131

23 grudnia 2009 Demokracji raz zdobytej nigdy nie oddamy... Pomalutku, ci sami, których oglądamy od dwudziestu lat, przygotowują się do wyborów prezydenckich.. Któryś z nich chce zasiąść na najwyższym stanowisku w państwie. Po to, żeby w Polsce nic się nie zmieniło. Bo co może się zmienić w tym samym towarzystwie od dwudziestu lat?A poza tym, gdyby wybory mogły coś w naszym życiu zmienić, na pewno zakazaliby wyborów. Wybory demokratyczne są po to, żeby nic nie zmienić. Będzie tylko wiele hałasu, a głosującym- jak zwykle- wmówi się, że ich głos coś waży i może mieć wpływ...Kasa i propaganda  są podstawą demokratycznego państwa prawa urzeczywistniającego zasady demokratycznej gry.. Można trochę pomieszać, ale musi wyjść na ich..Tak jak z tym określeniem „roku świetlnego”, który wszystkim kojarzy się z kosmosem i wielką nieogarniętą przestrzenią. A rok świetlny, to nic innego jak rachunek  za prąd otrzymany po 365 dniach. Zresztą w przyszłym roku będzie wyższy dla każdego, bo „ekologia”, bo koszty, bo wspólna polityka energetyczna i w ogóle.. Przede wszystkim brak jakiejkolwiek konkurencji. I tak pozostanie.Do startu zgłosiło się  już kilku: i towarzysz Szmajdziński z Sojuszu LewicyDemokratycznej, i towarzysz profesor Tomasz  Nałęcz z Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy, pardon- Polskiej  i pan  doktor  towarzysz Andrzej Olechowski , bezpartyjny fachowiec, który już na wstępie powiedział,  że:” będę przywracał obywatelom wiarę, że ich głos się liczy”(???) Naprawdę , panie doktorze?A nie jest przypadkiem tak, że nieważne, kto jak głosuje, ale najważniejsze, kto te głosy liczy??? A może jest tak jak myślał  największy konserwatywny myśliciel dwudziestego wieku, G.K Chesterton:” Polityk demokratyczny ma dwa pragnienia; najpierw chce robić to czego ludzie sobie życzą po to by wejść do parlamentu. Potem chce robić to czego ludzie sobie nie życzą, po to by wejść do rządu”(!!!!).Bo głupota demokracji , już na wstępie , polega na tym, z ktoś chce robić  komuś coś, co on sobie  by życzył, co oznacza, że musi robić coś, co sobie inni nie życzą. Bo ludzie mają różne pragnienia: jeden ma pragnienie wypić- a inny zakąsić. Jeśli demokratyczny polityk określi się po stronie pijącego, to musi naruszyć interesy zakąszającego, bo on akurat  zakąsza bez picia.. Cała trudność demokratycznej maskarady  polega na tym, żeby zadośćuczynić, i temu co zakąsza , i temu co pije. Wtedy demokracja zostaje uratowana!Demokracja polegająca na woli większości musi siłą demokratycznej rzeczy naruszać pragnienia i potrzeby innych ludzi. Zyskuje  na tym jedynie demokratyczna klasa próżniacza, która umiejętnie kołuje, przy każdym” święcie demokracji”, przy pomocy zaprzyjaźnionych mediów, skołowany lud, któremu podoba się : a to krawat, a to „sposób wysławiania się”, a to, „prezencja kandydata”. (???)Bo demokracja- to lotne piaski iluzji, na których demokraci nabudowują fałszywe obietnice demokratycznego kuglarstwa i wyciągają  z tego jak najwięcej korzyści dla siebie.I oczywiście odbierają demokratycznie ludziom wolność, przegłosowując później  różne sprawy w demokratycznym parlamencie, przeciwko tym- którzy ich wybrali. Bo demokracja- to zbiorowa tyrania, oparta na demokratycznych głosach, gdzie każdy może być swoim własnym tyranem.

Mieć do czynienia z demokracją, to tak ja mieć z katem na pieńku..Pan doktor Andrzej Olechowski powiedział jeszcze coś bardziej zabawnego, że:” Kandyduje dla dobra Polski”(????) No naprawdę! Kto im wymyśla te kawały, z których jedynie można boki zrywać.. Kto, jak kto, ale doktor Olechowski przywiązany jest do tzw. Bilderberg Grup, międzynarodowej grupy, która trzęsie światem, i na pewno nie dla „ dobra Polski”. A dla swoich partykularnych interesów. Albo „ dobro Polski”, albo „dobro Bilderberg Grup!. Tertium non datur i nie można być sługą dwóch panów. Stawiam tezę, że po śmierci pana towarzysza  i profesora Bronisława Geremka, pan doktor Andrzej Olechowski jest postacią numer 1 na polskiej scenie nie tylko politycznej. Zraz za nim jest pan Adam Michnik; a  może odwrotnie! Co za różnica!” To co  naprawdę lubię w demokracji, to ten kontrolowany zgiełk! Permanentny kabaret: można wygodnie usiąść w fotelu i jak ktoś ma chwilkę czasu, poobserwować demokratyczne kukiełki w wilczych skórach, które prześcigają się w   wymyślaniu: określeń, obietnic, parabol, przysłów, skojarzeń. ONI – znaczy się demokraci- robią niestrudzenie kabaret w formie teatru, a prawdziwe decyzje zapadają zupełnie  gdzie indziej, jakbyśmy to powiedzieli fachowo:” w organach pozakonstytucyjnych”. . Bo na przykład Fundacja  Batorego, zasilana pieniędzmi między  innymi słynnego dobroczyńcy ludzkości, pana G. Sorosa, to  nie jest organ konstytucyjny, w którym honorowym członkiem jest budowniczy” społeczeństw otwartych”. Taka niby niepozorna Fundacja, ale swojego czasu, pan minister Marek i profesor Belka, wolał iść na spotkanie w Fundacji Batorego, niż pozostać na demokratycznej debacie w polskim Sejmie(???)Coś ważnego jest w Fundacji Batorego, co ma wielką siłę przyciągania najważniejszych osób w państwie polskim. I pan doktor Andrzej Olechowski jest w tym towarzystwie, przynajmniej jakiś czas temu był...Chodzą demokratyczne słuchy, bo lud warszawski je rozpuszcza, że  kampania pana doktora Olechowskiego ma być sfinansowana z kieszeni pana G. Sorosa, uważanego przez jednych za dobroczyńcę ludzkości, na pewno Fundacji Batorego, a przez innych- po prostu za spekulanta. Na osłabieniu funta, zarobił swojego czasu około 1 miliarda funtów, a w Indonezji… Że   ho, ho- i jeszcze trochę! Czego członkiem w swoim życiu nie był pan dr Olechowski? I Międzynarodowe Centrum Rozwoju Demokracji, i Instytut Studiów Wschodnich i Klub Wschodni, i Stowarzyszenie Euro- Atlantyckie i Fundacja Batorego i Instytut Spraw Publicznych i ministrem finansów, i ministrem spraw zagranicznych i nawet przewodniczącym rady w gminie Wilanów. Był też agentem wywiadu gospodarczego PRL o pseudonimie” Must”, do czego przyznał się w swoim oświadczeniu lustracyjnym o numerze ewidencyjnym 9606. Druga cyfra oznacza ile złotych zapłacimy za wysłany SMS. A wiecie państwo jaki był inny pseudonim operacyjny pana dr Andrzeja Olechowskiego” „Tenor”(????). Nie ciekawe, w jaki sposób powstawała Platforma Obywatelska, przy pomocy „ trzech tenorów”..(???). Oficerem prowadzącym pana Andrzeja był pan Gromosław Czempiński,  od którego to  imienia pochodzi nazwa jednostki „ GROM”.I ciągle coś zakłada politycznie, a nie przypominam sobie, żeby był posłem demokratycznego Sejmu.. Innym organizuje- a sobie? I BBWR dla Lecha Wałęsy, i Ruch Stu i Platforma Obywatelska.. Teraz będzie działał politycznie i obywatelsko razem z panem Pawłem Piskorskim ze Stronnictwa Demokratycznego..Jak przyjdzie rozkaz o wstrzymaniu poparcia dla Donalda Tuska, pan Andrzej będzie głównym kandydatem na prezydenta..Gdy pan Włodzimierz Cimoszewicz, na razie pełzający kandydat na prezydenta, organizował swoją akcję „ czyste ręce” w 1994 roku, jako minister sprawiedliwości- pan Andrzej Olechowski musiał odejść jako minister spraw zagranicznych, bo będąc ministrem był jednocześnie przewodniczącym rady w Banku Handlowym(???)Przypominam sobie również, że był czas, że pan Andrzej, jako człowiek zdolny i przedsiębiorczy, był w dziewiętnastu radach, jak to w Kraju Rad… i nie jedna po drugiej… ale jednocześnie(!!!). Jednocześnie w dziewiętnastu.(!!!) To jest dopiero majstersztyk!Zastanawiałem się skąd demokraci biorą często chwytliwe nazwy, na przykład” czyste ręce”..Przypomnijmy co mówił w tej sprawie  tow. Dzierżyński, jeden z największych socjaldemokratów, miał nawet pomnik na Placu Dzierżyńskiego, wcześniej Bankowego:” Umysł chłodny, gorące serce , ręce zawsze czyste”(!!!). Czy to przypadek?Pan Andrzej  Olechowski ukończył studia w Szkole Głównej Planowania i Statystyki, gdzie nauczał się socjalistycznego planowania, pracował w 1973 roku w sekretariacie Konferencji Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju w Genewie; w latach 1978-82, był kierownikiem Zakładu Analiz i Prognoz w Instytucie Koniunktur i Cen.. Same te socjalistyczne nazwy przyprawiają o dreszcz emocji..Był również wiceprezesem  Narodowego  Banku polskiego i pracownikiem Banku Światowego. A swojego czasu, w czasie tzw. przemian, pomagał panu Bogusławowi Kottowi, w zakładaniu Banku Inicjatyw Gospodarczych, w Gdańsku nomenklaturowego banku, z pieniędzy pochodzących z budżetu państwa. Dzisiaj ten bank – to bank Millenium!W 2000 roku, został Człowiekiem Roku Tygodnika Wprost, a stopień doktora w 1979 roku. Niestety nie znam tytułu pracy doktorskiej pana dr Andrzeja Olechowskiego, ale jeśli przebywał  w szkole socjalistycznego planowania, to musiało  to być coś związanego z planowaniem socjalistycznym. Należał  do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.W 2001 roku, miałem nawet okazję go poznać , podczas kampanii do Parlamentu, gdy  Unia Polityki Realnej szła do wyborów  na listach Platformy Obywatelskiej, z ostatniego miejsca.Siedzieliśmy nawet przy stole w Hotelu Gromada w Radomiu, a nie był to Okrągły Stół, na wspólnej kolacji.. Pamiętam, że pan Andrzej był zdziwiony, że UPR jest przeciwko Unii Europejskiej(???). Pan Andrzej nie zasiadał wtedy po stronie rządowej..Ale był smaczny śledź i  galaretka z nóżek.. Kiedyś pan Andrzej pracował w redakcji muzycznej  programu III Polskiego Radia, był nawet menadżerem zespołu „Trzy Korony”. Nie wiem jak w tej roli się sprawdzał.. Ja natomiast odbywałem praktykę w redakcji muzycznej  programu III Polskiego Radia, jako student Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego w roku 1982.Moim oficerem prowadzącym, pardon, człowiekiem odpowiedzialnym za mój pobyt tam- był pan Grzegorz Wasowki. Pamiętam też pana Niedźwieckiego, który przyszedł tam z Radia Łódź.. Pamiętam też pana Romana Waszko.Gdy pan Andrzej Olechowski zostanie prezydentem, demokracja na pewno zostanie uratowana..Ale ja głosu, za żadne skarby, na tego człowiek nie oddam.. To  byłby głos przeciwko Polsce!A demokracji raz zdobytej nigdy nie oddadzą. WJR

Autonomia – czy „niepodległość”? Po rozbiorach południowa Małopolska wraz z Wołyniem i częścią Podola tworzyły Królestwo Galicji i Lodomerii (tytułu „królów halicko–włodzimierskich” używali królowie węgierscy na początku XIII wieku). „Lodomeria” to niezbyt udana latynizacja imienia „Włodzimierz” – więc często mówiło się po prostu o Galicji, zamiast „Lodomerii” mówiąc „Galicja Wschodnia”. Ustrój KGiL był dość skomplikowany – bo trzeba pamiętać, że w jego skład (pod nazwą „Wielkie Księstwo Krakowskie”) wchodziła dawna Rzeczpospolita Krakowska ze swoimi różnorakimi przywilejami. Nie będę się, oczywiście, wdawał w szczegóły konstytucyjne – przypomnę tylko, że królem GiL był Cesarz (nie jako król Węgier – Koronie św. Stefana podlegała natomiast Ruś Zakarpacka), który mianował Namiestnika. Status Galicji był więc niemal taki sam jak Królestwa Węgier. Galicja miała własny Sejm Krajowy, któremu podlegały m.in. sprawy kultury, robót publicznych, samorządu i szkolnictwa (z wyjątkiem uniwersytetów w Krakowie i Lwowie, które podlegały bezpośrednio Wiedniowi). Ten Landtag miał od 1871 roku w zasadzie wszystkie kompetencje zgłaszania ustaw, które nie były wprost zastrzeżone dla Parlamentu Cesarstwa. Ustawy krajowe musiały jednak być zatwierdzone przez Cesarza – podobnie zresztą jak wszystkie ustawy w Cesarstwie. W 1919 roku cała GiL weszła w skład Rzeczypospolitej Polskiej… i utraciła posiadaną autonomię!! Co prawda Ententa uznała zabór GiL przez Polskę pod warunkiem przyznania jej autonomii – czego Warszawa nigdy nie zrobiła. W takim więc razie należy zadać sobie pytanie: „Czy – wchodząc pod okupację II RP – Galicja coś w sensie praw politycznych zyskała, czy straciła?”Jeśli ktoś jest zwolennikiem samorządu, to musi wyraźnie powiedzieć; „Straciła – i to bardzo dużo!”. Straciła bardzo konkretnie. Faszyzująca się w szybkim tempie II RP narzuciła wtedy Galicji np. sławetną „reformę jędrzejewiczowską” (od nazwiska śp. Janusza Jędrzejewicza, ówczesnego Ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego – tak kochanego w Galicji jak, nie przymierzając, p. mec. Roman Giertych). Reforma ta ujednolicała wszystko – co zresztą za kilka lat zrobi również UE („Wielki Wschód” – taka pseudo–masońska lewacka organizacja, już rok temu uzyskała od Komisji Europejskiej zlecenie na opracowanie takiego jednolitego systemu szkolnictwa!!); biurokracja nie potrafi znieść różnorodności. Za monarchii jakoś znosiła – bo musiała: Cesarz po prostu nie zatwierdziłby zamachu na samorządność. W d***kracji nikt i nic nie może jej powstrzymać.Polacy w Galicji to znosili – z powodów narodowych: autonomia oznaczałaby wprawdzie, że można by np. w szkołach w Galicji Zachodniej mieć swobodę – ale w Lodomerii większość ukraińska narzuciłaby mieszkającym tam Polakom swoje szkolnictwo! Polakom wydawało się więc, że lepiej stracić autonomię… Ukraińcy zaś odczuwali utratę autonomii dwa razy boleśniej. Sejm Krajowy w Galicji był przy tym wielokrotnie lepszy od Sejmu II RP. A to z powodu systemu powoływania posłów. Byli tam wiryliści (przedstawiciele Kościoła katolickiego, rektorzy UJ i UJK, od 1900 roku Politechniki Krakowskiej i prezes Akademii Umiejętności) – a wybierały posłów kurie: wielkiej własności, izb przemysłowo–handlowych, miejska i wiejska). Z tych dwóch ostatnich do Sejmu wchodziło trochę krzykaczy i demagogów, czasem gorszych niż dzisiejsi – nie mogli oni jednak dla swoich głupot zdobyć większości. Ponadto ponieważ było ich niewielu, konkurencja była ostra, więc wchodzili najzdolniejsi, którzy czasem wnosili do Landtagu ciekawe pomysły. Nie było więc tam, panującej dziś w Sejmie, bezbrzeżnej, ponurej głupoty – co najwyżej wyskoki wariactwa, którego po prostu nie zatwierdzał Cesarz. Niewątpliwie więc np. Tarnów przechodząc spod okupacji Wiednia pod okupację Warszawy: stracił! Czy przechodząc pod okupację Brukseli straci jeszcze więcej – czy zyska? W Nowym Roku zobaczymy…Wszystkiego Najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia! JKM

Dobra NowinaSpuśćcie nam na ziemskie niwy Zbawcę, Niebios obłoki! Świat przez grzechy nieszczęśliwy wołał w nocy głębokiej” – śpiewamy w starej kościelnej pieśni adwentowej. Pieśń ładna, co tu ukrywać, ale czy aby na pewno prawdziwa? Dlaczegóż to świat miałby być nie tylko „nieszczęśliwy”, ale w dodatku jeszcze pogrążony w „głębokiej nocy” – kiedy przecież wiemy, że wcale tak nie było, że wszystko było mniej więcej tak samo, jak i teraz, a pod pewnymi względami nawet lepiej. Wprawdzie bowiem w Starożytności wierzono w różne zabobony, ale tylko do czasu ich zdemaskowania, podczas gdy dzisiaj, mimo ujawnienia fałszerstw na temat globalnego ocieplenia, szczyt w Kopenhadze zebrał się jak gdyby nigdy nic i „obraduje”. Że już nie wspomnę o powszechnej wierze w zabobony socjalistyczne... Czyżby zatem autor tej starej kościelnej pieśni adwentowej koloryzował gwoli lepszego wyeksponowania święta Bożego Narodzenia? Wykluczyć tego nie można, ale zanim postawimy mu ten zarzut, przypomnijmy sobie scenę z „Odysei”, kiedy to Odyseusz, pragnąc uzyskać informację od nieżyjącego już wieszczka Tejrezjasza, udaje się do Krainy Zmarłych. Przedstawiony przez Homera opis ten Krainy potrafiłby zniechęcić każdego: pogrążona w wiecznym półmroku, porośnięta wierzbinami równina, po której smętnie snują się dusze. Wytrzymać w takim miejscu byłoby trudno nawet i przez tydzień, a cóż dopiero – przez całą wieczność? I to nie w jakiejś ponurej wschodniej despotii, ale w słonecznej Grecji! A przecież niemniej przerażająca była również wizja Hadesu z nieodłącznym Cerberem, któremu dodatkowo pomagały Ból i Panik? Może nieśmiertelnym bogom na Olimpie było przyjemnie, ale na pewno nie można było tego powiedzieć o pozagrobowym życiu zwykłych śmiertelników. W takiej sytuacji znacznie lepsza byłaby już perspektywa definitywnej śmierci, ale od czasu, gdy w starożytnym Egipcie odkryto nieśmiertelność duszy, próżno było nawet o tym marzyć. Ponura wieczność wydawała się nieunikniona. Najwyraźniej nawet słoneczna Grecja musiała być podszyta beznadziejnością i przerażeniem. „Animula vagula blandula / Hospes comesque corporis / Quae nunc ab ibis in loca / Pallidula, rigida, nudula / Ne cur soles dabis iocos?” (Duszyczko, wędrowniczko milutka. Gościu i towarzyszko ciała! W jakie miejsce teraz pójdziesz? Bladziutka, zdrętwiała, nagusieńka – Gdzie nie będzie ci do żartów?). Taki wzruszający wiersz napisał autor nie byle jaki, bo rzymski cesarz Hadrian, panujący w najwspanialszym okresie „chwały Cesarstwa”, jaki rozpoczynał się od Trajana (98 rok po Chrystusie), a kończył na Marku Aureliuszu (180 rok po Chrystusie). Cesarz Hadrian – ten sam, co stłumił żydowskie powstanie Bar Kochby i rozpędził Żydów z Palestyny po całym ówczesnym cywilizowanym świecie, którego północny kraniec wyznaczał stojący po dziś dzień na Wyspach Brytyjskich Mur Hadriana. Władca znacznie potężniejszy od dzisiejszego administratora izraelskich terytoriów zamorskich. A jednak, w perspektywie wieczności potrafi wobec własnej „duszyczki” zdobyć się jedynie na litościwe współczucie, bo wie, że „bladziutką”, „nagusieńką” i „zdrętwiałą” nie czeka w zaświatach nic dobrego. Ładna historia! Więc nie tylko słoneczna Grecja, ale i potężny Rzym?Widzimy, że autor adwentowej kościelnej pieśni niespecjalnie przesadził pisząc, że ówczesny świat był „nieszczęśliwy”. Skoro nawet cesarz Hadrian pisywał takie melancholijne wiersze, to cóż dopiero mówić o zwykłych ludziach, którym nie było dane doświadczyć satysfakcji płynącej z potężnej władzy? No dobrze, ale czy ów świat rzeczywiście „woła”, czy rzeczywiście oczekiwał od Nieba jakiegoś Zbawiciela? Stanowiący część ówczesnego świata Żydzi bez wątpienia oczekiwali na Mesjasza – oczywiście Mesjasza politycznego, który poderwie ich do zwycięskiej walki o zrzucenia jarzma rzymskiej okupacji, no a potem – do ujarzmienia wszystkich narodów świata, jako w ich mniemaniu – mniej wartościowych. Tacy mesjasze pojawiali się co i rusz – ale kiedy Rzymianie popędzali im kota, był to dowód, że to nie żadni mesjasze, tylko samozwańczy-uzurpatorzy – no i czekano dalej. Takim właśnie mesjaszem był Bar Kochba, ale kiedy Trajan, a potem Hadrian tłumiąc wywołane przezeń powstanie, najpierw zdziesiątkował, a potem rozpędził Żydów po świecie, prawdopodobieństwo pojawienia się kolejnego mesjasza politycznego bardzo się zmniejszyło. Ale to oczekiwanie na interwencję Nieba wcale nie ograniczało się do Żydów. Ogarniało ono cały ówczesny świat śródziemnomorski, czemu świadectwo daje ówczesna rzymska literatura. Ważnym elementem pogańskiej religii rzymskiej były proroctwa Sybilli, które z kolei odnosiły się do wielkiej ówczesnej literatury, według której spadające na Rzym (i ludzkość) paroksyzmy, były następstwem gniewu bogów, spowodowanego występkami popełnionymi jeszcze w epoce wojny trojańskiej. Znakiem przebłagania miało być zesłanie na ziemię odkupiciela Rzymu, za którego, pod wpływem jednego z największych ówczesnych poetów, Wergiliusza, uznano Juliusza Cezara: „Bogi ojczyste, ty ojcze Kwirynie, ty Westo rodzico / Święta, co Tybru koryto i rzymski Palatyn ochraniasz / Czasom przeklętym choć temu z pomocą przyjść młodzianowi / Nie przeszkadzajcie!” – pisał. Zaś Sybilla, „wieszczka kumańska”, dzieląc dzieje świata na dziesięć wieków, wprawdzie oddała wiek dziesiąty, żelazny, pod opiekę Apolla, boga-niszczyciela, ale i w tym była nadzieja, bo dzieło zniszczenia miało dać początek nowej historii. Tak w każdym razie myślał Wergiliusz, pisząc: „Wieków olbrzymi ordynek z nowego się rodzi początku. Oto powraca i Panna, powraca królestwo Saturna. Oto i nowe stworzenie z wyżyny niebieskiej zstępuje. Dziecię się rodzi – i kres pokolenie otrzyma żelaza. Świat na swym całym obszarze ze złotym, zapozna się wiekiem . Sprzyjaj mu czysta Lucyno! Już brat twój Apollo panuje!” A do „dziecięcia” zwraca się w słowach pełnych czci i miłości: „Drogi ty niebian potomku, Jowisza ty synu wszechmocny! Patrz, jak się wszystko raduje na wieku przyszłego spotkanie!” Wergiliusz zmarł w 19 roku przed narodzeniem Chrystusa, które – jak informuje Ewangelia według św. Łukasza – nastąpiło w czasie, gdy w Rzymie panował Oktawian August, spadkobierca legendy Juliusza Cezara i jego „mściciel”. Oktawian August, którego panowanie stanowiło dla Rzymu całą epokę, niczym w czasach nowożytnych panowanie królowej Wiktorii, trwające – jak wiemy – 63 lata. Anglik się rodził – panowała Wiktoria. Anglik umierał – panowała Wiktoria. Oktawian August panował krócej, bo tylko 43 lata, ale za to po śmierci został deifikowany, czego królowa Wiktoria nie dostąpiła. Najwyraźniej jednak nawet te patetyczne procedury deifikacyjne nie rozwiewały wątpliwości, co do prawdziwej sytuacji w zaświatach, skoro sto lat później cesarz Hadrian w swoich wierszach aż tak bardzo współczuł swojej duszy. Aż dopiero – jak podaje ewangelista Łukasz – kiedy wyszedł dekret od Cezara Augusta, aby „spisano wszystek świat”, a „pierwszy ten spis odbył się, gdy Cyryn był wielkorządcą Syrii”, w judejskim Betlejem urodził się chłopiec nazwany Jezusem, który później twierdził, że jest Mesjaszem i nawet został za to skazany na śmierć i stracony na krzyżu. Nie pozostawił po sobie ani jednego napisanego słowa, ale opowieści o jego nadzwyczajnych naukach spisali inni. Ta wielka literatura stała się fundamentem nowej religii, kreślącej zupełnie odmienny obraz zaświatów, gdzie „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jakie wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują”. Ten obraz wyłania się już z opisu nocy Narodzenia, kiedy to Niebo zetknęło się z Ziemią i tym dotknięciem całą ją przemieniło. Niby wszystko zostało po staremu, ale na samo wspomnienie rocznicy tego wydarzenia, cały świat chrześcijański ogarnia tego dnia rzewność i wzruszenie. Wprawdzie różne handełesy chciałyby to wzruszenie i tę rzewność zastąpić folgowaniem chciwości, ale to bez sensu, bo weźmy takiego cesarza Hadriana; jakiż prezent zrekompensowałby mu obawę o losy swojej duszy? Bezpieczne i przyjazne zaświaty – czyż to nie Dobra Nowina? SM

Parytet Franciszek Fiszer wyraził kiedyś pogląd, ze w Polsce nie będzie dobrze dopóty, dopóki nie rozstrzela się co najmniej 700 tysięcy łajdaków. Ktoś zwrócił uwagę, że może aż tylu łajdaków u nas nie ma, więc co w tej sytuacji robić? Na to Fiszer odparł, że nic nie szkodzi – dobierzemy z uczciwych. Ponieważ nasi mężykowie stanu mają zakazane zajmowanie się poważnymi sprawami, od 1 grudnia już formalnie zarezerwowanymi dla starszych i mądrzejszych, zajmują się więc albo sobą, albo sporami o różnicy między przodkiem, a tyłkiem. Jeden z takich sporów transmitowała nawet telewizja. Człowiek o zszarpanych nerwach, czyli wicemarszałek Stefan Niesiołowski dyskutował z panną Kazimierą Szczukówną, tubylczą feministką, która poskarżyła się kiedyś do amerykańskich gazet, że jest w Polsce prześladowana ze względu na swoje żydowskie pochodzenie – o parytetach. Jak bowiem wiadomo, postępactwo nieustannie pragnie naprawiać świat, wprowadzając do niego różne innowacje, jak na przykład komunizm, albo właśnie parytet. Parytet polega na tym, że we wszystkich dziedzinach życia, w szczególności – w organach władzy publicznej, a już specjalnie – w Sejmie i Senacie, powinno być tyle samo kobiet, co mężczyzn. Dopiero wtedy będzie w Polsce dobrze. Jednak z uwagi na zasady demokracji politycznej, a zasady systemu przedstawicielskiego w szczególności, parytet w organach władzy publicznej byłby uzasadniony jedynie w przypadku, gdyby również liczba kobiet w Polsce była dokładnie taka sama, jak liczba mężczyzn. Tymczasem wcale tak nie jest, bo kobiety stanowią 52 procent ludności Polski, z czego wynika, że na 100 mężczyzn przypada aż 107 kobiet, które poza tym żyją znacznie dłużej. Zatem wprowadzenie parytetu wymaga zredukowania liczby kobiet do poziomu liczby mężczyzn i stałego monitorowania, by proporcje między mężczyznami i kobietami nie zostały naruszone, gdyż w przeciwnym razie naruszałoby to zasadę reprezentatywności i sprawiedliwości społecznej. W tym celu należałoby przynajmniej raz do roku, a najlepiej – dwa razy, dokonywać weryfikowania tych proporcji, połączonego z likwidowaniem nadwyżek. Dla usprawnienia statystyk akcje likwidacyjne powinny być przeprowadzane najlepiej pod koniec roku, a więc – między świętami Bożego Narodzenia, a Nowym Rokiem. Ważnym elementem wprowadzania parytetu powinno być również doprowadzenie do sytuacji, że liczba zgonów kobiet w ciągu roku jest identyczna z liczbą zgonów mężczyzn, bo dotychczas ten odcinek sprawia wrażenie wyjątkowo zaniedbanego. Jestem pewien, że środowiska postępaków, których autentyczne zaangażowanie w sprawę parytetu nie budzi najmniejszych wątpliwości, nie będą miały nic przeciwko temu i chętnie dadzą przykład poświęcenia dla wyrównania proporcji płci. W ten sposób uczynilibyśmy nie tylko milowy krok w kierunku nieubłaganego postępu, ale w dodatku nawiązalibyśmy do rozwiązań proponowanych już dawno przez Franciszka Fiszera. SM

Blok Pięknej Julii 27 miesięcy temu pisałem tu tak: „Mamy wybory na Ukrainie. Jest rzeczą szokującą, że mało kto się tymi wyborami w Polsce przejmuje. Wygra, oczywiście, jak już od kilkudziesięciu miesięcy powtarzam, partia p. Wiktora Janukowyvcza (Państwo to już zapewne wiecie – chyba, że JE Wiktor Juszczenko znów sfałszował wybory…) A, zapomniałem – reżymowe media wmawiają Państwu, że to p. Janukowycz fałszuje wybory? Kochani: to mówią ci sami oszuści, którzy oszukują nas od dawna w Polsce. Naprawdę – jeszcze tym oszustom Państwo, po tylu doświadczeniach, wierzycie? Zresztą: On pewno też fałszuje… Jak wszyscy to wszyscy! A mnie z trojga złego najbardziej podoba się BJuT, czyli Blok Pięknej Julii. Tak, on też ma związki z mafią, oczywiście, na Ukrainie inaczej się nie da – ale z powodów estetycznych wolę Blok Julii Tymoszenko! Mam nadzieje, że gdy to Państwo czytacie, Ona już jest premierką!” I tak się stało, „Partia Regionów” zdobyła najwięcej głosów, p. Tymoszenko została premierką – a teraz mamy kolejne wybory – i nadal nikt w Polsce się nimi nie przejmuje. A przecież to potężne państwo – z armią, która góruje nad polską 2:1, produkujące samodzielnie systemy obrony antyrakietowej (a nie proszący Amerykanów o „Tarczę”), z żyzną ziemią i liczniejszą on naszej ludnością. Bezpośredni sąsiad… Sytuacja na Ukrainie zmieniła się o tyle, że z d***kratycznej gry wypadł nadmuchiwany na siłę przez CIA JE Wiktor Jůszczenko. Zarówno p. Tymoszenko, jak p. Janukowycz wiedzą już, że sytuacja geopolityczna się zmieniła: w USA rządzą Demokraci, którzy nie są jastrzębiami – więc protekcji trzeba szukać w Moskwie. I to Moskwa – a nie, niestety, Warszawa – jest w Kijowie najważniejsza.

Trudno się dziwić: jeśli III RP zrezygnowała już formalnie z suwerenności nad Polską, to niby czemu miałaby być jakimkolwiek czynnikiem na Ukrainie? Politycy ukraińscy teraz rozmawiają już z Brukselą, a nie z Warszawą. Ponieważ jednak Unia Europejska to (jak na razie przynajmniej) państwo jeszcze nie okrzepłe, więc tak naprawdę rozmawiają z Moskwą. I trudno im się dziwić. We wschodniej Ukrainie i na Krymie częściej mówi się po rosyjsku niż po ukraińsku – i tylko niechęć do naruszenia zasady „o nie zmienianiu siła granic w Europie” powstrzymuje Moskwę przed wcieleniem tych ziem do Federacji Rosyjskiej. Był taki okres, gdy Rosja była w stanie „smuty”. Proponowałem wtedy, by (fikcyjnie) „napaść” na Ukrainę i wcielić ją do Rzeczypospolitej. Dwa dni strzelaniny Panu Bogu w okno i dziś Ukraina byłaby w obrębie Unii Europejskiej (na czym podobno Ukraińcom zależy). Wprowadzenie zaś Ukrainy do związku Socjalistycznych Republik Europejskich niewątpliwie przyspieszyłoby rozpad tego dziwnego zlepku krajów. Co jest celem zbożnym. „Blok Julii Tymoszenko” to dziś na Ukrainie potęga. Jak wiadomo w cyrylicy „JU” jest literą – stąd skrót „BjuT” – a brzmi on jak „beauty”, czyli „piękność” po angielsku. Dobry skrót, miła buźka p. Premierki – i w d***kracji sukces wyborczy. Ze zdumieniem dowiedziałem się przy tym, że na p. Tymoszenko głosować zamierzają kobiety. To trochę dziwne, bo na ogół kobiety glosują na mężczyzn. Na przykład w poprzednich wyborach prezydenckich startowała jako jedynaczka p. Henryka Bochniarzowa – otrzymując mniej głosów, niż ja; ok. 1%. Co oznacza, że prawie żadna kobieta nie kierowała się kryterium płci (czego od kobiet domagają się feminazistki!). Tymczasem jak wynika z badań Instytutu Psychologii Społecznej i Politycznej Ukraińskiej Akademii Nauk Pedagogicznych z trzech wyborców p. Tymoszenko dwoje to kobiety! Co jeszcze ciekawsze: na p. Piotra Symonenkę, kandydata KomPartii Ukrainy, chce głosować dwa razy więcej mężczyzn, niż kobiet. Do tej pory kobiety stanowiły podstawowy rezerwuar głosów komunistów. Ale – uwaga: gdyby do drugiej tury przeszli – co wydaje się najbardziej prawdopodobne – pp. Tymoszenko i Janukowycz, to wygrałby p. Janukowycz, a proporcje płci byłyby takie same! Z czego wynikałoby, że głos w pierwszej turze kobiety traktują jako demonstrację – a w poważnym głosowaniu płeć się już nie liczy. Ciekawa obserwacja! No cóż: poczekamy, zobaczymy… JKM

TAJEMNICZA ŚMIERĆ PODWŁADNEGO TUSKA Nie żyje Grzegorz Michniewicz - Dyrektor Generalny Kancelarii Premiera Donalda Tuska. Informację podało radio RMF FM. Według nieoficjalnych informacji, zwłoki powieszonego urzędnika znaleziono w jego mieszkaniu. Rano ciało Michniewicza odnalazł jego kierowca. Grzegorz Michniewicz pełnił funkcję Dyrektora Generalnego Kancelarii Premiera od 4 stycznia 2008 roku. Był absolwentem Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Ukończył Podyplomowe Studia Integracji Europejskiej i Bezpieczeństwa Międzynarodowego w Wojskowej Akademii Technicznej. W latach 1989-1998 pracował w Kancelarii Senatu, od 1998 roku w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, najpierw jako Dyrektor Biura Dyrektora Generalnego, a w latach 1999-2007 jako Dyrektor Biura Ochrony, Pełnomocnik do Spraw Ochrony Informacji Niejawnych i Administrator Danych - zajmował się m.in. ochroną informacji niejawnych oraz ochroną danych osobowych. W latach 2000-2001 był Pełnomocnikiem do Spraw Ochrony Informacji Niejawnych w Rządowym Centrum Legislacji. Współpracownik kilku wyższych uczelni, gdzie prowadził zajęcia z zakresu ochrony informacji. Posiadał najwyższe poświadczenia bezpieczeństwa - krajowe, NATO i UE. Zasiadał w radzie nadzorczej PKN Orlen. Sprawę jego tajemniczej śmierci badają policjanci z wydziału terroru kryminalnego komendy stołecznej.

SAMOTNOŚĆ PUŁKOWNIKA rozmowa z Dariuszem Jabłońskim "Kukliński bał się, że w wyniku wojny Polska zostanie doszczętnie zniszczona. Jego zadaniem było wzmocnienie Amerykanów w interesie Polski. Z lekcji, jakiej im udzielił, korzystają do dziś." Z Dariuszem Jabłońskim, twórcą filmu "Gry wojenne", rozmawia Tomasz Nowak.

Kiedy zrodził się pomysł realizacji „Gier wojennych” – filmu o pułkowniku Ryszardzie Kuklińskim? Po dużym sukcesie mojego poprzedniego filmu dokumentalnego „Fotoamator”, który dostał kilkadziesiąt głównych nagród na światowych festiwalach, stacje telewizyjne w Europie pytały, co chciałbym teraz zrobić. Pomyślałem, że oto nadarza się szansa, aby opowiedzieć ludziom za granicą tę bardzo polską historię.
Jak nastawiony był do tego pomysłu pułkownik?Pułkownik nie był zainteresowany żadnym filmem. Powiedział, że to historia go oceni i że nie chce na nią wpływać. Był więc od początku rodzajem antybohatera dla filmu..  

Ale Pan nie dał za wygraną...Przez ponad 5 lat próbowałem przekonać pułkownika, żeby wystąpił w filmie, ale on wszystkim wtedy odmawiał.
Jaką był osobą?Uderzył mnie kontrast między tym, czego dokonał, a jego osobowością. Pułkownik był cichym, skromnym i wrażliwym człowiekiem, a przy tym bacznym obserwatorem. Czasami sprawiał też wrażenie onieśmielonego. Moje pierwsze wrażenie bardzo odbiegało od potocznych wyobrażeń o pułkowniku i to mnie niezwykle intrygowało. Któregoś dnia powiedział mi otwarcie, że jest człowiekiem wypalonym. O śmierci swoich synów mówił tak, jakby zakończyła ona jego własne życie i odebrała mu resztę pozytywnej energii. Ryszard Kukliński nie był jednak człowiekiem, który narzucałby otoczeniu swój smutek. Potrafił się uśmiechać, ale czuło się też jego przygnębienie. Miałem wrażenie, że wciąż żyje przeszłością – opowiadał o sowieckich planach strategicznych, pokazywał mi mapy i dokumenty.
Jak wyglądały przygotowania do filmu?Czytałem wszystkie książki dotyczące Ryszarda Kuklińskiego, czytałem wszystkie dostępne dokumenty z różnych źródeł, ale przede wszystkim chciałem, aby film rozpoczął się od długiej rozmowy z pułkownikiem. W zależności od tego, co usłyszę, chciałem to konfrontować z pozostałymi świadkami wydarzeń i poznawać ich punkt widzenia. Przez sześć lat stałem w blokach startowych, zastanawiając się, w jaki sposób znaleźć klucz do jego tajemnicy.

W końcu pułkownik zgodził się na długą rozmowę przed kamerami.Za jego zgodą 20 lutego 2004 r. miały rozpocząć się zdjęcia. Ustaliliśmy, że przez kilka dni będziemy od rana do wieczora rozmawiać przed kamerą. 8 lutego dostałem wiadomość, że pułkownik miał wylew, a 11 lutego zmarł. Postanowiłem pojechać z kamerą do jego domu – sam nie wiedziałem dokładnie, w jakim celu. Pogodziłem się z tym, że film nie powstanie. Wtedy pani Kuklińska poprosiła, abyśmy z Józefem Szaniawskim zabrali urnę z prochami pułkownika do Waszyngtonu. Tak stałem się jednym z uczestników filmu, a życie zaczęło pisać scenariusz.
Czy Pana rozmówcy byli otwarci?Pułkownik należał do ścisłego grona Sztabu Generalnego, a więc ci, którzy go znali, to dowódcy Ludowego Wojska Polskiego i dowódcy Układu Warszawskiego. Z amerykańskiej strony miało z nim do czynienia zaledwie kilku ludzi służb specjalnych. Krąg rozmówców był więc zakreślony na granicy niemożliwości – tacy ludzie nie chcą mówić przed kamerą. Musieliśmy każdego z nich odnaleźć i przekonać. Musiałem też oczywiście doprowadzić do odtajnienia licznych dokumentów. Rozpoczynając ten film, mogłem tylko marzyć o tym, że w 2006 roku minister Sikorski odtajni dokumenty Układu Warszawskiego – to było bardzo ważne. Mieliśmy też dużo szczęścia, odnajdując oficjalnie nieżyjących już ludzi w Rosji. Ale zdarzały się też przykre niespodzianki – włamanie do samochodu i kradzież rosyjskich materiałów czy też naświetlenie nagranych już wywiadów w Ameryce. Nie miałem nigdy poczucia osobistego zagrożenia, ale wiedziałem, jak wiele emocji budzi film o Kuklińskim – wielu ludzi nie chciało, żeby nasz film powstał. Osoba pułkownika ogniskuje w sobie najważniejsze pytania dotyczące naszej polskiej historii.
Gdzie rozpoczęła się współpraca pułkownika z CIA: w Hamburgu czy w Wietnamie? Było to jedno z głównych pytań. Znałem oczywiście wersję pułkownika, ale rolą dokumentalisty jest szukanie potwierdzenia. Rozstrzygnięcie sprawy nawiązania współpracy miało kluczowe znaczenie. Albo, jak twierdzili polscy generałowie, z generałem Jaruzelskim na czele, pułkownik został zwerbowany za pieniądze w Wietnamie w 1967 roku, albo, jak opowiadał, w 1972 roku sam wysłał list z propozycją współpracy do amerykańskiej armii. Znalezienie tego listu rozstrzygnęłoby tę kwestię. Stukanie do drzwi CIA w tej sprawie zajęło mi cztery lata. W końcu otrzymałem przesyłkę z CIA – ta scena jest w filmie - i znajdujący się w niej list był dokładnie taki, jakim opisał go pułkownik.

