Jako trzylatka straciła obie ręce.
Jest mistrzynią paraolimpijską, przygotowuje się do Soczi
Rozmawia Kacper Suchecki 24.11.2013
Katarzyna Rogowiec z córeczką Olimpią (Fot. Renata Dąbrowska / Agencja Gazeta)
- Jestem taka sama jak inni. Jednak mam coś, co mnie w szczególny sposób naznacza, że jestem bardziej "zapamiętywalna" - mówi paraolimpijka Katarzyna Rogowiec. Przygotowania do igrzysk paraolimpijskich idą pełną parą, ale Kasia ma też nowe wyzwanie. Musi znaleźć sposób na dzielenie czasu między treningi a opiekę nad kilkumiesięczną córeczką
Katarzyna Rogowiec pochodzi z Rabki-Zarytego na południu Polski. Jako trzylatka w wypadku w gospodarstwie rolnym rodziców straciła obie ręce. Nie poddała się, życie poświęciła swojej pasji - sportowi. Jest dwukrotną mistrzynią paraolimpijską z Turynu w biegach narciarskich (jako jedyna zdobyła podczas tych igrzysk medal dla Polski). W 2003 r. wywalczyła trzy srebrne medale na mistrzostwach świata w biegach narciarskich, a dwa lata później - złoto mistrzostw globu w biathlonie. Teraz przygotowuje się do Igrzysk Paraolimpijskich w Soczi. Od niedawna jest mamą czteromiesięcznej Olimpii Jadwigi.
Kacper Suchecki: Mówisz, że nie jesteś osobą niepełnosprawną, tylko kimś z pewnego rodzaju niepełnosprawnością, ze szczegółem odróżniającym cię od innych.
Katarzyna Rogowiec: Wszystko się zgadza. Przez lata życia z niepełnosprawnością, ale też trochę obok niepełnosprawności jako takiej, dotarło do mnie, że każdy z nas ma swego rodzaju ograniczenia, jeden musi np. nosić okulary, a wszyscy dostawić drabinkę, by powiesić zasłony w oknie. Dzięki temu, że u siebie w Rabce-Zarytem żyłam w małym społeczeństwie, nikt mnie nie "wkładał" do jakiejś szczególnej grupy osób, tylko byłam elementem tej społeczności, bardzo długo nie miałam tak naprawdę świadomości, że jestem gdzieś skategoryzowana, że powinnam przynależeć do grupy, która jest "inna". Kiedy poszłam do liceum w Rabce, do której musiałam dojeżdżać, ludzie zaczęli na mnie zwracać uwagę, przyglądali mi się, odwracali i robili wielkie oczy. Zastanawiałam się, o co chodzi, bo w mojej rodzinnej miejscowości nikt tak się nie zachowywał. Pojawiły się wtedy wewnętrzne pytania: "Czego ci ludzie chcą? Przecież jestem taka sama jak całe społeczeństwo". To w tym momencie pomyślałam, że jestem normalna, jednak mam coś, co mnie w szczególny sposób naznacza, że jestem bardziej "zapamiętywalna". Nie jest to oczywiście charakterystyczny typ urody, tylko charakterystyczna jestem ze względów technicznych, co wiąże się np. z innym sposobem wsiadania do autobusu, tylko dlatego, że inaczej chwytam za klamkę.
Spełniasz się w wielu rolach: żony, świeżo upieczonej mamy, sportsmenki, prezesa Fundacji Avanti. Oprócz tego zasiadasz w Radzie Zawodników przy Międzynarodowym Komitecie Paraolimpijskim, jesteś członkiem Rady Zawodników Międzynarodowej Agencji Antydopingowej...
