899

Komu przeszkadza ogniomistrz Kaleń? „Nasze Słowo” uzurpuje sobie prawo do, jakby to powiedzieć, cenzurowania wszystkich poczynań Polaków, i tych z komuny i tych dzisiejszych, zapominając o tym, że miłośnicy nacjonalizmu ukraińskiego, a do nich należą także redaktorzy „Naszego Słowa”, wywodzą się w prostej linii, z miłośników i wychowanków hitlerowskich. Patrz 14. Dywizja SS – Galizien. Wchodząc do służby w SS – Galizien przysięgę składali na wierność Hitlerowi. Jeden z dowodów mojego twierdzenia zawarty jest w numerze 44 z 28 października 2012 roku „Naszego Słowa”. Tytuł artykułu: „Kaleń, Szarik i Kloss”. Redaktor artykułu podpisujący się „gs” wyraźnie domaga się od Polski, by przed każdym wyświetlaniem któregoś z tych filmów dać słowo wstępne. Nie wypowiada się jednak do końca, co w tym słowie ma być zawarte. Można się tylko tego domyślać czytając cały artykuł. O ile mi wiadomo film „Ogniomistrz Kaleń” w bardzo jasny sposób uzasadnia potrzebę wprowadzenia w 1947 roku Operację „Wisła”. Wystarczy obejrzeć film i wszystko staje się jasne. Jest on po prostu zaprzeczeniem tak długo budowanej przez miłośników nacjonalizmu ukraińskiego teorii „zbrodni” państwa polskiego, że operacja „Wisła” to było przestępstwo wojenne, inaczej mówiąc zbrodnią przeciwko ludzkości. Wchodząc w szczegóły „Nasze Słowo” pisze, że: ”Kaleń” nie odzwierciedla, a w wielu przypadkach – wykrzywia obraz wspólnego tragicznego polsko-ukraińskiego minionego czasu. Można pogodzić się z tym, że widza przyciągają wspaniali aktorzy”. Jedno zdanie a tyle fałszu. Największym fałszem jest wspólny, tragiczny, los obu narodów. W ten sposób potwierdziła się teza, że miłośnicy nacjonalizmu ukraińskiego dążą do zrównania zbrodniarza z jego ofiarą. Trudno jest pisać na ten temat bez łopatologii. To nie dotrze do wykrzywionej wyobraźni spadkobierców rizunów, banderowców i im podobnych. Nie sądzę, by autor artykułu widział z bliska to, co się działo na Kresach Wschodnich i w Bieszczadach. Totalna krytyka czasów komunistycznych. Jednak za czasów komunistycznych, na przykład, satyra była bez porównania lepsza niż dzisiaj. Dzisiejszy Jan Pietrzak daleki jest od Pietrzaka tamtych czasów. Nie będę podawał przyczyny. Zenon Laskowik i Bohdan Smoleń to niezastąpione wzory. Długo musimy czekać na taką satyrę. Na pewno aktorzy się nie zmienili. Zmieniły się władze. To poddaję pod rozwagę redaktorom „Naszego Słowa”. Wracając do artykułu w tygodniku, trzeba najpierw ocenić siebie, ocenić poczynania swoich pobratymców i dopiero wtedy poddać je ocenie tak zwanej opinii. Według mnie redaktorzy nie są przypadkowymi ludźmi, na przykład z łapanki ulicznej. Polacy naliczyli trochę ponad 200 tysięcy zamordowanych Polaków, dzieci, kobiet, starców i w ogóle bezbronnych ludzi, zamordowanych przez pobratymców redaktorów „Naszego Słowa. Do tej pory nie usłyszałem jeszcze ani razu słowa przepraszamy, chociaż Polacy czynili to wielokrotnie. Również nie usłyszałem ani jednego nazwiska ukraińskiego mordercy, który brał udział w rzezi. Wygląda na to, że wszędzie były tylko przypadki. Komuś się zachciało wymordować sąsiadów, więc poszedł i to uczynił. Normalni Ukraińcy nie interesowali się tym. 200 tysięcy zamordowanych Polaków 80 tysięcy zamordowanych Ukraińców i setki tysięcy zamordowanych Żydów i dzisiaj nikt nic nie wie. Czy to nie zakrawa na kpiny w tak poważnej sprawie? Dzisiaj żąda się słowa wstępnego przed projekcją filmu, by przypadkiem nie rozsypał się domek zbudowany z piasku, zbudowany przez miłośników nacjonalizmu ukraińskiego. Domek ten nazywa się zbrodnią operacji „Wisła”. „Ouniwci” mordowali i swoich. Z nazwisk wiedzieli kogo mordują. Dzisiaj nie wiedzą kto to był „Łysy”, Kubijowicz, „Piwnycz”, „Czuprynka”, Bandera, i wielu, wielu innych. Całkowita amnezja opanowała miłośników Bandery. Pamiętam doskonale jak przyjeżdżały do Zasmyk delegacje bulbowców na „rozmowy” dyplomatyczne. Rozmowy odbywały się na plebanii. Z polskiej strony uczestniczyli ks. Michał Żukowski – proboszcz parafii zasmyckiej, dowódca samoobrony w Zasmykach por. „Jastrząb” – Władysław Czermiński, zastępca dowódcy samoobrony „Znicz” – Henryk Nadratowski. Po rozmowach, pod osłoną polskich żołnierzy delegaci ukraińscy, byli odprowadzani do granicy Zasmyk z Piórkowiczami i stamtąd dopiero odjeżdżali bez eskorty, ale to był już ich własny teren. To powtarzało się kilkakrotnie, już nawet po krwawej niedzieli. Widziałem wszystkich, bowiem mieszkałem przy drodze wiodącej do Piórkowicz – wsi ukraińskiej. Nasze pola graniczyły z polami ukraińskimi w Piórkowiczach. Do Kustycz, na podobne rozmowy, pojechała delegacja polska pod dowództwem Jana Zygmunta Rumla „Poręby”. Było ich trzech, w tym furman Dobrowolski. Do Kustycz dojechali. I w tym miejscu urywa się wieść o tych ludziach. Doszły tylko strzępy wiadomości, że rozerwano ich końmi, i że gdzieś zakopano ich szczątki. W ostatnim dwudziestoleciu były czynione starania odnalezienia szczątek. Bezskutecznie. Dzisiaj ja zadam pytanie „bezstronnym”, „obiektywnym” redaktorom „Naszego Słowa”: podajcie, tak jak to ja uczyniłem, nazwiska rozmówców z delegacją polską, podajcie również dalsze losy polskiej delegacji. Wówczas będzie można prowadzić rozmowy również i na temat „Ogniomistrza Kalenia”. W tej chwili redaktorom „Naszego Słowa”, pozostaje w ramach normalnej wymiany zdań, swoją „prawdę” napisać we własnym czasopiśmie lub własnym programie telewizyjnym i niech widz, czytelnik, sam rozstrzyga o racji ich głosicieli. Nakazywanie aby „Kultura” wyświetlane filmy poprzedzała wstępami, tłumaczeniem się dlaczego to robi, jest delikatnie mówiąc niekulturalne ze strony redakcji „Naszego Słowa”. Maluczko, a przeczytamy zdanie, aby scenarzysta przed złożeniem scenariusza do produkcji, poddawał cenzurze swój tekst, oczywiście cenzurze z „Naszego Słowa”. To nie należy do dobrego tonu. Nauczyciel w szkole sprawdzając klasówkę ucznia wskazuje na błędy popełnione przez delikwenta. Nie zostawia uczniowi swobody – popraw nie wskazując co ma poprawiać. „Nasze Słowo” czyni to z premedytacją. Oj, nieładnie, nieładnie! To można zrozumieć dwojako.

„Naszemu Słowu” nie podoba się film „Ogniomistrz Kaleń” , a właściwie bohater filmu. I tu jest chyba sedno sprawy. Film był kręcony przed 1961 rokiem. Wówczas jeszcze nie było konia trojańskiego (uchwały senatu potępiającej operację „Wisła”). Treść filmu bardzo zbliżona do prawdy. Proszę zauważyć, że pół wieku temu, jeszcze dymiły zgliszcza po zabudowaniach opuszczonych przez miejscową ludność, a podpalane przez resztki banderowców. Jeszcze żyli liczni świadkowie i… ludobójcy i ci, którzy realizowali operację „Wisła”. Trudno było więc robić coś, co nie było przynajmniej zbliżone do prawdy. Jeszcze nie wszystkie rany, w pełnym znaczeniu tego słowa, pogoiły się. Bieszczady to była sprawa państwowa. Nie mogło więc państwo sprawy pozostawić samej sobie. W komunie też żyli ludzie. I tacy również ginęli. I proszę pamiętać, że i komuniści też nie chcieli ginąć w walce z banderowcami. Walczyli z banderowcami broniąc niewinnej ludności, bez względu na narodowość i wyznanie. Bowiem ginęli wszyscy bez wyjątku, którzy nie chcieli współpracować z bandytami, lub po prostu z rizunami. Dzisiaj tylko z ludźmi, którzy żyli w tamtym czasie można prowadzić na ten temat dialog. Człowiek w czasie bitwy jest inny. Zupełnie inaczej myśli. A poza tym w czasie bitwy nie ma bohaterów. Bohaterowie pojawiają się w miarę upływu czasu. Znam to doskonale z autopsji. W czasie pierwszej bitwy, ze strachu człowiek nosem zrobiłby okop, byleby się tylko skryć. W następnych bitwach człowiek obojętnieje. Strzela bo musi. Bo gdy przestanie strzelać, to sam zginie. A wtedy? Bliscy będą płakać. I to jest mottem każdej „bohaterskiej” bitwy. Dzisiaj rozmowa z młodymi propagandystami, a do nich zaliczam redaktorów „Naszego Słowa”, prowadzi do nikąd. Rozmowa z takimi, to tylko gra słów. W czasie bitwy nie ma komunistów. Są tylko żołnierze. Ale tego nie zrozumie młody propagandysta, przesiąknięty do szpiku kości nienawiścią do znienawidzonych nacji. Młody propagandysta czeka tylko na hasło „idemo rizaty Lachiw”. Dowody? Masłowski nie wystarczy? A dziennikarka z Kijowa? Pan (gs) twierdzi, że „Ogniomistrz Kaleń” to dzieło komuny. Oto znajomość historii tej wielkiej i tej małej! Trudno jest podejmować jakąkolwiek dyskusję na ten temat. Komuna nas zmusiła, powtarzam, zmusiła do pewnych poczynań i zachowań w ogóle. Natomiast nacjonaliści ukraińscy, hitleryzm przyjęli dobrowolnie z entuzjazmem. Można zaryzykować twierdzenie, że za ich wolą. Po umundurowaniu się defilowali przed zbrodniarzami hitlerowskimi, składali przysięgę na wierność Hitlerowi. W rocie przysięgi nie ma nawet wzmianki o Ukrainie. I co najciekawsze w wierności złożonej w przysiędze, trwają do dzisiaj. Przekazują ją następnym nacjonalistycznym pokoleniom. Zgadzam się z jednym. Z potrzebą zaopatrzenia filmu wstępem. Moim zdaniem, bardzo mocno powinien być zaakcentowany tekst przysięgi złożonej Hitlerowi przez nacjonalistów ukraińskich. Ponadto jako motto powinien, wzorem melodii niektórych filmów, co pewien czas, powtarzać fragmenty roty przysięgi, by widz wychodzący z kina mógł powtarzać pewne słowa. Rzeczywiście filmowi tego wyjaśnienia brakuje. Do Bieszczad wkroczyły jak wiadomo oddziały 14. Dywizji SS-Galizien i tam chciały budować swoje państwo. Oddziały te nie miały miejsca ani w Radiańskiej Ukrainie, ani na Słowacji, dopiero po operacji „Wisła” przemaszerowały do Anglii, by tam udawać umęczonych Polaków. Film „Ogniomistrz Kaleń” i Operacja „Wisła” to efekt działalności, w Bieszczadach, 14 Dywizji SS-Galizien, dopiero od niedawna zwanej „Hałyczyną”, oczywiście dla zamydlenia oczu niewiernym. Można się tylko zastanowić nad jednym: kiedy nacjonaliści ukraińscy przystąpią do budowy pomnika Hitlerowi. Antoni Mariański

Oj Grasiu, Grasiu... O ile prawdziwa jest informacja o tym, że tuż przed publikacją artykułu Cezarego Gmyza o śladach trotylu na wraku Tupolewa miało miejsce spotkanie rzecznika rzadu Pawła Grasia z właścicielem “Presspubliki” Grzegorzem Hajdarowiczem to w interesujący sposób zmienia postać rzeczy. I rodzi parę ciekawych pytań. Do pytania “jak to się stało, że sceptycznie nastawiony do tez artykułu Wróblewski po rozmowie z jeszcze bardziej sceptycznie do nich nastawionym Seremetem zdecydował o publikacji?” dochodzi pytanie “jeżeli (jak rozumiem jeszcze nie wiadomo o czym rozmawiali choć biorąc pod uwagę wcześniejsze wydarzenia można z dużym stopniem prawdopodobieństwa uznać, że o artykule) Hajdarowicz miał o czym rozmawiać z Grasiem i w związku z tym musiał znać tezy artykułu to jak to się stało, że dopiero po jego publikacji stwierdził, że artykuł jest zbyt słabo udokumentowany?”. “Jaka jest w tej sprawie rola Talagi, który podobno był zwolennikiem twardych tez artykułu?” I pytanie chyba najważniejsze. Szczególnie w kontekście ujawnionego czas jakiś temu przez Cezarego Gmyza tweeta z groźbami rzecznika MSZ. “Jaki wpływ za pośrednictwem znajomego Hajdarowicza ma Graś i władza na dziennik nazywany przez umiarkowanie rozgarniętą leminżerię 'pisowskim'?

11 listopada może dojść do quasi-zamachu ze wszystkimi tego dramatycznymi konsekwencjami Marsze 11 listopada są wymarzonym pretekstem do wszelkich prowokacji. I prawie na pewno do nich dojdzie – zgodnie z klasycznym prawem Murphy’ego. Mało tego, może nawet dojść do jakiegoś quasi-zamachu, w którym ktoś mocno fizycznie ucierpi. I będzie to pretekst do rozprawy z marszami ulicznymi w ogóle, a ze środowiskami narodowymi w szczególe. I im bardziej organizatorzy będą chcieli uniknąć prowokacji, tym jest ona prawdopodobniejsza, bo ta prewencja sama w sobie stwarza dodatkowe zagrożenie. Tym bardziej że organizatorzy głównego marszu stwarzają mnóstwo okazji, by ich inicjatywę skompromitować, co jest co najmniej zastanawiające, szczególnie od czasu gdy ogłoszono, że jednym z „ojców” marszu ma być Jan Kobylański. Spirala niechęci i wzajemnych pretensji jest już tak rozkręcona, że o podpałkę będzie bardzo łatwo. W stanie rozgorączkowania do manifestacji przyłączają się różni zawodowi zadymiarze oraz osoby opętane misją rewanżu bądź wymierzania sprawiedliwości, co jak najgorzej wróży. Łącznie ze scenariuszem najgorszym, czyli jakąś ofiarą. Ten najgorszy scenariusz może się zrealizować wskutek jakiejś inspiracji, bo jest wiele sił, którym może zależeć na wywołaniu polsko-polskiej wojny wokół symboli niepodległościowych i narodowych, i to niekoniecznie chodzi o siły wewnętrzne. O tym jak łatwo coś takiego zaaranżować mogliśmy się przekonać w dniu meczu Polska-Rosja podczas futbolowych mistrzostw Europy. Tym bardziej że uczestników lewackiej manifestacji najpewniej znowu wesprą jacyś niemieccy i pochodzący z innych krajów towarzysze bojówkarze. A tym zależy tylko na tym, żeby było głośno i maksymalnie awanturniczo, bo to potwierdza ich siłę i internacjonalistyczne zaangażowanie. W tej zaognionej sytuacji dziwi prezydencka inicjatywa zorganizowania własnego marszu, bo będzie on kolejnym pretekstem do podgrzewania nastrojów. A potwierdza to jeszcze udział w tym marszu Romana Giertycha, w 1989 r. założyciela i pierwszego prezesa Młodzieży Wszechpolskiej, która współorganizuje Marsz Niepodległości. To jest ewidentne prowokowanie do zadymy. Sam marsz pod patronatem i z udziałem Bronisława Komorowskiego jest zresztą kuriozum na skalę europejską, bo urzędujący prezydent przewodzi w takim dniu uroczystościom państwowym, nie powinien natomiast organizować konkurencyjnych przedsięwzięć obywatelskich, bo to nie licuje z zajmowanym stanowiskiem i jest jakimś rodzajem politycznego rozdwojenia jaźni. Prezydent będzie poza tym bardzo mocno chroniony przez BOR i siły policyjne, co znowu tylko podgrzeje atmosferę, bo w imię wypełniania ich funkcji łatwiej będzie o nadużycie przemocy, z użyciem broni włącznie. Trudno liczyć na powściągnięcie emocji po wszystkich stronach, bo każdy będzie chciał coś udowodnić. Lewacy na pewno nie dadzą się przekonać, że nie powinni się wtrącać w patriotyczne uroczystości. A inicjatorzy manifestacji prezydenckiej będą do upadłego bronić idei, że to inicjatywa ponad podziałami, choć oczywiście na to nie ma najmniejszych szans, co nawet dziecko może przewidzieć. Oby nie stało się tak, że dojdzie do wielkiego nieszczęścia, po którym wszyscy będą się obwiniać i spirala emocji jeszcze bardziej się nakręci. I może o to właśnie chodzi. I pewnie wielu to przeczuwa, lecz w jakimś fatalistycznym pędzie nieuchronnie do tego zmierzają, co może budzić wyłącznie grozę. Stanisław Janecki

Tusk i Komorowski podzielili Polskę Przywykliśmy do tego, że media i politycy PO wspierani przez RP i SLD za podział Polski i Polaków winili braci Kaczyńskich, a obecnie Jarosława Kaczyńskiego. Dzisiaj jesteśmy po raz pierwszy świadkami publicznego ogłoszonego podziału na Polskę Tuska i Polskę Komorowskiego. Po dzisiejszym posiedzenie BBN Komorowski oświadczył, że na najbliższe posiedzenie na początku grudnia zaprosi Prokuratora Generalnego Seremeta. „W ocenie Komorowskiego, "warto zbadać aspekt ewentualnego zewnętrznego czynnika działającego destrukcyjnie na społeczeństwo polskie w kontekście katastrofy smoleńskiej". Tego typu ocena w ustach prezydenta brzmi poważnie. Wszak Głowa Państwa musi mieć dostęp do wszystkich informacji służb odpowiadających za bezpieczeństwo kraju. Tymczasem podczas konferencji prasowej Tusk oświadczył” że nie ma sygnałów od służb specjalnych ani od polityków z obcych krajów dotyczących ewentualnego "zewnętrznego czynnika" działającego na społeczeństwo polskie w kontekście katastrofy smoleńskiej. Zostawiając otwarte pytania jakie to czynniki trzecie miał na myśli Komorowski i jaki sygnał Komorowskiemu dawał Tusk rozszerzając grono informatorów ze służb na „polityków innych krajów” wiemy na pewno, że obaj panowie zdają się czerpać z różnych źródeł informacyjnych. W dodatku nie wymieniają się wiedzą, która ma istotne znaczenie dla bezpieczeństwa Polaków. Inaczej oświadczenia Komorowskiego i zaprzeczenia Tuska czytać nie można. Gra się jak widać zaostrza. W tle pojawiły się nowe zdjęcia ofiar ze Smoleńska na rosyjskich portalach internetowych, a GW pojawiły się wstrząsające relacje anonimowych dyplomatów, którzy byli w Moskwie podczas identyfikacji ciał. Ciekawe czy któryś z tych anonimów nie był czasem w smoleńskim hangarze, wtedy gdy polskim śledczym kazano „wyp..ać stamtąd bo to zwykły wypadek..”.Albo tych którzy kazali aresztować Wiśniewskiego i zniszczyć jego kamerę. Skoro Tusk ma inne informacje niż Komorowski wypada zapytać prezydenta czy to nie aby jego ulubione WSI dostarczyło mu sekretnej analizy sytuacji. A potem zapytać dlaczego nie podzielił się tą wiedzą z premierem. Od 5 lat (a od ponad dwóch w jawnie ostrej formie )Polakom się wciska różne wersje wydarzeń pora zapytać wprost: Panowie co tutaj jest grane? Wojna rządu z opozycją da się jakoś wytłumaczyć: wojna na służby „twoje i moje” między premierem i prezydentem wydziela przykry odór. Małgorzata Puternicka/1Maud

http://fakty.interia.pl/fakty-dnia/news/w-sprawie-smolenska-miesza-ktos-z-zewnatrz-tusk-odpowiada,1860924

Rzepagejt W toku obszernych wyjaśnień wylanych z roboty, w materii „jak to z trotylem było” wyłania się coraz ciekawszy obraz polskiej sceny medialnej. Tomasz Wróblewski , były naczelny Rzeczpospolitej, opowiedział o konsultacjach jakie w sprawie inkryminowanego tekstu prowadzili ze sobą wydawca pan Ch i rzecznik rządu. Rozmowa miała miejsce o typowej dla rozmów biznesowych porze, 1.30 w nocy. To jest bardzo cenna informacja, gdyż obala ona niesłuszną tezę jakoby obecna ekipa doprowadziła do niespotykanego wcześniej przerostu administracji.Wynika z niej, że Paweł Graś sam jeden pełni taką funkcje jak za pierwszej komuny cały Wydział Prasy KC. Niech pan nas nie przesłuchuje, to my pana przesłuchujemy - w te słowa szczery demokrata PRL, syn swojego pierwszego niekomunistycznego ojca, zwrócił się do Cezarego Gmyza w popołudniowym programie radiowym 8 listopada i od razu powiało standardami. W toku obszernych wyjaśnień wylanych z roboty, w materii „jak to z trotylem było” wyłania się coraz ciekawszy obraz polskiej sceny medialnej. Tomasz Wróblewski , były naczelny Rzeczpospolitej, opowiedział o konsultacjach jakie w sprawie inkryminowanego tekstu prowadzili ze sobą wydawca pan Ch i rzecznik rządu. Rozmowa miała miejsce o typowej dla rozmów biznesowych porze, 1.30 w nocy. To jest bardzo cenna informacja, gdyż obala niesłuszną tezę jakoby obecna ekipa doprowadziła do niespotykanego wcześniej przerostu administracji.Wynika z niej, że Paweł Graś sam jeden pełni taką funkcje jak za pierwszej komuny cały Wydział Prasy KC. Dzień wcześniej, 7 listopada na spotkaniu w Klubie Ronina, człowiek któremu dziennikarskie zero jakiego nie chcą nawet w GW powiedziało, że nie jest dziennikarzem, ujawnił, że już 12.X tzw. ścisłe kierownictwo podjęło decyzję o pozbyciu się go jako nieroba, o czym otwartym tekstem pan Ch powiedział zespołowi redakacyjnemu. Nie jest chyba przypadkiem, że tego dnia za pierwszego PRLu świętowano Dzień Ludowego Wojska Polskiego, gdyż jak mawiają językoznawcy ze służb tajnych, nie ma przypadków, są tylko znaki. Coś jednak pokrzyżowało ten prosty plan, więc uknuto misterną intrygę. Tu do akcji wkracza zastepca Tomasz Wróblewskiego, jedyny dziennikarz, któremu Amerykanie cofnęli akredytację w Afganistanie, specjalista od spraw wojskowych, redaktor Talaga. To on nalegał na umieszczenie w tekście Gmyza informacji o trotylu i nitroglicerynie, on także był autorem słynnego oświadczenia redakcyjnego wydanego przed konferencją premiera zawierającego frazę „pomyliśmy się”. Dzięki takiej , z grubsza, sekwencji zdarzeń, przy wsparciu chóru wujów im. Aleksandrowa, można było odpalić aferę, której siła rażenia pozwoliła oczyścić redakcję z resztek prawicowych pozostałości, do czego z resztą zachęcał sam Jacek Żakowski, a niedobitkom niezależnych wydawców pokazać, że niekonsultowanie tekstów z Pawłem Grasiem o 1.30 w nocy, grozi przymusowym wykupieniem tytułu przez magnata prasowaego pana Ch. W toku dzisiejszych rewelacji okazało się, że poniedziałkowy tekst w gazecie zwanej Lisłikiem, zawierał bujdy na resorach. Wedle autora, pan rzecznik miał być zaskoczony publikacją. Pozwala to awansować rzeczony tytuł do rangi organu jednoosobowego Wydziału Prasy KC, przy jednoczesnym wykazaniu kolejnych, po lingwistycznych, talentów Pawła Grasia. Nie dośc, że aktor to jeszcze redaktor. Pierwszy tak utalentowany minister na tym stanowisku od czasów niezapomnianego Jerzego Urbana. Irena Szafrańska

Alergia na nazwiska katów Gwałtowna reakcja rosyjskiego historyka na upublicznienie nazwisk sowieckich oprawców rozstrzeliwujących polskich oficerów pod Charkowem w 1940 roku. - Mówi się o nazistowskich zbrodniarzach wojennych, dlaczego my nie możemy mówić o obywatelach rosyjskich, którzy dokonywali takich zbrodni? - ripostował prof. Wadim Zołotariow z Ukrainy. Archiwa dotyczące egzekucji polskich oficerów w 1940 r. zostały zniszczone, dlatego trudno ustalić dokładnie, kto bezpośrednio dokonywał rozstrzeliwań - twierdzi ukraiński historyk prof. Wadim Zołotariow z Uniwersytetu w Charkowie. Niewielu historyków zajmowało się tą sprawą w Rosji czy na Ukrainie.

- Po 30 latach przechowywania zniszczono dokumenty osobowe, dlatego odtworzenie życiorysów osób, które dokonywały egzekucji, jest praktycznie niemożliwe - zaznaczył prof. Zołotariow. Podczas międzynarodowej sesji naukowej o sowieckich obozach dla jeńców wojennych wygłosił on wykład o sprawcach rozstrzelania oficerów polskich w Charkowie w 1940 roku. Pewne ustalenia można poczynić w oparciu o szczątkowe dokumenty archiwalne, m.in. listę funkcjonariuszy NKWD, którym Ławrentij Beria 26 października 1940 r. przyznał nagrody pieniężne za przygotowanie i przeprowadzenie egzekucji Polaków. Niewielu historyków w Rosji i na Ukrainie zajmowało się tym tematem. Jednym z nich jest rosyjski naukowiec Nikita Pietrow, który napisał książkę "Kaci. Oni wykonywali zlecenia Stalina", w której przedstawił sylwetki największych stalinowskich oprawców. Opublikował również artykuł w "Zeszytach Katyńskich".

Jednak w oparciu o szczątkowe dokumenty Zołotariow wskazał kilka nazwisk osób, które mogły rozstrzeliwać polskich oficerów z obozu w Charkowie. Byli to m.in. kierowcy N. Galicyn Szukałow, nadzorca Sziepka, a także T. Burd. Według historyka, pewne jest tylko jedno nazwisko - Timofieja Kupryja, które jednak w zachowanych dokumentach praktycznie nie figuruje. Wymiana nazwisk wywołała gwałtowną reakcję jednego z obecnych na sali rosyjskich historyków, który zaapelował do Zołotariowa, żeby zachował naukową solidność i nie podawał niesprawdzonych informacji.

- Proszę zajrzeć do przypisów, tam podaję źródła - ripostował ukraiński historyk. - Mówi się o nazistowskich zbrodniarzach wojennych, dlaczego my nie możemy mówić o obywatelach rosyjskich, którzy dokonywali takich zbrodni - pytał dalej Zołotariow. Profesor Uniwersytetu w Charkowie wymienił dalej także Iwana Wezrukowa, który przyjeżdżał z Moskwy osobiście kontrolować proces rozstrzeliwania. Fragmentaryczne dokumenty pozwalają odtworzyć procedurę rozstrzeliwania. Regulowały to odpowiednie instrukcje. Jeńca prowadzono do specjalnej celi, gdzie specjalna komisja zadawała pytania i odczytywała rozkaz egzekucji. Przed rozstrzelaniem jeńcom kazano patrzeć w jeden punkt, krępowano im ręce na plecach sznurkami, a czasem kablami. Odnaleziono jeden z protokołów wykonanej egzekucji, sporządzony przez Aleksandra Szaszkowa, niestety nie wynika z niego konkretnie, kto dokonał egzekucji. Sowietolog prof. Wojciech Materski (PAN) podkreślił, że przez obozy specjalne NKWD po 1939 r. przewinęło się 240-250 tys. polskich żołnierzy (w tym 10 tys. oficerów) wziętych do niewoli podczas wojny obronnej. Jeszcze w 1939 roku 85 tys. z nich zostało albo zwolnionych, jak żołnierze pochodzący z terenów wcielonych do ZSRS, albo przekazanych III Rzeszy, jak osoby pochodzące z terenów okupowanych przez Niemców. W przypadku 14 tys. żołnierzy wyższych stopniem z obozów specjalnych i 11 tys. jeńców zapadła decyzja o ich rozstrzelaniu 5 marca 1940 roku, mimo że początkowo planowano ich skazać i wysłać do gułagów na Dalekim Wschodzie. Szeregowych żołnierzy Sowieci wykorzystywali przy budowie wielu zakładów przemysłowych, dróg itp. Jak podkreślali prelegenci, taki był los jeńców oraz osób internowanych u schyłku epoki stalinowskiej w ZSRS. Doktor Tamas Stark (WAN w Budapeszcie) podaje, że w obozach sowieckich w latach 1945-1955 przebywało 600 tys. obywateli węgierskich, z czego 200 tys. to były osoby cywilne. Byli zmuszani do pracy przy odbudowie zniszczonego kraju. Pracowali w kopalniach, kamieniołomach, odbudowywali porty, budowli linie kolejowe na Dalekim Wschodzie czy drogi na Kaukazie. Więziono ich w bardzo prymitywnych warunkach. - Prymitywne warunki prowadziły do tego, że wielu z nich zmarło już podczas pierwszego miesiąca po uwięzieniu - podkreślił Stark. Wśród jeńców mnożyły się choroby, jak szkorbut, byli ofiarami wypadków, zamarzali. - Wróciło mniej niż 400 tys. więźniów, prawie jedna trzecia zmarła w niewoli sowieckiej - podkreślił węgierski historyk.

- Warunki pracy jeńców były bardzo ciężkie, szczególnie ciężka była zima 1945-1946, nie posiadali odpowiedniej odzieży - podkreślał również dr Ritvars Jansons (Muzeum Historii Okupacji Łotwy). Na terenie Łotwy i Estonii jeńcy pracowali przy odbudowie portów, kolei, także w zakładach przemysłowych. Przy odbudowie miast i elektrowni wodnej eksploatowano też 63 tys. niemieckich jeńców wojennych. Organizatorem konferencji naukowej "Sowieckie obozy dla jeńców wojennych i internowanych 1939-1956" jest Oddział Instytutu Pamięci Narodowej w Łodzi, a partnerami w jej realizacji są Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych oraz Instytut Historii Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach Filia w Piotrkowie Trybunalskim. Patronat nad sesją objął "Nasz Dziennik".

Zenon Baranowski

Jedyna Prawda v. 2.00 Przyszły pierwsze sondaże zrobione po trotylowym skandalu i euforia na salonach skończyła się, jakby kto oblał zimną wodą. Powszechnie uważano, że powrót Jarosława Kaczyńskiego do radykalnej retoryki musi zniwelować pozytywne dla PiS skutki merytorycznych debat i pomysłu z "premierem technicznym", a więc sondaże wrócą do stanu, do którego przywykliśmy przez ostatnie lata: PiS w granicach swego "żelaznego elektoratu" i PO jako powszechny wybór mniejszego zła. Przyznam, że ja też się tego spodziewałem. Tymczasem nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała się w taki właśnie sposób rozwinąć - PiS zatrzymał się w rozpędzie, ale nie traci zdobytego terenu, a PO go nie odzyskuje. Wygląda na to, że straszak "Kaczyński rozpęta wojnę z ruskimi" przestaje działać. Publikacja "Rzeczpospolitej" o śladach trotylu na szczątkach tupolewa, mimo iż zdementowana (a może i dzięki temu, zważywszy jak nieskładnie ją zdementowano), przekonała Polaków, że Tusk ma na sumieniu co najmniej gorliwą współpracę w zacieraniu zbrodni. Bywa tak. Miłośnicy militariów znają historię ofensywy "Tet", przełomowej bitwy wojny wietnamskiej, którą Amerykanie wygrali, ale przegrali - bo sam fakt, że po tyle razy otrąbianym ostatecznym triumfie Viet Cong znowu zaatakował był kroplą przepełniającą kielich, skończyła się po prostu cierpliwość wyborców do wojny, która toczyła się - wedle oficjalnych komunikatów - od zwycięstwa do zwycięstwa, a z każdym zwycięstwem wyglądała na coraz dalszą od zakończenia. Ze śledztwem smoleńskim jest podobnie. Im więcej razy zaklina się władza i jej poplecznicy, że wszystko już jest wyjaśnione, tym więcej faktów wskazuje na to, że jest wręcz przeciwnie. Gdzieś jest granica, po przekroczeniu której wiara w oficjalną wersję musi pęknąć nawet w tych, którzy od dwóch i pół roku bardzo, bardzo starają się w nią wierzyć w imię poczucia bezpieczeństwa i emocjonalnej stabilności. Czy ten moment właśnie nastąpił? Okaże się po kilku następnych sondażach (ale fakt, że rządowe media od pewnego czasu sondaże publikować jakby przestały, pozwala się czegoś domyślić). Skoro dotychczasowa narracja pęka, potrzeba nowej. Do ogłoszenia tej nowej sięgnięto po ostatnią rezerwę - człowieka roku "Gazety Wyborczej", byłego doradcę prezydenta Cartera, autora licznych analiz polityki międzynarodowej (w tym m.in. wydanej pod koniec lat osiemdziesiątych pracy o tym, jak powinny sobie USA układać stosunki ze Związkiem Sowieckim przez najbliższe pół wieku), słowem, po "Zbiga" Brzezińskiego. (RTW - do widzenia, profesorze Davies, najwyraźniej pańskie tournee sprzed tygodnia nie odniosło już żadnego skutku - kolejny autorytet zdarł się jak zużyta tkanina). Od wielu godzin prawie nie schodzi z anteny wywiad z wybornym znawcą problematyki międzynarodowej, w którym nazywa on domniemanie zamachu "kretyńskim", a domaganie się weryfikacji tej wersji - "wredną robotą". Niestety, poza bluzgiem i zwyczajową sugestią, że to, co mówi ktoś taki jak On, powinno być przecież dla każdego choć trochę inteligentnego człowieka oczywiste, żadnego argumentu Brzeziński nie przedstawia. A więc nowa narracja jest taka: Rosjanie chcą skłócić Polaków i każdy, kto mówi, że to mógł być zamach, pomaga im w tym podłym zamierzeniu. I właściwie należałoby sprawdzić, czy Jarosław Kaczyński nie jest płatnym agentem Putina, skoro tę "wredną robotę" wykonuje. Do wczoraj Rosja była cacy, pięknie nam wszystko wyjaśniała, załatwiała nasze wnioski o "pomoc prawną", może z pewnymi drobnymi opóźnieniami, ale solidnie, a Jarosław Kaczyński był obsesyjnym rusofobem podkopującym pojednanie narodów i należało pytać, za czyje brudne pieniądze szkodzi naszym wreszcie odbudowanym stosunkom. Od teraz - zapomnijcie, wszystko odwrotnie. Na wszystkich antenach i pierwszych stronach: to właśnie wredna Rosja tu mąci, a Kaczyński jej narzędziem jest. Gorzki i pusty śmiech mnie ogarnia. Od dwóch lat z hakiem, prawie od momentu samej katastrofy piszę, że oczywisty interes Rosjan leży w tym, by tragedii nie wyjaśniono nigdy, i by wierzono, że to oni bezkarnie zamordowali polską elitę, udowadniając tym czynem, iż państwo niby suwerenne i niby będące członkiem NATO jest właśnie "niby". No, może i dobrze, że do władzy wreszcie to dotarło... Ale skoro wreszcie dotarło, to przecież przede wszystkim wynika z tego odkrycia jeden oczywisty wniosek: że nie rozumiejąc, iż Rosja nigdy nie wyjaśni katastrofy, bo nie ma w tym żadnego interesu, tylko przeciwnie, premier i jego podwładni wykazali się co najmniej skrajną głupotą, niekompetencją, w obliczu której natychmiastowa dymisja to minimum przyzwoitości. A za samowolną decyzję o oddaniu całości śledztwa Rosjanom, mimo że to oni sami, ustami swego prezydenta, pierwsi zaproponowali nam komisję międzynarodową - bez której to decyzji "skłócanie Polaków" przez Rosję nie byłoby w ogóle możliwe - Tusk powinien niezwłocznie stanąć przed Trybunałem Stanu. Proszę rozgęganych z zachwytu nad mocnymi słowami "Zbiga", aby łaskawie to przyznali na głos i uwzględnili w swym gęganiu - a wtedy gotów jestem potraktować ich poważnie i nawet całodobowo znosić wynurzenia mędrca z Waszyngtonu, którego genialne rady były swego czasu podstawą powszechnie uznanych sukcesów polityki międzynarodowej Cartera. Niestety, przekładając wajchę medialni mędrkowie najwyraźniej nie zauważają, jakie nowa narracja niesie logiczne następstwa. Chyba naprawdę nisko oceniają zdolności umysłowe przeciętnego widza i czytelnika. Unisono z Brzezińskim (czy to przypadkowy zbig, przepraszam, przypadkowy zbieg okoliczności?) odezwał się nasz Wujo Rzeczypospolitej, czyli prezydent Komorowski. On też od dziś uważa, że to Rosja przez swego agenta inspiruje te "straszne" oskarżenia, ale na jednym oddechu protestuje przeciwko jedynej - i tak mocno teoretycznej - możliwości wyjaśnienia spraw i udaremnienia ruskim "wrednej roboty", czyli przeciwko umiędzynarodowieniu śledztwa. Dlaczego? Bo Wujo nagle dostrzegł, że to by nas upokarzało. Mamy przecież swoją narodową godność! - krzyczy Wujo. Jesteśmy przecież państwem suwerennym! I nie do pomyślenia, żeby jakaś międzynarodowa komisja wyjaśniała sprawę naszej tragedii. A poza tym, dodaje Wujo tajemniczo, każdy werdykt i tak będzie podważany.

