Psychopatologia judaizmu Gajowy Marucha dziękuje za podrzucenie świetnego tekstu czytelniczce podpisującej się „MatkaPolka”.
Hervé Ryssen: The Psychopathology of Judaism
http://theinfounderground.com/forum/viewtopic.php?f=4&t=12877&start=0#p49806
Tłumaczenie z francuskiego John de Nugent. Tłumaczenie z angielskiego Ola Gordon.
Judaizm nie jest jedynie „religią,” gdyż wielu Żydów to otwarci ateiści czy agnostycy i z tego powodu nie uważają się za mniej żydowskich. Żydostwo nie jest również rasą, nawet jeśli jest prawdą, że „wprawne oko” przez większość czasu może rozpoznać żydowski wygląd, tzn. charakterystyczny wzór, który jest wynikiem przez wieki przez nich ścisłego przestrzegania endogamii. Żydzi uważają się za „wybrańców Boga”, a małżeństwo poza wspólnotą spotyka się z dezaprobatą. Jednak małżeństwa mieszane istnieją i przyczyniły się również do odnowienia krwi Izraela przez całe stulecia spędzone w różnych gettach, gdzie Żydzi woleli żyć, oddzielnie i niezależnie od pozostałej części ludności. Warunkiem koniecznym do takich małżeństw mieszanych jest to, by matka była Żydówką, ponieważ ortodoksyjni rabini uznają za żydowskie tylko dziecko urodzone z matki Żydówki. Ale mając zaledwie żydowskiego ojca lub dziadka może wystarczyć do pełnego zidentyfikowania danej osoby z judaizmem. Żydostwo nie jest więc „rasą umysłową”, którą przez wieki kształtowała hebrajska religia i uniwersalistyczny projekt judaizmu.
Judaizm to projekt polityczny Judaizm jest zasadniczo projektem politycznym. Dla Żydów ważna jest praca na rzecz powstania świata „pokoju”, pokój ma być uniwersalny i trwały. Nie jest zatem przypadkiem, że to słowo „pokój” (shalom w języku hebrajskim) znajduje się często w dyskursie żydowskim na całym świecie. W budowanym przez nich idealnym świecie, znikną wszystkie konflikty między narodami. To dlatego Żydzi niestrudzenie wypowiadali się przez wiele lat na zniesieniem wszelkich granic, rozwiązaniem tożsamości narodowych i ustanowieniem globalnego imperium „pokoju”. Istnienie odrębnych narodów uważają za przyczynę wszczynania wojen i zawirowań, więc muszą one zostać osłabione i ostatecznie zastąpione przez rząd światowy, „jeden rząd światowy”, „Nowy Porządek Świata”, jedną władzę rządzącą światem, która pozwoli na zapanowanie szczęścia i pomyślności na ziemi, w żydowskim stylu. Tę ideę znajdujemy bardziej lub mniej rozwiniętą zarówno w pracach pewnego marksistowskiego intelektualisty takiego jak sam Karol Marks i francusko-żydowskiego filozofa Jacques Derrida, oraz w dyskursie liberalnych myślicieli takich jak Karl Popper, Milton Friedman i Francuz Alain Minc. Chodzi o to, aby ujednolicić świat wszystkimi koniecznymi sposobami i stworzyć konflikty kulturowe, co przyczyni się do osłabienia państw narodowych. To dla tego Jednego Świata intelektualiści żydowscy pracują niestrudzenie na całym świecie. Czy nazywają się lewicowymi czy prawicowymi, liberalnymi czy marksistowskimi, wierzącymi czy ateistami, są najgorętszymi propagandystami społeczeństwa pluralistycznego, oraz powszechnego krzyżowania ras, czyli mieszanki rasowej. Z tego powodu cała żydowska siła – w zasadzie WSZYSCY znani Żydzi na świecie – zapraszają nie-białych imigrantów do każdego kraju, w którym mieszkają, nie tylko dlatego, że społeczeństwo wielokulturowe jest ich podstawowym celem politycznym, ale także dlatego, że rozpad narodowej tożsamości każdego narodu i masowa obecność anty-białych imigrantów są zaprojektowane po to, by zapobiec wszelkim nacjonalistycznym skutecznym wybuchom pierwotnej białej ludności przeciwko żydowskiej władzy nad finansami, polityką i mediami. Wszyscy intelektualiści żydowscy bez wyjątku koncentrują się na kwestii tworzenia „społeczeństwa pluralistycznego” i dlatego praktykują stałą „czujność przeciwko rasizmowi.” We Francji wpływowi pisarze i dziennikarze tacy jak Bernard-Henri Levy, Jacques Attali, Jean Daniel, Guy Sorman i Guy Konopniki są zgodni w sprawie pluralizmu i anty-rasizmu, pomimo różnic politycznych w innych dziedzinach. Ta obsesja, charakterystyczna dla judaizmu, demonstruje się również w filmach, gdzie liczni producenci i reżyserzy są wpływowymi Żydami. Kiedy tylko jakiś film zaczyna bronić i promować krzyżowanie ras, „tolerancję” i pluralizm, możemy być pewni, że jego producentem jest Żyd. Teraz łatwiej jest zrozumieć dlaczego byli komuniści i lewicowcy z lat 1970 nie musieli dokonać wielkiego skoku by stać się dzisiejszymi „neo-konserwatystami”. Oni jedynie przyjęli inną strategie by osiągnąć ten sam cel: władzę czystych rasowo Żydów nad wymieszanym rasowo społeczeństwem. Faktem jest, że po rozpoczęciu palestyńskiej intifady w październiku 2000 roku, Żydzi we Francji i całym świecie zachodnim zdali sobie sprawę z tego, że obecnie niebezpieczeństwo wobec ich interesów i planów pochodzi przede wszystkim ze strony islamu oraz młodych imigrantów afrykańskich, zarówno arabskich jak i czarnych. Ich celem jest wzmocnienie współczesnego mieszania ras i wymieszanego rasowo społeczeństwa, do czego tak bardzo się przyczynili w celu ustanowienia go w naszym kraju, Francji. Ale ta mozaika obecnie zagraża rozłamem na oddzielne społeczności, a tego Żydzi nie chcą. Oni nie chcą żadnych odrębnych tożsamości, ani w ogóle żadnej odrębności, z wyjątkiem oddzielnej żydowskiej tożsamości i żydowskiej odrębności. We Francji byli marksiści tacy jak Alexandre Adler, Andre Glucksmann i Pascal Bruckner, dlatego obecnie wspierają, razem z Alainem Finkielkrautem, prawicową, pro-waszyngtońską, pro-syjonistyczną partię Nicolasa Sarkozy’ego. Ale nie stali się francuskimi patriotami. Oni reagują jedynie dla wyłącznych korzyści żydostwa, pytając się, jak robią to przysłowiowo amerykańscy Żydzi w każdej sprawie: „Czy jest to dobre dla Żydów?„
„Tolerancja” jako broń Członkowie żydowskiej sekty to najbardziej prozelityzujący naród na ziemi, ale w przeciwieństwie do chrześcijan i muzułmanów, którzy marzą o konwersji na swoją wiarę wszystkich narodów wszystkich ras, Żydzi nie mają planu nawracania świata na własną wiarę, judaizm, ale po prostu zachęcają inne narodowości do rezygnacji z tożsamości narodowej i religijnej – i życia tylko w celu „tolerancji”. Nieustanne kampanie obwiniania wszystkich białych za niewolnictwo, kolonializm, plądrowanie Trzeciego Świata lub Auschwitz nie mają innego celu poza ustawianiem przeciwnika w defensywie, oraz rzucania go na kolana nie przez przemoc, ale przez poczucie winy. Gdy Żydzi pozostaną jedynym narodem na ziemi, który zachowa swoją wiarę i tradycje, będą ostatecznie uznani przez wszystkich za „wybrany przez Boga naród.” Ich „misją” (Żydzi często używają terminu „misja”) jest rozbrojenie innych narodów, rozwiązanie wszystkiego co nie jest żydowskie czy kontrolowane przez Żydów, przemielenie narodów na proszek, żeby stworzyć nową, pozbawioną tożsamości siłę roboczą, i w ten sposób przyjąć uniwersalny „pokój” między narodami, które już nie mają „dzielących” ich tożsamości. Jak powiedział ich prorok Izajasz: „Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, tygrys z koźlęciem razem leżeć będą, baran i lew razem żyć będą, i mały chłopiec będzie je prowadził” (Izajasz 11:6-9). Pochodzący z Izraela i oczekiwany przez 3.000 lat Mesjasz ustanowi od nowa królestwo Dawida i da Żydom władzę nad całym światem. Pewne żydowskie teksty wyraźnie do tego nawołują. Żydzi są więc nieustannie zachęcani do kampanii, niezależnie od społeczeństwa, w którym żyją, by promować unifikację świata – a więc również przyspieszać nadejście obiecanego i umiłowanego Mesjasza. Propaganda to żydowska specjalność, i to nie jest przypadek, że Żydzi stali się tak wpływowi we wszystkich mediach. W ich rękach, pojęcia „tolerancji” i „praw człowieka” stały się niezwykle skuteczną bronią białej winy i oskarżeniami przeciwko kulturze większości. W rzeczywistości, to nie poprzez żydowsko brzmiące nazwiska ani żydowski wygląd, można najlepiej rozpoznać Żydów, ale na podstawie tego co piszą i mówią, gdziekolwiek są.
Selektywna amnezja i fantazjowanie Wielu Żydów, jak wiemy, odegrało ogromną rolę w sowieckiej tragedii w latach 1917-1991 i śmierci 30 mln ofiar, które zaznaczyły ten okres. Pamiętajmy, że Karol Marks urodził się w żydowskiej rodzinie, że sam Lenin miał babkę Żydówkę ze strony matki, że Lew Trocki, założyciel i szef bolszewickiej Armii Czerwonej, urodził się jako Bronstein, a Kamieniew (prawdziwe nazwisko: Rosenfeld) i Zinowiew (prawdziwe nazwisko: Apfelbaum) kierowali dwiema podbitymi przez bolszewików stolicami – Moskwą i Petersburgiem. Ale lista Żydów, którzy wyróżnili się w mega-zbrodniach komunizmu nie ma końca. Trzeba powiedzieć i trzeba powtórzyć: żydowscy oficjele i żydowscy oprawcy ponoszą dużą odpowiedzialność za tę tragedię. „Doskonały” świat, który wymyślili i który miał być „historycznie nieunikniony,” okazał się od początku być koszmarem dla rosyjskiego społeczeństwa. Dopiero w 1948 roku, żydowska elita intelektualna zaczęła dystansować się od stalinowskiego rządu, i to tylko dlatego, że Stalin zorganizował kampanię „anty-syjonistyczną”, mającą na celu oczyszczenie wysokich stanowisk przywódczych z pro-izraelskich Żydów. Ta niezaprzeczalna żydowska wina za gigantyczne zbrodnie bolszewizmu jest teraz systematycznie wrzucana w Dziurę Pamięci (zwrot z Roku 1984 George’a Orwella). W książce Aleksandra Sołżenicyna z 2002 roku Dwa stulecia razem, laureat Nagrody Nobla i weteran 11-letniego pobytu w bolszewickim gułagu oburza się dlatego, że żydowscy intelektualiści wciąż odmawiali uznania swojej etnicznej odpowiedzialności za rzeź milionów chrześcijan. Sołżenicyn również oskarża współczesnych Żydów, którzy pozują na ofiary „antysemickiego” rządu bolszewickiego, podczas gdy rząd ten był w istocie mocno żydowski i Żydzi byli w gronie najgorszych przestępców. Ta wybiórcza amnezja jest niezbędna dla ludzi, którzy nieustannie głoszą swoją „niewinność” w kwestii jakichkolwiek prowokacyjnych działań. Jak często widzimy to w ich artykułach, na przykład w artykule redakcyjnym czasopisma Izrael z kwietnia 2003 r., „pierwszego izraelskiego miesięcznika w języku francuskim,” napisanym pod nazwiskiem pewnego André Darmona. Napisał: „Zabicie Żyda lub dziecka powoduje płacz Boga, gdyż eliminujemy nosiciela uniwersalnej moralności i niewinności.”
Wyobraźmy to sobie! Z tym przekonaniem o absolutnej niewinności, Żydzi nie wyobrażają sobie poniesienia żadnej odpowiedzialności za swoje zbrodnie. Żydzi są tylko ofiarami, tylko „kozłami ofiarnymi” w świecie zła i wrogości. Ale już wkrótce Mesjasz ukarze „bezbożnych” i przywróci represjonowanym synom Izraela pełne prawa. Niemniej jednak, w tym samym artykule redakcyjnym izraelskiego czasopisma, pewien Frederick Stroussi stwierdził, że rząd hitlerowski był gorszy od stalinowskiego. Zacytował okrucieństwa, które, jak stwierdził, popełnili niektórzy SS-mani. Na przykład dowiadujemy się od Stroussi, że hobby łotewskiego SS-mana o nazwisku Cukur było podrzucanie żydowskich dzieci w górę i wtedy strzelać im w głowę, jak w strzelaniu do rzutków. Pisze także o innych epizodach, takich jak gwałty na dzieciach dokonywane przez SS-manów, zanim je zabito. Druga wojna światowa z pewnością pobudzała bujną wyobraźnię dzieci Izraela. A może ta wyobraźnia to kolejny przypadek syndromu własnej „projekcji” Żydów, tzn. systematyczne oskarżanie innych o własne zbrodnie, jest przedmiotem spójnej polityki PR: zawsze atakuj. Wiemy bowiem – nawet jeśli media nigdy o tym nie mówią – że wielu Żydów i ich rabini są zaangażowani w przestępstwo pedofilii (patrz Psychanalyse du Judaisme, 2007). I zamordowanie dziecka wydaje się być bardziej żydowską specjalnością niż cechą SS-mańskiego umysłu. Rewelacje prof. Ariela Toaffa z Bar Eilan University w Izraelu – syna byłego Wielkiego Rabina Rzymu – i poparte w lutym 2007 r. jego 147-stronicową, zawierającą wiele przypisów, pracą naukową Pasqua di Sangue [Krwawa pascha] – dają dowód na funkcjonowanie mordu rytualnego pośród niektórych Żydów aszkenazyjskich (Żydzi z Europy Wschodniej).
Niestabilność emocjonalna Jako osoby z zewnątrz mamy w ten sposób rozumieć, że cierpienia Żydów nie można porównywać z żadnymi cierpieniami innych. W konsekwencji tego, powinniśmy być tak oburzeni, jak czynią to oni, kiedy poważny historyk, taki jak Stephane Courtois, mówi (w przedmowie do swojej słynnej Black Book of Communism (Czarnej Księgi Komunizmu): „śmierć ukraińskiego dziecka z kułackiej rodziny [niezależny rolnik], które jest celowo zmuszane do zagłodzenia na śmierć przez stalinowski rząd, ma tak samo duże znaczenie jak śmierć żydowskiego dziecka w warszawskim getcie.” Te proste słowa wystarczyły by sprowokować gniew Frederica Stroussi, który deklaruje, że był „zdumiony” taką obelgą. Taka uwaga, według niego, była „nikczemna” i pokazała wulgarny atak na Izrael.: „Co takie porównanie ma tu zrobić?” pisze, „Dlaczego musimy wykorzystywać rzeź żydowskiego dziecka, by przekazać tę podstawową, fałszywą i nienawistną pogłoskę, że Żydzi przyciemniają wszystkie ofiary totalitaryzmu i monopolizują dla siebie całą uwagę?” Autor artykułu, jak widzimy, reaguje w sposób oburzający i całkowicie niewspółmierny na skromne i z pewnością uzasadnione intencje zrównoważonego historyka Stephane Courtoisa. Stroussi pokazuje tu „ogromną nietolerancję wobec frustracji”, tak charakterystycznej dla żydowskiego intelektualisty. Takie reakcje są wyraźnie nie „normalne.” Zauważmy, że Izrael jest miesięcznikiem przeznaczonym dla społeczności żydowskiej, a w konsekwencji, trudno oskarżać Fredericka Stroussi o okłamywanie gojowskich czytelników, czy ukrywanie przed Gojami prawdziwego charakteru bolszewizmu i rzekomo zdradzieckiego okrucieństwa SS. Jego dyskurs nie odpowiada żadnej fałszywej dialektyce, jak twierdzą antysemici, ale tutaj, w tym magazynie publikowanym przez i dla Żydów, zastanawia się, jako Żyd wśród Żydów, pisząc do Żydów, nad istotą ich duszy: 1 ) Jesteśmy zawsze niewinni – i 2) żydowskie życie jest bardziej wartościowe od życia innych. „Atak antysemityzmu”, który pochodzi z niezrozumienia żydowskiej tożsamości i widzi jedynie umyślną perfidię, występuje tam, gdzie jest realny niepokój egzystencjalny, spowodowany głęboką dysfunkcją psychologiczną.
Histeryczny naród Żydzi nigdy nie zdobyli się na zbiorowe spojrzenie w lustro swojego życia wewnętrznego, reprezentowanego przez psychoanalizy Freuda, pryzmat przez który Żydzi postrzegają całą ludzkość, ale który, w dokładniejszej analizie, rzuca więcej światła na szczególne neurozy judaizmu. Psychoanaliza, tak jak marksizm, jest „nauką żydowską” i produktem żydowskiego umysłu. Dlatego logiczne było zastanawianie się nad tym jak to „odkrycie” Freuda ma się do żydowskiej specyficzności. Początkowo odpowiedź nie była dla autora oczywista, wymagała lektury i analizy setek książek różnego rodzaju, w większości napisanych przez samych Żydów, by zrozumieć, że paląca kwestia kazirodztwa mieści się w samym bijącym sercu kwestii żydowskiej, a nie teorii. Żydowskie matki kochają swoich synów, co jest dobrze znane, ale kazirodztwo bierze się z dobrze znanej choroby psychicznej – która szczególnie doświadcza Żydów – zwanej „histerią.” Kazirodztwo wcześnie przyciągnęło uwagę Freuda, kiedy rozwijał swoje teorie. Analogie między judaizmem i patologią histeryczną są zupełnie normalne. Słuchaj Żydostwo jest dobrze znane z następujących syndromów: histeria, depresja, introspekcja, amnezja, manipulacja, patologiczne okłamywanie, ambiwalentna tożsamość, prorocze oszustwo, dwuznaczna seksualność itd. Każdy z tych żydowskich objawów występuje w histerii. Jako lojalny Żyd, Freud jedynie sprognozował cechy konkretnej społeczności na reszcie ludzkości. W rzeczywistości nie ma „kompleksu Edypa”, ale raczej kompleks Izraela (wszyscy Żydzi razem technicznie są Izraelem, nie tylko w państwie na Bliskim Wschodzie). W rzeczywistości Żydzi nie wydają się naprawdę chcieć prowadzić dyskusję na temat kazirodztwa w rodzinach. Z drugiej strony, wszyscy psychiatrzy mówią: „Histeryczna kobieta tak bardzo chce dziecka ze swoim ojcem lub swoim lekarzem, że może sobie wmówić, że jest w ciąży z jednym z nich, przez co cierpi na „nerwową ciążę.” Ciekawe jest to, że wszyscy pisarze żydowscy używają tego samego terminu odnoszącego się do przyjścia ich Mesjasza, chodzi o „urodzenie” Mesjasza. Cała społeczność żydowska, musimy to zrozumieć, jest „żoną Boga” (Shekhinah dla Kabalistów), która któregoś dnia ma urodzić Mesjasza, stąd całe żydostwo naprawdę cierpi na „nerwową ciążę”, podobną jak w przypadku nerwowych, histerycznych kobiet. Karl Kraus, austriacki dziennikarz żydowski, który nie zgadzał się z Freudem, napisał sarkastycznie: „Psychoanaliza jest chorobą psychiczną, na którą twierdzi, że jest lekarstwem.” Ale słuszną i najlepszą formułę można wyrazić w 7 słowach: „Judaizm jest chorobą, którą ma wyleczyć psychoanaliza.”
Rewolucja seksualna Po Freudzie pokazali się inni myśliciele żydowscy, którzy wyprodukowali symbiozę nauki Freuda i marksizmu. Wilhelm Reich i Herbert Marcuse głosili rewolucję seksualną, w celu rozbicia patriarchalnej rodziny i wypuszczenia „wolnego seksu.” Ich teorie w znacznej mierze zainspirowały zamieszki studenckie w maju 1968 roku. W 1970 roku pojawiła się nowa fala freudo-marksizmu i na jej czele stanęły Żydówki (takie jak Gisele Halimi i Elisabeth Badinter we Francji i Bella Abzug, Betty Friedan i Gloria Steinem w USA). Z biegiem czasu szereg przepisów zainspirowanych przez Żydów pojawiały się jeden po drugim, mające na celu zniszczenie rodziny. We Francji promowane przez Neuwirtha prawo zalegalizowana tabletek antykoncepcyjnych (1967), potem wyzwanie wobec autorytetu ojca jako głowy rodziny (1970), a następnie rozwód za obopólną zgodą (1974) i „prawo” do aborcji promowane przez ocalałą z „holokaustu” Simone Veil (1975). Temu „wyzwoleniu” spod tradycyjnych wartości rodzinnych towarzyszyła wielka fala filmów porno. Tutaj jesteśmy zmuszeni zwrócić uwagę na to, że żydowscy producenci i reżyserzy odgrywają bardzo ważną rolę w przemyśle filmowym o seksie. (Zobacz mój La Mafia Juive [Żydowska mafia], 400 stron, 2008). Równolegle z tym, freudowskie pojęcie biseksualizmu sprzyjało akceptacji jawnej „gay pride” (gejowskiej dumy) i homoseksualizmu.
Machina wojenna przeciwko ludzkości Faktycznie jedynym wyraźnym skutkiem tego „wyzwolenia” moralnego była systematyczna demoralizacja i kryminalizacja białego człowieka, który nieustannie jest demaskowany w filmach, literaturze i historii jako przyczyna wszystkiego zła na planecie i upadku Zachodu. Opiewanie egalitaryzmu – jak zamierzało żydostwo – ma tendencję do wyrównania wszystkich różnic etnicznych i tożsamości i prowadzi do ich powolnego zniszczenia. Izaak Attia, dyrektor francusko-języcznych seminariów w instytucie holokaustu Jad Waszem w Tel Awiwie sam napisał to w tym samym wydaniu czasopisma Izrael: „Nawet jeśli rozsądek mówi nam, nawet krzyczy na cały głos o absurdalności tej konfrontacji między małym i nieważnym narodem Izraela [tzn. całe żydostwo świata, nie tylko "państwo Izrael"] i resztą ludzkości… jako absurdalnej, tak niespójnej i tak potwornej jak może się wydawać, jesteśmy zaangażowani w bezpośrednią walkę Izraela z Narodami – i to może jedynie być ludobójcze i totalne, gdyż dotyczy to naszej i ich tożsamości.” Odczytujesz to prawidłowo: między narodem żydowskim i resztą ludzkości walka może być „ludobójcza i totalna.” „Pokój” który Izrael zamierza przyznać, nie jest niczym więcej i niczym mniej niż „ludobójstwem,” nakazem egzekucji całej ludzkości – oprócz tych, którzy mają pozwolenie na życie jako pozbawieni kultury niewolnicy.
Neutralizacja diabła Powstaje pytanie, czy agresywność judaizmu może być zneutralizowana by uratować ludzkość przed jej wszelkim złem, złem, które może okazać się poważniejsze od marksizmu, takim jak psychoanaliza i ideologia globalizmu. Po pierwsze, musimy zmierzyć się z faktami: Po tych wszystkich wiekach wzajemnego niezrozumienia, antysemickim chrześcijanom, muzułmanom, i Hitlerowi nie udało się rozwiązać kwestii żydowskiej. Faktem jest, że Żydzi żywią się i rozwijają na nienawiści otrzymanej od wszystkich narodów tego świata. Nienawiść ta, trzeba powiedzieć, jest kluczowa dla ich przetrwania i ich genetyki duchowej. To pozwalało im przez wiele stuleci zwierać szeregi w ich społeczności przeciwko wrogowi zewnętrznemu, podczas gdy inne cywilizacje znikały. Ze swojej strony rabini nie szczędzą wysiłków, aby utrzymać ich żydowską pulę genową. I tak nawet Żyd renegat pozostaje Żydem, a więc jest to całkowicie bezużyteczna próba opuszczenia żydowskiej społeczności więziennej. Judaizm jest rzeczywiście więzieniem. Twierdzenie, że Żyd nigdy nie może przestać być Żydem, działa na rzecz przetrwania żydostwa. Naszą misją musi być ulokowanie tych chorych między nami, ponieważ Żydzi nie są „perfidnym” narodem, tak samo jak chorzy chcą być wyleczeni. Żydów należy kochać indywidualnie i szczerze po to, by ich uwolnić z więzienia, w którym się zamknęli. Tylko wtedy uwolnią się z uchwytu kultu – i od zagrożenia jakie stanowią dla samych siebie i całej ludzkości.
Za podesłanie grafiki podziękowanie dla Alinki. Admin [witryny Stop Syjonizowi].
Za http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/psychopatologia-judaizmu/
Nota gajowego: według Wikipedii Hervé Ryssen jest „wojującym nacjonalistą” francuskim. Niebawem szowinistą nazwie się każdego, kto nie pozwoli zamieszkać w swym domu i oddawać swej pensji Żydowi, który wyrazi na to ochotę. Warto wrzucić to nazwisko na Google. Gajowy Marucha wyraża głęboki sceptycyzm co do twierdzenia: „Naszą misją musi być ulokowanie tych chorych między nami, ponieważ Żydzi nie są „perfidnym” narodem, tak samo jak chorzy chcą być wyleczeni”. Żydzi, oprócz nielicznych jednostek, nie chcą być z niczego leczeni i są narodem perfidnym, jeśli wierzyć słowom Chrystusa.
Albin Siwak – Bez strachu (fragment)
TOM I [CZĘŚĆ IV]
Rozdział XIX
W SEJMIE I W ŻYCIU
Zadzwonił telefon i miły głos kobiecy zapytał: Czy pan Albin Siwak?
- A kto pyta?
– Jestem sekretarką marszałka Sejmu. Pan marszałek zaprasza pana do siebie na rozmowę. Przyślemy po pana samochód, tylko kiedy pan może do nas przyjechać?
– Czyżby pan marszałek chciał dostosować swój drogocenny czas do czasu emeryta? – spytałem.
– Tak to bardzo ważne dla pana marszałka i dostosuje się do pana możliwości – odparła miła pani z kancelarii.
- W takim razie jutro proszę przyjechać. Chętnie spotkam się z pani szefem – odpowiedziałem.
Następnego dnia był 9 października 2004 r. Kierowca i ochroniarz stawili się punktualnie z gotową już przepustką nr 49666.
Przeprowadzono mnie przez wszystkie bramki i kontrole, aż do sekretariatu marszałka. Ten sam miły głos poprosił mnie, żebym usiadł i poczekał parę minut, gdyż pan marszałek jeszcze prowadzi obrady Sejmu, ale zaraz się one kończą i pan marszałek przyjdzie. Rzeczywiście za parę minut marszałek wszedł i z daleka wyciągnął rękę na powitanie:
– Tyle lat, panie Albinie, nie widziałem pana.
- Ja również. Pan marszałek z młokosa wyrósł na poważnego człowieka i w dodatku na marszałka.
– Nim usiądziemy u mnie na rozmowę to pragnę panu coś pokazać – oświadczył marszałek.
Wyszliśmy na korytarz i na końcu korytarza otworzył drzwi, mówiąc:
– Proszę spojrzeć, to setki książek pisarzy lewicowych, a pana książek, panie Albinie, tutaj nie ma.
- Dlaczego? – spytałem.
- Właśnie o tym chciałem z panem rozmawiać.
Wróciliśmy do jego gabinetu i z szuflady biurka wyjął moje trzy książki. Zauważyłem, że jedna z nich ma zakładki, To „Trwałe ślady”. Trzymał ją w ręku i mówił:
- Myśmy się spodziewali, że któryś z profesorów byłego Biura Politycznego napisze taką właśnie książkę, ale oni milczą. Okazało się, że nie profesor a robotnik napisał, i to pięknie, o odbudowie Warszawy i Polski. Wiernie oddał pan atmosferę tamtych lat i ofiarność ludzi oraz zapał budowlanych. Piękna to książka, ale po co na Boga powywlekał pan ludzi pochodzenia żydowskiego i to w negatywnych opisach i sytuacjach. Ta bardzo dobra książka została spaskudzona historiami o Żydach.
Otworzył książkę w miejscu, gdzie była zakładka i mówi:
– Do tego miejsca jest to piękna książka, ale dalej mija się pan z faktami i prawdą. I ja chcę uratować pana książkę, bo podkreślam, że to piękna historia. Ile pan już egzemplarzy wydał?
– Nie muszę panie marszałku mówić ile, to wyłącznie moja sprawa.
– Myśmy dzwonili do wydawcy, ale oni też nie chcą mówić ile pan wydał.
- Ja jestem pewien, że dzwoniliście do kilku wydawców, gdyż rezygnowali z wydania mojej książki, a nawet byli wystraszeni. Do tej pory tylko się domyślałem, teraz już jestem pewien komu to zawdzięczam.
