Kto jest głupi - Ty czy media? Mówią Żakowski, Wildstein, Passent i Terlikowski
- Jadę do Polski i oglądam cięgiem wszystkie dzienniki telewizyjne w kraju. Jest albo sama polityka, albo totalne pierdoły. W newsowych stand-upach jakiś gówniarz z mikrofonem w ręku i miną wszechwiedzącego wieszcza mówi mi, jak mam żyć - powiedział w rozmowie z Onetem Mariusz Max Kolonko.
Infonurt2: typowy zydowski przekret : najpierw ogłupoiają ludzifałszem i manipulacja a potem mówią że muszą robić głupio w mediach bo maja głupich odbiorców. Zabtać tym prostytutkom medialnym licencje zawodu który niszczą i do łopaty albo do pracu u Niemca do czyszczenia wychodków i do zmywaka .. albo do prosytytucji.Medialni kłamcy otrzymuja takie wysokie zarobki dlatego że kłamia i manipuluja opinia publiczna. Powinni być skazywani jak zwykli oszusci którzy wyłudzają oszustwem pieniądze lub inne kożysci materialne.
Kto kogo ogłupia? Media odbiorcę czy odbiorca media? Fot. Getty Images
Po wypowiedzi Mariusza Maxa Kolonko, że "media ogłupiają naród" zebraliśmy opinie czterech znanych dziennikarzy. Wildstein, Żakowski, Passent i Terlikowski odpowiadają na pytanie: kto jest głupi - Ty (czyli odbiorca mediów) czy media?
Efekt? Jacek Żakowski twierdzi, że Mariusz Max Kolonko też zna się na "wywalaniu krwi na stół" i mówieniu "kurna, ale jatka".
Bronisław Wildstein podkreśla, że Max Kolonko jest bardzo wyrozumiały dla "dziennikarskich osobowości".
Daniel Passent zwraca uwagę, że "media są biznesem" - po prostu - i muszą zarabiać albo wręcz walczyć o swoje życie.
A Tomasz Terlikowski zauważa, że aby media przestały serwować ludziom sieczkę, to "trzeba by wyrzucić telewizory i niemałą część komputerów na śmietnik".
Jacek Żakowski (dziennikarz na stałe związany z "Polityką", współpracuje też z "Gazetą Wyborczą", TOK FM, TVN): Miedzy mediami, a ich odbiorcami istnieje relacja zwrotna. W polskiej inteligencji istnieje silna tradycja, aby uważać społeczeństwo za - jak to powiedział Jacek Kurski - ciemny lud. Media próbują tę ciemnotę zaspokoić, ale w ten sposób degenerują i publiczność, i siebie. Nie musimy się jednak rozbijać o dno. Możemy zgrabnie wyjść z korkociągu. Kryzys ma istotne znaczenie także jako proces oczyszczania i promowania nowych modeli biznesowych, które będą uzasadniały istnienie także mediów jakościowo wyraźnie lepszych. Możemy mieć polskiego "Guardiana", "Spiegela" czy "Frankfurter Allgemeine Zeitung". To przekracza nasze wyobrażenia, ale nie przekracza możliwości. Kryzysowy przymus już spowodował, że zaczęliśmy mówić o tym, jak beznadziejne są media. Kilka lat temu w środowisku jedynie się o tym szeptało. Dziś w Polsce media przechodzą kryzys w większym stopniu, niż dzieje się to w Europie, niski też jest poziom samego dziennikarstwa. Myślę, że jesteśmy już bliscy Włoch. Nie wydaje mi się, żeby średnio dziennikarze byli dużo mądrzejsi od odbiorców. To jest jeden z powodów, dla których ci odbiorcy nie bardzo szukają kontaktu z mediami. Od mediów oczekują więc głównie rozrywki. Jeśli ludzie chcą poważnej wiedzy i informacji, to nie szukają ich w mediach. Opinia Mariusza Maxa Kolonko - że "niektóre z gwiazd polskiego dziennikarstwa potrafią tylko rozpruć temat, wywalić krew na stół i powiedzieć: kurna, ale jatka" - faktycznie dotyczy bardzo dużej części znanych dziennikarzy - w tym i Maxa Kolonko.
Bronisław Wildstein (publicysta m.in. "Uważam Rze", były prezes TVP): Odbiorcę takiego, jakiego mamy, wychowują sobie dominujące media. Nie można mówić o wszystkich odbiorcach i wszystkich mediach, ale jeśli spojrzymy na przeważający w mediach trend, to faktycznie mamy do czynienia z ogłupianiem publiczności i to na dwóch poziomach. Serwowanie widzom sieczki i redukowanie wszystkiego do prymitywnego przekazu - to jedno. A drugie to propaganda polityczna sprowadzająca się od jakiegoś czasu do prorządowej agitacji. Szerzej można powiedzieć, że media, nie tylko w Polsce, ale w Polsce szczególnie, są elementem establishmentu. I robią wszystko w jego obronie czyli w obronie obecnego status quo. Pan Mariusz Max Kolonko - mówiąc, że niektórzy dziennikarze "potrafią tylko rozpruć temat, wywalić krew na stół i powiedzieć: kurna, ale jatka" - jest w sumie bardzo wyrozumiały dla tych "dziennikarskich osobowości". Nie chodzi tylko o to, że ci brylujący głównie w mediach elektronicznych celebryci nie potrafią głębiej drążyć poruszanych spraw. Nieszczęście polega na tym, że zachowują się oni nieuczciwie - łamią dziennikarskie standardy i sprzeniewierzają się dziennikarskiemu etosowi. Występując w imię własnego interesu, potrafią organizować kampanie nienawiści i nagonki na niewygodne sobie osoby, środowiska i ugrupowania. I nie ma w tym żadnej symetrii, która miałaby jakoby polegać na tym, że dziennikarze o orientacjach lewicowych popierają rzeczników swoich poglądów, a prawicowych - swoich. Mamy do czynienia z rażącą nierównowagą, która nie jest efektem postaw Polaków, od których polski establishment zdecydowanie odbija. W Polsce słychać jednolity chór mediów elektronicznych i głównych pism. TVN, Polsat, TVP w obecnym kształcie, PAP, radio publiczne, RMF, Zetka, Gazeta Wyborcza, Newsweek itd. Osoby o innych poglądach są z nich rugowane, ale pokazywane na zasadzie egzotycznej mniejszości. Od pięciu lat na ręce patrzy się nie rządowi, ale opozycji. Niektóre gwiazdy dziennikarstwa się w tym wręcz specjalizują. Ostatnia obywatelska konferencja na temat katastrofy smoleńskiej, w której uczestniczyło ponad 100 niezależnych naukowców, której wnioski zasadniczo rozmijały się z oficjalną wykładnią tej tragedii, a została przemilczana przez wszystkie media głównego nurtu, jest kolejnym dowodem zdrady ich powołania.
Tomasz Terlikowski (red. nacz. Fronda.pl, publikuje w wielu mediach): W sporze o to, czy pierwsze było medialne jajko, czy kura, jak przystało na wojującego katolika, nie mam wątpliwości, że pierwszy był Stwórca i jajek, i kur. A tłumacząc rzecz na język mediów, w sporze o to, czy winę za galopującą tabloidyzację mediów elektronicznych ponoszą one same, czy widzowie, odpowiadam, że w istocie ani jedni, ani drudzy, a właśnie Kreator nowych mediów, czyli Obraz. Istotą kulturowej zmiany, której jednym z objawów jest tabloidyzacja, jest bowiem właśnie to, że zmienia się główne medium komunikacji międzyludzkiej. Od wieków było nim słowo (najpierw mówione, później pisane i drukowane), a teraz jest nim obraz. Słowo, niezależnie od formy, związane jest z rozumem, z argumentacją, przekonywaniem, obraz zaś z emocją. Ludzie wychowani na słowie mają zatem skłonność do wymiany argumentów, debaty, a ci wychowani na obrazie - do emocji. I właśnie ta kulturowa rewolucja przekazu jest głównym powodem, dla których media robią się coraz głupsze, coraz mniej pogłębione i coraz mniej racjonalne. A będzie tylko gorzej. Dominacja obrazu w wychowaniu, myśleniu, edukacji sprawia, że rosną nam zastępy homo videns (a dotyczy to zarówno dziennikarzy jak i odbiorców) - ludzi, którzy nie chcą odbierać skomplikowanych komunikatów, bo obraz jest przyjemniejszy i prostszy do skonsumowania (a odbiorca mediów coraz częściej jest tylko ich konsumentem). Co musiałoby się zdarzyć, żeby ten proces się zatrzymał? Trzeba by wyrzucić telewizory i niemałą część komputerów na śmietnik. A nie zanosi się na to w najbliższym czasie.
Daniel Passent (felietonista tygodnika "Polityka", związany też z TOK FM): Kto jest głupi - media czy odbiorcy? To błędne koło. Media widzą, jak niskie oczekiwania mają odbiorcy, ale muszą na rynku takiego właśnie odbiorcę zadowolić, żeby funkcjonować i zarabiać. W gospodarce rynkowej media nie mogą ignorować sygnałów, jakie wysyłają czytelnicy, słuchacze i widzowie. W przeciwnym wypadku przestaną istnieć albo uzależnią się od sponsora - rządu, biznesu, kościołów, partii politycznych. Niektóre media walczą wręcz o przeżycie - jak media papierowe - a inne o zysk. Dla właścicieli media są biznesem. Właściciele wielkich mediów na ogół nie są idealistami ani misjonarzami. Oni inwestują w media tak samo, jakby inwestowali w budowę autostrady czy produkcję rowerów, pierwsze co czynią, to patrzą na sprzedaż, poczytność, słuchalność czy oglądalność, czyli tzw. słupki. Nie wszystkie media są tak prostackie, by w pełni schlebiać rynkowi. Nie wszystkie są tabloidami jak "Bild" czy "Fakt". Nawet komercyjne telewizje, jak TVN24, nadają programy misyjne - np. dokumenty Ewy Ewart czy "Xsięgarnia". Ale to jest świadome działanie, wbrew logice rynku, raczej wyjątek niż reguła. Bardzo jednak możliwe, że nowym właścicielom - często obcokrajowcom żyjącym za granicą - nie będą leżeć na sercu filmy dokumentalne czy los polskiej książki, bo jedyne co rozumieją, to słupki oglądalności i sprzedaży reklam. Uważam, że krytyczna opinia Mariusza Maxa Kolonko o "gwiazdach dziennikarstwa" jest jednostronna, niesprawiedliwa. Powstrzymam się jednak od złośliwości wobec autora tych słów. Prawdziwe gwiazdy - a mogą tu wymienić Monikę Olejnik, Jacka Żakowskiego czy Tomasza Lisa - próbują godzić misję z rynkiem. Z jednej strony programy Lisa czy Olejnik muszą przyciągać reklamy, przynosić zysk, bo ich twórcy mają w kontraktach konkretne zobowiązania i za to biorą pieniądze. Ale z drugiej strony prezentują oni dziennikarstwo na wysokim poziomie, poruszają ważne tematy, nie schodzą poniżej pewnego poziomu, więc ich praca jest także obywatelską służbą. Mariusz Max Kolonko w specjalnym wywiadzie dla Onetu ostro skrytykował polskie media, mówił o tym, jak Rosja manipuluje Polską i dlaczego z ekranu telewizji w naszym kraju wieje nudą. - Jadę do Polski i oglądam cięgiem wszystkie dzienniki telewizyjne w kraju. Jest albo sama polityka, albo totalne pierdoły. W newsowych stand-upach jakiś gówniarz z mikrofonem w ręku i miną wszechwiedzącego wieszcza mówi mi, jak mam żyć - podkreślał.
Mariusz Max Kolonko: jakiś gówniarz mówi mi, jak mam żyć
- Jadę do Polski i oglądam cięgiem wszystkie dzienniki telewizyjne w kraju. Jest albo sama polityka, albo totalne pierdoły. W newsowych stand-upach jakiś gówniarz z mikrofonem w ręku i miną wszechwiedzącego wieszcza mówi mi, jak mam żyć - powiedział w rozmowie z Onetem Mariusz Max Kolonko.
Dziennikarz w specjalnym wywiadzie dla Onetu ostro krytykuje polskie media, mówi o tym jak Rosja manipuluje Polską i dlaczego z ekranu telewizji w naszym kraju wieje nudą. A już od wtorku będzie komentował dla nas wybory prezydenckie w USA.
Z Mariuszem Maxem Kolonko rozmawia Piotr Kozanecki.
Onet: Wyjechał pan z Polski ładnych kilka lat temu... Mariusz Max Kolonko*: Dwadzieścia cztery. I nie zawsze te lata były ładne...
Ale o Polsce wciąż pan od czasu do czasu pisze, m.in. w znanym serwisie "The Huffington Post". Co pan napisał Amerykanom o sprawie Madzi? Nic.
? Nic, bo to nikogo tu nie interesuje. "The Huffington Post" to największa gazeta opiniotwórcza świata, a świat i Ameryka miały swoje sprawy Madzi. Nie przypominam sobie jednak kraju, w którym podobna historia byłaby wałkowana przez media od wiosny do jesieni. W teorii mediów istnieje zasada, że jeśli w pierwszych 90 sekundach przekazu widz nie znajduje tzw. hook, czyli haka, wyłącza się. Dlatego scenariusze amerykańskich seriali telewizyjnych czy filmów zaczynają sie od tzw. cold open, czyli, używając słów Hitchcocka, trupa na otwarcie. Rozumiem, że o to panu w tym wywiadzie chodzi...
Przejrzał mnie pan. Pytam o to, bo w swoich artykułach dosyć stanowczo krytykuje pan naszą polską rzeczywistość. Nawet nasz eksportowy sukces, czyli Euro 2012, się panu nie spodobał. O Euro 2012 pisałem tekst na zamówienie Natemat.pl. Pisałem o patriotyzmie stadionowym, który zastępuje ten narodowy. Że z dumą zmierzamy z umalowanymi na biało-czerwono twarzami na mecz, kibicując jedenastu patałachom na boisku, a wstydzimy się zawiesić flagę polską w oknie, by nie być posądzonym o jakiś wojujący konserwatyzm.
Mógłby pan jednak wyrazić trochę entuzjazmu. W 37-milionowym kraju mamy teraz chociaż cztery stadiony z prawdziwego zdarzenia, a zachodnie media przez cały turniej rozpisywały się o Polsce w samych superlatywach. Podobały się odnowione miasta, nasza otwartość. Wydaje się, że ostatecznie przełamaliśmy stereotyp kraju postkomunistycznego. Gratuluję, że stać nas na przełamywanie stereotypów za 4 mld złotych. Nie znam się na tym, ale ciągle zdumiewa mnie nasza fascynacja sportem, w którym od lat przegrywamy wszystko z kretesem. To jakby Eskimosi budowali superparkury na konkursy konia wierzchowego, kiedy mają wyniki w wyścigach zaprzęgów psów husky. Myślę, że jak zwykle żyjemy naszą dumną przeszłością i sukcesem na Wembley 40 lat temu, a nie pytamy, ile kosztować będzie obsługa tych molochów? Jak tam Europa dojedzie? Gdzie zamieszka? Ile meczów będziemy musieli na tych stadionach jeszcze przegrać, aby publika przestała kupować bilety? Co tam wtedy zrobimy? Popisy gladiatorów? Dożynki?
Do trójki najbardziej medialnych wydarzeń w Polsce należy jeszcze oczywiście katastrofa smoleńska. Co Amerykanie o niej wiedzą? Poza samą katastrofą, prawie nic. Agencje amerykańskie i światowe informowały o przebiegu śledztwa za ITAR-TASS, a nie PAP, bo śledztwo prowadzili Rosjanie. W efekcie większość Amerykanów nie ma pojęcia, że np. czarne skrzynki i wrak samolotu, stanowiące naszą własność, nie wróciły dotąd do Polski - dwa i pół roku po tragedii i dwa lata po zakończeniu dochodzenia. Kilka dni po katastrofie w Smoleńsku pisałem w "The Huffington Post", że tragedia będzie wygrana przez Rosję dla celów politycznych i tak się dzieje. Dla Rosji wrak samolotu i tragedia smoleńska stały się środkiem politycznym do destabilizacji sytuacji w Polsce. Dlatego zdjęcia ofiar tragedii w Smoleńsku odnajdują się raptem na portalu na Syberii. Skłócona Polska to kraj słaby, a słaba Polska jest w interesie Rosji. W Moskwie ułożony jest od dawna scenariusz, w którym polski premier jest słaby. Potrzebuje pomocy i tę Moskwa dostarczy, zwracając wrak, czarne skrzynki w stosownym dla nich momencie, a być może nawet występując z jakąś dodatkową formą ekspiacji, która wzmocni, a może i uratuje pozycję premiera. Taki wdzięczny Rosji polski premier byłby historyczną kopią króla Poniatowskiego i jego serwilistycznej postawy wobec carycy Katarzyny II i ten scenariusz jest typowy dla sposobu rządzenia rosyjskich elit władzy. Nie tylko Ameryka, ale i administracja Obamy nie rozumieją sposobów myślenia Rosji i obciążeń historycznych Polski, to Obama robi, co może, by walczyć o serca i umysły muzułmanów, a nie Polaków, ale to inny temat.
Pan ma, zdaje się, nie najlepsze zdanie o polskich mediach. Ale czy mówiąc o upadku dziennikarstwa w naszym kraju, nie ma pan na myśli tak naprawdę upadku mediów w zachodnim świecie? Czy media w USA się nie tabloidyzują? Nie ma gonitwy za sensacją i pogodni za zyskiem? Kto powiedział, że pogoń za zyskiem musi produkować gnioty? Stacja telewizyjna czy gazeta bez zysku upada. Ale w Ameryce zysk generuje tekst, program czy serial telewizyjny, który przyciąga widza, a ten widz ma takie same oczy, głowę i rozum, jak widz w Polsce. Tak powstały generujące milionowe zyski programy newsowe, które usiłujemy nieudolnie kopiować w kraju, publicystyczne "60 minutes" w CBS czy "Larry King Live", bądź seriale jak "Hell on Wheels", choć w Polsce znamy tylko stare epizody "CSI Miami". Amerykanin, kiedy nie lubi przekazu, przełącza na inny kanał. Tak samo robi już polski widz, który ma już coraz więcej stacji do wyboru, ponad 175 w języku polskim. Dlatego m.in. oglądalność polskich programów leci na łeb. Seriale kończą się klapą po jednym sezonie. Czytelnictwo gazet spada. Wtedy establishment dziennikarski broni się zwalaniem winy na internet i głupiego widza czy czytelnika, który go nie rozumie. Szukając wyjścia ze spadającej oglądalności, dziennikarz ucieka w tabloid, pogrążając się jeszcze bardziej, bo nie tabloidu oczekuje dziś polski odbiorca tylko dobrego, rzetelnego wartościowego programu, serialu czy artykułu. A tego polski establishment medialny często zwyczajnie nie potrafi dostarczyć.
"Larry King." i "60 minutes" to jedno, ale kiedy oglądałem Jerry'ego Springera nie miałem wrażenia, że to jest jakaś szczególnie wyszukana propozycja medialna. Nawet Jerry Springer stwierdził, że produkuje gniota...
A więc na tak wielkim rynku, jak amerykański, i w kraju, gdzie demokracja funkcjonuje już ponad 200 lat, można znaleźć dobre przykłady zarówno na dziennikarstwo na poziomie, jak i na przekraczanie tabloidowych granic. Dokładnie tak. Zatem nie można wrzucać do jednego worka Larry'ego Kinga i Jerry'ego Springera, bo to jakby porównywać filmy braci Coen i buble komediowe Sandlera. W Ameryce może pan znaleźć przykłady na zaprzeczenie każdego zdania, które pada w tym wywiadzie. Np. tzw. korespondenci ściągają z nagłówków w mediach i karmią tym widza w Polsce. W efekcie ten myśli, że Ameryka to dziki kraj, w którym wszystko wolno. A to jest bardzo dobrze ułożona maszyna, która funkcjonuje według bardzo precyzyjnych reguł, które trzeba znać. Tak czytam np. o gafach Romneya w Europie i o tym, że Romney strzelił już sobie we wszystko - od stopy po głowę - i przegra wybory. A potem jest debata telewizyjna i okazuje się, że jest dokładnie odwrotnie. Korespondent wtedy milczy, bo nie wie, co go trafiło. A to tak, jakby pisać dla publiczności amerykańskiej o Polsce, cytując tylko "Gazetę Wyborczą" albo tylko "Rzeczpospolitą". Musimy widzieć całe zagadnienie i umieć czytać między wierszami.
U nas wolne media mają dopiero 20 lat, na dodatek dożyna nas pełzający czwarty rok kryzys. Co się panu w tych naszych mediach tak nie podoba? Jadę do Polski i oglądam cięgiem wszystkie dzienniki telewizyjne w kraju. Jest albo sama polityka, albo totalne pierdoły. Pomieszanie tematów lokalnych, nieinteresujących krajowego odbiorcę, z ważnymi tematami dotyczącymi wszystkich. W newsowych stand-upach jakiś gówniarz z mikrofonem w ręku i miną wszechwiedzącego wieszcza mówi mi, jak mam żyć. To wszystko z podstawowymi błędami warsztatowymi, niezbalansowanymi kamerami, fatalną dykcją, błędami fonetycznymi i czytaczami z promptera, którzy mylą się w 30 proc. zapowiedzi. Przełączam na telewizję śniadaniową i widzę relację z lodowego igloo z prowadzącą Królewną Śnieżką z nogami związanymi w supeł, której jedynym celem jest, by dobrze wypaść. Otwieram gazety i widzę "publicystów" skaczących sobie do gardeł o byle co. Czułem się jak Jack Nicholson w "Locie nad kukułczym gniazdem".
I co, wraca pan do Stanów, a tu wszystko cacy? Skądże. Ale jeszcze w samolocie wziąłem na pokładzie do ręki "The USA Today", największy nakładowo dziennik w Ameryce i natychmiast wiedziałem, co się zdarzyło na świecie, w Stanach. Była nawet najważniejsza wiadomość z miejsca, z którego właśnie wyjechałem. Napisane prosto, rzeczowo, z pogłębioną analizą eksperta, który wyjaśniał związki przyczynowo-skutkowe w zwartym i krótkim tekście. Obok informacje ze świata nauki i kultury, pisane ciekawie i wcale nie sensacyjnie. Jak są ploty, to interesujące ploty o gwiazdach, które są gwiazdami, a nie jakimiś dzidkami z łapanki zapełniającymi szpalty polskich gazet, których dziennikarze nie potrafią zapełnić żadną rozsądną treścią. Polskie media nie chcą o tym mówić, bo to jakby alkoholik miał mówić o uzależnieniu, przyznając się tym samym do alkoholizmu.
Na straży polskich interesów Dziś trzeba stworzyć politykę historyczną, która wyzwoli prawdę o przeszłości z bełkotu uwsteczniającego nas w rozwoju cywilizacyjnym, z wielości prawd i równoprawnych narracji. Coś na kształt ruchu egzekucyjnego, gromadzącego obywateli Polski szesnastowiecznej w walce o odzyskanie praw i przywilejów dławionych przez bezprawne roszczenia oligarchów. Niedawno w Magazynie “Naszego Dziennika” poruszono ważny problem polskiej polityki historycznej. Do zawartych tam uwag warto dorzucić spostrzeżenia na temat konieczności prowadzenia polityki historycznej dla tzw. Ziem Odzyskanych, uwzględniającej specyfikę tych terenów. Chodzi o fakt, że obszar ten, choć słowiański, to jednak od średniowiecza zniemczany przez kolonistów, później należący do państwa pruskiego, a następnie Niemiec, dostał się po IIwojnie światowej w granice sowieckiego protektoratu, zwanego od 1952 r. Peerelem, rządzonym przez polskich namiestników na podstawie otrzymanego od Moskwy jarłyku. Namiestnicy wyznaczali lokalnych kacyków otaczających się prowincjonalnym dworem. Wśród dworzan byli również historycy. I to oni właśnie oraz ich młodsze klony piszą dziś historię tych ziem po 1945 r., równie zakłamaną jak ich życiorysy.
Postkomunistyczna polityka historyczna Kto nie wierzy, niech sięgnie po Encyklopedię Szczecina i przeczyta życiorysy obecnych “mentorów” młodych adeptów historii, zawdzięczających swoje wyniesienie do rangi lokalnej elity posłuszeństwu ludziom z Komitetu Wojewódzkiego PZPR – nie znajdzie tam stwierdzenia, że byli członkami (często funkcyjnymi) partii komunistycznej, natomiast dowie się, że przed 1989 r. byli… działaczami politycznymi, społecznymi, gospodarczymi. Krótko mówiąc – państwowcami. Jeżeli ktoś nie daje wiary, że ponad dwadzieścia lat po rozwiązaniu PZPR może kwitnąć nadal historiografia partyjna, a jej kontynuatorami są nie tylko ludzie, których najpiękniejsze lata młodości i zaangażowania w pracę ideowo-polityczną przypadły na czasy Gomułki i Gierka, ale również historycy młodzi bądź w średnim wieku – proponuję przejrzeć prace poświęcone dziejom najnowszym Pomorza Zachodniego, którymi dzielą się ze społeczeństwem regionu historycy Instytutu Historii i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Szczecińskiego. Włodarze Szczecina propagują dla Pomorza Zachodniego szczególną politykę historyczną: przeszłości nie mamy, więc wybierzmy przyszłość i budujmy aquaparki dla turystów z Berlina. Historia pisana przez postkomunistów i ich klony nie kłóci się z pomysłami szczecińskich “młodych, wykształconych z wielkich miast”. Ta część establishmentu zachodniopomorskiego, która winna stać na straży polskich interesów na tym obszarze (historycy, politolodzy, politycy), jest, mówiąc oględnie, intelektualnie nieistotna. A w dodatku w wielu wypadkach za wartości najwyższe uznająca święty spokój, pełną kiesę oraz pławienie się we własnym sosie, którego ostrą przyprawą jest wzajemna adoracja. Niezwykle podatna na to, co Zdzisław Krasnodębski nazwał “wykręcaniem umysłu”: “Ci, którzy uzyskują władzę nad nami, kształtują nasze wyobrażenia o świecie, narzucają nam kategorie, w jakich myślimy, oraz system wartości sprzeczny z naszymi wyobrażeniami”. I z naszymi interesami politycznymi i duchowymi, można dodać. Natomiast przyjęcie ich, zwłaszcza z pocałowaniem przyjacielskiej ręki zza Odry, łączy się z kojącą świadomością, że szacunku, jako rezoner idei wymyślonych przez nie naszych geopolityków, to może nie zaznam (choć mogę ją wymusić), ale biedy też nie. Niedawno Przemysław Żurawski vel Grajewski pisał w “Naszym Dzienniku”, jakie awanse czekają na tych, którzy zgodzili się na rolę potakiwaczy dla niemieckich wyborów i decyzji politycznych (“Nagroda za klientyzm”, 13 września); refleksje dotyczyły wprawdzie szczebla centralnego, ale równie dobrze można rozważania autora odnieść do prowincji. Pokora wobec centrów decyzyjnych położonych za granicą też zgodna jest z naukami, jakie regionalni mentorzy młodych odebrali w gabinetach Komitetu Wojewódzkiego PZPR. W czasach Peerelu Szczecin był twierdzą społecznych protestów przeciwko władzom komunistycznym. Dziś na tym terenie zwyciężają partie, którym Peerel nie wadzi, a słowo “zdrada”, jeżeli je w ogóle stosują – to tylko wobec tych, którzy narazili się sitwom.
Partia nakreśla ambitne cele W mieście powstaje Centrum Dialogu Przełomy, będące integralną częścią Muzeum Narodowego w Szczecinie. Na oficjalnej stronie internetowej muzeum znajdziemy tekst informujący o zadaniach i celach Centrum. Wynika z niego, że wystawa dziejów Pomorza Zachodniego zbudowana będzie z czterech punktów węzłowych: “genezy państwowości polskiej na Pomorzu Zachodnim w 1945 roku oraz trzech kulminacji oporu społecznego w latach 1970, 1980 i 1988 – rozumianych jako kluczowe doświadczenia wspólnotowe na drodze do społeczeństwa obywatelskiego. W tych ramach jest miejsce dla ukazania ówczesnych racji politycznych wielu stron [podkr. R.K.]“. Dalej czytamy, że celem wystawy nie jest narzucanie interpretacji, ale sprowokowanie sporów wokół historii Pomorza Zachodniego. A poza tym: “Obecna świadomość metodologiczna nauk historycznych zakłada wielość narracji, których uzgodnienie może nie być osiągalne”. Jak to bywa przy tego typu postmodernistycznej gadce, słowa nie opisują rzeczywistości, tylko starają się nami manipulować: nie przesądzajmy, nie czyńmy żadnych założeń, “prawd twardych”, bo są prostą drogą do budowania społeczeństwa represyjnego, po czym… przesądzamy, zakładamy, tworzymy “łańcuchy tautologii, parę pojęć jak cepy”, kiedyś z diamatu, teraz politpoprawności. A tych, którzy zwrócą na to uwagę, nazwiemy inkwizytorami, moherami, a w porywach nawet talibami. Przyjąć, że w 1945 r. rodziła się państwowość polska czy w ogóle państwowość – wszak niektórzy socjologowie uważają, że Peerel nie tylko nie był Polską, ale również nie wypełniał definicji państwa – jak też uznanie, że w czasach przełomu tworzyliśmy jakąś wspólnotę będącą w stanie razem (z PZPR) odbierać doświadczenia “na drodze do społeczeństwa obywatelskiego”, to uruchomić katarynę, która już będzie mówić za nas: z różnych stron historycznego podziału szliśmy do tego samego celu – III RP, “demokratycznego państwa prawnego, urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej”. To przyznać, że racje rotmistrza Pileckiego były tyle samo warte co Humera, że Polska z testamentu “Warszyca” nie może rościć pretensji do bycia lepszą od tej opisanej w konstytucji z 1952r., a I sekretarz KW miał swoją rację i palący gmach KW mieli swoje racje. Przyznać, że w 1980 i 1988 roku też rację mieli jedni i drudzy. A największą ci, którzy – jak wspomniani mentorzy nowych pokoleń historyków – siedzieli cicho, węsząc cierpliwie, skąd wiatr wieje. W tej narracji racje zdrajców, tchórzy i lokajów oraz niezłomnych, dzielnych i niepokornych niczym się nie różnią. Tomasz Macaulay, przewodniczący Komitetu Oświaty Publicznej Korony Brytyjskiej, uzasadniając wprowadzenie reformy szkolnictwa w Indiach w 1835 roku, stwierdził: “Przy naszych ograniczonych środkach niemożliwością jest kształtowanie całej populacji. Na razie powinniśmy się zająć uformowaniem klasy, która mogłaby służyć za tłumacza pomiędzy nami a milionową rzeszą rządzonych przez nas ludzi. Niech to będzie klasa z krwi i koloru skóry indyjska, lecz angielska w upodobaniach, moralności, opiniach i rozumowaniu”. Krótko mówiąc, sir Macaulayowi chodziło o stworzenie z wybranych tubylców korpusu sierżantów cywilizacji pośredniczących między autochtonami a kadrą oficerską kolonizatorów. Reformę szkolnictwa, w której historia ojczysta stała się kulą u nogi młodym i wykształconym, już przeprowadziliśmy, wytyczne dla polityki historycznej już mamy, sierżantów gotowych na skinienie “białej rasy” pleść politpoprawne dyrdymały również. Czekamy tylko na kolonistów.
