Harrietnberra »1 Pułapki przyszłości 1

Słońce wstało wcześnie ale Sarah Duft nie obudziła się razem z porannym trelem ptaków. Pewnie spałaby jeszcze długo, ale lokaj wszedł do jej pokoju i postawił tacę ze śniadaniem i z niezadowoleniem przyznał, że jest śpiochem.
- Saro!
- Saro!
- Saro!
Energiczne szarpnięcie obudziło ją i gwałtownie usiadła na łóżku. Była w sypialni, w swojej piżamie, wszystko zalewał słoneczny blask.
- Twardo spałaś ...
Spojrzała na swego lokaja półprzytomnie. Czekał na jej przebudzenie z tacą, na której była filiżanka kawy, tosty, jajko na miękko w kubeczku i gazeta. Usiadła i wzięła od niego tacę, poprawiła zmierzwione włosy. Czymś pachniały, jakby czymś słodkim, czymś egzotycznym.
- Która godzina? – spytała
- Jedenasta. Przed południem – dodał z uśmiechem – Gdybyś nie zjadła tego śniadania zaraz, Maria dałaby mi burę.
- Jajko jest na miękko?
- Tak.
- Na ‘woskowato’? 
- Oczywiście.
- Tak, jak lubię – przyznała i odwzajemniła uśmiech, tyle że złośliwy, brakowało by pokazała mu język – Wczoraj przeżyłam coś dziwnego ... – kiedy zobaczyła zdziwione spojrzenie lokaja, spytała – Co?
- Z tego, co pamiętam, wczoraj nie wychodziłaś i nie ruszałaś się z biblioteki. Dopiero koło północy poszłaś spać.
- Byłam w bibliotece? Tylko w bibliotece?
- Saro, dobrze się czujesz? – miał wymalowaną prawdziwą troskę na twarzy
- Nie wiem, miałam chyba bardzo dziwny sen ... bardzo dziwny.
- Zawołaj mnie, jak skończysz – odwrócił się do wyjścia
Zjadła śniadanie i poszła pod prysznic. Starała się zebrać swoje wspomnienia. Chyba był to zupełnie niezwykły sen. Przygoda na innej planecie? Dziwny starzec, który przekazał jej tajemniczą księgę? Chciał, aby ją przetłumaczyć ... Dał jej tę księgę a ona nakryła jakichś rabusiów antyków na kradzieży. Wywozili dziwne rzeczy i chcieli je sprzedawać.
Wzięła pasmo włosów i je powąchała. Zapach nie przypominał jej żadnych perfum, których używa. Słodki zapach, duszna woń. Zupełnie jak z jej snu ...
Zmyła senne marzenie z siebie. Musi przejść do porządku dziennego i zrozumieć,że tylko efekt jej wybujałej fantazji. A może starzec coś zrobił? Opanował przestrzeń i czas, umieścił ją w domu, w jej czasie, aby uznała to za szaleństwo?
Wodne igiełki zaczęły pobudzać krążenie i czuła, jak zaczyna spływać z niej całe otępienie i senność. Mózg zaczął szybciej i sprawniej pracować. 
Coś ją zaszczypało i zdziwiona spojrzała na dłoń. Miała otartą skórę na kostce. Wstrzymała oddech i patrzyła na odrapanie wstrząśnięta
- To nie był sen ... – wyszeptała

* * *

- Nie oszalałam! Przeżyłam to! – dobitnie wyjaśniła swemu lokajowi, kiedy przetrząsała górę papierów i rzeczy luźno rozrzucone na biurku.
- Saro – próbował coś powiedzieć ale umilkł
- Bez dyskusji – wycelowała w niego palcem i spojrzała władczo
- No dobrze, to się wydarzyło – przyznał dla świętego spokoju – Czego, więc, szukasz?
- Księgi – odparła zdawkowo
- Jakiej księgi, jeśli mogę zapytać?
- Starej, bardzo ważnej księgi. Niesie przesłanie, które może uratować na życie – odgarnęła włosy z twarzy
- Oczywiście – uśmiechnął się kątem ust
- Nie masz nic ważnego do roboty? – spytała zdenerwowana jego postawą
- Właśnie chciałem ... – dźwięk gongu u drzwi przerwał mu niespodzianie wypowiedź – Już mam zajęcie ... – odparł i w dystyngowany sposób skierował się do drzwi na dół.
Wielkie, drewniane wrota otworzyły się i służący, wyprężony jak struna, powitał gościa z szerokim uśmiechem
- Miss Canberra! Jak dobrze panią widzieć! Co za urocza niespodzianka!
- Witaj, przystojniaku! – Canberra podała mu dłonie i uraczyła kokieteryjnym spojrzeniem. Jej kurtka skórzana skrywała żakiet i spodnie, sięgała do kolan i falowała, niczym poły płaszcza. Ciemne okulary słoneczne dodawały jej tajemniczości. Ciemne włosy, krótko ostrzyżone, były zaczesane do tyłu. Sprawiała wrażenie kogoś ważnego, twardego i bezwzględnego. Kierowca taksówki wypakował jej bagaże i wniósł do holu. Rozejrzała się po wnętrzu rezydencji i pokiwała głową
- Taki, jak dawniej. Takim go pamiętam ...
- Cieszę się, miss Canberra, że podoba ci się posiadłość
- Jakieś zmiany?
- Niewielkie. Sara sama panience pokaże, co się zmieniło – dźwignął dwie turystyczne torby, niezwykle ciężkie – Co panienka tam spakowała?
- Trochę gadżetów, broni, pamiątek ... Weź jakiś wózek, bo się zarwiesz ...
- Chyba tak zrobię – przyznał, zdjął z niej płaszczyk odnosząc do garderoby – Proszę zaczekać w pokoju gościnnym. Zaraz poproszę Sarę.
- Nie spiesz się. Mam czas ...
Weszła do saloniku na dole i klapnęła na sofę. Kolorowe witraże w oknach oblewały wszystko pastelowymi plamkami. Wspaniały klimat, cisza, śpiew ptaków, tykanie stojącego zegara ... Jak fajnie było się tu rozłożyć i wylegiwać. Stęskniła się za swoją przyjaciółką i miała ochotę na jakąś ostrą przygodę. Tyle miłych wspomnień wiązało się z tym miejscem.
Czyjeś szybkie kroki wytrąciły ją z zamyślenia. To była Sara, nieznacznie od niej niższa, miała zatroskaną twarz ale uradowaną jej widokiem. Wpadły sobie w ramiona i uścisnęły się mocno.
- Jak dobrze, że przyjechałaś!
- Stęskniłam się za twoim lokajem. Przystojniaczek – posłała jej szyderczy uśmieszek
- Świetnie się składa, bo mam pewną sprawę do załatwienia i przyda mi się twoja pomoc.
- Wow, zabrzmiało tajemniczo i groźnie. Skóra cierpnie – odparła Canberra i usiadła na wprost Sary.
- Przydarzyło mi się coś niesamowitego, do tej pory myślałam, że to był sen, bo wszyscy pamiętają coś innego, niż ja. Ale kiedy odkryłam to, zrozumiałam, że to było realne – Sara pokazała otartą dłoń.
- Otarcie? – Harriet ujęła jej dłoń i przyjrzała się zadrapaniu
- W moim mniemaniu właśnie w tym miejscu starłam skórę. John twierdzi, że cały wieczór spędziłam w bibliotece, tymczasem ... Jak mogłam otrzeć kostkę w bibliotece?!
- Jaki wniosek?! – ściągnęła brwi skupiona
- Byłam w innym świecie, może w innym wymiarze, sama nie wiem. Ale nie byłam w bibliotece ... Dostałam coś od obcej istoty, jaką spotkałam. Starożytną księgę z przepowiednią i opisującą tragiczne wyginięcie rasy. Ale nie mogę jej znaleźć. Wierzysz w to?
- Byłaś w innym wymiarze? Niesamowite, ale znam ciebie i wiem, że byś tego nie zmyśliła. Bo po co?
- Dzięki – odetchnęła z ulgą – Staram się znaleźć tę księgę. A co u ciebie?
- Mam trochę wolnego i postanowiłam przyjechać powariować, zająć czymś umysł.
- Pokój panny Harriet jest gotowy – zameldował John podchodząc do obu przyjaciółek
- Dziękuję, John – skinęła głową Sara
- John? – Canberra wstała z sofy i podeszła do służącego, który cofnął się i zatrzymał – Denerwuje mnie, jak zwracasz się do mnie „panno”. Mów mi po imieniu, proszę ...
- Nie nawykłem tak mówić ...- zamrugał oczami zażenowany
- To polecenie, John. Nie prośba – twardo zaznaczyła Harriet
- W takim razie, zgoda. Niech tak będzie – westchnął i usunął się w cień niezauważalnie
- Chodźmy poszukać tej księgi – zaproponowała Sara i wkroczyła energicznie na piętro.

