Georges Simenon
Kwiaciarka z Deauville
Przełożył M. Baranowicz
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Doprawdy, nie wiem, co to ma...
– Czy pan jest graczem, Emilu?
– Gram nienajgorzej w belotkę.
– Nie o to chodzi... Czy pan nigdy nie grał w baka? Na pewno nie znał pan Lulu... Była kwiaciarką... Trudno określić jej wiek... Wyglądała na szesnaście lat, w rzeczywistości miała dwadzieścia cztery... Co noc siadywała na schodach Kasyna z koszykiem goździków i róż... Sprzedawała ich jednak niewiele... Uważano ją natomiast za maskotkę... Wielu zapalonych graczy idąc do Kasyna wrzucało do koszyka z kwiatami parę monet dotykając ramienia dziewczyny... Opowiadają, że Lulu w ten sposób uciułała sobie spory kapitalik... Dlatego też bez wątpienia spędzała całe noce na swym posterunku... Widzi pan, oto Kasyno... Trzeci Stopień schodów, to było miejsce Lulu... No, tak! A w środę o tej porze jeden z namiętnych graczy, Ronald Sinclair, wychodząc z Kasyna po wygraniu niezłej sumki bardzo się zdziwił zobaczywszy Lulu śpiąca obok koszyka... Przynajmniej jemu się tak zdawało. Zbliżył się do niej i zobaczył strużką krwi spływającą w dół schodów... W parę minut potem stwierdzono, że Lulu dostała kulę rewolwerową W samo serce...
Emil ściągnął brwi.
– To istotnie katastrofa dla tej dziewczyny... Ale przyznam, szefie że nie rozumiem, dlaczego ta zbrodnia miałaby obchodzić nas i dlaczego pan się nią tak przejmuje... Pan siedzi tu chyba po to, żeby czuwać nad Normą Davidson?...
– A jeśli dodam, że u stóp schodów znaleziono rewolwer Normy Davidson? Luksusową broń, klejnocik, Własność pani Davidson, z całą pewnością, zwłaszcza że inicjały Amerykanki wyryte są na srebrnym okuciu rękojeści...
– I z tego rewolweru padł strzał?
– Bezspornie... Brak jednej kuli w magazynku.. I właśnie tę kulę wyjęli z rany lekarze...
– A gdzie pan, szefie, spędził tę noc?
– We własnym łóżku... W „Royalu”. W gmachu, który pan widzi tam, na prawo...
– Przerwał pan swój nadzór?
– Bynajmniej... We wtorek Wieczór pani Davidson, otoczona, jak zwykle, mniej lub bardziej godnym uznania rojem znajomych, jadła kolację w Kasynie... Piła, jak zawsze, dużo... Tym razem jednak grała nie wysoko, przegrywając zaledwie pięćdziesiąt tysięcy franków O trzeciej w nocy, wbrew zwyczajom, wróciła do hotelu i, jak to czyniła co dzień, zamknęła swe kosztowności W safesie „Royalu“ w obecności nocnego portiera i mojej...
– A więc wtedy poszedł pan spać?
– Na ten dzień moja misja była skończona...
– Czy tej nocy nikt nie widział wychodzącej z hotelu pani Davidson?
– Nie..
– Wobec tego..
– Niechże pan czeka... Jesteśmy dopiero na początku dramatu... Widzi pan, jak Deauville wygląda o tej porze? Większość ludzi jeszcze śpi... Tylko zamiatacze ulic personel sklepowy i hotelowy już jest na nogach... A także kilku oryginałów, którzy wyobrażają sobie, że przybyli tu dla kąpieli morskich... O, widzi pan, idzie taki w kąpielowym płaszczu... A tam znów jakiś pływak-amator... Jeszcze nie skończono sprzątać plaży, zbierać papierów i tak dalej...
Rozumiem, chce pan przez to powiedzieć, że śmierć tej kwiaciarki nie wywołała żadnego echa...
– Nawet policja uzgodniła z miejskimi władzami i dyrekcją Kasyna, że lepiej jak najmniej o tym mówić... Podczas wakacji ludzie nie lubią myśleć o rzeczach smutnych... Gracze są przesądni, a całe miasto żyje wyłącznie z nich... Krótko mówiąc, pewien komisarz policji śledczej wziął sprawę w swoje ręce... Powinna ona toczyć się za kulisami... Otóż o jedenastej godzinie...
– O tej porze ludzie tu zazwyczaj dopiero Wstają?
– Mniej więcej... To pora pierwszego śniadania i tenisa. Dyrektor „Royalu", którego znam osobiście, stał po środku hallu i wyglądał na zdenerwowanego. Spytałem go, niby żartem;
– Czy jest pan z czegoś niezadowolony?
Emil i Torrence zbliżali się do „Słonecznego baru”, położonego tuż przy plaży, która miała teraz Ciemnorudy odcień, bo właśnie skończył się odpływ i piasek był wilgotny. Służba ustawiała tam różnobarwne namioty; sprzątano taras i kabiny kąpielowe.
– „Pan Henryk jeszcze nie zszedł... – Odpowiedział mi dyrektor. Bardzo mnie to dziwi, bo zawsze jest punktualny. Powinien był objąć służbę o dziesiątej...”
– Wydaje się, jakby wszystkie wymieniane przez pana osoby, miały tylko imiona... Pan Maurycy... Pan Karol... Pan Henryk...
– Kim jest ten pański Henryk?
– Kim był! Postacią równie znaną w Deauville, jak Lulu... Najbardziej ceniony pierwszy portier „Royalu”. Gdyby pan był kiedy W Deauville, musiałby go pan zauważyć... Chodził w niebieskiej liberii ze złotymi galonami... Od dziesiątej rano do północy, a często nawet później, stał przed obrotowy mi drzwiami hotelu i każdy zwracał się do niego po imieniu. Proszono go o najrozmaitsze przysługi, o samochód, o wskazówki, jakiego konia typować na wyścigach, o ostatnie plotki o... W sumie, pan Henryk był w Deauville tym, czym w Paryżu portier u „Maxima”.
– Nie żyje?
– Niech się pan tak nie spieszy... Widzę, że pan jeszcze nie zrozumiał powagi sytuacji, zwłaszcza, w odniesieniu do Agencji O... Albo ja jestem głupcem, albo...
– Szefie, doskonale pan wie, że nie jest pan głupcem...
– Co nie przeszkadza, że za takiego będę uchodził w oczach całego świata... Jesteśmy zgubieni... Po tym, co zaszło w środę...
– A nie mógłby mi pan powiedzieć od razu, co zaszło?
– Dobrze! – W kwadrans potem dyrektor „Royalu” posłał na górę gońca, by się dowiedzieć, dlaczego pan Henryk jeszcze nie zszedł na dół... Niewiele osób spośród personelu „Royalu” sypia w hotelu, ale pan Henryk, który w każdej chwili, w dzień i w nocy może być potrzebny, korzystał z tego przywileju... Miał izdebkę na górze, na poddaszu... Właśnie zapaliłem pierwszą fajkę przechadzając się po hallu z dyrektorem, gdy nadbiegł goniec, blady jak... jak papier... „Nie żyje” – ryknął na całe gardło... „Kto nie żyje?” „Pan Henryk!” W jednej chwili znaleźliśmy się na służbowych schodach, i biegiem na piąte piętro... Dyrektor pchnął drzwi i rzeczywiście, ujrzeliśmy pana Henryka leżącego twarzą do ziemi przy łóżku...
– Przepraszam – wtrącił spokojnie Emil wkładając w usta papieros, lecz zapominając go jak zwykle, zapalić – czy łóżko było posłane na noc?
– Tak...
– Był w pidżamie?
– Nie... Dobrze, że pan o to pyta... Miał na sobie pidżamę, ale wciągnął na wierzch czarne spodnie... Włosy miał w nieładzie... Wyglądało na to, że ktoś go nagle zbudził i że naprędce się ubierał...
– Strzał z rewolweru?
– Kula w serce...
– Znaleziono broń?
– Nie... Dokonano już autopsji... Kaliber 6,35 mm, najczęściej spotykamy. Taka sama kula zabiła Lulu. Ale rana wyglądała inaczej... Krótko mówiąc, ten strzał nie padł z rewolweru Normy Davidson...
– Dlaczego pan o tym mówi?... Czy coś pozwala przypuszczać, że...
– Właśnie... Teraz pan rozumie mój niepokój. Wiele dałbym za to, pozwoliłbym odciąć sobie lewą rękę...
– Ostrożnie!... Lewa ręka jeszcze się panu przyda, choćby po to, by nie wiedzieć, co czyni prawica...
– Słowo daję, to nie pora na żarty!... W każdym razie dużo dałbym za to, żeby mnie pan Davidson zwolnił od tych obowiązków... Henryk w chwili, gdyśmy go ujrzeli, trzymał coś w zaciśniętej dłoni... Jakiś szal... I niech pan to weźmie pod uwagę – wszyscy eksperci są co do tego jednomyślni – że było rzeczą niemożliwą, by wsunąć mu po śmierci ten szal między palce... Tak mocno je zacisnął na tkaninie, że trzeba było wielkiego wysiłku, aby...
