967

Polska to kraj pełen absurdów Wielu Polaków nie dziwi już nic, ani śmierć 2,5 letniej Dominiki, ani zepsute i opóźnione karetki, ani rozkwitająca cenzura i to przy użyciu „rozgrzanych” sędziów i wybiórczych prokuratorów, ani to, że Prokuratura Wojskowa twierdzi, że TNT to nie jest trotyl, ani bilbordy w całym kraju afiszujące i propagujące homoseksualizm. Nie dziwi już nawet poseł PO S. Niesiołowski, który w kwestii 800 tys. głodnych dzieci bredzi coś o jedzeniu szczawiu i opadłych śliwkach. Gwałtownie wzbiera fala korupcji, o skali której ostrzega CBA w swym ostatnim raporcie, zwłaszcza na kolei, w informatyzacji w rozdzielaniu funduszy unijnych, w przetargach. Zagrożone są rozpoczęte już budowy dróg i autostrad, farmy wiatrowe oraz inwestycje infrastrukturalne. Blisko połowa diesla przypływa do Polski tankowcami nielegalnie. Nie jest wykluczone, że rząd rozważy wkrótce całkowite zawieszenie składek do OFE i połknięcie 270 mld zł naszych oszczędności.
KRRiT, kolejna państwowa instytucja ostrzega przed oszustami, którzy podszywają się pod Przewodniczącego J. Dworaka i chcą naciągnąć Polaków na opłatę audiowizualną, która nie istnieje. No cóż, wart pac pałaca, a pałac paca, kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie – panowie demokraci z ul. Sobieskiego. Rzecznik Praw Obywatelskich właśnie skierował do Trybunału Konstytucyjnego ustawę o zgromadzeniach jako naruszającą Konstytucję RP. Specjalista od bankowości i finansów z PO poseł Sł. Neuman, dziś już „wybitny” specjalista od zdrowia – Vice minister - tuż po śmierci kilkorga dzieci, w tym 2,5 letniej Dominiki ogłasza, że „ratownictwo medyczne to jedna z lepiej działających służb” i dlatego właśnie specjaliści od publicznych zbiórek pieniędzy – ludzie ober-premiera J. Owsiaka będą teraz szkolić ratowników medycznych, często z 20–30 letnim stażem, a wszystko to pod jakże „czujnym okiem” Ministra Zdrowia B. Arłukowicza. I to pomimo, że jak podaje gazeta "Fakt", cytując lekarza z 33 letnim stażem, że cały system powiadamiania ratunkowego to klapa i krok w tył i że tak naprawdę chodziło o wyciągnięcie pieniędzy od szpitali – gigantycznie zadłużonych na ok. 11 mld zł. W związku z tym trwają intensywne prace nad tym, by Bank Światowy i rządowy BGK mogły jeszcze więcej pieniędzy pożyczyć totalnie już zadłużonym polskim szpitalom, by te w ten nowatorski sposób zmniejszyły swe długi. Chodzi ponoć o to, by „podleczyć” ich finanse, wstrzykując im nowego śmiercionośnego wirusa. Prawa ekonomii i zdrowego rozsądku są w Polsce jak widać całkowicie lekceważone. Nie wzbudza przerażenia, ani wściekłości obywateli kraju nad Wisłą to, że władza przy pomocy sądów, prokuratury i policji siłą i postępem odbiera 13-letnie dzieci biednym, bezrobotnym rodzicom – państwu Bajkowskim z Krakowa. W ten sposób zabrano już z polskich biednych rodzin 500 dzieci i tu pieniędzy na bilbordy brakuje, by alarmować i protestować. Takie praktyki stosowano za Hitlera i Stalina oraz w stanie wojennym. Jakby tego było mało Minister Edukacji pani Szumilas właśnie postanowiła wysyłać 2-latki do przedszkoli, których oczywiście brakuje, a nauczyciele mają mieć swoje dzienniczki, w których wpisywać będą ile czasu pracują Ministerstwo Sprawiedliwości jest oczywiście zaskoczone decyzją sądu w sprawie tygodnika „wSieci”. MF zabrakło w 2012 r. tylko z VAT aż 21 mld zł, w tym może zabraknąć nawet 40 mld zł wpływów z podatków. W ramach więc ulżenia polskim przedsiębiorcom, MF wprowadziło od 1 stycznia w systemie rozliczania VAT, tzw. ulgę na złe długi. Tyle, że fiskus, urzędy skarbowe właśnie zaczynają żądać zapłaty VAT od faktur – pro forma jak za zwykłe faktury. Przedsiębiorcy są zdezorientowani jak stosować tą ulgę na złe długi. Oby nie musieli w nagrodę płacić VAT-u dwa razy. A ponieważ Polacy mają już ok. 40 mld zł złych kredytów, zagrożonych pożyczek, więc władza przywróciła kredyty na dowód osobisty, mimo że co 6-ty kredyt konsumpcyjny jest dziś zagrożony. Minister, to już nie brzmi dumnie, w Polsce może być nim kompletny ignorant i błazen, nie musi on mieć żadnego pojęcia o resorcie, którym kieruje. Rząd i koalicja przystępują do nowego zamachu na nasze portfele w ramach zmian w Kodeksie Pracy. Za pracę w święta, niedziele i  godziny nadliczbowe obetną nam wynagrodzenia o kilkadziesiąt procent, a ponieważ ma być elastyczny czas pracy, będziemy tyrać po 10-12 godzin. Można by, więc przywołać słowa protoplasty, teatru absurdu A. Jarry „rzecz dzieje się w Polsce czyli nigdzie”.  Kraj absurdów nad Wisłą rozkwita, króluje amatorszczyzna, szkodnictwo i ogłupianie polskiego społeczeństwa. Co więc trzeba robić, by to zmienić? Jak wskazał Premier Węgier goszczący w Warszawie V. Orban – trzeba tworzyć własne media i trzeba znaleźć biznesmenów z tradycjami i oprzeć się o ludzi, którym Polacy zaufają. Janusz Szewczak

Stalinowskie korzenie KOR-u, SLD i Unii Wolności Czołowi działacze PRL, dawni aktywni członkowie władz PZPR, wielu organizatorów pierwszej „Solidarności”, inicjatorzy, twórcy i uczestnicy „okrągłego stołu” unikają, jak diabeł święconej wody ujawniania życiorysów oraz bliższych informacji o swojej roli, zarówno w PRL, jak  i  III RP. Obawiają się bowiem, że gdyby społeczeństwo dowiedziało się prawdy o ich przeszłości inaczej by się mogło zachować w czasie wyborów do parlamentu i do innych obywatelskich reprezentacji. Toteż dobrze się stało, że grupa opozycyjnych działaczy i publicystów próbuje przypomnieć prawdę o ludziach, którzy, jak kameleony zmieniali swoje barwy polityczne, ideologiczne, a nawet nazwiska. Oczywiście taka działalność demaskatorska wymaga od ich inicjatorów, charakteru, zasad moralnych, rzetelności, odpowiedzialności, uczciwości, cywilnej odwagi. Ale nie wystarczy tylko przypominać i wypomnieć, że ktoś w przeszłości należał do obozu rządzącego, był faworytem władz PRL, partii. Trzeba również  wskazać,  z jakich korzystał  przywilejów on  i jego najbliżsi. Dlaczego np. Bronisław Geremek w okresie najgłębszego stalinizmu w Polsce wyjeżdża na studia do Paryża, kto go tam wysłał, za jakie zasługi, jakie pełnił tam funkcje i zajmował stanowiska? Podobnie Karol Modzelewski i inni beneficjanci ówczesnych władz. Nie można pominąć życiorysów takich postaci, jak Stanisław Ciosek. On sam przemilcza np. swoje rodzinne koligacje, zajmowane stanowisko pierwszego sekretarza KW PZPR w Jeleniej Górze, milczy o nadużyciach i przekrętach finansowych, jakich tam dokonywał. Nie powinno się przemilczać ani tuszować roli i dywersyjnej działalność Karola Modzelewskiego w „Solidarności”, szkód, jakie wyrządził tej organizacji i Polsce. Społeczeństwo wciąż nie zna przeszłości wielu wpływowych do niedawna ludzi, którzy odpowiadają za to , co się w Polsce stało: za miliony bezrobotnych, rozkradziony majątek narodowy, za zubożenie Narodu, za krzywdy, za miliony  głodnych dzieci, za nędze byłych pracowników PGR-ów, za bezrobocie, za choroby, kalectwa i przedwczesną śmierć setek tysięcy obywateli, za pozbawienie setek tysięcy starszych ludzi, emerytów, rencistów wielodzietnych rodzin,  mieszkań, za skazanie młodych pokoleń Polaków na  poszukiwanie chleba za granicą…   Młodsze pokolenie nie zawsze wie i rozumie, kto mu zgotował taki los. Nie wie nic lub bardzo niewiele, że sprawcami ich nieszczęsnego losu są członkowie partii wywodzący się z Unii Demokratycznej, przekształconej w Unię Wolności, w Platformę Obywatelską , w Partię Demokratyczną, że znaczna cześć dzisiejszych elit politycznych, gospodarczych, kulturalnych pochodzi z rodzin dawnych stalinowskich władców Polski. Warto, więc uświadomić Polakom zasięg i skalę tego zjawiska. Dlatego pozwoliłem sobie wykorzystać do tego celu gotowe, rzetelnie opracowane, znowu aktualne materiały sprzed kilku lat Pawła Sergiejczuka i Jerzego Roberta Nowaka. Jest bardzo smutne, że mimo istnienia od kilku lat tych demaskatorskich dowodów osoby skompromitowane wciąż egzystują w życiu publicznym: Leszek Balcerowicz, Barbara Labuda, Władysław Frasyniuk, Lech Wałęsa, Andrzej Olechowski, Hanna Gronkiewicz Walc, Jan Krzysztof Bielecki, Paweł Piskorski, Bronisław Geremek, Karol Modzelewski, Adam Michnik, Jan Lityński  i kilkaset podobnych osób.  Poniżej cytujemy te  materiały bez uzupełnień i bez komentarza.
Dr Leszek Skonka
Stalinowskie korzenie KOR-u, SLD i Unii Wolności
PAWEŁ SIERGIEJCZUK dowodzi, że wielu potomków bierutowsko-bermanowskiego establishmentu zasila dzisiaj, nie tylko szeregi SLD, ale także tzw. postsolidarnościowe ugrupowania polityczne, a przede wszystkim Unię Wolności, Platformę Obywatelską. Czołowy polityk lewicy, były wicepremier i marszałek Sejmu Marek Borowski, jest synem Wiktora, przedwojennego działacza Komunistycznej Partii Polski. Ojciec Borowskiego, który naprawdę nazywał się Aron Berman, w roku 1944 był założycielem i pierwszym redaktorem naczelnym “Życia Warszawy”, a w latach 1951-1967 – zastępca redaktora naczelnego “Trybuny Ludu”. .(…) 1996 r.).
„Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Marek Siwiec, również pochodzi z takiej rodziny: Jego ojciec był wicedyrektorem tarnobrzeskiego kombinatu siarkowego “Siarkopol”, matka – prokuratorem (R. Szubstarski, Misjonarz prezydenta, “Życie” z 26-27 października 1996 r.). W prezydenckiej Kancelarii został zatrudniony także znany (m.in. z publikacji na lamach prasy prawicowej!) publicysta i poeta, Aleksander Rozenfield ( dziś minister Spraw Zagranicznych , przyp. L.Skonka), który w tekście pt. Być Żydem w Polsce pisał: Moi rodzice po to, by nie być obcymi wymyślili, że bedą budować komunizm, to była właśnie ideologia, która kazała wierzyć, ze ludzie są sobie równi, bez względu na kolor skory, religie i status społeczny. Uwierzyli jeszcze przed wojna, ocalili życie w sowieckiej Rosji i wrócili do Polski, nie rozumiejąc, że słowo komunista będzie się właśnie w Polsce kojarzyć z Żydami (“Najwyższy Czas!” Z 12 marca 1994 r.).
Od UB do UW Ale nie tylko w pobliżu SLD znaleźli się potomkowie “zasłużonych” komunistycznych rodzin. Wielu z nich znalazło swoje miejsce w Unii Wolności (dziś PO, przyp. L.S), gdzie prym wiodą działacze, którzy partyjne legitymacje nosili jeszcze za życia Bieruta – Bronisław Geremek i Jacek Kuroń. W takim towarzystwie bardzo dobrze czuje się np. poseł Jan Lityński, którego rodzice byli komunistami jeszcze przed wojną; ojciec zmarł w 1947 roku. (…) Lityński najwcześniej wkroczył do historii. Jako sześciolatek na manifestacji 22 lipca 1952 roku podbiegł do trybuny i wręczył Bierutowi kwiaty (A. Bikont, Siedmiu spośród wybranych, “Magazyn Gazety Wyborczej” z 5 listopada 1993 r.).
Inni prominentni członkowie UW posiadają podobne związki rodzinne: prezydent Warszawy Marcin Święcicki jest zięciem PRL-owskiego wicepremiera, członka KC PZPR w latach 1948-1981 Eugeniusza Szyra. (sam Święciki  był także w fazie końcowej sekretarzem KC PZPR,   przyp. L.Skonka) członkiem  zaś, czołowy udecki ekonomista Waldemar Kuczyński , przyznał się do tego, iż jego teściem był Stefan Staszewski, I sekretarz Komitetu Warszawskiego PZPR w roku 1956. Zatrudniona przez Święcickiego na stanowisku sekretarza gminy Warszawa-Centrum, żona posła UW Henryka Wujca, Ludwika Wujec, jest córka przedwojennej działaczki KPP Reginy Okrent, która w latach 1946-1949 pracowała w Urzędzie Bezpieczeństwa w Łodzi. Burmistrzem warszawskiego śródmieścia w latach 1990-1994 był Jan Rutkiewicz, syn Wincentego, działacza komunistycznego, który zginął w czasie wojny, i Marii, w latach 1948-1950 szefowej Kancelarii Sekretariatu KC PZPR. Matka Jana Rutkiewicza po wojnie wyszła za mąż za Artura Starewicza, który w latach 1949-1953 był kierownikiem Wydziału Propagandy KC PZPR, a następnie sekretarzem CRZZ i sekretarzem KC PZPR.
“Sami swoi” w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Również wśród pracowników sterowanego przez Geremka Ministerstwa Spraw Zagranicznych znajdziemy ludzi o podobnych rodowodach. W latach 1995-96 wiceministrem w tym resorcie był Stefan Meller, którego ojciec, Adam pracował w Informacji Wojskowej, a następnie, do roku 1968, w dyplomacji (…). Dyrektorem Departamentu Studiów i Planowania MSZ jest Henryk Szlajfer, syn Ignacego, oficera UB we Wrocławiu w latach 1947-1952, a następnie cenzora w Głównym Urzędzie Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Natomiast stanowisko dyrektora Departamentu Promocji i Informacji MSZ zajmowała do niedawna Małgorzata Lavergne, córka znanego działacza komunistycznego, pierwszego szefa Głównego Zarządu Politycznego LWP, gen. Wiktora Grosza, który jeszcze przed wojna nosił nazwisko Izaak Medres. Stanowiąca finansowe zaplecze udecji Fundacja Stefana Batorego to również strefa wpływów potomków stalinowskiego aparatu. Jej prezesem jest Aleksander Smolar, członek władz Unii Wolności, syn Grzegorza, który do roku 1968 był redaktorem naczelnym “Folks-Sztyme”, organu popieranego przez władze PRL Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce. Matka Smolara pracowała w KC PZPR. Sekretarzem Fundacji był do niedawna Józef Chajn, którego ojciec, Leon, był w latach 1945-1949 wiceministrem sprawiedliwości, a do roku 1961 sprawował kontrole nad” sojuszniczym” Stronnictwem Demokratycznym.
Korzenie Ruchu Stu Ludzi o bierutowsko-bermanowskiej genealogii znajdziemy także na prawicy. Poseł z ramienia Akcji Wyborczej “Solidarność”, prezes liberalnego Ruchu Stu, Czesław Bielecki, tak mówił o swoich rodzicach: Wyrastałem w rodzinie zasymilowanej inteligencji żydowskiej. Ojciec, z wykształcenia matematyk, był dyrektorem generalnym w Ministerstwie Oświaty w latach pięćdziesiątych. Wyleciał z tego stanowiska razem z Władysławem Bieńkowskim, gdy Gomułka “zwijał” Październik.  Matka była urzędniczka w Głównym Urzędzie Statystycznym, zajmowała się demografia. Rodzice komunizowali jeszcze przed wojna (E. Boniecka, Bliżej polityków, Toruń 1996).
Towarzystwo z “Wyborczej” Terenem, na którym szczególnie mocno usadowiło się drugie pokolenie stalinowskich rodzin, jest prasa. Szefem największej w Polsce gazety jest przecież Adam Michnik, syn przedwojennego komunisty Ozjasza Szechtera i autorki zakłamanych podręczników do historii, Heleny Michnik, a także brat ubeckiego “sędziego”, Stefana Michnika.  Redaktora naczelnego “Gazety Wyborczej” wspiera jego zastępczyni Helena Łuczywo, córka innego KPP-owca, a po wojnie kierownika wydziału w KC PZPR, Ferdynanda Chabera. Drugim zastępcą Michnika był do niedawna dziś prowadzący “Rozmowy Dnia” w programie Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego (WOT) Ernest Skalski, syn Jerzego Wilkera-Skalskiego i Zofii Nimen-Skalskiej, przedwojennych komunistów, którzy później pracowali w Komendzie Wojewódzkiej MO w Krakowie. Jerzy Urban napisał o nim: Pochodzenie Skalskiego z rodziców-aparatczykow – zgodnie z dominującą regułą – musiało go zaprowadzić w końcu do opozycji (J. Urban, Alfabet Urbana, Warszawa 1990). Czołowym publicysta “GW” jest Konstanty Gebert, podpisujący swoje teksty jako Dawid Warszawski, a od niedawna także redaktor naczelny żydowskiego miesięcznika “Midrasz”. Ojciec Geberta, Bolesław, był po wojnie ambasadorem PRL w Turcji, a matka, Krystyna Poznanska-Gebert, w latach 1944-1945 organizowała Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie.
Dziennikarze czerwoni od pokoleń Redaktorem naczelnym zlikwidowanego niedawno “Sztandaru Młodych” był Michał Komar, który jest jednocześnie prezesem Unii Wydawców Prasy. Jest on synem Wacława Komara, dowódcy walczących w Hiszpanii “dąbrowszczaków”, a następnie PRL-owskiego generała, i Marii Komar, która działalność komunistyczną rozpoczęła również przed wojna, jeszcze pod nazwiskiem Rywa Cukierman. Daniel Passent, obecnie ambasador Polski w Chile również może się pochwalić podobnym pochodzeniem. Był wychowywany przez wuja, przedwojennego komunistę, generała Jakuba Prawina, po wojnie wiceprezesa NBP i wojewodę olsztyńskiego. Z kolei dziennikarzem “Tygodnika Solidarność” jest Antoni Zambrowski, syn Romana, jednego z czołowych stalinowców, członka Biura Politycznego KC PPR i PZPR w latach 1944-1963. Szefem polskiego oddziału agencji Reutera jest natomiast Michal Broniatowski, którego ojciec, pułkownik Mieczysław Broniatowski, od roku 1945 był dyrektorem Centralnej Szkoły Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Lodzi, a następnie dyrektorem Departamentu Społeczno-Administracyjnego MSW.
W kulturze – jak za Bieruta Również w dziedzinie kultury można zauważyć silna pozycje dzieci dawnych rządców Polski. Bardzo modnym wśród studenckiej inteligencji kwartalnikiem “Zeszyty Literackie” kieruje Barbara Toruńczyk, córka Henryka, działacza komunistycznego jeszcze sprzed wojny, i Romany, do 1968 roku pracującej w Zakładzie Historii Partii przy KC PZPR. Inny publicysta i poeta o tej samej orientacji ideowej, Tomasz Jastrun, jest synem Mieczysława, znanego poety, po wojnie redaktora marksistowskiego tygodnika”Kuźnica”, który z partii wystąpił w 1957 roku, a wiec zaraz po zakończeniu okresu stalinowskiego. Mieszkający obecnie w Australii (ale publikujący w”Gazecie Wyborczej”) poeta i pieśniarz, niegdyś “bard opozycji”, Jacek Kaczmarski, tak mówił o swojej rodzinie: Mój dziadek był przed wojna zaangażowanym komunistą, po wojnie zaś komunistycznym dygnitarzem. (…) Wierzył w dziejowa misję partii itd. Po wojnie znalazł się wiec w kręgach władzy, był ambasadorem w Kambodży, pełnił jakieś dyplomatyczne funkcje w Szwajcarii, potem pracował w ministerstwie oświaty. Z partii wystąpił w 1981 roku. Jego żona, czyli moja babcia (…) pochodziła z rodziny żydowskiej, co jak przypuszczam, nie pozostało bez wpływu na zesłanie mojego dziadka do ministerstwa oświaty po 1968 roku (wywiad pt. Chce konfrontacji tygodnik Solidarność” z 4 maja 1990 r.).
Filmowe imperium Wśród najgłośniejszych reżyserów filmowych znajdziemy dzisiaj Janusza Zaorskiego, byłego prezesa Radiokomitetu i przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, którego ojciec w pierwszym okresie PRL-u był dyrektorem generalnym w Ministerstwie Finansów, a następnie wiceministrem kultury i sztuki odpowiedzialnym za film. Bratem Janusza Zaorskiego jest znany aktor, Andrzej Zaorski. Inne znane rodzeństwo filmowe to Agnieszka Holland i Magdalena Lazarkiewicz, dwie reżyserki, których ojcem był Henryk Holland, przedwojenny komunista, w czasie wojny ochotnik w Armii Czerwonej, później redaktor naczelny “Walki Młodych” i dziennikarz “Trybuny Ludu”. W tej ostatniej gazecie, organie KC PZPR, w okresie stalinowskim pracowała również matka Marcela Lozinskiego, reżysera znanego z proudeckich sympatii. Inny reżyser, Andrzej Titkow, jest synem Walentego, byłego I sekretarza KW PZPR w Warszawie.
Genealogie profesorów Podobne rodowody posiada wielu znanych ludzi nauki. Profesor historii średniowiecznej, a zarazem były senator OKP i działacz Unii Pracy, Karol Modzelewski, pochodzi z rodziny przedwojennych komunistów, zaś jego ojczymem był czołowy stalinowiec, minister spraw zagranicznych w latach 1947-1951, Zygmunt Modzelewski. Inny historyk, profesor Instytutu Historii PAN, Jerzy W. Borejsza, jest synem zmarłego w roku 1952 komunistycznego dyktatora w dziedzinie kultury, Jerzego Borejszy, który przed wojną nazywał się Beniamin Goldberg. Profesorem politologii na ższymi odznaczeniami panstwowymifilii Uniwersytetu Warszawskiego w Białymstoku, a zarazem redaktorem naczelnym Wydawnictwa Naukowego PWN, jest Jan Kofman, syn Jozefa, sekretarza i członka Prezydium CRZZ do roku 1968… Paweł Siergiejczyk  na zakończenie cytowanych przykładów  kończy stwierdzeniem, że chciał  „pokazać, w jakim stopniu obecne elity naszego kraju wywodzą się z elit, które kilkadziesiąt lat temu, w najciemniejszym okresie stalinizmu, rządziły Polska „.  I stawia retoryczne pytanie: „Czy tak duża ilość ludzi o podobnych rodowodach w polskiej polityce, prasie, kulturze i nauce, to tylko zwykły przypadek, czy raczej planowe promowanie ludzi z “czerwonej arystokracji”?
XXXXXXXX Przetoczyłem to opracowani by pokazać kto nadal ma ogromne wpływy na państwo. Obecnie ci skompromitowani ludzie są honorowani najwyższymi odznaczeniami państwowymi. Bronisław Komorowski zapowiada , że Orderem Orła Białego odznaczy m.in. Adama Michnika Jana Krzysztofa Bieleckiego. Przypomnijmy, że takimi  wysokimi honorami już wyróżniono w przeszłości m.in. Karola Modzelewskiego, Jacka Kuronia, Bronisława Geremka.
Dr Leszek Skonka Komitet Pamięci Ofiar Stalinizmu

Przyszłość w tęczowych kolorach. Tusk i Biedroń w awangardzie dymających naród Rząd Donalda Tuska zaczyna się miotać niczym dziki zwierz zapędzony do klatki. Widmo nadciągającego spowolnienia gospodarczego sprawia, że ruchy przez niego podejmowane stają się coraz głupsze, a na dłuższą metę jeszcze bardziej zabójcze dla Polski. Minister pracy i polityki społecznej tej żałosnej zbieraniny zwanej rządem, Władysław Kosiniak-Kamysz, zapowiedział ostrą walkę z bezrobociem. W jej ramach rząd ma dopłacać przedsiębiorcom, byleby tylko nie rozwiązywali ze swoimi pracownikami umów o pracę. To właśnie jeden z przejawów interwencjonizmu państwowego pełną gębą. Zabrać jednym, by dać drugim i mając przy tym nadzieję, że to coś pomoże. Jak ma wyglądać ta zabawa z przelewaniem z pustego w próżne? Minister zapowiada, że ma to być skuteczny sposób na „ratowanie miejsc pracy”. „Chodzi o to, aby dopłacać do utrzymania miejsc pracy, jeżeli obroty firmy spadły o 15 proc., a pracodawca chce ograniczyć wymiar czasu pracy lub przejść na tzw. postojowe” – twierdzi minister. Jak dodaje, lepiej dopłacać do ratowania miejsc pracy aniżeli wypłacać zasiłki. Pieniądze na tę rządową pokazuchę pochodzić mają między innymi z Funduszu Świadczeń Gwarantowanych. Minister podkreśla, że to, jak dużo tych pieniędzy zostanie przeznaczonych „zależy od aktywności przedsiębiorców” (właściwie to bardziej prawidłowo byłoby – „od braku aktywności”… No ale cóż, przecież nie będziemy poprawiać ministra, tym bardziej gdy jest cytowany przez rządową agencję prasową). Ustawa ma wejść w życie możliwie szybko, dlatego skrócony ma być czas przeprowadzenia konsultacji społecznych. Widać rząd spodziewa się być może załamania większego niż nam się wydaje i to już na wiosnę, skoro tą propagandową atrapą próbował będzie łatać dziury w bolesnej rzeczywistości. Na wgospodarce.pl czytamy: „Projekt przewiduje, że firmy będą mogły skorzystać z instytucji tzw. przestoju ekonomicznego. Chodzi o sytuację, kiedy z przyczyn ekonomicznych niezależnych od pracownika ten nie wykonuje pracy, ale jest gotowy do jej wykonywania. Pracownik taki będzie mógł otrzymać – nie dłużej jednak niż przez sześć miesięcy (w okresie 12 miesięcy od dnia podpisania umowy o wypłatę świadczeń na rzecz ochrony miejsc pracy) – wynagrodzenie w wysokości co najmniej płacy minimalnej. Będzie ono finansowane częściowo przez pracodawcę, częściowo przez FGŚP. Firma będzie mogła także obniżyć pracownikom wymiar czasu pracy i proporcjonalnie obniżyć wynagrodzenia bez konieczności dokonywania tzw. wypowiedzenia zmieniającego, przewidzianego w Kodeksie pracy. Obniżenie czasu pracy w tym trybie będzie możliwe na okres nie dłuższy niż sześć miesięcy (w okresie 12 miesięcy od dnia podpisania umowy o wypłatę świadczeń na rzecz ochrony miejsc pracy). Wymiar czasu pracy po obniżeniu nie będzie mógł być niższy niż połowa pełnego wymiaru czasu pracy. Pracownikowi będzie przysługiwać w takim przypadku wynagrodzenie w wysokości co najmniej płacy minimalnej (finansowane częściowo przez pracodawcę, częściowo przez FGŚP) – proporcjonalnie do zastosowanego wymiaru czasu pracy”. W okresie, w którym pracownik będzie pobierał wynagrodzenie (świadczenie) za pracę, której nie wykona z powodu przestoju, przedsiębiorcę obowiązywałby zakaz wypowiedzenia pracownikowi umowy o pracę z przyczyn od niego niezależnych. W 2013 roku akcja ta pochłonąć ma ponad 400 mln zł. Robi się coraz ciekawiej i coraz bardziej nazistowsko. Przedsiębiorca będzie miał zakaz zwolnić pracownika. Co prawda będzie to dotyczyło przedsiębiorców, którzy „wejdą” w ten program, ale można łatwo przewidzieć, że takich przedsiębiorców zrobi się cała masa, no bo któż nie chciałby skorzystać z łatwego pieniądza. Zatem tym, którzy rzeczywiście wpadną w tarapaty i tak na niewiele pomoc rządu się zda. Tzn. będą ciągnąć cycek dopóki to będzie możliwe, a potem i tak ogłoszą bankructwo (no, chyba że rząd im zabroni albo znacjonalizuje), inni natomiast, bardziej cwańsi i bardziej obrotni, albo też posiadający plecy w urzędach będą sobie ciągnąć na państwowym garnuszku, pozorując spadek produkcji, a w rzeczywistości jej gros realizując w szarej strefie. Będzie to znacznie bardziej opłacalne i być może – przy sporych znajomościach bądź przy pomocy korupcji – pozbawione ryzyka. Czy Donald Tusk zdaje sobie sprawę z bezsensu tego rozwiązania? Trudno powiedzieć, gdyż chyba za często staje przed kamerami oraz fleszami fotoreporterów. Te doświadczenia już dawno mogły go pozbawić ostrości spojrzenia. Wilcze spojrzenie staje się spojrzeniem starzejącego się wilka. Bo przecież o wiele prościej byłoby obniżyć podatki, przeprowadzić słynną deregulację (o której chyba już wszyscy powoli zapominają), wycofać się z gospodarki i po prostu pozwolić ludziom działać. Ale Donald Tusk nie lubi oglądać się wstecz. Bo gdyby czasem cofnął się choćby wstecz swojego życiorysu to przypomniałby sobie o takim ekonomiście jak chociażby Ludwig von Mises i o jego opus magnum „Ludzkie działanie”. Tusk woli jednak patrzeć w przyszłość. I rzeczywiście, rysuje się ona w tęczowych kolorach. A perspektywa dalszego – w koalicji z Biedroniem – dymania narodu staje się dziś większa niż kiedykolwiek w historii nieszczęsnej III RP. Dziki zwierz w klatce miota się coraz bardziej, jednak jest on na tyle silny, by pomiotać się jeszcze przez jakiś czas. Paweł Sztąberek

Krasnal Dochnal Antoni Macierewicz określił Marka Dochnala jako produkt wykreowany przez Gromosława Czempińskiego. Dochnal się obraził i podał Antoniego Macierewicza do sądu. Dochnal sam siebie nie wystrugał, jeżeli pan Czempiński nie jest mistrzem Gepetto, to kto ? Kilka dni temu rozpoczął się proces sądowy wytoczony Antoniemu Macierewiczowi przez najsłynniejszego lobbystę III RP, Marka Dochnala. Dochnal poczuł się obrażony następującymi słowami Antoniego Macierewicza (cytat):

"Klasyczny przykład pana Czempińskiego. To jest twórca, opiekun niejakiego Dochnala. To właściwie pan Czempiński stworzył Dochnala".

Dochnal twierdzi, że stworzył się sam, poleciał więc biegiem do sądu żądać zadośćuczynienia. A ponieważ nasz niezawisły wymiar sprawiedliwości i nasz niezawisły Sejm RP stoją na straży obrony maluczkich przed wielkimi, sprawy poszły gładko i szybko. Posłowi Macierewiczowi cofnięto immunitet poselski. Marek Dochnal zna świetnie funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości. W czasach SLD Dochnal został umieszczony w areszcie wydobywczym, w którym spędził cztery lata. W czerwcu 2012 Dochnal został skazany (nieprawomocnym na razie wyrokiem) na karę 3,5 roku więzienia i 450 tys. PLN grzywny za korumpowanie posła SLD, Andrzeja Pęczaka:

rebelya.pl/post/3019/marek-dochnal

Dochnal zrobił wielką karierę w Polsce Wałęsy, Bieleckiego, Millera i Kwaśniewskiego. Dorabiał się wszystkiego sam “tymi to ręcami”, jak to mawiają. Dochnal przyjechał z walizką do Warszawy jako młody absolwent wydziału prawa i filozofii Uniwersytetu Jagielońskiego. Zaopiekowała się nim pewna zacna pani, wspierając finansowo młodego człowieka w ciężkich latach końcowego PRL-u. Los uśmiechnął się do Dochnala po Okrągłym Stole. Już w 1990 roku został konsultantem. W 1991 roku towarzyszka Henryka Bochniarz, ówczesna wiceminister przemysłu w rządzie Bieleckiego, dostrzegła Dochnala i dała mu okazję sprawdzenia się w biznesie jako doradca przy restrukturyzacji polskiego przemysłu zbrojeniowego. 30-o letni absolwent wydziału filozofii musiał mieć duże kompetencje w określonej dziedzinie:

monsieurb.nowyekran.pl/post/80777,samodzielny-dochnal

 W 1994 roku Dochnal założył – sam oczywiście - spółkę Larchmont Capital, którą przypadkiem zauważył rok później rosyjski szpieg Siergiej Gawriłow. Jak zauważył to i wszedł w kapitał spółki. Niestety, jacyś zawistni ludzie wydalili Gawriłowa z Polski w 1997 roku, pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Federacji Rosyjskiej. Szczęśliwym trafem talenty Dochnala zauważył w międzyczasie były szpieg Układu Warszawskiego, Marian Zacharski, który pracował dla Rosjan i po wielu perypetiach skończył jako emeryt w Szwajcarii:

monsieurb.nowyekran.pl/post/9570,tw-czyli-wejchert-zacharski-bielecki 

Dochnal zaczął parkować pod warszawskim Marriottem czarnym Rolls-Royce zarejestrowanym na Zacharskiego, latać na szampana do Zurychu i zdobywać klientów z obszaru byłego ZSRR. W połowie lat 90-tych, Dochnal wpadł - sam oczywiście - na pomysł utworzenia spółki Chemico, wraz z kilkoma innymi osobami i organizacjami, w tym z Polskim Bankiem Rozwoju, kierowanym wtedy przez Wojciecha Kostrzewę (dzisiaj w ITI). Zadaniem spółki Chemico miało być przejęcie państwowego CIECH-u (do tego za pieniądze pożyczone od CIECH-u) i wejście w rynek paliwowy. Niestety, skok na CIECH się nie udał. Ponieważ natura nie znosi próżni, wkrótce pojawiła się na rynku nowa spółka J&S, złożona przez dwóch utalentowanych ukraińskich muzyków z polskimi paszportami. J&S została zauważona przez ówczesnego prezesa PKN Orlen, Konrada Jaskółę, który podpisał z nią kontrakt na import rosyjskiej ropy:

www.wprost.pl/ar/

Potem Dochnal działał przy prywatyzacjach, m.in. Polskich Hut Stali. Niestety, w pewnym momencie ktoś musiał zadecydować, że Dochnal zbytnio się usamodzielnił i Dochnal został aresztowany przez służby rządu Leszka Millera. Kariera Dochnala trwała 14 lat. Do wszystkiego doszedł - jak wiemy - sam. Młodzi absolwenci prawa i filozofii, szukający pracy w Polsce, z pewnością chcieliby poznać receptę Dochnala na to jak zostać wziętym lobbystą, zaczynając od zera ... 

Marek Dochnal lansował modę na futra przed żoną Mira Drzewieckiego Balcerac

Jadwiga Staniszkis: radość śledzenia ruchu idei Augustiański przekaz o radości przemiany poznawczej zmieniony, w kolejnych - coraz bardziej radykalnych - przepoczwarzeniach w narzędzie partyjnego terroru. Aby zrekonstruować ten ciąg trzeba czytać. A Twittowanie i tylko bryki z lektur stopniowo wykluczają młodych ludzi z uczestnictwa w kulturze! - Jadwiga Staniszkis

W mojej podwarszawskiej gminie nie zlikwidują żadnej szkolnej biblioteki. Jest też księgarnia z wieczorami autorskimi. I Centrum Kultury z zajęciami dla dzieci i młodzieży, koncerty i kino. Zabrzmi to dwuznacznie, ale jest tak jak pamiętam z dzieciństwa, gdy zajęcia historii sztuki w domu kultury, nauczające że styl to zawsze wybór wymagający wolności, były najlepszym antidotum na presję i nudę komunizmu. I na schematyzm socrealizmu. Dziś, kiedy w wielu gminach nie ma ani jednej księgarni, czy kiosku z prasą, gdy obniżył się radykalnie poziom nauczania ze względu na złe programy (ja w szkole jeszcze miałam propedeutykę filozofii) nie mogę się powstrzymać od pewnej refleksji. Śledzenie krążenia idei to najbardziej pociągające zajęcie. Dla mnie wielkim przeżyciem było zrozumienie pewnego ruchu myśli. Od "Wyznań" św Augustyna (pokazujących jak akt wiary, ale też miłość, zmieniają perspektywę poznawczą, wydobywając z nas "właściwego człowieka"), przez Hegla, który przeniósł tę wizję na poziom społeczeństw (pokazując, iż te, które nie uczestniczą w historycznej dynamice idei są "nieistotne"), do Marksa zastępującego wiarę walką klas (i tam poszukującego myślowej przemiany) i wreszcie Lenina z jego koncepcją komunistycznej awangardy. Czyli - tych, "którzy mają wiedzę" i są jedynym podmiotem historii. Bo marksistowskiego "proletariatu" w tej wizji już nie ma, bo kolektywizacja wyeliminowała "walkę klas" (i towarzyszącą jej myślową przemianę robotników). Metafora przekształcona w narzędzie ideologiczne. Augustiański przekaz o radości przemiany poznawczej zmieniony, w kolejnych - coraz bardziej radykalnych - przepoczwarzeniach w narzędzie partyjnego terroru. Aby zrekonstruować ten ciąg trzeba czytać. A Twittowanie i tylko bryki z lektur stopniowo wykluczają młodych ludzi z uczestnictwa w kulturze! Prof. Jadwiga Staniszkis

Szukajcie prawdy jasnego promienia...

*Największa pułapka demokracji...* Trzy warianty ze wskazaniem

*Lepszy Asnyk niż Szymborska *Pederasta jako Wielki Językoznawca?

Na wykład Magdaleny Środy w Uniwersytecie Warszawskim przyszła zamaskowana grupa młodzieży, skandując „Raz sierpem, raz młotem – czerwoną hołotę”; na odczyt Michnika w Radomiu, w Wyższej Szkole Nauk Technicznych i Społecznych też przyszła grupa zamaskowanej młodzieży, skandując identyczne hasło, plus „Michnik przeproś za Olka”. Wcześniej, w sezonie piłkarskim, kibice na stadionach rozwijali transparenty: „Szechter, przeproś za ojca i brata”. Michnik wygłaszał w Radomiu odczyt zatytułowany „Pułapki demokracji”. Proszę, proszę: to już „demokracja” ma swoje „pułapki”? Czy aby taką największą „pułapką demokracji” dla Michnika nie jest to, że większość obywateli w Polsce to Polacy, a nie Żydzi i polski punkt widzenia jest im bliższy, niż żydowski?... Albo taki Izrael: niby demokracja, a państwo wyznaniowe: wot, „pułapka”! Wyższa Szkoła Nauk Technicznych i Społecznych w Radomiu, uczelnia nie publiczna, nie podaje na swej stronie internetowej, kto jest właścicielem szkoły: dziwna tajemnica. Kolejnym prelegentem po Michniku ma tam być ks.Boniecki z „Tygodnika Powszechnego”, zwanego dość potocznie „Żydownikiem Powszechnym” (ten „Tygodnik Powszechny” przejęła grupa ITI, ta sama, do której należy TVN; i oto „kropka nad i”...). Profesora Jerzego Roberta Nowaka nie zaproszą?... A prof. Andrzeja Zybertowicza? A redaktora Stanisława Michalkiewicza? A reżysera Grzegorza Brauna? A aktora Andrzeja Janusza Rywińskiego? A poetę Leszka Długosza? A b.członka KOR posła Antoniego Macierewicza? A prezesa Polonii Południowoamerykańskiej Jana Kobylańskiego?... A wyliczać dalej?... Przypomnijmy: ojciec Michnika, Ozjasz Szechter, był przed wojną w Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, sowieckiej agenturze dążącej do oderwania ziem wschodnich od Polski; brat Michnika uczestniczył w stalinowskich morderstwach sądowych na polskich patriotach, po czym zbiegł do Szwecji, gdzie przebywa do dzisiaj nie ścigany sądownie. Michnik chciałby, byśmy przepraszali za Jedwabne, a sam nie chce przeprosić za własnego ojca i brata? Jak już odpowiedzialność zbiorowa, to konsekwentnie, do bólu... Możliwe są trzy warianty.

