Po co policji te dane? Nerwowe reakcje urzędników i posłów Platformy Obywatelskiej na posiedzeniu sejmowej Komisji Spraw Wewnętrznych. Parlamentarzyści PiS pytali, dlaczego policja żądała od organizatorów manifestacji w obronie Telewizji Trwam list jej uczestników. Odpowiedzi nie usłyszeli.
- W stosunku do organizatorów i uczestników manifestacji w okresie bezpośrednio poprzedzającym marsz funkcjonariusze policji podejmowali działania w całej Polsce mogące nosić znamiona szykan i zastraszania, a nawet inwigilacji - stwierdził poseł Jarosław Zieliński (PiS). Podkreślił, że wielu posłów ma informacje, iż od organizatorów policjanci żądali danych o liczbie uczestników, liczbie autokarów czy firmach przewozowych.
- Żądali nawet listy z danymi uczestników marszu - podkreślił Zieliński.
- Działania podejmowane przez policję skoncentrowane były na pozyskaniu danych osobowych organizatorów i uczestników marszu - dodał poseł. Przywołał słowa policjanta, że są od zwalczania przestępczości i trudno im się pogodzić, iż są ponownie, jak w okresie PRL, wykorzystywani do walki politycznej, jak niegdyś milicja czy SB.
Na te słowa nerwowo zareagował przewodniczący komisji Marek Biernacki (PO).
- Nie życzę sobie, aby porównywano polską policję do Milicji Obywatelskiej i działań Służby Bezpieczeństwa - obruszył się poseł, nie dając dojść do głosu Zielińskiemu, który tłumaczył, że to nie jego słowa.
- Pan nadużywa w tej chwili swoich uprawnień - kontrował poseł PiS. - Tak, mam prawo - rzucił Biernacki.
- Proszę te nerwy powściągnąć - odpowiedział Zieliński. W pewnej chwili Biernacki powiedział, że zarządza przerwę i że nie jest zdenerwowany. Gdy posłowie PiS zaczęli protestować, Biernacki zwyczajnie wyszedł z sali.
Kto polecił? Zieliński w imieniu posłów zapytał, kto wydał polecenia o takich działaniach, ponieważ policjanci mówili różnym osobom, że mieli pisemne rozkazy. Minister spraw wewnętrznych Jacek Cichocki powiedział ogólnie, że podejmowano środki w celu zabezpieczenia bezpieczeństwa.
- Gdyby w tym czasie było organizowane podobne wydarzenie, środki byłyby takie same. Tu nie ma czegoś takiego, że jak coś robi PiS, to jest tyle policji, decyduje skala wydarzenia - uspokajał minister. Dodał, że pojawiały się różnego rodzaju obawy, iż mogą być prowokacje wobec tego marszu.
- Proszę się nie dziwić, że policja podejmuje działania prewencyjne i zabezpieczające i że jest przygotowana na to, żeby zapewnić spokojny przebieg - argumentował Cichocki.
Posłowie jednak drążyli temat, usiłując otrzymać konkretne odpowiedzi. Poseł Małgorzata Sadurska (PiS) pytała ministra, na jakiej podstawie policja odwiedziła jej biuro poselskie i wypytywała o firmę, w której wynajmowano autokary. - Po co taka informacja dla policji? Policji nic do tego - skwitowała.
Jacek Sasin (PiS) podkreślił, że nikt nie deprecjonuje działań policji, ale należy wyjaśnić zaistniałe zdarzenia.
- Dysponujemy oświadczeniami osób, od których żądano danych osobowych, żądano list osób, które mają się na tej manifestacji pojawić - wyliczał.
- Kto wydawał policjantom takie dyspozycje? - pytał poseł.
- Anonimowość uczestnictwa jest jedną ze swobód obywatelskich. Pytanie, czemu miało to służyć, czy jest tworzona jakaś baza danych osób, które są opozycyjnie nastawione do rządu? - zastanawiał się. Zaznaczył, że takie działania "w ewidentny sposób łamią prawo i wolności obywatelskie".
- Oni otrzymali polecenie. Pytamy, na jakiej podstawie, kto wydał policjantom takie polecenie - zwracał się do kierownictwa MSW poseł Mariusz Kamiński (PiS), były szef CBA.
- Policja jest w ten sposób mimowolnie wmontowana w pewien kontekst polityczny - oceniał.
- Ta sprawa ma wymiar polityczny i od tego nie uciekniemy. Wszystko wskazuje na to, że były to działania polityczne - uznał również Zieliński.
Podczas pytania zadawanego przez posła Tomasza Kaczmarka (PiS) minister Cichocki niespecjalnie starał się go wysłuchać. - Pan minister nie potrafi się skupić, żeby wysłuchać pytania od parlamentarzysty - zwrócił mu uwagę Kaczmarek.
Odpowiadając posłom, Cichocki ponownie mówił ogólnie i zapewniał, że jeżeli doszło do nieprawidłowości, to zostaną one wyjaśnione. - Nie wpłynęły do nas informacje o takich naruszeniach - oświadczył. - Jeżeli doszło do nieprawidłowości, to należy te nieprawidłowości wyjaśniać - zaznaczył minister.
Jednak z jego wypowiedzi mogło wynikać, że niezbyt poważnie traktuje uwagi posłów PiS, ponieważ użył m.in. słowa "obsesja". - Panie ministrze, co to ma znaczyć? Jakie obsesje, jakie insynuacje? - zareagował natychmiast poseł Kamiński.
Zastrzeżeń formułowanych przez posłów opozycji nie wyjaśniły także informacje ze strony przedstawicieli policji obecnych na posiedzeniu komisji. Zaprzeczyli, że wydawano takie polecenia o zbieraniu danych osobowych.
- Były przypadki zbierania organizatorów na komendę, żeby tam podali liczbę uczestników. To skandal nad skandale, jak to nie jest inwigilacja - zareagował na wypowiedzi MSW Zieliński.
Poseł domaga się od policji przedstawienia zapisu wideokonferencji komendanta głównego policji dotyczącej organizacji zabezpieczenia marszu.
- Co przekazali, co było sugerowane, to chciałbym wiedzieć, z czegoś się wzięło to, że podobnie to wyglądało w całej Polsce - mówił.
Poseł podał listę miejsc, skąd wpłynęły sygnały o takich zachowaniach, i domagał się sporządzenia w tej kwestii raportu. Zaznaczył, że nie poda nazwisk, ponieważ obawia się, że ludzie zostaną zastraszeni.
- Nie wierzę wam, nie ujawnię, ci ludzie muszą być ochronieni - zaznaczył. I dodał, że miał taki przypadek, że osoby były zastraszane w innej sprawie. Zieliński wymienił następujące miejscowości, skąd nadeszły sygnały: Tomaszów Lubelski, Puławy, Bytom, Jelenia Góra, Płock, Opoczno, Gdańsk, Kluczbork, Bolesławiec, Łochów, Wyszków.
- Może tyle. Zróbcie kontrolę, zróbcie raport, zobaczymy - zakończył.Zenon Baranowski
11 Listopad 2012 Propaganda już wychodzi nosem bo uszami nie daje już rady. Kanał uszny nie jest już drożny; bo ile propagandowej natarczywości można przepuścić przez uszy , i przełknąć, żeby się nie zakrztusić? Jak pisał lewicowy Noam Chomsky:” Propaganda jest dla demokracji tym, czym pałka dla państwa totalitarnego”(!!!!) Demokracja bez propagandy- nie byłaby demokracją. Byłaby szansa, że zapanuje normalność. Ale tylko szansa. Demokracja nigdy nie zstąpi zdrowego rozsądku. Bo o postępowaniu decyduje większość. .A czy przypadkiem demokracja nie jest zbiorowym gwałtem na wolności jednostki, nowym rodzajem usypiającego totalitaryzmu? Bo propaganda to celowa i świadoma działalność mająca na celu osiągnięcie pożądanego skutku.. Dlaczego na przykład nigdy w mediach nie można usłyszeć co powiedział, pochowany w Panteonie Wielkich Polaków, na Skałce w Krakowie, pan Czesław Miłosz, który Polaków nienawidził, bo Polak jest świnią ponieważ się świnią urodził? I wcale nie chodzi mi o to stwierdzenie. Chodzi mi o wypowiedź zaraz po otrzymaniu nagrody Nobla, gdzie zaszokowany w zestawieniu z Reymontem i Sienkiewiczem powiedział:” Jestem wymieniony razem z Sienkiewiczem i Reymontem, czyli pisarzami, z którymi nic mnie nie łączy poza tym, że oni też pisali w języku polskim”(???) Litwo! Ojczyzno moja- chciałoby się zakrzyknąć.. Ale dlaczego pochowany został na Skałce? Obok Polaków. Wielkich Polaków? Czesław Miłosz być może jest wielkim, ale wielkim Litwinem. Komunizującym Litwinem.. Nich Litwini sobie go wezmą na sztandary… Jadąc samochodem wczoraj do Warszawy ,usłyszałem w państwowym radiu, w serwisie informacyjnym, w radiu zwanym przez propagandę” publicznym” słowa spikera :” Proszę dzisiaj nie zapomnieć o zakupach. Supermarkety i hipermarkety będą jutro zamknięte”(???) Czy to jest przypadkowa informacja, czy może przygotowana specjalnie dla tłumów informacja propagandowa, żeby tłumy poszły sobie kupować w obcych sklepach, a zapomnieli o sklepach polskich? W czyim interesie finansowym propaganda” publicznego” radia, używającego często zbitki” polskiego radia”- nagania potencjalnych klientów do zakupów w obcych supermarketach i hipermarketach? Czy „polskie radio” ma jakąś niepisaną umowę z hipermarketami i supermarketami, żeby reklamować je wszystkie na antenie hurtem ? Nie z imienia i nazwiska- ale hurtem. Czyżby te wszystkie hipermarkety i supermarkety były własnością jednej grupy właścicieli? Byleby tam kupować, a nie gdzie indziej.. I wystarczy do tego reklama zbiorowa. Ogólna. Idźcie do supermarketów i hipermatrketów.. No i tam jest oczywiście taniej, jak słyszę od czasu do czasu w państwowym, „polskim” radiu.. Chodzi o to, żeby konsument miał wbite do głowy, że taniej jest w supermarketach i hipermarketach, a drożej jest w sklepach osiedlowych. I szedł jak po sznurku do obcych sieci, które funkcjonują w Polsce na zasadzie preferencyjnej.. Kto im te preferencje dał i dlaczego? Żeby coś kupić taniej należy pochodzić sobie po różnych sklepach i poszukać.. Często towary w marketach i supermarketach są kilka razy droższe niż w polskich sklepach.. Na przykład gwoździe, które swojego czasu opisywałem.. Markety uprawiają grę rynkową: znane towary jak chleb, masło czy cukier- są tanie.. Bo te ceny wszyscy na ogół znają.. Ale towary kupowane rzadko… Tu jest pole do popisu! Ale powtarza się nieprawdę, że w „ marketach jest taniej”.. No cóż… Kłamstwo powtarzane setki razy w końcu staje się prawdą- jak twierdził największy kłamca XX wieku dr Józef Goebbels.. Chociaż nigdy prawdą nie jest, nie było i nie będzie. Ale dla kłamców liczy się świadomość u okłamywanego. Żeby była taka jakiej życzą sobie wymyślający kłamstwa. Co innego kiedyś aktor, dziś naganiacz- pan Piotr Fronczewski.. On jest na etacie w banku, który reklamuje i bierze za to ciężkie pieniądze.. Tak jak pan Marek Kondrat.. To są naganiacze zawodowi, do tego jeszcze przeszkoleni jako aktorzy.. Zagrają każdą rolę.. Byle dużo zapłacili.. Każdy oczywiście robi to co uważa.. Może i naganiać potencjalnych zadłużonych, żeby się zadłużyli jeszcze więcej.. Pan Fronczewski i pan Kondrat za to odpowiedzialności nie biorą. Biorą za to pieniądze, żeby naganiać.. I naganiają.. Nagonić do pożyczania pieniędzy 17 czy 17 milionów Polaków- to jest wielka propagandowa sztuka.. Wmówić im, że lepiej im będzie jak się zapożyczą i oddadzą z procentem, niż wtedy, gdy będą żyli z tego co mają, a nie z tego co chcieliby mieć.. No cóż.. Pożyć sobie na kredyt- to ludzka rzecz.. Między innymi liczba samobójstw wzrosła z 500 rocznie do 8000, a może 10 000 rocznie(!!!) Zatrważająca statystyka.. Nie wiem ilu Włochów popełnia corocznie samobójstwa, bo kraj jest też zadłużony na miliardy euro, tak jak sami Włosi, ale bawi mnie, że socjalizm w wersji włoskiej też się wali.. Mario Monti- dziwny premier, bo nie ma żadnego poparcia parlamentarnego, a przecież demokracja i tak dalej ,a jest premierem- tak jak kiedyś u nas pan profesor Marek Belka nie mający poparcia parlamentarnego, bo nikt się do niego nie przyznawał.. Ale premierem był.. Może dlatego, że demokracja demokracją, ale ktoś tym wszystkim musi zarządzać. Do tego służy międzynarodowa Komisja Trójstronna, która deleguje swoich przedstawicieli do poszczególnych krajów. Bo chyba nie jest przypadkiem, że pan Marek Belka i pan Mario Monti są członkami Komisji Trójstronnej międzynarodowej, takiego nieformalnego gremium zarządzającego- na teren USA i Europę.. Są w nim i japończycy. Jest i pan Janusz Palikot.. Demokracja demokracją, ale ktoś tym wszystkim musi kierować.. Tak jak wolnym rynkiem. Przecież sam nie może funkcjonować- musi nim kierować biurokracja antyrynkowa.. Mario Monti zarządził, wobec trudności budżetowych Włoch, że uczniowie w państwowych szkołach będą uczyli się w nieogrzewanych pomieszczeniach jak przyjdzie zima, bo rząd nie ma pieniędzy na ogrzanie szkół. Musi mieć na spłacenie odsetek od zaciągniętych długów, a długi nie zrobiły się same, lecz zostały zaciągnięte w bankach przez poszczególne rządy socjalistyczne, żeby banki mogły zarobić.. Na razie Chińczycy nie chcą kupować europejskich obligacji śmieciowych- bo pożyłoby się jakiś czas na rachunek Chińczyków.. Ale ci nie w ciemię bici, nie chcą finansować socjalizmu europejskiego.. Mają u siebie” komunizm” bo rządzi Komunistyczna Partia Chin, ale budują ten „komunizm”, przy pomocy milionów kapitalistów.. Jakiś dziwny ustrój wyzwolonej przedsiębiorczości i ludzkiej połączony z propagandą marksistowską(???) Dla niepoznaki.. Przecież Marks, oprócz nienawiści do robotników, nienawidził kapitalistów.. Chciał komuny dla robotników, dlatego piszę, że nienawidził robotników, bo im źle życzył. Chciał środki produkcji oddać biurokracji komunistycznej.. Na razie biurokracja ma nadzór na prywatną własnością, ale z pewnością przyjdzie czas na nacjonalizację.. Jak tylko zaczną się rozruchy na tle ekonomicznym, to najlepszym lekarstwem na bolączki ekonomiczne okaże się… nacjonalizacja.. Tak jak chciał Marks! Pan premier Mario Monti, członek Komisji Trójstronnej, razem z Rokefelerem i Wandą Rapaczyńską ze spółki Agora, ma dla dzieci włoskich alternatywę.. Przedłuży w zimie ferie zimowe i wtedy nie trzeba będzie ogrzewać pomieszczeń szkolnych Wtedy szybciej zajdą grzybem, grzybem socjalizmu, tym bardziej, że już połowa państwowych szkół we Włoszech nie nadaje się do nauczania., Inna sprawa czego nauczają we włoskich szkołach państwowych. Chyba głównie głupoty- tak jak u nas.. Ale edukowany musi być każdy- pod przymusem! Państwowa edukacja musi pozostać podstawą socjalizmu, tak jak przymus ubezpieczeń.. No i rządząca tym wszystkim biurokracja, zamiast rynku.. I takie mamy efekty.. A to dopiero początek! Początek końca! WJR
Polacy, Europa i Polactwo – rozmowa z Rafałem Ziemkiewiczem Podział jest między tymi, którzy uważają, że Polska może „wybić się” na samodzielność, na swoją, odmienną drogę i podmiotową pozycję w Europie, a tymi, którzy uznali, że Polska, jak każde inne zresztą państwo narodowe, jest dziś przeżytkiem, anachronizmem, że tworzy się nowy naród europejski, do którego się nie załapać byłoby niewybaczalnym frajerstwem. Energia i determinacja w realizacji tego projektu „modernizacji przez kserokopiarkę” dowodzi, że ten punkt widzenia skorelowany jest z poczuciem dystansu, niechęci lub wrogością wobec polskości, a nawet swojskości. Tak więc istnieje naród polski i ci, którzy chcą się z niego wyrwać. Nie naród zdrajców i naród patriotów, ale zakorzenienie w polskości i wykorzenienie z niej. Jarosław Marek Rymkiewicz w wywiadzie dla „Uważam Rze” postawił tezę, że w Polsce istnieją dwa narody: naród kolaborantów i ten prawdziwy, patriotyczny. Z grubsza przyjąłbyś ten pogląd jako swój? Rafał A. Ziemkiewicz: Ja to widzę inaczej. Jest spora grupa Polaków słabo albo w ogóle identyfikująca się z polską tradycją i państwowością, nie uważająca ich za istotne wartości. Ale nazywać ich narodem? Nie, sama niechęć do własnego narodu i marzenie o wyzwoleniu się z niego, staniu się kimś innym, to jeszcze za mało na jakiś antynaród. Ta grupa to jest głównie, jak sobie to pozwoliłem nazwać, „Polactwo”, ludzie pozbawieni świadomości istnienia dobra wspólnego, nadrzędnego, rozumujący tylko w kategoriach sukcesu osobistego. Czyli typowa w gruncie rzeczy mentalność niewolnicza, pańszczyźniana, i ona cechuje teraz – można to oszacować na podstawie różnych zachowań – około połowy mieszkańców Polski. No i mamy dwie elity, które przeciągają między sobą to Polactwo, pragną mu nadać utracone poczucie wspólnoty, każda na inny sposób. Pierwsza z tych elit chce przywrócić Polactwu świadomość narodową wedle wzorca romantycznego, a druga je scudzoziemszczyć, uznając ten wzorzec za niemożliwy do pogodzenia z modernizacją. Kiedy Polactwo ma pełny brzuch i poczucie bezpieczeństwa, machinalnie ciągnie ku tym drugim; kiedy coś mu doskwiera, równie machinalnie szuka tożsamości, którą oferują ci pierwsi. Kiedyś nazwałem te dwie siły, rozrywające nas od kilku stuleci, Konfederacją i Familią. Dariusz Gawin proponował gdzieś określenie „Sarmaci” i „Oświeceni”. Domyślam się, że mówiąc o „narodzie kolaborantów”, Rymkiewicz ma na myśli mniej więcej to, co nazwałem Familią.
Ty najgłośniej oprotestowałeś „teorię zamrażarki”, czyli pogląd, wedle którego naród polski miał rzekomo ciągle cierpieć na fobie nacjonalizmu i antysemityzmu, jakie żywił przed wojną, zaś PRL był jedynie czymś w rodzaju okresu hibernacyjnego. Po odzyskaniu wolności te fobie miały się uwolnić na nowo i zadaniem „oświeconej elity” miałaby być rehabilitacja ducha narodowego. – Teza o „zamrażarce” była powszechna po 1989 roku i wyznawały ją różne środowiska, nie tylko te związane z „Gazetą Wyborczą”. W książce Teresy Torańskiej My Jarosław Kaczyński relacjonuje swoją rozmowę z Antonim Macierewiczem, który miał mu tłumaczyć, że w Polsce nie ma sensu budować chadecji w typie zachodnim, potrzebna jest partia taka jak Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, bo „to społeczeństwo przez pięćdziesiąt lat żyło jakby w uśpieniu i wciąż jest jak z Sienkiewicza”. Najlepszym dowodem, jak powszechnie wierzono w „zamrażarkę”, była ta cała wojna o historyczne szyldy partii − obfitość żrących się między sobą PPS-ów, PSL-i i Stronnictw Narodowych, podczas gdy okazało się, że te szyldy psa z kulawą nogą już nie przyciągają, nikomu nic nie mówią. Dla ludzi zglajchszaltowanych przez realny socjalizm istniały tylko dwa „brendy” − PZPR i „Solidarność”. PRL i anty-PRL. Rzeczywiście środowisko „Gazety Wyborczej” z wiary w „zamrażarkę” wywiodło przekonanie, że jeśli tylko Polakom pozwolić, to zaraz wyjdą na ulice ONR-owcy i zrobią tu faszyzm. To swoją drogą dobry przyczynek do badań nad zbiorowymi paranojami, jak to środowisko potrafiło zmitologizować organizację nawet w czasach swej największej świetności marginalną, liczącą jedynie kilka tysięcy członków i szybko zdelegalizowaną…
Ale wcześniej zapisała się ona kilkoma spektakularnymi akcjami… – Radykałowie zawsze rzucają się w oczy, ale naprawdę nie sposób udowodnić tezy, że w Polsce antysemityzm był jakoś bardziej znaczący od ówczesnej europejskiej średniej, a tym bardziej, jakoby był on nieodłącznym składnikiem polskiej tożsamości. To tylko obsesje „komandosów”, wynikające z ich pokręconych życiorysów i z traumy podniesionej do trzeciej potęgi kulturowej obcości, jak z tej piosenki Kaczmarskiego: „czy ja komunista, czy Polak, czy Żyd?” − a w sumie ani to, ani to, ani tamto. Nigdy jeszcze problem z własną tożsamością tak nielicznych nie zaciążył tak fatalnie w skutkach na losach całej zbiorowości, że tak pojadę trochę Churchillem. Nie wchodząc w to głębiej: i lewica, i prawica zakładała, że po upadku PRL automatycznie wrócimy do sytuacji społecznej z 1939 roku. A tymczasem − nic właśnie. Okazało się, że upływ krwi, terror, migracje, awans społeczny i indoktrynacja PRL-u przeorały Polaków do trzewi i wynicowały na amen. Zerwała się ciągłość tradycji − przecież w wielu domach nie rozmawiało się o rodzinnych korzeniach, wielu Polaków nie zna imion swych dziadków, nic o nich nie wie, nie było nigdy na ich grobach, nie ma po nich żadnych pamiątek. Nie udało się wychować „człowieka socjalistycznego”, jakiego postulowano, ale poddany temu eksperymentowi materiał uległ jednak zasadniczym odkształceniom.
Twoim zdaniem przez owe 45 lat narodził się jednak „nowy człowiek”, który z polskością ma związek wyłącznie symboliczny. Jego główna cechą charakterologiczną jest cwaniactwo. – Tak, bo cwaniactwo jest główną cnotą niewolnika i jego zasadniczą cechą, rekompensującą zatratę instynktu wspólnoty. Tatiana Zasławska tak właśnie opisała człowieka wychowanego przez Sowiety: „cwany niewolnik”. Z jednej strony: nie dać się panu, dziedzicowi, mówiąc językiem realiów polskiego folwarku, z drugiej: jak się da, to dziedzica okpić, odkraść swoje, wywinąć się od powinności. A co obchodzi pańszczyźnianego los folwarku, czy on będzie prosperował, czy zbankrutuje? Nic, to sprawa dziedzica. Ludzie, których nazwałem Polactwem, wciąż rozumują w taki właśnie sposób, wyuczony w PRL. Państwo polskie, „wrogie państwo opiekuńcze”, mówiąc językiem profesora Wilczyńskiego, jest dla nich takim właśnie folwarkiem, na którym trzeba się tak ustawiać, żeby się za bardzo nie narobić, a wyciągnąć z dziedzica jak najwięcej. Transformacja ustrojowa oznaczała tylko tyle, że oto fornale dostali prawo wybierania dziedzica. A jaki dziedzic jest dla nich dobry? Nie taki, który się troszczy o folwark i jego interesy, unowocześnia i buduje, tylko taki, który dużo daje, mało goni do roboty i łatwo go naciągać, odkradać.
Żona przycina na kasie w sklepie, mąż podłączył się za darmo „kolankiem” do zakładowego węzła ciepłowniczego, syn wyniósł coś z fabryki… – …i tak dalej. Ale to tylko część postkolonialnego kompleksu. Sprawa druga to deprawacja elit. W państwie kolonialnym, okupacyjnym, zaborczym, jakkolwiek zwać, nie pochodzą one z naturalnego awansu, tylko z kolaboracji. Okupant czy zaborca potrzebuje ludzi, którzy znają miejscowy język i zwyczaje, by sprawnie zbierać podatki, dokonywać spisów, i tak dalej…
Trudno byłoby Michnika czy dysydentów z kręgu Unii Wolności uznać za elitę kolaborancką, skoro mogli robić kariery w komunizmie, a wybrali z walkę z totalitaryzmem. – Nie, nie, sposobem myślenia oni należą właśnie do tej właśnie elity, zrobili swego rodzaju bunt w rodzinie, ale generalnie mają takie samo spojrzenie na „tubylców”, pozostają w tej samej „fatalności”, mówiąc językiem Norwida. Nie bez kozery Michnik tak szybko i łatwo znalazł wspólny język z ludźmi dawnego reżimu, i nie tylko wspólny język, ale i wspólnotę. Kompleks elity postkolonialnej, świadomej swego nieprawego pochodzenia, zmusza ją do rekompensowania sobie tego, że nie jest szanowana przez tubylców, wzajemną pogardą dla nich. Tłumaczy więc sobie świat mniej więcej w ten sposób: tam gdzieś oto jest metropolia, cywilizacja, wzorzec, ideał − tam wszystko wiedzą najlepiej. I tu trzeba wszystko urządzić na ich wzór. I my już jesteśmy na tej drodze zaawansowani, już ucywilizowani. A nasi tubylcy − nie. Ciemni, dzicy, nie słuchają nas, nie rozumieją, więc my ich musimy ucywilizować, oduczyć tubylczych zwyczajów, oświecić. Tu jest tylko obciach, dzicz i zacofanie, tu się nic nie wymyśla, wszystko co dobre płynie stamtąd, a my jesteśmy pasem transmisyjnym między cywilizacją a jej brakiem. Michnik, hasłowo mówiąc, zawdzięczał swój sukces w III RP temu, że tym wszystkim, którzy przywykli służyć metropolii poprzedniej, którzy budowali socjalizm na wzór sowiecki, pokazał wzór nowy i niejako ochrzcił ich w imię nowego bożka − socjalizmu, postępu europejskiego. A oni tego bardzo potrzebowali, to była dla tej elity wyhodowanej przez PRL i dla PRL oferta idealna. To jest, powtarzam, nie „elita narodu”, jak w wolnym kraju, ale „elita przeciw narodowi”. Pogarda dla własnych tubylców, poczucie wyższości i odruch tresowania ich wedle płynących z metropolii wzorców to ich instynktowny behawior, nie potrafią myśleć i postrzegać świata inaczej, podobnie jak nie potrafią nie być czołobitni wobec metropolii. Ci ludzie przywłaszczyli sobie historyczne miano „inteligencji”, ale są przecież zupełnie kim innym niż prawdziwi polscy inteligenci, ci od Żeromskiego i Dmowskiego, z Zet-u czy Legionów, którzy też uważali za swój obowiązek niesienie ludowi oświecenia, budzenie w nim narodowej świadomości, ale traktowali to jako służbę, a nie jako prawo do tresowania hołoty, jako dług wobec pokrzywdzonych, a nie funkcję swojej wyższości nas „starszymi, gorzej wykształconymi i z prowincji”…
Gdyby wyjąć z kontekstu jakieś Twoje wypowiedzi o „Polactwie”, to też można by Cię dołączyć do tej postkolonialnej elity… – Gdyby wyjąć z kontekstu… Ale jest właśnie ten zasadniczy kontekst, który ujmuję krótko dosadnym wierszykiem bodajże Przerwy-Tetmajera: „wolę polskie gówno w polu niż fijołki w Neapolu”. Polska inteligencja – i to stanowiło, że była elitą narodu – mimo zniewolenia wierzyła zawsze, iż odpowiedzi na stojące przed nim wyzwania naród może znaleźć w sobie, obcymi wzorami jedynie się posiłkując. Że „póki w narodzie myśl swobody żyje”, wystarczy tylko pomóc mu odzyskać siłę i godność, a poradzi sobie sam i jeszcze innych zadziwi.
Wracając do wątku elit… – …to w Polsce sprawa jest bardziej skomplikowana niż w krajach afrykańskich czy latynoskich, gdzie cała elita została wyprodukowana przez kolonizatorów. U nas zaś przetrwała resztka elity przedwojennej, choć przez pół wieku niszczono ją i zastępowano nową, kolaborancką – świetnie to zresztą opisał Urbankowski w poszerzonej Czerwonej Mszy. Dzieci przedwojennej inteligencji nie mogły studiować, mężczyzn wysyłano do strojbatalionów, skąd często nie wracali… Z drugiej strony awans społeczny wykorzystywano do zbudowania oddanej socjalizmowi warstwy społecznej, i to się przecież udało, te miliony „partyjno-mundurowego” elektoratu do dziś mają znaczenie dla wyniku wyborów. Łatwo to ująć takim zgrabnym szkicem, ale to półwiecze mieszania głęboko nas skomplikowało, w podobny sposób, jak jest to na pograniczach. Dlatego kulturowy podział, którego zewnętrznym wyrazem są etykiety „pisowski” − „platformerski”, wchodzi często nawet pomiędzy członków tej samej rodziny. Mówi się, że jak się ludzie na imieninach popili, to się pokłócili „o politykę”, ale tu nie chodzi wcale o politykę, tylko o tożsamość. Każdy z nas mniej lub bardziej świadomie decyduje się, co ze swego pomieszanego dziedzictwa wybiera, czy więcej PRL-u, czy więcej Polski. Ja sam przecież też jestem takim typowym dla dzisiejszych czasów mieszańcem – mama z racji „pochodzenia społecznego” miała zamkniętą drogę na studia, a ojciec wyszedł ze wsi w przysłowiowej jednej koszuli, w pewnym sensie należał do takich właśnie, z których PRL chciał wychować nową elitę; na szczęście endecka tradycja dziadka i salezjańskie wychowanie nie pozwoliły mu z tej oferty skorzystać, ale generalnie był w grupie podwyższonego ryzyka.
Drażni mnie jednak ta idealizacja dawnych elit. Żeromszczyzna, dobry pan z dworku… Wśród np. niemieckiej szlachty powszechna była służba na rzecz wspólnoty, u nas „oświeconych dworów” wcale nie było tak wiele. Zjeździłem Polskę wzdłuż i wszerz jako reporter i uderzyło mnie to, z jaką nienawiścią po dziesięcioleciach ludzie na wsi mówią o dawnych dziedzicach. To nie wzięło się z niczego. – No, a o czymże innym jest większość prozy Żeromskiego? Przecież największa batalia polskiej inteligencji, zaczęta bojami Mickiewicza i Mochnackiego z „salonem warszawskim”, a zakończona… ja wiem, w sensie literackim chyba Wyzwoleniem Wyspiańskiego, a może dopiero Przedwiośniem, to właśnie jej walka przeciwko elicie szlachecko-ziemiańskiej, jej zgubnemu dla narodowej sprawy egoizmowi i skłonności do wieszania się u klamek obcych panów. To była wielka, intelektualna praca, jaką polscy inteligenci wykonali. Politycznie jej wyrazem był fakt, że Polska w wieku XVIII zeszła z dziejowej sceny jako państwo zacofane o lat kilkaset w stosunku do sąsiadów, a w wieku XX odrodziła się jako nowoczesna republika, z pełnią praw obywatelskich, które na zachodzie kontynentu niektóre grupy społeczne uzyskiwały dopiero kilkadziesiąt lat później. To się wiązało z wymianą elity, inteligencja wyparła szlachtę i ziemiaństwo, II RP była jej dziełem, i wraz z tym zbudowanym przez siebie państwem polska inteligencja zginęła – w Katyniu, Palmirach i w emigracyjnym rozproszeniu… I teraz mamy z jednej strony jej niedobitków, usiłujących się pozbierać, odrodzić i odzyskać rząd dusz narodu, a z drugiej tę peerelowską „inteligencję pracującą”, wykorzenioną z narodowej tradycji obrazowanszczinę, przechrzczoną przez michnikowszczyznę z sowieckiego internacjonalizmu na brukselski kosmopolityzm. Niestety, z różnych powodów III RP została intelektualnie zdominowana przez tych drugich. Politycznie się to nie udało, „polityka inteligencka”, jak nazwał udeckie mrzonki Jan Staniłko, skończyła się szybko kompletnym bankructwem i oddaniem pola drobnym cwaniaczkom, najpierw popezetpeerowskiej kwaśniewszczyźnie, a potem różnym nowego chowu Rysiom, Zdzisiom, Mirom i Czarusiom, na których zbudował swą pozycję Tusk. Ale „narracja” III RP to dzieło michnikowszczyzny, „salonu warszawskiego”. Narracja mniej więcej taka: u Okrągłego Stołu spotkali się i porozumieli Polacy przychodzący „z dwóch stron historycznego podziału”, by wspólnie poprowadzić nas ku Europie. Aby się zaś w niej w pełni znaleźć, musimy się pozbyć balastu polskości, rozliczyć z naszych narodowych win i wad, z całą naszą bezsensowną albo zgoła zbrodniczą historią, odrzucić to wszystko w diabły i rozpłynąć się w powstającej, europejskiej rodzinie. No i tu właśnie cała ta narracja bierze w łeb. Bo w tym cała sprawa, że żaden europejski naród, żadna europejska tożsamość nie powstaje. Projekt unijny się przesilił, fala odpłynęła, pozostawiając po sobie organizację, w której decydującymi podmiotami pozostają i pozostaną państwa narodowe. Te silne przede wszystkim. Niemcy, Francja, Wielka Brytania i tak dalej… Czyli wracamy do „koncertu mocarstw”, do Europy Bismarcka i księcia Gorczakowa.
Bankructwo lekkomyślnej Grecji na pewno nie przyspieszy europeizacji. Jedne narody rządzą się lepiej niż inne i dzieli je przepaść pod każdym względem. – Bo ja wiem, czy lekkomyślnej? Na swój sposób Grecy zachowywali się racjonalnie − dają darmo, to tylko frajer by nie brał. Choć oczywiście nieodpowiedzialnie, bo jako naród zapłacą za te unijne zapusty bardzo drogo. Ale jakkolwiek obecny kryzys interpretować, nie ulega wątpliwości, że michnikowszczyzna, która wszystko postawiła na projekt europejski, jest teraz w ślepym zaułku, zupełnie niezdolna do poradzenia sobie z rzeczywistością.
Ale z własnego „narodu patriotów” Rymkiewicz, jak sądzę, usunąłby tych, którzy nie uznają wywołania Powstania Warszawskiego za sensowne. Ja uważam, że można być dobrym Polakiem i uważać to wydarzenie za bezsensowną hekatombę. – Ja też uważam, że można być polskim patriotą i uznawać to powstanie za tragiczną głupotę. Po stronie elity patriotycznej zderzają się różne tradycje – do tych sporów należy właśnie spór o Powstanie Warszawskie. Co prawda śmieszy mnie, kiedy jacyś dziadkowie odgrzewają dziś wojny Piłsudskiego z Dmowskim, bo w dzisiejszym, opisanym tu podziale, oni obaj są przecież po tej samej stronie: po stronie polskości, tożsamości, różnie tylko definiowanej. Ten dzisiejszy podział nie przypomina II RP, tylko drugą połowę wieku XIX. Po jednej stronie ci, którzy uważają, że Polska może i musi „wybić się na niepodległość”, a po drugiej ci, którzy nas namawiają, że „jedynym tylko lekarstwem na męki jest dobrowolne samobójstwo ducha”. To ciekawe, swoją drogą, do jakiego stopnia z polskiej pamięci wyrzucono fakt, iż te elity powstańcze, czy nawet te głoszące endecki realizm, były w pewnych okresach bardzo nieliczne i otoczone obojętnością ogółu, skupionego na swoich życiowych sprawach, na „ciepłej wodzie w kranie”. Trzeba czytać literaturę z epoki, dzienniki, wspomnienia, żeby sobie uświadomić, że patrioci to byli tacy ówcześni „pisowcy”, przez wielu znienawidzeni, pogardzani. Powstańcy styczniowi śpiewali taką pieśń, w której sami siebie przyrównywali do upiorów kąsających rodaków. Za naszych czasów przypomnieli ją Gintrowski z Łapińskim: „w noc spokojną do domów wpadniemy, gdzie szczęśliwi sytymi śpią snami, naszą pieśnią ich spokój skłóciemy, niech się zerwą, niech idą za nami!”. Kiedy Legiony Piłsudskiego wkroczyły z takim wezwaniem do Kielc, tamtejsi Polacy zamiast się zerwać i iść, zamknęli na cztery spusty drzwi i okiennice, bo bali się, że ci wariaci ściągną na miasto nieszczęście. Stąd to sławne „jebał was pies, Polska takich nie potrzebuje” Piłsudskiego. I dziś reakcje na grupę stojącą pod krzyżem albo namiotem na Krakowskim Przedmieściu są podobne. W wykorzenionych budzą wściekłą agresję, a wielomilionowa reszta ma ich wszystkich w głębokim poważaniu i woli w tym czasie oglądać „X Factora”.
Protestuję. Niektórzy tak ciężko pracują dla siebie i kraju, że nie mają czasu na nic, nawet na oglądanie „X Factora”, nie mówiąc o wycieczce na Krakowskie. Kto stanowi odpowiednik powstańca w czasie pokoju i prosperity? Ci, którzy tworzą, pchają naszą gospodarkę do przodu, dokonują wynalazków rozsławiających imię Polski. Śledziłem niedawno rozgłos medialny wokół młodych ludzi, którzy dokonywali dość niezwykłych czynów jak na warunki polskiej innowacyjności. Jeden z nich, łodzianin, stworzył program komputerowy, który znalazł się w pierwszej dziesiątce najlepiej sprzedawanych programów na świecie. Znalazłem o nim tylko wie notki w sieci. W Niemczech, gdzie wynalazców w bród, ten człowiek „wyskakiwałby z lodówki”. On nie zasługuje na miano patrioty? – Oczywiście, że tak. Ja przecież nie powiedziałem nigdy złego słowa o polskim pozytywizmie. Ja tylko bronię „oszołomów”, bo oni najczęściej są posądzani o „szkodzenie wizerunkowi Polski” itp. Ale kiedy o takich sprawach mówimy, to przypominają mi się różne zapomniane polskie życiorysy z tegoż samego XIX wieku: przemysłowców, kupców, inżynierów, wynalazców… Dużo o nich pisał przed laty Stefan Bratkowski, zanim jak tylu innych sfiksował z nienawiści do Kaczyńskiego… To myśmy przecież, na przykład, kolonizowali Syberię i najdalsze zakątki Rosji, jako jedyny ożywił to Jacek Dukaj w powieści Lód. To rzeczywiście fatalne, że ten polski dorobek został także usunięty ze świadomości narodowej. To stało się dopiero w latach dwudziestych XX wieku, gdy piłsudczycy ustalili z mocą wsteczną, że prawdziwa polska historia to tylko historia romantycznych zrywów i walk, a każdy kompromis z zaborcą był zdradą, choć wiele z tych kompromisów było dla Polski zbawiennymi. Właśnie dlatego ciężko nam sobie poradzić ze współczesnością, że nasza pamięć o czasach zaborów pozostała w tej mocno je fałszującej narracji, że zakładamy, iż patriotyzm czy wręcz heroizm są wrodzoną, typową cechą każdego Polaka. Więc podział jest znowu między tymi, którzy uważają, że Polska może „wybić się” na samodzielność, na swoją odmienną drogę i podmiotową pozycję w Europie, a tymi, którzy uznali, że Polska, jak każde inne zresztą państwo narodowe, jest dziś przeżytkiem, anachronizmem, że tworzy się nowy naród europejski, do którego się nie załapać byłoby niewybaczalnym frajerstwem. Energia i determinacja w realizacji tego projektu „modernizacji przez kserokopiarkę” dowodzi, że ten punkt widzenia skorelowany jest z poczuciem dystansu, niechęci lub wrogością wobec polskości, a nawet swojskości. Powiedziałbym więc, wracając do początku naszej rozmowy, że istnieje naród polski i ci, którzy chcą się z niego wyrwać. Nie naród zdrajców i naród patriotów, ale zakorzenienie w polskości i wykorzenienie z niej. No i ta rzesza nie poczuwającego się Polactwa, tak jak to było w czasach Dmowskiego i Żeromskiego.
