas i układ polityczny wśród Żydów w Polsce. W naszym interesie leży wysuwanie na pierwszy plan tych, którzy stoją na gruncie naszej racji stanu i przez to być mogą przewodnikami wpływów naszych.” Rozumna polityka względem mniejszości żydowskiej polegałaby, więc na przeciwstawieniu wizerunkowi Żyda – obcego Polsce imigranta („Litwaka”), Żyda-kosmopolity (liberalnego, socjalistycznego, komunistycznego) czy, również obcego, świeckiego żydowskiego nacjonalisty (syjonisty) wizerunku Żyda będącego polskim patriotą i polskim państwowcem, któremu nie przeszkadza to kultywować własnych, partykularnych tradycji religijnych i kulturowych. Typ „polskiego Żyda”Podobnie, jak środowiska krajowców w odniesieniu do Litwy i Białorusi propagowały typ „Starolitwina”, podobnie, jak konserwatyści z kręgu „Naszej Przyszłości” w odniesieniu do Małopolski Wschodniej propagowali typ „historycznego Rusina”, należało w odniesieniu do całej Polski propagować typ „polskiego Żyda” – za pomocą odpowiednich zabiegów propagandowych, tego, co dziś nazywa się „polityką historyczną”, popierania dobrowolnej asymilacji i stosowania polityki równouprawnienia. Do takiej wizji państwa, imperialnej, a nie nacjonalitarnej, Polska zbliżyła się po maju 1926 r. Nigdy jednak nie zrealizowała jej w pełni. We wschodnich województwach Rzeczypospolitej (białostockim, wileńskim, poleskim, lwowskim, tarnopolskim, stanisławowskim) uczyniono wiele, by nastawić ludność białoruską i ukraińską wrogo do państwa polskiego*, podobnie w stosunku do Niemców w województwie śląskim za długoletnich rządów (1926-1939) wojewody Michała Grażyńskiego. W tych kresowych częściach państwa sanacja prowadziła, bowiem politykę narodowościową, jakiej mogliby sobie życzyć wszyscy krótkowzroczni zwolennicy nacjonalitaryzmu. Analogiczne błędy popełniono w stosunku do Żydów, choć w ich przypadku prym wiodła już nie odgórna polityka sanacji, a oddolna akcja obozu narodowego. Nad zniechęceniem ludności żydowskiej do Polski, skwapliwie wykorzystywanym przez międzynarodówki rozmaitych kolorów, pracowano na wiele sposobów, takich jak wspomniana już krzykliwa propaganda antyżydowska, numerus clausus, organizowane przez narodowców „dni bez Żydów” na uczelniach i próby wprowadzania „getta ławkowego” na salach wykładowych, postulaty numerus nullus i tak dalej. Szkoda tu miejsca na ich szczegółowe opisywanie, skoro lewicowa i demoliberalna publicystyka eksploatuje te wątki z historii polskiego międzywojnia „aż do twardego rzygu” (tendencyjnie przedstawiając zwłaszcza antyżydowskie akcje nacjonalistycznych bojówek, bo w tej akurat kwestii bojówki żydowskie odpłacały narodowcom pięknym za nadobne). Mimo to, gdy dla państwa polskiego nadeszła tragiczna godzina dziejowej próby, wielu polskich Żydów wykazało wspaniałą postawę. Spośród licznych świadectw, które można by tu przytoczyć, ograniczmy się do jednego. Pozostawił je płk Leon Mitkiewicz-Żółtek, w latach 1938-1939 polski attaché wojskowy w Kownie, ówczesnej stolicy Litwy. W jego zapiskach z końca sierpnia 1939 r., kiedy groza położenia Polski stała się już powszechnie odczuwalna, widnieje następujący fragment:
„W ciągu tych dni przez biuro moje w Poselstwie RP w Kownie przewinęły się setki osób. Szczególnie upamiętniła mi się rozmowa z Żydem, polskim obywatelem, mieszkańcem Kowna, mężczyzną lat około 35, który zgłosił się u mnie, jako… dezerter z 5 pułku piechoty Legionów z Wilna w roku 1924, i oświadczył mi, stojąc po żołniersku na baczność, że wobec sytuacji, w jakiej znajduje się Polska, uważa on za swój obowiązek oddać się do dyspozycji władz polskich z prośbą i nadzieją, że będzie przyjęty do wojska polskiego, najlepiej do swego dawnego pułku »piątaków«, zwanych Zuchowatymi, i wysłany na front przeciw Niemcom, gdzie może zmazać swą dawną winę wobec Polski. Spełniłem jego życzenie, ale nie miałem żadnych wiadomości, co się z nim stało; wiem tylko, że odjechał do Wilna, do swego pułku po otrzymaniu paszportu polskiego.” W roku 1939 w szeregach Wojska Polskiego na wojnę wyruszyli nie tylko Polacy, ale również polscy Żydzi (niektórzy z nich zostali później zamordowani nie w niemieckich kacetach, a w Katyniu), polscy Niemcy (zwłaszcza w Korpusie Ochrony Pogranicza) czy tzw. oficerowie kontraktowi z krajów prometejskich: Ukraińcy, Gruzini, Azerowie, górale z Kaukazu Północnego. To może najlepszy dowód, że Polska miała pewne osiągnięcia w urzeczywistnianiu imperialnej wizji państwa. Państwo polskie, które wówczas upadło, nie było z pewnością imperium, z uwagi na swój kadłubowy kształt terytorialny. Ale polska armia była armią imperialną. Jak mogłyby potoczyć się dzieje państwa polskiego, gdyby elity rządzące nią w latach 1919-1939 obrały inny kierunek, niż powielanie (przeważnie) zachodnioeuropejskich koncepcji państwa i narodu?