Wariant pierwszy: te protesty i demonstracje młodzieży to spontaniczne odruchy uczciwych młodych ludzi, którzy nie godzą się z sytuacją, w której niektóre uczelnie odmawiają wykładów i odczytów rzetelnym, niekoniunkturalnym naukowcom, niezależnym intelektualistom, chętnie natomiast wpuszczają z wykładami i odczytami propagandystów i politruków żydokomuny.

Wariant drugi – te protesty i demonstracje to bezpieczniackie prowokacje, mające na celu wywołać wrażenie, że w Polsce odradzają się „faszystowskie bojówki”. Za tym wariantem przemawia maskowanie twarzy przez owych demonstrantów, chociaż może to wynikać i z obawy protestujących przed represjami ze strony władz uczelni lub bezpieki.

Wariant trzeci, mieszany – zbieg inspiracji: bezpieka zwęszyła swój własny, prowokatorski cel w protestach uczciwej młodzieży. Ten trzeci wariant wydaje się najbardziej prawdopodobny. Dlatego zachęcałbym uczciwą młodzież, biorącą udział w tych słusznych aktach obywatelskiego protestu, by rozpoznawała dobrze swe środowiska: kto tam jest już zwerbowany do tajnych służb?... Żeby nie dała się prowokować do takich aktów, które przekraczałyby ramy protestu, manifestacji czy demonstracji i przekształcały się w burdy. Marszałek Józef Piłsudski, doświadczony konspirator, pouczał przecież: „W czasie kryzysów strzeżcie się agentów!”. Niewykluczone, że znów nadchodzą czasy, gdy trzeba będzie konspirować. Odwaga wcale nie staniała w tej naszej cuchnącej, spodstolnej demokracji. „Szukajcie prawdy jasnego promienia...” – pisał poeta Adam Asnyk, tyle razy większy od Szymborskiej, ile razy Szymborska na przykład mniejsza od Jasnorzewskiej I pomyśleć, że ani o Asnyku, ani o Jasnorzewskiej nie uczą już w liceach... Hasło „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę” jest miłe dla ucha, ale warto by za każdym razem dodawać konkretniej: „Chcemy wolności słowa da wszystkich, a nie tylko dla żydokomuny” Ewentualni prowokatorzy z bezpieki będą temu przeciwni, bo im chodzi tylko o sprowokowanie burd, nie o ujawnienie preferencji uczciwej intelektualnie młodzieży. Takiego ujawnienia boją się nawet szczególnie. Dobry test na czystość intencji. Tymczasem w politrucznym programie „Stokrotki”, w „Kropce nad i”, wystąpił niedawno poseł Biedroń, który czegoś szczególnie zżymał się na nazywanie homoseksualizmu zboczeniem seksualnym. Rozumiem, że Biedroń chciałby w ogóle słowo „zboczenie” wyrzucić z języka polskiego (i każdego innego?), ale takie wyrzucenie może nastąpić dopiero wtedy, gdy poseł Biedroń zostanie „Wielkim Językoznawcą” albo „Wielkim Nauczycielem Narodów”. Wszystko jeszcze przed posłem Biedroniem, ale póki co nie widać najmniejszych powodów, by dla udelektowania tego czy innego pederasty zakazywać używania słów oddających prawdę. Takie słowa jak „zboczeniec”, „dewiant”, „osobnik o zaburzonym popędzie płciowym” mogą źle brzmieć dla ucha propagandystów homoseksualizmu, ale przecież i słowo „złodziej” źle brzmi dla złodziei, z czego nie wynika, że mamy przestać nazywać rzeczy po imieniu. Nawiasem mówiąc: trzeba pytać członków Cyrku Palikota, czy mają w swoim programie zakaz używania słowa „zboczeniec” i czy przygotowują już niezbędną ustawę? Lecz czy prowadzący „Stokrotkę” pozwolą jej o to pytać? Marian Miszalski

Korwin-Mikke: Jak „pokolenie Woodstock” wprowadza cywilizację błota i śmierci Zacznijmy od historii. Jak podaje Wikipedia (wprowadziłem poprawki):

„W czasie drugiej rewolucyjnej wojny domowej (1927-1934) Kaj-szek Czang rozpoczął w 1930 cykl pięciu kampanii okrążających, mających na celu zniszczenie baz rewolucyjnych Komunistycznej Partii Chin w prowincjach Jiāngxī, Húnán, Fújiàn i Zhèjiāng. Podczas piątej kampanii wojska Guó Mín Dǎngu otoczyły Centralną Bazę Rewolucyjną w Ruìjīn w prowincji Jiāngxī. W październiku 1934 wojska komunistyczne zdołały się przebić (…). W Długim Marszu uczestniczyło 90 tysięcy żołnierzy i 30 tysięcy cywilów. Siły komunistyczne przeszły przez jedenaście prowincji, przebywając 10 tysięcy kilometrów i w październiku 1935 dotarły do prowincji Shǎnxī. W czasie stoczonych podczas Długiego Marszu walk ze ścigającymi je siłami Guó Mín Dǎngu wojska komunistyczne straciły prawie 50% swojego stanu osobowego. Podczas Długiego Marszu, w styczniu 1935 w Zūnyì, wybrano nowe kierownictwo KPCh, na czele z Zé-Dōngiem Máo”. W rzeczywistości oddziały komunistyczne przeszły ok. 5 tysięcy km (liczba 10 tysięcy (wàn) ma w Chinach znaczenie magiczne – tam są mające cztery lata „jaja stuletnie”, a człowiekowi życzy się hurtem wàn suì – 10 tysięcy lat życia), a do celu dotarło 8 tysięcy – za to nieźle zahartowanych, jak się potem okazało – „żołnierzy”. Teraz wracamy z Chin do naszej cywilizacji. 15, 16, 17 i 18 sierpnia 1969 roku na farmie M. Yasgura w Bethel koło Nowego Jorku odbył się słynny festiwal WOODSTOCK – czyli TRZY DNI MIŁOŚCI, POKOJU, MUZYKI I BŁOTA. Tarzanie się w błocie, nie tylko moralnym, ale całkiem fizycznym, było ulubioną atrakcją innych festiwali – na wyspie Wight (zaczęły się nawet w 1968 r.) – a do nich nawiązuje festiwal „Woodstock” organizowany przez p.Jerzego „Róbta, co chceta” Owsiaka. Cechą tego pierwszego Woodstocku było to, że najechało tam pół miliona wielbicieli narkotyków – więc policja postanowiła się tam nie pokazywać. Oczywiście dorośli ludzie mają pełne prawo robić, co chcą – ale na tym festiwalu bodaj większość to byli nieletni… I byli to ludzie nie lubiący kapitalizmu. Nie znali oczywiście dzieł śp. ks. Piotra Kropotkina, ale na pewno podpisaliby się pod jego tezą, że motorem rozwoju ludzkości nie jest jakaś tam walka o byt czy selekcja naturalna – tylko Powszechna Miłość. Cóż, można wierzyć w Powszechną Miłość czy w płaską Ziemię – i nic się ludzkości od tego nie stanie. Niestety, gdy pokojowo nastawieni wrogowie kapitalizmu i wyścigu szczurów ćpali narkotyki, ich bardziej trzeźwo i praktycznie nastawieni koledzy organizowali (przy pomocy Pokój Miłującego Związku Sowieckiego) Czerwone Brygady czy Frakcję Czerwonej Armii – i mordowali. W imię pozbycia się zabójczego kapitalizmu. Dziesięć lat trwało, zanim udało się rozpędzić to towarzystwo terrorystów. Ale udało się. Widząc klęskę działań terrorystycznych i jałowość „protestu dzieci-kwiatów”, śp. Alfred Willi Rudi Dutschke, mający ogromny autorytet wśród lewicowej hołoty, rzucił hasło (znów cytuje Wikipedię) „»Długiego Marszu [wtedy Zé-Dōng Máo był uwielbiany na Lewicy!] poprzez instytucje« władzy”. Miało to polegać „na uczestnictwie działaczy studenckich ruchów lewicowych w aparacie władzy. Jako »integralna część maszynerii« administracyjnej mogliby oni dokonywać radykalnych przemian w społeczeństwie. Koncepcja ta została przejęta od Antonio Gramsciego (komunisty włoskiego) oraz frankfurckiej szkoły marksizmu kulturowego”. I trafił w dziesiątkę. Posłuszni, karmi agenci Dutschkego (zmarł w 1979 roku) zapełnili przedsionki, potem korytarze, a potem gabinety Władzy. Niesłychanie charakterystyczny jest przykład p. Józefa „Joschki” Fischera, który słynął z kopania policjantów, a potem został „wicekanclerzem RFN oraz ministrem spraw zagranicznych (!!) w czerwono-zielonej koalicji rządowej kanclerza Gerarda Schrödera. Był jednym z liderów niemieckiej partii Związek 90/Zieloni. Według sondażu opinii publicznej, był najbardziej popularnym politykiem niemieckim. W roku 2002 »Gazeta Wyborcza« wyróżniła [tego sukinsyna] tytułem Człowieka Roku. Laudację na cześć laureata wygłosił minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz”. Na wezwanie Dutschkego bandyci zapisywali się do policji, zaczynali od referentów – wzajemnie się wspierając. W szczególności najlepiej im szło opanowywanie instytucyj międzynarodowych. Tam ludzie się nie znają – a ONI znakomicie znali się między sobą i mogli się wzajemnie forować. (Znakomitym przykładem jest taki zbydlęciały lewak jak p. Daniel Cohn-Bendit, czujący się równie dobrze w Paryżu, jak w Berlinie. Zaczął od… przedszkola: „w 1972 roku złożyłem podanie o pracę w alternatywnym przedszkolu we Frankfurcie nad Menem. Pracowałem tam ponad dwa lata. Mój ciągły flirt z dziećmi szybko przyjął charakter erotyczny. Te małe pięcioletnie dziewczynki już wiedziały, jak mnie podrywać. Kilka razy zdarzyło się, że dzieci rozpięły mi rozporek i zaczęły mnie głaskać. Ich życzenie było dla mnie problematyczne. Jednak często mimo wszystko i ja je głaskałem”.) Ta konspiracja wyszła im wspaniale: zarówno w USA, jak i w Europie u władzy jest „pokolenie Woodstock”. P. Cohn-Bendit jest wpływowym posłem do Parlamentu Europejskiego. A jednym z najważniejszych haseł tamtych czasów była walka z kapitalizmem – poprzez wprowadzenie zasady Zero Growth. Głównym wrogiem ludzkości był – ich zdaniem – wzrost gospodarczy. Akurat w 1972 roku powstał Klub Rzymski, który straszył (opublikował dwa raporty) katastrofą, jeśli gospodarka będzie się nadal rozwijać. Skutkiem miało być wyczerpanie się wszelkich surowców naturalnych już w 1995 roku – i… Globalne Oziębienie. Tak! Oczywiście nic z tego się nie sprawdziło – ale konspiratorzy, sprawdziwszy, że granie tej roli przynosi im wielkie osobiste dochody, ciągną dalej te tajne operacje. Kapłani tej Nowej Wiary nadal ją propagują. Jeśli najniżsi funkcjonariusze w Unii Europejskiej są tak głupi, że w Globalne Ocieplenie wierzą (!), a federaści średniego szczebla robią na tym po prostu kasę – to dla Najwyższych Kapłanów celem Walki z Globciem jest właśnie zahamowanie postępu gospodarczego! Świadome i celowe. Więc zamiast wytykać IM, że hamują rozwój gospodarczy, zdajmy sobie wreszcie sprawę: ONI właśnie tego chcą! JKM

Semikalia demokratyczne Katolowi treści postępowe/ gej z lesbijką włożyć mieli w głowę/ w radio – lecz harda sztuka/ nie dał im się zacukać./ Trzeba było zaprosić niemowę…” – taki limeryk napisał pan Henryk Krzyżanowski, komentując audycję poświęconą propagandzie sodomii i gomorii w poznańskim Radiu Merkury. Onże, w nawiązaniu do mego poprzedniego felietonu, postuluje, by instytuty prowadzące „studia genderowe” przybrały imię Trofima Łysenki. Z całego serca postulat ten popieram, bo niezależnie od nawiązania do chlubnej tradycji, patrząc na patrona, każdy od razu będzie wiedział, że ma do czynienia z hucpą i blagą, z lekka tylko maskowaną naukowym żargonem. Jak widzimy, każda akcja rodzi reakcję. Im gorliwiej uwija się wokół zleconych zadań znany z żarliwego obiektywizmu pan red. Lis, im bardziej podlizuje się sodomitom i gomorytkom następny amator prezydentury naszego nieszczęśliwego kraju Ryszard Kalisz, tym więcej ludzi zaczyna podejrzewać, że ktoś próbuje ich tutaj zrobić w konia, to znaczy – zoperować gwoli łatwiejszego osiągnięcia sobie tylko wiadomych celów. Dzisiaj, mimo oficjalnie zalecanego „dialogu”, mało kto może pochwalić się znajomością takiego np. Talmudu. Tymczasem uważany za znawcę Talmudu ks. Justyn Bonawentura Pranajtis w książce „Chrześcijanin w Talmudzie żydowskim” twierdził, że chrześcijanie są tam przedstawiani jako rodzaj człekokształtnych zwierząt, a skoro tak, to nic dziwnego, że wspomniana operacja może mieć na celu doprowadzenie mniej wartościowych narodów europejskich do stanu bydlęcego, żeby tym łatwiej je eksploatować w charakterze użytkowej trzody. Z obfitości serca usta mówią. Coś musi być na rzeczy, skoro pani reżyserowa Agnieszka Holland twierdzi, że w demokracji podstawowym obowiązkiem większości jest ochrona praw mniejszości.

Z pewnością nie zdaje sobie sprawy, że mówi prozą, to znaczy że ma na myśli demokrację socjalistyczną, w której podmiotem nie są równi wobec prawa obywatele, tylko „klasy” albo inne grupy, na przykład sodomici czy gomorytki, Żydzi, cykliści – i tak dalej. Ale kiedy już z ogółu obywateli zacznie się wydzielać takie grupy („najpierw jest tak; tworzą się grupki, tutaj Tuwimy, tam Kadłubki, tu nacje te, tu te”), to zaraz pojawia się konieczność nadania każdej z nich odpowiedniego statusu prawnego. W rezultacie, zamiast praworządności opartej za żelaznej zasadzie równości OBYWATELI wobec prawa, mamy nieustanne podchody, w ramach których jedna „mniejszość” próbuje uzyskać status korzystniejszy od innej „mniejszości”, a wszystkie razem – status korzystniejszy od sytuacji milczącej, bo zakneblowanej większości. A ponieważ i wśród „mniejszości” też panuje hierarchia, na której szczycie we wszystkich krajach niezmiennie plasuje się wiadoma mniejszość, a właściwie MNIEJSZOŚĆ, to okazuje się, że i postulat pani reżyserowej Agnieszki Holland pokrywa się z diagnozami i nadziejami MNIEJSZOŚCI, jakie ks. Justyn Bonawentura Pranajtis wydestylował z Talmudu. Ładny interes! Okazuje się, że tak czy owak – sierżant Nowak, to znaczy, że wszystko jedno – czy to w oparciu o Talmud, czy o socjalistyczną demokrację – większość ma być na usługach MNIEJSZOŚCI. Warto zwrócić uwagę, że ta MNIEJSZOŚĆ w każdym przypadku zorganizowana jest na zasadzie nacjonalistycznej, którą w odniesieniu do mniej wartościowych narodów tubylczych zdecydowanie potępia i zwalcza. Znaczy – wie, co dobre. Ale azaliż tylko dla grzeszników Pan Bóg stworzył rzeczy smaczne? SM

„Liczba 5264 Żydów, co wyjechali, to chyba tylko głowy rodzin - w istocie wyjechało chyba z 15 000” pisał w swoich dziennikach Stefan Kisielewski, które to :”Dzienniki” mam u siebie na półce, przeczytałem je w roku- o ile pamiętam- 1997, czy 1998- ukazały się w roku 1996. To jest prawie 1000 ciekawych stron. Rzecz ciekawa bo dotycząca lat PRL-u- 1968-1980.. Tym bardziej, że pan Stefan Kisielewski był założycielem Unii Polityki Realnej, człowiekiem prawym i rzetelnym- pierwszej partii prawicowej w Polsce o charakterze wolnorynkowym.. Liczbę 5264- podała Polska Agencja Prasowa w dniu 11 czerwca 1969 roku. Wspominam o tym, bo właśnie media obchodziły 45 rocznicę emigracji obywateli polskich pochodzenia żydowskiego – właśnie od czasu tzw. wydarzeń marcowych, które dzisiaj w kłamliwych mediach propagandowych sprzedawane są jako” walka z komunizmem”(???) Nie bardziej śmiesznego.. Przecież ci co wyjechali to byli komuniści, którzy w większości utrwalali w Polsce komunizm.. To był efekt walki w aparacie partyjnym dwóch frakcji: puławskiej- ludzi pochodzenia żydowskiego, i natolińskiej- ludzi Gomułki.. Obie te frakcje w PZPR- to byli komuniści.. Jedni narodowi- inni międzynarodowi.. I nikt ich nie zmuszał do wyjazdu z Dworca Gdańskiego, gdzie dzisiaj jest pamiątkowa tablica z napisem” Tym, którzy po marcu wyjechali z Polski z dokumentem podróży w jedną stronę’-„Tu więcej zostawili po sobie niż mieli”- cytat autora Henryka Grynberga.. Tablica ufundowana przez Fundację Shalom.. A skąd ma pieniądze Fundacja Shalom? Gomułka uważał, że każdy może sobie wybrać ojczyznę. .Jak ktoś chce do Izraela- to niech sobie jedzie. Jak się czuje syjonistą.. Zresztą towarzysza Gomułkę bardzo chwaliła pani Golda Meir- ówczesna premier Izraela, że pozwolił wyjeżdżać z Polski, bo powiedzmy sobie szczerze, kto w roku 1968 mógł wyjechać z Polski- a wielu chciało- obrzydliwy komunizm im doskwierał. Budowany przez tych- między innymi- którzy wyjechali. Szarość i brak perspektyw.. Co prawda Gomułka nie pozwolił zadłużać kraju i ludzi w nim mieszkających, ale system, który kultywował nie dawał możliwości rozwoju.. Komunizm – wspólna własności- to stagnacja i niedorozwój.. Dzisiaj- po przepoczwarzeniu się komunizmu- w socjalizm biurokratyczny zarządzany przez biurokrację- też grozi nam niedorozwój- tym bardziej, że toniemy w długach. Za Gomułki były puste półki, ale nie było długów tak horrendalnych jak są dzisiaj.. Z dzisiejszego socjalizmu już nie wyjdziemy nigdy.. Tym bardziej, że rządzą dzieci i wnuki tych stalinistów, którzy rządzili Polską w latach czterdziestych i pięćdziesiątych . Musi się to wszystko zwalić, a ONI i tak nadal będą budować socjalizm redystrybucyjny- zamiast wolnego rynku.. Pan Aleksander Kwaśniewski w trzydziestą rocznicę emigracji marcowej powiedział:” Pamiętamy i wstydzimy się. To nie oni opuścili Polskę. To Polska opuściła ich. To trzeba naprawić”(???) Przecież nie było przymusu wyjazdu, co trzeba naprawić? No i naprawiają po cichu.. Przywracając obywatelstwa żyjącym i ich dzieciom.. Ale jakoś władza się tym nie chwali? Dlaczego? Ja jestem zwolennikiem spiskowej teorii dziejów, a historia lubi się powtarzać.. Niekoniecznie jako farsa.. No to przyjrzyjmy się wybranym postaciom” emigracji marcowej”, komunistom, którzy z Polski wyjechali, moim zdaniem uciekali bojąc się represji za lata czterdzieste i pięćdziesiąte.. Kiedy w aparacie władzy krwawo rozprawiali się z polskimi patriotami. Nie byli pewni co może się zdarzyć.. Ale Gomułka w końcu wszystko odkreślił grubą kreską, tak jak pan Mazowiecki w roku 1989.. Żadnej odpowiedzialności za rujnowanie kraju, niesprawiedliwość, utrzymywanie skansenu gospodarczego blokującego rozwój kraju… I całe to budowanie komuny.. „Tu więcej pozostawili po sobie niż mieli”.. Według historyka Jerzego Powsińskiego- powsińskiego prasy, wydawnictw i oraz literatów wyjechało 200 osób. Z radia i telewizji-61 osób, przedsiębiorstw filmowych- 26 osób, uczelni- 216- Polskiej Akademii Nauk- 13, instytutów i zakładów naukowo badawczych- 188- administracji państwowej- 220 oraz z MSZ- 21. Pan Stefan Michnik, stalinowski sędzia wyjeżdżał jako redaktor Wydawnictwa MON, gdzie pracował od końca lat pięćdziesiątych.. Pani Helena Wolińska, stalinowska prokurator– wyjechała w 1972 roku, jako wykładowca Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR. Pan Zygmunt Braude, wieloletni szef gabinetu ministerstwa bezpieczeństwa publicznego Stanisława Radkiewicza, po opuszczeniu resortu został kierownikiem redakcji literatury rosyjskiej w Państwowym Instytucie Wydawniczym.. Wyjechał jako „ redaktor”, a nie jako pracownik urzędu bezpieczeństwa.. Pan Józef Krakowski, był szefem zespołu filmowego” Kamera”, wcześniej szefował Orbisowi, ale karierę zaczynał jako wiceszef Wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa w Łodzi.. A były wiceprezes Najwyższego Sądu Wojskowego i szef Zarządu Sądownictwa Wojskowego, pan Oskar Karliner, wyjeżdżał z Polski jako emerytowany dyrektor Zespołu Współpracy Międzynarodowej w Biurze Pełnomocnika Rządu ds. Wykorzystania Energii Jądrowej. Dziennikarz Andrzej Berkowicz, z tygodnika” Dookoła świata”, wcześniej w „ Nowej Wsi” i „ Po prostu”, był synem Oskara Berkowicza, przed wojną sekretarza Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Pan Filip Istner, ujęty jako redaktor w Polskiej Agencji Informacyjnej ”Interpress”, przed wojną związany z komunistyczna młodzieżówką, po powrocie z ZSRR ważna postać w” polskim radiu”. Kierował programem” Muzyka i Aktualności”. Pani Krystyna Obozowicz, redaktor naczelny” Żyjmy dłużej”, w latach 50-tych. Wiceszefowa „Sztandaru Młodych”, była siostrą Józefa światły, wiceszefa X Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego, który czując pismo nosem- zbiegł na Zachód i opowiadał różne rzeczy w amerykańskiej stacji propagandowej Wolna Europa.. Redaktor Bartosz Węglarczyk z Gazety Wyborczej, jest wnukiem albo siostrzeńcem pana Józefa Światły.. Arnold Słucki, poeta, publicysta, ton były żołnierz Armii Czerwonej i redaktor dywizyjnej gazety, potem propagator socrealizmu. Wielki komunista, jeśli oczywiście komunista może być wielki.. Pani redaktor Jadwiga Wełykanowicz, redaktor w PAP,przed wojną działaczka KPZU, walczyła w wojnie domowej w Hiszpanii przeciw generałowi Franco, gdzie zginął je pierwszy mąż, drugim był pan pułkownik Henryk Toruńczyk, pierwszy szef Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego w 1945 roku. Resztę nazwisk niech Państwo sobie doczytają w artykule pana redaktora Pawła Siergiejczyka, w ostatnim numerze tygodnika” Nasza Polska w artykule „Czerwona emigracja”. Z którego to artykułu zaczerpnąłem te nazwiska, a autor zaczerpnął je od historyka Jerzego Poksińskiego- już nieżyjącego.. To jest tylko wierzchołek góry lodowej? I kto wyjechał” Komuniści, aktywiści komunistyczni, propagatorzy komunizmu, manipulatorzy filmowi kronik, jacyś propagnadyści od Berlinga, żołnierze Armii Czerwonej, pracownicy bezpieki i informacji wojskowej, część tej komunistycznej hołoty.. ”Tu więcej pozostawili po sobie niż mieli”(???) Pozostawili po sobie kłamstwo, manipulację i komunizm.. A mylicie Państwo, że dzisiaj jest inaczej? Niech ktoś sporządzi listy wszystkich powiązanych ze sobą- zobaczycie Państwo co to za mafia.. Rządzą nami synowie i wnuki, tych co wtedy wyjechali.. I budują eurokomunizm.. Który tak samo się zawali, jak zwalił się komunizm poprzedni.. Precz z komuną! Niezależnie czy międzynarodową, czy krajową.. Z komuną precz! WJR

Tusk znów uległ Rosjanom Premier polskiego rządu nie chce bronić Polski przed kłamstwami rosyjskich śledczych. – Tak długo jak będę premierem, będę pilnował, żeby relacje polsko-rosyjskie były równorzędne i równoległe – mówi. Sprawa dotyczy rzekomej ekspertyzy, która miała wykazać, że w Tu-154M nie doszło do wybuchu. Jak już informowaliśmy, po publikacjach „Gazety Polskiej” i „Codziennej” na temat obecności trotylu  m.in. na wraku Tu-154M Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej natychmiast zareagował. Ogłosił, że przeprowadzona wspólnie przez specjalistów z Rosji i Polski nowa ekspertyza szczątków rządowego tupolewa, który rozbił się 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem, nie wykazała śladów wybuchu. Rosjanie w komunikacie podali nieprawdę – polscy biegli nie uczestniczyli na terenie Rosji w żadnych badaniach (a tym bardziej laboratoryjnych) wykonywanych pod kątem wykrycia materiałów wybuchowych. Przyznali to prokuratorzy Naczelnej Prokuratury Wojskowej w oficjalnym komunikacie oraz podczas specjalnie zwołanej konferencji przed polską ambasadą w Moskwie. Premier Donald Tusk nie zamierza jednak interweniować w tej sprawie, a Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych, w ogóle nie odpowiedział na nasze pytania. Tymczasem po lekturze piątkowych tytułów rosyjskiej prasy można by sądzić, że w ogóle zakończono śledztwo w sprawie smoleńskiej katastrofy (a nie tylko wspólne działania prokuratorów obu krajów). Dopiero zagłębienie się w tekst krótkich notek przynosi rozwiązanie.

„Federacja Rosyjska i Polska zakończyły wspólne śledztwo w sprawie katastrofy samolotu prezydenta Lecha Kaczyńskiego” – stwierdza krótko rządowa „Rossijskaja Gazieta”. „Moskowskij Komsomolec”, „Kommiersant”, „RG” i „Wiedomosti” cytują komunikat Komitetu lub wypowiedzi jego pracowników, pisząc, że podczas „wspólnego śledztwa” na fragmentach samolotu nie znaleziono jakichkolwiek śladów wybuchu. Nikt nawet nie zauważył dementi polskiej prokuratury wojskowej, która twierdzi, że w ogóle nie prowadzono badań w kierunku stwierdzenia, czy był wybuch. Jedynie „Wiedomosti” przypominają, że dziennik „Rzeczpospolita” pisał o „odkryciu śladów trotylu i nitrogliceryny” na szczątkach samolotu. „Tego samego dnia redakcja zdementowała tę informację i przeprosiła czytelników. Redaktor naczelny ustąpił ze stanowiska” – dodaje największa rosyjska gazeta biznesowa. W przeciwieństwie do skąpych informacji w mediach papierowych, w internecie aż roi się od doniesień w wielu językach o „braku śladów wybuchu” i „zakończeniu wspólnego śledztwa”. Wszystkie one pochodzą jednak z rosyjskiej machiny propagandowej, w której skład wchodzą agencja RIA Nowosti, radio Gołos Rossiji i anglojęzyczna telewizja Russia Today oraz ich wielojęzyczne portale internetowe (sam „Gołos” ma 34 wersje językowe, w tym np. arabską, mongolską czy wietnamską). A szefowa RT Margarita Simonjan właśnie w czwartek (choć bez związku ze smoleńskim śledztwem) powiedziała, że „nie ukrywa, iż na antenie nie promuje obiektywnych informacji”. Do oświadczenia rosyjskiego Komitetu Śledczego i zachowania premiera Donalda Tuska odniósł się prezes PiS u Jarosław Kaczyński. – Mamy do czynienia z radykalną asymetrią. Polskie władze uznały, że żadne prawo międzynarodowe, żadne regulacje nie zobowiązują. Ta wyróżniona pozycja Rosji, to mówiąc delikatnie bardzo daleko posunięty serwilizm – powiedział Kaczyński. Mówił też o działaniach śledczych z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie zajmujących się katastrofą smoleńską. – Nie jestem zadowolony z tego, że polska prokuratura realizuje wnioski strony rosyjskiej, mimo że są sprzeczne z prawem, takie jak dane o przodkach pilotów. Nie ma podstaw, aby to robić. Jednocześnie prokuratura pokornie czeka na informacje ze strony rosyjskiej, a w szczególności na wrak. Zdaniem badającego katastrofę smoleńską posła Antoniego Macierewicza premier zachowuje się dokładnie tak jak przewodniczący Jerzy Miller po publikacji raportu MAK u. – Ucieka od obrony dobrego imienia Polski i pozwala, żeby kłamstwa na temat katastrofy obiegły świat – komentuje poseł Macierewicz.

Katarzyna Pawlak, Andrzej Łomanowski

Oleksy zaniepokojony aferami obyczajowymi na prawicy Jarosław Kaczyński „Nic nie wiem o tym, żeby Ludwik Dorn nie płacił alimentów. Wiem natomiast o tym, że chce te niewysokie jak na sytuację jego dwóch córek alimenty jeszcze obniżać. I mówię wprost - to jest dla mnie absolutnie nie do zaakceptowania - powiedział prezes PiS Jarosław Kaczyński w "Sygnałach Dnia". „....(źródło )
A co Kaczyński myśli o Tusku? „...”Jarosław przez lata nim gardził,mówił, że to chłoptaś, nie polityk. Powtarzał, że w latach 80., gdy jego żona z synkiem gnieździła się w akademiku, on przepuszczał pieniądze z kolegami na imprezach. Po upadku komuny to samo: balangi, alkohol, piłeczka.„...(więcej)
Ryszard Czarnecki aprobuje porzucenie dzieci przez Marcinkiewicza „„Kazimierz Marcinkiewicz, premier z kapelusza, niegdyś faworyt sondaży i dawny działacz ZChN potajemnie wziął ślub w Barcelonie” ….To jego prywatna sprawa – mówi Ryszard Czarnecki z PiS, który zna Marcinkiewicza od czasów Zjednoczenia Chrześcijańsko -Narodowego. – Chociaż uważam, że jest wiele miast w Polsce, równie pięknych jak Barcelona, w których można powiedzieć ukochanej kobiecie "tak" – dodaje „...(więcej )
Zjawisko patologii i dewiacji w życiu rodziny „.....”Weźmy pod uwagę rozwód małżeński, jako jedną z dolegliwych, lecz rozszerzających się w większości krajów, deformacji życia społecznego. Rozbicie podstawowej struktury rodziny dokonuje się poprzez separację, rozwód lub śmierć czy też porzucenie rodziny przez jednego z małżonków. Rozwód jest więc jednym ze statystycznie uchwytnych wskaźników rozbicia małżeństwa i rodziny. „......”Zdaniem Podgóreckiego przez patologię społeczną należy rozumieć ten rodzaj zachowania bądź typ instytucji, typ systemu lub podsystemu społecznego, który pozostaje w zasadniczej sprzeczności (nie dający się pogodzić) z uznawanymi i akceptowanymi normami i wartościami danej społeczności, grupy, wspólnoty wyznaniowej, układu społecznego lub kulturalnego. „....(źródło )
Wiktor Ferfecki „ Problemy z seksem na prawicy” ….„Afery obyczajowe są dla konserwatystów szczególnie trudne. I często źle rozgrywają je w mediach. „Józef Oleksy mówi, że na ostatnie afery obyczajowe na prawicy patrzy z zaniepokojeniem. Jego zdaniem prawdziwy wysyp spraw tego typu jest jednak dopiero przed nami. – Na razie to tylko incydenty. Nasilenie nadchodzi zazwyczaj przed wyborami „...”.młody poseł PiS Mariusz Antoni Kamiński. Gdy pod koniec lutego ogłosił, że się rozwodzi, od razu dodał, że to dla niego trudna decyzja, a cały majątek zostawia żonie. „....”To dalszy ciąg sprawy, którą opisał „Wprost". Zdaniem tygodnika „piękna i przebiegła" Ilona Klejnowska „omotała" Mariusza Łuszczka, byłego już pracownika Solidarnej Polski, by wydobywać od niego informacje. „.....”Artykuł o perypetiach uczuciowych Kurskiego chciał opublikować w styczniu tygodnik „Nie". Publikację zablokował adwokat europosła. Przyniosło to efekt odwrotny od zamierzonego. O sprawie napisały największe portale i trafiła ona na pierwszą stronę tabloidu „Fakt"......”Najbardziej znanym przykładem są kłopoty byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicza, który w styczniu 2009 roku ogłosił, że rozstaje się z żoną.Choć próbował otwarcie opowiedzieć o zmianach w swoim życiu, zgubiły go entuzjastyczne wypowiedzi o nowej narzeczonej, w których trudno było dopatrzyć się skruchy z powodu rozwodu.”.....”Kilka miesięcy później udzielenia informacji o szczegółach swojej sprawy rozwodowej odmówił tabloidom poseł PSL Eugeniusz Kłopotek. „.....Sprawa zaczęła się od wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. Powiedział, że Dorn łamie reguły, wnioskując o zmniejszenie alimentów na rzecz dzieci z poprzedniego małżeństwa. Po stronie prezesa stanął Przemysław Gosiewski, jednak szybko się okazało, że sam nie jest przykładnym mężem i ojcem. – Coś we mnie pękło. Dłużej nie mogłam znieść tej hipokryzji – powiedziała „Super Expressowi" jego była żona Małgorzata Gosiewska, obecnie posłanka PiS. Zarzuciła mu, że nie interesuje się synem z pierwszego małżeństwa. Oświadczenie do mediów wysłała też żona Dorna.”.....(źródło )

W poprzednim tekście zwróciłem państwa uwagę na strategię Długiego Marszu, dzięki której socjalistyczna sekta politycznej poprawności zdobyła kontrolę polityczną nad Zachodem. Polityczna poprawność jest fanatyczną religią polityczną, ideologią totalitarna, którą zwalcza, usuwa i wymazuje wszystkie inne systemy religijne i etyczne z wszystkich obszarów życia kontrolowanego przez siebie społeczeństwa (Korwin-Mikke.Marsz lewackiej hołoty przez instytucje )
W tym tekście chciałbym zwrócić uwagę na osmozę lewicowego modelu życia w środowiskach prawicy , Obozu Patriotycznego . Nie tylko socjalistycznego modelu życia, ale również przejmowania lewackiego kultu przemocy silniejszego wobec słabszych. Brague W naszych społeczeństwach ustalił się system, zgodnie z którym to silniejszy ma prawa „.....”Panuje taki terror intelektualny, że dziś nikt już nie ma odwagi przywołać prostej prawdy, iż dla dziecka nie jest przyjemnie dorastać z dwoma tatusiami lub mamusiami. „....”Wiele praw, które dziś są przyznawane, służą silniejszym, a nie słabszym. „...(więcej )
Polityczna poprawność zdobyła dzięki kulturowemu kulturkampfowi swój przyczółek w bastionie konserwatystów . Akceptacji zrobienia z dzieci istot drugiej kategorii , zabawek w rękach dorosłych . W kategoriach etycznych dziecko adoptowane przez parę homoseksualistów, czy porzucone przez ojca jest w tej samej sytuacji . Jest krzywdzone przez silniejszego , przez dorosłego. Skala krzywdy jaką ludzie o lewicowym modelu życia wyrządzają słabszym jest straszna
„W 2000 r. amerykańska profesor Judith S. Wallerstein przedstawiła wyniki trwających niemal 30 lat badań, którymi chciała udowodnić naukowo, że rozwód jest najlepszym - zarówno dla małżonków, jak i ich dzieci - rozwiązaniem niesatysfakcjonującej sytuacji rodzinnej. Publikacja rezultatów badań nie pozostawiła żadnych wątpliwości: rozwód rodziców negatywnie wpływa na rozwój dziecka. Prof. Wallerstein porównywała traumę, jaka wywołuje śmierć jednego z rodziców, z nieszczęściem wynikłym z rozwodu. Okazało się, że dzieci są w stanie łatwiej i mniej boleśnie pogodzić się z tym pierwszym niż z drugim. „....(źródło )
Z szacunkiem należy odnieść się do postawy etycznej Kaczyńskiego , który piętnuje ludzi o lewicowym stylu życia , krzywdzących dzieci . Tylko czy poradzi on sobie z tą prawdziwą zarazą. Oleksy słusznie uważa, że to co ujawniły media to tylko wierzchołek góry lodowej. Czy PiS będzie musiał zaakceptować ideologię politycznej poprawności hedonizmu, którego ofiarą są polskie dzieci . Jak usunąć z polityki polityków o lewicowym stylu życia? Dużo zależy od systemu wyborczego i głębokości wpływu zwykłych, normalnych ludzi na wybór polityka. Dwa nowoczesne, preferujące prawicowych, konserwatywnych polityków inicjatywy społeczne to JOW Kukiza (Zmieleni.pl Zbiór poglądów politycznych Kukiza) I Demokracja Bezpośrednia, która przenosi an polski grunt instytucje demokracji republikańskiej. Faktycznie DB przywraca stare tradycje republikańskie I Rzeczpospolitej. video , wywiad szefa nowej partii , Demokracji Bezpośredniej Adam Kotucha w którym opisuje mechanizmy oszustwa politycznego jakim jest ustrój II Komuny i poniżanie polityczne Polaków „...(więcej )
Demokracja Bezpośrednia „Po 20 latach "demokracji", w której zmuszeni jesteśmy do głosowania na listy ustalone uprzednio w gabinetach partyjnych baronów, partia Demokracja Bezpośrednia postanawia zmienić rzeczywistość. 21 kwietnia odbywają się w Rybniku i Mikołowie wybory uzupełniające do Senatu RP. Komitet Wyborczy DB weźmie udział w wyborach ale wystawi do walki tego kandydata, którego zgłoszą i wybiorą obywatele w pierwszych w historii, powszechnych prawyborach do Senatu!Zgłoś swojego kandydata na senatora (lub siebie) przez formularz:
http://senator.db.org.pl

