PLATFORMERSKI BIZNES SOBIESIAKA Według dziennika „Polska” - znany z afery hazardowej Ryszard Sobiesiak uruchomił swój wyciąg narciarski w Zieleńcu „przy wsparciu polityków” . Dotarliśmy do kilku dokumentów dotyczących tej inwestycji. Okazuje się, że sprawę nadzorowali ludzie związani z wrocławską PO, m.in. z Grzegorzem Schetyną.
Chodzi o wyciąg narciarski budowany na terenie Zieleńca (dzielnicy miasta Duszniki-Zdrój) przez firmę Winterpol, której prezesem jest „czarny” bohater afery hazardowej – Ryszard Sobiesiak. To właśnie dzięki badaniu podobnej inwestycji Sobiesiaka w Karpaczu CBA trafiło na trop korupcjogennych układów między biznesmenem a prominentnymi politykami PO. Przypomnijmy też, że Sobiesiak wręczył łapówkę w wysokości 10 tys. zł urzędnikowi, który miał wydać pozytywną decyzję w sprawie dofinansowania jego inwestycji w Zieleńcu z funduszy europejskich. W związku z tą sprawą w październiku 2008 r. biznesmen został skazany na 10 miesięcy więzienia (w zawieszeniu) i na 2 tys. zł grzywny. Z dokumentów, do jakich dotarł portal Niezalezna.pl, wynika, że tuż przed i po skazaniu Sobiesiaka (wrzesień-listopad 2008 r.) jego firma Winterpol niszczyła bezkarnie i bezprawnie fragment lasu w obrębie Obszaru Chronionego Krajobrazu Gór Bystrzyckich i Orlickich, przygotowując miejsce pod wyciąg narciarski – ten sam, który miał zostać dofinansowany za łapówkę. Firma Ryszarda Sobiesiaka wycinała las mimo braku pozwolenia na budowę (starosta kłodzki wydał je dopiero 14 października 2008 r.), braku uchwalenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego pod budowę wyciągu krzesełkowego (uchwała o zmianie planu weszła w życie dopiero 21 listopada), a także braku ostatecznej decyzji Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych o zmianie przeznaczenia gruntów (która zapadła dopiero 19 marca 2009)! Te wszystkie skandaliczne działania – nawet fakt, że inwestycja Sobiesiaka została częściowo ulokowana na polsko-czeskim pasie granicznym (!!!) – nie przeszkodziła dolnośląskiemu biznesmenowi otrzymać wszystkich pozwoleń niezbędnych do kontynuacji budowy. Winterpol musiał dla formalności zapłacić jedynie odszkodowanie za wycięte drewno.
Leśnicy od Schetyny Bałagan proceduralny towarzyszący tej sprawie uprawdopodobnia sugestie dziennika „Polska”, że pozytywne stanowisko w sprawie uruchomienia wyciągu narciarskiego w Zieleńcu Sobiesiak zawdzięcza „wsparciu polityków”. Można przypuszczać, że z Zieleńcem związani są jednak nie tylko Zbigniew Chlebowski i Marcin Rosół, były szef gabinetu politycznego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego (którzy bawili w tamtejszym luksusowym hotelu Sobiesiaka) – lecz także inni politycy PO, m.in. były wicepremier Grzegorz Schetyna. Decyzje wpływające na budowę i uruchomienie wyciągu Sobiesiaka podejmowały bowiem (prócz burmistrza Duszników-Zdrój i starosty kłodzkiego) obsadzone przez ludzi Platformy Generalna Dyrekcja Lasów Państwowych (GDLP) oraz Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych (RDLP) we Wrocławiu. Na przykład 23 września 2008 r. zgodę na przeznaczenie w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego kilku hektarów gruntu na cele budowy wyciągów krzesełkowych wydał Dyrektor Generalny Lasów Państwowych dr inż. Marian Pigan. Ten 37-latek stanowisko szefa Lasów zawdzięcza głównie temu, że przed wyborami w 2007 r. – jako szef leśniczej "Solidarności" – poparł, wbrew władzom związku, Platformę Obywatelską. Pigan szybko ściągnął do Lasów Państwowych obecnego Naczelnika Wydziału Infrastruktury Leśnej GDLP – Jerzego Łokietkę. Według naszych informacji, to dobry kolega Grzegorza Schetyny ze studiów. – Nie będę o tym rozmawiać przez telefon. Zapraszam w poniedziałek do mojego gabinetu – mówi Łokietko. Z kolei Grzegorz Schetyna, zapytany przez nas o wyciąg w Zieleńcu, twierdzi, że nigdy nie rozmawiał na jego temat ani z leśnikami, ani z przedstawicielami Winterpolu. Łokietko w 2007 r. startował z list PO w wyborach do Sejmu. – To pas transmisyjny między Schetyną a swoim kolegą z technikum leśnego w Miliczu, Wojciechem Adamczakiem, obecnie dyrektorem Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych we Wrocławiu. Adamczak w ostatnich wyborach do euro parlamentu agitował publicznie na rzecz kandydata PO, Jerzego Tutaja – twierdzi nasz informator. To właśnie kierowana przez Adamczaka RDLP we Wrocławiu wydała 19 marca 2009 r. zezwolenie na „trwałe wyłączenie z produkcji leśnej gruntów” w Zieleńcu, przeznaczonych pod budowę wyciągu Sobiesiaka. Dokument ten – zaznaczmy - był ostatnim formalnym wymogiem, jaki musiał spełnić Winterpol przy budowie wyciągu. Tak korzystna dla spółki Sobiesiaka decyzja zapadła, mimo iż w jej uzasadnieniu stwierdzono, że fakt nielegalnego wycięcia drzew i wybudowania przez Sobiesiaka na ogołoconym terenie „fragmentu stacji górnej z garażownią” jest „bezsporny”.
Kto pośpieszał urzędników? Dokumenty inwestycji Sobiesiaka świadczą o wyjątkowym pośpiechu urzędników. Tzw. wizja terenowa opinii lokalnego Nadleśnictwa Zdroje przeprowadzona została np. 4 czerwca 2008 r. – i jeszcze tego samego dnia pismo wysłano do Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych we Wrocławiu. Inny przykład: to samo nadleśnictwo - jeszcze zanim RDLP we Wrocławiu wydała oficjalną zgodę na wylesienie terenu w Zieleńcu! - podpisało z Winterpolem umowę jego dzierżawy. To tylko dwa z wielu przykładów, jakie można znaleźć w dokumentach Nadleśnictwa Zdroje. Co ciekawe, jednostka ta ma zostać wkrótce zlikwidowana. W grudniu 2009 r. portal prawylas.pl pisał: „Pismo do Dyrekcji Generalnej dotyczące zgody na likwidację tego nadleśnictwa zostało wysłane z RDLP we Wrocławiu w zeszłym tygodniu. (...) Wszystko to dzieje się za sprawą członka NSZZ Solidarność, za jakiego chce uchodzić dyrektor Adamczak. To bodaj pierwszy taki przypadek w Polsce, w którym to związkowiec likwiduje miejsca pracy innych związkowców”. Według naszych informacji – likwidacja Nadleśnictwa Zdroje jest pretekstem do „wyczyszczenia” znajdującej się w nim dokumentacji. Całe szczęście dowiedzieliśmy się również, że grupa leśników złożyła w sprawie inwestycji w Zieleńcu doniesienie do prokuratury. - Dziwi zwłaszcza pośpiech, z jakim wybudowano ten wyciąg. Popełniono wiele nadużyć, które powinny być wyjaśnione - mówi portalowi Niezalezna.pl jeden z leśników, który prosi o zachowanie anonimowości w obawie przed utratą pracy.
Grzegorz Wierzchołowski
SĄ ZARZUTY W AFERZE WYCIĄGOWEJ Bolesławowi B., wpływowemu leśnikowi, który angażował się w inwestycję spółki Ryszarda Sobiesiaka w Zieleńcu, grozi do dziesięciu lat więzienia - informuje "Rzeczpospolita". Prokuratura Apelacyjna w Poznaniu, która bada nieprawidłowości w związku z budową wyciągu narciarskiego w Zieleńcu, postawiła zarzuty trzem osobom: Bolesławowi B. i dwóm członkom zarządu spółki Winterpol – dowiedziała się „Rz”. B. to dawny szef „S” leśników i naczelnik kadr wrocławskiej Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych. Prywatnie – bliski znajomy znanego z afery hazardowej Ryszarda Sobiesiaka. Jak przypomina dziennik - wyciąg w Zieleńcu ruszył w wigilię 2008 r., choć według procedur o pozwolenie na budowę firma Sobiesiaków Winterpol mogła się ubiegać dopiero w marcu 2009 r. Firma bez pozwoleń wycięła blisko pół hektara państwowego lasu w obrębie chronionego krajobrazu i rozpoczęła budowę. Urzędnicy Lasów, choć o tym wiedzieli, nie powiadomili prokuratury, lecz jedynie zawarli z Sobiesiakiem „porozumienie o bezumownym korzystaniu z gruntów”. Winterpol zapłacił zaś niewielkie kary. O sprawie jako pierwszy pisał portal Niezależna.pl i "Rzeczpospolita". (wg, "Rzeczpospolita")
Wreszcie ktoś to powiedział! P. prof. Witold Orłowski, główny ekonomista PricewaterhouseCoopers, powiedział: "Będziemy mieli do czynienia z fundamentalnymi zmianami sposobu myślenia o gospodarce. Zanim uformuje się nowy ład, potrwają lata. Przed nami więc ciekawe czasy". Istotnie. Dla garstki myślących jak Korwin-Mikke. Natomiast dla całej reszty tzw. ekonomistów, czasy będą nieciekawe: zamiast pisać dla Polskiej Akademii Nauk, będą publikować w internecie - za darmo i z małą szansą, by ktoś te bzdury (dziś uważane za "prace naukowe") czytał.
Wg p.prof.Orłowskiego, czeka nas siedem chudych lat - i "jeśli za 3, 4 lata nadal będziemy mieli deficyt (...), jeśli nasz dług zbliży się do 80%. PKB, to wtedy już znajdziemy się w sytuacji kolejnego kandydata do upadku". Niestety: "Rząd" stosuje zasadę: "Dobrze jest, jak jest - dopóki nam pożyczają". Dokładnie tak samo, jak myślał śp. tow. Edward Gierek. I proszę: nawet do dziś jest przez wielu, z WCzc. Jarosławem Kaczyńskim włącznie, podziwiany...
Fałszerze w Mińsku W Mińsku fałszerstwa wyborcze są czymś oczywistym i akceptowanym. JE Aleksander Łukaszenka przyznał się po poprzednich wyborach, że polecił je sfałszować. Uzyskał bowiem ponad 80% i obawiał się, że zostanie to na Zachodzie uznane za wynik niewiarygodny; wobec tego kazał podać wynik niższy!!! Tym razem fałszerstwa będą utrudnione, bo pozwolono na zrobienie exit-polls, wedle których p. Łukaszenka otrzymał 76% głosów. I nic na to nie można poradzić! Panom D***kratom do głowy bowiem nie przychodzi, że mieszkańcy Białej Rusi umieją myśleć. Co więcej: słuchają radio, czytają gazety (o telewizji nie wspominam, bo białoruska kłamie tak samo, jak „nasze”). I widzą, co jest np. w Polsce: korupcja, złodziejstwa, publiczne połajanki – i (tak!) fałszerstwa wyborcze. Chcą mieć poziom życia jak w Polsce – ale nie chcą mieć systemu politycznego, gdzie po wyborach 45% „obywateli” nienawidzi urzędującego prezydenta – a gdyby wygrał Wczc. Jarosław Kaczyński, to inne 45% – pod dyktando TVN – obrzucałoby Go błotem i pluło. JE Bronisław Komorowski nie jest najlepszym prezydentem na nadchodzące ciężkie lata – ale jest dobrym prezydentem; na pewno znacznie, ZNACZNIE lepszym od np. JE Baraka Husseina Obamy w USA. Nawiasem pisząc: już nie 45%, a 70% Amerykanów ma obecnie ochotę zrobić z tym Czerwonym Mulatem to samo, co Ku-Klux-Klan robił przed stu laty z Murzynem, który zgwałcił białą kobietę – z tym, że ten Mulat z pomocą innych d***kratów zgwałcił całą Amerykę narzucając jej państwową służbę zdrowia – i, jeśli tego nie zmienią, za 20 lat przychodnia w Nowym Jorku będzie wyglądała jak przychodnia w Warszawie w 1970 roku. Więc Białorusini nie chcą iść droga amerykańską czy polską. Chcą żyć nie w d***kracji, lecz w normalnym państwie. I trudno im się dziwić. JKM
Czy to już korupcja polityczna?
1. Tekst pod intrygującym tytułem „Lekarze zrywają z Platformą” zamieścił wczoraj Dziennik. Gazeta Prawna. Chodzi o lekarzy zrzeszonych w Porozumieniu Zielonogórskim świadczących usługi w podstawowej opiece zdrowotnej.
Tych lekarzy jest około 14 tysięcy, a ich gabinety są rozsiane po całej Polsce i znajdują się zarówno w wielkich miastach jak i małych miejscowościach. W poprzednim tygodniu Porozumienie to zerwało rozmowy z rządem dotyczące kontraktów na rok 2011. Sytuacja ta spowodowała dymisję wiceministra zdrowia Marka Twardowskiego (przyjętą wczoraj przez premiera Tuska), który był odpowiedzialny za te negocjacje. W związku z tym, że do rozpoczęcia nowego roku zostało zaledwie 10 dni i grozi nam ,iż od 1 stycznia większość pacjentów zastanie zamknięte drzwi gabinetów lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej właśnie dzisiaj z lekarzami tego Porozumienia ma się spotkać sam Premier Donald Tusk.
2. Ale ta sprawa powinna być interesująca dla polskiej opinii publicznej, a i dla instytucji kontrolujących wydawanie w naszym kraju pieniędzy publicznych także z innego powodu. Wspomniana gazeta pisze, że Porozumienie Zielonogórskie miało zawarty pakt z Platformą polegający na wzajemnym świadczeniu sobie usług. Porozumienie zobowiązało się popierać w wyborach parlamentarnych kandydatów Platformy Obywatelskiej między innymi poprzez wieszanie w swoich gabinetach ich plakatów wyborczych, a także jak się można domyślać promując ich wśród swoich pacjentów i ich rodzin. Platforma zobowiązała się z kolei do reform w ochronie zdrowia, a w szczególności decentralizacji Narodowego Funduszu Zdrowia ( powołania kilku funduszy w miejsce dotychczasowe jednego) i czegoś jeszcze o czym za chwilę.
Nie ma w tym nic złego, że partie polityczne poszukują wyborców w określonych grupach zawodowych, deklarując w zamian przeprowadzanie reform mających poprawić funkcjonowanie jakiejś sfery działalności państwa. Tak robią wszystkie główne partie mające szansę na wejście do Parlamentu.
3. Ale według gazety Dziennik. Gazeta Prawna Porozumienie Zielonogórskie miało ze współpracy z Platformą coś jeszcze. Korzystniejsze niż inni lekarze stawki na głowę pacjenta i ich coroczny szybszy wzrost niż w innych gabinetach ( w podstawowej opiece zdrowotnej wysokość kontraktu lekarskiego zależy od ilości potencjalnych pacjentów jacy chcą być leczeni przez danego lekarza i miesięcznej stawki na głowę pacjenta). Właśnie z tego powodu, że tym razem mimo negocjacji ministerstwo nie zgodziło się na podwyżkę stawki na jednego pacjenta z 8 zł na 8,72 zł miesięcznie, rozmowy zostały zerwane i pojawiło się niebezpieczeństwo zamkniętych gabinetów po 1 stycznia nowego roku.
4. Jeżeli informacja podana przez wspomnianą gazetę jest prawdziwa to sprawę powinna zbadać przynajmniej Najwyższa Izba Kontroli. Jeżeli bowiem okazało by się, że w zamian za poparcie polityczne lekarze z Porozumienia mają lepsze kontrakty niż inni specjaliści w ochronie zdrowia to mielibyśmy do czynienia ze skandalem, a być może i czymś więcej. Kontrakty są bowiem finansowane z Narodowego Funduszu Zdrowia, do którego składki wpłacają wszyscy pracujący proporcjonalnie do swoich wynagrodzeń i innych świadczeń. Są to więc pieniądze publiczne, które powinny być rozdysponowywane w sposób przejrzysty i gospodarny, bez żadnych preferencji dla jakiejkolwiek profesji lekarskiej. Nawet jeżeli ta grupa zawodowa sympatyzuje politycznie z partią, która obecnie rządzi w naszym kraju i to prawie niepodzielnie. Mam również nadzieję ,że opinia publiczna w Polsce dowie się co obieca tej grupie zawodowej na dzisiejszym spotkaniu Premier Donald Tusk i że nie będą to deklaracje finansowe finansowane z publicznych pieniędzy w zamian dalsze poparcie polityczne dla Platformy ze strony członków tego Porozumienia.
Zbigniew Kuźmiuk
Kto sobie załatwia Przed tygodniem napisałem, że w Polsce (i nie tylko w Polsce) pewien problem z Żydami jest. Problem jest taki, że mamy socjalizm - a więc można coś sobie "załatwić". A Żydzi, zdolne bestie, w "załatwianiu sobie" mają parę tysięcy lat praktyki. Ale jeśli ktoś myśli, że Polak czy Grek nie potrafi sobie czegoś "załatwić" - to się głęboko myli. Dlatego socjalizm jest szkodliwy zarówno w Izraelu, jak i w Korei Północnej (gdzie Żydów przecież nie ma w ogóle). Grecy np. "załatwili" sobie, że UE da im pieniądze na "rekultywację plantacji oliwek". Unia Europejska to po prostu Związek Socjalistycznych Republik Europejskich - z tym że socjalizm w UE jest znacznie większy niż w Związku Sowieckim. W kapitalizmie nikt nikomu nie dawał żadnych pieniędzy: jak plantator chciał sadzić drzewka oliwkowe - to za własne pieniądze. Ale mamy socjalizm - i Grecy sobie "załatwili". Po kilku latach ktoś w Brukseli to podsumował - i wyszło, że "załatwili" sobie dotację na powierzchnię... większą od powierzchni całej Grecji!!! Potem Grecy tłumaczyli, że to kraj górzysty, a wiadomo: powierzchnia góry jest kilka razy większa niż płaszczyzny... I w końcu nikogo do kicia nie wsadzono. No i tak się rozwydrzyli, że obecnie... bankrutują. Bo pieniądze szczęścia nie dają: bogactwo powstaje z pracy, a nie, jak sądzą niektórzy, z dotacji. Tam, gdzie panował dziki, drapieżny kapitalizm, tam żadnych problemów z Żydami nie było. Bo w kapitalizmie Żyd (czy ktokolwiek), by zarobić, musi coś wyprodukować i sprzedać. Musi sprzedać mi smaczniejszą lub tańszą bułkę - bo jak nie, to jej nie kupię! I nie może sobie "załatwić", że minister zdrowia albo minister przemysłu zakaże konkurentowi sprzedaży jego bułek - bo w kraju kapitalistycznym ministerstwa przemysłu, handlu czy zdrowia - po prostu nie ma! Nie ma więc komu wręczyć łapówki... Tam natomiast, gdzie takie ministerstwa istnieją, tam korupcja kwitnie - i po jakimś czasie widzimy, że pojawia się w nich całkiem sporo Żydów. Bo na posadzie można zarabiać, nic pożytecznego nie robiąc - i jeszcze można komuś coś "załatwić". Za łapówką - lub po znajomości. Oczywiście: w każdym państwie jakieś urzędy być muszą. Musi być ministerstwo spraw zagranicznych, ministerstwo wojny, ministerstwo policji, ministerstwo gospodarki terenami. Nie ma konieczności, by istniał minister finansów czy skarbu (to może być komórka podporządkowana premierowi) - ale często wygodniej, by był on samodzielnym ministrem. Może jeszcze być minister sprawiedliwości - acz też nie ma takiej konieczności. To WSZYSTKO. Cała reszta dzisiejszych ministerstw to po prostu miejsca, gdzie wręcza się łapówki obecnej "klasie politycznej", która obsadza te posady, jak pluskwy. Nie ma żadnej róż- nicy politycznej między PO, PiS-em, PSL-em czy SLD - rządzą dokładnie (czy prawie dokładnie) tak samo - walka między nimi trwa o to, kto będzie brał pensje i łapówki. I wcale nie muszą to być Żydzi...
Socjalista to złodziej Wielu Polaków mówi: "Wszystkiemu są winni Żydzi!". Bo Żydzi to, wiadomo: "grupa trzymająca władzę". Bo Żydzi kombinują, Żydzi oszukują, Żydzi to międzynarodowy kapitał, który wyciąga z nas wszystkie soki... To nie jest prawda. Maoiści w Chinach, Czerwoni Khmerowie w Kambodży czy Koreańczycy "ludowo-demokratyczni" nie byli Żydami - a ich rządy nie były, delikatnie pisząc, zbyt sympatyczne. A jednak w tej teorii jest coś... http://www.se.pl/wydarzenia/opinie/janusz-korwin-mikke-prywata_160815.html
Otóż w Polsce przed wojną pełno było Żydów. Mieszkali tu - bo tu im było względnie dobrze. I tak samo, jak wszędzie dzielili się z grubsza na trzy grupy:
1) Ortodoksów. Ci Żydzi modlili się, przestrzegali Dziesięciu Przykazań, uczciwie zarabiali... I oni zostali przez niemieckich socjalistów wymordowani - a niedobitki schroniły się w Izraelu. Niektórzy (część ortodoksów Izraela nienawidzi!!) w Anglii czy Ameryce.
2) Kapitalistów. Jak pamiętamy z "Ziemi Obiecanej" budowali po części Łódź i w Polsce - jak na całym świecie - przyczyniali się do rozwoju przemysłu. Wielcy bankierzy i przemysłowcy - ale i setki tysięcy drobnych geszefciarzy. Oni zazwyczaj przetrwali, kupując sobie schronienie lub na czas uciekając z Europy. Obecnie siedzą głównie w Ameryce .
3) Intelektualistów. O nich obszerniej.
Wśród Żydów wielu jest intelektualistów - i pseudointelektualistów. Żydzi przywiązują ogromną, nawet nadmierną, wagę do wykształcenia. W czasie, gdy Żydzi zaczęli wychodzić z gett, a ludzie patrzyli na nich podejrzliwie i szerzył się antysemityzm - socjaliści zaczęli uwodzić Żydów internacjonalizmem i równouprawnieniem... i inteligencja żydowska w to uwierzyła. Poza nielicznymi wyjątkami intelektualista żydowski był lewicowcem. Mógł być bolszewikiem, trockistą, anarcho-syndykalistą - ale zawsze był "postępowy" i lewicowy. Ci intelektualiści mieli swoich znajomych i przyjaciół wśród polskiej inteligencji. I o ile ortodoksi i kapitaliści zostali wymordowani lub wyjechali tam, gdzie panował kapitalizm - o tyle żydokomuna została. Ba! W pierwszych latach po wojnie była przez Rosjan faworyzowana, postawiona na straży, by pasła i doiła "polskie bydło". I do dziś buduje w Polsce socjalizm - konkretnie: eurosocjalizm. Dlaczego nie kapitalizm? Z dwóch powodów. Jedni z powodów ideologicznych: kochają Postęp, Równość i walkę z kapitalizmem. Drudzy z prozaicznych: jak jest socjalizm, to jest rozdawnictwo publicznych pieniędzy. Dlatego pamiętajmy: Żydzi szkodzą - ale nie dlatego, że są Żydami, lecz dlatego, że dziś mamy do czynienia niemal wyłącznie z socjalistami. A Żydzi - zdolne bestie - są bardzo zdolnymi socjalistami. Żydokomunę musimy tępić - bo socjalista to złodziej... a zdolni złodzieje są najgorsi! JKM
Rossija towarzysza Putina cześć 1 Zdecydowałem się na ten wpis pod wpływem lektury książki W. Łysiaka pt "Lider". Z całego serca polecam i zachęcam do przeczytania... Rosja a wcześniej ZSRR i inne wszelikie twory nie miały nigdy szczęścia do władców. Caryca Katarzyna, Stalin, a teraz Putin niewolą lud. Ale ten lud nie czuje się pod tymi rządami źle. Wręcz przeciwnie, są utwierdzani że to dla nich najlepsze rozwiązanie. Po zbrodniach stalinowskich, masowych mordach i wywózkach, z nadzieją patrzono na Borysa Jelcyna który miał tchnąć życie w Rosję i pozwolić jej na rozwój w duchu demokracji zachodniej. Jak wiemy delikatnie mówiąc nie wyszło to tak jak Rosjanie by chcieli. Symbolem tej władzy stała się flacha i spity jak świnia Jelcyn. Mało tego, gospodarka Rosji upadła, Rosja stała się z potęgi, upadłym dinozaurem. Głośna była także sprawa defraudacji przez córeczkę prezydenta 66 milionów. Zbliżały się wybory więc Borys musiał zrobić coś aby wyznaczony przez skonfliktowanego z Jelcynem premiera Primakowa prokurator nie dogrzebał się do nieprawidłowości. Wezwał wtedy ówczesnego szefa FSB - WŁADIMIRA WŁADIMIROWICZA PUTINA i nakazał "załatwienie sprawy". Wołodia "stanął na wysokości zadania". Sprawił że prokurator Skuratow został sfilmowany podczas baraszkowania z dwoma prostytutkami co ostatecznie skompromitowało go i pozwoliło na ostateczne zaprzestanie "niuchania" w sprawie 66 milionów. Władimir sprawdził się więc został przez Borysa "namaszczony" jako kandydat na prezydenta. W 2000 roku wygrał i zapewnił że Rosja znów powróci do swej mocarstwowości. Putin wiedział że ma jedną broń strategiczną, która ma pod sobą wszelkie rakiety, człogi etc. ZŁOŻA ROPY I GAZU. Rozpoczął się szantaż złożami bez których Europa "zdechłaby" szybciutko. Od razu zaczęło ciągnąć do siebie Rosję i Niemcy. Podstawą ich współpracy a właściwie fundamentem była i jest antypolska polityka. Jak w 1920 powiedział Lenin: "Im silniejsza będzie Polska - tym większą nienawiść będzie wzbudzała wśród Niemców. A my będziemy umieli tę odwieczną nienawiść wykorzystywać. Przeciwko Polsce będziemy jednoczyć się z Niemcami i przeciwko niej będziemy mobilizować cały rosyjski naród" Wracając jednak do współczesności - naród rosyjski tęsknił za tym aby ich ojczyzna znów była potęgą. Wybrano więc Władimira. Przez co wygrał w 2000 roku ? Wysadził kilka bloków mieszkalnych uśmiercając setki ludzi. Ogłosił że to bojówki i czeczeńskie i jak zostanie prezydentem to położy kres terroryzmowi. Udało się, głupcy połknęli haczyk. Owszem rządził twardą ręką, stosował zamordyzm ale masy były "szczęśliwe" bo miały wodza. Prawdziwego "odpowiedzialnego" wodza. Masy rosyjskie charakteryzują się stałością i niereformowalnością. Raz zrażone do "zachodniej demokracji" która kojarzyła im się z rozpijaniem władz, poddały się tzw. "demokracji Putina". Tęskniły za "twardą ręką" która podźwignie upadłe imperium. Jak mówił czołowy PR - owiec Piotr Tymochowicz: "Ludzie w swej masie są debilowaci. Żeby nimi kierować trzeba dokładnie zrozumieć psychologię debila" Rozumieli ją Iwan Groźny, Stalin, Lenin... Stworzyli dwie grupy. "Patriotów" i "wrogów ludu" ( czytaj : przeciwników władzy" ). Pod pretekstem walki z "wrogami narodu" urządzali rzezie, czystki a głupi lud kochał wodza coraz bardziej za jego "patriotyzm" i troskę o KRAJ. To wszystko sprawiało i sprawia że Rosjanie mają duszę i mentalność niewolniczą. Pragną zamordyzmu bo to daje im przekonanie że silny władca to dobry władca. Podobnie było w Rosji za prezydenta Putina. "Serwilizm toczy wszystkich - i elity i lud. Każdy pragnie lizać dupę, aż rwą się do tego"
Tak pisał Juz Aleszkowski. I to prawda. W Rosji Putina, ludzie to słudzy Putina nie narodu. Zapanowała "suwerenna demokracja". Ludzi używano jedynie do legitymizacji władzy. Ale jak pisałem im to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. "Lizano dupę" aż "miło".
Wiaczesław Nikołow mówił : "Putin będący samowystarczalnym centrum siły jest i długo pozostanie główną polityczną figurą świata"
Hasan Mirzojew: "Twoja ręka twarda i mocarna wstrzymała szerzący się wokoło chaos, przywracając ludziom wiarę i nadzieję"
Władimir Czurow "Czy Putin może się wogóle mylić ?"
Fiodor Bondarczuk "Wszystkie sukcesy naszego kina związane są z Władimirem Putinem"
Josif Prigożyn "Pierwszy raz zjawił się w naszym kraju człowiek, którym można się nie tylko normalnie szczycić, ale wręcz zachwycać. Włądimir Władimirowicz Putin !
Irina Rodina "Dla nas sportowców Władimir Władimirowicz od dawna jest głównym trenerem. On - kierownik naszej drużyny, naszego kraju.
Liubow Sliska "Kobiety rosyjskie miłują Putina. Putin to nasze wszystko" !
Alieksandr Dugin "Przeciwników Putina już nie ma a jeżeli jeszcze gdzieś tacy istnieją to są to osoby chore psychicznie, które trzeba zamykać w szpitalach psychiatrycznych" Jak słusznie zauważył jeden z późniejszych doradców Putina - Leonid Szudrin, finansowi magnaci we wszystkich krajach odkomunizowanych w latach 89 - 91 wyrośli ze specsłużb. Dotyczy to zarówno Polski jak i Rosji. Ale wracając do samego Putina to napisałem o tym jak ufnie przyjmowany był prezydent przez prosty lud. Rosja Putina opierała się na propagandzie sukcesu wśród obywateli. Owszem była ładna ale militarnie była szmacianą lalką w porównaniu do ówczesnej potęgi USA. Jedynym atutem Rosji pozostawały gaz i ropa. Przez to wymuszano na zachodzie "posłuszeństwo" i przymykanie oczu na różne ekscesy. Z Rosją bano się zadzierać bo wiadomo, zakręcone kurki to katastrofa. Przez 8 lat Władimir rządził więc mając pod sobą wszystkich. No czy na pewno ? Nie do końca bo Polsza nie do końca.