Pułkownik w czasie rejsu jachtem dotarł w towarzystwie syna i kolegów oficerów do Wilhelmshaven. Tam wysłał list do Amerykanów. Wilhelmshaven miało dla pułkownika symboliczne znaczenie. Pod koniec wojny żołnierze generała Maczka zdobyli tam bazę hitlerowskiej Kriegsmarine. Pułkownik świadomie wybrał to miejsce. Pamiętajmy też, że to Kukliński namówił sztab generalny, aby poprzez turystyczne rejsy dokonywać rozpoznania tzw. teatru działań wojennych. W rzeczywistości stanowiły one osłonę dla jego własnej operacji. Kukliński miał wielką fantazję.
Na początku nie wiedział, że współpracuje z CIA.To prawda. Kukliński w liście proponował spotkanie z pułkownikiem armii amerykańskiej. Potwierdzili to Amerykanie, że stworzono rodzaj inscenizacji. W pierwszych rozmowach, w 1972 roku, agenci przedstawiali się jako oficerowie armii. Oprócz Waltera Langa był także „pułkownik Henry”. Dopiero rok później David Forden wyjawił mu, że jest agentem CIA. Wtedy pułkownik zorientował się, z kim ma do czynienia.
Jaka była reakcja pułkownika? Znam ją z relacji Fordena. Kukliński miał wtedy powiedzieć: „Skoro o was tak źle mówią w PRL-u, to muszą z was być nieźli ludzie.” Myślę jednak, że było to dla niego wielkim zaskoczeniem, bo Kukliński chciał współpracy pomiędzy armiami.
Amerykanie od początku nie mieli wątpliwości, że pułkownik jest dla nich kluczowym źródłem informacji i sprzymierzeńcem. Dlaczego był tak ważny dla Amerykanów?Amerykanie od początku wiedzieli, że Kukliński jest bardzo wysoko ulokowany, ale kluczowe okazały się materiały, które im przekazywał. Przy czym sam decydował, co Amerykanie powinni otrzymać – nikt nie dawał mu żadnych zleceń. Pytani prze mnie o rolę Kuklińskiego Amerykanie odpowiadali: mapy mieliśmy z innych źródeł, a polską armię znaliśmy lepiej niż polski sztab generalny. Do takich zadań nie marnuje się ludzi klasy Kuklińskiego. Niezwykła była bowiem strategiczna wiedza Kuklińskiego, widział sprawy w bardzo szerokiej perspektywie i charakteryzował się niezwykle patriotyczną postawą. To czyniło go najlepszym sojusznikiem Amerykanów. Dał im przede wszystkim wgląd w sposób myślenia i działania sowieckich generałów.

Pułkownik w czasie rejsu jachtem dotarł w towarzystwie syna i kolegów oficerów do Wilhelmshaven. Tam wysłał list do Amerykanów. Wilhelmshaven miało dla pułkownika symboliczne znaczenie. Pod koniec wojny żołnierze generała Maczka zdobyli tam bazę hitlerowskiej Kriegsmarine. Pułkownik świadomie wybrał to miejsce. Pamiętajmy też, że to Kukliński namówił sztab generalny, aby poprzez turystyczne rejsy dokonywać rozpoznania tzw. teatru działań wojennych. W rzeczywistości stanowiły one osłonę dla jego własnej operacji. Kukliński miał wielką fantazję.
Na początku nie wiedział, że współpracuje z CIA.To prawda. Kukliński w liście proponował spotkanie z pułkownikiem armii amerykańskiej. Potwierdzili to Amerykanie, że stworzono rodzaj inscenizacji. W pierwszych rozmowach, w 1972 roku, agenci przedstawiali się jako oficerowie armii. Oprócz Waltera Langa był także „pułkownik Henry”. Dopiero rok później David Forden wyjawił mu, że jest agentem CIA. Wtedy pułkownik zorientował się, z kim ma do czynienia.
Jaka była reakcja pułkownika? Znam ją z relacji Fordena. Kukliński miał wtedy powiedzieć: „Skoro o was tak źle mówią w PRL-u, to muszą z was być nieźli ludzie.” Myślę jednak, że było to dla niego wielkim zaskoczeniem, bo Kukliński chciał współpracy pomiędzy armiami.
Amerykanie od początku nie mieli wątpliwości, że pułkownik jest dla nich kluczowym źródłem informacji i sprzymierzeńcem. Dlaczego był tak ważny dla Amerykanów?Amerykanie od początku wiedzieli, że Kukliński jest bardzo wysoko ulokowany, ale kluczowe okazały się materiały, które im przekazywał. Przy czym sam decydował, co Amerykanie powinni otrzymać – nikt nie dawał mu żadnych zleceń. Pytani prze mnie o rolę Kuklińskiego Amerykanie odpowiadali: mapy mieliśmy z innych źródeł, a polską armię znaliśmy lepiej niż polski sztab generalny. Do takich zadań nie marnuje się ludzi klasy Kuklińskiego. Niezwykła była bowiem strategiczna wiedza Kuklińskiego, widział sprawy w bardzo szerokiej perspektywie i charakteryzował się niezwykle patriotyczną postawą. To czyniło go najlepszym sojusznikiem Amerykanów. Dał im przede wszystkim wgląd w sposób myślenia i działania sowieckich generałów.

Naszym frontem działań byłaby Dania i Hanower. Polscy generałowie dostaliby koperty z Moskwy i musieliby wykonywać rozkazy, niezależnie od swoich chęci i poglądów. Połowa polskiej armii poszłaby w pierwszym rzucie na świetnie uzbrojone Niemcy Zachodnie i Danię – pamiętajmy, że były tam m.in. pasy min jądrowych – straty byłyby kolosalne. Druga połowa zginęłaby na terenie kraju w odwetowych nuklearnych atakach amerykańskich, próbując osłonić drugi rzut Armii Czerwonej przechodzący przez Polskę. A razem z nimi miliony Polaków-cywili.
Celem ataku byłby ten drugi rzut wojsk radzieckich poruszający się na terenie Polski. Układ warszawski zakładał, a Amerykanie zdawali sobie z tego sprawę, że przez Polskę ruszy na zachód masa wojsk i sprzętu - milion pojazdów i dwa miliony ludzi. Nawet jeśli nie byliby dobrze wyszkoleni, to ich masa byłaby przerażająca. Szliby przez Polskę 26 wytyczonymi trasami. Amerykanie wiedzieli, że muszą ich zatrzymać. Najlepiej w miejscu powstawania zatorów – czyli na przeprawach mostowych. Cel osiągnięto by, bombardując miasta położone nad Wisłą i Odrą...
Czyli Warszawa, Kraków, Gdańsk, Wrocław...Wszystkie główne polskie miasta poszłyby z dymem, a właściwie wyparowałyby.
Czy informacje, jakimi dysponował pułkownik Kukliński, mogły mieć wpływ na przebieg konfliktu?
Kukliński na początku wyszedł z zadziwiającą propozycją. Chciał stworzyć z kolegami grupę konspiracyjną, która w wypadku wojny sabotowałaby działania ZSRR i zablokowała mechanizm funkcjonowania Układu Warszawskiego. Warunkiem byłoby wstrzymanie się Amerykanów od kontruderzenia na Polskę. Amerykanie nie mieli jednak wątpliwości, że historia takiej konspiracyjnej grupy skończyłaby się tragicznie.
Zaproponowali więc, aby Kukliński przekazywał im informacje, które pomogą we wzmocnieniu amerykańskich wojsk konwencjonalnych – wtedy atomowy kontratak byłby już niepotrzebny. W 1997 roku Kukliński polskim prokuratorom mówił tak: „Ameryka była wtedy słaba, a słabość zwiększa zagrożenia. Przeciwnik czuje się wtedy na tyle mocny, że myśli o wykorzystaniu swej przewagi. Słaby zaś boi się i myśli o użyciu broni ostatecznej.” Zadaniem Kuklińskiego, które przed sobą postawił, było wzmocnienie Amerykanów w interesie Polski.

I tak się stało – Carter i Reagan wdrożyli skuteczny program modernizacji wojsk konwencjonalnych.
Richard Pipes, doradca Reagana, i Zbigniew Brzeziński, doradca Cartera, twierdzą, że raporty Kuklińskiego miały kluczowy wpływ na zmianę amerykańskiej polityki. Przewartościowanie strategii było inspirowane przez Kuklińskiego. Agenci CIA mówili mi też, że Saddam Husejn musiał nienawidzić Kuklińskiego. To bowiem na jego, szkolonej w radzieckim stylu i przez radzieckich doradców, armii w 1991 roku sprawdzona została amerykańska doktryna wojskowa. To Kukliński przekazał im plany czołgu T-72 – amerykańskie lotnictwo wykorzystywało potem słabość górnego pancerza i rozwinęło broń niszczącą czołgi z góry. Amerykanie twierdzą, że z lekcji Kuklińskiego korzystają do dziś. Od 1982 roku Kukliński stał się doradcą Pentagonu i przez kolejne kilka lat szkolił w sekrecie najwyższych amerykańskich dowódców. Udowadniał im, że przegraliby konflikt i mówił im to prosto w oczy. Powodowało to, że zaczynali inaczej myśleć. Istniała nawet jednostka, będąca kopią wojsk radzieckich – tę jednostkę również Kukliński instruował. Kukliński był jedynym źródłem wiedzy tej rangi, który pracował potem bezpośrednio z amerykańskimi dowódcami.
Pułkownik żył przez lata w stanie najwyższego napięcia. Czy rodzina była wtajemniczona? Pani Kuklińska twierdzi, i ja jej wierzę, że dowiedziała się o wszystkim w momencie, gdy pułkownik był bliski zdemaskowania. Trzeba pamiętać też o szoku, jaki przeżyli synowie, gdy dowiedzieli się, że ojciec jest kompletnie inną osobą, niż sądzili. Myśleli, że jest przykładnym oficerem i członkiem partii. Do tego stopnia się maskował.

Ale w końcu został zdemaskowany. Czy prawdą jest, że informacje dotarły do polskich służb ze źródeł w Watykanie? Tak mówią ludzie z CIA i potwierdzają to polscy generałowie. Przeciek przyszedł z Rzymu. Kukliński miał świadomość, że jego informacjami dzielono się z Watykanem. To było niesamowite – w kraju przez dziesięć lat udało mu się zachować tajemnicę, a przeciek z Watykanu omal nie kosztował go życia. Ale pułkownik był już wcześniej wyczerpany. Kiedyś w liście zadał pytanie Fordenowi, ile lat może psychicznie wytrwać człowiek w takiej działalności, Forden odpowiedział, że cztery, pięć lat. Pułkownik wytrzymał dziesięć – historia zimnej wojny nie zna drugiego takiego wypadku.
Jak przebiegła ewakuacja pułkownika i jego rodziny 7 listopada 1981 roku? Znam wszystkie szczegóły z opowieści pani Kuklinskiej i agentów CIA. Co ciekawe, w czasie śledztwa służby PRL zrekonstruowały ją w duzym przybliżeniu. Agenci z ambasady USA próbowali go podjąć wraz z rodziną z terenu Warszawy przez trzy kolejne noce. Amerykanie byli jednak przez cały czas śledzeni. Pułkownik z rodziną wychodzili oddzielnie z domu, spotykali się w umówionych punktach i czekali na ewakuację. Szef amerykańskiej placówki warszawskiej Tom Ryan był w Berlinie i miał właśnie wtedy wracać. Wraz z żoną przejechał bocznymi drogami od granicy, zaparkował samochód w Kampinosie i o określonej godzinie wjechali do Warszawy od północy. Na Woli przejęli Kuklińskich i pojechali do ambasady. Tam się przeprowadzono Kuklińskich do minibusu, przykryto ich kartonowymi pudłami i samochód ruszył do Berlina Zachodniego.
Samochód na dyplomatycznych rejestracjach nie może być kontrolowany na granicy.Wtedy jeszcze nie mógł być. W stanie wojennym już zmieniono przepisy. Ale i tak zostali zatrzymani na granicy, bo nie zgadzały się numery rejestracyjne. Przez ponad pół godziny pogranicznicy nie chcieli przepuścić samochodu. Można sobie wyobrazić, jakie to było to dla wszystkich stresujące. Jazda w kucki w kartonach trwała kilkanaście godzin i emocje były straszne.
Czy Ameryka stała się dla nich drugą ojczyzną?Nie było innej możliwości, ale z tego, co opowiadała pani Kuklińska, to nie było takie proste. Nie mówili dobrze po angielsku. Nawet w 2003 roku na Florydzie nie wyglądali na zasymilowanych, a raczej marzyli o powrocie do Polski. Byli cały czas chronieni przez amerykańskie służby. Mieli oczywiście przybraną tożsamość i do rehabilitacji pułkownika w 1997 roku właściwie nie mogli kontaktować się z Polakami. Wszystkie listy przechodziły przez ręce służb, a numer telefonu nie wskazywał na Florydę.

Czy miał amerykańskich przyjaciół?Miał ich wśród ludzi, z którymi wcześniej współpracował. Tylko im mógł ufać, był ojcem chrzestnym ich dzieci. Wspólnie pływali łodzią. Natomiast synowie próbowali ułożyć sobie życie samodzielnie i swobodnie. Nie byli też chronieni przez amerykańskie służby.
Amerykanie w Pana filmie twierdzą, że śmierć synów była nieszczęśliwym wypadkiem. Zaskoczyło mnie, że ludzie ci mówili bardzo otwarcie o wszystkich sprawach do momentu, kiedy pojawiała się sprawa śmierci synów. Miałem wtedy wrażenie, że natrafiłem na jakiś mur. Kamera to wychwytuje. Tak samo reagował generał Kiszczak. Nie udało mi się tej tajemnicy wyjaśnić. Nie wiem, czy komukolwiek się uda.
Pułkownik miał poczucie rozgoryczenia. Kukliński został sam, gdy Jerzy Urban w 1986 roku zaatakował go, najpierw poprzez przeciek w „Washington Post”, a potem na swoich konferencjach prasowych. Kukliński został oczerniony i zabrakło wtedy oficjalnych reakcji amerykańskich władz. Prawdopodobnie stały za tym powody polityczne. Do tej pory w pamięci części Polaków tkwi ta negatywna wersja Urbana o pułkowniku.
Uchwycił Pan też przypadkiem na terenie ambasady polskiej w Waszyngtonie program telewizyjny, którego gościem w 2004 roku był Jerzy Urban. Po dwudziestu latach od procesu zorganizowanego przez komunistyczne władze pułkownik umiera na wygnaniu, a Jerzy Urban jest honorowym gościem polskiej telewizji. Ja stałem wtedy przed telewizorem z urną pułkownika.
Jak pułkownik postrzegał Polskę po 1989 roku? Znam jego ocenę z końca życia. Wiem, jak bardzo był szczęśliwy, gdy przyjeżdżał do Polski. Cieszył się, że wszystko się tak bardzo zmieniło – również pod względem materialnym – pamiętajmy, że wyjechał w 1981 roku. Marzył o powrocie do Polski, chciał niezauważony chodzić po ulicach. W kwestiach politycznych raczej powstrzymywał się od ocen i wolał się nie wypowiadać. Niewątpliwie jednak nie rozumiał tego, co działo się w jego sprawie – bardzo go to bolało. Przeżywał to, że tak wielu Polaków nie rozumiało jego motywacji i wierzyło w wersję Jerzego Urbana. Był tym wszystkim wzburzony. Znane jest też stwierdzenie generała Jaruzelskiego, że jeśli Kuklińskiego uzna się za bohatera, to będzie to oznaczało, że reszta oficerów była zdrajcami. Ale Kukliński tak się nie wypowiadał. Miał pretensje, że niektórzy z nich byli służalczy wobec Rosjan, ale nie mówił, że są zdrajcami. Oni wybrali inną drogę, ale pułkownik ich za to nie potępiał. Dziś wszyscy byli działacze komunistyczni mogą żyć w wolnej Polsce bezpiecznie – Kukliński nigdy tego nie zaznał i umarł na wygnaniu.

Dlaczego zabrakło w Pana filmie zdjęć z wizyty pułkownika w Polsce? Kończę film w momencie śmierci synów pułkownika Kuklińskiego w roku 1994. Pułkownik kilkakrotnie powiedział mi, że od śmierci synów jego życie nie miało dla niego znaczenia. Uznałem, że w ten sposób historia została zamknięta. Pułkownik zapłacił straszliwą cenę za decyzję, którą podjął w przekonaniu, że czyni to dla Polski.
Poruszające było dla mnie przeczytanie listu Waldemara, syna pułkownika, który w 1992 roku napisał do „Polityki”. Staje w nim w obronie swojego ojca i sprzeciwia się szkalowaniu jego imienia. Niebawem ginie. W ten sposób zamyka się ta historia.
Jaki był odzew na Pana film? Film będzie wyświetlany w telewizji francusko-niemieckiej ARTE, a wiemy, że te narody nie do końca rozumieją naszą powojenną historię. To bardzo polska historia i byłem przekonany, że powinien ją opowiedzieć Polak. Książka Weisera jest bardzo bogata w szczegóły, ale chyba jednak beznamiętna. To fantastyczny opis działania wywiadu, ale zabrakło typowej dla Kuklińskiego emocji. Postać pułkownika doskonale oddaje złożoność naszej historii. Amerykanie odebrali film jako bardzo prawdziwy i realnie oddający kwestie dotyczące strategii. Ale mówili też, że to gorzki film. Mówili, że trudno im było zaakceptować stwierdzenie, że pułkownik został sam, gdy nikt go oficjalnie nie bronił. Twierdzili, że oni zawsze byli z nim. W Polsce wiedziałem, że trafiam w oko cyklonu. Chciałem, aby film daleki był od dzisiejszej polityki, a fakty dokładnie sprawdzone. Użyłem tylko oryginalnych dokumentów. Poddawałem je krzyżowej weryfikacji. Chciałem, aby dyskusja była merytoryczna. Młodzi ludzie mówili, że film zmienił ich poglądy…

Nie dziwi Pana, że w Polsce te poglądy ciągle jeszcze trzeba zmieniać? Cieszy mnie to, że mimo dużej rozpiętości ocen, mimo bardzo emocjonalnej i czasem brutalnej dyskusji, nikt nie podważył ani jednego faktu zawartego w filmie, nie był w stanie podważyć tej wersji wydarzeń, którą zaprezentowałem w filmie. Jeden ze znanych politologów powiedział w telewizji, że po ponad dwudziestu latach obowiązywania wersji historii według Urbana, udało mi się ją zamienić na historię opartą na prawdzie.
„Gry wojenne” poruszyły wielu młodych widzów. Czy wraz z zakończeniem prac nad serialem dokumentalnym zamyka Pan filmową opowieść o losach pułkownika? Po tylu latach pracy nad historią pułkownika Kuklińskiego i przeczytaniu tysięcy odtajnionych przez nas dokumentów związanych ze sprawą znam tę historię jak nikt inny. Mam pełne wsparcie pani Kuklińskiej. Po realizacji filmu i serialu dokumentalnego mam obowiązek iść dalej. Zaczynam pracę nad filmem fabularnym.  
A jak wyglądają festiwalowe losy Pana filmu? Było dla mnie dużym zaskoczeniem i honorem, że „Gry wojenne”, opowiadające historię polskiego pułkownika, otworzyły najważniejszy i najbardziej prestiżowy festiwal filmów dokumentalnych na świecie. W Amsterdamie pokazano 17 filmów dokumentalnych z całego świata, opowiadających najróżniejsze historie: o Chinach, Kambodży, zmianach klimatycznych. Po raz pierwszy to polski film otworzył festiwal – Amsterdam jest tym, czym Cannes dla filmów fabularnych. 19 listopada w obecności 900 gości odbyła się uroczysta premiera i reakcje były niesamowite. Film uhonorowany został wielką ilością recenzji i wywiadów o tematyce historyczno-filmowej. Niezależnie od sukcesu artystycznego, była to także duża porcja wiedzy na temat polskich losów i polskiego spojrzenia na historię ostatnich lat.

Czy Pana film może zmienić spojrzenie ludzi na Zachodzie na czasy zimnej wojny? Nie ma takiej siły, która mogłaby zrewidować poglądy wszystkich ludzi. To przecież lata wpajania pewnej wizji historii wpłynęły na ich polityczne przekonania. Ale wierzę, że przynajmniej u pewnej części doprowadzi do zastanowienia. Natomiast z pewnością sama postać pułkownika zrobiła wielkie wrażenie. Nie mieli pojęcia o tej historii, ale przejął ich idealizm i odwaga pułkownika, o których świadczą materiały zgromadzone w filmie.. Kukliński próbował samotnie wpłynąć na losy świata, narażając siebie i swą rodzinę na wielkie niebezpieczeństwo. Cieszę się, że dotarliśmy z naszą opowieścią do zachodniego widza, bo po śmieci pułkownika wydawało się, że nie będzie to proste. Mamy już oficjalnego agenta sprzedaży ze Szwajcarii. Otrzymał kilkadziesiąt zapytań od stacji telewizyjnych z całego świata – nawet z Japonii. Okazało się, że zgoda pułkownika na ten film, której mi udzielił po latach przekonywania, była początkiem lawiny.

Wiem, że pracuje Pan nad kolejnym filmem fabularnym... Prace nad filmem, opowiadającym o Robercie Dziekańskim – polskim emigrancie, który zginął na lotnisku w Vancouver – są już bardzo zaawansowane. Ta sprawa bardzo mnie poruszyła, chcę zrobić ostry społeczny film o tym, co się zmieniło na świecie po 11 września. Lotniska kojarzyły się nam kiedyś z bramą do wolności – dziś to miejsca podejrzliwości i wręcz nienawiści do obcych. Mamy porozumienie z matką pana Dziekańskiego. Scenariusz został już ukończony, pieniądze przyznał Polski Instytut Sztuki Filmowej. Współpracujemy również z kanadyjskim partnerem i myślę, że na wiosnę uda się nam rozpocząć zdjęcia. Problem w tym, że Vancouver jest miejscem olimpiady i obawiam się, czy wpuszczą nas na to lotnisko. Jeśli nie zgodzą się władze kanadyjskie, to nakręcę ten film na dowolnym lotnisku. Myślę, że jest to jedna z tych poruszających historii, która zainteresuje nie tylko Polaków.

24 grudnia 2009 Boskie Prawo, czyli nieusuwalny legitymizm.. Dziś Wigilia.. Chrześcijanie czuwają przed Narodzeniem Chrystusa. Wigilijna kolacja, rodzinna atmosfera,  świąteczne kolędy.. Władza królewska pochodziła z Nieba i nie  jest i nie była- na sprzedaż.. No niech ktoś spróbuje przekupić Chrystusa.. No niech ktoś- jak pisał Chesterton- spróbuje” przemienić światło gwiazdy porannej, we własną lampę do czytania”.. No, niech spróbuje! To jest prawdziwa władza! Królewska! I „ najzłośliwszy młynarz, nie może jednak zmienić wiatru, by kręcił tylko jego własny młyn.”. Niech ktoś zamieni pomruki wulkanu na spokojne uśpienie, zlikwiduje trąby powietrzne, trzęsienia Ziemi, powodzie; zlikwiduje świecące Słońce i  spolegliwy Księżyc.. No, niech spróbuje! „Gdy się Chrystus rodzi I na świat przychodzi, Ciemna noc w jasnościach Promienistych brodzi”. Ale niektórzy próbują. Jeden pastor w Wielkiej kiedyś Brytanii, rzucił hasło:” Idźcie i kradnijcie”(!!!!). Podobno był to pastor chrześcijański(????). Może i był, ale na pewno podpisał zobowiązanie, jak najbardziej tajne, bo tajniaków, i wśród chrześcijan, ci u nas dostatek,  że będzie służył” konstytucji cywilnej kleru”. Była taka, uchwalona demokratycznie we Francji podczas tzw. Rewolucji Francuskiej. Próbowała uzależnić sługę Bożego od demokratycznego państwa.. Związać go! Żeby porzucił służbę Chrystusowi, a oddał się służbie państwu, które , od Chrystusa jest ważniejsze, przynajmniej w demokracji i to parlamentarnej. A sługą dwóch panów być- to rzecz niepodobna..Ów pastor, nie czytał być może dziesięciu przykazań, albo  jak czytał, to czytał nieuważnie, i  tak nieuważnie , jak jeden z komentujących to wydarzenie, który powiedział, że „ przecież piąte- nie kradnij”(???). On też nie czytał, tylko przekartkował, jeśli przekartkować jest co, bo wszystkie dziesięć mieszczą się na niewielkiej kartce papieru.. A przecież – siódme –Ni e kradnij! A nie piąte! To są  właśnie Prawa  Boże! Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną Nie będziesz brał imienia Pana Boga swego nadaremno Pamiętaj, abyś dzień święty święcił Czcij ojca swego i matkę swoją Nie zabijaj Nie cudzołóż Nie kradnij Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu Nie pożądaj żony bliźniego swego Ani, żadnej rzeczy, która jego jest.Czy to nie genialne? Tak jak sam Bóg? Tak lapidarnie, jasno i przejrzyście. To jest władza  prawdziwie królewska, która swój lud traktuje  poważnie i serio. Nie karmi go ustawami  kleconymi i knoconymi w komisjach i podkomisjach, w wielokrotnych czytaniach, pozorowanych – dla potrzeb demokracji- kłótniach, bo demokraci kłócą się przeważnie o cudzą własność, ile i jak można jej jeszcze ukraść. Gwałcąc siódme przykazanie. Napełniając budżet  demokratycznego państwa prawnego urzeczywistniającego biedę i niedostatek.. Karmiącego biurokrację i propagującego marnotrawstwo.. Rzeczonemu pastorowi zapewne chodziło o „sprawiedliwość społeczną”, która w swoim założeniu zakłada, że wolno kraść, bo jak jednemu się daje coś, czego nie wypracowali i zabiera innym, którzy daną wartość wypracowali, zatrzymując lwią część pochodzącą z kradzieży dla siebie – to wtedy właśnie jest sprawiedliwość społeczna, czyli niesprawiedliwość. Pastor protestancki namawia do szturmowania przez biednych supermaktetów, w których jak wiadomo, jest obfitość dóbr wytworzonych, przez ludzi ciężko pracujących, ale nie kradnących i żeby tam coś kupić ,  trzeba mieć pieniądze, które trzeba sobie zapracować. Chyba nie o to chodziło protestantom, wszelkiego rodzaju Lutrom, żeby wyrzucić z chrześcijaństwa zasady dziesięciu przykazań(???). Nie kradnij- to nie kradnij! I nie podnoś kradzieży do rangi cnoty.. W całość dyskusji wtrącił się ksiądz Kazimierz Sowa, znany propagator wartości lewicowych w kościele katolickim, absolwent krakowskiej Papieskiej Akademii Teologicznej, a później  podyplomowego studium na Wydziale Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego, tego samego, który ukończyłem ja - w roku 1982. Ksiądz Sowa ukończył w roku 1996. Teraz  ksiądz Sowa jest dyrektorem kanału religijnego należącego do Grupy ITI i tam zapoznaje niewierzących i niepraktykujących, na przykład z filmem „Ewangelia wg Mateusza”,(proszę zwrócić uwagę, że nie Św. Mateusza, ale – mateusza!) reżyserii Paolo Pasoliniego, członka Komunistycznej Partii Włoch(???) Zapoznawać widzów z czymś tak wulgarnym , obscenicznym, antycywilizacyjnym- jak filmy Pasoliniego przez księdza katolickiego.. To by nawet Belzebubowi  nie przyszło do głowy.. Realizacja” marksistowskiej teorii emancypacji proletariatu”, a w filmie” Twaróg”, aktor najadłszy się sera , umiera na krzyżu podczas kręcenia filmu pasyjnego(???) To jest dopiero scenariusz! Akurat na krzyżu i podczas jedzenia sera.. W filmie” Ptaki  i ptaszyska”- doszukuje się komunista Pasolini, punktów stycznych pomiędzy marksizmem a chrześcijaństwem; film „ Chlew” reklamuje hasłem:” Zabiłem swojego ojca, jadłem ludzkie mięso i drżałem z rozkoszy”(!!!) Pochwalał kanibalizm.. A szczytem wszystkiego był film” Salio, czyli 120 dni Sodomy” niedopuszczony do dystrybucji w czterdziestu krajach, na podstawie  markiza de Sade, pierwowzoru wszelkich zboczeń,  wypuszczonego z Bastylii, jako jednego z siedmiu więźniów. Paolo Pasolini  został znaleziony w 1975 roku, w  noc Wszystkich Świętych,  martwy , na plaży w Ostii. Miał zgniecioną klatkę piersiową, posiniaczoną twarz, złamany nos i szczękę.. Palce u rąk były połamane lub  obcięte. Przed sądem- w ciągu swojego marksistowskiego życia- stawał 36 razy!. Pasolini chwalił się, że jego prababką była Żydówka, uwiedziona w Warszawie przez żołnierza Napoleona(???). A ojciec Pola,  Carlo- był ochroniarzem wieców Mussoliniego- zafascynowany faszyzmem. Takiego propagatora propaguje  pan „ ksiądz”  Kazimierz Sowa, absolwent , krakowskiej Papieskiej Akademii Teologicznej.. I wiecie państwo co jeszcze powiedział  pan Kazimierz Sowa, zwany księdzem, w sprawie pastora , który nawoływał biednych, żeby  poburzyli Bastylie dobrobytu, jakimi są współczesne super i hipermarkety..? Że:” co innego gdyby byli głodni”??? To co- wtedy wolno kraść?? A nie łaska poprosić..? W tym celu , państwo” neutralne światopoglądowo” wymyśliło termin” mała szkodliwość społeczna czynu” i wtedy też wolno kraść, byleby nie przekraczać podczas kradzieży wartości 250 złotych(???) A poza tym, kto tworzy takie ilości ludzi biednych.? Kto podnosi ceny i koszty, doprowadzając ludzi do rozpaczy.?. Kto odzwyczaja od pracy, kultywując  antycnotę, życia na cudzy koszt?. Kto demoralizuje, równouprawnia, mówi fałszywe świadectwo i pożąda rzeczy, które nie są jego? Kto zabija, ma bogów cudzych przed Bogiem prawdziwym i czci boga Handlu,  podczas gdy mamy Boże  Narodzenie??Wszystkim moim czytelnikom życzę Wesołych Świat Bożego Narodzenia i Wszelakich Łask  Bożych. Żebyśmy nie dali się zwariować i zachowali chrześcijański zdrowy rozsądek.. Nawet w czasach Sodomy i Gomory..WJR

Świętujemy sukcesy No, nareszcie jakiś sukces i to na skalę międzynarodową; ach co ja mówię, jaką tam „międzynarodową”. Sukces jest na skalę wszechświatową! Zaczęło się od tego, że pewnej nocy, gdzieś tak miedzy 3 a 5 nad ranem, nieznani sprawcy skradli ramę z napisem „Arbeit macht frei”, jaki Niem... tj. pardon. Jacy tam znowu „Niemcy”! Nie żadni „Niemcy”, tylko przedstawiciele wymarłego już dzisiaj, wojowniczego narodu „Nazistów”, którzy nawet nazistowskim językiem mówili i wspomniany napis w tym właśnie języku sporządzili. Więc „Naziści” umieścili ten napis nad bramą wejściową do oświęcimskiego obozu tuż obok wartowni, którą kiedyś zajmowała nazistowska załoga, no a teraz – zatrudnieni przez Muzeum wartownicy. Brama ta, podobnie jak inne miejsca, jest całodobowo monitorowana, ale - jak wiadomo choćby ze sprawy zabójstwa Krzysztofa Olewnika - jak trzeba, to i w całodobowo monitorowanych celach skazańcy popełniają efektowne samobójstwa i nikt nie tylko nie odważy się im w tym przeszkodzić, ale nawet nie odważy się czegokolwiek zauważyć. Toteż i w tym przypadku nikt niczego nie widział, ani nie słyszał demontowania w głuchej ciszy ciężkiej stalowej ramy, umieszczonej nad bramą gdzieś na wysokości pierwszego piętra. Kiedy okazało się, że napis zniknął, wybuchł straszliwy skandal. Z dalekiego Izraela z szybkością płomienia popłynął jazgot, że oto rozpoczęła się „wojna przeciwko Żydom”. Skąd w Izraelu wiedzieli takie rzeczy już od samego rana – Bóg jeden wie, jeśli oczywiście nie liczyć tych, którzy też coś tam muszą wiedzieć. Uprzedzając bowiem chronologię wydarzeń, którą nie zamierzam nikogo zanudzać, warto podkreślić, że policja, która po tygodniu znalazła pociętą już ramę z napisem, nie tylko zatrzymała pięciu podejrzanych kryminalistów, ale również dowiedziała się, że kradzież napisu zlecił im przez internet tajemniczy „szalony kolekcjoner”. Może on i szalony, ale skoro złodzieje podobno znali nie tylko system monitoringu, nie tylko harmonogram służby wartowników i nie tylko potrafili niepostrzeżenie zdemontować ciężką ramę na wysokości pierwszego piętra, ale również sprawić, by strażnicy niczego nie widzieli, ani nie słyszeli, to już na pierwszy rzut oka widać, że w tym szaleństwie jest metoda. Przy pomocy takich metod można przecież spokojnie kamuflować sprawczy udział jakiejś sprawnej razwiedki, na przykład izraelskiego Mosadu. Taki udział wyjaśniałby nie tylko okoliczność, że właśnie w Izraelu już od samego rana wiedziano, jak prawidłowo tę kradzież należy zinterpretować, ale również sprzyjałby wyciągnięciu wniosków, iż Polaków należy jednak poddać kurateli starszych i mądrzejszych, skoro nie potrafią radzić sobie z zadaniami, które nawet dla przywódcy „Nazistów”, wybitnego socjalistycznego polityka Adolfa Hitlera, nie stanowiły najmniejszego problemu. Jak tam było – powiada dobry wojak Szwejk – tak tam było; zawsze jakoś było, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. Więc kiedy czynniki oficjalne wyznaczyły nagrodę w wysokości ponad 100 tys. złotych, policja uwinęła się ze sprawą w kilka dni i sprawców ujęła. Inna rzecz, że taka szybkość nie zawsze idzie w parze z jakością, bo jak pamiętamy, okazało się, że podejrzani, a nawet oskarżeni o zabójstwo Alicji i Piotra Jaroszewiczów, wcale tej zbrodni nie popełnili. A kto ją popełnił? Tego już nigdy się nie dowiemy między innymi dlatego, że policja potraktowała sprawę prestiżowo i musiała złapać sprawców szybko, no a potem nie można już było się z tego wycofać. Jeśli jednak sprawcy są prawdziwi – oczywiście poza „szalonym kolekcjonerem” - to znaczy, że policja musi dysponować niezwykle rozgałęzioną i sprawną siecią konfidentów. Z jednej strony niby to dobrze, ale kiedy pomyślimy sobie, że podobnie rozgałęzioną i sprawną siecią konfidentów dysponuje również każda z siedmiu tajnych służb, jakie działają dzisiaj w Polsce, to nasz entuzjazm trochę jednak przygasa. Na razie jednak uskrzydlony sukcesem policji rząd kładzie nacisk na okoliczność, że sprawcami napadu okazali się kryminaliści, którym obce były wszelkie inne pobudki poza materialnymi. Pozwala to odtworzyć sobie natężenie jazgotu gabinetowego i udręki jakie musiały być udziałem premiera Tuska, gdy stojąc na baczność tłumaczył się przed izraelskim prezydentem Peresem. Kto wie, czy nie wspomniał wtedy nie bez pewnej melancholii na moją propozycję, by oddać Polskę w arendę, przez wzgląd na godność narodową i konieczność podtrzymywania zdolności do nawiązywania stosunków dyplomatycznych, między innymi z Izraelem i diasporą żydowską, zachowując suwerenność nad niewielkim obszarem miasta stołecznego Warszawy, rozciągającym się wzdłuż Alei Ujazdowskich od Belwederu, obejmując ulicę Wiejską z gmachami Sejmu i Senatu oraz Nowy Świat i część Krakowskiego Przedmieścia aż do Pałacu Namiestnikowskiego, w którym rezyduje prezydent. Resztę mógłby przejąć Izrael, albo diaspora, co zwłaszcza przy obecnym braku armii, mogłoby stanowić gwarancję integralności tego terytorium, bo któż odważyłby się na przeprowadzanie tu jakichś korekt w sytuacji, gdy natychmiast zostałby oskarżony o antysemitismus? Małe jest piękne! Akurat zbliżają się święta Bożego Narodzenia, kiedy to przy wódeczce można będzie w rodzinnych gronach wszystkie te sprawy bez pośpiechu sobie przedyskutować tak, żeby po Nowym Roku każdy już miał jasność. Wtedy lepsze rozeznanie sytuacji zyskałby również pan doktor Andrzej Olechowski, który właśnie w przedświąteczny poniedziałek oficjalnie zgłosił zamiar kandydowania w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Przypominam tedy, że wśród niezliczonych zalet pana doktora Olechowskiego, zalet „fizjologicznych i innych” jest również i ta, że w przeszłości był on Tajnym Współpracownikiem sławnego „wywiadu gospodarczego”. Dodajmy, że nigdy nie twierdził, że stało się to „bez jego wiedzy i zgody”, jak utrzymywał na przykład JE abp Henryk Muszyński, który właśnie objął godność Prymasa Polski po JEm Józefie kardynale Glempie. Okazuje się tedy, że chociaż brak wiedzy i zgody nie stanowi żadnej przeszkody przy obejmowaniu w Polsce najwyższych godności, to jednak stałość przekonań doktora Olechowskiego też zasługuje jeśli nawet nie na pochwałę, to przynajmniej na zauważenie, niczym stałość sławnego Regulusa. Do sprawy tej zapewne będziemy jeszcze wielokrotnie wracali, ponieważ objawienie przez doktora Olechowskiego decyzji kandydowania na prezydenta, bo „tak dalej być nie może”, pozostaje w niejakim związku z pragnieniem premiera Tuska, by poprzez zmianę konstytucji pozbawić prezydenta nawet tych iluzorycznych uprawnień, jakie teraz ma. Czyżby premieru Tusku ktoś starszy i mądrzejszy już powiedział, że nie jest on przewidziany na tubylczego prezydenta? Wszystko to być może zwłaszcza, że właśnie urząd skarbowy zajął konto bankowe koalicyjnego Polskiego Stronnictwa Ludowego, żeby zabrać stamtąd 18 milionów złotych, jakie PSL bezpodstawnie – jak się okazało – wziął od państwa tytułem zwrotu kosztów kampanii wyborczej. Czy w tej sytuacji PSL zdecyduje się na wystawianie kandydata? To nie jest takie pewne. SLD wprawdzie lansuje („a potem lansował mnie przez dwie godziny”) kandydaturę Jerzego Szmajdzińskiego, ale pan dr Olechowski jest – co tu ukrywać – od Jerzego Szmajdzinskiego znacznie przystojniejszy, co musiałaby przyznać nawet pani Katarzyna Maria Piekarska, promująca pana Szmajdzińskiego z ramienia SLD. Tak wygląda sytuacja po stronie sił zdrady i zaprzaństwa. Po stronie sił nieubłaganie stojących na gruncie patriotyzmu, jedynym kandydatem pozostaje na razie prezydent Lech Kaczyński, któremu strategię zwycięstwa prezes Jarosław Kaczyński buduje na zasadzie mniejszego zła. Wprawdzie bowiem prezydent Lech Kaczyński ponarażał się każdemu środowisku, które w poprzednich wyborach go popierało (kresowian zraził sobie nadskakiwaniem prezydentowi Juszczence, czego jedynym efektem jest umocnienie pozycji i buty banderowców nie tylko na Ukrainie, ale również w Polsce, narodowców – corocznnym ceremoniałem zapalania chanukowych świec i nadskakiwaniu żydowskiej loży B’nai B’rith, środowisko Radia Maryja – nadskakiwaniem pani Marii Kaczyńskiej, feministkom, paniom filozofowym i Monikom Olejnik, jakby zupełnie nie wiedziała, skąd właściwie panu prezydentowi wyrastają nogi, przeciwników Unii Europejskiej – entuzjazmem dla traktatu lizbońskiego), więc największą troską prezesa Jarosława Kaczyńskiego jest niedopuszczenie do pojawienia się jakiegoś innego „patriotycznego” kandydata. Liczy on już chyba wyłącznie na to, że ci, którzy nie będą chcieli głosować na pana doktora Olechowskiego z uwagi na „wywiad gospodarczy” i tak dalej, ze łzami w oczach i zaciśniętymi zębami oddadzą głos na jego brata. Taka to ci alternatywa. Ale mimo wszystko – Wesołych Świąt! SM

