LIST DO PEWNEGO ZAKONNIKA
LISTOPAD 1942
Simone Weil
Simone Weil wciąż niecierpliwie poszukiwała księdza, który byłby zdolny rozproszyć jej wątpliwości co do wymaganych warunków ewentualnego
przystąpienia do Kościoła i przyjęcia chrztu. Ze swoich problemów zwierzyła się Jacques’owi Maritainowi, który podał jej nazwisko ojca Couturiera, dominikanina uchodzącego za otwarty umysł. Napisała do niego 15 września 1942 roku, 1 wymieniając w czternastu punktach trudne dla niej sprawy. Ten list był niejako brudnopisem innego, o wiele dłuższego listu 2 (zawierającego tym razem trzydzieści pięć punktów), który zredagowała na krótko przed wyjazdem do Anglii i który jej rodzice mieli dostarczyć do mieszkania ojca Couturiera.
Ten list-esej stanowi ostateczne rozwinięcie pięciopunktowego Kwestionariusza, który przedłożyła ojcu Vidalowi pod koniec marca 1942 roku w Carcassonne. 3 Nawet jeżeli występuje oczywista ciągłość w zadawaniu pytań, ton i styl różnią się tutaj bardzo od listów do ojca Perrin, w związku z którym Simone Weil cierpiała, że zawiodła jego oczekiwania. Dręczyła ją myśl o stworzeniu liberalnej teologii, 4 zdolnej wyjść poza poglądy widzialnego Kościoła i uznać pojęcie Kościoła totalnego, czyli wszechogarniającego miejsca spotkań wszystkich obecnych lub dawnych, nawet nieuświadomionych duchowych bogactw, niezależnie od stopnia ich nieprawomyślności.
Strumień tego olbrzymiego listu-eseju niesie ze sobą w największym nieładzie składniki pewnej argumentacji. Wśród zaskakujących lub głęboko rozumnych sformułowań prawda, fałsz, domniemanie mieszają się w niemożliwy do rozwikłania sposób. Pierwsze wrażenie to bezład tworzony przez nieopanowane gromadzenie zajętych i odrzuconych stanowisk oraz przez otwierające drzwi synkretycznym tendencjom mnożenie we wszystkich kierunkach hipotez i porównań. Jak wyraził się Xavier Tilliette, 5 Simone Weil „czyni niepotrzebny zgiełk”.
Lektura tych stronic ukazuje z największą oczywistością, że odrzucenie Izraela - gwałtownie zajęte stanowisko, przybierające postać blokady - odegrało głęboko destabilizującą rolę w związkach, jakich Simone Weil pragnęłaby między sobą i Kościołem. Tok jej argumentacji krąży wokół następującej sprawy: nie widzi ona żadnej możliwości ostatecznego zaakceptowania chrześcijańskiej koncepcji historii. Nie uznaje wobec tego dwóch rzeczy: z jednej strony łącznego traktowania obydwóch Testamentów, które dostrzega w Starym Testamencie wynik „pedagogiki” Boga, przygotowującego swój lud na nadejście Mesjasza; z drugiej strony podejmuje ona walkę przeciwko temu, co nazywa zabobonem chronologii (i co za tym idzie, pojęcia postępu): „Przeszłość i przyszłość są symetryczne. Chronologia nie może odgrywać rozstrzygającej roli w stosunku między Bogiem i człowiekiem, w stosunku, którego kresem jest wieczność” (kwestia nr 3 z Listu do pewnego zakonnika). To był bunt przeciwko uprzywilejowanemu losowi Izraela i pojęciu „narodu wybranego”. Simone Weil wątpi w to, że Izrael (sprzed wygnania) był ostatecznie zdolny pojąć prawdziwego Boga oraz obwieszcza w porę i nie w porę wyższość pogan nad Izraelem, co każe jej z sympatią rozważać poglądy Marcjona… Ale w imię swojego ahistorycznego stanowiska Simone Weil wypowiada symetrycznie tak samo brutalne sądy o chrześcijaństwie i o Izraelu, stanowczo stwierdzając, że znajomość Boga nie jest bardziej rozpowszechniona w chrześcijaństwie niż gdzie indziej.
Przywiązuje za to wielką wagę do postaci Melchizedeka, kapłana i króla Szalemu (kwestia nr 5 i 6 Listu), snując na ten temat bardzo wątpliwe domysły. Owa tajemnicza postać z Księgi Rodzaju, wspominana kilkakrotnie w Liście do Hebrajczyków, w najznakomitszy sposób reprezentuje będący owocem pierwotnego i jakby pozaczasowego Objawienia kler, który całkowicie odpowiada wyobrażeniu Simone Weil o autentycznej duchowości. Jak się wydaje, Simone Weil nie spostrzega, że uprzywilejowując tę postać i księgi Starego Testamentu, które uznaje za „natchnione”, wchodzi na proroczą i mistyczną drogę Izraela, wbrew nurtowi Tory, prawodawców i sędziów. Jest więc naprawdę duchową córką Izraela i jej wypowiedzi z niesłychanie podobnymi akcentami odzywają się echem w głosie wielkiego duchem Żyda, jakim był Martin Buber. 6
*
Gdy czytam katechizm Soboru Trydenckiego, wydaje mi się, że nie mam nic wspólnego z przedstawioną tam religią. Gdy czytam Nowy Testament, mistyków, liturgię, gdy widzę, jak odprawia się mszę, odczuwam ze swego rodzaju pewnością, że ta wiara jest moja albo dokładniej byłaby moja, gdyby nie dystans wytwarzany między nią i mną przez moją niedoskonałość. To powoduje trudną duchową sytuację. Nie chciałabym sprawić, aby była ona mniej trudna, lecz aby była jaśniejsza. Każdy trud można zaakceptować, gdy panuje jasność.
Wymienię Ojcu pewną liczbę myśli, które zamieszkują we mnie od lat (co najmniej kilku), stanowiąc przeszkodę między mną i Kościołem. Nie proszę o ich dogłębne przedyskutowanie. Cieszyłabym się z takiej dyskusji, ale później, w następnej kolejności.
Proszę o pewną odpowiedź – bez takich sformułowań jak: „sądzę, że” itp. – na temat zgodności lub niezgodności każdego mojego poglądu z przynależnością do Kościoła. Jeżeli brak zgodności, chciałabym, aby Ojciec powiedział mi wyraźnie: odmówiłbym chrztu (lub rozgrzeszenia) każdemu, kto powiedziałby, że zgadza się z poglądami zawartymi w pozycjach numer taki, taki i taki. Nie proszę o szybką odpowiedź. Nie ma pośpiechu. Proszę tylko o odpowiedź stanowczą.
Przepraszam, że sprawiam Ojcu kłopot, ale nie wiem, jak mogę tego uniknąć. Rozmyślanie o tych problemach nie jest dla mnie wcale błahostką. Ma ono nie tylko więcej niż zasadniczą wagę dla życia, ponieważ wchodzi tutaj w grę wieczne zbawienie, ale według mnie jest jeszcze czymś znacznie ważniejszym od mojego zbawienia. W porównaniu z tym problem życia i śmierci jest błahostką.
Wśród przedstawionych poniżej poglądów niektóre wydają mi się wątpliwe, lecz gdyby ściśle pojmowana wiara kazała je uznać za błędne, będą one dla mnie tak samo poważną przeszkodą jak inne, ponieważ mam niewzruszone przekonanie, że są wątpliwe, czyli nie można im w uzasadniony sposób stanowczo zaprzeczyć.
Niektóre z tych poglądów (szczególnie dotyczące misteriów, świętych pism spoza judeochrześcijańskiej tradycji, Melchizedeka itp.), nie zostały nigdy potępione, chociaż najprawdopodobniej głoszono je w pierwszych wiekach. To sprawia, że zastanawiam się, czy nie były potajemnie uznawane. Gdyby w każdym razie dzisiaj zostały one publicznie przedstawione przeze mnie lub przez innych i potępione przez Kościół, nie porzuciłabym ich, chyba że ktoś przekonałby mnie, iż są błędne.
Myślę o tych sprawach od lat z najsilniejszą miłością i uwagą, na jakie mnie stać. Ich siła jest żałośnie mała z powodu mojej bardzo wielkiej niedoskonałości, ale wydaje mi się, że ciągle rośnie. W miarę jej wzrastania więzi, które mnie łączą z katolicką wiarą, stają się coraz mocniejsze, coraz głębiej zakorzenione w sercu i rozumie. Równocześnie jednak myśli, które oddalają mnie od Kościoła, nabierają mocy i jasności. Jeżeli te myśli są naprawdę nie do pogodzenia z przynależnością do Kościoła, to nie ma nadziei, że mogę kiedykolwiek przystąpić do sakramentów. Jeżeli tak się rzeczy mają, to nie wiem, jak mogę uniknąć wniosku, że moim powołaniem jest bycie chrześcijanką poza Kościołem. Z możliwości takiego powołania wynikałoby, że Kościół nie jest faktycznie tak katolicki, jak mówi jego nazwa i że musi pewnego dnia stać się katolicki, jeżeli ma wypełnić swoje posłannictwo.
Poniższe poglądy mają dla mnie różny stopień prawdopodobieństwa lub pewności, ale wszystkie opatruję w duchu znakiem zapytania. Wypowiem je w formie oznajmującej jedynie z powodu ubóstwa języka. Potrzebowałabym dodatkowego trybu w koniugacji. W dziedzinie świętości niczego stanowczo nie twierdzę. Ale te spośród moich poglądów, które są zgodne z nauczaniem Kościoła, również opatruję w duchu takim samym znakiem zapytania.
Uważam, że pewne zawieszenie sądu w stosunku do wszystkich myśli bez wyjątku to w dziedzinie umysłu cnota pokory.
Oto wykaz:
1. Weźmy poprzedzający Chrystusa i wystarczająco od Niego odległy – na przykład o pięć wieków - moment historii i abstrahujmy od późniejszych wydarzeń. W tym momencie Izrael ma mniej do czynienia z Bogiem i z boskimi prawdami niż kilka okolicznych ludów (Indie, Egipt, Grecja, Chiny). Zasadniczą prawdę o Bogu stanowi bowiem to, że jest On dobry. Wiara, że Bóg może nakazać ludziom straszne, niesprawiedliwe i okrutne czyny, jest największym dającym się wobec Niego popełnić błędem.
Zeus w Iliadzie nie nakazuje żadnego okrucieństwa. Grecy wierzyli, że „błagalny Zeus” zamieszkuje w każdym nieszczęśliwym, który domaga się litości. Jahwe jest „Bogiem zastępów”. Historia Hebrajczyków pokazuje, że nie chodzi tylko o gwiazdy, ale także o izraelskich wojowników. Herodot wymienia bardzo dużo helleńskich i azjatyckich ludów, wśród których jeden miał „Zeusa zastępów”. Nikt inny nie znał tego bluźnierstwa. Licząca sobie co najmniej trzy tysiące, a na pewno o wiele więcej lat egipska Księga umarłych jest przepojona ewangelicznym miłosierdziem. (Zmarły mówi do Ozyrysa: „Panie Prawdy, przynoszę ci prawdę… Dla ciebie zniszczyłem zło… Nikogo nie zabiłem. Nikomu nie kazałem płakać. Nikomu nie pozwoliłem cierpieć z głodu.. Nigdy nie sprawiłem, że pan skrzywdził swojego niewolnika. W nikim nie obudziłem strachu. Nigdy nie mówiłem lekceważącym głosem. Nigdy nie stałem się głuchy na słuszne i prawdziwe słowa. Nie wykorzystywałem mojego nazwiska, aby osiągać zaszczyty. Nie odtrąciłem Boga w Jego objawieniach…”)
Hebrajczycy, którzy przez cztery wieki stykali się z egipską cywilizacją, odmówili przyjęcia tego ducha łagodności. Chcieli władzy…Sądzę, że wszystkie teksty sprzed wygnania są związane z tym podstawowym dotyczącym Boga błędem – z wyjątkiem Księgi Hioba, której bohater nie jest Żydem, Pieśni nad pieśniami (ale czy pochodzi ona sprzed wygnania?) i niektórych psalmów Dawida (ale czy ich przynależność jest pewna?). Z drugiej strony pierwsza doskonale czysta postać, która występuje w żydowskiej historii, to (wtajemniczony w chaldejską mądrość) Daniel. Życie wszystkich innych, począwszy od Abrahama, jest splamione straszliwymi rzeczami (Abraham na początek skłania do nierządu swoją żonę).
Pozwalałoby to sądzić, że Izrael poznał najistotniejszą dotyczącą Boga prawdę (to znaczy, że Bóg jest najpierw dobry, a później potężny) z tradycji obcych, chaldejskiej, perskiej lub greckiej, i to dzięki wygnaniu.
2. To, co nazywamy bałwochwalstwem, jest w dużej mierze wymysłem żydowskiego fanatyzmu. Wszystkie ludy wszystkich czasów zawsze były monoteistyczne. Gdyby Hebrajczycy ze swojego dobrego okresu zmartwychwstali i gdyby dano im broń, wytępiliby nas wszystkich, mężczyzn, kobiety i dzieci, z powodu zbrodni bałwochwalstwa. Zarzuciliby nam, że czcimy Baala i Asztarte, biorąc Chrystusa za Baala, a Najświętszą Marię Pannę za Asztarte.