* * *
- Nie rozumiem – głośno rzuciła kupę papierów na podłogę – Przecież dał mi ją!
Zrzucając kartki z blatu rozwiały się dookoła, przemieszczała je bez sensu i była jak zahipnotyzowana. Chciała udowodnić, przede wszystkim sobie, że ma rację.
- Saro?
Harriet uważnie patrzyła, jak jej przyjaciółka robi sukcesywny bałagan i do niczego to nie prowadziło. Kiedy Duft podeszła do regału z książkami, które zawsze miała pod ręką i korzystała z nich przy wszelkich przekładach, przerzuciła te na wysokości oczu, ale kiedy złapała segregatory z dokumentami i wycinkami, Canberra już nie zapanowała nad tym i chwyciła ją za rękę
- Saro!
Duft spojrzała na nią zaskoczona i tak, jakby widziała ją po raz pierwszy.
- To nie ma sensu. Robisz bajzel, za chwilę niczego tu nie znajdziesz!
- Nie rozumiem – wyszeptała – Przecież, dał mi ją! Mam dowody!
- Jakie dowody?
- Otarcia!
- Może to się stało podczas jakiegoś treningu?
- Nie – odparła zdecydowanie i ostro – Jest jeszcze jedno miejsce, gdzie mogłam to schować.
- Gdzie? – zmarszczyła czoło Canberra i zrzuciła z siebie żakiet, szybko podążając za Duft. Wpadła do holu wejściowego i wcisnęła jakiś guzik w zamku, ukrytym w niszy. Ścianka się uniosła ukazując tajne wejście do jakiegoś pomieszczenia, z którego ziało czernią. Sara chwyciła latarkę z pobliskiej komódki i oświetliła schody prowadzące w dół. Pokonały obie kilka zakrętów korytarza z cegły. Harriet nadgoniła dzielącą ją odległość od pędzącej Sary. Na końcu korytarza napotkały kolejne, drewniane drzwi. Tutaj zabłysło światło punktowe, oświetlając gabloty z różnymi antykami, jakie udało się zebrać jej przyjaciółce. Harriet stanęła jak porażona, racząc oczy tym widokiem. Wiele cudów historii symbolizujących różne kultury i kontynenty. Sara dopadła sejfu w ścianie i szybko wprowadziła kod zamka szyfrowego. Drzwiczki zaskoczyły i wolno je otworzyła. W ciemnym wnętrzu schowka majaczyła księga oprawiona w egzotyczny materiał.
- Jest – wysyczała przez zęby zadowolona
- To ona?
- Nie pamiętam, abym to zanosiła tutaj ... ale jednak. Chodź, obejrzymy ją ... – uśmiechnęła się perwersyjnie.
- Dziwne znaki. Masz jakieś podania, co to za pismo? Może było znane starożytnym? – spytała Harriet
- Nie wiem, ale przejrzę to, co mam ...

KILKA GODZIN PÓŹNIEJ.

- Nie wiem, jak ten staruch wyobrażał sobie, abym to rozszyfrowała. To bezcelowe! – z hukiem odłożyła książkę i zakryła oczy dłońmi, była już zmęczona a na zewnątrz panowała już noc. Harriet przerzuciła nogę z brzegu biurka na podłogę.
- Nie mamy szans. Żadna kultura, zapisana w podaniach, nie używała podobnych znaków. Musiałabyś tam wrócić i spytać starca, jak to odczytać
- Nie wrócę. Myślę, że droga jaką tam dotarłam, jest odcięta – westchnęła
- Czemu? – Harriet zamyśliła się
- Starzec pewnie się zabezpieczył. Poza tym, napotkałam tam poważny opór, zadarłam z jednym z rabusiów, nie ma szans. Dobrze zauważyłaś.
Sara wstała od sterty książek, stanęła na wprost okna aby się przeciągnąć. Harriet wpatrywała się w zapisane kartki i zeskanowane strony. Coś jej się kołatało pod czaszką, jakieś nieodgadnięte myśli, jakaś świadoma projekcja, choć niewyraźna. Z każdą minutą było coraz pewniejsze, że rozwiązanie jest tuż tuż, ale kołacze się uwięzione, niczym ćma o ścianki słoja, w którym ją zamknięto.
- Myślisz o czymś? – spytała Sara uważnie obserwując przyjaciółkę
- Mam dziwne wrażenie, że mogę to odczytać ... – skupiona przerzucała kartki skanów – coś mi to mówi. Gdzieś się z czymś takim spotkałam.
- No, jasne – uśmiechnęła się i uderzyła po udach Sara – Razem penetrowałyśmy nie jedną jaskinię ...
- Muszę się napić kawy – westchnęła Harriet i odchyliła głowę na zagłówek fotela – Bania mi pęka ...
Jakby czytając w myślach pojawił się niespodziewanie John z tacą, dwiema filiżankami i dzbankiem kawy.
- John, chłopie – zawołała Harriet – Czytasz w moich myślach!
- Co tu się dzieje? – ogarnął zbolałym wzrokiem ogólny rozgardziasz – Co to za mętlik?!
- Szukamy rozwiązania zagadki – wyjaśniła Harriet
- Nie wierzyłeś mi – Sara skrzyżowała nogi na brzegu biurka – A ja znalazłam TO ...
- Co takiego? – zapytał nalewając kawę i podając im obu – Ile kostek cukru?
- Trzy, John. Trzy, cudowne, krystaliczne kostki słodziutkiego cukru – powiedizała rozmarzona Harriet
- Proszę, Harriet – wdzięcznie wręczył filiżankę na spodeczku
- Dostałam księgę ze starożytnym zapisem od starca z moich przeżyć, w które nikt nie wierzy – wyjaśniła Sara – Oto ona – rzuciła mu przez biurko potężną, skórzaną rzecz, choć nie wiadomo, czy to skóra.
- Intrygujące – obejrzał rzecz dookoła – Wspaniałe zdobienia, zachwycające wykonanie, dziwne pismo ...
- Brzmi, jak równie intrygujący raport z rozpoznania – odezwała się Harriet, bacznie obserwując lokaja i jego zakłopotanie.
- To jest dowód – stwierdziła Sara – Starzec zapewniał mnie, że we właściwym momencie poznam sposób, jak to odczytać.
- Osobliwe ... – przyznał John i odłożył zabytek na kupę papierów zalegających biurko.
- Mam! – niespodziewanie wrzasnęła Harriet i wstała podminowana a John aż podskoczył zaskoczony.
- Co?
- Przypomniało mi się! Wiedziałam, że coś mi to przypomina. Przypomniałam sobie, jak czytałam pewne raporty na temat pewnego, bardzo osobliwego doktora archeologii, znawcy kultur, starożytnych cywilizacji i lingwisty. To może być nasza jedyna szansa.
- Wiesz, kto to taki? – Sara wydawała się być zaintrygowana
- Nie. Ale się dowiem. Zasięgnę języka. Potrzebuję jednak tych skanów tekstu. Muszę je pokazać.
- Bierz. Jeśli uda ci się coś odczytać, daj znać ...
- Czy to znaczy, że jutro wyjeżdżasz, Hariet? – spytał John z wyczuwalną nutką żalu w głosie
- Przykro mi ,ale tak. Chciałam posiedzieć z wami dłużej. Muszę wracać do USA.
- Przygotuję bagaż i zarezerwuję na jutro bilety lotnicze – skinął John
- Jesteś niezastąpiony ...
Lokaj uśmiechnął się zadowolony, ponieważ działały na niego różnorakie pochlebstwa.




GÓRA CHEYENNE. GODZ. 17:30 ZULU.

- Generale? – stanęła prosto i zasalutowała regulaminowo
Generał Hammond objął badawczym spojrzeniem przybyłą i nie wyglądał na zadowolonego.
- Jestem generał Hammond, dowódca tej bazy. Uprzedzono mnie o pani przybyciu, pułkowniku. Nie wiem, za jakie sznurki pani pociągnęła, aby się tu dostać, ale sprawa musi być poważna, skoro Dowództwo przystało na pani prośbę.
- Dziękuje za uznanie, sir – uśmiechnęła się kącikiem ust
- Proszę siadać – wskazał jej krzesło przy stole odpraw – Co dokładnie chciała pani zyskać tą wizytą?
- Proszę spojrzeć – otworzyła aktówkę i pokazała kopie pisma – Znalazłam to pismo w dziwnym znalezisku, w posiadanie którego weszła moja przyjaciółka. W żadnym źródle dostępnym publicznie nie ma takiego pisma i żadnego podobnego. Mam jednak powody uważać, że niesie bardzo ważną treść ... Może je odczytać tylko jedna osoba ...
Patrzyła wnikliwie na generała a on na nią. Jakby chciał telepatycznie odczytać jej intencje.
- Uważa pani, że dr.Daniel Jackson byłby w stanie to rozszyfrować?
- Myślimy w podobny sposób, sir – przyznała i z pewnością godną siebie dodała – Przynajmniej może spróbować.
- Drużyna SG1 jest obecnie w terenie. Musi pani zaczekać na nich. Znajdziemy dla pani kwaterę, pułkowniku.
- Byłabym wdzięczna, generale – wstała, wolno spakowała notatki i wsadziła do teczki
- Sierżancie Dolby, proszę odprowadzić pułk.Canberrę do naszych kwater gościnnych – poprosił Hammond młodego oficera na warcie
- Tak jest! – wyprężył się , jak struna i wskazał ręką kierunek marszu.

GÓRA CHEYENNE. GODZ. 19:00 ZULU.

