De Sade Prawda

W roku 1924 Maurice Heine i Guillaume Apollinaire zamyślili osobliwe przedsięwzięcie wydawnicze: disjecta membra de Sade. Nawiązując symbolicznie do tej idei - choć kolejni badacze pism Markiza już ją w istocie urzeczywistnili - rozpoczynamy publikację Biblioteki Sadycznej, w której chcemy zarówno przypominać teksty i fragmenty już znane czytelnikowi, jak i przedstawiać nowe przekłady (niekiedy wraz z wersjami oryginalnymi). Kolejne "tomy" tej Biblioteki nie będą nazbyt opasłe, tak, by tych, którzy w Markizie nie są szczególnie rozsmakowani, przesadnie nie gorszyć, zainteresowanym zaś dać choćby względną satysfakcję.

Za myśl przewodnią Biblioteki niech zaś posłużą słowa samego Markiza de Sade:

"Uczyń tak oto: wybierz i pozostaw resztę, nie ganiąc jej dlatego tylko, że nie miała szczęścia przypaść ci do gustu. Pomyśl, że spodoba się innym, i bądź filozofem" (Sto dwadzieścia dni Sodomy).

B. B.

D. A. F. de Sade
Prawda Czymże jest ta chimera, bezsilna, jałowa,
Boskość, której iluzją ciągle mącą w głowach
Prostaczkom religijnych zastępy szubrawców?
Czyż i ja miałbym stać się jednym z jej wyznawców?
Och! Nie, nigdy, przysięgam i słowem zaręczam,
Nigdy dziwaczne bóstwo, co tylko odstręcza,
To dziecię obłędu, godne ośmieszenia,
Nie wywrze na mym sercu żadnego wrażenia.
Przy cnotach Epikura pozostanę - dumny,
By mogli ateistą złożyć mnie do trumny,
Boga zaś potwornego, którym chcą zatrważać,
Uznam po to jedynie, by móc go znieważać.
O tak, próżna ułudo, wstrętnaś mi śmiertelnie,
By cię o tym przekonać, zapewniam solennie,
Iż chciałbym cię ożywić choć na okamgnienie,
By bluźniąc przeciw tobie, koić swe pragnienie.
Czymże jest więc naprawdę ta zjawa potworna,
Bóg - niedojda i dureń, istota upiorna,
Której myśl nie pojmuje ni oko nie widzi,
Której głupiec się boi, mędrzec zaś z niej szydzi,
Której w zmysłach odbicia nikt nigdy nie miewał,
Której kult tak okrutny od wieków rozlewał
Więcej krwi niźli wojna lubo ręka kata
Mogły z ran nam utoczyć od początku świata? (1)
Możecie sobie badać przymioty szubrawcy,
Studiować w nieskończoność atrybuty zbawcy,
Lecz oko filozofa nic w nim nie dostrzeże
Poza zlepkiem sprzeczności opartych na wierze,
Byt, który się rozpada, gdy go rozważamy,
Który lżymy z rozkoszą, od czci odsądzamy,
Stworzony przez niepokój, z nadziei zrodzony, (2)
Dla umysłu niejasny, z rozsądkiem skłócony,
Który staje się w rękach twórcy swej wielkości
Narzędziem upojenia, strachu lub radości,
Którego zręczny oszust, gwoli swych ambicji,
Wciąż ogłasza strażnikiem człowieczej kondycji
Mówiąc, że jest złośliwy, a nawet niszczący,
To znów pełen dobroci i troski kojący,
Przebierając go ciągle, podług swych poglądów,
W podły strój własnych pragnień, gustów i przesądów:
Ręka, która raz skarci, to znowu wybaczy.
Oto głupie bożyszcze, co nim ksiądz nas raczy.