Wymagania: wiek min. 30 lat, bierne prawo wyborcze, bezpartyjność, poparcie programu Demokracji Bezpośredniej, kreatywność i dyspozycyjność. Zgłoszenia przyjmujemy do 3 marca do godz. 12.00. Kandydaci wezmą udział w prawyborach w Rybniku i Mikołowie - to wyborcy wyłonią najlepszego, który weźmie udział w wyborach z poparciem Komitetu Wyborczego Demokracja Bezpośrednia.Nie chcemy obsadzać stołków "swoimi ludźmi". Zależy nam na władzy oddanej w ręce ludzi, a nie polityków. Czas na Senatora wybranego spośród obywateli, przez obywateli i dla obywateli! „...(źródło )
Ryszard Czarnecki aprobuje porzuceni dzieci przez Marcinkiewicza „„Kazimierz Marcinkiewicz, premier z kapelusza, niegdyś faworyt sondaży i dawny działacz ZChN potajemnie wziął ślub w Barcelonie” ….To jego prywatna sprawa – mówi Ryszard Czarnecki z PiS, który zna Marcinkiewicza od czasów Zjednoczenia Chrześcijańsko -Narodowego. – Chociaż uważam, że jest wiele miast w Polsce, równie pięknych jak Barcelona, w których można powiedzieć ukochanej kobiecie "tak" – dodaje „...(więcej )
Wywiad Mazurka z była żoną Palikota Marią Nowińską ...”Jest pani bohaterką prasy jako kobieta, która dostaje największe alimenty w Polsce. Nie dostaję ani grosza. Alimenty sąd zasądził moim synom, ponieważ mąż zniknął na rok i tylko czasem przez kierowcę przysyłał jakieś sumy na dzieci . Alimenty, którymi się chełpi, były nieadekwatne do tego, jakie mógłby płacić, ale piarowcy mojego męża już zadbali o to, by prasa pokazała to z zupełnie innej strony”....(źródło)
„Od razu zastrzega, że nie zamierza podawać kwot, jakie płaci byłej żonie. "I tak pan Kaczyński odziera mnie z prywatności, ale są pewne granice" - twierdzi Ludwik Dorn. Przypomina też, że w obecnej kadencji Sejmu nie jest już marszałkiem, przez co zarabia mniej o jedną trzecią, a także że niedawno urodziło mu się dziecko."Suma zobowiązań (alimenty i spłata kredytu hipotecznego) zrównała się niemal z moimi dochodami" - pisze Dorn i tłumaczy, że dlatego starał się o zmniejszenie alimentów.”....(źródło )
Fedyszak Radziejowska „Być może dlatego, że w realnym świecie związki się rozpadają, reakcją na ten stan jest zwrot ku rodzinie – mówi socjolog dr Barbara Fedyszak-Radziejowska, która realizowała badania prowadzone przez Centrum Myśli Jana Pawła II oraz CBOS. „.....”Według nich, w ciągu pięciu lat znacząco spadła akceptacja dla rozwodów. W 2007 r. rozwody akceptowało dwa razy więcej osób, niż je odrzucało (44 pkt. proc. „tak”, 22 pkt. proc. „nie”). Dziś tendencja się odwróciła, a wartości niemal się równoważą. 30 pkt proc. zyskała odpowiedź „nie”, a 29 pkt. proc. „tak”. Ciekawe, że przyzwolenie na rozwody spadło głównie wśród ludzi młodych i mieszkańców dużych miast. Gdy przed pięciu laty w grupie wiekowej 15–19 lat „tak” dla rozwodów uzyskiwało niemal 50 proc., dziś już tylko 19 proc. „.....”W ocenie dr Fedyszak badania wskazują, że liderzy procesu modernizacji Polski mają poglądy bardziej konserwatywne niż liberalne, jak by wynikało to z medialnego przekazu. „.....(źródło )
Barbara Fedyszak-Radziejowska „Jak twierdzą Stein Rokkan i Seymour Martin Lipset, podziały społeczne i współczesne partie polityczne powstawały w odpowiedzi na wydarzenia XIX wieku i towarzyszące im spory cywilizacyjne; reformację, demokratyczno-narodowe rewolucje oraz rewolucję przemysłową. Spór toczył się między protestantami, katolikami oraz ich Kościołami a władzą, między "klasami" i warstwami społecznymi czasu industrializacji, urbanizacji i swoistej "proletaryzacji" społeczeństw. „.....”Maskarada trwa. I chociaż PO zakładano jako partię uniwersalną (konserwatysta, liberalny peerelowiec i solidarnościowy liberał na jednej, obywatelskiej platformie), dzisiaj musi dokonać przechyłu na lewą stronę. Po doświadczeniach 2005 i 2010 roku, a także w konfrontacji z ciągle istniejącym PiS nie może być ostentacyjnie konserwatywna i solidarna. Ale musi nadal udawać, bo w ojczyźnie Jana Pawła II trudno wygrać wybory pod sztandarem obyczajowego liberalizmu. „.....(źródło )
„Children First. Dzieci przede wszystkim. Koncepcja , która rewolucjonizuje spojrzenie na instytucje społeczne takie jak np. małżeństwo .Wszyscy traktują zastana, funkcjonującą perspektywę społeczna, jako cos oczywistego. Dyskusja dotycząca roli i praw dzieci obraca się raczej wokół stereotypów . Walki światopoglądu lewackiego i tradycyjnych światopoglądów religijnych.   Dzieci we współczesnej cywilizacji traktowane są przedmiotowo Ich pojawienie się na świcie ma cementować małżeństwo, mają być obowiązkowym produktem małżeństwa , samotne matki fundują sobie dzieci ,a by zrealizować swój instynkt macierzyński .Aborcja ma rozwiązać problem z niechcianymi dziećmi .  In vitro m a zapewnić dostawy dzieci dla lesbijek i homoseksualistów, oraz mimo ryzyka i problemów natury etycznej dla bezpłodnych związków heteroseksualnych . Małych  dzieci można natychmiast po urodzeniu pozbyć się oddając je do adopcji .Można je też porzucać bez większych  konsekwencji finansowych , czego dowodem są coraz bardziej nagminne poczytania naszych polityków , którzy robią to zwykle przy operacji wymiany w łóżku starego modelu na nowszy , bardziej fantazyjny . Porzucanie żony z dziećmi to już rutyna. Kobiety nie pozostają w tyle za mężczyznami . Dochodzą do tego takie sprawy jak wynajem macicy, budowa zygoty w której znajduje się nie tylko materiał genetyczny pochodzący od dwóch osób , ale również RNA pochodzące od osoby trzeciej. Już istnieją techniki , których po przekształceniach komórek rozrodczych można uzyskać dziecko pochodzące od dwóch mężczyzn, czy dwóch kobiet.   Metoda In vitro pozwala nie tylko wybrać  czy wybrańcem losu będzie dziewczynka, czy chłopiec, ale na przykład wyeliminować dzieci  homoseksualne. Z ogłoszonych  parę tygodni temu wynikach  badań  wynika że homoseksualizm jest wadą genetyczną  polegająca na  braku  jednego genu. Już teraz w związku ze stosowaniem innej terapii płodowej usuwającej skłonności lesbijskie u dziewczynek środowiska homoseksualne podniosły protest kwestionujący etyczność tego typu praktyk . Zainteresowanych odsyłam do moich  komentarzy na ten temat    Koncepcja children first zakłada odwrócenie optyki . To nie dzieci mają zapewnić dorosłym realizacje ich instynktów , czy kaprysów macierzyńskich ,ale dorośli mają niezbywalne obowiązku wobec pojawiających się na świcie dzieci . Obowiązki niezbywalne , a łamanie praw dziecka stosunki do rodziców surowo karane. Parę przykładów. Gdy starsza pani oblała się wrzącą herbata w Macdonaldzie  , to jej szkody moralne zwiane z tym wypadkiem  były tak duże ,że otrzymała sute zadośćuczynienie. Koncepcja Children first zakłada ,że dziecko,  w sytuacji, gdy ktoś doprowadzi do rozpadu małżeństwa jego rodziców, ma prawo do roszczeń w stosunku do osoby, która uwiodła matkę lub ojca ,  z tytułu strat moralnych, negatywnych przeżyć związanych z rozwodem , szkód wynikłych z braku właściwej opieki dwojga rodziców. Jest to logiczne . Oczywiście jeśli przyjmiemy ,że dzieci są podmiotami ,a nie przedmiotami mającymi dogodzić instynktom , bardzo często fanaberią i innym potrzebom  dorosłych . Z chwilą poczęcia  dziecka dorośli byliby związani niezbywalnymi obowiązkami w stosunku do dziecka , w tym finansowymi wychowawczymi , opieką . Dzieci miałyby automatyczne prawo do znacznej części majątku  rodzica, jeśliby ten nie był w stanie zbudować z drugim rodzicem stabilnego związku , w którym dziecko miałoby prawidłowe warunki do rozwoju.    Skuteczna egzekucja praw dzieci w stosunku do rodziców powinna zburzyć kulturę w której dzieci są przedmiotem , środkiem na uzyskania zapomogi od państwa , metodą na scementowanie walącego się związku . Przedmiotem ,który łatwo porzucić , pozbyć się. „.....(więcej)
Krzysztof Zając zwyciężył w zorganizowanych w środę prawyborach Demokracji Bezpośredniej (DB) i będzie kandydatem tej partii w kwietniowych wyborach uzupełniających do Senatu w okręgu rybnickim. Na kandydatów głosowano przez internet i wrzucając głosy do urny. W prawyborach startowało trzech kandydatów DB. Jak powiedział PAP przewodniczący partii Adam Kotucha, najwięcej głosów uzyskał Zając, na którego w tradycyjny sposób głosowało ponad 55 proc. wyborców i 60 proc. internautów. Drugi był Anatol Szafrański, a trzeci Wiesław Danyłko. Wynik prawyborów oznacza, że DB, która w wyborach uzupełniających zarejestrowała już swój komitet, w najbliższych dniach powinna zebrać podpisy poparcia i zarejestrować Zająca jako kandydata do Senatu. 34-letni Zając jest doktorem inżynierem chemii. Uważa się za zwolennika wolnego rynku. Chciałby doprowadzić do utworzenia w Rybniku wolnej strefy ekonomicznej, aby chętniej zakładano tu nowe firmy. „..(źródło) Marek Mojsiewicz

Czy Donald Tusk poklepie krowę? Niewyobrażalne. On się rolników boi, a co dopiero krowy…

1. We francuski piśmie „VSD” ukazało się zdjęcie prezydenta Hollande’a z krową. Krowa stoi stoi przy żłobie, a prezydent przy barierce, w garniturze i krawacie od Armaniego, wychyla się, żeby krowę poklepać. Prezydent wygląda na lekko wystraszonego. Wie, że musi pogłaskać krowę, fotoreporterzy czekają, ale się boi, żeby mu bydle ręki nie odgryzło. Niby trawożerne jest, ale duże. A krowa ma wielkie ze zdziwienia oczy – pan prezydent? Do mnie? Wow!

2. Gazeta zamieszcza ironiczny komentarz, ze prezydent Hollande właśnie wprawia się w sztuce pieszczenia czółka krowy, ale i tak daleko mu do byłego prezydenta Chiraca, prawdziwego mistrza w klepaniu krów na rolniczych targach i wystawach. Francuscy politycy wiedzą, że przez krowy wiedzie droga do serc rolników. Zdjęcie z krową jest dowodem, że polityk dba o rolnictwo i o wieś, a to we Francji jest w wysokiej cenie.

3. Czy ktoś wyobraża sobie premiera Tuska czochrającego łeb polskiej krowy? Czysta abstrakcja. On się zupełnie nie nadaje do obory. Premier Tusk na widok rolnika ucieka, a co dopiero na widok krowy! Wieś to dla niego świat całkowicie obcy i nieznany. A prezydent Komorowski, zamiłowany myśliwy, prędzej by krowę zastrzelił, niż poklepał. A pani minister Bieńkowska, w kluczowym momencie walki o budżet rolny w UE dała wywiad do „Gazety Wyborczej” z myślą przewodnią, że nie będziemy umierać za polskie krowy. Gdyby tak powiedział francuski polityk, już byłoby po nim. Tam nie ma miejsca dla takich, co nie rozumieją, czym jest rolnictwo. I choć we Francji rolników jest niewielu, mniej niż milion chłopa i choć rolnictwo francuskie daje niewiele ponad 1 procent francuskiego PKB – jest tam ono oczkiem w głowie. I Francja nie dała się orżnąć w budżecie rolnym UE, dyrektywa była jasna – rolnictwa bronimy jak niepodległości. Dodatkowy miliard Euro na rozwój obszarów wiejskich wywalczyli. A nasi przywieźli ochłapy i obłudnie wmawiają, że dużo…

4. W Polsce, choć żyje z rolnictwa prawie 4 miliony ludzi, choć udział rolnictwa w PKB jest dwukrotnie wyższy niż we Francji, choć 38 procent Polaków mieszka na wsi – trudno o polityka, który by raz na jakiś czas zajrzał do obory. Jarosław Kaczyński kilka razy odwiedzał gospodarstwa rolne, ile to było potem żartów i docinek! Najbardziej dowcipkowało PSL, że niektórzy chłopieją przed wyborami. A samo od lat nie było w żadnej oborze ani chlewie. PSL z krowami ma obecnie tyle wspólnego, że chce prawa do ich rytualnego uboju, na żywca, bez znieczulającego ogłuszenia.

5. A ja mam dla polskich krów nieco lepszą wiadomość – w najbliższą środę Parlament Europejski przegłosuje mandat negocjacyjny dotyczący Wspólnej Polityki Rolnej i tam dla Polski zapisane będzie 36,3 miliarda Euro, prawie 8 miliardów Euro więcej, niż polski rząd wynegocjował w brukselskim akcie kapitulacji. I powiem nieskromnie, ze mam w tym nieco zasługi. Walka o wyższy budżet jeszcze trwa, a to od niego w największej mierze zależy, czy polskie krowy będzie jeszcze można w oborze zobaczyć, czy już tylko w zoo. Wojciechowski

SZEŚĆ PYTAŃ do lekarz sądowej dr Przybylskiej-Wendt. „Obecnie badanie zlecone przez prokuraturę jest zupełnym absurdem”

wPolityce.pl: jak ujawniliśmy na naszym portalu prokuratura wojskowa chce przebadania próbek pobranych z ciał 21 ofiar katastrofy smoleńskiej. Złożyła zlecenie, zgodnie z którym eksperci mają zbadać zawartość alkoholu, w tym stężenia alkoholu zażyciowego. Jak Pani ocenia zasadność takiego badania?

Grażyna Przybylska-Wendt, specjalistka z zakresu medycyny sądowej i anestezjologii: Sprawa budzi wiele wątpliwości. Po pierwsze bowiem, nie wiadomo, w jaki sposób próbki pobrane od ofiar katastrofy są przechowywane, jak zostały pobrane i zabezpieczone. To jest istotne, ponieważ nie wiemy, w jakich warunkach był przechowywany ten materiał. Obecnie badanie zawartości alkoholu we krwi ofiar katastrofy smoleńskiej nie ma sensu. Po tylu latach doszukiwanie się możliwości oceny poziomu zawartości alkoholu przyżyciowego we krwi nie jest możliwe. Ze swojej wieloletniej praktyki pamiętam, że krew pobrana ze zwłok była badana natychmiast – jeszcze tego samego dnia. Tak działo się zarówno, gdy pracowałam w Łodzi, jak i później w Płocku. Ekspertyzy muszą być robione błyskawicznie.

Tylko wtedy są rzetelne? Dlaczego potrzebny jest taki pośpiech? Po kilku dniach, czy wręcz godzinach – to zależy od stanu zniszczenia zwłok – krew przechowywana w nieodpowiednich warunkach, w złej temperaturze ulega przeobrażeniom. Badanie alkoholu jest zwyczajnie niemiarodajne, a nawet może być mylące. We krwi bowiem wytwarzają się związki, które w badaniach metodą chromatograficzną dają wyniki takie jak alkohol etylowy, zaś sam alkohol jako taki ulega zanikowi. Wobec tego po trzech latach wykrycie alkoholu we krwi nie jest możliwe.

Nigdy? Istnieje możliwość zabezpieczenia próbek w specjalny sposób, np. przez zakonserwowanie fluorkiem sodu. Dzięki tej substancji można zakonserwować krew i substancje, jakie się w niej znajdują. Jednak nic nie wiadomo, by próbki pobrane z ciał ofiar tragedii smoleńskiej konserwowano w ten sposób, w przewidywaniu, że ten materiał będzie użyty w przyszłości. Należy więc przypuszczać, że krew jest dokumentnie sfermentowana, uległa różnym gnilnym przeobrażeniom, jak wszystkie tkanki płynne po takim czasie.

Co zatem można obecnie zbadać na podstawie tych próbek? Obecnie z badań można uzyskać dane genetyczne, potwierdzenie tożsamości osoby, być może można sprawdzić w niektórych przypadkach, czy w ciałach ofiar były metale ciężkie. Jednak to się robi raczej przy weryfikacji hipotezy o zatruciu osoby zmarłej. Warto również zaznaczyć, że do badania zawartości alkoholu na ogół pobiera się również materiał z ciałka szklistego, czyli z oka lub z torebki maziowej. Tego jednak nie ma. Po tylu latach również takie próbki byłyby nic niewarte i dałyby niemiarodajne wyniki. To wszystko sprawia, że obecnie badanie zlecone przez prokuraturę jest zupełnym absurdem.

Prokuratura chce również sprawdzić zawartość hemoglobiny tlenkowęglowej. Czemu to może służyć?

Hemoglobina tlenkowęglowa jest obecna w zwłokach, gdy dana osoba za życia znajduje się w okolicach ognia, z którego wydzielany był tlenek węgla. On może się wydzielać w postaci bezbarwnej i bezwonnej. Człowiek go wdycha, ale tego nie czuje. Ten gaz powoduje przebarwienie krwi i powłok ciała na kolor malinowy. To medykom sądowym zawsze wskazuje na możliwość zatrucia tlenkiem. Stężenie tego tlenku jest śmiertelne, gdy wynosi około 40-50 procent. Gaz może znaleźć się w ciele również w wyniku indukcji przez skórę, jednak wtedy ma stężenie około 8-10 proc. Gaz może się dostać do ciała nie w wyniku wdychania. Do sprawdzenia czy osoba zatruła się tlenkiem służą właśnie badania hemoglobiny tlenkowęglowej. Jednak znów w przypadku śledztwa smoleńskiego ta ekspertyza nie może dać żadnych odpowiedzi. Po takim czasie tlenek, jeśli krew nie jest odpowiednio zabezpieczona i odpowiednio przetrzymywana, ulega eliminacji i rozkłada się. On jest niewykrywalny.

Jak Pani ocenia badania zlecone przez prokuraturę? One wniosą coś do śledztwa? W mojej ocenie te badania, tak postawione pytania, dociekanie takich spraw nic nie da. To nie wniesie niczego istotnego do sprawy, ani nie da żadnych nowych danych związanych z przyczyną śmierci osób, które chce przebadać prokuratura. Z mojego punktu widzenia badania te mają znaczenie jedynie dla prokuratury. Ona być może zleciła je, żeby samą siebie usprawiedliwić i uspokoić... Rozmawiał Stanisław Żaryn

Jeśli nie kochasz Tuska i Michnika, stajesz się wrogiem publicznym, którego trzeba reedukować, odizolować albo wyeliminować Donaldowi Tuskowi nie wypadało, szczególnie po tym, jak jego rząd przetrwał konstruktywne wotum nieufności, więc powiedział to Adam Michnik:

To, co robi PiS, to pełzający zamach stanu. Ktoś mógłby pomyśleć, że od około siedmiu lat płyta mu się zacina, bo równie odkrywcze myśli formułował już w latach 2005-2007. Nie o trzeszczącą płytę jednak chodzi, lecz o wbijanie ludziom do głów, że opozycja naprawdę opozycyjna wobec rządzących nie ma w Polsce prawa istnieć. Podobnie jak ci, którym obecna władza się nie podoba. Obnażanie niekompetencji rządzących czy generalnie ich krytyka to w takiej opcji po prostu działalność antyrządowa, a przez to antypaństwowa i antysystemowa, a stąd już tylko krok do określenia jej bezprawną i nielegalną. Cóż z tego, że to powielanie sposobu myślenia komunistów i komisarzy stanu wojennego, i to w znacznie większym zakresie niż samym powielającym się wydaje. Za słowami odbierającymi opozycji (tej prawdziwej) prawo do istnienia stoi sugestia, że mogłaby sobie ona funkcjonować, ale tylko jako grzeczna, układna i konstruktywna, czyli koncesjonowana. Ale wedle rządzących i niektórych redaktorów ta istniejąca opozycja jest nie tylko niegrzeczna, ale po prostu wredna. Dlaczego? Bo nie kocha rządzących. A miłość do władzy to nowy standard demokracji i patriotyczny obowiązek. W dodatku powinna to być miłość bezwarunkowa, czyli na przykład taka, jaką w dniu głosowania wotum dla rządu Donalda Tuska zaprezentowali wobec premiera redaktorzy zgromadzeniu w studiu radia Tok FM. Rząd trzeba kochać jak pensjonarka swojego pierwszego chłopaka: z zapałem, oddaniem, zapamiętaniem, bezrozumnie, bezgranicznie, z zarumienionym licem, przyspieszonym tętnem i oddechem, z rozanielonym spojrzeniem i uwielbieniem bijącym z każdego gestu. Innymi słowy, tak słodko, że aż się na wymioty zbiera. To, co wygląda komicznie i żenująco, ma jednak swoją ciemną stronę. Pomińmy litościwym milczeniem kompromitowanie się tych, którzy pałają wielką miłością do rządzących, ale za tą śmiesznością kryje się traktowanie każdego, kto rządzących nie kocha jako najpierw zbrodniarza myśli, a potem zbrodniarza stanu. Najpierw wykluczanego towarzysko i kulturowo, a na końcu wykluczonego fizycznie. Czyli takiego, który powinien zamilknąć albo trafić do jakiegoś rezerwatu, a jeśli resocjalizowanie go nie przyniesie efektów, to powinno się go w jakiś sposób wyeliminować z życia publicznego. Kiedy różni hipokryci narzekają na kiepską jakość debaty publicznej, ostre podziały społeczne i narastanie różnych antagonizmów, powinni spojrzeć w lustro. To wszystko jest bowiem rezultatem uprawianej przez nich polityki miłości do rządzących i innych władzę miłujących, której ciemną stroną jest nienawiść, do tych, którzy rządzących kochać nie chcą, bo przecież nie muszą. Tyle tylko, że w opinii zakochanych w rządzie i rządzącej partii miłość do obiektów ich uniesień powinna być obowiązkowa dla wszystkich. I najlepiej sprawdzana przez jakąś policję miłości, żeby nikt się z tego obowiązku nie wyłamał.

W praktyce wyłamywanie się z powszechnego obowiązku miłości do rządzących miewa całkiem nieprzyjemne konsekwencje. Tak jak każda dyskryminacja, wprawdzie w żaden sposób nie uregulowana, ale odbywająca się tak, jakby takich regulacji dokonano i ściśle ich przestrzegano. Dla osób takich jak dziennikarze niezależnych mediów, dla ludzi mających wysoki i ugruntowany status społeczny czy majątkowy ta pełzająca opresja da się ignorować, mają oni narzędzia, żeby się jej przeciwstawiać. Ale są setki tysięcy (jeśli nie miliony) ludzi rozsianych po Polsce, którzy takich narzędzi nie mają, którzy dyskryminacji na co dzień podlegają i nie bardzo mogą temu zaradzić. I to już nie jest śmieszne. Kiedy premier Tusk czy redaktor Michnik opowiadają dyrdymały o opozycji zagrażającej demokracji, to w ten sposób odwracają uwagę od zagrożeń, które są prawdziwe, a nie wydumane. Czyli od ograniczania demokracji i wolności obywatelskich przez władzę i jej opiniotwórczych klakierów. I nawet jeśli uzasadniają to w sposób groteskowy, sprzeczny z rozsądkiem, logiką czy po prostu śmieszny, te zagrożenia wcale nie znikają. Stępia się tylko społeczna wrażliwość na kolejne „numery” rządzących i ich apologetów. A może te „numery” są celowo głupie i żenujące? Może medialni kochankowie władzy z rozmysłem zachowują się jak idioci, żeby wywoływało to śmiech, politowanie i odwrócenie się plecami? Bo gdyby tak było, łatwiej byłoby pewne rzeczy narzucać i realizować. Może mamy więc rzeczywiście do czynienia z idiotami, ale nie tylko użytecznymi, lecz także całkiem świadomymi odgrywanych ról. Stanisław Janecki

Ratujmy zagrożony gatunek! Do wyborów w Rybniku zgłosiła się „Demokracja bezpośrednia”. Podpisów pewno nie zbierze, a sama idea „demokracji bezpośredniej” jest równie zwariowana, jak idea d***kracji pośredniej – tylko zwariowana w inny sposób. Dyskutować z ideologą DB nie można, bo ta formacja w ogóle nie ma programu – to znaczy: ma taki program, jaki sobie aktualnie życzą ludzie. Czyli co dwa dni może mieć inny. Natomiast obecnie dominuje krytyka kapitalizmu – więc pozwolę sobie napisać o tym kilka słów. Krzysztof Wojnicz,wyjaśnia, „Jak kapitalizm hamuje rozwój technologiczny naszej cywilizacji?”

http://db.org.pl/?q=node/225

atakując system patentowy:

„(...) po pewnym czasie patent wygasa i wtedy każdy koncern będzie mógł produkować lekarstwo by je sprzedawać. To spowoduje gwałtowny spadek ceny, bo pojawi się konkurencja. Dlatego popularne leki jak ibuprofen, pseudoefedryna czy dekstrometorfan są tak powszechnie dostępne (ale są też stosunkowo stare). Jak widać znaczącą rolę odgrywa tu prawo patentowe. Trudno nie zgodzić się z tezą, że ono również powoduje hamowanie rozwoju technologii. Gdyby go nie było w ogóle (albo zostałoby odpowiednio zmienione), to natychmiast najlepsze pomysły byłyby zapożyczane i wykorzystywane przez innych. Spowodowałoby to lawinowy wzrost naszego poziomu technologicznego. Jednak żądza zysku biznesmenów na samym szczycie piramidy władzy i wpływów, jest ważniejsza niż dobro zwykłych ludzi.” Otóż w czasach, gdy w Europie i Ameryce panowali kapitalizm, było właśnie tak, jak pisze p.Wojnicz: ochrony patentowej nie było – a gdy ją wprowadzono, trwała 7 lat. Natomiast rozdęcie praw patentowych nastąpiło teraz, gdy kapitalizm zostali zniszczony, wielkich kapitalistów można policzyć na palcach jednej ręki, a panują prawa socjalne, związki zawodowe, managerowie, zasiłki socjalne i d***kracja.

Naiwność Autora jest przeogromna. Pisze:

"Jeszcze innym przykładem hamowania technologii przez potężne lobby jest przemysł prądotwórczy. Energia odnawialna nigdy nie będzie wdrażana w sposób masowy (i udoskonalana) bo potężne lobby prądotwórcze nie pozwoli, byśmy mogli produkować energię np. z wiatru czy z paneli słonecznych. Energia ta jest czysta i w zasadzie nieskończona. Wyobrażam sobie wielohektarowe farmy z ogniwami fotowoltaicznymi, które zasilą nas w prąd. Wystarczy, że każdy z nas ustawi na dachu swojego domu takie ogniwa i rachunek za prąd gwałtownie się zmniejszy. Jednak jest to nie na rękę właścicielom elektrowni węglowych i nie pozwolą nam nigdy na zastosowanie tego rozwiązania, bo by stracili grube miliony". Otóż jest dokładnie odwrotnie. Producenci tych ogniw przekupują polityków, którzy pod przymusem nakładają na właścicieli elektrowni węglowych potworne podatki – i z nich dopłacają do tych „ogniw”… które mimo tych dopłat są absolutnie nieopłacalne! Rachunek za prąd byłby, owszem, zerowy- tylko koszt tych ogni z'amortyzowalby się po 25 latach, podczas gdy ich żywotność to 6 lat. Autor konkluduje: „Jakie więc technologie będą akceptowane przez elitę? Odpowiedź: te, które będą generować największe zyski. Jeśli będzie można zastąpić pracę człowieka maszyną, która jest tańsza w utrzymaniu i wydajniejsza niż pracownik fizyczny, to możemy być pewni, że ta technologia będzie się rozwijać. Czyli każda technologia przynosząca zysk elitom będzie wdrażana. Interes zwykłych ludzi jest tu bez znaczenia.” Otóż właśnie: NIE! Jak pokazałem wyżej „elity” forsują technologie nie dające największych zysków – np. te wiatraki czy „ogniwa”. Natomiast reszta konkluzji to absurd. Jest oczywiste, że ta technologia powinna być stosowana, która daje największe zyski – bo w kapitaliźmie największe zyski daje ta produkcja, która jest najchętniej kupowana przez ludzi! Zwykłych ludzi. Np. zwykli ludzie chcą kupować tanie towary chińskie (czy jeszcze tańsze: brazylijskie!) – a elity przez system ceł usiłują im to uniemożliwić. Generalnie nieporozumienie bierze się stąd, że Autor nazywa „kapitalizmem” obecny system gospodarczy, będący na lewo od systemu propagowanego w programie Amerykańskiej Partii Komunistycznej z 1920 roku!! Musimy na gwałt przywrócić kapitalizm. Uniemożliwić działanie bezosobowym, pozbawionym właściciela, korporacjom budowanym na wzór PRLu – a na rynku mieć wyłącznie firmy będące własnością kapitalisty. Człowieka, który jednoosobowo może w ciągu minuty zmienić działanie swojej firmy – bez „rady nadzorczej”, „zarządu” i innych komunistycznych instytucyj. I który własnym nazwiskiem, osobą i majątkiem odpowiada za swoją firmę! W tej chwili dobiega końca trockistowska „Rewolucja Managerów”: bezosobowe korporacje niszczą na wszelkie sposoby resztki kapitalistów Wielkich już nie ma, średni zanikają, zaczynają dobierać się do małych… Brońmy kapitalistów – gatunek zagrożony wymarciem! JKM

TAK – CZY NIE? Prywaciarz okraść nas nie może. Na to, by prywaciarz dostał naszą złotówkę, musi nam dać np. banan. My ten banan oglądamy – i, jeśli nam się spodoba, dajemy złotówkę. On jest zadowolony, bo bananów ma dużo, a naszych złotówek mało – a my odwrotnie. Z takiej transakcji zawsze obie strony są zadowolone. Bo jak nie, to albo on by nie sprzedał – albo ja bym nie kupił. A jak ten prywaciarz sprzeda milion bananów i zarobi na tym pół miliona, to nam jest obojętne, czy da 100 000 premii swojemu dyrektorowi, czy przepije je sam. Zupełnie inaczej jest na posadzie państwowej. Jak szef daje swojemu pracownikowi, to daje mu nie ze swojej, a z naszej kieszeni. Więc daje bardzo chętnie – bo wychodzi na fajnego faceta, naszym kosztem. Dlatego każdy chce być na posadzie państwowej – bo tam szef jest bardziej łaskawy. I dlatego wszystkie posady państwowe, poza niezbędnymi, trzeba natychmiast zlikwidować. Bo jak tego nie zrobimy, to benzyna będzie kosztować 7 złotych, wódka 50 zł za pół litra – a jak zdrożeje

prąd i gaz, to każdy się domyśla. Oczywiście ONI chcą, by posad państwowych było jak najwięcej. Bo wtedy ONI są ważni – a ponadto na tych posadach zatrudniają swoich krewnych, znajomych, towarzyszy partyjnych i chętne panienki. Żyć nie umierać. Żyć na nasz koszt. ONI oczywiście codziennie przekonują nas, że kapitalizm jest zły, że gdybyśmy wprowadzili kapitalizm, to ludzie zaczęliby umierać z głodu, a źli kapitaliści by nas oszukali i okradli. Jednak kapitalista musi nam dać ten banan – a państwo po prostu nakłada na nas podatek! Nic nam dawać nie musi – a za to zabiera nie jedną złotówkę, a tysiące! W podatku jawnym – albo w tym ukrytym w wódce, benzynie, prądzie, gazie, chlebie... Ja po prostu nie rozumiem, jak można być tak głupim, by popierać socjalizm i „gospodrakę”, czyli „gospodarkę państwową”! Ludzie byli tak zadowoleni, gdy obalano PRL. Wreszcie – mówili – koniec z biurokracją. Dziś socjalizm jest silniejszy niż pod koniec PRLu, a urzędników mamy prawie pięć razy tyle!!! Już nie chodzi o to, że ich pensje kosztują – ale te ich rozporządzenia! To są koszty gigantyczne. A poza tym przyznają sobie co chwila jakieś premie. Od marszałków Sejmu poczynając – po referentów w urzędach gminnych. I zwykły człowiek, chłop, robotnik, rzemieślnik, pisarz, fabrykant, zamiatacz ulic – każdy musi tę hordę Czerwonych Pluskiew karmić swoją krwawicą! Banana możemy nie kupić – podatku nie zapłacić... Lepiej nie próbować. Jeszcze parę lat temu liczyłem, że w Europie coś się zmieni. Obawiam się, że byłem optymistą: ONI dobrowolnie od żłoba nie odejdą. Te Czerwone Pluskwy trzeba będzie po prostu wydusić. Gdy obalano PRL, ONI byli szczerze zdumieni: „To ludzie nas nie kochali? Przecież 97% ludzi głosowało na PZPR i przybudówki!”. Gdy będziemy obalać III Rzeczpospolitą, ONI też będą szczerze zdumieni: „Jak to? To ludzie nas nie kochają? Przecież 97% głosowało na PO, PSL, SLD i przybudówki!”. Zauważcie Państwo ten genialny pomysł: wystarczyło PZPR podzielić na kilka partii – i już ludzie myślą, że mają wybór! A przecież czy rządzi PO, czy SLD – nic się nie zmienia. Biurokracja rośnie, podatki rosną, ceny państwowych towarów rosną – a u prywaciarzy nie rosną, a nawet czasem, pomimo inflacji, maleją! Tak – czy nie? JKM

BELGIA -BUŁGARIA... KIEDY POLSKA? Pan Bojko Metody Borisow, premier rządu Republiki Bułgarii, podał się wraz z całym gabinetem do dymisji. Powodem były protesty - przeciwko podwyżkom cen elektryczności. Protestujący starli się z policją, 14 osób było rannych. P. Borisow powiedział, że nie chce stać na czele rządu osłanianego przez strzelającą do ludzi policję. Jego partia bez wyborów nie weźmie udziału w żadnym rządzie. Protestują według alfabetu: najpierw Belgią teraz Bułgaria Protestujący mają przy tym absolutną rację. Wybory w lipcu - albo wcześniej. Nie zawsze mają rację. Powiem więcej: mają ją rzadka Np. w 1970 roku zdecydowanie stałem po stronie władzy, a nie protestujących stoczniowców. Ceny mięsa były absurdalnie niskie - w wyniku tego nie było mięsa - i trzeba je było podwyższyć. Oczywiście w normalnym kraju decyduje o tym nie Jedynie Słuszna Partia - tylko Wolny Rynek: ceny same tak się podnoszą lub obniżają, że towaru jest akurat tyle, ile chcą i mogą go kupić ludzie. Teraz ceny elektryczności też nie reguluje rynek - tylko podnoszą ją nasi okupanci (ci z Unii Europejskiej) i ich posłuszne pieski, czyli tzw. „nasz rząd”. Ceny te są parę razy wyższe niż rynkowe - bo okładane są podatkami na „walkę z Globalnym Ociepleniem” - i nie tylko. Parę dni temu w Warszawie wręczyłem p. Hermanowi Achillesowi Van Rompuy, szefowi Rady Europejskiej, specjalny medal - z następującym „Listem Gratulacyj-nym”:

Wielmożny Panie! Z radością mam zaszczyt oznajmić, że Kongres Nowej Prawicy postanowił przyznać Panu Medal Honorowy za Pańskie i Pańskich Kolegów bohaterskie wysiłki w walce z Globalnym Ociepleniem. Widziane przez nas za oknami sople lodu, nawałnice śnieżne w USA, ale przede wszystkim rosnąca pokrywa lodowa na Antarktydzie i odrywające się od niej góry lodowe niosą na cały świat radosne prze-słanie: ta walka jest i będzie zwycięska Wydane na nią 900.000.000.000 €uro nie poszło na marne. Liczymy, że walka ta będzie kontynuowana i z radością płacić będziemy coraz wyższe rachunki za gaz i elektryczność. Nie wątpimy, że wypłaci Pan też z tych pieniędzy stosowne nagrody dla twórców tego sukcesu, harujących obecnie za marne grosze, by uratować Ziemię przed kataklizmem, jakim byłoby podniesienie się za 100 lat temperatury o2°C, a może nawet o 3°C. Wizja cypry¬sów pod oknami napełnia każdego Po¬laka grozą. Raczy Pan przyjąć, Panie Przewodniczący, ten Medal, jako wyraz tej właśnie naszej wdzięczności i podziwu. Warszawą 14 lutego 2013 r. Janusz Korwin-Mikke Prezes Kongresu Nowej Prawicy Oczywiście na konferencji prasowej zwołanej z tej okazji nie zjawił się ani je¬den dziennikarz reżymowej prasy warszawskiej. Medal był śliczny. List Gratulacyjny też. Ciekawe, co z nim zrobi Wielki Przewod¬niczący, gdy go dostanie. Ciśnie w kąt? Odmówi przyjęcia? Postawi na najwyższej półce? A na tłumnym spotkaniu w Biłgoraju dostałem owację za następujące zdanie:

,A ci, co nami dziś rządzą, powinni nam być wdzięczni, gdy powsadzamy ich do więzień. Bo jeśli nam się to nie udą to za kilka lat narodowcy po prostu ich wymordują”. Jak najbardziej słusznie zresztą. Ci ludzie wydają znacznie więcej pieniędzy niż arystokracja francuska przed rewolucją. Tylko tamci budowali za to przynajmniej piękne pałace - a ci tę forsę po prostu marnująl JANUSZ KORWIN-MIKKE

