Królowa Gołębi
by Hoshiko
Dedykowane Lyjkowi na poprawę humorku. ^^
~ * * * * * * * * * ~
Renesansowy Stary Rynek to miejsce, gdzie zawsze lubię przychodzić. Piękne odnowione kamieniczki, ratusz... architektura cieszy oko każdego, jednak to nie ona mnie tu przyciąga. To niepowtarzalny klimat tego miejsca tak na mnie działa: dźwięk akordeonu, dzięki któremu jakiś człowiek próbuje zarobić na chleb, zapach ciastek z kremem... widok skrzydlatych, szarych chmur gołębi... Och, tych ptaków są tutaj setki! Lubię na nie patrzeć, kiedy tak drepcząc po bruku na swoich cieniutkich łapkach przyglądają się wszystkiemu czerwonymi oczami. Bez gołębi, ich gruchania i trzepotu ich skrzydeł, kiedy spłoszone chmarą całą podrywają się do lotu po to tylko, ażeby zaraz opaść na bruk kawałeczek dalej, Stary Rynek nie byłby tym samym miejscem.
Przychodzę tutaj tak często, jak tylko jest to możliwe i siedząc na schodkach dosłownie wchłaniam tą atmosferę w siebie - oddycham nią głęboko, kojąc nozdrza po kurzu miasta. Siedzę tak sobie... nie robiąc zupełnie nic. Czasem, jeśli najdzie mnie ochota, jem ciastko z kremem, słucham ulicznych muzykantów lub czytam jakąś wydobytą z dna torby niedokończoną książkę... albo po prostu przyglądam się gołębiom.
Ponieważ przychodzę tu dość często, rozpoznaję już niektórych ludzi, - na przykład tamtego starszego pana, który zawsze w weekendy stoi przy rogu i gra na akordeonie, ciastkarza z wózkiem pełnym najpyszniejszych wypieków oraz... ją.
Ona mnie zastanawia, intryguje wręcz. Jest taka jakaś inna, nie pasująca do otoczenia... a zarazem wydaje się wrosła w to miejsce jakby była tu od stuleci. W myślach nazywam ją "Królową Gołębi", bo zawsze kiedy ją widzę jest nimi otoczona. Karmi je, a one jedzą jej z dłoni, obsiadając ją ze wszystkich stron...
Nie ma w tym jeszcze nic takiego niezwykłego - każdy w końcu ryneczek ma jakąś babuleńkę, która zawsze przychodzi karmić gołębie. Nie, Królowa Gołębi intryguje mnie z innego powodu. Najpierw jednak - zanim opowiem - może opiszę jej wygląd? Cóż... ona wcale, ale to wcale nie jest kolejną siwiutką staruszką. Nie - Królowa Gołębi jest młoda i, jeśli umiem to ocenić, bardzo ładna. Ma długie, gęste, grube włosy, koloru szczerego złota - tak bardzo różniące się od moich, brązowonijakich, dla wygody w dodatku obciętych na krótko. Także moich szaroniebieskich oczu, choć podobno ładnych, nie można nawet porównywać z tymi jej - istnymi jeziorami o jakże intensywnej barwie błękitu... Ale to właśnie przez te oczy Królowa Gołębi wzbudza takie moje zainteresowanie. Jej oczy... tak jakby nie pasują do reszty, ponieważ kobieta sprawia wrażenie młodej, ale ma spojrzenie wiekowej staruszki, która już wiele w swoim życiu widziała i przeszła...
Któregoś dnia, kiedy jej się przyglądałam, nasze spojrzenia zetknęły się ponad stadem gołębi. W jej oczach głęboko ukryte czekało coś dziwnego. Mimo palącej mnie ciekawości, miałam ochotę jak najszybciej odwrócić wzrok. Ale wtedy ona się odezwała...
-Przychodzisz tu, bo czekasz, prawda? - powiedziała cicho, jednak ja słyszałam dokładnie każde słowo. - Czekasz na opowieść... Bo ty jesteś Tą, Która Spisuje Opowieści. Czyż nie?
Wyznam, że zadrżałam. Przecież Królowej Gołębi musiało chodzić o małe, głupiutkie opowiadanka, których pisaniem zabawiam się od czasu do czasu... Ale skąd ona mogła o tym wiedzieć?
-To dobrze... Bo ja mam historię do opowiedzenia. Od dawna czekam zaś na kogoś, kto mógłby jej wysłuchać... i ją zapisać. Nie martw się - powiedziała pocieszająco, mylnie odczytując moje podniecenie jako strach. - Ta historia na pewno nada się na opowiadanie, bo jest o miłości i nie ma szczęśliwego zakończenia, a takie przecież opowieści sprzedają się najlepiej...
