Rytuały przejścia, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY


Kiedy przeczytałam oryginał, poczułam, że musze to przetłumaczyć. Pewnie trochę wbrew logice, ale nie mogłam się powstrzymać.

Tytuł: Rites of Passage

Autor: Antenora

Tłumacz: Kaczalka

(wersja poprawiona)

RYTUAŁY PRZEJŚCIA


To tradycja.
Tak powiedział ojciec, kiedy popłynęły pierwsze krople krwi i ból zaczął ogarniać delikatne ciało, ozdobione zawiłymi, rytualnymi wzorami.
Obrządek, który musi przejść, by stać się mężczyzną.
Więc stał, w milczeniu poddając się ostrzu noża i szeptowi zaklęć, choć jego umysł krzyczał w proteście. Siłą woli utrzymywał swoje ciało nieruchomo, mimo że każde jego włókno wrzeszczało, żeby uciec stąd, z tego miejsca, od tego mężczyzny, od tej strasznej tradycji, która wydawała się zalewać ciemnością najgłębsze zakamarki jego duszy.
Ale stał, nieruchomo, bez słowa, tak, jak od niego oczekiwano, i czekał na koniec.
Kiedy było po wszystkim, ojciec odsunął nóż i prawie uśmiechnął na widok własnego dzieła.
— Skończone. Nie było tak źle, prawda? Trochę bólu. Jestem z ciebie dumny, poradziłeś sobie doskonale.
Doskonale... jak gdyby to był tylko test. Może rzeczywiście był. Ale nawet, jeśli to był tylko test woli, nie powinien stać tam i pozwalać swojemu ojcu, człowiekowi, którego kochał i szanował, zadawać ból, rzeźbić znaki na piersi, ranić skórę i napełniać duszę ciemnością.
Zbyt późno zrozumiał, dlaczego tą magię nazywa się Czarną. Być może o to chodziło ojcu, kiedy opisywał akt, jako Rytuał Przejścia. Prawda, ukryta głęboko pod aksamitnymi zasłonami, której nigdy nie chciałby poznać. Teraz, widząc ją wyraźnie, wiedział, że dzieciństwo odeszło na zawsze. Ojciec już nigdy nie będzie tylko dobry. On sam już nigdy nie będzie tylko dobry. Oboje byli czarodziejami ciemności. Urodzonymi i wychowanymi przez ciemność, i nigdy nie mogliby być niczym innym.
I było lato.
I coś umarło.
I był Harry Potter.