Po dwóch i pół roku Wujo zauważył, że mamy godność i suwerenność. Ale to, co zrobili z wrakiem i szczątkami ofiar Rosjanie (od dziś źle nam życzący), jego sprzeciwu nie budziło. Niszczenie śladów, olewanie miesiącami naszych bezsilnych "wniosków" o pomoc prawną, otwarte granie sobie z Polską w człona w sprawie wraku, nawet publiczne zbezczeszczenie zwłok jego poprzednika na urzędzie, to wszystko Wujowi nie przeszkadzało. Ubodła jego godność dopiero myśl, że w tym, czego przez jego patrona i niego samego zrobić porządnie nawet nie próbowaliśmy, miałby wyręczyć naszych specjalistów jakiś innostraniec! A po co? Skoro miałby ktoś potem w jego wyniki badań nie wierzyć, to niech nie wierzy w ustalenia rodzimych ekspertów od rozpoznawania na taśmach z kokpitu głosów osób, których tam nie było i nie mogło być. One się do tego, by w nie nie wierzyć, nadają doskonale i innych nam nie potrzeba. Takiego mamy Wuja w Belwederze! Rafał Ziemkiewicz

Wydobycie gazu łupkowego wcale nie jest szkodliwe dla środowiska Podczas prac na jednym otworze przy wydobyciu gazu łupkowego zużywa się średnio 15 tys. m3 wody, czyli powierzchnię odpowiadającą połowie basenu olimpijskiego. To jest jednym z argumentów przeciwko technologii stosowanej do wydobywania surowca. Jak zapewniają eksperci, są jednak sposoby pozwalające na odzyskanie części wody. Dariusz Jasak, prezes Veolia Water Systems, podkreśla, że ważne jest, aby podczas szczelinowania hydraulicznego, czyli technologii pozwalającej na wydobycie gazu łupków, móc odzyskać jak największą ilość wody, która w tym procesie jest wykorzystywana.
"Nie jest to związane z brakiem wody czy z wielkimi ilościami wody, które są w tym procesie wykorzystywane, jest to kwestia oszczędnej gospodarki" – tłumaczy Dariusz Jasak. Wymienia dwie metody, które mogą być stosowane do odzyskania wody. "Technologia pozwala na to, aby płyn po szczelinowaniu oczyścić z zawiesiny, ze wszystkich składników, w które wcześniej woda została wzbogacona, aby wykonać zabieg. Następnie można przetransportować tę wodę do oczyszczalni ścieków, która jest w stanie oczyścić ją do postaci pozwalającej do zrzucenia jej do wód powierzchniowych" – prezes Veoli opisuje pierwszą metodę. W tym przypadku, zdaniem Dariusza Jasaka, firma jest w stanie odzyskać ok. 80-90 proc. wody. Druga metoda jest stosowana, by jak najbardziej efektywnie wykorzystać wodę z płynu poszczelinowego do ponownego zabiegu szczelinowania hydraulicznego.
"Jest to możliwe przy pomocy instalacji przewoźnych, które ustawia się zazwyczaj w bliskiej odległości od otworu wiertniczego. Oczyszcza się wodę przy pomocy techniki sedymentacji, flokulacji, koagulacji. Dzisiejszy stan wiedzy naszych technologów pozwala na to, ażeby ten proces bardzo precyzyjnie zaprojektować i zbudować urządzenia. Jesteśmy w stanie podczyścić płyn po szczelinowaniu do takiej kondycji, przy pomocy której może być ponownie wykorzystywany. A więc to jest bardzo duża oszczędność wody" – mówi Dariusz Jasak. Dodaje, że „powinniśmy wykorzystać do 80 proc. tej wody, która była początkowo użyta do szczelinowania. Taki cel powinno się zakładać”. Dr Piotr Kasza z Instytutu Nafty I Gazu informuje, że na jeden zabieg szczelinowania hydraulicznego zużywa się średnio 1,5 tys. m3 wody. Aby wydobyć gaz z łupków zazwyczaj potrzebnych jest 10 takich zabiegów, czyli łącznie 15 tys. m3. Jego zdaniem średnio z tej ilości firmy są w stanie odzyskać do 40 proc., czyli 600 m3 wody.
"Z kolei z wody pozabiegowej, czyli tej, która wypłynie na powierzchnię ze złoża, można ponownie wykorzystać 90 proc." – mówi dr Piotr Kasza. Hydrauliczne szczelinowanie polega na wpompowaniu pod dużym ciśnieniem tzw. płuczki (mieszaniny wody z piaskiem i związkami chemicznymi) w głąb ziemi do powiększenia szczelin w skałach, w których znajduje się gaz ziemny. (Agencja Informacyjna Newseria)

Łotwa i Estonia to potęgi, które mogą stawiać Rosji warunki. Polska musi negocjować z Rosja na kolanach.

1. PiS wiadomo – rusofoby. Dać im władzę, to będzie wojna z Rosją. Platforma zaś to partia polsko rosyjskiej miłości, przyjaźni i pomocy wzajemnej między Polska i Rosją, z czego odnosimy wybitne korzyści polityczne i handlowe. I gaz będzie tańszy – o czym zawiadamia na łamach Gazety Wyborczej redaktor Andrzej Kublik.

2. Po długich pertraktacjach Gazprom obniży ceny gazu dla Polski – radośnie zawiadamia Kublik i dodaje, że to dobra wiadomość dla PGNiG, które pogrążało się w rosnących stratach. Kupowało drogo gaz w Rosji, a w kraju musiało sprzedawać go taniej, bo na podwyżki taryf nie zgadzał się Urząd Regulacji Energetyki. Import z Rosji w dwóch trzecich zaspokaja nasze zapotrzebowanie na gaz i Gazprom wykorzystywał swoją pozycję dominującą w Polsce – donosi Kublik i dodaje, że Gazprom ma monopol również na dostawy gazu do Estonii i na Łotwę, ale tam w zeszłym roku obniżył ceny o 15 procent.

3. Łotwie i Estonii bez żadnych ceregieli Gazprom obniżył ceny gazu o 15 procent. Ale powiedzmy wprost – Łotwa i Estonia to potęgi, W dodatku oba te kraje mają w swoich granicach 30-procentową mniejszość rosyjską, która nie ma w ich krajach żadnych praw, bo nie mówi po łotewsku, ani zwłaszcza po estońsku. Rzucona przez te potęgi na kolana Rosja nie miała wyboru i bez stawiania warunków obniżyła im ceny gazu o 15 procent. Co innego Polska, która taką potęgą jak Łotwa czy Estonia nie jest. Zaprzyjaźniona z Rosją Polska, rządzona przez PO i Donalda Tuska, nie sprawiająca Rosji żadnych problemów, nie domagająca się od Rosji niczego, zwłaszcza wraku – buliła w tym czasie za gaz jak za zboże.

4. Powtarzam jeszcze raz, za gazetą Wyborczą i Kublikiem – Łotwa i Estonia bez dyskusji dostały 15 procent rabatu na gaz, a rządzona przez zaprzyjaźnionego z Rosja Tuska obniżki nie dostała. Mało tego – jak pisze GW – Gazprom kilka razy od 2009 roku obniżał ceny kontrahentom z zachodniej i południowej Europy, natomiast polskiemu kontrahentowi (PGNiG) po ponad półrocznych negocjacjach Gazprom odmówił obniżki. Nie tylko wraku nam nie oddał, ale i obniżki cen gazu odmówił.

5. To nie koniec. Jak donosi Kublik na łamach GW – dwie inne potęgi – Litwa oraz czeska firma Transgaz (nie całe Czechy, tylko jedna firma) wygrały z Gazpromem arbitraż w Sztokholmie. Gazprom dał tez ciała w sporze z niemieckim koncernem ELON. Rosjanie obniżyli ceny niemieckiej firmie i zwrócili jej nadpłatę za czas rozpoczęcia sporu – pisze Kublik i zastanawia się – rosyjski koncern co rusz obniża ceny kontrahentom w Europie zachodniej, a odmawia Polsce,. Sprawiało to wrażenie, że Gazprom uwziął się na PGNiG. To mogło mieć fatalne skutki dla rosyjskiego koncernu. We wrześniu Komisja Europejska wszczęła dochodzenie antymonopolowe wobec Gazpromu, podejrzewając go o zawyżanie cen i blokowanie konkurencji w państwach Europy Środkowo-Wschodniej, także w Polsce – pisze na łamach najbardziej wiarygodnej polskiej gazety Andrzej Kublik.

6. Dochodzenie Komisji Europejskiej... poważna sprawa. Kary mogą iść w miliardy Euro. Ale od czego przyjazny Rosji rząd Donalda Tuska. Otóż PGNiG zwiera z Gazpromem ugodę, a minister Skarbu Mikołaj Budzanowski cieszy się, iż Gazprom dał PGNiG obniżkę nieco ponad 15 procent. Kublik z GW wszak zauważa, że obniżka ta powinna wynieść około 30 procent, by ceny rosyjskiego gazu dla Polski zrównały się ze średnią dla Europy Zachodniej.

7. Czyli tak - Łotwa, Estonia, Litwa, Czechy wywalczyły swoje. Europa zachodnia dostała wielokrotne obniżki. A zaprzyjaźniona z Rosją Polska ma gaz tylko o 15 procent droższy niż zachodnia Europa. No brawo! Rząd Donalda Tuska poniósł kolejny negocjacyjny sukces, zapewne dzięki temu, że negocjował na kolanach. Janusz Wojciechowski

Polska poligonem doświadczalnym „Arevy”? Atomówki bez przetargu???

1. Francuski koncern jądrowy Areva podpisał z Polimexem-Mostostal SA 21.04.2011 r. deklarację intencyjną, dotyczącą budowy dwóch bloków elektrowni atomowej w Polsce oraz w zapewnieniu dostaw paliwa jądrowego. Wg komunikatu prasowego Areva, porozumienie jest konsekwencją podjęcia przez polski rząd programu budowy 2 elektrowni atomowych, każdej o mocy 3000 MW. Wszystko wskazuje, że planowana jest budowa reaktorów typu EPR, jeszcze nigdzie w Europie nie uruchomionych, czyli tzw. wysokoenergetycznych, ciśnieniowych reaktorów III generacji. Reaktory EPR budzą powszechne protesty we Francji z racji niestabilności operacyjnej, zasilania toksycznym paliwem plutonowym MOX i skali rażenia w razie awarii. Szczegółowy zakres współpracy Areva / Polimex-Mostostal zostanie doprecyzowany przez obie strony w kolejnej fazie rozwoju polskiego projektu atomowego (czyli na obecnym etapie: kupowanie kota w worku). Wg komunikatu prasowego Arevy:

Areva, Electricité de France (EDF) i GE Hitachi Nuclear Energy wzmacniają swoją pozycję w polskim projekcie atomowym, kolejny krok od pierwszego porozumienia o współpracy z 2009 r. Koncerny podpisały umowy z Energoprojektem-Warszawa i Politechniką Warszawską. Areva w specjalnie wydanym komunikacie prasowym podkreśla, że jej celem jest zbudowanie własnej sieci polskich podwykonawców, którzy mają skonsumować ok. 50% całego budżetu przeznaczonego na inwestycję nuklearną.  (Pozostała połowa trafi oczywiście do kieszeni Francuzów).

Wg Actufinance, aktualności giełdowe:

http://www.actufinance.fr/actu/areva-et-edf-signent-un-accord-avec-energoprojekt-6956892.html

ACTUALITÉ BOURSIERE

Areva i EDF podpisują umowę z Energoprojektem Dwa koncerny francuskie Areva i EDF ogłosiły podpisanie umowy z Energoprojektem, polska firmą inżynierii przemysłowej. Współpraca wpisuje się w strategię lokalizacji biznesowej projektu poprzez włączenie dostawców polskich. To z kolei podwyższa poziom zabezpieczenia projektu w Polsce uruchomionego w 2009 r. i objętego umową o współpracy z Francją (2009).

17.10.2012 AREVA: umowa na dostawę składników paliwowych do Polski

Source: AOF

17/10/2012 a 15:27 / Mis a jour le 17/10/2012 a 15:27

Ajouter un commentaire Ocena wartości giełdowej akcji Arevy na giełdzie (poradnik inwestora) – wg

www.capital.fr

Les points faibles de la valeur

- spółka bardzo polityczna (udziały 83% CEA i Państwa), stałe źródło niepewności dla akcjonariusza

- wartość trudna do określenia dla inwestora

- niska przejrzystość finansowa

- wartość akcji bardzo niestabilna – podatność na debatę społeczną. Plany rozwoju energetyki atomowej poddane w wątpliwość przez kraje rozwinięte.

 Budowa elektrowni EPR mocno ciąży na wynikach.

2. Dziś w studio radiowym PR 3 Polskiego Radia gościł Minister Skarbu Państwa M. Budzanowski. Była mowa m.in. o przymiarkach rządu / PGE do wyboru wykonawcy projektu elektrowni jądrowej z pominięciem przetargu.

Na stronie PR3 można odsłuchać całą rozmowę:

http://www.polskieradio.pl/9/299/Artykul/720083,Tanszy-gaz-Nawet-kilkaset-zlotych-rocznie

Mikołaj Budzanowski w „Salonie politycznym Trójki” 8.11.2012 – kliknąć w ikonę kamery, zaraz na początku rozmowy, pierwsze pytanie redaktorki.

http://energetyka.wnp.pl/energetyka_atomowa/blotas-areva-piec-warunkow-budowy-w-polsce-elektrowni-atomowej,182507_1_0_0.html

to samo potwierdzają.

http://energetyka.wnp.pl/energetyka_atomowa/przetarg-na-budowe-atomowki-nie-musi-byc-publiczny,183078_1_0_0.html

jeszcze raz.

„Dziennik Gazeta Prawna” podał informację wcześniej niż przeprowadzono wywiad dla PR3:

Atom wyjęty spod prawa

08.11.2012r. 03:34

http://www.cire.pl/item,67705,1,0,0,0,0,0,dziennik-gazeta-prawna-atom-wyjety-spod-prawa.html

Wykonawca polskiej elektrowni jądrowej zostanie wybrany bez przetargu – informuje „Dziennik Gazeta Prawna”. Resort skarbu analizuje prawo unijne, by dać Polskiej Grupie Energetycznej większą swobodę przy wyborze konsorcjum, mającego wybudować elektrownię jądrową.Rząd nie chce przeprowadzać procedury według zasad ustawy o zamówieniach publicznych, bo te otwierają drogę do protestów przegranych w przetargu i wydłużenia całego procesu.

„Sprawdzamy, jak można przeprowadzić tę procedurę sprawniej, a jednocześnie w sposób transparentny” – mówi Mikołaj Budzanowski, minister skarbu państwa. Podobny mechanizm MSP zastosowało w przypadku wyboru konsorcjum, budującego terminal LNG w 2009 r.Z informacji „Dziennika Gazety Prawnej” wynika, że spółka PGE Energia Jądrowa, atomowe ramię największej polskiej grupy energetycznej, odpowiedzialnej za realizację inwestycji, opracowuje już szczegółowy regulamin postępowania, na podstawie którego będzie wybierane zwycięskie konsorcjum.Wybór wykonawcy bez przetargu może jednak ściągnąć na Polskę zainteresowanie Brukseli. Jak przypomina Hubert Tański, radca prawny w kancelarii CMS Cameron McKenna, ominięcie prawa zamówień publicznych może zostać zakwestionowane przez organy Unii.

NO WŁAŚNIE – MOŻE CZAS, BY ZAINTERESOWAĆ TYM UNIĘ EUROPEJSKĄ???

Andrzej Marek Hendzel

Oświadczenie Prokuratora Generalnego

W związku z oświadczeniem Pana Tomasza Wróblewskiego byłego Redaktora Naczelnego dziennika Rzeczpospolita dotyczącego jego spotkania w dniu 29 listopada br z Prokuratorem Generalnym Andrzejem Seremetem, w którym stwierdza, że „Ani razu (Seremet) nie zasugerował, że te cząsteczki mogą wskazywać na inne pochodzenie, niż materiał wybuchowy”- Prokurator Generalny Andrzej Seremet oświadcza, że:

”W trakcie rozmowy z Panem Tomaszem Wróblewskim, prowadzonej w obecności Rzecznika Prasowego Prokuratury Generalnej Mateusza Martyniuka podkreśliłem wyraźnie, że pochodzenie cząstek wysokoenergetycznych zabezpieczonych podczas badań wraku samolotu Tu-154 M może być przeróżne”.

Wydział Informacji i Kontaktu z Mediami Prokuratury Generalnej

Poniemieckie dżony z prastarej ziemi Ufff! Nasze demokratyczne państwo prawne urzeczywistniające zasady sprawiedliwości społecznej znowu zdało egzamin, chociaż, powiedzmy sobie otwarcie i szczerze, były momenty krytyczne. A właściwie jeden krytyczny moment, kiedy to zarówno pana premiera Tuska, jak i wszystkich mądrych i roztropnych dosłownie zamurowało na widok rewelacji ogłoszonych przez „Rzeczpospolitą”, że we wraku Tupolewa, którego nasze demokratyczne państwo prawne, urzeczywistniające... - i tak dalej, jakoś nie może odzyskać, podobnie jak czarnych skrzynek, mimo szalenie groźnych min, jakie prezentuje ruskim szachistom nasz swawolny Dyzio, czyli pan minister Sikorski - więc że we wraku Tupolewa odkryto trotyl i nitroglicerynę. Wszystkich zamurowało do tego stopnia, że nawet elokwentnemu panu prof. Hartmanowi, który, jako filozof gleboznawca społecznik i demokrata każdego przegada, a udowodnić to potrafi dosłownie wszystko - że powtarzam, nawet panu prof. Hartmanowi nie udało się wykrztusić „Tusku, k... zrób coś!” Dopiero potem, znacznie później, kiedy jednak „znalazły się w partii siły, co kres tej orgii położyły”, pan Leszek Miller delikatnie skrytykował pana premiera Tuska za brak „polityki informacyjnej”. I słuszna jego racja, bo jakże można zostawiać Umiłowanych Przywódców, stojących na nieubłaganym gruncie racji stanu na takie rozterki? Jakże można nie uprzedzić Salonu, a zwłaszcza - tworzących jego najtwardsze jądro autorytetów moralnych, co to w swoim czasie - oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” - udzielały pomocy organom państwowym, że musi być przygotowany na trotyl, a nawet - nitroglicerynę? Owszem, tajemnica państwowa, wiadomo; wszyscy ludzie odpowiedzialni i poważni to rozumieją - ale przecież można było uprzedzić, że jak oszołomstwo wyskoczy z trotylem, to my od razu dajemy odpór tak a tak, zgodnie z instrukcją na wypadek dekonspiracji. Tymczasem mieliśmy pokaz bezradności i karygodnego braku koordynacji, kiedy to każdy musiał radzić sobie na własną rękę. W dodatku „Rzeczpospolita” dała do zrozumienia, że jednym ze źródeł rewelacji jest pan Prokurator generalny Andrzej Seremet. Nic zatem dziwnego, że można było sobie pomyśleć, iż ten trotyl ma wysadzić w powietrze również rząd pana Donalda Tuska i ten cały gdański desant, po czym nastąpi zasadnicza przebudowa tubylczej sceny politycznej, na którą razwiedka wprowadzi socjalfaszystowską „prawicę integralną”, żeby wszystkich nauczyła moresu i w ogóle - pokazała ruski miesiąc. Czy w tej sytuacji można wprost zaprzeczać trotylowi? Jasne, że póki nie wiadomo o co chodzi, to nie można, bo przecież nie w tym rzecz, jak było naprawdę, tylko - komu to służy. Kiedy zatem każdy kombinował na własną rękę, nic dziwnego, że pojawiły się koncepcje, że trotyl owszem, był, ale dostał się do wraku z prastarej ziemi smoleńskiej, w której tkwią poniemieckie niewypały z drugiej, a kto wie - może nawet jeszcze z pierwszej wojny? Znaczy - tak czy owak - wszystkiemu winni Niemcy i w Katyniu i teraz. To była chyba jakaś pierwsza zasadnicza linia obrony, której śladowe pozostałości pojawiły się nawet w wyjaśnieniach pana pułkownika Szeląga z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Wprawdzie na etapie konferencji prasowej trotylu już „nie było”, a tylko „jony wysokoenergetyczne”, czyli „dżony”, ale przecież i pan prokurator Szeląg wspomniał, że prastara ziemia smoleńska kryje w sobie „całą tablicę Mendelejewa”, a Mendelejew - wiadomo: wynalazł trotyl tak samo, jak Pietia Goras wynalazł liczby i słynne twierdzenie, które potem wykorzystał Łomonosow wynajdując „polarną zorzę, by oświetlała carski tron i w której blasku wielki Soso milionom podejrzanych osób zgotował zasłużony zgon”. W tej sytuacji pojawienie się „dżonów”, zwłaszcza „wysokoenergetycznych”, było nieuniknione, bo nikt przecież nie przeniknie zamiarów Mocy, nawet pan pułkownik Szeląg. Więc wprawdzie na konferencji prasowej mądrość etapu trotyl wykluczyła, ale nie do końca, bo pojawiła się też informacja, że „trwają badania” i to w dodatku aż „kilkuset próbek”. Czy w przeciągu najbliższego półrocza, bo tyle te badania będą trwały, potwierdzi się tylko obecność „dżonów”, co to przecież stosowane są w każdej maści na szczury, czy też znowu trotyl da o sobie znać - to już będzie zależało od tego, co tam już Moce postanowią względem premiera Tuska, no a przede wszystkim - która Moc za 6 miesięcy weźmie górę - czy ta wojskowa, której „nie ma”, podobnie jak trotylu, czy też ta z rodowodem SB-ckim, którą ostatnio dotknęły poważne ciosy zarówno w postaci zatrzymania generała Czempińskiego, jak i zakończenia życia generała Petelickiego „bez udziału osób trzecich”? Nawiasem mówiąc, pewien Czytelnik zwrócił uwagę, że formuła „bez udziału osób trzecich” może stanowić ważną informację dla zaangażowanych w incydent „osób drugich”, że niezależna prokuratura nie stwierdziła obecności żadnych „osób trzecich”, czyli mówiąc wprost - świadków i że w związku z tym jest bezpiecznie. Jeśli to prawda, to widać wyraźnie, że nasze demokratyczne państwo prawne, urzeczywistniające... i tak dalej - co i rusz zdaje jakiś egzamin celująco i chociaż zdarzają mu się momenty zaskoczenia, to przecież na końcu bilans musi wyjść na zero. Kiedy więc iskrówka („i skoczyła iskrówka, zawrzały redakcje”) z Centrali poinformowała wszystkich funkcjonariuszy niezależnych mediów głównego nurtu o jedynie słusznej linii partii, uczucie ulgi było tak wielkie, że nie tylko „Stokrotka” wezwała do TVN pana mec. Giertycha, żeby pogrążył mec. Rogalskiego, ale „Gazeta Wyborcza” najwyraźniej musiała mu wybaczyć wszystkie sprośne błędy młodości, bo wprost nie mogła się go nachwalić. Czyżby decyzja w sprawie „prawicy integralnej” zapadła i jesteśmy już na etapie selekcji kadrowej? Zatem kiedy nasze demokratyczne... i tak dalej - państwo, mimo nieprzyjemnych momentów znowu zdało egzamin, możemy spokojnie zabrać się za rozważanie wyższości Halloween nad świętem Wszystkich Świętych. Halloween jest nową świecką tradycją, podczas gdy Wszystkich Świętych - tradycją chrześcijańską i starą - co w oczach postępactwa musi ją dyskwalifikować niejako automatycznie. To w zasadzie by wystarczyło, ale na widok szalonego zaangażowania w lansowanie tej nowej świeckiej tradycji przez żydowską gazetę dla Polaków, przyszła mi do głowy myśl inna. Nie jest wszak tajemnicą, że w środowisku „GW” aż roi się od przedstawicieli ubeckich dynastii. Ci inteligentni i spostrzegawczy ludzie z pewnością zdają sobie sprawę, że - pomijając już wszelkie inne względy - z uwagi na zbrodniczą przeszłość, ich przodkowie nie mają najmniejszych szans na wejście do grona wszystkich świętych. Skoro tak, to we własnej straszliwej postaci muszą wyglądać właśnie tak, jak są przedstawiani na użytek Halloween - te wszystkie koszmarne nadgniłe żywe trupy, te wszystkie baby-jędze na miotle - i tak dalej. Oto na naszych oczach rodzi się sui generis religia otrzymanej w spadku po komunizmie narodowości, zamieszkującej nasz nieszczęśliwy kraj obok tradycyjnego narodu polskiego - kult przodków. SM

Do Zbigniewa Brzezińskiego. "Dziś mówi nam, byśmy nie dociekali prawdy, byśmy w imię realpolitik poświęcili naszego prezydenta" Nieco starsi Polacy pamiętają zapewne Zbigniewa Brzezińskiego. W latach 70. jakże byliśmy dumni, że oto Polak urodzony w Warszawie został głównym doradcą prezydenta USA, Cartera. Wierzyliśmy, że polskie doświadczenia Brzezińskiego pomogą zrozumieć Ameryce, czym jest komunizm i jak z nim walczyć. Rzeczywistość okazała się mniej różowa. Oto prezydent Carter okazał się jednym z najgorszych prezydentów. Zostawił po sobie katastrofę społeczną i gospodarczą, a wobec Związku Sowieckiego okazał się bezradny i naiwny jak niemowlę. Przed kompletną katastrofą uratowała nas wszystkich zasada kadencyjności. Następca nieszczęsnego Cartera, Ronald Reagan, okazał się na szczęście jednym z najwybitniejszych prezydentów i przywódców wolnego świata. Postawił USA na nogi pod względem gospodarczym i przyczynił się walnie do upadku imperium zła, czyli ZSRR. Dziś musimy ze smutkiem powiedzieć, że nasz rodak Brzeziński był głównym winowajcą klęski polityki Cartera. I niestety powinniśmy się wstydzić, że jest naszym rodakiem. Wracam do przeszłości, którą - taką miałem nadzieję - przykrył kurz historii. Niestety sędziwy Brzeziński postanowił jeszcze raz zabrać głos. Tym razem w sprawie katastrofy smoleńskiej. Na wstępie zauważył trzeźwo, że Rosjanie przetrzymują wrak samolotu, by nakręcać w Polsce emocje i rozgrywać wewnętrzne polskie sprawy. Tyle że wnioski, jakie z tego wyciąga, budzą najgłębsze zdumienie. Oto ogłasza Brzeziński, że Polacy powinni siedzieć cicho, nie drażnić Rosji, nie dopytywać o przyczyny i przebieg katastrofy. Powinni stać murem za rządem Tuska i z pokorą przyjmować oficjalne wersje wydarzeń. Słowem, należy trzymać się zasad realpolitik. Dla mojej generacji wynurzenia Brzezińskiego są powtórzeniem postawy Zachodu wobec zbrodni katyńskiej. Siedzieć cicho i nie drażnić wujka Józefa Wissarionowicza, bo się go boimy. Dziś Brzeziński mówi nam, byśmy nie dociekali prawdy, byśmy nie drażnili wujków Władimira i Michaiła. Byśmy w imię realpolitik poświęcili naszego prezydenta, pamięć o gronie wybitnych Polaków - choćby Ryszarda Kaczorowskiego czy Anny Walentynowicz - byśmy poświęcili godność rzekomo niepodległej Polski. Brzeziński nie poprzestał na tym. Ludzi, którzy nie chcą przyjąć tej cynicznej i lokajskiej wizji świata obrzucił obelgami i wyzwiskami. Podłość, choroba, szaleństwo - oto jego język. Brzezińskiego nie bulwersuje to, że polski rząd oddaje Rosjanom śledztwo, wbrew polskiej racji stanu, wbrew rozsądkowi, a nawet wbrew obowiązującemu prawu. Nie porusza go to, że oficjalna wersja wydarzeń jest jednym wielkim kłamstwem. Że polskie władze patronują całemu przemysłowi kłamstwa i pogardy. Brzezińskiego bulwersuje to, że ktoś domaga się prawdy, że głośno mówi n.p. o hipotezie zamachu. Brzeziński jest starym człowiekiem i może nie zauważył, że żyjemy w innym świecie. W świecie, który potrafi wyciągnąć wnioski z epoki totalitaryzmów. Przede wszystkim wniosek taki, że prawda, godność nie mają ceny, że prawda i godność są jedyną zaporą dla tyranii i totalitaryzmu. Nie wiem, co się stało w Smoleńsku. Czekam na twarde procesowe dowody. Mam natomiast twarde procesowe dowody, że oficjalna wersja wydarzeń jest kłamstwem. I wiem, że szukanie prawdy jest moim obowiązkiem wobec mojej Żony. I dlatego mam odwagę oświadczyć: Ja, skromny poseł RP, oświadczam, że profesor Zbigniew Brzeziński, fetowany i odznaczany, utytułowany i uszanowany swoją wypowiedzią przekroczył wszelkie granice głupoty, a co gorsze - granice zbydlęcenia! Jacek Świat

Fatalny doradca najgorszego prezydenta USA Był fatalnym doradcą najgorszego prezydenta USA. Chciał finlandyzacji całej Europy. Ubolewał nad tym, że Stalin zagubił wiele z atrakcyjności komunizmu. Jego koncepcje były przeciwieństwem polityki Ronalda Reagana – pisał o Zbigniewie Brzezińskim nasz zmarły w styczniu redakcyjny kolega, znawca Ameryki, śp. Jacek Kwieciński. Po haniebnych i głupich słowach Brzezińskiego o Smoleńsku, pora przypomnieć, że są one tylko kontynuacją bredni wypowiadanych przez tego polityka dawniej. Poniżej garść cytatów tekstów Jacka Kwiecińskiego o Brzezińskim.

Antyautorytet Ukazanie się książki o Z. Brzezińskim w serii „Autorytety” to dla mnie ponury żart. Brzeziński, „anemiczny antykomunista”, był fatalnym doradcą najgorszego prezydenta USA. Teraz stoi za Obamą, który jeszcze swą destrukcyjną polityką może Cartera prześcignąć. Fachowość sowietologii Brzezińskiego polegała np. na sugestii sfinlandyzowania całej Europy, w czasie gdy Reagan właśnie doprowadzał ZSRR do bankructwa. Od dziesięcioleci interesuję się Ameryką. I dla mnie Zbigniew Brzeziński jest „antyautorytetem”. „Odcinki”, 14.05.2010.

Zatroskany możliwością zwiększenia wyścigu zbrojeń Prezydent Carter zadeklarował, iż USA wyzbyły się “głupich obaw przed komunizmem”. W czasie, gdy Sowieci podbijali kolejne kraje. Jego ambasador w ONZ stwierdził, iż najemnicy kubańscy ZSRR wspomagający (wraz z R. Kapuścińskim) opanowanie Etiopii przez najkrwawszy, po Pol Pocie, reżim komunistyczny, odgrywają rolę “stabilizującą”. Ameryka szanuje “socjalistyczny wybór narodu etiopskiego” i nie zamierza na tym terenie “naruszać interesów sowieckich”. Po najeździe Sowietów na Afganistan Carter wyraził szczere zdumienie, że ZSRR mógł tak postąpić. Zbigniew Brzeziński, ówczesny doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa, martwił się najbardziej tym, iż odprężenie zostało poddane trudnej próbie. Sowiecki atak wzmacnia “niestety” konkurencyjny element stosunków amerykańsko-sowieckich – ubolewał. Był ogromnie zatroskany możliwością zwiększenia wyścigu zbrojeń. “Mam nadzieję, że obie strony wykażą rozsądek i do tego nie dojdzie”. A Reagan głosił potrzebę zmobilizowania całego potencjału Stanów. Odrzucał zawsze i detente, i odprężenie, i “powstrzymywanie”.

Nowe Państwo, numer 2 (60)/2011

Stalin zagubił wiele z atrakcyjności komunizmu Dziś też tylko jedna złota myśl „jastrzębia” Zbigniewa Brzezińskiego: „Stalin… zagubił wiele z atrakcyjności komunizmu w czasach, gdy podatność nań bardziej zaawansowanego Zachodu… mogła uczynić komunizm naprawdę dominującą i żywotną siłą naszych czasów”. Taka strata. „Gazeta Polska”, 22 czerwca 2011

Stalinizm może był niepotrzebną tragedią „Stalinizm może [może! – przyp. JK] był niepotrzebną tragedią zarówno dla ludu rosyjskiego, jak i dla komunizmu jako idei”. „Istnieje intelektualnie kusząca możliwość, iż [stalinizm] dla świata w ogóle... był ukrytym błogosławieństwem”. „Marksizm dał Rosji nie tylko rewolucyjną doktrynę, ale także uniwersalną perspektywę wyprowadzoną z rozważań etycznych podobnych do tych, jakie na Zachodzie wynikają z tradycji religijnych i liberalnych”. „Marksizm jest dalszym twórczym stopniem dojrzewania uniwersalnej wizji człowieka (…) zwycięstwem rozumu nad wiarą”. To cytaty z dzieł Zbigniewa Brzezińskiego.(...)Za Jimmy’ego Cartera Leonid Breżniew chwalił się: „W korelacji sił bezustannie zwiększa się przewaga obozu pokoju i socjalizmu”. Gdy nastał Ronald Reagan, „przewaga” się skończyła. „Wszędzie natrafialiśmy na przeszkody” – martwiono się w Moskwie. Ogromna akcja przed wyborami 1984 r. pod hasłem: „Każdy, tylko nie Reagan” nie przyniosła Sowietom sukcesu. (...) „Gazeta Polska”, 29 czerwca 2011

Związek Sowiecki wydaje się być dziś naszym przyjacielem Dziś krótko (a tak!) o bredniach Piotra Zaremby nt. „jastrzębi” – Jimmy’ego Cartera i Zbigniewa Brzezińskiego. Polityka odprężenia, détente, współistnienia z ZSRR, osiągnęła wówczas zenit. „Wyzbyliśmy się bezsensownych obaw przed komunizmem” – mówił Carter. „Związek Sowiecki wydaje się być dziś naszym przyjacielem”, „Jesteśmy głęboko przywiązani do polityki détente” – dodawał. Już po najeździe ZSRR na Afganistan Brzeziński martwił się głównie, czy uda się utrzymać odprężenie i „uniknąć wyścigu zbrojeń”. Reprezentant Cartera w ONZ nazywał interwencję Kubańczyków w Afryce (m.in. na rzecz małego Pol Pota, Mengistu w Etiopii „stabilizującą”; Kapuściński by się z nim zgodził). „Polityka praw człowieka” rychło przemieniła się w usuwanie małych autokratów, przyjaznych USA. W ZSRR represje wzmogły się m.in. w psychuszkach. Carter: „nie będę wybierał ZSRR do krytyki”. Zasługi Brzezińskiego w umożliwieniu Chomeiniemu dojścia do władzy są tego rzędu, iż wszystkie jego wywody nt. Bliskiego Wschodu są wyzbyte jakiejkolwiek wiarygodności. Potem, gdy Ronald Reagan przetrącał kark Sowietom i zaczynały się one chwiać w posadach, Brzeziński tworzył „Plany gry” i podobne śmiecie, postulujące finlandyzację całej Europy. Ta administracja, jak żadna, umocniła ZSRR i jego wpływy. Twierdzenie Zaremby o Reaganie (który od 35 lat zwalczał odprężenie, Jałtę, twierdził, iż zimna wojna jak każda wojna musi mieć zwycięzcę i będzie nim Ameryka, a Sowiety „trzeba rzucić na kolana”), że „kontynuował politykę Cartera”, to zaiste Bzdura Roku. PS. Zaremba twierdzi, że Obama lewicowcem nie jest. Inaczej sądzi większość Amerykanów oraz – uwaga – zwolennicy Obamy, tamtejsi Żakowscy. Ale cóż, Zaremba wie lepiej. Piotr Lisiewicz

Kto w Rosji gra kartą smoleńską? Czy prawda o Smoleńsku zniszczy Władimira Putina? W rosyjskich elitach rośnie sprzeciw wobec autorytarnego i izolacjonistycznego kursu Kremla. Jeśli podjazdowe walki zmienią się w otwartą wojnę na górze, przeciwnicy prezydenta mogą skompromitować go w oczach świata. Obciążyć winą za Smoleńsk, by zdobyć Kreml. To ryzykowne i ostateczne, ale nie dające się wykluczyć. Bez analizy obecnej sytuacji w Rosji ocena ostatnich wydarzeń w sprawie smoleńskiej byłaby niepełna. Rosyjska gra dowodami i informacjami nt. wydarzeń 10 kwietnia 2010 r. toczy się na dwóch poziomach. Jeden to działania wobec polskich elit politycznych i wpływanie na sytuację wewnętrzną w Polsce. Drugi to narastająca walka w rosyjskich elitach. W pierwszym przypadku najwięcej stracić może Tusk, w drugim – Putin.

Smoleński kompromatPełną wiedzę i dowody na to, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. na lotnisku Siewiernyj, mają tylko Rosjanie. A wraz z tym skuteczny instrument nacisku na rządzącą w Polsce ekipę. Odpowiednio dozując i podsuwając pewne fakty związane ze Smoleńskiem, mogą dyscyplinować Tuska i wpływać na sytuację polityczną w Polsce. Ujawnienie zamiany ciał ofiar smoleńskich, publikacja ich drastycznych zdjęć w rosyjskim internecie czy wreszcie ostatnia sprawa ujawnienia na wraku tupolewa śladów materiałów wybuchowych, uderzają w Tuska i jego ekipę. Rosjanie mogą w ten sposób dyscyplinować polskiego premiera z obawy, że chce on niemiecko-rosyjskie kondominium, jakim stała się Polska za rządów Tuska, przekształcić w wasala wyłącznie Berlina. Nie ma wątpliwości, że w razie potrzeby Moskwa może odpalić taką „smoleńską bombę”, że rząd Tuska upadnie. Ale to ostateczność. Zgodnie z kagiebowską szkołą, korzystniej jest trzymać „obiekt” w szachu kompromatami. I to może być jedno wytłumaczenie ostatnich wydarzeń. Ale jest też drugie – niekoniecznie wykluczające pierwsze. Ostatnie smoleńskie przecieki mogą mieć związek z coraz ostrzejszą wojną na górze w Moskwie i słabnącą pozycją czekistów Putina. Za tą wersją przemawia choćby sposób relacjonowania wydarzeń w Polsce przez rosyjskie media. Inny w mediach podporządkowanych Putinowi i siłowikom, a inny w środkach masowego przekazu zaliczanych do zaplecza obozu antyputinowskiego.Choć sprawę smoleńską prowadzą pretorianie Putina (FSB i Komitet Śledczy), to pewną wiedzę mogą mieć także struktury z drugiej strony barykady: skonfliktowana z Komitetem Śledczym prokuratura, a przede wszystkim GRU, za rządów Putina sukcesywnie osłabiane. W końcu do śmierci polskiego prezydenta i elity wojskowo-politycznej Polski doszło na terenie wojskowym. Zapomina się też o ogromnych technicznych możliwościach GRU; wojskowe specsłużby Rosji pod tym jednym względem wciąż mają przewagę nad cywilną konkurencją. Jeśli nowe fakty ws. Smoleńska szkodzą Tuskowi, to mogą też zaszkodzić Putinowi. Łatwo sobie wyobrazić geopolityczne skutki, jakie dla czekistowskiej Rosji miałoby udowodnienie, że to ona stoi za zamachem lub co najmniej zatajała informacje o terrorystycznym zamachu na głowę państwa NATO na swoim terytorium. Jeśli to przeciwnicy Putina grają dziś kartą smoleńską, nie powinno to budzić zdziwienia. Rosja weszła w ostatnich miesiącach w najostrzejszą od lat fazę konfliktów wewnętrznych, a Putin osłabł już na tyle, że nie może – jak za pierwszej czy drugiej kadencji – brutalnie rozprawić się z przeciwnikami. Jeśli sprawy potoczą się dalej w tym kierunku, można oczekiwać kolejnych nowych (dla Polski) faktów ws. Smoleńska, do utraty przez stronę rosyjską kontroli nad przeciekami włącznie.

Moskiewski kontekst W stolicy Rosji huczy od plotek o zdrowotnych problemach Władimira Władimirowicza. Duma nie przypomina dotychczasowej kremlowskiej maszynki do głosowania – toczy się m.in. gorąca debata ws. nowych przepisów o kontroli prywatnych finansów urzędników średniego i wysokiego szczebla, knebluje się usta deputowanym (sprawa Gudkowa). Media żyją aferą korupcyjną w ministerstwie obrony i odliczają dni do końca kariery jego szefa Anatolija Sierdiukowa. Śledczy polują na „spiskowców”, a opozycja bije na alarm po porwaniu przez FSB z Kijowa jej działacza. Na Kremlu jest coraz bardziej nerwowo – w tym samym dniu, w którym informacja o trotylu i nitroglicerynie wstrząsnęła polską opinią publiczną, Putin zdymisjonował za jednym zamachem aż pięciu generałów policji ze ścisłego kierownictwa MSW. Putin cierpi na bóle pleców i może być konieczna nawet operacja. Przełożono planowany na 2 listopada szczyt WNP, odwołano też kilka międzypaństwowych wizyt. Problemów ma on dużo więcej. Wszystko wskazuje na to, że pod koniec zimy w kraju wybuchną masowe protesty, sondaże pokazują ciągły spadek poparcia dla władz, a najbardziej dla samego prezydenta. Z sondażu przeprowadzonego przez Centrum Lewady w 60. urodziny prezydenta wynika, że tylko 15 proc. Rosjan jest usatysfakcjonowanych jego polityką socjalną i antykorupcyjną, podczas gdy 50 proc. ocenia ją krytycznie. Dlatego Putin szuka popularności, sięgając np. po prawosławie jako instrument mobilizacji (proces Pussy Riot) i tradycyjnie szermując ostrą antyzachodnią retoryką. Problem w tym, że w przeciwieństwie do swoich dwóch pierwszych kadencji nie może już liczyć na zdyscyplinowaną biurokrację. Walki między różnymi klanami narastają. O ile kiedyś Putin sam nimi manipulował, o tyle teraz częściej tylko reaguje na działania różnych środowisk. Dawni „ekonomiści” Putina, jak German Gref czy Aleksiej Kudrin, otwarcie wyrażają niezadowolenie z odchodzenia prezydenta od programu modernizacji. Z Miedwiediewem relacje są dużo gorsze niż kiedyś. Dziś Rosja otwarcie zdąża od quasi-demokracji ku skorumpowanemu autorytaryzmowi. Już na samym początku kadencji Putin unieważnił większość „innowacji” Miedwiediewa. To powoduje, że coraz liczniejsza grupa „bojarów” obawia się białorusinizacji Rosji. Oczywiście nie w trosce o demokrację, lecz o własne majątki i biznesy.