Ruch egzekucyjny w nauce historycznej Należy podnieść znaczenie Szczecina – uświadomić mieszkańcom miasta i kraju, a nade wszystko sąsiadowi z Zachodu, że jesteśmy tu, bo wywalczyliśmy sobie te ziemie walką z komunizmem: krew Polaków wylana w 1970 r., męstwo lat 1980-1981, walka i ofiary stanu wojennego uzasadniają w sposób absolutny i bezsporny naszą obecność nad Odrą i Bałtykiem. Dzięki naszemu zaangażowaniu i poświęceniu w walce z nasłanymi z “moskiewskiego chanatu” nadzorcami runął mur berliński, mogło dojść do zjednoczenia narodu niemieckiego, Europa mogła odetchnąć od trwogi przed komunizmem i wojną atomową. Wywalczyliśmy sami sobie te ziemie. W sposób heroiczny, pokojowy. I dlatego tu jesteśmy i będziemy. A nie dzięki sowieckim czołgom i pepeszom – jak to próbują wciskać niewolnicze dusze, które wychynęły z cienia Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Szczecinie. Nie może być tak, że do miasta wjeżdża się Trasą im. Piotra Zaremby, pieszczocha władzy ludowej. Do Szczecina winno się wjeżdżać promenadą bohaterów Grudnia ´70 i Sierpnia ´80. Awitać przybyszów powinien olbrzymi monument upamiętniający ofiary komunizmu i niezłomnych walczących z reżimem. I on winien się stać centrum urbanistycznym miasta i punktem odniesienia dla wszelkich dyskusji o dziejach zachodniopomorskich. Cała filozofia architektury Szczecina powinna zostać podporządkowana upamiętnieniu i należytemu uhonorowaniu bohaterów wydarzeń Grudnia i Sierpnia oraz wcześniejszych ofiar UB i Informacji Wojskowej. Bo wbrew kłamstwom ówczesnej propagandy komunistycznej i współczesnej propagandy postkomunistycznej to właśnie z nich, z polskich bohaterów, naszych zachodniopomorskich konfederatów, jesteśmy. Bo jak śpiewał Jan Krzysztof Kelus, bard Polski walczącej w latach 70. i 80. z władzą komunistyczną: “Odważnym wszystkim pokłon niski, pogarda dla kanalii”. Dr Robert Kościelny
Wzrost wartości demokratycznego państwa prawnego Poseł Platformy Obywatelskiej, pan Adam Szejnfeld, zgłosił projekt ustawy o zmianach w VAT, CIT, PIT- znacznie upraszczających możliwość stosowania tzw. ulgi na złe długi w VAT. Celem nowelizacji jest rozwiązanie problemu zatorów płatniczych. Wierzyciel- przedsiębiorca. ,który nie dostał w terminie zapłat za dostarczone przez siebie towary lub usługi, miałby prawo do obniżenia podstawy opodatkowania zarówno w podatku dochodowym, jak i podatku VAT, a przedsiębiorca dłużnik- miałby obowiązek podwyższenia zobowiązania podatkowego z tytułu zobowiązań, których nie zapłacił w terminie.. Jest to maciupki krok w kierunku odrobiny normalności.. Ale naprawdę bardzo maleńki, ale na bezrybiu- i rak ryba. A ślimak na pewno- zgodnie z prawem Unii Europejskiej, naszego nowego państwa demokratycznego, i oczywiście też prawnego.. Jeśli oczywiście w demokracji przegłosowującej może istnieć jakieś prawo stałe i jeśli trockiści- zwolennicy permanentnej rewolucji, także w prawie- są skłonni do usztywnienia czegokolwiek na jakiś czas.. Ale demokracja kusi! Znowu można przegłosować, to co przegłosowano przedwczoraj, co z kolei przegłosowano- tydzień temu, a tamto- miesiąc temu., a niektóre sprawy- rok temu. I tak w nieskończoność, aż do zatracenia.. Cały ten burdelowaty system pozostaje; rosną wydatki państwa, rozrasta się biurokracja, marnotrawstwo sięga zenitu, bajdurzenie i kłamstwo zalewa nas jak przysłowiowa krew—ale zostanie zrobiona odrobina” reformy”. Ci co wystawili faktury VAT, a ich kontrahent im nie płaci za dostarczony towar lub usługę- nie będą musieli płacić podatku VAT od niezapłaconej faktury- co jest zresztą słuszne- uzyskają ulgi w postaci obniżenia podstawy opodatkowania zarówno w podatku dochodowym, jak i podatku VAT.. Pożyjemy- oczywiście zobaczymy, jak to wyjdzie w praniu naprawdę.. Ci co nie płacą podatku dochodowego- na przykład rolnicy- z tego pomysłu nie skorzystają.. Na niepłacących za zaległe faktury nałożony zostanie obowiązek podwyższenia zobowiązania podatkowego z tytułu zobowiązań, których nie zapłacił w terminie. Oznacza to, że nic się w zasadzie nie zmieni merytorycznie, tylko, zaległości jeszcze z płacącego zobowiązania wobec demokratycznego państwa prawnego, zostaną przerzucone na tego, który już ma kłopoty z płaceniem czegokolwiek, bo jak już nie płaci za faktury- wobec rosnących kosztów prowadzenia działalności gospodarczej i rosnącej roli państwa w jego kieszeni- i tak płacił nie będzie, bo niby skąd uzyska zwiększone obroty na rynku, które pozwoliłyby mu uregulować wszystkie zaległości i żeby jeszcze mu coś zostało dla niego? Posłom Platformy Obywatelskiej chodzi o usunięcie zatorów płatniczych, żeby dojeni przedsiębiorcy więcej płacili do kasy państwowej, żeby biurokracja miała co marnować.. I to jest cel tego posunięcia.! Nie żeby ulżyć wszystkim, obniżając podatki, ale, żeby dojonych i płacących zachować w jako takiej formie, żeby jeszcze państwu płacili, bo ci co już nie płacą za faktury- raczej skazani są na niebyt.. Tonących nie ma co ratować- i tak utoną pod ciężarem potrzeb biurokratycznego i demokratycznego państwa prawnego.. Ale odciążyć – nie od państwa- ale od tych, którzy ciążą nad tymi, którzy jeszcze nie toną, a utoną pod ciężarem nowych podatków i nowej wartości składki ZUS- w Nowym Roku Pańskim- 2013.. Wszystko pozostaje po staremu i jeszcze więcej, nowe podatki VAT- na przykład na kawę, ale zamieszanie medialne się zrobi, żeby poprawić spadające demokratycznie sondaże w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym sprawiedliwość społeczną.. Jeszcze funkcjonującym się odrobinę poprawi, żeby płacili państwu VAT, a umierających się dobije, żeby się nigdy nie wykaraskali z piekła podatkowego, jakie zgotowało im orwellowskie i demokratyczne państwo prawne. Bo przecież o obniżce podatków nie może być mowy, bo z czego żyłaby rozrastająca się armia biurokratów na każdym szczeblu naszego zabiurokratyzowanego życia? Przecież w nieskończoność pieniędzy nie da się wypłukiwać z powietrza? Ileś tam można oczywiście dodrukować.. Farby i papieru na razie nie brakuje i nie ma przydziałów- farby i papieru.. W każdym razie zatorów płatniczych się nie odblokuje, bo niby dlaczego..? Ci co nie płacą faktur swoim dostawcom- na przykład państwowe szpitale- nadal nie będą płaciły, bo niby skąd wezmą na to pieniądze, żeby zapłacić, jak prawie wszystkie toną w milionowych długach..(????) Dostawcom da się ulgi, żeby trochę odetchnęli, a całość przerzuci się na tych, którzy już od dawna mają kłopoty z niepłaceniem wynikające z ciężarów jakie demokratyczne i orwellowskie państwo prawa- nakłada na nich w związku z budową socjalizmu i rozwojem biurokracji na każdym szczeblu demokratycznego państwa prawnego. Biurokracja i marnotrawstwo ponad wszystko! Przede wszystkim ponad zdrowy rozsądek.. I będą nagłaśniać ile to nie narobili, żeby udrożnić zatory płatnicze, które wobec zbliżającego się rezultatu kolejnych socjalistycznych rządów- zrobią się jeszcze większe.. Bo im dalej w las socjalizmu- tym więcej trujących grzybów socjalizmu.. Trzeba zacząć wychodzić z socjalizmu, a nie łatać pojawiające się dziury.. Tak przynajmniej jak udaje pan premier Donald Tusk w sprawie samotne wychowującej dzieci -matki z Opola.. Ojej.!. Ale będzie dobrze i sprawiedliwie jak sprawą zajmie się pan premier osobiście.. Nareszcie zapanuje sprawiedliwość.. Pan premier powinien zajmować się każdą sprawą- jak to w jednym wielkim biurze biurokratycznym budowanym na co dzień.. Wszystkim powinien się zająć osobiście.. Każdą ludzką krzywdą- niech naród wie, jak to dobry człowiek ten pan premier.. Ale, żeby nie ruszać systemu, który tworzy wraz z kolegami.. Nieludzkiego systemu, który daje nam coraz bardziej w kość.. Samotna matka wychowująca dwoje dzieci, została aresztowana przez policję za 2000 złotych, które zalega urzędowi skarbowemu w Opolu.. Odebrano jej dzieci przekazując je w ręce pracowników Pogotowia Opiekuńczego(???) Dobrze, że na matce samotnie wychowującej dzieci nie wykonano wyroku śmierci na miejscu.. Tyle afer codziennie, tyle nieprawości, tyle długów wszędzie dookoła- a tu akurat trafiło na matkę samotnie wychowującą dzieci i ją zabrano do aresztu, a dzieci przekazano w ręce państwowych urzędników Pogotowia Opiekuńczego.,. A teraz taką nieprawością zajmie się pan premier Donald Tusk .To co? Policjanci działali niezgodnie z demokratycznym prawem, które uchwalił demokratyczny Sejm? W końcu to demokratyczna Świątynia Rozumu.. Najważniejsza instytucja demokratyczna w naszym kraju.. Jak mówi pan Leszek Miller” serce demokracji”.. Ciekawe, czy pan premier zajmie się zmianą prawa, żeby nie można było aresztować dłużnika- czy też wszystko pozostawi po staremu, ale zrobi propagandowy wyjątek, wydając decyzję o zwolnieniu matki samotnie wychowującej dzieci..(???) Ponad sądami i prokuraturą- jak to w demokratycznym państwie prawa, o czym przekonaliśmy się przy okazji „afery” Amber Gold.. Wystarczył nieprawdziwy telefon do sędziego okręgowego w Gdańsku żeby sprawy mogły się potoczyć tak, jak życzyłaby sobie Kancelaria Premiera.. Nie po linii sprawiedliwości, ale po linii politycznej sprawiedliwości.. W ramach oddzielenia władzy wykonawczej, ustawodawczej i sadowniczej.- ma się rozumieć.. Wszystkie te władze - w socjalizmie biurokratycznym- są spętane w jedno.. I to jest podstawa funkcjonowania demokratycznego państwa prawnego.. Trzy w jednym - ustawodawstwo, wykonawstwo i sądownictwo.. I do tego demokracja większościowa.. Co z tego może wyniknąć? Nowy totalitaryzm demokratyczny i policyjny.. WJR
Kosmiczne łącza MON u Firma, która zorganizowała połączenia satelitarne dla polskiej misji w Afganistanie, korzystając z satelity Gazpromu kontrolowanego przez rosyjskie służby, znów wygrała przetarg na usługi telekomunikacyjne dla wojska. TTComm z Mińska Mazowieckiego będzie świadczyła usługi telekomunikacyjne dla polskich kontyngentów wojskowych. Chodzi o połączenia drogą satelitarną. TTComm wygrała przetarg rozpisany przez Centrum Wsparcia Teleinformatycznego Sił Zbrojnych. Choć przedsiębiorstwo z Mińska już od wielu lat współpracuje z MON em, to zrobiło się o nim głośno przed rokiem. „Rzeczpospolita” ujawniła, że system łączności satelitarnej dla polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie działa m.in. na satelicie Yamal 202 należącym do Gazpromu. Eksperci cytowani przez gazetę nie mieli wątpliwości, że rosyjskie służby kontrolujące Gazprom mogą w łatwy sposób zdobyć informacje o działaniach polskich żołnierzy. Szef TTComm Tomasz Chalimoniuk nie zaprzecza, że jego firma, świadcząc usługi dla wojska, wykorzystywała Yamal. Podkreśla jednak, że teraz zostało to zabronione. Można korzystać jedynie z satelitów państw NATO. Sprawa zamówienia na usługi telekomunikacyjne dla polskich misji wojskowych, które ponownie wygrał TTComm, wzbudziła dyskusję w branży. Tym razem chodziło o warunki przetargu. Zdaniem specjalistów przetarg dotyczył usług komercyjnych sieci satelitarnych. Nie musiały zatem spełniać wymogów związanych z obronnością. Tymczasem do konkursu mogły stanąć firmy, które znajdują się na liście przedsiębiorstw o szczególnym znaczeniu gospodarczo-obronnym. Lista jest zamknięta i stanowi załącznik do rozporządzenia ministra obrony narodowej. Na liście zamkniętej już przed dwoma laty znajdował się TTComm. Rzecznik resortu obrony ppłk Jacek Sońta zapewnia „Codzienną”, że przedsiębiorstwo z Mińska Mazowieckiego nie jest jedyną firmą telekomunikacyjną figurującą na liście. Sońta przekonuje, że wymogi zapisane w ogłoszeniu przetargowym, a dotyczące firm startujących w konkursie, są wynikiem obowiązujących przepisów. Kpt. Michał Obrębski z Centrum Wsparcia Teleinformatycznego Sił Zbrojnych również twierdzi, że przetarg był przeprowadzony zgodnie z prawem. Brak uregulowań prawnych, które zapewniałyby transparentność procesu zamówień dla armii, wytknęła Polsce Unia Europejska. Zagroziła naszemu krajowi wysokimi karami. Nowe przepisy zostały ostatecznie uchwalone przez Sejm 10 dni temu. Nie wiadomo jednak, kiedy wejdą w życie, bo nie podpisał ich jeszcze prezydent.Grzegorz Broński, Wojciech Kamiński
Kongres Kochanek Kongres Kobiet, w którym prominentną rolę odgrywa kochanka Jerzego Buzka, Teresa Kamińska, stanął jak jeden mąż w obronie kochanki głównego ekonomisty Polskiej Rady Biznesu i doradcy Tuska, Joanny Muchy. Czas uregulować biznesowy status kochanki?
Pisaliśmy wczoraj o wrzasku podniesionym przez tzw. gabinet cieni Kongresu Kobiet w obronie ministro Muchy (cytat): "sytuacja w jakiej od wielu dni stawia się Joannę Muchę obnaża dyskryminację i opresję, w której znajdują się kobiety domagające się równego traktowania i równego dostępu do władzy":
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/77928,swiete-krowy
Problem w tym że równy dostęp do władzy zbyt często przechodzi przez łóżko i na koszt podatnika. Sam Kongres Kobiet daje temu świadectwo jako że jego prominentną działaczką jest Teresa Kamińska, kochanka Jerzego Buzka, która dostała kilka lat temu ciepłą posadę w samorządowej instytucji tam gdzie wszystko jest możliwe, czyli w Trójmieście:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/72189,metresa-teresa
Jest więc logiczne że Kongres Kobiet podniósł wrzask w obronie Joanny Muchy, kochanki Janusza Jankowiaka, głównego ekonomisty Polskiej Rady Biznesu i doradcy Tuska:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/52008,lep-na-muchy-i-cielebaki
Jesteśmy świadkami ważnej ewolucji. Przed laty kochanki były często tzw. "utrzymankami", finansowanymi z prywatnej kasy sponsora-wielbiciela. W naszych nowoczesnych czasach ciężar finansowania kochanek przejmuje często budżet państwa lub samorządu. Czasami o kontrybucje są proszone prywatne spółki:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/77770,kontrola-lekarska-na-gpw
Czasami też sprawy kończą się tragicznie, tak jak w przypadku prezesa ENEI, Macieja Owczarka (człowieka związanego z PSL) który podał się niedawno do dymisji po samobójstwie swojej młodej kochanki, która przez rok dostawała kasę od ENEI za porady prawne. Aż wybuchł skandal:
http://wyborcza.pl/1,75478,12011209,Erotyczny_prad__Walka_na_kochanki_w_Enei_SA.html
Rozumiemy więc że Kongres Kobiet zajmie się tematem dostępu do władzy poprzez łóżko, tematem który stał się niestety bardzo aktualny w Państwie PO. Czekamy na raport i rekomendacje.Balcerac
Macierewicz wygrywa, MON przeprasza Sprawa powraca, co jakiś czas, a schemat nagłaśniania „skandalu” zawsze jest podobny i uczestniczą w nim te same media. Teraz, podobnie jak w poprzednich wypadkach, zaczęła „Gazeta Wyborcza”, następnie radio Agory TOK FM, portale związane z Agorą oraz ITI. Warto przypomnieć, że niedawno Antoni Macierewicz wygrał prawomocnie proces z Agorą, wydawcy „GW” – Agora jest zobowiązana przez sąd do przeproszenia Antoniego Macierewicza za kłamstwa, które o nim pisała. Co ciekawe dzisiaj „GW” jako „News” podaje informację o zarządzeniu sprzed… półtora roku, podpisane jeszcze przez ministra Bogdana Klicha, ministra obrony narodowej w poprzednim rządzie. "MON publikuje w swoim Dzienniku Urzędowym oświadczenia, w których przeprasza 11 osób pomówionych o współpracę z WSI" - pisze "Wyborcza". Wśród przepraszanych przez MON są nawet osoby, które nigdy nie pozwały Antoniego Macierewicza - z obawy o przegraną w sądzie. Do tej pory Antoni Macierewicz (PiS) - twórca Służby Kontrwywiadu Wojskowego, szef Komisji Weryfikacyjnej WSI, były wiceminister obrony narodowej - wygrał niemal wszystkie procesy wytoczone mu w związku z Raportem z Weryfikacji WSI. Co ciekawe, w procesach, które dotyczyły tych samych spraw, Ministerstwo Obrony Narodowej poddawało się walkowerem i zawierało ugody. W wyniku tych decyzji Skarb Państwa stracił setki tysięcy złotych. O takim sposobie zakończenia spraw zadecydował były już szef MON Bogdan Klich (PO). Dotychczas Antoni Macierewicz wygrał prawomocnie procesy m.in. po raz kolejny w pierwszej instancji z Mariuszem Walterem, byłym szefem TVN, z Janem Wejchertem, b. członkiem zarządu Orlenu Krzysztofem Kluzkiem, b. współpracownikiem WSI w handlu bronią Edmundem Ochnio oraz Marcinem Krzyżychą, b. dyrektorem biura Senatu RP, szefa wywiadu WSI Waldemara Żaka. Sąd uznał, że Macierewicz miał prawo publikować te informacje. Mimo to prorządowe media sugerują, że to Antoni Macierewicz naraził skarb państwa na straty.
Poniżej lista niektórych spraw wygranych przez Antoniego Macierewicza:
- z Waldemarem Żakiem, byłym szefem wywiadu Wojskowych Służb Informacyjnych
- z telewizją TVN
- z Mariuszem Walterem oraz Janem Wejchertem
- z właścicielem telewizji Polsat Zygmuntem Solorzem–Żakiem
- z dziennikarzem Edwardem Mikołajczykiem.
- z Bogdanem Klichem - w czasie, gdy był szefem MON (19 kwietnia 2010 r.), sprawa dotyczyła materiałów WSI
- z Krzysztofem Biernatem, współpracownikiem WSI
- z Tomaszem Romaniukiem, współpracownikiem WSI
- z Jackiem Wojnarowskim, współpracownikiem WSI
Niezalezna
Ziemkiewicz: Rosja pokazała, że z Polską nie trzeba się liczyć Ciała ofiar katastrofy smoleńskiej zostały potraktowane w sposób tak skandaliczny, że tego się nie da opowiedzieć. Towarzyszyły temu kłamstwa przedstawicieli polskich władz, którymi uspokajano nas, że wszystko jest pod kontrolą, że nasza władza zapewnia minimum rzetelności w tej kwestii - komentuje Rafał Ziemkiewicz. Zamianę ciał ofiar katastrofy smoleńskiej – kolejną już, a tym razem dotyczącą byłego prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego – trzeba rozpatrywać na kilku poziomach. Po pierwsze, to zupełnie oczywiste, że nie zapewniono najbardziej elementarnego szacunku zmarłemu i to wybitnemu zmarłemu. W Stanach Zjednoczonych, w specjalnym ośrodku pod Chicago do dzisiaj jeszcze trwają badania DNA ze skrawków wszelkich znalezionych szczątków ofiar zamachów na World Trade Center. Ponieważ Amerykanie uznali, że nawet najdrobniejszy szczątek ludzki zasługuje na szacunek i pochówek, zaangażowali w to ogromne siły i środki. Ciała ofiar katastrofy smoleńskiej zostały potraktowane w sposób tak skandaliczny, że tego się nie da opowiedzieć. Towarzyszyły temu kłamstwa przedstawicieli polskich władz, którymi uspokajano nas, że wszystko jest pod kontrolą, że nasza władza zapewnia minimum rzetelności w tej kwestii. Ale dużo ważniejsza jest kwestia druga – to, że w sprawie katastrofy smoleńskiej nie można mówić o żadnym śledztwie, które miało mieć miejsce w Smoleńsku. Nie można mówić o żadnym badaniu terenu, ponieważ elementarna procedura badania wypadków lotniczych wymaga sporządzenia jego dokładnego szkicu i bardzo dokładnego zbadania wszystkich szczątków ludzkich. A w Smoleńsku w bardzo wielkim pośpiechu ładowano do trumien co akurat nawinęło się pod rękę bez takiej choćby autopsji, jaką robi się po każdym wypadku samochodowym. Nie było absolutnie żadnego śledztwa. Było wyłącznie sprzątanie po katastrofie i to sprzątanie bardzo szybkie, bo przeprowadzone w ciągu kilkunastu godzin. Zaraz po tym zaczęło się, jak wiemy dzisiaj, niszczenie wraku, wycinanie drzew, zasypywanie terenu piaskiem, spod którego zresztą do dzisiaj szczątki są wydobywane. Kolejna rzecz: tak naprawdę nieważne już jest to, czy był zamach, czy nie było zamachu, czy był wypadek w Smoleńsku. Ważne jest to, że rządzący Rosją pokazali, że Polska nie jest krajem suwerennym, nie jest pełnoprawnym członkiem NATO, nie jest w żadnym wypadku podmiotem, z którym się należy liczyć w jakikolwiek sposób. Taką lekcję odebrał cały świat, w tym nasi sojusznicy. I to jest niewiarygodny zysk dla polityki Władimira Putina, jaki wyniósł z tej naszej tragedii. Ujawnienie w internecie zdjęć ciał ofiar katastrofy, w tym fotografii prezydenta Lecha Kaczyńskiego na stole sekcyjnym nie było przypadkowe. W Rosji nic się nie dzieje przypadkowo. W Rosji nie ma przypadkowych przecieków, nie ma spontanicznych wystąpień nieinspirowanych przez władze. Władza czekistów jest władzą bardzo twardą i bardzo przebiegłą. Wszelkie tego typu zdarzenia związane z katastrofą smoleńską zbiegają się w wyraźny ciąg logiczny wskazujący, że mamy do czynienia z maksymalnie bezwzględnym wykorzystaniem dla polityki imperialnej tego, co się stało 10 kwietnia w Smoleńsku. Nawet musimy się liczyć z tym, że zostało to właśnie w tym celu spowodowane. FAKT
Przeżyliśmy najazd szwedzki, przeżyjemy inne Tusk kryje Muchę - cokolwiek to znaczy, brzmi niesmacznie. Ale nie ma co się denerwować, przecież wkrótce odwoła się całe to towarzystwo i nie ma potrzeby się rozdrabniać.
Trzeba rozgonić to towarzystwo - to, zdaje się, Tusk powiedział o PZPN, który w piątek wybiera prezesa. No więc w Polsce opinie są takie - a jeżdżę nie tylko range roverem za trzy paczki, ale też pociągami, autobusami i tramwajami - że przede wszystkim do rozgonienia są Sejm (przedterminowe wybory więcej niż pewne), Senat (cassate) i Kancelaria Prezesa Rady Ministrów. Zresztą popatrzcie sami, kto kogo oblega - czy ludzie PZPN? Skąd ludzie wiedzą, że to temat zastępczy, taka kukiełka do nakłuwania igłą… Ludzie oblegają urzędy państwowe. Ciekawe, kiedy zaczną je podpalać? Premier historyk, prezydent historyk, obaj wiedzieć powinni, że zawsze to się tak kończy. Zwłaszcza, że właśnie uchwalany ma być nowy budżet Unii, a my liczymy na 300 miliardów. I już wiadomo, że nie dostaniemy, może 200... Kaczyński mówi - wetować! Tusk - że nie będzie robił romantycznych protestów. Ejże, romantycznych? To byłby przecież protest jak najbardziej pragmatyczny. To tylko Anglikom wolno wetować? Tylko Hiszpanom i Włochom strajkować, a Grekom podpalać? Właśnie należy się domagać kasy, zwrotu tego, co zagrabione, równych stawek rynkowych... Nie dalej jak parę dni temu rozmawiam z Czarkiem Kucharskim z PO (sporo mam tam kolegów niegłupich, którzy przejrzeli, że Polsce trzeba zgody). I tak żeby go rozkręcić, mówię: - Powiedz temu prezydentowi Dortmundu, Watzke, żeby się walnął w packę! Czemu on płaci Lewandowskiemu (jakbyście nie wiedzieli, w środę walnął brameczkę Realowi Madryt, na pewniaka), więc czemu płaci mu mniej niż innym w zespole, i jeszcze nadaje na ciebie, że psujesz biznes...
Kucharz: - On powiedział, że po prostu Polak nie może zarabiać więcej niż Niemiec.
- A co ty na to?
- Tylko tyle, że płaci się piłkarzom nie za paszport, tylko za leistung (osiągnięcia, poziom)...
Spodobała mi się ta odpowiedź. Że jeden Polak stawia się prezydentowi Borussii, drugi wali gola Realowi - to jest dla nas kierunek, a nie płaszczenie się przed Europą. Dla kilku stanowisk, podrzędnych zresztą, i z rachunkami do zapłacenia. Armstrong skasowany. Nie oceniam, dla mnie doping winien być zalegalizowany, a jak ktoś chce mieć drugą głowę - jego sprawaNo nic, przeżyliśmy najazd szwedzki, przeżyjemy i każdy inny. Ze spraw innych - zaskoczyło mnie, że Bond pije nie martini, a piwo. Zawsze będzie nas więcej, alkoholików (tak nazwał mnie ostatnio kolega, który nie zarobił w życiu nawet na rower, mieszka u mamy - gdy ja wychowałem dwójkę cudownych dzieci i mieszkam na zmianę albo w ogrodzie botanicznym, albo w pałacyku). Z tym piwem to jedyna sprawa, która spodobała mi się u Palikota, mianowicie, żeby można było spożywać je na ławkach w parku, jak w wielu krajach zresztą, a nie tylko w ekskluzywnych ogródkach. No więc Bond z nami. James Bond. To niemal jak - Bóg z nami! Got mitt uns! Ale zaraz wkurzenie. Jakiś student, a właściwie aspirant malarski z Gdańska nie chciał złożyć przysięgi, że będzie przestrzegał wartości humanizmu, i za karę rektor nie przyjął go na studia. Absolutnie ten punkt widzenia popieram, bo jeżeli nie ma nigdzie zasad - wracamy do wspólnoty pierwotnej. Zresztą mamy ją, każdemu można coś ukraść, żonę odbić, dzieci zbałamucić. Taka przysięga to rodzaj honorowej deklaracji, że wartości humanizmu, ludzkości nie są młodym ludziom obce. Ten student, przez wielu - nie wiem czy do końca niesłusznie - uważany za cymbała, twierdzi, że jest monarchistą, i to się kłóci ze światopoglądem. Chłopcze drogi, który na razie malujesz nieco tylko lepiej od malarza pokojowego - Fryderyk II chyba, straszny zakapior, na swoim dworze monarchistycznym do bólu utrzymywał, poił i karmił Woltera, filozofa, czyli da się stworzyć symbiozę, jak w naturze, pomiędzy przeciwnościami. Z kolei niby wielki humanista Stanisław August Poniatowski, ostatni polski król, cóż z tego, że był humanistą i wspierał kulturę, skoro służył Katarzynie za wibrator? Oj, dzieciaku, mało o życiu wiesz jeszcze, zostałeś na etapie kredek. Apropos - u mojej córki w szkole, u zakonnic, przysięgi żadnej nie było, poza modlitwą, którą i ja podzielam i wygłaszam: Wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego… Też mógłbym powiedzieć, zwłaszcza słysząc o tragediach, że Boga nie ma, a deklaracja ta nie ma sensu logicznego. A jednak ma, dzieciaczku. Bo Bóg to jest, jakby powiedzieć, coś innego... Są w świecie trzy wymiary - długość, szerokość i wysokość. Ale każdy zdaje sobie sprawę, obserwując zwierzęta, słuchając muzyki, tańcząc - że jest ten wymiar czwarty, niewyobrażalnie nieodgadniony... No i jest wymiar piąty, co chciałbym podkreślić. To piłka nożna. U córki w szkole rok temu podziękowano uczennicy, która zrobiła sobie tatuaż. Ktoś jej powiedział: W naszej szkole nie chcemy tatuaży. Proszę uczyć się tam, gdzie nikomu to nie przeszkadza, także rodzicom.
I ta odpowiedź mi się spodobała. Bo córka nie będzie wytapetowana. I nie będzie chodzić jak wiele koleżanek - tu cytat z "Pulp Fiction" - z "gównem na twarzy". To o tych wszystkich gwoździach, drutach, cekinach. Wolę, żeby nosiła… książki. No dobra, pędzę do mety. Lance Armstrong skasowany, widzę w gazecie tytuł "Od legendy do oszusta". Nie oceniam, dla mnie doping winien być zalegalizowany, a jak ktoś chce chorować lub mieć druga głowę - jego sprawa, byle nie w moim domu. Ale zastanowiłem się - czy zdajecie sobie sprawę, że można napisać zdanie odwrotne. Jakie? Że z niejednego oszusta narodzi się legenda. Z niejednego oszusta narodzi się legenda. Tak więc jak kogoś oceniacie bardzo źle, sądzę tylko tyle jedynie, że brakuje wam wyobraźni. No, ale gdyby głupi wiedział, że jest głupi, toby był mądry. A teraz szykuję się już na zjazd PZPN. Różnych prezesów znałem - i Kazia Górskiego (nikt nie powie, że kantował, lubiłem go, bo miał lodóweczkę dobrze zaopatrzoną), i pułkownika Jabłońskiego (IV departament MSW, ten bodaj od Popiełuszki), i Dziurowicza… Prezes nie może nic, dlatego wybory te nie mają większego sensu, jak zresztą wszystkie inne. Za dużo współpracowników, decyzyjność żadna, a widoki na sukcesy znikome. Coś jak z Donaldem Tuskiem. Aha, nie zakończyłem sprawy z tym studentem ASP. Dziwię się jego uporowi. Jak radził Szwejkowi saper Vodiczka: "Trzeba było przysięgać, a potem nasrać na całą przysięgę". Nieważne, co się mówi, ważne, co ma się w sercu i rozumie. Przysięgamy zawsze sami sobie, nie komuś. Ja kiedyś, w Ludowym Wojsku Polskim, Olsztyn 1986, przysięgałem w imieniu paru tysięcy żołnierzy strzec socjalistycznej Polski. Za siedem dni przepustki. Wybrali mnie, bo jedyny potrafiłem mówić z czapy, to zresztą zostało mi do dzisiaj. I czy świat się zawalił? Nie, socjalistyczna Polska się zawaliła. A temu chłopcu, który uważa, że malarstwo to najwyższe powołanie - hm, Adolf Hitler też był malarzem. Szkoda, że nie humanistą.
PS. W telewizji usłyszałem - to chyba powinno dotrzeć do premiera - że na torach pociągi rozjechały 150 osób. I że ludzie powinni bardziej uważać na przejazdach niestrzeżonych. Ja mam wrażenie, że tym ludziom po prostu odechciało się uważać. Jak Wokulskiemu. Próbował tego i tamtego. I nic nie wyszło. Ta czarna liczba będzie rosnąć. I jak spóźni się kiedyś wasz pociąg - to nie dlatego naprawdę, że pada śnieg. To jest jak z PKB. Rząd ogłasza, że wzrośnie o 2,2 proc. w przyszłym roku. Moim zdaniem od dziesięciu lat nie rośnie PKB. Tylko dzięki kontroli skarbowej rosną ujawnione dochody, te realne, na fakturach. A te dochody pod stołem maleją o 10 proc. Żyjemy w krainie mirażu, co widać, słychać i czuć. Nawet po tym, jak Tusk kryje Muchę. Zarzeczny
Państwo Tuska - uwalnia „Pruszków” i aresztuje matkę małych dzieci Na naszych oczach, przez kilka ostatnich lat, jest niszczone polskie państwo, postępuje rozkład jego instytucji, a ludzie w nich zatrudnieni, uczą się uciekać od odpowiedzialności za cokolwiek
1. To co się dzieje w ostatnich tygodniach w Polsce jest wręcz kwintesencją 5-letnich rządów Donalda Tuska i to nie tylko w wymiarze sprawiedliwości, a w zasadzie w każdej dziedzinie funkcjonowania państwa.
Szczególnie jednak bulwersują takie sytuacje w których widać słabość i bezradność instytucji państwa wobec groźnych przestępców jak było w przypadku słynnego „Pruszkowa”(część przywódców tej grupy skazana na łagodne wyroki, część wręcz uniewinniona) i stanowczość, a nawet bezwzględność wobec matki dwójki małoletnich dzieci winnej urzędowi skarbowemu 2 tysiące złotych. I takich wydarzeń jest bez liku. O niektórych się dowiadujemy, o większości nie ponieważ media nie do wszystkich są w stanie dotrzeć albo z jakiś powodów nie informacje te nie przebijają się na czołówki mediów ogólnopolskich. Sprawy „Pruszkowa” i matki z Opola, na szczęście się przebiły.
2. Niskie, a nawet uniewinniające wyroki dla bossów „Pruszkowa”, bardzo szybko zostały wyjaśnione przez sąd słabością aktu oskarżenia przygotowanego przez prokuraturę opartego ponoć tylko na zeznaniach jednego świadka koronnego (choć oskarżający prokurator o razu skomentował ten zarzut, że to nieprawda), więc ani minister sprawiedliwości Jarosław Gowin ani tym bardziej premier Donald Tusk, nawet nie zostali zapytani przez dziennikarzy, czy nie czują jakiejś formy odpowiedzialności za to co się stało. W przypadku aresztowanej w nocy samotnej matki wychowującej dwójkę małoletnich dzieci, (dzieci zostały zawiezione do pogotowia opiekuńczego), na drugi dzień zareagował premier Tusk „wyjaśnimy - i to w ciągu godzin, a nie dni - szczegóły tej bulwersującej sprawy. I rzeczywiście wyjaśnili. Już wczoraj rzecznika MSW stwierdziła, że po kontroli Komendy Głównej Policji - policjanci dokonujący aresztowania nie złamali prawa, także prezes sadu rejonowego w Opolu poinformował, że w decyzji sądu nakazującej aresztowane, nie ma żadnego błędu.
3. Niestety wszystkie te skandale tłumaczone są przez szeroko rozumianą władzę w ten sam sposób. Nie to nie my, to być może jakaś inna instytucja i zatrudnieni tam ludzie, a jak minie już „strach” tych co zawinili, to bezczelnie się oświadcza, że winni są ci, których działania dotknęły. Tak jest w ostatnich tygodniach między innymi z odpowiedzialnością za zamianę zwłok po tragedii smoleńskiej (odpowiedzialne rodziny, które źle rozpoznały bliskich), za aferę Amber Gold (odpowiedzialni ci, którzy powierzyli tej firmie swoje oszczędności), za aferę z dachem na Stadionie Narodowym (odpowiedzialny zbyt duży deszcz, który nie pozwolił na zasunięcie dachu), za uwolnienie „Pruszkowa” (odpowiedzialne słabe zeznania świadka koronnego),wreszcie za aresztowanie matki 2 dzieci (odpowiedzialna sama zainteresowana bo na czas nie wpłaciła pieniędzy do urzędu skarbowego). Wszystko to mogłoby być nawet nawet śmieszne, gdyby nie powodowało nieszczęść setek jeżeli nie tysięcy ludzi (jak w przypadku afery Amber Gold) i gdyby nie oznaczało coraz dalej posuniętego rozkładu instytucji państwa.
4. Pięcioletnie już niepodzielne rządy Donalda Tuska, sprawowane zarówno bez kontroli Parlamentu jak i czwartej władzy czyli mediów, doprowadziły do takiego rozzuchwalenia rządzących, iż uznają, że w zasadzie wszystko mogą.
Premier Tusk uznał, że może powołać na ministra dowolną osobę (warunkiem koniecznym był tylko dobry wpływ na wizerunek rządu), podobnie uważają jego koledzy z innych instytucji, bowiem przynajmniej do tej pory nikt nie był w stanie ich merytorycznie rozliczać. Ba przez 5 lat premier Tusk, gdy w Polsce, stało się coś złego, za nic nie odpowiadał, zawsze znalazło się jakieś usprawiedliwienie wygłaszane albo przez niego samego, jego współpracowników czy kolegów partyjnych, bardzo często jego stronę brały także media. W tej sytuacji do odpowiedzialności nie przyzna się żaden jego podwładny, nawet gdyby wszyscy naokoło mówili, że zawalił. I tak na naszych oczach, przez kilka ostatnich lat, jest niszczone polskie państwo, postępuje rozkład jego instytucji, a ludzie w nich zatrudnieni, uczą się uciekać od odpowiedzialności za cokolwiek. Jeżeli ten proces potrwa jeszcze 3 lata, to może nie być do czego wracać.
Kuźmiuk
Kurski zapowiada odwet i masowe więzienia Platformie dla mnie jest oczywiste, że sprawa katastrofy smoleńskiej skończy się wieloletnimi wyrokami więzienia dla osób odpowiedzialnych nawet za to, co się stało po katastrofie smoleńskiej, ..za pewne wejście w grę z Putinem przed tą katastrofą Ziemkiewicz „Tusk będzie pierwszym premierem w historii Polski, który po zakończeniu kadencji znajdzie się w więzieniu. „.....”Jego następca, nawet jeśli to nie będzie Jarosław Kaczyński, po prostu będzie musiał to zrobić, żeby uspokoić ludzi, którzy nagle stracą totalnie poczucie bezpieczeństwa, stracą oszczędności, pracę ...” (więcej)
Kurski „ - To jest dla mnie oczywiste, że za sprawę smoleńską kiedyś będą wyroki karne. To jest w ogóle oczywiste, każdy kto to obserwuje, to wie, że tak będzie - powiedział Jacek Kurski z Solidarnej Polski w rozmowie z Superstacją. - Nie wymienię żadnego nazwiska, ale dla mnie jest oczywiste, że sprawa katastrofy smoleńskiej skończy się wieloletnimi wyrokami więzienia dla osób odpowiedzialnych nawet za to, co się stało po katastrofie smoleńskiej, za zaniechania po, ale również i za pewne wejście w grę z Putinem przed tą katastrofą - stwierdził Kurski.”.....(źródło)
Solidarna polska to zjawisko wyjątkowe w Europie. Działacze Solidarnej Polski to socjaliści katoliccy. Zresztą w całej Europie tylko w Polsce i na Węgrzech istniej realna ,a nie fasadowa opozycja wobec systemu . Nie jestem fanem socjalizmu , wręcz przeciwnie, ale ten kolejny fenomen Polski na tle Europy jakim jest posiadanie lewicy chrześcijańskiej jest niezwykle korzystny dla Obozu Patriotycznego . Pod warunkiem ,że Solidarna Polska skoncentruje się na walce z reżimem II Komuny , wyparciem z polskiej sceny politycznej i zmarginalizowaniem polakożerczych socjalizmów . Rosyjskiej lewicy jakim jest SLD Millera i dużo od niej groźniejszej lewicy niemieckiej Palikota . Socjaliści Palikota przypominają działaczy KPP , którzy zmiękczali Polaków ideologią komunistyczną . Teraz Ruch Palikota dokonuje agresji ideologicznej eksportową ideologia Niemiec mająca złamać światopoglądowy kręgosłup Polaków. Socjalistyczną ideologią politycznej poprawności. Kaczyński zaprosił Ziobrę i Solidarną Polskę do jak go nazwał Obozu Patriotycznego . Co prawda Rydzyk pognał Ziobręz trybuny Marszu w obronie telewizji Trwam , licząc na powstanie bloku Kaczyński, Rydzyk , Duda , ale obawiam się , że Duda jest słabym ogniwem. Duda jest skrajnie nielojalny wobec Kaczyńskiego . W interesie Obozu Patriotycznego Kaczyński powinien jak najszybciej doprowadzić do wymiany na stanowisku szefa Solidarności . „ Duda wbił Kaczyńskiemu nóż w plecy„ Jedyną szansą dla Solidarnej Polski jest ścisła współpraca z Kaczyńskim. I być może koalicja wyborcza, która pozwoliłaby działaczom Solidarnej Polski wejść do Sejmu i Europarlamentu , a Obozowi Patriotycznemu nie zmarnować głosów oddanych na Solidarną Polskę Kurski bardzo dobrze się sprawdza w roli harcownika , który atakuje , wyprowadza z równowagi przeciwnika. Jego zapowiedź wiezienia dla , jak rozumiem z jego gróźb , Tuska, jego najbliższej ferajny i masy innych działaczy Platformy za zdradę z Rosją bo do tego sprowadza się zdanie Kurskiego „ za pewne wejście w grę z Putinem przed tą katastrofą „jest jego talentów jest najlepszym przykładem Ziemkiewicz jako pierwszy twierdził ,że Tusk zostanie wtrącony do więzienia za zniszczenia jakie w Polsce dokonał. Teraz Kurski zapowiada odwet za ..zdradę . Przypomnę tylko wysoce podejrzana rozmowę Tuska z Putinem „ Tusk wystawił Putinowi Lecha Kaczyńskiego? „Kluczowym pytaniem jest jak tego dokona Kaczyński po dojściu do władzy . Państwo jest w fazie rozkładu , który być może nawet przewyższa tą z czasów „wielkiej demoralizacji „ schyłku I Rzeczpospolitej. II Komuna doprowadziła do chorej policentryzacji państwa . Bezhołowie Trybunału Konstytucyjnego , Prokuratury , sądownictwa , brak silnego ośrodka władzy, system wyborczy proporcjonalny Sejm został ubezwłasnowolniony ., premier nie posiada formalnie realnej władzy zmienienia czegokolwiek wbrew woli oligarchii W tej sytuacji warto pochylić się nad teza Brauna , że tylko zamach stanu może obalić II Komunę. (więcej)
Tylko na Węgrzech udało się w demokracji fasadowej dojść do władzy patriotom . I to tylko dzięki temu ,że doszło do niepodległościowego zrywu wyborczego i Orban uzyskał większość konstytucyjną. IV Rzesza wypowiedziała społeczeństwu węgierskiemu i Orbanowi wojnę polityczną , gospodarczą i ideologiczną . W tej sytuacji w obronie Węgier i Węgrów Orban zagroził likwidacją demokracji fasadowej i wprowadzeniem rządów autorytarnych Orban „„- Mamy nadzieję, że, z Bożą pomocą,nie będziemy musieli w miejsce demokracji wymyślać innych politycznych systemów, które należy wprowadzić, aby nasza gospodarka przeżyła - powiedział Orban już na konferencji Stowarzyszenia Pracodawców i Pracowników. „....”Zgromadzenie narodowe to nie jest kwestia woli, tylko siły. (...) To, co być może funkcjonuje w państwach skandynawskich, jednomyślność,u nas, w narodzie na pół azjatyckim, dokonuje się siłą.To nie wyklucza konsultacji, debaty czy demokracji, ale centralna siła jest konieczna- cytuje słowa Orbana agencja AFP. „....(więcej)
Dziwna rozmowa Putina z Tuskiem „Prokuratorom nie udało się w czasie przesłuchania uzyskać jasnej odpowiedzi dotyczącej przyczyn rozdzielenia wizyt. „....”Premier tłumaczył, dlaczego nie skontaktował się z prezydentem po swojej telefonicznej rozmowie z Putinem (dotyczyła ona wspólnej wizyty obu szefów rządów). -Moją intencją było uniknięcie przede wszystkim jakichkolwiek nieporozumień z tytułu uczestnictwa najwyższych przedstawicieli władz polskich podczas uroczystości 70. rocznicy Zbrodni Katyńskiej.Do dnia katastrofy ja nie miałem żadnego sygnału aby prezydent bądź ktoś z jego kancelarii kwestionował sekwencję spotkań tj. mojego spotkania z premierem Putinem a następnie udziału prezydenta w uroczystościach. „...”Premier Donald Tusk zeznał, że o wizycie prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu dowiedział się z mediów. Materiał zgromadzony w śledztwie świadczy, że jego współpracownicy wiedzieli o przygotowaniach głowy państwa wcześniej „...”Premier zeznał, że o wyjeździe prezydenta do Katynia dowiedział się z mediów, po tym jak rzecznik rządu Paweł Graś ogłosił, że Tusk spotka się w czasie uroczystości rocznicowych z ówczesnym premierem Rosji Władymirem Putinem. Szef rządu przyznał, że decyzja Kaczyńskiego nie był dla niego "szczególnym zaskoczeniem". „ ...(więcej)
Duda „ "Poparcie dla PiS rośnie w sondażach, ale niech ta partia nie zapomina, że to także zasługa Solidarności. Bez Solidarności nie byłoby nic" „....”"W tym dniu, w sobotę, my nie byliśmy na marszu w sprawie poparcia Prawa i Sprawiedliwości. Odsunąć władzę, a nie w stu procentach popierać Prawo i Sprawiedliwość i Solidarną Polskę. Naprawdę, panie redaktorze, to był marsz w sprawie obrony telewizji Trwam i postulatów Solidarności. „...(więcej)
Warzecha „Kukiz chce wygnać trzodę figurantów i miernot z Sejmu” ...”Już prawie 30 tysięcy osób podpisało się na stronie z poparciem dla jednomandatowych okręgów wyborczych . Stronę facebooka „lubi „ już ponad 8 tysięcy osób. Łatwe było do przewidzenia , że Kukiz prześcignie w kilka dni popularnością budowaną przez lata stronę jow profesora Przystawy ( ponad 5 tysięcy ) polubień. Kukiz twierdzi brutalnie „chłopów pańszczyźnianych z nas zrobili” .Profesor Przystawa jeszcze ostrzej mówi .Używa terminu „ podludzie „ . Warzecha na określenie posłów na Sejm używa słow trzoda , figuranci i miernoty .I dodaje „Kukiz będzie sam przeciwko wszystkim. W tej sprawie nie poda mu ręki żadna znacząca polityczna siła. Lecz może właśnie dlatego ta akcja jest tak warta poparcia i potencjalnie tak groźna dla politycznych oligarchów „...(więcej) Marek Mojsiewicz
Śmierć prawniczki ENEIKilka dni temu odebrała sobie życie młoda prawniczka Dominika Uberman (na zdjęciu). Los rzucił byłą podwładną Dariusza Mioduskiego (człowieka Jana Kulczyka) w ramiona prezesa ENEI, spółki na celowniku Kulczyka. Czy Uberman była polską Anną Chapman ? Błyskotliwa kariera i życie Dominiki Uberman zakończyły się kilka dni temu. Uberman powiesiła się. Uberman była młodą zdolna prawniczką, która wspinała sie po szczeblach kariery w prestiżowych warszawskich kancelariach prawnych: najpierw Allen & Overy a następnie Cameron McKenna. W Cameron McKenna pracował także przez dziesięć lat (1007-2007) Dariusz Mioduski, aktualny prezes Kulczyk Investments SA. Mioduski był tzw. partnerem wykonawczym, czyli szefem, do tego odpowiedzialnym za sektor energetyczny. W Cameron McKenna partnerem została też Uberman.