– Szal należał do Normy Davidson? – spytał Emil.
– Skąd pan o tym wie?
– Jedynie to może tłumaczyć pańskie zdenerwowanie...
– Rzeczywiście, był to jeden z jej szali... Co gorsza, miała go na sobie tego wieczoru. Biały, jedwabny szal, ręcznie malowany w jakieś egzotyczne ptaki, dzieło sztuki, jak mówią, choć co do mnie, wcale mi się nie podoba...
– Bo jeśli coś drogo kosztuje, ludzie uważają, że musi być ładne – wtrącił filozoficznie Emil. – No i co dalej?
– Jak to: co dalej?
– Co stało się potem?
– Potem nic się już nie stało...
Emil usiadł na piasku, jak czynią to niedzielni wycieczkowicze, którzy przyjeżdżają z własnymi zapasami i ku wielkiemu zgorszeniu stałych gości, moczą w morzu nogi i pogrążają się w ekstazie, zajadając jednocześnie smakowite kanapki...
– A więc policja oskarża pańską klientkę....
– Naszą klientkę...
– Przepraszam... Policja oskarża naszą klientkę o zabójstwo kwiaciarki, zwanej przez pana Lulu, a następnie o wtargnięcie do pokoju portiera, i wpakowanie mu kuli 6,35 mm w serce... A cóż ona na to?
– Nic!
Emil nie mógł powstrzymać się od uwagi:
– I tak policja będzie mówić, co zechce, szefie... Ach, jak ja lubię Morze Śródziemne... Przyjechałem tu z Lavandou, które nazywają ziemskim rajem... Co do mnie, to chciałbym bardzo... Ale niech pan spojrzy na ten pejzaż!... Wie pan, jakie mam wrażenie?... Wydaje mi się, że jestem w samym środku wielkiej muszli, mieniącej się perłowymi odcieniami, że ta muszla powoli otwiera się i będzie się otwierać coraz szerzej... Ach, jakie to cudowne!... Szkoda, że nie wziąłem kostiumu kąpielowego... Ha, trudno! A więc Norma Davidson nic na to nie odpowiedziała?
– Wybuchnęła śmiechem, gdy próbowano jej insynuować, że po to tylko udawała znużenie, by wrócić do swego apartamentu, a potem wyśliznąć się potajemnie... Ona w ogóle nie zdaje sobie sprawy z sytuacji.. Komisarzowi lotnej brygady odpowiedziała krótko: „Mnie to wszystko nic nie obchodzi!... Depeszujcie do Davidsona... Macie przecież jego adres w Kairze... Wypiłam trzy butelki szampana, więc potem spałam...
– A co pan myśli o tym, szefie?
– Faktem jest, że gdy ją obudzono o godzinie pierwszej po południu, była zupełnie otumanioną i dopiero po wypiciu paru szklanek wody z cytryną, wróciła do przytomności..
– Czy ją aresztowano?
– Jeszcze nie... Sędzia śledczy w bardzo uprzejmy sposób zażądał, by nie opuszczała Deauville... Pilnuje jej trzech agentów... Jeden z nich sypia w korytarzu naprzeciw apartamentu Normy. Depeszowano już do Davidsona, który natychmiast odpowiedział, że przyleci samolotem...
– Jest już tutaj?
– Oczekują go dziś w południe... Czy teraz pojął pan, jak w tym wszystkim wygląda rola Agencji O?... Przyjechałem tu po to, by czuwać nad Normą Davidson... Tymczasem w ciągu jednej nocy dokonano dwóch zbrodni... W pierwszym wypadku na miejscu przestępstwa znaleziono rewolwer naszej Amerykanki, a w drugim – jej szal... Policja patrzy na mnie złym okiem... Jak tak dalej pójdzie, to i mnie zaczną śledzić...
Milczeli dość długą chwilę... Słychać było tylko monotonny szum fal na piasku plaży...
– Życzą sobie panowie parasol?
– Dziękuję... Nie należy wyrzekać się słońca...
Kilka żaglówek wypłynęło z portu i lekko sunęło po wodzie lawendowej barwy.
– To jednak łatwiejsze niż historia w Lavandou – rzekł nagle Emil, jakby zbudził się ze snu.
– Dlaczego pan tak sądzi?
– Bo w Lavandou nie było ani rewolweru, ani szala...
– No tak...
– Ależ nie, szefie... Im więcej danych, im łatwiejszy do rozwiązania wydaje się problem, tym... Ale jaka jest ta pańska Norma?
– Nasza Norma!... Dwadzieścia dwa lata... Tleniona blondynka... Eks-tancerka... W ich języku – girlsa... Amerykańscy miliarderzy lubią żenić się z girlsami... Głos ostry... Cały świat należy do niej... Pije jak szewc!... Śmieje się jak skończona histeryczka... Chciałaby wszystkich mieć u swych stóp, a na ostatniej zabawie w „Royalu” wlewała całe butelki szampana w saksofon, żądając, by saksofonista pił...
– Jednym słowem – rozkoszne bobo!... Co robi poza tym?
– To, co zawsze... Bierze słoneczne kąpiele na plaży w otoczeniu tuzina młodych mężczyzn... Cocktaile... Kolacje na dwadzieścia osób... Drzemka... Wyścigi... Nigdy zresztą, z powodu drzemki nie przychodzi wcześniej niż na czwarty lub piąty bieg... Gra wysoko, a niedawno podrapała twarz dżokejowi, bo przegrała stawiając na jego konia... A gdyby się mogła dorwać do konia...
– Boi się męża?
– Nazywa go daddy, co chyba znaczy ojciec...
– Nie daje żadnych wyjaśnień...
– Zapewnia, że nawet nie wiedziała, gdzie znajdował się jej rewolwer; tym mniej, co zrobiła po powrocie z Kasyna z szalem malowanym w ptaki... Jestem po prostu chory z tego wszystkiego! Jeśli przez tę sprawę Agencja O nie straci swojej dotychczasowej renomy, to niech mnie piorun trzaśnie!...
– „Istotnie – pomyślał Emil – atmosfera Deauville nie wpływa korzystnie na poczciwego Torrence'a”.
– Davidson przyleci – rzekł.
– Zdaje się, że to właśnie on brzęczy nad naszymi głowami...
Rzeczywiście, jakiś samolot od paru minut zataczał coraz mniejsze koła nad Deauville, szukając niewątpliwie lotniska...
– Co mu powiemy?
– Że Agencja O postąpi jak należy – odpowiedział z niezmąconym spokojem Emil.
– Ma pan jakiś pomysł?
– Mam ich z pięćdziesiąt, ale chodzi o to, by znaleźć dobry... a teraz, szefie...
Z tym „szefem” historia była nienajzwyklejsza i charakteryzowała stosunki panujące w Agencji O – oficjalnie bowiem Torrence uchodził za kierownika Agencji i Emil wobec ludzi, a nawet często, gdy byli we dwójkę, bawił się tytułując go szefem. Torrence – sam na sam z Emilem, swoim rzeczywistym szefem – odpłacał mu tym samym i gdyby wówczas ktoś podsłuchał rozmowę grubego eks–inspektora i rudowłosego młodzieńca, niechybnie pomyślałby, że któremuś z nich brak piątej klepki...
– Samolot wylądował... A zatem pójdę się wykąpać, jeśli pan nie widzi w tym nic zdrożnego... W Lavandou rozstałem się z pewnym milionerem i muszę przyznać, że ludzie tego pokroju niezbyt mi odpowiadają. O, widzi pan Davidsona?... Niech mu pan powie jak zwykle, że jestem pańskim urzędnikiem czy też fotografem, jak panu będzie dogodniej... Dobra kąpiel... A potem zajmę się tą bidulą kwiaciarką... Czy tu można dostać krewetki?... Taką mam ochotę na krewetki na śniadanie!...
– Krewetki w Royalu! Też coś! Trzeba by takie danie nazwać co najmniej „Fantazją a la Richelieu” lub „Bukietem pani Pompadour”... Tak skromne żyjątka na wspaniałych talerzach – Czy to nie obraza dla wytwornych gości?
– Powodzenia, szefie?... Niech się pan trzyma!... Jestem pewien, że dobrze zrobiłby panu kieliszek mocnego peraod, zanim pan się zobaczy z tym Davidsonem...
Dochodziła dziesiąta. Słońce paliło od wielu godzin; w luksusowych hotelach zaczęto już podnosić żaluzje.
Deauville budziło się do życia.
ROZDZIAŁ DRUGI
w którym Emil uczy się katechizmu, obowiązującego pierwszego portier Royalu, podczas gdy Torrence radzi sobie, jak może.