Po europejsku Wśród kryteriów, przy pomocy których możemy oceniać publicystykę, ważne miejsce zajmuje wnikliwość i aktualność. Im bardziej publicystyka jest wnikliwa i im dłużej nie traci na aktualności, tym lepiej. Dlatego też pozwalam sobie przedstawić Państwu mój felieton napisany i opublikowany w tygodniku „Najwyższy Czas” 18 grudnia 1999 roku, a również umieszczony w książce „Polska ormowcem Europy”, gdyż, jak się wydaje, nie tylko nie stracił on na aktualności, ale nawet jakby zyskiwał. Życzę przyjemnej lektury. Rok 1999 powoli dobiega końca. Zbliża się rok 2000, rok wyborów prezydenckich. W związku z tym poszukiwania „naturalnego kandydata prawicy” wchodzą w decydującą fazę. Goszczący na zjeździe „Solidarności” we Władysławowie były prezydent Lech Wałęsa zaproponował, żeby „naturalnych kandydatów prawicy” było kilku zamiast jednego. Mieliby oni stanąć do wyborów w pierwszej turze i wtedy okazałoby się, który kandydat jest bardziej „naturalny”, a który mniej. Wtedy, w drugiej turze, cały elektorat powinien poprzeć kandydata „naturalniejszego” i w ten oto sposób wybory prezydenckie byłyby wygrane. Mimo tak obiecujących perspektyw pan Marian Krzaklewski nie okazał jednak entuzjazmu dla tego pomysłu i po staremu wolałby, żeby „naturalny kandydat prawicy” był jeden. Wtedy bowiem cały elektorat zagłosowałby na niego od razu i w ten oto sposób wybory prezydenckie byłyby wygrane. Wbrew pozorom, między tymi koncepcjami nie ma różnicy aż tak wielkiej, jakby się wydawało. Również panu Lechowi Wałęsie zależy na tym, by „naturalny kandydat prawicy” objawił się w jednej osobie, tyle, że w innej, w trochę późniejszej fazie. Gdyby bowiem „naturalny kandydat prawicy” został odnaleziony w fazie wcześniejszej, to istnieje ryzyko, że nie byłby nim pan Lech Wałęsa. Tymczasem pan Lech Wałęsa postanowił już kandydować, a jakże tu kandydować obok „naturalnego kandydata prawicy”? Nic więc dziwnego, że wolałby, aby decyzja, który kandydat prawicy jest naturalniejszy od innych, została podjęta trochę później. Ale nie tylko dlatego. Ponieważ wśród „naturalnych kandydatów prawicy” znalazłby się również kandydat popierany przez Unię Wolności, to widać wyraźnie, że koncepcja pana Wałęsy tak naprawdę wychodzi naprzeciw innemu pomysłowi, mianowicie naprzeciw pomysłowi „wspólnego kandydata obozu posierpniowego”. Za tym enigmatycznym opisem ukrywa się, jak przypuszczam, kandydatura pana Andrzeja Olechowskiego. Warto zauważyć, że koncepcja „wspólnego kandydata obozu posierpniowego” ma swoich zwolenników nie tylko w Unii Wolności, ale i w SKL, wchodzącym w skład AWS. Może się zatem okazać, że koncepcja pana Wałęsy znajdzie życzliwy rezonans również wewnątrz AWS. Wskutek tego ugrupowanie to może w decydującym momencie okazać się niezdolne do znalezienia „naturalnego kandydata prawicy” w jednej osobie jeszcze przed wyborami. Czy w takiej sytuacji pan Marian Krzaklewski wystawi swoja kandydaturę? Zobaczymy. Gdyby wystawił, ryzykuje brak wyraźnego poparcia i przegraną już w pierwszej turze. Gdyby nie wystawił, otwiera w ten sposób drogę do prezydentury panu Andrzejowi Olechowskiemu. Jest bowiem bardzo prawdopodobne, że w takiej sytuacji i pan Wałęsa wycofałby swoją kandydaturę tuż przed głosowaniem w pierwszej turze, doprowadzając w ten sposób do tego, że pan Andrzej Olechowski zostałby i „naturalnym kandydatem prawicy” i „wspólnym kandydatem obozu posierpniowego” zarazem. Czegóż chcieć więcej? Mógłby wtedy uzyskać nawet poparcie „Solidarności”, bo spełniony byłby wszak warunek, iż „prawica” wystawia oto jednego kandydata. Nie wiadomo oczywiście, jak na tę kombinację zareagowałby elektorat, niemniej jednak nie można powiedzieć, by nie był sprytnie podprowadzony do „zwycięstwa demokracji” w prawdziwie europejskim stylu. Akurat tak się składa, że zbliżają się Święta Bożego Narodzenia i będzie okazja, żeby sobie wszystkie te sprawy niespiesznie przedyskutować przy wódeczce w rodzinnym gronie. Byłoby jednak niedobrze, gdyby świąteczną atmosferę zdominowała wyłącznie polityka. Święta mają przecież przede wszystkim swój wymiar duchowy i trzeba czas darowany poświęcić rozważaniom takiej natury. Jest to nawet konieczne, zwłaszcza wobec rysującej się perspektywy wejścia Polski do Unii Europejskiej. Wiadomo, że do wspólnej skarbnicy mamy wnieść naszą własną tradycję, niemniej jednak musimy zadbać, aby i ją dostosować do standardów europejskich. Krótko mówiąc, trzeba będzie chyba rozstać się z „czerepem rubasznym”, a do Europy zanieść w posagu czystą „duszę anielską”. Tak się szczęśliwie składa, że możemy rozpocząć ten zabieg właśnie od refleksji nad Bożym Narodzeniem. Dotychczas przyjmowaliśmy tradycyjnie, że Boże Narodzenie, czyli narodziny Pana Jezusa w Betlejem, stanowią najważniejsze wydarzenie w historii ludzkości. Nie tylko najważniejsze, ale i jednoznacznie pozytywne. Tymczasem standardy europejskie pokazują wyraźnie, że sprawa nie jest wcale taka oczywista. Nie możemy bowiem zapominać, że to właśnie wydarzenie legło u podstaw chrześcijaństwa, zaś powstanie chrześcijaństwa doprowadziło do bolesnego rozłamu z judaizmem. Gdyby Pan Jezus nie narodził się ani w Betlejem, ani gdziekolwiek indziej, to nie powołałby później żadnych apostołów i nie doszłoby do powstania chrześcijaństwa, a tym samym – do owego bolesnego rozłamu z judaizmem. Przedstawiciele judaizmu do dzisiejszego dnia maja o to pretensję, o czym świadczą choćby napięcia wokół krzyża na Żwirowisku pod oświęcimskim obozem. Przekonał się o tym podczas swojej ostatniej wizyty w Izraelu również pan premier Jerzy Buzek, kiedy to, po wysłuchaniu verbis veritatis w pewnym kibucu, musiał aż wypłakać się pod Ścianą Płaczu. Z drugiej strony nawet Stolica Apostolska w specjalnym dokumencie przyznała, że zdarzały się w przeszłości niewłaściwe wobec wyznawców judaizmu interpretacje Nowego Testamentu. Nowy Testament jest, jak wiadomo, fundamentem chrześcijaństwa. Gdyby tedy chrześcijaństwo się nie pojawiło, nie byłoby żadnego Nowego Testamentu i nie mielibyśmy ani niewłaściwych interpretacji, ani żadnych innych problemów. Ono jednak się pojawiło za sprawą narodzenia Pana Jezusa w Betlejem i nic już na to nie poradzimy. Jak zatem ocenić wydarzenie, którego pamiątkę obchodzimy pod nazwą Świąt Bożego Narodzenia? Nie da się ukryć; dobrze to nie wygląda. Żeby jednak nie zatruwać sobie całkiem świątecznej atmosfery i nie psuć smaku wigilijnej wieczerzy, powinniśmy dostrzec w narodzeniu Pana Jezusa również dobre strony. Otóż wspomniane standardy europejskie na pierwszym miejscu w stosunkach międzyludzkich stawiają tolerancję i dialog. Żeby jednak tolerancja, a zwłaszcza dialog, były możliwe, muszą najpierw zaistnieć różniące się między sobą strony, czyli – jak to się kiedyś mówiło – przeciwnicy. Z tego punktu widzenia musimy uznać pojawienie się chrześcijaństwa za wydarzenie szalenie korzystne. Gdyby bowiem chrześcijaństwo się nie pojawiło, nie doszłoby do bolesnego rozłamu między nim, a judaizmem, a więc – do pojawienia się przeciwieństw. Gdyby nie pojawiły się te przeciwieństwa, niemożliwa byłaby tolerancja ani dialog, a zatem, mimo najszczerszych chęci, nie moglibyśmy sprostać wymaganiom stawianym przez standardy europejskie, to jasne. Czy w tej sytuacji moglibyśmy jeszcze liczyć na przyjęcie do Unii Europejskiej? Nie sądzę. Na szczęście, dzięki pojawieniu się chrześcijaństwa, tolerancja i dialog z judaizmem stały się możliwe, zatem istnieje szansa, że europejskim standardom jakoś sprostamy. Warto jednak pamiętać, czemu tak naprawdę zawdzięczamy samą możliwość przyjęcia do Unii Europejskiej: temu, że przed dwoma tysiącami lat, za panowania cesarza Oktawiana Augusta, który nakazał, „aby spisano wszystek świat”, w Betlejem Judzkim narodził się Pan Jezus. Więc – mimo wszystko – Wesołych Świąt! SM

Rocznica Balcerowicza Wśród wielu okrągłych rocznic, w jakie szczególnie obfitował kończący się właśnie rok, nadeszła wreszcie i ta. Mam oczywiście na myśli 20 rocznicę uchwalenia przez Sejm pakietu ustaw, który przeszedł do historii pod nazwą „planu Balcerowicza”. Promotorem tych ustaw był bowiem Leszek Balcerowicz, piastujący w rządzie premiera Mazowieckiego stanowisko wicepremiera i ministra finansów. Premierowi Mazowieckiemu Leszka Balcerowicza nastręczył pan Waldemar Kuczyński, pełniący obowiązki „zausznika”. Kto nastręczył Leszka Balcerowicza panu Kuczyńskiemu, żeby z kolei on nastręczył go premierowi Mazowieckiemu – tego już nie wiemy. Może zresztą nikt mu go nie nastręczał, bo w środowisku legendarnych przywódców „Solidarności”, wśród których kręcił się również pan dr Waldemar Kuczyński, Leszek Balcerowicz nie był całkiem nieznany. Ten pracownik naukowy w Instytucie Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu, w 1980 roku został ekonomicznym ekspertem „Solidarności”, a po podjęciu przez generała Jaruzelskiego tak zwanej suwerennej decyzji o stanie wojennym – nawet wystąpił z PZPR. W nagrodę za to partia pozwoliła mu odbyć zagraniczne staże naukowe, podczas których mógł zapoznać się on z teoriami Jeffreya Sachsa, o którym Guy Sorman pisał w jednej ze swoich książek, że doradza ludziom, „jak umrzeć wyleczonym”. Wprawdzie obecnie panujący nam premier Donald Tusk mówił mi kiedyś, że Leszek Balcerowicz to etatysta, który tylko udaje wolnorynkowca, ale w oczach Salonu, a także – niestety – wielu swoich krytyków, Leszek Balcerowicz cieszy się nie tylko opinią wolnorynkowca, ale wręcz wyroczni w sprawach wolnej gospodarki. W tej kwestii łatwo o dysonans poznawczy, bo jeśli słucha się publicznych wystąpień Leszka Balcerowicza, albo czyta jego felietony z okresu, gdy nie pełnił żadnej funkcji państwowej, to sprawia on wrażenie absolutnego wolnorynkowa. Kiedy jednak analizować jego poczynania z okresu, kiedy miał władzę, albo przynajmniej – wpływ na gospodarkę, to już takiej pewności nie mamy. Kim pan jest naprawdę, doktorze Sorge? Ten dysonans poznawczy sprawia, że Leszek Balcerowicz bardzo często bywa przez swoich przeciwników, do których zaliczał się między innymi pan Andrzej Lepper, krytykowany nie za to, za co powinien, a za to, co robił dobrze.. Nawiasem mówiąc uważam, że właśnie pan Andrzej Lepper jest ubocznym produktem Leszka Balcerowicza, a konkretnie – jego planu zawartego we wspomnianym pakiecie ustaw. Te ustawy zostały uchwalone przez ówczesnych posłów bez czytania. W każdym razie nie czytała ich całkiem spora część, która za nimi głosowała tylko dlatego, że taki był rozkaz. Jak pamiętamy, brzmiał on, że „wobec planu Balcerowicza nie ma alternatywy”. A o tym, że posłowie oddali głos za tymi ustawami bez znajomości nie tylko ich skutków, ale nawet treści, wiem od nich samych. Kiedy bowiem w pierwszych miesiącach roku 1990 zaczęły objawiać się skutki „planu Balcerowicza”, podnieśli oni straszliwe lamenty. Słysząc te lamenty zwracałem im uwagę, że przecież za tymi ustawami głosowali, a skoro tak, to dlaczego teraz lamentują nad ich skutkami, które można było przewidzieć już choćby przeglądając te ustawy? Na to odpowiadali, że wcale tych ustaw nie czytali, a głosowali za nimi, bo taki był rozkaz. Warto o tym pamiętać, bo w tej dziedzinie nic się nie zmieniło, może z wyjątkiem tego, że teraz propozycje nie do odrzucenia naszym mężykom stanu składa Bruksela. Jednym z ważnych elementów „planu Balcerowicza” była ustawa o uporządkowaniu stosunków kredytowych. Wprowadzała ona tzw. „zmienną stopę oprocentowania” kredytów. Jeśli na przykład umowa z bankiem opiewała na 4 procent rocznie, to zmienna stopa oprocentowania sięgała 40 procent miesięcznie. Stawiało to kredytobiorców w bardzo trudnej sytuacji, często na granicy bankructwa. Ale na tym nie koniec, bo jednocześnie, dla symetrii, Leszek Balcerowicz wprowadził wysokie oprocentowanie lokat terminowych w bankach komercyjnych. Sięgały one nawet 100 procent. Trzecim elementem tej operacji było zamrożenie kursu walutowego; za dolara płacono 9 500 złotych. W ten sposób uruchomiony został osobliwy przepływ pieniędzy. Kredytobiorcy – a warto pamiętać, że w tamtym okresie kredyty brali bogatsi chłopi i drobni przedsiębiorcy, a więc zalążek przyszłej polskiej klasy średniej – więc ci kredytobiorcy byli bezlitośnie drenowani przez banki przy pomocy opisanej już zmiennej stopy oprocentowania. A co się dalej działo z wydrenowanymi w ten sposób pieniędzmi? Otóż finansiści, głównie ze wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych, przyjeżdżali do Polski z dolarami, wymieniali je po 9 500 złotych za sztukę, pieniądze umieszczali na lokatach, a po upływie roku – odbierali je w ilości dwukrotnie powiększonej, wymieniali je na dolary po tym samym kursie 9,5 tysiąca i zadowoleni wracali do domu. Potem nawet słychać było, że chcieli przyznać Leszkowi Balcerowiczowi Nagrodę Nobla. Specjalnie mnie to nie dziwi, bo i ja byłbym mu wdzięczny, gdyby zorganizował mi takie alimenty. Ale ten element „planu Balcerowicza” pociągnął za sobą nie tylko przedstawione przed chwila skutki ekonomiczne. Miał on również następstwa polityczne w postaci przetrącenia kręgosłupa zalążkowi polskiej klasy średniej, która po tym uderzeniu nie może dojść do siebie aż po dzień dzisiejszy. No dobrze – ale dlaczego właściwie Leszek Balcerowicz to zrobił? Wiedzieć tego na pewno nie mogę, bo pan profesor Balcerowicz mi się nie zwierza. Mogę natomiast zwrócić uwagę, że przetrącenie kręgosłupa tej zalążkowej polskiej klasie średniej eliminowało potencjalną konkurencję dla komunistycznej nomenklatury, która po sławnej transformacji ustrojowej poszła, jak to się mówi, „w biznesy”, korzystając z forsy ukradzionej za pośrednictwem spółek nomenklaturowych, pod osłoną „surowych praw stanu wojennego”, wprowadzonego, jak wiadomo, na mocy tak zwanej suwerennej decyzji generała Jaruzelskiego. Wprawdzie mimo stworzenia takich monopolistycznych warunków, nie wszystkim szczęście dopisało i taki na przykład Ireneusz Sekuła musiał aż trzy, czy nawet cztery razy do siebie strzelać, zanim pożegnawszy się z rodziną, popełnił samobójstwo – ale szczęściarze do dzisiaj nie mogą się generała Jaruzelskiego za to nachwalić i lansują go na bohatera, a kto wie, czy nawet nie świątka narodowego. Widzimy zatem, że przynajmniej ten fragment „planu Balcerowicza” stanowił istotny element budowy i umacniania w Polsce kapitalizmu kompradorskiego, w którym – w odróżnieniu od kapitalizmu zwykłego – o dostępie do rynku i możliwości funkcjonowania na nim, decyduje przynależność do sitwy, której najtwardszym jądrem jest wywiad wojskowy z peerelowskim rodowodem. Ten model kompradorski jest praźródłem bardzo wielu, jeśli nie większości trapiących nasz kraj patologii i sprawia, że narodowy potencjał ekonomiczny jest wykorzystany w stosunkowo niewielkim procencie. Leszek Balcerowicz ma w jego powstaniu i umocnieniu nieprzemijający udział. SM

25 grudnia 2009 "Jedynie prawda jest ciekawa"... Józef Mackiewicz Zastanawiałem się jaki  temat historyczny, w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia przypomnieć i wybór mój padł na tzw. Pogrom Kielecki. Wahałem się też pomiędzy,  równie  ciekawym tematem, dotyczącym udziału- po stronie Hitlera- żołnierzy radzieckich.. Ala jak przeczytałem, że w Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie( United States Holocaust Memorial  Museum) jest stała ekspozycja dotycząca „pogromu kieleckiego”, dokumentująca” końcowy etap polskiego holokaustu”, mimo, że Muzeum jest poświęcone zbrodniom nazistowskim III Rzeszy Niemieckiej-(!!!) to przyznam się państwu- ruszyło mną! Ludzie na ogół reagują na symbole, na znaki, na skojarzone zestawienia, zbitki słowne i myślowe, i  ani w głowie im analizować, kto, kogo i  w jaki sposób.. Ustawienia  ekspozycji o  tzw. pogromie kieleckim, obok zbrodni przeprowadzonych przez państwo niemieckie- jest propagandowym nadużyciem., wynikającym nie z niewiedzy, ale planowego” upokarzania na arenie międzynarodowej Polski.”. Podobnie jaki pisanie w New York Times-e- o „polskich obozach koncentracyjnych”..(???) A kto to wie, czy były one w Polsce, czy zakładali je Polacy? Chodzi o to, żeby przykleić, żeby się nie odkleiło.. Ostatni incydent w Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, gdzie do jego wnętrza wtargnął weteran II Wojny Światowej i zastrzelił strażnika zanim sam nie został zastrzelony. I o co chodziło? Żeby zabić czarnoskórego strażnika? Czy może o coś innego.. A u nas” amatorzy” ukradli tablicę  znad Auschwitz z napisem” Praca czyni wolnym”…A przecież wiadomo, że Żydzi do Auschwitz byli przywożeni  przez Niemców w celach eksterminacyjnych, a nie do pracy.. To po co skradziono tę tablicę” Jaki był motyw? Oprócz bajek o wątku szwedzkim.. 4 lipca 1946 toku, tuż po sfałszowanym  przez władze PPR-PPS referendum, które odbyło się 30 czerwca, nastąpiły wydarzenia kieleckie przy ulicy Planty7, w których zginęło 42 osoby narodowości żydowskiej i dwie – narodowości polskiej. W referendum demokratycznym,  w’ Bloku Demokratycznym” skupione były demokratycznie partie: Polska Partia Robotnicza( prawdę o niej opisał Piotr Gontarczyk), Polska Partia Socjalistyczna, Stronnictwo Demokratyczne i Stronnictwo Ludowe. Stronnictwo  Demokratyczne wtedy popierało 3 razy tak , a dzisiaj popiera wraz z Pawłem Piskorskim, pana Andrzeja Olechowskiego, jako kandydata na prezydenta III Rzeczpospolitej .Operację fałszowania referendum nadzorowała ekipa funkcjonariuszy radzieckich służb specjalnych pod dowództwem płk Arona Pałkina. 22 czerwca, w piątą rocznicę napaści Niemiec na ZSRR, w gronie: Gomułka, Bierut( agent NKWD) i płk Siemion Dawydow, omówiono szczegóły fałszowania referendum. Bo przecież zgodnie z wytycznymi Stalina, nie ważne, kto jak głosuje, ale kto te głosy demokratyczne – liczy demokratycznie. I słuszna jego  racja! Spreparowano 5994 protokołów komisji wyborczych i podrobiono – uwaga!- 40 000 podpisów członków obwodowych komisji wyborczych (???). To jest dopiero szczyt demokracji i jej możliwości.. Podrobić czterdzieści tysięcy podpisów!… A ile podrobiła pani Renata Beger z demokratycznej  Samoobrony, skazana przez niezawisły sąd, demokratycznego państwa prawnego? Skazał  ją również za płacenie pieniędzy  przy zbieraniu podpisów..A takiego na przykład posła Janusza Palikota z Platformy jak najbardziej Obywatelskiej, nawet nie ruszył, od razu umorzył postępowanie w Radomiu, chociaż na poparcie  jego kampanii wpłacali  średnio po 20 000 złotych studenci i emeryci(????). Bo najbogatsi są studenci i emeryci spod Lublina i bardzo kochają swojego demokratycznego posła Janusza Palikota., wielkiego przyjaciela pana Andrzeja Olechowskiego, uczestnika Bilderberg Grup. Prawdziwe protokoły nadzorował pan Stanisław Radkiewicz, szef Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i przekazał je towarzyszom ze Wschodu w paczkach. Nie dowiemy się  całej prawdy na razie, chyba , że powtórzymy rok 1612 i zdobędziemy Kreml i zjemy to ciastko z Kremlem.. Do połowy 1946 roku, większość Żydów ocalałych z niemieckiego Holocaustu, po odzyskaniu  swoich nieruchomości( nie mieli żadnych kłopotów) i ich sprzedaży, wyjechała z Kielc( Kieleccy Żydzi, Kraków 1993; K.Urbański) i nie było żadnych zadrażnień pomiędzy ludnością  polską a żydowska. Tym bardziej, że w Polakach było bardzo wiele współczucia w całym kraju, w związku z ich tragedią, którą zgotowali im  narodowo- socjalistyczne Niemcy. W lipcu 1946 roku zamieszkiwało w Kielcach około 170  Żydów, częściowo mieszkańców Kielc, a częściowo przybyłych z ZSRR. Zamieszkiwali też przy ulicy Planty 7, w którym to budynku mieściły się: Miejski i Wojewódzki Komitet Żydowski, kongregacja religijna oraz kibuc partii Ichud. Ciekawe, że część dorosłych mężczyzn posiadała broń(???) W strukturach komunizmu wschodniego, w nowych władzach Kielc zasiadali liczni   Żydzi tacy jak:  Tadeusz Zarecki( prezydent miasta), pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PPR- Jan Kalinowski, kierownik Wydziału Organizacyjnego- Julian Lewin, Szef powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego- Albert Grynbaum, szef Wydziału Personalnego WUBP, kpt Marian Kwaśniewski( Moryc), szefowa Sekretariatu WUBP –Eta Lewkowicz- Ajzenman, czy Natan Bałanowski. W sprawozdaniu wysłanników kC PZPR, Hilarego Chełchowskiego i Wacława Buczyńskiego,  w sprawie ludności żydowskiej, z wyjazdu do Kielc w związku z rozruchami antyżydowskimi napisano:” Nie udzielają się przy pracy produktywnej, za to świetnie żyją, zajmują się najrozmaitszą kombinacją, bezkarnie i bardzo często na niekorzyść Rządu, co wszystko wykorzystują wrogie nam elementy”(Kulisy i tajemnice pogromu kieleckiego 1946; Kraków 1992, T. Wiącek).

W piśmie oficera WUBP w Kielcach do wojewody kieleckiego, znajdujemy zapis:” Nieprzychylność ta i stosunek negatywny wyraża się w utyskiwaniu i podkreślaniu faktów zajmowania przez Żydów wysokich stanowisk w administracji państwowej( B. Szaynok „Pogrom Żydów w Kielcach 4 lipca 1946, Wrocław 1992). Wszystko zaczęło się od małego chłopca w wieku 9 lat, Henryka Błaszczyka, syna szewca z Kielc,, który udał się do znajomych zamieszkujących 25 km od jego domu , nie informując o tym rodziców. Od 2 lipca rozpoczęły się poszukiwania chłopca, które nie przyniosły rezultatu, ale 3 lipca chłopiec powrócił  do domu i opowiedział ojcu, że był więziony w piwnicy przez nieznajome osoby, które przez przysłuchujących się jego opowieści zostały uznane za Żydów. O 23.- tego samego dnia ojciec chłopca powiadomił MO, a 8 rano- następnego dnia, Henryk Błaszczyk złożył zeznania na komisariacie, w obecności ojca i jeszcze jednej osoby. Na Planty 7, do domu, w którym przebywali  Żydzi, udał się patrol MO z Henrykiem i Walentym Błaszczykiem i zatrzymał  Kałamana Singera, wskazanego przez  Henryka Błaszczyka. Po drodze rozpowiadano o zdarzeniu, co spowodowało powstanie 50 osobowej grupy zainteresowanych gapiów, która to grupa systematycznie się rozrastała. Został przysłany jeszcze 14 osobowy patrol MO, w celu” zbadania stanu faktycznego”. Budynek został otoczony, Żydom zabroniono wychodzenia z niego. Jednocześnie sprawę przejął szef WUBP w Kielcach, mjr W. Sobczyński, interweniował także sowiecki doradca, płk Szpilewoj.. Wysłane zostały grupy funkcjonariuszy  Urzędu Bezpieczeństwa, które miały za zadanie” nie wpuszczać do gmachu ani jednej cywilnej osoby”.. Przybyły też grupy żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Ludowego Wojska Polskiego. Wg raportu biskupa Czesława Kaczmarka:” Fakt ten, że Żydzi zaczęli strzelać do Milicji i tłumu nie ulega najmniejszej wątpliwości. Stwierdzają to wszyscy bez wyjątku świadkowie Pierwszymi ofiarami podczas zajść kieleckich byli zatem Polacy. Nawiasem mówiąc ,posiadanie broni palnej jest w Polsce zakazane pod karą śmierci(…) Te strzały żydowskie spowodowały dalszy bieg wypadków(Bp Czesław Kaczmarek, Zajścia kieleckie z dnia 4.lipca 1946r, Kielce 1946)Budynek był otoczony przez UB,MO i wojsko.. Zajścia w pierwszej fazie trwały do godziny dwunastej, zginęło w niej około 20 Żydów, zabitych przez funkcjonariuszy UB, MO i WP. W charakterze obserwatorów przybyli wysłannicy KC PPR: H. Chełchowski i W. Buczyński, którzy sporządzili sprawozdanie, w którym jako sprawców zbrodni wskazali- Narodowe Siły Zbrojne(???) Powoli powracał spokój, ale około 13, nadszedł  zorganizowany pochód robotników z Huty Ludwików całkowicie zmieniło sytuację.. Byli to głównie członkowie Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej i Polskiej Partii Robotniczej.., wyprowadzeni przez komendanta ORMO   w Kielcach. Robotnicy przerwali kordon  żołnierzy( kordon żołnierzy- a kto im pozwolił?) Żydzi strzelali  z okien jak i i wewnątrz budynku. Znowu zginęło kilkanaście osób.. Potem przybyły jednostki spoza Kielc.. O 16.. przybyły jednostki WP  z Warszawy. Wprowadzono wieczorem godzinę policyjną.. Następnego dnia przybył do Kielc osobiście minister Radkiewicz, wraz z grupą wyższych oficerów: był A. Humer, J. Różański, W. Herer., Z.. Kliszko.Władza jeszcze 4 lipca rozpoczęła akcję propagandową, gdzie odpowiedzialność za wypadki przypisano” polskiej szlachcie” i organizatorom „ spod znaku reakcyjnych sił polskich panów z NSZ”. Rezolucja z 7 lipca, podpisana przez KW PPR i PPS, oskarżała pośrednio o sprowokowanie zajść także Kościół Katolicki:” zajścia zostały wyreżyserowane przez kierujące czynniki reakcyjne, a działalność kleru w województwie kieleckim sprzyjała nasileniu nastrojów pogromowych”(???). Wskazywano jako sprawców:” Armię Andersa”, „ żołnierzy Andersa”,” emisariuszy Rządu polskiego na Zachodzie”,”  poparcie  akowców”, a naczelny rabin WP, płk Kahane powiedział:” Nie jest naszą rzeczą w tej chwili analizować, kto ten ohydny pogrom zorganizował. Ale jedno chciałbym powiedzieć. Istnieje jedna kategoria ludzi, jeden stan w Polsce, który mógłby temu zaradzić. Stan duchowny, oficjalne czynniki Kościoła Katolickiego”.Już 9 lipca( po pięciu dniach od zdarzenia!) doszło do pierwszego procesu na sesji wyjazdowej Najwyższego  Sądu Wojskowego w Kielcach. Na ławie oskarżonych zasiadło 12 osób. Akt oskarżenia wskazywał jako sprawców:” organizacje podziemne, kierowane z zewnątrz, które doszły do punktu kulminacyjnego po głosowaniu ludowym przegranym przez nich, w bezsilnej  złości z powodu klęski( chodzi o sfałszowane referendum!) postawiły sobie za cel skompromitowanie młodego Państwa, tak wewnątrz kraju, jak i na forum międzynarodowym(…). Wśród tłumu uczestników tego masowego ,morderstwa i masakry uwijali się podżegacze, członkowie organizacji podziemnych, w sprawie których toczy się oddzielne śledztwo i którzy wznosili okrzyki ”Bić Żydów. Niech żyje rząd sanacyjny. Niech żyje Anders., podburzając tłum do coraz to nowych zbrodni.. Ustalono niezbicie, że wśród podżegaczy znajdowali się nawet umundurowani andersowcy”( „Antyżydowskie wydarzenia kieleckie 4 lipca 1946 roku. Dokumenty i materiały, Kielce 1992) Nikt się nie przejmował adwokatami oskarżonych, obowiązywało stachanowskie tempo sprawiedliwości.. Na wątpliwości adwokatów , sąd odpowiadał:” Sąd sam decyduje o swojej właściwości wojskowej”(???). Pierwszego dnia zostali przesłuchani wszyscy oskarżeni(????), niektórzy zeznali, że byli bici i zastraszani.. Prokurator stwierdził, że była to „ zorganizowana prowokacja”. Dla 11  oskarżonych prokurator żądał kary śmierci, a w jednym przypadku- dożywocia.. 11 lipca zapadł wyrok: 9 osób skazano na kary śmierci, a 3 na kary długoletniego więzienia .Prośby o łaskę nie zostały uwzględnione i już następnego dnia kary śmierci zostały wykonane przez pluton egzekucyjny, który oczekiwał w Kielcach od momentu rozpoczęcia procesu(???). Takie to  funkcjonowało bezprawie, wszystko ukartowane z góry pod określone zapotrzebowanie polityczne. Potem były procesy funkcjonariuszy MO. Żołnierzy KBW oraz szefa WUBP. A także komendanta wojewódzkiego MO i jego zastępcy.. Wyroki były niskie, a szefowie MO i UB uniewinnieni.. Pan Sobczyński, szef WUBP w Kielcach, wcześniej był obecny w Rzeszowie, gdzie w czerwcu 1945 roku, też próbowano wywołać „pogrom Żydów”.(??). Kto to wyjaśni? Sprawował potem odpowiedzialne funkcje w Informacji Wojskowej, Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego i w dyplomacji(???) Prymas August Hlond, w oświadczeniu dla dziennikarzy amerykańskiej prasy powiedział między innymi:” Kościół Katolicki zawsze i wszędzie potępia wszelkie mordy. Potępia je też w Polsce bez względu na to , przez kogo są popełniane i bez względu na to, czy popełniane są na Polakach, czy na Żydach, w Kielcach lub innych zakątkach Rzeczpospolitej(…).W czasie eksterminacyjnej okupacji niemieckiej Polacy, mimo, że sami byli tępieni, wspierali, ukrywali i ratowali Żydów z narażeniem własnego życia. Niejeden Żyd w Polsce zawdzięcza swe życie Polakom i polskim księżom. Że ten dobry stosunek się psuje, za to w wielkiej mierze ponoszą odpowiedzialność Żydzi, stojący w Polsce na przodujących stanowiskach w życiu państwowym, a dążący do narzucenia form ustrojowych, których ogromna większość narodu nie chce. Jest to gra szkodliwa, bo powstają stąd niebezpieczne napięcia. W fatalnych starciach orężnych na bojowym froncie politycznym, giną niestety niektórzy Żydzi, ale ginie nierównie więcej Polaków”. Przyjęto dekret jeszcze w 1946 roku „ o przestępstwie antysemityzmu”( „ o antysemityzmie”). Groziło 3 lata więzienia do kary śmierci włącznie, za rozpowszechnianie fałszywych wiadomości mogących wywołać przestępstwo, jak również brak przeciwdziałania urzędnik…ów państwowych wobec przestępstw wymienionych w dekrecie. Przeciwnikiem dekretu był Izaak Klajnerman( naczelnik Wydziału Prawnego Krajowej Rady Narodowej), który zaopiniował dekret negatywnie, bo „podziemie reakcyjne będzie operowało tezą o uprzywilejowaniu Żydów(!!!).Dzięki sowiecko- ubeckiej prowokacji wyjechało z Polski około 100 000 Żydów, co było celem Stalina, w ramach pomysłu utworzenia Izraela, co stało się w 1948 roku, z brytyjskiego mandatu w Palestynie. Skazano bp  Czesława Kaczmarka, który napisał raport do ambasadora Stanów Zjednoczonych, pana Arura Bliss Lane’a, którego książkę” Widziałem Polskę zdradzoną” niedawno  przeczytałem... Biskupa skazano na 12 lat więzienia, bo bardzo ciężkich torturach, choć w tamtym momencie przebywał z daleka od Kielc, bo w Polanicy Zdrój.. Był – według ówczesnej prasy- współodpowiedzialny  za wydarzenia(????) Po 1989 roku wznowione zostało śledztwo w sprawie kieleckiej prowokacji.. Były fałszowane dokumenty, zacierane ślady,, a w 1988 roku częściowo część ubeckich archiwów spłonęło, w tym dokumenty UB z lat 1945 – 56.(????) Adam Pragier z PPS-u emigracyjnego pisał:” Nie można mieć wątpliwości ani co do tego, że pogrom był od początku do końca sprowokowany i zainscenizowany, ani co do celu tej prowokacji(…). Uderza przede wszystkim zbiegnięcie w czasie z referendum( „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, Londyn, 13 VII 1946). Michał Chęciński, oficer Informacji Wojskowej, też z emigracji  zwrócił uwagę na rolę, jaką w całości sprawy odegrał „ doradca” z NKWD przy WUBP w Kielcach, Michaił A. Dyomin, przysłany do Kielc kilka miesięcy przed wydarzeniami z czwartego lipca, a odwołany do Moskwy- dwa tygodnie po nich.. Mówił też o usuwaniu świadków wydarzeń, co potwierdził w wywiadzie dla Gazety Wyborczej 5 lipca 2000 roku. W Kielcach w 1946 roku było pełno wojska,  milicji i ubeków.. I pod ich okiem popełniono zbrodnię! Tak jak w Jedwabnem pod okiem Niemców.. I co? Nie ciekawe?… Prawda naprawdę jest ciekawa, ale oczywiście rzeczy ciekawych wokół tej sprawy jest więcej, ale ja nie jestem historykiem, lecz skromnym publicystą, który stara się- na miarę swoich możliwości- przybliżyć  prawdę, wobec zalewu propagandowego kłamstwa.. Tym bardziej, że umieszczono  kielecką prowokację  NKWD-UB w muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, obok zbrodni niemieckich-wobec Żydów.. To jest dopiero hucpa! WJR

