Złe rodniki
Wielka dziura ozonowa,
przez nią słońce jasno świeci.
UV działa bez przeszkody,
na plac zabaw wyszły dzieci.
Jadzia z piasku robi babki,
na zjeżdżalni siedzi Krzysio,
Piotrek huśta się z Dorotką,
Przy ławeczce stoi Rysio.
Wszyscy twarze mają w piegi,
na ramionach ich pieprzyki.
Słonko dalej sobie świeci
i uwalnia złe rodniki.
Wesoła gromadka
Spojrzyjcie na dzieci
wesołe to stadko
co mamcia nazywa
wesołą gromadką
Są wszyscy przykładni,
weseli, kochani,
a na tym obrazku
dokładnie zebrani.
Jest Błażuś nieśmiały,
lecz zawsze wesoły,
Jest Hania co pilnie
już chodzi do szkoły.
Nasz Błażuś to pieska,
to kopnie w coś kotka -
bo zwykł kopać wszystko
co tylko gdzie spotka,
A Hania w flaszeczkę
nałapie znów muszek
lub nóżkę podstawi,
by upadł staruszek.
Jest w końcu i Kocio
najmłodszy z tych dzieci,
lecz który im także
przykładem swym świeci:
To szybkę wybije
strzelając gdzieś z procy,
to domek podpali
cichutko wśród nocy...
Mieć takie wesołe
i miłe dzieciny
to są jakby kwiaty
dla całej rodziny.
Szczęśliwa jest mamcia,
szczęśliwy jest tatko,
że z taką współżyją
wesołą gromadką.
O Juleczku, co miał zwyczaj ssać palec
Ja wychodzę po ciasteczka-
Rzekła Mama do Juleczka,
Sprawiajże się tu przykładnie,
Nie ssij palców, bo nieładnie,
Bo kto palec w buzie tłoczy,
Zaraz krawiec doń wyskoczy
Z nożycami zły okrutnie
I paluszki niemi utnie.
Julek przyrzekł słuchać Mamy,
Lecz nie wyszła jeszcze z bramy,
A już nieposłuszny malec
Myk do buzi duży palec!
Wtem ktoś z trzaskiem drzwi otwiera,
Wpada krawiec jak pantera
I do Julka skoczy żywo.
Nożycami w lewo, w prawo
Uciął palec jeden drugi,
Aż krew trysła we dwie strugi.
Julek w krzyk, a krawiec rzecze:
Tak z nieposłuszeństwa leczę!
Wraca Mama, aj! Wstyd! Bieda!
Juleczkowi ciastek nie da,
Bo kto Mamy nie usłucha,
Temu dosyć bułka sucha.
Płacze Julek, żal niebodze,
A paluszki na podłodze.
Historia bardzo smutna o chłopcu, który nie chciał jeść zupy
Michaś był tłusty, zdrów najzupełniej,
Z buzią okrągłą jak księżyc w pełni,
Jędrną jak orzech, śliczną, rumianą,
Jadł i pił wszystko, co na stół dano.
Raz, gdy mu zupę stawia służąca,
On stąd ni zowąd talerz odtrąca.
Mama go łaje, a Michaś w sprzeczki:
"Nie chcę jeść zupy ani łyżeczki!"
Nazajutrz Michaś tak schudł nieboże,
Że nikt go w domu poznać nie może.
Dają do stołu, a Michaś w sprzeczki,
Nie chce jeść zupy ani łyżeczki.
Na trzeci dzionek bieda nie żarty,
I schudł i osłabł Michaś uparty.
Lecz znów przy stole w krzyki i sprzeczki,
Nie chce jeść zupy ani łyżeczki.
Nie słuchać starszych, rzecz bardzo brzydka,
W czwartym dniu Michaś wychudł jak nitka,
W piątym coś w piersiach o w gardle dusi,
Kto nie je zupy, ten umrzeć musi.
Tak też z Michasiem - był zdrów i tłusty,
Pięć dni grymasił, umarł na szósty.
Utonięty Zyzio
Kiedy lekki był wiaterek,
poszedł Zyzio na spacerek,
koło drwala na polanie,
co pracuje niesłychanie.
Drwal ostrzega go z daleka:
-oj uważaj, bo tam rzeka!
niepotrzebne tu wywody,
bo jak wpadniesz tam do wody
to utoniesz w niej bez śladu
i zostaniesz bez obiadu.
Zyzio jednak dalej bieży
i nie spyta, co należy.
Brzeg jest stromy, późna pora,
obok w ziemi lisia nora.
