Margit Sandemo Cykl Saga o Ludziach Lodu (33)辪on nocy

_____________________________________________________________________________




Margit Sandemo



SAGA O LUDZIACH LODU



Tom XXXIII


Demon nocy


_____________________________________________________________________________


ROZDZIA艁 I

Poprzednia opowie艣膰 sko艅czy艂a si臋 w roku 1901. Teraz jednak historia Ludzi Lodu wraca do roku 1894. W贸wczas bowiem rozpocz臋艂a si臋 niezwyk艂a przygoda Vanji.

P贸艂noc w dawnej parafii Grastensholm...

Noc by艂a ch艂odna, roz艣wietlona ksi臋偶ycowym blaskiem, zaczarowana. Wi臋kszo艣膰 ludzi ju偶 spa艂a, opr贸cz kilku par, powracaj膮cych do domu ze sp贸藕nionego przyj臋cia, ale nocni przechodnie rozmawiali w podnieceniu, nie widz膮c niczego poza swoimi towarzyszami.

Gdyby zawadzili wzrokiem o ko艣ci贸艂, by膰 mo偶e co艣 by ich zdumia艂o, lecz poch艂oni臋ci rozmow膮 o gospodarzach tego wieczoru patrzyli tylko na siebie.

Kontury wie偶y ko艣cio艂a rysowa艂y si臋 ostro na tle rozja艣nionego ksi臋偶ycow膮 po艣wiat膮 nieba. W miejscu, gdzie czworok膮tna podstawa wie偶y zmienia艂a si臋 w okr膮g艂膮, w臋偶sz膮 cz臋艣膰, tworzy艂 si臋 wyst臋p, z kt贸rego wyrasta艂y cztery dodatkowe wie偶yczki, jakby po jednej dla ka偶dej ze stron 艣wiata.

Ale teraz na wyst臋pie wida膰 by艂o co艣 jeszcze.

Tkwi艂a tam wystawiona na promienie ksi臋偶yca szczup艂a posta膰, spr臋偶ona niby drapie偶ny ptak. Ale z pewno艣ci膮 nie by艂 to ptak ani zwierz臋, ani te偶 cz艂owiek. Najbardziej zbli偶ona by艂a do gargulca, diabelskiej figurki, jakie kr贸luj膮 nad katedr膮 Notre Dame, by przypomina膰 niedowiarkom o tym, co ich czeka, gdy ich 偶ycie na ziemi dobiegnie ko艅ca.

Niezwyk艂e stworzenie siedzia艂o podci膮gn膮wszy kolana, r臋kami czy te偶 przednimi 艂apami opiera艂o si臋 o kraw臋d藕 wie偶y. Spomi臋dzy uniesionych ramion wychyla艂a si臋 g艂owa, czujne oczy wpatrywa艂y si臋 w id膮cych drog膮 ludzi. Ostry wzrok obserwowa艂 przesuwaj膮ce si臋 do艂em ludzkie robaki, wreszcie stworzenie uzna艂o, 偶e nie s膮 interesuj膮ce, i z wysoko艣ci wzrokiem omiot艂o okolic臋.

Po niebie powoli, majestatycznie w臋drowa艂 ksi臋偶yc.

Ludzie rozeszli si臋 do dom贸w. Parafia, kt贸rej nie nazywano ju偶 Grastensholm, pogr膮偶y艂a si臋 w ciszy zimowej nocy.

Nagle istota oderwa艂a si臋 od wyst臋pu wie偶y, roz艂o偶y艂a dwa czarne sk贸rzaste skrzyd艂a i poszybowa艂a nad ziemi膮 w poszukiwaniu szczeg贸lnego domu: Lipowej Alei.

Istota owa by艂a Demonem Nocy. Nosi艂a imi臋 Lilith. Kiedy艣 zosta艂a pierwsz膮 偶on膮 Adama, stworzon膮 przez Boga na d艂ugo przed Ew膮. Jako Demon Nocy by艂a istot膮 na tyle samowoln膮, 偶e nie chcia艂a podporz膮dkowa膰 si臋 m臋偶czy藕nie, Adamowi, cho膰 pr臋dko sp艂odzili razem spor膮 gromadk臋 dzieci. Lilith, w przeciwie艅stwie do swej nast臋pczyni Ewy, najwyra藕niej chcia艂a robi膰 tylko to, co sama uwa偶a艂a za stosowne. Zna艂a tajemn膮 czarodziejsk膮 formu艂臋, Sem Ham Forash, a kiedy j膮 wypowiedzia艂a, rozp艂yn臋艂a si臋 w powietrzu. Adam, pragn膮c odzyska膰 pi臋kn膮 partnerk臋 mi艂osnych igraszek, zwr贸ci艂 si臋 o pomoc do Boga, a ten wys艂a艂 za ni膮 trzy anio艂y, lecz Lilith do艣膰 ju偶 mia艂a Adama, kt贸ry stara艂 si臋 nad ni膮 zapanowa膰, i odm贸wi艂a powrotu. Na jej miejsce Adam dosta艂 pi臋kn膮 i uleg艂膮 Ew臋. A kiedy ich synowie osi膮gn臋li wiek stosowny do o偶enku, bardzo praktycznym rozwi膮zaniem okaza艂y si臋 c贸rki Lilith. Gdy Adam zosta艂 wygnany z Raju, Lilith zn贸w z nim obcowa艂a, ale to ju偶 zupe艂nie inna historia. W p贸藕niejszym czasie uda艂o jej si臋 wyrz膮dzi膰 wiele z艂a, mi臋dzy innymi to ona w艂a艣nie by艂a pramatk膮 wszelkich stworze艅 nie z tego 艣wiata. Nic dziwnego, 偶e boginki, kr贸lowie g贸r czy elfy s膮 takie zmys艂owe!

Lilith, Demon Nocy, znalaz艂a to, czego szuka艂a: stare, lecz dobrze utrzymane gospodarstwo, do kt贸rego wiod艂a aleja umieraj膮cych lip. Na miejscu wiekowych drzew ju偶 dawno powinny by艂y zosta膰 posadzone m艂ode, ale w艂a艣ciciele nie 艣mieli ich 艣cina膰. Gmina mog艂aby za偶膮da膰, by znikn臋艂y st膮d na zawsze. W艣r贸d nowej zabudowy nie by艂o ju偶 miejsca na aleje.

Lilith nie interesowa艂o to ani troch臋. Jej wzrok kierowa艂 si臋 na dom...

Przybywa艂a z ukrytej groty koszmar贸w sennych. Ze straszliwych mrocznych siedzib zamieszkanych przez groteskowe, powykrzywiane stwory zrodzone z chorej wyobra藕ni ludzi.

Wiele setek lat temu pojawi艂 si臋 w艣r贸d nich najohydniejszy ze wszystkich istot na Ziemi. Ma艂y, zasuszony stw贸r, kt贸ry 偶y艂 ju偶 tak d艂ugo, 偶e niewiele w nim pozosta艂o z cz艂owieka. I zaiste, Tengel Z艂y by艂 nieludzki. Jego potworna moc okaza艂a si臋 tak pot臋偶na, 偶e wszystkie istoty cienia, zamieszkuj膮ce mroczne groty, podda艂y si臋 jego woli, same nie rozumiej膮c, jak mog艂o do tego doj艣膰. Lilith, samodzielna i samow艂adna, znienawidzi艂a go, ow艂adn膮艂 ni膮 straszliwy gniew, ale by艂o za p贸藕no, nikt nie potrafi艂 ju偶 odwr贸ci膰 tego, co si臋 sta艂o.

W艂a艣ciwie demony nie mia艂y nic przeciwko spe艂nianiu z艂ych uczynk贸w i ch臋tnie us艂ucha艂yby pr贸艣b Tengela Z艂ego. Ale nie mog艂y si臋 pogodzi膰 z tym, 偶e nagle sta艂y si臋 jego niewolnikami.

Ku uldze wszystkich Tengel Z艂y odszed艂. Nie pokazywa艂 si臋 przez stulecia i cienie z nocnych koszmar贸w, Demony Nocy, s膮dzi艂y, 偶e najgorsze ju偶 min臋艂o.

Tak by艂o do czasu, gdy pewnego dnia jego straszliwe my艣li zn贸w wdar艂y si臋 do ich siedzib, odnalaz艂y Lilith, dumn膮 i wynios艂膮, kt贸r膮 z tak膮 rozkosz膮 Tengel Z艂y zgn臋bi艂 przed wiekami. Jego my艣li dzia艂a艂y jak niezwykle silne zakl臋cie, wola Lilith nie potrafi艂a si臋 oprze膰 ich mocy. Pot臋偶na w艂adczyni zacz臋艂a odczuwa膰 dum臋 i poczytywa膰 sobie za punkt honoru spe艂nianie jego polece艅. Wszystkie demony czci艂y go teraz jako najwy偶szego pana.

Zadaniem Lilith by艂o umieszczenie jednego ze swych dzieci, Demona Nocy, w Lipowej Alei. Mia艂 tam 偶y膰 i donosi膰 Tengelowi, czym zajmuj膮 si臋 jej mieszka艅cy. Tengel bowiem musia艂 oszcz臋dza膰 si艂y. Pilnowanie Ludzi Lodu za pomoc膮 my艣li wymaga艂o ogromnego wysi艂ku, uszczupla艂o jego moc. Czeka艂 przecie偶, a偶 si臋 obudzi, a wtedy powinien by膰 silny, a nie wycie艅czony ci膮g艂ym 艣ledzeniem poczyna艅 swych niepos艂usznych potomk贸w. Obraz przekazany si艂膮 jego woli m贸g艂 w艂a艣ciwie pojawia膰 si臋 jedynie w Dolinie Ludzi Lodu. Ci膮g艂e sprawdzanie, gdzie znajduj膮 si臋 jego potomkowie, i kontrolowanie, czy przypadkiem nie czyni膮 czego艣, co wywo艂a jego niezadowolenie, przekracza艂o mo偶liwo艣ci Tengela. Co prawda niezadowolenie wywo艂ywali bezustannie, ale przecie偶 mogli dopu艣ci膰 si臋 czego艣 wr臋cz niebezpiecznego.

Dlatego postanowi艂 wys艂a膰 szpiega. Oboj臋tne mu by艂o, z kim Lilith sp艂odzi kolejnego Demona Nocy, byle tylko okaza艂 si臋 prawdziwie z艂ym stworzeniem. Kim艣 podobnym do niego.

Pierwsza cz臋艣膰 zadania sprawi艂a Lilith wiele uciechy. Szybko znalaz艂a Demona Wichru, kt贸ry za wielk膮 gratk臋 uzna艂 obcowanie cho膰by przez chwil臋 z wci膮偶 przepi臋kn膮 kobiet膮.

Po tej rozkosznej orgii Lilith by艂a gotowa do odwiedzenia Lipowej Alei.

Sfrun臋艂a na dom, szponami mocno uchwyci艂a si臋 zwie艅czenia dachu. Jej wyczulone zmys艂y odnalaz艂y idealne miejsce, w kt贸rym mog艂a umie艣ci膰 potomka. W艂a艣nie wyda艂a go na 艣wiat i teraz trzyma艂a ukrytego w d艂oni. By艂o to niedu偶e mi臋kkie jajeczko, nie wi臋ksze od wi艣ni. Bez trudu da si臋 je schowa膰.

Jej my艣li zacz臋艂y szuka膰 drogi, kt贸r膮 mog艂aby dosta膰 si臋 do 艣rodka. Zn贸w wzbi艂a si臋 w powietrze i przefrun臋艂a do jednego z okien na pi臋trze. Przemieni艂a sw膮 posta膰 - sta艂a si臋 cienka jak nitka - i bez przeszk贸d przesun臋艂a si臋 przez szpar臋 przy ramie okiennej, staj膮c w wybranym pokoju.

W 艂贸偶ku spa艂a mniej wi臋cej dziesi臋cioletnia dziewczynka, ale Lilith uzna艂a, 偶e to nic nie szkodzi, dziecko i tak nigdy nic spostrze偶e, co jeszcze znajduje si臋 w pokoju, bo przecie偶 Demony Nocy s膮 niewidzialne, s膮 tylko postaciami ze z艂ych sn贸w.

