800

Lew Tołstoj o bredniach Starego oraz Nowego Testamentu oraz Wasilij Rozanow o „rytualnym uboju” naśladującym praktykami Jerozolimskiej Świątyni Syjonu.

(z książki Jana Ciechanowicza „Antysemityzm”, str. 320-325, Astra, New York 2010)

Poniżej kolejny fragment książki “Antysemityzm”, tym razem przytaczający opinie w Rosji nt. Biblii już w czasach bezpośrednio przed I Wojną. To, że ubój rytualny, polegający na wyciskaniu (dosłownie) krwi z żywego jeszcze jeszcze zwierzęcia “jako żywo” przypomina praktykę lichwy, czyli “wyciskanie” pieniędzy od coraz słabszych ekonomicznie, zniewolonych przez Prawo osobników oraz całych narodów, jest niewątpliwie godne uwagi. – MG

Bardzo sceptyczny stosunek do Starego Testamentu, jako do absurdalnego zbioru żydowskich klechd i legend, miał genialny pisarz Lew Tołstoj, którego za jego Spowiedź biskupi cerkwi prawosławnej wyklęli. Autor Wojny i pokoju m.in. pisał:

„Historia święta zaczyna się od opisu, jak to Bóg, istniejący wiecznie, stworzył z niczego przed sześcioma tysiącami lat niebo i ziemię, jak potem stworzył zwierzęta, ryby, rośliny i wreszcie człowieka Adama i żonę jego Ewę, uczynioną z jego żebra. Mamy następnie podane, jak to Bóg, bojąc się, aby Adam z żoną nie jedli jabłek z drzewa, mającego czarodziejską siłę obdarzania potęgą, zabronił im jeść tych jabłek; jak to, nie bacząc na ten zakaz, pierwsi ludzie zjedli jabłko i zostali za to wypędzeni z raju i jak za to samo zostało następnie przeklęte całe ich potomstwo, przeklęta ziemia, która odtąd zaczęła wydawać trujące rośliny. Mamy potem opisane życie potomków Adama, którzy tak znikczemnieli, iż Bóg zmuszony był ich potopić i to nie tylko ludzi, ale i zwierzęta, a zostawił tylko jednego Noego z rodziną i z zabranymi do arki zwierzętami. Mamy dalej opisane, jak to ze wszystkich ludzi, którzy się po potopie rozrodzili, Bóg wybrał Abrahama i zawarł z nim przymierze, według którego Abraham zobowiązał się uznawać Boga za Boga i na dowód tego zaprowadzić obrzezanie, a w zamian za to Bóg zobowiązał się obdarzyć Abrahama licznym potomstwem i popierać go i jego potomków. Potem mamy opowiedziane, jak to Bóg, protegując Abrahama i jego potomków, czynił w ich Interesie same nadzwyczajne rzeczy, zwane cudami i popełniał zarazem najbardziej wyszukane okrucieństwa.

W ten sposób cała ta historia, z wyjątkiem naiwnych (jak odwiedziny Abrahama przez Boga i dwóch aniołów, ożenek Izaaka i inne), niekiedy niewinnych, lecz częściej nieetycznych opowieści (jak oszustwo umiłowanego przez Boga Jakuba, okrucieństwa Samsona, przebiegłość Józefa), cała ta historia, począwszy od klęsk zesłanych przez Mojżesza na Egipcjan i wymordowanie przez anioła wszystkich ich pierworodnych, do ognia, który zniszczył 250 buntowników, do zapadłych w ziemię Kore, Datana i Abirona, do zniszczenia w ciągu kilkunastu minut 14.700 ludzi, do rżniętych piłami wrogów tępionych przez Eliasza (wziętego na ognistym wozie do nieba) ofiarników i Elizeusza, przeklinającego wyśmiewających się z niego malców – oto szereg cudownych wydarzeń i przeraźliwych przestępstw, dokonanych przez naród żydowski, jego wodzów i samego Boga. Jeżeliby cała ta historia Starego i Nowego Testamentu była wykładana jako zwykła powiastka, wtedy mało który z wychowawców odważyłby się opowiadać ją dzieciom lub dorosłym, których, chciałby oświecić. Powiastka ta jednak uważana jest za nie nadającą się do roztrząsania przez ludzi, jako zawierająca jedynie prawdziwe opisanie świata i jego praw, jako najbardziej wierne odtworzenie życia dawniej żyjących ludzi i tego, co należy uważać za dobre, a co za złe, o istocie i własnościach Boga i obowiązkach człowieka. Mówi się o książkach szkodliwych. Lecz czyż jest w chrześcijańskim świecie książka, która by przyniosła więcej szkody ludziom niż ta okropna książka, zwana „Historią świętą starego i nowego przymierza”?… Dla człowieka, któremu wtłoczono do głowy jako najświętszą prawdę, wiarę w stworzenie świata z niczego przed sześcioma tysiącami lat, a następnie w arkę Noego, która pomieściła wszystkie zwierzęta, w upadek Adama, w niepokalane poczęcie, w cuda Chrystusa i poniesioną przezeń ofiarę na krzyżu dla ludzkiego zbawienia – dla takiego człowieka wymagania rozumu nie są obowiązujące i taki człowiek nie może potem uwierzyć w żadną inną prawdę. Jeżeli możliwą jest trójca, niepokalane poczęcie, odkupienie ludzkości przez krew Chrystusa, staje się możliwym wszystko i potrzeby rozumu są zbyteczne. Wbijcie klin pomiędzy deski podłogi spichlerza. Choćbyście potem nie wiem ile sypali weń zboża wszystko wyleci. Podobnie jest z głową, w którą wbito klin trójcy, czyli Boga, który stał się człowiekiem i swoim cierpieniem odkupił ludzkość, a następnie znowu wrócił do nieba – w głowie tej nie utrzyma się potem żadne rozsądne, trzeźwe pojmowanie życia. Syp ile chcesz ziarna do spichlerza z dziurawą podłogą, wszystko ci wyleci. Kładź, co chcesz w głowę, która raz przyjęła na wiarę rzeczy bezsensowne, nic się w niej nie ostoi.” Nie tylko hierarchowie cerkwi prawosławnej, ale też liczni pisarze żydowscy mieli te słowa Tołstojowi za złe, ogłaszali je wręcz za manifestację antysemityzmu. Dwunastego marca 1911 roku - jak donosiła ówczesna prasa ukraińska i rosyjska - czterdziestoletni Żyd Menachim Mendel, syn Tewji, Bejlis, mieszczanin miasta Wasilkowa, porwał i uprowadził w Kijowie dwunastoletniego chłopca Andrzeja Juszczyńskiego, prawdopodobnie ukraińskiej lub polskiej narodowości, zawlókł go do znanego sobie pomieszczenia, w którym już się znajdowali także inni żydowscy spiskowcy, i dokonał na chrześcijańskim dziecku bestialskiego mordu rytualnego. „Wspólnicy Bejlisa, za jego wiadomością i zgodą, skrępowali Juszczyńskiemu ręce i zatykając mu usta, zadawali dziecku straszliwą śmierć czyniąc 47 ran kłutych i ciętych na głowie, szyi i ciele, powodując w ten sposób uszkodzenie weny mózgowej, weny szyjnej, arterii sennej i lewej skroni, a także zranienie twardej powłoki mózgowej, wątroby, prawej nerki, płuc i serca; którym to uszkodzeniom towarzyszyły ciężkie i przewlekłe cierpienia oraz spowodowały prawie zupełny upływ krwi z żywego jeszcze ciała Juszczyńskiego”. (Z ekspertyzy medycznej profesora Uniwersytetu św. Włodzimierza w Kijowie Iwana Sikorskiego; cyt. wg „Kniga kahała. Iż tajnikow iudiejskich”, Moskwa 2009, s. 376). Następnie martwe dziecko zostało w nocy po kryjomu wyniesione z pomieszczenia i złożone w pozycji siedzącej w jednej z jaskiń w pobliżu posiadłości niejakiego Bernera przy ulicy Nahornej. 20 marca 1911 trup, mający nadal związane ręce, a na sobie koszulkę, kalesony i jedną skarpetkę, został wykryty przez policję. Obok zwłok leżały czapka, kurtka i stopka związanych zeszytów podpisanych imieniem Andrzeja Juszczyńskiego, ucznia klasy przygotowawczej Kijowo-Sofijskiej Szkoły Duchownej. Informacja o tym przedostała się do prasy i wywołała ogromne wzburzenie w całym Imperium Rosyjskim, w Europie i USA. Mniejsza część mediów, ta która nie należała do kapitału żydowskiego, obruszyła się na społeczność izraelicką i spowodowała w wielu miejscach wybryki antysemickie. Ponieważ już wówczas większa część prasy w Rosji i na świecie znajdowała się w ręku Żydów, zaroiło się w niej od okrzyków oburzenia na rosyjski i ukraiński antysemityzm, na domniemaną żydofobię policji, prokuratury, cerkwi, sądownictwa i w ogóle całej ludności imperium. W tymże antyrosyjskim duchu wszczęto kampanię propagandową w Europie i USA, a temat przeniesiono także na płaszczyznę dyplomatyczną i polityczną, domagając się od rządu rosyjskiego „zdecydowanego położenia kresu kampanii antysemickiej”, zamknięcia śledztwa w sprawie Juszczyńskiego, którą z góry ogłoszono za sfingowaną przez policję prowokację. Zanim jednak sprawę wyciszono i zatuszowano, wypowiedziało się na jej temat wiele znakomitości, prezentując zresztą różne punkty widzenia. O ile np. znakomity pisarz Maksym Gorki stanął natychmiast po stronie żydowskiej, o tyle Wasilij Rozanow w artykule „Ubój rytualny” (Żertwiennyj uboj”) ujął tragedię kijowskiego dziecka w szerszym kontekście, sugerując, iż żydowski fanatyzm i szowinizm stanowi groźne niebezpieczeństwo dla całej ludzkości. Fragmenty tej publikacji, zamieszczonej w kilku ówczesnych periodykach rosyjskich, brzmią jak następuje: „Przyszło mi pewnego razu być obecnym w rzeźni żydowskiej i obserwować, jak według reguł izraelickiego rytuału dokonuje się ubój rytualny. Przytaczam same fakty. A było tak. Przed około sześcioma laty w związku z pełnieniem obowiązków służbowych mieszkałem w dużym ośrodku miejskim Kraju Południowo-Zachodniego, w trzech czwartych zamieszkanym przez Żydów. Podczas częstych wycieczek poza miasto uwagę moją zwróciła na siebie dziwnie wyglądająca budowla podobna do fabryki, okolona przez wysoki płot, jakim u nas ogradza się więzienia i inne miejsca odosobnienia. Niebawem się dowiedziałem, iż była to rzeźnia miejska. Ponieważ do sfery moich zainteresowań należała kwestia uporządkowania miast, w tym zagadnienie stołecznych rzeźni, postanowiłem obejrzeć tutejszą rzeźnię, zupełnie zapominając o okoliczności, że przecież ludność miasta składa się przeważnie z Żydów, a cały handel jest w ich ręku, z czego wynikało, że i rzeźnia musiała być żydowską. Nie myśląc o tym udałem się tam, żydowski zaś stróż na moje zapytanie, czy mógłbym obejrzeć rzeźnię poczuł się ewidentnie zakłopotany i postanowił poradzić się jakiegoś autorytetu spośród swego zwierzchnictwa w niedużej przybudówce przy bramie. Wnet wyskoczył stamtąd ruchliwy, groźnie wyglądający Żydek i jął się czynić stróżowi energiczne wymówki. Nieco rozumiejąc żargon żydowski potrafiłem wyodrębnić następującą frazę: „Coś ty tak długo z nim rozmawiasz? Przecie widzisz, iż to nie jest Żyd, a masz prawo wpuszczać wyłącznie Żydów”… „W takim razie powinienem za wszelką cenę dostać się do rzeźni” - pomyślałem sobie i postanowiłem kontynuować przechadzkę. Powracając do domu znów mimo rzeźni zauważyłem, że stróża zmieniono, i postanowiłem powtórnie spróbować szczęścia. Dla dodania większej pewności poinformowałem stróża, iż reprezentuję nadzór weterynaryjny i muszę w sprawach służbowych wstąpić do zarządu rzeźni, i dlatego też proszę go o odprowadzenie mnie do tegoż zarządu. Stróż trochę niezdecydowanie wyjaśnił mi, kędy mam pójść… Starszego Żyda w przybudówce już się nie okazało i pomyślnie dotarłem do zarządu. Tam spotkał mnie z inteligencka wyglądający Żyd. Przedstawiłem się jako weterynarz, nie wymieniając zresztą swego nazwiska, i poprosiłem zaprowadzić mnie do rzeźni. Kierownik zaczął mi z najdrobniejszymi szczegółami opowiadać o urządzeniu rzeźni, która ma nawet wodociąg oraz stosuje najnowocześniejsze metody obróbki mięsa. Wreszcie zaczął mi opisywać, skąd przeważnie jest dostarczane bydło, jakiej ilości, jakiej ono jest rasy itd. Gdy mu przerwałem i ponownie poprosiłem odprowadzić mnie na rzeźnię, po krótkiej przerwie oświadczył mi, że nie może tego uczynić. Skoro jednak mnie „interesuje techniczny aspekt sprawy”, to on może mi pokazać, jak jest segregowane mięso. W tym momencie kierownika gdzieś pilnie zawołano, a on odchodząc rzekł, iż niebawem przyśle mi przewodnika. Postanowiłem jednak, że nie będę na niego czekać, gdyż on widocznie chciałby mi pokazać wyłącznie to, co mnie nie interesowało. Poszedłem dalej i bez specjalnych trudności dotarłem do rzeźni, która przedstawiała sobą szereg murowanych szop, w których odbywało się sortowanie i obróbka mięsa. Jedyne, co zwracało na siebie uwagę, to skrajnie antysanitaryjny stan pomieszczeń. Jeden z robotników wyjaśnił mi, że ubój już się skończył i że tylko w ostatnim budynku kończony jest ubój cieląt i drobnej rogacizny. W tym właśnie pomieszczeniu mogłem wreszcie obserwować, jak się odbywa ubój bydła według obrzędu żydowskiego. Przede wszystkim uderzała okoliczność, że widzę nie po prostu ubój zwierząt, lecz jakiś tajemniczy rytuał, uświęcone biblijne złożenie ofiary. Przede mną znajdowali się nie zwykli rzeźnicy, lecz kapłani, których role były najwidoczniej dokładnie podzielone. Rola główna należała do rzeźnika uzbrojonego w broń kłującą; wspomagał zaś go cały szereg służebników: jedni trzymali zabijane zwierzęta, utrzymując je ciągle w stanie pionowym, inni nachylali jego głowę i zaciskali otwór gębowy. [ Zwierzę musi stać. Po co? Po co przy tak długim, a nie szybkim zabijaniu? Ponieważ jest to „proceder”, „ceremonia” sprawiania jak najstraszliwszych cierpień istocie mordowanej. „Duszę”, sedno uboju żydowskiego stanowi sprawianie cierpienia, a „stanie” ofiary przynależy do systemu jej powolnego konania. „Ofiara” koniecznie musi być strapiona, udręczona, znużona - musi się „dusić” jak tefarim w oliwie. Każdy, kto czuł kiedyś ogólną słabość (nagłą chorobę) wie, jak się chce wówczas „położyć”, „spocząć”, „odetchnąć”. Zabór zaś krwi przez dokonywanie powolnych ukłuć musi powodować straszliwe wymęczenie ofiary, potworne osłabienie, wycieńczenie. „Prawie cała krew uszła”, „pozwólcie się położyć”, „nogi nie trzymają”, „nie mogę ustać”, „padam”… „Stój!” i mechanicznie nie pozwalając ugiąć się kolanom ofiary pomocnicy głównego rzeźnika („mogiela”) siłą zmuszają do stania dziecko – jagnię. Zatem, podczas uboju cielęcia, jakby obejmując umierające powoli zwierzątko, muszą wyraziście czuć, jak w ich ręku drży i bije się w konwulsjach rogate dziecię, krowi chłopczyk, mały byczek. Warto przypomnieć, że w trakcie rytualnego uboju w Świątyni Jerozolimskiej głowa i szyja zakłuwanego szydłami zwierzęcia muszą być skierowane na południe, a twarz na zachód. Wszystko odbywa się w dokładnej zgodności z przepisami kultu świątynnego i obowiązującego obrzędu. Składanie ofiary powinno być uroczyste i ciche. W świątyni się nie hałasuje, nie krzyczy, nawet się nie rozmawia. Także beczenie i jęki zwierząt są wykluczone. Dochodzi zaś tu tak ulubione przez Żydów dręczenie. Krzyk, podanie głosu („Mamo!”) nawet w przypadku jagnięcia, koźlika czy cielaka może obniżyć poziom bólu. I tu Żydzi mówią: „Stop, ani piśnij!”] Dalsi pomocnicy rzeźnika zbierali krew do naczyń ofiarnych i wylewali ją na podłogę mamrocząc odpowiadające chwili modlitwy. Jeszcze inni wreszcie trzymali święte księgi, z których odczytywano modły i celebrowano święty rytuał. A byli wreszcie i zwykli rzeźnicy, którym przekazywano ubite zwierzęta po skończeniu rytuału. Ich obowiązkiem było zdzieranie skóry i siekanie mięsa. Ubój cechowało szczególnie wyszukane okrucieństwo i niesamowita potworność. Mordowanemu zwierzęciu lekko luzowano pęta, aby mogło stać na nogach; w tym położeniu ciągle je podtrzymywało trzech pomocników, nie pozwalając upaść, gdy ono słabło na skutek utraty krwi. Przy tym rzeźnik dzierżył w jednym ręku długi na pół metra nóż, zwężający się ku końcowi, a w drugim długie na około 20 centymetrów szydło, którymi to narzędziami spokojnie, metodycznie, powoli zadawał zwierzęciu głębokie rany kłute. Przy czym każdy cios był sprawdzany według księgi, którą chłopiec trzymał otwartą przed rzeźnikiem. Każdemu uderzeniu towarzyszyła ustanowiona modlitwa, nucona przez rzeźnika. [Uderzające! To było formalne składanie krwawej ofiary. Nawet wiedząc, że ubój jest z definicji i metody „rytualny”, niemożliwe było przypuścić istnienie tak potwornych szczegółów tego straszliwego obrzędu. Tak, to jest naprawdę religia okropności, kult Molocha. Jeśli ktoś potrafi męczyć owada odrywając mu łapkę po łapce, jeśli kogoś stać na to, by, jak w rzeźni żydowskiej, z żywej kury wyrywać pióra - uciekaj, człowiecze, od kogoś takiego jak najdalej, aby kiedyś się nie dobrał i do twojej skóry]. Pierwsze ciosy były zadawane w głowę zwierzęcia, następne w szyję, kolejne w boki i pod pachę. Ile dokładnie zadawano uderzeń, tego nie zapamiętałem, lecz było widać, że ich liczba była taka sama podczas każdego uboju; przy tym ciosy kierowano w określonej kolejności w dokładnie te same miejsca. Widocznie nawet forma ran miała jakieś symboliczne znaczenie, ponieważ jedne rany zadawano nożem, a inne szydłem. Przy tym wszystkie zranienia były kłute, ponieważ rzeźnik dźgał zwierzęta z całej siły, a one się wzdrygały, usiłowały się wyrwać, próbowały beczeć, lecz były bezradne: nogi miały skrępowane, a trzech silnych mężczyzn mocno je trzymało; czwarty zaś zaciskał pięścią gębę, tak iż słyszano tylko głuche, zduszone rzężenie. [Zgroza! Zgroza! Zgroza! Mistyczna zgroza niewysłowionego cierpienia! Oto „religie chamickie” w całej ich okazałości]. Każdemu ciosowi rzeźnika towarzyszył strumyk krwi, przy czym z jednych ran ona się tylko lekko sączyła, a z drugich biła fontanną, pryskając na twarz, ręce i szaty rzeźnika i jego pomocników, którzy przy tym oblizywali sobie usta. [Tak oblizywali się widocznie Hercensztejn, Jollos i Tan podszczuwający tłumy chłopów przeciwko dworkom szlacheckim. Mili i dobroduszni „humaniści”, „nasi współobywatele” i „bracia”]. Wraz z uderzeniem noża jeden z pomocników podstawiał do ran święte naczynie, do którego spływała krew zwierzęcia. W ewidentny sposób było to świątynne składanie ofiary. [Gdy do gardła przystawia się naczynie po tym, jak kapłan przeciął paznokciem „naprzeciwko potylicy” główkę synogarlicy, przeżynając w ten sposób arterie i weny, lecz nie oddzielał zupełnie głowy od tułowia. I ptaszków dobierano jak najłagodniejszych - gołębi, synogarlice… Dajcie nam nie złodzieja, nie bandytę, nie rozbójnika, nawet nie dorosłego człowieka, dajcie nam uosobioną niewinność - właśnie ją ukrzyżujemy. Jakże zrozumiały jest teraz Jezus i jego męczeństwo na krzyżu! Zaiste było to potężne ukłucie satanistycznego kultu. I jak dobrze się stało, że On zdeptał ten potworny kult zaiste „śmierć śmiercią zwyciężając”!] Przy tym pomocnicy trzymający maltretowane zwierzę rozcierali i ugniatali jego boki, mając widocznie na celu spotęgowanie wypływu krwi z organizmu. Po zadaniu wyżej opisanych zranień następowała przerwa, podczas której zbierano krew do naczyń i pod akompaniament modlitw wylewano ją na podłogę, powodując powstawanie całych kałuż. Następnie, gdy zwierzę z trudem utrzymywało się na nogach i było już w dostatecznym stopniu pozbawione krwi, szybko przewracano je na grzbiet, wyciągano głowę, a rzeźnik zadawał ofierze ostatni wreszcie cios, przecinający gardło. [W jednym z miejsc „Talmudu” czytałem przed wieloma laty, że posadzka Świątyni Jerozolimskiej była wypełniona krwią do takiego stopnia, że sięgała ona kapłanom do kostek , aż musieli ostrożnie podkasywać szaty, aby je nie zakrwawić]. Po dokonanej jatce rzeźnik przechodził do kolejnego zwierzęcia, a inni zabierali się do cięcia mięsa ofiary na kawałki, który to proceder stanowił widocznie również jakieś „magiczne rozczłonkowanie”. Nie wiem, czy w ten sposób odbywa się także ubój dużej rogacizny, gdyż na moich oczach zabijano tylko owce, cielęta i rocznych byczków. W każdym razie był to proceder nie skracający, lecz celowo sztucznie przedłużający męczarnie i konanie ofiar, a przy tym odbywający się dokładnie według znanych przepisów, z ustanowionymi modłami. Na niektórych rzeźnikach był modlitewny płat z czarnymi pasami, który przywdziewają rabini w synagogach. Na jednym z okien taki płat leżał obok naczyń ofiarnych oraz innych narzędzi tortur. Wreszcie widok rzeźnika mamroczącego modlitwy i wygląd jego pomocników nie pozostawiały wątpliwości co do celebrowanego rytuału. Wszystkie twarze miały jakiś okrutny, skupiony, fanatyczny wyraz. Nawet postronni Żydzi, handlarze mięsem i sklepikarze, zgromadzeni na podwórku i czekający na zakończenie uboju, robili wrażenie dziwnie skupionych. Nie było słychać zwykłej wśród Żydów krzątaniny, wrzasków, gadania w żargonie; wszyscy stali milcząco w modlitewnym skupieniu. Widocznie żydowska dusza podczas tak dokonywanych okrucieństw łączy się ze swym bogiem, bogiem Izraela. Lew Tołstoj

Teologia polityczna modernizmu Tekst wystąpienia, które autor miał wygłosić podczas odwołanej przez władze Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, a planowanej na 21 XII 2005 r. konferencji «Sobór Watykański II – reforma czy rewolucja? Jeśli rzucimy okiem na historię krytyki demokracji, szybko uprzytomnimy sobie, że w całym gąszczu wielkich i małych zarzutów przeciw ustrojowi, gdzie suwerenem jest demos, znajdziemy dwa o charakterze zasadniczym, które przewijają się zawsze i wszędzie pod różnymi postaciami i odmianami. Po pierwsze, demokracji zawsze zarzucano, że jest nieskutecznym narzędziem dla realizacji interesu państwa i dbałości o dobro wspólne. Po drugie, podnoszono zawsze, że wola większości jedynie z rzadka i przypadkowo pokrywa się z prawdą, co owocuje nieredukowalnym konfliktem demokracji ze światem wiecznych wartości. Ten ostatni konflikt zwykle kończy się porażką prawdy, czego symbolem jest uśmiercenie Sokratesa – które tak wstrząsnęło Platonem i skłoniło go do wytoczenia demokracji największego filozoficznego „procesu”, jaki widziała historia – i przegłosowanie przez suwerenny żydowski demos uwolnienia Barabasza i ukrzyżowania Jezusa. Jeśli czytamy u św. Mateusza: „Krew jego na nas i na syny nasze” (Mt 27, 25), to jest to krew na rękach demokracji, gdyż to nie żydzi jako tacy chcieli śmierci Chrystusa – wszak Apostołowie też pierwotnie byli żydami – lecz większość żydów, co wyraził akt głosowania. Demokracja, wraz ze swoim dogmatycznym pluralizmem, stoi w radykalnej opozycji do prawdy i nigdy nie wahała się – wbrew własnym zasadom wolności słowa i głoszenia poglądów – unicestwić tych, którzy negowali jej relatywistyczny dogmat. Nie jest przypadkiem, że ideolodzy postmodernizmu – Leszek Kołakowski i Michel Foucault – zawsze twierdzili, że prawda prowadzi do totalitaryzmu, a więc każdy, kto głosi pogląd, który uważa za bezwzględnie prawdziwy, jest fanatykiem. Dlatego też demokracja – i to nie tylko późny wyraz jej dekadencji, jakim jest Adam Michnik – wyznaje zasadę, że „nie ma wolności dla wrogów wolności”. W społeczeństwach demokratycznych tych, co głoszą prawdę, morduje się (Sokrates, Chrystus); w społeczeństwach technicznych zabija się ich bardziej humanitarnie, bez robienia z nich męczenników i bez rozgłosu: nie pokazuje się ich w telewizji. Prawda jest kwestią fundamentalną dla Kościoła, który opiera się na prawdzie. Na pytanie Piłata: „Co to jest prawda?” (J 18, 38), Chrystus odpowiada: „Jam jest droga, i prawda” (J 14, 6). Nie ma tedy Kościoła bez prawdy; jest ona wieczna – zawsze była, jest i będzie taka sama, niezależnie od czasu i miejsca. Jest faktem, że dogmaty mają swoją historię dostrzeżenia ich, opisania i ostatecznego ustalenia.

Dogmaty nie są jednak tworzone przez człowieka, lecz odkrywane przezeń. Jezus z Nazaretu nie zostawił po sobie ani linijki pisma; Jego nauka była początkowo przekazywana ustnie, aż wreszcie uczniowie postanowili ją spisać. Różnice między poszczególnymi relacjami ukazują, że wiele im umknęło; zapewne wiele istotnych szczegółów uciekło nie tylko jednemu z Ewangelistów, ale wszystkim czterem. Stąd wykształciła się – rozwijająca się przez dwa tysiąclecia – Tradycja katolicka, czyli interpretacja słów Jezusa, a na podstawie tej interpretacji, całościowa nauka o Bogu, człowieku i świecie. Tradycja katolicka nie była jednak przez ludzi wymyślana, lecz kształtowała się przez stulecia w wyniku mozolnego odkrywania przez Ojców Kościoła, doktorów, sobory i papieży szczegółów i możliwych interpretacji, które zostały przeoczone lub niedostrzeżone przez poprzednie pokolenia interpretatorów. Tradycja została niejako skodyfikowana w postaci dogmatów, stanowiących zapis odkrycia przez człowieka tego, co jest prawdą o Bogu. Dogmaty nie są rozwijane w przypadkowym kierunku; przeciwnie, rozwój ten ma charakter celowy (teleologiczny) i polega na pogłębianiu Tradycji, a nie na wymyślaniu jej. Jest faktem, że ludzki umysł – skażony grzechem pierworodnym – nie uniknął w tym pogłębianiu błędów, o czym zaświadcza historia Kościoła, pełna walki z błędami arian, donatystów, montanów, monofizytów i wielu innych, czy wreszcie protestantów i modernistów. Rację mają teologowie, że spór z herezją ma dobre strony: zmusza do przemyślenia własnych pozycji dogmatycznych, ich coraz to nowych interpretacji, dania nowych uzasadnień. Z tych poszukiwań wyrasta dogmat w całej krasie; już nie jako niejasne przekonanie, lecz jako twierdzenie, które można udowodnić. W wyniku starcia opinii (herezji) z prawdą katolicką prawda ta jaśnieje coraz większym blaskiem i coraz bardziej poraża oczy swoim racjonalnym – a więc zrozumiałym dla ludzkiego umysłu – charakterem. Kim jest heretyk? Jak mawiał w XVII wieku Jakub Bossuet, heretyk to „człowiek mający osobiste opinie” w kwestii wiary. Kościół przez 2000 lat zwalczał „osobiste opinie”, które rodziły się w opozycji do Kościoła (poganie) lub w jego wnętrzu (heretycy). Nie było to łatwe, gdyż wiele poglądów wydawało się równie mocno racjonalnie uzasadnionych. Kościół potrzebował tedy autorytetu o nieomylnym charakterze, który orzekłby: to jest prawda, a tamto to błąd. Jeszcze w zamierzchłej przeszłości spojrzenie, w tym kontekście, padło na biskupa Rzymu, co wyraża znana maksyma: „Roma locuta, causa finita”, a co ostatecznie usankcjonował Sobór Watykański I w postaci dogmatu – przed którym każdy katolik chyli czoło, widząc jego logiczną niewzruszoność – nieomylności papieża w kwestiach wiary i moralności. Bez nieomylnego papieża Kościołowi groził relatywizm. Uczniowie Moliny uważają tak; Akwinaty inaczej; Augustyna jeszcze inaczej; Karola Rahnera zaś nie zgadzają się ze wszystkimi. Prawda zaczęłaby tedy podlegać dyskusjom; dogmaty raz ustalone zostałyby zakwestionowane. Jak to pośród ludzi, duch pieniactwa, pycha w postaci chęci błyśnięcia stanęłaby ponad prawdą. Ecce homo. Jak w takiej sytuacji ustalić, co jest prawdą? Trzeba by raz po raz zwoływać sobory, gdzie zgromadzeni ojcowie, większością głosów, orzekaliby, co jest prawdą, a co fałszem. „Inflacja” soborowa spowodowałyby, że w pewnym momencie postawilibyśmy sobie nieuniknione pytanie: czy to Duch Święty podejmuje tu decyzje rękami ojców, czy decydują klasyczne chwyty z dziedziny socjotechniki i marketingu? Innymi słowy: w Kościele musiałby się pojawić duch demokratycznych głosowań i towarzyszące mu jak cień poczucie relatywizmu, zmienności i historyczności wszystkich prawd. Prawda katolicka nie jest tedy wynikiem głosowań, kompromisów, efektem posiedzeń różnorakich „komisji” i „podstolików”. W słynnej metaforze z Państwa Platona, gdy filozof (Sokrates) wychodzi z jaskini – w której siedzą powiązani ludzkimi mniemaniami ludzie i oglądają świat własnych mniemań w bladym świetle ogniska, czyli ludzkiej wiedzy – zobaczyć słońce, grecki mędrzec opisuje jak dostrzega „Ideę Dobra”, czyli „coś bliższego bytu”. To scena bardzo bliska katolickiemu pojęciu prawdy: człowiek wychodzi z mroków jaskini, aby zobaczyć prawdę w całej krasie; prawdę, którą otrzymuje w gotowej formie, nad którą się nie deliberuje, której się nie rozważa; którą można jedynie podziwiać. Katolicyzm daje człowiekowi formułę: otwieramy katechizm i jesteśmy jak Sokrates po wyjściu z jaskini. Oto prawda jest przed naszymi oczami. Gdy Sokrates wraca do jaskini i objawia ludziom to, co zobaczył, wtedy – wedle Platona – „gdyby ludzie tylko mogli coś wziąć w ręce i zabić go, to na pewno by go zabili”. Kim są ci „ludzie”? To masa, tłum. Większość. Demokracja zabiła Sokratesa, zabiła Chrystusa; demokracja zabiła prawdę filozoficzną; zabiła prawdę objawioną. Kościół katolicki dobrze zrozumiał tę absolutną antytezę pomiędzy prawdą a wolą większości. Dlatego też nigdy nie „ratyfikował” dogmatów za pomocą głosowania powszechnego. Przede wszystkim zaś nie czynił z człowieka podmiotu poznania prawdy. Podmiotem – Dawcą – prawdy zawsze był Bóg za pośrednictwem objawienia i Tradycji katolickiej. Człowiek jest słuchaczem, a Bóg i Kościół są tu prelegentem. Człowiek nie dyskutuje, nie zgłasza uwag, nie wysuwa zastrzeżeń; nie polemizuje i nie mędrkuje, a jedynie wsłuchuje się i przyjmuje prawdę za swoją lub ją odrzuca, stając się poganinem lub heretykiem.

To logiczne, jedynie prawowite katolickie rozumowanie odrzucił ze wzgardą modernizm, który Ojcowie Święci potępiali w Syllabusie (1864), Pascendi (1907), Lamentabili (1907) i Humani generis (1950). To ten sam modernizm, który Pius IX wrzucił w Syllabusie do jednego worka z masonerią i komunizmem, potępiając wspólnie „socjalizm, komunizm, tajne stowarzyszenia, towarzystwa biblijne, liberalne stowarzyszenia duchownych”. Czego chciały owe „liberalne stowarzyszenia duchownych”? Chciały odwrócić rozumowanie katolickie: Bóg i Jego Kościół nie miałyby już więcej być absolutnym dawcą prawdy, a człowiek jedynie słuchaczem. Modernizm to upodmiotowienie człowieka w miejsce Boga: człowiek już nie słucha Tradycji, przestaje traktować Magisterium jako rzecz daną odgórnie; człowiek zażądał prawa do oceny, czy dawana mu przez Kościół prawda rzeczywiście jest prawdziwa. Bóg przestaje być podmiotem dającym prawdę. Pojawił się sędzia, który stwierdza, że ma prawo zbadać, czy prawda katolicka nie jest zafałszowana. Sędzia ten rzekomo ma specjalny przyrząd do badania, co jest prawdą, a co nią nie jest. Ten przyrząd to ludzki rozum. Zasada zwana w XIX wieku mianem libre examen (swobodne badanie). Zasada libre examen była przez stulecia potępiana przez Kościół, gdyż jej fundatorzy zapominali o jednej rzeczy: człowiek jest skażony grzechem, który padł nam na rozum i dlatego, gdy nasi przodkowie zjedli zakazany owoc, odkryli swoją (intelektualną) nagość. Ponieważ ludzki rozum jest skażony grzechem, to nie może samodzielnie – bez pomocy autorytetu wyposażonego w prawdę objawioną – dojść, czym jest prawda. Jeśli nawet niektórym mędrcom udaje się dojść do niektórych prawd wiary, to tabuny innych wyrażą w tej samej kwestii odmienną opinię. A jak zdecydować, co jest prawdą, gdy jest mnogość opinii, a brak autorytetu? W demokratycznym głosowaniu. Tak, ale głosowanie nie ustala co jest prawdą, lecz to, co większość uważa za prawdziwe. Potępiana przez stulecia zasada libre examen – kryjąca się pod formułą tłumaczoną na język polski jako „własna rozwaga” – stała się fundamentem nauczania duszpasterskiego Soboru Watykańskiego II; na niej ufundowane są Dignitatis humanş i Gaudium et spes. Kościół posoborowy najwyraźniej zatracił pewność, że posiada prawdę daną mu odgórnie. W konstytucji Lumen gentium prawda już tylko „trwa” w Kościele. Prawda jest prawdą nie ze względu na jej dawcę (Boga), lecz ze względu na jej odbiorcę (człowieka). To my, ludzie, winniśmy zadecydować, czy uważamy, że prawda głoszona przez Kościół jest prawdziwa, czy też ma ona charakter, którą modernizm określa mianem „bycia” (Heidegger), lub też postać „historyczną” (Maritain). Dlatego też sobór uważa, że „prawdy trzeba szukać w sposób zgodny z godnością osoby ludzkiej i z jej naturą społeczną, to znaczy przez swobodne badanie przy pomocy Magisterium, czyli nauczania, przez wymianę myśli i dialog, przez co jedni drugim wykładają prawdę, jaką znaleźli albo sądzą, że znaleźli, aby nawzajem pomóc sobie w szukaniu prawdy”. Jeśli już do niej dojdziemy, to na mocy „osobistego przeświadczenia”. Ta antropocentryczna formuła przeniesiona została także na prawdy polityczne, które – wedle dokumentów soborowych – człowiek samodzielnie „odkrywa (...) w głębi sumienia”. Sobór głosi, że „człowiek może zwracać się do dobra tylko w sposób wolny. Wolność tę wysoko sobie cenią nasi współcześni i żarliwie o nią zabiegają. I mają słuszność. (...) Godność człowieka wymaga, aby działał ze świadomego i wolnego wyboru, to znaczy osobowo, od wewnątrz poruszony i naprowadzony, a nie pod wpływem (...) przymusu zewnętrznego” (GS 17). Pluralizm i ideologia praw człowieka prowadzą ojców do pochwały „prawa do swobodnego zrzeszania się, stowarzyszania, wypowiadania swoich poglądów” (GS 73). Demokratyzacja zostaje uznana za istotę lewicowo pojętego „postępu”, gdyż umożliwia zagwarantowanie praw mniejszościom... religijnym! Zarazem „potępia się wszelkie formy ustroju politycznego, panujące w niektórych krajach, które krępują swobodę obywatelską lub religijną” (GS 73), czyli takie, gdzie obywatele nie uczestniczą „w wyborze władz” za pomocą instrumentu, jakim są „partie polityczne”, „a już nieludzką jest rzeczą, gdy władza polityczna przybiera formy totalitarne lub dyktatorskie, które naruszają prawa jednostek lub zrzeszeń społecznych” (GS 75). Ktoś spyta: a co będzie, jeśli owa wychwalana zasada większości – gdy tłum kieruje się formułą libre examen – odrzuci prawdę, zamorduje Sokratesa i Chrystusa? Czy gdy demokracja uśmierci ostatniego katolika, to Ewangelia i Tradycja katolicka nadal będzie prawdą? Na to sobór nam nie odpowiada, trzeba zwrócić się o to z pytaniem do redakcji dodatku „Arka Noego” w „Gazecie Wyborczej”. Nikt tak dobrze jak piszący tam ludzie nie rozumie wszak „ducha soborowego”. Adam Wielomski

Niezależność energetyczna i wrogowie tejże

na podstawie: Abby W. Schachter, COMMENTARY, June 2012

[Bardzo istotny tekst dla "sprawy polskiej".  U nas alarm podnoszą dodatkowo do opisanych przez Autora, zwolennicy GAZPROMU.  Uczciwe, pro-polskie rządy będą mogły ukrócić ew. błędy technologiczne przy wydobyciu. M. Dakowski]

Bogactwo gazu łupkowego  oraz ekolodzy, którzy woleliby, żeby go nie wydobywać.