– Jestem do pańskiej dyspozycji, panie Emilu... Szef polecił mi w ten sposób odpowiadać na wszelkie pana życzenia.
Emil nie okazał zdziwienia, gdyż zrozumiał, że samo jego nazwisko wzbudza szacunek drugiego portiera Royalu. Jest ich, a raczej było ich dotychczas kilku: pierwszy. drugi i trzeci portier, nie licząc całej chmary młodszej obsługi, spieszącej na każde skinienie klientów...
– Panie Emilu... Czyż Torrence nie pouczył go dziś rano, że ludzie pracujący w hotelu mają tylko imiona? A więc wszystko w porządku! I on stał się już tylko Emilem i to właśnie zaskarbi mu zaufanie kolegów.
Nie będzie łatwo pomówić z kimś o tej porze... Ci jaśnie państwo dopiero się budzą... Jest to przecież pora, kiedy inni ludzie są już zmęczeni pracą, a oni dopiero wstają z łóżek i przed drugą nikt z nich nie pokaże się w jadalni...
Torrence jest na górze u Oswalda Davidsona, który wysiadłszy z samolotu skoczył do taksówki, a z taksówki do hotelu gdzie natychmiast wezwał Torrence’a.
Torrence zgłosił się z niezbyt pewną siebie miną.
– Poproszę pana do mnie na górę...
Emil nie miał pojęcia co oni teraz robią w apartamencie Normy Davidson. On sam mógł w tej chwili jedynie porozmawiać z drugim portierem, który zastąpił pana Henryka i nawet miał już na głowie jego czapkę ozdobioną poczwórnym galonem. Ten drugi portier miał na imię John, choć nie jest ani Amerykaninem, ani Anglikiem.
– Właściwie to mam na imię Jan – wyjaśnił Emilowi – ale ponieważ w hotelu, gdzie pracowałem poprzednio był już jeden Jan, więc nazwałem się Johnem...
– Zdaje ml się, że stojąc tu przez parę minut słyszałem jak pan mówił trzema czy czterema językami...
– Możliwe, bo władam pięcioma..
– Jest pan paryżaninem?
– Byłem profesorem obcych języków w Avignon... Jest to zawód, który nie popłaca i nie daje widoków na przyszłość... Pewnego dnia zapragnąłem spróbować szczęścia w Monte Carlo... Straciłem wtedy wszystkie moje oszczędności... Nazajutrz obudziłem się bez grosza przy duszy w hotelu, za który nie miałem czym zapłacić... Wtedy właśnie zrozumiałem.
– Co pan zrozumiał?
– Że, póki na świecie są ludzie, którzy co dzień mogą wydawać tyle, ile wynosi cały majątek przeciętnej rodziny, to lepiej jakoś się przy nich zaczepić... Zostałem tłumaczem. Ale tłumacz to jeszcze zbyt szanowane zajęcie... Tłumaczowi wsuwa się w rękę pięćdziesiąt franków napiwku, choć ogromną część swego życia musiał poświęcać na studia pięciu, czy sześciu języków za to lokajowi, który w kasynie podsuwa gościowi przy stole popielniczkę pod jego cygaro, rzuca się tysiącfrankowy banknot...
– I wobec togo został pan...
– Drugim portierem... A teraz, jak pan widzi, nawet pierwszym wskutek, śmierci pana Henryka...
– Czy i on, podobnie jak pan, przyszedł tu z uniwersytetu?
– Przepraszam pana...
I John pobiegł, by otworzyć komuś drzwi, po czym wrócił po chwili...
– Pan mnie pytał, czy... Widzi pan, panie Emilu, mówiąc językiem między nami, my nigdy nie zadajemy sobie podobnych pytań. Kiedyś, gdy należałem do mieszczańskiego środowiska, sam przedstawiałem się z powagą: Untel, profesor uniwersytetu w Avignon... W jadalni, której pan jeszcze nie zna, jesteśmy bardziej dyskretni... Tam jest pan John, panna Helena, pan Karol. Nie mamy potrzeby wymieniać biletów, wiemy, że wszyscy jesteśmy gentlemanami...
– Wobec tego nic pan nie wie o panu Henryku...
– Chwileczkę?... Pan pozwoli?
Pobiegł. Portier, do którego podeszła jakaś młoda dama, szepnął mu coś na ucho Po chwili rozmowy z ową damą pan John powrócił, trzymając banknot, jaki mu wsunięto do ręki...
– O co chodziło? – zaryzykował pytanie Emil.
– O nic... Drobnostka... Ta młoda Belgijka chciała wiedzieć, ile jej mąż przegrał wczoraj w Kasynie...
– Dała panu tysiąc franków...
– Co to dla niej znaczy... Jej mąż stoi na czele miedzianego trustu..
Szofer z wielkiej firmy wynajmu luksusowych wozów podszedł z kolei do Johna i wcisnął mu w rękę już nie tysiąc franków, lecz dwa stufrankowe banknoty, które pan John przyjął z wyniosłą miną.
– Widzi pan!... Trzeba tu po trosze zajmować się wszystkim... Objąłem funkcje pana Henryka... przedtem miałem zaledwie dziesięć procent od sum, które... Bo niech pan o nas źle nie myśli, te pieniądze dzielimy zawsze między sobą...
– I pierwszy portier decyduje o tym, Jak je dzielić?
– Tak jest istotnie... Żadne auto nie zatrzymuje się przed hotelem bez złożenia nam swej daniny... Informacje o koniach na wyścigach... Bilety do teatru... Adres pięknej kobiety...
– Musi pan wobec tego znać cale Deauville...
– Niestety, nie tak świetnie, jak znał je pan Henryka.
– Od jak dawna pracował on w swym zawodzie?
– Hm... Pan widać zapomniał już o tym, co panu mówiłem przed paroma minutami... Między nami są ludzie, którzy przybyli tu z najrozmaitszych stron świata... Mógłbym wymienić jednego z nich, dość dobrze dziś sytuowanego, który zaczął swą karierę jako żebrak na ulicach Neapolu... Jest tu też autentyczny wielki książę... Niedobry, zresztą, dla swych kolegów, bo wiecznie wywiera na nich swą złość za to, że jego dawni przyjaciele nie śmią mu dawać napiwków... Jest również...
– No, ale pan Henryk?...
– Nic o nim nie wiem.. Mimo najlepszych chęci absolutnie nie umiem nic panu o nim powiedzieć... Był cudzoziemcem, to pewno... Z Europy Środkowej... czy Wschodniej?... Nie wiadomo... Ja władam pięcioma językami, on znał ich siedem...
– Żonaty?
– Kochany panie Emilu, oto jeszcze jedno pytanie, którego nie należy nigdy zadawać. Ja doprawdy nic nie wiem o życiu pana Henryka... A tutaj także nikt nie wie o tym, że ja mam rodzinę, żonę i dwie córki... Mieszkają w Avignonie w pięknie urządzonym domu i opowiadają znajomym, że ich ojciec wyjechał na pewien czas, by w szeregu miast wygłosić odczyty...
– Czy pan go nigdy nie widział w towarzystwie jakiejś kobiety?
– O, widziałem go z bardzo wieloma...
– Chciałbym wiedzieć, czy...
– Rozumiem pana... Chce pan wiedzieć, czy był z kimś związany.. Ale wszystko, co mogę panu na ten temat powiedzieć, to tylko to, że dwa razy nakryłem tę kwiaciarkę Lulu, jak wchodziła do jego pokoiku...
– Czy to było dawno?
– Ostatnio, to było chyba z pięć dni temu... A nawet później... To było w sobotę..
– O której?
– O ósmej rano... Przepraszam pana... Yes, sir!... Yes, sir!...
I następca pana Henryka odprowadził jakiegoś gościa do samochodu, komunikując mu po drodze ostatnie wiadomości z wyścigów.
– Niech mi pan powie, panie Johnie...
– Słucham pana...
– Pan sobie zbierze w ten sposób sporo grosza... Znów dostał pan pięćset franków, prawda?...
– Gdyby pan wiedział, jakie mamy koszta!... A jak przychodzi do podziału!... Ale powiedzmy, że jeśli pierwszy portier zdoła do końca sezonu uciułać swoje sto tysięcy franków i jeśli ma zapewnione miejsce na okres zimowy na południu...
Nadbiegający goniec przerwał nagle ich rozmowę.
– Przepraszam, panie Johnie, czy pan zna niejakiego pana Emila w naszym hotelu?
– O właśnie z nim rozmawiamy...
– Wzywają go jak najspieszniej do pokoju numer dwadzieścia siedem...
– To apartament Normy Davidson rzeki goniec. – My nazywamy ją lady Davidson.. W ogóle Amerykanki bardzo lubią, jak je tytułować lady...
ROZDZIAŁ TRZECI
W którym Emil i Torrence doznają przykrego wrażenia, że starają się zatrzymać wodę, przeciekającą im między palcami i w którym nowy portier pan John, daje dokładniejsze wyjaśnienia.