Antoni Rybczyński

Hambura do Brzezińskiego: nie jest za późnoTYLKO U NAS! Specjalnie dla Niezależnej.pl mecenas Stefan Hambura, pełnomocnik niektórych rodzin smoleńskich komentuje bulwersujące słowa prof. Zbigniewa Brzezińskiego o wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej. Wystąpienia profesora Brzezińskiego było dla mnie dużym zaskoczeniem. Przede wszystkim jego czas. Uważam, że prof. Brzeziński powinien wypowiedzieć się w tej materii po sekcji zwłok śp. Anny Walentynowicz i stwierdzeniu, że ciało zostało zamienione. Wtedy życzyłbym sobie takiego głosu. Również rodzina śp. Anny Walentynowicz oczekiwałaby takiego stanowczego powiedzenia „Tak nie może być. Chcemy dojść do prawdy. W tych działaniach będę państwa wspomagał”. Wtedy pan prof. Brzeziński wystąpiłby w duchu partii demokratycznej, z którą sympatyzuje. To co się obecnie dzieje jest dla mnie grą polityczną, którą uprawia prof. Zbigniew Brzeziński. Bardzo zasmucił rodziny, również mnie, tym wystąpieniem. To co się dzieje w śledztwie smoleńskim i w sprawie wyjaśnienia katastrofy nie przystoi do standardów demokratycznych. Wystąpienie prof. Brzezińskiego wskazuje, że nadszedł czas realizacji powiedzenia „wszystkie ręce na pokład”. Było wystąpienie pana Brzezińskiego, a także byłego prezydenta Lecha Wałęsy i reżysera Andrzeja Wajdy. Jest to skomasowane działanie tzw. autorytetów.Może nadszedł czas, aby pan Brzeziński szepnął na ucho prezydentowi Barackowi Obamie, żeby jednak zajął się sprawą katastrofy smoleńskiej. A z drugiej strony prof. Brzeziński jako naukowiec powinien – to jest moja rada – spotkać się z prof. Biniendą i prof. Nowaczykiem , aby pokazali mu prace naukowe związane z katastrofą smoleńską. Być może nie jest jeszcze za późno, aby pan Brzeziński stał się osobą, która będzie walczyła o prawdę smoleńską. To by nam na pewno pomogło. To co obecnie robi prof. Brzeziński jest chowaniem głowy w piasek, a to się zawsze źle kończy.

Niezalezna

Wszyscy Wszystko Wiedzieli Myślałem, że najważniejszą dziś informacją będzie informacja o spotkaniu po nocy Grasia z Hajdarowiczem.Do pytania “jak to się stało, że sceptycznie nastawiony do tez artykułu Wróblewski po rozmowie z jeszcze bardziej sceptycznie do nich nastawionym Seremetem zdecydował o publikacji?” doszły pytania “jeżeli (jak rozumiem jeszcze nie wiadomo o czym rozmawiali choć biorąc pod uwagę wcześniejsze wydarzenia można z dużym stopniem prawdopodobieństwa uznać, że o artykule) Hajdarowicz miał o czym rozmawiać z Grasiem i w związku z tym musiał znać tezy artykułu to jak to się stało, że dopiero po jego publikacji stwierdził, że artykuł jest zbyt słabo udokumentowany?” i“Jaki wpływ za pośrednictwem znajomego Hajdarowicza ma Graś i władza na dziennik nazywany przez umiarkowanie rozgarniętą leminżerię 'pisowskim'? A tu niespodzianka, swoje oświadczenie na YT umieścił Tomasz Wróblewski. Oświadczenie, w którym ujawnia kulisy powstania artykułu o trotylu w "Rzepie" oraz późniejszych wydarzeń. W tym co mówi najważniejszy wydaje mi fragment: "...Ani razu (Seremet) nie zasugerował, że te cząsteczki mogą wskazywać na inne pochodzenie, niż materiał wybuchowy..." Co więcej, Seremet nie jest zaskoczony wyciekiem informacji co potwierdza wiarygodność źródeł. Wie o tym, że sprawa jest już szerzej znana a jego zachowanie wskazuje na głęboki stres w jakim działa co raczej nie świadczy o nieistotności wiedzy jaką przywieźli ze sobą śledczy z Moskwy. I w ten sposób okazuje się, że wszyscy o wszystkim wiedzieli. Wiedzieli Gmyz i Wróblewski co jest naturalne, wiedział Hajdarowicz, wiedział i Graś (prawdopodobnie od Hajdarowicza), wiedział Seremet i wiedział od Seremeta Tusk. Tylko zwolniony podczas urlopu Bartosz Marczuk do dzisiaj pewnie nie wie o co chodzi. Czemu więc miała służyć cała ta szopka? Dlaczego prokuratura zwlekała z ogłoszeniem swojego stanowiska skoro od dawna była do sytuacji przygotowana? Była zajęta wymyslaniem bajki o perfumach i namiocie, której na spotkaniu z Wróblewskim nie zdażył wymyslić Seremet? C. Krysztopa

Koleżeńskie spotkania trzeciego stopnia Sekretne spotkania i nocne konszachty w dziwnych miejscach chyba stają się już świecką tradycją partii obywatelskiej. Na cmentarzu, pod domem rzecznika, na molo, w pędzącym króliku. A najdziwniejsze w tym wszystkim jest, że w tych specyficznych miejscach oraz o tych dzikich porach ludzie Tuska spotykają się ot tak, żeby niezobowiązująco sobie pogwarzyć, właściwie o niczym. Tak wynika z późniejszych relacji delikwentów przyłapanych in flagranti. Natomiast kiedy idzie o sprawy naprawdę poważne, wymagające dyskrecji, jak na przykład utworzenie koalicji rządowej, to partia obywatelska chciała negocjować w obecności kamer i mikrofonów. Bardzo dziwne, a nawet zabawne.

Nocą ciemną i głuchą pod chatą rzecznika ważyły się szanse pewnego dziennika.

Tuż po duchów godzinie, a przed publikacją los zetknął Grasia rzecznika z Grześkiem wydawcą...

Jam to, nie chwaląc się, naprędce sparafrazował Janusza Szpotańskiego, ale wyłącznie na dowód, że on wiecznie żywy, a dzisiaj - jak za życia - aż do bólu aktualny. Rzecznik rządu oświadczył, że z właścicielem „Rzeczpospolitej” nie kontaktował się "na poziomie rzecznika i wydawcy". Znali się bowiem z ławy szkolnej i z podziemia. Istnieje więc prawdopodobieństwo graniczące z niepodobieństwem, że oni spotkali się o 1.30 w nocy na poziomie kombatantów podziemia niepodległościowego. Niepokorni, niezłomni, cichociemni. Jest oczywiście także możliwość, że to było spotkanie na poziomie „Wspomnień niebieskiego mundurka”. Tertium non datur. Z drugiej strony strach pomyśleć, co by się działo z „Rzeczpospolitą”, gdyby Paweł Graś z Grzegorzem Hajdarowiczem rozmawiali tamtej nocy służbowo, skoro w rezultacie spotkania koleżeńskiego wyleciał na bruk cały pion sekcji krajowej z redaktorem naczelnym włącznie? Zapewne przyjechałyby buldożery , spychacze, kruszarki i zmełły na proch budynek redakcji? Redaktor Gmyz zostałby postawiony pod ścianą i rozstrzelany w jakimś zakamarku przez pluton egzekucyjny dobrany ad hoc z rady nadzorczej? Nie chce mi się nawet wyobrażać skutków rozsierdzonego służbowo przybocznego rzecznika Grasia, na dodatek rozbudzonego w środku nocy. Nie wiem, jak nocne spotkania wpływają na Hajdarowicza, ale on jako postępowy salonowiec na pewno jest nocny marek i lepiej znosi bezsenność, więc może by wpłynął na złagodzenie wyroku. No, ale generalnie Gmyz et consortes nie mogą narzekać, a nawet powinni się cieszyć, że cało głowy unieśli. W tym stanie rzeczy jest bowiem oczywiste, że im się upiekło. Sekretne spotkania i nocne konszachty w dziwnych miejscach chyba stają się już świecką tradycją partii obywatelskiej. Na cmentarzu, pod domem rzecznika, na molo, w pędzącym króliku. A najdziwniejsze w tym wszystkim jest, że w tych specyficznych miejscach oraz o tych dzikich porach ludzie Tuska spotykają się ot tak, żeby niezobowiązująco sobie pogwarzyć, właściwie o niczym. Tak wynika z późniejszych relacji delikwentów przyłapanych in flagranti. Natomiast kiedy idzie o sprawy naprawdę poważne, wymagające dyskrecji, jak na przykład utworzenie koalicji rządowej, to partia obywatelska chciała negocjować w obecności kamer i mikrofonów. Bardzo dziwne, a nawet zabawne. Z kolei nie bardzo wiadomo z kim się ostatnio widział redaktor Wojciech Maziarski, który napisał, że „raport Millera precyzyjnie opisał przebieg katastrofy smoleńskiej”. Wychodzi więc na to, że Maziarski to już prawie ostatni Mohikanin, co tak podziwia precyzję i skrupulatność komisji Millera. No, może jeszcze dorównują mu ci tak zwani „szeroko rozumiani eksperci”, którzy w programach Moniki Olejnik stawiają zawsze kropkę nad i. Są mocne poszlaki, że redaktor Maziarski spotkał się z posłem Stefanem Niesiołowskim – ktoś napisał bowiem, że on pełni tę samą rolę w Gazecie Wyborczej, co Niesiołowski w Platformie Obywatelskiej. Czyli wyrażając się kolokwialnie: wściekle ujada na każdego, kto ośmieli się zaczepić jego pana. Zatem oni mogli się spotkać w celu wymiany doświadczeń. Jeśli tak, to widzieli się rzaczej w przelocie. Konkretnie w przelocie nad kukułczym gniazdem, nad którym Niesiołowski przelatuje z regularnością liniowca British Airways. Ciekawe, co by rzekł Maziarski po spotkaniu z byłym prezydentem Kwaśniewskim i obecnym prezesem PAN Kleiberem, którzy uważają, że należy powołać niezależną komisję do dalszego badania tragedii smoleńskiej. Jestem pewien, że redaktor wytknąłby im pryncypialnie, że "wynajęli się na służbę w złej sprawie". Ale nie mam wątpliwości, że z Niesiołowskim czułby się zjednoczony duchowo i emocjonalnie.

Natomiast premier Donald Tusk spotkał się ze służbami specjalnymi, które mu powiedziały, że nie mają sygnałów, że „ktoś z zewnątrz miesza w kotle polskich emocji”. To był stanowczy odpór premiera na mocno skomplikowaną i równie tajemniczą tezę prezydenta Komorowskiego: „warto zbadać aspekt ewentualnego zewnętrznego czynnika działającego destrukcyjnie na społeczeństwo polskie w kontekście katastrofy smoleńskiej”. Moim zdaniem premier niepotrzebnie się od razu zacietrzewia słowami prezydenta. Wyjaśnienie tej różnicy zdań jest bowiem banalne – prezydent spotkał się z całkiem innymi służbami. Zamiast się zaperzać, Tusk powinien u nich zasięgnąć języka. A języki zna Graś. Seaman

Naczelny RzP - chciał rozbroić bombę a odpalił lont? Autowywiad, który może być rozumiany, jako próba rozbrojenia bomby publikacji RzP w sprawie trotylu może być lontem odpalającym nowe ścieżki.

http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=Amw46EdkAdg

Od 17:19 "(...)Cały czas nie dawało nam spokoju w redakcji co tak naprawdę wykryły czujniki w smolensku. jaki tpbył rodzaj materiału wybuchowego. W pierwszej wersji pojawił się trotyl C4, coś co nie istnieje. Czarek nie potrafił tego wyjaśnic, powiedzieliśmy idz, sprawdz, doprecyzuj"(...) Po 22.00 Czarek wrócił ze spotkania z prokuratorem, powiedział "tak to był trotyl". Czy naprawdę nie ma C4? W mowie często "gubi się" przecinki, szczególnie gdy są one wykorzystywane zamiast "i". Źródła C.Gmyza mogły powiedzieć, że materiałami wybuchowymi były trotyl, c4 uzywając w domyśle przecinka zamiast "i'.

http://www.ribbands.co.uk/prod-c4.html - opis materiału

http://www.ribbands.co.uk/images/products/c4.jpg - zdjęcie

oraz bardzo ważne ze strony

http://www.globalsecurity.org/military/systems/munitions/explosives-compositions.htm

(...)Composition C-4, tetrytol, and TNT are the best explosives for use in northern operations because they retain their effectiveness in cold weather.(...) C4 i TNT czyli trotyl to najlepsze ładunki wykorzystywane w niskich temperaturach. W Smoleńsku były 0-2 stopnie celsjusza. Dodatkowo C4 jest jednym z ulubionych materiałów do zamachów terrorystycznych ze względu na swoja plastyczność - można go wcisnąć w każdą szczelinę, szczególnie części mechaniczne np. samolotu. oraz wersja polska, niestety z wikipedii.

http://pl.wikipedia.org/wiki/C4

"C4 (Composition 4) – rodzaj plastycznego materiału wybuchowego. Składa się z właściwego materiału wybuchowego, spoiwa, masy plastycznej i (w ostatnich czasach) substancji znakujących. Materiałem wybuchowym w C4 jest RDX (heksahydro-1,3,5-trinitro-1,3,5-triazyna), który stanowi około 90% masy C4. Spoiwem jest poliizobutylen (ok. 5,5% masy), a plastyfikatorem jest sebacynian di(2-etyloheksylu) (ok. 2%). W USA substancją znakującą jest DMDNB (2,3-dimetylo-2,3-dinitrobutan). Czasem jako spoiwo stosowany jest adypinian dioktylu (DOA). Dodaje się również niewielkie ilości (1,6%) benzyny. C4 uzyskuje się z mieszaniny roztworu heksogenu (RDX) ze spoiwem rozpuszczonym w rozpuszczalniku. Rozpuszczalnik jest następnie usuwany, a mieszanina jest filtrowana i osuszana. Końcowy produkt to biaława substancja o konsystencji miękkiej glinki. C4 jest udoskonaleniem substancji wybuchowych z czasów II wojny światowej, w których heksogen był mieszany z olejami mineralnymi lub lecytyną w celu uzyskania charakterystyki plastycznych materiałów wybuchowych - mieszaniny takie miały jednak pewne wady, których nie ma C4. C4 jest obok C, C2 i C3 jednym z wielu materiałów wybuchowych wynalezionych w latach 60. XX wieku. Różnice między nimi polegają na różnej zawartości heksogenu. Litera "C" jest skrótem od angielskiego Composition, czyli mieszanina, od złożonego składu materiału wybuchowego. Stąd czasem spotykane oznaczenie Composition 4. Z kolei samo słowo composition jest używane do oznaczania także stałych materiałów wybuchowych np. Composition A czy Composition B, stąd dla odróżnienia od plastycznego C4 stosuje się oznaczenie Composition C-4 C4 jest znany głównie ze swej dużej plastyczności umożliwiającej wepchnięcie go w szczelinę w murze, czy nadanie mu dowolnego pożądanego kszałtu. Zaletą C4 jest też jego niezawodność i wytrzymałość. Materiał można zdetonować tylko przy pomocy detonatora lub spłonki, gdyż jest on niewrażliwy na ostrzał, uderzenie, cięcie, a nawet podpalenie" C4 jest także używany jako ładunek pośredni przy detonacji materiałów wybuchowych trudnych do pobudzenia. Ze względu na swoją plastyczność obklejany jest w małych ilościach do ładunków innego rodzaju. Pobudzenie słabszych MW materiałem o dużej mocy (jak C4) pozwala znacznie efektywniej wykorzystać ich siłę" Ndb2010

Kto zadzwonił do Brzezińskiego? Publikacja Rzepy wywołała w Polsce małe tsunami. Którego fala wtórna dotarła do USA i obudziła Zbigniewa Brzezińskiego. Jak się okazało, to nie jeden przebudzony w środku nocy; wcześniej budzono prof. Artymowicza, aby objawił się nam jako starszy specjalista od materiałów wybuchowych. No i rzecznika Grasia, który był tak zaspany w trakcie nocnego spotkania z panem Hajdarowiczem, że rano informował dziennikarzy, iż o publikacji Rzepy dowiedział się dopiero co… Brzeziński jako doradca Cartera wspiął się na szczyty dyplomacji. Ocena skuteczności jego rad z perspektywy lat (na bieżąco bywała też krytykowana!) nie jest jednoznaczna. Kolejni demokraci (Clinton, Obama) nie sięgali po rady pana profesora w kreowaniu swojej polityki zagranicznej (ze szczególnym uwzględnieniem Europy). Co ciekawe, Obama korzysta z rad jego syna, Marka Brzezińskiego, którego poglądy w Polsce nie są aż tak bardzo znane i promowane jak w wypadku jego ojca. Dzisiejsze stanowisko Brzezińskiego wobec Katastrofy Smoleńskiej łatwo jest ocenić przypominając jego wypowiedzi z różnych lat oraz oceny, jakie tym wypowiedziom towarzyszyły. W zestawieniu z przybliżeniem grona osób z polskiej polityki z którym pan profesor ma kontakt – jego wypowiedź dla TVN nie powinna być najmniejszym zaskoczeniem. Zagraniczni doradcy w swoich analizach kierują się najczęściej wiedzą od grona wiarygodnych dla niego informatorów oraz agencji informacyjnych. Zapewne Zbigniew Brzeziński też z nich korzysta. „W 1998 roku udzielił kontrowersyjnego wywiadu dla francuskiego pisma "Le Nouvel Observateur". Zbagatelizował w nim zagrożenie wynikające z fundamentalizmu islamskiego”.

2003 rok o roli papieża „Co do takich kwestii wywołujących krytykę, jak kapłaństwo kobiet czy kontrola urodzeń, jest to sprawa do rozwiązania w następnym pontyfikacie. Sądzę, że w następnej fazie, kiedy spoistość Kościoła nie będzie głównym zagrożeniem, te problemy prawdopodobnie znajdą się na porządku dnia. Być może przyszły papież będzie mógł być wtedy bardziej elastyczny – powiedział w 2003 r. Brzeziński w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej.” 2005 rok o Putinie „Jak Pan ocenia politykę Władimira Putina? - To nie jest wielka osobistość przypominająca de Gaulle'a. Jego horyzonty są dosyć ograniczone, kieruje się tęsknotą za przeszłością. Otaczają go ludzie z podobnym widzeniem świata. I skutek tego wszystkiego nie jest ani udany, ani konstruktywny.”

2006 rok: „Ta nagroda ma dla mnie specjalne znaczenie. Wiem, od kogo ją otrzymuję - od Adama i Heleny - mówił Brzeziński, wspominając pierwsze spotkania z naczelnym "Gazety" oraz jego zastępczynią Heleną Łuczywo, działaczami antykomunistycznej opozycji: - To są postacie wielkiej przełomowej dekady.”

„Wprost”: Brzeziński o Janie Pawle II. Z jednej strony wyrażał się o Ojcu Świętym jako przywódcy religijnym w wymiarze światowym, ale…„Profesor podkreślił, że rola Jana Pawła II w obaleniu komunizmu jest powszechnie znana. Zbigniew Brzeziński zwrócił jednak uwagę, że po stronie amerykańskiej to Jimmy Carter zaczął eksponować kwestie praw człowieka”

2010 rok po Katastrofie Smoleńskiej: „Reakcja Rosjan po tym tragicznym wypadku wytwarza sytuację korzystną dla pojednania - subiektywną, ale także obiektywną. To się odczuwa. Nie wydaje mi się, że po stronie rosyjskiej to jest gra, to jest coś szczerego. I bardzo nowego. Dlatego istnieją nowe, nieprzewidziane możliwości głębszego pojednania polsko-rosyjskiego, niekoniecznie opartego na specyfikach, ale po prostu wynikającego z serca - powiedział wybitny politolog w środę polskim dziennikarzom. Brzeziński podkreślił polityczne znaczenie takiego pojednania w skali, wykraczające poza dwustronne stosunki Polski z Rosją. „

2011 rok o roli Kościoła: „Kościół, który ma tyle sobie do zawdzięczenia, jeśli idzie o podtrzymanie poczucia narodowego, przetrwanie polskości w okresie rozbiorów, musi się zmienić. Nie tylko w Polsce, ale też - ja to mówię jako katolik - Kościół musi się zmienić na świecie. To są fakty nieuniknione i to też następuje w Polsce”.

2012 rok: „Profesor Zbigniew Brzeziński oświadczył, że nie uważa, iż stosunki Rosji z Zachodem nieuchronnie się pogorszą. Jego zdaniem Rosja powinna stać się częścią wspólnoty euroatlantyckiej, którą tworzą Unia Europejska i NATO.” Kolejnego źródła wiedzy o bieżącej sytuacji w Polsce może dostarczyć profesorowi (oprócz Heleny i Adasia) Instytut Studiów Strategicznych w Krakowie. A w nim znajdziemy człowieka, który o Smoleńsku wie wszystko najlepiej: „Zbigniew Brzeziński patronuje działalności krakowskiego Instytutu Studiów Strategicznych. Jego założycielem i prezesem jest członek władz krajowych i regionalnych Platformy Obywatelskiej oraz eurodeputowany Bogdan Klich. Przed wyborami, kiedy w niemal wszystkich mediach panowało przeświadczenie, że PO wygra wybory, Klich był uważany za głównego kandydata na przyszłego ministra spraw zagranicznych. Jest on także członkiem Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych w Londynie. Instytut Studiów Strategicznych jest sponsorowany przede wszystkim przez założoną przez George’a Sorosa Fundację im. Stefana Batorego, amerykańską fundację German Marshall Fund of the United States oraz trzy fundacje niemieckie – Fundację im. F. Naumanna, Fundację Konrada Adenauera oraz Fundację im. F. Eberta.”* W załączonych artykułach znajdziemy potwierdzenie, że globalista Brzeziński zwolennik New Order jest ambasadorem polskich spraw, ale nie wszystkich opcji. Znajdziemy potwierdzenie, że nie zawsze celnie ocenia sytuację. I, że nagle zmienił zdanie z 2010 roku, kiedy zapewniał o szczerości Rosjan, żeby dzisiaj zarzucać im grę. Używając dokładnie takich samych argumentów jak rządzący w Polsce. Zresztą zmieniały się też oceny dotyczące Putina: z Mussoliniego KGB, człowieka niezdolnego do zmiany postawy Rosji wobec świata, nagle widzi w nim partnera sojuszu euroatlantyckiego. Spory skok w rankingu poparcia. Brzeziński obnażył się, że nie jest politologiem niezależnym. Szczególnie, jeśli chodzi o ocenę wewnętrznych spraw w Polsce. Jest zależny i to mocny o wyznawanych przez siebie poglądów. Źle ocenił sytuację w Polsce. W dodatku ostra postawa wobec polskiej opozycji nie ryzykuje niczym - kto się będzie oprócz Polaków Brzezińskim przejmował. A w ocenie Rosjan myli się tak, jak mylił się w 1998 roku w kwestii braku zagrożenia dla USA ze świata islamu. Ciekawe, kto zadzwonił po wsparcie medialne Brzezińskiego: Klich czy Sikorski? Cóż, pora na wszystkie ręce na pokład….

PS Panu Brzezińskiemu należy przesłać Polskie Uwagi do Raportu Mak, przypomnieć, co powiedział Donald Tusk o raporcie MAK i co potem zrobił. Na koniec Małgorzata Puternicka/1Maud

*Za Wikipedią :Instytut Studiów Strategicznych (ISS), Fundacja Instytut Studiów Strategicznych, polska organizacja pozarządowa z siedzibą w Krakowie założona w 1993 przez Bogdana Klicha, Uniwersytet Jagielloński i Akademię Ekonomiczną w Krakowie pod nazwą Międzynarodowe Centrum Rozwoju Demokracji; od 2001 działa pod obecną nazwą. Od 2008 Prezesem Zarządu ISS jest Anna Szymańska-Klich, która zastąpiła na tym stanowisku Bogdana Klicha, po objęciu przez niego stanowiska Ministra Obrony. W 2006 ISS przyznał nagrodę Semper in altum Leszkowi Balcerowiczowi. W Radzie Honorowej Instytutu zasiadają m.in. Andrzej Olechowski, Zbigniew Brzeziński i Valéry Giscard d'Estaing[1].Wśród sponsorów Instytutu znajdują się m.in. German Marshall Fund, Fundacja im. Friedricha Naumanna, Fundacja im. Friedricha Eberta, Fundacja im. Stefana Batorego oraz banki BPH i Millennium. W 2007 łączna wartość dotacji wyniosła około 1650 tys. złotych[2]. ISS prowadzi działalność doradczą i szkoleniową w zakresie pozyskiwania funduszy europejskich oraz wydawniczą, ostatnie dwie publikacje dotyczyły losów Żydów i Polaków w okresie Holokaustu.

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,3355379.html

http://oroasor.wordpress.com/2010/01/22/zbigniew-kazimierz-brzezinski-mason-33-stopnia/

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,10260097,Syn_Zbigniewa_Brzezinskiego_bedzie_ambasadorem_USA.html

http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/359998,Brzezinski-o-Janie-Pawle-II-przywodca-religijny-na-skale-swiatowa

http://naszeblogi.pl/33772-niesiolowski-bis-brzezinski-pogardza-kaczynskim

http://konflikty.wp.pl/kat,1020231,title,Brzezinski-Rosja-powinna-stac-sie-czlonkiem-wspolnoty-euroatlantyckiej,wid,14372356,wiadomosc.html

http://wyborcza.pl/1,75515,2296574.html

Marsz N! cz 1Z punktu widzenia trafności analiz Brzeziński to człowiek-katastrofa, a jego pomysły to ciąg kompromitujących wpadek Nieszczęsna, ordynarna i głupia wypowiedź Zbigniewa Brzezińskiego o Smoleńsku stała się w Polsce wydarzeniem, choć nie powinna. Jaką wagę mają opinię kogoś, kto Polską jest luźnie zainteresowany i kto ani nie śledzi całej historii smoleńskiej, ani nie troszczy się szczególnie o sprawy polskie? Brzeziński jest Amerykaninem, uwikłanym po uszy w politykę amerykańską w wydaniu partii demokratycznej. Ale jest jeszcze jedna przyczyna, dla której Brzezińskim nie należy się przejmować. On nie ma i nigdy nie miał niczego mądrego do powiedzenia. Od czasu, gdy zacząłem czytać Brzezińskiego nie mogłem się nadziwić jego wielkiej popularności w Polsce. Nie znam żadnego amerykańskiego politologa o podobnej pozycji zawodowej, który byłby równie marnym analitykiem. Z punktu widzenia trafności analiz Brzeziński to człowiek-katastrofa, a jego pomysły to ciąg kompromitujących wpadek. „Błąd to moje drugie imię” – powinien tak się przedstawiać. Zaczął przed laty pisząc książkę „Permanentna czystka” o Związku Sowieckim, gdzie dowodził, że istotą komunizmu był właśnie mechanizm nieustannej czystki. Wszystko to brzmiało przekonująco, tyle że książka ukazała się w roku 1956, a więc wtedy, gdy ten mechanizm właśnie został w obozie komunistycznym zatrzymany, choć sam ustrój dalej istniał. Brzeziński wziął sobie do serca nietrafiony pomysł i kilka lat później w roku 1964 opublikował wspólnie z Samuelem Huntingtonem książkę porównującą USA i ZSRR (Political Power: USA/USSR). Zrobił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i stwierdził teraz, że ZSRR już nie jest już systemem morderczym, całkowicie odmiennym od zachodniego, lecz że upodabnia się do Ameryki, tak jak Ameryka do Związku Sowieckiego. Politolodzy pamiętają, że była wówczas to koncepcja modna i nazywała się teorią konwergencji. Modna, ale niemądra. Żeby w roku 1964 pisać, że Związek Sowiecki Chruszczowa i USA Eisenhowera i Kennedy’ego upodobniają się do siebie, trzeba było rzeczywiście cierpieć na jakąś niewyobrażalną niewydolność władz poznawczych. Wszystkie te wpadki nie przeszkodziły Brzezińskiemu w karierze i w latach siedemdziesiątych związał się z administracją Cartera, doradzając mu w kwestiach bezpieczeństwa i polityki zagranicznej. Polityka Cartera była pokazem niebywałej nieudolności, a odpowiedzialność spada nie tylko na samego prezydenta. Doktryna polityki zagranicznej Cartera, sformułowana przez Brzezińskiego brzmiała, że świat przestaje być bipolarny, a staje się multipolarny. Ten żargon oznaczał prostą myśl, a mianowicie, że konflikt sowiecko-amerykański nie jest już najważniejszy, bo świat się różnicuje, a konfliktu regionalizują. Brzeziński, tak jak poprzednio, zaobserwował coś, co może, gdzieś i przez krótki moment było faktem, ale znowu fatalnie przestrzelił. Swoją doktrynę sformułował w momencie, kiedy zaczynało dochodzić do ponownej ostrej intensyfikacji konfliktu bipolarnego. Gdy więc Carter jako jeden z pierwszych pomysłów zaproponował wycofanie się Amerykanów z Korei Południowej, Koreańczycy wpadli w dziką panikę, ponieważ ani rusz nie mogli dopatrzeć się na tym obszarze wygaśnięcia bipolaryzmu i regionalizacji konfliktów. Carter na szczęście odszedł wyparty przez Reagana, a ten nie bacząc na uczone dyrdymały doradcy swojego poprzednika zaczął od przywrócenia bipolarności w świecie, dzięki czemu po pewnym czasie, również na skutek takiego odwrócenia polityki amerykańskiej, komunizm przestał istnieć. Ale geniusz Brzezińskiego nie spał. W roku 1986 opublikował „Plan gry”, dzieło, w którym dowodził konieczności „globalnej akomodacji” między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim dla dobra pokoju i współpracy. Niestety do „globalnej akomodacji” nie doszło, bo zanim pierwszy nakład książki się rozszedł, to komunizm ogarnęły śmiertelne drgawki. I tak dalej, i tak dalej. Nie chce mi się wypisywać wszystkich andron, jakie wyszło spod pióra Brzezińskiego, lecz liczba ich jest tak wielka, a waga tak duża, że trudno go nie uznać za kompletnego nieudacznika w politologii. Skąd więc owa reputacja, jaką się cieszy? Autor ten opanował umiejętność takiego pisania i mówienia, które sprawia wrażenie wielkiej biegłości i uczoności. Dopiero, gdy się przyjrzeć bliżej i skonfrontować z rzeczywistością, okazuje się, że to są bzdury. Ta marność pisarstwa Brzezińskiego nie jest zresztą zupełnie niezauważona, a moja opinia, że jego prace to mieszanina fałszu i hochsztaplerki nie jest wcale oryginalna. W Polsce Brzezińskiego kochają, bo go nie czytają, a jak czytają, to nie rozumieją. Ludzi czytających i rozumiejących zachęcam do lektury, by przekonali się sami.Nie miałem osobistych kontaktów z Brzezińskim. Pamiętam jedno spotkanie z nim, bodaj w roku 2006, które zorganizował ówczesny minister obrony rządu Prawa i Sprawiedliwości, niejaki Radosław Sikorski (tak, tak). Na spotkanie przyszło kilkunastu polityków pisowskich. Wszyscy oni podziwiali Brzezińskiego i z wielkim szacunkiem się do niego zwracali, i żeby mu zrobić przyjemność mówili, jak bardzo są proamerykańscy i jak zawsze kochali Ronalda Reagana. Bardzo mnie to rozśmieszyło, bo Brzeziński Reagana nienawidził, a komplementy naszych polityków nie wywoływały na jego twarzy wyrazu zadowolenia. Po pierwsze, Reagan wykopał z pracy jego szefa Cartera, a po drugie, Reagan robił dokładnie odwrotnie i za to stał się przedmiotem podziwu. Brzeziński cierpiał więc na tym spotkaniu wysłuchując kolejnych laudacji Reagana, ale nie mógł zareagować, bo nie wypadało. Zrobił więc w końcu krótką uwagę deprecjonującą Reagana, mówiąc, że ten zasypiał na posiedzeniach Rady Bezpieczeństwa Narodowego, co miało pokazać, że był stary, zniedołężniały i niczego nie rozumiał. Może Reagan był rzeczywiście wtedy stary i zniedołężniały, może przesypiał na posiedzeniach, może nie studiował w Harvardzie i w Columbii, ale rozumiał znacznie więcej, niż wykształcony i młodszy Brzeziński. Fakt, że Brzeziński do tej pory tego nie pojął, pokazuje, że jak małe ma zdolności pojmowania. Dlatego nie przejmujmy się wypowiadanymi przez niego głupotami. Z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że jeśli Brzeziński powie, iż jest tak i tak, to raczej będzie odwrotnie. Jeśli więc powiedział, że w Smoleńsku na pewno nie było zamachu, to na miejscu Tuska i jego propagandzistów rządowych i medialnych wpadłbym w popłoch. Ryszard Legutko

Jak "dobry" i zły ubek Strategia Platformy jest prosta: podgrzać atmosferę na prawicy na tyle, na ile się tylko da, a w eter puścić do Polaków prezydenckie koci, koci. Mamy więc cały tydzień mniejszych i większych prowokacji wobec obozu patriotycznego, a kulminacją będzie samo Święto Niepodległości. I w twarz, i koci, koci. Koci, koci uprawia miłościwie panujący nam prezydent. Troska na twarzy, wzburzenie, gdy padają straszne oskarżenia o zamach w Smoleńsku, a potem przyjazny uśmiech do narodu i w tle telewizyjny spot zapraszający na wspólny marsz. Obok prezydenta on – celebryta i aktor, sami zobaczcie, nie będę wymieniał jego nazwiska, boję się ludzi, którzy wychwalają Gazprom. Sielsko, anielsko, biało – czerwono, tak pięknie i jesiennie, po prostu Belweder, miłosny przekaz do dręczonego Smoleńskiem narodu. Do bicia w mordę wystawiono tym razem międzynarodową reprezentację, ale w kadrze nie zabrakło tak doświadczonych zawodników, jak Janusz Palikot, który tak zwracał się w Sejmie do posłów PiS- u: „..Wasze miejsce jest nie tu, w parlamencie, wasze miejsce jest w więzieniu i wy do tego więzienia traficie wcześniej czy później” . W radiu ZET Palikot rozprawiał rano o wielkiej pijackiej imprezie przed odlotem do Smoleńska i oskarżył nieżyjącego prezydenta o spowodowanie katastrofy, nie pierwszy raz zresztą. Ten człowiek pełni od lat rolę dyżurnego zapalnika w rządzącym układzie, a jego inne zachowania, jak pouczanie Tuska, etc., włóżmy między bajki. Przywołane tu koci, koci i w mordę to tylko dwa przykłady, pierwsze z brzegu. W akcję opluwania, jak rozumiem zupełnie świadomie, włączył się Zbigniew Brzeziński, z retoryką „psychiczną”, jakże dobrze znaną z działań Stefana Rąbanki. Ten też się nie obcyndala i wyzywa znowu na lewo i prawo. Ciekaw jestem, jak zareaguje koncern samochodowy po tym, jak na jego terenie, w salonie, doszło do użycia przemocy wobec uczestników spotkania z Rąbanką.* Podpowiadam nową reklamę: „Kupuj gnoju Toyotę, albo wyp....”. Brzezińskiemu, prawie na kolanach, dziękuje Tomasz Lis, uznając jego głos jako rozprawienie się ostateczne z teorią zamachu. W ogóle zaczęło się w ostatnich dniach wycieranie sobie gęby Polską. Ci, którzy rok temu i wcześniej, drwili z patriotycznych nastrojów, szukali faszystów, dziś, dzięki zagraniu prezydenta Komorowskiego, czule rozpływają się nad 11 Listopada. Strategia Platformy jest prosta: podgrzać atmosferę na prawicy na tyle, na ile się tylko da, a w eter puścić do Polaków prezydenckie koci, koci. Mamy więc cały tydzień mniejszych i większych prowokacji wobec obozu patriotycznego, a kulminacją będzie samo Święto Niepodległości. To właśnie najlepiej świadczy o tym, jacy ludzie obecnie rządzą w Polsce. W jakim celu policja nęka osoby wybierające się na Marsz Niepodległości do Warszawy? Gdzie w oficjalnych mediach jest na ten temat informacja? Kilka dni temu pisałem o kontrofensywie obozu władzy, o tym, że będzie wszelkimi dostępnymi sposobami atakować Jarosława Kaczyńskiego i PiS za Smoleńsk, szykując przy okazji grunt pod obchody 11 Listopada. Tylko tak zwana lewica laicka nie wie co ze sobą zrobić, bo jak ma obchodzić Święto Niepodległości, skoro to nie jest jej święto. Jej młode kadry skupione w Porozumieniu 11 Listopada wpadły na pomysł, by połączyć niepodległość Polski z faszyzmem, co było widać rok temu, a teraz i z faszyzmem i z antysemityzmem. No chyba, że niemieccy antyfaszyści (jak dotrą z akcji w Niemczech) będą pod pomnikiem Ofiar Getta wznosić okrzyki przeciwko Hitlerowi, Gestapo i SS. Oczywiście solidarnie z polskimi antyfaszystami. Dobrze jednak wiemy, że będzie inaczej, że w poniedziałek pojawią się w zagranicznych mediach komentarze o rosnącym w Polsce zagrożeniu faszyzmem i antysemityzmem. Tyle Francuzi lub Niemcy dowiedzą się (jeśli w ogóle) z naszego Święta Niepodległości. Koci, koci i zamach nogą, to sprawdzona metoda nie tylko w III RP, kto był przesłuchiwany za komuny ten wie, skąd biorą się takie zachowania. Na koniec osobista refleksja. W zacieraniu prawdy o Smoleńsku obóz III RP doszedł już do poziomu bagna, a chce jeszcze wyrwać nam biało – czerwoną. Do tego nie można dopuścić. Niech w tym bagnie już pozostanie, nich się w nim sam utopi, bez nas. GrzechG

Gasnąca świeca spętana kolczastym drutem. Czyli jak Amnesty International konsekwentnie niszczy swój wizerunek. Chłodny, wrześniowy poranek. Spowite uciekającą w pośpiechu nocną aurą ulice krakowskiej starówki budzą się w blasku słonecznych promieni. "Zwrócone" resztki kebabów, puste butelki oraz opakowania po papierosach i prezerwatywach wałęsają się po brudnych, brukowanych nawierzchniach Floriańskiej, Siennej, Grodzkiej i Szewskiej. Za moment znikną w czarnych workach pracowników MPO. Ongiś miasto Królów, dziś - garnizon imponującej armii studentów - wita nas swoim nigdy nie zasypiającym obliczem. W tym sielankowym krajobrazie pojawiły się nowe elementy. Ubrani w zielone kamizelki (Greenpeace), bądź też uzbrojeni w żółte teczki (AI) aktywiści. Młodzi ludzie, którzy nie odstąpią od okazji do zadania kilku prostych pytań. Są one rożne, ale najczęściej sprowadzają się do naszej wiedzy o zagrożonym przez kapitalistyczną ekspansję chciwych koncernów paliwowych niedźwiedziach polarnych, lub o dramatycznym losie kobiet w Cejlonie. Dla szczęśliwców, którzy poświecą odrobinę wiedzy na poszerzenie swych horyzontów czeka mały druczek do wypełnienia z podanym na końcu numerem konta, gdzie należy przelewać - co miesiąc - pieniądze. Malowniczy Kraków stał się areną walki o lepsze jutro. Dziś pragnę poświęcić parę słów Amnesty International. Obok Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka to największa i najbardziej znana organizacja pozarządowa, która w założeniu miała krzewić i chronić na całym świecie wynalazek współczesnych demokracji liberalnych, mianowicie podstawowe wolności jednostki przysługujące jej w społeczeństwie, ergo państwie. Jak się one mają w świetle podpisanych wszelakiego rodzaju niepraktykowanych konwencji, można zobaczyć chociażby przez wyjazd za naszą wschodnią granicę, na wycieczce po południowoamerykańskich republikach bananowych, czy po prześledzeniu wybitnych w tej materii osiągnięć 2-iej gospodarki świata - Chińskiej Republiki Ludowej. Mamy do czynienia z ogromnym polem do pracy. W rzeczywistości grom tych problemów pozostaje poza obszarem zainteresowań AI, budząc przy tym coraz więcej kontrowersji. Amnesty była przez wiele lat stawiana za wzór. Obojętna politycznie, organizująca spektakularne medialne akcje w światowych mediach, samodzielna finansowo dzięki składkom członków. Zyskała niezwykle istotne w dzisiejszej mediokracji poparcie gigantów kultury popularnej, takich jak Sting, Bruce Springsteen, Bono czy Mark Knopfler, ochoczo występujących na koncertach sygnowanych owiniętą drutem kolczastym świecą. Jednocześnie nagłaśniała problem apartheidu, łamaniu opozycji w państwach bloku sowieckiego (np. o działaczach KOR-u, Solidarności etc.) czy w quasi-republikach afrykańskich. Warto wspomnieć o polskiej komórce organizacji, która rozpoczęła słynną akcję pisania listów w obronie niesłusznie więzionych. Za pomocą takich "eventów," na przekór wszystkim przypominała tą podstawową prawdę, że nie samym chlebem żyje człowiek, ale przede wszystkim wolnością. Niestety relatywizm pojęciowy dopadł również ten najbardziej fundamentalny element rzeczywistości. Z przykrością muszę stwierdzić, że nie oparła się dyktatowi "sił postępu". Widać to doskonale na tych trzech prostych casusach.