W jednym z rog贸w pokoju pod sufitem wisia艂a szafka, kt贸rej nikt w艂a艣ciwie nie u偶ywa艂. Sta艂y w niej ozdobne bibeloty, pami臋taj膮ce czasy 艣wietno艣ci Ludzi Lodu, kiedy odziedziczyli kosztowno艣ci po wielkich rodach Meiden贸w i Paladin贸w. Szafka by艂a niedu偶a i bez drzwiczek. Lilith przesun臋艂a kilka drobiazg贸w, aby jajeczku by艂o wygodnie. Po艂o偶y艂a je na niebieskiej aksamitnej poduszeczce, le偶膮cej przy kraw臋dzi szafki. Pi臋knie rze藕bione puzdereczko, kt贸re sta艂o na poduszce, postawi艂a obok.

Zadanie zosta艂o wykonane. My艣l膮 nakaza艂a swemu potomkowi sk艂adanie dok艂adnych sprawozda艅 Tengelowi Z艂emu i przez szpar臋 przy okiennej ramie opu艣ci艂a Lipow膮 Alej臋.

O czym艣 jednak Lilith zapomnia艂a, a raczej nie by艂a tego 艣wiadoma.

Nie wiedzia艂a, kim jest u艣pione dziecko.

Jedna z Ludzi Lodu, owszem, ale ani dotkni臋ta, ani wybrana. Vanj臋 Lind z Ludzi Lodu nale偶a艂o uwa偶a膰 za ca艂kiem niegro藕n膮.

Ale w takim rozumowaniu tkwi艂 b艂膮d. Vanja by艂a c贸rk膮 Ulvara, jednego z przekl臋tych w rodzie. Wi臋ksze znaczenie mia艂 jednak fakt, i偶 by艂a r贸wnie偶 wnuczk膮 Lucyfera, anio艂a 艣wiat艂o艣ci str膮conego z niebios, przemienionego w czarnego anio艂a. To w艂a艣nie Lilith powinna by艂a wiedzie膰. Jej umys艂 jednak zosta艂 zamglony przez kogo艣, kto nie chcia艂, by mia艂a t臋 艣wiadomo艣膰. Ludzie Lodu zyskali sobie wielu mo偶nych sprzymierze艅c贸w, cho膰 sami nie zdawali sobie z tego sprawy.

Vanja nie by艂a wi臋c wcale byle kim.

Gdyby w pokoju przebywa艂 kto艣 inny, niczego by nie zauwa偶y艂. Dostrzeg艂by jedynie poduszeczk臋 i odstawione na bok puzdereczko. Ale Vanja zobaczy艂a co艣 jeszcze.

Up艂yn臋艂o, prawd臋 m贸wi膮c, troch臋 czasu, zanim spostrzeg艂a co艣 niezwyk艂ego, bo szatka wisia艂a przecie偶 wysoko. Do obowi膮zk贸w dziewczynki nale偶a艂o wycieranie kurzu i utrzymywanie pokoju w porz膮dku, ale Vanja nie nale偶a艂a do os贸b, kt贸re bior膮 sobie do serca prace domowe. I tak przecie偶 nikt nie przygl膮da艂 si臋 dok艂adnie p贸艂eczce, ledwie co rzuci艂 okiem na stoj膮ce na niej bibeloty, po c贸偶 wi臋c j膮 odkurza膰? Mo偶e Lilith o tym wiedzia艂a?

Pewnego wieczoru Vanja, ju偶 le偶膮c w 艂贸偶ku, zauwa偶y艂a na p贸艂ce co艣 szarawego. Zmru偶y艂a oczy, by lepiej widzie膰. Czy puzdereczko z ko艣ci s艂oniowej nie sta艂o przedtem na poduszce? Teraz by艂o odstawione na bok, a na jego miejscu znajdowa艂o si臋 co艣 innego. Na niebieskim aksamicie le偶a艂 nieokre艣lony szary przedmiot.

Pewnie mama co艣 przestawi艂a.

Ale przecie偶 ona nie wtr膮ca艂a si臋 w to, jak wygl膮da pok贸j Vanji, dop贸ki panowa艂 w nim wzgl臋dny porz膮dek. Zmienia艂a tylko po艣ciel, co pi膮tek sprz膮ta艂a i przynosi艂a uprane, wyprasowane ubrania. Poza tym pok贸j by艂 prywatnym kr贸lestwem Vanji. Tak postanowi艂a Agneta. Obstawa艂a przy tym wiedz膮c, 偶e trudno jest by膰 samotn膮 matk膮 jedynaczki. Zawsze chcia艂oby si臋 dla niej jak najlepiej, a jednocze艣nie nie wolno zdominowa膰 dziecka. I jeszcze nie wyr贸偶nia膰 w艂asnego dziecka w stosunku do przybranego, w tym przypadku Benedikte. Benedikte by艂a c贸rk膮 Henninga, Vanja - Agnety. Uk艂ad taki m贸g艂 okaza膰 si臋 nie艂atwy, ale 偶adna z dziewcz膮t nie czu艂a si臋 pomijana i niedoceniana. Wszystko w rodzinie uk艂ada艂o si臋 jak najlepiej.

Co te偶 takiego mo偶e le偶e膰 tam na g贸rze? Vanja postanowi艂a sprawdzi膰, kiedy b臋dzie jasno.

Zasn臋艂a, a potem na jaki艣 czas o wszystkim zapomnia艂a.

Jajeczko wielko艣ci wi艣ni oczywi艣cie uros艂o. Ju偶 tego wieczoru, kiedy Vanja zobaczy艂a je po raz pierwszy, osi膮gn臋艂o rozmiary kurzego jaja, bo demonie dzieci rozwijaj膮 si臋 szybko. Zanim po raz kolejny zwr贸ci艂a uwag臋 na obcy przedmiot na g贸rze, zd膮偶y艂a ju偶 sko艅czy膰 jedena艣cie lat.

W贸wczas jednak nie mog艂a ju偶 tego czego艣 nie zauwa偶y膰!

By艂 letni wiecz贸r, dziewczynka mia艂a trudno艣ci z za艣ni臋ciem. Szafka wisia艂a pod takim k膮tem, 偶e w艂a艣ciwie z 艂贸偶ka nie da艂o jej si臋 dostrzec. Wzrok Vanji pada艂 na ni膮 wtedy, kiedy wyci膮ga艂a si臋 w stron臋 oparcia lub mocno odchyla艂a g艂ow臋 w ty艂.

Teraz tak w艂a艣nie zrobi艂a i gwa艂townie drgn臋艂a ze strachu. Czy偶by w pokoju by艂y szczury?

Ale to nie szczur. Co艣 szybko jak b艂yskawica wspi臋艂o si臋 po 艣cianie i wsun臋艂o do szafki. Co艣, co spogl膮da艂o na ni膮 intensywnie po艂yskuj膮cymi oczyma.

Jak ma艂a brzydka lalka?

Oczywiste by艂o, 偶e istota zdumia艂a si臋 tak samo jak ona. Vanja zesztywnia艂a w pozycji, w jakiej le偶a艂a, z ramionami odrzuconymi nad g艂ow膮, mocno przechylon膮 do ty艂u. Ale obca istota r贸wnie偶 zastyg艂a. I Vanja bardzo wyra藕nie mog艂a wyczu膰, co my艣la艂a: 鈥濼y mnie widzisz?鈥 Nie: 鈥濳im jeste艣?鈥 czy 鈥濺atunku, ona mnie zaraz z艂apie!鈥 Tylko: 鈥濼y mnie widzisz?鈥 Tak jakby to by艂o najdziwniejsze, jak gdyby istota s膮dzi艂a, 偶e jest niewidzialna.

Tak, tak w艂a艣nie si臋 wydawa艂o.

Up艂ywa艂y sekundy, i Vanja, i obca istota pozostawa艂y nieruchome.

C贸偶 to, u licha, mo偶e by膰 za stw贸r? my艣la艂a dziewczynka. Serce uderza艂o jej mocno, gro偶膮c, 偶e zaraz z wysi艂ku odm贸wi dalszej pracy. Ba艂a si臋, to prawda, spotkanie z tak dziwnym obcym stworzeniem przerazi艂o j膮, ale przede wszystkim wprawi艂o w nies艂ychane zdumienie.

Stworek przypomina艂 raczej dziecko ni偶 zwierz臋. Rozmiarami zbli偶ony by艂 do wiewi贸rki, palce ko艅czy艂y si臋 szponami, by艂 nagi, mia艂 ko艣ciste ostre cz艂onki, a w klatce piersiowej da艂o si臋 policzy膰 wszystkie 偶ebra. Twarz by艂a wykrzywiana, ale nie odpychaj膮ca. By膰 mo偶e zwyk艂y cz艂owiek uzna艂by j膮 za straszn膮, ale nie Vanja. Patrzy艂y na ni膮 w膮skie, ca艂kiem 偶贸艂te oczy z pionowymi jak u kota 藕renicami, a kiedy dziewczynka wreszcie si臋 poruszy艂a, stworek otworzy艂 usta, ods艂aniaj膮c bia艂e ostre k艂y. Spomi臋dzy nich wysun膮艂 si臋 ruchliwy j臋zyk, rozdwojony jak j臋zyk 偶mii. Sk贸ra stworka mieni艂a si臋 dziwacznym zielonkawym odcieniem, wystaj膮ce ko艣ci policzkowe ostro rysowa艂y si臋 na jego twarzy. Istota by艂a ca艂kiem bezw艂osa, ale na g艂owie stercza艂a para du偶ych, ostrych uszu. Z p贸艂ki zwiesza艂 si臋 naj艣liczniejszy ogon, jaki mo偶na sobie wyobrazi膰, d艂ugi, z koniuszkiem uformowanym jak grot strza艂y.

Vanja przygl膮da艂a si臋 dziwacznemu stworkowi i po chwili przyzwyczai艂a si臋 do jego widoku. Rozlu藕ni艂a si臋 i szepn臋艂a:

- C贸偶 z ciebie za czaruj膮ca istotka!

U艣miechn臋艂a si臋 ciep艂o. Vanja by艂a niezwykle dobrym dzieckiem.

Stworek zn贸w ods艂oni艂 z臋by, ale najwidoczniej i on si臋 odpr臋偶y艂. Mo偶e ten grymas mia艂 by膰 u艣miechem? W takim razie to najbardziej z艂o艣liwy z u艣miech贸w.

Vanja usiad艂a na 艂贸偶ku, odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 szafki.

- Ale dlaczego nie zejdziesz na d贸艂? Zobacz, mo偶esz przecie偶 spa膰 w 艂贸偶eczku dla lalek. To chyba ciebie widzia艂am ju偶 dawno temu, naprawd臋 uros艂e艣 od tego czasu! Poduszeczka jest ju偶 dla ciebie za ma艂a, chod藕, po艣ciel臋 ci!

Lalczyne 艂贸偶eczko od 艂adnych paru lat w pokoju Vanji s艂u偶y艂o jedynie do ozdoby. Ju偶 dawno temu przesta艂a si臋 bawi膰 lalkami.

- Je艣li obiecasz, 偶e nie b臋dziesz niegrzeczny, wstan臋 i wszystko przygotuj臋. Ale je艣li skoczysz mi na g艂ow臋, to wynios臋 ci臋 st膮d na szufelce. Zrozumia艂e艣?

Zn贸w ukaza艂 si臋 w臋偶owy j臋zyk i rozleg艂 si臋 syk. Wydawa艂o si臋 jednak, 偶e ma艂y potworek zrozumia艂 s艂owa Vanji, a w ka偶dym razie ich sens.

Dziewczynka, rzuciwszy jeszcze badawcze spojrzenie na szafk臋, wsun臋艂a stopy w kapcie i podesz艂a do k膮cika, w kt贸rym sta艂o 艂贸偶eczko dla lalek. Kiedy si臋 wyprostowa艂a, stworek uni贸s艂 si臋 troch臋 i wtedy Vanja spostrzeg艂a, 偶e jej go艣膰 jest z ca艂膮 pewno艣ci膮 ch艂opczykiem.

- Ach! - szepn臋艂a. - Przecie偶 on ci si臋ga a偶 do kolan! To chyba k艂opotliwe, kiedy tak ci si臋 pl膮cze mi臋dzy nogami.

Widzia艂a teraz wyra藕nie, 偶e minicz艂owieczek zachichota艂. Cho膰 czy to na pewno cz艂owieczek? Takie okre艣lenie raczej do niego nie pasowa艂o.

- Czy ty jeste艣 diablikiem?

Skrzywi艂 si臋, jak gdyby nie spodoba艂a mu si臋 ta nazwa.

Vanja wyj臋艂a lalk臋 z 艂贸偶ka i wyg艂adzi艂a po艣ciel.