- Nie, nie, panie Albinie, pan jest w błędzie. Żadnych trudności panu nie robiliśmy, tylko chcieliśmy wiedzieć jak dużo pan wydaje tych książek. I ja mam dla pana konkretną propozycję. Bo domyślam się, że wydał pan ją za własne pieniądze, których na pewno panu brakuje. Otóż ja panu daję taką szansę i możliwość: możemy wydać tę pana książkę. My zrobimy tylko korektę, odrzucimy te wątki związane z Polakami pochodzenia żydowskiego. Damy panu dwa złote od egzemplarza i wydrukujemy pięćdziesiąt tysięcy sztuk. Ja podpiszę czek na sto tysięcy, a pan dla mnie upoważnienie do korekty. My wydrukujemy i rozprowadzimy ją po kraju. No co jest zgoda?
- Nie ma zgody i nie będzie. Pan chce zrobić ze mnie kurwę, która się sprzedaje. Przecież ludzie czytają tę książkę. Nawet Polacy żyjący w Ameryce i Kanadzie kupili ją do swoich bibliotek.
– A w Polsce?
– W Polsce też rozeszła się po kraju. I pan teraz chce, żebym się z tego co napisałem wycofał? To niemożliwe i ja tego nie zrobię. Całe dziesięciolecia pracowałem na swoje nazwisko i nie będę go plugawił. Powiedział pan, panie marszałku, że minąłem się z prawdą i faktami. Proszę mi tu i teraz pokazać z którymi.
Długo się zastanawiał i wreszcie mówi tak:
- Musiałbym usiąść i wynotować fakty i nazwiska. Tak od ręki tego nie powiem, ale moi znajomi czytali pana książkę i mówią, że to nie prawda co pan o Żydach napisał.
- Więc jestem gotów ponownie do pana przyjechać, jak pan sam przeczyta i zapisze, o jakie sprawy i o jakich ludzi chodzi. A pana rodacy, panie marszałku, do niczego się nie przyznają. Czy pan na przykład poczuje się odpowiedzialny chociaż moralnie za swego stryja Jakuba Bermana? Za to wszystko co zrobił Polsce? A za ojca? Powie pan, że dzieci nie mogą odpowiadać za czyny swoich rodziców, bo taką wersję uknuliście i puściliście w obieg.
- To co pan myśli, panie Albinie, to są kłamstwa! To polityczni przeciwnicy wymyślają takie wersje, żeby zaszkodzić nam. Zaręczam panu, że nasłuchał się pan kłamstw, panie Albinie.
- Panie marszałku! Ja znałem Gierka jak był pierwszym sekretarzem w Katowicach. I Zientka jak był wojewodą. Pana stryj Jakub Berman po śmierci Stalina przyjechał do Katowic i mówi: – Macie nazwać Katowice Stalinogradem. A jednak odmówili. Tak Gierek, jak i Zientek powiedzieli „nie”, a wtedy pana stryj nakazał im wszystkim, a chodziło o egzekutywę wojewódzką i radę przy wojewodzie: – Macie się podać do dymisji. To był partyjny rozkaz.
A województwo katowickie dobrze wtedy gospodarzyło. Budowali więcej mieszkań niż wynosiła w Polsce przeciętna. I o wiele więcej dróg. Gdyby ci ludzie oddali te pieniądze w inne ręce, to Katowice by tego nie miały. Nie miałoby województwo tylu pięknych parków kultury, takich nowoczesnych i dobrze wyposażonych szpitali i przychodni zdrowia. I wielu, wielu pięknych budowli użyteczności publicznej, których brakowało w całej Polsce. I był problem, czy z honorem się podać do dymisji, czy też schować honor do kieszeni i robić swoje.
Nazwali Katowice tak, jak pański stryj zażądał. A jakie uprawnienia dał bratu Michnika, Stefanowi to pan na pewno wie. Dziś dorabia się do tych zbrodni opinię że to komuchy robiły…
W tym momencie mi przerwał:
– Widzę, że się nie dogadamy, a szkoda, żeby taka dobra książka nie mogła być wydana w większej liczbie.
– Skąd pan wie, panie marszałku, że nie będzie więcej egzemplarzy? Skąd?
- Rozpoczyna pan wojnę z Polakami żydowskiego pochodzenia, a to na dobre panu nie wyjdzie.
– Czyli pan mi grozi?
– O nie, broń Boże. Ja tylko jestem pragmatykiem i wiem jakie jest życie.
- I tu, panie marszałku, zgadzam się z panem. Doświadczyłem tego nieraz na sobie i nadal czuję tę wojnę, ta wojna dla Polaków jest bardzo trudna, bo na normalnej wojnie przeciwnik jest naprzeciw nas, a w tej – przeciwnicy są za plecami i z boku lub posługują się rękoma Polaków.
- Panie Albinie, obaj jesteśmy ludźmi lewicy i powinniśmy się dogadać.
- Owszem, czuję się panie marszałku, człowiekiem lewicy, ale nie tej, o której pan mówi i myśli. Jeśli pan SLD nazywa lewicą, to bardzo źle. Parę osób tam może i jest z lewicy, ale reszta to karierowicze. Przecież ja w czasach PRL jako członek Biura Politycznego i szef Komisji Skarg i Interwencji prowadziłem kilka dochodzeń ludzi którzy teraz są w kierownictwie SLD, i gdyby nie zmiana ustroju, to oni siedzieliby dzisiaj w więzieniu. W moim odczuciu, panie marszałku – kierownictwo SLD nie prowadzi partii drogą lewicy tylko wepchnęło partię, nie pytając się nikogo o zgodę, na drogę libertynizacji. I z tą lewicą nie chcę mieć nic wspólnego. Na tej płaszczyźnie nie znajdziemy wspólnego języka.
– Czyli co? Nie wyrazi pan zgody na korektę i propozycję?
– Nie, nie wyrażę i oczekuję, że pan znajdzie w mojej książce te fakty, przy których minąłem się z prawdą i zaprosi mnie, by mnie przekonać, iż napisałem nieprawdę.
Ale więcej już mnie nie zaprosił.
Natomiast miał rację, że rozpoczynam wojnę z Polakami żydowskiego pochodzenia. Ilekroć zaproszono mnie na spotkania z ludźmi i jeśli tylko dowiedzieli się z Gazety Wyborczej, że takie spotkanie ma się odbyć, to zjawiali się dziennikarze, żeby jak tylko można skompromitować mnie i opisać w jak najgorszym świetle. Wtedy wszystkie chwyty są dozwolone.
W styczniu 2007 r. w Domu Kultury przy Działdowskiej odbyło się takie spotkanie. Pełna sala, ludzie ciekawi wielu spraw zadają pytania. Co parę minut słyszę oklaski świadczące, że trafnie oceniam sytuację. Ale przed spotkaniem podszedł do mnie starszy człowiek i mówi:
– Panie Siwak, mam syna kalekę, który ma ataki i wtedy dziwnie się zachowuje, wypręża się, ściska ręce i zamyka oczy na chwilę, ale bardzo chciał pana posłuchać. Czy może usiąść bliżej pana? Mówię, że tak i człowiek siada obok z synem. Rzeczywiście w ciągu dwóch godzin raz go ten atak złapał, a reporter z aparatem cały czas czekał obok. Gdy człowiek wyprężył się i zamykał oczy dziennikarz zrobił zdjęcie i na drugi dzień w Gazecie Wyborczej znalazłem zdjęcie podpisane:
„Towarzysz Siwak mówił byle co i ludzie spali na jego spotkaniu.”
A jak starali się zakłócić spotkanie! Doprowadzili do tego, że ludzie zagrozili, iż jeśli się nie uspokoją, to wyrzucą ich siłą z sali. Najgorsze jest to, że to Polacy wysługują się polskojęzycznym redakcjom.
Ewa Drzyzga zaprosiła mnie do Krakowa na program. Program zdecydowano się nagrać i puścić, gdyż badanie opinii społecznej wykazało, że siedemdziesiąt dwa procent Polaków tęskni za czasami PRL-u. I o tym pani Ewa na samym początku mówiła. Ja byłem w roli tzw. eksperta. Zawsze w takim programie muszą być też ludzie, którzy mają inny punkt widzenia w tej sprawie. W studiu siedzieli – pan profesor historyk i pani profesor socjolog. Ich zadaniem było obrzydzenie okresu PRL. I gdy pani Ewa zaczęła wyliczać te fakty, które świadczyły o tym że w tym czasie miliony młodych Polaków, ludzi z wiosek zdobyły wyższe wykształcenie, że biedni otrzymywali mieszkania, że wczasy i sanatoria były za darmo i to co roku, – pan profesor przerwał i powiedział:
- Owszem tak było, ale jako człowiek z wyższym wykształceniem wstydzę się tego okresu, gdyż tacy ludzie jak pan Siwak, nie posiadający wykształcenia nie tylko sprawowali władzę, ale byli nawet w dyplomacji. Byli członkami światowej federacji związków zawodowych. Reprezentowali Polskę ludzie ciemni i bez wykształcenia. I ja sobie nie życzę żyć w takim kraju, gdzie ludzie na takim poziomie rządzą i reprezentują Polskę.
Wszystkie oczy zwrócono na mnie, bo to co mówił było czytelne i dokładnie przeciw mnie wymierzone. Przerywam mu i pytam:
- Czy pana wrażliwość człowieka wykształconego i inteligenta nie nasunęła panu pytania, że prezydentem może być elektryk (Wałęsa), ministrem stanu kierowca (Wachowski), prezesem NFZ stolarz, a też za dyplomację wzięli się ludzie, którzy przespali się na styropianie i to sprawia, że na pewno się do tego nadają? Ale to ludzie z pana opcji politycznej, więc oni oczywiście wstydu Polsce nie przynoszą. A czy pan profesor wie, że nim wybrano mnie na członka Światowej Federacji Związków Zawodowych, to od 1950 do 1980 roku przeszedłem wszystkie funkcje społecznie – w związkach, aż do wiceprzewodniczącego zarządu głównego? I wszystkie wybory były tajne, a w tym czasie nie byłem członkiem partii. Jak pan myśli, durnia wybierali?
Owszem, pytanie pana profesora poszło w telewizji, ale już mojej odpowiedzi nie puścili. Pan profesor poczuł się urażony i jak mówią, walnął w odwecie z grubej rury:
- Przecież nie wyprze się pan, że pana partia odpowiada za liczne zbrodnie w Polsce?
- Tak, ma pan profesor rację. Zbrodnie były straszne i dużo ich było. Ale kto je robił? W Niemczech 3 października 2003 roku odbył się zjazd historyków niemieckich w miejscowości Newhoof koło Fuldy. Profesor Martin Hofman, zabierając głos na tym zjeździe, powiedział: – Uznaję Żydów za sprawców komunistycznych zbrodni. Są liczne na to dowody, że wymordowali od czasu rewolucji do upadku muru berlińskiego miliony ludzi. Tak w czasie rewolucji, jak i w całym okresie sprawowania władzy.
Profesor Hofman przypomniał, że w 1919 roku prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson powiedział, że rewolucja w Rosji to czysto żydowska rewolucja. Mówił to profesor Hofman na zjeździe zjednoczeniowym Niemiec i może pan to sobie sprawdzić.
A w Polsce MSW było całkowicie opanowane przez Żydów i też może pan profesor to sprawdzić. Więc kto mordował i przelewał polską krew?
I tu też majstersztyk polskiej telewizji. Bo idą moje słowa:
„Tak ma pan profesor rację. Zbrodnie były straszne i dużo ich bylo”. I na tym koniec! Dalszej wypowiedzi nie puścili. Czyli przyznałem rację profesorowi. Pada niespodziewane pytanie pani Ewy do mnie: „Pan był przecież w najwyższych władzach. Czy chciałby pan powrotu PRL-u?” Odpowiadam, że nie chciałbym. Nie chciałbym żeby znów mordowano ludzi za to, że są Polakami. Nie chciałbym żeby wszystkie stanowiska najważniejsze obsadzone były przez Żydów. Ale chciałbym powrotu do czasu, kiedy szanowano i ceniono ludzi pracy. Chciałbym dojść do polskiego jeziora po polskiej ziemi, a nie godzić się z sytuacją, że nowobogaccy wykupili i zagrodzili dostęp do wody.
I tu też piękna techniczna manipulacja. „Czy chciałby pan powrotu PRL-u?” Odpowiedź: „Nie chciałbym”. Tego co mówiłem dalej już nie puścili.
A podobno komuna miała straszną cenzurę. Owszem przyznaję, teraz więcej wolno, ale wyłącznie dobrze o Żydach.
10 kwietnia 2007 roku o godzinie 9.25 w TVN 24 redaktor Mieczugow rozmawia ze znanym działaczem i politykiem Romaszewskim. Temat: lustracja dziennikarzy. Dlaczego tak się upierają dziennikarze, ubolewa pan Romaszewski, i dodaje:
- No nie można być świnią. Jeśli się było za czasów komuny współpracownikiem MSW to teraz należy się przyznać i ponieść tego konsekwencje. I podaje taki przykład:
W Ameryce też był czas lustracji i ludzie popierający komunistów musieli ponieść konsekwencje. Ale była też wtedy część ludzi, która nie dała się zlustrować. I jakie były tego skutki? A no takie, że komuniści rosyjscy mieli dostęp do tych, którzy nie dali się zlustrować i to oni przekazali tajemnice bomby atomowej ruskim.
I tu Romaszewski świadomie kłamie, gdyż na ten temat kto i komu przekazał tą tajemnicę było setki artykułów w prasie, dziesiątki audycji w telewizji oraz wiele było i jest książek, które to szczegółowo opisują. I taki rozgarnięty polityk musiał to słyszeć i czytać. Ale woli uniknąć prawdy. Fakty historyczne nie są takie jak próbuje gojom wmówić Romaszewski. Tajemnicę bomby atomowej przekazało Żydom radzieckim małżeństwo żydowskie Rozenbergów. I to nie Rosjanom, a Berii i jego ludziom. Chcieli tak umocnić radzieckich Żydów, żeby Beria był najważniejszą osobą w państwie. Wielokrotnie telewizja pokazywała Rozenbergów i gdy dostali oboje karę śmierci, to chciano im zamienić i zmniejszyć karę, ale pod warunkiem, że powiedzą komu i jak konkretnie przekazali tą tajemnicę. Byli już skazani na komorę gazową i oczekiwali na wykonanie wyroku śmierci. W celi więziennej mieli aparat telefoniczny specjalnie dla nich tam zainstalowany. Wystarczyło tylko podnieść słuchawkę i powiedzieć, że chcą mówić. Gdyby powiedzieli – komu konkretnie dali plany bomby atomowej, to zostaliby ułaskawieni. Chciano zmienić im wyrok śmierci na wieloletnie więzienie. Dobrowolnie oboje wybrali jednak śmierć. Interes Żydów na świecie był ważniejszy niż ich życie. A pan Romaszewski wmawia nam, że z powodu nie dokończonej lustracji w Ameryce ujawniono tę tajemnicę.
Poseł Jan Lityński też całe lata mówił prawdę. Mówił, że oczywiście jest Polakiem i wszyscy, którzy mówią inaczej to kłamcy. Aż tu naraz w telewizji na forum siedzi ośmiu polityków, a wśród nich jest pan Lityński. Temat rozmowy to antysemityzm Polaków. I nagle pan Komorowski mówi:
- Nie jest tak jak staracie się wmówić, jacy to Polacy są źli dla Żydów, bo żywym i namacalnym przykładem jesteś ty, Janek. Gomułka cię zdegradował ze stopnia oficera, a teraz przywrócono ci ten stopień i jesteś nawet posłem pomimo, że jesteś Żydem.
A ile lat przysięgał, że nie jest Żydem?!
Drugi przypadek to Ludwik Dorn. Też z krwi i kości Polak. A w „Angorze” i paru innych gazetach w marcu 2007 r. pokazują zdjęcia jak Dorn dał się ochrzcić i teraz to on jest stuprocentowym Polakiem.
Nie słyszałem, żeby pani Waltz, obecna prezydent Warszawy, wniosła do sądu sprawę przeciwko Wałęsie. A Wałęsa zdenerwowany, że wyrosła mu przeciwniczka do prezydentury, publicznie powiedział: – Dopiero co przeszła na naszą wiarę i jeździ na każdą mszę świętą. Myśli, że Polacy nie wiedzą kim ona jest.
Można by nie setkami, a tysiącami podawać takie przykłady.
Te bezczelne kłamstwa są groźne, bo Żydzi liczą na to, że młode pokolenie Polaków nie znające historii ostatniego wieku uwierzy w to, co oni wciskają im do głowy. Mimo że jeszcze żyją ludzie, którzy sami widzieli okres przed 1939 rokiem i okupację hitlerowską oraz obozy zagłady. Widzieli kto kogo mordował.
Mamy liczne dowody na to, że Żydzi na Zachodzie, szczególnie w Ameryce, starają się historię napisać po swojemu. I wynika z niej, że Polacy byli mordercami Żydów. Ile to razy władze w Polsce biły na alarm, gdy prasa amerykańska pisała artykuły o tym, że w Polsce – Polacy mordowali Żydów.
W archiwach są jeszcze dostępne materiały z okresu drugiej wojny światowej. W kwietniu 1942 roku organ polskich Żydów w getcie warszawskim „Żagiew” napisał: „Po wojnie stanie się koniecznością pociągnięcie do odpowiedzialności wszystkich Żydów z Kresów Wschodnich splamionych prosowiecką kolaboracją, w wyniku której Sowieci wymordowali dziesiątki tysięcy Polaków”.
A Hugo Steinhaus, słynny matematyk, pisze: „W Wilnie Żydzi całowali wjeżdżające czołgi radzieckie i wydawali Polaków NKWD na pewną śmierć”.
We Lwowie Żydzi nosili trumnę z napisem: „Polska umarła” i tańczyli, i śpiewali.
Adolf Kołodziej opisał taką oto scenę:
Przez miasteczko Białozorze pędzono polskich jeńców. Miasteczko w trzech czwartych żydowskie znajdowało się tuż przy Krzemieńcu. Kolumna polskich jeńców była opluwana i obrzucana kamieniami, a Żydzi idący obok jeńców krzyczeli: „Wy, polskie świnie, chcieliście Polski od morza do morza, teraz od rzeki do rzeki nawet jej nie macie. Zdejmijcie te koguty z czapek”. Wyciągnięto z kolumny oficerów i generała. Deptano i pluto na czapki z polskim orłem. Konwojenci śmieli się i nie bronili jeńców.
Gdzie o tym można przeczytać? – „Dzieje prawdziwe” autorstwa Adolfa Kołodzieja. Autor pisze dalej, że po zdobyciu Lwowa przez Armię Czerwoną Żyd podpułkownik Jusimow wraz z innymi Żydami wymordował ponad czterdziestu polskich studentów.
Cała Polska oglądała w telewizji, jak papież Jan Paweł II modlił się na cmentarzu radzymińskim. Słuchaliśmy co mówił o poległych. Obok stali i czuli się dobrze ludzie władzy – Żydzi. Nawet jak trzeba to robili znak krzyża. A co zrobili ich bracia, gdy Polacy walczyli pod Ossowem i w Radzyminie?
Jest w Bibliotece Narodowej książka „Dzieje Polski” autorstwa Wacława Sobieskiego, dotyczy właśnie walk o Radzymin i Ossów. Możemy w niej przeczytać: „Generał Szeptycki napisał raport do naczelnego wodza Piłsudzkiego tej treści: „Żydzi pod Radzyminem unikają walki. Mieliśmy wczoraj akt zdrady. Cały batalion z uzbrojeniem poszedł do bolszewików. Namawiają Polaków, żeby nie strzelali do czerwonoarmistów, a gen. Sosnkowski napisał długi raport, że w pierwszych dniach walk pod Radzyminem do 12 sierpnia 1920 r. ucieklo do ruskich 202 żołnierzy Żydów. A w następnych dniach 411 kolejnych Żydów ucieklo”.
Obaj generałowie pisali o tym w raportach, a autor „Dziejów Polskich” Wacław Sobieski podsumował, że razem uciekło 1,585 żołnierzy żydowskich. Oto jak bronili kraju, który przygarnął ich, gdy inne kraje wyrzucały ich od siebie. Obecnie podnoszą lament i wrzask na świecie, ale i w Polsce też, że Polacy to antysemici i nienawidzą Żydów.
Profesor Richard C. Lukas pisze, że współpraca Żydów z radziecką bezpieką, w czasie zajęcia ziem polskich na wschodzie, spowodowała – że Polacy znienawidzili Żydów. Profesor Lukas podkreśla, że Żydzi sami sobie są winni, bo organizowali antypolskie dywersje we wrześniu 1939 roku. Atakowali wojsko polskie w wielu miejscowościach – w miejscowościach Grodno, Brzostowica, Indora, Jeziora, Izbica, Uściłąg, Kołomyja, Bożyszcze, Zborów Wołkowyjsk, Dzięcioł, Ostryna i wielu innych. Strzelano nie tylko do żołnierzy, ale i do ludności cywilnej.
Profesor Richard C. Lukas, historyk i świadek tych wydarzeń opisuje wstrząsające sceny: „Ofiary liczono w tysiącach, a kogo Żydzi nie zastrzelili, to zaraz po wkroczeniu Armii Czerwonej odnajdywali go i oddawali w ręce NKWD”. Tenże historyk opisuje ohydne sceny mordowania polskich duchownych w wyżej wymienionych miejscowościach. Bezczeszczenie krzyża i monstrancji z hostią.
Przecież to jest nasza polska martyrologia i historia. Ale kto o tej historii będzie pamiętał? Gdzie młodzież dostanie książki o tej tematyce? Zrobienie obecnie filmu lub napisanie i wydanie książki napotyka na ogromne trudności i przeszkody. Chyba nie zrobi tego Agnieszka Holland – Polka żydowskiego pochodzenia. Ona owszem robi filmy w których gloryfikuje Żydów, bohatersko walczących z faszyzmem. Jeszcze trochę to młodym wmówią, że to oni byli zwycięzcami wojny.
17 listopada 2006 roku w programie pierwszym telewizji był wywiad z autorką wielu wartościowych książek panią Anną Bojarską. Oto co powiedziała: „Jestem na czarnej liście i nie wolno o mnie pisać recenzji. Na tej liście jestem obok Albina Siwaka, o którym tylko źle można pisać. Na tej liście są ludzie, którzy mieli odwagę napisać prawdę o Żydach”.
W tej samej audycji udział brał Ryszard Filipski, znany aktor. Znany też z tego, że miał odwagę mówić o Żydach prawdę. Nie będę przytaczał dlaczego wiele lat był na banicji w Bieszczadach jako rolnik. Jeszcze za Polski Ludowej znałem go i często z nim rozmawiałem. I w tej audycji w telewizji powiedział, że obecnie w Polsce nie można zrobić żadnego filmu patriotycznego, gdyż nikt na to nie pozwoli. Nie dadzą pożyczki w banku na film, a bez pożyczki nikt nie zrobi filmu. Ale Polański, Holland i paru innych reżyserów, otrzymuje bez trudu każdą sumę, jaka jest im potrzebna na realizację filmu. Owszem – mówi Filipski, w telewizji podpowiadali mi:
„Zrób pan film o żydowskiej kulturze, o Holocauście, to otrzymasz pan na to pieniądze. Ale polski patriotyzm to prawie jak nacjonalizm i na to pieniędzy pan nie dostanie”.
Jest taka fundacja, która sponsoruje produkcję filmu. To Fundacja Batorego. Ale głos decydujący komu i na jaki film przyznać fundusze – należy do Bieleckiego, Suchockiej, Geremka i Bartoszewskiego. Ta fundacja daje olbrzymie pieniądze, ale na filmy antypolskie, takie które ośmieszą polską kulturę, a szczególnie religię rzymskokatolicką i duchowieństwo. Filipski kończy występ w telewizji słowami:
„Trzeba by najpierw tych co rządzą i decydują ewangelizować, ale i tak wyszedłby z tego Żyd”. Dorn dał się ewangelizować, zobaczymy co z farbowanego lisa wyjdzie.
Teresa Torańska robiła parę razy ze mną reportaże, niektóre dość obszerne. Ale i ona, i jej ekipa dwoiła się i troiła, jakby mnie przygwoździć i skompromitować. Widziałem ile trudu wkładają w to, aby przyłapać mnie na czymś, co by mnie w oczach ludzi ośmieszyło i skompromitowało. Jakby filmu było mało, to pisała też do prasy artykuły o mnie. Zawsze wychodziłem w jej artykułach jako człowiek prymitywny, niedouczony i tępy.
- Widzi pan – mówiła – o Wałęsie jest film „Człowiek z żelaza”, a o panu można nakręcić film „Człowiek z pustaków”.
– Pani Tereso, po mojej trzydziestoparoletniej pracy w budownictwie zostały trwałe i liczne ślady. To tysiące mieszkań, gdzie mieszkają nie tylko moi przyjaciele i Polacy, ale i moi przeciwnicy i Żydzi. To jest moja duma i chluba tak jak i moich kolegów. Po takich dziennikarzach, jakimi wy jesteście, zostanie pusty śmiech pokoleń. A czy miałem rację oceniając źle poszczególne ekipy i formacje polityczne? Świadczy o tym dzisiejszy stan Polski i jest to uczciwa ocena.
Mnie, ciemniakowi nie zdarzyło się nigdy to, co zademonstrowali bracia Kaczyńscy. Oto polski prezydent, składając wizytę w innym kraju, marynarkę zapiął o dwa guziki wyżej. Jak wyglądał? Polacy mieli okazję zobaczyć to sami. Albo scena, kiedy podaje papieżowi kwiaty korzeniami do góry.
A podczas jego wizyty w Izraelu, gdy oficjalnie przemawia i cała sala ludzi słucha i patrzy, a telewizje transmitują to na cały świat, dzwoni mu w kieszeni komórka. Prezydent wyciąga ją i przez długi czas nie potrafi wyłączyć. Dopiero jego żona podbiega, odbiera aparat z jego rąk i wyłącza go. A w Polsce za parę minut w „Wiadomościach mówią: „Czy nie ma w otoczeniu ludzi, którzy by go nauczyli obsługi telefonu?”.
Na jednej z uroczystości Prezydent idzie wraz z generałem przed Kompanią Reprezentacyjną i co? Ano to, że gdyby go nie zatrzymał idący obok generał to poszedłby hen daleko, być może w pole.
Nawet takie problemy jak nadanie statusu miejscu, gdzie ginęli Polacy w czasie okupacji jest trudne, a może i nieosiągalne. Na przykład, pod Łodzią w Konstantynowie zginęło z wyczerpania bardzo dużo Polaków, ale nie było tam Żydów. Gdyby tam zginęli Żydzi to byłby to obóz koncentracyjny. Ale nie było ich tam i satysfakcji Polakom nie damy. Pani Marianna Grynia walczy od lat, żeby uznano miejsce za obóz koncentracyjny, gdyż w latach okupacji siedziała w tym obozie i widziała jak ginęli tam ludzie. Ginęli z głodu, zimna i brudu. Mężczyźni, ale i kobiety z dziećmi oraz starcy. Dziś wielu urzędników, od których zależy przyznanie statusu obozu zagłady mówi, że za mało tam ofiar, jak na obóz zagłady. Ale ci sami urzędnicy, gdy Żydzi załatwiają to, by upamiętnić miejsce, gdzie zginęło paru z nich, na wyścigi robią tak, jak Żydzi chcą. Ale w Konstantynowie byli tylko Polacy.
Obecnie kolejne rządy wcale się nie kryją, że przyznają duże pieniądze na renowację żydowskich cmentarzy. Na odbudowę synagog i bożnic. W miejscach, gdzie Żydzi ginęli muszą być tablice i kwiaty. Są już ogłoszone projekty, że w Warszawie wybuduje się wielki kompleks muzealno-pomnikowy i zajmie on duży teren. Czy będzie zbudowany za polskie pieniądze? Oczywiście, że tak. Tysiące cmentarzy polskich patriotów różnych formacji, które toczyły walkę na śmierć i życie, zarastają krzaki i trawa. Setki miejsc kaźni Polaków zarosła trawa.
Zatracamy tożsamość narodową, pozwalamy pisać historię naszym katom. W dodatku godzimy się na to za judaszowe pieniądze i awanse. Żydzi, zrobią to rękoma Polaków. Ja często podziwiam spryt i przewrotność Żydów. Potrafią tak odwrócić kota ogonem, że ludzie w to wierzą.
W latach 1980-88 powstał w MSW zespół ludzi do sprawdzenia pochodzenia narodowego około 1700 osób. Ten zespół był oczywiście nielegalny, powołany bez wiedzy i akceptacji ze strony Kiszczaka i Jaruzelskiego. Wybrano i zaprzysiężono grupę ludzi sprawdzonych i wiernych idei, jaka przyświecała inspiratorom tego pomysłu. Przez dwa lata grupa pracowała dobrze i miała już dużą ilość materiału. Sięgano nie o jedną zmianę nazwiska do tyłu, lecz o dwie, gdyż np. wałbrzyski komitet centralny Żydów zalecił dwa razy zmieniać nazwiska. Praca była mozolna i trudna, ale wykonalna.