Przyznasz więc, że tych współczesnych pozytywistów nie uwzględnia ani liberalno-lewicowy „Salon”, ani prawicowe elity niepodległościowe, dla których Rymkiewicz jest guru. – Tak, to prawda. Przede wszystkim musimy budować własną siłę ekonomiczną i technologiczną, bo bez tego nigdy nie utrzymamy niepodległości. I to także jest podobieństwo do sytuacji z lat osiemdziesiątych XIX wieku, kiedy trwał spór pomiędzy insurekcjonistami, którzy chcieli wywoływać nowe powstanie, a ugodowcami, których nie należy mylić z kolaborantami. Obie propozycje były do bani – powstanie nie miało szans, bo nie mieliśmy siły, a z ugodowcami nikt nie chciał żadnych ugód zawierać, także dlatego, że nie stała za nimi żadna siła. I na to odpowiedź pierwszy znalazł Dmowski razem z Popławskim i Balickim. Zanim cokolwiek zrobimy, musimy zbudować polską siłę. Jak? „Spolityzować masy”. Wykorzystać fakt, że masa włościan i robotników będzie aspirować do lepszego życia, oprzeć się na nich, uświadamiać, organizować, budować wspólnotę, świadomość, że dla realizacji swych potrzeb niezbędne jest im własne, polskie państwo. Ten patriotyzm w wydaniu młodoendeckim był czymś zupełnie innym od patriotyzmu insurekcyjnego, „wariackiego” − on był patriotyzmem praktycznym, bardzo podobnym do amerykańskiego, czy właściwie przede wszystkim brytyjskiego, bo stamtąd szło natchnienie. Naród ma swoje interesy. Patriotyzm to świadomość, że tylko własne państwo może te interesy zrealizować, a żeby je zrealizować, trzeba mieć siłę. Więc patriotyzm to budowanie polskiej siły − i tu dopiero pojawia się kwestia ducha, narodowej mitologii, która ma zbudowaniu tej siły służyć. Czyli to, co w paradygmacie romantyczno-powstańczym jest uznane za wartość samą w sobie i wystarczającą. Tak, to endeckie spojrzenie jest także moim, i tu się dość zasadniczo rozchodzimy z autorem Kinderszenen, kiedy przekonuje on, że musimy ze swych heroicznych klęsk stworzyć siłę, bo niczego innego, z czego można by ją tworzyć, nie mamy. A ja uważam, jak kiedyś Popławski, że polską siłę stworzyć może ten sam żywioł, który na razie wyniósł ferajnę cwaniaczków od Tuska, ten naturalny, fizjologiczny pęd Polactwa do awansu, do dorobienia się, do życia „jak na Zachodzie”. Tak się stanie, jeśli zdołamy tę masę „spolityzować” i uświadomić jej, że trwałego awansu nie uzyska się metodą „każdy za siebie i tylko jeden Pan Bóg za wszystkich”, że do spełnienia aspiracji niezbędnie potrzebują Polski, organizacji i kierowania się dobrem wspólnym.
Nie razi Cię, więc użyte przez Rymkiewicza słowo „zdrada”, ale Twój sprzeciw wywołuje nazwanie przeciwników polskiej tradycji „drugim narodem”? – Zobacz, co się dzieje w tym symbolicznym miejscu pod krzyżem. Z jednej strony są ludzie, którzy mają jakąś spójną opowieść, łączącą bieżące wydarzenia z poprzednimi i objaśniającą świat, nasze w nim miejsce i zadania. Może to jest narracja mądra, może głupia, może anachroniczna, ale w ogóle jest. A przeciwko nim masz ludzi, którzy nie są w stanie wyartykułować, w co właściwie wierzą, czego chcą i na czym im zależy. Wypinają zadki, pierdzą na wargach, zagłuszają modlitwy puszczaniem z gigantofonu „kaczuszek”, albo po prostu kopią i bluzgają; w najlepszym wypadku potrafią wydobyć z siebie jakiś komunał, że przecież, no przecież wszyscy ludzie na poziomie… i machnięciem ręki wskazać na Europę. Oni nie są inną formą, tylko brakiem formy w ogóle. Tak jak żadnej formy nie mieli ci, którzy się wynaradawiali w wieku XIX, dlatego historia ich nie zapamiętała.
I znowu ten wiek XIX w wieku XXI… – No bo znowu to przerabiamy. Widocznie musimy. Widocznie z historią narodów jest jak z nauką w szkole: jak uczeń jest tępy, przespał lekcję albo ją zapomniał, tak jak myśmy zapomnieli swoją historię, a w każdym razie nie wyciągnęli z niej wniosków, to musi powtarzać, aż do skutku.
Z Rafałem A. Ziemkiewiczem rozmawiał Rafał Geremek
Problem manipulacji medialnej na przykładzie relacjonowania „katastrofy smoleńskiej” Załóżmy – na potrzeby niniejszego artykułu – iż 10.04 dochodzi do lotniczego wypadku „prezydenckiego tupolewa” i ulega on całkowitemu zniszczeniu na wojskowym smoleńskim lotnisku, zaś lecący nim ludzie giną na miejscu podczas takiej katastrofy. Czy nawet w takiej sytuacji dziennikarze mogliby jednoznacznie (w pierwszych godzinach po takiej tragedii) określić, co się stało? Jasne, że nie. Nawet bowiem tak „jednoznacznie” wyglądające zdarzenie nie wykluczałoby zbrodniczego aktu na pokładzie (przejęcia sterów przez zamachowców, sterroryzowania załogi etc.). Dlaczego nie wykluczałoby? Dlatego, iż chodziło o najwyższych rangą polskich przedstawicieli państwowych z Prezydentem i generalicją na czele, a więc „celów”, jakie zwykle przeróżne terrorystyczne ugrupowania mogą sobie wyznaczać. Dlaczego manipulowanie odbiorcami mediów masowych jest tak powszechne i takie skuteczne w naszym kraju? Z trzech podstawowych powodów – są nimi: niewiedza odbiorców, ich zaufanie do danego nadawcy oraz brak umiejętności krytycznego analizowania przekazu dostarczanego przez media. Krótko mówiąc niewiedza, zaufanie i bezkrytyczność to fundamenty, na których opiera się współczesna manipulacja. Innymi słowy, gdybyśmy dysponowali rzetelną wiedzą, wykazywali się ograniczonym zaufaniem do środków masowego przekazu oraz umieli krytycznie odnosić się do tego, co widzimy, czytamy, słyszymy w mediach – nie byłoby łatwo nami manipulować. Problem jednak w tym, że większość użytkowników mediów swoją wiedzę o świecie czerpie właśnie z prasy, radia, telewizji lub Internetu – i to wyłącznie z tych źródeł. W wielu wypadkach proces takiego nabywania wiedzy przez nas jest zupełnie zrozumiały z tego względu, iż nie jesteśmy świadkami rozmaitych zdarzeń, a w związku z tym niejako musimy polegać na tym, co przekażą nam na ich temat dziennikarze. Tak właśnie było 10 kwietnia (2010), bo przecież z mediów „dowiedzieliśmy się”, co się stało. Media nam przekazywały całą „wiedzę” (szczegółowo te sprawy omawiałem w mojej książce poświęconej tragedii z 10.04 – chodzi o rozdział dotyczący medialnego obrazu zdarzenia (por. „Czerwona strona Księżyca”; http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-1.pdf, s. 49-73)) i nie dysponowaliśmy żadnymi możliwościami jej zweryfikowania.
Ktoś może powiedzieć, że nie było w tym nic dziwnego ani niepokojącego, iż to właśnie dziennikarze nas informowali o „katastrofie smoleńskiej”, ponieważ 1) od tego są media, by przekazywać wiadomości o bieżących ważnych wydarzeniach, 2) dziennikarze byli „na miejscu”, stąd mogli uzyskać najlepszyh dostęp do tego, jak wyglądał przebieg tego, co się działo. Skoro więc my sami nie mogliśmy znaleźć się tam, gdzie miało dojść do tragedii prezydenckiej delegacji, to przynajmniej ludzie mediów byli świadkami lub też mogli do takich świadków dotrzeć. Jak natomiast wiemy (nie tylko z przekazów medialnych z 10.04, ale i z całego późniejszego okresu „rekonstruowania katastrofy”) – w przestrzeni publicznej nie zaistniał do tej pory żaden medialny materiał (czy to w postaci fotografii, czy to obrazu wideo), który stanowiłby rejestrację zachodzenia lotniczego wypadku na smoleńskim wojskowym lotnisku Siewiernyj (skrótowo ozn. XUBS). Na pewno Państwu się od razu nasuwa wyjaśnienie w takiej postaci, iż była gęsta mgła, stąd niewykluczone, że nie zaistniały okoliczności pozwalające na taką rejestrację – wypadek zatem taki miał szybki przebieg, iż nikt nie zdążył go „złapać w obiektyw”. Gdy jednak wczytamy się w relacje świadków, sprawa tego, kto widział lub słyszał zachodzenie lotniczej katastrofy na XUBS, komplikuje się jeszcze bardziej. M. Wierzchowski z prezydenckiej kancelarii miał słyszeć tylko „świst silników tupolewa”, ambasador J. Bahr twierdził w wywiadach, że nie słyszał nic, zaś N. Połtawczenko (także oczekujący na płycie lotniska XUBS) podczas wieczornego oficjalnego spotkania w namiocie polowym z ówczesnym premierem W. Putinem relacjonował: Praktycznie nie słyszeliśmy nawet zbliżania się samolotu ani szumu silników. Potem uderzenie, dziwne dźwięki, nietypowe dla rozbicia się (samolotu) (Практически мы не слышали даже, как самолет приближался, не слышали шума двигателя. Потом – удар, странные звуки, не характерные для крушения). Z oficjalnych doniesień wynikałoby, że żadnego polskiego dziennikarza nie można uznać za naocznego świadka „smoleńskiej katastrofy” – nawet bowiem relacje publikowane w nadzwyczajnym wydaniach Faktu (tj. z 10 i 11 kwietnia 2010) były dość enigmatyczne (zamieściłem je w obszernych fragmentach tu: http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/06/FYM-Aneks-3.pdf, s. 16-17). 11.04 M. Kazikiewicz i J. Kulikowski piszą w „Fakcie” na s. 2: Na piętnaście minut przed planowanym przylotem [polskiej delegacji – przyp. F.Y.M.] nad pas lotniska nadlatuje rosyjski wojskowy ił-76. Pogoda jest tak fatalna, że kontrolerzy z wieży w Smoleńsku nie dają mu pozwolenia na lądowanie. Samolot jednak próbuje, ale tuż nad ziemią, dosłownie półtora metra, skrzydło niebezpiecznie się przechyla i rosyjski pilot w ostatniej chwili podrywa maszynę niemal pionowo. Potem robi jeszcze jedno kółko, ale w końcu odlatuje. Następny ma być polski tupolew… Mija godzina 9. Już powinien wylądować. Zza mgły unosi się szary dym. Do dziennikarzy docierają pierwsze informacje, że to dym palącego się wraku prezydenckiego samolotu. Nikt nie chce w to wierzyć. Część dziennikarzy biegnie za pas startowy, przedostają się poza reon lotniska i z przerażeniem widzą płonącą maszynę z biało-czerwoną szachownicą. A właściwie tylko jeden z jej ocalałych fragmentów, bowiem przed ich oczami roztacza się zaorane pole z rozrzuconymi częściami samolotu. Wokół połamane drzewa, płonące szczątki silnika, kawałki foteli i rozerwanej blachy. Tego nie mógł przeżyć nikt. Dzień wcześniej, tj. 10.04 ukazuje się w „Fakcie” artykuł J. Kubraka (lecącego wtedy „dziennikarskim” jakiem-40), na s. 8. Ten relacjonuje z Katynia: Około godziny 9.40 gruchnęła wiadomość: spadł samolot z prezydentem! Nie mogłem w to uwierzyć. Pomyślałem, że to na pewno jakaś drobna usterka, a tu robi się z tego wielkie wydarzenie. Dowiedziałem się, że trwa akcja ratunkowa i rosyjskie służby starają się wyciągnąć pasażerów z maszyny. Nikt na miejscu nic nie wiedział, te informacje docierały do nas od znajomych z Polski. Z tego cytowanego wyżej (z „Faktu” z 11.04.2010) fragmentu można by wywnioskować, że jacyś reporterzy byli na XUBS i nie tylko słyszeli, ale widzieli wiele rzeczy związanych z „katastrofą smoleńską” – niech jednak Państwo spróbują ustalić, co to za reporterzy (mnie bowiem do dziś się to nie udało, choć sporo „relacji smoleńskich” przeanalizowałem). Z późniejszych doniesień wszak wiemy, iż ludzie mediów albo byli w Katyniu (jak Kubrak) oczekując na przybycie delegacji i dopiero potem zdążali na XUBS (najwcześniej, bo „kilka minut po katastrofie”, miał przybyć J. Mróz z TVN24, którego zawrócono sprzed Cmentarza w Katyniu), albo „na mieście” w Smoleńsku (jak P. Kraśko z TVP – autor pierwszej książki o 10-tym Kwietnia), albo też… w pobliskim hotelu Nowyj, jak słynny „polski montażysta” S. Wiśniewski. Jak zapewne Państwo nie wiedzą, w tzw. 4. załączniku (pt. Technika lotnicza i jej eksploatacja) do raportu „komisji Millera”, na s. 34 pojawia się taka uwaga: Jeden ze świadków sądził, że rozbiła się awionetka, a nie duży samolot. Pytanie, czy chodzi tu o relację właśnie Wiśniewskiego? Pamiętamy, iż, „jakąś katastrofę” on widział (niestety, wyłączył wtedy kamerę, gdy do owej katastrofy dochodziło), lecz zrazu sądził, że to rozbił się jakiś mały, wojskowy, szkoleniowy samolot, zaś – jak relacjonował przed Zespołem Parlamentarnym – lotnicze zdarzenie przypominało mu eksplozję na planie filmowym: Spojrzałem w tamtym kierunku, skąd ten dźwięk dochodzi, zobaczyłem zarys samolotu skrzydłem pionowo w dół (…) usłyszałem taki łomot, łup (…), takie lekkie nawet było, ciut, drżenie ziemi i za chwilę była, był słup ognia. Taki typowy, jak powiedzmy sobie, można to na filmach oglądać, eksplozji samolotu. Dla mnie wydawało się to dziwne, że słup ognia, tego dymu, jest stosunkowo niewielki. I stąd moje przekonanie, biegnąc z kamerą, że jest to samolot, jakiś, powiedzmy, wojskowy, jakiś mały, nieznaczny (przesłuchanie sejmowe ca. 1h39’). Po lekturze powyższych fragmentów ktoś może stwierdzić, iż w ten sposób wchodzimy w obszar niezwykłego „szumu medialnego” lub „chaosu informacyjnego” związanego z doniesieniami z 10.04, a w związku z tym może dodać, że (w sytuacji szumu i chaosu tego typu) pewne przekłamania czy nieścisłości to coś nieuniknionego. Bywa np. tak, iż dochodzi do jakiejś katastrofy i zrazu w mediach podaje się szacunkową, zawyżoną liczbę ofiar, która potem jest weryfikowana i korygowana. To oczywiście prawda. Przyznają jednak Państwo, iż zachodzi istotna różnica między wypadkiem małego samolotu a katastrofą dużego, pasażerskiego. Tak jak zachodzi różnica między drobną awarią i zjechaniem z pasa – a kompletnym roztrzaskaniem się statku powietrznego. I jak też zachodzi różnica między „problemami z lądowaniem prezydenckiego jaka-40” a „katastrofą lotniczą prezydenckiego tupolewa”. Nie chcę oczywiście wchodzić w szczegóły medialnych relacji z 10.04, pragnę tylko unaocznić Państwu, iż sprawa tego, co dokładnie (i o jakiej porze) się stało, wcale nie była jednoznaczna, a powinna była być. Na prostej zasadzie – spadł taki a taki samolot z tyloma osobami na pokładzie – o takiej a takiej godzinie i minucie; z takimi a takimi skutkami. Tu znowu ktoś może powiedzieć, że owszem, lecz była gęsta mgła, a świadkowie… W takiej jednak sytuacji, proszę zwrócić uwagę, należałoby w relacjach medialnych wstrzymać się z przekazywaniem jakichkolwiek kategorycznych, tj. przesądzających o tym, co się stało, sformułowań. Inaczej rzecz ujmując – 10 Kwietnia doniesienia medialne dotyczące tragedii powinny były się zacząć od bardzo ostrożnego przekazu: w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęła prezydencka delegacja. Tak jednak, jak wiemy, nie relacjonowano nam Zdarzenia. Ktoś znów może się wtrącić w powyższy tok rozumowania i powiedzieć: ale przecież pokazano wrak sfilmowany przez Wiśniewskiego, następnie znaleźli się świadkowie wypadku w postaci mechaników z pobliskiego warsztatu itd., a w związku z tym: pojawił się obraz tego, co się stało – w postaci kompletnie zniszczonego samolotu z polskimi oznaczeniami i kilku strażaków chodzących pośród szczątków i paru ognisk. Jak jednak podkreślałem to w „Czerwonej stronie Księżyca” (właśnie w rozdziale o medialnym obrazowaniu tragedii) – sam obraz pobojowiska pojawił się dopiero jakieś 100 minut (słownie: sto) od godz. 8:41 polskiego czasu. Co więcej, filmik Wiśniewskiego poprzedzony był parominutowym filmikiem polskiego operatora R. Sępa (twarzyszącego P. Kraśce), nakręconym zapewne w okolicach godz. 9:30, na którym nie widać już ani żadnego pożaru, ani tym bardziej akcji przeciwpożarowej, zaś wozy strażackie pełnią rolę blokad na drogach do pobojowiska. Rzecz jasna, filmik Wiśniewskiego miał być zrobiony wcześniej (zaś „montażyście” jako jedynej osobie z polskich mediów udało się jakimś cudem przejść przez zamknięty potem dla mediów teren „katastrofy”), toteż logiczną konsekwencją było, iż ten „dokument” zdominował media 10.04, a nie relacja Sępa, którego już z Kraśką do samego „miejsca katastrofy” nie dopuszczono. Tym niemniej, jak zrazu właśnie media informowały, do katastrofy miało dojść o 8:56 pol. czasu, zaś już pół godziny później nie było śladu po pożarze. Ale znów – nie będziemy wchodzić w detale ówczesnego medialnego przekazu – istotne są dla nas teraz pewne generalia, czyli sprawy ogólne. Otóż, jak już sygnalizowałem wyżej, 10 Kwietnia przez 100 minut nie ma żadnego obrazu z miejsca (rzekomego) lotniczego wypadku – choć żyjemy w świecie najnowocześniejszych technologii, internetowego streamingu, smartfonów z wbudowanymi kamerami i fotoaparatami, telewizji cyfrowej i satelitarnej – i co najważniejsze: choć w Katyniu/Smoleńsku było mnóstwo dziennikarzy ze specjalistycznym sprzętem oraz kilka ekip telewizyjnych. Jak na pewno Państwo pamiętają z przeróżnych („niesmoleńskich”) przekazów telewizyjnych – gdy dochodzi do jakiejś poważnej katastrofy (żywiołowej lub wypadku komunikacyjnego), to zwykle nad jej terenem krążą śmigłowce, z pokładu których reporterzy pokazują i komentują to, co widać w dole. Funkcjonuje nawet w publikacjach o mediach (nieco złośliwe) określenie „dziennikarstwo helikopterowe”, termin który ma obrazować „bezpieczny dystans”, z jakiego ludzie mainstreamowych mediów relacjonują jakieś tragiczne wydarzenia. Tymczasem 10 kwietnia przez ok. 100 minut nie ma zdjęć z XUBS, powtarzam. Co w takim razie mogą robić wtedy dziennikarze, chcąc informować? Mogą jedynie opowiadać to, czego się dowiedzieli i za pomocą swoich opowieści obrazować Zdarzenie. W zależności zaś od tego, jakich użyją słów – taki obraz w naszych umysłach się wytworzy. Jeśli więc nie można zrazu dokonać manipulacji za pomocą fotografii lub filmu (a takie manipulacje w mediach są na porządku dziennym – są one nawet bardziej efektywne niż manipulacje słowne, ponieważ zdjęcia są przez odbiorców przekazu szybciej przyswajane aniżeli werbalne sformułowania) – czyni się to za pomocą snucia opowieści. To zaś, jak opowiemy dane zdarzenie, wiąże się bezpośrednio z tym, jakiego dobierzemy słownictwa. Inaczej wygląda w przekazie i inaczej zostanie unaoczniony przez odbiorcę jakiś fakt, jeśli powiemy: „doszło do nieszczęśliwego wypadku” – inaczej, gdy powiemy: „doszło do terrorystycznego zamachu”. Nie chodzi tu wyłącznie o sferę nazywania tego, o czym chcemy mówić – lecz o sferę tego, co się naprawdę stało. I teraz proszę o uwagę, bo to kwestia, na którą uczulałem także studentów, gdy – odnosząc się w medioznawczych wykładach do sprawy werbalizowania (słownego ujmowania) danego faktu w przekazie informacyjnym – wskazywałem na przykład tragedii z 10.04. W zależności od tego, jak nazwiemy to, co się stało – możemy uzyskać zupełnie odmienny obraz (danego faktu) w umyśle odbiorcy medialnego przekazu. Fraza „wypadek komunikacyjny” niesie ze sobą zupełnie inne skojarzenia aniżeli wyrażenie „terrorystyczny zamach”. Wiemy natomiast aż za dobrze z tego, co mówili nam dziennikarze w dniu tragedii, że słowo „zamach” w ogóle – ale to w ogóle – się nie pojawiało, tak jakby od razu wiedziano, że nie należy go używać. I to jest sprawa nawet szersza niż problem słownej manipulacji. Abstrahuję w tym miejscu od kwestii rzetelnego ustalenia tego, co się działo 10.04 na smoleńskim wojskowym lotnisku (i kto czego był świadkiem), jak też od kwestii rzeczywistych losów prezydenckiej delegacji. W dobie wszak trwającej już od ponad 10 lat globalnej „wojny z terroryzmem” i w dobie zamachów terrorystycznych, o których słyszymy tak często, że już nawet informacje te nie robią na nas większego wrażenia – przedstawiciele mediów akurat tamtego tragicznego dnia (10.04) nie mając możliwości dokładnego zrekonstruowania przebiegu tego, co się działo – od razu narzucili pewien obraz Zdarzenia, choć – co należy podkreślić – narzucał się obraz zupełnie inny. Taki właśnie, iż oto – w sytuacji, w której polskie wojska biorą udział w operacjach militarnych w paru zapalnych punktach świata, zaś sama nasz kraj jest członkiem NATO – doszło po prostu do jakiegoś aktu terroru wymierzonego w polską delegację prezydencką. Załóżmy jednak – na potrzeby niniejszego artykułu – iż 10.04 dochodzi do lotniczego wypadku „prezydenckiego tupolewa” i ulega on całkowitemu zniszczeniu na wojskowym smoleńskim lotnisku, zaś lecący nim ludzie giną na miejscu podczas takiej katastrofy. Czy nawet w takiej sytuacji dziennikarze mogliby jednoznacznie (w pierwszych godzinach po takiej tragedii) określić, co się stało? Jasne, że nie. Nawet bowiem tak „jednoznacznie” wyglądające zdarzenie nie wykluczałoby zbrodniczego aktu na pokładzie (przejęcia sterów przez zamachowców, sterroryzowania załogi etc.). Dlaczego nie wykluczałoby? Dlatego, iż chodziło o najwyższych rangą polskich przedstawicieli państwowych z Prezydentem i generalicją na czele, a więc „celów”, jakie zwykle przeróżne terrorystyczne ugrupowania mogą sobie wyznaczać. Dlaczego więc w mediach tak szybko przesądzono o tym, co się stało z polską prezydencką delegacją, mimo że nie dysponowano materiałem dowodowym? O, to jest pytanie, na które usiłujemy znaleźć odpowiedź już od paru lat. I wciąż jej nie znamy. Free Your Mind
Salon nigdy nie polubi Marszu Niepodległości O sporze z liberalnymi elitami, o tym co łączy piłsudczyków i narodowców oraz o roszadach w Komitecie Poparcia Marszu Niepodległości mówi w rozmowie z PCh24.pl Robert Winnicki, prezes Młodzieży Wszechpolskiej. Wpływowe środowiska krzyczą o „marszu faszystów” 11 listopada. Wiem, ale to utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że Marsz Niepodległości jest cenną inicjatywą.
Wbrew lansowanemu przez mainstream stereotypowi? Rolą Marszu Niepodległości jest właśnie przełamywanie tych niemądrych stereotypów.
Stereotypów, które kojarzą przywiązanie do wartości patriotycznych z wykonującymi gest nazistowskiego pozdrowienia wariatami? Lewackie środowiska przypisują nam takie bzdurne etykietki. Ale tym nie zamierzamy się przejmować. Nie będziemy też na siłę bawić się w żadne wizerunkowe miraże.
Nie ukrywajmy zresztą: nigdy nie będziemy lubiani przez salon. Radykalnie kontestujemy bowiem demoliberalną rzeczywistość. Nie zgadzamy się z okrągłostołowym ładem, jaki panuje obecnie w Polsce. Spór, jaki toczymy z salonem nie jest więc żadnym sporem teoretycznym. To spór o fundamentalne wartości.
Jakie wartości przyświecają Marszowi Niepodległości? Odwołujemy się do tradycji przedwojennej endecji i całego obozu narodowego. Nawiązujemy do idei suwerennego państwa polskiego, bogatego w narodową tożsamość, zakorzenioną w chrześcijańskiej tradycji.
Marsz Niepodległości ma ciekawą specyfikę – łączy odległe historycznie środowiska. Ci, którym bliska jest myśl Romana Dmowskiego idą obok Związku Piłsudczyków, kultywującego pamięć Marszałka. To intrygujące, bo w dwudziestoleciu międzywojennym data 11 listopada była hołdowana przede wszystkim przez piłsudczyków, z którymi narodowcy byli w ostrym sporze. Idea Marszu Niepodległości gromadzi bardzo szeroki front niepodległościowy. Dzień 11 listopada to święto narodowe. Zawiera się w nim symbolika niepodległego państwa polskiego. Józef Piłsudski kojarzony jest z ideą niepodległego i silnego państwa. Tradycja piłsudczykowska jest ważna dla milionów Polaków i zamiast z nią walczyć, należy napełniać ją narodową treścią. Patrząc z perspektywy dzisiejszej Polski, myślę, że nie warto posługiwać się kategoriami dawnych podziałów politycznych.
Ostatnio w Komitecie Poparcia Marszu Niepodległości doszło do pewnych roszad. Usunięty został z niego Janusz Korwin-Mikke. Dlaczego? Z kilku powodów. Po pierwsze Janusz Korwin-Mikke po zeszłorocznym Marszu Niepodległości określał część jego uczestników mianem „narodowych socjalistów”. Nie trzeba chyba wyjaśniać, że termin ten używany był wobec hitlerowców. I niezależnie od tego, w jaki sposób tłumaczyłby stosowanie takich terminów, wpisał się w ten sposób w lewacką propagandę. Po drugie, rok temu podczas marszu Korwin-Mikke nie stosował się do regulaminu. Związana z nim grupa szła z partyjnymi flagami, a on sam przemawiał przez własny megafon, popularyzując swoje hasła. Jakby tego było mało, Korwin-Mikke uznał, że Święto Niepodległości 11 listopada jest socjalistyczne, a on sam będzie maszerował 7 października, by upamiętnić dzień, gdy Rada Regencyjna proklamowała suwerenność Królestwa Polskiego. Zachowuje się więc bardzo dwuznacznie. Myślę, że chciał zbić kapitał na tym wielkim ruchu, jaki zgromadził się wokół idei Marszu Niepodległości. Manewr ten jednak nie powiódł mu się. I stąd pomysł wykonywania tego typu akrobacji.
Z drugiej strony, do Komitetu Poparcia dołączył redaktor naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz, który zadeklarował, że stworzy własny sektor podczas marszu. Do Komitetu Honorowego może dołączyć każdy, kto podpisuje się pod postulatem suwerennego państwa polskiego opartego o wartości narodowe. Na tej też zasadzie do Komitetu przystąpił redaktor Sakiewicz. Podczas rozmów z nim padło z jego strony pytanie o to, czy kluby „Gazety Polskiej” będą mogły maszerować razem. Nie mieliśmy nic przeciwko temu. Później pojawiło się trochę niejasne oświadczenie redaktora Sakiewicza, w którym zdystansował się on od niektórych uczestników marszu. Przyznam, że zostało to nienajlepiej odebrane przez jego organizatorów, uczestników, ale i czytelników „Gazety Polskiej”. Dziś (7 listopada – przyp. KG) doszły kolejne wypowiedzi Sakiewicza, które każą wątpić w czystość intencji, z jakimi przystępował do Komitetu. Nie ma jednak sensu rozwodzić się nad takimi kwestiami.
I nie ma Pan obaw, że część środowiska „Gazety Polskiej”, która sympatyzuje z Prawem i Sprawiedliwością, może pojawić się z partyjnymi emblematami? W sensie formalnym „Gazeta Polska” nie jest związana z Prawem i Sprawiedliwością, nie widzę więc takiego problemu. Jest zresztą oczywiste, że o żadnych emblematach partyjnych na Marszu Niepodległości nie ma mowy. Jeśli takie się pojawią, będą natychmiast usuwane.
A pogłoski o tym, że inicjatywa Marszu Niepodległości może przeistoczyć się w partię polityczną? O tym mówiłem już wielokrotnie. Celem Marszu Niepodległości jest zbudowanie narodowego ruchu społecznego, który będzie aktywizował obywateli. Jeśli myślimy kategoriami narodowymi, to dopowiem jeszcze, że tworzenie nowej partii bez zaplecza społecznego nie ma żadnego sensu. Dzisiaj podstawowym podmiotem, który może zmieniać Polskę jest właśnie ruch społeczny.
Czyli w najbliższym czasie o żadnej nowej partii nie ma mowy? Co pan rozumie przez „najbliższy czas”?
Najbliższe trzy lata, które zostały do wyborów parlamentarnych. Nie mam pojęcia, co będzie za trzy lata. Nie mam nawet pojęcia, co będzie za rok. Natomiast idea Marszu Niepodległości nie ma na celu zakładania partii politycznej. Co nie wyklucza, że w najbliższych latach partia narodowa może, a nawet powinna w Polsce powstać.
Szerokim echem w mediach odbiło się wystąpienie z Komitetu Poparcia Marszu Niepodległości Pawła Kukiza. Nie chce on, by jego nazwisko widniało tam obok nazwiska Jana Kobylańskiego, któremu zarzuca antysemityzm. Wystąpił i jest to święte prawo Pawła Kukiza, by decydować o tym, pod czym się podpisuje.
Rozmawiał Pan z nim na ten temat? Rozmawiałem i powiedziałem mu, że Komitet Poparcia gromadzi osoby, które popierają ideę Marszu, a nie przystępują do określonej grupy towarzyskiej. Paweł Kukiz odpowiedział, że Marsz jak najbardziej tak, ale Jan Kobylański – nie. Nie ma zresztą sensu nadmiernie emocjonować się roszadami w Komitecie Poparcia. Rok rocznie jest tak, że w przededniu Marszu Niepodległości niektóre osoby rezygnują, inne z kolei dołączają. Taka już natura tego typu komitetów.
Obok Marszu Niepodległości, przejdą jeszcze co najmniej dwa duże marsze: prezydenta Bronisława Komorowskiego i części środowisk kombatanckich, a także organizowany przez lewaków antyfaszystowski pochód. Czy spodziewa się Pan jakichś trudności dla państwa inicjatywy w dniu 11 listopada?
Trudności są, już choćby z tego powodu, że pałac prezydencki modyfikuje swoje plany, a my, w związku z tym, że chcemy przejść pod pomnik Dmowskiego przy Placu Na Rozdrożu, musimy się do nich dostosować. Realne jest ciągle zagrożenie ze strony lewackich bojówek, chcących zablokować Marsz. Robimy jednak wszystko, by przebiegł on godnie i w należytym porządku. Jednocześnie apelujemy do policji, by przestrzegała prawa, bo w zeszłym roku mieliśmy co do tego uzasadnione wątpliwości.
