Tacy właśnie jesteśmy!
Fragment książki
ANDRZEJA ZIELIŃSKIEGO „SARMACI, KATOLICY, ZWYCIĘZCY”
(...)
Odkąd istnieje państwo polskie, zawsze zamieszkiwały je różne mniejszości
etniczne. I tak jest do dzisiaj. Podobnie zresztą działo się we wszystkich krajach Europy
czy świata.
W czasach współczesnych
polskość jest miarą patriotyzmu. I słusznie. Problem jednak z tzw. rodowitymi Polakami.
Jak określić, którzy mieszkańcy naszego kraju są tymi prawdziwymi Polakami, a którzy są
tylko narodowości polskiej pochodzenia żydowskiego, tatarskiego, niemieckiego,
francuskiego, rosyjskiego...? Nasz wspólny dom, Polskę, budowali i budują przecież nie
tylko „rodowici" Polacy. Tylko jak to wytłumaczyć przeróżnym ksenofobom, dla których
samo obco brzmiące nazwisko, nie mówiąc o kolorze skóry czy wyznaniu,
jest wystarczającym powodem do manifestowania swojej wyższości, pogardy,
a nawet wrogości?
Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego i Fundacja
Batorego opublikowały w 2014 roku wyniki badań nad akceptacją dla mowy nienawiści
powodowanej rasą, narodowością i orientacją seksualną. Wynika z nich, że w XXI wieku
homoseksualiści u 78 proc. Polaków wzbudzają obrzydzenie. Nie ma również, w podobnych
proporcjach, akceptacji dla muzułmanów bez względu na ich narodowość. Żydzi dla 60 proc.
ankietowanych „sami sobie są winni i mają historyczne (?) winy wobec Polaków".
Romowie dla 67 proc. są zwyczajnymi złodziejami.
Natomiast aż 100 proc. badanych deklarowało swoją nienawiść do Afrykanów, z których
przecież wielu ma polskie obywatelstwo, założyło tu rodziny. Są Polakami pochodzenia
afrykańskiego (...).
W Polsce nie jest to zresztą sprawa tylko określonych mniejszości etnicznych
czy religijnych. Wykwitają powszechnie tzw. patriotyzmy lokalne. Nie mam tu na myśli
godnych wszelkiego poparcia małych ojczyzn, czyli troski o pogłębianie wiedzy o tradycji,
historii i potrzebach społecznych swojego regionu, lecz o wrogi, „kibolski", stosunek
do swoich najbliższych sąsiadów.
Krakowianin będzie dla mieszkańców wielu rejonów Polski po prostu centusiem.
Wielkopolanin - oczywiście głupią pyrą. Sąsiedzi Ślązaków to dla nich gorole, z kolei ci sami
Ślązacy dla ich najbliższych sąsiadów są kormelami. Dla górali każdy, kto nie jest „stąd",
to ceper. Bydgoszczanie dla torunian to przecież tyfusy, a odwrotnie - krzyżacy. Przybysze,
nawet z podstołecznych miejscowości, w Warszawie zwani są słoikami. Natomiast stolicę
pogardliwie nazywa się w wielu rejonach kraju warszawką, obowiązkowo pisaną małą literą,
często z błędem ortograficznym - „warszaffka". I praktycznie nic się od lat nie robi, aby takie
rozumowanie zmienić. Co więcej, czasem nawet sankcjonuje się je oficjalnie,
w wystąpieniach polityków czy publikacjach dziennikarskich.
Nawet w życiu codziennym
najwięcej radości dostarcza wielu ludziom niepowodzenie najbliższego sąsiada. Innymi
słowy: Polak Polakowi wilkiem, jak głosi stare przysłowie, a dowcipy o „polskim piekle",
niestety, mają pełne, gorzkie uzasadnienie. Tylko co wtedy z mitem Polaka kochającego
swoją ojczyznę? Przecież ojczyzna to miejsce, w którym żyją wszyscy Polacy, wszyscy
ludzie, których ta ojczyzna przygarnęła na stałe, zrównała z dawnymi mieszkańcami, także
ci, których nie lubimy (...).
Historia narodu i państwa polskiego to przecież dzieje nieustająco powtarzających się
upadków i odrodzeń. Popatrzmy tylko. Z potężnej monarchii Bolesława Chrobrego
po niespełna dwudziestu latach pozostały ruiny i zgliszcza. Po wysiłkach konsolidacyjnych
Kazimierza Odnowiciela i Bolesława Śmiałego osłabienia struktur państwa dokonał
Władysław Herman, a jego syn, Bolesław Krzywousty, swoim słynnym testamentem
doprowadził do swoistego rozbioru Polski. Po dwustu latach Kazimierz Wielki wyniósł
Polskę do rzędu europejskich potęg. Po nim próbował wszystko popsuć Ludwik Węgierski,
zupełnie niezainteresowany silną Polską. Na szczęście zapanował wkrótce złoty wiek
Jagiellonów. Kiedy jednak zeszli z kart naszej historii, pojawili się Wazowie i rozpoczęli
destrukcję państwa, które już nigdy, jako królestwo, nie osiągnęło poprzedniej świetności.