“Podczas pięćdziesięciu lat pracy w  biznesie energetycznym, to jest największe wydarzenie” – powiedział John Deutch, chemik, który szefował CIA za prezydentury Clintona, zaś teraz jest profesorem Massachusetts Institute of Technology. Wydarzenie, o którym mówi Deutch to rozwój procesu rozszczelniania hydraulicznego. Proces ten umożliwia wydobycie gazu  z głęboko  leżących łupków. Mieszanka wody, piasku i chemikaliów jest tłoczona pod ciśnieniem  kilka kilometrów w głąb ziemi i na boki. Skała się rozszczelnia i uwalnia gaz, który wędruje na powierzchnię ziemi.

Stwarza to olbrzymie możliwości rozwoju dla gospodarki USA.  Dzięki wydobyciu gazu łupkowego produkt krajowy brutto może wzrosnąć od 2 do 3,3%. Dodatkowymi bonusami będzie wzrost dobrobytu, zwiększona konsumpcja i inwestycje. Amerykanie w większości optują za rozwojem przemysłu wydobycia gazu łupkowego. Jednocześnie jednak rośnie opozycja wyznawców teorii globalnego ocieplenia. Wydobycie i użytkowanie paliw kopalnych, nawet tak stosunkowo czystych jak gaz, zwiększy zagrożenie dla Ziemi. Geolodzy wiedzieli od lat, że głęboko pod ziemią w łupkach jest uwięziony gaz, jednak nie wiedzieli, jak go wydobyć. Dopiero George P. Mitchell z Teksasu odkrył, że można połączyć metodę tradycyjnego wiercenia pionowego z poziomym rozszczelnieniem skał.  Po dziesięciu latach prób i błędów Mitchell sprzedał  w 2002 roku swoją  działkę gazową Barnett Shale w Teksasie za $3.5 miliardów. Jeżeli wierzyć ekspertom USA posiada ponad 2.500 trylionów stóp sześciennych gazu łupkowego, co stanowi równowartość 412.5 miliardów baryłek ropy [baryłka –ok 160 litrów md] i co oznacza, że USA już obecnie produkuje więcej gazu aniżeli Arabia Saudyjska ropy. Jedna trzecia tego wydobycia to gaz łupkowy. W 2001 roku gaz łupkowy stanowił zaledwie 2% całego wydobycia gazu w USA – obecnie zbliża się do 30%.  Złoża są tak bogate, że powinny wystarczyć na 95 lat. Zresztą eksperci nie związani z rządem twierdzą, że dane te są i tak zaniżone, a gazu powinno wystarczyć na mniej więcej 300 lat. Dlaczego gaz łupkowy jest tak istotny dla rozwoju gospodarki? Podstawowa odpowiedź brzmi: bo obniża koszt ogrzewania domu. Uprzednio gaz kosztował $15 za 1000 feet3. Obecnie $2 za 1000 feet3. Według danych rządowych rachunki za gaz w 2012 będą o 25% niższe niż w 2008. Obfitość gazu łupkowego wpływa też na niższy koszt elektryczności. Rachunki za elektryczność są obecnie o 50% niższe, niż przed paroma laty. Ostatnie analizy Exxon wykazują, że do 2025  gaz łupkowy stanie się  po ropie drugim wiodącym paliwem, zaś węgiel zejdzie na trzecie miejsce. W ciągu ostatnich pięciu lat eksport gazu zwiększył się, zaś import zmniejszył – odwracając  trend z uprzedniego ćwierćwiecza. USA stały się eksporterem gazu. Gaz z USA importuje Japonia (w cenie $12 za 1000 feet3), Chiny oraz państwa Europy, które posiadają terminale gazowe. W Luizjanie  dwa terminale, które dotychczas przyjmowały importowany gaz, będą ten gaz eksportować. Koszt przestrojenia ich funkcji wynosi $6 miliardów za każdy terminal. Oznacza to również olbrzymią ilość nowych miejsc pracy. Gaz wydobywa sie już w Północnej Dakocie, Pensylwanii, Ohio, Luizjanie, Zachodniej Wirginii. W Północnej Dakocie procent bezrobocia spadł do 3% tylko dzięki rozwojowi przemysłu wydobycia gazu łupkowego. Pensylwania leży na największym depozycie gazowym Marcellus shale.

Zresztą skutkiem wydobycia gazu łupkowego jest nie tylko rozwój przemysłu wydobywczego, czy obniżenie rachunków za gaz i elektryczność. Korzyści odnosi też petrochemia. Pogrążona w erze postindustrialnej USA nagle  ponownie się uprzemysławia, co skutkuje zmniejszeniem bezrobocia i boomem gospodarczym. Według ekspertów do 2025 będzie to oznaczać ponad milion nowych miejsc pracy w przemyśle. Jednak to wszystko blednie wobec zysków, jakie czerpie państwo z wydobycia gazu łupkowego. W 2010 USA importowało 9.4 miliona baryłek ropy dziennie. Problemem był fakt, że większość złóż ropy znajdowało się na terenach albo wrogich USA ,albo  bardzo niestabilnych politycznie. Teraz USA  osiągnęły bezpieczeństwo energetyczne. Nie muszą już tak ustawiać polityki zagranicznej na Bliskim Wschodzie, aby zyskać aliantów w arabskich  reżimach. Import ropy z Iranu przez cieśninę Ormuz przestał stanowić  kwestię życia lub śmierci amerykańskiej gospodarki. Ustawia to też USA na znacznie silniejszej pozycji wobec Chin. Jednak dla wyznawców teorii globalnego ocieplenia, takich jak Barack Obama czy Hilary Clinton, którzy w dodatku głęboko wierzą, że to człowiek jest odpowiedzialny za to zjawisko – wizja  powyższa jest przerażająca. Walczą oni o zaniechanie użycia „brudnych” paliw kopalnych i w zamian – produkcję „czystej energii”. Niechętni wydobyciu gazu łupkowego twierdzą też, że metoda jego wydobycia zatruwa środowisko, zanieczyszcza  wody gruntowe. W filmie Gasland na przykład, mieszkaniec Kolorado mieszkający w  pobliżu odwiertów z powodu dużej zawartości metanu, może zapalić wodę z kranu. Metan niewątpliwie  uwalniany jest wskutek wierceń.  Pisze się też o kilku wygranych sprawach sądowych przeciwko firmom wydobywającym gaz w północno-wschodniej Pensylwanii – za zanieczyszczenie wód gruntowych. Ci z mieszkańców, którzy wydzierżawili swój teren na odwierty i zgarniają tantiemy są pokłóceni z sąsiadami, którzy mają zanieczyszczoną wodę, a żadnych zysków. New York Times poparł frakcję przeciwną wydobyciu gazu łupkowego serią reportaży o przypuszczalnie radioaktywnej wodzie z odwiertów, która skaziła rzeki i strumienie Pensylwanii. Ostatnią i najbardziej kontrowersyjną  pretensją do gazu łupkowego jest ta opublikowana przez ekologa Roberta Howartha. W jego pracy „Metan i gaz cieplarniany to skutek wydobycia gazu łupkowego”. Próbuje on udowodnić tezę, że „w porównaniu do węgla, gaz łupkowy uwalnia do atmosfery 20-krotnie więcej gazu cieplarnianego, zaś w ciągu 20 lat ponad drugie tyle”. Twierdzenie Howartha jakoby rozszczelnianie łupków powodowało głobalne ocieplenie sprawiło, że ekolodzy podnieśli alarm. Wiele miast zabroniło wydobycia gazu łupkowego  na swoich terenach. Jednak w rzeczywistości oskarżenia o zanieczyszczenie wód wskutek rozszczelnienia łupków są przesadzone. Wiele miejsc ma naturalne złoża metanu i jeśli studnie głębinowe nie są prawidłowo zbudowane i uszczelnione, albo też uległy uszkodzeniu, wówczas metan może się do nich dostać. Toteż wiele pozwów w Pensylwanii i Teksasie zostało oddalonych. Reportaże z New York Times na temat radioaktywnego skażenia  wodą z odwiertów również zostały zbadane przez ekspertów, którzy uznali, że śladowe ilości radioaktywności o niczym nie świadczą. Natomiast teza Howartha o uwalnianiu do atmosfery gazów cieplarnianych wskutek rozszczelniania łupków została obalona przez naukowców, którzy udowodnili, że zamiana węgla na gaz zmniejszy efekt cieplarniany, zaś emisje metanu musiałyby być pięciokrotnie większe, aniżeli obecnie, zanim zamiana węgla na gaz stałaby się szkodliwa z punktu widzenia ocieplenia globu, Jednak ekolodzy z frakcji przeciwnej wydobyciu są nieprzejednani. Ciekawe, że jeszcze kilka lat temu wielu z nich promowało wydobycie gazu jako czystszą alternatywę wobec węgla czy ropy. Zakładano, że gaz może stanowić tymczasowy łącznik pomiędzy węglem, a  energią czystą. Jednak teraz, kiedy gazu jest mnóstwo i jest tani, obawiają się oni, że epoka czystej energii nigdy nie nadejdzie. Gaz jest czystszy aniżeli węgiel czy ropa, równie  albo i bardziej wydajny, ma te same zastosowani i może być eksportowany, Energia wiatrowa czy solarna jak na razie nie jest tak tania, niełatwo ją przesyłać czy eksportować. Tego rodzaju argumentacja sprawiła, że stan Nowy Jork zakazał wydobycia gazu łupkowego na swym terenie. Złoża gazu znajdują się na południowym krańcu stanu i firmy wydobywcze  są gotowe do wydobycia. Jednak w 2007  stan zdecydował się nie wydać więcej ani jednej koncesji. Sąsiadujący ze stanem Nowy Jork, stan Pensylwania wydobywa gaz łupkowy na wielką skalę, jednak gubernatorzy  obu stanów mają odmienny światopogląd w tej kwestii. Abby W. Schachter

Globalizacja niesie globalne załamanie Małe jest piękne, a różnorodność stanowi o sile natury. Tych prostych reguł, które od zarania rządzą światem, nie wzięli pod uwagę ojcowie globalizacji. [Ależ wzięli, wzieli! Właśnie o to chodzi, aby zniszczyć różnorodność, aby zniszczyć to co małe a niezależne od kilkunastu rodzin banksterskich, aby zapanował totalitaryzm... Ech, po co my to tłumaczymy po raz n-ty... - admin]

Nową ideologię, która miała chronić interesy firm i instytucji finansowych krajów wysoko rozwiniętych, ukuto ad hoc na początku lat 90. ubiegłego wieku – po upadku komunizmu i rozpadzie imperium sowieckiego. [To się zaczęło dużo wcześniej - admin]

W zamian za kapitał i know-how ponadnarodowe korporacje chciały sięgać po coraz to wyższe zyski, oszczędzając więcej i więcej na kosztach pracy. Lokowały zakłady produkcyjne w krajach o jak najtańszej sile roboczej. Strategia okazała się krótkowzroczna, ponieważ wraz z przenoszoną za granicę produkcją pomniejszano sferę realnej gospodarki i przyszłe przychody podatkowe macierzystych krajów. Zastąpić ją miał rozrastający się w zamian sektor usług finansowych. Rozziew między realną gospodarką, która za granicą wytwarza dobra użytkowe, a wirtualną gospodarką, która wie najlepiej, co robić z kapitałem, narastał szybko. Pękają kolejne absurdalne bańki spekulacyjne. Przykładowo, w USA wiarygodność kredytową zyskał nowy typ klienta banków, osławiany NINJA (No Income, No Job, No Assets), któremu, choć bez pracy, majątku, a nawet dochodów, dane było przez chwilę spełnić “american dream” o własnym domu. Z kolei w Hiszpanii pod kredyty wybudowano 1,5 miliona mieszkań, które stoją dziś puste. W Polsce wpychano na lewo i prawo opcje i kredyty hipoteczne we frankach i euro, nabijając klientów w ryzykowne spekulacje walutowe.

Dramatyczne skutki nie dały na siebie długo czekać. Oto globalna gospodarka znalazła się na krawędzi przepaści. Od pół roku systematycznie spada światowy handel, a kolejne kraje popadają w recesję bądź doświadczają ostrego spowolnienia.

Stan świadomości Przed dwoma tygodniami ogłoszono pakiet pomocy dla hiszpańskiego sektora bankowego w wysokości 100 mld euro. Deklaracja wywołała chwilową euforię. Po sześciu godzinach na rynki powróciły spadki. W zeszłym tygodniu skoordynowana obniżka stóp procentowych w Europie i Chinach oraz kolejny dodruk pieniądza w Wielkiej Brytanii podtrzymały giełdy na plusach przez niespełna godzinę. W tych okolicznościach następny pakiet pomocowy czy stymulacyjny może wywołać “na dzień dobry” sceptyczną reakcję graczy rynkowych, a co gorsze, klientów europejskich banków. Bo za mało. Za późno. Bo nie ulega wątpliwości, że politycy, jak i instytucje finansowe tracą wiarygodność i możliwości manewru. Jednocześnie narasta fala natrętnej propagandy. Czym gorzej w realnej gospodarce, tym media szprycują nam coraz większe dawki znieczulenia, kierując naszą uwagę to na igrzyska, to znowu kreując spory ideologiczne. Polska jest tego świetnym przykładem. Nic to, że rząd przewłaszczył sobie składki OFE w zeszłym roku, poszukał oszczędności w systemie refundacji leków na początku tego roku, właśnie podwyższa wiek emerytalny czy traktuje podatnika jak dojną krowę na postronku. Bo kryzysu przecież nie ma. Mamy za to coraz więcej Europy, Palikota, Niesiołowskiego i medialnych harcowników wmawiających, że Belka, Rostowski i Rosati ochronią nas od… złego Tuska. Powróćmy do realnych kłopotów w systemie bankowym. W niepełna cztery lata po upadku Lehman Brothers następuje kolejna czarna seria. Nie przebrzmiały jeszcze straty za zeszły rok rzędu 9 mld euro włoskiej Grupy UniCredit, a tu amerykański JP Morgan ogłasza, że w ciągu kwartału zgubił na rynku derywat ponad 2 mld dolarów. Jakby i tego było mało, brytyjski bank Barclays przyznaje się do manipulacji stawką LIBOR i ot, grzecznie płaci 400 mln dolarów kary. Banki “zbyt duże, by upaść”, są dziś “jeszcze większe, by upaść”, a ich zarządy pozostają bezkarne pomimo popełnianych błędów. Mnożą się konflikty interesów, narasta ryzyko systemowe. Co dalej? Gdy piszę te słowa, euro zaczyna tydzień poniżej poziomu 1,23 za dolara, rynki azjatyckie dołują o 1 proc., a pieniądz szuka… bezpiecznej przystani. Może w najbliższym czasie usłyszymy o kolejnej interwencji banków centralnych? Bo rentowności hiszpańskich i włoskich obligacji wróciły odpowiednio na poziom 7 i 6 procent. Bo Instytut Gallupa ogłosił, że statystyki o bezrobociu na całym świecie są drastycznie zaniżone. Podobno w Polsce bez pracy pozostaje 33 proc. kobiet i 30 proc. mężczyzn! Pytam, jak wyliczyć z 33 i 30 proc. średnią 12,5 procent? Jasne, jasne – wszystko zależy od sposobu liczenia – tego nauczył nas minister Rostowski. Angela Merkel i Francois Hollande prowadzą swoje kraje w braterskim uścisku. Ogłosili razem plany wprowadzenia jednolitego europejskiego nadzoru finansowego i unii bankowej z końcem tego roku mimo różnicy zdań co do podatku bankowego, paktu fiskalnego i euroobligacji. Oczywiście ustępstwa Niemiec dotyczące unii bankowej mogą okazać się najbardziej kosztowne, ponieważ największe zobowiązania w bilansach banków stanowią gwarancje wypłacenia depozytów. A te w samej Hiszpanii wynoszą ponad 1 bln 600 mld euro! Dziwi, że obietnice pani kanclerz partnerzy europejscy biorą za dobrą monetę, gdy ta dawno utraciła mandat podejmowania znaczących decyzji wraz z dotkliwą przegraną w kolejnych wyborach do landów. Tak naprawdę na straży niemieckiego interesu stoi dziś prezydent, Trybunał Konstytucyjny i Bundestag.

Niepewne jutro W ostatnich tygodniach Rumunia, Finlandia, Wielka Brytania i inne kraje zaczęły rozważać scenariusze rozpadu strefy euro, a nawet wyjścia z Unii Europejskiej. Złą sytuację potęgują wydarzenia na świecie, np. potencjalna zapaść gospodarcza w Indiach i Brazylii, do niedawna liderów wzrostu i członków ekskluzywnego klubu BRIC (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny). Rynki z napięciem śledzą dane o stopniu spowolnienia w Chinach, a nawet biorą pod uwagę ryzyko… deflacji w tym kraju! Indeks cen dosłownie zleciał w ciągu miesiąca o 2,1 proc. do poziomu 2,2 proc. rok do roku w tempie, które jeży włosy na głowach chińskich decydentów. Okazuje się również, że zamówienia przemysłowe w Japonii spadły w maju aż o 14 proc. (najwięcej w historii od czasu, gdy wskaźnik ten jest w domenie publicznej), co potwierdza słabnący popyt w Chinach. Gwałtowny upadek chińskiego smoka dopełniłby najczarniejszy ze scenariuszy ekonomicznych, trudno bowiem spodziewać się znaczącego impulsu rozwoju z jakiegokolwiek innego obszaru gospodarczego. Amerykański FED po złych danych z rynku pracy i zatrważających doniesieniach z Azji w najbliższym czasie z pewnością zasygnalizuje możliwość luzowania monetarnego tzw. QE 3. Jak zareagują rynki, czy aby nie odwrotnie niż chciałby FED? Powróćmy na koniec do spraw polskich. Wydaje się, że tak jak przed rokiem wakacje polityczne w sierpniu i tym razem zostaną odwołane. Co więcej, skala problemów stojących przed gospodarką narodową wzrosła w międzyczasie po wielekroć. Kolejne firmy budowlane ogłaszają upadłość. Samorządy w Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu i Gdańsku przekroczyły ustawowy próg zadłużenia i muszą ciąć wydatki budżetowe. Wpływy podatkowe spadają. Wbrew zapewnieniom ministra Rostowskiego rzeczywisty dług państwowy dalej gwałtownie rośnie. Najwyższa pora zająć się stabilizacją finansów publicznych, uszczelnić system podatkowy, by w drugiej kolejności nakreślić strategię ochrony miejsc pracy i podtrzymania wzrostu gospodarczego. Globalizacja, nie mam co do tego wątpliwości, przyniosła ze sobą realną groźbę załamania w światowej gospodarce, która może zmaterializować się już w najbliższych tygodniach i miesiącach. Ze zwielokrotnioną siłą ujawnią się skutki zaniechania reformy systemu finansowego po upadku Lehman Brothers w 2008 roku. Jedno jest pewne: mamy oto do czynienia z defragmentacją globalnych rynków finansowych i odejściem od nieskrępowanego przepływu kapitału. Czy politykom starczy odwagi, by wbrew finansjerze powrócić do rozwiązań podobnych do tych zawartych w Pakcie Glass Seagall, który wprowadzono w USA jako remedium na Wielki Kryzys, lub nakreślić nowe ramy wymiany walut na miarę konferencji Bretton Woods pod koniec zawieruchy wojennej. Inaczej przy załamaniu globalnego łańcucha dostaw skala niedostatku na świecie może przyćmić biedę kryzysu lat 30. ubiegłego wieku. Jerzy Bielewicz

Pies wielu wojen Jan Zumbach to jeden z tych bohaterów narodowych, którzy w ogóle nie pasują na pomniki. Jeden z dowódców Dywizjonu 303 był po wojnie awanturnikiem, najemnikiem w złych sprawach i pospolitym przestępcą

Jest sierpień 1971 roku. Generał Edwin Rozłubirski, pierwszy komandos PRL, maszeruje w stronę sklepu Jedności Łowieckiej przy ulicy Kruczej w Warszawie. Sezon na kaczki za pasem, więc w sklepie tłum. Tworzą go partyjni bonzowie, dygnitarze bezpieki, wojskowi i gwiazdy PRL-owskiej palestry. Wśród kupujących Rozłubirski dostrzega Stanisława Skalskiego, słynnego lotnika z czasów bitwy o Anglię, który w latach stalinowskich ledwo wywinął się od stryczka. Towarzyszy mu starszy mężczyzna o ogorzałej i czerstwej twarzy. – Jestem pułkownik Jan Zumbach – przedstawia się mężczyzna. Rozłubirskiemu nie trzeba więcej informacji. Zumbach to legenda polskich lotników RAF i jeden z dowódców Dywizjonu 303. Cała trójka szybko przenosi się na wódkę do hotelu Bristol, gdzie Zumbach – obecnie obywatel szwajcarski – wynajmuje pokój. Do towarzystwa dołącza Tolo Łokuciewski, inny as z Dywizjonu 303, znienawidzony przez mieszkających na Zachodzie kolegów za to, że został attaché wojskowym PRL w Londynie. Rozmowa dotyczy interesów. Rozłubirski dowiaduje się, że Zumbach czyści magazyny LWP z nadwyżek broni i sprzętu, który sprzedaje potem do krajów trzeciego świata, gdzie nie brak rebeliantów. Po kilku wódkach polski Szwajcar składa Rozłubirskiemu lukratywną propozycję wyjazdu do Afryki. – A co miałbym tam robić? – pyta zwolniony właśnie ze służby spadochroniarz, odznaczony Virtuti Militari za udział w Powstaniu Warszawskim, uczestnik inwazji na Czechosłowację w 1968 roku. – Dostaniesz kilkudziesięciu bandytów z całego świata, chwycisz ich za mordy i będziesz palił oporne wioski – mówi wprost Zumbach. W Afryce – od Katangi w Kongo po nigeryjską Biafrę – ten bohater powietrznej bitwy o Anglię znany jest jako Mister John Brown, najemnik, który potrafi każdego latającego grata zamienić w sprawną maszynę bojową. Rozłubirski nie spodziewał się takiego obrotu spraw – oficer miałby stać się bandytą? Jednak Zumbach nie miał takich oporów. Urodzony w podwarszawskim majątku syn spolonizowanego Szwajcara we wrześniu 1939 roku wyrusza do Rumunii po samoloty, które rzekomo mają dostarczyć Francuzi. Tułaczka kończy się w Wielkiej Brytanii w Dywizjonie 303. Powietrzna bitwa o Anglię to dla niego 13 zwycięstw w powietrznych pojedynkach. Rok 1945 zastaje go w stopniu pułkownika RAF, dowódcy 3. Polskiego Skrzydła Powietrznego. Nadciąga nieuchronny koniec wojny. Przesiadujący w londyńskim klubie Wellington lotnicy nie są w najlepszych nastrojach: „Podczas wojny towarzyszyły nam tu zazwyczaj piękne, czule nas obejmujące damy. Teraz po apetycznych pupciach, prężących się ku naszym głodnym rękom, ani śladu. Dawni weseli bohaterowie mają teraz kłopoty” – wspomina po latach Zumbach.

NA PRZEMYTNICZNYM SZLAKU – „Pod koniec wojny przemyt z kontynentu na Wyspy Brytyjskie był dla wielu lotników RAF świetnym sposobem na dorobienie do żołdu” – mówi dr Jerzy Pawlak, historyk, zajmujący się dziejami polskich sił powietrznych na Zachodzie, a prywatnie znajomy Zumbacha. Ten ostatni przemyca diamenty na zlecenie poznanego przy kieliszku w klubie Wellington Adama Schulmanna, którego krewni mają w Antwerpii szlifiernie drogich kamieni. Latający regularnie do Belgii pułkownik RAF, którego jednostki stacjonują na kontynencie, jest idealnym wspólnikiem w interesach. Do chwili zwolnienia z RAF Polak gromadzi na koncie pokaźną jak na owe czasu sumkę kilku tysięcy funtów. W 1946 roku rząd brytyjski przystępuje do rozwiązywania cudzoziemskich oddziałów Jej Królewskiej Mości. Polscy weterani, których nie dopuszczono nawet na paradę z okazji zwycięstwa nad Hitlerem, dostają po 200 funtów odprawy. Dla wielu z nich życie w cywilu to kompletna porażka. Legendarny spadochroniarz generał Sosabowski kończy jako robotnik w fabryce silników elektrycznych. Generał Maczek zostaje barmanem w jednym z edynburskich hoteli. Krasnodębski, as myśliwski i pierwszy dowódca Dywizjonu 303, pracuje jako taksówkarz w Kapsztadzie, a potem przy taśmie fabryki telewizorów w Toronto. Piloci, którzy jak Tolo Łokuciewski czy Stanisław Skalski decydują się na powrót do Polski, trafiają do stalinowskich katowni. Zumbacha nie będzie dotyczył żaden z tych życiorysów. Po zwolnieniu z wojska, jako Szwajcar z pochodzenia, dostaje helwecki paszport i jedzie do Francji. Tam wraz z kilkoma kolegami z RAF zakłada lotnicze przedsiębiorstwo taksówkowe Flyaway Ltd. Możliwości wydają się ogromne. Europa leży w gruzach. Szlaki handlowe i transportowe nie istnieją, a odbudowujący się kontynent potrzebuje dosłownie wszystkiego. Oficjalnie Flyaway wozi stęsknionych za urokami kontynentalnej Europy bogatych Brytyjczyków – przez Paryż do Cannes i na Korsykę. Jednak w zmyślnie ukrytych skrytkach po wyłączeniu silników słychać także tykanie automatycznych zegarków, których mechanizmy wzbudziły wibracje w czasie lotu. Na pomysł tego interesu wpada wspólnik Zumbacha z Flyaway Ltd. Fryderyk Ebel, polski Żyd, który przeżył okupację w Paryżu z ufarbowanymi na blond włosami i fałszywymi dokumentami. Ebel wie, że Francuzi mają spore ilości przedwojennych funtów szterlingów. Banknoty wycofano z obiegu, a francuskie banki nie chcą ich wymieniać na nowe z obawy przed powszechnymi w czasie wojny niemieckimi fałszywkami. Spółka Flyaway Ltd. zaczyna skupować stare funty za 30 proc. wartości. Gotówka ląduje pod fotelami kupionego za bezcen pasażerskiego Proctora, którym Zumbach lata regularnie do Londynu.

Stałym pasażerem na tej trasie jest Adam Schulmann, ten sam, któremu pilot pomagał przemycać diamenty z Anglii do Antwerpii. Teraz Schulmann ma przefarbowane włosy, cienki latynoski wąsik i nazywa się Don Antonio del Sores. Jego paszport dyplomatyczny konsula honorowego Puerto Rico ułatwia przemknięcie się przez brytyjskie kontrole. W Anglii stare funty bez problemu wymienia się w bankach na nowe i to w stosunku jeden do jednego. Gotówka leci potem do Szwajcarii, gdzie wymieniana jest na zegarki, które piloci odsprzedają następnie francuskim jubilerom. Ci płacą starymi funtami, oczywiście po odpowiednio niskim kursie. Potem fałszywki lecą do Anglii, wymieniane są na nowe funty, za które Zumbach i spółka kupuje w Szwajcarii nowe zegarki, leci z nimi do Paryża, i tak w kółko. – „W pewnym momencie niemal każdy fotel w samolocie miał tapicerowanie ze stufuntowych banknotów” – wspomina potem Zumbach.

 HAGANA, OSZUŚCI, WINO I KOBIETY Pod koniec lat 40. dobra passa Flyaway Ltd. zaczyna się kończyć. Złote czasy powojennego chaosu dobiegają końca i dla przemytników nastają ciężkie czasy. Zumbachowi udaje się jeszcze trochę zarobić na przemycie żydowskich ochotników z tajnych organizacji bojowych – Irgun i Hagana na wojnę z Arabami w Palestynie. Bojownicy jadą walczyć o państwo Izrael, a Zumbach robi przy okazji własne interesy. Poza cynglami z Hagany szmugluje też do Palestyny złote brytyjskie suwereny. Interes jednak nie wypala, bo okazuje się, że odbiorcami mają być Arabowie, którzy potrzebują złotych monet na ofiary składane w czasie pielgrzymki do Mekki. Problem w tym, że do Mekki kobiety nie mają wstępu, nawet w postaci wizerunku królowej Wiktorii, wybitej na suwerenach. Wkrótce potem spółkę okrada wspólnik Adam Schulmann. Któregoś dnia farbowany konsul Puerto Rico zgarnia 50 tysięcy funtów i znika gdzieś w Ameryce Łacińskiej. Zumbach i Ebel przez kilka tygodni ganiają go po Brazylii, w końcu poddają się. Po powrocie do Europy Ebel ginie w Alpach podczas ucieczki przed włoskimi celnikami. Pozbawiona głównego stratega spółka Flyaway Ltd. przenosi się do francuskiego Maroka. Bazą Zumbacha staje się Tanger, przemytnicza stolica północnej Afryki. Amerykańskie papierosy, złoto, broń, ludzie płyną tamtędy szeroką rzeką. – „To było zabawne miasto. Po przylocie przemykałem nisko nad Place de France. Goście Café Normandie wylegali na taras i machali mi, wiedzieli, że oto przybywam ja, latający przemytnik. Po półgodzinie siedziałem wśród nich z kuflem duńskiego piwa” – wspomina potem lotnik, którego zaczyna opuszczać szczęście. Traci cały statek papierosów, wyrzuconych do morza z obawy przed celnikami. Przy próbie przemytu do Francji 120 kilogramów złota omal nie zostaje aresztowany. W początku lat 50., po raz pierwszy od 1939 roku, Zumbach ma przerwę w życiu na krawędzi. Przyjmuje spokojną posadę dyrektora fabryki ręczników w Chartres, a w 1955 roku otwiera w Paryżu dyskotekę. Club Saint-Florentin okazuje się sukcesem. Dawni kompani z przemytniczych czasów ściągają do klubu jak muchy do miodu, by popijać i podrywać kobiety, tłumnie odwiedzające popularny lokal. – „Co jakiś czas opuszczałem moją hałaśliwą piwnicę, wynajmowałem samolot turystyczny i podziwiałem z powietrza wspaniałe wieże kościołow w Poitiers, Angouleme i Perigeux. Potem znów zanurzałem się w noc, muzykę pop i strumienie whisky – życie rujnujące siły” – wspomina później. Zaczyna tracić smukłą sylwetkę pilota. Rośnie mu brzuch. Zatrudnia nawet chińskiego masażystę dla zachowania formy. Wreszcie pod koniec 1961 roku pojawia się okazja do zrzucenia zbędnych kilogramów i rozprostowania kości. W klubie Zumbacha pojawia się ktoś z bardzo lukratywną propozycją.

AIR KATANGA W początkach stycznia 1962 roku elegancki genewski Hotel des Bergues, przed wojną odwiedzany chętnie przez dygnitarzy Ligi Narodów, roi się od nowych gości. Całe trzecie piętro wynajmuje świta Mojżesza Czombe, samozwańczego prezydenta Katangi. Katanga to bogata w minerały i zamożnych białych plantatorów prowincja Konga, która zbuntowała się przeciwko dryfującym w stronę komunizmu władzom centralnym. To wystarczający powód, by firmy eksploatujące kopalnie Katangi wyłożyły krocie na wystawienie zaciężnej armii. Czombe przyjeżdża do Szwajcarii rekrutować kondotierów. Wojenne wyczyny Jana Zumbacha robią wrażenie nie tylko na panu prezydencie, ale też na księgowych belgijskiego koncernu górniczo-hutniczego Union Miniere de Haute Katanga, który finansuje rebelię. Po krótkiej audiencji u Czombego Zumbach opuszcza genewski hotel z kontraktem najemnika. Ma dostarczyć do Afryki partię samolotów i stanąć na czele sił powietrznych Katangi. Zumbach skrzykuje grupkę pilotów, wśród nich kolegów z polskich dywizjonów RAF: Kurowskiego i Łanowskiego, zbiera eskadrę starych samolotów szkoleniowych i okrężną drogą przez Lizbonę i Angolę dociera do Kolwesi, dużego ośrodka górniczego i bazy białych najemników w Katandze. Ściągają tam setki poszukiwaczy przygód z całego niemal świata, by walczyć dla Czombego. – „Brody po kolana, taśmy z nabojami na piersi, granaty za pasem, zwinięte w dół skarpety, no i zawsze krótkie spodenki, tak krótkie, że aż im jaja na wierzch wyłaziły. Pełno było wśród nich alkoholików, włóczęgów, a także – co mnie naprawdę zaskoczyło – narkomanów i pederastów. Mówiąc krótko, były to męty niezasługujące na miano żołnierzy” – wspominał katangijskie psy wojny Mad Mike Hoare, irlandzki komandos, jeden z tych, którzy stali się legendą afrykańskich wojsk zaciężnych. Ta malownicza zbieranina wyłoniła prawdziwą elitę kondotierów XX wieku. Poza Hoare w Kongo zaczynali swoje burzliwe kariery Francuz Bob Denard czy belgijski major i plantator Jean „Black Jack” Schramme. A także Mister John Brown, bo pod takim przydomkiem zyskał w Afryce najemniczą sławę były dowódca z Dywizjonu 303. Zumbach szybko zaprzyjaźnia się ze Schramme’em. Ceni go za dyscyplinę, wysokie morale i porządek, jaki zaprowadza na kontrolowanych przez siebie terenach. Razem urządzają masakrę Balubów – uzbrojonych we włócznie półnagich wojowników, którzy za punkt honoru poczytują sobie oczyszczenie Konga z białych osadników. Piechota Schramme’a wskazuje cele. Potem nadlatuje Zumbach, zrzucając sporządzane w warsztatach Union Miniere bomby, załadowywane granatami ręcznymi, które robią z tubylców prawdziwą sieczkę. Ci, którzy przeżyją i nie uciekną, wpadają w ręce najemników Schramme’a. Liczba ofiar – tysiące. Mister John Brown szybko orientuje się, że na dostawach broni zarabia się w Katandze lepiej niż na jej wykorzystywaniu. Proponuje rozbudowę prymitywnej floty powietrznej Katangi, na co władze chętnie przystają. Zaopatrzony przez Czombego w pełnomocnictwa na zakup sprzętu lotniczego Zumbach pisze: „Byłbym ostatnim durniem, gdybym nie starał się wyciągnąć z tego korzyści”. Niestety interesy idą coraz gorzej. Union Miniere zwleka z kolejnymi wpłatami, a pośrednicy w Angoli i Francji zwlekają z dostawami. Pod koniec 1962 roku kończy się zabawa w wojnę. Sprowadzone przez ONZ odrzutowe samoloty SAAB ze szwedzkimi pilotami w ciągu kilku dni niszczą skromne siły powietrzne Zumbacha na ziemi. Pod naporem sił rządowych Czombe wieje za granicę. Wraz z nim znika samozwańcza Katanga i szansa na wypłatę honorariów najemnikom. Samemu Zumbachowi Czombe jest winny ponad milion nowych franków – w tamtym czasie była to astronomiczna suma pieniędzy. By związać koniec z końcem, przyjmuje zlecenie na wywiezienie z targanego wojną domową Konga 22 tysięcy karatów diamentów, należących do Alberta Kalondshi, kacyka bogatej w kamienie szlachetne prowincji Kasai. Mimo wypłacenia zaliczki, wynajęcia samolotu, a nawet wybudowania w Kasai specjalnego pasa startowego dla Zumbacha, do transakcji nigdy jednak nie dochodzi. Bez grosza przy duszy Mister John Brown powraca do swojej szwajcarsko-polskiej tożsamości emerytowanego pułkownika RAF i spokojnego życia paryskiego restauratora.

NAPALM W BIAFRZE Pewnego majowego poranka roku 1967 w lokalu na Champs Elysées, którego właściciel dorabia sobie, także handlując samolotami, pojawia się klient, poszukujący pilnie niedrogiego bombowca. Właściciel lokalu jedzie do Bretigny sur Orge, gdzie jest skład wycofanego z użycia amerykańskiego sprzętu wojskowego, i za 25 tysięcy dolarów kupuje dobrze utrzymany, choć pozbawiony uzbrojenia, dwusilnikowy B-26. Zamówienie obejmuje też dostarczenie samolotu do Lizbony. W ten sposób Jan Zumbach, bo o nim mowa, wplątuje się w kolejną afrykańską wojnę. Pośrednik rezyduje w hotelu Ritz w Lizbonie, która jest wówczas głównym punktem zaopatrzeniowym dla rebeliantów z nigeryjskiej prowincji Biafra. Walczący z muzułmańskimi wojskami federalnymi chrześcijańscy Ibo z Biafry płacą za broń ropą – to w Biafrze ulokowana jest większość afrykańskich złóż tego surowca. Siły federalne – wspierane przez Brytyjczyków, ale też ZSRR i inne kraje bloku wschodniego – mają ogromną przewagę. Dostarczony przez Zumbacha bombowiec, pamiętający czasy II wojny światowej, ma odwrócić losy wojny. Za trzy tysiące dolarów miesięcznie 52-letni weteran Dywizjonu 303 siada za sterami grata, z wymalowaną na dziobie paszczą rekina. Uzbrojenie wysłużonego B-26 to stare beczki po ropie, wyładowane benzyną, fosforem i kawałkami złomu, które wojownicy z plemienia Ibo wywalają ręcznie przez luk towarowy. Zumbach ma też przywiązanego na sznurku ochotnika, który siedzi w ciemnościach dziobowej części samolotu ze starym czechosłowackim karabinem maszynowym, zaczopowanym w otworze wybitym w poszyciu. Na przedniej szybie kabiny Zumbach namalował tarczę strzelniczą. Gdy cel znajdzie się w jej centrum, pilot ciągnie za sznurek, przywiązany do ramienia pogrążonego w ciemnościach strzelca na dziobie. Ten zaś wali na oślep z kaemu, dopóki kolejne szarpnięcie sznurka nie nakaże mu przestać. Mimo tak prymitywnych warunków Zumbach odnosi kilka sukcesów. W lipcu 1967 roku dokonuje brawurowego nalotu na nigeryjskie lotnisko w Makurdi, zabijając szefa sztabu nigeryjskich wojsk. Przepędza też nigeryjski niszczyciel, blokujący wejście do Port Harcourt. Jego wyczyny zyskują sławę nie tylko w Biafrze. „Jedyny bombowiec posiadany przez rebeliantow z Biafry pilotuje John Kamikaze Brown, najemnik niewiadomej narodowości” – pisze 11 sierpnia 1967 roku amerykański magazyn „Time”. Zumbach zaprzyjaźnia się z pułkownikiem Ojukwu, przywódcą biafrańskiej rebelii, i zostaje pełnomocnikiem do zakupów broni dla Biafry w Europie. Podobnie jak w przypadku Katangi i tu pieniądze z biafrańskiej ropy wyciekają na boki szeroką rzeką. Pilot szybko odkrywa, że zarówno Zachód, jak i blok wschodni sprzedają broń obu stronom konfliktu. Polak z trudem przebija się jednak przez gąszcz pośredników, którzy żyją wygodnie w Paryżu, Londynie i Lizbonie, przepuszczając fundusze na szybkie kobiety i drogie samochody. Na zakupy broni zostaje tak niewiele, że do Biafry trafiają zdezelowane resztki. Zresztą panowanie w powietrzu szybko zyskują dostarczone przez ZSRR MiG-i, pilotowane przez Egipcjan, Hindusów i Niemców z NRD. To nie miejsce dla bombowców z demobilu, chałupniczych bomb i strzelców pokładowych na sznurku. Po czterech miesiącach w Biafrze Zumbach wraca do Europy, skąd płyną krzepiące doniesienia o tym, że Czombe gotów jest wypłacić zaległy żołd za Katangę.

