Puff w Auschwitz
Agnieszka Weseli/02.07.2008 11:01
W nazistowskich obozach koncentracyjnych funkcjonowały domy publiczne, zakładane przez Niemców w ramach systemu motywacyjnego dla więźniów
Oto wyniki pionierskich w Polsce badań dotyczących Auschwitz-Birkenau.
"Kiedyś ogłoszono, że poszukują chętnych do lekkiej pracy, ona się zgłosiła (...), nie wiedząc, co to jest. Przyjął ją lekarz esesman. (...) Kiedy ją zbadał, powiedział: czy ty wiesz, gdzie pójdziesz? Ona mówiła: nie, nie wiem, mówili, że do lekkiej pracy, gdzie będzie dużo chleba. Więc on jej mówił: słuchaj, ta praca będzie polegała na tym, że będziesz miała do czynienia z mężczyznami, a poza tym jest taka rzecz, że będziesz miała przeprowadzony zabieg, który pozbawi cię możliwości macierzyństwa. Zastanów się, bo istnieje szansa przeżycia obozu, jesteś młoda, zapragniesz być matką – a wtedy to będzie już zupełnie niemożliwe. Ona mówiła – a co tam matką, matką. Ja chcę chleba". (Oświadczenie byłej więźniarki obozu Auschwitz-Birkenau Zofii Bator-Stępień, nr obozowy 37 255 – patrz nota na końcu artykułu).
"Nie (były) zmuszane, zgłaszały się ochotniczo (...). Oddawały się dobrowolnie. (...) Okłamywano je – mówiąc, że w zamian za to zostaną zwolnione, co jednak nigdy nie nastąpiło". (SS-Unterscharführer Oswald Kaduk, odpowiedzialny za dom publiczny w KL Auschwitz I).
W obozie Auschwitz I (macierzystym) dom publiczny, w którym miało pracować ok. 20 kobiet, założono w sierpniu 1943 r. Mieścił się w bloku 24, na parterze znajdowała się kancelaria obozowa, zaraz na lewo od bramy głównej. W listopadzie tego samego roku stworzono kolejny, z personelem mniejszym o połowę, w obozie Auschwitz III (Monowitz). Ulokowany został w odrębnym, otoczonym siatką baraku.
"Po otwarciu domu publicznego w poszczególnych blokach ogłoszono, że władze SS dokonały tego w trosce o więźniów i ich zdrowie psychiczne. Zachęcano, by więźniowie zapisywali się do kolejki, bo później będzie duży ruch". (Adam Jerzy Brandhuber, nr obozowy 87 112).
"Instytucja Puffu (burdelu) cieszyła się specjalnymi względami komendantury, która, oddając więźniom ten przybytek miłości, kierowała się osobliwymi celami. Miała to być kontrpropaganda na wiadomości przenikające do wolnego świata o strasznym życiu więźniów". (Władysław Fejkiel, nr obozowy 5647, pracownik obozowego szpitala).
System motywacyjny dla więźniów obozów koncentracyjnych, potocznie nazywany Frauen, Fressen, Freiheit (kobiety, żarcie, wolność), wszedł w życie w maju 1943 r. Dla osiągających szczególnie wysoką wydajność pracy przewidziano specjalne nagrody: prawo do częstszej korespondencji, dodatki żywnościowe, możliwość nabycia papierosów, a nawet zwolnienia z obozu (tylko w przypadku więźniów narodowości niemieckiej). Najbardziej pracowitym i posłusznym przysługiwały warte 2 reichsmarki bony na wizytę w obozowym domu publicznym.
"Jeśli któryś z więźniów otrzymał w nagrodę bon do domu publicznego (...), to musiał się zgłosić, bo w przeciwnym razie szukano go, ściągano do bloku 24 (przy okazji mógł być pobity), aby odbył swoją powinność". (Adam Jerzy Brandhuber).