za www.xportal.pl
* Wyjątek stanowiło województwo wołyńskie za rządów wojewody Henryka Józewskiego (1928-1938), który forsował politykę antysowieckiego sojuszu polsko-ukraińskiego. Adam Danek
Raport komisji ws. słynnego lądowania na warszawskim Okęciu może wywołać burzę. Czy kapitan Wrona naraził życie pasażerów? Znane i wielokrotnie omawiane w mediach awaryjne lądowanie na warszawskim Okęciu samolotu Lot bez podwozia może mieć zupełnie inny przebieg niż to do tej pory sądziła opinia publiczna. Z raportu komisji badającej wypadki lotnicze ma wynikać, że winę za całe zdarzenie ponosi... załoga maszyny, z kapitanem Tadeuszem Wroną na czele. Jak informuje tygodnik „Wprost”, jedną z konkluzji raportu komisji jest stwierdzenie, że kapitan Wrona mógł normalnie lądować, a pilotowany przez niego samolot był sprawny. Samolot lądował na podwoziu, ponieważ przestał działać system wysuwania podwozia. Badania rządowej komisji wykazały jednak, że drugi system – awaryjny – był sprawny. Załoga nie skorzystała z niego, ponieważ... jeden z kluczowych bezpieczników był wyłączony. W rozmowach z wieżą kontrolną, załoga utrzymywała, że wszystko jest w porządku. Jednak już po lądowaniu przedstawiciele Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych weszli do kabiny boeinga i zobaczyli, że bezpiecznik był "wybity". To uniemożliwiło włączenie awaryjnego systemu hydraulicznego. Jeśli ustalenia tygodnika się potwierdzą, będzie to oznaczało, że to kapitan Wrona jest współodpowiedzialny za stworzenie bardzo niebezpiecznej sytuacji, w której naraził życie wielu osób oraz – co nie mniej istotne – spowodowanie ogromnych strat narodowego przewoźnika. Można się zastanawiać, czemu miała służyć kampania euforii, jaką media rozpoczęły wokół kapitana Wrony. Te same media, które chwaliły Wronę, bardzo ostre atakowały pilotów rządowego Tupolewa, który rozbił się w Smoleńsku, oraz gen. Andrzeja Błasika. Dziś wiadomo, że bezpodstawnie. Czy chwalenie kapitana Wrony, jak się dziś okazuje być może kłamliwe, miało przykryć niewygodną prawdę o polskich pilotach? Prawdziwych bohaterach.Rmf24.pl,KL
Na salonach czy w maglu. Dziwi, że Cezary Łazarewicz z "Newsweeka" nie wie, za co dostał lipcową nominację do "Hieny" Równanie w dół stało się modne i mam nadzieję, że nie jest jeszcze nakazem.
Ostatnio Prezydent Częstochowy wpadł na pomysł likwidacji Ośrodka Promocji Kultury "Gaude Mater", który co rok organizuje słynny w całym świecie Międzynarodowy Festiwal Muzyki Sakralnej "Gaude Mater". "Wraz z likwidacją Ośrodka, zniknie także miejsce dla Zespołu Pieśni i Tańca "Częstochowa" oraz Międzynarodowego Biennale Miniatury, Międzynarodowego Konkursu Kompozytorskiego "Musica Sacra", Dni Europejskiej Kultury Ludowej, Nocy Kulturalnej, Festiwalu Kaliny Jędrusik, Koncertów Letnich w Altanie, Dni Kultury Chrześcijańskiej, Spotkań z muzyką country, operą i czarną płytą czy Kwesty na rzecz ratowania zabytkowych nagrobków" - czytamy w petycji kierowanej do władz miasta
http://www.petycje.pl/petycjePodglad.php?petycjeid=8801
Na szczęście są ludzie, którym się jeszcze "chce chcieć". Może takie durne i szkodliwe decyzje przyspieszą samoorganizację świadomego społeczeństwa. Jakże często pada jednak pełne rezygnacji pytanie: "a cóż my możemy zrobić?". Zadają je też niestety także dziennikarze. Nawet, jeśli sprawę opiszą w prasie lokalnej, to i tak nikt się tym nie przejmie i "władza" zrobi swoje. Wyuczanie bezradności? Może jednak ciągłe drążenie tematu sprawi, że w kolejnych wyborach nieudolni "bez-radni" i burmistrzowie przepadną? Może tak, jak w Bytomiu uda się odwołać prezydenta i całą radę miasta? Jednak, aby obywatele mogli skutecznie działać dla dobra wspólnego, muszą mieć rzetelne informacje. Czym się jednak pasjonują ci, którzy zawodowo mają się zajmować szukaniem, zbieraniem i przekazywaniem informacji? Otóż dziennikarze idą na łatwiznę lub spełniają wolę swoich pracodawców.
