-Au!
Meteoryty. Kara ich prawdopodobnie nie lubiła. Prawdopodobnie, bo któż może wiedzieć co siedzi tej szalonej pilotce w głowie? Może się po prostu świetnie bawiła manewrując między rozpędzonymi głazami? Może jak tylko widziała je na horyzoncie to przypadkiem gwiezdny pył zasłonił widoczność i voil la- slalomy, turbulencje, czyli wszystko to czego dusza może zapragnąć… Nie… Kara na pewno nie lubiła meteorytów. Kto może lubić myśl o rozbitym statku? W każdym razie Katrina ich nie cierpiała- przeszkadzały w pracy. Zwłaszcza nie lubiła kiedy na stole obok leżały jej narzędzia, które w pewnym momencie zaczynały wibrować, spadać na ziemię (ewentualnie na stopę), mieszać się… Przeszkadzało to się skupić. Oddać twórczemu zajęciu. Tak, twórcze zajęcie… Zajęcie, które zaraz zostanie przerwane obowiązkiem „wyłączenia automechanika” i podstawieniem tego „prawdziwego”… A może tylko kropi? Tylko mżawka? Katrina spojrzała w górę jakby błagając Wszechstwórcę o dobrą pogodę. W końcu robiła narzędzie wspomagające przetrwanie dla Jego posłannika…
-Proszę…
Odczekała kilka sekund. Wzięła głęboki oddech i…
Statek przestał się dziko trząść.
- Idealnie .
Uśmiechnięta od ucha do ucha podniosła lutownicę z podłogi i znowu w skupieniu powróciła do pracy. Tak, może zabrzmi to altruistycznie (czyli jak bluźnierstwo w dzisiejszych czasach), ale Katrina lubiła tego zakonnika. Nie, to nie brzmiało altruistycznie. To zabrzmiało jak początki samobójstwa. Zakonnik inkwizytor- ktoś, kto takich jak ona spaliłby na stosie… Albo zostawił na pastwę losu na Stosie, albo jeszcze lepiej- na Pustyni Ognistej. A szkoda. Kiedyś religia Proroka nie tępiła technologii. To chyba nie wina noża, że ktoś zamiast kroić pokarm, tnie niewinne istoty? W każdym razie dziewczyna wierzyła w swojego towarzysza podróży. Vortygernus był trochę inny od reszty zakonników. Chyba widziała w niego przyjaciela. A może chciała widzieć w nim przyjaciela? Niewielu ich ma w tym wszechświecie… Zresztą miała okruchy nadziei, że oprócz jej aktualnych towarzyszy Gildia stanie w jej obronie, gdyby coś złego miało się stać… Gildia, albo jej rodzina… Albo chociaż jej brat… A jeśli nie to niech Wszechstwórca ma ją w swej opiece.
Szlachecka duma
To miało być „święto nad świętami”. Dawano podłogi tak się nie błyszczały, dawno w kuchni nie gotowało się tak wykwintnych dań. Cudowne zapachy roznosiły się w korytarzu. Służba była wystrojona w pompatyczne, sztywne, „eleganckie” stroje. W prawdzie widać było, że te kostiumy zdrowo ograniczały swobodę ruchów, ale kto by się tym przejmował. To naprawdę miało być „święto nad świętami”… A przynajmniej tak w kółko powtarzała Pani tego domu. Wszyscy pracowali na najwyższych obrotach, bo do dworu przyjeżdżał Markiz Isal Hawkwood z małżonką Patricią i dziećmi. Właśnie dlatego, że mieli ich odwiedzić tak dostojni goście rozwieszono praktycznie wszędzie błyszczące herby przedstawiające krzyż zakończony kołami- piękne… Czarne… Odbijające blask chwały Wszechstwórcy… /Przynajmniej jedni mówią, że to chodzi o Jego blask , co bardziej złośliwi zwracają uwagę na ciemność demonów czających się pod tym światełkiem, ale to są tylko wypowiedzi co bardziej dowcipnych robotników… Prawda?/
W końcu późnym popołudniem goście z orszakiem służby oraz ochrony raczyli zawitać w progach dworu. Po wszystkich uroczystych powitaniach, dyplomatycznych uściskach dłoni dorośli mogli zasiąść do stołu, gdzie mogli omawiać wszystkie swoje mało, albo bardziej ważne interesy by zaraz po nich móc zjeść kolację. Dzieci w tym czasie mogły bawić się w towarzystwie nianiek, bądź co bardziej sprytne z nich mogły przy odrobinie tylko opanowanej umiejętności „znikania w zamieszaniu” swobodnie zwiedzać budynek.