***

Harry Potter.
Zapukał w okno wiedząc, że zostanie odrzucony. Potter mógłby dostrzec ciemność w jego duszy, rytualne wzory, wyryte na piersi i odtrącić go. Albo oddać w odpowiednie ręce. Powinien być zamknięty w Azkabanie, lub u Św. Munga, a może głęboko pod ziemią, w mroku, do którego należał? Zapukał mocniej, przestraszony, że wybrał niewłaściwy dom i zaraz jakiś mugol otworzy okno i znajdzie go, kucającego na parapecie, trzęsącego się, zakrwawionego i tak bardzo, bardzo zmarzniętego. Powietrze wydawało się nienaturalnie chłodne, zbyt chłodne, jak na lato, bardziej odpowiednie dla jesieni. Ale potem przyszło mu do głowy, że, być może, zimno istnieje tylko w jego umyśle.
Zamigotało światło, blask świecy ożywił wnętrze pokoju i znajoma twarz Harry'ego Pottera pojawiła się w oknie, wpatrując się w niego z zaskoczeniem. Zrozumienie zabrało kilka chwil, ale mógł wyraźnie uchwycić ten moment. Nagłe rozszerzenie źrenic za szkłami okularów i napięcie własnego ciała, czekającego na odrzucenie. Właśnie teraz to powinno się zdarzyć. Potter wróci do łóżka, zostawiając go samotnego, w ciemnościach, znowu. I...
— Malfoy? — Harry spytał łagodnie. Otworzył szeroko okno i praktycznie wciągnął Draco do zaskakująco ciepłego wnętrza. Miotła nadal unosiła się w powietrzu, więc ją także zabrał do pokoju i postawił przy ścianie, zanim zamknął okno i spojrzał na Draco, stojącego bez ruchu, ciągle w tym samym miejscu.
— Malfoy, co... cholera, usiądź, zaraz znajdę... coś. Do diabła, jakieś bandaże lub cokolwiek — wyszeptał Harry rozkojarzonym głosem i popchnął Draco w stronę łóżka, zanim nie wyszedł z pokoju.
Draco siedział oszołomiony na skraju łóżka Harry'ego Pottera, w pokoju Harry'ego Pottera, próbując uświadomić sobie, jak się tu znalazł. Skąd wiedział, gdzie szukać chłopaka i dlaczego wybrał właśnie to miejsce. Nie mógł znaleźć odpowiedzi, a w głowie rodziło się tylko coraz więcej pytań.
Harry, wróciwszy z ręcznikiem i szklanką wody, zmarszczył brwi i potrząsnął głową.
— To nie wystarczy. Chodź ze mną.
Zawinął swoje ciepłe palce wokół zmarzniętych dłoni Draco i poprowadził go do łazienki. Posadził na toaletce i, zanim zapalił światło, zamknął drzwi.
— Co ci się stało? — spytał miękko, kiedy moczył szmatkę. Uklęknął przed Draco i przycisnął materiał do otwartej rany na piersi.
Draco wpatrywał się w niego przez długą chwilę, niepewny, prawie przestraszony sposobem, w jaki tkanina dotykała jego skóry. Ruchy były takie delikatne, tak zupełnie inne od ruchów mężczyzny, który je spowodował. Odchylił się do tyłu i oparł plecami o ścianę. Jego zahipnotyzowany wzrok mógł teraz ogarnąć zarówno ręce Harry'ego, jak i całą jego sylwetkę.
— Lato. Lato mi się stało — szepnął w końcu, głosem zupełnie obcego człowieka. Szorstkim od bólu i prawie nieśmiałym, jakby ten obcy człowiek, który się odezwał, nie musiał używać głosu już od długiego czasu.
Harry zamarł, z dłonią przy jego piersi i Draco cały zesztywniał. Przeraził się, że ten obcy głos powiedział coś złego i zaraz zostanie wyrzucony przez najbliższe okno, nim będzie miał szansę wyjaśnić, że nic się nie zmieniło. Że ciągle jest tym samym Draco Malfoyem, czyż nie? Choć samo bycie Draco Malfoyem stanowiło dostateczny powód do wyrzucenia.
Ręka Harry'ego, wycierająca krew, wznowiła jednak powolne, ostrożne ruchy i Draco poczuł, jak odpręża się pod wpływem tego dotyku.
— Lato? — zapytał Harry cicho, wstając i płukając w zlewie szmatkę, zanim ponownie nie opadł na kolana i nie kontynuował mozolnej pracy.
— Lato — potwierdził obcy głos.
— W porządku — odpowiedział Harry, resztę czynności wykonując w ciszy.

Draco nie był pewien, kiedy zasnął, ale gdy otworzył oczy, zobaczył nad sobą obcy sufit i zrozumiał, że leży w obcym łóżku. Ogarnięty paniką usiadł gwałtownie i krzyknął.
W jednej chwili Harry był obok niego, kładąc na nim ręce i popychając z powrotem na poduszkę, w objęcia chłodnej pościeli. Zanim zdążył pomyśleć, co robi, złapał Harry'ego za ramiona i pociągnął za sobą.
— Tak mi zimno — usłyszał obcy głos i własne, drżące ręce zawinęły się wokół szczupłych ramion, przytulając mocno. Część jego świadomości była zdumiona spokojem, z jakim Harry poddał się żądaniu tej przymusowej pieszczoty, a jedynym protestem był skrzypiący dźwięk łóżka.
— Malfoy? — zapytał Harry, kiedy już ciało pod nim znieruchomiało, uspokojone ciepłem.
— Mmm? — odparł Draco sennie, zdumiony, że teraz był to jego własny głos.
— Możesz... czy teraz możesz mi powiedzieć, co ci się stało?
— Lato. Lato mi się stało — wyszeptał.
A potem był pocałunek. Najlżejsze muśnięcie warg i palce, zaplątane w jasne włosy.
Draco zasnął.
Kiedy spał, jego ojciec zakradł się do pokoju i wypowiedział słowa, które zabiły Harry'ego Pottera.
Avada Kedavra.

