689

Co się stało z sakramentem Ostatniego Namaszczenia? – ks. Karol Stehlin FSSPX

Wejrzyj, prosimy Cię, Panie, na sługę Twego N., dotkniętego chorobą ciała, i orzeźwij duszę, którąś stworzył, aby oczyszczona cierpieniem, Tobie jednemu przypisywała zbawienie swoje

Rytuał Ostatniego Namaszczenia

I. Od sakramentu Ostatniego Namaszczenia do Namaszczenia Chorych

Rozważając najważniejsze i ostateczne rzeczy człowieka, Kościół zawsze szczególną troską otaczał ostatnią godzinę jego życia, która nazywaną „agonią”. Jest to słowo greckie i znaczy tyle, co „walka”: walka życia ze śmiercią, walka duszy z pokusami szatana, walka – od której zależy ostateczny los ludzkiej duszy. Takim lękiem przedśmiertelnym był ogarnięty Pan Jezus w Ogrodzie Oliwnym tuż przed rozpoczęciem Swojej Męki, a anioł z nieba wysłany został, ażeby Go pokrzepić. Ale też właśnie dlatego Jezus Chrystus chciał człowiekowi przyjść z pomocą w tej doniosłej i trudnej chwili. Dlatego ustanowił na tę rozstrzygającą chwilę życia osobny sakrament: Ostatniego Namaszczenia. Udzielając sakramentu Ostatniego Namaszczenia, Kościół nie tylko podsumowuje niejako swoją naukę o Rzeczach Ostatecznych zastosowanych do konkretnego życia umierającego człowieka, ale także wypełnia w najdoskonalszym stopniu swoje posłannictwo: przygotować ludzi do wieczności, otworzyć im bramy nieba. Zmiany posoborowe dotknęły także ten sakrament, i to do tego stopnia, że zmieniono nawet jego nazwę. Nowatorzy podkreślają „teologiczną ważność” owych zmian, mających prowadzić do „zmiany mentalności zarówno ze strony kapłanów, jak i wiernych”. „Odnowiony” sakrament został przedstawiony w Apostolskiej Konstytucji Pawła VI Sacram unctionem infirmorum 30 listopada 1972 roku. Nowy Rytuał Chorych z 7 grudnia 1972 został zaprezentowany przez ks. prałata Martimort, konsultanta Kongregacji ds. Kultu Bożego 18 stycznia 19731. Poniżej postaramy się przedstawić przyczyny głębokich zmian co do skutku, podmiotu, materii i formy tego sakramentu. Przeanalizujemy po kolei owe 4 istotne punkty, najpierw przedstawiając tradycyjną naukę Kościoła, a następnie porównując ją z nowym obrzędem.

II. Skutki sakramentu ostatniego namaszczenia Jakie skutki wywiera Ostatnie Namaszczenie? Ostatnie namaszczenie

1) pomnaża łaskę uświęcającą;

2) podnosi chorego na duszy i pomaga mu w walce z pokusami, zwłaszcza w chwili zgonu;

3) gładzi pozostałości grzechów i odpuszcza grzechy powszednie, a nawet śmiertelne, gdy chory niemający świadomością ich, ma przynajmniej niedoskonały żal za nie, a już się nie może spowiadać;

4) czasem odwraca chorobę, jeżeli to jest z korzyścią dla duszy chorego2.

Główny skutek sakramentu Św. Tomasz z Akwinu przypomina zasadę teologiczną w rozważaniu skutków sakramentów świętych:

Każdy z sakramentów ustanowiony został głównie ze względu na jeden skutek, chociaż w konsekwencji może powodować także inne skutki. A ponieważ dany sakrament sprawia taki skutek, jaki jest przezeń oznaczony, przeto należy szukać określenia jego głównego skutku na podstawie jego oznaczenia3. Odnośnie do sakramentu Ostatniego Namaszczenia pisze, że jest on udzielany na sposób lekarstwa, jak chrzest na sposób obmycia. Tak, więc, podobnie jak lekarstwo po to jest przygotowane, by usuwać chorobę, tak i ten sakrament ma za główny cel leczyć chorobę grzechu. Podobnie, więc, jak chrzest jest rodzajem odrodzenia duchowego, a pokuta rodzajem zmartwychwstanie duchowego, tak i ten sakrament może być uważany za rodzaj duchowego uzdrawiania lub leczenia. (…) Stosuje się przeciw chorobom osłabiającym człowieka duchowo do tego stopnia, że nie ma siły potrzebnej do uczynków życia łaski lub chwały. Te zaś choroby to nic innego, jak osłabienie i niedołęstwo, jako pozostałość grzechu uczynkowego lub pierworodnego. I właśnie przeciw tym słabościom wzmacnia człowieka sakrament ostatniego namaszczenia4. Na czym polegają te „pozostałości grzechu”? Należy je rozumieć, jako „duchową słabość, tkwiącą w samym umyśle; gdy się tę usunie, umyśl nie tak łatwo może skłaniać się do grzechu5.

Drugorzędne skutki sakramentu

a) Zmniejszanie kary doczesnej:

Sakrament Ostatniego Namaszczenia odpuszcza kary doczesne, które za grzechy popełnione winniśmy odcierpieć tu na ziemi, albo w czyśćcu. Część tych kar doczesnych darowuje Sakrament Pokuty, a część odpuszcza Sakrament Ostatniego Namaszczenia. Oczywiście sam tylko Bóg wie, ile tych kar doczesnych bywa nam odpuszczone. Jedno jest jednak pewne: im doskonalszy jest żal za grzechy, im większa miłość ku Bogu i poddanie się Jego świętej woli, tym więcej kar doczesnych bywa nam darowanych6.

b) Odpuszczenie grzechów powszednich, a nawet śmiertelnych w pewnych okolicznościach:

Sobór Trydencki uczy, że „to namaszczenie usuwa winy, jeśli są jeszcze do odpokutowania, oraz pozostałości grzechu7. Św. Tomasz z Akwinu wyjaśnia:

Ponieważ ów skutek wzmacniający (główny skutek sakramentu – przyp. K. S.) dokonuje się przez łaskę, zaś łaska nie może istnieć tam, gdzie jest grzech, przeto wynika stąd, że jeśli sakrament ten napotyka w duszy grzech śmiertelny lub powszedni, usuwa go drogą konsekwencji, co do winy, jeśli tylko ten, kto sakrament przyjmuje, nie stawia temu przeszkody. (…) Dlatego to św. Jakub o odpuszczeniu grzechów mówi warunkowo:

Jeśli ma grzechy, będą mu odpuszczone, mianowicie, co do winy. (…) A zatem należy przyjąć, że główny skutek tego sakramentu polega na odpuszczeniu grzechów, co do pozostałości grzechowych, a także drogą konsekwencji, co do winy, jeśli takowa zostaje w duszy8. Ostatnie Namaszczenie jest sakramentem, który można owocnie przyjąć tylko w stanie łaski uświęcającej. Jeśli chory znajduje się w stanie grzechu ciężkiego, trzeba, aby się wyspowiadał lub przynajmniej wzbudził akt doskonałego żalu. Jednak zdarza się, że chory już nie ma sił ani do spowiedzi ani do wzbudzenia doskonałego aktu żalu. Wtedy Sakrament ten opuszcza nawet grzechy śmiertelne, a tym bardziej powszednie, pod warunkiem, że chory ma niedoskonały żal za grzechy (z bojaźni przez karą Bożą piekielną).

c) Przywracanie zdrowia ciała, jeśli jest to korzystne dla duszy chorego:

Główną dla człowieka rzeczą nie jest życie doczesne, ale żywot wieczny; więc o ile zdrowie ciała jest dla prawdziwego dobra naszego pożyteczne, o tyle też sakrament Namaszczenia moc swą okazuje9.

Skutki namaszczenia wg doktryny posoborowej Ks. Martimort, oficjalny konsultant Kongregacji Kultu Bożego, podkreśla, że Sobór Watykański II oraz Paweł VI w konstytucji Sacram unctionem wyraźnie przedkładali termin „namaszczenie chorych” nad tradycyjną nazwą „Ostatnie Namaszczenie”, i że to jest „więcej niż sprawa słownictwa”. Chodzi tu o dowartościowanie prawie zapominanego skutku „łaski zbawienia, wzmacniania i ulżenia”. Nowy obrządek odnalazł rzekomo obecnie swe pierwotne i wyraziste znaczenie: „Olej przecież jest poświęcony przed wszystkim, aby dać zdrowie i uzdrowić chorobę10. W tym celu zostały zmienione zarówno materia jak i forma sakramentu, nawet osoby, którym ten sakrament jest udzielany (podmiot sakramentu), są inne niż w poprzednim rycie. Przeciw temu niezmienna nauka Kościoła głosi, że pierwszy i główny skutek sakramentu jest skutkiem duchowym. Uzdrowienie lub ulżenie cierpieniu chorego może być także skutkiem Ostatniego Namaszczenia, lecz skutek ten nie jest ani bezpośrednim, ani powszechnym:

III. Podmiot sakramentu

Śmierć sprawiedliwego. Tego Sakramentu można udzielić każdemu katolikowi, który przyszedł do używania rozumu, a z powodu choroby lub starości znajduje się w niebezpieczeństwie śmierci11. Całe życie człowieka to niekończąca się walka między dobrem a złem, między światłością a ciemnością. Ale u kresu naszych ziemskich dni walka ta niesłychanie przybiera na sile. Jak trudno w tym decydującym momencie choremu walczyć, skoro jego siły i cielesne i duchowe są poważnie osłabione. Otóż właściwej pomocy udziela w tym ważnym momencie właśnie sakrament Ostatniego Namaszczenia, broniący przed upadkiem na duchu i rozpaczą. Jest on ostatnim możliwym zabiegiem stosowanym przez Kościół, przysposabiającym bezpośrednio do wejścia do chwały. Dlatego należy go udzielać tylko chorym bliskim odejścia z powodu choroby mogącej sprowadzić zgon i zachodzi obawa niebezpieczeństwa12. Sobór Florencki i Sobór Trydencki uczą tego samego13. Nowe Ordo unctionis infirmorum zawiera dwa obrzędy namaszczenia chorych: zwykły ryt oraz rytuał dla tych, którzy są w „bliskim niebezpieczeństwie śmierci”. Pierwszy rytuał przewiduje wyraźnie przypadek chorego, który sam może przyjść do kościoła14. Nowy KPK w łacińskim oryginale stwierdzi, że można udzielić namaszczenia temu, który na skutek choroby lub starości zaczyna bywać w niebezpieczeństwie (in periculo incipit versari)15. W tym sensie wprowadzono na całym świecie tzw. „nabożeństwa dla chorych” ze zbiorowym udzieleniem „namaszczenia chorych” każdemu, który staje przed kapłanem. Taka „interpretacja” nowego obrządku jest prawdziwą zmianą podmiotu sakramentu, która może mieć głębokie konsekwencje dla jego ważności. Jeśli próbuje się udzielić sakramentu niewłaściwej osobie (np. sakrament kapłaństwa niewieście lub sakrament małżeństwa kapłanowi, który nie otrzymał dyspensy), nie tylko jest on w tym przypadku nieważny, ale popełnia się ciężki grzech świętokradztwa.

IV. Materia Ostatniego Namaszczenia

1. Dalsza materia Według Tradycji trzy rzeczy są potrzebne, aby ustalić dalszą materię sakramentu ostatniego namaszczenia: (a) olej oliwny, (b) poświęcony przez biskupa, (c) w celu wytworzenia materii sakramentu.

(a) olej oliwny:Piątym sakramentem jest Ostatnie Namaszczenie, którego materia jest olejem oliwnym poświęconym przez biskupa16. Katechizm Rzymski bliżej wyjaśnia: „nie z ladajakiej tłustej i grubej natury, ale tylko z owocu drzew oliwnych wyciśniona17. Słowo używane przez św. Jakuba αλειψαντεσ ελαιο, ungentes oleo, nie zostawia najmniejszej wątpliwości: ελαξα znaczy ‘drzewo oliwne’ oraz ‘oliwę’, ελαιον znaczy ‘olej z oliwy’. Kościół mówiąc o „oleju” rozumiał bez wyjątku, że chodzi o olej oliwny. Konstytucja apostolska Sacram unctionem natomiast stwierdza, że odtąd można w niektórych okolicznościach używać innego oleju, który jednak musi być wydobywany z roślin (quod tamen ex plantis sit expressum). Jest to zerwanie ze stałą tradycją wyrażoną przez zwyczajne i nadzwyczajne Magisterium. Dlatego zaprowadzenie wolności w używania oleju m.in. z orzechów, bawełny, kukurydzy, ze słonecznika etc. wprowadza poważną wątpliwość o ważności sakramentu (skoro nikt nie ma prawa zmienić materii i formy sakramentów). Uzasadniając te zmiany Paweł VI odwołuje się do sytuacji, gdy nie ma oleju z oliwy, mówi o różnych rejonach świata, gdzie bardzo trudno go znaleźć. Lecz:

Wielkiemu niebezpieczeństwu powinno odpowiadać lekarstwo powszechnie dostępne. Otóż oliwa nie należy do lekarstw tego rodzaju, ponieważ nie wszędzie się znajduje. Wydaje się więc, że skoro ci, którzy opuszczają ten świat, znajdują się w największym niebezpieczeństwie, olej z oliwek nie jest materią odpowiednią do tego sakramentu.

Tej obiekcji św. Tomasz odpowiada: Jakkolwiek oliwki nie wszędzie rosną, jednak oliwę łatwo można sprowadzić. Ponadto ten sakrament nie jest tak konieczny, aby ci, który opuszczają to życie, nie mogli być bez niego zbawieni18.

Nie wydaje się, by dziś trudniej było sprowadzić olej z oliwek niż w czasach św. Tomasza. Nie sposób zatem zrozumieć przyczyny owej zmiany, przez którą ryzykuje się nieważność sakramentu.

(b) poświęcony przez biskupa: Poświęcenie oleju jest konieczne do ważności materii19. Olej musi być poświęcony przez biskupa (lub przez kapłana, któremu ta władza została udzielona przez Stolicę Apostolską). Na pytanie: „Czy w przypadku konieczności proboszcz może dla ważności sakramentu używać olej przez niego samego poświęcony?”, Święte Oficjum dało odpowiedź negatywną20. Podobnych odpowiedzi udzielało Św. Oficjum kilkakrotnie21. Nowy Kodeks Prawa Kanonicznego (kan. 999) ustanowił całkiem nową normę: Może poświęcić olej „w razie konieczności każdy prezbiter, jednak tylko w czasie sprawowania sakramentu” (ust. 2). Dlaczego Kościół zawsze rezerwował poświęcenie oleju dla samego biskupa? Św. Tomasz wyjaśnia:

Szafarz danego sakramentu nie wywołuje skutku tego sakramentu mocą własną, jakoby był jego głównym sprawcą, lecz mocą własną samego sakramentu, którego jest szafarzem. Otóż ta skuteczność sakramentu pochodzi najpierw od Chrystusa, od którego zstępuje kolejno na innych, mianowicie na lud za pośrednictwem ministrów udzielających sakramentów oraz na ministrów niższych za pośrednictwem wyższych, którzy poświęcają materię. Dlatego to we wszystkich sakramentach, które wymagają materii poświęconej, pierwsze poświęcenie bywa dokonywane przez biskupa, podczas gdy właściwego użycia tej materii dokonuje kapłan. W ten sposób jest widoczne, że władza kapłana wypływa z władzy biskupiej, stosownie do słów psalmu:, Jako olejek na głowie (tzn. Chrystusa), który (najpierw) spływa na brodę Aarona (biskupa, a następnie) na skraj odzienia22.

Stolica Apostolska niewątpliwie może dać szczególne władze każdemu kapłanowi mocą prawa, jednak wobec wyjaśnienia św. Tomasza łatwo można zauważyć, że przez nowe rozporządzenie wyeliminowano aspekt hierarchiczny Kościoła, jasno wyrażany przez zależność kapłana od swego biskupa.

(c) w celu wytworzenia materii sakramentu (ad hoc benedictum23): wg tradycyjnego Pontificale Romanum biskup egzorcyzmuje olej i błogosławi go w formie modlitwy błagalnej, wymieniając główne skutki sakramentu (namaszczenie duszy, aby stała ona godnym mieszkaniem Ducha Świętego; niebieskie lekarstwo dla duszy i ciała). W poświęceniu wg nowego rytu zniesiono egzorcyzm a nacisk jest położony na skutek cielesny sakramentu.

Taki nacisk na skutki cielesne może wprowadzić wątpliwość, co do ważności sakramentu, szczególnie w niektórych przypadkach, mianowicie ze względu na intencję celebransa, który może ma za cel „modlitwę uzdrawiania”, jak to się praktykuje u charyzmatyków. Nie należy zapominać, że wielka część młodych kapłanów i seminarzystów pochodzi z ruchów charyzmatycznych.

2. Bliższa materia Kapłan Olejem Chorych namaszcza te części ciała chorego, które są narzędziami naszych zmysłów, mogących służyć do grzeszenia, a więc oczy, uszy, nozdrza, usta, ręce i nogi. Św. Tomasz wyjaśnia: „Wiemy, że całe nasze poznanie ma swe źródło w zmysłach, a ponieważ namaszczenie ma być dokonane tam, gdzie jest w nas pierwsze źródło grzechu, stąd więc namaszcza się narządy zmysłów24. Sobór Florencji potwierdza tą naukę w dekrecie do Ormian25. Tylko w przypadku najwyższej konieczności wystarczy jedno namaszczenie (na czole), jednak jeśli konieczność minie, trzeba uzupełnić ryt i dokonać pozostałych namaszczeń. Także w tej sprawie nowatorzy uważali za konieczne zmienić ryt i prowadzić „pewne uproszczenia”26. Ks. Martimort tak wyjaśnia tę zmianę:

Między mnóstwem namaszczeń przewidzianych w rytuale ze średniowiecza a uproszczonym znakiem jedynego namaszczenia w przypadku konieczności, trzeba było znaleźć pośrednie rozwiązanie: normalny ryt przewiduje teraz dwa namaszczenia, jedno na czole i jedno na ręce… Rytuały partykularne mogą zresztą zastosować namaszczenia w inny sposób, według zwyczajów różnych ludów27. Oczywiście, zmiana ta nie prowadzi do nieważności sakramentu. Rozważając jednak nieskończoną świętość każdego z sakramentów, wyrażoną w „znaku sakramentalnym”, tzn. czynności, która ma oznaczać udzieloną szczególną łaskę, trzeba powiedzieć, że powód do ww. zmian („znaleźć pośrednie rozwiązanie”) nie jest rzeczą poważną i niegodną świętości obrządku.

V. Forma Ostatniego Namaszczenia

Forma tradycyjna: Formą Ostatniego Namaszczenia są słowa, jakich kapłan używa przy akcie namaszczenia „Niech wezwie kapłanów Kościoła i niech się modlą nad nim (…) a modlitwa wiary wybawi chorego (Jk 5, 15)”. Nie ma dokumentu, z którego wynika, jakich słów używali Apostołowie udzielając tego sakramentu. Nie wiadomo też, czy Pan Jezus sam ustanowił jakąś formę, czy upoważnił Apostołów do sformułowania modlitwy28, która oznacza wywołany skutek namaszczenia. Z tego powodu w różnych obrzędach znajdują się rozmaite, lecz w swej istocie tożsame, słowa sakramentalne29. W Kościele Rzymskim używana jest od dawna modlitwa błagalna, odmawiana przez kapłana przy każdym namaszczeniu: Przez to święte namaszczenie i przez najdobrotliwsze miłosierdzie Swoje nich ci odpuści Pan, cokolwiek przewiniłeś wzrokiem… słuchem… powonieniem… smakiem… mówieniem… dotykaniem… i chodzeniem.

Św. Tomasz uczy: Modlitwa, o której mówiliśmy, jest formą odpowiednią dla tego sakramentu, ponieważ wzmiankuje równocześnie i sam sakrament, gdy mówi przez to święte namaszczenie, i to, o co chodzi w tym sakramencie, mianowicie miłosierdzie Boże; i wreszcie jego skutek: odpuszczenie grzechów30.

Forma posoborowa

Śmierć grzesznika Dlaczego także formę tego sakramentu nowatorzy posoborowi chcieli zmienić? Konstytucja apostolska Sacram unctionem stwierdza:

Uznaliśmy za właściwe zmienić formułę sakramentalną, aby skutki tego sakramentu były lepiej wyrażone przez używanie słów św. Jakuba. Ks. Martimort tłumaczy te słowa następująco:

Sakrament ten jest przeznaczony, aby dać choremu łaski właściwe jego stanowi, mianowicie te łaski, które opisuje św. Jakub apostoł w V rozdziale swego listu, cytowanym powszechnie przez Magisterium i liturgię: „Modlitwa wiary wybawi chorego i ulży mu Pan: a jeśli był w grzechach, będą mu odpuszczone”. Rytuał łaciński pochodzący ze średniowiecza oczywiście był ogólnie wierny tej doktrynie, lecz formuła towarzysząca każdemu namaszczeniu wyrażała tylko jeden ze skutków sakramentu: (…) aspekt przede wszystkim pokutny. (…) Pierwsza i najważniejsza reforma nowej konstytucji Pawła VI polega właśnie na zmianie formuły sakramentalnej, opartej na tekstach św. Jakuba i soboru Trydenckiego: „Per istam sanctam Unctionem et suam piissimam misericordiam, adiuvet te Dominus gratia Spiritus Sancti. R. Amen. Ut a peccatis liberatum te salvet atque propitius allevet. R. Amen”. Uwydatnia to dwie istotne prawdy: pierwszą, że udzielona łaska jest dziełem Ducha Świętego, drugą, że sakrament namaszczenia jest lekarstwem dla duszy i dla ciała; jeśli istnieje skutek pokutny, który może nawet zastąpić sakrament pokuty, gdyby on był niemożliwy (do udzielenia), to przede wszystkim przynosi łaskę zbawienia, pociechy i ulgi31. Ks. Bugnini mówi o „znakomitych zmianach w rycie” ostatniego namaszczenia, „wyrażających w lepszy sposób skutek sakramentu, polegający na udzieleniu choremu łask właściwych do jego stanu”, i tak komentuje nową formułę32:

Pierwsza część formuły jest wzięta z rzymskiej formy używanej od XIII wieku: „Przez to święte namaszczenie i przez najdobrotliwsze miłosierdzie”. Pozostała część tekstu pochodzi od Soboru Trydenckiego oraz listu św. Jakuba. (…) W formułowaniu tekstu została uwzględniona poprawka wprowadzona przez Neo-Wulgatę, mówiąc allevet zamiast alleviet, co lepiej tłumaczy greckie słowo εγερει, które znaczy właśnie ‘podnosić’, ‘podnieść kogoś na nogi’, ‘pociągać wzwyż’. W ten sposób dobrze wyrażone jest znaczenie duchowe oraz fizyczne sakramentu.

Odpowiedź

1. Nowatorzy odwołają się do Soboru Trydenckiego, aby uzasadnić zmiany formy sakramentu. Jednak Sobór ten uczy:

Owocem, bowiem (res) jest łaska Ducha Świętego. Jego to namaszczenie usuwa winy, jeśli są jeszcze do odpokutowania, oraz pozostałości grzechu; przynosi pociechę (alleviat) duszy chorego i umacnia, wzbudzając w niej wielka ufność w miłosierdzie Boże. Tą ufnością pocieszony chory łatwiej znosi dolegliwości choroby i trudy, swobodniej opiera się pokusom szatana, czyhającego na piętę (Rdz 3,15), a niekiedy odzyskuje zdrowie ciała, jeśli to jest przydatne do zbawienia duszy33. Jeśli ktoś twierdzi, że święte namaszczenie chorych nie udziela łaski ani nie odpuszcza grzechów, ani nie przynosi ulgi chorym, lecz już ustało, jak gdyby tylko niegdyś było łaską uzdrowień – niech będzie wyklęty34. Właściwym i istotnym efektem tego sakramentu nie jest, jak twierdzą nowatorzy, fizyczna ulga i pociecha chorego, darowanie win i wlanie ufności w miłosierdzie Boże w ostatniej walce.

2. Nowatorzy chcą rzekomo lepiej wyrazić skutki tego sakramentu, jako że stara forma wyraża tylko jeden z nich (pokutny), nie ma zaś wzmianki o ulżeniu fizycznym, o którym mówi przecież sam św. Jakub: „Modlitwa pełna wiary uzdrowi chorego”. Wobec tej obiekcji już św. Tomasz odpowiedział: Forma sakramentu powinna wyrażać skutek główny, będący zawsze wynikiem mocy sakramentu. Otóż tym skutkiem głównym nie jest tu bynajmniej zdrowie cielesne, jakkolwiek bywa niekiedy, że i ona powraca choremu35. Uzdrowienie ciała i fizyczne ulżenie same w sobie nie są bezpośrednim i jakby odrębnym skutkiem tego sakramentu, a jedynie warunkowym: Ostatnie namaszczenie nie sprawia uleczenia ciała mocą właściwości naturalnej materii, lecz mocą Boską, a ta działa rozumnie. A ponieważ w swym działaniu rozum nigdy nie sprowadza skutku drugorzędnego, chyba gdy tenże sprzyja skutkowi pierwszorzędnemu; dlatego z tego sakramentu nie zawsze wynika uzdrowienie ciała, chyba że to jest potrzebne do zdrowia duchowego36.

3. Posoborowa zmiana formy sakramentu ma w sposób oczywisty za cel kłaść nacisk na „ziemski” wymiar „fizycznego ulżenia”. Nowa forma sama w sobie na pewno jest ważna, lecz odsunięcie na dalszy plan myśli o udzieleniu szczególniej łaski w ostatniej i decydującej walce, o „darowaniu win i pozostałości grzechu”, i to na rzecz polepszenia ziemskiego życia wpływa bardzo niebezpiecznie na intencję udzielającego sakramentu, co potwierdzają praktyki charyzmatycznego pochodzenia, podczas których następuje całkowita defiguracja sakramentu: namaszczenie staje się rytem „charyzmatu uzdrowienia”.

VI. Wniosek

Memento homo quia pulvis est! Zmiany rytuału sakramentu Ostatniego Namaszczenia dotyczą jego czterech zasadniczych elementów: podmiotu (osoby przyjmującej sakrament), materii, formy i konsekwentnie jego skutków. Potwierdza to ks. prałat Martimort:

Podkreślamy ważność teologiczną, duchową i duszpasterską powziętych decyzji, ponieważ mają w wielu przypadkach pociągać za sobą zmianę mentalności u kapłanów i wiernych, i dlatego wymaga to intensywnego starania katechetycznego. W rzeczywistości zmiana mentalności władz rzymskich pociągnęła za sobą ważne reformy teologiczne, duchowne i duszpasterskie, które w wielu przypadkach czynią ważność sakramentu Ostatniego Namaszczenia wątpliwą: uczą oni mianowicie, że „jest przeznaczony, aby dać choremu łaski właściwe jemu stanowi” oraz że „przynosi przede wszystkim łaskę zbawienia, pociechy i ulgi”. W ten sposób nowatorzy zmieniają:

  1. podmiot sakramentu – mówiąc, że „można udzielić namaszczenia chorych wiernemu, który osiągnąwszy wiek rozumu zaczyna być w niebezpieczeństwie z powodu choroby czy z powodu starości

  2. dalszą materię w dwojaki sposób: samą materię oraz poświęcenie jej, skoro „olej jest poświęcony przede wszystkim po to, by namaszczenie nim dało zdrowie i uwolniło od cierpienia

  3. bliższą materię: „Sobór Watykański II życzył sobie, by liczba namaszczeń była zastosowana do okoliczności” i by „znaleźć pośrednie rozwiązanie” między jednym namaszczeniem (w przypadku konieczności) a wieloma (wg tradycyjnego rytuału).

  4. formę: ks. Bugnini pisał, że „zmianę formuły sakramentalnej wprowadza się, aby w sposób bardziej jasny wyrażała ona [forma] skutek sakramentu, który jest udzieleniem choremu łask, stosownie do jego stanu

To nowe ujęcie, choć nie pozwala na stwierdzenie nieważności namaszczeń udzielonych według nowych warunków, prowadzi nieodparcie do wniosku, że są one w wielu przypadkach wątpliwe, skandaliczne i niedozwolone. Nie będzie rzeczą trudną udowodnienie, że w intencji wielu nowatorów i posoborowych duchownych sakrament Ostatniego Namaszczenia przemienił się w sakramentalium namaszczenia chorych. Posoborowa reforma tego sakramentu jest kolejnym krokiem w kierunku wyeliminowania z życia Kościoła tego, co Pan Jezus nazywał unum necessariumjedynie ważnym, tzn. troski o dobrą śmierć i należyte do niej przygotowanie. Narzucone zmiany krzywdzą przede wszystkim umierających, potencjalnie pozbawiając ich ustanowionego przez Chrystusa środka zaradczego w najważniejszej dla nich chwili życia. Ω Ks. Karol Stehlin FSSPX

Przypisy:

  1. Francuskie wydanie tekstu [w:] „Documentation Catholique”, nr 1625 z 4 lutego 1973, s. 101–105.

  2. Katechizm katolicki kard. Gasparriego, kw. 470 (Warszawa, s. 116); zob. Sobór w Florencji, Dekret dla Ormian (DS 1324), Sobór Trydencki, Sesja XIV (DS 1696).

  3. Suma teologiczna, Suplement (dalej ST, Supl.), q. 30 a. 1.

  4. Tamże.

  5. ST, Supl. 30, 1, ad 2

  6. Ks. K. Pielatowski, Ostatnie Namaszczenie, Poznań 1956, s. 49.

  7. DS 1696, Breviarium Fidei s. 462.

  8. ST, Supl. 30, 1.

  9. Ks. J. B. Delerta, Teologia dla użytku wiernych, Poznań 1863, s. 287–288, zob. także św. Tomasz z Akwinu, Summa contra Gentiles, ks. IV, r. 73.

  10. „Documentation Catholique” nr 1625 (4.02.1973), s. 102–105.

  11. Katechizm katolicki kard. Gasparriego, kw. 474; KPK (1917 r.) kan. 940, 1.

  12. ST, Supl. 32, 2.

  13. DS 1324 i 1698; zob. także naukę papieża Benedykta XV (AAS XIII, 342) i Piusa XI (AAS XV, 105).

  14. Ordo unctionis infirmorum, Typis Polyglottis Vaticanis, 1975, nr 66.

  15. W polsko-łacińskim wydaniu polskie „tłumaczenie” nie jest „tłumaczeniem” nowego kanonu, lecz kopią starego kan. 940, 1!

  16. DS 1324.

  17. Katechizm Rzymski, Kraków 1880, s. 268.

  18. ST, Supl. 29, 4, ad 3.

  19. Zob. DS 1324, 1695, 2763.

  20. Z 14.09.1842 r. (DS 2762).

  21. Fontes” nr 717, 891, 1055 (cyt. w Dictionnaire de droit canonique, Paryż 1935–1965, kol. 725).

  22. ST, Supl. 29, 6.

  23. KPK (z 1917) kan. 945.

  24. ST, Supl. 32, 6.

  25. DS 1324.

  26. Konstytucja apostolska Sacram unctionem [w:] „Documentation Catholique” (4.02.1973), s. 102.

  27. „Documentation Catholique”, tamże, s. 103–104.

  28. ST, Supl. 29, 7 ad 1: „Jeśli chodzi o formy innych sakramentów (prócz Chrztu i Eucharystii), to nie spotyka się ich w Piśmie św., lecz Kościół przyjął je z tradycji idącej od Apostołów. Ci zaś otrzymali je od Pana, jak mówi Apostoł w I Liście do Koryntian (11,23): «Ja bowiem otrzymałem od Pana, co wam przekazuję..»”.

  29. ST, Supl. 29, 7, ad 2.

  30. Tamże 29, 9.

  31. „Documentation Catholique” nr 1625 (4.02.1973), s. 103.

  32. Annibale Bugnini, La riforma liturgica (1948–1975), Rzym 1983, s. 671.

  33. DS 1696.

  34. DS 1717.

  35. ST, Supl. 29, 9 ad 3.

Zawsze wierni nr 6/2001 (43)

Legenda westernu nawrócona na katolicyzm Watykański dziennik “L’Osservatore Romano” w numerze z datą 11 lutego przypomniał w obszernym artykule postać Gary’ego Coopera i jego nawrócenie na katolicyzm. 26 czerwca 1953 roku, podczas pobytu we Włoszech w ramach promocji filmu “W samo południe” ten znany amerykański aktor znalazł się na audiencji u Piusa XII. Wydarzenie to i inne wspomnienia zawiera materiał Silvii Guidi, oparty na wspomnieniach Veroniki Balfe i córki gwiazdora Marii Janis Cooper./“Na audiencji ojciec miał w rekach święte obrazki, koszulki, medaliki i mnóstwo różańców, bo wielu jego przyjaciół z Hollywoodu prosiło o o przywiezieniem im czegoś pobłogosławionego przez papieża… Panowało duże napięcie, kiedy poprzedzany przez gwardzistów szwajcarskich wszedł papież – wysoki, blady, ubrany na biało. Byliśmy mniej więcej w połowie kolejki. Ojciec, przyklękając stracił równowagę – z powodu emocji, ale także chronicznego bólu w krzyżu – i upuścił na podłogę wszystkie te święte obrazki i różańce; medaliki potoczyły się po całej sali. Zakłopotany ojciec na czworakach starał się wszystko pozbierać jak najprędzej, gdy nagle natknął się na szkarłatny but i brzeg szaty. Papież Pius XII przyglądał mu się, cierpliwie czekając, aż wstanie z podłogi” – przytoczyła autorka słowa córki. Gdy chodzi o nawrócenie aktora, który ochrzcił się pięć lat później, w 1958, Maria Janis zapewniła, że było ono samodzielne i przemyślane, a nie pod wpływem żony, jak twierdza niektórzy biografowie. Wcześniej Cooper zaprzyjaźnił się z księdzem Haroldem Fordem. Zanim jednak zaczął z nim rozmawiać o sprawach wiary, odkryli, że obaj pasjonują się bronią palną, myślistwem, wędkarstwem i nurkowaniem. W wywiadzie, który ukazał się w książce Barry Normana “The Hollywood Greats”, Cooper powiedział: “Każdą godzinę mego życia, rok po roku, poświęcałem na realizowanie tego, co przychodziło mi do głowy; a to, co miałem ochotę robić, nie zawsze było poprawne. Ubiegłej zimy zacząłem się zastanawiać nad tym, o czym myślałem już od jakiegoś czasu: «Stary Coopie, winien jesteś wdzięczność Komuś za to, czego się dorobiłeś!» Nigdy nie będę nawet podobny do świętego…, mogę tylko powiedzieć, że staram się być nieco lepszy. Może mi się uda”. Kiedy w czasie wręczania Oskarów w kwietniu 1961 odebrał go w jego imieniu James Stewart i świat dowiedział, że Gary Cooper jest ciężko chory, “nadeszły listy z całego świata; między innymi pisali papież Jan XXIII, królowa Elżbieta II i jego wielki przyjaciel Ernest Hemingway… zatelefonował do niego z Białego Domu prezydent Kennedy”. Dziennikarzowi, który rozmawiał z nim 6 maja 1961 roku, czyli na klika dni przed śmiercią, aktor powiedział: “Wiem, że to, co się wydarzy, jest wolą Boga, nie boje się przyszłości”. “L’Osservatore Romano” stwierdza, że “po zapoznaniu się ze świadectwami przyjaciół na temat ostatniego okresu życia Gary Coopera, tradycyjne określenie «an american hero» jest mniej retoryczne i bardziej odpowiada rzeczywistości”. KAI

O etyce Talmudu – odpowiedź żydoznawcom Poniższy artykuł, pochodzący z 1922 roku, jest ripostą na pracę Andrzeja Niemojewskiego “Dusza żydowska w zwierciadle Talmudu”. Dowiemy się zeń, z pierwszej ręki, jak wspaniałą księgą jest Talmud. Tekst, niestety, zawiera m.in. zdania niezbyt zrozumiałe, bądź urwane w połowie, co nie powinno w sposób istotny przeszkadzać lekturze.

