KAZANIA PASYJNE
KAZANIE I - PONCJUSZ PIŁAT
Rozpoczynamy niedzielne rozważania Chrystusowej męki. W tym roku w Kazaniach Pasyjnych będziemy poznawać „Ludzi Golgoty” i sytuacje, które stworzyli. Spotkamy tchórzliwego Piłata, który jest symbolem skompromitowanej władzy; poznamy zniewolonego religijnie Szymona z Syreny; „Dobry Łotr” udowodni nam, że nawet w męce możliwe jest prawdziwe nawrócenie; ze świętym Janem pójdziemy pod Chrystusowy Krzyż, by uczyć się odwagi patrząc na śmierć; z Józefem z Arymatei wyjdziemy z religijnego podziemia; a na koniec wejdziemy w tłum Faryzeuszy i Uczonych w Piśmie, by ustrzec się przed pogardą najwyższych wartości.
Gdzieś wśród tych „Ludzi Golgoty” pewnie spotkamy siebie, ale to bardzo dobrze, tak właśnie musi być, to właśnie jest ważne - by każdy z nas spotkał siebie. Może wtedy, choć trochę zrozumiemy, coś pojmiemy i może coś w swoim życiu zmienimy.
Dzisiaj, w pierwszym naszym rozważaniu pasyjnym poznajmy tchórzliwego Piłata, który jest symbolem skompromitowanej władzy.
Poncjusz Piłat z ustanowienia cesarza rzymskiego, był piątym namiestnikiem i zarządcą okupowanej Judei. Pełniąc tę funkcję 10 lat wielokrotnie dawał się we znaki Żydom. Wiedział jak dokuczyć podbitemu narodowi, jak ten naród upodlić i poniżyć. Piłat doskonale wiedział, co zrobić, by dać odczuć swoją władzę okupowanemu narodowi. Dlatego wprowadził do Jerozolimy wojska z pobliskiej Cezarei i pozwolił, by wniesiono sztandary z wizerunkiem cesarza. Pikanterii temu wydarzeniu nadaje fakt, że zrobiono to pod osłoną ciemnej nocy. Dla Żydów było to nie do przyjęcia. W świetle ich religii było to bałwochwalstwo - kult innych bogów. Postawa buntu i bierności władzy zmusiła Piłata do usunięcia sztandarów. Przebiegły Rzymianin poniósł klęskę. Piłat doskonale znał mentalność okupowanych. Znał ich czułe punkty i kiedy tylko mógł, wykorzystywał je. Dlatego w swojej rezydencji powiesił złote tarcze z wygrawerowanym imieniem cesarza. Ortodoksyjni Żydzi wchodząc do niego musieli patrzeć na jawny przejaw kultu innych bóstw. Na skutek ich interwencji, Piłat został zmuszony przez samego cesarza do ich usunięcia. Znowu przegrana. Namiestnik również ośmielił się zagarnąć pieniądze świątynne i przeznaczyć je na budowę wodociągu w Jerozolimie, ale tym razem bunt Żydów zakończył się krwawo. Po tym fakcie Piłat został odesłany do Rzymu i w ten sposób stał się politycznym bankrutem po raz pierwszy. Po raz drugi Piłat przegrywa, gdy Wysoka Rada Żydów przyprowadza do niego „jakiegoś” Chrystusa. Piłat zadaje Mu liczne pytania, ale nie słyszy odpowiedzi; prowokuje Chrystusa, ale Ten nie odpowiada na prowokacje; w końcu oskarża Go, ale Jezus się nie broni; Piłat skazuje niewinnego, a wypuszcza prawdziwego złoczyńcę - Barabasza. Dlaczego tak uczynił? Bo ten „wielki” namiestnik przestraszył się Starszyzny Izraela. Bo gdyby uwolnił Jezusa, to do uszu cezara doszłoby, że jest jego wrogiem, a to oznaczałoby conajmniej odstawienie na bok. Po raz trzeci Piłat przegrywa, gdy nie słucha sprawiedliwej i uczciwej żony, która odradza mu skazanie na śmierć Jezusa. Po raz czwarty namiestnik przegrywa, kiedy umywa ręce od tej sprawy. Całkowita kompromitacja osoby i urzędu. Piłat jest politycznym i społecznym bankrutem. W imię władzy, chęci panowania nad innymi, pokazania swojej wyższości, skazuje na śmierć Boga - Człowieka, niewinnego Boga - Człowieka.
Czy my nie jesteśmy podobni do Piłata? A ile razy nie przyznaliśmy się do Boga, lękając się modlitwy w towarzystwie innych? Ile razy zamieniamy medalik na szyi na nic nieznaczące wisiorki, rzemyki czy koraliki? Jak często więzimy nasze ręce w kieszeniach, by ich nie wyciągnąć do znaku krzyża przy kościele, przydrożnym krzyżu czy kapliczce? Ile razy zdradzamy Boga z telewizorem, długim snem czy nagle pojawiającymi się gośćmi? A może zdarzyło się i tak, żeśmy zdradzili bliskie osoby, które kochamy, które są naszymi przyjaciółmi, które znamy?
Prośmy dzisiaj wszechmogącego Boga, aby pozycja, stanowisko czy własne, czasami chorobliwe ambicje, nie popchnęły nas do zdrady Boga i bliźnich.
