37. Glizdogon ginie w wyniku zakładu
*materiał dodatkowy*
Na szczycie Wieży Północnej znany na całym świecie czarnoksiężnik Grindelwald przebudził się z głębokiego snu. Wiatr rozwiewał jego lśniące złote pukle, a światło księżyca odbijało się chłodno w tęczówkach, których koloru pani Rowling nie raczyła nam zdradzić, ale jesteśmy wszyscy pewni co do tego, że były one bardzo ładne.
– Porodziło się dziecię – szepnął Gellert głosem pełnym pasji. W następnej sekundzie zasnął ponownie, nie wnosząc do fabuły niczego znaczącego.
Śpiący obok Albus mruknął niewyraźnie kilka słów.
– Jeszcze nie – zrozumiał blondyn. Miał dar do rozumienia słów mruczanych niewyraźnie. – Nie rób spoilerów.
*koniec materiału dodatkowego*
Księżyc świecił jasno, a jego tarcza była doskonale okrągła. Oczywistym jest, że tej nocy była pełnia – toż wszystkie ważne wydarzenia mają miejsce podczas pełni, inaczej nie byłoby wystarczająco dramatycznie. A do tego trwała burza, straszliwe pioruny uderzały raz po raz z głośnym łoskotem, jakby chciały porozdzierać niebo na kawałki.
Ktoś mógłby spytać, jak autorka to sobie wyobraża – dwóch chłopców śpi na szczycie wieży, jest burza, a do tego księżyc jasno świeci. Jeśli komuś to przeszkadza, to niech sobie wyobrazi, że na lewo od Syriusza (gwiazdy, nie Gryfona) są mroczne chmury, z których raz po raz uderzają straszliwe pioruny, a na prawo świeci Księżyc. Albo odwrotnie. A Wieża Północna jest chroniona kilkoma potężnymi zaklęciami, co nie powinno nikogo dziwić, skoro dwóch Geniuszy obrało ją jako miejsce na nocleg. Ale co za różnica? Ma być dramatycznie, a nie sensownie.
Wróćmy do fabuły – albo raczej sprawmy, by jakaś się w końcu pojawiła. W tym celu przenieśmy się do dormitorium Ślizgonów, w którym z jakichś przyczyn znajdowała się tylko jedna uczennica i szkolna pielęgniarka. Nie wiadomo, co się stało z resztą dziewcząt.
– Jack? – zagadnęła Bella pielęgniarkę. – Jack, obudź się – rozkazała, chwytając go za ramiona i potrząsając mocno.
– Co? – spytał brązowowłosy, budząc się posłusznie.
– Miałeś nie bawić się ogniem – fuknęła, wskazując na sporej wielkości plamę na prześcieradle. – Patrz, co narobiłeś.
Przez chwilę trwała cisza, lecz w końcu Jack zmarszczył brwi i odezwał się niepewnie.
– Ale to ty spałaś na tamtym łóżku – zauważył zgodnie z prawdą. – Ja nic nie zrobiłem...
– Oj. Ale ja nie bawiłam się ogniem – stwierdziła Bella, również zgodnie z prawdą. – Zagadka na dwa odcinki – dodała.
– Nie mamy tyle czasu, musimy to wyjaśnić już teraz, bo robi się nudno – zaprotestował lekarz.
– Zawołajmy detektywa – zaproponowała dziewczyna. – Wiesz co? Chyba za chwilę stanie się coś dziwnego.
– Co takiego? – zainteresował się mężczyzna.
– Na przykład coś takiego – powiedziała, po czym wrzasnęła głośno, powodując zniszczenie wszystkich szklanych przedmiotów w promieniu kilkunastu metrów, upadła na kolana i wrzasnęła jeszcze głośniej. – To wystarczająco dziwne? – spytała.
– Tak, myślę, że tak – przytaknął Jack. – Co teraz?
– Teraz powinieneś zacząć biegać w kółko i jęczeć, że nie wiesz, co masz zrobić – podsunęła.
– Dziękuję. – Kiwnął głową, po czym chwycił się za nią i zaczął biegać w kółko. – Olaboga, co ja mam biedny robić, nie jestem przygotowany na takie sytuacje, o ja nieszczęśliwy – zajęczał. – Tak dobrze? – upewnił się.
– Całkiem nieźle – pochwaliła go.