I jak to w życiu bywa, czasami zwykły przypadek może pokrzyżować plany. Praca była prawie na ukończeniu, ale grupa oficerów postanowiła sprawdzić również Jaruzelskiego. Wiadomo przecież, gdzie żyli Jaruzelscy przed wojną i tam też pojechali sprawdzić. Trzech oficerów pokazało oficjalnie proboszczowi swoje legitymacje służbowe i poprosili go o księgi gdzie odnotowano wszystkie chrzty. Ksiądz od pierwszej chwili okazał się bardzo usłużny i przyjazny. Na dowód powiedział: – Ja panowie pomagam już wiele lat waszej firmie i wymienił nazwisko oficera prowadzącego. Mam do panów dużą prośbę. Otóż ja przewodniczę tu paru różnym komitetom. Od budowy wodociągów do budowy drogi. A ostatnio gazyfikujemy gminę, ale nie możemy kupić rur. Skoro ja panom pomagam to i wy pomóżcie mnie. Załatwcie mi te rury do gazu. I tu wpadł jeden z oficerów na pomysł, jak księdzu pomóc, samemu się nie dotykając do tej sprawy. Jest w Komitecie Centralnym taka komisja co to załatwia i podał moje nazwisko i funkcję. – Jak ten ksiądz przeszedł tych co pilnują wejścia – nie wiem. Fakt, że znalazł się w środku gmachu KC. Traf chciał, że szedł korytarzem Czyrek, który nie mógł wyjść z podziwu, że ksiądz chodzi po gmachu i zagląda do gabinetów. Zatrzymał go i pyta co tu robi. Ksiądz szczerze powiedział, że szuka Siwaka, bo ten podobno może załatwić rury. – A kto to księdzu powiedział? – spytał Czyrek? A trzej oficerowie co sprawdzali akta urodzeń u mnie w parafii. I tak sprawa się wydała. Dobrze, że ksiądz nie spisał sobie legitymacji, a nazwisk oficerów nie pamiętał. No i przyszedł do mnie, ja nie byłem nigdy sam. A ksiądz już od progu powiada, że popiera ustrój i że współpracuje z MSW. Przerwałem mu i mówię, żeby wyszedł na korytarz. Na korytarzu mówię mu, że nie wolno mu nikomu o tym mówić, że współpracuje z MSW.
– A ja myślałem, że panowie to jakby jedna wielka firma i wszystko o sobie wiecie – usprawiedliwiał się ksiądz.
– To nieprawda, są różne formacje polityczne, które zaraz to wykorzystają. Rury mu załatwiłem, bo to przecież dla ludzi robił, a nie dla siebie.
Grupa oficerów musiała na tym zakończyć, gdyż Czyrek spowodował trzęsienie ziemi w MSW. Teraz jeden drugiego śledził. Ale duży dokument w formie książeczki zrobili. Było w tym dokumencie 1700 nazwisk z rodowodem dokładnie sprawdzonym.
I tu Żydzi zadziałali bardzo chytrze. Wydali taką samą książeczkę. Taki sam papier i czcionkę. Te same symbole w tytule. Ale zawierał już nie 1700 nazwisk, a 2500.
Wsadzili między Żydów – rdzennych Polaków.
Osobiście znałem wielu z tych nowo umieszczonych w tej broszurze. Słusznie wykombinowali, że ludzie tam umieszczeni wściekną się i będą chcieli to wyjaśnić. I o to właśnie chodziło. Druga sprawa to fakt, że wielu posiadaczy tej żydowskiej broszury zareagowało w taki sposób: „To niewiarygodna książka, bo są tu Polacy też zapisani”. Czyli suma summarum, jak mówią, zrobili tak, że ludzie nie wierzyli w ten spis i przestali się interesować sprawą uważając, że jest to kłamstwo i oszczerstwo. Kto by na to wpadł, że właśnie tak trzeba zrobić. Nawet sam H. Pająk, autor wielu książek, korzystał z tej fałszywej broszury. [...]
[...] Norman Davies w swojej książce „Orzeł biały i czerwona gwiazda” pisze: „Zbierając materiał do książki musiałem rozmawiać z dużą ilością świadków zdarzeń, które opisuję. Prawdą jest, że Żydzi kolaborowali z NKWD. Prawdą jest, że masowo wstępowali do tej organizacji, która dokonała największego ludobójstwa w Rosji i w Polsce. Prawdą jest również, że każdy Żyd, z którym o tym rozmawiałem przekręcał fakty i wybielał Żydów”.
W swojej przedmowie Norman Davies opisuje, jak odszukał dwóch Żydów w Izraelu, którzy zostali sfotografowani przy egzekucji Polaków na Kresach. Mówi im, że to niepodważalne, że to właśnie oni są na zdjęciu.
Ale oni idą w zaparte. A nazwiska i imiona nie są wasze? Nasze, ale ktoś na złość nam mógł podać nasze nazwiska. – No, ale na zdjęciach widać, że to wy. – A bo to nie ma podobnych ludzi do siebie na świecie – mówili. – No dobrze, a co powiecie na to, i wyciągnął kserokopię ich podpisów na listach do wywózki ludzi na Wschód i porównał z ich aktualnymi podpisami. Pierwsza ich reakcja to pytanie, kto pozwolił sprawdzić ich podpisy w Izraelu. Potem stwierdzili, że to są oczywiście podrobione podpisy i więcej rozmawiać nie będą.
Norman Davies opisuje również wojnę 1920 r. Pisze, że oficer nadzorujący zakładanie drutu kolczastego przez oddział złożony z Żydów zauważył, że utopili oni w stawie parę ton tego drutu, a zasieki, które zbudowali, dziecko mogłoby gołymi rękoma zdjąć. Złożył oficjalny raport, że Żydzi sabotują pracę, jaką im rozkazem się nakazuje. Walczyć na pierwszej linii też nie chcą. Oni robią wszystko, żeby bolszewicy zdobyli Warszawę – zakończył swój raport.
Inny oficer złożył meldunek do generała Szeptyckiego, że w nocy Żydzi uszkodzili kilka działek i parę wozów z taboru zaopatrzenia. Złapani na gorącym uczynku mieli być przewiezieni do Warszawy do sądu. Ale inni Żydzi otworzyli areszt i wypuścili, po czym wszyscy uciekli do bolszewików. Chyba autora „Orła białego i czerwonej gwiazdy” nie można posądzać o fałsz i kłamstwo. Ale tych faktów i wielu innych epizodów z obrony Warszawy nasi przywódcy nie przytoczą. Wybiorą wyłącznie te, które im pasują do ich wersji obrony Warszawy…
http://wiernipolsce.wordpress.com/2010/12/03/albin-siwak-bez-strachu/
Z podziękowaniami dla Pani Agi za podrzucenie tematu – admin.
UE prądem porazi nasze portfele
15 grudnia będzie ważnym dniem dla Polaków. Jeśli Bruksela zatwierdzi nowe zasady dla limitów CO2, grozi nam podwyżka cen prądu i wzrost bezrobocia.
Problem w „Informatorze Ekonomicznym” omawia Wiktor Legowicz z Mateuszem Ciemielęckim, publicystą ekonomicznym. Aby odsłuchać rozmowy, przejdź do sekcji „Posłuchaj” w prawej części artykułu [Chodzi o oryginalny artykuł - admin].
Strach pomyśleć, co będzie z prądem w gniazdkach. Gaz bowiem zapewnia tylko 8 proc. potrzeb energetycznych kraju. Głównym surowcem w tym zakresie jest węgiel (około 60 proc.), a jego spalanie przy wytwarzaniu prądu nieodzownie łączy się z wydzielaniem właśnie szkodliwych gazów.
Planowane nowe zasady przydziału darmowych pozwoleń na emisję dwutlenku węgla na lata 2013-2020 są bardzo niekorzystne dla Polski. Mają zostać ustalone 15 grudnia 2010 r. Jeśli się tak stanie, może to oznaczać duży wzrost kosztów dla naszego przemysłu, w tym energetycznego, który będzie musiał dokupywać limity CO2. Z kolei największe duże firmy zostaną zmuszone do szukania na nie pieniędzy przez cięcia etatów. To na pewno odbije się negatywnie na stopie bezrobocia.
- Unijna biurokracja staje się bardziej groźna dla ludzi niż dwutlenek węgla – ironizuje Mirosław Ciemielęcki, publicysta ekonomiczny.
[Ależ co tam pan Ciemielęcki chrzani: to wszystko wina wszechobecnej ruskiej agentury, która - a nie żadna tam zafajdana Unia - rządzi Polską. Tak przynajmniej sądzą ludzie niezbyt zdrowi na rozumie oraz hasbara. - admin]
Zmuszenie do płacenia za możliwość emitowania szkodliwych gazów według publicysty sprowadza na nas duże niebezpieczeństwo. Wieszczy, że pewnym tradycyjnym polskim branżom przemysłu w oczy zajrzy nawet widmo likwidacji.
Jeszcze pięć lat temu spodziewano się, że uchwali się limity CO2 na tyle dla nas łaskawe, że zaistnieje możliwość ich sprzedawania. Teraz sytuacja się odmieniła i przemysł może się obawiać konieczności ich dokupienia, aby mieć prawo w ogóle funkcjonować.
[No właśnie. Spodziewano się. Może by i dobra Unia ustaliła (psu na budę potrzebne!) sprawiedliwe limity emisji CO2 dla Polski, ale przeszkodził w tym Putin z dymiącym naganem w ręku, a z tyłu stał Miedwiediew z nożem w zębach. - admin]
- Stoi to w sprzeczności z ideą UE zapewniania wszystkim jej członkom bezpieczeństwa energetycznego – krytykuje Mirosław Cielemięcki.
Oczywiście, psychopatów mających – excusez le mot – pierdolca na punkcie zagrożenia Rosją, można ośmieszać aż do bólu. Po nich to spływa jak plwocina po misce klozetowej. Przepraszamy za dosadne słownictwo, ale inne już nie pasuje do tego obłędnego bezmiaru głupoty. – admin
Żydowska światowa lichwa okrada cały świat Czyli o Klice Globalnych Banksterów
Jedną z wersji przyczyn zamachu na Tupulewa w Smoleńsku była obecność na pokładzie ówczesnego szefa NBP Sławomira Skrzypka. http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=2018&Itemid=100
Według tejże wersji Skrzypek, rekomendowany na stanowisko prezesa NBP przez Kaczyńskiego, odmawiał zaciągania nowych kredytów w MFW i dlatego światowa lichwa (naturalnie przy pomocy zimnego czekisty Putina) zwabiła Skrzypka do Tupulewa i dokonała zamachu w Smoleńsku. Aż dziw bierze, jakie idiotyzmy wpadają ludziom do głowy.
Po pierwsze – dokonanie zamachu w sposób mniej podpadający (wypadek samochodowy, samobójstwo, zawał serca) w Warszawie byłoby dla banksterów dużo łatwiejsze. Po drugie – wystarczyłby jeden telefon z Waszyngtonu od Obamy, Rockefellera czy Brzezińskiego do Kaczyńskiego, aby zmienił on prezesa NBP, lub aby przekonał on prezesa NBP o konieczności zaciągania nowych kredytów i zamach byłby niepotrzebny. Po trzecie – nie wiadomo na ile owa „niechęć” do zaciągania nowych kredytów była jedynie elementem propagandowym na rzecz kaczyzmu. Na zasadzie – patrzcie obywatele – kandydat Kaczyńskiego na szefa NBP nie chce nas zadłużać. A przecież nieoficjalnie wiadomo, że aby dostać się do NBP, należy wykazać się właściwymi korzeniami. Wiadome też jest (nieoficjalnie), że ludzie takowe korzenie posiadający kierowani są jakąś zadziwiającą solidarnością plemienną, a nie przywiązaniem do państwa, na terenie którego akurat żyją. Po czwarte – zapomina się przy tym wszystkim, że tak zwany Narodowy Bank Polski wcale nie jest ani bankiem narodowym, ani bankiem polskim! Jest jednym z prywatnych folwarków finansowego światowego imperium Rothschilda. Tak więc fochy prezesa NBP najłacniej uspokoiłby jeden telefon z centrali rzeczywistego właściciela NBP – z gabinetu bankstera Rothschilda – właściciela NBP. A oto wykaz banków „narodowych” będących własnością jednego tylko klanu żydowskich banksterów – Rothschildów. Pokazuje on, jak pajęczyna żydowskiej lichwy oplata cały świat.
Afghanistan: Bank of Afghanistan
Albania: Bank of Albania
Algeria: Bank of Algeria
Argentina: Central Bank of Argentina
Armenia: Central Bank of Armenia
Aruba: Central Bank of Aruba
Australia: Reserve Bank of Australia
Austria: Austrian National Bank
Azerbaijan: Central Bank of Azerbaijan Republic
Bahamas: Central Bank of The Bahamas
Bahrain: Central Bank of Bahrain
Bangladesh: Bangladesh Bank
Barbados: Central Bank of Barbados
Belarus: National Bank of the Republic of Belarus
Belgium: National Bank of Belgium
Belize: Central Bank of Belize
Benin: Central Bank of West African States (BCEAO)
Bermuda: Bermuda Monetary Authority
Bhutan: Royal Monetary Authority of Bhutan
Bolivia: Central Bank of Bolivia
Bosnia: Central Bank of Bosnia and Herzegovina
Botswana: Bank of Botswana
Brazil: Central Bank of Brazil
Bulgaria: Bulgarian National Bank
Burkina Faso: Central Bank of West African States (BCEAO)
Burundi: Bank of the Republic of Burundi
Cambodia: National Bank of Cambodia
Cameroon: Bank of Central African States
Canada: Bank of Canada – Banque du Canada
Cayman Islands: Cayman Islands Monetary Authority
Central African Republic: Bank of Central African States
Chad: Bank of Central African States
Chile: Central Bank of Chile
China: The People’s Bank of China
Colombia: Bank of the Republic
Comoros: Central Bank of Comoros
Congo: Bank of Central African States
Costa Rica: Central Bank of Costa Rica
Côte d’Ivoire: Central Bank of West African States (BCEAO)
Croatia: Croatian National Bank
Cuba: Central Bank of Cuba
Cyprus: Central Bank of Cyprus
Czech Republic: Czech National Bank
Denmark: National Bank of Denmark
Dominican Republic: Central Bank of the Dominican Republic
East Caribbean area: Eastern Caribbean Central Bank
Ecuador: Central Bank of Ecuador
Egypt: Central Bank of Egypt
El Salvador: Central Reserve Bank of El Salvador
Equatorial Guinea: Bank of Central African States
Estonia: Bank of Estonia
Ethiopia: National Bank of Ethiopia
European Union: European Central Bank
Fiji: Reserve Bank of Fiji
Finland: Bank of Finland
France: Bank of France
Gabon: Bank of Central African States
The Gambia: Central Bank of The Gambia
Georgia: National Bank of Georgia
Germany: Deutsche Bundesbank
Ghana: Bank of Ghana
Greece: Bank of Greece
Guatemala: Bank of Guatemala
Guinea Bissau: Central Bank of West African States (BCEAO)
Guyana: Bank of Guyana
Haiti: Central Bank of Haiti
Honduras: Central Bank of Honduras
Hong Kong: Hong Kong Monetary Authority
Hungary: Magyar Nemzeti Bank
Iceland: Central Bank of Iceland
India: Reserve Bank of India
Indonesia: Bank Indonesia
Iran: The Central Bank of the Islamic Republic of Iran
Iraq: Central Bank of Iraq
Ireland: Central Bank and Financial Services Authority of Ireland
Israel: Bank of Israel
Italy: Bank of Italy
Jamaica: Bank of Jamaica
Japan: Bank of Japan
Jordan: Central Bank of Jordan
Kazakhstan: National Bank of Kazakhstan
Kenya: Central Bank of Kenya
Korea: Bank of Korea
Kuwait: Central Bank of Kuwait
Kyrgyzstan: National Bank of the Kyrgyz Republic
Latvia: Bank of Latvia
Lebanon: Central Bank of Lebanon
Lesotho: Central Bank of Lesotho
Libya: Central Bank of Libya
Lithuania: Bank of Lithuania
Luxembourg: Central Bank of Luxembourg
Macao: Monetary Authority of Macao
Macedonia: National Bank of the Republic of Macedonia
Madagascar: Central Bank of Madagascar
Malawi: Reserve Bank of Malawi
Malaysia: Central Bank of Malaysia
Mali: Central Bank of West African States (BCEAO)
Malta: Central Bank of Malta
Mauritius: Bank of Mauritius
Mexico: Bank of Mexico
Moldova: National Bank of Moldova
Mongolia: Bank of Mongolia
Montenegro: Central Bank of Montenegro
Morocco: Bank of Morocco
Mozambique: Bank of Mozambique
Namibia: Bank of Namibia
Nepal: Central Bank of Nepal
Netherlands: Netherlands Bank
Netherlands Antilles: Bank of the Netherlands Antilles
New Zealand: Reserve Bank of New Zealand
Nicaragua: Central Bank of Nicaragua
Niger: Central Bank of West African States (BCEAO)
Nigeria: Central Bank of Nigeria
Norway: Central Bank of Norway
Oman: Central Bank of Oman
Pakistan: State Bank of Pakistan
Papua New Guinea: Bank of Papua New Guinea
Paraguay: Central Bank of Paraguay
Peru: Central Reserve Bank of Peru
Philippines: Bangko Sentral ng Pilipinas
Poland: National Bank of Poland
Portugal: Bank of Portugal
Qatar: Qatar Central Bank
Romania: National Bank of Romania
Russia: Central Bank of Russia
Rwanda: National Bank of Rwanda
San Marino: Central Bank of the Republic of San Marino
Samoa: Central Bank of Samoa
Saudi Arabia: Saudi Arabian Monetary Agency
Senegal: Central Bank of West African States (BCEAO)
Serbia: National Bank of Serbia
Seychelles: Central Bank of Seychelles
Sierra Leone: Bank of Sierra Leone
Singapore: Monetary Authority of Singapore
Slovakia: National Bank of Slovakia
Slovenia: Bank of Slovenia
Solomon Islands: Central Bank of Solomon Islands
South Africa: South African Reserve Bank
Spain: Bank of Spain
Sri Lanka: Central Bank of Sri Lanka
Sudan: Bank of Sudan
Surinam: Central Bank of Suriname
Swaziland: The Central Bank of Swaziland
Sweden: Sveriges Riksbank
Switzerland: Swiss National Bank
Tajikistan: National Bank of Tajikistan
Tanzania: Bank of Tanzania
Thailand: Bank of Thailand
Togo: Central Bank of West African States (BCEAO)
Tonga: National Reserve Bank of Tonga
Trinidad and Tobago: Central Bank of Trinidad and Tobago
Tunisia: Central Bank of Tunisia
Turkey: Central Bank of the Republic of Turkey
Uganda: Bank of Uganda
Ukraine: National Bank of Ukraine
United Arab Emirates: Central Bank of United Arab Emirates
United Kingdom: Bank of England
United States: The Dirty Nasty Stinky Fed, Federal Reserve Bank of New York
Uruguay: Central Bank of Uruguay
Vanuatu: Reserve Bank of Vanuatu
Venezuela: Central Bank of Venezuela
Vietnam: The State Bank of Vietnam
Yemen: Central Bank of Yemen
Zambia: Bank of Zambia
Zimbabwe: Reserve Bank of Zimbabwe
http://www.bushstole04.com/monetarysystem/bis.htm
Jakakolwiek operacja finansowa w jakimkolwiek banku to zysk dla banksterów. Biorąc u nich pożyczkę czy kredyt, trzymając w bankach pieniądze na książeczkach, nabijasz im kieszenie i stajesz się ich niewolnikiem. Pamiętaj o tym stając kolejny raz przy okienku w banku. Poliszynel
http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com
Zaśnieżone mózgi "Tu nie trzeba Bundeswehry, tu wystarczy minus cztery" - mówiło się za czasów mojej młodości. Była w tym pewna złośliwa przesada: podczas "zimy stulecia", która rozłożyła na łopatki "pryl" (PRL - przy. red.), było ponad minus dwadzieścia. A w ostatni poniedziałek w Warszawie temperatura w ciągu dnia nie spadła poniżej sześciu, opad też nie jakiś horrendalny - następnego dnia zmierzyłem linijką na trawniku przed domem, bywało gorzej. Nie można też rzec, żeby "atak zimy" był nagły, bo we wszystkich mediach zapowiadano go dzień wcześniej. A mimo to efekt był taki, dla osiągnięcia jakiego w każdym normalnym kraju trzeba by co najmniej dywanowego bombardowania. Miasto zostało sparaliżowane całkowicie, odebranie dzieci ze szkoły urosło do rangi czynu heroicznego, i tylko Bogu dziękować, że nie dopuścił w tym czasie żadnego pożaru albo innego poważnego wypadku, bo żadna straż ani pogotowie dotrzeć gdziekolwiek nie mieli najmniejszych szans. A może zresztą i dopuścił, tylko nikt o tym nie wie? Platforma z klęską zimy radzi sobie gorzej niż Gierek, ale w propagandzie sukcesu i uszczelnieniu mediów, aby nie przekazywały treści niekorzystnych dla władzy, zdołała go prześcignąć, podobnie, jak i w tempie zaciągania długów. Więc jeśli nawet ktoś w Warszawie odkorkował tylko z tej przyczyny, że miastem rządzi ekipa partyjnych ignorantów, to i tak się o tym nie dowiemy. W krajach normalnych zima to po prostu zima. Nie żadna żywiołowa klęska, ale normalność. Z tą normalnością można sobie radzić na dwa sposoby - walczyć z naturą albo się z nią pogodzić. Pierwszy sposób, generalnie, wybierają miasta europejskie; najmuje się firmy, utrzymuje je w gotowości od listopada do marca, przygotowuje sprzęt, procedurę, stopnie gotowości, zarządzane w zależności od bieżących zmian pogody. W ten sposób można utrzymać normalne funkcjonowanie miasta w każdych warunkach naturalnych, ale jest to cholernie kosztowne. Amerykanie, ludzie praktyczni i nieskłonni do wydawania pieniędzy bez potrzeby, przyjęli więc inną zasadę. Ponieważ statystycznie w takim Waszyngtonie (ten przykład, bo tam akurat w zimie byłem) na rok trafia się dni naprawdę zimowych nie więcej niż siedem, miasto przygotowane jest, aby na tych kilka dni zapaść w stan hibernacji. Kiedy idzie ostrzeżenie pogodowe, że temperatura ma spaść poniżej minus pięć, albo opad śniegu przekroczyć pięć centymetrów, dzień wcześniej wszystkie lokalne media informują o wprowadzeniu stanu, jak on się tam konkretnie nazywa, nadzwyczajnego. Zamyka się wszystkie szkoły i te instytucje publiczne, które bez szkody dla ogółu zamknąć można, także firmy prywatne udzielają komu się tylko da dnia wolnego, na miasto wychodzą tylko ci, którzy naprawdę muszą. Nie trzeba więc aż tylu pługów, bo nie grzęzną w korkach. Pierwsza z wymienionych metod wymaga pieniędzy, druga - organizacji. Siły rządzące Polską nie mają ani jednego, ani drugiego, i to nie mają coraz bardziej. Z rozpędu, jeszcze z czasów "prylu", króluje zasada, że trzeba z zimą walczyć dzielnie. Ale sprzętu coraz mniej, kasy coraz mniej, prywatnych samochodów coraz więcej. Nikt nie ma ani możliwości zabezpieczyć kraju przed zimą, ani dość rozumu i odwagi, by przejść na wariant amerykański. Pozostało liczyć, że jakoś będzie i że może z tym "globalnym ociepleniem" to prawda. Ale to nie jest prawda, więc nadejście zimy staje się w III RP katastrofą, z roku na rok coraz gorszą. Skoro nie można ani w tę, ani we w tę, to co można? Zgodnie z obowiązującym zawołaniem naszego premiera di tuti capi: nie róbmy polityki, róbmy pic. Ponieważ, mogę powtórzyć za Elrondem, "sięgam pamięcią w czarne lata" i zauważam, iż wielka część polskiego społeczeństwa powtarza właśnie mentalnie czasy wczesnego Gierka, więc nawet mnie nie dziwi, iż w tym dziele picowania władza liczyć może na spontaniczne wsparcie ludzi, których wtedy nazywano "włókniarkami" (bo jakoś głownie przedstawicielki tego zawodu dawały głos za władzą w telewizyjnych dziennikach), a dziś przyjęło się o nich mówić "lemingi". Zjawisko średnio ciekawe, wydaje mi się, że wszystko, co trzeba, napisałem na ten temat w felietonie o Syndromie Mawrodego, nie będę więc powtarzać. Trzeba tylko dorzucić jedną obserwację - podobnie jak władza, rozkochane w niej lemingi zatraciły kompletnie poczucie śmieszności. A może wynika to ze zwykłego nieokrzesania? Najwyraźniej ludzie ci nie znają filmów Barei, skoro sięgają po retorykę gierkowskiej propagandy, którą On, wydawało się kiedyś, ośmieszył raz na zawsze i doszczętnie. "Jak jest zima, to musi być zimno, to są odwieczne prawa natury". "Klimat zawsze był raczej przeciwko nam, ale to jeszcze nie powód, żeby się brzydko wyrażać". Paraliżowi komunikacyjnemu miasta winni są, jak oświadczyła pani Gronkiewicz-Waltz, kierowcy, którzy nie zmienili w porę opon na zimowe i nie zadbali o akumulatory. Potem blokowali drogi, no i bohaterskie załogi pługosolarek nic nie mogły poradzić, że je zablokowano. A władza tradycyjnie zdało egzamin na przysłowiową dziesiątkę. Stwierdzeniom tym towarzyszy równie peerelowskie oskarżenie, że na zamęcie chce skorzystać opozycja. Tu władza dzielnie walczy z żywiołem, a tu knują ciemne siły powiązane z "wrogim mocarstwem" (pan Graś, rzecznik rządu, a prywatnie cieć u niemieckiego znajomego, całkiem już otwarcie wrócił do tej retoryki, wprost nazywając zdradą wciąganie przez opozycję owego "wrogiego mocarstwa" w psucie przyjaznych stosunków władzy z wielkim sąsiadem). Jest to ton uniwersalny, który na pewno będzie wracał. Władza jest zawsze niewinna, winna jest opozycja, która żeruje na nieszczęściach jak sęp i chce je wykorzystać, by "waaadzy" zaszkodzić, ale, oho, niedoczekanie jej, zdrowa większość społeczeństwa na to nie pozwoli! Nuuuda... Wszystko to już widziałem i nie chce mi się nawet irytować istnieniem idiotów, wmawiających sobie samym i innym, że cóż, ten pierwszy sekretarz, to znaczy premier, to fajny chłop, ja mu wierzę, on dobrze chce, no ale - co może poradzić? Żywioł to żywioł, jak zima, to musi być zimno. Dług? Wszyscy te długi zaciągali. Kryzys? Kryzys jest światowy, z Ameryki przyszedł. Prąd wyłączą? Gaz wybuchnie? Koleje się do cna rozlecą? Wszystko to wypadki losowe, trudno, najważniejsze, żeby nie zyskała na tym opozycja, która tylko zaciera ręce na nasze nieszczęścia, i żeby nie postawiła na Krakowskim Przedmieściu krzyża, bo to by było naprawdę straszne! I dlatego trzeba zewrzeć wokół Partii szeregi, i bronić jej. Jak byłem młodszy, przeczuwałem, że głupota może się odrodzić, ale że w tak niezmienionej formie, to, przyznam, do głowy mi nie przyszło.
Rafał Ziemkiewicz
WĘGIERSKA LEKCJA Na stroniczce http://stooq.pl/ rzuciła mi się w oczy informacja o „buxie” – to taki węgierski WIG: http://stooq.pl/q/?s=bux. Bux zwyżkuje. Chyba się inwestorzy nie posłuchali Petera Attarda Montalto z banku Nomura, że „nie warto ryzykować, inwestując pieniądze w takim kraju”, ani Simona Quijano-Evansa z Cheuvreux, który „z powodu nieprzewidywalności rządu” nie zalecał inwestowania w węgierskie aktywa (http://blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=868)
Szybciutko zajrzałem więc na wyborcza.biz żeby przeczytać jakiś nowy komentarz Pana Redaktora Marcina Bojanowskiego, który kilka dni temu napisał o „Węgierskiej lekcji dla Tuska” cytując obu „guru”:
http://wyborcza.biz/biznes/1,100897,8727209,Wegierska_lekcja_dla_Tuska.html
Ale żadnego komentarza na ten temat nie znalazłem. Więc proponowałbym porównać kilka wykresów pokazujących jak się zachowywał bux względem:
a) WIG 20: (http://stooq.pl/q/?s=bux&d=20101202&c=5d&t=l&a=lg&r=wig20),
b) NASDAQ: (http://stooq.pl/q/?s=bux&d=20101202&c=5d&t=l&a=lg&r=nasdaq)
c) i może jeszcze DAX: (http://stooq.pl/q/?s=bux&d=20101202&c=5d&t=l&a=lg&r=dax).