Emi należała do tej drugiej kategorii. Zresztą była u siebie w domu. Nie obcy był jej każdy zakamarek tej świątyni „tajnych” przejść. Wypracowała sobie wspaniałą zdolność ucieczki od niańki Teresy. Nie było to bardzo trudne, gdy wszyscy byli zajęci swoimi interesami, a rodzice nie pytali nawet opiekunki co się dzieje z jej podopieczną. Dziewczynka jednak nie starała się robić kłopotów- wręcz przeciwnie. Pragnęła całym sercem by matka spojrzała na nią czułym wzrokiem. Dlatego uczyła się pilnie, zachowywała jak dama… No może z wyjątkiem ucieczek od Teresy, była wzorowym dzieckiem. Tego dnia postanowiła, że dopilnuje, aby wszystko było idealne- tak jak pragnęła tego jej rodzicielka. Żeby dostojni goście wyszli zadowoleni, żeby dokonali korzystnych dla jej rodziny przedsięwzięć. I właśnie dlatego, że obrała taką misję nie mogła liczyć na niezdarną i prawie, że ślepą nianię. Skoro jej nie mogła dostrzec zza swoich grubych okularów to jak mogła mieć na oku całą bandę obcych dzieciaków? Z drugiej strony matka mogłaby ją pochwalić za tak godne zadanie… Oczami wyobraźni widziała jak czułe dłonie głaszczą ją w pochwale po głowie…
Gdy tak przechadzała się po korytarzu zauważyła jak jeden z obcych dzieci zakrada się do podręcznej spiżarni. Trzymał jakiś nieduży woreczek. Oho! To była jej szansa zabłyszczeć! Zakradła się za nim. Alenie mogła wejść tymi samymi drzwiami co on- złoczyńcę trzeba przyłapać na gorącym uczynku. Dyskretnie rozejrzała się po korytarzu. Nikogo nie było. Wślizgnęła się za zasłonę wiszącą za posągiem Proroka, ręką wymacała trzeci kamień od dołu i nacisnęła go trzy razy. Delikatne kliknięcie oznaczało, że drzwiczki są otwarte. Otworzyła małe przejście, które dorosły musiałby przebyć na czworakach, a ona wystarczyło, że się pochyliła. W ten sposób niezauważenie znalazła się w spiżarce między beczkami wina. Teraz go miała. Serce dziewczynki zaczęło mocniej bić. Chłopak był chyba starszy od niej, ale wzrostu był niewiele wyższego niż ona. Szybko przekalkulowała czy podoła samej go obezwładnić… ale chyba był to zły pomysł. Hawkwoodowie byli zdolnymi wojownikami… Jeśli dobrze pamięta… Lepiej było go wziąć z zaskoczenia… Oczywiście JEŚLIi miał zamiar zrobić coś złego, a ewidentnie MIAŁ na to ochotę. Widziała jego dumny uśmieszek wyraźnie- stała tuż obok niego, ale on jej nie zauważył. Widziała jak otwiera biały woreczek i wyciąga z niego strzykawkę z dziwnym fioletowym płynem. Fioletowy nie mógł oznaczać nic dobrego. Oparła się plecami o beczkę przed sobą , zaparła się nogami o ścianę i czekała Cohen szczeniak (jak już pozwoliła sobie go nazywać w myślach) zrobi- miał ostatnią szansę zmienić zdanie. Jednak chłopak tego nie zrobił- zbliżył igłę do korka beczki i wtedy… Emi popchała z całych sił.
Delikatny stukot rozbrzmiał po korytarzu.
Teraz mała bohaterka musiała tylko dostarczyć winnego pod sąd. Oszołomiony trzymał mocno strzykawkę. Ledwo odskoczył na bok przed przetaczającą się beczką, która rozbiła się o sąsiednią ścianę. Coś chyba spadło mu na głowę, bo czuł jak cały świat wiruje mu przed oczami. I nagle jakaś mała pannica wyskoczyła przed nim (skąd ona się tam wzięła?) złapała go za ucho i mocno szarpnęła. Tak bardzo go to bolało, tak bardzo kręciło mu się w głowie, że nie był w stanie panować nad tym gdzie jest ciągnięty. Zanim odzyskał świadomość stało się najgorsze…
Drzwi do salonu otwarły się z hukiem:
- Matko!- nastała cisza w pomieszczeniu, a wzrok wszystkich gości skierował się ku wejściu- Złapałam tego parszywca na próbie otrucia naszych gośći!