10/03/2013 „AIPAD jest zagrożeniem dla demokracji” - stwierdziła pani marszałek Sejmu, doktor Ewa- Ewa Kopacz z Platformy Obywatelskiej. Pani marszałek na pewno się na AIPADA-ch zna, tak jak na demokracji, i tak jak pan były premier Jarosław Kaczyński, który bawił się w Sejmie AIPADEM, podczas forsowania premiera technicznego. Demokracja, i ci wszyscy demokraci razem z panią marszałek Kopacz- a nie AIPAD- jest oczywiście zagrożeniem dla nas-„obywateli” demokratycznego państwa prawnego, ale żeby The Association of Internacional Photography Art. Dealers..? No i zagrożeniem jest ten teatr robiony codziennie w ramach demokracji parlamentarnej.. Teatr jest na zewnątrz, żeby przykryć to co się przegłosowuje na zapleczu teatru dramatycznego- pardon-demokratycznego.. Demokracja jest ustrojem dramatycznym.. Ale jest pomysł jakiegoś pana- nie znam bliżej, żeby obok Sejmu demokratycznego postawić pomnik. Ale nie pomnik kolejnego demokraty, który obsikuje zdrowy rozsądek, bo demokracja nie ma nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem, ponieważ demokracja uprawia kult liczby. Im większa liczba- tym słuszniejsza racja.. Ale nie rozsądek. Ten jest gwałcony przy każdym głosowaniu opartym o większość.. Rozsądek sobie- a większość sobie.. Przy każdym głosowaniu można sporządzać protokół rozbieżności pomiędzy zdrowym rozsądkiem, a wynikiem demokratycznego glosowania.. I jeszcze demokraci za to biorą wielkie pieniądze.. Pomnik ma przedstawiać psa sikającego na Sejm- byłoby to konstrukcja o charakterze fontanny- nie ma jeszcze planów jak daleko obsikiwałby Sejm- pies.. Jest projekt pomnika, ale już władze Warszawy się nie zgadzają na taki pomysł.. Wtedy demokracja byłaby zagrożona naprawdę – przez sikającego na nią psa.. Bo i tak czternaście milionów „obywateli” na wybory demokratyczne nic chadza, bo nie widzi żadnego sensu.. Bo niby jaki sens wybierać pomiędzy tymi samymi już dwadzieścia trzy lata, od czasu nastania prawdziwej demokracji, bo poprzednia była nieprawdziwa? Tak jak ta przedwojenna.. Towarzysz Piłsudski zrobił zamach stanu i jego ludzie rządzili aż do upadku II Rzeczpospolitej.. Do całkowitego upadku demokracji, która była wtedy gdy rządzili oni.. Ci sanacyjni.. Zdążył jeszcze zdelegalizować Obóz Wielkiej Polski.. W ramach demokracji, której towarzyszy pluralizm i dialog.. Pomysł z sikającym na Sejm psem nawet mi się podoba- byłaby to wspaniała alegoria wobec pogańskiej Świątyni Rozumu, w której oczywiście żadnego rozumu nie ma.. Jest większość, która przegłosowuje mniejszość, która udaje, że jest innego zdania-, a zatruty owoc przegłosowywania rzuca nam do zjedzenia.. Żebyśmy się nim truli całymi latami, żeby zniszczyć do reszty zasady cywilizacji łacińskiej, żeby rozparzyć na cztery wiatry sprawdzone wzory postępowania i życia , żeby zamienić obowiązujące- nawet za poprzedniej komuny- prawo rzymskie, które opierało się na sprawiedliwości i odpowiedzialności popełniającego przestępstwo.. I żeby przywalić nas tysiącami przepisów uchwalonych demokratycznie, ale kompletnie bez sensu dla nas- niewolników władzy, a z wielkim sensem dla demokratycznych ośrodków decydujących już o prawie wszystkim co dotyczy człowieka., zwanego w demokracji” obywatelem”, tak jak za poprzedniej komuny. Człowiek staje się powoli bezwolny wobec sieci przepisów zarzucanych na niego, uwikłany i ubezwłasnowolniony przed demokratyczną władzę, która rości sobie demokratyczne prawo do panowania nad człowiekiem w miejsce Pana Boga.. Jesteśmy poddanymi demokratycznego państwa prawnego realizującego wielkie orwellowskie zniewolenie człowieka, w atmosferze śmiechu, pogaduszek sejmowych i wielkiego teatru organizowanego przez demokratów dla nas, niewolników władzy, demokracji, przegłosowanej głupoty, którą musimy szanować jako prawo niezgodne z prawem naturalnym do wolności, własności i życia człowieka.. Prawo naturalne- dane nam przez Pana Boga- dla demokraty nie istnieje.. Ma większość- przegłosuje.. Przegłosowali zakaz hodowli kur w Rewalu- przegłosują zakaz posiadania własności.. A dlaczego nie? Komunizm bezwłasnościowy zainstalują jak tylko uznają, że nadszedł czas.. Przy pomocy narzędzia demokracji większościowej. W Sońsku.-na Mazowszu , w powiecie ciechanowskim przegłosowali, żeby na psy- i w sensie dosłownym i przenośnym- przekazać z budżetu 80 000 złotych(???) W demokracji wszystko schodzi na psy.. To jaki budżet mają w Sońsku, że stać ich na przekazanie na psy 80 000 złotych? A dziury w drogach takie same jak wszędzie w demokratycznym państwie prawnym.. Sońsk leży dziesięć kilometrów od Ciechanowa, podobno życie tam tętni od XII wieku, a szczególnie od czasów narodzin tam pani Doroty Rabczewskiej- zwanej Dodą Elektrodą.. Był pomysł postawienia pomnika tej wielkiej celebrytce show bisnensu.. Stara się śpiewać na koncertach w atmosferze satanizmu, którego nauczyła się chyba od pana Adama Darskiego, drącego biblię na koncercie- który raczej satanistą nie jest- bardziej bogiem sumeryjskim o pseudonimie Nergal.. Gdyby przyjął pseudonim” Lucyfer”- to co innego.. Dostała wyrok za obrażenie uczuć religijnych- w wysokości 5000 złotych. Kiedyś nawet dawała pieniądze dla Kościoła na pomoc biednym, ale od jakiegoś czasu toczy walkę z Kościołem i przy tym z Panem Bogiem.. Kto ją nakręcił? W każdym razie najpierw była związana z panem Radosławem Majdanem, który jej się oświadczył podczas zgrupowania polskiej reprezentacji w….. Jerozolimie., która do tej pory stolicą państwa Izrael nie jest.. Jedynie sam Izrael uznaje Jerozolimę za stolicę państwa Izrael. Nie ma tam, żadnej ambasady.. A Autonomia Palestyńska we wschodniej Jerozolimie planuje swoją stolicę.. ONZ też nie uznaje Jerozolimy za stolicę Izraela.. Ale w „ polskim radio” już kilkakrotnie słyszałem, ze Jerozolima jest stolicą Izraela, przy okazji wiadomości sportowych.. Wszystkie ambasady są na razie w Tel Avivie. Jak powoli zaczną się przenosić- oznaczać to będzie uznanie Jerozolimy za stolicę Izraela.. Drugim człowiekiem , człowiekiem z którym zaręczyła się pani Dorota Rabczewska był pan Adam Darski, zwany popularnie Nergalem- bogiem sumeryjskim, a wcześniej- „Holocausto”- bardzo ładne pseudonimy.. Ale widać pan Adam nie mógł wytrzymać z Dodą i się rozstali. Teraz pani Doda jest związana z tancerzem- Błażejem Szychowskim, tancerzem i choreografem.. Za jakiś czas można takie kółko wzajemnej poufałości powtórzyć- dlaczego nie? Jak się transmituje do publiczności celebryckie zło- to i związki można powtórzyć. I to nie raz.. W końcu jest jeszcze młoda.. I „ pan panie premierze zaczarował Polskę, tak jak ja”- powiedziała w studio telewizyjnym, z uwielbieniem pana Donalda Tuska- wszystko było wcześniej przygotowane. Weszła- i oświadczyła.. Pan Radosław Majdan był nawet radnym Platformy Obywatelskiej, dawniej Unii Wolności- powiatowym radnym, ale nie powiatu Ciechanów.. Ja chciałbym, żeby ktoś w końcu takiej demokracji zagroził, nie tylko AIPAD i pani Ewa Kopacz., razem z całą ferajną zagrażającą naszej wolności i państwu polskiemu.. A także pozostałe grupy demokratyczne, które nam zagrażają. Od dwudziestu kilku lat.. Ale najpierw muszą zbankrutować Stany Zjednoczone, nosiciel wirusa HIV demokracji po całym Bożym świecie, narzucając demokrację siłą. skołowanym narodom.. Pan Bóg nie jest demokratą- Pan Bóg jest monarchą! Demokracja wymyślona została przeciw Panu Bogu.. I dlatego zawiązał się w roku 1605 – Spisek Prochowy- w królestwie Anglii. I to nie miałaby taka demokracja totalna i masowa jak jest dziś. Miała być .demokracja arystokratyczna, a się nie podobała . Bo parlament traktowany był przez Chrześcijan jako twór przeciw Panu Bogu…Chociaż są jeszcze królestwa.. Norwegii, Szwecji, Hiszpanii- na razie papierowe.. Na spróchniałym fundamencie demokracji.. A Królestwo Jego nie jest z tego świata.. Ale przyjdź Królestwo Twoje, jako w Niebie- tak i na Ziemi…Nie przychodź Republiko Niebieska.. Bo będzie katastrofa również w Niebie.. Mam pomysł: demokrację powinno się zainstalować wyłącznie w piekle! Niechby się tam przegłosowywali przy tych kotłach, gdzie smażą się dusze potępione.. I żeby wynik przegłosowywania dotyczył wyłącznie ich.. Tych co się przegłosowują!! Nie ma racji Większości! Jest racja indywidualna której większość zagraża.. Demokracja jest tyranią Większości! WJR

Teraz Tusk będzie walczył z bezrobociem

1. Zaraz po odrzuceniu wniosku o konstruktywne wotum nieufności dla premiera Tuska, na zaimprowizowanej w Sejmie konferencji prasowej, szef rządu ustosunkował się do ostatnich danych dotyczących tragicznej sytuacji na rynku pracy. Otóż resor pracy podał szacunkowe dane dotyczące bezrobocia, pochodzące z wojewódzkich urzędów pracy. Wynika z nich, że bezrobocie w lutym wzrosło o kolejne 0,2 punktu procentowego, stopa bezrobocia na koniec miesiąca wyniosła 14,4%, a liczba bezrobotnych urosła do 2,34 mln osób. Pytany o te dane premier Tusk jak to ma w zwyczaju natychmiast obiecał Polakom, że teraz to on się będzie starał, żeby na koniec 2013 roku, bezrobocie było jednak mniejsze. Dobrze, że wprawdzie trochę późno, bo aż po 5,5 roku rządzenia ale jednak premier Tusk sobie przypomniał, że jest w Polsce takie zjawisko jak bezrobocie i zadaniem państwa jest jednak ograniczanie jego rozmiarów.

2. Gwałtowny przyrost liczby bezrobotnych w styczniu i lutym sygnalizują media lokalne (w szczególności w regionach o tradycyjnie wyższym niż średnio w Polsce bezrobociu), na podstawie rozmów z kierownikami Powiatowych Urzędów Pracy (PUP). Media coraz częściej informują o wręcz szturmie bezrobotnych na urzędy pracy w styczniu i lutym tego roku. W szczególności piszą o tym gazety lokalne, które cytują dane z powiatowych urzędów pracy z całej Polski i w tych regionach gdzie bezrobocie do tej pory było wysokie ale i w tych gdzie było niższe. Kierownicy Powiatowych PUP, przepytywani na tę okoliczność przez dziennikarzy, informują o wręcz 2-3 krotnym wzroście rejestracji bezrobotnych w stosunku do tego co było pod koniec 2012 roku. To zjawisko przybrało takie rozmiary, że aby skrócić czas oczekiwania na rejestrację kierują oni do tego zajęcia po kilkunastu dodatkowych pracowników, zabierając ich z innych komórek organizacyjnych swoich urzędów.

3. Niestety proces gwałtownego wzrostu bezrobocia będzie kontynuowany także w marcu i być może kwietniu tego roku i niestety nie da się tego wytłumaczyć tylko czynnikami sezonowymi. Takich właśnie tłumaczenia prezentuje nie tylko minister Kosiniak-Kamysz ale także minister Rostowski, który od 3 lat wykorzystuje środki zgromadzone w Funduszu Pracy na finansowanie deficytu sektora finansów publicznych. Biuro Inwestycji i Cykli Ekonomicznych (BIEC), które co miesiąc publikuje wskaźniki wyprzedzające koniunktury poinformowało, że Wskaźnik Rynku Pracy (WRP) wzrósł w grudniu do 89,3 pkt ( 88,5 pkt w listopadzie) i był to 7 z kolei miesiąc wzrostu tego wskaźnika. Jak poinformowano w lutym także w styczniu mieliśmy do czynienia ze wzrostem tego wskaźnika już 8 miesiąc z rzędu. Zdaniem ekonomistów BIEC, przyrosty bezrobocia w ostatnich miesiącach są blisko 2- krotnie wyższe od tego, który wynikałby tylko z czynników sezonowych.

4. Prawo i Sprawiedliwość już od dłuższego czasu alarmuje o coraz trudniejszej sytuacji na rynku pracy. W grudniu 2012 roku, a następnie w lutym tego roku zorganizowało w Sejmie już drugą i trzecią w ciągu ostatnich miesięcy debatę o problemach rynku pracy. Do tych debat (podobnie jak tej wcześniejszej zorganizowanej w Ursusie), zaproszono ekspertów z ekonomii i polityki społecznej, przewodniczących największych central związkowych , szefów organizacji pracodawców zasiadających w Komisji Trójstronnej, a także przedstawicieli związków zawodowych tych państwowych przedsiębiorstw, które zapowiedziały zwolnienia grupowe (Poczty Polskiej, PKP, banków). Postawą debat był Narodowy Program Zatrudnienia (NPZ) przygotowany przez ekspertów Prawa i Sprawiedliwości. NPZ, to projekt ustawy razem z projektami 8 rozporządzeń do niej, który przy zastosowaniu wszystkich instrumentów w niej przewidzianych, powinien pozwolić na stworzenie w ciągu najbliższych 10 lat około 1 miliona nowych miejsc pracy. Może premier Tusk zainteresuje się tym projektem, bo przecież ponad 7 mld zł zamrożonych przez ministra Rostowskiego środków w Funduszu Pracy, mogłoby być przez najbliższe 2-3 doskonałym źródłem jego finansowania.

Kuźmiuk

Interpelacja poseł Pawłowicz. "Czy państwowe jednostki służby zdrowia prowadzą konkretne formy pomocy i terapii dla osób homoseksualnych?" Pan Bartosz Arłukowicz Minister Zdrowia

Panie Ministrze, Po niedawnej sejmowej debacie nt. projektów ustaw o związkach partnerskich zgłosili się do mnie przedstawiciele Stowarzyszenia POMOC 2002 z Radomia tworzący grupy wsparcia dla osób chcących wyjść z zachowań homoseksualnych. Świadectwa ich osobistych, dramatycznych doświadczeń walki z homoseksualizmem pokazują skalę ich cierpień, pokazują związek ich zachowań z urazami z dzieciństwa, dawnymi emocjami, uczuciami, ranami, które nigdy nie zostały uleczone. Pokazują ich pragnienie akceptacji i miłości niespełnione w przeszłości, których efektem jest późniejszy problem homoseksualizmu. Do Stowarzyszenia POMOC 2002 w ciągu 11 lat jego działalności zgłosiło się ponad 3 tysiące osób. Udzielana jest im pomoc psychoterapeutyczna, a katolikom – także wsparcie duchowe. Skutkiem udanej terapii jest wyjście z zachowań homoseksualnych w ok. 10% przypadków. Niektórzy uczestnicy grup wsparcia zakładają rodziny, stają się rodzicami. Stowarzyszenie – grupy wsparcia POMOC 2002 (www.pomoc2002.pl, 26-612 Radom, skr. poczt. 53) jest, według moich informacji, jednym z kilku (3-4)  ośrodków terapii dla homoseksualistów w Polsce. Ośrodki tego rodzaju spotykają się jednak z atakami mediów (Gazeta Wyborcza, TVN, programy red. Sekielskiego, Super Express itp.) i środowisk homo- i prohomoseksualnych. Borykają się też z problemami lokalowymi i finansowymi. Stowarzyszenie POMOC 2002 od czasu swego powstania 11 lat temu, nie otrzymało żadnej dotacji od instytucji państwowych ani samorządowych lub innych podmiotów udzielających wsparcia organizacjom pozarządowym, co ogranicza możliwość ich działania. Stowarzyszenie POMOC 2002 jest dyskryminowane przez instytucje publiczne; np. w trakcie starań o dotacje ze środków Unii Europejskiej przysyłano Stowarzyszeniu korespondencję z opóźnieniem, przekazywano nieaktualne formularze. Rejestrowano Stowarzyszenie nie 3 miesiące, a 2 lata. W związku z dyskutowanymi obecnie w Polsce projektami prawnego zinstytucjonalizowania związków homoseksualnych (w ramach projektów ustaw o „związkach partnerskich” lub o „wspólnym pożyciu”), które byłoby w istocie formą bezdusznej, państwowej akceptacji, formą ulegania słabościom, formą tworzenia udogodnień dla nienaturalnych relacji homoseksualnych, pogłębiających i utrwalających jedynie cierpienia i wewnętrzne nieuporządkowanie ludzi z problemem pociągu do osób tej samej płci - pytam Pana Ministra, jako lekarza:

1. Czy nie uważa Pan, iż działania Rządu, a zwłaszcza Premiera, zamiast usilnego popierania projektów ustaw przewidujących różne udogodnienia dla osób homoseksualnych, utrwalających w istocie cierpienia, zwłaszcza tych, którzy chcieliby powrotu do normalnego życia, winny pójść w kierunku wspierania działań umożliwiających osobom z problemem homoseksualizmu podjęcie właściwej terapii?

2. Czy państwowe jednostki służby zdrowia prowadzą jakieś konkretne formy pomocy i terapii dla osób homoseksualnych? Czy w ogóle zajmują się problemami tych osób? W jaki sposób? Kto i gdzie?

3. Czy Minister Zdrowia wspiera poprzez swe programy - pozapaństwowe inicjatywy pomagające homoseksualistom w wyjściu z ich problemów?

4. Jakie działania Minister Zdrowia podejmie by wspomóc istniejące grupy wsparcia dla wyjścia z homoseksualizmu, w sytuacji, gdy istnieje na tego typu działalność duże zapotrzebowanie?

5. Czy istnieją organizacyjne i finansowe możliwości pomocy organizacjom typu Stowarzyszenie POMOC 2002 w wykonywaniu ich działalności?

Proszę Pana Ministra o poważną i konkretną odpowiedź, uwzględniającą wyłącznie dobro i zdrowie osób z problemem homoseksualności, którzy pragną powrotu do normalnego życia. INBOX/ /LISTY

Prof.Stanisław Cebrat Mutacje po in vitro Z prof. Stanisławem Cebratem, kierownikiem Zakładu Genomiki Uniwersytetu Wrocławskiego, rozmawia Mariusz Bober
Rząd PO - PSL nie rezygnuje z przeforsowania w Sejmie ustawy o in vitro. Nie wiadomo jeszcze dokładnie, czy w wersji Jarosława Gowina, czy poseł Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Jak powinny wyglądać regulacje? - Dla mnie nie ma znaczenia, kto jest autorem projektu i do jakiej partii należy. Dyskusję nad jakimkolwiek projektem należy prowadzić w sposób merytoryczny, zastanowić się nad samym projektem, a w zasadzie jego przedmiotem, a nie przekonaniami jego autora. We Francji po wygranych wyborach prezydenckich przez Fran÷ois Hollande´a prawdopodobnie zostaną zliberalizowane przepisy w dziedzinie in vitro. Ale tam słychać głosy uczonych, że politycy powinni poznać prawdę o in vitro. A u nas - czy chcą? Przy ocenie zapłodnienia in vitro uciekamy się często do kryteriów natury moralnej, etycznej, a także religijnej, odwołując się do tego, czy ktoś wierzy, czy nie, i to właśnie staje się podstawą naszej oceny lub naszego stanowiska. Jeśli zaś spojrzymy na in vitro jak na biologiczny eksperyment wykonywany na człowieku, to powinniśmy być mu przeciwni przede wszystkim ze względu na właśnie biologiczne jego skutki. W moim przekonaniu, zapłodnienie in vitro powinno być zabronione z powodów biologicznych, nie mam więc powodów, aby popierać którykolwiek z proponowanych projektów.
Lewicowi samorządowcy z różnych miast Polski chcą na in vitro zbić kapitał polityczny, proponując finansowanie procedury przez samorządy. Jak Pan ocenia takie działania w sytuacji, gdy brakuje pieniędzy na utrzymywanie szpitali? - Chciałbym podkreślić, że in vitro nie powinno być rozpatrywane w kategoriach politycznych, choć w Polsce każda niemal dziedzina jest upolityczniona, nad czym bardzo boleję. U nas takiego zapłodnienia dokonuje się bez jakiejkolwiek analizy kosztów tego procederu i faktycznie ponosi je społeczeństwo. Ktoś powie, że to osoby decydujące się na nią płacą za jej przeprowadzenie. Ale koszty leczenia schorzeń powstałych na skutek lub po in vitro ponosi społeczeństwo. Profesor Janusz Gadzinowski [kierownik Katedry i Kliniki Neonatologii Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, wojewódzki konsultant ds. neonatologii w Wielkopolsce - red.] powiedział kiedyś wprost: Jeśli władze Polski decydują się na wprowadzenie in vitro, to muszą liczyć się ze zwiększeniem kosztów funkcjonowania oddziałów ginekologiczno-położniczych i neonatologicznych. Już samo przyjęcie porodu od kobiety po in vitro kosztuje trzykrotnie więcej niż po poczęciu naturalnym. Koszty te poniesie służba zdrowia. Patrząc na problem tych kosztów, należy się zastanowić, dlaczego są one wyższe. Jeżeli zwolennicy in vitro twierdzą, że ta procedura nie jest obciążona ryzykiem, to jak można wytłumaczyć ich wzrost po in vitro? Wniosek jest prosty - ciąże po in vitro są związane ze zwiększonym ryzykiem zaburzeń ich biologicznego przebiegu. To są tzw. ciąże wysokiego ryzyka, więc również ich koszty są wyższe. Po in vitro częściej rodzą się wcześniaki, dzieci z niską masą urodzeniową i kilkadziesiąt razy częściej zdarzają się (!) ciąże mnogie. Ale wraz z rozwojem dziecka, już po jego urodzeniu, te koszty mogą jeszcze szybciej rosnąć ze względu na zwiększone prawdopodobieństwo wystąpienia wad genetycznych. Gdy mówimy o tym, podnosi się krzyk zwolenników tej procedury. Ale to tylko pokazuje, jak funkcjonuje lobby popierające in vitro.
Chcą zakrzyczeć słabość swoich argumentów, bo chodzi o wielkie pieniądze? - Ogromne. A w przypadku legalizacji in vitro i jego umieszczenia na liście procedur refundowanych, tych pieniędzy będzie jeszcze więcej, bo będą napływały i z NFZ, i od klientów. Jest to trochę podobne do sytuacji firm farmaceutycznych, które walczą o umieszczenie swoich medykamentów na liście leków refundowanych.
Dlaczego placówki służby zdrowia nie reagują na plany wprowadzenia in vitro? - Już widoczny jest opór wśród pediatrów w Polsce, a myślę, że wkrótce będzie on jeszcze silniejszy. Mam nadzieję, że niebawem do grona przeciwników in vitro dołączą też firmy ubezpieczeniowe, gdy zorientują się, że muszą ponosić koszty leczenia poczętych w ten sposób dzieci z wadami wrodzonymi. Należy jednak zaznaczyć, że wiele defektów może się ujawnić dopiero w następnych pokoleniach, tego nawet firmy ubezpieczeniowe nie dostrzegą. Problemem jest również to, że procedura in vitro jest stosunkowo prosta i należy ją lokować bardziej po stronie biznesu, i to doraźnego biznesu, niż nauki czy medycyny. W nauce są dziedziny, które można by porównywać z technologiami in vitro, w których dyskusja toczy się bardzo rzetelnie. Przykładem są np. terapie genowe. Są one niezwykle trudne. Znany jest przypadek człowieka, którego poddano takiej terapii, choć mógłby żyć bez niej, tyle że odczuwając pewne dolegliwości. Po zastosowaniu tej terapii zmarł. Cały świat mówił wtedy o tym. Tymczasem w przypadku in vitro, które jest relatywnie prostą, choć ryzykowną procedurą, mamy zupełnie inną sytuację. W wyniku zastosowania tej metody urodziło się na świecie ok. 4 mln ludzi, i nie bardzo wiadomo, jaki jest ich status zdrowotny. A mogłoby się wydawać, że in vitro i terapia genetyczna to w gruncie rzeczy podobne procedury. Mało tego, in vitro nie różni się istotnie od metod wytwarzania organizmów modyfikowanych genetycznie (GMO). Wytwarzanie takich organizmów jest ściśle regulowane prawnie, in vitro - nie. W polskich przepisach znajduje się nawet sformułowanie, że jeżeli mówimy o GMO, to chodzi o organizmy "inne niż człowiek", to znaczy, że ktoś zauważył, iż nie ma tu istotnej różnicy.
W Polsce celowo ukrywa się informacje o skutkach stosowania zapłodnienia pozaustrojowego? - Powiedziałbym raczej, że celowo nie prowadzi się takich badań. Dotyczy to zresztą nie tylko Polski. Wydaje się czymś oczywistym, że powinno się śledzić rozwój wszystkich dzieci (można już powiedzieć - i dorosłych ludzi) urodzonych po in vitro. Mielibyśmy wtedy bardzo dobre, rzetelne statystyki dotyczące ich stanu zdrowia i statusu genetycznego. Tymczasem żeby dowiedzieć się czegoś na temat częstości występowania defektu po in vitro, należy zebrać grupę wszystkich chorych na daną chorobę i sprawdzić, kto z nich urodził się po in vitro. Takie badania statystyczne są bardzo niewiarygodne, ponieważ sposób poczęcia nie jest jawny.
Jakie ryzyko niesie rozpowszechnienie in vitro, jeśli chodzi o dalszy rozwój społeczeństwa? Czy nie pojawia się ryzyko kazirodztwa i jakie to może mieć konsekwencje? - Jeżeli ktoś twierdzi, że in vitro jest bezpieczną procedurą, niosącą ryzyko urodzenia dziecka z defektem genetycznym nie większym niż po naturalnym poczęciu, to po prostu kłamie. I nie trzeba odwoływać się tutaj do statystyk, do których można mieć bardzo krytyczny stosunek. Wystarczy rozważyć oczywiste prawa biologiczne. In vitro proponuje się między innymi w przypadkach, gdy mężczyzna produkuje bardzo mało plemników. Zresztą proponuje się wtedy bezpośrednie wstrzyknięcie plemnika do komórki jajowej. Pytanie: z jakiego powodu mężczyzna nie produkuje plemników? Odpowiedzi może być wiele. Pierwsza: ponieważ ma genetyczny defekt w chromosomie Y. Jeżeli dzięki in vitro urodzi mu się syn, to z całą pewnością będzie on bezpłodny. Druga możliwość: bo doszło do tak zwanej zrównoważonej aberracji chromosomowej w jego informacji genetycznej. Chociaż taki mężczyzna jest zupełnie zdrowy, to natura w takich przypadkach blokuje możliwość powstawania gamet (w tym przypadku plemników), żeby wyeliminować możliwość urodzenia dziecka z ciężkim defektem genetycznym. In vitro przełamuje tę barierę. Trzecia możliwość: mężczyzna cierpi na łagodną postać mukowiscydozy, blokującej rozwój nasieniowodów. Plemniki są produkowane, ale nie pojawiają się w ejakulacie. W tym przypadku każde jego dziecko będzie mieć w swoim genomie defektywny gen odpowiedzialny za mukowiscydozę. Jeżeli od matki uzyska drugi defektywny gen, to będzie ono cierpieć na tę chorobę, być może już w postaci śmiertelnej. W naszej populacji jedna matka na 25 jest właśnie nosicielką takiego defektu. Takich barier jest wiele, o wielu z nich prawdopodobnie nie mamy nawet pojęcia - in vitro je łamie, a skutki tego po prostu muszą się negatywnie odbić na strukturze genetycznej dzieci.
Problem możliwości kazirodztwa jest często podnoszony przez przeciwników in vitro, ale myślę, że jest on przerysowany.
Na świecie ujawniane są nowe informacje na temat skutków in vitro? - W USA wykonuje się tego rodzaju badania statystyczne na dość dużych grupach ludzi, zwykle jednak dotyczą one jedynie informacji na temat samego "sukcesu" urodzenia, a nie statusu zdrowotnego noworodka. Zasadniczo na świecie nie przeprowadza się pełnych, rzetelnych badań prospektywnych, a więc opartych na zbieraniu danych o życiu dzieci poczętych tą metodą od urodzenia po zgon. Mimo to znany jest już fakt, że więcej dzieci z defektami genetycznymi rodzi się po in vitro. Notuje się np. niemal 10-krotny wzrost zachorowań na retinoblastomę, czyli siatkówczaka (postać sporadyczną, która nie jest skutkiem odziedziczenia defektywnego genu od któregoś z rodziców). Jest to prawdopodobnie skutek mutacji z powodu zastosowania procedury in vitro. Tak duży wzrost częstości mutacji na dłuższą metę jest zabójczy dla populacji, która nie zniesie takiego "obciążenia" genetycznego.
W opublikowanej wraz z córką prof. Małgorzatą Cebrat książce pt. "Człowiek przejrzysty, czyli jego problemy z własną genetyką" ostrzega Pan też przed stosowaniem metod eugeniki przy in vitro poprzez dobieranie cech "zamawianego" dziecka... - Podczas tej procedury można wybierać zarodki i badać je przed implantacją, aby wybrać ten o cechach pożądanych przez rodziców. To jest niebezpieczne. Są dwa aspekty tego problemu. Po pierwsze, ludziom wydaje się, że wiedzą, jakie cechy dziecka trzeba wyeliminować. Tak samo uważali nasi przodkowie kilkaset lat temu. W okresie międzywojennym hasła eugeniki były często podnoszone, i to przez naukowców. Twierdzili oni, że wiedzą, co jest złe, i że należy to eliminować (na przykład chorych na gruźlicę lub epilepsję). Ale ocena wartości genów wcale nie jest taka jasna i oczywista. I tu jest drugi ważny aspekt. Zdarza się bowiem, że w pewnych naturalnych okolicznościach defekt genetyczny tylko jednego z dwóch alleli u danego człowieka może być korzystny dla niego i wręcz umożliwić mu przeżycie. Znamy wiele takich przypadków.
In vitro jest więc współczesną wersją mitu o panowaniu człowieka nad naturą, ujarzmienia własnego organizmu? - Jest narzędziem pozwalającym na wprowadzenie w życie różnych innych procedur eugenicznych, gdy tylko ktoś przekona daną osobę czy nawet całe społeczeństwo, że warto wyeliminować jakąś cechę organizmu, którą uzna się za defekt genetyczny albo która będzie po prostu niemodna. Rzeczywiście poprzez in vitro łatwiej to zrobić, nie wspominając o tym, że jest ono także furtką do klonowania człowieka. Jednak to jeszcze nie wszystkie problemy wywoływane przez in vitro...
Jakie jeszcze pociąga za sobą skutki? - Zakłóca mechanizm piętnowania rodzicielskiego (ang. Imprinting). Podczas procedury in vitro może zmienić się profil aktywności genów, tak że "nie pamiętają" pochodzenia - czy są od matki, czy od ojca. Te błędy zdarzają się po in vitro do 10 razy częściej niż po naturalnym poczęciu. Może to prowadzić do częstszego występowania wad rozwojowych, włącznie z powstawaniem nowotworów. Prócz tego mogą im towarzyszyć inne wady genetyczne wywołujące określone choroby. Fakt powstawania takich błędów znany jest biologom zajmującym się hodowaniem komórek macierzystych i uprzykrza im bardzo życie. Uprzykrza też życie w technologiach reprodukcji in vitro bydła i... myszy laboratoryjnych. Nie jest to więc coś nieznanego i byłoby dziwne, gdyby technologie in vitro u ludzi nie stykały się z tym problemem.
Zalegalizowanie zapłodnienia pozaustrojowego oznaczałoby otwarcie prawdziwej puszki Pandory?
- Tak może się stać, zwłaszcza że zachłanność firm z tej branży jest bardzo duża. Niedawno uczestniczyłem w konferencji naukowej, na której pewna badaczka z Australii zaprezentowała wyniki pozyskiwania komórek jajowych z... dzieci poddanych aborcji. Najdroższym elementem w in vitro jest bowiem komórka jajowa. U kobiety, która chce się poddać tej procedurze, trzeba ich produkcję indukować hormonalnie, co jest niebezpieczne dla zdrowia, ale można też je kupić za kilka tysięcy dolarów. W trakcie hodowania komórek jajowych w laboratorium prawdopodobieństwo zakłócenia mechanizmu piętnowania jest zupełnie nie do oszacowania. Gdy wyraziłem swoją wątpliwość, okazało się, że tego problemu w ogóle nie rozważano w czasie planowania i wykonywania badań. Proszę sobie wyobrazić, co mogłoby się stać, gdyby dyktator pokroju Hitlera dysponował takimi technologiami reprodukcji człowieka, łącznie z produkcją komórek jajowych? Wówczas potencjał technologiczny do tworzenia "rasy panów" byłby niemal nieograniczony.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120530&typ=my&id=my03.txt

Prof. Cebrat: In vitro to wielki biznes, a nie nauka Czy metoda in vitro jest bezpieczna dla dzieci poczętych w ten sposób? Czy państwo powinno ją refundować? Czy powinniśmy eksperymentować z genomem człowieka? Z prof. Stanisławem Cebratem, kierownikiem Zakładu Genomiki Uniwersytetu Wrocławskiego rozmawia o tym Maciej Sas Spodziewałem się, że będzie u Pana kolejka polityków, którzy chcą się dowiedzieć czegoś o in vitro. Tyle przecież ostatnio o tym mówią, więc taka wiedza powinna być im potrzebna... Tłumu nie widzę. Ktoś próbował się z Panem spotkać? Z polityków nie. Chociaż wiedza naukowa bez wątpienia przydałaby się im w tym przypadku. Jednak - jak pan zapewne zauważył - w dyskusji na temat in vitro w ogóle nie mówi się o meritum sprawy, a więc o jakichkolwiek zagrożeniach, jaki to problem, co może zrodzić stosowanie tej technologii.
Mnóstwo jest ideologii, emocji, a z wiedzą krucho w tych dyskusjach. Zawsze się mówi o problemach natury religijnej, politycznej, jeśli o społecznej to zwykle omija się zasadnicze problemy. Nikt nie mówi natomiast o tym, jakie wady genetyczne mogą mieć dzieci, które przyjdą na świat dzięki in vitro. I o tym, kto je będzie utrzymywał.
Przede wszystkim jednak proszę mi wyjaśnić wątpliwość - mówi się, że in vitro to metoda leczenia niepłodności... To wielki absurd. Porozmawiajmy o tym, jak wygląda samo in vitro, gdy mężczyzna jest niepłodny. Mężczyzna może być niepłodny z powodu braku wykształconych nasieniowodów lub ich niedrożności spowodowanej łagodną formy mukowiscydozy (na ogół to choroba śmiertelna). W tym przypadku mamy do czynienia z łagodną formą - mężczyzna nie ma wykształconych nasieniowodów, ale nie jest on sterylny. Produkuje plemniki, ale nie może doprowadzić do zapłodnienia w naturalny sposób. Plemniki można pobrać dzięki biopsji jąder i użyć ich do zapłodnienia komórki jajowej. I co - ten człowiek został wyleczony? Trudno to nazwać wyleczeniem, bo będzie miał dziecko, ale stan jego organizmu absolutnie nie poprawił się. Druga rzecz - jeśli w ten sposób uzyska się plemniki to każdy z nich niesie defekt z genem odpowiedzialnym za mukowiscydozę. Jeżeli matka jest nosicielką, to mamy 50 procent prawdopodobieństwa, że dziecko będzie mieć mukowiscydozę. I wtedy najprawdopodobniej cięższą, śmiertelną postać. Tego typu zabiegi są bardzo niebezpieczne, bo związane są z ryzykiem przeniesienia defektu genetycznego. Leczeniem można by nazwać udrożnienie jajowodów kobiety - bo leczymy w ten sposób stan jej niepłodności.
Zaintrygowało mnie to, o czym się nie mówi. Politycy krzyczą, że ludzie chcą mieć dzieci - zgodzić się na finansowanie tej procedury z kasy państwa, czy nie. Nie mówi się o blaskach i cieniach tej metody z punktu widzenia naukowego i ekonomicznego. A z tego, co Pan mówi, wynika, że nie wszystko tu jest tylko dobre. Jeśli się mówi o takiej metodzie, gdzie mamy parę bezpłodną, pierwsze pytanie, jakie należy zadać, brzmi: "Dlaczego oni są bezpłodni?" To znaczy, że jest naturalna bariera, która nie dopuszcza do zapłodnienia...
... czyli natura sama zabezpiecza się przed kłopotami? Natura hamuje rozwój gamet, czyli komórek jajowych i plemników, w takich przypadkach, gdy doszło do przestawienia fragmentu genomu z jednego miejsca w inne. Nazywa się to translokacją, czyli swego rodzaju mutacją. Wyobraźmy sobie, że nasz genom to dwa wydania jakiegoś dzieła - jedno dostaliśmy od matki, drugie - od ojca. Te wydania powinny być prawie identyczne. Ale jednak różnią się. Każde z nich ma trzy miliardy znaczków, którymi zapisana jest informacja genetyczna. Może się zdarzyć, że jedno wydawnictwo, przygotowując to dzieło, doszło do wniosku, że można zamienić miejscami jakieś opowiadania, że tak będzie lepiej, bardziej czytelnie. Takie dwa różne wydania spotkają się u jednego z rodziców. Jeśli teraz ten rodzic tworzy gametę, czyli komórkę rozrodczą, to tworzy swoje wydanie (z dwóch, które dostał od swoich rodziców) i przekazuje je swojemu dziecku. Tworzy nowe wydanie wybierając losowo tomy z wydań rodzicielskich. Jeżeli więc wziął V tom, a tam była ta historia, którą przeniesiono z tomu III, to w obu wydaniach może mieć tę samą historię powtórzoną dwa razy, czyli - trzymając się przykładu wydawnictwa - ma dwa razy ten sam rozdział. Nie ma za to historii, która była pierwotnie w V tomie. Coś się powtórzyło, a coś innego zgubiło. A prawdopodobieństwo tego jest bardzo duże. Jeżeli taka gameta zostanie użyta do spłodzenia nowego człowieka, będziemy mieli ciężki defekt genetyczny. Najprawdopodobniej w takim przypadku dziecko w ogóle się nie urodzi. I to jest najszczęśliwsze rozwiązanie. Natura przed produkcją gamet sprawdza, czy te dwa wydania pasują do siebie, czy nie ma istotnych przemieszczeń. Jeśli są - nic z tego nie będzie, produkcja gamet jest zablokowana.