Trzeba dzisiaj się modlić za rządzących naszą Ojczyzną, naszym województwem, powiatem i gminą, by nigdy w imię własnych pomysłów nie zdradzili ludzi, którym mają służyć; by nas nie sprzedali za przysłowiową „miskę soczewicy”, by nie kompromitowali władzy, którą sprawują, by zawsze we wszelkiej służbie najważniejszy był człowiek.
Zróbmy wszystko byśmy nie byli jak Piłat. Nie wystawiajmy na próbę wiary innych, bo mogą jej nie wytrzymać. Słuchajmy innych ludzi i kierujmy się kochającym sercem. Nigdy nie przelewajmy sprawiedliwej krwi i nie umywajmy rąk - bo inaczej pochłonie nas piekło.
KAZANIE II - SZYMON Z CYRENY
Nasze rozważania pasyjne w tym roku skoncentrowane są wokół „Ludzi Golgoty”. W ubiegłą niedzielę przypominaliśmy sobie postać tchórzliwego Piłata, który symbolizuje skompromitowaną władzę.
Dzisiaj przyjrzymy się osobie Szymona z Syreny, który staje się symbolem religijnej niewoli. Niewiele wiemy o Szymonie. Ewangelia mówi jedynie o tym, że był on ojcem Aleksandra i Rufusa, a kiedy wracał z pola został przymuszony przez wojska rzymskie do pomocy Jezusowi w dźwiganiu krzyża. Nic więcej o nim Ewangelia nie wspomina.
Wydaje się, że Szymon z Syreny to postać niewiele znacząca, że „gra” jakiś epizod w tym „przerażającym spektaklu męki”. Tym bardziej, że pewnie nawet nie wie, nie zdaje sobie sprawy, komu pomaga, kim jest ten Święty Skazaniec.
Nieświadomość w niesieniu krzyża jest chyba największym bólem i tragedią każdego człowieka. Jakże trudno jest cierpieć chorym, którzy nie potrafią odczytać choroby jako szczególnego powołania, niepowtarzalnego i jedynego. Jakże trudno jest służyć chorym i cierpiącym w domu, w szpitalu, w hospicjum. Jeżeli nie potrafimy zdać sobie sprawy z wybrania i ze swego powołania, to każda nasza praca, nasz obowiązek, nagły dyżur, wezwanie do cierpiącego będzie dla nas chwilą przeklętą. I nie ma znaczenia czy jesteś lekarzem czy pielęgniarką. Bo każde czuwanie i towarzyszenie cierpiącemu człowiekowi czyni cię „lekarzem” czy „pielęgniarką”. To jest bardzo trudne, niepojęte, często niezrozumiałe - szczególnie, kiedy nie tylko osoba, którą się opiekujesz nie ma siły, ale szczególnie wtedy, kiedy tobie sił już nie wystarcza, kiedy nerwy odmawiają posłuszeństwa, kiedy wszystkiego masz serdecznie dosyć.
Jednak w pasyjnej scenie, kiedy Szymon z Syreny pomaga nieść krzyż Jezusowi, warte zauważenia jest i to, że Chrystus, Ten, który tak wiele razy pomagał innym, teraz sam przyjmuje pomoc. Ten, który wielokrotnie towarzyszył innym w niedoli i cierpieniu, pozwala innym, by stali się Jego towarzyszami w niedoli i cierpieniu. Mistrz z Nazaretu, Wszechmogący Boży Syn pozwala, by Mu ktoś pomógł.
Pomógł jak jest w naszym codziennym życiu? Ile razy odmawiamy pomocy bliźnim. Ile razy Chrystusowe słowa „cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci najmniejszych - mnieście uczynili” to pusty frazes, religijny banał, który szybko się zapomina przechodząc do codziennych spraw? Jakże często nie chcemy pomóc upadającym, chorym, zmęczonym życiem, bo sami właśnie wracamy z pracy, bo sami jesteśmy zmęczeni, bo marzymy tylko, aby jak najszybciej być w domu, bo marzymy o chwili spokoju, chwili ciszy. A tu nagle pojawia się ktoś i chce naszej pomocy, rady, chce by go wysłuchać - i opowiada historie swego nudnego życia. Czy ja nie mam własnych spraw, czy ja nie jestem dostatecznie zmęczony, czy mi nie należy się spokój, czy ja jestem Bogiem, aby na wszystko mieć odpowiedź, radę, by działać cuda?
Moi kochani!
Zauważmy także i inny aspekt tego wydarzenia, a mianowicie fakt, że Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż, pomaga, ale nie wyręcza Boskiego Mistrza. Jezus dalej przecież niesie krzyż. Nie zostawia go, nie oddaje, nie ucieka przed krzyżem, nie przerzuca całego ciężaru na zmęczonego ciężką pracą w polu Szymona z Syreny. Jezus Chrystus, umęczony Zbawiciel pozwala sobie pomóc. On doskonale wie, że to pomoc w dźwiganiu krzyża jest najważniejsza. Mistrz wie, że prawdziwa pomoc nie polega na usunięciu krzyża, ale na tym, by dźwigającemu go dodać sił. Jezus nie oddaje krzyża, bo zdaje sobie sprawę, że tylko w ten sposób dochodzi się do zwycięstwa - niosąc swój krzyż.
Zobaczmy, ile razy udzielając komuś pomocy popełniamy błąd, polegający na tym, że zamiast pomóc, wyręczamy innych od obowiązków, zdejmujemy z najbliższych ten właśnie krzyż i dźwigamy go samotnie, pozbawiając ukochane osoby smaku zwycięstwa. Zobaczmy, ile razy, kiedy sami otrzymujemy pomoc, ciężar krzyża zrzucamy na innych. Jest nam wtedy, co prawda lżej, jesteśmy wreszcie wolni, ale tracimy ukochanych, których przygniata do ziemi nasz oddany krzyż.