Odwrotnie, to Baal i Asztarte stanowili być może pierwowzór Chrystusa i Najświętszej Marii Panny.
Słusznie wypomina się niektórym z tych kultów towarzyszącą im rozwiązłość – występującą jednak według mnie o wiele rzadziej, niż się dzisiaj myśli.
Lecz okrucieństwa związane z kultem Jahwe, nakazane przez Niego zniszczenia są co najmniej równie straszną hańbą. Okrucieństwo jest jeszcze obrzydliwszym występkiem niż rozpusta. Rozpuście można się zresztą równie dobrze oddawać przez mord jak przez seksualne współżycie.
Uczucia rzekomych pogan wobec ich posągów były najprawdopodobniej takie same jak te, które budzą dzisiaj z takimi samymi wypaczeniami krzyże, posągi Najświętszej Marii Panny oraz świętych u ludzi duchowo i umysłowo przeciętnych.
Czy nie przypisuje się zwykle pewnej nadprzyrodzonej mocy pewnemu określonemu posągowi Najświętszej Marii Panny?
Jeżeli nawet zdarzało im się wierzyć, że bóstwo jest całkowicie obecne w kamieniu lub w drewnie, to być może czasami mieli słuszność. Czy nie wierzymy, że Bóg jest obecny w chlebie i w winie? Być może występowała rzeczywista obecność Boga w posągach wykonanych i poświęconych zgodnie z pewnymi rytuałami.
Prawdziwe bałwochwalstwo to pożądliwość („… zła pożądliwość i chciwość, która jest bałwochwalstwem”, Kol 3,5), a pragnący ziemskiego dobra żydowski naród grzeszył nią nawet wówczas, gdy czcił swojego Boga. Bałwan Hebrajczyków to nie metal ani drewno, lecz rasa, naród, coś zupełnie tak samo doczesnego. Ich religia nie da się w istocie oddzielić od tego bałwochwalstwa z powodu pojęcia „narodu wybranego”.
3. Obrzędy misteriów eleuzyńskich i misteriów Ozyrysa były uważane za sakramenty w dzisiejszym znaczeniu tego słowa. A być może stanowiły one prawdziwe sakramenty, miały taką samą moc jak chrzest lub eucharystia i czerpały tę moc z takiego samego stosunku do Męki Chrystusa. Męka była sprawą przyszłości. Dzisiaj jest przeszłością. Przeszłość i przyszłość są symetryczne. Chronologia nie może odgrywać rozstrzygającej roli w stosunku między Bogiem i człowiekiem, w stosunku, którego kresem jest wieczność.
Gdyby Odkupienie wraz ze związanymi z nim odczuwalnymi znakami i środkami nie było obecne na ziemi od początku, nie można by wybaczyć Bogu – jeżeli wolno używać tych słów, nie popełniając bluźnierstwa – niedoli tylu niewinnych, wykorzenianych, ujarzmianych, torturowanych i uśmiercanych w poprzedzająch erę chrześcijańską wiekach. O ile ludzie nie przepędzają Chrystusa, jest On obecny na ziemi wszędzie, gdzie występuje zbrodnia i niedola. W jaki sposób bez nadprzyrodzonych skutków tej obecności niewinni, których niedola przygniata, uniknęliby zbrodni złorzeczenia Bogu, a co za tym idzie, potępienia?
Zresztą święty Jan mówi o „baranku zabitym od założenia świata”.
Istnienia treści chrześcijaństwa przed Chrystusem dowodzi to, że od tamtego czasu w ludzkim zachowaniu nie zaszły bardzo znaczne zmiany.
4. Być może u rozmaitych ludów (Indie, Egipt, Chiny, Grecja) istniały Pisma Święte, objawione tak samo jak Pismo judeochrześcijańskie. Niektóre zachowane do dzisiaj teksty to być może albo ich fragmenty, albo ich echa.
5. Dotyczące Melchizedeka urywki Pisma Świętego (Księga Rodzaju, Psalmy, święty Paweł) dowodzą, że od zarania Izraela poza Izraelem istniała służba Bogu i usytuowana właśnie na gruncie chrześcijaństwa znajomość Boga, nieskończenie zresztą wspanialsze od wszystkiego, co kiedykolwiek posiadał Izrael.
Nic nie stoi na przeszkodzie przypuszczeniu o związku między Melchizedekiem i starożytnymi misteriami. Między chlebem i Demeter, winem i Dionizosem występuje powinowactwo.
Melchizedek to zapewne, według Księgi Rodzaju, król Kanaanu. Toteż prawdopodobnie zepsucie i bezbożność miast Kanaanu albo liczyły sobie w momencie rzezi kilka wieków, albo były oszczerczymi wymysłami Hebrajczyków przeciwko ich ofiarom.
6. Urywek ze świętego Pawła na temat Melchizedeka, zbliżony do wypowiedzi Chrystusa: „Zanim Abraham stał się, Ja jestem”, mógłby nawet wskazywać, że Melchizedek był już wcieleniem Słowa.
W każdym razie nie jest pewne, że Słowo nie miało wcześniejszych od Jezusa wcieleń i że nie zaliczali się do nich Ozyrys w Egipcie, a Kriszna w Indiach.
7. Jeżeli Ozyrys nie jest człowiekiem, który w taki sam sposób jak Chrystus żył na ziemi, chociaż był Bogiem, to historia Ozyrysa stanowi jednak nieskończenie wyraźniejsze, pełniejsze i bliższe prawdy proroctwo niż wszystko, co tak nazywamy w Starym Testamencie. To samo dotyczy innych umarłych i zmartwychwstałych bogów.
Niezmierna współczesna doniosłość tego problemu wynika stąd, że pilnie trzeba teraz zaradzić istniejącemu od dwudziestu wieków i ciągle powiększającemu się w chrześcijańskich krajach rozłamowi między świecką cywilizacją oraz duchowością. Nasza cywilizacja nic nie zawdzięcza Izraelowi, a bardzo niewiele chrześcijaństwu. Prawie wszystko zawdzięcza ona przedchrześcijańskiej starożytności (Germanom, druidom, Rzymowi, Grecji, Egeo-Kreteńczykom, Fenicjanom, Egipcjanom, Babilończykom…). Jeżeli między tą starożytnością i chrześcijaństwem istnieje szczelna ściana, to taka sama ściana istnieje między naszym życiem świeckim i naszym życiem duchowym.
Aby chrześcijaństwo ucieleśniło się naprawdę, aby chrześcijańskie natchnienie przeniknęło do całego życia, trzeba najpierw dostrzec, że historycznie nasza świecka cywilizacja wywodzi się z religijnego natchnienia, które aczkolwiek chronologicznie przedchrześcijańskie, było chrześcijańskie w swojej istocie. Mądrość Boża powinna być uważana tu na ziemi za jedyne źródło wszelkiego światła, nawet tych bardzo słabych świateł, które rozjaśniają sprawy tego świata.
To samo dotyczy Prometeusza. Historia Prometeusza to właśnie zarysowująca się w wieczności historia Chrystusa. Brak jej tylko umiejscowienia w czasie i w przestrzeni.
Grecka mitologia jest pełna proroctw. Tak samo nazywane baśniami opowieści europejskiego folkloru.
Wiele imion greckich bóstw to w rzeczywistości prawdopodobnie kilka imion oznaczających jedną boską Osobę, czyli Słowo. Myślę, że tak jest w wypadku Dionizosa, Apolla, Artemidy, niebiańskiej Afrodyty, Prometeusza, Amora, Prozerpiny i kilku innych.
Sądzę również, że Hestia, Atena i być może Hefajstos to imiona Ducha Świętego. Hestia to centralny Ogień. Atena wyszła z głowy Zeusa, gdy zjadł on swoją małżonkę Mądrość, która była ciężarna, a więc Atena „pochodzi” od Boga i Jego Mądrości. Jej atrybut to drzewo oliwkowe, a olej w sakramentach chrześcijańskich wiąże się z Duchem Świętym.
Zwykle komentuje się pewne czyny, pewne słowa Chrystusa mówiąc: „Proroctwa musiały się wypełnić”. Chodzi o hebrajskie proroctwa. Ale inne czyny, inne słowa można by tak samo komentować w odniesieniu do niehebrajskich proroctw.
Chrystus rozpoczął swoje publiczne życie, zmieniając wodę w wino. Zakończył je, przeobrażając wino w krew. Zaznaczył w ten sposób swoje powinowactwo z Dionizosem. Dlatego również powiedział: „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym”.
Słowa „Jeżeli ziarno nie obumrze” wyrażają Jego powinowactwo z takimi odzwierciedlającymi proces wegetacji umarłymi i zmartwychwstałymi bóstwami jak Attis i Prozerpina.
Macierzyństwo Najświętszej Marii Panny ma tajemnicze związki ze słowami Platońskiego Timajosa, dotyczącymi pewnej istoty, zawsze dziewiczej matki wszystkich rzeczy. Wszystkie starożytne Boginie Matki, jak Demeter czy Izyda, stanowiły pierwowzór Najświętszej Marii Panny.
Tak uporczywe porównywanie Krzyża z drzewem i ukrzyżowania z powieszeniem musi mieć związek z zaginionymi dzisiaj mitologiami.
Jeżeli skandynawski poemat Runy Odyna jest wcześniejszy od wszelkich chrześcijańskich domieszek (czego nie da się sprawdzić), to zawiera on również bardzo zaskakujące proroctwo:
„Wiem, że wisiałem na wiatrem owianym drzewie przez dziewięć nocy, Odynowi ofiarowany, sam sobie samemu. Na tym drzewie, o którym nikt nie wie, z jakich wyrasta korzeni.
Chlebem mnie nie karmiono ni napojem z rogu, wypatrywałem ku dołowi, przyjąłem runy – wołając przyjąłem, spadłem potem stamtąd” (Edda poetycka).
Wyrażenie „baranek Boży” ma niewątpliwie związek z tradycjami, które łączyły się być może z tym, co dzisiaj nazywamy totemizmem. Historia Zeusa Ammona u Herodota (Zeus zarzyna tryka, aby w jego skórze ukazać się temu, kto go błaga, aby pozwolił się oglądać), dająca się porównać ze słowami świętego Jana „Baranek zabity od stworzenia świata”, rzuca na tę sprawę silne światło. Pierwsza ofiara, która spodobała się Bogu, ofiara Abla, przypominana w kanonie mszalnym jako pierwowzór ofiary Chrystusa, była ofiarą zwierzęcą. Tak samo było z drugą ofiarą, którą złożył Noe, gdy ostatecznie wybawił ludzkość od Bożego gniewu i doprowadził do układu Boga z ludźmi. To są właśnie skutki Męki Chrystusa. Między jednym i drugim istnieje tajemniczy związek.
W bardzo dawnych czasach na pewno myślano, że w zwierzętach, które zabija się, aby je zjeść, występuje rzeczywista obecność Boga, że Bóg zstępuje w nie, ofiarowując się jako pokarm dla ludzi. Ta myśl czyniła ze zwierzęcego pokarmu komunię, podczas gdy inaczej, poza filozofią bardziej lub mniej kartezjańską, jest to zbrodnia.
Być może w Tebach, w Egipcie występowała rzeczywista obecność Boga w rytualnie ofiarowywanym baranie jak dzisiaj w konsekrowanej hostii.
Warto zauważyć, że w chwili, gdy Chrystus został ukrzyżowany, słońce znajdowało się w gwiazdozbiorze Barana.
Platon w Timajosie opisuje astronomiczną budowę wszechświata jako pewnego rodzaju ukrzyżowanie Duszy Świata, punkt przecięcia będący punktem równonocy, a to jest gwiazdozbiór Barana.
Kilka tekstów (Epinomis, Timajos, Uczta, Filolaos, Proklos) wskazuje na to, że geometryczna konstrukcja średniej proporcjonalnej między jakąś liczbą i jednością, stanowiąca centrum greckiej geometrii, była symbolem nadprzyrodzonego pośrednictwa między Bogiem i człowiekiem.
Toteż liczne przytaczane przez ewangelistów (zwłaszcza przez świętego Jana) wypowiedzi Chrystusa mają bardzo wyraźnie i na pewno celowo wyznaczony algebraiczny kształt średniej proporcjonalnej. Przykład: „Jak mój Ojciec mnie posłał, tak ja was posyłam itd.” Taki sam stosunek łączy Ojca z Chrystusem i Chrystusa z uczniami. Chrystus to średnia proporcjonalna między Bogiem i świętymi. Wskazuje na to właśnie słowo „pośrednictwo”.
Wnioskuję z tego, że skoro Chrystus odnalazł się w Mesjaszu z Psalmów, w cierpiącym Sprawiedliwym u Izajasza, w miedzianym wężu z Księgi Rodzaju, tak samo odnalazł się w będącej odtąd najwspanialszym proroctwem średniej proporcjonalnej z greckiej geometrii.
Ennius w pewnym pitagorejskim tekście powiada: „Nazywamy Księżyc Prozerpiną…, bo jak wąż obraca się raz w lewo, raz w prawo”.