***

Słońce świeciło zbyt jaskrawo, kiedy Draco obudził się, w podkoszulku Harry'ego pozwijanym wokół ciała. Noc minęła i, gdyby nie żywy dowód, śpiący obok niego, oraz mugolski pokój wokół, zastanawiałby się, czy straszny sen nie był rzeczywistością.
Kiedy odsunął się i usiadł, Harry wpatrywał się w niego zielonymi, niewątpliwie pełnymi życia oczami, tak prawdziwymi w świetle poranka.
— Cześć — powiedział Harry ostrożnie, mrużąc oczy. Jego twarz wyglądała dziwnie bez okularów, tak dla niego charakterystycznych.
— Cześć — odpowiedział, tak samo ostrożnie, gdyż zauważył cienie pod oczami Pottera, teraz ciemniejsze i wyraźniejsze, oraz włosy, rozczochrane bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. — Wyglądasz okropnie.
— I kto to mówi — odpowiedział Harry szukając po omacku okularów i wpychając je na nos. — Przynajmniej twoje rany się zamknęły.
Draco spojrzał na swoją klatkę piersiową i dotknął blizn. Były gładkie pod palcami, prawie równe, ale mógł poczuć, jak rany sięgają w głąb jego duszy i gwałtownie odsunął rękę, jakby własna skóra parzyła. Zerknął w górę, by odnaleźć dziwnie pozbawiony emocji wzrok Harry'ego.
— Co? — syknął, głosem ostrzejszym, niż zamierzał.
— Co ci się stało?
— Ile jeszcze razy zadasz to pytanie, zanim zaakceptujesz odpowiedź, Potter? Pięćdziesiąt? Tysiąc? Lato mi się stało.
— To niczego nie wyjaśnia.
— Zrozumiałbyś, gdybyś pomyślał.
Siedzieli w ciszy, kiedy Harry zastanawiał się nad tymi słowami i Draco uświadomił sobie, że także ich nie pojmuje. Wiedział tylko, że są prawdziwe. I stanowią jedyną odpowiedź, jakiej może udzielić.
W tym czasie, piętro niżej, Dursleyowie rozpoczęli swój dzień.