Kiedy kontemplujemy pasje Mistrza nie sposób przejść obojętnie obok stwierdzenia: „Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż Jezusowi”. Jaka to pomoc, kiedy ktoś zostaje przymuszony. Jaka to dobroć - okazana pod groźbą. Jaka to łaska - wyświadczona niewiadomo Komu. Szymon z Cyreny jest jednak symbolem religijnej niewoli. Ten anonimowy Żyd wracał po ciężkiej pracy do domu i nagle zostaje zmuszony do spotkania z Boskim Synem. Nie miał pewnie tego w planie, chociaż z pewnością o Nim słyszał. Najgorsze jednak było postawienie sprawiedliwego obywatela Jerozolimy w jednym rzędzie z Barbarzyńcą. To nie jest ludzkie, to może uwłaczać ludzkiej godności, nawet, gdy jej poczucie jest niewielkie. Wzięcie krzyża pod przymusem, to jakby gwałt dokonany na duszy.
A jak jest w naszych rodzinach? Ile razy próbujemy wywrzeć presję w naszych domach, w naszych środowiskach, gdzie żyjemy? Ile razy próbujemy wywrzeć presję na najbliższych, by szli do kościoła? Ile razy próbujemy nawrócić innych krzykiem, złością, siłą, szantażem? Religijność to bardzo delikatna sprawa. Potrzeba w niej dużo taktu, spokoju i cierpliwości. Ale co najważniejsze - najbardziej potrzebny jest przykład. Jeżeli jesteś wierzący, ale przy okazji jesteś wredny - to jak chcesz by twoi bliscy kochali Boga? Jeżeli nie chce ci się chodzić do kościoła, jeśli się nie modlisz, nie rozmawiasz z dziećmi o Bogu, religii, wierze, Kościele - to nie masz prawa ani wymagać religijności od swoich dzieci, ani nie masz prawa dziwić się, że nie chcą chodzić tam, gdzie ciebie nie ma, albo jesteś sporadycznie.
Szymon z Cyreny to „patron” zmuszanych do wiary, do religijnych praktyk, do pokochania Boga.
Możesz żyć jak Piłat, ale wtedy będziesz tchórzem i przegrasz. Możesz postępować tak, jak postąpiono z Piłatem - usprawiedliwiać siebie i swoje grzechy. Zmuszać innych do wiary w Boga, w którego tak naprawdę nie wierzysz.
Ale jeżeli chcesz iść za Jezusem, musisz z Nim pójść także na Golgotę. Nie ma innej drogi.
KAZANIE III - DOBRY ŁOTR
Poznaliśmy tchórzliwego Piłata i Szymona z Cyreny. Poznaliśmy dwóch świadków krzyżowej męki Chrystusa Pana. Piłat mówił niewiele, Szymon na kartach Ewangelii nie wypowiedział żadnego słowa. Tacy oszczędni w słowach świadkowie Ewangelii są najbardziej wyraziści, najszybciej dający się zapamiętać. Dlaczego? Bo są na tyle charakterystyczni, że trudno obok nich przejść obojętnie. Tym bardziej, że byli tak bardzo blisko Mistrza, tuż przy Nim, tuż u Jego boku. Ten pierwszy chciał Mu pomóc (przynajmniej na początku), ale nie zamierzał poświęcić kariery dla kogoś, o kim mówiono, że obwołał siebie Żydowskim Królem. Zresztą takich było wielu. Ten drugi - Szymon Cyrenejczyk - nie chciał pomóc Świętemu Skazańcowi, Skazańcowi końcu pomógł, ale dopiero pod przymusem.
Dzisiaj natomiast rozważając Jezusową Pasję chcemy pójść dalej - już na Chrystusowy Krzyż. A tam, obok Chrystusa ukrzyżowano z Nim dwóch skazańców: Jednego po prawej, a drugiego po lewej stronie. Chrystus - jak mówi Pismo Św. został zaliczony między złoczyńców. Między złoczyńców, łotrów, przestępców, bandytów. Boży Syn jest ciągle z tymi, do których przyszedł. Jest ciągle z tymi, którzy najbardziej potrzebują pomocy, opieki, łaski Bożej i Bożej obecności. Bo Chrystus przyszedł do wszystkich ludzi, którzy się źle mają; nie tylko do sprawiedliwych, ale również do tych, którzy się źle mają, czyli do grzeszników. Nie do idealnych, ale do skomplikowanych; nie do tych, których droga jest prosta, ale do tych, co im się w życiu nie układa, do tych, co drogi życia mają pokrzyżowane. Jezus przyszedł nauczyć życia tych, którzy żyć nie umieją, nie potrafią i nie chcą. Jezus przyszedł do tych, którzy ciągle żyją w ciemnościach - by im życie oświecić. Jezus przyszedł do tych, którzy nie widzą - by im oczy otworzyć. A nie jest to łatwe. Bo kiedy dłuższy czas przebywa się w ciemności, to po jakimś czasie tak się człowiek do tego przyzwyczaja, że jakikolwiek, nawet najmniejszy promyk światła tak razi, że oczy go bolą - i wtedy nie chce tego światła i wtedy okazuje się, że ciemność jest lepsza, bo nic nie boli. Ale przecież to tylko złudzenie. Bo im dłużej jesteśmy w ciemnościach, tym szybciej tracimy wzrok, tym szybciej przestajemy widzieć - a to nie jest dobre. Bo chociaż na samym początku w zetknięciu ze światłem oczy mogą bardzo boleć, to po jakimś czasie na tyle się przyzwyczajamy, że powoli zaczyna nam być ze światłem dobrze. A kiedy to światło „polubimy”, to trudno nam sobie wyobrazić życie bez światła.