Jakimż to prawem klecha, co prawdzie urąga,
Chce mnie przywieść do błędu, który go pociąga?
Potrzebowałbym Boga, bezgranicznej bzdury,
By objaśnił mi prawa wszechmocnej natury?
W niej wszystko się porusza, a matczyne łono
Nie wymaga w ogóle, by je zapłodniono. (3)
Co zyskałbym z rozsądku składając daninę?
Czy ów Bóg jest dowodem, że świat ma przyczynę?
Wszak to, co tworzy, samo musi być stworzone,
Jakże więc się uciekać pod jego obronę?
Wynoś się z mego serca, kłamco potępiony,
Bym naturze mógł złożyć hołd tak zasłużony.
Jesteś tylko niebytem, świat ona stworzyła
I nas także z nicości ręka jej dobyła.
Zniknij zatem, chimero, wynoś się, potworze!
Niech nie padnie na ziemi odtąd imię boże,
Nie dostrzeżesz już wówczas nic oprócz oporu
Wobec przemów kłamliwych świty twego dworu!
Co zaś do mnie - przyznaję - do ciebie odrazę
Mam tak silną, głęboką, zasadną zarazem,
Że z całą przyjemnością, spokojnym sumieniem...
Ech! Cóż mówię? Z rozkoszą, nawet z uniesieniem
Stałbym się twoim katem, gdyby twój byt marny
Mógł mej zemście posłużyć jak cielec ofiarny,
Ku sercu zbrojne ramię dałoby się powieść,
By mego obrzydzenia szczerości ci dowieść.
Próżno jednak się łudzę, że piekło cię wchłonie,
Wymykasz się, gdy tylko wyciągam me dłonie.
Nie mogąc ciebie zniszczyć, jednak się odważę
Zburzyć pośród żyjących ku twej czci ołtarze
I wykazać tym wszystkim, których Bóg wciąż nęka,
Że ten płód poroniony, nikczemnych poręka,
Nie zdoła nigdy wstrzymać ludzkich namiętności.

O, szlachetne doznania, o, święte skłonności,
Dla was po wsze czasy z naszych serc ofiara,
Jedyne, jakie ścierpieć może mędrca wiara,
Jedyne, które duszy nie grożą udręką,
Które w dłoniach natury szczęścia są poręką!
Ulegnijmy potędze i niechaj ich siły,
Swobodnie zawładając myślami naszymi,
Uczynią przyjemności miłymi prawami
I głos swój pojednają z mędrca pragnieniami. (4)
Nawet gdyby wciągały w otchłań rozprzężenia,
Ulegnijmy bez żalu, wyrzutów sumienia,
I nie bacząc, co każe obyczaj, co prawo,
Oddajmy się namiętnie wszelkim niecnym sprawom,
Jakie głosem porywów natura dyktuje.
Niech jej szeptu boskiego każdy nasłuchuje;
To, za co puste prawa karzą bez znudzenia,
Jest rzeczą najcenniejszą z jej punktu widzenia,
To, co niesprawiedliwe się zdaje, okrutne,
To wszak tylko natury wpływy bałamutne.
A kiedy gwałcąc prawa z trwogi umieramy
Bądźmy pewni, że tylko jej głosu słuchamy. (5)
Owe słodkie występki, które zbrodnią zwiecie,
Czyny, które za niecne głupio uznajecie,
To jedynie wybryki, co rozkosz jej wieszczą,
Nałogi i popędy, co słodko ją pieszczą;
To, co trwale w nas wpaja, na boską jest miarę;
Zalecając potworność, podsuwa ofiarę;
Nie wahajmy się zatem i wolni od lęku
Oddajmy się bez drżenia pochwale występku.
Pioruny dzierży w dłoniach, podłych żąda czynów,
Niszczy nimi na oślep to ojców, to synów,
Świątynie i burdele, złoczyńców i prawych,
Natura lubi wszystko: przestępstw pragnie krwawych.
Służymy jej tak samo, popełniając zbrodnie:
Im gorsze nasze czyny, tym dla niej wygodniej. (6)
Raczmy się jej prawami, znaki wszak bezsporne
Dała nam, wyrabiając gusta tak potworne: (7)
Pośród praw jej nie znajdziesz nic zakazanego,
Kazirodztwo, gwałt, grabież, mord rodzica swego,
Sodomia i zabawy - Safo je maluje,
Wszystko, co szkodzi ludziom lub kaźń im gotuje,
Jest tylko zwykłym środkiem jej własnej fortuny.
Po cóż bóstwa, wytrąćmy im z dłoni pioruny
I wypalmy z pomocą błyszczącego[świetlistego] gromu
Wszystko, co ład rujnuje w naszym ziemskim domu.
Nie wahajmy się zwłaszcza: niech jej okrucieństwo
Bierze zawsze za przykład nasze mroczne męstwo.
Nie ma już nic świętego: wszystko w świecie zatem
Uginać musi karku pod ludzkim dyktatem. (8)
Im bliżej się znajdziemy ohydy bezmiaru,
Tym lepiej odczujemy w duszy wiew jej żaru,
Zstępując coraz głębiej, zbawienia niegodni,
Krok po kroku dojdziemy do potwornych zbrodni.
Gdy u kresu żywota głos jej usłyszymy,
Śmiejąc się z wszystkich bogów do niej powrócimy;
Tam zaś w kojącym tyglu los nasz się odwróci;
To, co wzięła jej władza, jej potrzeba zwróci.
Tam wszystko znów ożyje, wszystko się odtworzy;
Dostojni i maluczcy, kurwy i mentorzy,
Wszyscyśmy bowiem zawsze w jej oczach jednacy,
Cnotliwi i zbrodniarze, dobrzy i łajdacy.