Świętujemy sukcesy No, nareszcie jakiś sukces, i to na skalę międzynarodową; ach, co ja mówię, jaką tam "międzynarodową". Sukces jest na skalę wszechświatową! Zaczęło się od tego, że pewnej nocy, gdzieś tak między 3 a 5 nad ranem, nieznani sprawcy skradli ramę z napisem "Arbeit macht frei", jaki Niem... tj. pardon. Jacy tam znowu "Niemcy"! Nie żadni "Niemcy", tylko przedstawiciele wymarłego już dzisiaj, wojowniczego narodu "Nazistów", którzy nawet nazistowskim językiem mówili i wspomniany napis w tym właśnie języku sporządzili. Więc "Naziści" umieścili ten napis nad bramą wejściową do oświęcimskiego obozu tuż obok wartowni, którą kiedyś zajmowała nazistowska załoga, no a teraz - zatrudnieni przez Muzeum wartownicy. Brama ta, podobnie jak inne miejsca, jest całodobowo monitorowana, ale - jak wiadomo choćby ze sprawy zabójstwa Krzysztofa Olewnika - jak trzeba, to i w całodobowo monitorowanych celach skazańcy popełniają efektowne samobójstwa i nikt nie tylko nie odważy się im w tym przeszkodzić, ale nawet nie odważy się czegokolwiek zauważyć. Toteż i w tym przypadku nikt niczego nie widział ani nie słyszał demontowania w głuchej ciszy ciężkiej stalowej ramy, umieszczonej nad bramą gdzieś na wysokości pierwszego piętra. Kiedy okazało się, że napis zniknął, wybuchł straszliwy skandal. Z dalekiego Izraela z szybkością płomienia popłynął jazgot, że oto rozpoczęła się "wojna przeciwko Żydom". Skąd w Izraelu wiedzieli takie rzeczy już od samego rana - Bóg jeden wie, jeśli oczywiście nie liczyć tych, którzy też coś tam muszą wiedzieć. Uprzedzając bowiem chronologię wydarzeń, którą nie zamierzam nikogo zanudzać, warto podkreślić, że policja, która po tygodniu znalazła pociętą już ramę z napisem, nie tylko zatrzymała pięciu podejrzanych kryminalistów, ale również dowiedziała się, że kradzież napisu zlecił im przez Internet tajemniczy "szalony kolekcjoner". Może on i szalony, ale skoro złodzieje podobno znali nie tylko system monitoringu, nie tylko harmonogram służby wartowników i nie tylko potrafili niepostrzeżenie zdemontować ciężką ramę na wysokości pierwszego piętra, ale również sprawić, by strażnicy niczego nie widzieli ani nie słyszeli, to już na pierwszy rzut oka widać, że w tym szaleństwie jest metoda. Przy pomocy takich metod można przecież spokojnie kamuflować sprawczy udział  jakiejś sprawnej razwiedki, na przykład izraelskiego Mosadu. Taki udział wyjaśniałby nie tylko okoliczność, że właśnie w Izraelu już od samego rana wiedziano, jak prawidłowo tę kradzież należy zinterpretować, ale również sprzyjałby wyciągnięciu wniosków, iż Polaków należy jednak poddać kurateli starszych i mądrzejszych, skoro nie potrafią radzić sobie z zadaniami, które nawet dla przywódcy "Nazistów", wybitnego socjalistycznego polityka Adolfa Hitlera, nie stanowiły najmniejszego problemu. Jak tam było - powiada dobry wojak Szwejk - tak tam było; zawsze jakoś było, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. Więc kiedy czynniki oficjalne wyznaczyły nagrodę w wysokości ponad 100 tys. złotych, policja uwinęła się ze sprawą w kilka dni i sprawców ujęła. Inna  rzecz, że taka szybkość nie zawsze idzie w parze z jakością, bo jak pamiętamy, okazało się, że podejrzani, a nawet oskarżeni o zabójstwo Alicji i Piotra Jaroszewiczów, wcale tej zbrodni nie popełnili. A kto ją popełnił? Tego już nigdy się nie dowiemy między innymi dlatego, że policja potraktowała sprawę prestiżowo i musiała złapać sprawców szybko, no a potem nie można już było się z tego wycofać. Jeśli jednak sprawcy są prawdziwi - oczywiście poza "szalonym kolekcjonerem" - to znaczy, że policja musi dysponować niezwykle rozgałęzioną i sprawną siecią konfidentów. Z jednej strony, niby to dobrze, ale kiedy pomyślimy sobie, że podobnie rozgałęzioną i sprawną siecią konfidentów dysponuje również każda z siedmiu tajnych służb, jakie działają dzisiaj w Polsce, to nasz entuzjazm trochę jednak przygasa. Na razie jednak uskrzydlony sukcesem policji rząd kładzie nacisk na okoliczność, że sprawcami napadu okazali się kryminaliści, którym obce były wszelkie inne pobudki poza materialnymi. Pozwala to odtworzyć sobie natężenie jazgotu gabinetowego i udręki, jakie musiały być udziałem premiera Tuska, gdy stojąc na baczność, tłumaczył się przed izraelskim prezydentem Peresem. Kto wie, czy nie wspomniał wtedy nie bez pewnej melancholii na moją propozycję, by oddać Polskę w arendę, przez wzgląd na godność narodową i konieczność podtrzymywania zdolności do nawiązywania stosunków dyplomatycznych, między innymi z Izraelem i diasporą żydowską, zachowując suwerenność nad niewielkim obszarem miasta stołecznego Warszawy, rozciągającym się wzdłuż Alei Ujazdowskich od Belwederu, obejmując ulicę Wiejską z gmachami Sejmu i Senatu oraz Nowy Świat i część Krakowskiego Przedmieścia aż do Pałacu Namiestnikowskiego, w którym rezyduje prezydent. Resztę mógły przejąć Izrael, albo diaspora, co zwłaszcza przy obecnym braku armii, mogłoby stanowić gwarancję integralności tego terytorium, bo któż odważyłby się na przeprowadzanie tu jakichś korekt w sytuacji, gdy natychmiast zostałby oskarżony o antysemitismus? Małe jest piękne! Akurat zbliżają się święta Bożego Narodzenia, kiedy to przy wódeczce można będzie w rodzinnych gronach wszystkie te sprawy bez pośpiechu sobie przedyskutować tak, żeby po Nowym Roku każdy już miał jasność. Wtedy lepsze rozeznanie sytuacji zyskałby również  pan doktor Andrzej Olechowski, który właśnie w przedświąteczny poniedziałek oficjalnie zgłosił zamiar kandydowania w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Przypominam tedy, że wśród niezliczonych zalet pana doktora Olechowskiego, zalet "fizjologicznych i innych" jest również i ta, że w przeszłości był on Tajnym Współpracownikiem sławnego "wywiadu gospodarczego". Dodajmy, że nigdy nie twierdził, że stało się to "bez jego wiedzy i zgody", jak utrzymywał na przykład JE abp Henryk Muszyński, który właśnie objął godność Prymasa Polski po JEm Józefie kardynale Glempie. Okazuje się tedy, że chociaż brak wiedzy i zgody nie stanowi żadnej przeszkody przy obejmowaniu w Polsce najwyższych godności, to jednak stałość przekonań doktora Olechowskiego też zasługuje jeśli nawet nie na pochwałę, to przynajmniej na zauważenie, niczym stałość sławnego Regulusa. Do sprawy tej zapewne będziemy jeszcze wielokrotnie wracali, ponieważ objawienie przez doktora Olechowskiego decyzji kandydowania na prezydenta, bo "tak dalej być nie może", pozostaje w niejakim związku z pragnieniem premiera Tuska, by poprzez zmianę konstytucji pozbawić prezydenta nawet tych iluzorycznych uprawnień, jakie teraz ma. Czyżby premieru Tusku ktoś starszy i mądrzejszy już powiedział, że nie jest on przewidziany na tubylczego prezydenta? Wszystko to być może, zwłaszcza że właśnie urząd skarbowy zajął konto bankowe koalicyjnego Polskiego Stronnictwa Ludowego, żeby zabrać stamtąd 18 milionów złotych, jakie PSL bezpodstawnie - jak się okazało - wziął od państwa tytułem zwrotu kosztów kampanii wyborczej. Czy w tej sytuacji PSL zdecyduje się na wystawianie kandydata? To nie jest takie pewne. SLD wprawdzie lansuje ("a potem lansował mnie przez dwie godziny") kandydaturę Jerzego Szmajdzińskiego, ale pan dr  Olechowski jest - co tu ukrywać - od Jerzego Szmajdzińskiego znacznie przystojniejszy, co musiałaby przyznać nawet pani Katarzyna Maria Piekarska, promująca pana Szmajdzińskiego z ramienia SLD. Tak wygląda sytuacja po stronie sił zdrady i zaprzaństwa. Po stronie sił nieubłaganie stojących na gruncie patriotyzmu,  jedynym kandydatem pozostaje na razie prezydent Lech Kaczyński, któremu strategię zwycięstwa  prezes Jarosław Kaczyński buduje na zasadzie mniejszego zła. Wprawdzie bowiem prezydent Lech Kaczyński ponarażał się każdemu środowisku, które w poprzednich wyborach go popierało (Kresowian zraził sobie nadskakiwaniem prezydentowi Juszczence, czego jedynym efektem jest umocnienie pozycji i buty banderowców nie tylko na Ukrainie, ale również w Polsce), narodowców - corocznym ceremoniałem zapalania chanukowych świec i nadskakiwaniu żydowskiej loży B'nai B'rith, środowisko Radia Maryja - nadskakiwaniem pani Marii Kaczyńskiej feministkom, paniom filozofowym i Monikom Olejnik, jakby zupełnie nie wiedziała, skąd właściwie panu prezydentowi wyrastają nogi, przeciwników Unii Europejskiej - entuzjazmem dla Traktatu lizbońskiego), więc największą troską prezesa Jarosława Kaczyńskiego jest niedopuszczenie do pojawienia się jakiegoś innego "patriotycznego" kandydata. Liczy on już chyba wyłącznie na to, że ci, którzy nie będą chcieli głosować na pana doktora Olechowskiego z uwagi na "wywiad gospodarczy" i tak dalej, ze łzami w oczach i zaciśniętymi zębami oddadzą głos na jego brata. Taka to ci alternatywa. Ale mimo wszystko - wesołych Świąt! SM

ARABSKI ŁĄCZNIK?Libańczyk Abdul Rahman Al-Assir jest znany w świecie biznesu, choć jednocześnie okryty gęstą zasłoną tajemnic. Nigdy nie pozwala się fotografować. Biznesmen ze specjalnością brokera, czyli pośrednika w handlu bronią. Starannie ukrywający sekretne kontakty z islamistami. Uchylają tę zasłonę francuskie służby specjalne. Jedną z tajemnic Abdula Rahmana Al-Assira ujawniły francuskie media omawiając opracowany przez Marca Trevidica byłego oficera francuskiego wywiadu DGSE, raport „Nautilus”. Jedno ze źródeł raportu to informacje MI 6 (wywiadu brytyjskiego).
Zamach w Karaczi We Francji od ubiegłego roku trwa śledztwo w sprawie podejrzanej transakcji bronią i sprzętem wojskowym z lat 1993–1995, gdy premierem Francji był Edouard Balladur. Transakcja o wartości miliardów ówczesnych franków przewidywała dostawy francuskiej broni, sprzętu wojskowego oraz łodzi podwodnych „Agosta” – dla rządu Pakistanu. Z raportu „Nautilus” wynika, że w transakcji pośredniczył Abdul Rahman Al-Assir. Bliski przyjaciel Asifa Ali Zardariego, ówczesnego ministra obrony Pakistanu w rządzie jego małżonki Benazir Bhutto. Obecnie Zardari jest prezydentem Pakistanu. Francuski wymiar sprawiedliwości ma poważne podejrzenia, że pieniądze pochodzące z prowizji za sfinalizowanie tych dostaw były wykorzystane do opłacenia prezydenckiej kampanii wyborczej ówczesnego premiera Balladura. Są też poważne podejrzenia, że bombowy zamach terrorystyczny, w którym zginęło 11 francuskich inżynierów z państwowych zakładów stoczniowych DCN w Cherbourgu, jest dalszym ciągiem afery zwanej od niedawna we Francji „Pakistangate”. Materiałem wybuchowym był TNT, środek używany prawie wyłącznie przez wojsko. O ten zamach przez pewien czas podejrzewano al Kaidę. Jednakże obecnie Francuzi mają pewne dowody, że była to zemsta niektórych pakistańskich środowisk wojskowych i pośredników, którzy generalnie nie skorzystali – albo skorzystali mniej, niż oczekiwali – na tej aferze po tym, jak wybory przegrał Balladur, a prezydentem Francji został Jacques Chirac. Autor raportu „Nautilus” przytacza fakty wskazujące, że przynajmniej jeden z pośredników miał świetne kontakty z pakistańskimi służbami specjalnymi, a równocześnie ze środowiskami islamskich terrorystów. Jednym z pośredników był Al-Assir. Na razie francuskie źródła ujawniły, że zamachu na francuski autokar dokonała islamistyczna grupa Harakat ul-Mudżahidin. Ta sama, która porwała i zamordowała amerykańskiego reportera Daniela Pearla. Innym wątkiem w karierze Al-Assira jako brokera na rynku broni jest jego pozycja między takimi potentatami tego rynku jak Adnan Khashogi i Monser Al-Kassar. Z Khashogim był związany poprzez swoją pierwszą żonę Samirę, siostrę Adnana, a ponadto sprawował kierownicze funkcje w kilku ważnych spółkach Khasogiego (mającego – jak spekulują media hiszpańskie i portugalskie – niejasne rodzinne powiązania z Osamą bin Ladenem). Z Syryjczykiem Al-Kassarem Libańczyka łączą więzi towarzyskie i biznesowe. Al-Kassar do chwili aresztowania w czerwcu 2008 r. był – jak piszą hiszpańskie i portugalskie media – nieformalnym szefem mafii, zwanej grupą z Marbell (znanej miejscowości na południu Hiszpanii, gdzie Syryjczyk miał rezydencję) zajmującej się m.in. nielegalnym handlem bronią. Akt oskarżenia i uzasadnienie wyroku sądu federalnego USA mówią wprost, że Al-Kassar stworzył światową sieć przestępczych interesów: handlu bronią, narkotykami i prania brudnych pieniędzy. Z akt procesowych Al-Kassara wynika, że w grupie z Marbell był również Al-Assir. Amerykanie podejrzewają go o dostarczanie broni libańskiemu Hezbollachowi, o bliskie związki z al Kaidą, a także o współfinansowanie ataków terrorystycznych 11 września 2001 r. Z tego powodu jest poszukiwany przez władze amerykańskie.

Legalny biznes? Al-Assir prowadził też legalną działalność handlową, polegającą dotychczas na pośredniczeniu w transakcjach zbrojeniowych między poważnymi producentami i eksporterami a nabywcami, zwłaszcza rządowymi. Współpracował szczególnie ze znaną firmą handlującą bronią Scorpion International Services, (zarejestrowaną w Wiedniu, z siedzibą w Atenach), reprezentującą sześć największych państwowych firm zbrojeniowych Rosji. Legalnie współpracował także z Bumarem, pomagając tej firmie sprzedawać broń na całym świecie. Według niektórych źródeł jego kontakty z Polską sięgają połowy lat 70. Często bywał na kieleckich targach zbrojeniowych. W latach, gdy Bumarem kierował Roman Baczyński, Abdul Rahman Al-Assir był dla tej firmy jednym z najważniejszych brokerów. Bumar był mu dłużny za prowizje ok. 60 mln dol. W 2007 r. pośredniczył w sprzedaży przez Bumar broni dla Gruzji. Obecnie polska firma zrezygnowała z jego usług, choć kontakty istnieją nadal, Al-Assir jest bowiem oficjalnym przedstawicielem większościowego udziałowca kuwejckiego w firmie zbrojeniowej Bumar-Gulf. Tym udziałowcem jest najstarszy syn emira Kuwejtu, Mubarak. Na stronach ambasady polskiej w Kuwejcie znaleźliśmy bardzo pozytywne opinie o działalności spółki Bumar-Gulf i samego Al-Assira.

Rodzinne interesy Al-Assir kieruje kilkoma firmami formalnie zajmującymi się usługami finansowymi i pośrednictwem. Rejestrowane są głównie w Curacao i na Gibraltarze. Razem z jednym z braci zarządzał firmą z siedzibą w Huston-Gulf Interstate Engeneering Company (GIEC), specjalizującą się w budowie ropociągów. Firma ta podobno miała współpracować przy tworzeniu koncepcji inwestycji Odessa–Brody–Płock. Amerykańska prasa specjalistyczna informuje, że ostatnio GIEC interesuje się budowaniem gazoportów. Jednak i w Hiszpanii, i w Portugalii Al-Assir był też bohaterem poważnych afer. Brat Libańczyka – także wymieniany w raporcie „Nautilus” – Rahid Al-Assir od pewnego czasu prowadzi działalność biznesową w Polsce. Zasiada we władzach dwóch spółek zarejestrowanych w Warszawie – Cellcom sp. z o.o. oraz Md. Capital sp. z o.o. W tej drugiej prezesem jest od roku Robert Draba. W Cellcom Draba figuruje jako członek zarządu. Obie spółki mają rozległe powiązania biznesowe, m.in. z firmami z Wybrzeża.

Sprzedaż monitorowana? O Libańczyku i jego otoczeniu mówi „GP” były wysoki funkcjonariusz ABW: „Starannie obserwowaliśmy Abdula Rahmana Al-Assira. A także jego rodzinę. Jak w przypadku każdego handlarza bronią. Oczywiście, o konkretach nie mogę powiedzieć, ale byli wszyscy otoczeni naszą staranną uwagą. Z tym że ABW to służba krajowa. Dużo więcej należało do wywiadu zagranicznego, Al-Assir jest obcym obywatelem”. Były minister-koordynator ds. służb specjalnych Zbigniew Wassermann w rządzie Jarosława Kaczyńskiego stwierdza: „Informacje służb spowodowały, że minister skarbu państwa w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, Władysław Jasiński, odrzucił ofertę zakupu polskich stoczni za pośrednictwem Libańczyka. W sierpniu 2008 r. również minister Aleksander Grad nie przyjął propozycji kuwejcko-holenderskiej firmy Team Fortis Bank”. Jesienią tego samego roku rząd zlecił służbom specjalnym, zwłaszcza ABW, monitorowanie sprzedaży polskich stoczni. W maju br., po wpłaceniu wadium przez inwestora, ABW przygotowało notatkę na temat Stichting Particulier Fonds Greenrights. Kontrwywiad opisał rolę Abdula Rahmana Al-Assira w transakcji stoczniowej, ale jak się dowiedzieliśmy, nie było w niej informacji, z kim Libańczyk jest powiązany. Dowiedzieliśmy się też, że Agencja Wywiadu nie przedstawiła notatki, być może nie żądano tego. Ze źródeł zbliżonych do ABW wynika tymczasem, że gdy w sierpniu br. tajemniczy inwestor wycofał się z transakcji stoczniowej – Agencja jakoby pośrednio przekonywała Al-Assira, aby poszukiwał innego inwestora. Zabiegać miał o to szef ABW Krzysztof Bondaryk, który spotkał się w tym celu na targach zbrojeniowych w Kielcach z Baczyńskim, pozostającym w stałym kontakcie z Libańczykiem. Oficjalnie ABW zaprzecza, że spotkanie miało miejsce. Z Baczyńskim nie udało się nam skontaktować.  Teresa Wójcik

26 grudnia 2009 Jedynie prawda jest ciekawa- dalszy ciąg ciekawości... Dzisiaj zaczynam czwarty rok codziennego opisywania rzeczywistości, którą widzę ja, a której nie widzi wielu moich rodaków. Propaganda masowego rażenia robi swoje i odbiera wolę  myślenia, odzwyczaja od myślenia- bo taka jej rola i takie jej zadanie. Trzysta sześćdziesiąt pięć, razy trzy lata? Tysiąc dziewięćdziesiąt pięć moich  felietonów znajduje się w sieci(!!!!). Sam jestem zaciekawiony- jak to się stało? A to stało się naprawdę? Codziennie dwie strony formatu A-4…Ile tego jest? Zawziąłem się drugiego dnia  Świąt Roku Pańskiego – 2006. I w tym postanowieniu trwam do dziś… Życzę sobie, żeby jeszcze trwać… Zapraszam do obejrzenia galerii moich zdjęć, na których państwo znajdziecie  różnych ludzi, z którymi miałem przyjemność lub nieprzyjemność zetknąć się w moim  życiu., w ciągu ostatnich piętnastu lat. Są to ludzie znaczący  w różny sposób: jedni służyli złu- a inni dobru. Tak już jest na tym Bożym świecie. Gdyby nie było zła, nie potrafilibyśmy określić co jest dobre, a co złe. Nie byłoby platformy obywatelskiej- porównawczej. A tak jest. A że jest go zbyt dużo? Taka jest widocznie wola nieba, a z nią  zgadzać się trzeba. Od 12 stycznia 2010 roku będzie głosowanie na najlepszy blog roku. W ubiegłym roku zająłem trzecie miejsce w konkursie- blog blogerów. W tym roku chciałbym zająć pierwsze. Pomożecie państwo? Pomożemy! Słyszę  przynajmniej tych , którzy mnie popierają i zgadzają się z moimi opiniami i komentarzami. Poproście członków swoich rodzin, żeby oddali głos w konkursie. Jeden SMS z jednej komórki. Cena - 1 zł plus VAT.! I pamiętajcie państwo o gronie swoich znajomych. Mam numer C00041. A teraz do rzeczy:W dniach 4-11 lutego 1945 roku odbyła się  Konferencja w Jałcie, tak naprawdę w Liwadii, niedaleko Jałty, w Pałacu Potockich, gdzie ustalono podział świata na  czterdzieści lat. Wielkimi obecnymi przy podziale byli: Stalin, Roosevelt i Churchill. Postanowiono wstępnie o utworzeniu Organizacji Narodów Zjednoczonych, zalążka Światowego Rządu i przystąpieniu ZSRR do wojny na Dalekim Wschodzie. Mamy obecnie nad sobą - jako Polacy trzy rządy: najważniejszy ONZ- najbardziej ogólny wytyczający kierunki wprowadzania socjalistycznych rozwiązań, drugi--Komisję Europejską,- uszczegóławiający te rozwiązania, i dyscyplinujący nas w ich wprowadzaniu, co dotyczy też spraw kulturowych i obyczajowych, a na końcu tzw. polski, który resztką władzy dzieli się z   różnymi gremiami poza tzw. konstytucyjnymi np. Fundacją Batorego i dziesiątkami innych fundacji mniejszego płazu  politycznego, zajmujących się ormowaniem( od słowa ORMO!) i dyscyplinowaniem nas we wprowadzaniu rozwiązań socjalistycznych i obyczajowych na poziomie  polskim, z poziomu ponadnarodowego.. Pomagają w tym dyscyplinowaniu nas, oficerowie  frontu ideologicznego różnych służb, które czuwają, żeby demokracja nie była zagrożona, to znaczy, żeby ciągle u steru władzy byli swoi. Wtedy demokracja jest pełna, a gdy pojawia się siła obca- demokracja jest- ma się rozumieć--  zagrożona. Jak zwykle przy takich okazjach podpisuje się różne tajne porozumienia, żeby w danym momencie świat się o nich nie dowiedział.. A przecież w demokracji, obowiązuje jawność życia politycznego, a tu utajnia się niewygodne informacje. Co innego pakt Ribbentrop – Mołotow. Nie były to państwa demokratyczne, chociaż towarzysz Hitler doszedł do władzy demokratycznie, a w Sowietach wybory też  odbywały się demokratycznie.  Obywatele sowieccy, chodzili i wybierali. Towarzysz Salin często mawiał, że „ mamy najlepszą demokrację na świecie”(???). Dekoracja, dekoracją - a gdzie demokracja? W tejże Jałcie postanowiono  również o pewnej sprawie, która  na światło dzienne wyszła dopiero w latach siedemdziesiątych, a  o której Aleksander Sołżenicyn, którego Lech Wałęsa nazwał  lekceważąco „Wielkorusem”, - napisał-,  że jest to” ostatnia tajemnica II wojny światowej” To było  przed tym, jak obalając domino, w Berlinie, symbolizujące obalenie Muru Berlińskiego, który to Mur obalił pan Lech Wałęsa, bez prezydenta Reagana i bez polskiego Papieża. Naprawdę człowiek Wielki!  A przy tym nie Wielkopolak. Co prawda brytyjskie archiwa do tej pory na ten temat milczą tak jak w innych sprawach za którymi stoją Brytyjczycy, np. sprawa generała Sikorskiego, na którego odtajnienie musimy czekać następne pięćdziesiąt lat.. Podobnie jest oczywiście z archiwami radzieckimi.. Ojjjjj przydałoby się powtórzyć rok 1612. Skończyłaby się w Polsce  rola agentów pracujących dla Kremla. Chodzi mi o operację Keelhaul,( przeciąganie pod kilem) trwającą od 1945- do 1947 roku, a  polegającą na tym, że władze demokratycznego  Zachodu, realizujące prawa człowieka w tym wolności człowieka, w tajnym porozumieniu ze Stalinem zobowiązały się do przekazania wszystkich „obywateli” ZSRR powrotem do … gułagu ZSRR. I ludojadowi Stalinowi!  W jego obrzydliwe ręce i ideologię, będącą kontynuacją ideologii Lenina i Trockiego, ale bardziej w sosie narodowym. I nie tylko byłych „obywateli” ZSRR. Również tych, co „ obywatelami” ZSRR nie byli, bo byli na przykład poddanymi cara Mikołaja II, tak jak wszyscy Rosjanie, którzy wyjechali z Rosji podczas rewolucji,  podczas wprowadzania obywatelstwa sowieckiego a od 1922 - radzieckiego, zabiciu cara, jako pomazańca Bożego w Jekaternynburgu i jego rodziny. Co zrobili ludzie Lenina, tzw bolszewicy, a wcześniej nazywający się socjaldemokratami.. U nas na razie jest wielu socjaldemokratów w różnych lewicowych partiach, którzy do bolszewizmu się nie przyznają. A w głębi lewicowego serca- są bolszewikami., Czekają tylko na odpowiedni moment, żeby się ujawnić. Jak bardziej zaostrzy się walka klasowa., bardziej stosunki produkcji się zantagonizują. To wtedy! Stalinowi chodziło o tych wszystkich, którzy walczyli przeciwko niemu po stronie  Hitlera.. Chciał ich mieć u siebie, wymordować i skończyć z nimi i ich rodzinami - na zawsze. I to przy pomocy, kochających człowieka demokratów Zachodnich- zrobił! Gen. Andrzeja Andriejewicza Własowa powieszono w sierpniu 1946 roku na strunie fortepianowej- według wzorów niemieckich- stosowanych szczególnie po nieudanym zamachu na Hitlera- i następnie wbito hak w jego głowę(???) Własow, jako niedoszły duchowny prawosławny, ukończył dwa lata seminarium duchownego, a potem kształcił się na agronoma, zanim trafił  do Armii Czerwonej, został powołany. Poza kursami oficerskimi nie ukończył żadnej uczelni wojskowej, ale wojnę  ukończył jako dowódca kompanii. Brał udział głównie w uśmierzaniu buntów chłopskich. W latach 1937-1938, jako członek wojskowego trybunału wojskowego, wydał kilkaset wyroków śmierci w sfabrykowanych procesach stalinowskich.. Pracował również jako doradca w sowieckiej misji wojskowej w Chinach. I niech ktoś nie pomyśli, że jego celem  życiowym było przejście na stronę niemiecką. W wyniku niesensownych  rozkazów dowództwa Armii Czerwonej w Moskwie, jego 2 Armia Uderzeniowa znalazła się w niemieckim okrążeniu i została rozbita. Po dwutygodniowej tułaczce , Andrzej Własow poddał się Niemcom. Niemcy zaczęli go wykorzystywać propagandowo dopiero w 1944 roku, a Himmler pozwolił mu, na utworzenie samodzielnych oddziałów rosyjskich, które przyjęły nazwę Rosyjska Armia Wyzwoleńcza (Ruskaja Oswoboditielnaja Armia). Żołnierze z naszywką ROA pojawili się już w 1943 roku, bo niemieckie Oberkommando der Heeres, wydało bowiem rozkaz, by wszyscy ochotnicy z dawnych terenów sowieckich nosili taki znak rozpoznawczy. Służyło to stwarzaniu wrażenia,  że zjawisko to ma charakter masowy. Obowiązkowo nosili je  także hiwisi, byli jeńcy wojenni z Armii Czerwonej i sowieccy cywile w służbie  armii niemieckiej, wykonujący czynności pomocnicze. ROA po sformowaniu i wysłaniu ich na front okazali się jednostka niezwykle bitną i zdyscyplinowaną, co wprawiało w podziw dowódców niemieckich. Tym bardziej, że tzw. własowcy nie mogli liczyć na jakąkolwiek litość przy schwytaniu. Kula w łeb! Na litość nie mogła liczyć też schwytana rodzina własowca. Jak  to przy odpowiedzialności zbiorowej. Wsie pod stienku! Gdy Czesi wywołali pod koniec wojny powstanie w Pradze, mające na celu wypędzenie Niemców, zwrócili się po linii słowiańskiej o pomoc do generała Siergieja Kuźmicza Buniaczenki z Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej. Generał podżył z pomocą dla walczącej Pragi, ratując powstanie przed klęską, która niechybnie by nastąpiła, tak jak w Warszawie, kiedy uważano, że Armia Niemiecka jest tak słaba, że można.. W walkach z niemieckim sojusznikiem poległo 300  żołnierzy i oficerów 1 Dywizji Piechoty (KONR). A potem  Czesi zażądali… wycofania antysowieckich sił rosyjskich z Pragi.(???) Wielkim bandytą po stronie Hitlera był niejaki Bronisław Władysławowicz Kamiński, dowodzący 29 Dywizją Grenadierów SS( 1 rosyjska)( niem. Waffen-Grenadier Division der SS). Dywizja ta często nazywana była Waffen-SS Division „RONA” ( Ruskaja Osoboditielnaja Narodnaja Armia). Kamiński był synem Polaka i Niemki. Żadnego narodu tak nienawidził jak Polaków. Wspominał nas jedynie w sposób obelżywy. Jego zbrodnie to głównie gwałty, grabieże, mordy, także w szpitalach..  Również w Powstaniu Warszawskim. Do Własowa nie chciał się przyłączyć, marzył- poprzez swoje  dobre stosunki z Himmlerem- wysadzić Własowa z siodła i zostać rosyjskim Furerem. Nie udało się! Został rozstrzelany przez samych Niemców, ale nie za zbrodnie wojenne. Ale za niesubordynację i unikanie walki(???) Niemcy przez jakiś czas utrzymywali wyrok w tajemnicy przed jego żołnierzami, a samą dywizję Waffen- SS Division „RONA” rozformowano i włączono w skład ROA Własowa. Innym rosyjskim oddziałem walczącym u boku armii niemieckiej był  XV Kozacki Korpus Kawalerii SS( XV Kosaken-Kavallerie-Korps), stworzony na bazie 1 Kozackiej Dywizji Kawalerii. Dowódcą Korpusu był Górnoślązak, gen. Helmuth von Pannwitz , który już w młodości zafascynowany był Kozakami i z rodzinnej Opolszczyzny często jeździł do Częstochowy, by przyglądać się musztrze paradnej Kozaków. W czasie powstań śląskich walczył we Freikopsie, ale już w dwudziestoleciu międzywojennym był rządcą, w dobrach radziwiłłowskich. Mówił biegle po polsku i w tym języku wydawał komendy. Przeszedł nawet na prawosławie. Korpus wykorzystywany był przede wszystkim w Jugosławii do walki z komunistyczną partyzantką, ale na tym tle ciągle dochodziło do niesnasek. Kozacy chcieli na Front Wschodni do walki z bolszewikami. Ściągano kilkakrotnie- dla polaryzowania nastrojów w Korpusie Kawalerii SS- gen. Piotra Krasnowa, kiedyś atamana Wojska Dońskiego, którzy od pokoleń służyli sumiennie carowi. Piotr Krasnow był monarchistą, z takim Własowem nie chciał mieć nic wspólnego..W czasie Powstania Bokserów w Chinach( 1899-1901) i w czasie wojny 1904- 1905 był korespondentem wojennym. Tworzył Republikę Dońską. W Niemczech kierował Bractwem Rosyjskiej Prawdy. Napisał i wydał ponad 20 książek. Jako prawosławny monarchista,  od 1942 roku staną na czele Centralnego Biura do Spraw Kozackich i Administracji Wojsk Kozackich w Berlinie. Nienawidził bolszewików, a komunizm utożsamiał z Żydami.. Sympatyzował z Polakami. O tajnej operacji Keelhaul, ustanowionej w Jałcie , nie wiedział.. Próbował ratować swoich rodaków we Włoszech, spotykając się osobiście z amerykańskim generałem Alexandrem, którego znał jeszcze z okresu wojny domowej w Rosji. Kozaków się uratować nie dało, bo porozumienie ze Stalinem  zapadło,  a  Brytyjczycy sprytnie rozbroili Kozaków, wzywając  oficerów na pozorowaną naradę. Cała tragedię Kozaków, którzy nie byli „ obywatelami” sowieckimi; mieli paszporty : jugosłowiańskie, niemieckie,  bułgarskie, francuskie, a nawet polskie- opisał bardzo przejmująco i dokładnie, Józef Mackiewicz , w swojej książce „Kontra”, którą mam na półce i  którą  przeczytałem kilka lat temu. Kozacy z Włoch przeszli do Austrii, gdzie w miasteczku Judenburg, zostali przekazani Armii Czerwonej , załadowani i wysłani do sowieckiego łagru.. Wraz z gen Piotrem Krasnowem. Na pewną śmierć! Bolszewicy wymordowali większość rodziny Piotra Krasnowa, ale ciekawostka.. Jego wnuk, Mikołaj Krasnow( Migiel Krasnoff), obywatel Chile, był wysokiej rangi wojskowym  i pracował  dla gen. Pinocheta, gdy ten powstrzymywał komunizm w swoim kraju. Pracuje jako menadżer hotelu wojskowego i jest oskarżony przez chilijską lewice o” łamanie praw człowieka”. Bo to co robili  komuno- socjaliści a Salwadorem A. w Chile, to nie było łamanie praw człowieka.. Bo komunizm nie jest łamaniem praw człowieka. Zgodnie z zawartym z Niemcami porozumieniem Kozacy nie byli wykorzystywani do działań przeciwko” królewskiej” partyzantce czetników Gen. Drazy Mihajlovicia. Dochodziło natomiast do strać z formalnym sojusznikiem, chorwackimi ustaszami.. Gdzie tylko pojawili się Kozacy- działalność partyzantki komunistycznej natychmiast ustawała. Niemcy mogli na Kozakach polegać.. I nie chcieli walczyć pod rozkazami „ bolszewika’ Własowa.. Jeszcze inną formacją wojskową walczącą po stronie Niemiec była 1 Rosyjska Armia Narodowa( Ruskaja Nacjonalnaja Armia) walcząca pod dowództwem gen. Borysa Alieksiejewicza Smysłowskiego ps.. Artur Holmston. Smysłowski trzymał stronę „ białych „ przeciwko bolszewikom, w czasie wojny domowej.. Potem był na emigracji w Polsce, związany z masonerią. Był wolnomularzem Starożytnego i Pierwotnego Rytu Memphis-Misraim. Działał także w loży „Piramida Północy”; przewodniczył kapitule „:Pelikan pod Jutrzenką Wschodzącą” Współpracował z  Abwehrą , wywiadem wojskowym. W latach 1928- 1932 przeszedł kursy w Reichswerze. W 1943 roku stanął na czele tzw. Sonderstab R- struktury do walki z sowieckim ruchem partyzanckim i spadochroniarzami. Przeżył nawet zamach na niego zorganizowany przez Armię Krajową, w maju 1944 roku. Został dowódcą 1 Rosyjskiej Dywizji Narodowej, a od 4 kwietnia 1945 roku 1 Rosyjskiej Armii Narodowej i generałem brygady. Nie wpadł w ręce Stalina. Wraz z pięćciustet żołnierzami znalazł się w neutralnym Lichtensteinie. Potem wyjechał do Argentyny., gdzie zaprosił go Peron. Tam założył  jeszcze Wojenno- Wyzwoleńczy Ruch im. Suworowa. Smysłowski zmarł w Lichtensteinie w roku 1988. W 1945 roku doszło jeszcze do powstania Komitetu Wyzwolenia Narodów Rosji, który obradował w Pradze. Na czele Komitetu stanęli;’  Andrzej Własow, Georgij Żylenkow, Wasilij. Małyszkin, Fiodor. Truchin, Michaił. Meandrow. Władimir Bojarski, Wiktor Malcew i Siergiej Buniaczenko.. Wszyscy przekazani stronie sowieckiej.. Osobne formacje mieli Gruzini, Azerowie, Tatarzy , Kałmucy, Ukraińcy, Łotysze czy Litwini Chociaż Ukraińcy( SSGalizien) czy Białorusini służyli również  w formacjach rosyjskich.. Bo kto bronił do końca bunkra Hitlera?Przecież nie Niemcy, a SS-mani z innych krajów.. Norwegowie, Holendrzy, Finowie… - o ile nie pomyliłem narodowości, bo piszę ten fakt z pamięci Prawda, że prawda jest ciekawa? Tylko trzeba mieć czas , żeby do niej dotrzeć... A ja mam tak mało czasu… WJR