I tak jest właśnie w tej sytuacji, którą dzisiaj rozważamy. Tak było z łotrami, których ukrzyżowano razem z Boskim Mistrzem. Z tym, że jeden z łotrów do końca nie pozwolił, by go Jezus wprowadził do nieba - wybrał ciemność. Ale drugi z łotrów, nazwany później przez tradycję „dobrym” na łożu śmierci poznawszy Boga - wybrał Raj.
Postać Dobrego Łotra jest w Jezusowej Męce bardzo potrzebna - zresztą nie ma przypadkowych osób na krzyżowej drodze Pana Jezusa. Wszyscy są potrzebni, każdy ma jakieś konkretne zadanie do wykonania; każdy, kto pojawił się na drodze na Golgotę jest ważny i bardziej czy mniej świadomie uczestniczy w tych Wielkich Dziełach Boga.
Kochani!
Zauważmy rzecz znamienną: przy odrzuconym przez ludzi człowieku pojawia się Jezus. To jest nauka dla nas, że człowiek nigdy nie jest sam, że choćby wszyscy go opuścili, to Bóg jako wierny Przyjaciel zawsze, do końca jest z każdym człowiekiem i przy każdym człowieku. Nikt, więc nie jest samotny, kto zdaje sobie z tego sprawę. Tyle razy ilekroć jesteśmy samotni potrzeba wzywać Jezusa - potrzeba modlić się. Ilekroć czujemy się opuszczeni trzeba Pana przyjmować do serca. Wtedy jest łatwiej żyć. Gdy nie ma przy nas tych, których kochamy, to życie staje się nie do zniesienia - nie chce się wtedy żyć. Człowiekowi, który nie zna Boga - jest trudno - bo jest sam. Ale bywają takie chwile, kiedy jesteśmy sami, modlimy się i to nic nie pomaga. Czujemy się wtedy opuszczeni, odrzuceni, niepotrzebni. To tylko chwilowe. Czasami Bóg daje odczuć samotność, by wzmocnić za Nim pragnienie, by się całkowicie na Niego zdać, by całkowicie się Jemu powierzyć. Jeden z ojców pustyni pouczał, że gdy nadeszła chwila opuszczenia, to kład ręce na Biblię i tak chwile w milczeniu trwał - to mu przynosiło ulgę, to mu dawało nadzieję i siły by wytrwać w wierności Bogu.
A my? Czy kiedy nadchodzą takie dni bierzemy Biblię do ręki, czy ją czytamy, czy ją czasami rozważamy? Kiedy patrzymy na Dobrego Łotra, warto zauważyć jeszcze jedną rzecz, a mianowicie, że Bóg kocha nawet największych zbrodniarzy. Przecież w tamtych czasach nie skazywano na śmierć za kradzież jabłka. Krzyżowa śmierć była karą dla największych zbrodniarzy. A my tak często za drobne przewinienia skazujemy innych na publiczną śmierć. A my tak często nie mamy litości dla grzeszników, nawet największych. Dobry Łotr umiera w mękach. Dobry Łotr idzie do nieba. Ten człowiek, przeklęty przez ludzi, od Boga dostaje szansę życia - i przyjmuje ten wielki dar, dar nieba.
Ile razy potępiamy innych ludzi, którzy popełnili zło? Ile razy wręcz przeklinamy innych; nie chcemy, nie potrafimy, nie umiemy dać im szansy na lepsze życie, na powrót do nas - do dobrych, uczciwych, sprawiedliwych ludzi? Zamykamy dobry świat przed człowiekiem popełniającym zło - zostawiając go w świecie złym. Jak ma się taki człowiek zmienić, jak ma naprawić wyrządzone krzywdy, jak? Najczęściej o takich ludziach pamięta Bóg - bo chrześcijanie są oburzeni, bo katolicy są jedynie zbulwersowani - mają czym żyć.
Siostry i bracia, potrzeba dzisiaj modlić się za wszystkich więźniów, za wszystkich skazanych, a szczególnie za największych zbrodniarzy. Im nasza modlitwa jest bardzo potrzebna. Nasze oburzenie jest słuszne - bo zbrodnie są coraz bardziej odrażające i nie można obok nich przechodzić obojętnie. Tylko, kiedy oburzamy się dowiadując się o tych faktach, nie wolno nam opluć skazanych. Mamy żyć jak Chrystus, a On na nikogo nie napluł, On nie powiedział złego słowa do żadnego z łotrów. On nawet takim ludziom zaproponował niebo.
Pozwólmy innym się nawrócić. Nawet tym, którzy kiedyś pluli na Boga. Pozwólmy się innym nawrócić, szczególnie wtedy, gdy są na łożu śmierci. Zadbajmy, by w ostatnich godzinach ziemskiego życia przyjęli Boga, bo jeśli Go przy nich nie będzie, to, kto wprowadzi ich do Raju - ty? Nie, nie ty, bo ty nie jesteś Bogiem.