Sam organizm eliminuje gamety z defektem? Ogranicza ich produkcję. Można jednak przełamać tę barierę, zrobić biopsję jąder, znaleźć plemnik i wstrzyknąć go do komórki jajowej, ryzykując przeniesienie ciężkiego defektu. Natura właśnie ogranicza takie przypadki.
Czyli czasami warto zaufać naturze. W tych przypadkach z całą pewnością. Natura zwykle nie tworzy organizmów, których prawdopodobieństwo dożycia wieku rozrodczego jest bardzo małe.
Pisząc w swojej książce o in vitro, zwraca Pan uwagę na rzeczy, o których wcześniej nie słyszałem i nie czytałem. Choćby o tym, że dzieci poczęte dzięki tej procedurze częściej niż inne są wcześniakami, co też rodzi inne konsekwencje. Przed tym ortodoksyjni zwolennicy in vitro nie są w stanie się obronić. Bardzo często, gdy o tym mówią, twierdzą, że defektów genetycznych nie jest więcej niż normalnie. Ale jeżeli rodzą się wcześniaki i dzieci z bardzo niską wagą urodzeniową, to od razu wiadomo, że te dzieci są obarczone większą skłonnością do rozmaitych defektów rozwojowych. Przede wszystkim za sprawą in vitro 27 razy częściej niż normalnie rodzą się bliźnięta! A one są obciążone częściej wadami rozwojowymi. Nie trzeba wykonywać specjalnych badań, żeby się o tym dowiedzieć. Zwolennicy in vitro od razu twierdzą, że bliźnięta poczęte tą metodą wcale nie mają częściej wad niż bliźnięta poczęte drogą naturalną. Nawet gdyby tak było, to rodzą się 27 razy częściej. Najgorsze jest coś innego - ukrywa się inne efekty korzystania z tej technologii.
Sugeruje Pan, że ktoś to robi celowo, świadomie? Myślę, że tak. Gdyby o wszystkim ludzi informować, zmniejszyłby się popyt na in vitro. A to olbrzymi biznes. Znakomitym przykładem jest siatkówczak (nowotwór dna oka). To choroba wywoływana przez defekt recesywny, to znaczy, że obydwa geny muszą być wadliwe, żeby pojawił się siatkówczak. W połowie przypadków pierwszy defekt jest dziedziczony od jednego z rodziców. Natomiast ta choroba pojawia się również wtedy, gdy gen uszkodzony pojawi się w trakcie produkcji gamety lub już po utworzeniu zygoty - w zarodku. Są takie błędy genetyczne, które sprzyjają temu, żeby doszło do tego, że ten drugi allel (jedna z wersji tego samego genu - przyp. red.) też będzie uszkodzony. Wtedy nowotwór pojawia się w jednej gałce ocznej, a nie w dwóch. Ten defekt zdarza się po in vitro częściej niż po poczęciu naturalnym. To jest najbardziej niebezpieczny efekt zapłodnienia in vitro, bo wskazuje na o wiele większą częstość mutacji.
Dlaczego tak się dzieje w przypadku dzieci poczętych za sprawą in vitro? Nie wiadomo. Ale znamienne jest to, w jaki sposób takie badania były publikowane. Pierwszy raz zostało to opublikowane przez Holendrów, to znaczy sprawdzili, jak to jest z częstością występowania siatkówczaka. A jak się to w ogóle sprawdza? Na zdrowy rozum powinno to wyglądać tak: mamy dzieci po in vitro i sprawdzamy, jak często u nich pojawia się siatkówczak. On się ujawnia do 5. roku życia. Ale nikt nie śledzi losów dzieci poczętych tą metodą. Badania prowadzi się inaczej. Holendrzy wzięli wszystkie dzieci z siatkówczakiem i sprawdzili, które urodziło się po in vitro. Tylko żeby się o tym dowiedzieć, to trzeba o to zapytać rodziców, a oni wcale nie muszą się przyznać... Okazało się, że te maluchy cierpią na siatkówczaka pięć razy częściej niż poczęte naturalnie. Oni to opublikowali, a jeszcze przy okazji kilku innych naukowców stwierdziło, że oni też zauważyli pojawianie się siatkówczaka po in vitro. Jakie były komentarze lekarzy? "No i co z tego? Jeden przypadek na trzy tysiące urodzeń to i tak jest mało" Dodajmy, że u dzieci poczętych tradycyjnie to jeden przypadek na 17 tysięcy urodzeń.
A jak się to ma do etyki lekarskiej? Gdy idę na operację, lekarz informuje mnie przecież o ryzyku. Tutaj tak się nie dzieje. Jeden z lekarzy powiedział, że nawet nie należy ludzi o tym informować, bo po co straszyć tym ludzi. "Przecież jak idą do łóżka, żeby począć dziecko, to też wiedzą, że jest pewne zagrożenie..." - przekonywał.
Ale wróćmy do siatkówczaka. Wszystkie przypadki po in vitro, jakie do tej pory stwierdzono, nie są wrodzone, przeniesione przez rodzica. One pojawiły się w trakcie procedury. Dzieci urodziły się z siatkówczakiem, mimo że żadne z rodziców nie nosiło defektu. Taki przypadek zdarza się raz na 30 tysięcy urodzeń. A tu stwierdza się go raz na trzy tysiące. Mamy więc do czynienia z nową mutacją. Gen odpowiedzialny za tę chorobę, to nie jest jakiś szczególny, wyjątkowy gen. To znaczy, że mutacje w innych genach też mogą się zdarzać 10 razy częściej! I jeżeli tak jest, to cała populacja jest zagrożona, nie tylko ludzie poczęci za sprawą in vitro. Dlatego, że te wadliwe geny muszą być kiedyś wyrzucone z puli genetycznej człowieka. Jak? Spotkają się w którejś z kolejnych generacji i zostaną wyeliminowane przez tak zwaną śmierć genetyczną. Drugi problem związany z siatkówczakiem - szacuje się, że urodziło się na świecie 4-5 milionów ludzi po in vitro. Wśród nich znalazłem w literaturze zaledwie kilkanaście przypadków siatkówczaka. Gdyby występował on tak samo często, jak w całej populacji, to powinno się obserwować około 300 przypadków. Gdzie więc są te przypadki? Nie są raportowane. Przede wszystkim nikt tego nie śledzi. Jeśli już ktoś się do tego niełatwego zadania zabierze, wychodzi mu, że do tej choroby dochodzi znacznie częściej niż normalnie. Takie wyniki, jak w Holandii, pojawiły się we Francji. Niestety, nigdzie poza materiałami z konferencji naukowej nie znalazłem ich...
Z tego, co Pan mówi, ludzie poczęci metodą in vitro są narażeni na więcej kłopotów ze zdrowiem. Nikt tego nie śledzi, nie mówi o tym? Dlaczego? Bo in vitro to nie nauka, to wielki biznes. Nauką nazwałbym terapię genową. Niekorzystnych danych się nie publikuje. W USA, chyba w stanie Minnesota, próbowano do książeczki zdrowia dziecka wprowadzić zapis o tym, jaka metodą zostało poczęte. Nie wiem, czy to się udało. Ale kliniki in vitro bronią się przed tym, twierdząc, że to ochrona dóbr osobistych. "Dlaczego ktoś ma wiedzieć, jak mnie poczęto?" - pada taki argument.
A czy są inne przypadłości, o których wiemy, że częściej dotyczą ludzi poczętych wskutek in vitro? Przecież brak tej wiedzy najbardziej uderza w człowieka tak poczętego i w jego bliskich. Gubią się ślady o tych dzieciach. W amerykańskich raportach dotyczących bezpośrednio efektów in vitro takich danych nie ma. Dlaczego? Albo kliniki używają różnych standardów do oceny, albo np. w przypadku in vitro kobieta zgłasza się do kliniki, a gdy dowie się, że jest w ciąży, znika. I klinika traci możliwość śledzenia losów człowieka poczętego drogą in vitro. A może należałoby zapisać w umowie, że trzeba wpisać w dokumentach, jak dziecko zostało poczęte, że należy pozwolić na kontrolowanie stanu zdrowia dziecka. Tylko, że wtedy mogłoby się okazać, że należy płacić podwyższone ubezpieczenie za to dziecko.
W przypadku tej metody poczęć nie tylko nie mówi się o jej kosztach bezpośrednich, ale i tych, które towarzyszą później człowiekowi tak poczętemu. O tym politycy milczą. Koszty in vitro nie są małe. Najdroższym elementem jest komórka jajowa, którą można kupić. Trzeba zapłacić kobiecie poddającej się zabiegom, które mogą stanowić poważny uszczerbek na jej zdrowiu. Dlatego w USA obowiązuje limit, ile razy kobieta może być dawczynią komórek jajowych. Taka kobieta jest poddawana intensywnej stymulacji hormonalnej, która wywołuje kilkanaście jajeczkowań w czasie jednego cyklu. W jednym ze szpitali australijskich wyliczono również, jakie są koszty przyjęcia kobiety do porodu. One nawet dla pojedynczego dziecka są trzy razy wyższe po in vitro niż po normalnym poczęciu. Natomiast poród bliźniaków, które jak wspomniałem rodzą się wskutek tej metody 27 razy częściej niż normalnie, kosztuje około 10 razy więcej.
Nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje? Przecież i tu, i tu rodzi się dziecko. Ale widać prawdopodobieństwo powikłań ciąży i rozwoju płodu jest znacznie wyższe niż w przypadku klasycznego poczęcia. To nie jest jednak problem tylko tych kosztów porodu. Należy postawić pytanie: "Dlaczego tak się dzieje?!" Odpowiedź jest znacząca, in vitro prowadzi do zaburzeń w biologii rozwoju.
Natura podnosi poprzeczkę? Nie, natura unika kłopotów. Przecież gdyby nie było opieki medycznej na takim poziomie, takiej trudnej ciąży też by nie było. Żeby takie dziecko mogło się urodzić, należy się liczyć z dodatkowymi kosztami. Zresztą, na to zwrócił uwagę poznański neonatolog, profesor Janusz Gadzinowski. Powiedział, że jeśli in vitro będzie refundowane, to trzeba też od razu zwiększyć nakłady na oddziały neonatologiczne i położnicze, bo to będzie kosztować znacznie więcej. W odpowiedzi usłyszał, że nie miał prawa się odzywać bez zezwolenia rektora. A on mówił o tym, bo interesują go koszty utrzymania oddziału. Ja nie jestem lekarzem, mnie interesuje coś innego - dlaczego to ma więcej kosztować?

Ale, jak czytałem, nawet wśród lekarzy in vitro budzi mieszane uczucia. Są metody, nawet w in vitro, których się nie poleca. Zdarza się, że komórka jajowa jest zapłodniona dwoma plemnikami. Taka zygota ginie. Natomiast kiedyś wyciągnięto jądro jednego plemnika i dziecko się urodziło. Ogłoszono, że to wielki sukces. Ale opinia o tym sukcesie była dość wstrzemięźliwa. Pewien uznany ginekolog-położnik, zajmujący się in vitro, pisał o bezpośrednim wstrzykiwaniu plemników do komórek jajowych: "gdy już opracowali tak dobrą metodę, jak na ironię dowiedzieli się, skąd się biorą te defekty". Miał na myśli poznanie faktów wskazujących na to, że technika ta może przenosić defekty na następne pokolenia. Paradoksalnie w USA więcej niż połowa zabiegów in vitro odbywa się właśnie przez bezpośrednie wstrzyknięcie plemnika do komórki jajowej.

Dzięki temu klinika będzie miała nowych klientów... W niektórych przypadkach tak się dzieje. Jeśli ojciec ma defekt genów w chromosomie Y, odpowiedzialnych za produkcję plemników i będzie miał syna dzięki in vitro, to na pewno przekaże mu swoja wadę. Przyjrzyjmy się parom, które zgłaszają się do kliniki i są oceniane jako bezpłodne. Niech pan pomyśli - 1/3 to pary, w których oboje są niepłodni, 1/3 z powodu niepłodnego mężczyzny, 1/3 z powodu niepłodnej kobiety. Po drobnym wysiłku intelektualnym wychodzi, że niepłodna kobieta trafia na niepłodnego mężczyznę z prawdopodobieństwem 50 procent. Gdyby tak było rzeczywiście, to dzięki in vitro w 4-5 generacji nie byłoby już płodnych mężczyzn. Oczywiście absurdem jest to, że połowa mężczyzn jest bezpłodna, tylko dlaczego dane podawane przez kliniki rozrodu są tak absurdalne?
Sugeruje Pan, że to nieprawdziwe dane? Oczywiście, że tak. Dlaczego? Bo gdy mężczyzna jest bezpłodny, wybiera się zapłodnienie przez bezpośrednie wstrzykiwanie plemników (w odróżnieniu od standardowej w tym przypadku metody polegającej na zanurzeniu komórki jajowej w zawiesinie plemników). Ta metoda jest droższa. Jest jeszcze jedna ciekawa sprawa związana z in vitro - w niektórych krajach ogranicza się możliwość ingerencji, np. nie wolno wykonywać badań preimplantacyjnych zarodków, jeśli nie ma do tego wskazań genetycznych. Co prawda jest do tego taka furtka, że zawsze można znaleźć wskazanie, ale pojawienie się tego zapisu już jest pewnym sygnałem.
Co znaczy "preimplantacyjnych"? To znaczy jeszcze przed wprowadzeniem zarodka do macicy. Na przykład gdybyśmy chcieli sprawdzić, czy z zarodka urodzi się blondynka, czy brunetka i od tego uzależniali decyzję o jego wprowadzeniu do macicy. W czasie pewnej serii badań prenatalnych, na nosicielstwo śmiertelnej choroby, jaką jest pląsawica Huntingtona sprawdzano płeć płodu. Jest to bardzo łatwe; jest chromosom Y - będzie chłopiec, nie ma - dziewczynka. Oczywiście rodzice chcieli wiedzieć już w pierwszych tygodniach po poczęciu, czy to chłopiec, czy dziewczynka. I okazało się, że dochodziło do aborcji, bo dziecko było nie takiej płci, jaką sobie życzyli chociaż dziecko nie było obarczone defektem Huntingtona. Teraz zaleca się, żeby informacji o płci nie udzielać w I trymestrze, gdy aborcja jest dozwolona, prosta.
W niektórych społecznościach wielu jest bogatych ludzi, którzy nie mieliby chyba oporów, żeby płacić i dowiedzieć się? Np. w Chinach czy w Indiach, gdzie chłopiec jest cenniejszym dzieckiem niż dziewczynka. Ależ wiadomo, że to jest wykorzystywane. W Chinach mamy 100 milionów więcej mężczyzn niż kobiet. Można sobie wyobrazić, że ta metoda jest tam wykorzystywana.
Przychodzi do kliniki bogaty człowiek i mówi, że chce mieć ładnego, zdrowego syna... … i nie miałby z uzyskaniem obietnicy rozwiązania jego problemu (gorzej z samym wykonaniem). Z taką selekcją zarodków nie ma kłopotu, a nawet w pewnych przypadkach jest zalecana. Jeżeli matka jest nosicielką genu odpowiedzialnego za hemofilię, a urodzi się syn, to jest 50 procent prawdopodobieństwa, że będzie hemofilikiem. Dlatego sprawdza się płeć - jeśli syn, czeka go aborcja, choć jest 50 procent szans, że będzie zdrowy. Rodzą się więc tylko córki, bo one mogą być jedynie nosicielkami genu, ale nie chorują.
Wyobraźmy sobie, że trafia do Pana zasmucona para i pyta, czy powinna skorzystać z in vitro. Co by Pan doradził? Żeby tego nie robili. Z punktu widzenia biologicznego in vitro powinno być zabronione.
Teraz i Pan, i ja zostaniemy okrzyknięci ciemnogrodzianami, talibami pisowskimi itd. To bez sensu - nie chcę być kojarzony z jakąkolwiek partią. To nie jest problem polityczny, czy religijny, a tylko biologiczny! Ta metoda niesie tak wielkie ryzyko, że nie powinna być stosowana, ba, moim zdaniem trzeba zabronić jej stosowania! Kiedyś myślałem tak: "Skoro ktoś chce mieć dziecko, a to zrozumiałe, bo to chyba największa instynktowna dążność człowieka, i chce ponieść ryzyko, niech za to zapłaci - i za procedurę, i za ubezpieczenie dziecka". Tylko że jak wyliczyłem po badaniach z siatkówczakiem, że mamy do czynienia prawdopodobnie z wielokrotnie częstszymi mutacjami w genomie po in vitro, to będą to efekty, które przeniosą się na kolejne generacje. Żadna firma ubezpieczeniowa nie jest w stanie tego wyliczyć. Dlatego uważam, że to powinno być zabronione. Bo to się nam odbije czkawką w kolejnych generacjach. Pamiętajmy, że mutacje z jednej strony generują coś nowego, ale z drugiej - nie może ich być za dużo, bo są ryzykowne. Ich nadmiar zabierałyby do grobu nawet te korzystne. Populacja cały czas balansuje na granicy dopuszczalności. Nasze komputerowe symulacje ewolucji populacji wskazują, że zwiększenie częstości mutacji może zabić populację, nawet jeżeli te nowe mutacje będą wprowadzane jedynie przez małą część populacji.
Ale muszę zapytać o coś jeszcze bardziej niepokojącego. Kilka tygodni temu media doniosły, że w Stanach Zjednoczonych urodziło się już około 30 dzieci poczętych wskutek manipulacji genetycznych. Takich dzieci jest około 30 w USA. Teoretycznie to jest możliwe, chociaż bardzo ryzykowne. Jest memorandum na takie techniki w przypadku terapii genowych - bo to się z tym wiąże - nie wolno prowadzić terapii w sposób ingerujący w linie komórek rozrodczych. Nie można więc ingerować w genom dziecka, sięgać metodami służącymi do naprawy genów w linii komórek rozrodczych. To jest ryzykowne - można raczej popsuć, niż naprawić. Najlepiej wiedzą o tym ci, którzy pracowali nad transgenicznymi myszami. Trzeba być bardzo sprawnym, żeby eksperyment się udał. Poza tym zwykle tymi technikami rodzi się biedna mysz, czyli niepełnosprawna, bo czegoś jej brakuje albo czegoś może mieć za dużo, albo nie w tym miejscu, co trzeba. Ale każdy wie, że to majstersztyk - powołać do życia, a potem utrzymać przy życiu taką mysz. Natomiast próby robienia tego na ludziach są co najmniej tak samo ryzykowne. Tego się unika, to już jest drastyczna metoda eugeniczna, czyli próba ulepszania człowieka droga manipulacji genetycznych. Ulepszania za wszelką cenę. Bo to nie oznacza jedynie usunięcia genu z defektem, ale wprowadzenie również takiego, który uważamy, że jest lepszy.

Czyli chcemy wyprodukować stadko wysokich, niebieskookich, inteligentnych blondynów. Tak, ale prawdopodobieństwo popełnienia błędu przy takich manipulacjach genetycznych jest bardzo duże. Gen, jak już wspomniałem, można wbudować w inne miejsce niż pierwotnie. Ale czy to się utrzyma w kolejnych generacjach, czy okaże się, że wywołujemy poważny defekt genetyczny?
Czyli urodzi się wysoki blondyn, ale nie spłodzi kolejnych takich samych? Jego dzieci mogą mieć o wiele więcej defektów niż jego rodzice, którzy przekazali mu geny.
Przypadek z USA to otwarcie furtki do tego, by mieć "dziecko na zamówienie". Takie o określonych cechach. Jest znany przypadek, gdy dwie niesłyszące panie chciały mieć dziewczynkę - też niesłyszącą. No i zrobioną tak jak chciały. Czyli "zrób sobie dziecko, jakie chcesz..." No i teraz jeśli zezwalamy na in vitro, a o ile wiem, jeden z projektów pozwala na to ludziom, którzy nie są małżeństwem, to teoretycznie może to być para lesbijek. Robimy im dziecko z cechą, której sobie życzą.
Upodobania seksualne dziecka też można by sobie zamówić? Z tym nie jest tak prosto, bo jeszcze nie bardzo wiadomo, czym one są warunkowane. Czy to jest sprawa genów. Moim zdaniem to mało prawdopodobne, bo jeżeli to jest zawsze kilkanaście procent populacji, to jaki miałby być mechanizm genetycznego przenoszenia się na kolejną generację? Słucham tego, co Pan opowiada, i rysuje mi się dość ponury obraz. Czy niebawem, starając się o pracę, będziemy musieli np. pokazać badania genomu zamiast CV. Rzeczywiście, jesteśmy u progu tego. Skoro wiemy, jakie człowiek ma predyspozycje genetyczne, kalkulujemy mu od razu odpowiednio wyższe stawki ubezpieczenia, kształcimy go albo nie - no bo po co, skoro geny mówią, że on nie ma odpowiednich predyspozycji? Niech zajmie się prostą pracą fizyczną. Wysokie stanowiska są dla inteligentnych - takie selekcjonowanie ludzi niebawem będzie możliwe. Praktycznie rzecz biorąc, takie badania już zaczyna się robić. Bada się pewną cechę genetyczną i przypisuje się ją jakiemuś genowi czy grupie genów. To nieprawdopodobnie trudne i wymagające gigantycznych mocy obliczeniowych. Czasem o jakiejś cesze decyduje odpowiednia konfiguracja kilkudziesięciu, a nawet kilkuset genów! To bardzo wymagające badania, ale jesteśmy blisko osiągnięcia takich możliwości.
Skoro tak, to zawczasu można by się dowiedzieć, kto ma predyspozycje, by stać się zabójcą, i odpowiednio go wyizolować. Takie wizje pojawiały się w filmach. Tyle że jest dużo problemów, które wiążą się z takimi badaniami, m.in. predyspozycje do agresywnych zachowań. Jeżeli stwierdzimy, że istnieje układ genów, który oznacza takie predyspozycje, to co zrobić? Wyobraźmy sobie, że ktoś popełnił przestępstwo i trzeba go osądzić. Ale on ma właśnie strukturę genetyczną predysponującą go do tego. To co zrobić? Traktować go łagodniej, bo jest chory? Część ludzi mówi, że tak należy postąpić. Ale chwilkę - jak my się zachowujemy w tej chwili? Jeśli ktoś ma takie skłonności, to jest skłonny do recydywy, a przecież to obecnie oznacza zaostrzenie kary. Ale posuńmy sprawę do absurdu - czy agresja może być genetycznie warunkowana? Pewnie, że tak! Nie są potrzebne żadne ekstrabadania. Wystarczy pójść sprawdzić, kto siedzi w celach za najcięższe przestępstwa. Kto? Osobniki z chromosomem Y, czyli mężczyźni! O wiele częściej niż kobiety. A czy inaczej traktujemy kobiety i mężczyzn, osądzając ich czyny? Chyba sąd bierze to pod uwagę.
Przy Pańskiej wiedzy genetycznej, która - mówiąc delikatnie - jest ponadprzeciętna, są rzeczy związane z genetyką, których Pan się boi szczególnie? Boję się dyskryminacji. Podobno z historii nikt się dotąd niczego nie nauczył. Przyjrzyjmy się ruchom eugenicznym, a więc "szukajmy metody, która ulepszy ludzi". Zaczęło się to wieki temu, ale 150 lat temu zostało ubrane w naukowe łaszki. Zawsze grupa uczonych dostarczała argumentów, że "my już wiemy, jak to zrobić, jakie cechy są dobre". W okresie międzywojennym tak mówili nawet niektórzy nobliści. A później nadworny lekarz Hitlera powiedział w czasie procesu norymberskiego: "Przecież my nie robiliśmy niczego innego, niż powiedzieli Amerykanie. I zacytował lekarza Alexisa Carella, noblistę z fizjologii i medycyny, który był Francuzem, ale żył w USA. On też twierdził, że człowiek może wziąć losy ludzkości w swoje ręce i sprawić, że ta stanie się lepsza. On nawet mówił, co trzeba zrobić, żeby się pozbyć tych gorszych - komory gazowe były jego zdaniem całkiem dobrym rozwiązaniem, nie mówiąc o sterylizacji, której w Stanach Zjednoczonych w okresie międzywojennym poddano dziesiątki tysięcy ludzi. Żeby ulepszyć rasę. W Szwecji do 1976 roku sterylizowano ludzi, np. epileptyków.
A w Danii, idąc tym tropem, nie ma dzieci z zespołem Downa.. Bo one się tam nie rodzą, nie dopuszcza się do ich urodzenia. Ale to w ogóle ciekawy kraj, bo tam najczęściej przeprowadza się zabiegi in vitro. Za jej sprawą rodzi się 4-5 procent populacji. A średnio jest to 1-1,5 procenta.
Skąd taka różnica? To się stało tam modne. Jest świetnie reklamowane. "Mam piękny dom, luksusowe auto i bliźniaki poczęte dzięki in vitro..." jeśli tam spotkamy bliźniaki na ulicy, to jest to bardzo prawdopodobne, że to efekt in vitro. No bo skoro one wskutek użycia tej technologii rodzą się 27 razy częściej, a w Danii po in vitro rodzi się trzy razy więcej ludzi niż gdzie indziej, to wniosek jest prosty.
Czy Pana zdaniem gwałtowny rozwój nauki oznacza schyłek naszej cywilizacji? Jeżeli to będziemy eksperymentować na ludziach, to jest to realne zagrożenie. Cały czas ruchy eugeniczne cieszyły się poparciem naukowców. Potem następował upadek. I znowu mamy to samo - uczeni mówią, że wiedzą "jak to zrobić". Moim zdaniem wcale nie wiemy. Pokazują to ciekawe badania na myszach. Myszy są podobne do nas. Około dwa procent ich genomu koduje białka. Do niedawna sądziliśmy, że tylko te dwa procent jest ważne, a cała reszta to śmieci. Później zaczęliśmy zauważać, że to wcale nie śmieci... Teraz stwierdzono, że u myszy co najmniej 15 razy więcej DNA jest odpowiedzialne za pilnowanie tych dwóch procent, która kodują białka.
Będziemy kiedyś mieli taką wiedzę, żeby nie obawiać się tego, przed czym Pan przestrzega? Nie sądzę, żebyśmy byli gotowi do podjęcia takiego ryzyka przyjmując, że za 20-30 lat damy sobie radę z mutacjami, które sami naprodukujemy. Nie powinniśmy robić żadnych ruchów, które by nas zmuszały do manipulowania genomem człowieka.
To wszystko brzmi dość ponuro. Ale terapie genowe mogą przynieść ulgę ludziom. Może niezbyt wielu, ale mogą pomóc, to prawda. Założenia terapii genowych są jednak inne. One mają przynieść ulgę w cierpieniu. Terapii genowej nikt nie forsuje w przypadku grypy. Stosuje się ją tylko wtedy, gdy inaczej nie można człowieka wyleczyć. Uważa się, że ryzyko tej terapii jest wysokie i trudne do oszacowania. Dlatego przyjmuje się, że się jej nie stosuje, jeśli jest szansa, że człowiek przeżyje dzięki innej terapii. Był taki przypadek, gdy komisja etyczna nie zgodziła się na terapię genową. Uznano, że ten człowiek będzie żył, choć może mało komfortowo. Potem zmieniono zdanie i przeprowadzono terapię, ale człowiek zmarł. To był jeden przypadek. Na całym świecie wywołało to dyskusję na temat zasad etycznych stosowania takiej terapii. A in vitro? Nikt tego nie pilnuje, nie mówi o tym.
To ciekawe, zwłaszcza że codziennie niemal dostaję na dziennikarską pocztę wiadomości dotyczące szkodliwości GMO, czyli organizmów genetycznie modyfikowanych. O in vitro nic podobnego nie dostałem nigdy... Bo GMO jest pilnowane. Gdyby pan sięgnął do polskiej ustawy o GMO, tam jest taki zapis "za wyjątkiem człowieka". Czyli ktoś zauważył, że gdyby tego zapisu nie wprowadzić, to ludzie po in vitro zostaliby uznani za organizmy GMO. Dlatego że GMO to organizm, który nie może powstać drogą naturalną. A in vitro? Tak samo. Ale to, jak już wspominałem, wielki biznes. W USA wykonuje się rocznie ponad 100 tysięcy zabiegów. To są setki miliardów dolarów zysku.
A gdyby, tu popuśćmy wodze fantazji, jednak zgłosił się do Pana polityk, prosząc o podzielenie się wiedzą o in vitro, porozmawiałby Pan z nim? Oczywiście, i to bez względu na to, jaką partię by reprezentował. Uważam, że tę dyskusję trzeba całkiem oddzielić od polityki i religii. Katolicy nie akceptują metody in vitro z innych powodów, ale to nie wyklucza dyskusji merytorycznej. Bo w dyskusji merytorycznej nie ma sensownych argumentów politycznych, ani religijnych. Tu pojawia się jeden argument natury etycznej: odpowiedzialność. Z tego, co pamiętam, tę kategorię do etyki wprowadził Budda. Żeby postępować odpowiedzialnie, człowiek powinien wiedzieć, jakie będą konsekwencje tego, co robi. Jeśli nie ma się pewności, a jednak to coś się robi, to już nie można postępować odpowiedzialnie. A jeśli się jest pewnym, że się zaszkodzi, to już jest karygodne.
Historia in vitro Pierwsze udane eksperymenty związane z zapłodnieniem pozaustrojowym przeprowadzono w połowie lat 50. XX wieku na królikach. Pierwszy człowiek poczęty metoda in vitro przyszedł na świat w 1978 roku. Do tej pory urodziło się około 5 milionów ludzi poczętych w ten sposób.
Poczytaj o in vitro
Ci, którzy chcą dowiedzieć się więcej o meandrach badań nad genomem człowieka, powinni przeczytać książkę Stanisława Cebrata i Małgorzaty Cebrat pt. "Człowiek przejrzysty, czyli jego problemy z własną genetyka".

Polska już zapłaciła Amerykańskie środowiska żydowskie ponownie domagają się zwrotu mienia. Wartość roszczeń to minimum 60 mld dolarów Jeżeli jest coś pewnego na tym świecie oprócz śmierci i podatków, to chyba tylko to, że środowiska żydowskie zawsze już będą nękać Polskę o odszkodowania za mienie utracone podczas wojny i po jej zakończeniu. Najnowszy przykład mieliśmy kilkanaście dni temu, gdy Światowy Kongres Żydów, Światowa Organizacja Żydowska ds. Restytucji Mienia, a także specjalny doradca sekretarz stanu USA ds. problemów Holokaustu Stuart Eisenstat wyrazili głębokie rozczarowanie, smutek i żal z powodu zawieszenia prac nad ustawą reprywatyzacyjną. Do apelu o restytucję mienia przyłączył się naczelny rabin Polski Michael Schudrich, uznając, że odmowa zwrotu własności jest niemoralna. Do przedstawicieli środowisk żydowskich jakoś nie chce trafić to, że ich roszczenia są bezpodstawne, państwo polskie nie ma żadnych niezrealizowanych zobowiązań dotyczących zwrotu mienia, a reprywatyzacja trwa u nas od lat i doprowadziła już do zwrotu dziesiątków tysięcy majątków na drodze administracyjnej i sądowej. Pisaliśmy zresztą o tym już przed trzema laty („P nr 36/2008), gdy w rezolucji amerykańskiego Kongresu znalazły się takie oto sformułowania: „WZYWA SIĘ rząd Polski do NATYCHMIASTOWEGO uchwalenia sprawiedliwej i wyczerpującej ustawy (...). WZYWA SIĘ również do zapewnienia, aby ustawa o restytucji i rekompensatach ustanowiła niebiurokratyczny, prosty i przejrzysty proces, który zaowocowałby realnymi korzyściami...”.

Miliardy, których nie mamy Zdaniem strony żydowskiej, Polska ma zapłacić odszkodowania bądź zwrócić nieruchomości odebrane Żydom w czasie II wojny przez Niemców, które potem, jako mienie poniemieckie lub pozbawione właściciela, przeszły na własność naszego państwa. A także nieruchomości przejęte za czasów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej na mocy decyzji nacjonalizacyjnych. Wypłaty miałyby następować na podstawie „sprawiedliwej i wyczerpującej ustawy o restytucji”, a cały proces zwracania majątków musi być „niebiurokratyczny, prosty, przejrzysty i owocujący realnymi korzyściami”. Przedstawiciele Amerykańskiego Komitetu Żydów chcieliby także, aby wnioski o odszkodowanie do polskich władz można było składać w języku angielskim, w sposób możliwie uproszczony, bez konieczności przedkładania zbędnych dokumentów. Czyli najlepiej pewnie byłoby, gdyby wystarczyło zwykłe oświadczenie osoby zainteresowanej, że jej przodkowie posiadali taki a taki majątek w Polsce. Może się oczywiście okazać, że nie da się ustalić spadkobierców nieruchomości odebranych Żydom. Nie szkodzi. Wtedy, jak twierdzą organizacje żydowskie, majątki należy przekazać na fundacje mające się zajmować upamiętnieniem dziedzictwa żydowskiego. Wartość ewentualnych roszczeń dotyczących mienia żydowskiego jest różnie szacowana, najniższe podawane sumy to 60 mld dol. Polska oczywiście takiej kwoty nie ma i nigdy nie zbierze, ale może przecież odszkodowania wypłacać w ratach. Z tą humanitarną propozycją pośpieszył Stuart Eisenstat, który zapewnił, że doskonale rozumie problemy budżetowe Polski. Wcześniej o rozłożeniu wypłat mówił David Peleg, były ambasador Izraela w Polsce, obecnie dyrektor generalny Światowej Organizacji Żydowskiej ds. Restytucji Mienia: – Chodzi przecież o 3,5 miliona ludzi, ich własność musiała być warta bardzo dużo. Polska nie powinna się jednak obawiać, że to zbyt obciąży jej budżet – płatność można rozłożyć na raty. Jednak wypłata tych odszkodowań to nie tylko kwestia elementarnej sprawiedliwości. To także, jak twierdzi Eisenstat, działanie w najlepiej pojętym interesie naszego kraju – innymi słowy pomoc Polsce – bo obecnie istnieją wątpliwości związane z tytułami własności nieruchomości. Gdy zaś oddamy majątki potomkom dawnych właścicieli, te wątpliwości znikną, co dla Polski będzie bardzo dobre. Pan doradca jest też przekonany, że nasze problemy nie są tak poważne, by mogły utrudnić wypłatę odszkodowań. Świetnie bowiem radziliśmy sobie z kryzysem i – jak powiedział – dzięki dobrej polityce finansowej Polska jest w dużo lepszym położeniu fiskalnym niż wiele innych państw. Warto chyba dodać, że gdyby mimo wszystko brakowało nam pieniędzy, moglibyśmy zapewne liczyć na pożyczki w zagranicznych bankach.

Polska szczodrze zwróciła mienie komunalne Organizacje żydowskie już od połowy lat 90. próbują skłonić Polskę do uchwalenia przepisów reprywatyzacyjnych. Początkowo domagały się jednak przede wszystkim zwrotu majątków gmin żydowskich. W 1997 r. Sejm uchwalił ustawę o zwrocie mienia komunalnego, dzięki której polskie społeczności żydowskie odzyskały wiele obiektów publicznych. Zwrot nastąpił w bardzo szerokim zakresie, a formalności zostały maksymalnie zredukowane. Słusznie więc minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski stwierdził, że Polska szczodrze zwróciła mienie komunalne gminom żydowskim. Od tamtej chwili rósł nacisk organizacji żydowskich na zwrot majątków osób prywatnych. Światowy Kongres Żydów wzywał Polskę do pełnej restytucji mienia zagarniętego polskim Żydom w czasie wojny i po niej – i uznał, że odszkodowanie za utracone mienie musi być wyższe niż 15% (taką granicę przewidywał jeden z projektów ustawy reprywatyzacyjnej). Wiceprezes Kongresu Kalman Sultanik wskazywał, że 15% jest absolutnie nie do przyjęcia. Natomiast prezes Izrael Singer, zanim wyrzucono go ze Światowego Kongresu Żydów z powodu podejrzeń o defraudację funduszy na restytucję mienia żydowskiego, zdążył jeszcze zarzucić państwu polskiemu spekulowanie majątkami żydowskimi. „Żydowskie majątki, zagrabione lub przymusowo odsprzedane państwu za grosze, są sprzedawane przez rząd po cenach rynkowych”, stwierdzał. Jego następca, Ronald S. Lauder, zarzucał Polsce łamanie demokracji i udział w grabieży: „To musi się zmienić. Odbieranie prawa do zwrotu zagrabionego majątku lub do odpowiedniej rekompensaty jest pogwałceniem podstawowych zasad demokratycznych i dodatkowym upokorzeniem dla ofiar Holokaustu. Ludzie, którzy cudem przeżyli wojnę, aby się dowiedzieć, że wszystko, co posiadali, zostało im odebrane, m.in. przez państwo polskie, nie mogą dłużej czekać”. Podobne zarzuty stawiał Jehuda Evron, prezes Komitetu Odszkodowań za Holokaust, mówiąc: „Jest rzeczą odrażającą, że polski rząd przejmuje 80% wartości domów kilku tysięcy Żydów, którzy ocaleli z Holokaustu”. Również Światowa Organizacja Żydowska ds. Restytucji Mienia żądała od Polski pełnych odszkodowań według obecnej wartości przejętych majątków, wskazując, tak jak Stuart Eisenstat, że jesteśmy krajem w niezłej sytuacji ekonomicznej. Szewach Weiss, przyjaciel Polski, były ambasador Izraela w naszym kraju, dodawał: „Sprawa mienia pozostaje otwartą raną. Zwrot mienia publicznego nie wystarczy. Sprawa majątku ofiar Holokaustu kładzie się cieniem na teraźniejszości i powinniśmy zrobić wszystko, by uwolnić nasze stosunki od tego problemu”. Guy Billauer, dyrektor w Amerykańskim Komitecie Żydów, zarzucał zaś, że Polska postępuje nieuczciwie, chcąc najpierw zbilansować wszystkie roszczenia i dopiero potem określać, jaki ich odsetek będzie mogła oddać. Bo trzeba oddawać wszystko, co zabrano. Do działań organizacji żydowskich przyłączyła się też Polska Unia Właścicieli Nieruchomości, która ustami prezesa Mirosława Szyprowskiego stwierdziła, że rząd premiera Tuska ma ich w d... ale z organizacjami żydowskimi to już będzie rozmawiać. Wszystkie przedstawione tutaj działania są dosyć przewidywalne, pewną nowością jest jedynie udział w nich osoby kojarzonej w jakimś stopniu z rządem amerykańskim, choć pozbawionej znaczenia, bo Stuart Eisenstat jest tylko jednym z doradców pani sekretarz stanu. Dobrze zresztą to pokazuje dysproporcje w relacjach – po jednej stronie głos zabiera zaledwie doradca, a po drugiej premier i minister spraw zagranicznych, tłumaczący się ze wstrzymania prac nad ustawą reprywatyzacyjną. Inna sprawa, że premierowi należą się słowa uznania, bo odłożenie (miejmy nadzieję, że na zawsze) ustawowej reprywatyzacji to bodaj najsłuszniejsza decyzja jego kadencji.

Idźmy tą drogą Z prawnego punktu widzenia najważniejsze jest to, że Żydzi, którzy utracili majątki w Polsce podczas II wojny światowej, otrzymali już pełne zadośćuczynienie. Odszkodowanie za skutki Holokaustu zostało wypłacone – jak najbardziej słusznie – przez państwo niemieckie. Bo to przecież Niemcy napadły na Polskę, odebrały Żydom majątki, zorganizowały i przeprowadziły Zagładę. I za te krzywdy, za zabór żydowskiego mienia, należycie zapłaciły.
Na mocy traktatu z 1952 r. między Izraelem a NRF państwo niemieckie przekazało ok. 3,5 mld marek tytułem zadośćuczynienia. Ponadto udzielało Izraelowi corocznej pomocy gospodarczej i finansowej. Łączną wartość wszystkich świadczeń z Niemiec na rzecz Izraela i jego obywateli oszacowano na prawie 60 mld marek. O tym, że była to należyta zapłata i pełne zadośćuczynienie, świadczy fakt, iż środowiska żydowskie nie zgłaszają żadnych roszczeń wobec Niemiec, a z terminologii stosowanej w USA i Izraelu zniknęło już pojęcie „niemieckich obozów koncentracyjnych”. Roszczenia są natomiast kierowane pod adresem Polski. Ale wypłata odszkodowań za krzywdy wyrządzone przez kogoś innego niż my komuś, kto już raz odszkodowanie za to dostał, byłaby nieuzasadniona. A także krzywdząca własnych obywateli, bo Polska stałaby się przez to jednym z najbiedniejszych państw Europy. Nie można oczywiście zamykać oczu na zło, jakie w czasie wojny spotkało Żydów z polskich rąk. Były zbrodnie, grabieże, szmalcownictwo, bogacenie się na żydowskim nieszczęściu. Każdy taki przypadek wymaga gruntownego rozpatrzenia, ukarania winnych i wypłacenia odszkodowań pokrzywdzonym. Najlepiej, gdy zajmują się tym sądy lub urzędy administracji publicznej, orzekające o zwrocie mienia. I w taki właśnie sposób przebiega polska reprywatyzacja. Wypadałoby zawołać pod adresem naszego państwa: nie schodźcie z tej drogi! Bo jest to droga słuszna i skuteczna. Nie ma dokładnych statystyk, ale już w niemal 30 tys. przypadków dawni właściciele i ich potomkowie uzyskali korzystne dla siebie orzeczenia, a załatwianych jest prawie drugie tyle spraw. Każdy przypadek utraconego mienia jest odmienny. Rozmaicie układały się losy odebranych przez państwo nieruchomości, jedne trwały w gorszej kondycji, drugie odzyskiwały świetność dzięki jego dużym nakładom. Rozmaite były związane z nimi koszty i zyski, zdarzało się, że państwo przejmowało obiekty potężnie zadłużone przez dawnych właścicieli i obciążone hipotekami. I właśnie wyspecjalizowane organy sądowe oraz administracyjne są po to, by sprawy takie wnikliwie i prawidłowo rozstrzygać. Tylko w 2010 r. wypłacono prawie 150 mln zł byłym właścicielom z funduszu reprywatyzacyjnego. Dlatego wszyscy, niezależnie od narodowości, którzy chcą, by ich sprawy zostały sprawiedliwie załatwione, powinni starać się o zwrot majątków przed sądami i organami administracji. Chyba że nie chcą i mają nadzieję, że po ewentualnym przyjęciu ustawy reprywatyzacyjnej wyrwą od państwa polskiego coś, co im się nie należy.