I Sprawa Agaty Kilka lat temu Polską wstrząsnęła sprawa 14-letniej dziewczynki, która w niejasnych okolicznościach - miała szukać szpitala, gdzie jest możliwość wykonania aborcji. Sprawa sięgnęła samej minister zdrowia - Ewy Kopacz, która wskazała takową placówkę. W rzeczywistości "Agata" padła ofiarą swojej matki i "Gazety Wyborczej". Jak twierdzą obrońcy życia - szantażowały nieletnią, by "pozbyła się problemu". Co ciekawe Amnesty International w ogóle nie interweniowała w tej sprawie, do momentu ogłoszenia corocznego raportu o stanie praw człowieka w Polsce. Okazało się, że sama sprawa szantażu została całkowicie pominięta, pojawiła się zaś informacja o rzekomym "zgwałceniu", co miało uzasadniać aborcję w oczach działaczy organizacji. Co więcej, stwierdzili, że złamano prawo matki do "wyboru" w kwestii życia dziecka. Problem w tym, że prokuratura nic nie wiedziała o gwałcie, a samo dziecko miało być poczęte w drodze zgodnego współżycia między "Agatą" a jej rok starszym chłopakiem. Ostatecznie AI wycofała się z powyższych stwierdzeń.

II Wypłata Irene Khan W lutym 2011 roku na czołówkach brytyjskich gazet pojawiła się informacja o niebotycznie wysokich odprawach na najwyższym szczeblu Amnesty. Odchodząca ze stanowiska sekretarza generalnego Irene Khan dostała w 2009 roku ponad 533 000 funtów odprawy. Kuriozalne wydają się w takim świetle jej nawoływania do walki z światowym ubóstwem. Okazało się również, że główni "bossowie" organizacji zarabiają po kilkanaście tysięcy funtów miesięcznie, przy zerowych obciążeniach podatkowych (Brytyjskie prawo podatkowe zwalnia organizacje charytatywne z zobowiązań wobec państwa).

III Szczyt NATO i szczyt szczytów AI W maju odbyło się spotkanie członków Paktu Północnoatlantyckiego. Przeżarte korupcją Wietrzne Miasto było świadkiem masowych demonstracji inspirowanych przez środowiska anarchistyczne, kryjące się pod szyldem piewców pokoju. Tłum nastolatków w czarnych kominiarkach i ubraniach, żywcem przypominała zeszłoroczną Kolorową Niepodległą. W tym wypadku jednak policja zachowała się niezwykle profesjonalnie, uniemożliwiając praktycznie bez użycia siły wybuch zamieszek. W tle tych wydarzeń, można było zobaczyć billboardy z - a jakże - podziękowaniami Amnesty International dla NATO za "PROGRES". Ów progres miał dotyczyć wspomagania przez żołnierzy stacjonujących w Afganistanie walki na rzecz praw kobiet. Idea szczytna - bez wątpienia - gdyby nie fakt, że jeszcze kilka lat wcześniej ta sama organizacja nawoływała prezydenta Obamę do zamknięcia więzienia w Guantanamo. Jaki był efekt - wszyscy wiemy. Jak na prawdziwego Demokratę przystało, nie dość, że nie zlikwidował, to jeszcze powiększył je o kilka więziennych bloków. Od tamtego momentu londyńska organizacja milczy jak grób. Wydaje za to kolejne pieniądze na "interaktywne plakaty". Pozostawiam to bez komentarza.

Źródło: coloribus.com

Najwybitniejszy francuski intelektualista i antropolog doby XX-wieku, Claude Levi-Strauss w swojej kapitalnej książce "Smutek Tropików", przez analizę kultury rdzennych mieszkańców Ameryki Południowej dzielił się refleksjami dotyczącymi między innymi roli kultury europejskiej na świecie. Już w latach czterdziestych kreślił jej przyszłość w czarnych barwach. Dziedzictwo krwawej Wielkiej Rewolucji - "Liberté, Égalité, Fraternité" (de facto urzeczywistnione dopiero przez Napoleona), załamie się pod ciężarem swych niepełnosprawnych mutacji. Amnesty konsekwentnie porzuca drogę, by zatrzymać ten proces. I nic nie wskazuje na to, by miała w tej kwestii cokolwiek zmienić. TADIX

Walka klas się zaostrza! Dopiero co (tu wstawiłbym kilka epitetów ale z "ostrożności procesowej" tego nie uczynię) Palikot powiedział z mównicy sejmowej: "...Najpierw państwo oskarżyliście, że premier polskiego rządu zabił prezydenta, teraz próbujecie rozwalić Unię Europejską i pozbawić Polskę 300 miliardów złotych. Wasze miejsce nie jest w parlamencie tylko w więzieniu i wy do tego więzienia prędzej czy później traficie..."- stwierdził w Sejmie szef Ruchu Palikota Janusz Palikot, a już wierny giermek Kik z wysokości katedry naucza zagubione lemingi: "...Za sponiewieranie godności Rzeczypospolitej, za insynuacje polityczne, za niszczenie autorytetu najwyższych instytucji państwa polskiego, za przyczynianie się do utraty wiarygodności Polski w Europie Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz powinni siedzieć...".Na pomoc został wezwany nawet Big Zbig Brzeziński, który bluznął "po linii" w TWN24. I oto według dyżurnych ałtorytetównajwiększym problemem przestrzeni publicznej kraju i samego kraju nie są ludzie, którzy łżą na śniadanie obiad i kolację w sprawie tak fundamentalnej dla spoistości państwa jak katastrofa smoleńska (również w wielu innych ale skupmy się na katastrofie). Problemem są ci, którzy być może w sposób ułomny, bez wystarczajacych środków, dowodów i zaplecza próbują coś wyjaśnić. Problemem nie są ci, którzy rzygają jak Śpiewak (ten od dzieci), Palikot, Hypki czy inne orły. Problemem są ci, którzy okazują absolutnie dla rozmiaru tragedii zrozumiałe emocje. Wszystko to są oznaki rosnącej histerii dyrekcji burdelu, w którym mamy do czynienia z gwałtownie rozprzestrzeniającym się pożarem. Nie dziwcie się zatem i moim emocjom. Nikt mi bloga nie ukradł, nie dokonano żadnych zabiegów na moim mózgu, nie oszalałem (no chyba, że wg. tych samych kryteriów wg. których "oszalał" Kaczyński), żaden żubr mnie w dupę nie ugryzł. Natomiast rzeczywiście, może się wydawać, ze się radykalizuję. Być może tak jest. Mnie się jednak wydaje, że nie tyle ja się radykalizuję co sytuacja się zmienia. Poziom bezczelności, cwaniactwa, brutalnosci i zwykłego chamstwa obecnej władzy i jej popleczników gwałtwonie rośnie. Trudno pozostać wobec tego obojętnym. Dlatego raczej nie będę zwolennikiem odpuszczenia im po tym kiedy ich przestępstwa przestaną stanowić dla większości kwestię dyskusyjną. Żadnej grubej kreski ma nie być. Grube kreski się nie sprawdzają. Najlepsze co mogę im zaproponować to azyl w Kraju Rad. A potem się uspokoję. C. Krysztopa

Brzozowe kroplówki Tuska Wyciągiem z pancernej brzozy faszerują Tuska różni spindoktorzy i znachorzy od 10 kwietnia 2010 r. Ekstrakt ostatnio przypominał lipne placebo bo I Konferencja „Smolenskcrash” w październiku zneutralizowała życiodajne soki, wtłaczane w żyły premiera. Potem niegrzeczny dziennikarz zatruł ekstrakt trotylem i już zdawało się, że pacjent tej kompozycji nie przetrzyma mimo zreanimowanych usilnych starań ekipy ratowniczej dra Laska, która brzozę uważa za jedyne lekarstwo dla premiera, a tu nagle ratunek przyszedł z USA. Konsyliarz Brzeziński udzielił transfuzji i premier ożył, nabrał animuszu jak po porcji extra klasa koki, z 300 mld nagle zrobiło się 400, a jak jutro Tusk dostanie nowego podobnego kopa energetycznego to pewnie podciągnie do miliarda. Nie takie cuda obiecywał...... Trochę nie wiem co miał premier na myśli mówiąc dziś w Sejmie o jakimś skoku cywilizacyjnym dla Polski... O ile wiem, takim skokiem miały być rządy PO, a wyszło Tuskowi jak temu wariatowi z wica , który chcąc pobić rekord skoku z największej wysokości do najmniejszej ilości wody skoczył na główkę z czubka topoli na mokrą ścierkę, po czym miał pretensje kto mu tą ścierkę wyżął... A może to była brzoza, nie pamiętam i nieistotne bo istotny jest skok. Czyżby Tuskowi chodziło o kolejny nowy lub znalazł głębszą przepaść ? Brzozowa transfuzja made in U.S.A. spowodowała, że Tusk miał dziś w Sejmie kolejne wizje bo nagle zaczął bredzić o jakimś gorącym konflikcie na Wschodzie i zimnym na Zachodzie:

„Chcę zapytać, czy na pewno szansą na wykorzystanie europejskich możliwości - a w dalszej perspektywie na umocnienie Polski niepodległej i zamożnej - jest obstawianie czarnego scenariusza, którego wyrazicielem jest PiS.Tzn., żeby tak ustawić Polskę, że na Wschód mamy gorący konflikt z Rosją, a na Zachodzie zimny konflikt z Niemcami. (...)Z Rosją gorący konflikt, bo zamach. Z Niemcami konflikt, bo Niemcy, z Francją trudna relacja, bo socjalista jest prezydentem. O Stanach Zjednoczonych nie wspomnę, bo przypomina mi się wystąpienie jednego z posłów PiS na temat prezydenta Obamy.”.(...) Czy to na pewno jest pomysł na budowanie większości potrzebnej, aby zdobyć środki finansowe? Otóż jestem przekonany, że jest to dla Polski najbardziej niebezpieczna strategia.”. Po co zdobywać środki, panie premier ? Przecież od 5 lat twierdzi pan, że tak świetnie idzie rządzenie i dzięki cudownym rządom cudownej Platformy Polska to kraj mlekiem i miodem płynący, cudownie samowystarczalny. Czyżby cudowny finansista Vincent bez PESEL-a zapomniał nagle cudownych sztuczek kreatywnej księgowości ? Tak na marginesie - coś cicho o nim po ostatniej konferencji gospodarczej PiS.... Cudownie rozmnożone dziś przez premiera środki unijne Tusk traktuje jakby były prezentem od dobrej cioci z Ameryki, a zupełnie zapomina, że jest to kolejne zadłużanie Polski na kolejne lata. W tym zagrożenia ten „cudotfurca” nie widzi, natomiast widzi wyłącznie zagrożenie ze strony opozycji. Jedyne zagrożenie. Chyba czas odłączyć kroplóweczkę z soczku brzozowego bo działa na pacjenta zbyt halucynogennie. Na dodatek pozbawia go inwencji twórczej bo znów wrócił do starej metody zastraszania Polaków, czyli do mantry o krwiożerczym kaczorze... Co takiego ma się zdarzyć w najbliższych dniach, że premier znów mami Polaków kasą której nie będzie ?? Czas na zmianę płyty, panie premier choć ja osobiście gorąco polecam i życzę Polakom... zmiany premiera ! Jak najszybciej !

http://www.polskatimes.pl/artykul/694961,tusk-w-sejmie-mowimy-o-400-mld-zl-z-budzetu-polski-nie-stac,2,id,t,sa.html

Dziś rano odszedł do Pana Bloger NE "Akwedukt" - inż.konstr.lotn. i gorący orędownik sprawy smoleńskiej. Nazwałam Go Rycerz Smoleński bo takim w moich oczach był. Proszę o dopisanie się do kondolencji :

http://dusienka.nowyekran.pl/post/79333,zegnaj-drogi-akwedukcie

Jeśli Smoleńsk nie jest w stanie zjednoczyć nas, Polaków, to już NIC nas nie zjednoczy! Contessa

Brzeziński wkręca Wyborczą Skleroza jest konstytutywną cechą czytacza Wyborczej, zmieniła się bowiem narracja co do Rosji. Liczą na moje lenistwo, że nie będzie mi się chciał robić prasówki, zeby pokazać, co wypisywali wcześniej, ale wskazanie na antypolskie działania Moskwy choćby podjęte już post faktum ma konsekwencje, których oni sobie nie wyobrażają. Daje bowiem Zbig do zrozumienia, że Rosja mataczy, choćby nie oddaje wraku itp. łuchajcie lemingi, tak łatwo was wkręcić, że aż wstyd. Weźmy ostatnie wynurzenia Zbigniewa Brzezińskiego, o których pisze Wyborcza. Brzeziński jak to Brzeziński nic konkretnego nie ma do powiedzenia w sprawie Katastrofy Smoleńskiej, bo guzik wie. Funkcjonuje on natomiast na zasadzie "czego oczy nie widzą tego duszy nie żal": jak się nie będzie wytykać funkcjonariuszom państwowym ich występków to państwo będzie działać fantastik. Wszystko przez pisiorów bo jakby nie oni to by sekcje były, badania pirotechniczne zrobione już dawno itp. rzetelne działania podjęte. Skleroza jest konstytutywną cechą czytacza Wyborczej, zmieniła się bowiem narracja co do Rosji. Liczą na moje lenistwo, że nie będzie mi się chciał robić prasówki, zeby pokazać, co wypisywali wcześniej, ale wskazanie na antypolskie działania Moskwy choćby podjęte już post faktum ma konsekwencje, których oni sobie nie wyobrażają. Daje bowiem Zbig do zrozumienia, że Rosja mataczy, choćby nie oddaje wraku itp. Na ostrzeżenia o dzielących Polaków działaniach była pora 11 kwietnia 2010, wtedy powinien trąbić: nie wierzcie Rosji, konieczne jest tajne śledztwo antyrosyjskie prowadzone przez polski wywiad, szpiegi niech jadą pobrać próbki na miejsce, inni oglądają zdjęcia satelitarne, inni wyciągają tajne dane z Moskwy. Inna by była rozmowa teraz, jakby teraz Donald mógł wyciągnąć wyniki takiego śledztwa i pokazać Kaczorowi, że niby MAK i Miller dla picu ale wiemy, jak jest. Wołać głośno powinien Brzeziński o sekcje, zabezpieczenie terenu, o dowody. Wołał? Nie wołał. Kończmy z nim bo tu jakiś troll opowiada, że wszystko przez Macierewicza, bo rozwalił WSI. Akurat WSI było ostatnią instytucją zdolną do prowadzenia śledztwa w Rosji. Trochę samokrytyki naprawdę się przyda.

II Wróćmy teraz do prokuratora pułkownika Szeląga. Zauważcie wreszcie, że jego konferencja to była kolejna wrzutka w stylu Kopaczowej opowiadającej brednie o sekcjach itp. Buńczuczne dementi a teraz będzie się wycofywał rakiem i kolejne linie obrony się będą kruszyć. Zauważcie, że Prokurator Gienieralny Seremet już mówił co innego niż Szeląg. Szczególnie ciężko było jak widać mu nakłamać w oczy Kaczorowi, więc prawdę powiedział, że trotyl był ale papieru nie ma. Wyborcza rzuciła na pierwszą linię dr Laska i Żurkowskiego z KBWL, ci jak już coś powiedzą to się skompromitują. Wybitny specjalista od brzeziny Łoziński uzyskał wsparcie Orlińskiego. Nikogo nie znaleźli chętnego do pisania bredni o wykrywaniu materiałów wybuchowych, to WO się podał. Problem jest taki, że aby podważyć trotyl trzeba podważyć w ogóle możliwości testerów, że niby nie działają. Orliński ma doświadczenie w wypisywaniu takich andronów. Systemy na lotniskach muszą mieć ogromną przepustowość, ile tysięcy ludzi i sztuk bagażu muszą co dziennie przebadać! W warunkach smoleńskich każdy pozytywny odczyt mógł być szybko poddany analizom. Zresztą proponuje weźcie namiot z PCW, popsikajcie się dezodorantem i idźcie na lotnisko sprawdźcie czy będzie bipało. Co za naród. Niektóre trole twierdzą, że żadnych próbek nie było, to z czym poleciał Seremet do Tuska 2 października? Naprawdę zabetonowanie i odporność na fakty wśród leminżerii jest olbrzymia. A ja np. parę razy słuchałem wypowiedzi Szeląga, więc wiem, że pistolet to by mu trzeba zabrać dla jego dobra. SmokEustachy

Idziemy po Polskę Ludzie intuicyjnie czują, że III RP jest całkowicie wypalona, że rozkłada się w błyskawicznym tempie, a zapach nie jest przyjemny. Dla wielu wyborców Platformy (także tych z sondaży) jest już bez znaczenia, kto zrobi z tym porządek, nawet za cenę utraty części wpływów i stanowisk. Wyczerpuje się z dnia na dzień formuła prowadzenia jakiegokolwiek dialogu z rządem i elitami III RP. Ten rząd przygotowuje się na rozwiązania siłowe względem opozycji, a ostatni zamach na wolność mediów to tylko przygrywka do tego, co może nas jeszcze czekać. Nikt w Europie Zachodniej nie będzie się martwił Polską, jeśli premier Tusk obieca Zachodowi, że sam sobie poradzi z krnąbrnym Jarosławem Kaczyńskim, bo Europa i świat mają większe zmartwienia. A jeśli nawet Tusk padnie, to pojawi się od razu jego następca – premier odnowiciel, czyli zostanie uruchomiony plan B. O tym, że nie ma mowy o żadnych ustępstwach, rzeczywistym, a nie pozornym wyjaśnieniu Katastrofy Smoleńskiej, świadczą jak najbardziej ostatnie tygodnie. Prawda Smoleńska wyszła już w zasadzie na jaw, a rząd dalej trwa. Rzecznik Graś prowadzi z wydawcą poważnej ogólnopolskiej gazety nocne rozmowy o kluczowym dla poznania przyczyn katastrofy artykule i włos z głowy mu nie spada, choć gdzie indziej poleciałaby od razu cała głowa - nie mam tu, w tym kontekście, na myśli Moskwy. Były, ważny amerykański dyplomata, do tego z pochodzenia Polak, zarzuca szefowi największej opozycyjnej partii w dużym europejskim kraju chorobę psychiczną, a gawiedź z Platformy i zaprzyjaźnionych mediów składa Brzezińskiemu pokłony, zamiast go zrugać za te niedopuszczalne słowa. Jakie to szczególne prawa ma ów były amerykański dyplomata, by sobie folgować tak jak niezrównoważony emocjonalnie (bez urazy) Stefan Niesiołowski. Zresztą, a jakie prawa ma do robienia bagna w Polsce Niesiołowski, albo Palikot? Wyczerpuje się również - z dnia na dzień - narracja smoleńska, i to po obydwu stronach barykady. Dochodzimy tu już prawie do ściany. Mamy przecieki, elementy prawdy, ale dowody są cały czas w Rosji, więc kto pojedzie do Moskwy je zabrać? Do porządkowania sytuacji w Polsce, Donaldowi Tuskowi został już tylko Barack Obama i ABW, bo ani Merkel, ani Putin nie odważą się pouczać bezpośrednio Polaków, jak mają się rządzić i jak mają zakończyć wojnę polsko –polską. Z drugiej strony, za zamachem w Smoleńsku, przemawiają wszystkie dotychczasowe ustalenia niezależnych ekspertów, zwykły zdrowy rozsądek, i mamy wreszcie ślady owych substancji wysokoenergetycznych, których los, jak wiadomo, jest niepewny. Czyli, my wiemy, że wszystko przemawia za zamachem, oni też to wiedzą, ale nawet zza krat będą mówić, że o niczym nie wiedzieli. Nie jest dla mnie jasne, na co liczy jeszcze opozycja, na jaki postęp w oficjalnym śledztwie, co nie oznacza, że do prawdy o Smoleńsku nie należy dalej, dzień po dniu, dochodzić. Trzeba, po trzykroć trzeba. Ale jest tu pewien pat, widoczny także, jak sądzę, dla opinii publicznej. Dlatego, czas wreszcie pomyśleć na poważnie, przynajmniej o zalążku pozytywnego programu dla Polski, którego punktem wyjścia jest odzyskanie państwa przez naród, jego odbudowa i ponowne wprowadzenie Polski na polityczną scenę Europy. Dziś, co najwyżej, siedzimy gdzieś pomiędzy starymi rekwizytami na zapleczu i jesteśmy proszeni - od czasu do czasu - na deski, żeby wnieść głównym aktorom dzbanek herbaty. Żenujące spektakle, jakie mamy okazję codziennie oglądać, o „podbijaniu stawki”, o walce o 300, a teraz o 400 miliardów złotych dla Polski, to tylko kolejny dowód na to, że Tusk i jego rząd mają dokładnie gdzieś demokrację, zasady, prawdę i dialog, oraz poważne traktowanie społeczeństwa. Cała ta formacja ma dziś już tylko dwa wyjścia: rozwiązanie siłowe (mniej lub bardziej „łagodne”) albo ucieczka. Jest jeszcze być może trzecie, czyli dalsze gnicie układu. Tylko, że ja, a sądzę nawet, że i skołowane już nieźle tym wszystkim lemingi, nie chcą czekać razem z opozycją na katastrofę, która nadchodzi do nas szybkimi krokami. Ludzie intuicyjnie czują, że III RP jest całkowicie wypalona, że rozkłada się w błyskawicznym tempie, a zapach nie jest przyjemny. Dla wielu wyborców Platformy (także tych z sondaży) jest już bez znaczenia, kto zrobi z tym porządek, nawet za cenę utraty części wpływów i stanowisk. Nie ma też co liczyć na to, że wszyscy Polacy zarażą się opcją niepodległościową i patriotyczną, bo pod tym względem, nasza kondycja jest póki co fatalna, w porównaniu z początkiem lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, o listopadzie 1918 roku już nawet nie wspominając. Zamiast polityzacji lemingów, co proponuje Rafał Ziemkiewicz, trzeba przeprowadzić przede wszystkim depolityzację obecnych elit i rozumiejcie to sobie jak chcecie. Znaczna część, obecnego, dorosłego pokolenia Polaków, jest już stracona dla jakichś wielkich patriotycznych idei. Zaciąg do nowej Polski nie będzie duży, bo nie może być duży. Ale musi być zgrany i zdeterminowany jak nigdy przedtem, na pewno bez ludzi, którzy już teraz, dzielą się stołkami w IV – tej czy w jeszcze innej RP. To nie ta bajka, nie ten moment i nie ta Polska Panowie, bo o Paniach na razie nie słyszałem. Polacy, w tym szczególnie ci, którzy są przekonani o zamachu w Smoleńsku, oczekują pozytywnej zmiany, nowego rozdziału, najzwyklejszego w świecie porządnego i uczciwego rządzenia w Polsce. Nie zaznali tego praktycznie w całym minionym dwudziestoleciu, więc najwyższa już pora na prawdziwą dekomunizację i deubekizację w Polsce, o zamknięciu złodziei i zdrajców nie wspominając. Pomijając wściekliznę Czerskiej i jej zagranicznych przyjaciół, oraz straszny niepokój Brukseli i Berlina o losy demokracji w Polsce, kto nam zabroni zaprowadzić w Polsce uczciwe rządy? I wreszcie, jeszcze jedna sprawa, o dość kluczowym, nie tylko semantycznym znaczeniu. Jeśli mówimy już o jakiejś wojnie w naszym kraju to nie jest to na pewno wojna polsko - polska, tylko wojna z Polską - z jej niezależnością, podmiotowością, tradycją i polskością. Wojna ta, bynajmniej, nie zaczęła się pięć lat temu, tylko trwa od czasów piewców stalinizmu i komunizmu. Nasila się i słabnie. Odzyskujemy kawałek ziemi, tak jak w 1989 roku, a potem tracimy go, do tego przy aplauzie części elit. Jest to piękne przesłanie, że kto ratuje jedno życie, ratuje całą ludzkość. Odwołując się do bohaterskich Powstańców Warszawy, Żołnierzy Września, Armii Krajowej, warto, by choć jeden z nich zobaczył w pełni wolną i niepodległą Polskę, bo to będzie tak, jakby wszyscy razem ją wreszcie zobaczyli. Jesteśmy to im winni, a czasu jest przecież coraz mniej. Jeśli nie ten jutrzejszy, to może następny 11 Listopada? GrzechG

Uderz w stół, a Seremet się odezwie Tylko kilka godzin wytrzymał prokurator generalny Andrzej Seremet od momentu publikacji w Internecie nagrania oświadczenia b. naczelnego „Rzeczpospolitej” Tomasza Wróblewskiego (21 minut filmu na You Tube). Kilka godzin mocował się ze wspomnieniem wizyty, jaką Wróblewski złożył mu w przeddzień opublikowania przez „Rzepę” słynnego tekstu autorstwa Cezarego Gmyza (29 X). W końcu napisał swoją notę o rozmowie, która się wówczas odbyła i wrzucił na stronę Prokuratury Generalnej. Pojedynek na oświadczenia odbył się w świecie wirtualnym, ale dotyczył twardej rzeczywistości. Seremet uznał, że przedstawiona przez Wróblewskiego relacja rozmowy, jaką odbyli przed dziesięcioma dniami jest dla niego niebezpieczna i wybrał najszybszą metodę reakcji. Z oświadczenia Wróblewskiego wynika bowiem, że podczas słynnego spotkania Seremet nawet nie sugerował, że odkryte na wraku cząsteczki wysokoenergetyczne mogą mieć inne pochodzenie niż z materiałów wybuchowych. Przyznając się do błędu, Wróblewski jednocześnie wskazał prokuratora generalnego jako tego, który uwiarygodnił wszystkie informacje zebrane przez Gmyza. Dla Seremeta to dramat, bo w dodatku Wróblewski opowiedział, że prokurator generalny nie miał wątpliwości, że źródłem przecieku są podlegli mu prokuratorzy. Oświadczenie Seremeta wcale nie jest twarde. Ma co prawda świadka, którym jest jego rzecznik, ale wyraźnie nie może opowiadać, że uprzedzał naczelnego „Rzepy”, iż cząsteczki wysokoenergetyczne pochodzą z kosmetyków albo że zostawili je żołnierze w drodze do Afganistanu. Bo nic takiego Wróblewskiemu nie powiedział. Broni się więc krótkim stwierdzeniem, że powiedział naczelnemu, iż ślady mogły być „różnego pochodzenia”. Dosyć to miękkie i wieloznaczne. I nie wyklucza kategorycznie wersji podawanej przez Wróblewskiego. Opowieść o kosmetykach i namiocie PCV została przez prokuratorów przygotowana na konferencje prasową. Wyraźnie taką interpretacją pochodzenia śladów na wraku Seremet nie dysponował w dniu rozmowy z Wróblewskim, i to mimo że wiedział o odkryciu od kilku tygodni. Ma więc prokurator generalny spory kłopot, bo mało kto wierzy, że Wróblewski wypuścił tekst „Trotyl na wraku” jedynie w oparciu o plotki. Musiał usłyszeć w rozmowie z Seremetem coś, co go przekonało do słuszności decyzji o publikacji. W dodatku prokurator Seremet sam przyznał w rozmowie z Wróblewskim, że jego podwładni „sypią” informacje do mediów. Nieszczelna prokuratura w najważniejszym w państwie śledztwie to kompromitacja. Ale najgorsze jeszcze przed Seremetem. Wróblewski w swoim oświadczeniu wyraźnie powiedział, że oczekiwał od prokuratora generalnego dwóch rzeczy: potwierdzenia, że odnaleziono na wraku ślady materiałów wybuchowych oraz potwierdzenia, że Seremet rozmawiał o tym w cztery oczy z premierem Tuskiem. Już wiemy, że do takiego spotkania doszło – sam premier rozbroił tę bombę. Ale wciąż tajemnicą pozostaje, jak Seremet tłumaczył Wróblewskiemu powody dla których poinformował premiera o odnalezionych śladach. Być może ten wątek rozmowy b. naczelnego „Rzeczpospolitej” z prokuratorem generalnym miał równie wielkie znaczenie dla decyzji o wydrukowaniu tekstu Gmyza o trotylu na wraku. I nie jest wykluczone, że Wróblewski ujawni kiedyś co usłyszał od Seremeta o spotkaniu z premierem Tuskiem, do którego doszło 2 X, czyli zanim śledczy badający wrak wrócili z Rosji do Warszawy. Obserwator

Warzecha: Zaskakujące decyzje resortu O zmianach w dotowaniu czasopism oraz polityce resortu kultury portal Stefczyk.info rozmawia z publicystą Łukaszem Warzechą. Stefczyk.info: Resort kultury zmienił zasady dotowania czasopism niszowych. Pisze Pan dziś w "Rzeczpospolitej", że to niepokojące zmiany. Dlaczego? Łukasz Warzecha: Po pierwsze, niepokoi wypowiedź ministra Bogdana Zdrojewskiego, który mówił, że nie zna tych zmian. Oczywiście dotacje rozdziela Instytut Książki, ale ta instytucja podlega MKiDN. Tymczasem minister przyznał, że nie wie, w jaki sposób ten punkt znalazł się w regulaminie. To jest dziwne, ponieważ sugeruje, że Zdrojewski nie panuje nad obszarem, za który odpowiada. To jest pierwsza niepokojąca rzecz. Jednak są kolejne.
Jakie? Jeśli nawet przyjmiemy, że celem tej zmiany miało być odcięcie pism konserwatywnych, pism społeczno-politycznych od dotacji, to należy zauważyć, że zmiana jest jak wylanie dziecka z kąpielą. Ograniczenie grupy pism, do których mogą trafiać dotacje, jest tak daleko posunięte, że mogą na tym stracić pisma, które nic wspólnego z ideami prawicowymi nie mają. Zmiany przecież dotyczą również np. pism naukowych. Mamy do czynienia z absurdalnym, szerokim uderzeniem w czasopisma. Z kolei grupa, która będzie uprawniona do otrzymania dotacji, jest zadziwiająco wąska.
Dlaczego? Nie ma żadnego uzasadnienia, by dotacje trafiały tylko do pism, które zajmują się kulturą i sztuką. Ja tego nie rozumiem i nie widzę żadnego uzasadnienia do tych działań. Równie dobrze możnaby ograniczyć dotacje do pism zajmujących się problemami kynologicznymi. I niech resort dotuje jedynie pisma kynologiczne. To jest absurd.
Pisma kulturalne są w Polsce często lewicowe. Mówi się nawet, że lewica zmonopolizowała kulturę w Polsce. To jest przesada, ale rzeczywiście lewicowe pisma, które piszą o lewicowych przejawach kultury i sztuki, jak "Krytyka Polityczna", będą się mogły o te pieniądze ubiegać. Inne pisma, które zajmują się podobnymi tematami, ale w mniejszym stopniu, albo nie zajmują się nimi, zostaną wykluczone z dotacji.
Co za tym stoi? Według mnie możemy mieć do czynienia z przejawem bezmyślności, ale nie sposób nie zauważyć, że za tą decyzją stoją konkretne preferencje ideowe. To było powodem awantury, jaka wokół pism niskonakładowych wybuchła w zeszłym roku. Przedstawiano wtedy analizy, które pokazywały, że dotacje dla pism lewicowych czy niegroźnych dla systemu są znacznie wyższe niż dla innych. Obecne zmiany mają na celu to samo. Warto zwrócić uwagę, że jak się okazuje część pism została objęta programami finansowania wieloletniego.
To furtka dla części pism? Wygląda na to, że część pism, które nie zostaną objęte nowymi rozwiązaniami, może uzyskać środki na podstawie właśnie tych długofalowych programów. Pisma słuszne, które zostały wyrzucone z systemu finansowania, zostaną objęte dotacjami w inny sposób. Te czasopisma, które się ubiegają co roku o pieniądze, ale nie są "słuszne" pieniędzy nie otrzymają. Rozmawiał TK

Prof. Żaryn: Suwerenność jest w nas O Marszu Niepodległości i jego znaczeniu w tym roku portal Stefczyk.info rozmawia z historykiem, prof. Janem Żarynem, redaktorem naczelnym miesięcznika "Na Poważnie". Stefczyk.info: Jest Pan członkiem komitetu poparcia Marszu Niepodległości. W niedziele wybiera się Pan na Marsz? Warto tam być? Prof. Jan Żaryn: Tak, będę w niedzielę szedł w Marszu Niepodległości. Idę na niego z dwóch powodów - ze względów zarówno historycznych, jak i współczesnych. Po pierwsze, Święto Niepodległości to rocznica splotu wydarzeń, które spowodowały odzyskanie przez Polskę niepodległości. Odbyło się to po 123 latach nieposiadania przez nas państwa na miarę ambicji polskiego Narodu. To jeden z powodów, dla których idę na Marsz. To już wystarczy, by się na Marszu pojawić. To jest dzień, w którym należy celebrować odzyskanie niepodległości oraz uhonorować ludzi, który do tego doprowadzili.
Co nam mówi płaszczyzna historyczna tego święta? To, że pokolenie niepokornych było bardzo mocne i dzięki temu udało się wygrać historyczny moment, w którym obiektywne warunki sprzyjały Polsce. Bez nich źle by się działo. Jednak byłoby jeszcze gorzej, gdyby nie było suwerennych polityków, myślących z perspektywy polskiej racji stanu. Celem tych ludzi - Piłsudskiego, Dmowskiego, Paderewskiego, Witosa, Daszyńskiego itd. - było stworzenie niepodległego państwa. Oni zasługują na wdzięczną pamięć. To jest pierwsza płaszczyzna.
Jakie są inne? Jest druga płaszczyzna, która wynika ze współczesności. Mamy z pokolenia na pokolenie zadania, które wiążą się z pojęciem niepodległości i suwerenności. Niepodległość państwa polskiego nie jest w pierwszym rzędzie zależna od czynników zewnętrznych, ale od nas, od stanu naszej gotowości do bycia niepodległymi i suwerennymi. Ta gotowość, ta stała mobilizacja z pokolenia na pokolenie przenoszona musi być analizowania w kontekście współczesnych zadań i zaniedbań tych, którzy wzięli na siebie odpowiedzialność za kierowanie państwem i Narodem. Dziś to ekipa Platformy Obywatelskiej.
I jak ta ekipa wypada? Marsz, w którym pójdę, jest organizowany przez środowiska, które oceniają negatywnie stan mobilizacji, który powinien funkcjonować w narodzie za sprawą aktywności i wyborów dokonywanych przez elitę rządzącą. My krytycznie oceniamy tę ekipę. Szczególnie, z racji działań związanych z katastrofą smoleńską. Krytykujemy oddanie śledztwa Rosjanom, działania władzy, która nie działa i nie chce działać na rzecz ujawnienia prawdy o tragedii. Oddano śledztwo Rosji, promuje się ludzi, którzy kłamali w tej sprawie lub podtrzymywali kłamstwa. To jest świadectwem, że ekipa rządząca nie ma mobilizacji, żeby o naszą suwerenność dbać.
Na jakiej podstawie Pan to mówi? Przypomnijmy choćby obronę Ewy Kopacz przez premiera Donalda Tuska. Szef rządu bronił marszałek Sejmu w czasie sejmowej debaty, ale kierowana przez niego władza nie jest w stanie ochronić, przyjąć i zadbać o komfort pracy naukowców, którzy z poczucia patriotyzmu próbują swoje osiągnięcia naukowe przekuć na odczytywanie prawdy o katastrofie smoleńskiej. Naukowcy, którzy zaangażowali się w badanie tragedii smoleńskiej, nie są stroną chronioną i wspieraną. Jest wręcz odwrotnie. Ich się ośmiesza, albo uznaje, że nie istnieją. To się wpisuje w zarzut, który mówi, że polska suwerenność i niepodległość nie jest odpowiednio wspierana.
W mediach znów pojawiają się informacje, że Marsz Niepodległości zagraża demokracji. Marsz Niepodległości to jest wyraz obywatelskiego sprzeciwu, do którego każdy Polak ma prawo. Każdy, kto źle ocenia rządzących, może manifestować swoją opinię. Ten Marsz jest również wydarzeniem pokazującym, kto jest demokratą a kto nim nie jest. Próba dezawuowania Marszu Niepodległości, jako marszu zagrażającemu Polsce, fatalnie świadczy o osobach formułujących te słowa. My mamy pełne prawo posiadania poglądów i możemy wyrażać je zgodnie z prawem. Nie może być zarzutem organizowanie Marszu Niepodległości. Kto uznaje to za zarzut, nie może być demokratą.
Rozmawiał oL

O skutkach i przyczynach Od dłuższego czasu, praktycznie od lat polską sferę wymiany myśli charakteryzują niekończące się debaty o skutkach, bez odwoływania się do ich przyczyn Niestety ponownie zmuszony jestem publicznie skonstatować powszechne i - co najbardziej przykre - nieświadome, acz ochocze oddawanie się deliberowaniu, debatowaniu, ględzeniu itp. o skutkach wydarzeń. Ostatnimi czasy szczególnie o szeroko pojętych skutkach "katastrofy smoleńskiej". Oczywiście doskonale rozumiem dlaczego ta niebywała tragedia aż do takiego stopnia zdominowała naszą rzeczywistość i na każdym kroku nam przypomina, że:

skutkiem "katastrofy smoleńskiej" - była reakcja społeczeństwa na tę tragedię

skutkiem "katastrofy smoleńskiej" - była reakcja rządu i podjęte przez rząd działania

skutkiem "katastrofy smoleńskiej" - była krytyka rządu za niepodjęcie pewnych istotnych działań i decyzji

skutkiem "katastrofy smoleńskiej" - było śledztwo podjęte przez rosyjską komisję - MAK

skutkiem "katastrofy smoleńskiej" - było zaniepokojenie, a następnie krytyka sposobu prowadzonego dochodzenia i jego wyniku

skutkiem "katastrofy smoleńskiej" - było pojawienie się krzyża przed pałacem prezydenckim

skutkiem "katastrofy smoleńskiej" - była wroga reakcja władz na obecność krzyża przed pałacem prezydenckim

skutkiem "katastrofy smoleńskiej" - była medialna nagonka na przedstawicieli opozycji parlamentarnej, głównie z PiS

skutkiem "katastrofy smoleńskiej" - była postępująca polaryzacja społeczeństwa i wzrost wrogich nastrojów

skutkiem "katastrofy smoleńskiej" - było zabójstwo Marka Rosiaka w biurze poselskim europosła Janusza Wojciechowskiego w Łodzi

skutkiem "katastrofy smoleńskiej" - była seria bardzo dziwnych samobójstw, "weekendowych"

skutkiem "katastrofy smoleńskiej" - było niegodne traktowanie rodzin ofiar "katastrofy", które ośmielały się wątpić w jej oficjalną wersję

skutkiem "katastrofy smoleńskiej" - był skandal z pochówkiem ofiar tragedii smoleńskiej

skutkiem "katastrofy smoleńskiej" - było spontaniczne podjęcie prób wyjaśnienia przebiegu i bezpośrednich przyczyn katastrofy

skutkiem "katastrofy smoleńskiej" - była kolejna fala medialnej nagonki na tych, którzy nie wierzą w oficjalną wersję katastrofy

skutkiem "katastrofy smoleńskiej" - był wreszcie wyciek informacji, że detektory wykryły trotyl i nitroglicerynę na szczątkach samolotu enumeracji skutków "katastrofy smoleńskiej" oczywiście nie wyczerpałem i z pewnością każdy z nas jest w stanie dorzucić kolejne przeliczne przykłady, jednak pozwólcie, że z miejsca przejdę do najnowszego, silnie mediatyzowanego skutku "katastrofy smoleńskiej". Mianowicie za taki właśnie skutek wypada uznać wczorajszą wypowiedź prof. Zbigniewa Brzezińskiego, który to w nad wyraz spektakularny sposób przyłączył się do ględzenia o skutkach "katastrofy smoleńskiej" twierdząc m.in., że "Rosji zależy, aby katastrofa smoleńska dzieliła Polaków". I w tym duchu dalej dowodził, że wysuwanie wszelkich "teorii spiskowych", podejrzeń o zamachu tragicznie podzieliło i nadal dzieli polskie społeczeństwo. Jednym słowem podążając za logiką Brzezińskiego wypada przyznać, że aby nie dać się Rosji podzielić, nasze społeczeństwo powinno jednogłośnie przyjąć rosyjską wersję "katastrofy smoleńskiej". Tak jak przyjął ją rząd Donalda Tuska oraz elity III RP i "wiodące media". Tylko w ten sposób nie uda się Rosji podzielić Polaków, zdaje się twierdzić prof. Brzeziński. Niestety profesor nie dopełnił staranności w swoim myśleniu, gdyż logicznie rzecz ujmując również gremialne odrzucenie rosyjskiej wersji "katastrofy smoleńskiej" pokrzyżowałoby plany Rosji, a "katastrofa smoleńska" przestałaby Polaków dzielić, a zaczęłaby jednoczyć. Tyle, że taki obrót sprawy musiałby skończyć się bardzo nieprzyjemnie dla aktualnie rządzącej ekipy w Polsce oraz jej sponsorów i popleczników. To chyba również powinno być oczywiste dla wszystkich, także dla Brzezińskiego. Czy to w ogóle jest realne i czy cokolwiek zmieni? - niejeden/niejedna z Was rezolutnie zapyta. Przyznam, że biorąc pod uwagę stopień degeneracji polskiego społeczeństwa, również miewam takie wątpliwości. Ale dlaczego by nie spróbować, skoro Polska gore. Nie wybaczą nam tego zaniechania następne pokolenia Polaków. W tym celu wystarczyłoby powrócić i przywołać główną przyczynę"katastrofy smoleńskiej" i to za każdym razem kiedy mówi się, deliberuje, debatuje, czy w nieskończoność ględzi o jej skutkach - (porównaj niekończącą się ich listę "katastrofy smoleńskiej" powyżej). Gdyż to nie katastrofa podzieliła Polaków, tylko m.in. podstępne knowania Putina, a te z kolei mogły się udać tylko i wyłącznie za przyzwoleniem Donalda Tuska, jego popleczników i sponsorów, którzy już od dłuższego czasu realizowali politykę Moskwy, być może nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Chodziło im przecież głównie o to, aby dowalić Kaczorom, "dorżnąć watahy", definitywnie przepędzić i już nigdy więcej nie dopuścić PiS do władzy. To chyba dla wszystkich powinno być jasne i oczywiste. Dlatego zwracam się z nieustającym apelem do wszystkich, opisujących i komentujących naszą codzienność, naszą polską rzeczywistość A.D. 2012, pamiętajmy o przyczynach, bo wtedy i tylko wtedy unikniemy komunikowania takich kognitywnych "bałaków" jakie nam zapodał wczoraj prof. Zbig Brzeziński (dzięki uprzejmości Katarzyny Kolendy-Zaleskiej), które z kolei dalej się multiplikują, czego najlepszą ilustracją są teksty publikowane w s24.