W tym momencie trzepot skrzydeł setki gołębi zagłuszył resztę wypowiedzi kobiety. Przerwała, wyciągając do nich ręce, a one obsiadły je po kilka - małe, szare, gruchające kuleczki. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam, jak jej koralowe usta rozciągają się w uśmiechu.
-Wiesz, dlaczego lubię gołębie? - zapytała, odwracając głowę w moją stronę. - Lubię je, ponieważ... one zawsze wracają do domu.
Spojrzałam na nią pytająco.
-No, w przeciwieństwie do niektórych osób, które tego nie robią - wyjaśniła z charakterystycznym, smutnym uśmieszkiem.
Jeśli to miał być wstęp do opowieści, w tamtej chwili całym sercem zapragnęłam jej posłuchać. Uwielbiam słuchać historii; ciekawość wręcz paliła mnie od środka. Wbiłam wzrok w twarz Królowej Gołębi w nadziei, że teraz zacznie nareszcie mówić - i wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Leciutko, niemal niedostrzegalnie pokiwała głową, tak jakby właśnie takiej reakcji się z mojej strony spodziewała.
-Nie jesteś z nikim - stwierdziła nagle, a ja zupełnie nie miałam pojęcia, o co jej chodzi. Nie jestem z nikim? Tak formalnie to nie, ma rację... ale... Przed oczami stanęła mi pewna twarz. Czy my jesteśmy przyjaciółmi, czy też już parą? Zdawałam sobie sprawę, że wszystcy plotkarze już dawno to orzekli, ale ja nie tego wiedziałam... i to było dziwne, głupie i denerwujące. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, to nigdy nie było dla mnie ważne! A teraz ta kobieta jednym zdaniem budzi we mnie setki wątpliwości - jakim prawem?! Co ona sobie wyobraża?!
-Nie, nie jestem - odpowiadam szybko, gwałtownie wręcz. Zdecydowanie zbyt stanowczo, aby zabrzmiało to wiarygodnie.
Kobieta uśmiecha się znowu. Po swojemu - smutno i odrobinę ironicznie.
-Masz szczęście. Nie czekasz.
Ciekawość w jednej chwili pozwoliła mi zapomnieć o irytacji. Przesiadłam się bliżej, lokując się na schodkach fontanny tuż obok Królowej Gołębi. Spłoszone przeze mnie ptaki poderwały się do lotu, jednak gdy tylko usiadłam, przyleciały z powrotem. Ta kobieta w jakiś dziwny sposób zdawała się je przyciągać. Nawet teraz - szukając słów, by zacząć obiecaną historię - gładziła pieszczotliwie pióra siedzącego na jej dłoni gołębia. Wypukłe, czerwone oczko wpatrywało się w nią z ciekawością, zaś szyja wyciągała się, poddając pieszczocie.
-Miałam opowiadać - zaczęła wreszcie - no więc posłuchaj. Opowiem ci o czymś, co dotyczy zupełnie innego czasu i zupełnie innego miejsca... Otóż gdzieś kiedyś żyła kobieta. Różniła się co prawda od innych, ale zasadnicze cechy pozostawały te same. Jak każda kobieta pragnęła mieć dom... dzieci, ukochanego mężczyznę. Chciała piec im w sobotę drożdżowy placek i słuchać ich śmiechu... Podlewać kwiaty we własnym ogrodzie i być szczęśliwa.
W tym momencie kobieta przerwała na moment, jakby szukając słów. Uśmieszek na jej twarzy wyglądał przerażająco sztucznie. Odwróciłam oczy i zaczęłam przyglądać się drepczącym po bruku gołębiom, z których dwa - biały i ciemnoszary - dziobały ten sam kawałek rzuconego im przez Królową Gołębi chleba. Nie oparłam się pokusie spojrzenia spod opuszczonych powiek na towarzyszkę. Przyglądała się tym samym ptakom, a uśmiech znikł z jej twarzy jak starty ścierką...
Po chwili podjęła opowieść.