Jak mawiał w 2006 członek Referatu Polska SWR generał Kudrimow "Koniunktura nad Wisłą jest niesprzyjająca Moskwie bo władzę przejęli zezwierzęceni bliźniacy (zoologiczni antykomuniści)"
Przełożony uspokajał "Rządzą już rok, ale nie dociągną do końca czteroletniej kadencji, wykończymy ich wcześniej. Dużo wcześniej. Nie sprzątniemy, mamy inne metody. My sprzątamy dywersją, urną, medialną nagonką. Mamy ludzi w każdej polskiej partii, w polskich mediach, administracji centralnej, terenowej, gospodarce... Wszędzie. (...) Gazprom ma przejąć Polszę" I udało się. W roku 2007 wygrało PO i PSL. Na stępie Pawlak stwierdził że ułatwi rosyjskim firmom naftowo - gazowym polskie inwestycje. Tusk natomiast obiecał że Polska przestanie blokować współpracę między Rosją a UE. Cofnie także sprzeciw ws wstąpienia Rosji do WTO. Wreszcie kadencja Putina zaczęła dobiegać końca a nie mógł kandydować 3 raz z rzędu. Zebrała się więc "Loża Put". Tajna loża doradców wodza. Należeli do niej m.in. Miedwiediew, Szudrin i wielu innych. Nie chciano aby "WIELKI WŁADIMIR" przestał rządzić... Kolejna druga część artykułu znajdzie się tu pewnie po świętach. Mam jednak nadzieję że to co dziś napisałem dało Wam dużo do zrozumienia. http://felietooon17.bloog.pl micho18's blog
Gen. Petelicki: Bogdan Klich nie ma honoru. To nieudacznik Artur Bartkiewicz, Jakub Czermiński, Wprost24: Na rynek wchodzi właśnie książka „GROM: Siła i honor". To zapis pańskiej rozmowy z Michałem Komarem. Dlaczego zdecydował się pan opowiedzieć o początkach GROM-u? Gen. Sławomir Petelicki: - To przede wszystkim książka o budowaniu struktury ważnej dla obrony infrastruktury krytycznej państwa. Chciałem pokazać jak powinny działać profesjonalne struktury i udowodnić, że można je stworzyć, jeśli dobiera się odpowiednich ludzi. Odpowiednich – czyli lepszych od siebie, a nie takich, którzy będą tylko przytakiwać. Nam się to udało – w ciągu 20 lat działalności GROM wykonał kilkaset operacji, wyeliminował ok. 500 terrorystów. Żaden żołnierz GROM-u nie zginął w czasie operacji bojowej.
Skąd w takim razie wzięły się ostatnie problemy GROM-u? CBA kontroluje właśnie czy w jednostce nie doszło do nieprawidłowości. - To efekt przyjścia do jednostki „betoniarzy" z MON, których umieszczono w GROM-ie bez selekcji, bez szkoleń. W efekcie z jednostki musiał odejść najlepszy jej dowódca od 20 lat – płk Dariusz Zawadka. Ale jestem spokojny o GROM. Ta jednostka była i jest najlepsza. Amerykanie już zajęli się tą sprawą. Na pewno nie dopuszczą do zniszczenia GROM-u.
Z perspektywy czasu - nie żałuje pan, że GROM, pierwotnie podległy MSWiA, przeszedł pod skrzydła „betoniarzy" z MON-u? Nie. To jest jednostka wojskowa. GROM nie mógł być tworzony w ramach MON, bo wtedy w wojsku było jeszcze za dużo generałów po akademiach radzieckich, którzy by do stworzenia takiej jednostki nie dopuścili. Ale to była od początku jednostka wojskowa.
W pańskiej książce można znaleźć zdanie: "Zachęcam do zmiany sposobu myślenia o sprawach żywotnych". Odpowiada pan w ten sposób na pytanie, czy przygotowuje rewolucję… Nie przygotowuję żadnej rewolucji. Jestem niezależnym ekspertem. Jeśli mówię, że jest źle, to nie znaczy, że wchodzę w politykę.
Nie kusi pana? Nie.
Minister Petelicki? W żadnym wypadku. Jestem za stary. Aby być ministrem trzeba mieć bardzo dużo siły. Jest młode pokolenie, które zaczęło swoją karierę po 1989 r. W dorosłość wchodzą już ludzie, którzy urodzili się po upadku PRL. Tych młodych jest 13 milionów. To zadanie dla nich.
Na razie jednak w liście otwartym do Donalda Tuska napisanym tuż po katastrofie smoleńskiej radził pan, by rozwiązać wojskową prokuraturę i zdymisjonować ministra Klicha. List trafił w próżnię. Może jako polityk miałby pan większą siłę oddziaływania? Nie. Ja wiem, że ci ludzie tego nie zmienią. Są ludzie, którzy potrafią coś zrobić i są nieudacznicy, którzy są niereformowalni.
Załóżmy jednak, że premier Donald Tusk postanawia coś zmienić – przychodzi do pana i mówi: chcę, by gen. Petelicki pokierował resortem obrony. Czy pan sobie wyobraża, że ja będę rozmawiał z premierem po tym, jak on nawet nie odpowiedział na mój list, w którym mając najlepsze intencje, chciałem podzielić się swoją wiedzą? To jest dla mnie smarkacz, który żyje z moich podatków. Gdy rządził PiS z przekonaniem popierałem Donalda Tuska co może poświadczyć ówczesny członek Rady Fundacji GROM Paweł Graś, obecnie zatrudniony na pół etatu jako minister i na pół etatu jako nocny dozorca w pałacyku niemieckiego biznesmena. Zawiodłem się i na Grasiu i na Tusku. Nawet Rosjanie w raporcie MAK wytknęli karygodne błędy ministra Klicha i ministra Tomasza Arabskiego, czyli de facto Tuska. Jaki pan taki kram!
Nie jest pan fanem ministra Bogdana Klicha… On jest zwykłym nieudacznikiem. To człowiek bez honoru. Na dobrą sprawę, po katastrofie w Smoleńsku, w której stracił wszystkich dowódców, powinien pojechać na miejsce tragedii i strzelić sobie w głowę.
Radykalna ocena. Może wystarczyłaby dymisja? To za mało. Klich powinien stanąć przed Trybunałem Stanu.
Za co? Po pierwsze, za sfałszowanie wyników kontroli po katastrofie samolotu CASA i nie wyciągnięcie z niej żadnych wniosków. Po drugie – za otaczanie się wojskowym betonem i odpychanie ludzi takich jak gen. Waldemar Skrzypczak. Minister Klich zapytany przeze mnie, dlaczego bierze pod uwagę bezsensowne – moim zdaniem – rady gen. Mieczysława Bieńka, który rekomenduje mu przeniesienie dowództwa wojsk lądowych do Wrocławia w trakcie operacji bojowej, odpowiedział mi, że… Bieniek to jego Wieniawa-Długoszewski. A jeszcze wtedy Klich był trzeźwy. Wreszcie po trzecie – Trybunał Stanu należy się ministrowi za to, że nie wiemy gdzie, w dniu katastrofy smoleńskiej, był kontrwywiad wojskowy. Przecież to kontrwywiad odpowiada za ochronę generałów. Czy oficerowie SKW sprawdzili wcześniej lotnisko na którym miał lądować Tu-154? Nie. Nie było ich też na żadnym lotnisku zapasowym. Dlaczego? Ponieważ minister nie postawił im takich zadań. Nic nie było przygotowane. Gdy zapytałem o to ministra Klicha ten odpowiedział mi, że on jako minister nie wtrąca się do prac Służby Kontrwywiadu Wojskowego i Służby Wywiadu Wojskowego, bo one podlegają ministrowi Jackowi Cichockiemu.
Minister Bogdan Klich ma jednak na koncie sukces – przeprowadził błyskawiczną profesjonalizację armii. To była słuszna decyzja? Oczywiście. Przyszłością jest armia zawodowa. Ale tego nie załatwia się jednym rozkazem. Do takiej operacji trzeba się przygotowywać latami. Tymczasem u nas wszystko dzieje się bez planu – decyzje są podyktowane PR-em. Ktoś mówi, że coś tworzy – i zwyczajnie kłamie. Pod względem postępów profesjonalizacji pozostajemy w tyle chociażby za Rumunami.
Krytycy ekspresowej decyzji o wyprowadzeniu z koszar poborowych twierdzą, że na własne życzenie się rozbroiliśmy. Całkowicie. Dziś nie mamy poboru, ale nie mamy jednocześnie zawodowej armii wyszkolonych żołnierzy. Za to wszystko odpowiada Bogdan Klich.
Może jest tak, że skoro nasze granice są dziś bezpieczne, to mamy czas na transformację armii? W warunkach pokoju straciliśmy całe dowództwo. Co nam jeszcze może grozić, kogo jeszcze możemy stracić? Poza tym czy jesteśmy pewni, że sytuacja na Białorusi jest na tyle stabilna, abyśmy mogli spać spokojnie? A muszę z przykrością powiedzieć, że armia białoruska jest lepiej zorganizowana od naszej – mimo że to my od 10 lat jesteśmy w NATO. Gdybyśmy musieli zmierzyć się z Białorusią – byłoby ciężko. Należałoby wrócić do planu ministra Romualda Szeremietiewa i zacząć tworzyć obronę terytorialną. Młodzi ludzie powinni być szkoleni tak, by byli w stanie bronić swoich małych ojczyzn. Taki system chroniłby nas też w przypadku katastrof naturalnych. Tymczasem jednak z MON odchodzą dobrzy żołnierze, którzy chcą coś zrobić dla wojska i kraju. Szanuje się lizusów.
Al-Kaida zapowiedziała kolejne zamachy w Europie i USA. Czy Polska jest przygotowana na radzenie sobie z takimi wyzwaniami? Nikt nie przeprowadził ataku na nasz kraj - a Polska i tak straciła najpierw dowództwo lotnictwa (w katastrofie samolotu CASA w 2008 roku), a potem całe dowództwo wojska. Dzięki umiejętnościom kolejowym ministra Cezarego Grabarczyka doszło do paraliżu kolei. Dzień po tym jak zaczęła się tegoroczna powódź centrum kryzysowe stwierdziło, że sytuacja jest pod kontrolą…
Czyli mała grupa terrorystów mogłaby wprowadzić chaos w Polsce? Absolutnie tak.
Jest źle, będzie gorzej? Nie. Jestem optymistą. Dziś Polacy biorą udział w operacjach bojowych poza granicami kraju. Dzięki temu w wojsku polskim powstaje silny trzon zawodowców. Oni mówią już innym językiem niż biurokraci w MON. Moim zdaniem ważne jest również to, że katastrofa smoleńska obnażyła przed opinią publiczną bałagan jaki panuje w naszym kraju. Potem jeszcze powódź – strażacy przez całą dobę wzmacniali wały – tymczasem wystarczyłoby wysłać na miejsce śmigłowiec, który zrzuciłby worek gruzu. To jest tak jak mówił prezydent Bronisław Komorowski – woda ma to do siebie, że spływa z gór do morza. A więc wiadomo gdzie budować zbiorniki retencyjne, gdzie wzmacniać wały. Katastrof można unikać – to zaczyna docierać do społeczeństwa.
Doczekamy się kiedyś porozumienia ponad politycznymi podziałami w sprawie bezpieczeństwa kraju? Kadencja Sejmu trwa cztery lata, a armię reformuje się już od dwóch dekad. Aby takie porozumienie miało sens niezbędna jest realizacja ustaleń POPiS-u – likwidacja Prokuratury Wojskowej. Aby oczyścić armię trzeba wyjaśnić sprawy kryminalne – aferę bakszyszową, aferę w GROM-ie…
Prokuratura Wojskowa w tym przeszkadza? Od lat zamiata sprawy pod dywan! Dlaczego do GROM-u musi wchodzić CBA? Prokuratorzy wojskowi noszą mundury, więc nie są niezależni. Kiedy wiceminister Czesław Piątas wszedł na posiedzenie sejmowej komisji obrony narodowej otoczony prokuratorami wojskowymi powiedział: to są moi ludzie. Przecież prokurator wojskowy, aby liczyć na awans, musi działać po myśli przełożonych.
Jest pan bardzo krytyczny wobec Platformy, a wszystko wskazuje na to, że to właśnie PO wygra kolejne wybory. Jednocześnie deklaruje pan, że jest pan optymistą co do przyszłości… Ja nie będę się bał rządów PO. Niech się boją młodzi. Ja przeżyłem kilka żyć. Jestem spełnionym, szczęśliwym człowiekiem. Mam emeryturę. Jak mówił marszałek Piłsudski: obowiązkiem żołnierza jest stworzyć dla ojczyzny piorun, który błyska, a w razie potrzeby uderzy. Mnie się to udało, dzięki ludziom dobrej woli, stworzyć.
Młodzi do których pan apeluje wybierają Platformę. Dotychczas nie mieli na kogo głosować. To było jak wybór między dżumą a cholerą. Mieli głosować na PiS? Wybierając Platformę nie głosowali w istocie na PO – tylko przeciw PiS. Teraz będą głosować na swój ruch. Dotychczas nie było opozycji. Platforma nie miała z kim przegrać. A teraz taki ktoś się pojawił – ruch, który ma już 17 posłów i własny klub parlamentarny. Średnia wieku wynosi tam 38 lat, a program współtworzy wybitny ekonomista prof. Krzysztof Rybiński…
Kibicuje pan ruchowi „Polska jest Najważniejsza"? Absolutnie. Dla mnie siła tego ruchu polega na tym, że na nich nikt nie ma „haków". Gdyby było inaczej Jarosław Kaczyński natychmiast by je ujawnił.
Zgodziłby się pan doradzać PJN w sprawach wojska? W Polsce powinien powstać zespół naprawdę niezależnych ekspertów, którzy nie powinni być związani z jednym ruchem czy partią. Powinien pilnować wszystkich. Taki think tank w sprawach bezpieczeństwa i ochrony infrastruktury państwa. Artur Bartkiewicz, Jakub Czermiński
Rozbestwiona Platforma Władza partii Donalda Tuska rośnie z każdym dniem. Nie było w najnowszej historii Polski sytuacji, w której jedno ugrupowanie kontrolowałoby tak wiele miejsc i instytucji – pisze publicysta „Rzeczpospolitej". Platforma kontroluje dziś rząd. Kieruje parlamentem, obsadziła stanowiska marszałków Sejmu i Senatu. Ma urząd prezydenta. Kontroluje służby specjalne. Przy pojawiającej się tylko okazji zdobywa kolejne instytucje. Od rzecznika praw obywatelskich po Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Po wyborach samorządowych przejęła niemal wszystkie sejmiki samorządowe. Chwilę potem szefem Trybunału Konstytucyjnego został kandydat PO. I – o czym nie wolno zapominać – partia Tuska może liczyć na przychylność większości mediów.
Ekspansja jednej partii Kiedy w trakcie kampanii samorządowej jechałem przez Polskę, miałem wrażenie, że zewsząd otacza mnie Platforma Obywatelska. Jej kandydaci spoglądali na mnie zza każdego rogu. Z małych ulotek, plakatów, najrozmaitszych stojaków i wielkich billboardów. Nie powinno mnie to dziwić, bo zgodnie z uchwaloną – wspólnie z konkurencyjnym PiS – zasadą finansowania partii, największej partii jak psu buda należy się największa kasa. Na umacnianie swojej potęgi. Można powiedzieć – normalny proces demokratyczny. PO dostała wiele głosów, wyborcy sami zagwarantowali jej wielkie wpływy, więc niczego nie bierze siłą. Idźmy dalej. W spółkach Skarbu Państwa działa dziś miotła sprawniejsza od tej, którą dzierżył w dłoni Jarosław Kaczyński, gdy był premierem. Ludzie nominowani przez Platformę Obywatelską obsadzają setki kluczowych stanowisk w firmach, które zależą ciągle od państwa. Apetyt rządzącej partii wydaje się nienasycony. PGNiG, Orlen, KGHM, PKP, setki innych większych i mniejszych przedsiębiorstw – wszędzie tam są ludzie z nominacji PO. Platforma wzmacnia te instytucje, na które ma wpływ, osłabia zaś te, które są od niej niezależne. Przyjrzyjmy się, jakie imprezy zaszczycają swoją obecnością przedstawiciele PO. Prezydent Bronisław Komorowski nie pojawił się na prestiżowej imprezie Wrocław Global Forum. Dlaczego? Pewności nie ma, ale coś mi mówi, że jednym z powodów mogłoby być to, iż wrocławską imprezę organizuje prezydent Rafał Dutkiewicz, który, niestety, śmiał wygrać z kandydatami PO. Gdy się nie da czegoś zablokować, można przynajmniej nie wspierać. Bo Platforma bardzo nie lubi, by coś działo się poza jej kontrolą. Nie ma żadnego demokratycznego mechanizmu, który by tę jednopartyjną ekspansję mógł zatrzymać.
Gra z mediami Także do mediów PO ma stosunek specyficzny. Partia Donalda Tuska, który zawsze deklarował, że chce wolnych, spluralizowanych mediów, może dziś liczyć na wyraźną życzliwość prywatnych stacji telewizyjnych, wszystkich najsilniejszych tygodników opinii, większości stacji radiowych i największej w kraju gazety codziennej. Niedawno do grupy wsparcia dobiła potężna ciągle telewizja publiczna. Bo kiedy PO udało się dokonać przewrotu w TVP, z dnia na dzień wyrugowano z niej niemal wszystkich dziennikarzy podejrzewanych o to, że nie sprzyjają rządzącej partii. Nic dziwnego. Niekontrolowane media przeszkadzają rządzącym. Kiedy "Rzeczpospolita" ujawniła niewygodną dla PO aferę hazardową, wszyscy – z Donaldem Tuskiem włącznie – uznali, że sprawa jest bardzo poważna. Premier wymienił pół rządu i obiecał wszystko wyjaśnić. Kto wyjaśniał sprawę? Komisja śledcza, pod dyktando PO, bo rządząca koalicja miała w niej większość. Platforma twardo odmówiła przyjęcia zasady, aby w komisji każda z partii miała równą reprezentację – bo wtedy kto inny kontrolowałby przebieg prac mających wyjaśnić domniemane przestępstwa bądź nieetyczne zachowania czołowych polityków partii Tuska. Komisja stała się ciałem fasadowym i niczego nie wyjaśniła. Mając pełną kontrolę nad parlamentem i ogromne wpływy w mediach, można łatwo zwodzić i sterować opinią publiczną. Przykład? Sprawa dopalaczy. "Gazeta Wyborcza" podrzuciła rządowi temat, a rząd z Sejmem jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozwiązał problem. Nieważne, że wobec skali problemu narkomanii dopalacze były kwestią marginalną – i tak zajmowały uwagę opinii publicznej przez wiele dni. Czasem zresztą wcale nie trzeba sprawy rozwiązywać, a rządzący i tak skorzystają. Jak z in vitro – media podniecają się, opisują spory wewnątrz PO i poza nią. Nikomu nie zależy na zakończeniu tej debaty. Niech się toczy – przynajmniej lud interesuje się sprawami bezpiecznymi dla rządzących.
Gdzie szukać przyczyn To tylko niektóre z przykładów, jak działa demokracja, kiedy jedno ugrupowanie bierze prawie wszystko. Mając 70 proc. władzy, łatwo jest zdobyć 80 proc., mając 80 proc. szybko przejmuje się 90 proc. Możliwości są coraz większe, łatwiej sięgać po kolejne instytucje, łatwiej kierować pieniędzmi, łatwiej poszerzać sfery wpływu, łatwiej rozdawać frukta. Władza pozbawiona kontroli staje się coraz bardziej rozbestwiona i pewna swego. A pokus każdego dnia jest coraz więcej i coraz trudniej jest się im oprzeć. Kiedy nie ma silnej kontroli z zewnątrz, pękają wewnętrzne mechanizmy, znikają też moralne opory. I to na najwyższych szczeblach władzy. Kiedy pojawiły się korupcyjne problemy prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego, Donald Tusk jednoznacznie się od niego odciął i deklarował, że człowiek z tak poważnymi zarzutami nie może być kandydatem. Najwyraźniej wtedy jeszcze lider Platformy obawiał się skutków takich afer. Ale z czasem wiele się zmieniło. Platforma się wzmocniła. Przed drugą turą wyborów samorządowych Tusk nie miał już problemu z tym, by poprzeć tego samego Karnowskiego, na którym nadal ciążą zarzuty. Sytuacja staje się coraz bardziej niezdrowa i wręcz niebezpieczna dla demokracji. Pytanie, czy problem jest w Platformie, czy w systemie, który rządzi polskim życiem publicznym? Czy należy szukać przyczyn w złych charakterach liderów PO, czy w niezdrowych mechanizmach – w tym, że ciągle istnieją firmy zależne od państwa, że tak łatwo obsadzać swoimi ludźmi państwowe instytucje, że nie udało się zbudować niezależnych mediów publicznych?
Ten chory system budowała nie tylko Platforma. Do obecnego stanu doprowadziły Polskę kolejne partie sprawujące władzę. Jednak dziś to Platforma nie robi nic, aby ten stan zmienić. Co więcej – PO tę zapaść pogłębia, wykorzystując na swoją korzyść wynaturzenia demokracji.
Bananowa republika Może to zabrzmi przesadnie, ale warto już dziś ostrzegać: krok po kroku sytuacja w Polsce zbliża się do sposobu funkcjonowania republik bananowych lub choćby do meksykańskiego systemu wprowadzonego niegdyś przez Partię Rewolucyjno-Instytucjonalną. Polegał on na tym, że w Meksyku teoretycznie obowiązywała wielopartyjna demokracja. Co cztery lata odbywały się wybory. Tyle że przez kilkadziesiąt lat wygrywała je wyłącznie PRI, kontrolując wszystkie instytucje państwowe. Ugrupowanie rządzące było wszędzie. Każdy w Meksyku wiedział, że trudno jest robić karierę poza PRI, nie da się obejmować stanowisk bez wsparcia PRI, trudno jest robić interesy, nie mając kolegów na szczytach PRI. Degenerowała się z każdym rokiem, doprowadzając kraj do coraz gorszego stanu. Kiedyś na własne oczy widziałem dramatyczne efekty meksykańskiego systemu. Teraz – z rosnącym przerażeniem – coraz częściej odnajduję go w moim własnym kraju. Igor Janke
Europa zaniepokojona koncentracją władzy jednej partii Platforma Obywatelska m premiera, rząd, prezydenta, marszałka Sejmu i Senatu , kontroluje prokuraturę, NBP, służby specjalne , w tym CBA , robi zamach na jedyną dużą gazetę opozycyjna, Rzeczpospolitą , zaczyna kontrolować media publiczne, monopolistyczne media dokonują w jej interesie agresji propagandowej w stosunku do społeczeństwa . Trybunał Konstytucyjny , uzurpujący sobie władzę ustawodawczą wspiera plan Platformy zaostrzenia polityki fiskalnej w stosunku do rolników Nie ma co się dziwić mediom europejskim w tym niemieckim , że w tej zagrażającej demokracji sytuacji wyrażają głębokie zaniepokojenie. Korzystam tutaj z alarmującej informacji o tej sytuacji z The Economist . Parę fragmentów pozwoliłem sobie przetłumaczyć The Economist .” Fidesz uzyskał w wyborach bezprecedensową większość dwóch trzecich / miejsc w parlamencie/. Od tego czasu mówią krytycy rozpoczęli ostre przejmowanie władzy , przejmując prawie wszystkie niezależne instytucje . Pal Schmitt, gładki były członek Europejskiego Parlamentu został wybrany na prezydenta Oświadczenie o narodowej współpracy zostało umieszczone budynkach publicznych , deklarując , że tylko teraz Węgry odzyskały swoje samostanowienie , pomimo tego , że od dwudziestu lat istniej tam demokracja. Partia j desygnowała wszystkich pięciu członków do nowej potężnej Rady Mediów . To kontrolne ciało będzie miało nieporównywalny mandat do nakładania ogromnych kar na media drukowane, internetowe , i radio i telewizje „…”Jurysdykcja sądu konstytucyjnego nad kwestami finansowymi została dotkliwie ograniczona „…”Rząd nałożył duże podatki na banki , telekomy , kampanie energetyczne i sieci handlowe , co zaalarmowało zagranicznych inwestorów . najechane zostały prywatne fundusze emerytalne „’’…( źródło) Niemcy o czym piast Krasnodębski ostro zaatakowały cechujący się patriotyzmem i dokonujący modernizacji kraju rząd Węgierski, Fidesz i premiera Orbana. Orban wprowadził 16 procentowy podatek liniowy, oraz obniżył wzrost zadłużenia. Ma ono wynieść 2.9 procent GDP, przy wzroście gospodarczym na poziomie 3 procent. Blady strach padł na Berlin i Warszawę. Bo po sukcesie Orbana reszta społeczeństw Europy Środkowej może uwierzyć, że mają coś do powiedzenia, że mogą wybrać uczciwy rząd, który po zdobyciu władzy rozpocznie realizację swoich obietnic wyborczych. Zestawiłem sytuację w Polsce i na Węgrzech . Konsolidację władzy w rękach Platformy i Fidesz. Oraz reakcje na to . Sami państwo osadźcie dlaczego Fidesz jest tak atakowany , a Platforma jest tak wychwalana . Marek Mojsiewicz
Schemat żydowskiej propagandy, czyli jak Szwecja wypiła antysemityzm z mlekiem matki Witaj Szwedzie! Jak Ci się wiedzie? Nie przejmuj się u nas podobnie i to nie od kilku dni, ale odkąd pamiętamy, nasze matki przed karmieniem rzucały oszczerstwami w stronę Żydów, aby mleko nabrało antysemickiego fermentu. Zawsze ta sama żydowska mantra, którą staram się demaskować od jakiegoś czasu, narażając się nieustannie na słowa krytyki, ale to takiej krytyki z definicji krytykowania, bo przecież o ŻYDÓW chodzi. Szwedzki dziennikarz opisał relację palestyńskich rodzin, które opowiadały o procederze dość makabrycznym. Palestyńczycy zarzucają Żydom wycinanie organów, ofiarom działań wojennych. Zarzut poważny, bulwersujący, mogę zrozumieć, że się ten i ów w Izraelu oburzył, ale to nie jest zwykłe oburzenie, to jest oburzenie według wyuczonego na pamięć żydowskiego schematu oburzeń. Tym razem opiszę ten schemat punkt po punkcie, pokazując cały mechanizm w pełnej okazałości propagandowej.
I. Zawinił Szwed, ale to Szwecja ma przeprosić. Krzywdzenie Żyda to odpowiedzialność zbiorowa. Żelazny i wyjściowy punkt żydowskiej propagandy. Jakiś Szwed, a ściślej Donald Bostrom i notabene dziennikarz uchodzący za specjalistę od spraw palestyńsko-izraelskich, napisał artykuł: „Naszym synom wycięto organy”. W tymże opisał relacje palestyńskich rodzin, które opowiadały o usuwaniu organów palestyńskim ofiarom wojny. Ta makabryczna historia, ma swoje źródła już na początku lat 90, od tego czasu wiele podobnych zarzutów stawiano w wielu krajach, jednak ich siła nie była zbyt znacząca, wiadomo jak działa magia antysemityzmu. Żydzi nawet niespecjalnie reagowali na zarzuty, ale tym razem wpadli w klasyczną dla siebie histerię i wytoczyli antysemickie armaty. Okoliczności, kraje i osoby zbyt poważne, aby lekceważyć. Artykuł „Naszym synom wycięto organy” niemal zbiegł się w czasie z aresztowaniem amerykańskiego rabina, który ma dokładnie takie same zarzuty, jakie stawiają palestyńskie rodziny – handel organami. Wokół sprawy zrobiło się głośno, ponieważ fakty zaczynają się układać w logiczną całość i co gorsze o sprawie nie mówi jakiś tam z urodzenia antysemicki Polak, ale znany dziennikarz, nie jakiejś tam Polski, tylko Szwecji.
W tej sytuacji należało uruchomić pierwszą żydowską armatę. Krzywdzenie Żyda, to odpowiedzialność zbiorowa. Szwedzki dziennikarz nie opisał patologii jaka się może zdarzyć w każdej armii i co jest wręcz normą na wojnie, nie tak dawno amerykańscy żołnierze byli oskarżani o rozmaite rzeczy w Iraku, że o Serbach nie wspomnę (O Serbach? http://grypa666.wordpress.com/2010/01/13/kompleks-jot-na-balkanach/. Admin). Szwedzki dziennikarz jako Szwecja dokonał antysemickiego zamachu na Izrael. W ten sposób nie traktuje się Żydów, ponieważ nie jest możliwe, aby Żydzi znani powszechnie jako ofiary, dopuszczali się tak potwornych zbrodni jako kaci. Chyba, że Żyd Żydowi zrobi kuku, jak to miało miejsce w jednym ze szpitali, gdzie dokonywano eksperymentów medycznych na staruszkach, w tym więźniach Auschwitz. Wtedy nie ma się co wygłupiać z antysemityzmem i porównaniami do hitleryzmu, bo na takie zabawy naród wybrany rezerwuje sobie gojów i tym razem padło na szwedzkiego goja. Za antysemityzm Szwedzkiego goja musi zapłacić cały naród Szwedzki. Naród Szwedzki musi zrozumieć, że od takich artykułów zaczyna się holokaust. Naród szwedzki przekroczył granicę, której żadnemu narodowi gojów przekraczać nie wolno. Naród wybrany za grzechy goja, oczekuje pokuty od całej Szwecji:
- To antysemickie oszczerstwo przeciwko Żydom i państwu żydowskiemu. Rząd Szwecji nie powinien zachowywać się w takiej sprawie w tak apatyczny sposób – oświadczył w odpowiedzi izraelski minister finansów Yuval Steinitz.
- Doskonale wiemy, skąd biorą się takie twierdzenia. W średniowieczu mówiono, że Żydzi używają krwi chrześcijan, by wykorzystać ją przy wyrabianiu macy w czasie Paschy. Nowoczesna wersja takich twierdzeń zakłada, że izraelska armia kradnie organy (Palestyńczyków – red.), by zarabiać na nich pieniądze – podkreślił Steinitz.
– Nie ma znaczenia, czy takie twierdzenia pochodzą od organizacji neonazistowskich, czy od szanowanych w świecie gazet. Szwedzki rząd musi odciąć się od tych antysemickich publikacji – dodał.
Proszę z łaski swojej zwrócić uwagę, że w tej mowie histerycznej nic się już nie liczy, nie ważne jest, że to nie głos neonazistowskich organizacji, nie ważne, że to poważna, nie bulwarowa szwedzka gazeta, nie ważne, że to nie paparazzi, tylko dziennikarz zajmujący się problematyką od lat, ważne, że to ANTYSEMITYZM. Ważne też jest, że to klasyczny antysemityzm, że średniowieczny zabobon, o czym nieco później, gdyż ten „argument”, to oddzielny cały rozdział propagandy. Antysemityzm i koniec dyskusji, przepraszaj Szwecjo za Żyda, a jak nie to My Żydzi będziemy drzeć gębusie, jak zwykle płonące kominy przypominając. I to nie ważne, że Szwecja do pieca nie dokładała, ważne, że napisała ten potworny artykuł, Szwecja napisała, i ten artykuł jest jeszcze gorszy od holokaustu. Szwedzi właśnie dołączyli tą publikacją do ideologii nazistowskiej i Szwedzi muszą przeprosić cały naród żydowski, w którym nigdy nie było, nie ma i w przyszłości nie przewiduje się bydlaków. Oczywiście są też dobrzy Szwedzi, tak jak Polacy, ale generalnie Polska i Szwecja jako naród musi się zmierzyć ze swoją przeszłością i przeprosić narodowo, za każdego pojedynczego Żyda. Bogu dziękować Szwecja, to nie Polska i tam odpowiedź dla żydowskiego historyzmu była krótka:
W Szwecji obowiązuje wolność prasy – oświadczył szwedzki minister spraw zagranicznych
II. Żydzi nigdy nie są winni, nienawiść do Żydów produkuje fałszywe oskarżenia Szwedzki dziennikarz w swoim artykule podkreślił, że nie ma żadnych dowodów na taki czy inny proceder, ma jedynie relacje wielu palestyńskich rodzin, które te zarzuty stawiają od początku lat 90 i wiele się o tej sprawie już mówiło. Szwedzki dziennikarz oświadczył, że chce tym artykułem uruchomić śledztwo w Izraelu, tak żeby tę powracającą sprawę wyjaśnić. Co robi Izrael? Izrael nie powołuje żadnej komisji, nie deleguje prezydenta, który deklaruje, że w interesie Izraela jest wyjaśnienie sprawy. Izrael odstawia żydowskie histerie, nie będzie żadnej komisji, nie będzie żadnego śledztwa, sprawa jest oczywista, Żydzi takich rzeczy nie robią, nigdy i nikomu – antysemityzm. Szwedzi to antysemici i mają przeprosić za oszczerstwa. Porównajmy tę sprawę z polskim Jedwabne, kiedy to cały naród musiał stanąć na nogi, uruchomiono IPN, aby wyjaśnił zbrodnię na Żydach, Kwaśniewski przepraszał w imieniu narodu, od razu dodam, że nie w moim. Wtedy na podstawie bzdurnej książki Grossa, pełnej koszmarnych błędów wmawiano całemu narodowi, że 60 lat po zbrodni musi unieść zbrodnię swoich przodków, kilkudziesięciu pomocników Niemców (W Jedwabnem wydarzyły się dwie zbrodnie: niemiecka na Żydach i żydowska na Polakach – pod wodzą Żyda Stoltzmana vel Kwasniewskiego. Admin) To nie była zbrodnia grupki bandytów, to była zbrodnia narodu polskiego na narodzie żydowskim. Domagano się wyjaśnienia sprawy, domagano się pokuty od 40 milionów Polaków za zbrodnię kilkudziesięciu Polaków i to Polaków przestraszonych przez okupanta i podżeganych przez propagandę nazistowską. Żydzi niczego nie będą wyjaśniać, Żydzi nie są od wyjaśniania, Żydzi są od oskarżania. Czy ktoś kiedyś słyszał na przestrzeni wieków, aby naród żydowski przepraszał jakikolwiek inny naród, za to, że część Żydów zachowała się podle? Świat takich słów nie słyszał nigdy. Żydzi nigdy nie są wini, Żydzi żadnych komisji powoływać nie będą. Żydzi z niczego się nie będą tłumaczyć, to antysemityzm wszystko tłumaczy.
