Slayers Sorai SS4

Slayers Sorai
part four

Zimna pora przedświtu. Mgła unosiła się ponad tropikalnym lasem. Zaskrzeczał ptak. Odpowiedziały mu inne głosy. Ziemia nie była porośnięta chaszczami- wyścielała ją kora drzew, opadłe liście... Pnie samych drzew strzelały prosto w niebo- kolosy, których człowiek nie objąłby rękami. Poza nimi nie ma nic- tylko maleńkie, nic nie znaczące trawki albo cuchnące grzyby. Wyścig do światła- kiedy jeden z gigantów pada z hukiem i trzaskiem, przez kilka dni panuje chaos... Nie wiadomo kto zajmie jago miejsce- inne drzewa rozpościerają gałęzie, by dostać jak najwięcej światła, młode rosną szybko, kiełkują i rozwijają się... Na początku są cienkie jak tyczki, delikatne w porównaniu z wiekowymi sąsiadami. Dopiero gdy upewnią się, że nic jak na razie im nie zagraża- zaczynają grubnąć, chronić cię warstwa po warstwie korą, rozpościerać korzenie jak macki...
To podobne do rządu- sejm, senat, główna rada... Właściwie schemat działania jest taki sam... Kiedy tylko choć na chwilę zobaczy się światło przez dziurę w chmurach... Pędzić co tchu, bez chwili namysłu... Potem, gdy jest się na dolnych stopniach obwarować się ze wszystkich stron, rozpościerać macki wpływów szeroko... Dopiero gdy nic nie może nam zagrozić, gdy wszystkie nasze brudne sprawki są i z pewnością będą zatuszowane... Wówczas piąć się wyżej- żeby nikt nie mógł nam już niczym zagrozić, żeby mogli tylko patrzeć bezczynnie jak rośniemy w siłę.
Potknęła się nagle o wystający korzeń- pomocna dłoń podtrzymała ją przed upadkiem.
-Dzięki.
-Nie ma za co kapitanie.- Głos tak cichy jak przed chwilą jej. Teraz starała się już nie zamyślać. Prowadziła swoją czteroosobową grupę przez wilgotne rośliny. Usłyszała brzęczenie z prawej- uniosła dłoń. Wszyscy zatrzymali się i skoczyli za najbliższe pnie. Ona przykucnęła i odbezpieczyła pistolet.
Zza kłody wyfrunął... Owad- ale wielkości sporego kota. Podobny do ziemskiej osy, tylko że szaro fioletowy. Przeleciał jak pijany, zataczając się i nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. Westchnęła i wstała. Inni również- znów szli ścieżką jedno za drugim.

Xellos obejrzał się po raz kolejny. Dziwnie się czół w tej równikowej puszczy- cały czas wydawało mu się, że coś go obserwuje- ale sam nie mógł tego dostrzec. To były męczarnie- a pozostało im jeszcze dwanaście kilometrów. Szli w z góry ustalonym szyku- Lina, Zelgadis- potem Amelia i on. Zelgadis nie dał sobie tego wyperswadować- w końcu to jego odkrycie- mówił. Zwiadowca parsknął bezwiednie. Ame zaś... "No cóż- jestem tu biologiem, to naturalne, że powinnam brać udział w takich misjach."- Ta, jasne. Jego zdaniem jedynym powodem dla którego wyruszyła w tak niewygodną, mokrą i męczącą podróż był... No nie kto inny jak nasz "genialny" inżynier. Och taak- genialny- ale do tego mądrzący się ciągle gryzipiórek, który myśli, że zjadł wszystkie rozumy... Od początku mu się nie podobał... Nie mogli się zaprzyjaźnić- z drugiej strony wcale nie próbowali...
Szelest za nim- jednym szybkim jak myśl ruchem obrócił się i wyciągnął broń...
Znowu nic. Właściwie to czego się spodziewał? Odwrócił się i ruszył dalej za resztą. Ale uczucie że nie są w tym lesie sami pozostało. Rzucał szybkie, badawcze spojrzenia na boki ale niczego dziwnego nie dostrzegł. Poczuł się tak, jakby kołnierz kombinezonu był za ciasny, jakby stado żab przebiegło mu po kręgosłupie... Otrząsnął się i sięgnął by poprawić kaburę, gdy...