-Kobieta ta nie była aniołem, jednak starała się być dla wszystkich dobra. Żyła w zgodzie z innymi i z własnymi przekonaniami... do czasu jednak. Marzenia kobiety musiałby bowiem ulec znaczącej modyfikacji. Tak, Spisująca Opowieści. W grę wkroczyła tak zwana "miłość". Myślisz pewnie: "nic prostszego - zakochała się, to teraz pozostaje tylko zarobić na dom, mieć dzieci i można żyć długo i szczęśliwie, skoro marzenia się spełniły"... Ale kobieta zakochała się w mężczyźnie, z którym nie można było mieć dzieci, domu z ogródkiem i jeść przy wspólnym stole drożdżowego ciasta. Tak jak ona uosabiała biel - tak on czerń. Zbiór negatywów... w dodatku czerpiący przyjemność ze zła i nieszczęścia. Dlaczego ona go pokochała? Sama się do dziś zastanawiam. Niby nie było za co... ale pokochała, zaś on podobno odwzajemniał jej uczucie. Mówię: "podobno", bo tak naprawdę to któż może wiedzieć, czy on rzeczywiście był zdolny do miłości? No w każdym razie byli razem i byli szczęśliwi. Może nie było prawdziwego domu... ale to się wtedy dla niej nie liczyło, ponieważ zależało jej tylko na nim. I były pocałunki, słodkie słówka... Zrezygnowała dla niego ze wszystkiego, ale wierzyła, że było warto. A potem... on musiał... wyjechać. Służbowo podobno. No i kobieta czekała... czekała... i czekała. A on oczywiście nie wrócił. Minęło bardzo dużo czasu... ale z miłości nie można wyleczyś się na zawołanie. I dlatego kobieta wciąż czeka... Ale ja mogę się założyć o wiele, że nie doczeka się nigdy.
Zamilkła, ściągając usta i marszcząc brwi. Historia jakich wiele... a jednak w jakiś sposób szczególna. I coś poruszającego było w jej sposobie opowiadania - niby suchym i przytaczającym jedynie fakty, a jednak tak przesiąkniętym emocjami... Nagle pewna myśl przyszła mi do głowy.
-Skąd pani wie, że ona wciąż czeka? - zapytałam szybko.
-To - odpowiedziała mi Królowa Gołębi, a jej głos stał się dziwnie ochrypły - to... tajemnica.
Zauważyłam, że odwraca twarz tak, abym nie mogła dostrzec jej wyrazu... lub łez. Chyba znałam już odpowiedź na swoje pytanie. Nie zdążyłam się już jednak odezwać, bo usłyszałam wołający mnie znajomy głos. Po chwili ujrzałam także jego właściciela i choć wcale nie było mi do śmiechu po wysłuchaniu tamtej opowieści, mimo woli uśmiechnęłam się na widok jego namalowanych przez wiatr rumieńców.
-Wiedziałem, że tu będziesz! - zawołał już z daleka. - Słuchaj, szukałem cię, bo przeczytałem tą książkę od ciebie... i miałaś rację, była niesamowita! Aż muszę z kimś o niej porozmawiać... Chodź, idziemy na herbatę, przecież tu jest zimno! - pociągnął mnie za rękę. Wyglądało na to, że w ogóle nie zauważył, że z kimś rozmawiałam. I co najdziwniejsze - kiedy odwróciłam się do Królowej Gołębi, zobaczyłam tylko gromadę ptaków.
Kobiety nie było. Jakby... rozpłynęła się w powietrzu.
~ * * * * * * * * * ~
Po może pół godziny siedziałam na krześle w naszej ulubionej herbaciarni i wyglądałam przez szybę na Rynek. Mój towarzysz paplał bez przerwy, wyrzucając z siebie zachwyty na temat książki, którą uwielbiam i znam niemal na pamięć. Jasna rzecz, że nie mówił mi o niczym, o czym bym sama nie wiedziała... Zresztą i tak nie bardzo mogłam skupić się na słuchaniu, ponieważ moje myśli wciąż krążyły wokół Królowej Gołębi. Miałam dziwaczne przeświadczenie, że już jej nie spotkam... i wiedziałam także, że usłyszaną historię z pewnością zawrę w kolejnym opowiadaniu.
Jestem przecież Tą, Która Spisuje Opowieści.
Nagle oboje zauważyliśmy coś za szybą. Jakiś facet, z włosami kretyńsko ufarbowanymi na bodajże fioletowo, najwyraźniej rozpaczliwie kogoś na Rynku szukał.
-Chyba nieźle się spóźnił i jego luba już stąd odeszła - zaśmiał się mój... przyjaciel. - Ciekawe, ile na niego czekała...
Ciekawe - masz rację. Jednak ja wciąż myślałam o historii Królowej Gołębi. Ona czekała najprawdopodobniej latami. Miałam olbrzymią nadzieję, że się doczeka i że nie spędzi reszty życia pomiędzy gołębiami. I pomyśleć, że najprawdopodobniej ten facet nawet nie wie, że ona wciąż czeka... i pewnie jej nie szuka, a jakże.
No cóż, trzymam za ciebie kciuki, Królowo Gołębi. I ty trzymaj za mnie, pomyślałam, spoglądając w uśmiechnięte niebieskie oczy, patrzące na mnie ponad stolikiem.
-O, spójrz - powiedział nagle on, wskazując mi ruchem głowy widok za oknem.
Mężczyzna z fioletowymi włosami biegł na spotkanie kogoś, kto chyba jednak czekał wystarczająco długo. Szkoda, że nie widzieliśmy tego kogoś. Znajdował się w głębi uliczki, której nie było widać z okien herbaciarni.
1