TOWARZYSZE Z „ŻELAZA” W 1972 roku do Zumbacha, który znów mieszka w Paryżu, zgłaszają się dwaj Polacy, proponując sprzedaż sporej ilości złota. Zumbach szybko ustala, że złoto pochodzi z napadu na bank w Belgii, a oferenci to bracia Janoszowie, działający na Zachodzie agenci PRL-owskiej bezpieki, którzy w ramach słynnej potem akcji „Żelazo” rabują na Zachodzie kosztowności, a następnie na polecenie MSW przerzucają do Polski. Jak Janoszowie trafili do Zumbacha? Możliwości jest kilka. Od końca lat 60. attaché wojskowym PRL w Londynie jest stary kompan z Dywizjonu 303, Tolo Łokuciewski. Obaj piloci nie cieszą się zbytnią sympatią hermetycznego środowiska emigracyjnych oficerów. Łokuciewski uważany jest za zdrajcę, który dał się namówić komunistom do współpracy. Zumbachowi polscy weterani na Zachodzie wytykają pracę w zaciężnych formacjach podejrzanej konduity jako zajęcie niegodne honoru oficera. Do tego dochodzi też zwykła ludzka zazdrość, że komuś udało się nieźle urządzić na obczyźnie. – „Zumbach miał gest, potrafił zahulać i stać go było na to. Wielu kolegom z Londynu, którzy klepali biedę, bardzo to przeszkadzało” – wspomina Jerzy Pawlak, który po raz pierwszy spotkał Zumbacha w latach 70. w Londynie. Zumbach za nic ma sobie konwenanse i opinie weteranów, którzy ciągle rozgrywają kampanię wrześniową. Wprawdzie Zumbach nie kupuje złota od Janoszów, ale dzięki nim dostrzega możliwość robienia interesów z PRL. Bywając w Polsce, Zumbach spotyka się regularnie ze Stanisławem Skalskim, z którym dzielił zamiłowanie do alkoholu. Legendarne pijackie grubiaństwo Skalskiego zupełnie mu nie przeszkadza. Przywrócony do służby Skalski, podobnie jak wielu poniewieranych w czasach stalinowskich weteranów AK i sił polskich na Zachodzie, w marcu 1968 roku opowiada się za nacjonalistyczną frakcją Mieczysława Moczara. Wszechwładny szef MSW uwodzi ich swoją partyzancką przeszłością, przeciwstawianą stalinowskim politrukom, przywiezionym przez Armię Czerwoną. Kontakty ludzi formatu Skalskiego czy Łokuciewskiego z najwyższymi dygnitarzami PRL- -owskiej armii i aparatu bezpieczeństwa okazały się bezcenne dla interesów Zumbacha. W epoce Gierka bywa w Polsce regularnie. Generał Rozłubirski, który raz po raz spotyka go w Forum, Bristolu albo Victorii, pisze w 1999 roku, tuż przed śmiercią, że pod koniec lat 70. Zumbach jako przedstawiciel firm francuskich handluje celownikami optycznymi z Arabami. A Polska tamtych lat to przecież znakomity punkt kontaktowy z arabskimi ekstremistami, którzy utrzymują stałe przedstawicielstwa w Warszawie. W 1981 roku w ulubionym przez Zumbacha hotelu Victoria agenci Mossadu omal nie zabijają goszczącego tam szefa organizacji Czarny Wrzesień, Abu Nidala. Początek lat 80. to znów gorący okres dla handlarzy bronią. Polska stanu wojennego szkoli pilotów Saddama Husajna i pułkownika Kaddafiego. Zumbach decyduje się mocniej zaangażować w Polsce. Postanawia założyć firmę polonijną, co nie jest możliwe bez ścisłej kontroli PRL-owskiej bezpieki i „odpalenia” im części zysków. W rejestracji firmy pomaga sam generał Edwin Rozłubirski, wówczas wpływowy doradca szefa MSW, generała Kiszczaka. Pod koniec 1985 roku grunt pod nowy biznes jest już przygotowany. Zumbach planuje pojawić się w Polsce tuż po Nowym Roku, by osobiście przypilnować sfinalizowania sprawy.

PORANIONY WE WŁASNYM ŁÓŻKU Tymczasem 3 stycznia 1986 r. niespełna 71-letni lotnik umiera nagle w Paryżu. Do Polski docierają pogłoski o nienaturalnych przyczynach jego śmierci. Powtarza je dr Jerzy Pawlak, który popijał z Zumbachem w Londynie i w Polsce. Docierają też do Ryszarda Witkowskiego, który spotkał Zumbacha w barze Aeroklubu w Paryżu, a po latach przetłumaczył na polski jego wspomnienia. W rozmowie z „Focusem Historia” plotkę o nienaturalnej śmierci Zumbacha potwierdza też Lynne Olsen, współautorka książki „Sprawa honoru”. Nikt jednak nie zna żadnych szczegółów. Żyjący w Zurychu brat Jana Zumbacha nie lubi pytań o śmierć brata. – „Mój brat zajmował się rzeczami, o których nie chcę nic wiedzieć; mogę tylko powiedzieć, że zmarł we własnym łóżku, ale strasznie poraniony” – mówi i odkłada słuchawkę. Latem 1986 r. prochy Jana Zumbacha, asa Dywizjonu 303, byłego szefa sił powietrznych Katangi i brawurowego pilota, którego w Biafrze nazywano Kamikaze Brown, złożone zostają na Powązkach. Na nagrobku o jego burzliwej powojennej działalności ani słowa. Podobnie jak na tablicy pamiątkowej, wmurowanej w służewieckim Konwencie św. Katarzyny. Widać historia przypisała mu rolę pomnikowej postaci. Tylko czy dla przyszłych pokoleń nie byłoby lepiej, gdyby pomniki schodziły czasami z cokołów, by okazać się malowniczymi awanturnikami z krwi i kości? Jakub Mielnik

Tajemnicza śmierć najemnika Dyskusja o zgonach Andrzeja Leppera i generała Petelickiego przypomina nam o dziwnej śmierci Jana Zumbacha, bohatera II wojny światowej a następnie najemnika i handlarza bronią. Zumbach zmarł 3 stycznia 1986 roku we własnym łóżku w Paryżu. Poraniony. Jan Zumbach byl jednym z asow polskiego lotnictwa podczas II wojny swiatowej, w legendarnym dywizjonie 303 stacjonujacym w Wielkiej Brytanii. Po wojnie Zumbach, posiadajacy obywatelstwo polskie i szwajcarskie, pozostal za granica. Powojenna kariera Zumbacha to prywatny biznes, przemyt a takze udzial w afrykanskich konfliktach zbrojnych. Zycie Zumbacha to temat na scenariusz filmu przygodowego. W latach 70-tych Zumbach zaczal robic interesy z szajkami z PRL. Kupowal kradzione zloto od braci Janoszow, zlodzei i agentow SB, ktorzy zaslyneli w kadrze operacji "Zelazo" (finansowanie wywiadu PRL poprzez zloto kradzione przez Janoszow w RFN). Zumbach zaczal tez przyjezdzac do PRL, gdzie spotykal sie przy wodce z generalami i agentami. Zumbach handlowal z Arabami jako przedstawiciel francuskich firm. Wywiad wojskowy PRL z kolei finansowal i ochranial arabskich terrorystow: 

http://historia.newsweek.pl/strzaly-w-victorii,80551,1,1.html

PRL pod swiatlym przywodztwem generala Jaruzelskiego szkolil pilotow Saddama Husseina i pulkownika Kadaffiego. O tym szybko zapomniano. General Jaruzelski robi dzisiaj za statecznego dziadka, podczas kiedy jego koledzy wydaja rozkaz "Gazecie Wyborczej" obsmarowania s.p. generala Petelickiego libijskim blotem:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/65961,pogrom-petelickiego

Powrocmy jednak do Zumbacha, ktory znajduje w latach 80-tych wspolny teren do robienia lukratywnych interesow z generalami Jaruzelskiego. Jednym z jego kontaktow byl general Edwin Rozlubirski, ktory powrocil z rezerwy do czynnej sluzby w grudniu 1981 roku. Po wykonaniu okreslnych zadan w stanie wojennym, Rozlubirski zostal skierowany do dyspozycji MSW.  W 1988 Jaruzelski awansowal Rozlubirskiego na generala dywizji. Piekna kariera w sluzbie panstwa robotnikow i chlopow. To general Rozlubirski pomagal Zumbachowi zalozyc w polowie lat 80-tych spolke w PRL, ktora miala zajmowac sie handlem bronia. Zumbach mial tez powrocic i osiedlic sie w PRL. Niestety, na krotko przed swoim planowanym powrotem do PRL, 3 stycznia 1986 roku, Zumbach zostal znaleziony martwy w swoim lozku w Paryzu. Strasznie poraniony ....  Mozna przypuszczac ze chlopaki ze sluzb wyciagneli z Zumbacha informacje na temat jego kontaktow "handlowych" a nastepnie sami przejeli lukratywny biznes, eliminujac Zumbacha. Jak wiemy, w biznesie nie ma miejsca na sentymenty. Stanislas Balcerac

Synekury dzieci nomenklatury W III RP prosperują czerwone dynastie, oparte na układach wywodzących się z PRL. Inni mają nad sobą tzw. "szklany sufit" i nie podskoczą wyżej niż ich z góry określone miejsce. Nie dajmy się więc zwieść medialnym manipulacjom na ten temat. Do tej pory wiedzielismy ze post PRL-owskie czerwone dynastie funkcjonuja swietnie np. w mediach mainstreamu. W celach ilustracyjnych i edukacyjnych opisalismy juz przyklady gwiazd takich jak Justyna Pochanke czy Michal Figurski: 

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/56549,co-laczy-pochanke-z-fozz

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/66417,moskiewski-michal-figurski

Czerwony ekosystem panujacy w III RP gwarantuje dzieciom post PRL-owskiej nomenklatury wojskowoadministracyjnej komfortowy start w zyciu. Corka generala Jaruzelskiego nie musi pracowac, jako kasjerka w Biedronce. Mlody Tobias Solorz nie musi zbierac truskawek w Holandii. Do ustalonego z gory rozdzialu krzesel i stolkow szybko dolaczaja tez dzieci tzw. "postsolidarnosciowej elity" (cokolwiek pojecie elita moze oznaczac w tym wypadku). Michal Tusk, syn Donalda, po kilku latach zarabiania w "Gazecie Wyborczej", wyladowal na cieplej posadzie w panstwowej strukturze:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/59691,lotna-kariera-syna-premiera 

Mlodzi zdolni spoza ukladu maja nad soba tzw. szklany sufit, powyzej ktorego niestety nie podskocza, poza wyjatkami (ktore potwierdzaja regule). Czasami przespanie sie z szefem gwarantuje skok cywilizacyjny, tak jak w przypadku Aldony Wejchert. Ale co maja robic inni, czyli setki tysiecy mlodych Polakow z dyplomami?  Polemika na temat nomenklaturowego nepotyzmu, ktora wybuchla kilka dni pomiedzy corka oficera SB (Monika Olejnik) i dziennikarka "Gazety Polskiej" (Dorota Kania):

http://niezalezna.pl/30734-zapraszam-monike-olejnik-do-lustracji

http://wyborcza.pl/1,75968,12080057,Rodzina__ach__rodzina___.html 

dostarcza nam okazji do ponownego podkreslenia smutnego faktu, ze dzieci czerwonych maja w III RP uprzywilejowany start w porownaniu z innymi. Nikogo chyba nie zdziwi fakt ze syn towarzyszki Henryki Bochniarz (link 1 na dole tekstu), Pawel Bochniarz, po dwoch latach doradzania rzadowi Tuska wyladowal miekko na specjalnie utworzonym dla niego nowym stanowisku w firmie PriceWaterhouseCoopers (PwC), firme w ktorej glownym doradca ekonomicznym jest byly doradca Kwasniewskiego, Witold Orlowski. W roku 2009 media zainteresowaly sie tym ze Michal Boni, minister Tuska i byly kapus SB, dal prace w swoim zespole doradczym synowi towarzyszki Henryki Bochniarz. Sytuacje okreslono, jako (cytat) "nepotyzm" i "moralnie dwuznaczna":

http://www.tvp.info/informacje/polska/synowie-znanych-osob-na-rzadowych-posadach 

Co stalo sie dalej ? Otoz w lipcu 2010 roku Pawel Bochniarz wyladowal w duzej korporacji doradczej PwC, na nowo utworzonym stanowisku dyrektora:

http://gb.pl/kariera/human-resources/nowy-dyrektor-w-pwc.html

PwC utrzymuje scisle kontakty z rzadem i zatrudnia bylych ministrow, takich jak np. Jacek Socha, byly Minister Skarbu Panstwa. Glownym doradca ekonomicznym PwC jest Witold Orlowski, byly doradca Kwasniewskiego i czlowiek scisle powiazany z towarzyszka Henryka Bochniarz, mama Pawla. Pawel Bochniarz jest aktualnie dyrektorem w zespole ds. sektora publicznego PwC. Jego potencjalni klienci sa dobrymi znajomymi mamy. Cokolwiek by nie wypisywala nam pani Monika Olejnik, rodzina jest wazna w III RP. 

Paweł Bochniarz: doradzał ministrowi Tuska a teraz jest dyrektorem w PwC

O towarzyszce Henryce Bochniarz pisalismy juz nie raz:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/14311,2-000-000-pln-dla-niedoszlego-prezydenta

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/24866,kapital-ludzki-henryki-bochniarz

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/28862,la-mamma-della-famiglia 

Stanislas Balcerac

09 lipca 2012 "Zwiększony VAT poprawi czytelnictwo" - powiedział swojego  czasu pan Bogdan Zdrojewski z Platformy Obywatelskiej, gdy ta „liberalna „ partia zwiększała  podatek na sprzedawane książki.- w ramach  obniżki podatków- ma się rozumieć. Bo najlepsza jest obniżka podatków, poprzez ich podwyższenie.. Taki jak zawsze robił pan profesor Leszek Balcerowicz, guru „ekonomii” nonsensu. Wielki fachowiec od podwyższania podatków i rozbudowy biurokracji. A przy okazji” schłodzić” gospodarkę, żeby się tak nie nagrzewała.. Tworząc większe bezrobocie.. Tacy czarownicy rządzą Polską, zaklinają rzeczywistość, mamią i oszukują, wprowadzając demokratyczne masy   w błąd.. I taka polityka przynosi skutki: według najnowszych prognoz w tym roku ponad 800 firm może ogłosić upadłość. Będzie to najgorszy wynik od 8 lat- donosi” Dziennik Gazeta Prawna”.  Tylko w pierwszym półroczu 2012 roku upadłość ogłosiło 417 firm- to jest o 20% więcej niż przed rokiem i aż o 106% więcej niż w roku 2008. Wzrost upadłości nastąpił w  niemal wszystkich sektorach gospodarki. To jest oczywiste dla każdego, kto łączy ze sobą dwa fakty: podwyżkę podatków z kondycją firm oraz  zwiększenie kosztów pracy i kosztów prowadzenia firmy – ze sprzedażą produktów danej firmy. Każda podwyżka podatków powoduje  zwiększone koszty funkcjonowania firmy, zmniejsza sprzedaż i powoduje, że firma- wcześniej czy później- wpada w tarapaty. Politykę zwiększonych kosztów wobec polskich firm, prowadzą wszystkie  rządy od roku 1989.. Jedne bardziej represjonowały firmy- inne mniej.. Ale wobec sieci handlowych, które usadowiły się w Polsce i szybko się rozwijają- państwo polskie nie prowadzi polityki represji.. Wprost przeciwnie! Firmy te są dopieszczane ulgami, faworyzowane i pielęgnowane.. To jest równość wobec prawa. Kto tu kogo robi w konia..? A ponieważ rozbudowa socjalizmu kosztuje- władzy brakuje  permanentnie pieniędzy, więc nie oglądając się za siebie, obmyśla więc coraz  to nowe sposoby rabowania” obywateli” jak to  w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości.. Właśnie Ministerstwo Finansów, pod wodzą pana Jacka Vincenta Rostowskiego  z Platformy- a jakże” Obywatelskiej” wydało ”instrukcję o osobach podejrzanych  o ukrywanie dochodów”(???) Ach ,podejrzanych? W socjalizmie- niezależnie od jego barwy- wszyscy jesteśmy podejrzani i potrzebny jest tylko paragraf no i kontrola, na podstawie tego paragrafu.. Kontrola musi wykazać nieprawidłowości w prowadzeniu firmy, najlepiej jak będą to” nieprawidłowości” za które można przysolić  wielki domiar- wtedy kontrola zostanie uznana za udaną- dla państwa socjalistycznego,, a jak podatnikowi uda się dopełnić wszystkich wymogów biurokratycznych i uniknie kary- to kontrolę- z całą odpowiedzialnością należy uznać za nieudaną. Dla państwa- ma się rozumieć.. Bo państwo ponad jednostką podatkową, która jedynie służy do utrzymania demokratycznego  państwa prawnego.. Urzędy kontroli skarbowej mają przyjrzeć się między innymi : lekarzom., prawnikom, ekonomistom, inżynierom, architektom, geodetom, tłumaczom, księgowym, właścicielom nowo powstałych firm oraz nabywcom nieruchomości, drogich wycieczek, samochodów, sprzętu elektronicznego, biżuterii , antyków oraz dzieł sztuki. Na razie tyle, ale w poszukiwaniu pieniędzy  a w  następnej kolejności trzeba będzie się przyjrzeć tym wszystkim, którzy kupują drogie ziemniaki, lepsze masło, wyszukany chleb czy młodą cebulę. Bo socjalizm wszystkim nosa utrze, bogatym jutro- a biednym pojutrze.. To tylko filozofia płynącego czasu.. Tak się zastanawiam; co to są ‘ drogie wycieczki”(???) Czy chodzi o wyjazdy za 10 000 złotych, za 5000 tysięcy, za 2000 tysiące- czy może o wyjazd rowerem na wycieczkę do lasu.. Bo dla każdego określona suma pieniędzy ma inne znaczenie.. Rowery już co prawda zabierają, dzięki „ walce z przestępczością” pana ministra Zbigniewa  Ziobry, zabierają też samochody- też dzięki polityce walki z przestępczością. Na razie nie zabierają domów, ale jak pogorszą się warunki ekologiczne dla mieszkańców dzięki kolejnym dyrektywom duszącym budowę domów- to kto wie! Zaczną zabierać domy, . Najgorsze w tym wszystkim może być to, że dom stoi w lesie dwadzieścia lat, a teraz przyjdzie nowa dyrektywa europejska i trzeba będzie wynosić się z domem z lasu.. Nie mówiąc o szałasach, które już dawno są zakazane w lasach.. Żeby zrobić jako taki porządek – prawo musi działać wstecz.. Albo kontrole” nowo powstałych firm”(???) O co tu chodzi? Młody człowiek, chcący wejść w życie, zakłada sobie  firmę, bo chce żyć i założyć rodzinę, a tu nagle przychodzi urzędowa kontrola, bo założył sobie firmę.. Będą go z pewnością pytać ,skąd wziął pieniądze na założenie firmy.. Nie bardzo może powiedzieć, że przywiózł z zagranicy , a tam ciężko pracował, bo go opodatkują. Nie może  powiedzieć, że pożyczył od sąsiada albo rodziny- bo podatek od czynności cywilno-prawnych.. Zresztą zgodnie  z myśleniem ministra Zdrojewskiego z Platformy Obywatelskiej, że zwiększenie VAT poprawi czytelnictwo- zwiększenie  podatków nakładanych na firmy- poprawi ich kondycję na rynku.. To na pewno! Jest to dobra szkołą ekonomii nie znana nawet w Salamance.. Im większe obciążenia – tym oczywiście lepiej . Wszystkim,! Już widzę, oczyma wyobraźni  jak część demokratycznej biedoty zaciera ręce słysząc, że władza dobierze się w końcu do lekarzy, prawników, ekonomistów, inżynierów, architektów, geodetów, nabywców nieruchomości czy tłumaczy. Niech się tłumaczą  skąd mają i jak  żyją na takim poziomie, najpewniej dzięki wyzyskowi i mas.. Zgodnie z teorią  Karola Marksa o przechwytywaniu wartości dodatkowej, którą wytwarzają proletariusze. Bo państwo socjalistyczne tę wartość dodatkową- może przechwytywać jak najbardziej. Tym bardziej, że żadnej wartości nie wytwarza, a wprost przeciwnie- marnuje  owoce pracy innych, którzy taką wartość wytwarzają.. Zresztą” krzywdy powinno się wyrządzać wszędzie na raz”- jak twierdził przebiegły  człowiek o nazwisku Machiavelli. To znaczy był  to człowiek przebiegły- ale nie miał nazwiska tak chytrego, jak na przykład pan Tomasz Lis, też bardzo przebiegły- a przy tym jakie nazwisko... Przebiegły jest też jakiś” ekonomista” amerykański, który to przewidział „kryzys” roku 2008., nie chcę szukać jego nazwiska, bo nie jest tego wart. Tak jak Paryż był wart mszy. Teraz wieszczy nowy „ kryzys”, ale ma na niego receptę dla Europy. Nadstawiłem ucha, żeby usłyszeć dokładniej, może i ja się czegoś nauczę od tego typu” ekonomistów” politycznych i ideologicznych.. A on twierdzi, że receptą na „ kryzys” w Europie jest wypuszczenie… euroobligacji (???) To jest dopiero pomysł! Wszystko zadłużone po uszy- a on jeszcze chce zadłużać, żeby Międzynarodowy Fundusz Walutowy zarobił kolejne parę groszy., a narody europejskie popadły w  jeszcze  większe dziadostwo.. Musi być na etacie w Międzynarodowym Funduszu Walutowym.. Tak jak pewna dziennikarka rano w radio, gdy wracałem z Warszawy, a która gorąco namawiała do korzystania z karty przy zakupie wycieczki, bo oszukują.. Nie przelewem- tylko kartą.. Też musi być na jakimś  dodatkowym etacie w firmie, która propaguje zakup kartami..

Zakup kartami poprawi zakupy, podatek VAT poprawi czytelnictwo, a nowe pożyczki poprawią sytuację państw i ludzi w nich mieszkających.. Trele- morele, czy może zorganizowana akcja przeciw naszej świadomości? „Cierpimy z powodu braku zdumienia, a nie z powodu braku cudów” – twierdził Chesterton. Mądry to był człowiek.. A ja twierdzę, że cierpimy z powodu nadmiaru zdumienia.. WJR

Sprawa się rypła: nie było żadnego startu z Okęcia Wpis ten umieszczam z uwagi na własne bezpieczeństwo. Kopiujcie materiał natychmiast – można sie spodziewać ataków na serwer. Kopię zamieszczam jednak na wszelki wypadek na

www.monitorpolski.wordpress.com 

Podczas dzisiejszej dyskusji na temat autentyczności zdjęć ze startu samolotu prezydenckiego z Okęcia 10 kwietnia 2010 roku, które przedstawiono na stronie wpadłem na nagranie, które pochodzi podobno z telewizji. Oto link:  http://www.youtube.com/watch?v=v9gaFWmBwhI
Po lewej jest porównanie zdjęć z rzekomego startu prezydenckiego Tupolewa. Widać wyranie, że film pokazany w telewizji, jako ze startu był z lądowania (osmalony silnik – zdj. u góry).  Uaktualnienie: Link do filmiku z rzekomego startu prezydenckiego Tupolewa był błędny, obcięty był jeden znak. Link był w komentarzu w poprzednim wpisie – tam był własnie obcięty, mimo że wcześniej sprawdzałem czy działa. W nerwach go skopiowałem, dlatego też nie działał. Oto poprawny link:

http://www.youtube.com/watch?v=v9gaFWmBwhI

Jakby co, to nazywam się Marek Podlecki, mieszkam w Krakowie, mail:
monitorpolski@yahoo.com    videopolonia@o2.pl
Alternatywny kontakt – z Rafałem Gawrońskim gawronski.info@gmail.com lub przez jego blog www.rafzen.wordpress.com

Nie mam zamiaru popełniać samobójstwa. Przekażcie link do tego artykułu komu się da.

Poniżej zamieszczam moje dzisiejsze komentarze: Chodzi o to?:

http://www.monitor-polski.pl/wp-content/uploads/2012/06/Bin-Laden-na-pokladzie2.jpg

 Zdjęcie nie jest dowodem. To zdjęcie podrzucone Zuzannie tylko pogrąża tych, którzy go udostępnili. Powinni, bowiem udostępnić nagranie wideo – z kamery przemysłowej o wysokiej rozdzielczości. Nagranie wsiadających pasażerów byłoby dowodem – ale nie po 2 latach. Od tamtej pory można by zrobić inscenizację, poprzebierać ludzi, dać i maski, a nawet zrobić animację. To jednak można było by wykryć jako oszustwo, np. przez cyfrową interolację i zmontowanie zdjęć o b. dużej rozdzielczości. Dlatego tego nie robią. Dostali w ten sposób szacha, niedługo, jeśli odpowiedni ludzie się tym zajmą, będzie mat. Zuzanna dostała też taki oto filmik:

http://www.youtube.com/watch?v=OZKQdvDnX68
THAT’S ALL?! Tu jest kolejne zdjęcie – dlaczego obcięto go z góry? No bo można by po układzie chmur udowodnić, że się różni od innych też rzekomo z tego samego dnia:
http://www.youtube.com/watch?v=v9gaFWmBwh  Ale i tak widać, że pogoda jest inna.

A tu macie rzekomy start samolotu:

http://www.youtube.com/watch?v=7KgYQbyPWKE
Specjalnie zablurowane? Prokuratura przyznaje, że ma nagranie. Dlaczego go nie pokaże? Rozwiało by to wątpliwości. http://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/490566,prokuratura_ma_nagranie_z_okecia_z_dnia_katastrofy_smolenskiej_jest_na_nim_blasik_i_protasiuk.html
Tu masz Zeno dowód na manipulacje ze zdjęciami: Nagranie z TV:

http://www.youtube.com/watch?v=v9gaFWmBwh
PO CO TE CIĘCIA?! Odpowiedź: bowiem jest to niechlujny montaż z użyciem statycznego zdjęcia! Wniosek jest jeden: te zdjęcia podrzucili Zuzuannie Kurtyce MORDERCY Marek Podlecki

Coś gorszego niż ACTA!: SANEPID „cichaczem” otrzymuje nowe uprawnienia Wygląda na to, że nasi rządzący szykują nowe formy przymusu dla osób odmawiających szczepień. Tajemnicą poliszynela jest wpływ szczepionek na rozwój dzieci a zwłaszcza ich rola neurodegeneracyjna. Okazuje się, że nasze władze wiedzą lepiej co jest dobre dla nas i dla naszych dzieci. Poniżej znajduje się tekst jaki krąży po Internecie. Przytaczamy go bez dalszego komentarza. Tym razem rząd ani minister zdrowia nie będą mieli nic do powiedzenia. Będą MUSIELI kupić szczepionki a wszyscy Polacy będą PRZYMUSZENI do ich wstrzyknięcia. I to nie jest teoria spiskowa. Właśnie teraz przez sejm (z tylko jednym głosem przeciwnym) przepychana jest zmiana Ustawy o zapobieganiu epidemiom oraz Ustawy o inspekcji sanitarnej. Zmiany polegają między innymi na rozszerzeniu obowiązku szczepień wszystkich Polaków (nie tylko jak dotąd dzieci), zmianie definicji choroby zakaźnej (teraz to będzie po prostu każda choroba wywołana przez biologiczny czynnik chorobotwórczy), rozszerzenie uprawnień inspekcji sanitarnej o nadzór nad wykonywaniem obowiązku szczepień (dotąd był to tylko ogólny nadzór nad szczepieniami), oraz zmiany w zasadach stosowania przymusu bezpośredniego (czyli siły fizycznej) przy aplikowaniu procedur medycznych. Teraz będzie to wyłącznie pod nadzorem lekarza i pracowników medycznych, nie trzeba już ani policji ani wyroku sądu, wystarczy decyzja lekarza. Dotąd polski Minister Zdrowia decydował o ogłoszeniu epidemii, teraz będzie „decydował” Główny Inspektor Sanitarny na polecenie unijnych instytucji zajmujących się bezpieczeństwem epidemiologicznym. Minister Zdrowia zostaje kompletnie pominięty, jego rola zostaje zredukowana do płatnika rachunków za szczepionki. Utajnione zostają tez dane dotyczące zachorowań (planowany płatny dostęp do danych, tylko dla podmiotów mających umowę z systemem Sentinel, których jedynym właścicielem będzie Sanepid). Projekt eliminuje też wszelką kontrolę społeczną i rządową nad działaniami sanepidu. Znosi się rejestrację i przechowywanie danych o zachorowaniach w szpitalach, przychodniach i laboratoriach – wszystko wyłącznie w sanepidowskim komputerowym systemie Sentinel. Zmiany ustawy likwidują też finansowanie zgłaszania niepożądanych odczynów poszczepiennych. Uprawnienia sanepidu podczas prowadzenia dochodzenia epidemicznego będą większe niż wojska, policji, prokuratury i sądów i będą prowadzone bez możliwości żadnej kontroli. Sanepid będzie miał prawo wglądu do wszystkich kontaktów (również telefonicznych i elektronicznych) osób podejrzanych lub zagrożonych chorobami zakaźnymi (czyli według nowej definicji- wszystkimi chorobami), do wejścia do mieszkania, zastosowania siły wobec każdego obywatela – i to wszystko bez konieczności uzyskania pozwolenia sądu, bez kontroli policji. Inspekcja sanitarna będzie miała uprawnienia większe niż służby specjalne a minister zdrowia traci prawo wydawania rozporządzeń regulujących jej prace i stosowane procedury wewnętrzne. Ta zmiana Ustaw jest już po pierwszym głosowaniu w Sejmie (odbyło się 15.06.2012, posiedzenie nr 16, głosowanie nr 15) i została poparta przez wszystkie partie i kluby parlamentarne. Nikt się nie wstrzymał, jeden głos przeciw.

http://orka.sejm.gov.pl/Druki7ka.nsf/0/7BEE578C6AAB0E76C12579DD004EA0D4/%24File/293.pdf

http://www.sejm.gov.pl/sejm7.nsf/agent.xsp?symbol=glosowania&NrKadencji=7&NrPosiedzenia=16&NrGlosowania=15

zmianynaziemi.pl

Chińczycy polują na białych Obcokrajowiec czyli laowai to w Pekinie częsty widok. Według oficjalnych danych przebywa ich tam na stałe od 120 do 200 tysięcy. Dotychczas, laowai z kraju zachodniego prowadził w Chinach dolce vita – życie wolne od trosk pogrążonych w kryzysie gospodarek macierzystych krajów. Trochę jak święta krowa, był praktycznie nietykalny i funkcjonował poza lokalnym społeczeństwem. Sam decydował o bliskości tych kontaktów i realizował w Chinach swoje marzenia. Marzenia dodajmy niezbyt wygórowane, ograniczające się do łatwych pieniędzy zarabianych na nauce angielskiego, a potem przepijania ich w pobliskim barze z kolegami, czy podrywania miejscowych dziewczyn, z których wiele jest bardzo ciekawych kontaktów z obcokrajowcami. Ale wygląda na to że to słodkie życie obcokrajowców w Chinach zaczyna już dobiegać końca… Opisany powyżej styl życia obcokrajowców w Chinach, znajduje za Wielkim Murem coraz mniejszą akceptację. Jego przejawem jest określenie baise laji – czyli białe śmieci. Hulaki, nicponie i lenie. Czyli przeciwieństwo cnotliwych, roztropnych i zapracowanych Chińczyków. Wielkie znaczenie dla utwierdzenia tego stereotypowego wizerunku obcokrajowców w Chinach miały wydarzenia z 8 maja. Niedaleko stacji Xuanwumen, w centrum Pekinu, młody Brytyjczyk został przyłapany na próbie gwałtu młodej Chinki. Przypadkowi przechodnie pomogli dziewczynie: ciężko pobili winnego i wezwali policję. Zdarzenie nagrane telefonem szybko przedostało się do Internetu. Uderz w stół a nożyce się odezwą: na chińskich forach społecznościowych wybuchła prawdziwa burza, pokazująca, iż antyzachodnie nastroje w Chinach są wciąż bardzo silne. Przykładowy wpis: „Laowaie, wykopiemy wasze tyłki z Chin” ! Atmosferę podgrzał również incydent z udziałem przedstawiciela nacji, która licznie zawita w najbliższych dniach do Polski. Rosyjski wiolonczelista Pekińskiej Orkiestry Symfonicznej kilka dni temu został nagrany w pociągu jak prawie zakłada nogi na głowę siedzącej przed nim Chinki, a upomniany, obraża ją łamanym chińskim, prezentując jednak – o dziwo – znajomość najbardziej obraźliwych chińskich wulgaryzmów. Po kilku dniach został zwolniony z pracy w Orkiestrze. Oba filmiki można obejrzeć w sieci. Takie zachowania prowokują w Chinach debatę na temat obecności cudzoziemców oraz ich – dotychczasowego – ulgowego traktowania. Podważają także przekonanie, iż do Chin trafiają Ci, którzy posiadają pewną wiedzę i kwalifikacje i zdolni są przysłużyć się miejscowemu społeczeństwu.

Gęstniejąca atmosfera Ta gęstniejąca nad laowaiem atmosfera ma swoje konsekwencje. Pierwszym jest zaostrzenie polityki wizowo-pobytowej. Od tej pory każdy nie zarejestrowany obcokrajowiec może napotkać na nieprzyjemności. Każdy powinien nosić przy sobie paszport (nie tylko kopię) oraz dokument tymczasowego zameldowania. Jednocześnie każdy, przebywający na wizie turystycznej, a nie studenckiej czy pracowniczej, może być przepytywany o cel pobytu w Chinach (a mieszkanie w Chinach na wizie turystycznej, odnawianej co jakiś czas w Hong Kongu, jest często stosowaną praktyką). Wszystko to ma związek z wciąż silnym w Chinach antyzachodnim resentymentem, który ma swoje korzenie w XIX wieku i epoce wojen opiumowych. Chińczycy cały czas pamiętają, iż zostali przekształceni w zachodnią „półkolonię”, a obcokrajowcy robili w Chinach co chcieli, włącznie z wyznaczaniem stref eksterytorialnych. Dlatego lęk, iż te czasy mogą powrócić sprawia, że kontakty z Zachodem czy obcokrajowcami są wciąż napięte.

Srodt: Nieufność W Pekinie, jak w wielu chińskich dużych miastach, gdzie przebywa liczna społeczność międzynarodowa, coraz bardziej daje się zauważyć wzajemną nieufność między miejscowymi, a przyjezdnymi. Laowaie często nie rozumieją i część z nich nie bardzo chce zrozumieć Chiny. Wolą żyć we własnym bezpiecznym świecie, z zachodnim jedzeniem, muzyką, stylem życia. Częściej zawierają przyjaźnie z innymi obcokrajowcami. Zazwyczaj dyskutują z nimi o podobnych problemach i doświadczeniach. Oznaką przynależności do społeczności expats są także często żarty z miejscowych. A to z ich dziwnych zwyczajów, a to z nieporadnego i niezamierzenie śmiesznego angielskiego (tzw. Chinglish). Symptomatyczne, że na oficjalnych dokumentach, takich jak badania lekarskie, niezbędne do uzyskania wizy, obcokrajowców podobnie jak w Japonii, nazywa się ich aliens – czyli „obcy” jakby przybysze z innej planety. Wielu obcokrajowców właśnie tak się czuję. Trudno ocenić co było pierwsze, kura czy jajko. Czy to obcokrajowcy zachowują się jak ufoludki, którzy chcą żyć po swojemu i nie zwracają uwagi na miejscowe społeczeństwo? Czy może – jak twierdzą obcokrajowcy – Chińczycy i tak uznają, iż przybysze nigdy nie zrozumieją niuansów chińskiej kultury i na zawsze pozostaną kimś w rodzaju białej maskotki, lub jeśli będą się źle zachowywać – to białego śmiecia. Jednak w obliczu globalnego kryzysu życie w nadal rozwijających się Chinach staje się dla obcokrajowców atrakcyjne jak nigdy dotąd. Do Chin ściąga ich coraz więcej i coraz więcej decyduje się na osiedlenie w tym kraju. Wydaję się, że polityka Pekinu może powoli zacząć ich do tego zniechęcać.