Wszyscy porównywalni ze Słowem bogowie pośrednicy to bogowie księżycowi, trzymający rogi, liry lub łuki, które przypominają półksiężyc (Ozyrys, Artemida, Apollo, Hermes, Dionizos, Zagreus, Amor…). Prometeusz to wyjątek, ale u Ajschylosa harmonijną całość stanowi z nim Io, skazana na bezustanną tułaczkę jak on na ukrzyżowanie, a jest ona rogata. (Zauważmy, że Chrystus był tułaczem, zanim został ukrzyżowany – a Platon przedstawia Amora jako żałosnego tułacza).
Jeżeli Słońce jest obrazem Ojca, Księżyc, doskonałe odbicie słonecznego blasku, ale odbicie, któremu można się przyglądać, które doznaje pomniejszenia i zaniku, to obraz Syna. Światło należy więc do Ducha.
Heraklit posiadał Trójcę, której domyślamy się tylko za sprawą pozostałych nam po nim fragmentów, ale która ukazuje się wyraźnie w napisanym przez Kleantesa z heraklitejskiej inspiracji Hymnie do Zeusa. Osoby:
Zeus, Logos, boski Ogień albo Piorun.
Kleantes mówi do Zeusa: „Wszechświat zgadza się na panowanie (Ekôn krateitai). Taka jest moc sługi, którego trzymasz w niewidzialnych rękach. Ognistego, przecinającego na pół, wiecznie żywego pioruna”. Piorun nie jest narzędziem przymusu, lecz ogniem, który powoduje dobrowolną zgodę i posłuszeństwo. Jest to zatem Amor. I ten Amor jest sługą, kimś wiecznie żywym, a zatem Osobą. Bardzo stare wyobrażenia Zeusa z przecinającym na pół toporem (symbol pioruna) na kreteńskich płaskorzeźbach miały już być może takie znaczenie. Porównajmy „przecinający na pół” ze słowami Chrystusa: „Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz”. Ogień jest stale symbolem Ducha Świętego w Nowym Testamencie.
Będący spadkobiercami Heraklita stoicy nadawali nazwę pneuma ogniowi, którego energia utrzymuje porządek świata. Pneuma to ogniste tchnienie.
Nasienie powodujące rozmnażanie ciał to według nich i według pitagorejczyków pneuma zmieszana z cieczą.
Słowa Chrystusa o nowym narodzeniu – i co za tym idzie, cała symbolika chrztu – muszą dla właściwego zrozumienia zostać zestawione szczególnie z pitagorejskimi i stoickimi koncepcjami rozmnażania. Zresztą Justyn, jak sądzę, porównuje chrzest z rozmnażaniem. Wobec tego orfickie słowa „Kózko, wpadłaś do mleka” trzeba być może potraktować jako rodzaj chrztu (starożytni uważali, że mleko powstaje z nasienia ojca).
Słynne powiedzenie „wielki bóg Pan umarł” miało być może zapowiadać nie zanik bałwochwalstwa, lecz śmierć Chrystusa – Chrystusa jako wielkiego Pana, wielkiej Całości. Platon (Kratylos) mówi, że Pan to logos. W Timajosie nadaje to imię Duszy Świata.
Święty Jan, posługując się słowami Logos i Pneuma, wskazuje na głębokie powinowactwo, jakie łączy grecki stoicyzm (w odróżnieniu od stoicyzmu Katona i Brutusa!) z chrześcijaństwem.
Platon również dokładnie znał i pokazał za pomocą aluzji w swoich dziełach dogmaty o Trójcy, o Pośrednictwie, o Wcieleniu, o Męce oraz pojęcia łaski i zbawienia przez miłość. Poznał zasadniczą prawdę, że Bóg jest Dobrem. Wszechmocą jest On tylko na dodatek.
Mówiąc: „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął”, Chrystus wskazał na swoje powinowactwo z Prometeuszem.
Jego słowa: „Jestem Drogą” można porównać z chińskim Tao. Ten wyraz oznacza dosłownie drogę, a przenośnie z jednej strony metodę zbawienia, z drugiej strony bezosobowego boga, który należy do chińskiej duchowości, ale który mimo że jest bezosobowy, stanowi wzór dla mędrców i nieustannie działa.
Jego słowa: „jestem Prawdą” przywodzą na myśl Ozyrysa, Pana Prawdy.
Gdy mówi On w jednej z najważniejszych swoich wypowiedzi: „Ci, którzy czynią prawdę” (poiountes alêtheian), używa wyrażenia, które nie jest greckie i które o ile wiem, nie jest hebrajskie (sprawdzić). Jest ono za to egipskie. Maât oznacza jednocześnie sprawiedliwość i prawdę. Jest to znamienne. Na pewno nie na darmo Święta Rodzina udała się do Egiptu.
Chrzest uważany za śmierć jest równoważnikiem starożytnych wtajemniczeń.
Święty Klemens Rzymski określa słowem „wtajemniczony” ochrzczonego. Użycie słowa „misteria” dla określenia sakramentów wskazuje na taką samą równoważność. Okrągła chrzcielnica jest bardzo podobna do kamiennej sadzawki, w której według Herodota odprawiano misterium męki Ozyrysa. Obydwie przypominają prawdopodobnie pełne morze, po którym pływały arka Noego i arka Ozyrysa – drewniane przedmioty, które zbawiły ludzkość, zanim uczynił to drewniany Krzyż.
Mnóstwo mitologicznych i folklorystycznych opowieści można byłoby przełożyć na język chrześcijańskich prawd, niczego nie naciągając ani nie zniekształcając, ale przeciwnie, rzucając na nie silne światło. Same prawdy również zostałyby wyjaśnione.
8. Ilekroć człowiek wzywał z czystym sercem Ozyrysa, Dionizosa, Krisznę, Buddę, Tao itp., Syn Boży odpowiadał, posyłając mu Ducha Świętego. A Duch oddziaływał na jego duszę, nie zachęcając go do porzucenia własnej religijnej tradycji, lecz obdarzając go światłem – a w najlepszym wypadku pełnią światła - wewnątrz tej tradycji.
Modlitwa u Greków przypominała bardzo chrześcijańską modlitwę. Gdy Ajschylos mówi w Żabach Arystofanesa: „Demeter, która wykarmiłaś moją myśl, obym był godny twoich misteriów!”, przypomina to bardzo modlitwę do Najświętszej Marii Panny i musiało mieć taką samą moc. Ajschylos doskonale opisuje kontemplację we wspaniałych wierszach: „Kto z myślą zwróconą ku Zeusowi będzie głosił jego chwałę – ten otrzyma pełnię mądrości”. (Znał on Trójcę{ „… obok Zeusa są jego czyn i słowo”).
Nie warto wobec tego wysyłać misji zachęcających ludzi w Azji, Afryce lub Oceanii, aby przyłączali się do Kościoła.
9. Gdy Chrystus powiedział: „Nauczajcie wszystkie narody i głoście im nowinę”, rozkazywał głosić nowinę, a nie teologię. Sam przyszedłszy, jak mówił, „tylko do izraelskich owiec”, włączył tę nowinę do izraelskiej religii.
Prawdopodobnie chciał, aby każdy apostoł tak samo łączył dobrą nowinę o życiu i śmierci Chrystusa z religią kraju, w którym by się znalazł. Ale rozkaz został źle zrozumiany z powodu nie dającego się wykorzenić nacjonalizmu Żydów. Musieli oni wszędzie narzucać swoje Pismo.
Jeżeli ktoś uważa za wielką zarozumiałość przypuszczenie, że apostołowie źle zrozumieli rozkazy Chrystusa, odpowiem, że z całkowitą pewnością nastąpiło z ich strony niezrozumienie niektórych spraw. Gdy bowiem zmartwychwstały Chrystus powiedział: „Idźcie i nauczajcie narody (albo innowierców), udzielając im chrztu”, gdy spędził z uczniami czterdzieści dni, wyjawiając im swoją naukę, Piotr potrzebował jednak specjalnego objawienia i snu, aby zdecydować się na ochrzczenie poganina i musiał powołać się na ten sen, aby wyjaśnić swój czyn otoczeniu, zaś Paweł z wielkim trudem usuwał obrzezanie.
Poza tym jest napisane, że drzewo ocenia się po jego owocach. Kościół przyniósł zbyt dużo złych owoców, aby na początku nie było jakiegoś błędu.
Europa została duchowo wykorzeniona, odcięta od tej starożytności, w której wszystkie podstawowe składniki naszej cywilizacji mają swoje źródło i zajęła się wykorzenianiem innych kontynentów, począwszy od XVI wieku.
Po dwudziestu wiekach chrześcijaństwo nie wyszło praktycznie poza białą rasę, a katolicyzm jest jeszcze bardziej ograniczony. Ameryka istniała szesnaście wieków, nie słysząc o Chrystusie (tymczasem święty Paweł powiedział:
„Nowina, która została oznajmiona całemu stworzeniu”), a jej narody zostały zniszczone wśród najstraszliwszych okrucieństw, zanim miały czas poznać tę Nowinę. Gorliwość misjonarzy nie schrystianizowała Afryki, Azji i Oceanii, lecz zaprowadziła te obszary pod zimne, okrutne i niszczycielskie panowanie białej rasy, która wszystko zrujnowała.
Dziwne byłoby, gdyby dobrze zrozumiane słowa Chrystusa spowodowały takie skutki.
Chrystus powiedział: „Nauczajcie narody, udzielając chrztu tym, którzy wierzą, czyli tym, którzy w Niego wierzą. Nigdy nie powiedział: „Zmuszajcie ich, aby wyparli się wszystkiego, co ich ojcowie uważali za uświęcone i aby przyjęli jako świętą księgę historię małego, nieznanego im ludu”. Zapewniono mnie, że Hindusom ich własna tradycja nie przeszkadzałaby wcale przyjąć chrztu, gdyby misjonarze nie narzucali im warunku, że mają wyrzec się Wisznu i Śiwy. Jeżeli Hindus wierzy, że Wisznu jest Słowem, a Śiwa Duchem Świętym i że Słowo wcieliło się w Krisznę oraz w Ramę, zanim wcieliło się w Jezusa, to jakim prawem odmawiać mu chrztu? Tak samo podczas sporu jezuitów i papiestwa na temat misji w Chinach to jezuici wypełniali słowa Chrystusa.
10. Faktycznie prowadzona (zwłaszcza od czasu potępienia polityki jezuitów w Chinach w XVII wieku) misjonarska działalność jest zła z wyjątkiem być może szczególnych wypadków. Nawet misjonarze męczennicy występują w zbyt bliskim towarzystwie dział i okrętów wojennych, aby byli prawdziwymi świadkami Baranka. Nie wiem, czy Kościół kiedykolwiek oficjalnie potępił podejmowane, aby pomścić misjonarzy, karne akcje.
Osobiście nigdy nie dałabym nawet dwudziestu su na misyjną działalność. Sądzę, że dla człowieka zmiana religii jest rzeczą tak samo niebezpieczną jak dla pisarza zmiana języka. To może się udać, ale może również mieć opłakane skutki.
11. W religii katolickiej wyraźnie tkwią prawdy, których w innych religiach trzeba się domyślać. I odwrotnie, w innych religiach tkwią wyraźnie prawdy, których trzeba się jedynie domyślać w chrześcijaństwie. Najlepiej wykształcony chrześcijanin może jeszcze dowiedzieć się wiele o nadprzyrodzonych sprawach w innych tradycjach religijnych, chociaż wewnętrzne światło potrafi również zmusić go, aby postrzegał wszystko przez pryzmat własnej tradycji. Gdyby jednak inne tradycje znikły z powierzchni ziemi, byłaby to niepowetowana strata. Misjonarze zrobili już zbyt dużo, aby doprowadzić do ich zniknięcia.
Święty Jan od Krzyża przyrównuje wiarę do odblasków monet, a prawdę do złota. Rozmaite autentyczne tradycje religijne są różnymi i być może jednakowo cennymi odblaskami tej samej prawdy. Ale nie zdajemy sobie z tego sprawy, ponieważ każdy żyje w jednej tradycji, a inne ogląda z zewnątrz. A tymczasem, jak katolicy słusznie powtarzają bez przerwy niewierzącym, religię poznaje się tylko od środka.
To jest tak, jak gdyby każdy z dwóch ludzi w dwóch połączonych pokojach, widząc przez okno słońce i oświetloną jego promieniami ścianę sąsiada, wierzył, że on jeden może widzieć słońce, a sąsiad ma wyłącznie odblask.
Kościół przyznaje, że rozmaitość powołań jest cenna. Należy rozszerzyć tę myśl na powołania mieszczące się poza Kościołem. Ponieważ takie istnieją.
12. Jak mówią Hindusi, Bóg jest równocześnie osobowy i bezosobowy. Jest bezosobowy w tym znaczeniu, że Jego nieskończenie tajemniczy sposób bycia Osobą różni się nieskończenie od ludzkiego sposobu. Tę tajemnicę można uchwycić jedynie jakby w kleszcze używanych równocześnie obydwóch przeciwstawnych, niezgodnych tu na ziemi, a zgodnych tylko w Bogu pojęć. (Tak samo jest z wieloma parami przeciwieństw, co zrozumieli pitagorejczycy).
O Bogu można myśleć równocześnie, a nie kolejno, jak o trzech i o jednym (udaje się to niewielu katolikom) tylko pod warunkiem, że myśli się o Nim równocześnie jak o osobowym i bezosobowym. W przeciwnym razie wyobrażamy sobie już to jedną boską Osobę, już to trzech Bogów. Wielu chrześcijan myli tę oscylację z prawdziwą wiarą.
