409

Terror OUN w 1930 roku Na przełomie 1929 i 1930 Julian Hołowiński, komendant krajowy OUN otrzymał polecenie wszczęcia akcji sabotażowej i terrorystycznej w Małopolsce Wschodniej. Czynniki historyczne spowodowały wytworzenie się wśród Ukraińców wyraźnych różnic politycznych i kulturowych. Ich zewnętrznym wyrazem była granica wyznaniowa, biegnąca wzdłuż tzw. kordonu Sokalskiego. W parze z odmiennością wyznaniową szły także różnice w poziomie uświadomienia narodowego, aktywności życia kulturalnego i politycznego. Ziemie byłego zaboru austriackiego spełniały w II RP rolę głównej siedziby ukraińskich prądów nacjonalistycznych, stanowiły też zasadniczy teren działania najniebezpieczniejszego dla państwa polskiego ruchu terrorystycznego. Już w lipcu 1920 roku na terenie województw południowo-wschodnich rozpoczęła działalność nacjonalistyczna organizacja „Wola”, której celem było „przygotowanie przez tajne wojskowe organizacje w odpowiednim momencie wystąpienia przeciw wrogom narodowym”. Na czele organizacji stali: Roman Daszkiewicz, Jarosław Czyż, Wasyl Kuczebski oraz Michał Matczak. W początkach 1921 roku działacze ci na naradzie we Lwowie postanowili powołać tajną organizację wojskową – Ukraińską Organizację Wojskową (UOW).W połowie 1921 roku na czele organizacji stanęli działacze antypetlurowskiej opozycji, którzy głosili hasła odbudowy Zachodnio-Ukraińskiej Republiki, za najważniejszego wroga uznając Polskę. 15 września 1921 roku Stefan Fedan dokonał we Lwowie nieudanego zamachu na Naczelnika Państwa i wojewodę Grabowskiego. Czyn ten stanowił szczytowy moment tzw. pierwszego wystąpienia UOW, w czasie, którego dokonywano licznych zamachów na urzędników i policjantów. Policja sprawnie rozpracowała organizację, a większość członków kierownictwa organizacji została aresztowana. Latem 1921 roku powrócił do polski z Wiednia płk. Eugeniusz Konowale, szybko przejmując władzę na UOW. Zniósł kolegialny system zarządzania organizacją, zorganizował sztab, sam stając się wszechwładnym komendantem. Przejęcie władzy nad organizacją przez Konowale doprowadziło do nowej fali aktów sabotażu i terroru. Jesienią 1922 roku zginął z ręki członka UOW jeden z przywódców ruchu ugodowego – prof. Izydor Twardochleb. Kolejna sprawna akcja policji polskiej doprowadziła do nowych aresztowań działaczy UOW. W tym czasie UOW wspierana była przede wszystkim przez Czechosłowację, której władze, poprzez stypendia, przyciągały młodzież ukraińską do czeskich wyższych uczelni. W Czechach utworzono także ośrodki szkoleniowe UOW, a centrum działalności władz organizacji stała się Praga. Podobny stosunek do ukraińskich nacjonalistów miała Litwa, przydzielając Ukraińcom spore subwencje pieniężne i zezwalając na wydawanie w Kownie pisma „Surma”. Na przełomie 1922 i 1923 Konowalec nawiązuje współpracę z niemieckim sztabem generalnym. Od tego momentu swą działalność i orientację polityczną związał z Niemcami, którzy udzielali Ukraińcom pomocy materialnej, w zamian żądali prowadzenia wywiadu na rzecz Berlina. Stosunki te uległy zacieśnieniu po 1926 roku, wtedy to siedzibę Głównego Prowydu UOW przeniesiono do Berlina. Wszelkiego rodzaju akcje sabotażowe, dywersyjne, terrorystyczne i szpiegowskie prowadzone przez UOW, a potem OUN (powstała w 1927 w wyniku zjednoczenia UOW i SUNM – Sojuszu Ukrajinskoj Nacjonalnej Mołodi) na terenie Małopolski Wschodniej, były koordynowane przez niemieckich mocodawców. Najgłośniejszymi akcjami UOPW były: zamordowanie dyrektora seminarium ruskiego Safrona Matwijasa w Przemyślu w 1924 roku, zamach na prezydenta Wojciechowskiego we Lwowie 15 września1924 roku, napady na ambulanse pocztowe w latach 1924-1925, nieudany zamach na wojewodę Henryka Józewskiego w 1926 roku, zamordowanie posła sowieckiego w Warszawie w 1927 roku, zamieszki we Lwowie w październiku 1928 roku, napad na konsulat sowiecki we Lwowie w grudniu 1929 roku. Dekalog ukraińskiego nacjonalisty głosił: „Nie zawahasz się spełnić najgorszej zbrodni, kiedy tego wymaga dobro sprawy”. „Nienawiścią i postępem będziesz traktował wrogów swego narodu. Będziesz dążył do rozszerzenia siły, bogactwa i obszaru państwa ukraińskiego droga ujarzmienia cudzoziemców”. W tym duchu biuletyn OUN stwierdzał: „Nacjonalizm ukraiński nie liczy się z żadnymi ogólnoludzkimi przepisami solidarności, sprawiedliwości, miłosierdzia, humanitaryzmu”, wobec tego „każda droga, która prowadzi do najwyższego celu jest naszą drogą, bez względu na to, czy u innych nazywać się będzie bohaterstwem czy podłością”. Ta sama broszura nawoływała: „Trzeba krwi – dajemy morze krwi! Trzeba terroru – uczynimy go piekielnym. Trzeba poświęcić dobra materialne – nie zostawimy sobie niczego. Nie wstydźmy się mordów, grabieży i podpaleń. W walce nie ma etyki! Etyka na wojnie – to pozostałość niewolnictwa, narzuconego przez zwycięzców zwyciężonemu…” Celem OUN było wywalczenie niepodległego i niezależnego państwa ukraińskiego, składającego się ze wszystkich ziem zamieszkałych przez Ukraińców. Małopolskę Wschodnią i Wołyń nazywano „zachodnimi ziemiami Ukrainy”. OUN występowała przeciwko jakiemukolwiek porozumieniu z Polską, traktując takie propozycję, jako zdradę narodową. Na przełomie 1929 i 1930 Julian Hołowiński, komendant krajowy OUN otrzymał polecenie wszczęcia akcji sabotażowej i terrorystycznej. Trwała ona od lipca do listopada 1930 roku i objęła swoim zasięgiem cały obszar byłej Galicji Wschodniej. Rozpoczęła się od pojedynczych napadów na majątki znanych polskich osobistości: generałów, byłych wojewodów, byłych ministrów. Następnie akcja rozszerzyła się na obiekty państwowe oraz wszystkich bez wyjątku Polaków. Była to walka skierowana przede wszystkim przeciwko polskiej części ludności, ale jej celem było osłabienie siły państwa polskiego oraz dalsze utrudnienie współżycia polsko-ukraińskiego. W artykule opublikowanym w październiku 1930 roku w chicagowskiej „Ukrainie” – organie OUN, otwarcie napisano, iż „nie pozwolimy, by pokój zapanował na ukraińskich ziemiach niewoli. (…) Pięści wroga w pokorze lizać nie będziemy. A śmierć i zniszczenie będziemy siać między jego szeregami. Nie tylko przez pojedyncze zamachy, ale i przez masowe wystąpienia, organizowane od czasu do czasu.” Celem akcji wedle autora wspomnianego artykułu było „przez wywołanie niepokoju i anarchii pogłębić zagranicą przekonanie o niepewności granic państwa polskiego, oraz braku jego wewnętrznej konsolidacji, a także zamanifestować przeciwpolskie nastroje ludności ukraińskiej”. Nie bez znaczenia była także chęć wykazania się przed niemieckimi mocodawcami oraz ukraińskimi organizacjami w Ameryce, stąd OUN otrzymywała dość poważne fundusze i gdzie pojawiło się pewne niezadowolenie ze sposobu wydatkowania tych pieniędzy. Przywódcy OUN chcieli także zniweczyć liberalną w stosunku do Ukraińców politykę rządu polskiego. O tej ugodowości najlepiej świadczył fakt, iż w Małopolsce Wschodniej 60% sędziów stanowili Ukraińcy, a w Polsce ukazywało się ponad 30 czasopism ukraińskich.

Oficjalnie za początek akcji sabotażowej przyjęto 12 lipca 1930 roku, w którym to dniu poprzecinano druty telegraficzne na linii Rawa Ruska – Bełżec. Latem w czasie żniw, najłatwiej było wykonać masowe podpalenia. Ponadto okres wakacji sprzyjał akcjom młodzieży OUN. Największe nasilenie akcji ukraińskich nacjonalistów miało miejsce we wrześniu, kiedy zanotowano 101 ( w sumie w czasie całej kampanii – 186 aktów) podpaleń, zamachów, sabotażu i grabieży. W październiku 1930 roku następuje wstrzymanie akcji, co spowodowane było decyzją rządu polskiego o rozpoczęciu akcji pacyfikacyjnej. Należy podkreślić, iż akacja sabotażowa w Małopolsce Wschodniej objęła tylko połowę powiatów. Najgorzej pod tym względem przedstawiało się województwo tarnopolskie, gdzie na 17 istniejących powiatów w 13 stwierdzono akty sabotażu. Drugie miejsce zajmowało województwo stanisławowskie – na 16 powiatów , akty terroru zanotowano w 9 powiatach. W województwie lwowskim na 27 powiatów, akcje ukraińskie objęły tylko 10 powiatów. W obliczu niebezpieczeństwa wojny domowej Józef Piłsudski, który od 25 sierpnia 1930 roku stał na czele rządu, nakazał pacyfikację powiatów Małopolski Wschodniej, uznając, iż „podpaleń, sabotaży, napadów i gwałtów w Małopolsce nie wolno traktować, jako powstania”, ale jako rodzaj zakłóceń porządku publicznego. Premier nakazał przywrócenie spokoju poprzez ścigania sprawców aktów sabotaży oraz zastosowanie represji policyjnych wobec popierającej ich ludności, „a gdzie to nie pomoże – kwaterunek wojskowy”. Można, więc mówi o trzech formach kontrakcji władz polskich, a mianowicie: zarządzeniach prewencyjno-represyjnych, policyjnej akcji represyjnej i manewrowych operacjach oddziałów wojskowych. Ze strony polskiej użyto w sumie ponad tysiąc policjantów oraz 8 szwadronów z pułków stacjonujących na terenie DOK Lwów. Oddziały wojskowe otrzymały przed wymarszem surowy nakaz unikania wszelkich gwałtów i nadużyć. Do każdego szwadronu przydzielono po dwóch żandarmów. W wyniku akcji policji polskiej aresztowano w sumie ponad 1700 osób, spośród których ponad 110 przekazano władzom sądowych, pozostałe zostały zwolnione po przesłuchaniu przez policję. Zarekwirowano ponad 1200 karabinów, 300 strzelb, 550 rewolwerów, 400 bagnetów. W toku całej akcji, ze względu na masowy udział w sabotażach uczniów szkół ukraińskich, władze zamknęły kilka szkół oraz IV gimnazjum państwowe z ruskim językiem wykładowym w Tarnopolu, gdzie zlikwidowano nielegalną organizację „Mohikany, której członkowie brali udział w akcjach sabotażowych. Zawieszono działalność prywatnych gimnazjów ruskich w Rohatynie, Stanisławowie oraz Drohobyczu. Prasa rządowa i narodowa wspierała akcję pacyfikacyjną, choć pisma piłsudczykowskie wskazywały, iż „najważniejsza jest dla nas, że ludność (ukraińska – Godziemba) w swojej masie ocenia sytuację realnie i trafnie wchodząc na drogę współpracy z rządem, uznaje i podporządkowuje się polskiej racji stanu”. Narodowcy natomiast podkreślali, iż Polacy muszą „na te wzmożone zakusy odpowiedzieć wzmożoną solidarnością i twardą postawą. Twardej ręki domagamy się również od rządu. Nie tylko w tępieniu zbrodniczości, ale i w dławieniu jej źródeł”. Całkowicie odmienne stanowisko zajmowały środowiska lewicowe, protestujące przeciw stosowaniu represji zbiorowych wobec Ukraińców. Po osiągnięciu pierwszego etapu zamierzonej akcji – wzmożenia antagonizmu polsko-ukraińskiego, OUN przystąpiła do realizacji kolejnej fazy, polegającej na przeprowadzeniu akcji protestacyjnej na arenie międzynarodowej. Do Genewy przyniósł się komendant Eugeniusz Konowalec, który rozpoczął akcję wysyłania petycji do Ligi Narodów. Do koordynowania akcji powołano komitet centralny oraz założono cztery agencje prasowe (w Pradze, Brukseli, Genewie i Londynie), które wydawały codziennie biuletyny w różnych językach oraz przygotowały obszerne memoranda do Ligi Narodów oraz rządów szeregu państw. Organizowały również wiece i wysyłały pracy artykuły i komunikaty o polskich represjach w stosunku do Ukraińców w Małopolsce Wschodniej. W tej sytuacji Warszawa przystąpiła do kontrakcji dyplomatycznej, ujawniając Radzie Ligi Narodów tajne dokumenty, obciążające w sposób jednoznaczny rząd niemiecki o subsydiowanie terrorystycznych organizacji ukraińskich. Równocześnie podkreślano zdecydowanie, iż akcja pacyfikacyjna władz polskich była rezultatem sabotaży terrorystów ukraińskich, które wyrządziły dotkliwe straty spokojnym obywatelom obu narodowości. Ostatecznie w styczniu 1932 roku Rada Ligii Narodów uznała, iż Ukraińcy sprowokowali pacyfikację terrorystycznymi akcjami, a „rząd Polski nie prowadzi w stosunku do mniejszości ukraińskiej polityki systematycznego ucisku i siły”. Równocześnie jednak zaapelowano do Warszawy o ukaranie sprawców nadużyć popełnionych w czasie akcji pacyfikacyjnej oraz kontynuowanie polityki ochrony praw mniejszości narodowych.

Wybrana literatura:

A. Chojnowski – Koncepcje polityki narodowościowej rządów polskich w latach 1921-1939

R. Torzecki – Kwestia ukraińska w Polsce w latach 1923-1929

K. Lewandowski – Sprawa ukraińska w polityce zagraniczne Czechosłowacji w latach 1918-1932

S. F. Składkowski – Strzępy meldunków

Godziemba's blog

Same fakty w "Fakcie" Jak już deklarowałem, zająłem się sukcesywnym nabywaniem prac „okołosmoleńskich”, gdyż kiedyś ludzie nie będą wierzyć, że w tak nachalny, obcesowy i zarazem prymitywny sposób, media dezinformowały o tak wielkiej zbrodni, jaką był zamach z 10 Kwietnia. Zakupiłem, więc książkę wydaną przez „Fakt”, a zatytułowaną, jakżeby inaczej „Cała prawda o Smoleńsku

(http://www.fakt.pl/smolensk-cala-prawda/index.asp).

Jak się możemy domyśleć, chodzi o „wypadek w Smoleńsku”, a nie miasto Smoleńsk, no ale to drobiazg przy tym, co możemy wyczytać w środku. Oczywiście jest zamieszczona i to na specjalnej, eleganckiej wkładce, pełna rekonstrukcja „lądowania” z pancerną brzozą, więc w te szczegóły wnikać już nie będę, ale też jest, niezwykle interesująca do analizy dezinformacji, rekonstrukcja faktów (s. 140-144). Można by powiedzieć: faktów smoleńskich. Niestety, jest ona zbyt długa, bym mógł ją zacytować w całości, ale przynajmniej kilka ważnych fragmentów muszę przywołać, bo gdybym je tylko omówił, to ktoś mógłby nie uwierzyć, że takie brednie się ukazują na ładnym papierze i w wielotysięcznym nakładzie. Przejdźmy, więc do tychże faktów, które, żeby nie było zbyt nudno, okraszę swoimi wrednymi komentarzami:

„(…) ok. 5.30 Z wojskowego lotniska na Okęciu w Warszawie startuje jak-40 z trzynastoma dziennikarzami. Reporterzy wsiadają do drugiego samolotu, który im podstawiono. Pierwszy ma awarię silnika. (startuje i wsiadają do drugiego? Który więc startuje? - przyp. F.Y.M.)

ok. 6.00 Lech Kaczyński dzwoni do brata. Jest jeszcze w Pałacu Prezydenckim i szykuje się do wyjazdu. W pawilonie na wojskowym lotnisku zaczynają się już zbierać podróżni. (wydawało mi się, że dużo wcześniej – przyp. F.Y.M.)

7.15 Na lotnisku w Smoleńsku ląduje JAK z polskimi dziennikarzami. Pilot w ostatniej chwili dostrzega we mgle światła lotniska. Cudem unika katastrofy (wydawało mi się, że por. A. Wosztyl mówił coś innego – przyp. F.Y.M.).

ok. 7.18 Para prezydencka dociera na lotnisko. Generał Andrzej Błasik melduje prezydentowi, że samolot jest gotowy do lotu. (jest jakieś zdjęcie tej chwili? - przyp. F.Y.M.)

7.25 Do lądowania w Smoleńsku podchodzi w gęstej mgle rosyjski IŁ-76 z samochodami do obsługi katyńskich uroczystości. Omal się nie rozbija. Kontrolerzy są przerażeni.

7.26 Pułkownik Nikołaj Krasnokucki mówi do kontrolerów w wieży kontrolnej w Smoleńsku: - Trzeba Polakom powiedzieć, nie mają, po co startować. Chodzi o tupolewa z prezydentem (a może o 2 samoloty? Czy Krasnokucki faktycznie mówi wtedy o tupolewie, czy po prostu o Polakach? - przyp. F.Y.M.: „09:26:38 Красн. Надо полякам сказать, какой для них, б**дь, вылет, ну глянь, вот уже этот… /Trzeba Polakom powiedzieć, jaki dla nich, k…a, wylot, no spójrz, o już ten…”).

7.27 Rządowy tupolew z 96 osobami na pokładzie startuje do Smoleńska (skąd wiadomo, że do Smoleńska, nic się w międzyczasie nie zmieniło? - przyp. F.Y.M.).

7.40 (w międzyczasie się nic ciekawego nie wydarzyło na lotnisku Siewiernyj ani w wieży ruskich szympansów – przyp. F.Y.M., nie chodzi mi tylko o „drugie podejście iła”, ale i o informację Plusnina: „09:28:47 РП Чего мне здесь-то не слышно ни хрена./Czemuś tu nie słyszę, ni cholery.
09:28:53
РП (нрзб) чего мне здесь-то не слышно (нрзб)./(niezr.) Czemuś tu nie słyszę. (niezr.)”) Pułkownik Krasnokucki wydzwania do centrum kierowania lotami w Moskwie. Alarmuje, że w Smoleńsku wyszła mgła. Gdy dowiaduje się, że polski samolot wyleciał już z Warszawy, prosi, by szukać dla niego lotniska zapasowego (skąd, więc „Faktowi” wiadomo, że nie znaleziono tego lotniska, skoro wieża nie jest wtajemniczona w korespondencję między Moskwą a załogą? - przyp. F.Y.M.)

ok. 8.00 W Smoleńsku zaczynają się zbierać urzędnicy i dyplomaci, którzy mają przywitać Lecha Kaczyńskiego. Jest już gęsta mgła. Czekający na lotnisku Polacy alarmują dyplomatów w Moskwie i w Mińsku na Białorusi, by byli przygotowani na powitanie prezydenta, jeśli samolot nie wyląduje w Smoleńsku i odleci na lotnisko zapasowe, (kto dokładnie alarmuje? - przyp. F.Y.M.).

8.04 Załoga tupolewa już wie o mgle w Smoleńsku. Ktoś w kokpicie mówi: - To będzie... makabra. Nic nie będzie widać. (oczywiście, bo stamtąd załoga/ktoś w kokpicie już widziała/widział to, co się dzieje w Smoleńsku – przyp. F.Y.M.)

8.20 Lech Kaczyński dzwoni z pokładu samolotu do lekarza, który w szpitalu opiekuje się Jadwigą Kaczyńską. Pyta o zdrowie matki.

ok. 8.22 Prezydent telefonuje do Jarosława Kaczyńskiego. Mówi, że z matką jest wszystko w porządku. Połączenie się urywa.

8.23 Kontrolerzy po raz kolejny próbują zaalarmować przełożonych w Moskwie, że ze względu na mgłę tupolew nie powinien lądować w Smoleńsku. Decyzji nie ma. Kapitan Protasiuk nawiązuje kontakt z wieżą w Smoleńsku. Kontroler lotu podaje nieprawdziwą widoczność – 400 metrów. Zaniża ją, żeby zniechęcić załogę do lądowania (potem podane są fakty związane z jakiem-40, a także: „no to mamy problem” oraz „nie ma decyzji prezydenta” - przyp. F.Y.M. no i:)

8.36 Do kokpitu zagląda szef sił powietrznych generał Błasik. Prawdopodobnie zaniepokoiły go informacje o złej pogodzie w Smoleńsku (to dopiero fakt – przyp. F.Y.M.)

8.39 (?? - a gdzie rozwiewka we mgle i skrzydlata orka o godz. 8.38? - przyp. F.Y.M. (http://freeyourmind.salon24.pl/286838,bilokacja-o-8-38)

Tupolew, owszem jest jeszcze wtedy, przynajmniej wedle ruskich stenogramów, daleko od lotniska Siewiernyj, ale przecież tam już się dzieje jakiś ciekawy lotniczy wypadek, czemu o tym „Fakt” nie wspomina, skoro dźwięki tego wypadku słyszał o 8.38 nawet gubernator obwodu smoleńskiego?) Kontroler lotu informuje załogę, że pas jest wolny. Wydaje zgodę na warunkowe lądowanie (to o tyle dziwne, że przecież już pod lotniskiem rozbił się jakiś samolot, no, ale może kontrolerzy jeszcze o tym nie wiedzą i redakcja „Faktu” też – przyp. F.Y.M.). To oznacza, że pilot może zejść na wysokość 100 metrów i sprawdzić, czy widzi pas startowy.

8.40 Kontroler lotu informuje, co kilometr, że samolot prawidłowo podchodzi do lądowania. System TAWS ostrzega o zbliżaniu się do ziemi. Na szesnaście sekund przed katastrofą kapitan Protasiuk rezygnuje z podejścia do lądowania. Wydaje komendę: „Odchodzimy” i próbuje poderwać samolot. Do wyrównania lotu wzywa z opóźnieniem kontroler major Ryżenko.

8.41 Samolot ściga czubki drzew. Nieznacznie wznosi się do góry, ale uderza w brzozę. Odpada duży fragment lewego skrzydła. Maszyna obraca się podwoziem do góry i rozbija (oczywiście, szkoda tylko, że reporterzy „Faktu” tego nie sfilmowali – przyp. F.Y.M. - a, i czy tę godzinę katastrofy podawał „Fakt” 10 Kwietnia?). Kontrolerzy lot wpadają w panikę. Krasnokucki rozkazuje: - Rzucajcie tam straż! Rosjanie nie wiedzą jednak, gdzie dokładnie spadł samolot. (niemożliwe – przyp. F.Y.M. - skoro to była arcyboleśnie prosta sprawa; a gdzie fakt ze zniknięciem tupolewa z radarów o 8.50?)

Teraz jednak zaczynają się najciekawsze fakty, niemalże minuta po minucie:

8.46 W kierunku miejsca katastrofy wyjeżdża pierwszy samochód straży pożarnej. Za samochodem ruszają auta z dyplomatami i urzędnikami, którzy czekali na lotnisku na polską delegację. Strażacy kluczą, mają kłopot ze znalezieniem wraku.

8.48 Dariusz Górczyński, naczelnik departamentu polityki wschodniej w MSZ, który czekał w Smoleńsku na prezydenta, informuje o wypadku swojego przełożonego w Warszawie Jarosława Bartkiewicza, (ale dotarł już na „miejsce wypadku” czy też informuje o wypadku, zanim zobaczył „miejsce wypadku”? - przyp. F.Y.M.). Ten zawiadamia ministra Radosława Sikorskiego. Szef MSZ wysyła SMS-a do premiera (to akurat zrozumiałe – przyp. .F.Y.M. - każdy by sms-a wysłał w takiej chwili).

ok. 8.50 Dariusz Górczyński dzwoni do kolegi z protokołu dyplomatycznego Tadeusza Stachelskiego, który czeka w Katyniu na polską delegację. Mówi o wypadku. Następnie telefonuje do dziennikarza Polsatu Wiktora Batera, który też jest w Katyniu. (to także ciekawe, bo przecież Bater miał dostać telefon o 8.40, jak ten czas leci – przyp. F.Y.M.; z kolei w Katyniu ludzie słyszą jakiś huk „za dziesięć jedenasta”, więc jakby o tej właśnie porze: http://freeyourmind.salon24.pl/291692,wokol-zeznan-sasina#comment_4182107)

8.53 Montażysta TVP Sławomir Wiśniewski dobiega do rozbitego samolotu (a nie czasem o 8.48? - przyp. F.Y.M. - jak to możliwe, że nagranie zaczyna się od 8.49?). Filmuje szczątki kadłuba i statecznik z biało-czerwoną szachownicą. Mniej więcej w tym czasie, kilkaset metrów dalej, wrak filmuje także inna osoba, prawdopodobnie mechanik z pobliskiego warsztatu, (ale który – Igor, czy „Kola”? - a może obaj – przyp. F.Y.M.).

8.54 Teren katastrofy zaczynają otaczać milicjanci i funkcjonariusze Federalnej Służby Ochrony.

8.55 Do wraku docierają pierwsi strażacy (to, kto jest wcześniej na filmie Wiśniewskiego? - przyp. F.Y.M.). Radosław Sikorski potwierdza informację o wypadku u ambasadora Jerzego Bahra, który stoi przy rozbitym tupolewie (już o 8.55? - przyp. F.Y.M.). Minister dzwoni do premiera. Wiadomość o tragedii dociera także do oficerów Biura Ochrony Rządu, którzy czekają na prezydenta. Zawiadamia ich kolega z BOR, kierowca ambasadora, który jest przy wraku (a to ciekawe, bo gdy Sasin po rozmowie ze Stachelskim pyta szefa BOR-u o to, co się stało na Siewiernym, ten ostatni nic nie wie).

8.56 Włączają się syreny alarmowe na lotnisku. Ta godzina jest początkowo podawana, jako moment katastrofy. (ciekawe, dlaczego – przyp. F.Y.M.)

8.58 Do wraku dociera pierwsza karetka pogotowia. Nie ma, kogo ratować (jest jakieś zdjęcie tej karetki w redakcji „Faktu”? - przyp. F.Y.M.).

ok.8.58 (Tu naprawdę ważny fakt) Szef MSZ zawiadamia o katastrofie Bronisława Komorowskiego. Marszałek jest w domku letniskowym w Ruskiej Budzie na Suwalszczyźnie. Wyrusza do Warszawy.

ok. 9.00 Minister Sikorski dzwoni do Jarosława Kaczyńskiego. Informuje go o tragedii.

9.03 Strażacy dogaszają pożar wraku (a kiedy on się zaczął? - przyp. F.Y.M.)

9.04 Wojskowi z Centrum Operacji Powietrznych i Centrum Hydrometeorologii, którzy z Warszawy nadzorują przelot tupolewa, zastanawiają się, na które lotnisko zapasowe wysłać samolot z prezydentem. - Powinien praktycznie lądować w tej chwili – mówi o tupolewie major Henryk G., dyżurny Centrum Hydrometeorologii. Telewizja Polsat News podaje pierwszą, na razie jeszcze lakoniczną informację o tupolewie: „Jest awaria prezydenckiego samolotu w Smoleńsku” (dopiero o 9.04, skoro „awaria” wydarzyła się o 8.41? - toż to prawie pół godziny po czasie – przyp. F.Y.M.).

9.10 Na miejsce tragedii przyjeżdża siedem karetek pogotowia, (po co, skoro pierwsza była o 8.58 i nie było kogo ratować? - przyp. F.Y.M. - zresztą, jeśli do wypadku doszło o 8.41, to czy nie za wolno ten przejazd, jak na pogotowie? No, chyba, że jechano z innego miejsca)

9.13 Wiktor Bater informuje na antenie Polsat News: - Z nieoficjalnych, absolutnie nieoficjalnych informacji wynika, że samolot prezydenta rozbił się przy podchodzeniu do lądowania. Bater cytuje swojego rozmówcę (Dariusza Górczyńskiego z MSZ, ale nie podaje jego nazwiska): „Nie ma, co zbierać” (co to są absolutnie nieoficjalne informacje? - przyp. F.Y.M. - i o jakie zbiory chodzi?).

ok. 9.15 Szef MSZ po raz drugi dzwoni do prezesa PiS. Według Jarosława Kaczyńskiego mówi o błędzie pilota (ta treść rozmowy świadczy, że Sikorski dostawał wieści także wprost od Rusków – przyp. F.Y.M.).

9.30 (ups!, coś chyba redakcji „Faktu” umknęło z 9.19 i 9.23, choćby na antenie rządowej telewizji TVN24 (http://freeyourmind.salon24.pl/292955,byly-dwie-maszyny-ktora-sie-rozbila)

W Katyniu miały się właśnie rozpocząć uroczystości z udziałem prezydenta. Do Polaków, którzy czekali na Lecha Kaczyńskiego, dotarła już informacja o katastrofie. Nie wiedzą jeszcze, że wszyscy zginęli. Odmawiają modlitwę „za tych, którzy obecnie cierpią”.