Emi rzuciła niskim brunetem tak niefortunnie, że ten potknął się o dywan wylądowawszy żuchwą przed szpilkami jednej z dam.
…
- Widzę, że zdążyliście się sobie odpowiednio przedstawić- milczenie przerwał niski męski głos. Dziewczynka popatrzyła zdziwionym wzrokiem na mężczyznę, który jako pierwszy podał dłoń jej ojcu.- John wstań i godnie się przedstaw.
- Nie chcę, żeby taki ktoś się przedstawiał! Chcę, żeby poniósł konsekwencje swojego niecnego, podstępnego zachowania!
- Młoda damo, po pierwsze zapominasz do kogo się zwracasz, po drugie nie rozumiesz całej zawiłej sytuacji. Była to próba dla Ciebie, którą dobrze przeszłaś. I oprócz niewyparzonego języka, nad którym Twoi rodzice muszą zdecydowanie popracować i paru innych cech związanych z Twoim niedziewczęcym zachowaniem wszystko jest w jak najlepszym porządku. A teraz możesz odpowiednio przywitać się ze swoim narzeczonym.
„czy to jest Piekło?” Emi popatrzyła ze łzami w oczach na zaskoczonego ojca i wściekłą matkę. Potem spojrzała na młodego Johna, który zdołał się podnieść z godnym wyrazem twarzy
- Nie! Nigdy!
Uciekła.
***
-Co za hańba. Kto ją nauczył takiego braku dyscypliny? Takiego prostackiego zachowania?
Wiedziała, że tak się nie robi. Ale chciała koniecznie wiedzieć, czy rodzice rzeczywiście obmyślili tak złowrogi wobec niej plan? Przecież była dzieckiem?... Dlatego schowała się pod ich łóżkiem i słuchała co mówią.
- Mówiłem Ci, że z niej nic nie będzie. Trzeba było jej nie brać pod swoje skrzydła Rodzicielko- dziwny był ton głosu ojca.
- Te Skrzydła, mój drogi mężu, pozwoliły ci na własną planetę, na wpływy i dostatnie życie.
- Ja nigdy nie mówiłem Ci, żebyś przyjmowała tą propozycję.
Chwila ciszy.
-Nie możemy tak się denerwować takimi głupstwami…
- Może Ty nie możesz. Ja mam dość już oglądania tego dzieciaka i robienia dobrej miny do złej gry.*
Katrina wzięła do ręki pierwszy z guzików i zaczęła szlifować pilnikiem symbol monety, a w jej środku delikatnie zarysowaną postać w łachmanach.
- Pokora…
(obiecuję, że dalszy ciąg będzie krótszy ;) )
2. Przysięga
Życie w klasztorze nie było takie złe. Oprócz codzienny modlitw, życiu wypełnionym kontemplacją, panowaniem nad sobą, trenowaniu dyscypliny… Nie było takie złe. Nie było złe tym bardziej, że prawie do perfekcji opanowała umiejętność znikania z oczu- tak dobrze jej znana z dzieciństwa. Etykieta, dobra postawa, milczenie… I te nieliczne momenty, ulotne chwile radości kiedy do klasztoru przyjeżdżał Nalur. Zawsze przywoził jej prezenty- to była ich mała tajemnica. Na początku wydawało się jej to niezłą zabawą- chowała przed Siostrami i Braćmi dziwne skrzynki, szperała między kablami, a jak zaczynały działać oddawała je powrotem do właściciela.