Kampania: Trzy nie A tempo wprowadzania ograniczeń, wskazuje na wielką determinację chińskich władz. 15 maja rozpoczęła się oficjalnie 100-dniowa kampania pekińskiej policji przeciwko „trzem nielegalnym cudzoziemcom” – „trzy nie” (nielegalne przekraczanie granicy, nielegalne przebywanie na terenie Chin, nielegalna praca na terenie Chin), które ma uporządkować życie obcokrajowców w mieście. Według Biura Bezpieczeństwa Publicznego Pekinu celem tej kampanii jest znalezienie nielegalnie przekraczających granice obcokrajowców, pozostających w stolicy z wygasłą już wizą lub pracujących bez pozwolenia na pracę. W zależności od przewinienia przewidziano następujące kary: Nielegalne przekroczenie granicy: od 1,000 to 10,000 juanów grzywny (ok. 500 -5000 zł), od 3 dni do 10 dni aresztu, deportacja. Nielegalne przebywanie na terenie ChRL (bez ważnej wizy): od 500 to 5000 juanów grzywny (ok. 500 -5000 zł) oraz od 3 dni do 10 dni aresztu, deportacja. Nielegalna praca (bez pozwolenia na pracę): od 500 do 1000 juanów grzywny (ok.250-500zł), zaprzestanie pracy, deportacja. Podczas kampanii policja będzie sprawdzać, czy obcokrajowcy posiadają odpowiednie dokumenty a mieszkańcy Pekinu są zachęcani do zgłaszania tych, których podejrzewają o ich brak, dzwoniąc na gorącą linię Biura. Pod lupę będą brane najbardziej lubiane i popularne wśród laowai miejsca, tj. dzielnica barów Sanlitun w centrum Pekinu, czy dzielnica studencka Wudaokou w północnej części miasta. Aby nie mieć problemu, poruszając się po mieście każdy powinien mieć przy sobie paszport oraz ważny wyżej wspomniany dokument tymczasowego zameldowania. Z nieoficjalnych źródeł wiadomo, że w każdy weekend w ciągu tych 100 dni kampanii w wyżej wymienionych dzielnicach policja zorganizuje „obławy” na cudzoziemców, wchodząc do przypadkowo wybranych barów, klubów i restauracji. Jako że kampania dotyka obcokrajowców przybywających do Chin dosłownie z całego świata, odbija się ona szerokim echem w mediach na całym świecie. Sprawa jest bardzo delikatna, atmosfera napięta i jakiekolwiek choćby drobne błędy chińskich służb, czy lekko prowokujące zachowania obcokrajowców mogą doprowadzić do kolejnych incydentów, a nawet dyplomatycznych utarczek.
Odciąć zagraniczne głowy węża Atmosferę podgrzał ostatnio znany dziennikarz CCTV 9 – angielskojęzycznej stacji telewizji publicznej – na swoim mikroblogu Sina Weibo nie wytrzymał i napisał wprost: „Biuro bezpieczeństwa Publicznego powinno wyrzucić te zagraniczne śmieci: aresztować chuliganów i chronić niewinne dziewczyny(…) odciąć zagraniczne głowy węża. Ludzie, którzy nie mogą znaleźć pracy w USA czy Europie przyjeżdżają, by zabrać nam nasze pieniądze, brać udział w handlu ludźmi oraz zwodzą kłamstwami by zachęcać do emigracji. Zagraniczni szpiedzy poszukują chińskich dziewcząt by zamaskować ich szpiegostwo i udają bycie turystami, aby tworzyć mapy i dane GPS dla Japonii, Korei i Zachodu”. Co prawda później w swoim komentarzu bronił się, że jego wypowiedź dotyczyła tylko obscenicznych zachowań, które ostatnio opisano a nie wszystkich cudzoziemców. Słowa pracownika chińskiej telewizji publicznej, oczywiście wywołały kolejną burzę, choć o dziwo, reakcją wielu obcokrajowców był raczej śmiech, a emocjonalna reakcja dziennikarza znów stała się w społeczności pekińskich ekspatów obiektem żartów. Według ankiety na wspomnianym portalu społecznościowym Weibo, rozpisanej tym razem przez słynnego pisarza młodego pokolenia Zheng Yuanjie, ponad 94 proc. badanych uważa, że obcokrajowcy przyjeżdżający do Chin powinni być szczegółowo badani. Czy mają odpowiednie środki pieniężne, pracę i co ciekawe – własność (to jest czy nie są „golasami”). W badaniu nie uwzględniono zagranicznego gościa – turysty, studenta, czy zatrudnionego już w Chinach. Ankieta potrwa jeszcze do końca tego tygodnia a już wzięło w niej udział blisko 7,5 tysiąca internautów. Statystyki mówią, że w roku 2010 przybyło i opuściło Chiny ponad 52 miliony obcokrajowców, 2.33 razy więcej niż jeszcze 10 lat temu. Na chwile obecną, w Państwie Środka rezyduje około 600 tysięcy obcokrajowców, którzy pozostają dłużej niż 6 miesięcy. Wśród nich około 200 tysięcy mieszka w Pekinie. W zeszłym roku złapano około 20 tysięcy cudzoziemców nielegalnie przebywających na terenie ChRL. Chiny stając się nowym celem międzynarodowej emigracji, stają przed zupełnie nowym dylematem, jaką politykę popierać: pro czy antyimigracyjną? Nie mając w tych działaniach doświadczenia, czy nawet nie znając dokładnych statystyk, stają przed bardzo trudnym wyzwaniem. Ponad 30 lat temu Chiny otworzyły się na świat i obcokrajowców. Czy teraz zaczną się powoli zamykać? Anna Korneszczuk, Radosław Pyffel

Muzułmański gang gwałcicieli i polityczna poprawność Oskarżony błyskawicznie ściągnął swój sweter. Zaskoczonemu Wysokiemu Sądowi zademonstrował swój dość cherlawy tors porośnięty krótkimi, siwymi kłakami. – Dlaczego ofiary nie powiedziały policji o moim owłosionym ciele? – tłumaczył desperat. Ta demonstracja nie na wiele się zdała. Sąd musiał znaleźć odpowiedź na ważniejsze pytanie: Dlaczego muzułmanie gwałcą brytyjskie dziewczęta?

28 maja 2008 roku. Mieszkająca w małej mieścinie Rochdale pod szesnastolatka mimo późnej pory nie wraca do domu. Jej matka, cała w nerwach, sięga po telefon komórkowy. Chce obsobaczyć dziewczynę. Ale zamiera ze zgrozy, gdy ze słuchawki dobiega przeraźliwy krzyk córki. W tle dobiegały wesołe męskie głosy jakichś “Azjatów”. Dziewczynę wpierw spojono swoistym koktajlem, którego podstawowymi składnikami były whiskey Jack Daniels i jakieś usypiające prochy. Potem ofiarę czterokrotnie bestialsko zgwałcono. Bestiami okazali się Ajmal Alfridi, Imitaz Syed, i Tayub Hussain. Nastoletni Mustafa Arshad utrwalał “wyczyny” swych kolegów kamerą komórki. – Moim zdaniem, ta dziewczyna nigdy w pełni nie wyleczy się z przeżytek traumy – twierdzą medyczni eksperci.

Azyl Rok później. Lipiec 2009 roku. Przechodnie na Whiteworth Road obojętnie mijają potarganą, posiniaczoną, obdartą dziewczynę błagająca o pomoc. Na wpół otępiała siedemnastolatka wypełzła z zarośli otaczających supermarket Lidla. Pracownik stacji benzynowej udawał, że nic nie widzi, pan z pieskiem natychmiast przeszedł na druga stronę ulicy, młody rowerzysta wyminął ją szerokim łukiem. Przerażona dziewczyna dotarła wreszcie do telefonicznej budki i drżącymi palcami wykręciła numer 999. Łamiącym przez szloch głosem wyjaśniła, że padła ofiarą dwóch Azjatów. Zwyrodnialcami byli Mohammed Ali i Alik Madi. Pakistańczyk i Algierczyk szukali na Wyspach Brytyjskich azylu. I znaleźli. Za kratami więzienia. Parę dni temu w Liverpoolu zakończył się proces członków muzułmańskiego gangu gwałcicieli. Jedenastu imigrantów, którzy zwierzęco wykorzystywali młode Angielki zostało skazanych na kary długoletniego więzienia. Ale to nie koniec tej brutalnej rzeczywistości. Podsądnym udowodniono zgwałcenie 5 dziewcząt. Ale to jedynie wierzchołek tej góry zbrodni, podłości i bestialstwa. Policja ostrożnie szacuje, że ofiarami tej szajki mogło paść z pół setki młodych kobiet. Seksualnie wykorzystana trzynastolatka zaszła w ciążę,a jej dziecko zgładzono w klinice aborcyjnej. Inna dziewczyna była w ciągu jednej nocy gwałcona przez dwudziestu mężczyzn.

Białe kobiety się boją Muzułmańskie gangi stały się na północy Anglii istnym postrachem młodych kobiet. Toczą się dalsze śledztwa mające wyjaśnić kolejnych kilkadziesiąt przypadków gwałtów i przykładnie osądzić sprawców tych przestępstw. Ofiary łączyło jedno – były młodymi Angielkami i nie należały do społeczności muzułmańskiej. Okazuje się także, że gwałcicielami są nie tylko nabuzowani hormonami nastolatkowie. Bestiami są pracownicy barów szybkiej obsługi, taksówkarze, bezrobotni. Ale również szanowane osobistości lokalnych społeczności, poważni biznesmeni oraz przykładni ojcowie. Gwałcili w swych mieszkaniach, samochodach, taksówkach, w punktach sprzedaży kebabów, nawet w krzakach. Korzystali z każdej nadarzającej się okazji. A to złudnie oferowali wsparcie, pomoc czy zrozumienie gdy młode dziewczęta popadły w tarapaty lub przeżywały trudny okres w swoim życiu. Lub też wabili je prezentami, poili alkoholem, faszerowali narkotykami. Dla przykładu, skazaniec Abdul Rauf jest żonaty, ma piątkę dzieci. Jeszcze do niedawna co piątek głosił kazania w miejscowym meczecie. czego nauczał: miłości bliźniego, szacunku dla innych ludzi, empatii? A co robił po wyjściu z meczetu? Do swego mieszkania zwabił 15-letnią dziewczynę. Zgwałcił ją. A gdy się już znużył ściągnął do domu swych kolegów aby dalej pastwili się nad ofiarą. Inny zwyrodnialec – Adil Khan. Ten wzorowy mąż i ojciec zgwałcił trzynastolatkę. Mohammed Sajid zgwałcił dziecko i handlował kobietami w celach seksualnych. Domniemanym hersztem szajki jest 58-latek. Oskarża się go o gwałt dwóch nastolatek. Oczywiście idzie w zaparte i bredzi o “białych kłamstwach” i rasizmie. Swe ofiary określa jako biegłe w swym fachu prostytutki. Kiedy zdarł z siebie sweter i zaczął wyrywać z klatki piersiowej włosy wrzeszczał oburzony, że figlując z nim musiałyby widzieć te kłaki – Byłem przekonany, że są pełnoletnie. To szczwane, białe rasistki wierzące w wyższość swojej rasy – gardłował i zarzucał ofiarom, że ich oskarżenia włożyła im do ust równie rasistowska policja. Oczywiście organizacje angielskich muzułmanów, miast w te pędy odżegnać się od oprawców, niemal jednomyślnie w czambuł potępiły zarówno postępowanie policji, jak i sędziowskie werdykty. Podniósł się natychmiast jazgot o “rasizmie” i “islamofobii”. Co gorsze, w chórze oburzonych słychać też było piskliwe glosy idiotów wierzących w tzw. wielokulturowość. Autorytatywnie wieścili oni, że to wyłącznie zbieg okoliczności, że gwałciciele z Rochdale to muzułamanie. W tych bredniach zabrnięto tak daleko, że starano się wszem i wobec wmówić, ze muzułmańscy mężczyźni sami są prawdziwymi ofiarami tych przestępstw a nie ich sprawcami. Obrońca jednego ze skazańców grzmiał wręcz, że nie można mówić o uczciwym procesie, skoro śniadolicy oskarżeni byli osądzani przez białych przysięgłych.

Rasizm i ksenofobia? Takie pohukiwanie o rasizmie i ksenofobii tym razem okazało się bezskuteczne, ale wciąż ma paraliżującą moc. Odczuły to na własnej skórze policja i pomoc społeczna. Wcześniej działając wedle przykazań poprawności politycznej całkowicie zignorowały i bagatelizowały doniesienia o tego typu przestępstwach. Stróże prawa nie zapewnili ochrony pewnej niepełnoletniej dziewczynie, która obawiając się kolejnych gwałtów prosiła ich o opiekę. Policja nie zdecydowała się nawet wszczynać akcji, nawet wtedy gdy oskarżany przez dziewczynkę mężczyzna nie potrafił wytłumaczyć w jaki to sposób ślady jego DNA znalazły się na jej bieliźnie. – To dziecko zostało zdradzone i skazane na cierpienie – zarzuciła funkcjonariuszom Ann Cryer, była posłanka do Izby Gmin, która od pewnego czasu starała się wyciągnąć sprawki muzułmańskich gwałcicieli na światło dzienne. Teraz, będąc pod pręgierzem mediów, policja przeprasza i bije się we własne piersi. Ale także dla sądów nastoletnie dziewczyny nie były wiarygodnymi świadkami, by wszczynać procesy przeciwko islamskim pedofilom. A gdy już policja dowodami poparła zeznania dziecka aż 11 miesięcy zabrało przesłanie wyników śledztwa do miejscowego oddziału prokuratury. Ostatecznie jurni islamiści zostali skazani za gwałty, udziały w gwałtach, seksualne wykorzystywanie dzieci (najmłodsza ofiara miała 13 lat), napaści na tle seksualnym, handel w celu wykorzystania seksualnego. W sumie dostali do odsiadki w zakładach karnych prawie setkę lat. Nie oszukujmy się jednak, że te kary czegoś nauczą, coś dadzą. Jak wykazuje bowiem praktyka, gdy muzułmanin czy islamista trafia do brytyjskiego więzienia , to kończy się to zazwyczaj jedynie radykalizacją jego poglądów, co jest swoistą “rekompensatą” za utraconą na parę lat wolność. A kiedy wyjdzie już zza krat, zgorzkniały i żądny odwetu to szanse na jego deportację są bliskie “zeru”. I ta tykająca nienawiścią bomba chodzi wśród miejscowych ludzi. Ale następnym razem gdy wkroczy na drogę przestępstwa zapewne nie będzie już myślał o gwałcie ale o zabijaniu. Ot do czego doprowadza nadmierna a przez to chorobliwa liberalizacja prawa, tolerancja wielokulturowości, naciągana walka z ksenofobią. Wydaje się także, że dla muzułmańskich mężczyzn gwałcenie białych kobiet stało się już jakąś formą dżihadu. W internecie pojawiło się coś na kształt manifestu, odzwierciedlającego ich poglądy na relacje z kobietami osiadłymi nad Tamizą. “Nie ma obaw. Za jedną pokolenie, góra dwie generacje, islam będzie jedyną religią w Anglii. Wasi mężczyźni są słabi, a muzułmanie silni. Każdy muzułmanin potrzebuje kilku angielskich kobiet. Taka jest wola Allacha! A głównym dowodem tej prawdy jest fakt, że wasi mężczyźni są za głupi, by zrobić cokolwiek aby ten proces powstrzymać. A nie robiąc nic w rzeczywistości działają na chwałę Allacha!”

Olgierd Domino

Jak rząd łupi biednych i płaci bogatym Przy okazji debaty społeczno-politycznej na temat nacjonalizacji firm budowlanych przypomniał mi się jakoś art. 2 Konstytucji, który stanowi, że „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. W imię tej sprawiedliwości społecznej rząd ma pomagać przecież biednym, a nie bogatym. Ale rząd częściej pomaga bogatym – a biedni muszą za to płacić. Biedni płacą podatki. a rząd za te pieniądze chce nacjonalizować firmy budowlane, których właściciele zgodzili się wybudować dla rządu autostrady poniżej ich ceny kosztorysowej – w przekonaniu zapewne, że należy wygrać przetarg, a potem się pewnie będzie renegocjować ceny. Co ciekawe, prywatne banki chcą, żeby rząd znacjonalizował firmy budowlane, bo pomoże w ten sposób i bankom, które zgodziły się udzielić kredytów na te budowy – w przekonaniu zapewne, że firma realizująca inwestycje publiczne „nie może upaść”. Biedni ludzie kredytów nie mogą dostać, ale za to muszą płacić podatki, żeby rząd miał za co znacjonalizować wybrane firmy (bo przecież nie wszystkie) i spłacić za nie kredyty, które one dostały. Kilka firm, dla których pracuję nie otrzymało w ostatnich latach kredytów, choć ich biznes plany wyglądały całkiem zachęcająco. Te same banki w tym samym czasie finansowały firmy budujące autostrady poniżej kosztorysu. Gdzie były wasze departamenty kontroli ryzyka „drodzy” (dosłownie) bankowcy, którzy domagacie się dziś od biednych ludzi pieniędzy na spłatę udzielonych przez siebie kredytów? Już słyszę, jak zbankrutują firmy budowlane, to ludzie stracą pracę. A jak zbankrutują banki, to ludzie stracą oszczędności. To może niech rząd chroni oszczędności ludzi w bankach, a nie same banki? Bankructwo nie jest wadą kapitalizmu. Jest jego zaletą! Majątek upadłych firm, które były źle zarządzane przecież nie znika. Zostaje sprzedany przez komornika na licytacji. Kupują go lepsi od bankrutów – ci, którzy staranniej zarządzali swoim majątkiem i dlatego nie zbankrutowali. Więc będą go lepiej wykorzystywać. I tworzyć miejsca pracy. Aż kiedyś i oni popełnią może błędy i też zbankrutują. I po nich ich majątek przejmą następni, którzy błędów uniknęli i znowu go lepiej wykorzystają. I stąd się bierze postęp. Tak jak na starym pniu zmurszałego drzewa wyrasta nowe. Zadekretowanie, że raz na zawsze ktoś ma być wielką firmą rodzi tylko problemy. Skłania ich właścicieli do mniejszej o nie dbałości, a bankierów do nieostrożności przy udzielaniu kredytów. Podobno to większa konkurencja związana z rozwojem kapitalizmu popchnęła koncerny do poszukiwania… ochrony rządu!!! I w ten sposób narodził się, w miejsce demokratycznego kapitalizmu, „superkapitalizm”! I to on jest przyczyną szerzącego się zła i ograniczeń demokracji. W obliczu coraz większej konkurencji firm z krajów, w których siła robocza była tania, egzystencja starych wielkich firm zaczęła zależeć od zamówień rządowych. Trudno się więc dziwić, że stojąc w obliczu narastających problemów i widma upadłości zaczęły one coraz więcej pieniędzy wydawać na politykę. Żeby rządy im pomagały. I rządy im pomagały – wbrew obrońcom kapitalizmu, jak na przykład Milton Friedman, który krytykował słynny program ratowania przed upadłością Chryslera w latach 70-tych XX wieku. Twierdził, że każdy dolar odebrany podatnikom w celu ratowania miejsc pracy w upadającym koncernie, to dolar mniej wydany przez tych podatników nie tylko na samochody pozostałych producentów, ale na wszystko inne, co ci podatnicy woleliby kupić zamiast samochodów Chryslera. Co więcej, pracownicy Chryslera mogliby znaleźć pracę w innych fabrykach samochodów, albo w ogóle w innym przemyśle, czy sektorze gospodarki. A jednak politycy woleli wydać pieniądze na ratowanie Chryslera nie kierując się wcale długookresowym interesem całej gospodarki, ani nawet pracowników Chryslera, tylko obawiając się siły ich głosów! Efekt tamtej pomocy dla Chryslera był taki, że w 2009 roku trzeba było ratować Chryslera po raz drugi a przy okazji jeszcze i Forda i General Motors, bo uratowanie Chryslera sprawiło, że wszyscy zaczęli popełniać te same lub podobne błędy – bo co tam. „System ekonomiczny, do którego stosują się prywatne przedsiębiorstwa jest często opisywany jako system zysków – pisał Friedman. Jest to błędna nazwa. Jest to system zysków i strat. Część właściwa stratom jest bardziej istotna, niż część właściwa zyskom”. Większość pracowników upadających firm to ludzie, którzy zarabiali dużo więcej, niż mogli żądać inni przedstawiciele innych zawodów. Może zamiast załamywać ręce nad ich losem powinniśmy im pogratulować, że mieli takie szczęście i posiadali tak dobrze płatną pracę tak długo – pyta retorycznie Friedman? Czy może „powinniśmy nałożyć podatki na ludzi, którzy zarabiają o wiele mniej niż oni zarabiali, aby umożliwić im uniknięcie konieczności podjęcia pracy za wynagrodzeniem podobnym do otrzymywanego przez większość populacji?” Za czasów komuny popularny był dowcip o różnicy między sprawiedliwością a sprawiedliwością społeczną. Jest ona taka sama, jak między krzesłem, a krzesłem elektrycznym. Od czasów komuny nic się pod tym względem nie zmieniło. Gwiazdowski

Listy demontażowe Na cztery dni przed odlotem do Smoleńska na uroczystości katyńskie, szef IPN Janusz Kurtyka powiedział: „Demontaż państwa już się zakończył, teraz będą znikać ludzie”. Zdanie to robi furorę w Internecie, szczególnie po samobójczej(?) śmierci gen. Sławomira Petelickiego. Jakby w uzupełnieniu do tej wypowiedzi Jarosław Kaczyński dodaje, że w Polsce istnieje specjalna lista osób zagrożonych. Są na niej obecni i byli ludzie polityki oraz osoby z otoczenia polityki. To ci, którzy mają szeroką wiedzę na temat funkcjonowania tajnych służb w okresie transformacji i mówią o tym otwarcie krytykując obecną władzę. Nieruchawa jak zwykle prokuratura tym razem szybko zareagowała i przesłuchała na tę okoliczność prezesa PiS, no bo jeśli rzeczywiście ma wiedzę na temat „zagrożonych”, to prokuratura ma obowiązek zatroszczyć się o ich bezpieczeństwo. Ciekawe, że gdy samobójstwa zdarzają w piątki, (np. Lepper, Petelicki) prokuratura aby przystąpić do swych rutynowych czynności czeka aż do poniedziałku. Tu nie widać pośpiechu, bo i po co, skoro piątkowy denat nie jest już na liście zagrożonych. Co innego przyszli „zagrożeni”, co innego jakaś „lista”. Jarosław Kaczyński zeznał, że informację o liście posiadł od prof. Jadwigi Staniszkis. Teraz ona ma być  przesłuchiwana przez prokuraturę, dlatego należy spodziewać się dalszych spekulacji na ten temat. Jeżeli lista taka rzeczywiście istnieje, to jest sporządzona w jednym egzemplarzu, dla jednego wykonawcy, którego dowcipnie nazwał ktoś „seryjnym samobójcą”. Jeżeli listy nie ma, to i tak istnieje ale w głowach tych, którzy potrafią łączyć nazwiska samobójców z ich wiedzą o roli służb w kręceniu lodów w III RP, oczywiście przy założeniu, że „nawróceni” wiedzą swą  dzielą się publicznie łącząc ją z krytyczną oceną rządzącej dziś ekipy. W efekcie powstaje jakaś trzecia lista, tym razem w głowach tych, którzy myślą o sobie, czy nie za dużo mówią. I może właśnie o to chodzi z tą „listą”, aby postraszyć i by mutowała obejmując wszystkich, którzy dużo mówią, choć mało wiedzą, np. dziennikarzy. Faktem jest, że po śmierci gen. Sławomira Petelickiego nie ma już wśród żywych byłych wojskowych i byłych agentów dawnych komunistycznych służb, nikogo, kto krytykuje władzę, udziela śmiałych wywiadów i występuje w TV Trwam. Jak widać trzeba się zachowywać tak jak gen. Czesław Kiszczak, gdy poczuł się kiedyś urażony, czy może nawet zagrożony prasową krytyką. Natychmiast ostrzegł „demokratyczną opozycję”, że mogą „pospadać aureole” i krytyka ucichła. Dlatego Czesław Kiszczak może spokojnie korzystać z dobrodziejstw emerytury bez chodzenia do sądu. Sąd Okręgowy w Warszawie uznał go, bezterminowo, za niezdolnego do udziału w procesie, w którym oskarżano go o masakrę górników kopalni „Wujek”. W ten sposób III RP przywróciła dawne prawodawstwo, które twórców PRL-u nie pozywało do sądów, a tym bardziej nie karało. Umowa Okrągłego Stołu wytrzymała próbę.  Kasandryczna wypowiedź Janusza Krytyki, tuż przed jego tragiczną śmiercią w Smoleńsku, mówi o zakończonym demontażu państwa. Zapewne miał na myśli jakieś strategiczne tajne decyzje ponad naszymi głowami przesądzające o przyszłych losach Polski. Tak już bywało. W Teheranie w 1943 roku ustalono nową granicę (linia Curzona) między ZSRR, a Polską, o czym nasze władze w Londynie dowiedziały się dopiero po dwóch latach. Ani USA, ani Wielka Brytania, a tym bardziej Rosja Stalina nie czuły się w obowiązku powiadomić Polskę, że po wojnie znajdzie się ona w sowieckiej strefie wpływów. Przesądziła polityka, a konkretnie prośba Franklina Roosevelta do swoich kolegów, aby nic na temat ustaleń dotyczących Polski nie mówili, gdyż ma wybory prezydenckie i liczy na polskie głosy w USA. Demontaż państwa mógł się już de facto zakończyć, (nie znamy przecież pełnej treści słynnego risetu Obamy), a to co obserwujemy na odcinku prywatyzacji, to tylko jakieś końcowe ruchy wymagające rozłożenia w czasie. Towarzyszy im medialne zagłuszanie piłką nożną stąd rządowe decyzje o sprzedaży polskich uzdrowisk za śmieszną ceną 120 mln złotych jeszcze do ludzie nie dotarły. Tak jak nie dotarł fakt likwidacji polskiej floty rybackiej. Z ostatnich danych wynika, że nie ma już połowy floty polskich statków rybackich, gdy tymczasem ich redukcja w Unii Europejskiej, w ciągu minionych 12 lat, przekroczyła zaledwie 8 procent. Lista demontażowa państwa polskiego i lista osób zagrożonych nie pozostają więc bez logicznego związku.
Wojciech Reszczyński

Pielgrzymki Radia Maryja nie pokazali, ale z homilią biskupa, polemizują Brałem udział w tej pielgrzymce, na własne uszy słyszałem homilię biskupa Ryczana i uważam, że zawarł w niej wiele stwierdzeń precyzyjnie opisujących polską rzeczywistość ostatnich kilku lat, a w szczególności kilkunastu miesięcy.

1. W ostatnią sobotę i niedzielę w Częstochowie na Jasnej Górze odbyła się już 20. pielgrzymka Rodziny Radia Maryja. Ta pielgrzymka miała specjalny charakter, ponieważ jej głównymi intencjami były „wolność słowa w Polsce”, „wolność dla mediów”, „wolność dla telewizji Trwam i miejsce dla niej na multipleksie”. U stóp klasztoru Jasnogórskiego zebrało się przynajmniej 300 tysięcy pielgrzymów mszę celebrował arcybiskup Joseph Tobin sekretarz watykańskiej Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego, a homilię wygłosił biskup diecezji kieleckiej Kazimierz Ryczan. Telewizje głównego nurtu w ogóle tej pielgrzymki i tak ogromnego zgromadzenia ludzi nie zauważyły (zaledwie mała wzmianka w Wiadomościach TVP1, przy czym na ekran przedarły się tylko takie kadry aby nie pokazać tłumów, podobnie zresztą w latach 80-tych kadrowano pielgrzymki papieskie więc wszystko wskazuje na to, że fachowcy z tamtego okresu jeszcze w telewizji publicznej zostali), ale prawie natychmiast pojawiły się polemiki z niektórymi stwierdzeniami biskupa Ryczana.

2. Ten sposób polemiki charakterystyczny zresztą dla czasów komunistycznych, niestety coraz częściej jest stosowany w mediach w ponoć już wolnej Polsce. Nie zaprezentować całego tekstu, z którym się polemizuje, wyrwać z kontekstu jakieś zdanie albo wręcz pojedyncze słowa i z nimi polemizować w najlepszym telewizyjnym czasie z udziałem „zaufanych ekspertów”. Tak zachował się TVN ani słowa o pielgrzymce w Faktach, choć przypominam sobie jak warszawską paradę równości, która zgromadziła kilkaset osób transmitowano na żywo w TVN24, ale zaraz po nich polemika z wyrwanymi zdaniami biskupa Ryczana z udziałem „ekspertów”, którzy o całej homilii nie mieli zielonego pojęcia. Brałem udział w tej pielgrzymce, na własne uszy słyszałem homilię biskupa Ryczana i uważam, że zawarł w niej wiele stwierdzeń precyzyjnie opisujących polską rzeczywistość ostatnich kilku lat, a w szczególności kilkunastu miesięcy.

3. Biskup mówił o strajkujących nauczycielach w obronie historii w szkołach i przypominał o tym, że kto straci pamięć historyczną, ten traci suwerenność. Pytał, dlaczego rządzący w Polsce obecnie politycy, szkodzą ojczyźnie przeszczepiając antywartości i śmietnik moralny z Zachodu? Podkreślił, że represjonowani w stanie wojennym działacze Solidarności i innych organizacji niepodległościowych znaleźli schronienie w instytucjach kościelnych a teraz ci sami ludzie walczą z Kościołem. Biskup nie wymienił oczywiście żadnego nazwiska, ale w oczywisty sposób wielu słuchaczy skojarzyło to stwierdzenie z nazwiskiem Jana Dworaka obecnego przewodniczącego KRRiT, który właśnie w stanie wojennym był zatrudniony w „Przeglądzie Katolickim”.

4. Biskup Ryczan mówił także o obecnym stanie naszego państwa. W tym kontekście przywołał inwestycje realizowane na Euro 2012 i udział w nich wielu drobnych przedsiębiorców, którzy angażując w to cały swój majątek w sytuacji kiedy nie otrzymali zapłaty, są niestety teraz bankrutami. Mówił o wielu miliardach zaangażowanych przez państwo w wielkie inwestycje infrastrukturalne i o braku znacznie mniejszych pieniędzy publicznych, którymi trzeba wesprzeć tworzenie nowych miejsc pracy dla młodych ludzi, bo inaczej będą emigrować. Mówił także o braku miejsca na multipleksie dla jedynej katolickiej telewizji podczas gdy po kilka miejsc na multipleksie uzyskały stacje prywatne. Zwracał uwagę, że rządzący lekceważą ponad 2,3 mln podpisów protestujących przeciwko decyzji KRRiT odmawiającej telewizji Trwam miejsca na multipleksie, mówił o setkach uchwał rad gmin, powiatów i sejmików województw, wreszcie o setkach tysięcy Polaków, którzy uczestniczyli w marszach protestacyjnych w tej sprawie. I zaapelował do prezydenta Komorowskiego słowami „wystarczy jeden Pana głos i tę chorobę możemy uleczyć”. I to właśnie zdanie tak bardzo zabolało „ekspertów”. Ale jak się pamięta zdjęcie prezydenta Komorowskiego z Panem Dworakiem na prywatnym jachcie, a teraz zapozna z decyzjami KRRiT dotyczącymi rozłożenia na raty opłat koncesyjnych zaprzyjaźnionym spółkom, to nie można mieć wątpliwości, że prezydent Komorowski, jeżeli nie chce ponosić odpowiedzialności za decyzje „ swoich” członków Rady (Dworak i Luft), to powinien w tej sprawie interweniować. Ataki medialne na biskupa Ryczana świadczą jednak o tym, że sprawa nie przyznania miejsca na multipleksie dla telewizji Trwam, nie była wypadkiem przy pracy KRRiT ale głęboko przemyślaną i „skonsultowaną” z kim trzeba, decyzją. I tylko cierpliwymi, masowymi działaniami protestacyjnymi można ją odwrócić. Kuźmiuk

Szyszko: przez lasy skok na kasę Ministerstwo środowiska chce dofinansować budżet środkami z Lasów Państwowych. W grę wchodzi albo dodatkowy podatek albo prywatyzacja części lasów. Jak powiedział w rozmowie z portalem wPolityce.pl były minister środowiska w rządzie PiS Jan Szyszko, sprawa wygląda niepokojąco. Prywatyzacja lasów państwowych oznacza coraz mniej Polski w Polsce? To jest to, co obiecywał pan minister Graś. A mówił, że jak tylko Platforma Obywatelska wygra wybory, to pierwszą rzeczą będzie prywatyzacja i dekompozycja polskich lasów. I to się dzieje. Nie udało się w poprzedniej kadencji poprzez wprowadzenie Lasów Państwowych do sektora finansów publicznych, więc w tej chwili rozpoczyna się sprzedaż polskich lasów. Motywacja jest jasna – trzeba sprzedać niedochodowe lasy w prywatne ręce, to staną się dochodowe.

A staną się? Oczywiście, bo się je wytnie i zacznie się koniec polskich Lasów. Grunty przejdą w inne ręce. To skok na Lasy Państwowe, skok na kasę i trzeba się temu przeciwstawić. Prawo i Sprawiedliwość będzie się temu przyglądać, bo sprawa wygląda niepokojąco, choć na razie to są tylko propozycje, oficjalnych informacji nie ma.

Jak podawała Polska Agencja Prasowa, sprzedaż miałaby dotyczyć „mniejszych skrawków leśnych, nieprzydatnych z ekonomicznego punktu widzenia”. A pomysłowi mieliby być przychylni nawet leśnicy, ponieważ „koszty dojazdu do tych terenów są często większe niż wartość drzewostanu”. Jeśli jakikolwiek leśnik rzeczywiście tak powiedział, to nie ma zielonego pojęcia, czemu służą polskie Lasy Państwowe. Ich misja to nie tylko produkcja drewna i jak największy zysk, ale przede wszystkim ochrona zasobów środowiskowych – dobrej wody, powietrza, ochrona różnorodności. Te małe fragmenty lasów, które mogą być nieekonomiczne, pełnią rolę nie do przecenienia z punktu widzenia środowiskowego. Nie wierzę, aby powiedział to rozumny leśnik. Wierzę natomiast, że prawdziwą motywacją jest dobranie się do polskich lasów i rozpoczęcie procesu prywatyzacji. Mamy pierwszą próbę dobrania się do lasów, motywując to względami ekonomicznymi.

A może tu nie ma względów ekonomicznych? Oczywiście. Skoro państwo i leśnik uważają, że się nie opłaca, to czy prywatnemu właścicielowi będzie się opłacało w to inwestować? Nie, przeciwnie – wyeksploatuje to błyskawicznie, dążąc do tego, aby zmienić charakter tej powierzchni leśnej, zamieniając ją na place budowlane albo jeszcze inaczej – korzystając z zasobów pod lasami – z piasków czy żwirów. Ruk

Nacjonalizują za nasze pieniądze Z pewnością chodzi o ogromne pieniądze, samo PBG ma tych zobowiązań, kredytów, obligacji, niezapłaconych faktur na ok. 2-2,5 mld zł. Na zielonej wyspie gruchnęła wieść, że obecna rządowa ekipa chce ratować wybrane spółki budowlane. W tym zwłaszcza zbankrutowane PBG, Hydrobudowę i dolnośląski DSS wspomagając je naszymi pieniędzmi. Za pieniądze polskich podatników ma mieć miejsce nacjonalizacja tych budowlanych bankrutów. Nie było pieniędzy, jak i chęci ratowania polskich stoczni, zadziwiające więc, że V-ce Premier W.Pawlak przy pełnym poparciu tzw. „liberałów” z PO zapałał chęcią uratowania wybranej części sektora budowlanego.  Po pięciu latach kompletnie wolnej amerykanki w budownictwie i drogownictwie, całkowitym bezhołowiu, braku właściwego nadzoru ze strony państwa, przekrętów, fuszerek i wreszcie zwykłego złodziejstwa władza się ocknęła i chce podać pomocną dłoń bankrutom. Oczywiście nie wszystkim  i bez głębszej analizy, tych mocno podejrzanych bankructw firm budowlanych, które budowały trzy stadiony, autostrady czy wreszcie gazoport.