9.40 Wojciech Olejniczak z SLD płacze w telewizji TVN24 – o tragedii dowiedział się podczas audycji na żywo. Wstrząśnięty wychodzi ze studia, gdy pojawia się informacja, o co najmniej 87 śmiertelnych ofiarach w Smoleńsku. Rosjanie w Smoleńsku ustalają tymczasem, że nie przeżyła żadna z 96 osób na pokładzie. Z miejsca wypadku odjeżdżają karetki. (…)

ok. 10.00 Na miejsce katastrofy przyjeżdżają z Katynia pierwsi polscy dziennikarze. Rzecznik gubernatora mówi im, że samolot zatoczył kilka kół nad lotniskiem i załoga na własną odpowiedzialność podjęła decyzję o lądowaniu. Rosyjscy żołnierze, którzy ukradli karty kredytowe z miejsca tragedii, wypłacają pieniądze z konta sekretarza Rady Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa Andrzeja Przewoźnika. (...) Nietrudno z powyższego zestawienia wyłowić nie tylko ewidentne błędy lub zafałszowania, jeśli chodzi o rekonstrukcję faktów, ale też PRZEMILCZENIA. Ani przez chwilę nie pojawia się – a przecież był to medialny fakt – podawana i przez TVN24, i przez TVPInfo, i w radiu, informacja o „awarii prezydenckiego, JAKa-40”, o wieży szympansów też dość skąpe są tu opowieści, a tam przecież także rozmaitych faktów co niemiara było. Nie dowiadujemy się też, o co chodzi ze słynnym „zrzutem”, o którym rozmawiały najpewniej dwie załogi słyszane w kokpicie tupolewa. Nie ma kwestii telefonów „po katastrofie”. Ciekawe jednak wydają się te manipulacje dotyczące poszczególnych pór zdarzeń, tak jakby ktoś chciał na siłę ułożyć chaos w całość. FYM

Cywilizacyjny dryf Polska wpadnie w „rozwojowy dryf, ‘‘jeżeli wzrost gospodarczy w naszym kraju w ciągu najbliższych lat będzie wynosił 3-4% PKB

1. Polska wpadnie w „rozwojowy dryf, ‘‘jeżeli wzrost gospodarczy w naszym kraju w ciągu najbliższych lat będzie wynosił 3-4% PKB, co nie będzie pozwalało na odrabianie dystansu do krajów bardziej rozwiniętych. To stwierdzenie nie pochodzi z Raportu o stanie Rzeczpospolitej przygotowanego przez Jarosława Kaczyńskiego, a wypowiedział je szef doradców strategicznych Premiera Tuska, Minister Michał Boni na konferencji zorganizowanej przez ambasadę brytyjską w Polsce i fundację demos Europa. Taka konkluzja ma się znaleźć w aneksie do raportu „ Polska 2030”. Ten raport jeszcze parę miesięcy temu był prezentowany przez Ministra Boniego, jako zapowiedź niesłychanie pomyślnych tendencji rozwojowych dla naszego kraju, a teraz ma być uzupełniony o bardzo pesymistyczną prognozę. Boni zastanawiał także „czy najlepszą receptą na przyszłość jest proste cięcie wydatków i czy tnąc je, stwarza się warunki dla rozwoju”. Była to swoista polemika z działaniami Ministra Rostowskiego i jego regułą wydatkową, a także zaproponowanymi niedawno cięciami w wydatkach samorządów poprzez ograniczenie ich deficytów budżetowych i wieloma innymi posunięciami oszczędnościowymi zaproponowanymi przez szefa resortu finansów w programie konwergencji przesłanym do Brukseli.

2. Właśnie wczoraj Rada Ministrów przyjęła założenia do projektu budżetu na 2012 rok ,a głównym wskaźnikiem jest prognoza wzrostu w wysokości 4 % PKB. Oznacza to bardzo wolny realny wzrost dochodów gospodarstw domowych i prawie 2 milionowe bezrobocie. Byłby to już 4 rok z rzędu, w którym poziom wzrostu PKB nie pozwala Polsce na wyraźne skracanie dystansu do krajów wyżej od nas rozwiniętych. W roku 2009 ten wzrost wyniósł 1,8%, w 2010 – 3,6% w roku 2011 przewidywany wzrost ma wynieść 3,8% Mimo, że prognoza wzrostu PKB na 2012 rok jest niewiele wyższa niż w roku 2010 to Rada Ministrów przyjęła niezwykle optymistyczne założenia, jeżeli chodzi o kształtowanie się dochodów budżetowych. Wpływy z VAT mają być 23 mld zł, czyli aż o 21% wyższe, wpływy z akcyzy o 8 mld zł wyższe, a wpływy z CIT o blisko 9 mld zł, czyli aż o 40% wyższe niż w roku 2010. Tylko te dane pokazują, że to, co proponuje rząd Tuska, a więc uchwalenie budżetu na 2012 jeszcze na wiosnę tego roku, czyli do 21 czerwca, jest zabiegiem czysto propagandowym. Wyraźne zawyżenie dochodów podatkowych ma pozwolić na zaproponowanie wydatków na przyzwoitym poziomie o 16 mld zł większych niż w roku 2011,niższego deficytu budżetowego wynoszącego tylko 37 mld zł, co spowoduje, że pozytywnie oceni go Komisja Europejska (jesteśmy w procedurze nadmiernego deficytu) i rynki finansowe, które chcą coraz wyższych odsetek za finansowanie naszego długu publicznego. Rząd w kampanii wyborczej nie wykaże, więc jakiś drastycznych cięć w wydatkach, a mimo to będzie się mógł pochwalić niższym deficytem budżetowym niż w latach poprzednich. A że ten budżet będzie miał niewiele wspólnego z rzeczywistością, to o to zatroszczymy się po wygranych wyborach.

3. Wszystkie te rządowe papierowe manipulacje, nie są w stanie jednak zmienić rzeczywistości, którą trafnie zdefiniował najbliższy doradca Tuska, Minister Boni. Rząd PO-PSL wprowadził Polskę w cywilizacyjny dryf, z którego nie ma łatwego wyjścia. Jeżeli polska gospodarka doświadcza takiego dryfu w sytuacji, kiedy do kraju wpływa rocznie 12-13 mld euro środków europejskich, to, co będzie jak te środki zostaną poważnie ograniczone, a tak zapewne będzie w następnej perspektywie finansowej UE na lata 2014-2020. Ale oficjalnie obowiązuje nadal urzędowy optymizm, rozwijamy się szybko, poprawiamy sytuację naszych finansów publicznych, musicie nam zaufać na kolejne 4 lata. Członek tego rządu Minister Michał Boni, ujawnił jednak, że nie warto. Kuźmiuk

Kaczyński, Śląsk, Polska, Europa

1. Śląsk odpadł od wczesnej Polski Piastów w niepamiętnych mrokach dziejów. Przez 800 lat jego historia biegła osobnym torem. Był taki czas, w I połowie XVII wieku, że Rzeczpospolita jeszcze kwitła, a Śląsk płonął wraz z całą Europa w ogniu wojny trzydziestoletniej. To wtedy ze śląskich Gliwic przymaszerowała do Częstochowy pierwsza pielgrzymka, żeby podziękować Maryi za to, że Duńczycy z łaski boskiej nie spalili Gliwic. Aż trudno uwierzyć - Duńczycy też palili Europę...

2. Wtopieni na długie wieki w żywioł niemiecki (z przerwami na czeski i austriacki) zachowali Ślązacy polską świadomość narodową, kulturę, mowę. Dali tym najwyższy dowód siły i niezłomności polskiego ducha i polskiej kultury. |Nie dali się wynarodowić, a po 800 latach oddzielenia od Polski, zerwali się do powstań, żeby się do niej przyłączyć.

Ślązacy, których znam, to sami dobrzy ludzie. Ksiądz Jan Piontek z Czerwionki, którego miałem okazje poznać, to da mnie wzór połączenia śląskiej tożsamości i polskiego patriotyzmu. Na Śląsku zamieszkały dwie moje siostry i żadna z nich złego słowa o Ślązakach nie powie. W Katowicach pomagam pewnej matce, której bezduszny sąd zabrał córkę. Ta pani pochodzi z Lubelszczyzny, a w najtrudniejszych chwilach sercem i radą wspiera ją sąsiadka Ślązaczka.

Postawa Ślązaków potwierdza pogląd Piłsudskiego i chyba też Cata-Mackiewicza, że najlepsza Polska jest na kresach, a w przypadku historii Śląska - nawet poza kresami.

3.I właśnie, dlatego, że Śląsk jest tak bardzo polski, że przez 800 lat oderwania tak mocno dowiódł swej polskości jak żadna inna ziemia - przeciwstawianie Śląska Polsce jest zbrodnia stanu. Bo Śląsk to Polska, najgłębsza i najszczersza Polska! Jarosławowi Kaczyńskiemu chodziło wyłącznie o to, żeby śląskości od polskości nie oddzielać i nie przeciwstawiać.

4. Rozmawiałem o tym z pewnym znaczącym politykiem PO, nazwiska nie ujawnię, bo to była prywatna rozmowa. - Kaczyński nie widzi, że mamy dwudziesty pierwszy wiek - mówi ów polityk. On posługuje się dziewiętnastowiecznym pojęciem narodu - dodaje. - A przecież dziś, w zjednoczonej Europie, nie jest ważne, kto jaką narodowość deklaruje.  Ktoś chce się czuć Polakiem, ktoś Niemcem, ktoś Ślązakiem - jego prywatna sprawa. Świat się zmienił i to nie ma znaczenia - przekonuje polityk opcji, która rządzi Polską i ma aspirację rządzić nadal.  - To może też jest wszystko jedno, czy Wrocław jest polski, czy niemiecki - pytam prowokacyjnie. Polityk PO odpowiedział po zastanowieniu....tak, to już wkrótce może nie mieć znaczenia, bo żyjemy w jednej Europie.  

5. Tak sobie wyobrażam - a gdyby tak Francuzowi powiedzieć, że wszystko jedno, czy Strasburg jest francuski czy niemiecki - Francuz się wścieknie. Czy to będzie Francuz z lewicy czy z prawicy, od Le Pena czy też komunista - wścieknie się na samą myśl, ze Strasburg mógłby nie być francuski? Owszem, jest most Europejski, wszystko otwarte, ani śladu granicy, ale tu jest Francja, tam są Niemcy - koniec kropka. Francuz nawet się wkurzy, jak mu się powie z niemiecka - Sztrasburg. Jemu trzeba powiedzieć z francuska - Strasbuuuur...Wtedy jest zadowolony. Przy okazji dodam, że warunkiem zatrudnienia Francuza w obsłudze Parlamentu Europejskiego jest obowiązkowa nieznajomość angielskiego. Na jakiekolwiek zagadanie po angielsku odpowiedzią jest zdziwienie. I to jest twój człowieku problem, a nie Francuza, jeśli nie potrafisz się z nim dogadać. 

6. Unia Unią, Europejska Europejską, ale wszystkie narody państwa i narody bronią swojej tożsamości narodowej i państwowej. Francja, Niemcy - wiadomo, ale choćby i Litwini Polakom na głowy wchodzą, byle tylko podkreślić własną narodową tożsamość. Węgrzy zbierają siły swojego rozproszonego narodu, w byłej Jugosławii jeszcze krwawią świeże rany po niedawnych narodowościowych wojnach. A u nas już zapanowała taka europejskość, taki kosmopolityzm, taka globalizacja, że patriotyzm jest wyszydzany, tożsamość narodowa lekceważona, a polskość odkładana do lamusa. Stad już krok do likwidacji państwa. Po co ono, skoro mamy przecież Unię Europejską.

7.Wiecie, co? Mówcie sobie na Kaczyńskiego, co wam ślina na język przyniesie. Piszcie o nim złośliwie, ile wam jadu na pióra spłynie. Zajmujcie się nim od rana do wieczora, od kiedy ranne wstają zorze, aż po wszystkie nasze dzienne sprawy. Ale to on ma rację w sprawie Śląska, w sprawie Polski i w sprawie Europy. Janusz Wojciechowski

Narodowość: Kresowiak! Gdy w Gliwicach odbywała się próba Chóru Śląskiego, dyrygent postukał pałeczką – i spytał: „Alles fertig? Sopranen? „Jo!” „Alten?” „Jo...” „...und Bassen?” „Jo!” „Also – jadziem chopoki: Ein, Zwei, Drei...

„Nie rzucim ziemi skąd nasz ród!” - zagrzmiał zgodnie chór. Tak to jest na Śląsku. WCzc. Jarosław Kaczyński dał się poznać, jako drugi Piłsudski. Niestety: nie, jako bojownik z Sowietami ani choćby rabuś pociągu pocztowego pod Bezdanami, – lecz jako tępiciel Ślunzoków. Bądźmy ściśli. Mnie kompletnie nie interesuje, czy stonogę nazywa się równonogą czy detrytofagiem. Jest mi, więc zupełnie obojętne, czy „Ślązacy” to „naród”, „plemię”, „gałąź” czy „szczep”. Jak zwał – tak zwał. Konstytucja III RP nakazuje traktować wszystkich obywateli jednakowo, – więc traktowanie Ślązaków nie powinno zależeć od tego, czy należą do „narodu” czy tylko do „grupy językowej”. Są to spory niepoważne... ale realne, bo - niestety – żyjemy w kraju biurokratycznym. Dodajmy: w kraju faszystowskim – by nie powiedzieć wprost: socjalistycznym. W normalnym, bowiem kraju człowiek ma prawo założyć sobie rozgłośnię mówiącą nawet po aramejsku lub mongolsku – i gadać ile wlezie, pod warunkiem, że opłaca (na równych z innymi warunkach) wynajem częstotliwości i nie wzywa np. do mordów. Bo wtedy zostanie skazany – nawet, gdyby mówił po staro-amharsku. W normalnym kraju człowiek może posłać dziecko, do jakiej chce szkoły – a może to być szkoła z językiem wykładowym angielskim, hebrajskim, śląskim czy kociewskim. Dziwiłbym się nieco rodzicom, gdyby posyłali dzieci do szkoły, w której uczą po kociewsku - bo, podejrzewam, nawet podręcznik arytmetyki w tym języku nie istnieje (a po śląsku?) - ale to ich sprawa, bo to ich dzieci. Nie moje. Niestety: Prezes PiS ma zapędy piłsudczykowskie z niejaką inkrustacją Dmowskim – i chciałby, by Ślązacy nie czuli się Ślązakami, tylko Polakami. Przypominam Mu, więc, że w Niemczech nikt nie zakazuje Bawarowi czuć się Bawarem – i to nawet bardziej Bawarem, niż Niemcem. Nie widzę, by Republika Federalna się z tego powodu rozpadała. A szkoda...No, dobrze: a co p. Prezes zrobiłby z Kresowiakami? Bo też tak jakoś z lwowska zaciungajom... Prezes PiS był kiedyś człowiekiem, co się zowie zrównoważonym i racjonalnym. Po tym, jak popełnił mega-błąd ogłaszając wybory, których ogłaszać nie musiał, trochę się zachwiał – a po Katastrofie to Mu już zupełnie, niestety, odbiło. Ja w wyborach doradzałem, by, kto chce koniecznie iść w drugiej turze do urny głosował na Jarosława Kaczyńskiego, – bo skoro rząd jest w brudnych łapskach PO, dobrze byłoby, by prezydentura była w brudnych łapskach PiS. Co prawda ręka rękę myje, – ale gdy te ręce się nie lubią... Gdybym jednak wtedy zdał sobie sprawę, jaka dramatyczna zmiana zaszła w chłodnym, precyzyjnym umyśle Jarosława Kaczyńskiego, to bym się zawahał. Bałbym się, że spróbuje wypowiedzieć wojnę Rosji. Albo Niemcom. Albo jednym i drugim naraz. Nie, żebym miał coś pryncypialnie przeciwko wojnie, – ale lubię wojny wygrane. Niestety: Jarosław Kaczyński nie może obecnie zagrozić ani Rosjanom, ani Niemcom, – więc wyżywa się na Ślązakach. Nie jest to dobry pomysł. Na Śląsku Niemcy uwijają się, by jak najwięcej ludzi podało w spisie narodowość niemiecką. (Nie wiem, po co im to? Przecież dotacje z Berlina będą się wtedy dzielić na większą liczbę ludzi?). Jakbyśmy zabronili podawać, jako swoją narodowość „Ślązak” to część z nich, choćby na przekór, podałaby „Niemiec”. Chcę przypomnieć los Słowińców. Mieszkali sobie na Pomorzu przez 500 lat pod uciskiem germańskim i uparcie twierdzili, że są Słowianami. Jak przyszła PRL i zaczęła ich opolaczać, jak jeden mąż poczuli się Niemcami i wyjechali do RFN. Zostały tylko nazwy i puste chicze. Jeśli PiS chce stracić Ślązaków... JKM

Duraczenie przedwyborcze, Co to dużo mówić – historia się powtarza – ale oczywiście jako farsa. Oto Światowy Kongres Żydów wezwał do bojkotu Polski – żeby „pozbawić ją dolarów”. Żydzi, a już specjalnie ci ze Światowego Kongresu, uchodzą za tęgie głowy, ale chyba w tej recenzji jest sporo przesady. Cóż to w końcu dla Polaków za różnica, czy zostaną pozbawieni dolarów w ten sposób, że Żydzi do Polski nie przyjadą, czy w ten sposób, że przyjadą po to, by 65 miliardów dolarów z Polski wyciągnąć? Ta pierwsza możliwość jest nawet jakby lepsza, bo jeśli Żydzi Polskę zbojkotują i nie będą tutaj przyjeżdżali, to Polacy zaoszczędzą sobie fatygi obsługiwania ich w hotelach i restauracjach. A ponieważ i tak wszystkie zarobione w ten sposób dolary musieliby następnie oddać w ramach zaspokojenia tzw. „roszczeń majątkowych”, to już lepiej zaoszczędzić sobie fatygi przy ich mozolnym zarabianiu. Nie da się ukryć; za mądrzy ci Żydzi nie są. Są tylko bezczelni i pewnie stąd bierze się taka ich przesadzona reputacja. Ale mniejsza z tym, bo chodzi o to, że historia się powtarza, – ale oczywiście, jako farsa. Kiedy byłem w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, uwagę moją zwróciły nawet nie opowieści w stylu barona Munchhausena o rzekomych powstaniach w gettach, ale przede wszystkim – kompletny brak jakiegokolwiek wyjaśnienia przyczyn takiej popularności antysemityzmu w Niemczech. Można było odnieść wrażenie, że intencją autorów ekspozycji jest wzbudzenie w widzach przekonania, że w Niemców wstąpił diabeł. Tymczasem niewygodna prawda jest taka, że na skutek reparacji wojennych, jakimi Niemcy zostały obciążone w traktacie wersalskim, w roku 1923 doszło tam do hiperinflacji, która zniszczyła niemiecką klasę średnią i pożarła oszczędności Niemców. O ile w roku 1921 dolar kosztował 75 marek, to w roku 1923 – już 5 miliardów! Korzystając z tej hiperinflacji Żydzi stali się właścicielami, co najmniej jednej trzeciej nieruchomości w Niemczech, przede wszystkim – w miastach. Na własność Żydów przeszło 150 banków, podczas gdy w rękach Niemców pozostało zaledwie 11. Oblicza się, że w 1928 roku Żydzi byli właścicielami, co najmniej 80 proc. akcji, jakimi obracała berlińska giełda, zaś w roku 1933, kiedy hitlerowcy rozpoczęli już represje na tle rasowym, zwolnili z tego powodu aż 85 procent brokerów berlińskiej giełdy. Żydzi praktycznie zmonopolizowali wszystkie instytucje opiniotwórcze, to znaczy – prasę, wytwórnie filmowe i teatry i kontrolowali około połowy przemysłu ciężkiego. Kropkę nad „i” postawił 7 sierpnia 1933 Samuel Untermeyer, Przywódca World Jewish Economic Federation, publikując w „New York Times” manifest, w którym czytamy: „The Jews on the world now declare a Holy War against Germany. We are now engaged in a sacred conflict against the Germans. And we are going to starve them into surrender. We are going to use a world-wide boycott against them, that will destroy them because they are dependent upon their export business.” (Żydzi z całego świata deklarują dziś Świętą Wojnę przeciwko Niemcom. Jesteśmy teraz zaangażowani z święty konflikt przeciwko Niemcom. I będziemy starali się zmusić ich do kapitulacji. Zamierzamy użyć przeciwko nim bojkotu w skali światowej, który ich zniszczy, ponieważ uzależnieni są od eksportu.) No a teraz, z podobną pogróżką przeciwko naszemu nieszczęśliwemu krajowi wystąpił przedstawiciel Światowego Kongresu Żydów z powodu spowodowanego przez premiera Tuska opóźnienia w przeforsowaniu ustawy umożliwiającej żydowskim organizacjom przemysłu holokaustu wyszlamowanie Polski, na co najmniej 65 miliardów dolarów. Kwotę tę wymienił uchodzący za wielkiego przyjaciela Polski były ambasador Izraela w Warszawie, pan Szewach Weiss, więc na pewno wie, co mówi – a poza tym takie szacunki żydowskich roszczeń wobec Polski pojawiały się już wcześniej. Ale premier Tusk ustawę tę tylko odłożył na, po-wyborach, kiedy już nie trzeba będzie wobec mniej wartościowego tubylczego narodu zachowywać żadnych pozorów. Światowy Kongres Żydów, podobnie jak Hilaria Clintonowa i jej pełnomocnik do spraw holokaustu doskonale to wiedzą, więc władze Platformy Obywatelskiej postanowiły wykorzystać tę sytuację do podreperowania sobie reputacji wśród tubylczych wyborców – jak to własną piersią bronią polskich interesów przed Żydami. Część ludzi już dało się na to nabrać zaraz po deklaracji wspomnianego pełnomocnika Hilarzycy, jaki to jest „rozczarowany”, więc jestem pewien, że minister Sikorski uprosił Żydów ze Światowego Kongresu, żeby Polsce jeszcze raz pogrozili. On się im ostro postawi i w ten sposób zyska reputację nieustraszonego defensora. No a po wyborach wszystko załatwi się w podskokach, jak się należy. Dlatego nie wierzę w autentyczność tej groźby. Utwierdza mnie w tym przekonaniu zza grobu mój nieżyjący przyjaciel Janusz Szpotański, wkładając w usta Carycy Leonidy te oto słowa: „Niszczyć swą zdobycz - kakij smysł? Zdzieś subtelniejszy nużen zmysł. Zdzieś tolko mój się urok przyda! Atomnych nielzia nam kartaczy, nam nada tolno oduraczyć!” Toteż „światowej sławy historyk” korzystając z kolaboracji pana red. Tomasza Lisa i Żydówek w rodzaju Agnieszki Holland i panny Kazimiery Szczukowny, a także szabesgojów z niezawodnej „Gazety Wyborczej” w rodzaju potomkini świętej rodziny pani red. Dominiki Wielowieyskiej – duraczą na potęgę, licząc, że po wszystkim dostaną jakieś okruszki ze stołu pańskiego. A swoją drogą ta groźba wszechświatowego bojkotu pokazuje, że przypisywane antysemitom podejrzenia o żydowskim spisku nie są tak całkiem bezpodstawne. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. SM

Salon przez Kaczyńskiego wykorzystany Reakcja Salonu oraz Umiłowanych Przywódców z Platformy Obywatelskiej na wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego o „zakamuflowanej opcji niemieckiej” jest zgodna z porzekadłem o nożycach odzywających się po uderzeniu w stół. W Salonie aż roi się od ludzi, którzy przez całe lata korzystali z niemieckiego wsparcia finansowego, rozdzielanego za pośrednictwem różnych fundacji – zwłaszcza Fundacji Adenauera, która – jak wynika z oficjalnego sprawozdania finansowego – 95 proc. środków, którymi dysponuje, czerpie z subwencji niemieckiego rządu. Trudno oczekiwać, że akurat ci ludzie będą sprzeciwiać się Niemcom. Takich niewdzięczników u nas nie ma. Dzięki temu stronnictwo pruskie dysponuje w Polsce szerokim i wpływowym zapleczem, na które zawsze może liczyć. Bardzo możliwe, że i prezes Jarosław Kaczyński postanowił to wykorzystać, by – podobnie jak Donald Tusk i Radosław Sikorski, którzy ostatnio własną piersią zasłonili Polskę przez zaborczością żydowskich organizacji wiadomego przemysłu i w ten sposób zyskali dla PO kilka procent poparcia – też postanowił zarobić przed wyborami kilka punktów dla PiS, jako płomiennego obrońcy polskich interesów państwowych. Jako wirtuoz intrygi postanowił wykorzystać siłę przeciwnika przeciwko niemu. Sądzę tak, dlatego, że jeśli to miało być ostrzeżenie, to jest to musztarda po obiedzie, gdyż na skutek Anschlussu Polska weszła na równię pochyłą, prowadzącą do realizacji scenariusza rozbiorowego, napisanego przez strategicznych partnerów, z uwzględnieniem przyszłej roli lobby żydowskiego, które nie tylko nie rezygnuje z roszczeń majątkowych wobec Polski, ale od maja przystępuje do realizacji planu pozyskania 65 miliardów dolarów. SM

Czeki Już w XVI wieku zaczęto wystawiać czeki. Po co jeździć z gotówką, narażając się na napaść, skoro można wziąć imienny czek od Fuggera czy Rotschilda w Berlinie i zrealizować go w Padwie? Za przyjazd do Londynu zwrócono mi paręset funtów (kiedyś funt szterling to było pół kilo srebra, – ale pp. D***kraci fałszują walutę szybciej, niż królowie…), wystawiając czek na HSBC. Placówka tego banku w Londynie powiedziała, że nie zrealizuje go, bo nie mam u nich konta. Poszedłem z Kolegą, który miał u nich konto. Powiedzieli, że nie mogą wpłacić na jego konto, – bo czek jest na moje nazwisko. Wróciłem do Polski – gdzie, jako Gość Honorowy Prezesa, byłem na otwarciu polskiej filii HSBC. Powiedziano mi, że w Polsce w ogóle żadnych czeków nie realizują. W moim banku panienka po raz pierwszy widziała czek na oczy – i kazała przyjść nazajutrz. Nazajutrz kolega po pół godzinie czek zaksięgował – i po pieniądze kazał przyjść za 6 tygodni. Gdzie są Fuggerowie??!!?? JKM
Niemcy to wielki naród...
a RFN to poważne państwo. Tamtejsi politycy nie twierdzą, że Sasi czy Łużyczanie nie są Niemcami, nie twierdzą, że mieszkańcy Frankonii to potencjalni Francuzi, a Łużyczanie nic tylko marzą o przyłączeniu się do Czech czy Polski; nawet dają (niesłusznie!) Pieniądze na organizacje łużyckie. Ba! Tolerują, że słupy graniczne przy wjeździe od południa głoszą, że wjeżdżamy nie do RFN tylko do "Freistaat Bayern” – a podczas Oktoberfestu w Monachium widać tylko flagi w biało–niebieskie romby. WCzc. Jarosław Kaczyński oskarżając Ślązaków o to, że są "ukrytymi Niemcami” wpisał się w niechlubną tradycję sanacji, która zlikwidowała autonomię Górnego Śląska, Ślązaków prześladowała, a bohatera powstań śląskich, śp. Wojciecha Korfantego, wsadziła do więzienia. Mnie nie interesuje spór o słowa – o to, czy Ślązacy są czy nie są "narodem”. Mnie interesuje, by nikomu nie przeszkadzano pielęgnować i rozwijać własnej kultury i języka. Choćby władało nim tylko 200 osób. Tak, oczywiście: nie powinno być żadnych ograniczeń ani przywilejów dla "mniejszości". Dlaczego mniejszość mańkutów, których mieszka w Polsce tyle samo, co Niemców, nie ma mieć takich samych praw jak Niemcy? JKM

Żydzi i francuski kolonializm w Afryce Ustanowienie przez ONZ Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu i szeroko zakrojony program promocji nauczania o holocauście na całym świecie to wątpliwe działania prowadzone przez tę ponadnarodową organizacją: czy cierpienia jednego narodu znaczą więcej niż cierpienie innych? Czy cierpienia w związku z prześladowaniem etnicznym stanowią solidną podstawę dla uniwersalnej moralności? Takie programy są kluczowe we wzmacnianiu ideologii i wizerunku Żydów, jako wiecznych ofiar. Jednakże, istnieje wiele aspektów historii narodu żydowskiego, które są dość wstydliwe z tego punktu widzenia. W niniejszym artykule pragnę podkreślić współudział Żydów w kolonializmie. Chociaż kolonializm stanowi niekończące się źródło winy i rekompensat ze strony władz europejskich, rzadko wspomina się o współudziale Żydów w kolonializmie. Jednakże, rzeczywistość wygląda tak (jak to często miało miejsce w historii narodu żydowskiego), że pełnili oni rolę pośredników między ciemiężącymi obcymi elitami a populacją tubylców. Ten aspekt historii żydowskiej ciągnący się od czasów starożytnych jest znaczącym elementem historycznego antysemityzmu (patrz MacDonald, K. B. Separation and Its Discontents: Toward an Evolutionary Theory of Anti-Semitism. Westport /Separacja i jej niedogodności/ rozdział 2, str. 31).