III. Gdy już nie ma rady i argumentów ośmieszamy gojów – spisek żydowski Jak już nic nie działa i mleko się rozlało, gdy już nic innego nie można zrobić dla narodu żydowskiego, bo sprawy są zbyt oczywiste, zaczyna się satyra. Przed kamery wychodzą znane postaci z narodu żydowskiego, najlepiej jeśli są artystami, albo ofiarami prześladowań, idealnie gdy jednym i drugim mogą się pochwalić i zaczyna się ironia. Taka na przykład jaką uprawia Dawid Warszawski. Tenże talmudyczny myśliciel raczył był podsumować „plotkę” o handlu organami, nawiązaniem do rytualnych mordów jakie się w Polsce upowszechnia, czyli słynna mace z krwią dziecka i tym podobne. Dajcie spokój, przecież te głupie szwedzkie goje, wierzą w zabobony, można robić mace z krwi chrześcijańskich dzieci, to i narządami mogą Żydzi handlować, no aż się komentować tego nie chce, jaki to ciemnogród polski i szwedzki i w ogóle chaty strzechą kryte. Taki goj jak się nasłucha, że jest ze wschodniego skrzydła Polski lub Szwecji, od razu i machinalnie powtarza brednie o „spisku żydowskim”. No jasne Żydzi handlowali organami, może jeszcze wszczepiają chipy niemowlakom? I w ten deseń poruszamy się z ironią, im głupiej tym „inteligentniej”. A mechanizm jest banalny, nie ma żadnego spisku, Żydzi mają w nawyku, we krwi, czy w genach jak kto woli, solidarność narodową, bo to naród, który sam siebie uważa za wyjątkowy. Ten mechanizm powoduje, że nie potrzeba żadnej skoordynowanej akcji, Żyd gdy widzi, że kłopoty może mieć drugi Żyd, natychmiast staje po stronie wszystkich Żydów. Nie trzeba namawiać żydowskiego dziennikarza, pracującego w żydowskich agencjach informacyjnych i mediach w USA, aby on tak przekazał informacje, co by dana, krzywdy Żydom nie zrobiła. Nikt nie musi politykowi żydowskiego pochodzenia tłumaczyć, że jego obowiązkiem jest uruchomienie takiej zakulisowej dyplomacji, która obroni i oczyści naród żydowski. Śledczy żydowskiego pochodzenia bezinteresownie tak poprowadzi śledztwo, aby je umorzyć. Taksówkarz żydowski opowie taki dowcip, aby naród żydowski wyszedł na autoironiczny, ale broń Boże zbrodniczy. Nie ma w tym żadnego spisku, tak jak 90% Amerykanów mówi o wielkiej Ameryce i o tym, że wszystko w porządku choćby się waliło i paliło, jak Polak wiecznie narzeka na swój los, tak Żyd ma we krwi bronienie Żyda. Ten mechanizm powoduje, że nie sposób Żydom udowodnić czegokolwiek, ponieważ alibi dla pojedynczych zbrodniarzy dostarcza cały naród. Fenomen i klękajcie narody. Fenomen ponieważ trudno mieć to Żydom za złe, można tylko podziwiać konsekwencję, ale ta cudowna konsekwencja w żadnej mierze nie może być rozgrzeszeniem dla Żydów, co najwyżej nauką dla gojów.
IV. Co innego dla Nas Żydów dobre, a co innego dla was gojów złe Przepraszam za mało oryginalny przykład i odwołanie się do GW, ale lepszego przykładu nie chce mi się szukać. Kto ma ochotę może się pokusi o szczegółową analizę, kto ochoty nie ma, niech mi wierzy, że tak jest jak jest. W tym samym czasie gdy Polska walczy z Rosją, „Szwecja” zarzuca Izraelowi zbrodnię, w skali nieznanej, ale w każdym razie nie jest to skala porównywalna. Porównywalna z czym? Ano choćby z tym, że nie jakiś szwedzki dziennikarz, ale premier, prezydent, oficjalne „radzieckie” media i służby specjalne zarzucają Polsce spisek z Hitlerem i wywołanie drugiej wojny światowej. Nie wiem czy jeden naród ustami najwyższych przedstawicieli narodu, może innemu narodowi postawić bardziej poważne zarzuty? Moim zdaniem nie, bo nie było jak dotąd większej ludzkiej tragedii niż II Wojna Światowa i tą tragedią obarczono Polskę, jeden z pierwszych krajów, który padł ofiarą II WŚ. Jaki jest przekaz GW po tych wydarzeniach? Polacy nie dajcie się sprowokować, bądźcie poważni, przecież to takie żarty, nie odzywajcie się broń Boże na szczeblu rządowym, czy innym poważnym. Z pokorą popatrzcie na to wszystko i pamiętajcie, że pieniądz się liczy, gospodarka, kontrakt na gaz trzeba załatwić. Prawda jakie to wszystko chłodno racjonalne? Niebywale się tego słucha, słucha się tak, że aż się chce słuchać, takie mądre media ta GW? I jacy wyważeni Żydzi, Dawidy Warszawskie. Ale co się takiego, motyla noga, stało, że te same media ustami wyważonego Dawidka Warszawskiego, sobie, czyli Żydom, nie zlecają podobnej techniki. Dawid Warszawski drze buzię od ucha do ucha, o odradzającym się antysemityzmie. A przecież to nie premier, prezydent, rządowe szwedzkie media i służby specjalne oskarżyły Żydów, tylko jeden szwedzki dziennikarz poprosił o wyjaśnienie sprawy. Ta sprawa nie jest wyssaną z palca tezą, że Żydzi wywołali II Wojnę Światową, ale normalnym zarzutem o zbrodnię wojenną jaką mają na przykład nasi żołnierze, co przyszło im strzelać z rury PCV, a nie moździerza. Dlaczegóż to Dawid Warszawski nie zaleca Izraelowi spokoju, dlaczego nie drwi z histerycznej reakcji i absurdalnych hiperboli „Żydków”, jak to zwykli czynić „Polaczki”. Nie było ironii oraz kpin z beznadziejnie głupich, piramidalnie idiotycznych i nudnych porównań do holokaustu? Przecież skale tych dwóch zdarzeń są nieporównywalne i to na nie korzyść Polski. Jak to się dzieje, że to co tak straszliwie szkodzi Polsce, czyli „histeryczne” reakcje na prowokacje rosyjskie, za cholerę nie kompromituje i nie szkodzi Żydom? Nie szkodzi pomimo śmiesznej skali „ataku” na naród żydowski, śmiesznej skali. Dawid Warszawski tego Polakom nie powie, ponieważ Dawid Warszawski jak każdy Żyd, Polaków i inne narody ma w… propagandzie. On nie potrzebuje konkurencji do histerii, w histerii Żydzi mają mieć nie tylko palmę na głowę pierwszeństwa, ale tu nie może być mowy o żadnej konkurencji. To Żyd ma być mistrzem w produkcji wideł z igły. Jak biją Żyda, to prześladują cały naród i cały naród ma być przeproszony, jak biją Polskę, Polacy mają siedzieć cicho i nie histeryzować, bo się ośmieszą.
Podsumowanie Ten żelazny model żydowskiej propagandy, nie dbam o to jak to brzmi, nawet powtórzę. Ten żelazny model żydowskiej propagandy, sprawia, że naród żydowski stał się taki jak sam siebie nazywa – stał się narodem wybranym i do tego nietykalnym. Można zadać pytanie jak to się dzieje, że uchodzi im to bezkarnie. A no właśnie, czy na pewno uchodzi? Chyba jednak nie uchodzi, co jakiś czas kolejne narody, poczynając od Egiptu, przez Rzym, Watykan, Rosję, a kończąc na Niemcach biorą na Żydach rewanż. Średnio co kilkaset, czasami kilkadziesiąt lat, goje biorą odwet na narodzie wybranym i wtedy już nikt nie pyta, czy to był dobry Żyd, czy zły, lecą głowy i trup ściele się gęsto za samą przynależność do narodu. Straszne barbarzyństwo, ale trzeba pamiętać, że tych uogólnień w śledztwie goje nauczyli się od Żydów. Żydzi nie będą się bawić w oskarżenia pojedynczych Polaków, Egipcjan, Niemców, Szwedów, całe narody mają odpowiedzieć za grzechy jednostek i przeprosić wielki naród żydowski. Goje na przestrzeni wieków uczyli się i postępowali identycznie. Nie bawili się w dochodzenie, który Żyd złodziej, bandyta, gwałciciel, cały naród szedł pod topór. Jedną z najbardziej anegdotycznych tez jest teza mówiąca o tym, że nikt tak genialnie nie wywołuje nienawiści do Żydów, histerycznie zwanej antysemityzmem, jak sami Żydzi. W tej tezie nie ma anegdoty, ani śmiechu, jest tylko czysta, historycznie potwierdzona prawda.
Źródło: http://www.redakcja.newsweek.pl/Tekst/Polityka-Polska/531803,Schemat-zydowskiej-propagandy-czyli-jak-szwecja-wypila-antysemityzm-z-mlekiem-matki.html
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
Gajowy z pewnym zdziwieniem przeczytał, iż rząd rosyjski, poważne rosyjskie media itp. obwiniają Polskę o rozpętanie II Wojny Światowej, bo – o ile wiemy – do dziś dnia Rosja obchodzi zwycięstwo nad Niemcami, a nie nad Polską.
To nie były wolne wybory Aleksandr Łukaszenka rozczarował unijnych przywódców, rozpędzając brutalnie demonstrację opozycji. Brutalne rozprawienie się prezydenta Aleksandra Łukaszenki z opozycją zaskoczyło Europę. Choć białoruski reżim jest oskarżany o sfałszowanie wyborów, to nikt się nie spodziewał, że milicja zatrzyma aż siedmiu spośród dziewięciu kandydatów na prezydenta uczestniczących w niedzielnej manifestacji w Mińsku. Wielu innych demonstrantów brutalnie pobito i wtrącono do aresztów. Przeciwko zatrzymaniom protestują władze Unii Europejskiej i przywódcy wielu państw. - Wydarzenia na Białorusi są oburzające – skomentował rozpędzenie przez białoruską milicję wielotysięcznej manifestacji, kwestionującej wynik prezydenckich wyborów i zatrzymanie kandydatów opozycji, szef Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek. Ale – jak dodał – trzeba sprawdzić wszelkie okoliczności tego wydarzenia. Powołując się na byłego opozycjonistę na Białorusi Aleksandra Milinkiewicza, Buzek poinformował, że część wydarzeń, do jakich doszło w Mińsku, sprowokowały służby państwowe po to, żeby w pewnym sensie skompromitować opozycję. Oprócz licznych zatrzymań doszło także do bardzo wielu przypadków brutalnych pobić demonstrantów przez milicję. Aresztowano aż siedmiu spośród dziewięciu kandydatów opozycyjnych na urząd prezydenta. Na demonstrację nie dotarł Uładzimir Niaklajeu, który kilka godzin przed protestem został napadnięty przez nieznanych sprawców. Jak twierdzą świadkowie zdarzenia, mimo że napastnicy mieli ubrania cywilne, nie ulega wątpliwości, że byli to funkcjonariusze OMON. W rezultacie kandydat znalazł się w szpitalu, a w jego biurze przeprowadzono rewizję. W podobnym do Jerzego Buzka tonie wypowiedziała się także szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton. Brytyjka jednoznacznie potępiła zastosowanie przemocy wobec demonstrantów i wezwała władze do natychmiastowego zwolnienia aresztowanych liderów opozycji. Przez słowa Ashton przebijało gorzkie rozczarowanie, gdyż – jak stwierdziła – w ostatnim czasie władze w Brukseli zdawały się dostrzegać postęp Białorusi na drodze do demokracji. W oświadczeniu wystosowanym przez biuro szefowej dyplomacji UE odnotowano wstępne wyniki wyborów ogłoszone przez władze. Jednocześnie zaznaczono wstrzymanie się z oceną przebiegu tych wyborów do czasu publikacji raportów OBWE. Nie wydaje się jednak, by dokumenty Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie mogły w jakiś sposób wpłynąć na ocenę unijnych władz. Wstępny raport tego organu stwierdza bowiem, że głosowaniom na Białorusi „bardzo daleko do wolnych wyborów”. Chodzi przede wszystkim o sposób liczenia głosów. Także wypadki, do jakich doszło w Mińsku, spotkały się z ostrą krytyką OBWE.
Rosja broni Łukaszenki Zupełnie odmiennego zdania są przedstawiciele władz Federacji Rosyjskiej. Misja obserwatorów Wspólnoty Niepodległych Państw stwierdziła, że wybory na Białorusi były zgodne z prawem, przejrzyste i demokratyczne. – Oceniamy wybory jako otwarte, odpowiadające ordynacji wyborczej i ogólnie przyjętym normom demokratycznym – powiedział szef komitetu wykonawczego WNP Siergiej Lebiediew. W jego opinii, którą przywołuje PAP, misja nie odnotowała faktów, które mogłyby zakwestionować zgodność wyborów z prawem. Za zgodne z prawem uznano także działania białoruskiej milicji podczas zajść po wyborach. Z kolei prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew, którego stosunki z dyktatorem Białorusi wydawały się w ostatnim czasie mocno pogarszać, w ogóle nie skomentował brutalnej akcji funkcjonariuszy milicji. Stwierdził jedynie, że wybory prezydenckie na Białorusi są wyłącznie sprawą wewnętrzną tego kraju, a dla Moskwy ważne jest, by odzwierciedlały one suwerenną wolę narodu. – Mam nadzieję, że w następstwie tych wyborów Białoruś będzie kontynuować tworzenie nowoczesnego państwa opartego na demokracji i przyjaźni ze swymi sąsiadami – stwierdził Miedwiediew.
Sikorski poniósł klęskę Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych popiera stanowisko władz unijnych. „Ministerstwo Spraw Zagranicznych potępia masowe pobicia i zatrzymania manifestantów na ulicach Mińska. Brutalność sił porządkowych jest niedopuszczalna. Szczególny niepokój budzą przypadki dotkliwych pobić opozycyjnych kandydatów na prezydenta Władimira Nieklajewa i Andrieja Sannikowa, oraz zatrzymania zarówno ich, jak i Witalija Rymaszewskiego, Nikolaja Statkiewicza i Grigorija Kostusiewa. Apelujemy o zaprzestanie stosowania przemocy, o natychmiastowe uwolnienie zatrzymanych oraz wyjaśnienie pobić manifestantów, polityków i dziennikarzy, także zagranicznych” – napisał resort dyplomacji w oficjalnym komentarzu po wyborach. Polska opozycja zaapelowała do władz o silniejsze zaangażowanie w pomoc dla zatrzymanych kandydatów. Prezes PiS Jarosław Kaczyński ocenił, że te wydarzenia pokazują, iż polityka polskiego rządu wobec Białorusi poniosła całkowitą klęskę. Według wstępnych wyników po przeliczeniu 100 proc. głosów, w niedzielnych wyborach prezydenckich z 79,67 proc. głosów poparcia zwyciężył urzędujący prezydent Aleksandr Łukaszenka. Jak poinformowała Centralna Komisja Wyborcza, frekwencja wyniosła 90,66 procent. Wyniki pozostałych kandydatów są wyjątkowo słabe. Najwięcej głosów wśród opozycjonistów – 2,56 proc., zdobył lider kampanii „Europejska Białoruś” Andrej Sannikau. Na dalszych miejscach znaleźli się: ekonomista i wiceszef Zjednoczonej Partii Obywatelskiej Jarosław Romańczuk (1,97 proc.), wiceprzewodniczący partii Białoruski Front Narodowy Ryhor Kastusiau (1,97 proc.), lider kampanii „Mów prawdę!” Uładzimir Niaklajeu (1,77 proc.), szef Sojuszu „O Modernizację” Aleś Michalewicz (1,2 proc.), jeden z przywódców grupy inicjatywnej na rzecz stworzenia partii Białoruska Chrześcijańska Demokracja Wital Rymaszeuski (1,1 proc.), ekonomista Wiktar Ciareszczenka (1,08), szef komitetu organizacyjnego na rzecz stworzenia Białoruskiej Partii Socjaldemokratycznej (Narodnej Hramady) Mikoła Statkiewicz (1,04) oraz przedsiębiorca Dźmitry Wus (0,48 proc.). Łukasz Sianożęcki
Masakra w Gazie – O żywych tarczach i hasbarze Gdy tylko przyjrzymy się bliżej działaniom izraelskim w czasie „Operacji Płynny Ołów”, okazuje się, że potężne żniwo śmierci i zniszczenia w Gazie nie było produktem ubocznym inwazji, lecz jej ledwo skrywanym celem. Aby uniknąć odpowiedzialności za tę wyrachowaną rzeź, Izrael długo utrzymywał, że Hamas wykorzystał cywilów palestyńskich jako „żywe tarcze”, co spowodowało wśród nich tyle ofiar. Tymczasem od początku do końca inwazji Izrael usiłował zniekształcić obraz wydarzeń, kontrolując doniesienia prasowe i przymilając się do zachodnich komentatorów. Wyniki śledztw organizacji praw człowieka wskazują jednak, że owym oskarżeniom pod adresem Hamasu brak jest jakichkolwiek podstaw, nie sposób natomiast zasypać przepaści między zapewnieniami Izraela o podjęciu wszelkich starań dla uniknięcia „strat ubocznych” a setkami ciał wydobytych spod gruzów kobiet i dzieci. Izrael tuszował okrucieństwa, jakich dopuścił się w Gazie, oskarżając Hamas o wykorzystywanie Palestyńczyków jako żywych tarcz i cytując wyznania, wydobyte w trakcie „przesłuchań” od „aktywnych komórek”. Amnesty International wydała tymczasem po zakończeniu inwazji jeden z najobszerniejszych raportów poświęconych prawom człowieka w Gazie, w którym najbardziej niekorzystne dla Hamasu wnioski przedstawiają się następująco: Hamas „wystrzeliwał rakiety oraz umieszczał sprzęt i stanowiska wojskowe w pobliżu zabudowań cywilnych, narażając życie ich mieszkańców poprzez wywołanie ryzyka ataków izraelskich. Podczas konfrontacji zbrojnych z siłami izraelskimi wykorzystywał też puste budynki i majątki jako stanowiska bojowe, wystawiając mieszkańców pobliskich domów na niebezpieczeństwo ataków bądź dostania się w krzyżowy ogień”. Izrael utrzymywał, że Hamas „umieścił swą bazę operacyjną na obszarach cywilnych nie mimo to, lecz właśnie dlatego, że zwiększało to prawdopodobieństwo powstania znaczących szkód dla cywilów” i że „podejmujący działania członkowie Hamasu byli dumni z narażania życia cywilów”. Jednakże Amnesty International doszła do dokładnie przeciwstawnych wniosków: nie znalazła „żadnych dowodów, że wystrzeliwano rakiety z domów czy budynków mieszkalnych, w których obecni byli cywile”; „bojownicy palestyńscy często wykorzystywali puste budynki, lecz [...] nie przejmowali siłą zamieszkałych”; Hamas „mieszał się z ludnością cywilną, czego jednak w małej i przeludnionej Strefie Gazy trudno było uniknąć”. Wreszcie czytamy: „bojownicy palestyńscy, podobnie jak żołnierze izraelscy, brali udział w starciach zbrojnych w pobliżu domów mieszkalnych, w których obecni byli cywile, co oznaczało narażenie ich na niebezpieczeństwo. Miejsca tych starć określiły głównie siły izraelskie, wdzierając się do Gazy czołgami i transporterami opancerzonymi oraz zajmując pozycje wewnątrz osiedli mieszkalnych”. Amnesty International kategorycznie odrzuciła najcięższe z oskarżeń pod adresem Hamasu: Wbrew powtarzającym się oskarżeniom ze strony oficjalnych czynników izraelskich o wykorzystywanie „żywych tarcz”, Amnesty International nie znalazła dowodów, by Hamas czy bojownicy z innych ugrupowań palestyńskich kierowali cywilów do osłaniania celów wojskowych przed przewidywanymi atakami. Nie znaleziono również dowodów na to, że Hamas czy inne ugrupowania zbrojne zmuszały mieszkańców do pozostania w wykorzystywanych przez bojowników budynkach, ani też na to, że bojownicy uniemożliwiali mieszkańcom opuszczenie przejmowanych przez nich budynków czy obszarów. Emisariusze Amnesty International rozmawiali z wieloma Palestyńczykami, którzy skarżyli się na postępowanie Hamasu, w szczególności zaś na represje i ataki wymierzone w jego oponentów, takie jak zabójstwa, tortury i arbitralne aresztowania, lecz nie znaleźli świadectw wykorzystywania ich przez Hamas w roli „żywych tarcz”. Śledztwo Amnesty International w sprawie przypadków śmierci cywilów podczas ataków izraelskich nie potwierdziło wyjaśnień armii izraelskiej, zgodnie z którymi przyczyną tych śmierci było zazwyczaj ukrywanie się bojowników za plecami cywilów. Amnesty International badała przypadki śmierci całych rodzin i w żadnym z nich nie stwierdziła, by zbombardowane budynki były wykorzystywane przez grupy zbrojne do działalności wojskowej. Również w wypadku śmierci cywilów w ich domach w wyniku ostrzału precyzyjnymi pociskami bądź ostrzału czołgowego, w zbombardowanych budynkach nie znajdowali się bojownicy, a emisariusze Amnesty International nie znaleźli dowodów na to, by w czasie ataku w najbliższym otoczeniu toczyły się starcia zbrojne. W oficjalnym dokumencie izraelskim utrzymuje się, że Izraelskie Siły Obronne przyjęły w czasie ataku na Gazę zasady walki, oznaczające zakaz „wykorzystywania cywilów w roli żywych tarcz”, zaś armia izraelska „podjęła całą gamę kroków w celu wpojenia i utrwalenia tych zasad w świadomości dowódców i żołnierzy”. Śledztwo Amnesty International – oraz inne podobne śledztwa – nie potwierdziło jednak wykorzystywania żywych tarcz przez Hamas, dowiodło natomiast, że żołnierze izraelscy „wykorzystywali cywilów, w tym dzieci, jako żywe tarcze, narażając na szwank ich życie, zmuszając do pozostania w domach, które zajęli i wykorzystywali jako placówki wojskowe, bądź w ich pobliżu. Niektórych cywilów zmuszano do wykonywania niebezpiecznych zadań, takich jak przeszukiwanie domów czy obiektów, w których obawiano się zastawienia pułapek. Żołnierze zajmowali też zamieszkałe budynki i przeprowadzali ataki z nich bądź z ich pobliża, wystawiając mieszkańców na niebezpieczeństwo ataku czy też dostania się w krzyżowy ogień”. Wykorzystywanie cywilów w charakterze żywych tarcz przez armię izraelską potwierdzają też inne śledztwa dotyczące stanu praw człowieka w okresie inwazji – szczególnie jasne pozostają tu ustalenia raportu Goldstone’a. Również świadectwa samych żołnierzy izraelskich potwierdzają zaistnienie tych praktyk. Znani filozofowie Awiszaj Margalit i Michael Walzer każą nam jednak przyjąć za aksjomat, że choć wrogowie Izraela „rozmyślnie narażają cywilów na ryzyko, kryjąc się za ich plecami, to Izrael potępia takie praktyki”. W swej książce, poświęconej „badaniu mitów i iluzji” bliskowschodnich, Dennis Ross pomstuje na Hamas, który jego zdaniem wykorzystywał „ludność cywilną jako żywe tarcze” i czerpał „powszechny użytek” z tego procederu. Przedstawia też „oceny oparte o fakty” zgodnie z którymi Hamas „odrzuca już samą ideę rozwiązania dwupaństwowego”, jak też to on „postanowił położyć kres „zawieszeniu broni z czerwca 2008 r. (Ross ani słowem nie wspomina przy tym o krwawym ataku izraelskim z 4 listopada), zaś „kruchy pokój powrócił dopiero po zniszczeniu niemal wszystkich należących do Hamasu celów wojskowych przez Izraelskie Siły Obronne”.) „Dowódca sił brytyjskich w Afganistanie, pułkownik Richard Kemp, wystąpił z całą gamą oskarżeń pod adresem Hamasu, który miał „rozmyślnie stacjonować za plecami żywej tarczy w postaci ludności cywilnej” czy też „rozkazywać, a gdy było trzeba, zmuszać mężczyzn, kobiety i dzieci wśród własnej ludności do pozostania w miejscach, które stanowiły pewny cel Izraelskich Sił Obronnych”! To jednak wcale nie szczyt fantazmatów Kempa – oto „rzecz jasna” Hamas wysyłał w roli żywych bomb „kobiety i dzieci”. To wszystko ma się do rzeczywistości tak, jak jego bezustannie cytowane stwierdzenie, że „podczas Operacji Płynny Ołów Izraelskie Siły Obronne zadbały o prawa cywilów w strefie walki bardziej niż jakakolwiek inna armia w całej historii konfliktów zbrojnych”. Można tylko współczuć cywilom w teatrze wojennym Kempa. Alibi izraelskie, zgodnie z którym wysoka liczba zabitych cywilów była wynikiem wykorzystywania ich przez Hamas w roli żywych tarcz, zostaje obalone w konfrontacji z prawdziwymi przyczynami śmierci wielu Palestyńczyków. Amnesty International tak pisze o wynikach przeprowadzonego po inwazji śledztwa: Ataki, których skutkiem była największa liczba zabitych i rannych, przeprowadzono używając wystrzeliwanej przez samoloty bojowe, wysoce precyzyjnej amunicji dalekiego zasięgu, bądź też otwierając ogień czołgowy z odległości sięgającej kilku kilometrów – często dokonując wcześniej selekcji celów, co wymaga zazwyczaj akceptacji ze strony najwyższych szczebli dowództwa. Ofiary tych ataków nie dostały się w krzyżowy ogień bojowników palestyńskich i sił izraelskich, ani też nie osłaniały bojowników czy innych uprawnionych celów. Wielu z nich zginęło w czasie snu, gdy zbombardowano ich domy. Inni w momencie ataków powietrznych czy czołgowych zajmowali się codziennymi obowiązkami domowymi, siedzieli w ogródku przydomowym bądź też wieszali na strychu pranie. Trafione pociskami z myśliwców lub czołgów dzieci uczyły się i bawiły w swym pokoju, na strychu albo niedaleko od domu”. Dalej czytamy, że cywile palestyńscy, „w tym kobiety i dzieci, padali ofiarą strzałów z bliskiej odległości, choć nie stanowili zagrożenia dla życia żołnierzy izraelskich” ani też „w momencie oddania strzału nie toczyły się żadne walki w pobliżu”, W studium Human Rights Watch udokumentowano przypadki zabójstw cywilów palestyńskich, którzy „próbowali oznajmić swój status nie biorących udziału w walkach, wznosząc białe flagi”, podczas gdy „wszelkie dostępne dowody wskazują, że siły izraelskie kontrolowały dane obszary, nie toczyły się wówczas na nich walki, a wśród cywilów, których zastrzelono, nie ukrywali się bojownicy palestyńscy”. Oto typowy przypadek: „dwie kobiety i troje dzieci z rodziny Abed Rabbo znalazło się przez kilka minut poza domem – co najmniej troje z nich trzymało skrawki białego płótna – gdy żołnierz izraelski otworzył ogień, zabijając dwie dziewczynki w wieku dwóch i siedmiu lat oraz raniąc ich babcię i trzecią z dziewczynek”. Tymczasem oficjalny komunikat izraelski zapewnia, że żołnierze Izraelskich Sił Obronnych dbają o „nieskalanie broni”, w związku z czym „nie wykorzystują broni i siły w celu zadania szkód ludziom, którzy nie biorą udziału w walkach, ani jeńcom wojennym”.
Raport Goldstone’a stwierdzał: „izraelskie siły zbrojne wielokrotnie otwierały ogień do cywilów, którzy nie brali udziału w działaniach wojennych i nie stanowili dla nich zagrożenia”. Czytamy też: „izraelskie siły zbrojne dokonywały rozmyślnych ataków na cywilów”, mimo iż nie istniały „żadne podstawy, dzięki którym izraelskie siły zbrojne mogłyby w racjonalny sposób uznać atakowanych cywilów za faktyczną stronę działań wojennych”. Z zebranych po inwazji świadectw żołnierzy izraelskich wynika, że cywile palestyńscy padli ofiarą barbarzyńskich mordów w „atmosferze”, w której „życie Palestyńczyków jest, by tak rzec, czymś dużo, dużo mniej ważnym od życia naszych żołnierzy”. Oto niektóre z tych świadectw: „Widzisz ludzi bardziej czy mniej pogrążonych w ich codzienności, idących na spacer itp. Absolutnie nie terrorystów. Słyszałem, że w innych oddziałach otwierano do nich ogień. Usiłowano ich zabić”. „Najwyraźniej ludzie nie mają szczególnych oporów przed odebraniem życia innemu człowiekowi”. „Każdego uznaje się tam za terrorystę”. „Pozwolono nam robić, cokolwiek chcieliśmy. Kto nam tego zakaże?” „Zrozumiałem, że w walce w tym miejscu jest coś dzikiego. Gdy namierzysz, strzelaj”. „Możesz robić, na co masz ochotę [...] po prostu dlatego, że tak jest zajebiście” – nawet dokonywać ostrzału białym fosforem, „bo tak jest fajnie. Zajebiście”. Nie speszyło to autorów oficjalnego komunikatu izraelskiego, którzy bez najmniejszych zahamowań piali peany na cześć nadzwyczajnego szacunku, jakim „wartość najwyższa – życie ludzkie” cieszy się wśród żołnierzy armii izraelskiej. Lawrence Wright zaserwował zaś na pierwszej stronie New Yorkera opowieści z krypty o tym, „co naprawdę się stało” w Gazie – a działo się wiele: „wojsko izraelskie dosłownie stanęło na głowie, by oszczędzić życie cywilów w Gazie”. Będąc w Gazie, Wright odkrył również, że Palestyńczycy odczuwali szczególną więź z pojmanym przez Hamas żołnierzem izraelskim: „pobladłe rysy i łagodny wyraz twarzy Gilada Szalita zawojowały wyobraźnię mieszkańców Gazy. Może to się wydawać przewrotne, lecz powstało olbrzymie poczucie wspólnoty między tym skromnym żołnierzem a ludźmi, będącymi zakładnikami jego rządu. Mieszkańcy Gazy widzą w sobie Szalita: zamkniętego, maltretowanego i pogrążonego w rozpaczy”. Rozwiewa to mgłę tajemnicy, czemu jedna rodzina w Gazie za drugą nadaje swemu nowo narodzonemu synowi imię Gilad.