Skład główny w ksiegarni “Beth Izrael” Od przełomowej epoki Makabeuszów, w które czysty, etyczny, swojski duch żydowstwa odniósł zwycięstwo na gruncie judejskim nad importowanym, rozwiązłym, demoralizującym hellenizmem, a religja nasza wybiła swoje piętno na wszystkich instytucjach prawnych i społecznych narodu, tradycja, względnie późniejszy jej osad, Talmud, nie przestały być przedmiotem krytyki, sporu, walki i napaści. Pierwszymi jej przeciwnikami byli skompromitowani zwolennicy hellenizmu, arystokratyczni Sadduceusze. Uważając siebie za legalnych przedstawicieli narodu, powołanych przez Zakon do wiecznego dzierżenia władzy nad ludem żydowskim, trzymali się w sądach i obrzędach religijnych kurczowo dosłownego brzmienia tekstu biblijnego i nie uznawali wolnej interpretacji przykazań Pisma Świętego, praktykowanej od pradawnych czasów, dążącej do pogodzenia ustaw biblijnych z prądem i duchem czasu i z wymogami i potrzebami pracujących i cierpiących szerokich warstw ludowych. Tradycje ustne, ożywiające martwą literę i łagodzące ducha surowych przepisów, oni odrzucali, jako dzieło demokratycznych Faryzeuszów, niezgodne z przykazaniami przez Boga nadanemi. Z wręcz przeciwnych powodów zwalcza żydostwo tradycyjne teologja chrześcijańska. Pierwsi apostołowie, opanowani duchem nowej wiary, dla której chcieli pozyskać lud żydowski, przedstawili chrześcijaństwo, jako dalszy, wewnętrzny rozwój biblijnego proroctwa, jako sok ożywczy zamkniętego w sobie, skostniałego żydostwa. Według ich zapatrywań lud żydowski, cierpiąc pod jarzmem formalnych ustaw rytualnych, pozbawionych ducha i treści, sprzeniewierzył się dawnym szczytnym, ogólno ludzkim ideałom swoich proroków i zatracił swoją boską wiarę, którą może mu przywrócić chrześcijaństwo. Wierni swoim mistrzom chrześcijańscy teologowie i badacze religji silą się nad wykończeniem tego obrazu, w którym chrześcijaństwo występuje, jako, kwitnące drzewo, wyrosłe z pnia proroczego mozaizmu, a żydostwo przedstawia się, jako uschnięta gałąź, chyląca się ku upadkowi i zanikowi. Do tych dwóch kategorji przeciwników tradycyjnego żydostwa przybyła w ostatnich dwóch wiekach nowa kategorja rasowych antysemitów, którzy, przejęci instynktowną nienawiścią do żydostwa, nie wzdrygają się przed żadnym czynem nieludzkim, by nasz lud zniszczyć i wytępić1, dla usprawiedliwienia aktów barbarzyństwa i gwałtu w oczach kulturalnego świata oczerniają nas, że nasz kodeks religijny, czyli Talmud wychowuje nas w duchu nienawiści i nietolerancji do wszystkich innych narodów i wyznań i że etyka nasza przysposabia nas do roli pasożytów i szkodników dla każdego społeczeństwa.1 Zbytecznym trudem byłaby polemika z Sadduceuszami, których historja usunęła jeszcze przed 18 wiekami z widowni. Resztki sekt żydowskich, zbliżonych duchem I rytuałem do Sadduceuszów, jak Samarytanie i Karaici, znajdują się na etacie wymarcia. Dla uspokojenia sumienia postępowych przeciwników nauk faryzeuszowskich muszę podkreślić, że treść, forma i styl dokumentów prawnych z 5.(1 Porównaj. Niemojewski A. Etyka Talmudu Str. 16 i Dusza żydowska w zwierciadle Talmudu, 11 wydanie str. 43.) wieku przed zw. rachubą czasu, wykopanych w Syenie w górnym Egipcie na gruncie dawnej kolonji żydowskiej, odpowiadają późniejszym zarządzeniom i przepisom Talmudu2. Ta zgodność jest niezbitym dowodem, że nauka ustna nie była wytworem fantazji i umysłowości Faryzeuszów, lecz zawierała stare normy, które drogą tradycji przechowały się w narodzie żydowskim od pradawnych czasów. Chcąc w ogólnym zarysie naszkicować główne zasady etyki talmudycznej, uważałbym też dyskusję z teologją i historjozofją chrześcijańską za bezcelową. Etyka, bowiem, jak trafnie już zauważył Lazarus3, ma dążyć nie do poznania tego, co jest lepszem w porównaniu, lecz do ujęcia tego, co jest bezwzględnie i prawdziwie dobrem. Zresztą już sam fakt, że to żydostwo tradycyjne, przed 18 wiekami za uschniętą gałąź przedstawione, przetrwało wszelkie kataklizmy dziejowe, że pomimo sądy inkwizycyjne I prześladowania religijne do dziś dnia istnieje, się rozwija i wydaje dojrzałe owoce, świadczy najwymowniej o jego mocy moralnej i wartości etycznej. Ale wobec smutnego zjawiska, że literatura oszczercza, zwana »żydoznawcza« rośnie z każdym dniem i coraz bardziej i skutecznej otumania łatwowierny lud, jest rzeczą konieczną i pożyteczną rozprawić się z jej autorami na gruncie naukowym. Ci zawodowi pisarze pamfletów I paszkwilów, acz pozbawieni wszelkich uczuć etycznych i religijnych, jak to wynika z niektórych ich uwag do ksiąg biblijnych, opierając się pozornie w swoich pracach na tezach naukowych teologji chrześcijańskiej i patrząc przez swoją własną, przez nienawiść zamgloną, ciemnicę mózgową na nasze jasne piśmiennictwo, szukają tylko jakiejś plamki na słońcu naszej czystej etyki, by móc nią zohydzić nas i zaciemnić naszego ducha. Chociaż w ich oczach i Stary Testament, jako dzieło żydowskiego ducha jest wzgardzony i znienawidzony, jednak, licząc się z przekonaniami religijnemi szerokich warstw chrześcijańskiego społeczeństwa, tylko ostrożnie i lekko się go dotykają, ale tem bezwzględniej i gwałtowniej atakują Talmud, jako rzekome źródło nietolerancji, ciemnoty, nienawiści i złości żydowskiej. Tę robotę destruktywną i dezorjentacyjną ułatwia im okoliczność, że Talmud z powodu swoich rozmiarów i trudności językowych – pisany przeważnie lokalnem narzeczem wschodnioaramajskiem – jest nawet dla szerokich sfer inteligencji żydowskiej księgą zamkniętą. Przekłady dokonane w ostatnich 50 latach przez uczonych żydowskich i nieżydowskich są bardzo drogie i niedostępne. Zadaniem niniejszej rozprawki jest, wykazać na kilku zasadach etycznych, że Talmud jest tylko dalszym rozwojem Pisma świętego i że duch biblji, to jest duch sprawiedliwości, cnotliwości i bezwzględnej miłości bliźniego, wieje, także z nauk Talmudu. Nim jednak przystępuję do właściwego tematu tej pracy, muszę dla ułatwienia orjentacji czytelników w kilku rzutach skreślić genezę i treść Talmudu. Powstał on z tradycji ustnych, które od pradawnych czasów żywo się utrzymywały w pamięci narodu i stanowiły 2 (Aramaic papyri discovered at Assuan. Edited by A. H. Sayce with the assistance of A. E. Cowley London 1906. M. Lidbarski, Deutsche Literaturzeitung 1906 Nr. 51/52 L. Freund, Wiener Zeitschrift jur Kunde des Morgenlandes, rocznik 21. str, 169-170 Epstein, Jahrbuch d. Jud.-Liter. Geselschaft, Frankfurt. 1909. 3 Lazarus M. die Ethik des Judentums, tom II. Frankfurt a/M 1911 Einleitung S. XVI.)3 w okresie pierwotnym jedyne źródło nauk i praw, a później po nadaniu i spisaniu Zakonu służyły, jako klucz do jego objaśnienia. Co do treści rozpada się Talmud na:

1) Halacha, postępowanie, t. j. nauka o obowiązkach i prawach, normujących stosunki I warunki życiowe jednostki i całego narodu pod względem religijnym, społeczno – prawnym i hygienicznym i

2) Haggada, opowieści, nauka dążąca do podniesienia I krzewienia ducha moralnego przez poetyckie przedstawianie wypadków dziejowych, obrazowe idealizowanie żywotów i czynów wielkich mężów, metafizyczne pojmowanie zjawisk przyrodniczych i etyczne pogłębianie i oświetlanie nauk religijnych i urządzeń rytualnych, w Piśmie Świętem złożonych.

Źródłami halachy są:

1) Pismo Święte,

2) prawo zwyczajowe,

3) interpretacja Pisma Świętego

4) reformy i zarządzenia mędrców.

Od czasu napisania Zakonu podstawą życia prawnego i religijnego była Tora, czyli Pięcioksiąg mojżeszowy. Ale to prawo biblijne, podając tylko normy ogólne, zawierało tak wielkie luki, że zastosowanie go w życiu praktycznem było niemożliwe bez autorytotatywnego objaśniania i ciągłego uzupełniania go przez nauczycieli. W wypadkach zupełnego braku norm lub niejasności ustaw biblijnych nauczyciele od czasów najdawniejszych sięgali do prawa zwyczajowego, które najprawdopodobniej od zarania dziejów przechowało się z pokolenia na pokolenie w pamięci narodu lub – o ile i to źródło nie wystarczyło do wydania orzeczenia w aktualnej kwestji – sami drogą interpretacji, jużto słownej, jużto logicznej, według reguł metodycznych, przez mędrców ustanowionych, uzupełniali przykazania biblijne. W obliczu niebezpieczeństwa, grożącego czyto jednostkom czyto całemu ludowi, kierujący mężowie, powołując się na autorytet swój, nauką nabyty lub przez starszych nauczycieli im udzielony, wydali zarządzenia na własną rękę bez oparcia się na tradycji. W rzadkich i koniecznych wypadkach, gdy stosunki ekonomiczne lub warunki polityczne domagały się reformy obowiązującego prawa mojżeszowego, nauczyciele zaryzykowali obejście ustawy, posługując się przy takiem zarządzeniu sztuczną interpretacją tekstu biblijnego. Z biegiem czasu interpretacje i zarządzenia nauczycieli, tradycyjnie w szkołach przekazywane, tak wzrosły, że nawet najzdolniejsze jednostki nie zdołały wszystkich ogarnąć i w pamięci zachować. Nastąpiła, więc konieczność skodyfikowania tych ustnych tradycji, tembardziej po upadku świątyni, gdy synedrion jerozolimski przestał istnieć, a nauczyciele zostali rozprószeni po całym świecie. Według tradycji był R. Akiba (umarł około roku 136. po zw. erze) pierwszym kompilatorem i redaktorem prawa tradycyjnego. Atoli z jego dzieła, zwanego Miszna »nauka«, jakoteż z podobnego zbioru tradycji jego ucznia R. Meira, zachowały się tylko luźne cytaty w późniejszych źródłach. Kodeks religijno – prawny, przechowany aż do naszych czasów pod tytułem Miszny, jest dziełem R. Judy ha-Nassi (umarł około r. 200). On zebrał wszystkie orzeczenia i uwagi nauczycieli poprzednich epok, o ile jego4 zdaniem miały i nadal zachować ważność i moc obowiązującą i uporządkował je według systemu rzeczowego. Cały materjał stosownie do treści podzielił na sześć działów, które rozpadają się na traktaty, a traktaty na ustępy i paragrafy. Zdania starszych nauczycieli, usunięte z kodeksu Miszny, jako nieaktualne, zostały zebrane przez R. Nechemjasza p. t. Tosefła »dodatek« i uzupełnione przez R. Chiję, ucznia kodyfikatora Miszny. Ten zbiór nazwano w Babilonji Berajtha, t. z. zewnątrz się znajdująca, w szkole nie uznana Miszna. Do tej najstarszej formacji prawa talmudycznego należą też halachiczne komentarze do II, III, IV i V ks. mojż. zredagowane w tym samym czasie. Nauczyciele tej epoki nazywani są Tanaitami, t.j. przekazywacze tradycji ustnej. Późniejsi nauczyciele w Palestynie i Babilonji od III—V w., badając i wykładając Misznę, jako źródło prawa, odkrywali we wielu miejscach niejasności lub nawet sprzeczności między orzeczeniami kodyfikatora w podobnych kwestjach prawnych lub religijnych I starali się w długich i bystrych dyskusjach, prowadzonych w szkołach wyższych, je usunąć lub wyjaśnić. Te dyskusje, objaśniające Misznę, zwane po aramejsku Gemara »nauka uzupełniająca« zredagowano we formie krótkich protokółów w IV. w. w Palestynie i w V. w Babilonji. Tak powstały dwa autorytotywne komentarze, objaśniające lub uzupełniające Misznę, jeden na gruncie palestyńskim, zwany, dlatego Talmudem jerozolimskim, a drugi obszerniejszy i głębszy w Babilonji, zwany Talmudem babilońskim. Talmud w znaczeniu ścisłem i powszechnie używanem obejmuje tylko dwa, wyżej wspomniane, zbiory dyskusji naukowych, objaśniających Misznę. Ale, mówiąc o Talmudzie, jako osadzie tradycji ustnych, mamy na myśli całe piśmiennictwo pobiblijne, w skład, którego wchodzą obok dzieł o treści prawno-religijnej t. j. halachy także zbiory zwane Midraszim »badania« zawierające obrazowe objaśnienia do Pisma Świętego. Albowiem często nauczyciele w szkołach przerywali nużące i natężające dyskusje prawnicze I ożywiali umysły uczniów przez barwne opowiadania historyczne lub legendy poetyckie, mające za cel pogłębianie ducha religijnego i budzenie uczuć moralnych i etycznych. Czasami nauczyciele, wygłaszając mowy w soboty i w święta przed całą gminą, by budzić zainteresowanie u wszystkich słuchaczy, przeskakiwali z tematów trudnych, halachicznych do lekkich i dla wszystkich zrozumiałych opowiadań, objaśniających zjawiska metafizyczne, wypadki dziejowe i t. p., zwanych Haggada. Talmud, zatem w pojęciu rozległym jest osobliwego rodzaju encyklopedją, odzwierciedlającą faktyczne warunki życiowe i rozwój duchowy i etyczny narodu żydowskiego w ciągu całego tysiąclecia, t. j. od powrotu z niewoli babilońskiej aż do zajęcia Palestyny i Babilonji przez Arabów. Późniejsze zbiory prawa talmudycznego, jak Miszneh-Tora Majmonidesa, Tur R.Jakóba i Szulchan aruch Józefa Cary, są tylko opracowaniami we formie podręczników celem ułatwienia orjentacji i nie mają charakteru źródeł ani bezwzględnej mocy obowiązującej wszystkich Żydów. W tej ogromnej literaturze przechowane są obok tradycji5 ustnych z czasów najdawniejszych zdania i orzeczenia, zapatrywania i sądy około dwóch tysięcy nauczycieli, którzy żyli i działali w różnych epokach i w różnych krajach w różnych warunkach politycznych i stosunkach ekonomicznych i kulturalnych. Jest, zatem jasnem, że etyka Talmudu, jako obraz rozwoju duchowego i moralnego duszy żydowskiej od czasów najdawniejszych, której tworem jest Pismo Święte, płynie korytem wyżłobionem w kierunku, przez zasady biblijne wytkniętym. Zboczenia lub odchylenia mogły tylko być następstwem zapory przez stosunki i warunki zewnętrzne stworzonej, tamującej bieg normalnego życia. Chcąc, więc zbadać jakąś zasadę etyczną Talmudu, musi się zawsze sięgać do jego źródła, t. j. do Pisma Świętego, czy ona się zgadza z przykazaniem biblijnem. W negatywnym wypadku należy skontatować, kto jest tradentem tej, przeciwnej duchowi bibl. zasady etycznej, kiedy żył, w jakich warunkach i czy jego odmienne zdanie nie jest wypływem panujących wówczas stosunków politycznych czyto ekonomicznych. W myśl tych zasad nieu-przedzonej, naukowej krytyki do wydania sądu o duchu Talmudu nie wystarczy wyrwać z całości kilka zdań pojedynczych nauczycieli, lecz koniecznem jest objąć całokształt piśmiennictwa pobiblijnego, odkryć jego źródła, zbadać jego kierunek i stwierdzić jego wytyczne. Że taki cel nie przyświecał autorom literatury żydoznawczej i domorosłym krytykom Talmudu, wykażą następujące wywody. Zadaniem etyki, mówi Lazarus, 4 jest pouczać człowieka, jak ma być dobrym i jak ma dobrze działać. Ona, więc ma z jednej strony przez wpajanie cnót nadać człowiekowi etyczny kierunek myślenia, z drugiej strony zaś budzić w nim poczucie obowiązku i skłonić go do czynów szlachetnych. Tym obu zadaniom etyki odpowiadają przepisy rytualne i ustawy humanitarne Pisma Świętego. To już wynika z motywów, jakiemi Pięcioksiąg mojż. uzasadnia te zarządzenia. Na końcu rozdziału, zawierającego zakaz spożywania mięsa niektórych zwierząt, podaje Pismo Święte: »Nie splugawiajcie dusz waszych którymkolwiek płazem czołgającym się i nie zanieczyszczajcie się nimi, byście nie byli nieczystymi przez nie. Albowiem Jam Wiekuisty, Bóg Wasz: poświęcajcie się, a bądźcie świętymi, bom Ja święty«, (III Ks. mojż. rozdz. 11, 43. 44). A na początku rozdziału, obejmującego najszczytniejsze zasady humanitarne, umieszczone są te same słowa: »Bądźcie świętymi, bo świętym Ja, Wiekuisty,’ Bóg Wasz«, (tamże rozdz. 19, 2). W obu tych umotywowaniach Bóg występuje jako źródło wszelkiej świętości i doskonałości, do którego człowiek ma się zbliżyć i upodobnić przez wstrzemięźliwe i dobroczynne życie. Gdy przepisy rytualne, ograniczające naszą pożądliwość i namiętność, przysposabiają nas do wstrzemięźliwości i do opanowania instynktów i popędów, jak nauczyciele Talmudu trafnie to określają zdaniem, że przepisy te mają za cel kształcenie i krystalizowanie charakteru człowieka, to przykazania humanitarne, wytwarzając w nas zapał do czynów szlachetnych i zdolność do poświęceń dla dobra (4 tamże str. XVIII.6) innych ludzi, budzą w nas uczucie łączności i solidarności całego rodu ludzkiego, jako tworu boskiego. Najwyższym wyrazem tych uczuć jest przykazanie: »Kochaj bliźniego jak siebie samego« (3 ks. mojż. 19, 18). To jedno przykazanie jest istotną treścią i wytyczną całej etyki biblijnej i talmudycznej, jak się okaże w ciągu dalszych moich wywodów. Tendencyjna interpretacja tego przykazania przez teologów chrześcijańskich, którzy, wskazując na związek z poprzedniem przykazaniem »Nie pomstuj i nie chowaj nienawiści przeciw synom ludu twojego« (tamże), twierdzą, że Stary Testament ogranicza miłość bliźniego tylko do współplemieńców, a dopiero Nowy Testament rozciąga ją na wszystkich ludzi, nie wytrzymuje krytyki. W tym samym rozdziale, bowiem czytamy: »A gdy zamieszka u ciebie cudzoziemiec, w kraju waszym, nie uciskajcie go. Jak obywatel z pośród was będzie wam cudzoziemiec, mieszkający u was i będziesz go kochał jak siebie samego, gdyż cudzoziemcami byliście na ziemi egipskiej, « (tamże w? 33. 34) Muszę zaznaczyć, że »ger« w biblji nie jest identycznym z prozelytą w Talmudzie, gdzie ger oznacza człowieka obcego pochodzenia, który przyjął wiarę żydowską. To wynika niedwuznacznie z następującego zestawienia: V ks. mojż. roz. 14 w. 21 przykazuje: »Nie jadajcie żadnej padliny; cudzoziemcowi, który jest w bramach twoich, oddasz ją, by to jadł, lub sprzedasz obcemu«. Pismo Święte pozwala, zatem temu »ger« cudzoziemcowi jeść padlinę, ba nawet nakazuje mu ją dać za darmo, co byłoby niedozwolonem, gdyby on był wyznawcą wiary izraelskiej. A także uzasadnienie obowiązku umiłowania cudzoziemca słowami, »gdyż cudzoziemcami byliście w ziemi Egipcjan«, z którymi przecież Izraelitów nie łączyły ani pochodzenie, ani wiara, wskazuje na to, że ten »ger« był obcym osiedleńcem, zachowującym swoją dawną wiarę lub niewiarą. A jednak Pismo Święte nakazuje »miłować go jak siebie samego«. Nie ulega, zatem wątpliwości, że miłość bliźniego w Pięcioksięgu mojż. pojętą ma być w jak najszerszym zakresie i rozszerzona na cały ród ludzki. Zgodnie z tą główną zasadą naszej etyki normuje prawodawstwo bibl. Stosunek narodu izraelskiego do obcych osiedleńców. Powierzchowne zestawienie przykazań Pięcioksięgu, odnoszących się do cudzoziemców, dało następujący wynik. W 17 miejscach przyznaje im Mojżesz równouprawnienie na zasadzie równych praw i równych obowiązków. Nie mniej jak 10 razy nakazuje wspierać i wyposażyć ich na równi z Lewitami, sierotami i wdowami.5 W pięciu miejscach napomina, by ich nie uciskać i nie prześladować, a dwa razy akcentuje obowiązek miłowania ich z uzasadnieniem, że Izraelici sami byli cudzoziemcami w Egipcie i dlatego powinni znać usposobienie I położenie tych, pozbawionych uciech i zadowolenia, ludzi. Prawodawstwo bibl. dochodzi do szczytu humanitarności i altruizmu, napominając osobnem przykazaniem: »Nie pogardzaj Egipcjaninem, bo byłeś osiedleńcem na ziemi jego« (V. ks. mojż 23, 8), 5 W III. ks. mojż. 25, 36, cudzoziemiec określony jest, jako brat.. Por. M. Gudemann, die jud. Apologetik: Glogau 1906 str. 46-61.7 aczkolwiek Egipcjanie, jako ciemięzcy i dręczyciele synów Izraela, żyli w ich pamięci, jako symbol nienawiści rasowej i złości ludzkiej. Z okoliczności, że Pięcioksiąg około 40 razy wpaja nam obowiązek ludzkiego obchodzenia się z cudzoziemcami i uważania ich za równouprawnionych obywateli, możemy wnosić, że ówczesna Palestyna gościła sporą ilość obcych elementów i że ich materjalne położenie wymagało specjalnej ochrony, opieki prawnej, jako też wielkiej ofiarności publicznej celem ulżenia ich nędzy. Nasuwa się, zatem pytanie, skąd się wzięło w kraju tyle obcych żywiołów i jaki był cel ich osiedlenia się na tej niebogatej a przeludnionej ziemi? Niestety, wskutek braku obfitych i jasnych źródeł historycznych z tej epoki, odpowiedź na to pytanie nie może być dana z matematyczną dokładnością. Ale jest uzasadnionem przypuszczenie, że właśnie humanitarne prawodawstwo izraelskie kryło w sobie tę siłę atrakcyjną dla obcych. Piąta księga mojż. (rozd. 23, 16. 17) nakazuje: »Nie wydasz panu niewolnika jego, który się schronił od pana swego. Z tobą niechaj zamieszka, w pośród ciebie, na tem miejscu, które sobie wybierze, w któremkolwiek z miast twoich, gdzie mu dogadza, – nie uciemiężaj go«. To na owe I na obecne czasy nader ludzkie zarządzenie zapewne spowodowało, że kraj Izraelitów stał się azylem dla wszystkich dręczonych i ciemiężonych przez srogich panów w sąsiednich krajach niewolników, którzy tu odzyskali swoją wolność i ludzką godność. A ponieważ Palestyna za czasów pierwszej świątyni była pozbawioną handlu i przemysłu, mogącego zatrudnić wielką ilość robotników, a szczupły grunt rozdzielony był nieodwołalnie wśród rodów izraelskich, musieli ci obcy przybysze stać się ciężarem dobroczynności publicznej i żyć na równi z biednymi tubylcami, t. j. z Lewitami, sierotami i wdowami z dziesięcin i danin, przez prawodawstwo mojż. dla tych wydziedziczonych ustanowionych. Że to idealne prawodawstwo biblijne nie było fikcją konstytucyjną, lecz było wypływem miłości bliźniego zakorzenionej w sercu Izraela i stosowanej w życiu, świadczą następujące fakty:

Modlitwa króla Salomona ułożona i recytowana przed całym narodem z okazji poświęcenia świątyni zawiera następujący ustęp: »A także obcego, który nie jest z twego narodu Izraela, gdy przyjdzie z dalekiego kraju dla Twego imienia, ponieważ oni słyszeć będą o Twojem wielkiem imieniu, o Twojej silnej ręce, o Twem wyciągniętem ramieniu, gdy taki przyjdzie i pomodli się w tym domu, Ty go wysłuchasz w niebie, w przybytku Twego mieszkania, i wypełnisz wszystko, o co wołać będzie obcy, aby wszystkie narody poznały Twoje imię i czciły Ciebie, jak Twój naród Izrael…« (Król. I. 8, 41—43). W tym samym duchu mówi Jezajasz imieniem Boga: »Mój dom będzie nazywanym domem modlitwy dla wszystkich narodów« (56, 7). Prorocy nasi uważali się za powołanych do kierowania nietylko losami Izraela, lecz do roztaczania opieki nad wszystkimi narodami (Por. Jez. 2, 2—4; 13—23, Jer. 1, 5. 10; 46—51, Jona, 1, 2; 4, 11, Micha 4, 2—5). Psalmista opiewa Boga, jako dobroczyńcę; i opiekuna całej ludzkości i jako stróża 8 obcych (Por. Ps. 145, 8.9.14. 15 i 146, 9). Ta ciepła i sprzyjająca atmosfera dla obcych doznała wprawdzie wstrząsu po powrocie Żydów z nie-woli babilońskiej, gdy obawa przed pochłonięciem małej odbudowanej gminy jerozolimskiej przez rozwielmożnione obce żywioły spowodowała Ezrę i Nechemjasza do wydzielenia ich z obozu żydowskiego, ale ten afront przeciw obcym spotkał się z opozycją proroka Malachiego (3, 5) I trwał tylko krótki czas. Tak tedy obie gałęzie tradycji żydowskiej, tak kształcąca I uszlachetniająca umysł Haggada jak normująca realne życie Halacha, acz rozrosłe w czasie politycznego upadku Judei, obracają się w kierunku przez Pismo Święte wytkniętym. Abba Saul (żył na schyłku I. w.), objaśniając wiersz »ten to Bóg mój, a ja go uświetniam« (2 ks. mojż. 15, 2) mówi, że człowiek ma uświetnić Boga przez naśladowanie jego istotnych cnót: »Jak On jest litościwym i miłosiernym tak i ty (scil. człowiek) bądź litościwym i miłosiernym« (Mechilta 1. c. bab. Sabbat 133 b). Patriarcha Hillel określa, jako kwintesencję Tory »co tobie nie miło, nie czyń drugiemu«; wszystkie inne przykazania zaś są tylko objaśnieniem tej głównej zasady (Sabbat 31 a). Zgodnie z tem on mawiał: »Bądź z uczniów Arona, miłuj pokój I rozkrzewiaj pokój, miłuj ludzi i zbliżaj ich do nauki Tory« (Sentencje Ojców I. 12). Jego rówieśnik Szamaj uczył; »uczyń twoją naukę stałą; mów mało a czyń wiele I powitaj każdego człowieka obliczem uprzejmem« (tamże 15). Najwybitniejszy Tanaita R. Akiba mówił: »Kochaj bliźniego jak siebie samego, jest główną zasadą Zakonu«. Na to dorzuca jego kolega Ben Azaj: »oto księga dziejów człowieka, (1 ks. mojż. 5, 1) jest zasadą jeszcze wyższą od tej« (jer. Nedarim 9, 4). R. Akiba też mawiał: »Drogi jest człowiek (Bogu), gdyż został stworzony na podobieństwo Jego. Szczególna miłość jest to, że mu objawiono, że został stworzony na podobieństwo Boga« (Abot 3, 18). Tanaita tej samej epoki, R. Josua b. Chananja uczył: Cnotliwi innych narodów mają udział w świecie przyszłym, i j. w życiu pozagrobowem (Tosefta Sanh. 13, 2). Najstarsze modlitwy nasze na Nowy Rok i Dzień po-jednania rozpoczynają się od słów: »1 tak, ześlij bojaźń Twoją na wszystkie twory Twoje i trwogę na wszystko, co stworzyłeś, aby czciły Ciebie wszystkie twory i korzyły się przed Tobą wszystkie stworzenia, by złączyły się w jeden związek dla wykonania woli Twojej sercem całem«. Te przytoczone zdania z Haggady są niezbitym dowodem, że ideałem nauczycieli Talmudu było nie dzielenie ludzkości na rasy i narodowości, lecz zbliżenie ich do siebie dla osiągnięcia i urzeczywistnienia najwyższych celów, t. j. poznania Boga i wykonywania jego przykazań. Tym samym duchem jest też przejęta Halacha: »Nie wolno przeszkadzać biednym poganom w zbieraniu kłosów, zapomnianych snopów i płodów z krańców pola (to są daniny według 3 ks. mojż. 19, 9 i 5 ks. mojż. 24, 19, przeznaczone dla biednych Izraelitów), dla zgodnego współżycia (Miszna Gittin 5, 9 9). Wspiera się pogan w siódmym roku (t. j. Szemita, rok zaniedbania roli według 3 ks. mojż. 25, 1—7), ale nie Izraelitów (gdyż według przepisów bibl. prawo własności jest w tym roku zniesione, więc Izraelici, mogli sobie sami zbierać z pola) i wita się ich dla zgodnego współżycia (tamże 10). W związku z tem zarządzeniem Miszny podaje Talmud bab.: »Uczyli mędrcy: utrzymuje się biednych pogan na równi jak biednych Izraelitów, odwiedza się chorych pogan jak biednych Izraelitów I przechowuje się zmarłych pogan jak zmarłych Izraelitów dla zgodnego współżycia« (tamże 61 b, podobnie Tosefta Gittin 5, 4—5). Tak też normuje sławny rabin krakowski, Mojżesz Isserles (urn. 1572) w Szulchan aruch JoreDea §251, 1. Talmud bab. (Baba mecja 70 b) pojmuje werzet bibl. (5 ks. mojż. 23, 21) »od obcego będziesz brał odsetki, ale od brata twego nie będziesz brał odsetek«, jako czynność przyczynową, t. z. pozwolić brać i tłumaczy, że obcemu możesz dać procent, ale zakazuje brać lichwę nawet od poganina. Na innem miejscu podaje: Isaj, syn Judy mówi: »przed sędziwym powstań a uszanuj osobę starca« (3 ks. mojż. 19, 32) obejmuje wszystkich starców bez różnicy pochodzenia i wyznania. Do tego dodał R.Johanan (sławny założyciel szkoły w Tyberji w 111. w.): »Postępować należy w myśl zdania Isaja, syna Judy«. R. Jochanan sam wstawał przed starymi Aramejczykami, mówiąc: »Ile nieszczęśliwych zdarzeń już nad nimi przeszło«. (Talm. bab. Kiduszin 33 a). To są wytyczne zasady Talmudu, normujące stosunek Żydów do pogan, jako współobywateli. Altruizm tych nauczycieli tem bardziej zasługuje na uznanie, że sami przeważnie żyli pod srogiem jarzmem obcych najeźdców, którzy nie grzeszyli wobec nich zbytnią łagodnością i humanitarnością. Zwróćmy się teraz do omówienia stosunku Żydów do władz na podstawie biblji i Talmudu. Pismo Święte nie tworzy monarchizmu »z bożej łaski«. Teorja filozofa angielskiego, Lockego, o powstaniu rządu znajduje najpewniejsze poparcie w biblji. Izrael otrzymuje pierwszego króla Saula nie na zarządzenie boskie, lecz na żądanie narodu, który w ślepem naśladownictwie sąsiednich narodów pogańskich sam dobrowolnie rezygnuje z swej nieograniczonej wolności i bierze na swe barki gniotący ciężar rządów królewskich (I.Sam= 8, 4—22). Prorok Samuel kieruje tylko wyborem i namaszcza losem wyznaczonego (tamże 10, 1. 17—25). W myśl zasady, że wszelka władza pochodzi od ludu, mówi Mojżesz do narodu: »Sędziów i urzędników ustanowisz sobie we wszystkich bramach twoich, które Wiekuisty, Bóg twój, da tobie w pokoleniach twoich, aby sądzili lud sądem sprawiedliwym« (5. ks. mojż. 16, 18), Przewidując jednak swoim duchem proroczym, że Izrael obarczony wrodzoną właściwością do naśladowania obcych, zażąda króla, ustanawia on: »Gdy wejdziesz do ziemi, którą Wiekuisty, Bóg twój, oddaje tobie, a zdobędziesz ją i osiędziesz w niej i powiesz: »ustanowię nad sobą króla, jak wszystkie narody, które wokoło mnie«, to ustanów nad sobą króla, którego wybierze10 Wiekuisty, Bóg twój; z pośród braci ustanów nad sobą króla, nie możesz przełożyć nad sobą obcego (w oryginale »nachri« – wróg), któryby nie był bratem twoim« (5 ks.mojż. 17, 14. 15). Motywem tego ograniczenia, jak wynika z dalszych zarządzeń, była obawa przed wprowadzeniem wiary bałwochwalczej. A jednak, gdy opatrzność pozbawiła »narodu żydowskiego własnych rządów i skazała go na niewolę, prorok Jeremiasz zwraca się do wygnańców w Babilonji orędziem imieniem Boga: »A starajcie się o pomyślność miasta, do którego uprowadziłem was i módlcie się o nie do Wiekuistego, gdyż w jego pomyślności będzie i wasza pomyślność« (Jer. 29,7). Prorok Jezajasz nazywa sprawiedliwego Icnotliwego króla, Cyrusa, pomazańcem bożym (Jez.45, 1). Tolerowany Żyd, Mordchaj, uważa za swój obowiązek donieść królowi perskiemu Ahaswerowi o grożącem mu niebezpieczeństwie ze strony własnych dworzan (Esther, 2, 22). W tym samym duchu uczą i postępują późniejsi nasi nauczyciele. Świadek naoczny strasznej tragedji narodowej, zburzenia drugiej świątyni i rozprószenia najlepszych synów Izraela, R. Chanina, przełożony kapłanów mawiał: »Módl się zawsze o pomyślność władzy, bo gdyby nie obawa przed nią, człowiek bliźniego swego żywcem by pochłonął« (Abot 3, 2). Wybitny amoraita babil. założyciel szkoły w Nehardei, Samuel, rozstrzygnął, że zarządzenie władz nieżydowskich w sprawach: materjalnych jest ustawą obowiązującą Żydów, (Baba karna 113 a, Gittin 10 b, Ned. 28 a i Baba batra 54 b). Wierni tym zasadom Żydzi, byli we wszystkich epokach i we wszystkich państwach pewną podporą dla każdego, rządu i wiernym i pożytecznym żywiołem dla. Każdego społeczeństwa. Ucisk i prześladowania ze strony rządu lub współobywateli uważali mędrcy za karę bożą, którą musi się z uległością ponosić dla odpokutowania za grzechy i dla moralnej poprawy.