Święci o bardzo wybitnej duchowości, na przykład święty Jan od Krzyża, pojmowali równocześnie i z jednakową siłą osobowy oraz bezosobowy aspekt Boga. Mniej rozwinięte dusze skupiają swoją uwagę i wiarę przede wszystkim albo wyłącznie na jednym z tych dwóch aspektów. Toteż mała święta Teresa z Lisieux wyobrażała sobie tylko osobowego Boga.
Ponieważ na Zachodzie słowo „Bóg” w potocznym sensie oznacza Osobę, ludzie, których uwaga, wiara i miłość skupia się prawie wyłącznie na bezosobowym aspekcie Boga, mogą uważać i mówić, że są ateistami, chociaż nadprzyrodzona miłość zamieszkuje w ich duszy. Są oni na pewno zbawieni.
Wyróżnia ich postawa wobec ziemskich spraw. Wszyscy, którzy odznaczają się w czystym stanie miłością bliźniego i akceptacją porządku świata, w tym również niedoli, nawet jeżeli żyją i umierają na pozór jako ateiści, są na pewno zbawieni.
Ci, którzy odznaczają się w doskonałym stopniu tymi dwiema cnotami, nawet jeżeli żyją i umierają jako ateiści, są święci.
Gdy spotyka się takich ludzi, bezużyteczna jest chęć ich nawracania. Są całkowicie nawróceni, chociaż tego nie widać. Zostali zrodzeni na nowo z wody i z ducha, nawet jeżeli nigdy nie byli ochrzczeni oraz jedli chleb życia, nawet jeżeli nigdy nie przyjmowali komunii.
13. Miłość i wiara różnią się od siebie, ale są nierozłączne. To samo jeszcze bardziej dotyczy obydwóch form miłości. Ktokolwiek jest zdolny do odruchu czystego współczucia wobec nieszczęśliwego (rzecz zresztą bardzo rzadka), odznacza się ukrytą być może, ale jednak rzeczywistą miłością Boga i wiarą.
Chrystus nie zbawia wszystkich, którzy Mu mówią „Panie, Panie”, ale zbawia wszystkich, którzy z czystego serca dają kawałek chleba głodnemu, zupełnie o Nim nie myśląc. To właśnie oni, gdy im podziękuje, odpowiedzą: „Kiedy, Panie, nakarmiliśmy Ciebie?”
Fałszywe jest zatem twierdzenie świętego Tomasza, że ten, kto nie wyraża zgody na jedną tylko prawdę wiary, nie ma wiary w najmniejszym stopniu – chyba że ustalimy, iż heretycy nie okazywali nigdy miłości bliźniego. Ale to byłoby trudne. O ile wiadomo, „doskonali” katarzy na przykład oznaczali się nią w stopniu bardzo rzadko spotykanym nawet wśród świętych.
Gdyby ktoś utrzymywał, że diabeł wytwarza u heretyków pozory takich cnót, aby lepiej uwodzić dusze, to występowałby przeciwko słowom: „Poznacie drzewo po jego owocach”, rozumowałby dokładnie tak jak ci, którzy uważali Chrystusa za szaleńca i byłby może bardzo bliski popełnienia niewybaczalnego grzechu – bluźnierstwa przeciwko Duchowi.
Tak samo ateista i „niewierzący”, zdolni do czystego współczucia, są równie blisko Boga jak chrześcijanin i co za tym idzie, znają Go równie dobrze, chociaż to poznanie wyraża się w innych słowach lub pozostaje milczące. Bo „Bóg jest miłością”. I jeżeli wynagradza tych, którzy Go szukają, to obdarza światłem tych, którzy do Niego przychodzą, zwłaszcza gdy pragną światła.
14. Święty Jan powiedział: „Ktokolwiek wierzy, że Jezus jest Chrystusem, narodził się z Boga”. Zatem ktokolwiek w to wierzy, nawet jeżeli nie zgadza się z żadnym innym twierdzeniem Kościoła, ma prawdziwą wiarę. Wobec tego święty Tomasz nie ma zupełnie racji. Ponadto Kościół, dodając do Trójcy, Wcielenia i Odkupienia inne prawdy wiary, sprzeciwił się Nowemu Testamentowi. Aby pójść za świętym Janem, powinien był zawsze ekskomunikować tylko „doketystów”, którzy zaprzeczają Wcieleniu. Definicja wiary z katechizmu Soboru Trydenckiego (nieugięte przekonanie o wszystkim, czego naucza Kościół) jest bardzo daleka od definicji świętego Jana, dla którego wiara była jedynie przekonaniem o Wcieleniu Syna Bożego w osobę Jezusa.
Wszystko przebiega tak, jak gdyby z czasem uznano już nie Jezusa, lecz Kościół za wcielonego tu na ziemi Boga. Metafora „mistyczne Ciało” służy za pomost między obydwiema koncepcjami. Ale istnieje mała różnica: Chrystus był doskonały, podczas gdy Kościół jest splamiony mnóstwem zbrodni.
Tomistyczna koncepcja wiary pociąga za sobą „totalitaryzm” tak samo albo jeszcze bardziej duszący niż w wypadku Hitlera. Jeżeli bowiem dusza całkowicie zgadza się nie tylko ze wszystkim, co Kościół uznał za należące do ścisłej wiary, ale również ze wszystkim, co kiedykolwiek za takie uzna, to umysł trzeba zakneblować i ograniczyć do służebnych zadań.
Stosowana przez mistyków w odniesieniu do wiary metafora „zasłony” albo „odblasku” pozwala im wydostać się z tego zaduchu. Akceptują oni nauczanie Kościoła nie dlatego, że jest ono prawdą, ale dlatego, że za nim kryje się prawda.
Jest to bardzo odległe od wiary zdefiniowanej przez katechizm Soboru Trydenckiego. Wszystko przebiega tak, jak gdyby pod tym samym mianem chrześcijaństwa i wewnątrz tej samej społecznej organizacji istniały dwie odrębne religie: religia mistyków i jakaś inna.
Według mnie pierwsza z nich jest prawdziwa, a połączenie obydwu przyniosło równocześnie wielkie korzyści i wielkie utrudnienia.
Zgodnie ze zdaniem świętego Jana Kościół nie miał nigdy prawa ekskomunikować nikogo, kto naprawdę wierzy, że Chrystus był Synem Bożym, który w ciele zstąpił na ziemię.
Definicja świętego Pawła jest jeszcze szersza: „wierzyć, że Bóg istnieje i wynagradza tych, którzy Go szukają”. To ujęcie nie ma również nic wspólnego z ujęciem świętego Tomasza i Soboru Trydenckiego. Występuje tu nawet sprzeczność. Jak bowiem można pozwolić sobie na stwierdzenie, że wśród heretyków nie znalazł się nigdy taki, który szukałby Boga?
15. Samarytanie byli w Starym Zakonie tym, kim heretycy są w Kościele. „Doskonali” katarzy (między innymi) byli dla mnóstwa teologów tym, kim jest Samarytanin z przypowieści dla kapłana i dla lewity. Co zatem sądzić o tych, którzy pozwolili ich wymordować i poparli Szymona z Montfort?
Ta przypowieść powinna była nauczyć Kościół, aby nigdy nie ekskomunikował nikogo, kto okazuje bliźniemu miłość.
16. Nie ma, o ile mogę zauważyć, prawdziwej – a nie dotyczącej tylko sposobów wypowiadania się - różnicy między manichejskim oraz chrześcijańskim ujęciem stosunku miedzy dobrem i złam.
17. Manichejska tradycja jest jedną z tych, w których można zapewnić sobie znalezienie prawdy, jeżeli zgłębia się ją z dostateczną pobożnością i uwagą.
18. Skoro Noe był „pierwowzorem Chrystusa” (zob. u Orygenesa), doskonałym sprawiedliwym, którego ofiara spodobała się Bogu oraz zbawiła ludzkość i przez którego Bóg zawarł przymierze z ludźmi, to jego pijaństwo i nagość musiały być prawdopodobnie rozumiane w mistycznym sensie. W tym wypadku Hebrajczycy zniekształcili zapewne historię jako Semici i zabójcy Kanaańczyków. Cham uczestniczył zapewne w objawieniu Noego, a Sem i Jafet nie zgodzili się w nim uczestniczyć.
Gnostyk cytowany przez Klemensa Aleksandryjskiego (Kobierce, VI, 6) twierdzi, że alegoryczna teologia Ferekydesa (nauczyciela Pitagorasa) jest zapożyczona z „proroctw Chama” – Ferekydes był Syryjczykiem.
Powiedział on: „Zeus w chwili stwarzania przeobraził się w Amora…” Czyżby ten Cham był synem Noego?
Tę myśl podsuwa genealogia. Od Chama pochodzą Egipcjanie, Filistyni (to znaczy Egeo-Kreteńczycy lub najprawdopodobniej Pelazgowie), Fenicjanie, Sumerowie, Kanaańczycy – inaczej mówiąc, wszystkie bezpośrednio poprzedzające historyczne czasy śródziemnomorskie cywilizacje.
Herodot, opierając się na licznych wskazówkach, twierdzi, że Hellenowie zapożyczyli całą swoją metafizyczną i religijną wiedzę z Egiptu za pośrednictwem Fenicjan oraz Pelazgów.
Wiemy, że Babilończycy zapożyczyli swoje tradycje od Sumerów –do czego sięga następnie „chaldejska mądrość”.
(Tak samo galijski druidyzm jest najprawdopodobniej iberyjski, a nie celtycki, gdyż według Diogenesa Laertiosa niektórzy Grecy widzieli w nim jedno ze źródeł greckiej filozofii, czego inaczej nie dałoby się pogodzić z późnym przybyciem Celtów do Galii).
Ezechiel we wspaniałym fragmencie, w którym przyrównuje Egipt do drzewa życia, a Tyr do cherubina, który je strzeże, potwierdza w pełni to, czego naucza nas Herodot.
Wydaje się więc, że pochodzące od Chama ludy, a przede wszystkim Egipt, poznały prawdziwą religię, religię miłości, w której Bóg jest zarazem uświęconą ofiarą i wszechmocnym panem. Spośród ludów pochodzących od Sema albo od Jafeta jedne – jak Babilończycy, Celtowie, Hellenowie – przyjęły objawienie podbitych i opanowanych przez siebie ludów pochodzących od Chana. Inne – Rzymianie, Hebrajczycy – odmówiły ze względu na dumę lub chęć panowania swojego narodu. (U Hebrajczyków trzeba zrobić wyjątek dla Daniela, Izajasza, autora Księgi Hioba i kilku innych; u Rzymian – dla Marka Aureliusza, a w pewnym sensie być może dla takich ludzi jak Plaut i Lukrecjusz).
Chrystus narodził się na obszarze należącym do tych dwóch opornych ludów. Ale główne natchnienie religii chrześcijańskiej jest bardzo blisko spokrewnione z natchnieniem Pelazgów, Egiptu, Chama.
Izrael i Rzym odcisnęły jednak swoje piętno na chrześcijaństwie: Izrael, wprowadzając do niego Stary Testament jako święty tekst, a Rzym, czyniąc z chrześcijaństwa oficjalną religię Cesarstwa Rzymskiego, które przypominało to, o czym marzy Hitler.
Ta podwójna, prawie pierwotna skaza wyjaśnia wszystkie skazy, które sprawiają, że historia Kościoła na przestrzeni wieków jest tak okropna.
Tak straszliwa rzecz jak ukrzyżowanie Chrystusa mogła zdarzyć się tylko w miejscu, w którym zło bardzo znacznie górowało nad dobrem. Ale również narodzony i wzrastający w takim miejscu Kościół musiał być od początku i nadal pozostaje nieczysty.
19. Kościół jest doskonale czysty pod jednym tylko względem: jako stróż sakramentów. Ciało i krew Chrystusa na ołtarzach są doskonałe, a nie Kościół.
20. Kościół nie wydaje się nieomylny, bo w istocie ulega zmianom. W średniowieczu słowa „Poza Kościołem nie ma zbawienia” były brane dosłownie przez powszechny urząd nauczycielski Kościoła. Przynajmniej dokumenty wydają się wyraźnie na to wskazywać. A dzisiaj rozumie się to w znaczeniu niewidzialnego Kościoła.
Pewien sobór zapowiada klątwę dla każdego, kto nie wierzy, że w słowach Chrystusa: „… jeśli się ktoś nie narodził na nowo z wody i z Ducha…” wyraz „woda” oznacza materiał chrzcielny. Wobec tego wszyscy kapłani są dzisiaj wyklęci. Jeżeli bowiem człowiek, który ani nie przyjął, ani nie zapragnął chrztu, może zostać zbawiony, jak to się dzisiaj powszechnie przyjmuje, musiał on odrodzić się z wody i z Ducha w pewnym - koniecznie symbolicznym – znaczeniu. Rozumie się więc wyraz „woda” w symbolicznym znaczeniu.
Pewien sobór zapowiada klątwę dla każdego, kto bez szczególnego objawienia mówi z przekonaniem, że ostatecznie wytrwa w wierze. Święta Teresa z Lisieux na krótko przed śmiercią powiedziała z przekonaniem, że zostanie zbawiona, nie powołując się na żadne objawienie. Nie przeszkodziło to w jej kanonizacji.