Długie milczenie ministra Minister Sikorski przypomniał niedawno umowę odszkodowawczą (indemnizacyjną) zawartą w 1960 r. przez Polskę i USA. Na jej mocy Polska przekazała 40 mln dol. na „całkowite uregulowanie i zaspokojenie wszystkich roszczeń obywateli Stanów Zjednoczonych, zarówno osób fizycznych, jak prawnych, do Rządu Polskiego” z tytułu wszelkich decyzji o przejęciu mienia. Ta suma miała zostać rozdzielona „wedle uznania Rządu Stanów Zjednoczonych”. Dalej umowa stwierdza: „Po wejściu w życie tego układu Rząd Stanów Zjednoczonych nie będzie przedstawiał Rządowi Polskiemu ani nie będzie popierał roszczeń obywateli Stanów Zjednoczonych do Rządu Polskiego”. Warto tu zauważyć, że strona amerykańska cały czas bardzo dokładnie przestrzega litery tego układu, bo Stuart Eisenstat jest tylko doradcą, a nie członkiem rządu, a wyrażane przez niego „rozczarowanie” z powodu wstrzymania prac nad polską ustawą reprywatyzacyjną nie stanowi przecież popierania jakichkolwiek roszczeń. W umowie czytamy też: „Gdyby roszczenia takie zostały bezpośrednio przedłożone przez Obywateli Stanów Zjednoczonych Rządowi Polskiemu, Rząd Polski przekaże je Rządowi Stanów Zjednoczonych”. Z umowy tej jasno więc wynika, że wszelkie roszczenia obywateli USA o odszkodowanie za mienie utracone w Polsce mogą być kierowane tylko i wyłącznie do władz USA. Polska nie może wypłacać żadnych zadośćuczynień, bo stanowiłoby to złamanie obowiązującej umowy, której nie wypowiedziały ani strona polska, ani amerykańska. Gdyby zaś nasze władze chciały obywatelom amerykańskim jakieś odszkodowanie wypłacić, byłoby to narażaniem państwa polskiego na straty oraz łamaniem prawa, a inicjatorzy takich działań musieliby stanąć przed Trybunałem Stanu. Taki sam skutek miałoby uchwalenie ustawy reprywatyzacyjnej przewidującej odszkodowania dla obywateli amerykańskich. Dlatego należy ostrzec polski rząd i parlament, że przyjęcie rozwiązań prawnych zakładających wypłacenie takich zadośćuczynień będzie bezprawiem i działaniem na szkodę państwa. Niestety, trzeba w tym miejscu stwierdzić, że na szkodę państwa działał też minister Sikorski, który dopiero teraz powołał się na umowę polsko-amerykańską. Niezrozumiała zwłoka ministra spraw zagranicznych spowodowała, że przez ostatnie lata organizacje żydowskie kierowały pod adresem Polski zarzuty i oskarżenia, a z naszej strony nie było żadnej reakcji na te działania. Podobne umowy jak z USA Polska zawarła też z 13 innymi państwami zachodnimi. Minister Sikorski musiał wiedzieć o wszystkich tych układach, bo trzy lata temu oficjalnie powołał się na nie – trzeba to przyznać – rząd PiS z minister Anną Fotygą, kierującą wówczas resortem spraw zagranicznych.
Najnowsze nasilenie ataków propagandowych na Polskę zaczęło się po oświadczeniu Ministerstwa Skarbu, zamieszczonym 9 marca na stronie internetowej resortu, mówiącym, że ze względu na duże obciążenia finansowe projekt ustawy reprywatyzacyjnej nie może być kontynuowany. Nie było żadnych realnych powodów, by resort akurat teraz występował z takim komunikatem. Jak dowiedział się „Przegląd”, minister Aleksander Grad podjął decyzję o wydaniu oświadczenia tylko z powodu „licznych pytań dziennikarzy”. Najprawdopodobniej, więc obecne zwrócenie uwagi na reprywatyzację było zabiegiem socjotechnicznym rządu. W kampanii wyborczej ta kwestia na pewno byłaby podnoszona, wiadomo też, że większość Polaków jest przeciwna reprywatyzacji. Było również oczywiste, że po oświadczeniu Ministerstwa Skarbu organizacje żydowskie podniosą larum. Premier wolał więc sam wywołać temat – i zebrać punkty u wyborców, oświadczając, że bierze na siebie odpowiedzialność za wstrzymanie prac nad ustawą reprywatyzacyjną. Za co zresztą punkty jak najbardziej mu się należą.

Każdy przypadek jest inny Wspomniane umowy odszkodowawcze z państwami zachodnimi Polska zawierała w latach 1948-1970, wypłacając rekompensaty za majątki obywateli tych państw odebrane przez PRL. Rekompensaty objęły także byłych właścicieli pozbawionych po wojnie mienia w Polsce, którzy uzyskali obywatelstwo wspomnianych państw do chwili podpisania umów odszkodowawczych. Co z tego wynika? Przykładowo polski Żyd, któremu w czasie wojny Niemcy zabrali majątek, ale przeżył Holokaust i wyemigrował do Izraela, nie może się domagać odszkodowania od Polski, bo już zostało ono wypłacone Izraelowi przez RFN. Jeśli tej samej osobie majątek zabrałyby po wojnie władze PRL, to może ona żądać odszkodowania, bo Polska nie zawarła z Izraelem umowy odszkodowawczej – chyba że przed powstaniem Państwa Izrael w 1948 r. osoba ta uzyskała obywatelstwo innego państwa, z którym później Polska podpisała wspomnianą umowę. Palestyna była do 1948 r. mandatem brytyjskim, więc osoba taka mogła np. przed 1948 r. uzyskać obywatelstwo brytyjskie. A z Wielką Brytanią Polska zawarła w 1954 r. umowę odszkodowawczą, wykluczającą roszczenia wobec Polski ze strony osób, które przed tą datą stały się obywatelami brytyjskimi (i ze strony ich potomków). Nie zmienia to faktu, że z prawnego i moralnego punktu widzenia wątpliwe jest wyłączenie odpowiedzialności majątkowej strony polskiej za mienie żydowskie zabrane w czasie wojny przez Niemców, a potem przejęte przez Polaków. Było też wielu ludzi, którzy stracili w Polsce majątki i wyemigrowali, ale obywatelstwo innych państw uzyskali już po zawarciu umów odszkodowawczych z naszym krajem. Im i ich dzieciom prawo do zadośćuczynienia wciąż przysługuje. Jak widać, wszystko to jest dość skomplikowane. Każdy przypadek wymaga więc indywidualnego traktowania. Nie załatwi tego dobrze żadna umowa reprywatyzacyjna i dlatego jedynym sposobem na rzetelne i sprawiedliwe potraktowanie wszelkich roszczeń jest droga sądowa i postępowanie administracyjne przed polskimi urzędami.

Ciężar do uniesienia Umowy odszkodowawcze Polska podpisała z 12 krajami Europy Zachodniej oraz z Kanadą i USA (patrz tabelka). Osoby fizyczne i prawne z tych właśnie państw posiadały największe udziały w mieniu zagranicznym skonfiskowanym od 1944 r. przez PRL. Nie ma na tej liście Włoch, Hiszpanii i Finlandii (uznanych, w przypadku dwóch ostatnich państw niezbyt słusznie, za sojuszników III Rzeszy). Jest natomiast Austria, drugie po Niemczech państwo nazistowskie, z tym, że PRL nie wypłaciła odszkodowań za majątki w Polsce nabyte przez Austriaków od III Rzeszy ani za jakiekolwiek spółki austriackie na ziemi polskiej założone po 1 września 1939 r. Nie ma też powojennych krajów komunistycznych uznanych za „bratnie” ani państw, które bardzo mało utraciły w Polsce. Wartość odszkodowań przekazanych przez Polskę 14 państwom wyniosła, łącznie i w przeliczeniu, ponad 250 mln dol. Dziś odpowiada to kwocie 1,2 mld dol. Trzeba przyznać, że nie była ona wygórowana. Wspomniane sumy nie zostały jednak wzięte z sufitu, lecz wynegocjowane przez umawiające się strony. Odszkodowania za odebrane mienie wyliczano dość rzetelnie. Funkcjonowały wspólne zespoły ekspertów z obu stron, najpierw oceniano to, co zostało z majątku w porównaniu ze stanem przedwojennym, potem wyceniano składniki mienia, by ustalić wysokość należnych sum. Państwa zachodnie negocjujące te umowy brały pod uwagę, że Polski, kraju biednego i zrujnowanego, który od pierwszego dnia był w koalicji antyhitlerowskiej, nie stać na wysokie odszkodowania. Wiedziano, że mienie skonfiskowane przez PRL też ucierpiało w czasie wojny. Dlatego przyjęto realną wartość rekompensat, tak by Polska mogła unieść ich ciężar. Trzeba pamiętać o tym i dziś przy rozstrzyganiu wszelkich roszczeń reprywatyzacyjnych.

Czy Polska ma jeszcze jakiekolwiek zobowiązania reprywatyzacyjne wobec obywateli innych państw?

Jan Bogutyn, prezes Interrisk Towarzystwa Ubezpieczeń SA, b. wiceminister finansów Jako obywatel jestem zbulwersowany ostatnio podnoszonymi roszczeniami. Uważam, że nie powinniśmy mieć już żadnych zobowiązań, bo w świetle porozumień z okresu mojej pracy w Ministerstwie Finansów ten problem został uregulowany za czasów PRL. Jeszcze na początku lat 60. w sposób prawie idealny rząd polski wynegocjował rozliczenie za majątek, który został znacjonalizowany, a należał do obywateli innych krajów, w tym Amerykanów. Pamiętam pewnego adwokata, który przyjechał do ministerstwa w imieniu klienta z Nowego Jorku i właśnie jemu pokazaliśmy dokument poświadczający, że Polska rozliczyła się z USA w tej sprawie. Dokument ze strony amerykańskiej podpisał prezydent John F. Kennedy, a ze strony polskiej premier Józef Cyrankiewicz. Wynikało z niego, że Polska przekazała Amerykanom 40 mln dol. na pokrycie roszczeń obywateli amerykańskich. To porozumienie było ratyfikowane przez Kongres USA i polski Sejm. Rząd USA przejął tym samym wszelkie zobowiązania, jakie mogły jeszcze się pojawić ze strony jego obywateli. Adwokatowi, który nawet nie wiedział o tym porozumieniu, wskazałem właściwy adres składania roszczeń – Departament Stanu w Waszyngtonie. Dziwię się, że o tym nie pamiętają ani w USA, ani w Polsce, pewnie sprawiła to wymiana kadr w resortach, jednak dokumenty, choć zakurzone, powinny być dostępne. Czy porozumienia międzynarodowe podpisywane przez JFK są już nieważne? To, co obecnie czytam o wznawianych roszczeniach z zagranicy, wydaje mi się skandalem. Dlaczego mamy płacić dwa razy za coś, co już zostało zapłacone? Przecież byłaby to próba wyłudzenia nienależnego majątku, wręcz rozbój w biały dzień. Polska miała podpisane takie porozumienia z 14 państwami. Np. zobowiązania wobec obywateli szwajcarskich spłacaliśmy dostawami węgla, Stanom Zjednoczonym zapłaciliśmy żywą gotówką. Dziś, jeśli ktoś uważa, że jakiś majątek mu się należy, zawsze może indywidualnie wystąpić na drogę sądową. Musi też pamiętać, że ten majątek – prócz jego nominalnej wartości – był przez te wszystkie lata po nacjonalizacji utrzymywany, remontowany, płacono za niego podatki i to wszystko należałoby uwzględnić przy ewentualnej wycenie. W innych państwach, które przeszły podobną do Polski drogę, np. w Czechach, ten problem zupełnie nie występuje.

Prof. Kazimierz Łastawski, politologia, historia stosunków międzynarodowych Polska do końca sprawy nie załatwiła, ale już kilkakrotnie ją podejmowała. Teraz zostało to nagłośnione przesadnie. Środowiska żydowskie prowadzą kampanię, tworzą niekorzystny obraz, do czego przyczynia się także Jan Tomasz Gross, który wydał już kolejną książkę, i w ogóle jest nacisk, aby Polska płaciła odszkodowania. Niestety, do tej pory reprywatyzacja nie została zakończona. W czasach PRL traktowano Polskę jako państwo nie w pełni suwerenne, a dzisiaj, kiedy rzeczywiście można by rozwiązać tę kwestię, zwyczajnie nie ma pieniędzy. Niektórym udało się coś wyrwać, m.in. Kościołowi, niektórym obywatelom państw zachodnich, a także rodzimym organizacjom byłych właścicieli, np. na terenie Krakowa. Był już projekt częściowej reprywatyzacji, aby zapłacić ok. 20% odszkodowania, ale zawetował go prezydent Aleksander Kwaśniewski. Moim zdaniem, dzisiaj chyba nie da się już tego dokończyć, zbyt wiele jest tutaj zawiłości i zaszłości. Niektórzy adwokaci indywidualnie starają się coś odzyskać, licząc na jakiś procent od majątku, ale nasz kraj jest zbyt biedny, aby udało się to w 100%, a wcześniej nie było konsekwencji w rozwiązaniu tej kwestii. Jednym się udało, drudzy mieli mniej szczęścia, wielu spadkobierców zmarło. Trudno dziś wykazać uprawnienia do takiego majątku.

Prof. Ludmiła Dziewięcka-Bokun, prawo, ekonomia, nauki polityczne, polityka społeczna, rektor Dolnośląskiej Wyższej Szkoły Służb Publicznych „Asesor” we Wrocławiu Tę sprawę należało zakończyć już parę lat temu. Nie możemy przez całe pokolenia płacić za historyczne niesprawiedliwości, czasami sięgające nawet rozbiorów Polski. Inne państwa już to zrobiły, a my wciąż narażamy się na różne komentarze, polityczne i religijne konotacje. To powinno być dawno temu zamknięte, bo inaczej nasz majątek zostanie rozgrabiony, rozdany. Z punktu widzenia interesów Polski należałoby się chronić przed skutkami takich decyzji, które wywołują całe sekwencje zdarzeń. Trzeba myśleć perspektywicznie, a nie odsuwać sprawę na kolejne kadencje. Zastanowić się nad dalekosiężnymi skutkami. Władzę powinno obowiązywać strategiczne myślenie o przyszłości – do przodu, a nie do tyłu. Tymczasem my niepotrzebnie wikłamy się w takie sprawy politycznie i każda nowa ekipa chce pokazać swój stosunek do obywateli innych państw, którzy zgłaszają kolejne roszczenia. To trzeba załatwić raz, ostatecznie i kategorycznie, aby w przyszłości uniknąć nowych nieporozumień.

Jerzy Halberstadt, dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich Z całą pewnością w stosunku do obywateli wielu państw Polska ma takie zobowiązania, choć z niektórymi rządami zostały już zawarte umowy, które to regulują. Najwięcej jednak jest zobowiązań w stosunku do własnych obywateli i ich potomków, którym skonfiskowano majątki po wojnie, w Polsce komunistycznej. Nie można też wykluczyć obywateli innych krajów, których też to spotkało, a mają oni dokumenty poświadczające doznaną krzywdę. Trzeba też pamiętać, że owe konfiskaty były dokonywane z naruszeniem ówczesnego prawa polskiego, a także prawa międzynarodowego. Dla mnie przykre jest jednak to, że gdy pojawia się dyskusja na temat kolejnego zawieszenia przewidywanych działań reprywatyzacyjnych, które przecież byłyby dokonywane w ograniczonej skali i nie oznaczały zwrotu równowartości, lecz tylko częściową rekompensatę, to ogniskuje się ona wokół mienia polsko-żydowskiego. Tak jest również obecnie, gdy na temat kłopotów z reprywatyzacją wypowiedziały się środowiska amerykańskie. Mimo że w Polsce po 1989 r. dopuszczalne stały się indywidualne roszczenia i wiele takich spraw podjęto, nie rozstrzygnięto statusu większości tego mienia i ten zapoczątkowany proces powinna jednak uregulować ustawa reprywatyzacyjna. Jako dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich jestem z tą sprawą pośrednio związany, bo placówka ta powstaje w wyniku dotacji miasta Warszawy, ale także wielu poważnych darczyńców prywatnych i filantropów z USA, Wielkiej Brytanii itd., którzy wspierają ten projekt kulturalny. Ci zaś zaczynają mieć wątpliwości. W ostatnim czasie jedna z dużych dotacji na budowę naszego muzeum została wstrzymana. Dyskusja wokół reprywatyzacji wpływa także na ogólny klimat różnych negocjacji gospodarczych, planów inwestycji zagranicznych itp. Zdaję sobie sprawę, że to trudny problem. Jeden z projektów reprywatyzacji przewidywał np. przydzielenie na ten cel ok. 2 mld zł. To pokaźna kwota, ale mogłaby być rozłożona na wiele lat i dla państwa nie byłaby zabójcza. Not. BT

http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/polska-juz-zaplacila

11/03/2013 „Wolność jest stanem braku przymusu” - twierdził Fryderyk August von Hayek, w przeciwieństwie do współczesnych socjalistów, którzy uważają, że” niewola to wolność”. Tak jak to opisywał G. Orwell w swoim „Roku 1984”.. Żyjemy w czasach coraz większej niewoli- dzięki narzędziu- jakim jest demokracja, przy pomocy której można przegłosować wszystko.. Można nawet- przy pomocy demokracji większościowej- wygonić z człowieka duszę i pozbawić go elementarnej wolności przy akompaniamencie propagandy wmawiającej” obywatelom” każde głupstwo i to, że są wolnymi ludźmi… Na przykład ekologiczni naukowcy walczący o prawa zwierząt prowadzili przez trzynaście lat badania i wyszło im, że jedzenie szynek, mięsa, bekonów i parówek- uwaga!-… skraca życie(???) Niemożliwe? Bo ja akurat jadam te wszystkie smaczne rzeczy, bo przecież także dla grzeszników Pan Bóg stworzył rzeczy smaczne- i dożyłem 58 lat.. Chyba, że gdybym nie jadł wszystkich tych smakowitości to przeżyłbym co najmniej 120 lat. Tak jak ten ksiądz, który przeżył 123 lata a zapytany jak to zrobił, powiedział, że jak nadchodziła Wielkanoc, to prosił Pana Boga, że pozwolił mu dożyć do Bożego Narodzenia, a jak było Boże Narodzenie prosił, żeby pozwolił mu dożyć do Wielkiejnocy.. Tym sposobem wycyganił od Pana Boga 123 lata.. Przepraszam wszystkich Romów, którzy mogą poczuć się ocyganieni.. Popatrzcie Państwo.. Czy całość spraw nie idzie przypadkiem w stronę o której już kilkakrotnie pisałem? W kierunku odzwyczajenia nas – mięsożernych – od jedzenia mięsa zwierząt, które dla mięsożernych nie są braćmi- bo zwyczajnie nie mają duszy, wbrew temu co twierdzą niektórzy „ naukowcy”, że jednak dusze mają. Gdyby jednak miały – to Kościół Powszechny już dawno , wcześniej z ambon, a obecnie zza ołtarza, będącego stołem biesiadnym- informowałby wiernych, żeby nie zjadali zwierząt- jako swoich braci.. A jednak nie apelują.. I nie apelują, żeby wierni Kościoła Chrystusowego przechodzili na wegetarianizm i weganizm. Stawiam tezę: aktywiści naukowi i lewicowi , którzy propagują teorię, że zwierzęta mają duszę- sami duszy nie maja, tak jak żelazko babci. Ale chcieliby mieć. A skoro duszy nie mają, to można ich spokojnie zjeść- nie będzie to kanibalizm. Człowiek bez duszy nie jest człowiekiem- jest zwierzęciem. Niektórym smacznego! Nasi wrogowie nas nie zabijają- oni nas próbują zmieniać- zgodnie z zaleceniami G.. Orwella. Będą cierpliwie nas straszyć, robić” badania”, ogłaszać i wprowadzać w stan permanentnego strachu, żebyśmy ze strachu przestali jeść mięso.. I nie byli chodzącymi cmentarzami zwierząt.. Ich braci! Bo przecież nie normalnego człowieka, który swoich braci ma- przynajmniej w rodzinie. Ale wszyscy ludzie nie są swoimi braćmi w fartuszkach? Nawet pan redaktor Roman Czejarek z „ Czterech pór roku” Polskiego Radia Publicznego- jak najbardziej, a nie ideologicznego, stwierdził któregoś dnia, że „ludzie pierwotni nie jadali mięsa, ale rośliny”(???) Już nie pierwszy raz słyszę te koncepcję ekologiczną.. Oficerowie prowadzący nas ekologicznie skądś wiedzą co mają mówić i propagować.. Kiedy oni spotykają się z dowództwem, żeby ustalić co mają mówić w danej dziedzinie propagowania nienormalności? Rozumiem, że pierwotni ludzie, przy ognisku piekli kamienie i banany, zerwane z drzewa poznania dobra i zła. Albo tylko dobra- według współczesnych teologów laickich. Nie było owoców zła- tak jak nie ma ich dzisiaj. Zagryzali trawą, a do polowania na zwierzęta używali tańców wojennych. Trzeba będzie przerabiać całą literaturę, która do tej pory przedstawiała człowieka pierwotnego, jako polującego i mięsożernego Ale będzie miało roboty Ministerstwo Prawdy, które się powoła i zatrudni tysiące redaktorów zmieniających naszą historię i wprowadzających nowe prawdy. Te właściwe- na dziś. Bo w przyszłości mogą być inne. Kto panuje nad przeszłością, ten panuje nad teraźniejszością, a kto panuje nad teraźniejszością- ten panuje nad przyszłością Tak uważał patron mojego bloga- nieśmiertelny Orwell..Takich pierwotnych ludzi pokazuje pan redaktor Wojciech Cejrowski w swoich reportażach- ale to chyba nie ci.. Bo oni polują na zwierzęta- na małpy na przykład, z których potem robią zupę.. Małpa jest gotowana na gorąco razem ze swoimi wyłupionymi małpimi oczami. Tak jak żyła- wrzucana jest do wrzątku na zupę. Po ugotowaniu oczy ma, ale takie wytrzeszczone.. I bohaterstwem białego człowieka jest- jak twierdzi autor reportaży – żeby taką zupę zjeść. Gdy martwa małpa wpatruje się w białego człowieka i jest jakby żywa.. Gdzie w Amazonii podziali się obrońcy zwierząt? Wygląda na to, że boją się wejść do dżungli.. I wziąć za twarz mieszkańców Amazonii, odzwyczajając ich od jedzenia małp, a proponując im dietę wegetariańską albo wegańską.. Ale może w przyszłości zabrną do dżungli i wszystko tam pozamieniają, a pierwotnych Indian skierują na zasiłki socjalne? Wredne małpy…(!!!). , które na dają się ugotować.. Ciekawe, że propagatorzy nonsensów w ogóle nie zwracają uwagi na fakty.. Zgodnie z tezą Lenina, że im bardziej teoria nie zgadza się z praktyką- tym jeszcze gorzej dla praktyki. A lepiej dla teorii. Górą teoria! Wygłaszają tezy ideologiczne nie mające żadnego sensu naukowego.. Bo przecież milionom mięsożernych ludzi życie się wydłuża, a nie skraca.. Ale zrobili badania na 15 000 „naszych braciach” i wyszło im, że 10 000 umarło na raka, a tylko 5000 – na serce. Ciekawe ile kosztowały te badania -podatników europejskich.?. Długie trzynaście lat żmudnych badań, żeby udowodnić z góry przyjętą fałszywą tezę ideologiczną. Mięso szkodzi- już nie daje siły, tak jak w czasach naszych babć.. Mięso szkodzi! A trawa nie! Trawa szkodziła krowom, które były karmione zamiast niej, mączką krowią powstałą w wyniku przerobienia padłych krów – na mączkę. Krowy od tego zwariowały i powstała choroba szalonych krów w Europie gdzie wszystko socjaliści przewracają do góry nogami.. I do tego twierdzą, że idzie globalne ocieplenie, może i idzie i na Antarktydzie roztopią się lodowce. Może się i roztopią, jak socjaliści do końca opanują Antarktydę i wprowadzą ustrój, który wprowadzili w Europie. Gdyby go wprowadzili na Saharze- to już dawno by piachu zabrakło. Tak jak zabraknie lodu.. Ale póki co na Antarktydzie średnia temperatura wynosi -57 stopni Celsjusza, a najniższa -90, a było i -94,5- tak przynajmniej twierdzą ci co taka temperaturę zanotowali.. Może bili jakiś rekord do Księgi Guinessa? I potrzeba im była taka temperatura.., żeby przejść do historii.. Gdyby Antarktyda Zachodnia stopiła się z Antarktydą Wschodnią- poziom mórz podniósłby się o 73 metry..(???) Może i tak- ale czy się stopi? Ale gdyby.. NA razie temperatura ma się podnieść o 0,5- 1 stopień.. Przy temperaturze średniej -57 stopni lód nawet nie drgnie.. Bo co za różnica czy jest na zewnątrz -57- czy – 55? No właśnie…. Fakty, socjalistom ekologicznym nie przeszkadzają.. Liczy się ideologia straszenia ludzkości i wyciągania z niej pieniędzy- na badania i walkę z globalnym ociepleniem.. ”Wolność jest stanem braku przymusu”. Ale czy nie żyjemy czasami w stanie permanentnej niewoli mediów, które nas zniewalają? Trudno przy takiej propagandzie zachować myślenie.. Zresztą normalne myślenie może okazać się wkrótce- myślozbrodnią- jaku u Orwella. I to jest ten kierunek.. WJR

GWAŁT ZBIOROWY NA PODATNIKACH Ministerstwo Sprawiedliwości przygotowało projekt ustawy, zgodnie z którym obywatel „który wiedział lub miał uzasadnione podstawy do tego, aby przypuszczać”, że sąsiad dokonał lub dokona w przyszłości gwałtu, jest solidarnie odpowiedzialny za ten gwałt. „Za uzasadnione podstawy do tego, aby przypuszczać”, że sąsiad dokonał lub dokona w przyszłości gwałtu „uważa się szczególne okoliczności towarzyszące” jego zachowaniu lub „szczególne warunki” jego zachowania „w szczególności jeżeli” lubieżnie patrzył się na sąsiadkę.

Że co proszę? Że to jakaś bzdura? Rzeczywiście to prowokacja z mojej strony. W Ministerstwie Sprawiedliwości nie pracują jeszcze nad projektem takiej ustawy, ale za to w Ministerstwie Finansów pracują nad projektem podobnej. Ministerstwo skierowało właśnie, a właściwie: udało, że skierowało do konsultacji społecznych projekt zmiany ustawy o podatku od towarów i usług oraz ustawy ordynacja podatkowa. Konsultacje odbędą się w kręgu informatyków, którym udało się po odpowiednim zalogowaniu na stronę Rządowego Centrum Legislacji, dotrzeć do tego projektu, gdyż na stronie Ministerstwa Finansów jest od pewnego czasu Najlepszy Minister Finansów w Europie Wschodzącej, Któr Został Wicepremierem, a nie jakieś bzdurne projekty ustaw. Może się wstydzą swoich pomysłów? Ale chyba nie bo, o posiadanie jakieś ludzkich odruchów urzędników z Ministerstwa Finansów to bym jednak nie oskarżał bo mogliby ich za to wywalić z roboty Jako że wyznaczony termin „konsultacji” upływa dziś, a znajomemu informatykowi udało się do projektu dotrzeć, to spieszę poinformować, że w ustawie o podatku od towarów i usług ma się pojawić art. 105a zgodnie z którym „podatnik (…), na rzecz którego dokonano dostawy towarów (…) jest solidarnie odpowiedzialny wraz z podmiotem dokonującym tej dostawy za zaległości podatkowe wynikające z niewpłacenia na rachunek urzędu skarbowego w terminie podatku. Przepis ten stosuje się, „jeżeli w momencie dokonania dostawy towarów podatnik wiedział lub miał uzasadnione podstawy do tego, aby przypuszczać, że cała kwota podatku lub jej część, przypadająca na tę lub na wcześniejszą albo późniejszą dostawę towarów, nie została lub nie zostanie wpłacona na rachunek urzędu skarbowego.” „Za uzasadnione podstawy do tego, aby przypuszczać, że cała kwota podatku lub jej część, przypadająca na dokonaną na jego rzecz dostawę towarów lub na wcześniejszą albo późniejszą dostawę tych towarów, nie została lub nie zostanie wpłacona na rachunek urzędu skarbowego uważa się szczególne okoliczności towarzyszące tej dostawie towarów lub szczególne warunki na jakich została ona dokonana, w szczególności jeżeli cena za dostarczone podatnikowi towary była niższa od wartości rynkowej, z wyjątkiem gdy podatnik wykaże, że nie wiązały się one z niewypłaceniem podatku, przypadającego na dostawę tych towarów, na jakimkolwiek etapie ich obrotu” Ja rozumiem, że Najlepszy Minister Finansów w Europie Wschodzącej, Który Został Wicepremierem nie rozumie co tu jest napisane. Jakby rozumiał to by nie był ministrem czegokolwiek. Ale urzędnik, który mu to napisał pewinien rozumieć. Jak drogi podatniku będziesz tankował paliwo na jakiejś stacji benzynowej staniesz się solidarnie odpowiedzialny za nieodprowadzenie podatku VAT przez jej właściciela. Niech cię ręka Boska broni zatrzymać się na stacji, na której paliwo jest tańsze niż na sąsiedniej – bo to może być przesłanka uznania twojej odpowiedzialności za „niewpłacenie podatku na rachunek urzędu skarbowego.” A jak działasz w branży budowlanej, to już nie szukaj tańszych prętów po hurtowniach. Nie, nie! Teraz, jak kupisz pręt za tani, to ty zapłacisz VAT, jeśli sprzedający go „nie wpłaci na rachunek urzędu skarbowego”. Więc koniec rozglądania się gdzie jest taniej. Teraz trzeba rozglądać się, gdzie jest drożej i tam kupować. Zwłaszcza, że ORLEN i LOTOS odnotowują spadki sprzedaży na rynku krajowym, podobnie jak huty, które sprzedawały pręty stalowe na budowę stadionu z rozsuwanym dachem, który się nie zasuwa, na autostrady, albo na inne wielkie budowle socjalizmu, więc nie musiały martwić się o innych odbiorców i się nie martwiły. Teraz muszą się zacząć martwić, więc latają po ministrach, żeby sobie załatwić korzystne zmiany w przepisach, które spowodują, że odbiorcy będą się zwyczajnie bali kupować u niezależnych dostawców, pośród których tylko garstka to przestępcy. Wieść gminna niesie, że to sam Lakshmi Mittal w Davos nastraszył Pana Premiera Tuska, że pozwalnia ludzi z roboty bo mu przestępcy biznes psują. Przestępcy jak przestępcy – używają przedsiębiorstw jak chirurg skalpela – tylko w innym celu. Jeden nie po to, żeby zarobić, tylko żeby zabić. Inny nie po to, żeby zarobić, tylko żeby wyłudzić VAT. Ale przestępców rząd złapać nie umie, bo uciekają. Więc postanowił złapać niewinnych bo oni nie uciekają. Oczywiście nigdzie w prawie nie ma definicji „ceny rynkowej”. W ekonomi to taka cena, za którą ktoś chce kupić, a ktoś sprzedać. Na przykład cena oleju napędowego na stacji PKN ORLEN i LUKOIL znajdujących się naprzeciwko siebie w Warszawie przy Alei Prymasa Tysiąclecia potrafi różnić się kilkanaście groszy na litrze. To która jest „rynkowa”??? Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie w wyroku z dnia 5 lutego 2008 roku (III SA/Wa 1728/07) w sprawie dotyczącej cen transferowych między podmiotami powiązanymi stwierdził, że cena na poziomie rynkowym to taka, która nie różni się od warunków, które ustaliły między sobą niezależne podmioty. Ocena „rynkowości” może mieć dwojaki charakter: porównanie wewnętrzne (porównanie cen i warunków transakcji pomiędzy podmiotami powiązanymi z warunkami transakcji zawieranymi przez te podmioty z kontrahentami niepowiązanymi) lub porównanie zewnętrzne (porównanie warunków transakcji ustalonych przez inne niepowiązane podmioty w porównywalnych transakcjach). Czy tak samo, będzie i w przypadku cen rynkowych, o których mowa w art. 105 ustawy VAT? Na pewno nie. Więc jak? Wyjątkowo zgadzam się z Panem Profesorem Modzelewskim, który twierdzi, że „instytucja odpowiedzialności solidarnej podatnika przewidziana tym projektem jest patologicznym rozwiązaniem legislacyjnym”. Pan Profesor wie co mówi, bo sam taką odpowiedzialność już raz wprowadził rozporządzeniem Ministra Finansów z 21 grudnia 1995 roku w sprawie wykonania przepisów ustawy o podatku od towarów i usług oraz o podatku akcyzowym – słynny § 54 ust. 4 (Dz.U. Nr 154, poz. 797) z fatalnym skutkiem dla swoich przyszłych klientów. Uwolnić się od odpowiedzialności podatnik będzie mógł, jak wykaże, że to, iż cena była niższa od rynkowej nie wiązała się z „niewpłaceniem podatku, przypadającego na dostawę towarów, na jakimkolwiek etapie ich obrotu”. Tak jakby obywatel mógł się uwolnić od odpowiedzialności za gwałt popełniony przez sąsiada, pod warunkiem wykazania, że sąsiad gwałtu jednak nie popełnił. Gwiazdowski