Następne chwile upłynęły im na krzyczeniu (Bella), niszczeniu szkolnego mienia (też Bella), jęczeniu (Jack), bieganiu w kółko (również Jack) oraz absolutnym nierozumieniu, co się dzieje (Bella i Jack). Można powiedzieć, że się nie nudzili. W ogóle. Mieli całkiem ciekawe zajęcia, choć tą noc planowali zupełnie inaczej.
Niebo rozdarła błyskawica, zaraz potem druga i trzecia. Potężne grzmoty wstrząsały Hogwartem jeden po drugim – w tej kwestii od początku notki nic się nie zmieniło. Lochy, w których mieściły się dormitoria Slytherinu, również drżały. Żeby nie było wątpliwości co do niezwykłości tej nocy.
*materiał dodatkowy*
– A teraz już mogę? – spytał Gellert.
– Poczekaj chwilę – odparła Bella, zerkając na to, co dzieje się we wcześniej wspomnianym dormitorium. – Jeszcze moment... dosłownie parę sekund... JUŻ! – oznajmiła stanowczo.
Grindelwald wbił w przestrzeń pełen podekscytowania wzrok.
– Porodziło się dziecię! – poinformował bliżej nieokreślonego adresata. – Wśród grzmotów i błyskawic, nocą, o pełni księżyca, na świat przyszedł wojownik...
– Nie, czekaj – przerwała mu niespodziewanie autorka. – Coś tu się nie zgadza... Zajrzyjmy, co się tam wyprawia, bo to nie pasuje do scenariusza – zarządziła.
*koniec materiału dodatkowego*
Jack w końcu przestał biegać i podszedł do łóżka, na którym leżała dziewczyna. Zamrugał powiekami. Potem zamrugał jeszcze raz. I jeszcze. Co jakiś czas dobrze jest zamrugać – inaczej oczy po prostu by wyschły. Więc wszelkie pretensje do Jacka o to, że mrugał, są nie na miejscu.
Jeszcze chwilę wcześniej – dałby sobie za to głowę uciąć – byli w dormitorium tylko we dwoje. Nikt nie wchodził przez drzwi, a okna nie było. Teleportacja nie działała. Jakim więc cudem Bella trzymała w rękach niemowlę? Czy coś go ominęło?
– Skąd masz to dziecko? – zapytał.
– Nie wiem – odparła bezradnie. – Wcześniej go nie było, a teraz jest – dodała.
– Spytamy detektywa – zaproponował lekarz. – Niech się na coś przyda.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, znowu krzyknęła, a Jack odruchowo ponownie zaczął biegać w kółko i machać rękami. Nie trwało to długo, a gdy skończyli, w dormitorium pojawiło się następne niemowlę.
– Nie powinniśmy tego nigdy więcej robić – stwierdził brązowowłosy. – To rytuał przywoływania dzieci! – wykrzyknął odkrywczo.
– Spójrz na nie – powiedziała Ślizgonka z szerokim uśmiechem. – Są takie śliczne... Jak urosną, to będzie chłopcem, a to dziewczynką – oświadczyła bez cienia wątpliwości, wskazując najpierw na jedno, a później na drugie dziecko.
Niespodziewanie do dormitorium wkroczył Lucjusz w towarzystwie Severusa, który ledwo za nim nadążał, machając rozpaczliwie skrzydełkami.
– Ja WIEM! – oświadczył blondyn dostojnym tonem. – Miałem RACJĘ. Ty byłaś w ciąży! – Wskazał oskarżycielsko palcem na dziewczynę. – Właśnie urodziłaś te dzieci, bo byłaś w ciąży!
Śmiech, jaki po jego słowach zatrząsł Hogwartem, był głośniejszy niż lądowanie kapitana Wrony w Warszawie. Śmiał się Severus, Jack, Bella, wszyscy uczniowie, nauczyciele, skrzaty domowe... a nawet dwójka dzieci, które pojawiły się znikąd. Nikt nigdy wcześniej ani później nie opowiedział tak doskonałego dowcipu.
Prawdopodobnie śmiano by się jeszcze bardzo długo, ale przecież trzeba iść dalej z fabułą tego odcinka, żeby Czytelnicy nie usnęli w trakcie czytania. O ile to się jeszcze nie stało.
*materiał dodatkowy*
– Porodziły się dzieci? – zaryzykował Gellert niepewnie.
– Tak, chyba tak – przytaknęła Bella sprzed komputera. – A miało być jedno. Cóż.
– Czy to bardzo źle? – zapytał czarnoksiężnik.
– Nie, tylko trochę zmienia dalszą część tego odcinka – wyjaśniła. – Ale jakoś sobie poradzimy.