"O skutkach" - taki tytuł notki od kilku dni, chodził mi po głowie, powoli nabierając kształtu notki - o skutkach, do skutku, ale nadal ... bez skutku - i w sumie nic dziwnego, bo "aby dojść do źródeł, trzeba płynąć pod prąd"- te słowa Zbigniewa Herberta, przypomniał dzisiaj Andrzej Gelberg w swojej jak zwykle wyśmienitej notce "Rozum i odwaga".

Powtarzajmy zatem nieustannie za księciem poetów:

Aby dojść do źródeł, trzeba płynąć pod prąd,z prądem płyną tylko śmieci - Zbigniew Herbert

Giz3

Felsztyński: Prawda wyjdzie na jaw „Dobijanie żywych w katastrofie lotniczej prezydenta Kaczyńskiego: czy można wierzyć nagraniu?” – tak zatytułował swój komentarz na nowo powstałym wideoblogu znany historyk, dr hab. Jurij Felsztyński, który coraz więcej uwagi poświęca na analizowanie wątków mogących mieć związek z katastrofą smoleńską. Jak pisała „Gazeta Polska Codziennie”, pierwsze wpisy na rosyjsko-angielskim wideoblogu, którego autorem jest Jurij Felsztyński, pojawiły się w zeszłym tygodniu. Felsztyński publikuje na swojej stronie filmiki ogólnodostępne na portalu YouTube i opatruje je swoim komentarzem. Smoleńsk jest trzecim tematem, nad którym pochylił się historyk. Komentarz dotyczący katastrofy smoleńskiej zilustrowano kompilacją kilku filmików, w tym nagrania z pierwszych minut po katastrofie rządowego Tu-154M pod Smoleńskiem. Na nagraniu tym słychać odgłosy podobne do strzałów z broni palnej. Do tego dołączono fragment wydania wiadomości jednego z ukraińskich programów telewizyjnych, w którym prowadzący, powołując się na informacje portalu Ukraińska Prawda, mówi o zabójstwie autora nagrania ze Smoleńska w jednym z kijowskich szpitali. Film kończy się zbliżeniem kamery na dokumenty z 26 kwietnia 2012 r. potwierdzające znalezienie śladów trotylu na wraku Tu-154M. Sprawa dotyczyła badań przeprowadzonych w amerykańskim laboratorium, których rezultaty po raz pierwszy 2 listopada br. na portalu Naszeblogi.pl opublikował prof. Kazimierz Nowaczyk, ekspert parlamentarnego zespołu badającego katastrofę smoleńską.
„Co mamy zrobić z takim nagraniem? Jak interpretować?” – pyta na swoim blogu Felsztyński. „Nie wierzymy władzy, wcześniej sowieckiej, obecnie – rosyjskiej. Naszym prawem jest – podejrzewać, a obowiązkiem każdego rządu – rozwiać podejrzenia swoich obywateli” – kontynuuje autor. „Wiemy, że w Związku Sowieckim NKWD-KGB dobijało ofiary katastrof, aby nie rozpowszechniały informacji o samolotach, które spadły oraz pociągach, które się wykoleiły. Rosyjskie służby specjalne przywykły do zabijania ludzi, bo to należało do ich obowiązków. Do dobijania rannych również się przyzwyczaili” – pisze historyk.
„W sytuacji, kiedy nie możemy liczyć na rzetelną informację, wszystko, na czym możemy się opierać, to logika i kojarzenie faktów” – idzie dalej autor, przypominając jednocześnie o tym, że inaczej patrzymy na tajemniczą śmierć autora nagrania ze Smoleńska – przez pryzmat niedawnego porwania rosyjskiego opozycjonisty w Kijowie. W październiku tego roku w stolicy Ukrainy rosyjskie specsłużby uprowadziły działacza Lewicowego Frontu, Rosjanina Leonida Razwożajewa.
„Jeżeli FSB nadal może porywać ludzi (…), to nie trudno uwierzyć również w to, że potomkowie katyńskich katów mogli dobijać ocalałych z katastrofy Tu-154M. A jeżeli ktoś ma z tym trudności, oto proszę przeprowadzone badanie z 26 kwietnia 2012 r. o śladach trotylu na wraku samolotu” pisze Felsztyński. Na stronie internetowej załączono rosyjskie tłumaczenie dokumentu przedstawionego przez prof. Kazimierza Nowaczyka. Felsztyński zaznacza jednak, że jego zdaniem analiza ta musi być podparta dodatkowo pełną dokumentacją z sekcji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej. „Nie ulega jednak żadnej wątpliwości, że dokument ten skłania do refleksji i nie może pozostać bez odpowiedzi” – pisze Felsztyński. Historyk podkreśla jednocześnie, że „najwyższe władze państw nie powinny latać rosyjskimi samolotami i lądować na prowincjonalnych lotniskach”.
„Władze rosyjskie straciły kredyt zaufania” – pisze. „Podejrzewamy je zawsze i o wszystko. I mamy ku temu podstawy. Nawet jeżeli powiedzą nam prawdę i tak nie uwierzymy. I jest to nie tylko problem nasz, ale również rządu rosyjskiego. Jak wiemy z historii, prawda wcześniej czy później wychodzi na jaw – konkluduje Jurij Felsztyński.
Olga Alehno

Komunistyczny aparatczyk chce wsadzić opozycję do więzienia. Za słowa. Wyborcza wypuszcza Kika

Przemyślana strategia dyskredytacji PiS ruszyła pełną parą. Najpierw rozmowa z prof. Brzezińskim, którą wałkowano na antenie TVN24 tak długo, by przekaz o niszczeniu fundamentów demokracji wdrukował się skutecznie w świadomość opinii publicznej, potem pogróżki Palikota z mównicy sejmowej, który groził Jarosławowi Kaczyńskiemu więzieniem, a na koniec przypieczętowanie całej sprawy wywiadem z prof. Kazimierzem Kikiem, autorytetem Agory, posiadającym barwną przeszłość PRL. Za sponiewieranie godności Rzeczypospolitej, za insynuacje polityczne, za niszczenie autorytetu najwyższych instytucji państwa polskiego, za przyczynianie się do utraty wiarygodności Polski w Europie Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz powinni siedzieć - powiedział Kik w TOK FM. PiS zburzy wszystkie świętości i wartości, by przeforsować interesy Jarosława Kaczyńskiego - stwierdził. Przypomnijmy krótko historię politologa i historyka Kika. Za wikipedią:

W latach 1970–1990 należał do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, wcześniej był działaczem Zrzeszenia Studentów Polskich i Związku Młodzieży Socjalistycznej. W 1981 był lektorem KC PZPR. Należał do współzałożycieli Polskiej Unii Socjaldemokratycznej, której był wiceprzewodniczącym. Partię tę opuścił wkrótce w proteście przeciw udzieleniu przez Tadeusza Fiszbacha poparcia dla kandydatury Lecha Wałęsy na stanowisko prezydenta RP. Następnie współtworzył Unię Pracy. W 2001 wstąpił do Sojuszu Lewicy Demokratycznej. W 2004 wybrany został w skład konwentu programowego SLD. Wkrótce potem opuścił partię. W 2007 był w regionalnym komitecie honorowym Platformy Obywatelskiej. W 2009 kandydował bez powodzenia do Parlamentu Europejskiego z listy Porozumienia dla Przyszłości, a w 2011 również bezskutecznie z ramienia SLD do Senatu. Trudno mieć zatem wątpliwości dlaczego właśnie ta postać, właśnie w takim momencie komentuje postawę Jarosława Kaczyńskiego. Jesień była dla Platformy wyjątkowo mizernym okresem, co pokazały sondaże. Lawinowy spadek poparcia i rosnąca niechęć wobec działań rządu Donalda Tuska musiały zostać jakoś okiełznano. By pomóc sprawie, wymyślono więc sekwencję profesorskiego wystąpień ex cathedra. Dla PiS autorytetami są ci, którzy podzielają ich punkt widzenia. Nie ma autorytetów obiektywnych, są pisowskie. Słowa przedstawicieli PiS o Brzezińskim dyskwalifikują tę partię z jakiejkolwiek racjonalnej debaty. Nie liczą się żadne racje, liczą się emocje. Jednego człowieka. Nie ma o czym dyskutować. PiS będzie kąsało wszystkich. Dla PiS nie ma problemu prawdy. Jest problem racji. I to ich racji. - mówił dalej Kik. PiS zburzy wszystkie świętości i wartości, by przeforsować interesy Jarosława Kaczyńskiego. Ludzie w PiS robią wszystko, co się jemu podoba, bo to on nadaje ton. Jeżeli III RP ma zostać sponiewierana przez chorobę Kaczyńskiego, w rozumieniu patologii myślenia, koncentrowania się na jednej rzeczy i narzucenia innym tego przekonania, to może nie warto o nią walczyć - dodaje.

Kazimierz Kik w sposób jednoznaczny podważa też zasadność istnienia Jarosława Kaczyńskiego na polskiej scenie politycznej. Zapytany o to, czy prokuratura powinna się zająć wypowiedziami polityków, które miały miejsce po publikacji "Rzeczpospolitej" w artykule "Trotyl na wraku tupolewa", odpowiada: Bez dyskusji. Zanim by zszedł z mównicy, powinni go aresztować na sali sejmowej, nawet niezgodnie z prawem [posłów chroni immunitet - red.]. Tak długo, jak państwo pozwoli sobą szargać, tak długo znajdą się ci, którzy będą to robić. Donald Tusk jest spętany, ubezwłasnowolniony liberalnym podejściem do polityki. A jest coś ważniejszego od niego. To autorytet państwa. Tusk nie może kazać zamknąć, bo nie ma tym polega demokracja. Nie ma instytucji chroniących państwo. Instytucje są partyjne lub quasi-partyjne i na ich czele stoją ludzie z nadania partyjnego. Są spętani wewnętrzną niemocą. Uginają się pod autorytetem partii, nie państwa. I działają w ich interesie. Partie sa chronione, państwo nie. Andrzej Seremet, prokurator generalny, był nominowany przez Lecha Kaczyńskiego. A on teraz przemyka się chyłkiem, nie zabiera głosu. Wszyscy wiemy, że Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz dawno powinni siedzieć. Za sponiewieranie godności Rzeczypospolitej, za insynuacje polityczne, za niszczenie autorytetu najwyższych instytucji państwa polskiego, za przyczynianie się do utraty wiarygodności Polski w Europie. Nie jest nawet ważne, czy oni mają rację, czy nie. Tak długo, jak w Rzeczypospolitej będzie można rzucać bezkarnie kalumnie pod adresem najwyższych organów państwa polskiego, nie będzie rozwoju demokracji w Polsce. Pozwalamy sobie na zbyt wiele i stwarzamy atmosferę, że można pozwolić sobie na jeszcze więcej. Pytanie tylko, czy Rzeczpospolita to wytrzyma - dodaje Kik.

Tak oto według mędrców salonu jawi się sytuacja polityczna w Polsce. Prawda, że proste? Minimum wysiłku intelektualnego, nadmiar emocji, szczypta manipulacji i nikt już nie pamięta o niekończącej się liście zaniedbań, zaniechań, skandali, nepotyzmu, korupcji, układów etc. By żyło się lepiej.

Mall, gazeta.pl

Jarosław Kaczyński w "Uważam Rze": artykuł "Rzeczpospolitej" podał prawdę. W Smoleńsku na 99 procent doszło do zamachu W najnowszym, dostępnym w sprzedaży od poniedziałku (na www.uwazamrze.pl już w niedzielę po 15), wydaniu tygodnika "Uważam Rze" obszerny wywiad z prezesem Prawa i Sprawiedliwości Jarosławem Kaczyńskim. Były premier po raz pierwszy od ubiegłotygodniowej konferencji po artykule w "Rzeczpospolitej" tak obszernie odnosi się do stanu smoleńskiego śledztwa i samej katastrofy. Zapytany, czy podtrzymuje swoje stwierdzenie, że polska elita zginęła w Smoleńsku wskutek zamachu, odpowiada, że tak. Wskazuje na wszystkie fałszerstwa i manipulacje, do jakich doszło po tragedii, na ciągłe zmienianie wersji przez Rosjan. Brat śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego podkreśla, że oficjalna wersja, tak MAK jak i komisji Millera, mówiąca o zderzeniu z brzozą jako przyczynie katastrofy, jest nie do przyjęcia i absurdalna. Także w świetle badań naukowców amerykańskich i polskich:

- To nie wytrzymuje żadnej krytyki, porównania z opisami innych wypadków lotniczych podobnego typu. Bardzo często w takich wypadkach wielu ludzi ginie, ale rzadko wszyscy, co do jednego. Mówią o tym odważni eksperci i naukowcy. W tej sprawie nic nie pasuje, nic nie jest logiczne. Maszyna rzekomo spada cała, ale nie ma leja, są za to szczątki maszyny i porozrywane, jak po wybuchu, ciała. Blisko 400 kilogramów ludzkich szczątków zostało spopielonych.(...) Mamy coraz więcej dowodów, coraz więcej opinii naukowców, że jeszcze w powietrzu doszło do dwóch wybuchów - stwierdza prezes PiS. Mówi także:

- Znając fakty, patrząc na to wszystko trzeźwo, musimy prędzej czy później zmierzyć się z problemem wybuchu, zamachu, całej nieprawości, która miała miejsce. (...) Stwierdziłem, że zabicie 96 osób, znacznej części polskiej elity politycznej jest zbrodnią. Nie mówiłem, że zrobił to rząd, który jednak wziął to do siebie. Tę reakcję rządu trzeba by zbadać, bo jest bardzo ciekawa. Warto też zapytać o to, kto twierdzi, że zabicie 96 osób to nie jest zbrodnia. A o zamachu nie mówię powodowany jednym czy drugim artykułem. Mówię na podstawie dwóch i pół roku ciężkiej pracy, analiz, gromadzenia wiedzy. Przeze mnie i przez dziesiątki zaangażowanych w dochodzenie do prawdy osób. Wniosek jest jednoznaczny – jedyną koncepcją, która wszystko wyjaśnia jest zamach. A więc jeśli nie 100, to 99%. Prędzej czy później polska opinia publiczna musiała zderzyć się z tym stwierdzeniem, dobrze, że mamy to już za sobą. A motyw ewentualnego zamachu?

- Motywów mogło być wiele. Mogło chodzić o zemstę – Leszek naraził się bardzo różnym wpływowym ośrodkom politycznym, biznesowym, powiązanym ze służbami albo składającym się z ludzi służb. Na całym wielkim obszarze byłego imperium, w tym oczywiście w Polsce, było bardzo wielu, którym przeszkadzał. A teza, że musiał przegrać wybory, przy poważnej analizie ówczesnych wyników badań jest nie do obrony. Mógł przegrać, ale mógł też wygrać. Proszę też pamiętać, że na pokładzie było wiele innych osób, które się naraziły lub przeszkadzały. I to także poza obszarem imperium. Choćby jeden z generałów, który doskonale walczył w Iraku. Prawdziwe poważne śledztwo powinno zbadać wszystkie, nawet bardzo mało prawdopodobne hipotezy - czytamy w wywiadzie prezesa PiS dla "Uważam Rze". W ocenie Jarosława Kaczyńskiego artykuł "Rzeczpospolitej" o trotylu znalezionym na wraku tupolewa był rzetelny, a gdyby prokuratura zaczęła swoją konferencję nie od ataków na gazetę i dziennikarza, ale od stwierdzenia, iż rzeczywiście polscy prokuratorzy i eksperci byli w Smoleński, że znaleziono wysokooenergetyczne cząstki jonizowane, że wyniki badań muszą być jednak jeszcze potwierdzone - wszystko odebrano by inaczej.

- Niestety, konferencję prokuratury podporządkowano politycznemu zamówieniu rządu, który chciał ostrego i agresywnego zaprzeczenia, choć nie było do tego podstaw. Są niezależne badania potwierdzające znalezienie śladów materiału wybuchowego na pasie bezpieczeństwa jednej z ofiar. Jestem też przekonany, że także wyniki badań polskich prokuratorów, jednoznaczne wydruki z tych nowoczesnych detektorów, muszą być udokumentowane, opisane i że prędzej czy później je poznamy - mówi były premier. Dodaje też, że podtrzymuje słowa o konieczności odejścia rządu bo w jego ocenie odpowiada on "za to jedno wielkie matactwo w śledztwie, z którym mamy do czynienia po 10 kwietnia 2010 roku". Uważam Rze

Walka z faszyzmem dopiero się zaczyna, kto pomoże Agorze?

„Listopad – niebezpieczna dla faszystów pora już się zebrała krwi głodna gazwyborcza sfora już do wora faszystów przebrzydłych pakuje jak ich wykryć na łamach zręcznie instruuje".

Tak mi się słowa układają w mowę wiązaną, na co coraz mniej czasu, nim po prostu ktoś zwiąże mi ręce i wrzuci do Wisły. Wszystko to efekt cudownej publikacji „Wybgazety", która w piątek nastraszyła czytelników „brunatną mapą Polski", na której wyliczono pracowicie (i wyrysowano) rozlicznych „faszystów", którzy grożą wolności demokracji, a którzy wybierają się do Warszawy na faszystowski marsz.Mapa oczywiście jest niepełna, bo brak na niej takich faszystowskich organizacji jak PiS, Solidarna Polska, PJN, NSZZ „Solidarność", kluby „Gazety Polskiej", Solidarni 2010, słuchacze radia Maryja oraz Polski Czerwony Krzyż (w końcu on także epatuje faszystowskimi barwami – bielą i czerwienią). Najciekawsze jednak był opisanie przez „Wybgazetę", jak to się polscy faszyści maskują. Otóż od dawnych, łatwo identyfikowalnych faszystów nie różnią się niczym - nie zmienili oni poglądów, ale... doskonale się dziś maskują! Przebierają! Wyglądają normalnie! Noszą garnitury, dżinsy, chodzą do Coffe Heaven i Starbucksa, kupują książki w Empiku, pracują w korpo jak gdyby nigdy nic, ale w głębi pozostali ohydnymi faszystami. Raz w roku owi faszyści mają swoje święto – rocznicę odzyskania niepodległości 11 listopada. I wylegają wtedy na ulice. Co byłoby całkiem fajne, bo wtedy maski opadają, i cały naród widzi, jakich ma wyrodnych synów. Ale fajne nie jest, bo owi faszyści są mega-sprytni i maskują się tak bardzo, że zamiast maszerować pod hasłami faszystowskimi, kontynuują przebierankę: machają flagami narodowymi, udają że dbają o historię, że celebrują rocznicę i tak dalej. Stwierdzenie przez „GazWyb", że najbardziej faszystą jest ten, kto nie wygląda na faszystę, bo się maskuje, przypomina jako żywo antysemicką retorykę tych osobników, którzy uważają że najbardziej podejrzanymi i niebezpiecznymi Żydami są ci o blond włosach i niebieskich oczach – niby wyglądają jak Aryjczycy, ale po cichu robią swoją krecią robotę pod płaszczykiem. Wcale się więc nie dziwię lękowi który panuje na Czerskiej i w okolicy – skoro każdy może być Żydem... przepraszam, każdy może być faszystą, nawet dystyngowany pan w gajerze od Armaniego i pachnący Calvinem Kleinem... no to jak żyć??? Na jednej mapie się nie skończy, żeby wytropić i rozgonić faszystowskie tałatajstwo trzeba czegoś więcej. Może „WybGaz" dołoży do następnego wydania spektrometry do wykrywania faszystów? Ten lęk widać też było na salonach podczas ostatniej rocznicy 10 kwietnia. Nie to wstrząsnęło najbardziej załogą Titanica na Czerskiej oraz obsadą radiowozów telewizji TVN, że przyszło dużo ludzi. Ale to, że zamiast wynędzniałych brudasów prowincjonalnych, z brakami w uzębieniu i nienawiścią do „ruskich i Żydów" wypisaną na twarzy, na Krakowskie Przedmieście przyszły eleganckie panie ubrane jak z żurnala, dobrze ubrane rodziny z uśmiechniętymi dziećmi i tak dalej. Koszmar! Jak poznać kto swój, a kto nie swój, skoro wśród klientów lokalu pani Gessler wszyscy wyglądają tak samo? Jasne staje się w tym momencie, dlaczego Polsce potrzebna jest pomoc internacjonalistyczna. Przyjaciele ludu z innych krajów (na przykład Niemiec) maja wieloletnie doświadczenie w tropieniu faszystów, więc trzeba ich do nas na 11 listopada importować (jak w zeszłym roku). Wraz z fachowcami z Niemiec przyjeżdżają też sprawdzone, zachodnie metody walki z faszyzmem – kastety, pałki, łomy i tak dalej. Niestety, w tym roku lokal „Krytyki Politycznej" jest zamknięty, gdzież więc podzieją się antyfaszystowskie niebożęta, gdy rozwścieczona filmem „Pokłosie" polska dzicz zaatakuje Europejczyków z markowymi czarnymi chusteczkami zawiązanymi na twarzach? Problem jest poważny. Faszyści naprawdę czają się wszędzie. Oto na przykład w weekendowym magazynie „Dziennika Gazety Prawnej" na pierwszej stronie zdjęcie faceta, który pod koszulą ma biało-czerwonego t-shirta z napisem „A ty? Jesteś ekonomicznym patriotą?" i w środku na okładce magazynu wielki orzeł, zaś potem wstrząsające zdanie: „Pieniądze mają narodowość" i co gorsza „hasła o promowaniu wolnego handlu brzmi dobrze tylko w teorii. Bo nijak mają się do realnej polityki. Tu ważny jest ekonomiczny patriotyzm". Z tekstu wynika wyraźnie, że polskie władze powinny promować polski biznes, polscy konsumenci kupować u Polaka, a polscy bankowcy pomagać polskim firmom. Ta otchłań antysemityzmu, antyrosyjskości, antyniemieckości i innych „anty" nie może ujść uwadze janczarów postępu z Czerskiej – na pewno „DGP" trafi na kolejną „brunatną mapę Polski".W „Polska The Times" jeszcze gorzej – tamtejsi faszyści dwie strony poświęcają opowieści o tym, że przedwojenna Warszawa była „Paryżem Północy", a wszyscy przecież wiedzą, że w II RP na ulicach spotkać można było jedynie endeków bijących Żydów oraz sanacyjnych esbeków znęcających się nad junakami z Komunistycznej Partii Polski, więc można najwyżej mówić o „Berlinie Północy" albo „Monachium Północy". I do tego ośmiostronicowy, faszystowski dodatek „Polska niepodległa", opatrzony flagą.... Uwaga... Biało-czerwoną!!! Taką samą, jaką faszyści przebrani za uczciwych obywateli będą machać 11 listopada na ulicach! W tej trudnej sytuacji bardzo cenną inicjatywa wydaje się konkurencyjny wobec „faszystowskiego" marsz organizowany w niedzielę przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Ponieważ organizują go i wspierają go osoby, które zawsze miały szczere, liberalne, lewicowe i wolnościowe przekonania, jak Roman Giertych, łatwo będzie odróżnić kto faszysta, a kto nie. Ludzie idący za prezydentem – to uczciwi Polacy. A ci z marszu niepodległości – faszyści. Wystarczy teraz nagrać ich kamerami ABW i już będzie można rozpocząć prewencyjne odławianie. A niech tylko któryś spróbuje dotknąć radiowozu TVN24 – oj, to popamięta! Niestety, nawet kiedy faszyści zostaną odłowieni, odseparowani, osadzeni w jednej celi ze Staruchem, a ich telewizory przestrojone z TV Trwam na ATM Rozrywka, kiedy ich mieszkania zostaną oddane młodym, wykształconym z wielkich miast, których nie stać na stancje, bo wszystko przepili w „Przekąskach Zakąskach", kiedy ich samochody zasilą słabnący tabor Pogotowia Ratunkowego, a majątek zostanie przekazany Niemcom na ratowanie Grecji – cóż, nawet wtedy przed „WybGazem" będzie wciąż huk antyfaszystowskiej roboty. Dlaczego? Oto dowód. W piątkowym numerze „Metra"(to taka bezpłatna, radykalnie antypisowska przybudówka do „GW") recenzentka filmu „Pokłosie" (tego o polakach krzyżujących filosemitów na drzwiach od stodoły) pisze „film, wokół którego mogłaby rozpocząć się poważna dyskusja o naszej przeszłości, okazuje się rozczarowaniem." Co za cios. Towarzysze, przykro mi to mówić, macie wrogów we własnych szeregach. Walka z odchyleniem faszystowsko-pisowsko-nacjonalistycznym w szeregach Agory może być najdłuższą wojną nowoczesnej Europy, ale trzeba ją podjąć. No pasaran! Gdyż jak mógłby napisać poeta:

Wojna z faszyzmem gdy raz się zaczyna

z dziada przechodzi na ojca i z ojca na syna

z Michnika na Czuchnowskiego, na Pacewicza z Blumsztajna

nigdy dość spłukiwania brunatnego łajna.

Piotr Gociek

Financial Times: Złoża łupków w Polsce są za małe, aby umożliwiły uniezależnienie się od dostaw gazu z Rosji "Financial Times" opisał wpływ złóż gazu łupkowego w Europie na sytuację na rynku gazowym. Według "FT" dostępne złoża nie pozwolą na uniezależnienie się w tej sprawie od Rosji. "Niekonwencjonalne źródła gazu przekształcą w przyszłości rynek energetyczny centralnej i wschodniej Europy, choć nie należy liczyć, że będzie to "cudowne lekarstwo" na zależność regionu od importu z Rosji" - pisze "Financial Times".
Przypomina, że w niektórych krajach złoża okazały się mniejsze, niż szacowano, a warunki geologiczne trudniejsze. Poza tym motywowane względami ekologicznymi moratoria na stosowanie metody szczelinowania hydraulicznego ostudziły oczekiwania w Europie, w tym w krajach Europy Środkowo-Wschodniej - zauważa dziennik. Odnotowuje, że Państwowy Instytut Geologiczny w marcu ocenił, że polskie zasoby mieszczą się w przedziale 346-768 miliardów metrów sześciennych, co odpowiada jednej dziesiątej szacunków amerykańskiej agencji energetycznej z kwietnia 2011 roku.
"Optymizm Polski w tej sprawie został dodatkowo nadszarpnięty przez wycofanie się w czerwcu amerykańskiego koncernu ExxonMobil z poszukiwania gazu łupkowego, który ocenił, że wydobycie nie byłoby opłacalne" - pisze "FT". Wspólnotowe Centrum Badawcze, w skład którego wchodzi siedem instytutów naukowych z pięciu krajów UE, we wrześniowym raporcie podkreślało, że szczelinowanie hydrauliczne "nie sprawi, że Europa stanie się samowystarczalna w kwestii gazu ziemnego", na co nadzieje jeszcze niedawno były żywe. Najbardziej optymistyczny scenariusz przewiduje, że gaz łupkowy będzie stopniowo zastępował malejące wydobycie gazu konwencjonalnego, ale Europa mimo to będzie nadal musiała pokrywać z importu ok. 60 proc. swego zapotrzebowania.
"Financial Times" podkreśla, że mimo to Polska, tak jak Ukraina, naciska na badanie możliwości wydobycia gazu łupkowego. "W obu tych krajach silna potrzeba zmniejszenia zależności od drogiego importu rosyjskiego gazu pomogła przezwyciężyć obawy o środowisko" - zauważa. Moratoria na wydobycie gazu łupkowego nałożyła w 2011 roku Francja, a potem niemiecki land Nadrenia Północna-Westfalia, gdzie miały się znajdować najbardziej obiecujące złoża, oraz Bułgaria. Gaz łupkowy wydobywa się metodą szczelinowania hydraulicznego. Polega ona na wpompowywaniu pod ziemię mieszanki wody, piasku i chemikaliów, która powodując pęknięcia w skałach wypycha gaz do góry. W ostatnich latach Ministerstwo Środowiska wydało ponad 100 koncesji na poszukiwanie gazu niekonwencjonalnego w Polsce, m.in. polskim spółkom PGNiG, Lotos i Orlen Upstream. W pozyskiwaniu gazu ze złóż niekonwencjonalnych przodują Stany Zjednoczone, gdzie ponad 50 proc. wydobycia gazu pochodzi właśnie z tego rodzaju złóż. Pap

10 listopada 2012 Im mniej niepodległości - tym więcej organizowanych marszów. Takie wrażenie można odnieść, obserwując hałaśliwe zamieszanie przed” świętem” 11 listopada. A co takiego zdarzyło się 11 listopada 1918 roku? Do Warszawy przybył towarzysz Piłsudski- ps. Ziuk, członek Polskiej Partii Socjalistycznej i do tego Frakcja Rewolucyjna, w młodości zamroczony marksista. Przybył bezpośrednio z twierdzy Magdeburskiej, zwolniony z niej przez Niemców. Dziwny zbieg okoliczności..(????) Pokonane Niemcy zwalniają z więzienia towarzysza Ziuka(????) Żeby sobie porządził w odradzającej się Polsce.. Na Dworcu Głównym witają go towarzysze z Polskiej Partii Socjalistycznej, tak jak żegnali go- gdy wyjeżdżał z kochanką na Maderę- bodaj w 1927 roku.. A żona znosiła poniżenie w domu zostając z dziećmi.. Cała Warszawa wiedziała, że towarzysz Ziuk jedzie na Maderę z kochanką..(????) Co za wstyd! To” święto” było obchodzone w okresie dwudziestolecia wojennego – tylko raz. W roku 1938, bo w 1939 wybuchła wojna- owoc prowadzonej przez sanację polityki.. Część dygnitarzy sanacyjnych pouciekało za granicę, razem z rządem i Rydzem Śmigłym, żeby znowu mącić w polityce na emigracji Sikorskiemu. Aż ten musiał ich ponad sześciuset izolować na brytyjskiej Wyspie Węży- żeby się ich pozbyć. Internował ich po prostu, żeby nie przeszkadzali mu prowadzić polskiej polityki.. Za to, że prowadził prapolską politykę, został zamordowany przez polskie służby specjalne, przy współudziale służb brytyjskich i KGB. Głównym powodem było angażowanie się w sprawę katyńską. Generał posiadał wszelkie dokumenty dotyczące tej zbrodni.. W dwóch walizkach, które zaginęły, wraz z jego córką, podczas „ katastrofy Gibraltarskiej”. Na pasie w Gibraltarze stał wtedy samolot z towarzyszem Majskim. -ministrem straw zagranicznych ZSRS, który po godzinie od” katastrofy” odleciał do Moskwy. Są podejrzenia, że na pokładzie znajdowały się te dwie walizki z dokumentami zbrodni katyńskiej i córką generała.. Tym bardziej, że w pięćdziesiąt lat później towarzysz Jelcyn przekazał Polsce część dokumentów.. Skąd je miał? Brytyjczycy tymczasem utajnili na kolejnych pięćdziesiąt lat sprawę” katastrofy Gibraltarskiej”(????) Co mają do ukrycia? Współudział w zbrodni- MI8 wraz z KGB? Takie to są koleje historii naszej” przyjaźni” z Brytyjczykami..” Anglosasi naszymi przyjaciółmi są”- jak śpiewa pan Andrzej Rosiewicz, w jednej ze swoich przepięknych piosenek. A manifestacji ma być dwanaście, tak jak apostołów podczas Ostatniej Wieczerzy, chociaż Chrystus nie organizował manifestacji” niepodległościowych”. Jedna z nich- o nazwie” Porozumienie 11 listopada” rusza spod Pomnika Bohaterów Getta(???) A co ma piernik do wiatraka? Widocznie ma- skoro rusza.! Porozumienie 11 listopada to związek lewicy socjaldemokratycznej, mającej jeszcze swoje korzenie w Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy- SDKPiL. To organizacja, dla której niepodległość Polski nie ma znaczenia. Liczy się powiązanie z międzynarodówką lewicową – późniejsi trockiści. I oni uczestniczą w” :święcie” niepodległości(???) Spod pomnika Bohaterów Getta. A czy bohaterowie powstania żydowskiego w Getcie walczyli o niepodległość Polski? Walczyli przeciw Niemcom, którzy zaplanowali ich wymordować? Na czele z prawicowym Żydowskim Związkiem Wojskowym ( dawni oficerowie i podoficerowie polscy pochodzenia żydowskiego), który walczył również pod flagą polską. A nie tak jak lewicowa Żydowska Organizacja Bojowa, skupiająca żydowskich komunistów, w tym pana Marka Edelmana. Walczyli o honor narodu żydowskiego, który to naród Niemcy postanowili zlikwidować. Armia Krajowa pomagała powstańcom żydowskim w jej nierównej walce.. Im bardziej obchodzone jest” święto” 11 listopada- tym bardziej Polska jest częścią Unii Europejskiej- nowego państwa o statusie międzynarodowym, a więc nie może być z definicji państwem niepodległym.. Jest państwem wasalnym.. Tym bardziej jak przyjmie w pełni pakt fiskalny- odda swoje finanse pod jurysdykcję komisarzy unijnych. No i jak przyjmie polityczną walutę euro- wymyśloną przez Niemców w celach politycznych. Nawet pan Leszek Miller aż przebiera nogami i myślami na myśl, że Polska całkowicie zespoli się nowym państwem i podda się jurysdykcji biurokracji europejskiej. Tak o tym marzy, jak swojego czasu marzył o poddaństwie wobec Związku Socjalistycznych Republik Sowiecko- Radzieckich. Dzisiaj mamy poddaństwo wobec Związku Socjalistycznych Republik Europejskich.. Powiedział nawet, że powinniśmy wstąpić do Unii Europejskiej jeszcze raz(???) A co „ chrzest” europejski się nie przyjął za pierwszym razem? A to wszystko być może, bo skołatany propagandą naród podczas głosowania za „ wejściem” do Unii Europejskiej w roku 2004, glosował za przyłączeniem Polski do Wspólnot Europejskich, bo Unii Europejskiej jeszcze wtedy nie było, a powstała dopiero 1 grudnia 2009 roku- po wejściu w życie Traktatu Lizbońskiego., podpisanego przez pana Lecha Kaczyńskiego i pana Donalda Tuska. Ale cyrk, nieprawdaż? I tak” elity” okłamują naród, traktując go jak przysłowiowe bydło- i do tego bezrozumne. Trzeba wstąpienie do Unii powtarzać, tak jak chować niezidentyfikowane zwłoki w Świątyni Opatrzności Bożej, pana prezydenta Kaczorowskiego? A propos: czyje zwłoki były za pierwszym razem w trumnie, o której to pani Ewa Kopacz powiedziała, że została przebadana i wszystko jest w najlepszym porządku..(???) Jeśli wiadomo czyje, to też należałoby zrobić drugi pogrzeb, bo pierwszy okazał się na nic, bo to nie były to te zwłoki.. A jak nie wiadomo czyje- to czyje? Przecież nie można robić sobie jaj z pogrzebu i chować pomieszanych pomiędzy sobą zwłok. Teraz trzeba od nowa pochować te zwłoki, które naprawdę były w trumnie.. Generała Władysława Sikorskiego- po „ katastrofie Gibraltarskiej”- łajdacy wrzucili do metalowej trumny w majtkach i podkoszulku(????) A po „ katastrofie smoleńskiej ”łajdacy powrzucali zusammen do kupy, wymieszane i poplątane. To jest bezczeszczenie zwłok.. Proszę zwrócić uwagę na użyte przeze mnie niemieckie słowo” zus-ammen”.. Czyli , jak się temu słowu przyjrzeć bliżej, to okaże się, że chodzi o ZUS i ammen- jak w pacierzu. Trudno mi sobie wyobrazić pomieszane zwłoki feministki Izabeli Jarugi- Nowackiej z panem prezydentem Kaczorowskim.? I żeby to pomieszanie ustawić w Świątyni Opatrzności Bożej. Tym bardziej, że pani Izabela Jaruga- Nowacka była wrogiem Kościoła Powszechnego… Ale zawsze hałas opłaca się robić, żeby sprawy ważne załatwiać w ciszy. Żeby ukryć prawdziwy stan Polski, że nie jest już państwem suwerennym i samodzielnym Jest państwem zależnym od dyrektyw Unii Europejskiej. W tym roku- już raz brałem udział w obchodach święta prawdziwej niepodległości, bo w dniu 7 października. A w tym udziału brać nie będę.. To 7 października 1918 roku- Rada Regencyjna ogłosiła – poprzez odezwę- niepodległość Polski.. I ten dzień powinniśmy świętować, a nie 11 listopada, czy dzień Powstania w Gettcie.. Wszystko zamulone i zakłamane.. Jak cała ta III Rzeczpospolita aferalna, skorumpowana i marnotrawna.. Ale jest wybór: w dniu 11 listopada można sobie wybrać jeden z dwunastu marszy , mających na celu przykrycie prawdziwego święta niepodległości. Jeśli już- to zapraszam na Wawel.. Będzie Msza Święta za ojczyznę.. Patrioci na Wawel! Reszta- do dwunastu marszy w Warszawie.. Precz z piłsudczykowska komuną!- chciałoby się zakrzyknąć WJR

Prokurator Szeląg zastrasza biegłych Szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg zabronił biegłym informowania kogokolwiek, w tym swoich przełożonych, o ustaleniach poczynionych w Smoleńsku podczas ostatniego wyjazdu. Jak ustaliła „Codzienna”, 30 października w godzinach porannych płk Ireneusz Szeląg wykonał kilka ważnych telefonów do funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego i Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego. Miał się podczas tych rozmów powoływać na treść art. 241 kk, który zabrania rozpowszechniania bez zezwolenia wiadomości z postępowania przygotowawczego. Tymczasem powyższy przepis nie ma jakiegokolwiek związku z relacjami oficerów CBŚ i CLK z ich przełożonymi.