Jeżeli zapyta się kilku księży, czy taka rzecz należy do ścisłej wiary, otrzyma się różne i często pełne wahania odpowiedzi. Wytwarza to nieznośną sytuację, a tymczasem system jest tak sztywny, że pozwolił świętemu Tomaszowi wygłosić zacytowane powyżej twierdzenie.
Coś tu nie jest w porządku.
21. Szczególnie pogląd, że człowiek może zostać zbawiony poza widzialnym Kościołem, wymaga przemyślenia na nowo wszystkich elementów wiary pod groźbą całkowitej niespójności. Cały system jest bowiem zbudowany wokół przeciwnego twierdzenia, którego prawie nikt dzisiaj nie ośmieliłby się bronić.
Nie zechciano jeszcze dostrzec konieczności tej poprawki. Unika się jej za pomocą żałosnych wybiegów. Pęknięcia maskuje się namiastkami złączy, wołającymi o pomstę do nieba logicznymi błędami.
Jeżeli Kościół nie dostrzeże wkrótce tej konieczności, zachodzi obawa, że nie zdoła wypełnić swojego posłannictwa.
Nie ma zbawienia bez „nowych narodzin”, bez wewnętrznego oświecenia, bez obecności Chrystusa i Ducha Świętego w duszy. Jeżeli zaś istnieje możliwość zbawienia poza Kościołem, to istnieje możliwość indywidualnych i zbiorowych objawień poza chrześcijaństwem. W tym wypadku prawdziwa wiara stanowi pewnego rodzaju przywiązanie, które bardzo różni się od posiadania takich czy innych zapatrywań. Trzeba przemyśleć na nowo pojęcie wiary.
22. Mistyków prawie wszystkich religijnych tradycji łączy niemalże identyczność. Ustanawiają oni prawdę każdej z nich.
Praktykowana w Indiach, Grecji, Chinach itp. kontemplacja jest zupełnie tak samo nadprzyrodzona jak kontemplacja mistyków chrześcijańskich. Występuje zwłaszcza bardzo znaczne powinowactwo między Platonem i na przykład świętym Janem od Krzyża. Tak samo miedzy hinduskimi Upaniszadami i świętym Janem od Krzyża. Taoizm jest również bardzo bliski chrześcijańskiej mistyce.
Orfizm i pitagoreizm były autentycznymi mistycznymi tradycjami. Eleusis również.
23. Nie ma żadnego powodu zakładać, że po tak okrutnej zbrodni jak zabicie doskonałej istoty ludzkość musiała stać się lepsza i faktycznie, całościowo rzecz ujmując, nie stała się chyba lepsza.
Odkupienie mieści się na innej płaszczyźnie, na płaszczyźnie wieczności.
Na ogół nie ma powodu, aby ustalać związek między stopniem doskonałości i chronologią.
Chrześcijaństwo wprowadziło w świecie nie znane przedtem pojęcie postępu i to pojęcie stało się trucizną dla nowożytnego świata, zdechrystianizowało go. Należy je porzucić.
Należy pozbyć się zabobonu chronologii, aby odnaleźć Wieczność.
24. Za dogmaty wiary nie trzeba ręczyć. Trzeba patrzeć na nie z pewniej odległości, z uwagą, szacunkiem i miłością. Właśnie miedziany wąż ma taką moc, że ktokolwiek na niego popatrzy, będzie żył. To uważne i kochające spojrzenie powraca rykoszetem w duszy jako źródło światła, które rozjaśnia wszystkie przejawy ludzkiego życia tu na ziemi. Dogmaty tracą tę moc, gdy się za nie ręczy.
Gdy zdania „Jezus jest Bogiem” lub „Konsekrowane chleb i wino są ciałem i krwią Chrystusa” przytacza się tak, jak gdyby dotyczyły faktów, nie mają one dokładnie żadnego sensu.
Wartość tych zdań różni się całkowicie od prawdy zawartej w dokładnym przytoczeniu faktu (na przykład: Salazar jest szefem portugalskiego rządu) lub geometrycznego twierdzenia.
Ta wartość nie należy, dokładnie mówiąc, do dziedziny prawdy, ale do znakomitszej dziedziny, ponieważ jest to wartość uchwytna dla umysłu jedynie pośrednio, poprzez skutki. A prawda w ścisłym znaczeniu wchodzi w zakres umysłu.
25. Cuda nie są dowodami wiary (teza obłożona klątwą przez któryś z soborów).
Jeżeli cuda stanowią dowody, to dowodzą zbyt wiele. Wszystkie religie bowiem, nawet najdziwaczniejsze sekty, mają i zawsze miały swoje cuda. Lukian mówi o umarłych, którzy zmartwychwstali. Hinduskie tradycje są pełne takich historii i podobno jeszcze dzisiaj w Indiach cuda nie budzą zainteresowania z powodu ich powszechności. Twierdzenie, że tylko chrześcijańskie cuda są autentyczne, a wszystkie inne fałszywe albo że tylko one są powodowane przez Boga, a wszystkie inne przez diabła, to żałosne krętactwo. Jest to twierdzenie arbitralne, a zatem cuda niczego nie dowodzą. One same muszą zostać udowodnione, ponieważ z zewnątrz otrzymują pieczęć autentyczności.
Tak samo można powiedzieć o proroctwach i o męczennikach.
Gdy Chrystus powołuje się na swoje kalaerga, nie mamy powodu tłumaczyć tego jako cuda. Równie właściwie można tłumaczyć: „dobre uczynki” albo „szlachetne czyny”.
Jak rozumiem, Chrystusowi chodziło o to, że powinien zostać uznany za świętego, ponieważ bezustannie i wyłącznie czynił dobro.
Powiedział On: „Gdyby nie moje uczynki, nie mieliby grzechu”, lecz także, stawiając obydwie rzeczy na tej samej płaszczyźnie: „Gdyby nie moje słowa, nie mieliby grzechu”. Te słowa nie były wcale cudowne, a jedynie piękne.
Samo pojecie cudu jest zachodnie i nowożytne. Wiąże się ono z naukową koncepcją świata, z którą jednak nie daje się pogodzić. W tym, co my uważamy za cuda, Hindusi widzą naturalne skutki wyjątkowych zdolności, jakie spotyka się u niewielu ludzi, najczęściej u świętych. Składają się one zatem na domniemanie świętości.
Wyraz „znaki” w Ewangelii nie mówi nic więcej. Nie może mówić więcej. Chrystus powiedział: „Wielu mi powie: <Czy nie czyniliśmy znaków mocą twego imienia?> Wtedy oświadczę im: <Odejdźcie ode mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości>”. I dalej: „Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych”. Apokalipsa (13, 4 – 4) oznajmia, jak się wydaje, śmierć i zmartwychwstanie Antychrysta.
Księga Powtórzonego Prawa mówi: „Jeżeli powstanie prorok i będzie zapowiadał nowego Boga, to nawet jeżeli czyni cuda, zabijcie go”. Żydzi niesłusznie zabili Chrystusa nie z powodu Jego cudów, ale z powodu świętości Jego życia i piękna Jego słów. Co do historycznej prawdziwości nazywanych cudami faktów, to nie ma wystarczających podstaw ani dla jej potwierdzenia, ani dla zaprzeczenia.
Jeżeli uznamy tę prawdziwość, to istnieje kilka możliwych sposobów pojmowania charakteru wspomnianych faktów.
Jeden z nich daje się pogodzić z naukową koncepcją świata. Dlatego jest korzystniejszy. Dobrze rozumianej naukowej koncepcji świata nie powinno się oddzielać od prawdziwej wiary. Bóg stworzył wszechświat jakby utkany z wtórnych przyczyn, a niegodziwości każą domyślać się dziur w tkaninie, jak gdyby Bóg nie mógł osiągnąć swoich celów, nie naruszając własnego dzieła.
Gdy zauważamy te dziury, oburza nas, że Bóg nie zajął się nimi, aby wybawić niewinnych od niedoli. Z niedolą niewinnych można się w duszy pogodzić tylko przez kontemplację i akceptację konieczności, czyli ścisłego łańcucha wtórnych przyczyn. W przeciwnym razie jesteśmy zmuszeni stosować wybiegi, które zawsze sprowadzają się do negowania rzeczywistej niedoli niewinnych, a co za tym idzie, wypaczania sensu ludzkiego losu i samego rdzenia koncepcji chrześcijańskiej.
Fakty zwane cudami dają się pogodzić z naukową koncepcją świata, jeżeli przyjmiemy hipotezę, że wystarczająco rozwinięta nauka mogłaby zdać z nich sprawę.
Nasza hipoteza nie przekreśla związku tych faktów z nadprzyrodzonymi rzeczami.
Fakt może wiązać się z nadprzyrodzonymi rzeczami trojako.
Pewne fakty mogą być skutkami albo tego, co dokonuje się w ciele, albo oddziaływania diabła na duszę, albo oddziaływania Boga. Toteż jeden człowiek płacze z powodu fizycznego bólu, a obok niego inny płacze, myśląc o Bogu z czystą miłością. W obydwóch wypadkach pojawiają się łzy. Są one skutkami psychofizjologicznego mechanizmu. Ale w jednym z tych dwóch wypadków podstawowym składnikiem mechanizmu jest coś nadprzyrodzonego – miłość. W tym znaczeniu, chociaż łzy są tak zwyczajnym zjawiskiem, łzy świętego w stanie autentycznej kontemplacji są nadprzyrodzone.
W tym znaczeniu i tylko w tym znaczeniu cuda świętego są nadprzyrodzone. Są nadprzyrodzone tak samo jak wszystkie materialne skutki miłości. Ofiarowana z czystej miłości jałmużna to równie nadzwyczajne zjawisko jak chodzenie po falach.
Święty, który chodzi po falach, jest pod każdym względem podobny do świętego, który płacze. W obydwóch wypadkach występuje psychofizjologiczny mechanizm, którego podstawowy składnik stanowi miłość – nadzwyczajnym zjawiskiem jest właśnie to, że miłość może stanowić podstawowy składnik takiego mechanizmu - i którego skutek jest widoczny. Widoczny skutek to w jednym wypadku chodzenie po falach, a w drugim wypadku łzy. Pierwszy wypadek spotyka się rzadziej. To jedyna różnica.
Czy istnieją pewne fakty, których nie może nigdy spowodować samo ciało, lecz jedynie mechanizmy, na które składa się bądź nadprzyrodzona miłość, bądź demoniczna nienawiść? Czy zalicza się do nich chodzenie po falach? Możliwie. W tej sprawie nie potrafimy ani potwierdzić, ani zaprzeczyć, ponieważ zbyt mało wiemy.
Czy istnieją fakty, których nie może spowodować ani ciało, ani demoniczna nienawiść, a które mogą wynikać jedynie z mechanizmów mających wśród swoich podstawowych składników miłość? Te fakty dostarczałyby niezawodnych kryteriów świętości. Być może istnieją. Tutaj również nie potrafimy potwierdzić lub zaprzeczyć, ponieważ zbyt mało wiemy. Ale właśnie z tego powodu, jeżeli takie fakty są, to na nic nie mogą nam się przydać. Nie mogą posłużyć jako kryteria, skoro nie możemy mieć co do nich żadnej pewności. To, co jest niepewne, nie może sprawić, że inna rzecz będzie pewna.
Średniowiecze chorobliwie poszukiwało materialnego kryterium świętości. Na tym polega sens poszukiwań kamienia filozoficznego. Tropienie Graala skupia się chyba na tym samym.
Prawdziwy kamień filozoficzny, prawdziwy Graal to Eucharystia. Chrystus pokazał nam, co powinniśmy sądzić o cudach, umieszczając w samym środku Kościoła niewidzialny i poniekąd czysto umowny (umowa jest ratyfikowana tylko przez Boga) cud.
Bóg chce pozostać tajemniczy. „Wasz Ojciec, który mieszka w ukryciu”.
Hitler mógłby umierać i zmartwychwstawać pięćdziesiąt razy, dopóki nie uznałabym go za Syna Bożego. A gdyby Ewangelia nie zawierała żadnej wzmianki o zmartwychwstaniu Chrystusa, wiara byłaby dla mnie łatwiejsza. Sam Krzyż mi wystarcza. Dla mnie dowód i coś naprawdę cudownego to doskonałe piękno opisów Męki Pańskiej, połączonych z porażającymi słowami Izajasza: „Dręczony, gnębiony, nie otworzył ust swoich” i świętego Pawła „Nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem… Ogołocił samego siebie… Stał się posłuszny aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej… Stał się zgorszeniem”. Właśnie to każe mi wierzyć.
Gdyby nie groźba soborowej klątwy, obojętność wobec cudów nie sprawiałaby mi kłopotu, skoro Krzyż wywiera na mnie takie samo wrażenie jak na innych zmartwychwstanie.
Z drugiej strony, jeżeli Kościół nie opracuje zadowalającej nauki o faktach zwanych cudownymi, to wiele dusz zagubi się z jego winy, gdyż na pozór religii nie można pogodzić z nauką. A wielu innych zagubi się, ponieważ wierząc, że Bóg wnika często w tkaninę wtórnych przyczyn i ze szczególnym zamiarem powoduje szczególne fakty, czynią Go odpowiedzialnym za wszystkie okropności, w których nie bierze udziału.