Skąd te nagłe antyrynkowe nacjonalizacyjne uczucia rządzącej kasty? O co chodzi? Oczywiście o pieniądze. Pytanie tylko czyje ?  Gdzie więc rozpłynęły się te gigantyczne pieniądze? DSS wspomagane doradztwem nie tyle mózgu finansowego, co raczej „móżdżku” finansowego w osobie byłego premiera K.Marcinkiewicza również utraciła ogromne kwoty idące w setki milionów złotych. Dziennikarze śledczy informowali swego czasu, że pieniądze dolnośląskiej firmy – DSS, która   bez przetargu trafiła na budowę słynnego już odcinka C autostrady A-2 ponoć wywędrowały aż do Mongolii. CBA nie tak dawno złożyła zawiadomienie  do prokuratury, gdy idzie o budowę poznańskiego stadionu Lecha. PBG było również wykonawcą Stadionu Narodowego w Warszawie, który dopiero czeka na swoją całościową kontrolę. Mogą tu być prawdziwe sensacje. Czyżby wiedza tych firm budujących autostrady i stadiony była aż tak niebezpieczna? Czyżby przysłowiowe „kwity” były aż tak obciążające? To może być tylko jeden   z powodów chęci ratowania źle zarządzanych firm, które zbankrutowały na własne życzenie. Drugim nie mniej ważnym powodem może być chęć uratowania  „umoczonych” gigantycznych pieniędzy banków, które ryzykownie i wielce nieroztropnie udzieliły całemu sektorowi budowlanemu i deweloperom kredytów na ponad 30 mld zł. Są w Polsce banki głównie zagraniczne, które same pojedynczo udzieliły kredytów tym branżom, rzędu od 5 do nawet  13 mld zł. Dziś te pieniądze w dużej części są stracone. Powstała wielka dziura w bilansach banków obecnych w Polsce i konieczność dokonania olbrzymich odpisów i tworzenia rezerw. Gdy były zyski to były one oczywiście prywatne, gdy teraz są ogromne straty mają być one publiczne. Pokryć je mają polscy emeryci, przedsiębiorcy i podatnicy. Polski rząd ratując wybrane firmy z branży budowlanej, ratuje pieniądze zagranicznych banków i ich bilanse. Tak samo jak Niemcy i Francuzi ratując Grecję też ratowali banki tyle, że swoje. W pomyśle nacjonalizacji czyli ratowania PBG, Hydrobudowy, DSS za nasze pieniądze nie ma ani rynkowych reguł, ani racjonalności ekonomicznej i finansowej, a nawet zdrowego rozsądku. To czysta polityczna kalkulacja i szastanie publicznymi pieniędzmi. Nakłada się jeszcze na to, co najmniej podejrzane zachowanie kursów akcji na giełdzie warszawskiej tych budowlanych bankrutów. Najpierw notowania akcji tych spółek spadły o 90-kilka proc., by następnie zacząć systematycznie piąć się w górę, o nawet 30 proc. i to jeszcze przed upublicznieniem informacji, że rząd będzie ratował te spółki. Ktoś najwyraźniej wiedział, że warto skupować akcje niektórych bankrutów. Skok ceny akcji PBG   z 2 na ponad 9 zł już gwarantuje gigantyczny zarobek. Oczywiście polski nadzór finansowy - KNF, czy władze giełdy nie widzą żadnego problemu. Choć podejrzenie o insider trading wydaje się być całkiem uzasadnione.  Przed podjęciem i ogłoszeniem decyzji o nacjonalizacji budowlanych wybrańców – bankrutów można było również zawiesić notowania akcji tych spółek. Sprawy ewidentnie brzydko pachną, fetorek robi się coraz większy. Minęło Euro-2012, skończył się jednomiesięczny „cywilizacyjny  skok”. Nadchodzi jesień bankrutów. Czy na kolejne bankructwa też będziemy musieli się zrzucać –my polscy podatnicy. A może przed wydaniem lekką ręką wielu miliardów publicznych pieniędzy należałoby rozliczyć sprawców tych bankructw i wyjaśnić ich przyczyny oraz to gdzie podziały się te ogromne pieniądze. Janusz Szewczak

Gronkiewicz Waltz o likwidacji meliny niemieckich socjalistów Jarosław Jóźwiak, wicedyrektor gabinetu prezydent Warszawy, uspokaja ekstremalnych lewicowów: .”"Krytyka" będzie mogła..tarać się o najem innego lokalu na preferencyjnych warunkach w otwartym konkursie. Bojówki niemieckich socjalistów ściągnięte do Warszawy przez polskich lewaków w celu bicia Polaków uczestniczących w Marszu Niepodległości w tamtym roku zamelinowały bandyckie „oprzyrządowanie” w lokalu Krytyki Politycznej na Nowym Świecie . Warto zauważyć że bojówki Niemców , to współczesne odziały SA socjalistycznej politycznej poprawności przyjechały w celu dokonania przestępstwa . Bo jak inaczej nazwać przywiezienie pałek i innych narzędzi , które jednoznacznie służą do kryminalnych , bandyckich pobić . Bo jak na razie nawet reżimowe media II Komuny nie wymyśliły terminu pobicie bezbronnych przechodniów z pobudek politycznych . Otwartym pytaniem jest kto pomógł zgromadzić narzędzia do pobić w niemieckiej melinie na Nowym Świcie . Policja nie stwierdziła ich obecności w czasie kontroli niemieckich lewaków w drodze na miejsce zaplanowanego przestępstwa . Jeśli Krytyka Polityczna uczestniczyła w gromadzeniu i ukrywaniu broni dla bandytów z Niemiec to winnych powinno się aresztować . Mieliśmy przecież do czynienia z obcą grupa zbrojną , która przyjechał , aby zagrozić porządkowi publicznemu i prawnemu . Chodziło o wywołanie zamieszek i nie dopuszczenie w przyszłości , aby w pokojowym ,spokojnym , patriotycznym Marszu Niepodległości brały udział całe rodziny z małymi dziećmi , czasem nawet w wózkach dziecięcych . Nie wierze , aby w tej prowokacji nie uczestniczyły niemieckie służby zainteresowane w zwalczaniu polskiej opozycji i wspieraniu rządzącego stronnictwa pruskiego . Z duża dozą pewności można twierdzić ,że wśród Niemców , członków lewicowych bojówek byli członkowie Bundeswehry na „ urlopach „ a jakże , a także niejawni pracownicy niemieckich służb specjalnych . Podobnie jak było wypadku innej prowokacji , tym razem z udziałem Rosji w czasie Euro 2012 . Melina niemieckich socjalistów w której zamelinowali broń zostanie zlikwidowana . Nie przez organy państwa polskiego , ale z przyczyn obiektywnych . Kamienica zostanie zwrócona prawowitym właścicielom Gronkiewicz Waltz tak to wyjaśniła „Przedłużenia umowy najmu, która kończy się w sierpniu, nie będzie. (…) Sprawa najmu rozwiązuje się sama. „....”Mam wrażenie, że domagający się usunięcia "Krytyki" z tego lokalu zapomnieli o podstawowych faktach, m.in. o tym, że trzyletnia umowa ze stowarzyszeniem kończy się w sierpniu 2012 r. „...”Jarosław Jóźwiak, wicedyrektor gabinetu prezydent Warszawy, uspokaja ekstremalnych lewicowów: .”"Krytyka" będzie mogła negocjować z nowym właścicielem albo jak każda organizacja pozarządowa starać się o najem innego lokalu na preferencyjnych warunkach w otwartym konkursie. „... (źródło)

Prawdopodobnie uznano ,ze dotychczasowa lewacka melina była zbyt mała jak na potrzeby socjalistycznych niemieckich bojówek i ich przyszłych , być może zakrojonych na większa skalę działań w Polsce . Taka mała dygresja . Była to powtórka z historii . Socjaliści niemieccy Hitlera zbudowali bojówki , które przed dojściem ich do pełnej władzy dokonywały pobić , włamań , poniżania bezbronnej ludności . Brązowe koszule SA . Co ciekawe socjaliści totalitarni w czasie dochodzenia do władzy , podobnie jak współcześni socjaliści europejscy spod znaku totalitarnej ideologi politycznej poprawności wykorzystują haniebnie homoseksualistów. Praktycznie całe kierownictwo bojówek SA terroryzujących społeczeństwo niemieckie składało się z homoseksualistów . Po dojściu do władzy rządząca lewica niemiecka urządziła swoim bojówką krwawą łaźnię. Tak zwana „ noc długich noży „w czasie której wymordowano homoseksualistów kierujących SA . Problem haniebnego prymitywnego , w zasadzie prostackiego wykorzystywania homoseksualistów w terroryzowaniu społeczeństwa zauważył Warzecha , który ukuł termin „totalitarny homoseksualizm „ . Warzecha pisze „”Grożąc mi przepisami kodeksu karnego, Robert Biedroń będzie chciał mnie zmusić do uznania jego upodobań seksualnych za normalne.A przynajmniej będzie chciał mi zabronić otwartego wyrażania mojej opinii na ich temat. A to już z żadną „mową nienawiści" czy ochroną mniejszości nie będzie mieć nic wspólnego. To po prostu przejaw homoseksualnego totalitaryzmu.„...”Jeżeli więc uznać, że pod „mowę nienawiści" podpada stwierdzenie, że homoseksualizm nie jest normą, to jasne staje się, że mamy do czynienia z próbą stłumienia poprzez procesy sądowe i paragrafy kodeksu karnego nie tylko wolności wypowiedzi, ale również wolności osądów. „... .(więcej)

Napisałem że fanatycy politycznej poprawności wykorzystują haniebnie homoseksualistów nie bez powodu . Fundamenty filozoficzne i w dużej części etyczne nasz cywilizacji położyli dwaj homoseksualiści . Platon i Arystoteles . Jednym z największych geniuszy naszej cywilizacji był homoseksualista Leonardo da Vinci. A teraz socjaliści w podły sposób szczują gejów na resztę społeczeństwa , chcą w ten sposób wzbudzić sztuczna niechęć do nich przez zagrożonych heteroseksualistów . Liczą na to ,ze wyobcowując homoseksualistów z reszty społeczeństwa, pozbawiając ich normalnego życia , zrobią z nich janczarów na służbie politycznej poprawności . Radziłbym gejom pamiętać o Rohmie i SA . Warto pamiętać jak socjaliści okazują wdzięczność po dojściu do władzy. W lewicowych Niemczech socjaliści po dojściu do władzy swoich homoseksualnych sojuszników wymordowali , a resztę wysłali do obozów koncentracyjnych

Marek Mojsiewicz

Koniec spółdzielni mieszkaniowych? Zarządy spółdzielni mieszkaniowych mogą być zmuszone do podzielenia się władzą - informuje "Rzeczpospolita". Ich rolę zajmą wspólnoty mieszkaniowe. Na najbliższym posiedzeniu Sejm ma zająć się projektem ustawy zmieniającym zasady funkcjonowania spółdzielni. Zmiany w prawie spółdzielczym proponuje Platforma Obywatelska, która mimo sprzeciwu SLD i wahania PSL, ale przy prawdopodobnym poparciu Ruchu Palikota ma szanse wprowadzić je w życie. Na czym polegają założenia reformy? Zgodnie z projektem w bloku lub kilku budynkach na jednej działce, w których co najmniej jeden lokal jest wykupiony przez kogoś na własność, automatycznie powstanie wspólnota mieszkaniowa - czytamy w dzienniku.

– Dziś osoba, która jest właścicielem mieszkania w spółdzielni, ale nie jest jej członkiem, nie ma wpływu na zarządzanie budynkiem, jest pozbawiona praw. Czas to zmienić – mówi "Rz"  Lidia Staroń z PO. Na środę zaplanowano pierwsze czytanie projektu ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych.
– Jeżeli członkowie wspólnoty będą zadowoleni ze spółdzielni, ma ona szansę dalej administrować nieruchomością, a oni mogą w niej pozostać do końca życia. Gdyby jednak kiepsko wywiązywała się z roli zarządcy, będą mogli zatrudnić kogoś innego – tłumaczy Staroń.
– To koniec spółdzielni mieszkaniowych – ocenia Grzegorz Abramek, wiceprezes Krajowego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Mieszkaniowych w Warszawie. W prawie każdym bloku znajduje się przynajmniej jeden wykupiony lokal, wszędzie, więc powstaną wspólnoty, które podzielą się majątkiem spółdzielni. Przejmą i będą czerpać korzyści m.in. z lokali użytkowych, które znajdują się w ich budynkach. Zdaniem Lidii Staroń straszenie likwidacją spółdzielni jest nieuzasadnione, a zwolennikom tej tezy chodzi o to, by nie dopuścić do zmian. Posłowie PO chcą ponadto, by prezesa spółdzielni powoływała nie rada nadzorcza, lecz walne zgromadzenie wszystkich członków. – Wielu prezesów rządzi latami. Nie wszyscy są dobrymi gospodarzami, niektórzy działają na szkodę spółdzielni, ale czują się bezkarni. Wiedzą bowiem, że rada nadzorcza – czasami złożona z kolegów – ich nie odwoła – mówi Staroń. Jakie szanse ma w Sejmie rządowy projekt? Na razie PSL zastanawia się, jak głosować. SLD jest przeciwne, prawdopodobnie za będzie Ruch Palikota. PiS pracuje nad własnym, dość  podobnym projektem i chce, aby obydwa były przez Sejm rozpatrywane razem - informuje Rzeczpospolita. Ansa/ Rzeczpospolita

NASZ NEWS. Posłowie sprawdzą procedurę zatwierdzenia kontrowersyjnego podręcznika do historii, który wydał Stentor W czwartek na posiedzeniu sejmowej komisji edukacji posłowie przyjrzą się opisywanego przez portal wPolityce.pl podręcznikowi do historii pt.: „Ku współczesności. Dzieje najnowsze 1918 - 2006”. Podręcznik przygotowany przez wydawnictwo Stentor otrzymał dopuszczenie MEN do nauczania w szkołach ponadgimnazjalnych, mimo wielu kontrowersji wokół książki. Jak pisał portal wPolityce.pl, podręcznik otrzymał jedną negatywną opinię recenzenta. Autorzy książki zawarli w niej bowiem wiele uproszczeń i stwierdzeń fałszujących historię Polski. Dodatkowo, podręcznik prezentuje jedynie punkt widzenia na polskie dzieje. Punkt, kojarzony ze środowiskiem “Gazety Wyborczej”. Wątpliwości budzą m.in. fragmenty dotyczące opisu lustracji, którą autorzy nazywają wojną na teczki i samowolką Macierewicza, czy stwierdzenia, że w Moskwie w 1999 roku zamachów na Rosjan dokonywali czeczeńscy terroryści. Wśród zadań dodatkowych dla uczniów znajdują się ćwiczenia fałszujące stosunki II RP i III Rzeszy, czy skandaliczne polecenie, by uczniowie opisywali ze szczegółami proces mordowania Żydów w Auschwitz. Za podsumowanie książki uchodzi polecenie, w którym autorzy polecają, by uczniowie opisali “drogę “Gazety Wyborczej” od od dziennika solidarnościowej opozycji do najbardziej poczytnej, atrakcyjnej dla szerokiej publiczności polskiej gazety”. Jak wskazywali eksperci, polecenie to oznacza, że autorzy dla innej oceny “Wyborczej” miejsca nie znajdują.

CZYTAJ: Z takich podręczników będzie nauczana historia od nowego roku szkolnego. Manipulacje, przekłamania, przemilczenia

Sprawą nagłośnionego przez portal wPolityce.pl podręcznika Stentoru zainteresowali się obecnie posłowie z komisji edukacji. 12 lutego 2012 roku o godzinie 16:00 odbędzie się posiedzenie komisji. Jak czytamy na stronie Sejmu tytuł posiedzenia brzmi: Informacja na temat „Procedur i okoliczności dopuszczenia przez MEN do użytku szkolnego podręcznika do historii pod tytułem „Ku współczesności. Dzieje najnowsze 1918 - 2006”, a także oceny jego zawartości merytorycznej.” Sprawę zreferuje minister edukacji narodowej, Krystyna Szumilas. Na posiedzenie komisji w roli eksperta, zaproszono Małgorzatę Żaryn, która jest zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika “Na Poważnie”.

Małgorzata Żaryn w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl tłumaczyła, w jaki sposób podręcznik "Ku współczesności..."fałszuje historię.

CZYTAJ: Projektowany podręcznik do historii trzeba koniecznie poprawić! W obecnym kształcie jest on nie do zaakceptowania

Zespół wPolityce.pl

Czy prokuratura zajmie się skandalami ujawnionymi przez senatora PO? Prof. Motyczka publicznie o przekrętach przy wielkich inwestycjach Odważne, zaskakujące i wstrząsające wystąpienie senatora Platformy Obywatelskiej. Prof. Antoni Motyczka na czwartkowym posiedzeniu Izby Wyższej demaskował problemy z budową dróg i powody, dla których upadają ich podwykonawcy. Powoływał się na swoje kilkudziesięcioletnie doświadczenie przedsiębiorcy zatrudniającego kilkuset ludzi i wieloletnią praktykę wykładowcy zajmującego się zamówieniami publicznymi. Takiego rozgardiaszu i takiego draństwa, jakie jest teraz, to jeszcze nie było, a przykładami mogę sypać. I sypał:

Bliska sprawa, najbliższa w tej chwili to budowa autostrady A1 na odcinku Gorzyczki, granica państwa – Sośnica. Proszę państwa, autostrada nie zostanie oddana do użytku, choć cała jest gotowa, z prostej przyczyny. Akurat mieszkam przy tej inwestycji, mam do tej inwestycji zaledwie 4 km. Jaka jest główna przyczyna? Mianowicie panowie profesorowie, którzy opiniują ekspertyzę o tej autostradzie, mają własny interes w tym, aby to po prostu wywrócić. Szanowni Państwo, jeżeli my powołujemy ekspertów, a ci eksperci mają osobisty interes w tym, żeby nie dopuścić do realizacji, to efekty są takie, jakie są. To nie jedyny skandal, jaki ujawnił senator:

Akurat tak się składa, że mogę operować nazwiskiem, bo jestem do tego upoważniony. Pan, który jest głównym projektantem, to gość, który zaprojektował kilkadziesiąt mostów na terenie Polski i nie tylko Polski, można powiedzieć, że działa praktycznie w całej Europie. Ten most, który on zaprojektował, to jest trzeci na świecie most o takiej konstrukcji, most, który od oceniających projekt otrzymał opinię pozytywną. A firma Alpine Bau, potem Alpine, miała do niego odpowiednie pretensje, zastrzeżenia. To było tak, że należało po prostu wywrócić ten projekt i przedłużyć umowę oraz wystąpić o dodatkowe środki. (…) Posłużyłem się tu przykładem Alpine Bau. To przecież nie kto inny, jak ta firma z góry powiedziała: weźmiemy polskich wykonawców, weźmiemy polskie podmioty gospodarcze, oni to za nas zrobią, a my za to skasujemy. A wiecie, jaka była ich oferta w przetargu? 20% dla siebie, a o resztę się bijcie. Przecież to jest zdzierstwo! To jest okradanie polskiego przedsiębiorcy! A nasz przedsiębiorca siedzi cicho i nie reaguje. Nasz przedsiębiorca jest zastraszony, obawia się, że będzie miał przykre konsekwencje, roboty nie dostanie itd. Uważa, że zmiana tej sytuacji jest prawie, że niemożliwa. I tu ktoś mówi: CBA. A czy oni się w ogóle zajmą tymi sprawami? Co oni tam zrobią? Nic. Jeżeli my sobie sami nie pomożemy… Motyczka nie zostawił suchej nitki na ustawie o zamówienia publicznych: Ustawa, zgodnie z którą preferuje się obecnie najniższą cenę, to ustawa zła, chora, ustawa, która powinna być jak najszybciej zlikwidowana i poprawiona. Ale na tej sali nikt dziś o tym nie mówił i nie będzie mówił, bo każdy nabiera wody w usta i mówi: niech się martwią inni. A inwestorzy w gminach, urzędnicy mają interes własny w tym, żeby wybrać najniższą cenę. Dlaczego? Bo oni chcą mieć święty spokój, oni nie chcą się tłumaczyć w RIO, oni nie chcą mieć problemów, nie chcą mieć dodatkowych kłopotów ze swoim burmistrzem, wójtem, prezydentem itd., itd. Czy tak jest dobrze? Nie jest dobrze, proszę państwa, bo wszyscy razem tworzymy to państwo i wszyscy razem jesteśmy tymi, którzy chcą to państwo zniszczyć. Ja to mówię z pełną świadomością i jestem odpowiedzialny za swoje słowa. (Oklaski) A ze względu na to, że naprawdę nie mam nic do stracenia, pozwalam sobie na powiedzenie prawdy. Dlaczego? Widzicie mój siwy łeb, jestem już w takim wieku, że mogą mnie jedynie posłać na emeryturę, bo już emeryturę mam. I dlatego mogę mówić śmiało, odważnie i z pełną świadomością. Ważne wystąpienie senatora Motyczki można cytować niemal w całości. Kolejny poruszający fragment:

Moi koledzy przedsiębiorcy, którzy ze mną współpracują, przychodzą do mnie i mówią: chłopie, my nie możemy już zrobić nic innego, jak tylko strzelić sobie w łeb, tylko to nam pozostaje. Tylko jednej rzeczy nie mamy – nie mamy czym tego zrobić, bo inaczej to już dawno byśmy się zastrzelili. Jest to przykre, przykre i jeszcze raz przykre, ale bardzo, bardzo prawdziwe. Na koniec prof. Motyczka powiedział:

Jeszcze raz państwa przepraszam za moje przydługawe wystąpienie i za ostre słowa, które tu wypowiedziałem. Ale nie umiem przejść do porządku dziennego nad tą sprawą i nic nie powiedzieć na ten temat, bo mnie to wszystko bardzo, bardzo, bardzo boli. Jego wystąpienie zakończyła burza oklasków. Pytanie, czy pozostanie tylko nietuzinkowym, a nawet ekscentrycznym, czy też wywoła jakieś skutki. Profesor powiedział o co najmniej dwóch sprawach, które powinny zainteresować prokuraturę i CBA. Pojawia się też zagadka dotycząca roli ministerstw, GDDKiA i wszystkich innych urzędów odpowiedzialnych za zamówienia publiczne. Przetargi na największe inwestycje w Polsce wydają się być ustawkami, w których chodzi tylko o to, by najgrubsze ryby najadły się jeszcze bardziej. Tego skandalu nie wolno zamilczeć – zwłaszcza że zdecydował się o nim mówić senator rządzącej partii. Zespół wPolityce.pl

Jesienią rząd będzie próbował przykrywać realne problemy tematami zastępczymi Co będzie się działo w polskiej polityce jesienią? - zastanawia się na łamach "Faktu" Łukasz Warzecha.  I przewiduje:rząd będzie się starał przykryć prawdziwe problemy takie jak sytuacja w szkolnictwie, czy zadłużenie samorządów - tematami zastępczymi takimi jak rekonstrukcja rządu, czy ratyfikacja konwencji w sprawie zapobiegania przemocy wobec kobiet. Zdaniem Warzechy, rząd Donalda Tuska, nie mając spójnej strategii państwa, ani programu rządzenia -  musi działać od jednego wizerunkowego chwytu do drugiego. Euro było pod tym względem bardzo wygodne. Rozpoczęło się w momencie, gdy notowania rządu, premiera i Platformy Obywatelskiej coraz wyraźniej dołowały, a PiS doganiał PO w sondażach - zauważą Warzecha. Jego zdaniem Euro zostało też bardzo zgrabnie rozegrane psychologicznie. Udało się stworzyć i wpoić sporej części Polaków kilka fałszywych schematów, opartych na generalnym skojarzeniu: otwarci i weseli „fajnopolacy” (termin Rafała Ziemkiewicza) cieszą się „wielkim świętem sportu” i grzeją w blasku chwały, która na nas w związku z nim spływa; skwaszeni zwolennicy opozycji wiecznie krytykują i chcą nam popsuć całą radość - czytamy w "Fakcie". Według Warzechy  we wrześniu gabinet Donalda Tuska będzie jednak musiał zmierzyć się z zepchniętymi w cień turniejem Euro problemami. Przewiduje, że wobec podchodów rządu do Karty Nauczyciela, rok szkolny może się wkrótce zmienić w rok strajkowy. Nie starczy też oczywiście – tradycyjnie już – miejsc w przedszkolach, w związku z czym część rodziców stanie przed koniecznością płacenia sporych pieniędzy za miejsce w prywatnej placówce. Dodatkowym problemem będzie los sześciolatków. Zrobiona przez Katarzynę Hall na siłę i wbrew rodzicom reforma okazała się totalną klęską - podkreśla.
Warzecha przypuszcza też, że jesienią o swoje mogą się upomnieć podwykonawcy rządowych inwestycji drogowych i sportowych, których problemy nie zostały przecież w żaden sposób rozwiązane. Z pewnością uaktywni się też „Solidarność”. Przypomina też, że samorządy, potężnie zadłużone m.in. ze względu na Euro, ale także z powodu przerzucania na nie coraz większej liczby obowiązków, domagają się zmian w ustawie o podatku od nieruchomości. W związku z tym jak przypuszcza, że rząd wróci w tej czy w innej formie do sprawy podatku katastralnego. Czołówka Platformy oczywiście świetnie rozumie, że partię i rząd Tuska czeka ciężki czas i że grozi im powrót do dołującego trendu sprzed Euro. Dlatego od września możemy się spodziewać nowego rozruchu przemysłu przykrywkowego - pisze Warzecha. Takimi przykrywkami mogą być jego zdaniem:  żonglowanie kwestią odświeżenia składu rządu, która zajmie uwagę mediów, ale też  sprawa ratyfikacji europejskiej konwencji w sprawie zapobiegania przemocy wobec kobiet oraz spór z Kościołem. Jeden czynnik, który daje liderowi PO względny komfort, to odległość od najbliższych wyborów – pozostają do nich wciąż dwa lata. Do najbliższych wyborów parlamentarnych – trzy. To daje sporo czasu, ale pytanie, jakie Donald Tusk zapewne często sobie dzisiaj zadaje – zwłaszcza wertując dokumenty o stanie finansów państwa – brzmi, czy aby czas działa jeszcze na jego korzyść

- konkluduje publicysta. Łukasz Warzecha

Pretorianie Palikota w nocy zabiorą krzyż? Miłośnik Dzierżyńskiego i były zastępca Urbana straszy taką akcją Poseł RP Andrzej Rozenek twierdzi, że jego ugrupowanie szuka wszelkich metod dopuszczalnych prawem, żeby zachęcić marszałek Ewę Kopacz, aby zrealizowała art. 25 konstytucji i usunęła z sali obrad krzyż. Jednak przy okazji straszy, że jak prawne metody nie wystarczą, krzyż zostanie usunięty ukradkiem w nocy.

„Nie może być tak, że ktoś sobie w dowolnym miejscu przybija co chce”- mówi Rozenek. Poseł Ruchu Palikota opowiada, że podobno podczas spotkań wyborcy pytają go o krzyż.

„Jeżdżę na spotkania i słyszę nieraz: Czemu, do cholery, nie weźmiecie drabiny i nie zdejmiecie krzyża, tak jak został powieszony -w nocy? Zrobicie to?”- pyta poseł i dodaje, że jego ugrupowanie nie wyklucza spektakularnej akcji nocnej.

„Jeśli za pomocą prawa nie uda je się nic zdziałać, a jesteśmy przekonani, że mamy rację, być może zostaje taki akt obywatelskiego nieposłuszeństwa. Ale na razie przeważa opinia, żeby działać za pomocą prawa”- Mówi wice naczelny Urbanowskiego „NIE”. Rozenek zabiera się również za kwestie lekcji religii, która może przez działania PO zostać wyrugowana ze szkół.

„Według naszych wyliczeń religia w szkole kosztuje skarb państwa ponad miliard złotych rocznie. Ruch Palikota zwrócił się do wszystkich samorządów z pytaniem, jakie dokładnie koszty ponoszą za religię w szkołach” - mówi poseł Ruchu Palikota. Andrzej Rozenek dał się poznać z paranoicznych wypowiedzi, które sugerowały infiltrację rządu Tuska przez Opus Dei. Kim jest czołowa postać Ruchu Palikota i rzecznik tej partii? Przez lata Rozenek był zastępcą Jerzego Urbana, rzecznika komunistycznego rządu, w tygodniku „ NIE”. Rozenek chwalił się swego czasu, że uwielbia „dopieprzać czarnym”. Poseł na swoim blogu umieścił również zdjęcie przedstawiające go   przed siedzibą gubernator Sankt Petersburga, gdzie stoi pomnik Lenina. Pod zdjęciem napisał: „Przywódca rewolucji październikowej wskazuje palcem kierunek, to dobry azymut, więc też go pokazuję”. W nocie biograficznej na stronach tygodnika "Nie" Rozenek, jako swojego przewodnika duchowego wymienił Feliksa Dzierżyńskiego. Taka osoba jest rzecznikiem trzeciej pod względem wielkości partii w Sejmie. Nie zapominajmy, że w możliwej akcji zdejmowania krzyża z Sejmu może wziąć udział redaktor naczelny antyklerykalnego brukowca „Fakty i Mity”, która wykorzystywała do promocji mordercę ks. Popiełuszki. Na dodatek dziś wicemarszałek Sejmu z RP jest kobieta, która nie chce odciąć się od swojego syna, który usprawiedliwiał Stalina a zamordowanych polskich oficerów w Katyniu nazywał darmozjadami. Zabrzmi to patetycznie, ale na to naprawdę 22 lata po upadku komunizmu nie można pozwolić by ludzie takiego pokroju dotykali krzyż wiszący w Sejmie. Neobolszewizm znów zagościł na polskich salonach i wraz z Jerzym Urbanem rozbija nasze społeczeństwo.  „Komunizm, to nie tylko ideologia. To także sposób myślenia, który nadal znakomicie funkcjonuje”- mówił Wiktor Suworow. Pamiętajmy o tym przy z pozoru „niewinnych akcjach” Ruchu Palikota. Łukasz Adamski

Gdakanie ozdobne i poważne Kiedy Euro już jest spoko, zaczyna się koko koko. Ponieważ padł rozkaz, że Euro 2012 ma być wielkim sukcesem naszego nieszczęśliwego kraju, przodujący w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariusze niezależnych mediów głównego nurtu jeden przez drugiego wychodzą ze skóry, by wzbudzić u widzów, słuchaczy i czytelników przynajmniej świadomość sukcesu z braku konkretnych dowodów. Na razie wszyscy rozgdakali się na temat zmiany opinii, jaką na temat naszego nieszczęśliwego kraju wyrobiła sobie BBC – że mianowicie możemy pękać z dumy. Toteż Umiłowani Przywódcy pękaja – chociaż oczywiście nie wszyscy – bo im dalej im do rządu, tym więcej widzą tak zwanych bolączek i niedociągnięć. Jedynie prezes Jarosław Kaczyński bezkompromisowo krytykuje Euro 2012 jako całkowitą katastrofę, w czym oczywiście przesadza, bo kto tam miał na tym całym Euro 2012 zyskać, ten przecież zyskał. Teraz – jak słusznie zauważa pan prof. Gwiazdowski – trzeba będzie tylko na Stadion Narodowy ponownie sprowadzić kupców, wypędzonych z ruin Stadionu Dziesięciolecia pod pretekstem wznoszenia tej piramidy – bo skąd ministra Mucha weźmie forsę na utrzymanie tego bajzlu? Ale to pieśń przyszłości, bo na razie  jest rozkaz, żeby opiewać sukces, więc przodujacy w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym funkcjonariusze niezależnych mediów głównego nurtu, jeden przez drugiego... i tak dalej. Tymczasem okazało się, jak słuszne były obawy naszych Umiłowanych Przywódców, dopatrujących się niebezpiecznego precedensu w procesie i uwięzieniu Julii Tymoszenko. Jeszcze nie ucichły echa protestów, jakie cała klasa polityczna Eurokołchozu zanosiła pood adresem ukraińskiego tyrana Wiktora Janukowycza, kieddy światem wstrząsnęła wiadomość o rewizji, jaka francuska policja przeprowadziła u byłego francuskiego prezydenta Mikołaja Sarkozy`ego. Z dawniejszych czasów pamiętam, że pod europejską i politycznie poprawną politurą Francuzi po staremu niezbyt życzliwie postrzegali panoszenie się Żydów w słodkiej Francji. Kiedy jednak Mikołaj Sarkozy został prezydentem wszystkich Francuzów, wydawało się, że owa niechęć odeszła w przeszłość. Wystarczyło jednak, by stracił władzę, a od razu – proszę bardzo! – rewizja w domu pod pretekstem korupcji. Nie bez kozery ktoś zauważył, że hasłem francuskiej policji jest „servir” to znaczy służyć – każdemu, kto akurat wypłaca pensje. U nas oczywiście jest podobnie i dlatego niezależna prokuratura, chociaz ma się rozumieć, dopatrzyła się szeregu „nieprawidłowości” w działaniach urzędników państwowych, przygotowujących wyjazd oficjalnej delegacji do Katynia w kwietniu 2010 roku, to jednak żadnych znamion przestępstwa dopatrzyć się w ich postępowaniu nie ośmieliła. Gdyby jednak, za sprawą Sił Wyższych nastapiły na naszej politycznej scenie jakieś przetasowania, to nie jest wykluczone, że również ocena postępowania wspomianych urzędników też się zmieni i każdy z nich może pewnego ranka na schodach usłyszeć kroki. Jakże inaczdej, skoro nie tylko Julia Tymoszenko, ale nawet Mikołaj Sarkozy padł ofiarą tego precedensu i – co najciekawsze – kiedy piszę te słowa, nikt jeszcze nie zadążył ostro zaprotestować. Czyżby na Julii Tymoszenko wyczerpała się cała energia? Brak znamion przestępstwa w postępowaniu państwowych urzędników nie oznacza oczywiście, by takich znamion niezależna prokuratura nie dostrzegała w postępowaniu innych, powiedzmy – zwyczajnych obywateli – zwłaszcza w sytuacji, gdy z doniesieniem o przestępstwie śpieszy do niezależnej prokuratury Stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita, monitorujące nasz mniej wartościowy naród tubylczy, czy nie popada w sprośne błędy Niebu obrzydłe, w szczególności – w antysemityzm. A właśnie zdarzyło się w Poznaniu, że wydawnictwo Wers, kierowane przez pana Zbigniewa Rutkowskiego, wznowiło książkę Mieczysława Noskowicza „Najświętsze trzy hostie”, opowiadającą o wydarzeniu, jakie miało mieć miejsce w Poznaniu w roku 1399. Pani Aleksandra Gliszczyńska-Grabias, wiceprezes Otwartej Rzeczpospolitej doptrzyła się we wznowieniu tej książki „nawoływania do nienawiści wobec Żydów” i zawiadomiła prokuraturę. Pani wiceprezes podkreśla w szczególności, że pan Rutkowski wydał ksiażkę bez komentarza, w którym zdecydowanie by ją potępił. Tak właśnie robiono w czasach stalinowskich, wydając zachodnich autorów i tę świecką tradycję nawyraźniej próbuje odnowić w naszym nieszczęśliwym kraju pani Gliszczyńska-Grabias - stypendystka Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie i Fundacji Rotszylda, podkreślając w dodatku, że opisana przez Noskowicza historia, to średniowieczna „kopia antysemickich mitów”. Słowem – odpracowuje te stypendia, jak tam najlepiej potrafi. Wyraża też nadzieję, że poznańska prokuratura, która właśnie rozkazała tamtejszej policji zebrać dowody przestępstwa pana Zbigniewa Rutkowskiego, potraktuję tę sprawę „poważnie”. Kto wie – może słuszna jej racja – bo przecież w końcu jakieś sprawy niezależna prokuratura musi traktować poważnie? SM

Za Stadion Narodowy niech zapłacą Austriacy Zarządca obiektu zażądał 152 mln zł odszkodowania od koncernu Alpine. Zapowiada się krwawy bój prawników firmy z Narodowym Centrum Sportu. Zaledwie kilka dni po tym, jak ostatni piłkarze zeszli z murawy Stadionu Narodowego, obiekt stał się miejscem, a raczej celem kolejnej rozgrywki. Tym razem jednak nie między futbolistami, lecz spółką Narodowe Centrum Sportu zarządzającą obiektem a jego wykonawcą, koncernem Alpine. Z dokumentów, do których dotarł DGP, wynika, że NCS zażądało od ubezpieczyciela Alpine wypłaty ponad 152 mln zł gwarancji bankowych. Powodem ma być niewywiązanie się austriackiego koncernu z warunków umowy. Operator Stadionu Narodowego wysłał żądanie do Zurich Insurance dokładnie 3 lipca, czyli w dniu, w którym publicznie podpisał pierwszą umowę z podwykonawcą, zobowiązując się do pokrycia jego roszczeń. Kolejne kilkadziesiąt firm domaga się tego samego - to efekt upadłości dwóch członków konsorcjum budującego arenę, Hydrobudowy i PBG. Wypłacalny pozostał jedynie polski oddział austriackiego koncernu i właśnie do niego NCS zwróciło się o pieniądze.

- To wygląda tak, jakby chciano sfinansować żądania mniejszych wykonawców majątkiem Alpine. Zapowiada się długi i zacięty bój prawników. Tylko że, inaczej niż na piłkarskim boisku, tu wszelkie chwyty będą dozwolone - komentuje jedna z osób znających szczegóły konfliktu. Austriacki koncern już przed rokiem ostrzegał, że koszty budowy Narodowego są niedoszacowane. Miało to być wynikiem wprowadzenia do oryginalnego projektu ponad 16 tys. zmian w momencie, gdy inwestycja była już realizowana. W odpowiedzi NCS zmieniło lidera konsorcjum i postawiło na polską Hydrobudowę, która na początku czerwca tego roku ogłosiła upadłość. Przed upadkiem upominała się w NCS o dodatkowe 400 mln zł za prace wykonane na stadionie. Dwa dni po Euro 2012 Narodowe Centrum Sportu zażądało od firmy ubezpieczającej głównego wykonawcę stadionu, spółkę Alpine Construction, bezwarunkowej wypłaty ponad 152 mln zł gwarancji bankowych - dowiedział się DGP W sobotę służby prasowe NCS wydały komunikat, który jest dobrą wiadomością dla tych, którzy sami chcieliby ocenić, czy Stadion Narodowy jest tak piękny, jak opisują go media: wokół obiektu zakończono prace budowlane, dzięki czemu można bezpiecznie i legalnie zwiedzać jego okolice. Ale choć informacja brzmi dobrze, w NCS panuje napięcie. Jak przed wojną. Wojną o wielkie pieniądze. Jak ustalił DGP, 3 lipca, dwa dni po oficjalnym zakończeniu Euro 2012, centrum wystąpiło z żądaniem wypłaty 152,5 mln zł gwarancji bankowych od Zurich Insurance - firmy, która ubezpieczała głównego wykonawcę Stadionu Narodowego, spółkę Alpine Construction.

- Polscy konsorcjanci Alpine, czyli Hydrobudowa i PBG, są w stanie upadłości, więc od nich złotówki już się nie wyciągnie. Tylko Austriacy mają jeszcze pieniądze, a na stadionie pozostał gorący problem niespłaconych podwykonawców - mówi nam jeden z menedżerów związanych z NCS, zastrzegając sobie anonimowość. Przedstawiciele Alpine nie chcą oficjalnie komentować sprawy, ale w rozmowie z DGP potwierdzili otrzymanie od NCS żądania zapłaty.

- Mamy poczucie, że ktoś chce obrabować firmę. Nie zgodzimy się na to i przygotowujemy prawników - usłyszeliśmy.

Z analizy dokumentów, które są w posiadaniu DGP, wynika, że żądanie wypłaty gwarancji NCS wystosowało w tym samym momencie, w którym podpisywało pierwszą ugodę z podwykonawcami. O zawarciu takiej z Elektrobudową, która jest jednym z 30 podmiotów domagających się zapłaty, rzecznik NCS poinformował 3 lipca. - To podwykonawca Hydrobudowy, która tuż przed swoją upadłością żądała dodatkowych 400 mln zł od NCS. Oceniamy, że żądania mniejszych firm mogą sięgnąć kwoty 150 mln zł. Stąd przypuszczenie, że NCS chce kasą Alpine spłacić podwykonawców, choć prawnie to trudne do wykonania - komentuje menedżer związany z budową stadionu. Cała awantura z podwykonawcami dowodzi tezy, że na stadionie wykonane zostało wiele dodatkowej pracy, która nie była ujęta w początkowych projektach i kosztorysach. Od ponad roku stanowiło to oś sporu między Alpine a NCS. Potwierdzał to również ujawniony na łamach DGP raport renomowanej firmy doradczej EC Harris, której specjaliści wyliczyli 16 tys. zmian, jakie wprowadzono do oryginalnego projektu - niektóre były drobne i niewarte uwagi, ale część zakładała poważne i kosztowne modyfikacje. Raport EC Harris został wykorzystany w negocjacjach o podwyższenie wartości kontraktu z 1,5 mld zł do ok. 1,7 mld zł, czego domagało się Alpine. Firma chciała także przesunięcia terminu oddania stadionu. Strony nie doszły jednak do porozumienia, Alpine straciło funkcję lidera konsorcjum, a rolę głównego wykonawcy przejęła Hydrobudowa, co premier Donald Tusk skomentował słowami "Polak potrafi". W praktyce dla Hydrobudowy oznaczało to podpisanie z NCS umowy z wolnej ręki o wartości niemal 60 mln zł. Jej przedmiotem było wykonanie murawy oraz części gastronomicznej stadionu. Dotarliśmy do tego dokumentu, podpisanego 28 grudnia 2011 r. przez przedstawicieli budowlańców i NCS. Jego lektura jest sensacyjna. Na przykład obowiązkowy załącznik nr 2a, czyli "zestawienie dokumentacji projektowej", to podpisana czysta kartka formatu A4! Zastanawiające jest również uzasadnienie wyboru trybu z wolnej ręki. Kierownictwo NCS argumentowało, że omija organizację przetargu, gdyż... nie mogło wcześniej przewidzieć konieczności instalacji murawy na stadionie!