Insynuowanie żydostwu dążności przewrotowych lub sprzyjanie bolszewizmowi jest fałszem historycznym i wytworem chorobliwej lub złośliwej fantazji ludzkiej. Nie chcę bynajmniej twierdzić, żeby w całej literaturze talmudycznej nie było ani jednej ujemnej lub wrogiej uwagi o innych narodach. Dalekim jestem też od apoteozowania naszego ludu i przedstawienia go w roli aniołów, wolnych od wszelkich błędów i wad ludzkich. Jest rzeczą zrozumiałą, że na 2000 mędrców i nauczycieli Talmudu, którzy przeważnie żyli i cierplieli pod obcem, srogiem jarzmem. Statystyka prawie wszystkich państw, które wzięły udział we wojnie światowej, wykazuje, że najwyższy procent poległych osiągnęli Żydzi, nie mówiąc o innych ofiarach, które Żydzi w większej mierze ponosili, aniżeli ich współobywatele. I Żydzi w dawnej Rzeczpospolitej polskiej, szlacheckiej, acz nie byli równouprawnionymi obywatelami jednak miłowali gościnną ziemię polską, która ich żywiła i okazywali cześć i wdzięczność królom I panom, którzy im użyczali opieki i ochrony i dawali im możność pielęgnowania swojej wiary i rozbudowania i pogłębiania nauki Tory i Talmudu. Uczeni, wychowani w akademiach talmudycznych w Polsce, powołani do piastowania godności rabinów we wielkich gminach zachodu, roznosili tam sławę Polski, jako państwa wolności I tolerancji religijnej, a zbiegowie przed pogromami i rzeziami Kozaków pod wodzą Chmielnickiego opisują Polskę, jako kraj, gdzie panują zwyczaje sprawiedliwe, prawe, proste i pobożne. (Por. Natana Hannowera, Jewein Mecula, Wenecja, 1653. Przełożył z oryginału i opatrzył wstępem i objaśnieniem Dr. Majer Bałaban, Lwów 1912) W tym buncie kozackim Żydzi razem ze szlachtą i mieszczaństwem bronili granic wschodnich przed dzikiemi hordami Kozaków i Tatarów. A i później po upadku Rzeczpospolitej w powstaniach o niepodległość Żyd polski walczył bohatersko obok szlachcica, mieszczanina i chłopa polskiego. Obecne naprężone stosunki polsko-żydowskie nie mogą, zatem być wypływem etyki żydowskiej lub następstwem dążności „anonimowego mocarstwa” do opanowania narodu polskiego, jak twierdzą, antysemici, lecz pochodzą z innych źródeł i są następstwem nienormalnych politycznych stosunków w trzech zaborach w XIX. w. 11 uniemożliwiającem im nauczanie Zakonu i wykonywanie przepisów religijnych znalazło się kilku – jak n. p. R Szymon ben Jochaj, zmuszony skryć się przez 13 lat w jaskini przed siepaczami Hadriana – którzy w chwilach rozpaczy wydobyli ze swojej zbolałej piersi słowa rozgoryczenia lub nawet przekleństwa na swoich barbarzyńskich ciemiężców. Ale niemoralnem jest postępowanie tych żydoznawców, którzy z nienawiści rasowej wyrazy rozpaczy kilku nauczycieli oceniają, jako zasady moralne tego narodu, który dał całemu światu monoteizm i etykę, i z tych zasad wywodzą przestępstwa Żydów. Szumowiny i żywioły pasożytnicze znajdują się u każdego narodu, a nie może być zupełnie wolnym od nich naród rozprószony, błąkający się prawie 2000 lat po całym, nie zawsze gościnnym, świecie, doświadczający na własnej skórze w każdym kataklizmie dziejowym roli tragicznego bohatera. Nie etyka Talmudu, wpajająca zamiłowanie do pracy produktywnej, oderwała Żydów od roli i skazała ich na handel I pośrednictwo, lecz uczyniła to średniowieczna nietolerancja religijna i nienawiść rasowa, pod których wpływem powstało ghetto i anormalne życie ludu żydowskiego. Że mimo te stosunki nieprzyjazne Żydzi ostali się, jako czynnik etyczny pełnowartościowy, zawdzięczać należy dodatniemu i zbawiennemu wypływowi tej tak często oczernianej etyki żydowskiej. Dla zaznajomienia nieuprzedzonego czytelnika z metodami »naukowemi« nowoczesnych żydoznawców, tych powołanych stróżów moralności społecznej, podam krytycznej analizie kilka ustępów z prac, A. Niemojewskiego, pełnych rzeczowych błędów I tendencyjnych mistyfikacji. — Polemikę z dumną plejadą ignorantów, przeżuwających jego myśli i powtarzających jego słowa, uważam za stratę czasu. Jako motto do swojej broszury p. t. »Dusza żydowska w zwierciadle Talmudu« podaje Niemojewski (str. 2) »Talmud mówi:

Kto widzi domy gojowskie zamieszkałe, mówi: »Pan zburzy dom pysznego«. A kto widzi zburzone, ten mówi: »Boże pomsty! Objawił się Pan, Bóg zemsty!« Talmud babiloński, Berachot 58 b. A obrońcy Talmudu mówią: »Talmud uczył żydów życzliwości i uczynności dla narodów współzamieszkałych. Samson Raf. Hirsch«. Autor celowo wyrwał jedno zdanie ze związku i tłumacząc je, narzucił mu inne znaczenie, aniżeli ma w rzeczywistości W oryginale to zdanie brzmi: Uczyli mędrcy: Kto widzi domy Izraelitów zamieszkałe mówi: »Pochwalony Bóg, który odbudował granicę wdowy«. A kto je widzi zburzone, mówi:

»Pochwalony sprawiedliwy Sędzia«. Kto widział domy pogan zamieszkałe, mówi: »Domy pysznych Pan zburzy« (Prov. 15, 25). A kto je widzi zburzone, mówi »Panie pomsty, Boże, Panie pomsty zajaśnij«. (Ps. 94, 1). Każdy sumienny badacz Talmudu pozna, że to zdanie, cytowane jako »Barajta« w Talmudzie babilońskim, pochodzi od Tanaitów, którzy żyli w Palestynie po powstaniu Bar-Kochby i dążyli do ponownego osiedlenia się na glebie swoich ojców i do odbudowania ruin i rumowisk, nielitościwą ręką Rzymian dokonanych. Oznaką 12 pochodzenia tego zdania z owego czasu jest tenor i gładki język hebrajski. Czyż ci nauczyciele, którzy widzieli, jak Rzymianie setki mędrców mękami i torturami dręczyli, ich braci niewinnych mordowali, zasługują na potępienie za to, że zanosili błagalne psalmy do Boga, by z nich zdjął gniotące jarzmo i odbudował ich kraj? Podobne złorzeczenia i przekleństwa pod adresem ciemięzców i zaborców znajdujemy u wszystkich najlepszych synów Polski w okresie porozbiorowym. Czyż krytyk literacki zechce ich szlachetny patrjotyzm zganić i zohydzić? Że nauczyciele Talmudu nie byli przejęci uczuciem ślepej nienawiści do innych narodów i do całej ludzkości, wykazałem w swoich poprzednich wywodach. Dla ich uzupełnienia przytoczę jeszcze dwa miejsca, odzwierciedlające ducha naszej etyki. Midrasz uzasadnia brak oznaczenia w biblji Paschy, jako święta radości, podobnie jak inne święta historyczne są tam określone, dobitnie tem, że wtedy zginęli Egipcjanie (Pesikta ed. Buber 189 a). Rabi Jochanan, objaśniając wiersz »i nie zbliżał się jeden do drugiego przez całą noc« (2 ks. mojż. 14, 20), mówił: Aniołowie boży chcieli zaintonować hymny pochwalne, a Bóg im odpowiedział: »Twory moich rąk (Egipcjanie) toną w morzu, a wy nucicie pieśni ?« (bab. Talmud Megila 10 b), — Te myśli nauczyciela Talmudu z III. w. oświetlają jakskrawo etykę XX w., w którym narody postępowe i kulturalne, psychozą wojenną opanowane, po każdym zwycięstwie urządzały nabożeństwa dziękczynne i święciły tryumfy w chwilach, gdy myrjady tworów boskich na polach bitwy ducha wyzionęły. — W święto szałasów ofiarowano na ołtarzu w świątyni jerozolimskiej 70 byków. Talmud, motywując liczbę 70, podaje, że te ofiary złożono na intencję rozgrzeszenia i pomyślności wszystkich 70 narodów całego świata (Talmud bab. Sukka 55 b).’ Autor wie, że słowo »goj« w Talmudzie znaczy «poganin«’ (patrz str. 43), a jednak celowo i świadomie używa tego wyrazu w brzmieniu oryginalnem, we formie przymiotnikowej. »gojowski« lub tłumaczy »nieżyd«, aby wywołać w czytelniku wrażenie, że to zdanie odnosi się do chrześcijan. Dla jasności zaznaczani, że w biblji niezliczone razy naród izraelski określony jest wyrazem »goj«, natomiast Talmud używa tego słowa w liczbie mnogiej dla oznaczenia pogan. Chrześcijanie zaś tam występują, jako heretycy. Jako najcięższy zarzut podnosi autor, że według Talmudu Żyd może goja(!) zabić bezkarnie, a sąd nad zabójcą pozostawia się niebu (Dusza żyd. str, 47—50, Etyka Talmudu str. 11). I tu autor naciąga tekst źródeł. W cytatach przez niego przytoczonych nie jest powiedzianem, że wolno poganina zabić, lecz w razie zabójstwa sąd ludzki nie karze Żyda śmiercią. Zdanie to pochodzi od uczniów R. Akiby — najprawdopodobniej od wspomnianego R. Szymona ben Jochaj, – którzy żyli w czasie prześladowań religijnych Hadrjana, gdy najpoważniejsi nauczyciele Zakonu, jak R. Akiba, R. 7 Porównaj Midrasz Tanchuma, Pinchas 16, który objaśniając werzet u Jezajasza (26, 15): „Rozmnożyłeś naród, Wiekuisty, rozmnożyłeś naród, wstawiłeś się…” mówi, że pod nieokreślonym „goj” rozumieć należy Izraela. Na to charakterestyczne miejsce zwrócił moją uwagę prof. Dr. M. Schorr13 Ismael, R. Chanina b. Tradion i wielu innych jedynie za nauczanie Tory, ponieśli śmierć męczeńską. Stosunek pogan do Żydów był tak wrogi, że nauczyciele widzieli w każdym poganinie w Judei szpiega lub siepacza rzymskiego, czyhającego na ich życie. I tak zakazali Żydom używać pogan jako fryzjerów, akuszerów lub pozostawać z nimi sam na sam »gdyż podejrzani są o chęć mordowania« (Miszna, Aboda zara II, 1—2,Tosefta, tamże III,3 — 5). Według zasady przyjętej we wszystkich kodeksach karnych, że zabójstwo w celu samoobrony nie pociąga za sobą kary śmierci, nie mogli nauczyciele w takich wypadkach Żyda ukarać śmiercią z niemożności stwierdzenia u niego złego zamiaru, wobec tego pozostawiali sąd niebu, względnie wszechwiedzącemu Bogu. Że takie zapatrywanie, które miało tylko znaczenie akademickie, gdyż jurysdykcja gardłowa należała wówczas do władzy rzymskiej, było tylko wypływem chwilowych stosunków, wynika z następującego faktu:

Talmud objaśnia zarządzenie bibl. (2 ks. mojż. 21, 20) »A jeśliby kto pobił niewolnika swego lub niewolnicę swoją kijem i umarliby pod jego ręką, będzie pomszczony«, że to odnosi się do Żyda, który zabił niewolnika-poganina i że słowo »pomszczony będzie« oznacza karę śmierci (Mechilta tamże Talmud bab. Sanhedrin 52 b). Zważywszy, że u wielu narodów aryjskich jeszcze w XVII. w. panowała zasada, że kara śmierci ma tylko być zastosowana w tym wypadku, gdy zabójstwo zostało dokonane na osobach klasy lub warstwy uprzywilejowanej, okaże się, że nieprawość nie jest cechą »Żydów wyznania talmudycznego i jego obrońców« lecz tych badaczy i krytyków Talmudu, którzy jego treść wykoszlawiają i zaciemniają dla celów agitacyjnych. Tak samo ma się rzecz z cytatem z Talmudu (tamże str. 50): »Goj badający Zakon winien śmierci«. Każdy znawca literatury talmudycznej wie, że ten zwrot »winien śmierci« należy brać obrazowo i znaczy tyle, co u nas »nie wart, że żyje« t. z. nie spełnia swego powołania. Na ten wschodni sposób jaskrawego wyrażania się zwrócił już uwagę zasłużony badacz Talmudu »nieżyd« prof. teologji protestanckiej, H. L. Strack w swojem dziele: Einleitung in den Talmud. IV. wyd. str. 11. Charakterystycznem jest, że autor, który swoje szczupłe wiadomości na tem polu zawdzięcza przeważnie pracom Stracka określa (tamże str. 57) takie tłumaczenie »niedozwolonym ułatwieniem sobie pracy naukowej« i pewny siebie pisze: »Strack nie przytoczył ani jednego zdania z Talmudu na poparcie swego mniemania bezwarunkowo gołosłownego«. Dla przekonania niefachowego czytelnika o zarozumiałości autora i bezpodstawności jego zarzutów, zacytuję kilka takich jaskrawych zwrotów z Talmudu, gdzie je znaleźć można na każdej stronie: »Kto, idąc na drodze uczy się, a przerywa naukę, mówiąc« jak piękne jest to drzewo, jak piękne to zorane pole«, policzą mu to Pismo, jakby sam winien był swojej. Że to zadanie pochodzi z epoki hadrjańskiej, wynika z następującego faktu: W Mechilta I. 7, mówi R. Szymon ben Jochaj: „Najlepszego z Egipcjan zabij”, a każdy znawca Talmudu wie, że nauczyciele, by ujść szpiegom rzymskim, nazywali Rzymian Egipcjanami. Niemojewski cytuje to zdanie (Etyka Talmudu str 11) w brzmieniu: „Najlepszego z Gojów zabij” bez żadnego komentarza!14 duszy« t. z. swojej śmierci, (Abot 3, 9. Por. tamże 5 i 10), .R. Chija, syn Aby mówił w imieniu R. Jochanana: »Uczony, na którego szacie znajdzie się plama, winien śmierci«. (Bab. Talmud Sabbat 114 a. Motywem jest, że uczony ma być wzorem czystości). Ten ostatni cytat chyba przekona każdego czytelnika, że inspirator instytutu żydoznawczego nie poznał stylu talmudycznego. Ale wróćmy do samej rzeczy. Autor chce koniecznie powyższe zdanie Talmudu interpretować dosłownie i insynuuje Żydom chęć ukrywania swoich zbrodniczych nauk przed innymi narodami. Wręcz przeciwne zdania innych uczonych: »Poganin studjujący Zakon równy jest arcykapłanowi« (bab. Talm. Sanhedrin 59a, Aboda zara 3a, Bab. kam. 38a), »Nieizraelita lub Izraelita, mężczyzna lub kobieta, niewolnik lub niewolnica stosownie do czynów spoczywa na nich duch święty« (Eliahu rab. ed. Friedmann S. 43) uważa autor za odosobnione, bo nie pasuje do jego kramu. Że uczeni żydowscy nie ukrywali Talmudu, świadczą fakta: Tłumaczami Talmudu byli i są prawie wyłącznie Żydzi i z tych ich prac korzystali też sam Niemojewski i wszyscy jego poprzednicy. Nauczycielami pierwszego gruntownego znawcy judaizmu, Jana Reuchlina, byli Żydzi: Jakób Loans i Obadia Sforno; Żyd, Elia Levita, nie obawiał się udzielać nauki hebrajszczyzny kardynałowi Egidio de Viterbo, a dziś istnieją prawie we wszystkich większych środowiskach żydowskich towarzystwa literackie, których zadaniem jest tłumaczenie i objaśnianie Talmudu i wydawanie czasopism naukowych w językach krajowych, aby studjum judaizmu umożliwić szerokim warstwom społeczeństw nieżydowskich. Gdy jednak błędy udowodnione można jeszcze wytłumaczyć brakiem gruntownej znajomości literatury talmudycznej, to dalsze wywody moje wykażą niewątpliwą I świadomą mistyfikację ze strony autora Duszy żydowskiej i Etyki Talmudu. W Talmudzie bab. (Baba batra 54 b) czytamy: «R. Jehuda podaje w imieniu Samuela: Majętności pogan są jak pustynia, kto je objął w posiadanie, ten je nabył. Jakie jest uzasadnienie? Ponieważ poganin, gdy tylko otrzymał pieniądze t. j. cenę kupna, już ich się zrzekł, Izraelita zaś nie nabywa majętności aż otrzyma kontrakt kupna, wobec tego mienie poganina jest jak pustynia, kto je objął w posiadanie, ten je nabył«. Każdy znawca Talmudu na pierwszy rzut oka pozna, że tu chodzi o akademickie rozstrząsanie konsekwencji wynikających z różnicy co do formy nabywania majętności między prawem lokalnem, perskiem, a prawem talmudycznem. Wedle prawa lokalnego kupujący nabywa prawo własności i posiadania już przez samo zapłacenie ceny kupna, a prawo talmudyczne orzeka, że staje się dopiero właścicielem i posiadaczem nabytej majętności po otrzymaniu kontraktu kupna. W następstwie tej różnicy, o ile poganin sprzedał swoją majętność Żydowi i nie wręczył mu natychmiast po otrzymaniu ceny kupna kontraktu, staje się ta majętność przez nijaki czas rzeczą nieczyją i każdy może je nabyć jako dobro bezpańskie. Talmud przytacza tam na miejscu kilka rzeczywistych przypadków, a przy każdym znajduje się zwrot »Izraelita kupił« N… jednak świadomie cytuje tylko początek powyższego zdania i rzuca lapidarne słowa:

»Majętności gojów są rzeczą nieczyją« i z tego wywodzi nowe oszczercze zarzuty (Dusza żyd. str. 59, Etyka Talmudu str. 11). Muszę jeszcze zaznaczyć, że najwybitniejszy Tanaita, R. Akiba nawet w czasie srogich prześladowań Żydów ze strony Rzymian wyraźnie zakazuje grabieży pogan (Talm. bab. Baba karna 113 b. Tosefta, Baba karna X. 15), co późniejsi uczeni przyjęli, jako normę obowiązującą. Oto słowa sławnego rabina z XVII w. Samuela Edelsa z Ostroga: »Wielu w naszem pokoleniu zbiera majątki w nieuczciwy sposób połączony ze znieważeniem imienia boskiego, jak grabież innowierców i później ofiaruje z tego majątku na cele synagogi.. by uzyskać imię i zaszczyty. To spełnienie przykazania jest występkiem, a taki majątek nie może być konserwowany i utrzymywany« (Komentarz do Ketubot 67a). Rabin amsterdamski pochodzenia polskiego z tej samej epoki, Mojżesz Rybkes, pisze: »A ja to piszę, jako przestrogę dla pokoleń: Widziałem, że wielu, którzy wzbogacili się przez wprowadzanie w błąd innowierców, nie doznawało powodzenia I traciło swoje majątki, nie pozostawiając po sobie błogosławieństwa. Natomiast, że inni, którzy uświęcali imię Boże i zwracali nie-żydom pieniądze przez pomyłkę otrzymane, doznawali szczęścia i pozostawili dobytek swoim potomkom« (Ber-Hagola do Choszan Miszpat § 348). Podobnie ma się rzecz z następującym cytatem:, »Gdy Izraelita i pogański zdzierca przyjdą do sądu, jeżeli możesz go. (t. j. Izraelitę) uwolnić według praw Izraela, uwolnij go i powiedz mu (zdziercy) »takie jest nasze prawo«. Jeżeli możesz go uwolnić według prawa narodów pogańskich, uwolnij go i powiedz mu »takie jest wasze prawo«. A jeśli to jest niemożliwe, postępuj przeciw niemu chytrze. To są słowa R. Ismaela. R. Akiba mówi: »Nie postępuje się przeciw niemu chytrze ze względu na uświęcenie imienia boskiego« (t. z. by ten zdzierca, dowiedziawszy się o tem, nie bluźnił Bogu (Baba karna Wda). Założeniem jest dla R. Ismaela, że wobec zdziercy, ponieważ on żyje z grabieży, dozwolone są wszystkie środki nawet tylko pozornie legalne. R. Akiba jednak, obawiając się znieważenia imienia Bożego,, gdy sprawa wyjdzie na jaw, zakazuje sędziemu nawet przeciw zdziercy postępować stronniczo. N. cytuje tylko zdanie R. Ismaela, opuszcza w tłumaczeniu słowo „zdzierca« i dochodzi do wniosku, że według prawa żydowskiego „sędzia żydowski ma brać stronę Żyda przeciw gojowi« A to ma być krytyczna i sumienna praca naukowa! Niektórzy nauczyciele Talmudu, potępiając życie seksualne pogan, nieuznających żadnych »impedimenta matrimonii« i obcujących z kobietami zamężnemi, porównali ich [?] Tak brzmi tekst w wydaniu Talmudu Wilno 1882, które przez znawców uważane jest za najlepsze. To wynika też z dyskusji, w której jest mowa o celnikach, grabiących ludność. Dusza żyd. str. 86, Etyka str. 12. Wyżej wspomniane wydanie* Talmudu umieszcza, jako glosę uwagę sławnego rabina, Meirego, która brzmi: „To odnosi się tylko do zdzierców pogańskich, którzy nie kierowali się zasadami religji, ale co do tych, którzy kroczą drogami religji nie mówimy tak, ale, o ile przychodzą przed nasz sąd, nie uchylamy ich prawa “na włos (szerokość igły), lecz niech prawo wydrąży górę, t. z. pereat mundus fiat iustitia)”. pod tym względem z bydłem. To porównanie opiera się na słowach proroka Ezechiela, który określa Judeę sprzymierzoną z Babylonią, a utrzymującą tajnie stosunki dyplomatyczne z Egiptem, słowami: »I pałała żądzą ku lubieżnikom jego (Egiptu), których ciało jest ciałem osłów a których sperma jest spermą źrebców« (23, 20). N. cytując długi ustęp z Berachot 58a, dla stwierdzenia, że Żydzi nazywają pogan zwierzętami, przemilcza źródło z proroka i jego znaczenie, aby tem bardziej oczernić księgi żydowskie. U Żydów istniała zasada, przestrzegana dotychczas przez rzetelnych kupców, nie konkurować z bliźnim, gdy on już czynił starania o kupno lub dzierżawę jakiejś majętności, tem mniej, gdy tamten już ją posiadał (Por. Kiduszin 59a). Tę instytucję prawno-etyczną określono słowem »chazaka«, które pierwotnie znaczyło »zadawnienie posiadania« lub »objęcie w posiadanie«. Zuobożałe kahały w Polsce w XVIII w., zasłaniając całym swoim autorytetem takich dzierżawców przed konkurencją współwyznawców, zapewniały sobie z tego tytułu pewne dochody na cele gminy. N. narzuca temu słowu »chazaka« znaczenie »prawo rozporządzalności« i zarzuca Żydom, że rozporządzają majętnościami gojów i eksploatują je w myśl zasady Talmudu, że majętności goja są rzeczą nieczyją. Bezpodstawność tego zarzutu już powyżej wykazałem. Żydzi od czasów najdawniejszych przestrzegają ściśle uczynionych ślubów. Już Pismo Święte mówi: »Gdybyś ślubował ślub Wiekuistemu, Bogu Twemu, nie omieszkaj go spełnić; gdyż poszukiwać go będzie Wiekuisty, Bóg Twój, od ciebie, a byłby grzech na Tobie… Wyrzeczenia ust Twoich przestrzegaj i spełnij, jakoś ślubował Wiekuistemu, (5 ks. mojż. 23, 22—24. Por. 4 ks. mojż. 30, 3 i Kaznodzieję 5, 2—5). Talmud, chcąc powstrzymywać lud od pochopnego ślubowania, podaje, jako karę Bożą za niedotrzymanie ślubów przedwczesną śmierć dzieci. A jednak nałóg zawsze jest silniejszy, aniżeli wszelka groźba, co stwierdza zakorzeniony u nas brzydki zwyczaj powtarzania przy każdem słowie »jak Boga kocham«. Nauczyciele, licząc się z realnem życiem, przyznali sądowi, czyli kolegium uczonych moc unieważnienia ślubu, o ile by strona odpowiednio to umotywowała. Z tej samej przyczyny zezwolono unieważnić z góry wszelkie śluby, jakieby człowiek w ciągu roku ślubował. Zgodnie z tem wprowadzono w niektórych gminach rytuał odmawiania we wigilję Dnia Pojednania modlitwy, którą unieważniamy śluby uczynione w ciągu roku. Muszę zaznaczyć, że chodzi tu, jak sama treść wyraźnie wskazuje, o śluby osobiste względem wiary lub Boga ; natomiast zobowiązań względem osób trzecich żadna modlitwa ani Dzień Pojednania znieść nie zdoła, dopóki dłużnik nie uiści się z tych zobowiązań, (Miszna Joma 8, 7). Wyjątek tylko stanowi przysięga w obliczum niebezpieczeństwa, która nie obowiązuje. N. te przepisy umieszcza pod nagłówkiem »Krzywoprzysięstwo« i insynuuje Żydom, że chcą w ten sposób unieważnić (Dusza żyd. str. 88. 12 tamże str. 91.) zobowiązania swoje względem innowierców, acz w źródłach nie ma żadnego oparcia (Dusza żyd. str. 73—78). Podobnie postępuje on jeszcze w innej kwestji. U Żydów, jak zresztą u wszystkich narodów starożytnych, była polygamja prawnie dopuszczalna, chociaż w praktyce rzadko zastosowana. Ale jeszcze o dwa wieki przed erą chrześcijańską istniały wśród Żydów stronnictwa religijne, które potępiały wielożeństwo. Zjazd rabinów pod przewodnictwem sławnego komentatora Talmudu, R.Gerszona, zwanego światłem djaspory (umarł 1040 w Moguncji), powziął uchwałę zabraniającą Żydom żyć w polygamji i rozwieść się z legalną żoną bez jej zgody pod chejrem, t. j. pod groźbą zawieszenia klątwy religijnej. Wszyscy Żydzi w Europie mieszkający tę reformę przyjęli i do niej się stosują. Wspomniany rabin krakowski, Mojżesz Isserles, pisze: »W tych krajach ta reforma i ten zwyczaj pozostają w swojej mocy i nie pojmuje się dwóch żon. I zmuszamy klątwami i bojkotem każdego, kto przekracza i pojmuje dwie żony, z jedną się rozwieść«. Talmud bab. (Jebamot 37b) mówi: »Nie wolno człowiekowi się żenić z zamiarem rozwodu, bo powiedzianem jest: (Prov. 3,29) >Nie knuj złego przeciw bliźniemu, gdy on mieszka w ufności u ciebie«. Niemojewski, chcąc do bukietu żydowskich występków jeszcze przypiąć handel żywym towarem, pisze (Dusza żyd. str. 78) »Jak wiadomo, handel żywym towarem jest bodaj wyłącznie ześrodkowany w rękach Żydów. I również wiadomo, że handlarze żywym towarem używają różnych podstępów, zaręczają się ze swemi ofiarami, nawet żenią się. I potem najformalniej je sprzedają. Wedle księgi Eben Haezer Żydowi wolno jednego dnia pojąć tyle żon, ile mu się podoba, wręczając każdej choćby jedną »perutah«, czyli grosz. Następnie wolno mu podrzucić jej get, list rozwodowy. Wprawdzie powiedziano, że niewolno się żenić z zamiarem rozwodu, ale Żyd, który się liczy z magią i na to znajdzie wykręt«. Takie dowodzenie naukowe przypomina nam znane wywody patrjarchy z dramatu Lessinga, Natana Mędrca, który na przedstawienie templarjusza, że Natan uratował dziecko od śmierci, odpowiada: »Thut nichts, der Jude wird verbrannt«. Nie szkodzi, Żyd zostanie spalony. Taką pracę »naukową« należy ocenić własnemi słowami autora: »Czyż dziwić się otrząsowi moralnemu ludzi, którzy rozczytywali się w takich bezeceństwach ?« W moich wywodach omówiłem przeważnie ustępy odnoszące się do stosunku Żydów do pogan na podstawie prawa talmudycznego. Pobieżnie tylko poruszyłem zarzuty Niemojewskiego, tyczące się spraw, obchodzących wyłącznie samych Żydów. I w tych kwestjach trzyma się żydoznawca zasady »calumniare audacter«. Oburzenie Niemojewskiego, który zaleca niszczenie Żydów, na prawo Talmudu, że rzekomo pozwala zabijać dzieci niezdolne do życia lub tępić heretyków, zdrajców i odstępców, może tylko Por. S. Schechter, Fragments of the Zadokide Work, Cambridge 1910, Louis Ginzberg w Monatsschrift fur Geschichte und Wissenschaft des Judentums w rocznikach 1911 – 1915 i Eduard Mayer, die Gemeinde des neuen Bundes im Lande Damaskus, Berlin 1920. 14 Tamże str. 48. Dla wyjaśnienia przytoczę to miejsce w dosłownem brzmieniu. „(Jeśli chciał zabić) dziecko18 wywołać uśmiech. Dla informacji czytelników podaję, że Żydzi nie znali instytucji sądów inkwizycyjnych, że Elisza ben Abuja (na początku II w.) nie podzielił losu Galileusza I Giordana Bruna, lecz mógł się swobodnie obracać między uczonymi kolegami I uczniami i wykładać swoje nauki, a jedyna kara, jaka go spotkała, była ta, że jego orzeczenia cytowano nie pod jego imieniem, lecz pod »acher« t. j. »inny« (bab. Talm. Chagiga 15 a i b, jer. tamże II, 1. Midrasz, Rut 6, 6). Wbrew zasadzie przyjętej w świecie kulturalnym, że rytuały i obrzędy religijne są sprawą wewnętrzną każdego wyznania, domorosłe żydoznawstwo poświęca naszym instytucjom religijnym dużo uwagi. Sami, porażeni ślepotą magiczną i przejęci barbarzyńską nienawiścią do Żydów, widzą ci badacze religji w każdym rytuale żydowskim wpływ magji lub barbarzyństwa orjentalnego. Ponieważ nasze instytucje religijne są prastare i powstały przeważnie jeszcze w okresie biblijnym, muszą oni sięgać dalej, aniżeli tytuły ich rozpraw zapowiadają i, opuszczając pole Talmudu, atakują zajadle samo Pismo Święte. Uniwersalny Bóg biblijny zostaje przez Niemojewskiego zdegradowany do bożka plemiennego. Praojciec Abraham, personifikacja najwyższej cnotliwości i sprawiedliwości (Gen. 18, 19 i 26, 5. Por. Gen. 14, 1—24), którego prorok Jezajasz przedstawia narodowi, jako wzór słowami: »Spojrzcie na Abrahama, ojca waszego i na Sarę, która was zrodziła; jedynym on był, gdym go powołał i pobłogosławiłem i rozmnożyłem go« (Jez. 51; 2), a apostołowie Paweł i Jakób kreślą go jako typ prawdziwej wiary (Gal. 3, 5—9. Jak. 2, 23), tenże Abraham staje się pod piórem jego »stręczycielem swojej żony, który wnosi szalbierstwo do środowisk ówczesnej cywilizacji« za to, że w niebezpieczeństwie życia przedstawił żonę, jako swoją siostrę. Na tem miejscu musimy wyrazić swoje ubolewanie, że sfery konserwatywne naszego- państwa, które już w interesie autorytetu własnej wiary powinny odeprzeć te bluźniercze ataki na Pismo Święte, jak zareagował przed 20 laty cały świat religijny na występy Fryderyka Delitzscha pod maską »Babel und Bibel« nie tylko te oszczerstwa przemilczają, ale pozwalają swojej prasie te hasła rozpowszechniać. Talmud mówi (Sanhedrin 105b): »Nienawiść psuje porządek«. Już nieraz pożar powstały w zapadłej chacie, ogarnął dumnie obok niej wznoszący się pałac I fale skierowane na żydostwo mogą podmulić silne fundamenta chrześcijaństwa i wstrząsnąć jego gmachem. I dlatego obojętność wspomnianych sfer wobec tego niebezpiecznego prądu będzie kiedyś stanowiło łamigłówkę dla niezdeprawowanego temi hasłami historyka, który zapewne tego zachowania się nie zrozumie, jak też nie pojmie, że ludzie w imię miłości Boga I ojczyzny wzywają swoich współbraci do nienawiści i bojkotu współobywateli, synów przedwcześnie zrodzone, a zabił dziecko zdolne do życia jest wolny” (Miszna, Sanhedryn IX, 2). To zdanie opiera się na dwóch zasadach prawnych, a mianowicie, że morderca tylko wtedy ponosi karę śmierci, 1) gdy zabił człowieka zdolnego do życia, 2) gdy wykonał czyn z permedytacją. Wobec tego, ża w przytoczonym wypadku zamiar odnosił się do dziecka niezdolnego do życia, nie wykonuje się na mordercy kary śmierci. Rozumie się, że stosownie do okoliczności sąd orzeka jakąś inną karę. Dla N. „wolny od kary śmierci” znaczy, że się pozwala zabijać, na taki skok żaden logicznie myślący prawnik się nie zdobędzie [?] tego samego Boga i tej samej Ojczyzny. Ongiś prorok izraelski po długich, bezowocnych i bezskutecznych wysiłkach, celem nawrócenia swoich bałwochwalczych współziomków na drogę prawdziwej wiary, zgorzkniały, zakończył swoją działalność słowami: »Kto mądry zrozumie to, kto roztropny pozna, że proste są drogi Wiekuistego; sprawiedliwi kroczą niemi a złoczyńcy upadają na nich« (Hoz. 14, 10). Tak samo ma się rzecz z etyką żydowską. Ona żywiła duszę żydowską przez dwa tysiące lat niewoli i niedoli, ona przyświecała jej w czasach ciemnoty, ucisku i prześladowań, ona jednak była celem pocisków i ataków wszystkich nieludzkich instynktów, które własne barbarzyństwo chciały zasłaniać oczernianiem swoich ofiar. Ale jak mowy proroków ostatecznie rozprószyły ciemnotę ludzkości i dały jej prawdziwą wiarę w jednego Boga, tak wierzymy niezłomnie, że i etyka żydowska przezwycięży nienawiść i złość, niszczące I poniżające ludzi, stworzonych na podobieństwo Boga i złączy cały ród ludzki nierozerwalnym węzłem zgody, bratniej miłości i cnotliwości.