Lawina oskarżeń i kontroskarżeń o wykorzystywanie żywych tarcz skrywała usiłowania Izraela, któremu zależało na rozmyciu rzeczywistego obrazu sytuacji. Izrael faktycznie rozpoczął przygotowania propagandowe pół roku przed rozpoczęciem inwazji w grudniu 2008 r. Izraelską machinę propagandową – hasbarę – miała koordynować specjalnie wyznaczona w tym celu Dyrekcja Informacji Narodowej, będącą scentralizowanym ciałem przy biurze premiera. Gdy jednak światowa opinia publiczna obróciła się przeciw Izraelowi, Anthony H. Cordesman przedstawił diagnozę, zgodnie z którą państwo to nie zainwestowało wystarczających środków w „wojnę o odbiór”. Jak twierdzi Cordesman, Izrael „uczynił na arenie światowej niewiele w celu wyjaśnienia, co dokładnie uczynił w celu ograniczenia liczby ofiar cywilnych i strat ubocznych”, podczas gdy „z pewnością mógł – i powinien – uczynić o wiele więcej, by dowieść, jaką rozwagą wykazała się jego armia, oraz zadbać o wiarygodność”. Zdaniem administratora internetowej edycji Haaretz Bradleya Burstona problem polega na tym, że Izraelczycy „brzydzą się public relations”. Szanowany politolog izraelski Szlomo Awineri twierdził natomiast, że świat dysponował mglistym obrazem inwazji na Gazę z powodu „nadanego operacji kryptonimu, wpływającego na sposób jej odbioru”. Skoro jednak na niewiele się zdał drobiazgowo przygotowany blitzkrieg propagandowy, to nie da się tego wytłumaczyć kiepskim redagowaniem izraelskich prasówek o misji humanitarnej, ani też uznać, że cały świat znadinterpretował wydarzenia. Rozmiar masakry był natomiast zbyt potworny, by mogła tu pomóc jakakolwiek machina propagandowa. Stało się to dobrze widoczne po zakończeniu inwazji, gdy Izrael nie miał już więcej bałamutnych pretekstów, pozwalających uniemożliwiać pracę dziennikarzom i zaprowadzać „najbardziej drakońską kontrolę prasy w historii wojny nowożytnej”. Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej stwierdziło o tej blokadzie medialnej, że „Izrael znalazł się za jej sprawą wśród garstki reżimów na całym świecie, regularnie uniemożliwiających dziennikarzom wykonywanie pracy” a Reporterzy Bez Granic nazwali ją „odrażającą i godną potępienia przez społeczność międzynarodową”. Ponad pół roku po inwazji Izrael nadal uniemożliwiał dostęp do Gazy takim organizacjom praw człowieka jak Amnesty International, Human Rights Watch i B’Tselem. Human Rights Watch zapytywała: „Skoro Izrael nie ma nic do ukrycia, to dlaczego odmawia nam wstępu?” Ku rozżaleniu Cordesmana i oficjalnych czynników izraelskich, niedługo po zakończeniu inwazji opublikowano w kilku gazetach izraelskich świadectwa pilotów i piechurów, którzy popełnili zbrodnie wojenne w Gazie lub byli ich świadkami. Kilka miesięcy później izraelska organizacja Przerwać Milczenie opublikowała kolejne dossier z fatalnymi dla armii wyznaniami żołnierzy. Izrael asekurował się jednak oznajmiając w oficjalnym dokumencie: „Izrael to społeczeństwo otwarte i demokratyczne, w pełni respektujące wolność słowa. [...] Informacje o możliwych niewłaściwych poczynaniach żołnierzy dotarły różnymi drogami do władz Izraelskich Sił Obronnych”. Nie przeszkodziło to jednak izraelskiemu ministerstwu spraw wewnętrznych zaapelować po publikacji tych druzgocących świadectw, by rządy europejskie udzielające Przerwać Milczenie wsparcia finansowego obcięły jej fundusze. Reakcja na owe świadectwa żołnierzy – nie licząc mało wiarygodnych reakcji oficjalnych, w których oskarżono żołnierzy o kłamstwo – oscylowała między szokiem a bagatelizowaniem sprawy. Tak jak filmowy kapitan Louis Renault, „zaszokowany! zaszokowany!” tym, że w Casablance kwitnie hazard, przedstawiciele państwa wyrażali niedowierzanie, że żołnierze izraelscy mogli popełnić zbrodnie. Owa reakcja stanowiła jednak „naturalną kontynuację ostatnich 9 lat, w których żołnierze zabili prawie 5 tys. Palestyńczyków, z których co najmniej połowę stanowili niewinni cywile, a niemal tysiąc to dzieci i nastolatki” – zauważył Gideon Levy, szydząc z upozowanej oficjalnej konsternacji. – „Wszystko, dokładnie wszystko, co żołnierze opisali w związku z Gazą, było rutyną przez całe lata krwawej łaźni”. Przedstawiciele Izraela starali się przeciwdziałać szkodom dla public relations, jakie wyrządziły świadectwa żołnierzy, twierdząc, że chodzi tylko o kilka „zgniłych jabłek”. Również ten wybieg był jednak mało wiarygodny. Zbrodnie konkretnych żołnierzy stanowiły nieuchronny skutek zbrodniczej natury samego przedsięwzięcia: odzyskania izraelskiej zdolności odstraszania przez zastosowanie potężnej niszczycielskiej siły przeciwko całej bezbronnej społeczności. Levy konkludował: „Nie są to przypadki pomyłkowo otwartego ognia, lecz ognia, którego użyto rozmyślnie i zgodnie z rozkazem”. „Przedstawione tu przypadki dowodzą, że nie mamy do czynienia z błędami poszczególnych żołnierzy, świadczą one natomiast o błędnym zastosowaniu zasad, przede wszystkim na poziomie systemowym” – zauważyli izraelscy wydawcy oskarżycielskich świadectw – „Potężne i bezprecedensowe uderzenie w infrastrukturę i cywilów w Strefie Gazy stanowiło bezpośredni rezultat polityki Izraelskich Sił Obronnych”. „Setki cywilów zostało zabitych nie z powodu błędu, ani też nie przez garstkę zgniłych jabłek” – podkreślał w swym rozbudowanym studium Komitet Publiczny Przeciwko Torturom w Izraelu. Raport Goldstone’a stwierdzał, posiłkując się świadectwami żołnierzy izraelskich, że „wielokrotna niezdolność rozróżnienia między biorącymi udział w walkach a cywilami okazuje się [...] stanowić wynik instrukcji, rozmyślnie przekazywanych żołnierzom [...] nie zaś wynik incydentalnych pomyłek”. Czytamy też, że „wynik i modalność poszczególnych operacji wskazują [...] że pozostawały one [...] obliczone w znacznej mierze na zniszczenie mienia cywilnego i środków utrzymania ludności cywilnej, bądź też uczynienie ich niezdatnymi do użytku”. Nie ma wątpliwości, że dla niektórych żołnierzy izraelskich owa masakra była okazją do pofolgowania swym sadystycznym skłonnościom, innych zaś skłaniało do brutalnych zachowań otoczenie. W ich świadectwach znajdujemy zatem stwierdzenia o „nienawiści i przyjemności”, „zabawie” i „rozkoszy”, jaką stanowiło zabijanie Palestyńczyków oraz o wyładowaniu się poprzez sianie zniszczenia, „ot tak sobie”, „dla zadowolenia”. Żołnierze żartowali więc sobie: „Hurra, zabiłem terrorystę. [...] Urwaliśmy mu głowę” „Szczęśliwie szpitale były już zapełnione, więc ludzie prędzej zdychali”. „Nie sposób było zakończyć tej operacji i kogoś nie zabić”. Niemniej „ekscesy” te umożliwiła i nadała im rozmiary prawdziwego rozpasania już sama zbrodnicza natura przedsięwzięcia. Sprowadzanie sprawy do jednostkowego sadyzmu czy – jak w tym wypadku – hałaśliwych i nieokrzesanych zachowań jest absurdem, tym bardziej, że najpotworniejszymi zbrodniami okazały się te, których najwyraźniej dokonano przestrzegając dyscypliny i rozkazów. Jeden z tych, którzy przepytywali składających świadectwa żołnierzy izraelskich, wyraził niesmak, że nie doprowadzili oni z powrotem do porządku i czystości zajmowanych wcześniej domów Palestyńczyków: „Takie zachowanie to po prostu zezwierzęcenie. [...] Wystawiacie armii izraelskiej świadectwo najniższych możliwych norm, taka jest prawda”. Znacznie mniej kłopotał się jednak tym, że owi piloci i piechurzy uszkodzili i zniszczyli tysiące budynków, czyniąc bezdomnymi 100 tys. Palestyńczyków. Inni komentatorzy usiłowali zwalić winę za masakrę na sfanatyzowanych fundamentalistów, chwytając się świadectw żołnierzy, w których cytowano pełne hipokryzji i podżegających treści stwierdzenia rabinów armii izraelskiej i rekrutów ze szkół religijnych. Ethan Bronner sugerował w New York Timesie, że za zbrodnie odpowiedzialni są „nacjonaliści religijni”, którzy „zajmują coraz więcej odpowiedzialnych stanowisk wojskowych” i którzy zastąpili „świeckich, zachodnich i wykształconych” kibucników, stanowiących niegdyś trzon armii. Był to bardzo wygodny wykręt. W ten sposób znikało z pola widzenia, że mózgiem zbrodniczej ofensywy znanej jako „Operacja Płynny Ołów” – wedle słów jednego z żołnierzy oznaczającej rozpętanie siły ognia na „szaleńczą” skalę – był minister obrony Ehud Barak i jego jak najbardziej świecka klika, a Izrael popełniał masakry na długo przed tym, gdy w szeregach jego armii zyskali znaczenie fanatycy religijni. Po tym, jak ujrzało światło dzienne pierwsze dossier ze świadectwami żołnierzy, Izraelskie Siły Obronne obiecały śledztwo, lecz zamknęły je blisko 10 dni później, stwierdzając, że doniesienia o powszechnych nielegalnych zabójstwach i zniszczeniu to tylko „plotki”. Z późniejszego „wewnętrznego śledztwa” armii izraelskiej wynikało, że „w czasie Operacji Płynny Ołów nie doszło do celowego zadania szkód cywilom przez Izraelskie Siły Obronne”. Barak wyraził radość z wyników śledztwa, gdyż „dowodzi ono raz jeszcze, że Izraelskie Siły Obronne to jedna z najbardziej moralnych armii na świecie”. W oficjalnym dokumencie izraelskim utrzymywano, że „aparat prawny i sądowy Izraela posiada wszelkie środki i motywację, by zbadać podejrzenia o łamanie prawa krajowego czy międzynarodowego przez jego dowódców i żołnierzy”. Human Rights Watch orzekła jednakże: „wyniki śledztwa jasno wskazują, że armia izraelska pozostaje niezdolna do obiektywnego monitoringu wewnętrznego”, zaś Amnesty International wyraziła ocenę, zgodnie z którą „w twierdzeniach armii prędzej znajdziemy próbę wymigania się od odpowiedzialności niż proces rzetelnego dochodzenia do prawdy”. Wedle raportu Goldstone’a „pozostaje bardzo wątpliwe, czy Izrael skłonny jest przeprowadzić rzetelne śledztwa w sposób bezstronny, niezależny, szybki i skuteczny”. Okropną niesprawiedliwością byłoby jednak twierdzenie, że żaden z żołnierzy izraelskich nie poniósł odpowiedzialności za zbrodnie popełnione w okresie inwazji na Gazę: otóż jeden z nich otrzymał wyrok więzienia za kradzież należącej do Palestyńczyka karty kredytowej. Atak na Gazę i bezczelne próby urabiania opinii publicznej w końcu odbiły się Izraelowi czkawką, czego dowodem pozostają cytowane w tej książce raporty organizacji praw człowieka. Jedną z nieprzewidzianych konsekwencji „Operacji Płynny Ołów” była bezprecedensowa reakcja Amnesty International. Organizacje praw człowieka opublikowały wiele dokumentów mówiących o skali śmierci i zniszczenia w czasie tej inwazji, lecz raport Amnesty International, zatytułowany „Fueling Conflict: Foreign arms supplies to Israel/Gaza”, zasługuje na szczególną uwagę. W tym przełomowym studium znajdujemy wezwanie do zaprzestania dostaw broni dla obu stron konfliktu oraz zaprowadzenia przez ONZ całkowitego embarga na te dostawy: „Amnesty International wzywa ONZ, a w szczególności Radę Bezpieczeństwa, by natychmiast nałożyła całkowite embargo na dostawy broni i amunicji dla stron konfliktu do czasu, gdy zniknie znaczące ryzyko ich użycia w celach oznaczających poważne pogwałcenie prawa międzynarodowego”. Amnesty International dokonała zestawienia wyprodukowanej za granicą broni użytej przez Izrael w trakcie inwazji na Gazę, takiej jak pochodzące ze Stanów Zjednoczonych pociski z białym fosforem, amunicja czołgowa czy pociski zdalnie sterowane, jak również przedstawiła harmonogram dostaw amerykańskiej broni do Izraela tuż przed inwazją i w jej trakcie. Stwierdziła, że „Stany Zjednoczone pozostawały dotąd największym dostawcą broni konwencjonalnej do Izraela”, „Stany Zjednoczone corocznie przekazywały Izraelowi znaczne sumy pieniędzy, by umożliwić mu nabycie broni, mimo amerykańskiego prawa zakazującego udzielania takiej pomocy stronom bezustannie dokonującym poważnych naruszeń praw człowieka” i że „w trakcie interwencji wojskowej w Strefie Gazy znaczną część wyposażenia izraelskiego stanowiły broń, amunicja i sprzęt wojskowy dostarczone przez Stany Zjednoczone za pieniądze podatników amerykańskich”. W raporcie znalazło się również krótkie zestawienie wyprodukowanej za granicą broni, wykorzystywanej przez palestyńskie grupy zbrojne. Dostarczono jej „na o wiele mniejszą skalę niż [...] Izraelowi”. Apel Amnesty International o całkowite embargo na dostawy broni dla Izraela i palestyńskich grup zbrojnych stanowił kamień milowy w konflikcie izraelsko-palestyńskim. Dotychczas w wypadkach pogwałceń praw wojny przez Izrael z użyciem broni wyprodukowanej w Stanach Zjednoczonych organizacje praw człowieka wzywały ten ostatni kraj, by ograniczył pomoc wojskową dla Izraela oraz nałożył restrykcje na jej wykorzystanie, tak, by zmusić Izrael do zaprzestania systematycznego łamania prawa. Żadna organizacja praw człowieka nie przedstawiła jednak dotąd tak dokładnego wykazu zagranicznych dostawców broni dla Izraela, ani też nie wezwała ich w tak ostrym tonie do nałożenia embarga na broń. Zgodnie z przewidywaniami, administracja Obamy odrzuciła ten apel, zaś Abraham H. Foxman z Ligi Przeciw Zniesławieniu zaatakował Amnesty International za jej „szkodliwy i stronniczy raport”, który „nie oznacza nic innego niż odmawianie Izraelowi prawa do samoobrony” – Bezprecedensowy apel Amnesty International o nałożenie embarga można zinterpretować jako jeden z wyrazów prawdziwej odrazy, z jaką przyjęła masakrę w Gazie znaczna część społeczności międzynarodowej, w tym – co warte uwagi – liberalnych Żydów amerykańskich. Wrócę do tego niedługo, chciałbym jednak wcześniej przedstawić pokrótce swą podróż do Gazy po zakończeniu inwazji. Fragment książki N. Finkelsteina ‘Gaza: O jedną masakrę za daleko’ (‘This Time We Went Too Far’ – Truth and Consequences of the Gaza Invasion)
Tłumaczenie: Paweł Michał Bartolik
Oto "tajemnica" sukcesu Platformy Obywatelskiej Obojętność wobec jakości państwa powoduje, że PO, mimo że źle rządzi, wciąż ma dobre notowania. Zapaść państwa jest tolerowana jak długo sami, bezpośrednio, nie czujemy się zagrożeni - pisze prof. Jadwiga Staniszkis w felietonie dla Wirtualnej Polski wskazując, że demokracja sprzyja bierności, a w Polsce, w odróżnieniu do państw zachodnich, brakuje mechanizmu, który by ją wspomagał. Demokracja - paradoksalnie - sprzyja bierności. Demobilizuje, bo zbyt wiele oczekuje się od procedur i zasady reprezentacji. A pokomunistyczne państwo, pozbawione już groźnej magii arbitralnej władzy, dalej traktowane jest jako dokuczliwy intruz. A nie - dobro wspólne. A rozkład naszego państwa, przy obojętności społeczeństwa, dotyka wciąż nowych dziedzin. M.in. infrastruktury technicznej, sfragmentaryzowanych i nieudolnie skomercjalizowanych instytucji publicznych (PKP), służby zdrowia, wojska. Naruszana jest elementarna przyzwoitość. Nie tylko w tolerowaniu korupcji. Także w sprawach fundamentalnych, jak całkowite zlekceważenie przygotowań wizyty Prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu. A potem - tchórzliwe i niezgodne z prawem oddanie śledztwa stronie rosyjskiej. Amortyzatorem - przy braku strategii rozwojowej - i nastawieniu rządu na doraźne trwanie i księgowe tylko sukcesy - staje się obniżanie standardów we wszystkich dziedzinach i przerzucanie wciąż nowych kosztów na społeczeństwo. Ostatnio rozważane - dotyczy kosztów modernizacji sieci przesyłowych w energetyce, mimo że są tam już prywatne firmy ciągnące olbrzymie zyski (jedne z najwyższych cen elektryczności na świecie).
Obojętność wobec jakości państwa powoduje, że PO, mimo że źle rządzi, wciąż ma dobre notowania. Zapaść państwa jest tolerowana jak długo sami, bezpośrednio, nie czujemy się zagrożeni. Jednym z powodów takiego stanu jest fakt, iż w Polsce brakuje mechanizmu, który - w krajach, gdzie system działa dobrze - wspomaga demokrację. W wypadku Niemiec jest to skomplikowana sieć korporacji poszczególnych profesji, grup zawodowych i pracodawców - ale także kościołów, które służą stałej samorefleksji. Czyli - redefiniowaniu własnego interesu w zmieniających się okolicznościach i w powiązaniu z interesem całości i jej przyszłym rozwojem. To fundament partii politycznych, stale korygujący działanie państwa ale też, wymuszający stały namysł o jego stanie. Bo państwo, zgodnie z wizją Bismarcka, jest traktowane jako instytucja wyrażająca siłę gospodarczą i wolę polityczną społeczeństwa. I zadaniem państwa jest służenie rozwojowi tej siły. A nie, jak u nas, reprodukowaniu władzy określonej ekipy rządzącej w imieniu wąskiej "klasy politycznej". W USA z kolei podstawą takiej "zasady społecznej" wspomagającej demokrację jest kontraktualność. Nic - oprócz wolności jednostki (w granicach prawa) nie jest traktowane jako absolutne. Ale obywatel, aby uczestniczyć w tym systemie, sam musi mieć zdolność zawierania kontraktu. Chodzi o skrupulatnie monitorowaną uczciwość. Także w ramach tzw. moralności publicznej - wobec instytucji. Kiedyś mówiło się w Polsce o tzw. zdolności honorowej i związanych z nią obowiązkach w sferze publicznej. Dziś wywołałoby to tylko ironiczny uśmiech. PiS próbuje wiązać moralność z polityką, ale głównie w sferze symboli: polityka historyczna czy - hasła łączenia wolności z solidarnością. A potrzebny jest konkret - alternatywny projekt instytucjonalny i odnoszenie oceny posunięć rządu do precyzyjnie zdefiniowanych interesów. I sprowadzenia zasad moralności publicznej na poziom jednostek - zaczynając od siebie. Przełamanie obojętności wobec własnego państwa, nasilające się w kolejnych pokoleniach, jest konieczne. Inaczej zapanuje pełny brak odpowiedzialności, cynizm i dalsza korozja standardów. Także w naszym podejściu do nas samych.
Prof. Jadwiga Staniszkis
Bo jeszcze uwierzymy w bajki… Niemieckie gazety będzie można sądzić w Polsce za „polskie obozy koncentracyjne”. Za „polski obóz koncentracyjny” przed polski sąd. Jest już pisemne postanowienie Sądu Apelacyjnego w Warszawie w sprawie Zbigniew Osewski vs Axel Springer Aktiengesellschaft. Poszło o użycie określenia „polski obóz koncentracyjny” na łamach niemieckiej „Die Welt”, gazety należącej do tego koncernu medialnego. Zdaniem prawników, orzeczenie ma przełomowe znaczenie dla tego typu spraw. Umożliwia ściganie autorów obraźliwej dla Polaków frazy na gruncie prawa krajowego. Osewski, którego dziadek był więziony w niemieckim obozie koncentracyjnym, nie wyklucza, że w swoim pozwie uwzględni również niemiecką telewizję ZDF, która użyła podobnego, krzywdzącego Polskę, określenia. Sąd Apelacyjny w Warszawie wydał postanowienie w związku z zażaleniem złożonym na postanowienie Sądu Okręgowego w Warszawie, który odrzucił pozew Zbigniewa Osewskiego. Sprawa dotyczyła artykułu zamieszczonego w „Die Welt” z listopada 2008 r., w którym użyto określenia „polski obóz koncentracyjny”. Osewski poczuł się tym osobiście dotknięty, ponieważ jeden z jego dziadków pięć lat spędził w niemieckim obozie w Essen, a drugi zmarł w więzieniu w Sztumie. Domaga się od wydawcy pisma Axel Springer z siedzibą w Berlinie oficjalnych przeprosin oraz przekazania pół miliona złotych na wskazany przez niego cel społeczny. - Postanowienie sądu otwiera ścieżkę do dochodzenia przeprosin dla nas wszystkich, których rodziny stały się ofiarą niemieckich obozów koncentracyjnych, i być może skierowania jako zadośćuczynienia pewnej sumy pieniędzy na dom dziecka. Do tej pory strona niemiecka praktycznie czuła się bezkarna i lekceważyła Polaków – mówi w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Zbigniew Osewski.
Przypomina, że na przełomie 2009 i 2010 r. domagał się również przeprosin od niemieckiej telewizji ZDF za sformułowanie „polski obóz zgłady Sobibór”. – Otrzymałem pismo z tej państwowej niemieckiej stacji telewizyjnej, w którym utrzymuje się, że nic takiego ważnego się nie stało, a zapłata kwoty na dom dziecka niczego nie zmieni – informuje Osewski. Dodaje, że wstrzymywał się z pozwem przeciwko ZDF do czasu ogłoszenia postanowienia sądu apelacyjnego. – Myślę, że teraz obie sprawy – Axel Springer oraz ZDF – obejmę jednym pozwem. Ponieważ dotyczą one tych samych podstaw prawnych, a i ze strony ekonomii procesowej jest to lepsze wyjście. Takie mam plany – zapowiada Osewski. Zdaniem mecenasa Lecha Obary, pełnomocnika Osewskiego, którego Kancelaria Radców Prawnych „Lech Obara i Współpracownicy” zajmuje się sprawą pro publico bono, postanowienie sądu apelacyjnego ma duże znaczenie, ponieważ umożliwia dochodzenie przed polskimi sądami sprawiedliwości za użycie m.in. przez środki społecznego przekazu z krajów członkowskich Unii Europejskiej sformułowań takich jak „polski obóz koncentracyjny”. - Problem polegał na tym, czy tego typu sprawy rozpatrywać w miejscu ukazania się publikacji, a więc w Niemczech, gdzie mieści się redakcja pisma, czy też tam, gdzie jest ona rozpowszechniana i gdzie poszkodowany powziął o niej wiadomość. A on zapoznał się z nią właśnie w swoim miejscu zamieszkania w Polsce, gdzie „Die Welt” jest sprzedawany – mówi Obara. Zaznacza jednak, iż nie każdy Polak będzie mógł wytaczać proces, ale tylko ten, którego łączy ze sprawą szczególna więź emocjonalna. – W przypadku pana Osewskiego chodziło o fakt, że jego dziadek był więźniem niemieckiego obozu – konkluduje mecenas.
[Naszym zdaniem każdego Polaka (nie mówimy tu o polactfie) łączy szczególna więź emocjonalna z tymi bydlakami, którzy szkalują jego ojczyznę - admin]
Prawnicy zwracają uwagę, że postanowienie sądu opiera się na prawodawstwie unijnym, któremu podlegają Niemcy jako kraj członkowski. - Znaczenie tego postanowienia polega na tym, że Sąd Apelacyjny w Warszawie potwierdził stanowisko, iż sądownictwu polskiemu przysługuje jurysdykcja w tej sprawie. Oznacza to, że sąd polski jest właściwy do jej merytorycznego rozpoznania. Rozstrzygnięcie w tej sprawie oparte jest na podstawie przepisu unijnego rozporządzenia nr 44/2001. Normuje ono właśnie m.in. jurysdykcję sądów państw członkowskich UE – ocenia prof. Aurelia Nowicka, prawnik z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
[Jak powszechnie wiadomo, Niemcy wymagają, aby kraje unijne podporządkowały się "prawu" Unii Europejskiej, ale sami nie mają najmniejszego zamiaru tego zrobić - admin]
Zbigniew Osewski jest wnukiem dwóch więźniów niemieckich obozów zagłady. Dziadek ze strony matki, Aleksander Sankowski, został zamordowany w obozie w Sztumie na Pomorzu w 1943 roku. Natomiast dziadek ze strony ojca, Zygmunt Osewski, uniknął śmierci, bo w 1944 r. uciekł z obozu w Essen. Jacek Dytkowski
Zostawcie Białoruś Białorusinom Prezes Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego prof. Adam Wielomski opublikował oświadczenie, w którym odniósł się do sytuacji na Białorusi po wyborach prezydenckich. Oto jego treść: „Stany Zjednoczone i demoliberalne kraje zachodnie murem stanęły w obronie „demokracji” na Białorusi w związku z podejrzeniami o licznych nieprawidłowościach w trakcie niedzielnej elekcji suwerennej Głowy Państwa u naszego wschodniego sąsiada. Do tego demokratycznego skowytu płynącego z Zachodu natychmiast dołączyli się nasi rodzimi postromantyczni prometeiści i mesjaniści, chcący nieść Białorusi „kończące historię” zdobycze liberalnej demokracji i „wyrwać ją z rosyjskiej sfery wpływów”. Rzeczywistym celem tych nacisków nie jest dobro mieszkańców tego kraju, lecz uczynienie z Białorusi formalnego lub nieformalnego obszaru zależnego od Unii Europejskiej, gdzie za pieniądze rozmaitych zagranicznych fundacji zbudowane miałoby być poletko „doświadczalnej demokracji” i „kolonii praw człowieka”. Gospodarka białoruska zostałaby natychmiast przejęta przez zachodnie grupy finansowe, a klasa polityczna uzyskiwałaby namiestnictwo do rządzenia dzięki brukselskiemu błogosławieństwu. Mamy wątpliwości czy wasalizacja Białorusi wobec państw zachodnich jest rzeczywiście obiektywnym dobrem tego kraju. Zresztą to nie jest sprawa ani Polaków, ani nikogo kto mieszka poza granicami Białorusi. My, konserwatyści nigdy nie byliśmy demokratami. Z dużym sceptycyzmem podchodziliśmy także do ideologii prawo-człowieczej. Nie było dla nas nigdy istotne czy wybory odbywają się wedle zachodnich standardów czy lokalnych. Jest nam w sumie obojętne, czy władza w ogóle pochodzi z wyborów. Nie mamy wątpliwości, że oczekiwania społeczne nie wiążą się z przestrzeganiem procedur demokratycznych, lecz ze sprawnym i dobrym zarządzaniem. Wszystko wskazuje na to, że ogół obywateli Białorusi akceptuje rządy Aleksandra Łukaszenki. Mimo płynących z Zachodu pieniędzy i wsparcia stacji opłacanych przez polskiego podatnika, skala „demokratycznych” protestów jest – jak na kraj liczący 10 milionów obywateli – nikła. Białoruś nie jest zagrożona przez żadną „pomarańczową rewolucję”, gdyż poparcie dla wspieranej zza granicy antypaństwowej opozycji jest nikłe. Białoruś jest suwerennym państwem, posiadającym swoje własne władze, których źródłem – tak jak każdej władzy – jest wola Boga (jak uczy św. Paweł). W tej sytuacji sposób obioru osób pełniących władzę jest wewnętrzną sprawą tego państwa. W imieniu Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego wzywam tedy wszystkie rządy, także rząd Donalda Tuska, do poszanowania tradycyjnego prawa narodów, co winno wyrazić się w akceptacji i szacunku dla ustanowionych w tym państwie władz. Nie jest naszą sprawą forowanie ocen dotyczących sposobu ich obioru. Proponuję zostawić to do oceny Bogu i samym Białorusinom”. Prof. Adam Wielomski
I komentarz jednego z internautów, Rafy:
Proponuje porównać to co sie działo teraz podczas wyborów na Białorusi, z wydarzeniami w niby najbardziej demokratycznym kraju Zachodu – w Toronto, Kanada podczas spotkania liderów – G20 w tym roku. Około 1000 niewinnych ludzi – i tych co starali sie protestować przeciwko dyktatowi premiera Harpera jak i przypadkowych przechodniów, zostało okrążonych, zaaresztowanych, pobitych lub potraktowanych brutalnie. A grupki na czarno zamaskowanych niby to chuliganów a prawdopodobnie agenciaków, demolowało samochody czy wystawy sklepowe a grupy policjantów przyglądały się temu bezczynnie – co wskazuje, ze to nie były akty wandalizmu ze strony ludności a tylko specjalnych grup objętych ochrona sil anty ….. aby można było uzasadnić nadmierną brutalność policji. Premier prowincji Ontario, przepraszał Kanadyjczyków, że wydał „cichą” instrukcję zezwalającą policji na taką brutalność. Odgrodzenie całego rejonu Centrum Toronto zasiekami i wysokimi plotami było następnym wyrazem zachodniej demokracji – czego tak Ci sie liderzy bali ? A potem przetrzymywanie około 100 ludzi długi okres w wiezieniu i wytaczanie procesów sadowych przeciwko około 200 ludziom. I co na to powiedzą Ci libertyni białoruscy czy polscy, zafajdani propaganda tzw. demokracji w wydaniu zachodnim. Należy im powiedzieć – ”a kysz, a kysz idźcie do tego swojego Raju”.
http://mercurius.myslpolska.pl/2010/12/zostawcie-bialorus-bialorusinom/
Wybory na Białorusi rozstrzygnięte Z dziką radością nasłuchuję lamentu i rozdzierania szat przez żydomedia. Mimo ich nachalnej nagonki na Łukaszenkę wygrał on wybory już w pierwszej turze miażdżącą przewagą głosów.