- Wybudowany stadion ostatecznie przypomina to, co zostało zaprojektowane tylko wizualnie. Wszystkie zmiany narzucane przez NCS pociągnęły za sobą koszta, których centrum teraz nie chce ponieść i szuka jelenia. My się nie poddamy, a za błędy doskonale wynagradzanych menedżerów ostatecznie zapłaci podatnik - sugerują przedstawiciele Alpine. Robert Zieliński

Ostry spór w partii Korwin-Mikkego. Działacz sugeruje malwersacje i nieudolność, Korwin w odpowiedzi stawia ultimatum W Kongresie Nowej Prawicy, partii Janusza Korwin-Mikkego awantura o pieniądze. Sprawa przez długi czas była wewnętrzna, ale wylała się na forum publiczne po kolejnych wpisach prezesa KNP. Janusz Korwin-Mikke napisał na swoim blogu, że  "jak zwykle kilka osób przyczepiło się do tematu pieniędzy". I stwierdził:

Otóż, powtarzam: nie ma ŻADNEGO problemu pieniędzy, nie ma  żadnego nawet PODEJRZENIA, że mogłyby być malwersowane czy to w Małopolsce, czy gdziekolwiek indziej. Dlatego właśnie te insynuacje tak mnie poruszyły. Bo były CAŁKOWICIE wyssane z palca. Jasne było za to, że zaraz ktoś ten temat poruszy. I dlatego nie można było tego tematu przemilczeć. 300 osób oglądało tę audycję - i gdyby to zostawić bez odpowiedzi, niewątpliwie poczułyby się zobowiązane do "szerzenia ukrywanej przez władze KNP prawdy" O co chodzi? O wypowiedzi działacza KNP Tomasza Godlewskiego, który jest twórcą telewizji internetowej tej partii. Na swoim kanale internetowym wytoczył on szereg zarzutów.Nagranie umieścił też na youtube. Mówił m.in. o "marazmie" w partii cytując jednego z rozmówców swojego programu: Ktoś wreszcie powiedział żeby wyjść wreszcie z tego marazmu, pospolitego ruszeniu, teatrzyków, udawania, że jesteśmy zwarci prężni i bardzo ważni. Problem polega na tym, że nikt nas nie zna, prezesi nie jeżdżą po regionach, nie rozmawiają z grupami aktywnymi, wszyscy poza panem Januszem mają to gdzieś, nikt poza prezesem Januszem nie chce nic robić. O kant góry lodowej takie struktury, o kant góry lodowej wszystko co się tu dzieje. Skoro nikomu się nic nie chce to jak mamy się dostać do Sejmu czy choćby przekroczyć 3 procent. To jest śmieszne. Jeżeli okaże się że na jesień będą wybory to gwarantuje będzie 2,2 procent. Na bank, gwarantuję! Bo jeśli Sejm wprowadza ograniczenia w zgromadzeniach, to a my nie robimy nic w kierunku wolnościowym, to coś tu jest nie halo. Godlewski poruszył tez wątek rezygnacji z funkcji skarbnika KNP Andrzeja Bakuna i zapowiedział, że  będzie chciał z nim przeprowadzić wywiad:

Żeby powiedział co było nie halo, kto tak bardzo wzburzył jego osobę, że nie chce dalej uczestniczyć w Kongresie Nowej Prawicy. To osoba bardzo prężna, stara się włożyć własne pieniądze, serce, we wszystko co czyni. Następnie przeszedł do tematu pieniędzy partyjnych:

 Pieniądze - musimy zacząć mówić o tym otwarcie i zwięźle. Pieniądze to są też reklamy, które widują w materiałach Nowej Prawicy. Bardzo dobrze. Tylko bardzo nie życzyłbym sobie nie widzieć reklamy jeśli za dany materiał KNP zapłaciło... Godlewski kilka razy mówił o "fikcyjnych" fakturach krążących w partii, ale bez konkretów. Stan KNP opisywał tak:

Partia nie ma siedziby, nie ma gdzie porozmawiać, rzecznik prasowy też nie ma swojego miejsca. Tak to wygląda. Pomysłów było wiele, ale zostały zlekceważone bo to by zagrażałoby przekroczeniem progu 5 procent wejściem do Sejmu, a to byłoby tragiczne bo bardzo wiele można zarobić będąc partią pozaparlamentarną. No tak się domyślam. Bo jeśli mamy czynić tylko show słowno-tekstowy to ja dziękuję. Zwłaszcza ten ostatni wątek mocno wzburzył Korwin-Mikkego, który zareagował ostro tekstem ""Nie, nie – ja tego tak nie zostawię; zło trzeba wycinać w zarodku": Parę miesięcy temu w KNP objawił się kol.Tomasz Godlewski. Chciał zająć się partyjną telewizją – i zajął się. Najpierw współpracował z kol.Wojciechem Misiaszkiem przy FENIKS.TV – potem Koledzy się o coś pokłócili i p.Godlewski zabrał swoje szmatki i gałganki i wraz z kol.Marcinem Osadowskim uruchomili NPTV. Zdarza się. Kol.Osadowski jest człowiekiem, który włożył wiele wysiłku podczas wyborów – i potem. Obdarzałem Go pełnym zaufaniem. NPTV była technicznie nową generacją dla nas – szkoda, że ten potencjał nie był wykorzystywany w pełni. Ja się tym nie zajmowałem, bo nie mam czasu – i w ogóle nie lubię przekazu video. Obydwaj Koledzy przy tym projekcie ofiarnie pracowali. W poniedziałek kol.Osadowski zwrócił się do Zarządu z prośbą o dofinansowanie serwera itp. Chodziło o małe paręset złotych miesięcznie – i Zarząd z pewnością by te pieniądze wyasygnował, gdy nagle jeden z Członków Zarządu zwrócił uwagę na audycję p.Godlewskiego. Po wysłuchaniu paru końcowych zdań zjeżył nam się włos na głowie. Inne partie z pewnością stanęłyby na głowie, by taką audycję usunąć z Sieci. Ja nie: zaleciłem jej obejrzenie (choć, przyznaję, z uwagi na styl narracji jest to zadanie trudne). Niech ludzie sami zobaczą, ile brudu można wyssać z wielkiego palca. Padają tam (nie poparte NICZYM) oskarżenia (zwłaszcza Regionu Małopolskiego) o malwersacje jakichś bajońskich sum, o sabotowanie wysiłku Najlepszych Ludzi – w szczególności ekipy NPTV... Tego się nie da streścić. Zadzwoniłem do p.Godlewskiego i wyjaśniłem, że są to bzdury. Przyznał rację, wycofał relację ze strony NPTV – ale pozostawił na YT. Ku mojemu zdumieniu po niej pojawił się drugi monolog – kol. Osadowskiego. I znów to samo: że geniusza Korwin-Mikkego otaczają miernoty i złodzieje. Z kasy Partii znikają ot, tak (tu pstryknięcie) setki tysięcy złotych.... (...) Jedynym zarzutem mającym jakikolwiek sens – jest to, że v-Prezesi za rzadko jeżdżą w teren... A ja nie mam zdolności organizacyjnych; istotnie: nie mam. Reszta to czysty absurd: na koncie Partii rzadko bywa więcej, niż kilkanaście tysięcy złotych, jedyne pieniądze podjęte przez O/Krakowski to... 400 zł na pokrycie jakichś wydatków związanych z programami „Młodzież Kontra”... A pp.Stanisław Michalkiewicz, Rafał Zapadka i Rafał A. Ziemkiewicz z Partii nie mogli wystąpić, bo... nigdy w niej nie byli. I tak dalej. Dwa czy trzy sensowne postulaty podparte są masą po prostu bzdury. I jeśli ktoś przegapia terminy opłacenia miejsca na serwerze niech nie twiedzi, że to dlatego, że Zarząd nie dał $50. Istotnie: nie dał - bo nikt o to Zarzadu nie prosił... Nie można też twierdzić jednocześnie, że należy zatrudniać zawodowych urzędników - i jednocześnie oskarżać ludzi, że biorą z Partii pieniądze. Zwłaszcza, że nikt ich nie bierze - a projekt zatrudnienia jednego z Kolegów na etat przed wyborami upadł, gdyż pięciu ciężko pracujących Kolegów oświadczyło, że w takim razie oni się wycofują! Obydwaj ci Koledzy twierdzą, że starają się ujawnić i wyplenić w Partii Zło. Natomiast ja największe Zło widzę w kolportażu tego typu plotek i oszczerstw. Dlatego niniejszym wzywam obydwu Kolegów do wymienienia jakichkolwiek faktów usprawiedliwiających wygłoszone kalumnie. Do poniedziałku godz. 21.00. Lub odwołania tych bzdur i publicznych przeprosin. W przeciwnym przypadku sprawa trafi do Sądu Naczelnego. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jestem przekonany, że obydwaj ci Koledzy istotnie sądzą, że działają dla dobra Partii!! Równie dobrze można by twierdzić, że dla dobra Polski działa dziennikarz „ujawniający”, że Rosjanie dobijali wychodzących z wraku „Tupolewa” - pasażerów. Niestety: w partii obyczajowo konserwatywnej nie ma miejsca dla tego typu działalności... - napisał Janusz Korwin Mikke.

Dwie refleksje Z portalu p wPolityce możecie się Państwo dowiedzieć, że w KNP trwa „ostry spór”.

http://wpolityce.pl/wydarzenia/31976-ostry-spor-w-partii-korwin-mikkego-dzialacz-sugeruje-malwersacje-i-nieudolnosc-korwin-w-odpowiedzi-stawia-ultimatum

W rzeczywistości mamy do czynienia z wypowiedzią JEDNEGO człowieka, kol.Tomasza Godlewskiego – do której link której link podałem. Wszyscy się od tego steku bzdury odcięli. Życzę każdej partii, by miała tylko tego typu „problemy”. A teraz rzadka w moich uściech pochwała. Parę dni temu byłem na spotkaniu w Dzierżoniowie. Przed spotkaniem odbyła się konferencja prasowa... Proszę Państwa: miewałem konferencje w Londynie, w Mediolanie – nie licząc setek w Warszawie i innych polskich miastach. Chcę oświadczyc, że ci dziennikarze powinni pojechać na szkolenie do Dzierżoniowa. Czwórka dziennikarzy zadawała pytania szybko, konkretnie (wiedzieli o czym mowią, i z kim rozmawiają), znali i ramowy program partii, i jej historię. Pytania były czasem ostre, nawet niezbyt przyjemne – ale zawsze rzeczowe. Rekord trudny do pobicia.

Zaraz to skomentuję - o, zapomniałem, że już to zrobiłem... Kika lat temu pisałem na blogu na ONET.PL o tym, że wyprawa na Marsa jest całkowicie realna - przy użyciu środków niepomiernie mniejszych, niż planuje to komunistyczna NASA. Powtórzyłem to dwa tygodnie temu – twierdząc, że „chałupniczymi” metodami  można polecieć na Marsa dosłownie za kilka miliardów złotych – za połowę sum, które ONI ukradli i zmarnowali przy okazji budowy stadionów w Polsce.  A gdyby Polak pierwszy stanął na Czerwonej (czy innej...) Planecie, efekt byłby znacznie większy, niż gdyby polska drużyna wyszła z grupy; większy nawet, niż gdyby zdobyła Mistrzostwo Europy. Dziś{Marc19} napisał:

Dzisiaj o godz. 12:00 w wiadomościach na TVP 1 było o planach kolonizacji Marsa przez pewnego biznesmena w roku 2020.Podróż w jedną stronę...,(nie wiem, ilu ludzi, pewnie kilku) przedsięwzięcie całkowicie prywatne - szacunkowe koszty: 6 mld $ Jak widać: to nie żadna fantazja.  Teraz bardzo przykra sprawa. {JFKowalski} napisał:

O pieniądzach partii się nie wypowiadam bo nie mam wiedzy, jednak poruszony temat NIEPROFESJONALIZMU to sama prawda. Miało być spotkanie w Pruszczu Gd., na które udało mi się wstępnie zaprosić kilku znajomych aby "sobie posłuchali" w nadziei, że kilka osób się zarazi tematem. A teraz co my tu mamy? Pan Janusz na Helu... fajne miejsce i zazdroszczę ale po co było robić zamieszanie organizacyjne i wprowadzać w błąd co do spotkania? To tylko mały przykład ale pokazuje, że organizacja delikatnie mówiąc daje wiele do życzenia. Róbta tak dalej i znowu będzie 2-3%. Ja na KNP zagłosuję... ale czterech znajomych, którzy dziś mieli przyjść - pewnie nie ;] Otóż rzeczywiście nie jesteśmy profesjonalistami  - ale przypominam, że Arkę zbudowali amatorzy – a „Titanica”: fachowcy. Tu jednak nie jest problem „nieprofesjonalności” lecz po prostu niesolidności i lekceważenia ludzi. Dziękuję za sygnał (ja sam, wbrew pozorom, często w ogóle nie wiem, dokąd mnie wiozą...), zwróciłem uwagę, komu trzeba. Natomiast wyciągam z tego wnioski na przyszłość: będę osobiście sprawdzał realizację harmonogramu. Tu zawiniło nieporozumienie: zmiana planu nastąpiła w ostatniej chwili – i ludzie zajęci planowaniem zapomnieli mnie o zmianie poinformować.  Cóż: mogę tylko solennie przeprosić... JKM

W Anglii trwa przesłuchanie prezesa Paula Tucker’a a u nas cisza Wszystko wskazuje na to że w przeciwieństwie do Polski na świecie nie uda się zahamować konsekwencji skandalu związanego z manipulacjami na rynkach kapitałowych, jakich dopuszczają się instytucje finansowe. Świadczy o tym fakt że o ile największą wpadką zeszłego tygodnia był skandal firmy farmaceutycznej GlaxoSmithKline skazanej w postępowaniu karnym za sprzedaż niewłaściwych leków i konieczności zapłacenia $3 mld za to, to jednak sprawa Barclaysa była tą która zatacza coraz szersze kręgi na świecie. O ile w Polsce na początku lat dwutysięcznych KPWiG doczekał likwidacji UNFE, aby umorzyć setki postępowań w sprawie nieprawidłowości na rynku kapitałowym, jaki ta instytucja zgłosiła do niego w celu rozpatrzenia, to skandale dotyczące manipulacji i wykorzystywania informacji poufnych (insider trading) stają się bolączką powszechną i są napiętnowane. W Japonii czarę goryczy przepełniło ponad dwukrotny wzrost poniedziałkowych obrotów na akcjach All Nippon Airways, tuż przed wtorkowym ogłoszeniem informacji o ich nowej ¥211 miliardowej emisji akcji. Nomura już przyznał się do wycieku informacji przy trzech emisjach, a Daiwa przeprowadza wewnętrzną kontrolę. O ile w poniedziałek Kawasaki Heavy zrezygnował z usług Daiwa Securities, to we wtorek państwowy Japoński Bank Rozwoju  oraz Resona Holding zrezygnowały z usług emisji obligacji przez Nomurę. Jak poważny jest to problem dla rynku japońskiego może świadczyć fakt że Namura z Daiwa obsługują połowę emisji akcji i jedną trzecią obligacji w Japonii zgodnie z danymi Bloomberga. A z drugiej strony połowa przychów w Daiwa jest oparta na prowizjach bankowość korporacyjna, a w największym japońskim banku inwestycyjnym Nomurze bankowość korporacyjna jest na trzecim miejscu w grupie jak podaje Financial Times w artykule „Nomura: dropped deals”. Gdy chodzi o skandal z indeksami to zatacza on coraz szersze kręgi, w piątek wystąpiły już pierwsze sprawy o odszkodowania ze strony uczestników rynku (Kalaway v. Barclays Plc, 12-05280, U.S. District Court, Southern District of New York (Manhattan.) ), w tym samym dniu do sprawy włączył się zarówno SFO (Urząd do Zwalczania Poważnych Nadużyć Finansowych – Serious Fraud Office), a dzisiaj na pierwszej stronie FT informuje o włączeniu się w sprawę Brukseli. Akcje Barclaysa od momentu ogłoszenia o nałożeniu kary 27 czerwca spadły o 31%, a akcjonariusze stracili £3,8 mld, to dzisiejsze negatywne informacje powodują dalszy spadek wartości (na ten moment -0,52%), w oczekiwaniu na coraz wyższe roszczenia. Jak pisze Alex Barker, Brooke Masters i Kara Scannell w artykule „Brussels to act over Libor scandal” komisarz Michael Barnier zapowiada likwidację luk prawnych w tej dziedzinie, nazywając manipulacje benchmarkami „sprzeniewierzeniem z konsekwencjami systemowymi”, oraz zapowiada interwencję zwiastujące kolejne napięcia na linii USA-UE. W sytuacji kiedy widać wyraźnie, że oba dolarowe benchmarki się rozjeżdżają i mało kto orientuje się w ich konstrukcji, oskarżenia będą padały z wielu stron, podczas gdy napięcie będzie się potęgowało. Piątkowy 3-miesięczny Libor dla dolara w wysokości 0,45760% wyraźnie się rozjechał z Euribor’em, który wynosi ponad dwukrotnie więcej gdyż 0,99143%. O ile Euribor kwotuje 20 banków a ustanawia EBA (European Banking Federation), z wyraźnie mniejszym dostępem do dolara, w którym najtańsze zapotrzebowanie na środki miała ABN Amro – 0,73%, to pod zarządem BBA (British Bankers’ Association) gdzie kwotuje Libor 18 banków JP Morgan kwotowało dolary po 0,41%, Citi po 0,45%, a  BofA po 0,47%. Równocześnie odezwały się głosy z Niemiec gdzie Andreas Dombret z zarządu Bundesbanku wezwał do reformy systemu który jest „zbyt łatwy” do manipulowania i „[j]est podatny na oszustwa”, a komisarz Barnier poczuł się zmuszony do jakżeż do niedawna niepoprawnej deklaracji: „Nigdy nie wierzyłem w samoregulację w przypadku dóbr publicznych”! Pytanie pozostaje dlaczego my w Polsce jesteśmy zmuszani do takiej wiary? Wygląda na to że znaczna część działalności Brukseli pokryje się z pracami brytyjskiego SFO o którego planowanych działaniach rozpisuje się WSJ w artykule Cassep Bryan-Low i Davida Enrich’a „Libor Probe Widens in U.K.  Serious Fraud Office Inquiry Isn’t Limited to Barclays; Potential Criminal Charges”. Wprawdzie o ile w dalekiej przeszłości SFO miało sukcesy w ściganiu kierownictwa Bank of Credit and Commerce International, ale było to w 1997 r, o tyle od tamtego czasu nie wykazało się w zapobieganiu wybuchu kryzysu finansowego. A nawet w 2006 r. wycofało się z badania sprawy korupcji jakiej dopuścił się BAE Systems PLC przy sprzedaży myśliwców do Arabii Saudyjskiej pod presją ze strony premiera Tony Blair’a, mimo iż w 2010 r. ta firma zgodziła się na wypłatę ugody za tą transakcję w wysokości ponad $400 mln na rzecz US Justice Department i SFO, potwierdzając istniejące podejrzenia. Ciekawą otoczką sprawy jest fakt, że CFO zainterweniowała dopiero w sytuacji kiedy już inne kraje podjęły analogiczne kroki karne, w tym USA i Kanada. Oraz że co jest charakterystyczne i kontradykcyjne do stwierdzenia komisarza Barnier’a, SFO będzie bardzo trudno to zadanie wykonać w sytuacji kiedy w ramach przyjętych przez rząd brytyjski założeń budżetowych jest ona jedną z najsilniej okrojonych instytucji której budżet w ciągu najbliższych pięciu lat ma być zredukowany o prawie 40%. W sytuacji kiedy w Anglii trwa przesłuchanie Paula Tucker’a (początek o 16.30), którego pewna nominacja na gubernatora Banku Anglii wraz z rozwojem skandalu wymyka się, u nas trwa złowróżbna cisza i temat ten ani WIBOR-u nikogo pozornie nie interesuje. Cezary Mech

1.5 kilometra kiełbasy… i Circensens 2012 W okresie upadku Rzymu, supermocarstwa czasów antycznych, szerzył się kosmopolityzm, doszło do całkowitego zepsucia obyczajów i demoralizacji elit. Potężny nie tak dawno Rzym rozpadał się, ale nikogo to z ludzi nim rządzących nie obchodziło. Pisał Feliks Koneczny („Cywilizacja bizantyńska”): „Całe państwo bawiło się dzień w dzień. Specjalni znawcy tego przedmiotu wyrażają się, że my nowożytni nie mamy pojęcia, jaką do igrzysk przywiązywano wagę – a jakie one stanowiły obciążenie budżetu. Od urządzania igrzysk byli pretorowie, konsulowie i inne takie przebrzmiałe dostojeństwa, takie honores sine labore. Jeżeli dygnitarz jaki, po skończonym urzędowaniu opuszczał swoją prowincję nie urządziwszy igrzysk, urządzano je za niego, w jego nieobecności, pod jego firmą i na jego koszt. Opętanie igrzyskami nie mogła wstrzymać żadna katastrofa. … Już za Marka Aurelego było w roku 135 dni igrzyskowych. Powiedziano, że była to klęska społeczna równa alkoholizmowi naszych czasów. Chrześcijanie nie żądali od państwa „panem” i usuwali się od „circenses” dla wielu powodów. Najcięższym zarzutem przeciw chrześcijaństwu było to, że znieśliby igrzyska, gdyby doszli do władzy.” Słowa wielkiego polskiego uczonego, zapisane jeszcze przed 1939 rokiem, wydają się dziwnie znajome dziś, gdy spoglądamy na współczesne „igrzyska” urządzane w czasach rozpadu dzieła de Gasperiego, Schumana, Adenauera, którzy chcieli zbudować europejską jedność na fundamencie chrześcijaństwa. Następcy tych trzech katolików „świętych w garniturach” zadbali, aby w zjednoczonej Europie było jak najmniej wartości chrześcijańskich. Unia na naszych oczach staje się współczesną wieża Babel. Tak jak w upadającym Rzymie mamy też zanikającą troskę o dobro wspólne i nieustające igrzyska. Zmienili się wprawdzie zawodnicy i rodzaje zawodów wywołujących entuzjazm plebsu, a i cezarów zastąpili bonzowie „sportu”, ale istota ogłupiających igrzysk pozostała. Zawodnicy opłacani niebotycznymi kwotami cieszą się niebywałą popularnością, a ich menadżerowie, niczym dawni władcy rzymscy, pławią się w bogactwie i stojąc ponad prawem.

Tylko miejsce cezara zajęli bonzowie UEFA Jest jednak zmiana istotna, zmiana na gorsze. Igrzyska w starożytnym Rzymie urządzano na koszt dygnitarzy. Rzymskie Colosseum było darem cesarza dla ludu, który chciał chleba i igrzysk, panem et circenses. Stadion Narodowy w Warszawie nie został zbudowany z majątku Hanny Gronkiewicz-Waltz, tylko z naszych podatków. W biednych dzielnicach Rzymu, w ówczesnych „strefach kibica”, wystawiano nakryte stoły, z chlebem, z oliwą i mięsem, do których mógł podejść każdy. Obecnie lud chcąc uczestniczyć w zabawie sam musi zapłacić, każdy indywidualnie, gdy zapragnie, po obmacaniu przez ochroniarzy, wrzeszczeć w wielotysięcznym tłumie oglądając dzięki wielkim telewizorom zawody na arenie współczesnego Colosseum. Euro 2012 mamy za sobą. Polscy piłkarze („Reprezentacja Polski to nasze wspólne dobro”) nie odnieśli żadnego sportowego sukcesu, z przegraną i dwoma remisami zajęli ostatnie miejsce w swojej grupie, podobno „grupie marzeń”. Nie było w tym nic dziwnego skoro w Polsce nie ma liczących się klubów piłkarskich, a zawodnicy kadry narodowej, to w większości piłkarscy najemnicy, na co dzień grający poza Polską i często niepotrafiący poprawnie wypowiedzieć kilku słów w polskim języku. Reprezentant narodowy dukający z trudem „ja lubić Polska” i wzbudzający tym zachwyt ogłupiałych mediów był żałosnym dowodem potwierdzającym krytyczne opinie Jana Tomaszewskiego o stanie polskiej piłki nożnej. Jedyny polski “sportowy sukces” Euro to, zdaje się ten dom koszmarek trenera Smudy. Mimo tego otrąbiono sukces, bowiem po nieudanej bijatyce z chłopcami Putina Polska okazała się jednak krajem gościnnym i przyjaznym dla odwiedzających ją obcokrajowców. Tymczasem w tle medialnego bełkotu cichutko brzmią trzeźwe głosy przypominające, jakim wielkim obciążeniem dla zadłużonego państwa polskiego są poniesione na Euro wydatki. Ktoś skrupulatnie wyliczył, że za koszt dwu krzesełek stadionowych na Euro 2012 można by wybudować jedno mieszkanie. Na czterech stadionach zbudowanych na Euro mamy około 190 tys. miejsc – ile polskich rodzin np. z Kazachstanu mogłoby wrócić do Ojczyzny i zamieszkać we własnym mieszkaniu? Zbudowany za pieniądze podatników Stadion Narodowy w Warszawie należy do najdroższych w świecie. W grupie dziesięciu najdroższych stadionów europejskich zajmuje 3 miejsce (377 mln euro; jedno miejsce siedzące kosztowało 6615 euro.) W Europie droższe są tylko dwa stadiony londyńskie jednak w tamtym przypadku koszt budowy stadionów obejmował też zakup bardzo drogich działek, gdy w przypadku Warszawy prezydent miasta oddała hojną ręką tereny pod budowę stadionu za darmo. Może, więc mieć rację jeden ze znanych architektów twierdzący, że warszawski stadion jest najdroższy w Europie, a być może także i na świecie. Na pozycji nr 9 w tym rankingu “najdroższych” znajduje się stadion w Monachium, na którym gra znany klub Bayern. Stadion został zbudowany za 340 mln euro (jedno miejsce siedzące – 4864 euro), przy czym 90 mln euro kosztów budowy pochodziło z firmy Alianz. A i tam okazało się, że przy budowie doszło do nadużyć i prezes firmy budującej stadion trafił do więzienia. Na szczęście nic takiego nie zdarzyło się w Polsce. Zbudowano prawda drogo, ale uczciwie? Wszak uczciwość i rzetelność PZPN jest powszechnie znana – wężykiem Kaziu, wężykiem! W każdym razie mamy „sukces” – zbudowaliśmy wielkie stadiony piłkarskie w kraju, który nie ma ani jednego liczącego się w Europie klubu futbolowego. Znany ekonomista Cezary Mech napisał, że to tak, jakby ktoś postawił centrum lotów kosmicznych nie posiadając rakiet, które mogłyby ze zbudowanego kosmodromu wystartować.

Jakie ruiny zostana po Euro? EURO 2012 nie istnieje. Jest tylko podtrzymywanym w mediach propagandowym obrazem, migawką bez istotnego znaczenia. Pozostały długi i wybudowano za miliardy pieniędzy podatników wielkie stadiony, na których Polacy nie doświadcza zapewne nigdy wielkiego piłkarskiego widowiska. Ale „opętanie igrzyskami” trwa. Ryszard Grobelny prezydent stojącego na skraju bankructwa Poznania deklaruje: „Polskę stać na igrzyska olimpijskie. Zapewne zorganizowałaby je Warszawa. Ale Poznań też by skorzystał. Mogłyby się u nas odbywać mecze grupowe w grach zespołowych, a także zawody regatowe na Malcie. Powinniśmy też starać się o piłkarskie mistrzostwa świata.” Stadion w Doniecku zbudowano za 294 mln euro za pieniądze jednego z ukraińskich oligarchów. Jego majątek oceniany jest na 31 mld dolarów, więc było go stać na taki kaprys. Najbogatszy polski oligarcha ma nieco ponad 2 mld dolarów i stać go było tylko na wpłacenie 20 mln złotych na budowę Muzeum Żydów Polskich. Nie mamy, więc szans, aby kolejne igrzyska w Polsce były urządzane za inne pieniądze niż te, pochodzące z chudych portfeli Polaków. Można się cieszyć, jeśli mimo to stać nas będzie na kupno jakiegoś kolejnego „zestawu kibica”. PAP donosił: „Gdańska Strefa Kibica w dniu meczu Hiszpanii z Włochami pobiła wszelkie rekordy. Wypito w niej blisko 14 tys. litrów piwa, zjedzono 1,5 km kiełbasy”. Zastanawiam się tylko, dlaczego też dawni chrześcijanie nie akceptowali igrzysk.

Romuald Szeremietiew

DEKLARACJA ETAPU Nadszedł moment na uporządkowanie spraw zaniedbanych; taką obietnicę złożyłem już ponad dwa tygodnie temu kilku osobom i nie ma powodu, by dłużej odwlekać złożenie kilku deklaracji. Przy czym muszę zastrzec, że o ile różnego rodzaju prośby, żebym się do czegoś odniósł są rzecz jasna dowartościowujące, to z drugiej strony nie czuję się na siłach wypowiadać w czyimś imieniu, czy to miałby być bloger, dziennikarz, partia, fronda, czy frakcja. Nigdy nie miałem ambicji przywódczych, podobnie jak prawa jazdy, i nie sądzę, żebym je kiedykolwiek w jakiś nagły i niekontrolowany sposób nabył. Wypowiadam się więc w imieniu własnym starając się zachęcić do kontynuowania różnego rodzaju projektów kiedyś zaczętych, oraz do zwrócenia uwagi na fakt korzyści, jakie płyną z aktywnej dyskusji publicznej, a także zagrożeń dla wolnego słowa – te są dzisiaj widoczne w skali, której nie doświadczaliśmy nigdy przedtem. „Gorącym” tematem stał się w środowisku blogerskim, choć nie tylko, cykl tekstów doktora Pawła Przywary, znanego wcześniej pod pseudonimem Free Your Mind. Dla osób, które wcześniej nie spotkały się z Pawła pracami winien jestem wyjaśnienie, że Free Your Mind przez długi okres czasu był niekwestionowanym liderem blogerskiego środowiska, jeśli mierzyć pozycje w tym środowisku miarą poczytności i popularności wśród Czytelników. Ilość osób czytających teksty Pawła Przywary przerastała kilkukrotnie poczytność jakiegokolwiek innego blogera, i to już zanim Paweł zajął się tak zwanym „blogerskim śledztwem katastrofy smoleńskiej”. Powstał pewnego rodzaju fenomen – społeczny, w dużej części anonimowy „trust umysłów” dzielący się pracą nad poszukiwaniem, analizowaniem różnego rodzaju danych, w tym danych, których pozyskanie nie przyszłoby do głowy prokuratorom, takich jak analiza dostępnych danych służb rosyjskich, oraz składanych przed Sejmową Komisją do spraw badania przyczyn katastrofy zeznań świadków. Osobiście nie włączyłem się w prace Zespołu Blogerskiego, a to z tego powodu, że był liczny i kompetentny – to znaczy i poziom wiedzy i doświadczenia osób biorących udział w dochodzeniach dawał gwarancję, że rażące i widoczne już po kilku tygodniach od katastrofy matactwa rządu zostaną obnażone. Natomiast uznałem za swoją publicystyczną powinność informować w najszerszym zakresie w jakim mogłem o kluczowych dla śledztwa hipotezach i ustaleniach, starając się nadać im możliwie jak najbardziej zrozumiały kształt. Dla porządku przypomnę, że pierwszym ekspertem Komisji Sejmowej podważającym „prawdy” prezentowane przez MAK, a później powtórzone przez tzw. Komisję Millera był również członek społeczności blogerskiej, ndb2010, który badając dostępne materiały odkrył nieprawidłowe działanie rosyjskich kontrolerów lotu. Kolejnym blogerem, którego wkład okazał się kluczowy dla postępów w falsyfikacji ustaleń Komisji Millera był bloger KaNo, który już później, jako dr Kazimierz Nowaczyk, wraz z prof. Wiesławem Biniendą, dr inż. Szuladzińskim i dr inż. Berczyńskim, stali się kluczowymi ekspertami Zespołu Parlamentarnego podważającymi rzetelność raportu Anodiny/Millera oraz prawdziwość poczynionych w nim ustaleń. O pracy Zespołu i wadze jego ustaleń pisałem w oddzielnej notce, pozwolicie Państwo, że nie będę się powtarzał. Hipoteza badawcza Zespołu Parlamentarnego wynikała z przyjęcia za podstawę dociekań danych zapisanych na twardym dysku komputera pokładowego oraz zapisów urządzenia TAWS. Ich konfrontacja z wnioskami Komisji Millera/Anodiny spowodowała konieczność znalezienia odpowiedzi na pytanie, jak się ma widoczny na zdjęciach stan wraku samolotu do braku danych mogących wyjaśnić stopień i zakres zniszczeń. Odpowiedzi, jak sądzę, znamy. Pogląd co do istoty tego, co stało się 10 kwietnia 2010 nigdy nie był jednolity, a trzeba pamiętać, że jakiś procent opinii publicznej daje wiarę ustaleniom Millera and Co. Również wśród przeciwników raportu pojawiły się rozbieżności opinii w sprawie katastrofy, co (ku mojemu zresztą zdziwieniu) doprowadziło do klasycznej publicystycznej nawalanki włączając w to podejrzenia o agenturalność włącznie. Szczerze mówiąc niespecjalnie chce mi się dokonywać wiwisekcji rzeczywistych powodów tego podziału; jest jasne, że jeśli komuś zależy na ukryciu prawdy, to będzie dążył do dzielenia obozu jej poszukiwaczy i do zabierania im czasu na nieistotne boje wewnętrzne. Podręcznik dezinformacji, rozdział pierwszy. Do tego dodajmy to co wiemy o conditio humana i to co wiemy o przywarach naszego narodu, i bigos gotowy. Natomiast specyfika tej sytuacji polegała na tym, że na pewnym jej etapie doszło do publicznie wyrażonych oskarżeń o agenturalność, to jest o działania wypełniające ramy zbrodni głównej, a więc zdrady własnego państwa i to pomiędzy osobami deklarującymi się jako patrioci, co wzbudziło głośno wyrażane zadowolenie wśród zwolenników historyjek o brzozach i miłośnikach płynu brzozowego. Ja osobiście jestem w tej bardzo komfortowej sytuacji, że mieszkam w kraju, w którym służby dosyć skutecznie zapobiegają tego typu zagrożeniom, a szpiedzy i agenci rosyjscy są albo nie wpuszczani, a jeśli wpuszczani to są wydalani w trybie nagłym, więc każdy kto chciałby dokonać mojej lustracji – a występuję w prasie pod własnym imieniem i nazwiskiem może to robić bez przeszkód pisząc na adres: https://www.sis.gov.uk/contact-us.html