KAZANIE IV - ŚWIĘTY JAN
Spotkaliśmy tchórzliwego Piłata, poznaliśmy zniewolonego religijnie Szymona z Cyreny, zobaczyliśmy nawróconego w męce Dobrego Łotra.
Dzisiaj chcemy dalej trwać pod Chrystusowym Krzyżem i ze świętym Janem chcemy uczyć się odwagi patrząc na śmierć Mistrza. Niewiele osób wytrwało przy Nauczycielu. Apostołowie uciekli od Niego, gdy zobaczyli pojmanie w Getsemani. Co prawda Piotr na początku próbował bronić Jezusa - napastnikowi Malchusowi odciął ucho, ale potem zaparł się swojego Mistrza i wraz z innymi uczniami uciekł. Zresztą trudno się dziwić uczniom Pańskim. Widzieli oni Jego cuda, widzieli wspaniałe znaki Boskiej mocy. Widzieli uzdrowienia, wskrzeszenia i cuda natury. Widzieli jak Mistrz uciszył burzę na morzu, widzieli jak chodził po wodzie. Na ich oczach umarli stawali na równe nogi. Łazarz po czterech dniach pobytu w grobie wyszedł z niego cały i zdrowy; anonimowa matka otrzymała ponownie żywego, ukochanego syna, podobnie miała się rzecz z córką Jara. Apostołowie widzieli na własne oczy jak Jezus wypędzał złe duchy, jak staczał walki z demonami czy z szatanem. To wszystko świadczyło o tym, że Jezus, za którym poszli jest zapowiedzianym Mesjaszem. Zresztą potwierdził to nie tylko Jan Chrzciciel, ale również sam Bóg Ojciec, którego głos słyszeli po chrzcie Mistrza w Jordanie i po przemienieniu na Górze Tabor. I nagle w jednej chwili wszystko się skończyło. Potężny Prorok w słowie i czynie zostaje pojmany przez rzymskich żołnierzy, osadzony, skazany na krzyżową mękę przez Pilata. Jak to możliwe, by potężny Boży Syn skończył tak haniebną śmiercią. Apostołowie zwątpili, przestraszyli się i odeszli.
W naszym życiu często dzieje się podobnie. Strach tak często nas paraliżuje, że tracimy głowę, przestajemy rozsądnie myśleć i działać. A przecież to strach sprawia, że dostajemy się do niewoli. Mówił Seneka, że „Kto się boi jest niewolnikiem”. I to jest prawda. Każdy wydobywający się z naszego serca lęk czyni z nas niewolników. Zniewala nas szatan przez wątpliwości, duchowe rozterki, niepokoje zasiane w sercach naszych. Zauważmy jak trudno nam często przychodzi spowiedź. Odkładamy ją na potem, nie znajdujemy w sumieniu nic, co by mogło nas obciążać. Znajdujemy tysiące powodów, by do spowiedzi nie iść. A potem mija jakiś czas, a potem to już wstyd, że to tak dawno było, a potem myśli „a co ksiądz powie na to, co sobie o nas pomyśli?”. Zasiane wątpliwości rodzą w sercu strach i tak powoli, ale dosyć skutecznie diabeł sprawia, że trwamy w niewoli grzechów. Ze strachu nie chcemy jednak z tej niewoli wyjść. W filmie „Prawo ojca”, właśnie ojciec zgwałconej córki wypowiada takie słowa: „Nie możemy się bać, bo tracimy zbyt wiele. Nasz strach jest siłą innych. Karmimy bandytów naszym strachem”. Kochani! Ile w tych słowach jest mądrości. My nie możemy się bać mając Boga za Ojca. My nie możemy się bać, gdy stoi przy nas Chrystus. My nie możemy się bać, bo naprawdę tracimy wtedy zbyt wiele. Tracimy najbliższych, tracimy siebie, a co najważniejsze odchodzimy od kochającego nas Boga. Nasz strach jest siłą innych. Kogo - diabła, księcia ciemności, zwodziciela i największego oszusta w świecie. Im więcej jest wątpliwości w naszych sercach tym potężniejszy staje się diabeł. Bo te nasze wątpliwości przechodzą na innych, na naszych najbliższych. Jeżeli wątpimy, wtedy szybko pojawia się zniechęcenie. Ogarnia ono nie tylko nas samych, ale także nasze życie religijne. Wtedy przestajemy się modlić, przestajemy kochać Eucharystię - a wraz z nami czynią to i nasze dzieci, nasi najbliżsi, których Bóg nam powierzył. To jest taka łańcuchowa reakcja, która tak wielu ludzi za sobą pociąga.
Ale nie wszyscy uciekli spod Chrystusowego krzyża - Jan został. Nie przeląkł się, nie uciekł, nie zaparł się Mistrza, ale jest przy Nim do końca Jego człowieczego życia. Nie jest łatwo wytrwać przy Bogu, gdy inni Go nienawidzą. Nie jest łatwo trwać, ale jest to możliwe. Pokazuje to właśnie święty Jan. Sama wiara nie wystarczy, bo w naszym chrześcijaństwie potrzeba czynów.