Według prof. Wojciechowskiego Tusk jest złodziejem List Braci Rothschildów do bankierów z Nowego Yorku 1863 rok …...„Tylko mniejszość potrafi zrozumieć zasady działania tego systemu ( kredytowego ) Owa mniejszość to albo ludzie ogromnie zainteresowani płynącymi zeń korzyściami finansowymi ,albo ludzie( politycy ) uzależnieni od jałmużny, która system ów zapewnia. Ludzie z tych dwóch grup społecznych nigdy nam się nie przeciwstawią . Natomiast zdecydowana większość ludzi nie jest stanie zrozumieć i pojąć owej władzy i wyższości nad innymi , jaką daje kapitał wytworzony i pomnożony w tym systemie. Ludzie ci znoszą ucisk bez słowa skargi , bez cienia świadomości , bez żadnych podejrzeń wobec systemu , który przynosi szkodę im i ich interesom „ Song Hongbing „ Wojna o pieniądz „ ..”( więcej)
Tomasz Urbaś „Tusk drukuje kasę „ ….”Emisja złotego przez NBP jest tak olbrzymia, że bank centralny musiał w akcji gaśniczej ściągać nadmiar gotówki z banków komercyjnych, emitując bony pieniężne. Na koniec 2008 r. ich poziom wynosił 18 mld zł, a na koniec 2012 r. 100 mld zł. Co dostał Skarb Państwa, starano się ściągnąć z rynku, zasuszając środki w bankach dostępne dla konsumentów i przedsiębiorców. „... ”Gigantyczne wpłaty NBP do budżetu państwa, Jacek Rostowski na wyścigi emitujący polskie obligacje za granicą oraz inżynieria finansowa w „Polskich inwestycjach" mają wspólny mianownik. Rządowi brakuje pieniędzy i sięgnął po stare sprawdzone rozwiązanie – dodruk pieniądza. Mimo zakazu konstytucyjnego. Wynik również jest sprawdzony – wzrost cen. „.....”Tymczasem po cichu Jacek Rostowski znalazł jeszcze jedno źródło pieniądza dla budżetu – bankowe „drukarki". „....”Rząd premiera Tuska jest rekordzistą w dziedzinie zadłużania państwa. W 2010 r. deficyt budżetowy rządu i samorządów osiągnął rekordowe 7,9 proc. PKB. Gdy rząd zaciąga coraz więcej długów, pożyczający oczekują coraz większych odsetek. Do listopada 2012 r. odsetki płacone przez budżet państwa wyniosły 41 mld zł i znacznie przekroczyły wpływy z podatku dochodowego od osób prawnych (CIT). Finansom publicznym zagraża spirala zadłużenia i kryzys zadłużeniowy: zwiększenie długu skutkuje większymi odsetkami, większe odsetki to większy deficyt budżetowy, większy deficyt budżetowy to większy dług i tak w kółko, aż do krachu. „....” Uznani ekonomiści nie mieli również nic przeciwko temu, że rząd Donalda Tuska otrzymuje z NBP wpłatę z zysku stanowiącą aż 26 proc. osiągniętego deficytu budżetowego. I to mimo że zysk NBP oparty na zyskach kursowych ma charakter wyłącznie księgowy. Zależy od kursu walutowego przy kupnie i sprzedaży zagranicznych papierów skarbowych. Jego naliczenie i wypłata to forma emisji złotego. Najbardziej gorącego, nasilającego inflację złotego – wprost z banku centralnego. „...(źródło)
Profesor Wojciechowski „Za obecny dług zapłacą obywatele. Powiększanie długu publicznego staje się więc zamaskowaną formą kradzieży „....”Oznacza to, że zaciąganie pożyczek przez rządzących narusza przykazanie "nie kradnij!" i właściwie powinno być ścigane przez prawo „...”Następnie kradzieżą jest wywoływanie inflacji przez emisję pustego pieniądza i lewych papierów wartościowych, praktyka powszechna. „...”Cechy oszukańczej piramidy finansowej ma system emerytalny, w którym składkami ściągniętymi dziś spłaca się stare zobowiązania, a płacącym obiecuje, że kiedyś przyszły rząd coś im da „....(więcej )
„Polacy zarabiają coraz więcej , ale stać ich na coraz mniej „ „Twarde dane o nominalnych wynagrodzeniach i tłok w galeriach handlowych dowodzą, że się bogacimy. Ale to pozory. W 2012 r. przeciętne wynagrodzenia w przedsiębiorstwach wzrosły o 3,4 proc., ale w tym czasie żywność podrożała o 4,3 proc. – W rezultacie za przeciętną pensję można było kupić mniej artykułów spożywczych niż w poprzednich latach – mówi prof. Krystyna Świetlik z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej. „....(źródło )
II Komuna to państwo bandytyzmu podatkowego. Ale chciwość socjalistów jest nie do ugaszenia . Dług publiczny , inflacja jako metody politycznych złodziei okradania Polaków z ich pracy , oszczędności . System podatkowy i finansowy doprowadził miliony Polaków do nędzy . Nigdy w historii Polski w czasie pokoju i braku klęsk żywiołowych nie było tyle głodnych dzieci „Według danych przedstawionych przez Dom Badawczy Maison 8,5 procent dzieci w Polsce, czyli około 800 tysięcy jest niedożywionych „...(źródło)
Filon z Aleksandrii „"Ilekroć banda złodziei uchwyci w pewnym stopniu władzę, potrafią oni zagrabić całe państwa, nie obawiając się wcale represji prawa, ponieważ czują się silniejsi od prawa. Są to jednostki o skłonnościach oligarchicznych, spragnione tyranii i panowania, a dokonując potwornych kradzieży, osłaniają je dostojną nazwą majestatu legalnej władzy i rządu, które są w istocie dziełem rabunku „...(więcej )
Już do tysięcy lat nic się nie zmienia .Ilekroć banda złodziei uchwyci władzę tylekroć grabią ludzi podatkami , tylekroć dokonują potwornych kradzieży , a ich rządy to w istocie jeden wielki rabunek Profesor Wojciechowski jednoznacznie określił dług i dodruk pieniądza , czyli wywoływanie inflacji przez rząd jako złodziejstwo , jako formę kradzieży. Do czego tolerowanie socjalistycznych złodziei i bandytów u władzy prowadzi ? Pozwoliłem sobie zilustrować to tekstami i analizami Misesa , Reismana i Wellingsa . Wynika z nich jednoznacznie ,że Unia Europejska a z nią Polska , czy raczej okupująca ją II Komuna buduje hitlerowski gospodarczy ekonomiczny ustrój . Reisman pokazuje proces jak taki socjalistyczny ustrój przekształca się w dyktaturę totalitarną . Jako emocjonalna refleksję czym się kończą rządy socjalistów i lewicowych fanatyków przedstawiam przemówienie szefa rządzącej partii na jej kolejnym kongresie „George Reisman „ Dlaczego nazizm był socjalizmem , oraz dlaczego socjalizm był totalitaryzmem „ ….”Celem tego wystąpienia są dwie rzeczy. Po pierwsze, chcę pokazać, dlaczego nazistowskie Niemcy były państwem socjalistycznym, a nie kapitalistycznym. Po drugie, chcę pokazać, dlaczego socjalizm — rozumiany jako system gospodarczy opierający się na państwowej własności środków produkcji — pociąga za sobą dyktaturę totalitarną. „....|”Opisanie nazistowskich Niemiec jako państwa socjalistycznego było jednym z wielkich dokonań Ludwiga von Misesa. „...”Podstawą tezy, że nazistowskie Niemcy były państwem kapitalistycznym, był fakt, iż większość przemysłu pozostawała tam rzekomo w rękach prywatnych. Mises wykazał, że prywatna własność środków produkcji istniała jedynie z nazwy pod rządami nazistów. Rzeczywistym właścicielem środków produkcji był niemiecki rząd. Dlatego też to rząd, a nie nominalni właściciele, decydował o tym, co będzie wytwarzane, w jakiej ilości, w jaki sposób i komu będzie sprzedawane. Podobnie też ustalane były ceny oraz zarobki, a także wysokości dywidend, jakie mieli otrzymywać nominalni właściciele. Jak pokazał Mises, pozycja rzekomych właścicieli prywatnych była w zasadzie zredukowana do bycia rządowymi zarządcami.„.....”De facto państwowa własność środków produkcji — jak określał ją Mises — logicznie wynika z fundamentalnej zasady kolektywizmu przejętej przez nazistów. Stanowi ona, że dobro wspólne ma prymat nad dobrem prywatnym, zaś jednostka jest środkiem do osiągania celów państwa. Jeśli więc jednostka jest środkiem do osiągania celów państwa, to oczywiste jest, że jej własność także. Tak jak jednostka jest własnością państwa, tak to, co ona posiada, jest nią również. „.....”Taki był socjalizm zaprowadzony przez nazistów. Mises nazywał go socjalizmem na niemiecką lub nazistowską modłę. Odróżniał się on od bardziej oczywistego socjalizmu Sowietów, który Mises zwał socjalizmem na wzór rosyjski lub bolszewicki. „....(źródło )
Wellings ”W odróżnieniu od czasów tradycyjnego socjalizmu aktualny interwencjonizm państwowy jest ukryty pod zasłoną nominalnej własności prywatnej przedsiębiorstw. Jednakże firmy nie działają w warunkach wolności, tylko sztywnych ram regulacyjnych kierowanych przez polityków i urzędników. Mało tego, część dużych przedsiębiorstw egzystuje w ramach reguł gospodarczych, które można nazwać korporacyjnym socjalizmem, ponieważ rząd je ratuje, bo podobno są zbyt duże i ważne, by upaść. System ten niszczy konkurencję ze strony mniejszych firm i uczestników rynku. „....”Zasadniczo legislacja UE powoduje duże koszty i działa jako główny hamulcowy wzrostu gospodarczego. Doprowadziła ponadto do kryminalizacji wielu rodzajów działalności gospodarczej, ograniczając wolność. „....”Energia po żywności to kolejna potrzeba, którą zaspokajamy. Efektem jest rosnąca liczba gospodarstw domowych, których dotyka deficyt paliw. Potroiła się od 2003 r. Nazywamy to ubóstwem energetycznym, a oznacza to sytuację, kiedy gospodarstwo domowe wydaje więcej niż 10 proc. dochodu na wytworzenie energii i ciepła w domu „...(więcej )
Państwo lub instytucje Unii mają zatwierdzać szefów prywatnych firm (autentyczne!).”....”„Europa chce socjalizmu, monopolu państwa, sztucznego pełnego zatrudnienia, a w końcu kartek na wszystko „ tak pisze Dr Jarosław Mulewicz, były główny  negocjator Układu o Stowarzyszeniu Polski  z UE „....(więcej )
Leszek Pietrzak „Adolf Hitler doszedł do władzy w Republice Weimarskiej, stosując brutalny szantaż wobec przeciwników politycznych „..”Nie zawahał się posłużyć tymi metodami nawet wobec urzędującego prezydenta Paula von Hindenburga. Ale Hitler zachował przy tym demokratyczne pozory, dzięki czemu jeszcze dzisiaj dominuje pogląd, że władzę swoją zdobył w sposób legalny. „......”Ale najważniejsza runda walki o władzę dopiero nadchodziła. Hitler zamierzał za wszelka cenę zostać kanclerzem niemieckiej republiki. Miał za sobą poparcie przemysłowców i bankierów, którzy mieli dość wiecznych strajków i protestów w kraju. Za obietnice wzrostu produkcji przemysłowej i przestawienia jej na tory ekonomiki zbrojeniowej Hitler zyskał poparcie właścicieli hamburskich stoczni, szefów koncernów Flicka, Siemensa oraz bankiera Kurta von Schrödera. Dołączyli do nich wkrótce kolejni przemysłowcy i bankierzy. Kontakty z nimi ułatwiał Hitlerowi Hjalmar Schacht – były prezes Reichsbanku, dwa lata wcześniej odsunięty z tej funkcji za popieranie narodowych socjalistów. Schacht i Schröder byli inicjatorami memorandum skierowanego do prezydenta Hindenburga, w którym domagali się, aby ten powierzył funkcję niemieckiego kanclerza Hitlerowi. Tego rodzaju zabiegi wywierały presję na Hindenburga i jego polityczne zaplecze. „.....”Hitler zapragnął jeszcze większej władzy. Dążył do tego, nie licząc się absolutnie z niczym. 28 lutego 1933 r. nakazał podpalić Reichstag, aby mieć pretekst do zawieszenia konstytucyjnych praw Niemców. I tym razem, z powodu haków Hitlera, Hindenburg kontrasygnował hitlerowski dekret „O ochronie narodu i państwa" de facto zawieszający prawa obywatelskie (prawo do aresztowań bez kontroli sądu, do cenzury prasy i korespondencji, podsłuchów telefonicznych, zakaz zgromadzeń itd.). W marcu 1933 r. Hitler wymusił ponowne wybory parlamentarne, w czasie których, w atmosferze szantażu i wszechobecnej przemocy, narodowi socjaliści zdobyli 44 proc. głosów. 100 posłów opozycji trafiło do aresztu, a pozostali przeciwnicy polityczni zostali zastraszeni. W kadłubowym Reichstagu hitlerowcy bezkarnie uchwalili nadzwyczajne pełnomocnictwa dla swojego wodza, dzięki którym mógł objąć władzę dyktatorską. „.....(źródło)
Urbaś „ Ach, gdyby tak NBP kupił polskie obligacje państwowe w zamian za złotego... Wtedy hulaj dusza, piekła nie ma. Tylko ten cholerny art. 220 ust. 2 ustawy zasadniczej zakazujący finansowania przez bank centralny deficytu budżetowego polskiego rządu. A przecież amerykańska Rezerwa Federalna emituje dolara, skupując dług rządu Stanów Zjednoczonych. Z kolei NBP wobec zakazu konstytucyjnego lokuje środki za granicą w teoretycznie bezpieczne długi państwowe z obligacjami rządu Stanów Zjednoczonych na czele. Czarodziejom z Ministerstwa Finansów zaświtał pomysł. My (poprzez NBP) kupimy obligacje zagranicznych rządów (konstytucyjnie niezakazane), a wy, zagranica, kupcie obligacje polskiego rządu. W efekcie do rządu trafi pachnący złoty wprost z NBP w zamian za polskie obligacje skarbowe. „...”Zapłaciliśmy za to rosnącymi cenami. Metoda obejścia konstytucji spowodowała również tragedię w realnej gospodarce. Przedsiębiorstwa, zwłaszcza małe i średnie, oraz konsumenci stopniowo zostali pozbawieni finansowania (wypychanie). Nowy pieniądz zaczął wpływać do gospodarki przez beneficjentów budżetu, w tym zwłaszcza znajomych królika. Im żyło się lepiej. Inni popadali w tarapaty finansowe. W końcu pesymistyczne nastroje zaczęły dominować, w IV kwartale 2012 r. konsumpcja i inwestycje stanęły, dolce vita się  skończyło  i Polska stoi u progu recesji. „...(źródło )
Rudecka Kalinowska „Usunięcie Jacka Kurskiego – facet po ujawnieniu, że ma kochankę, znika. Wróble ćwierkają, że żona Ziobry , Patrycja Kotecka, osobiście po redakcjach jeździła z rewelacjami o życiu prywatnym Kurskiego. Sprawa o tyle dziwna, że Kurski ze swoją inteligencją wypraną z wszelkich hamulców moralnych, wydaje się w partii Ziobry niezbędny, wręcz konieczny, jako ten „zły policjant”. Ten, który nie tylko ściąga na siebie niechęć, ale jego diaboliczny cynizm może ślamazarnemu intelektualnie i nielotnemu zbieraczowi haków na innych, Ziobrze, podsuwać błyskotliwe rozwiązania i pomysły. Cymański, chociażby się zagadał na śmierć, do poziomu Kurskiego nie dorasta. „...(źródło)
Marek Mojsiewicz

Posłom rządzącej Platformy jednak rozum odbiera

1. Po opublikowaniu przed kilkunastoma dniami, wyników badań przeprowadzonych przez Polską Fundację Pomocy Dzieciom „Maciuś”, z których wynika, że rodzice blisko 800 tysięcy w Polsce, mają poważne problemy z zaspokojeniem ich elementarnych potrzeb bytowych czyli choćby wyżywieniem, prominentni posłowie Platformy pośpieszyli z komentarzami, które miały na celu oddalenie jakiejkolwiek odpowiedzialności tej partii za ten stan rzeczy. Pierwszy zaczął były marszałek, a obecnie przewodniczący sejmowej komisji obrony narodowej, poseł Stefan Niesiołowski. To on właśnie nawiązał do czasów swojej młodości i gry w piłkę z kolegami, kiedy to podczas przerw wyjadali szczaw z nasypów i wszystkie śliwki mirabelki. Dzisiaj nikt tego szczawiu ani śliwek mirabelek nie zbiera więc głodu jego zdaniem nie ma.

W sukurs Niesiołowskiemu poszła przewodnicząca sejmowej komisji administracji i cyfryzacji, posłanka Julia Pitera, twierdząc, że problem głodnych dzieci bierze się „z braku kultury jedzenia śniadań”. Nie dalej jak wczoraj do niedawna wiceminister gospodarki, a obecnie przewodniczący sejmowej komisji Skarbu Państwa Adam Szejnfeld, poszedł jeszcze dalej twierdząc, że niedożywienie dzieci wynika z faktu pijaństwa setek tysięcy ich rodziców, na co rządzący przecież nie mają żadnego wpływu.

2. Oprócz tych bulwersujących stwierdzeń, obowiązkowo także podważano wyniki badań tej Fundacji twierdząc, że zapewne były one zrobione nie reprezentatywną metodą, że gminy zwracają do budżetu państwa niewykorzystane pieniądze na dożywianie dzieci w szkołach, wreszcie, że tyle jest form pomocy w Polsce, że nie powinno być głodnych dzieci. Żadnemu z tych prominentnych posłów Platformy, nie przyszło nawet do głowy, żeby choćby powiedzieć, że rozległość zjawiska niedożywienia dzieci wymaga sprawdzenia, być może zwiększenia środków dla samorządów na dożywanie, a te biedniejsze wręcz zwolnienia z posiadania finansowego wkładu własnego do programów dożywiania współfinansowanych z budżetu państwa. Nie powiedzieli nawet pół zdania, że gdyby skala tego zjawiska się potwierdziła, to należy natychmiast oprócz dodatkowego wsparcia dla samorządów, zaangażować choćby organizacje pozarządowe na jeszcze większą niż do tej pory skalę w dożywianie dzieci.

3. A przecież rosnąca ostatnio skala biedy w Polsce, wynika nie tylko z badań takiej czy innej organizacji pozarządowej ale z oficjalnych badań GUS publikowanych corocznie w postaci stosownych raportów. Ten za 2011 rok (opublikowany w połowie 2012 roku), zwraca uwagę głównie dlatego, że po raz pierwszy od 2005 roku wzrosło w Polsce i to bardzo wyraźnie zagrożenie skrajnym ubóstwem (czyli poziomem poniżej którego następuje biologiczne wyniszczenie człowieka). Rozmiary tego ubóstwa bardzo wyraźnie malały od 2005 do 2008 roku (z 12,3% do 5,6%), przez kolejne kilka lat utrzymywały się na tym samym poziomie 5,6-5,7%, by w 2011 roku wzrosnąć o 1 pkt procentowy czyli o blisko 400 tysięcy. W ten sposób liczba ludzi żyjących poniżej granicy skrajnego ubóstwa wynosi obecnie blisko 2,6 mln. Jednoosobowe gospodarstwo domowe zaliczone do tej grupy dysponuje miesięcznie kwotą poniżej 495 zł, a gospodarstwo 4 – osobowe (dwoje dorosłych + dwoje dzieci), kwotą poniżej 1336 zł, co pokazuje, że tego rodzaju gospodarstw domowych nie jest stać nie tylko na pokrycie wszystkich kosztów związanych z mieszkaniem ale także nawet z zakupami żywności. Jeszcze bardziej dramatycznie wygląda sytuacja jeżeli chodzi o skrajną biedę sytuacja rodzin z dziećmi. W skrajnej biedzie, żyje blisko 15% rodzin z dwójką dzieci, blisko 28% rodzin z trójką dzieci i wreszcie blisko 50% rodzin z czwórką i większą liczbą dzieci. A więc według twardych danych GUS-u, głodnych dzieci w Polsce niestety przybywa i ten proces trwał także w roku 2012 (stosowny raport GUS ukaże się w czerwcu 2013 roku).Posłom Platformy jednak odbiera rozum jeżeli temu zaprzeczają.

Kuźmiuk

Święczkowski: Trzeba patrzeć na ten projekt Rozmowa z byłym szefa ABW Bogdanem Święczkowski, prokuratorem w stanie spoczynku. Stefczyk.info: W MON trwają prace nad organizacją Narodowego Centrum Kryptologii. Ma nim kierować Krzysztof Bondaryk, były szef ABW. NCK ma się zajmować kryptografią, wywiadem radiowym i elektronicznym. Czy taka inicjatywa w Polsce jest potrzebna? Bogdan Święczkowski: W Polsce potrzebne są instytucje zajmujące się wywiadem radiowym, kryptopolią, kryptografią i szyframi. Reformy rządu SLD, powstanie ABW doprowadziło do tego, że piony zajmujące się tymi obszarami zostały zlikwidowane w polskich służbach cywilnych. Dopiero w 2007 roku w Agencji powołano ponownie grupy zajmujące się tym obszarem. Kwestia radiowywiadu nie jest jednak ujęta w ustawie o ABW, to nie jest zadanie Agencji. Kontrwywiad radioelektroniczny w polskim systemie prawnym jest dedykowany Służbie Kontrwywiadu Wojskowego. Dziwi więc, że Narodowe Centrum Kryptografii ma powstać na styku ABW i MON. Takie ulokowanie projektu wydaje się błędne.
Dlaczego? Bowiem MON ma swoje służby podległe resortowi - SWW i SKW. To są formacje konkurencyjne wobec ABW. W mojej ocenie to nie jest więc dobry pomysł. Natomiast pomysłem fatalnym jest powierzanie stanowiska szefa NCK Krzysztofowi Bondarykowi. Przecież pamiętamy jego przeszłość, jego związki z wielkim biznesem, jego nagrodę, zainteresowanie CBA. Nie jest dobrą sytuacja, w której tworzeniem polskich szyfrów, polskich urządzeń dekodujących, ma się zajmować osoba, co do której lojalności wobec Rzeczypospolitej oraz apolityczności nie ma pewności. Sam pomysł jest ciekawy, inicjatywa jest cenna. Sam wzywałem polskich naukowców, by prowadzili badania związane z kryptografią i kryptologią. Należy zachęcić badaczy, by zajęli się tymi tematami. W latach 90. widać było upadek polskiej kryptologii i kryptografii. Obecnie przyda się odnowa.
Czy taka instytucja powinna się zajmować polskim internetem? Nie. Tego pomysłu w ogóle nie odnoszę do internetu. Nie wyobrażam sobie, by NCK zajmowało się internetem. Wydaję mi się, że w artykule na ten temat doszło do przekłamania. Nie sądzę, by sprawa internetu należała do tej instytucji. Radiokontrwywiad, wywiad radioelektroniczny, opracowywanie szyfrów, dekodowanie ich to bardzo ważna sprawa. Przez wiele lat jednak nie będąca w centrum zainteresowania służb.
Widząc opis tego projektu można mieć wątpliwości, czy nie zwiększy się jeszcze w Polsce skala inwigilacji obywateli? Czy nie mamy do czynienia z próbą budowy kolejnej służby specjalnej? Pamiętajmy, że gdyby była tworzona nowa służba trzeba byłoby uchwalić ustawę w tej sprawie. Musielibyśmy wtedy poznać zapisy ustawy, szczególne uprawnienia tej służby, jej strukturę i zadania. NCK jak rozumiem jest projektem badawczym, który nie może się przerodzić w żadną instytucję bez podstawy ustawowej. Jeśli taką instytucję władze będą chciały tworzyć, potrzebna jest ustawa. Należy się zastanowić i rozważyć stworzenie małej agencji zajmującej się nowymi technologiami. Rozwój techniki, rozwój łączności satelitarnej jest duży. Musimy więc nadążąć nad rozwojem techniki. Jeśli taka formacja miałaby powstać, trzeba ją powołać na mocy ustawy. Taką formacją, nie zajmującą się internetem, powinien kierować człowiek nieuwikłany w dziwne gry biznesowe i apolityczny. Jednak w Polsce dzieje się tak, że biznesmen zostaje szefem MSW, a wysoki polityk partii rządzącej był szefem ABW. Nie możemy niczego dobrego spodziewać się po obecnej władzy. Trzeba jej więc patrzeć na ręce. Jeśli rząd będzie chciał powołać nową służbę musi ją powołać na mocy ustawowej. Rozmawiał TK

Sadowski: Mamy problem systemowy Rozmowa z Andrzejem Sadowskim, ekspertem Centrum im. Adama Smitha. Stefczyk.info: W Modlinie trwa kolejny etap prac remontowych na tamtejszym lotnisku. Obecnie generalny wykonawca robót zapowiada, że w maju pas startowy będzie gotowy do użytku. Jak pan to ocenia? Andrzej Sadowski: Domyślam się, że ostateczną ocenę będzie można formułować dopiero po całościowym raporcie w tej sprawie. Jednak już obecnie można powiedzieć, że ta sytuacja pokazuje, iż instytucje, które strzegą naszego bezpieczeństwa, nie są obliczone na rozwiązywanie problemów. One są obliczone na trzymanie się procedur, które są niezwykle czasochłonne. Taką procedurę, jak naprawa pasa, w innych realiach można byłoby przeprowadzić szybko. Szybko można by stwierdzić, czy ona jest wykonana prawidłowo itd. Poza tym firmom, które budują lotnisko, powinno się opłacać pracować rzetelnie. Budowa wadliwa osłabia przecież ich reputację, osłabia pozycję na rynku, powoduje, że dane przedsiębiorstwo nie będzie miało dalszych kontraktów. Każdy wykonawca powinien wiedzieć, że działalność nieprofesjonalna może spowodować wypadnięcie z rynku. To powinno powodować, że wszyscy powinni się starać. Jednak tak się nie dzieje.
O czym świadczy fakt, że doszło do budowy lotniska, które kilka miesięcy później musiało zostać zamknięte? W mojej ocenie jest to kolejny przejaw problemów, które panują w polskim systemie politycznym. Istnieje niemożliwość wyegzekwowania obowiązków i zapisów umów w Polsce, nie ma możliwości szybkiego procedowania w sądach, nie ma możliwości skutecznego oprotestowania wadliwych działań na budowie. Mamy kontrolę, która jest podatna na korupcję, co powoduje, że tego typu inicjatywy są obarczone wielkim ryzykiem. To ryzyko wynika z niesprawnego systemu.
Jaki związek ma sąd z lotniskiem w Modlinie? Lotniska funkcjonują na całym świecie. Na całym świecie buduje się autostrady. W Polsce jednak nie funkcjonuje świeżo zbudowane lotnisko, nowe autostrady nie spełniają standardów. Nie mamy jednak do czynienia ze złymi warunkami pogodowymi, czy brakiem kadr. Te elementy można wykluczyć, ponieważ ci sami ludzie na Zachodzie budują autostrady i robią to profesjonalnie. W mojej ocenie mamy więc do czynienia z problemem systemowym. Przez te problemy wynik końcowy nie jest satysfakcjonujący. W mojej ocenie ten problem rozwiązałby sprawnie funkcjonujący wymiar sprawiedliwości, do którego można byłoby się odwołać i skutecznie egzekwować prawa oraz zapisy kontraktu, który mobilizowałby urzędników do rzetelnej pracy, nie blokowania procedur itd. To sprawa systemowa, nie można mówić, że Polacy tak mają, czy Polska tak musi mieć. Te blokady to skutek systemu zafundowanego nam przez polityków. Oni w czasie kampanii wyborczej zafundowali sobie 48-godzinny tryb orzekania w sądach, ale sądy jak nie działy tak nie działają. I nie widać, by władza próbowała w tej sprawie coś robić. Rząd nie próbuje sprawić, by wymiar sprawiedliwości nie blokował procesów inwestycyjnych. Zawsze może być sytuacja, że ktoś zawali. Sprawny wymiar sprawiedliwości sprawiłby, że sprawa zostanie rozwiązana.
Rozmawiał Nal

Wolski: Sytuacja skandaliczna Rozmowa z Marcinem Wolskim, satyrykiem i publicystą. Stefczyk.info: Na antenie TVP mieliśmy do czynienia z żenującą sytuacją. Kabaret Limo wystąpił ze skeczem, obrażając w sposób niedopuszczalny katolików i wiarę katolicką. Telewizja przepraszając wszystkich, którzy poczuli się obrażeni, sugeruje, że właśnie takiej rozrywki oczekują widzowie. To tłumaczenie zasadne?
Marcin Wolski: Nie. To jest zaprzeczenie działalności misyjnej. Skoro telewizja publiczna ma prowadzić misję, nie może się kierować gustami najgłupszego widza. To jest tak, jakby program nauczania tworzyli najgorzej wykształceni obywatele. To jest absurd. To postawienie całej sprawy na głowie. Sprawa jest niezwykle skandaliczna. Gdyby ta sytuacja miała miejsce w mediach komercyjnych byłoby to skandal. Skoro jednak sprawa miała miejsce w mediach publicznych to już woła o pomstę do nieba. Przecież TVP działa za pieniądze od obywateli, z kasy publicznej. Obowiązkiem telewizji jest ciągnięcie ludzi w górę, a nie obniżanie ich poziomu.
Trudno wyobrazić sobie podobne kpiny z innych religii, np. islamu czy żydów... Tak, bowiem występuje takie zjawisko, jak miara przyzwolenia. Mamy pewne zachowania, które one są ustalone. A skoro ustalenia takie łamie telewizja publiczna to znaczy, że jest przyzwolenie na takie zachowanie. Autorytet moralny bekający na publicznym przyjęciu jest o wiele bardziej niebezpieczny niż prostak robiący to samo. Tamten to bowiem wzór, ktoś do naśladowania. Tak samo dzieje się z naszym życiem publicznym, do którego wraca Urban ze swoim poplecznikiem Palikotem. Wzrosło społeczne przyzwolenie na takie postaci. Widok takich paskudztw nie spotykał się z żadną reakcją, co było sygnałem, że sytuacja jest w porządku. Dawniej cham wiedział, że jest chamem i choć trochę się wstydził. Klął, ale w towarzystwie ludzi wyżej wykształconych się powstrzymywał. Jednak gdy mógł posłuchać rozmów Michnika z Rywinem widział, że również on jest członkiem elity.
Czym tego typu działalność TVP może skutkować? To będzie skutkowało dalszym przyzwoleniem na obniżanie poziomu. Jednak pamiętajmy, że ludzie nie chcą takich przekazów. Ludzie na ogół nie wiedzą czego chcą. Nie prawda jednak, że ludzie lubią chamstwo i prymitywizm. Dowodzą tego choćby wyniki filmów. Najgorzej oceniane są głupie komedie. One są przerażająco marne. Twórcy tłumaczą, że takich chcą widzowie, ale to nie prawda. Przecież filmu typu "Miś" czy inne produkcje Barei to himalaje taktu i smaku. I ludzie takich właśnie filmów chcą. Gdyby więc filmowcy kierowali się gustem widza to robiliby filmy takie jak Barei. Powoływanie się na akceptacyjny rechot jest zwyczajnie wykrętem. Publiczność spędzona na jedną salę zawsze będzie rechotać.
Jak przerwać ten zaklęty krąg? Trzeba zmienić media publiczne. Trzeba również konsekwentnie realizować normy, pewnym ludziom nie podawać rąk, nie tolerować. Trzeba również budować własne media, w których nie należy się ścigać na chamstwo, nie obrzucać się błotem. Potem próbujmy zmienić media publiczne i doprowadzić je do minimalnych standardów przyzwoitości. Rozmawiał TK

12/03/2013 Pan Marek Michalak - piastujący stanowisko Rzecznika Praw Dziecka powiedział wczoraj w polskim radiu politycznym zwanym publicznym, że każde dziecko powinno być przebadane kompleksowo chociaż raz w roku(???) Piastuje- czy sprawuje funkcję.?. Oto jest dylemat- prawie hamletowski.. Tak jak za poprzedniej komuny? Tylko, że ta komuna jest o wiele gorsza o poprzedniej. Racja- w tej możemy więcej sobie pogadać, ale może już niedługo- jak wejdzie w życie pełnia cenzury poprawności politycznej.. Dzisiaj mamy więcej podatków, więcej biurokracji, więcej papierów wynikających ze zbiurokratyzowanej gospodarki. Setki Polaków uciekło już za granicę z powodu represyjności państwa demokratycznego i prawnego. A ilu jeszcze wyjdzie, jak podatki będą rosły, kontrole państwowych funkcjonariuszy się nasilały w poszukiwaniu pieniędzy” do budżetu”, a tym samym bieda będzie coraz większa i ilość upadających firm się powiększy?. Trzeba będzie nakręcić drugą części filmu „300 mili do nieba”, z panią Jankowską Cieślak w roli drugoplanowej.. Pracuje sobie spokojnie w Teatrze Ateneum w Warszawie- i jest o niej jakby cisza. Co ona złego zrobiła władzy, że została wyciszona? Nawet dostała medal od prezydenta Kaczyńskiego za walkę o” demokrację i wolność słowa” ..Chodzi mi o scenę, w której urzędnik urzędu skarbowego stoi nad bohaterem, ojcem chłopców, którzy potem uciekli TIR-em do Szwecji- od którego chce wyrwać jeszcze jakieś pieniądze, choć już firmy nie ma.. Bardzo wzruszająca scena beznadziejności bohatera, które państwo okrada do ostatniej chwili.. I słowa matki do swoich dzieci, gdy te znalazły się już w socjalistycznej Szwecji:” Już nigdy tu nie wracajcie”(???) Chyba za te słowa dawna komuna nie może jej wybaczyć.... Obecna komuna jest jeszcze bardziej roześmiana propagandowo, bardziej zadłużona, bardzo” liberalna” obyczajowo.. Mam w domu komplet 200 odcinków kronik filmowych z tamtego okresu.. Bardzo śmiesznie i zabawnie propagandowo. Jest to wielki magazyn dla dzisiejszych twórców propagandy. Nie trzeba niczego wymyślać- są gotowe gotowce… Jak już propaganda upora się z narzuceniem nam homoseksualizmu jako normy przystąpi.. No właśnie.. Do czego przystąpi w następnej kolejności? Jakoś przycichła sprawa pedofilów.. Może pedofilia będzie następną ”normą” do której przyzwyczai nas propaganda i oswoi ” obywateli ”z postępującym postępem w tym zakresie? Miało być kastrowanie „obywateli” pedofilów przez rząd pana premiera Donalda Tuska, ale po sprawie pana reżysera Romana Polańskiego, który z trzynastoletnią dziewczyną, w sprawie której prawo amerykańskie jest jednoznaczne realizował się seksualnie- sprawa dziwnie przycichła.. I nigdy nie padło słowo” pedofil” wobec pana Romana Polańskiego. Trzeba przyznać, że propaganda zachowała się niezwykle dyskretnie i kulturalnie. Nawet pan Krzysztof Zanusi powiedział, że ta trzynastoletnia dziewczyna „ była prostytutką”(???) Skąd wiedział? Chyba, pan Roman Polański mu powiedział.. Nawet dzisiejsza ” prostytutka” mu wybaczyła, a prawo amerykańskie jest nieugięte- nawet wobec propagatora ideałów Rewolucji Francuskiej. Zapraszam do obejrzenia przygodowego i propagandowego filmu” Piraci”. „Piraci’ posługują się hasłami Rewolucji Francuskiej… Po zalansowaniu homoseksualizmu jako normy, propaganda przystąpi prawdopodobnie do obrabiania pedofilii- jako normy. Żeby nam zafunkcjonowała w świadomości jako zaniedbana przez setki lat- norma.. Dorośli mężczyźni będą mogli legalnie z dziećmi sobie pobaraszkować, podwyższy się wiek dzieciom – i dalej jazda.. Niech się zło rozprzestrzenia.. To tylko kwestia oswojenia” obywateli” z kolejną” normą”.. Już wtedy- na sugestię Ruchu Palikota- płeć będzie sobie młodzież mogła wybrać.. Będzie miał siurka między nogami- ale w papierach państwowych będzie kobietą.. Transsekusaulizm już prawie jest normą. Dzięki pani Ryszard Grodzkiej.. Nie mylić z panią Jezus Marią Peszek- która transseksualistką nie jest, ale Kościoła Powszechnego też nie lubi.. Jeszcze kazirodztwo, zoofilia i i nekrofilia. Może zabraknąć cmentarzy, bo prosektoriów na pewno zabraknie, jak się wszyscy zaczną ujawniać, tak jak na razie robią to homoseksualiści.. To jest wielkie bohaterstwo ogłosić światu, że się jest, albo, że ktoś w rodzinie jest o innej- bardziej nowoczesnej formie zaspokajania popędu płciowego.. Może zabraknąć homoseksualistów dla homoseksualistów.. To dopiero będzie nieszczęście- najbardziej zmartwi się pan poseł Ryszard Grodzka, pardon- oczywiście posłanka Ryszard Kalisz.. Podpisuje każdą listę obecności na każdej Manifie – kobiecej… A wyglądałoby, że to poważny człowiek.. W demokracji polskiej- jeden z najbardziej popularnych polityków demokratycznych.. W ostatnią niedzielę telewizja państwowa wyemitowała już film o słynnym nekrofilu z lat siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych, który w poszukiwaniu zwłok penetrował groby w Poznaniu, a potem po prostu zaczął zbijać młode kobiety, wycinając sobie na pamiątkę to co mają między nogami.. Obrzydliwość.. Film musiał być pocięty- bo nie zauważyłem czy dostał karę śmierci, czy też nie..? Na pewno nic o karze śmieci nie było w filmie dokumentalnym.. Chyba, że „komuna „ poprzednia go puściła wolno. .Albo współczesna cenzura- której nie ma- wycięła.. Film o nekrofilu puścili o godzinie 20.00(???) Czy to przypadek? Takie filmy puszczano wcześniej- znacznie później- po 23.. Może najpierw propaganda będzie lansowała nekrofilów, a potem dopiero pedofilię.. Nie znam dokładnych planów dekonstruktorów współczesności- ale być może na razie trwają spory o kolejność narzucania nam zła.. W każdym razie pan Marek Michalak domaga się, żeby dzieci, które „ nasze są”, jak śpiewa panami Majka Jeżowska, poddawane było corocznie obowiązkowym badaniom. Nikt już nie pyta rodziców o jakąkolwiek zgodę.. Dzieci już są państwa i pana Marka Michalaka- jako rzecznika praw dzieci przeciw rodzicom- innych rodziców, niż pan Marek Michalak., absolwent podyplomowych studiów w zakresie organizacji pomocy społecznej przez socjalistyczne państwo.. Nauczony zasad bezpieki socjalnej, stara się wszelkimi sposobami zwiększyć władzę państwa nad dziećmi, które państwa być nie powinny.. Powinny wrócić do rodziców.. Pan Marek Michalak w 2008 roku został Honorowym Ambasadorem Dzieci Chorych na Nowotwory Mózgu i jest przewodniczącym Europejskiej Sieci Rzeczników Praw Dziecka z siedzibą w Strasburgu.. i Kanclerzem Międzynarodowej Kapituły Orderu Uśmiechu.. Najważniejszy człowiek od dzieci w całej Polsce, co ja piszę- w całej Europie. A jak ukonstytuuje się rząd światowy ostatecznie na kanwie różnych międzynarodowych gremiów- na przykład Klubu Bilderberg- to zostanie Światowym Rzecznikiem Praw Dziecka – wszystkich dzieci widzialnych i niewidzialnych Dziwię się, że urzędnik państwowy od dzieci prywatnych rodziców, który zawłaszczył władzę nad dziećmi ponad władzą rodzicielską rodziców, przyczynia się do upaństwawiania dzieci- nie domaga się badania dzieci rodziców ponad ich głowami, nie raz w roku- a raz w miesiącu.. Albo raz w tygodniu- obowiązkowo, bo jak nie- to kary finansowe łącznie z odbieraniem dzieci rodzicom ostatecznie.. A okrutnych rodziców, którzy nie chcą badać obowiązkowo swoich dzieci raz w tygodniu- do lochu.. A odebrane rodzicom dzieci, socjalistyczne państwo powinno przerabiać na janczarów systemu i strażników tej socjalistycznej doskonałości.. Panie Marku Michalak. WJR

Rybiński: Rosnąca składka na ZUS będzie zabójcza dla przedsiębiorczości "W lipcu 2012 r. ZUS opublikował raport pt. Prognoza wpływów i wydatków Funduszu Ubezpieczeń Społecznych na lata 2014–2018. Dokument jest przygotowany profesjonalnie. Omawia trzy scenariusze makroekonomiczne, optymistyczny, średni i pesymistyczny. Zawiera analizę wrażliwości, czyli ZUS podaje, o ile zmienią się wpływy i wydatki, gdy zmieni się założony scenariusz" - pisze w dzisiejszym wydaniu "Dziennika Gazety Prawnej" prof. Krzysztof Rybiński. W scenariuszu pesymistycznym deficyt Funduszu Ubezpieczeń Społecznych w 2014 r. ma wynieść 67 mld zł (ze składek ma być zebranych 126 mld zł, a na emerytury trzeba będzie wypłacić 193 mld zł). Deficyt ten ma rosnąć stopniowo do 2018 r., gdy wyniesie 83 mld zł (wpływy 150 mld zł, wypłaty emerytur i rent w wysokości 233 mld zł). Szkoda, że prognozy kończą się w 2018 r., bo dopiero wtedy zrobi się ciekawie. W 2011 r. średni wiek przechodzenia na emeryturę wynosił 61 lat u mężczyzn (od kilku lat maleje), a u kobiet 59,5 roku (tu dla odmiany od kilku lat rośnie). Natomiast najliczniejsze pokolenie jest obecnie w połowie pięćdziesiątki. W 2018 r. dojdzie do średniego wieku emerytalnego. A potem, w dekadzie rozpoczętej w 2020 r., cały wyż powojenny przejdzie na emerytury i dopiero wtedy w FUS pojawi się potężna dziura. ZUS szacuje, że w wariancie pesymistycznym deficyt państwowego systemu emerytalno-rentowego (bez uwzględnienia rolników) będzie w latach 2014–2018 stabilny i wyniesie 3,8 proc. PKB. Czyli żeby spełnić kryterium deficytu budżetowego i uniknąć kar, które na nas może nałożyć Unia Europejska, musimy osiągnąć nadwyżkę w pozostałych częściach sektora finansów publicznych w wysokości około 1 proc. PKB. Ekonomista wskazuje na fakt, iż rząd powinien być świadomy tych danych. Otwarte pozostaje pytanie co ma zamiar z nimi uczynić. Bo albo emeryci już za kilka lat nie otrzymają emerytur w pełniej wysokości, albo trzeba będzie podnieść składkę ZUS do takiego poziomu, że upadną dziesiątki tysięcy małych firm, a setki tysięcy ludzi stracą pracę, bo koszt brutto zatrudnienia pracownika będzie za wysoki. Uniknąć tego scenariusza można tylko wtedy, jeżeli wzrost gospodarczy znacząco przyspieszy, do ponad 4 proc. rocznie, wtedy deficyt FUS stopniowo obniży się do 2 proc. PKB w 2018 r., a potem i tak wzrośnie, ale już nie tak gwałtownie. Ale na to nie ma co liczyć, znacznie bardziej prawdopodobna jest stagnacja lub niski wzrost gospodarczy. Dziwi mnie, że nikt z ważnych osób w państwie nie uruchomi poważnej debaty poświęconej ryzyku olbrzymiego deficytu w FUS, co oznacza ryzyko niewypłacania emerytur w pełniej wysokości już za kilka lat. Rybiński uważa, iż ostatnie lata były dobre dla gospodarki, na tyle, iż sukcesy mógł w tym czasie odnosić każdy. Obecni decydenci nie wykorzystali dobrej koniunktury, nie zbudowali pozycji gospodarczej, która mogła uchronić Polskę przed kryzysem. Lata 2009–2012 były najprzyjemniejsze i najłatwiejsze do rządzenia w historii Polski. Każdy mógłby rządzić w takich warunkach i odnieść sukces, nawet komik. Nie dość, że Polska dostała 67 mld euro w ramach polityki spójności, to jeszcze akurat dołek demograficzny przechodził na emerytury i liczba emerytów spadła w tych latach o ponad 200 tysięcy, co ograniczało wydatki publiczne, a wyż demograficzny studentów wszedł na rynek pracy i płacił podatki. Ale to się kończy. DGP