“Rzeczpospolita” opisała 3 września proces szybkiej promocji prawniczki Uberman do rangi najpierw kochanki a następnie małżonki prezesa ENEI, Macieja Owczarka:
“Na początku września 2010 roku, podczas Forum Gospodarczego w Krynicy ktoś przedstawił prezesowi ENEI Maciejowi Owczarkowi młodą i atrakcyjną prawniczkę z Warszawy – Dominikę Uberman. Pani mecenas współpracowała wówczas z kancelarią CMS Cameron McKenna, która rok wcześniej zabiegała o to, by doradzać Enei w sprawach budowy nowego bloku, ale przegrała ze spółką inżynieryjno-doradczą Energy Management & Conservation Agency. Spotkanie z prezesem Maciejem Owczarkiem w Krynicy było przełomowe nie tylko w życiu osobistym Dominiki Uberman. Wkrótce zaufanie prezesa do jakości usług świadczonych przez CMS Cameron McKenna zaowocowało szeregiem zleceń dla Enei i za pieniądze Enei oraz na usługi doradcze min. Dominiki Uberman. W tym samym czasie między prezesem i prawniczką kwitło skrywane przed otoczeniem uczucie. Najpierw prawniczka zarabiała pieniądze za usługi na rzecz Enei w kancelarii, której była partnerem. Później, kiedy pełną parą ruszyły w Enei i Elektrowni Kozienice prace nad jednym z najdroższych w historii polskiej energetyki kontraktów, pani prawnik sama zaczęła wystawiać Enei faktury. Co ciekawe, posługiwała się adresem e-mailowym z końcówką enea.pl, mimo że była dla Enei jedynie zewnętrznym wykonawcą. To prestiż i uwiarygodnienie dla wykonującego indywidualną praktykę adwokata. Tym większy, że kancelaria Dominiki Uberman znajdowała się w zwykłym lokalu mieszkalnym w stolicy.”
http://www.rp.pl/artykul/929770.html?print=tak&p=0
Romans pomiędzy prezesem ENEI i Uberman zaowocował także ślubem pary w polskim konsulacie w Mediolanie w lipcu tego roku. Niestety ciąg dalszy był mniej romantyczny. Sprawa Uberman nabrała rozgłosu medialnego, Uberman zakończyła swoja współpracę z ENEA a jej małżonek, prezes ENEI, podał się do dymisji w końcu września. Mówi się że służby chodziły od pewnego czasu za Uberman. Czy chodziło tylko o honoraria Uberman płacone przez spółkę jej małżonka czy może o coś więcej ? Na przykład o dostęp do informacji poufnych itd ? Dominika Uberman zamilkła już na zawsze. Prezes Kulczyk Investments SA, Dariusz Mioduski, oświadczył miesiąc temu, że Kulczyk Investments SA uważa się za naturalnego inwestora dla ENEI, jeżeli będzie ona wystawiona na sprzedaż. Balcerac
„Oszołomy” miały rację U każdego niezaślepionego i w miarę dobrze poinformowanego obserwatora od samego początku katastrofa smoleńska budziła mroczne przeczucia i wywoływała jak najgorsze przypuszczenia. Od pierwszych godzin widać było, że dzieje się coś niezwykłego, ponurego i groźnego. Mimo strasznego, obezwładniającego szoku docierały do nas zadziwiające sygnały. Od samego początku zdumiewał fakt, że wszyscy pasażerowie Tu-154M zginęli na miejscu w jednej sekundzie, że tak mało było informacji o akcji ratunkowej itd. Zarówno po rosyjskiej, jak i po polskiej stronie rządzący i ludzie odpowiedzialni za bezpieczeństwo nie zachowywali się tak jak w krajach cywilizowanych. Zbyt pospiesznie i skwapliwie rozpowszechniano wersję o czterokrotnych próbach podejścia do lądowania i winie pilotów, co robiło wrażenie celowej, przykrywającej niewygodne fakty akcji. Dzisiaj wiemy, że Radosław Sikorski rozsyłał SMS-y, które czyniły tę interpretację obowiązującą.
Jak zdezorientowano społeczeństwo Uderzający był lęk przed wypowiedzeniem słowa „zamach”, nawet po to, żeby wykluczyć taką możliwość. Premier zniknął na parę godzin, a ówczesny marszałek sejmu, który z zadziwiającą szybkością przejął obowiązki prezydenta, wygłosił orędzie do narodu, które nawet życzliwie do niego nastawionych zaskoczyło pogodnym tonem. Zaraz też na miejscu katastrofy wystartowano z pospieszną kampanią „pojednania”, jakby z obawy przed reakcjami społecznymi. Zaczęło się od uścisku Putina i Tuska, potem mieliśmy całą serię żenujących wydarzeń. Jeszcze nie było wiadomo, co było przyczyną tragedii, a już uznano ją za wypadek i przesądzono o winie. Jeszcze nie wiedzieliśmy, jak Rosjanie będą prowadzić śledztwo, doświadczenie historyczne powinno skłaniać do jak najdalej idącej ostrożności, a już krew ofiar miała przypieczętować nową przyjaźń. Trudno o większą ohydę – z elementami groteski. Przy okazji ujawniła się całkowita dyspozycyjność niektórych „autorytetów”, takich jak Andrzej Wajda czy Daniel Olbrychski. Pospiesznie zapewniano nas: „państwo zdało egzamin”. Pojawiły się groteskowe postacie, jak „akredytowany” płk Edmund Klich, i mroczne, jak prokuratur Krzysztof Parulski. Jak bardzo zdezorientowane było społeczeństwo, wskazuje fakt, że w swojej większości dobrze przyjęło ono działania polskich władz. Według badania przeprowadzonego w maju 2010 r. przez rządowy ośrodek badania opinii publicznej CBOS, aż 83 proc. ankietowanych uznało, że władze zachowały się odpowiednio do sytuacji, a tylko 10 proc. stwierdziło, że niewłaściwie. 94 proc. uznało, że „władze uczyniły wszystko, by godnie pożegnać ofiary katastrofy i uczcić ich pamięć”, 90 proc. – że zapewniły sprawne funkcjonowanie państwa. Według badania OBOP, przeprowadzonego także w maju 2010 r., 70 proc. badanych uważało, że państwo i społeczeństwo zdały egzamin. Jak podkreśla Tomasz Żukowski analizujący wyniki tych badań, Polacy uznawali, że dotyczyło to przede wszystkim organizacji uroczystości żałobnych, gdyż jednocześnie wielu Polaków wyrażało wątpliwości co do możliwości wyjaśnienia katastrofy i negatywnie oceniało przygotowanie wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Smoleńsku (zob. Tomasz Żukowski, „Polacy wobec tragedii smoleńskiej. Przegląd wybranych badań demoskopijnych”, [w:] Piotr Gliński, Jacek Wasilewski [red.], „Katastrofa smoleńska. Reakcje społeczne, polityczne i medialne”, Warszawa 2011, s. 93–117).
Motywy strony rosyjskiej Dzisiaj już wiemy, jak rzeczywiście odbyła się identyfikacja ofiar, sekcje, jak traktowano ciała i jak odbył się pochówek. Wszystko, co się zdarzyło potem, potwierdzało tylko te najgorsze przypuszczenia. Zobaczyliśmy, jak wygląda wieża, jak zabezpieczono miejsce katastrofy. Dziennikarka Anita Gargas ujawniła niszczenie wraku tupolewa. Raport MAK wysłał w świat wersję o naciskach i pijanym generale w kokpicie. O tym, że ten kokpit tajemniczo zaginął, milczano dyskretnie. Komisja Millera odrzuciła niektóre sugestie rosyjskie, trwając jednak przy głównej hipotezie. Wszystkiemu towarzyszyła niezwykła kampania dezinformacyjna, która była zbyt nasilona, by mogła być tylko tanim szukaniem sensacji. Niedawno wyszło na jaw, że zamieniono ciała Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Przy okazji do świadomości szerszych kręgów społeczeństwa dotarło, jak w Rosji traktowano ciała zabitych. Niejako w odpowiedzi opublikowano w Rosji drastyczne zdjęcia ofiar. Ostatni incydent rzuca światło na motywy strony rosyjskiej. Jak wiemy, brak motywu był argumentem, który bardzo często wysuwano przeciw hipotezie, że mogło dojść do zamachu. Po co było zabijać niepopularnego prezydenta, który i tak przegrałby wybory? Wystarczyłoby poczekać jeszcze parę miesięcy. Taka argumentacja opiera się na naiwnym, bo zbyt racjonalistycznym wyobrażeniu o polityce, zwłaszcza wschodniej. Pomija chęć poniżenia, upokorzenia, ukazania bezsilności Polski jej sojusznikom, zwłaszcza tym na Wschodzie, przestraszenie buntowników i niepokornych wasali. Dla nas nie powinno to być nic nowego – przecież i carska Rosja, i Związek Sowiecki nieraz działały w ten sposób. Za prezydentury Lecha Kaczyńskiego Polska wyrastała na rywala Rosji w tym regionie Europy, a w Tbilisi rzucił on bezpośrednie wyzwanie Putinowi. Smoleńsk cofnął nas do rangi krajów strefy pośredniej. Od kwietnia 2010 r. sytuacja w całym regionie zmieniła się radykalnie. Trudno nie zauważyć, że Rosjanie od samego początku mogli liczyć na skwapliwą współpracę władz polskich. Premier Tusk, jego ministrowie (a także popierająca rząd elita i część społeczeństwa) byli głęboko zainteresowani obciążeniem winą pilotów i prezydenta Kaczyńskiego. Strategia „blame the victim” pozwalała im zachować twarz i wpływy. W wyniku tragedii smoleńskiej Putinowi udało się uzyskać zniewalający wpływ na Donalda Tuska. Nie wiemy, jak daleko posunął się premier i jego współpracownicy w grze przeciw prezydentowi, jak bardzo dali się wciągnąć w pułapkę. Ich strach i słabość, wyjątkowa uległość pozwalają jednak przypuszczać, że haki, jakie ma na nich Putin, muszą być mocne. Po drodze zostawili oni ludzkie uczucia – współczucie dla rodzin, szacunek dla zmarłych, poczucie odpowiedzialności wobec historii. Ich zachowanie w sprawie można by tłumaczyć tylko nieudolnością, strachem, bezsilnością wobec Rosji. Jak jednak wyjaśnić bezczelne kłamstwa, które przecież nie były konieczne? Uderzające jest także to, że ludzie najbardziej obciążeni albo pozostali na swoich stanowiskach, jak Tomasz Arabski, albo awansowali, jak Ewa Kopacz. Nawet Bogdan Klich znalazł cichą przystań w senacie. Jak się wydaje, wzajemna więź splata tych ludzi w jedną „brudną wspólnotę”.
Podziału nie przezwycięży milczenie i zastraszanie Tylko naród upokorzony i upodlony mógł pogodzić się takim traktowaniem przez Rosjan i przez współpracujący z nimi rząd. Okazało się, że mimo 20 lat wolności, mimo przynależności do UE i NATO, wielu Polaków upodlić jest bardzo łatwo, że ich „zachodniość”, suwerenność i pewność siebie, jaka charakteryzuje ludzi prawdziwie wolnych, jest tylko pozorem. To tacy Polacy zagłosowali w wyborach prezydenckich na Bronisława Komorowskiego, a w wyborach parlamentarnych ponownie oddali władzę Platformie. Oczywiście nie brakowało przy tym rozmaitych racjonalizacji i usprawiedliwień, a także ludzi zdezorientowanych lub po prostu bezmyślnych. Okazało się jednak – jak często w naszej historii – że są też inni Polacy, i że jest ich wyjątkowo dużo. Nie tylko tłumnie pożegnali prezydenta i inne ofiary, ku wielkiemu zaskoczeniu i władz, i opinii na świecie, ale też nie byli gotowi przyjąć pokornie wszystkiego, co im wtłaczano do głów. Zaczęli się organizować. Powstały liczne stowarzyszenia, w tym sieć klubów „Gazety Polskiej”. Ludzie modlili się pod Krzyżem Pamięci przed Pałacem Prezydenckim. Ewa Stankiewicz i jej Solidarni 2010 rozbili namiot na Krakowskim Przedmieściu. Wciąż co miesiąc na marszach pamięci gromadzą się tłumy. Jednocześnie toczyło się niezależne śledztwo. Było to w dużej mierze śledztwo obywatelskie, prowadzone przez dziennikarzy, którzy szybko zostali wypchnięci do drugiego obiegu. Najważniejszą rolę odegrał zespół parlamentarny i osobiście Antoni Macierewicz. Eksperci pracujący dla tego zespołu przedstawiają coraz lepiej udokumentowane uzasadnienia swoich hipotez. W śledztwie oficjalnym obalono tezę o naciskach, teraz rozpada się w pył mit „pancernej brzozy”. W rezultacie prac ekspertów zespołu tak rzekomo szalona hipoteza zamachu staje się najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem przyczyn katastrofy, najlepiej pasującym do znanych faktów. Potwierdziła to także poniedziałkowa konferencja naukowców. W każdym razie bezsprzecznie udało się pokazać, że oficjalne raporty są nierzetelne, że nie opierają się na wnikliwych badaniach, jakie należało przeprowadzić, a władze polskie winne są tak ogromnych zaniedbań i zaniechań, że trudno uznać je za przypadek. Dzisiaj także niektórzy przedstawiciele rodzin smoleńskich, początkowo ufający władzom, wiedzą, że nie są one zainteresowane rzetelnym wyjaśnieniem przyczyn katastrofy. Wiadomo też, że nie chodzi o niedbalstwo, lecz celowe działania, a co do Rosjan – nikt już chyba nie ma złudzeń. Niewątpliwie apogeum upokarzania Polaków stanowi opublikowanie zdjęć zmasakrowanych ciał, szczególnie zdjęcie nagiego, okaleczonego ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego na blaszanym stole w prosektorium. Sam fakt zrobienia takiego zdjęcia, którego nie można usprawiedliwić wymogami śledztwa, świadczy o tym, że rząd polski nie dopełnił podstawowych obowiązków zadbania o godność zmarłego prezydenta RP. Przy okazji publikacji zdjęć pojawiły się głosy z obozu rządowego, że jej celem jest „skłócenie Polaków” przez Rosjan. W ustach ministra Sikorskiego, jednego z architektów „pojednania” polsko-rosyjskiego, dobrego kolegi ministra Siergieja Ławrowa, brzmi to jak kpina. Ostry podział w kwestii smoleńskiej osłabia Polskę. Ale takiego podziału nie można przezwyciężyć przez milczenie, zapomnienie i zastraszanie tych, którzy chcą dociec prawdy, na co chyba liczyli rządzący. Nie przezwycięży się go przez spotkanie w pół drogi – między prawdą a kłamstwem, między strachem a godnością, między manipulacją a rzetelną informacją. Podział może zostać przezwyciężony tylko wtedy, gdy zdezorientowani, zobojętniali, zastraszeni i upodleni podniosą głowę, ci zaś, którzy odpowiadają za katastrofę oraz matactwa i zaniedbania w śledztwie, poniosą karę. Prof. Zdzisław Krasnodębski
Rząd powinien zażądać od Rosji wyjaśnień Donald Tusk nie tylko sabotuje wyjaśnienie przyczyn i okoliczności tragedii smoleńskiej, ale także ukrywa dowody i wspiera Rosjan w tuszowaniu śladów – tłumaczy Antoni Macierewicz, przewodniczący zespołu parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej, w rozmowie z Katarzyną Pawlak. Wszystko wskazuje na to, że doszło do kolejnej pomyłki przy pochówkach ofiar katastrofy smoleńskiej. Prawdopodobnie także prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski spoczął w obcym grobie. Ekshumowane dotychczas ciała były jednak właściwie nieuszkodzone. Jak to możliwe, że je pomylono? Niestety te pomyłki nie robią wrażenia przypadkowych. Śp. Ryszarda Kaczorowskiego zidentyfikowano przecież jako jedną z pierwszych ofiar, jeszcze na miejscu katastrofy. Ciało miały rozpoznać osoby znające prezydenta. Także ciało śp. Anny Walentynowicz rozpoznały w Moskwie cztery osoby, w tym trzy niebędące członkami rodziny. Mamy tutaj do czynienia z całą serią fałszerstw dokumentacji medycznej. Po ekshumacjach m.in. Zbigniewa Wassermanna czy Przemysława Gosiewskiego prokuratura potwierdziła, że choć spoczęli we właściwych grobach, Rosjanie poważnie sfałszowali dokumentację medyczną. Przypisywali poszczególnym osobom narządy wewnętrzne, których nie miały, opisywali niezgodnie z prawdą wygląd zewnętrzny. Wielu bliskich ofiar zgłasza kolejne informacje o licznych przekłamaniach w tych materiałach. Doszło już do tak ogromnej liczby nieprawidłowości i fałszerstw, że nie jest możliwe, by przez przypadek zrobiono tak wiele błędów. Tymczasem polski rząd wciąż nie zwrócił się do strony rosyjskiej z żądaniem wyjaśnień w tej sprawie. Nikt też nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Rząd Donalda Tuska już dawno powinien zwrócić się do Rosjan, żądając natychmiastowych wyjaśnień. To elementarny obowiązek nie tylko wobec polskich obywateli, lecz także tych, którzy zginęli. Obecne postępowanie rządu i prokuratury to działanie na szkodę państwa. Jednak nikt nie zostanie w tej sprawie pociągnięty do odpowiedzialności dopóty, dopóki nie zmieni się władza w naszym kraju. Przecież Donald Tusk nie tylko sabotuje wyjaśnienie przyczyn i okoliczności tragedii, ale także ukrywa dowody i wspiera Rosjan w tuszowaniu śladów zbrodni, która miała miejsce pod Smoleńskiem. Niezbędne jest jak najszybsze powołanie międzynarodowej, niezależnej komisji. Nie widzę innej szansy na dojście do prawdy. Tylko wówczas mielibyśmy gwarancję rzetelności. Katarzyna Pawlak
NIK bardzo krytycznie o władzach Warszawy Jak wynika z raportu Najwyższej Izby Kontroli, w Warszawie nakłady na drogi wzrosły w latach 2008–2011 o połowę w stosunku do poprzednich czterech lat, ale długość oddanych i zmodernizowanych w tym okresie dróg się zmniejszyła. Stolica jest też liderem, jeśli chodzi o marnowanie dotacji z Unii Europejskiej. Miasta coraz więcej wydają na drogi, ale długość odcinków oddawanych do użytku w niektórych z nich spada. NIK przeprowadził kontrolę inwestycji drogowych w ośmiu dużych miastach: w Bydgoszczy, Gdańsku, Krakowie, Lublinie, Poznaniu, Szczecinie, Warszawie i we Wrocławiu. Inspektorzy stwierdzili, że w ostatnich latach zbudowano i zmodernizowano w tych miastach o jedną czwartą dróg więcej niż w okresie 2004–2007. Większość zadań była jednak realizowana z opóźnieniami, a samorządy nie umiały w pełni wykorzystać własnych środków. Trzy miasta utraciły nawet unijne dotacje, łącznie na 25 mln zł, z tego na samą Warszawę przypada dwie trzecie tej kwoty. Powodem strat są nieprawidłowości przy udzielaniu zamówień publicznych i wykonaniu umów na roboty czy dofinansowanie inwestycji. W skontrolowanym okresie w omawianych miastach zakończono budowę 110 km oraz modernizację 346 km dróg. Przyrost w tej statystyce to głównie zasługa Szczecina i Wrocławia, w których oddano o ponad 100 km dróg więcej niż w poprzedniej czterolatce. W pozostałych ośrodkach liczba ta prawie się nie zmieniła, a w stolicy nawet spadła. W tym samym czasie nakłady na drogi w Warszawie wzrosły o 920 mln zł! Wydatki na inwestycje drogowe od roku 2008 do połowy 2011 wyniosły łącznie 6,5 mld zł, to ok. 30 proc. więcej niż w latach 2004–2007. Około 85 proc. tej kwoty miasta pokryły z własnych budżetów, prawie 12 proc. – z funduszy unijnych. Dla 14 z 24 skontrolowanych zadań miasta uzyskały dofinansowanie z Unii Europejskiej, łącznie na 930 mln zł. Najwięcej środków unijnych, bo aż 355 mln zł, dostała Warszawa. Inspektorzy NIK-u wykryli nieprawidłowości na każdym etapie inwestycji – od planowania, przez przygotowanie i wykonawstwo, aż po odbiór robót. Plany wydatków wielokrotnie zmieniano, często nie realizując ich w pełni. Według NIK-u skontrolowanym miastom grozi utrata ok. 90 mln zł wydanych na przygotowanie budowy i remontów dróg, których wykonanie potem odłożono. W wypadku prawie wszystkich inwestycji projekty były sporządzane z opóźnieniem. Inwestorzy zgadzali się wielokrotnie na przedłużanie terminu, nie naliczając należnych kar umownych. W Warszawie przy budowie węzła Łopuszańska-Kleszczowa termin wykonania dokumentacji przesuwano 15-krotnie!Wydatki stolicy za prezydentury Hanny Gronkiewicz-Waltz na budowę i poprawę dróg są trzy razy większe niż miast takich, jak Wrocław, Kraków czy Poznań. Jednak kierowcy, którzy tkwią w stołecznych korkach, wcale nie odczuwają ulgi mimo fortuny wydawanej przez ratusz na drogi. Tadeusz Święchowicz
Sumienie sumieniem - a żyć trzeba Kończy się złota polska jesień, więc nic dziwnego, że i nad premierem Tuskiem gromadzą się czarne chmury. Jakby mało było afery taśmowej, afery złotego bursztynu (Amber Gold), afery lotniczej z udziałem uczciwego syna, dwóch afer trumiennych i afery parasolowo-stadionowej, to w kolejce czeka kolejna afera trumienna, bo okazało się, że w Świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie pochowany jest nie były prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski, tylko ktoś inny. Kto? Tego jeszcze nie wiadomo, bo mówi się na mieście, że prokuratura „nabrała wątpliwości” jeszcze w dwóch przypadkach. Jak tak dalej pójdzie, to premier Tusk nie tylko wyspecjalizuje się w przepraszaniu, ale kto wie - może będzie osobiście pocieszał rodziny. W przeciwnym razie musiałby delegować do tego swoich urzędników, ale to też nie wydaje się bezpieczne, bo ci urzędnicy, nawet, jeśli zostali delegowani do obsługiwania, a ściślej - do obstawiania rządu przez UB, mogą mówić różne rzeczy, oczywiście wszystkiemu zaprzeczając - ale z mnóstwa różnych zaprzeczeń inteligentny słuchacz może bez trudu odtworzyć sobie zupełnie odmienne potwierdzenie. Tymczasem premier Tusk nie może sobie na takie ryzyko pozwolić, bo - podobnie jak Salon i jego luminarze - jest skazany na kurczowe trzymanie się wersji, którą byłemu ministru Milleru podyktowała generalina Anodina. Tymczasem gdyby tak pozwolił wygadywać się ubekom, to tylko patrzeć, jak wszystko by się wydało a wtedy - ręka noga mózg na ścianie! To znaczy - tak pewnie myśli sobie premier Tusk, jako że strach ma wielkie oczy, a on właśnie sprawia ostatnio wrażenie trochę wystraszonego. Może jeszcze nie tak, jak podczas wybuchu afery hazardowej, kiedy to zobaczył, jak spuszczona z łańcucha sfora dziennikarzy mediów głównego nurtu wyrywa z zezwłoku posła Zbigniewa Chlebowskiego kawały żywego mięsa, a ten, na oczach całej Polski, wytapia z siebie tłuszcz - ale zawsze. W takim stanie ducha człowiekowi nie w głowie żadne figle, toteż, chociaż niezwykle urodziwa ministra Mucha oddała się premieru Tusku w związku z aferą parasolowo-stadionową, to znaczy, żeby było jasne - oddała mu się „do dyspozycji” - premier Tusk ofiary nie przyjął. No i słuszna jego racja, bo, po co mnożyć niepotrzebne ofiary, skoro już na samym początku „Stokrotka” przesłuchując wezwanego w trybie nagłym do TVN szefa Narodowego Centrum Sportu Roberta Wojtasa powiedziała mu, że „gdyby była premierem” to by go „natychmiast zwolniła”. Czy w takiej sytuacji pan premier Tusk ośmieliłby się postąpić inaczej? Ależ skądże, wcale nie; przecież jeszcze lepiej od nas wszystkich wie, że skoro „Stokrotka” tak mówi, to znaczy, że odpowiednie rozkazy zostały już wydane, a sprzeciwianie się rozkazom zdecydowanie odradza mu instynkt samozachowawczy. W takiej sytuacji i ministra Mucha, której daremnej ofiary premier Tusk nie przyjął, wspomniany rozkaz wykona. Bądź, co bądź nadchodzi kryzys, a w Narodowym Centrum Sportu dygnitarze zarabiają od 18 do nawet 27 tysięcy złotych na miesiąc. Ani to dużo, ani mało, ale raczej sporo, więc nic dziwnego, że argusowe oczy bezpieczniackich watah obróciły się również na te alimenty. Kto będzie miał udział w spółce „Inwestycje Polskie”, ten już na pewno założy starą rodzinę, bo nawet z kurzu, jaki podnosi się przy przeliczaniu takich pieniędzy można wykroić kilka niezłych fortun - ale przecież to są alimenty dla wybranych i zasłużonych, obok których są również bezpieczniacy drobniejszego płazu. Oni wprawdzie starych rodzin może sobie i nie założą, ale kryzys, nie kryzys - a żyć trzeba, nieprawdaż? Jak pisze w swoim „Dzienniku 1954” Leopold Tyrmand, zwracając uwagę, że w komunizmie trzeba się tłumaczyć z tego, że się żyje pisze, że „ten głęboki, bogaty półton więcej wyjaśnia, niż mówi”. Skoro tedy „żyć trzeba”, to nic dziwnego, że i premieru Tusku udało się pokazać, że panuje nad własną partią. Tak w każdym razie z uznaniem cmokają klakierzy, chociaż 14 posłów PO głosowało wbrew oczekiwaniom premiera Tuska. Chodziło rzecz jasna o głosowanie nad projektem złożonym do tzw. „laski” przez Solidarną Polskę, w którym była propozycja zakazania aborcji tzw. „eugenicznej” to znaczy - zabijania przed urodzeniem dzieci podejrzanych o chorobę. Trudno oprzeć się wrażeniu, że oprócz tego, co w nim zapisano, projekt ten miał jeszcze i inne cele; na przykład - przelicytowania PiS w zabieganiu o poparcie Kościoła, ale również zmuszenia Episkopatu do poparcia inicjatywy Solidarnej Polski, bo wiadomo, że wobec tak poważnej zastawki Episkopat nie może pozostać obojętny. Widać, że i Zbigniew Ziobro, chociaż zachował fizys cherubina, to przy Jarosławie Kaczyńskim nauczył się intrygi. Ale intryga - intrygą - a zabijanie przed urodzeniem dzieci ze względów eugenicznych to druga sprawa. Zatem o ile podczas pierwszego głosowania nad projektem Solidarnej Polski za skierowaniem projektu do komisji głosowało 40 posłów PO, to teraz - już tylko 14. Okazało się, że premier Tusk wytłumaczył im, że tu nie chodzi o żadne sumienie - bo podobnież mieli takie wzruszające wątpliwości. Najśmieszniejsze było, że do „sumienia” odwoływała się również pani Joanna Kluzik-Rostkowska, jakby nie wiedziała, że skoro już ktoś politykuje, to jego sumienie politykuje też. Natomiast żadnych wątpliwości natury duchowej nie miał poseł Niesiołowski, który zarzucił nawet obrońcom życia, iż tak naprawdę wspierają... Palikota. Widać, że nazbyt długie przebywanie w Sejmie w końcu każdemu musi paść na mózg tak, że nie jest w stanie postrzegać świata w innych kategoriach, niż przepychanki wśród Umiłowanych Przywódców. A one też obfitują w niespodzianki. Oto w Unii Europejskiej trwa debata nad budżetem na następną siedmiolatkę 2014-2020. Nasza Złota Pani Aniela wraz ze swoim francuskim kolaborantem kombinują, żeby strefa euro miała osobny budżet, a reszta hołoty - osobny. Premier Tusk odgrażał się, że na to nie pozwoli, ale wiadomo, że w poważnych sprawach, ani on, ani inni jemu podobni nic do gadania nie mają, skoro państwa poważne postanowią inaczej. Zresztą - dlaczego miałoby być odwrotnie, skoro taka dajmy na to, Nasza Złota Pani przecież wie, że nasz nieszczęśliwy kraj w końcu postąpi tak, jak go pokieruje Stronnictwo Pruskie i Stronnictwo Ruskie - bo wskutek stopniowego eliminowania wpływów Stronnictwa Amerykańskiego - te dwa stronnictwa w tubylczej bezpiece dominują. Toteż, chociaż premier Tusk twierdził, że żadnego odrębnego budżetu eurolandu nie będzie, a to dzięki jego poważnej zastawce, jaką przedstawił podczas dwóch godzin ostrej kłótni - ale oczywiście plecie, jak Piekarski na mękach, bo wiadomo, że „zdolności fiskalne” strefy euro będą ustalane jak najbardziej. Wprawdzie rzeczywiście - nie nazywają się one budżetem - i pewnie to właśnie premieru Tusku udało się załatwić - ale jak zwał, tak zwał... Teraz tylko wszyscy trwają w niepewności, ileż to Nasza Złota Pani ze swoim francuskim kolabem i Angielczyków rzeszą bladą preliminuja dla naszego nieszczęśliwego kraju. Mówi się o 300 miliardach euro; że to niby: 300 miliardów - albo śmierć - ale wydaje się, że przy takim postawieniu sprawy raczej będziemy śmierdzieć, podobnie jak ten napadnięty, od którego w ciemnej ulicy bandyci zażądali: pieniądze, albo śmierć!” - No a ty, co? - pytają już po wszystkim napadniętego przyjaciele - A co miałem zrobić? Śmierdziałem! Zanim jednak nastąpi to ostateczne rozwiązanie kwestii budżetowej nie tylko bezpieczniacy, ale nawet prezes Kaczyński zamierza premieru Tusku odpuścić. Pewnie obawia się, że w przeciwnym razie wszystko byłoby zwalone na niego. Zresztą i tak będzie, bo premier Tusk na widok kłębiących się nad nim czarnych chmur chyba też jest świadom, że egzekucja jest już postanowiona, a tylko odroczona do czasu ostatecznego rozwiązania kwestii budżetowej. SM
Prokuratura wkrótce ujawni przełomowy dowód? Po dwóch latach, ale lepiej późno niż wcale. Prokuratura poinformowała, iż w najbliższym (choć nieokreślonym jeszcze) czasie ma być gotowa ekspertyza KIES dotycząca nagrania z Jaka 40. To jeden z najważniejszych dowodów w śledztwie, uzyskany bez pośrednictwa strony rosyjskiej. Nie wiemy kiedy nagrania z Jaka zostały przekazane do badań krakowskiemu Instytutowi. Prokuratura zastrzega iż nie musi się zgodzić na publikację nagrań a jedynie na zapoznanie z dowodem pełnomocników rodzin ofiar. Jeżeli nie zdarzy się "cud nad taśmą" - możemy spodziewać się przełomu w śledztwie smoleńskim. Remigiusz Muś - technik pokładowy Jaka 40 wielokrotnie zeznał w Prokuraturze iż po lądowaniu na Siewiernym nasłuchiwał korespondencję innych statków powietrznych ze smoleńską wieżą. Wg Musia kontroler wydał załodze Jaka 40, IŁ-a 76 oraz TU154M dyspozycję zejścia do wysokości nie mniejszej niż pięćdziesiąt metrów. Członkowie załogi różnią się w ocenie tego co zostało zarejestrowane na kabinowym rejestratorze MN-61. Dowódca załogi Artur Wosztyl mówił o zapisie całego lotu, technik o nagraniu korespondencji IŁ-a. Remigiusz Muś zeznał iż rozmowę IŁ-a z wieżą nagrał na pokładowy magnetofon. Taśma (a raczej specjalny drut nawinięty w szpulę) o maksymalnej długości zapisu ok. 5 godzin była przesłuchiwana w obecności Musia. Dowód po powrocie Jaka do Polski został natychmiast przekazany Żandarmerii Wojskowej.
- Jest mało prawdopodobne, aby Muś pomylił się kilka razy w ocenie tego, co słyszał zwłaszcza w sytuacji, gdy w jego obecności odtwarzano nagranie.
- Jeżeli na pokładowym magnetofonie zarejestrowano tylko rozmowę IŁ-a z wieżą to i tak jest to przełomowy dowód. Istnieje także techniczna możliwość odzyskania nagrania koprespondencji, Jaka z wieżą z katastroficznego rejestratora CVR (mimo nadpisania ścieżki w czasie powrotu do Polski).
- Potwierdzenie się zeznań Remigiusza Musia uwiarygadnia Go, jako świadka zeznającego ws korespondencji TU154M z wieżą.
- Udowodnienie faktu wydania przez kontrolera komendy zejścia do wysokości 50m oznacza złamanie przez niego minimów lotniska.
- Jeżeli na taśmie z Jaka jest komenda wydana dowódcy IŁ-a: "odejście z wysokości nie mniejszej niż 50 metrów" - w sytuacji w której na zapisie korespondencji radiowej stanowiska kierowania lotem z IŁ-em 76 jest zezwolenie "lądowanie dodatkowo (warunkowo), osiem siedemnaście" - oznacza to sfałszowanie przez Rosjan zapisów nagrań z wieży.
Nie jest tak, że cyfra "50" mogła zostać mylnie zinterpretowana przez Musia, jako "100". Nie jest też tak, że któraś z komend nie została zarejestrowana. W zapisie rozmowy IŁ-a z wieżą kontroler nie podawał wysokości decyzji (odejścia na drugi krąg) tylko zypełnie inną, analogiczną komendę zezwalającą na dalsze podejście. Pojawienie się: "Посадка дополнительно" zamiast "уход на второй круг не менее пиатдзиесиат метров" oznacza wycinanie i edycję całych fragmentów nagrań w celu zmiany ich znaczenia. Dlaczego Plusnin ryzykował życiem załóg łamiąc przepisy dot. minimów lotniska i czy sfałszowanie przez Rosjan zapisów rejestratorów miało na celu tylko ochronę kontrolerów? Te pytania są nadal otwarte. W tej sytuacji nie tylko stenogramy z wieży, ale i zapis rejestratora CVR, MARS BM z TU154M utraci status dowodu w śledztwie. Przypomnijmy, że wg Musia kontroler wydał także Tupolewowi zgodę na zejście do 50m. Edmund Klich zbyt łatwo otrzymał nagrania z wieży. Udostępniono je zresztą polskim specjalistom między 17 a 20 kwietnia, taśmy zniknęły ze stanowiska kierowania lotem zaraz po katastrofie.