– W razie czego pomogę – zaoferował się Albus, który przez cały czas przebywał wraz z Gellertem na szczycie wieży.
*koniec materiału dodatkowego*
– To właśnie to chciałeś mi pokazać? – spytał Severus Lucjusza.
– Nie pamiętam, ale pasuje do fabuły, więc przyjmijmy, że tak. – Ślizgon wzruszył ramionami.
– Czy coś mnie ominęło? – spytał Tom, wyłaniając się majestatycznie z wielkiego obłoku pary, który pojawił się w wejściu do dormitorium specjalnie z okazji jego przyjścia.
– Tak, Bella właśnie urodziła dzieci, a ja nawet podejrzewam, kto jest ich ojcem – rzekł mrocznie Lucjusz, zerkając na jedno z dzieci. Miało ono kruczoczarne włosy, niespotykanie jasną cerę, ewidentnie czerwone oczy i wydawało się, jakoby wręcz emanowało potężną mocą.
– Czy ty się dobrze czujesz, chłopczyku? – spytał Jack z troską. – Jestem pielęgniarką, mogę ci pomóc. Postanowiłem, że wrócę do pracy – powiedział nagle bardzo poważnym tonem.
– Nadal mi nie wierzycie? – Malfoy wydawał się być coraz bardziej załamany. – Ale przecież... Przecież jej oczy... i jego oczy... one są... takie same... i... – próbował tłumaczyć, ale oczywistym było, iż ani jedno jego słowo nie jest brane na poważnie.
– Nazwę ją Harrietta – poinformowała Ślizgonka. – W skrócie Harry. Bardzo ładnie, prawda? – spytała wszystkich zgromadzonych.
– Prześlicznie – stwierdził Severus i zasnął na stojąco.
– Nie, nie zgadzam się! – nie zgodził się Lord Voldemort. – Harry to złe, straszne, przeklęte imię!
– Cieszę się, że wszystkim się podoba – rzekła z uśmiechem dziewczyna. – W takim razie postanowione. A chłopiec będzie miał na imię Harry – dodała, patrząc na drobne dziecko o czarnych, niesfornie rozczochranych włosach i ślicznych, zielonych oczach.
– Bardzo ładnie – uznał Jack.
– Bardzo rodzinnie się nam tu zrobiło – zauważyła Bella. – Może szarlotki? – zaproponowała, wstając z łóżka.
Zgromadzeni zasiedli przy stole, który pojawił się w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stało jedno z łóżek. Nie wiadomo i nie jest ważne, kto dokonał aktu transmutacji, więc nie ma sensu pytać. Grunt, że było przy czym zasiąść, by spożyć Epickie i Jedynie Słuszne Ciasto, prawda?
*materiał dodatkowy*
– Mam ochotę na szarlotkę – powiedział Albus do Gellerta.
Jasnowłosy czarnoksiężnik zadarł głowę i zaczął węszyć.
– Ktoś właśnie wyciąga ją z szafy w jednym z dormitoriów Slytherinu – oznajmił bez cienia wątpliwości. – Idziemy?
– Idziemy. Reaguję lekką dezaprobatą na fakt, że za każdym razem, gdy się pojawiamy, musi to być oznaczone jako materiał dodatkowy – westchnął Dumbledore.
*koniec materiału dodatkowego*
Czarnowłosa kończyła właśnie kroić ciasto, gdy drzwi ponownie zaczęły się otwierać.
– Kto tym razem? – westchnęła.
– Przyjmuję zakłady! – oznajmił Jack. – Dziesięć sykli, że Hannibal!
– Stawiam na Rudolfa! – stwierdziła Bella. – Piętnaście sykli!
– Dwadzieścia, że to ten dziwny detektyw – powiedział Tom.
– Życie Petera Pettigrew, że to Rita Skeeter przyszła napisać ciekawy artykuł – rzekł Lucjusz.
Severus nic nie powiedział, gdyż spał na krześle, dzieci natomiast były za małe, by umieć obstawiać zakłady.
I nikt nie wiedział, jak bardzo wszyscy się mylą.
38. Magia Świąt
Pan i władca ciemności obudził się, uznawszy, że w pomieszczeniu jest zbyt wiele osób.
Rozejrzał się; drzwi się właśnie otworzyły i weszło dwóch uczniów, których Severus nie bardzo kojarzył - Albus i Gellert.
- Cześć, to my i przyszliśmy na szarlotkę - zawołał jeden z nich, a jego loki zawirowały radośnie.