Dr. Lewi Freund “O etyce Talmudu – odpowiedź żydoznawcom” Lwów 1922, nakładem autora.

Nadesłał p. Mieczysław.

Mossad zabija irańskich profesorów? Atomowi naukowcy z Teheranu coraz częściej giną w zamachach. Według amerykańskich źródeł stoi za tym Izrael Mustafa Ahmadi Roszan miał 32 lata. Był jednym z najlepiej zapowiadających się chemików pracujących nad programem nuklearnym Iranu. Kierował jednym z kluczowych departamentów zakładu w Natanz w prowincji Isfahan, który zajmuje się wzbogacaniem uranu. Feralnego dnia w połowie stycznia jechał do Teheranu, gdy nagle do jego samochodu podjechało dwóch zamaskowanych mężczyzn na motorze. Jeden z zamachowców przyczepił do boku pojazdu bombę magnetyczną, drugi w tym momencie dodał gazu. Motor z piskiem opon odjechał, a samochód – Peugeot 405 – wyleciał w powietrze. Eksplozja była tak potężna, że z pojazdu niewiele zostało. Zginęli: Roszan, towarzyszący mu pasażer oraz szofer. Atak był kolejnym z serii zamachów na irańskich naukowców nuklearnych, do których doszło w ostatnich latach. Za każdym razem reżim ajatollahów oskarżał „syjonistycznych agentów". Izrael zaś za każdym razem zaprzeczał, jakoby jego służby miały z tym cokolwiek wspólnego. Teraz jednak – jak donosi amerykańska telewizja NBC News – trop ten potwierdzają także urzędnicy z USA. Dziennikarze, powołując się na źródła dyplomatyczne, ujawnili, że Mossad szkoli zamachowców, których następnie przerzuca do Iranu. Izraelczycy mieli w latach 2007 – 2008 podawać się za agentów CIA i rekrutować w Pakistanie członków antyirańskiej grupy terrorystycznej Dżundallah. Wszystko to służby państwa żydowskiego robiły za plecami amerykańskiego sojusznika, co podobno wywołało wściekłość ówczesnego prezydenta George'a W. Busha. Według NBC do ostatnich zamachów Izraelczycy wykorzystali członków innej radykalnej irańskiej organizacji – Mudżahedinów Ludowych. Grupy łączącej w swojej ideologii islam z marksizmem. Tym razem administracja Baracka Obamy podobno o wszystkim wie, ale – jak zapewnili informatorzy NBC – nie ma z całym procederem nic wspólnego. Według nich to Izrael od lat wspiera finansowo (i nie tylko) irańskie organizacje walczące z reżimem ajatollahów. Izraelski rząd nazywa całą historię zwykłymi plotkami i odmawia komentarza. – Iran nie stanowi zagrożenia jedynie dla państwa żydowskiego. Jego program nuklearny poważnie niepokoi niemal wszystkie kraje Zachodu. Amerykę, Wielką Brytanię czy Francję. Wszystkie te kraje mają znakomite służby specjalne, ale jakoś o zamachy podejrzewa się tylko nas. To niezrozumiałe – powiedział „Rz" Szmuel Bar, izraelski ekspert ds. bezpieczeństwa. Dwa lata temu w podobnych okolicznościach, co Roszan zginął inny irański naukowiec prof. Masud al Mohammadi. Przed jego domem eksplodował motocykl wypełniony materiałami wybuchowymi. Al Mohammadi, który akurat wychodził do pracy, zginął na miejscu. W listopadzie tego samego roku w Teheranie w powietrze wyleciał samochód z dwoma innymi naukowcami. Jeden poniósł śmierć, drugi został ciężko ranny. W wybuchu poważnie ucierpiała także żona jednego z nich. W lipcu 2011 roku nieznani sprawcy zastrzelili zaś przed domem w Teheranie specjalistę ds. elektroniki Dariusza Rezaiego. W tym ataku ranna została także małżonka zabitego. Wszyscy zamordowani naukowcy zaangażowani byli w program nuklearny reżimu ajatollahów, którego celem – według Zachodu – jest produkcja bomby atomowej. Niektórzy z zabitych byli nawet objęci sankcjami ONZ.

Eliminowanie ich wywołuje jednak na świecie poważne obiekcje natury moralnej.

– Trudno mi te obiekcje zrozumieć. Irańska agencja prasowa opublikowała tekst, który był zachętą do zniszczenia Izraela i zabicia wszystkich Żydów. Czy to jest moralne? – pyta dr Bar. – Te zabójstwa są tym samym, czym byłoby zabicie za młodu Hitlera czy Stalina. Mają powstrzymać ludobójstwo. Naukowcy, którzy pracują nad bronią masowego rażenia dla paskudnego reżimu, muszą się liczyć z tym, że to ryzykowna praca. Według ekspertów izraelskie służby są w stanie dokonać zamachu poza swoimi granicami. Dwa lata temu władze w Dubaju ogłosiły, że na terytorium emiratu agenci Mossadu zabili działacza Hamasu Mahmuda al Mabuha. Choć Dubajczycy nie schwytali żadnego z zabójców, sprawa była dla Mossadu kompromitacją. Przy wykorzystaniu nagrań z kamer przemysłowych ujawniono, bowiem metody działania izraelskich służb, a sam Izrael znalazł się w ogniu krytyki. Rzeczpospolita

Inwigilacja przez komórkę - instrukcja obsługi Syborgiem 36v możemy być inwigilowani powszechnie i beż żadnej kontroli. Są dowody dotyczące konkretnych osób w ten sposób podsłuchiwanych i prześladowanych. Jedną z nich jest czynny dziennikarz TVN. Nowy Ekran dotarł do obszernych fragmentów instrukcji urządzenia Syborg 36v, umożliwiającego pasywną i aktywną inwigilację obywateli poprzez telefony komórkowe. Inwigilacja pasywna umożliwia takie działania jak: podsłuchiwanie rozmów „od” lub „do” dokonywanych poprzez komórkę, nagrywanie rozmów, obserwowanie miejsca logowania komórki (śledzenie miejsc pobytu osoby), identyfikację osoby po aparacie telefonicznym pomimo zmiany karty SIM, identyfikację osoby po numerze abonenta pomimo zmiany aparatu, identyfikację osoby po głosie i zbieżności numerów kontaktowych pomimo zmiany karty SIM i aparatu telefonicznego jednocześnie, przechwytywanie i rejestracja treści SMSów wysyłanych „od” i „do”, kopiowanie kontaktów i plików zawartych w pamięci komórki lub karty SIM, podsłuchiwanie rozmów toczonych w okolicy telefonu komórkowego przy włączonym lub wyłączonym telefonie komórkowym z wykorzystaniem jego telefonu, uzyskanie dostępu do Internetu poprzez telefon inwigilowanej osoby. Inwigilacja aktywna wykorzystywana jest do prowokacji lub zastraszania i oznacza m.in.: włączenie się do rozmowy prowadzonej między dwoma telefonami komórkowymi, zadzwonienie (wykonanie połączenia głosowego) do osoby inwigilowanej tak, by nie wyświetlał się numer kontaktowy, zadzwonienie do osoby inwigilowanej w taki sposób by wyświetlał się dowolny numer, wysłanie SMSa w sposób podszywający się pod innego nadawcę, wysłanie SMSa klasy ZERO w sposób podszywający się pod operatora (komunikat systemowy, niezapisujący się w telefonie), wysłanie SMSa w taki sposób by został zapisany w elementach wysłanych w telefonie pozornego nadawcy, upozorowanie wysłania lub otrzymania SMSa poprzez dodania pliku do elementów przychodzących albo wychodzących w komórce osoby inwigilowanej, pozorowanie nawiązania połączenia głosowego poprzez umieszczenie plików w połączeniach wychodzących, odebranych lub nieodebranych, umieszczanie dowolnych plików w pamięci SIM lub telefonu, zdalne włączanie lub wyłączanie komórki, zdalne wykonywanie połączeń pomiędzy komórkami, zdalne przerywanie lub przekierowanie połączeń (do innej osoby), modyfikacja kontaktów w telefonie i na karcie SIM, aktywne podszywanie się pod osobę inwigilowaną poprzez połączenia Internetowe dokonane z użyciem telefonu, uaktywnianie aplikacji komórki. Do aktywnej inwigilacji należy także możliwość czasowego zablokowania telefonu (trzeba wyłączyć i włączyć), kierunkowego zablokowania telefonu (osoba może dokonać połączeń tylko na numery, które się wyznaczy) a także ostre zablokowanie telefonu – nagłe i trwałe. Dlaczego publikujemy tę instrukcję? Otóż nie, dlatego, że urządzeniem tym dysponują zarówno polskie służby specjalne jak i CIA. Działanie służb, bowiem jest konieczne dla bezpieczeństwa państwa i to nic szczególnego, że posiadają takie możliwości (powinny je posiadać). I mimo, że często nadużywane to jednak z definicji podlega państwowej kontroli, rejestracji i powinno być ukierunkowane na inwigilacje osób łamiących prawo i szkodzących bezpieczeństwu obywateli. Niestety Nowy Ekran posiada dowody, że wymienione urządzenie jest wykorzystywane poza kontrolą i działaniami operacyjnymi służb. Użytkownicy tego urządzenia naprawdę korzystają z jego wszystkich funkcji. Mamy dokumenty, które wykazują, że Syborg jest wykorzystywany przez funkcjonariuszy służb specjalnych do prywatnej inwigilacji i niszczenia osób niebędących w kręgu zainteresowania służb specjalnych i ta „prywatna”, „niesłużbowa” aktywność jest niemal niemożliwa do stwierdzenia i udowodnienia zarówno przez osoby inwigilowane jak i przełożonych funkcjonariuszy. Mamy dowody działań podjętych przez osoby korzystające z urządzenia Syborg, które miały doprowadzić jedną osobę do śmierci cywilnej (a może i nie tylko, gdyby się załamała), oraz (ciągle trwających) [prób] zniszczenia psychicznego dziennikarza TVN, który próbował sprawę nagłośnić. Te działania wciąż trwają i się nasilają. Ponadto, dowiedzieliśmy się, że to urządzenie, choć bardzo drogie (prawdopodobnie ok. 2 mln zł, – ale należałoby tę informację potwierdzić) jest dostępne w wolnej sprzedaży i może nabyć je każdy, kto dysponuje odpowiednimi środkami finansowymi. Przy tym nie istnieje skuteczny sposób ani wymóg rejestrowania nabywców. Urządzenie to może być, więc wykorzystywane nie tylko przez funkcjonariuszy poza protokołem, ale i osoby prywatne, szpiegów obcych państw i różnego rodzaju mafie, które w ten sposób mogą niszczyć ludzi (pozbawiać pracy, niszczyć towarzysko, uczuciowo, rodzinnie i finansowo), uprawiać szpiegostwo gospodarcze, podporządkowywać sobie osoby i firmy, szantażować, opróżniać konta bankowe, kompromitować w danym środowisku i dosłownie doprowadzać ludzi do obłędu a firmy do upadłości (np. poprzez złożenie lepszej oferty niż inwigilowany w danym przetargu). O kopiowaniu patentów i własności intelektualnej nie wspomnę. Przy tym często ludzie inwigilowani przez przestępców są kompletnie nieświadomi odnośnie możliwości inwigilacji i nie wiedzą jak to stwierdzić oraz jak się bronić. W tym kontekście publikacja tej instrukcji jest podyktowana ważnym interesem społecznym, by dać osobom prześladowanym możność zorientowania się, że nie zwariowali i to pasmo nieszczęść, które ich prześladuje nie ma nic wspólnego z pechem. Świadomość zagrożeń może osoby niewinne uchronić przed udostępnianiem swoich informacji przestępcom, dodać otuchy, zrehabilitować w oczach bliskich i partnerów biznesowych, dodać siłę, skłonić do walki z przestępstwem, a przestępców i natrętów skutecznie odstraszyć. Nasze działanie ma również charakter prewencyjny: nie popełniaj przestępstwa potencjalny przestępco, bo są już środki byś został zidentyfikowany a przestępstwo udowodnione. Zresztą, na szczęście, co do autentycznych przestępców i szpiegów służby specjalne dysponują całą gamą innych możliwości technicznych i operacyjnych, o których nic nie wiemy, a ujawnienie istnienia i działania tego urządzenia, (które nie ma klauzuli tajności) pomoże, co najwyżej w wymuszeniu na służbach specjalnych, by nie dokonywały nadużyć inwigilując polityków, dziennikarzy czy Internautów. I jeszcze jedna sprawa, zwróćcie uwagę na instrukcję, system obsługi Syborg 36v oparty jest na systemie Windows i jest wręcz zastraszająco łatwy do opanowania przez każdego szarego zjadacza makaronu, bez konieczności przeprowadzenia jakiegokolwiek szkolenia. Nie trzeba być więc świetnie wyszkolonym funkcjonariuszem by tym urządzeniem inwigilować na raz kilkadziesiąt osób bez wiedzy z ich strony i bez ujawniania się przed operatorem. Ten ostatni mógłby wprawdzie to stwierdzić, ale rzecz ginie w niespotykanym natłoku informacji gromadzonych przez sieci telekomunikacyjne – na razie Nowy Ekran znalazł tutaj jedno wąskie gardło, ale o nim, może znowu nie taki wąskim, będzie na końcu tego artykułu. Drodzy czytelnicy, po zapoznaniu się z tą publikacją, zastanówcie się wspólnie jak uchronić obywateli przed samowolką posiadaczy lub użytkowników urządzenia Syborg i jak stwierdzić ile takich urządzeń jest obecnie w Polsce w użyciu poza wszelką kontrolą. Uświadommy sobie zagrożenie a potem doprowadźmy do takiej sytuacji, by przestępca nie mógł bezkarnie i skutecznie nas inwigilować. Zapytajmy też organy Państwa, Posłów, Służby, Urzędników: jaka wiedzą dysponujecie o tej sprawie, o skali zagrożeń i co zrobicie by zadbać o wolność obywateli RP?! Natomiast skalę inwigilacji i możliwości ingerencji w nasz biznes, naszą pracę, naszą prywatność, czy wręcz intymność poznacie z dokumentów poniżej obarczonych tłumaczeniem (zrobionym na szybko), co ważniejszych treści (najpierw skany oryginałów, a poniżej danego obrazka lub grupy ich tłumaczenie): [To w oryginale MD] Lazacy lazarz

Po co rewidowano dom Bączka? Rewizja w domu Piotra Bączka okazała się bezcelowa i prawdopodobnie zarządzona tylko z powodu fałszywego oskarżenia byłego funkcjonariusza WSI Brak sprawdzeń billingów Piotra Bączka, byłego członka komisji weryfikacyjnej WSI, a zarazem analityka Służby Kontrwywiadu Wojskowego na przełomie 2007 i 2008 roku, umożliwił Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego realizację rewizji w jego domu w maju 2008 roku. Rewizja okazała się bezcelowa i prawdopodobnie zarządzona tylko z powodu fałszywego oskarżenia byłego funkcjonariusza WSI Leszka T. Bączkowi nie postawiono zarzutów w sprawie fikcyjnego handlu aneksem do raportu z działalności WSI czy płatnej protekcji przy weryfikacjach żołnierzy zlikwidowanych służb wojskowych. Co ciekawe, analiza billingów osób oskarżonych przez Leszka T. ostatecznie została przeprowadzona, ale dopiero wiele miesięcy po rewizjach dokonanych w maju 2006 roku. Z analizy billingów telefonu komórkowego i stacjonarnego wynika jednak, że ani Bączek, ani Sławomir Cenckiewicz, jako były szef komisji ds. likwidacji WSI, nie mieli kontaktów z dziennikarzem Wojciechem Sumlińskim w okresie powstawania raportu z działalności WSI. Jak również wtedy, gdy zarzucono niektórym członkom komisji pozytywną weryfikację za łapówkę. Chodzi o styczeń 2007 roku. Obecnie przed warszawskim sądem okręgowym toczy się postępowanie w tej sprawie, a na ławie oskarżonych zasiadł - obok dziennikarza - również były żołnierz WSI, wspomniany płk Leszek T. Leszek T. sprawę przekazał ówczesnemu marszałkowi Sejmu, dzisiaj prezydentowi, Bronisławowi Komorowskiemu. Komorowski był wtedy zainteresowany treścią aneksu do raportu, choć nie miał prawa do zapoznania się z jego zawartością. Jak się jednak okazuje, sprawa kontroli billingów Cenckiewicza i Bączka rodzi inne wątpliwości i pytania. Po pierwsze i najważniejsze - billingi historyka sprawdzono, przypisując je Bączkowi. Stało się tak najpierw w 2008 r., gdy ABW zażądała wykazu połączeń pod pretekstem śledztwa prowadzonego w sprawie rzekomych przecieków z komisji weryfikacyjnej, gdzie świadkiem był Bączek. I to na jego nazwisko postanowiono wydobyć od TP SA połączenia z numeru abonenckiego Cenckiewicza. Po drugie - nie wiadomo, czy o wydanie billingów, które były potrzebne do analizy porównawczej, prosiła prokuratura nadzorująca to postępowanie. Sprawdzeni świadkowie nie otrzymali na to stosownych dokumentów z prokuratury apelacyjnej.

- Powstaje pytanie: w jaki sposób to przeprowadzono, jak ABW uzyskała nasze billingi od operatorów, bez nadzoru innych organów państwa? Dlaczego ponownie ABW przypisała mi jego numer telefonu? - zastanawia się Piotr Bączek. - Nikt z nas nie dostał postanowienia prokuratury w sprawie sprawdzeń billingów, choćby takiego, jakie wydała warszawska prokuratura okręgowa w sprawie śledztwa dotyczącego przecieków z komisji weryfikacyjnej. Ja takiego nie dostałem - dziwi się Bączek. Czy w związku z tym ABW dokonała sprawdzeń billingów Sławomira Cenckiewicza i Bączka nielegalnie, bez wiedzy i zgody prokuratury? Jeżeli tak, to może być to dowód na nielegalną kontrolę obywateli.

Zgodnie z prawem postanowienie o wydaniu billingów od np. operatora sieci komórkowej doręcza się m.in. abonentowi telefonu nie później niż do czasu prawomocnego zakończenia postępowania. Tymczasem śledztwo w tej sprawie już się zakończyło, a do sądu, przed którym toczy się sprawa przeciw płk. Leszkowi T. oraz dziennikarzowi Wojciechowi Sumlińskiemu, wpłynął akt oskarżenia. Analiza połączeń między Sumlińskim, Leszkiem T., Aleksandrem Lichockim, Leszkiem Pietrzakiem, Bączkiem i - jak się okazuje - również Cenckiewiczem została przeprowadzona przez Agencję na potrzeby śledztwa Prokuratury Krajowej, a po jej likwidacji Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie w sprawie rzekomej korupcji w komisji weryfikacyjnej oraz sprzedaży aneksu z likwidacji wojskowych służb Agorze, spółce wydającej "Gazetę Wyborczą". Wynika z niej, że Piotr Bączek nie kontaktował się z Wojciechem Sumlińskim, a tym bardziej z Leszkiem T. czy Aleksandrem Lichockim. Błędne przypisanie numeru abonenckiego Cenckiewiczowi pokazuje, że również historyk nie kontaktował się z tymi osobami.

- Wynik analizy wydano ponad trzy miesiące po wcześniejszym postanowieniu prokuratury okręgowej z października 2008 r., która zażądała od TP SA wydania billingów z numeru abonenckiego Cenckiewicza w sprawie, w której również byłem świadkiem - mówi Bączek. Dlatego, w jego ocenie, przypisanie mu numeru Cenckiewicza nie jest przypadkiem.

W 2008 r. zastosowano zarówno wobec Piotra Bączka, jak i Wojciecha Sumlińskiego metody dość drastyczne. Chodzi przecież o przeszukanie domu, zajęcie mienia, komputerów i wreszcie kontrolę osobistą. Być może chodziło o zamanifestowanie całej opozycji i opinii publicznej, że ludzie kojarzeni z likwidacją WSI to osoby podejrzane i w coś uwikłane. Tymczasem Piotr Bączek w sprawie był tylko świadkiem, a inne postępowania, w ramach, których był sprawdzany, zostały po prostu umorzone. Dzisiaj prokuratura interesuje się przede wszystkim samym Antonim Macierewiczem, który został oskarżony o... ujawnienie tajemnicy państwowej poprzez udostępnienie opinii publicznej raportu z działalności WSI. Jednak w ostatnich dniach portal wPolityce.pl poinformował, że po zakwestionowaniu przez prokuratora generalnego wniosku o uchylenie Macierewiczowi immunitetu zarządzono ponowną analizę materiału dowodowego.

Maciej Walaszczyk

Krach euru-socjalizmu powoli nadchodzi Powoli na naszych oczach unijny socjalizm zaczyna się kruszyć. Jak w przypadku każdego marionetkowego mocarstwa przyczyną jest brak forsy i wiara w to, że biurokracja może rozwiązać problemy trapiące zwykłego obywatela.

Nie ma forsy Popłoch wśród unijnych elit jest ogromny. A do niego dochodzi popłoch wśród demokratycznych przywódców. Już nawet Radek vel Radosław Sikorski zapowiedział zrzeczenie się niepodległości kraju w zamian za zaangażowanie kanclerz Merkel w walce z zadłużeniem. Widać bliższa mu niż polska niepodległość afgańska, którego to kraju czynnie bronił przed najeźdźcą radzieckim w swojej młodości. Wszystkie oczy zwrócone są na niemiecką kanclerz, od której to decyzji pozornie zależą losy Unii. Oto tak zwane rynki finansowe wymyśliły sobie, że jeśli Europejski Bank Centralny „dodrukuje” euro to problem zniknie. Oczywiście nie dodrukuje fizycznie na prasie drukarskiej, obecnie pieniądz papierowy w zależności od gospodarki stanowi od 5 do 10% wszystkich pieniędzy w obiegu. Używane są karty, które odpowiadają za zapis na koncie, a ludzie wierzą, że ten zapis można wymienić na realne towary. To, co ma zrobić Europejski Bank Centralny to przeprowadzenie operacji otwartego rynku, polegającej na skupieniu części zadłużenia od niektórych państw (konia z rzędem temu, kto wskaże, od których i ile). EBC zapłaci oczywiście zapisem, który to później banki komercyjne, które załapią się na interwencję, wykorzystają na przeprowadzenie akcji kredytowych lub wpuszczenia tego pieniądza w rynek przez giełdę. Mechanizm jest podobny jak w przypadku fałszerzy. Fałszerz (EBC) drukuje pieniądze i szuka sposobu (operacje otwartego rynku) wprowadzenia go na rynek, wykorzystując jakąś pralnię pieniędzy typu restauracja (bank), gdzie będzie fałszywkami wydawał resztę klientom. Efekt jest taki sam – pojawia się na rynku pusty pieniądz, bez realnego pokrycia w wyprodukowanych towarach lub świadczonych usługach. A gdy pojawia się pusty pieniądz, to przedsiębiorcy widzą, że coś jest nie tak i zaczynają podnosić ceny. Także rynki finansowe tak naprawdę chcą w pierwszej kolejności decyzji, aby EBC wziął od nich śmieciowe obligacje części państw euro strefy, zapłacił jak najbardziej realnym zapisem, który oni szybko wpuszczą w obieg realizując swoje zyski, a co później się stanie z tym pustym pieniądzem, to już problem reszty ludzi. Jak mawiał laureat Nagrody Nobla z ekonomii w 1976 r. Milton Friedman – inflacja jest formą podatku niewymagającą ustawy? W całym tym misternym planie wszystko się zgadza poza jednym (a właściwie jedną). Demokratycznie wybranych premierów Włoch i Grecji, dwóch najbardziej zadłużonych w stosunku do PKB państw Unii Europejskiej, sektor bankowy wymienił na swoich ludzi. Nowy premier Włoch Mario Monti od 2005 r. pracował dla banku inwestycyjnego, (który doprowadził do kryzysu finansowego w Stanach Zjednoczonych w 2008 r.) Goldman Sachs. Nowy premier Grecji Lukas Papademos też pracował, jako doradca w Goldman Sachs. No i trzeci nowy człowiek rozdający karty w tej grze to dopiero, co powołany prezes Europejskiego Banku Centralnego Włoch Mario Draghi, który również pracował dla Goldman Sachs. Jeśli dodać do tego fakt, że najważniejsze osoby odpowiedzialne za sprawy gospodarcze w administracji Baracka Obamy są również powiązane, (co za niespodzianka) z Goldman Sachsem, a sam Obama otrzymał około miliona dolarów na swoją kampanię (w Stanach Zjednoczonych firmy mogą opłacać kampanię polityków). Nawet sekretarz skarbu w rządzie George Busha Henry Paulson, który wsławił się pierwszym planem pomocy dla sektora bankowego z pieniędzy podatników na kwotę 700 miliardów dolarów, pracował wcześniej dla Goldman Sachs. Żeby nie było, że Polacy nie gęsi i swojego w Sachsie mają, to nasz były premier-celebryta Kazimierz Marcinkiewicz załapał się na fuchę w Goldmanie. Ale on to już po karierze politycznej, a nie przed. Także fachowcy od wypłukiwania pieniędzy z kieszeni podatników do własnych są idealni w tej układance – wszyscy zdobywali szlify w jednym banku, który to bank między innymi pomagał Grecji w fałszowaniu faktycznego zadłużenia (poprzez proces wymiany emitowanych obligacji wg księżycowego kursu dolara, co pozwalało na papierze wykazać niższe zadłużenie). A dziś, dzięki swoim kompetencjom oraz walorom molarnym (do dziś nie wyjaśniono czy nowy premier Grecji nie brał udziału w procederze fałszowania długu Grecji, był wtedy prezesem Banku Centralnego Grecji i wydaje się, że nie mógł nie wiedzieć, co się dzieje) zostali wysłany przez Goldman Sachsa do załatwienia przerzucenia kosztów bankowych na społeczeństwo.Tyle mówi zdrowy rozsądek. Spiskowa teoria dziejów z kolei mówi, że wybrani na trzy ważne stanowiska w Europie ludzi to fachowcy apolityczni z kompetencjami w gospodarce, prawdziwi eksperci, którzy przeprowadzą trudne reformy, zacisną pasa, ograniczą wydatki państwowe i powoli spłacą długi. A fakt, że swoje zawodowe szlify zdobywali w Goldman Sachsie świadczy o ich wysokich kompetencjach, w końcu byle, kto tam nie trafia. Trudno przewidzieć jak dużą akcję dodruku pieniądza planują w swoich gabinetach ludzie rządzący Europą. Na ten moment dług w Unii Europejskiej wynosi z pewnością ponad 10 bilionów euro (patrz tabela 1) i stanowi ponad 80% całego Produktu Krajowego Brutto. Ale to dla całej unii, bo poszczególne państwa różnie wypadają. Niemcy mają 2 biliony euro zadłużenia (83,2% PKB), Włochy 1,8 biliona (118,4%), a taka Estonia z konstytucyjnym zakazem przygotowywania niezrównoważonego budżetu centralnego niecały miliard euro (6,7% PKB). Dla państw, które mają ponad 80% dług państwowy jest to duży problem. Dotychczas politycy tylko ochoczo zaciągali długi wierząc, że szybszy wzrost gospodarczy pozwoli je spłacać. Tylko, że sami zaczęli przygotowywać ustawy ograniczające wzrost (najczęściej proekologiczne). Długi zostały, a wzrostu nie ma. I nie ma chętnych do spłaty tych długów.

Tabela 1: Dług publiczny w państwach Unii Europejskiej na koniec 2010 roku.

LP Państwo Dług w mld eur Dług jako % PKB

1. Niemcy 2 061,8 83,2%

2. Włochy 1 842,8 118,4%

3. Francja 1 591,2 82,3%

4. Wielka Brytania 1 353,3 79,9%

5. Hiszpania 641,8 61,0%

6. Holandia 369,8 62,9%

7. Belgia 340,7 96,2%

8. Grecja 329,4 144,9%

9. Austria 205,5 71,8%

10. Polska 195,4 54,9%

11. Portugalia 161,2 93,3%

12. Szwecja 146,4 39,7%

13. Irlandia 144,3 92,5%

14. Dania 102,2 43,7%

15. Finlandia 86,9 48,3%

16. Węgry 78,3 81,3%

17. Czechy 56,6 37,6%

18. Rumunia 37,4 31,0%

19. Słowacja 26,9 41,0%

20. Słowenia 13,7 38,8%

21. Cypr 10,6 61,5%

22. Litwa 10,5 38,0%

23. Łotwa 8,0 44,7%

24. Luksemburg 7,6 19,1%

25. Bułgaria 5,9 16,3%

26. Malta 4,2 69,0%

27. Estonia 0,9 6,7%

Łącznie 9 833,3 80,1%

Źródło: obliczenia własne na podstawie danych Eurostatu

Będzie dodruk? Obecnie możliwości wyjścia z impasu są cztery. Po pierwsze ogłoszenie bankructwa przez państwa nieradzące sobie ze spłatą zadłużenia i przyjęcie radykalnych reform naprawiających finanse publiczne, (czyli cięcie wydatków). Jest to wyjście niepożądane przede wszystkim wśród tzw. rynków finansowych, które są głównymi wierzycielami wyemitowanych obligacji. Co by się stało, gdyby nagle jakieś 2-3 biliony euro, (bo tyle mniej więcej jest zagrożonych wierzytelności) nie wpłynęło do kas bankowych? Oczywiście straciliby klienci tych banków, którzy trzymają tam pieniądze. Po drugie państwa mogą ogłosić spłatę zadłużenia przyjmując jeszcze bardziej drakońskie cięcia wydatków: obniżki emerytur o 30%, zwolnienia połowy urzędników itp. Jest to wyjście najrozsądniejsze, ale w demokracji raczej niemożliwe do spełnienia. Po trzecie zdrowe państwa Unii Europejskiej (lub strefy euro) mogą zrzucić się na „chore” państwa i pożyczyć im pieniądze na spłatę zadłużenia w zamian za reformy i obietnicę spłaty tego nowego długu w przyszłości. Jest to rozwiązanie również nierozsądne, gdyż po prostu nastąpiłby transfer nowych pożyczek często z państw biedniejszych (jak np. Polska) do państw bogatszych (jak np. Włochy). Czemu Polacy mają pracować do 67 roku życia i utrzymywać trzy razy bogatszego sześćdziesięcioletniego emeryta w Grecji? No i jest rozwiązanie czwarte, na które liczą rynki finansowe, czyli dodruk pieniądza przez Europejski Bank Centralny, wykup obligacji śmieciowych i zgoda na dwucyfrową inflację w perspektywie kilku lat. Każde rozwiązanie poza drugim niesie ze sobą ogromne koszty dla całego społeczeństwa. Ale dziś to nie społeczeństwo decyduje, a rynki finansowe. Najniższy dla nich koszt to oczywiście rozwiązanie czwarte i za tym lobbują. I widać, że ku temu skłaniają się ostatnie decyzje banków centralnych. Równocześnie jednego dnia (30 listopada) zostały obniżone stopy procentowe (o pół punktu procentowego) przez banki centralne w Japonii, Anglii, Szwajcarii, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i strefy euro. A to oznacza, że banki szykują grunt pod szybkie wpuszczenie dodatkowego pieniądza w obieg. Potrzebują do tego jeszcze niższych stóp procentowych (szwajcarski LIBOR trzymiesięczny wynosi obecnie 0,05%, to znaczy, że banki komercyjne pożyczają gotówkę na 0,05% w skali rocznej, czyli praktycznie za nic), żeby obniżyć koszty kredytu dla przedsiębiorstw i ludności, która szybko tą gotówkę pożyczy.