Czasem się zastanawiam, czy zdają sobie w ogóle sprawę z tego, ile szkód czynią, traktując ludzi jak zwykłych idiotów. Gorzej, że tworzą wzorce zachowań i zainteresowań. Kilka dni temu w mediach pojawił się wielki problem: "Czy Marta Kaczyńska córka śp. Prezydenta jest sexy" - (politykier.pl, wp.pl). Towarzyszyły temu zdjęcia. Internauci byli oburzeni. Pisali, wprost, co myślą o publikowaniu fotografii z plaży zgrabnej zresztą bardzo kobiety oraz rozpoczynaniu dyskusji publicznej, której powstydziłoby się towarzystwo nawet w maglu. Tam też granica złego smaku byłaby przekroczona. No cóż, w mediach promuje się teraz studentki zaradne, czyli takie, które mają swego sponsora. Zapewne to już poziom przyszłej "inteligencji" kurtyzan. W "domach uciech" temat do roztrząsania w sam raz! Dziwi mnie, że Cezary Łazarewicz z "Newsweeka" nie wie, za co dostał lipcową nominację do "Hieny". To, że nie jest to wydarzenie dla niego miłe, jest zupełnie zrozumiałe. Otóż Łazarewicz został nominowany do Hieny nie za to, że pisał, kim byli rodzice braci Kaczyńskich! Dla czytelników bardzo istotne są informacje, z jakiej rodziny pochodzą politycy czy osoby publiczne. Natomiast podawanie niesprawdzonych rewelacji o emocjonalnych aspektach pożycia małżeństwa jest niesmaczne. Sprawia to wrażenie pisania pod z góry założoną tezę, że u Kaczyńskich działo się niedobrze, a czytelnik ma odnieść złe wrażenie o całej rodzinie. Szkoda, że tak doświadczony (i jak sam się chwali - nagradzany) dziennikarz jak Cezary Łazarewicz nie zajmie się np. sprawą rodzinnych powiązań w świecie mediów. To przecież pasjonujące, szczególnie, gdy ma się w takim grzebaniu w rodzinnych życiorysach wprawę. Jest bardzo istotne z jakiego gniazda pochodzą osoby, które kształtują opinię publiczną. Społeczeństwo powinno to wiedzieć. Reporter "Newsweeka" nie musi daleko szukać tematu - jego szefem w redakcji jest Tomasz Lis. Czyżby słynna rodzina dziennikarska Lisów - Kedajów nie zasługiwała na opisanie? Żona Tomasza Lisa - Hanna Lis de domo Kedaj jest córką Alek-san-dry i Wal-de-ma-ra Ke-da-jów, zna-nych pe-ere-low-skich dzien-ni-ka-rzy, korespondentów zagranicznych, fi-gu-ru-ją-cych na słyn-nej "Li-ście naj-więk-szych ka-na-lii sta-nu wo-jen-ne-go", ra-zem z Je-rzym Urba-nem. Lista została sporządzona i opublikowana przez śp. Stefana Kisielewskiego 2 grudnia 1984 r. w "Tygodniku Powszechnym". Oczywiście, nie powinno interesować nikogo, co Kedajowie jedli na śniadanie, czy krzyczeli na siebie przy obiedzie i czy bardzo kochali córeczkę i głaskali ją po główce, czy lali pasem. Bo za taki tekst można zostać "hieną roku". Niegodne pióra Łazarewicza byłoby opisywanie kto jest kolejną żoną kolejnego męża swojej przyjaciółki, która z kolei... Życzę powodzenia w takim śledztwie, może ktoś w maglu przeczyta. Redaktor Cezary Łazarewicz, rozżalony na "hienową nominację", donosi na portalu Tomasza Lisa i Tomasza Machały oraz w pełnych jadu wywiadach:
Póki co, próbuję ustalić kim jest pani Jadwiga Chmielowska, która podpisała się pod tą nominacją. Do tej pory wiem jedynie, że zasiadała w Radzie Nadzorczej Radia Katowice z nominacji PiS.Żałosne. Każdy małolat zna wyszukiwarkę google.pl, więc nic prostszego wpisać imię i nazwisko. Czyżby redaktor Newsweeka miał z tym problem? W dodatku Łazarewicz, plącze fakty, zapewne z niewiedzy i braku umiejętności szperania. Otóż prawdą jest, że byłam członkiem Rady Nadzorczej w Polskim Radiu Katowice podczas kadencji PiS, ale zgłosiło mnie Stowarzyszenie Represjonowanych w Stanie Wojennym. Czy to źle, że KRRiT zdecydowała się powołać w skład Rady Nadzorczej Polskiego Radia dziennikarza z uprawnieniami wymaganymi do zasiadania w radach nadzorczych? Profesjonalizm tamtej rady nadzorczej odczuł na własnej skórze nierzetelny Prezes Zarządu, mieniący się "pisowcem", który został po prostu odwołany.Kolejne wynurzenia Łazarewicza, że : "SDP zostało przejęte przez PiS i jest teraz takim młotem na czarownice, to w zasadzie taka przybudówka jednej partii. I ja teraz jestem okładany przez działaczy PiS" http://natemat.pl/25489,lazarewicz-nominowany-do-hieny-roku-za-tekst-o-ojcu-kaczynskich-atakuje-mnie-partyjna-przybudowka