Nalur szybko się poznał na Emi. Pewnego razu popsuł mu się mechanizm w statku i kiedy spokojnie go naprawiał mała blondyneczka po prostu mu się z zaciekawieniem przyglądała. Potem zaczęła przeglądać książki i z obrazków łączyć różne elementy. On udawał, że jej nie widzi. Był ciekawych się stanie. No i się stało. Odkrył skarb, który wart był poświęcenia, a w tej dolinie płaczącej ery kamienia łupanego i ona by się tylko zmarnowała. Więc przywoził jej książki, potajemnie pokazywał co i jak działa, przy okazji zarabiał trochę pieniędzy przez handel z klasztorem. Był tu tylko raz na 35 dni, ale widział, że zgaszona nadmiarem sztywnych ram twarz dziewczyny wprost promienieje na jego widok… No i musiał przyznać, że z tego wszystkiego widać było, że ta mała istotka pewnego razu wyrośnie na przepiękną damę… Odkrył naprawdę wartościowy diament…
Nalur pewnego razu, postanowił trochę powęszyć. Długo już handlował z tutejszymi. Nie żeby mu bardzo zależało- raczej uważał, że to dobra zabawa. Siostry są tu ładne i przede wszystkim muszą mieć za co pokutować, prawda? Ale nie, to miejsce nie było dla niego na tyle znaczące, żeby nie mógł sobie pozwolić na małe ryzyko powęszenia. A tutejsi chociaż skłonni do grzechów, tajemnic strzegą sobie jak nikt inny. To była jego 10 już wizyta odkąd zauważył Emi, tym razem postanowił zainwestować w informacje. Miał to szczęście, że przełożeni klasztoru wcale nie przywykli do życia w ubóstwie i miał tym większe szczęście, że interesy prowadził z prawą ręką Opatki- Magdaleną, która uwielbiała wino z Byzantium Secundus. A on takowe akurat miał na swoim statku. Ach te tutejsze przysięgi… Ale na jego szczęście o małych mrocznych nawykach wiedziały osoby tylko zaradne i dociekliwe osoby…
Miał teraz dużo do przemyślenia. Głowa bolała go po skurczybyku, ale cóż poradzić, że cherlawa Magdalena ma łeb do wina i potrafiła go pić hektolitrami. Kiedy mu zawracało się w głowie, ona ciągle myślała trzeźwo i potrafiła dla zabawy zrobić jaskółkę. Ot tak. Dla zabawy… Nieprzeniknione są wyroki sił wyższych… Może dlatego tak dobrze są trzymane wszystkie ich sekrety? Dobrze, że Ukar miał w swojej apteczce środki farmakologiczne. Już mocno chwiejnym krokiem dostał się do pokładowej łazienki, zażył coś, żeby szybko zneutralizować działanie procentów i postanowił zużyć małe serum prawdy- miało zostać na czarą godzinę, ale ciekawość wzięła w nim górę. Z głębokim westchnieniem pożegnała się z 200 feniksami. I chociaż żałował, że nie ma w posiadaniu drugiej dawki tabletek pierwszego typu to dostał czego chciał…
Mała, bystra Emi była córą Li Halanów- czarna owca w rodzinie. Szkoda, że nie wiedzieli jak bardzo czarna jest ta ich owca. O ironio- Li halanowie i technika. Roześmiał się, ale zaraz przestał, ze względu na okropny ból głowy. Najlepsze jest to, że nikt się nią nie interesował, a rodzinka miała ją odebrać jak ukończy 18 lat. Idealna okazja. Przy okazji dowiedział się jeszcze paru innych ciekawych rzeczy- tutejsi handlują z szabrownikiem. Gdyby wiedział, że ma konkurencję już dawno przestałby się kryć z fałszywymi zezwoleniami. Mógłby sprzedawać co ciekawsze rzeczy, a nie targować się o marne grzebienie… W ostatniej sekundzie powstrzymał się od kolejnej salwy śmiechu… Musi uważać na to gniazdko złamanych przysiąg, bo ktoś może na tym ucierpieć, a nie miał zamiaru, żeby to była jego głowa…
Mocne chuchnięcie rozwiało drobny pył z kolejnego prostego wzroka- mały wróbelek obejmował swoimi skrzydłami kolejną zagadkę.