Ilu osób spodziewa się Pan na tegorocznym marszu? Od kilkudziesięciu do stu tysięcy, nie jestem w stanie podać precyzyjnej liczby. Rozmawiał: Krzysztof Gędłek
Nie dajmy się sprowokować! Właśnie, w „Kawie na ławę” w TVN24 trwa sabat nad ukrywającym twarz w dłoniach Hofmanem i Prawem i Sprawiedliwością. Panowie politycy, jedni z uśmiechem na ustach jak Szejnfeld, inni z trzęsącymi się z podniecenia rękoma jak przedstawiciel Ruchu imienia swojego szefa, na poważnie rozważają badania psychiatryczne szefa PiS i innych posłów prawej strony sejmowej sali. Rozważają kwestie wiary w zamach lub nie-zamach (co ciekawe o wierze mówią przeważnie członkowie sekty pancernej brzozy) oraz zastanawiają się nad tym jak to się dzieje, że zdanie Biga Zbiga nie jest powodem, dla którego prawa strona sceny nie przyłącza się do radosnego kółka wzajemnej postsmoleńskiej adoracji. To ma prawo wywoływać emocje. Emocje silne, emocje negatywne. Uczciwemu człowiekowi mają prawo trząść się z gniewu ręce. Ma prawo czuć, że coś powinien z tym zrobić. Podobnych uczuć mógł doznać i podczas wypowiedzi Palikota i Kika, ujawnienia kolejnej partii zdjęć ofiar katastrofy smoleńskiej, słów Tuska i Komorowskiego, wyrzucenia z Rzepy Cezarego Gmyza. I zadziwiająco licznych ostatnio przeróżnych prowokacji. Być może nieprzypadkowych. Nie dajmy się sprowokować. Jeśli przekroczymy podczas marszu granice przemocy przegramy. Sabat przyjmie formy gargantuiczne. Jego beneficjentami będą i Rosja i rządząca nami obecnie banda. Musimy być silni ale silni spokojem. Mimo wszystko. Siła naszego spokoju niech się bierze z głębokiego przekonania, ze stoimy po jasnej stronie, że mamy rację. Silni prawdą, dobrem i racją pokażmy Im, że jest nas więcej niż Im się wydaje. C. Krysztopa
PiS się rozpada, a Lew jak Starowicz Medialne hieny urządzają nam codziennie informacyjne śmieciowisko, z którego nic nie wynika. Wciskają kit z Brukseli i z Nowego Jorku, jak trzeba to z jednej zbrodni wycisną więcej, niż oficerowie NKWD wyciskali ze swoich ofiar. Byłoby zapewne wskazane, żeby sondaż publikowany przez poważną (podobno) pracownię miał jakieś znaczenie socjologiczne, obrazujące nastroje społeczne w Polsce. Ale sondaże w Polsce to nic nie warte śmieci, odpady. Ich autorzy sami sobie wyrabiają taką opinię.Bez pytania się kogokolwiek, o cokolwiek, można na podstawie zdarzeń politycznych ułożyć tabelę poparcia dla partii politycznych, nie myląc się więcej, niż o owe magiczne dwa punkty procentowe od bardzo poważnych ośrodków badania opinii publicznej. Kaczyński zrobił debatę gospodarczą i nic nie powiedział, dodajemy PiS- owi dwa punkty procentowe, proste. Prezes PiS powiedział o niesłychanej zbrodni, odejmujemy od razu z trzy punkty procentowe, a jeśli wziąć pod uwagę to, co wyprawiały przez tydzień media, a może raczej konkretne hieny w nich zatrudnione przeciwko red. Cezaremu Gmyzowi, to i pięć można odjąć, bo Gmyz to PiS. Polacy są jak barany – można wywnioskować z dynamiki zmian poparcia dla partii politycznych. Jeden wystrzał i gonią do innej zagrody. Według ostatniego sondażu TNS Polska, Platforma musiała dokonać jakiegoś cudu w ostatnich trzech tygodniach, bo przybyło jej aż 25% zwolenników. (wzrost o 9% z 33% do 42%), a PiS stracił aż jedną czwartą swoich wyborców (z 39% zostało mu tylko 30%). Po prostu załamka! Gdzie oni są?! Poszli do PO, posiedzieli dwa tygodnie u Kaczyńskiego, on powiedział o zbrodni, a oni uciekli od razu. Media, a w ślad za nimi euforycznie pobudzeni Olszewscy i tym podobni, z dumą oświadczyli, że to na skutek retoryki smoleńskiej i jak to zgrabnie nazwano „afery trotylowej”, a teraz wszystko wraca do normy. Afera jest rzeczywiście, bo jak Rosjanie z tym trotylem nic nie zrobią przez pół roku, to jakąś historię trzeba będzie jednak wymyślić. Ponieważ w mówieniu idiotyzmów politycy PO i usłużni im dziennikarze biją rekordy, to okaże się pewnie, że coś tam leciało z tą delegacją, jakieś materiały pirotechniczne i wiadomo poza tym, że kiedyś była wojna, może nawet napoleońska. Jakaś kolejna sondażownia opublikuje kolejne badania i okaże się z kolei, że już nie ma wyborców PiS- u. To dopiero będzie cyrk. Przestrzegałem, kiedy PiS wszędzie wygrywał, żeby przyjmować napływające zewsząd zwycięskie dla prawicy badania z dystansem i spokojem, bo z jednej strony to dobrze, a z drugiej nie ma to większego znaczenia, ponieważ Platforma i tak ma nadal w ręku wszystkie narzędzia władzy. Wyniki sondaży w Polsce to informacyjne śmieci, podobnie jak większość "pasków" dnia wTVN czy TVP, którymi karmi nas medialne szambo w Polsce. Dziś szaleje seksuolog Lew – Starowicz grzebiąc w życiu rodzinnym Marty Kaczyńskiej. Tylko chwila i zaczną zaglądać do rozporków. Taka to jest elita. Wczoraj Palikot wsadzał z Kikiem do więzienia PiS, a jutro – nie ma bata – coś lub kogoś na pewno wykręcą z tłumu ludzi i opiszą, jak Kaczyński podpala Polskę, a jak pięknie buduje ją Uśmiechnięty. Uśmiechnięty w ogóle stał się nadaktywny, co wcale nie jest zabawne. I co ma zrobić Jarosław Kaczyński? Odeszło do PO, jakieś dwa, trzy miliony wyborców. Będą wię dalej śmiecić w głowach Polaków, zawracać Wisłę kijem, że nie było żadnego zamachu, a jak się będzie sypać, to znowu wystąpi Zbigniew Brzeziński, o którym warto pamiętać, kim jest naprawdę w polityce światowej, jakie i czyje interesy realizuje od początku lat siedemdziesiątych. Gdyby przyszło co do czego, tacy ludzie jak on, poświęcą pięć takich krajów jak Polska, dla realizacji swoich chorych globalnych celów. Z uporem maniaka twierdzę, że jedyne co Polacy mogą przeciwstawić głupocie rządzących i niszczeniu naszej państwowości i niepodległości, to swoje umiłowanie wolności. Za nią kryły się zawsze i kryją się czyny. Narody, które nie dały się jeszcze złupić, zupełnie dobrze sobie radzą, i z gospodarką i z polityką zewnętrzną. Jednym z nich jest Turcja. Medialne hieny urządzają nam codziennie informacyjne śmieciowisko, z którego nic nie wynika. Wciskają kit z Brukseli i z Nowego Jorku, jak trzeba to z jednej zbrodni wycisną więcej, niż oficerowie NKWD wyciskali ze swoich ofiar. Kiedy trzeba, morda w kubeł, jest pięknie, buduje się drogi, premier na łódce, a Uśmiechnięty z biedronkami na łące. Kiedy coś się sypie, pada komenda przykrywamy! I nikt się z tym już nawet nie kryje. Mam znajomego, wybitnego specjalistę medycyny sądowej, który podróżuje po całej Polsce badając różne, przerażające zabójstwa. Spraw na pierwsze strony gazet, bulwersujących zbrodni jest wiele, ale sito głównych redaktorów dopuszcza na wizję je wtedy, gdy zachodzi potrzeba. Pełna instrumentalizacja rzeczywistości. Żeby ludzie czymś się zajęli, żeby nie myśleli. I tu, ta, gnijąca na szczęście III RP ma duży kłopot, bo nie wiedzieć czemu, część Polaków, w tym (czego oni pojąć nie mogą) bardzo dużo młodych ludzi wraca do pięknych kart polskiej historii, chce znać prawdę o Smoleńsku, chce śpiewać o Powstaniu Warszawskim i chce śpiewać „Bolszewika goń”. I chce nieść wysoko biało – czerwoną flagę, z poczuciem dumy narodowej. To jest zagrożenie największe dla planów innej Europy i innego świata, który powoli wyłania się na naszych oczach. Naród i flaga, wolność i niepodległość. Na to nie ma miejsca w nowej filozofii. Mamy silną broń w swoich rękach, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Mamy swój 11 Listopada, bez wątpienia prawdziwy cud, który zdarzył się po 123 latach niewoli, cud, który nadszedł, bo Polacy mają w sobie niezniszczalne geny wolności. I tu macie Panowie z nami duży kłopot. GrzechG
Prezydent dzieli Polaków w dniu ich święta Dzisiejszego marszu z okazji Święta Niepodległości, organizowanego przez prezydenta Bronisława Komorowskiego, szczerze nie polecam. Dlaczego? Napiszę przewrotnie, gdyż zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. Ale po kolei. W dzień narodowego święta Bronisław Komorowski wręczy najwyższe państwowe odznaczenia – Ordery Orła Białego. Komu? No właśnie. Głównie swoim znajomym i ziomkom z macierzystej partii. Wśród odznaczonych znajduje się m.in. b. premier Jerzy Buzek, obecnie europarlamentarzysta PO, jak również wspierający ostatnio prezydenta na lokalnym podwórku – historyk Norman Davis. Dokładnie dwa lata temu najwyższe państwowe odznaczenia przyznano m.in. Adamowi Michnikowi. Nie ma w tej inicjatywie nic zdrożnego (jeśli przyjmiemy, że prezydent ma dyskretne uprawnienie do przypinania orderów wedle swego uznania), ale przy tej okazji należy głośno zadać sobie pytanie, czy tak wygląda budowanie narodowej zgody i szukanie politycznego porozumienia? Czy w takim razie na Order Orła Białego nie zasługuje w takim samym stopniu Antoni Macierewicz, który powinien być odznaczony za swoją niezłomną postawę w opozycyjnym KOR, czy też za opór przeciw poprzedniemu systemowi? Ale Bronisław Komorowski jest zbyt małostkową postacią, z zanadto wybujałym ego, by móc zdobyć się na gest taki, jak order dla ważnego polityka partii z przeciwnego obozu politycznego. Podobnie rzecz ma się z dzisiejszym marszem. Jego inicjatywa to nic innego, jak próba ukradnięcia święta środowiskom narodowym i prawicowym. To kolejne dzielenie Polaków i wsadzanie kija pomiędzy szprychy. Gdyby prezydent naprawdę miał ambicję do bycia głową państwa ponad podziałami, to szukałby porozumienia, w postaci np. wspólnego przemarszu. Myślę, że prośby Komorowskiego tego rodzaju nie zostałby zignorowane. Tymczasem znowu, podobnie jak przez całą swoją dotychczasową kadencję, prezydent dzieli, mąci i staje po jednej tylko stronie sceny politycznej. Zwraca uwagę, że okres jego prezydentury przekroczy niebawem półmetek; przez ten czas Komorowski nie wykazał się ani jedną inicjatywą, ani jednym projektem, czy posunięciem będącym urealnieniem haseł jego kampanii prezydenckiej („Zgoda buduje!”). Przeciwnie, we wszystkich publicznych wystąpieniach Komorowski jest prezydentem, który szczuje, nieustannie atakuje tylko jedną stronę sceny politycznej, wykorzystuje każdy moment, aby judzić i szukać wroga w szeregach dzisiejszej opozycji. Nie chodzi tylko o haniebny początek sprawowania urzędu i prowokację z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Chodzi również o jego wypowiedzi nt. katastrofy smoleńskiej, poprzednika na sprawowanym urzędzie, o jego bezwolne podpisywanie ustaw rządu swojego zaplecza politycznego, czy teraz – o próbę ukradnięcia święta środowiskom prawicowym i dzielenie Polaków w tym najważniejszym dla ich państwowości dniu. Ale wspólne obchodzenie kolejnej rocznicy odzyskania niepodległości przez środowiska patriotyczne oraz prezydenckie nie jest również możliwe chociażby z tego powodu, że wieloletni przyjaciel Komorowskiego – Janusz Palikot – nazwał wczoraj Ojca Polskiej Niepodległości, Romana Dmowskiego, „antysemitą, hitlerowcem oraz faszystą”. Ten sam człowiek, który w 2010r. włączył się do wyścigu prezydenckiego, by rzucać kalumnie na Kaczyńskiego i zapewnić w ten sposób głosy Komorowskiemu, wczoraj zrobił happening pod pomnikiem postaci, której „nie jest godzien rozwiązać rzemyka u sandałów”. Nazywanie Dmowskiego i jego obozu narodowego „hitlerowcami”, w sytuacji w której byli oni od zawsze tą grupą społeczną i polityczną, najbardziej tępioną przez okupanta (carskiego, pruskiego, czy później również hitlerowskiego i bolszewickiego) nie znajduje zwyczajnie słów potępienia. Dlatego ja, podobnie jak wielu Polaków, z prezydentem Komorowskim świętować dzisiaj nie zamierzam. Czekam więc na spektakularny blamaż jego inicjatywy. Zobaczymy jak liczny będzie prezydencki marsz i czy owe 60% popierających go wyborców zdoła się zmobilizować i ruszyć z nim w jednym pochodzie? A może okaże się, że wszyscy tzw. zwolennicy prezydentury, są to tylko cisi przytakiwacze, których jedyną formą aprobaty jest wrzucenie kartki do wyborczej urny? Miejmy nadzieję, że na pochodzie prezydenckim pojawi się ktoś więcej, aniżeli jego najbliższa rodzina, zausznicy i przyjaciele, pragnący odwdzięczyć się w ten sposób Komorowskiemu za przyznanie państwowego odznaczenia. Sed3ak
Podpalają Polskę Syczenie o tzw. "podpalaniu Polski" przez tych myślących inaczej nie jest żadnym nowym wybiegiem propagandowym. Ten koncept bardzo dobrze zafunkcjonował w Berlinie 27 lutego 1933 roku. 27 lutego 1933 roku nieznani sprawcy podpalili Reichstag w Berlinie. Policja i straż pożarna znalazły w budynku bezrobotnego holenderskiego murarza, członka partii komunistycznej, Mariusa van der Lubbe. Murarz miał już na koncie wyrok za podpalenie. Został zatrzymany, torturowany i przyznał się do winy. Skazany na karę śmierci, został stracony w 1934 roku.
Okoliczności pożaru Reichstagu do dzisiaj pozostają niewyjaśnione, istnieje oczywiście kilka hipotez. Dyskusja trwa do dzisiaj. Data pożaru Reichstagu nie jest jednak przypadkowa - wybuchł on na kilka dni przed wyborami, planowanymi na 5 marca 1933. Podpalenie Reichstagu pozwoliło Adolfowi Hitlerowi, świeżo upieczonemu kanclerzowi, wprowadzić prawo stanu nadzwyczajnego, nazwane Reichstagsbrandverordnung, które zawieszało "czasowo" podstawowe prawa obywatelskie, tak aby “uchronić" niemiecką demokrację przed “politycznymi terrorystami”: http://en.wikipedia.org/wiki/Reichstag_Fire_Decree
Niemcy stały się więc państwem stanu wyjątkowego, który trwał formalno-prawnie 12 lat, aż do 1945 roku. My na razie mieliśmy “tylko” stan wojenny przez 3 lata.No ale niestety ostatnio ożywili się podpalacze... Balcerac
Prof. Paczkowski: 11 listopada był świętem Piłsudczyków Jutro po raz kolejny obchodzimy rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Niestety, od paru lat, dzień ten zamiast łączyć - dzieli Polaków. O tym czym było to święto w II Rzeczpospolitej mówi portalowi Stefczyk.info prof. Andrzej Paczkowski.
Stefczyk.info: - Czy ten dzień również przed wojną dzielił Polaków? - W II Rzeczpospolitej takim głównym momentem rocznicowym, który wzbudzał kontrowersje i którego obchody były organizowane odrębnie to był 15 sierpnia, a nie 11 listopada. 11 listopada był raczej uważany za takie święto sanacyjne, rządowe i nie było w tym dniu jakichś prób organizowania innego rodzaju uroczystości. Głównym elementem, nie tylko w Warszawie, ale w całej Polsce to były defilady i oficjalne uroczystości. Natomiast 15 sierpnia to była właśnie ta konkurencja - czy to był "Cud nad Wisłą", czy czyn żołnierza, czy też czyn chłopski. I czasami dochodziło nawet do tego, że w jednym mieście były trzy różne manifestacje, zresztą na ogół to wszystko było na znacznie mniejszą skalę niż teraz.
11 listopada nie budził więc kontrowersji, ale też nie był jakimś dniem narodowej mobilizacji.
Stefczyk.info: - To było więc bardziej święto Piłsudczyków? Bo świętem państwowym został dopiero w 37 roku... - Wtedy ten dzień został uznany za oficjalne święto państwowe w tym sensie, że stał się dniem wolnym od pracy, tak, jak 3 maja. Ale wcześniej 11 listopada także były organizowane różne uroczystości. Może zostało to zainicjowane, żeby w 1938 r., jak będzie okrągłą rocznica odzyskania niepodległości, żeby to jakoś specjalnie podkreślić. Ale faktycznie, to było traktowane jako takie święto piłsudczykowskie.
Stefczyk.info: - Czyli w tym dniu nie dochodziło do żadnych kontrowersji, nawet ze strony komunistów? - Prawdę mówiąc, nie przypominam sobie z lektur ówczesnej prasy, żeby takie rzeczy miały miejsce. Komuniści obchodzili 7 listopada, czyli dzień rewolucji bolszewickiej, ale też dla nich z kolei najważniejszym świętem był 1 maja, kiedy się mobilizowali.
Stefczyk.info: - I wówczas dochodziło z kolei do starć z PPS-em, która do obrony przed komunistami wystawiała specjalną straż... - Tak, dochodziło nawet do strzelaniny, ale to jeszcze w końcu lat 20-tych.
Stefczyk.info: - A jak Polacy traktowali dzień 11 Listopada? Czy np. powszechnie wywieszano flagi na domach? - Nie, raczej nie, w Polsce chyba nigdy nie było takiego rozpowszechnionego zwyczaju wieszania flag narodowych na domach prywatnych, w swoich mieszkaniach. Wydaje mi się, że w ogóle w Europie to było dosyć rzadkie, z wyjątkiem oczywiście gdzie państwo do tego przywiązywało wagę, jak np. w III Rzeszy. W Polsce nie było takiej presji społecznej, a tym bardziej presji państwowej na to.
Stefczyk.info: - A dlaczego to 11 listopada przyjęto jako Dzień Niepodległości - nie 10 listopada - powrót Piłsudskiego do Warszawy, nie 7 listopada - powołanie pierwszego polskiego rządu po latach niewoli, a właśnie 11 listopada? - 7 listopada to było jednak bardzo partykularne wydarzenie, bo ten rząd Ignacego Daszyńskiego w Lublinie trwał mniej niż tydzień i nie był traktowany jako rząd ogólnonarodowy. 11 listopada został przyjęty przede wszystkim z powodu zakończenia wojny w Europie - tego dnia został podpisany rozejm i to zostało uznane za Dzień Zwycięstwa - przez Francuzów, Brytyjczyków - gdzie do dzisiaj tego 11 listopada obchodzi się jako Dzień Kombatanta i w tym dniu, w Wielkiej Brytanii, w Londynie odbywają się pochody i nosi się czerwone maki - ale nie od Monte Cassino - ale od Flandrii, gdzie rosły te maki, na polach śmierci.
Stefczyk.info: - Czy to było najważniejsze święto II RP? - 3 maja było jednak Świętem Narodowym, a 11 listopada - świętem państwowym. Not. zrk
Na rocznicę 11 listopada-jak pilnujemy swoich interesów w relacjach z Rosją? To tylko dwa energetyczne przykłady pilnowania polskich interesów gospodarczych w relacjach z Rosją.
1. Prezydent Bronisław Komorowski i Premier Donald Tusk w zasadzie w każdej wypowiedzi poświęconej naszym relacjom z Rosją podkreślają, że stosunki z naszym wschodnim sąsiadem są coraz lepsze. Nie bardzo wiadomo co jest kryterium tej oceny bo w sprawach gospodarczych wyraźne korzyści osiąga przede wszystkim strona rosyjska, co więcej coraz częściej dowiadujemy się, że Rosja jest gotowa nawet szkodzić naszym interesom na Wschodzie. Zupełnie niedawno niezależne rosyjskie pismo „Nowaja Gazieta” za słynnym portalem Wikileaks, opublikowało depesze z amerykańskich ambasadorów w Wilnie i Moskwie na temat zablokowania przez rosyjskiego wicepremiera Igora Sieczina, dostaw ropy naftowej z Rosji do rafinerii Możejki na Litwie. Rzecz miała miejsce dosyć dawno w lipcu 2006 roku, tuż po nabyciu akcji rafinerii Możejki przez polski Orlen, wtedy kiedy czekano jeszcze na zatwierdzenie tej transakcji przez Komisję Europejską. Amerykańcy dyplomaci twierdzą, że rosyjski wicepremier zakazał rosyjskiej firmie Transnieft dostaw ropy naftowej do rafinerii i pod koniec lipca Rosjanie poinformowali rafinerię w Możejkach o awarii ropociągu „Przyjaźń”, którym dostarczano do niej surowiec.
2. Awaria trwa do tej pory (a więc ponad 6 lat) co potwierdza, że brak dostaw tą najtańszą drogą przesyłania surowca, był decyzją polityczną i z najwyższym zdumieniem można tylko odnotować, że ani Prezydent Komorowski ani Premier Tusk podczas licznych swoich kontaktów z przywódcami Rosji, nie domagali się od Rosji normalnych zachowań handlowych. Nie było także naszych interwencji w tej sprawie ani w Komisji Europejskiej ani na posiedzeniu Rady UE, choć obydwie te instytucje wypowiadały się przecież w sprawie przystąpienia Rosji do WTO, nie zgłaszając w tej sprawie żadnych zastrzeżeń. Od momentu zmiany drogi dostaw ropy, efektywność inwestycji Orlenu na Litwie uległa znacznemu pogorszeniu. Rafineria nie wykorzystuje ciągle swoich pełnych zdolności przetwórczych i pracuje ze stratą, choć ostatnio jest z tym na szczęście trochę lepiej. Orlen do tej pory zaangażował w inwestycję na Litwie około 4 mld USD (koszt nabycia akcji i koszty modernizacji rafinerii), a według znawców rynku naftowego sprzedając ją Rosjanom, obecnie nie uzyska więcej niż 1 mld USD.
3. Wygląda na to, że rząd Tuska jest gotów zaakceptować stratę rzędu 2 mld USD, aby tylko nie upominać się u Rosjan o wywiązywanie z dobrych praktyk handlowych i nie używania dostaw surowców jako narzędzi uprawiania polityki. Co więcej tą ewentualną transakcją w najwyższym stopniu zaniepokojona jest Litwa, której rząd w 2006 zawarł porozumienie z polskim rządem w sprawie tej transakcji po to tylko, żeby już wówczas Możejek nie nabyli Rosjanie. Jeżeli rafinerię w Możejkach kupią od Polaków Rosjanie nasze stosunki z Litwą, które i tak z innych względów nie są najlepsze, ulegną dalszemu pogorszeniu. Ponieważ pakiet kontrolny Orlenu w dalszym ciągu posiada Skarb Państwa, sprawa braku reakcji rządu na polityczne szykany Rosji wobec Orlenu oznacza, że polski rząd akceptuje polityczne zachowania Rosji wobec polskich przedsiębiorstw i nawet nie próbuje przeciwdziałać, ponoszonym przez nie z tego powodu, stratom. Jest to szczególnie bulwersujące w sytuacji kiedy Premier Tusk swoimi publicznymi wypowiedziami wręcz zachęcał rosyjskie firmy naftowe do zainteresowania się nabyciem pakietu większościowego na przykład koncernu petrochemicznego Lotos S. A (teraz jest to trochę mniej aktualne w związku z wpłynięciem do sejmu obywatelskiego projektu ustawy zakazującej prywatyzacji Lotosu). Wygląda na to, że w czasie rządów Tuska, Rosjanie mogą robić interesy w Polsce (bo nie możemy przecież dyskryminować żadnego kapitału), a Polacy nie mogą prowadzić takich interesów nawet na Litwie, bo nie podoba się to Moskwie.
4. Niestety podobna polityka ustępstw wobec Rosji, ma miejsce w przypadku gazu ziemnego. Utrzymujące się wysokie ceny ropy naftowej na skutek niepokojów w krajach Afryki Północnej, a także spodziewanego konfliktu zbrojnego pomiędzy Iranem i Izraelem, powodują, że rosyjski Gazprom, główny dostawca gazu ziemnego do Europy i do Polski, zaciera ręce (na wzrastającej cenie ropy zbudowane jest formuła kształtowania cen gazu kupowanego w Rosji). Ta rosyjska firma publikuje co kwartał swoje dane finansowe i są one coraz bardziej imponujące. W 2011 roku Gazprom sprzedał w Europie ok. 160 mld m3 gazu, a przychody z tego tytułu maja sięgnęły 70 mld USD. Ceny sprzedawanego gazu do Europy rosną tak jak rosną ceny ropy naftowej i w całym roku 2011 wyniosły przeciętnie blisko 400 USD za 1000 m3. Ceny gazu dla naszego kraju są jeszcze wyższe. Już w tamtym roku kiedy kraje Europy Zachodniej płaciły za gaz po około 400 USD za 1000 m3, my płaciliśmy zdecydowanie ponad 500 USD za 1000 m3 i ta sytuacja utrzymuje się także w roku obecnym.
5. Większość zachodnich firm kupujących gaz od Gazpromu, naciska go na zmianę formuły ustalenia jego ceny i odejścia od opierania jej o ceny ropy naftowej, żąda także obniżek cen już obecnie. Niektóre z nich złożyły już stosowne wnioski do sądu arbitrażowego w Sztokholmie i Gazprom już dawno ustąpił, zdecydowanie obniżając im ceny. Także nasze PGNIG, który negocjował obniżenie cen, nie doszedł z Gazpromem do żadnego porozumienia, choć w wyniku porozumienia międzyrządowego, oddał tej firmie władzę w EuRoPol Gazie i spowodował, że ta spółka odstąpiła od dochodzenia zaległych opłat za przesył gazu przez Polskę do Niemiec. My także, wystąpiliśmy o obniżenie cen przez Gazprom do sądu arbitrażowego ale po 10-15% obniżce cen jaką uzyskaliśmy od Rosjan, wniosek ten, został natychmiast wycofany. Najprawdopodobniej jednak tej obniżce towarzyszyły dodatkowe zobowiązania zaciągnięte u Rosjan przez PGNiG, w postaci wspólnych inwestycji na terenie naszego kraju (np. energetycznego bloku gazowego w Ostrołęce na opalanie którego byłby podpisany dodatkowy wieloletni kontrakt gazowy). To tylko dwa energetyczne przykłady pilnowania polskich interesów gospodarczych w relacjach z Rosją. Kuźmiuk
Marsz Niepodległości . II Komuna chciała podpalić Reichstag Sposób wykorzystania incydentu pożaru budynku Reichstagu był decydującym krokiem na drodze do pełnego przejęcia władzy ..Krasnodębski „ Otóż w Polsce po 20 latach niepodległości ustalił się de facto monocentryczny, monopolistyczny system władzy. „Sposób wykorzystania incydentu pożaru budynku Reichstagu był decydującym krokiem na drodze do pełnego przejęcia władzy w Republice Weimarskiej przez NSDAP i przekształcenia republiki parlamentarnej w monopartyjne policyjne państwo totalitarne „...(źródło)
Krasnodębski „ Otóż w Polsce po 20 latach niepodległości ustalił się de facto monocentryczny, monopolistyczny system władzy. Wprawdzie istnieje parę partii politycznych, ale jest – tak postrzegają to Polacy – jeden hegemon. Istnieje jedno centrum władzy, wokół którego krążą satelity „.....(więcej)
Zmasowane oddziały policji , być może stu tysięczny pochód . A jednak prowokacja się nie udała i nie doszło do zamieszek . Poza tym nomenklatura wyraźnie się przestraszyła . Ale co będzie dalej. Tak przecież być nie może . W Polsce polityczna wojna domowa splotła się z konfrontacją kulturową. Nomenklatura II Komuny w miejsce w socjalizmu rosyjskiego i kurateli Moskwy przeszła pod kuratelę Berlina i forsuje socjalizm europejski , polityczną poprawność . Nie jest to wcale dla Polaków korzystne , gdyż nomenklatura I Komuny , PRL u nie niszczyła w imię chorej ideologi podstaw biologicznych narodu. Nomenklatura II Komuny zwanej III RP wprowadza ortodoksyjnie socjalizm europejski i w imię totalitarnej kontroli nad społeczeństwem rabuje podatkami prawie cała wartość pracy Polaków. Skala okradania jest tak duża , że doszło do załamania biologicznego narodu W Europie jednie Polacy , oprócz Węgier Orbana oczywiście, stawili opór nowej totalitarnej ideologii , jaka jest polityczna poprawność . Dzięki Kaczyńskiemu zbudowano Obóz Patriotyczny . Obóz Patriotyczny to nie tylko zryw polityczny , to również ideologiczne powstanie przeciwko zniewalającej Europę lewackiej paranoi Jeśli Polakom uda się obalić II Komunę i pozbawić polityczna poprawność statusu religii politycznej elit i religii panującej w państwie , to Polska będzie pierwszą kostką domina . Tak jak kiedyś Solidarność byłą tą pierwszą kostka, tym pierwszym ruchem społecznym, który rozsadził Rosję Z tego powodu Polacy z Kaczyńskim na czele są zagrożeniem dla całej nomenklatury europejskiej , a w szczególności niemieckiej , której może pokrzyżować plany budowy IV Rzeszy. Macierewicz był pytany o ocenę expose Donalda Tuska. - Prawdziwym celem zdefiniowanym w wystąpieniu Donalda Tuska jest przystąpienie Polski do strefy euro, cel ten doprecyzował zresztą Leszek Miller z SLD a jego lewaccy rywale popędzają by zlikwidować państwo polskie jak najszybciej. Ratunek przed polskim patriotyzmem, prawicą i PiS-em polegać ma więc na tym, że będziemy częścią wielkich Niemiec, czy też Mitteleuropy, bo tak się w tej chwili kształtuje Unia Europejska. „....(więcej)
Gdyby II Komuna nie stchórzyła tym razem to zamieszki dla nomenklatury byłyby tym czym dla socjalisty Hitlera było podpalenie Reichstagu. Pretekstem do siłowego rozprawienia się z opozycją. Uchwalenia terroryzujących Polaków praw o zgromadzeniach , internecie , partiach i organizacjach politycznych . Być może ułatwiono by Trybunałowi Konstytucyjnemu delegalizację PiS Ważnym akcentem Dnia Niepodległości było złożenie kwiatów pod pomnikiem Jana Pawła II przez Kaczyńskiego. Oparcie się przez Obóz Patriotyczny na etycznym fundamencie nauk Wojtyły zapewni impregnacje przed zmiękczeniem intelektualnym i propagandowym reżimu Marek Mojsiewicz
Auxilia i impedimenta Bogu bym Waszą Książęcą Mość polecił, gdyby nie to, że Wasza Książęca Mość diabelskie auxilia nad boskie przedkładasz - pisał pan Andrzej Kmicic w zakończeniu swego listu do księcia Bogusława Radziwiłła. Czy to boskie, czy diabelskie - trudno zgadnąć - ale niewątpliwie z jakichś auxiliów musi korzystać rząd pana premiera Tuska, skoro - co prawda z coraz większym trudem, niemniej jednak udaje mu się przetrwać nawałnicę afer. Przypomnijmy tylko te ostatnie: afera taśmowa, dwie, a właściwie trzy afery trumienne, afera parasolowo-stadionowa no i najcięższa - afera trotylowa. Ta ostatnia zwłaszcza poważnie zachwiała fundamentami III Rzeczypospolitej, ale stało się to tuż przed wyborami w Stanach Zjednoczonych, na które z niebywałą skwapliwością rzucili się funkcjonariusze w niezależnych mediach głównego nurtu, roztaczając przez tubylczą opinia publiczną niebywałe uroki demokracji. Właśnie zwycięstwo demokracji było głównym motywem przesłania kierowanego w stronę mniej wartościowego narodu tubylczego - że oto jak to pięknie, kiedy wreszcie prezydent Barack Hussein Obama znowu został prezydentem, a Mitt Romney pogratulował mu zwycięstwa. Od razu pojawiły się retoryczne pytania, czy taki na przykład Jarosław Kaczyński też pogratulowałby zwycięstwa dajmy na to, Bronisławowi Komorowskiemu - z czego nietrudno wyciągnąć wniosek, iż nie tylko funkcjonariusze, ale i oficerowie prowadzący woleliby takiego przywódcę opozycji, co by swoim przeciwnikom tylko gratulował i gratulował. Ciekawe, że jakoś nikomu nie przychodzi do głowy, że takie gratulacje to kpina w żywe oczy z wyborców - boć przecież Mitt Romney przekonał ładnych parę milionów ludzi, że ten cały Obama to kretyn i szkodnik, a z kolei Barack Obama przekonał jeszcze więcej wyborców, że ten cały Romney, to bałwan, który o polityce, zwłaszcza zagranicznej, nie ma najmniejszego pojęcia. Cóż w takiej sytuacji mogą oznaczać te gratulacje, jeśli nie kpinę z przekonanych? Gdyby Romney na wieść o zwycięstwie prezydenta Obamy rozdarł szaty i posypał głowę popiołem, to rozumiem, to wszystko byłoby w porządku, bo jużci - cóż dobrego może spotkać kraj pod rządami takiego prezydenta? Jeśli jednak otrzepuje rączki i gratuluje, to tym samym potwierdza, że niczego, co wcześniej mówił, nie wolno traktować serio. Najwyraźniej i funkcjonariusze czują fałszywość tej sytuacji, dlatego z lubością nasładzają się zwycięstwem demokracji. Tak czy owak, jednak amerykańskie wybory przyniosły premieru Tusku trochę dystrakcji, bo co tu ukrywać - nie tylko on, ale i ważniejsze od niego tuzy przeżyły pięć minut strachu. Rzecz w tym, że po to przecież trójce klasowej w osobach premiera Tuska, oraz panów Grasia i Arabskiego polecono zdecydować o zastosowaniu konwencji chicagowskiej, żeby wszystkie dowody rzeczowe pozostały w Rosji i w ten sposób żadna tubylcza, ani nawet zagraniczna Schwein nie będzie miała do nich dostępu. Z jednej strony to sprytne, ale z drugiej - ruscy szachiści mogą teraz udowodnić każdą hipotezę, z hipotezą zamachu włącznie, kiedy tylko dojdą do wniosku, że opłaca im się wysadzić w powietrze nie tylko premiera Tuska, ale również - bezpieczniacką watahę i dokonać przegrupowania na tubylczej scenie politycznej. I kiedy w „Rzeczpospolitej” pojawiły się doniesienia o trotylu znalezionym we wraku, wielu dygnitarzy musiało sobie pomyśleć, że oto czarna godzina nadeszła i „żegnajcie mi na zawsze chłopcy i dziewczęta, żegnajcie druhowie i ty, miłości ma!” Warto zwrócić uwagę, że nawet, kiedy przyszło opamiętanie i pan pułkownik Szeląg z prokuratury wojskowej, ale po cywilnemu, żeby nie kalać munduru, dawał pierwszy odpór, to nie tylko nie wykluczał możliwości śladów trotylu, które do wraku mogły przedostać się z prastarej ziemi smoleńskiej, kryjącej wszak w sobie „całą tablicę Mendelejewa”, ale nawet nie wykluczał możliwości ich potwierdzenia po przebadaniu „kilkuset próbek”. Te próbki oczywiście znajdują się w Rosji, co pośrednio już później potwierdził pan Prokurator Generalny oświadczając z mocą wielką, że „chcemy” by te próbki trafiły do Polski w listopadzie lub na początku grudnia. Obawiam się jednak, że pan prokurator Seremet nadal będzie „chciał” powrotu tych próbek jeszcze na początku stycznia, a kto wie, czy również nie w maju i później. Czyż nie „chcemy” powrotu do Polski czarnych skrzynek i wraku? Jasne, że „chcemy” - ale im bardziej „chcemy”, tym bardziej ich w Polsce nie ma. Cóż dopiero, kiedy w Ameryce Barack Obama został prezydentem na kolejne cztery lata? Rosyjska prasa przyjęła jego zwycięstwo z nieukrywaną radością i satysfakcją, do której Rosjanie zapewne mają ważne powody - ale w takim razie nasz nieszczęśliwy kraj będzie skazany na „chcenie” nie tylko w tej, ale również we wszystkich innych sprawach. Rzecz w tym, że z polskiego punktu widzenia ekipa prezydenta Obamy była dotychczas najgorsza od czasów Franklina Delano Roosevelta, który w Jałcie podarował nas Józefowi Stalinowi. Radość, jaka zapanowała w Rosji po jego ponownym wyborze pokazuje, że możemy się pocieszać już tylko zwycięstwem demokracji. Więc kiedy minął pierwszy, paraliżujący strach, że oto ruscy szachiści uruchomili detonator, metoda odporu się zradykalizowała. Już nie było mowy o niewypałach, jakich nieprzebrane mnóstwo kryje prastara ziemia smoleńska, ani słowa o „tablicy Mendelejewa” i w ogóle. Idziemy w zaparte, a kto nie wierzy, ten „podpala państwo”. Mobilizacja była pełna, czego żywym dowodem był widok mumii Tadeusza Mazowieckiego, który dał wyraz żarliwej wierze w dementi prokuratury. Ta wiara Tadeusza Mazowieckiego w prawdomówność prokuratury świadczy, że mimo wszelkich transformacji ustrojowych, ciągłość jest u nas większa, niż się może wydawać; Tadeusz Mazowiecki zawsze wierzył prokuraturze i kiedy na przykład oskarżyła ona biskupa Czesława Kaczmarka, że był „agentem Watykanu”, a za jego pośrednictwem - „imperializmu”, to nie tylko od razu uwierzył, ale nawet pryncypialnie zgromił w ówczesnych niezależnych mediach. Na tym właśnie polega słynna „postawa służebna”, która chyba tylko przez czyjeś karygodne niedopatrzenie nie dostała się do Kamasutry - ale co się odwlecze, to nie uciecze! Mało tego! Właściciel „Rzeczpospolitej” pan Hajdarowicz, powyrzucał z redakcji nie tylko autora trotylowych rewelacji, pana redaktora Cezarego Gmyza, ale również red. Bartosza Marczuka, red. Mariusza Staniszewskiego i redaktora naczelnego Tomasza Wróblewskiego. Widać było, że wszyscy nie tylko ochłonęli z pierwszego przerażenia, ale że pałają pragnieniem zemsty: „za strach, za smak upokorzenia zapłaci czelna mu hołota i będzie odtąd gnić w więzieniach, aż z niej zostanie kupa błota!” - rozmarzał się Towarzysz Szmaciak. A tymczasem na mieście trwają przygotowania do - jakże by inaczej! - Marszu Niedpodległości. Miał on być manifestacją jedności, ale pojawiły się komplikacje. Najpierw przywódcy usunęli z Honorowego Komitetu Janusza Korwin-Mikke. Tymczasem doszlusował tam pan Paweł Kukiz, który ogromnie przejął się zignorowaniem obywatelskiej inicjatywy wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych i pan red. Tomasz Sakiewicz z „Gazety Polskiej”, deklarując, że wprawdzie będzie maszerował razem, niemniej jednak osobno, żeby nie padło na niego jakieś podejrzenie. Początkowo nie wiadomo było, o jakie podejrzenie chodzi, ale wszystko wyjaśniło się za sprawą „Gazety Wyborczej” niezwykle szczwanej w leninowskich sposobach realizowania „organizatorskiej funkcji prasy”. Okazało się bowiem, że w Komitecie zasiada również pan Jan Kobylański, którego żydowska gazeta dla Polaków wyjątkowo nienawidzi - no i właśnie podniosła niebywały klangor. Na widok takiej poważnej zastawki dzielny pan Paweł Kukiz natychmiast podkulił pod siebie ogon i z Komitetu zrejterował, zaś pan red. Sakiewicz zachował się trochę powściągliwiej, bo tylko swój udział w Komitecie „zawiesił”. Jak to śpiewał Jacek Kaczmarski? „Szlachta dzika sympatie zmienia wraz z nastrojem raz po raz. Rozgrywka z nimi to nie żadna polityka. To raczej wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse”. Więc kiedy okazało się, że przy pomocy takich prostych impedimentów można dokonywać selekcji kadrowej obozu niepodległościowego, obóz zdrady i zaprzaństwa postanowił 9 listopada, tuż przed świętem niepodległości, przeprowadzić w Sejmie debatę nad ustawą upoważniającą prezydenta do ratyfikowania tzw. paktu fiskalnego, na podstawie, którego władze Unii Europejskiej amputują krajom członkowskim kolejny kawał suwerenności państwowej, tym razem w dziedzinie finansów publicznych. Ponieważ premier Tusk w marcu br. ten pakt podpisał, więc jest bardzo prawdopodobne, iż ustawa przejdzie, a prezydent Komorowski pakt ratyfikuje. I nie przeszkodzi mu to wcale w poprowadzeniu 11 listopada ulicami stolicy marszu pod hasłem „Razem dla Niepodległej” - co jest najlepszym dowodem, iż w opinii zarówno Naszej Złotej Pani Anieli i zimnego rosyjskiego czekisty Włodzimierza Putina, takie marsze zamiast niepodległości nikomu nie szkodzą. SM
Cień niepodległości Jakoś trudno nam zgubić, ten wypływający z podświadomości dziejów serwilizm. Jesteśmy wielkim państwem i wielkim narodem. Nikt nigdy nie pobił nas w pojedynkę, do podbicia Polski zawsze musiało się sprzymierzyć dwóch, albo i trzech wrogów. A równocześnie żaden podobnie wielki naród, żadni Niemcy, Hiszpanie czy Francuzi, nie tracił na tak długo jak my, swej niepodległości, żaden nie musiał przez pokolenia wybijać się na niepodległość. Dziś tę niepodległość mamy. Nie depczą jej obce wojskowe buty, dziesięć par amerykańskich kamaszy to przecież buty sojusznicze, a nie obce. Mamy wolne wybory, wybieramy prezydenta, Sejm, Senat. Mamy wszystkie atrybuty niepodległości. Ale za tą niepodległością podąża jak cień jej zły brat – serwilizm. Wypływający gdzieś z podświadomości dziejów kompleks, że jesteśmy mali, słabi, musimy wszystkim wokół kłaniać się w pas i dziękować, że żyjemy. Serwilizm wobec Rosji zabrania upomnieć się o śledztwo, czarne skrzynki i o wrak. Bo przecież Rosja to mocarstwo, na palcach trzeba wobec niej chodzić. Bo jak się niedźwiedź obudzi, to nas zje. Serwilizm wobec Niemiec podpowiada, że w Unii Europejskiej powinniśmy się cieszyć, że nas w ogóle tam przyjęli, za co trzeba kłaniać się czapką do ziemi po polsku i w żadnym razie nie domagać się pełnych praw, równych dopłat dla rolników czy innych podobnych fanaberii. Pocałować pańską rękę i nie domagać się zbyt wiele. Serwilizm wobec... Litwy zabrania nam upomnieć się o braci z Wileńszczyzny, których prawa są łamane na skalę nieznaną nigdzie indziej w Unii Europejskiej. Nie przystoi, nie wypada, niech wileńscy Polacy radzą sobie sami, a najlepiej siedzą cicho i zapomną polska mowę. I jakoś trudno nam zgubić ten cień, który wciąż przeszkadza, żeby słowa „ojczyznę wolną pobłogosław Panie” zaśpiewać pełnym głosem. Janusz Wojciechowski
12 Listopad 2012 Przeciwnicy teorii zamachu w Smoleńsku poprosili o propagandową pomoc pana profesora Zbigniewa Brzezińskiego, doradcę prezydenta Cartera ,żeby ten dał odpór tej „ wstrętnej i szkodliwej” teorii, jakoby na Tupolewea 154M i jego pasażerów dokonano zamachu. Pan profesor, bardzo wpływowy człowiek międzynarodowy, członek i współtwórca Komisji Trójstronnej międzynarodowej, która stanowi zalążek rządu światowego o zamachu w Smoleńsku powiedział, że to” nieodpowiedzialne bzdury „ i „ coś bardzo wstrętnego i szkodliwego”(???) A skąd pan profesor o tym wszystkim wie? Nie dość, że „ bzdury”- to jeszcze „ wstrętne i szkodliwe”. Bo, żeby to były same „ bzdury’- to nie byłyby takie” wstrętne” i „ szkodliwe”. Z pewnością… Każdą rzecz można ośmieszyć, jak się chce.. Jak dobrze się to robi. Nawet gdzieś między propagandowymi słowy padło powiedzenie, że pan Zbigniew Brzeziński jest” polskim patriotą”.(???) To jest dopiero śmieszne. Nie może – w tym przypadku- być nic śmieszniejszego. Pan profesor Zbigniew Brzeziński nie jest nawet amerykańskim patriotą, bo nie można być jednocześnie patriotą amerykańskim i polskim. A przy tym założycielem Komisji Trójstronnej, jako zalążku rządu światowego, który ma być rządem ponad wszystkim krajami.. Na razie nad USA i Unia Europejską .. Pozostała część świata na razie nie jest ogarnięta Komisją Trójstronną.. Pan profesor Zbigniew Brzeziński- jeśli już- jest patriotą światowym.. Jeśli można użyć takiego pojęcia. To jest właśnie” wstrętne” i „ szkodliwe” wobec narodu amerykańskiego, o polskim nie wspominając.. I to czym się zajmuje pan profesor – to na pewno nie są bzdury.. To jest konstruowanie władzy ponad narodami..Żeby lepiej było nad nimi panować.. Jak ktoś jest patriotą polskim, to nie może być patriotą europejskim.. Bo nie można być sługą dwóch panów. Unia Europejska jest państwem o osobowości prawnej międzynarodowej, a Polska obecnie jest tego państwa częścią.. Albo się jest patriotą prowincji polskiej, albo patriotą Unii Europejskiej. Tertium non datur.. Nie można mieć jednocześnie dwóch ojczyzn i być podwójnie patriotycznym- – jak to chciał pan Jan Józef Lipski, notabene mason z Loży Kopernik. W czasie przełomu wojennego- jedni pozostali w armii polskiej, a inni poszli do Wehrmachtu.. I kto tu był patriotą? Pan Donald Tusk, który podczas odbywającego się święta niepodległości pojechał sobie za granicę.(???) Bo jak pisał przed laty” polskość to nienormalność”.. Może dlatego.(???). Polskość to normalność, ale ci którzy nami rządzą konstruują nienormalność na co dzień.. Wikłając w tę nienormalność Polaków.. I rzeczywiście! Polska jawi się jako kraj nienormalny, ale to nie jest polskość- to jest europejskość. Pan Janusz Palikot, wróg Polski i Polskości, wróg chrześcijaństwa, nawoływał do nie uczestniczenia w marszach niepodległości, Jego ludzie poszli sprzątać parki. .Ale spośród nich, tylko on przynależy do Komisji Trójstronnej międzynarodowej, razem ze Zbigniewem Brzezińskim, Zbigniewem Wróblem, Wandą Rapaczyńską, Januszem Baczyńskim, Markiem Belką, ojcem Maciejem Ziebą i innymi „patriotami” światowymi.. Pan Palikot odgraża się, że pomnik wielkiego Polaka jakim był Roman Dmowski- zostanie usunięty..(???) No tak! A całą Warszawę obstawi się pomnikami Piłsudskiego, a w przyszłości pomnikami Zbigniewa Brzezińskiego, Palikota, Marka Belki, Wandy Rapaczyńskiej.. Tej całej międzynarodówki światowej szkodzącej Polsce i Polakom.. „Odzyskajmy Polskę” – to dobre hasło z Marszu Niepodległości, na którym nie byłem w tym roku, ale byłem w poprzednim. I widziałem na własne oczy prowokację policyjną, ponieważ znalazłem się na czele pochodu. .Widziałem jak z ulicy Pięknej wyskoczyło kilkudziesięciu osiłków, poprzebieranych za kibiców i nagle zaczęli rzucać kamieniami w policję, stając na czele pochodu, który stał naprzeciw pochodu lewicy kolorowej.. Telewizja właśnie kręciła te” zamieszki” pokazując je systematycznie i przekonując widzów przed telewizorami, że to robili członkowie manifestacji- matki z dziećmi na rękach , spokojni patrioci, Młodzież Wszechpolska.. No i my z Kongresu Nowej Prawicy.. Ma być zbitka propagandowa- prawica równają się zamieszki.. W tym roku było tak samo.. Policja zatrzymała ponad 130 osób- chyba w większości swoich kolegów tajniaków, którzy otrzymali zadanie wzniecania zamieszek.. Ciekawe ilu zostanie ukaranych za rzucanie kamieniami- nota bene- skąd można było wziąć gotowe kamienie na Placu Konstytucji, żeby nimi rzucać..(???) Pan Artur Zawisza ma rację.. To była prowokacja! Żeby zatrzymać marsz wymierzony przeciw całemu establishmentowi, który prowadzi nas Polaków do katastrofy, a Polskę do likwidacji.. Ale jak usunąć cały ten establiszmentowy guz? To jest tak powiązane, tak zasupłane, tak zaplątane- że trudno będzie całość rozplątać. Należałoby usunąć całość. Wraz z propagandą. Ale jak? Skoro pan profesor Brzeziński wie jak to było z tą” katastrofą” to niech wyjaśni śmierci takich ludzi jak :profesor Stefan Grocholewski- ekspert od odczytywania nośników cyfrowych, wykrył manipulacje w nagraniach czarnych skrzynek z CASY- zmarł 31 marca 2010 roku. Pan Grzegorz Michniewicz- szef Kancelarii premiera Donalda Tuska- powiesił się na klamce drzwi swojego domu.,. Pan Mieczysław Cieślar- zginął w wypadku samochodowym 18.04 2010 roku- miał być następcą pana Adama Pilcha, który zginął pod Smoleńskiem. Pan Krzysztof Knyż- operator Faktów, był 10.04 2010 roku w Smoleńsku- zmarł w Moskwie 2.06 2010 roku. Wiele widział.. Pan profesor Marek Dulinicz- szef grupy archeologicznej- zginął w wypadku samochodowym- 6.06.2010 roku. Czy pan Eugeniusz Wróbel- były wicewojewoda katowicki-, wykładowca na Politechnice Śląskiej, specjalista od kompatybilnych systemów sterowania samolotami, poddawał w wątpliwość wrak tu 154- pocięty piłą mechaniczną przez własnego syna w dniu 16.10.2010 roku.. Czy chorąży Zielonka- szyfrant- znał kody i inne dane; pośredniczył szyfrowo podczas remontu TU154M w Samarze.. Zwłoki znaleziono nad Wisłą. A miał uciec do Chin.. Tak dezinformowała propaganda.. Dariusz Szpineta- zawodowy pilot, ekspert lotniczy, kwestionował oficjalne ustalenia- znaleziony martwy w łazience ośrodka wczasowego w Indiach. W 2011 roku popełnił samobójstwo oficer Służby Kontrwywiadu Wojskowego, służący w Centrum Wsparcia Teleinformatycznego i Dowodzenia Marynarki Wojennej w Wejherowie. Posiadał najwyższą klauzulę dostępu do materiałów niejawnych. Czy ostatnio popełnił” samobójstwo”- Remigiusz Muś- chorąży z Piaseczna, który przywiózł do Polski taśmy Jaka-40. To wszystko są „ bzdury”- „wstrętne” i „: szkodliwe”- panie profesorze Brzeziński.? Giną świadkowie i giną ludzie, którzy twierdzą inaczej , niż propaganda w sprawie ”katastrofy smoleńskiej”.. Czy to nie ma związku z tym co wydarzyło się w Smoleńsku? Oczywiście, że ma.. Ale trzeba podtrzymywać teorię katastrofy.. I brnąć w coraz większe kłamstwa. Ale kłamstwo ma na ogół krótkie nogi.. WJR
"Gazeta Bankowa": Polacy na wojnie z bankami Czasem walczą o sprawy, które na pierwszy rzut oka wydają się błahe. Czasem wytaczają armaty przeciwko bankom z troski o dobro publiczne. Ale zazwyczaj walczą o swoje. Z roku na rok przybywa osób, które występują do sądu, by toczyć boje z instytucjami finansowymi. Józef Głuchowski z Warszawy to najlepszy przykład, że instytucji finansowej, jak duża by ona nie była, nie trzeba się bać. Dlatego zaczął wojnę z dwoma bankami naraz. Sprawa wielu ludziom mogłaby się wydawać błaha, bo nie dotyczyła pieniędzy, ale dostępu do toalety. Wszystko zaczęło o się od wizyty w banku. W październiku 2009 roku 82-letni wówczas Józef Głuchowski wybrał się do dwóch banków PKO BP i Pekao SA, mieszczących się w Błękitnym Wieżowcu w Warszawie. Formalności przedłużały się i przy bankowych okienkach emeryt spędził przeszło godzinę. Głuchowski poprosił o możliwość skorzystania z toalety, jednak mu odmówiono. Powód? W banku WC dla klientów nie było, a z toalety pracowników nie pozwolono mu skorzystać Zamiast tego odesłano go do pobliskiej restauracji albo na stację metra, gdzie znajduje się publiczny szalet. Nie zdążył. Upokorzony mężczyzna postanowił walczyć o swoje i wytoczył obu bankom proces, m.in. za naruszenie dóbr osobistych. Rezultat: wygrana klienta. Józef Głuchowski nie tylko wywalczył 7,5 tys. zł zadośćuczynienia, ale także obietnicę że w banku klienci będą mogli korzystać bez problemu z toalety. Emerytowi zwrócono także koszty procesu.