Jedna przeszkoda Jedyną przeszkodą w tym misternym planie jest kanclerz Niemiec Angela Merkel (więcej na ten temat w ostatnim numerze Najwyższego CZASU! w artykule Niemcy nie są bankrutem). Pomimo, iż teoretycznie Europejski Bank Centralny jest niezależny, to widać jak na dłoni, że z tą niezależnością tak nie do końca. Merkel nie chce dodruku pieniądza, gdyż to uderzy głównie w oszczędzających, a jak się okazało Niemcy mają rekordowe oszczędności sięgające blisko 5 bilionów euro. Doprowadzenie do drukowania pieniądza pozbawi tych oszczędnych Niemców wartości ich pieniądza, a na to Merkel nie chce się zgodzić. Dlatego rozgrywka odbywa się na linii rynki finansowe z państwami przeżywającymi kłopoty (tradycyjnie Włochy, Grecja, Hiszpania, Irlandia, Portugalia plus Belgia i Francja) kontra Niemcy. I Merkel albo będzie nadal stała na granicy zakazu dodruku pustego pieniądza, albo będzie chciała jakoś włączyć Niemcy w otrzymanie pomocy. Wprawdzie gospodarka niemiecka ma się dobrze, dług w stosunku do PKB zmniejsza się, ale już niedawno świat obiegła wiadomość, że nie udało im się sprzedać prawie jedną trzecią obligacji państwowych. Cały świat był zdumiony – jak to, no przecież nie w Niemczech, wszędzie tak, ale nie w Niemczech. Być może sprytna Angela czuje pismo nosem i chce również załapać się na ewentualne umorzenie części swojego długu. Bo tak naprawdę to obligacje były oprocentowane na ok. 1,9%, podczas gdy inflacja w Niemczech w tym roku waha się pomiędzy 2,2 a 2,4%. Czyli Merkel chciała pożyczyć pieniądze na oprocentowanie niższe od inflacji. Czyżby specjalnie wysyłała sygnał do świata, że Niemcy mogą również potrzebować pomocy? No bo jak mają drukować euro, to dlaczego i samemu się na to nie załapać? Tym bardziej, że w 2014 roku wchodzi w życie w Niemczech konstytucyjny zakaz zadłużania państwa i wtedy Merkel będzie mogła tych wszystkich finansistów pogonić do żerowania na innych krajach. A tych wszystkich problemów można by uniknąć, gdyby przestrzegać starej dobrej chłopskiej zasadzie – dobry zwyczaj, nie pożyczaj. A już szczególnie, gdy pożyczki w imieniu podatników zaciągają politycy. Niestety każdy z nas musi się poważnie zastanowić i zrobić plan jak radzić sobie z dwucyfrową inflacją, bo niewątpliwie wykreowanie pustego pieniądza do tego doprowadzi.

Marek Łangalis

Wielkie spełnienie, czyli postliberalizm po polsku cz.2

Minimalizacja państwa Skutecznie natomiast realizowano w ostatnich latach politykę minimalizacji państwa. Nie oznacza ona oczywiście ograniczania biurokracji czy własnych przywilejów. Nie oznacza także zmniejszenia represyjności, bo rząd nie waha się użyć siły wobec swoich krytyków – zwłaszcza takich, na których łatwo jest napuścić opinię publiczną. Zwalczanie korupcji podporządkowane zostało celom politycznym. Afery szkodzące rządzącym są bezczelnie tuszowane, jak było w przypadku afery hazardowej, z drugiej strony od czasu do czasu ujawnia się dawne nadużycia i przestępstwa, które już przed laty powinny być zbadane i osądzone. Służy to dyscyplinowaniu potencjalnych przeciwników czy konkurentów do władzy. Taki charakter miały, jak się wydaje, ostatnie niejasne działania wobec generała Gromosława Czempińskiego, czołowej postaci III RP i, jeśli wierzyć jego deklaracjom, jedynego z twórców PO, najpierw zatrzymanego, a następnie szybko zwolnionego za kaucją. Zapewne jego sprawa skończy się podobnie jak afera ze szwajcarskimi kontami lewicy. Minimalizowanie państwa polskiego oznacza przede wszystkim osłabianie go jako podmiotu politycznego w relacjach zewnętrznych i pozbawianie możliwości wpływu Polaków na zasadnicze decyzje w nim podejmowane, co sprawia, że to państwo w coraz mniejszym stopniu jest „ich” państwem, wyrazem i narzędziem realizacji ich woli i ich przekonań. Obecny kryzys i podjęte przez Niemcy i Francję działania na rzecz budowania „unii fiskalnej” wzmocniły nadzieję polskich liberałów, że wreszcie uda się trwale roztopić tak nielubianą przez nich Polskę w Europie. Jeśli zatem jeszcze niedawno walczono o większą „podmiotowość”, to dzisiaj zagrożona jest suwerenność nawet w najbardziej elementarnym sensie. Europeizm polskiego establishmentu przeszedł w euroserwilizm, w aprioryczną zgodę na wszystkie propozycje Berlina i Paryża, byle tylko być „w pierwszym kręgu”. W związku z tym pogrzebano nawet to, co wydawało się aksjomatem polityki zagranicznej III RP – „giedroyciową” politykę wschodnią. Pierwszym wyrazem bezsiły i kapitulacji była tragedia smoleńska i skandal posmoleński. Jednocześnie jeszcze bardziej związała ona zwolenników, zwłaszcza „inteligenckich”, z PO w formie „brudnej wspólnoty”. W półtora roku później taka sama kapitulacja dokonała się w polityce europejskiej – i choć okoliczności były mniej dramatyczne, jej konsekwencje będą równie poważne.

Upadek debaty Depolityzacja polega także na tym, że zamarły niemal dyskusje ideowe, które dotyczyłyby kształtu polskiej demokracji i kierunków polityki Rzeczypospolitej, co oczywiście nie znaczy, że nie toczą się mniej lub bardziej niszowe dyskusje „eksperckie”, dotyczące poszczególnych dziedzin czy problemów. Dyskusja ma sens tylko wtedy, gdy dyskutujący traktują dostatecznie poważnie własne argumenty i argumenty strony przeciwnej. Nie trzeba zakładać, że można przekonać druga stronę, bo w warunkach polskich byłby to zupełnie oderwany od rzeczywistości idealizm, wystarczy minimalne założenie, że argument się liczy i że trzeba odpowiadać nań argumentem, a nie drwiną i obelgą czy argumentem ad hominem. Tymczasem podważanie „godnościowych fundamentów prezydentury” niemal od razu stało się podważaniem godnościowych fundamentów życia publicznego w ogóle. Już nie chodziło o argument, ale o wygląd, nazwisko itd. Oczywiście od samego początku III RP spory polityczne żadną miarą nie mogły uchodzić za dżentelmeńskie. Słowo „oszłom” ukuto przecież już w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Jednak starano się przynajmniej zachować pozory. Jeśli porównamy „GW” sprzed lat i obecną, widzimy zasadnicze różnice. Zniknęły sążniste artykuły, dziennikarzy i publicystów z intelektualnymi ambicjami wyparli młodsi „redaktorzy”, którzy porzucili wszelkie tego rodzaju aspirację na rzecz dość prostackiego „dawania oporu” i „dowalania” oponentowi. Zresztą w roli głównego medium III RP „GW” i tak została zastąpiona przez TVN, a miejsce „Gazety Świątecznej”. „Tygodnika Powszechnego” i „Niezbędnika inteligenta”, jako głównej pożywki duchowej zajęło „Szkło kontaktowe”. I nic lepiej nie wyraża tej ewolucji niż jakże trafna obserwacja Kuby Wojewódzkiego w rozmowie z Adamem Michnikiem, że tylko on mu pozostał.

W nowym „dyskursie” III RP można powiedzieć wszystko, by za chwilę twierdzić coś zupełnie innego. Znane są liczne przypadki ludzi, którzy w ostatnich latach radykalnie zmienili poglądy – na czele z urzędującym ministrem spraw zagranicznych, który nigdy nie wytłumaczył, dlaczego wraz ze zmianą przynależności partyjnej tak bardzo zmieniała się jego ocena sytuacji politycznej w Europie i na świecie. Najczęściej od „prawicowości” i „konserwatyzmu” zmierzano żwawo ku „salonowi” i „głównemu nurtowi”, czy to w Polsce, czy to w Europie. Niestety konserwatyzm często okazywał się tylko pozą wynikającą z prowincjonalności lub oportunizmu i bardzo często znikał w spotkaniu ze światem „zachodnim”, na przykład w Brukseli. Instrumentalizm ideowy sprawił, że w zasadzie poważna debata nie jest możliwa. W dodatku zachowanie się przedstawicieli obozu rządzącego przed katastrofą smoleńską i po niej spowodowało, że także po drugiej stronie gotowość do wymiany argumentów zanikła. Trudno dyskutować z kimś, kto dawno powinien ustąpić ze stanowiska i odpowiadać za zaniedbania graniczące z naruszeniem polskiej racji stanu.

Kneblowanie przeciwników, promocja wulgarności Na poziomie instytucjonalnym upadek wyraża się w utracie znaczenia parlamentu jako forum poważnej dyskusji. Ten uwiąd debaty publicznej wynika również z faktu, że znaleziono lepszy sposób na rozstrzyganie sporów o Polskę. Zamiast pozwolić na swobodną artykulację poglądów, można po prostu zamknąć usta oponentowi. Powoli zanikały, więc fora, na których tego rodzaju dyskusja była możliwa – od telewizji po prasę. Obywatele zostali w dużej mierze odcięci od informacji o świecie i wydarzeniach w kraju, które mogłyby źle świadczyć o rządzie. Zostały nieliczne wyspy, służące głównie, jako alibi, mające udowadniać, że nadal panuje w Polsce wolność słowa i że nadal dopuszczane są różnorodne poglądy. W istocie polski liberalizm nigdy zresztą nie cenił tych wartości i dbał przede wszystkim o pilnowanie granic tego, co może zostać powiedziane i napisane.

Nastąpiły także przemiany w sferze moralno-kulturowej w duchu libertynizmu obyczajowego. Obok przeteoretyzowanego pseudoneoleninizmu i kadrowego feminizmu pojawiło się groźniejsze, bo bardziej masowe zjawisko – wulgarny populizm z silnymi elementami plebejskiego antyklerykalizmu i permisywizmu obyczajowego, będący zmodernizowaną wersją dawnego urbanowskiego panświnizmu. Po raz pierwszy od czasów Gomułki mamy masowe wystąpienia antykatolickie, wspierane przez niektórych postępowych księży. Bariera psychiczna padła w czasie demonstracji atakującej modlących się pod krzyżem przed Pałacem Namiestnikowskim w intencji ofiar tragedii smoleńskiej. Trudno nie zauważyć, że Kościół, jego hierarchia, traci niestety autorytet moralny. Kościół nie bardzo wiedział, jak się ma zachować w dniach żałoby smoleńskiej. Głęboko dotknęła go sprawa lustracji, z którą nie był w stanie poradzić sobie w wiarygodny sposób. Odważna postawa, jaką reprezentuje ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, stanowi niestety wyjątek. Kościół jest dziś nie mniej podzielony niż społeczeństwo. Najpierw podzielono go na toruński i łagiewnicki, potem okazało się, że znacznie ważniejszy jest inny, bardziej egzystencjalny, a jednocześnie nasuwający historyczne skojarzenia, podział – część hierarchii szuka dobrych relacji z władzą, podczas gdy przedstawiciele niższego duchowieństwa tradycyjnie solidaryzują się z protestującym ludem. Krasnodębski Rzeczy Wspólne - blog

Klich, czyli święto aligatora Jakiego znowu aligatora? Ano tego, co sobie pływa wokół rządowej pirogi, czekając na kolejne, wyrzucane dla zdobycia, choć chwili ulgi od jego ataków ofiar. Oj, na dietę nie mogą narzekać ostatnio! Plusk- i Miller leci, plusk, i Bogdan Klich leci, plusk i Edmund Klich leci i to z krzykiem: „phi, sam bym wyskoczył, bo w takim środowisku nie da się płynąć!”. No i tego samego dnia, tu aligatory i wilki już bekają z przejedzenia, wysyłają emaile do Tuska, „wolniej, q..wa, wolniej!”, leci wiceszef BORu Bielawny, zapewne za to samo, za co Janicki dostał awans. Oczywiście, ten aligator to my wszyscy. Zresztą, co tam z kolonialistów będziemy brać przykłady, mamy i naszą, swojską, ba, sarmacką wersję tego aligatora, bo wszak w wielu źródłach przytaczano przykład, jak się na głębokiej Litwie ratowano przed watahami wilków- otóż właśnie wyrzucając z sań jednego z pasażerów [ no, raczej tłustego kuchcika... MD] . I wszystko się zgadza, nawet ta wataha, co to ją mieli dożynać, a tu wygląda na to, że to wataha sobie ostrzy zęby na myśliwych rozglądających się z rosnącą nerwowością. To kolejny dowód na to, że wszystko się im sypie, na tej rządowej pirodze, tak jak dom z klocków Lego, które ktoś z rozmachem kopie, a układający z przerażeniem i rozpaczą patrzą, jak zza tych odłamków widać, że mają gacie opuszczone do kolan a od tyłu dobiera się do nich ruski sołdat, mrucząc „Izwinitie, izwinitie, ja wam pokażu Izwinitie”. Tego strasznego dnia byłem pewien dwóch rzeczy - że to nie wypadek i że na wyjaśnienie będziemy czekać całe dziesięciolecia, jeśli w ogóle kiedykolwiek prawda wyjdzie na jaw. Na prawdę o Katyniu czekaliśmy dziesięciolecia, to jest na oficjalną prawdę, bo na „naszą” podziemną nie musieliśmy czekać, wiedzieliśmy od razu, ba, wiedzieliśmy jeszcze zanim Niemcy odkopali te groby, ale prawda była nie do przyjęcia dla nikogo. I tak oto nasz polski rząd zmuszał polskich oficerów do milczenia o zbrodni, nasz aliant brytyjski stawiał przed sądami wojennymi tych, którzy o to pytali, z paragrafu za podważanie wysiłku wojennego i szkalowanie sojusznika. I ja to rozumiem, naprawdę! I nikomu poza polskimi oszołomami nie zależało na prawdzie przez dziesięciolecia. Tak jak i dzisiaj. Zakładam się o wszystkie pieniądze, że wielu owych „lemingów”, którzy parskają szyderczym śmiechem na dźwięk nazwiska „Macierewicz” robi tak, by zagłuszyć dzwoniące w głębi duszy pytanie, „no, ale co możemy zrobić, nie chcemy wojny z Rosją”. Im silniej im tak dzwoni to pytanie, tym głośniej parskają tym śmiechem, by zagłuszyć to, co wgłębi ducha i oni podejrzewają. Bo przecież wszyscy intuicyjnie czujemy, że sprawa śmierdzi na sto mil, że wszyscy tak naprawdę wiedzą, co się stało, ale wypierają to ze swej świadomości. Tak, jak zdradzana żona z wielkim wysiłkiem stara się nie widzieć tej szminki na kołnierzu i tej malinki na plecach i tych zaspanych oczu i tych smsów, bo co ma zrobić? Jak oficjalnie zauważy i zapyta, będzie musiała udawać, że wierzy, bo znowu, jak nie, to rozwód, rozbicie domu, rodziny, same nieszczęścia, to lepiej z oburzeniem zwyzywać sąsiadkę, żeby się głupia kretynka nie wtrącała i nie zajmowała spiskową teorią dziejów. Wielu ludzi nienawidzi PiS za to głównie, że jest przekonana, że PiS chce doprowadzić do wojny z Rosją, z Niemcami, a najpewniej, to z oboma naraz. A ja pytam, a dlaczego sądzicie, że prawda miałaby być niewygodna dla Rosji, czy Niemiec? Przecież takie przypuszczenie jest jaskrawie obraźliwe nie, dla kogo innego, jak właśnie dla tych państw? Podobnie, straszenie, że rozpad Euro ma doprowadzić do wojny w Europie. To, kto miałaby napadać i na kogo? Słucham! Śmiało! A może ta prawda nie jest niewygodna dla Rosji, tylko dla kliki Rosje dławiącą? A może wielki naród rosyjski przyjmie tą prawdę z wdzięcznością, skoro pomoże uwolnić Rosję od morderców? Co do Klicha i Bielawnego, w imieniu aligatorów mówię, dziękujemy, ale niech nikt nawet przez sekundę nie myśli, że to wystarczy? To jest apetizer, to jest sałatka, my czekamy na główne danie, a potem deser. Czytam z rozbawieniem, z polski (!?) Minister Spraw Zagranicznych krytykuje Rosję za to, że zawiodła jego nadzieje, że weźmie na siebie część odpowiedzialności za katastrofę, konkretnie, za bałagan i za kilka zepsutych świateł i wszystko byłoby już w porządku. A tak, Tusk z Sikorskim się zawiedli, a przecież poszli na kompromis, przyjmując polska współodpowiedzialność. Przeczytałem to jeszcze raz, żeby się upewnić, że on to rzeczywiście powiedział. Boże, co za nieprawdopodobna tępota! Już nie łajdactwo i zdrada, już nie kłamstwo, po prostu tępota. Otóż nie wolno nam dopuścić, by jakiś wyrzucony z pirogi dla zamknięcia gąb Klich, czy Bielawny cokolwiek rozwiąże. Nie, niczego nie rozwiąże, dopóki będzie się ich wyrzucać za jakieś duperele, za złą atmosferę w zespole, za niedopełnienie obowiązków, czy jakieś błahe zaniedbania, jakiś nieprawidłowy podpis na jakimś świstku. Weźcie ich sobie z powrotem i wsadźcie głęboko. Podobnie, jak w d.. możecie sobie wsadzić przeprosiny ( ewentualne) Rosji za to, że kontrolerzy używali nieładnego języka, albo kilkanaście lamp się nie paliło, izwinitie, polskije druzja. Morderców należy sądzić za morderstwo, zdrajców za zdradę, a nie za brak higieny osobistej i nie sortowanie odpadków kuchennych.

P.S. Zachęcam do lektury felietonów w Gazecie Polskiej Codziennie, tylko w gazecie, exclusive!

http://freepl.info/seawolf

http://gpcodziennie.pl/autor/seawolf

http://niepoprawni.pl/blogs/seawolf/

http://niezalezna.pl/bloger/69/wpisy

http://seawolf.salon24.pl/

Oraz w wersji audio tutaj:

http://niepoprawneradio.pl/

Seawolf

Opowieść o przywództwie „Problem w tym, że ludzi obchodzi dzisiaj tylko to, co czują, a nie to, co myślą. Dla mnie ważne jest, co myślę” – strofuje swojego lekarza wiekowa już Margaret Thatcher, gdy ten pyta ją, jak się czuje. To jedna z najważniejszych scen w „Żelaznej Damie”, filmie o przywództwie, samotności i starości. Dwie deklaracje wypada od razu złożyć. Pierwsza – jestem admiratorem Lady Thatcher, uważam ją za najwybitniejszego brytyjskiego premiera od czasów Churchilla i jednego z najwybitniejszych polityków XX w. Druga – „Żelazna Dama” nie pokazuje w pełni tego, za co panią Thatcher można cenić i nie jest najwybitniejszym filmem o polityce, ale wciąż warto ją obejrzeć. W ostatnich latach powstały w Wielkiej Brytanii trzy filmy o styku osobowości z władzą i jej wyzwaniami, a także o dojrzewaniu do władzy – „Królowa” (rewelacyjna Hellen Mirren), „Jak zostać królem” (znacznie lepszy oryginalny tytuł „The King’s Speech”, ze wspaniałym Colinem Firthem, jako Jerzym VI) i teraz „Żelazna Dama” z Meryl Streep. Z tych trzech moim faworytem jest „Jak zostać królem”. „Żelazna Dama” jest najsłabsza, bo filmowo przestylizowana – na tyle, że nie tylko umożliwi to niektórym pokrętną i fałszywą interpretację całości, ale w dodatku zaciemnia to, co w postaci bohaterki najistotniejsze. „Królowa” i „Jak zostać królem” są zbudowane w klasycznym, linearnym planie. Pierwszy z tych filmów to w takim samym stopniu opowieść o Elżbiecie II, co o Tonym Blairze, który z czasem coraz lepiej rozumie sens istnienia brytyjskiej monarchii. Drugi pokazuje, jak pełen kompleksów „looser” przy pewnej pomocy z zewnątrz znajduje wewnętrzną siłę, aby walczyć swoją słabością i poprowadzić naród w niezwykle trudnej chwili.

Twórcy „Żelaznej Damy” postanowili pójść inną drogą i stworzyli kolaż obrazów z przeszłości, które przewijają się w wyobraźni podstarzałej byłej premier, rozmawiającej z iluzją swojego zmarłego męża. Prawdziwa opowieść o politycznej wielkości i dojrzewaniu do roli męża stanu przewija się właśnie w tych urywkach z przeszłości i to one – nie obraz starzejącej się pani premier – są substancją tej opowieści. Choć proporcje między oboma wątkami są zdecydowanie zachwiane. Brakuje w tym filmie politycznego „mięsa”, a jego nielinearna konstrukcja nie pasuje do materii, o której opowiada. Sportretowanie Margaret Thatcher sprzed zaledwie kilku lat wzbudziło największe kontrowersje. Broniła tej koncepcji sama Meryl Streep, przy czym trzeba pamiętać, że jako typowa przedstawicielka lewicowego Hollywoodu przedstawiała – znakomicie, to inna sprawa – postać jak najdalszą od jej poglądów. Krytykowali film torysi, w tym sam David Cameron, w pokazaniu ogarniętej halucynacjami i demencją Thatcher upatrując złośliwości. Faktycznie – można ten sposób pokazania bohaterki zinterpretować i złośliwie, jak zapewne chętnie zrobiliby jej przeciwnicy: oto koszt, jaki musi ponieść ktoś, kto rządził bezwzględnie i cynicznie – smutna, samotna starość, rozpraszana jedynie migawkami z przeszłych tryumfów. Lecz nawet, jeśli taka była intencja twórców filmu, to będzie to interpretacja bałamutna. Każdy jest tylko człowiekiem, również zawodowy polityk, i każdego dopada starość. Nie musi to mieć nic wspólnego z polityką, jaką uprawiał. Ronald Reagan także cierpiał na demencję, co nie zmienia faktu, że był politykiem wybitnym. Zresztą obraz starości Thatcher, jaki widzimy w „Żelaznej Damie”, to przecież domysły twórców filmu, w dodatku wkraczające niezwykle daleko w sferę prywatności żyjącej przecież osoby. Znacznie dalej i znacznie brutalniej niż choćby w „Królowej”. Trudno. Niektórzy spośród widzów przedpremierowego pokazu stawiali tezę, że taki był koszt realizacji filmu o Lady Thatcher. Gdyby nie te zabiegi, uczynienie pani premier bohaterką obrazu mogłoby się okazać niemożliwe. Pokazanie całkiem wprost jej wielkości – nawet przy uwzględnieniu jej skomplikowania, jako osoby – musiałoby się odbić na sprzedaży biletów. Wielu widzów zbojkotowałoby film, o którym „Guardian” mógłby napisać, że jest laurką dla byłej liderki torysów. Trzeba przyznać, że kiedy w „Żelaznej Damie” wracamy do przeszłości, dostajemy rzetelny – choć niepełny – obraz tego, co zrobiło z niej polityka pełnej krwi i na czym polega rządzenie. A dokładnie (tu trzeba sięgnąć po angielskie określenie, które nie ma dobrego polskiego odpowiednika) – statecraft (jak zresztą zatytułowała jedną ze swoich książek sama Thatcher). Inspiracja – polityczna aktywność ojca, Alfreda Robertsa, upatrującego źródła narodowej siły w przedsiębiorczości i zapobiegliwości Anglików. Ambicja zrobienia wyłomu w niemal wyłącznie męskim świecie brytyjskiej polityki. Długa polityczna droga w Partii Konserwatywnej, od zdobycia miejsca w Izbie Gmin, poprzez stanowisko w rządzie Heatha, aż do zwycięstwa w wyścigu o przywództwo. Thatcher, sportretowana przez Streep, pokazuje nam – a może nie tyle pokazuje, co przypomina – na czym polega prawdziwe przywództwo. Inspiracja, wierność zasadniczym przekonaniom, twardość, patrzenie dalej niż perspektywa najbliższych wyborów. Thatcher otaczają kusiciele w garniturach, którzy – przerażeni spadkiem poparcia na początku lat 80 – namawiają do łagodzenia linii, rezygnacji z oszczędności, szukania kompromisu. Thatcher przypomina im wtedy, że cel jest bardziej długodystansowy. Cena polityczna jest ogromna – sceny pałowania protestujących górników przez konną policję do dziś budzą ogromne emocje. Jak wielką trzeba mieć polityczną odwagę, żeby nie obawiać się podjąć takiej walki?Gdy Argentyna napada na Falklandy, nie ma najmniejszych wątpliwości: to część brytyjskiego terytorium i trzeba jej bronić. Kiedy podczas wizyty w Londynie Caspar Weinberger próbuje namawiać do wstrzemięźliwości i zaczyna: „Każdy, kto był na wojnie…”, Thatcher przerywa: „Panie sekretarzu, ja toczę wojnę każdego dnia” (trzeba to usłyszeć w oryginale, wypowiadane przez Streep). Wojna o Falklandy to wielkie zwycięstwo i klucz do wygrania kolejnych wyborów. Po wygranej pani premier zwraca się w Izbie Gmin do lidera laburzystowskiej opozycji: „To moment, aby zawiesić spory i czas, żeby poczuć dumę z bycia Brytyjczykiem!”. Wielu Polaków poczuje w tym momencie ostre ukłucie zazdrości. Nasze państwo od dość dawna nie daje nam żadnych powodów do dumy – wyłącznie do zażenowania. Jeden z moich znajomych po seansie powiedział, że „Żelazna Dama” pokazuje to, czego dzisiaj naprawdę potrzebuje Europa: silnego przywództwa narodowych państw, a nie bredni w rodzaju paktu fiskalnego. Jeśli ten film obejrzy Donald Tusk, to nie będzie się czuł komfortowo. W Lady Thatcher dostrzeże to wszystko, czego jemu brakuje: determinację, odwagę, aby myśleć w kategoriach państwa, a nie partii, dalekowzroczność, godność, wewnętrzną siłę. Nam pozostaje potraktować Żelazną Damę jako przypomnienie, czym powinno być statecraft. Smutne przypomnienie.

Warzecha

Zdzisław Krasnodębski: pokolenie ACTA Czy ruch protestu przeciw podpisanej przez rząd Tuska umowie ACTA odniósł sukces, jak twierdzą zawodowi optymiści? Jest to w każdym razie sukces bardzo umiarkowany – przypominający ten, jakim była tablica, którą szef Kancelarii Prezydenta kazał umieścić na odczepnego na murze Pałacu Namiestnikowskiego i którą jakiś ksiądz pokropił pospiesznie kropidłem.

Stare sposoby Taktyka zastosowana przez Tuska w sprawie ACTA jest znana od dawna – trzeba odczekać, aż minie największa fala protestów, utopić istotę sprawy w morzu gadaniny, podzielić protestujących, skierować jednych przeciw drugim, demokratyczną deliberację zastąpić PR-em. Jeśli trzeba, premier osobiście otrze łzy zapłakanym, uspokoi wzburzonych i wyjaśni zawisłości rządzenia, a uczestnicy debaty stracą impet i pogubią się we mgle premierowej retoryki. W spotkaniu z internautami widać było tę samą wprawną rękę, która zorganizowała jazdę Tuskobusem po kraju. Można oczekiwać, że i ta debata tylko przyspieszy odwieszenie zawieszonej ratyfikacji, wzmocni zaufanie opinii publicznej i przekonanie, że rządy są w dobrych rękach – jak to było po debacie z redaktorem „Playboya” i jego towarzyszami.

Zaskakująca aktywizacja Mimo to warto się zastanowić, dlaczego ten protest wyróżnia się, jeśli idzie o rozmach i skład pokoleniowy. Dlaczego młodzi tak licznie wyszli na ulicę, podczas gdy działania rządu w innych sprawach pozostawiły ich obojętnymi. Dlaczego nie zebrały się tłumy, gdy Ewa Kopacz obejmowała urząd marszałka Sejmu, gdy Marian Janicki dostawał drugą generalską gwiazdkę, dlaczego nie wywieziono na taczkach ministra Klicha, dlaczego nie przepędzono ministra Tomasza Arabskiego? Sprawa smoleńska była przecież w pewnych aspektach jasna od początku. Na przykład od razu było wiadomo, że prezydentowi i towarzyszącym mu osobom nie zapewniono bezpieczeństwa w stopniu, w jakim jest to przyjęte w szanujących się krajach. Kierownictwo BOR dawno już powinno usłyszeć prokuratorskie zarzuty. Wiemy też, że w sprawie śledztwa rząd pokazywał bezsiłę Polski i pozwalał na jej upokarzanie. Nie stało się to powodem do ogólnonarodowego protestu, szczególnie młode pokolenie pozostało w tej sytuacji obojętne. Dlaczego więc w sprawie wolności internetu młodzi wychodzą ma ulice, a wolność i godność Polski niespecjalnie ich obchodzą?

Pokorna młodzież Jest rzeczą uderzającą, że posmoleński ruch obywatelski skupia przede wszystkim pokolenie, które dojrzewało w czasach "Solidarności" i Niezależnego Zrzeszenia Studentów. W tym czasie ludzie ci nauczyli się myśleć i działać politycznie – także wbrew pasywnej większości, wbrew sile i wbrew politycznemu realizmowi. Wielu na nowo zmobilizowała tragedia, w której widzą kryzys polskiej suwerenności. Młodzi są o wiele bardziej ostrożni, realistyczni, pełni wątpliwości i pokory wobec nieuchronnych procesów historii – europeizacji, globalizacji, hegemonii silnych. Dzieci III RP są lękliwe i potulne. Pozostała im wolność wirtualna i indywidualna. Wyszli na ulice, bo łatwiej jest czuć się częścią ruchu globalnego, niż walczyć o sprawy polskie, lokalne i partykularne. Internet jest utożsamiany z postępem i światłością, nawet, jeśli używa się go tylko do ściągania głupawych piosenek i prac na zaliczenie. Wyszli na ulice w słusznej sprawie, bo za chwilę pozbawi się Polaków ich głównego medium umożliwiającego w kontrolowanej demokracji Tuska nieskrępowaną dyskusję polityczną. Ale gdzież im do odwagi tych starszych, niedocyfryzowanych pań, które stały przy krzyżu mimo urągliwego wrzasku pijaków i prorządowych mediów.