Obecna koncepcja cudów albo uniemożliwia bezwzględną akceptację Bożej woli, albo każe nie dostrzegać ilości i charakteru zła, które istnieje w świecie – co jest oczywiście łatwe w głębi klasztoru, a nawet w ciasnym świeckim kręgu.
Toteż u wielu pobożnych i nawet świętych dusz zauważa się żałosny infantylizm. Ludzki los jest tak nieznany, jak gdyby Księga Hioba nie została nigdy napisana. Dla takich dusz istnieją tylko grzesznicy z jednej strony, a z drugiej strony męczennicy, którzy umierają ze śpiewem na ustach. Właśnie dlatego chrześcijańska wiara nie trawi, nie szerzy się między duszami jak pożar.
Jeżeli zresztą cuda miałyby charakter, znaczenie i wartość, jaką im się przypisuje, to ich dzisiejsza rzadkość (mimo Lourdes i reszty) mogłaby przekonać, że Kościół nie ma już nic wspólnego z Bogiem, Zmartwychwstały Chrystus powiedział: „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie”.
Ilu jest dzisiaj wierzących według tego kryterium?
(Na szczęście ten tekst nie jest być może autentyczny. Ale Wulgata go uznaje).
26. Tajemnice wiary nie są przedmiotem umysłu jako zdolności, która pozwala potwierdzać lub zaprzeczać. Nie mieszczą się w dziedzinie prawdy, ale powyżej. Jedyna część ludzkiej duszy, która potrafi rzeczywiście kontaktować się z nimi, to zdolność do nadprzyrodzonej miłości. Jedynie dlatego potrafi ona okazywać im przywiązanie.
Rolą innych zdolności duszy, zaczynając od umysłu, jest tylko rozpoznanie, że nadprzyrodzona miłość ma kontakt z rzeczywistością, że ta rzeczywistość przewyższa należące do nich przedmioty, a milczenie, gdy w duszy faktycznie budzi się nadprzyrodzona miłość.
Cnota miłości to stosowana w praktyce zdolność do nadprzyrodzonej miłości. Cnota wiary to podporządkowanie wszystkich zdolności duszy wobec zdolności do nadprzyrodzonej miłości. Cnota nadziei to kierowanie się duszy ku przemianie, po której będzie ona całkowicie i wyłącznie miłością.
Podporządkowując się zdolności do miłości, każda inna zdolność powinna w tym odnaleźć swoje własne dobro, a zwłaszcza umysł, który po miłości jest najcenniejszy. I dzieje się tak naprawdę.
Gdy umysł, który zamilkł, aby pozwolić miłości ogarnąć całą duszę, zaczyna ujawniać się na nowo, zauważa, że ma w sobie więcej światła niż przedtem, ma większą łatwość pojmowania stosownych dla niego przedmiotów i prawd.
Co więcej, sądzę, że chwile milczenia stanowią dla niego niezrównaną edukację, pozwalającą mu pojąć prawdy, które w przeciwnym razie pozostawałyby dla niego zawsze ukryte.
Istnieją prawdy, które pozostają w jego zasięgu, są dla niego uchwytne, ale które może on pojąć, przeszedłszy w milczeniu przez coś niezrozumiałego.
Czy nie to święty Jan od Krzyża miał na myśli, nazywając wiarę nocą?
Umysł dopiero przez doświadczenie, poniewczasie może poznać zyski z podporządkowania się miłości. Nie nalega na nie z góry. Początkowo nie ma żadnego rozsądnego powodu godzić się na podporządkowanie. Dlatego podporządkowanie jest czymś nadprzyrodzonym, dokonanym przez samego Boga. Pierwsze, zaledwie chwilowe milczenie, obejmujące dla nadprzyrodzonej miłości całą duszę, to ziarno rzucone przez Siewcę, to prawie niewidoczne ziarno gorczycy, które stanie się pewnego dnia Drzewem Krzyża.
Tak samo, gdy ktoś w doskonały sposób kieruje uwagę ku doskonale pięknej muzyce (dotyczy to również architektury, malarstwa itp.), umysł nie ma tam niczego do potwierdzenia lub zaprzeczenia. Ale wszystkie zdolności duszy, włączając umysł, milkną i skupiają się na słuchu. Słuch zajmuje się przedmiotem niezrozumiałym, ale zawierającym rzeczywistość i dobro. A umysł, który nie dostrzega tam żadnej prawdy, znajduje sobie jednak pokarm.
Sądzę, że tajemnica piękna w przyrodzie i w sztuce (jedynie w pierwszorzędnej, doskonałej lub prawie doskonałej sztuce) to zmysłowy odblask tajemnicy wiary.
27. Uszczegółowieniom, którymi Kościół czuje się w obowiązku otaczać tajemnice wiary, a zwłaszcza jego potępiającym wyrokom (… anathema sit) zawdzięczamy trwałą i bezwarunkową postawę pełnej szacunku uwagi, ale nie przywiązanie.
A potępionym poglądom jesteśmy również winni pełną szacunku uwagę, o ile tylko ich treść albo życie tych, którzy je głosili, zawiera w sobie jakiś ślad dobra.
Umysł nie zawdzięcza nigdy swojego przywiązania byle czemu. Nie jest to bowiem nigdy i w żadnej mierze sprawa woli. Tylko uwaga jest sprawą woli. Dlatego tylko ona jest przedmiotem obowiązku.
Jeżeli chcemy z własnej woli wywołać w sobie przywiązanie umysłu, co się zdarza, nie jest to przywiązanie umysłu, lecz sugestia. Do tego sprowadza się metoda Pascala. Nic bardziej nie szkodzi wierze. A wcześniej czy później z pewnością nastąpi zjawisko kompensacji w formie wątpliwości lub „sprzecznych z wiarą pokus”.
Nic bardziej niż błędna koncepcja obowiązku umysłu nie przyczynia się do osłabienia wiary i do upowszechnienia niedowiarstwa. Każdy inny obowiązek niż uwaga, narzucana umysłowi przy wykonywaniu jego zadania, dławi duszę. Całą duszę, a nie tylko umysł.
28. Władza sądownicza Kościoła w dziedzinie wiary jest dobra dlatego, że narzuca umysłowi pewną dyscyplinę uwagi. Również dlatego, że przeszkadza mu wejść na obszar Tajemnic, które są dla niego obce i pleść głupstwa.
Jest zupełnie zła, gdy przeszkadza umysłowi podczas poszukiwania stosownych dla niego prawd korzystać z całkowitą wolnością ze światła, które rozprasza w duszy miłosna kontemplacja. Całkowita wolność na tym obszarze jest istotna dla umysłu. Umysł powinien albo dawać o sobie znać z całkowitą wolnością, albo milczeć. Na jego obszarze Kościół nie ma żadnego prawa do władzy sądowniczej i wobec tego szczególnie wszystkie „definicje”, w których mowa o dowodach, są bezpodstawne.
O ile „Bóg istnieje” to twierdzenie umysłu – ale tylko w takiej mierze – można temu twierdzeniu zaprzeczyć, nie popełniając żadnego grzechu ani przeciwko miłości, ani przeciwko wierze. (I nawet takie tymczasowo sformułowane zaprzeczenie jest koniecznym etapem filozoficznych poszukiwań).
Istotnie, od początku albo prawie od początku występuje w chrześcijaństwie umysłowy niedowład. Ten niedowład wynika ze sposobu, w jaki Kościół wyobrażał sobie swoją władzę sądowniczą, a przede wszystkim zastosowanie formuły anathema sit.
Wszędzie, gdzie występuje umysłowy niedowład, występuje ucisk jednostki przez czynnik społeczny, który chce stać się totalitarny. Zwłaszcza w XIII wieku Kościół dał początek totalitaryzmowi. Przez to ponosi odpowiedzialność za obecne wydarzenia. Totalitarne partie ukształtowały się wskutek mechanizmu podobnego do zastosowania formuły anathema sit.
Ta formuła i jej zastosowanie uniemożliwiają Kościołowi bycie katolickim inaczej niż tylko z nazwy.
29. Przed chrześcijaństwem pewna nieokreślona liczba ludzi w Izraelu i poza Izraelem doszła być może równie daleko jak chrześcijańscy święci w miłości i w poznaniu Boga.
To samo od czasu Chrystusa dotyczy pozostającej poza Kościołem katolickim części ludzkości („ateistów”, „heretyków”, „niewierzących”). Ogólniej mówiąc, jest wątpliwe, czy od czasu Chrystusa więcej miłości i poznania Boga pojawiło się w chrześcijaństwie niż w pewnych niechrześcijańskich krajach, na przykład w Indiach.
30. To bardzo prawdopodobne, że wieczne przeznaczenie dwojga dzieci zmarłych kilka dni po urodzeniu, jednego ochrzczonego, a drugiego nieochrzczonego, jest takie samo (nawet jeżeli rodzice tego drugiego nie mieli wcale zamiaru go ochrzcić).
31. Spośród wszystkich ksiąg Starego Testamentu tylko niewielką ich liczbę (Izajasz, Hiob, Pieśń nad pieśniami, Daniel, Tobiasz, część Ezechiela, część psalmów, część ksiąg mądrości, początek Księgi Rodzaju…), a także kilka wplecionych do innych ksiąg sformułowań może sobie przyswoić chrześcijańska dusza. Reszta jest niestrawna, ponieważ brakuje tam istotnej prawdy, która tkwi w samym środku chrześcijaństwa i którą Grecy doskonale znali – prawdy o możliwości niedoli niewinnych.
Według Hebrajczyków (w każdym razie przed wygnaniem i pomijając wyjątki) grzech i niedola, cnota i powodzenie są nierozłączne, co czyni z Jahwe ziemskiego, nie zaś niebiańskiego, widzialnego, a nie ukrytego Ojca. Jest to zatem fałszywy bóg. Akt czystej miłości przy tej koncepcji jest niepodobieństwem.
32. Można by wysunąć hipotezę:
Fałszywa jest każda koncepcja Boga, która nie daje się pogodzić z porywem czystej miłości.
W różnym stopniu prawdziwe są wszystkie inne koncepcje.
Miłości i poznania Boga nie można rzeczywiście oddzielić, ponieważ j w Księdze Mądrości Syracha jest powiedziane: „Tych, co Go miłują, hojnie [mądrością] wyposażył”.7
33. Historia stwarzania i grzechu pierworodnego w Księdze Rodzaju jest prawdziwa. Ale inne historie stwarzania i grzechu pierworodnego w innych tradycjach są również prawdziwe i zawierają również niezwykle cenne prawdy.
To rozmaite odblaski jedynej, nie dającej się przetłumaczyć na ludzkie słowa prawdy. Można ją przeczuć przez jeden z tych odblasków. Jeszcze lepiej przeczuwa się ją przez kilka.
(Przede wszystkim właściwie interpretowany folklor zawiera w sobie skarby duchowości).
34. Kościół nie wypełnił chyba doskonale swojej misji stróża doktryny. Wiele do tego brakuje. Nie tylko dlatego, że dodał błędne być może uszczegółowienia, ograniczenia i zakazy, lecz także dlatego, że prawie na pewno utracił skarby.
Dowodem tego pozostają zachwycająco piękne urywki Nowego Testamentu, które jednak są dzisiaj niezrozumiałe, choć nie zawsze tak musiało być.
- Przede wszystkim prawie cała Apokalipsa.
- Urywek ze świętego Jana: „… Chrystus jest tym, który przeszedł przez wodę i krew, nie tylko w wodzie, lecz w wodzie i we krwi.… Trzej bowiem dają świadectwo: Duch, woda i krew, a ci trzej w jedno się łączą”. Nacisk tego samego świętego Jana na wodę i krew, które wypłynęły z boku Chrystusa.
- Rozmowa z Nikodemem również jest bardzo tajemnicza.
- Święty Paweł: „… abyście w miłości wkorzenieni i ugruntowani, wraz ze wszystkimi świętymi zdołali ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, i poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę”. Już Orygenes, którego dzieliło od świętego Pawła tak niewiele czasu, objaśnia ten urywek w bardzo płytki sposób.
- Urywek ze świętego Pawła na temat Melchizedeka: „Bez ojca, bez matki, bez rodowodu (…), upodobniony zaś do Syna Bożego, pozostaje kapłanem na zawsze”.
- Nauka o zmartwychwstaniu ciała. Żywe ciało, które musi ulec zagładzie oraz „duchowe ciało”(pneumatikê – czy nie trzeba pomyśleć o pitagorejskiej teorii, że pneuma zawiera się w nasieniu?), które jest wieczne. Stosunek między tą nauką i wagą przywiązywaną do cnoty czystości („Wszelki grzech popełniony przez człowieka jest na zewnątrz ciała; kto zaś grzeszy rozpustą, przeciwko własnemu ciału grzeszy”. „Pokarm dla żołądka, a żołądek dla pokarmu. Bóg zaś unicestwi jedno i drugie. Ale ciało nie jest dla rozpusty, lecz dla Pana, a Pan dla ciała”). [Jaki jest tutaj sens wyrazu „ciało”, tak dziwnie przeciwstawionemu „żołądkowi”?]
Studiowanie hinduskiej doktryny rzuca na tę sprawę o wiele silniejsze światło niż jakikolwiek znany mi chrześcijański tekst. Chrześcijanie, o ile wiem, nigdy nie powiedzieli, dlaczego cnota czystości ( a szczególnie dziewictwo) ma duchową wartość. To poważna luka, która oddala od Chrystusa wiele dusz.