Noty autora do poematu "Prawda"

1

Straty spowodowane przez wojny i rzezie religijne szacuje się na ponad piętnaście milionów ludzi. Ale czy nawet jedna z nich warta jest choćby krwi ptaka? A jeśli nie ma nic bardziej obrzydliwego niż Bóg, żadnej głupszej, bardziej niebezpiecznej i niedorzecznej idei, to czy filozofia nie powinna uzbroić się we wszystkie dowody, by zgładzić Boga, dla którego poświęca się tak wiele istnień mających wartość większą niż on?


2

Idea Boga rodziła się w umysłach ludzi tylko wtedy, gdy bali się oni lub mieli nadzieję; temu tylko przypisać należy całkowitą niemal jednomyślność co do tego urojenia. Człowiek, powszechnie nieszczęśliwy, zawsze i wszędzie odczuwał strach i nadzieję, wszędzie odwoływał się do niepokojącej go przyczyny, tak jak wszędzie miał nadzieję kresu swych cierpień. Powołując istotę, którą uważał za ich przyczynę, nazbyt nieświadomy czy nazbyt łatwowierny, by zdać sobie sprawę, że nieszczęście nieuchronnie związane z istnieniem nie miało innej przyczyny prócz samej natury tego istnienia, powołał do życia chimery, których wyrzeka się, odkąd nauka i doświadczenie dały mu odczuć ich bezużyteczność.
Strach stworzył bogów, a nadzieja ich podtrzymała.


3

Najprostsze badanie natury przekonuje nas o wieczności jej ruchu, a rozpatrzenie jej praw pokazuje, że nic w niej nie ginie, lecz że odnawia się ona bezustannie za sprawą tego, co, jak sądzimy, znieważa ją, czy też zdaje się niszczyć jej dzieła. Jeśli więc niszczenie jest jej nieodzowne, śmierć staje się słowem pozbawionym sensu: istnieją tylko przekształcenia, nie ma zaś w ogóle zaniku. Odwieczność jej ruchu obala zatem wszelką ideę pierwszej przyczyny.