to bzdury. Zabolało wytknięcie błędu i zagrały emocje. Za to zdanie znowu powinien dostać hienę. No cóż, red. Łazarewicz, "dziennikarz salonowy" cierpi być może na obsesję, bo wszędzie widzi PiS. Każdy o poglądach niezależnych, odmiennych od preferowanych przez niego, to dla niego wróg. A w pewnych kręgach "pisowiec" czy "moher" to wręcz obelga. Tak nakręca się spiralę nienawiści.Zastanawiałam się, skąd tyle nienawiści tego dziennikarza do SDP? Wreszcie zrozumiałam. Otóż Cezary Łazarewicz i jego żona Ewa Winnicka-Łazarewicz, są członkami założycielami "Towarzystwa Dziennikarskiego" - stowarzyszenia grupującego ludzi o jednolitych, "jedynie słusznych" poglądach - Seweryna Blumsztajna ("Pierdolę, nie rodzę"!) i Jacka Żakowskiego.
"Towarzystwo" tych towarzyszy powstało, gdy nie udało się im po raz kolejny przejąć całkowicie SDP. Niektórzy członkowie "Towarzystwa Dziennikarskiego" lubią dalej działać w myśl leninowskiej zasady - "kto nie z nami - ten przeciw nam". I gdzie tu jest odmieniana przez wszystkie przypadki przez to środowisko tolerancja?Niezależność i rzetelność jest fundamentem pracy dziennikarza. Każdy z nas ma poglądy i prawo do ich głoszenia. Jednak nie zwalnia to dziennikarza z przestrzegania norm etycznych i rzetelnego przedstawiania zdania różnych stron. Dziennikarz piszący pod z góry postawioną tezę i na zamówienie przestaje być dziennikarzem, jest szują albo PR-owcem. Staje się rzecznikiem prasowym układu. Zaniżanie poziomu kultury masowej, brak etyki sprawia, że społeczeństwo się degeneruje. Widać to po wpisach na blogach, widać w zachowaniu polityków. Takie działania prowadzą do emigracji wewnętrznej obywateli.Połowa Polaków nie chodzi na wybory. Naród czuje, że przestaje być suwerenem w własnym państwie. Nikt szanujący się nie chce prowadzić dyskusji w maglu. Nie ten klimat i nie to towarzystwo. Jadwiga Chmielowska
Krzysztof Skowroński odpowiada dziennikarzowi "Newsweeka" w sprawie "hieny" za tekst poniżej pasa: "udowodnimy, że mieliśmy prawo tę nominację przyznać" Dziennikarz "Newsweeka" Cezary Łazarewicz poinformował, że złoży pozew przeciw Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich - w związku z nominowaniem go przez SDP do "hieny roku" za tekst, w którym bez pardonu, bez twardych podstaw i bez żadnej istotnej społecznej potrzeby (poza, można odnieść wrażenie, chęcia poniżenia oponenta politycznego) - analizował prywatne życie śp. taty Lecha i Jarosława Kaczyńskich - Rajmunda. "Można dyskutować z moim tekstem, ale nie mnie obrażać, używajac inwektyw" - twierdzi Cezary Łazarewicz na stronie "Newsweeka".
Zapytaliśmy Krzysztofa Skowrońskiego, prezesa SDP, jak odpowie na pozew Łazarewicza:
Krzysztof Skowroński, prezes SDP, dziennikarz, założyciel Radia Wnet: To się już ciągnie od jakiegoś czasu. Pierwsze pismo od adwokata Łazarewicza otrzymaliśmy miesiąc albo dwa miesiące temu. I odpowiedzieliśmy na to pismo prostym stwierdzeniem: że sprawy między dziennikarzami nie powinny być rozstrzygane w sądzie. Że proponujemy wspólne zorganizowanie debaty na temat etyki, granic, hien i wszystkiego innego. Przekonywaliśmy, że to może być korzystne dla całego środowiska. Jesteśmy bowiem przekonani, że nasze wskazanie, ta nominacja, jest uzasadniona. I oczywiście, jeżeli dziennikarz chce, by sąd rozstrzygnął, to stawimy się w tym sądzie, z naszymi argumentami, z naszą teorią dziennikarstwa, z naszą praktyką dziennikarstwa. Ale powtarzam: to nie powinien być spór sądowy. To powinien być spór rozstrzygnięty w SDP, w połączeniu z ciekawą dyskusją.