Grupowo do sądu To wyjątkowy, ale nie jedyny w ostatnim czasie przykład, gdy klienci idą na wojnę z bankami. Nie koniecznie w pojedynkę, ale grupą. Dokładnie 1247 osób pozwie BRE Bank (właściciela mBanku i Multibanku) za kontrowersyjny punkt znajdujący się w umowach kredytowych uzależniający oprocentowanie kredytów we frankach szwajcarskich od decyzji zarządu BRE. Klienci BRE twierdzą, że bank w ten sposób sztucznie zawyżał raty ich kredytów. Choć od zgłoszenia pozwu minęło już przeszło półtora roku, sprawa jeszcze nie ruszyła. W tym czasie BRE Bank nie spał, próbował z częścią klientów dojść do porozumienia. Można powiedzieć, że to udana taktyka, bo z 8 tysiącami kredytobiorców bank podpisał aneksy do umów kredytowych zmieniające sposób liczenia raty w oparciu o stopę LIBOR. Te 8 tysięcy to połowa kredytobiorców z tzw. starego portfela kredytów BRE. Przeszło 1,2 tys. zł zamierza odzyskać swoje pieniądze przed sądem, reszta z bankiem najwyraźniej walczyć nie zamierza choć mieliby szansę na wygraną, jak Marcin Konopka z Wrocławia. Założyciel bloga wygrałem-z-mbankiem.pl sam stoczył bój z BRE Bankiem. Pierwotnie był w grupie, która złożyła pozew zbiorowy, ale potem wycofał się i zdecydował, że sam pójdzie do sądu.
- W mojej ocenie pozew zbiorowy do niczego nie prowadzi. Jeśli zakończy się sukcesem, każdy, kto do niego przystąpił i tak będzie musiał wystąpić jeszcze raz do sądu z indywidualnym pozwem, by ustalić konkretną kwotę odszkodowania od banku - mówi Marcin Konopka. Jego kartą przetargową była przegrana innej instytucji w podobnej sprawie. Chodzi o Bank Spółdzielczy w Barlinku, który w umowach kredytowych nieprecyzyjnie określał oprocentowanie kredytu hipotecznego. Pod koniec zeszłego roku Sąd Najwyższy stwierdził, że bank robił to niezgodnie z prawem.
- Pozew zbiorowy uwięził ogromną część klientów. Kolejne grupy dały się spacyfikować, podpisując z bankiem aneksy do umów - podkreśla Konopka. - 1200 osób w pozwie zbiorowym czeka, aż rozpocznie się proces w ich sprawie. A ja już zdążyłem przejść przez dwie instancje i odzyskać pieniądze. Jak wyglądała walka? Nie było łatwo. - Co prawda każda instancja zamknęła się w jednej rozprawie. Jednak wyrok sądu I instancji był dla mnie niekorzystny. Uzasadnienie było tak kuriozalne, że musiałem się odwołać. Była tam mowa m.in. o świadkach, których bank w rzeczywistości nie przedstawił. Sąd II instancji wsparł moją tezę, że klauzula stosowana przez BRE Bank była niedozwolona i zarząd banku sam nie mógł regulować dowolnie wysokości oprocentowania. To mnie satysfakcjonuje, odzyskałem swoje pieniądze, otrzymałem też zwrot kosztów postępowania sądowego według oficjalnego cennika. Proces procesem, ale zdaje się - na przykładzie Marcina Konopki - że bank z przegranej nic sobie nie robi.
- Bank dalej nalicza kolejne raty według zawyżonego oprocentowania. Czekamy na rozpatrzenie reklamacji w tej sprawie już trzeci miesiąc. Niewykluczone, że będę musiał złożyć kolejny pozew - mówi Marcin Konopka. - Nie ma co bać się banków. Wbrew temu, jaki obraz naszego kraju wyłania się z mediów, na swoim przykładzie wiem, że jestem chroniony przez polskie prawo
Getin też zostanie pozwany? Być może do pozwu zbiorowego przystąpią także klienci Getin Banku. Chodzi o kredyt „Tradycyjny” z aneksem „Mini %”. Umożliwiał on odroczenie płatności części odsetek, dzięki czemu miesięczna rata kredytu był niższa o kilkaset złotych. Takie odroczenie trwało przez dwa lata. Potem, gdy aneks wygasał, bank doliczał kwoty odroczonych części rat do kapitału kredytu, który na nowo podlegał oprocentowaniu. Przez to rata wzrastała i była jeszcze wyższa od tej, którą klienci płacili na początku. Wiele osób poczuło się oszukanych i zwróciło się do kancelarii Wierzbowski Eversheds o pomoc. Nie bez powodu prawnicy właśnie tej kancelarii zajęli się obsługą prawną klientów BRE.
- Aktualnie grupa zdecydowanych wystąpić na drogę sądową liczy ponad 28 osób. Kancelaria, po analizie sytuacji klientów Getin Noble Banku, którzy posiadają kredyt „Tradycyjny” z aneksem „Mini %” jest gotowa reprezentować ich w postępowaniu grupowym przeciwko bankowi - mówi adwokat Iwo Gabrysiak. Tylko czy do rozprawy dojdzie? Getin Bank stara się polubownie - jak zaznacza sam bank, zarówno z uwzględnieniem interesu klientów, jak i swojego - rozwiązać ten problem. Ale to nie jedyny problem Getin Banku. Jest kolejna grupa niezadowolonych. Chodzi o osoby, które skusiły się na jeden z produktów finansowych oferowanych przez tę instytucję.
- Do kancelarii zgłosiły się także osoby, które czują się wprowadzone w błąd po zakupie 10-letniego produktu strukturyzowanego "Kwartalny Zysk" lub "Kwartalny Profit". Osoby te uważają, że bank nie poinformował ich w sposób należyty o skutkach wcześniejszego zakończenia inwestycji - mówi Iwo Gabrysiak. O czym bank wiedział, ale - zdaniem klientów - nie powiedział? O tym, że inwestycja w te produkty zacznie przynosić zyski po 10-15 latach. Ci, którzy wcześniej zdecydowali się wycofać oszczędności, tracili nawet jedną trzecią ulokowanych pieniędzy. Gdy w mediach o „Kwartalnym Zysku” i „Kwartalnym Proficie” zrobiło się głośno, a klienci zaczęli przebąkiwać o zamiarze wystąpienia do sądu z pozwem, bank wyszedł im naprzeciw i zaproponował ugody. Zwykle polegała ona na tym, że Getin zwracał klientom wpłacone pieniądze. Choć, jak pokazuje nasz przykład, nie wszystkim.
-Zebrałem grupę 42 osób, które zainwestowały w ten produkt swoje pieniądze i je stracili. I teraz bank zawarł umowy z 41 osobami. Tą jedną, z którą nie doszedł do porozumienia, jestem ja - mówi Edward Tyburcy z Ostrowa Wielkopolskiego. - Nie poszedłem z bankiem na ugodę, bo chciał mi zabrać 30 tys. zł. Za co? Jakim prawem?
Tyburcy zainwestował w Getin Banku 300 tys. zł.
- Ten produkt skierowany jest do osób starszych, które mają oszczędności i żyją z procentów. Tylko dlaczego oferuje im się produkt, który przyniesie zyski dopiero za 10 lat? - pyta Edward Tyburcy, który z Getin Bankiem zamierza spotkać się w sądzie. Na razie polubownym, przy Komisji Nadzoru Bankowego, który rozstrzyga spory między bankami a ich klientami.
Nie zawsze chodzi tylko o pieniądze Jednak sprawy toczące się przeciwko bankom nie zawsze dotyczą pieniędzy. Przykładem jest proces, jaki Jerzy Bielewicz, prezes Stowarzyszenia „Przejrzysty Rynek” wytoczył Bankowi Pekao SA. Sprawa dotyczy tzw. Porozumienia Chopin, czyli tajnej umowy zawartej między Pekao SA a włoskim deweloperem Pirelli & C. Real Estate S.p. Bank zrzeka się w tym porozumieniu m.in. prawa do sprzedaży swoich nieruchomości i tzw. trudnych kredytów zabezpieczonych hipotekami.
- Ta umowa sankcjonuje drenaż pieniędzy z Banku Pekao SA przez okres 25 lat. Bank musi sprzedawać swoje nieruchomości i hipoteki klientów po cenie i do podmiotów, które wskaże mu Pirelli. Bank został w ten sposób ubezwłasnowolniony - mówi Bielewicz, który dowiedział się o umowie, gdy jego firma konsultingowa została wynajęta przez Pekao SA w celu znalezienia inwestora dla producenta makaronów, firmy Malma. Inwestor się znalazł, ale do transakcji nie doszło. Już wtedy prawo pierwokupu trudnych kredytów (a z takim bank miał do czynienia w przypadku Malmy) miał Pirelli. - Na początku była to zwykła praca, która miała przynieść zarobek. Teraz jednak chodzi o pryncypia: zapewnienie warunków równej konkurencji polskich przedsiębiorstw z zagraniczną konkurencją, dochowanie praw akcjonariuszy mniejszościowych, przestrzeganie przez zagraniczne banki lokalnego prawa, płacenie przez nie zobowiązań podatkowych wobec państwa, a przede wszystkim zapobieżenie nielegalnemu transferowi kapitału - mówi Bielewicz. Banki oficjalnie nie chcą rozmawiać o sprawach, jakie wytoczyli im klienci. Widać jednak, że jest ich coraz więcej, choć spora rzesza ludzi nadal boi się przeciwstawić instytucji, jaką jest bank.
- Ciągle wiele osób nie ma świadomości, że banki zachowują się nieetycznie. To dlatego, że z ich usług korzystają ci, którzy uczyli się bankowości w dawnych czasach - mówi ekonomista Dexus Partners Marek Zuber. - Banki to instytucje zarabiające miliardy złotych, które stać na wynajęcie najlepszych prawników. Dlatego wiele osób boi się z nimi zadzierać. Drugi powód to dostęp do banków. W małych miejscowościach z reguły jest jedna, dwie takie instytucje. Boimy się, że jeśli wytoczymy wojnę bankom, sami poniesiemy tego konsekwencje. Izabela Kordos
Policja przywiozła faszystów ze sobą Tak, na Marszu Niepodległosci były krzyże celtyckie i mieczyki Chrobrego, środowiska kibicowskie wznosiły okrzyki, śpiewały i robiły wokół siebie więcej szumu niż wskazywałaby ich liczebność. Z tym, że nie słyszałem żeby to było nielegalne. Poza tym w Marszu uczestniczyły rodziny z dziećmi i starsi ludzie. Nad Marszem powiewało morze biało-czerwonych ale również węgierskich, amerykańskich i brytyjskich flag, spiewano pieśni patriotyczne i pytano mijane kamienice dlaczego z ich okien nie zwisają flagi. W tłumie widziałem zdaje się Wietnamczyków i słyszałem język niemiecki. Ledwo Marsz ruszył został zatrzymany przez policję. Chyba w ciągu minuty nie zdążył złamać prawa? Po chwili tłum spanikował i zaczął krzyczeć "gaz! gaz!". Zostałem popchnięty, widziałem przewracane staruszki, słychać było strzały. Stałem na murku przy hotelu "Forum", od strony kordonu policji widziałem awanturujących się, zamaskowanych ludzi. Organizatorzy wzywali do zachowania spokoju. Później tych samych ludzi (zakapturzonych, w kibicowskich szalikach), lub bardzo podobnych widziałem idących w jednym szeregu z policjantami. W zadziwiającej komitywie. Strasznie prymitywna ta prowokacja, mogliście się lepiej postarać. Część ludzi wypłoszyliście ale i tak było nas dziesięć razy więcej niż w tym czymś Komorowskiego. Zaatakowaliście staruszki i dzieci i choć w waszych szczekaczkach nikt tego nie zobaczy to znajdzie to w internecie. Nie liczcie bandyci na grubą kreskę. C. Krysztopa
Niepodległość świętowana na ulicy W marszu narodowców wzięło udział zdaniem organizatorów około 50 tysięcy osób Przez Warszawę przeszły aż cztery manifestacje. Najliczniejsze: narodowców i prezydencka Kilkadziesiąt tysięcy ludzi przeszło ulicami Warszawy w marszach organizowanych z okazji Święta Niepodległości. Tradycyjnie już największe emocje wzbudził Marsz Niepodległości organizowany przez środowiska narodowe. Według organizatorów w tym roku wzięło w nim udział ponad 50 tysięcy ludzi. Ich wysiłek częściowo zniweczyła grupa kilkudziesięciu zamaskowanych chuliganów, którzy tuż po rozpoczęciu marszu wywołali bijatykę z policją. – Obawialiśmy się jakiejś prowokacji i – niestety – tak się stało – mówi „Rz” jeden z organizatorów, który zwraca uwagę, że pierwsze kamienie w kierunku policjantów rzucano nie z pochodu, ale z bocznej ulicy. – Szkoda, że w świat idą obrazy bijących się zakapturzonych ludzi, a nie tysięcy, którzy z biało-czerwonymi flagami i śpiewając patriotyczne pieśni przeszli ulicami Warszawy – narzeka. Kiedy doszło do zadymy, organizatorzy manifestacji wzywali do spokoju. Zamieszanie trwało kilkadziesiąt minut. W tym czasie policja zablokowała ulicę Marszałkowską i nie pozwalała uczestnikom marszu na jego kontynuowanie. W pewnym momencie pojawiła się nawet informacja o możliwym rozwiązaniu marszu. Jednak po negocjacjach prowadzonych przez organizatorów i obecnych na marszu posłów PiS Artura Górskiego, Stanisława Piętę i Przemysława Wiplera policja zezwoliła na dalszy przemarsz w kierunku pomnika Romana Dmowskiego.
- Organizator został poinformowany, że inicjatorzy, to w świetle prawa uczestnicy tego marszu i musiał nam dać gwarancję, że będzie spokój - tłumaczył rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski. Według niego, grupa chuliganów pojawiła się na czele pochodu. - Obrzucono policjantów racami, kamieniami, koszami na śmieci. Policja użyła broni gładkolufowej i gazu pieprzowego. Rannych zostało sześciu funkcjonariuszy - dodawał. Do zamknięcia tego numeru "Rz" zatrzymano 126 osób. Jednak inaczej niż przed rokiem bijatyki nie przerodziły się w kilkugodzinne uliczne zamieszki. Dlaczego? Ponieważ niemal wszyscy narodowcy, a nawet większość kibiców, którzy przyjechali na marsz, nie chciała brać udziału w burdach. Gdy zadymiarze atakowali policję, cofnięty o kilkadziesiąt metrów tłum śpiewał "Jeszcze Polska nie zginęła" i "Chwała bohaterom". Widać to było już kilka godzin przed rozpoczęciem marszu, gdy często zwaśnieni kibice z różnych stron Polski wymieniali się w okolicach Ronda Dmowskiego patriotycznymi koszulkami, proporcami. Furorę robili licznie przybyli kibice z Poznania, którzy przywieźli ze sobą na marsz kilkadziesiąt flag będących replikami sztandarów z Powstania Wielkopolskiego.
Prezydent trasą pomników Tłumy przyszły również na marsz "Razem dla niepodległej" organizowany przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Wraz z nim ulicami Warszawy przeszło ok. 10 tysięcy ludzi. Na trasie pochodu składano kwiaty pod pomnikami postaci zasłużonych dla niepodległości: marszałka Józefa Piłsudskiego (przy Grobie Nieznanego Żołnierza), Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Wincentego Witosa, Stefana Roweckiego "Grota", Ignacego Jana Paderewskiego, Romana Dmowskiego i ponownie Józefa Piłsudskiego (przy Belwederze). Przy każdym pomniku śpiewano patriotyczne pieśni - "My, Pierwsza Brygada", "Boże, coś Polskę", "Rotę" i wiele innych.
Jarosław Stróżyk, Wojciech Wybranowski, Janina Blikowska
Nie dajmy się sprowokować! Właśnie, w „Kawie na ławę” w TVN24 trwa sabat nad ukrywającym twarz w dłoniach Hofmanem i Prawem i Sprawiedliwością. Panowie politycy, jedni z uśmiechem na ustach jak Szejnfeld, inni z trzęsącymi się z podniecenia rękoma jak przedstawiciel Ruchu imienia swojego szefa, na poważnie rozważają badania psychiatryczne szefa PiS i innych posłów prawej strony sejmowej sali. Rozważają kwestie wiary w zamach lub nie-zamach (co ciekawe o wierze mówią przeważnie członkowie sekty pancernej brzozy) oraz zastanawiają się nad tym jak to się dzieje, że zdanie Biga Zbiga nie jest powodem, dla którego prawa strona sceny nie przyłącza się do radosnego kółka wzajemnej postsmoleńskiej adoracji. To ma prawo wywoływać emocje. Emocje silne, emocje negatywne. Uczciwemu człowiekowi mają prawo trząść się z gniewu ręce. Ma prawo czuć, że coś powinien z tym zrobić. Podobnych uczuć mógł doznać i podczas wypowiedzi Palikota i Kika, ujawnienia kolejnej partii zdjęć ofiar katastrofy smoleńskiej, słów Tuska i Komorowskiego, wyrzucenia z Rzepy Cezarego Gmyza. I zadziwiająco licznych ostatnio przeróżnych prowokacji. Być może nieprzypadkowych. Nie dajmy się sprowokować. Jeśli przekroczymy podczas marszu granice przemocy przegramy. Sabat przyjmie formy gargantuiczne. Jego beneficjentami będą i Rosja i rządząca nami obecnie banda. Musimy być silni ale silni spokojem. Mimo wszystko. Siła naszego spokoju niech się bierze z głębokiego przekonania, ze stoimy po jasnej stronie, że mamy rację. Silni prawdą, dobrem i racją pokażmy Im, że jest nas więcej niż Im się wydaje. C. Krysztopa
Władzy raz zdobytej nigdy nie oddamy Skoro nam się odmawia uczczenia Dnia 11 Listopada, szczując na Polaków policję, próbując coś ugrać na tym dniu, to jakim prawem w ogóle ktoś taki, jak Pani Kopacz Ewa jest w takim dniu na placu Piłsudskiego? Niech przekopie tę ziemię pod Smoleńskiem, dokładnie na jeden metr w głąb. Jeden z dziennikarzy opowiada, że widział zamaskowanych policjantów ruszających w tłum z jednej z bocznych ulic odchodzących od Marszałkowskiej. Inny bloger pokazuje nam film, na którym dochodzi do rozdzielenia czoła marszu od reszty jego uczestników (http://zly-wilk.salon24.pl/463039,prowokacja-na-marszu-niepodleglosci-za... ) i wtedy z bocznych uliczek wybiegają oddziały policji. To jest państwo Tuska, bez Tuska w kraju. Nie zamierzam przesądzać tylko jednego. W tłumie mogły być osoby agresywne, chętne do bójki z policją. Ale, gdyby ich nie było nawet, doszłoby i tak do prowokacji wobec Marszu Niepodległości. I wreszcie jest relacja małego chłopca, pobitego przez policję, który zgubił Ojca w tłumie – przerażonego, zatroskanego, który przypominał o czasach wydawałoby się dawno minionych. http://www.youtube.com/watch?v=S2Ja5Zcxi4c
Takie zdjęcia pamiętamy z okresu stanu wojennego i drugiej wojny światowej. Jak ktoś uważa, że to demagogia, niech zajrzy w oczy tego dziecka, dokładnie. Tej sprawy nie można zostawić, powiedzieć, no trudno, wiadomo, dzika policja. Płacimy na nich i żądamy ochrony naszej wolności. Nie mam pojęcia, kim jest komendant główny policji, ale już nie powinien nim być. Tu nie ma tłumaczenia, trzeba było dziecka nie brać, w ogóle w tej białoruskiej akcji polskiej policji, tych anonimowych utuczonych byczków z oddziałów specjalnych ubranych w kominiarki, tej manifestacji siły, strzelania do ludzi, co doskonale widać na zdjęciach, tego nie można puścić płazem. Policja zaczęła służyć w Polsce partii przemocy. Platforma jest już nie tylko partia antynarodową, ale także partią przemocy, partią bijącą Polaków w dniu Święta Niepodległości. Niech prawica się tak nie kryguje, nie tłumaczy, że szkoda, bo pojawili się chuligani, niech prawicowi publicyści nie tweetują głupot, że im kible popsuli święto. O taki typ narracji chodzi drugiej stronie. Możecie oddzielić się od kibiców „murem berlińskim”, a i tak przykleją Wam łatkę faszysty i nacjonalisty. I tak poprawny i godny będzie marszobieg tych kilkuset osób z prezydentem Komorowskim, który najpierw niech odpokutuje łzy kobiet z rodzin smoleńskich, niech odpowie wprost, czyim on jest naprawdę prezydentem, a dopiero potem niech sobie idzie pod jeden czy drugi pomnik. Skoro nam odmawia się możliwości godnego uczczenia Dnia 11 Listopada, szczując na nas, Polaków, policję, próbując coś ugrać dla siebie w tym dniu, to jakim prawem w ogóle ktoś taki, jak Pani Kopacz Ewa jest w takim dniu na placu Piłsudskiego? Niech przekopie tę ziemię pod Smoleńskiem, dokładnie na jeden metr w głąb. Nie ma już pola do kompromisów, ustępstw i dialogu. Nie ma, bo druga strona zmierza do rozwiązania siłowego, i z jakichś, tylko sobie znanych powodów czeka z tym jeszcze, bo przecież mogło dziś dojść do prawdziwej tragedii. Powtórzę po raz kolejny, nikt w Europie nie kiwnie palcem, gdyby ograniczono w Polsce demokrację. Zresztą już to zrobiono i to właśnie za sprawą Uśmiechniętego. Kibole z pałkami, to nie jest nasz czy mój problem, to nie jest problem ludzi idących w Marszu Niepodległości. To jest problem policji, która jest od tego, by sobie z nim poradzić. Śmierdzącym, śmierdzącym obowiązkiem tych policyjnych bojówkarzy było chronić kilkadziesiąt tysięcy ludzi, by mogli spokojnie przejść przez miasto w dniu swojego święta. I proszę nie cytować już na Twitterze opinii z zagranicznych portali, że w Polsce starli się z policją nacjonaliści. Przepraszam, ale dokładnie wali mnie to, bo nawet gdyby Marsz Niepodległości krzyczał „Wiwat Unia!”, to i tak za pięć dni, za dwa tygodnie, redaktor Piotr Smolar „strzeli” w „Le Monde” tekst, że w Polsce demony antysemityzmu czają się za plecami Kaczyńskiego, a faszyści zasiadają w polskim parlamencie. Narracja antypolska trwa już ponad dwadzieścia lat i nic się tu nie zmieni. Oczekuję, jako zwykły obywatel, zdecydowanej reakcji Prawa i Sprawiedliwości, partii, która jest demokratyczną alternatywą dla faszyzującej Polski Tuska. To nie jest tak, że Pan Tusk nie może mieszkać w jednym kraju z Jarosławem Kaczyńskim, czyli z dziesięcioma milionami Polaków. To jest tak, że Pan Tusk jest jeden i to my nie bardzo już widzimy sens jego dalszego życia razem z nami, jako premiera rządu. Jeśli policjant kopie w głowę osobę nie stawiającą żadnego oporu, a sąd po roku uznaje, że jest to czyn o niskiej szkodliwości społecznej, to jak tu się dziwić, że teraz bije się dziecko.
Siedem wniosków po Marszu. Klęska Komorowskiego, media jak z PRL, słabnięcie Marszu, siła flagi, narastające w kraju napięcie... Oto siedem wniosków po wydarzeniach niedzieli:
1. Narasta napięcie w kraju, podskórnie buzuje złość i niezadowolenie. I to nie "moherów", ale młodych ludzi. Tych samych dla których "zielona wyspa" ma być rzekomo rajem. Propaganda wzywająca do radosnego świętowania wspólnie z establishmentem działa na nich jak płachta na byka. Coraz więcej z nich, co nie cieszy, ale czego trudno nie zauważać, gotowa jest rwać kamienie z bruku by dać wyraz swojemu protestowi. Zwłaszcza, że inaczej nie za bardzo mogą się wypowiedzieć. W mediach głos mają tylko zadowoleni. Ale ta propaganda sukcesu coraz bardziej ludzi denerwuje.
2. Środowiska narodowe dysponują sporym potencjałem politycznym. To jest coś czego nie widać w mediach, co nawet w drugim obiegu jest mało widoczne. Marsz Niepodległości pokazuje ilu ludzi identyfikuje się z tymi hasłami. Oczywiście, to mniejszość uczestników marszu (o tym dalej), ale wyraźna. Niestety, środowiska narodowe postanowiły zagrać o całą pulę i "odcięły" Józefa Piłsudskiego. W mojej ocenie oznacza to niestety początek słabnięcia Marszu jako punktu łączącego Polaków. Ten sygnał zostanie zauważony przez wiele środowisk i zmusi je do wyjścia z tego worka.
3. Właśnie z punktu drugiego wynika trzeci wniosek. Szkoda, że środowiska będące bliżej Prawa i Sprawiedliwości nie zorganizowały - niekoniecznie zamiast, mogło być obok - innej propozycji dla ludzi pragnących uczcić Święto Niepodległości, ale z powodów estetycznych i moralnych niezdolnych do wspólnego marszu z Bronisławem Komorowskim. Koncert na Placu Zamkowym? A może własny, zupełnie poranny marsz? Nie wiem, ale sądzę, że przy zawężaniu propozycji narodowców będzie to nieuniknione. Propozycja klubów "Gazety Polskiej", ich udana reprezentacja, może tu być jakimś początkiem. Chyba, że środowiska narodowe cofną się z drogi wykorzystania marszu jako wehikułu politycznego, co jest kolejnym elementem wspólne maszerowanie osłabiającym.
4. Bronisław Komorowski poniósł klęskę. Jeśli cała machina propagandowa i administracyjna jest w stanie zgromadzić tylko taki pierwszomajowy zestaw, ludzi ściągniętych rozkazem lub zapachem przekupstwa, to naprawdę jest z nią źle. W najtrudniejszym czasie prezydentury śp. Lecha Kaczyńskiego na jedno pstryknięcie prezydenta przybywały dziesiątki tysięcy osób. No, ale tamtego prezydenta kochali ludzie, tego dobrze opłacani redaktorzy. To czyni różnicę.
5. Nasza policja zachowuje się tak, że zaczynamy coraz bardziej zdecydowanie pytać czy nas broni czy atakuje? To trzeba będzie poważnie wyjaśnić! Nasze wielkie media są coraz bardziej maszyną propagandową, a coraz mniej pełnią funkcję informacyjną. I nie chodzi o to, że się pomylą, że skupią na zadymie - to normalne. Chodzi o to, że nie ma ŻADNEGO wysiłku by pokazać pełen obraz, by znaleźć różne barwy i cienie. Nie, tu jak w telewizji PRL mamy tylko sztuczny kontrast miłującej pokój władzy i opozycyjnych warchołów. Robi się po obejrzeniu niedobrze.
6. Presja ma sens! Wykazanie przez niezależne media haniebnej roli bojówkarzy z Niemiec w czasie Święta Niepodległości w roku ubiegłym zapobiegło powtórce.
7. Wniosek ostatni jest ogólniejszej natury i dotyczy dominacji barw narodowych także w obozie rządowym. Jak widać, niebieskie gwiazdki już nie kręcą, baloniki unijne nie są sexy. Każdy kto chce do Polaków trafić musi dziś mówić pod biało-czerwonym sztandarem. Warto także zwrócić uwagę na pełne tej niedzieli Kościoły gdzie modlono się za Ojczyznę. I to jest największy sukces! Nie rozpuszczamy się w tym tyglu, nie zanikamy jak nam wróżono. TRWAMY, a reszta zależy także od nas. Michał Karnowski
Teraz Tusk będzie pożyczał poza sektorem finansów publicznych W resorcie skarbu trwają jednak prace nad powołaniem do końca tego roku spółki „Inwestycje Polskie”
1. W resorcie skarbu trwają jednak prace nad powołaniem do końca tego roku spółki „Inwestycje Polskie”. Jej powstanie zapowiedział premier Tusk w tzw. II expose ale wyglądało na to, że to będzie martwy pomysł, ponieważ większość ekonomistów (nawet tych którzy sprzyjają rządowi), nie zostawiła an nim suchej nitki. Przypomnijmy tylko, że „Inwestycje Polskie”, to spółka, której aktywami miałby być akcje spółek Skarbu Państwa lub środki finansowe pochodzące z ich sprzedaży. Ta spółka miałaby pożyczać pod ten majątek pieniądze na rynku komercyjnym i wspierać przy ich użyciu wybrane projekty inwestycyjne. Oprócz tego Bank Gospodarstwa Krajowego miałby być wyposażony w aktywa pochodzące także z majątku spółek Skarbu Państwa, wartości około 10 mld zł. Ten właśnie bank w oparciu o część aktywów tych spółek (w postaci akcji ale także środków z ich sprzedaży), miałby wykreować do końca roku 2015 około 40 mld zł na inwestycje, które mają podtrzymać procesy inwestycyjne w kraju, gdy nie będzie na ten cel środków europejskich.
2.Ta koncepcja wygląda jednak ciągle na kompletnie nierealistyczną, zwłaszcza, że przez ostatnie kilka lat dokonywano wręcz drenażu spółek Skarbu Państwa z dywidendy, zabierając im od 6 do 8 mld zł rocznie i to już po opodatkowaniu go podatkiem dochodowym od osób prawnych. Teraz spółki Skarbu Państwa, same mając problemy z pożyczeniem środków finansowych na rozwój, zostały wskazane przez premiera Tuska jako podstawa swoistej dźwigni finansowej stworzonej przez BGK i spółkę „Inwestycje polskie”. Także projekt budżetu na 2013 rok potwierdza, że pomysły inwestycyjne premiera powstały w ostatniej chwili. W budżecie tym nie ma bowiem nawet śladu ekspansji inwestycyjnej zapowiedzianej przez premiera Tuska w II expose. Ba zaplanowanie 5 mld zł przychodów z prywatyzacji, które posłużą do zmniejszenia deficytu budżetowego, a także aż 6 mld zł z dywidendy od spółek Skarbu Państwa, oznacza tak naprawdę dalszą wyprzedaż majątku narodowego i dalszy drenaż tych spółek. Skoro wyraźnie zmniejszamy rozmiary tych aktywów poprzez wyprzedaż majątku, a także osłabiamy potencjał spółek Skarbu Państwa, poprzez wręcz grabież ich zysków w postaci dywidendy, to uczynienie z tego majątku podstawy do przyszłych inwestycji, jest pomysłem tylko i wyłącznie papierowym.