Wygląda na to, że albo „inwestorzy” oszaleli, albo uznali, że zamierzenia rządu Pana Premiera Orbana dobrze wróżą przyszłości gospodarki węgierskiej. Ale z władzą tak już jest, że rozum odbiera. Orban ma konstytucyjną większość w węgierskim parlamencie więc mu się wydaje, że może nie tylko posprzątać bajzel po twórcach węgierskiej reformy emerytalnej, ale i kontrolować media. Połączył już w jedna rady do spraw etyki mediów i do spraw przyznawania częstotliwości, i ma prawo powoływania jej przewodniczącego na dziewięcioletnią kadencję. Nowa rada ma móc decydować co i ile się w mediach pisze i mówi. Kary za „niezrównoważone przedstawianie racji różnych stron”, będą sięgać 25 mln forintów dla prasy i Internetu, a dla radia i telewizji 200 mln forintów.*
http://wyborcza.pl/1,75248,8758001,Wegierskie_wladze_chca_uciszyc_media.html#ixzz171rL4pVR
Wprowadzanie zakazu wypisywania bzdur ma skutek odwrotny od zamierzonego. Kłamstwo powtórzone tysiąc razy nie staje się prawdą – jak twierdził doktor Goebels. Kłamstwo pozostaje kłamstwem, bez względu na to, ile razy się je powtórzy. Trzeba tylko pamiętać o tym, co zalecał von Mises, że prawda, poza walorem prawdziwości, musi jeszcze posiadać walor atrakcyjności, żeby się mogła obronić przed kłamstwem. W Polsce nie będzie rozwiązań węgierskich ani w kwestii OFE, ani w kwestii mediów, które z pewnością by zbankrutowały z powodu kar za „niezrównoważone przedstawianie racji różnych stron” w kwestii OFE. Panowie Przemysław Bielicki i Marcin Benbenek z Royalton Partners na łamach GW poszli w ślady Petera Attarda Montalto i Simona Quijano-Evansa pisząc o „naruszeniu tabu” i pojawieniu się „w publicznej dyskusji poglądu, że funduszami gromadzonymi w OFE państwo może dysponować według swego uznania, co może oznaczać, że w dalszej lub bliższej perspektywie te pieniądze stracimy”:
http://wyborcza.biz/biznes/1,100897,8755001,Nie_dajmy_zmarnowac_swoich_oszczednosci.html
W najszerszym znaczeniu „tabu” to „głęboki i fundamentalny zakaz kulturowy, którego złamanie powoduje spontaniczną i niejednokrotnie gwałtowną reakcję ze strony ogółu przedstawicieli tej kultury, gdyż jest przez nich odbierane jako zamach na całą strukturę tej kultury i jej integralność, a więc jako zagrożenie dla dalszego istnienia danego społeczeństwa. Tabu może obejmować czynności, miejsca, przedmioty lub osoby. W najczystszym i najpierwotniejszym znaczeniu terminu czynności te, miejsca, osoby i przedmioty są zarazem zakazane i święte”. Po „non possumus” Pana Janusza Jankowiaka:(http://blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=861) mamy kolejną sugestię o „świętości” OFE. W nieco węższym i bardziej potocznym znaczeniu „tabu” to „sprawy, działania, zagadnienie, co do których istnieje rodzaj „zmowy milczenia”. Funkcjonujące w danej społeczności „tabu” jest rodzajem autocenzury. „Tabu” zabrania głośno mówić, pisać, a nawet myśleć i zauważać sprawy nim objęte”. Może jak ktoś będzie długo i uporczywie naruszał „tabu” to go zacznie ścigać Interpol za „molestowanie” intelektualne analityków myślących, że „system emerytalny to nasz „wealth fund” i że „zbudowaliśmy go z naszych oszczędności, które odkładaliśmy przez ostatnie dziesięć lat”. A jak kogoś takiego nie zamkną, to przynajmniej będzie musiał „zrezygnować” z dostępu do Internetu, a już na pewno z używania Amazon.com – jak WikiLeaks. Póki jeszcze można to pozwolę sobie zauważyć, że ja niczego nie „budowałem” i nie „oszczędzałem” w OFE. To rząd, za moje pieniądze, „budował” imperium OFE. Dlaczego więc ma być „tabu” sprawa dysponowania przez państwo „funduszami OFE”? Państwo dało, państwo przestaje dawać. Co to za „tabu”? Słyszałem już o „prawach nabytych” OFE i „naruszaniu własności prywatnej”. Czy OFE mają mieć – jak emeryci nabyte prawo do emerytury – nabyte prawo do części „składki emerytalnej”??? I jakaż to „prywatna własność”? Podobno w OFE są „nasze” pieniądze – więc to nie jest własność OFE. „Spójrzmy na Węgry, Grecję, Irlandię, Argentynę czy Rosję. Czy mamy gwarancję, że nasze państwo zawsze będzie wypłacalne” – pytają dramatycznie Panowie z Royalton Partners. „Zamiast rozmontowywać system emerytalny, którego zazdroszczą nam kraje bardziej rozwinięte i z którego powinniśmy być dumni, zastanówmy się lepiej, jak go wzmocnić” – postulują. A jak nasze państwo nie będzie wypłacalne, to kto wykupi z OFE obligacje naszego państwa – że się tak nieładnie zapytam? Chętnie też usłyszę które to „bardziej rozwinięte” kraje „zazdroszczą” nam OFE? Może Niemcy? To dlaczego nie wprowadzą ich u siebie, skoro nam „zazdroszczą”? „Wzmocnić” OFE możemy pozwalając im więcej inwestować za granicą. Jestem za! Niech sobie inwestują gdzie chcą – jak inwestuje Royalton Partners pieniądze swoich klientów na podstawie prywatnej umowy. Tylko niech ja nie muszę dostarczać im swoich pieniędzy na te inwestycje pod groźbą kary pozbawienia wolności. Złapałem się na tym, że jakoś nie jestem „dumny” z naszego systemu, choć „powinienem”. Zacząłem się więc zastanawiać, czy niedługo nie będę musiał „zrezygnować” z korzystania z serwera, na którym jest mój blog? * Moim zdaniem w węgierskim systemie wymiaru sprawiedliwości, który jest nie wiele lepszy od polskiego, sensowny jest przepis gwarantujący wszystkim, o których mowa będzie w mediach, prawo do odpowiedzi. Gwiazdowski
Rozbrojona Polska w zagrożonym świecie Można mieć absolutną pewność, że w naprawdę groźnej sytuacji liderzy UE będą się ratowali na własną rękę. W Polsce natomiast słyszymy wciąż, że ratunkiem na wszystko jest zawierzenie Unii – pisze publicysta „Rzeczpospolitej". Kryzys na świecie się nie skończył i nie wiadomo jeszcze, jak się skończy. Gigantyczne ilości śmieciowych, czyli nic niewartych, tytułów własności poniewierają się w gospodarce globalnej. Jeśli będzie się ona rozwijała dobrze, można żywić nadzieję, że ukryte za nimi długi powolutku będą spłacane. Jeśli jednak pechowo okaże się, że jakaś wielka instytucja finansowa ma ich za dużo i runie jak Lehman Brothers, uruchomi efekt domina. Jeszcze bardziej prawdopodobny jest tego typu scenariusz w wypadku bankructwa całego kraju. Wyczyny beztroskiego rewolucjonisty, premiera Jose Luisa Zapatero, doprowadziły Hiszpanię na skraj finansowej zapaści, a jest to gospodarka większa niż Grecji, Irlandii i Portugalii razem wziętych. Jeśli się załamie zgodnie z greckim scenariuszem, nie wystarczy pieniędzy w UE, aby ją uratować. Trudno się dziwić, że przywódcy światowi uspokajają. Gospodarka w dużej mierze zależy od stanu ducha jej uczestników. Energiczni optymiści dają jej żywotny impuls, a zastraszeni pesymiści rozpoczynają korkociąg upadku. Ale samo podtrzymywanie sztucznego optymizmu może nie wystarczyć. Silne kraje próbują ratować się na własną rękę. USA pod światłą władzą Baracka Obamy drukują bez opamiętania dolary. Można sobie wyobrazić, że już niedługo dokona dewaluacji i w ten sposób cały świat, który trzyma rezerwy w dolarach, spłaci amerykańskie zadłużenie. W każdym razie światowa wojna walutowa trwa i jak każda wojna nie wróży nic dobrego.
Ponure przepowiednie W "Czasie zapłaty" ("Rz" 22.11.2010) Bartłomiej Sienkiewicz snuje czarne wizje, które spełnić się mogą w konsekwencji światowego kryzysu. Gdyż, i tu trudno się z nim nie zgodzić, druga fala krachu będzie miała przebieg gwałtowniejszy niż pierwsza. Czy dojdzie do wszystkich przerażających konsekwencji, o których pisze Sienkiewicz, nie wiadomo, i on sam opisuje je raczej jako nie najbardziej prawdopodobny scenariusz. Ważne jednak, że jest on możliwy, i to skłania do wzięcia go pod uwagę. Sienkiewicz wskazuje na możliwość głębokiego finansowego tąpnięcia, które doprowadzi do radykalnego skurczenia się światowego bogactwa i w efekcie cywilizacyjnego załamania. Rozpadną się wcześniejsze formy współpracy państwowej, nastąpi eksplozja narodowych i grupowych egoizmów, a silniejsi będą się ratować kosztem słabszych. Liderzy będą wykorzystywać międzynarodowe struktury, aby ratować swoje kraje, rozmontowana zostanie struktura bezpieczeństwa zewnętrznego i wewnętrznego, wybuchną lokalne wojny o najważniejsze dobra. Nastąpi era barbarzyństwa i niepokojów wewnętrznych wzmaganych przez fale migracji ludzi uciekających przed nędzą i zagrożeniami. Odpowiedzią na to mogą być wypierające demokrację autorytarne systemy. Swoje czarne przepowiednie kończy Sienkiewicz narzekaniem na stan polityki w Polsce, która zamiast zajmować się realnymi zagrożeniami, grzęźnie w sporach wokół Smoleńska, 11 listopada czy wewnętrznych przetasowań w opozycji. Ponure przepowiednie, które oferuje Sienkiewicz, mają istotny walor analityczny i prognostyczny. Wskazują zagrożenia i ich ewentualne konsekwencje. Natomiast zaskakuje puenta, chociaż tak naprawdę nie powinna. Artykuł Sienkiewicza jest w rzeczywistości jednym wielkim oskarżeniem rządów Donalda Tuska, ale jego autor nie pisze o tym wprost zgodnie z obyczajem III RP, zrzucając odpowiedzialność na… właściwie nie wiadomo na kogo. Wydaje się dość oczywiste, że za przygotowanie kraju do zagrożeń tak militarnych, jak i ekonomicznych odpowiada rząd. Przyjrzyjmy się więc, jak robi to gabinet Donalda Tuska. Fundamentalną tezą rządu PO jest dogmat o bezpieczeństwie. Słyszymy to od trzech lat, a nawet dłużej. Jedynym zagrożeniem dla Polski miała być "nieodpowiedzialna" polityka PiS, "pobrzękiwanie szabelką", asertywność w międzynarodowych stosunkach. Zgodnie z tymi propagandowymi, powtarzanymi przez dominujące media, dogmatami napięcia w relacjach polsko-rosyjskich spowodowane były wyłącznie przez prowokacyjne zachowania braci Kaczyńskich. Od kiedy nie rządzą, nasze stosunki są doskonałe i tylko się ocieplają. To samo dotyczy polityki wewnątrz UE. Okazuje się, że głównym celem rządu Tuska jest płynąć w głównym nurcie.
Ułuda bezpieczeństwa Postawa taka jest zaprzeczeniem realnej polityki. Można by jej bronić jedynie w wyśnionej erze postpolityki, gdyby UE funkcjonowała jako jedność, a Rosja – typowy kraj liberalnej demokracji – bez imperialnych ambicji. Jest jednak zupełnie inaczej. Co więcej, nie żyjemy w spokojnych czasach, a zagrożenia prezentowane przez Sienkiewicza dowodzą tylko, w jak niebezpieczny moment wkroczył świat. W takiej epoce podporządkowanie polityki państwa partyjnym grom o władzę i budowaniu medialnego wizerunku staje się śmiertelnie groźne. Mamienie obywateli bajeczką o bezpieczeństwie naszego kraju przez rządzących daleko przekracza dopuszczalne w polityce malowanie na różowo obrazu rzeczywistości. W efekcie prowadzi do rozbrojenia państwa. Jak można zaapelować o jakiekolwiek wyrzeczenia, gdy przy akompaniamencie chóru ośrodków opiniotwórczych i mediów Polacy karmieni są ułudą wiecznego pokoju i nawoływani do beztroskiej konsumpcji?
Interesy ważniejsze od przyjaciół Sienkiewicz nie zajmuje się bliżej np. UE, a szkoda. Reakcja Europy na pierwszą falę kryzysu była niezwykle wymowna. Państwa-liderzy Unii porozumiewały się poza jej strukturami, a dopiero potem przekazywały swoje decyzje do zatwierdzenia jej oficjalnym instytucjom. Można powiedzieć, że w mniejszym lub większym stopniu dzieje się tak zawsze, ale w tym wypadku następowało to bez dbałości o pozory. Niemcy, Anglia i Francja, czasami dopraszając Włochy, uzgadniały coś ze sobą, a potem dopiero komunikowały to innym. To samo dotyczyło pakietu ratunkowego Grecji. W rzeczywiście groźnej sytuacji można mieć absolutną pewność, że liderzy UE będą się ratowali na własną rękę, a więc w miarę możliwości przerzucając problemy na innych, zgodnie z tradycyjną zasadą, że państwa nie mają przyjaciół, ale interesy. A w Polsce? Słyszymy, że ratunkiem na wszystko jest zawierzenie UE i jak najszybsze przyjęcie euro. Już pierwsza faza kryzysu pokazała, że wspólna waluta nie tylko nie ochroniła słabszych przed jego kosztami, ale wręcz je zwiększała. Grecja czy Hiszpania płaci za życie na kredyt, ale gdyby nie wspólna waluta, problemy ujawniłyby się wcześniej, a więc nie osiągnęłyby takiej skali. Niejedyne to wątpliwości, jakie pod adresem wspólnej waluty mogą zgłosić europejscy słabsi. Czy w Polsce prowadzimy na ten temat dyskusję? Skądże! Rząd i establishment skutecznie czarują Polaków fetyszem euro. Tymczasem należy się głęboko zastanowić, czy w perspektywie tak poważnych zagrożeń i beztroskiego zadłużania kraju należy się śpieszyć do wspólnej waluty. Jednym z głównych grzechów Donalda Tuska jest rozbrojenie kraju. Przejście bez przygotowania na "profesjonalizację" armii stanowi katastrofę naszej obronności. Pytanie, czy rzeczywiście powinniśmy odchodzić od powszechnego obowiązku wojskowego, ale jeśli obywatele wierzą w ułudę bezpieczeństwa, to trudno wyobrażać sobie, aby chcieli się zgodzić na obowiązkową służbę. Ale Polska jest w zasadniczo odmiennej sytuacji niż kraje Zachodu, gdyż dysponuje dużo mniejszymi środkami technologicznymi, które chociaż częściowo mogą zastępować liczebność armii, i – co dużo ważniejsze – sąsiaduje z agresywnym lokalnym mocarstwem o imperialnych ambicjach. Nawet zresztą w krajach Europy Zachodniej armia zawodowa wspierana jest przez rozbudowane siły cywilne, których w Polsce prawie nie ma. W konsekwencji pozostaje nam korpus interwencyjny, który możemy wysyłać na misje wojskowe. Tyle że nie będzie on miał większego znaczenia w momencie agresji zbrojnej na nasz kraj. Dominującym ośrodkom opiniotwórczym i rządom PO udało się wytworzyć u obywateli przekonanie, że armia jest Polsce niepotrzebna. Obronią nas sojusznicy. Dlatego powinniśmy mieć korpus ekspedycyjny, aby wywiązywać się ze swoich zobowiązań sojuszniczych. Sami natomiast nie będziemy potrafili się obronić. To postawa samobójcza. Pouczającym przykładem jest Finlandia, państwo dużo mniejsze i słabsze, ale przygotowane do odparcia agresji rosyjskiej. Oczywiście trudno sobie wyobrazić, aby Finowie długo potrafili się bronić przed całym rosyjskim potencjałem. Ale mogą zadać poważne straty agresorom, zmuszają ich więc do zastanowienia. Zresztą dziś powinniśmy się raczej obawiać lokalnych, a więc niedużych wojen. Wyobrażenie, że obroni nas NATO, które przeżywa fundamentalny kryzys, nie jest dziś bardziej uzasadnione od wiary naszych przodków w sojuszników pod koniec lat 30. minionego wieku.
Uśpione cnoty W sytuacji niebezpiecznej, jaką może spowodować druga fala kryzysu, jedynym ratunkiem pozostaje silne państwo. A w jakim stanie jest państwo polskie? I co robi rząd, aby stan ten poprawić? Państwo powinno nam gwarantować bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne. O zewnętrznym była mowa, wewnętrzne w warunkach sprzyjających jest jakoś utrzymane, ale czy jesteśmy w stanie sprostać tym trudniejszym, które będą efektem drugiej fali kryzysu. Wątpliwe. Istotnym elementem siły państwa jest morale obywateli i spoistość społeczeństwa. III RP nie działa na rzecz tych dóbr, często wręcz przeciwnie. W trudnych sytuacjach Polacy ujawniali uśpione na co dzień cnoty. Może czas do takich warunków zacząć się przygotowywać. Wildstein
Miał być sukces, a wyszło jak zwykle
1. Nie dawno pisałem o tym,że nie ma reakcji ani wysokich polskich przedstawicieli w instytucjach europejskich, ani polskiego rządu na rezolucję Parlamentu Europejskiego żądającą podwyższenia poziomu redukcji CO2 w Unii Europejskiej z 20% do 30% do roku 2020. Pisałem między innymi, że nie słyszałem o żadnej reakcji ani polskiego rządu w tej sprawie ani o reakcjach naszych wybitnych przedstawicieli w instytucjach europejskich choćby Przewodniczącego PE Jerzego Buzka czy komisarza ds. budżetowych Janusza Lewandowskiego, choć zarówno polski rząd jak i obydwaj Panowie zapewne wiedzą z jakimi konsekwencjami dla gospodarki i społeczeństwa wiąże się taka skala redukcji. Stwierdziłem także,że stare kraje członkowskie prą do dużej redukcji CO2 do 2020 roku bo realizuje ona ich interesy i to z kilku powodów ale dwa z nich są szczególnie ważne. Z tego tytułu poniosą znacznie mniejsze koszty niż nowe kraje członkowskie, a ponadto gigantyczne pieniądze jakie te nowe kraje będą musiały wydać na tą redukcję w dużej części trafią do ich gospodarek, bo właśnie tam będą kupowane związane z tą redukcją technologie i urządzenia.
2. Przypomniałem także,że Premier Tusk ogłosił rok temu po szczycie UE w Brukseli, że godząc się na rozwiązania w sprawie redukcji CO2 o 20% do roku 2020 tam przyjęte, odnieśliśmy sukces ale już wtedy było wiadomo,że cena tej zgody będzie bardzo wysoka.Teraz już mamy dokładne wyliczenia w tej sprawie i wiemy,że musi to być corocznie przynajmniej 3 mld euro rocznie do roku 2020, a ponieważ na razie na ten cel specjalnie nie wydajemy to w kolejnych latach wydatki będą musiały być jeszcze większe. Koszty redukcji CO2 o 20% do roku 2020 przypadające na jednego odbiorcę energii elektrycznej w Polsce będą 2-krotnie większe niż w Niemczech, 3-krotnie większe niż w Austrii i 10 -krotnie większe niż we Francji. Okazuje się jednak, że tak przychylne dla nas zdaniem Premiera Tuska Niemcy i Francja forsują w Komisji Europejskiej przepisy dotyczące opłat za emisję CO2 już od roku 2013, że ich poniesienie przez niektóre branże naszej gospodarki jest po prostu ekonomicznie niemożliwe.
3. Komisja Europejska zaproponowała budowę wskaźników dla darmowej emisji CO2 w oparciu o opalanie gazem. W tej sytuacji w Polsce, gdzie produkcja energii jest oparta o węgiel nawet nowoczesne instalacje dostaną tylko minimalne ilości darmowych pozwoleń na emisję CO2. Branża ciepłownicza szacuje, że jeżeli te przepisy wejdą w życie ceny energii cieplej tylko z tego powodu w 2013 roku będą musiały wzrosnąć o ponad 20%. Firmy ciepłownicze Polsce będą musiały kupować ok.60 % pozwoleń na emisję, podczas gdy ich odpowiednicy w starych krajach członkowskich tylko 20%. Cementownie szacują, ze tylko w 2013 roku opłaty za pozwolenia wyniosą 375 mln zł i corocznie będą rosły do blisko 730 mld w roku 2020. Przemysł nawozowy będzie musiał ponieść dodatkowe koszty wynoszące tylko w 2013 roku 270 mln zł , podobnie przemysł papierniczy, sodowy i wiele innych zużywających do produkcji duże ilości energii.
4. Poniesienie takich dodatkowych kosztów będzie wymagało tak jak w ciepłownictwie podnoszenia cen, co może uczynić z wielu rodzajów produkcji będących do tej pory polska specjalnością produkcję wręcz niezbywalną ze względu na niekonkurencyjne ceny (cement, nawozy sztuczne). We wszystkich tych branżach pracuje blisko 0,5 mln ludzi a spadek konkurencyjności i związane z tym ograniczenia produkcji oznaczają po prostu masowe zwolnienia pracowników. Premier Tusk ogłaszając przed rokiem sukces w związku z przyjęciem przez Radę UE tzw. pakietu klimatycznego chyba się nie spodziewał, ze za ten sukces aż tak szybko przyjdzie nam zapłacić. Zbigniew Kuźmiuk
Niech wygra Tomaszów Mazowiecki
1. Przypomnę fragment mojego wpisu z sierpnia br. pt. "Wpadła NIK do Tomaszowa", dotyczącego bulwersujących wyników kontroli NIK w Tomaszowie Mazowieckim.
1. Najwyższa Izba Kontroli ...wpadła na dłużej niż dzień do Tomaszowa (Mazowieckiego) i skontrolowała jego władze. Wyniki kontroli zjeżają włosy. NIK wyczuła nieprzyjemny zapach, wskazujący na możliwość korupcji w Tomaszowie. NIK nie jest sądem, nie wydaje wyroków, więc nierzadko owija sprawy w bawełnę. W Tomaszowie jednak sprawy zabagniły się tak dalece, że NIK wali prosto z mostu - wydawaniu decyzji o warunkach zabudowy mogły towarzyszyć zjawiska o charakterze korupcyjnym. I kieruje sprawę do CBA i do prokuratury.
2. Zarzuty NIK dotyczą w pierwszym rzędzie dziwnych działań władz miasta obecnej kadencji ale i poprzedniej, z planem zagospodarowania przestrzennego. W październiku 2005 roku Rada Miasta jednego dnia przyjęła gotowy plan, a równocześnie przyjęła zmiany w studium do tego planu. Procedura taka wykluczała wymagane prawem uzgodnienia planu. Na dodatek plan zawierał cały szereg wad, na przykład nie określał wysokości zabudowy, był przedmiotem wielu skarg i w 2007 roku uchwała o jego przyjęciu została uchylona przez sąd administracyjny. 185 tysięcy złotych wydane na opracowanie planu poszło w błoto, do tego jeszcze zmarnowane 31 tysięcy złotych wydanych na zbędne zmiany w planie. W obecnej kadencji w bólach rodzi się kolejna wersja planów i studiów zagospodarowania przestrzennego. kosztująca miasto prawie 600 tysięcy złotych. Tym razem błędy wytknął wojewoda, który stwierdził nieważność uchwały o przyjęciu studium zagospodarowania, bo dokumentacja ekofizjograficzna była nieaktualna. Bałagan z planem powodował wydłużenie postępowań administracyjnych o ustalenie warunków zabudowy, ponad dwie trzecie decyzji w tych sprawach wydawane było z przekroczeniem terminów ustawowych.
3. NIK wykazała, ze w Tomaszowie są równi i równiejsi wobec prawa. Najrówniejsza okazała się firma, która - zapewne czysty przypadek -należała do przewodniczącego rady miasta. Firma ta kupiła od Starostwa Tomaszowskiego ponad hektar gruntu nad malownicza rzeka Wolbórką. Kupiła niedrogo jak na grunty miejskie,płacąc po 26 złotych za metr, bo miasto broniło doliny Wolbórki i nikomu nie pozwalała się nad nią budować, nawet Zarząd Powiatu nie wskórał, żeby można tam było budować domy mieszkalne, choć pięć razy się starał. A firma przewodniczącego - co za zbieg okoliczności -dostała zezwolenie i wybudowała nad Wolbórką ponad sto mieszkań.Chwała, że wybudowała, tylko że dlaczego inni nie mogli budować? Nie wspomnę, że dzięki budowie wartość tanio kupionego gruntu wzrosła wielokrotnie. To właśnie na tle tej sprawy NIK wspomniała o możliwości korupcji...
4. Na tym nie koniec szczęśliwej ręki firm przewodniczącego. Gdy budowała pawilon handlowo usługowy, urzędowi miasta nie przeszkadzało,że działka nie miała odpowiedniego uzbrojenia, w szczególności brak możliwości odbioru ścieków przez sieć miejska. NIK podała przykłady odmowy decyzji w innych podobnych sprawach, gdy podobne braki w uzbrojeniu terenu urzędowi przeszkadzały, zresztą słusznie. Urząd Miasta, który niektóre sprawy o ustalenie warunków zabudowy potrafił prowadzić ponad rok, w przypadku firmy przewodniczącego tak się sprężył, że decyzje wydał na dwa dni przed złożeniem pisemnego wniosku o jej wydanie.
5. Do równiejszych należała też inna firma, o nazwie SC, która chciała budować w Tomaszowie kompleks handlowo usługowy, wielki - 36tysięcy metrów kwadratowych. Dostała pozytywne warunki zabudowy, mimo, że było to niezgodne z obowiązujących wówczas studium zagospodarowania przestrzennego. Decyzje uchyliło Samorządowe Kolegium Odwoławcze. Po uchyleniu wiceprezydent miasta wydał warunki zabudowy ponownie. W tym samym czasie inne wnioski, dotyczące pawilonów kilkadziesiąt razy mniejszych nie zostały uwzględnione, a na przeszkodzie stanął brak planu zagospodarowania przestrzennego. Małym pawilonom brak planu przeszkadzał, wielkiemu kompleksowi nie przeszkadzał....
6. Pojutrze w Tomaszowie Mazowieckim odbędzie się II tura wyborów prezydenta miasta. Kandydatów jest dwóch: Dotychczasowy prezydent Rafał Zagozdon, pod którego rządami działy się te bulwersujące nieprawości i Marcin Witko, tomaszowski radny, który te nieprawości wykrył i odważnie się im przeciwstawił. To Marcin Witko dostarczył argumentów dla mojego wniosku o kontrolę NIK, to on sam złożył zawiadomienie do prokuratury, która obecnie bada te nadużycia. To on stanął przeciw prywacie nieuczciwym próbom zawłaszczenia miasta. To on wreszcie doprowadził do dymisji przewodniczącego Rady Miasta, którego prywatnym interesom sprzyjały dotychczasowe władze miasta. Zbyt mało jest w Polsce takich ludzi jak Marcin Witko, bezkompromisowo walczących o uczciwość i prawdę. Prezydent Rafał Zagozdon to kontynuacja nieprawości opisanych przez NIK. To zastój, stagnacja i blokada rozwoju Tomaszowa. Prezydent Marcin Witko to uczciwe rządy w Tomaszowie, a uczciwość władz to podstawa rozwoju miasta. Żaden rzetelny biznes nie przyjdzie do miasta rządzonego przez klikę. Nie jestem Tomaszowianinem, ale to miasto jest mi bliskie. Chcę, żeby wygrała tam uczciwość,a w ślad za nią racjonalna wizja rozwoju miasta. Jako europoseł deklaruję pomoc w promocji Tomaszowa w Europie, ale najpierw trzeba mieć podstawy do takiej promocji - uczciwe władze miasta, zatroskane o wspólne dobro mieszkańców. Niech wygra Marcin Witko, a dzięki jego wyborowi niech wygra Tomaszów!
Polityka sieroca Jan Ołdakowski udzielił dziennikowi “Polska” obszernego wywiadu, z którego zdaje się wynikać, że pomysłem na tożsamość nowego ugrupowania i jego sukces jest (najczęściej powtarzane w rozmowie słowo) “ból”.