Czyż Emil nie popełnił pierwszego błędu, nie pytając gońca, kto wzywa go do apartamentu numer dwadzieścia siedem? Czyż nie popełnił drugiego, wchodząc machinalnie do windy?
W każdym razie, gdy winda unosiła go do góry, widział, jak Osor Davidson schodził po schodach z walizeczką w ręku.
Emil doznał jakby nagłego przeczucia. Już miał powiedzieć windziarzowi, by natychmiast zjechał na dół. Jeśli tego nie uczynił, to dlatego, że pomyślał, iż Torrence musiał mieć dostatecznie ważne powody, wzywając go na górę.
Tak to już bywa, że gdy się pracuje we dwóch, popełnia się największe głupstwa, ufając słuszności postępowania tej drugiej osoby.
W Royalu panował teraz największy ruch, z baru dochodziła wesoła wrzawa. Na korytarzu drugiego piętra Emil potrącił w pośpiechu manicurzystkę wychodzącą z jakiegoś apartamentu, potem minął mężczyznę, w którym rozpoznał inspektora policji.
Natychmiast znalazł apartament numer dwadzieścia siedem i zapukał. W odpowiedzi usłyszał głos Torrence’a. Wszedł i obaj mężczyźni spojrzeli na siebie z jednakowym zdziwieniem.
Emil był zdziwiony, gdyż sądził, że zobaczy eks–inspektora bardzo zajętego, a ujrzał go rozpartego wygodnie w fotelu z nogą założoną na nogę, tak spokojnego, jakby siedział w poczekalni u dentysty.
Torrence, ze swej strony, zapytał:
– Po co pan przyszedł?
– Czy pan mnie nie wzywał?
– Ja?... Nie... Bo co?...
– Goniec powiedział mi że wzywają mnie do dwudziestego siódmego... Spotkałem wychodzącego Davidsona...
– Tak... oświadczył mi, że idzie do swego pełnomocnika, sollicitera, jak go nazwał, by zażądać rozwodu i zdeponować klejnoty... Zastanawiam się kto mógł pana wezwać...
– Gdzie jest Norma Davidson?
Torrence, który nie odzyskał humoru, lecz przeciwnie, z trudem hamował irytację, wskazał na drzwi prowadzące do sąsiedniego pokoju. Obaj mężczyźni znajdowali się w ładnie umeblowanym salonie. Dalej powinien się znajdować pokój sypialny.
– Czy to na nią pan czeka, szefie? – spytał Emil.
– Czekam na nią, nie czekając właściwie... Prawdę mówiąc, sam już nie wiem... W tym salonie rozegrała się straszliwa scena. Niestety, ani słowa nie rozumiem po angielsku, a rozmowa toczyła się w tym języku... Gdy Davidson wyszedł oznajmiwszy łamaną francuszczyzną, że zaraz wróci, Norma Davidson zemdlała... Nie wiedziałem co robić, ale drzwi tamtego pokoju otworzyły się i... młoda kobieta, zapewne osobista pokojówka Normy, poprosiła mnie bym jej pomógł... Ułożyliśmy Amerykankę na łóżku...
– I wyproszono pana za drzwi... Niech mi pan powie, szefie...
Emil, którego rysy jakby się zaostrzyły, podniósł słuchawkę telefonu stojącego na stoliczku.
– Hallo!... Proszę portiernię... Widział pan pana Davidsona, prawda? ... Mógłby mi pan powiedzieć dokąd kazał się zawieźć?
– Chwileczkę... Zapytam szofera...
– I po chwili Emil otrzymał odpowiedz:
– Na lotnisko...
– Proszę mnie natychmiast połączyć z lotniskiem...
– Zwiał? – spytał Torrence, który całkowicie stracił zwykłą pewność siebie i właściwy sobie spokój.
– Nie wiem jeszcze... Hallo!... Lotnisko?... Tu policja... Czy prywatny samolot pana Davidsona jeszcze nie startował?... Słucham!!.. Jeszcze nie?... W takim razie niech pan zrobi wszystko, by zapobiec odlotowi... Co?... Niemożliwe?... Startuje?... No tak... Dziękuję panu... Nie, już nie można na to poradzić...
Nie zwracając się już do Torrence’a z dalszymi wyjaśnieniami Emil skierował się ku drzwiom sypialni i zastukał. Nie otrzymawszy odpowiedzi spróbował otworzyć. Drzwi okazały się jednak zamknięte.
– Albo się mylę, szefie, albo spotyka nas nowa przykra niespodzianka...
Emil zawsze nosił przy sobie wytrych, którym umiał się posługiwać dzięki wskazówkom Baroeta, byłego złodzieja. Męczył się długo jednak, nim zamek ustąpił. Pokój był zalany słońcem... Weneckie okno wychodzące na taras było szeroko otwarte...
– I ona zwiała – mruknął Torrence, który wszedł za swym szefem.
W łazience również nie było nikogo... Torrence otworzył drzwi sypialni wychodzące wprost na korytarz. Zobaczył inspektora policji, tkwiącego na swym posterunku...
– Czy z tego pokoju wychodził ktoś niedawno? – spytał Torrence.
– Owszem, przed chwilą wyszła stąd pokojówka...
– Jest pan pewny, że to była pokojówka?
– O, tak... Miałem możność dostatecznie się jej napatrzyć w ciągu tych dwóch dni, odkąd waruję w tym hotelu, gdzie ludzie depcą mi po nogach, nie racząc nawet za to przeprosić...
– Pięknie!... Może pan zadzwoni do komisarza, który, o ile się nie mylę, siedzi w hallu na dole, i powie mu, że Davidson odleciał już swym samolotem, a jego małżonka znikła bez śladu...
Emil stał na tarasie z niezapalonym, Jak zwykle, papierosem w ustach.
– Bardzo bym się zdziwił, gdyby ją odnaleźli – rzekł. – Niech pan spojrzy na ten taras tak pięknie ukwiecony, ciągnie się przez całą szerokość frontowej ściany... Pańska Norma mogła się schronić w którym bądź pokoju... Większość z nich jest pusta o tej porze...
Przeszedł się po tarasie, zaglądając do różnych pokojów. Rzeczywiście prawie wszystkie były puste, z wyjątkiem jednego, gdzie pokojówka słała łóżko.
Widok był wspaniały. Pomiędzy Royalem a kabinami na plaży ciągnął się szeroki pas zieleni, klomby i trawniki były ślicznie utrzymane, a wśród nich znajdowały się place tenisowe na których uwijały się białe sylwetki graczy.
Dalej widać było „Słoneczny Bar”, różnobarwny tłum, piasek i wreszcie biały rąbek morza, którego błękit stapiał się z błękitem nieba, a, na jego tle przesuwały się niepokalanej bieli żagle.
– Mam wrażenie, szefie, że jesteśmy wykiwani, jak nigdy dotąd... – rzekł Emil.
– Ale, bo... co też pan robił tam na dole? – nie mógł się powstrzymać od gorzkiej wymówki Torrence.
– Niech pan sobie wyobrazi, że wtajemniczałem się w arkana sztuki, jaką jest praca portiera w wielkim hotelu... To jest niesłychanie interesujące... Czy wie pan, z jakich ludzi rekrutują się te doborowe kadry służby w luksusowych hotelach?... Czy wie pan, że Henryk mówił siedmioma językami?...
A ja?... Gdybym choć rozumiał angielski!...
– Zdaje mi się, że to, co możemy teraz najlepszego zrobić, to... Proszę!.., Proszę wejść, panie komisarzu... Jak powiedziałem pańskiemu inspektorowi, ptaszki wyfrunęły... Oba!... Nie... Nie rewidowaliśmy rzeczy w tym apartamencie... To należy do policji, Agencja O nie pozwoliłaby sobie na to...
Dlaczegóż by mieli się zachowywać inaczej niż inni? Usadowili się na trzcinowych fotelach na tarasie „Słonecznego Baru” i zamówili cocktaile, zaiste znakomite. Przyjemnie było, zwróciwszy oczy ku plaży, pieścić wzrokiem prawie nagie ciała, wśród których niejedno odznaczało się szczególnie harmonijną budową.
– Teraz niech pan opowiada...
I Torrence zaczął:
– Widział go pan tak, jak ja go widziałem, prawda?... Bynajmniej nie jest typem amerykańskiego miliardera, jak go sobie wyobrażam... Na ulicy, gdybym nie był uprzedzony o tym, kim on jest, wziąłbym go raczej za drobnego urzędnika lub za agenta jakiegoś domu towarowego... Mały, chudy, niepozorny... Nawet nie był dobrze ubrany... Nie miał też tej pewności siebie, jak to się widzi u. amerykańskich gwiazdorów filmowych... Gdy tylko wszedł do apartamentu Normy, powiedział zdradzając cudzoziemski akcent: „Niech pan siada..." Drzwi łączące salon z sypialnią były otwarte... Mogłem więc wszystko widzieć... Norma Davidson miała na sobie lekki szlafrok, który rozchylał się przy każdym jej ruchu i widać było, że pod nim miała tylko nocną koszulę... Mąż jej zaczął mówić coś w ich języku, i widać było że jest zły... Po chwili ona odpowiedziała mu tym samym tonem... Pomyślałem wówczas, że nie ma harmonii w tym stadle... Zastanawiałem się nawet nad tym, co mogło skłonić dwie tak różne istoty do zawarcia małżeństwa...