3. Ale ponieważ urzędnicy w resorcie skarbu przygotowują papiery pod rejestrację „Inwestycji Polskich” jeszcze w tym roku, to oznacza to, że Jan Krzysztof Bielecki (szef doradców premiera Tuska) wybrał już ludzi, którzy obejmą lukratywne posady, zarówno w zarządzie tej spółki jak i w jej radzie nadzorczej. Nie wiadomo także jak na ten pomysł zareaguje także Komisja Europejska, która doskonale zdaje sobie sprawę, że minister Rostowski wyczerpał w zasadzie możliwości pożyczania na dużą skalę w ramach sektora finansów publicznych i dlatego rozpaczliwie poszukuje możliwości pożyczania na przedsięwzięcia o charakterze rozwojowym, poza tym sektorem. Parę lat temu Rostowski przegrał spór z KE i Eurostatem o wyłączenie Krajowego Funduszu Drogowego, powołanego do finansowania dróg krajowych i autostrad z sektora finansów publicznych (wg przepisów krajowych jest on poza tym sektorem ale według unijnych jest liczony do deficytu i do długu sektora publicznego i w związku z tym jego zobowiązania w wysokości już blisko 45 mld zł doliczane są do naszego deficytu i długu) Teraz także Komisja Europejska przedstawiła prognozę według której deficyt sektora finansów publicznych w roku 2012 nie tylko nie spadnie do 2,9% PKB jak twierdzi Rostowski ale wyniesie 3, 4% PKB i będzie wyższy od 3% PKB, także w 2013 roku. Według KE także dług publiczny naszego kraju nie będzie spadał poniżej 55% PKB jak twierdzi Rostowski ale znacząco przekroczy 56% zarówno w 2012 jak i 2013 roku. Niewykluczone, że pomysł pożyczania poprzez „Inwestycje polskie” zaprezentowany przez premiera Tuska, może zostać uznany za próbę swoistego „omijania” przepisów unijnych dotyczących sposobu liczenia deficytu sektora finansów publicznych i długu publicznego. Ale lukratywne posady zostaną rozdane „kolegom” Skarbu Państwa i Platformy Obywatelskiej. Kuźmiuk
III RP – oaza normalności W radosnej atmosferze zakończyły się ostatnie wybory prezydenckie w „przodującej demokracji świata”- Stanach Zjednoczonych. Obywatelom dany był swobodny wybór pomiędzy dżumą a cholerą. Zresztą którąkolwiek zarazę by nie wybrali, następny krok był już z góry przesądzony. Jego angielska nazwa to fiscal cliff, o czym jak na komendę rozgadały się wszystkie światowe media. Według nich, amerykańska „przepaść fiskalna” stanowi dla światowego dobrobytu większe nawet zagrożenie, niż „państwa opiekuńcze” zachodniej Europy. Odpowiedź na to wyzwanie jest jedna-asceza w wydatkach publicznych. „Wybitni ekonomiści”, laureaci Nobla, profesorowie „renomowanych” zachodnich uczelni, rwą sobie włosy z głowy nad obecną rozrzutnością rządów Imperium Euroatlantyckiego (USA&UE). Zadziwia jedynie to, że o ile każdy miliard dolarów, czy euro wydanych na cele społeczne przyprawia tych „mędrców” o zawał, o tyle tysiące miliardów wydawane z tej samej kasy na prywatne banki, nie robi na nich żadnego wrażenia. No ale cóż, takie są pryncypia orwellowskiego ładu Imperium. Nie ma wątpliwości, że USA (zwane już przez wielu[i] United States of Austerity), przewodzić będą całemu „cywilizowanemu” światu w programach zaciskania pasa. A już obecnie, USA przypominają bardziej ZSRR z 1991 roku, niż „przodujące państwo świata”. Świadomość o tym zaczyna nawet przenikać do korporacyjnych (kontrolowanych przez światową oligarchię) mediów.
Niedawno Der Spiegel opublikował na ten temat parę artykułów[ii] [iii]. Okazję do tego dały mu zbliżające się (wówczas) wybory prezydenckie i huragan Sandy Zwrócono w nich uwagę na fakt, że Stany Zjednoczone to zlepek dwu całkowicie różnych światów-bogatych elit i reszty społeczeństwa. Der Spiegel pisze:
W czasie, kiedy Ameryka opracowuje nową broń dającą możliwość zniszczenia w przeciągu pół godziny każdego celu na kuli ziemskiej, jej infrastruktura przypomina kraj trzeciego świata.
Rezultaty tego dało się zaobserwować podczas wspomnianego huraganu, który poczynił na wschodnim wybrzeżu spustoszenia na skalę kraju rozwijającego się, a nie „przodującego państwa świata”. Podczas gdy we wszystkich rozwiniętych krajach infrastruktura zlokalizowana jest w podziemnych kanałach, w USA ciągle królują sieci napowietrzne, umieszczone na dodatek na drewnianych słupach. W niedbale utrzymywanych szpitalach metropolii nowojorskiej, zawodzą niekonserwowane generatory, powodując potrzebę ewakuacji pacjentów w momencie utraty zasilania. Pomimo, ze trasa huraganu znana było na cztery dni naprzód, to nie zrobiono nic by zabezpieczyć ledwo wystającą z wody wyspę Manhattanu. Do rangi symbolu urasta fakt, że jedynym obiektem zabezpieczonym workami z piaskiem był wieżowiec Goldman Sachs. Coraz bardziej opłakany stan tego państwa uwidacznia się nie tylko w przypadku infrastruktury, ale także w każdym innym, np. w transporcie. Słynny „szybki” pociąg Amtrak pomiędzy Waszyngtonem a Nowym Jorkiem porusza się z szybkością porównywalną do zwykłych pociągów pospiesznych w Chinach-pisze Der Spiegel. Podobne przykłady można by mnożyć. Lepiej jednak zwrócić uwagę na tych, którzy przyczyniają się do tego stanu rzeczy. Są nimi bez wątpienia światowe „elity”. Nieżyjący już Samuel Hantington pisał kilka lat temu[iv]:
Globalne elity nie posiadają narodowych lojalności, granice traktują jako przeszkodę w swej działalności, a narodowe rządy są w ich oczach pozostałością historyczną, która używa się obecnie jako przenośnika globalnych działań.
Lansowane w USA trendy są oczywiście transmitowane za granicę. W Europie zachodniej sytuacja zaczyna wyglądać podobnie, co powoduje wzrost niepokojów społecznych [v] [vi] [vii]. Zgodnie z wielowiekową już tradycją obrony własnych interesów, sfrustrowani Amerykanie szykują się do walki o swe prawa, wygrzebując broń ze schowków. W Grecji, Hiszpanii, czy we Włoszech narasta również ruch oporu wymierzony w rządy będące spolegliwymi wykonawcami woli oligarchów finansowych. Na przysłowiowy włosku wisi rewolucja, która przyniesie szkodę wszystkim bez wyjątku. Inaczej wygląda sytuacja w III RP, która od ponad dwudziestu lat jest obiektem bezlitosnej eksploatacji i wyniszczania przez to co cytowany już Der Spiegel, zwie „totalnym kapitalizmem”. Do chwili obecnej udało się „finansistom” skasować praktycznie cały sektor wytwórczy kraju. Znika nawet drobny przemysł przetwórczy. Znane niegdyś firmy takie jak np. „Winiary” są już tylko pustymi nazwami utrzymywanymi przez zagranicznych właścicieli w celach wyłącznie marketingowych. Produkcja odbywa się już za granicami. Można to łatwo zidentyfikować sprawdzając kod kreskowy (bar code) na wyrobach. Kraj, który ze względu na swe położenie, nadaje się idealnie do tranzytu towarów i ludzi, zamieniony został w pustynię komunikacyjną. Koleje mogą już tylko konkurować z indyjskimi. Jeszcze gorzej wygląda infrastruktura drogowa. Nędzne od czasu PRLu drogi, które od dwu dekad znoszą wielokrotnie zwiększone natężenie ruchu, praktycznie przestały istnieć. Można się o tym łatwo przekonać podróżując po prowincji. Ale nawet kilka dumnie wybudowanych odcinków autostrad, czy dróg szybkiego ruchu to zwykły szmelc. Na autostradzie A4 z Krakowa do Wrocławia, bez jednej przerwy odbywają się roboty naprawcze. Świeżo oddany do użytku odcinek autostrady Amber z Gdańska do Torunia jest nie lepszy. Podczas gdy na jego końcu odbywały się jeszcze odbiory, na początku w ruchu były już młoty pneumatyczne. Reasumując, na rozsypująca się w proch infrastrukturę drogową nakłada się jeszcze niekończący się chaos placu budowy. Gdy gnuśni robotnicy skończą niechlujne łatanie dziur w jednym odcinku, natychmiast przenoszeni są na inny, który zdążył się już w międzyczasie „zdezelować” I tak trwa ten orwellowski syzyfowy obłęd na polskich „drogach”. Stopień ich degradacji jest tak wielki, że nasuwa on przypuszczenie celowego sabotażu wykonywanego przez te wszystkie lata rękami kolejnych „polskich” rządów. Sama ich nieudolność nie mogłaby doprowadzić, bowiem do takiego stanu. Również w tym wypadku można by kontynuować wyliczankę, ale wystarczy zreasumować, że w III RP oprócz handlu, usług oraz gigantycznej pasożytniczej administracji najprzeróżniejszej proweniencji, nie pozostało właściwie nic. Zniszczenia materialnej substancji kraju są jednak niczym w porównaniu z wyniszczeniem społeczeństwa, zarówno fizycznym (biologicznym) jak i duchowym. Gigantyczna niekończąca się emigracja i ujemny przyrost naturalny dynamicznie zmniejszają populację mieszkańców kraju, podczas gdy “wychowanie w nowej rzeczywistości” sprowadza ich mentalność do poziomu afrykańskich Buszmenów, którzy przyzwyczaili się do otaczającej rzeczywistości i nie widzą w niej nic nienormalnego. I zapewne dzięki temu III RP uniknie krwawej i wyniszczającej rewolucji, która zbliża się nieuchronnie do innych społeczności.
[i] http://www.counterpunch.org/2012/11/09/no-wait-for-austerity/
[ii]http://www.spiegel.de/international/world/commentary-total-capitalism-and-the-downfall-of-america-a-865437.html
[iii]http://www.spiegel.de/international/world/divided-states-of-america-notes-on-the-decline-of-a-great-nation-a-865295.html
[iv]http://nationalinterest.org/commentary/nationalism-returns-europe-7697
[v]http://revolting-europe.com/2012/11/11/italy-50000-students-teachers-and-parents-march-over-cuts-privatisation/
[vi] http://revolting-europe.com/2012/11/10/europe-protests-against-social-massacre/
[vii] http://www.athensnews.gr/portal/1/58722
Ignacy Nowopolski blog
Fiasko planu Komorowskiego Fiasko planu Bronisława Komorowskiego, za którym w marszu poszła zaledwie garstka Polaków. Obchody Święta Niepodległości nadal podzielone.
“To marsz, który łączy, a nie dzieli” – mówił Bronisław Komorowski o marszu “Razem dla Niepodległej”, który sam poprowadził. Podkreślał, że “Polska jest jedna” i “Nie powinniśmy się nawzajem przeklinać i wykluczać”. Z prezydentem – o czym świadczyła frekwencja – łączyć się zbyt wielu jednak nie chciało. Ci natomiast, którzy zamierzali także wziąć udział w radosnym święcie patriotyzmu, ale w “niewłaściwym marszu”, mieli duże szanse być przez służby obfotografowani jak potencjalni bandyci i chuligani “uzbrojeni” w biało-czerwone flagi, stanowiący zagrożenie dla porządku publicznego. Prezydent Bronisław Komorowski poprowadził wczoraj swój marsz z okazji Święta Niepodległości, który – z uwagi na udział głowy państwa – miał zyskać miano głównych obchodów naszego święta kosztem liczniej się zapowiadającego – jeśli chodzi o frekwencję – organizowanego przez środowiska prawicowe Marszu Niepodległości odbywającego się pod hasłem “Odzyskajmy Polskę”. Premier Donald Tusk 11 listopada spędził w Kosowie, gdzie złożył wizytę polskim żołnierzom i policjantom pełniącym tam misję. Lider opozycji, prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński zaplanował natomiast Święto Niepodległości m.in. w Krakowie na Wawelu. Prezydent przed rozpoczęciem swojego marszu ponownie, jak wiele razy przy okazji różnych uroczystości, mówił o potrzebie jedności i szacunku dla politycznych konkurentów. Dotychczas te słowa – rozpatrując je w kontekście późniejszego zachowania Bronisława Komorowskiego – zdawały się pozostawać jedynie na kartkach papieru, na których ktoś napisał prezydentowi przemówienie.
– (…) Dzisiaj, w trzecim już dziesięcioleciu nowej, suwerennej i demokratycznej Polski, życie publiczne zaczynają zatruwać spory ponad miarę, ponad umiar i ponad zdrowy rozsądek. Kłótnie te odmawiają adwersarzom, przeciwnikom i konkurentom godności. I zbyt łatwo padają oskarżenia o najcięższe zbrodnie przeciw Ojczyźnie – mówił prezydent Komorowski. Podkreślał, iż “zwłaszcza my, ludzie “Solidarności”, powinniśmy umieć pracować razem dla Niepodległej”. – Powinniśmy szukać sumy spraw wspólnych, tych, o które ludzie różnych poglądów mogą razem troszczyć się i zabiegać, mogą o nie walczyć. Tego oczekują od nas wszystkich wszyscy Polacy. I tego wymaga nasze dążenie do umacniania naszej polskiej pozycji w zjednoczonej Europie – powiedział prezydent. Zaznaczył, iż do tego trzeba jednak wiele wysiłku.
– Trzeba umiaru i odpowiedzialności, także odpowiedzialności za słowo. Trzeba rozwijać gospodarkę, edukację, ochronę zdrowia. W tych obszarach rywalizujmy i prześcigajmy się w pomysłach na programy, koncepcje, na strategie przywództwa. Mając tak ambitne i niełatwe do osiągnięcia cele, szkoda jednak marnować czas i energię na kłótnie szkodliwe i jałowe – dodał Komorowski. Prezydent zaznaczył, że “Polska jest jedna”.
– Nie powinniśmy się nawzajem przeklinać i wykluczać. W polskiej polityce trzeba znaleźć więcej szacunku dla adwersarza i konkurenta. Trzeba zrozumieć, że ten, z kim się nie zgadzam, kocha Polskę często równie mocno jak ja – powiedział. O potrzebie spokoju wewnątrz kraju mówił też premier Donald Tusk.
– My w Polsce szczególnie mocno doświadczyliśmy tego, co znaczy konflikt, co znaczy zagrożenie, i może, dlatego wiemy tak dobrze, że nie ma większego przekleństwa niż konflikt domowy, niż wojna pomiędzy braćmi – stwierdził premier. Swoje odrębne obchody Święta Niepodległości zaplanowało też Prawo i Sprawiedliwość. Największa partia opozycyjna przewidziała je nie w stolicy, lecz w Krakowie, gdzie Jarosław Kaczyński odwiedził sarkofag Marszałka Józefa Piłsudskiego oraz grób Marii i Lecha Kaczyńskich. Przed południem w Warszawie politycy Prawa i Sprawiedliwości złożyli kwiaty pod pomnikami: Józefa Piłsudskiego, Romana Dmowskiego, Ignacego Jana Paderewskiego, gen. Stefana Grota-Roweckiego, Wincentego Witosa i kardynała Stefana Wyszyńskiego. Jarosław Kaczyński podkreślał, iż Święto Niepodległości to “święto polskiego patriotyzmu, wszystkich, dla których Polska to wielka zasadnicza wartość, którzy chcą, żeby Polska trwała, żeby się rozwijała”.
– To święto tych, którzy nie uznają narodowej mikromanii, którzy chcą także dziś, by pozycja naszego kraju była pozycją poważną, byśmy byli poważnym krajem, z którym inni się liczą. Krajem, który odnosi sukcesy naprawdę, a niepolegające na tym, że ktoś kogoś poklepie po plecach. Krajem, który nie kapituluje w każdej sprawie, nie cofa się, który potrafi wywalczyć to, co mu się należy – powiedział prezes PiS. Kaczyński zaznaczył, iż jeśli dzisiaj obchodzimy to święto, to także, dlatego, żeby przypomnieć o zadaniach, które stoją przed całym Narodem, ale w szczególności przed jego elitą polityczną.
– Przed elitą polityczną, która ma obowiązek, w tych niełatwych dzisiaj okolicznościach – oczywiście dalekich od tych najgorszych, jakie miewaliśmy w historii, ale jednak niełatwych – skutecznie walczyć o polskie interesy. I to jest możliwe – mówił Kaczyński. Pod kilkoma wszakże warunkami. – (…) że nikt nie chce płynąć w żadnych głównych nurtach, że wie, że być może będzie gdzieś nielubiany, że gdzieś będzie krytykowany, że coś osobiście straci, ale za to zyska dla naszego kraju. I o tym też dzisiaj przypominamy (…). Polska potrzebuje poczucia siły, poczucia godności. Polska potrzebuje – jeszcze raz to podkreślam – zdecydowanej obrony swoich interesów – i tych moralnych, bo i one są bardzo często zagrożone, i tych materialnych – dodał Kaczyński. Artur Kowalski
Delikatni psychologicznie Władza miłości jest jak kochający mąż, miłuje, ale jak się zdenerwuje to może przyłożyć. Władza pracuje na to aby żyło się lepiej w "silnym napięciu i zdenerwowaniu". Władzy, więc lepiej nie denerwować.
Sprawowanie władzy jest zajęciem wyczerpującym fizycznie i psychicznie. Tym bardziej, kiedy obywatele władzy nie słuchają i nie szanują. Obywatele są egoistami, nie biorą pod uwagę tego, że władza może być zmęczona, zdenerwowana czy też delikatna psychicznie. Obywatele tego nie rozumieją i pchają się ze swoimi roszczeniami lub protestami. W grudniu 1970 obywatele cynicznie naruszyli psychiczną równowagę władzy, szczególnie w Trójmieście i Szczecinie. W 1976 roku w Radomiu obywatele też nie cackali się z władzą.Na szczęście w ostatnich latach psychiatria i psychologia dostarczyły nam naukowych wyjaśnień na temat fenomenu cywilizacyjnego nazwanego “burn out”. To wszystko wyjaśnia: przepracowana i przemęczona władza może łatwo stać się ofiarą mobbingu obywateli. Pamiętamy, że podczas zeszłorocznego Marszu Niepodległości pewien obywatel zdenerwował policjanta w cywilu, który "wykonywał czynności związane z zabezpieczeniem manifestacji, których przebieg cechował się bardzo dużą agresją ze strony uczestniczących w nich osób”. Równowaga psychiczna funkcjonariusza policji została zachwiana i zapewnie do dzisiaj leczy się on ambulatoryjnie. Także podczas wczorajszego Marszu Niepodległości nieodpowiedzialne elementy próbowały zdestabilizować psychologicznie przepracowanych funkcjonariuszy policji. Wyobrażamy sobie teraz koszty leczenia psychiatrycznego policjantów, którzy wykonywali wczoraj czynności związane z zabezpieczeniem manifestacji. Spodziewamy się fali pobytów w szpitalach, zwolnień lekarskich i wcześniejszych przejść na rentę chorobową.
Balcerac
Raport z procesu dojrzewania „Niepokorny”, wywiad-rzeka Piotra Zaremby i Michała Karnowskiego z Bronisławem Wildsteinem, to kolejna książka, której duchowy szlachcic, czyli człowiek zainteresowany sferą publiczną, nie może nie przeczytać. Ziemkiewicz i Wildstein rządzą na intelektualnej prawicy. Co więcej, oprócz dwóch, może trzech polityków, dwóch poetów i dwóch redaktorów, są najważniejszymi ludźmi po prawej stronie sceny politycznej. Wywiad rzeka z Wildsteinem jest zatem wydarzeniem. I książka „Niepokorny” Karnowskiego i Zaremby nie zawodzi. Momentami czytałem ją jak wywiad z kosmitą, czasami jak rozmowę z najbliższym przyjacielem obarczonym bagażem identycznych wręcz doświadczeń, co jakiś czas zazdrościłem celności sformułowań. Wildstein ma bowiem właściwą dziś w polszczyźnie jedynie Ziemkiewiczowi nieprawdopodobną łatwość docierania do sedna rzeczy za pomocą zdania z jednym orzeczeniem.
Dyrektorzy w myckach Kiedy Wildstein jest dla mnie kosmitą? Pamiętam swój szok w 1986 r., kiedy w rozmowie z Januszem Weissem dowiedziałem się, że on pierwszy raz zobaczył księdza jako 20-latek na spływie kajakowym. Kiedy z Wildsteinem odczuwałem wspólnotę doświadczeń? Kiedy wspomina środowisko artystyczno-hipisowskiej bohemy, kiedy przywołuje klimaty podziemia. Osobiście ujął mnie po przyjeździe do Krakowa, na początku lat 90. Został dyrektorem radia. W czasie obiadu, za który zapłacił, rzucił mimochodem: – Kiedyś przywozili dyrektorów w teczkach, dziś przywożą w myckach… OK, zdolność do robienia sobie właściwego PR, ale też rodzaj dystansu i esprit, o którym my, dumni mieszkańcy Kartoflanii, czasami zapominamy.
„Nie będę się wypierał. Byłem w Wielkiej Loży Narodowej Francji. Nie należy jej mylić z Wielkim Wschodem, który jest lożą ateistyczną. My wierzyliśmy w wielkiego architekta, czyli stworzyciela”. Wildstein zdaje się uważać dziś, że masoneria to rodzaj mafii towarzyskiej, stowarzyszenia nieumarłych poetów w sweterkach polo… OK, cieszmy się na razie tym, że ktoś zaczął o te kwestie pytać oraz że pada odpowiedź wprost. Kiedyś przyjdzie czas, by Michał Karnowski zapytał, ile lat Wildstein do masonerii należał, do jakiego doszedł stopnia wtajemniczenia, jakiego typu przeszedł inicjację. Masoneria bywa bowiem rodzajem gnostyckiej sekty, śmiertelnie groźnej dla duszy.
Niepokorny znaczy pyszny Jest w tej książce mnóstwo wątków ważnych, ale o nich nie napiszę. Ani o celnej analizie opozycji antypeerelowskiej, ani o Adamie, który, świetny w roli opozycjonisty, ciężaru władzy „nie uniósł i Jacek nie uniósł”. O tym, dlaczego Wildstein mówi o sobie, że był „głupio kontrkulturowy”. Proszę też samemu przeczytać sobie o „perwersyjnych ideach III RP” i o w pełni „dostojewskim” wątku Pyjasa i Maleszki. Bo dla mnie najważniejsza jest tutaj opowieść o dojrzewaniu. Wildstein, jak mówi, był „szowinistą intelektualnym”, z wiekiem zaś zaczął „doceniać elementarne cnoty”. Tyle, że lekturę musimy zacząć od tytułu. Niepokorny oznacza: pozbawiony cnoty pokory. Czyli pyszny. Żyjemy w świecie, w którym żyją ludzie czerpiący z przynajmniej dwóch istniejących równolegle do siebie i przenikających się częściowo kultur. Jan Paweł II w liście do artystów wyraził nadzieję, że Zachód nadal ma jedną kulturę. Nie wiem. Na pewno papież miał rację w tym, że istnieje cały nurt humanizmu chrześcijańskiego, który nie jest wrogi prawdzie, Bogu i człowiekowi. Jednak inny nurt, humanizmu antropocentrycznego, czyli chyba humanizmu właściwego, tego, dla którego to człowiek jest miarą wszystkich rzeczy, to rzeka śmierci. Świat Zimnych Czaszek, pusty kosmos złego demiurga nakręcającego Wszechświat jak zabawkę i porzucającego go, jak rozkapryszone dziecko. W tworzonej przez ten nurt kulturze, bycie niepokornym, bycie pysznym to najwyższa pochwała. Ale to świat odwróconych pojęć. To świat będący efektem wielowiekowej pracy nad usunięciem z zachodniej kultury języka Objawienia.
Zapis transmutacji I tu docieramy do miejsca, w którym „Niepokorny” jest najciekawszy. Bo w Bronisławie Wildsteinie toczy się walka pomiędzy tymi dwoma najważniejszymi tendencjami w naszej kulturze. Od losu tej batalii zależą losy naszej cywilizacji. W autorze „Doliny nicości” wygrywa „ten dobry”, jak mówią moje dzieci. „Niepokorny” jest zapisem transmutacji. Wildstein krok po kroku wyrywa się ze swoich uwarunkowań. Osobistych, środowiskowych, światopoglądowych. Rozwija się, bo nie ma w nim tego pragnienia ucieczki przed prawdą, które zabiło w Gombrowiczu artystę. Zmysł psa gończego, tropizm prawdy jest w nim silniejszy niż duchowa gnuśność, charakterologiczne lenistwo, dążenie do przyjemności. Wildstein idzie. Cały czas idzie do przodu. A na zakończenie obrazek sprzed 17 lat. Trwają debaty, jest gorący czas: apogeum wyborów prezydenckich 1995 r. Wildstein do Oleksego w studiu Polsatu:
„Panie premierze, ja sobie zdaję sprawę, że pan się spotykał z Ałganowem [oficer wywiadu ZSRS – przyp. RT] wyłącznie ze względu na jego niewątpliwe walory towarzyskie. Ale teraz, gdy pan już wie, kim on był, czy nadal pan myśli, że on się z panem spotykał wyłącznie ze względu na pańską atrakcyjność towarzyską?”. „W odpowiedzi zaczął bulgotać, podobno żyłka w oku mu pękła. Potem była druga debata, już z decyzją prokuratury wojskowej zwalniającej Oleksego z jakiejkolwiek odpowiedzialności. Siedzimy już w studio (…) wchodzi upudrowany Oleksy. Widzi mnie i Janeckiego i mówi: »Proszę państwa, ja się umówiłem z dziennikarzami, ale nie z panami Wildsteinem i Janeckim. Z nimi nie będę rozmawiał«. Siedzimy dalej. Nadają reklamy, program nie może się rozpocząć. Solorz podchodzi krokiem wykidajły, staje nade mną: »No co jest, pan premier coś powiedział?«. O ile wcześniej zastanawiałem się, czy wyjść, to w tym momencie wiedziałem już, zostanę. »No i co?« – odpowiadam Solorzowi. Cisza się przeciąga. Trzeba przyznać, że wtedy Monika Olejnik się odezwała: »W takim razie wszyscy wychodzimy«. Wtedy Oleksy ułaskawił nas gestem upudrowanej dłoni”. Bronek bierze świat z główki. I często światu to się należy. Robert Tekieli
Podła, nieudana prowokacja antypolskich służb III RP
Godzina 16.30... Słucham właśnie relacji z celowo zablokowanego - już na początku - naszego Marszu Niepodległości. Jedno jest pewne: Wasalny Marsz Prezydencki poniósł kompletną porażkę. Liczba ludzi, którzy chcieli uczestniczyć i uczestniczą w Marszu "Odzyskajmy Polskę" była i jest kilkunastokrotnie wyższa niż ilość osób idących w Marszu Namiestnika Polski. Jednym jestem zszokowany. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się aż takiej strachliwej reakcji antypolskich służb policyjnych. Policjanci użyli broni gładkolufowej przeciw sprowokowanemu przez nich tłumowi. Mam nadzieję, że kule trafiły samych prowokatorów, czyli funkcjonariuszy państwowych. Gubernator Warszawy - poprzez swoje służby - zaapelowała do manifestantów o rozejście się do domów. Nie poskutkowało... Mafia D. Tuska i B. Komorowskiego po raz kolejny okazała się bezradna wobec naszej tożsamości narodowej, wobec naszego patriotyzmu. Została im już tylko przemoc, ale wobec dziesiątków tysięcy ludzi musieli zrezygnować... Nie wiem jak sytuacja potoczy się dalej, ale jestem równie mocno oburzony narracyjną i nienawistną manipulacją jaką słyszę w TVP Info. Takiego fałszu i hipokryzji nie słyszałem nawet w ustach dziennikarskich funkcjonariuszy PRL. Może jedynie w czasach Stanu Wojennego... Jeden z wyższych funkcjonariuszy policji ośmielił się na wizji nazwać uczestników Marszu "Odzyskajmy Polskę" mianem psychopatów i bandziorów.
"Najpierw Cię nie zauważają, później wyśmiewają, następnie próbują zdyskredytować a na końcu ze strachu atakują. Wtedy wygrałeś"... Ten cytat jest dla mnie "światełkiem w tunelu". Strach władzy widać dzisiaj - kolejny raz - wyraźnie...
Godzina 16.45 Obecna władza już przegrała... Prowokacja antypolskich służb specjalnych III RP poniosła totalną porażkę. Mars ruszył, choć wielu - szczególnie z małymi dziećmi - z niego zrezygnowała! Brawo manifestanci!
Godzina 16.55 Ale idziemy, idziemy po Polskę. W spokoju, z biało-czerwonym sercem i spokojnie. To nawet nie jest kilkunastokrotnie, ale chyba nawet kilkudziesięciokrotnie więcej ludzi niż na oficjalnym marszu Namiestnika. Tłumy ich, tłumy... serce rośnie. Nie widać w telewizji końca Marszu... i TVP Info kończy właśnie relację na żywo... Ale strach przed prawdą. Jakże się cieszę... i choć nie jestem dziś w Warszawie, to czuję się tak jakbym tam był... Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy My żyjemy!
P.S.Mieliśmy do czynienia z kolejną już - po ubiegłorocznej - prowokacją antypolskich rządzących i próbie zablokowania Marszu Polaków. Jak długo jeszcze pozwolimy tej a'la swołoczy rządzić naszym krajem? Jak długo jeszcze pozwolimy, aby TVP była antypolską tubą propagandową? Jak długo jeszcze będziemy obcymi we własnym kraju?
Krzysztofjaw - blog
DOBRZE SIĘ STAŁO Dobrze się stało, że poszliśmy osobno - My i Oni. Oni prowadzeni przez człowieka, który na nienawiści zbudował swoją pozycję, My – kierowani tradycją i obowiązkiem Polaka Dobrze się stało, że po stronie Onych zebrały się zastępy cmentarnych postaci – politycznych „wampirów, upiorów i zmór nocnych” oraz tych, „których nawet nazywać nie warto”. Dobrze, że rozdzieliły nas kordony „bijącego serca partii”. Ich dzieci i kobiety szły pod ochroną BOR-u i armii tajniaków, nasze dzieci i kobiety zaatakowano gazem i pałkami. Tam towarzyszem marszu był strach i prywata, nam wtórowały myśli Polaków i słowa dumnych pieśni. Wczorajsza lekcja nie pójdzie na marne. Młodym ludziom, którzy widzieli policyjnych prowodyrów i poczuli zapach sowieckiej „czieremuchy" – nikt już nie wmówi, że żyją w wolnym państwie. Sami odkryją, ile kosztuje niepodległość i jak długa do niej droga. Na warszawskim bruku odebrali najważniejszą lekcję patriotyzmu. Tę samą, na której moje pokolenie zdawało egzaminy w latach 80. Dobrze się stało, że po raz kolejny podzieliła nas pamięć o Niepodległej – dla Onych groźne i obce słowo, dla nas – czas dumy i narodowego święta. W tym dniu, podział na My i Oni był konieczny. Wytyczył nie tylko nasze poczucie odrębności - to kim jesteśmy i z jakiej historii wyrastamy, ale równie mocno obnażył miejsce Onych, sytuując ich poza tradycją i wspólnotą narodu. Oni wiedzą, że ta dychotomia jest dla nich zabójcza – buduje grupową solidarność i pozwala odróżnić swoich od obcych. Boją się jej, bo bez załganych haseł i „budującej zgody" - nie mają tożsamości, celu ani perspektyw. Dobrze się stało, że po wczorajszym dniu możemy powiedzieć - "Polska należy do nas" i doświadczać dumy z bycia Polakiem. Tej dumy, której Oni nigdy nie odczują. Scios
Listopad 1918 Polska odzyskała w 1918 roku niepodległość nie tylko dzięki upadkowi jej trzech zaborców, ale przede wszystkim dzięki posiadaniu znakomitych elit. Niezależnie od ostrych sporów co do kształtu nowego państwa, przywódcy wszystkich najważniejszych stronnictw politycznych jako gorący patrioci byli zgodni co konieczności wspólnej pracy nad obroną odzyskanej po wiekowej niewoli niepodległości. 12 listopada 1918 roku Józef Piłsudski wydając pierwszy rozkaz do wojska podkreślił, iż „obejmuję nad wami komendę w chwili gdy serce w każdym Polaku bije silniej i żywiej, gdy dzieci naszej ziemi ujrzały słońce swobody w całym blasku. Z wami razem ślubuję życie i krew swoją poświęcić na rzecz dobra Ojczyzny i szczęścia ich obywateli”. Przywódca chłopów Wincenty Witos wspominał, iż „znalazłem się w radosnej możliwości tworzenia własnego organizmu państwowego. Nie uważałem tego za rzecz codzienną, do której się każdy może nadawać, ale miałem najlepszą wolę, choć wiedziałem, że oprócz niej potrzebne są wiadomości, których nie posiadałem. Dlatego też zadań związanych z koniecznością wiedzy fachowej się nie podejmowałem, wychodząc z założenia, że to należy oddać tym, co się do tego nadają, i z nimi współpracować”. Z kolei przywódca polskich socjalistów przypominał, iż „urzeczywistniły się nasze marzenia; ukoiły się nasze tęsknoty; nie na darmo lała się krew polska, nie bez skutku pracowaliśmy dla zdobycia wolności i niepodległości Polski! Oto miałem tworzyć pierwszy prawowity rząd polski, mający rządzić w całej już Polsce, bo chociaż zabór pruski był jeszcze w niewoli, pewnym już było, że do Polski wróci i całość z nią utworzy! Najprostszą było rzeczą dążyć do utworzenia rządu koalicyjnego. Ale położenie masy polskiej było w listopadzie 1918 roku takie, że nie można było o czymś podobnym zamarzyć. (…) Piłsudski pragnął tego rządu, lecz i on liczył się z przeszkodami i zdecydował się na rząd ludowy. (…) Polska potrzebowała i potrzebuje silnej, zdecydowanej demokracji, jeżeli ma się oprzeć parciu sąsiada wschodniego.” Bliski współpracownik Piłsudskiego Bogusław Miedziński słusznie zauważa, iż „Piłsudski widział absolutną konieczność stworzenia rządu ogólnonarodowego. Dyktowane to było nie tylko stanem zagrożenia zewnętrznego , lecz i postulatem twórczego wyzyskania tych kilku lat „uprzywilejowanych” dla postawienia nowego państwa na stopie rokującej możność odegrania poważnej roli w Europie. Z perspektywy historycznej było to oczywiście jedynie rozumne i słuszne rozwiązanie”. Wspominając dni listopadowe 1918 roku Piłsudski wskazywał, iż „zastałem w Warszawie ten sam fakt – jak go nazywam – konkubinatu z zaborcą, konkubinatu, z którym mieli do czynienia i nasi rodacy w Wielkopolsce. (…) Pierwsze więc moje próby czynione były znowu w okolicznościach, które słusznie nazwałem konkubinatem, od którego nie można się było uwolnić. Różnica była tylko ta, że w tym konkubinacie ja byłem na górze, a no na dole”. Członek Rady Regencyjnej ks. Zdzisław Lubomirski w rozmowie z redakcją „Buntu Młodych” zaznaczył, iż w 10 listopada 1918 roku „przewidując ten bieg wypadków, rano tego samego dnia wysłałem telegram do Koła Polskiego w Berlinie i do Komisji Likwidacyjnej w Krakowie wzywając przedstawicieli do Warszawy w celu utworzenia rządu narodowego i złożenia w jego ręce władzy przez Radę Regencyjną; uczyniłem to wprawdzie bez porozumienia z kolegami z Rady Regencyjnej, ale w przekonaniu, że oni to zaakceptują. Ten argument podziałał nieco na Piłsudskiego, dalej jednak na mój zarzut, iż rząd lubelski nie jest rządem ogólnonarodowym, ale partyjnym, odpowiadał: Tak, ale jest on na wolnej ziemi. – Panie komendancie, mam przekonanie, że tu też lada dzień ziemia będzie wolna – dowodziłem. No, ja zobaczę – mówił komendant”. Podobnie oceniał te dni kardynał Aleksander Kakowski, wskazując, iż „Psychologia Piłsudskiego była wtedy identyczną ze stanowiskiem Rady Regencyjnej. My też dążyliśmy do utworzenia rządu koalicyjnego, lecz niestety, nie udało się go nam przeprowadzić. Prawica na żadne kompromisy nie szła. Komendant również nie był od nas szczęśliwszym, bo i on nie był w stanie w ówczesnych warunkach powołać do życia takiego gabinetu, pomimo, że wie, kroki ku temu czynił. Zmuszony był wypadkami do stworzenia rządu socjalistycznego, jedynie możliwego w ówczesnym rewolucyjnym okresie”. Przywódca Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego Roman Dmowski podkreślał, iż „Komitet Narodowy w Paryżu, mając przed sobą konferencję pokojową, na której musiały być zdobyte granice państwa polskiego i na której jednym z warunków było pokazanie możliwie jednolitego frontu polskiego, z drugiej zaś strony, przewidując dla kraju nieunikniona walkę z sowiecką Rosją, postanowił za wszelką cenę nie dopuścić do wojny domowej i dążyć do zgrania wszystkich sił, które w Polsce wystąpiły na widownię, w możliwie jednolitą akcję polską. W tym celu wysłał najpierw do Warszawy Stanisława Grabskiego z instrukcją do swych politycznych przyjaciół, ażeby nie zwalczali rządów Piłsudskiego, jeno usiłowali dojść z nimi do porozumienia. Następnie zaś wyjechał do kraju Paderewski, który, jako człowiek korzystając z wielkiej popularności, a nie biorący nigdy udziału w wewnętrznych walkach partyjnych, miał widoki skupienia w jednolitej akcji ludzi najróżniejszych obozów”. Wspomniany wyżej Stanisław Grabski w rozmowie z Piłsudskim ustalił, iż „Komitet Narodowy uzna go za naczelnika państwa i zwróci się o takież uznanie przez państwa sprzymierzone, natomiast on uzna Komitet Narodowy za pełnoprawną reprezentację Polski na terenie międzynarodowym. Domagał się jednak przyjęcia w skład komitetu jego reprezentantów, w pierwszym rzędzie: Dłuskiego, Sokolnickiego i Wieniawy Długoszowskiego. Ponieważ już znacznie wcześniej Komitet Narodowy uznał był za potrzebne uzupełnienie się reprezentantami stronnictw lewicowych (…) nie widziałem więc powodu sprzeciwiania się powyższemu żądaniu Piłsudskiego”. 16 listopada 1918 roku Naczelny Dowódca Wojska Polskiego Józef Piłsudski w nocie do państw Ententy poinformował o istnieniu „państwa polskiego niepodległego, obejmującego wszystkie ziemie zjednoczonej Polski. Sytuacja polityczna w Polsce i jarzmo okupacji nie pozwoliły dotychczas narodowi polskiemu wypowiadać się swobodnie o swoim losie, Dzięki zmianom, które nastąpiły wskutek świetnych zwycięstw armii sprzymierzonych – wznowienie niepodległości i suwerenności Polski staje się odtąd faktem dokonanym. Państwo Polskie powstaje z woli całego narodu i opiera się na podstawach demokratycznych”. Dzięki współpracy wybitnych polityków i wojskowych, jak Józef Piłsudski, Roman Dmowski, Wincenty Witos, Wojciech Korfanty, Ignacy Daszyński, Ignacy Paderewski, Władysław Grabski, Kazimierz Sosnkowski, Józef Haller, Stanisław Szeptycki, Tadeusz Rozwadowski inni, Polska nie tylko powstała, ale była w stanie obronić swoją niepodległość w krwawej wojnie z bolszewicką Rosją.