Canberra wyszła na korytarz i rozejrzała się dookoła. Podziemny kompleks był typowy dla baz głęboko pod ziemią: windy, zbrojone ściany, hydrauliczne mechanizmy włazów, zabiegani oficerowie. Poczuła się nieswojo. W ostateczności to podziemie. Brak powiewu wiatru, światła słonecznego, kiepska akustyka. Jej pokój był nieduży ale za to schludny. Mała lampka, łóżko polowe, stolik, ale brak okien był przytłaczający.
Wyruszyła na zwiedzanie poziomu. Przeszła się wolno z rękami w kieszeniach wojskowych spodni. Parę razy ktoś ją trącił zabiegany. Zza zakrętu wyłoniła się kobieta średniego wzrostu, o krótkich blond włosach. Wyłuskała ją z grupki ludzi i podeszła uśmiechnięta.
- Pułkownik Canberra? – zapytała
- Tak, majorze – Canberra zasalutowała, kiedy kobieta złożyła salut na powitanie
- Jestem major Carter z drużyny SG1. Generał wspominał o tym, że czeka pani na nas.
- Właściwie, to na dr.Jacksona. Chciałam go prosić o tłumaczenie pewnego tekstu ...
- Zaprowadzę panią – wskazała ręką windę i wsiadły do niej
Kiedy drzwi windy zasunęły się za nimi, Harriet powiedziała niespodziewanie
- Chcę zaproponować pani przejście na ty. Możemy sobie mówić po imieniu?
- Cóż ... – zdawała się być zaskoczona
- Te stopniowania brzmią tak bezosobowo – wyjaśniła i wykonała taki ruch od niechcenia ręką – Nigdy tego nie lubiłam. Jestem Harriet – podała jej dłoń
- Nie widzę problemu, skoro pani to nie przeszkadza – uśmiechnęła się skromnie – mam na imię Samantha
- Miło cię poznać, Samantho – Harriet była zadowolona
- Mnie również jest miło ... 
Bezpośredniość wywołała u Samanthy lekkie rozbawienie, co zaraz dało się wyjaśnić, kiedy po tym, jak wysiadły z windy, natknęły się na pułkownika O’Neilla, dowódcę grupy SG1.
- Pułkowniku? Przedstawiam panu pułk.Canberrę – Carter stanęła z boku.
- Witam, pułkowniku – Jack O’Neill badawczo zmierzył nową osobę.
- Mam na imię Harriet – szybko odparła Canberra i szyderczo spojrzała na O’Neilla
- Słucham? – był szczerze zaskoczony
- Tak mam na imię – wyjaśniła
- Cóż, nie wiem, czy ... – błąkał się w wypowiedzi
- Jest bezpośrednia – przyznała rozbawiona Samantha
- ... i tego samego stopnia. Mogę mówić ci „Jack”? – jej oczy były niepokojąco blade ale wnikliwe i ciekawskie. O’Neill zaśmiał się kącikiem ust.
- Wreszcie ktoś mojego kroju! – okazał entuzjazm – Oczywiście, możemy sobie mówić po imieniu. Będę zachwycony.
- Dowcip też masz godny mnie – dodała Harriet – Wiele słyszałam i czytałam o tobie.
Carter ruszyła za obojgiem z ukrywanym uśmiechem na twarzy. Jack nie odpowiedział od razu, ważył każde słowo.
- Chyba same dobre rzeczy? – upewnił się
- Raporty są dość niesamowite, pełne emocji. Czyta się je jak powieść . w zasadzie słyszałam o samych zasługach, ale ... o twoich gównianych wyczynach również ...
Carter wybuchła szczerym śmiechem. Jack zaniemówił i dopiero po chwili odezwał się
- „Gówniane wyczyny”? A co to znaczy, na Boga?!
- Pogadamy o tych dwóch ulubionych numerach pokazowych w wolnej chwili ...
- Jest lepsza od pana – zauważyła Samantha
- Tyle naczytałam się tych raportów, że czułam, iż znam was od dawna. To nie lada przygoda poznać was wszystkich osobiście, skonfrontować na żywo – skwitowała ciepło Harriet
- Będziemy się dobre rozumieć – przytaknął Jack i zrobił jedną z tych swoich min, które nie oznaczały niczego a skłaniały go tylko do uniesienia brwi w zamyśleniu. Kiedy weszli do sali odpraw dostrzegła u niego dziwny wyraz twarzy, jakby się zamyślił. Carter usiadła tuż obok niego, znalazł się też Daniel Jackson, który z uwagą śledził gościa. Podobnie Teal’c.
Generał Hammond rozpoczął zebranie swoistą formą prezentacji nieznajomej oraz dwójki z jego ludzi, którzy nie byli znani Canberze. Stała wyprostowana, założyła ręce za siebie, jakby zaraz miała przedstawić szczegóły operacji wojskowej.
- Pułkownik Canberra prosiła o pomoc szczególnie dr.Jacksona. chodzi o próbę przełożenia zagadkowego tekstu.
- Mogę spróbować – przyznał Daniel spoglądając na wysoką oficer – Oczywiście, liczę na pomoc Teal’ca, który może widział takie pismo.
- Z chęcią służę pomocą, Danielu Jacksonie – powiedział wolno i precyzyjnie Teal’c.
- Pułkowniku? – Hammond zwrócił się do O’Neilla
- Nie widzę problemu. Chętnie udzielę pozwolenia na tę współpracę – odparł i posłał porozumiewawcze spojrzenie Harriet.

***
***

GÓRA CHEYENNE. GODZ. 20:00 ZULU

Do kwatery Daniela weszła cicho i zapukała do drzwi, które były uchylone. W szczelinie, pomiędzy nimi a ścianą zamajaczyła głowa. 
- Mogę wejść? – zapytała cicho, nie chciała przeszkadzać, Daniel najwyraźniej nad czymś pracował , obłożony papierami i dokumentami z misji.
- Oczywiście, proszę – wstał zza biurka, oświetlony bladym światłem z lampki, wyglądał mistycznie otoczony reliktami przeszłości.
- Przyniosłam materiały do przetłumaczenia. Chociaż wątpię, by się to udało – uśmiechnęła się skromnie.
Wziął teczkę i przejrzał odbitki ze zmarszczonym czołem. Światło lampki odbijało się w szkłach jego okularów. Był wyraźnie zaskoczony tym, co zobaczył. Zagryzł wargę w skupieniu i cicho przemówił.
- Nie znam takich symboli. Choć, tylko niektóre wskazują na podobieństwo do świata, który kiedyś odwiedziliśmy i widziałem prawie takie same znaczniki...
- Jest nadzieja – uniosła brwi
- Nigdy się nie poddaję – podniósł oczy na rozmówczynię, lekko się uśmiechnął
- Czytałam o tym. Samo rozgryzienie wrót wymagało uporu i determinacji. – przytaknęła i zaraz tajemniczo dodała – Znam dość dobrze Kathryn. Kazała cię pozdrowić.
- Zna pani Kathryn? – jego oczy zalśniły uradowane, z zamyślonego archeologa stał się nagle prostym, zadowolonym chłopakiem.
- Tak, Danielu. To ona pomogła mi skontaktować się z tobą...
- Co u niej? Jak się miewa? – był rozpromieniony i wskazał jej krzesło, by usiadła.
- Dobrze. Śledzi twoje postępowania. Wie o tobie bardzo dużo. Nie jest zaangażowana w żaden projekt wojskowy. Mówi, że dla ludzi z zewnątrz przepadłeś bez śladu, jakbyś zapadł się pod ziemię...
Może się myliła ale odniosła wrażenie, że ten temat zbliżył ją do niego, stali się bardziej prywatni, nie tylko oficjalni wobec siebie.
- To myśl o Kathryn, i świadomość, że muszę powrócić, zmuszała mnie podczas pierwszej wyprawy do tego, aby szukać odpowiedzi tam, gdzie zdawało się , że jej nie ma. Obce symbole, niepodobne do niczego, a jednak odczytałem adres drogi powrotnej.
- Masz wyjątkowy talent – skinęła głową – Bardzo chciałabym przeżyć moment przejścia, z opowiadań wiem, że to niezwykłe dla kogoś, kto doświadcza tego po raz pierwszy. Mnie również fascynują podobne zagadki.
- Może generał zezwoli na pani przejście, pułkowniku – powiedział jakby zamyślony i zerknął na odbitki zapełnione tekstem – Kilka znaków już widziałem. To jakby ... kod identyfikacyjny, taki szlak przewodni, który daje klucz do zamka – pokazał znaki na górnej krawędzi każdej strony – To wskazówki, że aby odczytać tekst trzeba znaleźć odnośniki do znanych symboli. Po tym, co tu widzę, musimy udać się na tę planetę, aby znaleźć ten klucz.
- To chyba niemożliwe. Przyjaciółka mówiła, że droga jest odcięta. Nie da się wrócić nią na miejsce. Poza tym, natknęła się tam na jakichś rabusiów, którzy plądrowali zabytki. Planeta podobno została opuszczona przez rasę, która wyginęła w wyniku jakiejś katastrofy.
- Planeta Dusz ... – odparł wnikliwie patrząc na jasne oczy Harriet
- Nazwa pasuje do jej opisu. Faktycznie tak się nazywa?
- Spotkaliśmy ją. Mieszkańcy przeżyli tam jakiś kataklizm ekologiczny. Coś wywołało reakcję łańcuchową i wszyscy wyparowali przechodząc w formy istnienia energetyczne. Teraz panuje tam wiatr .... i straszy. Sam nadałem jej nazwę, bo ma się wrażenie, że coś przenika nasze ciała i gra nam na nerwach. 
- Wniosek z tego – przechyliła się przez blat biurka i zbliżyła twarz do twarzy Daniela – Że musimy tam udać, aby odczytać tekst. Osobliwe i niesamowite ...
- Prawda? – przytaknął i wpatrywał się z zainteresowaniem na rozmówczynię – Czy chce się tam pani udać z nami, pułkowniku?
- O, tak ... – przyznała z zawadiacką miną
- Widzę, że ma pani w sobie ciekawość i umiłowanie do przygody – cicho wywnioskował 
- Tak, Danielu. Ze mną nikt się nudzi ...
- To wspaniale ... – uśmiechnął się 
- Nie przeszkadzam?! – wparował gwałtownie O’Neill i równie gwałtownie zatrzymał się w miejscu, bacznie obserwując zachowanie rozmówców – Może ... jednak?
- Nie, dochodziliśmy do bardzo ciekawych wniosków – uśmiechnęła się zadowolona Harriet i wyprostowała się na krześle.
- I ... jakie one są? – czekał na rezultat z uniesioną lewą brwią, niezbyt wierząc, że to do końca była prawda
- Cóż, wychodzi na to, że będziemy musieli odwiedzić Planetę Dusz ... – nerwowo poprawił okulary Daniel
- .... w przeciwnym razie nie odczytamy tekstu tej księgi – dodała Harriet
- Akurat – parsknął Jack obruszony wykrętami obojga – Iskrzyło między wami, jak z gniazdka pod napięciem
- Nie rozumiem, o co ci chodzi? – odezwał się zmieszany Daniel – My tylko ... rozmawialiśmy – szukał potwierdzenia w oczach Harriet, jakby nagle czuł się winny za cokolwiek. 
- Daniel umie zaciekawić tym, o czym mówi. Dobrze się go słucha – odparła zrelaksowana, wyjątkowo dobrze się czuła w obecności O’Neilla
- Pułkownik chyba trochę przesadziła z tą interpretacją – uśmiechnął się nerwowo Daniel i ponownie poprawił okulary.
- Proszę, mów mi po imieniu. To tytułowanie strasznie mnie stresuje – wstała zmęczona
- Dobrze – spuścił wzrok zakłopotany i nerwowo zebrał papiery z biurka
- Więc. Jak będzie, Jack? Pójdziemy na Planetę Dusz? – spytała
- Ty? – zdziwił się O’Neill – Nie, ty nie ...
- Nalegam.
- Nic mnie to nie obchodzi! – zaprzeczył – Idziemy w czwórkę. Daniel będzie miał osłonę i on zbierze wszystkie niezbędne dane.
- Nie rób mi tego, O’Neill. Bardzo mi na tym zależy, to ważne zapiski a poza tym chciałabym zobaczyć, jak to jest przejść przez horyzont zdarzeń. A poza tym, mam pułkownika nie za ładne oczy tylko za bojowość ...
Jack miał minę usadzonego uczniaka. Nie lubił sporów o ważności kobiet w armii, do tego ich szarży i jak trudno im awansować tak wysoko. Daniel wyczekująco spojrzał na dowódcę i bawił się tą wymianą zdań i spojrzeń. Canberra grała ostro.
- Dobra, niech ci będzie. Pogadam z Hammondem – machnął ręką – Tylko pamiętaj, żadnej demonstracji siły, wyższości, kaskaderskich, gównianych wyczynów. Jasne?
- Tak jest – powiedziała zadowolona – Wspaniale, jest idealnie ...
- Idę powiedzieć Hammondowi. Przygotujcie sprzęt i ... coś tam, co wam potrzebne – odparł i wyszedł z pokoju.
- Zawsze dostajesz to, co chcesz, prawda? – spytał Daniel
- Zawsze – przyznała dobitnie i z uśmiechem