W wodzie ryby przepływają,
co wesołe minki mają.
Patrzy Zyzio i myśl snuje:
-złapać którąś popróbuję!
Się nachyla tuż nad wodę,
chce obejrzeć rybki młode...
Lisek z strachu pisnął w gruncie
- to już pewnie po Zygmuncie!
Nagle plusk! - oj będą szkody,
Bowiem Zyzio wpadł do wody!
Zaraz fala go porywa,
główkę, nosek też zakrywa,
Zyzio krzyczeć nie jest w stanie:
kto usłyszy na polanie?
może lisek sie zlituje
i po drwala pocwałuje?
Ale lisek w miejscu stoi
iść po drwala on się boi...
Zanim zdołałby coś wrzasnąć,
drwal siekierą mógł go trzasnąć...
Zniknął w wodzie Zyzio mały,
ryby po nim zapłakały,
drwal zapłakał też na brzegu
i rodzina z nim w szeregu.
Zanim cała przeszła nocka,
Zyzio spłynął był do Płocka,
Albo jeszcze dalej w morze,
gdzie tłuściutkie są węgorze -
Może kiedy co powiedzą,
ale oni cicho siedzą...
O nieposłusznej Lili co cioci nie słuchała
Chociaż ciocia przestrzegała,
poszła w góry Lili mała.
myśli; - pójdę, jedna chwilka,
w siatkę złowię dziś motylka!
wbije szpilkę i zasuszę,
bowiem mieć motylka muszę!
Szczeka Burek, wierne psisko:
- hau! nie odchodź! hau! bądź blisko!
bo kto kiedy po kryjomu
na motylki pójdzie z domu,
ten nie wróci na tym świecie
jak to pewnie wszyscy wiecie!
Ale Lili na nic głucha,
słów rozsądku nie posłucha...
jeszcze chwilka, jeszcze chwilka,
i już złapie się motylka!
Jakże trzeba się zasapać,
by motylka cichcem złapać,
bo po górach za nim bieży,
żeby złapać jak należy.
Nagle patrzy - bez przestanku
krąży motyl w krąg rumianku,
więc się siatką zamachuje
i... w powietrze ulatuje!
Bowiem wiedz to, dziatwo miła,
za rumiankiem przepaść była
ze skałami ogromnemi,
co prowadzą w środek ziemi!
Wpadła Lili aż do środka -
nikt jej więcej tu nie spotka,
tylko motyl gdzieś tak krąży,
bo on zawsze krążyć zdąży...
Tak to bywa moi złoci,
gdy się rad nie słucha cioci.
Przygoda złego Józia
Józio był to zły ladaco.
Wszystkim płatał psot tysiące:
bił lokaja, bił służące,
koty, psy, choć nie miał za co.
Łowił muchy do pudełka
i obrywał im skrzydełka,
i zabijał śliczne ptaszki,
łamał meble dla igraszki,
Darł książeczki
w kawałeczki
nawet bił, choć go pieściła,
niańkę, co go wykarmiła!
Raz gdy na podwórku był,
piesek z miski wodę pił,
Hajże! psotnik do biczyka,
i po cichu się przemyka
i zbił pieska, co miał sił.
Bez przyczyny dręczyć grzech;
piesek zawył - Józio w śmiech,
lecz po śmiechu często łzy -
piesek mądry myśli sobie:
kiedy Józio taki zły,
to i ja mu na zlość zrobię.
I nim ruszył w swoją drogę,
piesek Józia łap za nogę,
masz za moje, teraz skacz!
krew prysnęła, Józio w płacz.
Gwałtu! boli! - spuchła nóżka,
położono go do lóżka,
nie mógł ruszyć się jak kloc,
ani zasnąć całą noc.
Przyszedł doktor i z apteki
przyniesiono gorzkie leki.
Biedny psotnik, aby żyć,
choć niedobre, musiał pić;
Dano obiad - piesek siadł
i za Józia wszystko zjadł.
Oj! od złości strzeżcie się,
bo złym zawsze bywa źle!
Okropna historia z zapałkami
Była to wieczorna pora,
wyjechali wszyscy z dwora
w domu tylko pozostała
z śliczną lalką Kazia mała.
Więc jak koza pląsa, bryka
od kącika do kącika,
to zaśpiewa, to podskoczy
wtem... pudełko małe zoczy.
Pochwyciła, otworzyła
w niem zapałek pełno było!!!
Myśli sobie - wiem co zrobię!
będę mieć zabawę miłą
nikt nie patrzy, jestem sama
pozapalam je jak mama.