Chciwość
Emi nie wiedziała po co właściwie Nalur chce, żeby schodzili na porzucone statki i zbierali z nich wszystko co wydaje się wartościowe. Ale robiła to bez żadnych pretensji, zwłaszcza, że mogła od tej pozwolić sobie na dużą dawkę swobody. Na początku nie chciała się godzić na jego propozycję, ale jak usłyszała, że rodzice ją porzucili, że jej nie chcieli i że do końca swojego życia miała spędzić w zamkniętych murach, bez dwóch zdań zapakowała najważniejsze rzeczy i odleciała razem z nim w podróż dookoła wszechświata. Powiedział również, że jak wszystko pójdzie dobrze to pozna ją z ludźmi serdecznymi, ciepłymi… Naiwne jeszcze serce wierzyło Ukarowi- ale chyba jeszcze bardziej chciała wierzyć w to, ze jest kimś więcej jak tylko nie znaczącym elementem krajobrazu…
Z czasem zaczęła zauważać jego ciemną stronę duszy- tajemnicze rozmowy, ciche interesy... Skradanie się pośród uśpionej załogi obcych statków… Mroczne, wąskie alejki, w których rozmawiał z dziwnymi typami. Nie podobało jej się to. Uważała, ze stać go na więcej- był dobrą istotą. Potrafił jej współczuć. Cierpliwe słuchał jej opowieści o odosobnieniu… Dlatego ją zabrał z tego zimnego świata. Chciał, żeby mogła być szczęśliwa. Ich wspólna wędrówka trwała niedługo. On uczył jej podstaw techniki, a ona pomagała mu prowadzić statek. On pokazał jej jak celnie strzelać do celu (czasem jeden strzał potrafi być zabójczy), a ona osłaniała jego plecy. On uczył jej swojego ojczystego języka, a ona opowiadała mu dworskie dowcipy…
Pewnego dnia jednak i ta bajka musiała się zakończyć. Nalur przyrządził uroczystą kolację, włączyli jakieś stare nagranie z wraku Firefly’a. Wydawało jej się to podejrzane od samego początku. Coś niedobrego musiało się stać. Ale chciała się nacieszyć ostatnimi chwilami z przyjacielem jakkolwiek zła miała być ta informacja.
Szabrownik nie mógł się powstrzymać, żeby jej nie powiedzieć nowiny- dowiedział się, że przełożeni klasztoru skrupulatnie i bezwzględnie jej szukają i nie jest już u niego bezpieczna. Musi uciekać jeśli nie chce do końca życia spędzić w celi kamiennych murów. Na szczęście miał znajomych, którzy mogli się nią dalej zaopiekować, wziąć pod ochronę i ukryć przed tamtymi fanatykami… Niestety od tej pory nie mogła się posługiwać swoim imieniem. Nie była w ten sposób bezpieczna. Spojrzał na białe napisy na czarnym ekranie monitora: „W rolach głównych: Catherine Zeta-Jones”
„Ten będzie działał inaczej- na bardzo trudne chwile- Uzdrowienie.” Przycisk w kształcie uskrzydlonego kielicha.
Lenistwo
Pan Volde był bardzo spokojnym człowiekiem. Mieszkał na uboczu. Zajmował się głównie swoimi sprawami. Naprawiał co komu się zepsuło- a to siekierkę wieśniakowi, a to skuter powietrzny przyjaciela- wszystko dokładnie, skrupulatnie… I oczywiście za bardzo niską cenę. Katrina ciągle była jeszcze dzieckiem, ale doskonale umiała odróżnić objętość feniksów które zgarniał Nalur z tymi, które dostawał Thomas. Poza tym, że Thomas był niesamowicie opanowany to mieszkał w takim bałaganie, że na jego ratunek mogła przyjść tylko podręczna czarna dziura… Albo dziewczynka z nieograniczonym czasem i potrzebą posiadania własnego pokoju. Tydzień zajęło jej sprzątanie jednego pomieszczenia- wyrzucanie pustych butelek, naprawa zniszczonych mebli, odkurzanie, segregowanie części… Przy okazji mogła nauczyć się czegoś o właścicielu przybytku, w którym przyszło jej żyć. Volde nie dbał zupełnie o porządek, ani jedzenie. Był niezłym fachowcem, ale zamykał się co wieczór w swojej gabineto- sypialni i ostro zakazał tam wchodzić. Poza tym podejmował się jakiejkolwiek pracy tylko wtedy, gdy brakowało mu na jedzenie, wino, albo inne podstawowe wydatki. Z czasem przestał traktować ją jak powietrze. Stała się nieocenionym odkurzaczem, czy robotem kuchennym. Po kolejnych dwóch tygodniach Thomas przestał naprawiać sprzęt, za to coraz częściej znikał w swojej norze z butelką wina. Czasem zdarzało jej się słyszeć jego rozpijaczone szlochanie. Potem gospo
Gniew
Zazdrość
Ten rozdział miał być o zazdrosnej dziewczynie z sąsiedztwa, ale nie ma na niego siły :P Zakończyć ma się kolejnym przyciskiem tym razem w kształcie zapętlonego łańcucha ;)
Pożądanie