– Wynika z tego, że płk Szeląg przekroczył swoje uprawnienia i bezprawnie groził odpowiedzialnością karną biegłym i specjalistom powołanym przez wojskową prokuraturę. Takie zachowanie jest absolutnie niedopuszczalne – mówi nam Tomasz Kaczmarek (PiS), który w tej sprawie złożył do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez prokuratora Szeląga. Według informacji „Gazety Polskiej Codziennie” w dniu publikacji na temat znalezienia śladów materiałów wybuchowych na wraku Tu-154M wczesnym rankiem, ok. godz. 6, prokurator Ireneusz Szeląg zadzwonił do funkcjonariuszy Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego oraz Centralnego Biura Śledczego, którzy byli w Smoleńsku. Powiedział, że nie wolno im informować nikogo, w tym przełożonych, o ustaleniach poczynionych w Smoleńsku.Prokurator Szeląg zagroził,że gdyby doszło do przekazania tych danych, funkcjonariuszom grozi odpowiedzialność karna. Ustaliliśmy, że policjanci z tej rozmowy sporządzili notatkę, która znajduje się na Komendzie Głównej Policji. Funkcjonariusze, którzy byli w Smoleńsku, przywieźli do Polski zapisy badań, które znajdują się także w pamięci urządzeń użytych przez biegłych. Pełny opis czynności i pomiarów został sporządzony na bieżąco w Smoleńsku, podczas wykonywanych badań. Biegli mieli ze sobą przenośny komputer z oprogramowaniem do opracowania wyników pomiarów. Tymczasem może się okazać, że to niejedyne kontrowersje wokół słów szefa WPO. Tłumaczył on bowiem, że urządzenia, których używali w Smoleńsku polscy biegli, mogły pomylić trotyl z namiotem z PCV i wykorzystywane są „jedynie do wstępnych badań przesiewowych”. Jedno z tych urządzeń TrueDefender FT pozwala na jednoznaczną chemiczną identyfikację badanej substancji oraz jej automatyczną analizę, a wykorzystywany przez służby specjalne i wojsko na całym świecie (m.in. przez izraelski Mosad) detektor Hardened Mobile Trace w kilka sekund wykrywa obecność materiałów wybuchowych. Fałszywe alarmy generowane przez te urządzenie oscylują wokół 2 proc. Wiadomo, że detektory zareagowały w Smoleńsku tak silnie, że jeden z nich przekroczył skalę. Na miejscu badań była rosyjska pirotechniczka z Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Miała wpaść w panikę, gdy zobaczyła wskazania detektorów. Nie znamy stanowiska śledczych w tej sprawie, ponieważ nie odpowiedzieli na nasze pytania. Dorota Kania, Katarzyna Pawlak

300 mld zł + 100 mld zł czyli rejterada premiera Tuska Widać, w jakim matriksie informacyjnym, rządzący próbują utrzymać Polaków.

1. Podczas wczorajszego sejmowego wystąpienia w ramach informacji na temat polityki europejskiej, premier Tusk nagle rzucił „stawką w negocjacjach budżetowych w Brukseli jest nie 300 mld zł, które obiecywaliśmy w kampanii wyborczej ale 100 mld zł więcej”. Na żółtych i czerwonych paskach w telewizjach informacyjnych natychmiast pojawił się tekst, że premier Tusk będzie negocjował dla Polski w Brukseli 22 i 23 listopada, nie 300 ale 400 mld zł. Stał się wręcz cud, 300 mld zł, które tej pory obiecywał szef rządu, mimo kryzysu w większości wiodących państw Unii Europejskiej, w ciągu kilku minut, urosło o 100 mld zł. Oczywiście to tylko kolejny zabieg PR-owski zabieg premiera Tuska, do tej pory bowiem mówił on tylko o 300 mld zł z budżetu UE na lata 20014-2020 na politykę spójności, a teraz poinformował także o środkach w wysokości 100 mld zł na Wspólną Politykę Rolną (WPR).

2. To co Tusk próbuje sprzedać jako swój niesamowity sukces, jest niestety zapowiedzią totalnej rejterady na europejskich salonach i to ogłoszonej w polskim Sejmie tuż przed rozpoczęciem negocjacji w sprawie budżetu UE. Otóż w projekcie budżetu UE na lata 2014- 2020 przygotowanym latem przez Komisję Europejską znalazła się w kopercie narodowej dla naszego kraju kwota 80 mld euro na politykę spójności. Przeliczając te środki na złote po obecnym kursie euro (około 4,2 zł), jest to kwota 336 mld zł. Z kolei w ramach WPR Komisja Europejska zapisała ponad 3 mld euro rocznie na dopłaty bezpośrednie (I filar) czyli 21 mld euro na 7 lat i 2 mld euro rocznie na rozwój terenów wiejskich (II filar) czyli 14 mld euro na 7 lat. Razem to 35 mld euro. Minister rolnictwa ten poprzedni ( Marek Sawicki) jak i ten obecny (Stanisław Kalemba) obiecują wyrównanie dopłat bezpośrednich w starych i nowych krajach członkowskich do średniego w UE w wysokości około 270 euro na hektar (do tej pory w Polsce przypada około 190 euro na hektar). Zrealizowanie tych deklaracji to dla Polski dodatkowo 1 mld euro rocznie na dopłaty bezpośrednie, a więc w ciągu 7 lat, kwota 7 mld euro. Sumarycznie więc WPR na lata 2014-2020 to dla Polski kwota 42 mld euro, a więc w przeliczeniu na złote (po kursie 4,2 zł za euro) to kwota 176,4 mld zł. W rozpoczynających się negocjacjach budżetowych poziomem wyjściowym (i to minimalnym) powinno być 122 mld euro czyli 516, 4 mld zł.

3. Premier Tusk ogłosił jednak, że będzie zabiegał tylko o 400 mld zł i to oznacza, że już na starcie, nie bardzo wiadomo z jakich powodów, rezygnuje z należnych Polsce 116 mld zł. Jest to tak nieprawdopodobna rejterada, że aż nie do wiary, że Tusk ogłosił ją na 2 tygodnie przed finalizacją negocjacji budżetowych w Brukseli.Niestety zdaje się, że premier Tusk już wie, że stracimy przynajmniej 12 mld euro ze środków na politykę spójności (po obniżeniu środków na te politykę zarówno przez samą KE jak i prezydencję cypryjską), a także przez żądania dalszych cięć budżetowych forsowanych przez Niemcy i Francję. Ostatecznie na politykę spójności możemy więc otrzymać około 68 mld euro czyli dokładnie tyle samo ile uzyskał na jesieni 2006 roku premier Marcinkiewicz i to bez specjalnego rozgłosuWygląda także na to, że poniesiemy poważne straty w środkach na WPR, nie otrzymując ani eurocenta na wyrównanie dopłat bezpośrednich (czyli strata 7 mld euro w ramach I filara), a także tracąc przynajmniej 7 mld euro środków na rozwój obszarów wiejskich( II filar). Sukces ogłoszony przez PR-owców Tuska, może się zamienić pod koniec listopada niestety w negocjacyjną budżetową klęskę. Jeżeli dołożymy do tego informację, że Polska w latach 2014-2020 zapłaci co najmniej 35 mld euro składki do budżetu UE (już w roku 2013 zapłacimy składkę w wysokości 4,5 mld euro, a rośnie ona corocznie wraz ze wzrostem naszego PKB), a także fakt, że z każdego euro wpłacanego do budżetu UE przez tzw. płatników netto (takich jak np. Niemcy), wraca do nich przynajmniej 60-70 eurocentów), to widać w jakim matriksie informacyjnym, rządzący próbują utrzymać Polaków. Kuźmiuk

Idziemy po Polskę Wyczerpuje się z dnia na dzień formuła prowadzenia jakiegokolwiek dialogu z rządem i elitami III RP. Ten rząd przygotowuje się na rozwiązania siłowe względem opozycji, a ostatni zamach na wolność mediów to tylko przygrywka do tego, co może nas jeszcze czekać. Nikt w Europie Zachodniej nie będzie się martwił Polską, jeśli premier Tusk obieca Zachodowi, że sam sobie poradzi z krnąbrnym Jarosławem Kaczyńskim, bo Europa i świat mają większe zmartwienia. A jeśli nawet Tusk padnie, to pojawi się od razu jego następca – premier odnowiciel, czyli zostanie uruchomiony plan B. O tym, że nie ma mowy o żadnych ustępstwach, rzeczywistym, a nie pozornym wyjaśnieniu Katastrofy Smoleńskiej, świadczą jak najbardziej ostatnie tygodnie. Prawda Smoleńska wyszła już w zasadzie na jaw, a rząd dalej trwa. Rzecznik Graś prowadzi z wydawcą poważnej ogólnopolskiej gazety nocne rozmowy o kluczowym dla poznania przyczyn katastrofy artykule i włos z głowy mu nie spada, choć gdzie indziej poleciałaby od razu cała głowa - nie mam tu, w tym kontekście, na myśli Moskwy. Były, ważny amerykański dyplomata, do tego z pochodzenia Polak, zarzuca szefowi największej opozycyjnej partii w dużym europejskim kraju chorobę psychiczną, a gawiedź z Platformy i zaprzyjaźnionych mediów składa Brzezińskiemu pokłony, zamiast go zrugać za te niedopuszczalne słowa. Jakie to szczególne prawa ma ów były amerykański dyplomata, by sobie folgować tak jak niezrównoważony emocjonalnie (bez urazy) Stefan Niesiołowski. Zresztą, a jakie prawa ma do robienia bagna w Polsce Niesiołowski, albo Palikot? Wyczerpuje się również - z dnia na dzień - narracja smoleńska, i to po obydwu stronach barykady. Dochodzimy tu już prawie do ściany. Mamy przecieki, elementy prawdy, ale dowody są cały czas w Rosji, więc kto pojedzie do Moskwy je zabrać? Do porządkowania sytuacji w Polsce, Donaldowi Tuskowi został już tylko Barack Obama i ABW, bo ani Merkel, ani Putin nie odważą się pouczać bezpośrednio Polaków, jak mają się rządzić i jak mają zakończyć wojnę polsko –polską. Z drugiej strony, za zamachem w Smoleńsku, przemawiają wszystkie dotychczasowe ustalenia niezależnych ekspertów, zwykły zdrowy rozsądek, i mamy wreszcie ślady owych substancji wysokoenergetycznych, których los, jak wiadomo, jest niepewny. Czyli, my wiemy, że wszystko przemawia za zamachem, oni też to wiedzą, ale nawet zza krat będą mówić, że o niczym nie wiedzieli. Nie jest dla mnie jasne, na co liczy jeszcze opozycja, na jaki postęp w oficjalnym śledztwie, co nie oznacza, że do prawdy o Smoleńsku nie należy dalej, dzień po dniu, dochodzić. Trzeba, po trzykroć trzeba. Ale jest tu pewien pat, widoczny także, jak sądzę, dla opinii publicznej. Dlatego, czas wreszcie pomyśleć na poważnie, przynajmniej o zalążku pozytywnego programu dla Polski, którego punktem wyjścia jest odzyskanie państwa przez naród, jego odbudowa i ponowne wprowadzenie Polski na polityczną scenę Europy. Dziś, co najwyżej, siedzimy gdzieś pomiędzy starymi rekwizytami na zapleczu i jesteśmy proszeni - od czasu do czasu - na deski, żeby wnieść głównym aktorom dzbanek herbaty. Żenujące spektakle, jakie mamy okazję codziennie oglądać, o „podbijaniu stawki”, o walce o 300, a teraz o 400 miliardów złotych dla Polski, to tylko kolejny dowód na to, że Tusk i jego rząd mają dokładnie gdzieś demokrację, zasady, prawdę i dialog, oraz poważne traktowanie społeczeństwa. Cała ta formacja ma dziś już tylko dwa wyjścia: rozwiązanie siłowe (mniej lub bardziej „łagodne”) albo ucieczka. Jest jeszcze być może trzecie, czyli dalsze gnicie układu. Tylko, że ja, a sądzę nawet, że i skołowane już nieźle tym wszystkim lemingi, nie chcą czekać razem z opozycją na katastrofę, która nadchodzi do nas szybkimi krokami. Ludzie intuicyjnie czują, że III RP jest całkowicie wypalona, że rozkłada się w błyskawicznym tempie, a zapach nie jest przyjemny. Dla wielu wyborców Platformy (także tych z sondaży) jest już bez znaczenia, kto zrobi z tym porządek, nawet za cenę utraty części wpływów i stanowisk. Nie ma też co liczyć na to, że wszyscy Polacy zarażą się opcją niepodległościową i patriotyczną, bo pod tym względem, nasza kondycja jest póki co fatalna, w porównaniu z początkiem lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, o listopadzie 1918 roku już nawet nie wspominając. Zamiast polityzacji lemingów, co proponuje Rafał Ziemkiewicz, trzeba przeprowadzić przede wszystkim depolityzację obecnych elit i rozumiejcie to sobie jak chcecie. Znaczna część, obecnego, dorosłego pokolenia Polaków, jest już stracona dla jakichś wielkich patriotycznych idei. Zaciąg do nowej Polski nie będzie duży, bo nie może być duży. Ale musi być zgrany i zdeterminowany jak nigdy przedtem, na pewno bez ludzi, którzy już teraz, dzielą się stołkami w IV – tej czy w jeszcze innej RP. To nie ta bajka, nie ten moment i nie ta Polska Panowie, bo o Paniach na razie nie słyszałem. Polacy, w tym szczególnie ci, którzy są przekonani o zamachu w Smoleńsku, oczekują pozytywnej zmiany, nowego rozdziału, najzwyklejszego w świecie porządnego i uczciwego rządzenia w Polsce. Nie zaznali tego praktycznie w całym minionym dwudziestoleciu, więc najwyższa już pora na prawdziwą dekomunizację i deubekizację w Polsce, o zamknięciu złodziei i zdrajców nie wspominając. Pomijając wściekliznę Czerskiej i jej zagranicznych przyjaciół, oraz straszny niepokój Brukseli i Berlina o losy demokracji w Polsce, kto nam zabroni zaprowadzić w Polsce uczciwe rządy? I wreszcie, jeszcze jedna sprawa, o dość kluczowym, nie tylko semantycznym znaczeniu. Jeśli mówimy już o jakiejś wojnie w naszym kraju to nie jest to na pewno wojna polsko - polska, tylko wojna z Polską - z jej niezależnością, podmiotowością, tradycją i polskością. Wojna ta, bynajmniej, nie zaczęła się pięć lat temu, tylko trwa od czasów piewców stalinizmu i komunizmu. Nasila się i słabnie. Odzyskujemy kawałek ziemi, tak jak w 1989 roku, a potem tracimy go, do tego przy aplauzie części elit. Jest to piękne przesłanie, że kto ratuje jedno życie, ratuje całą ludzkość. Odwołując się do bohaterskich Powstańców Warszawy, Żołnierzy Września, Armii Krajowej, warto, by choć jeden z nich zobaczył w pełni wolną i niepodległą Polskę, bo to będzie tak, jakby wszyscy razem ją wreszcie zobaczyli. Jesteśmy to im winni, a czasu jest przecież coraz mniej. Jeśli nie ten jutrzejszy, to może następny 11 Listopada? GrzechG

Brzeziński, Wróblewski i owady Z nazwiskiem Zbigniewa Brzezińskiego zetknąłem się w ostatniej klasie technikum leśnego, w okolicznościach dość niecodziennych. Na zakończenie szkoły uczniowie, samodzielnie lub w parach mieli przygotować coś, co nosiło nazwę pracy dyplomowej. Trzeba było sobie wybrać jeden z przedmiotów zawodowych i coś tam zrobić w zakresie, który ten przedmiot obejmował. I tak kolega, który wybrał hodowlę lasu wykonał model szkółki leśnej zespolonej, inny, który zdecydował się na maszynoznawstwo przyniósł przekrojony na pół silnik czterosuwowy, a jeszcze jeden piękne, połyskujące mosiądzem, modele pługów leśnych. Ja i kolega Piotrek dokonaliśmy wyboru najgłupszego z możliwych, zdecydowaliśmy się bowiem na pracę z przedmiotu o nazwie ochrona lasu. Do tego jeszcze wybraliśmy sobie kolekcję owadów, co uzależniło nad od tychże owadów, obszarów ich występowania, oraz czasu kiedy to osobniki dojrzałe pojawiają się w lesie. Dodać muszę od razu, że żaden z nas nie miał i nie ma nadal natury badacza i uczonego. O wiele lepiej było więc zapłacić jakiemuś rzemieślnikowi za wykonanie modeli pługów, albo przepiłować silnik. Nam się jednak zdawało, że owady to łatwizna. No i dostaliśmy temat: szkodniki upraw i młodników sosnowych. Było to jeszcze na jesieni. Gdybyśmy byli choć trochę rozgarnięci, pobieglibyśmy od razu do lasu i połapali te zwójki i boreczniki, których było we wrześniu jeszcze całkiem sporo. My jednak ziewnęliśmy, popatrzyliśmy na siebie i stwierdziliśmy, że mamy masę czasu na przygotowanie naszej pracy dyplomowej. Zachowaliśmy się jednym słowem jak kretyni. Nie zorientowaliśmy się także, że o ile borecznik sosnowy czy korowiec występują w całym kraju, o tyle ze zwójkami jest gorzej. To są bowiem te motylki, których gąsienice zjadły swego czasu góry Izerskie i spory kawałek Karkonoszy. To był kawał drogi od naszej szkoły. Uczeń odpowiedzialny i poważnie traktujący swój przyszły zawód pojechałby tam i po prostu złapał te zwójki. My jednak tego nie uczyniliśmy. Najpierw czekaliśmy do wiosny, potem próbowaliśmy kupić sobie kolekcję na rynku owadów, który jest dosyć spory i pewnie do dziś korzystają z jego dobrodziejstw tacy kretyni jak my, którzy zamiast robić prace dyplomową z hodowli lasu wybierają coś tak absurdalnego jak ochrona. Okazało się, ku naszemu przerażeniu, że na rynku nie ma wszystkich owadów, które są nam potrzebne. Nie ma tam na przykład opaślika sosnowego. To jest taki brązowy pasikonik z długim pokładełkiem. To co sprzedawali kolekcjonerzy przypominało trochę opaślika, ale było zielone. Były to po prostu niewyrośnięte łatczyny, czyli te duże podobne do szarańczy pasikoniki, które zalatują czasem latem na nasze podwórka. Nie można było tego owada włożyć do gabloty. Nie mieliśmy także korowca sosnowego, czyli takiej dziwnej pluskwy, która łazi po pniach sosen i chowa się pod płatki kory. Prócz kolekcji owadów, trzeba było jeszcze dołączyć przykładowe szkody dokonywane przez owady w młodnikach i uprawach, czyli kawałki nadgryzionych przez gąsienice gałązek. To było dość łatwe, wystarczyło wziąć gałązkę sosny i ponacinać ją w różnych miejscach żyletką. Okazało się też, że o ile łatwo jest kupić egzemplarz zwójki sosnóweczki, o tyle ze zwójką żywiczaneczką jest kłopot. Nie mogliśmy jej nigdzie znaleźć. Jak to bywa w takich razach wpadliśmy na pomysł jeszcze bardziej idiotyczny niż samo przygotowanie pracy z przedmiotu o nazwie ochrona lasu. Udałem się osobiście do mojego kolegi Zbyszka, który był elektrykiem, poprosiłem go wprost, by wlazł na słup stojący przy naszej ulicy i wygarnął z lampy to co się tam nazbierało przez ostatnie lata. I on tak zrobił. W krótkim czasie stałem się posiadaczem całego worka dziwnych owadzich truchełek, które po pewnych drobnych zabiegach mogły udawać w gablocie zwójkę żywiczaneczkę, zwójkę sosnóweczkę, a nawet korowca sosnowego. Żeby te trupki przygotować do odegrania przepisanej im roli, pożyczyłem od koleżanki cienie do powiek. W stosownych kolorach, właściwych tym, które występują na skrzydłach zwójek. Nie przewidziałem jednak, że cień do powiek jest o wiele grubszy niż pyłek na skrzydłach motyla, szczególnie tak małego jak zwójka. Nie dałem jednak za wygraną. Wyglądało to strasznie. Podrasowałem tym cieniem także biednego łatczyna, który musiał w mojej gablocie udawać opaślika sosnowego. Dołączyliśmy do tego jeszcze pocięte żyletkami gałązki i poszliśmy zdawać egzamin. Aha, byłbym zapomniał, był jeszcze opis tego wszystkiego. Zawierał rzecz jasna same kłamstwa, o tym jak to w trudzie i znoju łowiliśmy przez cały rok owady, jak urządzaliśmy na nie pułapki i jak konsultowaliśmy nasze poczynania z pewnym profesorem z Akademii Rolniczej w Krakowie. Mój kolega znał nawet nazwisko tego profesora i kazał mi je zapamiętać. Ja jednak od razu je zapomniałem. I nie było mowy by je przywrócić mej pamięci, bo przede mną a panem od ochrony lasu stała gablota wypełniona motylami z lampy, pomazanymi cieniem do powiek, z fałszywym opaślikiem i jedną autentyczną zwójką sosnóweczką, którą mój kolega kupił od jakiego kolekcjonera w Częstochowie. Zwójka tak, motylek z pomarańczowymi skrzydłami, wyglądała tam jak dziewica w koszarach. Nasza bezczelność była tak skandaliczna, że najbardziej surowy i wymagający nauczyciel w całej szkole, pan Władysław od hodowli lasu, widząc naszą gablotę, wstał od stołu, podszedł do okna i przez cały czas naszego pobytu w sali egzaminacyjnej nie odwrócił się do nas i nie odezwał się słowem. Pan od ochrony, w którym musiałem uruchomić jakieś pokłady sadyzmu zaczął nam zadawać pytania, my zaś zaczęliśmy kłamać. Na koniec zapytał: to jak się nazywał ten profesor, z którym konsultowaliście tę swoją pracę? Zrobiłem minę, która wywołała na twarzy siedzącego obok nauczyciela użytkowania lasu tak bezbrzeżny smutek, że o mało się nie rozpłakał. Milczałem, bo nie mogłem sobie przypomnieć nazwiska tego faceta, którego przecież nie widzieliśmy nigdy w życiu, a tylko tak, dla uwiarygodnienia naszej pracy postanowiliśmy wpleść go w naszą dyplomową narrację. Milczałem, a na moim czole pojawiały się coraz większe krople potu. Słyszałem jak kolega Piotrek przełyka ślinę i jak szumią drzewa za zamkniętym oknem, przy którym stał pan Władysław. W końcu doznałem olśnienia. Przypomniałem sobie to nazwisko, tak mi się przynajmniej wydawało, że było to właśnie to nazwisko. Słyszałem je bowiem gdzieś i obijało się ono o moje uszy wiele razu. Nie zastanawiałem się dłużej i zdradziłem je panu od ochrony lasu. - Zbigniew Brzeziński – powiedziałem głośno i wyraźnie – on się nazywał Zbigniew Brzeziński. Pan od ochrony lasu wydawał się bardziej przestraszony niż zaskoczony, może bał się, że zacznę mówić coś jeszcze, może przyszło mu do głowy, że kiedy padnie z moich ust jeszcze jedno zdanie, stojący przy oknie Władek otworzy je, wskoczy na parapet i wzbije się chwilę później swobodnym lotem z drugiego piętra. Wszystko wskazywało właśnie na taki scenariusz. Pan od ochrony postawił nam po trójce z plusem i kazał uciekać. Popędziliśmy jakby się za nami paliło. Do dziś uważam, że to co wtedy zrobiłem z nazwiskiem Zbigniewa Brzezińskiego jest jednym sensownym zastosowaniem samego Brzezińskiego jak i jego rozlicznych kompetencji. Do niczego innego bowiem pan ów się nie nadaje i do niczego nie jest nam potrzebny. Teraz Wróblewski. Wczoraj obejrzałem sobie jego nagranie. Najpierw z włączonym głośnikiem, a potem z wyłączonym. Polecam ten drugi sposób. Dokładnie widać tam bowiem jak strasznie Wróblewski kłamie. Widać tam dokładnie, że jest on od początku zamieszany w całą sprawę i dobrze wiedział jak to się skończy. Całe to przedstawienie zorganizowane zostało w sposób właściwy sprzedawcom noży Zollingen i odkurzaczy Rainbows, zawodowych oszustów wciskających ciemnotę emerytom. To co Wróblewski mówi jest jeszcze bardziej skandaliczne niż to jak wygląda.Dylematy dziennikarzy w Polsce nie polegają na tym by wybrać co jest lesze: trotyl czy cząstki. To tak nie wygląda. A jeśli tak było jak mówi Wróblewski to znaczy, że wraz z Hajdarowiczem wrobił on Gmyza w ten syf po to, by skompromitować Kaczyńskiego przez 11 listopada. Nie wierzę w ani jedno słowo Tomasza Wróblewskiego. To jest motylek z lampy, pomazany cieniem do powiek. Reprezentuje ten sam poziom autentyczności. Jestem przekonany, że już wkrótce Wróblewski znajdzie nową pracę, być może w Axel Springer Polska albo wręcz w Agorze. Najgorsze zaś jest to co mówił Wróblewski o ochronie źródeł. Źródła Gmyza to prokuratorzy, którzy go po prostu wsadzili na minę. Uwiarygodnił ich zaś Seremet i sam Wróblewski. Redakcja traktująca poważnie siebie i swoich pracowników ujawniłaby tych prokuratorów od razu. Po to, by każdy kolejny, który przychodzi z wyciągniętą łapą do naczelnego lub wydawcy i mówi, że ma ciekawe informacje liczył się z konsekwencjami. Nie przyjmuję do wiadomości bredni o ochronie źródeł. Bo takie źródła nie mogą być chronione, one trzymają redakcję na pasku i pogrywają z dziennikarzami jak chcą. To jest całkowite pomieszanie pojęć. I nie ma się doprawdy co martwić o to, że zabraknie źródeł. Ludzie zawsze chcą zarobić, a wielu z nich ma naturę donosicieli. Będą więc zawsze przychodzić do gazet lub do nich dzwonić, żeby pochwalić się tym co wiedzą. Wróblewskiemu nic się nie stanie. Jednymi pokrzywdzonym w tej sprawie będzie Gmyz, a być może nawet nie on. Być może tylko my zostaniemy tutaj zrobieni w bambuko i wystawieni do wiatru. Zobaczycie. Coryllus

Cyberpartyzantka najemników Palikota. Wszystko wskazuje na to, że moja wczorajsza notka („Palikot nie dzieli Polaków!”) najprawdopodobniej „została zaatakowana” przez murzynów z Ruchu Poparcia Janusza Palikota. Mówię „prawdopodobnie”, gdyż ilość wejść nań (ponad 7 tys. odwiedzin!) oraz liczba absurdalnych wręcz komentarzy salonowych jednorazówek była przytłaczająca. Swoją drogą jakie to musi być smutne. Wynajęci, albo odwalający wolontariat zwolennicy Człowieka Z Gumowym Sobowtórem W Ręku, zamiast piątkowy wieczór spędzić w miłym towarzystwie, robiąc różne miłe rzeczy, nie przymierzając wolą zażywać emocjonalnej masturbacji, klepiąc na moim blogu z permisywną pasją per „udowodnij, że Kaczyński nie był pijany”, litera po literze, klepnięcie po klepnięciu, dochodząc do pasyjnego orgazmu, cały czas myśląc o znienawidzonym i nieżyjącym już polityku. A tfu! Boli, że są ludzie gotowi do takiego poniżenia, byleby tylko, bądź to przypodobać się szefostwu „partii opozycyjnej”, bądź – i Ci są jeszcze gorsi – wykonywać wszystkie te czynności dla idei, czy też z przekonania. Opowiadała mi swego czasu koleżanka, studentka politologii, jak to jej znajome w „czynie społecznym”, były wynajmowane przez partię Palikota, aby przeprowadzać cyberpartyzantkę i trollować w sieci inaczej myślących. Zjawisko przygnębiające, ale prawdziwe. Ale zjawisko tzw. trollingu chciałbym tutaj opisać w kilku zdaniach w zupełnie innym kontekście. Otóż ukazał się wczoraj najnowszy sondaż TNS Polska, wedle którego PiS stracił całą wypracowywaną przez ostatnie dwa miesiące przewagę, a na czele i to z wyraźna dwunastoprocentową przewagą, wysunęła się ponownie Platforma Obywatelska. Myślę, że skutki takiego stanu rzeczy wynikają z jednej tylko przyczyny: nieproporcjonalnej reakcji na „sprawę trotylu” i wynikająca z tego niesłychana nagonka medialna. Jak widać na powyższym, Polacy wcale nie „rzygają Smoleńskiem”, tylko bardziej cała otoczka wokoło katastrofy napawa ich lękiem, albo w lżejszej wersji – zniechęceniem; nie przyjmują też retoryki podawanej przez Jarosława Kaczyńskiego (w sondażach ponad połowa Polaków nie wierzy w rządową, ani rosyjską wersję wyjaśniania jej przyczyn, co nie znaczy że wyborcy kupują polityka, tylko dlatego, że głośno krzyczy „zbrodnia!”). Na początku września Łukasz Warzecha w artykule w „Rzeczpospolitej” („Czy Kaczyńskiemu wystarczy wytrwałości”) przekonywał, że PiS, aby ugruntować swoją pozycję na centrum musi w zmianie wizerunkowej wytrzymać dwa, trzy miesiące. Jak widać, niewiele zabrakło, ale i ten stosunkowy krótki okres czasu był dla Kaczyńskiego za długi. Tym samym PiS jedną woltą wrócił do stanu z roku 2008 – 2009, kiedy to ich strata do Partii Władzy osiągała dwucyfrowe wartości. Natomiast wczorajsze wybranie się zwolenników Ruchu Palikota na wojaczkę na mojego bloga widzieć trzeba w szerszym kontekście. Otóż, nowoczesna polityka wykorzystuje wszelkie nowinki techniczne i dostępne media, aby prowadzić online nieustanną kampanię (tzw. 24/7). Ten rodzaj aktywności przejawia się w różnych formach; nie chodzi tylko o prowadzenie partyjnej strony internetowej, czy wrzucanie propagandowych klipów na YouTube. W tej polityce v. 2.00 chodzi m.in. o przejmowanie tzw. neutralnej przestrzeni internetowej, aby prowadzić tam taką kampanię, jak ta wczorajsza murzynów od Palikota. Tak działał m.in. sztab Demokratów w zakończonych niedawno wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych (opanowali oni m.in. Twitter'a). Platforma Obywatelska oraz Ruch Palikota są w zasadzie jedynymi ugrupowaniami na polskiej scenie politycznej, które sztukę politycznej cybrerwojny opanowały. PiS ciągle jest pod tym względem na poziomie gorzej, niż zerowym, PSL-owi takie działanie nie jest do niczego potrzebne, a dogorywające SLD nie będzie żałować róż, gdy płoną lasy.Wystarczy prześledzić blogosferę, aby z łatwością przekonać się, że większość tzw. spontanicznych internautów, powiela nagłówki z partyjnych przekazów dnia. Jakiś młody karierowicz w sejmowych kuluarach rzuca hasło „SKOK-i to Amber Gold PiS-u” (swoją drogą, ciekawe dlaczego?), a wynajęci do sprawy wolontariusze urabiają swoje komputery i „wzmacniają przekaz”. Inne hasło – „W sprawie In vitro PiS słucha biskupów, a PO profesorów” – i już odpowiednie zaciężne wojska internetowe PO obsikują fora, aby przekaz ten uwiecznić. W tej cyberpotyczce Platforma jest zawsze o jeden krok do przodu przed innymi partiami, od PiS-u czasami i dwa kroki. To może trochę dziwić, zwłaszcza że w Internecie PiS jest jedną z najaktywniejszych partii i wobec ocenzurowania przez rządowe media dostępu do tradycyjnych przekazów, zwolennicy tej partii siłą rzeczy zostali wypchnięci do sieci. Owszem, trzeba oddać Prawu i Sprawiedliwości, że jako partia pobierające pieniądze z budżetu nie wydaje ich na opłacanie bezwiednych kretynów, stukających partyjne wytyczne gdzie się da i ile się da; PiS jako jedyne ugrupowanie inwestuje potężne pieniądze w think – tanki (patrz: Instytut Sobieskiego) i zajmuje się ogólną profesjonalizacją partii (a propos, nazywanie przez Palikota think - thankiem swojego zaplecza na czele z prof. Hartmanem jest co najwyżej drwiną). Inna sprawa, że jednym z przejawów takiej aktywności powinno być właśnie powielanie przekazów partii, może niekoniecznie aż tak skretyniałych i wypisywanych nie przez takich imbecyli jak Ci, którzy mieli okazję wczoraj zagościć na moim blogu. Sed3ak

Skandaliczne wpisy Leszka Millera o NSZ. "Sojusznicy Hitlera, pogromcy Żydów, orędownicy III wojny światowej" Szef SLD Leszek Miller pozazdrościł chyba popularności innym politykom, którzy brylują na Twitterze. Były premier założył konto i postanowił podzielić się swoimi przemyśleniami. W piątek Sejm podjął uchwałę w związku z 70. rocznicą powstania Narodowych Sił Zbrojnych. Posłowie uczcili w niej pamięć członków NSZ, "jednej z trzech największych polskich organizacji wojskowych walczących o wolną i niepodległą Polskę". Politykom lewicy było to zupełnie nie w smak. Najpierw Tadeusz Iwiński w trakcie debaty sejmowej nazwał NSZ "faszyzującą, ksenofobiczną, antysemicką, antypostępową" organizacją. Następnie swoją ocenę poczynań NSZ zaprezentował Miller:

Sejm głosami PO, PiS, PSL i SP uczcił rocznicę utworzenia NSZ. Sojuszników Hitlera, pogromców Żydów, orędowników III wojny światowej - pisał Miller, by po chwili dodać: Jedna bomba atomowa i wrócimy znów do Lwowa. Druga mała, ale silna i wrócimy też do Wilna. Pieśń NSZ uczczonych dziś przez prawicę w Sejmie - kończył.

Co ciekawe, ramię w ramię w dyskusji na temat NSZ stanęli politycy PO i PiS. Stefan Niesiołowski argumentował:

Jak można nie dostrzec męczeństwa zamęczonego w Oświęcimiu Jana Mosdorfa za ratowanie Żydów, Abakanowicza we Wronkach, Lecha Neymana, Stanisława Kasznicy zamęczonych w komunistycznych więzieniach. Jak można odmówić patriotyzmu tym ludziom. Z kolei poseł PiS Piotr Babinetz, który był sprawozdawcą ustawy, dodawał:

Byli także nieprzejednani wobec komunizmu, ale to właśnie zasługa Narodowych Sił Zbrojnych. Uczczenie pamięci NSZ uważamy za tak ważne m.in. dlatego, że szczególnie tragiczny był ich los po II wojnie. Nie obejmowały ich amnestie, byli mordowani, katowani, siedzieli w więzieniach przez wiele lat. Zbigniew Herbert napisał o żołnierzach NSZ +Ponieważ żyli prawem wilka, historia o nich głucho milczy+. Nie pozwólmy, aby historia głucho milczała o żołnierzach NSZ, bohaterach naszej wolności - mówił. Twitter

"Powinni go aresztować nawet niezgodnie z prawem" Kazimierz Kik*, były PZPR-owiec udziela porad na łamach Wyborczej:

"Red. - Prokuratura powinna się zająć wypowiedziami polityków? K. Kik - Bez dyskusji. Zanimby zszedł z mównicy, powinni go aresztować na sali sejmowej, nawet niezgodnie z prawem. (...) Wszyscy wiemy, że Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz dawno powinni siedzieć. Za sponiewieranie godności Rzeczypospolitej, za insynuacje polityczne, za niszczenie autorytetu najwyższych instytucji państwa polskiego, za przyczynianie się do utraty wiarygodności Polski w Europie. Nie jest nawet ważne, czy oni mają rację, czy nie."

To nie trotyl, to wysokie notowania PiS spowodowały, że środowisko GW/PO wpadło w panikę. Strach do nienawiści prowadzi, mówił Yoda. Nienawiść to bardzo silne emocje - z nienawiści można zabić (Cyba) lub nawoływać do złamania prawa (Kik). Można również udawać, że się nie zna prawa i się nie wie, że polski kodeks karny zakazuje publicznego nawoływania do popełnienia przestępstwa i publicznego pochwalania popełnienia przestępstwa. Nienawiść odbiera możliwość racjonalnego myślenia, a wtedy do głosu dochodzi mentalność, tu: komunistyczna mentalność. Jaka gazeta, taki autorytet.

* ) Kazimierz Kik (ur. 5 lutego 1947 w Gorzowie Śląskim) – polski politolog, doktor habilitowany, wykładowca akademicki, publicysta.

W latach 1970–1990 należał do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, wcześniej był działaczem Zrzeszenia Studentów Polskich i Związku Młodzieży Socjalistycznej.

W 1981 był lektorem KC PZPR[1]. Należał do współzałożycieli Polskiej Unii Socjaldemokratycznej, której był wiceprzewodniczącym. Partię tę opuścił wkrótce w proteście przeciw udzieleniu przez Tadeusza Fiszbacha poparcia dla kandydatury Lecha Wałęsy na stanowisko prezydenta RP.

Współtworzył Unię Pracy.

W 2001 wstąpił do Sojuszu Lewicy Demokratycznej. W 2004 wybrany został w skład konwentu programowego SLD. Wkrótce potem opuścił partię.

W 2007 był w regionalnym komitecie honorowym Platformy Obywatelskiej.

W 2009 kandydował bez powodzenia do Parlamentu Europejskiego z listy Porozumienia dla Przyszłości,

a w 2011 również bezskutecznie z ramienia SLD do Senatu

/źródło: Wikipedia/

Paczula

Amerykański akademik o zniszczeniach jakie dokona Obama Obama ujawnił że jeden procent Amerykanów posiada 86 procent Ameryki . „...(więcej)
Leszczyński .”Ogromne wydatki wymuszą oczywiście dalsze podnoszenie obciążeń podatkowych, jeszcze większe zadłużenie państwa, a za tym pójdzie jeszcze więcej interwencjonizmu. Z czasem pojawić się muszą – pokazuje to historia wielkich demokratycznych poprzedników Baracka Obamy – ograniczenia importowe, utrudnienia dla transferu kapitału inwestycyjnego za granicę. W cieniu rewolucyjnej polityki. Na dłuższą metę wszystkie te działania będą miały katastrofalne skutki gospodarcze. „...” działania Obamy wpędzą sektor prywatny w poważne tarapaty i ograniczą aktywność gospodarczą oraz zatrudnienie.Ale to będzie już cena, jaką zapłacą jego następcy”....” I dlatego Barack Obama, jego lewicowa polityka socjalna, powszechna służba zdrowia, ba, nawet jego inicjatywy ekologiczne, będą uznane za genialne antyrecesyjne posunięcia.(źródło)
The Economist „ W 1980 roku Milton Friedman , laureat nagrody Nobla z ekonomi i apostoł wolnego rynku odbył swoją pierwsza podróż do Chin „.....” Friedman argumentował ,że ekonomiczna wolność jest podstawowym warunkiem dla wolności politycznej. Ale w swojej książce z 1962 roku „ Kapitalizm i Wolność „ skapitulował i stwierdził , że wolność ekonomiczna jest istotniejsza , może istnieć bez wolności politycznej „...(więcej)
Wolność ekonomiczna, co równa się niskim podatkom, małej ilości regulacji i śladowej biurokracji to fundament rozwoju gospodarczego i cywilizacyjnego .Oczywiście do tego potrzebny jest jeszcze fundament intelektualny , etyczny nadający pracy człowieka cel i sens . Takim oprogramowaniem, które zapewniło cywilizacyjny sukcesu Zachodu była etyka chrześcijańska, w tym zez szczególnym uwzględnieniem etyki pracy protestantyzmu . Katolicyzm również posiada etykę pracy porównywalną z tą protestancką. Chodzi o Opus Dei i koncepcje , że dobra praca i ciężka nauka jest modlitwa do Boga. Warto pamiętać, że Wojtyła gorąco popierał Opus Dei Nie ma co się łudzić .Ameryka jest w fazie przekształcania się w społeczeństwo bajecznie bogatych elit i nie posiadającego niczego nowego chłopstwa pańszczyźnianego . Ameryce co prawda daleko do Europy , która doprowadziła podatkami do masowego wymierania rdzennej ludności . Im większe podatki, które mają służyć egalitarności społeczeństwa tym... większa przepaść. Nie do końca , bo Obama i reszta zwolenników politycznej poprawności doprowadzają ludzi na dole do tego samego poziomu niszcząc klasę średnią . Ameryka zaczyna przegrywać strategiczny wyścig technologiczny , cywilizacyjny z Chinami . Przemysł przyszłości , robotyka, oraz przemysł samochodów elektrycznych i gigantyczna rewolucja i przebudowa miast będzie odbywać się w Azji. Chińczycy zbudują do 2020 roku kolejne 60 reaktorów atomowych . A bez odpowiedniej ilości taniej energii elektrycznej , czyli odpowiedniej ilości elektrowni atomowych nie zbuduje się przemysłu samochodów elektrycznych , nie zbuduje się inteligentnych miast ,Smart City (więcej)
Leszczyński wskazał źródła upadku Ameryki. Lewicowiec, socjalista Obama z wysokimi podatkami, socjalem i powszechną służbą zdrowia . Demokracja republikańska została przez socjalistyczną rewolucję politycznej poprawności przemieniona w efemerydę , syntezę ochlokracji i oligarchii Profesor Niall Ferguson w swojej książce „Civilization” w której omawia w jaki sposób cywilizacja Europejska w ciągu 500 lat stała się cywilizacją globalna w jednym z rozdziałów rozważa korelacje pomiędzy rozwojem chrześcijaństwa , szczególnie w jego protestanckiej formie ,a rozwojem gospodarczym kraju. Pisze o gwałtownym rozwoju i ekspansji chrześcijaństwa w obecnych Chinach szacując ilość wyznawców na około 170 milionów .Co więcej przytacza opinie intelektualistów chińskich ,mające świadczyć ,że najwyższe władze Chin również zdają sobie sprawę z istnienia wspomnianej przeze mnie korelacji. Ferguson przytacza informację jednego z chińskich akademików , który mówi ,że poprzedni prezydent Chin Jiang Zemin na krótko przed przekazaniem władzy i ustąpieniem ze stanowiska prezydenta Chin i lidera Komunistycznej Partii Chin na spotkaniu najwyższego kierownictwa tejże partii powiedział ,że gdyby mógł ustanowić tylko jeden dekret prawny , który musieliby wszyscy przestrzegać , to byłoby to ustanowienie chrześcijaństwa religia państwową Chin . „....