WYKRADANIE AMERYKAŃSKIEJ TECHNOLOGII PRZEZ IZRAEL Obecna akcja amerykańskiego kontrwywiadu przeciwko byłemu naukowcowi z NASA Stewardowi Nozette rozpoczęła się od podstawienia pracownika FBI, udającego agenta Mossadu. W czasie umówionych spotkań w hotelu Mayflower w Waszyngtonie agent wręczał Nozettemu pewne sumy pieniędzy w zamian za supertajne informacje. Nozette dostarczał tajne informacje dotyczące systemu obronnego USA, wierząc, że trafią one do Izraela. Nozette miał już poprzednio podpisany kontrakt na usługi konsultacyjne z Israel Aerospace Industries, głównego kontraktora sprzętu wojskowego. Wprawdzie, jak dotychczas, władze USA tradycyjnie ignorowały, puszczały w niepamięć lub rezygnowały ze śledztw w sprawie izraelskiego szpiegostwa, to straty jakie z tego powodu poniosła gospodarka amerykańska oraz narodowe bezpieczeństwo okazały się być tak duże, ęe teraz chyba przebrała się juz miarka, co skłoniło służby specjalne USA do podjęcia odpowiedniej akcji. Jak na ironię, w tym tygodniu izraelskie lobby świętowało w Nowym Jorku rocznicę przeprowadzenia największej tajnej operacji przeciwko przemysłowi USA oraz amerykańskim pracownikom. Firma Israel Aerospace Industries, która kiedyś nosiła nazwę Israel Aircraft Industries (IAI), została założona przez legendarnego inżyniera lotnictwa i przedsiębiorcę Adolfa “Al” Schwimmera. Schwimmer był główną postacią w aferze szmuglowania nadwyżek amerykańskiego sprzętu wojskowego i zaopatrzenia z II wojny ąwiatowej (Haganah smuggling) na wojnę w Palestynie. Zakupił duże ilości samolotów wojskowych, wykorzystując duże rabaty cenowe od War Assets Administration. Pogwałcił jednak prawo, które zabraniało eksportu nadwyżek wojskowych do krajów gdzie miał miejsce konflikt wojenny. Utworzył w tym celu fikcyjnę korporację panamską, która przemycała sprzęt lotniczy do Palestyny gdzie trwała wojna o utworznie państwa Izrael w 1948 roku. Żaden z głównych amerykańskich bossów, finansujących całe przedsięwzięcie, nie poszedł z tego powodu do więzienia, chociaż kilka plotek jak Nathan Liff pojawiło się w sędzie kryminalnym. Dostali małe wyroki, usprawiedliwiając się, że “zaopatrywali jedynie w broń żydowskich chłopców, którzy dostarczyli Żydów ocalałych z Holocaustu sprzed hitlerowskich pieców do ich ojczyzny”. Skazany przestępca Schwimmer, ktoóy nie spędził ani jednego dnia w więzieniu opuscil USA i z poparciem Dawida Ben Guriona oraz Szymona Pereza został dyrektorem IAI. IAI zawarło kontrakty z siłami powietrznymi Izraela w latach 1950. i rozpoczęło zakrojoną na szeroką skale akcję szpiegowską wykradania amerykańskiej technologii wojskowej, lotniczego know-how oraz projektów sprzętu militarnego. Dopiero w 2000 roku amerykańscy przyjaciele załatwili mu u prezydenta Billa Clintona możliwość formalnego ułaskawienie, ale Schwimmer w wywiadzie dla Forward powiedział, że wymaga to wypełniania szeregu dokumentów, w których prosi o wybaczenie Departament Sprawiedliwości, że on nie czuje się winny, nie zrobił nic złego i nie potrzebuje prosić o ułaskawienie. Schwimmer nie jest jedynym Żydem, który popełnił przynoszące zyski przestępstwo wobec Stanów Zjednoczonych w imię Izraela, co uczciła cicha uroczystość rocznicowa w Nowym Jorku. Na wiosnę 1984 roku American Israel Public Affairs Committee (AIPAC) oraz Amerykańsko-Izraelska Izba Handlowa znajdowały się w środku bitwy z amerykańskimi korporacjami, organizacjami przemysłowymi oraz związkami zawodowymi. Izraelskie lobby walczyło o nieograniczony dostęp izraelskich firm eksportowych do olbrzymiego amerykańskeigo rynku w ramach szeregu tzw. porozumień “wolnego handlu” (właściwszą nazwą byłoby handlowe porozumienia międzyrządowe). 76 głównych amerykańskich grup interesu od Monsanto i Dow do AFL-CIO prowadziło walkę z małą grupą 23 organizacji izraelskiego lobby, które w większości nie miały rzeczywistego biznesowego zaplecza. Wymusiły one na prezydencie Reaganie podpisanie pierwszego bilateralnego układu handlowego w czasie kiedy Izrael znajdował się kryzysowej sytuacji gospodarczej. Tajna współpraca z tą grupą lobbystyczną zajął się minister gospodarki Izraela Dan Halpern. Według ostatnio ujawnionych dokumentow FBI, w 1984 roku Halpern otrzymał od AIPAC 300-stronicowy tajny raport handlowy USA, przygotowany przez Komisję Handlu Międzynarodowego. Halpern później odmówił ujawnienia FBI w jaki sposób wszedł w posiadanie tych ścisle tajnych dokumentów, ponieważ “etyka profesjonalnego dyplomaty nie pozwala mu na ujawnienie źródła.” Wspomniany raport zawierał najbardziej tajne dane rynkowe i handlowe, dotyczące amerykańskich firm, które stawiały największy opór izraelsko-amerykanskiemu układowi handlowemu. Dane te do dzisiaj są opatrzone klauzulą “ścisle tajne.” W 1948 roku po potwierdzeniu immunitetu dyplomatycznego przez Departament Stanu USA, który zwalniał go od odpowiedzialności karnej, Dan Halpern udzielił wywiadu FBI, w czasie którego stwierdził, że “posiadanie raportu przez AIPAC i rząd Izraela nie spowodowało żadnych szkód gospodarce amerykańskiej i że całemu zamieszaniu wokół tej sprawy poświęcono więcej uwagi niż to było warte”. Abstrahując od nieustannych wysiłków Izraela, aby zdobyć amerykańskie tajemnice wojskowe oraz własność intelektualną, wspomniany izraelsko-amerykański bilateralny układ handlowy należy do porozumień, które przynoszą najgorsze rezultaty stronie amerykańskiej. Jego skutkiem jest olbrzymi deficit handlowy USA, wynoszący ponad 71 mld dolarów, ponieważ praktycznie zamyka on granice Izraela dla amerykańskich produktów. Udział amerykańskich towarów w handlu z Izraelem spadł z 27% w 1985 r. do 12% w ubiegłym roku. Porozumienie izraelsko-amerykańskie powoduje nieustanne skargi ze strony amerykańskich grup handlowych dotyczących dostępu do rynku oraz ochrony własności intelektualnej. Władze amerykańskie stosują “sprytną” praktykę umieszczania wszystkich tajnych informacji przemysłowo-handlowych w jednym, łatwo dostępnym dla Izraela, miejscu. Możliwość taka została np. wykorzystana przez Ministerstwo Zdrowia Izraela, które ma dostęp do klinicznych dossiers amerykańskich przedsiębiorstw farmaceutycznych, obowiązkowo ujawnianych przy staraniach o dostęp do rynku. W rezultacie izraelscy producenci lekarstw mogą bezkarnie podrabiać leki, wykorzystując receptury, bądęce chronioną własnością intelektualną firm amerykańskich. Większość Amerykanów uznałaby zapewne przejęcie dokumentów handlowych w 1984 r. za zwykłą kradzież, podlegającą postępowaniu prokuratorskiemu, gdyby wiedziała o tym fakcie. Nie dotyczy to jednak Żydów z izraelskiego lobby, którzy gościli 3 grudnia 2009 r. Dan Halperna, będącego obecnie wiceprezesem Amerykańsko-Izraelskiej Izby Handlowej w Nowym Jorku. Jak na ironię Dan Halpern przygotował referat o “dialogu międzyrządowym”. Ani Halpern, ani AIPAC nigdy nie zostali pociągnięci do odpowiedzialności za wykradzenie danych handlowych, skompletowanych przez Przedstawicielstwo Handlowe USA oraz Komisję Handlu Miedzynarodowego, co zostało wykorzystane przeciwko interesom przemysłu i pracowników amerykańskich. Wręcz przeciwnie, obecnie AIPAC i byli amerykańscy oficjele publikują i rozprowadzają broszury oraz inne materiały promocyjne, udowadniające (mimo danych wskazujących na oczywiste straty dla amerykańskiego biznesu), że bilateralne międzyrzadowe porozumienie handlowe pomiędzy Izraelem a USA było pierwszym posunięciem, które utorowało drogę następnym układom handlowym, np. takim jak NAFTA. W takiej sytuacji trudno uwierzyć, że Stewart Nozette zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za próbę sprzedania amerykańskich sekretów wojskowych. Podobnie jak w poprzednich skandalach, okaże się, że nasz system prawny zaczyna powoli stosować zasadę podwójnej moralności i Nozett znajdzie się po uprzywilejowanej stronie ławy sądowej. Machina prawna zwykle działa powoli, ale były dyrektor AIPAC Neal Sher już smaruje publicznie jej tryby. Sher wyraził swoje oburzenie, że “był zaszokowany faktem jak słabo agenci FBI rozumieją zasady lobbingu i jak mało wiedzą o zbieraniu informacji”. Równocześnie ostrzegł, że “zanim Nozette zostanie postawiony przed sęd, liderzy żydowskich środowisk zrobią piekło i nie wykażą bojaźni jaką AIPAC przejawił w sprawach Steve Rosena i Keitha Weissmana”. Pytanie tylko czy Sher nie myli się w ocenie profesjonalizmu FBI w przeprowadzeniu śledztwa w sprawie byłych pracowników AIPAC? W przypadku Nozette’a wygląda na to, że pracownicy FBI celowo nie skontaktowali się z IAI lub przedstawicielami Izraela. Mogły istnieć uzasadnione podstawy, aby tego nie robić. Halpern bezwstydnie wykorzystał immunitet dyplomatyczny, aby uniknąć sledztwa ze strony FBI. W latach 1960. taki immunitet uniemożliwił FBI przeprowadzenie śledztwa w sprawie nielegalnego wysłania wzbogaconego uranu, przeznaczonego do budowy bomb jądrowych, z Nuclear Material and Equipment Corporation (NUMEC) w Pensylwanii do bazy Dimona w Izraelu, gdzie budowano urządzenia do produkcji broni nuklearnych. Właściciel NUMEC Zalman Shapiro oraz szef miejscowej organizacji syjonistycznej byli przesłuchiwani przez CIA, FBI oraz specjalną komisję śledczą Kongresu USA, kiedy wykryto, że z NUMEC zniknęło 587 funtów wzbogaconego uranu, tuż po wizycie izraelskiego szpiega Rafaela Eitana. Ambasada ostrzegła, że uzna sprawdzenie ładunku wysłanego z Numec do Izraela za naruszenie “nietykalności dyplomatycznej”. Departament Stanu wymógł na FBI odstąpienie od tego zamiaru, uzasadniając, że złamanie “immunitetu dyplomatycznego” może grozić potencjalnymi nieobliczalnymi skutkami. Inspektorzy FBI mogli tylko bezsilnie przyglądać się jak ładowano przesyłkę w zaplombowanym ołowianym kontenerze NUMEC na samolot El Al’u na lotnisku Idlewild, nie mogąc sprawdzić ładunku. W 2009 r.w sprawie Nozette’a FBI chciało uniknać zaangażowania Departamentu Stanu USA, który ma długą historię ochrony izraelskich szpiegów pod pretekstem “naruszenia stosunków dyplomatycznych”. Dobre udokumentowanie motywów Nozette’a może w przyszłości zapobiec również próbie wykorzystania “doktryny Ellis’a” w sądzie. Przed wniesieniem do sądu sprawy oskarżonych członków AIPAC Rosena i Weissmana, zespół ich obrońców uzyskał olbrzymie poparcie ze strony przewodniczącego sędziego T. S. Ellis’a. W rezultacie, tuż przed podjęciem decyzji o odrzuceniu oskarżenia, prokurator otrzymał polecenie, aby nie udowadniać czy obydwaj oskarżeni przekazali tajne informacje do Izraela, ale czy ich “stan umysłu” pozwalał im na ocenę czy popełniają przęstepstwo. Przepisy z 1917 roku Espionage Act nie poruszają takiej sprawy. Tym razem, ujawnione dokumenty FBI wyraźnie świadczą o tym, że Nozette był właśnie w takim “stanie umysłu”. FBI postarało się również, ażeby o całej sprawie nie dowiedziano sęe we Wschodnim Dystrykcie Wirdzinii sędziego Ellis’a, a nawet doprowadzono do zmiany zespołu sędziowskiego w Dystrykcie Columbia. Na przekór poprzednim oskarżeniom dyrektora AIPAC Sher’a, obecny przypadek Nozette’a pokazuje jak dużo FBI wie o metodach działania AIPAC oraz Izraela w zakresie “lobbingu i zbieraniu informacji”. Jeżeli dojdzie do otwartej i prawidłowej sprawy karnej, to może ona nawet zapoczątkować proces powrotu amerykańskiego systemu sądownictwa do równej dla wszystkich sprawiedliwości. Grant Smith

Tydzień do końca roku, a gazu nie ma Komisja Gospodarki chce spotkania z ministrem gospodarki Waldemarem Pawlakiem w sprawie negocjacji z Gazpromem. Chociaż PGNiG informuje, że magazyny gazu w Polsce są wypełnione w 80 proc., a wicepremier Waldemar Pawlak zapewnia, że gazu w Polsce w styczniu nie zabraknie, to jednak ze względu na przedłużające się negocjacje na dostawy surowca z Gazpromem sytuacja niepokoi ekspertów. - Mamy tydzień do końca roku, a gazu nie ma - podkreśla Przemysław Wipler, dyrektor Departamentu Dywersyfikacji Dostaw Nośników Energii w Ministerstwie Gospodarki w rządzie PiS, ekspert ds. energii Instytutu Jagiellońskiego. Kontrakt jamalski na dostawy gazu z Rosji obowiązuje do 2022 r., a na jego podstawie przesyłane jest do Polski ok. 7 mld m sześc. gazu rocznie, co stanowi większość importu gazu ziemnego. Obecnie aż 92 proc. importowanego przez nasz kraj gazu pochodzi z Rosji. Trwają negocjacje z Gazpromem na dodatkowe dostawy gazu do Polski od 2010 r. w związku z wygaśnięciem kontraktu z rosyjsko-ukraińskim RosUkrEnergo (RUE) oraz w celu przedłużenia istniejącego kontraktu do 2037 roku. Ma on dotyczyć 10,2 mld m sześc. gazu rocznie. Opozycja uważa, iż podpisanie umowy oznacza uzależnienie Polski na 28 lat oraz że nasz kraj otrzyma więcej gazu, niż potrzebuje, a to może również zmarginalizować rolę terminalu LNG w Świnoujściu. Pawlak zapowiedział, że wynegocjowane przez rząd 10 grudnia porozumienie w sprawie zwiększenia dostaw rosyjskiego gazu do Polski nie trafi na posiedzenie rządu, zanim PGNiG i Gazprom nie dogadają się między sobą. Jak informuje nas Joanna Wasicka-Zakrzewska, rzecznik prasowy PGNiG, negocjacje mają się rozpocząć w styczniu, jednak dokładnie nie wiadomo, kiedy - ze względu na okres świąteczny w Polsce i Rosji. Trudności w negocjacjach z Gazpromem Pawlak tłumaczył w mediach przekazaniem polskim negocjatorom nieprawdziwych danych na temat cen gazu przez pracownika PGNiG. O pracowniku tym mówił w jednej z gazet, że był to "zawodnik odziedziczony po poprzedniej ekipie". - Przecieram oczy, słysząc tego typu informacje. Jeśli premier jest na tyle bezsilny, że powołuje się na spisek wokół siebie i przedstawianie fałszywych danych przez pracowników PGNiG, to wygląda to niepoważnie z punktu widzenia pozycji negocjacyjnej polskiego rządu. Winę zwala się na jakiegoś urzędnika, którego nikt nie zna - ocenia poseł PiS Maks Kraczkowski, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Gospodarki. Trudno zorientować się, na jakim etapie są negocjacje z Rosjanami. Nie wiedzą o tym nie tylko politycy opozycji, lecz także koalicji. - Nie mam pojęcia, jak przebiegają negocjacje. Wszyscy na to patrzą podejrzliwie, ale nie znam żadnych szczegółów poza tym, co podają media - mówi nam poseł Antoni Mężydło (PO), również wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Gospodarki. Dodaje, że zorganizuje ona spotkanie z wicepremierem Pawlakiem, żeby tę sprawę wyjaśnił. Sam Pawlak w ostatnim czasie w mediach zaatakował poprzednią koalicję, zarzucając jej, że w negocjacjach z Gazpromem w 2006 r. "odpuściła 10 proc." w formule cenowej, narażając nasz budżet na straty w latach 2007 i 2008 w wysokości ok. 700 mln zł, a w roku 2009 - w wysokości 200 mln złotych. Politycy PiS wyjaśniają, że różnica wynikała z trendów w światowej gospodarce, które wówczas panowały. W latach 2005-2008 zapotrzebowanie na gaz w Polsce i Europie rosło, co oznaczało także wzrost cen. Jednak sytuacja się zmieniła, co związane jest z kryzysem, i rynek gazu ziemnego na świecie się załamał. Ale w 2006 r. Rosjanie rozpoczęli renegocjacje ceny gazu, co jest możliwe w przypadku zmiany warunków rynkowych w Europie. - Czas prowadzenia tych negocjacji gazowych to okres prosperity gospodarki światowej, kiedy ceny paliw osiągały olbrzymie pułapy, czyli formuły cenowe pokazywały, że trudno było uzyskać kontrakty cenowe, które - według wicepremiera Pawlaka - byłyby najlepsze - mówi Kraczkowski. Dodaje też, że wicepremier Pawlak nie bierze tych faktów pod uwagę, tylko odnosi swoje tezy do chwili obecnej, kiedy ceny surowców są na znormalizowanym poziomie. Kraczkowski, zastanawiając się, dlaczego Pawlak zaatakował poprzedników, przypomina swoją niedawną wypowiedź, zgodnie z którą przed Trybunałem Stanu należy postawić osoby niedbające o interes państwa i uzależniające nas od gazu z państw trzecich. Według Wiplera, wyraźnie widać, że negocjacje z Gazpromem nie przebiegają pomyślnie dla strony polskiej. - Mamy tydzień do końca roku, a gazu nie ma. Rząd nie może spać spokojnie, bo jeszcze tej zimy może nam zabraknąć gazu. Negocjacje prowadzone są w bardzo niekorzystnym momencie i ich przedłużanie jest tylko w interesie strony rosyjskiej. Poza tym obecnie nie mamy pewności, czy otrzymamy gaz po dobrej cenie - podkreśla ekspert. Z kolei Tomasz Chmal z Instytutu Sobieskiego dodaje, że wokół kontraktu gazowego jest zbyt dużo emocji, a zbyt mało chłodnej kalkulacji. - I to wykorzystują nasi kontrahenci, widząc, że sytuacja w Polsce jest niepoukładana, i prowadzą swoją grę, na czym wszyscy tracimy - podkreśla Chmal. Paweł Tunia

BĘDZIE LEPIEJ Trudno o dobry humor przy końcu dwudziestolecia, które dało Polsce formalną demokrację i gospodarkę rynkową, ale nie przyniosło przełamania mentalności społecznej rodem z PRL.Wszystko się zmieniło – mamy wolne wybory i jeździmy po Europie bez paszportów, ale nadal życie publiczne wypełnia nastrój pochodzący z czasów, które odeszły. Gdy dwadzieścia lat temu w Pałacu Namiestnikowskim zawiązywał się spisek komunistów i ich rejestrowanych i nierejestrowanych agentów, by podzielić się władzą, nie wierzyłem w jego powodzenie. Byłem pewien, że opinia publiczna dostrzeże zdradę i odrzuci moskiewski przeszczep. I nawet, o mało co, tak by się stało. Wybory z 4 czerwca były gestem woli zerwania z sowietyzmem, odrzucenia kłamstwa, żądaniem otworzenia okien i wpuszczenia świeżego powietrza. Ale przy oknach stali strażnicy z „drużyny Lecha” i pilnowali, żeby nie doszło do zabójczego dla nich przeciągu, żeby zatrzymać jak najwięcej posowieckiego zaduchu, żeby zbytnia wolność nie zawróciła ludziom w głowach i nie odesłali „kontraktu” razem z jego sygnatariuszami tam, skąd go przysłano – za Bug. To właśnie „drużyna Lecha” wraz z tysiącami wyhodowanych przez PRL oportunistów zapewniła transformację jawnego sowietyzmu w posowiecką mutację PRL-bis. Oczywiście, nie daliby sobie rady bez wsparcia tysiący tajnych współpracowników „ludzi honoru” z SB i WSW. Ważnym składnikiem tej trującej atmosfery była agentura kościelna, która może nie decydowała o biegu wydarzeń, ale spętała Kościół wewnętrznie i doprowadziła do tego, że milczał o przyczynach trwania zniewolenia. Te wielkie gęby krzyczące „Precz z jaskiniowym antykomunizmem, tolerancja dla inaczej myślących, walka z nacjonalizmem i antysemityzmem, nie przyspieszać polskich reform w trosce o szanse demokracji w Związku Radzieckim, uzdrowić RWPG, nie spieszyć się do NATO” są winne trwania Polski w beznadziei, a polskości w pogardzie. To oni są winni temu, że dla zdobycia i utrzymania władzy zapewnili komunistycznym zdrajcom i zbrodniarzom bezkarność i współrządzenie, a nomenklaturze prawo do zrabowania majątku narodowego. Ta wyselekcjonowana przez Kiszczaka „elita Solidarności”, ci przywódcy „konstruktywnej opozycji”, „nasi bohaterowie”, „ludzie, którym zawdzięczamy wolność”,  wtłaczali do życia publicznego gaz ogłupiający za pomocą propagandy rozpowszechnianej przez zdominowaną przez agentów prasę, radio i telewizję, a przy każdym ruchu ozdrowieńczym, np. powstaniu rządu Jana Olszewskiego, trąbili na alarm i ogłaszali wojnę z rzekomymi cechami patriotów: „nienawiścią, psuciem państwa, nietolerancją, upadkiem gospodarki, zagrożeniem bezpieczeństwa obywateli”. Po 1989 r. zadziwiały mnie dwa fenomeny. Jeden, to obrzydliwy oportunizm motłochu, kiedyś „załatwiającego” sobie kariery za pomocą ZMS, PZPR, SB, ORMO i wszystkich innych agentur sowietyzmu, a obecnie wysługujących się koalicji od Jaruzelskiego i Kiszczaka do Wałęsy i Tuska, a także tej od Minca i Bermana do Michnika i Urbana. Drugi, to przeniesienie do III RP mentalności układu i korupcji. O ile oportunizm był przewidywalny, o tyle skala rozpowszechniania się złodziejstwa wśród elit solidarnościowych budzi zdumienie. Tam, gdzie nie mogła sobie poradzić SB z WSW, tam łatwy sukces odniosła złodziejska prywatyzacja, syndykowanie, „kręcenie lodów” i „wybieranie konfitur”. Okazało się, że heroldzi rewolucji byli odporni na wszystko, poza sowieckim trądem – korupcją. Ale po zarażeniu korupcją zapadali już łatwo na wszystkie inne choroby władzy. Zaiste, trzeba przyznać, że ta metoda odniosła wiele sukcesów. Ale Jaruzelski z Wałęsą, Kiszczak z Mazowieckim i Kwaśniewski z Michnikiem nie są wieczni. Te dwadzieścia lat, były jednak czasem, w którym rodzili się i dorastali nowi Polacy. Współczesna młodzież ma wielką szansę. Wychowana w gospodarce rynkowej i w poszanowaniu prawa własności może nie poddać się chorobie wyniszczającej ich rodziców. Jeżeli podejmie walkę o ograniczenie korupcji, wówczas zmieni się wszystko i Polska odzyska szansę na rozwój. Gdy idolem przestanie być Owsiak, a wzorem stanie się Kamiński jako lider antykorupcyjnej krucjaty, wówczas straci swą atrakcyjność partia, której ideologią i praktyką jest złodziejstwo. Pojawienie się pomiędzy Odrą, Bugiem, Bałtykiem i Tatrami takiej grupy społecznej, która odrzuci „branie”, „kombinowanie” i „załatwianie”, będzie oznaczało koniec polskiego samoupokarzania, społecznej niemocy, paraliżu i odrętwienia. Będzie oznaczało pojawienie się woli naprawy i odzyskanie godności. Polska młodzież zmieni i uratuje Polskę. Krzysztof Wyszkowski

27 grudnia 2009 Jedynie prawda jest ciekawa- jeszcze bardziej ciekawa... Centralny Bank Stanów Zjednoczonych, czyli System Rezerwy Federalnej, został powołany do  życia „Ustawą o rezerwach federalnych”, którą podpisał prezydent Woodrow Wilson w dniu 23 grudnia1913 roku. Dla zwolenników wolnego rynku był to szok, ponieważ utworzenie monopolu pieniężnego, tak jak każdego monopolu- jest złem. A monopolu  wypuszczania i regulowania pieniądza, złem  fundamentalnym. Tak jak wszystko na tym Bożym świecie powinno być poddane prawom wolnego rynku, a nie regulowane ręcznie przez wytypowanych ludzi, którzy różne rzeczy przy tej regulacji mogą robić. Jak mają taką możliwość.(???) Bo okazja zawsze czyni złodzieja! I znowu ten sam numer, jak przy uchwalaniu np. Konstytucji 3  Maja: wykorzystano nieobecność wielu  ludzi, którzy w głosowaniu nie wzięli udziału. Przed Świętami Bożego Narodzenia kongresmani udali się do swoich domów. Pozostała grupa przegłosowała szybciutko, a prezydent podpisał. Wszystko lege artis! Demokratycznie. I od 1913 roku Amerykanie mają monopol prywatnych banków na wypuszczanie pieniądza. A kto kontroluje obieg pieniężny, ten kontroluje całe życie gospodarcze. W normalności chodzi o to, żeby nikt  tego nie kontrolował, a pieniądz podlegał- tak jak wszystko prawom podaży i popytu. W tatach 1837- 1862 w Stanach Zjednoczonych obowiązywała tzw. Era Wolnej Bankowości, nie było banku centralnego, każdy bank wydawał swój  bank-not( czyli notę bankową), który to papier miał pokrycie w złocie, a więc kruszcu, którego podrobić się nie dało- mimo wysiłku ludzkości od zarania. Każdy klient – w systemie wolnej konkurencji- szedł do tego banku po pieniądze, który mu pasował i który  go obsługiwał najrzetelniej. Jak to w kapitalizmie zdarzało się, że jeden  bank bankrutował a inny funkcjonował. Co prawda w latach 1791- 1811 istniał tzw. First Bank of United States, który był przygotowaniem do powołania banku centralnego, ale jeszcze wtedy takiej funkcji nie spełniał. W latach 1816- 1836 istniał: Second Bank of United States, ale też  funkcji banku centralnego nie spełniał..Komu przeszkadzało, że istniały konkurencyjne banki, które i tak działały na podstawie regulacji stanowych, ale świadczyły normalne usługi pożyczkodawcze, miały różny poziom rezerw i pożyczały na różny procent? Ano komuś przeszkadzało, żeby całość obiegu pieniężnego kontrolować.. Wtedy się dopiero ma władzę! I można z tymi co posiadają pieniądze robić różne rzeczy.. Np. ubezwłasnowolnić! Ale zobaczcie państwo jak twórcy tego  monopolistycznego systemu monopolu są cierpliwi i systematyczni.. Powolutku: a to First Bank, Second Bank, obok wolności  świadczenia usług bankowych, a  w 1863 roku ustanowili system banków krajowych, ujednolicono pieniądz i wprowadzono biurokratyczno- państwowy nadzór(????) I dopiero w 1913 roku ustanowili monopol emisji pieniądza, powołując do życia monopol FED-u. Rok wcześniej prezydent Lincoln( dokładnie 22.09.1862 roku) ogłosił „Proklamację Emancypacji”, która znosiła niewolnictwo na Południu(???) Ale niewolnictwo zniesiono dopiero w roku  1865(!!!!)Ale 25 lipca 1861 roku Kongres Stanów Zjednoczonych, w obawie, aby inne stany nie wystąpiły z Unii wydał tzw. rezolucję Crittendena- Johnsona, która mówiła, że:” wojna toczy się w obronie istnienia Unii, a nie o zniesienie niewolnictwa”(???) A przecież stany Południowe miały prawo z Unii wystąpić i zrobiły to zgodnie z prawem, a niewolnictwo było podstawowym argumentem w toczącej się wojnie.. Lincon został zaprzysiężony  na prezydenta 4 marca 1861 roku, a wojna wybuchła 12 kwietnia. Zaczęło się od Karoliny Południowej, Missisipi, Floryda, Alabama, Georgia, Luizjana, Teksas, Wirginia, Arkansas, Karolina Północna.. Prezydentem Konfederatów został Jefferson Davis. Zakończenie wojny  to 26 maja 1865 rok, ponowny  wybór Lincolna 14 kwietnia 1865, a zabicie go w Teatrze Forda w Waszyngtonie, przez „ szpiega” Johna Bootha-, „zwolennika Konfederacji”- 15 kwietnia. Wojna wymagała gór pieniędzy; na samo jej prowadzenia, jak i na okres powojenny. Zginęło  około 600 000 ludzi i zniszczono mienie na sumę 5 mld dolarów ówczesnych, co było sumą zawrotną. Lincoln planował uniezależnić się od prywatnych banków, które pożyczały pieniądze na procent. Postanowił , żeby rząd emitował własne pieniądze… Nie dożył!

Cofnijmy się na chwilę w przeszłość.. Gdy Beniamin Franklin udał się do Anglii, w roku 1750, kiedy jeszcze nie istniały Stany zjednoczone, zapytano go dlaczego w koloniach ( 13 wtedy!) jest dobrobyt, a w Anglii wielkie obszary biedy , odpowiedział: ” To proste. W koloniach emitujemy własne pieniądze. Nazywa się je „Świadectwem Kolonialnym”. Emitujemy je w odpowiedniej proporcji, żeby produkty mogły łatwo trafić od producentów do konsumentów. W ten sposób emitujemy dla nas własne pieniądze, kontrolujemy ich siłę nabywczą i nikomu nie musimy płacić procentu”. Nie wymagajmy od  Beniamina Franklina wielkiej znajomości ekonomii, był rok 1750, ale na pewno lepiej wypuszczać własne pieniądze bez procentu, niż je wypuszczać płacąc procent. Koszty są mniejsze.. Ja wolałbym  system prywatnych, konkurujących ze sobą  banków, które wypuszczałyby tylko taką ilość pieniędzy, na którą jest pokrycie w zlocie, czy przynajmniej w srebrze.. I najlepiej, żeby rząd- w imieniu podatników- nie pożyczał pieniądza, ale żył jedynie ze ściągniętych podatków.. Wtedy właśnie parlament angielski uchwalił prawo zabraniając koloniom emitowania własnego pieniądza nakazano im używanie tylko pieniędzy ze złota i srebra- pożyczonych od bankierów. Po wprowadzeniu tego prawa, Franklin stwierdził:” W ciągu jednego roku warunki życia tak się pogorszyły, iż era prosperity się skończyła i rozpoczęła się depresja do tego stopnia, że ulice kolonii pełne były bezrobotnych”(!!!!) I jeszcze dodał w sprawie podatku na herbatę, który nagłaśniany jest jako przyczyna wojny niepodległościowej i oderwania się od Korony: „Kolonie chętnie zaakceptowałyby nałożenie pewnego podatku na herbatę i inne rzeczy, żeby bieda spowodowana złym wpływem angielskich bankierów na Parlament, nie wywołała nienawiści kolonii amerykańskiej do Anglii i zrywu rewolucyjnego”(????) Deklaracja Niepodległości to rok 1776, a w 1787 do Konstytucji „ Ojcowie założyciele” wpisali (Art1, część 8) „Kongres jest upoważniony do emisji pieniądza i regulacji jego wartości”. Aleksander Hamilton, jako minister finansów w administracji Waszyngtona, nawoływał do emitowania pieniędzy federalnych na procent(!!!) I mówił” Mądrość rządu nie powinna się uzewnętrzniać w tym, żeby nie wierzyć takim ponętnym i niebezpiecznym środkom, jak emisja swoich własnych pieniędzy”. I wtedy właśnie( 17910 powstał, dzięki Waszyngtonowi, przy sprzeciwie Tomasza Jeffersona, jako sekretarza stanu, pierwszy bank centralny o nazwie „Bank of United States”, z licencją na dwadzieścia lat..Była to w istocie licencja na produkcję pieniędzy. Tomasz Jefferson  i Andrew Jackson byli przeciwnikami przedłużenia tej licencji, na co głos zabrał Natan Rothschild, który powiedział:” Albo podanie o odnowienie umowy będzie zatwierdzone, albo Stany Zjednoczone zostaną wciągnięte w najbardziej wyniszczającą wojnę!”(????) Jackson się odgryzł:” „Jesteście złodziejską jaskinią żmij. Mam zamiar was rozpędzić i z pomocą Boga Wszechmogącego rozpędzę was!” Nie rozpędził, ale wojna wybuchła.. W 1861 roku! I była bardzo krwawa. Lincoln w latach wojny doprowadził do wydrukowania 450 milionów „zielonych’ dolarów, za zgodą Kongresu( tzw. greenbacks) i zadowolony oświadczył:” „Rząd posiadający władzę tworzenia i emisji waluty i kredytu jako pieniędzy i cieszący się prawem wycofywania zarówno waluty jak i kredytu z obiegu za pomocą podatków i w inny sposób, nie powinien i nie może pożyczać kapitału na procent jako środka finansowania prac rządu i  przedsięwzięć publicznych”. Dla zdyskredytowania „ zielonych” dolarów Kongres uchwalił ”Klauzulę Wyjątkową”(Exception Clause), mocą której greenbaksy nie mogą być użyte do spłacania odsetek od długu narodowego, ani płacić nimi podatków, akcyzy,, wnosić opłat importowych. W następnym roku Kongres anulował  prawo druku zielonych dolarów i wprowadził na to miejsce Narodową Ustawę Bankową( National Banking Act) i odtąd pieniądze miały być emitowane jako obciążone odsetkami od banków prywatnych.(????).I zielone dolary były wycofywane w miarę spływania do Skarbu państwa. Lincoln zginął 15 kwietnia 1865 roku. Przedtem jeszcze protestował, bo zaangażowany był w wojnę domową. Mówił” ”Mam dwóch wielkich wrogów: armię Południa przed sobą i bankierów z tyłu. Z tych dwóch największym wrogiem są bankierzy.” Podobną sytuację miał John. F. Kennedy. On też chciał prawa do emisji dolara amerykańskiego przez rząd USA oraz powrotu zasady  że dolar musi mieć pokrycie w kruszcu.. Konkretnie w srebrze. Wydał nawet rozporządzenie nr 11110 z dnia 4 czerwca 1963 roku. Zginął w Dallas 22 listopada 1963 roku. Komisja Warrena stwierdziła, że strzelał Oswald. On mówił , że to nie on, potem został zabity. Sprawa się rozmyła! Przy okazji zginęło kilkadziesiąt osób! JFK kazał nawet wydrukować i wydrukował, ignorując System Rezerwy Federalnej z pominięciem prywatnych banków- 4 292 825 dolarów w gotówce.! Wycofano je także! I nie pomogło mu słynne stwierdzenie:” Ask not what your country can do for you, ask what you can do for your country”- nie pytaj co twój kraj może zrobić dla ciebie, zapytaj co ty możesz zrobić dla kraju.. I chciał zrobić! I dalej drukują pusty pieniądz.. Zaraz po śmierci Lincolna zredukowano gwałtownie ilość kredytu w gospodarce, co spowodowało upadek prawie sześćdziesięciu tysięcy firm(!!!) Tak się manipuluje  kredytami, finansami, ilością pieniądza w obiegu, bo nie ma wolnego rynku  obiegu pieniądza. Można to zrobić ręcznie. No to robią, jak komu pasuje i kiedy.. Henry Ford w latach dwudziestych , dwudziestego wieku ,napisał:” Jeśli ludzie w kraju rozumieliby naszą bankowość i system monetarny, wierzę, że przed jutrzejszym rankiem wybuchłaby rewolucja”(???)Ale na szczęście nie rozumieją i nie będą rozumieli, a do rewolucji Amerykanom chyba daleko i jeszcze dalej. Mimo, że zadłużenie kraju przekroczyło 12 bilionów dolarów (!!!!)i drugie tyle dolarów pęta się po świecie – na zewnątrz kraju!!! Jakieś makabryczne ilości pustego pieniądza, bez pokrycia,  których wartość opiera się jedynie na emocjach… Bo Ameryka, wielki i bogaty  kraj, i nie może zbankrutować.. Zobaczymy w przyszłości? Przypomnijmy co jeszcze w tym temacie pisał Thomas Edison:” „Jeśli nasz naród  może wyemitować obligacje dolarowe, to może też wyemitować dolarowe banknoty. Składnik, który czyni obligacje ważnymi, czyni ważnymi także banknoty. Różnica pomiędzy banknotami a obligacjami polega na ty, że obligacje pozwalają maklerom gromadzić podwójną sumę obligacji i dodatkowe 20 procent odsetek, podczas gdy walutą płacą  ci, którzy bezpośrednio wnoszą wkład w jakiś użyteczny sposób. Absurdem jest twierdzenie, że nasz kraj może wyemitować 30 milionów dolarów w obligacjach, a nie może wyemitować 30 milionów dolarów w walucie. Oba rodzaje są obietnicą wypłaty; lecz jedna obietnica tuczy lichwiarzy, a druga pomaga ludziom(…). To straszna sytuacja, kiedy rząd musi się zadłużać, żeby mogło wzrosnąć bogactwo narodu, musi popadać w dług i podporządkowywać się rujnującym  spłatom odsetek na ręce ludzi, którzy kontrolują fikcyjną wartość złota”(!!!) Nie dość , że Edison wynalazł 1000 wynalazków, może dlatego, że wcześniej rzucił szkołę, to jeszcze jaki łebski był w analizowaniu zorganizowanej rabieży.Za Amerykańską Rezerwą Federalną stoją najpotężniejsze  banki świata.: Morgana, Rockefellera, Schaffa, Warburga, Lejba., Cohna.. Nawet lewicowy John. K. Galbraith, w swojej książce „Pieniądz. Skąd się pojawił, dokąd doszedł”? napisał był:” Proces tworzenia pieniędzy przez banki jest tak prosty,  że aż budzi odrazę”(???) No właśnie… I nie można z nim skończyć!! Chociaż budzi odrazę.. Luis McFadden, szef kongresowej komisji bankowej, 10 czerwca 1932 roku, powiedział, a wypowiedź ta znajduje się w Bibliotece Kongresu USA:” „Posiadamy  w naszym kraju jedną z najbardziej skorumpowanych instytucji, jaka kiedykolwiek istniała na świecie. Mówię o Federalnych Bankach Rezerw. Banki te wyciągnęły od rządu Stanów Zjednoczonych i obywateli USA wystarczającą ilość pieniędzy, byśmy spłacili nasze narodowe zadłużenie po kilka razy.. Te diabelskie instytucje doprowadziły mieszkańców Stanów Zjednoczonych do życia w biedzie i ruinie i praktycznie doprowadziły do bankructwa rząd Stanów Zjednoczonych. Stało się to poprzez manipulowanie prawem, przez skorumpowane działania spragnionych pieniędzy sępów, które je kontrolują”(!!!) Do tej pory nie można ustalić na przykład w praworządnych Stanach Zjednoczonych, na jakiej podstawie prawnej naliczany jest Amerykanom podatek dochodowy?????????? Nikt nie potrafi udzielić  na to pytanie odpowiedzi..! A podatek pobiera się nadal!Ufundowano już nawet nagrodę w wysokości 50 000 dolarów, żeby ktoś poszukał podstawy prawnej… Nikomu jeszcze się nie udało!!! I to obłuda i fałsz nadal trwają.. Ile osób zlicytowano i skrzywdzono w imię tego podatku, ile prawniczych głów się głowi.. I nic! Nie ma podstawy prawnej! To jeszcze   w lipcu 1944 roku, w  Hotelu Mount Washington  w Breton Woods, w stanie New Hempshire, na konferencji w obecności 730 delegatów z 44 państw alianckich, powołano kolejne instytucje międzynarodowe do wyciągania z narodów pieniędzy. Są to: Międzynarodowy Bank Odbudowy i Rozwoju( Bank Światowy) i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. System ten częściowo załamał się w 1971 roku, gdy Stany Zjednoczone wycofały się z wymiany dolarów na złoto(???). Ale sieciowisko uzależniające państwa od siebie istnieje nadal.. I niech ktoś spróbuje podskoczyć! I nie dać się uzależnić! To od czego jest” niezależna „ prasa? Ona wyjaśni i doprowadzi do porządku krnąbrnych i nieposłusznych.. Nieżyjący już wolnorynkowiec, anarchokapitalista, Murray Rotbard ,w swojej książce” Wielka Amerykańska Depresja” napisał, że winowajcą kryzysu lat dwudziestych i trzydziestych jest System Rezerwy Federalnej(!!!)