- No, to mo偶e demonem? Tak, na pewno jeste艣 demonem. My, w naszym rodzie, jeste艣my przyzwyczajeni do demon贸w. Jedna z moich przodki艅 znikn臋艂a wraz z czterema demonami. Ja tego nie chc臋, uwa偶am, 偶e to g艂upie. Ale ty jeste艣 okropnie ma艂y! Jak masz na imi臋?

Demoni膮tko wydawa艂o si臋 zirytowane. Na pewno nie zrozumia艂o pytania.

- G艂odny jeste艣? I tego te偶 nie rozumiesz? Moim zdaniem jeste艣 bardzo chudy. Tu jest jab艂ko, masz na nie ochot臋?

Poda艂a mu owoc, ale on mocnym kopniakiem wytr膮ci艂 go jej z r臋ki.

- Niegrzeczny jeste艣 - zwr贸ci艂a mu uwag臋 Vanja. - Ale najwidoczniej nie chcesz je艣膰. W ka偶dym razie nie tak jak my. No i jak, zejdziesz na d贸艂 i wypr贸bujesz 艂贸偶ko?

Zach臋caj膮cym gestem poklepa艂a pos艂anie. Odchyli艂a uszyte przez mam臋 prze艣cierad艂o przyozdobione koronk膮. Ma艂y demon przygl膮da艂 si臋 jej ruchom z rezerw膮.

- Wiem, 偶e nie umiesz m贸wi膰, no bo sk膮d mia艂by艣 umie膰? - m贸wi艂a do siebie p贸艂g艂osem. - Ale dobrze rozumiesz, o co mi chodzi. Wydajesz si臋 s艂odki i taki bezradny, ca艂kiem sam na 艣wiecie...

M贸j ty Bo偶e! S艂odki? Bezradny? Ale Vanja mia艂a dopiero jedena艣cie lat i by艂a do艣膰 niezwyk艂膮 dziewczynk膮. Bardzo naiwn膮, otwart膮 i dziecinn膮, ale czasami zdumiewaj膮co m膮dr膮.

- Ale jak mam ci臋 nazwa膰? - dalej papla艂a do siebie. - Dzieci臋 Smutku? Tak jak w powie艣ci 鈥濻ingoalla鈥 Viktora Rydberga? Nie, to do ciebie nie pasuje. Na pewno co艣 mi przyjdzie do g艂owy. Je艣li, oczywi艣cie, b臋dziesz chcia艂 ze mn膮 zosta膰? Bo mo偶esz.

Vanja zawsze potrafi艂a znale藕膰 w sercu miejsce dla ptaszk贸w, zwierz膮t i wszystkich innych bezbronnych stworze艅. J膮 sam膮 otacza艂a wielka mi艂o艣膰 ca艂ej rodziny, starych rodzic贸w tatusia Henninga: Viljara i Belindy, Malin i Pera Volden贸w, starszej siostry Benedikte i 鈥瀊rata鈥 Christoffera Voldena, kt贸ry wcale nie by艂 jej bratem. Przez ca艂e 偶ycie by艂a najm艂odszym dzieckiem w rodzinie, ale teraz Benedikte mia艂a synka Andre i to on przej膮艂 rol臋 najmniejszego, jego obsypywano pieszczotami. Vanja by艂a ju偶 za doros艂a na zazdro艣膰 i sama ub贸stwia艂a malca, ale jej serce nagle wype艂ni艂o szcz臋艣cie. Oto mia艂a swoje w艂asne dziecko, kt贸rym mog艂a si臋 zajmowa膰. Nie przeszkadza艂o jej nic a nic, 偶e w艂a艣ciwie ma艂y by艂 brzydki jak noc i nie mo偶na go by艂o nazwa膰 cz艂owiekiem. Wiele s艂ysza艂a o demonach, sama du偶o czyta艂a z obszernych kronik Ludzi Lodu i tak naprawd臋 cz臋sto rozmy艣la艂a o tym, jak ciekawie by艂oby m贸c spotka膰 takiego demona. Ale nie nale偶a艂a przecie偶 ani do dotkni臋tych, ani do wybranych, nie mog艂a wi臋c si臋 tego spodziewa膰.

Nagle ogarn臋艂a j膮 zazdro艣膰. Nikt nie odbierze jej tego stworzenia! Nale偶a艂o do niej, tylko do niej. Nikt nie mo偶e si臋 o nim dowiedzie膰.

Zni偶onym g艂osem oznajmi艂a to swemu ulubie艅cowi, ale na nim nie zrobi艂o to wra偶enia. Chichota艂 tylko ods艂aniaj膮c z臋by i ruchliwy j臋zyk.

- Chwilami wydajesz si臋 bardzo z艂o艣liwy - w jej g艂osie zabrzmia艂o oskar偶enie. - Trudno o tobie powiedzie膰, 偶e jeste艣 szczeg贸lnie mi艂y.

Malec najwidoczniej rozwa偶y艂 jej propozycj臋 zaj臋cia lalczynego 艂贸偶eczka, bo nagle odbi艂 si臋 od kraw臋dzi szafki i zwinnie jak 艂asiczka pomkn膮艂 w d贸艂 po 艣cianie, by ju偶 w nast臋pnej chwili wskoczy膰 do 艂贸偶eczka. Vanja pospiesznie unios艂a ko艂derk臋, by m贸g艂 si臋 pod ni膮 wsun膮膰.

- Ach, nie mo偶esz przecie偶 biega膰 go艂y z tym majtaj膮cym si臋... ! Odmrozisz go sobie albo skaleczysz, czy ty tego nie rozumiesz? Zobacz, mam tu czyst膮 chusteczk臋, z艂o偶臋 j膮 w pieluszk臋 i mog臋 ci臋 ni膮 obwi膮za膰. Ale, och!

Malec z diabelskim u艣mieszkiem obserwowa艂 dziewczynk臋, pr贸buj膮c膮 wsun膮膰 mu pieluszk臋, a jego cz艂onek osi膮gn膮艂 nagle niezwyk艂膮 wprost d艂ugo艣膰 i twardo艣膰. Vanja natychmiast przerwa艂a eksperyment i obwi膮za艂a go chusteczk膮 w pasie.

- Ach, jej - szepn臋艂a, przysiadaj膮c na brzegu w艂asnego 艂贸偶ka. By艂a ju偶 艣wiadkiem podobnego zjawiska u Andre, kiedy by艂 ma艂y, i u zwierz膮t w gospodarstwie... Ale to przewy偶sza艂o wszystko, co do tej pory widzia艂a. Male艅ki ch艂opczyk, nie wi臋kszy od wiewi贸rki - i takie narz臋dzie! Porz膮dnie si臋 wystraszy艂a i naprawd臋 nie wiedzia艂a, co o tym wszystkim my艣le膰. Stworek zdecydowanie niewiele mia艂 w sobie z cz艂owieka!

Jasne jednak by艂o, 偶e jest dopiero dzieckiem. Demonim dzieckiem. Czy wolno jej go zatrzyma膰? A mo偶e to niebezpieczne, o demonach wszak tak niewiele wiedziano. Nawet demony Ludzi Lodu nie nale偶a艂y do najprzyjemniejszych. Owszem, stan臋艂y po stronie Ludzi Lodu, ale nie mo偶na by艂o im zaufa膰 i nie czyni艂y niczego dla innych, je艣li same na tym nie zyskiwa艂y. A dla obcych ludzi stanowi艂y 艣miertelne niebezpiecze艅stwo.

Zn贸w popatrzy艂a na malca. Le偶a艂 teraz niewinnie z艂o偶ywszy g艂ow臋 na poduszce, przymkn膮艂 偶贸艂te oczy, a na ustach czai艂 mu si臋 艂agodny, dzieci臋cy u艣miech, mi臋kki cie艅.

- Nie - o艣wiadczy艂a zdecydowanie. - Nie mog臋 pozwoli膰, by艣 cierpia艂, male艅ki. Jestem za ciebie odpowiedzialna. Zostaniesz u mnie, a ja zajm臋 si臋 tob膮 najlepiej jak potrafi臋.

Otuli艂a go starannie ko艂derk膮 i wr贸ci艂a do 艂贸偶ka. Demon Nocy uchyli艂 偶贸艂te szparki oczu i wykrzywi艂 usta w ledwie zauwa偶alnym, lecz przepojonym z艂o艣ci膮 u艣miechu.

ROZDZIA艁 II

W 偶yciu Vanji pojawi艂a si臋 nowa pasja. Wiele czasu sp臋dza艂a teraz w swoim pokoju, uwa偶a艂a bowiem, 偶e ma艂y demonek potrzebuje towarzystwa. Nie by艂o to do ko艅ca prawd膮 i nigdy nie wiedzia艂a, gdzie go znajdzie, kiedy obudzi si臋 rano lub kiedy wejdzie do pokoju. Malec cierpia艂 na chorobliw膮 wprost ciekawo艣膰. Raz odkry艂a go w szafie z ubraniami, gdzie wyci膮gn膮艂 ca艂膮 zawarto艣膰 pude艂 z bielizn膮. Innym razem wyla艂 pe艂n膮 szklank臋 wody do jej 艂贸偶ka, zabawia艂 si臋 te偶 przebieraniem lalek w najbardziej perwersyjny spos贸b.

Vanja zdo艂a艂a go przekona膰, by nosi艂 par臋 lalczynych spodni. Z pocz膮tku 艣mia艂 si臋 paskudnie i pr贸bowa艂 chwyci膰 j膮 z臋bami za r臋k臋, ale kiedy podarowa艂a mu par臋 czarnych kr贸tkich spodenek ze srebrn膮 lam贸wk膮, zgodzi艂 si臋 znosi膰 upokorzenie, za jakie uwa偶a艂 zak艂adanie ubrania. Vanja uzna艂a bowiem, 偶e nie mo偶e chodzi膰 go艂y z takim wielkim siusiakiem na wierzchu.

Demonek nie zachowywa艂 si臋 grzecznie. Vanja z zapa艂em przyst膮pi艂a do wychowywania go, lecz to przedsi臋wzi臋cie z g贸ry skazane by艂o na niepowodzenie. Ale kiedy pr贸bowa艂a uczy膰 go mowy, s艂ucha艂 zainteresowany.

Z zatroskaniem zauwa偶y艂a, 偶e jej podopieczny bardzo szybko ro艣nie,

Pewnego dnia przyprawi艂 j膮 o kolejny wstrz膮s. Jak zwykle przemawia艂a do niego beztrosko, kiedy nagle us艂ysza艂a ochryp艂y, gard艂owy d藕wi臋k. Popatrzy艂a na niego zaskoczona.

- Nie gadaj tak cholernie du偶o, wstr臋tna babo, uszy mi od tego puchn膮. Nie s膮 d藕wi臋koszczelne, tyle chyba potrafisz zrozumie膰!

Umia艂 m贸wi膰! Ale... czy naprawd臋 nauczy艂a go tylu brzydkich s艂贸w? Pomy艣la艂a chwil臋. Tak, nazwa艂a raz wstr臋tn膮 bab膮 s膮siadk臋, kt贸ra przysz艂a z wizyt膮, ale przecie偶 nie chcia艂a, by dotar艂o to do uszu malca! Mrukn臋艂a tak do siebie, pod nosem. A takie skomplikowane s艂owo jak 鈥瀌藕wi臋koszczelne鈥? No, tak, u偶y艂a go kiedy艣 przy jakiej艣 okazji. Ale 鈥瀋holerny鈥? Tak, i to tak偶e jej si臋 wyrwa艂o, kiedy wyla艂 szklank臋 wody do 艂贸偶ka.

Od tej chwili b臋dzie uwa偶a膰. W ka偶dym razie demonek okaza艂 si臋 inteligentny, potrafi艂 艂膮czy膰 jedno z drugim.

Nada艂a mu ju偶 imi臋. Nazwa艂a go Tamlin, po bohaterze szkockiej legendy. Niestety, Vanja do艣膰 nieszcz臋艣liwie wybra艂a wz贸r dla swego ulubie艅ca. Szkocki Tamlin wywodzi艂 si臋 bowiem z rodu elf贸w i odbiera艂 dziewictwo wszystkim m艂odym dziewcz臋tom, kt贸re zab艂膮ka艂y si臋 w jego lesie. O tym jednak Vanja nie wiedzia艂a. Uwa偶a艂a, 偶e lepszego imienia nie mog艂aby wymy艣li膰 dla swojego demonka.