A mogło być zupełnie inaczej, ale o tym w kolejnym eseju.
Wybrana literatura:
W. Witos – Moje wspomnienia t. II
I. Daszyński – Pamiętniki t. II
J. Piłsudski – Pisma zbiorowe t. VIII
B. Miedziński – Wspomnienia
Rozmowa z ks. Lubomirskim, „Bunt Młodych” nr 11 z 25 czerwca 1936
Relacja kardynała Aleksandra Kakowskiego „Niepodległość” 1937, nr 15
R. Dmowski – Polityka polska i odbudowanie państwa
S. Grabski – Pamiętniki
Godziemba's blog
Winnicki do Celińskiego „ Bandycki rząd, bandycki reżim”
Profesor Wojciechowski " Takie państwo może jednak wpaść w ręce zbrodniarzy, którzy się nim posłużą – jak to było w przypadku Niemiec hitlerowskich i Rosji sowieckiej. Warzecha „Jednak na drodze nacierającej polewaczki stanęło kilkoro posłów PiS, którzy wykazali się fizyczną odwagą. Nie jest łatwo stanąć na drodze rozpędzającego się policyjnego samochodu. To oni podjęli negocjacje z policją i spowodowali, że marsz poszedł dalej. „...”Wolałbym zdecydowanie, aby w komitecie honorowym marszu nie zasiadał Jan Kobylański „....”W marszu jednak poszedłem, bo jego przesłanie było mi najbliższe, a także dlatego, że miałem pełną świadomość, iż władza chce, aby wzięło w nim udział jak najmniej osób. Nie mogłem dać rządzącym tej satysfakcji. „...(źródło)
Przytaczam fragment relacji Warzechy z Marszu , aby zdać sobie sprawę ,że do sprowokowanych zamieszek nie doszło nie dlatego ,ze któryś z oficjeli poszedł po rozum do głowy , czyt zlitował się nad osobami starszymi, kobietami i dziećmi, które biorąc udział w marszu mogłyby zostać stratowane . Zdecydował strach przed aferą na skalę międzynarodową, gdyby policja pogwałciła immunitet poselski , na dodatek zabiła pod kołami któregoś z odważnych posłów PiS
Prezes Młodzieży Wszechpolskiej w rozmowie w Polsacie z Celińskim swoim opisem prowokacji na Marszu i twardymi jednoznacznymi oskarżeniami po adresem rządu i systemu doprowadził tego ostatniego do stanu permanentnego jąkania „bandycki rząd , bandycki reżim „ Tych dokładnie słów użył Robert Winnicki . Nigdy jeszcze nic takiego nie padło na antenie reżimowej propagandy . Proszę zwrócić uwagę ,że Winnicki ni etyle oskarżył Tuska , czy nawet jego klikę . Winnicki zdiagnozował sytuacje ustrojową , system polityczny panujący w Polsce. „Bandycki reżim „ . Słowo reżim jest słowem kluczowym do zrozumienia procesu postępującej totalitaryzacji III RP . Opis Warzechy jest idealnym uzupełnieniem ,ilustracją słów Winnickiego o istnieniu reżimu w Polsce . Przecież policja miała za zadani rozpędzić antyrządową demonstrację , a jej uczestników pobić . Dokładnie tak samo jak dwadzieścia lat temu reżim chiński na placu Tiananmen , dwa lata temu reżim Mubaraka na placu Tahrir . Warszawa miała spłonąć krwią , bo do tego by się prowadziły zamieszki Prowokacja pokazała , że mamy w tej chwili do czynienia z reżimem w fazie pełzającego , ukrytego totalitaryzmu Tutaj polecam tekst profesora Wojciechowskiego pod tytułem „Daleko od demokracji i kapitalizmu „ z podtytułem „Pełzający totalitaryzm „ ….”Albo pójdziemy ku państwu nadzoru biurokratycznego, politycznego i propagandowego, albo ku wolnościowemu. „...”Na pewno jednak państwo nie służy większości – przeciwnie, zabiera obywatelom coraz więcej wolności i pieniędzy, krok po kroku idąc ku kontroli typu totalnego „....”Póki rządzący są uczciwi, albo chociażby słabi, problemu nie widać. Takie państwo może jednak wpaść w ręce zbrodniarzy, którzy się nim posłużą – jak to było w przypadku Niemiec hitlerowskich i Rosji sowieckiej. „...(więcej)
To że demonstracji nie rozbito świadczy ,że reżim jest jeszcze słaby. Co jednak będzie za rok , bo przecież reżim Tuska za rok będzie silniejszy.
Link do filmu pokazującego prowokacje
Relacja Górskiego „Pomaszerujemy, albo krew się poleje”....”W tym samym czasie, jak się nieco później dowiedziałem,trwały negocjacje policji z organizatorami marszu. Gdy polecono im rozwiązać zgromadzenie, zdecydowanie odmówili. Prosili o cofnięcie się policji i umożliwienie dalszego marszu. Zadeklarowali, że postarają się w porządku przesuwać do przodu. Po stronie policji trwała narada, gorączkowe telefony do centrum operacyjnego. Było widać, że sytuacja jest patowa,albo manifestacja ruszy do przodu, albo dojdzie do konfrontacji, a wtedy nie wiadomo, jak to się skończy, ile krwi poleje. Nerwowa atmosfera niepewności trwała dłuższą chwilę. „....” Do kordonu policji na ul. Marszałkowskiej podjechał ciężki sprzęt – wielkie, opancerzone polewaczki. Atmosfera była coraz bardziej nerwowa.Nagle kordon ruszył i z nim polewaczki. Wydawało się, że jeszcze kilkadziesiąt metrów i wjadą w tłum, już niebawem strumień wody sięgnąłby ludzi zgromadzonych na ulicy.Akurat stałem na wprost środkowego wozu i udzielałem wywiadu. Obok mnie stał poseł Pięta. Tuż za moimi plecami zatrzymała się policyjna polewaczka. Podszedł do mnie oficer i polecił się usunąć, gdyż przeszkadzam. Dalej spokojnie udzielałem wywiadu, a gdy poczułem zdwojoną presję, powiedziałem, że absolutnie się nie odsunę, gdyż zmasowany atak na demonstrantów, gdzie są całe rodziny, kobiety i dzieci, spowoduje wiele ofiar i szkód.Oficer starał się ze mną negocjować, bym ustąpił. Powiedziałem mu, żeby policja się cofnęła i puściła demonstrantów. – Chuliganów wyłapujcie, ale zwykłym ludziom pozwólcie dołączyć do czoła pochodu – mówiłem. – A zagwarantujecie panowie, że będzie spokój? – zwrócił się do mnie i posła Pięty oficer. – A zagwarantuje pan, że jakiś pana podwładny po cywilnemu nie zachowa się, jak ten, co rok temu skopał jednego z demonstrantów po głowie – pytałem. Rozmowa się przedłużała, ale najważniejsze, że wozy i policja stały w miejscu.” ….(źródło)
Marek Mojsiewicz
Ekshumowano ciała ofiar katastrofy smoleńskiej Do krakowskiego Zakładu Medycyny Sądowej przewieziono ciała dwóch ofiar katastrofy smoleńskiej, które zostały ekshumowane dziś rano w Warszawie. Po badaniu tomografem zostaną jeszcze dziś przetransportowane do Wrocławia na dalsze badania. Jak poinformował dziennikarzy prokurator kpt Marcin Maksjan z Naczelnej Prokuratury Wojskowej, w Zakładzie Medycyny Sądowej Uniwersytetu Jagiellońskiego nastąpi protokolarne otwarcie trumien i badanie zwłok przy pomocy tomografu komputerowego. Potem ciała zostaną zabrane do Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu, gdzie dokonane będą badania sekcyjne i zostanie pobrany materiał genetyczny do identyfikacji. Badania genetyczne będą prowadziły dwa niezależne ośrodki, a ich wyniki będą znane w ciągu tygodnia. Maksjan powiedział, że przedstawiciele obu rodzin i ich pełnomocnicy są obecni podczas otwarcia trumien. Nie potwierdził tożsamości ekshumowanych ofiar, ponieważ rodziny nie życzyły sobie, aby prokuratura przekazywała takie informacje. Ekshumacje dwóch ofiar katastrofy smoleńskiej odbyły się w dziś rano w Warszawie. Przeprowadzono je w Świątyni Opatrzności Bożej i na cmentarzu w Pyrach. Miejsca obu ekshumacji były otoczone i pilnowane przez Żandarmerię Wojskową i policję. We wrześniu w Warszawie i Gdańsku ekshumowano dwie ofiary katastrofy smoleńskiej. Po przeprowadzeniu badań genetycznych - pod koniec września - poinformowano, że doszło do zamiany ciała legendarnej działaczki "Solidarności" Anny Walentynowicz z ciałem wiceprzewodniczącej fundacji "Golgota Wschodu" Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Z kolei w drugiej połowie października dokonano ekshumacji ostatniego prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego oraz innej ofiary - na wniosek rodziny nie ujawniono, o kogo chodziło. W tym przypadku również potwierdzono na koniec października, że pierwotnie w 2010 r. doszło do błędnej identyfikacji tych ciał. Przed ekshumacjami z drugiej połowy tego roku w śledztwie dotyczącym katastrofy smoleńskiej wojskowa prokuratura dokonała wcześniej ekshumacji trzech innych ofiar tragedii - Zbigniewa Wassermanna (w 2011 r.) oraz Przemysława Gosiewskiego i Janusza Kurtyki (obie w marcu 2012 r.). Prokuratorzy informowali jednak wtedy, że nie mają wątpliwości dotyczących tożsamości tych ciał.
Olga Alehno
Działali w silnym napięciu? I będą bezkarni W internecie krążą już zdjęcia młodych ludzi w zielonych kominiarkach, którzy rozpoczęli zadymę na Marszu Niepodległości. Prowokatorzy mają prawdopodobnie kamizelki pod ubraniami, część z nich pod kurtkami miała bluzy z napisem "Policja". Portal Niezalezna.pl dotarł do nowych zdjęć agentów policyjnych. To właśnie ci ludzie, mający przy sobie pałki teleskopowe - prawdopodobnie policyjni agenci - odpowiedzialni są za wywołanie bijatyk i rozbicie oraz wstrzymanie Marszu.W wyniku tej prowokacji ucierpieli także najmłodsi; są bowiem sygnały, że policjanci bili nawet dzieci. Jak relacjonują nasi reporterzy - tuż po rozpoczęciu marszu, który wyruszył z ronda Dmowskiego, policjanci ubrani po cywilnemu, w kominiarkach, dwukrotnie rzucili maszerującym petardy pod nogi. Następnie wyjęli teleskopowe pałki z kieszeni i wbiegli w tłum. Rozpoczęły się zamieszki. Funkcjonariusze użyli broni gładkolufowej i gazu pieprzowego. Grupa zamaskowanych chuliganów rzucała kamieniami i racami.
Portal Niezalezna.pl otrzymał zdjęcia, na których widać prowokatorów w kominiarkach, stojących pod osłoną policji.
W marszu prezydenckim maszerowali m.in. żołnierze, BOR-owcy i policjanci. Ci ostatni poszli także w Marszu Niepodległości, ale spełniali zupełnie inną rolę. Jaką? Portal Niezalezna.pl otrzymałzdjęcia, na których widać prowokatorów w kominiarkach, stojących pod osłoną policji. Czy mężczyźni w zielonych kominiarkach, którzy sprowokowali wczorajszą awanturę na Marszu Niepodległości działali w "silnym napięciu i zdenerwowaniu"? Pewne jest za to, że mogą czuć się bezkarni. Jak ich kolega po fachu, który podczas ubiegłorocznego marszu kopał demonstranta, a prokuratura kilka dni temu (przypadkowo?) ogłosiła, że chce umorzenia sprawy. Czy może więc dziwić, że bito dziecko lub strzelano do ludzi. Przypomnijmy, że bandycki atak policjanta z Marszu w ubiegłym roku nie zostanie ukarany. Jego sprawca -"wykonywał czynności związane zzabezpieczeniemmanifestacji, których przebieg cechował się bardzo dużą agresją ze strony uczestniczących w nich osób- twierdzi prokurator usprawiedliwiając kopaniem przez policjanta bezbronnego człowieka. - Dotychczas sprawował się poprawnie, a nawet złożył wyjaśnienia- dodaje prokuratura, która prowadzi sprawę, wystawiając laurkę policyjnemu sadyście. Co ciekawe, śledczy ogłosili, że będą wnioskować do sądu o umorzenie sprawy Karola C. krótko przed niedzielnym Marszem Niepodległości. Czy osoby w zielonych kominiarkach, w koszulkach z napisem policja również mają wzorowy przebieg służby? Na pewno nie muszą obawiać się kary. Rzecznik komendanta głównego policji już w rozmaitych telewizja odrzuca wszelkie zarzuty pod ich adresem. Stanowisko prokuratury chyba już znamy. Wzór pism procesowych już mają. - „Oskarżony działał w napięciu i silnym zdenerwowaniu” - pisali przecież w sprawie Karola C., który bestialsko zaatakował Daniela 11 listopada ub. roku.
Publikacje "Gazety Polskiej"
Tęsknią za zomowcami… W tym roku środowisko skupione wokół „Nowej Krytyki” nie otrzymało wsparcia „antyfaszystów” zza Odry. Miłością bliźniego mogli „zionąć” jedynie na facebooku. Dzisiejsze POranne wypowiedzi:
Piotr Ikonowicz: Oto cytat a prawicowego portalu Nowy Ekran: "Z jednej strony ludzie z polskimi flagami śpiewający hymn Polski. Z drugiej pluton egzekucyjny uzbrojony w karabiny i strzelający do wszystkich – do dzieci i ich matek również. Co Wam to przypomina? A to był Marsz Niepodległości AD 2012." Aż dziw, że nikogo nie trafili!
Przemysław Hubert Jakubowski: Aż dziw ze nikogo nie zabili Panie Piotrze aż dziw to fakt,, mi te słowa kojarzą się ze stanem wyjątkowym oraz pacyfikacją.
Piotr Ikonowicz: A mi z wojenną propagandą szaleńców. (…) Czy was do reszty pogięło?
Jacek Dąbrowski: - Wczoraj zatęskniłem za ZOMO-wcami ze stanu wojennego. Ci by pojechali wczoraj z tymi dewiantami narodowym.
Piotr Ikonowicz: - Nie podzielam tej tęsknoty. Wystarczy, że się ośmieszają.
Czy zauważyliście, ż w wyniku tej "rzezi niewiniątek" nikt nie zginął, a rannych )zresztą lekko) jest tylko kilku policjantów?
Jacek Dąbrowski: - Andrzeju, porównanie ludzi walczących w stanie wojennym z ZOMO-wcami a hordą tego bydła, które wczoraj wyległo na ulice jest nadużyciem. (…)Słuchałem wczoraj tego debila z Młodzieży Wszechpolskiej i jako humanista ,człowiek gołębiego serca, uśpił bym debila od razu.
Leszek Szurman: - szkoda że go mama nie poroniła szczyl widać nie dostał w dupsko on widzi gdzieś jakąś komunę ja trochę już żyję, ale sam osobiście komunisty nie spotkałem.
Wojciech Sobkowiak (post oryginalny): - Czy ten idiota, zakładaąc że w oóle przsługuje mu jescze godność człowa, wie w ogóle opisze. Jeślitak,nieh yjaśni znaczenietemin pluton egzkucyjny. Przyoaji, oność człoe to przede wsytkimolść oprżyia rzeczyistościiświatawprawdzi, axnieradzenia sobie z własnymi polmmi. Natym polgżyie narodu.Życm dlsyhucesów naod własnyh osiągnięć i smozniszczenia.
Jacek Dąbrowski: …tam gdzie pojawiają się hasła -Bóg -Ojczyzna to zawsze wychodzi syf.
Oto prawdziwa twarz tych, którzy rzekomo występują w obronie tolerancji i „kolorowej Rzeczpospolitej”. Jeśli nie będziesz ZA aborcją, ZA małżeństwami gejowskimi i ZA wychowywaniem przez nich dzieci to możesz liczyć, że wedle takiego Jacka Dąbrowskiego powinni cię uśpić. Zapewne i wtedy, gdy będziesz chodził do kościoła i wywieszał biało-czerwoną flagę 11 listopada. Przypomnę, więc, że ostatnio „usypiał” swoich wrogów niejaki Adolf H. Cóż, i komunizm, i faszyzm oparte są na Marksie… PS.: Mam zrzuty ekranu, jakby co…
Humpty Dumpty
PIĘĆ PYTAŃ do prof. Andrzeja Zybertowicza. Umiarkowana, rozsądna, konserwatywna prawica utraciła Marsz Niepodległości
fot. PAP/Jakub Kamiński
wPolityce.pl: Jak pan ocenia Marsz Niepodległości?
prof. Andrzej Zybertowicz: Mam mieszane uczucia zarówno jako uczestnik marszu, jak jego obserwator. Starałem się przemieszczać, byłem w wielu miejscach, porównywałem marsz Obozu Narodowo-Radykalnego z marszem klubów „Gazety Polskiej”. Panował w nich inny klimat. Rozczarowujący dla mnie był poziom komunikatów dominującej części marszu, czyli tej związanej z ONR. Słuchałem przemówień wygłaszanych z platformy na Placu Defilad, a potem rzucanych tam haseł. I to był niestety poziom stadionowy. Miałem wrażenie, że to środowisko cierpi na deficyt kreatywnego przekazu. Nie widziałem żadnych haseł lub wezwań, które by ważną formułę „Bóg, Honor, Ojczyzna” potrafiły zamienić w rekomendacje mające przełożenie na potrzebne zmiany instytucjonalne we współczesnej Polsce.
CZYTAJ WIĘCEJ: Siedem wniosków po Marszu. Klęska Komorowskiego, media jak z PRL, słabnięcie Marszu, siła flagi, narastające w kraju napięcie...
Jakie hasła pana raziły? W którymś momencie słyszałem hasło „Jesteśmy na wojnie!”, które zapewne miało być metaforą. W mojej ocenie była to próba testowania podatności na mobilizację agresywną. Ten przekaz płynący od dominującej części marszu, nie jest przekazem posiadającym potencjał mobilizowania środowisk, od których zależy unowocześnianie Polski. Czyli profesjonalistów, świata akademickiego, inżynierów, czy ludzi pracujących w korporacjach.
Z czego wynika taki obraz marszu? Kto nim zawładnął? Miałem wrażenie, że dominowały środowiska młodzieży kibicowskiej, a częściowo kibolskiej. Byłem świadkiem rzucania petard, także pod moje nogi, obok kolumny maszerujących spokojnie policjantów. Wyglądało to na próbę sprowokowania ich. Oczywiście nie wiem, czy to była prowokacja kibolska, czy prowokacja policyjna. Naocznie przekonałem się, że policja miała narzędzia prowokacji. W samochodzie jadącym w kolumnie policyjnej widziałem osoby w kominiarkach i z flagą. Mogę sobie wyobrazić jakieś wytłumaczenie tego faktu z punktu widzenia taktyki monitorowania zgromadzeń. Ale chciałbym, żeby minister spraw wewnętrznych odpowiedział na pytanie, czy w planie zabezpieczenia manifestacji byli funkcjonariusze w cywilnych ubraniach i w kominiarkach, którzy mieszali się w tłum. Powinno to zostać sprawdzone.
Czy sądzi pan, że umiarkowana, rozumna, konserwatywna prawica utraciła Marsz Niepodległości?
Dokładnie takie mam wrażenie. Niestety przekaz prawicy, która pracuje nad projektami reform instytucjonalnych i chce wybrać z rozwiązań krajów Zachodu elementy zgodne z naszą tradycją nie był (może poza marszem klubów „Gazety Polskiej”) widoczny.
Jaką widzi pan przyszłość dla Marszu Niepodległości, jako punktu, który ma łączyć patriotycznych Polaków? Nie mam na gorąco żadnych pomysłów. Może z wyjątkiem sięgnięcia po wzorce organizacyjne marszów w obronie Telewizji Trwam. Zespół wPolityce.pl
TYLKO U NAS. Tłumaczenie artykułu z tygodnika "Die Welt". Kolejna niemiecka gazeta zastanawia się, czy Lech Kaczyński mógł paść ofiarą zamachu Nie ma pokoju nad grobami Debata o katastrofie w Smoleńsku dzieli Polaków jak nigdy dotąd. Nie ma pokoju nad smoleńskimi grobami. Przed dwoma tygodniami dziennik „Rzeczpospolita” poinformował o śladach materiałów wybuchowych na wraku zniszczonego w katastrofie prezydenckiego samolotu. Od tego czasu rosną w Polsce wątpliwości, czy polscy urzędnicy – we współpracy z rosyjskimi – są faktycznie na właściwej drodze do wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Wówczas, tuż po katastrofie polskiego tupolewa Tu-154M w kwietniu 2010 r., przez kilka tygodni między Polakami panowała zgoda narodowa. Po śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego, szefostwa sił zbrojnych, wysoko postawionych duchownych, polityków, wysokich urzędników, Polaków zjednoczył szok. Dziś ta jedność w kraju odeszła w przeszłość. Nie ma jej zwłaszcza po artykule o materiałach wybuchowych w „Rzeczpospolitej”. Biznesmen Grzegorz Hajdarowicz, a od niedawna także wydawca gazety, przetrzebił redakcję zwalniając redaktora naczelnego Tomasza Wróblewskiego, jego zastępców i Cezarego Gmyza - autora artykułu. Według doniesień mediów wydawca wiedział o planowanej publikacji i dał jej „zielone światło”. Teraz krążą pytania o winę za całe zamieszanie: czy gazeta miała podstawy do napisania tekstu o znalezionych materiałach wybuchowych. Jednak bardziej niż błędy gazety, wielu Polaków trapi myśl o błędach popełnionych przez państwo. Wprawdzie według sondaży wciąż mniejszość wierzy w zamach, to jednak 63 procent Polaków – wśród nich prominentni politycy – żądają międzynarodowego śledztwa. To jest jasny sygnał: oni nie wierzą, że państwo polskie poradzi sobie samo. Dopiero teraz, pierwszy raz od czasu tekstu o materiałach wybuchowych, odezwał się Prokurator Generalny Andrzej Seremet. To ważna postać, która po zakończeniu śledztwa może oskarżyć nieżyjących pilotów, bądź żyjących potencjalnych winnych. Do tego dochodzi coraz więcej wątpliwości, co do właściwej identyfikacji pochowanych ciał ofiar. Wiele z nich zostało już ekshumowanych w celu ponownej identyfikacji. Konieczne są więc nowe uroczystości żałobne i pogrzebowe. Czy na jaw wyjdą kolejne błędy? Tuż po pojawieniu się w kioskach „wybuchowego tekstu" zebrał się w Sejmie zespół śledczy partii Kaczyńskiego – PiS. Jarosław Kaczyński, szef partii opozycyjnej – brat zmarłego w wypadku prezydenta, jest pewny swego: „to był mord”. W ostatnim wydaniu tygodnika „Uważam Rze” dodaje: „Mamy więcej dowodów i ekspertyz naukowych na to, że jeszcze w powietrzu nastąpiły dwie eksplozje.” Jedno pytanie jest dla Kaczyńskiego wciąż otwarte: kto mógłby stać za zamachem? Jakieś siły z Rosji? Faktem jest, że Lech Kaczyński, w UE wówczas najostrzejszy krytyk polityki zagranicznej Putina, przekroczył z punktu widzenia Moskwy czerwoną linię. Gdy w 2008 r. rosyjskie jednostki pancerne posuwały się w kierunku stolicy Gruzji – Tbilisi, Kaczyński namówił prezydentów Estonii, Łotwy, Litwy i Ukrainy do wspólnego lotu na Kaukaz. Tam cała piątka zademonstrowała solidarność względem Gruzji. To faktycznie mogło wywołać wściekłość Putina. Czy jednak istnieją w Rosji siły, które mogłyby zaplanować zamach lub wprowadzić samolot w turbulencje? Moskiewska dziennikarka Masza Gessen odpowiedziała na to pytanie: „Putin jest tak cyniczny, że mógłby chcieć zabić Kaczyńskiego. Ale nie miał motywu. Z jego punktu widzenia Polska nie istnieje." Tłum: Slaw
Dyplomodajnia w Oksfordzie - salon kontratakuje. "Rok 2012. W Oksfordzie powołany do życia zostaje ,,Polski kierunek". Na początek, ma oferować studia doktoranckie, co gwarantuje wypuszczenie na rynek, już za trzy, cztery lata pierwszych przekształconych Oksfordzkich doktorów od Polski. "Autor - Jarek Cimrman
Z upoważnienia Autora zamieszczam ten arcyciekawy materiał.
Rozpocznę od cytatu: ,,Wielki reprezentant światowego kapitału George Soros przyjeżdża w maju ’88. Spotyka się z Rakowskim i Jaruzelskim. Natychmiast tworzy za miliony Fundację Batorego, stawiając jako cele: otwarte społeczeństwo i otwarty rynek. Niedługo później NBP tworzy 9 banków komercyjnych z partyjnym kierownictwem" Pisze prof. Witold Kieżun /odnośnik/m Jak pokazała historia banki te posłużyły do ,,sprywatyzowania" majątku komunistycznego w ręce komunistów, ich kolesiów, przyjaciół układu- tak powstawał salon.
Rok 2012. W Oksfordzie powołany do życia zostaje ,,Polski kierunek"./odnośnik/ Na początek, ma oferować studia doktoranckie, co gwarantuje wypuszczenie na rynek, już za trzy, cztery lata pierwszych przekształconych Oksfordzkich doktorów od Polski.
Fundator Pierwszym fundatorem przedsięwzięcia zwanego Programem Studiów o Współczesnej Polsce zostaje doktor Leszek Czarnecki, powołując fundację i wykładając na ten cel 6 mln złotych. Pan Czarnecki o najnowszej historii RP mógłby powiedzieć wiele... Tamta Rzeczpospolita (roku 2008) pisze o nim /odnośnik/ : " Z dokumentów zachowanych na mikrofilmach w Instytucie Pamięci Narodowej wynika, że przez sześć lat współpracował z PRL-owskimi służbami. Najpierw jako tajny współpracownik SB „Ernest”, a potem jako kontakt operacyjny wywiadu PRL „Ternes”." ,,Przekazywane przez Czarneckiego informacje były bardzo dobrze oceniane przez SB ze względu na „wartość operacyjną”. Funkcjonariusze bezpieki wskazywali, że wynika to z pełnionych przez niego funkcji w lokalnym i ogólnokrajowym NZS oraz znajomości z działaczami „Solidarności”."
Wielcy architekci. We wszystkich wrzutkach medialnych na ten temat, przewijają się nazwiska czterech animatorów inicjatywy ze środowiska naukowego. Są nimi prof. Norman Davies, prof. Jan Zielonka, prof. Timothy Garton Ash i prof. Zbigniew Pełczyński. Z wysokości swoich Oksfordskich profesur, ex cathedra, głoszą oni po środkach masowego przekazu krajowych i zagranicznych: czym jest Polska, gdzie jej miejsce, i z czym to się je. Prof. Jan Zielonka, w ,,Polityce" (11.09.2012)/odnośnik/, odpowiadając na pytanie Jacka Żakowskiego:,,Ma pan radę dla Polski?" Mówi Tuskiem: ,,Unikać pierwszych stron gazet. Pilnować, żeby w Polsce nic się nie zawaliło – politycznie ani gospodarczo. Im Polska będzie nudniejsza i mniej widoczna, tym lepiej. Poza tym dużego wpływu na sytuację nie mamy." Prof. Norman Davies, wywiad dla "Wprost" /odnośnik/: -,,W Polsce jest straszny paradoks, bo obiektywnie Polacy nigdy wcześniej nie mieli lepiej, a mimo to połowa rozrabia i ma pretensje o wszystko. " Nikt nie wie co miał na myśli pan Norman. Czy jego "obiektywność" uwzględnia miliony emigrantów, ujemny przyrost naturalny, największe w historii zadłużenie, przejęcie mediów przez kolonizatorów w romansie z salonem, odwrócenie się narodu od Kościoła, permanentny paraliż komunikacyjny i wreszcie, najważniejsze: stałą wyprzedaż majątku, fabryk i instrumentów kontroli społecznej obcemu interesowi...I dalej: ,,Tu, w Polsce, jest grupa ludzi, która celowo fałszuje historię Polski. Mam na myśli czasy od powstania "Solidarności". Ci ludzie chcą udowodnić, że Wałęsa nie był prawdziwym wodzem "Solidarności", chcą przekonać innych, że wypadek samolotu w Smoleńsku to był zamach." Najśmieszniejszy fragment wywiadu, w którym pan prof. zwyczajnie już, bredzi: ,,Z drugiej strony staram się zrozumieć, skąd takie poglądy pochodzą. Pokazałem w Oksfordzie film o wypadku smoleńskim zatytułowany "Mgła". Zaczyna się od tego, że pokazana zostaje rosyjska maszyna wojskowa robiąca mgłę." W filmie ,,Mgła" nie ma mowy, o żadnej maszynie, wytwornicy itp. pisze ,,wpolityce.pl" /odnośnik/ Prof. Timothy Garton Ash - ten ma szeroki zasięg rażenia, od Washington Post, przez New York Times, po Gaz Wyb, wraz z setkami cytujących go pomniejszych tytułów.
1.Września. 2012 W rocznicę napaści hitlerowskich Niemiec na Polskę, ten nasz ,,przyjaciel" pisze w NYT /odnośnik/ o potrzebie powstania silnej Europy, felieton rocznicowy kończy tymi słowy:"Kiedy dziewiętnastowiecznemu poprzednikowi Pani Merkel, Otto von Bismarck'owi, jeden z zapalonych niemieckich kolonizatorów pokazał mapę Afryki, Żelazny Kanclerz odrzucił strategiczne znaczenie odległych kolonii, odpowiadając, że jedyna ważna dla niego mapa znajduje się w Europie: Francja po lewej, Rosja po prawej, my w środku - to jest moja mapa Afryki. Dzisiejsi europejczycy muszą przyswoić mądrość Bismarcka, mówiąc ,,Chiny, Indie i Rosja po prawej, Ameryka i Brazylia po lewej - to jest nasza mapa Europy". Tak radzi T.G. Ash, wykładowca. Znajome? No pewnie. Licencjatowany w Oksfordzie Radek "dorżnąć watahę" Sikorski, też tak widzi Europę. Znajomością Współczesnej Polski (na poziomie TVN) błyska prof. T.G.Ash w ,,The Guardian"/odnośnik/. Rozsiewając kłamstwa o nacisku na załogę, twierdzi, że wg raportu MAK pilot powiedział "He'll be angry, if again ..." (wścieknie się, jeśli znowu...). Oczywiście, taka fraza wpisana w wyszukiwarkę, nie isntieje nigdzie, poza głową Timothy Garton Ash'a Dalej opowiada pożałowania godną historyjkę, jako by miał kiedyś spotkać znajomą Polkę, która mu powiedziała, coś mniej więcej w tą melodię: wisz ty, tam pewnie bylla sztułczna mglla...? Ten fragment przytaczam bez dosłownego tłumaczenia, bo jak przetłumaczyć tworzenie wrażenia, że isntieje wersja Mak a jej przeciwnicy, to ciężko kopnięci w głowę Polacy...? Po ostatnich wyborach parlamentarnych w Polsce, na łamach ,,The Guardian", nakładał brytyjczykom do głowy, jak kapustę, wiedzę na temat kto w Polsce jest białym człowiekiem, a z kim nie rozmawiamy/odnośnik/:"... zaowocowało to powrotem do władzy idealnie rozsądnej, choć nieustannie unikającej reform, partii umiarkowanej centro - prawicy, Platformy Obywatelskiej, w koalicji z partią małych rolników, której przywódca rzadko pokazuje się bez swojego ajpada." Oraz: "W kraju, ciągle ma swój ogromy udział paranoia polityczna: ostatnio przedstawiona przez przywódcę opozycji konserwatywno nacjonalistycznej Jarosława Kaczyńskiego, w absurdalnej insynuacji, że Angela Merkel została w jakiś sposób wsparta przez STASI, w drodze na stanowisko kanclerza ."(wszystkie tłumaczenia T.G. Asha - tłum. własne) Zaiste, prof. Timothy Garton Ash, ,,wielkim" i ,,obiektywnym" znawcą współczesnej Polski jest...
Patron Patronów jest dwóch. Premier ,"grubej kreski" Tadeusz Mazowiecki, przeciwnik lustracji i rozliczania komunistów i prof. Zbigniew Pełczyński który, jak podaje Wikipedia ,,W 1988 w imieniu George'a Sorosa założył w Polsce, [wspomnianą na wstępie-przyp. aut.] Fundację im. Stefana Batorego."
Salonowa Dyplomodajnia Koło się domknęło. Różowy salon, który od okrągłego stołu, ogłasza powstanie salonowej dyplomodajni, która oczywiście nie może się nazywać ,,SALONOWĄ DYPLOMODAJNIĄ w Oksfordzie", dlatego mianuje ją: Programem Studiów o Współczesnej Polsce w Oksfordzie. Oczywiście "obiektywnym", bez rozliczania komuny, alternatywy do oficjalnych wersji, bez nocnej zmiany, seryjnego samobójcy i kata Astrofa, ale za to skupionej na sukcesie transformacji. Strzeżcie się "polscy nacjonaliści". Nadciąga nowa fala doktorów-autorytetów. Już niedługo, nie tylko Radosław Sikorski ale i cała Europa zawoła o dorżnięcie watahy.
P.S. Kiedy ostatnio poruszyłem ten temat /odnośnik/ jedynym skutkiem (czy bezpośrednim?) było zawieszenie/zablokowanie się strony niepoprawni.pl na kilkanaście godzin (z soboty na niedzielę) . Gdy sytuacja ,,wróciła do normy" mój wpis tonął już w dolnych rejestrach, gdzie zaglądają tylko zanudzone na śmierć nocne Marki. Dlatego uznałem, że mam prawo, ponownie, tym razem bardziej uważnie zająć się sprawą. Dziękuję blogerom udzielającym się pod ostatnim wpisem, za podpowiedzi i otuchę oraz wszystkim promującem moje wpisy na FB oraz pozostałym odwiedzającym. Dla blogera - ochotnika, wasze dobre słowo i uwaga i obecność są jedyną zapłatą. Pamiętajcie o tym. Obserwuj ze mną Środki Musowego Przykazu na: http://www.facebook.com/LowcySmokow
http://niepoprawni.pl/blog/6665/dyplomodajnia-w-oksfordzie-salon-kontratakuje
Contessa
Optymistyczne wnioski z agresji policji Wbrew temu, co może się wydawać, agresja policji podczas Marszu Niepodległości, implikuje wiele wniosków optymistycznych. Optymistycznych dla nas - patriotów, pesymistycznych dla reżimu. Nie popieram, rzecz jasna, akcji policyjnej. Jak słusznie zauważył sąsiad z łamów - Paweł Pietkun - jej zachowania bardziej pasowały do gestapo czy SS niż do policji demokatycznego kraju. W całej rozciągłości podpisuję się też pod tezą, że burdy wywołali policyjni prowokatorzy. Czy teza ta się potwierdzi to zobaczymy po efektach działań wymiaru sprawiedliwości, który zapewne okaże się łaskawy dla części chuliganów (prowokatorów policyjnych). Natomiast widzę wiele czynników, które po wczorajszym marszu napawają mnie optymizmem.
1. Po pierwsze: zadajmy sobie pytanie kiedy reżim pałuje, prowokuje, bije? Nie wtedy kiedy ma się dobrze tylko wtedy, kiedy ma się źle. Ustrój socjalistyczny bił robotników wtedy, kiedy czuł się przez nich zagrożony, a nie wtedy, kiedy miał nad nimi pełną władzę. Bezpieka i milicja ruszały przeciw demonstrantom w roku 1956, 1970 i 1976, kiedy siła społecznego protestu była tak duża, że mogła obalić reżim. Paniczna reakcja policji dowodzi, że reżim się boi. Boi się, że te kilkadziesiąt tysięcy ludzi stanie się iskrą rzuconą na proch i podpali kraj. Dlatego policja robiła wszystko, aby ten ruch spacyfikować.
2. Po drugie: imponująca jest ilość osób, które wzięły udział w marszu. Było to co najmniej 20 tysięcy osób (jak podają oficjalne komunikaty) a w rzeczywistości około 90 tysięcy. To ogromna siła ludzi, którzy chcą zmian w Polsce.
3. Po trzecie: zamieszki i prześladowania uczestników Marszu Niepodległości ściągają na nich sympatię Polaków, bo my - Polacy - nikogo nie kochamy tak bardzo jak właśnie męczenników. A przecież uczestnicy Marszu Niepodległości - bici, prześladowani, prowokowani, stają się właśnie męczennikami w walce o ojczyznę. Ta sympatia potem może przerodzić się w liczącą się siłę polityczną.
Reasumując: ustrój się sypie, socjalistyczne państwo bankrutuje, a w Polsce rodzi się ruch społeczny, który ma szansę przejąć władzę po upadku obecnego reżimu. I to są wnioski jak najbardziej optymistyczne. Szymowski
Z winy władzy mogło dojść do tragedii OK, ktoś może być na tyle delikatny, że głośne i spektakularne formy ekspresji w Święto Niepodległości mogą mu przeszkadzać. Kto inny może nie lubić tłumów, ja np. nie lubię choć na marszu sam tłum współtworzyłem. Ktoś jeszcze może zgłaszać obiekcje do obecności ONR, ja jako stary punk również zgłaszam. Zjadą się również tacy, którzy powiedzą, że policjanci bijący dzieci i przebierający się za najagresywniejszych uczestników demonstracji to norma a to, że Marsz po odstąpieniu policji stał się nadzwyczaj spokojny to przypadek. OK, załóżmy. Jednak nic, oprócz politycznych wytycznych nie tłumaczy zatrzymania marszu tuż po starcie, jeszcze zanim tłum zdążył popełnić jakikolwiek czyn zabroniony. Policja nie mogła się spodziwać niczego innego jak wzrostu poziomu emocji w wyniku takiego działania. Atak gumowymi kulami i gazem oraz odcięcie dróg ucieczki tłumowi prawie spowodował panikę, sam musiałem przeskakiwać metalowe barierki żeby ludzie mnie nie stratowali, a co miały zrobić staruszki, ludzie na wózkach i matki z dziećmi? To przekracza granice niekomeptencji. Całe to przedstawienie zainscenizowane zapewne na użytek kamer "wiodących mediów" mogło się skończyć tragicznie. A może tak właśnie miało się skończyć? C. Krysztopa
Komedia o wydarzeniach 11 listopada Przedstawiam Państwu gorącą jeszcze koncepcję nowej komedii, która działaby się w Warszawie w dniu 11 listopada. W filmie rozwijałyby się równolegle cztery wątki.