Proponujecie rodzaj sądu towarzyskiego, jeżeli dobrze rozumiem? Proponujemy debatę publiczną, uważamy to za dużo bardziej zasadne niż sądzenie się przez 3 lub 5 lat. Ale jeżeli ktoś wybierze drogę sądową, to cóż, mamy argumenty. Jesteśmy przeświadczeni, że to był tekst, który mogliśmy nominować. Bo to nie jest przyznanie "hieny", ale nominacja. To też ma znaczenie. Będziemy bronić swojej decyzji.
Łazarewicz przekonuje, że w jego tekście "rozmówcy są wymienieni z imienia i nazwiska", a on sam "dotarł do osób, które znały Rajmunda Kaczyńskiego, podał dokumenty, z których korzystał". Rozumiem, że wasz zarzut odnosi się przede wszystkim do tego, czy powinno się grzebać w życiu prywatnym po pierwsze osób już nie żyjących, po drugie osób nie będących osobami publicznymi, a po trzecie - tak ostentacyjnie bez żadnego interesu społecznego, kierując się jedynie intencją poniżenia lidera opozycji? Między innymi. Bo przecież na podstawie jednej relacji, nawet nie anonimowej, można zbudować nieprawdziwy obraz. Ale szerzej patrząc, to należy zapytać, po co o pewnych rzeczach, tak prywatnych, tak nieweryfikowalnych, tak intymnych, pisać, zamiast milczeć? Nie będę wchodził w szczegóły tekstu, ale jestem przekonany, że udowodnimy, że mieliśmy prawo, by taką nominację przyznać za lipiec.
"Newsweek" podważa także wiarygodność SDP. Pisze: "Sprawa ma drugie dno. Obecny zarząd SDP to głównie konserwatywni dziennikarze m.in Krzysztof Skowroński, Jadwiga Chmielowska i Piotr Legutko."To już korzystniejsza dla nas wersja (śmiech). W pierwszej wersji pisma do nas było coś o "pisowcach", tego typu język. Teraz mamy postęp. Bo tak, jesteśmy konserwatywni. SDP wybrał swoje władze, takie jakie są, i te władze mają swoje własne myśli, ale każdy ma przecież swoje myśli.
http://wpolityce.pl/artykuly/36832-zaremba-i-karnowski-odpowiadamy-zychowiczowi-raz-jeszcze-debata-tak-ale-nie-zabawa-figurami-szachowymi-na-grobach
Zaremba i Karnowski: odpowiadamy Zychowiczowi raz jeszcze. Debata tak, ale nie zabawa figurami szachowymi na grobach Napisał do nas Piotr Zychowicz. Zaapelował o spokojną dyskusję nad jego książką „Pakt Ribbentrop-Beck”.
Zwracamy mu w odpowiedzi uwagę, że sama książka jest napisana wielkimi emocjami. A teza, iż weszliśmy do drugiej wojny światowej po niewłaściwej stronie, przez głupotę naszych przywódców nie jest jednym więcej kontrowersyjnym poglądem. Gdyby ją przyjąć serio, musielibyśmy przewartościować swój stosunek do historii Polski ostatnich kilkudziesięciu lat. To raczej nie popycha do spokoju. Zychowicz skarży się, że nad jego książką debatują osoby, które nie mają historycznego przygotowania. Jeden z nas jest zawodowym historykiem, drugi – nie. Ale jedną z częściej przywoływanych w książce i zaproszonych przez autora do udziału w dyskusjach osób jest na przykład Rafał Ziemkiewicz – polonista, choć niewątpliwie amator historii. Czy jemu też zarzuca Zychowicz niekompetencję? Zychowicz skarży się też, że wielu dyskutantów wypowiada się nie poznawszy książki. Nie tak dawno doktora Sławomira Cenckiewicza, entuzjastycznego recenzenta tej książki „Wyborcza” atakowała, bo miał się wypowiadać na temat broszury MSZ o wojennych i powojennych zbrodniach na terytorium Polski, uprzednio jej nie przeczytawszy. Za to z wyrazami żarliwego poparcia dla „Paktu Ribbentrop-Beck” zgłosił się Krzysztof Kłopotowski. Nie dość, że krytyk filmowy (więc nie historyk), to zaczynający entuzjastyczną recenzję od deklaracji, że książki nie zna i opiera się na publicznych wypowiedziach Zychowicza. Czy usłyszy od niego, że postępuje niewłaściwie? To są jednak wszystko tylko detale w stosunku do dylematu zasadniczego. Sławomir Cenckiewicz w jednej z polemik opublikowanych u nas przekonuje, że naczelną wartością jest prawda, a on ma już dosyć zamykania mu ust wizją kolejnych rocznic. Można by odpowiedzieć złośliwie, że Jan Tomasz Gross też występował tylko w imię prawdy i miał dość zamykania mu ust. Ale oczywiście my się zgadzamy, że dla historyka najważniejsze są bezsporne ustalenia co do faktów. Tylko, że w książce Zychowicza nie ma żadnych nowych faktów, rewolucyjnych ustaleń, przełomowych odkryć. On po prostu to, co już znane układa jak puzzle w imię przyjętej z góry tezy. A wagi tej tezy Cenckiewicz najwyraźniej nie pojmuje. Historyk daje przykład generała Mariana Kukiela, który szukał nowych faktów dotyczących Bitwy Warszawskiej 1920. Zwalczano go w imieniu i w interesie Józefa Piłsudskiego, z motywów politycznych i personalnych. Kukiel miał naturalnie pełne prawo do swoich poszukiwań. Tyle, że teza Zychowicza nie da się porównać z tamtą – ważną z punktu widzenia obozu piłsudczykowskiego, ale z punktu widzenia racji Polski obojętną. A co by było gdyby Kukiel postawił inna tezę:
że nie należało się w roku 1920 bronić przed bolszewikami. To by dopiero była sytuacja porównywalna. I wtedy naturalnie miałby prawo do poszukiwań. Tyle że Polacy z kolei mieliby go prawo potępić, gdyby wyszedł z tych poszukiwań ze słabymi argumentami, a jednak upierał się przy swoim. Bo w tym przypadku byłaby to kontrowersja dotykająca istoty polskiej narodowej tożsamości. Piotr Zychowicz zapewnia nas, że szanuje męstwo polskich żołnierzy we Wrześniu 39. Ależ komunistyczni propagandziści też je szanowali. Oni tylko piętnowali „państwo panów”, które ginęło w osamotnieniu, podobno w następstwie zbrodniczej polityki sanacji. Tu wizja jest podobna – tylko wektory odwrócone. Polscy żołnierze biją się bez sensu, w następstwie czyjejś głupoty. Gdyby Zychowicz umiał dowieść swojej głównej tezy, może trzeba byłoby się rozstać z ważnym elementem naszej tradycji – dumy, że w roku 1939 przeciwstawiliśmy się Hitlerowi, tak jak było trzeba. Ale pokazał nam jedynie karty słabe albo znaczone. Przykro nam, może intencje miał zbożne. Ale skutki jego intelektualnej prowokacji uważamy za opłakane w dobie powszechnego dekonstruwania i wyśmiewania polskiej historii z różnych, często nihilistycznych pozycji. Obiektywny społeczny skutek przyjęcia tez Zychowicza może być ponury - siłą rzeczy, w perspektywie dekady, może dwóch, daleko idące odsensowienie wszystkich polskich ofiar II Wojny Światowej. Bo polska pamięć o tych ofiarach opiera się na dwóch założeniach: że były to ofiary w większości nie do uniknięcia (wynikały z natury obu totalitaryzmów i ich stosunku do Polaków), i że zostały złożone za słuszną sprawę. Zaklęcia o szacunku do ofiar nie wystarczą, jeżeli całość zostanie pozbawiona podstawowych sensów. Odsensowiona pamięć jałowieje szybko. W życiu społecznym wszystko ma skutek. Łatwo potłuc garnki, trudno je zlepić. A Zychowicz uderza w najważniejszy chyba polski mit narodowy - mit w dobrym sensie. W zamian nie daje nic poza publicystyką pisaną z dużą pewnością siebie. Wystawia za to polską prawicę na ryzyko, że zacznie być postrzegana, jako ta, która chciałaby iść z Hitlerem. Niuanse znikną w dalszej obróbce. Owszem, Zychowicz odpowie pewnie, że jest tylko historykiem, i może wszystko. Musi jednak pamiętać, że jeżeli rezygnuje z odpowiedzialnosci - zarówno tu i teraz, jak i wobec minionych pokoleń - to taka postawa też będzie miała skutki. Odsyłamy do polemik – tych co już powstały i tych, co dopiero powstaną, na przykład Piotra Semki w następnym „Uważam Rze”. Zwracamy uwagę, że Zychowicz sam sobie nieraz zaprzecza. Oskarża Becka, ale twierdzi, że Ribbentrop tak „negocjował” z Polakami od grudnia 1938, że mieli prawo odbierać jego oferty jako agresywne ultimatum. Przedstawia samego Hitlera, jako wiarygodnego, stabilnego partnera, by parę stron dalej porównywać do furiackiego Chruszczowa. Twierdzi, że zbrodnie dokonywane po roku 1939 na polskich ziemiach były wyrazem zemsty urażonego dyktatora. Ale ktoś, kto sam sobie szkodzi na tyłach frontu wschodniego podsycając opór Polaków nie jest ani stabilny ani wiarygodny. Z kolei od Jozefa Becka żąda Zychowicz daru jasnowidzenia. Łącznie ze zdolnością przewidzenia paktu Ribbentrop-Mołotow, którego nikt nie przewidział. Używa argumentu, że III Rzesza nie była jeszcze wtedy odbierana jako państwo zbrodnicze. Ale skoro tak, Polacy nie musieli się też aż tak bardzo obawiać przejściowego zajęcia swoich ziem przez Niemców. Teza, że polska ekipa przywódcza powinna brać pod uwagę późniejszą hekatombę jest absurdalna w świetle twierdzeń samego Zychowicza. Co do dalszych wydarzeń – Zychowicz układa scenariusz idealny: najpierw z III Rzeszą pokonujemy Sowietów, potem przechodzimy na stronę państw zachodnich. Komponuje