A pani E. Mullins napisała książkę, której nie czytałem, a o której wiem , pod tytułem:” Sekrety Rezerwy Federalnej”. I wiecie państwo o się stało?… Całe wydanie niemieckie w 1955 roku zostało spalone(?????) Był to pierwszy przypadek palenia książki po II wojnie światowej.. Dlaczego palić takie ciekawe ksiązki..Wcześniej Niemcy palili ksiązki, ale były to dzieła Lenina i Marksa.. Jest też film  dokumentalny o Systemie Rezerwy Federalnej… Nosi tytuł „ Zeitgeist”( Duch epoki),a  2008 roku został dokręcony i emitowany na festiwalu Artivist, reżyserii Petera Josepha- drugi pod tytułem:” Addendum”.( to co trzeba dodać) Od czego, w takim razie - należałoby zacząć reformę świata? Od likwidacji Systemu Rezerwy Federalnej, prawda???Ale kto na to pozwoli???… A potem Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego… Niech  się świat stanie nareszcie wolnym i wolnorynkowym.. A nie zniewolonym pajęczyną finansowych uzależnień. I skończyć z zasadą „Fiat money”, co oznacza zasadę czerpania pieniądza z niczego, bo nie odpowiada on żadnej realnej wartości.. „Fiat” oznacza z łac.- niech się stanie… światłość, z księgi Genesis..„Niech  się stanie pieniądz”!… Tego nie ma w żadnej księdze! WJR

Teoria Ewolucji; Lenin, Hitler, L*d – a Bóg Na bardzo interesującym blogu p.Sebastiana Derwisińskiego:znalazłem zdanie odnoszące się bezpośrednio do przedświątecznej dyskusji o Teorii Ewolucji:„Uwielbienie dla Darwina łączy demokratów, bolszewików i nazistów. Demokracja, jako materialistyczna doktryna, nie może wyrzec się wiary w Darwina, mimo, że teoria wyższości silnych gatunków nad słabszymi w sposób oczywisty inspirowała bezpośrednio Hitlera i Lenina” Otóż zdanie to zawiera jeden fałsz – a jego reszta jest po prostu bezsensowna. Jak już pisałem Teoria Ewolucji nie zakłada, że jakaś rasa (lub gatunek) są „lepsze” lub „wyższe” od innych. Zwolennik Teorii Ewolucji z pokorą obserwuje to, że jedne chyba zwyciężają, a drugie chyba przegrywają – ale doskonale wie, że ze zmianą warunków wszystko może się zmienić.Powtarzam przykład z chrząszczami. W wyniku ewolucji owady wykształciły cudowną rzecz: skrzydła. Lecz oto na wyspach, na których wieją silne wiatry, skrzydlate chrząszcze unosiły się w powietrze – i ginęły, znoszone nad wody oceanu. Wykształciły się więc – i przetrwały – gatunki chrząszczy bezskrzydłych. Czy „wyższe” są chrząszcze bezskrzydłe – czy ze skrzydłami? Otóż zwolennik Teorii Ewolucji takiego pytania w ogóle sobie nie stawia! Jeśli mówi o gatunku „wyższym” lub „lepszym” - to oznacza wyłącznie skrót myśli: „wydaje się on wygrywać w wyścigu ewolucyjnym”. Z czego nie wynika żadna dyrektywa typu: „A więc należy go popierać, by szybciej wygrał” ani: „A więc należy popierać jego konkurentów jako słabszych”. Z Teorii Ewolucji nie wynika - i wynikać nie może – żaden wniosek praktyczny. Jest to, powtarzam, tylko styl myślenia. Filozofowie tylko interpretują świat – i wcale im nie idzie o to, aby go zmieniać! Zapewne ani Włodzimierz Eljaszewicz Uljanow, ani Adolf Hitler, ani 95% ludzi – włącznie z wyraźną większością nauczycieli biologii - nie byli i nie są w stanie tego zrozumieć. Dlatego właśnie jestem przeciwny nauczaniu Teorii Ewolucji w szkołach. Jedyne, co ludzie rozumieją – i co zapewne łączy Lenina, Hitlera i innych d***kratycznych polityków – jest to, że można wytłumaczyć rozwój życia bez używania pojęcia „Bóg”. Ale żadna to rewelacja: ruch futbolówki po kopnięciu jej butem też tłumaczymy nie odwołując się do pojęcia Boga – co w niczym nie narusza fundamentów religii. Na zakończenie: wiara w d***krację nie jest motywowana niczym racjonalnym – a więc trudno zrozumieć dlaczego PT Autor nazywa ją „materialistyczną”? Jest to absolutny i czysty fideizm, nie podparty ani żadnymi rozważaniami teoretycznymi, ani praktyką. Oczywiście Autor ma rację: „Demokracja chrześcijańska jest równie absurdalną mieszanką, jak katolicki marksizm czy antysemicki syjonizm. Przywiązanie do takich ideologii, świadczy o pomieszaniu zmysłów lub niewielkiej orientacji w polityce”; wszelako d***kraci nie wierzą wprawdzie w Boga znanego z Pisma Świętego – ale za to wierzą w L*d. Nie tam w tych konkretnych, żyjacych ludzi, którymi pogardzają, lecz w L*d jako byt metafizyczny, idealny, odarty ze wszystkich cech materialnych. Ta wiara to wyjątkowo szkodliwy zabobon. PS. Podobnie nietrafna jest druga część następującej obserwacji Autora(?): "Śmierć Boga jest na rękę demokracji, ponieważ dogmat o pochodzeniu władzy od ludu jest wówczas w pełni usprawiedliwiony. Nie ma zjawisk nadprzyrodzonych, wszystko jest sterowane niewidzialną ręką rynku. " L*d (ten L*d idealny, w imieniu którego działają d***kraci, absolutnie nie życzy sobie, by czymkolwiek sterowała Niewidzialna Ręka Rynku-  z dokładnie tych samych powodów, dla jakich nie życzy sobie, by w cokolwiek wtrącał sie Bóg!! To L*d ma bowiem sterować wszystkim! Należy to odbierać jako marną parodię słów z II Ksiegi Mojżeszowej: "Nie będziesz się im kłaniał i nie będziesz im służył, gdyż Ja, L*d, bóg twój, jestem bogiem zazdrosnym(...) JKM

Keynes – ekonomiczny guru lewicy John Maynard Keynes, brytyjski ekonomista, wywarł największy wpływ na kształtowanie gospodarczej rzeczywistości po II wojnie światowej. Jego luźne przemyślenia stały się podwaliną szkoły ekonomicznej, która przyczyniła się do wprowadzenia socjalizmu w państwach Zachodu. Był zajadłym wrogiem standardu złota oraz jakichkolwiek oszczędności. Jego propozycje dla gospodarki oscylowały wokół problemu – jak zmusić ludzi do wydawania wszystkiego co zarobią. Homoseksualny spekulant Keynes urodził się 5 czerwca 1883 roku w Cambridge, gdzie jego ojciec był wykładowcą ekonomii. Jak na tamte czasy miał idealne warunki do wychowania, rodzina uchodziła za zamożną, a jemu praktycznie nigdy niczego nie brakowało. Odebrał w Cambridge staranne wykształcenie, a jego mentorem był jeden ze sławniejszych angielskich ekonomistów – Alfred Marshall. Po ukończeniu studiów pracował przez dwa lata na państwowej posadzie, by dzięki protekcji ojca otrzymać pracę na uniwersytecie w Cambridge. Praca na uczelni sprawiała mu dużo satysfakcji, ale była słabo płatna (ojciec wypłacał mu dodatkowo drugą pensję), więc Keynes szybko zaczął pracować dla państwa, gdzie widział większe możliwości zarobku. W 1917 roku napisał na temat wybuchu rewolucji w Rosji: „Ogromnie ucieszyły mnie informacje z Rosji. To jedyny dotychczas skutek wojny, dla której warto było ją wywołać”. Wielokrotnie jeszcze później pozytywnie wypowiadał się na temat bolszewickiej rewolucji. Fascynacja Rosją doprowadziła go przed ołtarz z rosyjską primabaleriną, Lidią Łopkową. Keynes wziął ślub, chociaż wszyscy doskonale wiedzieli, że był homoseksualistą. Przez piętnaście lat prowadził nawet specjalny dziennik poświęcony tylko swoim wyczynom seksualnym z partnerami (również z nieletnimi chłopcami). Pomimo ślubu nie przestał romansować z mężczyznami, a małżeństwo było tylko przykrywką dla salonowych zabaw, na które po I wojnie światowej Keynes był często zapraszany. Po wojnie wrócił do pracy w Cambridge (jeden dzień w tygodniu), zajął się doradztwem oraz czystą spekulacją. W 1919 roku opublikował swoją pierwszą książkę – „Gospodarcze konsekwencje pokoju”, w której przedstawił scenariusz upokorzonych reparacjami wojennymi Niemiec. Książka przysporzyła mu w tamtym czasie złej sławy – stracił możliwości zatrudnienia w zarządzie jednego z banków. Chcąc jednak stać się niezależny finansowo, w jeszcze większym stopniu poświęcił się (z bardzo dużym sukcesem) spekulacji. Na początku lat 30. XX wieku zaczął często bywać w Stanach Zjednoczonych (początkowo w interesach). Szybko został przedstawiony najpierw prezydentowi Herbertowi Hooverowi, a później Franklinowi Delano Rooseveltowi. Ten ostatni był tak zafascynowany Keynesem i jego teorią, że praktycznie na niej oparł swoją politykę (tzw. Nowy Ład) wychodzenia z wielkiego kryzysu. W tym samym czasie (1934 r.) Keynes zaczął tworzyć swoje opus magnum: „Ogólną teorię zatrudnienia, procentu i pieniądza”. W liście do George`a Bernarda Shawa pisał: „Wierzę, że napisałem książkę na temat teorii ekonomii, która – nie od razu, ale w perspektywie następnych dziesięcioleci – zrewolucjonizuje myślenie świata na temat problemów gospodarczych.” Niestety, trzeba w tym przypadku przyznać Keynesowi rację. Jego książka okazała się prawdziwą rewolucją, krytyką dotychczasowej ekonomii klasycznej (którą z dzisiejszej perspektywy możemy nazwać wolnorynkową), całkowitym odwróceniem sposobu myślenia na temat roli państwa i rządu w gospodarce.Po wybuchu II wojny światowej Keynes stał się gospodarczym doradcą rządu, mówił, jak zapobiec hiperinflacji w czasie wojny. Pracował nad nowym powojennym systemem gospodarczym. W 1942 roku został baronem (zasiadł w Izbie Lordów). W czasie wojny wielokrotnie podróżował do USA, załatwiając liczne pożyczki dla Wielkiej Brytanii na sfinansowanie działań wojennych. Był w Breton Woods głównym negocjatorem ze strony brytyjskiej na konferencji, która przyniosła powstanie Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz sztywnych kursów walutowych większości państw Zachodu. Z powodu zakrzepicy, na którą cierpiał od lat, zaczął coraz bardziej podupadać na zdrowiu (miał kilka zawałów serca). W kwietniu 1946 roku – dziesięć dni przed śmiercią – wypowiedział na temat wyjścia Wielkiej Brytanii z kryzysu powojennego następujące słowa: „Zaczynam coraz bardziej dostrzegać, że rozwiązaniem na wyjście z naszych problemów jest «niewidzialna ręka», którą dwadzieścia lat temu starałem się wyrzucić z myśli ekonomicznej”. 21 kwietnia 1946 roku zmarł, a dzień później „The Times” napisał: „Żeby znaleźć ekonomistę o podobnym wpływie, musielibyśmy się cofnąć do czasu Adama Smitha”. Był kolekcjonerem dzieł sztuki (m.in. Paula Cezanne`a, Pabla Picassa), posiadał rękopisy Izaaka Newtona, był fundatorem licznych przedsięwzięć artystycznych. Był wielkim zwolennikiem eugeniki (selektywne rozmnażanie ludzi w celu poprawienia dziedziczonych cech – szczególnie praktykowanej w hitlerowskich Niemczech), w latach 1937 – 1944 był dyrektorem Brytyjskiego Towarzystwa Eugeniki. Jest uważany za prekursora inwestowania skoncentrowanego (tę technikę wykorzystał między innymi drugi najbogatszy człowiek globu, Warren Buffett).

Czas budować socjalizm Słowa, które opublikował „The Times” okazały się prorocze. Dziś można nawet powiedzieć, że wpływ Keynesa na współczesny świat jest wielokrotnie (niestety) większy niż Adama Smitha. Keynes całkowicie odwrócił myślenie o roli państwa w gospodarce. Zamiast roli prawodawczej (jak chciał Smith) widział aktywną rolę państwa, nie tyko jako regulatora, ale także jako uczestnika gry rynkowej. Keynes przeciwstawiał się zachwytowi klasycznych ekonomistów co do nieomylności wolnego rynku. Wielokrotnie zwracał uwagę, że dzięki rozrostowi państwa gospodarka może liczyć na szybszy rozwój. Jego teoria stała się bardzo popularna, szczególnie w ławach rządowych. Do czasów Keynesa rozrost rządu był uważany za coś szkodliwego dla gospodarki. Keynes przedstawił jasną i spójną teorię, która dawała rządowi znacznie większe prerogatywy. Szybko stał się ulubieńcem lewicy i socjaldemokracji. Do dziś jego idee są żywe i praktykowane w wielu krajach. Pomimo iż szereg jego wskazówek nie znalazł potwierdzenia w rzeczywistości, spójność jego teorii jest na tyle duża i wygodna dla rządzących, że ciągle znajdują się politycy pozytywnie odnoszący się do keynesizmu. Teoria Keynesa tak na prawdę sprowadza się do jednego – tłumaczy, jak zmusić ludzi do wydawania jak największej ilości pieniędzy, by pobudzić konsumpcję. Bo też konsumpcja była dla Keynesa podstawowym środkiem do szybkiego wzrostu gospodarczego. I dziś wiele jego rozwiązań, z opłakanym skutkiem, uważa się za niekwestionowaną oczywistość.

Konsekwencje keynesizmu Krytyka keynesizmu na łamach tej strony wydaje się zbędna. Warto jednak poznać cały system ekonomii keynesowskiej, gdyż jest bardzo spójny i służy współczesnym politykom do umacniania władzy nad jednostką. Keynes chciał pokazać, że wolny rynek nie jest racjonalny i może prowadzić do powstawania bezrobocia. Racjonalnością może się wykazać jedynie państwo, które korzystając z usług naukowców, będzie we właściwe miejsce kierować strumień dochodów, tak “by wszystkim żyło się lepiej”. Pod kontrolą rządów, jak pokazała praktyka, gospodarka ma się gorzej, ale na pewno lepiej mają się kontrolujący. Największą konsekwencją keynesizmu jest ogromny fiskalizm, wymyślanie coraz to nowych podatków i przekonywanie, że służą one społeczeństwu. W Polsce wielu polityków nieświadomie odwołuje się do Keynesa. Pokazuje to tylko, jak jego system ogarnął umysły i jak jego retoryka wkradła się do języka debaty publicznej. Za keynesistów w Polsce uważają się między innymi Grzegorz Kołodko, Marek Belka i doradca ekonomiczny prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Ryszard Bugaj. Na koniec proponuję wyliczenie dziewięciu pomysłów Keynesa na pobudzenie konsumpcji, których skutki odczuwamy do dziś: Progresja podatkowa: Keynes słusznie zauważył, że ludzie bogatsi nie wydają całego swojego dochodu, a ludzie biedniejsi tak. Myślenie jest logiczne – jeżeli ktoś zarabia tysiąc złotych, o wiele ciężej jest mu cokolwiek zaoszczędzić, niż gdyby zarabiał dziesięć tysięcy. A Keynesowi chodziło o to, żeby ludzie jak najwięcej konsumowali, a nie oszczędzali. Środkiem do tego jest progresja podatkowa oraz podatek spadkowy. Dzięki temu osoby osiągające wyższy dochód zapłacą większą część państwu, które od razu wyda pieniądze lub przekaże je dla biedniejszych, zwiększając konsumpcję. Zdaniem Keynesa gdy konsumpcja się zwiększy to i bogaci odczują jakiś tego skutek (np. biedni kupią ich produkty). Pozytywna inflacja: Największe szkody dla gospodarki światowej wyrządził pogląd Keynesa na temat inflacji. Uważał, że oczekiwany wzrost cen pobudza ludzi do konsumpcji a przedsiębiorstwa do inwestycji (spadek bezrobocia). Ludzie po prostu będą chcieli jak najszybciej wydać swoje pieniądze, bojąc się, że w późniejszym czasie kupią mniejszą ilość produktów i usług. Pogląd ten doprowadził do powstania tzw. krzywej Philipsa, która pokazuje, że wzrost inflacji jest skorelowany ze spadkiem bezrobocia. Środkiem, dzięki któremu można osiągnąć oczekiwaną inflację, jest polityka niskich stóp procentowych. Rządy wielu państw stosowały ją w latach 60. ubiegłego wieku. Praktyka ukazała, że zamiast malejącego bezrobocia wystąpiło tzw. zjawisko stagflacji, czyli wysoka dwucyfrowa inflacja i dwucyfrowy wskaźnik bezrobocia.

Szkodliwość oszczędności: Konsumpcja była dla Keynesa czymś najważniejszym a oszczędności uznał za hamulec wzrostu gospodarczego. Rozprawił się z poglądem klasycznych ekonomistów, że suma oszczędności równa się sumie inwestycji w kraju. Uważał, że na zaspokojenie popytu na inwestycje wystarczą oszczędności przedsiębiorstw i instytucji, a państwo powinno prowadzić taką politykę fiskalną, by skłaniać ludzi do konsumpcji i zniechęcać do oszczędzania. Ten pogląd posłużył wielu rządom na świecie do wprowadzenia podatku karzącego oszczędzających (w Polsce podatek Belki). Życie na kredyt: Jeżeli konsumpcja jest czymś najważniejszym, a oszczędności hamują wzrost gospodarczy to idealną techniką pobudzającą gospodarkę wydaje się życie na kredyt. Służyć temu mają niskie stopy procentowe (kredyt będzie dostępny dla wszystkich). Oczywiście ustalanie stóp procentowych trzeba najpierw oddać pod kontrolę państwa (Keynes był mocno zaangażowany w proces nacjonalizacji Banku Anglii), gdyż jak twierdził, na wolnym rynku stopy procentowe mają tendencję do bycia na wysokim poziomie zachęcającym do akumulacji kapitału, a nie kredytowania gospodarki. Kreacja pieniądza zamiast standardu złota: Żeby banki mogły pożyczyć każdą ilość pieniądza, bez zamartwiania się o poziom oszczędności, musiano najpierw pozbyć się standardu złota. Keynes poświęcił całe swoje życie i publicystykę w brytyjskim miesięczniku „Nation” na rozprawienie się ze standardem złota (w 1925 r. Minister Skarbu, Winston Churchill, doprowadził do pełnej wymienialności funta na złoto). Był przeciwnikiem poglądu szkoły austriackiej o tzw. „prawdziwych oszczędnościach”. Kreacja pieniądza miała być panaceum na: 1. zwiększenie produkcji, 2. zwiększenia wartości produktów (można domniemywać, że chodziło o wzrost cen), 3. zwiększenie płac (które były odpowiedzią na wzrost cen). Zwycięstwo na świecie kreacji pieniądza nad standardem złota jest bezdyskusyjne, a sam Keynes miał tutaj niemały wkład (konferencja w Breton Woods, która ukształtowała wymianę walutową powojennego świata). Deficyt budżetowy jest dobry: Rządy mogą żyć na kredyt poprzez wydawanie większych ilości pieniędzy, niż ściągają z podatków. Oszczędne budżety (bez deficytu) Keynes uważał za tłumiące konsumpcję. Państwo dzięki możliwościom kredytowym może być jednym z czynników pobudzających gospodarkę (szczególnie w trakcie spowolnienia gospodarczego, gdy deficyt budżetowy wg Keynesa powinien rosnąć). Jak łatwo zauważyć, pogląd ten na stałe zagościł w umysłach ministrów finansów wielu państw. Roboty publiczne sposobem na bezrobocie: Według Keynesa, w trakcie spowolnienia gospodarczego państwo powinno przejąć kontrolę nad zatrudnianiem ludzi, skoro prywatne instytucje tego nie robią. Najlepszym rozwiązaniem są tutaj roboty publiczne. Keynes uważał, że nawet zatrudnienie części ludzi do kopania dołów – a drugiej części do ich zasypywania – będzie miało pozytywny skutek dla gospodarki, gdyż ci ludzie otrzymają płacę, którą wydadzą na konsumpcję, pobudzając gospodarkę. Gdy ta się ożywi, ludzie ci znajdą lepszą pracę. Pogląd ten posłużył Rooseveltowi między innymi do prowadzenia wielu inwestycji państwowych w latach 30.Państwowe inwestycje lepsze od prywatnych: Keynes nie zatrzymał się z poglądem o państwowych inwestycjach tylko do czasów kryzysu. Uważał, że państwowe inwestycje mogą być znacznie lepsze od prywatnych. Wiele nietrafionych inwestycji było wynikiem tego, że prywatne jednostki: „nie znają się na rzeczy lub oddają się spekulacji”. Natomiast państwowe instytucje mogą, nie kierując się tylko żądzą zysku, dzięki posiadanym informacjom, skierować strumień inwestycji w takim kierunku, by zwiększać zatrudnienie i konsumpcję. Termin przydatności pieniądza: Keynes był tak ogarnięty manią zachęcania ludzi do konsumpcji, że nawet rozważał wprowadzenie miesięcznego terminu przydatności pieniądza. Wydrukowana na banknocie data powodowałaby, że ludzie chcąc zachować nominalną wartość swoich banknotów, musieliby ich w tym czasie użyć. Przedłużenie daty ważności o kolejny miesiąc miałoby kosztować utratę 5% wartości pieniądza. Być może pogląd ten wydaje się absurdalny, ale wszystkie powyższe pomysły Keynesa w swoim czasie uznawane były za herezję, natomiast dziś są podstawą wielu zsocjalizowanych gospodarek Zachodu. W czasie dzisiejszego kryzysu finansowego jeden z polityków w Stanach Zjednoczonych odgrzebał zresztą i ten pomysł Keynesa. Kto wie, czy dzięki postępowi techniki myśl ta nie znajdzie wkrótce zastosowania (problem techniczny był jedynym powodem, dla którego Keynes nie ciągnął swego pomysłu). Marek Langalis

28 grudnia 2009 "Moralność", która gloryfikuje kradzież... Żyjemy w państwie socjalistycznej głupoty, opartej na marnotrawstwie, propagandzie i demokraturze. Gonienie  za tymi codziennymi wariactwami i dogonienie ich, to tak , jak usilna i niemożliwa próba… doganiania horyzontu. Którego dogonić się nigdy nie da. Media tworzą codzienny system bezmyślowy ,charakteryzujący się  wielką obfitością codziennych komunałów, nieistotnych informacji i  celowego gadulstwa. Tworzą wielką, ideologiczną sieć, narzucaną na naszą świadomość. Tak jak” wojna jest aktem przemocy mającym na celu zmuszenia przeciwnika do spełnienia naszej woli”, tak wojna propagandowa przeciwko nam, ma taki sam cel. Zmuszenie nas do spełnienia woli narzucających nam swoją wolę. Żebyśmy myśleli tak , jak chcą ci, którzy  naszej woli chcą nas pozbawić. Zabijają naszą  wolność i  wolną wolę. Jeśli chodzi o gadulstwo, to  bardzo zaintrygowała mnie instrukcja niejakiego Lichtenberga, dotycząca gaszenia pożaru, a którą to instrukcję znalazłem u generała Carla von Clausewitza, w jego książce pt” O wojnie”. „Gdy dom się pali, trzeba przede wszystkim starać się osłaniać prawą ścianę domu, stojącego po lewej stronie oraz lewą ścianę domu , stojącego po prawej stronie, gdyby bowiem chciano osłaniać lewą ścianę domu z lewej strony, to przecież prawa  ściana domu  jest na prawo od lewej ściany, a  zatem, ponieważ ogień znajduje się na prawo i od lewej i od prawej ściany( przyjęliśmy bowiem, że dom stoi na lewo od ognia), przeto prawa ściana bliższa jest ognia niż lewa., i nie osłoniona mogłaby spłonąć, zanim by ogień doszedł do lewej, osłonionej. Mogłoby zatem spłonąć to, czego się nie osłania, i to prędzej,  niż spłonęłoby coś innego, choćby się go nie osłaniało; należy więc to zostawić, a tamto osłaniać. By rzecz zapamiętać, należy tylko zauważyć, że jeśli dom jest na prawo od ognia, to będzie to ściana lewa, a jeśli dom stoi po lewej stronie, to ściana prawa”(????!!!!) Czy państwo coś zrozumieli z tej instrukcji gaszenia pożaru?? A jak dom, ze swoją lewą i prawą ścianą znajdzie się w centrum pożaru, a pożar zachodzi od tyłu? To jak gasić?: z lewej, czy z prawej strony?? Czy może od przodu? A jak witają się ludzie na pustyni?  Nie przypadkiem:” Cień dobry”? W każdym razie pożar coraz bardziej się rozprzestrzenia i to  na wszystkie strony. Pożar marnotrawstwa- ma się rozumieć. Właśnie ogłoszono, że na szczepionki przeciw rakowi szajki, pardon - szyjki macicy, gminy w Polsce wydały już 23 miliony złotych(!!!), wmawiając młodym dziewczętom, że jak się zaszczepią, to nie będą miały raka. „Fachowcy” twierdzą,  że za dwadzieścia lat będzie wiadomo, czy szczepionka, działa czy też nie(???). Dobrze, że chociaż za dwadzieścia, a nie na przykład- za pięćdziesiąt.. Bo kto by tam czekał pięćdziesiąt lat, żeby się dowiedzieć, czy dany” lek” mu pomoże czy też nie.. Spryciarze farmaceutyczni wymyślają „leki”, które jeszcze nie wiadomo czy w czymkolwiek pomagają. Prosto z laboratorium, jeszcze nie przetestowane, bo nie ma na kim,( na ludziach jeszcze nie wolno - na zwierzętach już  nie wolno!) nie dopracowane, skonstruowane na gorąco, żeby szybciej, bo czas goni- dają  je ludziom” za darmo”. Bo „ obywatele „ płacą za nie w podatkach., które ściągają gminy, a potem serwują je” za darmo”  „obywatelom”- oczywiście po potrąceniu wartości łapówki, którą bierze pracownik szczepionkowy gminy. I aby do przodu, żeby  więcej zaszczepić przeciw rakowi szyjki macicy. Szajka nie przejmuje się niczym. Ustanowiła nawet program szczepień do 2018 roku(???) Bo umowa- na przykład na gaz od Rosji -  będzie tylko do 2038 roku(????). A na stosowanie szczepionki przeciw świńskiej grypie , najlepiej podpisać do 2110 roku. Bo gdyby na przykład szczepionki przeciw świńskiej grypie były zakupione  przez panią Ewę Kopacz, minister zdrowia- wcześniej, to  choroba świńskiej grypy nie dopadłaby z wielkim prawdopodobieństwem, pana Rzecznika Praw Obywatelskich,  dr Janusza Kochanowskiego, bo on by tę szczepionkę wziął, w przeciwieństwie do pana dr Marka Balickiego(psychiatry), który takiej szczepionki wziąć nie chciał, ale innym doradzał, żeby brali... Nawet jak nie był już ministrem  od naszego zdrowia. Potem – według opowieści dziwnej treści- okazało się, że pan Rzecznik Praw Obywatelskich już nie jest chory, tylko jego córka, co powiedział rzecznik Rzecznika Praw Obywatelskich i sam Rzecznik tę wiadomość potwierdził.. Czy ONI sobie z nas robią już kompletne jaja? Gdzie są dziennikarze śledczy, żeby sprawdzili z kim ostatnio spotykał się Rzecznik Praw Obywatelskich i jego rzecznik- jako rzecznik  Rzecznika Praw Obywatelskich? Pamiętam, że był taki przypadek,  zupełnie niedawno, że jak w ministerstwie  zdrowia  rządził pan Bolesław Piecha z Prawa i, że tak powiem Sprawiedliwości, to przypadkowo” spotykał się w kawiarni  z jakimś przedstawicielem koncernu farmaceutycznego w celu ustalenia z nim  listy leków refundowanych. Oczywiście sam zainteresowany zaprzeczał, ale się spotkał, bo dziennikarze-paparazzi porobili zdjęcia I jak tu nie wierzyć w przypadki.? Spotkał się „przypadkowo” po to,  żeby ustalić, aby dany specyfik koniecznie znalazł się na tej czarodziejskiej liście leków refundowanych, do której dopłacamy my, jako podatnicy. Dlaczego piekarze i producenci butów nie mają takiej listy? Listy refundowanego chleba i butów.! W końcu nieźle brzmi.. No i przydałaby się lista refundowanych kapci. A buty i chleb przekazywać biednym, których tworzy ten system marnotrawstwa.. I nich sobie pochodzą w kapciach. Ktoś podpisuje takie dalekosiężne marnotrawstwo, ktoś bierze za te umowy pieniądze, ktoś się bogaci, wpędzając nas w koszty i dalekosiężną głupotę.. W Ministerstwie Zdrowia jest siedemnaście departamentów zdrowia( może było- bo biurokracja rozrasta się w sposób nieprawdopodobny i nie jestem w stanie codziennie tego procesu kontrolować)) i jeden ze słuchaczy radiowych  zwrócił uwagę w jakimś programie, że jego znajomy opowiadał mu, że  będąc na wysokim stanowisku w tym ministerstwie, i  nie mogąc się przebić ze swoimi zdolnościami i pomysłami , które chciał zrealizować i pomóc nam poczuć się lepiej, i zdrowiej- wiecie państwo jak rozwiązał problem? Utworzył jeszcze jeden departament, który rozwiązywał jego problemy(!!!!!) Pominął dyrektorów już istniejących departamentów(???) W tym momencie uświadomiłem sobie, w jaki sposób rozrasta się w Polsce biurokracja? A od dawna widomo, w socjalizmie biurokratycznym, że najpierw się tworzy problem, a potem się tworzy urząd, żeby tego problemu nigdy nie rozwiązać, bo wtedy trzeba byłoby rozwiązać urząd, który utworzony został do rozwiązania wymyślonego problemu. Dlatego drodzy biurokratyczni socjaliści: najpierw problem- a potem urząd, a nie najpierw urząd ,a potem problem.. Żeby nie pomylić! Bo zaraz dziennikarze śledczy dojdą, dlaczego, żeście utworzyli urząd, który nie ma czego rozwiązywać… Bo nie ma sformułowanego celu, czyli problemu. I nie ma czego bohatersko pokonywać.. Bo wojna z nami, podatnikami, to wielka sztuka wprowadzania nas w błąd! Co gdzieś, coś usłyszę, to ciągle  odnoszę wrażenie, że chcą mnie oszukać.. Chcą nas zamęczyć na śmierć tym krętactwem i  oszustwem, bo ludzie szczęśliwi w pokonywaniu trudności, nieznanych w innych ustrojach, oprócz demokracji- zapominają o groźbie  śmierci. I tak nas uszczęśliwiają w pokonywaniu trudności, że zapomnimy w końcu o śmierci.. Jeden facet podobno tak często oglądał telewizję, że już go spikerzy poznawali.. A jeden mówił” Nie oglądaj telewizji, bo będziesz miał w głowie glizdy”. A i tak koniec zwieńczy dzieło… A przecież każdy kij ma dwa końce? I często wpychany jest w mrowisko... A władza i tak działa podstępem.. WJR

Odwrotna strona medalu wojny w Afganistanie Odwrotna strona medalu wojny w Afganistanie pojawia się na łamach pisma Asia Times w artykułach dotyczących rurociągów gazu ziemnego na eksport z Turkmenistanu. Mimo oficjalnego programu budowy demokracji w Afganistanie prawdziwym powodem interwencji USA w Azji Średniej jest wielka gra o zasoby ropy naftowej i gazu ziemnego. Jak dotąd budowa amerykańskiego rurociągu z Turkmenistanu przez Afganistan i Pakistan do wybrzeży Oceanu Indyjskiego jeszcze się nie zaczęła i być może nie zacznie się sądząc z opłakanego stanu interesów USA w obydwu tych krajach. Tymczasem prezydent Turkmenoistanu publicznie chwali nowy rurociąg gazu ziemnego do okręgów przemysłowych w Chinach. Najwyraźniej wpływy polityczne USA i Zachodu w muzułmańskiej Azji Wschodniej słabną na korzyść Chin, które spokojnie i stopniowo zdobywają tam wpływy kosztem Zachodu w czasie kiedy Izrael stara się doprowadzić do coraz większych zatargów USA przeciwko muzułmanom na całym świecie. Szerzenie i zaostrzanie t. zw. „wojny przeciwko terrorowi” usuwa w cień konflikt palestyński i ma na celu utwierdzanie poparcia USA dla Izraela przeciwko Muzułmanom. Chiny są w czołówce w wyścigu o „zielone” zasoby energii, ale mimo tego rozbudowują swoje zasoby ropy naftowej i gazu ziemnego. Import ropy naftowej i gazu ziemnego jest kluczowy w zaspakajaniu potrzeb Chin i sytuacja ta nie zmieni się przez wiele lat. Azja Centralna i Kazakstan mają wielkie znaczenie w formowaniu strategii energetycznej Chin na długie lata. Obecnie zaplanowany rurociąg gazu ziemnego z Turkmenistanu do Chin ma być długi na ponad 1800 km. oraz ma być gotowy do eksploatacji w 2013 roku. Ma on przyczynić się do zmniejszenia ilości dwutlenku węgla w miastach Chin. Dwa lata później, czyli w 2015 roku zacznie się wielki import ropy naftowej z Iraku do Chin, według podpisanych już kontraktów w czasie przetargu w Bagdadzie. Tak więc zamiast amerykańskich kolosalnych wydatków na nielegalną wojnę i pacyfikację Iraku  Chiny legalnie podpisują kontrakty na oficjalnie zwołanym przetargu międzynarodowym w Bagdadzie. Podobnie kontrakt zawarty z Turkmenistanem wykorzystał zatarg tego państwa z Gaspromem rosyjskim, który zawiesił zakupy gazu ziemnego w kwietniu 2009 i spowodował straty sprzedaży w wysokości miliarda dolarów miesięcznie. Chiny nadal są głównym, czyli w 70% co do wielkości, źródłem dwutlenku węgla ze spalania węgla. Tak więc węgiel jest głównym źródłem energii Chin. Węgiel stanowi znacznie ponad 90% rezerw energii Chin, mimo tego, że Pekin stale powiększa swoje rezerwy ropy naftowej, żeby nadążyć za rosnącą ilością samochodów, których miesięczna produkcja w Chinach sięga ponad miliona pojazdów miesięcznie gdy USA konsumuje blisko 30%. Według ocen Międzynarodowej Agencji Energetycznej przy ONZ w roku 2030 udział Chin w przyroście światowego zapotrzebowania na ropę naftową osiągnie 40%, jeżeli przyrost rocznego produktu brutto Chin nie przekroczy notowanych w 2009 roku 6%. Podczas gdy rząd izraelski twierdzi, że Iran jest obecnie największym zagrożeniem bytu Izraela, handel Chin z Iranem w 2009 roku wzrósł o ponad jedną trzecią, czyli do 27 miliardów, mimo sankcji USA. Jak wiadomo prezydent Obama powiedział w Pekinie w listopadzie 2009, że USA nie będzie w stanie nie dopuścić do ataku Izraela na Iran. Chodziło o zdobycie poparcia Chin dla sankcji ONZ przeciwko Iranowi, którego sytuacja poprawi się jednak, kiedy z kolei Chińczyk obejmie prezydenturę Radu Bezpieczeństwa w styczniu 2010. Wówczas mimo naporu ze strony osi USA-Izrael, ani Rosja ani Chiny nie zgodzą się na zaostrzanie sankcji przeciwko Iranowi. Tak chwilowo wygląda zmienna wielka gra o paliwo i na jej tle stan konfliktu Izrael-Iran. Na długą metę Pekin bardzo ostrożnie planuje swoje energetyczne dostawy z Rosji, z Azji Centralnej, Bliskiego Wschodu, Afryki i z Ameryki Południowej obok dużych postępów jakie czyni w zdobywaniu „zielonych źródeł energii” takich jak wiatr i zapory wodne, w których Chiny wysuwają się na pierwsze miejsce na świecie. Ta odwrotna strona medalu wojny USA w Iraku i w Afganistanie dobrze jest opisana przez Pepe Escobara w jego książce pod tytułem „The Globalized World is Dissolving into Liquid War” (Nimbie Books, 2007), -  „Zglobalizowany Świat Topnieje w Płynnej Wojnie.”  Iwo Cyprian Pogonowski

Jeszcze o proporcjonalnych mandatach 14 grudnia 2009 napisałem tu: „Głupie pomysły posłów z Polentagu dzielą się na dwie kategorie: te, które (prawie) na pewno nie przejdą (niewiele ich...) – i te, które mają poważną szansę na wejście w życie. Istnieje silna korelacja: im pomysł głupszy, tym ma większe szanse”. A w „Dzienniku Polskim” WCzc.Henryk Siedlaczek (PO, Rybnik) postanowił skopiować pomysł skandynawski: kto zarabia dwa razy tyle, powinien płacić dwa razy wyższe mandaty! Pierwsza myśl: należy to rozwinąć twórczo! Powinien też dwa razy więcej płacić za chleb, za buty, za samochód, za wódkę... Co zapewni "sprawiedliwość społeczną". Druga myśl: dlaczego tylko mandaty? Przyłapany np. na dawaniu łapówki - albo na włamaniu - gość zarabiający dwa razy tyle powinien również, w razie czego, odsiadywać dwa razy tyle lat więzienia! (...) I zupełnie zapomniałem, że kilkoro z Państwa przesłało rozsądnie uzasadnione opinie dyssydenckie: {~Walter}: "Nie zgadzam się z opinią JKM na temat wysokości mandatów. Mandat jako kara powinien być dotkliwy na tego, kto go otrzymuje. 500 zł nie stanowi wydatku dla kogoś, kto zarabia 50 000 zł. Jeżeli jednak zapłaci proporcjonalnie do zarobków (1/5 miesięcznej pensji) tzn. 10000 zł to trochę to odczuje i będzie się starał nie łamać przepisów".{~IGBT }: "Mandat nie jest składką, mandat jest karą. Dotkliwość tej kary to nie kwota w PLN tylko właśnie stosunek tej kwoty do dysponowanego budżetu".{~pawian w sweterku}: „Akurat w przypadku mandatów uzależnienie ich wysokości od zarobków ma sens. Kara pozbawiona dolegliwości przestaje być karą, bo mandat 500 zł dla bogacza jest dla niego równie dolegliwy jak mandat 50 groszy dla biednego emeryta. Mandaty w takich samych kwotach są zatem zaprzeczeniem równości wobec prawa, bo niejako pozwalają kupować sobie bezkarność. Porównanie do różnicowania cen w zależności od zarobków jest nietrafne z tego prostego powodu, że istotą ceny nie jest dolegliwość. Przeciwnie - cena "automatycznie" stara się być jak najmniej dolegliwa. Jest ona przecież uzależniona od wartości towaru, a nie od warunków kupującego (chociaż są od tego pewnie wyjątki - od zamożniejszych osób często żąda się wyższej ceny, ale nie po to, żeby im dokuczyć, tylko żebyśmy my mogli więcej zarobić:-) ) Ceny uzależnione od zarobków są i tak zresztą w sposób oczywisty nielogiczne, ponieważ w praktyce oznaczałoby to, że biedny i bogaty mogą sobie kupić dokładnie to samo i dokładnie tyle samo. W takiej sytuacji nikt nie byłby więc biedny ani nikt nie byłby bogaty. Dlaczego nie należy różnicować okresów pozbawienia wolności? - Z prostego powodu: Wszyscy mamy mniej więcej podobne zakończenia pleców i siedzenie w zamknięciu każdemu mniej więcej dokucza tak samo. Gdyby jednak istniał jakiś sposób na wyłowienie spośród skazanych tych, dla których jest to mało uciążliwe lub wręcz przyjemne należałoby im zamienić karę na coś innego, co byłoby w ich przypadku dolegliwe: np. bieganie wokół placu lub liczenie mrówek. Sposób ustalania wysokości i ewentualne kłopoty z egzekwowaniem mandatów uzależnionych od zarobków to inna kwestia. Możliwe, że takie rozwiązanie jest w praktyce nieopłacalne i nieskuteczne”. Były jednak i komentarze twórczo rozwijające: {~Krzysztoff}: „Mam lepszy pomysł. Jeśli kierowca Bardzo Ważnej Osoby popełni wykroczenie drogowe, należy karać nie kierowcę, ale właśnie ową Bardzo Ważną Osobę. Najlepiej zakazem wożenia przez kierowcę. Nie sądzi Pan, że wtedy słynne "R", zwalniające samochody rządowe od kontroli, nie byłyby już potrzebne?”{~Pan Ach} „Panie Januszu, zgodnie z pomysłem posła PO z Rybnika, skoro płacę 2x większy mandat, to mój głos w urnie wyborczej powinien być 2x ważniejszy niż tego, kto płaci normalny mandat” - ale zajmę się tymi pierwszymi... Przede wszystkim: sam kiedyś myślałem podobnie jak {~pawian w sweterku}: „Niezależnie od tego, czy mandat ma być proporcjonalny do zarobków czy do majątku (to NIE to samo!!) idea jest w zasadzie słuszna – tyle, że w normalnym społeczeństwie nierealizowalna, bo Władzuchna musiałaby widzieć, ile kto zarabia lub ma”. Dopiero potem doszedłem do wniosku, że trudność bierze się stąd, że idea jest zasadniczo niesłuszna! Istnieje instytucja – będąca skandalem, ale istnieje – p/n „Ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej”. Płacę (w Polsce: pod przymusem) składkę – i spokojnie mogę się już rozbijać po drogach. Za skutki płaci ubezpieczyciel. OC zastępuje grzywnę za spowodowanie wypadku. Czy bogaty płaci wyższe OC? Nie – bo nie jest ważne, jak drogi jest jego samochód; ważne, ile średnio kosztuje naprawa tego samochodu, który on rozwalił – i leczenie lub utrzymanie rodziny człowieka, którego pozbawił zdrowia lub życia. Skoro bogaty nie płaci więcej za konkretną już szkodę – to dlaczego miałby płacić więcej za potencjalne spowodowanie szkody? Bo mandat – to „rata” za niedoszłą do skutku szkodę. Policjant niejako ocenia, że tak jeżdżąc kierowca zwiększył o 5% powstanie średniej szkody – więc płaci 5% jej kosztu. Im niebezpieczniejsze zachowanie – tym wyższy mandat przecież. Trudno: musimy albo pogodzić się z tym, że bogaci mniej odczuwają mandaty – albo... zlikwidować grzywny pieniężne, karząc – jak przed wojną – jedno-dwudniowym albo i tygodniowym aresztem. Ale tu mamy kolejny problem. Dla np. początkującego dziennikarza (już nie wspomnę o menelach..) dwa dni aresztu to często czysta przyjemność. Jeszcze zarobi na krwistym opisie tego, co dzieje się pod celą. Natomiast dla zamożnego businessmana to czasem dramat! Jutro przyjeżdża doń businessman z Malezji – i dowie się, że on siedzi w kryminale! Dlaczego więc businessman miałby być karany surowiej, niż jakiś urwipołeć? I to są te pytania. O sprawiedliwość... I jakoś tak wychodzi, że najsprawiedliwsze byłoby kilka batów na goły tyłek... Hammurabi sie kłania. JKM

Co my mamy dotować? TVP-Kulturę? Jakieś dwa lata temu zupełnym przypadkiem zobaczyłem program TVP-Kultura. Polegał on na tym, że na ekranie była jakaś pani (albo i dwie – nie pamiętam), a widzowie wydawali im polecenia. Jak łatwo się było domyśleć: w końcu kazali im zdjąć majteczki, co one bez protestu wykonały. W ten sposób TVP „realizuje misję”, za którą bierze od nas miliardy złotych. Obecnie znów tam trafiłem – i opisałem to w „Dzienniku Polskim”: TVP "Kultura" Ledwo-m był napisał tekścik o różnicy między człowiekiem a zwierzęciem, gdy o trzeciej nad ranem, już w Wigilię, zobaczyłem w TVP-Kultura jakiegoś faceta w brudnej koszuli i pomiętej kurtce - chyba zabytkowej, ortalionowej - który zachwalał alternatywny sposób spędzania Wigilii ("...co przedtem było nie do pomyślenia"): w dyskotece z disc-jockeyem. Otóż kultura polega na tym, by odróżniać święto od dnia powszedniego; Wigilię od np. wolnej soboty. Jasne, że niektórzy się buntują przeciwko tradycyjnej Wigilii - i bardzo dobrze! Bunt jest twórczy. Odsiedzą kolację z rodziną - i z tym większym zapałem będą za parę dni tańczyć swoje woo-boo-doo-boo. Jeśli jednak będą tańczyć te woo-boo-doo-boo przy każdej okazji, to po kilku latach im się znudzi. Człowiek kulturalny stwarza sztuczne ograniczenia - po to, by konformiści mieli co przestrzegać, a nonkonformiści mieli co łamać. Ale nonkonformista zachęcany, by łamał, nie jest nonkonformistą: jest żałosnym doopkiem. O czym TVP-Kultura zapomina. - a tak się składa, że tego samego dnia czytałem – chyba w „Gazecie Wyborczej” - biadolenie, że nowy zarząd TVP chce zlikwidować w Polsce kulturę – poprzez likwidację programu TVP-Kultura. Jest to jeszcze bardziej nonsensowne, niż przypuszczenie, że likwidacja Ministerstwa Zdrowia, NFZ i całej służby zdrowia spowodowałaby likwidację medycyny w Polsce. Jeśli obecny zarząd TVP chce to-to zlikwidować – to ma moje błogosławieństwo. Ten program jest szkodliwy! Na szczęście: praktycznie nikt go i tak nie ogląda... JKM