Bibliografia:
http://fakty.interia.pl/raport/lech-kaczynski-nie-zyje/news/nagrania-z-jaka-40-zostana-udostepnione,1782884
http://niezalezna.pl/22682-tajemnica-czarnej-skrzynki-jaka-40
http://www.gazetapolska.pl/16440-smolensk-prokuratura-ukrywa-dowody
http://smolensk2010.cba.pl/analizy/W_obronie_polskich_lotnikow.pdf
http://www.stefczyk.info/publicystyka/opinie/wosztyl-nie-wiem-czy-zabezpieczono-czarne-skrzynki-jaka
http://oleg-tulin.narod2.ru/nazemnii_magnitofon_mn-61/
http://www.tvn24.pl/-1,1663904,0,1,zabraklo-umiejetnosci-mowienia-spadaj,wiadomosc.html
Pilot Jaka oczyszczony z zarzutów:
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Pilot-Jaka-40-ze-Smolenska-oczyszczony-z-zarzutow,wid,13483841,wiadomosc.html
"Głównym zarzutem wobec pilota było podjęcie decyzji o lądowaniu poniżej warunków granicznych - 100 metrów widoczności w pionie" - pytanie kto go do tego skłonił i czy zarzut wobec Wosztyla nie był dowodem na komendę kontrolera ?
Dlaczego Remigiusz Muś jest bardziej wiarygodny niż Rosjanie?:
- Rosjanie zostali wielokrotnie złapani na kłamstwie: poświadczeniu nieprawdy w protokołach sekcji i sfałszowaniu protokołów zeznań kontrolerów.
- Nagranie z Jaka jest jedynym dowodem uzyskanym bez pośrednictwa Rosjan.
- Członek załogi Jaka wielokrotnie (wg. artykułu Gazety Polskiej aż 3 razy) składał zeznania w Prokuraturze Wojskowej. Zeznania zostały ocenione jako kluczowe dla śledztwa.
- Jest materialny dowód potwierdzający zeznania technika pokładowego. Nie mamy sytuacji "słowo przeciwko rosyjskim nagraniom". Remigiusz Muś nie kłamałby świadomie wbrew nagraniu które sam wykonał. No chyba że sam je zmanipulował.
- Świadek słyszał korespondencję załóg Jaka, TU154M, IŁ-a (w czasie dwóch jego podejść) oraz w towarzystwie żandarmów przesłuchał nagranie. Miał zatem kilkukrotną (5-cio krotną) możliwość weryfikacji opisywanych potem faktów.
- Prokuratura dysponuje nagraniem z korespondencji załogi z wieżą odzyskane z pokładowego rejestratora Jaka. Są zatem dwa nagrania: rozmowy IŁ-a z wieżą (2 podejścia) oraz korespondencji Jaka z wieżą.
- Gdyby nagrania zawierały informacje o błędzie polskich pilotów zostałyby od razu wykorzystane do potwierdzenia tezy KBWL LP
- Badanie przez 2 lata nagrania (które było czytelne i było przesłuchiwane zaraz po katastrofie), świadczy o braku politycznej woli jego ujawnienia. Fakt niepostawienia załodze Jaka zarzutów na podstawie rosyjskich stenogramów z wieży może świadczyć o tym iż zapisy z Jaka obciążają bardziej kontrolerów niż pilotów. Taśma z Jaka zaprzecza nagranianiom z wieży i jest dowodem na ich sfałszowanie.
- Jest możliwe że pilot Jaka, Artur Wosztyl zszedł do wysokości 50m zgodnie z zaleceniem kontrolera lecz nie chcąc narażać się na podejrzenie złamania przepisów nie podał tego faktu.
- Taśma była przesłuchiwana w obecności żandarmów. Są zatem inni świadkowie którzy słyszeli nagranie. Remigiusz Muś miał tego świadomość - 3-krotnie potwierdzając swoje zeznania w Prokuraturze Wojskowej.
- Rosjanie nie przekazali do zbadania oryginałów taśm ze stanowiska kierowania lotem. Taśmy z wieży zniknęły od razu po katastrofie, zostały udostępnione polskim specjalistom dopiero tydzień po wypadku.
- Magnetofon P500 nagrywający komunikację na smoleńskiej wieży miał w czasie pracy "awarię" - nie zarejestrował wszystkich ścieżek. Podobną awarię miał magnetowid który z powodu "naderwania się" kabla wizyjnego nie zapisał obrazu z ekranu radiolokatora RSP w czasie naprowadzania TU154M i innych maszyn. Potem Rosjanie mówili że dysponowali nagraniem z magnetowidu lecz nie wiedzą co się z nim stało.
- Rosjanie przejęli polskie rejestratory zaraz po katastrofie a następnie wywieźli je do Moskwy. Polscy specjaliści byli świadkami wykonania kopii CVR dopiero 11 kwietnia. Rejestrator widziany na filmie Wiśniewskiego ok godz. 8:50 został oficjalnie odnaleziony dopiero ... po południu. Kopię z rejestratora MARS BM strona polska dostała dopiero 31 maja 2010 - brakowało na niej 16 sekund nagrania. Rejestrator ATM został przekazany Polsce kilka dni po katastrofie - wbrew temu co twierdzą Rosjanie, mieli oni możliwość odczytania z niego danych. Po katastrofach rosyjskich samolotów wyposażonych w rejestratory ATM, MAK nigdy nie prosił polskiego producenta o odczyt danych.
- Wielokrotne wykonywanie przez Rosjan wadliwych kopii z rejestratora MARS BM (nagranie z kabiny) było celowym działaniem obliczonym na niszczenie oryginalnej taśmy i uniemożliwienie zbadania oryginalności zapisu. Analiza powierzchni nośnika (np. śladów pozostawionych przez skos głowicy) jest bezcelowa w sytuacji w której przy użyciu innych urządzeń wielokrotnie wykonywano kopię z oryginalnej taśmy. Na oryginalną taśmę można było nagrać zmanipulowane nagranie za pomocą urządzenia które wykorzystano potem do sporządzenia kopii.
Przypomnijmy: Polscy eksperci dotknęli się do oryginalnych rejestratorów dopiero 1,5 roku po katastrofie. Wcześniej pracowali na wadliwych kopiach. Potrzeba wykonania aż 4 kopii rejestratora CVR najlepiej świadczy o ich zgodności z oryginałem.
Więcej o rejestratorach i badaniu oryginalności zapisu:
http://e2rdo.salon24.pl/381482,czy-instytut-z-krakowa-potwierdzi-wiarygodnosc-oryginalnej-tasmy
http://e2rdo.salon24.pl/381881,watpliwosci-co-do-autentycznosci-oryginalnej-tasmy-pozostaja
E2rdo
Nie żyje chorąży Remigiusz Muś, technik Jaka-40 Policja potwierdziła Niezależnej.pl śmierć chorążego Remigiusza Musia, technika pokładowego Jaka-40, który wylądował na smoleńskim lotnisku, godzinę przed katastrofą TU 154 M. Muś był bardzo ważnym świadkiem w śledztwie smoleńskim, a fakty przez niego podawane przeczyły oficjalnym ustaleniom. Rzecznik stołecznej policji Mariusz Mrozek potwierdził portalowi Niezależna.pl, że Remigiusz Muś zmarł dzisiaj w nocy. O szczegółach, ani przyczynach śmierci, nie chce jednak rozmawiać odsyłając do prokuratury. Wiadomo, że zwłoki chorążego znaleziono w jego domu w podwarszawskim Piasecznie.
- Mogę jedynie powiedzieć, że wstępne oględziny nie wskazują na udział osób trzecich – stwierdził M. Mrozek. Najprawdopodobniej zarządzona zostanie sekcja zwłok. Zdecyduje o tym prokurator. Więcej szczegółów ujawnił nam prokurator Dariusz Ślepokura, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Wczoraj o godzinie 23.30 policję wezwała żona Remigiusza Musia.
- Zwłoki mężczyzny znaleziono w piwnicy domu - mówi Niezależnej.pl prokurator Ślepokura, który o przyczynach śmierci nie chce rozmawiać przed przeprowadzeniem sekcji zwłok. - Jej wyniki powinny być znane w najbliższych dniach. O śmierci Remigiusza Musia mówi nam także pilot JAK-a, Artur Wosztyl.
- Słyszałem o tym i jest to dla mnie wstrząsająca informacja - stwierdził pilot JAK - a. Chorąży Remigiusz Muś, który ujawnił między innymi, że kontroler z wieży na smoleńskim lotnisku, wydał im komendę o zejściu na wysokość 50 metrów. Technik pokładowy z Jaka-40 zapewnia, że słyszał jak identyczną komendę otrzymała załoga TU-154M. A także rosyjskiego Iła-76.
- Komenda ta dla nas, iła i tupolewa brzmiała: „Odejście na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 m (po rosyjsku: »uchod na wtaroj krug nie mienie piatdiesiat mietrow«) – mówił Remigiusz Muś, który słowa te usłyszał w radiostacji pokładowej. I nie mógł się pomylić, bo komenda była powtarza trzykrotnie, a on doskonale znał język rosyjski. Chorąży Remigiusz Muś, który razem z porucznikiem Arturem Wosztylem (pierwszy pilot) i porucznikiem Rafałem Kowaleczko stanowił załogę Jaka-40, mówił również, że tuż przed katastrofą prezydenckiego tupolewa słyszał dwa wybuchy. Wówczas nie kojarzył ich źródła.
Przypominamy fragmenty tekstu „Tajemnica czarnej skrzynki Jaka-40” opublikowanego przez „Gazetą Polską” w lutym 2012 roku „Gazeta Polska” dotarła do chorążego Remigiusza Musia, technika pokładowego Jaka-40, który wylądował w Smoleńsku godzinę przed katastrofą Tu-154. Jak twierdzi Muś, rosyjski kontroler podał Jakowi-40 komendę o zejściu na wysokość 50 m, czyli poniżej przepisowej wysokości 100 m, na której podejmuje się decyzję o lądowaniu. Według chorążego, Tu-154M 101 oraz Ił-76 dostały od Rosjan taką samą komendę. Remigiusz Muś słyszał te słowa w radiostacji pokładowej. Powiedział nam: – Komenda ta dla nas, iła i tupolewa brzmiała: „Odejście na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 m (po rosyjsku: »uchod na wtaroj krug nie mienie piatdiesiat mietrow«)”. O ile w pojedynczym przypadku można by mieć wątpliwości, czy technik pokładowy jaka wszystko dobrze zrozumiał, o tyle mało prawdopodobne jest, by Muś przesłyszał się aż trzykrotnie. Tym bardziej że chorąży zna dobrze język rosyjski, także w specyficznych kwestiach lotniczych. Czy istnieją dowody potwierdzające wersję chorążego? Jak twierdzi Muś, komenda kontrolerów zezwalająca na zejście Iła-76 do 50 m nagrana została na magnetofonie pokładowym Jaka-40. Taka sama komenda, skierowana przez wieżę w Smoleńsku do załogi Jaka-40, powinna z kolei znaleźć się w czarnej skrzynce tego samolotu. Chorąży mówił już o tym w lipcu 2010 r. (w rozmowie z portalem tvn24.pl) po tym, jak „Gazeta Polska” ujawniła treść identycznie brzmiących zeznań pilota Jaka-40, Artura Wosztyla. Dziś, 21 miesięcy po katastrofie, Muś w dalszym ciągu jest pewien tego, co usłyszał, a dziś jego słowa nabierają jeszcze większej wagi. Jak się bowiem dowiedzieliśmy, wojskowi prokuratorzy już od kwietnia 2010 r. dysponują taśmami magnetofonowymi z Jaka-40 (w dniu katastrofy smoleńskiej zabezpieczyła je Żandarmeria Wojskowa). Jednak wciąż je… badają. Na nasze pytanie, czy prokuratura wojskowa jest w posiadaniu zapisu rozmów nagranych na magnetofonie znajdującym się w Jaku-40, a jeśli tak, czy ten zapis badała, płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej, odpowiedział: – Prowadząca śledztwo dotyczące katastrofy smoleńskiej Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie uzyskała zapisy rozmów, o które panowie pytają, i obecnie pracują nad nimi biegli.
Odczytywanie rozmów z oryginalnej taśmy magnetofonowej trwa już więc prawie dwa lata! Według rozmówców „GP” informacje Musia prokuratorzy ocenili jako strategiczne dla śledztwa, dlatego był on trzykrotnie przesłuchiwany. Dlaczego w takim razie nie uczyniono z owych strategicznych zeznań użytku? Czy decyzje w tej sprawie podejmował szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej, gen. Krzysztof Parulski?
Dlaczego padła komenda: 50 metrów? Czym kierowała się wieża, podając Tu-154, Jakowi-40 i Iłowi-76 zdumiewające komendy, że mogą zejść do 50 m? Nie wiadomo. Ale tego, że one padły, Remigiusz Muś jest całkowicie pewien.– Jeżeli wysokość decyzji dla lotniska wynosi 100 m, a kontroler z wieży podaje nam 50 m, to znaczy, że chce przekazać, iż według niego warunki są na tyle dobre, że można zejść do 50 m, że jest to w danym momencie bezpieczna wysokość. Więc załoga, niezależnie od procedury i informacji w karcie podejścia, kierując się taką komendą kontrolera, który obniża te warunki, ma prawo zejść do 50 m – mówi nam Remigiusz Muś. I dodaje: – Karty podejścia określają standardową procedurę. Zdarzało się, że lądując np. w Brukseli, Monachium czy Frankfurcie nad Menem, lądowaliśmy na podstawie karty podejścia, którą kontroler „kasował” swoją wypowiedzią. Jesteśmy przyzwyczajeni do takich sytuacji, że kontroler, ułatwiając nam podejście, podaje wysokość, do jakiej możemy się zniżyć, przystosowaną do warunków bieżących, tj. pogody i ruchu lotniczego panującego nad lotniskiem. My jednak zawsze podchodziliśmy do tego zagadnienia z pewną rezerwą, nie dopuszczając do przekroczenia minimalnych warunków określonych dla samolotu, pilota oraz samego lotniska. Podkreślmy: komendy o 50 m nie ma w żadnej z opublikowanych dotychczas wersji stenogramów z Tu-154. Także w ostatniej wersji, sporządzonej przez pracowników krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, zamiast „50 m”, o których mówi Remigiusz Muś, w ustach rosyjskiego kontrola pojawia się „100 m”.Nasz informator – doświadczony wieloletni kontroler z lotniska Okęcie – uważa, że dla kapitana Protasiuka informacja o możliwości odejścia na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 m była dziwna. – Taka komenda nie powinna paść. Można to porównać z sytuacją na drodze, na której obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/h, a policjant drogówki każe kierowcy jechać 100 km/h. Komenda o 50 m, nawet jeśli padła, nie oznaczała, że zmienia się wysokość decyzji dla tego lotniska. Kapitan Protasiuk postanowił więc odejść na drugi krąg na wysokości 100 m, zgodnie z procedurą – mówi. Fakt, że doszło do katastrofy, oznacza, że w ostatnich chwilach lotu stało się coś, o czym dotychczas nie wiemy. Zastanawiające jest, dlaczego kontroler podał kapitanowi Protasiukowi komendę o możliwości zejścia do 50 m, skoro warunki nie tylko się nie polepszyły, lecz były zdecydowanie coraz gorsze.
– Może ktoś mu tak podpowiedział lub przy słuchawkach była osoba zastępująca kontrolera? Tego nie wiemy i być może nigdy nie będziemy wiedzieć – mówi nasz informator. Jedno jest pewne: słowa kontrolera z wieży w Smoleńsku, które mogły sprowadzić na polski samolot zagrożenie, nie wpłynęły na działania załogi Tu-154. Potem zaś zniknęły ze wszystkich nagrań i stenogramów, choć – jak twierdzi z przekonaniem chorąży Muś – na nagraniach z tego samolotu znajduje się dowód na wydanie identycznej komendy załogom Iła-76 i Jaka-40. Jeśli takie same słowa skierowano z wieży do pilotów Tu-154, oznaczałoby to, że wszystkie przedstawione nam kopie nagrań – a więc zapisy rozmów z kokpitu tupolewa oraz z wieży lotów – zostały sfałszowane.
Gdzie jest nagranie rozmów z wieży? Tymczasem wciąż nie wiadomo, dlaczego tak ważnych dla śledztwa zapisów rozmów z rejestratora Jaka-40 dotąd nie ujawniono opinii publicznej. Trudno także wyjaśnić przyczynę, dla której tak długo trwa badanie przez biegłych magnetofonu z tego samolotu. Nie wiemy również, czy nagrania z Jaka-40 porównano z nagraniami z wieży w Smoleńsku, by stwierdzić, czy i w jakim stopniu oba zapisy się pokrywają.
Kolejna „smoleńska śmierć” - chorąży Remigiusz Muś nie żyje Smoleńsk wciąż zbiera śmiertelne żniwo. Według informacji pochodzących od rodzin ofiar tragedii smoleńskiej Remigiusz Muś, technik pokładowy z Jaka 40, który lądował w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. nie żyje. Według jeszcze nie potwierdzonych informacji, miał popełnić samobójstwo. Rodzinie, bliskim i znajomym należą się wyrazy głębokiego współczucia. Chorąży Remigiusz Muś był ważnym świadkiem w sprawie wyjaśnienia tragedii smoleńskiej. Poza zeznawaniem w sprawie odgłosów w czasie ostatnich tragicznych sekund lotu rządowego Tu-154M, musimy mieć świadomość, że Remigiusz Muś był głównym świadkiem w sprawie ewentualnego fałszerstwa taśm z rządowego Tu-154M i tego, co się działo na rosyjskiej wieży kontroli lotów. Według niego, na taśmie z Jak-a 40 zostało zapisane, że rosyjski kontroler wydał załodze Jaka i Tu-154M komunikat o zejściu do 50 m. Komunikatu o tej treści nie ma ani na kopiach taśm z Tu-154M, ani na kopiach zapisów rozmów z wieży kontroli w Smoleńsku.
„Gazeta Polska” dotarła do chorążego Remigiusza Musia, technika pokładowego Jaka-40, który wylądował w Smoleńsku godzinę przed katastrofą Tu-154. Jak twierdzi Muś, rosyjski kontroler podał Jakowi-40 komendę o zejściu na wysokość 50 m, czyli poniżej przepisowej wysokości 100 m, na której podejmuje się decyzję o lądowaniu. Według chorążego, Tu-154M 101 oraz Ił-76 dostały od Rosjan taką samą komendę. Remigiusz Muś słyszał te słowa w radiostacji pokładowej. Powiedział nam: – Komenda ta dla nas, iła i tupolewa brzmiała: „Odejście na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 m (po rosyjsku: »uchod na wtaroj krug nie mienie piatdiesiat mietrow«)”. O ile w pojedynczym przypadku można by mieć wątpliwości, czy technik pokładowy jaka wszystko dobrze zrozumiał, o tyle mało prawdopodobne jest, by Muś przesłyszał się aż trzykrotnie. Tym bardziej że chorąży zna dobrze język rosyjski, także w specyficznych kwestiach lotniczych. Czy istnieją dowody potwierdzające wersję chorążego? Jak twierdzi Muś, komenda kontrolerów zezwalająca na zejście Iła-76 do 50 m nagrana została na magnetofonie pokładowym Jaka-40. Taka sama komenda, skierowana przez wieżę w Smoleńsku do załogi Jaka-40, powinna z kolei znaleźć się w czarnej skrzynce tego samolotu.
http://niezalezna.pl/22682-tajemnica-czarnej-skrzynki-jaka-40
Taśmy z Jaka-40 są bardzo ważnym dowodem w sprawie tragedii smoleńskiej. Niestety od ponad dwóch lat są wciąż badane przez krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych. Pomimo tego, że jakość dźwięku jest bardzo dobra, to wciąż są przekładane terminy zakończenia ich ekspertyz.
Jeśli eksperci instytutu Sehna potwierdzą, że rejestrator z jaka, jak twierdził chor. Muś, rzeczywiście zawiera zapis tych komend, wydanych zarówno Rosjanom, jak i polskiemu tupolewowi - wątpliwe staną się wszystkie dotychczasowe wersje przebiegu korespondencji radiowej między kontrolerami lotniska w Smoleńsku, a podchodzącymi na nim 10 kwietnia do lądowania maszynami. Co więcej, podważone zostaną wszystkie ustalenia, opisane zarówno przez MAK, jak i komisję Millera, a oparte na istniejących dotychczas zapisach. Ujawnienie zapisu komend, o których mówiła załoga polskiego jaka, storpeduje też wiarygodność wszystkich trzech ekspertyz fonoskopijnych, przygotowanych w Polsce i w Rosji. Prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy prokuratura wojskowa potwierdziła, że zapis magnetofonu jaka został zabezpieczony natychmiast po powrocie samolotu do Warszawy, kilka godzin po katastrofie 10 kwietnia. Istotne jest to, że inaczej niż w wypadku czarnej skrzynki, zainstalowanej w Tu-154, rejestrującej ostatnie pół godziny lotu, nagranie z jaka trwa aż pięć godzin. Zamontowane w samolocie, od którego w Smoleńsku nie odstępowali polscy lotnicy, urządzenie MS-61 jest bowiem anachronicznym magnetofonem, zaprojektowanym w Związku Radzieckim w latach 60. Jako nośnik zapisu wykorzystywany jest w nim drut stalowy, co nastręcza też pewnych trudności w odtwarzaniu i filtrowaniu danych. (luty2012)
Dziś zostały już tylko taśmy, bo główny świadek, chor. Remigiusz Muś odszedł na wieczną służbę. Apelujmy, aby taśmy jak najszybciej zostały upublicznione lub udostępnione rodzinom ofiar tragedii smoleńskiej, ku pamięci Tego, który odszedł dziś i Tych, którzy odeszli 10 kwietnia 2010 r. Ndb2010
W obronie polskich lotnikówNiemal odruchowo bronimy dobrego imienia załogi Tu-154. Każde złe słowo, ze strony przedstawicieli partii miłości budzi nasz natychmiastowy sprzeciw. To znana prawda, że Polacy szanują pilotów, ale najchętniej martwych. Jak zupełnie inaczej patrzymy na Artura Wosztyla, Remisiusza Musia, Rafała Kowaleczkę czy nieznaną z nazwiska stewardessę. Nie wszyscy mają łatwość zaufania tym ludziom. A przecież zginęli ich koledzy i koleżanki. To oni mogli lecieć tym samolotem. Sądzę, że nawet jeśli mieli śmierć w oczach i nadal się obawiają, stoją po naszej stronie zdecydowanie bardziej niż dziennikarze. Dlatego postanowiłem im zaufać. Nie bezgranicznie oczywiście. Poświęciłem trochę czasu na analizę czterech wywiadów z członkami załogi Jaka-40, jakie udało mi się znaleźć w internecie. Niżej prezentuję treść tych wywiadów wraz z moimi komentarzami, spostrzeżeniami i wnioskami (brązowy kolor czcionki). Za punkt wyjścia przyjąłem podaną przez Gazetę Polską godzinę lądowania Jaka-40 na lotnisku Siewiernyj. Analizuję wywiady w odwrotnej kolejności chronologicznej. Rozpocząłem od chyba najnowszego i niosącego najwięcej informacji wywiadu z Remigiuszem Musiem, traktując go jako podkład do wychwycenia ewentualnych rozbieżności. Rozmowa z Remigiuszem Musiem.Rozmowa z Remigiuszem Musiem.
tvn24.pl: Godzina 08:37:01. Ostatnie zdanie, które członek załogi JAKa-40 wypowiada przez radio do dowódcy TU-154: „Arek, teraz widać 200 (metrów – red.)”. To pańskie zdanie? Remigiusz Muś (technik pokładowy JAKa-40): Tak, to jest ostatnie, co w ogóle przez nasze radio do nich wyszło. Nawet nie przechodziłem już na częstotliwość 123,45, która jest taką umowną częstotliwością do pogaduch, zwykle nieokupowaną przez jakiś radar, czy kogoś, kto prowadzi. Muś nie potwierdza godziny podanej przez osobę prowadzącą wywiad, więc przypuszczam, że nie jest prawidłowa Przekazał krótki komunikat, nie próbował więcej rozmawiać. Domyślam się, że samolot był bardzo blisko lotniska, a załoga przygotowywała się do lądowania. Dlatego komunikat poszedł na „ogólnej” częstotliwości by nie rozpraszać załogi obsługą radia. Bardzo zagadkowe jest stwierdzenie: „to jest ostatnie, co przez nasze radio do nich wyszło” . Gdyby w ciągu najbliższych minut zdarzyło się coś niepokojącego z Tupolewem, prawdopodobnie pierwszym odruchem byłaby próba kontaktu radiowego. Przychodzą mi do głowy trzy wyjaśnienia tego stwierdzenia. Załoga Jaka niemal natychmiast oddaliła się od samolotu z jakiegoś ważnego powodu, ktoś ich sterroryzował i uniemożliwiono im posługiwanie się radiem lub byli pewni, że tupolew wylądował i wyłączyli urządzenia. Porucznika Artura Wosztyla (pierwszego pilota, który rozmawiał wcześniej z dowódcą Tu-154 – red,) nie było już wtedy w samolocie?
Nie. Ja też wyszedłem na około dwie minuty, na tę ostatnią fazę lądowania, żeby nasłuchiwać jak lądują. Porucznik Wosztyl rozejrzał się i powiedział: „Nie, teraz to już w ogóle nic nie widać. W tych warunkach to się chyba nie da wylądować. Może lepiej żeby nie lądowali?”. Mgła wchodziła na lotnisko takimi pasami. Wtedy to był moment, że nie było widać już drzew, które stały obok nas. Ja na to: „Dobra, to wrócę”. Wróciłem i powiedziałem o tych 200 metrach. Odpowiedzieli: „Dzięki”. Potwierdza, że była to ostatnia faza lądowania Tupolewa. W tym czasie wyszedł na płytę lotniska tylko ma około dwie minuty. Po sugestii Wosztyla Muś poszedł do samolotu przekazać informację o widoczności 200 metrów. Według stenogramów przekazał tę informację o godz. 8.37:01 Wcześniej siedział pan w kabinie pilotów? Z kim? Od pewnego momentu już tylko sam. Artur i Rafał Kowaleczko (drugi pilot – red.) byli na początku, później siedzieli w saloniku. Ja w kabinie nasłuchiwałem przez radio, co się dzieje. Informacja ta ma odzwierciedlenie w stenogramach o godz. 8.28:06
A czy któryś z was widział, jak próbował lądować rosyjski Ił? Tak, przy pierwszym nieudanym podejściu Iła tylko ja byłem na zewnątrz. Chłopaki obserwowali to przez okienka w samolocie. Powiedziałem: „Chodźcie, może jeszcze raz podejdzie. I podszedł”. Pytanie jest o mężczyzn, członków załogi. Muś odpowiada, że tylko on stał w tym momencie na lotnisku. Podchodzący pierwszy raz do lądowania Ił zainteresował wszystkich na tyle, że oczekiwali drugiego podejścia i prawdopodobnie chcieli to zobaczyć z lotniska a nie z samolotu.
Jak te podejścia wyglądały? Pierwsze było jakieś 15 minut po naszym lądowaniu. Wyszli niemal idealnie nad pas, ale nie centralnie. To jest duży samolot, więc musi dokładnie wycentrować. Pas miał szerokość 50 metrów. Nam było łatwiej. Nasz JAK ma rozpiętość skrzydeł 25 m. Dlatego my mogliśmy lądować nawet na połówce pasa, a niekoniecznie na centralnej linii. Zdaniem Musia pierwsze podejście Iła-76 było ok godz. 7.37. Przelatuje nad pasem, nie siada.
A Tu-154? Podobnie jak Ił. Tu-154 ma rozpiętość skrzydeł 37,5 m. (Jeśli nie wyjdzie dokładnie na pas) też musi „dogiąć” żeby być idealnie nad linią centralną. Ił „doginał” – moim zdaniem – dosyć brawurowo. Skrzydła nad trawą były na wysokości około 3 metrów i to z dużymi przechyleniami. W końcu zrezygnował i odszedł. To pierwsze podejścia wyglądało dosyć dramatycznie. Odczekaliśmy 10 minut i usłyszeliśmy, że podchodzi drugi raz. Wyszliśmy wszyscy, razem z naszą stewardessą. Tym razem jednak Rosjanie zupełnie nie trafili w pas. My staliśmy na drodze kołowania oddalonej od niego o ok. 70 metrów. Ił wyszedł niemal dokładnie nad nami. Wiedział, że nie jest nad pasem, więc przed przelotem nad naszym JAK-iem już miał obroty startowe i nie kombinował tylko odlatywał. Ta cała sytuacja z Iłem zaniepokoiła nas, bo pomyśleliśmy tak: to jest samolot z tego lotniska, swojacy. A mimo to nie wylądowali. Co będzie z Tupolewem? Potwierdza dramatyczne, wzbudzające zainteresowanie pierwsze podejście Iła. Siedząc w Jaku usłyszeli o godz. 7.47 ponownie jego dźwięk. Wyszli wszyscy na pas łącznie ze stewardessą. Prawdopodobnie ok. 7.48 przeleciał nad ich głowami. Trudno wskazać drogę kołowania oddaloną 70 m od pasa. Na podstawie mapy google droga kołowania jest w odległości ok 170 m od skraju pasa. Nie wiem, gdzie mógł stać Jak. Skoro Muś twierdzi, że było to zdecydowanie bliżej to można domniemywać, że stał w jednej z dwóch zatok przy drodze kołowania. Łącząc tę informację z wcześniejszą wypowiedzią o potrzebie zatankowania bardziej prawdopodobna jest zatoka w okolicy wieży, gdzie niedaleko znajduje się stacja paliw. Inne źródła wskazują okolice bramy południowej. Nie mając pewnej informacji o miejscu postoju Jaka trudno określić z dużym prawdopodobieństwem, z której strony podchodził IŁ. Ze zdania „[..] Ił wyszedł niemal dokładnie nad nami. Wiedział, że nie jest nad pasem, więc przed przelotem nad naszym JAK-iem już miał obroty startowe i nie kombinował tylko odlatywał” skłaniam się do opinii, że podchodził od wschodu. Ale nie wykluczam przeciwnej interpretacji tego fragmentu. Kierunek podejścia Iła ma bardzo istotne znaczenie przy ustalaniu zdarzeń dotyczących tupolewa.. Interesująca jest informacja na temat Iła, który według Musia, był z tego lotniska. Nie był to zatem Ił z funkcjonariuszami FSB z Moskwy, lecz lokalny samolot realizujący tu jakieś zadanie. (domglenie pasa i okolic?).
W stenogramach, między trzecim a czwartym zakrętem Tu-154 jest siedem kolejnych niezrozumiałych wypowiedzi niezidentyfikowanych osób/osoby. Wtedy był Pan w kabinie JAK-a, czy już na zewnątrz?
Tuż przed tym momentem wyszedłem z kabiny i wszyscy – jak mówiłem na początku – stanęliśmy przed naszym samolotem. Po chwili wróciłem donieść o tej 200-metrowej widoczności i znów wyszedłem. Pada bardzo istotne stwierdzenie „ wszyscy – jak mówiłem na początku – stanęliśmy przed naszym samolotem”, które potwierdza, że było to dokładnie podczas drugiego przelotu iła..Muś jak twierdzi wyszedł na około dwie minuty i wrócił przekazać komunikat. Było to więc w czasie 7.47 - 7.49. W stenogramach ten moment jest podawany w czasie 8.35:29 – 8.37:00. Po powrocie do Jaka o godz. 7.49 poinformował Tupolewa o widoczności 200m. W stenogramach jest podany czas 8.37:01.
A słyszał Pan jeszcze komunikat wieży tuż po trzecim zakręcie TU-154: „Polski 101, i od 100 metrów być gotowym do odejścia na drugi krąg”? Tak, ale ja słyszałem „50”. Tak mówiłem kolegom tuż po katastrofie i nadal tak twierdzę. Pamiętam też, że Ił również dostał od kontrolera komendę „50 metrów i być gotowym do odejścia”. Podczas pierwszego i drugiego podejścia. Potwierdza, moje spostrzeżenie, że Komunikat „50” po trzecim zakręcie musiał paść nie później niż wychodzili z samolotu po usłyszeniu Iła, czyli nie później niż 7.47. W stenogramie jest to godzina 8.35:22
Przysłuchiwał się Pan rozmowom wieży z dowódcą Iła? Tak, ale to byli dwaj Rosjanie i często mówili niezrozumiale dla mnie. Ciężko było słuchać tej korespondencji. Tamtej komendy jestem jednak pewien. Zresztą to jest do sprawdzenia, bo na naszym (JAK-a) magnetofonie, który miałem okazję raz później przesłuchać w obecności żandarmów, nagrana jest cała korespondencja Iła z wieżą. Po tym jak Rosjanie odeszli na inne lotnisko magnetofon, tak jak wiele innych odbiorników, wyłączyliśmy. Byliśmy tam bez akumulatorów a nie wiedzieliśmy, czy dojedzie zasilanie lotniskowe. Później włączyliśmy już tylko naszą radiostację, bez magnetofonu. Szkoda. Nie rozumiem, dlaczego zostały wyłączone urządzenia łączności skoro Tupolew nie wylądował. Powinni próbować nawiązywać z nim łączność, a nie wyłączać wszystko. Nasuwają mi się trzy wytłumaczenia tego faktu, o których wspomniałem wcześniej: oddalenie się od samolotu z ważnego powodu, opanowanie samolotu przez obce służby lub pomyślne wylądowanie tupolewa..
Według stenogramów z czarnych skrzynek, kontroler wydaje po raz pierwszy komendę „101 horyzont” dokładnie w tej samej sekundzie, w której nawigator podaje wysokość 50 metrów. I ja właśnie słyszałem jak mówił wcześniej, że najniżej mogą zejść na 50 metrów i być gotowi odlecieć, jeśli nie zobaczą pasa. Nie na 100. Teraz: czy nasze słowa są bardziej wiarygodne, czy stenogram? Muś nie odnosi się do stwierdzenia osoby prowadzącej wywiad. Prawdopodobnie nie słyszał tych słów przez radio. Przywołuje polecenie wieży wypowiedziane zanim wyszedł z samolotu.
Dwóch różnych komend kontrolera, który by raz mówił „bądźcie gotowi do odejścia przy 100 metrach”, a w innym momencie „bądźcie gotowi przy 50 metrach” Pan nie słyszał? Nie, nie słyszałem. Była jedna komenda.
I jedyną osobą, poza kontrolerem i dowódcą TU-154, który ją słyszał był właśnie Pan? Tak. Artur i Robert mogli tylko potwierdzić moją wersję. Jeśli kontroler wszystkich traktował równo, to logiczne, że im też wydał komendę z wysokością 50 metrów.
A jak było z wami, tzn. z lądowaniem Jaka-40? Nam również kontroler powiedział, że mamy zejść do wysokości 50 metrów.
Zeszliście? W przypadku tego lotniska, zgodnie z procedurą, można zniżyć się do wysokości 100 metrów. Dalej lot poziomy i ani metra niżej. My zrobiliśmy dokładnie tak – jakiś czas lecieliśmy poziomo na wysokości 100 metrów. Do momentu, kiedy zobaczyliśmy bramkę z APM-ów (wielkie reflektory na ciężarówkach rozstawione po prawej i lewej stronie pasa, przed nim; świecą w stronę nadlatującego samolotu – red.). Ich światło było widoczne z dosyć dużej odległości. Pomogły nam znakomicie. Spokojnie skorygowaliśmy lot w prawo, żeby znaleźć się między nimi. Tyle tylko, że JAK-40 dopuszczał przy 2,5 km długości pasa smoleńskiego lotniska możliwość, żebyśmy nad jego progiem mieli sporą wysokość a i tak wylądowali. Gdyby Tupolew był 80 metrów nad początkiem pasa, to prawdopodobnie na tych 2,5 km załoga by nie przyziemiła. Musieli być niżej.
Czy Pan, albo któryś z członków załogi JAK-a, został już przesłuchany przez rosyjskich prokuratorów?
Ja i Rafał nie. Ale w Moskwie przed rosyjskimi prokuratorami zeznania składał Artur Wosztyl. Niczego tam jednak nie podpisywał. Rosjanie może i mają prawo go przesłuchiwać ale on nie powinien być rozmowny. Z całą pewnością nie powinien niczego podpisywać.
Czy wy uzyskaliście zgodę na lądowanie? Tak. Kiedy wyszliśmy z czwartego zakrętu i zameldowaliśmy, że jesteśmy na prostej.
Kontrolerzy ze Smoleńska mieli zeznać, że nie wydali waszemu JAK-owi zgody na lądowanie. Uzyskaliście ją, czy nie? Tak. Kiedy wyszliśmy z czwartego zakrętu i zameldowaliśmy, że jesteśmy na prostej. Interesujący wątek. Trudno sobie wyobrazić, aby Jak mając kontakt z wieżą lądował bez ich zgody. Nie wykluczam, że na wieży nie było nikogo podczas lądowania Jaka. Wówczas kontrolerzy istotnie nie wydawali takiej zgody.
Porównując to do sytuacji Tu-154: to był mniej więcej ten moment, kiedy w stenogramach występuje po sobie tych siedem niezrozumiałych wypowiedzi? No tak. Im został jeszcze czwarty zakręt, ale po pierwsze w przypadku Tu-154 trzeci i czwarty to był praktycznie jeden element – nie robi się między nimi wyrównania. Poza tym to jest większa i szybsza maszyna. Mogli się wcześniej dogadać, lub nie dogadać, na lądowanie. Tych komend w stenogramach brakuje najbardziej. Zaznaczam, że nie wiem, co zostało wypowiedziane w tych siedmiu niezrozumiałych komendach. Wiem, co powinno paść: zgoda, albo niezgoda na lądowanie. Wiadomo tylko, że kontroler sprowadzał ich nadal. Potwierdza, że nie słyszał rozmowy Tupolewa z wieżą w czasie 7.47 – 7.49. Według stenogramów było to w czasie 8.35:29 – 8.37:00
Jak wyglądała wasza korespondencja z wieżą w Smoleńsku? Nie było problemów ze zrozumieniem komunikatów? Na początku, jak byliśmy jeszcze daleko, kontroler mówił trochę niezrozumiale. Ale jak kilka razy Artur powiedział mu, żeby powtórzył, zaczął mówić wyraźnie. Później wszystko wyglądało już normalnie. Byliśmy też dosyć dobrze przygotowani. Może, w porównaniu z lądowaniem na innych rosyjskich lotniskach, tutaj rzeczywiście było trochę gorzej, ale do zniesienia. W przypadku naszego podejścia nie było żadnych niejasności. Tyle tylko, że my sami wybraliśmy lot poziomy od 100 metrów aż do momentu zobaczenia bramki i wejścia w nią.