Po raz kolejny Ołdakowski opowiada mediom, jak lubił jego grupę Lech Kaczyński, a co więcej, lubił ją wbrew Jarosławowi. I nawet przestrzegał, że bez niego “muzealnicy” długo by miejsca w PiS nie zagrzali. Dodaje też, że lubił ich z wzajemnością, i że nie wszyscy tę szczególną więź, jaka się wytworzyła pomiędzy “muzealnikami” a śp. prezydentem, rozumieją. Chciałbym streścić, co jeszcze mówi, nie tylko w tym wywiadzie, ale w tym właśnie problem, że więcej do powiedzenia najwyraźniej nie ma. To wszystko bardzo wzruszające. Może nawet konserwatywne, jeśli za konserwatywny uznać stereotyp, że gdzie są kobiety, tam przekaz powinien być melodramatyczny i łzawy. Ale Jan Ołdakowski nie występuje jako gość rocznicowej wieczornicy. Występuje jako polityk nowego ugrupowania, które jeśli chce być traktowane poważnie, powinno przedstawić jakąś polityczną ofertę, najlepiej nową i sensowną. Zwłaszcza, skoro konieczność oderwania się od PiS uzasadniło między innymi zarzutem, że jego prezes skupił się tylko na katastrofie smoleńskiej, zapominając o całej politycznej rzeczywistości. “Jarosław Kaczyński chce nas obrzydzić elektoratowi PiS”, zauważa Ołdakowski. Celnie, a czy to naprawdę oznacza, że reszcie elektoratu PJN musi się obrzydzić sama?
RAZ
Promotorka antypolskiego bandytyzmu nagradzana przez prof. Sadurskiego Co się kryje pod pojęciem bandytyzmu i rabunku, kogo można nazwać bandytą a kogo nie, powinno być znane nie tylko prawnikom i politykom, ale również publicystom. Oczywista jest tutaj taka klasyfikacja w przypadku bezprawnego pozbawienia kogoś wartości materialnych pod silą przymusu. Oczywiste jest również nazwanie bandytyzmem pozbawienie kogoś wartości niematerialnych, czci lub zdrowia na skutek gwałtu. Dlatego również pozbawienie kogoś pod przymusem, gwałtem, jego immanentnej własności, jaką jest jego język ojczysty, więzy rodzinne i tożsamość narodowa powinno się również zaliczać do kategorii bandytyzmu. Szczególnie jeżeli taki bandytyzm wywodzi się ze sfer rządowych. Myślę więc, że jest to również intuicyjnie zrozumiałe dla pana profesora Sadurskiego, profesora prawa, który szczyci się faktem bycia promotorem i nadania tytułu doktora honorowego Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego we Florencji pani prof. Gesine Schwan ponieważ jak twierdzi zna ją osobiście i wie, że jest ona wielką przyjaciółką Polaków i żałuje do tego, że nie została ona Prezydentem Republiki. Tutaj muszę dodać ode mnie, że jest ona tylko przyjaciółką zadeklarowaną i to nie wszystkich Polaków. Tylko takich którzy uznają za słuszną jej nieukrywaną przecież przed nikim, antypolską politykę przymusowej integracji. Pokrzywdzeni polscy rodzice w tym również ja, znają doskonale panią Prof. Gesine Schwan. Podobnie jak profesor Sadurski, również osobiście. Znamy doskonale jej wypowiedzi o słuszności zakazów języka Polskiego Polakom w Niemczech. Również jej usiłowania dodania naukowego posmaku tej opinii w pracy doktorskiej Katharine Senst z uniwersytetu Viarina pod egida profesora prawa Dieter Martiny. Wiec nasze opinie nie są zgodne, ponieważ profesorska opinia bazuje zapewne na niewiedzy w sprawie nastawienia pani Profesor w stosunku do Polaków. Twierdzenie pana profesora Sadurskiego, że pani Schwan zrobiła więcej dla Polaków niż ktokolwiek inny jest jednak bezsporne. Bismarck zabronił dzieciom tylko modlitwy w języku polskim, natomiast pani rektor Uniwersytetu Viadrina, pełnomocnik rządu do spraw polsko-niemieckich, Prof.Schwan wychowywała kadry polskiej młodzieży w duchu niemieckiej ideologii i z pisemnym potwierdzeniem jej polityki, jakoby niemieckie urzędowe i sądowe zakazy rozmowy po polsku polskich dzieci z ich rodzicami były w Niemczech legalne, wiec Polacy powinni je respektować.
Jest to zupelnie nowatorska metoda wychowania studentów Viadriny w duchu antypolskim. Polak, student Uniwersytetu Viadrina, który się zgadza z takim poglądem pójdzie później wyżej w polskiej i europejskiej polityce. Polityczni przyjaciele pani Prof. Gesiny Schwan cieszą się ze szczerej i pomimo dwóch wniosków nieodwołanej pisemnej opinii jakoby niemieckie sady i Jugendamty miały prawo zakazywać Polakom języka polskiego. Jej zakłamanie i ustne publiczne zakłamywanie faktu legalizacji zakazów języka polskiego ma chyba tylko na celu zdobycie wszystkich niemieckich głosów w tym neonazistów w celu wejścia na arenę polityczna jako pierwszy prezydent Niemiec, który uznał zakazy języka polskiego Polakom za legalne. Chwilowo wybrano jednak innego kandydata. Nie wiem czy mam się dziwić, czy też zupełnie przestać się dziwić temu, że tego rodzaju promotorka antypolskiego bandytyzmu jest nagradzana przez pana profesora Sadurskiego. Nie wiem, czy świadomego tego, co się na jej temat publikuje, ponieważ są to sprawy ogólnie znane również w S24 [blog Salon24]. Mirosław Kraszewski
Muzeum płk. Kuklińskiego do likwidacji Jedyna w Polsce placówka poświęcona pamięci płk. Ryszarda Kuklińskiego zostanie zamknięta. Taką decyzję podjęła Hanna Gronkiewicz-Waltz, prezydent Warszawy, wypowiadając umowę najmu lokalu. W opinii posłów opozycji, mamy tu do czynienia ze świadomym zacieraniem śladów tradycji niepodległościowej, które konsekwentnie realizują politycy rządzącej Platformy Obywatelskiej. - Otrzymałem na piśmie decyzję o wypowiedzeniu umowy najmu lokalu. W imieniu prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz podpisała się Małgorzata Mazur, p.o. dyrektor Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami – informuje Józef Szaniawski, dyrektor Muzeum płk. Ryszarda Kuklińskiego. Z zaprezentowanego przez niego pisma wynika, że placówka zostanie zamknięta 17 lutego 2011 r., ponieważ pozostał trzymiesięczny okres wypowiedzenia. “Dotyczy lokalu użytkowego o powierzchni ogólnej 103 m2 przy ul. Kanonia 20/22″ – cytuje list Szaniawski, wskazując na jego charakterystyczną cechę. – Pomija się w piśmie, że chodzi o muzeum płk. Kuklińskiego. Taka nazwa budzi obawy, więc lepiej było napisać zwyczajnie “lokal użytkowy”, jakby chodziło o sklep, kawiarnię czy knajpę – twierdzi dyrektor. Zaznacza, że muzeum cieszyło się wielką popularnością. – Zwiedziło go około 20 tys. ludzi przez cztery lata. To ogromna liczba – mówi. Podkreśla, że znajduje się tam m.in. Izba Pamięci płk. Kuklińskiego, gdzie zawieszono specjalną tablicę, “którą zatwierdził osobiście prezydent Lech Kaczyński”. – Informuje ona m.in. o tym, że pułkownik został skazany przez komunistów na karę śmierci w stanie wojennym, a uniewinniony przez wolną Rzeczpospolitą Polską. Pamiętam, jak na tym napisie bardzo zależało prezydentowi Kaczyńskiemu. Razem wieczorem układaliśmy jego treść – wspomina Szaniawski. Oburzeni decyzją władz miasta o likwidacji muzeum płk. Kuklińskiego są parlamentarzyści opozycji. - Jestem tym zbulwersowany, chociaż nie zaskoczony. Działania polityków Platformy wymierzone w inicjatywy mające przywrócić pamięć o naszych niepodległościowych tradycjach są niestety swoistą rutyną – ocenia poseł Antoni Macierewicz (PiS). Wskazuje, że po odejściu rządu Jarosława Kaczyńskiego “zamknięto, a następnie zlikwidowano muzeum poświęcone pamięci ofiar Informacji Wojskowej w siedzibie Służby Kontrwywiadu Wojskowego na ul. OczkiŇ. – A muzeum prowadzone przez pana dyrektora Szaniawskiego poświęcone pamięci płk. Kuklińskiego padło obecnie analogicznemu dążeniu do zacierania śladów po naszych wysiłkach niepodległościowych. Wtedy odpowiedzialność ponosił pan Bogdan Klich, minister obrony narodowej, a teraz pani Gronkiewicz-Waltz, prezydent Warszawy. To ludzie, którzy wszędzie, gdzie tylko można, przykładają rękę do eliminowania pamięci o naszych niepodległościowych dążeniach – zauważa Macierewicz. Zbulwersowany jest również Jerzy Bukowski, były rzecznik prasowy płk. Kuklińskiego. - Bez względu na formalną podstawę tej decyzji jestem oburzony tym, że zamierza się likwidować jedyną w kraju Izbę Pamięci płk. Kuklińskiego, która wrosła w pejzaż Warszawy. W głowie nie mieści mi się, żeby w niepodległej Polsce, która pułkownika zrehabilitowała i uznała go za jednego z bohaterów w naszej najnowszej historii, można było w ten sposób potraktować jego muzeum – uważa Bukowski. Wyraża jednocześnie nadzieję, że “będzie duży protest w tej sprawie różnych wpływowych osób, środowisk i organizacji i nie dojdzie do tego skandalu”. – Bo tak to należy w rzeczywistości nazwać – konkluduje. Niestety, pomimo wielokrotnych obietnic rozmowy nie udało nam się jednak otrzymać wyjaśnień ze strony Urzędu m.st. Warszawy na temat likwidacji placówki. Jacek Dytkowski
Regionalizm w perspektywie tradycjonalistycznej – Jacek Bartyzel Znacząco dobry rezultat Ruchu Autonomii Śląska w wyborach samorządowych, tym bardziej zaś pojawiające się pogłoski o możliwości zawarcia z RAŚ koalicji w sejmiku wojewódzkim przez rządzącą Platformę Obywatelską, wywołały ożywioną dyskusję w różnych odłamach opinii publicznej, ujawniając wielką amplitudę stanowisk: od najwyższego zaniepokojenia motywowanego obawą o integralność państwa po bezkrytyczny entuzjazm. Zróżnicowanie to ujawnia się również w środowiskach konserwatywnych i szeroko rozumianej prawicy, z natury rzeczy życzliwej regionalizmowi i wszelkiej różnorodności, a niechętnej centralizmowi (o proweniencji jakobińskiej przecież, albo przynajmniej absolutystycznej), z drugiej strony jednak wyczulonej równie instynktownie na dobro wspólne ponadpartykularne, czyli rację stanu całej wspólnoty politycznej, tj. państwa.
Mając to na uwadze i pragnąć przyczynić się w jakiejś mierze do – niezbędnego w każdej poważnej debacie – rozjaśnienia pojęć, zdecydowałem się upublicznić fragmenty mojego niedawnego wystąpienia na seminarium w Uniwersytecie Śląskim (notabene, z wybitnym udziałem działaczy RAŚ), dotyczącego wizji regionalizmu wybitnego hiszpańskiego myśliciela tradycjonalistycznego (karlisty) – Juana Vázqueza de Melli1 (1861-1928), które w całości i z aparatem naukowym, tu pominiętym, będzie opublikowane w najbliższym tomie Studia Politicae Universitatis Silesiensis. Wydaje mi się to o tyle pożyteczne i celowe, że Mella (i karlizm w ogóle), i Hiszpania po dziś dzień, stykają się z tym samym problemem, który u nas pojawia się dopiero zalążkowo, a może nawet jedynie hipotetycznie, tam natomiast jest całkowicie realny i nawet palący; jest to zarazem dylemat, jakie zająć stanowisko pomiędzy Scyllą egalitarnego uniformizmu i centralizmu a Charybdą ekskluzywnego i egoistycznego separatyzmu. Na koniec dodaję kilka słów aktualizującego komentarza. Według Melli pojęcie regionalizmu występuje w dwu różnych znaczeniach. Pierwsza koncepcja traktuje regiony jako jednostki niezależne, z własną i ekskluzywną osobowością, bez poczucia zobowiązania do dzielenia z innymi regionami wspólnego i nadrzędnego życia. W drugiej koncepcji każdy region posiada pewną względną niezależność, lecz łączy swój unikalny styl życia z pozostałymi, w oparciu o ducha jedności, który łączy wszystkie regiony z tym, co wspólne i najwyższe, czyli z narodem. Jednak zdaniem Melli, właściwie tylko w tym drugim wypadku możemy mówić o regionalizmie. Jeżeli bowiem rozważa się regiony jako substancje niezależne i kompletne, to czyni się z nich narody, toteż właściwą nazwą takiego „regionalizmu” jest nacjonalizm. Aczkolwiek trzeba wprowadzić tu pewną dystynkcję (wewnętrzną): bardziej radykalna postać tego nacjonalizmu prowadzi do separatyzmu narodowego i politycznego oraz domaga się prawa do samostanowienia, co wytwarza proces separowania się od państwa; natomiast postać bardziej umiarkowana postuluje tylko separatyzm narodowy a utrzymuje jedność polityczną. Mella odrzuca tak samo mocno obie postawy, ale zwolenników tej drugiej nie uważa za renegatów ojczyzny, ponieważ jest dla niego oczywiste, że ich błąd wynika z zamieszania, jakie do rozumienia państwa i społeczeństwa wprowadził liberalizm i centralistyczna koncepcja prawa publicznego, pojmujące naród jako byt jedynie teraźniejszy (tzn. złożony wyłącznie z tu i teraz żyjącego pokolenia). Według tej teorii, naród jest „jeden i niepodzielny” i na zewnątrz, i politycznie, co redukuje regiony do jego przejawień, zamiast postrzegania w narodzie syntezy tychże regionów. Błąd ten można przezwyciężyć przyjmując prawdziwą, zdaniem Melli, definicję narodu jako historycznej całości pokoleń, wytworzonej przez wieki, i której regionalne „dusze” łączą się w nadrzędną jedność, co jest konsekwencją wspólnotowego nastawienia każdej z nich. To pozwoliłoby przezwyciężyć zarówno separatyzm narodowy, jak nacisk centralizmu państwowego, prowadząc również do rozpoznania tej najwyższej jedności, którą jest naród, w odniesieniu do władzy suwerennej. Mella formułuje swój pogląd następująco: „Jesteśmy narodowymi regionalistami oraz afirmujemy materialną i niematerialną jedność narodu i państwa; natomiast nie jesteśmy nacjonalistami regionalistycznymi, którzy dezintegrują i dzielą jedność państwa”. Odrzuca separatyzmy nacjonalistyczne dlatego, że regiony nie są podmiotami lub substancjami kompletnymi, ani nie tworzą jedności historycznych, chociaż w historii poszczególnych z nich występuje pewna osobowość prawna. Tym samym Mella afirmuje państwo jako substancjalny związek regionów, które współtworzą rzeczywistość narodową, odrzuca natomiast jego (państwa) rozumienie jako władzy dominującej nad narodowościami. O regionach i ich historii należy myśleć jako o bytach społecznych o różnym pochodzeniu, które weszły w związki trwałe i nierozerwalne. Mella wyraża to za pomocą metafory „drzew” i „lasu”: „drzewa” to regiony, które rosnąc w tej samej ziemi, rozrastając się i zaczepiając, tak korzeniami jak listowiem, z innymi drzewami stworzyły „las”, czyli ojczyznę. Afirmować „drzewo”, a negować „las” (lub odwrotnie), znaczy wyznawać wizję fałszywą i zubożoną. Mella podkreślał niebezpieczeństwo takiej koncepcji, w której naród nie jest bytem wspólnym, lecz wielością partykularyzmów narodowych, co prowadzi do takiej sytuacji, w której suwerenność polityczna jest niestabilna, krucha i wyłącznie zewnętrzna, czego skutkiem musi być jej załamanie oraz zgłoszenie pretensji przez każdy region do bycia niezależnym państwem na podstawie zasady narodowościowej. Państwo natomiast winno być jedno i wspólne, lecz w oparciu o bogactwo odmian regionalnych. Mella krytykował nacjonalistów za wieloznaczność w określaniu ich dążeń, w zależności od tego do kogo się zwracają (np. raz do Katalończyków a innym razem do pozostałych Hiszpanów); raz mówią o „wolnościach regionalnych” lub o „autarkii”, co w pewnym znaczeniu też może być do przyjęcia, lecz innym razem o „autonomii”, co stwarza zagrożenie separatyzmu (powołując się na Arystotelesa, Mella wyjaśnia, że „autarkia” oznacza samowystarczalność wewnętrzną, natomiast „autonomia” suponuje niepodległość zewnętrzną). Na pytanie czy separatyzm jest do przyjęcia, Mella odpowiada stanowczo, że nie. Odpowiedź tę należy wszelako doprecyzować. Każdy separatyzm implikuje rozpad jakiejś całości, zupełny albo częściowy. Na przykład w Kościele możemy obserwować takie, kolektywne lub indywidualne, (stopniowalne) zjawiska jak schizma, herezja czy apostazja. Tak samo w społeczeństwie jakaś „sekta” może zanegować jego podstawowe zasady, jak na przykład własność prywatną albo suwerenność państwa, proklamując suwerenność innego albo nie uznając niczyjej. Jest to możliwe, ponieważ wola może zerwać związki religijne czy prawne. Zachodzi jednak pytanie czy więzi narodowe są czymś, co zależy tylko od woli, czy też odwrotnie: to wola jest uzależniona od tych więzi? Mella sądzi, że ani wola indywidualna, ani zbiorowa wielu pokoleń, nie mogą zniszczyć tych więzi, ponieważ one są nadrzędne wobec tych woli, gdyż narody są rezultatem długiego procesu, w którym następujące po sobie pokolenia podejmowały działania na różnych polach zewnętrznych, współpracując ze sobą jako przyczyny cząstkowe, ale o skutku wspólnym i zwrotnym. Regionalizm nie usprawiedliwia zatem separatyzmu; regiony nie mają prawa do tworzenia niezależnych państw. Jedność narodowa jest konsekwencją przeznaczenia do współdziałania, które się uwidacznia w „stałym przejawianiu się tych samych faktów historycznych, w ciągle obecnych tradycjach poszczególnych ludów (pueblos)”, w tym co Mella nazywa „głosowaniem powszechnym stuleci, któremu nie wolno przeciwstawiać głosowania powszechnego w jednym dniu, ani nawet jednego pokolenia, zbuntowanego przeciwko historii”. Należy w tym miejscu zadać pytanie, czym jest wola powszechna (voluntad general)? Mella nie zaprzecza jej istnieniu, ale pyta, jak ona się przejawia? Otóż, bardziej niż w głosowaniu, objawia się ona poprzez stale występujące fakty historyczne. Nic nie usprawiedliwia tego, aby suma indywidualnych głosów mogła zrywać więzi narodowe. Zdaniem Melli jest zdumiewające, że obecnie pokłada się tyle wiary w niczym nieskrępowaną wolę zbiorową, rozpoznawaną jednak nie inaczej jak poprzez pojedyncze głosy. Jest to nieakceptowalne wyolbrzymienie woli ogółu.'Jesteśmy narodowymi regionalistami, natomiast nie jesteśmy nacjonalistami regionalistycznymi.'
Akceptacja żądań samostanowienia, opartych na wypaczonym rozumieniu tzw. „współczynnika różnicy” (hecho diferencial), doprowadziła w naszych czasach do nowych roszczeń wysuwanych przez tych, którzy odrzucają system autonomii o tych samych uprawnieniach dla wszystkich regionów i żądają dla siebie przekazania kompetencji zastrzeżonych dla państwa, wywieszając sztandar „suwerenności podzielonej” (la soberanía compartida). W ten sposób zrywają konieczne powiązania i ponadregionalną solidarność, traktując to jako pierwszy krok do uzyskania później, poprzez praktykowanie samostanowienia, niepodległości. Mella obstawał przy twierdzeniu, że państwo jest porządkiem prawnym, który sprawuje polityczną suwerenność nad terytorium, którego mieszkańcami kieruje oraz udziela im wsparcia w poszukiwaniu dobra wspólnego, bez pomniejszania samowystarczalności podmiotów, które integruje. Poprzez to jest strażnikiem (el custodio) Prawa przed ewentualnymi nadużyciami osób lub grup, co usprawiedliwia jego istnienie jako gwaranta porządku: „Jeśli pragnie się mieć władzę efektywnie wykonującą Prawo, trzeba mieć Państwo”. Ponadto, biorąc pod uwagę zróżnicowane prawa poszczególnych osób w hierarchii społecznej, jest ono najwyższą osobą prawną, która sprawuje władzę poprzez kompetentne do tego organy. Tym samym jest zobowiązane służyć suwerenności narodowej odpowiednio do swoich właściwości naturalnych, zarazem nie przeistaczając się w konstruktora, który zmieniałby charakter i warunki istnienia państwa podług jakichś wymyślonych konwencji i programów. Aby utrzymać narodową jedność polityczną, państwo ogłasza prawa dotyczące zarządzania jego sprawami i reguluje działalność instytucji w celu zapewnienia możliwości ich funkcjonowania. Poza tymi atrybutami, wszystkie inne przypisane są regionom, gminom i klasom (społecznym). Te pierwsze mają prawo do utrzymania i doskonalenia swojego własnego ustawodawstwa cywilnego (jeżeli takie istnieje) oraz rozstrzygania sporów przed własnymi sądami. Używanie języka regionalnego w działalności ich administracji jest także ich prawem „w zakresie uznanym (przez nie) za konieczny”. Te kompetencje powinny być odzyskane przez Rady i Sejmiki regionalne, podobnie musi być respektowana gminna autonomia administracyjna i gospodarcza. Skoro społeczeństwo nie jest „stertą kurzu i piasku (un montón de polvo y arena), musimy wziąć pod uwagę jego rozmaitość i zróżnicowanie w nim istniejące… a cała ta złożoność społeczna wymaga szerokiej decentralizacji wewnątrz jedności państwowej”. Podsumowując: zdaniem Melli jest błędem sądzić, że koncepcja regionalizmu stanowi zaproszenie do dezintegracji. Państwo sprawuje zwierzchnictwo polityczne nad jednym jedynym narodem (una única nación), składa się z różnych regionów i jest złożoną jednością powołaną do wykonywania tego, co z natury rzeczy jest od niej nieodłączne. Postulat suwerenności podzielonej (compartida) jest wykluczony z tradycjonalistycznego ideario político. Jakie wnioski płyną dla nas, hic et nunc, z powyższej analizy? Wydaje się, że z grubsza rzecz biorąc stanowisko hiszpańskiego karlisty, które można streścić słowami: „ani centralizm, ani separatyzm” – z wyraźną wszelako opcją dla regionalistycznego federalizmu w ramach jednej ojczyzny państwowej, może i powinno być wytyczną także dla polskiego patrioty i konserwatysty. Mniemam wszelako, że aplikując to stanowisko do obecnych warunków polskich należałoby je opatrzyć trzema zastrzeżeniami. Po pierwsze, w Polsce żaden region (Śląska nie wyłączając) nie ma aż tak wyraźnej, co znaczy w tym wypadku: historyczno-państwowej, odrębnej tradycji, jak poszczególne królestwa, księstwa i hrabstwa Las Españas. Dotyczy to oczywiście Polski w jej obecnym, drastycznie okrojonym, kształcie, bo gdyby brać pod uwagę naszą chwalebną mocarstwową przeszłość, to oczywiście wyglądałoby to inaczej: Wielkie Księstwo Litewskie i księstwa ruskie są tego oczywistym dowodem. Rozważamy jednak rzecz, przypominam, hic et nunc. Gdyby ktoś chciał wskazywać tu na przykład Mazowsze, inkorporowane do Korony Królestwa Polskiego dopiero na początku XVI wieku, to można odpowiedzieć, że owa odrębność bardzo szybko się zupełnie zatarła. Inne zaś ślady odrębności (jak całego Śląska i Pomorza Zachodniego) wynikają nie z tradycji samodzielnej państwowości, lecz z wielowiekowej przynależności do obcego (odpowiednio: Czech, Austrii, Prus i wreszcie zjednoczonych Niemiec) organizmu państwowego, są więc dziedzictwem z naszego punktu widzenia „negatywnym”; można by je zatem porównać co najwyżej do Al-Andalus. „Dialektyka” tego, co partykularne i wspólne jest zresztą zupełnie inna w Hiszpanii niż w Polsce. Pierwsza stopniowo się jednoczyła z wielu, w ostateczności z trzech (Kastylia, Aragonia, pomauretańska Andaluzja), istniejących samodzielnie przez wieki koron; podziały dzielnicowe w Polsce były wtórne w stosunku do pierwszego, unitarnego państwa polskiego Piastów. Tej sytuacji odpowiada także brak subiektywnie odczuwanej wyraźnej odrębności, a nawet tożsamości regionalnej. Nad pierwszym nie ma co płakać, nad drugim – i owszem, bo to jest zubożenie tożsamości w ogóle. Ja sam nie potrafiłbym zdefiniować swojej tożsamości regionalnej. „Łodzianin” w tym znaczeniu („Ziemi Łódzkiej”) to dla mnie pusty dźwięk, i nie dlatego, że mam taki kaprys. Chętnie powiedziałbym o sobie, że mój region to „Ziemia Łęczycko-Sieradzka”, ale poczucie rzeczywistości natychmiast przywołuje mnie do porządku, upominając, iż byłby to „archeologizm”, a nie żywy konserwatyzm. Acz, nie ukrywam, szkoda. Jedno z głównych praw „fizyki politycznej” mówi, że instytucje należy ustanawiać w korelacji do realnej rzeczywistości, a nie na odwrót. W naszym wypadku zatem pełen federalizm byłby krojony na wyrost, także w odniesieniu do stanu świadomości społecznej, a zatem – paradoksalnie, lecz tylko względem (konserwatywnej) doktryny – byłby politycznym „konstruktywizmem”. Co najwyżej, warto w takich instytucjach zostawiać pewną przestrzeń do „potencjalnego” wypełnienia, jeżeli okoliczności i stan świadomości na to pozwolą, ale nic więcej.
Po drugie, nie możemy ignorować ciągle mającego znaczenie faktu, że aż po III Rzeczpospolitą przez minione dwieście lat bezsprzecznie suwerenne i zjednoczone państwo polskie istniało zaledwie przez dwadzieścia lat, a przez większą część tego okresu nie istniały nawet formy kadłubowe i zależne od obcych potencji formy naszej państwowości. To też nie jest okoliczność zachęcająca do zbyt śmiałego eksperymentowania (bo jednak, raz jeszcze powtórzę, w naszych warunkach to byłby eksperyment) z rozczłonkowywaniem. Dość przypomnieć, że właściwie po dziś dzień nie możemy na przykład uporać się do końca z koszmarnym układem sieci kolejowych, które powstawały w ramach i dla potrzeb trzech odrębnych i obcych państw. Nie znam regionalisty, który chciałby mieć tak „autonomiczną” sieć kolei, żeby dzięki temu jeździć dłużej i okrężnie, a gdyby nawet taki się znalazł, to niewątpliwie byłby niezasługującym na poważne traktowanie dziwakiem. Po trzecie wreszcie problem ustroju wewnętrznego naszego państwa nie może być rozważany tak, jak by znajdowało się ono na księżycu, lecz w kontekście rzeczywistych realiów politycznych i geopolitycznych, czyli: primo: naszej przynależności do Unii Europejskiej, secundo – naszych sąsiadów, bardziej zresztą w tym wypadku (ewentualnych rewindykacji terytorialnych) Niemiec niż Rosji. Jako że przynależność do UE oznacza scedowanie na nią suwerenności, wynika z tego, że co najmniej ograniczone stają się możliwości państwa polskiego w zakresie zastosowania swoich uprawnień w wypadku, gdyby dążenia autonomiczne jakiegoś regionu przerodziły się w otwarty secesjonizm (albo aneksjonizm na cudzą korzyść). Perspektywa „plebiscytu w sprawie samostanowienia” pod auspicjami Wysokich Komisarzy UE, na przykład na Śląsku właśnie, wcale nie jest niewyobrażalnym surrealizmem, zwłaszcza iż nie jest dla nikogo tajemnicą, że UE wszędzie wspiera separatyzmy, bynajmniej nie z miłości dla tradycyjnych („przed-lewiatanowych”) wspólnot politycznych. Zmierzam do konkluzji. Gdyby postawiono mi pytanie: czy jestem za przekształceniem obecnej unitarnej państwowości w państwo federalne, czyli będące związkiem autonomicznych ziem, to moja odpowiedź byłaby twierdząca jedynie na płaszczyźnie teoretycznej, albowiem federalizm i poszanowanie wszelkich odrębności należą bezsprzecznie do konserwatywnego ideario. Zawahałbym się jednak przed taką samą odpowiedzią w praktyce. Bez wątpienia należy wspierać wszystkie postulaty i działania idące w kierunku zwiększania i pogłębiania samorządności oraz możliwej samowystarczalności wszystkich regionów (a także wspólnot niższego rzędu, czyli lokalnych), sprzyjać też wszystkiemu, co odbudowuje i wzmacnia regionalne i lokalne tożsamości. Należałoby gruntownie zmienić relację pomiędzy „prowincjami” a „centrum”, jeśli chodzi o system ściągania i przekazywania podatków, tak aby to samorządy mogły w coraz większym stopniu decydować o tym, ile środków idzie w „górę”, dla sfinansowania potrzeb ogólnopaństwowych. Nie ma żadnego powodu upierać się przy tym, aby w całym kraju obowiązywały jednolite rozwiązania w zakresie systemu szkolnego, usług medycznych etc. Należy po prostu kierować się tą ogólną dyrektywą postępowania, jaką jest zasada pomocniczości – pojęta zgodnie z jej prawdziwym znaczeniem, tzn. wypełnianiem przez struktury wyższego rzędu, jedynie tego, co organizmy mniejsze, począwszy od rodzin, nie są w stanie zrealizować samodzielnie. Z drugiej strony, jeżeli wektorem naszych dążeń ma być naprawdę regionalizacja i odbudowanie więzi historycznych, to należałoby jak najszybciej naprawić niesprawiedliwości wcześniejszych arbitralnych decyzji więzi te celowo niszczących. Dla przykładu, Częstochowa nigdy nie była i nie jest żadnym „Śląskiem”, byłoby zatem zwykłym i ostatecznym zaborem, gdyby miała się znaleźć już nie tylko w województwie, ale w autonomicznej „ziemi śląskiej”. Należy tu zwrócić uwagę na jeszcze jeden czynnik. Każdy separatyzm, kiedy walczy z prawdziwym lub wyimaginowanym opresorem w postaci rządu centralnego, z lubością odwołuje się do bliskich tradycjonalistom zasad pomocniczości, różnorodności, uprawnień historycznych etc. Lecz wcale nie znaczy to, że sam jest raz na zawsze impregnowany od centralistycznych pokus na modłę jakobińską, którym daje upust, gdy tylko uzyska odpowiedni stopień samodzielności i… bezkarności. Wystarczy tu przywołać przykład współczesnej Katalonii, która już tak się roznamiętniła w swojej autonomii, że pozwala sobie na prześladowanie języka kastylijskiego. Winniśmy zatem pamiętać, że centralistyczny glajchszaltung jest zawsze i takim samym złem na każdym poziomie: „mikro” (autonomicznego regionu), „makro” (państwa narodowego) i „hiper” (ponadpaństwowym, jak na przykład w UE).