* * *
moment przejścia przez wrota był uczuciem nie do opisania. Nie wydobędą tego żadne słowa. Kiedy stanęli na zejściu wrót wszystko ucichło, szum energii zanikł i kolisty okrąg zbladł. Harriet rozejrzała się po okolicy. Wszystko było niesamowite, oblewał je pomarańczowo – czerwony blask. Dziwny las, jakby połączony ze sobą konarami, niczym układ nerwowy. Brązowy, trzeszczący pod stopami piach, niebo posiekane smugami ciemnych pasm, jak włókna tkaniny i jej splot. Powietrze tętniło swym rytmem, gęste i duszne, słodkie w smaku. Na horyzoncie widniały pasma górskie. 
Wszystko oblewało pulsujące światło, wielobarwne plamki i cienie jakby tańczyły w rytm tylko sobie znanej muzyki. Canberra spojrzała na wszystko nieco zamglonym wzrokiem, jakby układ nerwowy przestawiał się na te liczne doznania.
- Uwielbiam te lepkie klimaty – powiedział O’Neill szykując broń 
- Chyba zwymiotuję – Harriet oświadczyła pochylając się do przodu.
Jack uniósł oczy do góry zdegustowany ale Samantha cofnęła się aby sprawdzić, czy faktycznie z nią tak źle.
- Weź głębokie oddechy. Tu powietrze ma dziwną mieszankę ale da się oddychać. Musisz dać płucom czas na dostosowanie się.
- Nie wyrobię – wydyszała – Powstrzymuję się ostatkiem sił ....
- Uspokój się – Daniel podszedł i przykucnął – Wdech. Policz do trzech, wolny wydech. Policz do trzech. Znowu wdech, policz do trzech i wydech. ...
- Lepiej? – spytała Samantha
Canberra przeszła kilka kroków, skręciła w bok, tuż za wzniesienie podestu i oczywiście zwymiotowała. O’Neill skrzywił się z obrzydzeniem a Teal’c uniósł brwi zaskoczony.
- Mówiłem, żebyś nie szła! – Jack krzyknął poddenerwowany
Wyszła zza zaułka, poprawiła wyposażenie i obtarła usta dłonią.
- Po co się tak gorączkujesz? – fuknęła – Już mi lepiej. Nie potrzebnie piłam piwo ...
Jackson pokiwał z niedowierzaniem głową a Samantha parsknęła rozbawiona. O’Neill bezgłośnie dał ręką znak do marszu. Po kilku minutach faktycznie dało się przyzwyczaić do powietrza. Harriet szła za pozostałymi z przygotowaną bronią do strzału. Dały już znać o sobie przyzwyczajenia żołdaka zaprawionego w bitwie. Nie było śladów żadnej żywej istoty, jedynie grasował tu wszędobylski wiatr. O’Neill stanął przed dużym wejściem do groty skalnej, które było przyozdobione i obudowane swoistym piaskowcem. Wnętrze ziało czernią i nieodgadnioną głębią. Cała drużyna ustawiła się w rzędzie, by obejrzeć dziwne znaki na obrzeżach obudowania.
- Danielu? – Jack zwrócił się do chłopaka jako jedynego, który może rozeznać się w tym bełkocie
- Dziwne, ale nie rozpoznaję tych znaczeń, choć są bardzo podobne do jednego slangu – odparł i podszedł bliżej zadzierając głowę do góry. Canberra rozejrzała się niespokojnie, instynkt mówił jej, że coś jest nie tak. Patrzyła to na prawo, to na lewo, zezowała na krzaki.
- O’Neill, chyba ktoś nas obserwuje – cicho zagadnęła
- Obserwuje? – rozejrzał się z gotową do strzału bronią, śledził zarośla, gęstwiny, przesuwające się cienie, ale niczego nie dostrzegał.
- Wyraźnie czuję czyjeś oczy na sobie – zapewniła
- Myślałem, że jedyne co czujesz, to ból żołądka – pozwolił sobie na zgryźliwość, zaszczyciła go bardzo krytycznym spojrzeniem i podeszła do Daniela
- Masz coś?
- Jeśli chcemy poznać jakieś szczegóły, musimy wejść do środka – wskazał głębię, na widok której, przynajmniej O’Neilla, oblewał dreszcz i ciarki po plecach.
- Wcale nie musimy – zaprzeczył
- Owszem, musimy. Tutaj nic nie ma – powiedział stanowczo Daniel
- Idziemy do ruin – zdecydował O’Neill – Tam było dużo.... pisaniny, prawda? Chciałeś to wszystko nagrywać i kopiować...
- To prawda.
- Ruiny – dał znak ręką i ruszyli ścieżką
- Sara opowiadała o dziwnych stworzeniach przypominających nasze nietoperze. Podobno mają śmiertelną truciznę w ślinie a lubią gryźć po karku. – odezwała się Harriet po kilku minutach marszu
- Sara? – zdziwiła się Samantha
- Moja przyjaciółka. Opowiadała o tym miejscu. Niestety, zagadką pozostaje, jak się tu dostała. Urwał jej się film i nic nie pamięta. Rabusie wywozili zabytki transporterami. Było ich wielu. – Harriet rozglądała się po niebie i dziwnych konarach drzew.
Dostrzegła maleńki punkcik zbliżający się do nich z ogromną szybkością. Skupiła uwagę na nim. Rósł w oczach, niczym pocisk karabinowy. Kiedy rozpoznała kształty podobne do nietoperza, nie było wątpliwości, że leci na Daniela.
- Jeżeli to prawda, możemy mieć kłopoty z odnalezieniem wszystkich wskazówek co do tekstu, bo mogą być zapisane na jakimś elemencie, który wywiozą, i .... – prowadził wywód Daniel, stanął twarzą do Canberry a plecami do gryzonia. Nie było widać jej wyrazu oczu, jedynie grobową minę.
Kiedy archeolog nie zakończył nawet zdania poczuł, jak zostaje odepchnięty przez nią w bok a ona strzela błyskawicznie do czegoś.
Zdumiony Daniel upadł na ostry żwir traktu i nie mógł wydobyć słowa. O’Neill ledwie zdołał skierować lufę w stronę zagrożenia, kiedy wystrzał odbił się echem po okolicy. Canberra stała nad drgającym truchłem dziwnego gryzonia. Niezaprzeczalnie uratowała Danielowi życie. O’Neill patrzył zdumiony na Harriet pełen podziwu dla jej refleksu. Ciemne okulary nie oddawały tych emocji, jakie malowały się jej w oczach, dzikości spojrzenia, błysków agresji i satysfakcji z upolowanego intruza.
- Tutaj musimy być bardzo ostrożni, polegać na instynktach i refleksie – powiedziała ostrzegawczo, czuła się wspaniale, że pokazała na co ją stać.
- Oczy w krzakach? – skrzywił się O’Neill, że dał się podejść
- Tak – skinęła głową
- Jadowite nietoperze? – wyszeptał Jackson wstając z ziemi
- Właśnie – dodała
- Dziękuję, Harriet – Daniel wolno zbierał myśli i potarł się po karku w świadomości, że mógł być tam ugryziony i umierać teraz w konwulsjach.
- Pilnujcie tyłków – ostrzegła i ruszyła ścieżką Harriet a O’Neill uważnie obserwował plecy pułkownik, dołączył do niej śledząc krzaki i korony drzew.