Europejska kolonizacja północnej Afryki Żydzi zamieszkiwali kontynent północnej Afryki od wielu stuleci, gdy Europejczycy zaczęli budowali dla siebie punkt zaczepienia na czarnym kontynencie w XIX w. Obecność niektórych społeczności żydowskich w północnej  Afryce datuje się od czasów rzymskich. Wygnanie Żydów z półwyspu iberyjskiego pod koniec XV w. Przyczyniło się do boomu demograficznego i gospodarczego społeczności żydowskich, w szczególności w Oranie i Algierii. Wielu Żydów używa iberyjskiego języka Ladino, jako lingua franca w kontaktach między sobą, podobnie jal to ma miejsce z Yiddish w przypadku grupy zamieszkującej Wschodnią Europę. W 1830 Francuzi okupowali znaczną części równin na wybrzeżach obecnej Algierii i stopniowo obejmowali społeczności lokalne swoją okupacją.  Plemiona tubylców wcielano, jako żołnierzy do tymczasowych oddziałów kolonijnych zwanych Harkis, a Żydzi zajmowali się rekrutacją jako lokalni oficjele. Od 1845 z ziemi francuskiej posyłano rabinów do lokalnych społeczności żydowskich „w celu wpojenia bezwarunkowego posłuszeństwa wobec prawa, lojalności względem Francji i obowiązku jej obrony”. Rząd francuski nadał Żydom algierskim obywatelstwo francuskie w 1870, zrównując ich status z francuskimi kolonizatorami. Żydzi - jak to często miało miejsce w historii narodu żydowskiego - pełnili rolę pośredników między ciemiężącymi obcymi elitami a populacją tubylców W XIX w. większość Żydów w północnej Afryce odrzuciło lokalne zwyczaje i stroje na korzyść języka, kultury i mody francuskiej. Ich przynależność do kultury i władzy francuskiej także zapewniła Żydom ochronę tak, jak w Tunezji po 1855. Po procesie wytoczonym lokalnemu księciu arabskiemu o bluźnierstwo, cesarz francuski Napoleon III interweniował posyłając flotę francuską, jako pomoc Żydom. Jednocześnie Żydom nadano równe prawa wyznaniowe, jednakże przyznano im więcej praw niż społecznościom lokalnym: żydowski ławnik był zawsze włączany w skład ławy w sprawach kryminalnych, aby opiniować na temat wyroków wobec Żydów oskarżonych o zbrodnię w celu zapewnienia sprawiedliwego procesu. Żydowski współudział we francuskiej okupacji północnej Afryki, obejmujący ostatecznie Algierię, Maroko i Tunezję, miał także negatywne skutki uboczne dla regionów, które nie znalazły się pod francuskim nadzorem. W Maroku, które pozostało niezależne do początku XX w., Żydzi zawsze byli celem krytyki społeczeństwa dopóki Francuzi nie wystąpili zbrojnie przeciw Maroku czy innym władzom lokalnym opierającym się francuskiej ekspansji. Żydzi byli zdrajcami w oczach społeczności lokalnych, którym odebrano prawa do głosowania oraz pozbawiono ich majątków i zasobów na rzecz osadników francuskich i ich żydowskich zwolenników. W Algierii liczba obywateli francuskich sięgnęła 1,4 mln w 1961 (13% całkowitej populacji), w tym 140 tys. Żydów (10% obywateli francuskich). Ci osadnicy zdominowali życie publiczne w dużych miastach, cieszyli się przywilejami ekonomicznymi i kontrolowali gospodarkę. Żydzi często pośredniczyli między władzami francuskimi a lokalnymi podmiotami, ponieważ najlepiej znali kraj. Wiele lokalnym społeczności islamskich nienawidziło francuskiej okupacji, także ze względu na ich demonstrację władzy ich kultury i religii dzięki wznoszeniu wielkich katedr i synagog. Algierska wojna o niepodległość była wyjątkowo brutalna włączając w to terroryzm, tortury i oddziały morderców po obu stronach. Szacuje się, że ok. 1 mln Algierczyków straciło życie w walce o niepodległość.

Francuzi w Algierii mieli bezwzględnego generała Massu i jego tajną armię OAS, która ostatecznie została zlikwidowana przez nikogo innego jak generała De Gaulle. De Gaulle przyznał Algierii niepodległość, w 1962, co doprowadziło do eksodusie kolonialistów francuskich (tzw. czarnych stóp) i ich żydowskich kolaborantów. W nowopowstałej republice Algierii zarówno Katolicy jak i Żydzi zostali wykluczeni z grupy obywateli algierskich w zemście za wspieranie francuskiej okupacji. Większość Żydów przeniosła się z Algierii do Francji, ale znaczna grupa udała się do Izraela, postkolonijnego państwa apartheidu na Bliskim Wschodzie. Izrael założono w 1948 roku przez małą grupę żydowskich osadników z Europy, która brutalnie pozbyła się większości arabskiej. Ci tubylcy, którzy pozostali, byli pozbawieni praw obywatelskich i gospodarczo eksploatowani, podobnie jak to miało miejsce w Algierii. Było to i jest to postrzegane, jako wynik europejskiej dominacji kolonialnej: np. deklaracja Balfoura z 1916 ministra spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii oraz opowiedzenie się przez Izrael po stronie kolonijnych władz Francji i Wielkiej Brytanii przeciw Egiptowi podczas kryzysu sueskiego w 1956. Wojna sześciodniowa z 1967 przypieczętowała los większości grup żydowskich w Afryce północnej, gdy społeczności lokalne wzięły się za nich w wyniku zwycięstwa Izraela nad Syrią, Jordanią i Egiptem. Kluczową sprawą jest to, że podczas kolonializmu francuskiego i w ciągu historii swojego narodu, Żydzi byli nie tylko ofiarami, ale także byli mocno zaangażowani w działania obecnie postrzegane przez społeczność międzynarodową, jako odrażające. Fakt, że przez świat zachodni Żydzi postrzegani są jedynie, jako ofiary, wynika raczej z umiejętności Żydów do kontrolowania swojego wizerunku, niż z rzeczywistej historii. Peter Stuyvesant

“Jews and French Colonialism in Africa” – Peter Stuyvesant, The Occidental Observer

Tłumaczenie: Magdalena Maciejewska

Żydzi! Nie zostawiajcie nas samych z Polakami! Mieszkańcy Warszawy przechodzący dziś [5.04.2011 - admin] koło południa przez Plac Piłsudskiego mogli być świadkami ciekawego zjawiska. Pośrodku głównego warszawskiego placu rozłożona została całkiem ogromna scena z napisem „The Jewish Renaissance in Poland. We shall be strong in our weakness” (Ruch Odrodzenia Żydowskiego w Polsce. Będziemy silni w naszej słabości”). Obok postawiona była ogromna głowa niezidentyfikowanego mężczyzny w okularach oraz powiewały czerwone flagi z polskim orłem na tle gwiazdy Dawida. Przed sceną zgromadziła się grupa około 250-300 młodych osób, niewątpliwie w dużym stopniu złożona z kolejnej izraelskiej wycieczki przedpoborowej do Polski. Ze sceny brzmiały przemowy w języku hebrajskim Mniej więcej połowa z nich miała czerwone koszulki, zaś część białe koszule z czerwonymi opaskami, niczym dawni komunistyczni pionierzy. Wraz ze znajomym przecieraliśmy jednak oczy, na widok transparentów i tabliczek, z jakimi ustawiona była młodzież. Napisy były po polsku, angielsku i hebrajsku. Były na nich takie hasła jak: „Jews! Don’t leave us with the Poles!” (Żydzi! Nie zostawiajcie nas z Polakami!); „Jestem smutny”; „They murder, We build” (Oni mordują, my budujemy”); Ziemia z ludźmi dla ludzi z ziemią”; „Nie możecie zabić nas wszystkich”. Całą wycieczkę otaczali postawni ochroniarze oraz antyterroryści, sprawiający wrażenie znużonych całym widowiskiem. Z napisów wynika, że całą imprezę zorganizowała organizacja „The Jewish Renaissance in Poland/Ruch Odrodzenia Żydowskiego w Polsce”, która na swojej stronie na Facebooku w opisie umieszcza krótkie zdanie „… and Europe will be stunned  [I Europa będzie ogłuszona/zalana/zapijaczaona/urżnięta (w zależności od tłumaczenia)]. Wydawać by się mogło, że organizatorom izraelskich wycieczek przedpoborowych już zupełnie odbiło na punkcie ich szowinizmu i nastrajania młodzieży z Izraela do wszystkiego, co nieżydowskie. Co zresztą się dzieje, wystarczy obejrzeć na YouTube „Zniesławienie – izraelskie przedpoborowe wycieczki do Polski”:  

www.youtube.com/watch?v=nu6t9YmHvT4

Przyzwolenie na powiewanie haseł jawnie nawołujących do nienawiści wobec narodu polskiego jest niezrozumiałe. Z pomocą przychodzi „Krytyka Polityczna”. Na swojej stronie internetowej informuje: „W niedzielę, 3 kwietnia 2011, rozpoczęły się w Warszawie zdjęcia do filmu Yael Bartany z udziałem Sławomira Sierakowskiego. Trzecia część projektu „…i zadziwi się Europa” nosi tytuł „Zamach”. Projekt będzie miał premierę w czerwcu w Pawilonie Polskim na 54. Międzynarodowym Biennale w Wenecji. Yael Bartana jest artystką wizualną [co by to nie miało znaczyć - admin], mieszka w Amsterdamie i Tel Awiwie. Jej prace dotyczą głównie sytuacji w Izraelu i tożsamości żydowskiej. Filmy Mary koszmary oraz Mur i wieża poruszają problem relacji polsko-żydowskich. Za tę ostatnią pracę otrzymała dwie nagrody na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Krótkometrażowych w Oberhausen. Bartana wystawiała m.in. na Biennale w Sao Paulo, Manifesta we Frankfurcie i Documenta w Kassel. W 2010 roku otrzymała nagrodę Artes Mundi, jedną z najbardziej prestiżowych brytyjskich nagród w dziedzinie sztuki współczesnej. Yael Bartana wraz z Arturem Żmijewskim jest redaktorką artystyczną „Krytyki Politycznej”. Wkrótce specjalny – wizualny numer pisma pt. Duchy.”

To co trzeba oddać owej reżyserce to, że dobrze przedstawia myślenie młodzieży żydowskiej o Polakach. Jeśli ktoś ma wątpliwości, odsyłamy do wspomnianego filmu „Zniesławienie”. Po jego obejrzeniu, zdamy sobie sprawę, że nawet najbardziej radykalny polski nacjonalizm jest liberalną gadaniną przy codziennych praktykach „narodowego wychowania” w Izraelu. MK

07 kwietnia 2011 Wola implikuje intelekt.. - A nie intelekt implikuje wolę, tak jak w przypadku pana Marcina Mellera, naczelnego redaktora Playboya. Nie wiem, czy ta szwaczka łódzka, która dorabia sobie w filmach pornograficznych, o czym chwali się na łamach  gazet, i za co pobiera od 500 do 700 złotych za „sesję” też współpracuje z panem Marcinem, ale jeśli nie - to pora taką współpracę nawiązać. Może być owocna. Na razie pan Marcin Meller, podczas spisu powszechnego trwającego obecnie, a potrzebnego państwu, żeby wiedzieć, co u „ obywateli”  piszczy, oprócz zbliżającej się wielkimi krokami biedy- zapowiedział, że zdeklaruje- uwaga!- Narodowość śląską(???), bo jego żona jest Ślązaczką. A jakiej narodowości do tej pory był pan Marcin Meller? I akurat wspomniał o tym w momencie, gdy jątrzona jest sprawa Śląska, o który Polacy toczyli powstania śląskie przeciwko Niemcom, w tym Wojciech Korfanty - wielki polski patriota, poniewierany przez marszałka Józefa Piłsudskiego- jego głównego wroga. Niedawno pan Marcin Meller, szef Playboya, stanął po stronie pana profesora Leszka Balcerowicza w sprawie zachowania modelu przymusu istnienia II filara ubezpieczeń, jako sposobu na futrowanie się zachodnich firm spekulacyjnych, bo przecież nie chodzi o los pieniędzy przyszłych emerytów II filara. Chodzi o te 7 miliardów złotych rocznie dla firm ubezpieczeniowych, które przy żadnym wysiłku i ryzyku rynkowym inkasują takie pieniądze za to, że opiekują się losem pieniędzy przyszłych emerytów.. Prawdziwych pieniędzy tam oczywiście nie ma, część przegrali na giełdzie a część pozostaje w obligacjach, a pieniądze będą, jeśli państwo  obligacje  kiedyś wykupi.. Przyszli emeryci w sprawie tych pieniędzy nie mają nic do powiedzenia, niby są ich, ale wypłacić ich niepodobna, zresztą Sąd Najwyższy zajął już w tej sprawie stanowisko stwierdzając, że środki w ZUS i OFE mają taką samą naturę prawną i są chronione art. 67 Konstytucji, który odnosi się do” praw majątkowych  innych niż własność”(???) Co oznacza nacjonalizację  pieniędzy w ZUS i OFE.. Bo co by innego.. Pieniądze w obydwu filarach są własnością biurokracji państwowej i nic dziwnego, że robi ona z nimi, co chce.. W końcu to ich pieniądze, skoro niby właściciel nie ma do nich prawa i nie może z nimi zrobić, co uważa - na przykład przepić... Ciekawym jest, że szef pisma soft pornograficznego zabiera głos publicznie w sprawach bardzo poważnych społecznie i jest nagłaśniany  oraz traktowany serio  przez Salon..  Zdeklarował nawet, że nie będzie głosował już na Platformę Obywatelską, jak ta uszczupli zasoby  firm napełniających sobie kabzę pieniędzmi przyszłych emerytów- w  trosce oczywiście o nich, bo jakżeby inaczej.. Taki istotny jest  głos propagatora golizny i znawcy żeńskich ciał i zna się przy okazji na sprawach narodowości śląskiej i zawiłościach ubezpieczeniowych.. Platforma Obywatelska Unii Europejskiej jest oczywiście pomiędzy młotem budżetu państwa demokratycznego i prawnego i wymogami naszego nowego państwa – Unii Europejskiej, a kowadłem dnia dzisiejszego ubezpieczeń społecznych, a tak naprawdę interesów firm pasących się na  emeryturach przyszłych emerytów.. Dlaczego w tych sprawach nie wypowiadają się inni pasjonaci żeńskich ciał innych pism pornograficznych, chociaż  byliby hard? Może hard pisze się przez” t”- „hart”, tak jak „obiat”. Innych propagatorów się nie reklamuje, może, dlatego, że tata pana Marcina Mellera był ministrem spraw zagranicznych Polski, a syn przyjął po nim pałeczkę kontynuacji.. To znaczy nie w sprawach polityki zagranicznej Polski, w sprawach ubezpieczeń II Filara i spraw narodowości śląskiej... Akurat zbieżnych z interesami zachodnich firm spekulacyjnych i interesami Niemiec- chodzi mi o sprawy Śląska. Na pewno nie z interesami Polski!

 Przy okazji papla się w sprawach podejrzanych moralnie, propagując goliznę poprzez demoralizację. Na szczęście nie ma przymusu kupowania Playboya i nie ma przymusu  prenumeraty go przez instytucje państwowe, w tym przez szkoły.. Może kiedyś.. No i niepokoi mnie fakt, że nie protestują feministki przeciw szarganiu   godności kobiecych ciał w pismach pornograficznych, a bardzo denerwuje ich,  jak kobieta mówi o miłości do  jednego mężczyzny, chce mieć dom rodzinny i dzieci..(????). Popierają każdą demoralizację.. Byleby nie normalność. Bo „Polskość to nienormalność” – twierdził przed laty pan obecny premier Donald Tusk. Ale w końcu się ożenił po chrześcijańsku…, Co prawda z powodów czysto politycznych, bo wybory i władza, ale jednak... To jest część bliżej nieokreślonej zmowy przeciw nam. Okraść, zdemoralizować, zdemontować, upokorzyć i zlikwidować państwo polskie.. I pogrążyć w długach na wieki.. Wieków – Amen! Jako konserwatywny- liberał jestem jak najbardziej zwolennikiem decentralizacji państwa, bo centralizm demokratyczny nie jest dobrym pomysłem biurokratycznym- tak jak pan Gorzelik, ale jest jeden problem. Niemcy też bardzo pragną decentralizacji- szczególnie Śląska i mają w tym jakiś cel.. Jaki? Moim skromnym zdaniem długofalowy, ale konsekwentny.. Odebrać Polsce Śląsk? A co za problem utworzyć w przyszłości atrapy demokratyczne w postaci parlamentu i różnych przekupnych ciał pozorujących wolność i demokrację, a potem przegłosować parlamentarnie i demokratycznie przyłączenie Śląska do Rzeszy, pardon- Niemiec? Trochę cierpliwości, propagandy i pieniędzy-  i sprawa zostanie załatwiona bez wojny. Duch Hitlera pielęgnowany jest wyłącznie wśród członków NPD, którzy zdobywają coraz większe poparcie w Niemczech, tam bardziej - jak wieść polityczna niesie - ¾ członów NPD - to pracownicy służb specjalnych Niemiec.. Cierpliwość Niemcy mają, pieniądze też, no i propagandę.. Czy jeszcze są jakieś polskie gazety na Śląsku? I nie można odmówić Niemcom konsekwencji, jako państwa poważnego, a nietarganego obcymi  agenturami- jak nasze.. Będące już częścią Unii Europejskiej, jako jednego państwa pod auspicjami Niemiec  i Francji na razie.. Póki Francja buduje swoją potęgę wokół Morza Śródziemnego, jako Unię Śródziemnomorską, co widać wyraźnie po wywoływanych zamieszkach w państwach afrykańskich, tylko tych wokół Morza śródziemnego.. Samo się wywołujących, bo lud jest skory do buntu.. Sam! I nikt nie staje na jego czele.. Jak zwykle zresztą. Zamieszek w RPA na razie nie ma- RPA na razie nie stara się przyłączyć do Unii Śródziemnomorskiej.. Tylko kraje wokół Morza Śródziemnego.. Na to Francja dostała zgodę Niemiec.. Biednych „ obywateli’ polskich na  Śląsku łatwo jest kupić zasiłkami i spełnionymi obietnicami pracy w Niemczech. Łatwo przejdą na stronę Niemiec.. Tym, bardziej, że  ojczyzna się nimi obchodzi okrutnie, tak jak z pozostałymi rujnując ich i ich firmy podatkami.. Folksdojcze zawsze się znajdą, co było już historii. Tak jak V kolumna.. Historia jest piękna, bo lubi się powtarzać… Wystarczy się jej jedynie przyglądać uważnie. Polityka Niemiec jest niezmienna  od czasów utworzenia Niemiec przez Bismarcka.. I wcześniej za Fryderyka Wielkiego. Profesor Władysław Konopczyński w książce” Fryderyk Wielki a  Polska”, o polityce Fryderyka pisał tak: „Wszystko było celowe, planowane, obliczone. A pierwszym przepisem tej przewidującej polityki było nie zdemaskować się przedwcześnie, udawać przyjaciela do ostatniej chwili, kiedy przyjdzie czas na użądlenie ofiary. Trzydzieści lat przygotowania, dwadzieścia lat dokonania. Trzydzieści lat słodkich słów, dwadzieścia lat strasznych czynów” Tak pisał konserwatywny i mądry historyk.. Czasy się zmieniają, ale nie zmieniają się interesy polityczne.. Interesy Niemiec też się nie zmieniają.. i wola implikuje intelekt.. WJR

Kreml czy Canossa? Another Tack: Kremlin or Canossa?
Za żydowską gazetą „Jerusalem Post”.
http://www.jpost.com/Opinion/Columnists/Article.aspx?id=214666
Sarah Honig – 1.04.2011, tłumaczenie Ola Gordon

Rosja, stając po stronie wrogów Izraela, nie zmieni swojej polityki, nawet, kiedy osłodzi się ją darem, najlepszym terenem Jerozolimy. Czy premier Beniamin Netanjahu tylko podróżował do Moskwy, czy równocześnie pojechał do współczesnej Canossy? Czy Bibi uniżenie poddał się obcej potędze (jak cesarz Świętego Imperium Rzymskiego Henryk IV, który upadł na twarz przed papieżem Grzegorzem VII w średniowiecznej Canossie)? Podobno Netanjahu popędził do Moskwy, by błagać swojego rosyjskiego odpowiednika Władimira Putina, żeby nie sprzedawał Syrii zaawansowanej techniki rakietowej. Poprzednie izraelskie i amerykańskie prośby nie udały się i nie zniechęciły Rosji do sprzedaży, albo wcześniej, do uruchomienia w Iranie jego jedynej elektrowni atomowej. Z zimną wojną za nami, mogliśmy spodziewać się współpracy, a nie bezczelnego przeszkadzania ze strony Rosji. Czego jesteśmy świadkami, to zbyt dobrze znamy i  zbyt niepokojąco przypomina to nieistniejący ZSRR. Zamiast przesuwać się w kierunku prawdziwej demokracji, mamy Moskwę obleczoną w demokrację stosującą akrobacje realpolitik z dawnych czasów. Nie jest ona wprost przeciwnikiem, ale nie całkiem przyjacielem, i bardzo wyraźnie zdecydowanym na roszczenie sobie, w jakikolwiek sposób, statusu supermocarstwa. To prawie tak, jak gdyby Rosję cieszyło to, że jest nieprzewidywalna i niezbadana. Jej dwulicowość nie pokazuje Rosji jako siły neutralnej opowiadającej się za pokojem, jak chce być postrzegana, a na jej zachowaniu po prostu nie można polegać. Izrael ma powody do zdenerwowania, dlatego Netanjahu zdecydował się rozmawiać na najwyższych szczeblach Kremla. Znamienne jednak, że Rosjanie nie przyjęli go bez wcześniejszego upokorzenia. Zanim w ogóle pozwolono mu na lądowanie, Putin nalegał, by Izrael niezwłocznie i ostatecznie przekazał Moskwie należącą do Rosji własność, słynny Dziedziniec Siergieja (łącznie z kiedyś wytwornym „Imperialnym Pensjonatem Siergieja”). Jest on centralnie położony w samym sercu Jerozolimy – w zachodniej jej części, która mieści się wewnątrz Zielonej Linii, którą rzekomo Izrael może mieć prawo do zatrzymania po zrzeczeniu się wszystkiego, co wyzwolił w wojnie obronnej w 1967 roku. Mając przyjaciół takich jak Putin, nie potrzebujemy wrogów. On nie zasługuje na żaden pomysł, że ​​być może stałby się wyjątkowo kumplem od serca, (choć prawdziwi sojusznicy nie dążą do pretekstu wsadzenia swojej stopy w stolicy innego państwa i kolebce jego dziedzictwa). Poza tym, Putin nie prosi grzecznie o serdeczny gest. Moskwa ględzi o „zwrocie rosyjskiej własności, „oświadczając, że nie ma wątpliwości, co do „legalności rosyjskich roszczeń do Metochionu Św. Sergiusza, budynku misyjnego rosyjskiego Kościoła i różnych innych obiektów w Jerozolimie.” Netanjahu, zdesperowany by uzyskać audiencję z moskiewskimi władzami, nie tracił czasu i nakazał z dnia na dzień eksmisję siedziby Ministerstwa Rolnictwa. Rzeczywiście, to było tak nagłe, że pracownicy ministerstwa musieli zostać odesłani do domu na nieokreślonej długości urlop. Ale to jest najmniej kłopotliwa konsekwencja (cios dla narodowej suwerenności mimo wszystko). W rękach Kremla, te obiekty de facto stają się eksterytorialne. Co by się stało, gdyby terrorystom udało się uciec i znaleźć w nim schronienie? Czy żołnierze IDF włamią się do przyczółku Putina w jednym z najwrażliwszych punktów geopolitycznych świata? Rosja, stając po stronie naszych wrogów, nie zmieni swojej polityki, nawet, jeśli osłodzi się ją darem najlepszych terenów Jerozolimy, bez względu na symbolikę i wiążący się z tym prestiż. Nie odstawi na bok zakorzenionych interesów nawet dla zagranicznych reliktów dawnego imperializmu. Ten precedens może zaostrzyć apetyty innych. Rosyjskie roszczenia terytorialne tutaj nie ograniczają się do kompleksu Sergieja. Grecki Kościół Prawosławny jest właścicielem gruntu, na którym stoją Kneset i rezydencja premiera. Jeśli można ewakuować Ministerstwo Rolnictwa, to, dlaczego nie żydowski parlament i szefa rządu? Cały kompleks został wyczarterowany od Turków przez Rosyjski Kościół Prawosławny w 1858 roku, jako pensjonat dla pielgrzymów. Kompleks Siergieja obejmuje dziewięć akrów, został zbudowany wiele dziesiątków lat później przez ówczesnego prezesa Imperialnego Stowarzyszenia Prawosławnej Palestyny​​, wielkiego księcia Siergieja Aleksandrowicza, do zamieszkania przez odwiedzających Jerozolimę arystokratów. Turcy określili kompleks Sergeja jako własność prywatną i zdecydowanie nie należącą do państwa rosyjskiego. Skonfiskowali go w I wojnie światowej i Mandat Brytyjski zarekwirował go ponownie po wojnie, podczas gdy „Biały „i „Czerwony” Kościół rosyjski rywalizował o prawo własności. W 1964 roku Izrael wykupił od ZSRR większość kompleksu, ale nie mając wtedy pieniędzy, zapłacił $3,5 mln – w pomarańczach. Budynek Siergieja, kościół i dziedziniec nie zostały uwzględnione w transakcji, i aż do wojny sześciodniowej, był używany, jako obiekt szpiegowski KGB. Były agent KGB Putin odmawia przyjęcia zań pieniędzy.

Kim był Siergiej, którego osobistą własność Putin podnosi do świętej państwowej schedy Rosji? Wielki książę Siergiej – syn cara Aleksandra II, brat niesławnego cara Aleksandra III i wuj ostatniego cara Mikołaja II – był zapalonym praktykiem powtarzającego się tematu Romanowów: „Bij Żydów i ocal Rosję.” Jego wstręt do Żydów przekraczał nawet wściekły antysemityzm jego królewskich krewnych. W 1891 roku – w kilka miesięcy po wybudowaniu budynku Siergieja w Jerozolimie – jego brat mianował go generałem-gubernatorem Moskwy. Pierwszą decyzją Siergieja było wykorzenienie z miasta 30.000 Żydów. Moskwa miała być „oczyszczona” w trzech fazach – najbiedniejszych i najkrócej mieszkających żydowskich mieszkańców wyrzucono, jako pierwszych, a najbogatszych i najdłużej przebywających, jako ostatnich. Edykt banicji został opublikowana w pierwszym dniu Paschy. Następnej nocy policjanci rzucili się na domy żydowskie, budzili przerażone rodziny i przewozili tysiące mężczyzn, kobiet i dzieci do brudnych aresztów. Żydów, którzy ukrywali się w ciemnych zaułkach i na cmentarzach, osaczano i poturbowano. Wszyscy, pozbawieni swoich posiadłości, później zostali wypędzeni jak robactwo. Wielu było torturowanych. Chorzy umierali w czasie transportu. Niektórym zakładano drewniane kajdany, jak bandytom, i kierowano do ciężkiej pracy w odległych więzieniach.

Po kilku wypędzeniach, Moskwa została wydana praktycznie judenrein [czystka – przyp. tłum.]. Ponadto, w Rosji Siergieja z Moskwy deportowani Żydzi byli szczęściarzami. Gdzie indziej, klan Siergieja rozpuścił makabryczne pogromy – starannie zaplanowane, jako taktyki dywersyjne do stłumienia wewnętrznych niepokojów, – w których Żydzi cierpieli na skutek przejawu barbarzyńskich rzezi przyćmionych tylko przez okropności holokaustu. Skoro Putin mówi w kategoriach „narodowego prawa urodzenia, „to, dlaczego nie Izrael? Dlaczego nie żądamy minimalnego quid pro quo – centralnego kawałka stolicy Rosji za centralny kawałek stolicy Izraela? Dlaczego nie żądać – w zamian za majątek jednego bezwzględnego rosyjskiego despoty, do którego Putin z nostalgią tęskni – by Putin zapłacił za to, co Siergiej ukradł Żydom, których okradł i wypędził? Zaryadye, zabytkowa dzielnica Moskwy, w pobliżu Placu Czerwonego, był centrum moskiewskiego żydostwa (w szczególności duży Dziedziniec Glebowa, teren ówczesnego żydowskiego getta). Dlaczego nie dać tego terenu Izraelowi w zamian za Dziedziniec Siergieja? Putin prawdopodobnie uważa i twierdzi, że Izrael nie jest spadkobiercą Żydów wywłaszczonych przez Siergieja, w takim przypadku Netanjahu powinien zauważyć, że Rosja Putina nie jest spadkobiercą Siergieja (ściślej mówiąc, jego najbliższym krewnym jest książę Filip w W. Brytanii). Ale petenci w Canossie nie przejawiają dumy i na pewno nie odpowiadają impertynencko. Żądanie funta żydowskiego narodowego ciała, zdaje się, nie tylko wysuwane jest przez Arabów. Kawałki naszej stolicy jesteśmy winni wszelkiego rodzaju spóźnialskim, zdobywcom, poszukujących chwały, potrzebującym siły przebicia, i wtrącającym się w nasz niestabilny region. Niezdecydowane rządy, predysponowane do oddania niektórych części Jerozolimy „za pokój,” nie odmówią przekazywania innych części „dla (poprawy dyplomatycznych) pochlebstw” – nawet kawałków centrum Jerozolimy, gdzie nasze posiadanie nie jest szkalowane jako kontrowersyjne lub niepewne.

www.sarahhonig.com

Źródło: http://izrael.org.il/news/1290-izrael-zwraca-rosji-sergiewskoje-podworje-w-jerozolimie.html

Izrael zwraca Rosji ‘Sergiewskoje Podworje’ w Jerozolimie Izrael zdecydował się zwrócić Rosji budynek z czasów carskich, który leży w centrum Jerozolimy. Ta decyzja kończy wieloletni spór między Rosją a Izraelem i ma być gestem dobrej woli w przeddzień planowanej wizyty premiera Netanyahu w Moskwie. Budynek jest częścią większego kompleksu budynków, które Izrael kupił od ZSRR na początku lat sześćdziesiątych płacąc… pomarańczami. Po wojnie sześciodniowej ZSRR zerwał stosunki z Izraelem, a Izrael znacjonalizował ‘Sergiewskoje Podworje’. Od wznowienia stosunków dyplomatycznych za czasów prezydentury Borysa Jelcyna trwał spór o jeden z budynków należących do rosyjskiego kompleksu (Русское подворье в Иерусалиме, מגרש הרוסים). ‘Sergiewskoje Podworje’ (חצר סרגיי) wzniesiono w 1890 roku na potrzeby błękitnokrwistych pielgrzymów z Rosji. Budynek nazwano na cześć wielkiego księcia Sergieja, brata cara Aleksandra III. W czasie brytyjskiego mandatu znajdowały się tam biura paszportowe. Obecnie znajdują się tam biura m.in. ministerstwa rolnictwa.