Nagle cały świat się przekręcił. Dosłownie. Dopiero po chwili zauważyła sznury sieci. A więc... Dali się złapać jak... Och, już nawet nie wiedziała jak co!!! To, to... Hańba- dla niej i jej umiejętności!!! Cztery czy pięć lat akademii i co?!!! Wisi półtora metra nad ziemią zaplątana w jakieś beznadziejne sznury!!!
Przeklęła brzydko i spróbowała sięgnąć po nóż.
-Au, żebra!
-Hej, to moja stopa?!
-Kto mi wpakował łokieć do oka?!!!- Wśród ogólnej szamotaniny i jęków usłyszała jeden, cichy głos...
-Lina... Już nie jesteśmy sami...- Spojrzała na Xellosa niczego nie rozumiejąc. Zwiadowca wpatrywał się w jeden punkt- jego oczy były nieruchome- popatrzyła i ona...

Przed nimi stała... Hmm... Z pewnością nie była człowiekiem- ale kotem też nie. Była mniej więcej wysokości Amelii. Brązowe futerko w jaśniejsze pręgi, brzuch również jasny. Ogon miała długi, z białym końcem. Twarz, czy też bardziej pyszczek- ni to koci, ni to ludzki- mały nosek, delikatne futerko, wielkie uszy i... Taak- niesamowite oczy... Nieco większe od ludzkich, błyszczące i jasne. Białka- delikatnie zielonkawe, zielono złote tęczówki... Piękne... Ubrana była w dwa strzępki czegoś, co kiedyś musiało być lnianą tkaniną. Jej prawe ramie pokrywał skomplikowany wzór. Stopy i dłonie miała bardziej ludzkie- smukłe palce zakończone długimi szponkami Dzierżyła w nich prymitywną dzidę, ozdobioną szarymi piórami. Przekrzywiła śmiesznie głowę zaciekawiona...
-Eee... Mogłabyś nas uwolnić?
-Włącz tłumacza...
-Co... Ach- jasne...- krótkie kliknięcie- to samo zrobiła reszta.
-Tchęm icher, tiąn drihg...- Dźwięczny głosik zrozumieli dopiero po chwili- automat sprawdzał wszystkie możliwe dźwięki, fonetykę, znaczenie... Właściwie żadne z nich nie rozumiało jak działa to szkaradziejstwo.- Jakie śmieszne istoty...
Ame odchrząknęła jeszcze raz i powtórzyła:
-Czy mogłabyś nas uwolnić?
-O, więc jednak umiecie mówić?!- Kotka obeszła dookoła pułapkę poruszając ogonem z boku na bok. Dźgnęła lekko Amelie w kolano.
-Au, to boli!- Odskoczyła momentalnie i parsknęła nieufnie, pochylona i sprężona do skoku- nie wiedzieli: ataku czy ucieczki?
-Skąd się tu wzięliście? Dlaczego wpadliście w pułapkę na Mushi?- Zmarszczyła brew. Lina zastanowiła się co powiedzieć... Może banalne i oklepane...
-Przybyliśmy w pokoju na okręcie kosmicznym. Wylądowaliśmy niedaleko...- zamilkła na widok totalnego niezrozumienia na twarzy kocicy. Spróbowała jeszcze raz.- Czy nie wydarzyło się tu nic dziwnego ostatnio?- Buzia małej przybrała inny wyraz- przymknęła oczy i wyrecytowała jak mantrę:
-Wczoraj spadł na naszą Chikyu drugi ognisty ptak, przynosząc ze sobą serce gwiazdy. Gdy trzy spadną- nastanie koniec naszej Chikyu. Oto ostatnie dni nadeszły...- Zmarszczyła zabawnie czoło usiłując przypomnieć sobie dalszy ciąg. Zrezygnowała jednak.
-To my przylecie... To znaczy- przyniósł nas tu ognisty ptak.- Zelgadis szybko dostosował się do toku myślenia obcej. Uśmiechnęła się na te słowa, ukazując równy rząd białych i z pewnością ostrych ząbków.
-Naprawdę?! Jesteście bogami?- Krzyknęła i nie czekając na odpowiedź puściła dzidę i padła na kolana. Xellos otworzył szeroko oczy- dziwna myśl uroiła mu się w głowie, ale zgasiło ją zimne spojrzenie pani Biolog
-Ależ nie... Jesteśmy...
-Zaraz, powiedziałaś DRUGI ognisty ptak?- Kapitan przerwała mu okrzykiem zdumienia.
-Och taak... Ale tamten nie przyniósł nikogo...- Zasmuciła się- ale zaraz się rozchmurzyła.- Mogę was tam zaprowadzić!
-To świetny pomysł...
-Więc chodźmy!- Odwróciła się i ruszyła zadowolona i podniecona przed siebie. Zatrzymała się po kilku krokach i spojrzała na nich zdziwiona.- Dlaczego nie idziecie?
-Ekhm... Tego... Mogłabyś nas rozwiązać?