- To będzie za tą skałą – wskazał Jackson miejsce, gdzie ścieżka skręcała w prawo. 
Canberra usłyszała jakieś głosy i odgłosy krzątaniny. Jack dał znak ręką aby się ukryć i wyjął lornetkę. Na placu pełnym obelisków, przewróconych kolumn i resztek łuków stały wozy transportowe i grupa ludzi, która ładowała jakieś przedmioty z pobliskiej budowli świątynnej. Z oddali dało się słyszeć jakieś odgłosy łupania kamienia oraz dalekie pomruki grzmotów nadciągającej burzy.
- Złodzieje artefaktów? – spytał szeptem Daniel i przykucnął obok Harriet a ta skinęła głową
- I co teraz? – spytała Sam
- Poprosimy o przedstawienie się – skwitował O’Neill , wstał i podszedł do końca ścieżki, wkroczył na wybrukowany piaskowcem dziedziniec z bronią wymierzoną w intruzów. Reszta za nim w równie dużym skupieniu. Rozproszyli się tak, aby mieć wszystkich rabusiów na oku.
- Halo! – zawołał O’Neill
Zebrani na placu znieruchomieli, niektórzy wypuścili to, co mieli w rękach. Byli bardzo zaskoczeni. Z pewnością nie pochodzili z Ziemi ale mieli wiele cech ludzkich, podobne stroje do ziemskich, jednak rysy nasuwały przypuszczenie, że nie są czyści rasowo. Jeden z ludzi podszedł bliżej, zdumiony widokiem obcych przybyszy, uzbrojonych i ubranych tak nietypowo.
- Kim jesteście?
- To ja powinienem o to zapytać! – odezwał się O’Neill i mocniej docisnął karabin do twarzy, aby precyzyjniej strzelić, widok Teal’ca budził niepokój wśród rabusiów i niepokoił ich przywódcę.
- Jestem Homa Crotel. Natknęliśmy się na te znaleziska i zabieramy je ze sobą – wyjaśni
- Rzućcie broń! Ręce na kark! – krzyknął O’Neill a Canberra podeszła bliżej celując w obcego
- Nie możemy oddać broni! – zawołał Crotel – Potrzebujemy jej do obrony przed tutejszymi gryzoniami! Są groźne a ich ukąszenie śmiertelne!
- Powiedziałem, abyście rzucili broń! Nie będę powtarzał! – Jack był niewzruszony
- Dobrze – Crotel rzucił broń na kamienną posadzkę i uniósł ręce nad głowę, ruchem głowy nakazał swoim ludziom to samo. Canberra podeszła do broni i kopnęła ją w bok, przenikając oczami przywódcę grupy, jakby chciała przewidzieć jego kolejny ruch.
- Więc, rabujecie ruiny obcych chcąc opchnąć to, co zdobędziecie? – spytał O’Neill
- W pewnym sensie ... tak – potwierdził Crotel, okolicę przeszył kolejny grzmot, tępo rozchodząc się echem po wzniesieniach i korytarzach.
- Znam cię, Crotel – cicho i dobitnie powiedziała Canberra mierząc w niego.
- Mieliśmy okazję się poznać? – spytał uważnie przyglądając się kobiecie – Chyba nie mieliśmy przyjemności ...
- Chciałeś zabić moją przyjaciółkę. Zaufała ci. Jesteś śliski, jak wąż. Nienawidzę takich – pokazała zęby
- Kto niby nią był? – spytał zaniepokojony
- Sara Duft, na szczęście uciekła w porę ...
- Ach, Sara ... – przypomniał sobie, jego twarz nabrała wyrazu zadowolenia, olśnienia, rozbawienia – Twarda dziewucha ... Zaimponowała mi, naprawdę ....
Zerwał się gwałtowny wiatr, pogonił drobiny piasku i zakołował nimi. Canberra poczuła, jak coś przenika ją całą i zadrżała, wydobywając ciche westchnienie. Crotel dostrzegł tę chwilę nieuwagi. Coś go kusiło aby zadać cios. Oślepiający błysk zalał wszystko dookoła i zdezorientował. Crotel kopniakiem wytrącił karabin z rąk Harriet i szybko go podniósł. Canberra oślepiona blaskiem błyskawicy domyśliła się jego planu i zdołała się uchylić, bo strzał padł tak, jak przypuszczała. Zaczęła się strzelanina. Ludzie Crotela wykorzystali naturalne osłony: wejścia do świątyni, słupy i kolumny, pojazdy transportowe.
Harriet dostała w lewy bark i wrzasnęła z bólu. Siła uderzenia pocisku rzuciła ją na ziemię. Słyszała kule świszczące koło uszu. Wzrok się zamglił, miała jedynie plamki przed oczami i nic nie widziała, co się dookoła niej dzieje. Kiedy upadła na plecy głowa uderzyła głucho o beton i straciła przytomność. 
- Harriet! – zawołał ją O’Neill ale mu nie odpowiedziała
Ludzie Crotela wycofali się do ruin i strzelali na oślep, trudno było podejść do rannej aby wyciągnąć ją z pola rażenia.
- Ja się nią zajmę, O’Neill – Teal’c sprężyście wysunął się na przód – Osłaniajcie mnie.
Samantha i Jack dali ogień ciągły, by Teal’c mógł się przedrzeć. Podbiegł do leżącej, chwycił za ręce i pociągnął w stronę najbliższej osłony. Spojrzał na jej rany
- Ma rozwalony bark, straciła przytomność – zameldował
- Zrobię jej opatrunek – Sam wyciągnęła bandaż i gazę z kieszeni, schylając głowę, by nie oberwać. Zrobiła zacisk by zatamować krwawienie i kiedy obruszyła ranę Harriet otrzeźwiała i zerwała się z ziemi
- Co się dzieje?!
- Dostałaś. Zaraz cię opatrzę – odparła Samantha
- Teal’c, musimy się wycofać do wrót! Oni zaraz zaatakują nas od tyłu! – wrzasnął O’Neill
- Daniel, Sam. Odholujcie Canberrę a my was osłonimy! – powiedział Teal’c i wymierzył w transportowiec, strzał wysadził go w powietrze. Detonacja wywołała zamieszanie i strzał agresorów zelżał. Grupa cofnęła się w stronę ścieżki i szybkim marszem zawróciła do niedawno mijanej jaskini. Harriet słaniała się osłabiona, ramię rwało z bólu jak opętane. Daniel podtrzymywał ją od strony zdrowego barku i szedł tuż za Samanthą.
Przewidywania się sprawdziły. Okrążyli ich. Aby uniknąć katastrofalnej konfrontacji, Daniel schronił się w jaskini z ranną i oparł ją o ścianę skały. Sam, Teal’c i O’Neill dostali się w krzyżowy ogień na zewnątrz. Postanowili iść w ślady Jacksona i schronić się razem z nim w jaskini. Gwałtowny błysk i zaraz potem piorun z trzaskiem uderzył tuż nad ich głowami, przeciął niebo i trafił w skałę, tuż przy wejściu do groty. Spora część jamy oderwała się od sklepienia i z hukiem zawaliła wejście. Daniel odskoczył z Harriet w głąb jaskini aby nie dostać kamieniami w głowę. Gruchot walących się odłamków długo tętnił w uszach. Jedyne, co dało się usłyszeć, to echo niosące rozpaczliwe zawołanie
- Daniel !!!!!