(więcej)
„firma joint venture Hyundaia i Beijing Motors zbudowała niedawno w pobliżu Pekinu gigantyczną fabrykę nastawioną w większym stopniu na roboty i zatrudniającą mniej ludzi niż ich konkurenci. Nowe zakłady mogą wyprodukować rocznie milion pojazdów. „....(źródło)
„Tylko mniejszość potrafi zrozumieć zasady działania tego systemu ( kredytowego ) Owa mniejszość to albo ludzie ogromnie zainteresowani płynącymi zeń korzyściami finansowymi ,albo ludzie ( politycy ) uzależnieni od jałmużny, która system ów zapewnia. Ludzie z tych dwóch grup społecznych nigdy nam się nie przeciwstawią . Natomiast zdecydowana większość ludzi nie jest stanie zrozumieć i pojąć owej władzy i wyższości nad innymi , jaką daje kapitał wytworzony i pomnożony w tym systemie. Ludzie ci znoszą ucisk bez słowa skargi , bez cienia świadomości , bez żadnych podejrzeń wobec systemu , który przynosi szkodę im ich interesom „ ….List Braci Rothschildów do bankierów z Nowego Yorku 1863 rok . „..(więcej
Sugerujemy abyście ze wszystkich sił wspierali znane dzienniki tygodniki , a głównie prasę związaną z rolnictwem i religią , z determinacją sprzeciwiając się emisji „zielonego „dolara przez rząd . Powinniście natychmiast wstrzymać wszelkie dotacje pieniężne dla tych kandydatów , którzy nie wyrażają się jasno i nie potępiają w ostrych słowach emisji „zielonego „ dolara. Likwidacja systemu emisji waluty państwowej przez banki lub powrót do emisji pieniądza przez rząd doprowadzi do sytuacji w której państwo będzie dostarczać ludziom pieniądze , co wyrządzi szkody nam ,bankierom oraz pośrednikom kredytowym , a tym samym zaszkodzi naszym żywotnym interesom . Spotkajcie się jak najszybciej z kongresmenami z waszych okręgów wyborczych , zażądajcie od nich gwarancji ochrony dla naszych interesów . W ten sposób będziemy mogli sprawować kontrole nad legislatywą „ Song Hongbing „ Wojna o pieniądz „ strona 59    „....(więcej)
Maciej Andrzej Leszczyński „ Pewne jest jednak, że najbliższe cztery lata będą nieporównanie lepsze od minionych pięciu lat. I dlatego Barack Obama, jego lewicowa polityka socjalna, powszechna służba zdrowia, ba, nawet jego inicjatywy ekologiczne, będą uznane za genialne antyrecesyjne posunięcia. „....”Ogromne wydatki wymuszą oczywiście dalsze podnoszenie obciążeń podatkowych, jeszcze większe zadłużenie państwa, a za tym pójdzie jeszcze więcej interwencjonizmu. Z czasem pojawić się muszą – pokazuje to historia wielkich demokratycznych poprzedników Baracka Obamy – ograniczenia importowe, utrudnienia dla transferu kapitału inwestycyjnego za granicę.W cieniu rewolucyjnej polityki. Na dłuższą metę wszystkie te działania będą miały katastrofalne skutki gospodarcze. Podobnie jak polityka rozregulowania rynku kredytowego autorstwa prezydenta Billa Clintona doprowadziła w konsekwencji do krachu 2008 roku, tak działania Obamy wpędzą sektor prywatny w poważne tarapaty i ograniczą aktywność gospodarczą oraz zatrudnienie.Ale to będzie już cena, jaką zapłacą jego następcy. Kto wie, może prezydenci republikańscy... Ciężko im będzie wyjść z cienia wielkiego demokratycznego wizjonera i jego rewolucyjnej polityki, która przyniosła Ameryce boom gospodarczy.
Autor jest wykładowcą 
ekonomii politycznej na Georgia Institute of Technology w Atlancie „...(źródło )
Marek Mojsiewicz

Pacyfikacja Rzeczpospolitej i zastraszenie niepokornych To, że od razu nie skojarzyłem ostatnich zawirowań w redakcji "Rzepy" z jej niedawnymi publikacjami na temat wpadek MSZ-u nie świadczy najlepiej o mojej aktualnej kondycji intelektualnej. Kiedyś od razu zestawiłbym te dwa fakty, a dziś - cóż, zlecenia programistyczne w firmie coraz mniej ambitne, chyba mi się mózg przestawił na jałowe obroty. Na szczęście z pomocą przyszedł mi... Radek Sikorski.

Szef MSZ odniósł się także do publikacji w "Rzeczpospolitej" artykułu o śladach trotylu na wraku Tu-154. Autor tekstu, Cezary Gmyz, jak i naczelny gazety Tomasz Wróblewski, stracili swoje posady. Naczelny "Rz" przed publikacją spotkał się Prokuratorem Generalnym, który apelował, aby wstrzymać się z publikacją, żeby dać czas prokuraturze na przygotowanie odpowiedzi. Wczoraj okazało się też, że rzecznik rządu Paweł Graś spotkał się w nocy, tuż przed publikacją tekstu, z właścicielem "Rz" Grzegorzem Hajdarowiczem.

- Andrzej Seremet apelował do naczelnego "Rz", żeby się wstrzymał z publikacją. Tak samo jak rzecznik MSZ (seria artykułów "Rz" o białoruskich opozycjonistach i wpadkach polskiego MSZ wobec nich - red.). Nie posłuchał, mówił o naciskach i skończyło się jak się skończyło. Czasami lepiej posłuchać dobrych rad - powiedział Sikorski. - Reakcja (w tym wypadku prokuratury na tekst "Rz" - red.) zawsze zajmuje trochę czasu, jeśli ma być poważna. Dla mnie i rządu ta publikacja była zaskoczeniem - dodał. Podkreślił przy tym, że rząd nic nie wiedział, tak samo jak ABW, która "na pewno nie śledzi prasy".

http://wiadomosci.onet.pl/temat/katastrofa-smolenska/sikorski-naczelny-rz-nie-posluchal-i-skonczylo-sie,1,5299971,wiadomosc.html

"Jak można skończyć tak prestiżową uczelnię i być tak głupim jak on" - pomyślałem. Przecież facet jednoznacznie wypaplał, że cała akcja z trotylem mogła być jedną wielką prowokacją przeprowadzoną na zlecenie "rządu" Tuska (słowo "reżim" byłoby bardziej adekwatne), zemstą za ujawnianie wpadek MSZ, próbą dalszej monopolizacji mediów i zastraszenia tych, którzy odważyliby się patrzeć władzy na ręce. Mamy więc aferę, przy której Watergate wysiada, jak to napisał jeden z blogerów. Najwyraźniej ktoś stwierdził, że "z tą ...(tu stosowna inwektywa) rzepą coś trzeba zrobić", więc przygotowano przynętę, ryba połknęła haczyk... Przy okazji Kaczyński popełnił "falstart", kiepsko wypadając ze swoimi przedwczesnymi i ciągle jeszcze nieudokumentowanymi wnioskami przed elektoratem niezdecydowanym. Upieczono więc dwie pieczenie na jednym ogniu. Tylko po co Sikorski gada o tym w mediach? A może on nie jest taki głupi jakiego udaje? Jaki sens miałaby zemsta, gdyby ofiara nie wiedziała kto ją wrobił? Albo jakie znaczenie miałoby zatrzymanie Roberta Frycza - autora strony Antykomor.PL, gdyby nie zostało nagłośnione? A tak, przesłanie jest jasne i czytelne: "Czasami lepiej posłuchać dobrych rad" - jako rzecze Sikorski, czyli tłumacząc z polskiego na nasze "nie patrzcie władzy na ręce władzy, bo was wykończymy". Nawiasem mówiąc uczą się, skurczybyki od Ruskich, którzy w podobny sposób co chwila podrzucają nam jakąś poszlakę mogącą świadczyć o tym, że zamordowali nam Prezydenta. Po dwóch i pół roku "autorytety" zauważyły tę grę na skłócenie Polaków, którą ja dostrzegłem już w momencie publikacji "raportu" MAK, a bardziej ode mnie inteligentny Rafał Ziemkiewicz zauważył już w pierwszych miesiącach po katastrofie. Od dwóch lat z hakiem, prawie od momentu samej katastrofy piszę, że oczywisty interes Rosjan leży w tym, by tragedii nie wyjaśniono nigdy, i by wierzono, że to oni bezkarnie zamordowali polską elitę, udowadniając tym czynem, iż państwo niby suwerenne i niby będące członkiem NATO jest właśnie "niby". No, może i dobrze, że do władzy wreszcie to dotarło...

http://fakty.interia.pl/felietony/ziemkiewicz-mysli_nowoczesnego-endeka/news/jedyna-prawda-v-200,1861229

W podobny sposób od samego początku wypowiada się Łukasz Warzecha:

Dwóch moich kolegów – Piotr Skwieciński i Wojciech Wybranowski – przyznało ostatnio, że nie mieli racji, wykluczając możliwość zamachu. Ja takiej deklaracji nie składam, ponieważ zamachu nigdy nie wykluczałem. Zawsze zwalczałem argument, jakoby nie miało to przynieść Rosji żadnych zysków, bo Lech Kaczyński nie miał szans na reelekcję (kto ciekaw, niech poszuka, nie będę tu powtarzał swojego wywodu). Z drugiej jednak strony nie wykluczałem nigdy możliwości wypadku, być może sprowokowanego przez stronę rosyjską. Wartościowe wydaje mi się też rozumowanie RAZ-a, który stwierdził, iż nawet jeżeli katastrofa faktycznie była wypadkiem, a nie zamachem, to Moskwa ma interes w tym, żeby – przy, rzecz jasna, oficjalnych zaprzeczeniach – po cichu podtrzymywać przekonanie, iż to ona stoi za śmiercią 96 Polaków. Postawa rozsądnego sceptycyzmu nadal wydaje mi się jedyną zasadną.

http://lukaszwarzecha.salon24.pl/459161,tylko-bez-emocji

Ciekawe jak długo po nas i naszych publicystach, także salonowi "intelektualiści" odkryją to, że podrzucanie poszlak świadczących o zamachu oprócz destabilizacji sytuacji w Polsce ma dla Moskwy drugie, dużo ważniejsze znaczenie - zastraszanie pozostałych krajów dawnej strefy wpływów. Pewnie nigdy. Tego "autorytety" powiedzieć nie mogą, bo to stoi w sprzeczności z ich dogmatem, że "zamach na Kaczyńskiego nie miałby sensu, bo i tak przegrałby wybory". Aby gadać takie bzdury (jak np. pan Smolar) trzeba zupełnie nie znać gangsterskiej mentalności władzy w Rosji. Natomiast dla Putina była to sprawa PRESTIŻOWA po akcji pięciu przywódców krajów postkomunistycznych pod przewodnictwem Kaczyńskiego w Gruzji. Oficer KGB nie mógł wybaczyć takiego policzka jak zatrzymanie całej jego armii bez jednego wystrzału, wyłączne na drodze dyplomatycznej przez takiego prezydenta malutkiej Polski, co gorsza WSPÓŁPRACUJĄCEGO z przywódcami innych krajów. Ten precedens mógł zadziałać tak, jakby szefa gangu zastraszającego całą dzielnicę i bezkarnego wobec policji nagle publicznie poskromił jeden z mieszkańców, w dodatku organizujący swoich sąsiadów. Nie wiem czy Rosjanie PRZEPROWADZILI zamach, czy go POZORUJĄ, ale ich działania są PERFEKCYJNE. Podobnie nie wiem czy publikacja o trotylu była PROWOKACJĄ na zlecenie rządowe, czy też Sikorski tylko ją insynuuje. Jednak bez względu na to czy był to zamach czy katastrofa lotnicza, zamach na wolność prasy czy katastrofa mediana, w jednym i drugim przypadku chodziło o to samo: o pacyfikację Rzeczpospolitej i zastraszenie pozostałych niepokornych. I nie przypadkiem przy słowie "Rzeczpospolitej" pominąłem cudzysłów. Peacemaker

10 milionów świrów i cyngle z imadłami na jadrach i mózgu Dziesięć milionów ludzi nie ufa rządowi, prokuraturze i wszystkim zamieszanym w śledztwo smoleńskie pod nadzorem Rosji. Medialne cyngle atakują nas i ubliżają nam od świrów. W związku z tym należy to podsumować krótko WSZYSCY JESTESMY KACZYŃSKIMI, czyli w Polsce mieszka 10 MILIONÓW ŚWIRÓW. Specjaliści z gazety „Правда” u nas wychodzącej pod tytułem „Newsweek” i GW zgodnym chórem wołają aby idąc za przykładem radzieckich osiągnięć wysłać 10 milionów do psychuszki .Życzę powodzenia w zainicjowanej akcji i mam nadzieje, że to będzie jak z tym Turkiem, co to złapał Turek Tatarzyna a Tatarzyn za łeb trzyma.Jeszcze ciekawszym może być psychopatyczne odczucie osadzonego np. towarzysza lisa z więźnia. Otóż psychiatria zna takie przypadki, że osadzony uważa, że aresztował wszystkich w więzieniu i że to on jest na wolności i ja mam takie wrażenie, że podobnym stanie emocjonalnym znajduje się towarzysz Lis. Co więcej on ma założone imadło na mózg i obdziela nas swymi spostrzeżeniami? Dlatego tez zalecam psychiatrom uważną obserwacje tego osobnika, który może dostarczyć bardzo interesującego materiału badawczego. Niewątpliwym sukcesem polskiej psychiatrii było nauczenie obsługi komputera niejakiego Bolka i Ego-ministra, czym nauka Polska udowodniła, iż małpy tez można nauczyć surfowania w sieci.Kolejnym sukcesem jest funkcjonowanie w świecie polityki niejakiego Niesiołowskiego i Palikota, którzy są chodzącą reklamą środków psychotropowych i osiągnięć polskiej psychiatrii. Osobniki te musza jedynie znosić niedogodności związane z noszeniem imadła na głowie dokręcanymi przez Władimira lub Angele. O wiele ciężej jest znosić noszenia imadła na jądrach a te nosi większość tych, co to podpięła się pod platformę, komuchów i pali kotowców.Wydarzenia ostatnich dni wskazują jednoznacznie ze ci z imadłami na głowach przykręcili śrubę tym, co noszą imadła na jajach i stąd akcje POlicjantów przed Marszem Niepodległości. Możemy się tu śmiać, ale jądra w stalowym uścisku wpływają na sposób myślenia i zmuszają do POsłuszeństwa. Należałoby jednocześnie zadać sobie pytanie ilu jest tych ludków z imadłem na jądrach, którzy służą i służyć będą WADZY….. i ilu z nich jest gotowych by UMIERAĆ za Tuska? Zostawiam jednak im te dylematy a państwu dedykuje piosenkę Lady Punk „Mniej niż zero”, czyli co o nas myślą NADLUDZIE Z PLATFORMY notabene doskonały materiał na totalitarystów

...Zawodowi macherzy od losu

Specjaliści od śpiewu i mas

Choćbyś nie chciał i tak znajdą sposób

Na swej wadze położą nie raz

Choć to fizyce wbrew

wskazówka cofa się......

Kat

Gwóźdź w mózgu Niedawno w artykuliku do „Najwyższego CZAS!”u użyłem w stosunku do p.prof.Ryszarda Dawkinsa określenia stosowanego ONGIŚ do śp.Bertranda lorda Russ'lla: „Najmądrzejszy dureń w Anglii”. I zaraz potem przeczytałem w lewicowym „PRZEGLĄD”zie felieton p.mec.Jana Widackiego „Krokiem pijanego po państwie prawa”. Cytuję – poprawiając tylko określenia, p.Mecenas pisze bowiem nie z łaciny, jak to się po polsku zazwyczaj czyni, karceryzacja tylko (pewnie z angielska) „prizonizacja” (co jednak oznacza, wg Wikipedii... „uwięziennienie, stan bardzo dobrego przystosowania się do warunków panujących w Zakładzie Karnym, połączony z lękiem przed życiem na wolności”!!), a prawo „permissywne”, „tolerancyjne” nazywa „liberalnym”. Słowo „represyjne” też nie jest najwłaściwsze – ale mniejsza o to. Czytamy:

„Tymczasem to, czy prawo karne jest łagodne (tolerancyjne) czy surowe (represyjne) da się wyliczyć. Wystarczy porównać dwa wskaźniki ze statystyki przestępczości: współczynnik przestępstw, pokazujący ich liczbę na 100 tys. mieszkańców i tzw. współczynnik karceryzacji, dotyczący (?? - JKM) liczby pozbawionych wolności na 100 tys. mieszkańców. W Polsce na każde 100 tys. ludzi przypada średnio 3 tys. przestępstw. Jest to wskaźnik poniżej średniej europejskiej. Jednocześnie na każde 100 tys. przypada ok. 230 siedzących w kryminale. Lokuje nas to w absolutnej czołówce europejskiej, zaraz za Rosją i Ukrainą. Kraje Europy Zachodniej, mając znacznie wyższe (średnio dwu- , trzy-krotnie) od naszego współczynniki przestępstw, równocześnie mają średnio o połowę niższe współczynniki karceryzacji. Z porównania tych dwóch współczynników widać, że nasze prawo karne jest jednym z najbardziej represyjnych w Europie. P.Widacki jest mądrym człowiekiem. Kilka razy pozytywnie cytowałem Jego słowa. Wszelako ma na na oczach różowe okulary – powodujące, że widzi świat inaczej, niż prosty chłop pańszczyźniany. Przecież dla każdego normalnie myślącego człowieka, nawet dla przeciętnego czytelnika „PRZEGLĄ”u, wniosek jest taki: mamy trzy razy mniej przestępstw niż w Europie Zachodniej ponieważ dwa razy więcej ludzi siedzi w więzieniach. Częściowo dlatego, że inni boją się kar – a po części dlatego, że przestępcy siedząc nie mają okazji rozrabiać. Czyli represyjność jest OK – i ludzie mają rację domagając się surowych wyroków. Można, oczywiście, dyskutować, że najlepszą karą jest akurat więzienie; można kwestionować porównywalność tych liczb (nie chodzi tylko o liczbę muzułmanów i Murzynów!) - ale liczby decydują – i są to liczby podawane przez p.Mecenasa. Jeśli tak samo argumentuje na sali sądowej... Taki sam błąd popełniają Lewicowcy w sztampowej sytuacji: gdy okazuje się, ze Murzyni stanowiący 10% ludności jakiegoś stanu stanowią w nim50% kryminalistów, to zamiast wyciągnąc z tego wniosek, że Murzyni to typy przestępcze, twierdzą, że świadczy to o tym, że system penitencjarny faworyzuje Białych!!! Oczywiście: można argumentować, zapewne zgodnie z prawdą, że Murzyni po prostu wyznają inne wartości i nie rozumieją ducha przepisów ustanawianych przez Bwana M'Kubwów. Cóż: to niech jadą do Zimbabwe. Podobnie: gdy Chińczycy narzekają, że z powodu niskiego ciśnienia w Tybecie bolą ich głowy, właściwa odpowiedź brzmi: „Jak się tam źle czujecie, to wracajcie do Hēilóngjiāngu, Sìchuānu,Yúnnánu czy na Hǎinán! Lewica z danych statystycznych robi taki użytek, jak pies z latarni. To nie jest wina Lewicy (ani psów): po prostu: ograniczenie umysłowe. Ćwiek zabity w głowę. Bo poza tym felieton jest OK! JKM

Prawdziwe fundamenty państwa

*Słowo o sznurze *W weekendy prokuratura nieczynna ! * Do piwnic, garaży - tylko w asyście

*Udana prowokacja „Rzepy” *„Niezawisłe” sądy plus cenzura? *Fikołki tercetu nieudaczników

A więc „powiesił się” z kolei kluczowy świadek, chorąży Remigiusz Muś, którego zeznania całą tę komo-tusko-ruską wersję katastrofy smoleńskiej rozwalają na kawałki!...Czy to próba zastraszenia drugiego świadka, zmuszenia go do zmiany zeznań, czy zemsta, czy jedno i drugie? Porozmawiajmy jednak o sznurze: wprawdzie w domu powieszonego o sznurze rozmawiać nie wypada, toteż i rozmawiamy o nim tutaj, „na łamach”.. Żeby powiesić się na linie żeglarskiej (jest dość gruba) trzeba najpierw zawiązać węzeł, supeł, w którym przesuwa się lina zaciskając pętlę na szyi. Musi to być solidny supeł, żeby nie rozwiązał się pod ciężarem ciała, zatem wiążąc ten supeł trzeba go mocno uciskać palcami. Palce muszą, więc nie tylko pozostawić ślady na węźle, ale i mikroskopijne fragmenty liny muszą pozostać przynajmniej na opuszkach palców. To samo – przy mocowaniu końca liny na haku czy innym zaczepie: trzeba mocno pracować palcami, by i ten węzeł był solidny, nie popuścił pod ciężarem ciała... Czy „niezależna prokuratura” zbadała należycie tę linę i te opuszki palców denata? I co tam znalazła?... Druga sprawa: powieszenie człowieka w pozorach samobójstwa wymaga najpierw obezwładnienia go. Gaz obezwładniający nadaje się do tego idealnie: szybko się ulatnia. Zapewne dlatego ostatnie głośne „samobójstwa” dokonały się w soboty, i zapewne dlatego „niezależna” prokuratura nie pracuje w soboty i niedziele, wedle potrzeb śledztwa, ale dopiero od poniedziałku... Żeby to chociaż nie był „poniedziałek szewski”! Już to samo wydaje się dostatecznym powodem, by taka „niezależną prokuraturę” rozpędzić na cztery wiatry i powołać jakąś porządniejszą. Na miarę standardów zdrowego rozsądku. Póki co jednak – pod rządami PO do garaży i piwnic schodzimy tylko w asyście, unikając piątkowych popołudni, sobót i niedziel. Jako że walka klasowa między bezpiekami dwojga proweniencji, wojskowej i cywilnej, zaostrza się, jak to w socjalizmie – także prasa, nawet umiarkowanie opozycyjna („umiarkowana opozycja w ramach zasadniczej aprobaty”) zmuszona jest wchodzić w leninowskie buty prasy jako „organizatora”.i podejmować się – jak TVN czy „GW” – „funkcji organizatorskiej” zamiast lub obok funkcji informacyjnej. Prowokacja jest jednym z elementów „funkcji organizatorskiej” prasy i trzeba przyznać, że „Rzeczpospolita” zadebiutowała w tej roli chytrze, zgrabnie i pomysłowo! Brawo! Szokujący tytuł jej informacji (obecność trotylu i nitrogliceryny we wraku prezydenckiego tupolewa) sprowokowała prokuraturę do gwałtownej reakcji, ale właśnie dzięki tej reakcji stało się możliwe potężne nagłośnienie starannie dotąd ukrywanych (a całkowicie pominiętych w raporcie komisji Millera!) zeznań ś.p.chorążego Remigiusza Musia i kpt. Wosztala: że wieża kontrolna dopuściła zejście tupolewa do 50 metrów. Jakby tego było mało – prokuratura musiała ujawnić metody swego „wyjaśniania okoliczności katastrofy”, a te ujawnione metody wzbudziły pusty śmiech osób nawet sceptycznie dotąd nastawionych do wersji „zamachu”. Okazuje się, że prokuratura polska dopuszczona została w Rosji do pirotechnicznych badań wraku dopiero... 2,5 roku po katastrofie... że przebadane elementy pozostaną w Rosji jeszcze pół roku... że zatem kolejne „badania laboratoryjne” przeprowadzone zostaną także w Rosji, na pozostawionych tam przebadanych pirotechnicznie elementach po 3 latach ... Czy to nie urągowisko śledztwu? Prowokacja „Rzepy” była tym bardziej udana, że sama prokuratura wojskowa nie mogła w końcu zaprzeczyć, że obecności trotylu i nitrogliceryny we wraku typolewa wykluczyć nie można. Nadto – nieszczęścia chodzą czwórkami – ujawnione zeznania śp. chorążego Remigiusza Musia stawiają zasadne pytanie o rzetelność zapisów na czarnych skrzynkach (ciągle w rękach rosyjskich), wiec i w odtworzonym niby stenogramie w raporcie komisji MillerWściekłość, jaka w mediach spodstolnych i w żydowskiej gazecie dla Polaków wywołała prowokacja „Rzepy”, dokonana w ramach „organizatorskiej funkcji prasy” – jest zrozumiała: do tej pory środowiskom postkomunistycznym wydawało się, że to one potrafią najlepiej realizować tę funkcję (np.słynne „dziennikarskie śledztwo” gazety żydowskiej w sprawie afery Rywina), a tu okazało się, że i „Rzepa” jak zechce, to potrafi. Jak Pan Bóg dopuści...Wprawdzie złośliwi twierdza, że redaktor naczelny „Rzepy” wyssał z mlekiem babki i dziadka te „zdolności organizatorskie prasy”, ale czego to złośliwe języki nie wymyślą. Dodają nadto, że publikacja ta sprowokowała też Jarosława Kaczyńskiego i PiS do wznowienia ostrej retoryki, co może położyć kres rosnącej popularności PiS, zwłaszcza jeśli znów zabiorą się do ich propagandowej obróbki wytresowani politrucy ze spodstolnych merdiów. Już się zabrali!... Więc prowokacja „Rzepy” udała się w stu, a nawet w dwustu procentach, bo to przecież jeszcze nie koniec walki umiarkowanej opozycji w ramach zasadniczej akceptacji ustroju II RP z rządzącym reżimem trzech sztandarowych nieudaczników (Donka, Bronka i Radka), wyprawiających swe łamańce wedle muzyczki pisanej specjalnie dla nich przez ukorzenione w PRL bezpieki: wojskową i cywilną Jeden z tych trzech paradnych komediantów ( a nawet dwóch, bo rychło dołączył i drugi) stwierdził czelnie, że nazywanie „katastrofy smoleńskiej” zamachem albo morderstwem jest „destabilizacją państwa”. A dyć tam, psiamać, wciórności! Aż destabilizacją państwa? Destabilizacją państwa jest ukrywanie przed opinią publiczną „Aneksu do Raportu o likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych”, po który Bronisław Komorowski sięgnął szybko, pazernie i łakomie gdy jeszcze nie ostygły ciała ofiar zamachu smoleńskiego! A czyż destabilizacją państwa nie jest ukrywanie przed opinią publiczną „zbioru zastrzeżonego” Instytutu Pamięci Narodowej? Hę? Niech no PO, SLD z Ruchem Palikota na kupę pokażą nam te prawdziwe „fundamenty państwa”, tę cuchnącą kloakę, zamiast ględzić komunistyczną nowomową, że przekonania, opinie i słowa mogą destabilizować państwo... Marzy się już cenzura? Usłużne, wazeliniarskie wyroki „niezawisłych sądów” już nie wystarczają?... Więc jak: pokażecie nam te prawdziwe, przegniłe i spróchniałe fundamenty waszego państwa?...Ten „Aneks” i ten „zbiór zastrzeżony”? Nie pokażecie?... He,he!... He,he,he!... He,he,he,he,he!... Tymczasem Józef Oleksy domaga się dla Jarosława Kaczyńskiego Trybunału Stanu. Chciałoby się zapytać: Te, Józek, pamiętasz jeszcze, o co to oskarżył ciebie Milczanowski i jak szybko podałeś się do dymisji?

Oto fundamenty państwa... Marian Miszalski

Zakłamany Adwokacki Duet "ZAD" Roman Giertych & Ryszard Kalisz Apeluję do Romana Giertycha: Nie pij, nie bij, nie kradnij, nie podpalaj ...! Apelować do Ryszarda Kalisza, by nie kłamał, nie ma sensu!

Ryszard Kalisz Roman Giertych Fakty po faktach Po dzisiejszej (9 listopada) wizycie, dwóch dobrze znanych prawników, Romana Giertycha i Ryszarda Kalisza, w programie TVN24 "Fakty po faktach", przekonaliśmy się, że po faktach nie mogą istnieć już żadne inne kolejne fakty. Po prostu, obaj panowie dysponują tak olbrzymim repertuarem wszelkiego rodzaju plotek, fantazji, konfabulacji a także zwykłych, prymitywnych kłamstw, że potrafią nim przykryć wszelkie oznaki raconalnego myślenia. Ale no cóż. Nie przez przypadek adwokatów nazywa się papugami ...

Roman Giertych: "... to, co dziś robi PiS: ... służy Rosjanom ... wymyślili sztuczną mgłę, wymyślili hel, wymyślili trotyl ... fikcyjne, absurdalne teorie ... większość posłów PiS-u, przynajmniej tych światłych, nie wierzy w zamach, ale nie może tego powiedzieć ... polska prokuratura uzyskała od Rosjan dowody - przynajmniej na tyle na ile było to możliwe ..." (o prezesie PiS) ... jesteśmy zakładnikami stanu świadomości jednego człowieka, skrzywdzonego przez historię ... ten człowiek jest liderem największej partii opozycyjnej ..."

Z kolei Ryszard Kalisz, podbijając bębenek do wypowiedzi swego kolegi po fachu objawił takie "prawdy", jak ta:

"...że prof. Brzeziński bardzo dobrze zna Polskę i jego słowa oddają polską rzeczywistość polityczną, w której nie ma merytorycznej dyskusji ..." - nie zauważając nawet, że tym samym zdeprecjonował po całości siebie, kolegę siedzącego obok i resztę podobnie Gadających Głów! a kontynuując stwierdził: ... że ze strony PiS-u cała polityka smoleńska jest fantasmagorią ... jest konieczność stworzenia wyimaginowanej IV RP-bis, gdzie katastrofa smoleńska ma być mitem założycielskim Zapytał również: Dlaczego cała Polska ma się zajmować stanami emocjonalnymi Jarosława Kaczyńskiego i analizować wszystkie jego słowa, które są niemądre, wypowiedziane bez żadnego przemyślenia, jak słowa o "zbrodni" wypowiedziane w odniesieniu do katastrofy smoleńskiej by później zaapelować:

"... Jak będziecie głosowali, to przypomnijcie sobie, co mówili (pisowcy) ..." a prawie na koniec zapewnił:

"Nigdy nie byłem u Palikota, ani pół nogi, ani pół palca!" i pouczył wszystkich, że:

"Trzeba po prostu mówić prawdę" a co Roman Giertych "skontrował", oświaczając:

"Kłamanie publiczne nie jest przestępstwem w Polsce" (sic!) Już po zapoznaniu się tylko z tymi wypowiedziami obu panów, w jednym jedynym programie, można zakrzyknąć:

Panowie! Przecież wy jesteście głupsi nawet od pani redaktor Renaty Kim z Newsweeka (GW, TOK FM ...), która nie odróżnia konewki do podlewania kwiatów od urządzeń spektrometrycznych analizujących widmo pierwiastków a mimo tego też bryluje w mediach!!! I co się dziwić, że ci "eksperci" od prawdy zakończyli swój występ w programie takimi oto słowami:

Roman Giertych: "Apeluję do lewackich grup, do radykałów, by nie było żadnych rozrób, podpalania samochodów ..." a Ryszard Kalisz lekko poruszony sugestiami Giertycha o bojówkach niemieckich znajdujących rok temu schronienie w lokalu "Nowy wspaniały świat" zapewnił, że:

"Nie wolno tamtych z Krytyki Politycznej łączyć marszem Kolorowej Niepodległej" czym ostatecznie dowiódł, jaką wiarygodność mają jego słowa. Wystarczy tu zaglądnąć:

"Krytyka Polityczna korzysta z dofinansowania i wsparcia wielu instytucji m.in. miasta stołecznego Warszawy. Krytyka Polityczna wynajmuje ogromny lokal w centrum Warszawy od miasta na bardzo preferencyjnych zasadach. Nie jest prawdą, że wszyscy bojówkarze zostali zatrzymani na Nowym Świecie. Na filmie są pokazani jak „obstawiają” „Kolorową”. Zamaskowani bojówkarze z Niemiec w środku Warszawy w dniu narodowego i państwowego święta, pod bokiem Kazimiery Szczuki i Mikołaja Lizuta prowadzących imprezę (ale też tuż obok Róży Thun, Ryszarda Kalisza, Pawła Smoleńskiego, Jacka Żakowskiego) dwukrotnie zaatakowali i próbowali pobić reportera (czyli mnie) tylko dlatego, że miałem kamerę w ręku, w tym raz poza kordonem."

www.bernardo.salon24.pl/363707,jak-wygladala-naprawde-kolorowa-niepodlegla-wideo

No cóż na apel Romana Giertycha mogę odpowiedziec tylko apelem skierowanym do niego:

Romanie Giertychu! Nie pij, nie bij, nie kradnij, nie podpalaj...!!! A jedyną odpowiedzią na słowa Ryszarda Kalisza - oprócz tych, które do niego kierowałem w wielu moich wcześniejszych postach i komentarzach, jak choćby tutaj:

www.normalny.nowyekran.pl/post/18359,jak-z-jedynki-stac-sie-zerem-i-to-na-wlasne-zyczenie

są te "obrazki":

www.youtube.com/watch

Nic dodać nic ująć ... No chyba że jednak - by nie przymykać oczu na rzeczywistość, na fakty te przed "Faktami" - należy zauważyć, że faktycznie Ryszard Kalisz nie był u Palikota "ani na pół nogi ani na pół palca" ... On tam był cały sobą! A jak to było możliwe, by przy takiej posturze zmieścić się Palikotowi tam "gdzie jest ciemniej niż ...", niech pozostanie ich słodką tajemnicą. Link do zdjęcia wprowadzającego:

tinyurl.com/cl6nxye

tinyurl.com/aegnabp

1normalnyczlowiek

Niespójność polskiej polityki europejskiej? W sejmie odbyła się debata na temat polityki europejskiej. Opozycja (Krzysztof Szczerski z PiS, Ludwik Dorn z Solidarnej Polski) trafnie wytknęła rządowi, że zachowuje się nielogicznie. Bo – słusznie broniąc wspólnotowości UE - w sferze realnej wspiera równocześnie konkretne rozwiązania (euro, pakt fiskalny, unia bankowa), które owej wspólnotowości zagrażają. Bo nie tylko utożsamiają interesy wspólnoty z interesami tylko strefy euro (obciążając kosztami jej kryzysu kraje spoza tej strefy), ale grożą dalszą redukcją elastyczności w ramach UE oraz transmisją problemów finansowych (poprzez usztywnienie polityki wobec banków matek) do zagranicznych banków-córek w tzw. "Nowej Europie". Jak wskazywał poseł Krzysztof Szczerski owe rozwiązania są pozatraktatowe i - odtwarzając porządek hierarchiczny – naruszają to, co osiągnięto w Traktacie Lizbońskim, czyli szanse na „otwarty konstytucjonalizm” z poszukiwaniem instytucji odpowiadających fazie rozwoju i problemom danego kraju. Elastyczność i indywidualizacja rozwiązań („wolność” jak to określił Szczerski), rozciągnięta na obszar gospodarki, to jedyna droga pozwalająca na skuteczną walkę z kryzysem. Kraje spoza strefy euro – w tym Polska – pokazały, że stać je - mimo kryzysu - na zachowanie dynamiki. Proponowane (i popierane przez Tuska) rozwiązania mogą tę dynamikę zredukować. Towarzysząca temu podwójność standardów i arbitralność (gdy np. za nadmierny deficyt karze się Węgry, a nie kraje sfery euro) dodatkowo pokazują, że nie należy pochopnie, w imię fałszywie pojmowanej „wspólnotowości”, tworzyć pozatraktatowych, kryzysowych protez. Usłużne włączanie się Komisji Europejskiej w politykę dyscyplinowania było dla niej sposobem uniknięcia marginalizacji, ale owa instytucjonalna racjonalność wcale nie oznacza, że sama ta polityka jest racjonalna. Ludwik Dorn z SP słusznie chwalił Tuska za próby harmonizowania interesów Polski z interesami Europy w sferze polityki klimatycznej. Ale wykazał równocześnie, że zgoda na unię bankową czy pakt fiskalny (kontrolę budżetu) skutecznie w przyszłości taką obronę wyeliminuje. Premier Tusk słuchał tej argumentacji z uwagą. Jak się wydaje (zwrócił na to uwagę Szczerski) dylemat premiera polega na tym, iż myśli że przyjęcie nowych pomysłów płynących ze strefy euro jest warunkiem utrzymania wysokości budżetu (i kwot dla Polski) na oczekiwanym przez nas poziomie. A bez takiego zasilania zewnętrznego rządzenie (oraz stabilizacja gospodarcza i społeczna) będą jeszcze trudniejsze. Tusk wie zapewne, że w długiej perspektywie owe pomysły zaszkodzą Polsce, ale jako szef rządu kieruje się perspektywą krótką, bo za nią odpowiada. Alternatywą byłoby to, co zasygnalizował Szczerski: odważna, dynamiczna polityka rozwoju oparta na zasobach własnych i współpracy w ramach „Nowej Europy”. Bo być za wszelką cenę „w środku” (co wspiera też Miller z SLD. Podobnie myślał, gdy jego rząd negocjował akcesję, zgadzając się na rozwiązania nieodpowiadające naszej fazie rozwoju) może okazać się zbyt kosztowne. Celem nadrzędnym dobrego rządzenia jest budowanie równowagi na coraz wyższym poziomie. Polityka europejska, takich choćby Niemiec polega na ciągłym konstruowaniu takiej równowagi. Gdy proponuje się zwiększenie umocowania instytucji wspólnotowych (np. przez pan-europejskie wybory), to równocześnie zwiększa się kompetencje własnego parlamentu Gdy dochodzi się do granicy integracji dopuszczalnej w niemieckim prawie kontroluje się, czy przekroczenie tej granicy gwarantuje realizację norm i wartości stanowiących aksjologiczny fundament niemieckiego państwa. Z tej perspektywy slogany Palikota o konieczności odrzucenia perspektywy państwa narodowego na rzecz roztopienia się w tożsamości europejskiej są niedorzeczne. I pokazują, że nie rozumie dzisiejszej Europy. Prawdziwe dylematy pokazali Szczerski i Dorn. A Tusk słuchał ze zrozumieniem. To dobrze rokuje. Mam nadzieję, że wciąż możliwy jest sensowny dialog (a może i współpraca) rządu i opozycji. I po drugie, że zjednoczenie tej ostatniej byłoby znaczącym krokiem do przodu.