***

Obserwowanie Złotego Chłopca, poza zaciszem Hogwartu, było dziwne. Jego życie w mugolskim domu, w którym te plugawe istoty, połączone z nim więzami krwi, traktowały go z tak jawną pogardą. Draco odkrył, że chciałby ich skrzywdzić. Skłonić ciemność, żeby ich pochłonęła, dopóki Harry nie wtrąciłby się i ich nie uratował. Postąpiłby tak bez wątpienia, ponieważ był dobry. I może przejrzeliby wtedy na oczy i zrozumieli coś, co Draco dopiero teraz, powoli zaczynał sobie uświadamiać.
Że dobroć tego chłopca nie miała żadnych granic.
I właśnie tego, teraz, nienawidził w Harrym Potterze najbardziej. Bo Harry powinien się go pozbyć. Jeżeli nie wczoraj, to na pewno dzisiaj rano, dzisiaj po południu, dzisiaj wieczorem. Ale Harry go nie wyrzucił, więc Draco został. Spędził większość dnia próbując znaleźć sposób, żeby złamać chłopaka. Sprawić, że nie wytrzyma i każe mu zabrać miotłę i odlecieć. Ale zawsze, kiedy myślał, że jest już blisko, Harry wzdychał, potrząsał głową i uśmiechał się. To, dla Draco, było najmniej zrozumiałe. Kiedy komentował pogardliwie jego przyjaciół, rodzinę, Dumbledore'a, mugoli, szlamy, nawet pokój, w którym mieszkał, jedyną reakcją Harry'ego był uśmiech.
I Draco zaczynał lubić ten uśmiech.
Teraz, kiedy za oknem zapadał już zmrok, leżał zwinięty w łóżku, opatulony kocami aż po samą szyję, jak gdyby to był środek zimy, a nie wyjątkowo gorące lato. Harry siedział na drugim końcu, oparty o ścianę, z grubą książką na kolanach i robił notatki na jej marginesie. Kiedy ciemność zapadła już zupełnie, zapalił lampkę na nocnej szafce i kontynuował naukę w ciszy.
— Potter? — odezwał się w końcu, a jego głos był strasznie słaby.
— Malfoy? — Harry przerwał pisanie w połowie pociągnięcia.
— Masz zamiar... cholera... To znaczy...
Harry bez wahania zamknął książkę, odłożył ją razem z piórem i wstał. Zgasił światło i w ciemnościach Draco widział tylko zarys jego sylwetki i słyszał szelest zdejmowanych ubrań. Potem kroki przemierzające pokój, wydobywanie z półki piżamy i zakładanie samych spodni. Harry podszedł do łóżka i wślizgnął się pod koce, a Draco westchnął, objął go i przyciągnął bliżej, aż ich nagie klatki piersiowe spotkały się. Wydawało mu się, że Harry jęknął, ale nie był pewien.
Nie wiadomo, kto wykonał pierwszy ruch. Czy to była dłoń Harry'ego na jego udzie, przyciągająca je bliżej, czy to pchnięcie jego własnych bioder w kierunku drugiego chłopaka?
Pierwsze dotknięcie warg na obojczyku Harry'ego.
Pierwsze dotknięcie warg na jego szyi.
Wszystko odbywało się płynnie, bez wahania, jak w jakimś strasznym, acz cudownym tańcu.
Obgryzione paznokcie Harry'ego, wbijające mu się w łopatki, jego paznokcie, równo przycięte, na biodrach Pottera.
Oddech Harry'ego, niespodziewanie nieregularny, wyraz paniki na twarzy. I bicie własnego serca, boleśnie dudniące w uszach. Nie mówili nic, bojąc się, że słowa zniszczyłyby czar tej chwili. Czar, który sprawiał, że wszystko wydawało się snem, a przez to było możliwe do zaakceptowania.
Ponieważ we śnie mogli robić to, czego pragnęli.
We śnie nie miało znaczenia, że ten drugi to także chłopiec, że on dotyka i całuje, że oznacza siniakami gardło i że będą one, przynajmniej przez jakiś czas, pamiątką tego spotkania.
I nie miało znaczenia, jak bardzo reszta świata znienawidziłaby go, gdyby się dowiedziała.
Jak bardzo znienawidziłby go ojciec.
Draco bez słowa opuścił rękę miedzy ich przylegające ciała, niezdarnie próbując rozebrać bokserki i czując, że Harry robi to samo ze swoją piżamą. Moment później byli nadzy i na powrót splątani razem.
Wszystko było dziwne i nieporadne, kiedy po omacku próbowali znaleźć właściwe miejsca, żeby dotknąć, pociągnąć, pogłaskać. Aby sprawić przyjemność, której obaj szukali.
I niespodziewanie, coś się zmieniało.
Ich ruchy stały się płynne, jakby robili to już tysiące razy. Nagle Draco wiedział, gdzie dotknąć Harry'ego. Wiedział, że jeśli poliże miejsce za uchem, to Harry będzie jęczał. Wiedział, że Harry woli być na górze. Jak gdyby wcześniej, wielokrotnie, przedyskutowali wszystkie szczegóły.
Po prostu wiedział.
Kiedy doszli, razem, Draco nie przejmował się zimnem wokół nich, bo jedyne, o czym mógł myśleć, to Harry. I jedyne, co słyszał, to własne imię, szeptane przez usta Harry'ego.
— Draco.
I uśmiech.
I sen.
Kiedy spali, Voldemort zakradł się do pokoju i wypowiedział słowa, które zabiły Harry'ego Pottera.
Avada Kedavra.