Co więcej, z czasem, na 123 lata, Rzeczpospolita Obojga Narodów zniknęła nawet
całkowicie z mapy Europy. Druga Rzeczpospolita przetrwała tylko dwadzieścia lat,
powielając zresztą, jeśli idzie o politykę narodowościową, wiele błędów z poprzednich
stuleci. Polska Ludowa próbowała coś z tym problemem zrobić, ale narzucając gotowe
rozwiązania, odnosiła odwrotny skutek. Obecnie, obserwując ksenofobiczne wystąpienia
liderów niektórych partii politycznych, a także śledząc wpisy i opinie internautów, odnieść
można wrażenie, że szybkim krokiem zmierzamy do tego, co już było i co się skończyło źle
dla polskiego państwa.
Oczywiście te wzloty i upadki
nie są jedynie zasługą lub winą władców czy rządzących. Warto jednak zwrócić uwagę
na bardzo istotne ich okoliczności.
Każda silna jednostka sprawująca w Polsce władzę zawsze napotykała opór,
a niekiedy nawet jawny bunt czy to - w pierwszych wiekach - ze strony swojego najbliższego
otoczenia, czy później możnowładców i szlachty. Po każdym spektakularnym wzlocie
następował równie efektowny upadek. Powody owych upadków, co charakterystyczne,
zawsze były takie same. Systematyczna odmowa udziału w kosztach utrzymania państwa,
narastająca prywata, wreszcie korupcja. Do tego dochodziła jeszcze rozbuchana ksenofobia,
przeświadczenie, iż tylko z racji bycia Polakiem należy się nam, niejako automatycznie,
szacunek świata. Tyle tylko, że ten świat stawiał zawsze najpierw proste pytanie - dlaczego?
I wtedy brakowało już rozsądnej odpowiedzi.
Ci z wielkich Polaków, którzy to dostrzegali, zostawali w swych przestrogach
osamotnieni; często ich wyśmiewano czy lekceważono. Kazania sejmowe Piotra Skargi,
pięcioksiąg O poprawie Rzeczypospolitej Andrzeja Frycza Modrzewskiego czy późniejsze
O skutecznym rad sposobie Stanisława Konarskiego traktowane były jako swoisty folklor,
z którego nic praktycznie nie wyniknęło. Natomiast to, z czego chcieliśmy być dumni,
co miało nas odróżniać od innych - czyli liberum veto i wolna elekcja - przy pełnej
społecznej akceptacji szybko doprowadziło do ogromnego wewnętrznego rozprzężenia
oraz uzależnienia się od sąsiednich krajów, a w konsekwencji - do upadku polskiej
państwowości.
Łukasz Opaliński, marszałek nadworny koronny, pisał w 1648 roku, wskazując
na odrębność i wyższość polskich cech narodowych nad innymi nacjami: „Nie gnębi nas
poborca, władza nie uciska ani nie zmusza nas do ciężarów... Zajmujemy się Rzeczpospolitą,
gdy nam się tak podoba. Bezpiecznie możemy pędzić życie prywatne, nie narażając się
na żadną obawę. Tak szczęśliwie pędzimy żywot, któremu niczego dodać nie można do pełni
pomyślności, chyba tylko wieczne trwanie".
Wkrótce po napisaniu przez niego tych słów wybuchł bunt Chmielnickiego, po nim
rozpoczęła się wojna z Moskwą, a wreszcie potop szwedzki. Po tych wydarzeniach
Rzeczpospolita Obojga Narodów już nigdy nie powróciła do dawnej świetności. Ale aż do
swojej śmierci w 1662 roku Łukasz Opaliński tego poglądu, chociaż był bezpośrednim
świadkiem jego skutków, nie sprostował.
Charakterystyczne przy tym jest również to, że mimo dość wczesnego poznania
wszystkich przyczyn takich upadków z zadziwiającą powtarzalnością popełniano i popełnia
się także teraz te same błędy. Po każdej klęsce militarnej podnosiły się przecież głosy,
że brakuje środków na rozwój i zwiększenie wojska Rzeczpospolitej, że trzeba usprawnić
system fiskalny i sposób zbierania podatków, że złem są wolne elekcje. I niekiedy
dyskutowano zawzięcie na ten temat aż... do następnej klęski.
