Filozofia przyrody zaliczenie

Tomasz Szyszło, II GZMiW

Krytyczna ocena rzeczywistości

Dramatem naszych czasów jest to, że głupota zabrała się do myślenia. Jean Cocteau (1889-1963)

Do napisania tej pracy skłoniła mnie dzisiejsza (26.12.2011) wycieczka po moim rodzinnym mieście, Szczecinku, jaką sobie urządziłem korzystając z pobytu tutaj w trakcie przerwy świątecznej. Na spacer wychodziłem z zamiarem przewietrzenia umysłu. Odpocząć trochę po nużącym i męczącym fizycznie robieniu diagramu konturowego na ćwiczenia z tektoniki. Wyszło niestety inaczej. Wychodziłem po zmroku, niestety nie jest to najbardziej trafiona pora na spacery. Jeżeli za dnia miasto jeszcze jako tako wygląda i może się nawet podobać, to niestety nocą już tak pięknie nie jest. Jest to najlepsza pora na ujrzenie całej podejrzanej, negatywnej i nienastawiającej optymistycznie do życia części miasta. Nie mówię o mieście, jako o architekturze; placach i ulicach, ale o mieście, jako o zawartości placów i ulic. O ludziach, którzy je wypełniają, bo to ludzie tak naprawdę stanowią miasto. Tak jak wszystko zresztą, wszystko zależy od ludzi a nie od etykiety, jaka jest nadana danej funkcji, instytucji, urzędowi. Zamiast relaksującej przechadzki w blasku ulicznych latarni powstała jakaś czarna wizja rzeczywistości i wynikającej z niej przyszłości. Może trochę przesadzam, ale tak to odczuwam.

Wychodząc z domu i idąc w stronę centrum, jako tako się wyciszyłem i uspokoiłem, za to, co zobaczyłem po wejściu do tzw. centrum zakłóciło trochę ten spokój. Zaczynając od spotkań z grupkami nastolatków, maksymalnie po 18 lat, którzy ‘patrolują’ boczne uliczki. Typowe dresowe ubranie; bluzy z kapturem, spodnie z dresu, zasłonięte twarze. Już nawet rasowi blokersi mają więcej wdzięku. Przechodzi się obok takich w lekkiej obawie, czy nie zostanie się przez nich zaczepionym, spytanym w trosce o moje zdrowie czy mam jakiś problem, czy przypadkiem nie chciałbym im użyczyć swojego telefonu czy portfela. Trochę jak w dżungli by się przechodziło obok dzikiej zwierzyny. Różnica jest taka, że w dżungli nie zostaje się zaatakowanym bez powodu. Po co to robią? To jest ich metoda na spędzanie wolnego czasu? No dobra, spotykają się ze znajomymi jak każdy. Ale chyba nie jest normalne by stać w deszczu i narażać swój dres wyjściowy na zamoknięcie tylko po to by stać, chwalić się swoim poniżej przeciętnym poczuciem humoru, rozmowami na niewiele wyższym poziomie, niewybrednymi komentarzami o innych przechodniach, budzić jakąś obawę wśród innych. Gdyby to były jakieś odosobnione przypadki, ale niestety tak nie jest. Niestety jest to coraz częstszy widok i dotyczy to coraz młodszych. Zastanawiam się, jakie perspektywy ma taki człowiek i w jaki sposób może się on przysłużyć jakoś dla ogółu, a przynajmniej nie przeszkadzać. Nic konstruktywnego do głowy mi nie przychodzi.

Oprócz tego cygańska patologia. Szczecinek licznie zamieszkują Cyganie, w zdecydowanej większości stanowią oni margines społeczny. Jeżeli ktoś ma pretensje o stereotyp Cygana niechluja, nieroba, cwaniaka to z miłą chęcią zapraszam tutaj. Przeciętne cygańskie rodziny (rodzice + minimum 6 dzieci) idące ulicami, kłócące się w sobie tylko znanym języku, rozbiegane dzieciaki zaczepiające obcych, proszące o pieniądze, które w razie odmowy mogą nawet opluć. Zawsze, kiedy patrzę na takie przypadki, to sam nie wiem, co o nich konkretnie myśleć. Najczęściej przebiega mi myśl, że to przypadki skazane na straty. Że im już nic nie pomoże. Nieważne ile pomocy by im dać, ile by ich nie uczyć to oni nie są w stanie żyć inaczej niż w skrajnej nędzy, w patologicznych warunkach. Dlaczego? Bo tak dla nich wygodniej, takie życie nie wymaga od nich żadnego wysiłku. Przynajmniej według mnie.