– Takie są amerykańskie obyczaje – wyjaśnił ze spokojem Emil.
– Jakież są te obyczaje?
Amerykanin chce mieć żonę piękną i młodą... Tak samo, jak chce mieć samochód lub historyczny zamek... Trzeba mieć przecież kogoś, kto by nosił klejnoty i drogocenne futra...
– Równie dobrze można by mieć w tym celu manekin! – odparł ze złością Torrence. – I zaoszczędziłoby to nam tej brudnej roboty!... Potem nastąpiła coraz gwałtowniejsza wymiana zdań... Wyraz „skandal powtórzony był parokrotnie... Następnie Norma wyjęła z szafy małą walizeczkę... Zdawało mi się, jakby powiedziała: „Masz te swoje klejnoty... Widzisz, że się myliłeś... Są wszystkie... Możesz sobie je obejrzeć... I położyła walizeczkę na łóżku. Otworzyła ją... Mąż jej szybko je przejrzał... Czegóż się pan tak dziwnie uśmiecha, Emilu... To w końcu może zirytować człowieka...
Mógłby kto pomyśleć, że zaczną kłótnię, jak tamtych dwoje...
– Niech mi pan wybaczy, szefie... Uśmiechnąłem się, bo pańskie opowiadanie o tej rozmowie, z której nie rozumiał pan ani słowa, jest, doprawdy, bardzo zabawne... Proszę, niech pan mówi dalej... Mam takie Wrażenie, jakbym siedział w teatrze na miejscu zbyt odległym, by słyszeć, co mówią aktorzy, lecz dość bliskim, by widzieć gesty poruszających się na scenie postaci... No i cóż dalej robili Davidsonowie?
Nie zajmowali się mną więcej, jakbym się nagle zamienił w jakiś niepotrzebny nikomu przedmiot... Ton ich rozmowy stawał, się coraz gwałtowniejszy... W końcu zaczęli sobie na dobre wymyślać... Norma Davidson ma ostry, piskliwy głos... A mąż jej, gdy wpadnie w złość, krzyczy równie głośno jak ona... O co miał do niej pretensje – nie wiem... W każdym razie, w momencie kiedy najmniej bym się tego spodziewał, zbliżył się do niej i trzasnął ją w twarz, a ona stanęła jak wryta... Po chwili jednak opanowała się i rzuciła się na niego z pazurami,..
– Bili się jak para uliczników...
– Nie wiem, czy ulicznicy wkładają w swe bójki aż tyle zapału... Musiałem wyglądać jak idiota siedząc w swym kącie... Ona nie spoliczkowała go, lecz drapała go po twarzy i kopała, gdzie popadło, aż mu mina zrzedła... Podniosłem się z fotela... Wtedy Davidson powiedział zupełnie spokojnie: „Niech pan siedzi na miejscu" i dalej robił swoje...
– Co robił? Bił ją dalej?
– Nie, robił jej wyrzuty, zresztą nie wiem, co do niej gadał... Właśnie wtedy spostrzegłem, że nie byłem jedynym świadkiem tej małżeńskiej sceny... W łazience, do której drzwi były otwarte, znajdowała się pokojówka...
– I mówi się, że ci ludzie są godni zazdrości... – wtrącił filozoficznie Emil. – Zastanawiam się, czy nie zamówić drugiego coctailu...
– Niech pan zamawia, co pan chce, ale niechże mi pan da dokończyć...
– A kto telefonował?
– Zaraz będę o tym mówił... Mógł pan zauważyć, że tu w każdym pokoju jest telefon, nawet w łazienkach są lakierowane na biało aparaty... W najgorętszym momencie sprzeczki Davidson zwrócił się nagle do pokojówki i dał jej jakieś polecenie... Podniosła słuchawkę i powiedziała kilka słów... W tej samej chwili miliarder przechodził już koło mnie z walizeczką w ręku...
„Idę do mego sollicitora, by wniósł sprawę o rozwód i chcę zdeponować klejnoty, które tu nie są dostatecznie zabezpieczone... Tymczasem niech pan czuwa w dalszym ciągu nad moją żoną... – rzekł. Norma chciała biec za nim, lecz zatrzasnął jej drzwi przed nosem...
Zdawało się, że się waha, co wybrać – zemdlenie czy atak nerwowy, wreszcie zdecydowała się na zemdlenie, nie wiem – udane czy prawdziwe... Pokojówka pospieszyła jej na ratunek.,. To wszystko stało się tak szybko, że nie miałem dość czasu, by się zorientować o co chodzi... Pan musiał się wtedy znajdować w hallu, albo już w windzie... A ja trzymałem w ramionach zemdloną kobietę... „Niech pan poczeka w tym pokoju, a ja się nią zajmę... Wiem, jak się z nią obchodzić w podobnych wypadkach... – powiedziała pokojówka.
– No i po raz drugi wystrychnięto nas na dudków – rzekł Emil.
Torrence spojrzał na niego spod oka i zacisnął zęby. Chyba najbardziej ze wszystkiego złościł go ten niczym niezmącony spokój jego towarzysza.
– Można by pomyśleć, że to pana cieszył – Dalibóg, niemal ma pan rację... Niech pan zechce mnie zrozumieć... Nikt przecież nie zmuszał mnie do obrania zawodu prywatnego detektywa... Jeżeli to uczyniłem, jeżeli zorganizowałem Agencję O, jeżeli zapewniłem sobie współpracę słynnego Torrence'a, to przecież nie w tym celu, by zajmować się śledzeniem małżonków w okresie przed ich rozwodem lub tracić czas na banalne dochodzenia, jakie powierzają nam towarzystwa ubezpieczeniowe po każdej większej kradzieży... Już od miesięcy nie mieliśmy żadnej ciekawszej pracy... W Lavandou zdarzyła mi się okazja zajęcia się pasjonującą sprawą... A tu przyjeżdżam i...
– Spotyka pana przykra niespodzianka! – dokończył Torrence.
– W każdym razie zastaję sprawę na pozór dość zagmatwaną. Mówię „na pozór”, gdyż w istocie jest ona diabelnie prosta. Niech pan posłucha! Sprawa „zielonego puloweru" w Lavandou... Na pierwszy rzut oka wydawała się ona czymś niesłychanie trudnym, graniczącym z jakimś kuglarstwem, czy cudami... A jednak po paru godzinach...
– Tu jednak jest pan już od kilku godzin i, przyzna pan, że w tej chwili jest pan gorzej zorientowany, niż... zaraz po przyjeździe... Niech pan nie zapomina, że jesteśmy w Deauville na życzenie i na rachunek Davidsona, który nas tak elegancko wystawił do wiatru... Przede wszystkim powinno się zabronić korzystania z prywatnych samolotów... Jakże można dać sobie radę z ludźmi, którzy dysponują...
– Tyle pan mówi, że zapomniałem powiedzieć o pewnym szczególe, o którym się dopiero co dowiedziałem.
– O co chodzi?
– Okazuje się, że Lulu, o której już dawno nie rozmawialiśmy, a nawet, moim zdaniem, zbyt dawno, odwiedzała od czasu do czasu pana Henryka w jego pokoju na górze...
Torrence wyciągnął swe potężne ramiona w kierunku plaży, wskazując na półnagie, bezwstydnie obnażone ciała, leżące na piasku i spytał:
– Czy pan sądzi, że te tajemnicze alkowy mają tutaj jakiekolwiek znaczenie?
Ale Emil patrzył już nieruchomo przed siebie, jak zwykle, gdy o czymś intensywnie myślał i rzekł:
– Niech pan przyzna, że to śmieszne... Davidson spada nam z nieba, w tym wypadku w dosłownym tego słowa znaczeniu, w chwili, gdy jego żona oskarżona jest o dwie zbrodnie... Kłóci się z nią w sposób najordynarniejszy pod słońcem... Pan jest świadkiem tej kłótni i nie umie pan z tego wyciągnąć żadnych wniosków... Davidson odchodzi sobie spokojnie tuż przed pańskim nosem, zabierając walizeczkę z klejnotami...
– Dziękuję panu, zwłaszcza za ten nos...
– Już sam ten fakt, jest dość zabawny... Bo przecież pan nie zna Davidsona... On tylko telegraficznie powierzył panu opiekę nad swą małżonką... Możliwe, że są w Deauville jacyś Amerykanie, którzy go znają... On jednak nie miał czasu spotkać kogokolwiek... Wysiadł z samolotu, wpadł tu jak wicher i równie spiesznie stąd wyszedł... Inaczej mówiąc – nie ma żadnego dowodu na to, że to był Davidson...