4

Oddajmy się jednakowo wszystkiemu, ku czemu popychają nas namiętności, a zawsze będziemy szczęśliwi. Wzgardźmy opinią ludzi: jest ona jedynie owocem ich przesądów. Co zaś się tyczy sumienia, to nie obawiajmy się jego głosu, skoro zdołaliśmy go uciszyć: przyzwyczajenie łatwo zmusza je do milczenia, a najbardziej przykre wspomnienia przekształca wnet w przyjemności. Sumienie nie jest narzędziem natury; nie wolno się nam mylić, jest tylko narzędziem przesądów: pokonajmy je, a sumienie będzie wnet na nasze rozkazy. Zbadajmy sumienie dzikiego, zapytajmy go, czy wyrzuca mu ono cokolwiek. Kiedy zabija bliźniego i pożera go, zdaje się, iż przemawia przezeń natura; sumienie jest nieme; zamyśla on to, co głupcy nazywają zbrodnią, popełnia ją; wszystko milknie, wszystko jest spokojne, a on przysłużył się naturze czynem, jaki najbardziej podoba się tej krwiożerczej bestii, której energię podtrzymuje zbrodnia i która karmi się tylko zbrodniami.


5

W jakiż sposób moglibyśmy być winni, skoro podlegamy tylko wpływom natury? Według ludzi i będących ich dziełem praw możemy za takich uchodzić, nigdy jednak według natury. Tylko przeciwstawiając się jej moglibyśmy być w jej oczach winni. Jest to jedyna możliwa zbrodnia, od jakiej musimy się powstrzymać.


6

Skoro więc wykazane zostało, że zbrodnia się jej podoba, bez wątpienia najlepiej służyć jej będzie człowiek, który zbrodniom swym nada największy zasięg lub ciężar, zwróćmy jednak uwagę, że zasięg urzeka ją jeszcze bardziej niż ciężar, zabójstwo czy ojcobójstwo, bez względu na różnice, jakie by ludzie między nimi ustanowili, są bowiem w jej oczach absolutnie[całkowicie] tym samym. Ten jednak, kto wywoła we wszechświecie największy zamęt, zawsze będzie się jej bardziej podobał niż ten, kto zatrzyma się zrobiwszy pierwszy krok. Niech ta prawda wprawi w zadowolenie ludzi, którzy popuszczają cugli swym namiętnościom, i przekona ich, że nigdy nie służą naturze lepiej niż pomnażając zbrodnie.


7

Narzucanie sobie hamulców czy barier na drodze zbrodni byłoby widomym znieważaniem praw natury, która oddaje nam w takim samym stopniu wszystkie stworzenia, jakimi nas otacza, nie czyniąc żadnego wyjątku, nie uznaje bowiem naszych kajdan i więzów; dlatego też wszystkie te rzekome akty destrukcji są niczym w jej oczach: brat sypiający ze swą siostrą nie czyni więcej zła niż kochanek sypiający z kochanką, a ojciec składający w ofierze syna nie bardziej znieważa naturę niż osobnik zabijający nieznajomego na środku drogi. Różnice te w ogóle dla niej nie istnieją: pragnie tylko zbrodni; nieważna jest dłoń, która ją popełnia, ani pierś, na jakiej zostaje popełniona.

[Projekt karty tytułowej]

Wydając nas bezustannie najpotworniejszym upodobaniom

Wers ten znajduje się u dołu ryciny przedstawiającej pięknego, nagiego młodzieńca wnikającego między pośladki równie nagiej dziewczyny. Jedną ręką trzyma ją za włosy i obraca ku sobie, drugą wbija sztylet w pierś. U ich stóp znajdują się trzy postacie Trójcy Świętej i religijne akcesoria. Poniżej: Natura w glorii wieńczy go kwiatami.