Czysta sprawa Tak, to miała być czysta sprawa, choć w tych kategoriach czystości, o jakich wspomina wiersz Kazimierza Wierzyńskiego pt. „Moralitet o czystej grze”, (kto nie zna tego tekstu, niech sobie odnajdzie i poczyta). W tej sprawie spotkały się interesy dwóch stron: ruskiej i polskiej. Ruscy czekiści przygotowania do zamachu rozpoczęli, jeśli nie niedługo po objęciu urzędu przez śp. L. Kaczyńskiego (i wyborach parlamentarnych z 2005 r.), to na pewno po „incydencie gruzińskim”, gdy Kaczyński śmiałym działaniem powstrzymał, biorąc do pomocy kilku jeszcze prezydentów, zajęcie Gruzji przez Rosję latem 2008 r. Wtedy czekiści jedynie ostrzelali konwój, co miało stanowić złowrogą przestrogę, iż „tak się to wszystko nie skończy”. Ale i swoje żywotne interesy mieli w „czystej sprawie” też ciemniacy, nienawidzący „kartofla” i jego „otoczenia”, „braci Kaczyńskich” itd. (w ramach szerszej nienawiści do kaczystów) do tego stopnia, że byli w stanie pójść nawet na układ z diabłem, byleby ostatecznie skompromitować wroga. Z kolei upodobanie ciemniaków do kompromitowania „kartofli” postanowili przy nadarzającej się okazji wykorzystać „ludzie cienia”, czyli ci z tej ultra-zony (stanowiącej realną władzę w neokomunistycznej agenturokracji), która uznawała kaczystów za wrogów poważnych i wymagających eliminacji w sensie fizycznym, a nie tylko, jak to się marzyło ciemniakom, wizerunkowo-politycznym. Ciemniacy, więc sądzili, że wchodząc w konszachty z diabłem, robią tak naprawdę rewelacyjny deal. Zaczęło się niewinnie od zgody na kremlowski pomysł rozdzielenia uroczystości rocznicowych w Katyniu, ale potem ktoś w Warszawie wpadł na rewelacyjne rozwiązanie, by „kartoflom” dopiec w ten sposób, że w ogóle nie zdążą na swoje głupie uroczystości, bo „samolot prezydencki będzie miał problemy przy lądowaniu”. Nie chodziło raczej o „wypadek lotniczy”, tylko jakąś „śmiszną awarię”, z której ryć będzie cała Polska - „nadęte Kaczory” zamiast przybyć, by zamanifestować swoje „rusofobiczne nastroje”, „wylądowały w krzokach”. (Co bardziej wtajemniczeni mieli nawet w związku z tym „jajcarskie”, nieco wybiegające w przyszłość, okładki gadzinówek na 10 Kwietnia, jak wiemy; tego dnia jednak okazało się, że wydarzyło się coś więcej niż tylko „problemy przy lądowaniu?). Gdy wchodzono w ten deal („zróbcie, panowie coś, by nie zdążyli na uroczystości, by licho wzięło te całe ich pompatyczne obchody”), Ruscy zapewne z pewną dozą ostrożności dopytywali: „no a co z monitoringiem? Czy to się jakoś nie wyda?” - zaś przedstawiciele ciemniaków zapewniali, że „jakoś to będzie i się dopilnuje, by ktoś odpowiedni przymknął oko w odpowiednim momencie”. Nagle, więc ludzie na Kremlu odkryli, że strona polska właściwie „wychodzi naprzeciw” moskiewskim planom zamachu, więc okazja trafiła się wyśmienita, a w związku z nią czekiści postanowili pójść na całość i dokonać „ostatecznego rozwiązania”, zaś ciemniaków zapewnili tylko, że „wchodzą” i zrobią jakieś jaja z „kartoflami”. 10 Kwietnia okazało się, że diabeł przechytrzył tych, co mu nie tylko dusze, ale i Polskę sprzedali. Z przewidywanej komedii zrobiła się nagle tragedia. Nie wszystko się wprawdzie czekistom udało, ponieważ okazało się, że jeden z „kartofli” nie wsiadł na pokład, że doszło do pewnych roszad na Okęciu, że delegacja stawiła opór, bo część osób była uzbrojona itd., lecz „ostatecznego rozwiązania” dokonali. A ciemniacy nagle odkryli ze śmiertelnym przerażeniem, że stali się zakładnikami niesamowitych zbrodniarzy. Oczywiście ciemniacy wiedzieli wcześniej, z jakimi zbrodniarzami mają do czynienia, ale nie sądzili, że wchodząc z nimi w „niewinny przecież deal”, sami pakują się w tak wielką i porażającą zbrodnię. A może wiedzieli? Kto ich tam wie, może na rozprawie stulecia poznamy pełną prawdę, gdy spora część tych osób usiądzie na ławie oskarżonych? Tak czy tak 10 Kwietnia pozostawało ciemniakom już tylko jedno: jak zatuszować zbrodnię, czyli „pozamiatać” tę nie do końca, jak się okazało, czystą sprawę. Chodziło im, rzecz jasna, o zachowanie władzy i zachowanie „twarzy”, nie zaś o jakiś enigmatycznie pojęty polski interes narodowy, na to, bowiem byli za ciemni i za tchórzliwi, zresztą jak się definitywnie straciło cnotę, to nie ma już powrotu do „szczenięcych, beztroskich lat” PR-u. Ale poza tym chodziło o to, by słowo „zamach” nawet przez chwilę nie przemknęło się przez media 10 Kwietnia oraz, by jak najszybciej dokonać pochówków ciał ofiar. Zaś przy okazji wytworzyła się dla gajowego i jego ludzi „luka personalna” do obsadzenia, do czego bardzo szybko się przygotował. Zostawmy jednak teraz ciemniaków, choć grupa prokuratorów, którzy zajmą się sprawą „smoleńską” powinna ustalić m.in. taką niezwykle ważną kwestię: czy polską delegację prezydencką „wrogo przechwycono” w ruskiej przestrzeni powietrznej (i odcięto od Polski, uniemożliwiono kontaktowanie się z krajem, zakłócono monitoring itd.), czy też wprost przeciwnie – pod okiem polskich służb prowadzono i przekazano Ruskom, tzn. wystawiono ją wrogowi w trakcie przelotu. Wróćmy na koniec na Siewiernyj, gdzie działy się przedziwne i zdumiewające rzeczy z osobami, które tam, tj. w okolice oficjalnego „miejsca wypadku prezydenckiego tupolewa”, trafiły. S. Wiśniewski, który tylko chciał sfilmować „miejsce wypadku”, został poturbowany i grożono mu więzieniem, jeśli nie czymś więcej. Załoga, jaka-40 została internowana w samolocie „zaraz po wypadku”, choć przecież mogła być pomocna przy akcji ratowniczej. J. Bahr nie mógł ze strachu ustać na nogach, tak mu się one trzęsły. M. Wierzchowski (wedle relacji P. Głoda w filmie „10.04.10”) miał powiedzieć wieczorem, że bali się, że ich zabiją. J. Opara (film „Mgła”) widział w hotelu ludzi z FSB ostentacyjnie pokazujących mu swoje uzbrojenie i mówiących o tym, że ci, co jako „pierwsi docierają w Rosji na miejsce katastrofy często w niewyjaśnionych okolicznościach giną”; zastawiał szafą drzwi w hotelowym pokoju i czuwał z kolegą do rana. Urzędnicy kancelarii Prezydenta byli podsłuchiwani w „pałacu gubernatora”. J. Sasina przetrzymywano parę godzin w jaku-40, nim odleciał. Dziennikarzy polskich przewracano i przeganiano, gdy chcieli dotrzeć na „miejsce wypadku”. Czy mam wymieniać dalej? Czy pamiętamy jak wyglądały procesy związane z identyfikacją ciał ofiar i jak przesłuchiwano rodziny w Moskwie? Czy to są „naturalne zjawiska”, „naturalne reakcje”, „naturalne działania” po zwykłej lotniczej katastrofie? Z drugiej strony mamy przedziwną, zdumiewającą jak na skalę wydarzenia, postawę ciemniaków, którzy nie tylko nie proszą NATO ani instytucji unijnych o pomoc, nie organizują międzynarodowej komisji, która by zbadała okoliczności „wypadku”, ale przede wszystkim uniemożliwiają wyjazd specjalistom medycyny sądowej, którzy już od pierwszych godzin po tragedii są gotowi pracy

(http://freeyourmind.salon24.pl/292769,natychmiast-wszczac-sledztwo).

Ponadto uniemożliwione zostanie przecież przeprowadzenie sekcji zwłok ofiar, a nawet - w przypadku rodzin osób zabitych - otworzenie trumien przed złożeniem ciał do grobów. Czy nie układa się to w logiczną całość? Czy to wszystko nie mówi samo za siebie? Postawmy sprawę na ostrzu noża. Czy Ruscy w trosce o „polską wrażliwość” tak pilnowali właśnie przed Polakami „miejsca wypadku” i ciał ofiar? Widzieliśmy przecież w wielu relacjach, jak się na pobojowisku na Siewiernym zachowywali. Czytaliśmy to, co i z jakimi szczegółami napisali w „raporcie komisji Burdenki 2”, słyszeliśmy wszystkie ruskie łgarstwa i słyszeliśmy też, jak epatowali opinię publiczną dźwiękami z końcówki zapisu CVR. Skąd więc ta ruska blokada, ten nieprawdopodobny wprost kordon (i ludzi, i dezinformacji) wokół tego, co się naprawdę 10 Kwietnia stało – i skąd ten śmiertelny, paraliżujący strach osób, które dotarły w okolice „miejsca wypadku”? Przecież pobojowisko wcale nie wyglądało strasznie: kilka fragmentów samolotu i wysypisko części – bez foteli, bez rzeczy ofiar, bez rozrzuconych na wielkiej połaci ziemi ciał. Skąd, więc ów kordon i skąd ten strach świadków? Czy nie stąd, że wiedziano, iż doszło do zamachu, a nie do „zwykłej katastrofy”, i wiedziano, że na „miejsce wypadku” po prostu dostarczono ciała ludzi zamordowanych? I że miano świadomość, że Polakom ani światu „nie wolno” tego powiedzieć ani pokazać? FYM

PO zawiązała koalicję z RAŚ Już Gombrowicz skarżył się na polskie mity. Ale dodawał, że Polska go boli właśnie, dlatego, że czuje się od niej nieodłączony. RAŚ z różnych powodów (gorycz, interes) taki jednoznaczny związek z Polską kwestionuje. Szkoda, więc, że partia premiera Tuska zawiązała na Śląsku koalicję z RAŚ. A przewodniczący klubu PO, poseł Tomczykiewicz stwierdził podobno, że od tego ruchu dzielą Platformę środki, ale nie - cele - pisze Jadwiga Staniszkis w Wirtualnej Polsce. Dziś, gdy - przy okazji Ruchu Autonomii Śląska - dyskutujemy czy kulturalna i historyczna swoistość regionu wystarcza by nazwać jego mieszkańców odrębnym narodem, warto się zastanowić nad mechanizmami społecznej przemiany. Moje pokolenie pamięta nagłą przemianę w sierpniu 80 r. gdy ryzyko w imię wartości (solidarność ze słabszymi) najpierw odbudowało w poszczególnych jednostkach poczucie, że - mimo komunistycznej demoralizacji - jest się jednak podmiotem moralnym. A potem wokół tego odbudowała się wspólnota, wyzwalając niesamowitą, pozytywną energię. Młode pokolenie wielokrotnie uczestniczyło w sytuacjach, na koncertach czy meczach, gdy rytm i wspólne doświadczane emocje tworzyły wartość dodaną i przekształcały agregat jednostek w tłum. Grupy kibicowskie stanowiły tylko katalizator. Czasem - groźny, zawsze - kompresujący dystanse i różnice statusowe i dający na moment odczucie jedności i siły. Wyłanianie się narodu jest procesem dłuższym i bardziej wielotorowym. W rozlewającym się na północ i zachód, schyłkowym już, imperium rzymskim obywatelstwo nadawano w zamian za pełnienie urzędu. Podstawą była akceptacja prawa i - lojalność. Ów mechanizm tworzenia narodu wokół państwa do dziś przetrwał w Francji (dawna prowincja Galii). W USA stworzono naród nie tyle wokół państwa, jako organizacji, ale - wokół określonej zasady politycznej: kontraktu wolnych jednostek. Idea obywatela, jako osoby zdolnej - ze względu na walory moralne - do zawarcia takiego kontraktu do dziś stanowi tam wyznacznik osobistej godności i źródło dumy. W krajach islamu wspólnotę tworzono wokół normatywnego korpusu religii. Tam gdzie świadomie wprowadzono reguły nakazujące respektowanie różnych jej wykładni powstał naród (Maroko, Egipt). Tam gdzie nie stworzono takiego bezpiecznika, do dziś trwają walki między grupami reprezentującymi odmienne wykładnie islamu traktowanego, jako źródło prawa. W Polsce naród nie uformował się wokół prawa i państwa, ale często - przeciw nim. Przez wspólne stawianie oporu, stopniowo przekraczające różnice stanowe i odmienności terytorialne. Wieloetniczna i wieloreligijna wspólnota (włączając Żydów, Ormian, Tatarów) ścierała się z wizją jednorodnego narodu opartego na modelu Polaka - katolika. RAŚ (ze swoim liderem Jerzym Gorzelikiem) wydaje się nawiązywać do utylitarnej koncepcji wspólnoty. Jesteśmy tutejsi. Ani Polacy ani Niemcy. Szukamy formuły, która lepiej zadba o nasze interesy. Nic, więc dziwnego, że Gorzelik mówi: "Nie rozumiem, dlaczego dzieci śląskie mają czytać Sienkiewicza, czy uczyć się o romantyzmie i polskich uniesieniach. Ta kultura jest nam kompletnie obca". Albo, (choć dziwnie to brzmi w ustach wicemarszałka województwa odpowiedzialnego za kulturę): "Jestem Ślązakiem, nie jestem Polakiem i nie czuję się zobowiązany do lojalności wobec tego państwa". (Oba cytaty za tekstem Cz. Sobierajskiego z 4.IV br. stanowiącym projekt listu do mieszkańców woj. Śląskiego). Gombrowicz też skarżył się na polskie mity. Ale dodawał, że Polska go boli właśnie, dlatego, że czuje się od niej nieodłączony. RAŚ z różnych powodów (gorycz, interes) taki jednoznaczny związek z Polską kwestionuje. Wciąż jednak obowiązuje Konstytucja z ustrojem unitarnego (a nie np. - federalnego) państwa. Szkoda, więc, że partia premiera Tuska zawiązała na Śląsku koalicję z RAŚ. A przewodniczący klubu PO, poseł Tomczykiewicz stwierdził podobno, że od tego ruchu dzielą Platformę środki, ale nie - cele. Prof. Jadwiga Staniszkis

M. Kamiński o umorzeniu afery: „Kompromitacja” Były szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego w przesłanym do nas oświadczeniu stwierdził, że umorzenie śledztwa w sprawie afery hazardowej jest kompromitujące. Poniżej prezentujemy pełną treść oświadczenia Mariusza Kamińskiego: Wydane w dniu dzisiejszym postanowienie Prokuratury Okręgowej w Warszawie o umorzeniu śledztwa w sprawie afery hazardowej jest w mojej ocenie kompromitujące. Zgromadzony przez CBA pod moim kierownictwem materiał dowodowy pozwalał na przedstawienie zarzutów osobom pełniącym funkcje publiczne. Opinia publiczna zapoznała się tylko z niewielkim fragmentem nagranych rozmów „bohaterów” afery hazardowej, pokazujących, w jaki sposób w Polsce „tworzy się” prawo. Jestem przekonany, że działania wysokich funkcjonariuszy publicznych, jakimi byli minister sportu M. Drzewiecki i szef sejmowej komisji finansów publicznych Z. Chlebowski były nielegalne, a ich celem było przysporzenie korzyści majątkowych zaprzyjaźnionym biznesmenom z branży hazardowej, kosztem interesów Skarbu Państwa. Warto przypomnieć, że osoby na rzecz, których działali Z. Chlebowski i M. Drzewiecki były oficjalnymi sponsorami kampanii wyborczych PO, a jedna z nich (R. Sobiesiak) jest prawomocnie skazana za korupcję. Rządowy projekt nowelizacji ustawy hazardowej zakładał według wyliczeń Ministerstwa Finansów dodatkowy wpływ do budżetu w wysokości ok. 500 mln. zł rocznie, które miały być ściągane z branży hazardowej. Przez około półtora roku, w wyniku podejmowanych nielegalnie działań „lobbingowych”, prace nad projektem ustawy nie zostały zakończone. Minister Sportu i Turystyki oraz szef Sejmowej Komisji Finansów Publicznych blokowali wprowadzenie tych dopłat, które były zasadniczym celem zmian w ustawie. Świadczą o tym dowody w postaci m.in. pism M. Drzewieckiego, zeznań świadków oraz stenogramów z rozmów telefonicznych, którymi dysponuje Prokuratura prowadząca sprawę. W tej sytuacji uważam, że w imię elementarnego poczucia sprawiedliwości, wszystkie materiały zgromadzone w śledztwie powinny zostać odtajnione i przedstawione opinii publicznej. Jest to tym bardziej ważne, że sprawa ta, w wyniku oportunistycznej postawy Prokuratury nie została poddana ocenie niezawisłego Sądu. Podkreślam, że w tego typu sprawach decyzje Prokuratury są niezaskarżalne, o czym prowadzący sprawę prokuratorzy doskonale wiedzą. W Polsce, po raz kolejny, osoby o odpowiednio wysokim statusie politycznym i biznesowym pozostają bezkarne. Mariusz Kamiński

Manipulacje statystyką

1. Minister Rostowski już pod koniec stycznia ogłosił, że deficyt sektora finansów publicznych na koniec 2010 roku wynosi 7,9% PKB, a dług publiczny 53,5% PKB, choć do tej pory nie ma danych dotyczących wyniku finansowego całego sektora finansów publicznych za poprzedni rok, ani nominalnej wartości PKB i wyraźnie widać, że szef resortu finansów ma z tym ogromne kłopoty. Kłopoty te dają sporo do myślenia, bo jednocześnie spektakularnie odwołano na ponad rok przed zakończeniem kadencji Prezesa Głównego Urzędu Statystycznego (a także jedną z dyrektorek ważnego departamentu tej instytucji) z dziwacznym uzasadnieniem, że nastąpiło ono w związku z pobieraniem podwójnych wynagrodzeń przez niektórych pracowników tej instytucji, odpowiadających za spis powszechny. Pisał o tym wczoraj na łososiowych stronach Rzeczpospolitej Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu w artykule „ Statystyczne wahania GUS”, zwracając uwagę, że to resort finansów dostarcza dane do tej instytucji. Ze znacznym opóźnieniem w stosunku do lat poprzednich, resort finansów opublikował na razie tylko szacunkowe dane o wykonaniu budżetu za rok 2010, teraz ponoć już ma dane dotyczące zadłużenia sektora samorządowego, więc wreszcie powinny się pojawić ostateczne dane dotyczące deficytu całego sektora finansów publicznych i długu publicznego.

2. W marcu GUS w Biuletynie Statystycznym sprostował dane podane w poprzednim numerze tego wydawnictwa dotyczące wpływów i płatności sektora finansów publicznych w grudniu 2010. GUS przyznał się do błędu po stronie płatności w wysokości aż 10,3 mld zł, pozostawiając jednak to sprostowanie danych bez żadnego komentarza (wyobrażacie sobie Państwo pomylić się o 10 mld zł i tego nawet jednym zdaniem nie wyjaśnić?). Ponieważ dane dla GUS w tej sprawie pochodzą z resortu finansów więc wygląda na to, że to Minister Rostowski poprzednio zaryzykował i zmniejszył pozycję płatności o taką sumę co pozwalało obniżyć deficyt finansów publicznych o około 0,8 % PKB (czyli o więcej niż dokonana zmiana w systemie emerytalny, która zmniejsza deficyt w tym roku tylko o 0,6% PKB. Ponieważ o podejrzanych danych resortu finansów dotyczących finansów publicznych za grudzień 2010 pisała prasa, wygląda na to, że Minister Rostowski wystraszył się skandalu i do zwiększonych o 10,3 mld zł płatności się przyznał, a za nim do tego błędu przyznał się także GUS.

3. Ale Rostowski i GUS mają także problemy z danymi dotyczącymi bilansu płatniczego pochodzącymi z Narodowego Banku Polskiego, które mają wpływ na kształtowanie się poziomu wzrostu PKB w 2010 roku. Otóż w W bilansie tym pozycja saldo błędów i opuszczeń za poprzedni rok wynosi aż 14 mld euro (56 mld zł) czyli blisko 4% PKB . Pozycja ta to tzw. operacje niedające się zakwalifikować do żadnej z wcześniejszych pozycji tego bilansu. Ale spora część analityków twierdzi, że te niezidentyfikowane przez NBP operacje to w dużej części import (świadczą o tym choćby niemieckie dane dotyczące eksportu tego kraju do Polski ,które są znacznie wyższe od tego co NBP pokazuje jako import z tego kraju), co oznaczało by znacznie gorszy rezultat w naszym rachunku obrotów bieżących bilansu płatniczego. Teraz deficyt na tym rachunku wynosi tylko 3% PKB a po doliczeniu salda błędów i opuszczeń wynosiłby blisko 7% PKB w sytuacji, kiedy za poziom bezpieczny uchodzi deficyt na tym rachunku nieprzekraczający 5% PKB. Ujawnienie takiej informacji (oznacza ona stopień braku pokrycia finansowego naszych operacji z zagranicą na kwotę 70 mld zł w roku 2010) mogłoby spowodować paniczną reakcję rynków, polegającą na gwałtownym pozbywaniu się polskich aktywów, dewaluację złotego i poważne kłopoty z obsługą naszego długu w szczególności wyrażonego w walutach obcych. Ale powiększenie o taką kwotę naszego importu oznaczało by wyraźne zmniejszenie wskaźnika eksportu netto, a to z kolei musiałoby oznaczać weryfikację poziomu wzrostu PKB (obniżenie poziomu tego wzrostu) bo wskaźnik ten jest jednym z 3 czynników składających się na przyrost PKB (obok konsumpcji i inwestycji), a więc ostatecznej wielkości PKB w 2010 roku, relacji deficytu sektora finansów publicznych i długu publicznego do PKB

4. Jak z tego wynika, mamy do czynienia z poważnymi manipulacjami statystycznymi, które mają na papierze poprawić zarówno obraz naszej gospodarki (poziom wzrostu PKB) jak i finansów publicznych (relacja deficytu i długu publicznego do PKB?. Jeżeli do tego dołożymy manipulacje kursem złotego dokonywane przez Ministra Rostowskiego  w tym sprzedaż euro w grudniu 2010 na rynku, a nie za pośrednictwem NBP (wzmocnienie złotego wobec euro na 31 grudnia 2010 o 2% ) a także transakcje swap na ponad 3 mld euro ( przejściowe zmniejszenie długu o taką kwotę) to aż strach pomyśleć, co by się stało gdyby rynki zauważyły tego rodzaju operacje. Jednak po ogłoszeniu częściowej niewypłacalności przez Grecję, Irlandię a teraz już i Portugalię, a być może za parę miesięcy Hiszpanię, na cenzurowanym znajdą się rynki wschodzące a więc także i nasz kraj Rząd Tuska robi wszystko, aby II polowa tego roku była możliwie jak najbardziej spokojna (prezydencja, wybory) stąd próba uchwalenia budżetu na 2012 rok jeszcze tej wiosny (czegoś takiego do tej pory nie było w żadnym kraju europejskim), ale może się okazać, że manipulacjami Rostowskiego wpędzi nas w takie kłopoty, przy których kryzys 2009 okaże się „małym Pikusiem”. Zbigniew Kuźmiuk

P. Roman Graczyk atakowany... Przeczytałem w wiadomościach na naszym portalu, że p. Roman Graczyk czuje się atakowany przez "Salon" za naruszenie tabu o współpracy ludzi "Tygodnika Powszechnego" z UB i SB. A co mam ja powiedzieć? Na ten temat napisałem akurat coś w "Najwyższym CZAS!"ie. A ponieważ nie czuję się jeszcze najlepiej - to wstawiam to tu - i proszę sobie poczytać... By zrozumieć różnicę podejścia PiS – i UPR-WiP: Na łamach „Gazety Wyborczej”, organu „Lewicy laickiej” trwa spór o „Tygodnik Powszechny” - organ „Lewicy katolickiej”. Obydwa środowiska powiązane są rozmaitymi nićmi – przede wszystkim ideologicznymi, po drugie narodowościowymi (chodzi o Naród Wybrany, oczywiście) po trzecie masońskimi (chodzi o „Wielki Wschód”), wreszcie ubeckimi. Całe to towarzycho kisi się we własnym sosie – nie rozumiejąc, że spory p/t: »Wielkość i upadek „Tygodnika Powszechnego” « interesują tylko margines marginesu społeczeństwa. Nie jestem d***kratą – więc to, że L*d w ogóle nie ma pojęcia, co to jest „Tygodnik Powszechny” nie jest argumentem; tak samo nie ma pojęcia, co to jest „Najwyższy CZAS!” Różnica polega na tym, że „Najwyższy CZAS!” to inicjatywa całkowicie oddolna, nie wspierana przez jakąkolwiek władzę, nie dofinansowywana – natomiast „Tygodnik Powszechny” to twór istniejący z łaski najpierw Sowietów, a potem PRLu.

Z pierwszego zdania p. prof. Andrzeja Romanowskiego: »Halina Bortnowska czy Stefan Wilkanowicz obrony nie potrzebują. Ale potrzebować będą jej ci, którzy niszcząc dawny „Tygodnik” zniszczyli własną przeszłość. Roman Graczyk z całym „Tygodnikiem” dzisiejszym« - dowiaduję się, że (po pierwsze) „TP” nadal istnieje (od lat nie widziałem go w żadnym kiosku!); po drugie:, że p. Romanowski grozi p. Graczykowi. W dalszym ciągu dowiaduję się, że p. Graczyk napisał jakąś książkę, w której udowadnia, że „TP” był pismem koncesjonowanym przez PZPR. Wielkie mi odkrycie p. Graczyka! W PRL wszystko musiało być koncesjonowane – z definicji. Jeśliby nawet Politbiuro KC PZPR postanowiło, że w sprawy „Tygodnika Powszechnego” wtrącać się nie będzie i da mu całkowicie wolną rękę – to i tak ta decyzja byłaby koncesją, wyrazem zaufania, jakie Partia żywiła wobec Zespołu TP... no, i w każdej chwili mogła być odwołana. O czym redakcja by przecież wiedziała. Liczni „życzliwi” by jej to z życzliwości donosili, a całkiem nieżyczliwi urzędnicy otwarcie by tym grozili, („że teraz Wam wolno, ale my już na Was piszemy donosy...” Więc absolutnie nie dziwią mnie te rewelacje – ani to, że pół redakcji to zapewne byli agenci SB. Trudno: taka uroda tamtych czasów.