Księciu zaburczało głośno w brzuchu tak, że wszyscy na niego spojrzeli, Bella złapała się za usta i podbiegła do niego, dzieci też obserwowały w napięciu sytuację, która właśnie miała miejsce. Tylko Lucjusz stał w kącie ze spuszczoną głową.
- Severusie, przecież to święta! - Dziewczyna poklepała go czule po brzuchu. - Przygotujemy wigilię, zrobimy sobie prezenty, wytniemy choinkę i zabijemy Glizdogona, będzie cudownie - mówiła śpiewnym tonem, dalej głaszcząc pana ciemności.
Snape popatrzył na nią swoim czarnym przenikliwym spojrzeniem. Jakim cudem mogłyby być święta i to właśnie teraz? Gellert wyciągnął mały kalendarzyk i zaczął go przeglądać.
- Tak, dziewczynko, masz rację... są święta... - Chłopak o włosach jak anioł popatrzył na swojego towarzysza, próbującego właśnie nakarmić jedno z dzieci szarlotką. Złapał go za ramię, porwał jeden talerz z ciastem i zniknęli w resztkach dymu, które pojawiły się na specjalne przybycie Toma w poprzedniej notce. Od ścian odbił się echem głos drugiego chłopca:
- Wesołych świą... Możesz mnie postawić...
Severus wzruszył ramionami, nie wnikał, ile wypiła autorka w czasie pisania tej notki, najważniejsze było teraz zorganizowanie świąt. Chłopiec zasnął, uśpiło go czułe głaskanie przez Bellę, ale nie pospał sobie długo, ponieważ delikatne głaskanie zamieniło się w silny cios w brzuch.
- Nie możesz spać, nietoperzu! - krzyknęła dziewczyna. Pielęgniarka zaczęłaby biegać w kółko, gdyby nie została pochwycona przez Hannibala, który usłyszał, że w tym dormitorium je się szarlotkę. - Są święta! Nie rozumiesz tego? To nie jest zwyczajna notka, nie możesz sobie tak po prostu zasnąć i obudzić się parę godzin później, a jak tego nie rozumiesz, to...
Severusowi oklapły skrzydełka, a Bella zrobiła przerwę, by nabrać powietrza. Tom dziobał długim palcem dziecko o zielonych oczach, a Lucjusz dalej stał w kącie. Bella podbiegła do niego i zaczęła grzebać mu w kieszeniach, wyciągając przeróżne rzeczy, zaczynając od papierosów L&M Malfoj, a kończąc na gumowej kaczuszce. W końcu wyciągnęła wielki kubek z napisem "Kawa 100%" i z mniejszym napisem "Kawa, nowy produkt firmy L&M Malfoj" i jeszcze mniejszym napisem głoszącym: "kawa dla prawdziwego mężczyzny, pobudza w 100% produkt nietestowany na zwierzętach". Bella uśmiechnęła się, a oczy jej rozbłysły - to było to, czego szukała.
- Musisz to wypić, Severusku.
- Dobrze. - Chłopak wolał nie protestować, złapał kubeczek i wypił jego zawartość duszkiem. Dostał oklaski za bycie odważnym.
- W tobie nadzieja - szepnęła dziewczyna melancholijnym tonem.
- Nie czuję różnicy... - Młody Ślizgon naprawdę nie czuł różnicy. - Ale za to mam pomysł... Bello, ty zajmiesz się dziećmi, Hannibal i Jack, pójdziecie ściąć choinkę... - Severus popatrzył na profesora. - Pan mógłby ozdobić szkołę...
Tom zmierzył go spojrzeniem, które mówiło, że imię ''Harry'' to samo zło.
- A ty, Lucjuszu, pójdziesz porozkazywać skrzatom domowym, żeby ugotowały wszystko to, co sobie zażyczysz, masz czas, dopóki Hannibal nie wróci do kuchni. Proponuję spotkać się w pokoju wspólnym o piętnastej po południu i przeanalizować, ile udało nam się dokonać w przeciągu tych paru godzin... możecie się rozejść.
I wszyscy rozeszli się.
*świąteczny materiał dodatkowy*
Gellert złapał w swoje dłonie elektryczną gitarę i szarpnął struny tak, że jazgot dochodzący z wieży został odebrany jako nadchodząca burza.
Będę rządził światem je je je...
Ryknął, naśladując rockmenów.
Nikt nie będzie nam przeszkadzał
Rewolucja będzie nasza
Wszyscy padną na kolana je je je...