- Rzeczywiście robię dużo rzeczy, wszystko, co wymieniłeś, to są bardzo różne obszary działania, które wymagają odmiennego zaangażowania, głównie czasowego. Jak się chce, to jest się w stanie wiele spraw połączyć i pogodzić ze sobą. Obecnie najwięcej uwagi skupiam na obszarze związanym z macierzyństwem, z moją czteromiesięczną córeczką Olimpią, ale do pozostałych rzeczy już tak przywykłam, że są wręcz naturalne. Nie mam problemów, aby codziennie na godzinę wyjść i pobiegać. Jeśli chodzi o kwestie społeczne, to są tak naprawdę związane z mailem, bo żyjemy w takich czasach, że nieodzowne jest komunikowanie się w ten sposób. Mogę, siedząc w mieszkaniu, być na bieżąco w kontaktach z Montrealem, gdzie mieści się siedziba Światowej Agencji Antydopingowej, czy z Międzynarodowym Komitetem Paraolimpijskim w Bonn i poświęcić w roku kilka weekendów, żeby się spotkać "in person". Fundacja Avanti, której jestem założycielką, jest z kolei bardzo mocno związana z całym moim życiem, z moim rodzajem "inności", a sport to moje oczko w głowie. Te wszystkie elementy połączone w całość dają mi dużą wiedzę w temacie i pozwalają realizować się w roli specjalisty w obszarze sportu paraolimpijskiego.
Często słyszałaś, że nie dasz rady?
- Teraz nie słyszę już tego, ale głównie dlatego, że nie chcę. Czasami gdzieś zabrzmią takie słowa, ale nie mam już tej zawziętości co kiedyś, żeby wyjaśniać, tłumaczyć, ale bywało, że nie byłam tak twarda. Wspominam moment, kiedy próbowałam ukończyć kurs pilota wycieczek zagranicznych. Wtedy w sekretariacie kursu pani nie przyjęła ode mnie wymaganych dokumentów, bo według niej do tej pracy potrzeba stuprocentowego zdrowia i ona nie zapisze mnie na kurs. To właśnie tam pojawiło się oburzenie i płacz. Jak to, przecież ja jestem w pełni zdrowa, ja mogę przynieść wyniki wszelkich badań medycznych, bo chora nie jestem. Pani dołożyła jeszcze, że: "ludzie nie wyjeżdżają na wczasy, żeby oglądać takie dziwactwa". Wtedy mnie mogło to dotknąć, był to czwarty rok studiów, nie byłam małą dziewczynką nieprzystosowaną kompletnie, ale tamte słowa zabolały, i to mocno. Przez swoją zawziętość potrafiłam znaleźć rozwiązanie i poszłam dalej, zdobyłam wykształcenie i pilotowałam wycieczki przez trzy lata. Dużo tej sytuacji zawdzięczam. Innym razem nauczycielka od prac ręcznych powiedziała, że "przecież serwetki bez rąk nie wyszyję", więc postanowiłam udowodnić, że jest inaczej - nauczyłam się szyć zębami. Teraz, że nie dam rady, słyszę głównie w związku z moim macierzyństwem, jednak wiele tych słów jest z troski, ale gdy potrzebuję pomocy, po prostu o nią proszę, bo każdy czasami czegoś sam nie zrobi. Chcę, aby inni pozwolili mi na tą moją wyjątkową samodzielność.
Córeczce dałaś na imię Olimpia, to pozwala mi zgrabnie przeskoczyć na temat igrzysk paraolimpijskich, które w marcu odbędą się w Soczi. Jak się przygotowujesz, jak oceniasz swoje szanse medalowe?