Zdzisław Krasnodębski

Kompromitacja za dwa miliardy złotych Prawie dwa miliardy złotych, a dokładnie 1 915 mln, kosztował Stadion Narodowy w Warszawie, czyli obiekt kompromitujący Polskę od września zeszłego roku. Miejmy nadzieję, że rzeczywisty koniec sagi pt. „Otwarcie Stadionu Narodowego” dobiegnie wreszcie końca 29 lutego. W innym razie koszty, nie tylko finansowe, będą o wiele większe. Główna arena na Euro 2012 zamiast być wizytówką całego turnieju, staje się naszym największym koszmarem, a każdy wydana złotówka zaczyna odbijać się czkawką. Głównie na wizerunku naszego kraju, jako organizatora. Całe szczęście, że europejskie federacje nie wykazywały żadnego zainteresowania meczem o Superpuchar Polski, który właśnie został odwołany. Mało, kto już pamięta, że pierwszym meczem na Stadionie Narodowym miał być ten z Niemcami, który ostatecznie został rozegrany w Gdańsku. Ale kiedy to było? We wrześniu 2011 roku. Żeby dolać oliwy do ognia dodać trzeba, że pierwotna data oddania warszawskiego stadionu do użytku wyznaczona została na…30 czerwca 2011. Opóźnienia w rozwijaniu infrastruktury to rzecz, do której zdążyliśmy niestety przywyknąć. Jednak analizując wszystkie inwestycje związane z organizacją Euro 2012, wnioski nie napawają optymizmem. Jeśli dodać do tego zorientowanie w tematyce piłkarskiej Pani Minister Muchy, której nie odpowiadał „wybór drużyn” mających wziąć udział w meczu o Superpuchar Polski, sytuacja na 120 dni przed meczem otwarcia, zaczyna powoli przypominać grecką tragedię. Oby nie spotkało nas właśnie to, co Greków, którzy w 2004 roku byli organizatorem Igrzysk Olimpijskich, czy Portugalczyków organizujących Euro 2004. Opóźnienia w przygotowaniach do olimpiady rozwścieczyły MKOL. Postawienie ultimatum doprowadziło do sytuacji, w której Grecy musieli pracować na trzy zmiany. Robiono wszystko na ostatnią chwilę, nie licząc się z kosztami. A te sięgnęły ostatecznie 12 mld dolarów. Dziś greckie areny sportowe, wybudowane z myślą o Igrzyskach i nadzieją na dalsze wykorzystywanie, to obraz nędzy i rozpaczy. A jednego z powodów greckiego kryzysu można doszukiwać się właśnie w fatalnej organizacji Olimpiady i późniejszych oczekiwań, kompletnie oderwanych od rzeczywistości. Oczywiście mistrzostwa europy w piłce nożnej to nie ta sama skala przedsięwzięcia, co Igrzyska. Mimo to pozostaje żałować, że odpowiedzialne za organizację czempionatu w Polsce osoby, zamiast uczyć się błędach innych, postanowiły koniecznie uczyć się własnych. Szkoda też, że wszyscy musimy być tego naocznymi świadkami. SM/Eurosport

Pasożytnictwo polityczne Nie jest tajemnicą, ale też nie jest sensacją i skandalem, że za PO-rządów nomenklatura funkcjonuje równie sprawnie, jak w PRL-u. Nie trzeba być fachowcem, by partia zagospodarowała dla swoich celów kapitał ludzki. Tomasz Tomczykiewicz, z trudem wysławiający się w śląskiej gwarze, będzie nadal wykazywał bezgraniczną lojalność, tym razem, jako człowiek premiera u boku wicepremiera W. Pawlaka. W końcu nie trzeba nawet głosów elektoratu. Wystarczy, że partia pamięta. Zasługi M. Sekuły w zaciemnianiu afery hazardowej nagrodziła stanowiskiem podsekretarza stanu w resorcie finansów (ponad 12 tys. zł brutto). Inni byli parlamentarzyści też mogą liczyć na synekury. Bliżej nieznany Tadeusz Patalita (wykształcenie średnie) będzie chronił przed powodziami w Małopolsce. Podobnie Paweł Orłowski, (chociaż premierowski krajan) awansował na zastępcę szefowej resortu rozwoju regionalnego. Józef Klim (prawnik) i Leszek Cieślik (historyk) będą kierowali państwowymi firmami samochodowymi. Z kolei Marek Zieliński (inżynier maszyn roboczych) zajmie się ochroną środowiska. Z takim staraniem montowana administracja państwowa gwarantuje intensywną produkcję państwowych papierów dłużnych z pożytkiem dla zagranicznych rynków finansowych. W rewanżu może znajdzie się jakaś posadka dla wybitnych drukarzy obligacji skarbowych. Odkąd niegdysiejsi obrońcy robotników nie bronią nawet bezrobotnych, zaś udekorowani najwyższymi odznaczeniami, statystują u dworu B. Komorowskiego, upodmiotowienie pracowników przeszło do legendy. Lewica, chełpiąca się tzw. wrażliwością społeczną, kompromituje się dzięki poselskim oświadczeniom majątkowym. Przynajmniej tyle mogą rozeznać podatnicy, bo przecież nie każdy ma okazję zwiedzać parking sejmowy. Jaguar R. Kalisza, który tylko dzięki łaskawości A. Kwaśniewskiego zachował licencję kauzyperdy, nie jest bynajmniej osamotniony. Nieco młodszym dysponuje B. Arłukowicz, który kilkumiesięczne nieróbstwo na stanowisku ministra wykluczonych (11 tys. zł) stara się nadrobić, jako minister zdrowia, oszczędzając na pacjentach, choć głosował przeciwko ustawie refundacyjnej. Kawiorowa lewica już w czasach PRL-u dzielnie służyła społeczeństwu. O jej osiągnięciach na kontach szwajcarskich krążyły plotki i domysły. W 1970 roku protestujący robotnicy domagali się ujawnienia tajemniczych rachunków, m.in. premiera Cyrankiewicza. Dopiero niedawno strona szwajcarska przekazała polskiej prokuraturze informacje o kontach spekulantów transformacyjnych. Reszta – rachunki funkcjonariuszy partyjnych – pozostaje milczeniem. Feministkom też nieźle się wiedzie, sądząc po rozgłosie medialnym, jakim się cieszą. W jakim stopniu zawdzięczają to feministom – takim jak J. Żakowski, Wiktor Osiatyński czy apostata Stanisław Obirek – nie wiadomo. W każdym razie, lansując aborcję, jako prawo człowieka, zebrały raptem 30 tys. podpisów pod projektem ustawy sejmowej. To niewątpliwie klęska uprzywilejowanej mniejszości, podobna do kompromitacji “Krytyki Politycznej”, która usiłowała zakłócić Marsz Niepodległości. Niemniej, “Nowy Wspaniały Świat” wciąż wynajmuje lokal po preferencyjnej stawce od stołecznego magistratu. Zresztą magistrat nadal bawi się w lewicowego filantropa, wspaniałomyślnie wynajmując warszawskiemu SLD pomieszczenia po 12,5 zł za metr kw.
Pieniądze Zanim Sejm kontraktowy uchwalił ustawę o przejęciu majątku PZPR przez skarb państwa (weszła w życie w lutym 1991 roku), szacowanego na 98 mld zł, już zagospodarowała go SdRP. Ostatecznie, we wrześniu 1997 roku M. Belka, minister finansów, zgodził się, by SdRP spłaciła dług w wysokości 4,5 mln zł, (choć sprawa leżała w gestii resortu skarbu). Wcześniej, partia postarała się o pożyczkę od towarzyszy rosyjskich, ale to przestępstwo skarbowe zostało umorzone. Tow. L. Miller z reklamówką wypchaną dolarami i złotówkami przeszedł do historii, jako przykład skuteczności działania rosyjskiej agentury wpływu. Jakoż odnośne służby nie zainteresowały się jego kontaktami z biznesem, z klubem wandalskim, nawet wtedy, gdy znów znalazł się w Sejmie. Oczywiście, można było znacjonalizować majątek PZPR, tworząc równe warunki startowe dla partii politycznych, ale przecież nie po to był “okrągły stół”, by powstały ugrupowania narodowe, chadeckie, a komuniści zostali zmarginalizowani. Rząd T. Mazowieckiego i posłowie OKP zablokowali ten pomysł. Stronnictwa sojusznicze też przeniosły swe majątki (szacowane na kilka mln dolarów) przez miłosierną rzekę transformacji. Zasoby SD wykorzystywał jeszcze P. Piskorski. ZSL zmieniło szyld na PSL Odrodzenie i do dziś utrzymuje się przy władzy, wykazując zgoła magiczne zdolności koalicyjne. Co więcej, nauczyło się korzystać z UE-kasy, którą to umiejętność wykazywało podczas niedawnych wyborów sejmowych? Wcześniej PO promowała się do Parlamentu Europejskiego z funduszy Europejskiej Partii Ludowej, ale prokuratura tak się uniezależniła od rzeczywistości, że nie dostrzegła w tym niczego złego. Tak jak w cudownym elektoracie J. Palikota, na którego kampanię hojnie łożyli emeryci i studenci. Posłowie osiągają taką perfekcję w traktowaniu polityki, jako służby publicznej, tak produktywnie potrafią troszczyć się o dobro wspólne, że bez trudu zwielokrotniają w ciągu kadencji swoje finanse. A. Gut-Mostowy (PO) miał 1 mln zł, a przez cztery lata doszedł do 6 mln (z dzierżaw i akcji – jak pisze w oświadczeniu). M. Filar (niezrzeszony) z 1 mln zł doszedł do 2 mln (wspólnota majątkowa z żoną). Premier ma 450 tys. zł kredytu hipotecznego, będącego własnością jego dzieci. Wicepremier W. Pawlak zaoszczędził 85 tys. zł. Najlepsze głowy do interesów mają posłowie rządzącej partii (szkoda, że tak niewiele mają z tego podatnicy) oraz lewicy. Niezależnie do tego zaniżają wartość nieruchomości, zapominają wpisywać dochody, ale CBA traktuje to pobłażliwie.
Fundacje L. Balcerowicz, czołowy transformer Polskiej Rzeczpospolitej Grubokreskowej, puścił z torbami półmilionową rzeszę pracowników PGR-ów. Mogłoby się wydawać, że zakładając fundację – gdy już spoczął na laurach pezetpeerowskiego ekonomisty, który rozwalił peerelowską gospodarkę – będzie starał się w jakiś sposób zadośćuczynić bezrobotnym (dożywotnio spauperyzowanym) pracownikom rolnym – ale gdzie tam! Szkoli młode pokolenie fanatycznych monetarystów i prywatyzatorów, chwaląc się przejrzystością działalności fundacji. Co prawda, to prawda. Gdy prezesował w NBP, przedsięwzięciem kierowała jego żona, ale pieniądze z banku napływały. Nikt nie widział w tym konfliktu interesów, chociaż w innych krajach urzędnicy państwowi oddają swoje biznesy funduszom powierniczym. To niejedyna różnica. Fundacje zakładają ludzie zamożni dla realizacji jakichś szlachetnych celów. Jednym słowem – fundator to ofiarodawca. Tymczasem w naszym kraju – jak sępie organizacje pozarządowe – fundacje wysysają środki publiczne, rzadziej firmowe. J. Kwaśniewska wysyłała swego czasu pisma do państwowych przedsiębiorstw o wsparcie swej fundacji. A. Franczak, wiceminister zdrowia, zarządzał fundacją wspomaganą przez firmy farmaceutyczne. Zrezygnował z funkcji dopiero po paru latach pracy w resorcie. Jednak wyższy stopień specjalizacji to fundacje pełniące w zasadzie funkcje marketingowe globalnych koncernów bądź zadania propagandowe realizujące rację stanu obcego państwa. Pracować u takich dobrodziei, to żyć nie umierać. Nie jest tajemnicą, że rząd niemiecki wydaje na działające w naszym kraju fundacje dziesiątki milionów euro. Z oświadczenia majątkowego W. Nowickiej wynika, że, zarządzając fundacją, zarabiała 7,4 tys. zł brutto. Zdołała też uciułać 100 tys. zł, 50 tys. USD i ok. 13 tys. euro. Całkiem nieźle, jak na feministkę zajmującą się prokreacją, (czyli aborcją) i edukacją seksualną, której aktywność finansowały firmy farmaceutyczne, produkujące środki antykoncepcyjne. Jej wieloletnia działalność, łącząca reklamę tych środków z ideologią proaborcyjną, docenił elektorat J. Palikota oraz posłowie rządzącej koalicji, promując ją na wicemarszałka Sejmu.
Dziedziczenie Tak jak immunitet sejmowy latami chroni posła W. Dzikowskiego (PO) przed osądzeniem nieprawidłowości, jakiej był dokonał, wójtując w Tarnowie Podgórnym, tak glejtem do kariery w Polskiej Rzeczpospolitej Grubokreskowej jest PZPR-owska czy SB-ecka legitymacja przodków bądź pokrewieństwo z PRL-owską nomenklaturą. Jednym słowem – ojciec w służbach, syn w bankowości, córka w zaprzyjaźnionych mediach. Czerwone dynastie w TVP przeszły już do legendy, tym głośniejszej, im lepiej powodzi się ich członkom. Kolejne pokolenia zstępnych B. Bieruta kreują polityką zagraniczną. Po prostu progeniturze funkcjonariuszy partyjnych czy agentury nie wypada nie uprawiać lewicowej propagandy w publicznych mediach czy wozić się na publicznej kasie w Sejmie, administracji czy firmach państwowych. A wszyscy mają równe szanse na ordery B. Komorowskiego. J. Wałęsa zwierza się medialnie, że do polityki skłoniła go chęć pomocy innym. Jednak nie zagrzał miejsca w Sejmie. Dzięki D. Tuskowi, który umieścił go na liście kandydatów, znalazł się w Parlamencie Europejskim. Być może z perspektywy brukselskiej jego szlachetne intencje znajdą bardziej efektywne urzeczywistnienie, ale przecież ludzi wymagających pomocy kreuje właśnie PO-państwo, którego premier uczynił go UE-posłem. Logiczna byłaby, więc zmiana systemu, a nie wspomaganie ludzi będących jego ofiarami. Wprowadzając podatek liniowy (19 proc.) dla firm i najbogatszych, postkomuniści zasłużyli sobie na dozgonną wdzięczność oligarchii transformacyjnej. Dzięki “grubej kresce” to R. Kalisz oskarża rząd J. Kaczyńskiego, a nie ten ostatni towarzyszy za aferę węglową, przeciekające domy dla powodzian zainstalowane przez min. B. Blidę czy niegodne polityków jej kontakty ze światem biznesu i przestępczości. Urzędujący przez dwie kadencje A. Kwaśniewski skutecznie zdewaluował odznaczenia państwowe, dekorując m.in. dziennikarzy “Trybuny Ludu”, kolaborantów stanu wojennego (M. Podkowiński, I. Gogolewski). Niezłomna tolerancja grubokreskowa sprawiła, że propagandziści zbankrutowanej “Trybuny Ludu” z powodzeniem dorabiają w mediach publicznych, po wytrzebieniu ich z wszelkiej prawicy. Węgierski elektorat wyłonił swoją reprezentację, która zdelegalizowała partię postkomunistów. Polscy podatnicy cierpliwie opłacają postkomunistów, ich dzieci i wnuki.
Czysty zysk Udaje nam się wygrywać różne rzeczy – oświadczył premier w przerwie urlopowej, przynaglany skandalem i niesubordynacją w prokuraturze wojskowej, nie mówiąc o zapaści na rynku lekarstw. Właśnie podczas obrad Rady Ministrów zniknęły przepisy – uprzednio uzgodnione – do nowelizacji ustawy lekowej. Oczywiście zażywający rekreacji premier już dawno zapomniał o przedwyborczych obietnicach 300 mld zł czy podniesieniu prestiżu państwa (wejście do pakietu fiskalnego za cenę pożyczki). I też udaje się mu wygrywać, bo sprzyja temu amnezja elektoratu. Druga kadencja nieudolnego PO-rządu to takie samo kuriozum, jak reelekcja A. Kwaśniewskiego. Niezależnie od szkód dla gospodarki i zagrożenia dla demokracji, PO-lityków czeka 4-letni dobrostan. Zaś przed opozycją chroni ich rozległa klientela polityczna, odkąd PO stała się gigantycznym pośredniakiem dla pączkującej biurokracji centralnej i samorządowej. Jak utrzymuje J. Gowin, poseł PO, politycy to emanacja narodu? Zaiste, jaki naród, tacy politycy, co wcale nie oznacza, że obywatele nie mogą zmienić obecnego stanu rzeczy. Przecież dla podatników – opłacanie nieudolnego PO-rządu to czyste marnotrawstwo. Czy nie czas, zatem wybierać do Sejmu ludzi, a nie partie? Po zmianie ordynacji wyborczej we Włoszech w latach 90 (ordynacja większościowa w okręgach jednomandatowych) 85 proc. dotychczasowych polityków musiała zakończyć swe kariery. W efekcie ograniczono korupcję, uzdrowiono wymiar sprawiedliwości. Jerzy Pawlas

Bunt Na ulice, nie tylko w Polsce, wychodzi coraz więcej młodych ludzi protestujących przeciwko sznurowaniu im ust i braku perspektyw U schyłku zimy i wiosną, kto wie, jak rozległych protestów doczekamy się w Polsce, Europie i na świecie. Zanim ucichną, rzeczywistość może się zmienić nie do poznania. W pewnym momencie tłumy protestujących na ulicach przekraczają masę krytyczną i następuje eksplozja. Już niejeden raz historia to widziała. Pod niszczącym ludzkim tsunami politycy padają zmiażdżeni jak muchy. Przez nasz glob przelewa się bunt “oburzonych”, który zaczął się na Wall Street w Nowym Jorku, teraz dotarł już prawie wszędzie. Niesamowitemu rozwarstwieniu społecznemu i bankierskiej lichwie, brakowi perspektyw życiowych młodzieży “oburzeni” i wszyscy inni protestujący mówią stanowcze “nie”. Z całą pewnością pracują całe sztaby rządowych i korporacyjnych mózgów, zastanawiając się, czy zdławienie manifestacji i rozruchów w ogóle się uda?

Ulica zapowiada: nie damy się zakneblować Polskę ogarnął szał sprzeciwu przeciwko podpisaniu przez rząd Donalda Tuska w tempie błyskawicznym, bez namysłu i zastanowienia porozumienia ACTA (skrót od ang. Anti-counterfeiting trade agreement), tj. umowy, która m.in. pod karą zmusi operatorów do inwigilowania milionów internautów. Dostawcy usług sieciowych mają zostać zobowiązani do cenzurowana Sieci i przymuszeni przez właściwe organy do identyfikacji abonentów. W takich krajach, jak nasz, po latach komuny, nie tak łatwo będzie znów ludzi zastraszyć i włożyć im knebel w usta. Będziemy się bronić, walcząc o wolność słowa w Internecie do ostatniej kropli krwi, zapowiada ulica, na której znajdują się przede wszystkim ludzie młodzi. Mnóstwo z nich ma czas, są bezrobotni.

Sorry, nie stać nas na to Powracając do ACTA, umowa m.in. zakazuje handlu i używania zamienników wszystkich markowych produktów takich, jak m.in. części samochodowe, tonery do drukarek, zamienników koszmarnie drogich leków innowacyjnych. ACTA nie podpisały: Cypr, Estonia, Słowacja, Niemcy i Holandia – ostatnie dwa państwa – wyjaśniają tamtejsze rządy – z przyczyn proceduralnych, a nie, dlatego, że ich na taki gest nie stać; widać jednak, że nawet bogaci się ociągają. Jak zawsze nadgorliwy wobec obcych rząd Donalda Tuska nie zastanawiał się ani sekundy, umowę podpisał i wyjaśnia, że jeszcze nie została ratyfikowana, mamy na to ok. dwa lata, a jeżeli między wierszami będą się kryły jakieś szczury, ratyfikacji nie będzie? Znaczy to, że rząd papierów dokładnie nie przeczytał, podpisał bezmyślnie i ewentualnie nie ratyfikuje. To ci dopiero krętactwo, które ma uspokoić tysiące ludzi. Bezmyślność w Unii Europejskiej rozwija się na całego: Rada UE podpisała umowę ACTA ochoczo, w grudniu ub. roku, a teraz, okazuje się, że jej zapisy naruszają unijne prawo – tak stwierdził Europejski Trybunał Konstytucyjny w Strasburgu. Powiedzmy sobie otwarcie: istotne dla nas jest to, poza wolnością w Sieci, że na podpis pod ACTA na razie nas nie stać.

Narasta sprzeciw socjalny Ulica w Warszawie, Krakowie i innych miastach skanduje, wol-ny in-ter-net. Młodzież na manifestacje zwołuje się, klikając myszkami – ruch sprzeciwu jest, więc nie do opanowania. Zima się skończy – protesty przeciw bezmyślności rządu, objawiające się raz po raz, jeszcze mogą się nasilić. To jest nie tylko wielkie NIE młodzieży przeciwko ACTA, ale i bunt socjalny, wywołany tym, że młodzi ludzie nie widzą dla siebie perspektyw. Dwa miliony młodych, wykształconych Polaków opuściło kraj, szukając pracy za granicą, presja na rynku pracy powinna się zmniejszyć, a pracy dalej nie ma. Nawet osoby z dwoma dyplomami, nierzadko z doktoratami i znajomością języków zarejestrowane są, jako trwale bezrobotne, co dopiero mówić o ludziach ze słabszym przygotowaniem. Stopa bezrobocia wynosi 12,5 proc., na koniec roku będzie gorzej, szacują, że dojdzie do 13,3 proc. (rząd: nie wierzcie w czarnowidztwo, bezrobocie w końcu tego roku nie przekroczy 12,3 proc., a więc według rządowych, optymistycznych, prognoz zmniejszyłoby się zaledwie o 0,2 proc., niewielkie pocieszenie).

Bezrobotni w kleszczach Na koniec ub. roku w urzędach pracy zarejestrowanych było ok. 2 mln bezrobotnych, prawie połowa z nich bezskutecznie szukała zajęcia dłużej niż rok – podał Główny Urząd Statystyczny. Znalezienie pracy etatowej w wielu regionach kraju graniczy dziś z cudem. Czy ktoś może marzyć o etacie (i jakim takim wynagrodzeniu) na przykład w powiecie szydłowieckim, gdzie bezrobocie wkrótce przekroczy 37,2 proc.? Najwyższa stopa bezrobocia utrzymuje się w województwach: warmińsko-mazurskim (20,1 proc.), zachodniopomorskim (17,5 proc.), kujawsko-pomorskim (16,9 proc). Długotrwale bezrobotni bez grosza przy duszy szukają pracy w pobliżu miejsca zamieszkania. Nie stać ich na wynajęcie mieszkania, gdyby dostali pracę gdzieś dalej, zarobki zazwyczaj są głodowe, nie stać ich także na kosztowne dojazdy do pracy. Banki ludziom bez stałych dochodów nie dają kredytów, pożyczki “na dowód” są niemożliwe, chyba, że ktoś posiada nieruchomości. W ub. roku, w stosunku do roku poprzedniego wzrosła o 7 proc. liczb samobójstw. W Łódzkiem niemal każdego dnia ktoś odbierał sobie życie. Powody takiej desperacji są różne, w kryzysie, kiedy brakuje pracy, samobójstw jest więcej.

Ktoś jest za to odpowiedzialny... Ulice należące głównie do młodych “oburzonych” i protestujących przeciw ACTA szukają odpowiedzialnych za światowy kryzys. W Wielkiej Brytanii winnych za wzrost tamtejszego bezrobocia znaleziono. Według gazety “Daily Mail” – to Polacy “grabią” młodym Anglikom miejsca pracy, zabierając chleb. Czterech z Polski zabiera jedno miejsce Brytyjczykowi, więc huzia na przybyszy. Rząd brytyjski, mając 2,6 mln osób pobierających zasiłki, masowo sprowadza imigrantów – podjudzała niedawno gazeta. Bezrobocie w Anglii wynosiło w ub. roku 8,3 proc., w tym ma zelżeć do 7,8 proc. Według Eurostatu w ciągu roku w Unii przybyło ponad milion bezrobotnych. W grudniu ub. roku bezrobocie w całej UE wynosiło 9,9 proc., a w strefie euro 10,4 proc. Unia posiada ponad 5,5 mln ludzi do 25 roku życia, którzy bezskutecznie poszukują pracy, w ub. roku było ich 241 tys. więcej niż rok wcześniej. Najniższe bezrobocie odnotowano w Norwegii 3,3 proc., Austrii, Luksemburgu i Holandii. Niemieckie wynosiło 6 proc., (w tym roku Niemcy prognozują nieduży wzrost do 6,15 proc.). Stopa bezrobocia we Włoszech doszła do 9,0 proc., na Cyprze o 9,1 proc., Francji 10,0 proc. (w br. szacują nieznaczny spadek do 9,15 proc.), w Estonii 11,3 proc., Portugalii 12,4 proc. (spodziewany jest wzrost do 13,35 proc.), na Łotwie stopa bezrobocia wynosiła 14,8 proc., Litwie - 15,3 proc.

Prawie wszędzie źle się dzieje Najgorsza sytuacja panowała w bankrutującej Grecji, bezrobocie wynosiło tam w ub. roku blisko 20,0 proc., w tym – według rządu jakimś cudem ma się zmniejszyć do 18,5 proc. W Hiszpanii stopa bezrobocia ma spaść z 23 proc. do 20,7 proc., ale, w jaki sposób rząd hiszpański zdoła to zrobić, nie wiadomo. W tym kraju (a także w innych) bezrobocie dotyka szczególnie ludzi młodych, poniżej 25 lat. Co drugi młody obywatel Hiszpanii pracy znaleźć nie może? Bezrobocie obejmuje tam 22,85 proc. populacji w wieku aktywności zawodowej; aż 51,4 proc. hiszpańskich bezrobotnych to są bezrobotni młodzi. Takiego bezrobocia nie było tam od dawna...

Apolityczni chcą do polityki W dziesięciomilionowej Portugalii podobnie wysokie jak dziś bezrobocie było 35 lat temu. Rząd Pedra Passosa Coelho w ramach cięć oszczędnościowych zatwierdził nowe zasady przyznawania zasiłków bezrobotnym. W br. okres otrzymywania pomocy w regionach o niższym bezrobociu, został skrócony o 4 miesiące i wynosi 5 miesięcy. Maksymalnie zasiłek można otrzymywać przez 18 miesięcy, a nie – jak dotąd – przez dwa lata. To jeden z warunków umowy kredytowej z maja ub. roku, na mocy, której Portugalia otrzymała 78 mld euro pożyczki. U nas zasiłek dla bezrobotnych można dostawać od 6 miesięcy do roku, także w zależności od stopy bezrobocia w regionie, przez pierwsze trzy miesiące wynosi 761 zł, potem się zmniejsza. W urzędach pracy w całej Polsce codziennie można spotkać mnóstwo młodych ludzi. Ci z dyplomami magisterskimi, którzy przyjmują – jeśli jest - etatową pracę szatniarek i stróżów nocnych, są najbardziej oburzeni. To jasne, że będą protestować przeciw umowie ACTA. Liczą, że masowy sprzeciw ma szansę przerodzić w jakąś trwałą siłę, która będzie miała w przyszłości coś do powiedzenia, także w innych sprawach i dodają, że nie chcą być reprezentowani ani nie mają zamiaru reprezentować żadnej istniejącej dzisiaj opcji politycznej. Wiesława Mazur

Spychologia stosowana Rząd nakłada na samorządy coraz więcej obowiązków, a jednocześnie nie przyznaje im dostatecznej ilości pieniędzy na wypełnianie tychże zobowiązań – alarmują samorządowcy. - Generalnie na wszystkie sprawy brakuje pieniędzy. Polityka tego rządu - czy jakiegokolwiek innego, jest niezmienna. Nie jest to polityka, która kreuje rozwój samorządów, tylko samorządy są takim miejscem, gdzie się przerzuca coraz to nowe zobowiązania, żeby ratowały sytuację. W naszym kraju samorządy najlepiej funkcjonują ze wszystkich instytucji i najłatwiej na nie przerzucić zobowiązania – powiedział w rozmowie z “Naszą Polską” Adam Ciszkowski, burmistrz podwarszawskiego Halinowa. - Nam pieniędzy brakuje na wiele rzeczy. Bardzo duże sumy pochłania oświata i subwencje na utrzymywanie szkół nam nie wystarczają. Dopłaca się w przypadku naszej gminy ponad 4 mln złotych rocznie. Te pieniądze moglibyśmy wykorzystać na inwestycje, na rozwój naszej gminy – dodał. Problemy z tego tytułu ma również wiele innych samorządów, w tym szczeciński. - Samorządy w coraz większym stopniu obciążane są dodatkowymi zadaniami, które istotnie wpływają na sytuację finansową miasta – powiedział w rozmowie z nami Piotr Landowski z biura promocji i informacji urzędu miasta w Szczecinie. Dodał, iż wynika to m.in. z niedoszacowania subwencji oświatowej oraz zadań zleconych z mocy ustaw. - Zmniejszono również do 80 proc. finansowanie z budżetu państwa kosztów zadania “Wypłata zasiłków stałych i składek na ubezpieczenia zdrowotne” (do tej pory finansowane ze 100-procentową dotacją z budżetu państwa), co w 2011 r. stanowiło ubytek dla budżetu miasta w wysokości 2,3 mln zł. Ponadto od 2012 roku nałożono na miasto nowe obowiązki wynikające z ustawy o wspieraniu rodziny i systemu pieczy zastępczej nad dzieckiem, które generują dodatkowe znaczne koszty dla miasta bez wskazania ze strony ustawodawcy źródeł ich finansowania; na 2012 rok szacunek wydatków na ten cel wynosi ponad 4 mln złotych – powiedział. W związku z tym miasto, w celu utrzymania płynności finansowej, jest zmuszone do ograniczenia wydatków bieżących oraz konieczności weryfikacji planu inwestycyjnego. - Aktualnie trwają prace w tym zakresie, ich efektem będzie propozycja korekty budżetu 2012 – poinformował. Ubytki w dochodach własnych jednostek samorządu terytorialnego, będące wynikiem zmian ustawowych, nie są rekompensowane. Nowe zadania są przekazywane bez wystarczających środków finansowych. Wprowadza się nowe (generujące wzrost kosztów) standardy realizacji zadań własnych miast, gmin, powiatów i województw, którym nie towarzyszy wzrost zasilania finansowego. Na te nieodpowiedzialne praktyki nałożyły się dodatkowo skutki spowolnienia gospodarczego. W wyniku podjętych przez rząd działań i okoliczności zewnętrznych z budżetów samorządów ubyło w ostatnich latach od dziesięciu do czternastu miliardów złotych rocznie. - Bez rozwiązania tego problemu - dostarczenia tych pieniędzy do sektora, system samorządowy się załamie – stwierdził prezes Związku Miast Polskich, prezydent miasta Poznania Ryszard Grobelny. - Nasze dochody nie podlegają koniunkturze, a wynikają z decyzji politycznych, które zwiększają nasze zadania, takie jak wynagrodzenia nauczycieli czy zmiany w podatku od nieruchomości. Wydatki nie są w naszych rękach, decydujemy zaledwie o 10-15 proc. naszego budżetu, a ok. 8 proc. nam brakuje - stwierdził. Zwrócił również uwagę, że prognozy finansowe nie uwzględniają pieniędzy europejskich z nowego rozwiązania. Należy jednak pamiętać, iż wygenerują one równocześnie nowe wydatki jednostek samorządu terytorialnego, szczególnie, gdy przyszłe środki nie będą dotacyjne jak dotychczas, lecz zwrotne. W opinii Grobelnego samorządy nie będą w stanie z nich w ogóle skorzystać. Samorządy starają się ratować swe budżety, między innymi poprzez zamykanie szkół oraz wyprzedaż znajdującego się w ich posiadaniu majątku, jednakże jest to działanie na krótką metę. Na kwestię przeciążenia i niedofinansowania samorządów zwrócił także uwagę prezes PiS Jarosław Kaczyński. Jego zdaniem finanse samorządów terytorialnych są zagrożone. - Dzisiaj, na skutek nasilenia pewnych praktyk, doszliśmy do stanu, że podstawowa funkcja samorządu jest zagrożona - ocenił Kaczyński. W jego ocenie “samorządy dla realizacji swoich zadań potrzebują pieniędzy, a tych pieniędzy jest zbyt mało”. - Jest ich na tyle mało, że w części samorządów można mówić o zagrożeniu brakiem płynności - mówił szef PiS. - Już teraz mamy do czynienia z sytuacją, w której samorządy nie są w stanie zapłacić pensji swoim pracownikom, nie są w stanie zapłacić pensji nauczycielom - powiedział Jarosław Kaczyński. Jest to według niego zagrożenie dla demokratycznego funkcjonowania samorządów, “bo brak płynności to podstawa do wprowadzenia komisarza”. - Ponadto różnego rodzaju decyzje podejmowane przez władzę obciążają samorządy, a uwzględnienie tych obciążeń w budżecie jest niewystarczające - dodał Kaczyński. Jak zwrócił uwagę, w projekcie budżetu na 2012 rok deficyt samorządów zaplanowano na 5 mld złotych, a “jeśli podsumować projekty budżetów samorządów, deficyt wynosi 12 mld złotych”. W ocenie Prezesa PiS, samorządom może też zabraknąć środków na wkład własny do projektów współfinansowanych ze środków z Unii Europejskiej. - Zabraknie możliwości realizacji tej szansy, która dzięki naszemu członkostwu w UE została stworzona – skonstatował polityk. Według projektu budżetu na rok 2012, deficyt całego sektora publicznego ma być niższy niż 46,5 mld zł, tj. poniżej 3 proc. PKB, dzięki czemu Polska spełni kryterium zapisane w traktacie z Maastricht. W projekcie ustawy budżetowej na rok 2012 zapisano deficyt sektora samorządowego w wysokości 5,114 mld zł, czyli ok. 0,32 proc. PKB. Dla porównania w 2010 roku jednostki samorządu terytorialnego odnotowały deficyt budżetowy w wysokości około 14,7 mld zł, czyli ponad 1 proc. PKB. Natomiast w zakresie wydatków podsektora samorządowego, w uzasadnieniu do projektu budżetu na rok 2012, założono ich wysokość na 226,8 mld zł, czyli mają być o ok. 1,8 mld większe od zapisanych w ustawie budżetowej na rok 2011, tj. o ok. 0,8 procent, co przy inflacji wynoszącej prawie 5 proc. oznacza ich realny spadek. - Nawet przy wskaźniku inflacji w wysokości zakładanej przez rząd, czyli 2,8 proc., (która prognoza wydaje się zaniżona), wzrost wydatków podsektora samorządowego o ok. 1,8 mld zł, oznacza realny spadek ich wysokości. Osiągnięcie wskazanego wyniku wydatków oznacza zaciskanie pasa w podsektorze samorządów, widoczne także w zakładanym nominalnym spadku wysokości wydatków kapitałowych, zawierających wydatki inwestycyjne – stwierdził Maciej Rapkiewicz, ekspert z Instytutu Sobieskiego. W roku 2012 wydatki kapitałowe samorządów mają zostać obniżone do 54,2 mld zł z poziomu 56,8 mld zł zapisanych w ustawie na rok 2011. Samorządowcy apelują, aby najpierw zlikwidować źródła tego deficytu, które leżą w całości poza sferą odpowiedzialności władz lokalnych i regionalnych. Na apele te rząd pozostaje jednak głuchy. Julia Nowicka

Lichwa rządzi światem Obniżenie ratingu powoduje wyższą rentowność papierów skarbowych i większe wydatki na spłacanie procentów od zaciągniętych długów Piątek, 13 stycznia, niektórzy unijni politycy nazwali “czarnym piątkiem”. Komisja Europejska nerwowo zareagowała na obniżenie ratingu (wiarygodności kredytowej), tego dnia aż dziewięciu krajom strefy euro przez amerykańską agencję Standard & Poor’s. Zazwyczaj takie cięcie znaczy, że kraje z pomniejszonym ratingiem pieniądze u lichwiarzy na rynkach finansowych pożyczać będą musiały drożej. Czy można w 2012 r. nie pożyczać i egzystować? O tym raczej nie może być mowy, bez kredytów i lichwy nie da się już na tym świecie żyć. Kraj ze zredukowanym ratingiem, sprzedając swoje papiery skarbowe (obligacje), musi się z tym liczyć, że kupujący obejrzy je dokładniej niż wcześniej i będzie żądał wyższego procentu od pożyczki. Od razu powiedzmy, że wszystkie trzy (prywatne) amerykańskie agencje ratingowe trzęsące rynkami finansowymi wymieniona już S&P, Fitch oraz Moody’s, od dłuższego czasu pozostawiają Polskę w spokoju. Jak to się mówi, kamień z serca, ale niezupełnie, bo decyzja dotycząca unijnej dziewiątki może oznaczać spadki na warszawskiej giełdzie, osłabienie złotego, konieczność podniesienia oprocentowania, po którym w przyszłości będziemy wykupywać nasze papiery dłużne. Polska traktowana jest, jako jeden z ryzykowniejszych tzw. rynków wschodzących.