Kierunek pożądanych przemian jest tedy oczywisty: konsekwentna decentralizacja i stopniowa, ostrożna, dostosowana do realiów społecznych i okoliczności zewnętrzno-politycznych regionalizacja. Jednakowoż przed „skokiem bytowym” z unitaryzmu w federalizm należy przestrzegać i wystrzegać się tego przynajmniej dopóty, dopóki jesteśmy przytroczeni do UE lub dopóki ten neobizantyjski moloch sam się nie rozsypie. Pozostaje nam jeszcze do rozważenia kwestia, która była dla nas punktem wyjścia i okazją do poczynienia powyższych uwag, czyli zjawisko ruchu autonomistów śląskich. Wstępnie pragnę zaznaczyć, że uznaję zasadność pewnych „rachunków krzywd”, jakie istnieją pomiędzy Ślązakami a Rzeczpospolitą. Nie zmienia to jednak mojego zaniepokojenia rysującą się dość wyraźnie (pomimo niejasności co do celów finalnych) zasadniczą linią strategiczną Ruchu Autonomii Śląska oraz stojącymi u podłoża tej linii założeniami myślowymi. Jeśli na postawę i program RAŚ nałożymy siatkę kategorii wypracowaną przez omawianego wyżej Mellę, to rysuje się ona jako bardzo bliska mentalności i strategii współczesnych nacjonalistów katalońskich (drugorzędna, mimo wszystko, jest tu okoliczność, iż nacjonaliści katalońscy są dziś politycznie i społecznie lewicowi, natomiast RAŚ wydaje się bliski w tych kwestiach formacji konserwatywno-liberalnej). Wspólne i budzące moją dezaprobatę jest tu jawnie egoistyczne podejście, oznaczające odmowę solidarności zarówno ogólnonarodowej i ogólnopaństwowej, jak i z innymi regionami i społecznościami lokalnymi, które mają przecież takie samo prawo do analogicznej i właściwie pojętej „autonomii”. To, inaczej mówiąc, egocentryczna i separatystyczna odmowa wspólnoty historycznego przeznaczenia całej polskiej ojczyzny, w zróżnicowaniu i poszanowaniu jej „małych ojczyzn” (patrias chicas, jak mówią Hiszpanie); co gorsza, odmowa budowana w znacznej mierze na „kontrze” do polskości w ogóle i do jej państwowego epifenomenu. Czy jeszcze dalej idące (stawiane tu i ówdzie) zarzuty względem RAŚ są uzasadnione – nie wiem, nie mam ku temu wiarygodnych danych. Wiem natomiast na pewno jedno: działacze RAŚ mogliby w jeden tylko sposób dowieść bezzasadności tych zarzutów – gdyby mianowicie tak zmodyfikowali swój program i postępowanie, iżby swój egoistyczny, wyłącznie „wsobny” partykularyzm przeformułowali we wzorzec polityki regionalistycznej dla całego kraju, dając – dzięki swemu niewątpliwemu doświadczeniu i uporowi w dochodzeniu swoich racji – impuls do stworzenia czegoś w rodzaju ogólnopolskiego ruchu regionalistycznego, oddającego każdemu regionowi i każdej wspólnocie to, co im się słusznie należy. Jacek Bartyzel
Zdziwienie redaktora Leskiego „Albo to jest fałszywka, albo ktoś zwariował, w tym parę bliskich mi postaci” - dziwi się redaktor Leski na wieść, że pod domem generała Jaruzelskiego w noc z 12 na 13 grudnia mają się spotkać w tym roku:
Mirosław Chojecki- honorowy prezes Stowarzyszenia Wolnego Słowa
Janina Jankowska- dziennikarka, członek min. zarządu Stowarzyszenia Wolnego Słowa
Dariusz Karłowicz- prezes zarządu Fundacji Świętego Mikołaja; redaktor Teologii Politycznej
Zdzisław Krasnodębski- filozof, profesor uniwersytetu w Bremie
Paweł Lisicki- redaktor naczelny dziennika "Rzeczpospolita"
Jan Pospieszalski- dziennikarz, prowadzący program "warto rozmawiać"
Bronisław Wildstein- publicysta dziennika "Rzeczpospolita"
Piotr Zaremba- publicysta min. dziennika "Rzeczpospolita"
Rafał Ziemkiewicz- publicysta min. dziennika "Rzeczpospolita"
Wanda Zwinogrodzka- kierownik artystyczny Teatru TV
Jacek Karnowski - dziennikarz
Michał Karnowski - redaktor naczelny wPolityce.pl
Krzysztof Skowroński - dziennikarz, były dyrektor Programu III Polskiego Radia, dyrektor Radia Wnet
Tomasz Sakiewicz- redaktor naczelny tygodnika "Gazeta Polska"
Grzegorz Górny- redaktor naczelny "Frondy"
Rozumiem, że według redaktora Leskiego zaproszenie renegata i sowieckiego sługusa z krwią Polaków na rękach na posiedzenie RBN przez urzędującego prezydenta to wydarzenie niezasługujące na jakieś „teatralne gesty” pod publiczkę. Otóż pragnę poinformować szanownego redaktora, że istnieje coś takiego jak zdrowy rozsądek i zwykła ludzka przyzwoitość. Takich rzeczy się po prostu nie robi, bo mówiąc najdelikatniej jest to działanie niepedagogiczne i demoralizujące dla całego społeczeństwa. Dlatego też, jeżeli jakieś gremium radzi na temat zwalczania pedofilii to nie zaprasza do swojego grona w charakterze eksperta wielokrotnego czynnego pedofila. Jeżeli możni tego świata debatują na temat metod zwalczania terroryzmu to nie dopraszają do swojego grona członków Al-Kaidy, Świetlistego Szlaku, Tamilskich Tygrysów, Dżihadu czy Brygad Męczenników Al-Aksa Jeżeli miłośnicy przyrody dyskutują o tym jak walczyć z ludzkim okrucieństwem wobec zwierząt to nie zapraszają producenta psiego smalcu spod Częstochowy, jako doradcy. Jeżeli dzieje się inaczej to trzeba głośno krzyczeć i protestować panie redaktorze i dziwię się, że pan tego zwyczajnie nie rozumie. Kokos26
Tuska pogrąży śledztwo, nie kryzys Mamy dość sprawnie funkcjonujące "pudło rezonansowe przemysłu pogardy" w sferze mediów. Z posłem Ludwikiem Dornem, byłym marszałkiem Sejmu, rozmawia Maciej Walaszczyk
Jak bardzo zmieniła się polska polityka od czasu, gdy rozstawał się Pan z Prawem i Sprawiedliwością?
- Sytuacja zmieniła się w sposób istotny. Lech Kaczyński nie żyje, a prezydentem RP jest człowiek wywodzący się z trzonu Platformy Obywatelskiej. Pojawiają się pewne napięcia między prezydentem i premierem, ale są dość dyskretne. PO ma jednak pełnię władzy, której zakres rozszerza choćby na Trybunał Konstytucyjny czy media publiczne. Z różnych przyczyn powstało dość sprawnie funkcjonujące "pudło rezonansowe przemysłu pogardy" w sferze mediów, elit opiniotwórczych i producentów plebejskiej rozrywki. Istnieje dość ściśle ze sobą wewnętrznie zespolony konglomerat, który dąży do tego, by największa partia opozycyjna funkcjonowała jako byt jedynie niszowy. Żyjący w bardzo dużej niszy, ale o ściśle wytyczonych granicach.
Ale gdy rządziło PiS, media atakowały również wspólnym blokiem. - Nie była to jednak sytuacja identyczna. Wtedy czegoś takiego nie obserwowaliśmy. Wówczas funkcjonował jedynie bardzo luźny konglomerat, pewnego rodzaju pospolite ruszenie przeciwko Prawu i Sprawiedliwości. W latach 2006-2007 nie było tam takiej spójności i istniała jedynie koalicja stworzona ad hoc. Dziś jest ona już pewną konstrukcją - to zupełnie inna jakość. Poza tym po powstaniu klubu Polska jest Najważniejsza PiS straciło walor niezwykłej wagi, a więc przymiot mniejszości blokującej zmiany w Konstytucji. To jest bardzo istotne, bo do tego czasu nie można było zmienić Konstytucji wbrew PiS. Teraz już można.
Takie zmiany są przecież planowane. - Dlatego utrata większości blokującej jest dla Prawa i Sprawiedliwości wielkim osłabieniem. Widzimy dziś też, że PiS wyraźnie osłabło. Zostało poobijane, i to bardzo ciężko, ale podkreślam - żadna kość nie została złamana. Obroniło się, straty na poziomie rad gmin i powiatów są mniejsze niż na poziomie sejmików wojewódzkich (jeśli chodzi o procent oddanych głosów). Określam to językiem wojskowym jako bazę operacyjną. Dlatego możliwe są przegrupowania, przejścia do kontrofensywy. Na PiS postawiłbym krzyżyk, gdyby nie fakt, że jest jedynie ciężko poobijane, ale nie pogruchotane.
Czy to osłabione, poobijane przez prorządowe media, ale wciąż mające bazę w terenie PiS jest w stanie wygrać za rok wybory? - A kto w połowie 2002 roku przewidywał, że SLD w wyborach 2005 roku zostanie sprowadzone na duży, ale jednak margines i stanie się partią niszową? Właściwie nikt. Różne rzeczy mogą się więc wydarzyć w 2011 roku.
Co ma Pan na myśli? - Bardzo poważnie zastanawiam się, czy pan płk Edmund Klich nie okaże się ostatecznie polskim płk. GeorgesŐem Picquartem, a więc słynnym pułkownikiem francuskiego kontrwywiadu z czasów tzw. afery Dreyfusa. Początkowo był przekonany o jego winie, a więc zdradzie na rzecz Niemiec. Jednak gdy zobaczył w oparciu o fakty, że mający żydowskie pochodzenie płk Dreyfus jest niewinny, to choć był konserwatywnym katolikiem i przy tym antysemitą, stwierdził po prostu: "niewinny to niewinny".
Ale co miałby, Pana zdaniem, zrobić pułkownik Klich? Przeciwstawić się Rosjanom i odrzucić ich wnioski na temat przyczyn smoleńskiej katastrofy, które przez rosyjską stronę wydają się ustalone już od 10 kwietnia? - Nie chodzi o to, że ma się przeciwstawić. Jako akredytowany przy MAK obserwuje i spisuje swoje uwagi, przygotowując tym samym materiał dla polskiej komisji badającej przyczyny katastrofy, którą kieruje szef MSWiA minister Jerzy Miller. Pamiętam dobrze posiedzenie sejmowej podkomisji ds. infrastruktury, na której płk Klich powiedział, że każdą rozmowę i każde wydarzenie skrupulatnie notuje. Posiada więc już na pewno fascynującą lekturę. Klich jest urzędnikiem słusznie przywiązującym wagę do procedur. Na razie milczy. Stąd pytanie, czy będzie milczał dalej.
Ale w jaki sposób miałoby to obciążyć Donalda Tuska jako premiera i PO jako partię rządzącą? Chodzi Panu o fakt rezygnacji ze wspólnego śledztwa i całkowitą bierność w tej sprawie? - Moje podstawowe zarzuty w tej sprawie pod adresem Donalda Tuska mniej dotyczą samej katastrofy, a bardziej tego, co działo się i stało po niej. Według mojej wiedzy, 10 kwietnia premier Władimir Putin przyleciał do Smoleńska znakomicie przygotowany przez swój sztab. Z gotowym planem politycznym w głowie. Pan premier Tusk, jeśli przed tym przylotem w ogóle z kimś rozmawiał, to chyba tylko ze swoimi specjalistami od PR. Interesowało go tylko to, jak spotkanie z Putinem sprzedać na użytek polskiej opinii publicznej. Był całkowicie nieprzygotowany i nie zdał zupełnie egzaminu z rządzenia w bardzo poważnej sytuacji kryzysowej. Taka jest moja ocena oparta oczywiście na wiedzy ułamkowej. Dlatego ujawnienie w pewnym momencie konkretnych faktów na temat katastrofy, a przede wszystkim postępowania wyjaśniającego przyczyny katastrofy, może być czymś, co postawi w świadomości dużej części Polaków kwestię, czy to jest odpowiedni premier i odpowiednia partia? Afera hazardowa do takiej sytuacji niestety nie doprowadziła. Inną sprawą jest, dlaczego tak się stało.
No właśnie PiS jest w defensywie, a Platforma pozostaje hegemonem. Czy jest jeszcze inny czynnik, który może odwrócić ten trend? - Platforma nie jest hegemonem, a partią dominującą. Z hegemonią mieliśmy do czynienia np. w Meksyku, gdy przez kilkadziesiąt lat w warunkach formalnej demokracji rządziła tam Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna, albo w przypadku Partii Kongresowej w Indiach. Choć była demokracja i wszyscy mogli startować w wyborach, to wszyscy wiedzieli, że nie ma szans na udział we władzy.
Co może nadwerężyć tę dominację? - Wiele tutaj zależy od opozycji. Nie jestem zachwycony jej działaniami i stanem. Po wyborach prezydenckich zdecydowałem jednak, że nie będę mówił o tym publicznie z tego względu, że od tej krytyki najsilniejsza partia opozycyjna się nie zmieni, a nie ma sensu włączać się do chóru jej krytyków. Można mieć oczywiście poczucie krzywdy i uraz, ale tym w polityce kierować się nie można, bo są to bardzo źli doradcy. Dlatego jeśli dziś krytykuję, to nie opozycję, ale partię rządzącą, która rządzi źle.
Ekonomiści ostrzegają przed kryzysem ekonomicznym wywołanym polityką administracji Baracka Obamy. Do tego strefa euro jest poważnie zagrożona przez zadłużenie Hiszpanii, Grecji, Portugalii. Rząd również nas zadłuża, obligacje zaczynają drożeć. Jeśli wybuchnie poważny kryzys, rynki finansowe nie oszczędzą Polski. - Ja scenariusza apokaliptycznego Polsce nie życzę, choćby to miało uderzyć w rząd i Platformę. Ale jeśli do niego dojdzie, to nie przewiduję powtórki tego, co spotkało np. Węgry i jej lewicowe rządy. Wiem, że wielu snuje taką analogię i w efekcie powtórkę z wielkiego zwycięstwa partii Wiktora Orbana. Jaka była reakcja polityczna na pierwszą falę kryzysu choćby na Słowacji, w Czechach czy krajach bałtyckich? Tam prawie wszędzie w niedługim czasie odbywały się wybory i wygrywały partie, które mówiły: "Musimy zaciskać pasa". Ekonomiści krytykują Platformę za to, że nie wprowadza reform i nie zaciska pasa, ale również ani SLD, PiS czy nowa inicjatywa Polska Jest Najważniejsza z programem oszczędnościowym nie występują. Nie ma więc podmiotu politycznego, który mógłby powiedzieć: "My mieliśmy rację, a oni byli nieodpowiedzialni". Podobnie było podczas kampanii prezydenckiej. Dlatego w sytuacji "apokaliptycznej" drugiej fali kryzysu rozkład poparcia politycznego będzie podobny do dzisiejszego. Być może będą przesunięcia, ale raczej na korzyść PSL i SLD. Jeśli więc nawet koledzy z PiS liczą na scenariusz węgierski, to powinni mieć też świadomość tego, że zanim Fidesz odzyskał władzę, miał za sobą większość mediów. Tam atak na socjalistów o charakterze postkomunistycznym można porównać z obecnym atakiem mediów na PiS w Polsce. To ważny czynnik, który w mojej ocenie, zdecyduje o tym, że w Polsce nie powtórzy się scenariusz węgierski, nawet w sytuacji poważnej, drugiej fali kryzysu.
PiS ma szanse na odzyskanie władzy? - Mam nadzieję, że kierownictwo partii przemyśli minione trzy lata i wyciągnie z tego odpowiednie wnioski.
Prowadzi Pan rozmowy z PiS o poparcie w wyborach do Senatu? - Odpowiem dość enigmatycznie. PiS i ja prowadzimy rozmowy o możliwych formach współpracy politycznej. Nie są one na razie sfinalizowane. Nie zdziwię się, jeśli nic z tego nie wyjdzie, nie zdziwię się, jeśli rzecz dojdzie do finału. Żeby było jasne - rozmowy nie obejmują ewentualności mojego członkostwa w PiS i Klubie Parlamentarnym PiS.
Co prognozuje Pan inicjatywie Polska Jest Najważniejsza? Media mocno ją lansują. - Element promocji jest istotny, funkcjonujemy w kulturze umierających informacji, które żyją najwyżej jeden dzień. Każdego dnia świat rodzi się od nowa, tak samo w mediach ciągle jest zapotrzebowanie na coś nowego, szczególnie jeśli kontekst newsa jest nieprzychylny PiS.
Ale ta inicjatywa jest groźna dla PiS? - Na połowę grudnia PJN zapowiedziała kongres. Jednak na razie jej podstawowe przesłanie polityczne, a ono jest ważniejsze niż program, budowane jest w formie brazylijskiej telenoweli pt. "Wyznania posła Poncyljusza"...
...Na kozetce w TVN 24. To chyba jej jedyny kapitał. - W ten sposób buduje swoje przesłanie polityczne, co jest ciężkim błędem. Z jednej strony słyszymy deklarację: "Chcemy być merytoryczną opozycją, która celnie uderza w rząd". Tymczasem serial ten trwa już dobrych kilka tygodni, a ja pytam - gdzie jest to "merytoryczne uderzenie w rząd"? Mamy tylko wyznania posła Poncyljusza i jego deklaracje o stworzeniu opozycji, która będzie dążyła do porozumienia z obozem rządzącym we wszystkich najważniejszych dla kraju sprawach. To chwileczkę - po co w takim razie jest opozycja?
Joanna Kluzik-Rostkowska na razie zadeklarowała inicjatywę zawieszenia subwencji dla partii politycznych. A pomysł popiera Platforma. - Przeciw tej inicjatywie opowie się na pewno opozycja i część obozu rządowego, czyli PSL. Nic więc z tego nie będzie oprócz dziesięciodniowej dyskusji w całodobowych telewizyjnych stacjach informacyjnych.
Pan tworzył ten system subwencji dla partii politycznych, potem były oskarżenia o zabetonowanie sceny politycznej i zbudowanie aparatów partyjnych. Jak dziś Pan go ocenia? - Na pewno subwencje w czasach kryzysu trzeba zmniejszyć, ale co do zasady to trzeba je oczywiście utrzymać. Opowiadam się jednak za ważną korektą, by partie nie mogły wydawać pieniędzy z budżetu i w kampanii samorządowej, bo nie po to je otrzymały. Tymczasem w sposób oczywisty następuje ekspansja największych partii politycznych w samorządzie. Choć nie widać żadnych jakościowych różnic między kandydatami partyjnymi a reprezentującymi lokalne komitety lub małe ugrupowania. Partie nie korzystają z tych pieniędzy choćby po to, by na poziomie lokalnym zatrudniać ekspertów do budowy strategii dla gmin czy miast, a jedynie robią to, co widać, a więc drukują za nie billboardy i ulotki. Należy również zmniejszyć próg, którego przekroczenie uprawnia do korzystania z subwencji, z 3 proc. do minimalnie 1 procenta. Tak, by nawet zupełnie nowe inicjatywy miały większą szansę na starcie. Ten system musi być podatny na zmiany. Wspólnie z samorządowcami pracuję nad projektem obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej, która zakaże wydawania pieniędzy z budżetu podczas kampanii w wyborach samorządowych.
Wracając do spraw krajowych, nie odnosi Pan wrażenia, że w ciągu ostatnich 2-3 lat dramatycznie zmieniła się sytuacja międzynarodowa Polski? USA wycofały się z planów budowy tarczy antyrakietowej i z zaangażowania w Europie. Obserwujemy wielką geopolityczną ofensywę Rosji, NATO ma kłopoty z konstrukcją nowej doktryny obronnej. Niemcy chcą zmieniać traktat unijny. Czy nowy układ polityczny, który tworzy się wokół Polski i jest niekorzystny dla nas, będzie trwały? - Słynne spotkanie w Samarze komisarza Manuela Barosso i kanclerz Angeli Merkel z Władimirem Putinem, na którym w imieniu UE postawiono sprawę narzuconego przez Rosję embarga na import polskiego mięsa, spowodowało na Kremlu wstrząs. Wyegzekwowanie przez Lecha Kaczyńskiego od przywódców UE solidarności europejskiej było więc jego wielkim kapitałem.
Przecieki WikiLeaks pokazują, że zarówno w Moskwie, jak i w Waszyngtonie dostrzegalne było zaangażowanie Lecha Kaczyńskiego przeciw rosyjskiej inwazji na Gruzję w 2008 roku. - Dokładnie, i ten kapitał został przez rząd Donalda Tuska zmarnowany. Bo dzięki zaangażowaniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego, premiera Jarosława Kaczyńskiego i przy wszystkich błędach szefowej MSZ Anny Fotygi w Rosji pojawił się respekt przed Polską. Na Kremlu mieli świadomość, że "oni mogą nam wyciąć taki numer, za który ciężko zapłacimy", więc "lepiej się z nimi ułożyć". Po czym przyszedł rząd Tuska i pan prezydent Komorowski, który z Rosją za wszelką cenę chce się ułożyć. Tylko jak się okazuje, nic za to nie mamy w zamian. A do tego pozycję naszego kraju dezawuuje śledztwo smoleńskie. Zasadniczo sytuacja międzynarodowa zmieniła się na niekorzyść Polski. Dla USA ważniejszy niż Europa jest obszar Pacyfiku i środkowa Azja. A tam głównymi graczami są Chiny, Rosja i Indie. I nie będzie już powrotu do takich relacji polsko-amerykańskich, jakie pamiętamy z czasów prezydentury GeorgeŐa Busha, nawet jeśli w następnych wyborach Baracka Obamę pokona kandydat republikański. Stąd zarzut do premiera Donalda Tuska i ministra Radosława Sikorskiego, którzy przeciągając negocjacje nad porozumieniem SOFA sankcjonującym warunki obecności żołnierzy amerykańskich w Polsce, ułatwili administracji Obamy wycofanie się z projektu budowy tarczy antyrakietowej w Polsce.
Wytyka Pan Tuskowi fatalne w konsekwencjach dla naszego państwa błędy. Jaka jest ich etiologia? - Zarówno Tusk, jak i Sikorski, którzy są jednak stosunkowo młodzi, przemyśleli sobie losy Aleksandra Kwaśniewskiego. Bo nikt tak jak on swego czasu nie naraził się Rosji zaangażowaniem w pomarańczową rewolucję na Ukrainie, w 2004 roku wchodząc do kremlowskiej zagrody i mówiąc: "Od dziś ta zagroda nie jest wasza". Tuż po rewolucji ówczesny prezydent Putin mówił o Kwaśniewskim z nieskrywaną pogardą i nienawiścią. Proszę zauważyć, że byli premierzy czy prezydenci po zakończeniu ich funkcjonowania w wymiarze narodowym starają się funkcjonować w wymiarze międzynarodowym. Co jest też elementem promocji kraju. Aleksander Kwaśniewski ciągle marzy o takiej karierze, a Rosja blokuje go, gdzie może. Dlatego Donald Tusk i Radosław Sikorski nie chcą podzielić losów Kwaśniewskiego. Głównym motywem tych dwóch panów w polityce międzynarodowej jest nikomu się nie narazić, by za kilka albo kilkanaście lat móc sobie błyszczeć aż do emerytury na międzynarodowych salonach.
Pana zdaniem polską polityką kierują ich osobiste interesy? - Dokładnie, i jest to motyw podstawowy, żadne układy i uwikłania. To po prostu myślenie o własnych karierach. Są sprawy takie, które były trudne do wygrania, jak budowa Gazociągu Północnego. W polityce międzynarodowej istotne jest jednak, w jakim stylu się przegrywa. Na zasadzie "ludy spasajtes" czy "w ordynku, mości panowie, w ordynku", a więc cofać się, zachowując wartość oddziałów i ich siłę. Tymczasem tutaj nastąpiła kapitulacja, przy czym nawet nie załatwiono kluczowej sprawy, jak kwestia głębokości, na jakiej zostanie położona rura na dnie Bałtyku: na 13 m - jak chcą Niemcy, czy na 14,5 m - jak oceniają polscy eksperci. Od tego zależy choćby tak kluczowa kwestia, jak przyszłość śródlądowej drogi łączącej Odrę z Dunajem. Niemcy zawsze będą temu przeciwni, bo to uderza w Hamburg, który jest potęgą polityczną w Niemczech. A do tego dochodzi przyszłość terminalu LNG w Świnoujściu, który nie może być zablokowany. Politykę zagraniczną prowadzoną przez premiera, szefa MSZ, a także prezydenta określam jako oportunistyczną wielokierunkową adaptację. Polega ona na ważeniu spraw na zasadzie "a do kogo się teraz dostosować". Nie narazić się Rosjanom, Amerykanom, Niemcom, Francuzom. Michaił Gorczakow powiedział kiedyś o Austrii: "Austria nie jest państwem, a tylko rządem". Ja uważam, że Rzeczpospolita nie ma polityki zagranicznej, a jedynie ministra spraw zagranicznych.
Dziękuję za rozmowę.