A to, że kontroler powiedział 50 metrów.. Dobrze, my mieliśmy kartę podejścia, na której były minima tego lotniska. Zgodnie z nią nie mogliśmy zejść niżej niż 100 metrów. I tak po prostu zrobiliśmy. A jeśli chodzi o Tupolewa, to naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego oni zniżali się poniżej 100 metrów. I dalej - poniżej 50.
Dlaczego kontroler – skoro karta wyraźnie określała minima lotniska w tych warunkach – miał pozwolić wam, Iłowi i TU-154, na zejście o 50 metrów niżej, niż było to zapisane na karcie? No właśnie. Przedruki karty otrzymaliśmy z ambasady. Byliśmy przygotowani, mieliśmy współrzędne środka lotniska, które dodatkowo można było wprowadzić do GPS-a. Stąd dysponowaliśmy dosyć dokładną odległością. Ale GPS wyprowadzał nas w lewo, a radiolatarnie w prawo. No więc lecieliśmy wypadkową. Gdy zobaczyliśmy światła APM-ów, tak jak mówiłem, trzeba było „dogiąć” w prawo. Ostatnio usłyszałem sugestię, że nasze karty podejścia nie są najaktualniejsze, że istnieją nowsze. Jeśli nawet tak jest, to nie otrzymaliśmy ich i lądowaliśmy – tak jak Tupolew – według kart, które mieliśmy w Pułku. Opatrzone są one datą „2006 r.”. Bardzo interesujący wątek, jeśli są zaktualizowane karty dlaczego dostali stare. Czyżby chodziło o lądowanie od wschodu? Naturalne warunki lotniska (pochylenie, kierunki wiatrów) sprzyjają
lądowaniu z zachodu. Nawet w dniu katastrofy po południu lądował An-72 właśnie od zachodu. Przed kwietniowymi lotami pytaliśmy stronę rosyjską – przez nasze MSZ – czy są uaktualnienia. Otrzymaliśmy odpowiedź, że nic się nie zmieniło (potwierdził to w rozmowie z tvn24.pl rzecznik MSZ Piotr Paszkowski).
Dlaczego zatem GPS wszystkich wyprowadzał na lewo? Przecież Tu-154 też schodziło na lewą stronę. Ił dwukrotnie tak samo. Jedyna wypowiedź kogoś z załogi Jaka na temat kłopotów Tupolewa przy podejściu do lotniska. Czy istotnie Muś widział nieprawidłowe podejście Tupolewa, czy sugeruje się szczątkami znajdującymi się po lewej stronie osi pasa? Trudno powiedzieć.
Kto odpowiada za to, żeby karty były w kabinie podczas lotu? Karty podejścia załatwia drugi lotnik. U nas był to Rafał. Przed kwietniem wykorzystywaliśmy je ostatni raz w 2009 roku. Na pewno ani razu nie było tam liczby „50”. Dlatego pomimo uwag kontrolera my zrobiliśmy po swojemu, czyli bezpieczniej.
Może współrzędne GPS-a w tych nowszych kartach są inne? Może jednak mieliśmy niewłaściwe?
Artykuł na podstawie rozmowy z członkiem załogi Jaka.
Artykuł jest napisany w taki sposób, że chwilami trudno się zorientować, czy tekst wypowiadany jest przez członka załogi, czy jest komentarzem redakcji. Zinterpretowałem według własnego uznania. Dwuznaczne fragmenty wyróżniłem na zielono. Cały czas jeszcze jestem w szoku i nie mogę dojść do siebie relacjonuje nam osoba z załogi polskiego jaka-40, który 10 kwietnia lądował w Smoleńsku tuż przed maszyną z prezydencką delegacją. Nasz rozmówca był już przesłuchany przez polską prokuraturę. Opowiedział śledczym, co widział i słyszał na lotnisku w Smoleńsku. Prawo zakazuje mu ujawniania swych zeznań, bo śledztwo trwa, ale zdecydował się o tym opowiedzieć Faktowi, bo nie może pogodzić się ze zrzucaniem winy na załogę tupolewa. Ludzie muszą dowiedzieć się, jak to tam wyglądało. Bo teraz tylko wciąż słyszę, że winni są tylko polscy piloci. A tu, na lotnisku, z obsługą tego lotu, też działy się dziwne rzeczy, które trzeba wyjaśnić tłumaczy nasz rozmówca. Rozmówcą jest prawdopodobnie stewardessa. Używa obiegowego zwrotu piloci na określenie wszystkich, którzy siedzą w kokpicie. Członkowie załogi operują raczej zwrotami dowódca, drugi pilot, mechanik, załoga. Po wylądowaniu cześć z nas stanęła przy pasie lotniska i czekała na tupolewa opowiada świadek. Z wywiadu Musia wynika, że wkrótce po wylądowaniu spośród mężczyzn, tylko on stał na zewnątrz samolotu. Ta wypowiedź potwierdza, że wypowiadającą się osobą jest stewardessa, która również mogła wyjść na zewnątrz i stać z Musiem.. Piloci wrócili do samolotu i przez radio rozmawiali z załogą prezydenckiej maszyny. Oni wiedzieli od nas, że jest mgła i bardzo złe warunki, ale nie byli spanikowani wspomina. Po kilkunastu minutach usłyszeli dźwięk nadlatującego Tu–154. Początkowo odgłos był całkowicie normalny, silnik pracował spokojnie. W pewnej chwili jednak dobiegł nas huk silnika, taki jak przy starcie, więc wiedzieliśmy od razu, że dzieje się coś złego. Po chwili usłyszeliśmy odgłos dwóch eksplozji, po nich jakieś głuche trzaski. I zapadła cisza. Byliśmy przerażeni, bo zdaliśmy sobie sprawę, że doszło do katastrofy. Jak sądzę, z komentarza osoby prowadzącej rozmowę wynika, że dźwięk nadlatującego Tupolewa został usłyszany przez załogę kilkanaście minut po wylądowaniu lub kilkanaście minut po powrocie pilotów do samolotu. Natomiast wypowiedź stewardessy nie dotyczy Tupolewa. Trudno uznać za normalny jego odgłos, gdy pracuje jeden silnik. Sądzę, że mówi o samolocie jednosilnikowym i katastrofie z jego udziałem, która wydarzyła się w innym czasie (moim zdaniem o godz 8.56). Członkowie załogi Jaka ruszyli do stojących przy płycie Rosjan z obsługi lotniska. Krzyczeliśmy do nich, że jest katastrofa, machaliśmy rekami, pokazywaliśmy, by tam natychmiast jechali. Że samolot się rozbił! Żeby nas zabrali, bo może trzeba ratować rannych, pomóc w ewakuacji opowiada świadek. Opisywana reakcja i przebieg zdarzeń może dotyczyć relacjonowanej wyżej katastrofy samolotu jednosilnikowego, jednak nie możemy mieć pewności, czy nie dotyczy innego wydarzenia. W poprzednim wątku rozmowy pomieszano informację o dźwięku nadlatującego Tupolewa z katastrofą innego samolotu. Analogiczna uwaga dotyczy następnej wypowiedzi. Rosjanie jakby niczego nie rozumieli. Dopiero gdy na nich nakrzyczeliśmy, wsiedli do samochodów i ruszyli w stronę, gdzie rozbił się samolot. Ale po chwili zawracali, bo tam było coś zagrodzone. Musieli jechać inną stroną. Gdy nas mijali, pytaliśmy, czy coś wiedzą, co z tupolewem? Jeden z nich przez otwarte drzwi auta rzucił nam: „Odlecieli”. Nic z tego nie rozumieliśmy. Gdy auta rosyjskiej obsługi w końcu odjechały, z wieży wybiegł kontroler, głośno przeklinając. – Krzyczał, że będzie miał straszne kłopoty, wielkie problemy. Łapał się za głowę, zakrywał rękami twarz, biegał w kółko i powtarzał, co z nim będzie, że takie straszne kłopoty będzie miał opowiada nam członek załogi jaka. Kontrolera dobrze zapamiętał, bo wyglądał na bardzo starego człowieka, ze zniszczoną, nalaną, mocno czerwoną twarzą. Boże, jacy ludzie tu pracują, pomyślałem wspomina nasz rozmówca. Wypowiedź dotycząca lokalizacji Jaka-40 na lotnisku. Skoro widzieli kontrolera wybiegającego z wieży można wyciągnąć wniosek, że stali w bezpośrednim sąsiedztwie wieży, ale równie dobrze mogli np. dobiec w to miejsce. Stwierdzenie o strażakach, którzy musieli się wycofać i pojechać inną stroną, „bo tam było coś zagrodzone” słyszałem także z ust Wiśniewskiego. Intrygujący jest fragment:”gdy auta rosyjskiej obsługi już odjechały”, który moim zdaniem może wskazywać na fakt, że lotnisko będące we władaniu rosyjskich żołnierzy zostało opanowane przez jakąś inną „obsługę”, która odjechała po katastrofie. Z wypowiedzi stewardessy można wywnioskować, że kontroler na wieży nie był trzeźwy. Po chwili przez okno wieży wyjrzał człowiek w zielonym mundurze. Wybiegł i zabrał tego kontrolera. Wojskowi zamknęli zaraz wieżę, a nam kazali wrócić do jaka. Nie było z nimi żadnej dyskusji. Kazali i już. Zamknęli nas na kilka godzin w samolocie relacjonuje. Załoga jaka musiała pozostać w zamkniętej maszynie. Nie pozwolono im wyjść, nikt nie chciał niczego im powiedzieć o losie załogi i pasażerów prezydenckiego samolotu. Internowanie załogi Jaka bardzo mocno wskazuje na „niewytłumaczalność” sytuacji, która zaistniała na Siewiernym. Moim zdaniem osoby odpowiedzialne za lotnisko wpadły w ogromne przerażenie nie ogarniając umysłem tego co się zdarzyło. Równocześnie trudno je podejrzewać o udział w zamachu. Rosjanie powiedzieli nam, że czekamy na nowego kontrolera, którego ściągają, byśmy mogli odlecieć. Dopiero jak go sprowadzili, dostaliśmy pozwolenie na wylot mówi nam świadek. Polska prokuratura wystąpiła do Rosjan już dwukrotnie z wnioskami o pomoc prawną, bo nasi śledczy chcą przesłuchać kontrolerów ze Smoleńska i obsługę lotniska. Ale mimo ponagleń, na razie nie ma rosyjskiej odpowiedzi. Nie wiadomo też, gdzie jest szef zmiany kontrolerów, który zaledwie 3 dni po katastrofie oficjalnie odszedł na emeryturę. I zniknął... Dalszy przebieg zdarzeń potwierdza nietrzeźwość kontrolera. Natychmiast zabrano go z wieży i odizolowano.
Rozmowa z Arkadiuszem Wosztylem tytuł:Tupolew nie lądował. Agnieszka Kublik, Wojciech Czuchnowski: O której pierwszy raz 10 kwietnia skontaktował się pan z Tu-154? Artur Wosztyl: Już po wylądowaniu pod Smoleńskiem. Mamy taki zwyczaj, że jeżeli zauważamy np. pogarszające się warunki meteorologiczne, informujemy inną załogę. To rutynowe zachowanie. Na lądowanie tupolewa czekaliśmy w jaku, bo musieliśmy dotankować samolot. Ja z kolegami z Tu-154 rozmawiałem raz. Potem rozmawiali inni koledzy z załogi. Unika podania nawet orientacyjnej godziny rozmowy, co oznacza, że była zupełnie inna niż podawana oficjalnie. W sumie były trzy rozmowy: o 8.25, 8.30 i 8.37. Tak podał Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK). Nie spoglądałem na zegarek. Podałem pilotom warunki pogodowe. Prawdopodobnie czasy podane przez MAK nie są zgodne z prawdą, dlatego Wosztyl unika potwierdzenia.
Alarmował pan, że są dramatyczne? Już gdy my podchodziliśmy do lądowania, ok. półtorej godziny wcześniej, warunki zaczęły się zmieniać. Pierwsza informacja: widoczność wynosi 4 tys. m. Potem w kilka minut się pogorszyła, było już tylko 1500 m.
Jaka była, gdy rozmawiał pan z Tu-154 na 16 min przed katastrofą? Już poniżej minimum. Dla jaka minimalna widzialność na tym konkretnym lotnisku wynosi 1500 m.
I to było też poniżej minimum Tu-154? No tak, zdecydowanie.
Jeżeli warunki są tak złe, to znaczy, że nie można lądować. Nie można. I tupolew wcale nie lądował. Robił podejście do lądowania i w jego trakcie doszło do katastrofy. Podejście wygląda tak, że samolot zniża się do swojej minimalnej wysokości i wykonuje lot w kierunku lotniska. Jeżeli na tej wysokości w odpowiedniej odległości od drogi startowej ma kontakt wzrokowy z ziemią, może się zniżyć i kontynuować, nawet gdyby wieża podała mu gorsze warunki.
Jeżeliby wieża powiedziała: "kategorycznie zabraniam", wtedy pilot nie robiłby nawet podejścia do lądowania. Wieża może zabronić lądowania? Kontroler zawsze może zabronić, w każdym momencie. Kieruje ruchem na lotnisku. Jest panem i władcą.
10 kwietnia wieża powinna była zabronić Tu-154 lądowania?Nie chcę spekulować.
Ale skoro warunki pogodowe były poniżej minimum dla tupolewa, to znaczy, że on nie mógł lądować, czyli wieża powinna była mu tego zabronić. Kontroler powinien dać jednoznaczną informację.
Jednoznaczną? Podać: "zabraniam podejścia".
Pan odradzał tupolewowi lądowanie? Tak twierdzi MAK.Nie mogę o tym mówić. Powiem tyle: ja osobiście rozmawiałem z mjr. Robertem Grzywną, drugim pilotem Tu-154. Przekazałem mu informacje o warunkach meteorologicznych i ostrzegłem go, że są nieciekawe.
Nieciekawie, czyli nie ląduj? Przekazałem swoje sugestie. Nie powiem, jakie to były sugestie.
W stenogramach jest jego stwierdzenie „warunków do lądowania nie ma”. Jednak Wosztyl dwa razy unika odpowiedzi nie chcąc obarczać winą pilotów Tupolewa, że lądowali mimo jego sugestii. Była kłótnia? Pan odradzał lądowanie, a mjr Grzywna chciał lądować? Nie!
Nie było ostrej wymiany zdań? Nie! Powiedział: "dzięki, porozmawiam z Arkiem", czyli dowódcą kpt. Protasiukiem. I zapytał, jak my wylądowaliśmy. Lądowaliśmy przy widzialności 1500 m, a dla nas to minimum pogodowe, odpowiedziałem , że nam się udało. Mamy zwyczaj, że po lądowaniu załoga sobie dziękuje, a ja mówię: "kolejny raz się udało".
Czekając na wylądowanie Tu-154, słyszał pan rozmowę pilotów z wieżą? Tak.
Wieża odradzała lądowanie? Nie mogę o tym mówić. Kolejna odmowa odpowiedzi by nie kłamać lub nie obciążać kolegów z tupolewa.
Podała, że warunki są poniżej minimum? Tak, to standardowa procedura. Z tego, co wiem, wieża podała pilotom te same dane co my. Pytała o zapas paliwa, zapasowe lotniska, dawała ciśnienie, widzialność. Tyle mogę ujawnić.
Czemu Tu-154 myślał, że jest wyżej, niż był? Sytuacja musiała ich zaskoczyć. Czym, nie mam pojęcia i nie będę spekulował. Gdybyście rozmawiali z 10 pilotami, mielibyście 10 logicznych hipotez.
Ile jest wysokościomierzy w samolocie? W jaku cztery: trzy barometryczne i jeden radiowy. Wskazania barycznego zależą od ciśnienia, jakie podaje wieża.
Czy to możliwe, by wieża podała błędne ciśnienie i dlatego piloci nie wiedzieli, na jakiej są faktycznie wysokości? Nie pamiętam, jakie ciśnienie podała wieża. Mnie podała prawidłowe.
Piloci Tu-154 niemal do ostatniej chwili lecieli na autopilocie. To dobrze? Laik myśli, że jak jest autopilot, to samolot leci sam. To nieprawda. W tupolewie jest system, który wykorzystuje niektóre podzespoły autopilota. Ale pilot i tak panuje nad sterami, pilotuje ręcznie. Z tego, co wiem, w Tu-154 jest porządny autopilot, potrafi automatycznie sprowadzić samolot. A oni przecież nie lądowali, tylko robili podejście.Powiem tak: musiało coś pójść bardzo nie tak, że tak się skończyło.
Tupolew wystartował z 27-minutowym opóźnieniem. Gdyby wylądował pół godziny wcześniej, miałby lepsze -warunki? Nie, bo już jak my lądowaliśmy, było minimum. A potem warunki się szybko pogarszały. Warunki pogarszały się z minuty na minutę, więc logiczną odpowiedzią byłoby przytaknięcie. Jednak Wosztyl bardzo rozsądnie i lojalnie względem kolegów zauważa, że ważne jest przekroczenie progu minimum a nie konkretna widoczność.
W międzyczasie nad lotniskiem pojawił się rosyjski Ił-76. Tak, jakieś 15 min po nas. Dwa razy podchodził do lądowania, ale wyszedł z lewej strony drogi startowej. To znaczy, że nie trafił w pas. Przyjmując za GP lądowanie Jaka-40 o godz. 7.22 Ił-76 pojawia się ok godz. 7.37. Jest to w 100% zgodne z wypowiedzią Musia.
Miał problemy jak nasz Tu-154? Nie mogę tego komentować. Kolejny raz unika odpowiedzi. Prawdopodobnie nic nie wie o podobnych kłopotach Tupolewa lub były one zupełnie inne.
Pojawiła się informacja, że do kabiny pilotów wszedł dowódca sił powietrznych gen. Andrzej Błasik. Mógłby pilotom wydać rozkaz lądowania?Nie, nigdy w życiu. W samolocie dowodzi kapitan. Ostateczną decyzję o lądowaniu podejmuje zawsze dowódca załogi. Jeżeli byłby niedysponowany, dowodzenie przejmuje drugi pilot.
Nawet generał nie może wydać rozkazu?Nie. I nawet prezydent nie mógłby. Była taka sytuacja, że kolega leciał z gen. Błasikiem do Świdwina. Nie mógł wylądować, były złe warunki. I nie wylądował, choć generał spieszył się.
Drzwi do kabiny pilotów bywają otwarte? Tak, u nas nie jest jak w lotach komercyjnych. Na pokładzie są sprawdzeni pasażerowie, nie zamyka się kabiny. Ale nie każdy może tam wejść. Jeżeli ktoś chce, prosi kogoś z personelu i ta osoba pyta kapitana. I jeżeli są odpowiednie warunki, czyli np. nie podchodzimy do lądowania, kiedy musimy być skupieni, kapitan zaprasza. Wszystkie trzy odpowiedzi potwierdzają lojalność względem dowódcy i kolegów.
Czyli tuż przed lądowaniem nikt nie może wchodzić do kabiny?Nie praktykuje się tego. Od momentu, kiedy zaczynamy podchodzić do lądowania, personel pokładowy jest odpowiedzialny za to, żeby wszystkie osoby siedziały zapięte w pasach.
Jak się pan dowiedział, że Tu-154 nie wylądował? To było słychać. Siedziałem w jaku jakieś 700-800 m od miejsca katastrofy. Samolot podchodził do lądowania na ustalonym zakresie pracy silnika. I nagle usłyszałem, że dodał obrotów, potem dźwięk jednego milknącego silnika, potem jakieś trzaski, huki. Pomyślałem: "no, chyba chłopaki się rozbili".Akurat wtedy z wieży wyszedł jakiś człowiek. Zapytaliśmy, gdzie jest tupolew. - Odleciał - odpowiedział. Byliśmy w szoku.
Jak to?! Nie słyszeliśmy silników odlatującego tupolewa! Już samo pytanie dziennikarza jest intrygujące. Zamiast spytać „jak się pan dowiedział o katastrofie Tu-154” lub „jak się pan dowiedział, że Tu-154 się rozbił” zadał pytanie, które nie wskazuje, na fakt jego rozbicia. Prawdopodobnie przez wywiadem dziennikarz prowadził luźną rozmowę z Wosztylem, z której wynikało, że nie widział, ani nie słyszał katastrofy ani lądowania Tupolewa. Stąd prawdopodobnie to nieco dziwne pytanie. W odpowiedzi na tak postawione pytanie Wosztyl relacjonuje chwile, w których dotarło do niego, że pasażerowie tupolewa nie żyją. Dwa razy wspomina o jednym silniku Mówi zatem o katastrofie samolotu jednosilnikowego. Następnie zupełnie bez emocji o jakichś odgłosach i chłopakach, którzy się rozbili. W ten sposób nie mówiłby o katastrofie, w której uczestniczyli jego koledzy. W chwili tego zdarzenia Wosztyl siedział w Jaku. Ta wypowiedź, jak i reakcja osób na wieży jest zgodna z relacją innego członka załogi, którego wywiad analizowałem wcześniej.
Nie wiedział, że samolot prezydencki się rozbił? Nie wiem. Dosłownie kilka sekund potem zawyły syreny alarmowe. Moim zdaniem Wosztyl opisuje chwile ostatniej katastrofy pozorującej katastrofę tupolewa, czyli przed zawyciem lotniskowej syreny. Rosjanie twierdzą, że syrena ta zawyła o godz. 8.56
Wywiad dla TVN z Arturem Wosztylem Wywiad dla TVN z Arturem Wosztylem (fragmenty) (...) Niech Pan powie, jak wyglądało to podejście do lądowania w przypadku Jaka-40, tam były jakieś problemy? Było widać pas startowy? Jakie informacje od kontrolera Państwo otrzymywali? To znaczy po wykonaniu czwartego zakrętu już na kurs lądowania dostaliśmy zgodę na podejście, kontynuowaliśmy lot można powiedzieć – jeśli rozmawiali Państwo z osobami, które były tam na pokładzie, a na pewno rozmawiali – było to bezchmurne niebo wówczas. Słońce świeciło i pod nami była taka pierzynka, taka szarawa, to była bardzo gęsta mgła. Weszliśmy w tą mgłę już mając konfigurację do lądowania, klapy wypuszczone i podwozie. Także już końcówka lotu, poniżej tych 400 metrów była już w tych warunkach, w takiej gęstej mgle kontynuowaliśmy podejście. Na temat komunikacji z wieżą powiedział tylko to co musiał powiedzieć, że dostali zgodę na lądowanie. Bez takiej zgody trudno sobie wyobrazić lądowania. Z niektórych źródeł wynika, że w chwili lądowania wieża mogła być pusta..Wypowiedzi Musia raczej wykluczają brak obsługi na wieży.
Czy Państwo widzieli jakiekolwiek światła sygnalizujące, w którym miejscu jest pas, że mogą państwo spokojnie podchodzić do lądowania, kontynuując ten proces, który Państwo rozpoczęli? Tak, na wysokości około 120 - 130 metrów biorąc pod uwagę, że minimum lotniska tam jest 100 m podstawy chmur i 1500 m widzialności zobaczyliśmy światła APM-ów. To są takie potężne reflektory rozstawione przy samym lotnisku, przy progu drogi startowej. Tak, że wiedzieliśmy gdzie jest pas startowy, wiedzieliśmy jak samolot, którym wykonujemy lot jest ułożony względem drogi startowej, tak więc podjąłem decyzję o kontynuowaniu podejścia do lądowania.
Nie było żadnych problemów? Nie, nie było żadnych problemów.
O której państwo wylądowali? Myślę, że to była gdzieś godzina 7.20 naszego czasu.
Wiemy, że ci sami kontrolerzy lotniska również pracowali z wami, również was sprowadzali na ziemię. Jak wyglądała ta korespondencja, w jakim języku, rosyjskim, angielskim? Ona się odbywała płynnie, bez żadnych problemów ze zrozumieniem jedna drugiej strony? Korespondencję prowadziliśmy w języku rosyjskim. Informacje były zwięzłe i krótkie. Zresztą ogólnie jest taka zasada. W powietrzu rozmawiamy przekazując zwięzłe informacje i krótkie. Tak, że było zrozumiane przez obie strony i nie było problemów żeby się porozumieć i odebrać informacje przekazane przez kontrolera. Mimo pewnej sugestii dziennikarki, brak konkretnej odpowiedzi na pytanie o komunikowaniu się z wieżą. (...)
Proszę mi powiedzieć, czy jest taki zwyczaj – bo wiemy, że załoga Jaka-40 kontaktowała się z załogą Tupolewa – pan mówił, o tym, że to jest taki zwyczaj, że kiedy jest tak, że samolot pierwszy ląduje to zawsze informuje tę załogę, która jeszcze jest w powietrzu, albo przynajmniej zbliża się do lotniska podając informacje co się dzieje, jaka jest pogoda, wiem, że taki kontakt był. Znaczy jest taka zasada pośród nas, że jeżeli pierwsza załoga ląduje a zauważyła jakieś sytuacje anormalne, typu silna turbulencja, pogarszające się bardzo szybko warunki atmosferyczne lub jakiś nieciekawy stan pasa, wówczas mamy zwyczaj przekazywać takie informacje drugiej załodze, która akurat dolatuje do tego lotniska.
Tak też było w tym przypadku? Tak, przekazaliśmy kolegom informacje o pogarszającej się pogodzie.
Jakie to były te informacje i jak ta pogoda była zła? Te informacje, które państwo przekazywali to były już takie warunki, że trudno byłoby wylądować? Znaczy nie będę się wdawał w szczegóły, ponieważ toczy się ciągle dochodzenie w tej sprawie, natomiast przekazaliśmy ogólne informacje o pogarszającej się pogodzie, która z minuty na minutę można powiedzieć, że się pogarszała, no i przekazaliśmy swoje sugestie odnośnie samego wykonania lotu dla kolegów, także tutaj...
Ale to znaczy to są sugestie mówiąc bardzo ogólnie nie dokładnie, to są sugestie takie w jaki sposób powinni podchodzić? To znaczy zasugerowaliśmy, aby się nie zniżali poniżej jakiejś tam wysokości i wykonywali, ewentualnie jeśli się zdecydują podejść do lotniska, żeby uważali strasznie.
Jak była odpowiedź? Kolega, z którym rozmawiałem, był to major Robert Grzywna powiedział, podziękował mi za te informacje, powiedział, że skonsultuje się z dowódcą załogi kapitanem Arkadiuszem Protasiukiem no i na tym się w sumie skończyła nasza rozmowa.
Pan rozmawiał, ale rozmawiali też koledzy z pana załogi, prawda? Tak, przekazywali w późniejszym terminie dane odnośnie pogarszającej się pogody, natomiast nie znam, nie znam treści, ponieważ wtedy byłem już na zewnątrz i czekałem na kolegów i koleżanki.
No właśnie kiedy doszło do tej katastrofy o tej 8.41 pan nie był w samolocie, był pan na płycie lotniska? Tak, byłem na płycie lotniska i nasłuchiwałem jak tupolew podchodzi do lądowania. Intrygujące pytanie dziennikarki, sugerujące, że Wosztyl mógł widzieć nie tylko tę katastrofę, ale też inną lub katastrofa nie wydarzyła się o 8.41 jak podają oficjalnie Rosjanie..
I co pan usłyszał? A to jest ciągle trudne, naprawdę powiem szczerze. Słyszałem pracujące silniki samolotu który podchodził, zbliżał się do lotniska. Nagle usłyszeliśmy jak - bo nie tylko ja tam byłem, była cała załoga razem ze mną – usłyszeliśmy jak dodają obrotów maksymalnych, znaczy inaczej, obroty zaczęły narastać do maksymalnych, następnie po kilku sekundach trzask i huk i następne kilka sekund, a dźwięk. Najbardziej tajemnicze niedopowiedzenie Wosztyla. Czy zamierzał powiedzieć „a dźwięk silników tupolewa było ciągle słychać” czy może „a dźwięk tupolewa zamilkł”. Po czterech miesiącach nadal nie mam pewności. Skłaniam się do „a dźwięk silników tupolewa było ciągle słychać”. Wosztyl zrozumiał,ze pasażerowie tupolewa nie żyją później, po rozbiciu samolotu jednosilnikowego, chwilę przed wyciem syreny lotniskowej .
Podsumowanie Moim zdaniem wszystkie wypowiedzi członków załogi Jaka są spójne i nie przeczą sobie wzajemnie. Podważają natomiast rzetelność stenogramów. Z tych dwóch powodów traktuję je jako w dużej części wiarygodne.
Członkowie załogi bezpośrednio kwestionują podawaną przez kontrolera wysokość decyzji. W sposób pośredni podważają czasy wydarzeń zarejestrowanych w stenogramach Te dialogi, które można poprawnie zweryfikować odbyły się około 48 minut wcześniej niż podano w stenogramach. Tak więc pierwszy kontakt radiowy nastąpił wkrótce po wylądowaniu około 7.36. Ostatni komunikat o widoczności 200 metrów około godz. 7.49. Konsekwentnie, informacja o dwukrotnym podejściu Iła i odejściu na inne lotnisko występująca w stenogramie o godz 8.30 powinna zostać
wypowiedziana ok 7.42. co jest niemożliwe. Wówczas Ił nie wykonał jeszcze dwóch podejść. Zatem autentyczność tego wpisu jest wątpliwa. Treść ta musiałaby być wypowiedziana po odejściu Iła, czyli po godzinie 7.49. Jak wiemy ze słów Musia, po tej godzinie już nie rozmawiali z załogą tupolewa. Komunikat o Ile może być prawdziwy tylko wówczas, gdy dotyczyłby innego Iła, np. tego z ludźmi Miedwiediewa z Moskwy. Ił, którego obserwował i opisywał Muś był z tego lotniska. Z żadnego wywiadu nie możemy dowiedzieć się, co stało się pomiędzy godziną 7.49 a katastrofą samolotu jednosilnikowego, która prawdopodobnie wydarzyła się ok 8.56.
Kolejna „smoleńska śmierć” - chorąży Remigiusz Muś nie żyje Smoleńsk wciąż zbiera śmiertelne żniwo. Według informacji pochodzących od rodzin ofiar tragedii smoleńskiej Remigiusz Muś, technik pokładowy z Jaka 40, który lądował w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. nie żyje. Według jeszcze nie potwierdzonych informacji, miał popełnić samobójstwo. Rodzinie, bliskim i znajomym należą się wyrazy głębokiego współczucia. Chorąży Remigiusz Muś był ważnym świadkiem w sprawie wyjaśnienia tragedii smoleńskiej. Poza zeznawaniem w sprawie odgłosów w czasie ostatnich tragicznych sekund lotu rządowego Tu-154M, musimy mieć świadomość, że Remigiusz Muś był głównym świadkiem w sprawie ewentualnego fałszerstwa taśm z rządowego Tu-154M i tego, co się działo na rosyjskiej wieży kontroli lotów. Według niego, na taśmie z Jak-a 40 zostało zapisane, że rosyjski kontroler wydał załodze Jaka i Tu-154M komunikat o zejściu do 50 m. Komunikatu o tej treści nie ma ani na kopiach taśm z Tu-154M, ani na kopiach zapisów rozmów z wieży kontroli w Smoleńsku.
„Gazeta Polska” dotarła do chorążego Remigiusza Musia, technika pokładowego Jaka-40, który wylądował w Smoleńsku godzinę przed katastrofą Tu-154. Jak twierdzi Muś, rosyjski kontroler podał Jakowi-40 komendę o zejściu na wysokość 50 m, czyli poniżej przepisowej wysokości 100 m, na której podejmuje się decyzję o lądowaniu. Według chorążego, Tu-154M 101 oraz Ił-76 dostały od Rosjan taką samą komendę. Remigiusz Muś słyszał te słowa w radiostacji pokładowej. Powiedział nam: – Komenda ta dla nas, iła i tupolewa brzmiała: „Odejście na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 m (po rosyjsku: »uchod na wtaroj krug nie mienie piatdiesiat mietrow«)”. O ile w pojedynczym przypadku można by mieć wątpliwości, czy technik pokładowy jaka wszystko dobrze zrozumiał, o tyle mało prawdopodobne jest, by Muś przesłyszał się aż trzykrotnie. Tym bardziej że chorąży zna dobrze język rosyjski, także w specyficznych kwestiach lotniczych. Czy istnieją dowody potwierdzające wersję chorążego? Jak twierdzi Muś, komenda kontrolerów zezwalająca na zejście Iła-76 do 50 m nagrana została na magnetofonie pokładowym Jaka-40. Taka sama komenda, skierowana przez wieżę w Smoleńsku do załogi Jaka-40, powinna z kolei znaleźć się w czarnej skrzynce tego samolotu.
http://niezalezna.pl/22682-tajemnica-czarnej-skrzynki-jaka-40
Taśmy z Jaka-40 są bardzo ważnym dowodem w sprawie tragedii smoleńskiej. Niestety od ponad dwóch lat są wciąż badane przez krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych. Pomimo tego, że jakość dźwięku jest bardzo dobra, to wciąż są przekładane terminy zakończenia ich ekspertyz.