Złote interesy budowniczych z Modlina Ze spółką Bud-Invent, inwestorem zastępczym przy budowie lotniska w Modlinie, która zakończyła się wielką kompromitacją, wiążą się także skandale w Słupsku i Siedlcach. Mimo to firma, której postępowaniu przygląda się prokuratura, dostaje dziesiątki zleceń. Jak sprawdziła „GP” – przede wszystkim od podmiotów publicznych, w tym od ZUS i od jednego z ministerstw. Obok firmy Erbud to właśnie warszawski Bud-Invent jako inwestor zastępczy (jednostka, której powierza się przygotowanie i prowadzenie procesu budowlanego) odpowiada za to, co stało się na lotnisku w Modlinie. Śledztwo w sprawie wadliwego wykonania pasa startowego, które doprowadziło port lotniczy do strat sięgających ponad 10 mln zł, prowadzi Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga. Wszczęto je z zawiadomienia lotniska w Modlinie. – Postępowanie prowadzone jest w sprawie wyrządzenia znacznej szkody w mieniu Mazowieckiego Portu Lotniczego Warszawa-Modlin poprzez niedopełnienie obowiązków inwestora zastępczego. Chodzi też o poświadczenie nieprawdy w dokumentach potwierdzających, że roboty zostały wykonane zgodnie z projektem budowlanym, czyli mówiąc potocznie o fałszerstwo – mówi „GP” zastępca prokuratora okręgowego Mariusz Piłat. Jak się dowiedzieliśmy, śledztwo zostało przedłużone do 11 kwietnia 2013 r. Przesłuchania i inne czynności procesowe powierzono Wydziałowi ds. Przestępstw Gospodarczych Komendy Stołecznej Policji.
Przed Modlinem były inne skandale Lotnisko w Modlinie to niejedyna sprawa, w której prokuratura bada zdarzenia związane z działaniami Bud-Invent. Wcześniej spółka ta wygrała rozpisany przez gminę Słupsk przetarg na „zarządzanie i nadzorowanie kontraktu” dotyczącego budowy w tym mieście parku wodnego. W maju 2012 r. dyrektor Słupskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji zawiadomił prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa polegającego na złożeniu nieprawdziwych oświadczeń inżynierów, których zatrudnił Bud-Invent (fachowcy nie mieli wymaganego doświadczenia zawodowego). Do tego okazało się, że podpisy inżynierów na dokumentacji dotyczącej parku wodnego zostały sfałszowane. W słupskiej prokuraturze dowiedzieliśmy się, że postępowanie w sprawie podrobienia podpisów zostało umorzone w wyniku niewykrycia sprawców. – Sam fakt sfałszowania podpisów inżynierów zatrudnionych przez spółkę Bud-Invent jest jednak bezsporny – potwierdza w rozmowie z „Gazetą Polską” prokurator Jacek Korycki z Prokuratury Okręgowej w Słupsku. – Ponadto trwa śledztwo w sprawie posłużenia się tymi podrobionymi dokumentami. Wyjaśniamy też, czy przetarg został przeprowadzony w sposób prawidłowy – dodaje. Sprawę fałszerstwa ujawnił lokalny „Głos Pomorza”. Gazeta ta dotarła m.in. do pewnych dokumentów. Wynika z nich, że układ dróg w projekcie opracowywał inżynier, który kilka miesięcy wcześniej... zmarł. „Teraz domyślam się, w jakiej sprawie półtora miesiąca temu przyszło do męża wezwanie z policji. Ktoś wziął pieniądze na nazwisko mojego męża. To oszustwo!” – mówiła „Głosowi Pomorza” oburzona wdowa po inżynierze. Projektantów – tak przynajmniej twierdzi lokalna prasa – miał weryfikować Bud-Invent. Firma nadzorująca skandaliczną przebudowę w Modlinie i pojawiająca się w niejasnej sprawie budowy parku wodnego w Słupsku przewija się także przy budowie aquaparku w Siedlcach. Umowę podpisano w 2011 r. – z firmą Zambet jako wykonawcą i z Bud-Inventem jako inwestorem zastępczym. W marcu 2012 r. zwycięzca przetargu niespodziewanie odstąpił od wykonania projektu, zostawiając rozkopany plac budowy. Pół roku później Agencja Rozwoju Miasta Siedlce zmuszona była wybrać do kontynuacji prac nad parkiem wodnym zupełnie inną spółkę. Wcześniej Zambet i Bud-Invent zajmowały się wspólnie rozbudową szpitala w Garwolinie. Także ta inwestycja zakończyła się skandalem – postawiono zarzuty pięciu osobom, które według słów Krystyny Gołąbek, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Siedlcach, poświadczały nieprawdę w celu uzyskania korzyści majątkowych przez wykonawcę robót, czyli firmę Zambet, oraz inwestora zastępczego, firmę Bud-Inwent. Szef współpracującego z Bud-Inventem Zambetu Arkadiusz D. ma też postawiony zarzut o sfałszowanie referencji burmistrza Wawra podczas przetargu na pływalnię w Garwolinie. Sprawa – jak dowiedziała się „Gazeta Polska” w siedleckiej prokuraturze – czeka na finał w sądzie.
Bud-Invent buduje w całej Polsce Bud-Invent nie może narzekać na brak pracy. Wygrywa kolejne przetargi i dostaje wciąż nowe zlecenia, głównie od podmiotów publicznych. Lista inwestycji, w które zaangażowana jest spółka, robi ogromne wrażenie: Bud-Invent zarządza i nadzoruje budowę Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, pełni nadzór inwestorski nad przebudową Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, a w kwietniu 2011 r. podpisała umowę na zarządzanie przebudową Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku, za którą według „Kuriera Porannego” otrzymać miała 4 mln zł. W Toruniu – na zlecenie gminy miasta – spółce powierzono nadzór nad inwestycją o nazwie „Zagospodarowanie terenu Jordanek na cele kulturalno-kongresowe – wielofunkcyjna sala koncertowa w Toruniu”. Mińsk Mazowiecki wybrał z kolei Bud-Invent do zarządzania budową ośrodka sportowo-rekreacyjnego; podobne zlecenia firma otrzymała od władz miast Ostrów Mazowiecka, Iława i Oleśnica. To tylko część działalności Bud-Invent w ostatnich latach. Spółka odpowiadająca za pas w Modlinie ma szczęście w wygrywaniu przetargów na inwestycje budowlane związane z kulturą. Renowacja Teatru Starego w Lublinie, przebudowa Teatru Tańca w Bytomiu, budowa siedziby Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach, praca nad powstaniem Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie, budowa Centrum Nauki i Sztuki Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, rozbudowa Domu Kultury w Sierpcu oraz warszawskiej Biblioteki na Koszykowej czy wreszcie pełnienie funkcji inwestora zastępczego przy realizacji licznych zleceń w Zamku Królewskim w Warszawie (m.in. przebudowa i remont Pałacu pod Blachą oraz Arkad Kubickiego i remont zamkowego dachu) – za wszystkie te realizacje odpowiada firma Bud-Invent. Inne inwestycje Bud-Inventu w ostatnim czasie to budowa Sądu Rejonowego w Białymstoku, nadzór inwestorski nad budową dróg dojazdowych do przeprawy mostowej w Płocku, rozbudowa oczyszczalni ścieków w Skierniewicach, budowa stadionu Legii Warszawa, kontrola prac nad budową siedziby ZUS w Warszawie oraz nadzór nad wartą 300 mln zł budową hali wielofunkcyjnej w Łodzi (zamawiający to Urząd Miasta Łodzi). A najnowsze umowy spółki – już po wszczęciu przez warszawską prokuraturę śledztwa w sprawie nieprawidłowości w Modlinie – to budowa Centrum Komunikacyjnego w Legionowie (Bud-Invent zarobi na tym prawie 550 tys. zł), budowa siedziby Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Łodzi, a także nadzorowanie prac związanych z budową infrastruktury drogowego przejścia granicznego w Połowcach
Modlin liczy straty Jak wygrywa Bud-Invent? Oferuje w przetargach najniższe ceny. Słowo „najniższe” jest tu jednak niewystarczające, bo np. w przypadku Modlina zwycięska cena spółki stanowiła zaledwie 26 proc. (!) drugiej ceny oferowanej w przetargu. Firma Parsons Brinckerhoff Limited, która w konkursie ofert na budowę pasa startowego w Modlinie zajęła drugie miejsce (jeżeli chodzi o cenę), stwierdziła w zawiadomieniu o proteście skierowanym do władz lotniska: „Bud-Invent w swoim wyjaśnieniu wielokrotnie powtarza, że ma bardzo profesjonalną i wysoko wykwalifikowaną kadrę. Bardzo profesjonalna i wysoko wykwalifikowana kadra inspektorów nadzoru inwestorskiego nie pracuje według takich stawek. Jeżeli inspektorzy nadzoru inwestorskiego w ogóle pracują według takich stawek, to są albo bardzo niedoświadczeni, albo nie pracują w takim wymiarze, jaki deklaruje Bud-Invent”. Przypomnijmy, że lotnisko w Modlinie od 22 grudnia 2012 r. nie przyjmuje dużych samolotów pasażerskich. Właśnie wtedy bowiem nadzór budowlany wydał nakaz zamknięcia spękanego pasa startowego, za budowę którego odpowiadał Bud-Invent (jako inwestor zastępczy). W związku z tą decyzją tanie linie lotnicze Wizz Air i RyanAir przeniosły wszystkie loty do portu w Warszawie, a lotnisko zamarło. Modlin traci ok. 180 tys. zł dziennie, co daje już ok. 10 mln zł strat, licząc od zamknięcia lotniska. Suma ta nie obejmuje kosztów związanych z gwałtownie zmniejszonym przychodem setek firm, które funkcjonowały (gastronomia, parkingi, hotele, transport na lotnisko, utrzymywanie porządku) dzięki portowi w Modlinie. To niewątpliwie jedna z największych afer budowlanych w III RP. Czy Bud-Invent czuje się winny partactwa na modlińskim lotnisku i czy zgadza się z zarzutami wysuwanymi przez władze portu? W odpowiedzi na nasze pytania, spółka Bud-Invent przysłała obszerne pismo, w którym wyjaśnia m.in., że prawidłowo wypełniała swoje obowiązki wynikające z umowy z lotniskiem w Modlinie i że nie jest odpowiedzialna za dokumentację projektową w Słupsku.

Grzegorz Wierzchołowski, Leszek Misiak

Odpowiedzialność zbiorowa w państwie Tuska

1. Minister Rostowski jest coraz mocniej krytykowany za sposób wykonania budżetu państwa za 2012 rok, głównie jeżeli chodzi o dochody podatkowe. Okazuje się, że według wstępnego wykonania budżetu w zakresie podatków, zabrakło aż 18 mld zł. Wpływy z VAT były aż o 14 mld zł niższe niż planowane, choć właśnie księgowym zabiegiem, minister sztucznie zmniejszył ten brak do 12 mld zł. Po prostu 28 grudnia 2012 roku, podpisał rozporządzenie, przesuwające zwroty VAT za grudzień 2012 w ciężar stycznia 2013 i już braki we wpływach z tego podatku zmniejszyły się o 2 mld zł. Tyle tylko, że te 2 mld zł musiał oddać podatnikom z wpływów podatku VAT za 2013 rok (głównie w styczniu tego roku), a przecież tego minister nie przewidywał w projekcie budżetu na ten rok. Minister Rostowski pomylił się więc w prognozach wszystkich 4 najważniejszych wpływów podatkowych, przy czym wynosząca 14 mld zł pomyłka we wpływach z VAT, jest dosłownie porażająca. Przy wyraźnie wyższym wskaźniku inflacji w stosunku do tego zaplanowanego wpływy z VAT-u powinny być wyższe w stosunku do tych zaplanowanych i to bardzo wyraźnie, bowiem oddziałuje na nie pozytywnie aż dwa czynniki wzrost gospodarczy i wyższa inflacja, a są nie tylko od nich wyraźnie niższe ale nawet niższe od wykonania wpływów z tego podatku w roku 2011.

2. Ten sam sposób planowania dochodów podatkowych został przeniesiony do budżetu na 2013 rok. Wpływy z VAT mają być wyższe od rzeczywistego wykonania w 2012 o ponad 5% ,a przecież trzeba jeszcze zwrócić 2 mld zł za grudzień 2012 roku. Przypomnijmy tylko, że w budżecie na 2013 rok, minister Rostowski założył wzrost PKB na poziomie 2,2%, podczas gdy w najbardziej optymistycznych prognozach nie będzie on większy niż 1%, a są i takie które przewidują wręcz recesję czyli spadek PKB. Co więcej wszystko wskazuje na to, że także poziom rzeczywistej inflacji będzie wyraźnie niższy od tego przyjętego w budżecie na 2013 rok. A więc skala niewykonania wpływów z VAT w roku 2013, może być w tej sytuacji jeszcze większa niż w roku poprzednim.

3. Co więc wymyśla minister Rostowski w odniesieniu do podatku VAT? Odpowiedzialność zbiorową podatników za wpływy z tego podatku. Ponieważ jedną z ważniejszych przyczyn niewykonania zaplanowanych wpływów zdaniem resortu finansów są wyłudzenia podatku VAT w tzw. przestępstwach karuzelowych (obrót towarami albo tylko fakturami, pomiędzy dwoma lub więcej krajami UE z wynoszącą 0% stawką podatku VAT, a następnie ostateczne dostarczenie tego towaru na rynek przez podmiot ,który po tych transakcjach znika czyli tzw. słupy), należy jego zdaniem wprowadzić do prawa podatkowego zasadę, że nabywca towaru może odpowiadać za zaległość podatkową sprzedawcy. W ministerstwie finansów kończą się prace nad projektem zmian w ustawie o VAT i w ustawie Ordynacja podatkowa, które mają pozwolić na realizację tej zasady. Nabywca towaru będzie odpowiadał za zaległość podatkową sprzedawcy w podatku VAT, gdyby wiedział lub miał uzasadnione podstawy do przypuszczenia, że ten podatek nie zostanie przez tego ostatniego zapłacony. Projekt przewiduje podobne sankcje podatkowe za działanie w złej wierze przez nabywcę jeżeli cena nabytego przez niego towaru odbiega od ceny rynkowej. Wprawdzie jak deklaruje resort tego rodzaju zbiorowa odpowiedzialność podatkowa będzie dotyczyła tylko tzw. towarów wrażliwych (na razie wskazane są paliwa, złoto i wyroby ze stali) ale oznacza to wprowadzenie do obrotu tymi towarami gigantycznej skali niepewności. Minister finansów przy pomocy swojego ogromnego aparatu skarbowego powinien oczywiście walczyć z przestępstwami podatkowymi ale wprowadzenie do prawa podatkowego rozwiązań, które z każdego obracającego towarami wrażliwymi mogą uczynić przestępcę podatkowego, w zależności od uznania urzędnika skarbowego, to dosłownie kuriozum. Na taki pomysł zbiorowej odpowiedzialności podatkowej, mogli wpaść tylko urzędnicy państwa Tuska. Kużmiuk

SZEŚĆ PYTAŃ do Gadowskiego. "Polskie służby są zagrożeniem dla państwa. Służby wojskowe spenetrowane przez Rosjan"

wPolityce.pl: "Nasz Dziennik" opisuje raport ABW pt.: „Współpraca SB MSW PRL z KGB ZSRR w latach 1970-1990 – próba bilansu”. Agencja opisuje skutki współpracy SB z sowieckimi służbami wskazując, że współpraca SB z sowieckim KGB może w dalszym ciągu wpływać na bezpieczeństwo kraju. Czy brak "opcji zerowej" w służbach wciąż nam zagraża? Witold Gadowski: Symbolem tego, co dzieje się dziś z polską polityką, może być wniosek szefa BBN, doradcy prezydenta Komorowskiego, by włączyć do systemu budowania bezpieczeństwa Polski również Rosję. To jest kuriozalne i niebywałe. To jest bezczelne wyrażenie tego, co dzieje się w Polsce od 20 lat po cichu. Bowiem doktryna Putina i ogłoszona ostatnio tzw. doktryna obronna Kremla mówi wprost, że Rosja nie pozwoli na montaż jakichkolwiek instalacji militarnych NATO na terenie Polski. Zaznacza, że jeśli takie będą budowane, to Rosja podejmie wszelkie możliwe kroki zapobiegawcze. To bezczelne mieszanie się państwa ościennego w politykę wewnętrzną innego państwa. Szczególnie, że Rosja jest wciąż krajem wrogim wobec NATO. A my jesteśmy przedmurzem NATO. Pytanie czy nasze członkostwo jest faktyczne czy symboliczne.

Co to ma wspólnego z rozliczeniem czasów PRL?Nasze służby wojskowe są całkowicie spenetrowane przez służby rosyjskie. Amerykanie i liderzy NATO, gdy zobaczyli skalę penetracji rosyjskich służb GRU i KGB w Polsce, wyselekcjonowali grupę oficerów. I oni zostali dopuszczeni do tajemnic Paktu. Dziwnym trafem duża grupa tych oficerów zginęła w katastrofach lotniczych za czasów ministra Klicha. Obecni generałowie powinni być zweryfikowani, odnośnie części z nich należałoby sprawdzić, czy oni służą Moskwie czy Polsce. Takie pytanie powinno paść szczególnie w odniesieniu do tych, którzy wywodzą się ze służb. Warto również wskazać, jak wyglądają statystyki związane ze złapaniem szpiegów rosyjskich w Polsce.

Co one mówią? One pokazują, że w Polsce praktycznie nie ma żadnej penetracji rosyjskiej. Patrząc na statystyki zatrzymań szpiegów można powiedzieć, że na Wyspach Brytyjskich penetracja ze strony Rosji jest 100 razy większa. To pokazuje, że Rosjanie u nas albo nie muszą prowadzić działalności szpiegowskiej, ponieważ mają wciąż swoje źródła w polskich instytucjach, albo polskie służby zupełnie nie zajmują się tropieniem rosyjskiej penetracji.

Czym to skutkuje? Niedawno pisałem o szpiegu, który działał bezkarnie na terenie Polski. On pracował pod przykrywką dziennikarza. Mimo rozpracowania umożliwiono mu ucieczkę z kraju. Ktoś w polskich służbach był rosyjskim kretem i ostrzegł tego człowieka. Co więcej, pozwolono SWR (Służbie Wywiadu Zagranicznego Rosji) na wyczyszczenie mieszkania tego człowieka. On uciekł zostawiając w Polsce wszystko. Rosyjskie służby wyczyściły jego mieszkanie. Takich przypadków jest więcej. W okolicach roku 2000 działała w Krakowie firma Classic Diamond. Ona była prowadzona przez pułkownika SPECNAZU i FSB. Siedziba tej firmy znajdowała się obok klubu garnizonowego. Po napisaniu artykułu na ten temat poinformowałem oficerów służb o tej sprawie. Jednak nic w tej sprawie nie zrobiono. Tym ludziom pozwolono uciec i zlikwidować firmę.

Dlaczego tak się stało? Dlatego, że agenci współpracujący z Rosją ostrzegli tych ludzi. Jest i kolejna opowieść. Jednemu z obecnych wysokich oficerów ABW, wówczas szefowi delegatury krakowskiej UOP przekazałem wiadomości, które opisałem. Chodziło o oficera SB, który wyniósł archiwum sprawy Pyjasa z siedziby urzędu i ukrył je w pasiece, w pustych ulach pod Krakowem. Ten oficer UOP na spotkanie ze mną przyszedł w obecności oficera SB. Na moje pytanie, dlaczego z nim, powiedział, że to jest pewny esbek, "nasz" esbek. Oczywiście późniejszy nalot na pasiekę doprowadził jedynie do odkrycia pustych uli. Archiwum sprawy Pyjasa natomiast wyniesiono i nim się gra do dziś, szczególnie, że w tej sprawie obok Maleszki działał inny agent. On sprawdzał Maleszkę, nie został ujawniony, a następnie zajmował wysokie stanowiska w mediach. To są sprawy, które zadziwiają. To są konkretne przykłady, że polskie służby nie działają. Zwłaszcza na kierunku rosyjskim.

Czy to wiąże się z brakiem dekomunizacji służb? Oczywiście. To wiąże się z brakiem lustracji w służbach, z tym, że nie zdecydowano się na rozwiązanie służb wojskowych, że nie powołano na początku transformacji zupełnie nowych służb złożonych z młodych ludzi, nie powiązanych z komuną, nie mających rodzin esbeckich. Takich ludzi trzeba było powołać do służb wojskowych i cywilnych. Tego jednak nie zrobiono, weryfikacja SB była marionetkowa, przebiegała raczej w myśl zasady, że "nasi" esbecy są dobrzy, a "ich" esbecy są źli. To jest straszne, to była dewastacja państwa. Dziś polskie służby są zagrożeniem dla polskiego państwa, a nie jego ochroną. Jedyną sensowną strategią obecnie jest opcja zerowa. Jeśli chcemy odbudować polską niepodległość, innego wyjścia nie ma. Niestety widząc to, co dzieje się w Polsce, można stwierdzić, że wszechwładza rosyjskich oficerów w Polsce staje się normą. Przyglądam się służbom od dawna i stwierdzam, że takiej skali korupcji, klikowości i sobiepaństwa, jakie panują teraz w służbach, jeszcze nie było. Choć nigdy w służbach dobrze nie było... Rozmawiał Stanisław Żaryn

Komunistyczny sport Początkowo powojenny sport odradzał się w strukturach ukształtowanych w II RP. Także w prasie sportowej przeważały wspomnienia wojenne sportowców, artykuły wspomnieniowe o poległych i zamordowanych. Na początku 1946 roku utworzono przy Ministerstwie Obrony Narodowej Państwową Radę Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego, która została następnie przekształcona w „Urząd”. Na czele PUWFiPW stanął płk. Zygmunt Gilewicz, a dyrektorem został mianowany Tadeusz Kuchar - wybitny przedwojenny sportowiec. Obaj opowiadali się za odbudową bazy sportowej oraz umasowieniem polskiego sportu. W 1948 roku komuniści przystąpili do reformy polskiego sportu, w ramach której zaczęto negować dorobek II RP w dziedzinie wychowania fizycznego, usuwać niezależnych działaczy sportowych – jako „elementów obcych o wrogim nastawieniu do klasy pracującej”, oraz przygotowywać grunt do wprowadzenia wzorców sowieckich. Jednym z przejawów tej tendencji było utworzenie w lipcu 1948 roku Związku Młodzieży Polskiej, w ramach którego powołano Dział Kultury Fizycznej i Sportu z Stefanem Glinką na czele. Istotą działania aktywistów zetempowskich było łączenie sportu i polityki. „Rozwój kultury fizycznej i sportu – wskazywano w materiałach ZG ZMP – jest niemożliwy bez głębokiej pracy polityczno-szkoleniowej, propagandowej i kulturalnej. ZMP-owska organizacja czyniła wysiłki, aby zwalczać wrogie teorie „apolityczności” sportu i wykazać nierozerwalny związek między działalnością sportową a wychowaniem młodego człowieka, bojownika o Pokój i Socjalizm”. Na zjeździe zjednoczeniowym PZPR w grudniu 1948 roku Bolesław Bierut dobitnie podkreślił, iż „w nowej Polsce nie ma miejsca dla zgnuśniałych i leniwych, a właśnie sport i kultura fizyczna wychowują człowieka zdrowego fizycznie i moralnie, dają mu siły i bodźce do zwalczania przeciwności życiowych”. Podobną opinię wyraził później minister szkół wyższych i nauki Adam Rapacki, który wskazał, iż „typ uduchowionego cherlaka gardzącego sportem jest równie mało przydatnym w czasach wielkiej walki o pokój, o siłę i obronność kraju, o Plan 6-letni, o budownictwo socjalistyczne, jak nieprzydatny i zanikający jest typ bezmyślnego kopacza piłki, niewidzącego świata poza bramką i boiskiem”. W zamierzeniach komunistów sport miał być ważnym elementem indoktrynacji młodzieży. W uchwale ZG ZMP podkreślono, iż „stoi przed nami zadanie wychowania odważnych, nieugiętych bojowników o idee Partii, gorących patriotów ludowej Ojczyzny, głęboko kochających Związek Radziecki, czujnych, pełnych nienawiści do wrogów naszego kraju, ludzi o socjalistycznym stosunku do pracy i mienia społecznego, wolnych od przesądów i zabobonów, gotowych oddać wszystkie siły dla sprawy socjalizmu i pokoju”. W ramach tej walki należało skłonić młodych ludzi do wszechstronnego rozwoju fizycznego, jednak aby „kultura fizyczna, zajęcia i zawody sportowe, wycieczki i rajdy turystyczne spełniały swoje zadania, by były radosnym przeżyciem, a zarazem pomagały w wychowaniu młodzieży, niezbędnym jest przepojenie ich głęboką treścią polityczno-wychowawczą. Koniecznym jest rozprawienie się z pokutującymi jeszcze tu i ówdzie przeżytkami przeszłości w naszym sporcie i turystyce”. We wrześniu 1949 roku Biuro Polityczne KC PZPR przyjęło uchwałę „w sprawie kultury fizycznej i sportu”, wzorowaną na wytycznych KC WKP (b) z grudnia 1948 roku, która nadawała kulturze fizycznej wysoką rangę polityczna i społeczną. Na jej mocy „zorganizowane przez związki zawodowe zrzeszenia sportowe tworzą właściwą bazę ideową, wychowawczą i materialną ruchu sportowego klasy robotniczej”. Kultura fizyczna kontrolowana przez związki zawodowe miała stać się jednym z dowodów szybkiego postępu Polski ludowej w budowie socjalizmu. Równocześnie wspomniana uchwała bezpardonowo atakowała organizację sportu w II RP. Wedle komunistycznych aparatczyków „organizacje sportowe kierowane przez sanacyjnych dygnitarzy wychowywały swoich członków w aspołecznym duchu nacjonalizmu i szowinizmu. Nie było dążności do umasowienia wychowania fizycznego. Sport przeznaczony był główne dla klas posiadających, a sukcesy sportowe utalentowanej młodzieży wyzyskiwane były przez reakcyjnych „mecenasów” sportu, nierzadko dla pomnożenia ich dochodów”. W propagandzie wskazywano, iż przedwojenny sport „był na usługach burżuazji oraz był wykorzystywany przeciwko klasie robotniczej”, a zakorzenione były w nim „niemoralność, picie wódki, łapownictwo, przekupywanie lepszych zawodników, kupowanie z jednego klubu do drugiego”. Jeden z działaczy sportowych wspominał, iż wysokie ceny biletów na imprezy sportowe powodowały, iż młodzież robotnicza „nie mogąc się pohamować, oglądała je przez szpary i dziury parkanów odgradzających boiska, za co była bita pałkami policji sanacyjnej”. Młodzież wiejska natomiast zamiast uprawiać sport „od rana do nocy była pędzona do pasienia bydła”. Inny działacz posunął się nawet do stwierdzenia, iż „w dziedzinie wychowania fizycznego i sportu rządy kliki sanacyjno-faszystowskiej i hitlerowskiej wyrządziły nam ogromne szkody”. Potępienie II RP sprawiło, iż zrezygnowano z przeprowadzania wielu imprez sportowych, organizowanych ku czci przedwojennych sportowców lub działaczy. I tak zaprzestano organizowania biegu im. Ignacego Daszyńskiego, a nawet przerwano organizowanie sztafety Palmiry-AWF Warszawa dla upamiętnienia Janusza Kusocińskiego. W końcu 1949 roku utworzono przy prezesie Rady Ministrów Główny Komitet Kultury Fizycznej, z Lucjanem Motyka jako przewodniczącym, którego zadaniem było kierowanie i kontrola sportu w Polsce ludowej. GKKF przekształcił – na wzór sowiecki – polskie związki sportowe w sekcje sportowe kultury fizycznej, pozbawił kluby sportowe osobowości prawnej i stworzył w ich miejsce sekcje poszczególnych rodzajów sportu przy okręgowych i oddziałowych radach zrzeszeń sportowych. Jednym z zadań nowej instytucji był rozwój sportu na wsi. Wedle działacza ZMP Ignacego Ozgi-Michalskiego rozwój kultury fizycznej na wsi miał pomóc „zwalczyć tak rozpowszechnione pijaństwo oraz fanatyzm religijny. (…) Sprawiłoby nam dużą satysfakcję, gdybyśmy mogli zobaczyć młodzież wiejską nie wałęsającą się po knajpach, nie podpierającą płoty, lecz przebywającą na boiskach, uprawiając wychowanie fizyczne”.

Jednak w powstających Ludowych Zespołach Sportowych bardzo niewiele było autentycznych chłopów, przeważała – wedle sprawozdań – „inteligencja wiejska, pracująca w GS-ach, POM-ach, PGR-ach – nauczyciele wiejscy, młodzież pracująca w fabrykach i innych zakładach pracy, a odjeżdżająca na wieś w większości na niedziele, względnie młodzież ucząca się i mająca ze wsią tylko ten związek, że mieszkają tam jej rodzice”. Szybki rozwój LZS sprawił, iż „w wielu przypadkach, na skutek naszej słabej czujności, wróg klasowy – kułak czy też reakcyjny ksiądz – zawładnął LZS-em i wykorzystał go jako bazę swej brudniej roboty”. Na szczęście „uczciwi” działacze przy pomocy UB szybko eliminowali zagrożenia, usuwając z szeregów podstępnych wrogów. Równocześnie starano się zdynamizować rozwój sportu kobiecego, z żalem stwierdzając, iż „dotychczasowe doświadczenia wykazały, iż kobiety-dziewczęta ustosunkowują się do sportu bardziej negatywnie niż mężczyźni. Na każdej imprezie sportowej (…) przeważają mężczyźni. Działaczek sportowych mamy również mniej niż mężczyzn. I od nas teraz samych, od wysiłku naszych działaczy zależy, by ten stan rzeczy zmienić na lepsze”. O zamiarach władz komunistycznych najlepiej świadczy wypowiedź jednego z działaczy sportowych z Poznania, który wskazał, iż „podstawą naszej pracy politycznej w dziedzinie sportu jest wyjaśnienie i uświadomienie młodzieży, że uprawiając sport, służy ona potędze i rozkwitowi naszego kraju w sprawie pokoju na całym świecie. Trzeba w młodych sportowcach budzić braterskie, internacjonalistyczne uczucia do wszystkich ludzi pracy na całym świecie, a w szczególności uczucie miłości do wielkiego Związku Radzieckiego”. Rozwiązania sowieckie stawiane były za wzór do naśladowania. „Tak jak w życiu gospodarczym, – napisano w końcu 1949 roku w „Przeglądzie Sportowym” – społecznym, kulturalnym i politycznym przyjaźń, pomoc i przykład ZSRR stały się dla nas źródłem sukcesów, tak samo rozbudowę i utrwalanie naszej kultury fizycznej zawdzięczamy doskonałym wzorom naszego wielkiego sąsiada i przyjaciela, który nie szczędził nam swoich rad, nauk i cennych doświadczeń. (…) Kultura fizyczna w ZSRR jest jednym z potężnych środków wychowania socjalistycznego. Sport radziecki, w przeciwieństwie do elitarnego sportu burżuazyjnego krajów Europy Zachodniej, jest udziałem całego narodu. Cechami jego są: zdrowie i radość życia, masowość, tężyzna moralna i fizyczna”. Polski sport został poddany ścisłej kontroli politycznej i podobnie jak w innych dziedzinach PRL uwidoczniła się w nim obecność „doradców” sowieckich. Jednym z nich był jeden z wiceprzewodniczących GKKF Apolinary Minecki, b. pułkownik NKWD oraz funkcjonariusz UB, który w 1951 roku został nawet prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego. W okresie zimnej wojny rywalizacja między sportowcami z Zachodu i Wschodu częstokroć była substytutem wojny. Zawodnicy z państw zachodnich stawali się nie rywalami ale wrogami, których należało zniszczyć. Ich pokonanie dawało nie tylko sportową satysfakcję, lecz służyło podkreśleniu przewagi bloku sowieckiego nad zgniłym Zachodem. Pierwszą dużą okazją do rywalizacji sportowców obu bloków stały się letnie Igrzyska Olimpijskie w 1952 roku w Helsinkach, w których po raz pierwszy wzięła udział reprezentacja Związku Sowieckiego. W ekipie „działaczy” nadzorujących polskich olimpijczyków obok licznych ubeków, znaleźli się również płk. Henryk Szemberg, b. oficer polityczny i adiutant gen. Świerczewskiego, Wiesław Ociepka, wysoki aparatczyk ZMP, późniejszy szef MSW, oraz Edward Wieczorek, b. wysoki funkcjonariusz więziennictwa. W peerelowskiej prasie obok szeroko komentowanych (niezbyt udanych) występów Polaków, podkreślano na każdym kroku znakomitą postawę sportowców sowieckich, którzy zdobywając wiele medali zagrozili supremacji bezkonkurencyjnych dotychczas Amerykanów. W wielu sprawozdaniach wskazywano na tendencyjne sędziowanie rzekomo faworyzujące zawodników państw zachodnich. I tak ww. Ociepka sygnalizował, iż „cieniem sportowej części igrzysk było skandaliczne, stronnicze sędziowanie ze strony wielu sędziów krajów kapitalistycznych, którzy w bezceremonialny sposób krzywdzili wielu zawodników, a szczególnie sportowców radzieckich i krajów demokracji ludowej. Ta orgia fałszywych orzeczeń sędziowskich odbywała się głównie przy ocenie wyników w tzw. Sportach o charakterze „niewymiernym”, jak szermierka, boks, zapasy, gimnastyka lub gry sportowe, skoki pływackie itp.”. Zadaniem „przekupnych” sędziów było doprowadzenie „do przegranej ZSRR w stosunku do Ameryki w ogólnej punktacji Igrzysk”. W swym sprawozdaniu Ociepka wspominał także, iż fińscy organizatorzy zadbali, „aby do naszych ekip w wiosce olimpijskiej sprowadzać różnego rodzaju draństwo i szpicli pod pozorem przedstawicieli prasy lub w charakterze jakoby naszych sympatyków (Polacy amerykańskiego pochodzenia, mówiący po polsku) lub, obłudnie przedstawiających się za postępowych, dziennikarzy najbardziej reakcyjnej prasy burżuazyjnej”. Natomiast „utrudniano dostęp do naszej wioski robotnikom z fabryk i młodzieży z postępowych organizacji młodzieżowych”. Organizatorzy nie pozwoli także na właściwe uczczenie święta 22 lipca, gdyż „zabroniono nam robienia jakichkolwiek dekoracji gmachu, a szczególnie pomieszczeń. Np. wyrażano nieoficjalny protest wobec udekorowania sali, gdzie odbywaliśmy akademię ku czci święta 22 lipca, pozwalając ostatecznie na utrzymanie dekoracji tylko na kilka godzin”. Polscy sportowcy nie dali się sprowokować, zachowali czujność i np. „dali należytą odprawę szpiclowi i sługusowi Amerykanów – niejakiemu Trojanowskiemu – sprawozdawcy „Wolnej Europy” (przedwojenny sprawozdawca sportowy z Polski), który stale kręcąc się na treningach i stadionach wokół naszych zawodników, usiłował wszczynać z nimi rozmowy”. Ponadto, co z dumą podkreślono w sprawozdaniu, „powszechnym zjawiskiem było wykpiwanie przez naszych zawodników amerykańskiego stylu życia, tańców, błazeńskich strojów i reklamowanej coca-coli”. Nieudany start polskich sportowców w Helsinkach (zaledwie 4 medale) spowodował jednak liczne krytyczne analizy, w których wskazywano, iż „postawa moralno-polityczna wielu naszych sportowców pozostawia jeszcze dużo do życzenia. Są to jaskrawe dowody niewłaściwej dotychczasowej pracy wychowawczej”. Jednocześnie jednak ukazywano, iż „nawet w tych kołach sportowych, które legitymują się dobrymi wynikami, wyniki te odnoszą się na ogół do niewielkiej grupy sportowców-wyczynowców”. W efekcie pomimo propagandowych zaklęć „sport masowy w sensie jakiegoś stałego ruchu, obejmującego miliony młodzieży, jeszcze u nas nie istnieje”. Także ówczesna prasa sportowa uznała, iż „wyniki naszych sportowców są nieproporcjonalnie małe do możliwości stworzonych przez Polskę Ludową. (…) Wyniki te wskazują na poważne braki nie tylko w rozwoju naszego sportu wyczynowego, ale także na niedostateczne jeszcze tempo umasowienia kultury fizycznej w naszym kraju”. Krytykowano także ZMP, który „niedostatecznie czuwa i czuje się współodpowiedzialny za rozwój kultury fizycznej i sportu w Polsce” i postulowano „wzmóc pracę wychowawczą ZMP w masach sportowców i podstawową ich większość przyjąć do organizacji, aktywizując zarazem jak najmocniej w pracy ZMP-owskiej”. Cytowany wcześniej Ociepka ostrej krytyce poddał także kierownictwo polskiej ekipy olimpijskiej zarzucając mu, iż „kierowanie całokształtem pracy ekipy pozbawione było w poważniej mierze kolektywności. Wszyscy członkowie kierownictwa nie zbierali się systematycznie. Nie podejmowano kolektywnie ważniejszych decyzji, nie omawiano przebiegu dnia roboczego. Panowało nieskoordynowane wykonywanie prac poszczególnych ludzi. Nie odczuwało się należytej dyscypliny pracy. Bywały wypadki, że niektórzy członkowie kierownictwa niekiedy prawie nic nie robili, względnie brali się do takiej pracy, jaka im wpadła w ręce”. Najbardziej zdecydowanie potępiano kierownika ekipy – przewodniczącego PKOL, tow. Mineckiego, który miał „wiele szkodliwych nałogów, jak pijaństwo, grubiaństwo i nachalne zwracanie się do kobiet, skłonności do niemoralnego trybu życia oraz wiele hulaszczych nawyków”. Sportowcy uczestniczyli w komunistycznych kampaniach propagandowych, np. biegiem „szlakiem zwycięstwa” – ku czci bitwy pod Lenino, sztafetą ku czci 70. rocznicy urodzin tow. Stalina czy 60. rocznicy urodzin tow. Bieruta. Sportowcy podejmowali także – na wzór robotników – zobowiązania produkcyjne. I tak np. lekkoatleta Kubik postanowił uzyskać w biegu na 200 m czas poniżej 23 sekund, a jego koleżanka przekroczyć 5 m w skoku w dal. Sportowcy z radością powitali także – wedle ówczesnej pracy – przemianowanie Katowic na Stalinogród. Piłkarz Teodor Wieczorek podkreślił, iż „nazwanie naszego województwa imieniem Wielkiego Stalina – prawdziwego przyjaciela sportowców – nakłada na zawodników i działaczy sportowych z terenu Stalinogrodu obowiązek wytężonej pracy na odcinku kultury fizycznej i sportu”. W 1950 roku na mocy uchwały Rady Ministrów ustanowiono także specjalną odznakę „Sprawny do Pracy i Obrony” (SPO), którą honorowano osoby za wykonanie określonego minimum sportowego. Oznaka wzorowana była na sowieckiej odznace „Gotow ku trudu i oboronnie SSSR”, wprowadzonej w Sowietach z inicjatywy Komsomołu na początku lat 30. Jej odpowiednikiem dla dzieci i młodzieży była odznaka „Bądź sprawny do pracy i obrony” (BSPO). Po 1956 roku poluzowano ideologiczny gorset nałożony na polski sport, zaprzestano natrętnego upolityczniania kultury fizycznej, umożliwiono powrót części przedwojennych działaczy i trenerów, przywrócono stare nazwy klubów. Nadal jednak sport był polem rywalizacji nie tylko o medale, lecz również o ukazanie przewagi socjalizmu nad kapitalizmem.

Wybrana literatura:

Polska 1944/45-1989. Studia i materiały.

L. Szymański – Ze studiów nad modelem kultury fizycznej w Polsce Ludowej 1944-1980

W. Roszkowski - Historia Polski

J. Chełmecki, S. Wilk – Wybór źródeł i materiałów do dziejów kultury fizycznej w Polsce w latach 1944-1984

Godziemba


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
967
967
concert 967 p
967
concert 967
waltze 967
Bolesław I Chrobry (967 1025)
marche 967 p
Bach Sonata in A minor, BWV 967

więcej podobnych podstron