Najlepszą nawet inicjatywę służącą umocnieniu państwa można wtedy było
przecież zniszczyć tylko jednym głosem przekupionego posła. Na królów, w tzw. wolnych
elekcjach, także wybierano z reguły tych, którzy albo sami kupowali sobie zwolenników,
albo mieli swoich, cudzoziemskich, możnych sojuszników lub protektorów, wobec których
czuli się potem zobowiązani czy to do ustępstw politycznych, czy też do zawierania sojuszy
niekorzystnych dla państwa.
To były sytuacje wprost niewyobrażalne w innych państwach europejskich.
Co więcej, okazywały się zawsze tragiczne w skutkach dla naszego kraju. Ale jakie z tego
potrafiliśmy wyciągnąć wnioski?
Otóż najczęściej, wierni stworzonym przez siebie mitom, nadal wierzyliśmy i ciągle
wierzymy w niezwykłą wyjątkowość naszej nacji. W szczególne posłannictwo dziejowe
Polaków. Szkoda tylko, że nikt na świecie nie chce go dostrzegać; co więcej - nie usiłuje
nawet próbować zrozumieć.
Tym gorzej, oczywiście, dla świata. Przecież MY to wiemy. I dlatego odpowiednio
traktujemy obcych. U nas i w ich krajach. Naturalnie nie ma przy tym mowy o jakimkolwiek
szacunku dla nich, jest tylko lekceważenie, a nawet pogarda, maskująca wszystkie nasze
przywary. Na każdym kroku, zwłaszcza poza Polską, podkreślamy natomiast ochoczo,
że jesteśmy narodem wybranym przez Boga do wielkich czynów.
Jednak nie dość, że tych czynów nie widać, to jeszcze nie potrafimy nawet nigdy precyzyjnie
ich wskazać. Każdy obcy jest wrogiem, bo może zburzyć „nasz odwieczny porządek", zabrać
nam przestrzeń życiową, pracę, a nawet dziewczynę czy chłopaka. Co innego, jeśli to zło
uczyni Polak - Polakowi przecież wszystko wolno.
Tę ksenofobię - nazwałbym ją międzynarodową - próbujemy nieustannie przenieść
na forum krajowe. Wystarczy posłuchać, co mówią o sobie nawzajem przywódcy partii
politycznych.
Każdy z nich i tylko on, oczywiście, chce działać dla dobra Polski, ale bez
jakiegokolwiek udziału w tym trudzie swoich politycznych rywali, ewidentnych
szkodników.
Trwała jeszcze druga wojna światowa,
gdy Winston Churchill wygłosił publicznie zdanie, które wtedy bardzo oburzyło Polaków
na całym świecie. Powiedział mianowicie, że Polacy to naród wspaniały w nieszczęściu
i najnikczemniejszy z nikczemnych w chwili powodzenia. Czy wziął sobie to tylko z sufitu?
A może rozwinął tylko myśl Napoleona sprzed 150 lat - dla Polaków wszystko, z Polakami
nic?!
Bardziej oględnie o mentalności Polaków wyraził się Paweł Jasienica. Napisał
na poły żartobliwie, że to nie wódka wyniszcza Polaków, lecz woda sodowa.
Myślę, że na zakończenie tych rozważań warto przytoczyć pochodzącą z odległego
XV wieku opinię o Polakach Jana Długosza. Napisał on: „Bo jeśli inne narody mają
właściwe sobie zalety i wady, Polacy z przyrodzenia szczególniej skłonni są do zawiści
i obmowy (czy jest to już dziedziczna narodu tego przywara, czy ją zarządza samo położenie
kraju i mniej łagodne niebo, czy wpływ tajemny gwiazd, czy żądza powszechna równania się
z innym rodem i dostatkiem), to pewne, że naród polski tą wadą, nade wszystkie świata
nacje, się odznacza. Są ludzie zazdrośni, którzy mało tusząc o własnych zdolnościach,
radzi uwłaczają drugim i nałogową, a bezwstydną szarpią ich obmową".
Czytając te słowa kronikarza, można odnieść wrażenie, że zostały napisane
zupełnie współcześnie. Po ponad pięciu stuleciach nic bowiem nie utraciły ze swojej
aktualności. Tacy rzeczywiście jesteśmy i dzisiaj. I tak nas odbierają obecnie inne
narody (...).
ANDRZEJ ZIELIŃSKI,
„SARMACI, KATOLICY, ZWYCIĘZCY
KŁAMSTWA, PRZEMILCZENIA I PÓŁPRAWDY W HISTORII POLSKI".
Wydawnictwo Prószyński i S-ka