Jadwiga Staniszkis

Dwa wraki Prezydęt ściągnął w końcu do Polski wrak, tylko nie ten co trzeba. Zamiast prezydenckiego TU-154M, do Polski przyjechał stary francuski czołg, który był kiedyś podobno w zasobach polskiej armii. Mieliśmy tematy zastępcze, teraz mamy wraki zastępcze. Wrak prezydenckiego TU-154M rdzewieje w Rosji od dwóch i pół lat, ale prezydent Komorowski ma inne sprawy w głowie. Wczoraj paradował przed swoim pałacem z wrakiem francuskiego czołgu z lat 20-tych zeszłego wieku, który dostał w prezencie od jednego z najbardziej skorumpowanych watażek trzeciego świata, prezydenta Afganistanu. Czołg został podobno zajęty przez Rosjan w 1920 roku i jakimś cudem skończył w Afganistanie. Oczywiście wrak czołgu zajętego w 1920 roku przez Rosjan jest ważniejszy niż wrak samolotu prezydenckiego zajętego przez Rosjan od dwóch i pół lat. Jaki prezydent, takie priorytety. Komorowski chciałby, aby czołg stał się dekoracją świąt państwowych. Taka nowa świecka tradycja. Niestety inny wrak może wypchać zardzewiały czołg Komorowskiego jako symbol, przynajmniej jako symbol 11 listopada. To wrak wozu transmisyjnego TVN24, który został spalony przez manifestantów 11 listopada zeszłego roku. Ta straszna zbrodnia wywołała ogólnopolskie poruszenie, jak ktoś śmiał podnieść rękę na symbol TVN czyli na symbol III RP? Policja zajęła się sprawą i proszę oto na dwa dni przez 11 listopada aresztowała podobno dwóch sprawców. Taki szczęśliwy zbieg okoliczności. Sprawcy ryzykują 10 lat więzienia, czyli więcej niż większość złodziei w białych kołnierzykach, którzy kradną setki milionów PLN. Chodzi oczywiście o przykład: rękę, która podnosi się na władzę odetniemy. Co prawda kapitan Wrona zdemolował Boeinga za 50 milionów $ i dostał jeszcze medal. No ale to jest Polska właśnie .... Balcerac

Bałagan demaskuje bezpieczniaków Wprawdzie wiadomo, że w bezpieczniackich watahach panuje bałagan nie do opisania - ale żeby aż taki brak koordynacji? Z jednej strony bowiem, po chwilowym zaskoczeniu i zamroczeniu, spowodowanym publikacją „Rzeczpospolitej” o znalezieniu śladów trotylu na wraku samolotu, nastąpił pokaz mobilizacji w dawaniu odporu fałszywym pogłoskom, ale z drugiej strony ujawnił się karygodny brak koordynacji, graniczący z sabotażem! Oto po dementi, ogłoszonym przez pana pułkownika Szeląga z niezależnej Prokuratury Wojskowej, posypały się pryncypialne zaprzeczenia i groźne ostrzeżenia przeciwko „podpalaniu państwa”. W operację dawania odporu zostały zaangażowane nie tylko środowiska żydowskie z potężną dynastią Smolarów na czele, ale i aryjskie - na dowód czego po raz kolejny swoją słynną „postawę służebną” zademonstrował niezmordowany w służbie Tadeusz Mazowiecki - a nawet środowiska narodowe z panem mec. Romanem Giertychem. Wreszcie pani red. Agata Kondzińska z „Gazety Wyborczej” przesłuchała archeologa, pana Marka Poznańskiego, posłującego do Sejmu z dziwnie osobliwej trzódki posła Palikota. Pan Poznański zeznał, że jak przekopywał prastarą ziemię smoleńską na miejscu katastrofy, to odnajdywał tam „dużą ilość” amunicji z czasów II wojny światowej. Najwyraźniej jeszcze nie wiedział, że padł już rozkaz, by żadnego trotylu we wraku samolotu nie było, więc próbował uzasadnić obecność jego śladów we wraku samolotu przyczynami, że tak powiem, „historycznymi”. Ale chociaż pan Poznański dobrze chciał, to jednak włożył w złowrogie ręce zwolenników teorii spiskowej potężną broń. Bo skoro w prastarej ziemi smoleńskiej, w którą uderzył prezydencki samolot, poniewierała się „duża ilość” amunicji z czasów II wojny, to trotyl we wraku samolotu MUSIAŁ SIĘ ZNALEŹĆ - choćby z tej amunicji! Tymczasem ani ruski MAK, ani komisja pod przewodnictwem pana ministra Jerzego Millera, najmniejszych śladów trotylu we wraku samolotu przezornie nie wykryła. Prokuratura Wojskowa śladów tych jedynie „nie stwierdziła”, ale informując o „trwających” badaniach „kilkuset próbek”, zostawiła sobie na wszelki wypadek drogę odwrotu. Na jaki wszelki wypadek? Zwróćmy uwagę, że na skutek zastosowania konwencji chicagowskiej w tej sprawie, wszystkie dowody rzeczowe znajdują się w posiadaniu Rosjan, dla których jest to prawdziwy dar Niebios. Dzięki temu bowiem potrafią udowodnić każdą hipotezę, z hipotezą zamachu włącznie - jeśli tylko odczują potrzebę wysadzenia w powietrze pana premiera Tuska, czy też jego mocodawców z wojskowej razwiedki i zechcą przemeblować scenę polityczną w Polsce. I nie tylko Rosjanie o tym wiedzą, ale wie to również pan premier Tusk i wiedzą bezpieczniacy z razwiedki. Jestem przekonany, że początkowy paraliż kół rządowych i Salonu, a następnie neoficka gorliwość w zaprzeczaniu obecności śladów trotylu we wraku samolotu mogła wziąć się z przekonania, że ruscy szachiści właśnie taką operację rozpoczęli. Ale i ten paraliżujący, początkowy strach i ta skwapliwość w dawaniu odporu wszystkich demaskują, pokazując, że wiedzą, jak było naprawdę. Na złodzieju czapka gore. To by wyjaśniało przyczynę, dla której komisja pana ministra Jerzego Millera żadnych śladów trotylu we wraku nie wykryła, chociaż zgodnie z zeznaniami pana Marka Poznańskiego, musiał się on tam dostać wraz z prastarą ziemią smoleńską. Chyba, że komisja pana ministra Millera wolała nie ryzykować, tylko własnymi słowami powtórzyć tymczasowe ustalenia ruskich szachistów o „błędzie pilota”. No dobrze - ale w takim razie dlaczego pan Hajdarowicz wyrzucił z „Rzeczpospolitej” pana red. Gmyza, i innych? Przecież to co napisał pan red. Gmyz jest niesprzeczne z tym, co za pośrednictwem pani Kondzińskiej pan poseł Marek Poznański z dziwnie osobliwej trzódki posła Palikota podał do wierzenia mikrocefalom z „Gazety Wyborczej”! SM

Detektor sygnałów typu PDT Ludzie zdumiewają się brakiem jakiejkolwiek logiki we wczorajszym sejmowym wystąpieniu Donalda Tuska – z egzaltowana pompą ogłosił, że stara się w sumie o 400 miliardów złotych środków unijnych, tymczasem jest to mniej niż przypada Polsce w bronionym przez tego samego Tuska projekcie budżetu Unii Europejskiej. Ale w gruncie rzeczy jest jeszcze gorzej - nawet w okrojonym projekcie prezydencji cypryjskiej wypada dla nas większa pula niż to, co nasz szczery przywódca zadeklarował publicznie jako swój cel do osiągnięcia. Wyobraźmy sobie, że poszukujemy skarbu w brzęczącej monecie, wartego przykładowo 400 miliardów (wszelkie podobieństwo sytuacji, kwot i terminów jest całkowicie przypadkowe) i mamy do dyspozycji wykrywacz metalu. A jest to urządzenie do tego stopnia uniwersalne, że reaguje równie ochoczo na metal, co na drewno, szkło oraz odchody zwierzęce. Czy już zgadujecie jaki będzie efekt naszych poszukiwań i jakim gromkim śmiechem wybuchną inni poszukiwacze na widok naszego sprzętu? Tu muszę wtrącić profilaktycznie, że jeśli już teraz doszliście do wniosku, iż wciskam wam rażąco przejrzystą, a nawet prymitywną analogię do działań naszej prokuratury wojskowej, to jesteście w grubym błędzie, a jednocześnie macie trochę racji. Bo to nie jest analogia do wypowiedzi prokuratora Szeląga, że polscy eksperci poszukiwali śladów materiałów wybuchowych za pomocą detektora, który reagował równie żwawo na nitroglicerynę, co na plastyk i kosmetyki. A macie odrobinę racji w tym, że prymitywizm tej analogii nie jest moim dziełem, lecz pułkownika Szeląga. No, ale to zmartwienie prokuratury wojskowej, jakich asów sobie dobrała. Natomiast analogia z owym wykrywaczem metalu oraz wszelkich innych substancji dotyczy poszukiwań 400 miliardów przez premiera Donalda Tuska. Szef naszej olsenowskiej ekipy rządowej zachowuje się bowiem jak ów kretyński uniwersalny detektor – niby szuka miliardów dla Polski, której interes ponoć reprezentuje, a jednocześnie żywo reaguje na wszelkie sygnały z zewnątrz. Taki to jest detektor ten Tusk, że on reaguje pozytywnie także na sygnały sprzeczne z polskim interesem, jeśli tylko są zgodne z jego osobistym celem, czyli brukselską posadą. Trzeba to jasno ująć – prywatą na koszt państwa. Ludzie zdumiewają się brakiem jakiejkolwiek logiki we wczorajszym sejmowym wystąpieniu Donalda Tuska – z egzaltowana pompą ogłosił, że stara się w sumie o 400 miliardów złotych środków unijnych, tymczasem jest to mniej niż przypada Polsce w bronionym przez tego samego Tuska projekcie budżetu Unii Europejskiej. Ale w gruncie rzeczy jest jeszcze gorzej - nawet w okrojonym projekcie prezydencji cypryjskiej wypada dla nas większa pula niż to, co nasz szczery przywódca zadeklarował publicznie jako swój cel do osiągnięcia. Najstarsi Kaszubi przecierają oczy ze zdumienia nad postawą Tuska, bo nie pamiętają przywódcy, który przed rozpoczęciem negocjacji oświadcza, że zgodzi się przyjąć mniej niż mu proponują na wstępie. Jest to postawa absurdalna do tego stopnia, że nie wystarczy uznać jej absurdalność i ogłosić bezradność. Skala tego absurdu po prostu zmusza do szukania logicznej przyczyny. Przypomina mi się film „Piękny umysł”, w którym bohater otrzymuje nagrodę Nobla i zaczyna się krygować, sumitować, że to on niby nie godzien, że inni się lepiej zasłużyli, ale po chwili reflektuje się: czy moja uczciwość nie przekracza już granicy głupoty? Podobnie jest z redukcją do absurdu polskiego interesu narodowego przez premiera Tuska, która przekroczyła granice głupoty – człowiek jest zmuszony przyjąć, że za tak horrendalną głupotą kryje się jakaś premedytacja i zamysł. Moim zdaniem jest tylko jedno logiczne wyjaśnienie, jeśli się odrzuci wersję, że mamy do czynienia ze skończonym głupcem. Detektor PDT reaguje na obce sygnały, a związane ściśle z jego widokami na brukselską posadę. W pakiecie także immunitet. W nosie ma interes kraju, który go wypromował. Bowiem ten typ ma takie fabryczne ustawienie, że najsilniej reaguje na sygnał własnego interesu. Premier Tusk jest skuteczny dla siebie, bo takie sobie ustawił priorytety. I cała jego olsenowska ekipa ma to wdrukowane w obwody scalone panelu sterowania. A panel sterowania tego detektora jest importowany.

http://www.rp.pl/artykul/159563,950575-Tusk-bez-walki-oddaje-miliardy-z-budzetu-Unii.html

11 Listopad 2012 Propaganda już wychodzi nosem bo uszami nie daje już rady. Kanał uszny nie jest już drożny; bo ile propagandowej natarczywości można przepuścić przez uszy , i przełknąć, żeby się nie zakrztusić? Jak pisał lewicowy Noam Chomsky:” Propaganda jest dla demokracji tym, czym pałka dla państwa totalitarnego”(!!!!) Demokracja bez propagandy- nie byłaby demokracją. Byłaby szansa, że zapanuje normalność. Ale tylko szansa. Demokracja nigdy nie zstąpi zdrowego rozsądku. Bo o postępowaniu decyduje większość. .A czy przypadkiem demokracja nie jest zbiorowym gwałtem na wolności jednostki, nowym rodzajem usypiającego totalitaryzmu? Bo propaganda to celowa i świadoma działalność mająca na celu osiągnięcie pożądanego skutku.. Dlaczego na przykład nigdy w mediach nie można usłyszeć co powiedział, pochowany w Panteonie Wielkich Polaków, na Skałce w Krakowie, pan Czesław Miłosz, który Polaków nienawidził, bo Polak jest świnią ponieważ się świnią urodził? I wcale nie chodzi mi o to stwierdzenie. Chodzi mi o wypowiedź zaraz po otrzymaniu nagrody Nobla, gdzie zaszokowany w zestawieniu z Reymontem i Sienkiewiczem powiedział:” Jestem wymieniony razem z Sienkiewiczem i Reymontem, czyli pisarzami, z którymi nic mnie nie łączy poza tym, że oni też pisali w języku polskim”(???) Litwo! Ojczyzno moja- chciałoby się zakrzyknąć.. Ale dlaczego pochowany został na Skałce? Obok Polaków. Wielkich Polaków? Czesław Miłosz być może jest wielkim, ale wielkim Litwinem. Komunizującym Litwinem.. Nich Litwini sobie go wezmą na sztandary… Jadąc samochodem wczoraj do Warszawy ,usłyszałem w państwowym radiu, w serwisie informacyjnym, w radiu zwanym przez propagandę” publicznym” słowa spikera :” Proszę dzisiaj nie zapomnieć o zakupach. Supermarkety i hipermarkety będą jutro zamknięte”(???) Czy to jest przypadkowa informacja, czy może przygotowana specjalnie dla tłumów informacja propagandowa, żeby tłumy poszły sobie kupować w obcych sklepach, a zapomnieli o sklepach polskich? W czyim interesie finansowym propaganda” publicznego” radia, używającego często zbitki” polskiego radia”- nagania potencjalnych klientów do zakupów w obcych supermarketach i hipermarketach? Czy „polskie radio” ma jakąś niepisaną umowę z hipermarketami i supermarketami, żeby reklamować je wszystkie na antenie hurtem ? Nie z imienia i nazwiska- ale hurtem. Czyżby te wszystkie hipermarkety i supermarkety były własnością jednej grupy właścicieli? Byleby tam kupować, a nie gdzie indziej.. I wystarczy do tego reklama zbiorowa. Ogólna. Idźcie do supermarketów i hipermatrketów.. No i tam jest oczywiście taniej, jak słyszę od czasu do czasu w państwowym, „polskim” radiu.. Chodzi o to, żeby konsument miał wbite do głowy, że taniej jest w supermarketach i hipermarketach, a drożej jest w sklepach osiedlowych. I szedł jak po sznurku do obcych sieci, które funkcjonują w Polsce na zasadzie preferencyjnej.. Kto im te preferencje dał i dlaczego? Żeby coś kupić taniej należy pochodzić sobie po różnych sklepach i poszukać.. Często towary w marketach i supermarketach są kilka razy droższe niż w polskich sklepach.. Na przykład gwoździe, które swojego czasu opisywałem.. Markety uprawiają grę rynkową: znane towary jak chleb, masło czy cukier- są tanie.. Bo te ceny wszyscy na ogół znają.. Ale towary kupowane rzadko… Tu jest pole do popisu! Ale powtarza się nieprawdę, że w „ marketach jest taniej”.. No cóż… Kłamstwo powtarzane setki razy w końcu staje się prawdą- jak twierdził największy kłamca XX wieku dr Józef Goebbels.. Chociaż nigdy prawdą nie jest, nie było i nie będzie. Ale dla kłamców liczy się świadomość u okłamywanego. Żeby była taka jakiej życzą sobie wymyślający kłamstwa. Co innego kiedyś aktor, dziś naganiacz- pan Piotr Fronczewski.. On jest na etacie w banku, który reklamuje i bierze za to ciężkie pieniądze.. Tak jak pan Marek Kondrat.. To są naganiacze zawodowi, do tego jeszcze przeszkoleni jako aktorzy.. Zagrają każdą rolę.. Byle dużo zapłacili.. Każdy oczywiście robi to co uważa.. Może i naganiać potencjalnych zadłużonych, żeby się zadłużyli jeszcze więcej.. Pan Fronczewski i pan Kondrat za to odpowiedzialności nie biorą. Biorą za to pieniądze, żeby naganiać.. I naganiają.. Nagonić do pożyczania pieniędzy 17 czy 17 milionów Polaków- to jest wielka propagandowa sztuka.. Wmówić im, że lepiej im będzie jak się zapożyczą i oddadzą z procentem, niż wtedy, gdy będą żyli z tego co mają, a nie z tego co chcieliby mieć.. No cóż.. Pożyć sobie na kredyt- to ludzka rzecz.. Między innymi liczba samobójstw wzrosła z 500 rocznie do 8000, a może 10 000 rocznie(!!!) Zatrważająca statystyka.. Nie wiem ilu Włochów popełnia corocznie samobójstwa, bo kraj jest też zadłużony na miliardy euro, tak jak sami Włosi, ale bawi mnie, że socjalizm w wersji włoskiej też się wali.. Mario Monti- dziwny premier, bo nie ma żadnego poparcia parlamentarnego, a przecież demokracja i tak dalej ,a jest premierem- tak jak kiedyś u nas pan profesor Marek Belka nie mający poparcia parlamentarnego, bo nikt się do niego nie przyznawał.. Ale premierem był.. Może dlatego, że demokracja demokracją, ale ktoś tym wszystkim musi zarządzać. Do tego służy międzynarodowa Komisja Trójstronna, która deleguje swoich przedstawicieli do poszczególnych krajów. Bo chyba nie jest przypadkiem, że pan Marek Belka i pan Mario Monti są członkami Komisji Trójstronnej międzynarodowej, takiego nieformalnego gremium zarządzającego- na teren USA i Europę.. Są w nim i japończycy. Jest i pan Janusz Palikot.. Demokracja demokracją, ale ktoś tym wszystkim musi kierować.. Tak jak wolnym rynkiem. Przecież sam nie może funkcjonować- musi nim kierować biurokracja antyrynkowa.. Mario Monti zarządził, wobec trudności budżetowych Włoch, że uczniowie w państwowych szkołach będą uczyli się w nieogrzewanych pomieszczeniach jak przyjdzie zima, bo rząd nie ma pieniędzy na ogrzanie szkół. Musi mieć na spłacenie odsetek od zaciągniętych długów, a długi nie zrobiły się same, lecz zostały zaciągnięte w bankach przez poszczególne rządy socjalistyczne, żeby banki mogły zarobić.. Na razie Chińczycy nie chcą kupować europejskich obligacji śmieciowych- bo pożyłoby się jakiś czas na rachunek Chińczyków.. Ale ci nie w ciemię bici, nie chcą finansować socjalizmu europejskiego.. Mają u siebie” komunizm” bo rządzi Komunistyczna Partia Chin, ale budują ten „komunizm”, przy pomocy milionów kapitalistów.. Jakiś dziwny ustrój wyzwolonej przedsiębiorczości i ludzkiej połączony z propagandą marksistowską(???) Dla niepoznaki.. Przecież Marks, oprócz nienawiści do robotników, nienawidził kapitalistów.. Chciał komuny dla robotników, dlatego piszę, że nienawidził robotników, bo im źle życzył. Chciał środki produkcji oddać biurokracji komunistycznej.. Na razie biurokracja ma nadzór na prywatną własnością, ale z pewnością przyjdzie czas na nacjonalizację.. Jak tylko zaczną się rozruchy na tle ekonomicznym, to najlepszym lekarstwem na bolączki ekonomiczne okaże się… nacjonalizacja.. Tak jak chciał Marks! Pan premier Mario Monti, członek Komisji Trójstronnej, razem z Rokefelerem i Wandą Rapaczyńską ze spółki Agora, ma dla dzieci włoskich alternatywę.. Przedłuży w zimie ferie zimowe i wtedy nie trzeba będzie ogrzewać pomieszczeń szkolnych Wtedy szybciej zajdą grzybem, grzybem socjalizmu, tym bardziej, że już połowa państwowych szkół we Włoszech nie nadaje się do nauczania., Inna sprawa czego nauczają we włoskich szkołach państwowych. Chyba głównie głupoty- tak jak u nas.. Ale edukowany musi być każdy- pod przymusem! Państwowa edukacja musi pozostać podstawą socjalizmu, tak jak przymus ubezpieczeń.. No i rządząca tym wszystkim biurokracja, zamiast rynku.. I takie mamy efekty.. A to dopiero początek! Początek końca! WJR

Świętem narodowym powinna być data utworzenie I Rzeczpospolitej Kaczyński „ By pozycja naszego kraju była poważna, byśmy byli poważnym krajem, z którym inni się liczą. ..Rober Kaplan „ Najważniejszymi państwami w Europie są Niemcy i Polska 11 listopada .Święto Niepodległości . Kaczyński „By pozycja naszego kraju była poważna, byśmy bylipoważnym krajem,z którym inni się liczą. Krajem, któryodnosi sukcesy naprawdę, a nie polegające na tym, że ktoś kogoś poklepie po plecach,nie kapituluje w każdej sprawie, nie cofa się.Który potrafi wywalczyć to, co mu się należy „....”- Tutaj trzeba wspomnieć o tych wszystkich, którzy walczyli z bronią w ręku (...). Ta walka miała jedną zasadniczą przesłankę, ci, którzy brali w niej udział byli polskimi patriotami. Dlatego to święto jest świętem polskiego patriotyzmu– zaznaczył.”...(źródło)

Rober Kaplan „ Najważniejszymi państwami w Europie są Niemcy i Polska „..”A co do roli Polski: nie tylko George Friedman o tym mówił. Mówił też o niej Brzeziński. Chodzi o centralne miejsce Polski w Europie Środkowej. Jeśli chodzi o moją opinię, to dwoma obecnie najważniejszymi państwami w Europie są Niemcy i Polska. Francja traci na znaczeniu „....”Tradycyjnie, za Piłsudskim i Giedroyciem, mówi się o roli Polski na Wschodzie, zwłaszczana Ukrainie i Białorusi. Jednak Kaplan zauważa: „....”Nie wydaje mi się, by Polska miała jakąkolwiek rolę na Ukrainie i Białorusi, bo to jest poza polskimi możliwościami. „....”A czy Ukraina może się wyrwać ze swojej sytuacji geopolitycznej?„....”Ukraina próbuje, ale ze słabą Unią Europejską to będzie trudne. I oficjalnie pewnie zostanie niepodległa, ale będzie zależna od Rosji.”....(źródło)

Data największego triumfu polskiej , litewskiej i ruskiej myśli politycznej , data utworzenia federacji , Rzeczpospolitej Obojga Narodów powinna zostać ustanowiona świętem narodowym . Trzecim obok Święta Niepodległości 11 Listopada, i rocznicy dnia uchwalenia polsko litewskiej konstytucji 3 Maja Tą data byłby albo 1 lipca, data podpisania ,albo 4 lipca, data ratyfikacji przez ostatniego Jagiellona, Zygmunta II Augusta . Byłby to idealny letni dzień na wspaniały festyn. Dzień ten powinien być świętem narodowym nie tylko w Polsce , ale również na Litwie, na Białorusi i na Ukrainie Jeśli Polska chce jak sobie to marzy Kaczyński stać się krajem poważnym , realizującym swoje interesy w tym geostrategiczne , to musi powrócić do idei odbudowy imperium jakim była federacja Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Kaplan pisze o tym co jest rzeczą oczywistą. Polska ze względu na swoje geopolityczne położenie jest państwem kluczowym dla kierunku w którym rozwija się struktura polityczna Europy . Rosja i Prusy stały się głównymi politycznymi graczami Europy dopiero po zniszczeniu Potęgi , jak nazywano I Rzeczpospolitą . Niemcy mogły być zjednoczone przez Prusy tylko dzięki temu ,że o sile tych ostatnich zdecydowały nabytki terytorialne zdobyte na federacji , na Rzeczpospolitej w zaborach Nie bez powodu w czasie I Wojny Światowej , aby skruszyć potęgę Rosji i Niemiec dążące dążące do hegemoni światowej Stany Zjednoczone wprowadziły 13 punkt Wilsona , który gwarantował odbudowę Polski . To Polska zabierając Niemcom po wojnie ogromne terytoria zepchnęła je do pozycji karłowatego mocarstwa . Witalność Polski , jej ekspansywność i witalność najlepiej zrozumieć jeśli uświadomimy sobie ,że Polska jest największym zwycięzcą XX wieku w Europie. Państwem, które za każdą wojną , z każdą zmianą geopolityczna zyskiwał geostrategicznie. Przypomnę co się stało z naszymi odwiecznymi wrogami . Cesarstwo Austrii zostało raz na zawsze zniszczone, a ona sama stała się drugorzędnym skansenem politycznym. Prusy zostały przez Polskę zniszczone , Polska wchłonęła lwia część pruskiego terytorium , a Niemcy fundowane na sile Prus stały się mocarstwem karłowatym . Polacy nie bojąc się nikogo stworzyli ponad 10 miliony ruch antykomunistyczna , Solidarność , co stało się kamieniem węgielnym rozpadu i upadku Rosji . Rosja została w Europie terytorialnie zepchnięta do XVI , a nawet do XV wieku. Polska w wyniku powstań , rewolucji i wojen uzyskała największe w swej historii terytorium etniczne. Dzięki takim masowym ruchom jak Solidarność osłabiała wrogów i okupantów Mamy uregulowane sprawy granic z pozostałymi rozbitkami po Rzeczpospolitej, Litwą , Białorusią i Ukrainą Projekt europejski zaczął stanowić dla Polski zagrożenie . Wielki projekt mający zapewnić pokój między państwami , a więcej swobody i wolności dla mieszkańców Europy przeistoczył się w socjalistyczny koszmar. Socjalizm zaś to ustój niewolniczy. Dla Polaków oznacza niewolnictwo ekonomiczne i zepchnięcie do roli chłopów pańszczyźnianych , zaś dla elit polskich , które podpisały Volkslistę role ekonomów popędzającym polactwo do roboty Najwyższy czas pomyśleć o odbudowie I Rzeczpospolitej . Tylko odbudowa Potęgi . mocarstwa zapewni mieszkańcom ochronę militarną przed Rosja i Niemcami . Rzeczpospolita stanie się na powrót globalnym graczem politycznym. Pierwszy krok uczynił w tym kierunku spadkobierca wielkiej myśli politycznej sięgającej czasów jagiellońskich , Lech Kaczyński planując utworzenie ścisłego strategicznego sojuszu polsko ukraińskiego „Lech Kaczyński opowiedział się za Europą współpracy, wolną od dominacji państw. W takiej Europie Polska i Ukraina mogłyby być jednym z ważniejszych sojuszy dużych państw. Jego zdaniem, nasza współpraca powinny dotyczyć gospodarki, kultury, a przede wszystkim kwestii politycznych „...(więcej)

Staniłko „Po trzecie wreszcie, polityka Lecha Kaczyńskiego zmierzała do politycznego zintegrowania krajów Europy Środkowej i Wschodniej „...”Ta strategia zbudowana była na tradycyjnym polskim myśleniu geopolitycznym, którego korzenie sięgają czasów jagiellońskich. „...”Prezydent Kaczyński dążył bowiem do zbudowania trwałej koalicji Polski – jako lidera Europy Środkowej „....(więcej)

Stronnictwo pruskie i lewactwo niemieckie Palikota nie bez powodu storpedowało przyłączenie się polskiego Sejmu do Litewskiego w uczynieniu roku 2013 rokiem Powstania Styczniowego Prof. Norman Davies "triumfalizm" w czasie obchodów rocznicy razi brytyjskiego historyka.”.... „Polacy "zbliżają się do momentu, kiedy obchody rocznicy powstania warszawskiego powinny mieć swój kres. „...(więcej)

Człowiek , który wylansował Komorowskiego na prezydenta , jego przyjaciel Palikot „„Wstydzę się Powstania Warszawskiego! „...(więcej)

Palikot „- Konstytucja RP, flaga i godło to są symbole nacjonalizmu, które często prowadzą do antagonizmów, a w konsekwencji do wojen- powiedział Janusz Palikot. - Konstytucja, godło i flaga nie są potrzebne ani Polsce, ani Włochom, Francuzom i innym państwom Europy . Więcej zyskamy jeśli pozbędziemy się tych fałszywych symboli „..(źródło)

Zaręba „To nie jest ani sprawa partyjna, ani nawet ideologiczna, skoro o przypomnienie Polsce i światu 150 rocznicy Powstania apelują tacy ludzie jak Zdzisław Najder czy Jerzy Borejsza, z pewnością bliżsi liberałom niż prawicy, a poza naszymi granicami podobną decyzję podjął Sejm litewski, uznający to zdarzenie za element własnej, antyrosyjskiej, tradycji.Dlaczego więc posłowie z komisji kultury się opierają „...(źródło)

  Skwieciński „ Platforma Obywatelska od dawna już igra z ideą rozbudowy własnej formacji w lewo, „pożywienia się” częścią elektoratów SLD i Palikota. A taki manewr wymaga ideologicznego zbliżenia –„...”Sądzę, że w szerszym kontekście trwającego w Polsce politycznego i kulturowego konfliktu.„...””Skandaliczna – bo w tej sprawie chcę użyć tego słowa już w pierwszym zdaniu – decyzja komisji kultury Sejmu RP, która głosami PO i palikociarni odrzuciła projekt ogłoszenia roku 2013 rokiem Powstania Styczniowego (nadchodzi równa, 150. rocznica) „.....” . Po pierwsze, było ono zarazem przejawem patriotyzmu i bohaterstwa najwyższej próby. „.....Narracja Platformy jest narracją, w której kluczową rolę odgrywa hasło „modernizacji” i nie zawsze artykułowany, ale wyraźny wymóg uczynienia Polski kompatybilną z Europą.A cechą tej ostatniej, przynajmniej takiej, jaką chcą widzieć elity brukselskie i szerzej – zachodniej części kontynentu – jest atrofia silnych tożsamości i zwłaszcza silnych emocji narodowych, utożsamianych z nacjonalizmem, wstecznictwem i zagrożeniem dla europejskiego projektu.Celebrowanie pamięci o powstaniach narodowych to bez wątpienia potężny czynnik, utrwalający czy intensyfikujący narodowe emocje. Z punktu widzenia „projektu kompatybilizacji” jest to więc coś zdecydowanie destrukcyjnego. Patrząc z tej perspektywy przeciwstawienie się idei ogłoszenia Roku Powstania Styczniowego jest zachowaniem bardzo logicznym.”....”jednak cóż – obecna polska lewica jest inna. Jej większość ma mało wspólnego z tradycją PPS, sporo natomiast z peerelowskim „geopolitycznym realizmem” jako uzasadnieniem dla sprawowania władzy przez „obóz realnego socjalizmu”. ….”Po drugie – kontekstem tej wojny jest szerszy konflikt kulturowy. „...”Kiedy w dodatku na tę tożsamość nałożyły się wpływy współczesnej lewicy zachodniej, z jej narodowym nihilizmem, postępującą od lat 80. niechęcią wobec realnie istniejących tradycyjnych wspólnot i prymatem przeróżnych „uciemiężonych mniejszości” nad tymi wspólnotami„....”(źródło)

Robert Kaplan „ Chodzi o rolę Polski na Wschodzie jako członka UE i NATO. - Polska może wspierać integrację europejską Ukrainy, ale zbyt daleko w tym nie zajdzie, bo Europa nie jest obecnie tym zainteresowana. Polska graniczy z Ukrainą, Białorusią, krajami bałtyckimi i Rosją w Prusach Wschodnich”....”„...A gdyby Gruzja była członkiem NATO? „....”Wtedy najprawdopodobniej nie zostałaby zaatakowana, ale rzecz w tym, że nie była członkiem NATO. Nie zasługiwała na to, by być członkiem NATO. Jest biedna, zacofana i skorumpowana. A przede wszystkim - nie leży w Europie.”....”Wydaje mi się, że Europa pomiędzy Rosją a Zachodem pozostanie podzielona. Jak więc miałaby włączyć się w grę jako całość? „.....”Po pierwsze, Polska jest duża: ma dużą gospodarkę, dużą liczbę ludności. Jest zwartym narodem - nie ma u was mniejszości etnicznych, jak w byłej Jugosławii. Położona jest w krytycznym miejscu. Zwiększa budżet obronny, podczas gdy inne europejskie kraje go zmniejszają. A zwiększanie budżetu obronnego oznacza, że Pentagon będzie traktował Polskę z większym szacunkiem, jako poważnego sojusznika.”.....”Pentagon, póki co, wycofuje się z Europy Środkowej.”I tak, i nie. NATO nadal jest jedynym graczem w regionie. Gdyby nie było NATO, państwa bałtyckie by dziś nie były niepodległe. Nie lekceważmy NATO, ono nadal jest w grze.”.....(źródło)

Pytanie do Brzezińskiego „Nie sądzi pan, że Rosjanie po wojnie w Gruzji mogą teraz chcieć doprowadzić do rozpadu Ukrainy?. Odpowiedz „Na pewno spróbują to zrobić, gdy będą mieli taką szansę „..(więcej)

Marek Mojsiewicz

Jak Clinton równoważył budżet Kilku drogich czytelników na marginesie wpisu o Biblii i socjalizmie krzyknęło gotcha wytykając cynikowi9 różne nieścisłości. W temacie Biblii jest to łatwe. W rzeczy samej puenta wpisu, dzięki inwentywności Józefa będącego jak widać kimś w rodzaju biblijnego odpowiednika Jean-Baptiste Colberta, z domieszką może Bernie Madoffa, mogłaby być dużo bardziej soczysta… Natomiast paru innych nie mniej drogich czytelników zabrało się za przypominanie że ostatnimi surplusami budżetowymi w Ameryce nie były te z lat 60-tych bo przecież za Clintona też był „surplus”. Tu będzie trochę trudniej… Otóż jest to zasadniczo zmyłka, świadomie wyprodukowana przez demokratów na potrzeby kampanii wyborczej, w którą już myśleliśmy że po 12 latach nikt nie wierzy. Jak widać, są jednak wyjątki, a więc wyjaśnijmy to może raz jeszcze… Dodajmy że nie mamy żadnego interesu w udowadnianiu na siłę że plus jest jednak minusem ani że Clinton nie był o klasę lepszym gospodarzem budżetu niż pajac który został jego następcą. Oczywiście że był. Miał jednak też sporo szczęścia Otóż naród może mieć surplus budżetowy – więcej wlata niż wylata do kufrów rządowych – nawet jak jest po nos w długach. W normalnych warunkach jednak trudno jest utrzymywać że istnieje bona fide surplus jeśli długi te przez cały czas nieustannie rosną*. A tak właśnie było za Clintona, także za drugiej kadencji:

Fiscal Year Year Ending National Debt Deficit

FY1993 09/30/1993 $4.411488 trillion

FY1994 09/30/1994 $4.692749 trillion $281.26 billion

FY1995 09/29/1995 $4.973982 trillion $281.23 billion

FY1996 09/30/1996 $5.224810 trillion $250.83 billion

FY1997 09/30/1997 $5.413146 trillion $188.34 billion

FY1998 09/30/1998 $5.526193 trillion $113.05 billion

FY1999 09/30/1999 $5.656270 trillion $130.08 billion

FY2000 09/29/2000 $5.674178 trillion $17.91 billion

FY2001 09/28/2001 $5.807463 trillion $133.29 billion

No więc o co w tym wszystkim chodzi? Chodzi o to że clintonowska nadwyżka była naciągana. Owszem, deficyt budżetowy miał istotnie tendencję malejącą. Pod koniec kadencji Clintona doszło do sytuacji w której kreatywnym „rzutem na taśmę” można było dla potrzeb wyborczych zatrąbić o zbilansowanym – „prawie” – budżecie. I nie tylko to. Przede wszystkim można było wskazać na trend przy zachowaniu którego ( i demokraty w Białym Domu po wyborach, ma się rozumieć) dojdzie do rosnących nadwyżek jak okiem sięgnąć a przez to – domyślnie – do redukcji zadłużenia. Jak wiadomo, w wyborach demokraci byli blisko ale to republikanie tradycyjnie stali bliżej liczenia głosów… a w każdym razie bliżej maszyn które je liczyły… ;-) Al Gore ostatecznie przegrał z Bushem młodszym który następnie wszystko odwrócił. Na czym polegał zatem trick Clintona? Na kreatywnym użyciu rządowej nowomowy oraz nadziei że niewielu zacznie sprawdzać jak było naprawdę. A było tak że dług publiczny (national debt w tabelce) składa się nie tylko z obligacji wypuszczonych przez rząd a będących w posiadaniu publiki w kraju i zagranicą. W skład długu publicznego wchodzi także dług „międzyresortowy” czyli tzw. intragovernmental holdings. I w tych właśnie intragovernmental holdings jest cały pies pogrzebany.. To co zrobiła administracja Clintona sprowadza się zasadniczo do spłacenia części obligacji kosztem pożyczenia większej sumy z tych intragovernmental holdings. Najechanym przez Clintona workiem z pieniędzmi była w tym przypadku przede wszystkim Social Security – tamtejszy ZUS. Było to więc posunięcie nieco podobne do rajdu rządu premiera Tuska na OFEs. Charakterystyczne jest że „rajd” Clintona wynikał nie tyle nawet z premedytacji co raczej z oportunizmu i korzystnego zbiegu okoliczności. Super bańka dotcomów na giełdzie i gospodarka kręcąca się na wysokich obrotach pod sam koniec XX wieku zasilała kasy Social Security (składki emerytalne Amerykanów) dużo większą ilością pieniądza niż potrzebny był na wypłatę bieżących świadczeń. Z mocy prawa zaś nadwyżki Social Security muszą być inwestowane w obligacje amerykańskie. W efekcie tego po prostu potrzeby pożyczkowe Ameryki gwałtownie zmalały. Taka była istota clintonowskiego „pożyczania” z Social Security i bilansowania tym budżetu. Nie ma oczywiście nic za darmo i nadwyżki Social Security utopione w obligacjach amerykańskich stanowią teraz powiększone zobowiązanie rządu USA do udzielenia świadczeń w przyszłości a więc do poniesienia w przyszłości określonych wydatków. Jest to taki sam dług jak każdy inny, niezależnie od tego czy środki „pożyczone” były z Social Security czy szeregu innych intragovernmental holdings (a/k/a trust funds) których jest kilka. Sedno więc nieporozumienia z budżetem Clintona jest takie że deklarując $236 miliardów (US billions) w fiskalnym roku 2000 rząd Clintona faktycznie pożyczył $248 miliardów z trust funds i uważał te środki jako „dochód” który pozwolił mu trąbić o nadwyżce budżetowej. W istocie sytuacja zarówno w USA jak i w Europie jest za sprawą tych trust funds dużo bardziej poważna niż szeroka publika licząca na obiecane emerytury zdolna jest pojąć. Dług narodowy w Ameryce jest na przykład rzędu rocznego PKB co, choć wysokie, nie jest żadnym wyjątkiem. W końcu w innych krajach, jak Włochy czy Belgia, jest podobnie, nie mówiąc już o Grecji. Kłopot polega na tym że jest to tylko dług oficjalny, po drugiej stronie którego stoją wierzyciele z formalnym papierem dłużnym. Socjał jednak przez lata naobiecywał masom dużo, dużo więcej niż będzie mógł kiedykolwiek wypłacić. Nieuchronna demografia wymusi z czasem na rządach dużo większe wydatki, które są już ustalone na sztywno ale których formalnie jeszcze nie poniesiono i które nie są jeszcze ujęte w budżecie. Są to tzw. unfunded liabilities, rzeczy które staną się dopiero formalnymi obligacjami. Są one wielokrotnie większe niż obecne długi narodowe państw, wg różnych szacunków od kilku do nawet kilkudziesięciu razy. Jest zatem rzeczą oczywistą że potrzebne środki przewyższą wielokrotnie zdolność społeczeństw do ich wygenerowania a zatem obietnice socjalu nie zostaną dotrzymane. Państwowe emerytury w kształcie takim w jakim je obiecano są więc definitywnie kaputt. Publika jednak jeszcze o tym nie wie i jeszcze nie panikuje. Proszę więc uprzejmie tego nie rozgłaszać… DwaGrosze


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
899
M 899 VOX
899
899
899
898 899
899
899 0003
899 0010
899 0008
899 0009
899 0001
899 ac
899 0006

więcej podobnych podstron