Gellert zaczął szarpać struny, wypuszczając z gitary szatańską muzykę.
I jeszcze jakby było mało je je je
Jest ze mną Albus gorący i lśniący...
A tej nocy będzie... jeeeeeee!
Młody chłopak z szaleńczym okrzykiem zaczął rozwalać gitarę o wszystkie meble. Uderzał nią tak długo, aż rozleciała się w drobny mak. W tej samej wieży na fotelu siedział Albus owinięty ciepłym kocem, w dłoni trzymał książkę, a obok unosił się kubek z gorącym kakałkiem.
- Wiem, Gellercie, młodzież musi się wyszumieć...
Chłopak o złotych włosach zaczął się wariacko śmiać.
*koniec świątecznego materiału dodatkowego*
Niesamowity władca ciemności przechadzał się po korytarzu. Nie wyznaczył sobie żadnego zadania. Zajął się rozmyślaniem, czy to dziwne, że nie zasnął ani razu w przeciągu tych paru minut, które właśnie mijały mu na przechadzce. Za oknami było ciemno, nie szalała burza ani nie świecił księżyc, nawet śnieg nie sypał, co było dziwne, bo mógłby przysiąc, że słyszał dźwięki nadchodzącej burzy. Severus wzruszył ramionami, uznał, że nawet naturze nic się nie chciało, a do piętnastej było jeszcze mnóstwo czasu. Jego kroki odbijały się echem między korytarzami, zapalił papierosa tylko dlatego, że autorka uznała niepalącego Severusa za coś dziwnego.
"By rozkręcić fabułę, wprowadzę śmierć Glizdogona."
Peter wybiegł z jednej sali goniony przez śliczną srebrną bombkę choinkową, która próbowała mu odgryźć głowę. Młody Ślizgon podłożył mu nogę, by jej to ułatwić.
- Czyli profesor zaczął stroić szkołę - powiedział, ale i tak nie było nikogo, kto mógłby mu chociaż przyznać rację.
"No i Glizdogon ginie."
*drugi materiał dodatkowy, w którym z okazji świąt postanowiłam być miła dla Glizdogona*
Glizdogon otworzył oczy, od razu zauważył dziwnie czerwone ściany. Najpierw pomyślał, że Gryfoni udekorowali pokój wspólny w bardzo nietypowy sposób, ale szybko dotarło do niego, jak bardzo się mylił. Usiadł gwałtownie, znajdował się w ogromnym łożu pod prawie idealnie jedwabistą pościelą, bo bardziej jedwabiste są tylko włosy Lucjusza. Wokół niego panował niesamowity żar, który sprawiał, że krople potu pojawiły się na całym jego ciele.
- Witaj, chłopcze, miło cię znów widzieć.
Na wysokim krześle siedział dobrze zbudowany władca piekieł. Miał zarzucony na siebie czerwony płaszcz z czarnym futerkiem, a na głowie leżało coś, co miało przypominać czapkę Mikołaja.
Glizdogon przełknął głośno ślinę, bo od tego gorąca zaschło mu w gardle.
- Cześć - powiedział nieśmiało i zaczerwienił się na twarzy.
- Jesteś moim ulubionym gościem z góry, dlatego zapraszam cię na naszą diabelską wieczerzę, na której będzie wszystko, co twoja grzeszna dusza zapragnie.
Diabelska wysokość wstał i wyciągnął dłoń w stronę chłopca. Glizdogon uścisnął ją i wstał, nie zwrócił uwagi na to, że nie ma na sobie nawet liścia, i został wyprowadzony z pokoju, by korzystać z każdej uciechy mu zaproponowanej.
*koniec bycia miłym dla Glizdogona*
Czarnowłosy Ślizgon siedział w oknie z wyciągniętym notesikiem i małym ołóweczkiem. Patrzył, jak Jack i Hannibal próbowali właśnie ściąć choinkę, którą wybrali. Zapisał to w notesiku, wstał i postanowił znaleźć sobie jakieś zajęcie, bo przecież musi być jeszcze coś do zrobienia. Nie może po prostu siedzieć i nic nie robić, bo to nudne. Nigdy by nie przypuścił, że czas może płynąć aż tak wolno, kiedy się nie śpi. Ruszył twardym krokiem do przodu, kiedy coś, co później okazało się Bellą, wpadło na niego, zwaliło go z nóg i, nie zatrzymując się, pobiegło dalej. Severus popatrzył w okno, leżąc na podłodze w kurzu. Zobaczył pierwszy śnieg świadczący o tym, że matce naturze też znudziło się nicnierobienie.