– Ja też pomyślałem o tym... – westchnął Torrence. – Agencja O byłaby całkowicie skompromitowana, gdyby się okazało, że skradziono te klejnoty i to w sposób tak bezczelny, że musiałoby to ściągnąć na nas podejrzenie o współudział...
– A to jeszcze nie wszystko... – ciągnął dalej Emil. – Royal jest strzeżony przez policję... Pani Davidson jest na wolności niejako prowizorycznie, każdy jej krok jest śledzony... Na korytarzu siedzi inspektor policji, a w salonie pani Davidson znajduje się słynny Torrence... Szacowna dama mdleje i pan, przejęty tym faktem, troskliwie układa ją na łóżku... Pokojówka prosi, by pan pokój opuścił na chwilę i... mogę się założyć, że to ładna dziewczyna!... poczciwy Torrence wraca do salonu, a drzwi za nim zostają zamknięte... Kiedy je po chwili otwarto – ptaszek już wyfrunął!... No tak, mój stary, to dopiero karambol! – Rzadko się zdarzało, by Emil nazywał Torrence „swoim starym, chyba, że był w wyjątkowo żartobliwym nastroju... – Kelner! Jeszcze jeden cocktail... Tak, taki sam, jak poprzednio... Nie pamiętam tych waszych skomplikowanych nazw...
– To jest „taki karambol, mój drogi Emilu, że mam wielką chęć rzucić to wszystko do diabła! Nie lubię, by ktoś się bawił moim kosztem. Zawsze było mi przyjemnie z panem współpracować, ale są pewne granice wytrzymałości, jakie człowiek w moim wieku i z moją dotychczasową karierą...
– Właśnie myślałem sobie, że to nastąpi...
– Co pan sobie myślał?
– Myślałem, że nie ma nic bardziej zaraźliwego, jak zły humor... Pan dopiero co asystował przy małżeńskiej scenie i byłbym mocno zdziwiony, gdyby ten dzień minął bez...
– Bez czego?
– Bez małej kłótni między nami dwoma, podobnej do małżeńskiej scenki między szanownymi Davidsonami... Chodźmy na obiad, szefie!... A potem będę się dalej wtajemniczał pod kierunkiem pana Johna, który jest naprawdę bardzo inteligentnym człowiekiem, w arkana portierskiej sztuki...
Gdy przyszli do Royalu, nie odnaleziono Jeszcze Normy Davidson. Nie dowiedziano się też jeszcze niczego o jej pokojówce, prócz tego, że jakoby miała na imię Daisy.
Co do samolotu Davidsona, to nadeszła wiadomość, że poleciał on w kierunku południowo–wschodnim, to znaczy, że wracał do Kairu, skąd przybył tego ranka.
Gdy siadali do stołu, Emil krzyknął:
– Oh, taką miałem ochotę na krewetki!
Na karcie bowiem znajdowała się lista czterdziestu ośmiu przekąsek; ale wśród nich nie było, oczywiście, ulubionych krewetek Emila.
ROZDZIAŁ CZWARTY
w którym Emil czyni wrażenie, jakby chciał się całkowicie poświęcić szlachetnemu, lecz trudnemu zawodowi portiera.
– Jestem przekonany, szefie, że gdyby się pan tam udał i rozejrzał trochę po okolicy, to nie byłby to stracony czas...
Emil wysłał Torrence do Trouville. Poza hotelami i luksusowymi willami, w Deauville niewiele jest mieszkalnych domów i większość pracujących tam ludzi dojeżdża z pobliskiego Trouville.
Również Lulu mieszkała w Trouville. Całe noce pracowała na stopniach schodów wiodących do świątyni hazardu, lecz dni spędzała w znacznie skromniejszym otoczeniu, mieszkając w dwóch skromnych pokoikach u poczciwych rybaków.
Tam właśnie Emil wysłał, grubasa, któremu nawet znakomity obiad nie przywrócił dobrego humoru.
Śledztwo toczyło się nadal przy zachowaniu całkowitej dyskrecji. Najwidoczniej zostały wydane polecenia, by zbytnią gorliwością nie zakłócać, zwłaszcza teraz, w połowie sierpnia, sezonu, który był więcej niż udany. Oczywiście, że pewni ludzie nie wyglądający no kuracjuszy przyjeżdżali i odjeżdżali, szeptali o czymś między sobą, robili wypady taksówkami w pobliskie strony, lecz na ogół panująca atmosfera nie zdradzała dramatycznego napięcia – można by nawet sądzić, że zarówno młoda kwiaciarka, jak i portier Royalu zostali już zapomniani.
Oczywiście, za dwa lub trzy dni o wczesnej porannej godzinie odbędą się ich pogrzeby, lecz weźmie w nich udział tylko szczupła garstka najbliższych.
Co do Emila, to spędził on dosyć oryginalne popołudnie. Podobnie, jak tego ranka, przyczepił się do Johna, którego nie odstępował and na krok, a ponieważ mało było spokojnych chwil, bo samochody wciąż zajeżdżały i odjeżdżały, a goście ciągle zwracali się do pana Johna z najróżniejszymi, nieraz nieprawdopodobnie dziwacznymi sprawami, więc rozmowa ich była ustawicznie przerywania.
Niejednokrotnie rudy młodzieniec z Agencji O odskakiwał na bok w ostatniej chwili, by nie dostać się pod koła nadjeżdżającego z szaloną szybkością skutera. A raz nawet jakaś młoda Włoszka, mimo że nie był w liberii, zwróciła się do niego z zapytaniem o wolny pokój.
– A więc, na ogół biorąc, wy jedno z drugim prawie nic nie wiecie... Nawet pracując w jednym hotelu z panem Henrykiem, nie znał pan zupełnie jego prywatnego życia...
– Jakże to panu wy tłumaczyć? My stanowimy bardzo niewielką grupę ludzi na świecie, bowiem, cokolwiek by o tym mówiono, liczba wielkich hoteli jest bardzo szczupła ... I zawsze, lub prawie zawsze, ten sam personel wędruje od jednego do drugiego... Spotykamy się jak artyści z music-hallów, to w Luxarze, to w Bombayu, to w Miami... Jakaś sezon spędzamy razem, potem znów tracimy się z oczu na dziesięć lat, by znowu spotkać się niespodzianie w Cannes czy San Remo...
– I nie zadajecie sobie żadnych pytań?
– To byłoby raczej źle widziane... Przede wszystkim dlatego, że, jak już mówiłem panu dziś rano, między nami są ludzie pochodzący z najrozmaitszych środowisk.. Na przykład w Legii Cudzoziemskiej to byłoby bardzo w złym stylu, gdyby się ktoś dopytywał o nazwisko swego kolegi, z którym przeżył już wiele czasu i z którym bił się ramię w ramię w niejednej potyczce... Nawet tu, w tym hotelu, wśród moich kolegów jest jeden rosyjski arystokrata i pewien Szwajcar z mieszczańskiej rodziny, cieszącej się wielkim poważaniem, który zerwał ze swoimi bliskimi wskutek jakiejś kłótni...
– Czy pan sobie dobrze przypomina, jakimi językami biegle władał pan Henryk?
– Francuskim, oczywiście... angielskim... niemieckim... włoskim... hiszpańskim...
– Wyliczył pan pięć języków, a wspomniał pan o siedmiu...
– Zaraz... Zastanawiam się... Trochę znał holenderski, przypominam sobie, że pracował w Carltonie w Amsterdamie... Ale to jeszcze, nie wszystko... Ah, oczywiście! Był on jedynym człowiekiem, który przed czterema czy pięcioma dniami mógł rozmawiać z hrabią Vaitsi... Hrabia Vatsi jest Węgrem, przybył do nas dopiero niedawno... Przy tej okazji właśnie dowiedziałem się, że mój były szef mówił doskonale po węgiersku...
– Czy wielu z was tutaj mówi tym językiem?
– Bardzo niewielu... Zresztą większość Węgrów, zatrzymujących się w luksusowych hotelach zna niemiecki lub francuski...
– Zawsze słyszałem, że to bardzo trudny język – rzekł Emil. – A czy hrabia Vatsi jeszcze jest w Royalu?
– Musiał go pan nawet widzieć, jak wychodził stąd jakieś pół godziny temu... Wysoki i bardzo przystojny mężczyzna w średnim wieku, w szarym meloniku, z goździkiem w butonierce... Pojechał na wyścigi, jak co dzień po południu...
– Żonaty?
– Tego nie wiem... W każdym razie tutaj przyjechał sam... Sam, ale z sekretarzem czy też służącym, nie wiem dokładnie, kim jest ten człowiek, sztywny jak adiutant jakiegoś generała... Widniałem nieraz, jak kręcił się po służbowych schodach...