"Otwarcie domu publicznego (w Auschwitz III-Monowitz) odbyło się w dosyć tragiczno-komicznej sytuacji. Pierwszych 10 »wybrańców« wyznaczył osobiście sam Lagerfuehrer Schoettl. Tyle tylko, że prawdopodobnie zapomniał o nich, więc stali – czekając – na mrozie ponad godzinę". (Paweł Stolecki, nr obozowy 6964).
Domy publiczne w obozach oficjalnie nazywano Sonderbau, budynkami specjalnego przeznaczenia. Określenie to przywołuje na myśl inne komanda specjalne, Sonderkommanda: zespoły więźniów obsługujących krematoria.
"Każda mieszkanka miała obowiązek »przepracowania« latem czterech seansów dziennie, a zimą pięciu". (Władysław Fejkiel).
"Chętni ustawiali się na korytarzu, potem na rozkaz wchodzili według kolejności do poszczególnych pomieszczeń". (Adam Jerzy Brandhuber).
"Po 20 minutach przyciskałem dzwonek i wszyscy mężczyźni opuszczali kabiny". (SS-Unterscharführer Oswald Kaduk).
Esesmani przez otwory w drzwiach pilnowali, czy więźniowie nie łamią regulaminu, określającego m.in. zdrowe pozycje stosunku, dbali o higienę i czystość rasową.
"I na tym odcinku Niemcy przestrzegali przepisów rasowych. Swoich obywateli zmuszali do obcowania z tłustymi niemieckimi blondynkami, a ciemne i zgrabne dziewczęta zostawiano do dyspozycji obywateli ras niższych". (Władysław Fejkiel).
"Wszystkie atrakcje lagrowe dostępne są tylko Aryjczykom". (Krystyna Witek, nr obozowy 6820, fragment grypsu).
"Żydom nie wolno było kobiet…". (SS-Unterscharführer Oswald Kaduk).
Dom publiczny otwarty był w dni powszednie po wieczornym apelu.
"(Leżąc w bloku szpitalnym) któregoś dnia obserwowałam młodą dziewczynę z ufryzowanymi włosami, oczy i rzęsy miała podmalowane henną, była w przepięknej koszulce koloru błękitnego z czarnymi koronkami, przez rękę miała przerzucony błękitny szlafroczek. Na nogach widać było jakieś pantofle na wysokich obcasach. (…) Nonszalanckim ruchem szła przez blok, przed nią szła blokowa, prowadziła ją do łóżka. Było to dla nas zjawisko. Malowana kobieta? Pewno przyszła z wolności!". (Zofia Bator-Stępień).
Pracowniczki domów publicznych wyprowadzano na spacer, kiedy inni więźniowie wracali po wielogodzinnej pracy w zabójczych warunkach. Nosiły cywilne sukienki i bieliznę (z walizek odebranych na rampie przyjezdnym z transportów), myły się we własnej łazience, mogły się malować, miały stałą opiekę lekarską, żywiono je według norm esesmańskich (tak zwaną kurwią zupą). Zamknięte w bloku, nie mogły brać udziału w systemie wymiany towarów i przysług.
"Codziennie zmieniały pokoje. Esesmanom chodziło o to, aby więźniowie, przychodzący do Puffu, nie nawiązali sobie bliższego kontaktu, żeby nie znali się z tymi, do których przychodzą". (Zofia Bator-Stępień).
Jedyny kontakt ze światem stanowili odwiedzający dom publiczny mężczyźni, zazwyczaj więźniowie funkcyjni, w większości Niemcy. Dzięki przywilejom i niewielkiemu obciążeniu inną pracą, a może jeszcze bardziej dzięki nieoficjalnym kontaktom z przedstawicielami władzy, kobiety z domu publicznego miały duże szanse na przeżycie obozu.
"Ta nasza rozmówczyni, po kilkudniowym odpoczynku, mówiła, że ona mogłaby pracować »tam« jeszcze do dzisiaj, co najmniej dziewięć miesięcy, dlaczego »oni« ją zwolnili, choć ich tak błagała". (Zofia Bator-Stępień).