Tylko, po co to rozdmuchiwać na czterech wielkich płachtach „Wybiórczej”? Ja od razu deklaruję: »Dla mnie jest ważne, co głosił „TP” - i nie przeszkadzałoby mi, gdyby redagowali go importowani z Angoli Murzyni będący agentami imperialistów japońskich. Ważne jest:, czego „Tygodnik” uczył«. I tu dochodzimy do słów p. prof. Romanowskiego: „Sapieha, arystokrata, związany z elitami Polski niepodległej, rozumiał, że trwaniem przy narodowych sztandarach niczego się nie osiągnie. Był realistą. Po półroczu, w którym redakcją kierował ks. Piwowarczyk, oddał „Tygodnik” w ręce Turowicza – człowieka znanego z postawy anty-nacjonalistycznej i antykapitalistycznej, uznającego siebie za „chrześcijańskiego socjaldemokratę”. Ten lewicujący katolik utrudniał, a przynajmniej opóźniał, przewidywaną kontr-akcję władz”. Właśnie. Grupa „PAX” śp. Bolesława Piaseckiego została przez Sowietów dopuszczona do oficjalnego istnienia, – bo program ONR „Falanga” był, (jeśli pominąć kwestię wiary w Boga) niemal identyczny z programem PPR. Dopuszczono również grupę „ZNAK: „z tego samego powodu: będąc oficjalnie niezależną i niejako opozycyjną – w gruncie rzeczy przekonywała, że socjalizm to jedyne możliwe rozwiązanie. To ci sukinsyni są, więc odpowiedzialni za to, że opozycja w Polsce po 1989 roku nie umiała myśleć inaczej, niż socjalistycznie. Całkiem możliwe, że śp. Jerzy Turowicz nie był agentem bezpieki, (choć w to nie wierzę). Nie ukrywam jednak, że wolałbym, żeby był. Wtedy, gdy czołówka reżymu straciła wiarę w socjalizm, kazano by red. Turowiczowi publikować masowo śp. Mirosława Dzielskiego czy śp. Stefana Kisielewskiego czy mnie. Niestety: red. Turowicz trwał przy socjalizmie – i Stefan Kisielewski uznał, że w tych warunkach nie ma sensu nadal publikować na łamach „Tygodnika” I o to właśnie chodzi. Nie mam pojęcia, jakie poglądy ma p. Halina Bortnowska – i kto to w ogóle jest p. Stefan Wilkanowicz. Po raz pierwszy słyszę również o p. Romanie Graczyku. Dla mnie jednak cała ta burza w szklance wody to dintojra w środowisko lewaków, którymi się po prostu brzydzę. Bo lewicowiec to chodzący brud moralny. Istota człekopodobna. Prawa ręka służy do jedzenia – lewa do podcierania się. P. Graczyk pisze, że zespół „TP” (to znaczy: ta część zespołu, która nie była agenturą...) miał nadzieję na reformowalność systemu komunistycznego. Ale, w jakim kierunku? P. Graczyk pisze: »Na tym tle istotne jest to, co w książce nazywam „kryzysem powołania w naprawianie socjalizmu”« O to właśnie chodzi! Oni chcieli – dobrowolnie, bez przymusu, bez bicia - „naprawiać socjalizm”. A przecież nie musieli... Inni ludzie wykonywali trudną, ciężką pracę. Jako posłuszni słudzy reżymu wydawali, załóżmy, „Teorię Względności” Einsteina lub kompendium prac Fryderyka von Hay'ka – poprzedzając je obszernym wstępem tłumaczącym, że są to dzieła szkodliwe – i zakończeniem: „tak właśnie wyglądają ohydne burżuazyjne teorie, których fałszywość widzicie teraz, Towarzysze, na własne oczy?. I każdy doskonale rozumiał, o co chodzi. A te Różowe Zdychające Pantery w tym czasie główkowały, jak tu naprawiać socjalizm!! I wreszcie w 1988 roku p. Krzysztof Kozłowski, długoletni sekretarz „TP”, na stanowisku szefa UOPu oddał archiwum bezpieki w ręce Adama Michnika i jego gangu – i w porozumieniu z „Wielkim Wschodem” zaczęli niszczyć „reformę Wilczka” i wszelkie próby powrotu do kapitalizmu. Do tej pory nad Polską rozciąga się opar Różowej Mgły. Socjal-d***kracji – najgłupszego i najbardziej niszczycielskiego ustroju, jaki wynaleziono. I właśnie za to – a nie za liczbę agentów w Redakcji - za to winię redakcję „jedynego opozycyjnego Tygodnika”. JKM
Podatek od CO2
Coraz więcej ludzi na świecie (ostatnio przemysłowcy australijscy) załamuje ręce z powodu podatku od wydalania dwutlenku węgla. Oznacza on wzrost kosztów żywności i wielu innych produktów o ponad 10%! Sama idea „podatku” zamiast zakazu jest metodą cywilizowaną. Jeśli coś jest szkodliwe, nakładamy na wydzielanie tego czegoś grzywnę – i producent dolicza ją do ceny wyrobu. Dzięki temu szkodliwe substancje wytwarzane są wyłącznie wtedy, gdy jest to naprawdę potrzebne. Problem w tym, że CO2 nie jest gazem „szkodliwym”. Wręcz przeciwnie: jest niezbędnym budulcem dla roślin! Fotosynteza to łączenie, CO2 i wody w białko plus tlen. Dzięki temu jak jest więcej, CO2, to robi się również cieplej, więc pojawia się więcej roślin, które pochłaniają ten nadmiar, i wydalają tlen przywracając równowagę. Od milionów lat. Jak można będąc przy zdrowych zmysłach twierdzić, że jest się ”zielonym: dbającym o roślinności – i chcieć zakazać wydzielania, CO2??? Pisałem o tym kilkanaście razy. A w Australii też jest pełno ludzi, którzy piszą to samo, co ja. I jaki efekt? ŻADEN! ONI gadają swoje i robią swoje. D***kracja! JKM

Klangor odwraca uwagę Wypowiedź Prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego na temat Ruchu Autonomii Śląska wywołała niesamowity klangor. Mnóstwo ambicjonerów zabrało głos w nadziei zaistnienia na publicznej scenie, a niektórzy postanowili zatrudnić w tej sprawie nawet prokuraturę i niezawisłe sądy, – bo wiadomo, że we wszelkich dyskusjach to właśnie one coraz częściej mają ostatnie słowo. Im jednak głośniejszy jest klangor, tym trudniej zrozumieć, o co w tej sprawie chodzi naprawdę. Nie jest zresztą wykluczone, że klangor jest podnoszony w tym właśnie celu – by opinia publiczna nie zorientowała się w istocie sprawy wcale, albo – by zorientowała się jak najpóźniej. A wszystko zaczęło się od tego, że na podstawie polsko-niemieckiego traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy, doszło w Polsce do oficjalnego wyodrębnienia niemieckiej mniejszości narodowej, która wkrótce, w ordynacji wyborczej, uzyskała wyborcze przywileje. Kiedy zwróciłem uwagę Trybunałowi Konstytucyjnemu, że ówcześnie obowiązująca konstytucja zabrania i to pod groźbą kary, zarówno pozytywnej, jak i negatywnej dyskryminacji ze względu na przynależność narodową – otrzymałem przesiąkniętą krętactwami odpowiedź, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo zasada równości obywateli wobec prawa dopiero wtedy jest zrealizowana, gdy prawo traktuje obywateli nierówno. Tak naprawdę, zarówno te przywileje, jak i te krętactwa Trybunału były następstwem szantażu, jaki strona niemiecka miała zastosować wobec ministra Krzysztofa Skubiszewskiego, – że jak nie będzie ustępliwy, to ujawnią, iż był konfidentem Służby Bezpieczeństwa, – co niestety było prawdą. Ujawnił ten fakt publicznie wiosną 1992 roku ówczesny doradca premiera Olszewskiego Krzysztof Wyszkowski, – co zresztą stało się powodem uchwały lustracyjnej Sejmu. Kolejne, przyjmowane przez Polskę traktaty związane z przyłączaniem naszego kraju do Unii Europejskiej, przyznawały mniejszościom narodowym nie tylko przywileje wyborcze, ale również inne możliwości polityczne. Oczywiście wszelkie wyodrębnianie z ogółu obywateli jakichś grup niesie ze sobą potencjalne niebezpieczeństwo, bo mamy w związku z tym dwie możliwości: albo wyodrębnia się taka grupę, żeby ją prześladować, albo – żeby obdarzyć ją jakimiś wyjątkowymi przywilejami. I jedno i drugie jest sprzeczne z zasadą równości obywateli wobec prawa, a ponadto – niebezpieczne, bo prowadzi albo do buntu prześladowanych, albo do wrogiej reakcji tych, którzy nadzwyczajnych przywilejów nie mają. W warunkach polskich dochodzi do tego dodatkowe ryzyko, że sztuczne napięcia na tle narodowościowym mogą zostać wykorzystane przez państwa trzecie, które w ten sposób mogą próbować odwrócenia przynajmniej niektórych skutków II wojny światowej. I niezależnie od intencji uczestników Ruchu Autonomii Śląska, takiego niebezpieczeństwa nie tylko nie można wykluczyć, ale wydaje się ono coraz bardziej prawdopodobne. Zarówno polityka regionalizacji, forsowana u nas przez Unię Europejską, jak i ruchy autonomiczne, prowadzą do osłabienia, a w perspektywie – do likwidacji unitarnego charakteru państwa i jego federalizacji. Mówił o tym sam dr Jerzy Gorzelik z Ruchu Autonomii Śląska, wyrażając nadzieję, że do roku 2020 Polska będzie państwem federalnym. Taka federalizacja może być znakomitym elementem scenariusza rozbiorowego, do którego mogą przecież zostać włączone również elementy inne, na przykład – zmiana stosunków własnościowych na Ziemiach Zachodnich i Północnych. Obecny klangor wybuchł na tle istnienia bądź nieistnienia narodowości śląskiej. Warto przypomnieć, że ponieważ władze polskie odmawiają rejestracji Związku Ludności Narodowości Śląskiej, jego przywódca, pan Andrzej Roczniok, jeszcze w 2007 roku skierował skargę na Polskę do Trybunału w Strasburgu. Do tej pory skarga ta nie została rozpatrzona, ale obecnie, za sprawą Narodowego Spisu Powszechnego, skarga może zyskać nieoczekiwane wsparcie. Oto, bowiem w kwestionariuszu spisowym, który jest oficjalnym, polskim dokumentem państwowym, pojawiła się możliwość wpisania narodowości śląskiej, jako „innej”. Działacze Ruchu Autonomii Śląska liczą na to, że tym razem narodowość tę wpisze 10 razy więcej osób, niż w roku 2002, kiedy wpisało ja 170 tysięcy obywateli. W ten oto sposób Polska sama może podłożyć się Trybunałowi w Strasburgu, bo skoro wprowadziła do własnych dokumentów tę narodowość, to jakże może nie uznawać prawa jej członków do politycznego organizowania się? Takie rzeczy mogą być oczywiście przypadkowe, ale mogą też takie nie być, a w tej sytuacji klangor może również służyć odwracaniu uwagi opinii publicznej od istoty sprawy. I chyba tak właśnie jest. SM

Wprowadzenie do Leo Straussa I w Stanach Zjednoczonych, gdzie spędził najbardziej twórczą część życia, tworząc szkołę z rzadko spotykaną ilością uczniów, i w Polsce, gdzie jest już od dawna i z uwagą czytany, Leo Strauss ma status szczególny i poniekąd ambiwalentny. Z jednej strony, cieszy się on ogromną estymą, jako jeden z najważniejszych obrońców i odnowicieli klasycznego (przedoświeceniowego) racjonalizmu politycznego, niezrównany, (choć trudny, nawet „ciemny”, a dla niektórych także dziwaczny) interpretator Wielkich Ksiąg Tradycji Zachodniej, począwszy od Platona1. Często wymienia się go w parze z Erikiem Voegelinem2 (zaś w kontekście tradycji klasycznej także z Hannah Arendt3, natomiast w kontekście konserwatyzmu z Carlem Schmittem4 i z Michaelem Oakeshottem5), jako dwoma wielkimi „neo-klasykami” i zarazem reprezentantami radykalnie „antynowoczesnej” wersji filozofii politycznej konserwatyzmu, wskazując wszelako, jako jedną, choć nie najważniejszą merytorycznie, z różnic pomiędzy nimi to, że jeśli Voegelin „szkoły” niestety stworzyć nie zdołał – zapewne dlatego, że jego teologiczna orientacja jeszcze bardziej niż Straussa separowała go od mentalności i „trendów” współczesnych – to Strauss jako nauczyciel odniósł niesłychany, choć jednocześnie dwuznaczny, sukces. Rzadko się też zdarza, aby (współczesny) filozof polityki spoza liberalnego mainstreamu miał tylu komentatorów6. Również i w Polsce napisano sporo wartościowych przyczynków do jego myśli7, a całkiem niedawno ukazała się bardzo dobra, jedna z najlepszych w całej „straussologii” światowej, całościowa monografia, autorstwa historyka idei z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, Ryszarda Mordarskiego8, której ustaleniom wiele i my zawdzięczamy w naszej zwięzłej próbie usystematyzowania myśli Straussa. Z drugiej strony, dwuznaczność sławy Straussa też ma niejedną przyczynę. Najbardziej spektakularnym aspektem tej ambiwalencji jest – przez jednych traktowany, jako pewnik, przez innych jedynie domniemywany, a jeszcze przez innych zupełnie negowany9 – wpływ myśliciela na tzw. neokonserwatystów (P. Wolfowitz, R. Perle, E. Abrams, R. Kagan, N. Tarcov, W. Kristol, A. Schulsky, Z. Khalizad), zwanych także „straussistami politycznymi” (w odróżnieniu od „akademickich”), wywierających przemożny wpływ na imperialistyczną politykę Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza w republikańskich administracjach obu prezydentów Bushów. Z tego powodu, od czci i wiary odsądzają Straussa wszelkiej maści lewicowcy i pacyfiści10, w tym ze szczególną namiętnością maniakalni tropiciele odwiecznego „spisku synarchistycznego” spod znaku Lyndona LaRouche’a, nazywający filozofa (zresztą Carla Schmitta i wielu innych też) ni mniej ni więcej, tylko „czcicielem Diabła” i „wrogiem rodzaju ludzkiego”11. Jednakowoż nie mniej negatywną opinię o Straussie mają również amerykańscy tradycyjni „paleokonserwatyści”, a przy tym krytycy „demokratyczno-imperialnych” krucjat neokonserwatystów, w których oczach Strauss jest „starożytnikiem” pozornym, faktycznie zaś makiawelistą i duchowym ojcem fałszywych (neo)konserwatystów, a raczej neojakobinów12. Kontrowersje wokół faktycznej bądź jedynie domniemanej inspiracji w stosunku do „neokonserwatystów” są atoli tylko czubkiem góry lodowej problemu znacznie głębszej natury, dotyczącego wewnętrznego kształtu i zasadniczej intencji „straussizmu” filozoficznego. Trzeba powiedzieć, że Strauss co najmniej jest „sam sobie winien” pojawienia się niektórych przynajmniej zarzutów wysuwanych pod jego adresem, z powodu wprowadzenia przezeń pewnych wątków, które w najlepszym wypadku potraktować należy jako intelektualne dziwactwa, takich jak „ezoteryzm” metody pisarskiej wielkich filozofów czy teza o ateizmie filozofii. Z pewnością tym, co dla tradycyjnego konserwatysty jest absolutnie nie do przyjęcia u Straussa jest jego słabo kamuflowana niechęć do chrześcijaństwa, którą zresztą przekazał wielu swoim niewątpliwym uczniom, takim jak Bloom. Trudno też nie zauważyć, że ma to związek z żydostwem i samego Straussa, i większości jego wychowanków. W niniejszym szkicu znajdą się odwołania do wspomnianych kontrowersji, niemniej nie podejmujemy się ich rozstrzygać, albowiem wciąż myśl straussowska kryje w sobie wiele zagadek, nawet dla największych jej znawców, do których się bynajmniej nie zaliczamy. Czytelnik tego tekstu nie powinien także oczekiwać jakiegoś nowatorskiego, a tym bardziej kompletnego odczytania filozofii politycznej Straussa. Cel nasz jest o wiele bardziej skromny: chodzi jedynie o zwięzłe i możliwie systematyczne przybliżenie głównych idei i pomysłów filozofa tym, którzy dotąd nie mieli z nimi bliższej styczności a dotarły do nich, być może, pewne niedokładne i sprzeczne sygnały ich dotyczące.

Zarys biografii Leo Strauss urodził się 20 września 1899 roku w Kirchhain, w Hesji-Marburg, wchodzącej od 1871 roku w skład Cesarstwa Niemieckiego. Pochodził z ortodoksyjnej, niewykształconej rodzinie żydowskiej i do 14 roku życia sam był wierzącym i praktykującym żydem. Po ukończeniu w 1917 roku słynnego (protestanckiego) Gimnazjum Philippinum w Marburgu, afiliowanego do Uniwersytetu Marburskiego, rozpoczął tamże studia filozoficzne pod kierunkiem neokantysty Hermanna Cohena13, wkrótce jednak przerwane służbą wojskową w trakcie I wojny światowej do grudnia 1918. W Marburgu i Fryburgu uczęszczał również na wykłady Edmunda Husserla i Martina Heideggera. Jego przyjaciółmi na studiach byli między innymi: J. Klein, K. Löwith, H.-G. Gadamer, F. Rozenzweig i G. Scholem. Na uniwersytecie w Hamburgu obronił w 1921 roku doktorat pod kierunkiem Ernsta Cassirera na temat problemu wiedzy w doktrynie filozoficznej Friedricha Heinricha Jacobiego. W latach 1925-1932 Strauss był pracownikiem Berlińskiego Centrum Studiów Żydowskich. Dzięki pośrednictwu Carla Schmitta (sic!) uzyskał w 1932 roku stypendium Fundacji Rockefellera w Akademii Badań Żydowskich w Paryżu. Tam poślubił Miriam Bernsohn, której syna adoptował. Zaprzyjaźnił się z marksizującym heglistą Alexandrem Kojève’em, co zaowocuje później słynną debatą obu myślicieli na temat tyranii, na kanwie Ksenofontowego Hierona14; przyjacielskie stosunki utrzymywał również z R. Aronem, A. Koyré’em i É. Gilsonem. W 1935 roku przeprowadził się do Anglii, gdzie znalazł zatrudnienie w Cambridge, zaś w 1938 (dzięki pośrednictwu Harolda Laskiego) uzyskał zaproszenie do USA, stając się tym samym oficjalnie emigrantem. Początkowo wykładał na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Columbia oraz na Wydziale Nauk Politycznych Nowej Szkoły Badań Społecznych (New School for Social Research) w Nowym Jorku. W 1944 roku uzyskał obywatelstwo amerykańskie, a w 1949 otrzymał prestiżową katedrę nauk politycznych na Uniwersytecie Chicagowskim, którą zajmował do roku 1968. Przez ostatnie cztery lata życia pracował w St. John’s College w Annapolis (stan Maryland). Zmarł tamże 18 października 1973 roku. Strauss był niepozornym, niskim mężczyzną o cichym głosie, uwodzącym jednak słuchaczy swoją intelektualną „erotycznością” (w sensie Sokratejskiego sposobu życia). Jak wyznaje jeden z jego najważniejszych uczniów, Harry V. Jaffa, „wszyscy, którzy mieli przywilej poznania go jako nauczyciela i przyjaciela, mogą tylko powiedzieć, iż ze wszystkich ludzi, których znali, był on najlepszym, najmądrzejszym i najbardziej sprawiedliwym”15. Konserwatysta Willmore Kendall uważał Straussa za „największego nauczyciela filozofii politycznej i to nie tylko w naszych czasach, ale począwszy od czasów Machiavellego”16. Ocenia się, że katedry uniwersyteckie zajmuje ponad dwustu jego studentów i doktorantów, a w jego duchu napisano około dziesięciu tysięcy prac. Jego najwybitniejszymi uczniami są: Joseph Cropsey, Allan Bloom, Martin Diamond, Harry V. Jaffa, Walter J. Dannhauser, Thomas L. Pangle, Stanley Rosen.

Rozwój myśli Uczniowie i komentatorzy Straussa wyróżniają trzy fazy jego twórczości. Pierwszy okres, nazywany „prestraussiańskim”, trwał do 1938 roku. Strauss pisał wówczas zgodnie z powszechnie przyjętymi konwencjami akademickimi, a głównym tematem jego zainteresowań był tzw. problem teologiczno-polityczny, czyli stosunek filozofii politycznej do objawienia religijnego. Z tego okresu pochodzą prace analityczne dotyczące autorów wczesnonowożytnych i średniowiecznych (żydowskich) – przede wszystkim Spinozy (Die Religionskritik Spinoza als Grundlage seiner Bibelwissenschaft; Untersuchungen zu Spinoza Theologische-politischen Traktat, Berlin 1930)17, Majmonidesa (Philosophie und Gesetz: Beiträge zum Verständnis Maimunis und seiner Vorläufer, Berlin 1935)18 i Hobbesa (The Political Philosophy of Hobbes: Its Basis and Its Genesis, Oxford 1936 (z nową przedmową: Chicago 1962)19. Wiodącymi tematami drugiego okresu (od 1938 do 1954 roku) były analizy tyranii (On Tyranny: An Interpretation of Xenophon’s Hiero, New York 1948)20 i zagadnienia prawa naturalnego (Natural Right and History, Chicago 1953)21. Posiada on już charakterystyczną specyfikę straussowską, tj. skupienie na drobiazgowej analizie i wyjaśnianiu tekstu. Metodą Straussa było studiowanie tekstów klasycznych wers za wersem, słowo za słowem, koncentrując się na każdym odcieniu znaczenia i intencji oraz starając się rozumieć badanego filozofa dokładnie tak, jak on rozumiał samego siebie.

W tym okresie pojawia się też teza (w pracy Persecution and the Art of Writing, Glencoe 1952) o nieprzerwanej od starożytności do oświecenia metodzie pisarstwa ezoterycznego. W tej fazie Strauss zwraca się również ku klasycznej filozofii politycznej Platona i Arystotelesa, traktując ją jako intelektualne antidotum na nihilizm, relatywizm, historycyzm, behawioralizm i pozytywizm „projektu nowożytnego”, kulminującego w totalitaryzmie.Trzeci okres, trwający od 1954 do śmierci filozofa, poświęcony był zasadniczo badaniu klasycznej filozofii greckiej (Socrates and Aristophanes, Chicago 1966; Xenophon’s Socratic Discourse. An Interpretation of the „Oeconomicus”, Ithaca 1970; Xenophon’s Sokrates, Ithaca 1972) oraz jej konfrontacji z myślą nowożytną (Thoughts on Machiavelli, Glencoe 1958; What is Political Philosophy?, Glencoe 1959; The City and Man, Chicago 1964; Liberalism Ancient and Modern, New York 1968)22. Preferowaną metodą (kojarzoną niekiedy z literaturą talmudyczną23) stały się wówczas parafrazy i dokładne streszczenia analizowanych autorów, przy całkowitym odrzuceniu współczesnych metod badawczych na rzecz poszukiwania ukrytego znaczenia ezoterycznego.Pośmiertnie ukazały się liczne antologie i zbiory tekstów Straussa rozproszonych po czasopismach oraz wykładów: The Argument and Action of Plato’s „Laws” (Chicago 1975), Political Philosophy. Six Essays by Leo Strauss (Indianapolis 1975), Studies in Platonic Political Philosophy (Chicago 1983), The Rebirth of Classical Political Rationalism. An Introduction to the Thought of Leo Strauss. Essays and Lectures by Leo Strauss (Chicago 1989), Essays and Lectures in Modern Jewish Thought (Albany 1997), On Plato’s „Symposium” (Chicago 2001), The Early Writings (1921-1932) (Albany New York 2002), a także jego korespondencja z Erikiem Voegelinem (Faith and Political Philosophy. The Correspondence between Leo Strauss and Eric Voegelin 1934-1964, ed. P. Emberley and B. B. Cooper, Pennsylvania 1993). Od 1997 roku ukazują pisma zebrane Straussa w języku niemieckim, z których dotychczas ukazały się: Gesammelte Schriften II: Philosophie und Gesetz-Fruhe Schriften (Stuttgart 1997), Gesammelte Schriften I: Die Religionskritik Spinozas und zugehorige Schriften (Stuttgart–Weimar 2001), Gesammelte Schriften III: Hobbes’politische Wissenschaft und zugerhorige Schriften-Briefe (Stuttgart–Weimar 2001), Gesammelte Schriften IV: Politische Philosophie-Studienzum Theologisch-Politischen Problem (Stuttgart–Weimar 2003), Gesammelte Schriften V: Ober Tyrannis (Stuttgart–Weimar 2004), Gesammelte Schriften VI: Gedanken Uber Machiavelli (Stuttgart–Weimar 2004). W Polsce, prócz wspomnianych już przekładów książek, wydano już przed laty wybór tekstów z różnych dzieł, pod wspólnym tytułem: Sokratejskie pytania24, wśród których zaakcentować należy zwłaszcza kluczowy dla jego myśli esej o filozofii politycznej25. Opublikowano także kilka listów do Karla Löwitha26. Duże przyspieszenie w tym (translatorskim) zakresie nastąpiło w ostatnich latach. Najważniejsze są oczywiście wspomniane już przekłady książek: O tyranii (2009) i Historia filozofii politycznej (2010). Z tekstów mniejszych lub fragmentów ukazały się natomiast kolejno: w „Teologii Politycznej” – ważny dla samoidentyfikacji Straussa wykład o tradycji żydowskiej27; na łamach studenckiego pisma UMK „Dialogi Polityczne” – esej o edukacji liberalnej28; dwa obszerne bloki w (hojnie sponsorowanym przez aktualny régime na wszystkich szczeblach władzy) periodyku gdańskich liberałów „Przegląd Polityczny”29, zawierające eseje o Tukidydesie30 i Machiavellim31, fragment książki Miasto i człowiek32, Refleksje33, Czego nas uczy teoria polityczna34 oraz Przypadek Niemiec35 (przekłady te obudowane zostały również dwoma interesującymi blokami tekstów o Straussie, zarówno autorów zagranicznych, jak i polskich36); wreszcie (w „Kronosie”) komentarz do Pojęcia polityczności C. Schmitta37. W „Kronosie” opublikowano także przekłady esejów o Straussie Davida Janssensa38 i Heinricha Meiera39.

Filozofia polityczna: czym jest? Głównym przedmiotem zainteresowań Straussa była filozofia polityczna (political philosophy), będąca, jego zdaniem, podstawą wszelkiej filozofii, czyli „pierwszą filozofią” i, jako taka, mająca kluczowe znaczenie dla zrozumienia, czym filozofia w ogóle jest. Jeśli, jak twierdził, filozofia jest poszukiwaniem wiedzy prawdziwej i uniwersalnej, wiedzy o „wszystkich rzeczach” – o Bogu, świecie i człowieku – o naturach wszystkich rzeczy, a zatem o „całości”, to filozofię polityczną określić można, jako ten dział filozofii, który zajmuje się sprawami polityki również w sposób całościowy przez poszukiwanie źródeł i celów działania politycznego. Tym samym, filozofia polityczna stanowi ten dział filozofii, który jest najbliższy życiu ludzkiemu, więc życiu niefilozoficznemu, jednak celem filozofii politycznej nie jest uprawianie polityki, tylko kontemplacja jej wielkich celów, na czele z poszukiwaniem najlepszego ustroju politycznego (politei). Strauss akcentował konieczność odróżniania filozofii politycznej od innych typów refleksji (myśli) politycznej. Należy ona wprawdzie także do myśli politycznej, lecz nie każda myśl polityczna, (jako refleksja nad czymkolwiek, co ma znaczenie polityczne) jest filozofią. Różnica zasadnicza między nimi jest ta, że myśl polityczna, jako taka, jest niewrażliwa na rozróżnienie pomiędzy opinią a wiedzą, natomiast filozofia polityczna jest świadomym, spójnym i nieustannym wysiłkiem zastępowania opinii przez wiedzę. Myśl polityczna bywa zazwyczaj stanowczą obroną jakiegoś przekonania politycznego, związanego z konkretnym porządkiem czy programem działania, filozof polityki poszukuje natomiast bezinteresownie prawdy o polityce. Znajduje to odzwierciedlenie w różnych formach podawczych dla obu dziedzin: myśl polityczna może się wyrażać w czymkolwiek, zwłaszcza w kodeksach praw i w publicystyce, natomiast formą wyrazu właściwą filozofii politycznej jest traktat. Filozofię polityczną należy, zdaniem Straussa, odróżnić także od teorii politycznej, teologii politycznej, filozofii społecznej i nauki o polityce. Teorię polityczną ujmuje on jako refleksję nad sytuacją polityczną, która odwołuje się do zasad powszechnie akceptowanych w konkretnej społeczności a nie – jak filozofia polityczna – do uniwersalnych i normatywnych kryteriów prawdy40. Teologię polityczną różni z kolei od filozofii politycznej, odwołującej się do tego, co dostępne naturalnemu rozumowi ludzkiemu, posiadanie dodatkowego wsparcia, jakim jest boskie objawienie, przyjmowane z wiary. Filozofia społeczna wreszcie ma ten sam przedmiot, co filozofia polityczna, lecz ujmuje go z innego punktu widzenia: to, co jest centralnym tematem filozofii politycznej – stowarzyszenie polityczne, jak naród czy państwo – traktuje, jako fragment większej całości nazywanej społeczeństwem. Najwięcej uwagi Strauss poświęca przeciwstawieniu filozofii politycznej współczesnej („nowej”) nauce o polityce, czyli akademickiej politologii, której założeniem i celem jest badanie spraw politycznych przy użyciu metod zaczerpniętych z nowożytnych nauk przyrodniczych oraz korzystającej z teoretycznych procedur i żargonu współczesnych nauk społecznych. Zdaniem Straussa, pomiędzy obu tymi dziedzinami panuje wzajemna obcość, a nawet wrogość, jako że politologia, podnosząc precyzję i solidność swoich osadzonych w empirii procedur oraz modeli teoretycznych, gardzi „gołosłowną spekulacją” tradycyjnej filozofii, ta zaś wskazuje na zagubienie przez „naukę o polityce” ontologicznego i etycznego fundamentu oraz teleologicznego charakteru polityki, tym samym zaś politycznej mądrości, będącej wiedzą polityczną (politiké episteme) w pierwotnym sensie. W przekonaniu Straussa rywalizacja obu dyscyplin jest pojedynkiem nierównym, ponieważ skutkiem panowania dwóch metodologicznych idoli współczesnej nauki – pozytywizmu i historyzmu – jest praktyczne unicestwienie samej możliwości filozofii politycznej przez podważenie jej statusu naukowego oraz stopniowe wydzieranie kolejnych połaci jej zainteresowania przez nauki szczegółowe, jak ekonomię, socjologię, prawo, politologię i psychologię społeczną, natomiast te „żałosne resztki, którymi nie zajmuje się uczciwy naukowiec, stają się łupem filozofów historii oraz ludzi, którzy bardziej niż inni zabawiają się zawodami związanymi z wiarą”41. Wskutek tego filozofia polityczna, „pocięta na kawałki, które zachowują się jak kawałki dżdżownicy” jest dzisiaj „w stanie upadku i zapewne gnicia, jeśli nie zniknęła już ona całkowicie”42. Najbardziej oczywistym dowodem tego upadku jest dla Straussa zastąpienie filozofii politycznej historią filozofii politycznych, zdradzające rezygnację z dociekania, co jest prawdą na rzecz przeglądu „bardziej lub mniej błyskotliwych błędów”43, jak również zatarcie granicy pomiędzy filozofią a ideologiami politycznymi lub wprost redukowanie jej do ideologii. Z drugiej strony, sam Strauss studiował zasadniczo historyczne teksty filozoficzno-polityczne, nieomal w ogóle nie poświęcając uwagi współczesnej myśli politycznej; jego intencją było jednak ponowne odkrywanie prawd zawartych w dziełach klasyków, od historii filozofii politycznej żądał zaś, aby była ona filozoficzna a nie historycystyczna. Przeciwstawiając się głównemu wrogowi filozofii politycznej, tj. pozytywizmowi, Strauss wskazał cztery jego największe słabości, odpowiadające dokładnie czterem głównym założeniom pozytywistycznej metodologii: 1º odrzuceniu tzw. sądów wartościujących i ideałowi aksjologicznej neutralności; 2º twierdzeniu o nierozstrzygalności konfliktów między wartościami; 3º zaufaniu wyłącznie do wiedzy naukowej oraz 4º skłonności do relatywistycznego historycyzmu. Pierwsze jest i niepożądane, (bo uniemożliwia zrozumienie zjawisk społecznych), i niewykonalne, ponieważ wartościowanie pojawia się zawsze, choćby w postaci ukrytej, przez posługiwanie się określonymi pojęciami politycznymi w kontekście i sposób przesądzający aprobatę lub niechęć do treści ich desygnatów (jak demokracja czy autorytaryzm). Drugie twierdzenie nie zostało nigdy dowiedzione, a poza tym wzmacnia skłonność do formułowania nieodpowiedzialnych twierdzeń o tym, co dobre i złe lub słuszne i niesłuszne. Deprecjacja wiedzy przednaukowej i zdroworozsądkowej, z jednej strony prowadzi do jałowego poszukiwania naukowych dowodów dla zupełnie banalnych faktów życia społecznego, z drugiej zaś zapoznaje pierwotne lub podstawowe pytania, jak na przykład, „czym jest sfera polityczna?”, które znacznie sensowniej jest rozpatrywać z punktu widzenia obywatela niż „neutralnego” obserwatora naukowego. Konsekwentny historycyzm wreszcie musi doprowadzić także do uznania za względne tez nauk społecznych, jako że podstawą empirycznego badania społeczeństwa jest rozumienie historyczne44. Pomiędzy „nową” nauką o polityce a klasyczną (w ujęciu Arystotelesa – twórcy nauki o polityce i odkrywcy cnoty moralnej) filozofią polityczną Strauss wskazywał pięć głównych różnic:

1º filozofia klasyczna nie czyniła różnicy między filozofią a nauką, toteż identyfikowała filozofię polityczną z nauką o polityce; rewolucja naukowa nowożytnego przyrodoznawstwa odseparowała natomiast naukę od metafizyki, w konsekwencji zaś naukę o polityce od filozofii politycznej;

2º w ujęciu klasycznym filozofia praktyczna była niezależna od teorii, co wynikało z przekonania, że działanie ludzkie ma swoje własne zasady, toteż konieczność teorii pojawiała się wtórnie, jako potrzeba krytycznej weryfikacji potocznych mniemań, doświadczeń i działań; w nauce „nowej” rozróżnienie między théoria a praksis zastąpiono podziałem nauk na teoretyczne i stosowane, jednak te drugie zostały uzależnione od pierwszych, a doświadczeniu i praktyce politycznej odmówiono możności bycia źródłem autentycznej wiedzy naukowej;

3º klasycy ujmowali politykę w perspektywie zaangażowania obywatelskiego, wypełniając język filozofii politycznej pojęciami moralnymi, natomiast współcześni politolodzy przyjmują (nieprzekonywująco) perspektywę niezaangażowanego obserwatora i badacza, ubieraną w skomplikowaną i niezrozumiałą dla zwykłego obywatela terminologię techniczną;

4º filozofia klasyczna była wiedzą o znamionach rady i napomnienia oceniającego politykę; „nowożytnicy” wystrzegają się ocen uznając je za subiektywne, oferując w zamian wiedzę o charakterze hipotetycznej prognozy;

5º klasyczna filozofia polityczna postrzegała człowieka jako byt rozumny oraz posiadający naturę moralną i polityczną (politikón dzoon), toteż akcentowała ścisły i nierozerwalny związek pomiędzy moralnością i godnością człowieka a prawem i działaniem politycznym; „nowa” nauka polityki ma skłonność do ujęć behawioralnych i przeczących wyjątkowości bytu ludzkiego, a także wprowadza i kładzie nacisk na odseparowanie sfery publicznej od prywatnej człowieka. Ujmując te kwestie ogólnie, tematem klasycznej filozofii politycznej jest Miasto (polis) jako byt naturalny, kierując obywateli do ich naturalnego celu – cnoty; oraz Człowiek jako byt z natury polityczny i dążący do szczęścia społecznego. Natomiast teorie nowożytne i współczesne przekształcają (deformując) ów temat w duchu racjonalności instrumentalnej, rezygnując z posiadania (i negując taką konieczność) określającej i wiążącej działanie polityczne idei dobra (tu: politycznego dobra wspólnego). Skupiona wokół pytania o najlepszy (tj. najlepiej służący spełnieniu naturalnego celu człowieka) ustrój klasyczna filozofia polityczna odkryła, zdaniem Straussa, wieczną i ponadhistoryczną prawdę o najwyższych, naturalnych celach człowieka: cnocie i mądrości, których wyrazem, z jednej strony, jest filozoficzny (sokratejski) sposób życia (vita contemplativa), z drugiej zaś strony – polityczny ideał obywatela-dżentelmena (vita activa). Do tej „Wielkiej Tradycji” klasycznego racjonalizmu politycznego, posiadającej status philosophia perennis, Strauss zaliczał nie tylko filozofów sensu proprio, jak Sokrates, Platon, Arystoteles i stoicy, ale również historyków: Tukidydesa i Ksenofonta oraz komediopisarza Arystofanesa, z późniejszych zaś myślicieli – arabskiego neoplatonika Al-Farabiego i reprezentanta judaizmu Mojżesza Majmonidesa45.

Prawo naturalne: jak je rozumieć? Strauss był przekonany, że centralne miejsce w klasycznej filozofii politycznej zajmuje teoria prawa naturalnego, która nadaje tej filozofii charakter normatywny. Odkrycie natury przez filozofów greckich dokonało się na drodze przejścia od mitu (poetycko-religijnych dywagacji o bogach) do logosu (poznania racjonalnego). Pierwotnie wszakże natura była rozważana, jako słuszny „zwyczaj” lub „sposób” i utożsamiana z prawem boskim, odziedziczonym przez przodków. Źródłem obowiązywalności owego zwyczaju był, zatem najpierw autorytet tradycji, toteż odkrycie idei prawa naturalnego sensu proprio musiało być poprzedzone uniezależnieniem się filozofii od autorytetu tradycji oraz samodzielnym zweryfikowaniem przez rozum krytyczny źródeł i ujęć tego prawa. Argumentu dla tezy, iż wiara w prawo naturalne jest czymś innym od jego samodzielnego odkrycia przez rozum, a nawet, że je utrudnia, dostarcza, zdaniem Straussa, Biblia, jako że w Starym Testamencie ani nie występuje słowo „natura”, ani nie ma żadnych śladów znajomości prawa naturalnego. Filozofowie natomiast, poszukując wiecznotrwałej i niezniszczalnej podstawy dla istniejących w świecie bytów przygodnych, odkryli w prawie naturalnym najgłębsze praźródło – arche, czyli początek starszy niż wsparta na autorytecie tradycja. Z drugiej strony, natura (physis), czyli to, co prawdziwe, realne, istotne i pierwotne, została przeciwstawiona nie tylko zwyczajowi, ale również nomos, – czyli temu, co konwencjonalne, pozorne, przypadkowe i wtórne. Przeciwstawienie to pozwala zarazem Straussowi odróżnić klasyczną filozofię od starożytnego konwencjonalizmu w jego dwu postaciach: filozoficznej – reprezentowanej przez presokratyków i epikurejczyków oraz pospolitej (zwulgaryzowanej) – reprezentowanej przez sofistów. Inaczej niż większość obrońców prawa naturalnego Strauss zapatrywał się natomiast na kwestię jego powszechnej znajomości, sądził, bowiem, że wymaga ona wysokiej kultury umysłowej, umożliwiającej takie użycie rozumu, do którego osobnicy i społeczności prymitywne nie są zdolne. Skoro ani znajomość prawa naturalnego nie jest powszechna, (bo wówczas musiałaby być także konwencjonalna), ani nie ma zgodności, co do jego rozumienia, to konieczne jest przedstawienie racjonalnej argumentacji na rzecz jego istnienia. W wypadku Straussa szła ona w kierunku wykazania, że odrzucenie prawa naturalnego pociąga za sobą konieczność uznania, iż wszystkie prawa są jedynie pozytywne, to zaś zmusza do uznania, że o sprawiedliwości bądź niesprawiedliwości decydują jedynie prawodawcy lub sędziowie i w konsekwencji wyklucza możność osądzania praw lub wyroków, jako niesprawiedliwych. Jedyną możliwością odwołania się od takiej konkluzji jest przyjęcie istnienia normy słuszności wyższej od prawa pozytywnego, a taką może być tylko prawo naturalne. Naczelną z odkrytych przez filozofów klasycznych zasad prawa naturalnego jest teza o społecznym z natury charakterze człowieka. Jego naturalna towarzyskość jest fundamentem życia cnotliwego, obejmującym zwłaszcza cnotę sprawiedliwości, będącą podstawową cnotą społeczną. Najpełniej zaś ta natura społeczna człowieka spełnia się w społeczeństwie politycznym, w polis. Z tego względu kluczowym zagadnieniem filozofii politycznej i, zdaniem Straussa, zwieńczeniem klasycznej doktryny prawa naturalnego jest poszukiwanie właściwego ustroju, tzn. umożliwiającego człowiekowi aktualizację potencjalności cnoty. Dla klasyków ustrój jest „formą” nadającą „materii” społeczeństwa politycznego (ludziom i „murom miasta”) specyficzny sposób życia – jego styl, zmysł moralny, ducha praw. Ustrój optymalny określany jest mianem politei, przez którą należy rozumieć faktyczne uporządkowanie istot ludzkich w zakresie władzy politycznej. Ustrój najlepszy w tym znaczeniu może być tylko jeden, lecz istnieje wiele ustrojów prawomocnych, odpowiadających różnorodnym typom okoliczności, jak królestwo, republika arystokratyczna, politeja w węższym sensie (praworządnej demokracji) czy rząd mieszany. Strauss identyfikował trzy sposoby rozumienia prawa naturalnego: 1) sokratejsko-platońsko-stoicki, skoncentrowany na dążeniu do usunięcia dostrzeganego w tym nurcie konfliktu pomiędzy normą naturalną sprawiedliwości a konwencjonalną ustawą prawną, poprzez przekształcanie tego, co dobre z natury w dobro polityczne, siłą rzeczy zatem będące słabszą wersją dobra absolutnego; 2) arystotelesowski, który nie znajduje żadnej sprzeczności pomiędzy zasadami etyki a zasadami polityki, co czyni możliwym określanie zasad sprawiedliwości nie w odniesieniu do transcendentnej i czysto racjonalnej idei, lecz z perspektywy codziennego życia obywatelskiego; 3) tomistyczny. Ten ostatni uważał jednak za deformację tradycji klasycznej z powodu pomieszania prawa naturalnego z prawem boskim i rozumu z objawieniem. Ta deprecjacja Tomasza z Akwinu (pomimo przyznania jego koncepcji prawa naturalnego cech „dokładności” i „szlachetnej prostoty”) sprawiła nawet, iż Strauss w odniesieniu do prawa naturalnego w ujęciu klasycznym używa angielskiego terminu natural right, a nie natural law, pragnąc w ten sposób zaakcentować różnicę pomiędzy autonomicznym poszukiwaniem przez rozum tego, co słuszne (right) lub sprawiedliwe z natury, dla każdego i zawsze, a też wprawdzie uzasadnianą racjonalnie, lecz występującą w kontekście objawienia religijnego, chrześcijańską nauką Akwinaty o prawie (law) naturalnym. Tym samym jednak wprowadził Strauss terminologiczne zamieszanie z powodu bliskości terminu natural right z posiadającymi zupełnie odmienną od prawa naturalnego podstawę „naturalnymi uprawnieniami” (natural rights) autonomicznej i pierwotnie aspołecznej jednostki.

Przeciwko „nowożytnikom” Dla Straussa fundamentalne znaczenie miała opozycja starożytności i nowożytności w filozofii politycznej. Spór „nowożytników” ze starożytnikami” ujmował przede wszystkim, jako odrzucenie przez nowożytną naukę polityki idei prawa naturalnego, na której ufundowana była tradycja klasyczna, oraz zastąpienie jej nową (po raz pierwszy zdefiniowaną przez Francisa Bacona w Novum Organum) koncepcją nauki, jako „sztuki” podboju natury oraz ideą historii. Tym samym, klasyczna idea rozumu substancjalnego i kontemplującego naturę została zastąpiona ideą rozumu instrumentalnego, opanowującego naturę i przepisującego jej „swoje” prawa celem ułatwienia ludziom codziennego życia46. Dla „nowożytników”, zatem wiedza nie jest już wartością autoteliczną, służącą doskonałości wewnętrznej człowieka, lecz techniczną i utylitarną. Istotą nowożytności jest również antropocentryczny charakter myśli nowożytnej w przeciwieństwie do kosmocentrycznego charakteru filozofii klasycznej i teocentrycznego filozofii średniowiecznej. Na gruncie filozofii politycznej ów antropocentryzm przejawia się w odejściu od politycznych i obywatelskich obowiązków w stronę praw i uprawnień jednostki, co wyraża podstawienie pod prawo naturalne, które przepisuje zobowiązania, uprawnień (rights) człowieka, czyli tym samym również zastąpienie „natury” przez „człowieka”. Nowożytne odrzucenie prawa naturalnego prowadzi, zdaniem Straussa, do nililizmu (w pierwszym rzędzie prawnego), a nawet jest z nim identyczne, jako że uniemożliwia określenie obiektywnego wzorca słuszności, podług którego można by oceniać prawo pozytywne. Stopniowa degeneracja (systematyczne obniżanie standardów moralnych) filozofii politycznej dokonała się, według Straussa, w trzech falach nowożytności, których jedyną wspólną – negatywną – zasadą jest odrzucenie klasycznego sposobu uprawiania filozofii politycznej, jako „nierealistycznego”. Pierwszą falę zainaugurował Niccolò Machiavelli, który odrzucił założenie, że cnota ma charakter substancjalny. Wnioskiem stąd płynącym było świadome obniżenie standardów moralnych polityki poprzez przyjęcie za fundament politycznego działania nie prawdy transcendentnej, lecz „prawdy rzeczywistej zdarzeń” (verità effettuale della cosa) oraz przez próbę ujarzmienia nieprzyjaznego losu (fortuna) przez kierowanie się nie zasadami dobra, lecz tym, co czyni „się” naprawdę (chè si fa)47. Wkład Thomasa Hobbesa do dzieła destrukcji polegał z kolei na otwartym odrzuceniu poszukiwań najlepszego ustroju oraz takim przeformułowaniu (dzięki wprowadzeniu nowego rozumienia „stanu natury”, jako przedspołecznego) prawa naturalnego, aby móc wyprowadzić je z elementarnego pragnienia samozachowania i strachu przed gwałtowną śmiercią; zaradzić temu może jedynie kontrakt ustanawiający absolutną władzę państwa (Lewiatana), gwarantującą bezpieczeństwo każdej jednostce i przestrzeganie norm sprawiedliwości48. Korekta Johna Locke’a do koncepcji kontraktualnej Hobbesa pozbawiła ją natomiast obecnego w niej jeszcze śladu metafizycznej wzniosłości, ponieważ prawo do samozachowania stało się u Locke’a prawem do nieograniczonego nabywania. Drugą falę nowożytności otwiera Jean-Jacques Rousseau, który substytut dla sprawiedliwości odnajduje w demokratycznej „woli powszechnej” (volonté générale), której panowanie czyni także zbytecznym odwołanie się od prawa pozytywnego do prawa naturalnego i może „uświęcić” wszystko – choćby i kanibalizm. Immanuel Kant z kolei, etykę „materialną” zastąpił etyką „formalną” oraz odróżnił rygorystycznie prawo od moralności, orzekając, że prawo do wolności słowa oznacza równie dobrze prawo do kłamania, co do mówienia prawdy. Przywrócenie wysokich standardów klasycznych było wprawdzie intencją niemieckiej filozofii idealistycznej (kulminującej w systemie G.W.F. Hegla), lecz program ten okazał się, zdaniem Straussa, niemożliwy do spełnienia, wskutek ogarnięcia tego nurtu przez należący do drugiej fali nowożytności prąd historycyzmu. Trzecią falę nowoczesności zapoczątkować miał Friedrich Nietzsche, odrzucający nawet pogląd o racjonalności procesu historycznego i skazujący na unicestwienie pojęcie wieczności; oznaczało to dotarcie myśli nowożytnej do najbardziej radykalnej postaci historycyzmu49. Konsekwencją analiz trzech fal nowożytności jest u Straussa również krytyka współczesnych ideologii i systemów, tak demokratycznych, jak totalitarnych, jako że w pierwszej i drugiej fali postrzegał on źródła zarówno demokracji liberalnej, jak komunizmu, w trzeciej zaś – faszyzmu i nazizmu, a także wskazanie, iż będąca pokłosiem nowożytności „nowa” nauka polityczna nie jest w stanie zrozumieć natury współczesnej tyranii, (czyli totalitaryzmu), ponieważ samo nazwanie jej tyranią nosi znamiona „sądu wartościującego”. Na odwrót, wszystkich narzędzi potrzebnych do zrozumienia fenomenu współczesnej tyranii dostarcza wciąż filozofia klasyczna. Bez związku z tą filozofią, podkreśla Strauss, polityka będzie zawsze bliska albo nawet tożsama z tyranią. Z powodu odrzucenia idei prawa naturalnego, jako podstawy moralności politycznej, Strauss poddawał też surowemu osądowi współczesny liberalizm i ufundowaną na nim demokrację50, acz akceptował starszą postać demokracji (zaprojektowaną przez amerykańskich Ojców Założycieli), która respektowała prawo naturalne oraz opierała się na wierze w („judeochrześcijańskiego”) Boga i na klasycznej teorii cnót republikańskich. Warunek przetrwania republikańskiej demokracji konstytucyjnej upatrywał on w jej gotowości do efektywnego zapewnienia – poprzez edukację liberalną, dającą duchową zażyłość z Wielkimi Księgami – selekcji naturalnej arystokracji do sprawowania władzy. Skoro niemożliwe jest rozwiązanie najlepsze, czyli stałe rządy ludzi najlepszych (arystokracji), będących również ludźmi mądrymi (filozofami), to możliwie najlepszym rozwiązaniem praktycznym są republikańskie rządy prawa, których administrację należy powierzyć ludziom sprawiedliwym i wyedukowanym do rządzenia (dżentelmenom). „Dżentelmen” nie jest wprawdzie filozofem, lecz politycznym odbiciem człowieka mądrego, poszukującym dobra i sprawiedliwości w życiu praktycznym, dzięki temu zaś zdolnym uchronić społeczeństwo przed barbaryzacją.

Hermeneutyka i pisarstwo ezoteryczne Jakkolwiek Strauss polemizował (nie bez uznania i szacunku) z założeniami współczesnej hermeneutyki egzystencjalistycznej (Martina Heideggera i Hansa-Georga Gadamera), uważając ją za konsekwencję nowożytnego historycyzmu i epistemologicznego relatywizmu, to jednak sam sformułował szereg reguł o charakterze hermeneutycznym, traktując je wszelako, jako sztukę interpretacji, bez ambicji zbudowania uniwersalnej teorii doświadczenia hermeneutycznego lub ogólnej ontologii hermeneutycznej51. Do zasad tych należą:

1º reguła wnikliwości, tj. czytania dokładnego, uważnego, baczącego na detale i niuanse myśli;

2º reguła kompletności, czyli niepomijania w dorobku klasyków dzieł niekanonicznych, albowiem w nich mogą być zawarte również istotne przesłania;

3º reguła adekwatności historycznej, tj. odczytania zgodnego z kontekstem epoki, w której powstał dany tekst, bez ekstrapolacji doświadczeń i wiedzy współczesnego hermeneuty;

4º reguła wnikliwej interpretacji, czyli podjęcia próby zrozumienia autora klasycznego w takim duchu, w jakim on sam rozumiał to, co powiedział, ale również wniknięcia w możliwe presupozycje, niedopowiedzenia i przemilczenia, tym samym zaś zrozumienia jego strategii pisarskiej;

5º reguła wyjaśnienia wszystkich możliwych implikacji słów i myśli danego autora, której zwieńczeniem jest odpowiedź na pytanie o prawdziwość jego myśli; procedurą podstawową i poprzedzającą jest jednak (adekwatna) interpretacja, a wyjaśnienie odgrywa rolę jedynie pomocniczą. Z zagadnieniem interpretacji wiąże się najbardziej niejasna i sporna kwestia hermeneutyki Straussa, jaką jest dokonane przezeń – jak twierdził – odkrycie (uprawianego przez nieomal wszystkich filozofów polityki, tak klasycznych, jak nowożytnych do oświecenia, którego przedstawiciele zmienili strategię pisarską na otwarcie propagandową) „pisarstwa ezoterycznego” (resp. „sekretnego” czy „pisania między wierszami”), którego uprawianie wiązał z – rzeczywistymi lub potencjalnymi – prześladowaniami politycznymi. Polegało ono, jego zdaniem, na takiej technice pisania, która myślicielom pozostającym w niezgodzie z panującą w ich społeczeństwach ortodoksją (zwłaszcza polityczną i religijną), pozwalała przekazać prawdy istotne, lecz niedostępne dla ogółu niewtajemniczonych lub niedostatecznie uważnych czytelników, lecz możliwe do odczytania przez garstkę odpowiednio wykształconych i przygotowanych do takiej metody czytania. Ten typ pisarstwa stanowić miał rodzaj „polityki filozoficznej” myślicieli, pozwalającej im jednocześnie przekazywać odkrywane prawdy oraz roztropnie uchronić siebie samych przed potępieniem i prześladowaniem ze strony odrzucającego owe prawdy i niezdolnego do ich przyjęcia społeczeństwa; przed tragicznym losem Sokratesa – jedynego, jak twierdził Strauss, z dawnych filozofów, który nie uciekał się do ezoterycznej metody wykładu swoich poglądów i właśnie, dlatego zapłacił za to życiem. Jedną z implikacji tego poglądu jest pytanie – nierozstrzygnięte w świetle dotychczasowych interpretacji52 – czy również swoje własne pisarstwo Strauss traktował, jako „ezoteryczne”, a w związku z tym – co i gdzie należałoby pod tym względem wyodrębnić w jego pisarstwie „egzoterycznym”?

Ateny albo Jeruzalem? Innym kontrowersyjnym tematem myśli Straussa jest wskazywanie przezeń niepojednalnej, jego zdaniem, opozycji pomiędzy filozofią a teologią, rozumem a wiarą, „Atenami” a „Jerozolimą”53. Chociaż rozum i objawienie, filozofia i kultura grecka oraz Biblia stanowią dwa fundamenty żywotności tradycji Zachodu, to jednak Straussowi jawią się one nie tylko, jako dwa korzenie cywilizacji zachodniej, lecz również, jako dwie wykluczające się koncepcje życie, dwa różne kody, wprowadzające do tej cywilizacji fundamentalne napięcie pomiędzy religijną ufnością i pewnością a filozoficznym rozumowaniem i poszukiwaniem. Napięcie to prowadzi do jednego z najważniejszych problemów filozofii politycznej, czyli rozważania kwestii religii w odniesieniu i do filozofii, i do polityki, nazywanego przez Straussa problemem teologiczno-politycznym54. Idzie w nim o spór o to czy myślenia i działanie polityczne należy wyprowadzać z objawienia i postawy posłuszeństwa religijnego, czy też z krytycznego rozumowania? Ostrość tego przeciwstawienia prowadzi Straussa do wykluczenia z obszaru klasycznej filozofii polityki chrześcijańskiej filozofii politycznej, której próbę rozwiązania napięcia między rozumem a objawieniem uznał za nieudaną i niewartą zainteresowania. A contrario znajduje on w obrębie filozofii miejsce dla średniowiecznej myśli arabskiej i żydowskiej z tego względu, że dla Arabów i Żydów „święta doktryna” to interpretacja boskiego prawa a nie teologia. W przekonaniu Straussa cała nowożytna filozofia polityczna implikuje ateizm, jako że opiera się na koncepcji (aspołecznego) stanu natury, jako pierwotnego stanu człowieka, żyjącego w niewinności. Jednak nie tylko „nowożytnicy”, ale każdy filozof jest implicite ateistą, tyle, że w wypadku „starożytników” jest to jeszcze bardziej zakamuflowane z uwagi na ich przekonanie o nieodzowności religii dla społeczeństwa. W każdym razie synteza pomiędzy Atenami a Jerozolimą jest niemożliwa, a nawet gdyby była możliwa, byłaby szkodliwa, przeto niepożądana. Filozoficzny (sokratejski) i religijny (na wzór Abrahama czy Mojżesza) sposób życia wzajemnie się wykluczają, jako diametralnie różne odpowiedzi na pytanie o sens życia. Nie oznacza to koniecznie kwestionowania objawienia, lecz jednak twierdzenie, iż przejście od porządku natury do porządku nadprzyrodzonego jest filozoficznie niemożliwe i nieuzasadnione. Objawienie traktował Strauss, jako zanegowanie filozofii z tego względu, ze religia dostarcza prawd dogmatycznych, które są niedyskutowalne, istotą filozofowania natomiast jest ciągłe ukazywanie konkurencyjnych hipotez i alternatyw. Strauss nie wykluczał jednak objawienia z tradycji Zachodu, głosząc jedynie tezę o kontradyktoryjności obu sposobów życia. Przeciwstawiał się też tzw. ateizmowi politycznemu, występującemu zarówno w komunizmie, jak w nurcie ideologii oświeceniowo-liberalnej. Na podstawie różnych sprzecznych wypowiedzi (jak chociażby wyznania, że po przejściu na emeryturę chciałby zająć się wyłącznie studiowaniem Biblii) trudno, zatem rozstrzygnąć czy Strauss był ateistą par excellence (i, jak chcą niektórzy krytycy, ukrytym nihilistą, „politycznym pornografem” i makiawelistą55, traktującym religię instrumentalnie), czy jedynie „ateistą z konieczności”, jako filozof i badacz filozofii, który nie może przekroczyć horyzontu teologii, acz jest otwarty na jej wyzwania, względnie „ateistą kognitywnym” (określenie Kennetha H. Greena56), który nie tyle neguje istnienie Boga, co zgadza się z teologią negatywną, głoszącą, iż jakiekolwiek pozytywne orzekanie o Bogu jest niestosowne oraz wyprowadzającym stąd wniosek, że w sensie publicznym i politycznym teologia negatywna ma wymiar ateistyczny57. Jacek Bartyzel

Pierwodruk w: W kręgu idei. Państwo – Edukacja – Religia. Księga Pamiątkowa ofiarowana dr. Katarzynie Kalinowskiej pod redakcją Witolda Wojdyły, Grzegorza Radomskiego, Małgorzaty Zamojskiej, Dariusza Góry-Szopińskiego, Wydawnictwo Naukowe UMK, Toruń 2011, ss. 217-241.

Tekst napisany w 2009 r.; w niniejszej edycji elektronicznej zaktualizowano bibliografię polską dzieł Straussa i o Straussie.

1 Zob. J. Monserrat Molas, Leo Strauss, lector de Plato, Barcelona 1991.

2 Zob. T.V. McAllister, Revolt Against Modernity: Leo Strauss, Eric Voegelin & the Search for Postliberal Order, Lawrence 1996; G. Duso, Filosofia practica o practica della filosofia? Filosofia politica e practica del pensiero: Eric Voegelin, Leo Strauss, Hannah Arendt, Milano 1998.

3 Zob. wskazywaną powyżej pozycję Duso oraz: Hannah Arendt and Leo Strauss. German Emigres and American Political Thought after World War II, ed. P. Graf Kielmansegg i in., New York 1995.

4 Zob. H. Meier, Carl Schmitt and Leo Strauss. The Hidden Dialogue, Chicago 1995; R. Skarzyński, Oblicza dwudziestowiecznego konserwatyzmu: Carl Schmitt i Leo Strauss, [w:] tenże, Od liberalizmu do totalitaryzmu, t. I, Warszawa 1998; A. Wielomski, Leo Strauss i Carl Schmitt. Spór o źródło konserwatyzmu, [w:] tenże, Konserwatyzm między Atenami a Jerozolimą. Szkice post-awerrroistyczne, Chicago-Warszawa 2009, ss. 23-52.

5 Zob. R. Devigne, Recasting Conservatism: Oakeshott, Strauss and the Response to Postmodernism, New Haven 1994.

6 Z nowszych prac mu poświęconych wymieńmy tu przynajmniej następujące: Leo Strauss’s Thought: Toward a Critical Engagement, ed. A. Udoff, Boulder Colo. 1991; H. Bluhm, Die Ordnung der Ordnung: das politische Philosophieren von Leo Strauss, Berlin 2002; D. Tanguay, Leo Strauss. Une biographie intellectuelle, Paris 2003; Th.L. Pangle, Leo Strauss: An Introduction to His Thought and Intellectual Legacy, Baltimore 2006.

