Szczęśliwe życie w Auschwitz
Jan Sternberg/24.05.2007 16:07
Sędzia Buergenthal, dziecko wojny, gett i kacetów, nigdy nie stracił wrodzonego optymizmu
W swoim drugim życiu Thomas Buergenthal został prawnikiem i ekspertem w dziedzinie praw człowieka.
Jest dziś sędzią Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze, ONZ-owskiego gremium rozpatrującego spory między państwami. Niedawno uznało ono masakrę w Srebrenicy z 1995 roku za zbrodnię przeciwko ludzkości, po raz pierwszy w historii sądząc za ludobójstwo kraj, Serbię. Drugie życie Buergenthala rozpoczęło się 4 grudnia 1951 r., gdy jako 17-latek zszedł z wiozącego emigrantów statku General Greely na ląd w Nowym Jorku. W Europie pozostawił swoje pierwsze życie dziecka gett i obozów koncentracyjnych w Auschwitz i Sachsenhausen, epizod, gdy jako dziesięcioletni chłopiec był maskotką oddziału wojska polskiego w czasie walk o Berlin oraz dwuletnie poszukiwanie matki w czasach zamętu po zakończonej wojnie.
Historię tego pierwszego życia Thomas Buergenthal, urodzony w 1934 r. w rodzinie niemieckich Żydów, spisał teraz, w wieku 72 lat. Jeszcze przed wydaniem angielskiego oryginału ukazał się przekład książki na język niemiecki. Nosi ona tytuł "Ein Glückskind" (Dziecko szczęścia), a wydał ją frankfurcki S. Fischer Verlag. Słowo "szczęście' nie jest oznaką cynizmu, to pojęcie, którym Buergenthal mierzy czas swojego życia. Pisze o szczęściu nawet w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau i wyjaśnia to całkiem rzeczowo: jako dziecko w czasie selekcji na rampie nie miałby żadnej szansy, ale ponieważ transport, w którym był wraz z rodzicami, przybył bezpośrednio z obozu pracy, ponowna selekcja się nie odbyła. Później udało mu się uniknąć komory gazowej, bo polski lekarz obozowy usunął jego dane z kartoteki, w której czerwony krzyżyk oznaczał więźniów chorych, przewidzianych na śmierć.
– Tyle razy udało mi się ocalić życie. Nie jestem niestety wierzący i nie potrafię wytłumaczyć tego na gruncie religijnym – powiedział Buergenthal przed dwoma laty. Ten niewielkiego wzrostu, uprzejmy mężczyzna przemawiał wówczas z okazji 60. rocznicy wyzwolenia obozu koncentracyjnego Sachsenhausen. Mówił o szczęściu, ponieważ nie ma innego określenia na to, co go spotyka.
Teraz napisał historię swego pierwszego życia, swoich wielokrotnych ocaleń w sytuacjach, gdy był o włos od śmierci. Rzeczowo, ale nie sucho. Unika patosu, nie oskarża. To historia dziecka w środku katastrofy ludzkości.
W styczniu 1945 r. zostaje wysłany z Auschwitz na marsz śmierci. Trzy dni idzie w siarczystym mrozie do Gliwic, skąd w otwartych wagonach towarowych więźniowie będą jechać przez 12 dni do Oranienburga pod Berlinem. Droga prowadzi przez Czechosłowację – kolejne szczęście. Czesi rzucają z mostów chleb do wagonów, dzięki czemu Buergenthalowi kolejny raz udaje się przeżyć. Trafia do Sachsenhausen. Jego stopy już w wagonie spuchły i nabrały ciemnego koloru, ból staje się coraz bardziej dotkliwy. W baraku chorych zostają mu amputowane dwa palce. I znów życie ratuje mu nowa znajomość: norweski więzień Odd Nansen, syn badacza polarnego i działacza na rzecz uchodźców Frithjofa Nansena (który w 1922 r. otrzymał za to pokojową Nagrodę Nobla – przyp. Onet). "Tommy", dziecko o blond włosach, które przyjechało tu z samego piekła, wywiera na towarzyszu niedoli duże wrażenie. Przekupuje strażników, by pozostawili chłopca przy życiu.
W jego jedenaste urodziny panuje już pokój. Ten dzień wita w polskim mundurze w Berlinie. Po uwolnieniu z Sachsenhausen spotyka bowiem polską jednostkę wojskową pod naczelnym dowództwem radzieckim. Żołnierze biorą go pod swoje skrzydła, Thomas dostaje kucyka, którego zarekwirowali w cyrku. Nie daje po sobie poznać, że jest niemieckim chłopcem żydowskiego pochodzenia – ostrożność małej istoty z obozu zagłady sięga czasu pokoju. Język polski, którego nauczył się w getcie, wystarcza, by wzięto go za dziecko polskie. W 1946 r. Gerda Buergenthal, która przeżyła holokaust w Ravensbrück, odnajduje syna w polskim domu dziecka. Jadą do jej rodzinnego miasta Getyngi, cztery lata później Thomas wyrusza do Ameryki.
Ojca po raz ostatni widział w Auschwitz. Mundek Buergenthal został zastrzelony w obozie koncentracyjnym Flossenbürg. – Mój ojciec był zawsze optymistą – wspomina syn. Był prawnikiem, Thomas w USA poszedł w jego ślady. Drogę do swojej specjalności: prawo międzynarodowe i prawa człowieka nazywa "przypadkiem", ale sam w to wątpi. Zawsze starał się zaprowadzić pokój przy użyciu prawa. – Dzisiaj głośne "Nigdy więcej!' umilkło, świat przyzwyczaił się do ludobójstwa – mówi.
Teraz apel ten znaczy "Nigdy więcej – do następnego razu". Jednak tamto "dziecko szczęścia' pozostaje optymistą. Do dziś.
Thomas Buergenthal urodził się 11 maja 1934 r. w Lubochnie w Czechosłowacji, gdzie jego rodzice schronili się po dojściu Hitlera do władzy. Wkrótce i tam przestaje być bezpiecznie. Rodzina ucieka dalej, by w końcu przekroczyć granicę z Polską. Stamtąd chce popłynąć statkiem do Anglii. 1 września 1939 r. pociąg, którym jadą na wybrzeże, zostaje zbombardowany. Wraz z innymi uciekinierami idą pieszo do Kielc, gdzie zostają schwytani i umieszczeni w getcie, a następnie w obozie pracy. Tak zaczyna się ich wojenna gehenna – przyp. Onet.