* * *

trzask zapalanej racy przywrócił Harriet do świadomości. Ponownie straciła przytomność. Spojrzała zamglonym wzrokiem na Daniela oblanego zielonym blaskiem. Jęknęła porażona bólem ramienia. Opatrunek już przesiąknął ale nie było czasu zajmować się nim.
- Daniel? – głos jakoś chrypiał - Co się stało?
- Utknęliśmy – odparł przykucając i patrząc na jej ranę – na razie jest tylko jedna droga, w głąb jaskini i nie wiem, dokąd prowadzi. Możesz iść?
- Zaraz zobaczę – wstała z ziemi i podparła się o ścianę korytarza skalnego – Boli mnie głowa. Mam zawroty, chyba z uderzenia ale dam radę iść ...
- Musimy iść dalej. Może znajdziemy drugie wyjście.
Korytarz ciągnął się dość długo i ciągle w dół. Nie wróżyło to dobrze. Zatrzymali się w dużej pieczarze ale nie było w niej niestety wyjścia.
- Koniec drogi – smutno obwieścił i zapalił latarkę.
- Muszę odpocząć ... – opadła na ziemię i oparła się plecami o ścianę. Daniel usiadł obok niej i oświetlił zraniony bark
- Nie wygląda to dobrze. Zmienię ci opatrunek – położył latarkę na ziemi, wyciągnął bandaż i gazę, zdjął opatrunek założony w pośpiechu przez Sam, rozerwał nożem mundur na ramieniu i westchnął niezadowolony.
Odwróciła głowę w bok. Widział , jak zaciska zęby z bólu a twarz pokrywa zimny pot. Znosiła to w niemy uporze, nawet nie stęknęła.
- Dzielnie to znosisz – zauważył cicho, jego głos był zduszony, jakby dochodził z daleka
- Nie nawykłam do stękania. Nie jestem za cackaniem się ze sobą.
- Wyszkolenie robi swoje, co? – uśmiechnął się delikatnie
- To nawet nie wyszkolenie ... Zawsze chciałam udowadniać, zwłaszcza sobie, że stać na wiele kobietę, która jest twarda i wytrzymała. Mężczyźni traktują je jak „gorsze wojsko”. Staram się przełamywać ten stereotyp.
Skończył bandażowanie i usiadł na wprost niej z wyrazem współczucia i zrozumienia na twarzy. Przeszył kąty jaskini blaskiem latarki w poszukiwaniu czegoś na opał. Znalazł kilka kamieni, były dobrym paliwem po rozgrzaniu. Ułożył je w krąg i wyjął Zata, wystrzelił w nie wiązką promieni i rozżarzył ich powierzchnię. Dały delikatny blask. Oblały wszystko ciepłym światłem żółci i czerwieni. Jaskinia jakby nagle ożyła. 
- Wiem, co czujesz, kiedy o tym mówisz – odezwał się i wyciągnął dłonie w stronę ciepła.
- Wiesz? – spytała unosząc brwi
- Kiedy trafiłem do programu, moja obecność bardzo drażniła wojskowych. Uchodziłem za łamagę, ofermę. Wiesz, co myślą o jajogłowych, zwłaszcza pułk.O’Neill. plątałem mu się pod nogami i okazywał mi dużo ... niezrozumienia. Poza tym , moja wiedza często go onieśmielała i lubił gasić zakłopotanie przytykami. Ale przyzwyczaiłem się ...
- Więc? Jak się wydostaniemy? – spytała i opuściła głowę na prawą stronę, zaciskają ponownie zęby z bólu.
- Boli cię? – zmarszczył brwi
- Da się wytrzymać – wyszeptała
Rozejrzała się po grocie. Wysoki strop, owalny kształt i bez wyraźnego wyjścia. Korytarz był odcięty. Kiedy spojrzała na daniela widać było, że jest zakłopotany i czuje się odpowiedzialny za nich oboje. Tuż za nim, parę metrów w głąb, było małe jeziorko. Spojrzała na nie wytężając zmysły, nasunęła jej się pewna myśl. Wstała z trudem z ziemi i podeszła do brzegu. Woda emanowała dziwnymi refleksami.
- O co chodzi? – Daniel podszedł do niej i spojrzał w skupioną twarz Harriet, dopatrzył się w niej dziwnych błysków, jakby była wściekła albo śmiertelnie groźna.
- Pamiętam opowieść Sary. Wydostała się z groty takim jeziorkiem wody. Pod jej powierzchnią była kilka tuneli z prądami, które zawiodły ją na zewnątrz góry ...
- Myślisz, że to takiego samego rodzaju jeziorko?
- Tak – kiwnęła głową – Pozostaje tylko kwestia przeprawienia się. Niestety, nie dam rady płynąć, będziesz musiał mi pomóc i mnie holować.
- Dobrze, postaram się. Ale czy ty to wytrzymasz? Czy rana to wytrzyma?
- Musimy zaryzykować – spojrzała na niego uważnie
- Skoro jesteś pewna, że dasz radę. Ale najpierw upewnię się, że to prawda – stąpnął w wodę ale zatrzymała go gwałtownie.
- Nie możemy ryzykować. To może być kanał z jednostronnym kierunkiem prądu wody. Możesz nie dać rady wrócić. A sama nie dam rady dopłynąć ...
Dotyk jej dłoni na jego ramieniu sprawił, że był zaskoczony uczuciami, jakie nim targnęły przy jej bliskości. Zalał go dreszcz podniecenia całą tą sytuacją, uczuciem troski, chęcią zadbania o jej dobro i bezpieczeństwo. Pragnął ją chronić. Co było w tej pułkownik takiego, że poczuł taką mieszankę wrażeń? Patrzyła wyczekująco na niego i zdjęła rękę z jego ramienia.
- Masz rację. Zaczekajmy z tym, aż nabierzesz sił. Rana już tak nie krwawi. Prześpijmy się i nabierzmy sił. Może przyjdzie nam jeszcze coś do głowy....
Patrzyła na niego sama zaskoczona, że jego twarz stała się je tak bliska. Jeszcze żaden jajogłowy nie wydał jej się tak interesujący i nie wykazywał tyle taktycznego podejścia. Wywoływał w niej uczucie ufności, wprawiał w dobre wibracje. Patrzyła chyba na niego zbyt intensywnie, bo opuścił wzrok zmieszany.
- Bardzo ... trzeźwe podejście do sytuacji – pochwaliła go – Faktycznie, ledwie stoję na nogach i potrzebuję odpoczynku.
Usiadła niedaleko paleniska z rozgrzanych kamieni. Westchnęła zrezygnowana. Chłód owiał ją całą, zatrzęsła się parę razy.
- Utrata krwi wywołała utratę ciepłoty ciała – zauważył – Zimno ci?
- T – tak - wyszeptała i skurczyła się w sobie.
Usiadł przy ścianie, przytulił ją do siebie. Przylgnęła do niego i podkuliła nogi. Cała dygotała, jakby panował siarczysty mróz. Zdjął swoją bluzę i otulił ją otaczając rękami. Czuła się jak dziecko bezpieczne w ramionach matki. Przyjęła pomoc z wdzięcznością.
- Dziękuję – szepnęła i położyła głowę na jego piersi.
- Razem będzie nam cieplej. Zaraz się rozgrzejesz – powiedział zdumiony, że go na to stać.
Czuł jak dygoce, jak gorączka trzęsie jej ciałem, albo utrata krwi. Nieważne, doszedł bowiem do wniosku, że chciałby tak siedzieć w nieskończoność i tulić ją do siebie szczelnie. Jej włosy pachniały jeszcze dusznym powietrzem planety, czymś mdłym a zarazem słodkim. Było mu dobrze.
Nie rozumiał tych emocji. Od śmierci Share nie było kobiet, które przytuliłyby się do niego, a co dopiero spędzały z nim noc w jaskini, wśród dźwięków kapiącej wody i szmerów jakichś tutejszych mieszkańców grot i jaskiń. Od pierwszego spojrzenia było coś empirycznego między nimi, czuł jakieś elektryzujące uczucie, jak to określił O’Neill „zaiskrzyło między nimi, jak w gniazdku”. Teraz możne się z tego śmiać. Jest świetnym obserwatorem.
Nie mógł się powstrzymać, by nie musnąć ustami jej szyi. Nie oponowała, nie wzbraniała się, i nie krytykowała. Chyba na to czekała. Poczuł , jak ścisnęła silniej jego dłoń.
„Dziękuję” – dźwięczało mu w uszach.