- Stosunek między nauką o odkupieniu, w której człowiek jest celem (a która jak Abelard bardzo dobrze zauważał, jest całkowicie niezrozumiała) i na pozór przeciwną nauką, przekazaną w słowach: „Bóg chciał dać swojemu Synowi wielu braci”. (Zostalibyśmy zatem stworzeni z powodu Wcielenia).
- Czasami tak dziwnie wyrażany przez świętego Pawła tajemniczy stosunek między Prawem i grzechem. Tutaj również hinduska myśl dostarcza nieco światła.
- Uporczywe powtarzanie takich wyrażeń, jak: „…zawieszony na drzewie”, „…stał się zgorszeniem”. – Jest w tym coś z bezpowrotnej straty.
- Niezwykła gwałtowność Chrystusa wobec faryzeuszy, uosabiających najczystszego ducha Izraela. Dwulicowość, ograniczenie i przekupstwo – powodowane przez ludzką słabość powszechne wady wszelkiego rodzaju duchowieństwa – nie tłumaczą tej gwałtowności. Jedna z najbardziej tajemniczych Jego wypowiedzi pokazuje, że w grę wchodziło coś innego: „Wzięliście klucz poznania”.
Pitagorejczycy nazywali „kluczem” pośrednictwo między Bogiem i stworzeniem. Nazywali je również harmonią.
- Ze słów : „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”, które następują zaraz po słowach: „On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych”, wynika inna nauka, która o ile wiem, nie została nigdzie rozwinięta. Chrystus wymienia bowiem jako najważniejszą cechę sprawiedliwości Boga to, na co wskazuje się zawsze (na przykład Hiob), oskarżając Go o niesprawiedliwość, czyli to, że sprzyja On bez różnicy dobrym i złym.
W nauczaniu Chrystusa musiało występować pojęcie pewnej cnoty obojętności, podobnej do tego, co można znaleźć w greckim stoicyzmie i w myśli hinduskiej.
Te słowa Chrystusa przypominają ostatni okrzyk Prometeusza: „Głębie niebios, światłością żywiące ten świat…”
(Ponadto światło i woda miały tutaj prawdopodobnie również duchowe znaczenie i chodziło o to, że wszyscy – w Izraelu i poza nim, w Kościele i poza nim – są jednakowo skąpani w łasce, chociaż większość jej nie przyjmuje).
Sprzeciwia się to całkowicie panującej obecnie koncepcji, zgodnie z którą Bóg jak kapryśny władca zsyła dowolnie więcej łaski jednemu, a mniej drugiemu, i to pod pretekstem, że mu się nie należy! Dzięki swojej nieskończonej dobroci Bóg udziela każdemu stworzeniu pełni dobra. Trzeba raczej sądzić, że nieustannie wylewa na każdego pełnię łaski, ale godzimy się na to bardziej lub mniej. W czysto duchowej dziedzinie Bóg spełnia wszystkie pragnienia. Ci, którzy mają mniej, o mniej poprosili.
- Sam fakt przetłumaczenia wyrazu Logos przez verbum wskazuje na to, że coś zostało utracone, ponieważ logos znaczy przede wszystkim stosunek i jest synonimem wyrazu arithmos, liczba, u Platona i u pitagorejczyków. – Stosunek to proporcja. – Proporcja to harmonia. – Harmonia to pośrednictwo. – Ja przetłumaczyłabym: Na początku było Pośrednictwo.
(Ewangelia świętego Jana rozpoczyna się w ogóle bardzo niejasno. Fragment: „Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi” zaprzecza całkowicie katolickiej nauce o chrzcie. Zgodnie z nim bowiem Słowo zamieszkuje potajemnie w każdym ochrzczonym lub nieochrzczonym człowieku i to nie chrzest wprowadza Je w duszę).
Można by zacytować wiele innych urywków.
Z jednej strony niezrozumienie przez część uczniów nawet po Zesłaniu Ducha Świętego (czego dowiódł epizod z Piotrem i Korneliuszem), a z drugiej strony spowodowane prześladowaniami rzezie wyjaśniają ten niedostatek przekazu. Być może mniej więcej na początku II wieku wszyscy lub prawie wszyscy, którzy zrozumieli, zostali zabici.
Liturgia zawiera również tajemnicze fragmenty.
- „Długoś szukał mnie znużony”8 na pewno łączy się jeszcze z czymś innym oprócz opowieści o Samarytance u świętego Jana. Zestawienie tych słów z tematem wielu folklorystycznych opowiadań bardzo wyraźnie rozjaśnia sprawę.
Myśl o poszukiwaniu człowieka przez Boga odznacza się nieskończoną wspaniałością i głębią. Dochodzi do upadku, gdy zastępuje ją myśl o poszukiwaniu Boga przez człowieka.
- „Ramiona drzewa szczęśliwe – Dźwigają okup wszechświata: - Szalami wagi się stając, - Wydarły zdobycz Otchłani”.9
Ten symbol wagi odznacza się cudowną głębią. Waga odgrywała wielką rolę w myśli egipskiej. Gdy Chrystus umarł, słońce było w gwiazdozbiorze Barana, a księżyc w gwiazdozbiorze Wagi. Zauważmy, że ten znak był nazywany „Szczypcami Raka”. Pisarze zaczynają nadawać mu nazwę „Waga” dopiero niedługo przed chrześcijaństwem (miesiąc wcześniej słońce było w Rybach, a księżyc w Pannie; por. symboliczne znaczenie Ryb [Ι.Χ.Θ.U.Σ]).
Jeżeli pamięta się o tej metaforze, to słowa Archimedesa: „Dajcie mi punkt oparcia, a poruszę ziemię” można uważać za przepowiednię. Punktem oparcia jest Krzyż, przecięcie czasu i wieczności.
„Jak gwiazda wysyła promień,/ Dziewica wydaje na świat syna/ Równie pięknego./ Ani promień nie zmienia gwiazdy,/ Ani syn, rodząc się, nie plami czystości matki”.10 Dziwnie brzmią te wiersze.
Również poprzednia strofa („Słońce, nie znając zachodu,/ wciąż świeci,/ wciąż jaśnieje”11) nabiera niezwykłości przez zestawienie z baśnią amerykańskich Indian. Słońce zakochane w córce wodza, która odrzuciła wszystkich zalotników, zstępuje tam na ziemię jako chory, prawie niewidomy i odrażająco biedny chłopak. Pewna gwiazda towarzyszy mu i wciela się w postać ubogiej staruszki, jego babki. Wódz ogłasza współzawodnictwo o rękę swojej córki i narzuca bardzo trudne warunki. Ubogi chłopak jest wprawdzie chory i sypia na posłaniu z siana, ale wbrew wszelkim oczekiwaniom tylko on może wszystkiemu sprostać. Córka wodza, wierna słowu ojca, żeni się z chłopakiem mimo obrzydzenia. Nieszczęśliwy chłopak przeobraża się w cudownego księcia, a swoją żonę przeobraża, zmieniając w złoto jej włosy i ubrania.
Chyba nie można by jednak przypisać tej baśni chrześcijańskiemu wpływowi…
- W liturgii świątecznych dni słowa „Stwórca obrał drzewo, aby świat od drzewa zbawić szkód”12 – „najszlachetniejsze ze wszystkich drzew; żaden las nie daje takiego drzewa z jego kwieciem, listowiem i nasieniem”13 też dziwnie brzmią. Są one wspaniałe i musiała się z nimi wiązać cała zagubiona dzisiaj symbolika. Zresztą cała liturgia Wielkiego Tygodnia roztacza, jeżeli można tak powiedzieć, mamiący zapach starożytności.
- Legenda o Graalu pokazuje niezrozumiałe dzisiaj połączenie druidyzmu i chrześcijaństwa, powstałe niewątpliwie zaraz po śmierci Chrystusa, chociaż poematy pochodzą z XII wieku. Zauważmy, że Kościół nigdy nie potępił poematów na temat Graala mimo wyraźnego zmieszania chrześcijaństwa z niechrześcijańską tradycją. Prawie natychmiast po Męce Pańskiej Herod został wysłany na przymusowy pobyt do Lyonu w towarzystwie licznej świty, wśród której na pewno znajdowali się chrześcijanie. (Być może Józef z Arymatei?) Druidzi zostali wytępieni przez Klaudiusza kilka lat później.
- Opowieści Dionizyjskie, napisany przez Egipcjanina, prawdopodobnie chrześcijanina z VI wieku poemat, w którym jednak jest mowa tylko o greckich bogach i o astrologii, a który wykazuje bardzo ciekawe podobieństwa do Apokalipsy, na pewno został zainspirowany tego samego rodzaju połączeniem.
(Nb. Mowa tam o wymienianym już przez Homera królu Likurgu, który zdradziecko napadł na nieuzbrojonego Dionizosa i zmusił go do ucieczki na dno Morza Czerwonego. Był to król Arabów, którzy mieszkają na południe od góry Karmel. Z geograficznego punktu widzenia może chodzić tylko o Izrael. Gdybyśmy założyli, że Izrael był uznawany przez starożytnych za przeklęty lud, ponieważ odrzucił on objawione Egiptowi pojęcie Boga jako cierpiącego i odkupiającego pośrednika, zrozumielibyśmy to, czego w innym wypadku nie da się wyjaśnić, iż tak spragniony wszelkich religijnych ciekawostek Herodot nie mówił nigdy o Izraelu.
Zauważmy, że przeznaczeniem Izraela było służyć za kolebkę dla Chrystusa – ale również zamordować Go. Zauważmy też, że według licznych świadectw Dionizos jest tym samym Bogiem co Ozyrys. Gdybyśmy posiadali egipską wersję historii Mojżesza, prawdopodobnie spotkałyby nas niespodzianki…)
- Jeżeli wspomniane wyżej Runy Odyna nie są wcześniejsze od wszelkich kontaktów z chrześcijaństwem, stanowiłyby ślad podobnej mieszaniny. Byłoby to równie nadzwyczajne.
Być może istnieli na początku apostołowie Chrystusa, rozumiejący słowa: „Idźcie i nauczajcie narody!” w sposób, który uważam za dobry?
35. Zrozumienie chrześcijaństwa stało się dla nas prawie niemożliwe ze względu na okrywającą historię pierwotnych czasów głęboką tajemnicę.
Tajemnica dotyczy przede wszystkim stosunków chrześcijaństwa z jednej strony z Izraelem, a z drugiej strony z tradycjami religijnymi narodów.
Bardzo wątpliwe, aby na początku nie występowały próby synkretyzmu podobnego do tego, o jakim marzył Mikołaj z Kuzy. Tymczasem nie ma żadnego śladu potępienia tych prób przez Kościół. (Zresztą Mikołaj z Kuzy nie został również potępiony). A jednak wszystko potoczyło się w istocie tak, jak gdyby zostały potępione.
Obok bzdur Klemensa Aleksandryjskiego – nie wiedzącego już nawet, jak ścisłe więzi łączą klasyczną grecką filozofię z religią misteriów - na pewno istnieli ludzie, którzy uznali Dobrą Nowinę za uwieńczenie tej religii. Co stało się z ich dziełami?
Porfiriusz mówił, że Orygenes zinterpretował symbolicznie izraelskie Pismo, posługując się tajemnymi księgami pitagorejczyków i stoików. Gdy jednak Orygenes mówi o greckiej filozofii, widać chęć jej zwalczania. Dlaczego? Czy dlatego, że jest to konkurencyjny kramik? A może z innego powodu? Czy chciałby ukryć swój dług wobec niej? I dlaczego? Ten fragment z Porfiriusza pokazuje jasno, że misteria miały całkowicie alegoryczną budowę.
Euzebiusz cytuje ten fragment i uważa Porfiriusza za kłamcę, gdyż powiedział on, że Orygenes zaczął od „hellenizowania”. Ale reszcie nie zaprzecza.
Euzebiusz cytuje również brzmiący bardzo przyjaźnie co najmniej dziwny list biskupa Melitona do Marka Aureliusza (Hist., IV, 26). „Nasza filozofia rozwinęła się najpierw u barbarzyńców, ale rozkwitła wśród ludów (tois sois ethesin) pod wspaniałymi rządami Augusta”.
Tymi barbarzyńcami mogli być tylko Hebrajczycy. Ale co znaczy reszta zdania?
August zmarł w 14 roku naszej ery. Chrystus dorastał. Chrześcijaństwo nie istniało.
Czy „naszą filozofią” miałby być nasz Logos, Chrystus? Czy w kwiecie wieku (czyli w okresie młodości) przebywał On wśród narodów Grecji lub Italii?
Biskup dodaje: „Najlepszym dowodem, że nasz logos wyrósł ku dobremu jednocześnie z pięknym początkiem cesarstwa, jest to, że nie doznał on żadnego upokorzenia ze strony władzy Augusta, doznał natomiast stosownie do powszechnych życzeń wszelkiej wspaniałości i wszelkiej chwały”.
Mówi się zawsze o „ukrytym życiu Nazaretu”. Zapomina się tylko, że jeśli to życie było naprawdę ukryte, nie wiadomo dokładnie, czy toczyło się w Nazarecie.