Także zorganizowana przez żydowską agenturę demonstracja, będąca nieudolną próbą doprowadzenia do kolejnej kolorowej rewolucji na obrzeżach Rosji skończyła się fiaskiem. Wprawdzie prowokatorom udało się wywołać tumulty i nagłaśnianą medialnie interwencję milicji, ale od przejęcia przez żydowską agenturę władzy na Białorusi dzielą ją lata świetlne. Ciekawa jest reakcja żydomediów na interwencję białoruskiej milicji. Jeśli na Zachodzie policja przy pomocy pałek, gazu i armatek wodnych rozpędza antyrządowe demonstracje, to przywraca ona jedynie porządek publiczny. Jeśli to samo robi milicja na Białorusi, to łamie ona prawa obywatelskie demonstrantów. Taka sobie żydowska asymetria ocen. Do szczucia na Łukaszenkę obok naszej rodzimej żydowskiej agentury i żydowskiej marionetki w tzw. europarlamencie – Buzka, włączyła się Bruksela i KBWE. Jedynie Rosja, zgodnie ze stanem faktycznym powiedziała, że wydarzenia na Białorusi są jej sprawą wewnętrzną. Kolejny już raz nasza rodzima, żydowska agentura stoi na pierwszej linii frontu walki światowego żydostwa z Białorusią. Ideologom NWO bardzo zależy na przejęciu władzy na Białorusi. Byłby to dla nich znaczący krok w dalszym osaczaniuu Rosji. Dlatego żydostwo nie popuści. Szczucie na Białoruś (i na Rosję) będzie się nasilać. Poliszynel
http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com/2010/12/20/wybory-na-bialorusi-rozstrzygniete/
Szczucie szczuciem. Niczego innego po żydomediach oczekiwać nie należy. Ich ideologia to łgarstwo, manipulacja i lanie pomyj. Gorzej, że tylu ludzi daje się tym szumowinom podpuszczać – admin
22 grudnia 2010 "Poczucie słuszności nie stanowi miary słuszności"- zauważył – słusznie zresztą- pan profesor Bogusław Wolniewicz- filozof. Nie mylić z człowiekiem o pseudonimie” Filozof”. Pan profesor Wolniewicz- o ile wiem- nie miał pseudonimu.. Wielkie przekonanie o tym jak dobrą się ma receptę, żeby innych uszczęśliwić i narzucić ją innym- podkreślam słowo „narzucić”- już wielokrotnie kończyło się w historii katastrofą. Już nawet nie sięgam do historii komunizmu, który narzucił wszystkim wszystko- zobaczmy co dzieje się dookoła nas.. Rządzący nami socjaliści- totalitaryści - permanentnie nam coś narzucają.. Od wielu lat mam przyjemność być w grupie, która nikomu niczego nie narzuca- oprócz szanowania zasad naszej cywilizacji.. I w ogóle zasad- wynikających z prawa naturalnego i zawartych dobrowolnie umów. Nawet słynny oświeceniowy Wolter, wróg chrześcijaństwa i Kościoła Powszechnego, na łożu śmierci , zapytany przez księdza,” czy wyrzeka się diabła”- odpowiedział: ”To nie najlepszy czas na robienie sobie wrogów”(!!!!) On walczył z jednym z elementów cywilizacji łacińskiej. I próbował narzucić nową cywilizację.. Ale przybyły ksiądz przynajmniej próbował.. Tak jak próbują z nas zrobić jeszcze większych niewolników, demokratycznego państwa prawnego, doskonaląc metody inwigilacji nas. .Ubzdurali sobie teoretycznie, że prędkość jazdy samochodem jest główną przyczyną wypadków drogowych, obok pijaństwa za kierownicą.. Co nie jest prawdą, bo główną przyczyną wypadków na polskich drogach są drogi i błędy popełniane przez kierowców, bo człowiek jest istotą omylną i popełniającą błędy.. Tak jak Orwella- mnie też- największym niepokojem napawa mnie dyktatura teoretyków, pomijających oczywiste fakty, ze pod wpływem alkoholu – popełnia przestępstwa tylko 6-7% kierowców, i to niekoniecznie, bo w Polsce” pijaństwo” liczone jest od zawartości 0,2 promila – jak o mówił teoretycy- propagandyści – w” wydychanym powietrzu”. W takiej na przykład Szwajcarii, nikt, kto nie ma więcej niż 0,8 promila- nie byłby uważany za „ pijaka”.. Wystarczy ponieść poprzeczkę, umowną poprzeczkę- i okaże się, że „pijaków „ na drogach mamy- powiedzmy- 0, 2 promila.. Ale propaganda brzmi codziennie ilu to mamy” pijaków” na drogach.. Może ich mamy na drogach, tak naprawdę – kilku dziennie.. może jeden, a może wcale.. Z prędkością jazdy jest podobnie: powiedzmy sobie szczerze.. Każda prędkość jest niebezpieczna do jazdy..” Niedostosowanie jazdy do warunków jazdy”- jest bałamutnym traktowaniem. kierowców... Każdy kierowca wyjeżdża na ulicę nie po to, żeby się zabić, ale żeby dojechać szczęśliwie do celu.. A że zdarzają się wypadki.. Jak to w życiu i to na polskich drogach.. Niektórzy do celu nie dojeżdżają, tak jak niektórzy nie dożywają wieku sędziwego.. Taka jest różnorodność życia jak i różnorodność czasu śmierci.. I nie wiadomo kiedy? Niespodzianka życia na tym właśnie polega.. To jest wspaniałe, że człowiek odchodzi nie wtedy, kiedy chce, ale wtedy, kiedy go Pan Bóg zabiera do siebie.. Za wyjątkiem oczywiście samobójców naruszających Prawo Boże.. Dzisiaj jest pogrzeb człowieka, który był moim partnerem handlowym, a który zmarł podczas polowania na dziki… Dzik go pogryzł, a ten się wykrwawił i zmarł.. Miał może trzydzieści lat, a jego brat zginął w wypadku samochodowym dwa miesiące temu- i to nie jadąc pod wpływem alkoholu.. Po prostu zdarzył się wypadek i jest to wielka tragedia dla rodziny.. Naprawdę wielka, ale Pan Bóg daje życie i Pan Bóg je odbiera.. ”Pan Bóg tak chciał”.. I wszelka dyskusja o tym, dlaczego śmierć nastąpiła- nie ma żadnego sensu.. Ale zatrzymując się na chwilkę przy Szwajcarii.. Propaganda wczoraj zaatakowała franka szwajcarskiego za to, że się umacnia i „ wzrasta jego cena”. .Krzyżując plany wszystkim tym, którzy pobrali kredyty we frankach szwajcarskich.. I teraz muszą spłacać więcej.. To oczywiście ich problem- wiedziały gały co brały.. Ale mnie zainteresowało co innego: dlaczego nastąpił atak na franka drożejącego, a nie spadającą w wartości złotówkę i euro- walutę nie rynkową , lecz polityczną.. Też spadającą. Każda wartość pieniądza jest odbiciem stanu gospodarki danego kraju.. Skoro w większości krajów wprowadzono euro, walutę polityczną, to nawet nie wiemy, jaki jest jej stosunek do gospodarki danego kraju.. Bo jest to waluta ponadnarodowa i ponadnarodowo polityczna.. A nie rynkowa. .To spadająca wartość złotówki i euro jest przyczyną wzrostu wartości franka, bo – o ile wiem- gospodarka Szwajcarii jest w stanie normalnym, a nie zwariowanym- jak europejska. I Szwajcaria nie jest zadłużona i nie musi płacić nikomu odsetek... Ma swoją walutę, która reaguje rynkowo na inne waluty i jej wartość zmienia się naprawdę rynkowo.. Ale propaganda wie swoje, i winni są Szwajcarzy, że mają mocną walutę i normalny kraj nie należący do Unii Europejskiej.. I nie zależny od jej potwornej biurokracji regulującej wszystko co się da.. Bo” gdyby Polacy brali kredyt w euro, albo w złotówkach”.- tak sugeruje propaganda.. No tak.. Gdyby babcia miała wąsy z pewnością byłaby dziadkiem.. A prawda jest taka, że winne są rządy Polski i Unii Europejskiej- jeśli chodzi o stan waluty, a nie Szwajcarzy. .Wartość euro spada tak jak spada wartość złotówki. .No i dolara, którego dodrukowują w Stanach do oporu.. Już bilion czterysta miliardów dodrukowali..(!!!!) Syn pyta wyruszającego na polowanie ojca: - Tato, dlaczego ty się boisz zajęcy? - Wcale się nie boję.. - To czemu zabierasz ze sobą strzelbę i psa? I wracając do naszych baranów.. Do fałszywości traktowania prędkości jazdy samochodem, jako głównego czynnika powodującego wypadki drogowe.. Już w powietrzu są dwa śmigłowce, które z wysokości i fałszywego pułapu będą nas ścigać za naruszenie ustanowionej w danym miejscu obowiązującej szybkości.. Mają video radary i będą krążyć po niebie i nagrywać jadące samochody na dole.... Tego którego złapią, zarejestrują i przekażą na ziemię do współpracującego z nim radiowozu.. A tam chłopcy - radarowcy nas zatrzymają.. I wlepią mandat! Na razie policja ma dwa śmigłowce, ale ma mieć szesnaście.. A dlaczego nie trzydzieści dwa? Będzie można sprawniej wyłapywać pędzące na zatracenie samochody ..Pozdrawiają policję idący na śmierć kierowcy..- chciałoby się sparafrazować słynne rzymskie pozdrowienie.... Radary, wideo radary, śmigłowce, samochody policyjne nieoznakowane, krzaki, Państwowa Inspekcja Samochodowa( Od 1 stycznia 2011 roku), straż miejska- wszyscy będą nas ścigać jak przestępców.. Może te F-16, które zakupiliśmy za niewielką sumę 5,4 miliarda dolarów- też mogłyby się przydać.. Mamy ich w końcu 48, co prawda nie wszystkie sprawne , ale… Można też zainstalować na satelicie jakieś urządzenie pomocnicze, które pomagałoby policjantom w F-16, żeby przekazywali informację do śmigłowców, a te przekazywały informację do samochodów oznakowanych i nieoznakowanych, że jakiś kierowca naruszył obowiązujący zakaz jazdy z określoną prędkością, na przykład zamiast ustanowionych pięćdziesięciu- jechał sześćdziesiąt.. Fiskalny przemysł mandatowy rozwija się w najlepsze i jest udoskonalany.. Nie ma to oczywiście żadnego sensu związanego z bezpieczeństwem jazdy.. Ma jedynie sens fiskalny! Jak najwięcej okraść kierowców z pieniędzy i napełnić nimi wiecznie głodny budżet państwa socjalistyczno- biurokratycznego.. Angażowanie coraz większej techniki i środków, musi powodować większy rabunek kierowców, bo cały proceder nie po to został obmyślony, żeby do niego dopłacać z budżetu, ale, żeby przy jego pomocy łatać budżet.. Będą więc musiały wzrosnąć mandaty za przekraczaną prędkość; poustawia się dodatkowo znaki ograniczające jazdę do trzydziestu, czterdziestu kilometrów na godzinę, ale samochody – producenci będą produkowali coraz szybsze.. No i wzrośnie liczba radarów z 1250 do 2500- takie są plany.. Naszych okupantów.. Którzy swoją zachłannością komplikują nam życie.. Życie w obozie koncentracyjnym przepisów i kontroli- nie należy do łatwych. . Będziemy musieli sobie jakoś poradzić.. Obawiam się, że zwykłe CB radia nie wystarczą…. Moi przyjaciele kierowcy, którzy nie pozdrawiają policji wyjeżdżając samochodem na śmierć na drodze.. Musimy się bronić. Może skorzystać z satelity.?. Na policyjne śmigłowce nie możemy liczyć.. One są po tamtej stronie! Jak to w społeczeństwie demokratyczny, prawnym- no i ma się rozumieć obywatelskim.. Czy ma jeszcze jesteśmy obywatelami niewolniczymi czy już dawno niewolnikami obywatelskimi? WJR
Przedostatni z Westerplatte Kiedy się wypełniły dni I przyszło zginąć latem Prosto do nieba czwórkami szli
Żołnierze z Westerplatte (A lato było piękne tego roku) (Gałczyński - Pieśń o żołnierzach Westerplatte)
1. Dziś prosto do nieba idzie przedostatni żołnierz ostatniej z tych czwórek. W Skarżysku Kościelnym odbędzie się pogrzeb kaprala Władysława Stopińskiego, przedostatniego Westerplatczyka, z placówki "Prom", tej, która w pierwszych godzinach walki odparła najcięższe ataki Niemców. Napisałem - kaprala - mając w pamięci jego stopień z tych siedmiu dni chwały. W dniu śmierci był już 95-letnim kapitanem.
2. Dobrze, że jest Radio Maryja, dzięki któremu dowiedziałem się o tej śmierci. Dowiedziałem się o tym wydarzeniu smutnym i wzniosłym, gdy na naszych oczach żywa historia zamienia się w kamienny pomnik.
3. Zostawiam wszystko i jadę na ten pogrzeb. Jeśli zima pozwoli mi dojechać, będę tam..Gdzieś po drodze kupię kwiaty... Janusz Wojciechowski
TRZECI WARIANT „Jak dowiedziała się „Gazeta”, po wielu miesiącach prac Rady Gospodarczej, ministra Michała Boniego i Jacka Rostowskiego w grze zostały już tylko dwa warianty zmian w systemie emerytalnym. Decyzja, który wybrać, należy teraz do premiera Tuska. Kiedy ją podejmie? Na razie nie wiadomo. Dziś do OFE trafia 7,3% naszej pensji. ZUS przesyła tę składkę do OFE w gotówce. Po zmianach składka w gotówce wynosiłaby mniej niż owe 7,3%, a różnicę OFE dostawałyby w formie specjalnych obligacji emerytalnych. Nie wiadomo jeszcze, jak będą oprocentowane ani za ile lat wykupione. Pierwszy wariant zmian zakłada, że OFE dostaną tylko 2% w gotówce i 5,3% w obligacjach. Drugi wariant wchodziłby w grę, gdyby Polska w 2011 roku ominęła groźbę przekroczenia przez dług publiczny tzw. progu ostrożnościowego na poziomie 55% PKB. Wtedy gotówkowa część składki do OFE mogłaby wynieść nie 2, lecz 3,5%. Resztę, czyli 4,8%, stanowiłyby, tak jak w pierwszym wariancie, obligacje emerytalne. Rada Gospodarcza zaproponuje też rządowi wprowadzenie większych ulg podatkowych zachęcających do dobrowolnego oszczędzania w III filarze. Rada liczy na to, że dzięki temu przybędzie osób odkładających dobrowolnie na emeryturę na Indywidualnych Kontach Emerytalnych (dziś takie oszczędności są zwolnione z podatku Belki, ale tylko do ok. 9 tys. zł rocznie).
Rada w swoim najnowszym opracowaniu („Przegląd skutków reformy emerytalnej” z 20 grudnia) nie zostawia suchej nitki na realizacji reformy emerytalnej z 1999 roku. Przypomina, że wprowadzono ją po to, by ratować finanse publiczne (…) By emerytury nie były głodowe, wprowadzono filar kapitałowy, który miał pomnażać część naszych składek. Jednak ten system według Rady „nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań”, bo OFE pobierały zbyt wysokie opłaty, a na dodatek w 2008 roku był kryzys.” (Dwa warianty dla OFE - składka wyniesie 2 lub 3,5 proc.
Premier Donald Tusk ma wybrać pomiędzy dwoma wariantami zmniejszenia składki do OFE: ma do nich trafić albo 2, albo 3,5 proc. składki. Takie są propozycje Rady Gospodarczej przy premierze i odpowiednich ministrów/ Jak dowiedziała się "Gazeta", po wielu miesiącach prac Rady Gospodarczej, ministra Michała Boniego i Jacka Rostowskiego w grze zostały już tylko dwa warianty zmian w systemie emerytalnym. Decyzja, który wybrać, należy teraz do premiera Tuska. Kiedy ją podejmie? Na razie nie wiadomo. Dziś do OFE trafia 7,3 proc. naszej pensji. ZUS przesyła tę składkę do OFE w gotówce. Po zmianach składka w gotówce wynosiłaby mniej niż owe 7,3 proc., a różnicę OFE dostawałyby w formie specjalnych obligacji emerytalnych. Nie wiadomo jeszcze, jak będą oprocentowane ani za ile lat wykupione.
• Pierwszy wariant zmian zakłada, że OFE dostaną tylko 2 proc. w gotówce i 5,3 proc. w obligacjach.
• Drugi wariant wchodziłby w grę, gdyby Polska w 2011 r. ominęła groźbę przekroczenia przez dług publiczny tzw. progu ostrożnościowego na poziomie 55 proc. PKB. Wtedy gotówkowa część składki do OFE mogłaby wynieść nie 2, lecz 3,5 proc. Resztę, czyli 4,8 proc., stanowiłyby, tak jak w pierwszym wariancie, obligacje emerytalne. W 2010 r. wpływy ze składek rentowo-emerytalnych wyniosą 98,4 mld zł, a wydatki na renty i emerytury - 189,8 mld zł. Brakuje 91,5 mld zł. Niższa składka do OFE ograniczyłaby deficyt i skalę zadłużania się państwa - ale tylko przejściowo, bo przecież obligacje emerytalne kiedyś trzeba będzie wykupić. Według naszych informacji nie wszyscy w rządzie są zwolennikami obligacji emerytalnych promowanych przez Radę Gospodarczą przy premierze, której szefuje Jan Krzysztof Bielecki. Minister finansów Jacek Rostowski boi się, że aby je wprowadzić, należałoby zmienić ustawę o finansach publicznych, w tym obniżyć zapisane w konstytucji progi ostrożnościowe dla długu publicznego wynoszące dziś 50 i 55 proc. PKB. A tego ministerstwo chciałoby uniknąć, bo majstrowanie przy progach mogłoby zrobić bardzo złe wrażenie na rynkach finansowych. Rada Gospodarcza zaproponuje też rządowi wprowadzenie większych ulg podatkowych zachęcających do dobrowolnego oszczędzania w III filarze. Rada liczy na to, że dzięki temu przybędzie osób odkładających dobrowolnie na emeryturę na Indywidualnych Kontach Emerytalnych (dziś takie oszczędności są zwolnione z podatku Belki, ale tylko do ok. 9 tys. zł rocznie). Rada w swoim najnowszym opracowaniu ("Przegląd skutków reformy emerytalnej" z 20 grudnia) nie zostawia suchej nitki na realizacji reformy emerytalnej z 1999 r. Przypomina, że wprowadzono ją po to, by ratować finanse publiczne: za kilka lat budżetu nie byłoby stać na wypłacanie gwarantowanych przez państwo wysokich emerytur (65 proc. pensji) coraz większej - ze względu na procesy demograficzne - armii emerytów. Emerytury miały zależeć od tego, ile każdy przyszły emeryt sobie uskładał. By emerytury nie były głodowe, wprowadzono filar kapitałowy, który miał pomnażać część naszych składek. Jednak ten system według Rady "nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań", bo OFE pobierały zbyt wysokie opłaty, a na dodatek w 2008 r. był kryzys. Według niektórych wyliczeń tzw. stopa zwrotu, czyli przyszła emerytura, może wynieść tylko 24-30 proc. ostatniego wynagrodzenia. Rada przypomina także, że politycy rozmontowali reformę poprzez wyłączenie z niej służb mundurowych, rolników, górników, waloryzację emerytur w ZUS. Same mundurówki będą kosztowały budżet w przyszłym roku 13 mld zł. I najważniejszy zarzut Rady, jeśli chodzi o finanse państwa: twórcy reformy założyli, że wpływy ze składek i wydatki na emerytury zbilansują się po 7-10 latach. Do tego czasu lukę miały finansować wpływy z prywatyzacji, ale te wpływy po prostu przejedzono. Dominika Wielowieyska, Agata Nowakowska). Oba warianty to dowód na tezę stawianą przez zwolenników OFE: rząd robi skok na kasę. Z tą tylko różnicą, że nie na „nasze oszczędności” robi skok (jak twierdzą OFE), tylko na kasę OFE. Ale jednak robi. Więc ja, co prawda nie „po wielu miesiącach pracy” tylko tak „z marszu”, chciałbym ponownie przedstawić „wariant trzeci”: niech każdy może wybrać czy chce pozostać w OFE na dotychczasowych zasadach (7,5% składki) – ale wówczas bez państwowej gwarancji minimalnej emerytury, czy też być jedynie w ZUS. Ludzie sami będą mogli zdecydować o „swoich oszczędnościach” i nikt nie będzie mógł postawić nikomu zarzutu, że robi „skok na kasę”. Ludzie sami wybiorą lepiej niż Rada Gospodarcza. Bo skoro „Rada w swoim najnowszym opracowaniu nie zostawia suchej nitki na realizacji reformy emerytalnej z 1999 roku” to co moją do tego procenty??? Przecież to nie był błąd w określeniu jaki procent składki odpływa do OFE, tylko błąd konstrukcyjny całego modelu – co Rada, między wierszami, sama przecież przyznała. A jeśli tak, to po co te całe „tańce chochole”?
Gwiazdowski
Iranek-Osmecki - bezkompromisowy Pułkownik Kazimierz Wincenty Iranek urodził się 5 września 1897 roku w majątku Betkówki koło Strzyżowa w Galicji. Rodzina mieszkała jednak w Rzeszowie i tam Kazimierz ukończył szkołę powszechną a następnie podjął naukę w II Gimnazjum Państwowe. W gimnazjum w równoległej klasie uczył się Leopold Kula, późniejszy słynny Lis-Kula, który wywarł silny wpływ na życie Iranka. Wiosną 1912 roku Kula założył tajne stowarzyszenie wojskowego, wzorowane na zasadach skautowskich, do którego przystąpił także Kazimierz. W 1913 roku Iranek – jako znakomity strzelec (zdobył m.in. II nagrodę w ogólnokrajowych zawodach strzeleckich dla gimnazjalistów) wstąpił do Związku Strzeleckiego. W momencie wybuchu I wojny światowej rodzina przeniosła się do Pstrągowej, gdzie w końcu roku w wypadku zginęła matka Kazimierza. Śmierć matki oraz sprzeciw ojca sprawiły, iż nie wstąpił wówczas do Legionów, jak uczynił to Lis-Kula. W 1915 roku ukończył w trybie eksternistycznym ostatnią klasę gimnazjum i zdał maturę. W końcu grudnia 1916 roku opuścił po kryjomu dom rodzinny i wstąpił do Legionów, gdzie skierowano go do szkoły oficerskiej przy 1 pułku piechoty. Po kryzysie przysięgowym został wcielony do armii austriackiej i wysłany na front włoski. Jednak już w październiku 1917 roku na polecenie Lisa-Kuli opuścił samowolnie swoją jednostkę i wrócił do kraju. Rydz-Śmigły skierował go do komendy POW w Lublinie, która powierzyła mu funkcję komendanta POW w Iłży. Ze względów konspiracyjnych – w świetle prawa był dezerterem z armii austriackiej – przybrał nazwisko swojej prababki – Osmecki (odtąd używał nazwiska dwuczłonowego, co zostało urzędowo usankcjonowane w 1935 roku). W listopadzie 1918 roku Iranek-Osmecki objął w stopniu podchorążego funkcję zastępcy komendanta placu w Iłży, a w grudniu został adiutantem mjr Lisa-Kuli, najpierw w II batalionie 23 pp, potem w Grupie Bończy-Uzdowskiego. W marcu 1919 roku w trakcie walk o Torczyn zginął Lis-Kula. Grupę żołnierzy, w której znajdował się dowódca, prowadził Iranek-Osmecki. Pewnym momencie mjr Lis-Kula wyprzedził go i zaraz potem wpadł na wybiegającego zza węgła domu żołnierza ukraińskiego, który ciężko ranił go w pachwinę. Mimo pomocy medycznej nie udało się go uratować, Lis-Kula zmarł 7 marca 1919 roku. Iranek-Osmecki uważał potem, iż gdyby nie został wyprzedzony przez Lisa, sam zginąłby w Torczynie. Widział w tym działanie Opatrzności. Po śmierci przyjaciela został przeniesiony do sztabu I Brygady Piechoty Legionów, dowodzonej przez ppłk. Michała KaraszewiczaTokarzewskiego. Pułkownik, a potem generał Tokarzewski wysoko ocenił młodego podchorążego i potem – jak ujął to syn Kazimierza – „ciągnął za sobą na różne stanowiska”. Ze swoją jednostką wziął udział w wyprawie wileńskiej, a w lipcu 1919 roku został awansowany na stopień podporucznika. W marcu 1920 roku został przeniesiony do MSWojsk., gdzie objął funcję referenta w Sekcji Piechoty Departamentu I, którego szefem został płk. Tokarzewski. W czerwcu 1920 roku – już jako porucznik- został oficerem operacyjnym w dowództwie 1 BPLeg. Uczestnicząc w walkach odwrotowych 3 Armii Rydza-Śmigłego, został odznaczony Orderem Wojennym Virtuti Militarii V klasy i czterokrotnie Krzyżem Walecznych. Po zakończeniu wojny został odkomenderowany na pół roku do Dowództwa Żandarmerii Wojskowej, a następnie do sztabu 19 DP, dowodzonej przez Karaszewicza. Po ukończeniu kursu doszkalającego dla oficerów młodszych, w 1922 roku został dowódcą kompanii w 77 pp w Lidze, wchodzącym w skład 19 DP. W maju 1925 wrócił – już w stopniu kapitana – do sztabu 19 DP. W 1926 roku ożenił się z Lidią Gwóźdź, a w dwa lata później urodził mu się syn - Jerzy (późniejszy absolwent Uniwersytetu w Edynburgu, dziennikarz BBC i RWE) W 1927 roku objął stanowisko referenta w nowo sformowanym Biurze Personalnym MSWojsk., którego szefem był gen. Tokarzewski. Jako wysoko oceniany oficer został w 1929 roku skierowany na dwuletnie studia w Wyższej Szkole Wojennej. Iranek-Osmecki ukończył studia w 1931 roku z drugą lokatą, uzyskując stopień kapitana dyplomowanego. Komendant szkoły gen. T. Kutrzeba, tak go oceniał: „Głęboka inteligencja. Wybite zdolności. Umysł żywy. Orientacja bystra, logiczny, decyzja pewna. Sąd jasny, głęboki. Charakter zrównoważony. Indywidualność silnie zarysowana. Poważny stosunek do obowiązków. Wysokie poczucie odpowiedzialności. Pracownik sumienny. Pracuje łatwo, szybko, dając pracę wysokiej wartości. Oficer wybitny, godny zaufania, nadający się na każde stanowisko w sztabie, zwłaszcza w dziale mob. i zaopatrzenia, mogący również owocnie pracować w szkolnictwie, szkołę ukończył z postępem bardzo dobrym”. Nic więc dziwnego, iż gen. Kutrzeba zaproponował mu pozostanie w Szkole w charakterze wykładowcy operacyjnej służby sztabów. W 1933 roku został awansowany do stopnia majora, a w 1935 roku został kierownikiem katedry operacyjnej służby sztabów w Szkole. W listopadzie 1937 roku, zgodnie zasadą Szkoły, iż nawet najbardziej cenieni wykładowy byli kierowani do oddziałów liniowych dla nabycia odpowiedniej praktyki dowódczej, został dowódcą batalionu w stołecznym 36 pp Legii Akademickiej. W marcu 1939 roku został podpułkownikiem. W końcu sierpnia 1939 roku został oficerem do zleceń Naczelnego Kwatermistrza, który wchodził w skład Sztabu Naczelnego Wodza. Wraz z Rydzem-Śmigłym 17 września przekroczył granicę z Rumunią i został internowany w obozie w Calimanesti. „Traktowano nas jak internowanych – wspominał po latach – ale nadzór był raczej formalny i nawet drobny wybieg wystarczał, by ujść kontroli i opuścić miejsce internowania. Niezbędnych tego warunkiem było posiadania cywilnego ubrania, a jego nabycie nie było trudne”. Już 10 października 1939 roku Iranek-Osmecki nielegalnie opuścił obóz i dotarł do polskiego ataszatu w Bukareszcie, gdzie otrzymał fałszywy paszport na nazwisko Kazimierz Wendorff (nazwisko panieńskie babki) i rozkaz pozostania w Rumunii. „Ta decyzja – napisał później – przełożonych przekreśliła moje nadzieje udziału w wojnie w oddziale bojowym. Miałem wejść do innej służby w konspiracji, służby dotąd mi nieznanej”. Pułkownik został zastępcą szefa Ekspozytury „R” Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza, której celem było prowadzenie wywiadu oraz udzielanie wszelkiej pomocy osobom przedostającym się z okupowanej przez Sowiety części Polski z zamiarem wstąpienia do Wojska Polskiego we Francji. Równocześnie w grudniu 1939 roku został oficerem łącznikowym z Bazą Łączności Zagranicznej Związku Walki Zbrojnej. Po ataku Niemiec na Francję został przeniesiony do Komendy Głównej ZWZ w Paryżu. Po wielu perypetiach do Paryża dotarł dopiero na początku czerwca 1940 roku. Po kapitulacji Francji opuścił ją wraz z grupą wyższych oficerów, w tym generałów Sosnkowskiego i Sikorskiego, 21 czerwca 1940 roku na pokładzie brytyjskiego wodnosamolotu. „Po Francji – wspominał – objętej paniczną wędrówką uchodźców i powszechnym rozprężeniem, Anglia wydawał Asię istnym Eldorado. Spokojne zachowanie ludności, zajętej codziennymi czynnościami i normalny ruch na drogach budziły zaufanie i stwarzały poczucie bezpieczeństwa. Tylko barykady przeciwczołgowe zbudowane u wszystkich wylotów miejscowości przypominały, że nie lekceważy się możliwości przeniesienia i tutaj działań wojennych”. W Londynie w związku z mianowaniem gen. Stefana Roweckiego Komendantem Głównym ZWZ w Kraju, rozwiązano dotychczasową komendę gen. Sosnkowskiego, tworząc w jej miejsce Samodzielny Wydział Krajowy, przekształcony wkrótce w Oddział VI Sztabu NW, w którym Iranek-Osmecki został kierownikiem Referatu Informacyjno-Wywiadowczego, którego zadaniem było prowadzenie spraw wywiadowczych w kraju. Po latach wspominał: „Dotąd nikt w sztabie gen. Sosnkowskiego nie zajmował się tymi sprawami. Trzeba było więc rozpoczynać wszystko od początku. Opracowałem instrukcję organizacji wywiadu w Polsce i poszukiwania wiadomości, określiłem stopień ich ważności i spowodowałem wysłanie do Warszawy rozkazu o nadsyłaniu stamtąd cotygodniowych radiowych meldunków wywiadowczych według ustalonego wzoru”. W ten sposób specjalista od spraw kwatermistrzowskich przemienił się w oficera wywiadu. Załatwienie niektórych ważnych spraw wymagało bezpośredniego kontaktu z KG ZWZ. Powierzano ją emisariuszom – pierwszym był płk. Emil Fieldorf, który wyruszył z Londynu w lipcu 1940 roku. W listopadzie 1940 roku kolejnym emisariuszem został Iranek-Osmecki, który przyjął pseudonim „Antoni”. Droga lotu prowadziła przez Lizbonę, Lagos, Chartum, Kair, Cypr do Stambułu. Stamtąd pociągiem ruszył przez Grecję do Belgradu, a następnie do Budapesztu. Po odpoczynku, z