Jeśli eksperci instytutu Sehna potwierdzą, że rejestrator z jaka, jak twierdził chor. Muś, rzeczywiście zawiera zapis tych komend, wydanych zarówno Rosjanom, jak i polskiemu tupolewowi - wątpliwe staną się wszystkie dotychczasowe wersje przebiegu korespondencji radiowej między kontrolerami lotniska w Smoleńsku, a podchodzącymi na nim 10 kwietnia do lądowania maszynami. Co więcej, podważone zostaną wszystkie ustalenia, opisane zarówno przez MAK, jak i komisję Millera, a oparte na istniejących dotychczas zapisach. Ujawnienie zapisu komend, o których mówiła załoga polskiego jaka, storpeduje też wiarygodność wszystkich trzech ekspertyz fonoskopijnych, przygotowanych w Polsce i w Rosji. Prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy prokuratura wojskowa potwierdziła, że zapis magnetofonu jaka został zabezpieczony natychmiast po powrocie samolotu do Warszawy, kilka godzin po katastrofie 10 kwietnia. Istotne jest to, że inaczej niż w wypadku czarnej skrzynki, zainstalowanej w Tu-154, rejestrującej ostatnie pół godziny lotu, nagranie z jaka trwa aż pięć godzin. Zamontowane w samolocie, od którego w Smoleńsku nie odstępowali polscy lotnicy, urządzenie MS-61 jest bowiem anachronicznym magnetofonem, zaprojektowanym w Związku Radzieckim w latach 60. Jako nośnik zapisu wykorzystywany jest w nim drut stalowy, co nastręcza też pewnych trudności w odtwarzaniu i filtrowaniu danych. (luty2012)
Dziś zostały już tylko taśmy, bo główny świadek, chor. Remigiusz Muś odszedł na wieczną służbę. Apelujmy, aby taśmy jak najszybciej zostały upublicznione lub udostępnione rodzinom ofiar tragedii smoleńskiej, ku pamięci Tego, który odszedł dziś i Tych, którzy odeszli 10 kwietnia 2010 r. Ndb2010
Śmierć w sobotę wieczór Jestem przekonany, że rychło będę miał wypełnioną checklistę pod tytułem „ Bez udziału osób trzecich” Gdy przeczytałem o śmierci świadka katastrofy smoleńskiej, technika z Jaka 40, kilka rzeczy wydrukowało mi się w mózgu, niczym Terminatorowi na wyświetlaczu. Po pierwsze, oczywiście, kolejny świadek nie żyje. Nie wiem, jak umarł, na razie wiem tyle, że nie żyje. Dlatego nie chcę tu spekulować, ani roztaczać jakiś teorii, wysnutych z palca, albo jeszcze skądeś indziej. Bo zwyczajnie nic nie wiem, podobnie, jak wszyscy inni, którzy dziś zajmują w tej sprawie stanowisko. Mogę jedynie złożyć serdeczne wyrazy współczucia rodzinom. Dopóki nie pojawią się jakieś fakty, bardziej mnie zajmują zaobserwowanie przy okazji poprzednich tajemniczych śmierci prawidłowości. Dla przypomnienia, Ś. P. Remigiusz Muś, technik z Jaka 40, świadek tragedii Tupolewa, zeznał jednoznacznie i bez wątpliwości, zdrowo mieszając w oficjalnej wersji wydarzeń, iż zarówno oni, w Jaku 40, jak i pozostałe samoloty, czyli rządowe Tu 154 i rosyjskie Ił 76 dostały komendę z „wieży”, czy z baraku kontroli lotów, by zejść do wysokości 50 metrów, choć instrukcja mówi o 100 metrach. Sama komenda nie jest aż tak ważna, ot, powiedzmy, kontroler lotu uznał, że samoloty mogą zejść do tych 50 metrów, choć w tym momencie akurat widzialność dramatycznie spadła, zamiast się poprawić. No, ale powiedzmy, że tak mu się wydawało, albo powiedział sobie po sienkiewiczowsku, „ech, raz maty rodyła, może się uda”. Nie to jest istotne. Ważniejsze, dużo ważniejsze, że tej korespondencji, słyszanej i nagranej w Jaku na osobnym magnetofonie nie ma na nagraniach z czarnych skrzynek Tupolewa. A to oznacza, że nie mamy tu już do czynienia z drobną w istocie, no, może nie drobną, ale dającą się jakoś wytłumaczyć, sprawą błędu kontrolera, ale gardłową sprawą sfałszowania zapisów czarnych skrzynek. I to jest sprawa, o którą wywraca się cała smoleńska narracja. Nikt nie fałszuje zapisów, jeśli te zapisy nie świadczą przeciw niemu. Nikt nie kłamie, jeśli nie ma nic do ukrycia. Przeciwnie, gdyby Rosja nie miała nic do ukrycia, to natychmiast, nawet wbrew Tuskowi, choćby kwiczał, że nie chce mieć ze sprawą nic do czynienia, zwołałaby międzynarodowa komisję i udostępniłaby wszystko, absolutnie wszystko. I nie dotknęła by nawet jednym palcem czarnych skrzynek. Żeby było śmieszniej, pierwsza oferta prezydenta Miedwiediewa była właśnie taka, międzynarodowa komisja. I pierwsze prace odbywały się według umowy z 1993 roku. Może dziś już nie pamiętamy, ale tak właśnie było. Dopiero po chwili zorientowali się, jaka jest reakcja Tuska i postanowili, że skoro tak, to dobrze, jadą „na bezczela”, kłamią na maxa. Załącznik 13 Konwencji Chicagowskiej, całość śledztwa po stronie rosyjskiej. Polacy przystawiający swój uwiarygodniający stempel na rosyjskich bajkach i kłamiący z trybuny sejmowej. Czarnych skrzynek nie mamy, co jakiś czas prokurator jedzie uroczyście odebrać z Moskwy kolejną kopię, nieco dłuższą i bardziej autentyczną wersję, niż poprzednia, również uroczyście otrzymana. I mamy to, co mamy. W swojej książce, która właśnie się drukuje napisałem kilka słów o Seryjnym Samobójcy, tajemniczej postaci charakterystycznej dla epoki schyłkowego Tuska, która obserwujemy. Kiedyś ten Seryjny Samobójca nazywał się nieco mniej romantycznie, był zwykłym „Panem od śrubek”. No, ale ostatnio bardzo urozmaicił swoje „modus operandi”. To już nie są jakieś głupie śrubki czy chamska ciężarówka ze żwirem na białoruskich numerach. O, teraz, to mamy do czynienia z artystą. To prawdziwy tytan pracy. Państwowa Inspekcja Pracy pisze już ponoć sążnisty protest, bo zamiast dawać dobry przykład, łamie wszystkie przepisy i limity nadgodzin, bo pracuje najintensywniej w weekendy i późnym popołudniem. Zastanawiają się, do kogo zaadresować. We wszystkich przypadkach, jakie obserwowaliśmy w ostatnich latach kilka rzeczy pojawia się stale. Popatrzmy, co z nich mamy dzisiaj i co się pojawi w najbliższych dniach. Dokładnie wiem, co kto napisze. Jestem przekonany, że rychło będę miał wypełnioną checklistę pod tytułem „ Bez udziału osób trzecich”. Po pierwsze, zwykle, po kilku dniach powinniśmy usłyszeć, że podobno ofiara odkryła w swoim organizmie zaczątki Alzheimera, kto tak powiedział, nie wiadomo, ale chodzą pogłoski. Poza tym, już z innych źródeł okaże się, że zmarły umówił się na wizytę z lekarzem w następny poniedziałek i na podpisanie umowy z kontrahentem w najbliższy weekend, po czym znaleziono go w piątek wieczorem, akurat poza zasięgiem kamery, za to z karteluszkiem w dłoni, „bez udziału osób trzecich!!”. W piątek, żeby już w poniedziałek prokuratura mogła wszcząć najenergiczniejsze śledztwo. To zwykle robi zmarły. Natomiast zadania opinii publicznej są nieco inne. Natychmiast po ogłoszeniu znalezienia ciała, a jeszcze lepiej jeszcze przed, należy z oburzeniem odrzucić wszystkie nikczemne i oszołomskie sugestie, że coś tu jest nie tak, oraz wykrzyczeć, że zadawanie jakichkolwiek pytań stawia pytającego poza nawiasem ludzi rozumnych. Każdy, kto zadaje jakieś pytania, jest śmiechu wartym paranoikiem, hieną, tańczy na grobie i zamierza wjechać tą trumną na Wawel. Natomiast natychmiastowe histeryczne uznanie, że wszystko jest w porządku, zanim jeszcze jakikolwiek posterunkowy obejrzy teren, jest charakterystyczne dla ludzi rozumnych, dla europejczyków, z dużych miast. No, więc teraz zamiast piątku mamy noc z soboty na niedzielę, efekt jest ten sam, prokuratura rozpocznie najenergiczniejsze śledztwo w poniedziałek. W międzyczasie, przeleciałem komentarze, od razu, od pierwszych sekund wiadomo już, że „bez udziału osób trzecich”. To jest obowiązkowe. I może tak jest, tylko skąd o tym wiadomo od pierwszej sekundy? I od pierwszych sekund, zanim jeszcze ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, ci sami ludzie, co zawsze, już (prewencyjnie chyba) histerycznie atakują wszystkich, co „grają trumnami”, paranoików, co się doszukują sensacji. Ludzie, przecież my, owi „paranoicy” jeszcze nic nie powiedzieliśmy! Na razie, podpadamy pod kategorię „nienawistnie milczymy, ale wiadomo, co chcemy powiedzieć”. Seaman
Dlaczego sprofanowano zwłoki A. Walentynowicz. Kod bestii Bestia pokazuje w ten sposób, że rytualnie zabija w Katyniu, a w rocznicę dla uczczenia ofiar, zrobi jeszcze teatralną powtórkę, powiększając grozę przedstawienia, pastwiąc się nad zwłokami ofiar. Bestii nie jest dość zadać śmierć, to małoIluzja zbudowana na pancernych brzozach i debeściakach wytrzymała długo, bo aż dwa lata. W kryminalistyce to epoka, sprawcy zdążyli pozacierać i pogmatwać ślady wielokrotnie, jednak jest nadzieja, bowiem mrok kłamstwa może rozedrzeć nawet jeden dowód, jedno świadectwo. Czemu tak się jeszcze nie stało? Z symptomów sądząc – dostępu do prawdy o kwietniu 2010 strzeże potężna armia propagandy i służb, zagłuszająca i usuwająca niewygodne fakty, dokumenty, a w końcu samych świadków osobiście. Nie ma człowieka – nie ma sprawy. Dlatego w dżungli dezinformacji warto opierać wnioski na niezawodnym kryterium użyteczności. Nie wymaga to wcale wielkiego intelektu, jedynie wiedzy, samozaparcia i dyscypliny. Trzeba cały czas sprawdzać, czemu i komu dane opowieści, fakty i hipotezy służą oraz kto im służy. Nie wolno opierać swoich opinii na jakichkolwiek „autorytetach”, gazetowych omówieniach i konferencjach, gdzie wystawia się na pokaz przygotowane do masowej konsumpcji gotowe, jedynie słuszne wnioski. Wszystko należy sprawdzać z możliwie wielu źródeł, konfrontować je, porównywać, samodzielnie oceniać ich rzetelność. Dopiero w taki – okupiony realnym nakładem czasu i wysiłku – sposób można dojść do jako tako podobnych do prawdy wniosków, bo prawda jest droga. Zwłaszcza gdy nad jej ukryciem pracuje nieustannie sztab profesjonalistów. Obecność zmasowanych sił propagandy, znamionujących przygotowaną zawczasu i wszechstronnie przećwiczoną operację specjalną, można było wykryć bez trudu już feralnego kwietniowego poranka, ale do tego trzeba było intelektualnej odwagi i opisanej wyżej dyscypliny. Jeśli ktoś się spóźnił – trudno, musi przyznać, że jak przytłaczająca większość, ulega profesjonalnym oszustom od reklamy i propagandy, polegając na ich relacjach, opowieściach i wnioskach. Zawsze jest jednak czas, aby to naprawić, wystarczy trochę własnego wysiłku…
Symbolika historycznego aktu Nietrudno dostrzec, dlaczego z tak wielkim uporem symboliczna pancerna brzoza była propagowana i broniona tak długo, pomimo oczywistej sprzeczności z prawami fizyki. Jeszcze dziś łatwo spotkać ludzi, którym przypomnienie, że brzoza nie mogła złamać skrzydła tupolewa, bo przeczy to prawom fizyki, inżynierii materiałowej oraz wielu udokumentowanym wypadkom takiej konkretnej maszyny oraz testom wytrzymałościowym podobnych maszyn, sprawia niemal fizyczny ból. Brzoza nie złamała… Jaka szkoda, a taka piękna była opowieść. Brzozie kłaniał się i ją obejmował prezydent. Taka piękna symbolika… Ano właśnie. Symbolika. Tak to było symbolicznie wymyślone. Delegacja przybywa na miejsce historycznego męczeństwa w okrągłą rocznicę. Samolot ląduje we mgle, przelatuje nad przeklętym lasem katyńskim, który kryje tysiące ofiar bestialstwa. Zły to las. Przeklęte to drzewa.
Jedno z nich urywa skrzydło żelaznego ptaka, przewraca go, zabija. Jeszcze raz daje o sobie znać syndrom katyński, syndrom przeklętego, morderczego lasu, który zabija wszystkich Polaków, którzy do niego wejdą. Wszyscy pasażerowie samolotu giną. Żelazny ptak, podobny w powietrzu do orła, z szachownicą na ogonie, leży w dymiących szczątkach na polance. Obrazek z odwróconymi kołami przewija się bez przerwy na ekranach telewizorów na całym świecie przez kilka dni. Golenie z kołami sterczą żałośnie w niebo, jak stężałe w bezruchu szpony orła, któremu brzoza w locie urwała skrzydło i padł rażony śmiertelnie. Nie ma znaczenia, że pancerna brzoza miała się tak do skrzydła tupolewa, jak brzozowa witka z miotły do skrzydła orła bielika. Na ekranach widzimy dymiącego, martwego żelaznego ptaka. Orzeł zginął. W rocznicę smoleńskiego ludobójstwa bestialski las powtarza rytuał. Zabija polskiego orła, strącając go dumnego z nieba – na nieludzką ziemię, na śmierć, na powtórną śmierć. Na pamiątkę, a właściwie na przypieczętowanie tamtej z 1940 r, bo to jest powtórka! Na milionach ekranów, w gazetach i internecie przez całe dni obrazy z symbolicznie martwym polskim ptakiem kodują wszystkim ten mem do głów: orzeł nie żyje, powaliła go smoleńska brzoza! Polski orzeł został powtórnie śmiertelnie ugodzony. Nie powstanie. Powyższe to opis głównej zawartości symbolicznej aktu dokonanego w Smoleńsku. Jeśli masz odwagę studiować głębiej, dojrzysz więcej, ale przecież to wszystko był tylko nieszczęśliwy wypadek… Jeśli wiesz już, że nie był to wypadek i także pogodzisz się z myślą, że symbolika została wymyślona i zainscenizowana celowo, możemy iść dalej, bowiem sprawcy symbolikę zastosowali także w innych fragmentach wariantowego planu działania.
Dlaczego Anna Walentynowicz Kiedy dowiedziałem się o zamianie zwłok śp. A. Walentynowicz i upiornym męczeństwie jej syna i wnuka, tułających się po cmentarzach i prosektoriach, w makabrycznych procedurach, ażeby móc w końcu ją pochować, na jej należnych kilku metrach kwadratowych, z tabliczką z imieniem i nazwiskiem, wiedziałem, że patrzę w oczy bestii. Pani Anna przeżyła wiele w swoim tułaczym życiu, ale zawsze towarzyszyła jej naturalna pogoda ducha, zaskarbiająca sympatię otoczenia. Jako sierota na kresach wschodnich sypiała z krowami, jednak się nie załamała. Jej rodzina myślała, że choć po śmierci będzie miała swoje spokojne miejsce, myliła się. Pani Anna musiała przejść jeszcze przez upodlenie poszukiwania zwłok i procedurę ich identyfikacji, podczas której okazało się, że zwłoki sprofanowano, bo ciało rozpoznane przez syna jako właściwie nienaruszone, dziś nie miało twarzy. Kiedy o tym mówił przed kamerą, załamał mu się głos, a słuchający poczuli lodowate pchnięcie, jakby to ich matkę ktoś mordował. Pani Anna była właśnie taka, prosta, skromna, bezpośrednia. Była dla wszystkich jak matka, dlatego ją wybrano do rytualnego poniewierania. Profanacja jej ciała, to symboliczne poniewieranie zwłok wszystkich polskich matek. Bestia pokazuje w ten sposób, że rytualnie zabija w Katyniu, a w rocznicę dla uczczenia ofiar, zrobi jeszcze teatralną powtórkę, powiększając grozę przedstawienia, pastwiąc się nad zwłokami ofiar. Bestii nie jest dość zadać śmierć, to mało. Musi mieć ona jeszcze cel wychowawczy. Gdzie twoja mamusia? Pogibła. A gdzie zwłoki, gdzie trumna? Zgaduj-zgadula, gdzie złota kula. Może tu, a może tam, kto to wie, był taki bałagan… Kiedy rodzina w końcu znajdzie swoją matkę, okaże się, że przez ponad dwa lata odprawiała modły na grobie obcej osoby, ale za karę – za zbytnią dociekliwość i nieposłuszeństwo – zobaczy na własne oczy, że bestia nie uszanowała nawet zwłok poległej. Turańska bestia bowiem poniewiera zwłoki swych wrogów, rzuca je psom na pożarcie, rozrywa je i tarza w błocie, aby je ostatecznie pozbawić czci, godności i zabrać całą ich energię, a pozbawić jej dzieci poległej. Matka Polka nie żyje, ale nie trzeba jej szukać wcale, bo się okaże, że bestia ją sprofanowała. Dlatego cicho-sza. Nic nie wolno mówić, tak będzie najlepiej. Oto dydaktyka bestii. Podobny, jeśli nie ten sam mechanizm, dotyczy śp. prezydenta Kaczorowskiego, który w symbolicznym języku oznacza ojca. Nie zdziwiłbym się, gdyby także jego dotyczyły profanacyjne obrzędy, mające symbolicznie odebrać mu cześć i siłę jego potomkom. Matka sponiewierana, ojciec sponiewierany. Dzieci mają siedzieć cicho, nie pytać się za wiele, bo są w niewoli. Nie ma orła, nie ma matki-ojca. Niczego nie ma i nikt nas nie obroni. Zwłoki naszych przodków bestia rozwłóczy po stepie, przyśpiewując w pijanym widzie. Wsie pogibli! Oriel pogib! Naturalni przywódcy zostali zabici i sprofanowani. Wybrano do upiornej symboliki osoby najbardziej wyraziste, cieszące się powszechną sympatią i nie mające właściwie wrogów. Zauważ, że złośliwa bestia wybrała na swoje ofiary osoby, które cieszyły się szacunkiem nawet swoich przeciwników. Mówienie o przypadkowym błędzie już w tym momencie jest wykluczone, a to dopiero początek. Można wręcz stwierdzić, że to był casting na największą widownię, największy ból i wybrano do makabrycznej dydaktyki jedyne osoby, poza samym prezydentem Kaczyńskim, ale ten był już „zagospodarowany”, które mogły to zapewnić.
Trumny z opóźnionym zapłonem Rytualna i symboliczna prowokacja z profanacją zwłok w tle była znana, a przynajmniej istniało formalne o niej podejrzenie, polskiej prokuraturze, bowiem rosyjska prokuratura przesłała informacje o błędach w dokumentacji, wskazujące na zamianę zwłok, p. Seremetowi już w maju 2010. Nie zrobił on jednak z tą wiedzą nic, ponieważ bał się propagandowej kompromitacji po wiernopoddańczych zachwytach Kopaczki o wspaniałej współpracy z Rosjanami. W ten sposób – przez prosty w sumie zabieg podmiany tabliczek na trumnach – Włodzimierz Władimirowicz zapewnił sobie trwałość posłuszeństwa w wykonaniu rosyjskiego zakazu otwierania trumien. Seremet, bojąc się kompromitacji, faktycznie utrzymuje ten zakaz, wbrew polskiemu prawu i obowiązującym przepisom, nakazującym polską sekcję zwłok, przed wydaniem świadectwa zgonu. Jeśliby na otwieranie trumien i sekcje zgodę wyraził, wiedział – są na to przesłane przez Rosjan dokumenty – że trumny i ciała są pozamieniane, zatem skandal i kompromitacja murowana. Jest jednak i drugie dno, pokazujące złośliwą naturę bestii, która nie lubi niedomówień. Otóż w postaci jednoznacznych śladów po barbarzyńskich rytuałach na zwłokach, w trumnach zalutowano bomby z opóźnionym zapłonem, które miały wybuchnąć, jak tylko ktoś otworzy ich wieka. Sprawca nie musiał czekać na poufną wiadomość, że złamano zakaz otwierania trumien, gdyż zawczasu upewnił się, że o tym przeczyta w gazetach, bowiem ślady są tak odrażające, że rodziny, nawet zastraszone Seremetem i kodeksem karnym, opowiedzą o tym całemu światu. Bestia tak to powiem zaplanowała, pokazuje teraz palcem na ciężko doświadczone rodziny i wręcz zachęca je do głośniejszego płaczu. Ma być głośno o bestialstwie! Ma być znana jej bezwzględność, tylko w ten sposób zdobywa się na stepie milczące, pełne czci i strachu, posłuszeństwo. Otwarcie trumien oznacza, że czas niezmąconej niczym przyjaźni, w której Kopaczka przekopuje smoleńską ziemię ze szczególną starannością na głębokość 1,5 m, a polscy patomorfolodzy ramię w ramię z rosyjskimi dokonują nienagannych i wszechstronnych sekcji zwłok wszystkich ofiar, należy do bezpowrotnej przeszłości, a zaczął się czas hańby, profanacji zwłok i bezsilnej złości. Niezależnie od tego, kto dał sygnał do otwarcia trumien i wzniecenia awantury wokół nich – zwróć uwagę, że równolegle pojawiła się z Rosji także inspirowana sensacja wokół zdjęć ofiar – bestia zachowała sobie w postaci trumien z opóźnionym zapłonem wygodne narzędzie do sterowania nastrojami w stosunkach Warszawa-Moskwa. Po pierwsze trumny dają swobodę wyboru momentu zmiany nastroju z przyjaznego na otwarcie wrogi, oraz po drugie poprzez bulwersującą, ukrytą zawartość trumien, gwarantowany rozgłos medialny okrucieństwa bestii, co od początku jest jej celem, bowiem obok symbolicznego, rytualnego przekazu dla wtajemniczonych, ugruntowuje ono przekaz historyczny o Polsce pokonanej, zwyciężonej i posłusznej, to znaczy o orle śmiertelnie ugodzonym w Katyniu, sponiewieranym i zbezczeszczonym. Jest to przekaz zarówno dla poddanych w Polsce – sług i bojarów, ale równie ważna jest dla niego widownia euroazjatycka, do której także jest adresowany, a utwierdza on ją w przekonaniu o skuteczności strategii odrodzenia imperium Włodzimierza Władimirowicza, w której to strategii Polska nigdy nie była postrzegana jako zagranica, a jedynie jako strefa zależna, czyli peryferie, albo kolonia. Powtórka ze śmiertelnego obrzędu katyńskiego azjatyckim hordom imponuje, potwierdza w sferze symbolicznej i sakralnej krwawy triumf, co jest domeną zwycięzców, zatem daje władcy ze wschodu niebagatelny zysk propagandowy i sondażowy. Jak by cywilizowani petersburżanie nie zaprzeczali, ich azjatyckie, stepowe dusze wyją za radości i cieszą się skrycie z tego triumfu, tym chętniej uznają wilczą hierarchię, w której główny morderca jest też głównym przywódcą. Z tej perspektywy patrząc, trumny wpisują się nader udatnie w uniwersalny przekaz symboliczny, kierowany do widowni łacińskiej i bizantyjskiej, europejskiej i turańskiej, potwierdzając jego staranne przygotowanie i zbrodniczą skuteczność. Dostrzeżesz to w szczegółach, na które nakierują cię moje ogólne uwagi, jeśli zadasz sobie trud. Odkryjesz wówczas, że bestia jest nie tylko inteligentna i przebiegła, ale także jak przewrotnie żywi się twoim gniewem i nienawiścią, ale głównie strachem. Pierwszym i najważniejszym krokiem w pozbawieniu jej tej radości jest zrozumienie jej sposobu działania, także na płaszczyźnie symbolicznej, drugim dopiero chwycenie za gardło i zadanie ciosu. Śmiertelnego ciosu – bo to jest walka na śmierć i życie. Jeśli to nie był wypadek – a nie był – to jesteśmy w środku wojny. Spokojnie się zastanów i podejmij decyzję, co z tym zrobisz. Ani wrzaski, ani płacze, spacery z flagami, albo bez, sprawy nie załatwią. Otwarte pytanie do ofiar bestii jest takie – czy pozwolą jej na rozwłóczenie zwłok bliskich przez psy i hieny, czy wezmą w dłoń osinowy kołek i wbiją jej prosto w serce? Bo teraz już nie czas na płacze. Teraz czas na odpłatę, chyba że ofiara ze swoja rolą niewolnika jest już pogodzona i jest jej wszystko jedno, czy bestia będzie gasić niedopałki w głowie jej ojca, a szmaty z podłogi wtykać w brzuch matki, bo też w ogóle nie ma znaczenia, kto leży w ich grobie. Właśnie posprzątałem groby bliskich i mogę przysiąc na wszystko, że nie jest mi obojętne, kto w nich leży, a każdemu, kto by zechciał ich profanować, przegryzę gardło, choćbym był szczerbaty i na wózku. Jednak to tylko moje mikroskopijne, prywatne spojrzenie. W życiu społecznym liczą się zjawiska makro. Jeśli Polska w milczeniu ulegnie symbolom bestii, będzie to znaczyło, że faktycznie – niezależnie od fikcji administracyjnej – nie istnieje, bowiem bezkarnie zezwala na profanowanie swoich świętości. Taka jest duchowa definicja niewoli – jesteś niewolnikiem, kiedy można bezkarnie zabrać ci wszystko, co dla ciebie święte. To jest bardzo stara definicja i do niej sprowadzają się symboliczne rytuały bestii, naszkicowane na przykładach powyżej. Sam oceń, jaki jest ich wynik. Na razie Władimir Władimirowicz wygląda na zadowolonego. Manekino
Zbiór pytań - na razie bez odpowiedzi
[Na rosyjskiej stronie http://gorojanin-iz-b.livejournal.com/56958.html pojawił się kolejny tekst na temat „Smoleńska”. Istotny. Tym razem z cytatem po polska, chyba Cypriana Polaka, sprzed paru miesięcy. Podobno był na NE. Nie dotarłem na razie do wersji oryginalnej. Jakim „służbom” on jest teraz potrzebny – nie wiem. Ale dla nas, przy krytycznym obserwowaniu walk „pod dywanem”, jest to tekst ISTOTNY. M. Inn. dlatego, że dalej na te pytania - chyba - nie ma żadnej odpowiedzi oficjalnej.. MD]
Nic nie jest takim jakim się wydaje
Napis na frontonie muzeum historii szpiegostwa USA
Prawda was wyzwoli
Zbiór pytań będących w zamyśle częścią Białej Księgi dotyczącej okresu od spodziewanego pobytu prezydenta Lecha Kaczyńskiego na lotnisku na Litwie powracającego z wizyty w dniu 8 kwietnia 2010, do czasu oficjalnie podawanej godziny i minut odlotu Tu 154 M z lotniska Okęcie w dniu 10 kwietnia 2010.
Obejmuje:
-Wizytę na Litwie w dniu 8 kwietnia 2010,
-Planowaną (bądź nie) wizytę w Pradze na dzień 9 kwietnia 2010,
-Okęcie 10 kwietnia oraz ostatnie przygotowania do wylotu,
-Lot 9 kwietnia,
I. Wizyta na Litwie w dniu 8 kwietnia 2010
1. Jak wyglądał harmonogram zajęć Lecha Kaczyńskiego od 8 kwietnia do 9 kwietnia włącznie. Czy i kiedy był zmieniany, kiedy były nanoszone poprawki (jeśli były takowe). Czy jeśli były nanoszone zmiany odbyło się to zgodnie z przyjętymi procedurami?
2. Kiedy została zaplanowana wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Litwie? Oficjalnie podawana jest informacja że była nieplanowana, nagła. Kiedy zapadły decyzję? Gdzie są tego potwierdzenia, jak i związane z tym zwyczajowe procedury : Zabezpieczenie lotniska, BOR itd.
3. Dlaczego została podjęta decyzja o „nagłej” wizycie na Litwie. Jaka była przyczyna i potrzeba takiej wizyty w tym czasie? Dlaczego nie była planowana wcześniej?
4. Z czasu wizyty prezydenta na Litwie są publicznie dostępne zdjęcia z lotniska przypuszczalnie z przylotu prezydenta i ze spotkania z prezydent Litwy. Nie ma dostępnych zdjęć z lotniska na Litwie z odlotu i z lotniska z Polsce z przylotu? Dlaczego?
5.Czy z prezydentem w czasie wizyty na Litwie był fotograf prasowy prezydenta? Czy zdjęcia ze spotkania z prezydent Litwy robił fotograf prasowy prezydenta? Jeśli nie on to kto? Czy fotograf prasowy prezydenta robił także zdjęcia na lotnisku po powrocie z wizyty, a także na lotnisku na Okęciu? Jeśli nie, to dlaczego ich nie robił? A jeśli robił zdjęcia z powrotu z Litwy i na lotnisku Okęcie to dlaczego nie są dostępne publicznie?
6. Czy to prawda że ostatnie dostępne oficjalnie (publicznie, dla każdego, nie opierające się na informacji jednego świadka) informacje o prezydencie Lechu Kaczyńskim urywają się w momencie znalezienia przez niego w samochodzie, w kolumnie samochodów w domyśle kierujących się na lotnisko?
7. Czy i jakie są dowody wylotu polskiego samolotu z prezydentem na pokładzie w dniu 8 kwietnia kierującego się z Litwy do Polski. Jaki to był samolot, czy Jak, który numer? O której wystartował? Itd.
8. Jaki był skład załogi lotu na Litwę w dniu 8 kwietnia. Jaki był skład ochrony prezydenta? Czy załoga (całość, bądź część) brała udział w locie 10 kwietnia? Czy ochrona BOR (w całości bądź części) uczestniczyła w locie 10 kwietnia?
9. Czy w wypadku lotu na Litwę w dniu 8 kwietnia zostały zachowane wszystkie procedury dotyczące przewozu najwyższej głowy państwa? : Samolot zapasowy, lotnisko zapasowe, sprawdzenie lotniska itd.
10. Czy w przypadku lotu na Litwę są zachowane wszystkie dokumenty i potwierdzenia, które w takich w wypadkach zwyczajowo są zachowywane?
11. Czy są zachowane wszystkie wymagane ślady współpracy ze stroną litewską dotyczące przylotu, pobytu i wylotu, w tym z jej służbami specjalnymi?
12. Czy były przeprowadzane wywiady z prezydentem Lechem Kaczyńskim na temat wizyty na Litwie, bądź to po powrocie do Polski, bądź jeszcze w samolocie? Jeśli tak to dlaczego nie są dostępne publicznie. Jeśli nie były przeprowadzane to dlaczego?
13. Czy i jacy polscy dziennikarze towarzyszyli prezydentowi w czasie wizyty na Litwie?
14. Czy miała miejsce sytuacja w której dziennikarze chcieli przeprowadzić rozmowy, pytać prezydenta o wizytę na Litwie i jej owoce, bądź jeszcze samolocie, bądź w Polsce, ale z jakichś powodów nie mieli możliwości tego zrobić? Jeśli tak było jakie to były powody? Czy istnieją wypowiedzi dziennikarzy na ten temat? Jeśli tak to gdzie są dostępne?
15. Marta Kaczyńska mówiła (informacja powszechnie dostępna) iż ostatni raz widziała ojca dwa dni temu. Jak wiadomo Marta Kaczyńska zamieszkiwała wraz z mężem w pałacu prezydenckim. Czy wobec tego często się zdarzało iż mieszkając w tym samym budynku nie widziała ojca przez dwa dni? A jeśli nie to dlaczego miało to miejsce tym razem? Jak wyglądała „standardowa częstotliwość widzenia rodziców i spotkań z nimi” podczas mieszkania w pałacu prezydenckim.
16. Czy i gdzie znajduje się udokumentowane potwierdzenie działań prezydenta od czasu wylotu z Litwy do 10 kwietnia rano?
17. Jeśli prezydent miał problemy (na szczególne trudności napotykając w osobie bezpośredniego dysponenta Tomasza Arabskiego) w uzyskaniu samolotu na planowany wcześniej wylot do Katynia, dlaczego o wiele łatwiej, lub całkowicie bez problemów uzyskał samolot na planowaną „w ostatniej chwili” wizytę na Litwie?
II Planowana (bądź nie) wizyta w Pradze na dzień 9 kwietnia 2010
1. Czy jest prawdą że prezydent Kaczyński 9 maja miał uczestniczyć w praskim spotkaniu z Obamą i w nim nie uczestniczył? Jeśli uczestniczył to gdzie można znaleźć oficjalne potwierdzenie tej wizyty i materiały filmowe i prasowe? Jeśli nie uczestniczył, a wcześniej było to zaplanowane to dlaczego i gdzie można znaleźć oficjalną informację dotyczącą przyczyny tej absencji? Czy na ten temat znajdują się informacje w materiałach kancelarii prezydenta, czy na ten temat wypowiadali się członkowie kancelarii prezydenta. Jeśli tak to gdzie i kiedy? W czyjej gestii są teraz te materiały dotyczące odwołania, bądź nie wizyty, jej nie potwierdzenia / potwierdzenia. Czy pytania o tę wizytę były zadawane j zadawane członkom kancelarii prezydenta przez Zespół Parlamentarnyds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154 M z 10 kwietnia 2010 r? Czy byli pytani o nią przez inne uprawnione czynniki. Jeśli tak, to dlaczego ta informacja nie jest dostępna publicznie? Jeśli nie byli pytani to dlaczego?
III Okęcie 10 kwietnia. Оraz оstatnie przygotowania do wylotu
1. Czy to prawda że od czasu pobytu na Litwie prezydenta Kaczyńskiego nie ma żadnych jego zdjęć i materiałów filmowych? Takich zdjęć rzeczywiście nie można znaleźć w zasobach internetowych, w prasie. Nie były także emitowane w telewizjach w okresie żałoby po prezydencie Polski. W okresie żałoby telewizje i prasa publikowały wiele nie znanych do tej pory zdjęć i filmów z prezydentem Lechem Kaczyńskim, z parą prezydencka. Nie było jednakże zdjęć, filmów od czasu spodziewanego powrotu prezydenta z Litwy do czasu wylotu TU 154 z Lotniska na Okęciu w dniu 10 kwietnia rano. Jeśli telewizje są w posiadaniu takich zdjęć i filmów dlaczego ich nie emitowały?
2. Jest tak, że w przypadku śmierci danej osoby, zwłaszcza śmierci tragicznej, do tego niewyjaśnionej wspomina się przede wszystkim jej ostatnie chwile: ostatnie godziny i ostatnie dni. Tak jednak nie było w przypadku prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nie było tak także w przypadku pozostałych ofiar delegacji na przykład generałów -dowódców najwyższych sił zbrojnych, pracowników kancelarii prezydenta. Cofano się do wspomnień dalszych pomijając ostatnie dni, godziny. Dlaczego?
3. Jakie osoby odpowiedzialne za organizację przebywały na Okęciu do czasu wylotu Tu-154 M w dniu do kwietnia? Kto to był (nazwiska) jakie miały funkcje? Czy ta liczba była odpowiednia w stosunku do licznej delegacji ważnych osób w państwie?
4. Czy przygotowania do wylotu w porcie lotniczym ze strony pasażerów i osób odpowiedzialnych za organizację odbywały się zgodnie z przyjętymi procedurami i zwyczajem? Czy nic ich nie zakłóciło?
5. Czy odlot (oficjalnie Tu –154) odbył się zgodnie z wcześniej przyjętym harmonogramem. Czy nic go nie zakłóciło? Czy nic nie zakłóciło zaplanowanej organizacji wylotu w tym działań osób odpowiedzialnych za organizację? A jeśli zakłóciło jakie to były przyczyny i na czym zakłócenie polegało?
6. Na początku, tuż po „katastrofie” podawane były informacje iż prezydent spóźnił się na lotnisko. Pojawiały się insynuacje (prasa brukowa bądź inne źródła) że było to skutkiem libacji alkoholowej, którą prezydent miał rzekomo odbyć poprzedniego dnia. Dlaczego, zwłaszcza wobec dużego zainteresowania społeczeństwa osobą prezydenta w dniu 10 kwietnia i dalszych nie wyjaśniono przyczyny rzekomego, lub prawdziwego spóźnienia prezydenta na lotnisko zasięgając tych informacji u źródeł : u pracowników kancelarii prezydenta, innych kompetentnych osób winnych, oraz mogących mieć tą wiedzę?
7. Czy na lotnisku Okęcie były ekipy telewizyjne, radiowe, prasowe, zarówno ogólnopolskie, jak i lokalne. Wiadomym jest że dziennikarze mający towarzyszyć delegacji do Katynia odlecieli wcześniejszym samolotem. Jeśli przyjąć że ekipy największych mediów przebywały w Katyniu to dlaczego nie było mediów nie planujących pobytu w Katyniu, zwłaszcza lokalnych warszawskich i innych mediów, oraz innych, tych , których finansowo nie było stać na wyjazd do Katynia. Zwłaszcza dziwić to może wobec atrakcyjności delegacji. Jedynej takiej w historii współczesnej Polski. Jeśli zaś były to jakie? Dlaczego jeśli były na terenie portu lotniczego, bądź przed nim dlaczego nie posiadamy z ich strony żadnych zdjęć, filmów, oraz ich ustnych relacji?
8. M. Wierzchowski z kancelarii prezydenta w czasie przesłuchania przez Zespół Parlamentarny zeznał iż na lotniskach w Warszawie i Smoleńsku nie było fotografa i kamerzysty z zespołu prasowego prezydenta RP . Czy nie jest przyjętym zwyczajem i standardem iż kamerzysta i fotograf leci razem z prezydentem? W tym w wypadku, w ten sposób zespół prasowy prezydenta robiłby zdjęcia i kręcił film z odlotu prezydenta z Warszawy i z (spodziewanego) lądowania na lotnisku w Smoleńsku.
9. Czy są znane jakieś przeszkody wobec których ekipa prasowa towarzysząca prezydentowi na Okęciu, w Smoleńsku nie mogłaby mu również towarzyszyć w Katyniu i tam wykonywać swoich obowiązków? Jeśli tak to jakie to przyczyny? Kto wydał decyzje dotyczącą braku obecności serwisu prasowego przy osobie prezydenta? Czy jest na ten temat relacja kamerzysty oraz fotografa z serwisu prasowego prezydenta? Jeśli tak, dlaczego nie jest dostępna publicznie?
10. Jak wytłumaczyć fakt iż zespół prasowy prezydenta RP wylatuje na docelowe miejsce pobytu prezydenta i tam oczekuje na prezydenta nie mając możliwości sfotografowania go gdy wsiada do samolotu, gdy z niego wysiada jak i nakręcenia filmu w tych miejscach, a także wykonania innych stosownych do swoich obowiązków rejestracji, także w czasie lotu.
11. Czy taka sytuacja miała kiedykolwiek miejsce w czasie prezydentury Lecha Kaczyńskiego? Jeśli tak to kiedy to miało miejsce, jakie są zachowane dostępne materiały na ten temat i dlaczego taka decyzja została podjęta? Czy analogiczna sytuacja miała miejsce w czasie prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, Lecha Wałęsy? Wyjaśnienia M. Wierzchowskiego z kancelarii prezydenta są na ten temat niejasne i nie wyjaśniają problemu. Dlaczego?
9. Dlaczego dziennikarze, bądź ich część nie poleciała z delegacją skoro w Tupolewie były wolne miejsca?
10. Dlaczego inne osoby spoza dziennikarzy deklarujące wedle nich chęć lotu z prezydentem zrezygnowały, jak mówią ze względu na duża liczbę chętnych jeśli w Tupolewie były wolne miejsca. Kto im (każdej osobie) podawał taką informację że w TU –154 nie ma wolnych miejsc i dlaczego podawał taką informację? Dlaczego inne osoby pragnące towarzyszyć prezydentowi w Katyniu, a sądzące że nie mają tej możliwości w przypadku lotu samolotem nie zdecydowały się na podróż pociągiem. Wśród osób należących do rezygnujących z podróży były także osoby niższe rangą od niektórych podróżujących pociągiem, w tym młodsze od wielu pasażerów pociągu, także takie, które z racji swojej funkcji winny były towarzyszyć prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu.
11. Czy pamiątkowe zdjęcia i filmy robiły osoby tym się stale zajmujące, czy też wyznaczone na tę okazję w przypadku innych ważnych osób, poza prezydentem, lecących do Katynia: Najwyższych dowódców sił zbrojnych, prezesa Narodowego Banku Polskiego, wicemarszałków senatu i sejmu? Innych. Czy Wojsko Polskie posiada serwis prasowy? Jeśli tak czy robiło zdjęcia i filmy głównodowodzących sił zbrojnych na terenie portu lotniczego. a także w bazie przed wyjazdem, bądź w innych miejscach gdzie przebywali dowódcy? Jeśli tak, to dlaczego te zdjęcia, filmy są ukryte? Jeśli nie, to dlaczego nie były robione? Analogicznie w przypadku Narodowego Banku Polskiego. Czy NBP posiada swój serwis prasowy? Jeśli tak czy robił zdjęcia w dniu 10 kwietnia? Jeśli nie to dlaczego?
12. Czy pamiątkowe zdjęcia i filmy były robione także nieprofesjonalnym sprzętem: telefonami komórkowymi i podręcznymi aparatami cyfrowymi członkom delegacji na Okęciu, a także przed znalezieniem się na nim na przykład przed domem, przed miejscami pracy, na terenie bazy, baz woskowych po przygotowaniu, a przed wyruszeniem w drogę na lotnisko przez samych członków delegacji, oraz osoby odpowiedzialne za organizację, także osoby odprowadzające?
Jeśli tak to dlaczego ani jedno takie zdjęcie i ani jeden film nie jest publicznie dostępny? Jeśli zaś nie były wykonywane to jak to można wytłumaczyć? W erze powszechnej dostępności telefonów komórkowych i aparatów fotograficznych w nich oraz kamer w tych telefonach w jaki sposób można to wytłumaczyć?