7 Za najciekawsze należy uznać studia następujących autorów: P. Śpiewak, Filozofia jako utopia zrealizowana, [w:] L. Strauss, Sokratejskie pytania, Warszawa 1998, ss. 5-21; tenże, Filozofia i polityka. Uwagi o myśli Leo Straussa, [w:] Dziedzictwo greckie we współczesnej filozofii, red. P. Kłoczowski, Kraków 2004, ss. 67-90; R. Piekarski, Filozofia a demokracja wedle Leo Straussa, [w:] Filozofia a demokracja, red. P.W. Juchacz, R. Kozłowski, Poznań 2001, ss. 147-173; tenże, Leo Strauss jako krytyk demokracji, „Pro Fide Rege et Lege” 2008, nr 1(60), ss. 72-83; R. Skarzyński, Leo Strauss i filozofia polityczna, „Pro Fide Rege et Lege” 2006, nr 1(54), ss. 12-16; D. Gawin, Leo Strauss – antyczny filozof i żydowski mędrzec, „Teologia Polityczna”, nr 4/2006-2007, ss. 57-60; P. Marczewski, Żyjąc w cieniu wielkiego drzewa. Leo Strauss o sprawiedliwości w tradycjach Aten i Jerozolimy, tamże, ss. 345-354; M. Ruczaj, Leo Strauss i krytyka antropologii liberalnej, „Christianitas” 2007, nr 31/32, ss. 209-224; P. Nowak, Wprowadzenie do: L. Strauss, J. Cropsey, Historia filozofii politycznej. Podręcznik, przekład zbiorowy, Warszawa 2010. Aktualny stan badań w Polsce nad Straussem dokumentuje wydany w języku angielskim tom będący pokłosiem międzynarodowej konferencji na Uniwersytecie Jagiellońskim: Modernity and what has been lost. Considerations on the Legacy of Leo Strauss, P. Armada, A. Górnisiewicz (eds.), Kraków 2010.

8 Zob. R. Mordarski, Klasyczny racjonalizm polityczny w ujęciu Leo Straussa, Bydgoszcz 2007.

9 Zob. J. Muravchik, The neoconservative Cabal, „Commentary”, nr 116/2003 [szerzej wspominamy o tym w haśle «Neokonserwatyzm», [w:] Encyklopedia „białych plam”, t. XIII, Radom 2004, ss. 29-41].

10 Zob. G. Paraboschi, Leo Strauss e la destra Americana, Roma 1993; S.B. Drury, Leo Strauss and the American Right, New York 1997; Leo Strauss, The Straussians, and the American Regime, ed. K. L. Deutsch and J.A. Murley, Lanham 1999; A. Norton, Leo Strauss and the Politics of American Empire, New Haven 2004.

11 Children of Satan, t. I-III, Leesburg 2004 [zob. też nasze hasło «Synarchizm», [w:] Encyklopedia „białych plam”, t. XVII, Radom 2006, ss. 39-47].

12 Reprezentatywnym przykładem krytyki „paleokonserwatywnej” jest artykuł Paula Gottfrieda: Strauss and Straussians, „Humanitas”, vol. XVIII/2006, nr 1-2, ss. 26-30.

13 Zob. I.A. Piccinini, Una guida fedele. L’influenza di Hermann Cohen sul pensiero di Leo Strauss, Torino 2007.

14 Zob. A. Kojève, Tyranny and Wisdom, [w:] L. Strauss, On Tyranny – Revised and Expanded Edition, Chicago 2000, ss. 135-176; A. Singh, Eros Turannos: Leo Strauss and Alexandre Kojève Debate on Tyranny, Lanham 2005.

15 H.V. Jaffa, The Conditions of Freedom. Essays in Political Philosophy, Baltimore 1987, s. 8.

16 W. Kendall, The Conservative Affirmation, Chicago 1963, s. 260. Bardziej zdystansowaną ocenę z punktu widzenia „paleokonserwatystów” zob. w: J.P. East, Leo Strauss and American Conservatism, „Modern Age”, vol. 21 (Winter 1977), nr 1, ss. 1-19.

17 Przekład angielski: Spinoza’s Critique of Religion, New York 1965.

18 Przekład angielski: Philosophy and Law: Essays toward the Understanding of Maimonides and his Predecessors, Philadelphia 1987.

19 Przekład niemiecki: Hobbes politische Wissenschaft, Berlin 1965.

20 Przekład polski: O tyranii. Zawiera korespondencję Strauss – Kojève, red. V. Gourevitch, M.S. Roth, przeł. P. Armada, A. Górnisiewicz, Kraków 2009.

21 Jest to najwcześniej przełożona na język polski książka Straussa; zob. Prawo naturalne w świetle historii, przeł. T. Górski, Warszawa 1969.

22 Z tego okresu pochodzi również, zredagowana przezeń wraz z Cropseyem, monumentalna i słynna History of Political Philosophy, ed. Leo Strauss and Joseph Cropsey, Chicago 1963, 1988³ [przekład polski: L. Strauss, J. Cropsey, Historia filozofii politycznej. Podręcznik, przekład zbiorowy, Warszawa 2010.

23 Prac dotyczących żydowskich korzeni myśli Straussa jest niemało; zob. zwłaszcza: Leo Strauss: Political Philosopher and Jewish Thinker, ed. K. L. Deutsch i in., Lanham 1994; S.B. Smith, Reading Leo Strauss: Politics, Philosophy, Judaism, Chicago 2006.

24 Zob. L. Strauss, Sokratejskie pytania. Eseje wybrane, wybór i wstęp P. Śpiewak, przeł. P. Maciejko, Warszawa 1998 [wybór ten zawiera następujące eseje: „O polityce Arystotelesa” (On Aristotle’s Politics), „Czym jest filozofia polityki?” (What is Political Philosophy), „Prześladowanie i sztuka pisania” (Persecution and the Art. of Writing), „Jak studiować Traktat teologiczno-polityczny Spinozy?” (How to Study Spinoza’s Theologico-Political Treatise), „Nauka społeczna i humanizm” (Social Science and Humanism), „Postęp czy powrót?” (Progress on Return), „Relatywizm” („Relativism”) oraz „Wykształcenie liberalne i odpowiedzialność” (Liberal Education and Responsability)].

25 Inny przekład tego eseju to: Czym jest filozofia polityki?, przeł. R. Piekarski, H. Leszczyński, [w:] Czym jest filozofia polityki?, red. R. Piekarski, Gdańsk 1999, ss. 17-37, a we fragmencie: Trzy fale nowożytności, przeł. W. Madej, „Res Publica” 1988, nr 11(17), ss. 15-24.

26 Zob. Korespondencja między Straussem a Löwithem, „Arka” 1991, nr 32(2), ss. 48-55; obszerniejszy wybór ukazał się ostatnio: K. Löwith, L. Strauss, Listy, przeł. A. Górnisiewicz, P. Armada, „Kronos” 2010, nr 2(13), ss. 183-199, wraz z komentarzem – P. Armada, Leo Strauss i przezwyciężenie nowoczesności, tamże, ss. 200-203.

27 Zob. L. Strauss, Dlaczego pozostajemy Żydami? Czy żydowska wiara i historia wciąż do nas przemawiają?, przeł. K. Wigura-Kuisz, „Teologia Polityczna”, nr 4/2006-2007, ss. 68-95.

28 Zob. tenże, Czym jest edukacja liberalna?, przeł. Ł. Dominiak, „Dialogi Polityczne”, nr 7/2007, ss. 19-25.

29 Nie chcemy przez to sugerować, że filozofia polityczna Straussa może stać się czymś w rodzaju „ideologii partyjnej” Platformy Obywatelskiej. Byłoby to zresztą trudne, zważywszy raczej nieskomplikowane umysły liderów tej partii. Poza tym, klasyczny racjonalizm, także w ujęciu Straussa, ma się zupełnie nijak do ideologii „gdańskiego liberalizmu”. Publikacje Straussa i o Straussie na łamach Przeglądu Politycznego należałoby więc traktować jako dość osobliwą ciekawostkę; być może też jako wyraz gorączkowego poszukiwania intelektualnego „sznytu” i przeciwwagi dla koncepcji „polskiego republikanizmu”, rozwijanych przez intelektualistów sympatyzujących z Prawem i Sprawiedliwością.

30 Zob. L. Strauss, Tukidydes albo o sensie historii politycznej, przeł. Ł. Sommer, „Przegląd Polityczny”, nr 84/2007, ss. 157-170.

31 Zob. tenże, Machiavelli, przeł. A. Lipszyc, „Przegląd Polityczny”, nr 87/2008, ss. 123-133.

32 Zob. tenże, Miasto i człowiek, przeł. M. Warchała, tamże, ss. 163-168.

33 Zob. tenże, Refleksje, przeł. P. Marczewski, „Przegląd Polityczny”, nr 84/2007, ss. 136-137.

34 Zob. tenże, Czego nas uczy teoria polityczna, przeł. M. Warchała, „Przegląd Polityczny”, nr 87/2008, ss. 150-158.

35 Zob. tenże, Przypadek Niemiec. Reedukacja państw osi w kwestii żydowskiej, przeł. M. Warchała, tamże, ss. 158-162.

36 Zob. Mistrz Leo Strauss [P. Armada, Przywrócić ściany świata; M. Lilla, Leo Strauss Europejczyk; W.J. Dannhauser, Na powrót stać się naiwnym; J. Cropsey, M. Przychodzień, Byliśmy sobie przeznaczeni; S. Rosen, Leo Strauss w Chicago], „Przegląd Polityczny”, nr 84/2007, ss. 115-154; Dzieło Leo Straussa [W. Kristol, S. Lenzner, O co chodziło Leo Straussowi?; N. Tarcov, M. Przychodzień, Powtórka z filozofii polityki; N. Tarcov, Prawdziwy Leo Strauss], „Przegląd Polityczny”, nr 87/2008, ss. 113-149.

37 Zob. L. Strauss, Uwagi do Pojęcia polityczności Carla Schmitta, przeł. P. Graczyk i B. Kuźniarz, „Kronos”, nr 3/2008, ss. 58-73.

38 Zob. D. Janssens, Stare szaty filozofa: Leo Strauss o filozofii i poezji, przeł. A. Górnisiewicz, „Kronos” 2010, nr 2(13), ss. 204-214.

39 Zob. H. Meier, Dlaczego Leo Strauss? Cztery odpowiedzi i jedno rozważanie na temat pożytków i szkodliwości szkoły dla życia filozoficznego, przeł. P. Armada, „Kronos” 2010, nr 2(13), ss. 215-225.

40 Zob. J.G. Gunnell, Political Theory and Politics. The Case of Leo Strauss, „Political Theory”, vol. 13 (August 1985), nr 3, ss. 339-361.

41 L. Strauss, Czym jest filozofia polityki?, [w:] Sokratejskie pytania…, s. 69.

42 Tamże, s. 68.

43 Tenże, The City and Man, Chicago 1964, ss. 7-8.

44 Na temat krytyki pozytywizmu i współczesnej nauki o polityce u Straussa zob. N. Behnegar, Leo Strauss, Max Weber, and the Scientific Study of Politics, Chicago 2003.

45 Zob. K. Green, Jew and Philosopher – The Return to Maimonides in the Jewish Thought of Leo Strauss, Albany 1993.

46 Zob. C. Pelluchon, Leo Strauss: une autre raison d’autres Lumières. Essai sur la crise de la rationalité contemporaine, Paris 2005.

47 Zob. A. Caranfa, Machiavelli Rethought: A Critique of Strauss’s Machiavelli, Washington D.C. 1978; K.A. Sorensen, Discourses on Strauss: Revelation and Reason in Leo Strauss and His Critical Study of Machiavelli, Washington D.C. 2006.

48 Zob. W. Dallmayr, Strauss and the „Moral Basis” of Thomas Hobbes, „Für Rechts-und Socialphilosophie”, vol. 52/1996, ss. 25-66; M. Oakeshott, Leo Strauss o Hobbesie, przeł. M. Polakowski, „Dialogi Polityczne”, nr 12/2009, ss. 85-98; P. Armada, Fala Hobbesa: autor „Lewiatana” w ujęciu Leo Straussa, tamże, ss. 67-84.

49 Zob. L. Lampert, Leo Strauss and Nietzsche, Chicago 1996.

50 Zob. The Crisis of Liberal Democracy. A Straussian Perspective, ed. K. L. Deutsch and W. Soffer, Albany 1987.

51 Zob. A. Momigliano, Hermeneutics and Classical Political Thought in Leo Strauss, [w:] Essays on Ancient and Modern Judaism, Chicago 1994, ss. 178-189.

52 Zob. M.S. Kochin, Morality, Nature, and Esotericism in Leo Strauss’s “Persecution and the Art of Writing”, “Review of Politics” 64, nr 2 (Spring 1998), ss. 261-283.

53 Zob. Leo Strauss and Judaism. Jerusalem and Athens Critically Revisited, ed. D. Novak, Lanham 1996; A. Bouganim, Leo Strauss. Athènes et Jérusalem, Paris 1999; D. Janssens, Between Athens and Jerusalem. Philosophy, Prophecy, and Politics in Leo Strauss’s Early Thought, Albany 2008.

54 Zob. H. Meier, Leo Strauss and the Theologico-Political Problem, New York 2006.

55 Zob. zwłaszcza klasyczny już przykład bezpardonowego ataku (z pozycji lewicowo-liberalnych) Shadii Drury: The Political Ideas of Leo Strauss, New York 1988 (nowe wydanie: The Political Ideas of Leo Strauss. Updated Edition with a New Introduction by the Author, New York 2005; rec. Z. Janowski, Filozoficzna pornografia i jej wróg, „Arka” 1991, nr 36(6), ss. 126-131), a także: S. Holmes, Strauss: Prawdy tylko dla filozofów, [w:] tenże, Anatomia antyliberalizmu, przeł. J. Szacki, Kraków 1998, ss. 95-130.

56 Zob. K.H. Green, Jew and Philosopher…, ss. 26-27.

57 Katolickie spojrzenie na myśl straussowską odnaleźć można w: F.D. Wilhelmsen, Jaffa, the School of Strauss, and the Christian Tradition, [w:] tenże, Christianity and Political Philosophy, Athens 1978, ss. 209-225; J.V. Schall, Revelation, Reason and Politics: Catholic Reflexions on Strauss, „Gregorianum”, vol. 62/1981, nr 2, ss. 349-366, nr 3, ss. 467-497.

Spin doctor Zacznijmy od pewnego dialogu, który można obejrzeć na filmie „10.04.10”:

Safonienko: ...i potem samoloty latały, fotografowali, jakieś laboratoria latające, wszystko tam...

Gość (w knajpie): A skąd ty wiesz, że tam laboratoria latające były? To mnie interesuje. Ja też byłem na miejscu zdarzenia i mnie interesuje: jak to jest, że ty wszystko wiesz? Śledczy komitet, jak ty to mówisz. Mnie to interesuje. (Safonienko głupio się uśmiecha i ucieka wzrokiem)

Gość: Taka krótka rzecz: samolot z podwoziem do góry nie może lecieć dłużej niż 3 sekundy - jak ty go zobaczyłeś? To mnie interesuje. Ot, takie pytanie. Odpowiedz, proszę.

(Safonienko cały czas się uśmiecha i sam zaczyna zadawać pytania gościowi)

Safonienko: A pan tam był, tak?

Gość: Tak, oczywiście.

Safonienko: I co pan widział? Jak samolot spadał?

Gość: Jak mogłem widzieć samolot, który leci 3 sekundy? Kiedy on się przekręci, on od razu spada. Jak ty mogłeś go zobaczyć? Byłeś tam i specjalnie patrzyłeś czy co?

Safonienko: Akurat w tym momencie specjalnie patrzyłem.

Gość: Aha, specjalnie patrzyłeś.

(Safonienko kiwa niedbale głową)

Gość: To nie mam pytań.

Safonienko: A dlaczego pan się w ogóle wtrąca?

Gość: Ja zadaję pytanie.

Safonienko (z grymasem gniewu na twarzy): A ja nie zamierzam odpowiadać na pańskie pytania. A dlaczego ja powinienem z panem dyskutować? Z jakiego powodu? Niech pan siedzi za swoim stołem, a ja za swoim. I wszystko.

Jakaś kobieta: Trzeba żyć w swoim kraju i swój kraj kochać.

Gość (wychodząc z knajpy): Nie wolno. Po ludzku nie wolno.

(Safonienko się uśmiecha)

Gość: Nie wolno, rozumiecie? Zginął wasz prezydent. Nie należy deptać kości waszego prezydenta. Nie wolno deptać.

Safonienko (w aucie; monolog dramatyczny): Ludzie zginęli, to co to znaczy? I ktoś mi rzuca w plecy, że trzeba ojczyznę kochać. Wszyscy powinni kochać swoją ojczyznę. Wy też swoją ojczyznę kochacie, prawda? To rzeczywiście ciekawe. Zginęło prawie sto osób. Czy to znaczy, że z tego powodu nie mogę niczego mówić? (z uśmiechem) Nasze organy śledcze sprawozdają wszystko: kochasz ojczyznę czy nie kochasz, a tu ja nie powinienem zadawać się z nikim. Mnie się to wydaje niewłaściwe. Całe to mówienie, że wy dziennikarze jesteście winni niedobrych stosunków. A dlaczego wszyscy myślą, że ja mam być odpowiedzialny za niedobre stosunki? Dlaczego nikt nie myśli, że ja mam takie same prawa jak inni? Jak wypowiedź z mojej strony o tym, co widziałem, może spowodować konflikt? Same organa uprzedzają: my nie zalecamy ci kontaktować się z dziennikarzami zagranicznymi; oni przeinaczają sytuację i będziesz potem odpowiadać. Jeśli przekręcą, to przekręcą. Ja potem przyjdę i powiem, że było tak i tak. Dlatego ja od razu spotykałem się z dziennikarzami różnych krajów. (I teraz ciekawy fragment – przyp. F.Y.M.) Ileż tam opowieści, że może tam chłopak z KGB w tej samej kawiarni, ale ja pierwszy raz widzę tego faceta. A w plecy już mi rzucają, że ja ojczyzny nie kocham. Ten mężczyzna z KGB (! - przyp. F.Y.M. - najpierw „może”, a potem już na pewno). I wpadłem. Wpadłem. Oczywiście. Co mi tam. I tak jestem świadkiem. Co wiem, to mówię. Niczego złego na nasz kraj nie powiedziałem. (…) A milicja powinna mnie chronić. Ja się bać w zasadzie nie powinienem. U nas w Rosji tak się przyjęło, że wszyscy boją się milicji. Wszyscy siedzą i się boją (…) Kamery były u nas niesprawne w tym momencie, kiedy samolot spadał. Tyle Safonienko indagowany przez różnych ludzi (kiedyś, jak pamiętamy z „Faktu”, nazywający się Władimir Iwanow

(http://www.fakt.pl/Tupolew-plonal-na-moich-oczach,artykuly,72526,1.html,

gdzie twierdził: „Zdziwiło mnie, że w palącym się wraku, wśród porozrzucanych rzeczy, połamanych drzew nie widać w ogóle ludzi. Pomyślałem nawet, że to rozbiła się maszyna transportowa lub wojskowa, a nie pasażerska. Żadnych ciał, żadnych rannych i nie słychać, by ktokolwiek wzywał pomocy. Byłem wystarczająco blisko i proszę mi wierzyć, że gdybym usłyszał wołanie o pomoc, nie wahałbym się ani sekundy” - w filmie „10.04.10” już opowiada, że biegł ratować ludzi). Jak na moje oko stanowi on, powiedzmy „spin doctora specnazu”, być może należąc do agentury specnazu, o której pisze W. Suworow w swej książce o ruskich spesłużbach, a już na pewno człowieka ruskich służb. Zresztą już prof. A. Iłłarionow w programie B. Wildsteina powiedział krótko i celnie: „Tacy mechanicy nie biorą się z lasu” (wątpił zresztą, by Safonienko był autorem filmiku Koli).

Jeśli zakładamy, że Ruscy na Siewiernym dokonali maskirowki, czyli makabrycznej inscenizacji z wykorzystaniem i części samolotu, i ludzkich zwłok („strefa zero”), to nie tylko miejsce musieli mieć dobrze wybrane, ale przede wszystkim „otoczenie” musieli mieć doskonale sprawdzone. Najbliższym budynkiem, z którego kamery wychodziły na „miejsce katastrofy” był warsztat samochodowy, którego mechanicy (Wołodia, Igor, Siergiej) w ciągu paru chwil nie tylko zamienili się w „pierwszych” i „naocznych”, pokazywanych w telewizjach (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/ruskie-kino.html, http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/montaz-i-zoom-u-safonienki.html, http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/kola.html, http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/igor.html, http://freeyourmind.salon24.pl/234632,film-swiadkowie (tu się pojawia wspomniany Siergiej), „świadków katastrofy”, lecz i w pierwszych... „dokumentalistów zdarzenia”

(http://freeyourmind.salon24.pl/233482,o-pozytkach-z-mechaniki-samochodowej).

Jedynie Oleg Starostienko nie tylko się „katastrofą” szczególnie nie zainteresował, lecz wyznał w pewnej chwili (przepytującym go parę miesięcy później reporterkom „Misji specjalnej

http://www.tvp.pl/publicystyka/magazyny-reporterskie/misja-specjalna/wideo/21092010/2632524),

że „nie katastrofę widział, ale inne rzeczy, no, ale nie będziemy mówić o smutnych sprawach. ” (szkoda, że w filmie „10.04.10” nie pojawił się ponownie zamiast choćby Safonienki). Safonienko mówi też coś jeszcze ważniejszego, że służył w armii. Czy przypadkiem nie w oddziałach specnazu? Może nie, tak czy tak do byłego żołnierza specnazu należy np. leżący opodal lotniska garaż. Czy podobnie nie jest ze świetnie nam znanym warsztatem samochodowym i jego właścicielem? Tę kwestię nie tylko A. Gargas, lecz wszyscy analizujący wypowiedzi mechaników-fotoamatorów-dokumentalistów powinni wziąć pod uwagę. Ludzi specnazu widział też P. Kraśko na Siewiernym, przypomnę. A czym jest specnaz? Proszę poczytać Suworowa.

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/fotosynteza.html

http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/proste-pytania.html

http://www.tvp.info/informacje/polska/rosjanie-proponowali-briansk-dla-tu154m/1808108

FYM

Już my wam damy Smoleńsk! „Ciemny ludzie, skończ w końcu ze swoim krytykanctwem w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem. Wszyscy normalni Polacy wiedzą, że to był tragiczny wypadek, spowodowany brawurą szalonego prezydenta, pijanego generała i słabego psychicznie pilota. A że się Kaczyński pchał do Katynia, chociaż nikt go tam nie zapraszał, to i odpowiedzialność za rozbicie samolotu ponosi, to się rozumie samo przez się. Rosyjscy kontrolerzy w końcu ostrzegali i zaklinali, by nie lądować, ale że mieli do czynienia z samobójcami, to nic więcej nie mogli zrobić, nieprawdaż? W końcu jeszcze przed feralną wizytą Tusk z Sikorskim pukali się w głowę, że prezydent będzie organizował swoje uroczystości, a nie, jak mu wszyscy radzili, grzecznie zostanie w domu. Widać niektórym nie wystarczają przyjazne gesty wobec Polski premiera Putina, który jasno wskazał na Tuska, jako na osobę zaproszoną do Katynia.

A te flagi, te płacze, te modlitwy w czasie tzw. żałoby narodowej... ile to ma jeszcze trwać, ja się pytam?! To my nie mamy innych problemów? Euro 2012 za pasem, hello! A tu znów do życia „budzą się demony polskiego patriotyzmu”, w końcu inteligentny człowiek nigdy by w takiej paradzie nie brał udziału, no nie? Poszedłby, co najwyżej raz, popatrzył sobie na motłoch i wystarczy, a tu kolejki i jeszcze pomnika im się zachciało! Kaczora na osiołku, ha, ha, ha!

No i te ciągłe rozliczanie, ta nagonka w pisowskich mediach na takich „dobrych, mądrych ludzi”, krzyki o to, kto organizował wizytę, kto chronił lot, jak on był zorganizowany. Nie można tego znieść! Na miłość boską, jak tak można, czy wolna prasa służy do stawiania takich pytań?! Skoro już po kilku godzinach nasi rosyjscy przyjaciele zapewniali, że mieliśmy do czynienia z błędami pilota, to czy nam to naprawdę nie wystarcza? Komisja MAK-owska w końcu wykazała wszelkie nasze błędy, ale megalomański pisowski lud nie chce zaakceptować prawdy. A tu się pojawiają jeszcze żądania o umiędzynarodowienie śledztwa, głosy, by nie wykluczać wersji zamachu! Te cholerne pobrzękiwanie szabelką! To, co, premier powinien Rosjanom wojnę wydać, a może prosić jeszcze jakieś „obce mocarstwo” o wsparcie, tak? I znów ta rusofobia, ten brak wdzięczności za wspaniałe gesty Rosjan, z Putinem i Miedwiediewem na czele. To my się nawet nie możemy zrewanżować pomnikiem w Ossowie, czy zapaleniem znicza na mogile czerwonoarmistów? A przed Pałacem to bez przerwy chciałoby się znicze palić, tak? A jak się ktoś o nie przewróci albo się przypali? Czy ktoś o tym pomyślał? A tak w ogóle, to, co sobie o nas Europa pomyśli?! Ciągle siedzi w nas ta rusofobia, ta niechęć do naszych wielkich słowiańskich braci. Tych 96 osób nie żyje, no trudno, stało się, ale, po co to wszystko rozgrzebywać i jeszcze winnych szukać? W końcu codziennie wiele osób ginie na ulicach i w ogóle, nie można przecież żyć samym Smoleńskiem, prawda?” Panie Sadurski, proszę mi wybaczyć, jeśli się mylę, ale jestem przekonany, że spokojnie mógłby się pan podpisać pod powyższym tekstem. Tak w końcu wygląda Wasza wersja wydarzeń, prawda? Nie rozumiem za bardzo, po co się pan w takim razie siliłeś na odwołania filozoficzne i literackie w swoim artykule „10 kwietnia, dzień zrównania” („Rzeczpospolita”, 31.03.2011)? Nie trzeba się tak trudzić panie profesorze, „młodzi, wykształceni, z dużych miast” lubią łatwy przekaz, taki, jaki można było słyszeć na happeningach urządzanych pod prezydenckim pałacem, zanim nie usunięto z tego miejsca krzyża. Prosto i konkretnie - wyszydzić, wyśmiać, opluć, a i z „baśki” przywalić można.

Polska wg Sadurskich Głównym przesłaniem tekstu „10 kwietnia, dzień zrównania” jest uznanie, że wszyscy ci, którzy odważą się mieć inne zdanie niż jego autor i koalicja środowisk stanowiących establishment III RP, powinni się raz na zawsze przymknąć, gdyż każda ich wypowiedź to tylko kolejny dowód na ich paranoję. W artykule tym Sadurski skupia się na sprawach związanych z katastrofą pod Smoleńskiem i przedstawia jak, w jego opinii, powinna być obchodzona  rocznica katastrofy. Z jego tekstu wynika, że w ogólnonarodowym wspominaniu ofiar nie ma miejsca zarówno dla wszelkich przedstawicieli, sympatyków i zwolenników tzw. antysystemowej prawicy. Ci ludzie są według niego chorzy i basta, potrafią tylko zionąć nienawiścią, wszystko komplikują i psują, dlatego ich miejsce znajduje się wyłącznie na marginesie życia publicznego. Po 10 kwietnia wszyscy, którzy na tę katastrofę patrzą przez inny pryzmat niż Sadurski i jemu podobni, powinni znaleźć sobie miejsce w psychiatryku. Nie ma sensu z nimi rozmawiać, czy traktować ich argumenty poważnie, w końcu z wariatami się nie gada, prawda? Autor tekstu zaś, jak na „autorytet moralny” przystało, z pozycji oświeconego mędrca patrzy na wszystkich, którzy ośmielają się mieć inne niż on zdanie. Jego oceny naznaczone są pogardą, a że jest to człowiek pełen ogłady i dobrze wychowany, więc i znalezienie stosownej inwektywy dla każdego, kogo uzna za reprezentanta „galerii paranoidalno-cynicznej”, nie stanowi dla niego żadnego problemu. Jarosław Kaczyński, oczywiście, poruszając temat Smoleńska, w opinii Wojciecha Sadurskiego,  automatycznie go „upartyjnia” i „zawłaszcza politycznie”, prof. Zdzisław Krasnodębski, przypominając o nagonce na śp. Lecha Kaczyńskiego i moralnie oceniając uczestniczące w tym elity, jest zaś „histerykiem”. W wielce obiektywnym i zrównoważonym tekście przeczytamy jeszcze o popiskującym „kiepskim kabareciarzu, który odreagowuje swą PZPR-owską przeszłość”, o „nieudolnej minister i paradnym bufonie, jadącym do USA, by tam antyszambrować u polityków trzeciego sortu w sprawie «umiędzynarodowienia» śledztwa”, a także o „redaktorze naczelnym niszowego dotychczas pisemka budującego nakład swej gazety na podgrzewaniu paranoi i teorii spiskowej”. Oberwało się też redaktorowi Łukaszowi Warzesze za to, że od początku wynajdował luki i kłamstwa w oficjalnym przekazie dotyczącym przyczyn katastrofy.