Po kilku miesiącach w domu publicznym przynajmniej części pracownic przydzielano stanowiska funkcyjnych w obozie kobiecym. Wszystko to nie mogło poprawić ich obrazu w oczach współwięźniów, tym bardziej że niektóre jawnie okazywały sympatię wobec Niemców i więźniów funkcyjnych.
"Niemki same tam chętnie szły. Uważały dom publiczny za szczyt szczęścia. (…) Bardzo sobie chwaliły pobyt tam. (…) Miałam pacjentkę, która przyszła do obozu i mówiła, że pragnie wrócić do swego zawodu. Marzyła, żeby wyzdrowieć i pójść tam. (...) Nie znam wypadków zmuszenia Polek do pójścia do domu publicznego, widziałam tylko Niemki, które uważały to za wyzwolenie. Komendant obozu dostarczał im szminek i malowały się okropnie. Do Polek odnosiły się z nienawiścią, nie mówiły nigdy inaczej, tylko die Polacken (Polaczki)". (Dr Janina Kościuszkowa, nr obozowy 36 319, lekarka w obozowym szpitalu).
Sposób, w jaki mówią byli więźniowie o domu publicznym i jego pracowniczkach, pozwala ustawić się na właściwej pozycji: my, Polacy-polityczni, przeciwko zepsutym Niemcom i ich podopiecznym z burdelu.
"Wypasieni kapowie, blokowi, sztubowi i inni funkcyjni potrzebowali dziewczynek". (Józef Otowski, nr obozowy 10 070).
"Więźniowie polityczni (zatrudnieni w obozie Au III-Monowitz) bojkotowali tę instytucję i mogę powiedzieć, że było to zjawisko powszechne". (Tadeusz Petrykowski, nr obozowy 131 862).
"W mojej sztubie (mieszkałem wówczas w bloku 16) nikt się nie zgłosił, namowy nic nie pomogły". (Adam Jerzy Brandhuber).
"Muszę zaznaczyć, że burdel (w Auschwitz I) był bojkotowany tak przez komunistów, jak i przez innych poważniejszych więźniów politycznych". (Władysław Fejkiel).
Można też spojrzeć z innej strony: "Po wieczornym apelu tłumnie się zbierali Polacy i Niemcy, kto dobrze podkupił Kaduka, mógł liczyć na wejście do Puffu. (...) Setki więźniów odchodziło z myślą, że może jutro im się uda". (Lucjan Sobieraj, nr obozowy 1898, więzień funkcyjny).
"Chętnych było wielu – czasem przychodziło do 600 chętnych, z których wielu odprawiałem". (SS-Unterscharführer Oswald Kaduk).
W nocy, po zakończeniu oficjalnego czasu pracy, odbywały się niekontrolowane, zakazane wizyty. Więźniowie, często ci sami, którzy wcześniej legalnie korzystali z domu publicznego, krążyli pod budynkiem z prezentami (jedzeniem, intymną garderobą, kosztownościami) dla wybranych kobiet, które na piętro wciągały ich na sznurach. Więźniarki w domu publicznym, mimo ponawianych i surowych zakazów, odwiedzali też członkowie niemieckiej załogi obozu. Bywały więc one bardzo dobrze poinformowane. Ze wspomnień jednego z byłych więźniów można wnioskować, że miały duże zasługi dla obozowego ruchu oporu.
"W burdelu można się było dowiedzieć o faktycznej sytuacji Niemców na froncie, a także o tajnych posunięciach komendantury na terenie obozu". (Władysław Fejkiel).
W oświadczeniach padają określenia: element, któremu to zupełnie odpowiadało, typowe prostytutki, grymaśne pensjonariuszki, bogdanki, prostytutki, dla których pobyt w bloku 24 nie był czymś strasznym, panienki, dziewczynki.