Kiedy Wittali- bo tak nazywała się kotka- była przewodnikiem, nie nadziali się już na żadną pułapkę. Prowadziła ich pewnie- znała ten las jak własną kieszeń. Omijała powalone pnie, przysypane ściółkę doły- oni dostrzegali je dopiero gdy przechodzili obok nich. Rozmawiali trochę w czasie drogi, ale przeważnie milczeli.
Na planecie rozwinęły się dwie inteligentne (choć prymitywne) rasy- Neko i Mushi. Neko- koty- mieszkały w plemionach, od 20 do 60 osobników. Każde plemię miało własne, określone terytorium i strzegło go jak oka w głowie. Rzadko dochodziło do walk pomiędzy plemionami- choć jeśli już to bardzo krwawe. Wodzem- czy też Matką plemienia była zwykle najsilniejsza samica- kobieta. Wszyscy jej podopieczni zwracali się do niej per. Matko, a ona była zobowiązana chronić ich jak własne dzieci.
Neko walczyli od wieków z Mushi. "Nie mówimy o nich. Nie są godni naszych słów. Ich obraz nie skala naszych myśli."- Tylko tyle Wittali powiedziała im o tej nacji. Mówiła jednak z taką pogardą i obrzydzeniem, że wyrażało to więcej niż słowa.
Około dziewiątej doszli wreszcie do celu swej podróży. Była to spora polana bez drzew- jednak chaszcze rosły gęsto tu gęsto. Minęła dobra chwila nim wypatrzyli coś pośród nich... Gdy jednak to się stało wszyscy, bez wyjątku wciągnęli ze świstem powietrze...

Relaksroom to duże pomieszczenie- jedną z jego ścian stanowił wielki ekran na którym można było oglądać filmy. Pod drugą ścianą stały regały z książkami- ładne, nowe grzbiety z wytłoczonymi tytułami... "Makbet" Szekspira, "Discword" Preatchetta, "Hobbit" dziadka Tolkiena... Sama klasyka literatury. Pod przeciwległą ścianą natomiast, burząc harmonię- stały automat do Pinnballa, Nightnewer i sprzęt do ćwiczeń.
W pomieszczeniu aktualnie znajdowała się jedna osoba choć miało się to zmienić już niebawem.
Pilot zawzięcie tłukł Pinnballa. Może wreszcie pobije rekord Xellosa... Jeszcze tylko 100 punktów i...
-Gourry, wiadomość od panny Liny!!!- Filia wbiegła z krzykiem. Odwrócił głowę na krócej niż mgnienie oka... Ta chwila jednak wystarczyła, by metalowa kulka spadła i... Zaświecił się czerwony napis GAME OVER.
-Panie Gourry, szybko!!!- Spojrzał jeszcze ze smutkiem na gierkę... Ech, może następnym razem... Ostatecznie, jak na stracenie poszedł za lekarzem.

Filia przycisnęła guzik na konsoli. Na monitorze pojawiła się twarz kapitan Inwerse- wyglądała na zatroskaną... W tle widać było wysokie drzewa, rośliny o szerokich liściach, kawałek błękitnego nieba...
"- Gourry, Ame... Przyjdźcie tu jak najszybciej- przesyłam wam mapę. Idźcie po naszych śladach- zaznaczyłam drogę. Jest tu coś co...- tu spojrzała na coś, czego kamera nie mogła wychwycić- ...powinniście zobaczyć."- Rozłączyła się. Pilot zmarszczył czoło. Fil miała zatroskany wzrok.
-Mam złe przeczucia...- Wzruszył ramionami.
-Ja tak mam cały czas...

Patrzyli w milczeniu na kadłub wyrastający ponad bujną roślinność. Słowa nie były im potrzebne- wystarczyły spojrzenia... To co widzieli... Spodziewali się wszystkiego ale nie tego...
Na porośniętym bluszczem metalu, łuszczącą się, niebieską farbą wypisane było czternaście znaków... Tak niewiele a tak dużo jednocześnie...
KO-314 Missouri.



miju7@o2.pl


Wyszukiwarka