13. Zgodnie z podanymi publicznie informacjami większość telefonów komórkowych ofiar i aparatów fotograficznych zachowała się. Wedle wcześniejszych oficjalnych informacji sprzęt ten wraz z rzeczami osobistymi został zwrócony rodzinom. Wedle ostatnich oficjalnych informacji nie został zwrócony rodzinom, ale zostanie zwrócony. Czy zostaną zwrócone również aparaty fotograficzne i telefony komórkowe? Wedle innych publicznie dostępnych informacji niektóre telefony oraz aparaty cyfrowe zostały rodzinom zwrócone, ale nie ma śladu po zdjęciach z Okęcia i wcześniejszych. Została też wedle tych informacji wyczyszczona pamięć tych aparatów fotograficznych i telefonów. Czy na zachowanych aparatach i w telefonach które mają być zwrócone rodzinom zachowały się pamiątkowe zdjęcia z Okęcia, sprzed wyjazdu na lotnisko, inne? Jeśli się nie zachowały to dlaczego? Czy można sądzić że w dniu 10 kwietnia nie zostało wykonane przez nikogo z członków delegacji żadne zdjęcie, bądź nie został nakręcony żaden materiał filmowy? Jeśli tak to na jakiej podstawie? Co mogłoby być przyczyną?
14. Czy prokuratura wojskowa jest w posiadaniu zdjęć bądź filmów z Okęcia które znajdowały się w aparatach fotograficznych ofiar bądź telefonach komórkowych?
15. Jak zadysponowali swoją podróż wyjazd do Katynia głównodowodzący wojsk polskich? Czy są stosowne tego ślady w odpowiednich instytucjach wojskowych sygnowane podpisami. Jakie są procedury w tego typu wyjazdach głównych dowódców poza granice kraju? Czy wszystko odbyło się zgodnie z nimi? Czy zlecono zastępcom głównodowodzących sił zbrojnych zastępstwo właśnie? Czy odbyło się to zgodnie z procedurami? Jakie są procedury natowskie w tym wypadku?
16. Jakie procedury pozwalają na jednoczesne opuszczenie kraju wszystkim naczelnym dowódcom sił zbrojnych? Czy w ogóle jest taka procedura? Jeśli jest to w jakim dokumencie się znajduje? Czy procedura taka jest jednakowa w wypadku wylotu do państwa NATOwskiego, państwa nie będącego członkiem NATO uważane za państwo zaprzyjaźnione, państwa nie będącego członkiem NATO uważanego za neutralne. Za jakie państwo była uważana Rosja?
17. Wedle powszechnej oceny czynników zachodnich i polskich Rosja jest państwem niestabilnym. Tuż przed 10 kwietnia 2010 miał miejsce w Rosji zamach uważany za zamach terrorystyczny. Czy w związku ze statusem Rosji oraz dodatkowo zamachu w moskiewskim metrze zostały podjęte w Polsce dodatkowe środki bezpieczeństwa w wojsku polskim, służbie wywiadu wojskowego, oraz służbie kontrwywiadu wojskowego w związku z planowanym wyjazdem wszystkich głównodowodzących sił zbrojnych poza granice kraju na teren Rosji.
18. Jaki wpływ na SWW oraz SKW mają głównodowodzący sił zbrojnych oraz jaki mają na dostęp do informacji będących w posiadaniu tych służb. W jakich dokumentach jest to regulowane? Czy w czasie ostatnich miesięcy były jakieś zmiany w relacjach SWW, SKW i głównodowodzący sił zbrojnych? Czy zwłaszcza w ostatnich dwóch dniach 8-10 kwietnia były jakieś zmiany, bądź trudności w dostępie do informacji przez głównodowodzących sił zbrojnych?
19. Czy wobec jednoczesnego wyjazdu poza granice kraju wojsko było postawione w stan podwyższonej gotowości? Czy tego wymagają przepisy, czy takie są standardy NATO?
20. Czy głównodowodzący sił zbrojnych opuszczając granicę pełnili nadal obowiązki głównodowodzących czy też zastępcy całkowicie przejmowali ich obowiązki? Na podstawie jakich przepisów to się odbywało?
21. Czy głównodowodzący mieli specjalne kanały do komunikacji z zastępcami (będąc w samolocie) czy też nie jest to wymagane?
22. Kiedy głównodowodzący (każdy z nich) ostatni raz kontaktował się telefonicznie ze swoim zastępcą? Kiedy osobiście z zastępcą? Kiedy i w jakich okolicznościach z innymi wojskowymi w ostatnich dwóch dniach?
23. Czy zostały przeprowadzone przez media rozmowy z zastępcami głównodowodzących sił zbrojnych dotyczące ich ostatnich kontaktów ze zwierzchnikami? Żaden taki zapis nie jest dostępny publicznie? Jeśli nie były przeprowadzone takie rozmowy, ani żadna z nich to dlaczego?
24. Czy i jaka ochrona przewidziana jest dla głównodowodzących sił zbrojnych podczas podróży po Polsce i zagranicą. Jaka jest praktyka w tym zakresie? Czy i jaka ochrona głównodowodzących sił zbrojnych eskortowała ich na dworzec lotniczy? Czy była to żandarmeria wojskowa czy inne służby?
25. Kto towarzyszył głównodowodzącym sił zbrojnych (dalej GSZ) w drodze na Okęcie. Kto towarzyszył na Okęciu?
26. Czy GSZ wyjeżdżali z baz wojskowych? Wszyscy, niektórzy? Z domów prywatnych? Wszyscy, którzy? [ Informacja uzupełniająca: Wedle relacji żony gen. Potasińskiego jechał samochodem z Krakowa do Warszawy. Nie wiadomo z tej relacji czy prowadził szofer czy sam generał i czy to był samochód służbowy. Jednakże gen. Potasiński miał wyjechać w sobotę pokonując odległość około 300 kilometrów. Optymalny czas podroży 4 godziny. Jeśliby generał miał przybyć na lotnisko w podobnym czasie co wymienieni K. Doraczyńska i Zakrzeński to musiałby wyjechać między pierwszą a dwunastą w nocy. Żona wspomina iż obudziła się godzinę po wyjściu męża. (Wschód słońca w tym czasie około 4.47.) Zauważyła że jest piękna pogoda. Jeśli nawet obudziła się o wschodzie słońca (wcześniej nie mogłaby zauważyć że jest piękna pogoda) oznaczałoby to wedle relacji iż wyszedł najszybciej około 3,37. Jeśli niektórzy przynajmniej członkowie delegacji wychodzili w Warszawie o czwartej z domów gdzie czekały na nich podstawione samochody to dlaczego generał Potasiński tylko około dwadzieścia minut wcześniej od nich wyszedł z domu, gdy miał do pokonania 300 kilometrów i jazdę po Krakowie. Mógł jednak wyjechać później bo jest to najwcześniejsza możliwa godzina wynikająca z relacji żony. Byłby zatem w Warszawie, czy na lotnisku o czasie czy po czasie oficjalnego odlotu tupolewa. Jeśli czas wyjścia byłby późniejszy gen Potasiński przyjechałby wyraźnie po czasie odlotu. Dlaczego gen Potasiński nie wyjechał w piątek by zanocować w Warszawie? Dlaczego jego wyjście z domu jest niemal zbieżne z wyjściem z domu osób mieszkających w Warszawie jeśli miał do pokonania 300 kilometrów? Jeśli jazda była optymalna nie zdążyłby na samolot. Jeśliby jechał (prowadził szofer, lub generał) bardzo szybko, to byłoby to narażanie życia. Jednak nawet gdyby udało się tę drogę pokonać w dwie godziny (czy to możliwe?) że średnią prędkością 150 h czyli ze względu na przejazd przez tereny zabudowane zwykle znacznie szybciej niż ponad 150 h to byłby na miejscu (licząc czas do rozpoczęcia jazdy, przejazd przez Kraków i Warszawę) około szóstej. To pora optymalna w stosunku do oficjalnego wylotu tupolewa i nawet nieoficjalnie planowanego czasu wylotu 6.50. Dlaczego jednak generał Potasinski miałby dotrzeć na lotnisko znacznie później niż niektórzy członkowie delegacji? Skąd te dysproporcje? Czy możliwe jest aby jechał z maksymalną, niebezpieczną prędkością. Czy taka nieuzasadniona brawura w czasie pokoju przystoi poważnemu dowódcy, głównodowodzącemu wojsk specjalnych?]
27. O której GSZ rozpoczęli podróż na Okęcie? Skąd każdy z nich? [oprócz gen. Potasińskiego].
28. Czy GSZ udawali się razem na Okęcie? Jeśli tak to jakimi środkami transportu? Skąd udali się razem? [jak wyżej].
29. Czy przed wyjazdem GSZ na misję bądź w innym celu za granicę jest przeprowadzano rano odprawa? Czy było tak i w tych przypadkach?
30. Czy GSZ zgłaszali obiekcje wobec lotu jednym samolotem wszystkich GSZ? Gdzie są ślady tych obiekcji? Czy GSZ nie łamiąc przepisów mogli zgodzić się na taki lot zwłaszcza po „katastrofie” samolotu Casa? Czy jest sytuacja, także stan wojny w którym wszyscy głównodowodzący mogą znaleźć się w jednym samolocie. Od początku wynalezienia samolotów nie jest znana sytuacja w której całe dowództwo leci jednym samolotem. Także w wypadku krajów uboższych od Polski i mniej zasobnych w sprzęt wojskowy. Nie jest znana taka sytuacja także z czasów I, II ani innej wojny, także w przypadku zniszczenia zasobów lotniczych w toku walk. Dlaczego więc tym razem nastąpiła taka sytuacja?
31. Od kiedy GSZ wiedzieli że będą znajdować się w jednym samolocie? Czy wszyscy w jednym czasie tego się dowiedzieli? Jak przekazywana była ta informacja? Czy jest tego potwierdzenie w armii? Czy na ten temat odbywały się rozmowy GSZ, gdzie jest to odnotowane?
32. Wiadomym jest że prezydent nie był swobodnym dysponentem żadnego samolotu co wynika z informacji znanych od początku kadencji rządu PO- PSL, kolejnych ustaleń oraz dokumentów. Jak się wydaje głównymi dysponentami samolotów wojskowych CASA byli GSZ. Czy są w tym względzie inne możliwości? Dlaczego GSZ nie zdecydowali się na lot samolotami CASA, jeśli to dodawałoby należytej godności i powagi wyjątkowej delegacji wojskowej? Czy mamy jakiekolwiek informacje co do ich decyzji odnośnie samolotów CASA, swojego wylotu i podziału delegacji wojskowej?
33. Czy wiadomo gdzie i kiedy GSZ wiedzieli o jednym samolocie?
34. Czy GSZ i inne czynniki mające wpływ na wylot rozważały ochronę niespotykanej i wyjątkowo newralgicznej delegacji jeśli chodzi o bezpieczeństwo państwa polskiego na różnych szczeblach stanowioną przez myśliwce? Czy są ślady takich rozważań, planów? Dlaczego nie zostały zastosowane? Czy jeśli podjęte zostały decyzje dlaczego zostały zmienione?
35. Kiedy miały miejsce wizyty dowódców w jednostkach wojskowych w ostatnich dniach przed 10 kwietnia lub włącznie? Czy ich częstotliwość bądź stały pobyt były standardowe bądź było w nich coś odmiennego?
36. Oprócz podwyższonego stanu gotowości ( o ile) jakie wojsko podjęło zabezpieczenia i wdrożyło procedury w związku z planowanym wylotem wszystkich GSZ poza granice kraju?
37. Czy ekipa prasowa prezydenta leciała z dziennikarzami Jakiem czy też udała się jeszcze wcześniej do Katynia? Jakim środkiem transportu, z kim, kiedy dokładnie? Czy ekipa prasowa prezydenta spodziewała się wcześniej że nie poleci razem z prezydentem? Kiedy otrzymała taką informację, nakaz? Czy ekipa prasowa prezydenta była zdziwiona tym że nie poleci razem z prezydentem? Czy ktoś rozmawiał z nimi na ten temat, dziennikarze inne osoby? Gdzie obecnie przebywają osoby z serwisu prasowego prezydenta i czym się zajmują (o ile nie pełnią tej samej funkcji przy prezydencie Komorowskim) ?
38. T. Szczegielniak z kancelarii prezydenta twierdzi że obserwował wsiadanie delegacji do samolotu i odlot samolotu z delegacją z tarasu widokowego. Odległość z tarasu widokowego do płyty lotniska jest duża, około 100 metrów nadto widoczność nawet o podawanej porze wylotu Tupolewa, przez oficjalne czynniki, po siódmej o tej porze roku jest słaba. Dlaczego minister kancelarii prezydenta, tak ważna osoba dla prezydenta, jeśli już wyjechał na lotnisko by pożegnać delegację przebywał tylko na tarasie widokowym? Czy należy rozumieć że przebywał tylko na tarasie widokowym z nikim się nie widział, z nikim nie rozmawiał i po przyjeździe na Okęcie wszedł na taras widokowy doczekał odlotu samolotu i odjechał? Wedle informacji jednak taras widokowy był w remoncie. Czy to prawda że był w remoncie? Kiedy rozpoczął się ten remont, do kiedy trwał? Kiedy został zlecony? Jaka jest dokumentacja w tym zakresie (dotycząca remontu w tym i w innych miejscach na terenie Okęcia). Jak rozumieć należy w kontekście niedostępności tarasu widokowego relację T. Szczegielniaka?
39. Oprócz T. Szczegielniaka osobą, która twierdzi że odprowadzała delegację i prezydenta (tym razem widząc wszystkich blisko, niektórych wis a wis, z wieloma rozmawiając) jest Andrzej Klarkowski doradca prezydenta. W przeprowadzonym z nim wywiadzie w Naszym Dzienniku marzec b. r. ) i podobnym, nieco skromniejszym, wcześniejszym w TV Trwam natrafiamy na wiele niejasności, sprzecznych ze sobą informacji. Dlaczego mamy tylko informację trzech osób związanych z prezydentem (trzecia to minister Fotyga) o tym iż w taki czy inny sposób widzieli delegację, bądź przebywali na terenie Okęcia w oficjalnym czasie odlotu delegacji? Dlaczego powyższe relacje pojawiły się dopiero po niemal roku od tragedii?
40. Czy jakieś rodziny ( jakie, ile rodzin?) odprowadzały swoich bliskich, członków delegacji na lotnisko Okęcie? Czy przebywały także na terenie portu lotniczego, czy tylko „odwiozły” swoich bliskich. Dlaczego nie ma relacji członków rodzin odprowadzających? Czy należy rozumieć przez to że żadna rodzina nie odprowadzała swoich bliskich na lotnisko? Jeśli tak to dlaczego? Wśród członków delegacji było wiele osób wiekowych: rodziny katyńskie, Anna Walentynowicz, Prezydent Kaczorowski. Czy jest przyjętym zwyczajem że bliscy nie towarzyszą zwłaszcza starszym osobom?
41. Jakimi środkami transportu udawały się na lotnisko poszczególne osoby delegacji? Dlaczego nie jest to informacja publicznie znana 14 miesięcy po „katastrofie” smoleńskiej.
42. Z miejsca pozostawionego samochodu przez prezes Naczelnej Rady Adwokackiej panią Joannę Agacką Indecką wynika że jechała na Okęcie (z Łodzi) okrężną drogą. Dlaczego? Samochód nie był jednak zaparkowany na Okęciu? Dlaczego pozostawiła samochód nie docierając nim na Okęcie?
43. Spośród nielicznych relacji rodzin dotyczących wyjść bliskich z domu udających się na Okęcie jedna dotyczy aktora Janusza Zakrzeńskiego. Miał wyjść z domu po czwartej ( z osiedla Pod Skocznią). Dlaczego ta pora była tak wczesna?
Z tych nielicznych relacji można stworzyć obraz że członkowie delegacji udawali się na lotnisko Okęcie w nocy. Koresponduje z tym relacja A. Klarkowskiego, który twierdzi że przybył na lotnisko o 6.10, a generalicja była już tam dużo wcześniej. Dlaczego członkowie delegacji udawali się na lotnisko pod osłoną nocy?
44. Czy skoro Janusz Zakrzeński wyszedł z domu po czwartej (czy należy rozumieć że do samochodu podstawionego przez organizatorów wylotu?) nie należy sądzić że była to pora obowiązująca dla członków delegacji? Można się spodziewać iż była ona jednakowa dla wszystkich, a przynajmniej dla „cywilów” i została przekazana przez organizatorów wylotu.
45. Kto powiadamiał członków delegacji o czasie wyjazdu z miejsca zamieszkania i jak uzasadniał wczesną porę? Jaka była podawana członkom delegacji spodziewana godzina wylotu?
46. Jak wiadomo między godziną czwartą i piątą rano, zwłaszcza porą zimową, jesienną i wczesnowiosenną przemieszczanie się po Warszawie i innych dużych miastach jest istotnie ułatwione w porównaniu do późniejszych godzin. Można zatem sądzić że niektórzy członkowie delegacji znaleźli się na Okęciu znacznie przed piątą. Dlaczego nie widzieli ich dziennikarze, którzy odlecieli o godzinie piątej? A jeśli widzieli dlaczego nie możemy nigdzie znaleźć ich relacji na ten temat? Jeśli choćby niektórzy członkowie delegacji przybyli przed piątą, a nawet niedługo po czwartej, wpół do piątej. Dlaczego nie ma o tym wzmianek w relacjach dziennikarzy. Dziennikarze byli zawiedzeni iż nie przeprowadzą wywiadów z osobami z którymi na co dzień nie mają kontaktu. Dlaczego zatem nie robili wywiadów z członkami delegacji, którzy już byli na Okęciu? Jeśli zaś robili dlaczego o tym nie informują opinii publicznej i nie przedstawiają wywiadów?Czy można sądzić że wszyscy członkowie delegacji, opuszczający domy o godzinie czwartej (po czwartej), jechali znacznie dłużej na lotnisko niż ma to miejsce w czasie większego ruchu i w konsekwencji byli po piątej? Jeśli taka sytuacja miała miejsce, jak ją wytłumaczyć? O relacjach osób odwożących członków delegacji na lotnisko nic nie wiadomo? Czy takowe istnieją? Jeśli nie to dlaczego? Jeśli istnieją dlaczego nie są udostępnione opinii publicznej?
47. Jak wyglądała podróż członków delegacji spoza Warszawy (oprócz wzmiankowanej podróży Joanny Agackiej Indeckiej).Czy (którzy z nich?) przyjechali do Warszawy w przeddzień? Gdzie nocowali w Warszawie? Czy w jednym miejscu zapewnionym przez „organizatorów wylotu, czy w różnych miejscach?
48. Czy rodziny członków delegacji otrzymywały od nich esemesy po starcie samolotu informujące że samolot wystartował? Nie wiadomo nic o żadnym takim esemesie. Czy możliwe jest że żaden z członków delegacji nie wysłał takiego esemesa? Jeśli tak, dlaczego odbyło się wbrew zwyczajowi gdzie zwykle pasażerowie po czasie startu informują bliskich za pomocą sms o bezpiecznym znalezieniu się w powietrzu (i analogicznie po wylądowaniu).
49. Jakie było wyloty z Okęcia od czasu Jaka z dziennikarzami do czasu oficjalnego odlotu Tu-154?
59. Czy w składzie personelu lotniska Okęcie zaszły w dniu 10 kwietnia 2010 jakieś zmiany w stosunku do ostatnich dni, w tym 7 kwietnia? Jeśli tak to jakie? Czy ewentualne zastępstwa pracowników (spowodowane na przykład chorobowym) różnią się ilością tych zastępstw od statystycznych danych Okęcia na ten temat?
60. Podawany czas wylotu Jaka z dziennikarzami to godzina piąta. Są tu jednak rozbieżności. Czy jest znany dokładny czas wylotu: godzina i minuta jednoznacznie potwierdzony? Dlaczego tutaj są rozbieżności jakich nie ma przy wylocie „zwykłego” samolotu pasażerskiego nie związanego z wyjątkowa sytuacją, jak to ma miejsce w przypadku Jaka z dziennikarzami?
61. Według raportu Millera nawigator Tu-154 miał wyjść z domu około wpół do piątej (polskiego czasu. Miller podaje w Warszawie czas rosyjski) . Tymczasem wspomniany pasażer Wojciech Zakrzeński wyszedł z domu po czwartej, jak i przypuszczalnie znaczna część pasażerów „cywili” (wedle relacji rodzin w tym K. Doraczyskiej) z założeniem podstawionego przez organizatorów transportu. Czy jest zwyczajem iż pasażerowie udają się bezpośrednio na lotnisko przed załogą?
62. Czy Komisja Millera, jej eksperci zapoznawali się z książką raportów Okęcia z dnia 10.04. 2010. Z raportu wynika że nie zapoznawali się? Dlaczego? Czy książka raportów była przedmiotem jakiejkolwiek analizy prokuratury? Jeśli tak gdzie są jakikolwiek ślady informacji o zainteresowaniu prokuratury książką raportów z dnia 10 kwietnia 2010.
63. We wspomnieniach rodzin min. Doraczyńskiej czy aktora Zakrzeńskiego jest informacja że samochody służbowe mające je zawieźć przyjeżdżały o czwartej rano. W przypadku ilu konkretnie osób zawoziły je samochody? Jakie to były samochody tzn. kogo będące własnością, czy przez organizatorów na tę okazję wynajęte, czy też stałe samochody służbowe? Czy były to mikrobusy czy samochody osobowe?
64. Jeśli w dostępnych nielicznych wspomnieniach mamy informację iż samochody podjeżdżały o czwartej wynika z tego że do każdej osoby przyporządkowany był jeden samochód. Jeśli byłyby to busy to zabierałyby pasażerów kolejno i pierwszy pasażer wsiadłby o czwartej, drugi na przykład piętnaście po czwartej, trzeci na przykład czwarta czterdzieści, siódmy o piątej dziesięć na przykład. Jeśli były to samochody zabierające tylko jednego pasażera to dlaczego taka sytuacja miała miejsce? Czy zawsze tak jest że samochody mające charakter samochodów desygnowanych przez państwo polskie zabierają tylko pojedynczych pasażerów o jednej porze czy to jest nie będący urzędnikiem państwowym członek delegacji czy to jest minister w kancelarii prezydenta?
65. Czy to prawda że w noc poprzedzającą wylot do Smoleńska paliły się długo w nocy światła w wielu bądź wszystkich oknach pałacu prezydenckiego. Czy było wcześniejszym zwyczajem że prezydent Lech Kaczyński długo w noc rozświeca różne pomieszczenia pałacu prezydenckiego? Czy noc przed wylotem wcześnie rano nie była czasem w którym prezydent winien spać? Jak wytłumaczyć owe światła? Jeśli zaś nie jest to prawdą czy ta sprawa była badana i wyjaśniana przez pracowników pałacu prezydenckiego? Czy należy wiązać owo rozświetlenie pałacu ( o ile miało miejsce) z plotkami i insynuacjami zaraz po tragedii iż prezydent brał udział w libacji poprzedniej nocy i dlatego zaspał. Kto te plotki rozprowadzał?
66. Jarosław Kaczyński mówi że namawiał brata żeby jechał pociągiem, ale prezydent nie chciał bo miał umówiona wizytę na Litwie i spóźniłby się. Anna Pietraszek, która rozmawiała z ramienia telewizji na temat obsługi medialnej mówiła iż po godzinnej rozmowie namówiła ministra Stasiaka do podróży prezydenta pociągiem. Minister Stasiak przekona z kolei prezydenta. Jednak potem jak opisuje to A. Pietraszek „tak na niego wsiedli” że wrócił do lotu samolotem. W innym czasie Jarosław Kaczyński mówił że spodziewał się że brat pojechał pociągiem. Jak mógł się tego spodziewać skoro prezydent, jak wynika ze słów J. K. zdecydowanie wybrał podróż samolotem? Dlaczego są rozbieżności między tymi relacjami? Jeśli zaś relacja A. Pietraszek oddaje rzeczywistość to dlaczego prezydent był odwiedziony od lotu samolotem jeśli się na to zdecydował i przez kogo?
67. Wedle skąpych, ale oficjalnych informacji zepsuł się monitoring na Okęciu. Jednakże informacja o zepsuciu się monitoringu jest jedyną na ten temat? Dlaczego nie ma żadnej innej? Kto odpowiada za monitoring na Okęciu? Czy takie zepsucie monitoringu zdarzyło się już wcześniej czy pierwszy raz? (jednak o ewentualnej awaryjności monitoringu na Okęciu nie ma żadnych informacji). Jaka była przyczyna tego zepsucia się? Dlaczego nie jest podawane żadne wyjaśnienie awarii? Czy jest to kilka niezależnych od siebie systemów? Czy monitoring może zepsuć się w całym Okęciu gdy nastąpi awaria w jednym miejscu?
IV Lot 9 kwietnia
1. Dlaczego lot 9 kwietnia do Smoleńska/Katynia został utajniony przed opinią publiczną. Jaki był cel tego lotu? Kto go zlecił? Kto nadzorował? Jaki był skład załogi? Czy samolot lądował na lotnisku Siewiernyj? Jeśli tak to czy lądował od wschodu czy zachodu? Jakie były efekty tego lotu? Czy takie jak zaplanowano? Kto zaplanował? Jak wyglądała sprawa obsługi lotniska, jeśli według wcześniejszych i ostatnich danych rosyjska obsługa zamkniętego lotniska Siewiernyj została skompletowana na dzień 10 kwietnia? O udziale córki w tym locie (która uczestniczyła również w locie 10 kwietnia) wspomina ojciec stewardessy.
http://gorojanin-iz-b.livejournal.com/56958.html
Nie żyje chorąży Remigiusz Muś, technik Jaka-40 Policja potwierdziła Niezależnej.pl śmierć chorążego Remigiusza Musia, technika pokładowego Jaka-40, który wylądował na smoleńskim lotnisku, godzinę przed katastrofą TU 154 M. Muś był bardzo ważnym świadkiem w śledztwie smoleńskim, a fakty przez niego podawane przeczyły oficjalnym ustaleniom. Rzecznik stołecznej policji Mariusz Mrozek potwierdził portalowi Niezależna.pl, że Remigiusz Muś zmarł dzisiaj w nocy. O szczegółach, ani przyczynach śmierci, nie chce jednak rozmawiać odsyłając do prokuratury.
- Mogę jedynie powiedzieć, że wstępne oględziny nie wskazują na udział osób trzecich – stwierdził M. Mrozek. Najprawdopodobniej zarządzona zostanie sekcja zwłok. Zdecyduje o tym prokurator. Więcej szczegółów ujawnił nam prokurator Dariusz Ślepokura, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Wczoraj o godzinie 23.30 policję wezwała żona Remigiusza Musia.
- Zwłoki mężczyzny znaleziono w piwnicy domu - mówi Niezależnej.pl prokurator Ślepokura, który o przyczynach śmierci nie chce rozmawiać przed przeprowadzeniem sekcji zwłok. - Jej wyniki powinny być znane w najbliższych dniach. O śmierci Remigiusza Musia mówi nam także pilot JAK-a, Artur Wosztyl.
- Słyszałem o tym i jest to dla mnie wstrząsająca informacja - stwierdził pilot JAK - a. Chorąży Remigiusz Muś, który ujawnił między innymi, że kontroler z wieży na smoleńskim lotnisku, wydał im komendę o zejściu na wysokość 50 metrów. Technik pokładowy z Jaka-40 zapewnia, że słyszał jak identyczną komendę otrzymała załoga TU-154M. A także rosyjskiego Iła-76.
- Komenda ta dla nas, iła i tupolewa brzmiała: „Odejście na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 m (po rosyjsku: »uchod na wtaroj krug nie mienie piatdiesiat mietrow«) – mówił Remigiusz Muś, który słowa te usłyszał w radiostacji pokładowej. I nie mógł się pomylić, bo komenda była powtarza trzykrotnie, a on doskonale znał język rosyjski.
Chorąży Remigiusz Muś, który razem z porucznikiem Arturem Wosztylem (pierwszy pilot) i porucznikiem Rafałem Kowaleczko stanowił załogę Jaka-40, mówił również, że tuż przed katastrofą prezydenckiego tupolewa słyszał dwa wybuchy. Wówczas nie kojarzył ich źródła.
Przypominamy fragmenty tekstu „Tajemnica czarnej skrzynki Jaka-40” opublikowanego przez „Gazetą Polską” w lutym 2012 roku „Gazeta Polska” dotarła do chorążego Remigiusza Musia, technika pokładowego Jaka-40, który wylądował w Smoleńsku godzinę przed katastrofą Tu-154. Jak twierdzi Muś, rosyjski kontroler podał Jakowi-40 komendę o zejściu na wysokość 50 m, czyli poniżej przepisowej wysokości 100 m, na której podejmuje się decyzję o lądowaniu. Według chorążego, Tu-154M 101 oraz Ił-76 dostały od Rosjan taką samą komendę. Remigiusz Muś słyszał te słowa w radiostacji pokładowej. Powiedział nam: – Komenda ta dla nas, iła i tupolewa brzmiała: „Odejście na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 m (po rosyjsku: »uchod na wtaroj krug nie mienie piatdiesiat mietrow«)”.
O ile w pojedynczym przypadku można by mieć wątpliwości, czy technik pokładowy jaka wszystko dobrze zrozumiał, o tyle mało prawdopodobne jest, by Muś przesłyszał się aż trzykrotnie. Tym bardziej że chorąży zna dobrze język rosyjski, także w specyficznych kwestiach lotniczych. Czy istnieją dowody potwierdzające wersję chorążego? Jak twierdzi Muś, komenda kontrolerów zezwalająca na zejście Iła-76 do 50 m nagrana została na magnetofonie pokładowym Jaka-40. Taka sama komenda, skierowana przez wieżę w Smoleńsku do załogi Jaka-40, powinna z kolei znaleźć się w czarnej skrzynce tego samolotu. Chorąży mówił już o tym w lipcu 2010 r. (w rozmowie z portalem tvn24.pl) po tym, jak „Gazeta Polska” ujawniła treść identycznie brzmiących zeznań pilota Jaka-40, Artura Wosztyla. Dziś, 21 miesięcy po katastrofie, Muś w dalszym ciągu jest pewien tego, co usłyszał, a dziś jego słowa nabierają jeszcze większej wagi. Jak się bowiem dowiedzieliśmy, wojskowi prokuratorzy już od kwietnia 2010 r. dysponują taśmami magnetofonowymi z Jaka-40 (w dniu katastrofy smoleńskiej zabezpieczyła je Żandarmeria Wojskowa). Jednak wciąż je… badają. Na nasze pytanie, czy prokuratura wojskowa jest w posiadaniu zapisu rozmów nagranych na magnetofonie znajdującym się w Jaku-40, a jeśli tak, czy ten zapis badała, płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej, odpowiedział: – Prowadząca śledztwo dotyczące katastrofy smoleńskiej Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie uzyskała zapisy rozmów, o które panowie pytają, i obecnie pracują nad nimi biegli. Odczytywanie rozmów z oryginalnej taśmy magnetofonowej trwa już więc prawie dwa lata! Według rozmówców „GP” informacje Musia prokuratorzy ocenili jako strategiczne dla śledztwa, dlatego był on trzykrotnie przesłuchiwany. Dlaczego w takim razie nie uczyniono z owych strategicznych zeznań użytku? Czy decyzje w tej sprawie podejmował szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej, gen. Krzysztof Parulski?
Dlaczego padła komenda: 50 metrów? Czym kierowała się wieża, podając Tu-154, Jakowi-40 i Iłowi-76 zdumiewające komendy, że mogą zejść do 50 m? Nie wiadomo. Ale tego, że one padły, Remigiusz Muś jest całkowicie pewien.
– Jeżeli wysokość decyzji dla lotniska wynosi 100 m, a kontroler z wieży podaje nam 50 m, to znaczy, że chce przekazać, iż według niego warunki są na tyle dobre, że można zejść do 50 m, że jest to w danym momencie bezpieczna wysokość. Więc załoga, niezależnie od procedury i informacji w karcie podejścia, kierując się taką komendą kontrolera, który obniża te warunki, ma prawo zejść do 50 m – mówi nam Remigiusz Muś. I dodaje: – Karty podejścia określają standardową procedurę. Zdarzało się, że lądując np. w Brukseli, Monachium czy Frankfurcie nad Menem, lądowaliśmy na podstawie karty podejścia, którą kontroler „kasował” swoją wypowiedzią. Jesteśmy przyzwyczajeni do takich sytuacji, że kontroler, ułatwiając nam podejście, podaje wysokość, do jakiej możemy się zniżyć, przystosowaną do warunków bieżących, tj. pogody i ruchu lotniczego panującego nad lotniskiem. My jednak zawsze podchodziliśmy do tego zagadnienia z pewną rezerwą, nie dopuszczając do przekroczenia minimalnych warunków określonych dla samolotu, pilota oraz samego lotniska. Podkreślmy: komendy o 50 m nie ma w żadnej z opublikowanych dotychczas wersji stenogramów z Tu-154. Także w ostatniej wersji, sporządzonej przez pracowników krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, zamiast „50 m”, o których mówi Remigiusz Muś, w ustach rosyjskiego kontrola pojawia się „100 m”. Nasz informator – doświadczony wieloletni kontroler z lotniska Okęcie – uważa, że dla kapitana Protasiuka informacja o możliwości odejścia na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 m była dziwna. – Taka komenda nie powinna paść. Można to porównać z sytuacją na drodze, na której obowiązuje ograniczenie prędkości do 50 km/h, a policjant drogówki każe kierowcy jechać 100 km/h. Komenda o 50 m, nawet jeśli padła, nie oznaczała, że zmienia się wysokość decyzji dla tego lotniska. Kapitan Protasiuk postanowił więc odejść na drugi krąg na wysokości 100 m, zgodnie z procedurą – mówi. Fakt, że doszło do katastrofy, oznacza, że w ostatnich chwilach lotu stało się coś, o czym dotychczas nie wiemy. Zastanawiające jest, dlaczego kontroler podał kapitanowi Protasiukowi komendę o możliwości zejścia do 50 m, skoro warunki nie tylko się nie polepszyły, lecz były zdecydowanie coraz gorsze.
– Może ktoś mu tak podpowiedział lub przy słuchawkach była osoba zastępująca kontrolera? Tego nie wiemy i być może nigdy nie będziemy wiedzieć – mówi nasz informator. Jedno jest pewne: słowa kontrolera z wieży w Smoleńsku, które mogły sprowadzić na polski samolot zagrożenie, nie wpłynęły na działania załogi Tu-154. Potem zaś zniknęły ze wszystkich nagrań i stenogramów, choć – jak twierdzi z przekonaniem chorąży Muś – na nagraniach z tego samolotu znajduje się dowód na wydanie identycznej komendy załogom Iła-76 i Jaka-40. Jeśli takie same słowa skierowano z wieży do pilotów Tu-154, oznaczałoby to, że wszystkie przedstawione nam kopie nagrań – a więc zapisy rozmów z kokpitu tupolewa oraz z wieży lotów – zostały sfałszowane.
Gdzie jest nagranie rozmów z wieży? Tymczasem wciąż nie wiadomo, dlaczego tak ważnych dla śledztwa zapisów rozmów z rejestratora Jaka-40 dotąd nie ujawniono opinii publicznej. Trudno także wyjaśnić przyczynę, dla której tak długo trwa badanie przez biegłych magnetofonu z tego samolotu. Nie wiemy również, czy nagrania z Jaka-40 porównano z nagraniami z wieży w Smoleńsku, by stwierdzić, czy i w jakim stopniu oba zapisy się pokrywają.
Niezalezna
Remigiusz Muś - kluczowy świadek Remigiusz Muś był jednym z kluczowych świadków w śledztwie ws. katastrofy smoleńskiej. Teraz wszystko wskazuje na to, że poza jego zeznaniami nie ma żadnych dowodów odnośnie komendy wydawanej załodze JAK-a przez wieżę w Smoleńsku. Nagranie, które miało zarejestrować komendy trafiło do prowadzącej śledztwo Wojskowej Prokuratury Okręgowej. Prokuratorzy przekazali nagrania do Instytutu Ekspertyz Sądowych im. J Sehna w Krakowie, ale do tej pory nic nie wiadomo o losach nagrania. 10 kwietnia 2010 r. Remigiusz Muś słyszał rosyjskiego kontrolera, który podał Jak-owi 40 komendę o zejściu na wysokość 50 m, czyli poniżej przepisowej wysokości 100 m, na której podejmuje się decyzję o lądowaniu. Według chorążego, Tu-154M 101 oraz Ił-76 (który ostatecznie nie wylądował, a na pokładzie, którego były samochody dla polskiej delegacji oraz ochrona FSB) dostały od Rosjan taką samą komendę. Remigiusz Muś słyszał te słowa w radiostacji pokładowej.