* * *
W pomieszczeniu sterowni wrót zawyły alarmy. Generał Hammond podszedł do oficera sterującego wrotami. Strumień energii wystrzelił niczym wirujący wir wody w stronę metalowego trapu, po czym oblał blaskiem migających cieni wszystko dookoła, nawet ich twarze.
- To drużyna SG1, sir – zameldował oficer
Ze świetlistego kręgu, wyglądającego jak błyszcząca powierzchnia wody, wystrzeliły pociski karabinowe i padały na ślepo we wszystkich kierunkach.
- Co tam się dzieje?! – zawołał Hammond, kiedy jedna z kul trafiła w szybę pomieszczenia kontrolnego
- Są ostrzeliwani. Zaraz powinniśmy ich mieć – odparł oficer przy komputerze
Faktycznie, po chwili sylwetki Samanthy, O’Neilla i Teal’ca znalazły się na podeście.
- Zamknąć wrota! – nakazał O’Neill
- Wykonać – potwierdził Hammond i oficer zakończył procedurę, świetlisty krąg rozpłynął się z powietrzu. Generał zszedł do nich na dół i z wyrazem zdziwienia objął całą trójkę, zdyszaną i zmęczoną biegiem. – A gdzie reszta?
- Uwięźli – wydyszał Jack i wyprostował się – Trafiliśmy na silny ostrzał grupy rabusiów. Canberra dostała, kiedy się wycofywaliśmy razem z Jacksonem utknęli w jakiejś grocie, czy jaskini. Zostali odcięci. Rozszalała się tam straszna burza.
- Na pewno żyją, sir – dodała Samantha – Ale musimy odczekać trochę i ich odbić.
- Proszę o pozwolenie wzięcia dwóch drużyn i zorganizowania misji ratunkowej – wyprostował się ponownie O’Neill
- Udzielam zgody, pułkowniku. Macie odnaleźć ich jak najszybciej. Dokonajcie niezbędnych przygotowań ...
- Dziękuję, sir – O’Neill zszedł z podestu i skierował się do wyjścia
- Chwileczkę, pułkowniku?! – doktor Fraiser wyłoniła się zza zakrętu w białym fartuchu, jej drobna sylwetka byłaby niezauważalna, gdyby nie biel fartucha i przewieszony przez szyję stetoskop. Zatrzymał się niechętnie. – Muszę sprawdzić, czy nie zostaliście napromieniowani. To obcego pochodzenia energia. Jak poważne były obrażenia pułkownik Canberry?
- Dokładnie nie wiemy, było mało czasu na ocenę sytuacji, ale dostała w ramię, bardzo mocno krwawiło – wyjaśniła Sam
- Czas gra na niekorzyść. Idę z wami i powstrzymam krwotok
- Nawet nie wiemy, gdzie ich szukać – burknął O’Neill
- Proszę za mną, do ambulatorium – odwróciła się na pięcie
Pomiar trwał chwilę, na szczęście błyskawice okazały się nieszkodliwe, nie było wiele powodów do niepokoju.
- Odczyty są w normie, nie znalazłam żadnych niebezpiecznych śladów promieniowania – oświadczyła Fraiser
- Dziękujemy – O’Neill ześlizgnął się z leżanki i wyszedł energicznie
- Pułkowniku? – dr.Fraiser powstrzymała go kolejny raz
- Słucham?
- Dołączę do was, kiedy będziecie gotowi.
- Oczywiście – skinął, ta misja była zupełną klapą. Dwoje ludzi wcięło, dał się zaskoczyć, był zły na samego siebie. Niepewność i zwątpienie ukrywał głęboko, bo wiedział o jednym: musi za wszelką cenę odzyskać tych dwoje.

* * *

Daniel przebudził się z niespokojnego snu i chwilę dochodził gdzie się znajduje i co się stało. W ramionach czuł towarzyszkę niedoli. Spała twardo i już nie drżała. Obudził ją ostrożnie i spojrzał na opatrunek. Nie było źle ale co będzie, kiedy przepłyną pod wodą i rana namięknie? Wolał sobie nie wyobrażać.
- Musimy ruszać – powiedział i pomógł jej wstać – Jak się czujesz?
- Nieźle – przyznała – Trochę wypoczęłam.
- Pomożesz najwyżej nogami, kiedy będziemy płynąć. Nie możesz ruszać ramionami.
- Zgoda ...
Wejście w wodę było przykre, była lodowata i jakaś dziwna. Kiedy się zanurzyli po szyję, wzięli kilka głębokich oddechów i zanurkowali. Daniel chwycił ją mocno i zaczął silnie płynąć aby pokonać opór wody i jak najszybciej przebyć odległość. Po chwili prąd wodny porwał ich tak, jak przypuszczali i ograniczyli się do nawigacji. Cała jazda powiodła ich przez kilka krętych korytarzy i nie trwała dłużej, niż minutę. Kiedy prąd zelżał, Daniel dostrzegł jasną poświatę nad głową i skierował się na powierzchnię. Wynurzyli się łapczywie łapiąc w płuca powietrze gęste i duszne. Twarze obojga zbliżyły się do siebie, dotknęły się policzkami. Widziała pogodne oczy i zadowolenie z wydostania się z pułapki.
- No, pomimo wielu obaw, nie było tak źle. Udało się...
- Udało się – przyznał, patrzył w głęboką toń jej jasnych oczu, wodę skapującą jej po twarzy i włosach, była teraz kimś innym, nie żołdakiem ale kobietą.
- Wyjdźmy z tej wody – zaproponowała wsparta o jego ramię, ale jego ręce nie puszczały jej , uścisk nie zelżał. Poczuła dreszcz na całym ciele. Jedyne, co przyszło jej teraz do głowy, to chęć rzucenia się na niego i wycałowania, ale zamiast tego patrzyła uśmiechnięta na niego z lekkim zapytaniem w oczach.
- Za chwilę – powiedział i wziął je twarz w dłonie, zbliżył swoje usta do je ust. Pocałował ją bardzo delikatnie i nieśmiało, nie wiedział , że ona też tego chciała równie bardzo, co i on. To było jak hipnotyczny trans, nic dookoła się nie liczyło i nie istniało. Kiedy odsunął usta od jej ust, miała półprzymknięte oczy. Wyszeptała cicho
- To wbrew regulaminowi ...
- Nikt nas nie widzi. Tutaj regulamin nie istnieje. Poza tym, mogę już nie mieć okazji aby zrobić to ponownie ...
Tym razem to ona objęła go zdrowym ramieniem i odwzajemniła pocałunek. Magiczna siła, jaka zaistniała między nimi od samego początku, teraz scaliła ich jak nigdy dotąd. Całus był tak namiętny, jakby czar zaraz miał prysnąć.
- Kto by pomyślał, doktorku, że masz tyle siły i odwagi, aby całować panią pułkownik ...
- Jeszcze nie jedno zobaczysz z mojej strony ... – uśmiechnął się
Nagle doszedł do głosu jej instynkt zabójcy, spojrzała przez ramię Daniela, na brzeg rozlewiska
- Jednak, nie jesteśmy sami ... 
Daniel odwrócił się gwałtownie i spojrzał na niską postać starca, która unosiła się nad ziemią, jakby nie miała nóg, albo grawitacja nie istniała.
- Jestem doktor Daniel Jackson a to pułkownik Canberra – przedstawił starcowi, pomógł jej wyjść z wody. Skuliła się chowając ranne ramię. 
Starzec miał sino – niebieską skórę, pomarszczoną, pierzaste białe włosy do ramion i dziwną tunikę. Nie odezwał się, wskazał tylko dłonią kierunek i dał do zrozumienia aby za nim szli.
- Jak rana? – spytał Daniel
- Nieźle. Trzymam się – odparła
Poszli za nim. Zaprowadził ich do niewielkiego, kamiennego postumentu, wśród starożytnych ruin wbudowanych w skały. Wiatr hulał tu wyjątkowo silnie i przeganiał piasek z miejsca na miejsce. Powietrze było bardzo ciepłe i delikatne. Na pomarańczowo – kremowym niebie sunęły fioletowe, czasami stalowe chmury, odchodząc gdzieś w dal i dając miejsce żółtemu słońcu, oświetlając niżej olbrzymie urwisko, pod nim wielką, rozległą dolinę i łańcuchy górskie otaczające ją z trzech stron. Skały lśniły tysiącami iskier i blasków słonecznych. Starzec zatrzymał się, wskazał na podłużny stół z piaskowca po środku placu, ławy ułożone dookoła niego, również z tego samego surowca. Plac otaczały owalne kolumny zwieńczone pokruszonymi łukami. Z lewej strony placu widniało ciemne wejście do świątyni wykutej w skale. Oboje usiedli przy ławie w niemym oczekiwaniu. Ich odzież schła w błyskawicznym tempie. Daniel od razu dostrzegł ryty na brzegach ławy, na jej powierzchni i kolumnach.
- Mnóstwo tu tekstu. Jego tłumaczenie zajmie miesiące ...
- Wybacz, że źli ludzie z innego świata rabują dorobek twojej kultury i cywilizacji. Ale nie znamy ich i nie wiemy, dla kogo to robią – odezwała się Harriet
- Przybyliśmy, by przetłumaczyć tekst księgi, jaką podarowałeś Sarze Duft. Nie znamy klucza, według którego można ją odczytać – dodał Daniel, choć starzec nie wydawał się być skłonny do współpracy, stanął tuż obok nich i cicho przemówił.
- Wiedziałem, że przybędzie ktoś, kto będzie gotów poznać tajemnicę księgi...
- Jesteś tu sam? Są inni w tych ruinach? – zapytał Daniel
- Choć żyjemy, jest nas wielu, to nasza przeszłość jest ostrzeżeniem dla innych. Musicie odczytać tekst, aby zanieść posłanie swym rodakom. Moi współbracia poznali wasze serca, są pełne nadziei, otwarte na miłość.
Daniel spuścił wzrok zmieszany ale Harriet chwyciła jego dłoń, aby dodać mu otuchy.
- Jak możemy odczytać tekst? – spytała
- Te wszystkie mury kryją w sobie wiedzę naszych pokoleń i całego rozwoju – wskazał plac – Tylko mędrzec i ktoś otwartego umysłu jak ty, Danielu, może to odgadnąć. Rozgośćcie się. Opowiem wam o naszej cywilizacji ...
Uniósł dłonie wysoko nad głowę. Daniel i Harriet poczuli senność i osłabienie. Świat rozmył się przed oczami, ciepło osłabiło i nie mieli innego wyjścia, jak położyć głowy na blacie ławy. Popadli w wielki, tajemniczy sen.
Plac ożył, dookoła nich zebrały się setki i tysiące podobnych do starca postaci. Jedni mieli ogniste włosy, inni białe a jeszcze inni ciemne i zielone. Zaczęli nucić rytmiczną melodię, snującą się do uszu jak cichy szept. Plac tętnił kiedyś życiem. Powietrze było rześkie i lekkie, niebo błękitne. Ludność spacerowała, kierowała się do świątyń, tworzono wiersze tuż przy wejściu a bardzi śpiewali napisane na miejscu utwory muzyczne. Słodkie dźwięki wprawiały w zachwyt powabne kobiety, które tańczyły i pląsały, niczym mgliste nimfy. Nikt się nie spieszył i nikt niczego nie upragnął. Mieszkańcy biesiadowali, jedli, pili, śpiewali, przekazywali sobie opowieści z dalekich krain, jakie odwiedzili poprzez wrota. Pewnego dnia ten pokojowy lud został zaatakowany. Najeźdźcy mieli błyszczące zbroje, błyszczące oczy, twarze zwierząt zamiast ludzkich. Lud nigdy nie znający wojny, nie gromadzący broni był zaskoczony i nie bronił się.
Straszny rozbłysk rozdarł powierzchnię planety, zamieniając jej mieszkańców i wszystkie żywe istoty w parę. W jednej chwili planetę zalał blask, potem ogień, a na końcu ciemność rozjaśniana tylko blaskiem ognia i pożarów. Miliony dusz przeistoczyło się w energię i plątało po świecie. Minęło wiele czasu zanim ekosystem odrodził się, przecież ogień spalił na szkło tutejsze minerały. Nieliczne organizmy, zatopione w glebie, odżyły pod wpływem ognia, dla których ciepło było katalizatorem. Niestety, tylko nieliczne żywe organizmy. Pozostały ruiny i pustynie stopionego piasku oraz odporne na żar rośliny. Dymy i pyły na stałe zasnuły niebo i do dziś sieją swe złowieszcze błyski ...
Setki postaci oddaliły się a pozostał tylko jeden starzec, który pokazał przybyszom we śnie wydarzenia z przyszłości. Daniel kopiował pismo na papiery, w myślach poznawał słowa i litery, umiał je odczytać. Harriet siedziała i cierpliwie patrzyła, jak starzec smaruje jej ranę fosforyzującą, błękitną maścią, po czym rana znika bez śladu.
Rabusi zaatakowały niewidoczne siły rozdzierające je od środka, a dookoła zalegają trupy pokonanych. Ich ciała szarpane są przez latające gryzonie. Wszystko to miało formę obrazów ze snu. Sen, który był jak mgliste wspomnienie....