A masz, językiem miłości go! Ale to nic, to dopiero rozgrzewka, Sadurski sam bowiem podkreśla, że mógłby tak godzinami. Przyznam się, że jestem w to w stanie uwierzyć, w końcu jeszcze kilka osób, środowisk, a i duża część społeczeństwa wymaga napiętnowania. Tak, by wszyscy dokładnie wiedzieli, kto jest winien tego, że pomimo starań naszych autorytetów moralnych i przyjaciół z Kremla, nie udało się raz na zawsze doprowadzić do „zgody, która buduje” pomiędzy Polakami, jak i ostatecznie zbratać nas z Rosjanami, byśmy w ten sposób połączeni jedną miłością „wybrali przyszłość”. Niestety, zamiast normalności i ogólnonarodowego szczęścia, oszalałe, ujadające z nienawiści PiS ciągle istnieje, chociaż powstała dla niego alternatywna, umiarkowana i tolerowana przez wszystkie TVN-y prawica. Kaczyński zaś ciągle jest w formie, nie siedzi w Sulejówku i ma coraz większe szanse na wygranie przyszłych wyborów. O zgrozo, znów mogą nadejść czasy strasznego kaczyzmu, kto teraz obroni nas przed tym barbarzyńcą żądnym niewinnej krwi!? Tymczasem coraz ciężej przekonać wyborców, że obecny rząd jest jedynym, któremu warto powierzyć władzę, a Polakom żyje się dzięki niemu coraz lepiej. A wydawało się, że powinni nabrać się na kolejne  piarowskie pice, spokojnie grillować, cieszyć się ciepłą wodę i załatwiać sobie tańszy cukier przez internet. Niestety, watahy jeszcze nie udało się dorżnąć, trza więc ostrzyć polityczne widły. I obrzydzić Polakom wszystko, co wiąże się z katastrofą prezydenckiego tupolewa, tak by każdy dwa razy się zastanowił, czy temat pisowskiego Smoleńska to sprawa, która powinna go zajmować. Nie jest łatwo pozbyć się stygmatu pisowca lub krytykanta wobec władzy, o czym przekonuje się obecnie redaktor naczelny pewnego „pisma dla panów”, który pozwolił sobie na zbyt wiele.

Macie nas słuchać! Z tego powodu także niezłomny Sadurski znajdzie właściwe określenia deprecjonujące dla nieodpowiadających mu (a raczej jego intelektualnym guru) idei i sposobów myślenia. Z pogardą napisze o każdym, kto podniesie głos sprzeciwu wobec prawdy, objawianej przez redaktorów z Czerskiej i TVN-u, bo taka postawa to, jak pisze ten uczony mąż, „paranoja, podejrzliwość, haniebny cynizm, bezdenna głupota”. W tym samym tekście, w którym rozdaje swoim znienawidzonym wrogom srogie kuksańce, z wyżyn swojego autorytetu ogłasza, że chciałby zobaczyć wszystkich Polaków, jak jeden mąż połączonych w zadumie w rocznicę katastrofy pod Smoleńskiem. Pięknie pisze o śmierci, która nas wszystkich zrównuje wobec swojego majestatu. Przywołuje wielkich myślicieli i pisarzy, po to tylko, by zaraz, w następnym akapicie, przywalić maczugą swoiście rozumianej tolerancji w konkretną wizję Polski, w ludzi, którzy mają całkowicie różniący się od niego światopogląd. Czemu Sadurski nie potrafi zrozumieć, że ci, których obraża, mają zupełnie inne odczucia wobec wszystkiego, co jest związane z 10 kwietnia? Jego to po prostu nie obchodzi. Nie stara się nawet tego zauważyć, nie interesuje go, żeby, chociaż zastanowić się nad tym, czemu niektórzy ludzie myślą w zupełnie inny niż on sposób. On znajduje łatwiejsze wytłumaczenie – są chorzy, ześwirowali po prostu. To jest właśnie publicystyka na najwyższym poziomie, poparta profesorskim autorytetem. Z tego powodu ludzie pokroju Sadurskiego nie silą się nawet, by odpowiedzieć na pytania dotyczące rzekomo wspaniałej współpracy polskich i rosyjskich śledczych, matactw strony rosyjskiej i jej jawnych manipulacji i kłamstw. Oni po prostu nie podejmują tego tematu! A jeśli nawet są do tego zmuszeni, to następnego dnia udają, że rzecz nie miała miejsca lub tłumaczą sprawy, których nie da się ukryć przed opinią publiczną, w pokrętny sposób. Kłamią, wypierają się, udają Greka, zrobią wszystko, byleby nie przyznać się do błędu. Z dzisiejszej, rocznej perspektywy, doskonale widać, że działania strony rządowej, związane z rozwiązywaniem zagadki katastrofy prezydenckiego tupolewa, były żałosne, błędne i tchórzliwe. Stoi za tym cała masa dowodów i faktów, z których wiele nawet salonowe media i politycy Platformy musieli uznać. Później jednak zostają one poddane rozmazaniu, zatarciu i przekształceniu. A na ich miejsce wchodzą parszywe insynuacje, zwykłe łgarstwa, półprawdy i naginanie rzeczywistości do swoich interesów.

Tego rowu nie da się zasypać Część Polaków nigdy nie wybaczy ekipie Donalda Tuska hańby i upokorzenia doznanego ze strony Kremla. To samo tyczy się wielkich polskich mediów, które często słowo w słowo tłumaczyły komentarze rosyjskiej prasy i telewizji szkalujące nasz kraj. Opinie, dotyczące katastrofy, wygłaszane przez wielu  dziennikarskich gigantów z Żakowskim, Lisem czy Olejnik na czele, często niczym nie różniły się od wersji podawanej przez Kreml. Ich rusofilstwo było tak widoczne, że aż biło po oczach. Niestety, rodacy, którzy dla własnej wygody zdecydowali się na obojętność, okazali się być liczniejsi od tych, którzy gotowi byli poprzeć rewolucję moralną w naszym kraju. Antypisizm jest wciąć największym straszakiem, który skutecznie paraliżuje ośrodki mózgowe wielu naszych rodaków. Nieważny jest wtedy morderca Putin czy postsowiecka Rosja, rządzona przez kartel zbrodniarzy, liczy się tylko, że cholerny Kaczor może wygrać, że może mieć rację, a skoro on mówi „A”, to znaczy, że trzeba powiedzieć „B”. Logika, fakty, argumenty – w ogóle się nie liczą. Za Kaczora nie będziemy umierać, co to, to nie! Lektura tekstów poświęconych katastrofie pod Smoleńskiem, wypełniających najważniejsze polskie dzienniki, tygodniki i portale przekonuje, że całą sprawę wokół tragedii można opisywać w taki sposób, by w ogóle nie podejmować ważnych, a nie wygodnych dla pewnych środowisk tematów. Codzienne wrzutki, sugestie i zwykłe ploty podtrzymują rosyjską wersję katastrofy, a ich natłok i sposób prezentowania nastawiony jest na znużenie odbiorcy samym tematem. W końcu o wiele ciekawsze jest dyskutowanie o tym, jak szalony jest prezes PiS, jak zafiksowany jest na punkcie Smoleńska i jak bardzo pragnie władzy, by zemścić się na Tusku za „zabójstwo brata”, a nie to, w jaki sposób potraktowano wrak tupolewa, dlaczego nie mamy czarnych skrzynek i w jaki sposób przeprowadzano sekcje zwłok. Proces niszczenia pamięci i  obrzydzania tematu katastrofy pod Smoleńskiem musi trwać i nabierać szybkości. W przeciwnym wypadku establishment III RP mógłby nie zapanować nad niebezpiecznymi dla siebie oddolnymi procesami, które mogłyby podważyć w oczach większości Polaków wiarygodność systemu. Wydarzenia spod krzyża ustawionego przed Pałacem Prezydenckim udowodniły, że mainstreamowe media potrafią szybko i skutecznie zmobilizować niemałą grupę ludzi, gotowych na każde bluźnierstwo i akt wandalizmu. Kuchcików-Tarasów ci w Polsce dostatek, w przyszłości jeszcze nie raz będzie można z nich skorzystać. Można mieć tylko nadzieję, że nie przekonamy się o tym na własnej skórze 10 kwietnia.

Aleksander Kłos

08 kwietnia 2011"Załatwię was j....e psy" - powiedział jeden z trzech” aktorów” legitymowany przez policjantów niedawno w Warszawie  w wyniku interwencji, bo było głośno i zbyt swawolnie. Był to syn małżeństwa Królikowskich- pani Małgorzaty Ostrowskiej- Królikowskiej i pana Pawła Królikowskiego- Antoni Królikowski. I wcale nie było to podczas kręcenia kolejnego odcinka” Psów” pana Pasikowskiego. Tak po prostu, na  ulicy.. „ Załatwię was j….e  psy”- tak powiedział, chłopak mający 22 lata… Strach pomyśleć, co będzie mówił do policjantów mając lat 30 i więcej i będąc wielką „gwiazdą seriali”… Dodam od  siebie- bałamutnych  i upolitycznionych seriali.. Takich współczesnych polit- poprawnych produkcyjniaków, których zawarte są określone treści polityczne.. A „ aktorzy” spełniają w nich rolę  reklamujących określone treści lewicowe. Według politycznego scenariusza..  Najlepiej jak jest zlaicyzowany ksiądz i jak siedzą przygłupy marnujące czas pod  sklepem.. Wtedy jest  super i bardzo wesoło.. Dobry jest też państwowy szpital, który funkcjonuje super, a lekarze w nim, zajmują się głównie leczeniem pacjentów.. Takie scence fiction.. W cyrku sensacją jest pies stojący na grzbiecie kozy i śpiewający ludowe piosenki. Po przedstawieniu jeden z widzów pyta tresera: - Czy to jest jakiś trick?- Oczywiście - odpowiada treser.- Pies nic nie umie, tak naprawdę śpiewa koza.! W tym czasie niezastąpiona w  walce cywilizacyjnej, po stronie antycywilizacji Gazeta Wyborcza reklamuje „ Kodeks rodzinny”, na podstawie, którego można się” szybko rozwieść”(????). Dlaczego Gazecie Wyborczej zależy na tym, żeby ludzie się szybko rozwodzili? I takie postawy reklamuje, a nie na przykład jak się nie rozwodzić z byle powodu i jak naprawdę  myśleć poważnie o związku i o rodzinie, o wychowaniu dzieci- tylko jak się rozwodzić.. Nie czytałem „ Kodeksu Rodzinnego”, ale jak tam są zawarte treści jak się rozwodzić, to nie jest to Kodeks Rodzinny, ale Antyrodzinny.. Przygotowany  z  myślą, żeby rozbijać rodzinę, a nie ją cementować.. Znowu postawię tradycyjne pytanie:, komu na tym zależy pokazywać i nagłaśniać drogę do szybkiego  rozwodzenia się.? A propos drogi: według Kodeksu Rodzinnego, pardon według jakiegoś raportu, połowa naprawionych i oddanych do użytku  dróg, nadaje się do….ponownej naprawy(!!!!) Czy to jest prawda czy to jest scence fiction? W jakim kraju na świecie połowa budowanych dróg nadaje się do ponownego zbudowania.. Ale kradną. Już o tym pisałem, że z jednego kilometra drogi można ukraść coś około 200- 300  milionów złotych  z czterech warstw kładzionych lub niekładzionych, jako elementy drogi.. Widocznie ten, który takie dane podał w wywiadzie dla Najwyższego Czasu, nie wziął pod uwagę, że  nie tylko postęp następuje w postępie, ale w postępie geometrycznym i wraz z postępem i degrengoladą ogólną następuje wzrost kradzieży.. Sam socjalizm- jest ze swej natury- kradzieżą, a socjalizm drogowy, w szczególności. Tam gdzie duże upaństwowione pieniądze- musi siedzieć mafia.. Bo prawdziwy postęp postępuje w tedy, gdy przód postępu idzie do przodu, a także tył postępu nie pozostaje w tyle.. I też idzie do przodu. Na przykład pan premier Donald Tusk, gdy jeszcze był teoretycznym liberałem twierdził, że najważniejsze jest zmniejszenie budżetu państwa, by jak najwięcej wydawali sami obywatele.. Ale już na konwencji Platformy Obywatelskiej w Szczecinie powiedział, że: „Kto redukuje budżet europejski, ten redukuje Europę”(???!!!) Acha.. To znaczy, że liberalizm jest jak „obywatele”  Polski sami wydają swoje pieniądze, a nie państwo za nich, natomiast ta reguła nie obowiązuje w Europie.. Tam budżet powinien być jak największy! No i jest duży- im większy – tym więcej biurokratycznego  marnotrawstwa.. Na przykład w 2009 roku 40 klubów golfowych otrzymało dofinansowanie z brytyjskiego Departamentu  Środowiska, Żywności i Spraw Wsi (??- jest coś takiego zabawnego!)… Pieniądze pochodziły z Unii Europejskiej, a ich oficjalnym przeznaczeniem było dofinansowanie rolnictwa. Dofinansowanie otrzymał również klub myśliwski Melton Hunt Club w Leicestershire organizujący wyścigi konne, krosowe konne jazdy oraz polowania.. Było tego niedużo, tylko 5000 euro, ale chodzi o sam  fakt, jak biurokracja wydaje pieniądze.. Z Unii Europejskiej, w ramach spraw wsi- można otrzymać dotacje do sportów motorowych, bo na przykład, jak na Węgrzech- 11 000 euro poszło na projekt centrum rehabilitacji fitnessu dla psów, chociaż takie centrum nigdy nie zostało wybudowane przez węgierską firmę Grotech Commercial and Supplier Ltd. A dotacja poszła z Funduszu Rozwoju Regionalnego.. Celem inwestycji miała być ”poprawa stylu i standardu życia psów”(???) Jakby to powiedział Antoni Królikowski-„ aktor”- „ j….e psy”.. Ale wracając do dróg.. Komisja Europejska, nasz nowy rząd, stanowczo sprzeciwia się planom polskiego rządu, by zabrać pieniądze przeznaczone na kolej i dać je drogowcom..  Dotacje muszą trafić na modernizację torów, bo są one w fatalnym sanie. Tymczasem rząd polski prosi(!!!)_ Komisję Europejską o zgodę na nowy sposób wydawania unijnych funduszy na kolej, by móc skutecznie i szybko remontować torowiska i skrócić czas przejazdu pociągów. KE przyznaje pieniądze tylko na gruntowne remonty, gdzie oprócz remontów torów najdroższa jest automatyka systemów sterowania- po to, by z torów mogły korzystać pociągi z innych krajów. Przy takim złodziejstwie na drogach, chyba lepiej, żeby kradli na kolei, ukradną  mniej.. Bo mniej jest szlaków kolejowych- to chyba jasne. Nasi udają, że konsultują decyzje z KE, a KE udaje, że konsultuje z naszym rządem. To nie lepiej nich już decyduje całkowicie KE? Będzie wiadomo, na kogo bęc! Bo w takim na przykład Wrocławiu, tamtejsze władze, z panem Dutkiewiczem na czele przekazały 60 000 euro, nie na budowę dróg, tylko na… przygotowanie raportu na temat stanu technicznego wrocławskich dróg(???) Ach- przygotowanie raportu na temat stanu technicznego wrocławskich dróg(???) A to nie widać gołym okiem, jaki jest stan wrocławskich i nie tylko wrocławskich dróg.. Musi być raport.? Urzędnicy tamtejsi twierdzą, że do raportu zobowiązują nas przepisy Unii Europejskiej żeby, co pięć lat robić takie raporty. Co pięć lat? A dlaczego nie, co rok? Będzie lepsza informacja o stanie dróg. A dziury mogliby liczyć bezrobotni w ramach Wrocławskiego Programu Liczenia Dziur.. Tylko, po co? Lepiej byłoby remontować drogi, a nie liczyć dziury.. 60 000 euro pójdzie w błoto, bo od policzenia dziur nie przybędzie nowych dróg, przybędzie długów we Wrocławiu, których  z pewnością nie brakuje.. Marnotrawstwo socjalizmu moskiewskiego było wielkie, ale europejskiego – jest jeszcze większe.. Gigantyczne! Na każdym kroku.. Tyle pieniędzy ile ucieka podatnikom? A ile jeszcze ucieknie? I ile jest odłożonych na przyszłość? Obecnie bankrutuje Portugalia socjalna.. Czas na Hiszpanię/!Kto będzie następny? Może my? Jak to powiedział jeden dowcipniś  w PRL-u. na granicy.. „Zajrzeli mi w kieszeń, zajrzeli do waliz, nie zajrzeli mi w tyłek, a tam mam socjalizm”. A krajem rządzą mafie- tak jak to widać u Pasikowskiego.. Tym razem demokratyczne.. WJR

Przyłącz się: oddolne dochodzenie katastrofy nuklearnej 11 III – Stuxnet w Fukuszima-Daiiczi? Media nagłaśniają siłę trzęsienia ziemi i tsunami w Daiiczi oraz karygodne zaniedbania TEPCO w okresowych inspekcjach, by uwiarygodnić domniemaną awarię systemu chłodzenia. Mimo to pracownicy elektrowni zapewne konserwowali generatory – to oni, “zwykli” Japończycy obchodzą rocznicę Hiroszimy i Nagasaki i wiedzą, jaką moc ma atom. 11.3.2011 zginęło (rzekomo w trzęsieniu) w podziemiu turbinowni bloku 4, dwu młodych pracowników w trakcie regularnej inspekcji. Zniszczeń spowodowanych trzęsieniem ziemi w elektrowni nie było.

Wizja Trzęsienie zaczyna się ok. 14:46, reaktory automatycznie wyłączają się, a po domniemanym zerwaniu linii energetycznych włączają się agregaty prądowe. Kilkuset pracowników ma czas do ok. 15:41, kiedy ogłoszone już tsunami uderzy w brzeg. Próbują zabezpieczyć przed zalaniem generatory prądu, bo od tego zależy bezpieczeństwo elektrowni. Jeśli były one w zamkniętym pomieszczeniu, po kilkudziesięciu ludzi ma ok. pół godziny, by sprawdzić i dodatkowo uszczelnić pomieszczenie każdego z generatorów. Wiedzieli, że najkrytyczniejszy był basen nr 4 z odłożonym paliwem na czas przeglądu reaktora 4 ze zużytymi prętami, w sumie ponad 1300 zestawów, łącznie ok. 2,5 mln prętów w basenie 4. W innych basenach było po ok. 500 zestawów. Oczywistość priorytetu basenu 4 wyszła w mediach dopiero po eksplozji z niego. Czy i co ukrywano? Dlaczego media mówiąc o eksplozji budynku reaktora nr 4 nie pokazywały jej, tylko poprzednie eksplozje? Dlaczego nie podano dokładnej godziny eksplozji budynku reaktora nr 4? Inne ważne wydarzenia związane z awarią podawane są z dokładnością, co do minuty. Wg niemieckiej wikipedii: Über den genauen Zeitpunkt der Explosion ist nichts bekannt. Nieznany jest dokładny czas eksplozji.

Stuxnet Wirus o nazwie Stuxnet opracowali wspólnie specjaliści Izraela i USA. Wypróbowywano go przez 2 lata w pilnie strzeżonym izraelskim kompleksie nuklearnym Dimona, na pustyni Negev.

Izrael sabotował Stuxnetem irański program atomowy:
http://www.bbc.co.uk/news/technology-11388018
http://www.bbc.co.uk/news/technology-12465688
http://www.bbc.co.uk/news/technology-11809827

Izraelska firma ochroniarska obsługiwała japońskie instalacje nuklearne przed katastrofą.

Szersze podejrzenie Jeśli w Daiiczi zawinił Stuxnet, sprawca byłby też podejrzany o spowodowanie trzęsienia, co z kolei wywołało tsunami. 11.3.2011 media doniosły o trzęsieniu ziemi (8,8 w skali Richtera) u wybrzeży Japonii, o tsunami na wschodnim wybrzeżu Honsiu i wkrótce potem o awarii chłodzenia reaktorów w Daiiczi. Trzęsienie rzekomo uszkodziło zasilającą zewnętrzną sieć energetyczną, wszystkie awaryjne generatory prądu uległy awarii rzekomo od tsunami, a zasilanie z baterii wyczerpało się po 8 godz. Oficjalna wersja: po automatycznym wyłączeniu reaktorów z powodu trzęsienia, włączyły się awaryjne generatory prądu, uszkodzone ok. godz. później przez tsunami. Wg znajomego z Teksasu: w amerykańskiej TV nie podają, że elektrownię zalało tsunami, tylko że wstrząsy uszkodziły zasilanie elektrowni i nie mogli zastartować generatorów na diesel, przez pewien czas pędzili pompy na bateriach.

Krążą różne wersje awarii generatorów:

Generatory prądu uszkodziło tsunami, bo znajdowały się na nabrzeżu.

Tsunami porwało zbiorniki z paliwem generatorów, więc nie mogły pracować.

Usytuowanie generatorów: nisko na nabrzeżu, wyżej w turbinowniach lub u stóp reaktorów.

Wątpliwości

Trzęsienie a uszkodzenie linii elektrycznej Siłę trzęsienia podwyższono z 8,8 na 9,0, bezprecedensowego w Japonii. Na lądzie siła ta musi być mniejsza niż w epicentrum 130 km od wybrzeży, z powodu tłumienia przez skorupę ziemską. Na lądzie w Japonii 11.3.2011 siła wstrząsów nie przekraczała 6,5 – 6,8. Dane pomiarowe, otwórz wpisując hasło “poliszynel”. Trzęsienie ziemi w samej elektrowni Daiiczi i okolicy nie uszkodziło linii energetycznych. Zdjęcie pokazuje nieuszkodzone maszty linii przesyłowej k. siłowni już po trzęsieniu ziemi i po tsunami, ale przed eksplozjami reaktorów. Widać przejezdną drogę prowadzącą do elektrowni: brak powalonych czy uszkodzonych masztów energetycznych, żadnych szkód od trzęsienia ziemi. Poza domniemanymi uszkodzeniami od tsunami na nabrzeżu, ani jeden budynek na terenie elektrowni i poza nią nie jest uszkodzony. Na zdjęciu sprzed trzęsienia widać przewody elektryczne na wysokości reaktora oznaczonego A. Białe ukośne linie w okolicy reaktora C to rurociągi, być może z przewodami elektrycznymi. Nie widać innych połączeń z siecią zewnętrzną. Po eksplozjach reaktorów, na zdjęciach 1 i 11 widać nieuszkodzone kable łączące elektrownię z siecią zewnętrzną. Czy zasilanie Daiiczi w prąd przerwało uszkodzenie zewnętrznej linii energetycznej, czy np. atak wirusem typu Stuxnet?

Dalsze wątpliwości W momencie przerwania zasilania zewnętrznego powinny włączyć się awaryjne generatory. Wg jednych doniesień, od razu odmówiły one posłuszeństwa. Wg innych, zaczęły wytwarzać prąd, ale po ok. godzinie wszystkie jednocześnie przerwały pracę, uszkodzone rzekomo przez falę tsunami. W internecie krótko po katastrofie pojawiły się zdjęcia domniemanego ogromu zniszczeń Daiiczi, by wykazać, że to tsunami spowodowało awarię generatorów prądu:

http://fakty.interia.pl/raport/kataklizm-w-japonii/news/rzad-japonii-czarnobyla-2-nie-bedzie-to-znaczy-nie-powinno,1609630

http://www.abc.net.au/news/events/japan-quake-2011/beforeafter.htm

http://web.de/magazine/nachrichten/bildergalerien/bilder/12374704-was-der-tsunami-anrichtete.html – /cid12374704/1

Początkowo zdjęcia miały małą rozdzielność i zmienioną kolorystykę, utrudniając ocenę. Stacje TV przez pierwszy tydzień pokazywały Daiiczi z jednego ujęcia z odległości kilku km. Pokazywano niszczące tsunami z wielu miast, ale nie falę zalewającą Daiiczi, rzekomo sfilmowaną 11.3.2011. Dopiero po 2 tygodniach pokazało to wiele stacji TV jednocześnie (przykład). Niewykluczone, że była jakaś fala tsunami w Daiiczi 11.3.2011, ale czy uszkodziła ona wszystkie generatory prądu?

Bezsens porównań “przed” i “po” tsunami Do takich porównań potrzeba zdjęć z tego samego ujęcia, w tej samej kolorystyce i zdjęcie “sprzed” musi być z dnia przed katastrofą, a nie sprzed lat. Na starszych zdjęciach wiele urządzeń “brakujących” na zdjęciach “po” mogło zostać zdemontowanych i/lub przeniesionych przed 11 III. Przykład: Na dolnym zdjęciu na nabrzeżu po prawej stronie brakuje dwóch cylindrycznych zbiorników, rzekomo porwanych przez tsunami. Na górnym zdjęciu zbiorniki te jeszcze stoją, ale z prawej strony budynku turbinowni brakuje białego cylindrycznego zbiornika, widocznego na zdjęciu dolnym. Na tym zdjęciu nie wygląda on na porwany z nabrzeża, uszkodzony i porzucony przez tsunami obok turbinowni. Prawdopodobnie zbiorniki z nabrzeża przeniesiono przed tsunami. Jeden z nich umieszczono obok turbinowni lub 11.3.2011 był w trakcie transportu (wyśrodkowany na jezdni, stoi prosto). W “lejku” korytarza drogi dojazdowej nie ma śladów po tsunami. W innych miejscach, udokumentowanych na wideo tsunami, podobna topografia pędziła tsunami na wys. 40 m npm. Zdjęcie to wykonano po tsunami, ale przed eksplozjami reaktorów. Walcząc z grożącą katastrofą atomową, pracownicy nie usuwaliby błota i szmelcu po tsunami. Zdjęcie wskazuje, że tsunami nie miało w Daiiczi tak niszącej siły, jak w innych regionach wybrzeża. Tsunami zniszczyłoby biały żuraw na nabrzeżu w górnej części zdjęcia 7, osłonięty jedynie falochronem zewnętrznym, ale bez dodatkowej ochrony przez falochron wewnętrzny, który nie uchronił od zniszczeń obiektów na nabrzeżu elektrowni. Na zdjęciu 2, bramy wjazdowe do turbinowni, rzekomo “wygięte” przez tsunami (powiększ zdjęcie). Na późniejszym zdjęciu (ostatnie zdjęcie na dole) ta brama jest wygięta inaczej. Oba zdjęcia wykonano po tsunami. Może wobec braku prądu staranowano bramę, by dostać się do środka?

Czy i jak generatory zabezpieczono przed podtopieniem? Wystarczyłaby wodoszczelna osłona. Wobec zagrożenia tsunami i tajfunami, inżynierowie japońscy zabezpieczyli zapewne generatory prądu przed zalaniem. Czy baterie byłyby lepiej zabezpieczone, skoro nie nawaliły? Generatory są ważniejsze od baterii, bo gwarantują dłuższy okres chłodzenia. Domniemana woda morska, która uszkodziła wszystkie generatory prądu, powinna była wywołać spięcie w bateriach i doprowadzić do ich uszkodzenia. Pracownicy elektrowni znali niszczycielską siłę soli morskiej, żrącej wszystkie urządzenia metalowe na wybrzeżu mórz. Tak ważne dla bezpieczeństwa elektrowni, awaryjne generatory znajdowałyby się w wodoszczelnych pomieszczeniach.

Akcja ratunkowa celowo nieudolna, by zniszczyć elektrownię? Po awarii zewnętrznej sieci i wszystkich generatorów prądu, rozsądne byłoby dostarczenie przewoźnych generatorów, dostępnych w Japonii. Drogi dojazdowe do elektrowni po domniemanym tsunami były przejezdne. Pojazdy wojskowe mogłyby przejechać przez trudny teren. Przed eksplozjami, podłączenie przewoźnych generatorów do układu chłodzenia reaktorów nie powinno być problemem. Takich działań jednak nie podjęto. Dlaczego już po wybuchach budynków reaktorów, wbrew opinii wielu ekspertów, chłodzono wodą morską? Dopiero, gdy układ chłodzenia stracił drożność od osadzonej soli, pojawiły się statki z wodą słodką. Dlaczego po eksplozjach nie kontynuowano chłodzenia reaktorów przez polewanie ich wodą z zewnątrz bez przerwy, zdalnie sterowanymi automatami? Użyto “atomowych samurajów”, przerywając chłodzenie wielokrotnie przez zbyt silne promieniowanie. Czyżby w Japonii zabrakło automatów i robotów? Dlaczego dopiero po tygodniu od początku awarii, władze Japonii zwróciły się do niemieckiej firmy o wypożyczenie automatycznego urządzenia – wysokiego, zdalnie sterowanego wysięgnika (pompy betonu, wg Arnie Gundersena) do polewania reaktora? Czyżby Japonia nie miała podobnych urządzeń? Dlaczego dopiero w 3-im tygodniu zaangażowano kamery zbliżeniowe, skoro drony i technika zdalnej fotografii są na porządku dziennym w technice wojskowej? Czy NATO nie zadeklarowało rozszerzenia nowego mandatu do obrony od wszelkich zagrożeń ludzkości i demokracji? Dlaczego ONZ i mocarstwa zachodnie szybko zdecydowali zaatakować Libię i skierowali tam znaczne środki techniczne i ludzkie, a symboliczne do Daiiczi i ratowania ofiar skażenia i tsunami?

Co potrzeba… Autor nie ma możliwości technicznych prowadzić śledztwo? Potrzeba portalu z time-line, materiałami źródłowymi, forum specjalistów (technika generatorów, elektryka, analiza batymetryczna fal, fotointepretacja…), grupa dyskusyjna dla in. zainteresowanych itp. Niech powyższy tekst będzie zalążkiem globalnej oddolnej akcji, podobnej do niezależnych za prawdą 11 IX.

http://piotrbein.wordpress.com/2011/04/07/przylacz-sie-oddolne-dochodzenie-katastrofy-nuklearnej-11-iii-%E2%80%93-stuxnet-w-fukuszima-daiiczi/

http://piotrbein.wordpress.com/2011/04/07/join-a-grassroots-investigation-of-311-nuclear-catastrophe-%E2%80%93-stuxnet-in-fukushima-daiichi/

http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
409
409
408 409
409
instrukcja ITB 221 409 2005 ĹĽelbet ,mury(1)
Mathcad (409
30 403 409 ESR of AISI M14 HSS Scrap
409
409
2010r, Mathcad 409
409
409
409
409
409
409
409
MPLP,12 Wrzesień,Październik 14 @6;407;408;409
409 Ksenofont Historia Grecka Ksenofont Historia Grecka

więcej podobnych podstron