*świąteczny materiał dodatkowy*
Bella wybiegła z bojowym okrzykiem z kuchni i pobiegła wprost przed siebie, trzymając małą rzecz w dłoniach. Za oknami zamku panowała ciemność, gdy naraz zaczął padać śnieg, by pokryć trawę lśniącymi gwiazdkami. Dziewczyna nie myślała, jak bardzo zamarzły jej już stopy, biegła dalej, potrącając i powalając innych uczniów, którzy znaleźli się na korytarzu. W końcu dobiegła do końca i zatrzymała się przed tajemniczymi drzwiami. Przełknęła ślinę i otworzyła je ostrożnie, by wszyscy poznali tajemnicę zamkniętych drzwi. Ujrzała swój cel i podbiegła do niego najciszej, jak potrafiła, potrącając trzy słoiki, wieszak i komodę. Wpełzła na łóżko i rozświetliła trochę pomieszczenie.
- Co ty wyczyniasz, kobieto? - odezwał się profesor Riddle stojący przy zasłoniętym oknie. Bella popatrzyła na łóżko i wybuchła w niej furia, żądza mordu i chęć ukręcenia komuś głowy. Podbiegła do okna, by szybko się zreflektować, i spojrzała w górę.
- Mój Panie, przyniosłam ci świąteczną szarlotkę - zaszczebiotała radośnie, pokazując ową szarlotkę.
W oczach profesora rozbłysły szarlotkowe ogniki.
- Zjedzmy ją.
Tom złapał uczennicę za ramię i pociągnął ją do gabinetu, gdzie na biurku to zrobili.
*koniec materiału dodatkowego*
Mijały godziny, uczniowie powstawali i, oświeceni faktem, że dziś jest wigilia, powoli zbierali się na późne śniadanie. Dużo osób było zainteresowanych dziećmi i historią Belli - jak owe dzieci pojawiły się, a brzmiało to mniej więcej tak:
- Było dużo krzyku, grzmotów, błyskawic i nawet pielęgniarka ganiała w kółko, a potem pojawił się najpierw Harry - pokazywała jedno dziecko - a potem Harry - pokazywała drugie dziecko.
Severus oglądał zamek, który wyglądał bardzo świątecznie, zwłaszcza małe aniołki i diabełki walczące ze sobą. Nagle z kłębów dymu wyłonił się Tom w całej swojej okazałości.
- Robię sobie przerwę i idę na śniadanie. Słyszałem, że Hannibal wyrzucił Lucjusza z kuchni i pan Malfoy właśnie dekoruje w dormitorium choinkę moimi zdechłymi diabełkami...
- A aniołków nie wiesza?
- Wiesza, ale aniołki to nie ja wyczarowałem - powiedział i odszedł, by znowu nie dusić się w kłębach dymu.
Severus miał trzy opcje: pójdzie wysłuchać kolejny raz opowieści Belli, spróbuje porozmawiać z Lucjuszem albo zejdzie na śniadanie. Wszystkie trzy opcje były mało kuszące, ale przypomniawszy sobie, że na początku notki burczało mu w brzuchu, postanowił udać się do Wielkiej Sali. Wyrzucił papierosa przez okno i ruszył biegiem przez korytarze, bo nie był pewny, czy dalej potrafi biegać.
*świąteczny materiał dodatkowy*
W idealnie akustycznym pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk skrzypiec niosący ze sobą napięcie przepełnione grozą i niewiedzą. Z ciemności wyłoniła się dłoń i jednym machnięciem sprawiła, że muzyka ucichła, a rozbrzmiał mocny dźwięk saksofonu, rozbudzając dzieci siedzące przy stołach. Z reszty ciemności wyłoniła się cała postać, był nią Dyrektor Aberforth Dumbledore, który ponownie machnął swoją dłonią, by uciszyć saksofon.
- A teraz dzwonki... - szepnął tak głośno, że było go słychać w całej szkole.
Przez Salę poniosło się echem jedno uderzenie dzwonka. Sala nagle zapłonęła jasnym blaskiem, ktoś krzyknął "Pożar!", ale nikt nie zwrócił uwagi na postać dziesięcioplanową, która nawet nie ma własnego imienia. Uczniowie rozejrzeli się, w miejscu stołu nauczycielskiego stała teraz ładnie ozdobiona... arena. Na niej znajdował się kozi chórek, trzy kozy ze skrzypcami i jedna trzymająca saksofon. Przy nogach dyrektora siedziała maleńka kózka trzymająca w zębach dzwonek.