się to wszystko jak w bajce, tylko że to zaledwie jeden z wielu scenariuszy, w którym Niemcy są najpierw bardzo silne, a potem nagle osłabione, za to my zachowujemy, z niewiadomych przyczyn, swoje siły witalne. Wprawdzie autor bierze pod uwagę scenariusz późniejszego przemarszu wojsk sowieckich przez polskie terytorium, ale jest przekonany, że nic złego nic by się nam nie stało. Bo przecież Węgrzy czy Rumuni nie stracili tak wiele. Pomijając już to, że byli jednak przedmiotem sowieckich zbrodni, Polska była w zasadniczo odmiennej sytuacji. Rosjanie całkiem inaczej traktowali ziemie, które do nich kiedyś należały – przypomnijmy los państw bałtyckich. Możliwe, że Polski by całej nie wchłonęli, ale warto ten scenariusz brać przynajmniej pod uwagę. A los okrojonego terytorialnie księstwa kongresowego to perspektywa realna. Tezy najpoważniejszych historyków, którzy to przewidywali, Zychowicz wyśmiewa. Dlaczego? Bo mu nie pasują do układanki. Taki sposób pisania o historii zadowala najmłodszych i najbardziej naiwnych. Tych, którzy szukają jednej cudownej recepty, objaśniającej wszystko. Ale historia uczy raczej, że takich recept nie ma. Gdyby pokonaną przez Sowiety, wcześniej sprzymierzoną z Hitlerem Polskę dotknął straszny los, to po jakimś czasie ktoś podobny do Zychowicza potępiłby Rydza-Śmigłego i Becka, że w 1939 roku nie skorzystali z oferty Anglii, która mogła by powstrzymać bieg zdarzeń. Przecież inna wersja historii nie byłaby znana. Tylko tytułem obowiązku przypomnimy jeszcze, że udział w wyprawie na Związek Sowiecki u boku Hitlera popchnąłby Polaków do choćby pośredniego udziału w zbrodniach, tak jak popchnął wojska węgierskie, słowackie czy rumuńskie. Przynajmniej osłanialibyśmy masakry tamtejszych Żydów i politykę niszczenia Słowian. Zychowicz twierdzi, że byłoby to zgodne z naszym narodowym interesem. Ale dlaczego aż tak bardzo go ta wizja cieszy? Tego nie pojmujemy.Niezależnie od wszystkiego przestrzegamy: żadna świętość nie może powstrzymywać historyków przed dociekliwością. Ale powinna powstrzymywać przed zabawami na grobach. Dla wielu ludzi to, co działo się podczas wojny, nie jest wciąż i nie będzie abstrakcyjną zabawą szachowymi figurami. A doświadczenie niemieckiego bestialstwa wobec Polaków było w czasie II Wojny tak przejmujące, tak dogłębne, że tylko bardzo młodym ludziom można wmówić, iż wynikało ono z takiej czy innej decyzji Hiltlera, wręcz z jego nastroju. To było coś dużo bardziej powszechnego i "prawdziwego", czy nawet "naturalnego" dla Niemców, niż chciałby tego Zychowicz. To było coś, czego Zychowicz nie znajdzie w annałach dyplomatycznych; powinien raczej szukać w pamiętnikach. Nie jesteśmy zwolennikami mechanicznego porównywania całych narodów do pojedynczych ludzi. Ale co byśmy powiedzieli o człowieku, który nie zdołał zachować poprawnych stosunków z sąsiadem. Ten sąsiad nachodzi jego dom, gwałci i zabija jego żonę, morduje dzieci. Ten człowiek leczy rany, a potem zaczyna medytować: A może trzeba było z nim zachować dobre stosunki. Nie wiemy, jak czytelnicy, ale my uznalibyśmy go jednak za człowieka nieco dziwnego i nade wszystko pozbawionego godności. Przecież już się dowiedziałeś człowieku, z kim miałeś do czynienia. I tak cię do niego ciągnie? Jacek Karnowski, Piotr Zaremba
POLECAMY: wywiad z Witoldem Gadowskim o jego powieści "Wieża komunistów" Postanowiłem sam ze sobą zrobić wywiad i bezczelnie zareklamować własną książkę. Nigdzie się nie wyśpisz tak jak we własnym łóżku, nikt cię tak nie wkurzy jak rodzona żona i nikt tak ładnie cię nie pochwali jak ty sam – własnomyślnie. Wybaczcie tedy, ale stosując się do przywołanych zasad, postanowiłem sam ze sobą zrobić wywiad i bezczelnie zareklamować własną książkę. Na półki księgarskie, ku zgryzocie salonu (mam nadzieję) i radości ludzi wolnych (z takich pozycji była pisana) trafiła właśnie skandaliczna (w swej prostolinijności i braku niuansów) powieść „Wieża komunistów”.
Dlaczego ją napisałem? No dlatego, że tylko w takiej, beletrystycznej formie mogę opowiedzieć o kulisach tzw „transformacji gospodarczej” po 1990 roku, czyli – mówiąc prosto z mostu – o gigantycznej operacji zakamuflowania władzy i nabicia kabzy komunistycznych aparatczykom i ich rodzinom.