1. Grono zaangażowanych działaczy PO z jakiejś prowincjonalnej mieściny (burmistrz, dyrektorka szkoły, urzędnicy itp.) jedzie do stolicy na marsz prezydenta. Na początku jest jakieś zamieszanie gdzieś w innej części marszu, ale tego nie widzą bezpośrednio. W końcu marsz rusza. Oni się cieszą, z zaangażowaniem skandują hasła itp. Dopiero po pewnym czasie orientują się że pomylili marsze i są w środku Marszu Niepodległości...
2. Grono działaczy ONR z prowincji w tych oliwkowych mundurach z opaskami i z transparentami z hasłami delikatnie mówiąc nie grzeszącymi filosemityzmem zostaje wzięta ze rekonstruktorów historycznych i zagarnięta na czoło pochodu prezydenckiego. Z początku też się nie orientują, że to nie ten marsz, a potem nie mają jak uciec otoczeni przez BOR-owców. Z nietęgimi minami idą dalej witani entuzjastycznie przez ludność, politycy robią sobie z nimi pamiątkowe zdjęcia itp.
3. Grupa niemieckich antyfaszystów jedzie zablokować marsz. Zanim jednak zdążą dobrze się rozstawić z blokadą, to już zza rogu wybiegają pierwsi faszyści. Jednego, powiedzmy, udaje się złapać i pobić, ale reszty po prostu nie mogą dogonić. Zdesperowani, coraz bardziej zziajani i zdyszani ANTIFowcy próbują łapać kolejnych faszystów, niestety ci im zawsze uciekają. Są po prostu szybsi no i ciężko gonić w glanach kogoś w stroju sportowym... Okazuje się, że niemieccy antyfaszyści po prostu próbują zablokować... bieg niepodległości.
4. Policyjny przebrany prowokator w pierwszym starciu gubi odznakę. Odpoczywa na krótkiej przerwie w gronie umundurowanej prewencji. Nagle zza rogu wyskakuje grupa kiboli, która go bierze za aresztowanego kibola i "odbija go" z rąk policji. Od tej pory, chcąc nie chcąc, musi brać udział w marszu. Próby ucieczki z niego i wytłumaczenia policji, że on jest od nich kończą się spałowaniem i kolejnym ratowaniem z rąk policji przez tłum... Potrzebuję jeszcze tylko jakiejś dobrej puenty, sceny która na koniec wiązałaby i zamykała wątki. Może ktoś z grona PT. Czytelniczek i Czytelników coś podrzuci? Delikatny wątek polskiego antysemityzmu już jest, więc dotację PISF mamy jak w banku… Marcin Horała
Marsz w cieniu Smoleńska Obudzili się po 20 latach, dzisiaj. Nie było tam żadnego entuzjazmu, ani radości, pędzili przez miasto, byle szybciej, byle mieć to już za sobą. Mieliśmy Marsz Komorowskiego w Warszawie, dziwny marsz. Gdzie była dziś na ulicach Warszawy blisko połowa Polaków popierających III RP? To było jak marsz uzurpatorów. W Święto Niepodległości, naszej Polskiej Niepodległości. Chwilowo zajmują oni najwyższe stanowiska w państwie. Uaktywnili się tylko dlatego, że z trwogą patrzyli rok temu na wielki, blisko stutysięczny Marsz Niepodległości. A tak przecież nie może być, trzeba to przejąć, z prawdziwych uczuć patriotycznych zrobić „narodowy plastik”. Główne media od rana mówią tylko o jednym: o marszu „Razem dla Niepodległej”, pokazują tylko jego: Bronisława Komorowskiego. Z megafonu słychać: „szybciutko, szybciutko, przemieszczamy się!”. Jak oni cięli ten asfalt w Alejach Ujazdowskich, jak chodziarze. Gdy pod pomnikiem Prymasa Tysiąclecia śpiewali „Boże coś Polskę”, patrząc na ich twarze i miny, można było odnieść wrażenie, że to wesoła lambada, a nie wielka pieśń religijna i narodowa. No i wreszcie Bronisław Komorowski, Aleksander Hall i Roman Giertych pod pomnikiem Romana Dmowskiego, na czele kilkusetosobowej grupy ochroniarzy, policjantów i oficjeli, a w tle trzy biało – czerwone flagi. No, robi to wrażenie. Nowa partia w zalążku. Dopełnienie posmoleńskie w Polsce. Rozumiem ewentualne oburzenie na użycie słowa „uzurpatorzy”. Nawet daleki od partii podpalającej Polskę, profesor powiada, że to ewenement na skalę europejską, by urzędujący prezydent państwa szedł w pochodzie. Ale to nie powód użycia tego jednego słowa. Bronisław Komorowski – pełniący w 2010 roku obowiązki Prezydenta RP, człowiek, który wypowiedział wojnę Krzyżowi Smoleńskiemu, który już jako prezydent państwa odpowiada w równym stopniu za Kłamstwo Smoleńskie, jak cały rząd PO, który śmiechem witał trumny na Okęciu. Obok niego Ewa Kopacz, kłamczyni smoleńska, obecna marszałek Sejmu. Przez dwadzieścia lat, tym ludziom do głowy nie przyszło, żeby w Dniu 11 Listopada gdzieś maszerować, czcić naszą niepodległość, Polskę. Obudzili się po 20 latach, dzisiaj. Nie było tam żadnego entuzjazmu, ani radości, pędzili przez miasto, byle szybciej, byle mieć to już za sobą. Szkoda tego dnia. Bo wielu Polaków, właśnie po tym, jak ugrupowania narodowe i prawicowe, zainicjowały uroczyste obchody Święta Niepodległości, chce ten dzień obchodzić radośnie. I trzeba się z tego cieszyć, niezależnie od tego, jak widzą przyszłość Polski i jak oceniają Polskę współczesną. Tak długo, jak ta władza nie rozliczy się z Kłamstwa Smoleńskiego, jak naród nie osądzi osób, stojących za zamachem smoleńskim i tych, którzy kryją jego sprawców, utrudniają śledztwo, tak długo będzie podział w Polsce na naród i uzurpatorów. „Wolność i niepodległość, drodzy Państwo, jest po prostu piękna” – mówił na koniec swojego marszobiegu biegu prezydent Komorowski. Jakże głęboka, kolejna jego myśl. Przyleciała sobie wolność do nas 94 lata temu, nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak. Porażka myślenia za porażką myślenia. I te żałosne media, zupełnie jak dziennikarze w mundurach LWP, posłusznie wykonujące polecenia partyjnych dygnitarzy. Ja nawet temu prezydentowi, gdyby nie Smoleńsk, podsunąłbym tych kilka słów, żeby nie było mi wstyd za moje państwo:
„Niech ku północy z cichej się mogiły
Podniesie naród i ludy przelęknie,
Że taki wielki posąg – z jednej bryły....”
Nikołaj Nowosilcow mówił tak: „Polakowi nie można pozwolić ani na jeden moment wytchnąć w niedoli, aby z tego zaraz nie skorzystał i nie chciał być niepodległym”. Do przemyślenia.
Marsze i kontrmarsze, twarze i potwarze Ale jak na serio brać marsz niepodległości z Bronisławem Komorowskim na czele, człowiekiem, który właśnie ograniczył wolność zgromadzeń i prawo do takich marszów? Jak świętować rocznicę odzyskania niepodległości z prezydentem, który zablokował dostęp do informacji publicznej, czyli jednego z fundamentów wolności? Czy można poważnie traktować katolika, któremu przeszkadza widok krzyża w miejscu publicznym? Kto uwierzy prezydentowi w jego afekt do niepodległości, jeśli on jednocześnie nawołuje Polaków do bezwarunkowego zanurzenia się po uszy w UE rządzonej przez lewactwo najpodlejszego sortu? Niektórzy ludzie mają taki specyficzny dar nieustannego zdziwienia. Wszystkiemu się dziwią, a byle co wprowadza ich w stan rozdziawionego zdumienia. Teraz się dziwią, że Polacy nie mogą się dogadać w sprawie marszu z okazji Święta Niepodległości, których w samej stolicy były aż trzy. Ale jak może być inaczej w Polsce - kraju i narodzie nie tak znowu dawno niemal unicestwionym przez Niemców - kiedy mamy rząd, który do tychże Niemców apeluje, żeby zrobili porządek w Europie?! Czy to nie jest zatem raczej normalne, że ludzie nie chcą iść razem z prezydentem, który jest cały, z kościami i duszą z partii rządzącej? No, więc nie dziwota, że w marszu prowadzonym przez prezydenta Bronisława Komorowskiego udział wzięło kilka zaledwie tysięcy osób, w tym olbrzymia większość to jawni i tajni funkcjonariusze. Uroczysta bufonada na zamówienie władzy. To zresztą i tak imponująca liczba w porównaniu z marszem PPS, gdzie uczestniczyło kilkudziesięciu socjalistów. Ale jak na serio brać marsz niepodległości z Bronisławem Komorowskim na czele, człowiekiem, który właśnie ograniczył wolność zgromadzeń i prawo do takich marszów? Jak świętować rocznicę odzyskania niepodległości z prezydentem, który zablokował dostęp do informacji publicznej, czyli jednego z fundamentów wolności? Czy można poważnie traktować katolika, któremu przeszkadza widok krzyża w miejscu publicznym? Kto uwierzy prezydentowi w jego afekt do niepodległości, jeśli on jednocześnie nawołuje Polaków do bezwarunkowego zanurzenia się po uszy w UE rządzonej przez lewactwo najpodlejszego sortu? Z kolei marsz lewaków ograniczył się do pochodu antify, paradoksalnie organizacji raczej parafaszystowskiej, której uczestnicy informowali media, że „są z nimi piękni chłopcy i wspaniałe dziewczyny”, ale nie można się było tym widokiem nacieszyć, ponieważ często byli zamaskowani. Dlatego kto chce niech wierzy, ale do świadectwa antify, która ma niemiecką proweniencję, to ja bym akurat w marszu polskiej niepodległości specjalnej wagi nie przykładał . Generalnie lewacy skoncentrowali się na zniesławianiu rzekomych faszystów z ONR i jego korzeni w rzekomo faszystowskiej, przedwojennej Polsce. Przypomnę więc tylko, że chodzi o ten sam ONR, którego członkowie byli jednymi z pierwszych pensjonariuszy w Berezie Kartuskiej. Wychodzi zatem, że polscy przedwojenni faszyści sami zamykali się w więzieniach. Bardzo ortodoksyjni byli ci nasi faszyści. A jednocześnie mieli prawdziwie gołębie serca, że takiego faszystę tylko do rany przyłóż! – przez 6 lat istnienia więzienia w Berezie zmarło chyba 12 osób, większość w szpitalach zewnętrznych z powodu chorób. Żaden z powodu obrażeń. Taki to był ten nasz przedwojenny rzekomy reżim - polscy komuniści więzieni w stalinowskich łagrach zapewne marzyli, żeby zamienić komunistyczną swobodę na polski faszyzm... W prawdziwym marszu niepodległości uczestniczyło wiele tysięcy ludzi – także rodziny z dziećmi i franciszkanie w habitach. Nikt się nie maskował i z każdym można było się swobodnie porozumieć po polsku. Temu marszowi szeroko rozumiane lewactwo – od Platformy począwszy na antifie skończywszy – zarzucało nacjonalizm, faszyzm, rasizm, antysemityzm i tym podobne bzdury. I tak się złożyło, że ten marsz był celem prowokacji. Policja potraktowała uczestników gazem łzawiącym. Zagadka logiczna w tym kontekście – kto mógł prowokować, komu nie po drodze z polska niepodległością, jeśli założymy, że polscy niepodległościowcy nie prowokowali się sami, a nikt przecież nie prowokował w taki drastyczny sposób marszu antify ani pochodu prezydenckich popleczników? Do polskiego Święta Niepodległości nie można się odnieść, nie zasięgnąwszy opinii renomowanych autorytetów moralnych. Głównym specjalistą od marszów niepodległości w Gazecie Wyborczej jest redaktor Blumsztajn, który i tym razem dał głos. Jego doroczne przesłanie zaczyna jednak być nużąco monotonne, gdyż świętowanie polskiej niepodległości pojmuje on bardzo specyficznie. Dzisiaj napisał taką dedykację naszemu polskiemu świętu: „jeśli ktoś chce w ten dzień przypomnieć o polskich winach i bliznach, niech idzie pod pomnik Bohaterów Getta manifestować z lewicową młodzieżą”. Równie dobrze można było napisać, że jeśli ktoś chce w rocznicę zburzenia Bastylii przypomnieć o francuskiej winie, to niech jedzie świętować do Oświęcimia. Dwa lata temu Blumsztajn radził wygwizdywać uczestników marszu niepodległości. Rok temu raczył wyrazić opinię, że najgorszą z polskich twarzy jest faszyzm. Jest to tak absurdalne stwierdzenie, że aż zabawne, pomimo poważnego kontekstu. Są bowiem u nas rachunki rodzimych krzywd, Polak Polakowi zgotował nieraz paskudny los. Ale gdybyśmy mieli wybierać Najgorszą Polską Twarz Tysiąclecia, to kandydaci są murowani. Kiedyś o nich pisałem: Dzierżyński, Marchlewski, Róża Luksemburg, Wasilewska, Bierut, Minc, Berman, Różański, Gomułka, Radkiewicz, Moczar, Kiszczak, Jaruzelski. Kwintesencja polskiego komunizmu. A przecież to daleko nie wszystkie najgorsze twarze, są jeszcze takie komunistyczne mordy, że lepiej ich nie wspominać, nazwisk nie przytaczać - niech pamięć o nich zaginie. Niech no Blumsztajn spróbuje znaleźć chociaż jednego polskiego faszystę z podobnie morderczym rekordem, jak któryś z wyżej wymienionych obwiesi. Wtedy pogadamy o polskim faszyzmie. A tymczasem marsz polskiej niepodległości w Warszawie ciągle trwa...
PS. W Gdyni było spokojnie, radośnie i białoczerwono. Wbrew lewackim rachubom antypolska propaganda poniosła kompletną klęskę. Wiele tysięcy ludzi wyległo na ulicę z prezydentem miasta na czele. A także z posłami, młodzieżą, wojskiem, marynarką, harcerzami i wszelkimi innymi poczciwymi polskimi duszami. Wszyscy przybrani w polskie barwy. Nigdy nie było tylu, co wspaniale rokuje na przyszłość. Seaman
Marsz Niepodległości: potrzeba było prowokacji, to jej dokonano W porównaniu z rokiem 2011 na marsz w Warszawie przyszło około dwa razy więcej ludzi. Ostrożnie licząc było ich 70 tysięcy. Zdecydowanie byli bardziej czujni i odpowiedzialni niż przed rokiem. Dzięki temu w centrum Warszawy w sklepowych witrynach zostały całe szyby i nienaruszony chodnik. Około 90 proc. uczestników marszu to byli młodzi ludzie. Kiedy co radykalniejsi młodzieńcy używali ostrego języka, starsi państwo stanowczo przywoływali ich do porządku, a ci ich słuchali, co wywoływało powszechną wesołość. Zaskakujące, że żadna ze stacji telewizyjnych nie zdecydowała się na podanie szacunkowej liczby uczestników Marszu Niepodległości. Pewnie dlatego, że głupio jest konfrontować dziesiątki tysięcy z dość skromną grupą uczestników marszu prezydenta Komorowskiego. Ale prezydent sam jest sobie winien. Od początku było wiadomo, że w tych zawodach przegra. Ale potrzebne były zawody, w których prezydencki marsz mógł wygrać. I pan prezydent wygrał – w mediach. Prezydencki marsz przedstawiono jako pokojowe obchody z udziałem jego przyjaciół i totumfackich, zaś Marsz Niepodległości to zadyma łobuzów i chuliganów, którzy chcą podpalić Polskę. Ktoś musiał tego dowieść, żeby w telewizji obraz był wiarygodny. I zrobiono to metodą prowokacji. Widziałem czoło marszu, które Maciej Knapik z TVN określił po kilku godzinach jako „agresywne”. Byłem zdziwiony, że na jego czele tuż za motocyklistami i grupami rekonstrukcyjnymi znalazły się takie osoby jak Marek Jurek czy Ryszard Bender. Wokół nich przyjaciele i znajomi, towarzystwo raczej eleganckie. Nie są to ludzie znani z rzucania petard i wyrywania bruku. Za nimi szedł już ławą tłum. Pochód nie rozpoczął się od palenia rac i rzucania petard. Uczestnicy szli z flagami i krzyczeli co im w duszy grało. Pomiędzy Rondem Dmowskiego a Placem Konstytucji nagle zaczęła się wielka awantura. Czekałem z tyłu, w okolicach Hotelu Forum, w uformowanym pochodzie, gdy nagle usłyszeliśmy gwizdy i krzyk. Okrzyk: „Gestapo” z setek gardeł to nie jest nic przyjemnego. Ludzie wokół byli zaskoczeni. Policja wzywała osoby, które mają immunitet albo są postronne do oddalenia się. Tłum stał zdezorientowany. Nie minęło pół minuty jak wokół ludzie skandowali: „Policyjna prowokacja”. Przed nami płonęły race i słychać było wybuchy petard i jakieś inne wybuchy. Niepokój narastał. Ludzie zaczęli śpiewać hymn - najpierw cicho, potem coraz głośniej. To były tysiące ludzi patrzących w kierunku rozświetlonego racami Placu Konstytucji. Organizatorzy wzywali do pozostania na swoich miejscach i do spokoju. Tylko, że wszyscy od początku byli spokojni. Nikt nie rozumiał jak to się stało, że marsz zanim ruszył już został zatrzymany, a policja przez megafony ostrzegała, że jak się komuś coś stanie – to jego wina. Ludzie byli wściekli. Ponad godzinę czekali na uformowanie pochodu, a kiedy ten ruszył – został zablokowany . Jak do tego doszło, znakomicie widać na tych zdjęciach:
http://www.youtube.com/watch?v=OoeBRGXJrj0&feature=youtu.be
a to, co się działo później widać tutaj:
http://www.youtube.com/watch?v=h6Dg4qprRjI&feature=plcp
Stałem wówczas na Marszałkowskiej, za Hotelem Forum. Policja użyła gazu łzawiącego, który czuliśmy wszyscy. Policyjne komunikaty strasznie irytowały. Jakby chcieli ten tłum rozdrażnić. Powtarzali w kółko, że policja nie odpowiada za nic. Na chodniku stały grupki zamaskowanych młodych mężczyzn, którzy z upodobaniem wyśpiewywali, że na drzewach „zamiast liści wisieć będą komuniści”. To nie były okrzyki „wrzucane” przez uczestników marszu, bo oni stali zdezorientowani słuchając coraz bardziej denerwujących odgłosów wystrzałów dochodzących do nas od Placu Konstytucji. Kiedy podano komunikat, że marsz został zatrzymany, obawiałem się, że te tysiące ludzi dostanie szału i ruszy bić się z policją. Nic takiego się nie stało. Zarówno kibice, jak i narodowcy, których miałem wokół nie drgnęli. Towarzystwo stało i krzyczało: „Do przodu, do przodu”!. Minęło trzydzieści minut zanim podano informację, że trzeba się cofnąć i ruszyć na Rondo Jazdy Polskiej, by uformować drugi marsz, bo pierwszy został zablokowany wskutek prowokacji. Kluby Gazety Polskiej, które wraz z węgierskimi gośćmi miały ruszyć za narodowcami stały już trzecią godzinę. A teraz powiedziano im, że mają się cofnąć. I tysiące ludzi karnie się cofało. Po godzinie zapadła decyzja, że marsz pójdzie jednak ustaloną trasą. Jakim cudem te tysiące ludzi uformowało pochód od nowa – pozostanie dla mnie zagadką. Wiem jedno, że choć nie jest to regułą – istnieje takie zjawisko jak zdyscyplinowany tłum, który nie chce rozróby. Gdyby chciał, zdemolowałby centrum Warszawy po pierwszym komunikacie, że marsz został zatrzymany.
Obserwator
Co się za tym kryje? Nie miejmy złudzeń: Kaczyński jest w siuchcie! Trwają przepychanki związane z Marszami Niepodległości – o czym na końcu. Tymczasem Stanisław Michalkiewicz trzeźwo zauważył, że sztucznie wywołana kolejna awantura smoleńska służy nie tylko temu, by tubylcom wydawało się, że PO i PiS czymś się różnią – ale i temu, by pod osłoną tego rejwachu spokojnie przepchać „pakt fiskalny”. Pakt fiskalny ma służyć podporządkowaniu gospodarek państw nieumiejących się gospodarzyć – państwom to umiejącym. Np.RFN powinna być podporządkowana III Rzeczypospolitej – bo RFN ma większe zadłużenie na głowę „obywatela”, ma niższe tempo rozwoju, utrzymuje absurdalne dopłaty do różnych stoczni, do forsożernych wiatraków, zamyka elektrownie jądrowe, chce walczyć z globalnym osiepleniem, kupiła szczepionkę na „świńską grypę”... Co prawda: podporządkowanie Niemiec „naszym geniuszom” oznaczałoby tylko tyle, że katastrofa Unii nastąpiłaby później... Nie wiem, czy to jest korzystne. Niestety: wiem, że w praktyce pakt fiskalny oznaczać będzie podporządkowanie Europy Niemcom. Bo, jak powiedział szef EBC: „Przywódcy niektórych państw jeszcze nie zauważyli, że zadłużyli się tak, że stracili w praktyce suwerenność”. Ciekawe, że nikt nie zauważa, że dotyczy to również przywódców RFN! Więc mamy podpisać i rafatyfikować ten pakt fiskalny – a JE Donald Tusk, jeszcze przed tygodniem twierdzący, że nie da się wyszarpać z UE 300 miliardów – teraz twierdzi, że jak ratyfikujemy, to uda się wyżebrać 400 miliardów!!! A co na to WCzc.Jarosław Kaczyński? W zasadzie jest przeciw – ale twierdzi, że z Unii da się wycisnąć 500 miliardów!!! Kto tego się nie domaga - ten darowuje Unii 100 miliardów z naszych pieniedzy!!!!! Znaczy: podpisujcie ten pakt! I potem będziemy żebrali. Taki sam euro-zdrajca, jak Jego Brat. W końcu negocjował Traktat Lizboński i głosował za nim – i nawet przed rokiem żądał utworzenia... silnej armii unijnej!! A głupi tubylcy wierzą, że PiS będzie broniło suwerenności Rzeczypospolitej! Proszę zajrzeć do relacji z Bialegostoku... Zdaniem Michalkiewicza (podzielam je) urządzenie kontr-marszu w Warszawie przez JE Bronisława Komorowskiego – to też po to, by lepiej „przykryć medialnie” sprawę paktu. My zeszliśmy z linii ognia przenosząc ciężar do Krakowa (relacja kol.Stanisława Żółtka, v-Prezesa KNP):
http://www.youtube.com/watch?v=EtrYheULTPU
(za rok w ogóle rezygnujemy z 11-XI na rzecz 7-X!) - ale w Krakowie przeżyliśmy ciężkie chwile, gdy oficjanie wychwalano durnych morderców od powstania listopadowego – a za to pominięto w Apelu Poległych śp. gen. Tadeusza Rozwadowskiego, zwycięzcę Bitwy Warszawskiej! Nic dziwnego: byłoby to "niszczeniem legendy Marszałka”... O tym potem. Na razie relacja z przedbiegu w Białym Stoku:
http://www.youtube.com/watch?v=BML-IszpgZ0
Relacja osobista:
"Byłem na tym białostockim marszu niepodległości organizowanego przez środowiska PiS-owskie czyli Solidarnych 2010 i Forum Młodych PiS. Wygoniono mnie dwukrotnie z marszu. Pierwszy raz jak widzieli, gdy stoimy z transparentem KNP i trzymamy drugi transparent o tresci "PiS, PO, PSL, SLD = ZŁODZIEJE". Jednak nie poddaliśmy się i stanęliśmy kilka ulic dalej, na ulicy Skłodowskiej z tym transparentem "PiS PO PSL SLD = ZŁODZIEJE", jak marsz przechodził. Tam dwukrotnie policjanci spisali moje i kolegów dane z dowodu. Była szarpanina, policja chciała go nam wyrwać. Jednak kilku ludzi nam pomogło i złapało transparent i trzymali go z nami, krzycząc "Złodzieje! Złodzieje!". Mam
video z tego - pewnie niebawem to wrzucę na youtube do obejrzenia. Później, na cmentarzu wojskowym, jak na mównicy padło zdanie, dlaczego Polska nie jest suwerenna to krzyknąłem „Bo zdrajca Lech Kaczyński podpisał traktat lizboński". Od razu rzuciły się na mnie jakieś stare baby i kilku młodych z krzykiem "zamknij mordę", "nikt cię nie słucha!" albo "nie wyjdziesz stąd żywy!". Wyprowadziła mnie policja siłą, pod nadzorem organizatorów tego marszu. PiS i ta cała sekta wyborców to banda idiotów. Pseudopatrioci"... (Autorem relacji jest kol.Oskar Wądołowski) JKM
Prof. Krasnodębski: "artykuł o Smoleńsku w Die Welt i sposób jego wyeksponowania pokazują, że bariera milczenia pęka" Można tylko pogratulować panu Gnauckowi rzetelności i zastanawiać się, dlaczego redaktor naczelny Die Welt teraz to puścił, dlaczego też tak, a nie inaczej ułożył tę stronę. To świadczy tez o tym, że ta bariera milczenia pęka. To jest też zapewne zasługa artykułu Cezarego Gmyza - mówi prof. Zdzisław Krasnodębski o artykule nt. katastrofy smoleńskiej opublikowanym w niemieckim tygodniku Die Welt.
wPolityce.pl: Do tej pory niemiecka prasa raczej przyjmowała oficjalną, rządową wersję wydarzeń dotyczących katastrofy smoleńskiej. Artykuł w Die Welt jest zupełnie inny, jest mowa o narastających wątpliwościach, o porozumieniu rządów w Moskwie i w Warszawie. Czy to jest jakiś przełom w polityce informacyjnej mediów niemieckich o tej sprawie? prof. Zdzisław Krasnodębski: To jest praca dziennikarza, którego akurat osobiście znam i bardzo cenię. Gerhard Gnauck od lat mieszka w Polsce i zawsze wyróżniał się na tle innych korespondentów. Jest to pierwszy rzeczowy artykuł omawiający sytuacje obecną wokół Smoleńska, ale on nie będzie pewnie zaskoczeniem dla nikogo z polskich czytelników, dla niemieckich już tak. Ostatnio przebiła się tylko informacja z Rzeczpospolitej o trotylu we wraku, potem jej zdementowanie przez prokuraturę i koniec. Wcześniejsze artykuły były pisane raczej w tonie prześmiewczym, o teoriach spiskowych, albo - jak Die Zeit - że chodzi o zemstę Jarosława Kaczyńskiego, który jest straumatyzowany, tego typu tania demagogia. Natomiast ten artykuł jest artykułem rzeczowym i zaskakujące jest jego wyeksponowanie w gazecie. W internecie jest on podany w takiej skromniejszej formie, ale w wersji papierowej, w głównym wydaniu zajmuje czołowe miejsce na stronie szóstej, gdzie zaczynają się informacje ze świata. Na tej samej stronie jest jeszcze w ramce wywiad z prokuratorem Seremetem, który sprawia wrażenie bezsilności polskiej prokuratury wobec Rosji. A oprócz tego na tej stronie są jeszcze dwa artykuły, jeden dotyczy polityki syryjskiej, a poniżej tego artykułu polskiego jest jeszcze informacja o krytyce Kremla przed zbliżającymi się rosyjsko-niemieckimi konsultacjami podczas forum obywatelskiego. Artykuł Gnaucka tak podany jest rzeczywiście najlepszym artykułem o sprawie smoleńskiej, jaki od czasów dni żałoby przeczytałem w prasie niemieckiej.
Mówi pan, że prasa dotychczas lekceważąco podchodziła do tych, którzy dążą do wyjaśnienia okoliczności katastrofy smoleńskiej. W tym artykule, już na poważnie, padają pytania o możliwość zamachu, o to, komu solą w oku siedział Lech Kaczyński. Czy ta zmiana retoryki prasy nie może wywołać wręcz zdziwienia niemieckiego czytelnika? Opinia publiczna, czy też normalni obywatele, z którymi ja rozmawiam, moi koledzy na uniwersytecie, z którymi spotykam się także na konferencjach, lekarz, sąsiad, urzędnik państwowy - oni mieli swoje wątpliwości, z nimi można było rozmawiać. Interesujące jest także spojrzenie na komentarze, które ukazały się pod elektroniczną wersja tego artykułu. Oczywiście część odrzuca tę tezę o zamachu, bardzo często pojawiają się też opinie niechętne w stosunku do nas i do Lecha Kaczyńskiego, o którego śmierci mówi się, że wszyscy odetchnęli z ulgą. Ale są też opinie ludzi, którzy wiedzą, kim jest Putin, którzy wierzą, że takie rzeczy są możliwe. Natomiast, w jakim sensie ten artykuł jest przełomowy? Ja się zdziwiłem, że aż tak rzeczowy artykuł się ukazuje i zastanawiam się, czy kiedykolwiek na przykład Suddeutsche Zeitung się na coś takiego zdobędzie. Gnauck zawarł w tym tekście także wiele innych informacji, które po raz pierwszy docierają do niemieckiego czytelnika. Np. o nocnym spotkaniu panów Hajdarowicza i Grasia. Wcześniej w Niemczech nawet nie mówiło się o zwolnieniach dziennikarzy "Rzeczpospolitej", bo to przecież źle wygląda. Tutaj mówi się pozytywnie o przeszłości Antoniego Macierewicza, to są rzeczy, które w takiej formie nigdy się tu ukazywały. Kolejna sprawa poruszona w Die Welt to kłamstwo pani Kopacz, oczywiście w sposób wyważony, no ale zwraca się na to uwagę. Mówi się także o ekshumacjach. Można tylko pogratulować panu Gnauckowi rzetelności i zastanawiać się, dlaczego redaktor naczelny Die Welt teraz to puścił, dlaczego też tak, a nie inaczej ułożył tę stronę. To świadczy tez o tym, że ta bariera milczenia pęka. To jest też zapewne zasługa tego artykułu Cezarego Gmyza.
Ma pan rzeczywiście takie wrażenie, że Gnauck napisał swój artykuł po publikacji Gmyza, że to był taki impuls do przełamania pewnej, jak pan to nazwał zmowy milczenia na temat Smoleńska? W przeglądach prasy w radiu publicznym w zasadzie cytowane są tylko dwa tytuły z Polski, Gazeta Wyborcza i właśnie Rzeczypospolita. W tym momencie, kiedy artykuł Gmyza się ukazał, nie można było tego zlekceważyć. Zresztą tu najpierw się nawet obawiano, że to jest prawda. Potem odetchnięto z ulga, kiedy prokuratura zdementowała to nie dementując tak naprawdę niczego. Potem można było milczeć. Ale widać, że publikacja "Rzeczpospolitej" zadziałała i oddziałuje nadal. Cezaremu Gmyzowi należy być wdzięcznym. Być może dzięki takim artykułom będzie sie w końcu mówiło w Niemczech o takich sprawach jak czystki w telewizji publicznej? Bo wczoraj w niemieckiej prasie ukazał się bardzo ciekawy artykuł o sytuacji w mediach rumuńskich. O tym jaki tam jest straszliwy poziom i jakimi narzędziami politycznymi są w tej chwili rumuńskie media. Ja czekam, kiedy ukaże się taki artykuł o mediach w Polsce.
No tak, ale Cezarego Gmyza już w "Rzeczpospolitej" nie ma. Dzięki jego ostatniemu artykułowi opary prawdy o Smoleńsku i sytuacji w Polsce przebiły się do niemieckiej prasy, ale nie należy się kolejnych takich artykułów w "Rzeczpospolitej" spodziewać. Czyli co, uda się chyba ten nieprzychylny dla rządu przekaz wypływający z Polski uszczelnić? Wszystko wskazuje na to, że nasz rząd na czele z naszym premierem będzie robił wszystko, żeby się uszczelniło. Wczoraj, jeśli chodzi o demonstrację z okazji Święta Niepodległości to poszedł bardzo jednoznaczny przekaz. Że była duża manifestacja nacjonalistów w Polsce, że oni zachowywali się brutalnie wobec policji i wywołali zamieszki. Jakie będą kolejne przekazy płynące z Polski, to zależy od nas. Te zmiany w "Rzeczpospolitej" sa wielkim osłabieniem, ale przypominam, że zmiany personalne zaczęły się już wraz z odwołaniem Pawła Lisickiego. Niektórzy ludzie od dłuższego czasu już nie mogli pisać w "Rzeczpospolitej, ja się do nich zaliczam. A przedtem wielokrotnie polemizowałem z mediami niemieckimi. Teraz ze strony "Rzeczpospolitej" niczego już się nie należy spodziewać, ze strony "Wyborczej" - wiadomo - także nie. Ale ta publikacja Gnaucka w Die Welt pokazuje, że usilna pracą można tego rodzaju barierę przebić. Taki artykuł się ukazuje, zatem, rozpowszechniajmy go i zachęcajmy korespondentów zagranicznych do pisania. Tu jest też ogromna rola dziennikarzy polskich, żeby z zagranicznymi kolegami rozmawiali, przekazywali im informacje, pytali, dlaczego nie piszą o pewnych rzeczach. To jest właśnie nasze zadanie. Rozmawiał Marcin Wikło
Za parawanem demokracji
Żyjemy w kraju, w którym odpowiedzialność rozmywa się w gąszczu instytucji – bardzo często zupełnie niepotrzebnych
Co łączy ze sobą katastrofę smoleńską, aferę Amber Gold i nierozłożony dach Stadionu Narodowego? We wszystkich tych sprawach trudno wskazać winnego, odpowiedzialność bowiem rozmywa się między wiele instytucji. Ale to nie są wyjątki. To reguła, według której funkcjonuje nasze państwo.
Katastrofę z 10 kwietnia 2010 r. badały zarówno prokuratura wojskowa, jak i cywilna. Ta druga pod koniec czerwca br. umorzyła śledztwo w sprawie organizacji tragicznego lotu. Przedmiotem tego śledztwa było kilka instytucji, m.in. Kancelaria Premiera, Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Ministerstwo Obrony Narodowej, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Prokuratorzy wytknęli urzędnikom wiele uchybień, ale zarzuty karne postawili tylko jednemu: wiceszefowi Biura Ochrony Rządu. Tak jakby to on (nawet nie jego bezpośredni przełożony, szef BOR!) odpowiadał za całą organizację lotów najważniejszych osób w państwie.
W aferze Amber Gold także pojawiło się wiele instytucji: Komisja Nadzoru Finansowego, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, Ministerstwo Gospodarki, Urząd Lotnictwa Cywilnego, urzędy skarbowe. Nie mówiąc już o sądach i prokuraturach, choć tam akurat jakąś odpowiedzialność personalną udało się wyegzekwować – ale to tylko dlatego, że prokurator generalny i minister sprawiedliwości nagłośnili sprawę, a szef gdańskiego sądu sam skompromitował się, ulegając prowokacji dziennikarskiej. W Sejmie informację na temat tej afery przedstawiali premier, ministrowie finansów i sprawiedliwości oraz prokurator generalny, ale przecież żaden z nich nie wystąpił w roli odpowiedzialnego. Jedynie opisali całą sprawę i… na tym się skończyło.
W niedawnym skandalu z dachem Stadionu Narodowego, którego nie rozłożono przed ważnym meczem z Anglią, także nie ma winnych. Przez kilka dni trwało przerzucanie odpowiedzialności pomiędzy Narodowym Centrum Sportu, Polskim Związkiem Piłki Nożnej i FIFA, premier groźnie zapowiadał kontrolę w Ministerstwie Sportu, a gdy emocje nieco opadły, zdecydował, że pani minister zachowa stanowisko. Zaraz potem zmienił się prezes PZPN, zaś minister sportu odwołała kolejnego już prezesa NCS (instytucji zarządzającej stadionem). Ale czy to zamknęło sprawę dachu? Przecież ten stadion ktoś zaprojektował, ktoś go zamówił i odebrał, ktoś za niego zapłacił (i to ogromne pieniądze).
Władza puchnie Takich afer i skandali, za które nikt nigdy nie poniósł konsekwencji – albo co najwyżej poleciały “głowy” urzędników niższego szczebla – było w historii III RP wiele. W tym te najgłośniejsze: afera Rywina czy hazardowa. W każdej z nich przewijało się mnóstwo instytucji, ale wskazanie tej jednej, na której spoczywałaby największa odpowiedzialność, prawie zawsze okazywało się niemożliwe. Można zatem powiedzieć, że rozmywanie odpowiedzialności jest jednym z prawdziwych fundamentów ustroju zbudowanego po 1989 r. W czasach PRL istniała prawdziwa władza i jej parawan. Prawdziwą władzą była partia, której poszczególne szczeble (zarówno centralne, jak i wojewódzkie) miały swoje “branżowe” wydziały. A parawanem była administracja państwowa (rządowa, wojewódzka), która realizowała to, co partia postanowiła. W latach 70. ambitny premier Jaroszewicz rozpoczął proces wzmacniania pozycji rządu, zaś w następnej dekadzie osobnym, jeszcze bardziej ambitnym czynnikiem stało się wojsko, ale zasadniczy model ustrojowy do końca pozostał bez zmian. Natomiast III RP miała być krajem demokratycznym, czyli takim, w którym obywatele wybierają władzę w wyborach. I teoretycznie nim jest. Ale ta władza z roku na rok puchnie – zarówno wszerz, jak i wzdłuż – bynajmniej jednak nie staje się bardziej demokratyczna. Trzeba być już chyba doktorem prawa administracyjnego, by zrozumieć wzajemne relacje poszczególnych urzędów i instytucji. A wraz z liczbą urzędów rośnie też liczba urzędników. Tak naprawdę nie wiadomo nawet, ilu ich jest. Gdy kilka miesięcy temu pytaliśmy o to w Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji, odpowiedziano nam, że takich danych nie posiadają. To tylko na pozór śmieszne. Tak naprawdę świadczy to o tym, że nad ogromnym aparatem władzy nikt już nie panuje.
