Papież zamordowany?
We Florencji jedynie rozmowy na targu czasem wzbudzały moje zainteresowanie. Tam zawsze przysłuchiwałem się dyskusjom o śmierci papieża Jana Pawła I. Tam również ku mojemu wielkiemu zdziwieniu dowiedziałem się, że wielu Włochów sądzi, że został on zamordowany. Najciekawszą wymianę zdań na ten temat usłyszałem pewnego wczesnego ranka. Uczestnicy konwersacji: staruszka i straganiarz.
Rozmowa wywiązała się z powodu dwóch łez staczających się po policzkach owej kobiety.
– Pani kochana, co się stało? – zapytał sprzedawca.
– Jestem święcie przekonana, że Ojca Świętego zamordowali – odpowiedziała staruszka. – Tak bardzo go kochałam, całą noc nie mogłam spać.
– Ale to przecież nie pierwszy raz, kiedy zamordowali papieża – stwierdził pocieszająco mężczyzna. – Już wielu pomogli pójść do piachu. Oni tam w Watykanie mają gotowy cały scenariusz: co zrobić, jak papież nie wypali. Obstawiam, że w ciągu ostatnich czterystu lat przynajmniej dziesięciu-piętnastu wysłali na tamten świat.
– Ale panie, on był taki skromny, taki zwyczajny.
– Tysiąc lat wstecz niejeden normalny źle skończył – odparł straganiarz.
– Takiego kochanego papieża nieprędko znów się doczekamy – zaszlochała kobiecina.
– Posłuchaj pani, trzeba na to spojrzeć tak: oni już dwa tysiące lat zdobywają doświadczenie w mordowaniu. Kiedyś działo się to w trzaskającym ogniu stosów, dziś po cichutku.
– Jeździł rowerem po Wenecji jak zwykły człowiek – powiedziała staruszka.
– No, to trzeba mu przyznać, zbyt zwyczajny był. Nie chciał zasiąść na tronie, był zbyt blisko Pana Naszego Miłościwego. Gdyby wytrzymał jeszcze ze dwa miesiące, zacząłby obmywać stopy pielgrzymom. I zobacz pani, na to w Stolicy Apostolskiej nie mogli sobie pozwolić. Tam wszystko musi być z wielką pompą, możliwie daleko od prostoty i ludzkiego wymiaru ewangelii. Podszczypywali go w tym Watykanie jak starego złodzieja, jakby wszyscy mieli skończyć na diecie opartej na szarańczy i dzikim miodzie, opatuleni w płaszcze z wielbłądziej wełny. W ogóle mnie nie dziwi, że go sprzątnęli, dziwi mnie tylko, że trwało to na tyle długo, że zdążył jeszcze porozmawiać z ministrantem. Gdy po raz pierwszy zobaczyłem go w telewizji uśmiechającego się, od razu pomyślałem: oj, chłopie, odpadniesz, nie doczekasz pierwszego śniegu.