Przy czym uprzedzam lojalnie, że tego typu pomówienie będę traktował (podobnie jak Panie i Panowie pracujący przy Vauxhall Cross) śmiertelnie poważnie, a to z tego powodu, że wykonuje zawód zaufania publicznego i stawianie publicznych wątpliwości może mnie narazić na utratę właśnie tego zaufania niezbędnego do jego wykonywania. W moim najlepiej pojętym interesie jest osoby, które formułują takie wnioski, wzywać by je udowodniły przed sądem. To samo zalecałbym wszystkim innym posądzanym; dla uczciwej osoby życie z piętnem zdrajcy najgorszego sortu może być mało komfortowe. Państwo macie prawo się w tym momencie zastanowić po co takie założenia czynię, i czy czasami – wzorem wielu innych publicystów niszowych – nie jestem żabą, co łapę do podkucia podstawia. Otóż w miarę upływu czasu dociera do mnie pewnego rodzaju okrutna prawda, której od zawsze wzbraniałem się przyjąć, a mianowicie taka, że jako społeczeństwo zostaliśmy w ciągu ostatnich lat naprawdę i skutecznie pozbawieni elit – pozostałości starych degenerują się szybko w związku z brakiem ciśnienia płynącego od młodszych. Jeśli sąsiedzi w przysiółku pod lasem zwyzywają się od „ruskich agentów” to z Bogiem sprawa, ale jeśli wśród ludzi, którzy aspirują do wykonywania funkcji związanych z najbardziej wrażliwymi elementami obrony mojego państwa potrafią się znaleźć artykułujący takie podejrzenia bez podstaw, to tragizm sytuacji polega na tym, że nawet przy najlepszej woli politycznej nigdy nie stworzymy skutecznej ochrony kontrwywiadowczej; zwyczajnie: nie ma fachowców, a ci, którzy twierdzą, że nimi są, zwyczajnie się do tej roli nie nadają. Ale wróćmy do historii obywatelskiego śledztwa. Otóż były w tej historii przełomowe momenty (przełomowe w sensie kierunków, którymi śledztwo podążało), a jednym z nich było powstanie hipotezy maskirowki. Jak wiemy „maskirowka” to termin techniczny stosowany przez rosyjski wywiad a jego wykonanie polega na wytworzeniu wrażenie wśród oddziałów przeciwnika, że bitwa toczy się nie tam, gdzie naprawdę się toczy. Nie chcę w tym miejscu wskazywać na pierwszeństwo w sformułowaniu hipotezy, jest natomiast faktem, że Paweł FYM Przywara uczynił ją swego czasu podstawą dla dalszych rozważań i wokół niej skupił liczne grono współpracowników. Czy jej przyjęcie było uzasadnione? Owszem, istniało wiele przesłanek, żeby ją formułować, to znaczy na miejscu zdarzenia znajdowały się rzeczy, które nie powinny tam się znajdować, a nie można było się dopatrzyć rzeczy, które powinny tam być. Nawet jeśli przyjęlibyśmy hipotezę wybuchu na pokładzie, to w dalszej części prac trzeba będzie połączyć na przykład fakt całości łopatek wirnika z upadkiem ciągle jeszcze pracującego (a jeśli już nie pracującego, to od którego momentu – wszystko jest do policzenia)  silnika z wysokości 18 metrów oraz wiele, wiele innych szczegółowych badań, którymi  to nie ja będę się zajmował. Kolejną ważną przesłanką jest fakt wytwarzania związanych ze Smoleńskiem materiałów i dowodów już po 10 kwietnia 2010 roku. Ja osobiście zająłem się kiedyś sprawą dowodu osobistego śp Tomasz Merty, natomiast jest dla mnie niezrozumiałe, dlaczego nie porusza się w ogóle kwestii masowej (i kosztownej) produkcji fałszywek znanych nam chociażby z portalu Ostrołęka. Jeśli ktoś produkuje fałszywki, to w jakimś celu, a jeżeli są fałszywkami, to ich produkowanie jest ewidentnym działaniem na niekorzyść śledztwa, a więc przestępstwem przeciw wymiarowi sprawiedliwości. Ktoś powinien sobie w końcu postawić pytanie: kto i po co? A nie wygląda to na amatorską robotę, choćby z powodu ilości statystów i rekwizytów. Statystów pewnie udałoby się rozpoznać, więc jest kogo pytać... Czy hipoteza maskirowki ma szansę stać się tezą? O ile zostanie udowodniona. Czy hipoteza dwóch wybuchów może stać się tezą? W tym samym momencie. Natomiast już dziś można spróbować na przykład analizować konsekwencje (wewnętrzne, międzynarodowe) ich udowodnienia. Czy którakolwiek z tych hipotez może rodzić wątpliwości? Oczywiście, a zadaniem każdego zainteresowanego tematem człowieka jest je stawiać. W hipotezie maskirowki atrakcyjne jest miejsce maskirowki, bo zostało uznane za miejsce zdarzenia przez MAK (bezpaństwowy) i komisję Millera, a więc de facto polski rząd. Tak jak można zapisy danych i dokumentację fotograficzną konfrontować z ich interpretacją dokonaną przez MAK i komisję Millera, tak samo można konfrontować wszystkie dostępne materiały z potwierdzoną urzędowo tezą o miejscu zdarzenia. Co więcej, należy to robić. Natomiast mnie osobiście wszystko, co wykracza poza falsyfikacje miejsca mało przekonuje w sensie dowodowym, to znaczy przy znikomej ilości danych nawet najatrakcyjniej brzmiące hipotezy nie mają szans stać się kiedykolwiek tezami. Wątpię w prawdziwość miejsca zdarzenia, natomiast nie mam zielonego pojęcia, gdzie ono mogłoby być. Nie wiem również jak przebiegał lot/loty 10 kwietnia 2010. Owszem, znam argument o tym, że można ze stuprocentową pewnością odtworzyć ich przebieg w oparciu o dane zebrane przez radary NATO-wskie (zwłaszcza te w Skandynawii i Turcji, a o wyjaśnienie dlaczego poproszę kiedyś eksperta i przedstawię jego opinię), ale jak dotąd nikt o takie zapisy nie wystąpił, i nikt, ani rząd, ani eksperci nimi nie dysponują, chyba, że ktoś dysponuje, to niech pokaże. Podobnie zasadne jest postawienie pytania: „czym kierowały się władze rosyjskie rozpoczynając tworzenie fikcji dochodzenia w sprawie i Smoleńska i jednocześnie przekazując swojemu wrogowi – USA dowody na przyszłą mistyfikację?” Nie do końca przekonuje mnie odpowiedź, że są durniami, bo koncepcja straszliwie przebiegłego i jednocześnie straszliwie naiwnego mordercy nie sprawdza się nawet w powieściach kryminalnych. Dzisiaj dowiadujemy się, że „zaginął” rejestrator K3-63, podobny los spotkał urządzenie TCAS II, a oryginały czarnych skrzynek zapewne zaginą wkrótce. A co łączy te urządzenia? Zdaje się, że analogowy sposób zapisywania danych, który jest szalenie mało odporny na powstawanie śladów dokonywanych ingerencji. A czy Rosjanie mieli dostęp do dwóch kompletów amerykańskiej awioniki w dniu 10 kwietnia 2010 roku? Ano mieli. Czy to są pytania zasadne? Oczywiście, że zasadne, natomiast nie znaczy to, że one gdziekolwiek prowadzą, choć mogą. Tak doszliśmy, w wielkim skrócie, do ostatniego przełomowego elementu historii obywatelskiego śledztwa, to jest słynnego „Czarnego Piątku”, kiedy to Paweł FYM Przywara opublikował swój słynny tekst. Efektem jego opublikowania, oprócz zaniepokojenia wielu życzliwych mu ludzi, było faktyczne rozpadnięcie się środowiska związanego z tak zwanym „śledztwem blogerskim” oraz „zamrożenie” powołanego kiedyś przez zacne grono blogerów (w tym FYM-a i KaNo) inicjatywy Polis. Wiele osób otwarcie ogłosiło chęć zerwania współpracy w ramach dotychczasowej formuły i wygląda na to, że nie ma widoków na jej wznowienie. Wszystko to stało się za sprawą zawartej w ostatnich notkach Pawła (dziś rozwijanej) tezy całkowicie przekreślającej jakiekolwiek dotychczasowe ustalenia i wewnętrzna spójność tworzonych hipotez, a przy tym –  nie opartej o jakiekolwiek rzeczowe przesłanki. Natomiast ja zawsze staram się przeanalizować skutek, jaki przyjęcie jakiejkolwiek hipotezy ma dla śledztwa, i dla sytuacji Polski. Przyjęcie (chociaż rozum staje okoniem) tej tezy oznaczałoby przekreślenie prowadzenia jakichkolwiek działań nakierowanych, czy to na wyjaśnianie samej katastrofy, czy to zapobieganiu postępującej rozbiórce państwa polskiego. On uderza w wysiłki Zespołu Parlamentarnego, który nawet jeśli nie będzie w stanie podeprzeć swoich obliczeń konfrontacją z dowodami rzeczowymi (pozostałościami wraku) w sposób całkowicie skuteczny podważa i ośmiesza wersję oficjalną. W sensie propagandowym, a zwłaszcza po konferencji w Pasadenie i poparciu jakiego pracom naukowców z zagranicy udzielili naukowcy w Polsce, to „specjaliści” Millera są w odwrocie, i to oni boją się przyznać, kto rozpoznawał głosy w kabinie, kto liczył brzozy, i kto nie wykonał podstawowych czynności śledczych na miejscu zdarzenia. Najlepsze, co można Millerowi i jego ludziom zrobić to umieścić ich w ramach Polskiego Państwa Podziemnego! W roli kogo? Dowódców wysuniętych odcinków frontu przed nacierającą armią rosyjskiej propagandy? I nic lepszego nie można im zrobić (a mówimy o ludziach, o których wiemy, że świadomie napisali nieprawdę w dokumencie polskiego rządu) jak ich głównego adwersarza zaprezentować jako międzynarodowe komando GRU. Komando GRU mające dostęp do najpilniej strzeżonych informacji i technologii amerykańskiego przemysłu lotniczego? Jeśli w kraju działają super zorganizowane struktury podziemne obejmujące wszystkie polityczne środowiska, służby, mające w swoim ręku Pałac Prezydencki, rząd, armię i policję, a do tego wsparte przez wszystkie kraje NATO, włączając w to światowego hegemona, a to wszystko przeciw dziadziejącej z roku na rok Rosji, to można spokojnie odpuścić sobie dociekanie prawdy, ona i tak zostanie ujawniona, możemy tylko kibicować. Nie oceniam Pawła jako człowieka, nie wiem, co się stało, ale jak w przypadku każdej pojawiającej się hipotezy i na tę spojrzałem analitycznie (chociaż mózg stawał okoniem) i skonfrontowałem ją z działaniami Tuska, Millera, Komorowskiego, Grasia, Arabskiego, i całej reszty pierwszoplanowych bohaterów w tej sprawie. Mówisz, Pawle, że to ludzie pokroju przywódców Polski Podziemnej? Skoro mówisz, to pewnie musisz, ale w to sam nie wierzysz. A w każdym razie ja nie wierzę, że wierzysz. A skoro nie wierzę, to muszę (jeśli chcę pozostać uczciwy) o tym publicznie powiedzieć. I sprawę zamknąć w tym sensie, że dociekać trzeba nadal, a śledztwo obywatelskie (zwane blogerskim) kontynuować. Dlaczego? Bo jest ono dowodem na to, że żyjemy i wbrew wysiłkom nie udało się nas wtłoczyć w model struktury termitów z królową matką na czele, albo zrobić z nas członków stada czekających na wynik starcia liderów. To nie jest postawa ludzi związanych z cywilizacją europejską. W najbliższym czasie będę publikował ciągi czterech artykułów: „Matrioszki”, który jest zbiorem moich analiz dotyczących katastrofy Smoleńskiej z punktu widzenia „korzyści i straty” w sensie „korzyści i straty” w ramach działań wojennych, „Rolex wobec Lewiatana”, co ma być moją współczesną glossą do tłumaczonego wcześniej i publikowanego w ramach S24 przekładu eseju Orwella, „Polska dla Zachodu” zawierającego moją analizę geopolitycznej sytuacji Polski w ramach szeroko rozumianego Zachodu, Wschodu i konfliktu między nimi, oraz wstęp do „Księgi Hańby”, bo wierzę, że po jego opublikowaniu prace nad całością księgi (która bezdyskusyjnie powinna powstać) ruszą pełną parą, zanim doświadczenie łajdactwa i podłości zacznie zacierać się w ludzkiej pamięci. „Księgę Hańby” winni jesteśmy Prezydentowi, Dowódcom, Pilotom, bo „Księga Hańby” jest jednocześnie cokołem stawianego im pomnika. Ponadto „Księga Hańby” ma nie zawierać niczego, co mogłoby rodzić kontrowersje, dlatego działania nakierowane na szkodzenie temu projektowi przyjmę jako świadectwo ludzkiej małości. Mam nadzieję, że swoje zdanie wyraziłem jasno, nikogo nie uraziłem, i że aktywność obywatelska w sprawie Smoleńska będzie utrzymywać się na dotychczasowym poziomie, na wszystkich frontach. Nie ma wroga po tej stronie. Trafność i zasadność hipotez zweryfikuje życie. Będę pierwszym, który bez żalu porzuci dziś bardziej przemawiającą do mnie hipotezę, jeśli okaże się nietrafna. Bo nie o satysfakcję w typowaniu hipotez tu przecież chodzi, ale o prawdę, i o to, co z tej prawdy wynika dla kraju. Niestety, jestem tak przytłoczony obowiązkami, że moje komentarze będą wyjątkowo oszczędne i zazwyczaj spóźnione, za co z góry przepraszam. Rolex

PEDOFILIA: BRUDNY SEKRET TALMUDU Od niemal wieku, zdominowany przez Żydów przemysł filmowy Hollywood i duże media w widoczny sposób wpływają na chrześcijańską Amerykę poza biblijnymi - moralnością i wartościami. Jednak w buncie hippisów w początku lat sześćdziesiątych, żydowskie media znalazły możliwości, aby przyspieszyć upadek moralny Ameryki. Zachęcając do narkotyków i pornografii przekonały Amerykę, że „wolna miłość” i wspólne życie poza małżeństwem są społecznie akceptowalne. Z zadziwiającą szybkością film, telewizja i media drukowane pomogły stworzyć pokolenie seksualnych libertynów. Pod koniec lat sześćdziesiątych, przyspieszyło to przejście ewolucji seksualnej do następnego etapu, homoseksualizmu. Teraz, ponad 40 lat później, nawet homoseksualizm stracił swoją atrakcyjność dla wielu dzieci i wnuków pokolenia hippisów. Pedofilia [seks z młodymi chłopcami i dziewczętami oraz pornografia dziecięca] jest najnowszą podziemną obsesją przechodzącą przez Amerykę i świat. Jesienią ubiegłego roku, zwracałem uwagę społeczeństwa na siłę lobby pedofilów w Kongresie; senator Edward Kennedy, długo wspierany przez homoseksualistów by poparł federalną ustawę antynienawiści, zdradził ich sprzyjając wyraźnie silniejszym i bardziej korzystnym pedofilom.

Zgniłe korzenie Na jakich moralnych podstawach opierają się Żydzi w mediach, aby mogli świadomie rozpalić i rozniecić płomienie seksualnego inferno, który nadal - pustoszy nasze kiedyś chrześcijańskie społeczeństwo?

Praktycznie wszyscy potentaci medialni, którzy założyli Hollywood i trzy wielkie sieci telewizyjne byli imigrantami lub ich dziećmi, głównie z ortodoksyjnych wspólnot żydowskich w Europie Wschodniej. Pod koniec XIX wieku, większość europejskich Żydów była ludźmi księgi. Ale ich księgą nie była Biblia. Był to Talmud babiloński. Do dziś Talmud pozostaje najwyższym moralnym, etycznym i prawnym autorytetem judaizmu. Czy Talmud dzieli podstawy zdrowej wartości moralnych z chrześcijaństwem? Raczej nie. Zamiast tego, Talmud jest marnym podłożem systemu religijnego, który odszedł daleko; jest to ten kod faryzejskiej niewiary, co Chrystus opisał jako „pełny wszelkiego plugastwa” (Mt 23,27). Szokujące to jest, że najbardziej szanowana instytucja judaizmu rzeczywiście popiera takie grzechy jak kłamstwo, łamanie przysięgi, jak i morderstwo pośrednie. I nawet sankcjonuje jeden z największych grzechów ze wszystkich: molestowanie dzieci.

Trzyletnie panny młode Kiedy Chrystus oskarżył faryzeuszy, że są duchowymi dziećmi szatana, w pełni zdawał sobie sprawę do czego byli zdolni. Żyjący w II wieku Symeon ben Yohai, jeden z największych rabinów judaizmu i twórca kabały, usankcjonował pedofilie - pozwalając na molestowanie dziewczynek nawet w wieku poniżej trzech lat! I ogłosił, że „neoficie, który jest w wieku poniżej 3 lat i 1 dzień wolno poślubić kapłana”. Późniejsi rabini odnoszą się do zatwierdzenia pedofilii ben Yohai jako „halakah” lub obowiązujące prawo żydowskie. Czy współcześni Żydzi wyparli się ben Yohai, adwokata gwałtów na dzieciach? Raczej nie. Dzisiaj w rodzinnym mieście ben Yohai – Meron [Izrael], dziesiątki tysięcy ortodoksyjnych i ultra-ortodoksyjnych Żydów zbierają się corocznie na dni i noce, by śpiewać i tańczyć, ku czci jego pamięci. Talmud obfituje w odniesienia do pedofilii. Zajmują one znaczną część traktatów Kethuboth i Yebamoth i są entuzjastycznie popierane przez definitywne opracowania prawne Talmudu, Traktat Sanhedryn.

Faryzeusze popierali seks z dziećmi Rabini z Talmudu są znani z prawnych kruczków i wykrętnych debat. Ale mają rzadkie porozumienie o ich prawie do molestowania 3-letnich dziewcząt. W przeciwieństwie do wielu gorąco dyskutowanych kwestii, rzadko występuje sprzeciw wobec dominującej opinii (wyrażonej w wielu jasnych fragmentach), że pedofilia jest nie tylko normalna, ale również zgodna z pismami! To tak, jakby rabini znaleźli egzaltowaną prawdę, której majestat ucisza debatę. Ponieważ autorytety talmudyczne, którym jest tak znane sankcjonowanie pedofilii, i ponieważ pedofilia jako „halakah” jest tak wyraźnie podkreślana, nawet tłumacze wydania Soncino Talmudu [1936] nie odważyli się wstawić przypisu sugerującego najmniejszą krytykę. Dodali tylko komentarz: „Małżeństwo, oczywiście, wtedy było zawierane w znacznie młodszym wieku niż teraz”. W rzeczywistości, przypis 5 do Sanhedrynu 60b odrzuca prawo rabina talmudycznego nie zgadzania się z poparciem pedofilii przez ben Yohai: „Jak mogą [rabini], w przeciwieństwie do opinii Simeona ben Yohai, który ma wsparcie w pismach, zakazywać małżeństwo z małymi neofitami?” To w Babilonie po wygnaniu za rządów Nabuchodonozora w 597 p.n.e., główni mędrcy judaizmu prawdopodobnie zaczęli oddawać się pedofilii. Babilon był zdumiewająco niemoralną stolicą starożytnego świata. Przez 1600 lat kwitła w niej największa na świecie populacja Żydów. Jako przykład ich zła, kapłani babilońscy mówili, że obowiązek religijny mężczyzny obejmował regularny seks z prostytutkami świątyni. Powszechnie tolerowano bestialstwo. Więc Babilończyków nie interesowało, czy rabin żenił się z 3-letnią dziewczynką. Ale po wygnaniu Żydów w XI wieku AD, najczęściej na zachodnie ziemie chrześcijańskie, gojowska tolerancja żydowskiej pedofilii nagle się zakończyła.

Nadal trwa szokująca sprzeczność: jeśli Żydzi chcą czcić transcendentną mądrość i moralne wskazówki faryzeuszy i ich Talmud, muszą akceptować prawo ich największych starożytnych mędrców do naruszania dzieci. Do tej pory żaden synod judaizmu nie odrzucił swoich nikczemnych praktyk.

Seks z „nieletnim” dozwolony Faryzeusze uzasadniali gwałt na dziecku, tłumacząc, że 9-letni chłopiec nie był „mężczyzną”. W ten sposób zwalniali go z Prawa Mojżeszowego: „Nie będziesz leżał z mężczyzną jak się leży z kobietą; jest to obrzydliwość” (Kpł 18:22) Jeden fragment Talmudu zezwala kobiecie, która molestowała młodego syna ożenić się z arcykapłanem. Stwierdza: „Wszyscy zgadzają się, że kontakt z chłopcem w wieku 9 lat i 1 dnia jest prawdziwym związkiem, podczas gdy dla osoby w wieku poniżej 8 lat nie jest”. Ponieważ chłopiec w wieku 9 lat jest niedojrzały płciowo, nie może „przerzucać winy” moralnie i prawnie na aktywnego sprawcę. Kobieta może molestować chłopca bez stawiania pytania o moralność: ”… obcowanie z małym chłopcem, nie jest traktowane jako akt seksualny”. Talmud mówi też, „chłopiec w wieku 9 lat i 1 dnia, który zamieszkuje z żoną swego zmarłego brata nabywa ją (jako żonę)”. Talmud wyraźnie uczy, że kobieta ma prawo poślubić i mieć seks z 9-letnim chłopcem.

Seks w wieku 3 lat i 1 dnia W przeciwieństwie do dictum Symeona ben Yohai, że seks z dziewczynką jest dozwolony w wieku poniżej 3 lat, ogólne nauczanie Talmudu jest takie, że rabin musi poczekać 1 dzień po trzecich urodzinach. Można ją wziąć do małżeństwa po prostu poprzez gwałt. Rabin Joseph powiedział: Chodźcie i słuchajcie! Dziewczynę w wieku 3 lat i 1 dzień można zdobyć do małżeństwa przez spółkowanie, i jeśli brat jej zmarłego męża żyje z nią, staje się jego.(Sanh. 55b) Dziewczyna w wieku 3 lat i 1 dzień może być poślubiona przez wspólne pożycie (Yeb. 57b) Dziewczyna w wieku 3 lat i 1 dzień może zostać nabyta do małżeństwa przez współżycie, i jeśli brat jej zmarłego męża żyje z nią, staje się jego (Sanh. 69a, 69b, Yeb. 60b) Nauczano: Rabin Symeon ben Yohai stwierdził: neofitce, która jest w wieku poniżej 3 lat i 1 dzień wolno poślubić kapłana, gdyż jest powiedziane, że wszystkie kobiety dzieci, które nie poznały mężczyzny przez leżenie z nim, utrzymują się przy życiu, i Fineasz (który był kapłanem, przypis mówi) na pewno był z nimi. (Yeb. 60b) Przykład Fineasza, kapłana, który sam poślubił nieletnią dziewczynę w wieku 3 lat, przez Talmud uważany jest za dowód, że takie dzieci „nadają się do współżycia”. Talmud uczy, iż molestowanie 9-letniego chłopca przez dorosłą kobietę nie jest „aktem seksualnym” i nie „rzuca na nią winy”, ponieważ chłopiec nie jest naprawdę „człowiekiem”. Ale używa przeciwnej logiki wobec sankcji za gwałt na dziewczynie w wieku 3 lat i 1 dzień: Takie dzieci są traktowane jako „kobiety” dojrzałe płciowo oraz w pełni spełniają wymagania małżeństwa. Faryzeusze z pewnością znali uraz odczuwany przez molestowane dzieci. Aby utrudnić dochodzenie odszkodowań, Talmud mówi, że ofiara gwałtu musi czekać do osiągnięcia wieku zanim byłaby możliwość odszkodowania. Musi udowodnić, że żyła i będzie żyć jako oddana Żydówka, i musi zaprotestować przeciwko utracie dziewictwa o tej samej godzinie kiedy osiąga wiek. „Kiedy tylko osiągnęła wiek i przez godzinę nie protestowała, więcej nie może protestować”. Talmud broni tych surowych środków jako niezbędnych, by zapobiec możliwości buntu gojowskiej dziecka-panny młodej przed judaizmem i wypłacania przyznanego jej odszkodowania jako pogance - bluźnierstwo nie do pomyślenia! Ale prawa dziewczynki nie mają z tym większego związku, gdyż „Kiedy dorosły mężczyzna ma stosunek z małą dziewczynką, to nic, gdy dziewczyna jest młodsza (trzy lata i jeden dzień) to jest tak jak włożyć palec w oko”. Przypis mówi, że „jak łzy przychodzą do oczu znowu i znowu, tak dziewictwo wróci do dziewczynki młodszej niż 3 lata”. W większości przypadków, Talmud potwierdza niewinność męskich i żeńskich ofiar pedofilii. Obrońcy Talmudu twierdzą, że to potwierdza niesamowite moralne zaawansowanie Talmudu i życzliwość wobec dzieci, mówią, że to pozytywnie kontrastuje z „prymitywnymi” społeczeństwami, w których dziecko mogłoby zostać ukamienowane wraz z dorosłym sprawcą. Faktycznie, rabini dla samoobrony, zamierzali udowodnić niewinność obu stron zaangażowanych w pedofilię: tak dziecko, jak i pedofila. Zabierali małemu chłopcu prawo do „zrzucenia winy” na napastnika. Tym samym, nie zapewniając żadnych znaczących szkód moralnych lub odwoławczych dla dziecka, Talmud wyraźnie pokazuje, po czyjej stoi stronie: rabina gwałciciela.

Powszechna pedofilia Gwałt na dzieciach praktykowany był w najwyższych kręgach judaizmu. Ilustruje to Yeb. 60b: Na ziemi Izraela było pewne miasto, w którym została zakwestionowana prawowitość mieszkańców i główny rabin wysłał rabina Romanos, który prowadził śledztwo i znalazł w nim córkę neofity, która była w wieku poniżej trzech lat i jeden dzień, i rabin uznał ją zdolną do zamieszkania z kapłanem. Przypis mówi, że była „małżonką kapłana”, a rabin po prostu pozwolił jej żyć z mężem, zachowując w ten sposób „halakah”, oraz dyktat Simeona ben Yohai gdzie: „Neofitka w wieku poniżej 3 lat i 1 dnia może poślubić kapłana”. Te dzieci-panny młode rzekomo miały z własnej woli uprawiać seks. Yeb. 12b potwierdza, że każdej dziewczynie w wieku poniżej 11 lat i 1 dnia zakazuje się stosowania antykoncepcji, ale „musi kontynuować współżycie seksualne w zwykły sposób”. W Sanhedrynie 76b udziela się błogosławieństwa mężczyźnie, który wyżeni swoje dzieci zanim osiągną dojrzałość płciową, a przekleństwo dla tych, którzy to czekają dłużej. Faktycznie niedokonanie tego do czasu, kiedy córka osiąga wiek 12 lat i 6 miesięcy, jak mówi Talmud, jest tak złe jakby ktoś „zwrócił zgubioną rzecz Cuthean” [Gojowi] - czyn, z powodu którego „Pan go nie oszczędzi”. Fragment ten mówi: „… jest zasługą wyżenić dzieci kiedy są małoletnie”. Mózg się lasuje z powodu krzywd wyrządzonych niezliczonej ilości dziewcząt, które były wykorzystywane seksualnie w judaizmie w okresie rozkwitu pedofilii. Takie wykorzystywanie dzieci, zdecydowanie praktykowane w II wieku, trwało nadal, przynajmniej w Babilonie, przez kolejnych 900 lat.

Fascynacja seksem Czytając uważnie Talmud, jest się przytłoczonym powtarzającą się fascynacją seksem, zwłaszcza przez wybitnych rabinów. Można przedstawić dziesiątki ilustracji w celu zilustrowania radości faryzeuszy, aby dyskutować o seksie i spierać się w jego najdrobniejszych szczegółach.

Rabini aprobując seks z dziećmi niewątpliwie praktykowali to co głosili. Ale do chwili obecnej czci się ich słowa. Simeon ben Yohai jest szanowany przez ortodoksyjnych Żydów jako jeden z największych mędrców i duchowych świateł, jakie widział świat. Członek najwcześniejszego „Tannaim” najbardziej wpływowych rabinów w tworzeniu Talmudu, stanowi większy autorytet dla pobożnych Żydów niż Mojżesz. Dzisiaj, otwarci pedofile Talmudu i obrońcy gwałtu na dzieciach bez wątpienia mieliby trudności w więzieniu za molestowanie dziecka. Ale tutaj jest to, co wybitny żydowski uczony, Dagobert Runes [który jest w pełni świadomy wszystkich tych fragmentów], mówi o takich „brudnych staruchach” i ich wypaczonych naukach [odnośnie faryzeuszy]:

Nie ma żadnej prawdy w chrześcijańskich i innych strukturach wobec faryzeuszy, którzy reprezentowali najlepsze tradycje swojego narodu i ludzkiej moralności. Czy nie są bardziej odpowiednie słowa Chrystusa? Biada wam, uczeni w piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości [Mt. 23:27,28] Pastor Ted Pike [11.10.2006]. Z książki Teda Pike’a „Israel: Our Duty, Our Dilemma” [Izrael: nasz obowiązek, nasz dylemat]

Tłumaczenie Ola Gordon

http://www.truthtellers.org/alerts/pedophiliasecret.html

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/2011/02/10/pedofilia-brudny-sekret-talmudu/

10 lipca 2012 "Demontaż państwa już się zakończył, teraz będą znikać ludzie”- powiedział szef IPN, pan Janusz Kurtyka, cztery dni przed odlotem do Smoleńska, na  uroczystości katyńskie.  Za cztery dni nastąpiła” katastrofa Smoleńska”, no i znikają ludzie.. Część zniknęła w samej „katastrofie”, w tym pan Janusz Kurtyka. A czy demontaż państwa już się zakończył? W każdym razie trwa.” Wariant rozbiorowy”  jak pisze pan Stanisław Michalkiewicz – jest realizowany. Ale – jak pisze portal ”Walla” Polska i Izraeal, szczególnie przez ostatnie dwa lata, zacieśniły współpracę strategiczną i wywiadowczą. Jeśli chodzi o sprzęt wojskowy- Polska zainteresowana jest zakupem izraelskich samolotów bezzałogowych, a pan minister Siemoniak odwiedził zakłady produkujące tego rodzaju sprzęt zaawansowany technologicznie. Jakoś mediów głównego nurtu dezinformacji nie obchodzą tego typu informacje.. Ważny jest jakiś pożar, wypadek, ktoś nie dopilnował psa, albo dziecka., znowu Policja Obywatelska złapała „pijanego” kierowcę. Wlepiła mu punkty karne. Ale jakoś sprawy zacieśniania współpracy Polsko – Izraelskiej- jakoś mało.. Nawet jak  rząd- w liczbie 55 osób- przebywał w lutym ubiegłego roku w Izraelu. Do tej pory nie wiadomo co tam robił i jakie sprawy omawiał.. A miała być „ przejrzystość”. W końcu 55 osób, w tym sam premier Donald Tusk i pan  rzecznik Graś..n No i pani Ewa Kopacz. A teraz nowa wiadomość, ale nie w głównym nurcie dezinformacji.. Ale na portalu „ Walla”. Honorowe obywatelstwo Polski otrzymał pan Meir Dagan, szef izraelskiej centrali wywiadowczej, to znaczy były szef Mossadu do roku 2009, właściwie do roku 2010. Przyznam się Państwu, że nie wiem, dlaczego pan Meir Dagan otrzymał polskie obywatelstwo.. To bardzo ważna postać w Izraelu, a Izrael  oznacza, że” Bóg prowadzi wojnę”.. To już nie jest „ sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze”- tylko prowadzi wojnę.. Bój zajmujący się prowadzeniem wojny.. I nie jest już” miłością”.. Pan Meir Dagan urodził się w Nowosybirsku w roku 1945. a z Polską chyba nie miał nic wspólnego.. Przynajmniej ja się na nic takiego nie natknąłem. A może obywatelem Polski  został w nagrodę za likwidację syryjskiego programu nuklearnego- „Operacja Orchard”?? A może za dowodzenie oddziałem Sayeret Rimon na terenie Palestyny? W każdym razie mamy nowego obywatela, i to szefa samego Mossadu.. A może nie chodzi o zasługi dla Polski. Może dopiero zasłuży sobie, dowodząc albo doradzając Polakom w sprawach wywiadowczych.. Ale na jakim kierunku? Chyba nie będzie pomagał wyłapywać „ antysemitów”??? ”Demontaż państwa już się zakończył, teraz będą znikać ludzie”.. Pożyjemy - zobaczymy.! Bo pozostaje nam się jedynie przyglądać, nie mając na nic ważnego wpływu.. Tak jak nie mieliśmy wpływu na organizację EURO 2012, oprócz ponoszenia kosztów, i będziemy je dalej ponosili, bo trzeba utrzymywać wybudowane stadiony. Podatnik wszystko wytrzyma.. We Wrocławiu już władze anulowały aneks do umowy przy budowie stadionu i będą domagały się jeszcze odsetek od firmy budującej stadion.(????) Jak było potrzeba przyspieszyć budowę- to aneks był potrzebny, teraz już jest po wszystkim- to aneks się anuluje, Kij- jak psa się chce uderzyć- zawsze się znajdzie.. W Warszawie kombinują jakby tu nie zapłacić podwykonawcom, ale nikt- jak na razie – nie ściga firmy, która organizowała budowę i nie płaciła nikomu faktur, oprócz faktur spływających od pana Marcinkiewicza, jako firmy doradczej.. Jak spenetrowali dziennikarze- jedynie te faktury były płacone.. I okazuje się, że UEFA praktycznie nie zapłaci żadnych podatków z tytułu dochodu z organizacji EURO 2012 w Polsce. Wszystko dlatego, że pani Zyta Gilowska, która pełniąc funkcję ministra finansów w rządzie pana Jarosława Kaczyńskiego podpisała stosowne dokumenty. Chęć organizacji EURO 21012 ze strony partii pana Jarosława Kaczyńskiego była tak silna, że ówczesna minister finansów pani Zyta Gilowska, oczyszczona z zarzutu współpracy ze Służbą bezpieczeństwa o ps. Beata- zgodziła się na zwolnienie UEFA z wszelkiego opodatkowania. Polski budżet nie będzie więc zasilony częścią dochodu Europejskiej Federacji Piłkarskiej, z tytułu dochodów piłkarzy, działaczy, sztabu szkoleniowego czy medycznego. UEFA nie  zapłaci też podatków z dywidendy, opłat serwisowych, opłat licencyjnych , dystrybucyjnych, a także przychodów  i tytułu praw marketingowych, medialnych  i handlowych. Gdyby te wszystkie opłaty zebrać, może wyszlibyśmy chociaż na zero.. A tak mniej niż zero, z niecierpliwością czekam na ostatecznie finansowe podsumowanie” balangi” pod nazwą EURO 2012.. Poszło na to kupę miliardów, zostaną chociaż drogi chociaż dwa razy droższe niż normalnie. Ale sytuacja była nienormalna.. Czas gonił i należało przyspieszać. A przyspieszanie kosztuje - tak jak zwykle. Austria i Szwajcaria organizując poprzedni turniej twardo negocjowali z UEFA sprawę płaconych podatków, które jednak podatki odprowadzić musiało.  Bo kasa-  to kasa. Nie wolno ustępować, a potem płacić z kieszeni podatnika.. Ale czy rządzące Polską elity w ogóle podatnik obchodzi? O tyle, ile z niego można wyrwać pieniędzy! Po to między innymi został stworzony taki kuriozalny system podatkowy, żeby przysłowiowa mysz się nie prześlizgnęła.. I żeby za wszystko trzeba było oddać  państwu biurokratycznemu -ostatnią koszulę… Demontaż państwa może i się zakończył, ale rabunek na pewno nie! Będzie trwał nadal, aż do kompletnego zadłużenia i likwidacji państwa polskiego.. No cóż… „Wariant rozbiorowy”! WJR

Dworak i inni do prokuratora - składam zawiadomienie Jak można była udzielać koncesji na rozpowszechnianie programów telewizyjnych podmiotom, których nie stać było nawet na zapłacenie opłat koncesyjnych? Wyręczam NIK i na podstawie wyników jej kontroli kieruję zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa w związku z seryjnym rozkładaniem na raty opłat koncesyjnych w Krajowej Radzie radiofonii i Telewizji.

Przewodniczący Dworak zapewniał publicznie, że koncesje otrzymują tylko podmioty wiarygodne finansowo. Rekiny a nie płotki. Tymczasem z kontroli NIK wynika, ze te rekiny, tuz po uzyskaniu koncesji zamieniały się w płotki i żebrały o rozłożenie opłat koncesyjnych na raty. Można to wyjaśnić tylko tak – albo fałszywe był ich zapewnienia o potędze finansowej we wnioskach o koncesje, albo fałszywe były zapewnienia o ich nędzy i rozpaczy we wnioskach o rozłożenie opłat na raty. Bo przecież nie sposób sobie wyobrazić, że sytuacja materialna gwałtownie się załamała na wieść o uzyskaniu koncesji. Wręcz przeciwnie – taka wiadomość mogła tylko polepszyć finanse koncesjonariusza. Jedno lub drugie wyjaśnienie kompromituje Radę i jej przewodniczącego – albo lekką ręka rozdawali koncesje i nie sprawdzali rzetelnie wiarygodności finansowej aspirantów, albo też hojną ręką rozdawali ulgi rekinom, którzy w żadnym razie na ulgi nie zasługiwali. NIK, mimo swoich znakomitych ustaleń, nie powiadomiła prokuratury. Powiedziała A, nie dopowiedziała B, więc ja dopowiadam i kieruję do Prokuratora Generalnego RP Andrzeja Seremeta następujące zawiadomienie:

Rawa Mazowiecka, 10 lipca 2012 roku Pan Andrzej Seremet Prokurator Generalny RP

Zawiadomienie o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstw poświadczenia nieprawdy oraz niedopełnienia obowiązków służbowych w związku z udzielaniem koncesji na rozpowszechnianie programów telewizyjnych i radiowych oraz udzielaniem ulg w opłatach koncesyjnych

 Na zasadzie art. 304 & 1 kpk zgłaszam zawiadomienie o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstw:

1) przez osoby występujące w imieniu niektórych podmiotów, ubiegających się udzielenie koncesji na rozpowszechnianie programów telewizyjnych lub radiowych, a polegające na poświadczeniu we wnioskach o koncesje nieprawdy co do wysokiej zdolności finansowej tych tych podmiotów, w celu wyłudzenia koncesji na rozpowszechnianie programów. Jest to przestępstwo opisane w art. 271 & 1 kk.

2) przez osoby występujące w imieniu niektórych podmiotów, które uzyskały koncesje na rozpowszechnianie programów telewizyjnych i radiowych, a następnie ubiegały się o uzyskanie rozłożenia na raty opłat koncesyjnych, przy czym osoby te poświadczały nieprawdę co do trudnej sytuacji finansowej, we wnioskach o rozłożenie opłat koncesyjnych na raty, w celu uzyskania takiego rozłożenia.Jest to przestępstwo opisane w art. 271 & 1 kk.

3) przez Pana Jana Dworaka, Przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (a w zależności od ustaleń faktycznych być może również innych członków Krajowej Rady) , polegającego na tym, ze w 2011 roku, nie dopełnił swoich obowiązków jako funkcjonariusz publiczny, przez to, ze zaniechał rzetelnego sprawdzenia kondycji finansowej podmiotów ubiegających się o koncesje na rozpowszechnianie programów telewizyjnych i radiowych, także nadużył swoich uprawnień w zakresie egzekwowania opłat koncesyjnych i podjął decyzje o rozłożeniu opłat koncesyjnych na raty w sytuacji braku podstaw do podjęcia takich decyzji, czym działał on na szkodę Skarbu Państwa i interesu publicznego, a ponadto działał on w warunkach przestępstwa ciągłego,

tj. przestępstwa z art. 231 & 1 kk w zw. Z art.12 kk.

Uzasadnienie Powyższe zawiadomienie kieruje w oparciu o informacje o wynikach kontroli budżetowej, przeprowadzonej w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji (informacja dostępna jest na stronie internetowej NIK), w której to informacji zawarty jest następujacy fragment:

...Zastrzeżenia NIK dotyczą niecelowego i niegospodarnego odraczania poboru dochodów budżetowych wskutek rozkładania na raty opłat koncesyjnych. W 2011 r. Przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, na podstawie uchwał KRRiT, wydał 45 decyzji o rozłożeniu na raty opłat za koncesje w łącznej kwocie 63.848,8 tys. zł, w tym 26 decyzji, na kwotę 32.434,6 tys. zł, dotyczyło koncesji wydanych w 2011 r. (57,8% ogólnej wartości opłat koncesyjnych naliczonych w 2011 r.). Kontrola czterech postępowań o rozłożenie na raty opłat koncesyjnych, na łączną kwotę 29.153,3 tys. zł wykazała, że Przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji wydał decyzje o rozłożeniu na raty opłat koncesyjnych na podstawie art. 33 ust. 2 i 3 ustawy o radiofonii i telewizji, art. 104 ustawy z dnia 14 czerwca 1960 r. Kodeks postępowania administracyjnego13 oraz przepisów działu III ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. Ordynacja podatkowa14. W decyzjach stwierdzano zachodzenie przesłanek ważnego interesu koncesjonariusza i interesu publicznego, wynikających z art. 67a § 1 pkt 1 ustawy Ordynacja podatkowa. W uzasadnieniu decyzji wykazywano również przesłanki uznania ważnego interesu koncesjonariusza, tj. trudną sytuację finansową, uniemożliwiającą dokonanie jednorazowego wydatku w wysokości pełnej opłaty, natomiast nie wykazywano przesłanek uznania ważnego interesu publicznego.... Powyższy fragment informacji NIK wskazuje, że w Krajowej radzie radiofonii i Telewizji na masowa skalę stosowane były przywileje w postaci rozłożenia na raty opłat koncesyjnych, w stosunku do podmiotów, które uzyskały koncesje na rozpowszechnianie programów telewizyjnych i radiowych. W 2011 rok takich decyzji podjęto 45, na łaczna kwotę ponad 63 mln zł, przy czym aż 26 z nich, na kwotę ponad 32 mln złotych, dotyczyło koncesji udzielonych w 2011 roku. Należy podkreślić, że zgodnie z art. 36 & 1 pkt. 2 ustawy o radiofonii i telewizji, w postępowaniu o udzielenie koncesji ocenia się w szczególności możliwości dokonania przez wnioskodawcę koniecznych inwestycji i finansowania programu. A zatem koncesje może otrzymać jedynie taki podmiot, który jest wiarygodny finansowo, którego stać na inwestycje finansowanie programu. Z pewnością nie spełnia takiego warunku podmiot, którego już na starcie nie stać nawet na zapłacenie opłaty koncesyjnej. Tymczasem w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji zaistniała taka sytuacja, ze liczne podmioty otrzymywały koncesje, zapewne w przekonaniu o ich pełnej zdolności finansowej, a wkrótce po uzyskaniu koncesji podmioty te okazywały się być niezdolne nawet do zapłaty opłaty koncesyjnej i domagały się daleko idących ulg w tych opłatach, zaś Przewodniczący Rady ulgi te hojną ręką rozdawał. Należy, zatem zasadnie podejrzewać, że albo te podmioty fałszywie zapewniały o swojej wydolności finansowej, zaś Rada i jej Przewodniczący zaniechali rzetelnego sprawdzenia ich wniosków, albo też podmioty te już po uzyskaniu koncesji fałszywie powoływały się na trudności finansowe, a Przewodniczący Rady bez sprawdzenia wnioski te uwzględniał. Mamy tu do czynienia z podejrzeniem kilku przestępstw. Istnieje podejrzenie, że:

Po pierwsze - podmioty ubiegające się o uzyskanie koncesji fałszywie zapewniały o swoich zdolnościach finansowych, a zatem osoby działające w ich imieniu dopuściły się poświadczenia nieprawdy, co do okoliczności mających znaczenie prawne (art.271 & 1 kk)

Po drugie – podmioty ubiegające się o rozłożenie opłat koncesyjnych na raty fałszywie zapewniały o swojej trudnej sytuacji finansowej, co analogicznie uzasadnia odpowiedzialność osób działających w imieniu tych podmiotów za poświadczenie nieprawdy określone w art 271 & 1 kk.).