Francja straciła ratingowe dziewictwo Unijny komisarz ds. gospodarczych Olli Rehn nazwał decyzję S&P irracjonalną, bo kto to widział, żeby taki kraj jak na przykład Francja straciła ratingowe dziewictwo i po raz pierwszy, od kiedy wystawiane są wiarygodnościowe oceny kredytowe zredukować jej rating z dotychczasowego najwyższego AAA, do AA plus (po weekendzie Fitch utrzymała dla Francji AAA, S&P pozostała przy swoim). To samo z Austrią, S&P też jej zmieniła AAA na AA plus. Skandal. Co gorsze, analitycy S&P wytknęli politykom Unii Europejskiej, że ich diagnoza kryzysu jest wadliwa i niepełna, konstrukcja Unii Walutowej była od początku błędna, stawiająca w jednym szeregu gospodarki silne ze słabymi, jakby były sobie równe, a przyjęta polityka antykryzysowa wymuszająca oszczędzanie – niewłaściwa, prowadząca w konsekwencji do skurczenia się popytu i głębokiej recesji? Słowem nie ma, o czym mówić – jest źle, może być gorzej, mimo to, że Europejski Bank Centralny zabrał się do skupowania obligacji takich krajów będących w tarapatach, jak Włochy czy Hiszpania, w celu wyhamowania ich rentowności (wtedy pożyczane pieniądze przez te kraje nie są takie drogie). UE popełnia błąd za błędem w walce z kryzysem – uznała S&P, prawie w przeddzień kolejnego unijnego szczytu, który ma się odbyć 30 stycznia br. Mają na nim zapaść decyzje m.in. o funduszach ratunkowych dla eurolandu i ustalenia dotyczące rozmów z prywatnymi wierzycielami Grecji. Mieli oni redukować długi greckie o 100 mld, ale jakoś do tego nie dochodzi, gdzieś tych pieniędzy należy, co prędzej poszukać.

Pod toporem S&P pół Europy Przycięcie ratingu unijnej dziewiątki nie jest ostateczne, grozi S&P - już w agencji myślą o następnych redukcjach wśród 16 rozpatrywanych unijnych krajów. Agencja S&P tylko Niemcom (rating niezmieniony AAA) i Słowenii (A plus) spośród tej grupy nie wskazała na perspektywę negatywną, utrzymując poza Niemcami najwyższą pozycję określaną literami AAA dla Finlandii, Holandii i Luksemburga. AA dalej ma Belgia, AA minus Estonia. Słowacja spadła z A plus do A, Hiszpania z AA minus do A, Słowenia z AA minus do A plus, Malta z AA do A minus, Włochy z A do BBB plus (rating śmieciowy), rating Irlandii BBB plus (też śmieci) pozostał bez zmian, Portugalii z BBB minus spadł do BB (śmieciowy), Cypru z BBB do BB plus (śmieciowy). Grecja pozostała w ratingu CC, oznaczającym dla inwestorów, którzy mogą dobrze zarobić na nieszczęściu, ale mogą i stracić - obligacje ryzykowne, śmieciowe, a więc o bardzo wysokiej rentowności. Dziesięcioletnie greckie papiery są już oprocentowane w skali roku na 34,4 proc., podczas gdy niemieckie na 1,8 proc., holenderskie – 2,1 proc., hiszpańskie – 5.2 proc., włoskie, choć też śmieciowe mają rentowność 6,6 proc., bo gospodarka Włoch ma zupełnie inna siłę niż grecka czy portugalska – papiery portugalskie dobiły w ub. roku do 12,5 proc. Mniej więcej taką rentowność, jak obligacje włoskie, posiadają nasze papiery skarbowe. Sprzedawane są bez trudu w dużych ilościach, co znaczy, że inwestorzy mają na razie do Polski zaufanie i że dalej zadłużamy się na potęgę. Oprocentowanie obligacji Węgier przekroczyło 10 proc.

Strzeżmy “A” jak źrenicy oka W którym miejscu ratingu my jesteśmy? Ano od AA plus niebotycznie daleko, taki rating jest dla nas nieosiągalny. Gdyby rating Polski został obniżony, nikt by się nie zdziwił. Mamy jednak jedno niezłe A i należy go utrzymać za wszelką cenę. Łatwo spaść do niższego ratingu, (za co słono się płaci, w naszym przypadku byłyby to grube miliony), bardzo trudno sięgnąć oczko wyżej, co agencja Fitch Polsce niejasno obiecała i przedstawiciele rządowi podskakują z radości (słusznie) na taką perspektywę. Czy jednak to nastąpi – bardzo wątpliwe? Francuzi obniżeniem ratingu poczuli się urażeni. Przeciwko amerykańskiej agencji wyszli demonstrować na ulice, choć w ścięciu wiarygodności kredytowej raczej nie o honor chodzi, ale o brzęczący grosz. We francuskiej telewizji wystąpił François Baroin, minister finansów, i mówił, że tragedii nie ma, jeden poziom w dół to jeszcze nie katastrofa, jakoś sobie poradzą. Rating obniżony do AA plus mają aktualnie także Stany Zjednoczone i akurat temu krajowi z silną gospodarką to nie zaszkodziło, obligacje amerykańskie są chętnie kupowane, dolar się trzyma. Prezes banku centralnego Francji Christian Noyer zirytował się do tego stopnia, że zaproponował oficjalnie S&P, żeby zredukowała o kilka stopni rating Anglii, ponieważ Brytyjczycy mają wyższy od Francji deficyt, dług publiczny, inflację i niższy wzrost gospodarczy. Dodajmy do tego, że dziesięciolatki francuskie mają niską rentowność 3,1 proc.

Nie jesteśmy żadną oazą Wysoka rentowność sprzedawanych państwowych obligacji powoduje, że rosną wydatki na obsługę zadłużenia zagranicznego. Dla Polski byłaby to katastrofa, bo i tak w tym celu pożyczamy na rynkach finansowych coraz więcej pieniędzy, gdyż potrzeby pożyczkowe rząd Donalda Tuska miał ogromne i dług publiczny Polski rósł galopująco. Dobra nasza! Ale nie dajmy się zwieść, w ubiegłym roku tylko na obsługę długu Polska musiała pożyczyć ok. 30 mld zł. Należy zdawać sobie sprawę, że polskiej gospodarki nie stać na wygenerowanie dostatecznej ilości środków nawet na to, żeby można było spłacić procenty od zaciągniętych pożyczek, wzięliśmy na to kredyt w wysokości deficytu budżetowego! Zanurzeni jesteśmy w morzu długów, bacząc, żeby czasem, gdy napłynie wyższa fala, nie zatonąć. Taki jest nasz status Anno Domini 2012. I nie ma się, co chełpić jednym ratingowym A.

- Przed wyborami parlamentarnymi rządząca formacja świadomie głosiła nieprawdę o stanie naszej gospodarki, dużo lepszym niż był w rzeczywistości – oświadczył prof. Grzegorz Kołodko, były wicepremier i minister finansów w latach 1994-1997 i 2002–2003, ekspert i konsultant organizacji międzynarodowych wypowiadając się dla “Gazety Finansowej”. Kołodko uważa, że minister finansów nadal fałszywie utrzymuje, jakoby deficyt sektora finansów publicznych w stosunku do produktu krajowego brutto (w uproszczeniu: wartości tego wszystkiego, co wyprodukujemy w ciągu roku) mógł zejść w tym roku do 3 proc. Można jeszcze jakiś czas udawać, że nieprawda jest prawdą, a potem tłumaczyć, że to nie my, ale światowa koniunktura jest winna. Według profesora, być może tempo wzrostu gospodarczego w tym roku nie sięgnie nawet 2 proc., w więc relacja deficytu do PKB będzie znacznie gorsza niż przy wyższej dynamice (rząd przed wyborami mówił o 4-proc. wzroście gospodarczym, po wyborach o 2,5 proc.).

Pseudofachowa papka w mediach Rachityczne tempo wzrostu gospodarczego nie daje dostatecznego poszerzenia bazy fiskalnej i nawet przy zakładanych przez rząd cięciach wydatków budżetowych nie wystarczy strumienia dochodów, żeby w tej skali zmniejszyć deficyt finansów publicznych. Oczywiście trzeba go zmniejszyć – utrzymuje Kołodko – ale w innym tempie, w innej sekwencji, w inny sposób. Należy eliminować zbyteczne wydatki publiczne, racjonalizować ich strukturę tak, by była prorozwojowa, ale zarazem sensownie prospołeczna. W 2011 r. w rankingu 183 państw świata pod względem wolności gospodarczej. W ostatnich trzech latach Polska nie podniosła się, ale spadła, plasując na 62 mało prestiżowym miejscu pomiędzy Panamą a Ghaną. Tymczasem naród karmiony jest przez najbardziej opiniotwórcze media pseudofachową papką. My ze swojej strony podajemy wysokość zadłużenia publicznego na koniec ub. roku (w stosunku do PKB), które w Polsce mieliśmy zbyt wysokie (54,9 proc.). Przed nami tylko Węgry (81,3 proc.). Jesteśmy gorsi od Łotyszy (44,7 proc.), Słowaków (41 proc.), Litwinów (38 proc.), Czechów (37,5proc.), Rumunów (31 proc.), Bułgarów (16.3proc.), Estończyków (6,7 proc.). Polska ledwie się wybroniła przed przekroczeniem tzw. drugiego progu ostrożnościowego (55 proc.) i restrykcji z tym związanych. Wiesława Mazur

Pakt fiskalny czy pakt neokolonialny? Grecy muszą się przygotować na drastyczne oszczędności i na obniżki emerytur, których przyszli zagraniczni pracodawcy nie chcą płacić. Jak i na długą drogę obniżania deficytu bilansu płatniczego za pomocą redukcji deficytu budżetowego? Dzisiaj we wpisie “German Impatience With Greece Puts Merkel in a Corner” w Wall Street Journal wprost zawarta jest przestroga przed zbyt ultymatywnym stawianiem sprawy dalszego uczestnictwa Grecji w strefie euro. Gdyż wszelkiego typu twarde stanowiska utrudniają późniejsze znalezienie innego optymalniejszego rozwiązania. Zwłaszcza, że problemu Grecji nie uda się rozwiązać poprzez ograniczenie budżetowe gdyż istotą kryzysu jest deficyt na rachunku bilansu płatniczego A okazuje się, że ogłoszone nocne ustalenia, (z którymi koniecznie należy zdążyć na dzisiejsze zaczynające się o 18.00 spotkanie Eurostrefy, nie mówiąc o tym, że mają tam się znaleźć podpisy opozycji) zawierają również inne niepokojące uzgodnienia. Z podanych informacji wynika, że Grecy muszą się przygotować na kolejne drastyczne cięcia w sektorze publicznym (redukcja zatrudnienia w sektorze publicznym o 150 tys. osób do 2015 roku), ale nie tylko. Płaca minimalna ma zostać zredukowana o 22 proc., do 590 euro miesięcznie, a w przypadku ludzi w wieku poniżej 25 lat jeszcze ostrzej. A płace w sektorze prywatnym mają zostać zamrożone do czasu, aż stopa bezrobocia, która wynosi 19 proc., spadnie do 10 proc. Przewidziano też kuriozum obcięcia o 15 proc. emerytur wypłacanych przez fundusze emerytalne banków, towarzystwa telefonicznego i przedsiębiorstwa energetycznego, co musi budzić niepokój. Czy nie oznacza to, że szykujące się do przejęcia prywatyzowanych przedsiębiorstw koncerny zagraniczne już obecnie chcą zaoszczędzić na wydatkach emerytalnych w przyszłości? Na równi z ograniczeniem nakładów na dokapitalizowanie banków, z której konieczności już się obecnie zdaje sprawę. Dla mnie nie jest również jasne, w jaki sposób obniżki świadczeń finansowanych przez fundusze emerytalne przekładają się na oszczędności budżetowe i to w wysokości €600 mln, o czym jest napisane w dzisiejszym artykule WSJ „Greek Finance Minister Heads to Brussels; Loan Talks Stall”. Omawiany wielokrotnie „pakt fiskalny” tworzy niewątpliwe kuriozum instytucjonalne na poziomie UE, w którym będą się odbywały spotkania zarówno wszystkich krajów UE, jak i 25 krajów, które podpisały „pakt fiskalny”, oraz 17 krajów Eurogrupy. Okazuje się, że po wstąpieniu do UE państwa członkowskie muszą zabiegać, w pierwszej kolejności o dołączenie do krajów sygnatariuszy „paktu fiskalnego”, następnie „kręgiem wtajemniczenia” jest bycia członkiem strefy euro, a na koniec „wkręcenie się do” kręgu decyzyjnego Mer-kozy, by w końcu dymisjonując Niemcy stać się krajem, który może demokratycznie cedować swoje zobowiązania. Przy czym w tym potoku dyskusji o kręgach decyzyjnych i instytucjonalnych formach funkcjonowania UE, zagubiona została dyskusja dotycząca sensowności podpisywania wymienionych zobowiązań zawartych w „pakiecie fiskalnym”. A co, do których powinna toczyć się ożywiona debata, gdyż pod względem merytorycznym nie ma żadnej przesłanki usprawiedliwiającej elity krajów postkomunistycznych, na zaakceptowanie wymogów Paktu. Gdyż kraje te nie mają możliwości wybudowania infrastruktury przyciągającej miejsca pracy w inny sposób niż poprzez skredytowanie inwestycji, które spłaciłyby przyszłe wyższe przychody podatkowe. W sytuacji swobody przepływu kapitału i pracowników zapisane w Pakcie możliwości sfinansowania inwestycji z wyższych stawek podatkowych muszą się skończyć ucieczką kapitałów i emigracją pracowników, do przeżywających kryzys demograficzny bogatych krajów UE, które infrastrukturę i instytucje gospodarcze już posiadają. Zwłaszcza, że inicjatorzy ten problem doskonale rozumieją, gdyż sami dokonali idące w setki miliardów inwestycje i transfery w byłym NRD, właśnie po to, aby temu procesowi się przeciwstawić. Realizacji tego celu również pomogło przeniesienie stolicy do Berlina, jak i zagwarantowanie w Traktacie Lizbońskim, że wymogi dotyczące pomocy publicznej na terenie byłej NRD nie obowiązują. Obecnie w sytuacji pewnego uspokojenia na rynku kapitałowym po wpompowaniu przez EBC pół bln euro do systemu bankowego i w oczekiwaniu na następną transzę tanich pożyczek, ogłoszoną na 28 lutego, zainteresowanie powinno się przenieść na recesyjne aspekty wdrożenia „paktu fiskalnego”. O ile debata dotycząca zacieśnienia polityk fiskalnych została odpuszczona, o tyle problemem pozostaje sposób zdelewarowania gospodarek. Olbrzymim problemem wg Bloomberga jest obsługa długu Eurostrefy w wynoszącego €8,4 bilionów, w sytuacji, gdy niespłacalny dług Włoch wynosi aż €1,9 bln. Dlatego nadal należy uznać za szokująco nieprofesjonalny wymóg Art. 4. mówiący o zobowiązaniu się krajów, których dług przekracza 60% PKB o konieczności jego redukowania w przeciętnej wysokości 1/20 rocznie. Wprawdzie w ostatecznej wersji dopisano, że chodzi o redukcji jego wartości ponad wartość referencyjną, zgodnie z zasadami określonymi w znowelizowanym rozporządzeniu Rady nr 1467/97, jednak ani nie powiązano tego wymogu z zaostrzonymi przepisami dotyczącymi kształtowania deficytu, jak i praktycznie nie nałożono sankcji. Niemniej należy pamiętać, że gdyby powyższe zasady miały merytoryczną podstawę to Japonia likwidując nadmierny dług powinna wg powyższej rekomendacji zacieśnić politykę fiskalną i to na „szalonym” poziomie generowania nadwyżki budżetowej w wysokości 7% PKB. Gdy chodzi o państwa Eurostrefy oznacza to, że mają one do zlikwidowania nadmierne zadłużenie w wysokości €2,7 bln, a więc o 1/3. Coroczna redukcja zadłużenia o €134 mld, a więc dodatkowo o 1% PKB, w powiązaniu z zacieśnieniem fiskalnym nie rozwiąże problemu z prostej przyczyny. Gdyż kryzys strefy euro objawia się jedynie w postaci deficytów fiskalnych, podczas gdy jego przyczyna leży w nierównowadze bilansów płatniczych. A szybko to ich nie może rozwiązać za pomocą redukcji długu, a jedynie poprzez rozpad strefy walutowej. Tylko, że w świetle przedstawionych propozycji oznacza to dziesięcioletnie okresy stagnacji, w procesie powolnej „dewaluacji wewnętrznej”. Gdy nałożymy na to dynamiczną ekspansję gospodarczą „kolosów na Wschodzie” oznacza to, że świat po tym okresie już nie będzie światem Zachodu, ale Wschodu. Niestety na te procesy nakłada się dążenie do ograniczenia suwerenności państw UE. Jak informuje Peter Spiegel z Kerin Hope w artykule Financial Times’a „Call for EU to control Greek budget” rząd Niemiec zażądał od Grecji „scedowania suwerenności nad podatkami i wydatkami budżetowymi na rzecz „komisarza budżetowego” eurostrefy. Ten wyjątkowy przykład polityki quasi kolonialnej miał zapewnić pierwszeństwo spłaty greckich długów nad innymi zobowiązaniami budżetowymi. Zgodnie z tą propozycją określoną, jako „nadzwyczajne zwiększenie kontroli Unii Europejskiej nad jego członkiem” komisarz (trafniej gubernator UE) „miałby prawo weta nad decyzjami budżetowymi podjętymi przez rząd Grecji, jeżeli nie byłyby zgodne z planami międzynarodowych kredytodawców”. Gubernator „byłby powołany przez innych ministrów finansów eurostrefy i jego zadaniem byłoby kontrolowanie „wszystkich głównych części wydatków” Grecji.” Jak uzasadniają Niemcy: „Ze względu na niezadowalające działania do tej pory, Grecja musi?[!-cm] zaakceptować przesunięcie suwerenności nad budżetem na poziom europejski na pewien okres czasu.” „Ateny też zostałby również zmuszone do uchwalenia ustawy do przeznaczania dochodów państwa w pierwszej kolejności do obsługi swojego zadłużenia "przede wszystkim”.” Okazuje się, że powołany w listopadzie nowy premier Grecji Lucas Papademos nie sprostał oczekiwaniom i dlatego możliwe, że jesteśmy świadkami awansowania niemieckiego komisarza w osobie Horst Reichenbach’a który obecnie jest „zaledwie” nieposiadającym wystarczających prerogatyw szefem misji UE w Grecji. Z tej perspektywy Thomas J. Sargent może się znacząco mylić pisząc, że doświadczenia tworzenia władzy centralnej w USA na przełomie XVIII/XIX wieku mogą być przydatne dla obecnej Europy. Gdyż obecne trendy zawarte w „pakcie fiskalnym” z ich praktyczną implementacją względem Grecji ukazują, że generowane są relacje bardziej przypominające zależności metropolia-kolonia, niż tworzenie demokratycznego superpaństwa Stanów Zjednoczonych Europy.

PS. Uczestnicząc we zeszłotygodniowym wspólnym posiedzeniu Komisji Budżetu i Finansów Publicznych z Komisją Spraw Unii Europejskiej Senatu na temat „tzw. paktu fiskalnego” nie spodziewałem się, że będzie to ostatnie moje spotkanie z pełnomocnikiem ds. euro. Swoją drogą to pamiętając pana ministra Koteckiego, jako „odziedziczonego” po min. Gronickim młodego „alternata” w unijnym Komitecie Ekonomiczno-Finansowym (jak i późniejszego ministra w rządzie PiS-u Jacka Dominika) nie spodziewałem się tak szybkiej kariery politycznej tych osób zarówno za rządów PiS jak i PO. Wprawdzie ogłoszenie „sukcesu” podpisania „paktu fiskalnego” jest właściwym momentem na reorganizacje, lecz zaskakującym musi być fakt, że polega to na dymisji sekretarza stanu odpowiedzialnego właśnie za wejście Polski do Eurostrefy. Cezary Mech

Obligacje greckie płacą 500% Zastanawiamy się czy są jakieś granice w farsie greckiej czy też ich nie ma… Albo na ten przykład w farsie polskiej, bo szanse są, że różnica leży głównie w przesunięciu czasowym… W farsie greckiej obligacje roczne suwerennego jeszcze rządu dają ostatnio niezły procent – właśnie przekroczyły 500%. Jak na obligacje to całkiem nieźle! W farsie polskiej natomiast rząd wyrzuca lekką ręką coś €6 miliardów na ratowanie strefy euro twierdząc, że ratowanie jej jest konieczne, bo jak padnie to Hospody Pomyłuj, będzie koniec świata. Jednocześnie rządzący w Europie duet Merkozy przysięga na Koran, że kolaps Grecji i koniec świata nie wchodzi w rachubę, bo oznaczałoby to koniec strefy euro. Do tego nie dopuszczą za żadną cenę. Absolutne no-no. Pytanie jest, zatem czemu min. Rostowski inwestuje polską forsę prawdopodobnie na jakieś chude 2% w IMF a nie na bardziej tłuste 500% w obligacjach greckich? Rozumiemy dobrze, że chodzi tu o małą ruletkę na koszt podatników, ale kto by się w końcu temu oparł, jeśli forsa nie jego? Ktoś rozsądny oceniłby też z pewnością szanse na utratę kapitału w Grecji, jako wyższe niż w IMF. Ale też przecież nikt rozsądny w sytuacji ujemnych rzeczywistych stóp procentowych nie będzie trzymał kapitału w depozycie bankowym. Zwłaszcza, gdy nie wie czy bank jutro nie padnie. Skoro trzymanie gotówki w IMF jest praktycznie stratą a gotówka i tak lekko przyszła, to, czemu w zasadzie nie zainwestować jej w obligacje greckie? O ile przynajmniej min. Rostowski wierzy w to, co opowiada… Możliwe wyniki są tylko dwa. Jak Grecja padnie to będziemy mieli ów zapowiadany przez wielu ekspertów, od Majów począwszy, koniec świata w 2012. Stracimy wtedy wszystko do cna, owszem. Ale przecież przy końcu świata nie robi to żadnej różnicy… Jeżeli natomiast obietnice Merkozego się sprawdzą i Grecja nie padnie mimo wszystko to końca świata oczywiście nie będzie. A jak nie będzie to 500% na rok to przecież nawet w warunkach małej inflacji duża kupa pieniędzy. Zwrot na inwestycji o wiele set razy lepszy niż chudziutka pożyczka IMF-owi. No i jaka satysfakcja osobista dla ministra finansów! Można będzie poszpanować w roli finansowego guru zarabiającego polskiemu podatnikowi dziesiątki miliardów w ciągu zaledwie roku… Podreperować kulejący budżet, skokowo oddłużyć kraj… Chodzić w aureoli nieustraszonego wybawcy Grecji i obrońcy euro, odebrać pochwały od samego Merkozego. Same plusy! No, więc czy te €6 miliardów jest już przelane do Waszyngtonu? Czy też można je jeszcze zawrócić i przekierować do Aten? Bo jak już inwestować broniąc euro to na całego! Dwa Grosze

USTAWKA W ŁODZI W Rzepie popełniłem kolejny felieton. I jak zwykle spadły na mnie gromy. A napisałem, że „w poniedziałek byłem w Łodzi na „ustawce”. Nie kiboli Widzewa i ŁKS - oni są bardziej uczciwi i dbają o równowagę sił. „Ustawkę” zrobili związkowcy z Zakładów Wodno Kanalizacyjnych, który ma zostać sprywatyzowany. Podejrzane było już samo zaproszenie – na debatę. Bo w ostatnim punkcie porządku obrad przewidziano „podjęcie uchwały przeciwko prywatyzacji”. Wynik debaty był już z góry znany. Ale razem z Panią Profesor Fornalczyk próbowaliśmy stawić czoła. Moje szczęście, że Pani Profesor też była, bo mnie samego to by pewnie pobili. Nie siłą argumentu, tylko argumentem siły. Argumenty były takie: kapitalista żeby zwiększyć zyski zmniejszy zatrudnienie, podwyższy ceny wody i/lub pogorszy jej, jakość. W wiecu wziął udział nawet Pan profesor z SGH. Powiedział, że czytał paru noblistów i jemu n ikt wody z mózgu nie zrobi, bo on wie, że tu chodzi tylko o kasę – ale on nie będzie wnikał jaką i dla kogo bo on jest obiektywnym przedstawicielem nauki. Co prawda sam ma niewysoką pensję, ale zna kilku bankowców i jakby pozwolono mu ZWiK kupić, to dostałby od znajomego „Kazia” kredyt i mając już taką kurę znoszącą złote jajka robiłby, co chciał? Ciekawe, czy Grekom kredyty też Pan Profesor u „Kazia” załatwiał? Zgodnie ze sprawdzoną zasadą faktami nikt nie zawracał sobie głowy. Skoncentrowano się na emocjach. A fakty są takie, że na przykład w Tarnowskich Górach gdzie miejscowy ZWiK został sprywatyzowany wielkość inwestycji na głowę mieszkańca była 2,5 razy wyższa niż w Łodzi, a taryfa za wodę w latach 2008-2011 wzrosła dwukrotnie mniej (odpowiednio 24% i 50%). Ale jak powiadał Wielki Językoznawca i zwolennik własności społecznej – Józef Stalin – jeśli fakty przeczą teorii, tym gorzej dla faktów. Pracownicy obawiają się zwolnień. Pewnie niektórzy czują, że są w firmie niepotrzebni – jak to często w zakładach uspołecznionych bywa. Potrzebni niczego nie muszą się bać z tej prostej przyczyny, że kapitalista jest chciwy i chce zarabiać. Sam kapitał, ziemia i maszyny mu nie wystarczą! Potrzebuje pracowników, żeby ich niecnie wykorzystać! Powody do obaw mogą mieć związkowcy – bo związków w łódzkim ZWiK jest 5! Wolny rynek jest, bowiem dla działaczy, a nie dla kapitalistów. Ale skoro, gdy nie ma w zakładzie wstrętnych kapitalistów – to, po co w nim związki zawodowe? Dysonans poznawczy uczestnicy antykapitalistycznego wiecu mogli mieć słuchając emerytowanej pracownicy, która narzekała, że były prezydent pozatrudniał w zakładzie kolesi! No, bo jak ZWiK zostanie sprywatyzowany to już nikt kolesi żadnego prezydenta zatrudniał nie będzie.” Jako, że felieton ma jedynie 2,5 tys. znaków nie mogłem napisać więcej? Na przykład tego, że prywatyzowany ma być jedynie operator!!! Bo infrastruktura i ujęcia wody mają pozostać własnością Łódzkiej Spółki Infrastrukturalnej!!! A ta prywatyzowana nie będzie. I wszyscy w Łodzi to wiedzą. A jednak protestują!

P.S. Nie reprezentuję w tym procesie interesów żadnego inwestora! Nawet nie wiem, kto nim będzie. Jakbym reprezentował, to nie pisałbym felietonów – ani w Rzepie, ani na blogu. Chodzi o zasadę. Własność prywatna jest lepsza od państwowej – ergo niczyjej.Gwiazdowski

Druzgocąca analiza: Polska traci autorytet i zaufanie Polska rządzona przez PO nie tylko traci autorytet w regionie, ale i zaufanie. Rząd, który nie szanuje sam siebie (kwestie śledztwa smoleńskiego, ale nie tylko) i społeczeństwo, które na to - swoją obojętnością - pozwala, przestają być szanowani przez innych - zauważa prof. Jadwiga Staniszkis w felietonie dla Wirtualnej Polski i wylicza trzy paradoksy polskiej polityki.

Po pierwsze: klincz w relacji PO- PiS. Ze zbyt jaskrawą polaryzacją w wymiarze symbolicznym i w sferze interpretacji (suwerennośc vs. condominum, modernizacja vs. degradacja), a równocześnie z niewielkimi różnicami w kwestiach realnych rozwiązań (ostatnio choćby destrukcja OFE, zmiana zasad refundacji leków, czy budżet). Na obu poziomach tworzy to wrażenie braku alternatyw: przeskok retoryczny byłby zbyt radykalny, a towarzysząca temu zmiana praktyczna - niezauważalna. PiS miałby szansę tylko gdyby odwrócił tę sytuację: usubtelnił swoje interpretacje (i przesunął je ku centrum) a równocześnie zaproponował radykalne alternatywy instytucjonalne i prawne w sferze praktycznych problemów.

Po drugie: kombinacja społecznej wrażliwości na problem wolności i obojętności wobec państwa. Wolność pojmuje się, bowiem u nas, jako istnienie własnej, niezależnej przestrzeni, w którą państwo nie ingeruje: to stadiony dla kibiców, internet dla przeciwników ACTA. Chodzi o to, aby odsunąć się od państwa, a nie poprawić jego niskie standardy. Choćby brak konstytucyjnej procedury w sytuacji zmian traktatów UE. Nie ma, więc protestów wobec coraz bardziej zaciskającej się w Polsce pętli zintegrowanych systemów informacji zbieranych o obywatelach (także dzieciach), czy oburzenia dotyczącego braku kompetencji rządzących, arbitralności ich decyzji i braku odpowiedzialności. Wciąż chodzi, bowiem o pozostanie poza zasięgiem państwa, a nie o jego zmianę.

Po trzecie: prawdziwym wyzwaniem dla Polski w Europie nie jest (wbrew temu, co myślą i robią Tusk i Sikorski) retoryczne podwieszanie się pod silniejszych. Jako największy kraj w po-komunistycznej Europie moglibyśmy zwiększyć swoją regionalną odpowiedzialność (to o tym mówiła kanclerz Merkel) i stać się regionalnym liderem w innowacjach? Wykorzystać kryzys dla przywrócenia korespondencji między rozwiązaniami w sferze gospodarki, a wyzwaniami naszej fazy kapitalizmu. I innej, niż w krajach wysoko rozwiniętych, specyfiki kryzysu ekonomicznego. Takie rozpaczliwe próby podejmuje Orban. Ale Polska nie może spełnić tej roli. Bo Polska rządzona przez PO nie tylko traci autorytet w regionie, ale i zaufanie. Rząd, który nie szanuje sam siebie (kwestie śledztwa smoleńskiego, ale nie tylko) i społeczeństwo, które na to - swoją obojętnością - pozwala, przestają być szanowani przez innych. Szczególnie tych, którzy pamiętają komunizm i relacje imperialne. Jadwiga Staniszkis

Tryndy glamuru Nie powiem, żeby nieboszczkę Wisławę Szymborską potraktowano poważnie. Wydaje mi się, że jeśli ktoś wyraźnie zaznacza w swej ostatniej woli, iż życzy sobie pogrzebu świeckiego ("księdza do mnie nie wołajcie, niech nie robi żadnych szop..."), to jest to jednoznaczna deklaracja światopoglądowa. Zwłaszcza w kraju takim jak Polska, gdzie katolickim pogrzebem - czy to z przyzwyczajenia, czy dla usatysfakcjonowania rodziny, czy jednak może z nieeksponowanego za życia przekonania - wieńczono ziemską podróż nawet tak głośnych przedstawicieli "antyklerykalnego betonu", jak śp. Jaruga Nowacka. Jeśli się kogoś szanowało, to wypada potraktować taką deklarację, zwłaszcza złożoną w godzinie śmierci, poważnie. Nieboszczka, skoro jasno wyraziła swą wolę, chciała chyba przez to coś powiedzieć. Tak jak i przez uparte ignorowanie zaleceń lekarzy i palenie papierosów do ostatniego dnia, z rakiem płuc i po operacji. Tymczasem pogrzebowe relacje we wczorajszych dziennikach telewizyjnych zdominowane zostały kiczowatym pierdzieleniem rodem z telenowel o niebie, w którym się noblistka spotka z Ellą Fitzgerald, i w ogóle, "gdzie ty teraz jesteś, Wisiu"... Ku..., nie ma mnie nigdzie, powiedziałam przecież wyraźnie!!! Gdyby nieboszczka miała ochotę uchodzić za obecną w niebie, gdyby tylko zachowała w tej kwestii taktyczne milczenie, salon ma dość swoich księży-patriotów, którzy odprawiliby egzekwie nie pytając absolutnie o żadne kanoniczne wskazania czy przeciwwskazania. Tak jak to było z Bronisławem Geremkiem, którego narcybiskup Życiński ochrzcił był w trumnie na użytek salonowego piaru, ani dbając o fakt, że zasłużony polityk całe życie deklarował się, jako ateusz. A co tam. Żyjemy nie tylko "w czasach, kiedy Adam Michnik wybornie znał się na poezji", jak to ujął Poeta, mniej znany - co wcale nie znaczy, że gorszy - od Szymborskiej, ale też, kiedy decydował on o tym, kogo święty Piotr ma wpuścić do nieba. Najmodniejszy ostatnio ksiądz Boniecki nadałby się do takiego pośmiertnego upupienia Szymborskiej wspaniale. Przepraszam, ale jakoś mi się wiąże właśnie on z tym tematem odbierania ostatecznym wyborom znaczenia, nie tylko przez "krakówkowatość". W końcu medialne "halo" zbuntowanego marianina wzięło się właśnie z ochoczego dopasowania się przezeń do oczekiwanego przez - jak to niegdyś nazwała Kinga Dunin: "dominujący dyskurs medialny", w skrócie DDM - wyobrażenia o księdzu, jaki "może być". Bo ksiądz też może być glamur, ale tylko, jeśli to poczciwy, odrealniony staruszek, który rozgrzesza hurtowo i ple-ple-ple pitoli, że Jezus wszystkich kocha, wszystko wybaczy, i w ogóle, rób, co chcesz, a on cię i tak zbawi, nawet, jeśli sobie tego wyraźnie nie życzysz. Zbawi i Palikota, i Nergala, i małą Madzię, i jej morderców, żeby sobie wszyscy razem bujali na chmurce z białymi skrzydełkami i harfami, razem z Szymborską i Ellą Fitzgerald, nucąc "We Are The World". Pitu-pitu, ple, ple, ple. A dla przeciwwagi dla księdza-głupka weźmiemy głupka-satanistę, który, jak właśnie przeczytałem w wyznaczającej tryndy glamuru gazecie, zamyka konto na fesjbuku, bo go razi "zła atmosfera". Czciciel zła, który obrażony na złą atmosferę zabiera zabawki i opuszcza piaskownicę, oczywiście tylko na chwilę, bo przecież szoł mast goł on! Gutaperkowy lucyferek po cztery dziewięćdziesiąt dziewięć plus VAT - kwintesencja DDM-u. Możesz być prawicowcem, byle takim, jak Aleksander Hall czy Tomasz Wołek, co się zawsze entuzjastycznie zgadza z prawicowych pozycji, z kim trzeba, i na kogo trzeba pluje. Możesz i lewicowcem, byle takim jak Palikot czy Miller, co w imię sprawiedliwości społecznej głosi potrzebę niskich podatków i stabilności budżetowej. W ogóle, bądź, kim chcesz, bylebyś się nie wychylał. W tym żałosnym świecie liberalno-konserwatywno-socjal-demokratycznej obrazowanszcziny, niewierzących, ale z przyzwyczajenia praktykujących antyklerykałów, tych wszystkich wykształciuchów lewicujących, ale tylko do tej granicy, za którą lewicowanie miałoby cokolwiek zacząć znaczyć, nic nie jest naprawdę ani na poważnie, i nic nie pociąga żadnych konsekwencji. Jak w intensywnie reklamowanym filmie Małgorzaty "Małgośki" Szumowskiej (przyznaję, że po przejmujących "33 scenach z życia" wybrałem się z nadzieją na coś naprawdę - rozczarowanie straszne?). Dziewczynki się puszczają, bo lubią kaskę - "no i co? No i pstro, a myślałby, kto, że coś". Umowna pani domu trochę im zazdrości, aż z tej zazdrości gotowa jest obciągnąć nawet własnemu mężowi, ale jej przechodzi. Dziewczynkę dopadł wprawdzie zboczeniec i zgwałcił butelką, ale popłakała trzy sekundy i już jest znowu uśmiechnięta, glamur i OK. Druga się pokłóciła z mamą, ale się pogodzą. Rano już wszystko jest OK. Najważniejsze, że film kręcono w Niemczech i Francji (cholera wie, dlaczego, skoro cały się dzieje w kuchni, dwóch sypialniach i trzech kiblach), że na premierę przyjechała sama Juliette Binoche, i że było glamur. Wykształciuch będzie zachwycony. A ja się jednak będę upierał, że są rzeczy, które są na poważnie. Śmierć jest na poważnie, mimo wszystkich starań blablającego i pleplejącego DDM-u, i poezja jest na poważnie. Pani Szymborska nie była wielka, ale jej poezja była. Przez siebie samą, nie przez jakiegoś tam zakichanego Nobla. Nobel to polityczna gra, to politpoprawność, piar i takie tam. Jeśli ktoś myśli, że Ewa Lipska jest gorszą poetką od Szymborskiej, bo nie ma Nobla, albo, że Tadeusz Różewicz jest gorszym poetą od Miłosza, bo nie ma Nobla, albo, że Herbert... Krótko mówiąc, kto tak sądzi, jest płytkim idiotą. (Ale fakt, że Adam Zagajewski jest poetą coraz marniejszym, bo mu za bardzo na tym zakichanym Noblu zależy). Do cholery, niech to, co jest na poważnie, zostanie uszanowane! Niech zostanie uszanowana i wiara katolika, i niewiara ateisty. Niech pozostanie cokolwiek takiego, czego się nie przerabia na puszkowaną karmę dla przeżuwaczy. Koniec i bomba, mać, aż już mi się nie chce mówić, jaka - a kto łyka te tryndy i glamury, ten trąba!