Tamlin za wszelk膮 cen臋 chcia艂 wydosta膰 si臋 na pozosta艂e pokoje. Dziewczynka nie pozwala艂a mu na to, bo przecie偶 kto艣 m贸g艂by go zobaczy膰. Szcz臋艣liwie na razie do tego nie dosz艂o. Gdy mama Agneta lub kto艣 inny z rodziny wchodzi艂 do pokoju Vanji, Tamlin zawsze zd膮偶y艂 si臋 ukry膰, porusza艂 si臋 zwinniej od jaszczurki.

Rzecz jasna kilkakrotnie uda艂o mu si臋 wy艣lizgn膮膰 z pokoju razem z Vanj膮! Dziewczynka chodzi艂a wtedy po domu i ca艂a spi臋ta szuka艂a go, a偶 inni pytali, co te偶 takiego wa偶nego jej zgin臋艂o albo czy co艣 si臋 sta艂o.

Owszem, zgubi艂am mojego ma艂ego demona, mia艂a na ko艅cu j臋zyka, ale nic nie powiedzia艂a.

I za ka偶dym razem, gdy zrozpaczona wraca艂a do swego pokoju, dostrzega艂a na pod艂odze jakie艣 b艂yskawiczne poruszenie i zanim zd膮偶y艂a zamkn膮膰 za sob膮 drzwi, ma艂y siedzia艂 ju偶 na swym ulubionym miejscu, na jej biurku, i za艣miewa艂 si臋 w g艂os.

- A wi臋c mimo wszystko dobrze ci u mnie - cieszy艂a si臋 dziewczynka. - Ty ma艂y nicponiu!

Raz jednak zdarzy艂o si臋, 偶e Tamlin podczas jednej ze swych zakazanych wypraw z Vanj膮 natkn膮艂 si臋 na Henninga i Agnet臋.

Vanja ze strachu skamienia艂a.

- Co si臋 z tob膮 dzieje? - dopytywa艂 si臋 Henning. - Dlaczego stan臋艂a艣 jak wryta?

Niemo偶liwe, by nie widzieli Tamlina. B艂yskawicznie wskoczy艂 na rami臋 dziewczynki, jego pazury bole艣nie wpija艂y jej si臋 w sk贸r臋. Wydawa艂 si臋 r贸wnie przera偶ony jak ona.

- Co si臋 sta艂o, Vanju? - 艂agodnie pyta艂a Agneta. - Co艣 ci si臋 przypomnia艂o?

A wi臋c nie widzieli go! Vanja odetchn臋艂a z ulg膮 i 艣miej膮c si臋 odpowiedzia艂a:

- Tak, przypomnia艂o mi si臋, 偶e zosta艂o mi co艣 z lekcji do odrobienia.

Tamlin stan膮艂 na jej ramieniu, wysun膮艂 j臋zyk i bezczelnie zacz膮艂 gra膰 im na nosie. Vanja nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu.

Wobec tego i inni nie mog膮 go widzie膰. Ale pozostawa艂a jeszcze Benedikte... Ona by艂a dotkni臋ta. Vanji przez d艂ugi czas udawa艂o si臋 utrzyma膰 Tamlina z daleka od niej, cho膰 mia艂 jej pozwolenie na poruszanie si臋 po ca艂ym domu, je艣li zachowywa艂 si臋 przyzwoicie. Ale pewnego dnia musia艂o, rzecz jasna, doj艣膰 do katastrofy. Oboje wkroczyli do pokoju, w kt贸rym sta艂a Benedikte.

Odwr贸ci艂a si臋 do Vanji tak szybko, 偶e Tamlin nie zd膮偶y艂 si臋 ukry膰.

- O, to ty. 艢wietnie, akurat chcia艂am ci臋 prosi膰, by艣 przez godzin臋 przypilnowa艂a Andre.

Tamlin sta艂 na pod艂odze u st贸p Vanji, Benedikte jednak zdawa艂a si臋 niczego nie dostrzega膰. A on przesta艂 ju偶 by膰 ma艂y jak wiewi贸rka, osi膮gn膮艂 teraz wielko艣膰 kota.

Tylko ja mog臋 go widzie膰, my艣la艂a Vanja. Musi tak by膰 dlatego, 偶e moim dziadkiem jest Lucyfer, upad艂y anio艂. Ludzie Lodu nie maj膮 mocy, by widzie膰 Tamlina.

Ale Heike, Vinga i Tula widzieli demony. R贸wnie偶 Ingrid i Silje. Nie, Silje nie by艂a z Ludzi Lodu. A mimo to w snach widywa艂a demony Ludzi Lodu. W snach na jawie tak偶e!

Dlaczego Benedikte, dotkni臋ta przekle艅stwem, nie mog艂a dostrzec ma艂ego demona Vanji?

Odpowied藕 na to pytanie podsun膮艂 jej Tamlin.

Pewnego popo艂udnia, kiedy byli sami w domu, Vanja poruszy艂a t臋 kwesti臋.

Tamlin siedzia艂 przed ni膮 na biurku i s艂ysz膮c jej pytanie, zachichota艂.

- Wszawe demony - prychn膮艂 pogardliwie. - Demony Ludzi Lodu s膮 wszawe.

- Co chcesz przez to powiedzie膰?

- Ja wiem, kim jestem.

- Sk膮d mo偶esz to wiedzie膰? Kiedy zobaczy艂am ci臋 pierwszy raz, by艂e艣 tylko ma艂膮 szar膮 kulk膮, spoczywaj膮c膮 na poduszeczce z aksamitu. Wielko艣ci mniej wi臋cej kurzego jaja.

- Nie jestem kurczakiem - parskn膮艂 po swojemu, ochryple. - Pozna艂em prawd臋, bo kto艣 wpoi艂 mi j膮 wcze艣niej do g艂owy. Wszystko znajdowa艂o si臋 w moich my艣lach.

- To brzmi nawet do艣膰 rozs膮dnie. A wi臋c, kim jeste艣?

- Demonem Nocy.

Vanja odczeka艂a chwil臋, ale najwidoczniej to Tamlin czeka艂 na jej oznaki zachwytu. Powiedzia艂a wi臋c:

- To wspaniale brzmi. Ale nie rozumiem, co to oznacza.

- Demon Nocy pochodzi z ludzkich koszmar贸w. Jest niewidzialny. A moj膮 matk膮 jest najdostojniejsza ze wszystkich Demon贸w Nocy.

- A tw贸j ojciec?

- Moim ojcem jest Demon Wichru. A sama powiedz, kto mo偶e zobaczy膰 wiatr?

Jego g艂os wydobywa艂 si臋 jakby z g艂臋bokiej szczeliny, najwidoczniej nie mia艂 takich samych narz膮d贸w mowy jak ludzie. M贸wienie kosztowa艂o go wiele wysi艂ku.

Vanja by艂a do艣膰 dziwn膮 dziewczynk膮, czasami zdarza艂o jej si臋 wyra偶a膰 ca艂kiem po doros艂emu.

- To znaczy, 偶e demony Ludzi Lodu s膮 zwyk艂ymi demonami? - spyta艂a przem膮drzale.

- Najzwyklejszymi. Takich jak one s膮 miliony.

- Nie przesadzaj.

- Owszem, b臋d臋, bo zadajesz cholernie g艂upie pytania.

- Nie przeklinaj!

Oczy Tamlina zal艣ni艂y bezczelnie.

- To ty mnie tego nauczy艂a艣!

- Tak, pewnie masz racj臋. A dlaczego trafi艂e艣 do mojego pokoju?

- Do twego domu - poprawi艂 j膮 stworek. - Tw贸j pok贸j zosta艂 wybrany przypadkowo, bo by艂a w nim odpowiednia szafa. Nikt si臋 nie spodziewa艂, 偶e mnie zobaczysz. Kim ty, u diab艂a, w艂a艣ciwie jeste艣?

- Nie powiem. Dlaczego trafi艂e艣 do nas do domu?

- Nie powiem. Je艣li ty masz przede mn膮 tajemnice, to ja te偶 mog臋 je mie膰.

- Wymienimy si臋 na tajemnice?

Tamlin przyjrza艂 si臋 jej uwa偶nie.

- Nie. Mnie nie wolno nic zdradzi膰. Ale ty mo偶esz opowiedzie膰 mi swoj膮.

- O, nie. To niesprawiedliwe. Dlaczego nie wolno ci nic wyjawi膰?

Ogarn臋艂o go podniecenie i przysun膮艂 wykrzywion膮 z艂o艣ci膮 twarz do buzi Vanji.

- Mam zadanie do wykonania, przekl臋ta babo!

- Nie jest si臋 bab膮, je艣li si臋 jeszcze nie sko艅czy艂o nawet dwunastu lat!

Wojowniczo popatrzyli na siebie. Vanja, 艣wiadoma, 偶e w ka偶dym wypadku by艂aby stron膮 przegran膮, podda艂a si臋 jako pierwsza.

Podnios艂a si臋 z krzes艂a i odesz艂a od Tamlina. Nie bardzo wiedzia艂a, co ma pocz膮膰, tak mocno si臋 przywi膮za艂a do swego wsp贸艂mieszka艅ca, 偶e przesta艂a ju偶 nawet dostrzega膰 jego brzydot臋. Na g艂owie nareszcie zacz臋艂y rosn膮膰 mu w艂osy, sztywne, zielonkawe, kt贸re nied艂ugo b臋dzie musia艂a obci膮膰. Co on na to powie? Przez ca艂y czas zachowywa艂 si臋 niegrzecznie, ale wyczuwa艂a, 偶e na sw贸j spos贸b j膮 akceptuje. Traktowa艂 j膮 jako swego sprzymierze艅ca, towarzyszk臋 zabaw, kt贸rej m贸g艂 p艂ata膰 figle i dokucza膰 drobnymi z艂o艣liwo艣ciami. Vanja ca艂y czas stara艂a si臋 pilnowa膰, by nikt z rodziny niczego nie podejrzewa艂, nadal bowiem zazdro艣nie strzeg艂a swego podopiecznego, boj膮c si臋, by jej go nie zabrano. Nie chcia艂a dopu艣ci膰, by zacz膮艂 interesowa膰 si臋 innym cz艂onkiem rodziny, bo on by艂 przecie偶 jej ukochanym male艅stwem, kt贸rym uwielbia艂a si臋 zajmowa膰, dogadza膰 mu. Jak najstaranniej 艣cieli艂a jego 艂贸偶eczko, podawa艂a lusterko, by m贸g艂 si臋 w nim podziwia膰 ubrany w czyste spodenki, ze starannie wyszczotkowanymi w艂osami. Zdarza艂o si臋, 偶e Tamlin nie tolerowa艂 jej obecno艣ci, rzuca艂 w ni膮 szczotk膮 albo gryz艂 w r臋k臋 prawie do krwi. Nigdy nie by艂 mi艂y i nawet gdy pozwala艂 jej si臋 stroi膰, dziewczynka mia艂a wra偶enie, 偶e demonek zamy艣la kolejn膮 przykr膮 psot臋 albo 偶e pozwala jej na co艣, poniewa偶 jemu samemu przyniesie to korzy艣膰. Oczywi艣cie nadu偶ywa艂 jej dobroci do granic ostateczno艣ci, ale Vanja 艣wiadomie mu na to pozwala艂a, bo bardzo podoba艂o jej si臋, 偶e nareszcie ma kogo艣, kogo mo偶e bezkarnie rozpieszcza膰. Tamlin lubi艂 m贸wi膰, a raczej sprawdza膰, jak daleko wolno mu si臋 posun膮膰 wygaduj膮c bezece艅stwa. Kiedy udawa艂o mu si臋 doprowadzi膰 j膮 do p艂aczu, wpada艂 we wspania艂y humor.

Tworzyli zaiste niezwyk艂膮 par臋. Jedno by艂o chodz膮c膮 dobroci膮, drugie - samym z艂em. Ale jako艣 potrafili dogada膰 si臋 ze sob膮, bo zgodnie z w艂asnym 偶yczeniem mogli rozwija膰 w sobie te cechy tak, jak tego chcieli.

Zrazu rodzin臋 Vanji bawi艂 jej radosny zapa艂. Dziewczynka wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dza艂a w domu, zabawy z innymi dzie膰mi nie obchodzi艂y j膮 tak jak kiedy艣.

- Czy ty rozumiesz cokolwiek z tego, co si臋 z ni膮 dzieje? - 艣mia艂a si臋 pewnego dnia Agneta, kiedy Vanja posz艂a do siebie z ksi膮偶k膮 pod pach膮. - Ogromnie interesuj膮 j膮 demony. Czyta wszystko, co tylko wpadnie jej na ten temat w r臋ce.