Dlatego wpatrując się w postać świętego Jana trzeba siebie zapytać o wiarę. Jaka ona jest. Czy przypadkiem nie miał racji S. Kierkegaard kiedy mówił, że nasze chrześcijaństwo to „zabawa w chrześcijaństwo”, to znaczy: piękne poglądy, pogańskie życie, ale z pozorami chrześcijaństwa. Czy tak dzisiaj nie jest? Zauważmy, co dzisiaj się dzieje u nas? Ładny, czysty dom, czasami jeszcze w domu krzyż, dzieci chodzą na religię i nic więcej. No czasami idziemy do kościoła, ale tylko czasami, sporadycznie, rzadko. To są pozory chrześcijaństwa. Bo jeżeli ktoś nie rozmawiamy z dziećmi, z żoną, z ojcem w domu o Bogu, Kościele i wierze; jeżeli nie ma go często w kościele, bo chodzi tylko wtedy jak ma potrzebę (a ma ją rzadko), to to jest karykatura chrześcijaństwa. Nie można powiedzieć, że taki człowiek nie jest wierzący - bo on wierzy, ale w co, ale w kogo? Jaka to jest wiara? Jakie to jest wyznanie?
Św. Jan uczy nas bardzo ważnej rzeczy - zawsze musimy być przy Chrystusie. Choćby nasi bliscy odeszli, zrezygnowali, przestraszyli się wymagań - my musimy tu być - jeżeli wierzymy. Nie można wierzyć - nie będąc przy Chrystusie. Nie można wierzyć - nie przyjmując Go do serca. Nie można. Kto nie chce chodzić do kościoła - nie jest wierzący. I musi jasno to sobie powiedzieć, inaczej będzie kłamcą.
Ale dzisiejszy bohater Golgoty wskazuje jeszcze na inną rzecz. Mianowicie, kiedy umiera Jezus - Jan nie zostaje sam, zostaje z Matką. Jeżeli kiedyś ulegniemy diabelskim podszeptom i będziemy przekonani, że w naszym sercu umarł Bóg, że już Go nie czujemy, to pamiętajmy - wzywajmy wtedy na pomoc Maryję. Kiedy stracimy najbliższych i pęka nam serce - to wezwijmy Maryję. Kiedy strasznie będziemy się bać, a będzie to strach przed pojednaniem się z Bogiem - zawołajmy Maryję. Ona nigdy nie zawodzi i zawsze jest tam, gdzie umiera Jezus.
Kiedy się boimy swoim strachem karmimy bandytów - to znaczy diabła, który krąży jak lew ryczący, by nas pożreć.
Pamiętajmy: jeśli kochamy Boga, to niczego nie musimy się bać. Jezus umarł za nas, byśmy byli wolnymi ludźmi. Zacznijmy Go kochać - i nie bój się, bo On ciebie ciągle kocha.
KAZANIE V - JÓZEF Z ARYMATEI
Powoli zbliżamy się do końca naszych rozważań pasyjnych w tym roku. Ludzie Golgoty, których poznajemy w czasie Gorzkich Żali wyznaczają nam pewien kierunek naszej ziemskiej drogi. Przyglądając się ich postawom chcemy nadal iść za Chrystusem, który jest naszą Drogą, jedyną Prawdą i prawdziwym życiem. I choć nie jest to łatwe, to chcemy czynić wszystko, by nadal za Jezusem iść, by ciągle przy Nim trwać.
Spotkaliśmy dotychczas rożnych ludzi: tchórzliwych, niechętnych, wspólcierpiących. Każdy z nich był inny, niepowtarzalny, wręcz niesamowity. I każdy z nich był tak blisko Chrystusa - tuż przy Nim, ale jednak niekiedy tak daleko. Bowiem bycie przy Bogu nigdy nie oznacza bycia z Bogiem - choć tak być powinno.
Dzisiaj nadal trwamy pod krzyżem Chrystusa, chociaż rozważać będziemy scenę znacznie późniejszą - zdjęcie z krzyża.
Kim był Józef? Ewangelia mówi, że pochodził z Arymatei, był człowiekiem bogatym, należał do Wysokiej Rady Żydów. Św. Łukasz napisał o nim, że był to człowiek dobry i sprawiedliwy. Należał do ukrytych (w obawie przed Żydami) uczniów Jezusa. Przychodził do Jezusa, by z Nim porozmawiać, by Go poznać, by Go choć trochę zrozumieć. I wreszcie tenże Józef, po śmierci Pana Jezusa, poszedł do Piłata, poprosił o ciało Jezusa, owinął je w białe płótno i pochował w grobie przygotowanym dla siebie.
I chociaż Ewangelia nie mówi o nim zbyt wiele, to jednak i ten Człowiek Golgoty może nas wiele nauczyć. To właśnie dzięki niemu, możemy stać się lepsi, bardziej bogobojni.
Istotne jest, że Józef, pomimo, że był bogatym człowiekiem należał do uczniów Pana Jezusa. Bogactwo, dostatek to są takie sprawy, które często stanowią nielada przeszkodę do Bożego Królestwa. Przecież bogaty młodzieniec nie poszedł za Jezusem, bo miał zbyt dużo i nie chciał się z tym rozstać. Bogatemu trudno wejść do Królestwa Bożego, ale nie jest to niemożliwe. Jest trudniej, o wiele trudniej. Zobaczmy, jak my często mając niewiele przywiązujemy się do pewnych rzeczy. Często są to jakieś drobiazgi, ale jakże dla nas cenne, bo albo zdobyte zostały w wielkim wysiłku, albo stanowią jakąś pamiątkę, czy są podarunkiem od bliskich nam osób. Józefowi z Arymatei nie przeszkadzało bogactwo, które posiadał, by pójść za Jezusem, by z Nim spotykać się, by wierzyć.