– Niech mi pan jeszcze powie, panie Johnie... Pan sobie nawet nie wyobraża, jak bardzo pasjonującą jest rozmowa z takim jak pan człowiekiem... Jeśli wy się odnajdujecie wzajemnie w różnych punktach ziemskiego globu, to musicie również spotykać często tych samych gości hotelowych, bo przecież niewielu jest ludzi, którzy mogą ciągle podróżować... Na przykład czy spotkał pan już hrabiego Vatsi?
– Owszem, widziałem go przed kilkoma laty w San Remo, a także jeszcze drugi raz, ale nie pamiętam gdzie, w każdym razie nie we Francji... Nawet sobie przypominam, że... To ciekawe, jak pan pobudza moją pamięć... W San Remo miał on pewne kłopoty... To oryginał, a jego wybuchy gniewu są okropne... Był wielkim obszarnikiem w swej ojczyźnie, mówią, że tam ćwiczył swoich chłopów szpicrutą... Pewnego razu najął w San Remo wóz, by zrobić wycieczkę do Monte Carlo... W drodze samochód nagle zarzucił i o mały włos nie zdarzyła się katastrofa... Hrabia wysiadł... Szofer oglądał wóz, by ustalić co mogło stać się przyczyną wypadku i zobaczył, że nakrętki przy jednym kole, na które zakładano tego ranka oponę, były źle przyśrubowane... Hrabię wyciągnął rewolwer i chyba gdyby inni szoferzy nie nadjechali w porę, strzeliłby w łeb swemu kierowcy, by go nauczyć sumiennego wykonywania jego zawodu, jak to potem oświadczył...
W kwadrans później Emil doznał pewnego rozczarowania. Wiedział on, że komisarz letniej brygady zajął się zbieraniem wiadomości dotyczących przeszłości wszystkich osób zamieszanych w badanej aferze. Emil udał się więc do biura komisarza.
– Czy zdołał pan ustalić tożsamość pana Henryka?
– Otóż właśnie! I pan również wyobraża sobie, że mając do czynienia z takimi gagatkami można w ciągu paru minut czegoś się dowiedzieć... Już miałem trzy telefony z Paryża w tej sprawie... Niechże więc pan słucha – ostatnio ten pan Henryk był obywatelem amerykańskim, nazywał się Henryk Vernes... Naturalizował się przed dziesięciu laty... Przedtem był obywatelem francuskim, Henrykiem Vernet, a więc nazywał się prawie tak samo... Oczekuję na wiadomości o tym Henryku Vernet z Ministerstwa Informacji, lecz jestem z góry przekonany, że raz jeszcze na nowo się naturalizował...
– A kwiaciarka Lulu?
– Ah, z nią to naprawdę niespodziewana historia!... Lulu jest Francuzką, ponieważ urodziła się we Francji,... Nosi jednak cudzoziemskie, chyba węgierskie nazwisko – Esterhazy... Przyszła na świat w Cagnes–sur–Mer pod Niceą, już tam telegrafowałem... Czekam na odpowiedź...
– Jeszcze jedno pytanie, panie komisarzu… Pan miał w ręku wszystkie papiery... Co wiemy o pani Davidson?
– No cóż, niewiele... Wysłałem kogoś na lotnisko... Mam pewność, że nie wsiadła do samolotu swego małżonka... Hotel przeszukano, jak można było najdokładniej, lecz zwracając jednak uwagą na to, by nie wzbudzać zbytniej ciekawości przebywających w nim ludzi... Wydaje się, że nie ma jej w Royalu... W jaki sposób wyszła?... Niewątpliwie jakimiś służbowymi drzwiami, które nie były dostatecznie strzeżone...
– Właściwie nie o to chciałem pana zapytać... Chodzi mi o jej obywatelstwo... Jasne, że jest amerykańską obywatelką jako żona Davidsona... Ale przed małżeństwem...
Komisarz ściągnął brwi i zajrzał do teczki z aktami.
– Tak... – rzekł – Norma, Norma Smith, dwadzieścia dwa lata... Urodzona w Miami, ojciec nieznany...
– A więc jest nieślubnym dzieckiem szepnął Emil. – Dziękuję panu, panie komisarzu...
– Chyba pan nie przypuszcza, że już rozwiązał pan tę zagadkę...
– Jeszcze nie... Ale, mówiąc między nami, mam wrażanie, że już jestem bliski tego... Po prostu trudno sobie wyobrazić, jak bardzo interesujące są rozmowy z tym portierem w Royalu...
Wychodząc z biura komisarza, Emil natknął się na Torrencea, którego czerwona twarz, pokryta była kropelkami potu i zdradzała wielkie podniecenie...
– Cóż nowego, szefie?
– Tss! Nie tutaj!...
Torrence odszedł wraz ze swym kolegą kilkanaście kroków i, upewniwszy się, że nikt ich nie słyszy, rzekł:
– Odnalazłem ją...
– Kogo?
– Normę Davidson.. Pan już coś wiedział o niej, o czym nie chciał mi pan powiedzieć, prawda?... Zastanawiałem się, dlaczego mnie pan wysłał do Trouville, bym kręcił się koło domu tych poczciwych ludzi... Bo ci Liberge to naprawdę poczciwcy... On jest rybakiem... Zbudowali sobie domek w pobliżu portu, a ponieważ jest on zbyt obszerny dla nich dwojga, więc w sezonie i wynajmują pokoje na górze...
– Wiem o tym... Niech się pan streszcza...
– Statek nazywa się „Dwaj bracia", ponieważ ojciec Liberge, by go zakupić, zawarł spółkę ze swym bratem...
– Ale co mnie to obchodzi, szefie?!
– A jednak dzięki temu... Słońce paliło nieznośnie, kiedy kręciłem się koło tego domku, by zorientować się w sytuacji, a dzieciaki bawiły się w berka, biegając wokół mnie i plącząc mi się pod nogami. – Sam nie zdaję sobie sprawy, dlaczego widząc matkę Liberga wychodzącą z domu, poszedłem za nią i obserwowałem, co zrobi... Niech pan sobie wyobrazi, że kupiła pieczone kurczę, gęsią wątróbkę, bułkę i butelkę burgunda... Potem, zamiast wrócić do domu, z tymi sprawunkami, doprawdy zbyt kosztownymi jak na ludzi skromnych, poszła do portu i dała tę paczkę mężowi...
– Czy pan wszedł na pokład statku?
– Nie, bo przed tym chciałem się z panem zobaczyć... Jednego jestem pewien – w chwili, gdy ojciec Liberge otworzył luk, mignęła mi przed oczyma sylwetka kobiety w białej sukni...
– Czy mogli już wypłynąć na morze?
– Wykluczone!... Teraz jest pora odpływu i statek stał na mieliźnie... A co pan myśli o tych klejnotach?... Mąż ucieka samolotem na południowy wschód, a żona wymyka się jak piskorz i bez wątpienia chciałaby tej nocy dostać się do Anglii, lub Belgii... Co nie przeszkadza temu, by klejnoty...
– ...nie miały żadnego znaczenia! – dokończył Emil.
– Co?
– Która godzina, szefie?
– Za dziesięć piąta...
– Wyścigi jeszcze się nie skończyły... Chodźmy, szefie, zdążymy jeszcze na ostatni bieg...
ROZDZIAŁ PIĄTY
w którym Emil zastawia dość niewinną pułapkę na pewną niezbyt cierpliwą osobistość, co daje nieoczekiwane rezultaty
– Do kogo pan dzwonił?
– Do naszego znajomego, do komisarza... Prosiłem go, w pańskim imieniu, oczywiście, gdyż sam jestem zbyt skromnym pracownikiem Agencji O, by zwracać się do władz, a więc – prosiłem go, by zechciał nakazać przeprowadzenie w sposób możliwie niezręczny rewizji w apartamencie hrabiego Vatsi.
– Dlaczego w sposób możliwie niezręczny?
– Taki pomysł przyszedł mi do głowy... Nie jest pewne, czy da on pożądany rezultat, ale jeśli wszystko odbyło się tak, jak przypuszczam, to...
– Czy pan uważa, że już pan odgadł, jak się to wszystko stało?...
– Pewności nie mam, ale... No, już jesteśmy na miejscu... Niech pan weźmie – dwie wejściówki, szefie... O Boże!... Widzę chyba z pięćdziesiąt meloników... Nie przypuszczałem, że są jeszcze ciągle takie modne...
Emil podszedł do bookmachera i ten wskazał mu ruchem głowy bardzo postawnego mężczyznę.
– Albo doznam zawodu, albo zaraz wezwą go do telefonu – rzekł cicho Emil.. – Jeśli pan zobaczy, że idzie w kierunku kabiny, to niech pan z łaski swojej skoczy do komisarza policji, którego widzę ot, tam, jak wydaje polecenia służbie porządkowej...
– O co mam prosić komisarza?