przełożyli Bogdan Banasiak i Krzysztof Matuszewski



D. A. F. de Sade
LA Vérité Quelle est cette chimère impuissante et stérile,
Cette divinité que pręche à l`imbécile
Un ramas odieux de prętres imposteurs?
Veulent-ils me placer parmi leurs sectateurs?
Ah! jamais, je le jure, et je tiendrai parole,
Jamais cette bizarre et dégoûtante idole,
Cet enfant de délire et de dérision
Ne fera sur mon cśur la moindre impression.
Content et glorieux de mon épicurisme,
Je prétends expirer au sein de l`athéisme
Et que l`infâme Dieu dont on veut m`alarmer
Ne soit conçu par moi que pour le blasphémer.
Oui, vaine illusion, man âme te déteste,
Et pour t`en mieux convaincre ici je le proteste,
Je voudrais qu`un moment tu pusses exister
Pour jouir du plaisir de te mieux insulter.

Quel est-il en effet ce fantôme exécrable;
Ce jean-foutre de Dieu; cet ętre épouvantable
Que rien n`offre aux regards ni ne montre à l`esprit,
Que l`insensé redoute et dont le sage rit,
Que rien ne peint aux sens, que nul ne peut comprendre,
Dont le culte sauvage en tout temps fit rérandre
Plus de sang que la guerre ou Thémis en courroux
Ne purent en mille ans en verser parmi nous (1)?
J`ai beau l`analyser, ce gredin déifique,
J`ai beau l`étudier, mon œil philosophique
Ne voit dans ce motif de vos religions
Qu`un assemblage impur de contradictions
Qui cède à l`examen sitôt qu`on l`envisage,
Qu`on insulte à plaisir, qu`on brave, qu`on outrage,
Produit par la frayeur, enfanté par l`espoir (2),
Que jamais notre esprit ne saurait concevoir,
Devenant tour à tour, aux mains de qui l`érige,
Un objet de terreur, de joie ou de vertige
Que l`adroit imposteur qui l`annonce aux humains
Fait régner comme il veut sur nos tristes destins,
Qu`il peint tantôt méchant et tantôt débonnaire,
Tantôt nous massacrant, ou nous servant de père,
En lui prętant toujours, d`après ses passions,
Ses mœurs, son caractère et ses opinions:
Ou la main qui pardonne ou celle qui nous perce.
Le voilà, ce sot Dieu dont le prętre nous berce.

Mais de quel droit celui que le mansonge astreint
Prétend-il me soumettre à l`erreur qui l`atteint?
Ai-je besoin du Dieu que ma sagesse abjure
Pour me rendre raison des lois de la nature?
En elle tout se meut, et son sein créateur
Agit à tout instant sans l`aide d`un moteur (3).
A ce double embarras gagné-je quelque chose?
Ce Dieu, de l`universe démontre-t-il la cause?
S`il crée, il est crée, et me violà toujours
Incertain, comme avant, d`adopter son recours.
Fuis, fuis loin de mon cœur, infernale imposture;
Cède, en disparaissant, aux lois de la nature:
Elle seule a tout fait, tu n`es que le néant
Dont sa main nous sortit un jour en nous créant.
Évanouis-toi donc, exécrable chimère!
Fuis loin de ces climats, abandonne la terre
Où tu ne verras plus que des cœurs endurcis
Au jargon mensonger de tes piteux amis!

Quant à moi, j`en conviens, l`horreur que je te porte
Est à la fois si juste, et si grande, et si forte,
Qu`avec plaisir, Dieu vil, avec tranquillité,
Que dis-je? avec transport, męme avec volupté,
Je serais ton bourreau, si ta fręle existance
Pouvait offrir un point à ma sombre vengeance,
Et mon bras avec charme irait jusqu`à ton cœur
De mon aversion te prouver la rigueur.
Mais ce serait en vain que l`on voudrait t`atteindre,
Et ton essence échappe à qui veut la contraindre.
Ne pouvant t`écraser, du moins, chez les mortels,
Je voudrais renverser tes dangereux autels
Et démontrer à ceux qu`un Dieu captive encore
Que ce làche avorton que leur faiblesse adore
N`est pas fait pour poser un terme aux passions.