- Demony - parskn膮艂 Henning. - Mo偶e zbyt wcze艣nie opowiedzieli艣my jej histori臋 Ludzi Lodu, ale przecie偶 wszystkie dzieci w rodzie otrzymuj膮 j膮 wraz z mlekiem matki.

- Bardzo j膮 to zaciekawi艂o, nalega艂a, by reszt臋 mog艂a przeczyta膰 sama. Najwyra藕niej te偶 to zrobi艂a. A teraz, o ile dobrze rozumiem, chce dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej o demonach Tuli.

- Tak. Dziwne dziecko. Nie jest wcale taka, na jak膮 wygl膮da. Nie jest ma艂膮, kruch膮 figurk膮 z porcelany. O, id膮 nareszcie Voldenowie, mo偶emy wi臋c rozpocz膮膰 twoje urodzinowe przyj臋cie.

- St贸艂 ju偶 nakryty, jestem gotowa na przyjmowanie podarunk贸w - u艣miechn臋艂a si臋 Agneta.

Wszystko uk艂ada艂o si臋 jak najlepiej mi臋dzy Henningiem a jego drug膮 偶on膮, kt贸ra szuka艂a u niego ratunku przed laty, kiedy spodziewa艂a si臋 dziecka. To w艂a艣ciwie on prosi艂, by pozwoli艂a mu si臋 sob膮 zaj膮膰. Zgodzi艂a si臋 i nigdy potem tego nie 偶a艂owa艂a. Z przyja藕ni i zrozumienia narodzi艂a si臋 mi艂o艣膰.

Kiedy wszyscy usadowili si臋 ju偶 przy stole w salonie czekaj膮c, a偶 piecze艅 si臋 przyrumieni, Henning ze wzrokiem utkwionym w od艣wi臋tnie nakryty st贸艂 w s膮siaduj膮cej z salonem jadalni powiedzia艂 w roztargnieniu:

- Dzi艣 w nocy m臋czy艂 mnie straszny sen.

- Zwykle nie miewasz koszmar贸w - serdecznie zainteresowa艂a si臋 Agneta. - Ale sny i tak nic nie znacz膮.

- Owszem - odpar艂 Henning powoli. - Ten by艂 jaki艣... inny.

- Jak to inny?

- Dotyczy艂 Tengela Z艂ego.

- Oooch! Ale czy to w艂a艣ciwie nie do艣膰 naturalne, 偶e wam, Ludziom Lodu, 艣ni si臋 ten, kt贸rego najbardziej si臋 boicie?

- On by艂 tutaj - ci膮gn膮艂 Henning zatopiony w my艣lach. - A mimo wszystko nie tu.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e nawiedzi艂 ci臋 jego duch? - dopytywa艂 si臋 Viljar.

- Nieee - z wahaniem odpar艂 syn. - To nie by艂 jego duch, a mimo to czu艂em si臋... obserwowany.

- Wiesz, ojcze - wtr膮ci艂a si臋 Benedikte, trzymaj膮ca na kolanach ma艂ego Andre. - Ja te偶 ostatnio mia艂am takie wra偶enie.

Henning gwa艂townie odwr贸ci艂 g艂ow臋 w jej stron臋.

- Naprawd臋? Ty? To bardzo wa偶ne, ty przecie偶 nale偶ysz do dotkni臋tych i jeste艣 wra偶liwsza od nas wszystkich. Opowiedz, jak to by艂o.

- Nie mam w艂a艣ciwie co opowiada膰. 艢ni mi si臋 jaki艣 straszny, niewyra藕ny sen, w kt贸rym ochryp艂y g艂os zadaje mi pytania. Nie potrafi臋 dobrze go zapami臋ta膰. S膮dz臋 tylko... Uwa偶am, 偶e powinni艣my... mie膰 si臋 na baczno艣ci.

- To prawda - przyzna艂a Malin. - Musz臋 powt贸rzy膰 to samo, co wy: czasami budz臋 si臋 zdj臋ta dziwnym l臋kiem, bo 艣ni mi si臋, 偶e kto艣 mnie obserwuje.

- I ty tak偶e? - zdumia艂 si臋 Henning. - Ale przecie偶 ty tu nie mieszkasz.

- To widocznie nie ma znaczenia. Christoffer tak偶e zacz膮艂 narzeka膰 na koszmary, a on przecie偶 jest takim trze藕wo my艣l膮cym ch艂opcem.

- Tak - powiedzia艂 Christoffer. - Wydaje mi si臋, 偶e w tych snach widz臋 kogo艣. I odpowiadam. Kto艣 chce si臋 dowiedzie膰, co robi臋. I co my艣l臋 o tym czy o tamtym. Mo偶e nie brzmi to szczeg贸lnie strasznie, ale takie naprawd臋 jest!

Viljar zamy艣li艂 si臋.

- Kiedy tak o tym m贸wicie... Ale to nie jest Tengel Z艂y! To co艣 o wiele... mniejszego.

Pozostali w milczeniu pokiwali g艂owami.

- A ja mimo wszystko mam wra偶enie, 偶e to Tengel Z艂y si臋 za tym kryje - o艣wiadczy艂 Henning.

Agneta wyprostowa艂a si臋.

- Najwyra藕niej koszmary dr臋cz膮 tylko was z Ludzi Lodu.

- Uff, mam nadziej臋, 偶e przynajmniej Andre nic nie zak艂贸ca snu - zadr偶a艂a Benedikte, tul膮c ch艂opca do siebie.

- On zawsze 艣pi bardzo spokojnie. Ale co z Vanj膮?

- A tak w og贸le to gdzie ona jest? - spyta艂a Belinda s艂abym, ochryp艂ym ze staro艣ci g艂osem. Siedzia艂a skulona w k膮cie kanapy jak prze偶ytek z dawnych czas贸w.

- Vanja? Przypuszczam, 偶e w swoim pokoju - odpar艂 Henning. - Sp臋dza tam bardzo wiele czasu. Odrabia lekcje.

- Zn贸w wr贸ci艂a do zabawy lalkami - u艣miechn臋艂a si臋 matka dziewczynki, Agneta. - Nigdy nie widzia艂am, by kiedykolwiek utrzymywa艂a taki porz膮dek jak teraz w lalczynych fidryga艂kach. Pierze po艣ciel i szyje ubranka jak prawdziwa ma艂a mama.

- Tak, i zajmuje si臋 tym ju偶 od do艣膰 dawna - za艣mia艂a si臋 Benedikte.

- To prawda, od 艂adnych kilku miesi臋cy. Czy ona nie czuje si臋 samotna?

- Raczej nie - odpar艂a Agneta. - Ma wiele kole偶anek z tej samej klasy, razem chodz膮 do szko艂y i wracaj膮 do domu. Bawi si臋 z nimi, kiedy przychodz膮 i pytaj膮 o ni膮. Ale to prawda, 偶e lubi przesiadywa膰 u siebie w pokoju i czyta膰 albo bawi膰 si臋 lalkami. I nigdy nie zaprasza swoich ma艂ych przyjaci贸艂ek do domu.

Benedikte wsta艂a.

- P贸jd臋 j膮 zawo艂a膰, powinna by膰 dzisiaj z nami.

- Tak, obiad ju偶 gotowy, siadajmy da sto艂u! - zaprosi艂a Agneta.

- Poch艂on臋艂a j膮 pewnie ksi膮偶ka o demonach - weso艂o zawo艂a艂 Henning za Benedikte. - Co z tego dziecka wyro艣nie?

Benedikte wkr贸tce do nich do艂膮czy艂a.

- Vanja zaraz przyjdzie. Rzeczywi艣cie siedzia艂a przy biurku i na g艂os czyta艂a z ksi膮偶ki. Zerwa艂a si臋, kiedy wesz艂am. Powt贸rz臋 to samo, co ty, ojcze: Co z tego dziecka...

- Lekcje, lalki i demony! Co za mieszanka! - 艣mia艂 si臋 w g艂os Per Volden, m膮偶 Malin.

- Z kt贸rej lekcje stanowi膮 zdecydowanie najmniejsz膮 cz臋艣膰 - wtr膮ci艂a Agneta. - W ka偶dym razie s膮dz膮c po wynikach, jakie osi膮ga w szkole.

- To prawda, w ostatnim roku zatrwa偶aj膮co si臋 pogorszy艂y - westchn膮艂 Henning.

Zasiedli przy okr膮g艂ym stole.

- Ale przecie偶 Vanja jest inteligentn膮 dziewczynk膮 - stwierdzi艂 Per. - Co prawda jeszcze bywa dziecinna, ale zarazem bardzo dojrza艂a jak na sw贸j wiek.

- Vanja jest niezwykle inteligentna - o艣wiadczy艂 Henning.

- I 艣liczna jakich ma艂o - doda艂 Per.

W tej chwili Vanja wesz艂a do jadalni, patrz膮c na nich rozmarzonym wzrokiem, jakby w uniesieniu. By艂a rzeczywi艣cie fascynuj膮co pi臋knym dzieckiem a w艂osach w odcieniu nie polerowanej miedzi, mia艂a brzoskwiniow膮 cer臋, delikatn膮 jak p艂atki kwiatu, tylko zgrabny nosek zdobi艂o kilka zalotnych pieg贸w. Rysy twarzy by艂y subtelne jak u elfa i wydawa艂o si臋, 偶e nie idzie, a p艂ynie w powietrzu. Zgrabna figurka, co prawda p艂aska z przodu, bo przecie偶 Vanja by艂a jeszcze dzieckiem, ju偶 zapowiada艂a si臋 obiecuj膮co. Samo patrzenie na ni膮 sprawia艂o przyjemno艣膰: na jej pe艂ne gracji ruchy, na kryj膮cy si臋 w k膮cikach ust u艣miech, a jej g艂os brzmia艂 jak pobrz臋kiwanie najdelikatniejszych dzwoneczk贸w. Wok贸艂 dziewczynki unosi艂a si臋 aura bezbronno艣ci, kt贸ra wzrusza艂a wszystkich bez wyj膮tku.

Ale Vanja wcale nie by艂a bezbronna. Nale偶a艂a do najbardziej skomplikowanych osobowo艣ci Ludzi Lodu poza szeregiem dotkni臋tych przekle艅stwem i nikt nie wiedzia艂, co kryje si臋 w jej wn臋trzu. Potrafi艂a zadziwi膰 otoczenie m膮dro艣ci膮 i si艂膮 ducha, kt贸rej nikt si臋 po niej nie spodziewa艂. Na pierwszy rzut oka sprawia艂a wra偶enie nie艣mia艂ej, nieco pr贸偶nej, mi艂ej, lecz niespecjalnie b艂yskotliwej dziewuszki. Nie by艂o to prawd膮 w ani jednym calu, Vanja potrafi艂a my艣le膰 niezwykle przenikliwie (cho膰 trzeba przyzna膰, 偶e akurat ta cecha czasami zanika艂a) i mia艂a niezmierzone pok艂ady osobistej odwagi. Wiedzia艂a, 偶e wzbudza w innych instynkt opieku艅czy, i 艣wiadomie to wykorzystywa艂a, kiedy chcia艂a co艣 osi膮gn膮膰. Jednocze艣nie serce mia艂a tak dobre jak prawdziwa c贸rka Ludzi Lodu. Dawno ju偶 si臋 zorientowa艂a, 偶e jej osobowo艣膰 jest rozdwojona, a przyczyn tego dopatrywa艂a si臋 w swym, 艂agodnie m贸wi膮c, mieszanym pochodzeniu. Matk膮 jej by艂a c贸rka pastora, ojcem - straszliwie dotkni臋ty przekle艅stwem potomek Ludzi Lodu, dziadem - czarny anio艂, sam Lucyfer, a babk膮 Saga, kobieta wspania艂a, jedna z wybranych. Sprawy nie polepsza艂 wcale fakt, 偶e jej przybranym ojcem by艂 Henning, cz艂owiek o z艂otym sercu, najsolidniejszy gospodarz.

Vanja przej臋艂a dziedzictwo po nich wszystkich, mo偶e najmniej po ojcu Ulvarze. Nie by艂o w niej ani odrobiny z艂a, jedynie zami艂owanie do tego co tajemnicze, mistyczne, zakazane, do 艣wiata, do kt贸rego nale偶膮 demony.

A i to przecie偶 mia艂o swoje przyczyny...

Usiad艂a do sto艂u wraz z innymi i urodzinowy obiad m贸g艂 wreszcie si臋 rozpocz膮膰.