04 grudnia 2010 "Istota działań wojskowych polega na udawaniu, że... stosujesz się zamysłów nieprzyjaciela”- twierdził Sun Zi, chiński mędrzec, dwa i pół tysiąca lat temu, autor słynnej „ Sztuki Wojennej”. Mao zdobył Chiny dzięki studiowaniu Sun Zi, Japończycy przegrali wojnę na Pacyfiku, bo studiując od wieków Sun Zi, nie potrafili jednak słuchać jego zaleceń. Amerykanie- nie studiując- przegrali Wietnam. W Iraku i Afganistanie- korzystali z Sun Zi.. Obecnie nawet przedsiębiorcy uczą się od Sun Zi. Nie jest to Europejski i rycerski sposób prowadzenia walki.. Ale warto przeczytać.. By wiedzieć, co myśli wróg.. A wrogiem w socjalizmie- jest władza , paradoksalnie wybierana przez” obywateli” demokratycznie i wolnych wyborach jeśli w dzisiejszym świecie można w ogóle mówić o wolności, świecie zdominowanym przez wszechpotężne media, zajmujące się głównie propagandą.. Przeplataną sensacyjnymi informacjami, w gruncie rzeczy nieistotnymi. Pan premier Donald Tusk postanowił zastosować się powyższej zasady, że” istota działań wojskowych polega na udawaniu, że stosujesz się do zamysłów nieprzyjaciela..” Głównym wrogiem rządu- jesteśmy oczywiście My, mieszkańcy Polski, przeciw którym rząd( ciało wykonawcze) konstruuje ustawy przy pomocy Sejmu( ciała ustawodawczego).I trudno byłoby znaleźć ustawę, które jest dla Nas- łatwo znaleźć taką, która jest przeciw nam.. Ponieważ Platforma Obywatelska od zawsze jest przeciw finansowaniu demokratycznych partii politycznych, czyli gangów biurokratycznych, które napadły na Polskę i na nas- z budżetu państwa, czyli z kieszeni najbiedniejszych oraz tych ponad 50%” obywateli”, którzy na demokratyczne wybory nie chodzą, to zorganizowała spektakl sejmowy mający nas przekonać, że naprawdę Platforma Obywatelska jest za likwidacją dotacji dla partii politycznych.(????) Skąd wiem, że naprawdę nie jest? Ano stąd, że systematycznie od kilku lat pobiera te dotacje w wysokości około 40 milionów złotych rocznie i pobrała ich przez te demokratyczne lata coś około 150 milionów złotych, a przecież w ustawie nie ma zapisanego obowiązku, że dotacje pobierać trzeba.. Można ich nie pobierać, a pieniądze przekazywać na inne cele.. Podobną taktykę Sun Zi stosował swojego czasu pan Lech Wałęsa, który słownie deklarował, że wynagrodzenia prezydenckiego nie będzie pobierał- ale potem okazało się, że ktoś to wynagrodzenie pobierał.. Nawet podniósł krzyk, że po skończonej kadencji prezydenckiej, bardzo udanej, jak całe życie pana Lecha Wałęsy, łącznie z przeskoczeniem przez płot w celu obalenia komunizmu- nie ma z czego żyć, żeby naród złożył się na wynagrodzenia dla niego jako byłego prezydenta.(!!!) I dostał to czego chciał.. Ma z czego żyć i swoje wynagrodzenie wspomaga wykładami zagranicznymi za które inkasuje, a to 50 000 dolarów, a to 100 000 dolarów.. Pieniędzy ma jak lodu- w końcu obalił komunizm z Danuśką pospołu i mu się wszystko należy.. A komunizm w przepoczwarzonej wersji się rozwija w najlepsze.. Czego były prezydent nie widzi lub widzieć nie chce, bo okazałoby się, że niepotrzebnie przeskakiwał przez płot, którego zresztą już nie pamięta, bo pamiętać nie ma skąd—skoro go wcale nie było.. Był mur. Ale tak wysokiego, nawet zawodowi zdobywcy murów- łatwo nie byliby w stanie przeskoczyć.. Pozostaje wersja z motorówką, którą to wersję lansowała pani Anna Walentynowicz.. A kto wtedy miał do dyspozycji motorówkę? Przecież nie robotnicy ze Stoczni.. A swoją drogą: co pan prezydent Lech Wałęsa takiego opowiada na spotkaniach, za co warto zapłacić 100 000 dolarów(???). Ich forsa- ich sprawa.- oczywiście. Ja nie dałbym ani grosza za wałęsowski bełkot.. Chyba, żeby …dopłacił mi Instytut Lecha Wałęsy.. Wtedy bym się zastanowił.. Jakie pytanie zadać ‘ wielkiemu Polakowi”.. Jak sobie pomyślę, jak on rozpędził te 200 000 ludzi generała Czesława Kiszczaka, rozgromił milionową Armię Czerwoną.. Wszystko bez jednego wystrzału.. Hucpiarze z Platformy Obywatelskiej zrobili sobie badania, i wyszło im, że demokratyczny do szpiku demokratycznych kości lud- chce likwidacji dotacji i to na poziomie 80% ludności demokratycznego państwa prawnego . POstanowili lud oszukać, tak, żeby myślał, , że oni naprawdę chcą likwidacji dotacji z budżetu państwa. dla gagów politycznych. Lud jest kołowany piarem systematycznie i już dawno się pogubił co jest prawdą, a co za prawdę ma uchodzić.. I że prawda istnieje obiektywnie- tak jak uważał Arystoteles, największy myśliciel naszej cywilizacji.. Sprytnie to zorganizowali i przeliczyli glosy.. SLD jest przeciw, PSL jest przeciw, PiS jest przeciw likwidacji złotego życia na cudzy koszt.. ONI też są przeciw, ale w głosowaniu demokratycznym musi wyjść, że są „ za” likwidacją złotego życia na cudzy koszt.. ”Nie wystarczy polegać na spętanych koniach i zagrzebanych kołach wozów”- naucza Sun Zi. Zagrzebanych w kłamstwie aż po osie.. Bo kłamstwo jest podstawą demokracji. I dlatego grzęźniemy w nim każdego dnia.. Wystarczy włączyć radio lub tv.. Ci co jeszcze niedawno byli w Prawie i Sprawiedliwości, i byli za niemoralnymi dotacjami z budżetu państwa, teraz są przeciw, bo też z tej hucpy chcą coś dla siebie uskrobać medialnie.. Tyle lat byli „ za” niemoralnością dotacji, a teraz nagle są” za”- likwidacją dotacji.. Znowu kołują skołowany lud, a nazywają się, że „Polska Jest Najważniejsza”..(???) Najważniejsze są dotacje z budżetu państwa dla pasożytów najważniejszych w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym i tak dalej.. ”Ogólne zasady najazdu są takie, że im głębiej wtargniesz na terytorium przeciwnika, tym bardziej zwarte są twoje oddziały i tym mniej prawdopodobne, z wróg cię pokona”. I słuszna racja Sun Zi. I umiejętnie zorganizowali swoich pretorian . Szesnastu sprawiedliwych nie przyszło na demokratyczne głosowanie.. Gdyby przyszli- nie daj Panie Boże- mogłoby dojść do likwidacji dotacji z budżetu zadłużonego państwa.. Chociaż te sto milionów złotych , to mały demokratyczny pikuś, wobec narastającego długu publicznego, który narasta w ilości 300 milionów złotych dziennie, a niektórzy- w tym pan minister Jacek Vincent Rostowski- politolog, sprowadzony specjalnie z Budapesztu z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego od pana Sorosa- na stanowisko ministra finansów twierdzi, że 200 milionów dziennie.. Co za różnica czy zatoniemy przy tonażu dwieście milionów ton, czy trzysta milionów ton- dorzucanego obciążenia dziennie.. Tonącemu Tytanikowi to również było bez różnicy, czy napełnia się wodą 2 tony czy 3 tony na minutę.. I tak zatonął! Największy liniowiec tamtych czasów.. Tonący i tak brzydko się chwyta.. I popatrzcie państwo- zabrakło jedynie pięć głosów, żeby odciągnąć od cycka państwowego całą klasę polityczną.. Ale tak miało być- i to się udało. Znowu oszukali, ale wyborcy będą myśleli, że ONI naprawdę chcieli.. I będą próbować nadal- nas oszukiwać.. Bo” należy grabić żyzny kraj, aby wojska miały pod dostatkiem prowiantu”(!!!) No i grabią! I będą grabić nadal.. Bo biurokracja sejmowa jest głodna naszych pieniędzy.. Na co ich tam tylu jest? I co tam robią.. Bawią się naszym kosztem w demokrację zadekretowaną..” Na nieprzystępnym terenie przyj do przodu. Na okrążonym działaj doraźnie. Na śmiercionośnym- walcz”- co się sprawdza. I jaki udawany lament, że się nie „ udało” i zabrakło tylko pięciu głosów.. Premier prawie płakał, że się nie udało, a tak bardzo chciał. Jak tak chciał to należało dowieść szesnastu brakujących posłów.. To by przegłosowali! I uwolniliby nas od tej zgrai demokratów żyjących z biedy biedaków.. Dobry wódz” zmienia swój sposób działania i przekształca plany, aby ludzie nie wiedzieli , co robi”.” Zmienia miejsca obozowania i wybiera drogi okrężne, aby nie można było ich przewidzieć”. ”Wprowadza wojska głęboko w kraj wrogich książąt i wtedy zwalnia spust”.. I jak państwo myślicie? Pan premier Donald Tusk i jego piarowscy doradcy nie czytali „ Sztuki Wojennej” Sun Zi.. Jak ja ją czytałem, a nie rządzę państwem.. „Trzeba mieć zawsze pod ręką środki służące do zapalania ognia”, bo do ”podpalania trzeba wybrać stosowną porę i odpowiedni dzień”, a” kiedy podpala się z wiatrem, nie atakuj pod wiatr”. Tak poucza Sun Zi.. A’ kiedy wiatr ciągle wieje w dzień, w nocy ucichnie”.. A nam, przyglądającym się temu wszystkiemu -wiatr wieje w oczy.. I pomyśleć, że rzucają wszystkie siły, żeby oszukać miliony ludzi.. A ci oszukiwani i okłamywani- nadal na swoich kłamczuchów głosują.. Oddają głos na swoich oprawców. WJR
OFICEROWIE INNYCH WYWIADÓW ZASTĄPIĄ NASZYCH ŚLEDCZYCH W Parlamencie Europejskim odbędzie się we wtorek publiczne wysłuchanie poświęcone rosyjskiemu śledztwu ws. katastrofy pod Smoleńskiem. Zabraknie przedstawicieli Naczelnej Prokuratury Wojskowej i prokuratora generalnego, będą za to oficerowie amerykańskiego i brytyjskiego wywiadu. Jeden z najważniejszych tematów dotyczących Polski najwyraźniej nie dla wszystkich jest istotny - pisze "Nasz Dziennik". Najbardziej wyczekiwani goście, czyli przedstawiciele polskiej prokuratury, odmówili spotkania z rodzinami ofiar i zainteresowanymi tematem smoleńskim deputowanymi ze wszystkich krajów Unii Europejskiej. Odmawiając udziału w spotkaniu, przedstawiciele polskich organów prowadzących śledztwo smoleńskie unikali wytłumaczenia swojej nieobecności. Ewa Kochanowska, wdowa po rzeczniku praw obywatelskich dr. Januszu Kochanowskim, która udaje się do Brukseli, podkreśla, że z wielkim rozczarowaniem przyjęła informację, iż na publicznym wysłuchaniu zabraknie także przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Jerzego Buzka. On również był zaproszony. Podczas zaplanowanego na 7 grudnia wysłuchania publicznego przewidziane zostały dwie sesje, które rozpoczną się o godzinie 9.30. Jedną z nich poprowadzi poseł PE prof. Ryszard Legutko, drugą zaś poseł Tomasz Poręba. W pierwszej sesji - jak podkreśla w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" eurodeputowany Ryszard Czarnecki (EKR) - wystąpią z przemówieniem dwie przedstawicielki rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej: wdowa po prezesie IPN i jednocześnie przewodnicząca Stowarzyszenia Rodzin "Katyń 2010" - Zuzanna Kurtyka, a także córka śp. rzecznika praw obywatelskich - Marta Kochanowska. Na spotkaniu pojawi się także jeden z byłych oficerów amerykańskiego wywiadu. Czarnecki nie chce na razie ujawniać jego nazwiska. Amerykański generał to jednak nie jedyny wojskowy, który zapowiedział swój udział w public hearing, będzie na nim obecny także brytyjski konserwatysta Geoffrey Van Orden, generał brytyjskiego wywiadu wojskowego, który - jak dodaje rozmówca "ND" - wykazuje duże zainteresowanie katastrofą polskiego samolotu. Swoją obecność w publicznym wysłuchanuy potwierdzili już m.in. szef parlamentarnego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej - poseł Antoni Macierewicz, oraz około 30 osób z rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, a wśród nich m.in. Marta Kaczyńska, Andrzej Melak - brat Stefana Melaka, przewodniczącego Komitetu Katyńskiego, i Magdalena Merta - wdowa po wiceministrze kultury Tomaszu Mercie. Inicjatorami tzw. public hearing są posłowie PiS działający w PE pod szyldem Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, którzy chcą poruszyć problem całej gamy zaniedbań w rosyjskim śledztwie. Jak podkreśla europoseł poseł Ryszard Czarnecki, publiczne wysłuchanie jest też chyba najlepszą formą wywarcia politycznej presji i nagłośnienia problemu wśród pozostałych eurodeputowanych oraz europejskiej opinii publicznej. (wg, "Nasz Dziennik")
Szpiegowskie lato. Przegląd afer Dopiero teraz zaczynam przekopywać się przez materiały, które nagromadziły się podczas mojej letniej nieobecności. Wśród nich, naturalnie, sprawy szpiegowskie, a ściślej: sprawy służb specjalnych, których nie chciałbym przegapić. Najpierw historia, a potem rzeczy bieżące. Wyszła na wierzch afera szpiegowska z Norwegii z II wojny światowej (Duncan Gardham, „Ballet dancing Agent leaked battle plans to Nazis”, The Daily Telegraph, 25 sierpnia 2010). I wygląda to na przykład sowiecko-niemieckiej kolaboracji. Wiosną 1940 r. agentka pozująca jako „siostra Ebba” ze szwedzkiego Czerwonego Krzyża zinfiltrowała sztab alianckich sił inwazyjnych w Narwiku i wykradła brytyjsko-francusko-polski ordre de batallie, a następnie przekazała go Niemcom. W rezultacie Wehrmacht porzucił zamiar ewakuacji Norwegii i przegrupował się do dalszej walki, co przyśpieszyło ewakuacje sił inwazyjnych. Marina Li (albo Lie bądź Lee) vel siostra Ebba vel Luise Lohmann vel Marina Goubonina vel Marie Alexevna vel Marina Noreg była sowiecką baleriną, bliska wyżyn władzy, a w tym Stalina. W połowie lat trzydziestych w Moskwie wyszła za mąż za norweskiego komunistę i wyjechała z nim na propagandowe turnee kulturowe po Europie. Męża porzuciła dla Hiszpana, a potem zjawiła się w Norwegii, gdzie podjęła współpracę z Abwehrą. Następnie przerzucono ją do Hiszpanii, gdzie prowadziła szkołę tańca i gdzie zmarła w 1976 r. Zapewne była podwójnym agentem. Wspomagała Hitlera, gdy pasowało to Stalinowi. A potem najpewniej działała przeciw III Rzeszy, chociaż alianci uważali ją za niemieckiego szpiega. Brytyjskie National Archives właśnie odtajniły tę sprawę. Tymczasem w USA odnaleziono dokumenty autonomicznej organizacji szpiegowskiej pod kryptonimem „The Pond” (Staw) (Mark Stout, „The Pond: Running Agents for the State, War, and the CIA: The Hazards of Private Spy Operations,” CIA, Studies in Intelligence, nr. 3, vol. 48, http://bit.ly/cx5VIX; Randy Herschaft i Cristian Salazar, „Before the CIA, there was the Pond,” Associated Press, 29 lipca 2010). Działała ona w latach 1942-1955. Staw funkcjonował jako konkurencja wobec Office of Strategic Services i – następnie – Central Intelligence Agency. A powstał bowiem amerykańscy decydenci wiedzieli, że OSS jest zinfiltrowany przez komunistów, oraz że zbyt bliska współpraca z Anglikami i innymi aliantami naraża amerykańskich agentów na dekonspirację bądź rekrutację. Właściwe nazwy „Stawu” to, kolejno: the Special Service Branch (Odgałęzienie Służby Specjalnej), the Special Service Section (Sekcja Służby Specjalnej), oraz the Coverage and Indoctrination Branch (Odgałęzienie do spraw Opisywania i Indoktrynacji). „Staw” zorganizowano na bazie wywiadu wojskowego. Następnie organizacja ta działała ona w ramach Departamentu Stanu, a potem współpracowała z FBI na zasadzie kontraktorskiej, czyli prywatnego przedsiębiorstwa. Zajmowała się akcjami tajnymi (covert actions), kryptografią, oraz szpiegostwem polityczym. Jej szefem był płk. John V. Grombach, postać malownicza, przedsiębiorca i bokser olimpijski (http://bit.ly/cOnWW5). Jego organizacja była wyjątkowo antysocjalistyczna, kilkudziesięciu oficerów i kilkuset agentów działało po obu stronach Atlantyku w 32 krajach najpierw przeciw narodowym socjalistom z III Rzeszy, a potem przeciw komunistom ze Związku Sowieckiego. Agenci operowali pod pokrywką szacownych firm jak Phillips czy American Express. Z zasady niektóre osoby bezpośrednio związane ze „Stawem” nie brały wynagrodzenia za swoją działalność. Wprost przeciwnie, zdobywając informacje pokrywały wiele kosztów z własnej kieszeni. Na niższych szczeblach zarekrutowanej agentury naturalnie obowiązywały inne zasady. Nota bene, wśród agentury znaleźli się tacy jak gangster „Lucky” Luciano, który planował zabić Mussoliniego, czy dr. Marcel Petiot, który rutynowo mordował bogatych paryskich Żydów (26 udowodnionych ofiar!) ale miał dobre kontakty w Gestapo, albo dziennikarka Ruth Fischer, która była przedwojenną przywódczynią komunistyczną w Niemczech i po wojnie wyciągała cenne informacje od lewaków dla amerykańskiego wywiadu. Do głównych osiągnięć „Stawu” należało bezsprzecznie odkrycie fabryki „ciężkiej wody” w Norwegii; dotarcie do Hermanna Goeringa w celu wynegocjowania kapitulacji III Rzeszy w grudniu 1944 r.; rozszyfrowanie sowieckiego programu nuklearnego; oraz szmuglowanie prominentnych przeciwników komunizmu zza Żelaznej Kurtyny. W końcu władze amerykańskie rozwiązały The Pond z powodu jednoznacznego wsparcia jaka organizacja ta udzieliła radykalnym antykomunistom, a w tym senatorowi Josephowi McCarthyemu. Inna ciekawostka to potwierdzenie że Szymon Wiesenthal był płatnym agentem Mossadu (Tom Segev, Simon Wiesenthal: The Life and Legends (New York: Doubleday, 2010); Ethan Bronner, „Wiesenthal Worked for Israeli Spy Agency, Book Alleges,” The New York Times, 2 września 2010). Działał pod pseudonimem “Teokrata.” Słynny łowca zbrodniarzy niemieckich był najpierw zatrudniony przez wydział polityczny izraelskiego MSZu, który zajmował się szpiegostwem, a potem bezpośrednio przez izraelski wywiad. Dostawał pensję, oraz fundusze na biuro w Wiedniu. Miał w zanadrzu paszport izraelski. Jego głównym zadaniem było ścigać zbrodniarzy wojennych III Rzeszy. To Wiesenthal namierzył jeszcze w 1953 r. w Argentynie SS-mana Adolfa Eichmanna. Kilka lat potem nazistę porwano i po głośnym publicznym procesie powieszono w Izraelu. Mimo swoich mossadowskich konekcji Wiesenthal stale bronił genseka ONZ i prezydenta Austrii Kurta Waldheima. Bruce, profesor historii z University of Waterloo (Ontario, Canada) opublikował właśnie książkę The Firm: The Inside Story of the Stasi [Firma: Stasi od wewnątrz] (Oxford University Press). Ale co nie mniej ważne, skrytykował również ostro film „Das Leben der Anderen” o rzekomo szlachetnym oficerze Stasi, który rezygnuje z operacji dezintegracyjnej wymierzonej przeciwko opozycyjnemu NRDowskiemu dramaturgowi i ochrania go („The Firm: A word from Gary Bruce,” 29 lipca 2010). Poróżniłem się o ten obraz z amerykańskim znajomym ze służb specjalnych. Według niego twórcy filmu wiernie oddali rzeczywistość pod komunizmem. A śp. Bill Buckley wręcz twierdził, że to było „odkupienie” w sensie religinym. Ja argumentowałem, że obraz był generalnie apologią tajnej policji komunistycznej, a szczególnie przedstawiał fałszywie dynamikę operacji Stasi bowiem reżyser zupełnie prawie nie wziął pod uwagę zabezpieczeń kontrwywiadowczych, które spowodowałyby napewno szybką wpadkę rzekomo szlachtnego enerdowskiego Ubeka. Teraz kanadyjski badacz Stasi potwierdza te fakty i podkreśla na dodatek moralną miałkość rzekomo szlachetnego czekisty. Bruce dodaje: „dobro i zło było nie do oddzielenia w Niemczech Wschodnich.” A w PRL? Tutaj mamy historię odkupienia złoczyńcy, przynajmniej według jego własnej wersji (P.J. Wilcox, „The Red Mole: Former Russian Double Agent/CIA Operative Reveals All in a World Exclusive,” 24 sierpnia). David Mariusz Dastych opowiada rozmaitości o sobie. Kanadyjski dziennikarz określa go jako: „rosyjski szpieg podczas zimnej wojny” (a Russian spy during the Cold War). Wygląda na to, że Dastych został zarekrutowany przez SB na studiach i pozwolono mu wyjechać do rodziny do USA. Potem służył w PRLowskim wywiadzie pod pokrywką dziennikarską. Po jakimś czasie przeszedł na służbę CIA, ale w PRL aresztowano go i skazano za szpiegostwo na rzecz Japonii. Przynajmniej tyle o sobie opowiada. Ciekawe. Tym bardziej, że wiele o czekistach można teraz zweryfikować w archiwach IPN. Mówiąc o czekistach dziś, rząd Federacji Rosyjskiej w ramach zwalczania korupcji i poparcia dla przejrzystości w państwie podał wysokość pensji szczebla kierowniczego Federalnej Służby Bezpieczeństwa (Amie Ferris-Rotman, „Russia reveals how much it pays its spies,” Reuters, 31 sierpnia). Otóż w 2009 r. szef tej instytucji Aleksander Bortnikov zarobił 4.7 miliona rubli – około $152,000. Dla porównania zarobki Prezydenta Dymitra Medvedeva wyniosły 3.4 miliona rubli (ok. $108,000.00), a premiera Vladimira Putina – 3.89 miliona rubli (ok. $126,000.00). Czekiści górą. Również w parlamencie. Duma bowiem uchwaliła nowe prawo poszerzające zakres kompetencji FSB i innych służb (John William Naris, „Russian Security Agnecy Gets Broad Pre-emptive Powers,” AOL News, 29 lipca; „Russian spy service gets KGB-style powers,” United Press International, 20 lipca). Wystarczy samo podejrzenie aby czekiści mogli wydać ostrzeżenie osobom bądź organizacjom działającym w Rosji. Nie trzeba żadnych dowodów. Czekiści twierdzą, że chodzi o operacje prewencyjne. Naturalnie wprowadzono to pod pokrywką walki z „islamskim ekstremizmem.” A będzie dotyczyć wszystkim podpadającym. Nawet potencjalnie. W Rosji dba się również o personel służb. Sam Putin spotkał się z agentami wymienionymi w lipcu z Amerykanami na zachodnich szpiegów i śpiewał z nimi patriotyczne piosenki. Gawędził. Nie wiadomo czy dołączył do nich dwunasty wydalony, 23-letni Aleksej Karetnikov, który nie był częścią właściwej siatki, a który w październiku wjechał do USA na prawdziwej wizie i pracował dla Microsoft (Evan Pérez, „U.S. Detains 12th Person in Russian Spy Probe,” The Wall Street Journal, 13 lipca; Pete Yost i Tom Hays, „12th person detained in Russian spy case deported,” AP, 13 lipca; „Russia’s Putin sings with expelled agents,” AP, 25 lipca). Okazuje się jednak, że nie wszyscy czekiści są w Rosji szczęśliwi. Jeden z ujętych w USA agentów FSB Michaił Vasenkov vel Juan Lazaro łzawo wspomina swoje podziemne życie i chce wracać z żoną do jej rodzinnego Peru. „Lazaro” twierdzi, że nie zna rosyjskiego i uważa się za Latynosa. Rzeczywiście od marca 1976 r. do lipca 2010 podszywał się pod trzylatka, który naprawdę zmarł w Urugwaju w 1943 r. Najśmieśniejsze, że Vasenkov mówi po hiszpańsku i po angielsku z rosyjskim akcentem. Nikomu to nie przeszkadzało. Dostał peruwiańskie obywatelstwo, a potem pobyt stały w USA – jako Latynos (Richard Boudreaux, „Busted Russian Spy Wants Old Life Back,” The Wall Street Journal, 7 sierpnia). Współtowarzyszka „Lazaro” z jaczejki, seksowna FSBistka „Anna Chapmann” tymczasem dała się sfotografować w prowokacyjnych pozach na tle Kremla. Chociaż nie może wracać do USA, dostała nagrodę pocieszenia w kategorii pop-kultury. Firma Herobuilders.com wyprodukowała lalkę na jej podobiznę. Można nabyć post-sowiecką Mata Hari za jedyne $29.95 (Coulter King, „Anna Chapman Action Figures For Sale: Russian Spy turned Into Sexy Plastic Dolls By U.S. Firm,” ABC News, 23 lipca). Takie dobre PR i pobłażliwe traktowanie szpiegów post-sowieckich jest chyba największym sukcesem FSB w tej całej awanturze. Ale na poziomie pozapopkulturowym wychodzą powoli kolejne porażki jaczejki. Na przykład, była nieudana próba infiltracji prywatnej firmy STRATFOR (Strategic Forcasting) przez jednego ze szpiegów, „Dona Heathfielda”, który proponował sprzedarz i instalowanie specjalnego oprogramowania. Firma, która zatrudnia również emerytowanych oficerów służb amerykańskich, zawiadomiła FBI (George Friedman, „Russian Spies and Strategic Intelligence,” Stratfor.com, 13 lipca). Nastąpiła też rosyjska wpadka w ramach bieżących operacji na polu szpiegostwa technologicznego. 15 lipca FBI aresztowało 24-letnią Annę Fermanovą („Russian Beauty Arrested for Allegedly Smuggling Illegal ‘Munitions’,” NYPost.com, 27 lipca). Oskarża się ją o próbę wyszmuglowania z USA trzech noktowizorów za $15,000.00. Fermanova twierdzi, że kupiła je dla rosyjskich myśliwych. Po prostu chciała sobie dorobić wolnorynkowo. Ślicznotka wracała właśnie do Rosji, gdzie ponoć uczy języka angielskiego. Jest wykształcenia kosmetyczką, a do USA wyemigrowała z Łotwy jako dziecko. Jednocześnie FBI odkryło, że podobny proceder uprawiała 44-letnia Amerykanka z Ripon w stanie Wisconsin (Russell Goldman, „Wisconsin Woman Unwittingly Ships Military Hardware to Russia: Cops: Duped by Work-At-Home Scheme, She Mailed $15k Worth of Gear Overseas,” ABC News, 8 sierpnia). Wysyłała ona do post-Sowiecji lunetki snajperskie, noktowizory, przyrządy namiarowe GPS i umundurowanie kamuflażowe. Różnica była taka, że kobieta ta została przyjęta do pracy via email przez rzekomą firmę „Switzerland Watches” a jej zadaniem było przeadresowywać paczki i wysyłać do „sierocińców w Rosji”, w tym do Noworosyjska. Początkowo polecono jej otwierać i przepakowywać paczki, które zawierały rozmaite dziecięce artykuły jak pieluchy i ubranka. Następnie poinstruowaną ją aby nowych paczek nie otwierała. Po prostu przekładała je w większe pudełko i naklejała nowy adres. Za pomocą internetowej firmy usługowej PayPal płacono jej 30 dolarów za wysyłkę plus koszta. Towar kupowano na kradzione karty kredytowe, co spowodowało wpadkę. Wygląda na to, że kobietę zatrudniono jako nieświadomą niczego mulicę (mule). Co do Fermanovej, podobny scenariusz jest możliwy, choć nie można wykluczyć też, że działała świadomie jako agent FSB, albo rzeczywiście na własny rachunek uskuteczniając handel prywatny. Niemcy też nakryli rosyjskiego agenta – Austryjaka („Germany charges Austrian with spying for Russia,” AP, 1 września). Ściślej – postawiono mu zarzuty. Harald Alois S. ma 54 lata i między 1997 a 2000 r. kolaborował ze Służbą Wywiadu Zagranicznego (SVR) Federacji Rosyjskiej. Jego zadaniem było zdobywanie materiałów dotyczących nowych technologii w przemyśle lotniczym. Szczególnie interesowały go helikoptery dla użytku cywilnego i wojskowego. Jego mocodawcy mieli mu zapłacić ponad $10,000.00. Agent rekrutował również niemieckich inżynierów do współpracy z post-Sowietami. Ale Haralda Aloisa S. nie aresztowano. Nie wiadomo czy oznacza to, że zniknął, czy też, że władze berlińskie nie traktują tej sprawy poważnie. Powyższe wpadki to małe piwo przy tajemniczej śmierci wice-szefa GRU generała Juria Ivanova (Luke Harding, „Mystery over Russian general found dead on Turkish beach: Russian media question official version of death of Yuri Ivanov, that he died going for a swim,” The Guardian, 1 września). Ivanov miał utonąć, jego ciało morze wyrzuciło na plażę w Turcji 16 sierpnia. Ostatnio widziano go w Syrii, gdzie był w służbowej delegacji. Jego gospodarze twierdzą, że zaginął. Gdzie byli jego ochroniarze? Czy maczali w tym palce Czeczeńcy, których generał zatwardziale ścigał, a wręcz odpowiedzialny był za serię zamachów na czeczeńskich islamistów i nacjonalistów? A może to wewnętrzne porachunki czekistów? Same pytania, ale też i kolejna kompromitacja rosyjskich służb. Z jednej strony nie upilnowali szefa, a z drugiej – jeśli sami czekiści byli za śmierć odpowiedzialni – to nikt nie powinien znaleść ciała. Żeby nie było tak monotonicznie czarno dla Rosji odnotujmy dwa sukcesy służb Kremla. Prokuratura Osetii Północnej oskarżyła szefa bezpieczeństwa Ministerstwa Obrony Południowej Osetii Eduarda Gobzova o szpiegostwo na rzecz Gruzji. Dostarczył Gruzinom plany rozlokowania oddziałów Armii Czerwonej oraz pograniczników z FSB. Gobzov miał pobierać wynagrodzenie za przekazywane materiały od 2004 do 2009 r. („South Ossetia military official put on trial as spy for Georgia,” Itar-Tass, 27 lipca). Niedługo potem FSB przyłapała na gorącym uczynku dyplomatę rumuńskiego, który usiłował „uzyskać tajne informacje wojskowe od obywatela rosyjskiego.” Gabriel Grecu został wydalony z Federacji Rosyjskiej (AP, 16 sierpnia).