Więc nagle stała się rzecz magiczna - chórek z Aberforthem na czele zaczął śpiewać:
Dashing through the snow
In a one horse open sleigh
O'er the fields we go
Laughing all the way
Bells on bob tails ring
Making spirits bright
What fun it is to laugh and sing
A sleighing song tonight...
Profesor Riddle stał w drzwiach oburzony faktem pozbawienia go miejsca przy stole. Niedaleko niego Gellert śmiał się wniebogłosy, a Albus szeptał do siebie, że dłużej z taką rodziną nie wytrzyma, widząc, jak Aberforth wykonuje dziwaczne ruchy imitujące taniec.
Jingle bells, jingle bells
Jingle all the way
Oh what fun it is to ride
In a one horse open sleigh
Jingle bells, jingle bells
Jingle all the way
Oh, what fun it is to ride
In a one horse open sleigh
Dyrektor z rozmachem odwrócił się w stronę uczniów, naszych bohaterów, nauczycieli, posągów i innych takich, tylko po to, by zawołać:
- Są święta, kochani!
*koniec świątecznego materiału dodatkowego*
Do Snape'a dotarło, że wybranie Wielkiej Sali było błędem. Panujący tam hałas z okazji świąt był nie do zniesienia, już nie wspominając o koncercie Nowego Dyrektora - można by go opisać niesamowicie zaskakującym. Nad głową Severusa zaświeciła się świeca. Bella wspominała o prezentach, które przydałoby się kupić i zapakować. To była idealna rzecz, którą mógłby się zająć. Ubrał swój długi płaszcz i pobiegł w stronę miasteczka. Nie bójcie się, nie będę zanudzać was szczegółowym opisywaniem świątecznych zakupów naszego młodego bohatera. Po prostu przeskoczę parę godzin i, żeby nie budzić wątpliwości, jest już godzina piętnasta.
Severus ukrył wszystkie Prezenty i zszedł do pokoju wspólnego, gdzie czekała już Bella, Tom, dzieci, Hannibal i pielęgniarka Jack. Nie było tylko Lucjusza, ale nikt się tym raczej nie przejął. Młody Ślizgon stanął przed nimi i wyciągnął mały notesik.
- Dobra, no to kto odpowiada za wyczarowanie aniołków? - Nikt ze zgromadzonych nie podniósł ręki. Chłopiec przemilczał ich zachowanie. - Więc jak wyglądają przygotowania?
- Choinki są w zamku, a naszą stroi Lucjusz - powiedział Jack.
- Kolacja zapowiada się wyśmienicie. - Hannibal siedział wygodnie w fotelu.
- Zamek w całkowicie świątecznym nastroju, cały czas próbujemy pozbyć się plagi aniołków. - Profesor Riddle właśnie dusił jednego w dłoni.
- Dzieci są kochane i grzeczne - zawołała wesoło Bella, nadal jedyna kobieta między nimi.
- Doskonale - powiedział młody pan ciemności. - Proponuję, byście odpoczęli i zajęli się sobą aż do kolacji...
Severus dostał kolejne brawa i wszyscy się szybko rozeszli, bo w końcu do kolacji zostało kilka godzin, a jeszcze tyle rzeczy do zrobienia. Chłopiec westchnął, wiedział, co teraz będzie, i nie powinien już dalej odwlekać spotkania z Lucjuszem i jego choinką. Popatrzył w dół, by sprawdzić, czy przeżyje materiał dodatkowy, i uznawszy, że nie zapowiada się tak tragicznie, zniknął.
*świąteczny materiał dodatkowy*
Severus Snape właśnie parzył, jak jego przyjaciel stacza się na samo dno. Jego pojawienie się nie wywołało u starszego Ślizgona żadnej reakcji. Rozejrzał się. Choinka stała w kącie ustrojona w martwe powieszane aniołki i diabełki, zielono-srebrne bombki, kolorowe światełka i sopelki takie jak na choinkach w Galerii Krakowskiej. Podszedł do łóżka, nie będąc pewnym, czy to przeżyje, i znów popatrzył na starszego chłopca.
- Lucjuszu, nie płacz, twoje oczy będą spuchłe...
- Nic mnie to nie obchodzi. - Szloch i pociąganie nosem. - Nikt mi nie wierzy... - Dławienie się śliną. - Ja... Ja przecież jestem Malfoy! - Kolejny rozpaczliwy wybuch płaczu.