O mouvements sacré, fières impressions,
Soyez à tout jamais l`objet de nos hommages,
Les seuls qu`on puisse offrir au culte des vrais sages,
Les seuls en tous les temps qui délectent leur cœur,
Les seuls que la nature offre à notre bonheur!
Cédons à leur empire, et que leur violence,
Subjuguant nos esprits sans nulle résistance,
Nous fasse impunément des lois de nos plaisirs:
Ce que leur voix prescrit suffit à nos désirs (4).
Quel que soit le désordre où leur organe entraîne,
Nous devons leur céder sans remords et sans peine,
Et, sans scruter nos lois ni consulter nos mœurs,
Nous livrer ardemment à toutes les erreurs
Que toujours par leurs mains nous dicta la nature.
Ne respectons jamais que son divin murmure;
Ce que nos vaines lois frappent en tous pays
Est ce qui pour ses plans eut toujours plus de prix.
Ce qui paraît à l`homme une affreuse injustice
N`est sur nous que l`effet de sa main corruptrice,
Et quand, d`après nos mœurs, nous craignons de faillir,
Nous ne réussissons qu`à la mieux accueillir (5).
Ces douces actions que vous nommez des crimes,
Ces excès que les sots croyent illégitimes,
Ne sont que les écarts qui plaisent à ses yeux,
Les vices, les penchants qui la délectent mieux;
Ce qu`elle grave en naus n`est jamais que sublime;
En conseillant l`horreur, elle offre la victime:
Frappons-la sans frémir, et ne craignons jamais
D`avoir, en lui cédant, commis quelques forfaits.
Examinons la foudre en ses mains sanguinaires:
Elle éclate au hasard, et les fils, et les pères,
Les temples, les bordels, les dévots, les bandits,
Tout plaît à la nature: il lui faut des délits.
Nous la servons de męme en commenant le crime:
Plus notre main l`étend et plus elle l`estime (6).
Usons des droits puissants qu`elle exerce sur nous
En nous livrant sans cesse aux plus monstrueux goûts (7):
Aucun n`est défendu pas ses lois homicides,
Et l`inceste, et le viol, le vol, les parricides,
Les plaisirs de Sodome et les jeux de Sapho,
Tout ce qui nuit à l`homme ou le plonge au tombeau,
N`est, soyons-en certains, qu`un moyen de lui plaire.
En renversant les dieux, dérobons leur tonnerre
Et détruisons avec ce foudre étincelant
Tout ce qui nous déplaît dans un monde effrayant.
N`épargnons rien surtout: que ses scélératesses
Servent d`exemple en tout à nos noires prouesses.
Il n`est rien de sacré: tout dans cet univers
Doit plier sous le joug de nos fougueux travers (8).
Plus nous multiplierons, varierons l`infamie,
Mieux nous la sentirons dans notre âme affermie,
Doublant, encourageant nos cyniques essais,
Pas à pas chaque jour nous conduire aux forfaits.

Après les plus beaux ans si sa voix nous rappelle,
An nous moquant des dieux retournons auprès d`elle:
Pour nous récompenser son creuset nous attend;
Ce qui prit son pouvoir, son besoin nous le rend.
Là tout se reproduit, là tout se régénère;
Des grands et des petits la putain est la mère,
Et nous sommes toujours aussi chers à ses yeux,
Monstres et scélérats que bons et vertueux.

[Pierwodruk w języku polskim: D. A. F. de Sade, Prawda oraz Noty autora do poematu "Prawda", przeł. B. Banasiak, K. Matuszewski, w: D. A. F. de Sade, Powiedzieć wszystko, wybór i tłumaczenie B. Banasiak, K. Matuszewski, M. Bratuń, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1991, s. 299-307.]



Wyszukiwarka