Najsmutniejszy widok to chyba jednak mnie spotkał przed lokalnym centrum handlowym, a jednocześnie centrum nocnego życia miasta, które swoją drogą jest bardzo ubogie. Spotkałem tam dobrego kolegę, chwilę z nim porozmawiałem i zaczęliśmy razem obserwować ‘egzemplarze’, jakie się tam zjawiły. Tak samo razem zaczęliśmy sobie zadawać pytanie gdzie natura w ewolucji popełniła błąd i pozwoliła na to by to żyło. Bo Bóg na pewno by do tego nie dopuścił. Nie wiem, co trzeba mieć głowie, by być takim kimś/czymś. Zaczynając od facetów, bo mężczyźni to to nie byli. Są generalnie dwa typy – albo ‘koksiarze’, dla których sensem życia jest siłownia, używki i biceps, wieczorami wychodzący na miasto, aby pochwalić się przed dziewczynami swoim zestawem napompowanych mięśni. Drugi typ to tzw. ‘solarka’. Włosy nażelowane tak, że żelu jest więcej niż włosów. Podarte i poprzecierane fabrycznie dżinsy, kolczyk w uchu i skóra – powiedzieć że to mahoń to za mało. Godzina dziennie codziennie solarium chyba. Dziewczyny wcale im nie odbiegają, mimo że istnieje tylko jeden typ. Nieważne czy jest 10⁰C czy -10⁰C na zewnątrz obowiązkowo muszą być – odsłonięty pępek, najlepiej z kolczykiem; kozaczki, najlepiej białe; miniówka, najlepiej jak najkrótsza; makijaż, najlepiej jak najostrzejszy i nieudolny. Oprócz tego opalenizna prosto z solarium. Kolega dobrze określił taki typ dziewczyn – jak na dyskotece dać takiej kebab to da ze sobą wszystko zrobić. Wiem, że nie powinno się oceniać ludzi po wierzchu. Ale to są takie przypadki, kiedy wystarczy na nich spojrzeć i wiadomo, że są to przypadki skazane na straty. Gdzie został popełniony błąd? Nie wiem. Teoretycznie każdy po urodzeniu ma takie same szanse i możliwości, więc co skłania ludzi do tego, że takie życie jest atrakcyjne?

Co łączy ich wszystkich? To, że nie myślą. Kierują się potrzebami, instynktem. Może to zabrzmi strasznie, ale są dla mnie czymś w rodzaju podludzi. Nie korzystają, bo albo im się nie chce, albo nie potrafią korzystać z tego co nas wyróżnia – z intelektu. Wątpię by w jakikolwiek sposób byli oni zdolni przysłużyć się jakoś reszcie, wnieść coś, dać coś innym. A przynajmniej nie przeszkadzać. Mam wrażenie, że część mózgu odpowiedzialna za jakieś wyższe potrzeby czy wyższe przemyślenia uległa nieodwracalnemu zniszczeniu, o ile takowa w ogóle istniała. Patrząc na to rodzi się w głowie mnóstwo pytań, na które nie potrafię odpowiedzieć. Czy oni nie widzą, że ich życie jest płytkie? Czy da się długo tak żyć? Co ich do tego skłoniło? Jakie były czynniki? Zdecydowali się na to świadomie? Teoretycznie każdy ma takie same szanse rozwoju. Teoria ewolucji zakłada, że najsłabsze osobniki zginą, więc, w jaki sposób te mogły przetrwać? Bo co by nie mówić, nie jest to najlepsza pula genów.

Fakt, że to, co tutaj podałem za przykład to są to przypadki skrajne, ale nie są to sytuacje pojedyncze. Gdyby to były jakieś odosobnione przypadki, to jeszcze dałoby się to zrozumieć, jakoś pogodzić się z tym, że wśród nas są osobniki, które porzuciły homo sapiens i wolą prowadzić jakąś bezmyślną egzystencję opartą na rozrywkach, przyjemności, dominacji czy szukania akceptacji wśród podobnych ludzi. Ale tak wcale nie jest. Jak sięgam pamięcią, nie występowało to w takim nasileniu. To się rozwija i nie wygląda by miało to mieć jakiś swój koniec. Prowadzenie takiego życia nie stawia jakiś większych problemów czy dylematów, tzw. spraw życia i śmierci. Nic tylko żyć i nie umierać. Witamy o to w sielankowym świecie brudnych ulic, patologii, dyskotek i pulsarów.

To skłoniło mnie do dalszych przemyśleń, nie o ekstremalnych przypadkach, które miałem przyjemność zobaczyć, tylko do bardziej ogólnych myśli o obecnym stanie rzeczywistości i pewnych wartości, które w nim były/są.