Dziedzictwo Buzka Momentem, w którym nastąpił największy rozrost instytucji państwa, były rządy Jerzego Buzka (1997-2001). To wtedy wprowadzono w życie tzw. cztery wielkie reformy, z których co najmniej dwie – administracyjna i zdrowotna – znacząco przyczyniły się do wzrostu biurokracji. Całkiem logiczną i spójną siatkę 49 województw, wprowadzoną za czasów Gierka, zastąpiono szesnastoma wielkimi, sztucznie skrojonymi województwami, które w dodatku otrzymały własne miniparlamenty (sejmiki) i minirządy (marszałkowie, zarządy i urzędy marszałkowskie). Pozostawiono przy tym urzędy wojewódzkie podlegające bezpośrednio premierowi, co sprawiło, że kompetencje obu pionów administracji zaczęły się dublować. Do tego doszły jeszcze powiaty, których utworzono około 300, w każdym powielając strukturę centralno-wojewódzką (starosta z zarządem oraz rada powiatu). Skutki tej reformy najlepiej widać na przykładzie dróg. Mamy ich w Polsce aż cztery rodzaje: gminne, powiatowe, wojewódzkie i krajowe. W praktyce zwykły kierowca nie ma pojęcia, kto odpowiada za daną drogę i nawet nie wie, komu może się poskarżyć na jej stan. To samo dotyczy np. ochrony środowiska, za którą odpowiadają wszystkie szczeble administracji. A w dziedzinie kultury istnieją teatry, muzea czy filharmonie podległe rządowi, marszałkowi województwa lub prezydentowi miasta. Mało kto jest w stanie się w tym wszystkim połapać, za to liczba stanowisk na każdym szczeblu rośnie wraz z każdą zmianą władzy. Bo każda kolejna ekipa chce zainstalować jak najwięcej swoich ludzi, ale poprzedników nie tak łatwo się pozbyć. Często więc bywa tak, że w jednym urzędzie marszałkowskim pracują nominaci wszystkich większych partii na danym terenie i nikt nie ma interesu, by ten stan rzeczy zmieniać. Druga z tzw. wielkich reform Buzka dotyczyła służby zdrowia. Tutaj wprowadzono system ubezpieczeniowy w miejsce budżetowego, a ubezpieczycielem zostały kasy chorych, których miało być tyle, co województw. Władze kas zostały obsadzone przez nowe władze wojewódzkie (gdzie dominowała AWS), ale już po kilku latach, gdy władzę przejął SLD, kasy zlikwidowano, tworząc w ich miejsce Narodowy Fundusz Zdrowia – oczywiście z szesnastoma oddziałami wojewódzkimi. Nie zlikwidowano przy tym Ministerstwa Zdrowia, wprowadzając tym samym trwający do dziś chaos kompetencyjny: za służbę zdrowia ogólnie odpowiada minister, ale pieniądze na nią trzyma NFZ i to on wycenia wszystkie “usługi medyczne” oraz zawiera kontrakty z poszczególnymi placówkami. Prezesa Funduszu co prawda powołuje i odwołuje premier, ale na decyzje NFZ rząd nie ma żadnego wpływu. Dlatego trzeba było blisko pięciu lat, by poprzedni prezes stracił stanowisko, choć o jego skandalicznych decyzjach słyszeliśmy od dawna.
Urzędy obok ministerstw Za rządów Buzka – o czym mało kto pamięta – rozpoczęto też proces przenoszenia kompetencji z wielu innych resortów do instytucji pozornie niezależnych i znacznie trudniejszych do kontrolowania. Wymowną tego ilustracją jest transport i łączność: resortów tych oczywiście nie zlikwidowano (później połączono je w Ministerstwo Infrastruktury), ale obok nich powołano do życia Urząd Transportu Kolejowego, Urząd Lotnictwa Cywilnego, Urząd Komunikacji Elektronicznej, Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad, Główny Inspektorat Transportu Drogowego. I teraz, gdy wydarzy się katastrofa kolejowa albo pojawią się problemy z budową autostrady, ministerstwo odsyła do poszczególnych urzędów, a urzędy – do ministerstwa. A w sprawach kolei dochodzą jeszcze władze poszczególnych spółek z grupy PKP. Ostatecznie jednak odpowiedzialności za błędy czy zaniechania najczęściej nie ponosi nikt. Wokół niemal każdego resortu jest co najmniej kilka podobnych instytucji. Jedne nazywają się urzędami, inne – inspekcjami, jeszcze inne – agencjami. Na zdrowy rozum ich istnienie nie ma sensu, skoro ich kompetencje dublują się z ministerialnymi, a w dodatku ich szefów – tak samo jak ministrów – powołuje premier. Tyle że ministra można zwolnić z dnia na dzień. A prezes urzędu centralnego ma swoją kadencję i procedura jego odwołania trwa znacznie dłużej. Przede wszystkim jednak taki prezes zwykle nie jest politykiem, nikt go nie wybiera w wyborach, ba! – większość Polaków nie kojarzy nawet jego nazwiska. Za to władza takiego urzędnika często jest ogromna. Dobrze pokazuje to przykład Urzędu Regulacji Energetyki, który ustala ceny prądu i gazu, albo Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, potrafiącego zablokować rządową decyzję o fuzji dwóch wielkich koncernów energetycznych. O takich decyzjach od czasu do czasu słyszymy, ale kto zna nazwiska prezesów tych instytucji?
Spychologia III RP Mamy zatem do czynienia z podwójnie chorą sytuacją. Z jednej strony liczba urzędników rośnie: według obliczeń Fundacji Republikańskiej, w okresie rządów PO administracja centralna zwiększyła się o blisko 11 proc., czyli prawie 20 tys. osób, i wynosi już ponad 182 tys. osób. Ale z drugiej strony coraz trudniej dojść, kto za co konkretnie odpowiada. Bo każdy urzędnik ma to do siebie, że gdy dzieje się coś złego, za wszelką cenę szuka usprawiedliwienia – aby tylko nie stracić posady. Działa więc znana dobrze z czasów PRL “spychologia stosowana”. I nie widać szans, by cokolwiek miało się tutaj zmienić. Paweł Siergiejczyk
SERVUS SERVORUM DEI Uważam, że (tym razem ‘że’) kapłani różnych wyznań mają prawo do wypowiadania się na tematy polityczne. Dlatego, że polityka w klasycznym ujęciu to ‘rozumna troska o dobro wspólne’, a pojęcie ‘dobra’ jest również pojęciem i religijnym i teologicznym. Ale również dlatego, że kapłani różnych wyznań są związani z losami narodów, z których bądź się wywodzą, bądź wśród których mieszkają, a ten związek jest szczególnie silny w Polsce, w której kapłani ginęli w obozach koncentracyjnych (jak choćby Ci z młodych kleryków pochodzenia niemieckiego, którzy w poznańskim odmówili podpisania volkslisty, czy Ci, których życie skończyła męczeńska śmierć na ‘nieludzkiej ziemi’, wszędzie tam, gdzie los i wola czekistów zechciały zesłać). Jako katolik poglądów kapłanów na tematy inne niż te dotyczące moralności i wiary słucham z uwagą. Poglądy na temat moralności i wiary zazwyczaj przyjmuję na mocy autorytetu epistemicznego, chyba, że są w sposób oczywiście sprzeczne z nauką Kościoła, to jest znajduję się w rzadkiej, przykrej sytuacji spotkania się z oczywistym przykładem heretyka w sutannie. Osobom niespecjalnie bliskim hierarchii kościelnej muszę wytłumaczyć, że takim, szczególnym kapłanem dla katolika jest biskup, bo jest to osoba duchowna (i urząd) wyposażona w najwyższe święcenia, a więc ciesząca się wśród wiernych najwyższym autorytetem. W zakresie spraw dotyczących moralności i wiary, ale również w zakresie różnych spraw społecznych, choć w tym drugim biskupom nie przysługuje, nazwijmy to, ‘domniemanie mania racji’ Czasami zdarza się, że biskup wypowiada sądy dla jakiejś grupy bądź jednostki kontrowersyjne, to znaczy po pierwsze ważne społecznie, ale nie takie, jakby sobie ta grupa lub jednostka życzyły. Klasyczny przykład takiej sytuacji mieliśmy właśnie dzisiaj, kiedy to ks. biskup Tadeusz Pieronek w ostrych słowach wypowiedział się o tych, którzy twierdzą, że na Polską delegację w dniu 10 kwietnia dokonano zamachu, jak i o tych, którzy dają temu wiarę. Dla niezależnego publicysty to jak dar niebios (dostarczony ręką uprawnionego szafarza:), bo jest to sytuacja absolutnie wyjątkowa. Jest przecież tak, że walka o prawdę o katastrofie, czyli walka o prawdę w sprawie najważniejszego wydarzenia w powojennej historii Polski, jest w oczywisty sposób związana (została wpisana) w wymiar duchowy narodu i tego się nie da przekreślić. Proszę mnie dobrze zrozumieć; Państwo, którzy wierzycie w wypadek, brzozy i beczki, również poświęciliście część swojej duchowości na zmierzenie się z faktem (i jego konsekwencjami) bycia członkiem najbardziej cywilizacyjnie zapóźnionej nacji na kontynencie (a pewnie nie na jednym), która nie potrafi zapewnić najważniejszym ludziom w państwie bezpieczeństwa, tak jak Serbowie potrafili je zapewnić w czasie bombardowań NATO, Bośniacy w czasie oblężenia Sarajewa, Albańscy rebelianci w trakcie walk z regularnymi oddziałami serbskiej armii, słowem wszędzie tam, gdzie ryzyko poniesienia przypadkowej i gwałtownej śmierci było kikusetkrotnie większe niż w przypadku jednego lotu rzekomo sprawnym, najlepiej wyposażonym i pilotowanym przez najlepszych fachowców jakich mieliśmy, statkiem powietrznym. O ile nie tysiąckrotnie, bo jeśli Tupolew był przyczyną śmierci (z ładunkami czy bez) dziewięćdziesięciorga sześciorga osób, z których każda była albo kluczowa dla funkcjonowania państwa, albo bardzo istotna z punktu widzenia jego historii lub kultury, to w każdym z przywołanych przypadków na obiekty, w których mogli się właśnie tacy ludzie znajdować, odpowiednio dla państwa, hitorii lub kultury Serbii, Bośni lub albańskiej mniejszościo-większości w Kosowie bardzo ważni, celowano z tysięcy środków rażenia równie nieszczących jak Tupolew, jeśli nie tysiąckrotnie bardziej, gdyby jednak ładunków wybuchowych w Tupolewie nie było. Nie sposób jednak nie zauważyć, że tak właśnie zagospodarowujące swoją duchowość osoby mają dzisiaj święto, bo było nie było, to już nie ‘kapelan WSI’ czy też jakiś były (lub obecny) TW w sutannie wypowiada się otwarcie po jednej ze stron, ale to biskup Kościoła Katolickiego, którego można lubić lub nie za sprzyjanie ‘Kościołowi zamkniętemu na głucho’ bądź też ‘otwartemu na oścież’, ale zarzucić, Szanowni Państwo, świadomej manipulacji w czyimś interesie, a przy tym sprzecznym z polską racją stanu i z racją Kościoła (bo Kościół jest ufundowany na prawdzie, a nie na kłamstwie) nie można. Oczywiście, jedno z polskich nieszczęść – zapaść intelektualna, pokłosie zapaści duchowej czasów komunizmu formalnego i post-komunizmu konsumpcyjno-faktycznego, znajdzie tu swoje prostackie rozwiązanie i wytłumaczenie, to znaczy – wicie rozumicie – szantaż służby, Rosja, GRU, skoro ośmiela się przeciw najgorliwszym z praktykujących (ach, jak te czasy się zmieniają!) występować. Chciałoby się łatwo, ale tak łatwo nie jest; do odnajdowania śladów, tropów, interesów, aranżacji i akcji służb trzeba łba i wiedzy, sama gorliwość nie wystarczy – zazwyczaj zresztą w Polsce doby najnowszej Polacy entuzjastycznie wynosili do władzy agentów, wodzeni za nos przez siły, których istnienia nawet się nie domyślają (No czyż tak nie jest? Sięgnijmy pamięcią wstecz w dwudziestolecie!). Ten numer nie przejdzie, bo zastanawiamy się tutaj nad słowami profesora doktora habilitowanego, adwokata, rektora Papieskiej Akademii Teologicznej (że zacznę od końca ze względu na wrażliwość niekatolików), biskupa tytularnego Cufruty, biskupa (byłego) pomocniczego diecezji sosnowieckiej, byłego zastępcy przewodniczącego, a później przewodniczącego Konferencji Episkopatu, przewodniczącego Komisji Konkordatowej, wreszcie przewodniczącego trybunału pomocniczego ds. Beatyfikacji Jana Pawła II. Mało?
Nie ma wyjścia, jak nad słowami biskupa Pieronka pochylić się z uwagą, rozebrać logicznie, i postarać się zrozumieć ich sens. Otóż biskup Pieronek twierdzi, że ‘cała ta legenda o zamachu w Smoleńsku, o morderstwie, jest po prostu śmieszna’. Pierwsza moja wątpliwość jest natury estetycznej, bo jakby się nie przyglądać sprawie 10 kwietnia 2010 roku, jakich hipotez by nie stawiać, to on śmieszna nie jest, niezależnie od tego, czy była brzoza, beczka, plecy (tam gdzie rura cieńsza, ale odległość od pasażera większa), czy też ładunki wybuchowe, albo jeszcze coś innego. Ona nie jest śmieszna by tych dziewięćdziesięciorga sześciorga osób pomiędzy nami nie ma, ich ciała ‘pozamieniano na krzyż’ i w przypadku (ja twierdzę) jeszcze nieekshumowanych szczątków nie ma żadnej pewności poprawności identyfikacji, więc jeśli byłoby w tym co śmiesznego, to byłby to bardzo specyficzny rodzaj makabrycznego poczucia humoru, o który biskupa Pieronka absolutnie nie posądzam.Ja sądzę, że biskup Pieronek, człowiek doskonale wykształcony, a do tego opanowany mówił swoje słowa w stanie silnego podenerwowania i mówiąc ‘śmieszny’ chciał użyć najmocniejszego epitetu wywiedzionego od słów: ‘nieodpowiedzialny’, ‘przeczący zdrowemu rozsądkowi’, a nie od słowa ‘wesoły’, czy ‘zabawny’. I tu właściwie zaczyna się dla mnie najbardziej interesująca część analizy słów biskupa. Otóż biskup Pieronek od zawsze, ze względu na pewnego rodzaju przymioty osobiste jest bardzo blisko świata mediów i blisko świata polityki, a to oznacza, że biskup Pieronek ma dużo więcej wiedzy o świecie polityki i mediów, niż ma jej proboszcz z parafii w Wólce; z kolei z racji niezwykle starannego wykształcenia (KUL, Papieski Uniwersytet Laterański, Studium Roty Rzymskiej) ma przyswojony aparat rozumowego, logicznego analizowania zdarzeń najwyższego możliwego do osiągnięcia w dzisiejszym świecie rodzaju. Nie pozostaje mi nic innego, jak przyjąć, że według biskupa Pieronka teza, że nie doszło do zamachu i ‘morderstwa’ polskiej delegacji jest tezą w oczywisty sposób fałszywą. To bardzo mocna teza, bo nawet jeśliby przyjąć najbardziej bliską ‘przypadkowi’ wersję błędnego naprowadzania na pas lotniska w Smoleńsku (a jest udowodniona zeznaniami załogi Jaka, która pod rygorem odpowiedzialności karnej zeznała, że bliższa radiolatarnia na lotnisku w Smoleńsku przekazywała przekłamany sygnał oraz zapisami czarnych skrzynek Tu-154, według których kontrolerzy lotu upewniali załogę, że jest na ‘ścieżce i na kursie’, choć nie była, a ponadto otrzymali niezgodne z regulaminami polecenie służbowe sprowadzenia samolotu na ziemię z centrum ‘Logika’ w Moskwie) to w tym przypadku również mamy do czynienia z – w najlepszym przypadku - ‘nieumyślnym zabójstwem’, a granica pomiędzy ‘morderstwem’, a ‘zabójstwem nieumyślnym’ może być w tym przypadku płynna, bo zależy od ‘zamiaru’, a co jeśli w jakimś momencie przez głowę kontrolera lotu bądź generała Krasnokutskiego lub jego zwierzchników z ‘Logiki’ przemknęła myśl: ‘a żebyś się tak rozbił!’? To co wtedy? Mamy zamiar ewentualny, księże biskupie, za całym szacunkiem, nie ma rady! Jesli przyjęlibyśmy zapisy czarnych skrzynek za dobrą monetę (to znaczy uznali, że nie dokonano przy nich manipulacji) oraz przyjęli za wiarygodne zeznania załogi Jaka, to możemy dywagować na temat stopnia winy aktorów dramatu, ale ‘morderstwa’ nie możemy wykluczyć ‘z całą pewnością’ i uznać takiej hipotezy za ‘śmieszną’ w znaczeniu w jakim zdefiniowałem powyżej. Biskup Pieronek w swojej wypowiedzi nie odniósł się do wersji ustalonej przez generał Anodinę (poprzednio pisałem: ‘generałową’, ale to błąd) i ministra Jerzego Millera wraz z komisją. Biskup Tadeusz Pieronek jest osobą absolutnie uprawnioną do tego, żeby wypowiadać się w tej sprawie; z punktu widzenia porównania metodyki pracy (choćby prostą metodą porównawczą), właściwości zakresu podjętych badań, ich przedmiotu (czy to fizyka ciała stałego w ruchu, chemia?), wiarygodności metodologii ‘badania psychologicznego post-mortem’ wykazującego błędy w badaniu psychologicznym dokonania za życia, ‘tunelowania’, oraz chociażby możliwości odtworzenia trajektorii obiektu przemieszczającego się w przestrzeni trójwymiarowej na podstawie dwuwymiarowej dokumentacji fotograficznej wykonanej aparatem z obiektywem o nieznanej ogniskowej (a więc o nieznanym stopniu i wzorze zniekształceń obrazu), ustalenia niemożliwych fizycznie przeciążeń, wykluczonej przez ekspertów możliwości wykonania ‘beczki autorotacyjnej’ bez celowego działania pilota (a więc: zamiaru pilota jej wykonania), i wielu innych rzeczy, o których biskup wie, bądź z łatwością może się dowiedzieć. Stawiam tezę, że raporty generał Anodiny i Jerzego Millera mecenas biskup Tadeusz Pieronek musiałby uznać za równie ‘śmieszne’, a być może jeszcze bardziej z metodologicznego punktu widzenia niepoważne, niż ‘zamach’ – rozumiem z kontekstu, że chodzi tu o ostatnią tezę stawianą mocno po publikacji w Rzeczpospolitej, a więc zakładającą wybuchy na pokładzie Tupolewa. Co ciekawe, biskup nie wyklucza odkrycia śladów substancji wybuchowej na wraku samolotu, ale ich istnienie (co według mnie dowodzi, że w kręgach politycznych i medialnych sprawa jest oczywista) tłumaczy pozostałościami po II wojnie światowej. I ten trop skierował mnie w kierunku uznania, że biskup Pieronek wygłasza swoje sądy mniej jako naukowiec, bardziej jako osoba zatroskana losem kraju, a to dlatego, że teza o materiałach wybuchowych, które w dużej ilości zalegają obszary przyległe do lotnisk jest... bardzo redukcjonistyczna, a przez to też trochę, jakby to powiedzieć ‘śmieszna’ (ciągle w zdefiniowanym powyżej znaczeniu), bo na jakiej podstawie na całej palecie możliwości mielibyśmy dokonać aż tak daleko idącej redukcji? Nawet jeśli przyjmiemy, że na pokładzie Tu-154 nie było trotylu i nitrogliceryny, to pozostaje jeszcze możliwość celowego bądź przypadkowego umieszczenia ich na wraku po wydarzeniu (tuż po, na długo po), i jest to o wiele racjonalniejsze wytłumaczeni niż szukanie pozostałości po dawnych wojnach. A już w ramach tego rodzaju wyjaśnień sensowniej brzmi tu teza o wożeniu trotylu luzem przez rozkokoszonych wojaków do Afganistanu, choć tu pojawiają się pewne komplikacje, bo szukamy przeca śladów wybuchu trotylu, a nie ‘trotylu luzem’. I w tym momencie dochodzimy do sedna kłopotu, który ja mam z wypowiedzią biskupa Pieronka, bo nie wierzę, żeby biskup Pieronek wypowiedział swoje kontrowersyjne dla wielu polskich katolików słowa bez świadomości, że właśnie wielu z nich odczuje je – wypowiedziane tak kategorycznie – jako niezasłużony epitet. No nikt nie chce być człowiekiem o ‘słabym umyśle’, podatnym na celowe manipulacje jakichś demonicznych, grających ze śmiercią (w tym osób najbliższych) cyników o nieprawdopodobnej sile oddziaływania.I dla tego właśnie celu ci ludzie mieliby wyprodukować ‘legendę’, a więc pewną opowieść opartą o elementy zdarzeń przeszłych, które faktycznie miały miejsce, ubogaconych elementami zmyślonymi, dodajmy – zmyślonymi celowo. I kim mieliby owi manipulatorzy być? Czy to wewnętrzna, zdaniem biskupa, skrajnie cyniczna, gra o władzę? Po co? Dla władzy? Czy ta gra, jeśli się odbywa, to odbywa się przy udziale, czy też w asyście całkowitej obojętności oficerów KGB (dzisiaj FSB) sprawujących władzę na Kremlu? Jakie zagrożenia, zdaniem biskupa Tadeusza Pieronka się w związku z tą grą wiążą? Nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że wypowiadając swoje sądy biskup Pieronek bazował na wiedzy wystarczającej, żeby je formułować (w tym wiedzy poufnej), oraz wypowiadał je z intencją ochrony, a nie wprowadzenia w błąd, wspólnoty, której służy. A to, co mnie niepokoi to właśnie to, że ta wiedza jest poufna. Natomiast całkowicie wykluczam podejrzenie, że biskup Pieronek zadecydował po prostu wygłosić tezę, z którą zgadza się znaczna część dziennikarskiego mainstreamu, dla wygody, by nie stawić czoła sile prądu, bo krzyż to znak sprzeciwu i męki, a jego wyznawcy nie mają prawa liczyć na zbyt intensywną ilość komfortu za życia. Skoro jedno jest upiorną baśnią, a drugie heroiczną, choć z gruntu fałszywą legendą, to jaka jest prawda? Pytam poważnie, jako katolik swojego biskupa. Bo przecież nie zatrzymamy się tam, gdzie zatrzymał się namiestnik pytając: ‘A co to jest prawda?’ Jako szeregowy katolik liczę, że jeden z najwybitniejszych polskich biskupów pochyli się nad tą tragiczną sprawą powodującą postępujący demontaż państwa w sposób szczególny. Jeśli to wypadek, to trzeba – wobec wątpliwości – poddać go osądowi jakiegoś ciała złożonego z niezależnych (w tym również z obcokrajowców), specjalistów z dziedziny wypadków lotniczych. Nie będzie to co prawda postulowana, a dzisiaj niemożliwa w praktyce do czasu zmiany politycznej w Polsce, o ile ta nastąpi, komisja międzynarodowa (w tym również NATO-wska, która byłaby komisją jednego z paktów wojskowych, ale i do tego potrzeba woli polskiego rządu, a tej nie ma i nie będzie), ale z deklaracji politycznych wynika, że wszyscy uczestnicy życia publicznego pogodziliby się z wynikami takiego ‘naukowego’ arbitrażu. Taka komisja mogłaby powstać przy PAN, co nadałoby jej wiarygodności, tak jak działania, by nie odbyła się pod patronatem PAN-u obniżyłyby jej wiarygodność i służyłoby tym, którzy chcą sprawę zaciemniać i gmatwać zamiast ją wyjaśniać; poparcie księdza biskupa dla takiej inicjatywy byłoby niezwykle pożądane i przydatne i służyłoby dobrze Polsce i Kościołowi w Polsce, bo nie ma takiej prawdy, której katolik powinien się bać. ROLEX
Czystki w TVN Jak to mawiają: "służba nie drużba". Przyszedł rozkaz wyczyszczenia struktur zarządzających TVN przed planowanym wejściem francuskich inwestorów, to się czyści. Wczoraj ogłoszono, że z czynnej służby w TVN odchodzi Piotr Walter. Stacja jedynej prawdy TVN od lat przeżywa turbulencje. Podczas kiedy koledzy w Polsacie trzymają zwarty szyk, w TVN mamy częste i dziwne roszady personalne. W sierpniu 2009 roku wywalono cześć zarządu, dwa miesiące później umarło się nagle Janowi Wejchertowi, potem do zarządu dołączyła grupa desantowa z Zurychu, następnie wywalono dziedzica Łukasza Wejcherta, a teraz ze służby w TVN odchodzi dziedzic Piotr Walter a ci, którzy zostali wywaleni z zarządu TVN w sierpniu 2009 roku powracają teraz na nowo do zarządu (cytat z money.pl):
"Piotr Walter, wiceprezes TVN, z końcem grudnia zrezygnuje z pełnionych obowiązków w spółce i obejmie funkcję członka zarządu Grupy ITI, zastępując na tym stanowisku Mariusza Waltera - podał TVN w komunikacie. Rada nadzorcza TVN powołała pięciu nowych członków zarządu." Mamy, więc tzw. cyrk na kółkach. W wyniku nowych rozdań kart, grupa TVN -- która została podobno sfinansowana przez skromne osobiste oszczędności rodzin Walterów i Wejchertów -- nie ma już żadnego reprezentanta owych wizjonerskich rodów. To dosyć dziwne jak na grupę nazywaną “rodzinną”. No chyba, że nigdy nie była to grupa rodzinna. Taki Rupert Murdoch posiada 30% kapitału News Corp. i kontroluje wraz z synem codzienne operacje tego ogromnego konglomeratu. Rodziny Wejcherta i Waltera miały podobno 85% kapitału ITI a teraz zostały odsunięte w kąt. Ludzie psychicznie chorzy i oszołomy twierdzą uparcie od lat że Walter i Wejchert zostali nominowani do panamskiej ITI jako przystawki i że prawdziwa struktura własności grupy wygląda zupełnie inaczej. Ale kto by słuchał bredzenia chorych? Balcerac
Prowokatorzy w opałach
Na obrzeżach marszu biegali wśród uczestników policjanci, ubrani po cywilnemu, w czarnych maskach. Udało się ludziom jednego takiego policjanta otoczyć, miał w ręku teleskopową pałkę. Żądaliśmy od niego, żeby zdjął maskę i podał swój numer. Absolutnie nie chciał tego zrobić, nie zaprzeczył jednak, że jest policjantem. Za chwilę podbiegli dwaj inni policjanci w maskach i odciągnęli go do policji - relacjonuje poseł Artur Górski (PiS), uczestnik Marszu Niepodległości. Na organizowany przez środowiska prawicowe Marsz Niepodległości w Warszawie przybyło kilkadziesiąt tysięcy ludzi z biało-czerwonymi flagami. Młodzi, starsi, rodziny z dziećmi, zorganizowane grupy i osoby indywidualne. Wszyscy szli zgodnie, ramię w ramię, śpiewając pieśni patriotyczne. Nieśli transparenty, na których można było przeczytać m.in.: "Nie ma wolności bez suwerenności", "Niepodległość nie na sprzedaż" czy "Dał nam przykład Viktor Orbán, jak zwyciężyć mamy". Na czele pochodu jechał samochód, na plandece którego znajdowali się organizatorzy marszu. Nieustannie prosili i nawoływali z megafonów, by nie dać się sprowokować policji i uważać na "tajniaków".
- Nie możemy dać się sprowokować, wiemy, że w naszych szeregach są tajniacy - apelowali organizatorzy. Ludzie reagowali na apele organizatorów i wykonywali ich polecenia. Słowa o tajniakach nie były bezpodstawne, w tłum uczestników Marszu Niepodległości wmieszało się bowiem wielu prowokatorów - wśród nich zorganizowane, zamaskowane grupy w kominiarkach - którzy zachowywali się bardzo agresywnie w stosunku do policji. Większość z nich zdawała się pijana, wykrzykiwali niecenzuralne słowa pod adresem funkcjonariuszy i rzucali w nich niebezpiecznymi przedmiotami. Sam byłem świadkiem, jak grupa kilku mężczyzn w kominiarkach na głowach tuż obok mnie wydzierała z ziemi kostki brukowe. Takich osób na marsz nikt nie zapraszał.
Kto ciskał petardy Widziałem też grupki młodych mężczyzn, którzy się wzajemnie nawoływali i przemieszczali w kierunku czoła marszu, skąd poleciały w stronę policji kamienie, kosze na śmieci i kostka brukowa. Ludzie ci nie wykazywali żadnego zainteresowania samym marszem, widać było, że dążą jedynie do wzniecenia burd, w tym celu też rzucali w tłum liczne petardy. Niektórzy z nich zachęcali do skandowania: "Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę".
Uczestnicy marszu też wznosili okrzyki, ale niepodległościowe. "Bóg, Honor, Ojczyzna", "Cześć i chwała bohaterom" i "Biało-czerwone - to barwy niezwyciężone" - rozlegało się raz po raz na całej trasie. W pewnym momencie, wskutek petard rzucanych przez prowokatorów, cały marsz został zablokowany przez policję, która zaczęła nacierać na jego uczestników i wzywać do "opuszczenia zgromadzenia osoby postronne, przedstawicieli mediów czy osoby posiadające immunitet". Nic nie znaczyło, że faktyczni uczestnicy Marszu Niepodległości zachowywali się spokojnie, w przeciwieństwie do ewidentnych prowokatorów. Z wozu organizatorów wciąż proszono przez megafon, żeby policja nie nacierała na uczestników marszu, by zważyła na fakt, że w tłumie są kobiety z małymi dziećmi i żeby wskazała uczestnikom marszu drogę, którą mogą dalej podążać. W odpowiedzi w stronę ludzi poleciał jednak gaz łzawiący, a policja powtarzała, że jeżeli uczestnicy marszu nie będą zachowywać się zgodnie z prawem, to użyje w stosunku do nich środków przymusu. "Policyjna prowokacja!" - skandowali zebrani.
- To, co się w tej chwili dzieje, postrzegam jako powtórkę z roku ubiegłego. A jestem tutaj dlatego, że kocham moją Ojczyznę i chcę, żeby była wolna, by media były wolne, by Telewizja Trwam miała swoje miejsce na multipleksie, tak jak inne telewizje. Chcę mieć poczucie wolności - powiedziała "Naszemu Dziennikowi" obecna na marszu Temida Stankiewicz-Podhorecka, publicysta i krytyk teatralny. Podobnie mówiły nam kolejne spotykane osoby. - Marsz z prezydentem Komorowskim nas nie przyciągnął. My identyfikujemy się z tymi ludźmi, którzy dzisiaj są właśnie tu, na tym marszu. Bliskie są nam ideały wolnej Ojczyzny. Jestem bardzo zaskoczona blokadą policyjną, nie wiem, dlaczego utrudnia nam się marsz. Na pewno w mediach przedstawią nas, którzy przyszliśmy tu w pokojowych zamiarach, jako tych, którzy wywołują zamieszki - przewidywała pani Joanna, która przyjechała z Mielca na Podkarpaciu z grupą przyjaciół, aby uczcić Święto Niepodległości.
Pałka w ruch Jednak policja nie odpuszczała i zdawała się głucha na rzeczowe apele organizatorów. Oburzenie ludzi wzrastało, uczestnicy komentowali między sobą, że służby bezpieczeństwa celowo usiłują doprowadzić do zdelegalizowania marszu. - Żądamy od policji przestrzegania prawa! - wołali przez megafon organizatorzy. Mało tego, wśród tajniaków maszerujący zdekonspirowali osoby, które mogły być policyjnymi prowokatorami. Jednego z nich rozpoznali - jak twierdzą - posłowie Prawa i Sprawiedliwości Artur Górski i Stanisław Pięta. - Zastanawiam się, co ci ludzie w czarnych maskach robili na obrzeżach marszu, wśród ludzi. Dowódca policji spytał mnie w pewnym momencie, czy ja jestem w stanie zagwarantować, że ludzie, którzy będą szli w marszu, będą zachowywali się przyzwoicie. Ja z kolei zapytałem go, czy policja nie powtórzy zachowania sprzed roku, gdy jeden z policjantów po cywilnemu skopał jednego z uczestników demonstracji - relacjonuje poseł Artur Górski. Dzięki zimnej krwi organizatorów i spokojnemu zachowaniu prawdziwych uczestników Marszu Niepodległości mógł on dotrzeć do celu, pod pomnik Romana Dmowskiego. Artur Górski ma nadzieję, że za rok, gdy demonstranci nie będą mogli mieć zamaskowanych twarzy, będzie wiadomo, że osoby, które te twarze mają zasłonięte, są albo prowokatorami, albo policjantami - i wtedy będą one łatwiej ujawniane i demaskowane. - Moim zdaniem, nie ma żadnych powodów do tego, żeby funkcjonariusze policji byli w tłumie jako osoby zamaskowane z pałkami teleskopowymi w dłoniach. Swe czynności powinni realizować z odsłoniętą twarzą - kwituje poseł Górski. Po wczorajszych marszach ponad 100 osób zostało doprowadzonych do jednostek policji. Niektóre z nich zostały zatrzymane pod zarzutem czynnej napaści na funkcjonariuszy. Rannych zostało ośmiu policjantów. Piotr Czartoryski-Sziler
Od Marszu Niepodległości do Marszu Narodowców Wyjaśniło się wreszcie, dlaczego JKM został wyrzucony z Komitetu Honorowego Marszu Niepodległości, a Nowej Prawicy nie pozwolono w nim uczestniczyć pod własnymi znakami. Otóż narodowcy zapowiedzieli, wprawdzie na razie bardzo ogólnikowo, budowę Ruchu Narodowego, czyli zapewne nowej partii, która będzie chciała zagospodarować elektorat prawicy narodowej. Wychodzi na to, że po prostu nie chcieli konkurencji na imprezie, którą wykorzystali do budowy własnej formacji – warto w tym kontekście zauważyć, że JKM był jedynym liderem partyjnym w komitecie honorowym. Oznacza to, że niestety idea Marszu Niepodległości, jako demonstracji wszystkich sił prawicowych, które chcą pokazać wspólną siłę, ale zarazem też różnorodność została ostatecznie pogrzebana. I to niestety w mało przyjemny. No cóż, przywódcy Młodzieży Wszechpolskiej i ONR-u myślą zapewne, że są w stanie sami zagospodarować „prawicę pozapisowską”. Długoletnie doświadczenie podpowiada mi jednak, że najprawdopodobniej gorzko się rozczarują. W dodatku nie do końca rozumiem co właściwie mają Polakom do zaproponowania – oczywiście poza propozycjami rewanżu, choć też dokładnie nie wiadomo na kim. Oraz oczywiście własnym przywództwem. W każdym razie w przyszłym roku Marsz Niepodległości będzie już zapewne tylko imprezą branżową narodowców i naprawdę bardzo żałuję, że do tego doszło – rok temu sądziłem, że da się z niej zrobić łącznik pomiędzy poszczególnymi środowiskami prawicowymi. Niestety jak widać organizatorzy Marszu wolą maszerować sami. I będą sami maszerować – jeśli oczywiście się jednak nie opamiętają. Na mój apel sprzed tygodnia w sprawie pomocy przy budowie portalu odpowiedziało zaskakująco dużo, bo aż kilkadziesiąt osób. Nie zdążyliśmy jeszcze przeanalizować wszystkich zgłoszeń i wszystkim odpowiedzieć. Myślę, że w ciągu najbliższych dni uporamy się z tym zadaniem i każda osoba, która się zgłosiła dostanie od nas odpowiedź. Jednocześnie nadal zapraszam do zgłaszania się – kto wie, może uda się stworzyć mocny zespół, który szybko pokona konkurencję? Przypominam – założenie jest takie, że stworzymy portal dorównujący niezaleznej.pl i wpolityce.pl. Tomasz Sommer
Działali w silnym napięciu? I będą bezkarni W internecie krążą już zdjęcia młodych ludzi w zielonych kominiarkach, którzy rozpoczęli zadymę na Marszu Niepodległości. Prowokatorzy mają prawdopodobnie kamizelki pod ubraniami, część z nich pod kurtkami miała bluzy z napisem "Policja". Portal Niezalezna.pl dotarł do nowych zdjęć agentów policyjnych. To właśnie ci ludzie, mający przy sobie pałki teleskopowe - prawdopodobnie policyjni agenci - odpowiedzialni są za wywołanie bijatyk i rozbicie oraz wstrzymanie Marszu.W wyniku tej prowokacji ucierpieli także najmłodsi; są bowiem sygnały, że policjanci bili nawet dzieci. Jak relacjonują nasi reporterzy - tuż po rozpoczęciu marszu, który wyruszył z ronda Dmowskiego, policjanci ubrani po cywilnemu, w kominiarkach, dwukrotnie rzucili maszerującym petardy pod nogi. Następnie wyjęli teleskopowe pałki z kieszeni i wbiegli w tłum. Rozpoczęły się zamieszki.Funkcjonariusze użyli broni gładkolufowej i gazu pieprzowego. Grupa zamaskowanych chuliganów rzucała kamieniami i racami. Portal Niezalezna.pl otrzymał zdjęcia, na których widać prowokatorów w kominiarkach, stojących pod osłoną policji. W marszu prezydenckim maszerowali m.in. żołnierze, BOR-owcy i policjanci. Ci ostatni poszli także w Marszu Niepodległości, ale spełniali zupełnie inną rolę. Jaką? Portal Niezalezna.pl otrzymałzdjęcia, na których widać prowokatorów w kominiarkach, stojących pod osłoną policji. Czy mężczyźni w zielonych kominiarkach, którzy sprowokowali wczorajszą awanturę na Marszu Niepodległości działali w "silnym napięciu i zdenerwowaniu"? Pewne jest za to, że mogą czuć się bezkarni. Jak ich kolega po fachu, który podczas ubiegłorocznego marszu kopał demonstranta, a prokuratura kilka dni temu (przypadkowo?) ogłosiła, że chce umorzenia sprawy. Czy może więc dziwić, że bito dziecko lub strzelano do ludzi. Przypomnijmy, że bandycki atak policjanta z Marszu w ubiegłym roku nie zostanie ukarany. Jego sprawca -"wykonywał czynności związane z zabezpieczeniem manifestacji, których przebieg cechował się bardzo dużą agresją ze strony uczestniczących w nich osób- twierdzi prokurator usprawiedliwiając kopaniem przez policjanta bezbronnego człowieka.
- Dotychczas sprawował się poprawnie, a nawet złożył wyjaśnienia- dodaje prokuratura, która prowadzi sprawę, wystawiając laurkę policyjnemu sadyście. Co ciekawe, śledczy ogłosili, że będą wnioskować do sądu o umorzenie sprawy Karola C. krótko przed niedzielnym Marszem Niepodległości. Czy osoby w zielonych kominiarkach, w koszulkach z napisem policja również mają wzorowy przebieg służby? Na pewno nie muszą obawiać się kary. Rzecznik komendanta głównego policji już w rozmaitych telewizja odrzuca wszelkie zarzuty pod ich adresem. Stanowisko prokuratury chyba już znamy. Wzór pism procesowych już mają. - „Oskarżony działał w napięciu i silnym zdenerwowaniu” - pisali przecież w sprawie Karola C., który bestialsko zaatakował Daniela 11 listopada ub. roku.
Nora Kreta
Żydzi nawracają katolików. W Polsce. Kościół na razie milczy. Chociaż ich szeregi wciąż pozostają nikłe, stale wzrasta liczba katolickich Polaków, którzy porzucają wiarę swych ojców i wybierają religię niemal doszczętnie wytrzebioną w ich ojczyźnie podczas II wojny światowej.
„Kobiety czekające na pierwszym piętrze Centrum Żydowskiego w Krakowie nie potrafią ukryć swego podniecenia. Jest ich osiem. Dla większości z nich to najważniejszy moment w ich życiu. Moment, na który długo przygotowywały się, uczyły i dla którego tu przyjechały. Właśnie pierwszą z nich poproszono, by udała się do pokoju na trzecie piętro. Tam czeka na nią trzech rabinów. Parę minut później dziewczyna schodzi rozpromieniona. Już ze schodów woła z uśmiechem: „Jestem Żydówką!”.W poczekalni zakotłowało się. Pozostałe kobiety spieszą się, by jej pogratulować, uściskać. Leją się łzy szczęścia, narasta podniecenie i radość.” Tak entuzjastycznie moment konwersji polskich katoliczek na judaizm