– Żeby był w pobliżu samochodu hrabiego, aby mógł usłyszeć dokąd on każe jechać szoferowi... Jeśli do Royalu, to chybiłem... Jeśli jednak gdzieś dalej, to, mimo że ten jegomość nie odznacza się zbyt łagodnym charakterem... Szybko!... Widzi pan? Wzywają go do telefonu...
W chwilę potem istotnie wyraźnie zaniepokojony Węgier wchodził do przeznaczonej dla publiczności kabiny telefonicznej. Nie pozostał w niej długo, a gdy wychodził, gniótł w palcach cygaro, które przedtem palił. Rozejrzał się dokoła jakby się obawiał, że jest śledzony i szybko przeszedł, stawiając wielkie kroki, przestrzeń dzielącą go od garaży.
Obok Mercedesa stali dwaj spokojnie rozmawiający mężczyźni, a jednym z nich był nie kto inny, jak komisarz policji z Deauville, który z pewną nieufnością przyjął misję powierzoną mu przez Torrence'a.
– Ile mamy benzyny? – spytał hrabia, nachylając się do szofera.
– Sześćdziesiąt litrów.
– Jedziemy natychmiast do Rouen, a stamtąd...
– Przepraszam pana...
– To komisarz przystąpił już do akcji...
– Bardzo mi przykro, że panu przeszkodzę, ale pański wóz nie jest w porządku...
– O co panu chodzi? Jestem hrabia Vatsi!...
– A ja jestem komisarzem policji i proszę pana o pofatygowanie się ze mną do mego biura celem ustalenia, czy...
*
– Dlaczego pani nie przyznała się na śledztwie, że pan Henryk był pani ojcem?
Norma Davidson, którą zaaresztowano na statku „Dwaj bracia” i która siedziała teraz w biurze komisarza, odpowiedziała:
– Ponieważ Davidson nie życzyłby sobie tego... Taki Davidson może ożenić się z girlsą, jeśli ma na to ochotę, ale nie z córką portiera... Oświadczył mi to wówczas, gdy zdecydował się wszcząć starania o rozwód...
– Długo rozmawiał z panią wtedy – rzekł słodkim tonem Emil – i to nawet w dość ostrym tonie...
– Zarzucał mi, że wywołałam skandal... To prawda, że nigdy mu nie mówiłam, kim był mój ojciec... Odleciał zabierając klejnoty i powiedział, że, jeśli bym była zaaresztowana i gdyby w dalszym ciągu jego nazwisko miało figurować w tej aferze, to nie tylko rozwiódłby się ze mną, lecz nawet odmówiłby wyznaczenia mi jakiejś renty... Wobec tego postanowiłam się ukryć i wyjechać przy pierwszej okazji z Francji... Właśnie dziś w nocy, gdyby panowie nie interweniowali...
– A pani siostra? – zapytał z anielską słodyczą Emil.
– Ah, i o tym już pan wie... Tak, to prawda, Lulu była moją siostrą...
– Przepraszam panów – przerwał komisarz lotnej brygady. – Może panowie byliby łaskawi i nam udzielić paru wyjaśnień? Ta rodziną, która...
Jednocześnie w sąsiednim pokoju jeden z inspektorów usiłował wydusić z hrabiego Vatsi jakieś zeznania. Hrabia traktował go z góry i inspektor nie miał szans na wydobycie z niego jakichkolwiek wiadomości.
Ale, na szczęście, w trzecim pokoju inny osobnik nie wykazywał podobnego lekceważenia francuskiej policji. Był to Yarke, sekretarz i służący w jednej osobie węgierskiego ziemianina. Yarke, mówiąc o swym panu, używał dziwnej formy.
My... – mówił zawsze, jak gdyby był połową hrabiego. – My zrobiliśmy to... My tak postanowiliśmy... My mieliśmy zamiar...
Tylko mówiąc o rewolwerze, o rękojeści z masy perłowej i o szalu pozwolił sobie na użycie liczby pojedynczej.
– Wszedłem do pokoju numer dwadzieścia siedem i...
*
Emil i Torrence wyrzekli się kulinarnych rozkoszy Royalu i, siedząc w małym bistro w Trouville Emil mógł nareszcie objeść się krewetkami, które zapijał potężnymi haustami białego wina.
– Nie chcę pana krytykować, szefie, ale chciałbym zwrócić uwagę pana na to, że pan dał się zahipnotyzować sprawą tych klejnotów... Ja znam trochę lepiej od pana amerykańską mentalność i uważałem za rzecz zupełnie naturalną, że bogaty Yankes, który obsypuje swą żonę kosztownościami, nie pozwoli sobie skraść ani jednego drogocennego kamienia... W gruncie rzeczy Davidson nie odegrał żadnej roli w tym dramacie i dał nam na to wystarczające dowody... Wykazując wiele cynizmu przybył tu jedynie po to, by przekonać się, czy ocalały jego klejnoty i, zagroziwszy żonie rozwodem, odleciał tam, skąd przybył... Po cóż miałby zabijać portiera?... Albo kwiaciarkę na schodach Kasyna?... Nie obchodziło go nic poza jego majątkiem, absolutnie nic?...
– Stary idiota ze mnie – westchnął w przystępie poczucia skromności Torrence.
– Cóż znowu.... Ale pan nie rozmawiał tak, jak ja, z panem Johnem i dlatego nie dowiedział się pan, że jego poprzednik, pan Henryk, mówił równie dobrze po węgiersku, jak po francusku... Otóż od niedawna przebywał w hotelu jakiś Węgier. A zamordowana kwiaciarka, mimo. że urodziła się we Francji, nosiła węgierskie nazwisko... A tego totumfackiego hrabiego Vatsi widywano często na służbowych schodach.
– Ale gdyby ten pański eksperyment przeprowadzony na wyścigach nie powiódł się, to...
– To szukałbym innych sposobów... Jeżeli bowiem hrabia miał coś na sumieniu, jeśli zrobiono rewizję w jego apartamencie, jeśli jego wierny sługa natychmiast go o tym powiadomił, to byłoby niemożliwe, aby...
– Chyba pan jednak nie rości sobie pretensji do wykrycia tego całego miłosnego dramatu?
– Nie... Ale domyślałem się, że chodzi o jakąś bardzo dawną historię... Portierzy w hotelach rekrutują się, jak mnie pouczał pan John, z bardzo rozmaitych środowisk. Pan Henryk pochodził z dobrej, lecz niezamożnej węgierskiej rodziny, a hrabia Vatsi był jednym z najbogatszych właścicieli ziemskich na Węgrzech, coś w rodzaju ruskiego bojara w dawnych czasach... Słyszał pan, jakim tonem odpowiadał na nasze pytania... Gdyby miał w ręku szpicrutę albo pistolet... Niech pan sobie wyobrazi tego wielkiego pana, który z nikogo nic sobie nie robił, gdy w wilię jego ślubu jeden z jego niewiele znaczących znajomych porywa mu narzeczoną, w której od dawna się kochał... Sądzę, że pod tym względem Węgrzy nie ustępują Korsykanom i że tego rodzaju nienawiść zawsze musi się skończyć jakimś krwawym dramatem... Hrabia Vatsi jest potężny... Pan Henryk, nadal będziemy go tek nazywać, przemierza świat, wiedząc, że jego wróg nie zawaha się zamordować jego i jego żony... Wybrał zawód portiera, gdyż pozwala on na ciągłe zmiany miejsca pobytu... W Cagnes–Sur–Mer pod Niceą, gdzie pracował w Ruhlu, urodziła mu się córka Lulu... Zapisana jest tam do ksiąg ludności pod nazwiskiem matki... Potem, w Ameryce przychodzi na świat druga córkę, Norma, lecz matka umiera przy jej urodzeniu... Ojciec nadal nie zagrzewa długo miejsca... Norma zostaje panią Davidson dzięki niezwykłemu zbiegowi okoliczności... Lulu pracuje jako kwiaciarka i staje się maskotką w Kasynie w Deauville. Przypadek pozwala wszystkim trojgu spotkać się pewnego dnia w jednym punkcie ziemskiego globu, co wydało Im się niemal cudem... Widują się potajemnie... Pani Davidson nie ma prawa być córką portiera i siostrą ulicznej kwiaciarki... Hrabia Vatsi zatrzymuje się w Royalu... Rozpoznaje swego wroga... Jego nieodłączny sługa. Yarke, wkrótce wykrył istnienie Normy i Lulu... Ojciec będzie zabity... Lulu także... Skandal będzie im zaoszczędzony... Lecz co się tyczy Normy Davidson, czyż nie lepiej będzie wtrącić ja do więzienia? To bardziej wyrafinowane... Wystarczy dostać się do jej apartamentu, by skraść jej szal i rewolwer...
– Gdybym nie rozmawiał tyle z Johnem, gdyby on nie przypomniał sobie, że pan Henryk mówił po węgiersku, gdyby...
– No, dość tego gdybania... mruknął Torrence. – Nie sądzi pan, że dobrze byłoby zjeść coś jeszcze prócz tych pańskich krewetek?