***

Kolejny poranek.
Jasne światło, wpadające przez okno, dotykało jego zamkniętych powiek. Harry już wstał i spacerował głośno po pokoju. Draco otworzył oczy i pierwsze, co zobaczył, to uśmiech.
— Obudziłeś się nareszcie?
— Nie — odpowiedział i schował twarz w poduszkę. Zaprzeczanie było głupie, bo chociaż bardzo chciał jeszcze spać, to bez Harry'ego w objęciach, nie potrafił. Usiadł, przeczesał palcami zmierzwione we śnie włosy i wpatrzył się w plecy Pottera, kiedy ten podszedł do nagromadzonego w kącie stosu książek. Słońce świeciło bardzo jasno i pierwszy raz od dłuższego czasu Draco czuł ciepło.
— Wszystko z tobą w porządku... mam na myśli... — Zmarszczył brwi, niezdolny do sformułowania słów.
— Kocham cię, Draco — powiedział Harry nagle, zerkając na niego przez ramię.
Draco poczuł różdżkę w swojej dłoni i wiedział, że to było złe, że ktoś taki jak Harry nie powinien odzywać się w ten sposób do kogoś takiego jak on.
Więc wypowiedział słowa, które zabiły Harry'ego Pottera.
Avada Kedavra.
Tak było lepiej.

***

Przekleństwo zostało wypowiedziane przez jego ojca.
Przekleństwo zostało wypowiedziane przez Czarnego Pana.
Przekleństwo spłynęło z jego własnych warg.
Harry umarł.
Ponownie.
I znowu.
I znowu.
I Draco niespodziewanie zrozumiał, że to nie dzieje się naprawdę.
To był tylko kolejny Rytuał Przejścia.
I lato nigdy się nie skończyło, ponieważ, tak naprawdę, nigdy się nie zaczęło.
Była jesień, spadały liście.
Harry go całował.
Była zima i drzewa umarły.
Leżeli razem, w plątaninie spoconych ciał.
Była wiosna i drzewa odrodziły się, wybuchając kolorami i życiem.
I Harry był obok niego.
I umierał znowu.
Tylko, że to nie Harry umarł tak naprawę.
Ponieważ to on był tym, który przyjął przekleństwo.
Wpatrzony w niekończącą się zieleń, nieróżniącą się niczym od koloru oczu Harry'ego.
Zrobił to, żeby go chronić.
Ponieważ Harry sam do siebie wyszeptał przekleństwo, uderzyło celniej i mocniej, niż jakiekolwiek inne.
Kocham cię.
Avada Kedavra.
Było lato i krew na jego wargach.
Była jesień i palce zaplątane w jego włosach.
Była zima, był jęk i jego imię szeptane w ciemnościach.
Była wiosna i pojedynczy, krótkotrwały pocałunek, muskający jego zimne, martwe usta.
Jak oddech...
Jak marzenie...

Obudził się.
Ojciec siedział obok niego na łóżku.
Jego klatka piersiowa bolała.
Jego dusza była pusta.
Coś umarło.
Pomyślał, że być może od samego początku tym czymś była właśnie jego osoba.


KONIEC



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tysiąc razy wczoraj, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Perwersje Wielkiej Kałamarnicy, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Lwiątko [Sh'eenaz], Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Perwersje Wielkiej Kałamarnicy [faithwood ], Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Kiss Me with Fire, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
S Ł O W I K, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Proszę, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Zdarzyło się wczoraj [Femmequixotic], Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
P.S. Kocham Cię (wspólnie z Ewlinną), Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Tysiąc razy wczoraj, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Dziesięć kroków (drarry) NZ, Harry Potter, Fanfiction
''Kamień'' - Rozdział 78, Harry Potter, Fanfiction, Kamień małżeństw
Tak zupełnie nowe [FearlessDiva], Harry Potter, Fanfiction, Fearless Diva
Red Hills rozdz 41 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 48 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 36 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Dziedzictwo [FearlessDiva], Harry Potter, Fanfiction, Fearless Diva
Red Hills rozdz 43 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Kamień małżeństw 74, Harry Potter, Fanfiction, Kamień małżeństw

więcej podobnych podstron