Po trzecie – uzasadnione jest podejrzenie, że Przewodniczący Rady, a może też inni jej członkowie (w zależności od ustalonego podziału kompetencji i zadań) dopuścili się przestępstwa niedopełnienia obowiązku należytego sprawdzenia wniosków lub tez przekroczenia uprawnień i podjęcia decyzji o rozłożeniu należności na raty wobec podmiotów niespełniających warunków takiego rozłożenia. Pragnę zauważyć, ze w sytuacji, gdy wiarygodność finansowa podmiotu jest jednym z podstawowych warunków udzielenia koncesji na rozpowszechnianie programów telewizyjnych i radiowych, to trudno sobie wręcz wyobrazić, żeby niezwłocznie po udzieleniu koncesji sytuacja podmiotu, który otrzymał koncesję, pogorszyła się tak nagle i tak dalece, żeby nie był on zdolny do jednorazowej zapłaty opłaty koncesyjne. Logika postępowania wynikająca z przepisów prawa wskazuje, bowiem, ze podmiot niezdolny do zapłaty opłaty koncesyjnej, w ogóle nie powinien otrzymać koncesji, skoro, bowiem nie jest zdolny do uiszczenia opłaty koncesyjnej, to tym bardziej nie jest zdolny do poniesienia inwestycji i finansowania programu, czego wymaga art. 36 ustawy o radiofonii i telewizji. Dodam, że ustalone przez NIK postępowanie Rady budzi obawy o rzetelność całego procesu koncesyjnego i nierówne traktowanie podmiotów ubiegających się o koncesje. Wielce prawdopodobne jest, że jedne podmioty odprawiano z kwitkiem, jako niewiarygodne finansowo (np. Fundację Lux Veritatis, ubiegająca się o koncesje na rozpowszechnianie na multipleksie cyfrowym Telewizji Trwam), podczas gdy innym hojną ręką udzielano koncesji, ze z góry podjętym założeniem udzielenia ulg tuż po uzyskaniu koncesji. Z uwagi na powyższe, wobec poważnego, uzasadnionego podejrzenia przestępstw poświadczenia nieprawdy, co do okoliczności mających znaczenie prawne oraz przestępstw urzędniczych niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień na szkodę interesu publicznego – kieruję na ręce Pana Prokuratora Generalnego niniejsze zawiadomienie i proszę o podjęcie stosownych działań sprawdzających, a w dalszej kolejności śledczych. Z poważaniem Janusz Wojciechowski

Sprzedadzą lasy, na grzyby nie pójdziesz

Bezczelne i zuchwałe k…y nie odpuszczają… – admin.

Chodzisz do lasu na grzyby i jagody? Spacerujesz leśnymi ścieżkami wdychając świeże powietrze? Może to już ostatnie takie chwile! Rząd szykuje się do sprzedaży lasów państwowych! A przecież, jeśli knieje będą prywatne, właściciel ogrodzi teren i będzie ludzi szczuł ochroniarzami. A za zbieranie grzybów karze sobie słono płacić! To nie żarty! Rząd szuka pieniędzy, by ratować wiecznie dziurawy budżet i chce prywatyzować lasy. Prace nad ustawą już trwają. Jednym z wariantów rozpatrywanych przez ministerstwo jest prywatyzacja części Lasów Państwowych. Ministerstwo środowiska rozważa sprzedaż 36 tys. hektarów lasów.

– Prace nad zmianą dwudziestoletniej już ustawy o lasach są w toku. Wśród rozważanych zmian jest m.in. kwestia zwiększenia udziału Lasów Państwowych w przychodach budżetu państwa – informuje rzeczniczka ministerstwa środowiska Magdalena Sikorska. A tak po ludzku? Chodzi o to, by kolejna państwowa firma pozbywała się swego majątku! Pieniądze zasiliłyby kasę państwa.

– Niektórych kawałków lasów nie ma sensu utrzymywać, bo dojazd do nich jest bardzo drogi. Mówią to nawet leśnicy. Nie robiłbym katastrofy z tego, że sprzeda się maksymalnie 5 tys. hektarów, bo tylko tyle się nadaje. Teraz i tak te tereny niszczeją, bo stoją na nich stare, prawie nieużywane ośrodki wypoczynkowe – broni pomysłu Stanisław Żelichowski (68 l.) z PSL. Pomysłowi rządu PO-PSL już sprzeciwia się PiS.

– To skok na kasę – odpowiada mu Jan Szyszko (68 l.), były minister środowiska. Dlaczego tak myśli? Bo prywatny las każdy właściciel może ogrodzić, zabronić wszystkim wstępu. Nikt nie może tam zbierać grzybów, ani nawet spacerować – chyba że zapłaci właścicielowi. A za nieuprawniony wstęp na taki teren grozi grzywna – do 500 złotych. – Motywacja jest jasna. Trzeba sprzedać niedochodowe lasy w prywatne ręce, wtedy się na nich zarobi. Ale ludzie już z nich nie skorzystają – mówi Jan Szyszko.

http://media.wp.pl/

Kto tym bydlakom dał prawo sprzedawania  naszej wspólnej, przez Boga nam darowanej własności? Tę watahę trzeba wyrżnąć, drodzy rodacy. Nie, nie nawołuję do przemocy i zbrodni – ja cytuję wybitnych polityków z Platformy Obywatelskiej. – admin.

Tusk kłamał w prokuraturze Premier polskiego rządu powiedział śledczym m.in., że o wizycie prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu dowiedział się z mediów. Tymczasem z porównania zeznań Donalda Tuska oraz jego najbliższych współpracowników, do których dotarła „Gazeta Polska Codziennie”, jednoznacznie wynika, że premier zeznał nieprawdę. Zeznając w prokuraturze prowadzącej śledztwo w sprawie odpowiedzialności za katastrofę smoleńską, premier powiedział, że o wizycie prezydenta w Katyniu dowiedział się z mediów, po tym jak 3 lutego 2010 r. Putin zaprosił Tuska do wspólnego uczczenia ofiar Zbrodni Katyńskiej. Szef KPRM Tomasz Arabski twierdził, że jeszcze 4 lutego „nie miał wiedzy o tym, jaką decyzję, co do udziału w  uroczystościach katyńskich podjął prezydent RP”. Przeczą temu zeznania pracowników jego kancelarii, Kancelari Prezydenta oraz urzędników kilku ministerstw, które zgromadziła prokuratura prowadząca cywilny wątek nieprawidłowości ws. organizacji wizyty prezydenta i premiera w Katyniu w 2010 r. Zeznania współpracowników jednoznacznie obciążają Donalda Tuska. Dowodem na to, że rząd z wyprzedzeniem wiedział o planach prezydenta Kaczyńskiego, są m.in. zeznania Dariusza Górczyńskiego z departamentu wschodniego MSZ.
„Na podstawie notatki, z którą się zapoznałem, wiem, że 8 grudnia 2009 r. doszło do rozmowy pomiędzy min. Mariuszem Handzlikiem z Kancelarii Prezydenta a ambasadorem Rosji Grininem, w trakcie której m.in. Handzlik wskazał, że nie wyklucza wyjazdu prezydenta RP do Katynia w ramach obchodów 70. rocznicy zbrodni katyńskiej” – zeznał Górczyński.
Kancelaria Prezydenta 27 stycznia 2010 r. za pośrednictwem Mariusza Handzlika oficjalnie powiadomiła rząd o uczestnictwie Lecha Kaczyńskiego w obchodach. Taką informację otrzymał m.in. bezpośrednio min. Radosław Sikorski. Okazuje się, że mimo iż MSZ było oficjalnie powiadomione o planach prezydenta, nie przekazało tej informacji do naszego przedstawicielstwa w Moskwie. Jak zeznał bowiem Jerzy Bahr:

„O planowanej wizycie premiera Tuska ambasada wiedziała dużo wcześniej niż o wizycie prezydenta”.Przypominam sobie rozmowę jeszcze z końca roku 2009 z dyrektorem (Jarosławem) Bratkiewiczem (z MSZ) i chyba ministrem Kremerem. W trakcie rozmowy uczulono mnie, że wizyta premiera związana z obchodami rocznicy katyńskiej miała być apogeum w naszych stosunkach z Rosją – zeznał ambasador. Dlaczego uważano, że będzie to apogeum, skoro – jak zeznają Donald Tusk i jego współpracownicy – nie było wtedy wiadomo o wizycie premiera Putina w Katyniu, Bahr nie wyjaśnił. Prokuratura nie dociekała, dlaczego rząd zwlekał z powiadomieniem ambasady o planach wyjazdowych prezydenta. „Nie pamiętam, aby był rozważany scenariusz wspólnego udziału mojego i prezydenta Kaczyńskiego podczas uroczystości w Katyniu” – zeznał Donald Tusk, co stoi w sprzeczności nawet z zeznaniami jego najbliższego współpracownika Tomasza Arabskiego, który zeznał: „Ewentualne uroczystości z udziałem dwóch premierów w Katyniu były równoległą koncepcją do organizacji przez stronę polską uroczystości w Katyniu z udziałem premiera i ewentualnie prezydenta Polski”.
Mimo dowodów obciążających wysokich funkcjonariuszy państwa prokuratura cywilna umorzyła śledztwo.
Jutro o godz. 10 w Sejmie odbędzie się posiedzenie parlamentarnego zespołu badającego przyczynę katastrofy smoleńskiej. – Przedstawimy nieznane dotąd fakty i informacje dotyczące organizowania i rozdzielenia wizyt. Wskazują jednoznacznie na odpowiedzialność Donalda Tuska oraz kilku ministrów jego rządu za współdziałanie i w efekcie współodpowiedzialność za katastrofę – mówi Antoni Macierewicz, przewodniczący zespołu.
– Wysłaliśmy zaproszenia na posiedzenie do zainteresowanych stron, a także do Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga, która umorzyła śledztwo – mówi Bartłomiej Misiewicz, szef biura zespołu.
Anita Gargas, Katarzyna Pawlak

"Rząd współodpowiedzialny za katastrofę" O zeznaniach premiera Donalda Tuska w cywilnym wątku śledztwa smoleńskiego oraz planach zespołu badającego przyczyny tragedii smoleńskiej portal Stefczyk.info i wPolityce.pl rozmawia z posłem PiS Antonim Macierewiczem. Stefczyk.info wPolityce.pl: Jarosław Kaczyński mówił na konferencji prasowej, że kierowany przez Pana zespół przygotowuje odpowiedź na stwierdzenie Donalda Tuska, który zeznał w cywilnym wątku śledztwa smoleńskiego, że przyjmując zaproszenie Władimira Putina na wspólne obchody rocznicy zbrodni katyńskiej w 2010 nie wiedział o planach śp. Lecha Kaczyńskiego, a o pomyśle, by prezydent leciał do Smoleńska dowiedział się z mediów. Jak będzie wyglądała odpowiedź zespołu? Antoni Macierewicz: Rząd wiedział o planach Lecha Kaczyńskiego. Zamiary Prezydenta znane były rządowi od 27 stycznia 2010 roku. Premier Donald Tusk złożył fałszywe zeznania i powinien zostać pociągnięty do odpowiedzialności. On już kilkakrotnie składał fałszywe zeznania, choćby dotyczące decyzji o rozdzieleniu wizyt w Katyniu. To on podjął takie decyzje. Ta sprawa, jak i cały szereg dowodów, wskazujących na współodpowiedzialność premiera Tuska oraz ministrów za tragedię smoleńską, zostanie przedstawiona w Sejmie w środę o godzinie 10:00 na posiedzeniu zespołu badającego przyczyny katastrofy smoleńskiej. Rozważa Pan skierowanie zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa związanego z zeznaniami premiera Tuska? Zapewne będziemy składali takie zawiadomienia. Jak dalece rząd Donalda Tuska jest dziś uwikłany w kłamstwo? Czy członkowie władz są w stanie się uwolnić? Nie chcę wyrokować, czy premier i poszczególni ministrowie są w stanie wyjść z objęć kłamstwa. Z kłamstwa zawsze można wyjść. Do tego potrzebna jest tylko odpowiedzialność i odwaga cywilna. Jeśli ktoś nie umie wyjść z kłamstwa, a pełni wysokie funkcje w państwie, pomocny powinien być w tej sprawie prokurator. Prokuratura, która posiadała odpowiednią liczbę dowodów w tej sprawie, miała obowiązek postawić stosowne zarzuty ludziom współodpowiedzialnym za katastrofę smoleńską.

Czyli komu? Rząd jest strukturą hierarchiczną. Nie ma wątpliwości, że genezą dramatu smoleńskiego było porozumienie, jakie Donald Tusk zawarł z Władimirem Putinem w 2009 roku. Te ustalenia zdeterminowały bieg wydarzeń i odcisnęły swe piętno na całym procesie przygotowania wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. W tej sprawie widać niesłychane zaniedbania i pozostawienie Prezydenta RP na łasce lub niełasce strony rosyjskiej. Taka jest geneza tej tragedii. To jest odpowiedzialność rządu, ministra Klicha, ministra Millera, ministra Sikorskiego i ministra Arabskiego. Oni podejmowali odcinkowe decyzje, zdając sobie sprawę, że prowadzą one do wyeliminowania prezydenta Kaczyńskiego z prowadzenia polityki zagranicznej i zepchnięcia go na margines. Wizyta Lecha Kaczyńskiego nie została należycie zabezpieczona. Te decyzje i dowody zostaną przedstawione na posiedzeniu zespołu parlamentarnego. Niestety w tej sprawie prokuratura zaniechała obowiązku. To powinno mieć swoje konsekwencje, ale być może trzeba będzie na to czekać do zmiany rządu.

Kto dziś ma narzędzia nacisku na rząd? Kto może grozić polskiej władzy ujawnieniem kompromitujących wiadomości w tej sprawie? Największą wiedzę w tej sprawie, poza instytucjami i urzędnikami polskimi, mają Rosjanie. Oni fragmenty swojej wiedzy ujawniają, pokazując, że ostrzegali swoich rozmówców, że lotnisko w Smoleńsku jest niesprawne, że nie są w stanie zagwarantować bezpieczeństwa tej wizyty, że nie zamierzają się zajmować przylotem Prezydenta RP do Rosji, że będą traktować jego wizytę jako podróż prywatną, co nie ma odpowiednika w polskim prawie. Oni bardzo jasno formułowali swoje stanowisko - wizytą Prezydenta Kaczyńskiego zajmować się nie zamierzali. Skutkiem tego Prezydent RP i 100 najważniejszych osób w państwie zostało zawieszonych w próżni prawnej. Pozostawiono ich samym sobie. Odpowiedzialność za to ponosi rząd premiera Tuska. Szef rządu był informowany na bieżąco o całej sytuacji przez Tomasza Arabskiego. To jest jego obowiązkiem i nie mam wątpliwości, że minister Arabski tego obowiązku dopełnił. Rozmawiał saż

Kryzysu można uniknąć. Łatwo! Kolejny laureat Nagrody Nobla, amerykański ekonomista Nouriel Roubini, i Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego - tyle, że akurat p. prof. Roubini przewidział kryzys z 2008 r. Nazywano go wtedy żartobliwie "Doktorem Zagładą". Dziś już nikt sobie nie żartuje. Zwracam uwagę, że gdy w 2008 r. dziennikarze histeryzowali z powodu "kryzysu", ja się śmiałem i twierdziłem, że to nie jest żaden "kryzys". Prawdziwy kryzys dopiero nadejdzie. I właśnie nadchodzi. Czy jest on nieunikniony? Czy rzeczywiście za rok będziemy zarabiali o 10 proc. mniej niż teraz? Jeśli będą nami nadal rządziły te pasożyty z Brukseli i Warszawy, to niewątpliwie tak. Po czym to poznać? Po propozycjach rozwiązań. Poczytajcie sobie, Państwo, co pan Donald Tusk pisał 20 lat temu - gdy jeszcze był normalnym człowiekiem, a nie kukłą. Pisał to samo, co ja teraz: że jak jest kryzys, to trzeba obniżać podatki. A co proponuje teraz JE Donald Tusk? A to podwyżkę VAT, a to podatek katastralny w potwornej wysokości 1 proc. (a nawet 2 proc.), a to podatek od transakcji finansowych. Te podatki przez rok napędzą kasę do budżetu - a za rok gospodarka siądzie już nie o 10 proc., ale o 20 proc. Bo przecież jak podatek od buta wzrośnie, to szewc doliczy go do ceny. Jak podatek od sklepu wzrośnie, to sklepikarz też doliczy go do ceny buta. Jak cena buta wzrośnie, to część ludzi postanowi nadal wykoślawiać sobie nogi w starych zdartych butach. To chyba oczywiste? A jak ludzie kupią mniej, to gospodarka siądzie. Jak siądzie - to znów politykom do kabzy wpłynie mniej pieniędzy - i wymyślą nowy podatek!!! Tak więc podatki należy nie podwyższać, ale obniżać! I z tym akurat zgadzają się prawie wszyscy nobliści z ekonomii. A teraz uwaga: w obecnym kryzysie nowy grecki rząd zapowiedział, że podatki obniży. I co nastąpiło? Komisarze europejscy kategorycznie mu tego zabronili, grożąc, że w takim razie wstrzymają pomoc! Właśnie dlatego tłumaczę, że pod okupacją Unii Europejskiej nie mamy żadnych szans. Im który kraj dostał z Unii więcej pieniędzy, tym szybciej zbankrutuje. Bo przywykł do życia z darowizn! Tymczasem ja po raz kolejny powtarzam: dobrobyt nie pochodzi z darowizn. Dobrobyt nie pochodzi od rządu. Dobrobyt pochodzi z pracy. Dlatego właśnie należy obniżyć podatki, zaczynając od całkowitej likwidacji najgorszego podatku - podatku dochodowego. Podatku, który karze ludzi za to, że pracują. A im lepiej pracują, tym większą grzywnę państwo na nich nakłada. PIT, CIT, a także podatki od darowizn i kupna-sprzedaży powinny zostać konstytucyjnie zakazane, by każdy wiedział, że ta cholera już więcej nie wróci. Podatek dochodowy wprowadzono w USA w 1913 r. Przyszły rok to bardzo okrągła rocznica - i świetna okazja, by ten socjalistyczny wynalazek raz na zawsze zlikwidować! JKM

Polacy kochają tyranię JE Kazimierz Ryczan, biskup kielecki, powiedział na Jasnej Górze rzecz banalną – że d***kracja jest „fałszywym bożkiem”. Z ciekawości zajrzalem do komentarzy do tej informacji:

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114875,12092096,Biskup_Ryczan_na_Jasnej_Gorze__demokracja_to_falszywy.html?page=4&order=najstarsze&v=1&obxx=12092096 - i zdrętwiałem.

Gdy ja piszę jakieś dytyramby anty-d***kratyczne – to mniej-więcej połowa komentarzy jest przychylnych – a połowa nie. Padają rzeczowe argumenty... Tymczasem tam niemal wszystkie komentarze to pełne nienawiści i szydertwa wymysły. Tymczasem jest chyba oczywiste, że my w Polsce modlimy się o Chrystusa-Króla – a nie o „Chrystusa-prezydenta” oraz o Królestwo Boże na Ziemi – a nie o Bożą Republikę. Ci komentatorzy to miłośnicy Tyranii większości. Chcą mieć prawo – byle mieć 51% - wdeptać w błoto zgnoić, obrabować każdego, kto mysli inaczej. Pachołki d***kratycznego reżymu. Zdumiał mnie jeden głos – głos człowieka, który stwierdził, że ów Biskup mógł tak mówić, bo w Polsce jest d***kracja. Jest to oczywiste nieporozumienie. Biskup mógł tak mówić, bo d***kracja w Polsce jest na szczęście słaba, za to liberalizm jeszcze się kołacze. Chociaż z drugiej strony... Gdyby w Polsce zapanowała rzeczywiście d***kracja, to katolicka większość odebrałaby prawo głosu ateistom, innowiercom – i tym, co krytykują biskupów. Więc człowiek ten powinien się cieszyć, że w Polsce L*d Boży nie rządzi. Jeszcze. JKM

NAJLEPSZY NAUCZYCIEL – GŁÓD! Wyobraźmy sobie pasażera „Titanica”, który był katastrofistą – i już przy wsiadaniu na pokład głośno mówił, że to się źle skończy. Nikt mu, oczywiście, nie wierzył – bo „Titanic” był wedle projektantów „niezatapialny”. Tu przypominam tym, co wyśmiewają amatorszczyznę i wierzą tylko profesjonalistom, że Arkę budował amator Noe z synami-amatorami – a „Titanica” budowali fachowcy. Zastanówmy się przez chwilę: „Titanic”

wali teraz w górę lodową, jasnym się staje, że za kilka godzin zatonie. Czy teraz pasażerowie otaczają tego katastrofistę i mówią: „Ale Pan był przewidujący, dlaczego Pana nie słuchaliśmy...”? Ale-ż skąd! Wszyscy wrzeszczą: „Wykrakałeś!” – i dobrze, jeśli nie wyrzucą go od razu za burtę. A teraz wyobraźmy sobie inną sytuację: płynie sobie po oceanie jacht. Trochę sterany, trochę przecieka, żagle pocerowane i połatane... I oto w zbliżonym kierunku płynie potężny parowiec – a kapitan proponuje: „Przycumujcie do nas, popłyniemy razem! U nas ładownie pełne, zapas węgla starczy

z naddatkiem, spiżarnia pełna, orkiestra na pokładzie gra...”. I ludzie z jachtu chcą koniecznie przycumować – tylko

jeden Korwin-Mikke kręci nosem: „Coś ten statek podejrzanie jest przechylony na jedną burtę... A ponadto podejrzewam, że armator jest zadłużony po uszy i będziemy niedługo musieli dokładać się do napędzania tego kolosa...”. Nikt mnie jednak nie słuchał, ludzie z jachtu przyłączyli go sztywno do parowca, wbiegają co i raz na jego pokład, tańczą z pasażerkami – i w ogóle trwa euforia... tylko statek coraz bardziej nabiera wody, przechyla się na tę burtę – a od armatora płyną telegramy, by oszczędzać węgla i zdobyć jakieś pieniądze, bo jeden ze wspólników, Statkopoulos, przepił część kasy, a wspólnicy Navigolini oraz de Oceano y de las Profundis też jakoś zachowują się niewyraźnie... Czy załoga jachtu nie zacznie teraz drapać się w głowy i zastanawiać: „Może trzeba było posłuchać tego Mikkego? A tak w ogóle, to nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Cośmy się na pokładzie nażarli – tośmy się nażarli; cośmy pozaliczali pasażerek – tośmy pozaliczali. A teraz lepiej szybko i po cichu zejść do naszej łajby, odcumować i pożeglować byle gdzie, byle jak najdalej od tonącego kolosa?”. Przed referendum w sprawie Anschlußu do Wspólnoty Europejskiej niemal gardło sobie zdarłem, ostrzegając: „Przyłączamy nasz zaścianek do euro-zadupia, do zdychającej gospodarki,

do chorego człowieka świata”. Nie pomogło. Gdyby Właściciele III Rzeczypospolitej urządzili w 2009 roku referendum na temat wejścia do Unii Europejskiej – to już może bym to referendum wygrał... więc go nie urządzili. A teraz, proszę Państwa, już 68% ludzi jest np. przeciwko wejściu do strefy €uro – a tylko 17% za. Ankiet na temat wyjścia z Unii w ogóle ONI przezornie nie robią – bo mogłoby się okazać, że – podobnie jak w Wielkiej Brytanii – większość ma już dość okupacji Polski przez tę bandę rabusiów z Brukseli. Rabusiów gęsto przetykanych idiotami zakazującymi np. obcinania szczeniakom ogonów. Nigdy w historii Europa nie była rządzona przez takich łajdaków, takich cynicznych bandziorów, takich pazernych na nasze pieniądze sukinsynów – jak obecnie. I do tego te kompletne oszołomy od „równouprawnienia płci”, „niedyskryminacji mniejszości”, „ochrony środowiska” i „walki z Globalnym Ociepleniem”... Na naszej łajbie aż takich durniów i bandziorów nie było. Dlaczego? Bo u nas kasa nie była pełna, nie było nadmiaru węgla – więc gdyby u nas doszli do władzy tacy bandyci i idioci, to załoga jachtu zmarłaby z głodu! JKM

Strefa euro rozpada się i od Południa i od Północy Wygląda, więc na to, że strefa euro będzie rozpadała się nie tylko od Południa Europy ale także i od Północy tego kontynentu.

1. Mimo ponoć przełomowego już 20 szczytu UE, który odbył w dniach 28-29 czerwca w Brukseli, rozpad strefy euro jest bliższy niż kiedykolwiek. Do tej pory wielu ekspertów było przekonanych, że zacznie się on od krajów południa Europy, choćby wyjścia Grecji z tej strefy ale w poprzednim tygodniu taką możliwość zasygnalizowała także minister finansów Finlandii, stwierdzając, że ten kraj nie jest gotowy na uwspólnotowienie unijnych długów i jeżeli będzie do tego przymuszany, to zrezygnuje z waluty euro. Finlandia jest do tej pory jednym z 4 krajów strefy euro (obok Niemiec, Holandii i Austrii), które utrzymały najwyższy rating AAA, mimo tego, że musiała uczestniczyć w obydwu pakietach pomocowych dla Grecji, a także pakietach dla Irlandii i Portugalii.

2 .Przypomnijmy tylko, że na ostatnim posiedzeniu Rady Europejskiej w Brukseli ustalono, że środki dla mających kłopoty finansowe banków hiszpańskich, a być może i włoskich będą bezpośrednio pochodziły z EFSF i EMS i nie będą obciążały finansów publicznych Hiszpanii i Włoch. Z kolei kraje, które będą chciały skorzystać z obydwu funduszy (choćby przez wykup ich obligacji), muszą tylko przestrzegać zasad budżetowych UE i nie będą obciążane żadnymi dodatkowymi restrykcjami fiskalnymi, takimi jakie do tej pory serwowały pożyczkobiorcom MFW i KE. Wreszcie niewykorzystane środki z budżetu UE na lata 2007-2013 w kwocie 120 mld euro, mają być wykorzystane na dokapitalizowanie Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI - około 10 mld euro), oraz na przedsięwzięcia, które wzmocnią wzrost gospodarczy w krajach południa strefy euro. Kraje strefy euro wyraziły zgodę na przygotowanie przez EBC i KE koncepcji wspólnego nadzoru bankowego, który ma być pierwszym krokiem do utworzenia forsowanej przez Niemcy tzw. unii bankowej.

3. Rada się odbyła, odtrąbiono sukces, tyle tylko, że teraz okazuje się, że np. Finlandia nie chce wyrazić zgody na to aby obydwa europejskie fundusze pomocowe (EFSF i funkcjonujący od 1 lipca EMS), kupowały obligacje zadłużonych krajów Południa Europy. Ba to samo podnosi wielu posłów do niemieckiego Bundestagu. Zdecydowali się oni na zaskarżenie zgody Angeli Merkel na takie wykorzystanie środków funduszy pomocowych do niemieckiego trybunału konstytucyjnego. Trybunał prawdopodobnie wypowie się w tej sprawie jeszcze w lipcu i może się okazać, że także Niemcy, nie mogą zgodzić się na takie rozwiązania. A bez udziału w wykupie obligacji włoskich i hiszpańskich przez EFSF i EMS już za parę tygodni okaże się, że ich rentowność urośnie do 7%, a plasowanie na rynku obligacji z taką rentownością oznaczałoby, że obydwa kraje w przyszłości nie zamierzają wykupować swoich obligacji.

4. Kraje strefy euro, mają więc ciągle na tapecie nie rozwiązane problemy krajów Południa Europy takich jak Hiszpania i Włochy, nie pozwala także zapomnieć o sobie Grecja. Nowo zaprzysiężony grecki rząd (choć wybory w tym kraju skończyły się po myśli Brukseli), już wczoraj ustami nowego ministra finansów na posiedzeniu w Brukseli, złożył propozycję wydłużenia terminu wprowadzenia drastycznych oszczędności budżetowych o kolejne 3 lata, a więc do roku 2017 włącznie. Tyle tylko, że zaakceptowanie tej propozycji, to konieczność znalezienia dodatkowych kilkunastu miliardów euro na sfinansowanie tej różnicy pomiędzy rokiem 2014 i 2017, a tego podatnicy europejscy mogą już nie znieść. To właśnie z powodu kolejnych pakietów pomocowych kierowanych do coraz to innych krajów strefy euro, nie wytrzymał rząd Finlandii i zapowiedział, że nie ma już ochoty na dalsze finansowanie bankrutów.

5. Wygląda więc na to, że strefa euro będzie rozpadała się nie tylko od Południa Europy ale także i od Północy tego kontynentu. Co więcej wiodące kraje Europy, są ponoć już do tego przygotowane. Coraz częściej słychać pogłoski, że Niemcy już jakiś czas temu, wydrukowały nowe marki i cierpliwie czekają kiedy będą mogły ich użyć. Kuźmiuk

Dudek o tym kto wejdzie do nowej partii Gowina Dudek "gdy za Gowinem pójdzie co najmniej 14 posłów,..Gdyby tak się stało, to rząd Tuska straci większość i albo będzie musiał zawiązać otwartą koalicję z Ruchem Palikota (lub - co mniej prawdopodobne - z SLD) Dudek „przyczyną jest uzmysłowienie sobie przez animatorów naszych mediów, że Jarosław Gowin  jest obecnie najpoważniejszym zagrożeniem dla stabilności układu rządzącego Polską. Dlatego to dopiero początek burzy jaka rozegra się wokół Gowina „.... ”Przystąpienie do tworzenia własnej formacji.”...”Gowinowi  pozostaną zaś dwa lata na wchłonięcie PJN, zebranie wszystkich sensownych dysydentów z PiS (źródło)

Pozwolę sobie nie zgodzić się z diagnozą profesora Dudka ,że potencjalne rozbicie Platformy przez Gowina jest zagrożeniem dla stabilności układu rządzącego Polska . Struktury , układ, który faktycznie kontroluje przestrzeń polityczną w Polsce to nie rząd , ani umiłowany przywódca , ani nawet nomenklatura Platformy , Dla tego układu stabilność władzy politycznej w Polsce jest zagrożeniem. Nawet wyjątkowo serwilistyczny Tusk , o którego oportunizmie i kunktatorstwie będą pisane doktoraty jeśli zostawić go zbyt długo przy władzy , zacznie kąsać rękę pana . W ciągu ostatnich dwudziestu lat dwukrotnie były podjęte próby zbudowania jak go nazywam „świętego Graala „ polskiej polityki , czyli suwerennego ośrodka władzy. Pierwsza próbę podjął Olszewski w 1922 roku , drugą Kaczyński w 2005 roku . Obie próby zakończyły się niepowodzeniem . To właśnie permanentna niestabilność, rozdrobnienie polskiej sceny politycznej j, jednym słowem „nierząd „ polityczny jest stabilizowany przez Niemcy ,Rosję i ich agenturę do której należy zaliczyć w dużej mierze służby I i II Komuny . Kluczowym problemem dla układu zarządzającego tym kontrolowanym „nierządu „ jest Kaczyński, charyzmatyczny polityk, którego Rymkiewicz słusznie nazwał największym polskim mężem stanu do czasu Piłsudskiego. Przy analizie kwestii Zamachu Smoleńskiego , , jego tła jest fakt ,że Jarosław Kaczyński miał lecieć razem z bratem. Po jego zabójstwie PiS zostałby rozbity , zniszczony . Agentura sprowokowałaby frakcje wewnątrz Pis do bratobójczej , wyniszczającej wojny. Tylko istnienie fenomenu współczesnej Europy, czyli realnej opozycji jak jest PiS powstrzymuje układ od usunięcia Tuska, rozczłonkowania Platformy i rozbici sceny politycznej na kilka słabych łatwych do manipulacji przez agenturę partii . Przywrócenia stanu „nierządu „ . Dudek w jednym ma rację . Układ faktycznie kontrolujący polską scenę polityczną w normalnej sytuacji , czyli gdyby zginał Kaczyński i PiS został zlikwidowany , użyłby Gowina i Schetynę do rozbicia Platformy . Tera jednak Gowin po utworzeniu nowej partii mógłby dołączyć do Obozu Patriotycznego . Mam jednak podejrzenia ,że Układ który musi przeprowadzić w najbliższym czasie operację zrobienia z Tuska kozła ofiarnego i jego podmiany i może rozważać postawie Gowina na czele Platformy, aby wygrać przyspieszone wybory . Być może jednak sytuacja jest już tak tragiczna, że Układ może zdecydować się na siłowe utrzymanie „nierządu „ . A do tego Tusk i jego ekipa idealnie się nadają . Rolę marionetki jaką jest Tusk ujawnił Rymanowski przed ostatnimi wyborami . W czasie programu wygadał się co planów politycznych Układu . Stwierdził ,że PiS się rozpadnie z powodu przegranych wyborów, a Platforma się rozpadnie ponieważ wybory ….wygra . Paradoks , sprzeczność. Wcale nie. Rymanowski potwierdził moją tezę ,że tylko paniczny strach Układu przed Kaczyńskim powoduje ,że Tusk jest jeszcze u władzy , a Platforma nie jest jeszcze rozbita Ci którzy nie wierzą ,że Polaka jest krajem , który celowo spycha się w stronę zapaści cywilizacyjnej pozwolę sobie przytoczyć ostatnie dane z tekstu Ziemkiewicza „Według agencji Bloomberg (ignorującej księgowe sztuczki ministra Rostowskiego) polskie zadłużenie tylko wobec instytucji zagranicznych na koniec pierwszego kwartału wyniosło 262 mld euro. Oznacza to ponad 70 proc. PKB i wzrost zadłużenia tylko w ciągu jednego (!) ostatniego kwartału o 11 mld euro„....”W pierwszym kwartale 2012 r. wzrósł także deficyt na rachunku bieżącym (o 1,2 mld euro w porównaniu z I kw 2011 r., do 4,34 mld euro, czyli do 4,7 proc. rocznego PKB). Pogłębiło się również ujemne saldo handlu zagranicznego – wartość polskiego eksportu we wspomnianym kwartale wyniosła 35,7 mld euro, a importu 37,9 mld euro. Co oznacza, że import urósł bardziej niż eksport o cały punkt procentowy w ujęciu rocznym. Według danych oficjalnych Ministerstwa Finansów o wykonaniu budżetu państwa w I kwartale 2012 r. wykorzystano 65,6 proc. zaplanowanego deficytu – 22 mld 957 mln zł wobec zapisanych w budżecie rocznym 35 mld. Jednocześnie zrealizowano 26,3 proc. zaplanowanych na cały rok wydatków (86 mld 485 ml wobec 328 mld 756 mln). Około 1,1 mld euro wydano na bieżącą obsługę długu zagranicznego. Z 4 tys. km dróg i autostrad obiecanych przez rząd na Euro 2012 oddano 600 km, wliczając w to kluczowe odcinki, na których uzyskano „przejezdność” tylko prowizorycznie. Większość z nich w najbliższym czasie trzeba będzie zamknąć w celu przeprowadzenia remontu. W światowym rankingu konkurencyjności, ogłoszonym na tegorocznym Światowym Forum Ekonomicznym Davos, polskie drogi uplasowano na miejscu 125., a koleje na 75. na 132 porównywane kraje świata. „Infrastrukturę lotniczą” oceniono jako 103., a porty morskie – 99.”.....(źródło)

Obraz ery „nierządu „Tuska . Aby naświetlić problem układu rządzącego. Czym jest ten układ rządzący , czy struktur jak coś takiego opisuje Staniszkis . Posłużę się przemyśleniami dwóch osób . Pierwsza to Michalkiewicz, który tak pisze „Państwa demokratyczne przyswoiły sobie mechanizmy totalitarne, tyle, że sprytnie je zakamuflowały, powierzając organizowanie ładu medialnego, podobnie jak przemysłu rozrywkowego, swoim tajnym służbom, które aranżują tam pozorny pluralizm. Pozorny – bo w sprawach istotnych z punktu widzenia władzy, której punkt ciężkości spoczywa poza oficjalnymi, tj. konstytucyjnymi organami państwa – WSZYSTKIE wielkie media, poza nielicznymi mediami niszowymi, prezentują identyczny, albo prawie identyczny punkt widzenia „....(więcej)

Drugie przemyślenia należą do Olszewskiego z jego wywiadu zatytułowanego „„ Obawiałem się że w katastrofie mogli zginąć obaj bracia Kaczyńscy „.....”„ W porozumieniach Okrągłego Stołu zawarta jest zasada, że nowa demokratyczna polska państwowość będzie budowana w oparciu o struktury PRL. Ta zasada została zakwestionowana w wyborach 4 czerwca 1989 r. przez większość Polaków. Tzw. strona solidarnościowo-opozycyjna nie skorzystała z tej okazji, aby odrzucić porozumienia i podyktować własne warunki odbudowy państwa. „.....”W rezultacie po przeszło 20 latach dominuje w naszym życiu politycznym nie tylko mentalność, ale także konkretne struktury i układy personalne z tamtego okresu. Próby zmiany tego stanu rzeczy podjęte w 1992 r. przez pierwszy rząd powołany po wolnych wyborach do parlamentu, a potem w 2005 r. po wyborze Lecha Kaczyńskiego na urząd prezydenta RP zakończyły się niepowodzeniem. W rezultacie mamy dziś w Polsce swoistą hybrydę prawno–ustrojową, w ramach której instytucje demokratycznego państwa prawnego współegzystują z personalnymi i organizacyjnymi układami postkomunistycznej proweniencji.” ( więcej)

I w tym kontekście fragment rozważań Dudka „ przyczyną jest uzmysłowienie sobie przez animatorów naszych mediów, że Jarosław Gowin  jest obecnie najpoważniejszym zagrożeniem dla stabilności układu rządzącego Polską. Dlatego to dopiero początek burzy jaka rozegra się wokół Gowina „....”Przystąpienie do tworzenia własnej formacji. Ten ostatni wariant ma sens tylko w przypadku  gdy za Gowinem pójdzie co najmniej 14 posłów, bowiem razem będą mieli szansę na stworzenie samodzielnego klubu parlamentarnego.  Gdyby tak się stało, to rząd Tuska straci większość i albo będzie musiał zawiązać otwartą koalicję z Ruchem Palikota (lub - co mniej prawdopodobne - z SLD), albo też zabiegać o jego poparcie przy każdym  istotnym głosowaniu.  Będzie to równoznaczne z ostatecznym przesunięciem PO na lewą stronę sceny politycznej, co z kolei stworzy nieco miejsca w jej centrum. Gowinowi  pozostaną zaś dwa lata na wchłonięcie PJN, zebranie wszystkich sensownych dysydentów z PiS ipoddanie się pierwszej znaczącej weryfikacji, jaką będą wybory do Europarlamentu w 2014. Zważywszy na wyniki sondaży, z których wynika, że rośnie liczba wyborców zmęczonych duopolem PO i PiS, ta weryfikacja nie musi wypaść negatywnie. Oczywiście może być i tak, że Gowin pozostanie w rządzie jako minister z powybijanymi zębami, który zamiast inicjować reformy, będzie  jedynie administrował resortem, jak to czyniło wielu jego poprzedników. To jednak wydaje się najmniej prawdopodobne.”...(źródło)

Marek Mojsiewicz


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Meg?bot Szukając siebie 1 800 Jeśli Widiziałeś Zadzwoń
trening 1, szybkie bieganie, Rozgrzewka (przed kazdym trningiem): 800-1000m
Catane 800 EC
800
800
800 801
EASY 800 d
Nokia Lumia 800
Instrukcja pralki Mastercook PF2 400 500 800 27,05,2002 LJ6A006L0
msr 7t 800 budowlany
Nokia BH 800 PL Instrukcja
L2 RNA jk v2 800
przykladowy test ubezp, 1) kwota snakcji dla oc kierowców- autobusy 800 euro
miernictwo 04b oscyloskop ox 800
Polar PTL 800 NTC, KODY Pralek i inne
twst matematyczny, materiały do pracy z autyzmem, Pomoce naukowe, 800 TESTY KOMPETENCJI

więcej podobnych podstron