- Decyzja o tym, czy rozpocznę przygotowania do igrzysk, była bardzo trudna. Była, bo zdecydowałam, że się przygotowuję. Dlaczego trudna? Ponieważ po cesarskim cięciu i porodzie było mi ciężko wyobrazić sobie start. Choć w trakcie ciąży byłam pewna, że chcę spróbować, bo do 9. miesiąca chodziłam na siłownię i jeszcze przed terminem się ruszałam i wykonywałam ćwiczenia o niskiej sile, które były bezpieczne dla dziecka, ale podtrzymujące moją wytrzymałość i jakiś rodzaj wydolności. Sam poród przez cesarskie cięcie trochę pokrzyżował moje plany, bo chciałam rodzić naturalnie, a tu nagle moja rozpiska przygotowań przesunęła się o kolejne sześć tygodni. Treningi już rozpoczęłam, ale nie są one oczywiście standardowe. Gdy moi koledzy są na obozach, jeżdżą na nartorolkach, ja ćwiczę indywidualnie tutaj w Gdańsku, korzystam z bardzo dobrych ścieżek. Teraz, gdy robi się już mokro, skupiam się na bieganiu i w jakimś - póki co niewielkim - stopniu na ćwiczeniach siłowych. Jednak zadeklarowałam niedawno, że nie pojadę do Soczi, jeśli na pierwszych zawodach Pucharu Świata, na które wyjedziemy, mój poziom sportowy nie będzie na wystarczającym poziomie, by podczas igrzysk znaleźć się na podium. Nie chcę jechać na olimpiadę, aby zająć 10. miejsce.
Odczuwasz wsparcie państwa? Macie zapewnione środki na przygotowania?
- Z tematem finansowania i wspierania paraolimpijczyków jestem za pan brat od dłuższego czasu i widzę, że gdzieś po drodze zostały zaniedbane możliwości pozyskiwania pieniędzy pozabudżetowych, a środki budżetowe są jedynymi, które pozwalają nam trenować, wyjeżdżać na zawody. Choć niejeden raz nie miałam np. możliwości zdobycia Kryształowej Kuli, bo nie było pieniędzy, by wysłać mnie na wszystkie zawody w Pucharze Świata.
Teraz pozmieniały się przepisy, idziemy teoretycznie do przodu, ale w moim odczuciu podpisanie rozporządzenia w październiku 2012 r. - dotyczącego stypendiów i nagród dla paraolimpijczyków za zdobywane miejsca w zawodach - spowoduje, że podzieje się jeszcze gorzej. Już teraz jest niezwykle trudno namówić, przekonać osoby z niepełnosprawnością do uprawiania sportu. Aby myśleć o karierze sportowca, o sporcie wyczynowym, konieczne jest finansowanie, a gdy człowiek ma wybierać pomiędzy przyjemnością, jaką jest sport, a życiem, to oczywiste jest, że odpuści zawody i przygotowania.
Przecież Ministerstwo Sportu hucznie zapowiadało, że to rozporządzenie będzie zrównywać szanse sportowców pełno- i niepełnosprawnych.
- Takie było zamierzenie. Tylko że paraolimpijczycy zostali włożeni do wspólnego "worka" razem z pełnosprawnymi sportowcami. Zawodników z pewnego rodzaju niepełnosprawnością jest statystycznie i demograficznie zdecydowanie mniej, a wymagania są takie jak wobec pełnosprawnych. Gdy np. ja wyjadę do Soczi i w jednej z dyscyplin będzie 25 zawodniczek, ale nie będzie wystarczającej liczby krajów (12), to wracając nawet ze złotem, nie będę miała prawa zgodnie z obecnymi przepisami ani do stypendium, ani do nagrody. To skutecznie odsunie wiele osób od zawodowego uprawiania sportu. Posługując się moim przykładem, nawet gdybym zdobyła wysokie miejsca na zawodach, nie otrzymując wsparcia, musiałabym zakończyć karierę, ponieważ nie byłabym w stanie pogodzić pracy zawodowej z treningami. Osiem godzin w pracy plus sześć-osiem godzin poświęconych na ćwiczenia (bo z moją niepełnosprawnością wiąże się to, że dłużej wiążę buty, przygotowuję się) - nie daje szans na dłuższe funkcjonowanie. Dla mnie trening to nie jest godzina, potem szybki prysznic i jestem w domu. Wykonanie każdej czynności wymaga dużo więcej czasu.
Podróżowałaś po świecie, jak tam ludzie odbierają osoby z niepełnosprawnością? Czy mocno odstajemy "w tym temacie" od chociażby naszych zachodnich sąsiadów?