Nam, dzisiejszym ludziom jest trudniej. Nieumiarkowane korzystanie z bogactwa wydaje się najszybszą drogą do piekła. Bo zauważmy, kiedy dotyka nas bieda, czy inne nieszczęście, częściej się wtedy modlimy, częściej jesteśmy w kościele. Kiedy zaś wszystko zaczyna się układać, kiedy człowiek zaczyna się dorabiać i ma coraz więcej, wtedy zapomina o Bogu. Już nie ma dla Niego czasu - bo przecież trzeba pracować, aby coś mieć. Tylko, jakim kosztem? Czy trzeba z własnej woli pracować w niedzielę - by mieć więcej i więcej? Przecież już nasi dziadkowie wiedzieli, że „niedzielna praca w przekleństwo się obraca”, a „kto w niedzielę jarmarczny - temu na chleb nie starczy”. Czy warto ryzykować wieczność?
Józef z Arymatei nie należał do osób odważnych. Nauka Jezusa była przekonująca, ale w obawie przed innymi Żydami, pod osłoną nocy, Józef przychodzi do Jezusa. I jest z Nim do końca. Umęczone ciało Jezusa zdejmuje z krzyża, owija je w płótno i oddaje Mu własny grób. Z tchórza Józef staje się odważnym człowiekiem. Bo Bóg już tak działa, że tym, którzy decydują się na życie, które On proponuje dodaje odwagi i siły do mężnego wyznawania wiary i postępowania według jej zasad. Tylko ile ludzi chce z tej laski skorzystać? Gdzie są ci, którzy tłumnie przychodzili na Msze za Ojczyznę w Stanie Wojennym? Gdzie są ci, co tak głośno oklaskiwali wystąpienia Papieża podczas pierwszych jego pielgrzymek? Wiara to nie oklaskiwanie, okrzyki, owacje na stojąco. Wiara to sposób na życie według wskazówek Jezusa. Wiara to trwanie przy Bogu, nawet, gdy nie wolno, nawet, gdy inni tego zabraniają, gdy tego nie pochwalają, jest najważniejsze. Ukochać Chrystusa, to znaczy oddać Mu własne życie, to wprowadzić Go do własnego domu, to być przy Nim zawsze, nawet wtedy, gdy jest to niewygodne. Jakże często zdarza się, że kiedy wybieramy się do kościoła, na Mszę św. nagle zjawiają się goście. Konsternacja, chwila zaskoczenia, ale tylko chwila - potem już wspólne przebywanie, radość … a Bóg?
Kochani, módlmy się często o laskę wiary i odwagi, abyśmy nie wstydzili się przyznać do Boga, abyśmy potrafili zostawić gości i być z Bogiem razem z gośćmi. By dla nas najważniejszy stał się Jezus, byśmy potrafili żyć tak, by grób był tylko przejściowy, a śmierć aby była radością na spotkanie z Panem.
KAZANIE VI - FARYZEUSZE I UCZENI W PIŚMIE
Już ostatni raz w tym roku gromadzimy się na nabożeństwie Gorzkich Żali i po raz ostatni przeżywamy dzisiaj rozważania męki Pana Jezusa. W tym roku poznawaliśmy bohaterów Golgoty. Owi Ludzie Golgoty to: Piłat, Szymon z Cyreny, Dobry Łotr, św. Jan i Józef z Arymatei. Wydaje się, że to drobne, niekiedy epizodyczne, nic nieznaczące role. Ale tak nie jest. Każdy z nich miał swój jedyny i niepowtarzalny udział w tym okrutnym spektaklu męki. Potrzebny był Piłat - byśmy przestali się bać opinii tłumu. Potrzebny był Szymon z Cyreny - patron zmuszanych do wiary, byśmy pamiętali, że nikt nie ma prawa innych zmuszać do wiary. Potrzebny był Dobry Łotr - byśmy uwierzyli, że nawet w ostatnim momencie, na łożu śmierci możliwe jest nawrócenie. Potrzebny był św. Jan, byśmy nauczyli się być przy Bogu do końca - nawet, gdy inni będą odchodzić. Potrzebny był Józef z Arymatei - byśmy uwierzyli, że bogaty też potrafi kochać Boga.
Oni byli potrzebni byśmy się nauczyli: odwagi w wyznawaniu swojej wiary, byśmy wyszli z ukrycia, przestali się wstydzić, że jesteśmy ludźmi wierzącymi. Taki właśnie jest cel i sens pojawienia się Ludzi Golgoty. To nie jest literacka oprawa Pasji Mistrza, to nie są fikcyjni bohaterowie, podtrzymujący wartkość akcji. To są realnie istniejący ludzie, przez których zachowanie Bóg zrealizował plan odkupienia człowieka.
Dzisiaj natomiast, natomiast ostatnim dniu Gorzkich Żali będziemy się przyglądać sprawcom Golgoty: faryzeuszom i uczonym w Piśmie, którzy są przykładem pogardy wartości.
Kim byli faryzeusze i uczeni w Piśmie? Była to grupa wpływowych Żydów, która skrupulatnie przestrzegała Prawa. Byli oni wręcz legalistami, ślepymi na zbawcze orędzie Chrystusa. Jako przeciwnicy Boskiego Mistrza starali się skazać Go na śmierć, a była to śmierć krzyżowa. Uczeni w Piśmie też byli przeciwnikami Jezusa, choć należeli do grupy bardziej wykształconej.