Przy drugim daniu Christoffer, nie zastanawiaj膮c si臋 zbytnio nad tym, co m贸wi, wypali艂:

- Czy tobie tak偶e 艣ni膮 si臋 koszmary, Vanju?

Dziewczynka ockn臋艂a si臋 z zamy艣lenia.

- Co? Co takiego?

Inni cz艂onkowie rodziny nie mieli szczeg贸lnej ochoty na wyci膮ganie ca艂ej tej sprawy, ale Christoffer, dwudziestojednoletni m艂odzieniec, pozosta艂 niewra偶liwy na sygna艂y, kt贸re przekazywali mimik膮 lub nag艂膮 zmian膮 pozycji cia艂a.

- M贸wi臋 o koszmarach sennych. Wszyscy doznali艣my czego艣 nieprzyjemnego. Co艣 ma艂ego i okropnego obserwuje nas, kiedy 艣pimy.

- Ale偶, Christofferze - cicho skarci艂a ch艂opaka matka, Malin.

Vanja schyli艂a g艂ow臋 nad talerzem.

- Nie, mnie nic takiego si臋 nie 艣ni艂o...

- Dzi臋ki Bogu - powiedzia艂 Henning. - Bo widzisz, nam wszystkim 艣ni艂o si臋 mniej wi臋cej to samo. To znaczy wszystkim z Ludzi Lodu.

Vanja gwa艂townie podnios艂a g艂ow臋.

- Wszystkim...?

Sprawia艂a wra偶enie, 偶e nie chce zosta膰 wy艂膮czona z ich kr臋gu.

- Chyba ju偶 wiem, o co wam chodzi! Jak tak o tym m贸wicie, to w艂a艣ciwie... Niech si臋 zastanowi臋... par臋 dni temu...

- Jestem zdania, 偶e powinni艣my zacz膮膰 m贸wi膰 o czym艣 przyjemniejszym - przerwa艂a jej Belinda. - 艢wi臋tujemy przecie偶 urodziny Agnety.

Vanja opu艣ci艂a ramiona, jakby w jednej chwili odczu艂a wielk膮 ulg臋, cho膰 nadal sprawia艂a wra偶enie podenerwowanej. Kiedy jednak Henning wyg艂asza艂 mow臋 na cze艣膰 偶ony, rozlu藕ni艂a si臋 ca艂kiem i s艂ucha艂a uradowana w imieniu matki.

Wniesiono deser i wszyscy zgodnie zacz臋li wychwala膰 tort. By艂 on dzie艂em Malin, kt贸ra s艂ysz膮c s艂owa podziwu zarumieni艂a si臋 z dumy.

Panowa艂 mi艂y, rodzinny nastr贸j, dop贸ki Vanja nie podnios艂a oczu na pi臋kny 偶yrandol zawieszony u sufitu i nie krzykn臋艂a:

- TAMLIN !

Wszyscy zebrani od艂o偶yli 艂y偶eczki i kieliszki i patrzyli na ni膮 ze zdumieniem. Dziewczynka oderwa艂a wzrok od 偶yrandola i u艣miechaj膮c si臋 z zawstydzeniem wyja艣ni艂a:

- W艂a艣nie mi si臋 przypomnia艂o. Ten elf w szkockim lesie mia艂 na imi臋 Tamlin, prawda?

- Owszem - odpar艂a jej matka. - Ale nie musisz z tego powodu straszy膰 nas do szale艅stwa.

- A co ty wiesz o Tamlinie? - dopytywa艂 si臋 Christoffer z b艂yskiem weso艂o艣ci w oku. - To raczej nie jest historia dla jedenastolatek.

- Nied艂ugo sko艅cz臋 ju偶 dwana艣cie - poprawi艂a go Vanja. - A co takiego jest w tej historii?

- Opowiedzia艂am jej 艂agodniejsz膮 wersj臋 - mrukn臋艂a Agneta. - Czy kto艣 chcia艂by jeszcze kawa艂ek tortu?

Ale Vanja si臋 nie poddawa艂a.

- Czy to nie Tamlin by艂 dobry dla wszystkich panien, kt贸re zab艂膮dzi艂y w lesie?

Christoffer zakrztusi艂 si臋 ze 艣miechu.

- Dobry? No, mo偶e one i tak my艣la艂y.

- Ko艅czymy ten temat - surowo przerwa艂 Per Volden.

Kiedy wszyscy zn贸w zaj臋li si臋 deserem, wzrok Vanji pow臋drowa艂 z powrotem ku 偶yrandolowi. Dziewczynka zrobi艂a gro藕n膮 min臋 i ostrzegawczo zmarszczy艂a brwi.

- Ach, zapomnia艂am zamkn膮膰 lufcik w moim pokoju - o艣wiadczy艂a nagle. - Zaraz wracam.

Wybieg艂a z jadalni, uczyniwszy najpierw dyskretny gest r臋k膮, jak gdyby zach臋ca艂a kogo艣, by jej towarzyszy艂. Nikt z obecnych jednak tego nie zauwa偶y艂.

- Vanja jest naprawd臋 s艂odka - powiedzia艂a Malin. - Ale my艣li chyba o niebieskich migda艂ach.

- To prawda, 偶yje w 艣wiecie ba艣ni - pokiwa艂a g艂ow膮 Agneta. - Czasami sprawia wra偶enie, jakby z trudem przychodzi艂o jej przebudzenie i powr贸t do naszego codziennego szarego 偶ycia. Czy mo偶emy ju偶 wsta膰 od sto艂u? Wypijemy kaw臋 w salonie.

Vanja pobieg艂a przez hall do najstarszej cz臋艣ci Lipowej Alei, gdzie znajdowa艂 si臋 jej pok贸j. W hallu ci膮gle jeszcze wisia艂y namalowane przez Silje portrety czw贸rki dzieci: Sol, Daga, Liv i Arego, odrestaurowane, jednakowo ukochane przez wszystkie kolejne pokolenia. 艢wiat艂o nadal wpada艂o kolorowymi promieniami przez witra偶 wykonany przez Benedykta Malarza. Vanja id膮c przez hall szepta艂a gniewnie:

- Jak 艣miesz wchodzi膰 do jadalni, kiedy wszyscy si臋 tam zebrali? I jeszcze siadasz na lampie i tak bezwstydnie 艣ci膮gasz spodnie! Co mia艂e艣 zamiar zrobi膰?

Tamlin bieg艂 przy jej nogach i chichota艂 z艂o艣liwie.

- S艂ucha膰. S艂ucha膰 tej waszej pustej paplaniny. I troch臋 si臋 z tob膮 podra偶ni膰. To takie zabawne.

Vanja otworzy艂a drzwi do swego pokoju i wpu艣ci艂a go do 艣rodka. Rozgniewa艂a si臋 nie na 偶arty.

- A co robisz w ich snach?

- Wyci膮gam z nich tajemnice. Jestem Demonem Nocy, wiesz przecie偶. A nasze miejsce jest w z艂ych snach.

- Po co ci ich tajemnice?

Tamlin zrozumia艂, 偶e posun膮艂 si臋 za daleko, i odpar艂 mo偶liwie beztrosko:

- Po prostu jestem ciekawy.

- A dlaczego unikasz moich sn贸w? Musia艂am ich oszukiwa膰, a to wcale nie by艂o przyjemne.

Bezczelny u艣mieszek zn贸w wykwit艂 na jego ustach, kiedy usadowi艂 si臋 na biurku przed ni膮.

- A co mam do roboty w twoich snach? Ty nie masz przede mn膮 偶adnych tajemnic. A poza tym nie przyzna艂em si臋, 偶e mnie widzisz, nie musisz wi臋c mnie 艂aja膰.

Vanja zesztywnia艂a.

- Nie przyzna艂e艣 si臋? Komu?

Powieki zakry艂y 偶贸艂te szparki oczu. Na twarzy demonka odmalowa艂a si臋 przebieg艂o艣膰.

- Nikomu szczeg贸lnemu. Po prostu innym Demonom Nocy.

- Spotykasz si臋 z nimi?

Tamlin zacz膮艂 si臋 wykr臋ca膰.

- Oczywi艣cie, 偶e nie! Ale w snach porozumiewamy si臋 my艣l膮.

Vanja nie wiedzia艂a, w co ma wierzy膰, a w co nie.

- Nie mo偶na ci zaufa膰, knujesz co艣 za moimi plecami.

- Oczywi艣cie! - skrzywi艂 si臋 z dum膮. - To najzabawniejsze na 艣wiecie, cholerna babo!

- Nie nazywaj mnie tak, ju偶 ci m贸wi艂am!

- Dlaczego nie? Jeste艣 o wiele starsza ode mnie.

Dziewczynka przygl膮da艂a mu si臋 zamy艣lona.

- Wcale nie jestem tego taka pewna. Naprawd臋 nie jestem pewna...

Tamlin bardzo wyr贸s艂. Przesta艂 ju偶 by膰 malutkim, bezradnym dzieckiem, kt贸rym mog艂a si臋 zajmowa膰. By艂 teraz o wiele wi臋kszy, a twarz zacz臋艂a nabiera膰 wyrazu. Szerokie ko艣ci policzkowe, w膮ska szpiczasta broda, po艂yskuj膮ce 偶贸艂tym blaskiem oczy, kt贸re patrzy艂y teraz zupe艂nie inaczej, 艣wiadomiej, d艂ugie ramiona, palce zako艅czone ostrymi szponami, w艂osy spadaj膮ce na czo艂o i kark...

Nie by艂 ju偶 dzieckiem. Nie by艂 te偶 doros艂ym ani nawet m艂odzie艅cem. Uzna艂a, 偶e wiekiem mo偶e odpowiada膰 jej samej. Nie, po g艂臋bszym namy艣le oceni艂a go na jakie艣 osiem-dziewi臋膰 lat, cho膰 mia艂 wzrost dwulatka.

Jak m贸g艂 urosn膮膰 tak szybko? Przebywa艂 tu niewiele ponad rok, a kiedy go pozna艂a, nie by艂 wi臋kszy od wiewi贸rki.

Ten rok, kiedy mog艂a si臋 zajmowa膰 swoim w艂asnym ma艂ym brzd膮cem, by艂 wspania艂y, wprost fantastyczny. Teraz jednak zacz臋艂a zastanawia膰 si臋 nad tym g艂臋biej.

Tamlin drapa艂 si臋 po plecach.

- Co si臋 sta艂o? Pch艂y ci臋 oblaz艂y?

- Nie, do diab艂a! Podrap mnie!

Odwr贸ci艂 si臋 do niej plecami, a Vanja zacz臋艂a go drapa膰 we wskazanym miejscu.

- Ach, Tamlinie, co ty tutaj masz? Jakie艣 dwie kulki pod sk贸r膮?

- Skrzyd艂a, g艂upia dziewucho! Widzia艂a艣 kiedy艣 demona bez skrzyde艂?

- Czy one rosn膮?

- Oczywi艣cie! Dok艂adnie tak samo, jak twoje dwunastoletnie trzonowe, z kt贸rymi tak si臋 obnosisz!

Vanja siedzia艂a jak wmurowana, a potem zacz臋艂a si臋 cicho 艣mia膰.

- Nie ma w tym nic 艣miesznego - parskn膮艂 ze z艂o艣ci膮 i uderzy艂 j膮.

- Au! Je艣li nie b臋dziesz si臋 zachowywa膰 przyzwoicie, to wyrzuc臋 ci臋 za okno, na mr贸z!

W diablo z艂o艣liwym u艣miechu ods艂oni艂 wszystkie ostre z臋by.

- Wydaje ci si臋, 偶e mo偶esz to zrobi膰? Przyjd臋 do ciebie w snach i obiecuj臋, nie b臋d膮 wcale przyjemne!

- Ach, ty...! Musz臋 wraca膰 do nich, do jadalni, na pewno dziwi膮 si臋, 偶e mnie tak d艂ugo nie ma. Sprawuj si臋 porz膮dnie, nie r贸b ju偶 偶adnych psot!

- A to dlaczego! - wykrzywi艂 si臋 Tamlin. - Mam na to wielk膮 ochot臋. Jak wr贸cisz, nie poznasz pokoju.

Vanja westchn臋艂a ze z艂o艣ci膮 i wybieg艂a pr臋dko, by nie zd膮偶y艂 wymkn膮膰 si臋 razem z ni膮.

Magdalena Backman, wdowa po Christerze, zmar艂a jako ostatnia z Ludzi Lodu zamieszka艂ych w Szwecji. Po jej 艣mierci Vanja odziedziczy艂a wszystkie rzeczy Sagi, przechowywane przez Magdalen臋; a tak偶e ca艂y maj膮tek Sagi, kt贸ry rozr贸s艂 si臋 do niebotycznych rozmiar贸w.