- Kiedyś się nad tym zastanawiałam, nawet podczas IO w Londynie. Brytyjczycy też nie mają aż takiej głębokiej świadomości o niepełnosprawności, ale tam pracują bardzo dużo nad edukacją, i to taką głębszą, która jest prawdziwa i wyjaśnia wszystko, a nie jest sztucznym tworem. My nie zagłębiamy się w temat, mówimy, że wiemy, co to jest, no bo przecież gdzieś ktoś w miejscowości jest niepełnosprawny. Dlaczego nie rozmawia się o tym, jak trudno osobie z urazem kręgosłupa funkcjonować, uprawiając seks, opiekując się dziećmi. Jakby uciekamy od tego, jesteśmy tacy otwarci, światowi, ale pewnych pytań zupełnie sobie nie zadajemy. Później tworzy się pewna kula śnieżna, która nabiera rozmiarów i jej wnętrze gdzieś tracimy z pola widzenia.
W każdym kraju jest inaczej, wiele zależy od pieniędzy. Mówimy tu o zatrudnianiu i to ma olbrzymi wpływ na odbiór osób z niepełnosprawnością. Nie zapominajmy jednak, że żyjemy w pięknym kraju i wiele rzeczy zmienia się na lepsze, i cywilizacyjnie zrobiliśmy ogromny krok. Nie jesteśmy wcale daleko. Jesteśmy inteligentnym narodem i niewiele brakuje, aby zaczęło to wszystko chodzić jak w szwajcarskim zegarku.
Jesteś ciepłą i pozytywną osobą, masz jakąś receptę na takie podejście do życia? Czy to tak naprawdę tylko maska?
- Odwaga jest kluczowa. Trzeba wyjść gdzieś poza siebie, trzeba mieć tego wewnętrznego kopa motywującego do działania. Mam też to szczęście, że pewne cechy "narzuciły mi geny" i byłam od samego początku dzieckiem upartym, ambitnym i bardzo energicznym. Charaktery nam pomagają, ale ważna jest też pewnego rodzaju maska, która pozwala nam, z pewnością mi, w niektórych momentach się pocieszyć. Nawet gdy wewnątrz jesteśmy załamani, to według wielu naukowców odwzajemnienie uśmiechu powoduje, że nasze serce pompuje więcej krwi i nasze samopoczucie może się zdecydowanie poprawić.
Ta maska i wewnętrzna odwaga uwidacznia się też we wszystkich moich działaniach społecznych. Odwaga pozwoliła mi pomyśleć, że mogę zostać wybrana do Rady Zawodników. Później zostałam członkiem Agencji Antydopingowej i tam reprezentuję sport paraolimpijski wśród zawodników w pełni sprawnych. Światowej sławy sportowiec jak Sergiej Bubka jest moim znajomym, mam okazję siedzieć z takimi ludźmi i swobodnie dyskutować. A minister sportu powołała mnie do polskiej komisji antydopingowej, w której zastąpiłam Pawła Zygmunta. To podbudowuje, przekonuje, żeby działać, wychodzić. To poszerza horyzonty i pozwala iść dalej.
Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75248,14990029.html#ixzz2le0Ir0zaMówisz o motywacyjnym kopie. Dziecko jest teraz taką motywacją, by pokazać światu, że potrafisz?
- Olimpia jest niesamowitą motywacją. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będę miała dziecko. Nie zakładałam też, że się z kimś zwiążę. Było mi w pewien sposób dobrze samej, ze sportem. Jednak życie płata bardzo miłe niespodzianki. Nie jestem młodą mamą. Gdy ma się 36 lat i pojawia się na horyzoncie kwestia dzidziusia, to człowiek zastanawia się, co to będzie, martwi się, że to fajne życie się kończy. Ale potem pojawia się maleństwo i z każdym tygodniem, gdy robi się coraz bardziej świadome, otwiera człowiekowi oczy na to, jak dużo można zrobić. Dostaje się takiego kopa, że staramy się temu maleństwu pokazać tyle świata, nauczyć wielu rzeczy, więc powoli już dochodzę do wniosku, że mogę mieć kolejne dziecko (śmiech).