Harriet i daniel obudzili się jednocześnie. Unieśli głowy z ławy i rozejrzeli się zdezorientowani. Daniel miał przed sobą setki papierowych arkuszy, zamazanych tekstem z ruin. Harriet spojrzała na ramię ale nie było śladu draśnięcia.
- Moje rany ... Nie ma ich – spojrzała zdumiona
- Śniliśmy o tym, czy przeżyliśmy to? – spytał – Miałaś ten sam sen, co i ja? ...
- Najwyraźniej ... tak – wstała i rozejrzała się
- Nie ma starca. No i ... ten stos tekstu – wskazał na ławę – Kiedy? I jak?
- Jest dla ciebie zrozumiały?
- Ja go napisałem ... – przyjrzał się charakterowi pisma – Tak, mogę go odczytać. Znam ten język ..
- Ciekawe, ile to trwało? Dla mnie tylko chwilę, ale niemożliwe aby rany wygoiły się tak szybko a ty napisałbyś tyle przez godzinę ...
Daniel zebrał pisaninę i rozejrzał się.
- Poszukajmy wyjścia. Mamy wszystko, co nam trzeba.
- A może zdamy się na gospodarzy?
- Wyobraź sobie, jak szaleje O’Neill i reszta, jeśli nie ma nas przynajmniej 3 dni – stwierdził zaniepokojony
- To prawda? – Harriet podeszła do niego, wzięła stos papierów i odłożyła go na bok
- To znaczy, co? – zamrugał powiekami
- Czy się kochamy? Jak powiedział starzec?
- Ja ... nie umiem opisać tego, co czuję w twojej obecności. Od kiedy straciłem Share wydawało mi się, że nikogo nie będę w stanie pokochać ponownie. Tymczasem, pojawiłaś się ty – odparł zdezorientowany
- Odnalazłeś się w nowej sytuacji? – spytała – Jeżeli rana po stracie jest zbyt wielka, usunę się w cień, zejdę ci z drogi. Zniknę i nawet mnie nie zobaczysz. Ale ... jeśli nie jestem ci obojętna, jeśli czujesz coś niesamowitego, tak samo jak ja, musisz wiedzieć, że jestem skłonna nawet odejść do cywila aby być z tobą. Muszę tylko wiedzieć ...
- Zrobiłabyś to dla mnie? – uniósł brwi zaskoczony
- Życie płata nam figle – uśmiechnęła się – Z pewnością byłoby mi trudno porzucać karierę i kończyć możliwość na zdobywanie kolejnych zaszczytów, ale ... Wielu moich przyjaciół odchodziło z woja znacznie wcześniej. Tak, odeszłabym dla ciebie. Twoja obecność w programie jest bardzo ważna dla projektu, nie pozwoliłabym ci się wycofać. Pewnie nawet nie byłoby takiej rozmowy w bazie. 
Widać było wzruszenie tym nieoczekiwanym oświadczeniem. Niedowierzał własnym uszom, ponieważ ktoś powiedział mu o olbrzymim uczuciu, które i w nim zapłonęło.
- Chcę być z tobą – podszedł i przytulił ją mocno i nie wypuszczał z ramion – Czuję się taki samotny, chcę z kimś dzielić myśli i pasje ...
- Ja też jestem samotna – powiedziała i poczuła, jak oczy jej wilgotnieją ze wzruszenia ale nagle odsunął ją zdecydowanie
- Nie pozwolę ci odejść z wojska.
- Zrozum, regulamin ... – przerwał jej gestem dłoni bezradny wobec tego faktu
- Kiedy O’Neill nas znajdzie – mówiła przez ściśnięte gardło – Wszystko potoczy się błyskawicznie. Będzie szum, zamieszanie, dr.Fraiser będzie nas badać i kiedy niczego nie stwierdzi, odeśle nas do zajęć. Potem się rozejdziemy, będziemy pracować nad tekstem, mijać się w drzwiach i na stołówce – dłonią potarła czoło – O’Neill rzuci kilka zdawkowych żartów, ja będę w swojej kwaterze, ty w swojej, czasem nasze spojrzenia się spotkają. Będę walczyć ze swoimi demonami a ty ze swoimi nie mogąc cię dotknąć, przytulić, pocałować ... – wytarła łzy wierzchem dłoni i usiadła na ławie – Przeżyłam tyle rozczarowań, że nikt nie zagrzał przy mnie długo miejsca. Mnie zwyczajnie towarzyszy pech.
- Jesteś dla siebie zbyt surowa. Znajdziemy jakieś rozwiązanie dla siebie. – przytulił ją do siebie i spojrzał na rdzawe niebo usiane wieloma pręgami chmur. Chciał tak trwać beztrosko bez obaw o ujawnianie tych uczuć. 
Jego wzrok powędrował ku ruinom i ścieżce wiodącej tuż obok skały. Zza pomarańczowych wyłomów pojawiła się pozostała część grupy SG1 z kilkoma dodatkowymi drużynami. Daniel dostrzegł przewodzącego O’Neilla, jak zbliża się w ich stronę. Nie dbał o komentarze i to, jak inni widzą go tulącego pułk.Canberrę. Spojrzał na Jack’a swoim wymownym wzrokiem i czekał na rozwój wypadków. Nie zamierzał nawet drgnąć. Przesunął wzrok na horyzont i płynące chmury, jakby inni nie istnieli.
- Zabezpieczcie teren – Jack nakazał dwóm drużynom, które rozpierzchły się na boki, przystanął na wprost siedzącej dwójki i uważnie obserwował ich zachowanie
- Danielu? – odezwała się Sam ale nikt jej nie odpowiedział, O’Neill spojrzał na dr.Fraiser a ta podeszła do siedzącej dwójki
- Danielu? – spytała i pomachała im dłonią przed oczami – Słyszycie nas?
- Ta

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Harriet?nberra »?2 Pułapki przyszłości 2
Harriet?nberra »?3 Pułapki przyszłości 3
przyszlosciowe zawody
1
1
X~1
SEM18 ~1
1
CYFROWA PRZYSZŁOŚĆ
1
1
1
Czas przyszły
1
1

więcej podobnych podstron