Maj膮tku nie pozwolono jej tkn膮膰, ale niekt贸re z pi臋knych drobiazg贸w babki mog艂a wstawi膰 do swego pokoju, pilnowano tylko, by nie zmieni艂a go w graciarni臋. Vanja z rozkosz膮 meblowa艂a pok贸j wyszukanymi sprz臋tami i bibelotami. Dosta艂a mi臋dzy innymi prze艣liczne biureczko w stylu rokoko - cho膰 Tamlin z niezadowoleniem krzywi艂 si臋 twierdz膮c, 偶e nie jest tak wygodne jak poprzednie - i pasuj膮ce do niego krzes艂o, i nowy nocny stolik. Odziedziczy艂a tak偶e ozdobne przedmioty, ksi膮偶ki, futra i bi偶uteri臋, ale kosztowno艣ci niewiele j膮 obchodzi艂y, zgodzi艂a si臋, by umieszczono je w bankowej skrytce dla ewentualnych spadkobierc贸w, kt贸rzy bardziej si臋 nimi zainteresuj膮.

- I co o tym s膮dzisz, Tamlinie? - spyta艂a pewnego dnia, wychodz膮c z garderoby w sukni z brokatu, kt贸r膮 Saga nosi艂a jako m艂oda dziewczyna. Vanja stale teraz przebiera艂a si臋 w garderobie, nie lubi艂a pokazywa膰 si臋 p贸艂naga czy w og贸le rozebrana swemu ma艂emu wsp贸艂mieszka艅cowi. U艂o偶y艂a wytwornie w艂osy i z zadowoleniem przejrza艂a si臋 w lustrze.

Tamlin siedzia艂 na stoliku i prycha艂. Z pogard膮 odwr贸ci艂 g艂ow臋.

- Wygl膮dasz w tym 艣miesznie - o艣wiadczy艂 g艂osem tak pewnym, 偶e od razu da艂o si臋 wyczu膰 w nim niepewno艣膰.

- Wcale nie, ty smarkaczu - sprzeciwi艂a si臋 ura偶ona i zamierzy艂a si臋 na niego. Natychmiast z艂apa艂 j膮 za r臋k臋 i u艣cisn膮艂 mocno, pozostawiaj膮c brzydkie 艣lady szpon贸w na jej sk贸rze. Patrzy艂 przy tym na ni膮 z nienawi艣ci膮, niemal z 偶膮dz膮 mordu w oczach.

- Pami臋taj, kto tu jest panem - zagrozi艂.

- O, to wcale nie jest takie pewne - odpar艂a. - To przypadkiem jest m贸j pok贸j, a ja traktowa艂am ci臋 o wiele lepiej, ni偶 na to zas艂ugujesz. Ale je艣li zaczniesz odzywa膰 si臋 do mnie w ten spos贸b, koniec z nasz膮 przyja藕ni膮.

- Przyja藕ni膮? Korzystam z twoich us艂ug, bo tak mi jest wygodniej. Dobrze ju偶, dobrze, 艂adnie wygl膮dasz - powiedzia艂, niedba艂ym gestem wskazuj膮c na sukni臋, a Vanja u艣miechn臋艂a si臋 z zadowoleniem.

Par臋 miesi臋cy p贸藕niej - Vanja sko艅czy艂a ju偶 dwana艣cie lat - dziewczynka odkry艂a co艣, co powinna by艂a zauwa偶y膰 ju偶 du偶o wcze艣niej:

Pomimo i偶 lalczyne 艂贸偶eczko by艂o ca艂kiem spore, Tamlin tak ur贸s艂, 偶e wystawa艂y mu z niego nogi.

- Sama widzisz - narzeka艂. - Musisz mi sprawi膰 prawdziwe 艂贸偶ko.

- Nie s膮dzi艂am, 偶e demony sypiaj膮 w 艂贸偶kach - odpowiedzia艂a odrobin臋 zjadliwie.

- Nie, i nie nosz膮 te偶 spodni - prychn膮艂 ze z艂o艣ci膮 i wyci膮gn膮艂 si臋 w 艂贸偶eczku. - Lubi臋 tak le偶e膰. Jestem dekadenckim demonem.

Vanja wpatrywa艂a si臋 w niego zdumiona.

- Ja na pewno nie nauczy艂am ci臋 nigdy tak trudnego s艂owa jak 鈥瀌ekadencki鈥!

Tamlin wcale nie poczuwa艂 si臋 do winy.

- Chwytam co nieco tu i tam,

- Chodzi艂e艣 w艣r贸d innych! Na wolno艣ci! Jak si臋 st膮d wydosta艂e艣? Si臋gasz do klucza? Ale przecie偶 ja zamykam z zewn膮trz, jak wychodz臋!

- O 艣wi臋ta naiwno艣ci - J臋kn膮艂 znu偶ony. Vanja cz臋sto u偶ywa艂a tego wyra偶enia: - Drzwiami!

- Jak to, drzwiami?

- Pos艂uchaj, cholerna dziewucho, jak ci si臋 wydaje, kim w艂a艣ciwie jest demon, ma艂ym dzieckiem?

Podni贸s艂 si臋 i zbli偶y艂 do drzwi. Nie otwieraj膮c ich, po prostu przez nie przeszed艂 i znikn膮艂 jej z oczu. Zaraz wr贸ci艂, a z twarzy bi艂 mu triumfalny u艣miech. Kiedy si臋 u艣miecha艂, usta rozci膮ga艂y si臋 od ucha do ucha. Mia艂 w膮skie wargi, kt贸re sprawia艂y wra偶enie, 偶e mog膮 wyd艂u偶a膰 si臋 w niesko艅czono艣膰. Nos za to mia艂 niedu偶y i faktycznie najbardziej ludzki w ca艂ej tej szpetnej twarzy.

- Abrakadabra - oznajmi艂 beztrosko.

Vanja j臋kn臋艂a ci臋偶ko.

- A ja tak si臋 stara艂am ci臋 upilnowa膰! Ale dlaczego w takim razie zostajesz w moim pokoju?

- Dobrze mi tutaj - o艣wiadczy艂 lekko. - No i mam si臋 z kim dra偶ni膰. Ty jeste艣 okropnie g艂upia.

- Bardzo a dzi臋kuj臋 za te mi艂e s艂owa. Uciekaj st膮d, cho膰by na 艁ys膮 G贸r臋. Nie mam zamiaru d艂u偶ej spe艂nia膰 twoich zachcianek!

Tamlin tylko zachichota艂 w odpowiedzi.

- Znajd藕 dla mnie nowe 艂贸偶ko.

- S膮dzisz, 偶e ci臋 us艂ucham? Mo偶esz spa膰 na pod艂odze.

- A wi臋c przywr贸ci艂a艣 mnie do 艂ask?

- Nie mam wyboru. Nie mog臋 pozwoli膰, 偶eby艣 na okr膮g艂o przez ca艂y dzie艅 chodzi艂 mi臋dzy innymi lud藕mi. Oni na to nie zas艂uguj膮.

Vanja wsun臋艂a si臋 do swego 艂贸偶ka.

- Bardzo prosz臋, pod艂oga jest do twojej dyspozycji.

Odwr贸ci艂a si臋 do niego plecami, ale s艂ysza艂a, 偶e 艣ci膮ga swoj膮 po艣ciel na dywan.

Vanja ju偶 prawie spa艂a, kiedy nagle drgn臋艂a przestraszona. Kto艣 ostro偶nie wsuwa艂 si臋 do 艂贸偶ka za jej plecami.

- Na pod艂odze jest bardzo niewygodnie - us艂ysza艂a ochryp艂y szept tu偶 przy uchu.

- Ale przecie偶 ty nie mo偶esz...

Tamlin zwin膮艂 si臋 w k艂臋bek.

- Owszem, tu mi b臋dzie wspaniale.

Rzeczywi艣cie by艂 zmarzni臋ty. Jedn膮 r臋k膮 otoczy艂 jej klatk臋 piersiow膮, ko艣ciste kolana uciska艂y j膮 w plecy.

Vanj臋 ogarn臋艂o wzruszenie na my艣l o tym ma艂ym samotnym stworzeniu, kt贸re nie mia艂o gdzie spa膰. Odwr贸ci艂a si臋 i pod艂o偶y艂a mu rami臋 pod g艂ow臋. Natychmiast podsun膮艂 si臋 bli偶ej, wdychaj膮c ciep艂o bij膮ce z jej cia艂a. Jest jak ma艂e dziecko, pomy艣la艂a.

- Co ty masz na sobie? - spyta艂a szeptem. - To chyba nie s膮 spodnie lalki?

W odpowiedzi us艂ysza艂a cichy, gruchaj膮cy 艣miech.

- By艂y za ma艂e. Cisn臋艂y mnie w...

- Dzi臋kuj臋, nie musisz ko艅czy膰! Nie mam ochoty s艂ucha膰 偶adnych brzydkich s艂贸w. Ale masz racj臋, spodnie musia艂y ci臋 cisn膮膰. Czym je zast膮pi艂e艣?

- Twoj膮 eleganck膮 bia艂膮 chustk膮. Zrobi艂em z niej doskona艂膮 przepask臋 na biodra. Znacznie lepiej przystoi demonowi ni偶 艣mieszne obcis艂e majtada艂y.

Vanja ci臋偶ko westchn臋艂a.

- Moja najlepsza apaszka!

- Sama jeste艣 sobie winna, ja wola艂bym chodzi膰 bez niczego. Ale je艣li z ciebie taka cnotliwa stara panna, kt贸ra mdleje na widok kszta艂tnego...

- Tamlin! - sykn臋艂a Vanja, ale nie zdo艂a艂a zag艂uszy膰 brzydkiego s艂owa, kt贸re wypowiedzia艂. - Ty potworze, co mam z tob膮 zrobi膰?

- O, bardzo mi艂o up艂ywa ci ze mn膮 czas - odpar艂 z zadowoleniem. - Spr贸bujemy zasn膮膰, gadu艂o?

- Ciekawa jestem, czy ty w og贸le kiedykolwiek 艣pisz - mrukn臋艂a cicho.

- G贸wno ci臋 to obchodzi - odpowiedzia艂 wulgarnie. - 艢pij ju偶, g艂upia.

W艂a艣ciwie bardzo przyjemnie by艂o tuli膰 do siebie inn膮 istot臋. Troch臋 tak, jak mie膰 przy sobie w 艂贸偶ku ma艂ego Andre. Vanja mia艂a poczucie, 偶e kogo艣 chroni, i bardzo j膮 to wzruszy艂o. Na moment przygarn臋艂a Tamlina jeszcze bli偶ej i pog艂aska艂a go po sztywnych w艂osach. Us艂ysza艂a, 偶e demon tylko drwi膮co zachichota艂.

W 艣rodku nocy obudzi艂o j膮 niezwyk艂e, osza艂amiaj膮ce uczucie, jakiego nigdy dot膮d nie zazna艂a. Mi臋dzy udami co艣 przyjemnie j膮 艂askota艂o, co艣 mi臋kkiego i g艂adkiego. Vanja nie porusza艂a si臋, le偶a艂a ca艂kiem sztywno, s膮dz膮c, 偶e do 艂贸偶ka w艣lizgn膮艂 si臋 w膮偶.

A potem przypomnia艂a sobie Tamlina. Le偶a艂 obok niej, pogr膮偶ony, jakby si臋 wydawa艂o, w g艂臋bokim 艣nie.

Jego ogon! To on w艣lizgn膮艂 si臋 w jej najbardziej tajemnicze za艂amania sk贸ry, przeciska艂 si臋 tam i z powrotem mi臋dzy nogami. Serduszkowato zako艅czony koniuszek ogona nagle wsun膮艂 si臋 w szpark臋 z przodu i drgaj膮c niczym jaszczurczy j臋zyk dra偶ni艂 niebywale czu艂y punkt jej cia艂a, kt贸rego istnienia nie by艂a do tej pory 艣wiadoma.

Zdecydowanym ruchem odsun臋艂a ogon.

- Wyno艣 si臋! Wyno艣 si臋 z mojego 艂贸偶ka - szepn臋艂a schrypni臋tym g艂osem. Ledwie zdo艂a艂a wym贸wi膰 te s艂owa, bo od uczucia, kt贸re zacz臋艂o rozprzestrzenia膰 si臋 po podbrzuszu i udach, 艣cisn臋艂o j膮 w gardle.