Większość (bardzo nielicznych) relacji na temat domów publicznych w Auschwitz-Birkenau pochodzi od mężczyzn: więźniów politycznych, esesmanów, więźniów funkcyjnych, którzy byli podrzędną wobec SS instytucją władzy w obozie. Mniej świadectw dały kobiety więźniarki. Żadne nie pochodzi od kobiet, które pracowały w domach publicznych. Od kilkudziesięciu lat mówi się o nich – bez nich. Różnie, w zależności od tego, czy mówi były esesman, młody więzień funkcyjny-kryminalista, polityczny, młoda kobieta. Ironicznie, z dystansem, z pogardą, z potępieniem, lekceważąco.
W 1945 r. uciekająca przed Armią Czerwoną niemiecka załoga zniszczyła większość dokumentacji, w tym materiały dotyczące dwóch obozowych domów publicznych. Z nielicznych ocalałych dokumentów, poświadczających przeprowadzenie badań na obecność chorób wenerycznych, można odczytać nazwiska kilkudziesięciu kobiet, które pracowały w Puffach. Wydaje się, że jest wśród nich mniej więcej tyle samo Niemek co Polek. Część nosiła oznaczenie Aso, czyli aspołeczna. Może to oznaczać, że niemieckie władze porządkowe zatrzymały je i posłały do obozu za prostytucję, ale także za kontakty z mężczyznami zakazanej dla nich rasy, rozwiązłość, za to, że sprawiały "erotyczne wrażenie", a nawet za odmowę podjęcia pracy w domu publicznym poza obozem. To wszystko, co o nich wiemy.
Sprawa "panienek" z obozów koncentracyjnych jest zawikłana i niejasna. To, co nam o nich powiedziano, nie upoważnia do wydawania jednoznacznych ocen. Mimo to jeszcze w 1993 r. niemiecki historyk nazywał kobiety z obozowych domów publicznych "kurwami", a inny w 1979 r. zaliczył dom publiczny do "działalności kulturalnej" w obozie. Polski autor książki na temat pracy przymusowej w obozie Auschwitz-Birkenau widział dom publiczny jedynie jako element systemu nagród.
Kiedy mówi się o wojnie, nie mówi się o kobietach ani o przemocy w sferze seksualnej. Kiedy mówi się o przemocy seksualnej, myśli się o winie ofiar. A kiedy myśli się o prostytucji, nie uważa się jej za pracę. W Niemczech i Austrii historyczki zbierają relacje byłych pracowniczek domów publicznych i badają ten temat od końca lat 80. W Polsce wciąż lepiej go nie dotykać: mit Auschwitz jako miejsca podniosłej śmierci jest za silny. Kwerendy, które zaczęłam prowadzić w oświęcimskim archiwum w 2002 r., były wysiłkiem pionierskim.
Władze żadnego z wymienionych krajów do dziś nie uznały pracy kobiet w nazistowskich domach publicznych za przymusową. Nie wypłacono więc należnych odszkodowań kilkudziesięciu tysiącom kobiet, w tym ok. 150 byłym pracowniczkom obu domów publicznych na terenie obozu Auschwitz-Birkenau. Również rząd japoński nie przyjmuje odpowiedzialności za los od 60 do 200 tys. Chinek, Koreanek i kobiet z innych okupowanych krajów, które w latach II wojny światowej zmuszono do pracy w japońskich domach publicznych dla żołnierzy.
Agnieszka Weseli - obszarem badań autorki są oświadczenia byłych więźniów, zbierane i przechowywane w Archiwum Państwowego Muzeum Oświęcimskiego (APMO) od 1954 r. 134 tomy zespołu zawierają ponad 3 tys. oficjalnych relacji byłych więźniów, świadków wydarzeń, robotników przymusowych oraz zeznania procesowe członków niemieckiej załogi obozu. Archiwum mieści się w bloku 24, na 1 piętrze, gdzie znajdował się dom publiczny.