Miauczek z Mruczkiem, mądre koty,
wyciągnowszy łapki w górę
proszą: Kaziu, nie czyń psoty,
miau!, miau! - bo usłyszysz burę!
Mama ruszać zabroniła,
bo się spalisz Kaziu miła!
Ale rada nic nie nada,
Kazia kotków ani słucha,
wtem na suknię iskra pada,
z iskry płomień wnet wybucha
i podskoczy do warkoczy,
pali buzię, nosek, oczy!
Kotki wrzeszczą wniebogłosy:
- miau!, miau! gwałtu, Kazia gore!
miau! ratunku, aby w porę!
z sikawkami spiesznie, żywo
gasić Kazię nieszczęśliwą!
miau!, miau! miejcież zmiłowanie,
bo i śladu nie zostanie!
I zgorzała Kazia cała,
garść popiołu pozostała
i trzewiczki jeszcze stoją,
smucą się nad panią swoją...
Miauczek z Mruczkiem już nie skaczą,
oni także Kazi płaczą:
- gdzie panienka nasza, miau!
gdzie jej biedna mama, miau?
I tak płaczą nad dzieciną,
że strumieniem łzy im płyną...
Gdy mateczka wyszła z domu...
Gdy mateczka wyszła z domu
Dzieci czwórka po kryjomu
Chociaż chłodny wiał wiaterek
Poszła sobie na spacerek.
Idą rzeczka, na niej kładka
Z kładki spadła w dół Beatka
Krzycząc wodę rozbryzguje
I już - czwórka maszeruje.
Idą dalej, a tu górka
Na tej górce wiatrak furka
Wiatrak skrzydłem Zosię - trach!
I upadła Zosia w piach.
Dwoje dzieci już zostało-
To już chyba bardzo mało
Mała grupka się wyludnia...
Patrzą na podwórku studnia.
Winia zajrzeć chce do środka
Zaraz tam ją przykrość spotka...
Gdy się wspina na paluszki,
Nagle się poślizgną nóżki,
No i Winia w studnie - Buch!!
Został tylko Jasio - Zuch!
Z pola bieży groźny byk,
Co wydaje groźny ryk
Jasio więc do domu w cwał
Sameś Jasiu tego chciał:
Z jednej strony stado krów
Z drugiej byk, a z trzeciej rów!
Jasio szybko przez rów skacze,
Mamcia po nim dziś zapłacze,
Bo Jaś w kamień głową - łup!!
I już leży zimny trup!!
Wraca Mama - włosy rwie:
Gdzie Beatka? Zosia gdzie?
Gdzie jest reszta z dzieci dwóch:
Gdzie jest Winia? Jasio Zuch??
A w ogrodzie szepczą kwiatki:
-nie ma nie ma już Beatki,
i to samo z dziećmi trzema:
nie ma Zosi, Wini nie ma,
szkoda Jasia - nie ma go,
nie ma dzieci wcale bo:
Gdy mateczka wyszła z domu
Dzieci czwórka po kryjomu
Chociaż chłodny wiał wiaterek
Poszła sobie na spacerek.......
....i tak dalej i tak dalej można deklamować w kółko......
Do nieposłusznych dzieci
Te wierszyki droga dziatwo
pisać wcale nie jest łatwo,
lecz się pisarz starać musi
by nie smucić wam mamusi.
Taka dziecina maleńka
to niczego się nie lęka
wszędzie biega, rad nie słucha
a tu czai się Kostucha!
Bo rodzice, drogie dzieci
po to są właśnie na świecie
żeby wam zakazy dali
i wam życie ocalali.
Więc słuchajcie się dziewczęta
mamy - co już nie pamięta
że gdy kiedyś była mała,
jeszcze więcej rozrabiała.
A tatuś, któremu bez przerwy
wasze psoty psują nerwy,
choć okropnie psocił kiedyś
nie napytał sobie biedy.
Morał z tego jest jedyny:
każdy cierpi za swe czyny,
a rodzice się lękają,
że krzywdy dzieci spotkają.
Myszkom ku przestrodze
Była sobie myszka mała
co po polu wciąż skakała
a raz wzięła ją ochotka
żeby kiedyś wejść do środka
W środku kuchnia i frykasy
oj ma myszka smaczne wczasy
i tak bardzo się objadła
że przy kuchni w sen zapadła
A tu wpadło kocurzysko -
kto tu mi tutaj wyjadł wszystko!
no i schrupał mysz naprędce
bo mu łatwo wpadła w ręce
Tak to źle się kończy, dzieci
gdy ktoś na frykasy leci...