rolę. To zabawne: wreszcie zdałam sobie sprawę, że dopiero gdy polubię samotność, będę gotowa żyć w małżeństwie. Minął rok i oto znów mieszkaliśmy razem — Robbie, dzieci i ja. On nigdy nie chciał się rozwodzić, chociaż naprawdę nie rozumiem czemu. Przecież tak się szarogęsiłam. W każdym razie teraz zachowuję się już lepiej, nie wtrącam tak we wszystko. Jest nam naprawdę dobrze. Chłopcy chodzą do Alateen, Robbie do A. A., ja do Al-Anon. Każde z nas jest zdrowsze niż kiedyś, bo żyje własnym życiem.
Niewiele trzeba dodać do historii Janice. Przemożna chęć bycia potrzebną, znalezienia słabego, nieodpowiedniego mężczyzny, którego życiem mogłaby kierować, stanowiła sposób negacji i uniknięcia nieuchronnej wewnętrznej pustki zrodzonej we wczesnych latach życia w rodzinie. Jak już wiemy, dzieci w rodzinach dysfunkcyjnych biorą na siebie odpowiedzialność zarówno za rodzinne kłopoty, jak i ich rozwiązanie. Dziecko może „ratować" taką rodzinę na trzy sposoby: być niewidzialne, być złe albo być dobre.
Być niewidzialne, to znaczy nigdy o nic nie prosić, nigdy nie sprawiać kłopotów, nigdy niczego się nie domagać. Dziewczynka wybierając taką rolę skrupulatnie stara się nie dodawać żadnych obciążeń już i tak zestresownej rodzinie. Siedzi w swoim pokoju albo wtapia się w tapetę; niewiele mówi, a jeśli już, to wymijająco. W szkole nie uczy się ani dobrze, ani źle — takiej dziewczynki zazwyczaj się nie pamięta. Jej wkład w rodzinę to nieobecność. Jeśli idzie o jej własny ból, jest odrętwiała, nie czuje nic.
Być złe, to znaczy być buntownikiem, młodocianym przestępcą, powiewać czerwoną flagą. Dziecko się poświęca, przystaje na rolę kozła ofiarnego rodzinnego problemu. Skupia na sobie cały ból, gniew, strach i zawód. Związek rodziców może się rozpadać, lecz dziewczynka dostarcza obojgu bezpieczny temat, aby mieli czym wspólnie się zajmować. Mogą pytać: „Co zrobimy z Joanie?", zamiast: „Co zrobimy z naszym małżeństwem?" W ten sposób dziewczynka próbuje „ocalić" rodzinę. Czuje tylko gniew. Gniew skrywa cierpienie i lęk.
Być dobre, to znaczy być takie jak Janice, osiągać sukcesy wśród ludzi, aby w ten sposób zbawić rodzinę i wypełnić wewnętrzną pustkę. Pozory szczęścia, pogody i entuzjazmu maskują napięcie, strach i gniew. Dobry wygląd staje się znacznie ważniejszy niż dobre samopoczucie — ważniejszy niż odczuwanie czegokolwiek.
Do listy osiągnięć Janice musiała w końcu dodać opiekę nad drugą
148
osobą; Robbie, powielający niektóre cechy jej ojca, a także bierność i zależność matki, był bardzo prawdopodobnym kandydatem. On sam (a po rozstaniu dzieci) stał się dla Janice zadaniem, nad którym mogła pracować, jak również sposobem na unikanie własnych uczuć.
Kiedy zabrakło męża i synów, na których mogłaby skupić uwagę, przyszło nieuchronne załamanie, ponieważ głównie dzięki nim potrafiła zapomnieć o własnym cierpieniu, pustce i lęku. W samotności owe uczucia obezwładniły Janice. Zawsze uważała się za osobę silną, za kogoś, kto udziela pomocy, zachęty i rad najbliższym, lecz mąż i synowie w istocie zapewniali jej coś ważniejszego aniżeli ona im. Chociaż pozbawieni „siły" i „dojrzałości" Janice, mogli żyć sami, bez żony i matki. Ona natomiast nie umiała żyć bez nich. Rodzina ostatecznie przetrwała, gdyż na szczęście udało im się spotkać na swej drodze doświadczonego psychologa, znacznie pomogły też szczerość i mądrość sponsora oraz jego żony. Wszyscy ci ludzie dostrzegli, iż choroba Janice jest równie niszcząca jak choroba Robbie'ego, a powrót do zdrowia tak samo istotny.
Ruth: dwadzieścia osiem lat; mężatka, matka dwóch córek
Jeszcze przed ślubem wiedziałam, że Sam ma kłopoty ze współżyciem seksualnym. Parę razy próbowaliśmy się kochać i nic z tego nie wyszło, ale nasze niepowodzenie tłumaczyliśmy tym, że nie jesteśmy małżeństwem. Byliśmy bardzo religijni — poznaliśmy się zresztą na zajęciach w uczelni teologicznej i dopiero po dwóch latach doszło do kontaktów seksualnych. Wówczas byliśmy już zaręczeni, ustaliliśmy nawet datę ślubu, toteż uznaliśmy, że impotencja Sama to znak dany od Boga, abyśmy nie grzeszyli przed ślubem. Sam to bardzo nieśmiały młody człowiek, myślałam, i zdołam mu pomóc w przezwyciężeniu tej słabości, kiedy już się pobierzemy. Cieszyłam się na myśl, jak to ja go poprowadzę. Tyle że sprawy potoczyły się inaczej.
Podczas nocy poślubnej Sam był już cały gotów, ale naraz erekcja ustała, a on spytał cicho: — Jesteś dziewicą? — Kiedy nie odpowiedziałam od razu, dodał: — Myślałem, że tak — po czym wstał, poszedł do łazienki i zamknął drzwi. Po dwóch stronach tych drzwi płakaliśmy oboje. To była długa, straszna noc, pierwsza spośród wielu podobnych.
Zanim poznałam Sama, byłam zarączona z człowiekiem, którego nawet specjalnie nie lubiłam, ale że raz straciłam głowę i mu się
149