Byli oni tak blisko Boga Ojca, ale nie poznali Syna. Swoim postępowaniem zamykali Królestwo Niebieskie przed ludźmi. Sami nie wchodzili i nie pozwalali wejść tym, którzy do niego idą. Obchodzili morze i ziemię, żeby pozyskać jednego współwyznawcę. Ale potem czynili go dwakroć bardziej winnym piekła niż oni sami. Składali ofiary z ziół, lecz pomijali to, co ważniejsze jest w Prawie: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę. Dbali o czyste naczynia, a sami w środku byli pelni zdzierstwa i niepowściągliwości. Podobni byli do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Wkładali na wiernych ciężary religijne nie do udźwignięcia. Przepis jest przepisem, prawo jest prawem. A wreszcie w swojej przewrotności doprowadzili do śmierci Chrystusa.
My chrześcijanie, my ludzie wierzący jakże często jesteśmy do nich podobni. To my chrześcijanie jesteśmy przecież tak blisko Boga. Przyjmujemy Go do serca, modlimy się, chodzimy do kościoła, przyjmujemy księdza po kolędzie, posyłamy dzieci na religię. A życie nasze często wcale, albo niewiele się zmienia. A przecież jesteśmy tak blisko Boga.
To my czasami swoim postępowaniem zamykamy innym drogę do nieba. Przez pijaństwo, przez religijne milczenie w domu, przez awantury o błahe rzeczy, przez zdradę, lenistwo, brak konsekwencji w postępowaniu - sprawiamy, że inni, nawet nasi najbliżsi nie chcą wierzyć w takiego Boga, do którego my się przyznajemy. I doskonale to widać w naszej rzeczywistości. Młodych ludzi w kościele jest coraz mniej. Oni nie widzą sensu bycia tutaj, oni nie chcą tu być, bo Bóg, w którego my wierzymy nie jest „atrakcyjny”, On nie ma wpływu na życie, On nie zmienia ludzi.
Niekiedy jest jeszcze gorzej. Naszym postępowaniem i zachowaniem wtrącamy innych do piekła. A dzieje się tak wtedy, gdy inni, których dał nam Bóg, przez naszą nieodpowiedzialność, przez nasze lekceważenie przykazań bez żadnych skrupułów niszczą Boga i ludzi.
Dramat faryzeizmu polega też na tym, że owszem jesteśmy często bardzo hojni. Dbamy, by pomóc żebrakowi na ulicy, mając większą ilość pieniędzy, niekiedy bawimy się w sponsoring. I dobrze. Ale co się stało z naszą sprawiedliwością, miłosierdziem i wiarą. Ważna jest hojność, ważne są nasze ofiary, ale one nie załatwią wszystkiego. Bo ludzie przede wszystkim potrzebują serca, naszej obecności. Bo często najważniejsze jest wyciągnięcie ręki. Chleb zawsze się znajdzie, ale samotność to już piekielna męka.
Skazali na śmierć Mistrza ci, o których Ewangelista napisał, że są pełni zdzierstwa i niesprawiedliwości. I tutaj można powiedzieć, że to „Polska właśnie”. Ilu z nas pracuje ciężko i uczciwie, otrzymuje za tą pracę grosze (pomimo, ze pracodawcę stać, by płacić więcej). Ci ludzie nie powiedzą przecież ani słowa. Bo gdyby się tak stało, z pewnością usłyszeliby, że jak im się nie podoba, to mogą odejść. Mogą? Ale dokąd? Jak mają na utrzymaniu całą rodzinę. Każdy, kto tak właśnie traktuje innych - postępuje podle. Bo jeśli człowiek taki odejdzie, to czyż nie jest on skazywany na śmierć? Czy jeżeli ktoś niszczy celowo zakład pracy, doprowadzając do ruiny, czyż wtedy nie skazuje pracowników na śmierć? Przecież jeżeli ktoś skończył 40 lat, często nie ma wykształcenia, a ma rodzinę na utrzymaniu, niezwykle trudno znaleźć mu pracę. Czyż taki człowiek nie zostaje skazany wraz z rodziną na śmierć?
A ile razy my, wierni chrześcijanie na innych wkładamy ciężary nie do udźwignięcia? Jak często mamy monopol naprawdę, jakże często potępiamy innych, czepiamy się drobiazgów.
Cokolwiek uczyniliśmy bliźnim, uczyniliśmy Chrystusowi. Tego żaden z nas, żaden uczeń Jezusa zapomnieć nie może. I jeżeli tego nie zrozumiemy, to biada nam kochani siostry i bracia.
Rozważając Pana Jezusa, módlmy się dzisiaj, by nas Bóg uwolnił od grzechu faryzeizmu, by nam pomógł naprawić błędy, by na sądzie Bożym skrzywdzeni przez nas ludzie nie byli naszymi sędziami. Wracajmy często na Drogę Krzyżową Pana - ucząc się życia. Przestańmy się lękać Boga, byśmy Go jak Piłat nie próbowali usunąć ze swojego życia. Nie zmuszajmy nikogo do wiary, byśmy nie dokonali gwałtu sumienia bliźnich (wiara to propozycja, a nie przymus). Pozwólmy innym się nawrócić - Dobry Łotr dostał właśnie taką szansę - poszedł do nieba. Często stójmy pod Chrystusowym krzyżem, bo tam swoje źródło, swój początek mają sakramenty. I szanujmy ludzi, by na Bożym sądzie nie okazało się, że co prawda, nasze ręce są czyste, ale niestety puste.
8