Samolotem do Detroit W dzisiejszym V-BLOGu zająłem się głośną sprawą rzekomej próby wysadzenia samolotu do Detroit. Na użytek tych, co – tak jak ja – wolą pisane od mówionego, tu streszczenie dokonane w „Dzienniku Polskim”: Mega-afera z niczego P.Omar Faruk Abd-ul-Mutallab lecący z Nigerii do Detroit przez Amsterdam usiłował podpalić jakąś substancję. P.Kacper Schuringa wytrącił mu ją z rąk, od czego Togijczyk się poparzył. Tyle incydentu. Następnie p.Abd-ul-Mutallab zaczął twierdzić, że chemikalium dostał od Al-Qa'idy. W wyniku tego setki tysięcy pasażerów lecących do Ameryki zaczęło być surowo rewidowanych. Koszt tego dla Ameryki jest znacznie większy, niż strącenie nawet trzech samolotów – więc al-Qa'ida kosztem trzech dolarów (bo tyle kosztowała pewno ta substancja) spowodowała straty liczone w miliardach. W samolocie leciało 278 pasażerów. Dokładnie tyle samo ludzi zginęło podczas dwóch dni w Stanach Zjednoczonych w wypadkach drogowych. Ale to nikogo nie obchodzi. W d***kracji liczą się wyłącznie Wielkie BUM! Wtedy przylatuje telewizja – i jest problem. Nawet, jeśli BUM nie nastąpił. Na pokazaniu tego w TV można zarobić, na dodatkowych kontrolach pasażerów zarabiają kontrolujący...A pokazywanie w TV 200 wypadków byłoby nudne. {MrMarmi59} skomentował to tak: "Odpowiedź jest inna, tutaj są zagrożone interesy i zyski (ewentualne odszkodowania) wielkich linii lotniczych i kapitału!". Na co odparłem: „Jest to strzał obok tematu: czy firmy ubezpieczające od wypadków drogowych nie są wielkie?” I chyba też strzeliłem obok tematu. Bo przecież wielkie firmy ubezpieczycielskie również wywierają ogromny wpływ – przekupując polityków, korumpując dziennikarzy (przez nie zamieszczanie ogłoszeń w gazetach, które ich nie popierają!). Wprowadzają przymus jazdy w pasach, posiadania poduszek powietrznych itd. - co jest ordynarnym oszustwem. Gdyby bowiem wprowadzenie tych zabezpieczeń powodowało zmniejszenie liczby wypadków śmiertelnych, to po ich wprowadzeniu firmy powinny obniżyć składkę.... A robią to? Szkody dla gospodarki amerykańskiej poprzez wprowadzanie tych ograniczeń są zapewne tak samo duże, jak koszty uciążliwości w ruchu lotniczym. Samochodami jeździ dziennie 300 milionów Amerykanów – samolotami lata paręset tysięcy... Tak więc: nie dociągnąłem tematu... I jeszcze jedno: p.Abd-ul-Mutallab przyznając się od razu i bez bicia, że otrzymał tę substancję od al-Qa'idy, pozornie zwariował: przecież za związki z al-Qa'idą od razu dostanie dożywocie. Ale podejrzewam, że nie zwariował: chodziło Mu (a może al-Qa'idzie) właśnie o wywołanie w Stanach paniki, że al-Qa'ida jednak działa. Straty z tego powodu są, powtarzam, znacznie większe, niż gdyby ten samolot rozwalił. A sądząc z wypowiedzi w TVN eksperta od pirotechniki i pokazu w lasku wybuch spowodowałby co najwyżej wywalenie okna w samolocie i dekompresję. Możliwe więc, że dlatego chciał ja zdetonować, gdy samolot już się zniżył: by skutki nagłej dekompresji nie były zbyt wielkie. W każdym razie: celem było zastraszenie, a nie strącenie samolotu! A możliwa jest jeszcze inna hipoteza: amerykańskim służbom specjalnym zależy na zastraszeniu ludności - by wprowadzić jakieś kolejne spec-ustawy i otrzymać kolejne pieniądze na "walkę z terroryzmem". Co by wyjaśniało, dlaczego mimo ostrzeżenia od ojca p.Abd-ul-Mutallaba i mimo uczulenia na Czarnych – nie zrobiono Mu przed wejściem na pokład spec-kontroli... JKM

ZA HAPPENING - REEDUKACJA NA ŚMIETNIKU Sopocki sąd skazał uczestników happeningu Akcji Alternatywnej Naszość na miesiąc nieodpłatnej pracy w Zakładzie Oczyszczania Miasta. Powód? Krzyczeli na sesji rady „Jacek Karnowski największym piratem morskim”. - Groteska - komentują wyrok jak z czasów Pomarańczowej Alternatywy znani prawnicy.- Zaskakuje mnie wyrok skazujący za happening. Już Wolter powiedział: „nienawidzę twoich poglądów, ale oddam życie, abyś mógł je głosić”. Widocznie sąd w Sopocie nie zna tej sentencji – mówi prof. Piotr Kruszyński z Uniwersytetu Warszawskiego.- To jakaś groteska - dziwi się Jacek Bąbka z Fundacji Badań nad Prawem. - A sąd w odpowiedzi na groteskowy zarzut zamiast natychmiast sprawę umorzyć, wykazał się lenistwem, w bezmyślny sposób przepisując formułkę, która nijak ma się do rzeczywistości. Do tego, żeby kogoś skazać, niezbędne jest, by jego czyn był szkodliwy społecznie, naganny, miał jakiś ładunek ujemny. A tu w oczywisty sposób trudno o czymś takim mówić.Wyrok wydano w trybie nakazowym – bez przesłuchania przed sądem obwinionych. W poniedziałek nikt z sędziów nie odważył się bronić kuriozalnego wyroku. Rzecznik nie odzywał się do nas, zaś sędzia Anna Potyraj, która wydała orzeczenie oraz prezes sądu odmówili nam wypowiedzi. „Jacek Karnowski największym piratem morskim” O co poszło? 20 marca tego roku happenerzy z poznańskiej Akcji Alternatywnej Naszość przyjechali do Sopotu. Odbywała się tam sesja rady miejskiej dotycząca losów prezydenta tego miasta Jacka Karnowskiego, któremu prokuratura postawiła osiem zarzutów, w tym siedem korupcyjnych. Karnowski to były skarbnik trójmiejskiej PO i bliski współpracownik Donalda Tuska. Na otwartą dla widzów sesję wkroczyli członkowie Naszości w strojach piratów. Wręczyli Karnowskiemu papugę, która razem z nimi krzyczała hasło „Jacek Karnowski największym piratem morskim”. Tłumaczyli, że papuga (potoczna nazwa adwokata) może się przydać Karnowskiemu w sądzie. Prezydent dostał też beczułkę rumu. Jak tłumaczyli piraci, podziwiają oni wielkiego korsarza Karnowskiego i chcą rabować pod jego przywództwem. Po wręczeniu prezentów na apel przewodniczącego rady opuścili oni salę. Już po opuszczeniu budynku zainteresowała się nimi policja, która wylegitymowała piratów oraz – na żądanie Karnowskiego – zbadała ich na alkomacie. U ośmiu nie wykryła promili, u jednego – około pół promila, czyli rezultat wypicia dwóch piw. Kto wywołał zgorszenie publiczne? Przez niemal rok sąd nie zwołał żadnej rozprawy. W międzyczasie odbyło się referendum, w wyniku, którego Karnowski utrzymał stanowisko. – Jak mówili nam znajomi z Sopotu, słyszeli, do czasu referendum nie mieliśmy być ciągani po sądach, bo rozgłos był niekorzystny dla Karnowskiego – mówi Piotr Lisiewicz, lider Naszości. Sąd przypomniał sobie o Naszości w grudniu. Na dwa dni przed świętami wyrok nakazowy skazujący na pracę w Zakładzie Oczyszczania Miasta otrzymał pierwszy z happenerów. Ukarani zostali też dwaj kolejni. „Po wtargnięciu na salę obrad w trakcie ich przebiegu, poprzez wznoszenie okrzyków, głośne śpiewy oraz zmuszanie i wymuszanie uległego zachowania na przewodniczącym Rady Miasta, zakłócili spokój i porządek obrad” – brzmiał zarzut sopockiej policji. Dotyczył on artykułu 51 kodeksu wykroczeń: „Kto krzykiem, hałasem, alarmem lub innym wybrykiem zakłóca spokój, porządek publiczny, spoczynek nocny albo wywołuje zgorszenie w miejscu publicznym, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny”. – Zgorszenie publiczne wywołuje prezydent Karnowski, trzymając się stołka mimo korupcyjnych zarzutów – odcina się Piotr Lisiewicz. Sąd orzekł, iż wymierza za to trójce happenerów „kary po miesiącu ograniczenia wolności polegającej na wykonywaniu nieodpłatnej, kontrolowanej pracy na rzecz społeczności lokalnej w Zakładzie Oczyszczania Miasta w Sopocie w wymiarze 30 (trzydziestu) godzin w stosunku miesięcznym”.

„To nadużycie wyroku nakazowego” Sędzia Anna Potyraj wydała wyrok w trybie nakazowym, mimo, że nie widziała podsądnych na oczy. Sądy mogą wydawać taki, gdy wina obwinionych jest ewidentna. Np. ktoś przyłapany na gorącym uczynku na wybiciu szyby przyznał się do winy. Jak ma się to do happeningu? - To nadużycie wyroku nakazowego. Powinien być on wydawany, kiedy wina jest ewidentna, a tu przecież obwinieni nie przyznają się do winy, a i prawnicy są jego sentencją mocno zdziwieni – mówi Jacek Bąbka, prezes Fundacji Badań nad Prawem.W wyroku znalazła się formułka o ewidentnej winie. Poza tym jakiegokolwiek uzasadnienia brak. - W wyroku śladu refleksji nad meritum sprawy. Wygląda on jakby mechanicznie wpisano w jakiś komputerowy formularz dane obwinionych – dodaje Bąbka. Prawników dodatkowo zaskakuje fakt, że obwinionym z Poznania kazano odpracowywać karę w... Sopocie. – Zaskakuje również, że mieszkańcom Poznania nakazuje się pracę w mieście oddalonym o kilkaset kilometrów. To nosi znamiona dodatkowej kary – mówi prof.. Piotr Kruszyński. Z opinią profesora Kruszyńskiego zgadza się sędzia Jarema Sawiński, rzecznik Sądu Okręgowego w Poznaniu i członek Krajowej Rady Sądownictwa. - Nie będę oceniał ewentualnej winy, bo nie znam akt sprawy, ale gdybym ja orzekał w takiej sprawie, a obwinieni okazaliby się winni, to nakazałbym prace społeczne w miejscu zamieszkania – wyjaśnia sędzia Sawiński. – Chyba że nie byłoby możliwości wyegzekwowania wyroku. A w Poznaniu na pewno jest wiele miejsc do posprzątania.

Nikt nie chce bronić wyroku Próbowaliśmy uzyskać komentarz w Sądzie Rejonowym w Sopocie. Sędzia Anna Potyraj, która wydała zdumiewające orzeczenie, poprzez sekretarkę, przekazała, że nie będzie rozmawiała z dziennikarzem Niezależnej.pl. Odesłała nas do swoich zwierzchników lub rzecznika prasowego. Prezes sopockiego sądu był nieobecny. Z kolei sędzia Przemysław Banasik, rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku, pozostawał nieuchwytny zarówno pod telefonem stacjonarnym, jak i komórkowym. Prezes tej samej instytucji odmówił rozmowy. - Skoro pan rzecznik jest w pracy, to pan prezes nie będzie się wypowiadał – usłyszeliśmy w sekretariacie. Tylko że nikt nie potrafił powiedzieć jak go „złapać”. Mecenas Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka przypomina, że wyrok wydany w trybie nakazowym jest początkiem drogi sądowej. Jego fundacja pomagała wygrać osobom skazywanym w ten sposób np. za rzekomo nielegalne zgromadzenia. - Jeśli uczestnicy sopockiego happeningu nie zgadzają się z orzeczeniem, powinni złożyć sprzeciw. Wówczas dojdzie do procesu, w którym będą mogli przedstawić swoje argumenty – wyjaśnia prawnik. Grzegorz Broński

29 grudnia 2009 We wrzątku zdarzeń... Jak to powiedział swojego czasu, członek Komisji Biura Politycznego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, towarzysz Jakub Berman:” Demokracja musi przejść do natarcia”(???). Było to przed sfałszowanym referendum 1946 roku, i jeszcze przed prowokacją kielecką… I jeszcze dodał- a propos demokracji- „ należy bić tam, gdzie gnije, wycinać energicznie chirurgicznym nożem”(???) Dzisiaj o chirurgii nie ma mowy, wszystko spokojnie i demokratycznie, ale jak „ demokracja przejdzie do natarcia” to kto wie.. W  końcu demokracja ma to do siebie, ze swej natury, że antagonizuje przeciwników i ustawia ich  na przeciwnych biegunach i może się zdarzyć,  że nastąpi starcie, dwóch  wzajemnie wykluczających się przeciwności. Choć – jak mówi francuskie przysłowie- dwie skrajności się dotykają.. Właśnie olsztyńscy działacze Kampanii przeciw Homofonii planują…. oznaczanie klubów przyjaznych dla homoseksualistów(????). Twierdzą, że w lokalach z tęczową flagą  homoseksualiści mieliby gwarancję, że” nie spotkają ich tam żadne przykrości”(???) Jak zwykle kij ma dwa końce. Bo oznaczenie klubów tęczową flagą może- nie musi-  odwrócić się przeciwko nim. Homofobi od razu będą wiedzieli, gdzie gromadzą się homoseksualiści, i który z  lokali sympatyzuje z nimi. Spadną być może( choć niekoniecznie) obroty w lokalach zaprzyjaźnionych z homofonami, pardon- homoseksualistami i nasilą się niesnaski wynikłe z numerowania i miejsc przyjaznych homoseksualistom.W każdym razie zamieszanie będzie więcej, niżby sprawy pozostawić własnemu biegowi.. Po prostu każdy idzie do lokalu , który lubi i który mu się podoba, i nie mówi dookoła wszystkim o sposobie w jaki zaspokaja swój popęd płciowy. Bo kogo to tak naprawdę obchodzi? Jeśli sąsiad ci pozwoli, bo akurat ma wolną dziurę w płocie..? To problem twój i twojego sąsiada… Ale nie! Muszą  mącić, wywoływać wilka z lasu, prowokować.. Szukają politycznego guza, żeby potem nagłaśniać, że Polska nie jest tolerancyjna dla homoseksualistów.. Bo niechby ktoś pobił homoseksualistę, bo akurat dobierał się do dorastającego syna.. Jaki byłby hałas! Jaki zgiełk propagandowy! Jaki rwetes! Dlaczego oni ciągle zakładają, że krzywda może ich spotkać wyłącznie ze strony człowieka, który w inny sposób zaspokaja swój popęd płciowy, akurat nie tak, jak robią to jeden z drugim? A przecież między sobą, też mogą być homofonami… Bo na przykład pokłócą się o atrakcyjnego partnera.. Sytuacja przypomina tę z lat czterdziestych, gdzie podziemie zabijało komunistycznych komisarzy wprowadzających w Polsce  komunizm, bo kochali Polskę i jeszcze próbowali walczyć mimo porozumień jałtańskich, a że akurat komisarze byli  pochodzenia żydowskiego, to okrzyknięto ich antysemitami. Tych co z komisarzami walczyli… Gdyby człowiek pochodzenia żydowskiego na przykład napadał na bank i w czasie interwencji policji  został zabity, to mniemam prasa pisałaby, że policjant był antysemitą, bo go zastrzelił! Wielkie materii pomieszanie, przypuszczalnie specjalnie. Wpędzić nas w poczucie winy. I stworzyć problem, którego nie ma! Bo cywilizacje umierają - jak pisał Arnold Toynbee - „nie w wyniku morderstwa, lecz samobójstwa”. Czy nasza cywilizacja próbuje popełnić samobójstwo, czy może ktoś jej w tym pomaga? Tak jak jedna ze spikerek pracujących dla telewizji POLSAT, powiedziała w pewnym momencie, że: ”pogoda zwariowała”(???). Co mnie bardzo zdziwiło, bo jeśli już - to zwariowała spikerka. To że akurat pogoda nie była taka, jaką przepowiadał jakiś szaman pogodowy, a dlaczego miałaby być, to jest powód, żeby twierdzić, że Pan Bóg zwariował? Przecież to On panuje nad całością i od niego zależy jaka będzie pogoda, a nie od jakiegoś zaklinacza ideologicznego, który udaje, że na pogodzie się zna.. Zna się na tyle, na ile utrafi, ale przy okazji sprzedaje nam umiejętnie ideologiczny bałach: a to przypomina co jakiś czas o tym, że nie ma przymusu palenia świateł w samochodach ( już jest!), a to, że zbliża się globalne ocieplenie, choć już niektórzy twierdzą, że oziębienia, a to informuje nas, że właśnie wczoraj, w Kalendarzu Postępowca było wielkie laickie międzynarodowe „święto” o nazwie Międzynarodowy Dzień Pocałunku (???). Przypominają niby przypadkiem, a przecież mówią o pogodzie(???) Ale każda okazja jest dobra. Bo skąd miliony ludzi dowiedziałyby się, że akurat wczoraj był Międzynarodowy Dzień Pocałunku? I jeszcze pogodynka zachęcała, żeby zadośćuczynić „świętu” i  uzupełnić pocałunkowe  zaległości.. Szkoda, że nie pokazano przy okazji pocałunku pani aktorki Foremniak i  aktorki Stenki, które namiętnie całowały się w usta , przy okazji łamania opłatkiem wigilijnym w jednej z gazet, jakby to była najlepsza okazja do tego rodzaju  namiętnych pocałunków. I również szkoda, że nie pokazano migawek, jak aktorka Cielecka kotłuje się w łóżku z jakimś facetem, przy wieczerzy wigilijnej, rozmawiając o tym, jak niektóre zwierzęta zjadają się przy tej czynności.. Każda okazja ideologiczna jest dobra, każda wywiera jakiś wpływ, każda posuwa wyłom w naznaczonym  stosunku, pardon - oczywiście kierunku. Zwróciła moją uwagę również  wypowiedź pani Agaty Passent, córki pana Daniela Passenta, komunisty ideologicznego, uratowanego przez Polaków z holocaustu, i męża pani Agnieszki Osieckiej, która to pani Agata, w sprawie Święta Bożego Narodzenia powiedziała , że „Świąt Bożego Narodzenia nie obchodzi, pamięta tylko, że jak wyjeżdżali z akademika w Stanach Zjednoczonych, gdzie studiowała, to wyłączali ogrzewanie dla oszczędności”(????)Pani Agata jest „partnerką”, pana Wojciecha Wieteski, fotografa, który również  jest jej „partnerem”. A partnerstwo  to oczywiście dialog. Bo jak wyglądałoby partnerstwo bez dialogu? Jak dialog nie dojdzie do skutku to można się rozstać bez konsekwencji.. Bo do tego służy konstruktywny dialog..! Oszczędność w Święta Bożego Narodzenia to oczywiście dobra rzecz, bardzo pożądana i konieczna. Powyłączać oświetlenia choinek, szopek i stajenek. Będzie mniej dwutlenku węgla w powietrzu, a co za tym idzie powstrzymamy globalne ocieplenie. No i lodowce się nie roztopią i nas nie zaleją.. W przeciwieństwie do krwi , która zawsze może nas zalać.. A czy czasami Święta Bożego Narodzenia nie obrażają uczuć pani Agaty Passent? Za to pan profesor  Janusz Czapiński stwierdził, że „Polacy to patologiczni indywidualiści”(???) Jak można być patologicznym indywidualistą? I dlaczego pan profesor nadaje indywidualizmowi od razu na starcie  przymiotnik- patologiczny? A co, panie profesorze- kolektywizm nie jest patologiczny? Bo przeciwnością patologicznego indywidualizmu, jest- rozumiem- patologiczny kolektywizm. Pan profesor Janusz Czapiński magistrem został w 1975 roku, doktorem w 1983 a  nauki społeczne, nie zmieniły się nic, a nic.. Podobnie jak wydziały „ekonomii”, które dalej propagują socjalizm. habilitację zrobił w roku 1988 , czyli w tamtej komunie. Od tego czasu minęło dwadzieścia lat, a propagowane. Pan profesor Janusz Czapiński jako psycholog społeczny( „ nauka” kolektywna, a nie indywidualna), zajmuje się również : makropsychologią, opinią publiczną, badaniem rynku, emocjami i procesami wartościującymi, psychosomatyką, depresją, przedsiębiorczością, akceptacją do zamian systemowych i jakością życia. No i pierwszy, podczas powodzi 1997 roku, założył na ramię torbę i wyruszył na pomoc powodzianom, wtedy, kiedy premier Cimoszewicz powiedział powodzianom prawdę, że „ powinni się ubezpieczyć’(!!!) Bo wojna to sztuka, wprowadzania w błąd.. WJR

Arbeit macht Freier No i co tu mówić o postępie, kiedy za Hitlera taka rzecz nigdy by się nie zdarzyła? Mówię oczywiście o kradzieży napisu „Arbeit macht frei” umieszczonego nad bramą wejściową obozu w Oświęcimiu, którego nazwa została niedawno zatwierdzona w brzmieniu niemieckim, że „w Auschwitz”, żeby nie kusić złego w postaci freudowskich pomyłek, jakim coraz częściej ulegają zachodni gryzipiórowie. Wprawdzie ci zachodni gryzizpiórowie to oczywiście banda idiotów, którzy niczego nie wiedzą, ale idiotów cwanych. Wprawdzie niczego nie wiedzą, ale jedno wiedzą – że trzeba słuchać starszych i mądrzejszych. Jeśli zatem starsi i mądrzejsi dadzą rozkaz, że trzeba się mylić na temat przynależności narodowej obozów zagłady – to się mylą w podskokach. Tak samo stadnie reagują czytelnicy chlipiący swoja intelektualna zupę z „Gazety Wyborczej”; jak redaktorowi Michnikowi zepsuje się telefon, to zupełnie nie wiemy, co myślimy. A jak się naprawi – to znowu myślimy, jak się należy. A w ogóle z przynależnością narodową owych obozów jest kłopot, bo wprawdzie nie są one, ma się rozumieć, „polskie”, a najlepszym tego dowodem jest deklaracja pana Kukiza, który każdemu, kto się w tej sprawie pomyli, grozi niezawisłym sądem - ale nie są też „niemieckie”. Są „nazistowskie” – a więc przynależą do narodu dzisiaj już wymarłego, jak Jadźwingowie, Prusowie, czy wcześniej - Sumerowie. Jakie były przyczyny wyginięcia „nazistów”? Tego nikt dokładnie nie wie, bo kto by tam wierzył wymysłom autorów sowieckiej encyklopedii, piszącym, że „obawiając się sądu zagniewanego ludu, Hitler...” – i tak dalej. W tej sytuacji nie wiadomo, czy „naziści” wymarli na przykład wskutek globalnego ocieplenia, czy też może w następstwie jakiegoś zapomnianego holokaustu? Tej ostatniej możliwości wykluczyć nie można, bo właśnie mój spostrzegawczy przyjaciel opowiedział mi o wystawie zorganizowanej w Paryżu z okazji rocznicy tzw. zburzenia muru berlińskiego. Najbardziej spektakularnym i przejmującym elementem tej wystawy było przedstawienie cierpień niemieckich kobiet i dzieci, no i oczywiście – zniszczeń Berlina. Każdy mógł się na własne oczy przekonać, kto był największą ofiarą II wojny światowej – jeśli oczywiście nie liczyć Żydów z ichnim holokaustem. W takiej sytuacji tylko patrzeć, jak dwa holokausty dojdą między sobą do porozumienia i w atmosferze pokojowego współistnienia, dokonają ostatecznej interpretacji Historii, która oczywiście surowo osądzi narody wytypowane na sprawców owych holokaustów, w następstwie czego zostaną one wzięte pod kuratelę starszych i mądrzejszych. A jeśli nawet nie wszystkie, to w każdym razie – ten młodszy i głupszy – już na pewno. Już bowiem choćby z faktu kradzieży napisu znad obozowej bramy widać, że oświęcimscy tubylcy nie radzą sobie z problemami, które Adolf Hitler ze swoimi „nazistami” pokonywał bez trudu. Czy bowiem możemy wyobrazić sobie, by za Hitlera jacyś złodziejaszkowie, niechby nawet działający na zlecenie „szalonego kolekcjonera”, ukradli napis znad obozowej bramy, położonej tuż koło wartowni, opatrzonej w całodobowy monitoring okolicy z bramą na czele? To już prędzej zostaliby bez ostrzeżenia zastrzeleni, nie mówiąc już o tym, że nie mieliby pojęcia ani o systemie owego monitoringu, ani nawet o systemie pracy obozowych strażników – co podobnież wiedzieli sprawcy kradzieży od owego „szalonego kolekcjonera”. Widać wyraźnie, że ten cały kolekcjoner wcale nie był taki „szalony”. Przeciwnie – taką spostrzegawczość, której nie powstydziłaby się żadna razwiedka z izraelskim Mosadem na czele, nie tylko przynosi mu zaszczyt, ale również świadczy o jego możliwościach, które znowu, nolens volens, musimy porównać z możliwościami najsławniejszych razwiedek, do których nie wypada nie zaliczyć Mosadu. Któż inny byłby w stanie spowodować oślepienie całodobowego monitoringu, niczym w celach, gdzie powywieszali się przestępcy zamieszani w zabójstwo Krzysztofa Olewnika, któż inny byłby w stanie uśpić czujność strażników tak, żeby nie zauważyli demontażu solidnej stalowej ramy z napisem, umieszczonej wysoko nad bramą w rzęsiście oświetlonym miejscu tuż pod własnym nosem? Już starożytni Rzymianie zauważyli, że „nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem”, ale – powiedzmy sobie szczerze – któryż to z tubylczych „szalonych kolekcjonerów” jest aż tak obładowany złotem, żeby stać go było na sforsowanie oświęcimskiej bramy? Jedyny, który przychodzi mi do głowy, to razwiedka, która chyba nie roztrwoniła jeszcze gigantycznej forsy kradzionej przez 18 lat z Pewexu” i lokowanej w szwajcarskich bankach? Wprawdzie niedawno słyszeliśmy, jak to jakiś Turek ukradł generałowi Gromosławowi Czempińskiemu 2 miliony dolarów ze szwajcarskiego konta, ale generał podobnież nawet nie zauważył, że coś mu ubyło, więc można się domyślić, że trochę tego złota tam jest. No, daj Boże każdemu, chociaż, ma się rozumieć, niekoniecznie ukradzionego – ale po co właściwie tubylczej razwiedce napis znad oświęcimskiej bramy? W „szaleństwo” kolekcjonerskie nie bardzo chce mi się wierzyć, chyba, żeby za Szekspirem przyjąć, że „w tym szaleństwie jest metoda”. Bo kiedy tylko wczesnym rankiem okazało się, że napis został skradziony, już z dalekiego Izraela dały się słyszeć głosy, że to początek „wojny przeciw Żydom”. Skąd w Izraelu mogli wiedzieć takie rzeczy, skoro nawet światło nie zostało jeszcze oddzielone od ciemności? Jedyne wyjaśnienie, jakie w tej sytuacji przychodzi mi do głowy, to takie, że „szalony kolekcjoner”, to tylko taki pseudonim sławnego Mosadu. No dobrze, ale po co napis znad oświęcimskiej bramy potrzebny byłby Mosadowi? On Mosadowi byłby potrzebny, jak psu piąta noga, natomiast potrzebne mogło być nagłośnienie sprawy i kompromitacja tubylczych władz, co to nie potrafią radzić sobie z problemami, które Adolf Hitler – i tak dalej. A po co Mosadowi takie nagłośnienie i taka kompromitacja? Aaa, bo wytwarza to atmosferę sprzyjającą realizacji scenariusza, w ramach którego mogłoby zostać przeprowadzone nie tylko postulowane w majowej deklaracji CDU-CSU „uznanie praw” niemieckich wypędzonych, ale również – w następnym etapie – pokojowe zrewidowanie następstw krzywdzących postanowień konferencji czterech mocarstw w Poczdamie, no i utworzenie Żydolandu na pozostałej części „polskiego terytorium etnograficznego”. W końcu po coś Izrael „wykupuje Polskę, Węgry i Manhattan” – jak to wypsnęło się prezydentowi Peresowi, po coś organizuje się presję na Polskę, by organizacjom przemysłu holokaustu wypłaciła haracz w wysokości 65 mld dolarów, dzięki czemu to „wykupywanie” może okazać się darmowe, no i po coś starsi i mądrzejsi dążą do obsadzenia w Polsce wszystkich stanowisk, „od komuny aż do kleru” tajnymi współpracownikami, co to „bez swojej wiedzy i zgody”. Któż to wszystko zrobi lepiej od nich? SM

Powszechne na Chińczyków oburzenie „To obrzydliwe, co oni zrobili” powiedział pewien Anglik w TVN. Tyle lat pouczaliśmy ich, że istnieją jakieś normy życia publicznego; tyle lat wbijaliśmy im do głowy, że sądy powinny być niezawisłe, a wyroki ich wykonywane; tłumaczyliśmy, że Rzymianie mądrze wprowadzili zasadę „Dura lex – sed lex” - a te Żółtki potraktowały to serio i gdy sądy skazały na śmierć Szejka Akmala za przemyt głupich czterech kilogramów heroiny, to ci nie zmienili wyroku i go wykonali! Na Europejczyku!!! Rasiści! Oburzające! A przecież wiadomo, że w d***kracji, jeśli odpowiednio dużo ludzi prosi, by wyroku nie wykonywać – to się go nie wykonuje! Zresztą sędziowie już przy ferowaniu wyroku biorą pod uwagę opinię Władcy, czyli L**u – czytają gazety, zaprasza się „przedstawicieli L**u”, czyli przysięgłych (którzy potrafią uniewinnić oczywistego mordercę - jeśli tylko ma skórę tak czarną, jak przysięgli...). To jest d***kracja, do cholery! Jeszcze prościej było w d***kracji d***kratycznej, czyli L**owej: wtedy wystarczała prośba jednego towarzysza Stalina, a wyroku nie wykonywano. Ba: sądy nie ośmielały się go nawet wydać – jeśli tylko podejrzewały, że tow.Stalinowi wyrok mógłby się nie spodobać! I jak król brytyjski poprosił - to tow.Stalin często ułaskawiał. I dobrze było! W Chinach brak d***kracji – nie tylko l**owej, nawet takiej zwykłej - oj, brak! Na zakończenie mam jeszcze drobne pytanie. Protestujący przeciwko wyrokowi twierdzą, że ten „obywatel” (czy może poddany? – tacy też się jeszcze trafiają) brytyjski był chory psychicznie? A więc proszę mi odpowiedzieć: czy miał prawo głosowania w wyborach? Podejrzewam, że nawet głosował. I sądzę, że na p.Gordona Browna. JKM

Stadion "Narodowy" W d***kracji myślenie o tym, co będzie po najbliższych wyborach jest rzadkie. Ze zdumieniem dostrzegłem więc w TVN, że niektórych dziennikarzy, urzędników - a nawet „polityków” - zaczyna interesować pytanie: „Co będzie z budowanym właśnie we Warszawie stadionem za trzy lata?”Zadali sobie trud – i wyliczyli, że jak wszystko dobrze pójdzie, to „Stadion Narodowy” będzie rocznie przynosił nawet i 15 mln zł zysku! A ja mogę się założyć, ze będzie przynosił raczej 10 mln zł strat – chyba, że reżym lub m.st.W-wa będzie jakieś imprezy dofinansowywać... Powiedzmy jednak, ze te optymistyczne rachunki się sprawdzą. No, to liczymy! Stadion ma kosztować (optymistycznie) 1,7 mld zł. W rzeczywistości będzie co najmniej 2,5 mld – ale, dobrze: przyjmijmy tę ocenę... Z tego wynika, ze przy optymistycznych szacunkach rocznie będzie przynosił niecały 1% od kapitału!!! Przy wszelkich szacunkach przyjmuje się, że inwestycja powinna się zwrócić po sześciu latach – czyli powinna przynosić ok. 300 mln rocznie. Przy takim rachunku to, czy przynosi 10 mln zysku, czy 10 mln straty – to już doprawdy żadna różnica! Ilu ludziom można by udzielić pożyczek na 10%... I jacy byliby szczęśliwi! Po prostu wywalamy w błoto ( dosłownie – proszę pójść na plac budowy...) 2 miliardy zł. Stać nas. Naprawdę. Kwiatek przy kożuchu często dodaje uroku. Tylko proszę mi nie wmawiać, że to udana inwestycja. JKM

30 grudnia 2009 Najważniejszym składnikiem fałszywego patosu jest oburzenie... Socjaldemokratyczni socjaliści już nie wiedzą z jakiej strony mają nas podejść, żeby znowu nas skubnąć. Zapominają, że dobry pasterz owce strzyże , a nie obdziera ze skóry.. Jak napisał jeden uczeń w szkole podstawowej:” Admirałowie są ubrani w marynarki wojenne”(????) Znowu wyjeżdżają z wymianami dowodów , że tak powiem osobistych, które służą władzy, po to tylko, żeby na ich istnieniu, wyrwać  z budżetu państwa kolejne pieniądze, dla zaprzyjaźnionych firm. Bo po co w kółko Macieju wymieniają  niepotrzebne nikomu dowody, przeżytek PRL-u, jak mówi pan Makłowicz w sprawie karpia? Dowód jest  przeżytkiem- ale karp – oczywiście nie jest! Ale pan Makłowicz o dowodach nie wspomina, natomiast o karpiu – jak najbardziej, chociaż ten gościł na królewskich stołach i  jest częścią polskiej tradycji wigilijnej. Przecież  mamy paszporty.- i to powinno wystarczyć! Nie, muszą być jeszcze dowody osobiste związane z zameldowaniem, konkretnie z obowiązkiem zameldowania, który to obowiązek miał być zlikwidowany- tak przynajmniej zapowiadała Platforma, że tak powiem Obywatelska. Zapowiadała, ale likwidować nie chce, bo co robiłby dzisiaj pan Jerzy Miller, szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, gdyby nie zapowiadał kolejnej wymiany dowodów osobistych? Cała operacja ma kosztować nas podatników 370 milionów złotych, to znaczy manipulatorzy twierdzą, że, że wymiana będzie „ za darmo” I każdego z nas nic nie będzie kosztowała… No tak.. To skąd będzie te 370 milionów złotych? Socjaliści socjaldemokratyczni umocowani w demokracji , na to pytanie unikają odpowiedzi, bo wtedy wyszłoby szydło z worka.. A szydło w worku ma pozostać, bo w socjalistycznej demokracji, są rzeczy które widać, i te, których widać nie powinno być. Do nich należy fakt rabowania „ obywateli”  tak, żeby rabowany „obywatel”, się w tym procederze nie zorientował.. Bo najbardziej niewidocznymi ludźmi w Polsce są… drogowcy(???). Tylko spadnie  dwa centymetry śniegu i od razu ich nie widać. Bo zdaniem posła  Wiesława Wody, z Polskiego Stronnictwa Ludowego, „do-wody osobiste powinny mieć większą czcionkę”(????).. Jeszcze większą????Okazuje się, że prawdą jest, że cicha  Woda brzegi rwie.. I jest to woda na młyn emerytów, którzy naprawdę nie widzą swojego peselu na wydrukowanych dowodach osobistych, które przeżytkiem PRL-u nie są ,w przeciwieństwie do karpi, o których  każdego roku przypomina kucharz Makłowicz, grając dwie role w jednym: klasycznego kucharza i ideologa wytypowanego do  atakowania polskiej tradycji.. Ja bym nawet powiedział, że pan Makłowicz jest przeżytkiem PRL-u.. Co państwo na to? Zresztą lanie wody jest modne w Polsce  zideologizowanej do granic zideologizowanej głupoty, gdzie prawie  każdy program o który się ocieram, czy to telewizyjny, czy to  radiowy- jest zideologizowany… Nie oglądałem skoków narciarskich, ale globalne ocieplenie można byłoby tam też  wpleść; podmuchy wiatru, zmienne temperatury, odwilże.. I skoki narciarskie pokazywać na tle topiących się gór lodowych.. I  dodatkowo na tle dziecka uwieszonego suchej gałęzi, któremu  pod nogami płynie potop z wody, a nie z papieru, który raczej bliższy będzie rzeczywistości. Dowody mają być metryczne z naszymi odciskami  palców, tak jak odciski dłoni na deptaku w Międzyzdrojach- tzw. gwiazd. Ktoś dowcipnie zaproponował, żeby miały format co najmniej A-4(!!!) Dobry pomysł, popieram, ale żeby miały jakieś nieniszczące się szybko okładki…Chociaż? Okładki niszczące się szybko też by podlegały szybkiej wymianie, bo czas pędzi szybko, nowoczesność w domu i w zagrodzie szybko postępuje, to dlaczego okładki nie mogłyby być wymieniane szybko?I pomysł posła Wody z Polskiego Stronnictwa Ludowego, jest dobry i pomysł pana Jerzego Millera z Platformy Obywatelskiej- też jest dobry. Trzeba tylko połączyć siły!Niech będą to dowody metryczne, ale o wielkości płachty- A-3???I pamiętać, żeby obowiązek meldunkowy- tak jak w czasach PRL-u był utrzymany! Niech się tylko ktoś nie waży go zlikwidować! I jak najszybciej wprowadzić pomysł pana Bogdana Zdrojewskiego , też z Platformy Obywatelskiej, który umyślił sobie wprowadzić  jednoprocentowy podatek, nałożony na importerów i producentów sprzętu RTV, płyt DVD, dysków twardych i kart pamięci. Ten podatek oczywiście nie w ciemię bici producenci i importerzy wliczą w cenę swoich towarów i przerzucą go na nas. Platformie Obywatelskiej, jak zwykle chodzi o obniżanie podatków poprzez ich podwyższanie. Jest to bardzo dobra szkoła pana profesora  Leszka Balcerowicza, który jak tylko znalazł się u władzy, zawsze podatki  obniżał poprzez ich podnoszenie. Utrzymywał nawet przez szesnaście miesięcy, w ramach wolnego rynku regulowanego- poziom stałości złotówki wobec dolara na wysokości: jeden dolar równał się 9500 złotych(!!!!). Złośliwi nawet powiadają, że pan profesor chciał napełnić kieszenie zagraniczniakom, szczególnie ze Wschodniego Wybrzeża Stanów Zjednoczonych… Ale dajmy spokój! Plan Balcerowicza się powiódł w stu procentach; i zmienne oprocentowanie sięgające 40% w stosunku miesięcznym i trzymanie sztywnego kursu dolara wobec złotówki.. I wydrenowanie z kieszeni podatników strasznych ilości pieniędzy… Pan Leszek Balcerowicz położył przede wszystkim zasługi w likwidacji polskiej klasy średniej… Ale kto o tym dzisiaj pamięta? I kto dziś  pamięta, że najlepszą wolnorynkową ustawę wprowadził w 1988 roku pan generał Jaruzelski, pozwalając swoim , a przy okazji milionom Polaków na bogacenie się na początku lat dziewięćdziesiątych. Ale to już historia! I nic nie wskazuje  na to, żeby mogła zawrócić.. Jednoprocentowy podatek pana Zdrojewskiego ma służyć- jak zwykle zresztą  władzy- na powołanie do życia nowej biurokracji o wybitnie dobrze  brzmiącej nazwie: Narodowy Instytut Audiowizualny(!!!!). Zajmie się on digitalizacją ważnych  dla kultury polskiej utworów audiowizualnych oraz muzycznych. Będą nowe posady, oczywiście nie z klucza politycznego, bo kultura nie może być polityczna, kultura musi być kulturalna i  apolityczna. Bo co to za kultura, jak jest polityczna?I co to za polityka, jeśli jest kulturalna? Jak powiedział piosenkarz Maciej Maleńczuk, o wyczynach pana posła Krzysztofa Piesiewicza”:” Artystom wolno więcej”(???). Wyrażając tym samym aprobatę do zachowań pana posła. Politykom, też wolno więcej… podnosić podatki i wymyślać, co rusz , to nowe sposoby rabowania mas,  w tym nas. I budowania kolejnych piramid socjalizmu, które będziemy utrzymywać do końca świata socjalizmu i o jeden dzień dłużej.. Czy tego chcemy, czy też nie.. Bo taka nasza rola. Rola „obywateli”, którzy tak naprawdę nie mają na nic wpływu.. Jak będzie mało sztuki w kulturze, to zrobi się więcej kultury w sztuce. Oczywiście upaństwowionej i zbiurokratyzowanej. Niech  powstają nowe posady, nich się święci mecenat państwowy, niech kwitnie państwowa sztuka i kultura..Ale coraz trudniej zachować kulturę, przy propagowaniu państwowej sztuki. Za nasze  znacjonalizowane pieniądze. A co z państwowym Instytutem Sztuki Filmowej? Może by tak zdigitalizować wszystkie urzędy w Polsce? Czy starczyłoby twardych dysków? WJR