Budapesztu wyruszył z przewodnikiem ZWZ przez Słowację i Tatry do Sanoka, a następnie do Krakowa i wreszcie w połowie grudnia 1940 roku przybył do Warszawy, gdzie zameldował się u gen. Grota-Roweckiego. W drogę powrotną wyruszył w końcu stycznia 1941 roku i do Londynu dotarł dopiero w połowie kwietnia 1941 roku. Znaczne opóźnienie jego drogi powrotnej spowodowane było intrygą Stanisława Kota, któremu zależało, aby wcześniej dotarł do Londynu jego emisariusz polityczny „Martyniuk” i przedstawił raport o „sanacyjnej klice” w ZWZ. Jego szef płk. Józef Smoleński tak oceniał go w specjalnym rozkazie: „Głęboka inteligencja, wiedza, odwaga, upór i wola czynu sprawia, że trudne obowiązki emisariusza do Kraju wykonał bez zarzutu, zyskując pełne uznanie Najwyższych Przełożonych ZWZ”. Po powrocie do Londynu został przeniesiony do Oddziału IV (kwatermistrzowskiego) NW, którego szefem został w czerwcu 1942 roku. Odnowił znajomość z kolegą z gimnazjalnej ławki i wojska , płk. Franciszkiem Demelem, bliskim współpracownikiem gen. Sosnkowskiego, od lipca 1941 roku pozostającego – po konflikcie z gen. Sikorskim na tle treści umowy polsko-sowieckiej - bez przydziału. Mimo wielokrotnych próśb gen. Roweckiego o jego powrót do Kraju w celu objęcia wysokiego stanowiska w KG ZWZ, jego wyjazd ciągle opóźniał się. Jak tłumaczył mu gen. Klimecki, szef Sztabu NW: „ Jest (…) powód, którego zapewne się domyślasz (...). Wokół twego sprawozdania z misji do kraju wynikło dużo zamieszania. (…) Wiesz, jaki jest stosunek do ciebie prof. Kota, i znasz jego wpływ na gen. Sikorskiego. Nie ma mowy o tym, bym mógł przeforsować zgodę ich na twoje odejście do kraju. Trzeba zaczekać, aż to zaognienie wygaśnie”. Czekając na zgodę na powrót do kraju Iranek-Osmecki ukończył kurs spadochronowy w Ringway pod Manchesterem oraz kurs walki konspiracyjnej w Audley End. Prowadził także tzw. kursy odprawowe dla cichociemnych. Ostatecznie po rozmowie z gen. Sikorskim, w trakcie której usłyszał: „Pułkowniku, macie plus w postaci praktyki w konspiracji i wezwania gen. „Grota”. Są to argumenty obalające wszelkie sprzeciwy”, w końcu lutego 1943 roku uzyskał zgodę na odlot do kraju. Skok do kraju odbył 13 marca 1943 roku, formalnie dołączając do elitarnego grona cichociemnych. Był jednym z najstarszych wiekiem i stopniem skoczków. Zarazem, jak każdy cichociemny, awansował o jeden stopień – na pułkownika dyplomowanego. Do kraju wracał pod „starym” pseudonimem „Antoni”. W cztery dni po jego skoku Delegatura Rządu odebrała ostrzeżenie o niebezpiecznym piłsudczyku, jakoby kierującym w wojsku spiskiem przeciwko NW. Mikołajczyk zaś w depeszy do swych partyjnych kolegów tak pisał o Pułkowniku, którego nigdy nie widział: "wybitny sanator, prawa ręka gen. Sosnkowskiego, który na pewno rozpocznie akcję antyrządową. (…) Miecie się na baczności". Sprawę zakończyła depesza nowego NW gen. Sosnkowskiego z października 1943 roku, w której oddalił wszelkie zarzuty, a politykom zwrócił uwagę na niewłaściwość poczynań. Po krótkie „konspiracyjnej aklimatyzacji” Pułkownik objął szefostwo Oddziału IV (kwatermistrzowskiego) KG AK, natomiast w listopadzie 1943 roku KG AK gen. Bór-Komorowski powierzył mu kierownictwo Oddziału II (wywiadowczego) KG AK, dotkniętego wówczas licznymi aresztowaniami, w wyniku których Niemcy ujęli ponad 300 żołnierzy z siatki wywiadu AK. Przyjął wówczas nowe pseudonimy – „Heller” i „Makary”. Od początku podjął z żelazną konsekwencją czynności zabezpieczające wywiad przez infiltracją ze strony Niemców. Poprawiło się także bezpieczeństwo wydzielonej, znakomicie zorganizowanej sieci kurierów z Działu Łączności Zagranicznej AK. „Po kierownictwem (…) płk. Iranek-Osmeckiego – oceniał Bór-Komorowski – wywiad AK osiągnął bardzo dobre wyniki, dostarczając obfitych wiadomości o nieprzyjacielu, co nam dawało wyraźny obraz stanu sił niemieckich (…), a jednocześnie wyświadczało poważne usługi wspólnemu wysiłkowi aliantów”. Największym sukcesem było dostarczenie do Londynu części odnalezionej niemieckiej rakiety V-2. W trakcie jednego ze spotkań, szef Oddziału III KG AK gen. Tatar przedstawił projekt memorandum wzywającego do pełnej współpracy AK z Sowietami. Ta inicjatywa ujawniała groźne dla AK, prosowieckie nastawienie ważnego oficera sztabu armii podziemnej. Ten krok zaważył na relacjach Iranka z Tatarem. Pułkownik po wojnie w Londynie ani nie oddawał Tatarowi należnych honorów wojskowych, ani nie podawał mu ręki. 21 lipca 1944 roku Pułkownik został powiadomiony w trybie alarmowym o wyznaczone na dzień następny odprawie ścisłego sztabu KG AK, w trakcie której Bór-Komorowski zakomunikował decyzję o powstaniu w Warszawie. Od tego dnia sztab zbierał się na odprawach dwukrotnie każdego dnia – o 10. i 17. Szef II Oddziału akcentował wciąż dużą zdolność bojową niemieckich wojsk skoncentrowanych nad Wisłą, gdzie zaczęły napływać dwie nowe dywizje pancerne. Spodziewał się przeciwuderzenia Niemców z rejonu Wyszkowa i, w konsekwencji, sowiecko-niemieckiej bitwy na przedpolach stoicy. Uważał także , iż nieprzyjaciel będzie twardo się bronił w Warszawie. W trakcie porannej odprawy w przeddzień wybuchu powstania Pułkownik „podał bardzo dokładną i szczegółową - wedle relacji płk. Bokszczanina – dyslokację jednostek niemieckich (…). Raport (…) był bardzo dobry i wyczerpujący; mógłby służyć za wzór dla słuchaczy Wyższej Szkoły Wojennej. Płk Iranek-Osmecki miał bardzo dobre wiadomości. Podawał nie tylko dyslokację sił niemieckich, ale i obliczenia, wskazujące, kiedy (…) jednostki niemieckiej znajdujące się w transportach, mogły przybyć do (…) rejonów koncentracji i wejść do walki". Decyzja o rozpoczęciu powstania została podjęta 31 lipca podczas popołudniowej odprawy, w czasie której płk. Chruściel „Monter” złożył meldunek o pojawieniu się sowieckich czołgów na przedpolach Pragi. Płk. Iranek, spóźniony na odprawę z powodu niemieckiej blokady ulic, nie ukrywał zaskoczenia podjętą decyzją, gdyż kilka godzin wcześniej informował o braku oznak zarówno osłabienia Niemców, jak i przygotowań Armii Czerwonej do natarcia. Kiedy Bór-Komorowski zapytał się go o opinię w sprawie rozpoczęcia powstania , odpowiedział „raczej nie”, choć zdawał sobie doskonale sprawę, iż „walki w Warszawie nie można było uniknąć”. W trakcie powstania pozostawał przez cały czas w Komendzie Głównej AK, dowodząc jednak – razem z gen. Pełczyńskim – nieudanym uderzeniem na Dworzec Gdański. Podczas narady u gen. Bora-Komorowskiego w dniu 28 września zapadła decyzja o wszczęciu rokowań z Niemcami. Głównym reprezentantem strony polskiej został płk Iranek, który znakomicie władał językiem niemieckim. Ostatecznie 2 października Pułkownik wyruszył do Ożarowa, gdzie mieściła się siedziba gen. Bacha-Żelewskiego. „Było to uczucie – stwierdził po latach – jakiegom w życiu nie doznał. Jadę kapitulować. Poza tym przed wyjazdem ani na chwilę nie zmrużyłem oka. Dzień i noc pracowaliśmy z Sasem-Korczyńskim. Ciągle mnie o coś pytał. Ja czuwałem, żeby w tłumaczeniach wszystko wyszło doskonale. W drodze do Ożarowa miałem zawroty głowy i nieprawdopodobnie rozbolała mnie głowa, byłem wściekły na siebie". Podpisany o godz. 20.00 wieczorem układ o zawieszeniu broni gwarantował żołnierzom AK prawa kombatanckie. Oficerowie KG AK z gen. Borem-Komorowskim na czele zostali umieszczeni w oflagu 73 w Langwasser pod Norymbergą. Pułkownik Iranek pełnił funkcję oficera do zleceń Bora. Gdy gen. Komorowski postanowił mianować go generałem brygady, odmówił wskazując, iż nigdy nie dowodził wielką jednostką, co wedle regulaminów WP było warunkiem przyznania stopnia generalskiego. Ich niewola skończyła się 5 maja 1945 roku. 12 maja Pułkownik przybył do Wielkiej Brytanii, gdzie został oficerem do zleceń NW. We wrześniu 1945 roku prezydent Raczkiewicz udekorował go – razem z gen. Pełczyńskim – Orderem Virtuti Militari IV klasy. Po demobilizacji i pobycie w Polskim Korpusie Przysposobienie i Rozmieszczenia, we wrześniu 1949 roku rozpoczął pracę w londyńskiej piekarni Express Dairy, potem kolejno w kinie „Envoi” i firmie „Ilford”, gdzie obsługiwał maszynę do cięcia papieru fotograficznego. Przez cały czas mieszkał z żoną. w Londynie w różnych lokalach, dopiero w 1955 roku we własnym mieszkaniu w suterynie przy 43A Emperor’s Street. Od początku zaangażował się w tworzenie organizacji kombatanckich. Był inicjatorem powołania Koła AK w Londynie, pełniąc w latach 1948-1949 funkcję przewodniczącego Zarządu Głównego Koła b. żołnierzy AK.
Podczas wojny koreańskiej, gdy ożyły nadzieje na konflikt wolnego świata z obozem komunistycznym, Iranek-Osmecki wraz z gen. Karaszewiczem-Tokarzewskim, gen. Sawickim i płk. Demelem był autorem tajnego „Referatu wstępnego”, który latem 1952 roku wręczono Naczelnemu Wodzowi gen. Andersowi, w którym przedstawiono plan odtworzenia Polskich Sił Zbrojnych na obczyźnie oraz przygotowania kadr instruktorów i emisariuszy do akcji w kraju. Równocześnie autorzy memoriału uznali za priorytet postawienia tamy różnego działaniom wywiadowczym w kraju, spełnianym po „dyletancku” albo penetrowanym przez „kontrwywiad sowiecki”. Zakończenie wojny koreańskiej, a także podkreślana przez Pułkownika szkodliwość każdej akcji zbrojnej, dywersyjnej czy sabotażowej w kraju oraz tajna robota agentur UB i NKWD, spowodowały zakończenie tych przygotowań. Pułkownik był również sygnatariuszem, ogłoszonego w listopadzie 1947 roku oświadczenia 12 byłych żołnierzy AK z gen. Borem-Komorowskim na czele, w którym wskazano, iż „Polska emigracja wtedy tylko spełnić może (..) pożyteczną rolę, jeśli zachowa duchową łączność ze swym krajem.(…)Nie pomagajmy wrogom w kopaniu przepaści między nami a krajem. Nie stwarzajmy swym postępowaniem fałszywego wrażenia, że środowisko emigracyjne bliższe jest duchowo tym, którzy współpracowali z okupantem, aniżeli społeczeństwo, które ich wyklęło i potępiło". W czerwcu 1949 roku Pułkownik był jednym z założycieli i przywódców Niezależnej Grupy Społecznej, skupionej wokół gen. Andresa, która odwoływała się do idei kontynuowania walki o niepodległość na podstawie legalizmu. Postulowała także stworzenie niezależnych finansów dla potrzeb rządu emigracyjnego. Jako działacz NGS Iranek-Osmecki wstąpił następnie do Ligi Niepodległości Polski, stronnictwa piłsudczyków, zwolenników legalizmu, za którego fundament uważano Konstytucję kwietniową z 1935 roku. Pułkownik wszedł także do Głównej Komisji Skarbu Narodowego, pełniąc w latach 1953-1978 funkcję dyrektora Komisji. Był tez członkiem Zarządu Studium Polski Podziemnej oraz Instytutu Józefa Piłsudskiego w Londynie. Pułkownik odegrał także ważną rolę w potępieniu przez emigrację antysemickiej kampanii władz komunistycznych PRL z lat 1967-1968. Jego książka „Kto ratuje jedno życie. Polacy i Żydzi 1939-1945”, która wyszła drukiem w 1968 roku, stała się ważnym głosem w dyskusji. W trzy lata później ukazał się angielski przekład z przedmową dr Józefa Lichtena, dyrektora Anti-Defamation League, w której napisał, iż książka Iranka-Osmeckiego „obejmuje zasięg bardzo szeroki, wykracza znacznie poza zagadnienie pomocy Żydom pod okupację i w szeregu rozdziałów przygląda się bacznie życiu Żydów, a nieraz jak gdyby ostrym skalpelem chirurga dotyka bolesnych stron okupacyjnej egzystencji”. Niestety książka nie spełniła najważniejszego oczekiwania Pułkownika – nie skłoniła żydowskich historyków oraz publicystów do refleksji i nie wytłumiła polakożerczej kampanii. W swe osiemdziesiąte urodziny w 1977 roku, po czerwcowych wydarzeniach radomsko-ursuskich, zainicjował powołanie Obywatelskiego Komitetu Zbiórki Pomocy Robotnikom w Polsce, którego następnie został dyrektorem. Wkrótce po przyjeździe do Londynu w 1945 roku objął kierownictwo Biura Historycznego Głównej Komisji Likwidacyjnej PSZ (Wydział Armii Krajowej), nakłaniając niedawnych żołnierzy AK do spisywania swych relacji i wspomnień. To głównie dzięki niemu w 1950 roku ukazało się monumentalne dzieło „Armia Krajowa” . Od 1957 roku należał do Komitetu Redakcyjnego wydawnictwa „Armia Krajowa w dokumentach 1939-1945”, którego pięć tomów ukazało się w latach 1970-1981. Przewodniczył również komitetowi wydawniczemu wspomnień akowskich spadochroniarzy – „Drogi cichociemnych”, którego angielską wersję przygotował syn Pułkownika – Jerzy. Pułkownik Kazimierz Iranek-Osmecki zmarł 22 maja 1984 roku w Londynie, a 1 czerwca został pochowany w pułkownikowskim mundurze khaki z naszywkami Poland na londyńskim cmentarzu South Ealing. Na jego grobie umieszczono granitową płytę z kotwicą – znak Polski Walczącej i słowa: „Żołnierz Józefa Piłsudskiego”. Wybrana literatura: Armia Krajowa w dokumentach 1939-1945 D. Bargiełowski – Po trzykroć pierwszy. Michał Tokarzewski-Karaszewicz T. Dubicki – Konspiracja polska w Rumunii 1939-1945 J. Majka, G. Ustasz – Pułkownik Iranek-Osmecki K. Iranek-Osmecki – Emisariusz Antoni K. Iranek-Osmecki – Powołanie i przeznaczenie. Wspomnienia oficera Komendy Głównej AK 1940-1945 J. Iranek-Osmecki – Powstanie Warszawskie po 60 latach J. Zawodny – Uczestnicy i świadkowie Powstania Warszawskiego. Wywiady J. Tucholski –Cichociemni Godziemba's blog
GŁOSY CUDOWNIE ODNALEZIONE Warszawska prokuratura bada nadużycia przy liczeniu głosów w wyborach do Rady Dzielnicy Ochota. Kandydatka PiS, która według protokołu nie zdobyła ani jednego głosu, po interwencji sądu ma ich już 19. Aleksandra Jaroszkiewicz, kandydatka PiS do Rady Dzielnicy Ochota, od początku nie wierzyła w swój wynik wyborczy w komisji nr 208 na warszawskiej Ochocie. Gdy okazało się, że nie otrzymała ani jednego głosu, zaczęła podejrzewać, że w komisji mogło dojść do nieprawidłowości. Z protokołu po wyborach wynikało, że oddano tam 40 nieważnych głosów. Jaroszkiewicz, która oddała głos na samą siebie, znalazła kolejnych kilka osób deklarujących, że też tak zrobiły. Sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Warszawie, który nakazał dostarczenie kart wyborczych przewodniczącemu komisji z Ochoty. Po ich dokładnym przejrzeniu okazało się, że kandydatka PiS otrzymała nie 0, ale 19 ważnych głosów. - Jeśli podobny cud zdarzył się w jednej komisji, być może podobnie było w innych - mówi Aleksandra Jaroszkiewicz portalowi Niezależna.pl. Następna rozprawa w warszawskim Sądzie Okręgowym odbędzie się 29 grudnia w sali 230 o godz. 14:30. Postępowanie w sprawie nadużycia przy liczeniu głosów w komisji nr 208 wszczęła też Prokuratura Rejonowa Warszawa – Ochota /kra, Niezależna.pl/
Polski bank poszedł w ręce Hiszpanów Komisja Europejska zgodziła się na przejęcie banku BZ WBK przez hiszpańskiego Santandera. Rzeczniczka Komisji Amelia Torres poinformowała, że Bruksela skorzystała z uproszczonej procedury stosowanej przy sprawach, które nie są problematyczne. Jesienią już Santander informował, że kupuje od irlandzkiego AIB ponad 70 procent akcji banku BZ WBK o wartości około 3 miliardów euro. Po sfinalizowaniu wszystkich formalności zgodę musiała jeszcze wydać Komisja Europejska, która sprawdza, czy przy przejmowaniu firm nie dochodzi do zakłócenia konkurencji na unijnym rynku. BZ WBK jest trzecim pod względem wielkości sieci polskim bankiem. Ma ponad 600 placówek i jest jedną z największych spółek notowanych na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie. Kapitały własne banku przekraczają 6 miliardów złotych. Jego nowy właściciel – hiszpański Santander to z kolei największy bank w strefie euro, który ma na swoim koncie wiele podobnych transakcji. W wyścigu o zakup BZ WBK pokonał między innymi PKO BP i BNP Paribas Fortis. tk
KACZYŃSKIEGO TRZEBA PONIŻYĆ Dziś mamy do czynienia z kolejną odsłoną seansu upokarzania Jarosława Kaczyńskiego w mediach i środowiskach establishmentu, byle tylko odebrać mu wiarygodność. Bo wszystko dla Donalda Tuska zmierza w złą stronę. Na wstępie zaznaczę, że nie należę do zwolenników wszystkiego, co PiS po katastrofie smoleńskiej deklaruje, przede wszystkim jestem zawiedziony brakiem skuteczności i pomysłu na rozgrywanie mediów, a także sprawnego punktowania rządu Tuska, które byłoby równocześnie przyjazne dla oka - mowa tu o dotarciu do niezdecydowanego elektoratu. To jednak temat na osobną dyskusję, albowiem nie dotyczy katastrofy smoleńskiej. Dziś mamy do czynienia z kolejną odsłoną seansu upokarzania Jarosława Kaczyńskiego w mediach i środowiskach establishmentu, byle tylko odebrać mu wiarygodność. Bo wszystko dla Donalda Tuska zmierza w złą stronę. Gdzie nie czytam, tam wszystkie autorytety medialne nabijają się z lidera PiS. Przypomniał sobie po 8 miesiącach, że ciała Lecha Kaczyńskiego nie rozpoznał. Tak go kochał. A tak w ogóle - za wszelką cenę żądał tego Wawelu i w nosie miał zwłoki, byle jego rodzina zapisała się w historii. Główny przekaz idzie jasny i nadwyraz prymitywny: zwyrodniały brat, oszołom, "opuścił go rozsądek", jak napisał fachowo Ernest Skalski w swoim paszkwilu, tak jakby uważał, podobnie jak środowisko "Gazety Wyborczej" przynajmniej od 2005 r., że Kaczyński go kiedykolwiek miał. Robienie wariata z nielubianego polityka, choć tego nie poważam, jeszcze zniosę. Natomiast nie, kiedy ktoś urządza sobie z człowieka i tragedii jatkę, robiąc ze mnie idiotę. Wszystko zaczęło się od wywiadu mec. Rogalskiego w RMF FM, w którym stwierdził on, że ma wątpliwości, czy ciało spoczywające na Wawelu na pewno należy do Prezydenta. Nie wykluczał eskhumacji zwłok w celu rozwiania wątpliwości. Następnie "Gazeta Wyborcza", piórem Wojciecha Czuchnowskiego, który ma w zwyczaju podważanie czegokolwiek, co kojarzy się z PiS, opisała znalezienie ciała Kaczyńskiego na miejscu katastrofy. Tymczasem Rogalskiemu i Kaczyńskiemu chodziło nie o ten fakt, a o szczątki generała. Znalazły się one prawdopododobnie, dziwnym trafem, na stole sekcyjnym w Rosji obok Prezydenta, o czym wiedzieliśmy od paru miesięcy. Nikt przecież nie kwestionował 10 IV ani potem, że zwłok Lecha Kaczyńskiego wśród odnalezionych ofiar brakuje. Na ostatniej konferencji prasowej prezes dodał, iż nie miał pewności przy rozpoznaniu w Polsce, czy to na pewno było ciało brata. Nie oceniam w kategoriach: słusznie lub niesłusznie Jarosław Kaczyński zrobił, odnosząc się de facto do artykułu "Gazety Wyborczej". Mnie interesuje, czy istotnie ma rację. Co mogło skłonić prezesa PiS i jego mecenasa do takich oświadczeń? Oni mają tę przewagę, że w przeciwieństwie do Ernestów Skalskich znają materiał dowodowy prokuratury. Prawie nikt z wyśmiewaczy nie chce postawić hipotezy, że Kaczyński musi mieć podstawy do tak szokującej tezy. A pochodzą one, jak zakładam, z materiałów prokuratury. Czy zadziwia mnie to rzekome nierozpoznanie ciała brata po przylocie do Polski? Nie, gdy wezmę pod uwagę, że Kaczyński nie był tam sam. Również kiedy widział deformację ciała i - być może - szczątki innych ofiar katastrofy, nie chciał podejmować decyzji impulsywnie o rezygnacji z pogrzebu. To normalne, ludzkie, że człowiek pod wpływem takiego szoku, może mieć wątpliwości. I przy tej skali odniesionych obrażeń przez ofiarę katastrofy. Jeśli do tego dochodzą materiały z prokuratury, do których komentatorzy nie mają dostępu - nie widzę podstaw do oskarżeń, przynajmniej tych, jakie formułują już teraz Ernest Skalski i ludzie o podobnych poglądach. Jak widać, im nie przeszkadza, że polski prezydent w prosektorium smoleńskim leżał nagi, odziany jedynie jakimś podartym krawatem. A przy rozpoznaniu ciała jego brat zauważył nogę, która należała do generała. Ernest Skalski ma jeszcze czelność kpić: "Może to ten generał? Który? W końcu było ich kilku, ale nie cała dywizja generałów". Wtórują mu liczni komentatorzy. Kpiny skończą się kiedyś tak boleśnie jak wiara w MAK. I wtedy nikt nie zdobędzie się nawet na słowo "przepraszam". Bo potraficie robić z ludzi wariatów, szkoda tylko, że przy tym brakuje wam honoru. Grzegorz Wszołek
CHCĘ KONTYNUOWAĆ DZIEŁO TATY rozmowa z Martą Kaczyńską-Dubieniecką "Obawiam się, że sprostanie wyzwaniom, które stawia przede mną spuścizna Taty, będzie niezwykle trudne. Jednak fakt, iż dziś trzymam się na peryferiach życia publicznego, nie oznacza, że tak będzie zawsze". Z Martą Kaczyńską-Dubieniecką rozmawiają Anita Gargas, Katarzyna Gójska-Hejke oraz Tomasz Sakiewicz. Media wypaczyły wizerunek Pani śp. Taty. Dziś jest o tym przekonana większość Polaków. Proszę zatem powiedzieć, jakiego Lecha Kaczyńskiego nie udało nam się poznać? Tata był przede wszystkim człowiekiem bezgranicznie uczciwym, dobrym, wrażliwym, posiadającym olbrzymią wiedzę, ale także – i to nie jest pusty slogan – szczerze oddanym Polsce. Pod tym względem nie przystawał do czasów, w których liczy się prawie wyłącznie kreowanie wizerunku. Tata pracował dla idei – by budować liczącą się na arenie międzynarodowej, silną ojczyznę, a nie dla budowania własnej pozycji. Nie kierował się partykularnym interesem, myślał o naszym kraju w sposób niezwykle całościowy: o sferze dyplomacji, o sytuacji społecznej, gospodarczej, o nauce, o kulturze. To wielki paradoks – był przedstawiany przez większość mediów jako człowiek nienowoczesny, a wręcz zacofany, tymczasem dzięki wszechstronnej wiedzy i mądrości jego polityka była na wskroś nowoczesna. Być może niezrozumiała dla ludzi, którzy mentalnie tkwili jeszcze w mechanizmach niewoli komunistycznego państwa. Mój Tata wyprzedzał ich – On był obywatelem wolnej, sprawnej i sprawiedliwej Polski. Taki kraj chciał budować. Poza tym Tata był niezwykle bezpośredni. W życiu prywatnym kierował się tymi samymi zasadami, co w życiu publicznym. Nie było „domowego” Lecha Kaczyńskiego i „oficjalnego”. To był ten sam człowiek: prawdziwy, słuchający ludzi, otwarty i kochający swój kraj.
Medialna kampania nienawiści uderzyła właśnie w człowieka. Chodziło o to, by ludzie czuli wręcz odrazę do swojego Prezydenta. By się go wstydzili, by nie reagowali na obrażanie Go. Trudno o tym mówić. Wyciągam z tego generalny wniosek – media dysponują ogromną siłą kształtowania ocen społecznych. Na przykładzie tego, co spotkało mojego Tatę, widać, jak skutecznie można wypaczyć sens działań jednostki, bez względu na ewidentne dobro płynące z jej działania dla ogółu. Przyznam, że nie spodziewaliśmy się tej kampanii nienawiści, gdy Tata został prezydentem. Oczywiście wiedzieliśmy, iż nie będzie faworytem mediów, jednak nie przypuszczaliśmy, że stanie się ich głównym celem. Nie spodziewaliśmy się bezwzględnego, bezlitosnego i okrutnego atakowania. Staram się unikać mocnych słów. Jednak nie znajduję łagodniejszych, które byłyby w stanie oddać choćby część tego, co działo się w ostatnich latach. Nie spodziewałam się, że można tak szydzić z drugiego człowieka, bez względu na to, czy jest prezydentem, czy kimś innym. Przecież Tata był obiektem bezdusznego poniżania zarówno w programach publicystycznych, informacyjnych, jak i rozrywkowych. Można powiedzieć, że część mediów z poniżania Jego osoby uczyniła stały punkt programu, bez którego nie można było obejść się każdego dnia. To było przerażające.
Naprawdę Pani Tata nie spodziewał się takiego ataku? Myślę, że był zaskoczony skalą tego zjawiska.
Próbowali Państwo się temu przeciwstawić czy raczej uznaliście, że lepiej nie zadzierać z mediami? Tata nie był osobą spolegliwą czy starającą się przypodobać komuś na siłę. Miał jednak świadomość, że to nie była oddolna akcja poszczególnych dziennikarzy. Wielu z nich prywatnie lubił. O rozpętaniu tej nagonki zdecydowało środowisko kształtujące największe media w Polsce. Mama była tego samego zdania. Wielokrotnie opowiadała mi, że część dziennikarzy w prywatnych relacjach była pełna zrozumienia i raczej dobrej woli – a przynajmniej chęci dociekania prawdy. Sęk w tym, że ci ludzie wiedzieli, iż w ich redakcjach nie było zapotrzebowania na prawdę o Lechu Kaczyńskim, tylko na degradowanie Lecha Kaczyńskiego jako polityka, prezydenta i jako człowieka.
Jak Pani Mama odbierała te medialne ataki? Bardzo mocno je przeżywała. Co prawda, starała się robić dobrą minę do złej gdy – żartowała, że po pewnym czasie człowiek obrasta w żółwią skorupę i przykrości już nie dotykają do żywego. Jednak wiedziałam, że w głębi serca nadal cierpiała, gdy szydzono z Taty czy też z Niej. W dni wolne, w święta starała się odciągnąć Tatę od porannej prasówki, tak starała się Go chronić.
Co najbardziej w tych atakach bolało? Po prostu nieprawda. Opowieści o wymyślonych małostkowych zachowaniach, wmawianie, że działa w sposób chaotyczny i pozbawiony sensu. Przeinaczanie skutków Jego działań, tak jak w przypadku traktatu lizbońskiego czy zorganizowanej przez Niego misji prezydentów w Gruzji. Dewaluowanie Jego strategii politycznej, która miała na celu umożliwienie Polsce uniezależnienia energetycznego od Rosji. Istnienie politycznego i medialnego przyzwolenia na bezkarne obrażanie Prezydenta przez członków PO. To raniło bardzo moją Mamę, ale raniło też mnie. I tak ten ciąg oszczerstw przywiódł nas do 10 kwietnia. Zgadzam się w pełni z moim Stryjem, który uważa, że gdyby nie kampania poniżania i degradowania Lecha Kaczyńskiego, nie doszłoby do katastrofy smoleńskiej. Bo przecież w demokratycznym państwie nie da się tak lekceważyć bezpieczeństwa prezydenta. Jest to wprost nie do pomyślenia. Bez względu na przyczyny bezpośrednie rozbicia rządowego samolotu można dziś powiedzieć, że wizyta głowy państwa w Katyniu pod względem organizacyjnym i logistycznym urągała wszelkim standardom cywilizowanego świata.
Kiedy Pani po raz ostatni widziała Rodziców? W wielkanocny poniedziałek. Dzień przed katastrofą rozmawiałam z Mamą. Miałam wówczas nawet przekonanie, że Mama nie leci z Tatą do Katynia. Wyprowadziła mnie z błędu. Pamiętam nawet Jej słowa: „Oczywiście, że lecę. W takim miejscu nie mogę nie być z Tatą”. Później dowiedziałam się, że miała wygłosić tam przemówienie. Miała wspomnieć swojego stryja Witolda Mackiewicza, który został tam zamordowany. Z Tatą ostatni raz rozmawiałam właśnie z czasie świąt. To zresztą były święta nietypowe. Minęły w cieniu choroby mojej Babci. Po kolei odwiedzaliśmy Ją w szpitalu. Przy stole ciągle zatem kogoś brakowało. Wydawało mi się wtedy, że to były straszne święta. Jak się później okazało, wcale takie nie były. Rozstaliśmy się z nadzieją na spotkanie w weekend po wyjeździe Rodziców do Katynia. Planowaliśmy nawet to spotkanie. Tato był na bieżąco z moimi sprawami. To mnie zawsze bardzo wzruszało. Wiedziałam, ile ma obowiązków, jak bardzo jest zapracowany, jak martwi się stanem zdrowia Babci. Mimo to zawsze wiedział, co u mnie słychać, o czym chciałabym porozmawiać. Miał fenomenalną zdolność myślenia o wielu sprawach jednocześnie.