– Komenda ta dla nas, iła i tupolewa brzmiała: „Odejście na drugi krąg z wysokości nie mniejszej niż 50 m (po rosyjsku: »uchod na wtaroj krug nie mienie piatdiesiat mietrow«) – mówił kilka miesięcy temu w rozmowie z „Gazetą Polską”. Komenda kontrolerów zezwalająca na zejście Iła-76 do 50 m nagrana została na magnetofonie pokładowym Jaka-40. Taka sama komenda, skierowana przez wieżę w Smoleńsku do załogi Jaka-40, powinna z kolei znaleźć się w czarnej skrzynce tego samolotu. Niezalezna
Macierewicz: to wstrząsająca wiadomość - Mamy wrażenie jakby zacieśniała się pętla nad wszystkimi osobami mogącymi zrelacjonować, co się naprawdę wydarzyło w Smoleńsku – mówi portalowi Niezależna.pl poseł Antoni Macierewicz, przewodniczący parlamentarnego zespołu badającego przyczyny katastrofy smoleńskiej. Rzecznik stołecznej policji potwierdził, że dzisiaj w nocy zmarł chorąży Remigiusz Muś. Śmierć chorążego Remigiusza Musia to naprawdę wstrząsająca informacja. Chciałbym złożyć rodzinie chorążego Musia głębokie kondolencje. Wszyscy, co znali go już wcześniej, a także poznali niedawno, muszą być wstrząśnięci. Zwłaszcza, gdy ginie w niewyjaśnionych okolicznościach istotny, a nawet kluczowy, jak w tym przypadku, świadek tamtych wydarzeń. Trzeba pamiętać, że chorąży Muś był jednym z dwóch świadków, który osobiście słyszał komendę z wieży w Smoleńsku o zejściu do 50 metrów. To zupełnie kluczowe zeznanie dla wyjaśnienia okoliczności zbrodni smoleńskiej. Dzisiaj tylko porucznik Artur Wosztyl może to jeszcze potwierdzić. Policja nie chce na razie ujawnić okoliczności śmierci, ale jej rzecznik mówi: nic nie wskazuje na udział osób trzecich. Prokurator generalny musi objąć osobisty nadzór nad tym śledztwem. Jeżeli już teraz, po wstępnych oględzinach, sugeruje się ostateczne ustalenia, to jest to działanie pod tezę. Zresztą mamy wrażenie jakby zacieśniała się pętla nad wszystkimi osobami mogącymi zrelacjonować, co się naprawdę wydarzyło w Smoleńsku Podobne zeznania jak chorąży Muś, złożył porucznik Wosztyl. Czy powinien zostać objęty ochroną? Nieraz ochrona może być równie ryzykowna, ale bez wątpienia powinien zostać objęty programem, jakim otacza się kluczowych świadków. Najważniejsze jest jednak podjęcie działań o umiędzynarodowienie śledztwa, bo nie będzie można wtedy ukrywać dowodów i mataczyć. Dzisiaj musimy mieć, bowiem świadomość, że chodzi o zbrodnię. Mamy pełne prawo i obowiązek podejrzewać, że doszło do zbrodni smoleńskiej. I świadkowie, którzy mogą pomóc w jej wyjaśnieniu muszą być szczególnie chronieni. Grzegorz Broński
Kiedy państwo polskie odwróciło się od nas plecami, państwo rosyjskie i jego służby robią w Polsce, co chcą. Dosłownie I znowu ponura, śmiertelna tajemnica wokół Smoleńska. Według informacji, do których dotarł "Nasz Dziennik", nie żyje Remigiusz Muś, technik pokładowy z samolotu Jak-40. Jego wiedza była ważnym elementem opisu działań Rosjan, owego - świadomego lub nie - naprowadzania na śmierć. Zachęcania do zejścia niżej, (co relacjonował śp. chorąży Muś) oraz fałszywego zapewnienia przez wieżę kontroli lotów iż tupolew jest "na kursie i na ścieżce". W normalnej sytuacji śmierć tak ważnego świadka powinna oznaczać solidne dochodzenie. Ale tu oczywiście nie możemy na to liczyć. Jest pewne, iż każde słowo zdziwienia, każde pytanie zostanie wyszydzone jako "żerowanie na śmierci". Jednak nie mamy wyjścia, niezależnie od ataków także w tej sprawie musimy mówić prawdę, musimy alarmowa, że ta śmierć oznacza kolejny sygnał iż to co wiemy o tragedii smoleńskiej, o przyczynie śmierci narodowej elity w błocie, to tylko jakieś odblaski, refleksy. Że doszło tam do rzeczy niewyobrażalnej, na którą jest coraz więcej dowodów, o czym coraz więcej osób chce mówić. I że następuje kontrakcja na różnych polach. To może, choć oczywiście nie musi, być jedna z tych sytuacji. Niestety, w poszukiwaniu prawdy obywatele, media i parlamentarzyści nie mogą liczyć na państwo polskie pod rządami PO. Nie prowadzi ono rzetelnego dochodzenia, przypięczętowało tylko rosyjskie kłamstwa i manipulacje jak to celnie nazwał Janusz Wojciechowski i nawet pogrzeby zorganizowało tak, że woła to o pomstę do nieba. Jedyne co jej wyszło to przejęcie pełni władzy, wszelkich stanowisk i instytucji po 10/04/2010. Inna rzecz co z tym zrobili. Ale wina władzy polega jeszcze na czymś innym. Wszyscy zajmujący się bowiem uczciwie sprawą smoleńską mają poczucie, że kiedy państwo polskie odwróciło się od nas plecami, to państwo rosyjskie i jego służby obserwuje działania niezależne z ogromną uwagą. I wykorzystuje wszystkie możliwe środki wpływu na polską opinię publiczną. Oto np. dziennikarz uczący się rosyjskiego w ambasadzie rosyjskiej dostaje materiały, pisze książkę propagującą wersję moskiewską, potem pełni otwarcie rolę agenta wpływu... I nic. Polskiego kontrwywiadu to nie interesuje. Takich przykładów jest wiele. Rosyjskie służby zaś obserwują i kiedy trzeba interweniują. Działają właściwie na otwartym polu. Nikt nie ochrania świadków, nikt nie zbiera odpowiednio wcześniej ich relacji, nie buduje poczucia bezpieczeństwa. Ale jak ma być inaczej kiedy dla prezydenta Komorowskiego od dawna sprawa jest "arcyboleśnie prosta". To był sygnał, który znaczył - nie nasza to sprawa. I struktury zajmujące się bezpieczeństwem narodowym zrozumiały. Posłuchały. Nie ich to sprawa. Inna rzecz, że po tych 30 miesiącach od tragedii smoleńskiej rzecz faktycznie coraz bardziej wygląda na arcyboleśnie prostą, choć w odwrotnym znaczeniu. I dziś jedyne do czego zdolna jest władza i jej medialni słudzy to odwracanie głowy od kolejnych faktów potwierdzających tragiczną prawdę. Michał Karnowski
Siedemdziesiąt lat - skończył wczoraj pan Janusz Korwin-Mikke, weteran propagowania konserwatywnego-liberalizmu, jako idei wolnościowej, mającej nam wszystkim przynieść dobrobyt i pewien porządek, bez którego człowiek nie może realizować swoich pomysłów na życie. Fundament konserwatyzmu- a na nim wolność gospodarcza, przy pomocy której człowiek powinien mieć prawo naturalne do realizacji swoich pomysłów bez pomocy państwa i biurokracji państwowej.. Gdy swoje brudne i lepkie ręce wypcha w gospodarkę państwo i biurokracja- koniec z normalnością. Powstaje wielki bałagan, którego jesteśmy świadkami.. Coraz większy bałagan, bo coraz więcej decyzji podejmowanych jest przez urzędników państwowych. Urodziny u pana Janusza – jak zwykle – zgromadziły grono jego wiernych sympatyków i zwolenników idei wolnościowej, a wśród nich pan Andrzej Rosiewicz, pan Tadeusz Drozda czy pan Marek Majewski. Obecni byli koledzy z całej Polski, którzy składali życzenia jubilatowi, jeszcze długich lat życia.. Niestety! Idea wolnościowa na razie nie ma możliwości realizacji, wobec zalewającego nas socjalizmu europejskiego, tak jak kiedyś- moskiewskiego. Na razie twardo socjaliści budują socjalizm z” ludzką twarzą”, tak ludzką, że – jak tak dalej pójdzie- to całe narody europejskie będą cierpiały głód.. Ale idea zostanie wprowadzona w życie.. Całe narody na zasiłkach- to jest model końcowy socjalizmu europejskiego. Tylko, że dobrobyt pochodzi z pracy, a nie z przesiadywania na zasiłkach.. I przebywania w budżetówce.. Tam się przebywa, ale na cudzy rachunek.. Uciąłem sobie 15 minutową rozmowę z panem Andrzejem Rosiewiczem, kiedyś wielką gwiazdą estrady polskiej piosenki, wielkiego polskiego patrioty, który płaci wielką cenę, za to, że jest patriotą. Utalentowanym patriotą, którego rozgłośnie radiowe nie emitują, choć ciągle nagrywa i pisze teksty. Właśnie ukazały się dwie płyty pana Andrzeja: „A gdy się Naród obudzi”.. Których jak zwykle nikt w mainstreamowych mediach nie reklamuje.. Tak jak nie zauważa się takich płyt jak:
”Biało czerwona”, „Uśmiech biedronki”, „ Piosenką do mamy”,” ”Jak gwiazda w noc czarną”, ”Mam czoło wysokie ”,’IV Stańczyk RP”,” Od inżyniera do Fred Astera”,” Jeszcze więcej prawdy niż w mediach”, ”Orła mi żal”. Wielki patriota i wielki artysta przemilczany i zamilczany.. Już nie wolno być patriotą. Patriotyzm jest źle widziany, w końcu jesteśmy w państwie o nazwie Unia Europejska, budowanego z myślą o likwidacji świadomości narodowej- w przyszłości ma być świadomość europejska. Wszyscy co działają na rzecz innego państwa- Unii Europejskiej, są preferowani-; ci, którym marzy się wolna i suwerenna Polska - są marginalizowani.. Jeden z największych polskich artystów, ze mną przy urodzinowym stole u pana Janusza Korwin-MIkke.. To jest wielkie wyróżnienie dla mnie i wielkie przeżycie.. I pomyśleć: propaganda mówi, że mamy wolną Polskę, ale nie ma w niej miejsca dla patriotów i wielkich artystów, bo nie pasują do całości modelu konstruowanego w imię braterstwa i międzynarodowej solidarności… biurokracji. Ojczyzna bez patriotów(???) Czy to jest w ogóle możliwe? Nawet jak młody człowiek z Jasła zaśpiewał piosenkę pana Andrzeja Rosiewicza, w programie rozrywkowym z panią Zapendowską w jury- to został zrugany przez nią, że jest” bogobojna”? A to była piosenka o pięknych polskich polach, pięknych polskich lasach .. Piosenka nosiła tytuł” Pytasz mnie”( o Polskę!).- z płyty” Złote przeboje”. Młody człowiek niespeszony opowiedział, że kocha Polskę i dlatego śpiewa taką piosenkę.. A kim jest pani Zapendowska , że dyktuje trendy polityczne w polskiej muzyce? Dlatego, że jest związana ze środowiskiem Gazety Wyborczej? Pan Andrzej zaproponował kielicha, ale niestety, ja raczej stronię od alkoholu, tym bardziej, że muszę prowadzić samochód do Radomia, a pogoda jakoś nie bardzo.. Całą odległość z Józefowa do Grójca jechałem 30-40 na godzinę.. A za mną inni.. Było ślisko i padał śnieg z deszczem.. Jak zwykle drogowców aura zaskoczyła.. Tym bardziej, że mam opony nie bardzo i zamierzałem je wymienić na lepsze, ale nie dlatego, że zima idzie.. Ale po prostu na lepsze.. Przypomniałem panu Andrzejowi nasz wspólny występ w Radomiu w roku 2004 podczas wyborów do Europarlamentu.. On śpiewał, a „ Pan Waldemar mówi”.. Tak było, ale to już osiem lat.. Łza się w oku kręci.. Tym bardziej, że nic żeśmy nie osiągnęli.. Sprawy idą w kierunku socjalizmu i na razie nic nie wskazuje na to, że może się coś zmienić.. Może bankructwo socjalizmu otrzeźwi budowniczych tego wspaniałego ustroju?? Chyba, że postanowili zniszczyć definitywnie Europę, bez względu na koszty.. Przy pomocy raka socjalizmu..
Zapytałem pana Andrzeja, co z jego popularnością w TV w radiu, nawet jak rządził PiS? Odpowiedział, że rozmawiał z Wildsteinem, jako szefem telewizji, ale nic nie wskórał.. Nawet prezes telewizji nic nie mógł (???) Ciekawe ??? Powiedziałem, że Prawo i Sprawiedliwość to też część Okrągłego Stołu. .”ONI też” ?- odpowiedział zdziwiony.. To dlaczego pana nie puszczali w państwowych mediach?- zareplikowałem Skoro ich pan popierał w kampanii wyborczej. .”Oni są jakoś zajęci sobą”- odpowiedział pan Andrzej Rosiewicz. Ale pan Jarosław Kaczyński podczas swojego wystąpienia w Fundacji Batorego zobowiązał się do usunięcia z Sejmu Samoobrony i Ligi Rodzin Polskich.. I to zrobił! Rozwiązał Sejm mając pełnię władzy? Czy to nie dziwne? Mając prezydenta, premiera, większość w Sejmie.. Czyli wszystko w demokracji.. I co zrobił w związku z tym? Rozwiązał Sejm.. Zamiast robić zmiany w kraju, mając takie narzędzia wiekszości- rozwiązał Sejm i pozbył się władzy.. To znaczy, że władza nie była mu potrzeba. Chodziło o co innego.. O pozbycie się Samoobrony i Ligi Rodzin Polskich.. Nie przekonało to pana Andrzeja Rosiewicza, który jest wspaniałym piosenkarzem, wielce utalentowanym, ale być może nie wyznającym się na meandrach polityki demokratycznej.. Gdzie podstęp, oszustwo, demagogia- ma skrywać prawdziwe cele.. I to co widać, nie musi być tym czego nie widać. A pod dywanem toczy się prawdziwa walka buldogów.. Walka o cywilizację, o prawdę, o panowanie władzy nad człowiekiem.. O coraz więcej władzy, władzy nad człowiekiem.. Pozbawionym wolności decydowania o sobie.. Zamykając go w więzieniu przepisów i wielkiego burdelu, w którym nie jest pewien dnia ani godziny.. Tak jak te dziewczyny, które powinny się myć, bo nie są pewne dnia ani godziny.. Tak samo 15 minut spędziłem na rozmowie z panem Tadeuszem Drozdą. Też jest wykluczony, gazety nie chcą drukować jego felietonów.. Powiedział mi, że nie potrafi „pisać do szuflady”.. Poradziłem mu, żeby założył blog.. Powiedział mi, że ”może jest na mnie jakiś zapis w mediach” (???) W demokratycznym państwie prawa – jak najbardziej- wypsnęło mi się.. W normalnym państwie- niemożliwe.. Wszystkiego najlepszego panie Januszu! Z okazji siedemdziesiątych urodzin.. Wiele Panu zawdzięczam.. Przede wszystkim, przy panu – nauczyłem się myślenia.. A tego rozsądnemu człowiekowi nigdy za wiele.. Bo myślenie zawsze ma przyszłość… Nawet w najtrudniejszych czasach.. Cóż warty byłby człowiek bez myślenia? Bezmyślny bezmózgowiec pospolity.. Myślę, więc jestem.. Cogito ergo sum.. WJR
Perfekcyjna pani domu. TVN na przekór feministkom? Jak wie co najmniej każdy postępowiec, życie zaczęło się od komórki. Początkowo organizmy były mało zróżnicowane – z czasem specjalizacja znacznie się powiększyła. Nasze paznokcie są zbudowane całkiem inaczej niż gałka oczna, mięsień sercowy, nerki czy mózg. I na tym polega postęp. W społeczeństwach prymitywnych wszyscy robili wszystko. Jednak dość szybko nawet najgłupszy neandertalczyk rozumiał, że nonsensem jest kazać kobietom zasuwać z maczugami na mamuta – i marnować męską siłę na niańczenie dzieci. Jestem głęboko przekonany, że postępowi postępowcy mają rację – i istniały plemiona tradycyjnie uprawiające urawniłowkę – jednak selekcja naturalna jest nieubłagana. Czy to będzie Japonia, czy Europa, czy Inkowie, czy Aztekowie, czy wreszcie australijscy Aborygeni – wszędzie zwyciężył postęp konserwatywny: kobiety i mężczyźni pełnili inne role, uprawiali inne zawody. W różnych społeczeństwach podział był różny, a granica podziału mniej lub bardziej ostra – ale wystąpiło to wszędzie. Zabawne, ale postępowi postępowcy, z feministkami na czele, bredząc o tym, że dawno, dawno temu panował matriarchat – też stoją na stanowisku, że role mężczyzny i kobiety były różne!
Nowe społeczeństwo Jeśli jest korzystne, by mężczyźni i kobiety wykonywali inne prace – to jest też korzystne, by od maleńkości chłopców i dziewczynki uczono wykonywania prac przypisanych do ich płci. Jest oczywiste, że lepiej szyć będzie dziewczynka, która 5 proc. czasu poświęci młotkowaniu, a 95 proc. szyciu – osiągać będzie w szyciu lepsze wyniki niż ta, która podzieli czas nauki po połowie. Z chłopcami – odwrotnie. Oczywiste więc jest, że społeczeństwo wyspecjalizowane, w którym kobiety szyją, a mężczyźni wbijają gwoździe, będzie miało się lepiej niż takie, gdzie ludzie uczą się wszystkiego i robią wszystko. Powtarzam: wymuszała to konieczność biologiczna. I selekcja naturalna.
Obecnie sytuacja się zmieniła. Mamy nadmiar jedzenia, nadmiar (pozorny) towarów – więc teorie zwolenników urawniłowki płci przestały grozić istnieniu społeczeństw. Skoro większość towarów projektują komputery, a wykonują roboty – różnica między społeczeństwami dobrze zorganizowanymi a społeczeństwami prymitywnymi przestała być tak istotna. W tym przynajmniej sensie, że nie grozi katastrofa w ciągu 10 lat. Jednak różnica, acz mniej istotna, pozostaje. Tyle że do katastrofy dojdzie nie po 10, a na przykład po 50 latach. Bo nawet mała różnica kumuluje się z pokolenia na pokolenie. Społeczeństwa w Europie osiągnęły takie wyżyny dobrobytu materialnego, że gotowe są poświęcić szanse dalszego bogacenia się w imię „ideału” Równości. Postępowi postępowcy mówią to otwarcie: lepiej nawet zginąć, byle równouprawnienie płci było przestrzegane! Kilka razy na spotkaniach ze studentami – gdzie przecież nie siedzą idioci – zdarzyło mi się zapalczywe feministki pytać: „Przylatują na Ziemie Marsjanie i mówią nam tak: obserwujemy Was 100 lat, mamy znakomite teleskopy. Ziemia nam się podoba, więc uchwaliliśmy, że wytłuczemy wszystkie zwierzęta i zamieszkamy na niej sami. Jednak zauważyliśmy, dzięki rozmaitym turniejom na świeżym powietrzu, że Wy gracie w szachy! Nauczyliśmy się reguł tej gry i przyszło nam do głowy, że może Ziemię zamieszkują nie tylko zwierzęta, ale i istoty inteligentne, równe nam. Mamy więc propozycję, której warunki nie podlegają negocjacji: robimy mecz szachowy na 100 szachownicach – Marsjanie kontra Ziemianie. Możecie wystawić do tego meczu drużynę złożoną (a) z samych kobiet, (b) z samych mężczyzn (c ), z 50 mężczyzn i 50 kobiet. Jeśli wygracie lub zremisujecie – zawieramy z wami przymierze jako z Braćmi w Rozumie. Jeżeli przegracie – mamy bardzo dobry środek, który w pół godziny wytruje wszelkie ssaki, gady i płazy, a i część innych zwierząt takoż. Mecz odbędzie się pojutrze o 12.00 na Strahovským stadionie (Marsjanie – w odróżnieniu od Ziemian – wiedzą, który stadion na Ziemi jest największy!). Którą opcję Pani wybiera?”. Proszę sobie wyobrazić: te feministki nieodmiennie wybierały opcje 50/50. Trzeba dodać, że mniej więcej w połowie przypadków dlatego, iż były przekonane, że w pierwszej setce najlepszych szachistów jest połowa kobiet (na ogół jest jedna, czasem dwie, a czasem nie ma żadnej). Jednak pozostałe uważały, że lepiej zginąć zatrute marsjańskim preparatem niż uchybić zasadzie parytetu!
Socjaliści nie są ludźmi Jednakże 99 proc. kobiet (feministki NIE są kobietami – podobnie jak socjaliści NIE są ludźmi!) jest innego zdania… Socjalistom kończą się pieniądze. Np. TVN robi bokami. Po latach wciskania kobietom i nam kitu, że tylko równouprawnienie, w pogoni za pieniędzmi TVN zaczęła znacząco zmieniać ton. Najpierw pojawił się program p. Magdy Gesslerowej, która skierowała uwagę ludzi na gotowanie. No, ale to można było tłumaczyć: kobieta supermenadżerem. Wiadomo, że najlepszymi kucharzami są mężczyźni – ale lepsza od nich jest kobieta! Jednak na tym się nie skończyło. W zeszłym sezonie w TVN Style pojawił się nowy program, zatytułowany „Perfekcyjna Pani Domu”. Zdobył on tak dużą popularność, że jesienią znalazł się w ramówce TVN, a gospodyni programu, p. Małgorzata Rozenkowa, stała się główną celebrytką, królującą we wszystkich portalach plotkarskich. Pani Rozenkowa okazała się idolką młodych kobiet, pragnących perfekcyjnie zajmować się domem. W każdym odcinku programu prowadząca udziela niezaradnym gospodyniom domowym praktycznych porad, jak skutecznie sprzątać, utrzymywać czystość, zorganizować przyjęcie, sprawić, aby mieszkanie było przytulne, miłe i pachnące, a przebywanie w nim sprawiało przyjemność. Producenci TVN podjęli ogromne ryzyko – emitując tego typu program, narazili się feministkom, które najchętniej oglądnęłyby podobną audycję pod tytułem „Perfekcyjny Pan Domu”. Rzecz jednak w tym, że co innego jest w biurze, co innego na trybunie sejmowej – a co innego w domu. W domu kobiety przypominają sobie, że ten panuje nad rodziną, kto daje jej jeść. Do serca mężczyzny, a także i dziecka, trafia się przez żołądek. Nie dbając więc o kanony poprawności politycznej, każda normalna kobieta w domu pichci. A także sprząta itd. W takim zaś razie niesłychanie ważne jest, by te kobiety umiały pichcić, sprzątać – i w ogóle organizować sobie życie domowe! Dawniej kobieta uczyła się wszystkiego, naśladując matkę – a potem wprowadzając pewne poprawki. Tak narastał konserwatywny, prawdziwy postęp. Niestety postępowcy wyrwali dziewczynki z domów, przez 12 lat wbijali im do głowy, że gotowanie, sprzątanie itp. to czynności niegodne nowoczesnej kobiety – a skutek jest taki, że gdy te dziewczynki dorosły i chciały stać się kobietami normalnymi, to okazało się, że po prostu nie umieją szyć, prać, prasować, gotować…
Więc TVN wskoczyła w ogromna lukę – i dzięki niej Polska wzniesie się na wyższy poziom niż inne kraje okupowane przez Unię Europejską. Po prostu wszyscy będziemy lepiej – a przynajmniej smaczniej – żyli.
Wierzę w nasze kobiety Może ważniejsza jest samoocena kobiet. Ich babcie przecież umiały dać sobie radę z piątka dzieci – bez zmywarki, pralki, kuchenki gazowej, mikrofalówki i dziesiątków innych przyrządów, takich jak mikser czy choćby mopa. Oznacza to, że dziś kobieta powinna z wszystkim czynnościami domowymi dać sobie radę w dwie godziny – i mogłaby wygospodarować sześć godzin na jakąś pracę chałupniczą w domu – czy w outsourcingu, siedząc w domu przy komputerze. I jeszcze poświęcić osiem godzin dzieciom i ze dwie mężowi. Teraz nie może – bo to, co można by zrobić w dwie godziny, robi w sześć, gdyż po prostu nie jest nauczona. Więc właśnie TVN ją uczy. Mógłbym tu się wyzłośliwiać, pisząc: „Pragnę osobiście podziękować stacji TVN, że tak solidnie przyłożyła się do poszerzania głoszonej przeze mnie idei, że to kobieta powinna zajmować się domem. Nie sądziłem, że mam aż tak duży wpływ na mentalność wydawców TVN-owskich programów. Narażenie się feministkom było z ich strony ogromnym wyczynem. Zazdroszczę odwagi. Chociaż kiedy mówię, że kobieta powinna wykonywać prace domowe, uznawany jestem za męską szowinistyczną świnię, to kiedy mówi to TVN, sprzątanie i gotowanie okazuje się nagle modne i nowoczesne, a pani Rozenkowa wcale nie jest postrzegana jak zwykła kura domowa, ale jako piękna, elegancka, zadbana i niezależna kobieta, pełniąca rolę perfekcyjnej pani domu i dobrze radzącej sobie matki”. Ale dlaczego wyśmiewać się z kogoś, kto wstąpił na dobrą drogę? Przecież większa jest w Niebie radość z jednego grzesznika nawróconego niż z 99 sprawiedliwych. Jest tu oczywiście pewien minus: dawniej każda kobieta była w domu uczona nieco innych technik. Dzięki temu panowała różnorodność – i konkurencja powodowała nieustanną ewolucję tych metod. Kobiety wymieniały się doświadczeniami – i tak wspinaliśmy się na kolejne szczeble konserwatywnego postępu. Jeśli wszystkie będą uczone tego samego… Eeee – po jakimś czasie wszystkie zaczną to i owo ulepszać! Wierzę w nasze kobiety. Dadzą sobie radę! JKM
Seryjny Samobójca Uderza Raz Kolejny Zabił następnego człowieka; robi to już jak koneser - a to takie samobójstwo, jak z mysiej dupy neseser. (znalezione w necie )
Wścieklizna Smoleńska Na końcu tekstu zamieszczam listę krążącą po internecie , zawiera wszystkie niewyjaśnione , nielogiczne samobójstwa i wypadki i nie jest w żaden sposób śmieszna
Zabił następnego człowieka; robi to już jak koneser - a to takie samobójstwo, jak z mysiej dupy neseser.(znalezione w necie )
Nie jestem zarażony , nie nosze widocznych objawów "Wścieklizny Smoleńskiej".Nie należą do „pisowsko – katolskich oszołomów” - nie lubię przywódcy PISu , jego retoryki , podejścia do gospodarki szczególnie , jego dyktatorskich zapędów, jego socjalistycznych pomysłów . Nie jestem „żydożercą” nawet „pogromcą pedałów” mnie nazwać się nie da [ toleruje ale nie akceptuje więc pewnie homofob ]. Jako potomek [po części przynajmniej] kresowej szlachty jestem zaściankowym ciemnogrodzianinem i pewnie potencjalnym faszystą . Do ojca Tadeusza.R ośmielam się mieć negatywne nastawienie , uważam ,że są wśród przedstawicieli kościoła bardziej wiarygodni ludzie Żeby nie było , Obozu Władzy i Rządzy zwolennikiem nie jestem , dałem się co prawda nabrać w 2005 na liberalizm kukieła ,ale szybciutko wyprowadził mnie z błędu wspomniany ryży chochoł i jego kamanda Po tzw. katastrofie smoleńskiej dla innych tragedii smoleńskiej ,a dla wszystkich oszołomów i dotkniętych smoleńską wścieklizną zamachu smoleńskim [ew. zbrodni ]- jedna rzecz nie dawała mi spokoju .W całym tym bólu jaki emanował wtedy z mediów mało kto nagłaśniał chociaż poruszał będzie bardziej trafne - kwestię suwerenności Polski - śladowa ilość tzw.mediów racjonalnie ukazywała kwestię rezygnacji [ celowo nie pisze przekazania ] z prowadzenia śledztwa Staram się , naprawdę się staram od dwóch i pół roku zachowywać racjonalnie i nie wypowiedzieć na forum znajomych i rodziny :Tak to wina tych ruskich sk...... , tak celowo roz.... ten samolot , tak to był pier....... zamach .Staram się ,żeby jak to modne nie przyszyli mi łatki chorego na Wściekliznę Smoleńską ze wszystkimi symptomami . Każde jednak uderzenie seryjnego samobójcy obdziera moją dziecięcą , głęboką naiwność . Za dużo niewyjaśnionych zgonów … przepraszam samobójstw i tragicznych wypadków , za dużo podobieństw . Zastanawiała mnie śmierć Gen. Petelickiego ,przyznam ,że ze względu na dobry moim zdaniem film The Shooter -[kto oglądał wie o co chodzi , kto nie oglądał niech raczy zobaczyć]- We wszelkiej publicystyce dotykającej kulis świata ludzi z cienia można znaleźć mnóstwo informacji o środkach farmakologicznych i powszechnie dostępnych substancjach które mogą czasowo wpływać na ofiarę całkowicie czyniąc ja podatna na sugestie zewnętrzna. A w przypadku śp. Remigiusza Musia sprawa jest bardzo poważna , bo jego słowa jako świadka przeczyły oficjalnym ustaleniom . Batalia jaką toczą naukowcy i fachowcy o przebieg wypadku , coraz jaśniej ukazuje ,że komisje powoływane bezsprzecznie dla bicia piany, się myliły - lub celowo wciskały nam kit. Sondaże z powodów gospodarczych pokazują ,że Obóz Władzy i Rządzy chwieje się na chocholich kulasach Te wszystkie seryjne samobójstwa i wypadki mogą wskazywać ,że ktoś lub ktosie chcą wyczyścić , lub przerzedzić potencjalnych ekspertów i kompetentnych fachowców ,tak aby w momencie zmiany rządzącej Partii w Polsce uniknąć ewentualnej odpowiedzialności .Ostatnie łżexpose rozświetliło mi jak halogen informację ,że pomysły łączenia strategicznych dla skarbu państwa firm w jedną , jest -być może gdzie bym tak podejrzewał krynice uczciwości o tak haniebne zamiary - spowodowane planem aby łatwiej opchnąć wszystko w kupie a za łapówy jakie kupiec przekaże pod stołem sfinansować godna emeryturę , kto wie może w jakimś tropikalnym kraju bez umowy ekstradycyjnej z Polską Mam wciąż naiwną głęboką nadzieje ,że się mylę ,że nawet jeśli wina leży po stronie rosyjskiej [ która przecież wymyła nam wrak i do dzisiaj nie raczyła go odesłać , która zrobiła wszystko aby pomóc po samej katastrofie , która sama sobie nie ma nic do zarzucenia ] . To nie był to zaplanowany mord będący kulminacją przejmowania kontroli nad Polską , tylko wynikał z burdla pierdla i serdla jaki po tamtej stronie Bugu wciąż jest obecny , z niedbalstwa ,z zaniedbania , pijaństwa w pracy ,albo kaca po pijaństwie . Oczywiście oczekiwał będę bezwzględnego ukarania wszystkich winnych . Jak wspomniałem kieruje mną głęboka wręcz dziecięca naiwność.
NINIEJSZYM PRAGNĘ POINFORMOWAĆ, ŻE NIE PLANUJĘ W NAJBLIŻSZYM CZASIE POPEŁNIĆ SAMOBÓJSTWA
1. Chorąży Stefan Zielonka, rok 2009, szyfrant w Kancelarii Premiera
2. Profesor Stefan Grocholewski Zmarł 31.03.2010 r. ekspert od odczytywania nośników cyfrowych, wykrył manipulacje w nagraniach cz. skrzynek z CASY.
3. Grzegorz Michniewicz - Dyr.Gen.Kancelarii Premiera Tuska "Powiesił się" 23 grudnia 2009 roku na kablu od odkurzacza, w dniu, w którym z remontu w Samarze wrócił
samolot TU-154, który potem rozsypał się w drobny mak na Siewiernym.
4. Mieczysław Cieślar, biskup Diecezji Warszawskiej Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, zginął w "wypadku samochodowym" 18.04.2010 r, to do niego miał dzwonić, już po katastrofie, ksiądz Adam Pilch, który zginął w Smoleńsku.
5. Krzysztof Knyż, operator "Faktów",10 kwietnia 2010 był w Smoleńsku. Zmarł w Moskwie 2 czerwca 2010r. Śmierć całkowicie przemilczana.
6. Profesor Marek Dulinicz, szef grupy archeologicznej mającej udać się do Smoleńska,zginął 6 czerwca 2010 w wypadku samochodowym, w trakcie oczekiwania na wyjazd do Smoleńska.
7. Dr Eugeniusz Wróbel, specjalista od komputerowych systemów sterowania samolotem, ekspert z dziedziny lotnictwa, który przeprowadził własną analizę „wypadku” TU-154M, wskazującą, że w Smoleńsku doszło do zamachu. Zabity za pomocą piły mechanicznej 16.10.2010 r, przez swego syna, który zdołał usunąć ślady krwi, zawieźć pocięte zwłoki do jeziora, wrócić i zapomnieć wszystko. Złego stanu swego "chorego psychicznie" syna przez ponad 20 lat nie zauważyła matka, która jest psychiatrą.
8. Ryszard Kuciński, prawnik Andrzeja Leppera,który zdeponował u niego dokumenty, zawierające wiedzę na temat prominentnych polityków. Zmarł w maju 2011 r.
9. Wiesław Podgórski - doradca Andrzeja Leppera, znaleziony martwy w biurze Samoobrony pod koniec czerwca 2011 r. Jako przyczynę śmierci podano "samobójstwo".
10. W 2011 roku samobójstwo przez powieszenie popełnił oficer Służby Kontrwywiadu Wojskowego, służący w Centrum Wsparcia Teleinformatycznego i Dowodzenia Marynarki Wojennej w Wejherowie.Żołnierz posiadał najwyższą klauzulę dostępu do materiałów niejawnych.
11. Róża Żarska, adwokat Andrzeja Leppera, zmarła w lipcu 2011 r. w Moskwie.
12. Dariusz Szpineta - zawodowy pilot i instruktor pilotażu, ekspert i prezes spółki lotniczej, został znaleziony martwy w łazience ośrodka wczasowego w Indiach.To kolejny człowiek, który podważał rządowo- FSB-owską wersję wydarzeń.
13. Generał Sławomir Petelicki, były dowódca jednostki "Grom". Znaleziony martwy 16 czerwca 2012 roku. Ujawnił m.in kwestię smsa rozsyłanego przez Sikorskiego z instrukcjami nt "oficjalnej" wersji przyczyn katastrofy.
14. Andrzej Lepper, szef "Samoobrony" oraz były wicepremier, 5 sierpnia 2011 został znaleziony martwy w swym biurze w Warszawie. Według informacji przedstawicieli policji popełnił samobójstwo poprzez powieszenie się.
15. płk. Leszek Tobiasz - były oficer WSI, główny świadek w "aferze marszałkowej". Zmarł 17.02.2012 podczas balu OHP ("zatańcował się na śmierć") rzekoma przyczyna zgonu: niewydolność krążenia. 01.03.2012 miał być głównym świadkiem w tzw. aferze marszałkowej, bliski współpracownik byłego szefa Wojskowych Służb Informacyjnych Marka Dukaczewskiego, żołnierz byłych WSI. 1 marca płk Tobiasz miał po raz pierwszy zeznawać przed sądem w sprawie rzekomej korupcji przy weryfikacji żołnierzy WSI. Miała też być przeprowadzona jego konfrontacja z Bronisławem Komorowskim. Płk Tobiasz był attache w Moskwie w tym samym czasie co Turowski.
16. Prof. J.Szaniawski - historyk, dziennikarz, sowietolog, wykładowca WSKSiM, ostatni więzień PRL - zginął w Tatrach 5.09.2012, ... spadł w przepaść... Miał 68 lat. Niezłomny człowiek walczący z komunizmem, krytycznie podchodzący do ustaleń przyczyny katastrofy smoleńskiej, otwarcie mówiący o zamachu.
17. Prof. Jerzy Urbanowicz - zmarł 6.09.2012r. w nocy . Miał 61 lat - matematyk, kryptograf, polski patriota. 6 września 2012 zasłabł w swoim domu. W karetce doznał zawału. Drugi zawał nastąpił już w szpitalu, gdy oczekiwał na przyjęcie. Prof Urbanowicz odkrył, że podczas kilku ostatnich wyborów PKW przesyłała głosy do podliczenia na rosyjskie serwery. Jego śmierć nastąpiła w dniu opublikowania jego raportu na temat możliwości sfałszowania wyborów. Był sekretarzem komitetu organizacyjnego konferencji poświęconej badaniom katastrofy polskiego TU-154 w Smoleńsku metodami nauk ścisłych, która odbyła się 22 października 2012 roku.
18. Dr inż. Włodzimierz Abramowicz 1952-2012 Jeden z najlepszych na świecie specjalistów od zagadnień kontaktowych, czyli zderzenia obiektów takich jak samoloty, statki, samochody, z którego dokonań i programów zderzeniowych korzystały dziesiątki firm na świecie. Dokładnie ktoś taki (np we współpracy ze śp ministrem Wróblem), kto powinien wyjaśnić nam, co się stało w Smoleńsku. I chciał wyjaśnić.
19. dr. Dariusz Ratajczak - historyk, tzw. "rewizjonista holocaustu", wydalony z "wilczym biletem" z Uniwersytetu Opolskiego. Jego zwłoki w stanie rozkładu znaleziono 11.06.2010 w samochodzie zaparkowanym przed sklepem Karolinka w Opolu. Z zapisu kamer monitoringu przed sklepem wynika, że samochód z ciałem w środku przemieszczał się po mieście.
20. Jerzy Pronobis - prezes spółki Club&Travel, która zajmowała się rozprowadzaniem lukratywnych biletów na Euro 2012, miał związek z tzw Taśmami Laty.
21. 3. Artur Zirajewski ps. Iwan (29.01.1972 – 03.01.2010)–jeden z głównych świadków w sprawie zabójstwa komendanta głównego policji Marka Papały.
22. Piotr M. (1962 – 18.05.2011) – oficjalna przyczyna śmierci - samobójstwo.. były szef malborskiej policji, powiązany z mafią paliwową
23. Marek Rosiak (1948 – 19.10.2010) – zamordowany, pracownik biura poselskiego posła Janusza Wojciechowskiego. Były członek PO – Ryszard C. zamordował M. Rosiaka z PiS i poważnie ranił drugą osobę z tej partii. Jak sam powiedział – jego „celem” był Jarosław Kaczyński.
24. Jarosław Przygodzki - wiceszef sejmiku woj. świętokrzyskiego, radny Prawa i Sprawiedliwości, wiek 48 lat - 10.09.2012 - ciało samorządowca z raną postrzałową znaleziono w gminie Końskie.
25.Remigiusz Muś- chorąży, bardzo ważny świadek w śledztwie smoleńskim, fakty przez niego podawane przeczyły oficjalnym ustaleniom, ujawnił między innymi, że kontroler z wieży na smoleńskim lotnisku, wydał pilotom TU 154M komendę o zejściu na wysokość 50 metrów, jest to dowód na sfałszowanie wszystkich raportów, które mówią o komendzie 100m ze strony kontrolerów. Chorąży Muś mówił także o odgłosie 2 wybuchów, które słyszał w momencie katastrofy. "Powiesił się" w piwnicy bloku, w którym mieszkał.. Pieprzonyliberal