To aż powieść trzeba napisać, aby przekazać kilka tak oczywistych prawd? Powieść ma swojego bohatera, swoje środowisko, swój rytm – to nie jest książka reporterska, ani tym bardziej publicystyczna. Do jej napisania dojrzewałem przez kilka lat. Obserwowałem, zapamiętywałem, słuchałem. Nie chcę, aby kluczem do zrozumienia Wieży” była doraźna polityka. „Wieża” jest prozą, mam nadzieje, że krwistą, momentami skandalizującą. To chyba pierwsza próba literackiego uchwycenia dzisiejszości i mechanizmów, także jednostkowych i psychologicznych, powstawania tego – dziś.
Dziennikarz, reporter szuka nowego języka, aby mówić o rzeczywistości, to dotychczasowy warsztat już nie wystarcza? Być może wystarczyłby w normalnym kraju i w sytuacji gdy funkcjonuje zdrowy rynek mediów, w Polsce jednak doszło do wolnościowej zapaści, postkomunistyczny salon znalazł sobie tak wygodną reprezentację polityczną, że bez żadnej żenady, siłowo, zakneblował swoich krytyków. Stąd też reporter Gadowski przesiadł się na niepewny stołek Witolda Gadowskiego – literata. Prawdę mówiąc od jakiegoś czasu chciałem przesiąść się na to miejsce, zakosztować trudu terminowania w całkiem nowym rzemiośle. Tak się rozpędziłem, że kończę już kolejną powieść.
Czy obawiam się zimnego przyjęcia przez czytelniczą publiczność, kpin i oskarżeń o uprawianie grafomanii? Nie obawiam się tego, od dawna prowadzę swojego bloga, na którym zamieszczam prozatorskie miniaturki – zawsze znajdzie się kilku „recenzentów”, którzy wrzeszczą o grafomanii, jednak kilka moich opowiadań zostało potem przedrukowanych w poważnych pismach i zyskało dobre recenzje. Życie nauczyło mnie porządnego opowiadania historii, znam ich setki – prawdziwych, ciekawych, podsłuchuję ludzi, ich sposób mówienia, myślenia – w ten sposób gromadzę spiżarnię, z której, jako terminujący literat, mogę wyciągać rzeczy o jakich nie mają nawet pojęcia pisarze piszący wyłącznie o sobie i skupiający się na „cierpieniach niemłodego już Wertera” - kapitalnie napisał o tym w „Uważam Rze” Andrzej Horubała opisując warsztat i horyzont pisarstwa Jerzego Pilcha.Z Pilchem miałem okoliczność w końcu lat osiemdziesiątych, gdy dopiero szukał drogi do konfitur i niczym specjalnym nie wyróżniał się w ówczesnym „Tygodniku Powszechnym”, a tu masz – o wieszcza się ocierałem i nawet o tym nie wiedziałem, i nawet tego nigdy nie słyszałem, jak jeszcze go słuchałem. Nawet więc, jeśli napiszą o mnie – grafoman! To zapytam czy czytali ostatnie utwory Gretkowskiej, Vargi, Piątka et consortes. „Grafoman” z ich ust brzmi jak szczere wyróżnienie.
Po co więc całe to pisanie, nowa moda na prawicy czy co? Nigdy nie byłem przesadnym modnisiem, lubię porządnie opowiedziane historie. Napisałem więc książkę, którą sam chciałbym przeczytać, a skoro znudziłem się tym czekaniem, to sam napisałem taką rzecz. „Wieżę komunistów” otwiera znaczące, moim zdaniem, motto: „tym, którzy wiedzą jak jest, a myślą, że są sami”.
Ile w „Wieży” jest prawdy, a ile literackiej fikcji? Powieść rozpoczyna scena tajemniczego spotkania głównego bohatera z niemieckim maklerem. Spotykają się w Dusseldorfie.W Dusseldorfie spotkałem się z Josefem Tkaczickiem, człowiekiem, który jako pierwszy złożył doniesienie do prokuratury w sprawie największej polskiej afery gospodarczej. Opowiadał mi jak pieniądze z tego przestępstwa były lokowane w polskie media, biznesy – jak oficerowie, z dnia na dzień, stawali się krezusami. W „Wieży” jest także echo moich spotkań z generałami wojskowej bezpieki i z oficerami Mosadu. Bardzo się ubawię widząc jak niektórzy „biznesmeni”, czytając „Wieżę”, lub słysząc o jej treści, poczują na plecach nieprzyjemny, zimny dreszcz. To rozkoszne - literacko opowiadać o tym, co miało zostać pod skórą, ukryte, uklepane, zapomniane. Poczytajcie „Wieżę”, bo to powieść napisana serdecznym atramentem, prawdziwymi emocjami i doświadczeniami wieloletniego dziennikarza śledczego. Kupcie ją także dlatego, że dzięki temu Gadowski zarobi parę groszy, a to już naprawdę popsuje humor dzisiejszym bonzom PostPeerelu. Witold Gadowski