Potrzebujesz dużo pomocy przy dziecku?
- Nie mam obu rąk, mam jednak chwyt, który mi bardzo pomaga, jest on dosyć precyzyjny i jestem w stanie niektóre guziki w śpioszkach Olimpii pozapinać. Muszę przyznać, że potrzebuje dużo pomocy innych osób i ostatnie tygodnie też to pokazały, bo wylądowałam u moich rodziców w Rabce z małą i zajmowałam się nią niemal w stu procentach sama, przez co nabawiłam się kontuzji. Olimpia waży już ponad sześć kilogramów, mój organizm różnie reaguje na podnoszenie i trzymanie jej. Sama małej zmieniam pieluchę 20 minut, a nie pięć, bo jest mi trudno pozapinać rzepy, guziki. Jestem w nienaturalnej pozycji pochylona i automatycznie boli mnie kręgosłup i kark. Dziecku pieluchy wymieniać trzeba minimum 10 razy dziennie, dodając to do siebie, okazuje się, że ponad 200 minut spędzam mocno pochylona. A gdzie jest cała reszta działań. Nie wyobrażam sobie mojej sytuacji zupełnie bez pomocy osób trzecich. Jest z nami przyjaciółka rodziny, która jest opiekunką, gdy mąż jest w pracy, a kolei wraca, wtedy on jest odpowiedzialny. Ja staram się być bardziej dyspozycyjna nocą i nie mam problemów, by wstawać do małej. Są też rzeczy, których nie mogę wykonać. Nie wyobrażam sobie, abym wykąpała Olimpię.
Myślałaś o tym wszystkim przed decyzją o dziecku? Bałaś się tych niemożliwości?
- Szczerze, to miałam takie poczucie, że dam radę. Nawet gdybym miała niektóre rzeczy robić w superniekonwencjonalny sposób. Wracając do tej kąpieli, to gdyby nie było innej możliwości, to i z tym dałabym sobie radę. Tak jak w życiu odnajdywałam patenty, aby zapiąć zamek w spodniach za pomocą jakiegoś haczyka, żeby zrobić prawo jazdy i mieć na normalnym lewarku do zmiany biegów jakieś elementy dostosowane do moich warunków, to bardzo podobnie już teraz postępuję. Mój mózg od razu wysyła machinalnie informacje, że damy radę. Trafiłam także na bardzo pozytywnych ludzi, którzy jeszcze utwierdzają mnie w przekonaniu, że się uda.
Przed snem myślisz: "jest świetnie, dokonałam tego"? Zapominasz o bólu albo odbierasz go pozytywnie, bo przypomina ci, gdzie jesteś i jakie masz sześciokilowe szczęście?
- To, co mówisz, jest prawdziwe. Pierwszy raz, gdy przewinęłam Olimpię, byłam cała w skowronkach i wiedziałam, że to jest coś, co daje mi dodatkowy bodziec do działania. Czuję, że mimo przeciwności, mimo bólu, dokonałam czegoś. Ważne jest, aby nowe "sprawności harcerskie" odkrywać w sobie co jakiś czas. Bo to upewnia mnie samą, że poradzę sobie z kolejną rzeczą. To, że wiele rzeczy robię dłużej, ma też ogromne plusy. Z moją córeczką spędzam dużo więcej czasu, ona mnie zupełnie inaczej odczytuje, gdy ją przewijam, jest dużo bardziej spokojna, jakby miała przeczucie, że na przewijaku zostaniemy długo, jeśli się nie uspokoi (śmiech).
Czego życzyć Kasi Rogowiec?
- Mam nadzieję, że w jakieś formie sport pozostanie w moim życiu na zawsze i do tego życzenia dołączam także Olimpię. To też jest moje marzenie, że uda mi się ją zachęcić do aktywności fizycznej i przygotować do czerpania z tego radości.