Oto wszystko, co według Ewangelii wiemy o życiu Chrystusa przed chrztem Janowym:
Urodził się w Betlejem. Gdy był jeszcze zupełnie mały, został wywieziony przez rodzinę do Egiptu. Pozostawał tam przez nieokreślony czas. (Józef wrócił po śmierci Heroda, ale nigdzie nie ma mowy o tym, że natychmiast po niej; mogły upłynąć lata). Jako dwunastolatek spędzał święta Paschy w Jerozolimie. Jego rodzice zamieszkiwali wówczas w Nazarecie. (Ciekawe, że Łukasz nie wspomina o ucieczce do Egiptu). Jako trzydziestolatek został ochrzczony przez Jana. I to jest dokładnie wszystko.
To też jest bardzo ciekawa tajemnica.
Trzecia tajemnica dotyczy stosunków chrześcijaństwa z Cesarstwem. Tyberiusz chciał umieścić Chrystusa w Panteonie i początkowo odmawiał prześladowania chrześcijan. Później zmienił postawę. Pizon, przybrany syn Galby pochodził prawdopodobnie z chrześcijańskiej rodziny (por. prace M. Hermanna). W jaki sposób wyjaśnić, że tacy ludzie jak Trajan i zwłaszcza Marek Aureliusz bezwzględnie prześladowali chrześcijan? Tymczasem Dante umieszcza Trajana w Raju… Natomiast Kommodus i inni niegodziwi cesarze raczej im sprzyjali. I dlaczego Cesarstwo przyjęło następnie chrześcijaństwo jako oficjalną religię? I na jakich warunkach? Jaką szkodę musiało w zamian ponieść? Jak przebiegały konszachty między Kościołem Chrystusa i Bestią? Bo przecież Bestia z Apokalipsy to prawie na pewno Cesarstwo.
Cesarstwo Rzymskie było totalitarnym i prostacko materialistycznym ustrojem, opartym na wyłącznym kulcie państwa jak nazizm. Wśród podlegających temu ustrojowi nieszczęśników istniało ukryte pragnienie duchowości. Cesarze rozumieli od początku konieczność zaspokajania go za pomocą fałszywej mistyki w obawie, aby prawdziwa mistyka nie powstała i nie spowodowała ogólnego wstrząsu.
Próbowano przenieść do Rzymu eleuzyńskie misteria. Te misteria prawie na pewno – na co wskazują wystarczające poszlaki - utraciły autentyczną treść. Straszne rzezie, które tak często miały miejsce w Grecji, szczególnie w Atenach od czasów rzymskiego podboju, a nawet wcześniej, mogły bardzo oddziaływać na przekaz, gdyż misteria były prawdopodobnie odtwarzane przez wtajemniczonych pierwszego stopnia. To wyjaśniałoby pogardę, z jaką mówił o nich Klemens Aleksandryjski, chociaż był prawdopodobnie wtajemniczony. Jednakże próba przenosin nie powiodła się.
Za to druidzi i wyznawcy tajemnego kultu Dionizosa zostali wytępieni, pitagorejczyków i wszystkich filozofów bezlitośnie ścigano, egipskie obrzędy religijne zostały zakazane, a chrześcijan potraktowano w wiadomy sposób.
Mnożenie się wschodnich kultów w Rzymie w tym czasie zupełnie przypomina dzisiejsze mnożenie się sekt o teozoficznym charakterze. O ile można sprawdzić, zarówno w pierwszym jak i w drugim przypadku nie był to autentyczny towar, lecz przeznaczona dla snobów podróbka.
Antoninowie są jakby oazą w strasznej historii Cesarstwa Rzymskiego. Dlaczego potrafili prześladować chrześcijan?
Można zastanawiać się, czy przy okazji życia w podziemiu pomiędzy chrześcijan nie wślizgnęły się rzeczywiście przestępcze żywioły.
Przede wszystkim trzeba wziąć pod uwagę ożywiającego ich apokaliptycznego ducha. Oczekiwanie bliskiego nadejścia Królestwa dawało im zapał i siłę do najbardziej niezwykłych bohaterskich czynów, podobnie jak to czyni dzisiaj z komunistami oczekiwanie bliskiej Rewolucji. Na pewno występuje duże podobieństwo między obydwiema mentalnościami.
Lecz w obydwóch wypadkach takie oczekiwanie stanowi również bardzo wielkie społeczne niebezpieczeństwo. U starożytnych historyków pełno jest historii miast, w których wskutek dokonanego przez tyrana z jakiegoś powodu wyzwolenia części niewolników panowie nie potrafili już dla siebie wymusić posłuszeństwa pozostałych. Niewolnictwo było stanem tak męczącym, że mogły go znieść tylko dusze zdruzgotane całkowitym brakiem nadziei. Gdy tylko rozbłyskiwał promyk nadziei, nieposłuszeństwo stawało się lokalną przypadłością.
Jakiego skutku bez wątpienia nie powodowała zawarta w Dobrej Nowinie nadzieja? Dobra Nowina to było nie tylko Odkupienie, ale również niemal pewność co do bardzo bliskiego przyjścia na ziemię Chrystusa w chwale.
U świętego Pawła na jedno skierowane do panów zalecenie łagodności i sprawiedliwości przypada chyba dziesięć skierowanych do niewolników, a nakazujących im pracę i posłuszeństwo. Można to ostatecznie wyjaśniać resztkami pozostających u niego mimo chrześcijaństwa społecznych przesądów.
Jest jednak o wiele bardziej prawdopodobne, że znacznie łatwiej było skłonić chrześcijańskich panów do łagodności niż upojonych oczekiwaniem ostatniego dnia chrześcijańskich niewolników do posłuszeństwa.
Marek Aureliusz potępiał być może niewolnictwo, gdyż nieprawdą jest, że grecka filozofia oprócz Arystotelesa wychwalała tę instytucję. Według świadectwa Arystotelesa niektórzy filozofowie potępiali ją jako „całkowicie sprzeczną z naturą i z rozumem”. Platon w Polityce wyobraża sobie jej słuszne zastosowanie tylko w sprawie karnej, jak to się dzieje u nas w wypadku więzienia i przymusowych robót.
Lecz zadaniem Marka Aureliusza było przede wszystkim utrzymywanie ładu. Powtarzał to sobie z goryczą.
Katolicy chętnie usprawiedliwiają rzezie heretyków nierozłącznie związanym z herezją społecznym niebezpieczeństwem. Nie przychodzi im do głowy, że prześladowanie chrześcijan w pierwszych wiekach można tak samo i co najmniej równie zasadnie usprawiedliwić. Bez wątpienia nawet o wiele bardziej zasadnie, ponieważ żadna herezja nie zawierała w sobie tak wstrząsającej idei jak oczekiwanie, że bliskie nadejście Chrystusa-Króla jest prawie pewne.
Fala nieposłuszeństwa wśród niewolników Cesarstwa doprowadziłaby na pewno do zawalenia się całej budowli wśród straszliwego nieładu.
W czasach Konstantyna apokaliptyczne oczekiwanie musiało być w znacznym stopniu przebrzmiałe. Z drugiej strony rzezie chrześcijan, stanowiąc przeszkodę dla przekazywania najgłębiej sięgającej nauki, pozbawiły być może – i nawet prawdopodobnie – chrześcijaństwo w dużej mierze jego duchowej treści. Konstantynowi mógł udać się z chrześcijaństwem zabieg, jaki nie udał się Klaudiuszowi z Eleusis.
Lecz interesowi ani godności Cesarstwa nie odpowiadało to, że jego oficjalna religia wydawała się kontynuacją i uwieńczeniem wielowiekowych tradycji krajów podbitych, zdruzgotanych i poniżonych przez Rzym – Egiptu, Grecji, Galii. W wypadku Izraela nie miało to znaczenia, bo nowe prawo było bardzo dalekie od starego, a przede wszystkim Jerozolima już wcale nie istniała. Zresztą tak odległy od wszelkiej mistyki duch starego prawa nie różnił się bardzo od rzymskiego ducha. Rzym mógł łatwo przyzwyczaić się do Boga zastępów.
Nawet żydowski nacjonalistyczny duch, który od początku przeszkadzał wielu chrześcijanom dostrzegać pokrewieństwo chrześcijaństwa z autentyczną duchowością narodów, był dla Rzymian korzystnym pierwiastkiem w chrześcijaństwie. Ten duch, rzecz dziwna, udzielił się nawet nawróconym „poganom”.
Rzym jak wszystkie kraje kolonizatorskie wykorzenił moralnie i duchowo kraje podbite. Taki jest zawsze skutek kolonizatorskiego podboju. Nie chodziło o to, aby im przywracać ich korzenie. Trzeba było je wykorzenić jeszcze trochę bardziej.
[Na potwierdzenie zauważmy, że jedyne wspomniane kiedykolwiek przez Kościół pogańskie proroctwo to proroctwo Sybilli, które przywłaszczyła sobie rzymska tradycja. (Czwarta ekloga pokazuje zresztą jasno, że w Rzymie wystąpiło rzeczywiście bardzo podobne do judejskiego i równie zmaterializowane mesjaniczne oczekiwanie.)]
Podlegające złączonym wpływom Izraela i Rzymu chrześcijaństwo poradziło sobie z tym świetnie. Dzisiaj jeszcze wszędzie, gdzie zanoszą je misjonarze, ma takie samo wykorzeniające oddziaływanie.
To wszystko jest oczywiście splotem przypuszczeń.
Jest jednak niemal pewne, że chciano ukryć coś przed nami i to się udało. Nieprzypadkowo tyle tekstów uległo zniszczeniu i tyle mroków okrywa tak istotne fragmenty historii.
Dokonywało się prawdopodobnie systematyczne niszczenie dokumentów.
Platon uszedł cało; czemu to zawdzięcza? Nie mamy jednak Prometeusza wyzwolonego Ajschylosa,, który na pewno pozwalał odgadnąć prawdziwe znaczenie historii Prometeusza, zaledwie wzmiankowaną już w Prometeuszu w okowach miłość łączącą Prometeusza z Zeusem. A ile innych skarbów zaginęło!
Historycy dotarli do nas z dużymi ubytkami. Nie pozostaje już nic z gnostyków, a niewiele z chrześcijańskich pisarzy pierwszych wieków. Jeżeli przywilej Izraela nie został gdzieś uznany, ulegali zagładzie. Tymczasem Kościół nigdy nie ogłosił, że tylko judeochrześcijańska tradycja może posiadać objawione Pisma, sakramenty, nadprzyrodzone poznanie Boga. Nigdy nie ogłosił, że nie występuje żadne pokrewieństwo między chrześcijaństwem i mistycznymi tradycjami innych niż Izrael krajów. Dlaczego? Czyżby dlatego, że Duch Święty uchronił go mimo wszystko od kłamstwa?
Te problemy mają dzisiaj zasadnicze, nie cierpiące zwłoki i praktyczne znaczenie. Skoro bowiem całe świeckie życie naszych krajów wywodzi się bezpośrednio z „pogańskich” cywilizacji, dopóki będzie istniało złudzenie przepaści między tak zwanym pogaństwem i chrześcijaństwem, to ostatnie nie ucieleśni się, nie przepoi całego świeckiego życia tak jak powinno i pozostanie w nim na uboczu, a co za tym idzie, bez żadnego wpływu.
Jakże zmieniłoby się nasze życie, gdybyśmy dostrzegali, że grecka geometria i chrześcijańska wiara wytrysnęły z tego samego źródła!
Przypisy:
1. Prosząc go, aby odesłał jej list, bo jak pisała, „po raz pierwszy sporządzam wykaz moich przypuszczalnych herezji”.
2. Drugi list można uważać za esej. Tylko pierwsze linijki, zresztą starannie usunięte przez ojca Couturiera w chwili publikacji u Gallimarda, pozwalają przypisywać temu dokumentowi znamiona listu.
3. Został on opublikowany w Pensées sans ordre,
s. 69 – 72. Na temat ojca Vidala zob. wyżej, list do Joë Bousqueta, s. xxx – xxx. Z rozmów z myślicielką ojciec Vidal wywnioskował, że jest ona twórczynią herezji…
4. Ojciec Couturier był skłócony z Rzymem. Jego przekonania zbliżały się w pewnych sprawach do przekonań Simone Weil, zwłaszcza w kwestii Kościoła jako władzy sądowniczej.
5. X. Tilliette, Chrystus filozofów, Kraków 1996, przeł. A. Ziernicki,
s. 58.
6. Na przykład w książce Judaïsme, wyd. cyt., 1982.
7. Syr 1, 10: „Praebuit sapientiam diligentibus se”.
8. Fragment sekwencji Dies irae, śpiewanej podczas nabożeństwa żałobnego w katolickiej liturgii: „Quaerens me sedisti lassus”.
9. Fragment hymnu Vexilla regis: „Beata (arbor) cujus brachiis/ Pretium pependit saeculi/ Statera facta corporis./ Tulitque praedam Tartari”.
10. Sekwencja śpiewana podczas nieszporów Bożego Narodzenia: „Sicut sidus radium/ profert Virgo filium/ pari forma./ Neque sidus radio/ neque mater filio/ fit corrupta”.
11. „Sol occasum nesciens/ stella semper ratilans/ semper clara”.
12. Fragment hymnu Pange lingua, śpiewanego w Wielki Piątek: „Ipse lignum tunc notavit, damna ligni ut solveret”.
13. Tamże: „…arbor una nobilis/ nulla silva talem profert,/ fronde, flore, germine”.
tłum. Małgorzata Frankiewicz