"Ludzie lubią się bać" rozmowa z prof. Mastalerzem o kłamstwie propagandy globalnego ocieplenia.
Kiedy za oknem widok zupełnie nie przystający do politycznej poprawności propagandy globalnego ocieplenia, zachęcamy do przeczytania wywiadu jaki redakcja naszej strony przeprowadziła ponad dwa lata temu z prof. Mastalerzem na temat zmian klimatu. Fragment: Dlaczego Pańskim zdaniem naukowcy tworzą taki katastroficzny obraz świata? Naukowcy wiedzą, że ludzie lubią się bać. Zastraszeni, chętnie dają pieniądze. Jeżeli więc będą ich straszyć to wtedy szybko dojdą do wielkiego uznania i wielkich pieniędzy. Ci naukowcy żyją z tych miliardów które płaci się na IPCC i jest to wygodne życie. Innej przyczyny nie widzę. Jednak nie wróżę im dobrej przyszłości, bo zauważam zmianę w mentalności ludzkiej. Jeszcze parę lat temu według ekologów jednym z największych „wrogów” ludzkości było DTT – środek owadobójczy, stosowany w latach 40-tych do 70-tych, który uratował przed malarią życie dziesiątki milionów osób. Przyszli jednak ekolodzy, podnieśli wielki wrzask, że DTT zabija wszelkie życie na ziemi: ptaki, ssaki i ryby. Był nawet taki głos, że DTT powodował chorobę Heinego-Medina. Choroba którą powoduje wirus, który został zidentyfikowany, na którą zrobiono szczepionkę i na którą nikt już nie choruje. Usłużni politycy zakazali używać DTT – było to ludobójstwo na skalę nie mniejszą niż Stalina czy Hitlera, bo miliony osób znowu zaczęło umierać na malarię. Zapraszamy Państwa do zapoznania się z rozmową z prof. Przemysławem Mastalerzem, autorem ksiązki, Ekologiczne kłamstwa ekowojowników na temat ostatnich kontrowersji dotyczących globalnego ocieplenia. Wywiad przeprowadzili Robert Maurer i Marcin Piotrowski. Papierową wersję rozmowy można przeczytać w aktualnym (jeszcze przez wtorek) wydaniu „Najwyższego Czasu”. Kilka dni temu, po raz kolejny cały świat obiegła wizja globalnej katastrofy naszej planety w wyniku efektu cieplarnianego. Raport sporządzony przez naukowców nie pozostawia wątpliwości co do skutków ocieplanie się klimatu i ich przyczyn. Czy naukowcy z ONZ mają rację? Ten raport może i nie pozostawia wątpliwości, ale są ludzie którzy mają wątpliwości. W Polsce, oprócz mnie, są jeszcze inni uczeni Np Prof. Zbigniew Jaworowski, bardzo wybitny uczony, który pracuje dla wielu międzynarodowych organizacji (w tym tych finansowanych przez onZ). Proszę poszukać jego publikacji w Internecie. Jest rozsądnym człowiekiem, który nie dał się uwieść fali idiotyzmu. Nie potrzeba bowiem wielkiej wiedzy, żeby zrozumieć, że wszystkie te strachy przed efektem cieplarnianym są po prostu wymyślone przez grupę uczonych związanych z Intergovernmental Panel on Climate Change (IPCC). Ta organizacja po raz czwarty już opublikowała swój raport i dalej twierdzi to samo. Ale dlaczego są to idiotyzmy? Są obserwacje historyczne dotyczące klimatu, które trwają już kilka tysięcy lat, które mówią nam o tym, że od ostatniego zlodowacenia kilkanaście tysięcy lat temu miały miejsce powtarzające się okresy oziębień i ociepleń np. w Europie w X, XI wieku było ocieplenie, a w wieku XVII oziębienie. Oziębienie było tak duże, że do Szwecji podróżowało się saniami, a na środku Morza Bałtyckiego była karczma na lodzie w której strudzeni wędrowcy mogli przenocować. Z kolei w wieku XI ocieplenie było tak duże, że wybrzeża Grenlandii zostały zasiedlone przez Wikingów, a sama wyspa została nazwana „Zieloną Wyspą” („Green Land”). Z poprzednich okresów geologicznych nie mamy aż tyle historycznych zapisów, ale wiemy, że w czasie Wędrówki Ludów było zimno. Przed Wędrówką Ludów zaś był długi okres ocieplenia który ułatwił stworzenie Imperium Rzymskiego i spowodował, że gospodarka kwitła. Historia uczy, że klimat na Ziemi ulegał periodycznym zmianom, raz było zimno, raz ciepło. Jako, że wieku XIX było zimno to teraz jest cieplej – jest to relaksacja. Klimat się zmienia zgodnie z niezrozumianym przez nas rytmem i ten rytm jest faktem historycznym.
Co tak naprawdę Pańskim zdaniem jest przyczyną zmian klimatycznych? Gdybym był taki mądry, to bym to na pewno światu ogłosił (śmiech). Nikt nie wie dlaczego. Ktokolwiek się interesuje historią klimatu na Ziemi, nie będzie przyjmował tej katastroficznej wizji, że lodowce w Alpach czy lodowiec grenlandzki się stopią. one się nie stopią, topiły się już kilkadziesiąt razy w ciągu ostatnich 2 milionów lat. Ta huśtawka temperaturowa jest udokumentowana obserwacjami geologicznymi. To są fakty, które są ignorowane przez IPCC. Około roku 1990 Michael Mann, jeden z czołowych uczonych IPCC opublikował w poważnym czasopiśmie naukowym skandaliczny artykuł w którym dowodził, że od roku mniej więcej 1000 n.e. nie było na Ziemi żadnych poważnych zmian klimatycznych i że dopiero od roku 1950 następuje gwałtowny wzrost temperatury. Przedstawił to na wykresie – pozioma linia, która załamuje się do góry dopiero w roku 1950. Cały ten artykuł jest kłamliwy, ponieważ ignoruje fakt, że były anomalia klimatyczne o których mówiliśmy wcześniej.
Dlaczego Pańskim zdaniem naukowcy tworzą taki katastroficzny obraz świata? Naukowcy wiedzą, że ludzie lubią się bać. Zastraszeni, chętnie dają pieniądze. Jeżeli więc będą ich straszyć to wtedy szybko dojdą do wielkiego uznania i wielkich pieniędzy. Ci naukowcy żyją z tych miliardów które płaci się na IPCC i jest to wygodne życie. Innej przyczyny nie widzę. Jednak nie wróżę im dobrej przyszłości, bo zauważam zmianę w mentalności ludzkiej. Jeszcze parę lat temu według ekologów jednym z największych „wrogów” ludzkości było DTT – środek owadobójczy, stosowany w latach 40-tych do 70-tych, który uratował przed malarią życie dziesiątki milionów osób. Przyszli jednak ekolodzy, podnieśli wielki wrzask, że DTT zabija wszelkie życie na ziemi: ptaki, ssaki i ryby. Był nawet taki głos, że DTT powodował chorobę Heinego-Medina. Choroba którą powoduje wirus, który został zidentyfikowany, na którą zrobiono szczepionkę i na którą nikt już nie choruje. Usłużni politycy zakazali używać DTT – było to ludobójstwo na skalę nie mniejszą niż Stalina czy Hitlera, bo miliony osób znowu zaczęło umierać na malarię. A dzisiaj, po latach tak zaciekłego i uporczywego zwalczania przez ekowojników, DTT wróciło do łask. onZ oficjalnie wycofało zakaz i DDT może być znowu używane do zwalczania plagi komarów.
Kilka lat temu napisał Pan książkę, która prezentowała ten punkt widzenia, Ekologiczne kłamstwa ekowojowników. Jaki był na nią odzew? Trochę tych książek sprzedaliśmy, wydajemy je własnym sumptem*. Kilkanaście razy zostałem zaproszony do wygłoszenia odczytów w środowiskach akademickich i naukowych, ale większego zainteresowania nie było.
Obok sprawy DDT jakie są największe manipulacje i kłamstwa ekowojowników? Energia atomowa. Na sam dźwięk tych słów ekowojownicy wybuchali jak bomby. Absolutnie nie przyjmowali do wiadomości, że może być coś takiego jak dobra i czysta energia pozyskiwana w wyniku rozpadu atomów. A teraz znowu zaczyna się budować elektrownie jądrowe, nawet w Polsce się o tym mówi. Zmienia się mentalność i mam z tego powodu małą satysfakcję, po wszystkich latach walki z przeciwnikami. Na innych frontach jednak zwycięstw nie notujemy.
Jakie są rzeczywiste zagrożenia Ziemi? Największym zagrożeniem są ruchy ekowojowników które dalej podtrzymują swoje fałszywe twierdzenia. Dla przykładu, REACH (Registration, Evaluation, Authorisation and Registration of Chemicals), która chce poddać badaniom wszystkie związki chemiczne używane w przemyśle, nawet te które są używane od 100 lat, czy aby nie są one szkodliwe. Jednak nie można udowodnić, że coś jest nieszkodliwe, bo zawsze może być nowy czynnik. W świetle logiki akcja REACH to czysta głupota. Tych nieodpowiedzialnych działań jest dużo więcej - zwalczanie azbestu, zakaz używania termometrów rtęciowych, kwestia spalania śmieci, wycofanie freonu, który jakoby powiększa dziurę ozonową, czy zwalczanie dioksyny, której jedna cząsteczka może spowodować raka. Jednak, tak się składa, że w każdej komórce człowieka jest kilkanaście cząsteczek dioksyn, nawet w mleku karmiącej matki. Wszystko jest wszędzie i jednym z największych nieszczęść tego świata jest to, że ludzie nauczyli się odkrywać bardzo niewielkie ilości substancji. Dobrze, że je wykrywamy, ale nie róbmy z tego powodu jakiegoś alarmu – przez całą ewolucję żyliśmy z tymi związkami. Dziękujemy za rozmowę Robert Maurer i Marcin Piotrowski
Nowelizacja ustawy o finansach publicznych Podwyżki VAT, jeśli dług publiczny przekroczy 55 proc. PKB i regułę wydatkową wprowadza nowela przyjęta przez Sejm. Do przygotowanej przez rząd noweli Sejm wprowadził kilka poprawek. Jedna z nich przewiduje, że tzw. dyscyplinująca reguła wydatkowa nie będzie dotyczyć dotacji dla Funduszu Emerytur Pomostowych. Zgodnie z pierwotnymi propozycjami rządu reguła ta nie obejmie m.in. dotacji do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych i Funduszu Emerytalno-Rentowego KRUS; chodzi o pieniądze na sfinansowanie wypłat świadczeń emerytalno-rentowych gwarantowanych przez państwo. Posłowie wprowadzili też poprawki legislacyjne, doprecyzowujące przepisy ustaw o podatku dochodowym od osób fizycznych i podatku dochodowym od osób prawnych. Sejm nie zgodził się z wnioskami PiS i SLD, by wykreślić przepisy przewidujące warunkową podwyżkę VAT. Odrzucono też poprawkę PiS usuwającą przepisy dotyczące ewentualnego zmniejszenia do 30 proc. dotacji do PFRON.
Ustawa przewiduje m.in. wzrost stawek VAT w przypadku, gdyby relacja długu publicznego do PKB przekroczyła 55 proc. Jeśli stałoby się to np. w 2011 r., to w lipcu 2012 r. VAT wzrósłby o jeden punkt procentowy, a w kolejnym roku o jeszcze jeden. Potem nastąpiłby stopniowy powrót do pierwotnej stawki VAT. Ustawa wprowadza też regułę wydatkową ograniczającą wzrost niektórych wydatków państwa. Tzw. dyscyplinująca reguła wydatkowa zakłada, że wydatki budżetu państwa będą mogły rosnąć z roku na rok nie więcej niż o 1 punkt procentowy ponad inflację. Ma ona dotyczyć wydatków elastycznych, które nie są określone w ustawach oraz nowych wydatków sztywnych (ich poziom określono w ustawach). Nowela zawiera też pakiet zmian związanych z oszczędnościami, dotyczącymi zarządzania długiem i płynnością środków publicznych. Wolne środki należące do jednostek sektora finansów publicznych będą lokowane na kontach resortu finansów, a nie w bankach. Ustawa ma wejść w życie 1 stycznia 2011 r., ale kilka jej przepisów zacznie obowiązywać później. Za jej uchwaleniem głosowało 223 posłów, przeciw było 195, a 2 wstrzymało się od głosu. (źródło: wp.pl)
Jaka sytuacja w UPRze – i w WiPie? Dziś zgłoszona została do rejestracji partia UPR-WiP. Powstaje ona nie z połączenia UPR i WiP – choćby dlatego, że statutu żadnej z tych partyj nie przewidują możliwości fuzji. Konwenty obydwu partyj podjęły decyzje o utworzeniu nowej partii – i przejściu członków do niej, z zachowaniem stażu, opłaconych składek itp. Sytuacja obydwu partyj jest jednak całkiem inna. W UPR mamy do czynienia z grupą „rozłamowców”. Wprawdzie sąd nie uznał wybory p. Magdaleny Kocikowej na Prezeskę UPR – ale jeszcze nie uznał (i nie wiadomo, czy uzna!) wyboru kol. Stanisława Żółtka! Formalnie zarejestrowanym prezesem jest nadal p. Bolesław Witczak, którego za Prezesa nie uznaje prawie nikt – chyba nawet On sam. Konwent UPR przeprowadził zmianę statutu UPR – zezwalając Członkom UPR na członkostwo w innej, w wskazanej przez Konwentykl, partii – chodzi po UPR-WiP, oczywiście. I teraz są dwie możliwości. Albo Sąd Rejestrowy nie uzna ważność tego Konwentu – a wtedy nowy statut jest nieważny, członkowie UPR-WiP przestaną, zgodnie ze starym statutem, być automatycznie członkami UPR – i będzie wojna z „rozłamowcami” (wśród których jest zresztą sporo ciekawych ludzi!). Najprawdopodobniej „rozłamowcy” przyssą się do PiSu. Albo uzna. W tej sytuacji „rozłamowcy” znikają ze sceny politycznej, natomiast będą istniały dwa byty formalne, UPR oraz UPR-WiP – i będziemy musieli zrobić jakieś ich scalenie. Fuzja jest niemożliwa. Statut UPR nie przewiduje również - świadomie i celowo - rozwiązania partii. Ale jakoś to da się zrobić. Np. wystarczy nie złożyć sprawozdania finansowego za rok 2010 – i samemu donieść na siebie do Sądu, który wtedy UPR z mocy prawa rozwiąże. W taki sam sposób zostanie najprawdopodobniej rozwiązana partia WiP, nie mająca jednak problemu "rozłamowców" ani statutowych. Wybory na wiosnę? Pewna hipoteza. JE Donald Tusk zapowiadał, że wybory odbędą się na wiosnę „jeśli opozycja nie poprze reformy emerytur”. Wiadomo było, że nie poprze – więc... Tak naprawdę chodziło o to, by podczas operetkowej „prezydencji III RP w UE” nie prowadzić walki wyborczej. I zrobić je zanim sytuacja gospodarcza się pogorszy na tyle, że wszyscy to odczują. I oto p. Premier nieoczekiwanie powiedział, że wybory odbędą się jednak jesienią. Dlaczego? Odpowiedź (jeśli moja hipoteza jest prawdziwa) kryje się w oświadczeniu WCzc. Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Zwołała natychmiast konferencje prasową, potępiła na niej voltę p. Tuska i wezwała do ogłoszenia wyborów na wiosnę - bo prezydencja w UE itd. Moja teza jest taka: p. Tusk „zmienił decyzję” tylko po to, by szefowa operetkowej partii PJN mogła wezwać Go to ponownej zmiany decyzji! Tym samym wyjdzie Ona na rozsądną i wpływową osobę – w odróżnieniu od nieprzewidywalnego i nieznośnego Jarosława Kaczyńskiego. Na przywódczynię jedynej słusznej opozycji. Po paru dniach czy tygodniach zobaczymy, czy moja hipoteza jest słuszna JKM
Wójt Fredropola zlikwidował pomnik ofiar UPA Od dr Andrzeja Zapałowskiego z Przemyśla. Niedawno dotarła do mnie informacja o likwidacji we Fredropolu przed Urzędem Gminy pomnika ofiar UPA. Pomnik ten w formie głazu z tablicą upamiętniającą mord na kilku milicjantach broniących polskiej i ukraińskiej ludności został postawiony ponad 20 lat temu. Pierwsze zginęła tablica upamiętniająca tą tragedię (przed trzema laty wójt przekazał mi informację, iż znajduje się u niego), a następnie głaz. Wydarzenie to jest bezprecedensowe. Urzędnik polskiej administracji niszczy pomnik obrońców polskości, a jednocześnie na cmentarzu we Fredropolu pozostawia pomnik morderców z UPA. Poniżej zamieszczam kilka informacji dotyczących okoliczności wspomnianego mordu.
• 28.06.1946 r. w Sólcy koło Fredropola patrol załogi posterunku MO z Rybotycz, powracający z prowiantem, wpadł w zasadzkę zorganizowaną przez oddział UPA liczący około 15 osób. Podawana jest też liczba 300 osób. Po krótkiej walce poległ funkcjonariusz szer. Tadeusz Hładio i kpr. Ludwik Machunik a rannego Rudawskiego Michała uprowadzono do lasu gdzie został zamordowany. Zginął także cywil Jan Rudawski z Huwnik, a zraniony furman Hamryszczak. Zasadzkę prawdopodobnie przeprowadziła czota 510 z sotni „Burłaki” U- 4. Miał zginąć także jeden żołnierz WOP.
• Na podstawie ustaleń Artura Brożyniaka w dniu 28 czerwca 3 milicjantów z Posterunku MO w Kalwarii Pacławskiej wyruszyło do Komendy Powiatowej MO w Przemyślu po zaopatrzenie. W skład patrolu wchodzili kpr. Michał Rudawski, kpr. Ludwik Machunik, szer. Tadeusz Hładio. Milicjanci jechali wynajętą furmanką, której woźnicą był Michał Hamryszczak z Huwnik. W drodze powrotnej milicjanci wybrali trasę przez Sólcę, która biegła w pobliżu granicy z uwagi na mniejsze zagrożenie ze strony UPA. Po drodze zabrano idącego pieszo Jana Rudawskiego z Kalwarii. Około godz. 17.00 zostali ostrzelani przez 12 banderowców z czoty 510. Milicjanci podjęli próbę obrony. Ukraińcy dysponowali bronią maszynową. Od pierwszych strzałów zginął kpr. Ludwik Machnik, a szer. Tadeusz Hładio został ciężko ranny i spadł w błoto. W czasie strzelaniny zabito cywila Jana Rudawskiego z Kalwarii oraz lekko raniono furmana Michała Hamryszczaka z Huwnik. Rudawski widząc położenie próbował uciekać lecz został złapany. Ciała jego nigdy nie odnaleziono. Michała Rudawskiego prawdopodobnie zamordowano w lesie turnickim. Tadeusza Hładio dobito strzałem w głowę, gdyż zwłoki nie miały lewej części twarzy, a denat miał ślady po kulach w klatce piersiowej. Upowcy po akcji kazali odjechać Michałowi Hamryszczakowi. Woźnica chciał zabrać ze sobą ciała poległych, lecz mu nie pozwolono. W trakcie walki przypadkowo postrzelono Stefanie Jabłońską. dr Andrzej Zapałowski
Wikileaks Kartele narkotykowe Meksyk traci władzę „Podsekretarz stanu w meksykańskim resorcie spraw wewnętrznych Jeronimo Gutierrez przyznał Amerykanom, iż rząd utracił kontrolę nad niektórymi rejonami kraju - wynika z przecieku portalu WikiLeaks”…” "Gutierrez dał do zrozumienia - czytamy w depeszy dyplomatycznej - iż rząd meksykański utracił już kontrolę nad pewnymi rejonami kraju, do czego publicznie nie przyznał się dotąd żaden członek rządu Calderona"….(źródło ) Mój komentarz Kartel narkotykowe przejmują kontrole nad wrotami Stanów Zjednoczonych , nad Meksykiem. To nie Chiny mogą okazać się czynnikiem , który zburzy potęgę największego mocarstwa . Tym czynnikiem jest głupota, oraz pycha. Pycha ,że można odebrać ludziom wolności, w tym wolność do popełniania błędów. USA już raz próbowały decydować jakie środki psychoaktywne ludzi mogą przyjmować. Chodzi o Prohibicje . Wtedy państwa przyczyniło się do rozkwitu organizacji przestępczych , mafii, a wielu uczciwych ludzi, uczyniło przestępcami Teraz sytuacja się powtarza. USA niczego sie nie nauczyły. Sytuacja tym się jednak różni ,że organizacje j przestępcze dzięki głupocie rządów zbudowały potężne struktury. Struktury tak silne ,że przejęły one kontrole nad całymi obszarami kraju , a w przyszłości mogą przejąć kontrolę nad całym krajem .Również w USA kartele narkotykowe rosną w siłę , a ich struktury potężnieją. Dl każdego kto m trochę zdrowego rozsądku Jane jest że jedyny wyjściem, dzięki któremu będzie można złamać kartele narkotykowe jest legalizacja narkotyków. Jest jeszcze jedno wyjście. Ograniczenie praw obywatelskich. I kto wie czy nie o to chodzi . Marek Mojsiewicz
WikiLeaks a transparentność władzy Informacje zawarte w przeciekach, jakie ujawnił portal WikiLeaks, nie powinny być właściwie dla Czytelnika „NCz!” zaskoczeniem. Bo przecież na łamach naszego tygodnika od ponad 20 już lat uparcie prezentujemy opis rzeczywistości nieco bardziej prawdziwy niż ten, z którym mamy do czynienia w telewizji. Zresztą czy ktokolwiek jeszcze wierzy w tzw. oficjalną rzeczywistość, prezentowaną przez najrozmaitszych oficjeli i powtarzaną przez usłużnych dziennikarzy? Wydaje się to niemożliwe, a jednak wyniki wyborów wskazują, że takich „intelektualistów inaczej” jest ciągle całkiem sporo. Wszyscy zresztą muszą wiedzieć, iż rzeczywistość jest inna od przedstawianej, bo mimo że teoretycznie najważniejsza na świecie jest demokracja, to ciągle, a może nawet coraz intensywniej rządy ukrywają przed społeczeństwami, które ponoć są suwerenami, bardzo wiele informacji. Brak takich informacji w obiegu publicznym prowadzi do tego, że obraz świata jest zakłamany. Skazuje to publicystów takich pism jak „NCz!” na domyślanie się, jak jest na prawdę. A z domysłami jest, jak wiadomo, tak, że czasem są one bliższe rzeczywistości, a czasem dalsze od niej. W dodatku, z uwagi na brak możliwości weryfikacji, bardzo łatwo je po prostu wyśmiać. Dlatego potwierdzenie części tych domysłów, jakie stało się naszym udziałem, jest tak cenne. Przykładowo: od ponad roku na naszych łamach zwłaszcza Stanisław Michalkiewicz forsował tezę, że w Europie, wskutek zmiany paradygmatu amerykańskiej polityki, dokonał się nowy podział stref wpływów i znów znaleźliśmy się w „bliższej zagranicy”. Łatwo było na taki pogląd się zżymać i mówić, że to ot, takie sobie spekulacje bez żadnego potwierdzenia. Teraz nagle to potwierdzenie jest. I nikt zmiany amerykańskiego kursu oraz nowej, trudniejszej sytuacji strategicznej, w jakiej znalazł się nasz kraj, nie będzie chyba kwestionował. Jak Państwo wiedzą, pierwszą część 2010 roku spędziłem na tłumaczeniu tajnych niegdyś dokumentów przepływających pod koniec lat 30. minionego wieku pomiędzy Józefem Stalinem a kolejnymi szefami jego służb bezpieczeństwa. Obraz Związku Sowieckiego rysujący się z tych dokumentów byłby pewnie całkiem sporym szokiem dla większości ówczesnych mieszkańców państwa chłopów i robotników. I tylko dzięki daleko posuniętej tajności udało się Stalinowi przeprowadzić największe zbrodnie. Dzięki tej lekturze szczególnie dobrze rozumiem, jak ważna jest transparentność władzy i jej poczynań. Bo trzeba sobie uświadomić raz na zawsze, że tajność działań urzędników chroni tylko i wyłącznie ich samych, a zwykłych ludzi na ogół wystawia na niebezpieczeństwo. A z dokumentów pokazanych przez WikiLeaks wygląda stara prawda, że król jest nagi. A w dodatku stanowi wielkie, zupełnie niepotrzebne obciążenie dla kieszeni podatnika. Tomasz Sommer
Polska na Wschodzie – Marek Jurek Poniższy artykuł jest wzięty z blogu Marka Jurka. Sam fakt, że beznadziejna polityka wschodnia Lecha Kaczyńskiego – przynosząca same szkody polskiej racji stanu, ale, być może, pewne propagandowe korzyści Żydom i neokonom - jest pozytywnie oceniana w Wikileaks, świadczy dobitnie, czyją agendą jest owa niezależna witryna. Wrażenie potwierdza się po wyczytaniu, iż „formalnym agresorem w wojnie gruzińskiej była Rosja”. O tym, czyim agentem jest Marek Jurek, wiemy nie od dziś. – admin.
Polskie rewelacje Wikileaks wystawiają bardzo dobre świadectwo polskiej polityce wschodniej za prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Amerykanie bynajmniej nie uważali jej za objaw marzycielstwa czy awanturnictwa, ale za skuteczną strategię realizowaną w wyjątkowo niedogodnych warunkach [Jaką strategię? Mającą na celu polskie interesy? Czy raczej chodzi o strategię USRaela? - admin]. W sytuacji wymagającej zmiany (bo agresywna dominacja Rosji w Europie wschodniej jest czynnikiem destabilizacji porządku międzynarodowego), choć jedni (jak przede wszystkim Niemcy) ten stan rzeczy akceptowali, a inni nie widzieli możliwości reakcji. Polska potrafiła działać. Materiały Wikileaks potwierdzają też realizm polskiej polityki i fakt, że „formalnym” agresorem w wojnie gruzińskiej była Rosja (tak jak „formalnym” agresorem w wojnie RP 1870 były Prusy Bismarcka). [W jaki sposób przejawia się owa "agresywna dominacja" Rosji w Europie Wschodniej? Napadem na niemal bezbronną Serbię? Tworzeniem operetkowych państw typu "Kosowo"? Obsadzaniem Gruzji Żydami? Ręce opadają, gdy pozornie zdrowi na umyśle ludzie połykają bez słowa tak oburzające brednie! - admin] Piszę o tym, bo pamiętam pierwsze, nacechowane nieuleczalnymi kompleksami i pogardą dla własnego kraju, dziennikarskie przypuszczenia co ujawnione materiały pokażą na nasz temat. Choć jest w nich też coś, co każe bardzo krytycznie myśleć o obecnym stanie polityki polskiej. Polska mogła wywierać wpływ międzynarodowy – gdy była zjednoczona, gdy między związanym z opozycją Prezydentem a rządem była moralna spójnia, wspólny kierunek działania, wspólne poczucie racji stanu (choć działo się to wszystko w warunkach ciągłego, ostrego konfliktu). To potwierdza raz jeszcze, że oprócz siły militarnej, zamożności i demografii – siła moralna jest jednym z czynników określających znaczenie państw. Dziś walka o kształt polskiego państwowego consensusu, o zasady racji stanu i ładu społecznego wiążące dla całej opinii publicznej, o szacunek dla państwa – to jedno z najpilniejszych zadań polskiej polityki.
Marek Jurek, http://blog.marekjurek.pl/index.php/2010/12/04/polska-na-wschodzie/
Za http://www.bibula.com/?p=29001
Dziś „walka o kształt polskiego państwowego consensusu” to jak wmówić społeczeństwu, że konająca polska państwowość rośnie w siłę i znaczenie polityczne, nieistniejąca „gospodarka” idzie do przodu, a szczątkowe wojsko stanowi siłę obronną – admin.