Jak Pani Tata się relaksował? Bardzo lubił słuchać muzyki. Ostatnią płytą, którą wyjęłam z Jego magnetofonu, były nagrania zespołu Raz Dwa Trzy z piosenkami Agnieszki Osieckiej. Chętnie go słuchał, bardzo lubił teksty Osieckiej. Ja zresztą też lubię ich muzykę. Tata miał bardzo różnorodne zainteresowania muzyczne: od francuskiej, poprzez Marylę Rodowicz, Bułata Okudżawę, Jacka Kaczmarskiego aż po bardziej współczesne utwory, np. Cohena. Mama zdecydowanie preferowała muzykę poważną. W wolnym czasie Rodzice lubili wspólne, długie spacery. Tata był także dosyć szybkim rowerzystą. Zawsze bardzo dużo czytał, przeważnie książki poświęcone historii. Interesowała go też literatura współczesna. W dzień po katastrofie znalazłam na jego biurku otwartą Wojnę z Rosją Adama Zamoyskiego.
Jak wyglądały wspólne weekendy z Rodzicami? Myślę, że podobnie jak w każdej, kochającej się rodzinie. Spacery, rozmowy, zabawy z wnuczkami, wspólne czytanie. Kiedyś powiedziałabym – po prostu normalnie. Po kwietniu mówię – cudownie.
To były jednak weekendy z głową państwa, nie tylko z Tatą. Dla mnie tylko z Tatą. Nigdy nie miałam poczucia wyższości, nie myślałam o sobie jak o córce głowy państwa. Zawsze byłam szalenie dumna z Taty, ale tak było też wtedy, gdy nie był prezydentem. Nawet gdy byłam zbuntowaną nastolatką, wiedziałam, że mam wyjątkowego Tatę. Zawsze był dla mnie autorytetem. Zresztą Tata pozostał sobą i prywatnie nigdy się nie zmienił. Był taki sam i wówczas, gdy działał w „Solidarności”, wykładał na Uniwersytecie Gdańskim, gdy był ministrem sprawiedliwości czy później, gdy został prezydentem.
Co powiedział Pani Lech Kaczyński, gdy wybrano Go na prezydenta? Nie pamiętam słów. Pamiętam niesamowite emocje. Pamiętam, jak jechaliśmy do Pałacu Kultury, gdzie była wynajęta sala na wieczór wyborczy. Już wiedzieliśmy, że jest dobrze. Ja byłam bardzo sceptycznie nastawiona do sondaży. Czekałam do rana na oficjalne dane. Przyznam, że w czasie kampanii miałam wewnętrzne przekonanie, że Tata wygra te wybory. Nie zwątpiłam nawet wtedy, gdy cała Polska zobaczyła w mediach prezydenta Tuska. Mama mi opowiadała, że gdy Tata wstał rano po wyborach, powiedział do Niej żartobliwie, ale też trochę z niedowierzaniem: „No tak, jestem prezydentem”. Tak jak już wspomniałam, wówczas myśleliśmy, że będzie tylko lepiej. Rzeczywistość straszliwie nas zaskoczyła.
Czy po wygranych wyborach Tata radził, jak ma się Pani zachowywać jako córka głowy państwa? Nigdy. Może powinien, ale nie robił tego.
Nie doradzał, z jakimi mediami rozmawiać swobodniej, na jakie mieć większe baczenie? Nie. Ja zresztą raczej starałam się unikać mediów. Z całym szacunkiem dla wszystkich, ale bycie celebrytą nigdy nie było moją ambicją. Gdy Tata został prezydentem, byłam w trakcie aplikacji adwokackiej i także ze względu na to udzielanie się w mediach znajdowało się poza sferą moich aktywności. To zresztą nie był dla mnie problem czy wyrzeczenie. Bardziej otworzyłam się na media podczas kampanii wyborczej Stryja. Po tragedii smoleńskiej chciałam, po pierwsze, powiedzieć prawdę o moich Rodzicach, a po drugie – przedstawić prawdę o Stryju, bo przecież Jego wizerunek jest nie mniej zakłamany niż wizerunek mojego Taty. Ale mogę śmiało powiedzieć, że bywanie na łamach kolorowych pism to stanowczo nie mój żywioł.
A polityka jest choć trochę Pani żywiołem? Zawsze interesowałam się polityką. Zresztą polityka, od kiedy pamiętam, była obecna w moim domu. Mogę zazdrościć ludziom, którzy potrafią się od niej odciąć i nie angażować się w nią emocjonalnie. Ja nie potrafię. I nie tylko dlatego, że mój Tato i mój Stryj od zawsze byli politykami. Sprawy Polski nie są mi obojętne.
Czy odczuwa Pani potrzebę kontynuowania dzieła Rodziców? Na pewno czuję obowiązek współdziałania z wszystkimi, którym zależy na tym, by spuścizna po moim Tacie nie była przeinaczana, niszczona czy bagatelizowana. Ale przyznam, że czasem też myślę o zaangażowaniu się w działalność polityczną. Czy coś z tego wyniknie? Nie wiem. Dziś jestem przede wszystkim mamą. Mam dwoje małych dzieci i na tym etapie mojego życie to one są dla mnie priorytetem.
Czy Pani Tata kiedykolwiek obawiał się o swoje bezpieczeństwo? Nie, nigdy o tym nie rozmawialiśmy.
Nawet po tym, jak został ostrzelany przez rosyjskich żołnierzy w Gruzji? Nie. Wówczas ja się o Niego bałam. Gdy zobaczyłam to wydarzenie w telewizji, rozpłakałam się. Zawsze bałam się o Rodziców, gdy latali Tupolewami. Wiedziałam, że to stare, mocno wyeksploatowane radzieckie samoloty. Poza tym nie jestem osobą darzącą takim zaufaniem naszego wschodniego sąsiada jak prezydent Komorowski czy premier Tusk. Zresztą z tego co wiem, pan prezydent Bronisław Komorowski nie podróżuje Tupolewami.
Czy Rodzice dzwonili do Pani po każdym locie? Tak. Informowali mnie, że już dolecieli i są na miejscu. Swoją drogą, ja sama kontrolowałam czas i gdy wydawało mi się, że już powinni wylądować, czekałam niecierpliwie na sygnał od Nich. Jasne, że z czasem przyzwyczaiłam się do podróży Tupolewami. Musiałam przywyknąć i oswoić swoje obawy, bo wbrew temu, co media mówiły o Tacie, był On niezwykle aktywnym prezydentem i często podróżował. Z natury nie przejmował się sobą, uwagę skupiał na innych. Był bardzo odważny. Myślę, że nie każdego polityka byłoby stać na to, by zorganizować taką akcję jak ta w obronie Gruzji. Dziś już chyba nikt nie może mieć wątpliwości, iż te działania faktycznie powstrzymały rosyjską inwazję na ten kraj.
W jaki sposób dowiedziała się Pani o katastrofie w Smoleńsku? Z telewizji. Natychmiast zadzwoniłam do Biura Ochrony Rządu, by się dowiedzieć, co naprawdę się wydarzyło. Wydawało mi się, że kto jak kto, ale służba odpowiedzialna za bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie będzie dysponowała najpewniejszymi informacjami. Tymczasem okazało się, że nie wiedzieli dosłownie nic. Później zatelefonowałam do mojego męża, który był wówczas za granicą. On próbował się skontaktować z jednym z funkcjonariuszy, który tego dnia chronił Tatę. Był sygnał połączenia, ale nikt nie odbierał. Wtedy pocieszaliśmy się, że skoro jest taki sygnał, to na pewno nic najgorszego się nie stało. Niestety było inaczej.
Kto z przedstawicieli rządu kontaktował się wówczas z Panią? Nikt się ze mną nie kontaktował.
Nikt nie zawiadomił Pani oficjalnie o tym, co się wydarzyło? Nie zapytał, co chciałaby Pani uczynić w tej sytuacji? Nie. Telefonował do mnie Stryj.
Czy przedstawiciele władz Polski w ogóle kontaktowali się z Panią w sprawie katastrofy? Jedynie prokuratura. Na przełomie czerwca i lipca złożyłam zeznania w ramach pomocy prawnej, o którą organy rosyjskie zwróciły się do strony polskiej. Odpowiadałam na standardowe pytania, m.in. w jakim celu moi Rodzice lecieli do Rosji.
Polska prokuratura w imieniu Federacji Rosyjskiej pytała córkę Pary Prezydenckiej, po co głowa państwa polskiego leciała do Katynia? Tak to można ująć. Taka była procedura.
Jak w tamtym straszliwym czasie wyglądał Pani kontakt ze Stryjem? Telefonowaliśmy do siebie kilka razy dziennie. Stryj wziął na siebie ciężar najbardziej traumatycznych procedur, jak choćby identyfikację ciała Taty w Smoleńsku.
Czy radził się Pani w sprawie startu w wyborach prezydenckich? Od początku Go do tego namawiałam i całym sercem byłam z Nim. Miałam przekonanie, że to była Jego powinność, choć jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, w jak potwornym był stanie. Mam wrażenie, że śmierć moich Rodziców była dla Niego znacznie większym ciosem niż dla mnie, bo ja mam dzieci.
Wierzyła Pani, że mógł wygrać wybory? Tak. Naprawdę wierzyłam, że była szansa na wygranie tych wyborów.
Stryj się wahał, zastanawiał, czy powinien kandydować? Wahał się. Ja nie miałam wątpliwości, że powinien wystartować.
Dlaczego nie zaangażowała się Pani w Jego kampanię? Mogła Pani przecież pełnić obowiązki pierwszej damy. Obawiałam się, że moje zaangażowanie w kampanię Stryja zostanie zrozumiane opacznie. Nie chciałam, by ktoś pomyślał, iż pokazując się, staram się wzbudzić litość wyborców. Ale proszę mi wierzyć, byłam ze wszystkim na bieżąco.
Czy uważa Pani, że to była słuszna decyzja? Dziś nie mam pewności. Wtedy wydawało mi się, że moja obecność może Stryjowi wręcz zaszkodzić.
Powiedziała Pani, że była na bieżąco z przebiegiem kampanii Stryja. Jak Pani ocenia zatem tę kampanię? Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie. Miałam jednak już wówczas wrażenie, że coś takiego jak sztab wyborczy, czyli jądro kierujące i tworzące kampanię, nie istniało. W działaniach ludzi tworzących kampanię wyborczą Stryja był ogromny chaos. Jednak z drugiej strony rozumiem, że Stryjowi ciężko było to wtedy kontrolować. Myślę, że dziś wszystko wyglądałoby inaczej.
Czy rozumiała Pani, dlaczego kierownictwo sztabu Jarosława Kaczyńskiego z takim zaangażowaniem wyciszało potrzebę wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej? Przyznam, że wówczas nie zastanawiałam się nad tym, choć to dostrzegałam. Pamiętam, co się działo, gdy Stryj postanowił udzielić Państwu obszernego wywiadu o katastrofie smoleńskiej.
Ten wywiad wywołał burzę nie tylko w Warszawie, ale i w Moskwie. Czy ktoś chciał, by Pani powstrzymała Stryja? Tak to możemy ująć.
Komu na tym zależało? Myślę, że sformułowanie „osobom tworzącym sztab wyborczy” będzie wystarczająco precyzyjne.
Dziś te osoby nazywają się prawdziwymi spadkobiercami spuścizny Lecha Kaczyńskiego. Co Pani myśli, słysząc bądź czytając takie wystąpienia? Najlepszym dowodem na to, jakimi są spadkobiercami, jest fakt, z kim ci ludzie rozmawiali we wrześniu. Zaprzeczają sami sobie. Żal tego słuchać.
Demokratyczna anakonda dusi Białoruś Sytuacja na Białorusi zawsze budziła, budzi oraz budzić będzie i powinna żywe zainteresowanie polskiej opinii publicznej. Jest to przecież kraj, którego naturalnym współgospodarzem są Polacy, ale również dlatego, że cały jego obszar stanowi przeważającą – dużo większą od Litwy etnicznej – część istniejącego przez wieki i pełnego glorii Wielkiego Xięstwa Litewskiego, połączonego z Koroną Królestwa Polskiego wspólnotą historycznego losu w ramach jednej Rzeczypospolitej. Kolebka naszej wspólnej dynastii Gedyminowiczów – Jagiellonów, ziemia św. Kazimierza królewicza i św. Andrzeja Boboli, Chodkiewiczów i Sapiehów, Radziwiłłów i Czartoryskich, Mickiewicza i Traugutta, Piłsudskiego i Mackiewiczów – pozostanie na zawsze naszą wspólną ojczyzną i ojcowizną, i nikt i nic nie może wymazać z naszej pamięci przeświadczenia, iż pomimo wszystkich przeciwności „Litwin i Mazur jedną bracią są”. Jakie zatem powinny być priorytety naszej polityki (nawet nie chcę jej nazywać „zagraniczną”, bo w świetle powyższego takową jest ona tylko w sensie formalnym) wobec tej państwowości białoruskiej, która – jaka jest, taka jest – ale najważniejsze, że jest? Po pierwsze, wszystkimi dostępnymi naszej dyplomacji i innymi środkami strzec samodzielnego istnienia tego państwa i stymulować jego faktyczną niezawisłość od Rosji, jako naturalnego buforu oddzielającego nas od „wszechrosyjskiego” imperium. Zauważmy jednak, że dbałość o niepodległość Białorusi implikuje także, logicznie i etycznie, powstrzymywanie się od jakiejkolwiek interwencji w wewnętrzne sprawy tego państwa, zwłaszcza zaś jego ustroju i systemu politycznego, oraz uprawiania wrogiej mu propagandy z terytorium państwa polskiego. Po drugie, uprawniona troska o interesy obywateli narodowości polskiej tego państwa, ich kulturalne, oświatowe, polityczne, społeczne i materialne potrzeby, a także o zachowanie polskiego dziedzictwa historycznego. Uczciwość i rozum podpowiadają jednak, że nie wolno władzom (i jakimkolwiek czynnikom społecznym) państwa polskiego podburzać Polaków na Białorusi przeciwko legalnej i suwerennej władzy tego kraju; przeciwnie – winniśmy nakłaniać ich do lojalności, a „po ojcowsku” upominać, jeśli jej nie okazują. Po trzecie, troszczyć się o pełną wolność Kościoła katolickiego na tym obszarze, o zagwarantowanie jego materialnych i duchowych potrzeb duszpasterskich. Ten imperatyw w dużej mierze przecież pokrywa się z poprzednim, albowiem znaczna, jeśli nie przeważająca, część katolików (obrządku łacińskiego) na Białorusi to Polacy. Po czwarte, zacieśniać – a nie stawiać bariery i zakazy – wszelkie możliwe więzi pomiędzy naszymi państwami, społeczeństwami i osobami, polityczne, kulturalne, gospodarcze etc. Dodajmy, że szczęśliwą okolicznością w naszych relacjach z Białorusią jest to, że nie mamy z nią żadnych obiektywnych pól tarcia, takich jak banderowskie „trupy w szafie” w stosunkach z Ukrainą czy antypolonizm przejawiający się w urzędowej lituanizacji, w relacjach z Litwą – a przecież z nimi nie toczymy dyplomatyczno-propagandowych wojen, bo są one demokratyczne, chociaż pierwszą rządzą mafie, a drugą szowiniści. Wszystkie te priorytety – całkowicie realne, nawet w perspektywie krótkofalowej, potrzeba tylko dobrej woli – winny zaś być podporządkowane myśleniu w kategoriach „długiego trwania”, mającego w perspektywie, niekoniecznie wypowiadaną (zwłaszcza przez czynniki oficjalne), ale nigdy nie zapominaną wizję renovatio wspólnego, jagiellońskiego, imperialnego dziedzictwa, podług polskiej i chrześcijańskiej, a nie brukselskiej i masońskiej, metody unionizowania wspólnot narodowych i politycznych; tę wizję, która już raz była inkarnowana w historię, a była trwała dlatego, że wcielano ją kierując się słowami najpiękniejszego dokumentu polskiego Logos, aktu Unii Horodelskiej, skreślonymi zapewne przez Pawła Włodkowica: „Nie dozna łaski zbawienia, kogo nie wesprze miłość. Ona jedna nie działa marnie: promienna sama w sobie, gasi zawiści, uśmierza swary, użycza wszystkim pokoju, skupia, co się rozpierzchło, podźwiga, co upadło, wygładza nierówności, prostuje krzywe, wszystkim pomaga, nie obraża nikogo, a ktokolwiek się schroni pod jej skrzydła, ten znajdzie bezpieczeństwo i nie ulegnie niczyjej groźbie. Miłość tworzy prawa, włada państwami, urządza miasta, wiedzie stany Rzeczypospolitej ku najlepszemu końcowi, a kto nią pogardzi, ten wszystko utraci. Dlatego też my wszyscy zebrani, prałaci, rycerstwo i szlachta, chcąc spocząć pod puklerzem miłości i przejęci pobożnym ku niej uczuciem, niniejszym dokumentem stwierdzamy, że łączymy i wiążemy nasze domy i pokolenia, nasze rody i herby…”. Oto nasz prawdziwy „mesjanizm”. Jak, w świetle powyższych priorytetów, prezentuje się nasza (?) polityka białoruska? Otóż, stanowi ona tak dokładne ich zaprzeczenie, że gorszej już nie mogliby prowadzić jawni wrogowie Polski. Dotyczy to wszystkich ekip rządowych ostatniego dwudziestolecia i wszystkich sił politycznego establishmentu: czy u władzy jest AWS, czy SLD, czy PiS, czy PO, poruszamy się po trajektorii tego samego szaleństwa, które właśnie kulminuje w reakcjach na prezydenckie wybory na Białorusi, gdy rząd ze swoim ministrem spraw zagranicznych ściga się w politycznym awanturnictwie z emisariuszami opozycji. Oficjalną motywacją tego obłędu jest oczywiście ideologiczny pryncypializm w obronie „standardów demokracji i praw człowieka”. Ideologia zatem (nie miejsce tu na wykazywanie po raz kolejny jej oczywistej, żałosnej nicości) tak zaślepia naszych „umiłowanych przywódców”, że dla jej upragnionego i wyimaginowanego triumfu gotowi są pchnąć z powrotem Białoruś w objęcia ZbiR-a (bo jaką ma alternatywę, jeśli ją od nas odpychamy?) oraz poświęcić interesy ludności polskiej i Kościoła. Nic to, że białoruska opozycja składa się albo z szowinistycznych etnonacjonalistów, którzy dopiero pokazaliby Polakom, gdzie ich miejsce, gdyby przypadkiem doszli do władzy, albo z komunistycznych agentów Moskwy. Nic to nawet, że ta „opozycja demokratyczna” nie ma za sobą białoruskiego demosu, co bądź co bądź dla miłośników demokracji stanowi wyjątkowo wstydliwą aporię. Można natomiast bez najmniejszych wahań używać białoruskich Polaków (ściślej demokratycznie rozegzażerowaną część polonijnych działaczy) jako taranu do walki z „autorytarną władzą” a potem oburzać się i dziwić – niczym to prymitywne plemię z afrykańskiego buszu, które ponoć nie widzi związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy kopulacją a zachodzeniem w ciążę – że za polityczne awanturnictwo dotykają ich represje. Mniejsza zresztą o represje wobec działaczy (na które sobie zasłużyli); rzecz w tym, że płaci za to cała polska ludność oraz Kościół. Prosta uczciwość nakazuje bowiem przyznać, że „wojny polsko-łukaszenkowskiej” nie rozpoczęły władze w Mińsku, tylko owi polscy działacze, zachowujący się jak obca agentura i dywersanci w państwie, któremu winni są lojalność. Oni jednak uważają, że lojalność obowiązuje ich tylko wobec demokratycznej ideologii i jej „standardów”; demokracja – a nie Białoruś czy Polska – to ich „ojczyzna”.
W gruncie rzeczy ptasi rozumek naszych „mężyków (i parytetowo: żoneczek) stanu” jest tego samego kalibru, co owej działaczki białoruskiej opozycji, która – usłyszałem to w telewizji – powiedziała, że demonstruje przeciwko Łukaszence, bo sprawowanie władzy przez szesnaście lat jest „niemoralne i niedemokratyczne”. Długość sprawowania władzy jako kryterium jej moralności! A czy umiejętności roztropnego rządzenia również? Czy tej umiejętności można nabyć bez żadnego wysiłku i treningu, a zarazem tracić ją w jakiś niepojęty sposób po upływie kilku lat? Jakiegoż zaślepienia trzeba, żeby tak postrzegać rzeczy! Przypomina się tu celna replika, jakiej pewnej idiotce – dziennikarce, pytającej czy władza nie zużywa, udzielił wielokrotny premier Włoch Giulio Andreotti: „władza zużywa jedynie tych, którzy jej nie posiadają”. Aby już nie odwoływać się do przykładu monarchii czy dyktatur, przecież i w demokratycznych republikach zdarza się (jeśli nie ma tylko absurdalnych zakazów reelekcji), że wybitny polityk sprawuje rządy i po kilkadziesiąt lat, by wspomnieć choćby premiera i w końcu prezydenta Irlandii, Éamona de Valerę. Tak, nawiasem mówiąc, z prezydenta Łukaszenki żaden „autorytarysta” (nie nadając oczywiście temu słowu pejoratywnej treści z wokabularza demokratycznych obelg). Prawdziwemu autorytaryście obojętna – a nawet przykra – byłaby demokratyczna legitymizacja władzy, natomiast Łukaszenka nieustannie się o nią ubiega. Nie ma lepszego dowodu na jego mentalny demokratyzm, jak właśnie pozaprawne „poprawianie” rezultatów wyborów, które i tak wygrałby bez tego w cuglach, tyle że z nieco niższym poparciem. Dowodzi to bowiem, iż myśli on jak integralny, „russowski” demokrata, który za wszelką cenę pragnie, aby legitymizująca go volonté générale była koniecznie jak najbardziej zbliżona do volonté de tous, a najlepiej jednomyślna. Prezydentowi Łukaszence nieustannie wypomina się też jego sowiecko-komunistyczny rodowód, ale jest to podejście wybiórcze, bo przecież dokładnie taki sam rodowód mają jego oponenci z „demokratycznej opozycji”. Na tle innych postkomunistycznych przywódców pod wieloma względami wyróżnia się on na plus. Białorusini pod jego rządami żyją zapewne dość skromnie, lecz nie ma tam rażącego ubóstwa, ani takich kontrastów pomiędzy nuworyszowskimi złodziejami a ludźmi żyjącymi w autentycznej nędzy, jak na Ukrainie; ponieważ nie są w „globalnym rynku”, to nie stali się jeszcze agregatem samosprzedawalnych przedmiotów, jak konsumenci dóbr (i niespłacalnych kredytów) gdzie indziej. Znany jest także moralno-obyczajowy konserwatyzm białoruskiego przywódcy, toteż na przykład „parady gejów” byłyby tam niewyobrażalne. Ciekawe, ilu obrońców „standardów demokracji” u nas miałoby mu i to również za złe? Nie ma też żadnych podstaw, aby zrównywać naszą nie tak dawną walkę z walką „opozycji” z Łukaszenką: myśmy walczyli o wyzwolenie spod komunizmu i od sowieckiej Rosji, na Białorusi komunizmu też już nie ma, a niezależność od Rosji uzyskał sam Łukaszenka. Dodajmy jeszcze, że nie chce nam się wierzyć, aby wszyscy „sternicy” naszej nawy państwowej naprawdę kierowali się jedynie wiarą w owe demokratyczne i prawoczłowiecze dyrdymały. Jeśli nawet nie sprawują oni realnej władzy, to przynajmniej mają dostęp do informacji o rzeczywistych pobudkach i sprężynach podejmowania decyzji o wojnie wydanej „ostatniemu autorytarnemu reżimowi w Europie” przez możnych tego świata. Jest tajemnicą poliszynela, że na Białoruś łasym okiem spoglądają międzynarodowi geszefciarze pokroju „filantropa” Sorosa. „Przywrócenie demokratycznych standardów” ma zatem być pomostem do włączenia tego rzeczywiście „niezagospodarowanego” jeszcze obszaru w strefę ich finansowego imperium. O tym zatem pamiętajmy i stawiajmy pytanie o czyje interesy naprawdę zabiega, prężąc muskuły i groźnie marszcząc brwi, bufon kierujący naszym MSZ? Bo na pewno nie o polskie. Jacek Bartyzel
Czy Tusk gra wspólnie z Rosjanami raportem MAK? Cóż takiego musi mieścić w sobie raport MAK, że premier Tusk postanowił zasygnalizować zawczasu swoje votum separatum wobec tego dokumentu? Odpowiedź wydaje się dość oczywista: raport MAK musi przekraczać wszelkie granice hucpy i manipulacji, skoro krąg doradców premiera wykalkulował, że będzie nie do obrony przed polską opinią publiczną. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że znaczna część tej opinii jest od wielu miesięcy systematycznie urabiana w przekonaniu, że do katastrofy doprowadził wyłącznie upór Lecha Kaczyńskiego, ewentualnie samobójcze tendencje załogi Tupolewa, a zatem że znaczna część polskiej publiczności byłaby gotowa zaakceptować nawet bardzo karkołomne wytłumaczenia, spreparowane przez Rosjan – musimy dojść do wniosku, że dokument MAK jest więcej niż karkołomny. Musi być niebywale bezczelnym stekiem niedbale pozlepianych bzdur i szytych grubymi nićmi nadużyć, skoro Donald Tusk woli się ratować przed ewentualną kompromitacją za pomocą tak mocno brzmiącego oświadczenia.