Rafał A. Ziemkiewicz

Gdy rozsądny człowiek wchodzi do urzędu... zadają mu pytanie: „Czy chce Pan rozmawiać z Szefem – czy z kimś, kto wie, o co tu chodzi?” Właśnie JE Donald Tusk martwi się, że przedstawicielom III Rzeczypospolitej, okupującej Polskę, pozwolono uczestniczyć tylko w niektórych posiedzeniach krajów €urolandu. Ja się dziwię, że w ogóle pozwolono – ostatecznie Polska do €urolandu nie należy. To znaczy: z'obowiązała się wejść – ale przypominam słowa lady Małgorzaty Thatcherowej: „Gdy omawialiśmy wejście Królestwa do €urolandu, ustaliliśmy, że wejdziemy do tej strefy „w odpowiednim czasie”. Zakładaliśmy, oczywiście, że „odpowiedni czas” nie nadejdzie nigdy”. Ja proponuję wejście do niej w 2222 – no, w korzystnych układach w 2221 roku. P. Marcin Schultz, szef EuroParlamentu, oświadczył, że JE Donald Tusk obiecał Mu, że Polska wejdzie do €urolandu w 2015. JE Jan Vincent (ps.”Jacek Rostowski”) natychmiast to zdementował – i to w sposób nieprawdopodobnie energiczny. Cóż: p. Schultz znany jest z tego, że kłamie. Pewno robił to i tym razem... RF wreszcie zmusiła III RP by skorzystała z okazji i zamilczała – co doradzał już jej p. Jakób Chirac. Ale, szczerze pisząc: gdyby przy stole obrad zasiadł szef, vto i tak nic by z dyskusji nie zrozumiał. Ale gdyby III RP reprezentował któryś z młodych ekonomistów – to może szkoda? Bo w Polsce tylko ludzie z tytułem, co najwyżej doktora (pomijam nieliczne wyjątki) orientują się w ekonomii. Reszta orientuje się wyłącznie w ekonomii politycznej socjalizmu – a ta nauka nie ma z ekonomią wiele wspólnego. Generalnie natomiast można zadać sobie pytanie: kto lepiej zna się na gospodarce? Polacy – czy federaści z Brukseli? Bo jeśli uważamy, że my, Polacy, znamy się lepiej – to, po jaką cholerę wchodziliśmy do Wspólnoty, a teraz i do Unii? A jeśli uważamy, że federaści znają się lepiej – to, po co mamy zabierać, gdy Starsi i Mądrzejsi się naradzają? W takiej sytuacji można siedzieć i słuchać – ale po co gębę otwierać? Z drugiej strony proszę pamiętać, że jeśli federaści ze „starej Unii” mówią o „Europie dwóch prędkości” - to należy pamiętać, że ta druga prędkość jest większa! To my rozwijamy się szybciej! To może by JE Wacław Klaus, JE Donald Tusk, JE Wiktor Orban i inni zrobili własny „Okrągły Stół” - a przedstawicielom „Starej Europy” pozwolili słuchać – bez prawa zabierania głosu! JKM

U Republikanów - zmiana nastrojów? Wyniki prawyborów w Minnesocie mogą ucieszyć konserwatywnych liberałów: wygrał p. Rysio Santorum (44,9%) przed p. Ronem Paulem (27,1%), dopiero trzeci był mdły „Mitt” Romney (16,9%), a czwarty p. Newton Gingrich 10,8%. W stanie Missouri wyniki były zupełnie inne: p. Santorum 55,2%, p. Romney 25,3% p. Paul 12,2% (Wyniku p. Gingricha nie podaje się, bo nie zarejestrował się w ogóle w tym stanie – twierdząc, że nie ma czasu na udział w konkursie piękności. W Missouri wyniki prawyborów, choć istotne, nie są wiążące dla miejscowego oddziału Partii Republikańskiej). Po takim początku wszyscy z zainteresowanie oczekiwali na wyniki z Colorado – stanu, w którym cztery lata temu p. Romney odniósł przekonujące zwycięstwo. Tym razem zwyciężył p. Santorum 40,2%. P. Romney był drugi (34,9%) a p. Gingrich wyprzedził p. Paula: 12,8% i 11,8%. Są to dobre wyniki dla p. Paula, który wyprzedza p.Gingricha, b. marszałka Izby i ostrego zawodnika. Jednak w praktyce wykluczają Go z walki o nominację. P. Romney na pewno nie zaproponowałby Mu v-prezydentury – natomiast p. Santorum, przedstawiciel prawicy chrześcijańskiej, mógłby chcieć zrównoważyć ekipę właśnie przybierając do niej p. Paula. Teraz czekamy na super-wtorek, kiedy to odbędą się prawybory w pięciu stanach. W Ohio, w walce o 66 delegatów, w sondażach lekko prowadzi p. Romney przed p. Gingrichem, (ale p. Santorum też się liczy!), W Georgii i w Oklahomie prowadzi wyraźnie p. Gingrich, w maleńkim Vermoncie (17 delegatów) prowadzi p. Romney... No i w Massachussetts oczywiście wygra na pewno p. Romney, który był tam gubernatorem. Sondaże dają tam niestety bardzo niskie, jednocyfrowe, poparcie p. Paulowi. JKM

Blagierstwo zdemaskowane? Większość internautów nie może pamiętać sceny, kiedy wszechwładny - jakby mogło się wydawać - premier Piotr Jaroszewicz 25 czerwca 1976 roku z widoczną wściekłością odwołał w Sejmie podwyżki cen żywności, dopiero, co uroczyście zapowiedziane. Sejm tę zapowiedź podwyżki najpierw jednomyślnie zaaprobował, zalecając „konsultacje społeczne”. Społeczeństwo, a przynajmniej znaczna jego część, jako najlepszą formę „konsultacji” wybrała jednak uliczne demonstracje, które przekształciły się w rozruchy, a nawet - tak zwane „przerwy w pracy” - bo słowo „strajk” było podówczas jeszcze zakazane. Wprawdzie MO, SB i aktyw partyjny zostały na tę okoliczność zmobilizowane i demonstrantom dawały niezły wycisk, w postaci m.in. słynnych „ścieżek zdrowia”, zaś najemni propagandyści w rodzaju ozdoby Salonu, red. Daniela Passenta, który zresztą był również szczęśliwym posiadaczem operacyjnego pseudonimu, nadawanego seksotom (seksot - „siekrietnyj sotrudnik”, czyli tajny współpracownik) Służby Bezpieczeństwa, dawali demonstrantom tak zwany „odpór” (w „Polityce” ukazał się niepodpisany materiał pod tytułem „Płakały, ale broniły” - opisujący obronę radomskich sklepów przed „warchołami” przez bohaterskie ekspedientki) - ale premier Jaroszewicz podwyżki odwołał, a zbaraniały Sejm to odwołanie też w podskokach przyjął do aprobującej wiadomości. Zainspirowało to Macieja Zembatego do napisania szyderczej piosenki, której refren brzmi: „Stuk puk laską w podłogę, Sejm Sejm wyraża zgodę, stuk puk laską o blat - Sejm mówi: TAK!” Potem partyjne psiaki naganiały ludzi na stadiony, żeby statystowali tam przy widowiskach „poparcia dla partii” - ale nie wiadomo, czy z powodu zapowiedzi podwyżek cen, czy też ich odwołania. Jak ta historia się powtarza! Premier Donald Tusk, który jeszcze kilka dni wcześniej buńczucznie się odgrażał, że „nie ugnie się” przed szantażem, najpierw się pokajał za zaniedbanie na odcinku „konsultacji społecznych” (widać, że repertuar pijarowskich chwytów Platformy Obywatelskiej imienia generała Gromosława Czempińskiego wcale nie jest oryginalny; to tylko odgrzewane ubeckie kotlety), aż wreszcie ogłosił, że „zawiesza” ratyfikację. Co ma oznaczać takie „zawieszenie” - nikt nie wie, bo prawo żadnego „zawieszania ratyfikacji” podpisanego przecież w imieniu Polski międzynarodowego porozumienia nie przewiduje - ale nie ma, co się tym przejmować, ponieważ premier Tusk jak zwykle „nie wiedział, a powiedział” nie po to, by coś naprawdę zrobić, ale po to, by zyskać na czasie, a jak się da - również na popularności? Porozumienie międzynarodowe można ratyfikować, albo nie - natomiast „zawieszenie” podpisanego porozumienia to nic praktycznie, ani prawnie nieznaczące makagigi, jedna z rozlicznych blag premiera Donalda Tuska, u którego blagierstwo staje się z wolna drugą, a może nawet pierwszą jego naturą. Niezależnie od tego, warto przypomnieć szczerą deklarację ministra Bogdana Zdrojewskiego, potwierdzoną później przez pobożnego ministra Jarosława Gowina, że ratyfikacja porozumienia ACTA przez tubylczy Sejm nie ma żadnego znaczenia dla obowiązywania jego postanowień w naszym nieszczęśliwym kraju, ponieważ porozumienie to, jako przyjęte przez Unię Europejską, będzie obowiązywało w Polsce „i tak”, jako regulacja unijna. Nie tylko zresztą to porozumienie. Inne unijne regulacje zresztą też - co expressis verbis zapowiedziała była pani sędzia Małgorzata Jungnikiel podczas debaty na Uniwersytecie Warszawskim poświęconej ewentualnemu uczestnictwu Polski w unii walutowej. Słyszałem to na własne uszy, jako uczestnik tego panelu w części poświęconej uwarunkowaniom prawno-ustrojowym, w której wystąpiła również pani sędzia. Oświadczyła ona, że sądy w Polsce będą stosowały prawo unijne nawet, gdy będzie ono sprzeczne z polską konstytucją. Czegóż trzeba więcej? W tej sytuacji zaproszenie internautów w osobach przedstawicieli organizacji protestujących przeciwko ACTA ma charakter „gry operacyjnej” podobnej do tej, jaką detektyw Rutkowski zastosował wobec Katarzyny Wiśnie... To znaczy - obecnie już „Katarzyny W.” Celem takich operacyjnych gierek jest wciągnięcie protestujących w jałowe dyskusje, o przebiegu reżyserowanym przez wytrawnych policyjnych prowokatorów, doprowadzenie do różnic zdań, a najlepiej - sporów między nimi, a w konsekwencji - do ich ośmieszenia i skompromitowania w nadziei, że dzięki temu protest wytraci swoją dynamikę z powodu zniechęcenia jego uczestników - a wtedy rząd triumfalnie ogłosi, że oto „konsultacje społeczne” doprowadziły do „konsensusu” i nie tylko wszystkie kagańcowe rozwiązania przeforsuje, ale w dodatku będzie twierdził, że czyni to na prośbę szerokich warstw społecznych. Tak właśnie było w przypadku referendum akcesyjnego, dzięki któremu dzisiejsi płomienni obrońcy niepodległości i interesu narodowego twierdzą, że doprowadzili do Anschlussu nie z żadnej własnej inicjatywy, tylko wychodząc naprzeciw najgorętszym pragnieniom narodu. Dlatego odmowa statystowania w tym bezpieczniackim widowisku dowodzi, że internauci nie są w ciemię bici. Po cóż mają się „konsultować” z blagierem, który nakazując podpisanie ACTA nawet nie wiedział, czy przyjęte tam rozwiązania rzeczywiście mają charakter kagańcowy, czy nie. Jestem pewien, że on i dzisiaj tego nie wie i dlatego jedynym rozsądnym stanowiskiem w tej sytuacji jest żądanie wycofania polskiego podpisu pod tym porozumieniem. Jeśli mimo to bezpieka i sądy w Polsce zaczną stosować środki przewidziane w ACTA, to będzie to kolejny dowód na utratę przez nasz nieszczęśliwy kraj nawet pozorów politycznej suwerenności. W takiej sytuacji jakakolwiek rozmowa z premierem Tuskiem mija się z celem - bo po cóż i o czym rozmawiać z człowiekiem, który o tak naprawdę o niczym nie decyduje? „Przedstawiciel paranoi / Dziś nikogo się nie boi /Chyba nawet będzie szczery / Gdyż przy sobie ma papiery / A na głowie ma czapeczkę /W prawej ręce niesie teczkę / A na szyi ma wstążeczkę / A na ustach ma piosneczkę / O jedności w społeczeństwie / Żeby jedność była wszędzie, / Bo w jedności leży siła / Byle tylko jedna była...” - Maciej Zembaty przypomina dawne czasy - a jakież znowu aktualne! SM

Dalsze poprawianie rentowności Nie pomogło klakierstwo, nie pomogło blagierstwo, dzięki którym rząd premiera Tuska skutecznie mydlił oczy sporej części naszego nieszczęśliwego kraju. Nie pomogła też kreatywna księgowość ministra Rostowskiego, będąca też rodzajem blagierstwa. Bo blagierstwo kończy się, kiedy zabraknie pieniędzy. Co więcej - kiedy klakierzy zwęszą, że brakuje pieniędzy, to też nie kwapią się do klaki. A właśnie rząd premiera Tuska wysłał rozpaczliwy sygnał, że brakuje mu pieniędzy, wysuwając projekt „reformy” systemu emerytalnego. Ta „reforma” to nic innego, jak próba jednostronnej redukcji zobowiązań państwa wobec emerytów - bo do tego zmierza wydłużenie do 67 lat wieku uprawniającego do emerytury i zrównanie z tej kwestii kobiet z mężczyznami. Jest to oczywiście tylko pierwszy krok na tej drodze - ale przecież kadencja rządu premiera Tuska dopiero się rozpoczęła, więc na pewno ma on w zanadrzu jeszcze wiele innych, podobnych pomysłów. To znaczy - nie tyle on, bo gdzieżby tam premier Tusk mógł mieć jakieś samodzielne pomysły! Aż tak dobrze nie ma - bo prawdziwym programem rządu premiera Tuska jest odwdzięczenie się Siłom Wyższym z bezpieki za powierzenie zewnętrznych znamion władzy. W dodatku - to nie rząd decyduje, w jaki sposób się odwdzięczy, tylko jest w tej sprawie informowany, często - w ostatniej chwili. Dlatego też pan premier Tusk podpisuje różne dokumenty, a nawet międzynarodowe porozumienia bez czytania. Po cóż jeszcze on miałby je czytać, skoro starsi i mądrzejsi, którzy kazali mu je podpisać, na pewno je przeczytali, a może nawet napisali? Dlaczego państwu zabrakło pieniędzy? Składa się na to szereg zagadkowych przyczyn. Pierwsza to tak, że znaczna część majątku państwowego została rozkradziona. To może nie byłoby aż tak bardzo brzemienne w skutki, bo kradzież - chociaż oczywiście i grzech i przestępstwo - jest jednak jakąś formą prywatyzacji, a sektor prywatny najwyraźniej jest skuteczniejszy od państwowego. Nie wszyscy w to wierzą, bo socjalizm zdążył otumanić bardzo wielu ludzi - ale weźmy choćby głośny ostatnio przykład konfrontacji detektywa Krzysztofa Rutkowskiego z potężną machiną państwowych organów ścigania. Zbiurokratyzowana machina państwowa rutynowo przystąpiła do wielomiesięcznego, a może nawet - wieloletniego śledztwa, przy którym mogliby zarobić rozmaici psychologowie i inni specjaliści - a tymczasem detektyw Rutkowski wybrał niekonwencjonalną, chociaż całkowicie legalną metodę i w mgnieniu oka spenetrował prawdę. Co tu gadać - gdyby prywatny przedsiębiorca pracował tak, jak sektor publiczny, to nie zarobiłby nawet na papierosy! Więc drugą przyczyną braku pieniędzy jest rozrost biurokracji. I nawet nie chodzi o to, że państwo musi zapewnić im pensje, biura z całym wyposażeniem, samochody i urlopy - chociaż wiadomo, że byle czego nie zjedzą - ale przede wszystkim o to, że ci biurokraci, skoro już mają posady, to chcą coś robić. To właśnie jest najgorsze, bo ich pomysły nie tylko kosztują znacznie więcej, niż ich posady, ale w dodatku przeważnie polegają na przeszkadzaniu tym, którzy wykonują pożyteczną pracę. Zwróćmy uwagę, że biurokraci działają poprzez zakazy lub nakazy. Na straży każdego zakazu lub nakazu stoi jakiś urząd, którego zadanie polega na utrudnianiu życia innym ludziom. W rezultacie ludzie zajmujący się pożyteczną pracą muszą te wszystkie zasadzki omijać, co bywa trudne i kosztowne - albo nawet chronić się w szarej strefie. Tę destrukcyjną rolę biurokracji najlepiej widać w postaci biegunki legislacyjnej. Każdego dnia pojawiają się nowe przepisy i regulacje, których nikt nie jest w stanie ogarnąć umysłem, nie mówiąc już o tym, by ich przestrzegać. To zaś jest dodatkowym pretekstem do nękania i grabienia obywateli na skutek rozszerzania nad nimi kontroli. Ten rozrost biurokracji częściowo jest powodowany tym, że nie tylko Umiłowani Przywódcy, ale również - „sympatycy ich osób” przechodzą na utrzymanie Rzeczypospolitej - jak na przykład fryzjer pani minister Joanny Muchy - a częściowo wymuszany przez Unię Europejską, która jest biurokratycznym nowotworem na ciele Europy. Tych przyczyn braku pieniędzy rządzące naszym nieszczęśliwym krajem bezpieczniackie watahy nie chcą zlikwidować, bo przy pomocy tego mechanizmu doją Rzeczpospolitą - ale chcą poprawić rentowność okupowanego społeczeństwa poprzez z jednej strony usuwanie osobników starszych i chorych, a z drugiej - poprzez zmuszanie pozostałych do pracy do upadłego, a nawet - wyzbywania się dorobku całego życia. Pierwszemu celowi służy Narodowy Program Eutanazji, którego ważnym elementem jest ustawa o refundacji leków oraz przedsięwzięcia organizacyjne w państwowej służbie zdrowia, a cel drugi ma zostać zrealizowany poprzez wydłużenie wieku emerytalnego oraz kredyt z odwróconą hipoteką. SM

Cadyk się starzeje Uuuuuuuuuu! Nie jest dobrze! To znaczy - oczywiście jest, jakże by inaczej - ale z drugiej strony jakże może by dobrze, skoro sytuacja stała się tak poważna, że likwidowaniem dysonansu poznawczego musiał zająć się sam najważniejszy cadyk? To znaczy - nie najważniejszy - bo najważniejszy jeszcze milczy, jak ten ogon wilczy, ale też bardzo ważny, bo pełniący w naszym nieszczęśliwym kraju obowiązki Józefa Stalina. Oczywiście nie wszystkie, uchowaj Boże; w naszym nieszczęśliwym kraju specjalizacja posunęła się bardzo daleko i linia podziału między bazą, a nadbudową jest już bardzo wyraźna. W przypadku Józefa Stalina było inaczej, bo w jego spiżowej osobie baza z nadbudową się zbiegały do tego stopnia, że kiedy Ojciec Narodów w ramach snucia rewolucyjnej teorii zauważył, iż w miarę postępów socjalizmu walka klasowa się zaostrza, to rewolucyjna praktyka natychmiast reagowała na to spostrzeżenie gwałtownym zaostrzeniem walki klasowej. Natomiast w naszym nieszczęśliwym kraju przypisany cadykowi zakres obowiązków Stalina jest nieco skromniejszy i w zasadzie obejmuje tylko rewolucyjną teorię, którą potem wprowadzają w czyn rewolucyjni praktycy z zupełnie innego odcinka frontu ideologicznego. Nie znaczy to oczywiście, że te obowiązki, chociaż, ma się rozumieć, węższe, nie są ważne. Przeciwnie - są bardzo ważne, ponieważ pełniący obowiązki Stalina wskazuje ludziom myślącym, co myślą. Żeby lepiej zrozumieć doniosłość takiej misji, spróbujmy sobie wyobrazić sytuację, w której ludzie myślący zostaliby pozbawieni tej podstawowej informacji. Otóż bez tej podstawowej informacji ludzie myślący nie wiedzieliby, co myślą i kto wie, czy myśleliby w tej sytuacji cokolwiek - bo jak wiadomo, nawyk samodzielnego myślenia nie jest wśród ludzi myślących specjalnie rozpowszechniony. Prawdę mówiąc nie jest on rozpowszechniony wcale, więc nietrudno się domyślić, że bez cadyka życie umysłowe w środowisku ludzi myślących zamarłoby całkowicie. Tymczasem, gdy cadyk poinformuje ludzi myślących, co myślą, to oni zaraz zaczynają to myśleć, komunikują te swoje przemyślenia jeden drugiemu, a także - za pośrednictwem mediów głównego nurtu transmitują je do szerokich mas ludowych, dzięki czemu życie umysłowe przeżywa nieustanny rozkwit. Może to stwarzać wrażenie, jakby cadyk ludzi myślących nakręcał, ale to tylko pozór - bo czyż ludzi myślących ktokolwiek może nakręcać? Jednak zależności między rewolucyjną teorią, a rewolucyjną praktyką są bardziej skomplikowane, niżby się na pozór wydawało. Na pozór, bowiem wydawałoby się, że rewolucyjna teoria poprzedza rewolucyjną praktykę. Tak oczywiście bywało i nadal bywa - ale coraz częściej bywa odwrotnie; rewolucyjna teoria coraz częściej jest wobec rewolucyjnej praktyki wtórna. Składa się na to szereg zagadkowych przyczyn, wśród których warto zwrócić uwagę również i na tę, że rewolucyjni teoretycy pozostają wobec rewolucyjnych praktyków w stosunku zależności - niekiedy nawet bardzo sformalizowanej. I kiedy wymagania rewolucyjnej praktyki tego wymagają, rewolucyjni teoretycy w podskokach dostosowują rewolucyjną teorię do wymagań etapu. Toteż w sytuacji, gdy po konferencji prasowej posła Antoniego Macierewicza Najwyższa Izba Kontroli nagle dopatrzyła się „zaniedbań” w postępowaniu BOR, kiedy eksperci z Krakowa odczytali dotychczas absolutnie nieczytelne sekwencje z kopii nagrań czarnych skrzynek, kiedy Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych wystąpiła z wnioskiem o odwołanie Edmunda Klicha ze stanowiska swego przewodniczącego, słowem - kiedy rozpoczęło się wyrzucanie murzyńskich chłopców za burtę, w środowisku ludzi myślących musiał pojawić się narastający dysonans poznawczy - co w perspektywie mogło doprowadzić do zakłócenia harmonii między rewolucyjną praktyką, a rewolucyjna teorią. Mówiąc wprost - rewolucyjna teoria mogłaby nie nadążyć za rewolucyjną praktyką, co mogłoby doprowadzić do totalnej kompromitacji i jednej i drugiej, a w konsekwencji - do ujawnienia różnych wstydliwych, a kto wie - może nawet i zbrodniczych zakątków? Nic, zatem dziwnego, że rewolucyjni praktycy musieli w tej sytuacji ogłosić mobilizację totalną, w ramach, której, po wyrobnikach, prorokach mniejszych i większych, musiał głos zabrać sam cadyk. No i zabrał, w manifeście pod tytułem „W cieniu religii smoleńskiej”. Manifest, ma się rozumieć, jest znakomity, mimo to jednak podczas lektury można odnieść wrażenie, że cadyk nam się starzeje i pamięć już mu nie dopisuje. Jakże inaczej rozumieć diagnozę, jakoby „ostatnie dni pokazały, że młode pokolenie wychodzi z cienia religii smoleńskiej”, a „kolejne hipotezy (...) przestają budzić emocje”? Jak to „ostatnie dni”? To dopiero one „pokazały”? Przecież w „Głosie Cadyka” czytaliśmy, że „młode pokolenie”, to znaczy - „młodzi, wykształceni, z wielkich miast” nie pozostawali „w cieniu religii smoleńskiej” ani przez chwilę. Przeciwnie - rozpraszali jej ponure mroki rozbłyskami inteligencji i dowcipu, zachęcając np. starsze panie na Krakowskim Przedmieściu, by pokazywały im „cycki”. To były przecież te „ożywcze powiewy”, którymi zaciągali się aż do upojenia „maleńcy uczeni” z „Głosu Cadyka”! Albo te „hipotezy”, które „przestały budzić emocje”. Jak to - „przestały”? Czyżby wcześniej budziły? A to ci dopiero siurpryza! Ale to jeszcze nic w porównaniu z dyrektywą skierowaną wprost do „ludzi myślących”: „kto z ludzi myślących będzie wciąż wierzył w tezę o wspólnej winie Putina i Tuska (...) czy w oświadczenie, że Polska jest kondominium rosyjsko-niemieckim”. Oczywiście, że żaden z „ludzi myślących” nie będzie w takie rzeczy, podobnie zresztą, jak w żadne inne „wierzył”, kiedy nie było rozkazu - ale co tu ma do rzeczy słowo „wciąż”? Czyżby jednak niektórzy pokątnie wierzyli? Ładny interes! Co w tej sytuacji mają począć szerokie masy ludowe? Wygląda na to, że nie tylko na odcinku rewolucyjnej praktyki, ale również na odcinku rewolucyjnej teorii mamy do czynienia z niedociągnięciami, a nawet - „zaniedbaniami”, których nie da się zaklajstrować internautami, ani nawet „bandytami stadionowymi”. Najwyraźniej cadyk nam się starzeje i coraz częściej przysypia. SM

Chcą rozkraść PLL „LOT”? Jak informuje „Nasz Dziennik”, Zarząd Polskich Linii Lotniczych „LOT” zamierza wprowadzić zakaz noszenia symboli religijnych przez pracowników. Jeśli to prawda, to najwyraźniej Zarząd „LOT”- u zanadto się rozdokazywał i tylko patrzeć, jak również pasażerom zabroni wnoszenia symboli religijnych na pokłady swoich samolotów. Ale chyba nie wszystkich, tylko tych chrześcijańskich, bo gdyby tak wszystkich, a zwłaszcza - niektórych, to Zarząd „LOT”-u mógłby narazić się na oskarżenia jeszcze gorsze od śmierci, nie mówiąc już o rujnujących odszkodowaniach. Oczywiście nie ma żadnego powodu, by w takiej sytuacji latać Liniami Lotniczymi „LOT”. Zobaczylibyśmy wtedy, czy jest na świecie, a zwłaszcza - w naszym nieszczęśliwym kraju, wystarczająca liczba latających samolotami ateistów, by „LOT”- owi bilans wyszedł przynajmniej na zero. Ale obok względów komercyjnych istnieją jeszcze uwarunkowania prawne. Oto art. 53 ust. 2 konstytucji stanowi, że „wolność religii obejmuje wolność wyznawania lub przyjmowania religii według własnego wyboru oraz uzewnętrzniania indywidualnie lub z innymi, publicznie lub prywatnie, swojej religii przez uprawianie kultu, modlitwę, uczestniczenie w obrzędach, praktykowanie i nauczanie.” Jedną z form „praktykowania” jest właśnie noszenie symboli religijnych. Jak stanowi ustęp 5 tegoż artykułu konstytucji, „wolność uzewnętrzniania religii może być ograniczona jedynie w drodze ustawy i tylko wtedy, gdy jest to konieczne do ochrony bezpieczeństwa państwa, porządku publicznego, zdrowia, moralności lub wolności i praw innych osób”. Nic takiego w tym przypadku nie wchodzi w grę, może poza idiosynkrazjami wrogów Pana Boga, którzy po totalniacku próbują swoje obsesje narzucić ogółowi. Jeśli jednak mimo wszystko kierownictwo firmy decyduje się na takie nielegalne posunięcie, to być może przyświeca temu ukryty cel, by Polskie Linie Lotnicze „LOT” doprowadzić ta drogą do całkowitego bankructwa i ukraść za psi grosz. Już tak wielokrotnie bywało z państwowymi firmami, więc warto wziąć tych wszystkich mądrali pod mikroskop. SM

Kwiatek do kożucha Z dotacjami z Brukseli jest nieco inaczej.... Jak od kilkunastu lat obrazowo przedstawiam, z tymi dotacjami celowymi (na ogól chodzi o te z Brukseli) to jest tak, jak pomocą dla faceta, który marznie w lichym paletku. Mówią mu tak: Dopłacisz sto złotych i dostaniesz elegancki, ciepły kożuch, ale musisz go nosić i zimą i latem. I codziennie kupować do niego świeży kwiatek!”... Jest to tylko propozycja, ale jeśli ją przyjmę, będę się pocił latem i wydawał forsę na świeże fiołki. Z dotacjami z Brukseli jest nieco inaczej. O ich przyjęciu decydują w praktyce urzędnicy. Na przykład: w Rzeszowie chcą otrzymać od Unii 300 000 000 złotych – a raczej: jeśli dopłacą 100 milionów, to będą mogli dostać autobusy warte 400 milionów. Unia da! Ale pewnie cena takiego autobusu jest mocno zawyżona – nieraz dwukrotnie, a urzędnik nie będzie tego sprawdzał: darowanemu koniowi nie zagląda się do pyska. Byle były warte znacznie więcej, niż te 100 milionów z kasy miasta. Z tym, że te 100 milionów to nie z kieszeni urzędnika – tylko podatników. A autobus kupują urzędnicy – i pewnie jakieś zwyczajowe 10% od wybranej firmy otrzymają. Oni - nie podatnicy. I w Brukseli siedzi banda wszawych socjalistów. ONI dadzą te pieniądze – pod warunkiem, że miasto rozwinie miejski transport PUBLICZNY. Co więcej – wydają dyrektywę: miasto ma zmusić 20% mieszkańców, by ci przesiedli się z prywatnych samochodów do komunistycznych autobusów. No, więc takie miasto – nadal Rzeszów, konkretnie – drapie się w głowę i instaluje na dojazdowej drodze... bus-pas! Efekt jest taki, że przez większość czasu nie odgrywa on większej roli – jednak w godzinach porannego i popołudniowego szczytu to, co zajmowało 10 minut zajmuje ludziom czterdzieści minut. Urzędnicy będą chwaleni w Brukseli za socjalistyczne podejście, zostaną może ze dwa razy zaproszeni do naszej stolicy, gdzie pokażą im znakomicie funkcjonujące metro i zostaną zaproszeni do restauracji przy samej siedzibie Komisji Europejskiej – natomiast w tych kolejkach tłoczą się ci nieszczęśni podatnicy...

I teraz ciekawe pytanie: dlaczego w Brukseli, Warszawie i innych miastach tak nie lubią prywatnych samochodów? Jest to mentalność anty-kapitalistyczna. Typowa niechęć do prywaciarza, który wiezie tym samochodem – bo ja wiem – smoczki dla niemowląt. By zarobić... Tfu! A autobusami jeżdżą urzędniczki, studenci, emeryci i w ogóle ludzie opłacani przez reżym. Nasi ludzie. Klasowo słuszni. Ale jest i drugi powód. Ten urzędnik w Brukseli ma rozdawać. Podarować autobus – czy 3/4 autobusu – można. A jak podarować – w tej samej cenie – dziesięć samochodów prywatnym ludziom? Więc muszą popierać komunizm... JKM


Wyszukiwarka