Jak już wspomniałem były to przypadki skrajne, jakieś ekstrema. To by wskazywało na istnienie stanów pośrednich. Otoczenie sprzyja spłaszczaniu życia, pozbawiania go pewnych wymiarów. Zabierania czynników, które skłoniłyby do zastanowienia się. Jest ono podawane w formie, która nie wymaga wielkiego wysiłku intelektualnego, jest łatwe do przyswojenia. Nawet za łatwe. Jesteśmy atakowani takimi spłaszczonymi przekazami, miałką papką z każdej strony, najlepszym tego przykładem chyba są gazety młodzieżowe. Ludzie niestety się na to łapią, bo nie zmusza to do żadnego wysiłku intelektualnego. Wiek ma swoje prawa, ale są mimo tego pewne granice rozsądku. Prawda jest taka, że nie lubimy się przemęczać, a że mózg jest najbardziej energochłonnym organem, …ale nie wolno popadać w skrajności w naszym lenistwie. Rodzi to jakieś ‘patologiczne’ sytuacje. Szczytem szczytów w tym wszystkim jest chyba to, co dzieje się z kulturą. Kultura od zawsze kojarzyła mi się z czymś elitarnym, ważnym. Z jakimś przekazem i wartościami. Pytam się, co się z tym stało? Gdzie został popełniony błąd? Odpowiedź, że jest to zasługa kultury masowej i popularnej nie jest chyba wystarczająca. Kultura nie rozwija się sama w sobie, to ludzie ją rozwijają. Co się więc stało z ludźmi? By być gwiazdą literatury wystarczy stworzyć historię o dziewczynie, która ma chłopaka wampira, wpleść w to kilka równie mało ambitnych wątków i zrobić z tego bestseller. By być gwiazdą muzyki wystarczy umieć obsługiwać odpowiedni program komputerowy i zmiksować istniejące już od dawna klasyki robiąc nowy hit, albo ‘zaśpiewać’ z pomocą programu komputerowego o tym jak jest fajnie, bo jest piątek, wczoraj był czwartek, a jutro sobota. By być gwiazdą filmu wystarczy pokazać swoją twarz w kilku serialach, kilku reklamach i przy okazji nie mieć w ogóle talentu i predyspozycji do tego by być aktorem.

Nie oczekuję od ludzi by chodzili co tydzień do teatru, słuchali muzyki klasycznej, czytali mądre i poważne książki; ale jak można uczestniczyć w tym co przedstawia nam MTV, Viva czy Eska? Dla mnie to jest niepojęte. Co trzeba mieć w głowie inaczej ustawione, by odbierać to jako coś wartościowego, godnego uwagi?

Jak ludzie za te 50 czy 100 lat będą oceniać dzisiejszy czas? Jak zostaną napisane podręczniki od historii? Czy to, nad czym teraz ‘ciężko’ pracujemy jest tym, co chcemy po sobie zostawić? Jest to znak, że nadchodzi jakiś nowy ład, nowy początek? Tak jak rock’n’roll przedzierał się do ludzkiej świadomości i przestawał być postrzegany jako coś złego. Tyle, że rock’n’roll niósł ze sobą coś sensownego w przeciwieństwie do obecnej kultury masowej. Jeżeli tak ma być to ja chyba grzecznie podziękuję i nie skorzystam z tej oferty.

Era YouTube’a, gwiazd jednej piosenki i hitów jednego sezonu.

Przerażająca jest ilość konformistów w dzisiejszym społeczeństwie. Kształtuje nam się bezpostaciowa masa, którą łatwo manipulować. Wystarczy coś dobrze zareklamować, dobrze sprzedać ludziom by odnieść sukces. Zaginął gdzieś instynkt samodzielnego myślenia i wychwytywania szczegółów. Wolimy, gdy wszystko przedstawi nam się w formie gotowej do spożycia, nie zawsze jest ona lepsza. Często jest przedstawiona w sposób zniekształcony, pominięte zostają niewygodne fakty. Łączy się to z brakiem własnych zasad i opinii. Ludzie często wyrzekają się własnych opinii i sposobów działania pod naciskiem grupy, ale tak właściwie dlaczego? By zyskać poparcie, zostać zaakceptowanym? Po co to robią kosztem własnych wartości? Można to tłumaczyć instynktem stadnym, chęcią zyskania sympatii innych czy pewnych wymiernych korzyści. Ale moim zdaniem koszt tego jest zbyt wielki. Brnąć w to dalej dochodzimy do sytuacji, kiedy zaczynamy się identyfikować z tymi ludźmi. Zaczynamy postępować i myśleć tak jak osoby które podziwiamy, czy na sympatii których nam zależy. Znajomość z nimi zaczyna być dla nas atrakcyjna i chcąc podtrzymać relację zaczynamy się do nich upodabniać. Zaczyna to z czasem przypominać błędne koło, rosnąca rzesza ludzi upodabniających się do swoich ideałów napędza resztę.

Nie wróży to dobrze na przyszłość. Nic tylko przypomina się profesor Farnsworth z Futuroramy i jego ‘I don’t want to live on this planet anymore’.


Wyszukiwarka