- Ale nikt nie chciał się z ciebie śmiać... Po prostu zastanów się. Bella w ciąży? Jak to brzmi? - mówił łagodnie Severus.
- Ale dzieci! - Kolejny wybuch płaczu. - Wyrzucony z kuchni. - Kolejne szlochy.
Książę westchnął i podrapał się po głowie, próbując coś wymyślić, co wcale nie było takie łatwe, zważając na straszliwe lamentowanie. Usiadł obok Malfoya i położył jego głowę na swoich kolanach, odchrząknął i zaczął śpiewać:
Lulajże, Jezuniu, moja perełko,
lulaj, ulubione me pieścidełko.
Lucjusz poprzez łzy popatrzył na przyjaciela. Chwilowo milczał zszokowany tą sytuacją.
Lulajże, Jezuniu, lulajże, lulaj,
a Ty Go, Matulu, w płaczu utulaj.
Severus głaskał jego cudownie aksamitno-jedwabiste włosy.
Zamknijże znużone płaczem powieczki
- Severusie, ale ty nie masz głosu jak Celine Dion...
- Zamknij się...
utulże zemdlone łkaniem wardzeczki.
Lulajże, Jezuniu...
Severus nie wiedział, jakim cudem śpiewał i spał równocześnie, w dodatku po wypiciu takiej dawki kofeiny, ale kto by rozmyślał nad logiką w czasie snu. Najważniejsze było to, że jakimś cudem udało mu się uspokoić Lucjusza, co było bardzo potrzebne do szczęśliwego zakończenia tej notki.
*koniec świątecznego materiału dodatkowego*
Młodzi Ślizgoni wytargali razem choinkę z dormitorium, by postawić ją koło kominka w pokoju wspólnym. Lucjusz użył bardzo dużo kremu, by nie było widać jego spuchniętych oczu. Bella siedziała z dziećmi na kanapie i wszyscy troje wpatrywali się w zgaszony kominek. Zbliżała się pora kolacji i większość uczniów już wyszła, Severus popatrzył na dziewczynę, która wyglądała, jakby zaczęła się nad czymś zastanawiać, aż w końcu krzyknęła.
- Mam pomysł! - Podbiegła do choinki i położyła pod nią dzieci. - One będą pilnować prezentów!
Złapała kolegów - Severus wolał zamknąć oczy - i popędziła z nimi na kolację.
Wigilijna kolacja była bardzo udana i rodzinna. Hannibal zadbał, by jedzenie było naprawdę dobre i żeby nie zabrakło ciasteczek w kształcie nietoperzy. Przez całą wieczerzę kozy przygrywały kolędy na skrzypcach, ale co ucieszyło profesora Riddle'a, to fakt, że stół wrócił na swoje miejsce i nauczyciel mógł spokojnie zjeść kawałek szarlotki. Dużo osób śpiewało kolędy, nawet Severusa parę razy poniosła fala śpiewu. Bo w końcu czemu by nie zaszaleć w ten magiczny czas.
Sielanka trwała już długo, Bella postanowiła pójść sprawdzić, czy dzieci pilnują prezentów, Lucjusz też wstał, uznawszy, że ilość spożytego wina przekroczyła już w dużej mierze jego skalę, bo w końcu Malfoy się nie upija. Pociągnął przyjaciela za rękaw.
- Bella poszła, my też idziemy - powiedział lekko rozkazującym tonem.
- Mam iść z tobą, żeby nie było widać, jak się zataczasz? - Snape rzucił mu wyzywające spojrzenie.
- Dokładnie...
Młody książę wstał, zabrał jedną butelkę wina ze sobą i poszedł razem z Lucjuszem do pokoju wspólnego. Kiedy szli przez Wielką Salę, tak kołysało młodszym Ślizgonem, że nikt nie zwrócił uwagi na starszego.
Choinka, choinka piękna jak las...
Nucił Severus w drodze do Pokoju Wspólnego, popijając wino ukradzione ze stołu.
Choinka, choinka głupia jak ananas...
Zatrzymała ich w drzwiach Bella. Młodszy Ślizgon zajrzał jej przez ramię i zobaczył ich piękną choinkę, ale potem, zamiast dwójki niemowlaków leżących pod nią, jego oczom ukazały się jedenastoletnie dzieci siedzące pod ustrojonym drzewkiem. Severus dotknął ramienia Belli.
- Dzieci tak szybko dorastają...