Nic też dziwnego, że minister Miller nie był uprzejmy poinformować choćby ogólnie opinii publicznej o polskich uwagach do rosyjskiego raportu. Muszą one być fundamentalnej natury. Ich ujawnienie postawiłoby pod znakiem zapytania forsowaną od 10 kwietnia tezę o znakomitej współpracy polsko-rosyjskiej. (…) Gdyby polskie media działały normalnie, gdyby istniała normalna medialna kontrola działań rządu, gdyby niewygodne tematy były systematycznie drążone i gdyby sytuacja polityczna i społeczna nie była tak niekorzystna – wizerunek premiera zostałby w tym momencie zgruchotany. Inna sprawa, że w ogóle nie byłoby możliwe utrzymywanie przez tak długi czas fikcji znakomitej współpracy z Moskwą. Rozsypałaby się wkrótce po 10 kwietnia, już choćby pod wpływem opisów tego, jak przebiegała identyfikacja ciał i jak były traktowane rodziny ofiar przez rosyjskich śledczych. Dobiłaby ją sprawa niszczejącego pod gołym niebem wraku (który nadal nie wiadomo, kiedy trafi do Polski) i przetrzymywanych przez Rosjan czarnych skrzynek. Jest jednak jak jest. Tym, którzy – jak autor tego tekstu – są zdruzgotani postawą polskiego rządu po 10 kwietnia musi wystarczyć gorzka satysfakcja z faktu, że szef tego rządu znalazł się w swego rodzaju potrzasku. Wie doskonale, że to on pozwolił Rosjanom prowadzić swoje śledztwo oraz dochodzenie MAK w taki sposób, w jaki były i są prowadzone. To on żyrował działania, w wyniku których Polska została postawiona w roli petenta. To on zgodził się, aby Rosjanie grali nam na nosie w sprawie wraku i czarnych skrzynek. Donald Tusk musi mieć poczucie, że – gdyby raport MAK wyciekł i został rzetelnie lub nawet pobieżnie przeanalizowany – oberwie za swoje winy rykoszetem. Nie można też wykluczyć, że za pomocą tej amunicji uderzyliby w niego ci, którzy chcieliby osłabienia jego pozycji wewnątrz PO. Łukasz Warzecha
Odkręcone śruby w kołach auta Danuty Olewnik Prokuratura Rejonowa w Płocku prowadzi śledztwo w sprawie poluzowania śrub w kołach samochodu Danuty Olewnik-Cieplińskiej, siostry uprowadzonego w 2001 r. i zamordowanego dwa lata później Krzysztofa Olewnika. Rodzina Olewników ma policyjną ochronę prewencyjną. Jak poinformowała rzecznik płockiej Prokuratury Okręgowej Iwona Śmigielska-Kowalska, śledztwo prowadzone jest w sprawie narażenia na utratę życia lub zdrowia. - Z uwagi na dobro postępowania nie podajemy więcej informacji - oświadczyła Śmigielska-Kowalska. Przyznała jedynie, że śledztwo w sprawie wszczęto 6 grudnia. Mecenas Bogdan Borkowski, pełnomocnik rodziny Olewników, powiedział, że Olewnikowie otrzymywali wcześniej pogróżki. - Nie było to tuż przed zdarzeniem z poluzowaniem kół, ale takie pogróżki były; także wobec Włodzimierza Olewnika (ojca Krzysztofa Olewnika - red.). Nie mogę mówić o szczegółach, gdyż jest to także wyjaśniane - dodał Borkowski. Uściślił, że "były to pogróżki wskazujące na zagrożenie życia". Borkowski podkreślił, że według ekspertyzy biegłego, poluzowanie śrub we wszystkich czterech kołach samochodu Danuty Olewnik-Cieplińskiej było celowe - biegły wykluczył, by do poluzowania śrub doszło samoczynnie. - Pani Danuta jechała samochodem, gdy nagle urwało się jedno koło. Przerażona zadzwoniła do mnie, co robić. Doradziłem, żeby najpierw zasięgnęła opinii biegłego rzeczoznawcy. Stwierdził on, że koła były poodkręcane, wszystkie, że nie było to działanie związane z przeglądem. Samoczynne odkręcenie śrub rzeczoznawca wykluczył. Wtedy zdecydowaliśmy się, by zawiadomić prokuraturę, ale nie robiąc z tego sensacji - wyjaśnił Borkowski. Dodał, że do zdarzenia doszło na przełomie listopada i grudnia. - Z tego co wiem, pani Danuta jechała wtedy wolno i to ją uratowało - zaznaczył Borkowski. O poluzowaniu śrub w samochodzie Danuty Olewnik-Cieplińskiej najpierw została powiadomiona gdańska Prokuratura Apelacyjna, która prowadzi postępowanie w sprawie okoliczności porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika oraz nieprawidłowości we wcześniejszym śledztwie. Tam zdecydowano o przekazaniu sprawy, według właściwości miejsca zdarzenia, do prokuratury w Płocku. Jak poinformował rzecznik KGP Mariusz Sokołowski, rodzina Olewników otrzymała prewencyjną ochronę policyjną. - Od kilku tygodni, na wniosek prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku, rodzina państwa Olewnik ma ochronę prewencyjną - powiedział Sokołowski. Jak wyjaśnił, ochrona polega na tym, że w miejscach gdzie mieszkają i pracują Olewnikowie "częściej pojawiają się patrole policyjne". Mecenas Ireneusz Wilk, drugi z pełnomocników rodziny Olewników, przyznał, że poluzowanie śrub w kołach auta Danuty Olewnik-Cieplińskiej i pogróżki wobec rodziny można łączyć z włamaniem do domu siostry Krzysztofa Olewnika, które miało miejsce w Płocku w maju 2008 r. - My te zdarzenia łączymy. Według nas, jest to forma wywarcia pewnego nacisku - oświadczył Wilk. Zastrzegł, że rodzina Olewników, nie chce, by ostatnie zdarzenia przesłoniły najważniejszą dla niej kwestię, czyli ustalenie wszystkich okoliczności uprowadzenia i zabójstwa Krzysztofa Olewnika, a także nieprawidłowości we wcześniejszym postępowaniu w tej sprawie. Dochodzenie w sprawie włamania do domu Danuty Olewnik-Cieplińskiej płocka Prokuratura Rejonowa umorzyła z powodu niewykrycia sprawców w maju 2009 r. Według Śmigielskiej-Kowalskiej, formalnie obie sprawy - włamanie i poluzowanie śrub w samochodzie Olewnik-Cieplińskiej - nie są obecnie ze sobą łączone. - Nie wykluczamy jednak żadnej wersji - przyznała rzeczniczka płockiej Prokuratury Okręgowej. Zaznaczyła przy tym, że śledztwo w sprawie poluzowania śrub prowadzone jest na etapie początkowym. INTERIA.PL/PAP
Testowanie alternatywy „Toć raj na ziemi stworzyć każdy chce! Ale czy forsę ma? Niestety nie!” ubolewał Bertold Brecht. I słuszna jego racja, bo komuż łatwiej puszczać wodze fantazji, niż ludziom bezpieniężnym? Któż nie pamięta bajki o panience, co to niosła w dzbanku mleko na targ i roiła sobie, w co zainwestuje zarobione pieniądze i jak dojdzie do bogactwa? Ale kiedy tak marzyła z głową w chmurach, nagle potknęła się o korzeń, dzban się rozbił, mleko wylało, słowem – wyszło jak zawsze. Jeśli zatem ludziom bezpieniężnym trudno zrealizować nawet marzenia o własnej krescencji, to cóż dopiero, gdy puszczają się oni na tak ambitne zadania, jak stworzenie raju na ziemi? Ex nihilo nihil fit – powiadali starożytni Rzymianie, co się wykłada, że z nicości nic nie będzie, więc jakiegoż raju na ziemi można się spodziewać, jeśli za jego stwarzanie biorą się jakieś nicości? Takie to wątpliwości nasunęły mi się po niedzielnym zebraniu formacji „For... ”, to znaczy pardon – oczywiście formacji „Polska Jest Najważniejsza”, na którą do warszawskiego kina „Kultura” nieprzebrane tłumy waliły ponoć drzwiami i oknami. Ostatni raz takie tłumy pojawiły się na warszawskim lotnisku Okęcie, kiedy to z Ameryki przylecieli tak zwani „karabinierzy”, których tamtejszy sąd uniewinnił z zarzutu nielegalnego handlu bronią. Nietrudno było się domyślić, że ciekawscy zbiegli się z całego miasta, żeby zobaczyć, jak wyglądają ludzie niewinni. Przybył nawet sam generał Jaruzelski, bo przecież wiadomo, że w swoim otoczeniu żadnego niewinnego człowieka widzieć nie mógł, więc nic dziwnego, że zapomniał, jak taki jeden z drugim wygląda. Ale w tym przypadku nic podobnego nie mogło mieć miejsca; wprawdzie pani Joannie Kluzik-Rostkowskiej pochwalną recenzję urody wystawił sam prezes Jarosław Kaczyński, ale nawet on nie twierdził, że jest ona uosobieniem niewinności. Podobnie pani Elżbieta Jakubiak, nie mówiąc już o panach posłach, a zwłaszcza europosłach. Zatem nie o niewinność tym razem chodziło. No dobrze, skoro nie o niewinność, to o co? Atrakcją zebrania miało być ogłoszenie programu politycznego nowej formacji, ale cóż nowego może wymyślić dzisiaj formacja pragnąca być umiarkowaną? Ciekaw takiego programu może być tylko człowiek, który nie słyszał o Partii Umiarkowanego Postępu (W Granicach Prawa), utworzonej w swoim czasie przez Jarosława Haszka, autora „Przygód dobrego wojaka Szwejka”. Napisał on nawet stosowną książkę, która może służyć za wzorzec dla wszystkich partii umiarkowanie postępowych – oczywiście w granicach prawa – więc wystarczy ją przeczytać, podobnie jak wystarczyło przeczytać Emmanuela Kanta „Prolegomenę do wszelkiej przyszłej metafizyki”, żeby następnie tworzyć metafizykę za metafizyką, niczym pierogi według przepisu babci. Ponieważ dzisiejsi „młodzi, wykształceni” rzadko czytają książki, więc szansa, że nie słyszeli o Partii Umiarkowanego Postępu (W Granicach Prawa) może być całkiem spora i częściowo wyjaśniać przyczyny ścisku w warszawskim kinie „Kultura”. Jednak tylko częściowo – więc nie do końca. Inną bowiem przyczyną zainteresowania tłumów mogła być ciekawość, w jaki sposób działacze partii „For... ” to znaczy pardon – oczywiście partii „Polska Jest Najważniejsza” zamierzają stworzyć raj na ziemi bez forsy. Pamiętam, że podobna kwestia intrygowała w swoim czasie również Stefana Kisielewskiego, tyle, że wtedy chodziło o to, jak zbudować kapitalizm bez kapitału. I słusznie, bo okazało się, że bez kapitału to można zbudować tylko jakąś karykaturę kapitalizmu, którą właśnie u nas zbudowano, wmawiając skołowanym ludziom, że to właśnie najprawdziwszy kapitalizm i w dodatku „dziki”. Ale o ile wierzyć relacjom mediów, zresztą szalenie nowej partii przychylnym, żadnych rewelacji nie było. Przywódcy formacji „For... ” – „cóż u diabła z tym kutasem, jak powiadał stary Fredro”, co za natręctwo, nie żadna forsa, tylko Polska – „Polska Jest Najważniejsza”! – więc przywódcy formacji „Polska Jest Najważniejsza” nie tylko nie ujawnili, w jaki sposób zamierzają kręcić biczyki z piasku, ale w dodatku przez działaczy PiS zostali oskarżeni o przepisanie programu Prawa i Sprawiedliwości! O, to, to, chętnie w to wierzę, zresztą jakże mogłoby być inaczej, skoro wszyscy bez wyjątku przywódcy założonej właśnie partii jeszcze niedawno stręczyli wyborcom program Prawa i Sprawiedliwości? Jestem przekonany, że robili to szczerze, a przecież program PiS nie zmienił się co najmniej od wiosennej konwencji tej partii w 2008 roku w Krakowie, kiedy to okazało się, że „układu” już nie ma i nie wiadomo, czy kiedykolwiek w ogóle istniał. Weźmy taką panią Elżbietę Jakubiakową: „czy te oczy mogą kłamać? Chiba nie” – odpowiada poeta – ale w takim razie zarzut skopiowania programu PiS brzmi w tych warunkach całkiem prawdopodobnie, zwłaszcza, że to program – powiedzmy sobie szczerze – całkowicie bezpieczny. Czyż jednak przedstawienie skopiowanej wersji programu PiS mogłoby przyciągnąć takie tłumy „młodych, wykształconych”, a przede wszystkim – czy mogłoby wzbudzić takie entuzjastyczne zainteresowanie ze strony starych wyjadaczy telewizyjnych? O tym nie ma mowy, a przecież i tłumy i entuzjazm były prawdziwe, więc musiała tu wystąpić jakaś inna, zagadkowa przyczyna. Entuzjazm telewizji, zwłaszcza tej jednej, skłania do przypuszczenia, że rządząca naszym nieszczęśliwym krajem razwiedka wie coś, czego my jeszcze nie wiemy i powoli przygotowuje sobie alternatywę na wypadek, kiedy to na skutek gwałtownego załamania finansów publicznych trzeba będzie nieubłaganym palcem wskazać winowajcę tego stanu rzeczy, to znaczy – w miejsce Platformy Obywatelskiej podstawić jakąś nową zbawienną formację. Taka formacja, przynajmniej w postaci zalążkowej, musi być gotowa zawczasu, bo moment kryzysu to nie jest odpowiedni czas na tłumaczenie podstawionym figurantom, czyje i jakie interesy mają chronić i w co nie wtykać nosa. I kiedy communis opinio doctorum wskaże, „że już, że już trzeba nam iść”, to wtedy wszyscy konfidenci w całym kraju dostaną rozkaz: „W prawo zwrot! Do – nowej partii marsz!” – i partia w jednej chwili urośnie, niczym Wszechświat podczas Wielkiego Wybuchu – a niezależne media od razu będą wiedziały „Ach, w kogóż nieszczęsny ma wpatrzeć się naród, by szukać jasnego idola, w którego umyśle zbawienia tkwi zaród? To jasne, że w Pana Karola! SM
„Szpaczkowanie” nad Wielkim Niemową „Śliczny Jasiu, mowny szpasiu Szpaczkujesz, nie czujesz Śmierć jak kot
Spadnie w lot!” (Ksiądz Józef Baka – „Uwagi o śmierci niechybnej”) Pan redaktor Tomasz Lis, laureat wszystkich możliwych „Wiktorów” i innych dekoracji, jakimi obsypują się nawzajem funkcjonariusze rzuceni na odcinek telewizyjny, znany jest na całym świecie, a w każdym razie – w powiecie warszawskim – z żarliwego obiektywizmu. Dowody swego przywiązania do tej, nazwijmy to – właściwości, składa nieustannie, a ostatnio – 20 grudnia, podczas audycji pretensjonalnie zatytułowanej „Tomasz Lis na żywo” („W trumnie z Baltony wyglądasz jak żywy!”), a poświęconej w połowie listowi, jaki we wrześniu przewielebny ojciec Ludwik Wiśniewski skierował do nuncjusza apostolskiego w Polsce, a który w jakiś zagadkowy sposób trafił do „Gazety Wyborczej”. Warto się zatrzymać chwilę nad tą zagadką. List przewielebnego ojca Wiśniewskiego do nuncjusza miał charakter prywatny, a zatem, jeśli nawet autor sporządził kopię, to do „Gazety Wyborczej” mógł on trafić albo od adresata, czyli nuncjusza, albo – od autora. Możliwość, że to nuncjusz pobiegł do redakcji „Gazety Wyborczej” z listem przewielebnego ojca Wiśniewskiego z góry wykluczam, jako nieprawdopodobną. Pozostaje zatem możliwość druga, że list przekazał redakcji tej gazety sam ojciec Wiśniewski. Jednak JE abp Józef Życiński nie może się nachwalić ojca Wiśniewskiego za to, że zachował się „fair” i listu do „Gazety Wyborczej” sam nie zaniósł, bo zrobiły to „inne osoby”. No dobrze, ale w takim razie, w jaki sposób te „inne osoby” weszły w posiadanie listu i skąd właściwie Jego Ekscelencja o tym wszystkim wie? Znowu mamy dwie możliwości; albo list ojcu Wiśniewskiemu te „inne osoby” skradły „bez jego wiedzy i zgody”, albo też sam im go w celu opublikowania w „Gazecie Wyborczej” przekazał. W pierwszym przypadku Jego Ekscelencja, który najwyraźniej te osoby zna, powinien ujawnić ich tożsamość prokuraturze, bo nie wypada mu przecież być poplecznikiem tak zuchwałych złodziejaszków. W przypadku drugim, przewielebny ojciec Wiśniewski wcale nie zachował się „fair”, tylko w jakimś sobie znanym celu był inicjatorem jego publikacji. Jest oczywiście jeszcze trzecia możliwość, na którą wskazywałem już kilkanaście lat temu, przy okazji pogłosek wskazujących, że charyzmatyczny premier rządu naszego nieszczęśliwego kraju, pan Jerzy Buzek został zarejestrowany przez SB aż pod dwoma pseudonimami: „Karol” i „Docent”. Jak pamiętamy, pogłoski te energicznie zdementował JE abp Józef Życiński, nawiasem mówiąc, sam zarejestrowany – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” - przez SB pod pseudonimem „Filozof”. Analizując ten przypadek doszedłem do wniosku, że nie ma innego wyjścia, jak uznać, że JE prorokuje, co mogłoby zwiastować przybliżanie się „dni ostatnich” według wskazówek podanych przez starotestamentowego proroka Joela. Teraz jednak żadne „dni ostatnie” się nie zbliżają. Przeciwnie – zbliżają się święta Bożego Narodzenia, podczas których nasz nieszczęśliwy kraj pogrąży się w nirwanie – ale jeśli również w sprawie listu przewielebnego ojca Wiśniewskiego Jego Ekscelencja znowu zaprorokował, to mamy kolejny cud, który może przydać się jak znalazł, kiedy sejmowa komisja pod przewodnictwem pana posła Ryszarda Kalisza spróbuje proklamować panią Barbarę Blidę santą subito. Wróćmy jednak do programu pana red. Lisa, który po raz kolejny stanowił ilustrację jego przywiązania do żarliwego obiektywizmu. Ponieważ znaczną część listu przewielebnego ojca Wiśniewskiego stanowiły oskarżenia wobec Radia Maryja, TV „Trwam” oraz „Naszego Dziennika”, nietrudno się było domyślić, że będą one przedmiotem dyskusji podczas programu. Elementarny obiektywizm wymagałby zaproszenia do programu przynajmniej jednego reprezentanta tego środowiska. Ale pan red. Lis nie uprawia żadnego tam elementarnego obiektywizmu, tylko obiektywizm żarliwy, więc oczywiście nikogo ani z Radia Maryja, ani z TV „Trwam”, ani wreszcie – z „Naszego Dziennika” nie zaprosił – a w każdym razie nie poinformował o tym, czy zapraszał, ani nie wyjaśnił przyczyn nieobecności przedstawiciela tego środowiska. Nie można bowiem za reprezentanta tego środowiska uznać pana dr Tomasza Terlikowskiego, który w programie red. Lisa reprezentował środowisko „Frondy” – co zresztą zostało zaznaczone. Tym bardziej nie można za reprezentanta tego środowiska uznać przewielebnego księdza Kazimierza Sowę, ponieważ reprezentuje on środowisko powiązane z komunistycznymi tajnymi służbami wojskowymi, z którym związany jest zarówno służbowo, jako jawny współpracownik kanału TV Religia, jak i finansowo - bo pobiera stamtąd wynagrodzenie. Za reprezentanta środowiska Radia Maryja nie można również uznać młodocianego ojczyka – dominikanina, bo sprawiał on wrażenie najbardziej zaciekłego wroga tej rozgłośni, a już w żadnym wypadku – pana Tadeusza Bartosia – byłego już ojczyka-dominikanina. Taka sytuacja w sam raz nadaje się do zrecenzowania przez sławną Radę Etyki Mediów. Panie redaktorze Macieju Iłowiecki! Pani Magdaleno Bajer! Pobudka! Czas uderzyć w czynów stal! Zgodnie z przewidywaniami, tylko jeden pan dr Terlikowski próbował wyłamać się z jednolitego fołksfrontu potępiającego Radio Maryja, ale odniosłem wrażenie, że te nieśmiałe próby tylko rozjątrzały pozostałych uczestników, a zwłaszcza – wspomnianego ojczyka, którego nazwisko niestety uleciało mi z pamięci. Żeby zilustrować spustoszenia w umysłach młodzieży, jakie powodują księża zainfekowani przez tę rozgłośnię, podał przykład kazania, podczas którego ksiądz podał pod rozwagę słuchaczy kwestię, w jaki sposób podczas wyborów zachowałaby się Matka Boska. Moim zdaniem to znakomite pytanie, ale co z tego, kiedy wspomniany ojczyk najwyraźniej musiał być przekonany, iż młodzieży należało postawić całkiem inne pytanie – jak zachowałby się, dajmy na to, red. Adam Michnik. W ten sposób każdy telewidz mógł na własne oczy się przekonać, jak to Radio Maryja „jątrzy”. Charakterystyczne jest jednak, że ani znany z żarliwego obiektywizmu pan red. Lis, ani żaden z uczestników programu nie zdradził najmniejszego zainteresowania przyczynami, dla których Radio Maryja zdobyło sobie taką pozycję nie tylko w polskim Kościele, ale również – w polskim życiu publicznym i dlaczego ma tylu wrogów. Tych przyczyn jest wiele, ale chciałbym wskazać tu na jedną, być może – najważniejszą. Otóż nawet po zdjęciu komunistycznego knebla - dopiero Radio Maryja sprawiło, że własnym głosem przemówił Wielki Niemowa – Irokezi lekceważeni przez „mądrych i roztropnych”, to znaczy - katolicki proletariat. Głos ten najwyraźniej przeraża rozmaitych ojczyków-maminsynków, którzy wiedzę o życiu politycznym czerpią – z „Gazety Wyborczej” i TVN. To przerażenie pokazuje przepaść, jaka zieje między eleganckimi ojczykami, co to – jak powiadają Rosjanie – „s żyru biesiatsia” - a tym katolickim proletariatem. Ciekawe, że w liście przewielebnego ojca Wiśniewskiego, z którym w tej sprawie zgadzali się przedstawiciele fołksfrontu ujawnionego w programie red. Lisa, zawarta była informacja, że co najmniej połowa polskiego duchowieństwa porażona jest „nacjonalizmem”, „ksenofobią” i „skrywanym antysemityzmem”. Te wszystkie zbrodnie owych 50 procent odczytuję sobie nie tylko, jako zwyczajną spostrzegawczość, ale również – jako wyraz solidarności tej części duchowieństwa z katolickim proletariatem. Bardzo możliwe, że dzięki listowi przewielebnego ojca Wiśniewskiego, a zwłaszcza – dzięki klangorowi, jaki przy pomocy „Gazety Wyborczej” zainicjował - katolicki proletariat również tę przepaść, wypełnioną słabo skrywaną pogardą i obcością, zauważy i wyciągnie sobie po swojemu różne praktyczne wnioski. Gdyby do tego doszło, list ojca Wiśniewskiego rzeczywiście mógłby okazać się ważną cezurą. SM
Pan Tomczykiewicz jest o-bu-rzo-ny Po internecie biega obecnie filmik, na którym jakiś radiota wypytuje z troską WCzc. Tomasza Tomczykiewicza (PO, Pszczyna) o to, czy podziela mój pogląd, iż „kobieta przesiąka poglądami mężczyzny, z którym sypia”. P. Poseł natychmiast oświadczył, że – broń Boże – On TAKICH poglądów nie podziela – a w ogóle, to z powodu TAKICH wygłaszanych przeze mnie poglądów odszedł z UPR. Trochę mnie to zdumiało. Niby każdy pretekst jest dobry, jak się chce dorwać do żłoba – albo może pragmatycznie zacząć budować liberalizm (bez powodzenia, jak widać...) - ale: czy-ż nie było lepszych pretekstów? Przecież to zdanie jest BANALNĄ prawdą. Każdy normalny człowiek o tym wie. Kobiety są znacznie bardziej elastyczne jeśli idzie o poglądy, a co do politycznych to mają je o wiele mniej sprecyzowane. I jest to dobre: dzięki temu małżeństwa się dopasowują - nie rozpadają (jak zapewne rozpadnie się małżeństwo p. Tomczykiewicza, którego żona podziwia... p. Janusza Palikota). A po drugie: co w poglądzie, że kobiety są bardziej zgodliwe, jest ZŁEGO? Czy to, że umieją się dopasować – to źle o kobietach świadczy?!?
Dwugłos o śp. tow. Gierku; na razie - bez komentarza. Będzie Tak sie składa, że dwa pierwsze komentarze dotyczyły oceny "gierkowszczyzny". {Martinus} napisał: „Pisze Pan na Onecie, że ludzie podziwiają tow. Gierka - a dlaczego mają nie podziwiać? z części pożyczonych pieniędzy pobudował bloki, fabryki, drogi, nawydawał kupę kredytów dla rolników i napełnił półki sklepowe towarami - z tego co pożyczają od 20 lat rządzące ku*wy ludzie nie mają praktycznie nic, a kredyty Gierka to pikuś przy długu demokratów trzecio rzeczpospolitych - Gierek był "dobry" bo ludziom się lepiej żyło, mało kto dziś chwali Gomułkę a facet miał ten plus, że nie zadłużył kraju nawet na złotówkę - jak natomiast oceniać mendy rządzące Polską od 20 lat??? przecież to jest popelina - ten kraj się jeszcze nie rozleciał bo są jakieś szczątki wolnego rynku i ludzie sobie jakoś radzą na co {antares}: „Co ci się przyjacielu po głowie kołacze? Za Gierka naród wegetował (trochę lepiej niż za Gomułki) a jedyną drogę za jego panowania do dziś zwaną zresztą "gierkówką" zrobił dla tow. Decembra i dwóch swoich synów żeby im się lepiej jechało do wicie-rozumicie Warszawy. Cytryny czy pomarańcze sprowadzane na Święta opylał po 30 zł/kilo czyli za 10 paczek Sportów. Na dzisiejsze byłoby z 40 zł/kilo a są po 4 zł. Ale tuskowizna to tym się tylko różni od gierkowszczyzny że już co drugi (przy rządzie) pierze skarpetki.} To bardzo charakterystyczny dwugłosa. Jedni wychwalają „komunę” - drudzy potępiają w czambuł. Zaraz po północy powiem na ten temat kilka słów... Na razie – tyle, bo masa korespondencji JKM
Zagadkowe zaginięcie posła. Policja odnalazła auto Policja bez skutku stara się skontaktować z posłem Andrzejem Celińskim, którego rozbity samochód został znaleziony wczoraj na jednej z ulic w Warszawie. Wcześniej auto uderzyło w ekran dźwiękochłonny - dowiedział się portal tvn24.pl Do zdarzenia doszło wczoraj wieczorem (22.12) na ulicy Poleczki w Warszawie. Po przyjeździe funkcjonariuszy na miejsce okazało się, że nie ma kierowcy samochodu.Policja, jak dotąd, nie podaje, kto jest właścicielem pojazdu, jednak według nieoficjalnych informacji otrzymanych od świadka zdarzenia, samochód należy do Andrzeja Celińskiego.
Biały Orzeł w g...nie po szyję... Nadszedł czas posumowania mijającego roku, tym samym czas rewizji własnego „przebiegu”, plusów i minusów. A też i czas spokojnej oceny tego, co nie tyle się zdarzyło w tym roku, ale jak i czym się ten rok kończy. Taka krótka i nie ukrywam wybiórcza ocena „dzisiejszości” (To takie dziwne słowo sprowokowane wszechobecną radosną twórczością dziennikarzy i cele brytów. Oni też co powiedzą, to trzeba nowe słowo do słownika dodawać, to co, mnie nie wolno ? ). Od razu uprzedzam – nie będzie górnolotnie, nie będzie wspominkowo i raczej zabraknie emocji na wysokim pułapie. No to po kolei, jak to mówią, nic tak nie porządkuje jak porządek…
1.Polityka wewnętrzna – rząd, Premier, Prezydent, posłowie i ogólnie zwany świecznik polityczny… Obrodziły w tym roku – politycy nagadali się publicznie za wszystkie czasy ! Jedni zabierali głos za PO, inni przeciwko PiS i opozycji, jeszcze inni w obronie Prezydenta Komorowskiego a ich kontrkandydaci atakowali Prezydenta Kaczyńskiego. Jedni atakowali Kaczyńskich w ogóle, inni dzielili ataki na Lecha i Jarosława w odrębnych wypowiedziach. Jedni pluli się więcej, inni tyle samo ale dyskretniej. Jedni pili wódkę na rynku, inni oskarżali o picie opozycję. Jedni popierali rząd i Premiera, inni nie mówili źle o rządzie i Premierze. Jednym słowem równowaga totalna. Równie dyskretna i dająca się zauważyć jak egipskie piramidy… Wyjątkiem tak naprawdę były dwie osoby. Prezydent Komorowski i Premier Tusk. Oni zawsze mówili jednakowo. Tylko dobrze o sobie nawzajem. I trudno im zarzucić , żeby robili to fałszywie. W tym przypadku, wierzę w to co głosili – naprawdę dobrze o sobie myślą. Ot, taka dziwna przypadłość – polityk mówiący co prawdziwie myśli…
2.Polityka zagraniczna – tym razem tylko rząd z Prezydentem i to co o nich myślą i jak to się ma do rzeczywistości…
Po mijającym roku tak naprawdę nie wiem , czy my w ogóle mamy coś takiego jak zagraniczni sąsiedzi. Niby z lewej Unia, z prawej Rosja, ale tak po prawdzie to trudno wyczuć, co jest pośrodku – ni to Unia, ni to Rosja… no to o jakiej polityce zagranicznej tu mówić ??
3.Gospodarka – czyli kasa, panowie i panie -tylko kasa się liczy! Niby mamy gaz łupkowy, ale jak się wsłuchać, to nie ma kto go kopać. Znaczy się gazu nie było, nie ma i nie będzie. Były stocznie ? A nie ma… Były kopalnie ? A nie ma.. Była kolej ? Jest ? Pomyłka chwilowa, zaraz nie będzie… A kto ma kasę ? Ten co powinien! I nie pytać kto to jest, bo i tak nie odpowiemy…
4. kultura i sztuka – czyli jak by tu z gówna zrobić sztukę i jeszcze wmówić jak to ładnie pachnie… Order Orła Białego dostali już chyba wszyscy pominięci za jakże rygorystycznie niesłusznych rządów PiS-u i Kaczyńskiego. Dostał Michnik, dostaje Szymborska, w kolejce czeka Urban ( za wkład w dziennikarstwo polskie, czyli udowodnienie, że można wszystko mówić i pisać , byle nie dać nikomu możliwości polemiki), Jaruzelski (za zdolność skutecznej obronności kraju przed własnym narodem), Kiszczak (za udowodnienie siły polskiej pałki), Aleksander Kwaśniewski (za republikę kolesi), Lech Wałęsa ( za zdolność mówienia o niczym w sposób nieczytelny nawet dla niego samego), poseł Palikot( za zdolność picia publicznie wódki bez negatywnych dla niego samego skutków), biskup Wielgus (za zdolność przekuwania grzechu delatorstwa w zasługi),minister Rostowski( za udowodnienie , że jak się nie ma pieniędzy to tak naprawdę się je ma…),reżyser Wajda ( nie za robienie filmów, ale za mówienie kto mu te filmy chwali i z kim się przyjaźni..) , redaktorzy TVN, Gazety Wyborczej i TOKFM (zbiorowo) (za mówienie prawdy, samej prawdy i tylko prawdy do tego w sposób nie pozwalający na tejże prawdy negowanie – dowód ? nikt nie jest w stanie udowodnić im niczego bo przegra każdy proces…),minister Kopacz (za prawdomówność i znajomość procedur medycznych sekcji zwłok i badań terenowych), minister Pitera(za znajomość metod korupcji, czyli jak łapówkarza bronić i nie dać się zagiąć pytaniem o cenę karpia), minister Bartoszewski (ogólnie za sklerozę ,ale też donośny głos zgodny z oczekiwaniami ), poseł Niesiołowski (za zdolność o mówienia dziwo zrozumiale mimo niesamowitej ilości śliny i piany na ustach) i wielu, wielu innych. Generalnie liczba zasłużonych idzie w setki, tym sposobem zamiast orderu szlachetnych Orłów powinniśmy spodziewać się coraz więcej sprostytuowanych wron, sępów, gawronów i generalnie drobiu – tak powszechnego jak taplające się gównie kury…
5.Media wszelakie – znaczy się jak nie wiesz co myśleć słuchaj mądrzejszych… Tegoroczne zasługi to już nawet nie szczyt obłudy, a wręcz obraz szybującej niebios rakiety. Takiej ilości pomówień, fałszerstw, kłamstw, obelg i insynuacji skierowanych przeciwko prawie połowie własnego społeczeństwa (czyli tych, co nie zgadzają się z linią pro-POwską) mogliby pozazdrościć nawet Hitler i Stalin. Co prawda za ich czasów propaganda kwitła, ale o ile wiem żadnemu z nich nie udało się PRZEKONAĆ do wiarygodności połowy własnego narodu. Więcej ludzi się bało i potakiwało ze strachu, ale takiego sukcesu, żeby wmówić jak to czarne jest białe, a kolor to przeżytek nie udało się nikomu ! Za to my, Polacy – potrafiliśmy ! To jest dopiero sztuka – Gierek ze swoją propaganda sukcesu jawi się kiepskim przedszkolakiem przy takiej sztuce ! Wcale mnie nie zdziwi, jak się okaże , że Kaczyński zabił się sam, Polska jest 2 mocarstwem na świecie zaraz po Chinach, a dobrobytu zazdroszczą nam nie tylko Amerykanie ale i cała Unia. No to ostatnie to już słyszałem – podobno naprawdę nam zazdroszczą… szkoda, że nie chcą się zamienić… Jednym słowem – rok wspaniały pod względem propagandy prawdy, ofensywy słuszności i zdobyczy wartych przedstawienia ku chwale i czci… aż się boję z czego będę się musiał cieszyć w 2011 !!
6.Edukacja, wykształcenie, nauka i wiedza – znaczy się, co by tu jeszcze pokazać , żeby się lepiej prezentowało … Studentów co prawda coraz więcej, mimo , że tylko połowa umie czytać; gimnazja i licea generalnie nie uczą a przechowują (nie mylić z wychowaniem – nie ocena , a sympatia do siły przewodniej z ucznia zrobi prymusa !) ; wiedza ogólna to przeżytek, wystarczy wiedzieć pod którym p[przyciskiem i o której godzinie jest taniec z małpami, a pod którym i o której jedyne słuszne wiadomości i opinie..reszta jest zbędna jak tabliczka mnożenia dla małpy w cyrku...
Nauka jak wiadomo służy do wydawania publicznych pieniędzy , i tylko zwariowani naukowcy ciagle coś wynajdują i gdyby tylko nie mieszkali w Polsce to pewnie by i zarabiali, a tak to d..a – w tym kraju wystarczy uznać że są mądrzy, szkoda im pomagać zarabiać na własnych pomysłach, pasożyty jedne się jeszcze poparcie domagają !! A do roboty lenie , worki z piaskiem napełniać bo powódź może znowu nadejść ! Wystarczy ,że w TV pokażemy – zrobiliście niebieski laser, ale to Japończycy puścili Blue Raya, i tak dalej i tak dalej…
7.Inicjatywy ,perspektywy i rozwój - co by tu panie, ten , tego, jeszcze spierd…ć ! No tu mamy jeszcze sporo do osiągnięcia – rozłożyć system emerytalny, sprywatyzować służbę zdrowia, sprzedać lasy państwowe, zablokować porty, opodatkować oddychanie ze względu na wydalanie CO2, akcyzy zwiększyć do 1000%, zdusić podatkami i składkami na ZUS nierentowne małe firmy, pozamykać rodzinne sklepiki, wprowadzić opłaty za każdy przejechany kilometr drogi, wprowadzić podatek od posiadania dzieci, nie posiadania dzieci, za posiadanie emerytowanych rodziców, za spokrewnienie z bezrobotnymi, za wciskanie dzieci do systemu edukacji, za posiadanie butów i skarpetek. Tyle przed nami do zrobienia! A jaki kraj będzie silny i bogaty! A że tylko w promilach? A kogo to obchodzi ciemna maso, ty nie jesteś od dyskusji, a od płacenia! Zamiast podsumowania – jak się taki Rok trafi, to nie wiadomo – już się bać, czy zacząć dopiero od 1 stycznia… ale po tym dylemacie siebie i czytelników uspokajam słowami klasyka – jakby mogło być gorzej, to już by było !! SZUAN's blog