Ekoludobójstwo Na kilka miesięcy przed konferencją klimatyczną w Kopenhadze w brytyjskiej prasie przedstawiono raport opracowany przez naukowców z London School of Economics, z którego miało wynikać, że sterylizacja, antykoncepcja i aborcja są prawie pięć razy tańsze jako środki zapobiegające zmianom klimatu niż konwencjonalne tzw. zielone technologie. Zakończona niedawno konferencja klimatyczna w Kopenhadze ujawniła, że pod szczytnym hasłem ochrony środowiska naturalnego kryje się próba wprowadzenia obowiązkowego limitowania ludności świata. Radykalni ekolodzy winą za tzw. globalne ocieplenie obciążają człowieka, co prowadzi do "oczywistego" wniosku, że dla przyszłości świata byłoby najlepiej, gdyby ludzie zniknęli, a wtedy nasza planeta zostałaby uratowana. Logika myślenia jest porażająca, bo proponuje się zwalczanie choroby przez zabicie pacjenta. Już starożytni w takich sytuacjach mawiali: "Medice, cura te ipsum", czyli "Lekarzu, ulecz się sam". Choć żyjemy w czasach niebywałego rozwoju wiedzy i technologii, to ignorancja i obskurantyzm to koła napędowe ideologii pozbawionych wszelkich podstaw naukowych i prowadzących do katastrofy. Tak zwani eksperci twierdzą, że im więcej ludzi na świecie, tym wyższy poziom emisji CO2, i jako lekarstwo proponują ograniczenie liczby ludności. W ten sposób uzasadniana autorytetem nauki teoria mająca na celu rzekome uratowanie świata od zagłady służy wprowadzaniu na gruncie międzynarodowego prawa programów proaborcyjnych i proeutanazyjnych oraz wdrażaniu polityki antynatalistycznej i depopulacyjnej. Dawniej te teorie były uzasadniane hasłami walki z głodem i ubóstwem, dziś modna jest motywacja ekologiczna.
Maltuzjanizm i ekologia Przed inauguracją międzynarodowej konferencji klimatycznej w Kopenhadze władze tego kraju zaproponowały, by zahamować przyrost naturalny na świecie, zwłaszcza w krajach biednych i rozwijających się. Przedstawiciele rządu duńskiego powoływali się przy tym na ekspertów ONZ, którzy twierdzą, że nadmiar ludzi w istotny sposób przyczynia się do zmian klimatycznych. Według raportu Funduszu Ludnościowego Organizacji Narodów Zjednoczonych (UNFPA) "żaden człowiek nie jest wolny od emisji dwutlenku węgla" i dlatego "każdy z nas stanowi problem i każdy może być rozwiązaniem". Tym samym najważniejsza na świecie organizacja międzynarodowa, która stawia sobie za cel zapewnienie pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowego, rozwój współpracy między narodami oraz popieranie przestrzegania praw człowieka, zaproponowała rozwiązanie problemów ludzkości poprzez pozbycie się ludzi. Duńska propozycja to nic nowego. Zalecenia polityki antynatalistycznej i depopulacyjnej od lat spotykamy, w zmodyfikowanej i często zawoalowanej formie, w oficjalnych dokumentach ONZ i agend tej organizacji. Tradycja maltuzjańska i eugeniczna legła u jej podstaw. W 1946 r. pierwszym dyrektorem generalnym UNESCO (Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Oświaty, Nauki i Kultury) został brytyjski biolog Julian Huxley (brat pisarza Aldousa Huxleya), który opowiadał się za sterylizacją upośledzonych umysłowo i tych, z którymi społeczeństwo nie wiedziało, co zrobić. Podobne poglądy reprezentował Frederick Osborn, jeden z założycieli Amerykańskiego Towarzystwa Eugenicznego, który w 1952 r. został pierwszym przewodniczącym wpływowego Population Council, założonego przez Johna D. Rockefellera III. Co prawda jest to instytucja prywatna, ale trudno o niej nie wspomnieć z racji wpływu, jaki grupa Rockefellera wywierała i nadal wywiera za jej pośrednictwem na programy demograficzne ONZ i jej agendy, przede wszystkim na Fundusz Ludnościowy Narodów Zjednoczonych (UPFA). Obecna szefowa tej agendy ONZ Thoraya Ahmed Obaid wystąpiła z apelem o 23 mld USD na upowszechnianie aborcji w świecie. Ponieważ fundusze na prenatalny holokaust (według statystyk na świecie zabija się rocznie ponad 50 mln nienarodzonych dzieci) spływają powoli, dlatego też UNFPA zaczęła stosować nośną ostatnio retorykę ekologiczną i wiąże politykę ograniczenia ludności świata z ochroną środowiska.Kontrolę urodzin promuje też wiele innych bardzo ważnych instytucji i organizacji międzynarodowych oraz rządy niektórych najbogatszych krajów świata. Korzystając z argumentu siły, uzależnia się pomoc ekonomiczną i technologiczną od przyjęcia polityki "ograniczenia przyrostu naturalnego". Takie działanie określa się w języku dyplomatycznym mianem "dialogu politycznego", a nie "przymusu". W ten sposób zamiast pomocy gospodarczej i żywności mieszkańcy krajów bez siły przebicia, w ramach "dawania pierwszeństwa problemom populacyjnym", otrzymują pigułkę hormonalną, prezerwatywę, środki poronne, darmową sterylizację i aborcję. Taka oto polityka uzasadniana jest walką o ochronę Ziemi przed skutkami globalnego ocieplenia. Stąd też tu i ówdzie zaczęły padać pomysły, by limitować populację, bo przecież to ludzie emitują sporą ilość CO2 do atmosfery.
Rozwody szkodzą środowisku Przesiąknięci totalitarną mentalnością radykalni ekolodzy próbują wykorzystać koniunkturę i coraz wyraźniej zaczynają wpływać metodami przymusu na sposób życia, model rodziny i indywidualne decyzje rodziców dotyczące prokreacji. Istnieje już nawet organizacja Voluntary Human Extinction Movement (Ruch na rzecz Wyginięcia Rodzaju Ludzkiego), której działacze twierdzą, że alternatywą dla wymarcia milionów gatunków roślin i zwierząt na Ziemi jest dobrowolne wyginięcie jednego tylko gatunku: homo sapiens. W 2007 r. pojawiła się informacja o szokującym pomyśle australijskich lekarzy. Według nich, rodzice, którzy posiadają więcej niż dwoje dzieci, powinni do końca życia płacić specjalny podatek za dodatkową emisję CO2. Autorzy pomysłu domagali się nałożenia na takich rodziców 5 tys. dolarów australijskich opłaty za każde "dodatkowe" dziecko, a oprócz tego - zwiększenia ich rocznego opodatkowania o 800 dolarów australijskich. Z kolei pary, w których jedna osoba poddała się sterylizacji, mogłyby otrzymywać specjalne wynagrodzenie. Kilka miesięcy przed konferencją klimatyczną w Kopenhadze w prasie brytyjskiej przedstawiono raport opracowany przez naukowców z London School of Economics, z którego miało wynikać, że sterylizacja, antykoncepcja i aborcja są prawie pięciokrotnie tańsze jako środki zapobiegające zmianom klimatu niż konwencjonalne tzw. zielone technologie. "Najlepszym sposobem na zwalczanie globalnego ocieplenia jest zredukowanie nadmiernej liczby populacji ludzkiej poprzez stosowanie antykoncepcji i aborcji" - napisano w raporcie naukowców z grupy Optimum Population Trust działającej przy prestiżowej London School of Economics and Political Science (LSE). Czterdziestodwustronicowy raport nosi tytuł: "Mniej emitujących, mniej emisji, niższe koszty". Wynika z niego, że ograniczenie "niechcianych ciąż" doprowadzi do zmniejszenia emisji CO2. Jakimi metodami naukowcy chcą zmniejszać liczbę "emitujących"? Jak czytamy w raporcie, rekomendowane jest "planowanie rodziny, aborcja, sterylizacja i masowa dystrybucja antykoncepcji", które powinny być postrzegane jako priorytetowe metody na obniżenie emisji CO2. Ekosegregatorom można zadedykować wnioski naukowców z Uniwersytetu Michigan w USA, którzy badali negatywny wpływ rozwodu na środowisko. Jego skutkiem jest bowiem zazwyczaj założenie nowego gospodarstwa domowego, a co się z tym wiąże - zwiększenie powierzchni mieszkalnej, wyposażenia i użytkowanego sprzętu. Zdaniem badaczy, wysoki wskaźnik rozwodów pociąga za sobą marnotrawstwo energetyczne oraz zwiększenie produkcji odpadów, które zatruwają środowisko. Gospodarstwa amerykańskich rozwodników zużywają o 56 proc. więcej elektryczności i wody na osobę niż gospodarstwa par małżeńskich. Autorzy badań wyliczyli, że gdyby nie było rozwodów, tylko w USA można by było zaoszczędzić ponad 73 mld kWh elektryczności i 2373 mld litrów wody. Jednak zatroskani o środowisko ekolodzy są niekonsekwentni, bo nie słychać głosów, co zrobić, by ograniczyć ewidentnie szkodliwą społecznie plagę rozwodów.
Globalna władza nad człowiekiem Nasza pogrążona w zimie demograficznej cywilizacja, pełna paradoksów i sprzeczności, znajduje się na rozdrożu. Fanatycy walki z "globalnym ociepleniem" lansują swoje niedorzeczne teorie, wykorzystując manipulacje badaniami naukowymi, zastraszając i nie dopuszczając do głosu rzetelnych naukowców. Cynicznie wykorzystują histerię współczesnych społeczeństw z powodu rzekomego zagrożenia. Tymczasem pod niewątpliwie pozytywnymi hasłami ochrony naturalnego środowiska człowieka kryje się ideologia o antyludzkim posmaku. Ideologia bezpieczeństwa demograficznego stanowi osnowę "kultury śmierci". Jest wyrazem koncepcji, w której człowiek czyni siebie samego sankcją orzekającą o istnieniu drugiego człowieka - słabszego, chorego lub arbitralnie z jakiegoś powodu uznanego za niepożądanego. Dzisiejsza biopolityka - czyli nowa postać globalnej władzy nad człowiekiem i życiem ludzkim wykorzystująca najnowsze zdobycze inżynierii społecznej, statystyki, informatyki, nauk medycznych, ekonomii, prawa, filozofii analitycznej - bazuje również na teoriach eugenicznych, a przede wszystkim na ideologii bezpieczeństwa demograficznego, która ma swoich prekursorów. Najbardziej znanym wśród nich jest Thomas Malthus (1766-1834), duchowny anglikański i ekonomista, profesor w College of Haileybury, który w swojej teorii ludnościowej głosił, że występuje stała tendencja do nadmiernego przyrostu ludności w stosunku do istniejących możliwości jej utrzymania. Ta dysproporcja była jego zdaniem przyczyną występowania czynników restrykcyjnych, jak: nędza, bezrobocie, klęski głodowe, wzmożona śmiertelność. Dlatego Malthus zalecał ograniczanie przyrostu biednej ludności, gdyż inaczej światu będzie zagrażał głód. W eseju "Prawo ludności" pisał: "Wszystkie dzieci, które się rodzą ponad ilości, które są potrzebne, aby utrzymać populację na określonym poziomie, muszą koniecznie zginąć, chyba że ustąpią im miejsca dorośli przez swoją śmierć". W dzisiejszym świecie konc epcje Malthusa odżyły w sposób szczególny. Przybrały one bardzo konkretną formę neomaltuzjanizmu podkreślającego konieczność ograniczenia przyrostu naturalnego z powodów "ekologicznych" (bo ludzie wydalają zbyt wiele CO2 do atmosfery) lub np. z powodów rasistowskich. Ponieważ większość krajów wysoko rozwiniętych przeżywa poważną depresję demograficzną i ekonomiczną, nasila się tendencja, by między krajami bogatej Północy i biednego Południa oraz Wschodu postawić nowy mur oddzielający sytych od głodnych. Ideologia rasistowskiej izolacji wyraża się w przekonaniu: musimy za wszelką cenę chronić nasz dobrobyt, więc się oddzielamy. Ponieważ u nas jednak nie ma przyrostu demograficznego, musimy powstrzymać przyrost ludności w krajach biednych i odwrócić niepokojącą proporcję, w której biały człowiek stanowi zaledwie 15 proc. populacji. Różne autorytety głoszą więc poglądy, że np. matka natura nie może utrzymać przy życiu więcej niż reglamentowaną przez instytucje międzynarodowe liczbę ludzi na Ziemi. Powodzenie, którym cieszą się tezy maltuzjańskie, wynika przede wszystkim - co podkreśla w swoich pracach wybitny znawca tych problemów ks. prof. Michel Schooyans - z ich pozornej prostoty i nieznoszącego sprzeciwu charakteru. "Wprawdzie - pisze - tezy Malthusa, jako naukowo nieuzasadnione i pozostające w sprzeczności z faktami, zasadniczo zostały odrzucone, zainspirowały jednak politykę społeczną odmawiającą najuboższym wszelkiego wsparcia. W fazie narastającego imperializmu koncepcje maltuzjańskie przyjęły postać neomaltuzjanizmu głoszącego konieczność radykalnego ograniczenia przyrostu naturalnego "ludów i klas niższych", których rozmnażanie zagraża rzekomo "ludom cywilizowanym". Podjęta została globalna walka z życiem przez szereg wpływowych i możnych organizacji międzynarodowych, które pod pozorem troski o przyszłe pokolenia, posługując się również argumentami ekologicznymi, propagują antykoncepcję, sterylizację i aborcję, a nawet od przyjęcia tych programów uzależniają udzielanie pomocy krajom Trzeciego Świata".
Rasizm i milenijna pluskwa Ta postawa rasistowskiej izolacji wyraża się w przekonaniu: musimy za wszelką cenę chronić nasz dobrobyt, więc się oddzielamy, ale ponieważ u nas nie ma przyrostu demograficznego, musimy powstrzymać przyrost ludności w krajach biednych. Dlatego różne "autorytety" głoszą poglądy, że np. "matka natura" nie może utrzymać przy życiu więcej niż 3 mld ludzi. Przez wiele lat była to główna teza Klubu Rzymskiego, stowarzyszenia założonego w 1968 r. z inicjatywy włoskiego finansisty Aurelio Pecciego dla sporządzania raportów na tematy związane z przyszłością Ziemi i człowieka. W 1972 r. został opublikowany pierwszy raport KR zatytułowany "Granice wzrostu", w którym stwierdzono, że równowaga światowa może zostać osiągnięta poprzez ograniczenie wzrostu liczby ludności. We wnioskach przedstawiono dwa zasadnicze zalecenia mające do tego doprowadzić: zapewnienie nieograniczonego dostępu do stuprocentowo skutecznych metod kontroli urodzin oraz promowanie modelu rodziny z maksymalnie dwojgiem dzieci. Z czasem okazało się, że tezy raportu były naciągane ideologicznie i nazbyt pesymistyczne, ale odbiły się głośnym echem w świecie i nadal są upowszechniane. Mechanizm tworzenia histerii jest bardzo podobny. Wystarczy przypomnieć tak zwaną pluskwę milenijną i panikę, którą wywołały na przełomie 1999 i 2000 r. hiobowe wieści - podparte autorytetem niektórych naukowców i specjalistów - o tym, że komputery zamiast roku 2000 będą wskazywały rok 1900. Pluskwa miała stanowić śmiertelne zagrożenie cywilizacyjne, bo "autorytety" twierdziły, że sparaliżuje nie tylko domowe komputery, lecz także światowy system bankowo-finansowy, handel, lecznictwo, systemy emerytalne i zdrowotne, systemy łączności i komunikacji, etc., etc. Skończyło się na niczym, ale walka z pluskwą kosztowała 300 mld dolarów i niektóre korporacje nieźle się obłowiły. Raport "Granice wzrostu" nawiązywał wprost do poglądów Paula Ehrlicha wyrażonych w książce "Bomba demograficzna". Ten znany neomaltuzjanista - autor dwóch tez: "Im więcej jest ludzi, tym mniej można żyć po królewsku" oraz: "Świat jest już przeludniony pod każdym względem" - w 1968 r. przedstawił wzrost demograficzny jako "bombę", która wybuchnie w latach 70., powodując śmierć setek milionów osób, oraz wywołując powszechną wojnę, która uniemożliwi przetrwanie życia na naszej planecie. "Walka, by wyżywić całą ludzkość, jest skończona" - złowieszczo oświadczył w prologu. I w swej książce dawał taką receptę: "Wielu moich kolegów uważa, że pewien rodzaj obowiązkowej regulacji urodzeń byłby konieczny. Jeden z częściej omawianych projektów dotyczy dodawania do bieżącej wody lub artykułów żywnościowych środków czasowo ubez- pładniających. Dawki byłyby dokładnie normowane przez rząd celem uzyskania pożądanych rezultatów populacyjnych" (P. Ehrlich, Population Bomb, Nowy Jork 1968, s. 135). Ehrlich nawet nie był demografem, a specjalizował się w entomologii, a więc zajmował się badaniem owadów... Inny neomaltuzjanista w lutym 1970 r. na łamach magazynu "Life" zalecał: "Musimy zastanowić się nad przymusową antykoncepcją, stosując albo opodatkowanie wielodzietnych rodzin, albo bardziej surowe środki, takie jak na przykład zaświadczenie o prawie do poczęcia, które zastąpi lub uzupełni świadectwo ślubu. Aborcja powinna być łatwo dostępna dla tych, którzy cierpią z powodu niechcianej ciąży. Pomoc międzynarodowa pod każdą postacią, niesiona społeczeństwom, które z powodu nieuświadomienia, uprzedzeń czy zaślepienia politycznego nie są w stanie kontrolować swojego przyrostu, powinna być wstrzymana" (R. Ardrey, Control of Population, "Life", 20 lutego 1970). Jeszcze inny, Maurice King, zalecał zorganizowanie "rezerwatów", umieszczonych w "parkach", pilnowanych przez "ranwers" - rodzaj policji demograficznej. Ich zadanie polegałoby na "zachowaniu" ludności ubogiej w granicach pewnych limitów.
Wielki szwindel Teoria "globalnego ocieplenia" to ekologiczne znachorstwo oparte na ideologii, a nie na rzetelnych badaniach. Nie ma żadnego dowodu naukowego potwierdzającego tezę, że człowiek jest odpowiedzialny za zmiany klimatyczne. Wiadomo natomiast z całą pewnością, że zmiany klimatyczne polegające na ociepleniu bądź oziębieniu mają charakter cykliczny, są wynikiem aktywności słońca i pojawiały się również w epoce przedindustrialnej. Po drugie, udział człowieka w emisji CO2 do atmosfery w ujęciu całościowym jest znikomy. Cała emisja CO2 do atmosfery rocznie w skali globu wynosi 184 mld ton, w tym emisja naturalna (oceany, lądy i wulkany) 175 mld, a niecałe 9 mld pochodzi od ludzi (7,6 mld - przemysł, 0,57 - samochody, a 0,65 - oddychanie). Tak więc twierdzenie, że ograniczenie emisji przez człowieka o jakiś ułamek procenta ma wpływ na klimat, nie znajduje potwierdzenia. Fałszywy i niedorzeczny był zatem od początku główny cel konferencji klimatycznej w Kopenhadze. Został on określony jako "wypracowanie takiego podziału wysiłków na rzecz redukcji emisji gazów cieplarnianych i wsparcie biednych państw w zakresie finansowania walki ze zmianami klimatycznymi, by doprowadzić do ograniczenia wzrostu globalnej temperatury o maksimum 2 stopnie Celsjusza w porównaniu z okresem przedindustrialnym". Nawet gdyby cały świat powrócił do epoki kamienia łupanego, gdyby zostały zlikwidowane wszystkie elektrownie, kopalnie, cały przemysł, komunikacja, infrastruktura cywilizacyjna, a ludzie mieszkali w szałasach, nie palili ognisk i załatwiali swoje potrzeby fizjologiczne "w lesie", to i tak nie miałoby to wpływu na klimat. Oczywiście nie oznacza to, że nie należy dbać o ochronę środowiska naturalnego. Należy jednak oddzielić hucpę od racjonalnego działania i nie wylewać dziecka z kąpielą. Lansowane jako "ekologiczne" elektrownie wiatrowe są nieefektywne i produkują mniej energii, niż jest potrzebne do ich wytworzenia. Cytowany przez Tomasza Wróblewskiego na łamach "Rzeczpospolitej (26.11.2009) Michael Grunwald, dziennikarz i ekonomista od lat podważający wiele ekologicznych mitów, opisał ostatnio w "Washington Post" cały łańcuszek ekodestrukcji, m.in. w zakresie "ekologicznego" paliwa. Okazuje się na przykład, że dzięki dopłatom amerykańskiego rządu do paliwa z dużą zawartością etanolu rośnie zapotrzebowanie na kukurydzę. Ceny skupu kukurydzy są tak wysokie, że amerykańscy farmerzy porzucają uprawy soi. Brak soi na światowych rynkach spowodował, że argentyńscy farmerzy zajmują dotychczasowe miejsca wypasu bydła na uprawy soi. Z kolei malejąca podaż argentyńskiej wołowiny zachęciła brazylijskich farmerów do szybszego karczowania dżungli pod nowe pastwiska. W ten sposób dziesięć lat ambitnego programu ochrony środowiska poskutkowało wycięciem setek tysięcy hektarów dżungli. A wycinka lasów odpowiada za 20 proc. całego wzrostu emisji CO2 na świecie. Wielki szwindel z "globalnym ociepleniem" został już przetestowany przy okazji tzw. dziury ozonowej. Wówczas "specjaliści" od wyciągania pieniędzy straszyli przerażoną opinię publiczną bajeczką o zmniejszającej się pod wpływem freonu (używanego m.in. w lodówkach i klimatyzatorach) warstwie ozonu wokół naszej planety powstrzymującej część promieniowania ultrafioletowego. Rzekomo powiększająca się dziura miała grozić unicestwieniem życia na Ziemi. W wielu krajach w wyniku histerii udało się przeforsować zakaz używania freonu, na czym krocie zarobił pewien koncern, który akurat kilka miesięcy wcześniej opracował "ekologiczny" substytut freonu - gaz CFC. Z czasem okazało się, że warstwa ozonu jest zmienna, i nie wiadomo, dlaczego następują zmiany, a poza tym nie ma dowodu na to, że te zmiany negatywnie wpływają na ludzkie życie. Gdy dobiegał końca szczyt w Kopenhadze, Europę zaatakowała ostra zima, co naocznie ujawniło, że bynajmniej nie jesteśmy w fazie globalnego ocieplenia. Szczyt zakończył się klapą, co być może na jakiś czas uchroni ludzkość od płacenia jeszcze większego haraczu "ekologicznego" (bo już i tak go płacimy) grupie hucpiarzy i kombinatorów. Lecz nie oznacza to, że ci, którzy pod hasłami "ekologii" zarabiają miliardy dolarów, łatwo zrezygnują z ograbiania społeczeństw. W pewnym sensie wzmocnili swe siły, bo dołączyli do nich zwolennicy "kultury śmierci". Jan Maria Jackowski

Białe Święta Niektórzy wykorzystują święta Bożego Narodzenia jako okazje do rożnych remanentów. Jak to przypomniałem w „Dzienniku Polskim” p/t Bianco Natale Władze miasteczka Coccaglio (Lombardia) urządziły "Białe Boże Narodzenie" nielegalnym imigrantom: straż miejska skontrolowała ich papiery. Włosi w ogóle, a Padańczycy w szczególności, mają dość pasożytów: gmina wydaje więcej na pomoc dla imigrantów niż na pomoc socjalną dla Włochów. Istotnie: pieniądze za nieróbstwo rozleniwiają... Niech imigranci pracują! Tylko: dlaczego dbać o morale obcych, a rozleniwiać swoich? Należy zlikwidować wszelkie zasiłki socjalne - i problem zniknie. Imigranci popełniają przestępstwa? Zaostrzyć kodeks karny, przywrócić karę śmierci... Imigranci nie podobają się w ogóle? To uczciwie powiedzieć: jesteśmy rasistami (a co w tym złego?) - Murzynów nie wpuszczamy! A nie: wpuszczać - a potem nękać! Teraz jeszcze w sprawie dyskusji o terrorystach, samolotach, i wypadkach drogowych. Otóż, podsumowując: nie – interesy wielkich firm nie maja tu nic do rzeczy. Rachunek w d***kracji jest prosty. Jeśli Władza oświadczy, że nie wyda miliarda na zabezpieczenie samolotów, a da je na zwiększenie bezpieczeństwa na drogach - i w następnym roku terroryści rozwala samolot, przy czym zginie 300 pasażerów – to Władzy nic nie pomoże przytaczanie statystyk, ze w tym roku na drogach zginęło o 3000 mniej ludzi. Bo L*d – mam na myśli L*d w Epoce TV - jest głupi; L*d nie myśli – tylko widzi ten rozwalony samolot i 300 trupów. A tych 3000 mniej trupów na drogach nie zobaczy – no, bo jak? Jasne więc chyba, ze JE Benedykt Hussein Obama musiał powiedzieć, że zwiększy wysiłki, nakłady, że zabezpieczy, ubezpieczy i zapobiegnie. W d***kracji inaczej się nie da. A 2700 osób - do piachu... JKM

O budżecie - i jeszcze o terrorystach Wczoraj - p/t  "NIE NA TEMAT" {antykomunista} napisał : Oglądałem dzisiaj konferencję p. Donalda Tuska, na której zapowiedział On, że w styczniu następnego roku w Sejmie odbędzie się głosowanie nad rządowym projektem ustawy o wprowadzeniu zasady zrównoważonego budżetu...szczerze, nie wiem, czy narodowi bolszewicy z PiSu na to pójdą, natomiast sam pomysł jest chyba godny pochwały - wiemy, że większośc socjalistycznych fanaberii jest możliwa dzięki zadłużaniu się ponad miarę i zwalaniu konsekwencji wlasnych działan na następne pokolenia. Tusk mówił o wprowadzeniu zasady, wedle której wydatki będa musiały być niższe od przychodów. Twierdzi, ze zahamuje to wzrost długu publicznego i jednocześnie pozwoli na stopniowe spłacanie już istniejącego. Co do 1 prognozy to wydaje się ona logiczna, 2 natomiast już mniej... ale zawsze warto spróbować. Ciekawym, co Państwo o tym myślicie. Ja myślę, że jest to kolejny temat "rzucony", byśmy mogli pocmokać i pochwalić - i nigdy nie wpłynie on do Laski Marszałkowskiej. Tak nawiasem: gdy go zgłosiłem w 1992 roku, to (prawie) cały Sejm wybuchnął gromkim śmiechem!! Ponieważ dyskusja o problemie d***kracji praktycznej odbywała się i na blogu, i tutaj, podsumowuję ją i tu, i tu: Teraz jeszcze w sprawie dyskusji o terrorystach, samolotach, i wypadkach drogowych. Otóż, podsumowując: nie – interesy wielkich firm nie mają tu nic do rzeczy. Rachunek w d***kracji jest prosty. Jeśli Władza oświadczy, że nie wyda miliarda na zabezpieczenie samolotów, a da je na zwiększenie bezpieczeństwa na drogach - i w następnym roku terroryści rozwalą samolot, przy czym zginie 300 pasażerów – to Władzy nic nie pomoże przytaczanie statystyk, że w tym roku na drogach zginęło o 3000 mniej ludzi. JKM

Półinteligenci zwani naukowcami Gdy pół wieku temu śp. Bertrand, III Earl of Russell, uważany za wybitnego matematyka i logika (a także laureat Nagrody Nobla z… literatury) jako najlepszy środek na walkę z „sowieckim totalitaryzmem” zalecał Stanom Zjednoczonym i Zjednoczonemu Królestwu… jednostronne rozbrojenie się, Brytyjczycy kiwali głowami i nazywali lorda Russella „Najmądrzejszym durniem Anglii”. Bo Brytyjczycy kierują się nie tytułami naukowymi, lecz zdrowym rozsądkiem. Ćwierć wieku temu wśród partyjniaków zapanowała moda na robienie magisteriów, a nawet doktoratów. ŚP. Janusz Groszkowski, przedwojenny mason i socjalista, wtedy prezes Polskiej Akademii Nauk, załamywał ręce i mówił: „Jest tyle pięknych tytułów: hrabia, książę – czy koniecznie te ciemniaki muszą przybierać tytuły naukowe?”. Niestety: nie pomogło. Tak przy okazji: chciałbym poznać nazwiska tych profesorów, którzy w 1975 r. zaświadczyli, że Polska jest 10.tym mocarstwem. I taka jest obecnie tendencja światowa. System „oświaty” w krajach Białego Człowieka produkuje masowo durniów z dyplomami. Musicie Państwo zdać sobie sprawę, że 95% obecnych „doktorów”, „docentów”, „profesorów” – z całym szacunkiem dla pozostałych 5% – to zwyczajni idioci, którym nie chciało się uczyć np. frezerki czy kamieniarstwa – więc wybrali „karierę naukową”. Znacznie łatwiejszą – bo gdy kamieniarz źle ułoży kamień, to natychmiast to widać; gdy frezer źle wyfrezuje tryb – maszyna nie będzie działać; natomiast dzisiejszy „naukowiec” może wypisywać dowolne bzdury – byle „naukowym” żargonem – i nie spotkają go z tego powodu przykrości. Skąd! Im więcej bzdur opublikuje – tym większe zaszczyty. Dziś bowiem „pracownik naukowy” (na szczęście nie odważają się jeszcze mówić o sobie: „uczeni”) awansuje, jeśli opublikuje dużo prac – i będą one często cytowane. Liczne „Kongresy naukowe”, z punktu widzenia nauki zbędne i szkodliwe (od czego internet?) – służą jednemu celowi: przy barach powstają „spółdzielnie” ludzi, którzy wzajemnie się cytują. Stąd dawniej w pracy naukowej było może z pięć odnośników do prac poprzedników – dzisiejsza praca liczy ich często 1500! Trzeba bowiem wymienić prace wszystkich członków „spółdzielni” – po to, by oni z kolei cytowali nas. „Science Citation Index” obiektywnie mierzy wartość naukowca – liczbą zacytowań… Istnieją i prawdziwi uczeni – ale nie mają szans. W dzisiejszej „nauce” panuje bowiem d***kracja – a mądrych jest zaledwie garstka, więc są wiecznie pomijani. Napisałem to w związku z aferą GLOBCIO. Tłum „naukowców” (chcących też załapać się na dwa tygodnie darmowych wczasów na jakimś „Kongresie” na wyspie Bali – i zarobić jako „konsultanci w walce z GLOBCiem”) ochoczo świadczy, że z GLOBCIem trzeba walczyć do ostatniego dolara podatnika. Ci „naukowcy” za parę dolarów podpiszą WSZYSTKO. Pamiętam, jak jeden z moich (byłych…) kolegów przewodniczył naukowemu jury, które naukowo wyliczyło, że najlepszą polską firmą jest Stocznia Gdańska. I nawet wręczył jakiś puchar wicedyrektorowi tej stoczni, który przyjął go nie mrugnąwszy okiem. Cóż: parę miesięcy temu uczciwie zapłacił… Nazajutrz Stocznia ogłosiła bankructwo! Jak zapewne nie przeczytaliście Państwo w “Angorze” nr 50 (pt. „Globalne ocieplenie to religia”) „handel limitami CO2 to świetny business”. Jak powiedział tam p. prof. Tymoteusz Ball: w ub. roku firma p. Alberta Gora „General Investment Manager” zarobiła na samym pośrednictwie sprzedaży kredytów CO2 ponad 50 mln dolarów! Ile zarobili inni? Jest z czego opłacić tych sprzedajnych pół-inteligentów nazywanych dziś „naukowcami”? JKM

O pożytkach z porównań Kiedy na biurku Aleksandra III znalazł się raport rosyjskiego ambasadora w Cesarstwie Niemieckim, informujący, iż kanclerz Bismarck oświadczył, że europejska podróż następcy tronu nie ma żadnego podtekstu politycznego, cesarz napisał na marginesie: „czto to zatiewajet etot obier-skot, no czto imienno – nieizwiestno” (coś kombinuje to ober-bydlę, ale co konkretnie – nie wiadomo). Przypomniało mi się to, kiedy media doniosły, iż europoseł Ryszard Czarnecki napisał, że pan prezydent Lech Kaczyński jest niczym baronessa Małgorzata Thatcher. Chodzi zarówno o to, że – po pierwsze - to jest absolutna nieprawda, a skoro tak, to – po drugie – w jakim celu europoseł Ryszard Czarnecki takie oczywiste nieprawdy rozpowszechnia? Porównywać oczywiście można, a nawet należy wszystko ze wszystkim, a zwłaszcza każdego z każdym, bo gdybyśmy nie porównywali, to skąd byśmy wiedzieli, że, dajmy na to, pan generał Wojciech Jaruzelski jest jednak lepszy od innego, wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera? Tymczasem, kiedy obydwu tych wybitnych przywódców socjalistycznych sobie porównamy, to od razu widzimy, że pan generał Jaruzelski jest lepszy. Wprawdzie Adolf Hitler działał samodzielnie, podczas gdy pan generał Wojciech Jaruzelski zawsze musiał się radzić, jak nie Leonida Breżniewa, to marszałka Kulikowa, ale najwyraźniej na tych radach wyszedł lepiej. Nie tylko nie musiał się zastrzelić z powodu transformacji ustrojowej, ale nawet, chociaż był przywódcą tubylczych komunistów, został pierwszym prezydentem III Rzeczypospolitej, co w dodatku zostało uznane za najważniejszy dowód obalenia komunizmu. Co tu dużo mówić; takiej metamorfozy Adolf Hitler nie potrafił sobie załatwić, więc nie miał innego wyjścia, jak po chamsku się zastrzelić. Więc chociaż, jak widzimy, porównania są nie tylko uzasadnione, ale i potrzebne, to jednak nie znaczy to, że osoby porównywane są do siebie podobne. Np pan prezydent Lech Kaczyński jest przekonanym socjalistą, czego zresztą – w odróżnieniu od swego brata, kreującego się na przywódcę polskiej prawicy, wcale nie ukrywa. Nie znaczy to oczywiście, by pan prezes Jarosław Kaczyński był socjalistą. Co to, to nie; już prędzej nie ma żadnych poglądów, to znaczy – w każdej chwili może mieć takie, jak akurat trzeba - w czym zresztą naśladują go inni politycy Prawa i Sprawiedliwości, a nawet – Platformy Obywatelskiej. Znakomitym tego przykładem jest wielce czcigodny poseł Antoni Mężydło, który – przechodząc z Prawa i Sprawiedliwości do Platformy Obywatelskiej oświadczył, że wcale nie musi zmieniać żadnych poglądów. Dlatego też nasi tubylczy politycy są jak ta panienka z popularnej za moich czasów studenckiej piosenki: „Bo z każdom pciom mogę spać, z każdom pciom. Zmysły drzemiom, zmysły drzemiom – ale som!” Dlatego też różnice między Prawem i Sprawiedliwością, a Platformą Obywatelską wcale nie są tak duże, jak twierdzą różni wynajęci gryzipiórowie. Zarówno jedna jak i druga partia utrzymuje pozory płynności finansowej państwa powiększając dług publiczny, to znaczy – sprzedając własnych obywateli lichwiarskiej międzynarodówce w coraz głębszą niewolę, chociaż oczywiście jedna robi to pod hasłem modernizacji, podczas gdy druga – pod hasłem obrony interesu narodowego, ale bo też, antagonistyczne partie muszą przecież czymś się „pięknie różnić”. Tymczasem baronessa Małgorzata Thatcher socjalistką nie była ani przez chwilę. Przeciwnie – dzięki znajomości z Fryderykiem von Hayek’iem stała się jednym z ideologów wolnej gospodarki w skali światowej, a co ważniejsze – przez 11 lat swego premierostwa potrafiła swoje idee realizować, mimo początkowego oporu stawianego przez rozzuchwalone związki zawodowe. Jak pamiętamy, podczas strajku górników, wywołanego przez mającego niejasne powiązania z lewackim libijskim awanturnikiem Muammarem Kadafim, wykazała się wyjątkową stanowczością, dzięki czemu udało jej się złamać brytyjskim związkom zawodowym kręgosłup. Skorzystała na tym nawet wysługująca się związkowym centralom Partia Pracy, bo wyzwolona przez baronessę Thatcher z upokarzającej zależności od związkowców, odzyskała swobodę ruchów, dzięki czemu nawet premier Tony Blair nie wyrządził wielkich szkód brytyjskiej gospodarce. Tymczasem prezydent Kaczyński związkowcom basuje i ani myśli zlikwidować pocałunek Almanzora, jaki na czole III Rzeczypospolitej pozostawił kontraktowy Sejm w postaci ustawy o związkach zawodowych oraz ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych. Podobnie w polityce zagranicznej. Baronessa Thatcher była sceptyczna wobec pomysłu Unii Europejskiej, jako eksperymentu ekonomicznego, politycznego i ideologicznego, słusznie upatrując w nim instrument narzucenia Europie niemieckiej politycznej hegemonii, a europejskim narodom – zabójczej dla cywilizacji łacińskiej, trującej mieszanki ideologii trockizmu z tołstojewszyzną. Tymczasem pan prezydent Kaczyński, gdyby tylko względy konstytucyjne mu tego nie zabraniały, nie dałby nikomu nawet podpisać traktatu lizbońskiego, który w końcu ratyfikował, zapominając nawet o słynnych ustawach kompetencyjnych. Wprawdzie w przebłysku świadomości 11 listopada dał wyraz obawom, że Unia Europejska może okazać się monstrum pożerającym państwa narodowe, ale zaraz się uspokoił zapewnieniem, że „wszystko” zależy „od interpretacji” traktatu lizbońskiego. Takie uwieńczenie dzieła jest przygnębiające tym bardziej, że interpretacją traktatu lizbońskiego i to w sposób wiążący, zajmuje się Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu, na którego orzeczenia pan prezydent żadnego wpływu nie ma i mieć nie będzie. Baronessa Thatcher stoczyła zwycięską wojnę z Argentyną o Falklandy. Pamiętam scenę, gdy z brytyjskiego portu wypływał na południowy Atlantyk lotniskowiec „Hermes” udekorowany transparentem z napisem: „Don’t cry for me, Argentina”, a wcześniej – wojskowy transportowiec z indyjskimi Gurkami na pokładzie. Tymczasem pan prezydent Kaczyński, jako zwierzchnik Sił Zbrojnych, biernie statystuje rozbrajaniu państwa i wlecze się w ogonie polityki wyznaczanej przez rząd Izraela, albo wręcz – żydowskich grandziarzy w rodzaju „filantropa” - w rezultacie czego Polska nie odniosła żadnej korzyści, ani politycznej, ani materialnej ze swojego zaangażowania na Ukrainie czy w Gruzji. Krótko mówiąc, kontynuuje postępowanie swego poprzednika Aleksandra Kwaśniewskiego, chociaż mam nadzieję, że nie z podobnie nikczemnych pobudek, jakie przyświecały tamtemu, w postaci nadziei na zostanie przy amerykańskiej pomocy pierwszym sekretarzem ONZ, albo chociaż NATO. Tak czy owak – jest raczej karykaturą baronessy Małgorzaty Thatcher i to w dodatku – niepodobną. W takiej sytuacji tym bardziej zastanawiające stają się fałszywe komplementy, którymi pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego zaczyna obsypywać europoseł Ryszard Czarnecki. Nieomylny to znak, że musiał otrzymać jakąś propozycję, nie powiem, żeby od razu korupcyjną, bo przecież PiS korupcyjne propozycje stanowczo i nieubłaganie zwalcza – bo nie sądzę, by pan europoseł Ryszard Czarnecki robił cokolwiek bezinteresownie. Jeśli jednak składane są propozycje, to znaczy, że przygotowania do przyszłorocznych wyborów prezydenckich zaczynają wchodzić w fazę realizacyjną. Bo w tej fazie chodzi przede wszystkim o to, by wyborcom przedstawić alternatywę – najlepiej taką, jak w kołchozowej stołówce, gdzie, jak wiadomo, też jest wybór: można jeść, albo nie jeść. SM


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
131 Duszpasterstwo indywidualne
131 166 ROZ w spr okreslenia Nieznany (2)
131
PaVeiTekstB 131
obrbka cieplna 131
123 131 Gięcie plastyczne
131 132
22jfmt 126 131
131 132
131 133
Zestaw Nr 131
4 Spawanie w gazach ochronnych MIG (131), MAG(135)
131 144
131 , Wyższa Szkoła Umiejętności Pedagogicznych i Zarządzania
prawo odp 79-131, AGH GiG WGGiOŚ (I stopień), Prawo Górnicze i Geologiczne
12x09 (131) Epitafium, Książka pisana przez Asię (14 lat)
131
20030901202215id$131 Nieznany

więcej podobnych podstron