Tamlin przebudzi艂 si臋 zaspany.

- Co ty wyprawiasz z moim ogonem? - spyta艂 oskar偶ycielskim tonem. - Zostaw go!

- Ty wcale nie spa艂e艣! Wyno艣 si臋, nie chc臋 mie膰 do czynienia z kim艣 o takich manierach!

- O jakich manierach? Co ja mog臋 poradzi膰 na to, 偶e m贸j ogon si臋 porusza, kiedy 艣pi臋?

Tymi s艂owami najlepiej udowodni艂, 偶e by艂 w pe艂ni 艣wiadom tego, co robi.

- Kochana Vanju, to si臋 ju偶 nigdy nie powt贸rzy, to by艂 wypadek, m贸j ogon nie nawyk艂, by znajdowa膰 si臋 tak blisko niezbadanej istoty. Wybacz mu jego ciekawo艣膰, teraz ju偶 wie, jak wygl膮dasz. Wsz臋dzie. To si臋 ju偶 nigdy wi臋cej nie powt贸rzy. Czy mo偶emy ju偶 spa膰?

- Obiecujesz mi to? - spyta艂a nadal wzburzona, dr偶膮c na ca艂ym ciele. Najgorsze, 偶e sama pragn臋艂a, by ogon kontynuowa艂 to, co rozpocz膮艂, a ju偶 samej takiej my艣li powinna by艂a si臋 wstydzi膰.

- Oczywi艣cie, 偶e mog臋 ci to obieca膰 - powiedzia艂 Tamlin. - S艂owo honoru!

Ile warte jest s艂owo honoru demona? Ale Vanja, nie chc膮c ujawnia膰, jak bardzo jest podniecona, nie 艣mia艂a ju偶 wi臋cej nalega膰, by opu艣ci艂 jej 艂贸偶ko.

- Je艣li to zdarzy si臋 raz jeszcze, Tamlinie, to koniec z nasz膮 przyja藕ni膮. Nie b臋d臋 ci臋 chcia艂a wi臋cej widzie膰. Rozumiesz?

- Tak, tak, Vanju, tak - mrukn膮艂 i niewinnie przytuli艂 si臋 do niej jak przedtem. Dziewczynka uspokoi艂a si臋 nieco. Nie dostrzeg艂a pe艂nego wyczekiwania u艣mieszku Tamlina.

On bowiem tak偶e uzna艂 to za niespodziewanie przyjemne. Nowa, bardzo zajmuj膮ca zabawa.

U艂o偶y艂 wygodniej sw贸j k艂opotliwie twardy narz膮d i sapn膮艂 zadowolony. W tym wielkim, ciep艂ym 艂贸偶ku naprawd臋 艣wietnie si臋 le偶y!

ROZDZIA艁 III

Pewnej nocy kilka tygodni p贸藕niej Tamlin, Demon Nocy, usiad艂 gwa艂townie na 艂贸偶ku. Po艂o偶y艂 uszy, opu艣ci艂 lekko sw膮 brzydk膮 g艂ow臋 i otoczy艂 j膮 ramionami, jak gdyby chcia艂 j膮 os艂oni膰:

Zn贸w to samo, to, czego najbardziej si臋 ba艂.

Wzywa艂 go g艂os. Na jego d藕wi臋k kuli艂 si臋 podda艅czo, ow艂adni臋ty strachem.

G艂os wo艂a艂 z daleka, brzmia艂 niczym echo niesione wiatrem.

- Niewolniku - szepta艂 powoli, ochryple. - Niewolniku, n臋dzna kreaturo, czy mnie s艂yszysz?

- Przybywam - bez s艂贸w odpowiedzia艂y my艣li Tamlina.

Patrzy艂 przez moment na u艣pion膮 u jego boku dziewczynk臋, szybko okry艂 j膮 z g艂ow膮, tak, by nie by艂o jej wida膰, po czym prze艣lizgn膮艂 si臋 przez p贸艂otwarte okno i wzbi艂 w powietrze. W pe艂ni ju偶 ukszta艂towane skrzyd艂a, kt贸re zwykle nosi艂 zwini臋te na plecach i dlatego Vanja nie wiedzia艂a, jak s膮 du偶e, rozwin臋艂y si臋 i ponios艂y go przez nocny mrok.

Instynkt podpowiada艂 mu, w kt贸r膮 stron臋 ma lecie膰. Nie po raz pierwszy te偶 sk艂ada艂 raport, g艂os wielokrotnie wzywa艂 go ju偶 od czasu, gdy by艂 tak ma艂y, 偶e nie potrafi艂 jeszcze lata膰. Stawa艂 wtedy przed domem i spowity w ciemno艣膰 przesy艂a艂 my艣li swemu panu i w艂adcy. Dumny by艂 ze swego zaszczytnego zadania.

Teraz jednak wyr贸s艂 ju偶 na tyle, by m贸c osobi艣cie spotka膰 si臋 z owym strasznym.

Wiedzia艂, 偶e nie b臋dzie to spotkanie w rzeczywisto艣ci, zetknie si臋 tylko z jego obrazem, wywo艂anym przy pomocy my艣li. Ale ju偶 sam obraz mia艂 dostateczn膮 moc, by gn臋bi膰 Demony Nocy, kt贸re kiedy艣 sobie podporz膮dkowa艂.

Tamlin lecia艂 na p贸艂noc, porusza艂 si臋 szybciej ni偶 my艣l. Gdyby kto艣 go ujrza艂, wzi膮艂by go za gwa艂towny podmuch wichru lub tr膮b臋 powietrzn膮. Nie na darmo Lilith wybra艂a Demona Wichru na swego chwilowego kochanka, by mog艂a sp艂odzi膰 z nim Tamlina, istot臋 odpowiadaj膮c膮 偶yczeniom i zamiarom jej w艂adcy.

Niewiele czasu potrzebowa艂, by dotrze膰 do Doliny Ludzi Lodu, gdzie czeka艂 ju偶 obraz Tengela Z艂ego. Cho膰 w okolicznych g贸rach ludzie pobudowali letnie zagrody, wydawa艂o si臋, 偶e z jakiego艣 powodu unikaj膮 tej starej doliny, do kt贸rej po stopnieniu lodowca droga sta艂a otworem. Nikt nie postawi艂 tam najmniejszej cha艂upy od trzystu lat, jakie up艂yn臋艂y od chwili spalenia siedzib Ludzi Lodu. Wsz臋dzie rozci膮ga艂o si臋 pustkowie, ogarni臋te niezm膮con膮 cisz膮, urzekaj膮co pi臋kne.

Tamlin wyczu艂, gdzie powinien wyl膮dowa膰, waha艂 si臋 jednak, zwleka艂, nie chcia艂, by ktokolwiek nad nim panowa艂. To umniejsza艂o rado艣膰, jak膮 dawa艂o mu czynienie z艂a.

Ostry rozkaz trafi艂 go mocno niczym cios wymierzony przez ogromn膮 pi臋艣膰. 鈥濻fru艅 na d贸艂, n臋dzna kreaturo!鈥 Nie pozostawa艂o mu nic innego jak us艂ucha膰 g艂osu, m贸g艂 pociesza膰 si臋 jedynie nadziej膮 na kolejne z艂e uczynki.

Sta艂 tam - cie艅, duch czy te偶 obraz wywo艂any my艣l膮, na p贸艂ce skalnej, tak jak sta艂 w贸wczas, tamtej nocy, gdy toczy艂 艣mierteln膮 walk臋 z Heikem i Tul膮. Tengel Z艂y m贸g艂 wtedy wygra膰, a zreszt膮 czy tak si臋 nie sta艂o? Heike przecie偶 zmar艂 z powodu odniesionych ran. Ale w艂a艣nie w贸wczas Tengel Z艂y zosta艂 najmocniej upokorzony. Tej piekielnej Tuli przysz艂y z pomoc膮 cztery nieznane demony i str膮ci艂y go ze ska艂y. P贸藕niej Tula znikn臋艂a wraz z nimi; w sumie wi臋c wydarzenia te nale偶y zapisa膰 na jego korzy艣膰 jako zwyci臋stwo.

Tamlin jednak nie wiedzia艂 nic o tym, co tu zasz艂o.

Tengel Z艂y ju偶 wcze艣niej rozegra艂 w tym miejscu niedu偶膮 bitw臋. By艂o to wtedy, gdy jego wasal Kolgrim pchn膮艂 no偶em najgro藕niejszego z 贸wczesnych wrog贸w, Tarjeia, wybranego, by stawi膰 czo艂o Tengelowi i go pokona膰. Tarjei nigdy si臋 nie dowiedzia艂, jaki los by艂 mu przeznaczony, pozosta艂 jedynie niezwykle uzdolnionym potomkiem Ludzi Lodu. Poprzez Kolgrima Tengelowi uda艂o si臋 powstrzyma膰 d艂o艅, kt贸ra mia艂a mu zada膰 艣miertelny cios.

Niedaleko st膮d ukaza艂 si臋 te偶 Ulvhedinowi, strasz膮c niemal do szale艅stwa straszliwego olbrzyma, kt贸ry o艣mieli艂 si臋 odwr贸ci膰 od swego z艂ego przodka. Ulvhedin, taki dobry materia艂 na kogo艣, kto m贸g艂 spowodowa膰, by z艂o dalej kwit艂o! Tu w pobli偶u tak偶e Sol spotka艂a raz Tengela. Ale ta ma艂a nigdy nie mia艂a do艣膰 rozumu, by odczuwa膰 podda艅czy l臋k. Szkoda, 偶e nie uda艂o mu si臋 przeci膮gn膮膰 jej na sw膮 stron臋, doskonale potrafi艂aby s艂u偶y膰 z艂u.

Tengel postanowi艂 w艂a艣nie w tym miejscu spotka膰 swego nowego niewolnika. Tu, gdzie zwykle przebywa艂, jego duch by艂 najsilniejszy, nie musia艂 wi臋c traci膰 si艂 na 艣ledzenie swych potomk贸w.

A teraz Demon Nocy, kt贸ry pozostawa艂 pod jego wp艂ywem, potrafi艂 lata膰. To n臋dzne stworzenie nie by艂o jeszcze doros艂e, nie w pe艂ni rozwini臋te, ale mia艂o skrzyd艂a, a to bardzo istotne. Tengel Z艂y nie musia艂 wi臋cej przenosi膰 si臋 za pomoc膮 my艣li do Lipowej Alei, m贸g艂 wygodnie wys艂uchiwa膰 raport贸w tu, na miejscu.

Lilith tym razem si臋 popisa艂a. Wida膰 by艂o, 偶e potomek, kt贸rego wyda艂a na 艣wiat, jest spadkobierc膮 najpi臋kniejszej ze wszystkich Demon贸w Nocy. Oczywi艣cie, mierz膮c ludzk膮 miar膮, wygl膮da艂 przera偶aj膮co, ale jako demon by艂 jednym z najprzystojniejszych, a w ka偶dym razie na takiego si臋 zapowiada艂.

No, ale to nie takie wa偶ne.

- N臋dzny robaku - sykn膮艂 obraz Tengela Z艂ego, a z ust prastarego, ohydnego stwora buchn臋艂y k艂臋by zielonkawego, cuchn膮cego py艂u. - Co masz mi do przekazania?

Tamlin, z natury dumny, nienawidzi艂 czo艂gania si臋 przed t膮 istot膮. Obrzydzenie budzi艂o w nim traktowanie go, jak gdyby by艂 niczym, ale w艂adza Tengela Z艂ego by艂a tak pot臋偶na, 偶e m贸g艂 tylko pa艣膰 przed nim na kolana i ze spuszczon膮 g艂ow膮 oddawa膰 mu cze艣膰.

- Nie ma 偶adnego zagro偶enia, o kt贸rym m贸g艂bym ci opowiedzie膰, panie i w艂adco.

- O 偶adnym z nich? - Tengel zapyta艂 tak ostro, 偶e tuman zgnilizny buchn膮艂 na demona. - 呕膮dam, by艣 przekaza艂 mi sprawozdanie na temat ka偶dego z nich. Najstarsi?

- Ci w Szwecji ju偶 nie 偶yj膮.

- Wspaniale! - Tengelowi Z艂emu zadr偶a艂y k膮ciki ust. Tylko na taki u艣miech potrafi艂 si臋 zdoby膰. - A pozostali dwoje?

- Ci, kt贸rych zw膮 Viljarem i Belind膮, s膮 s艂abi. Belind膮 nie nale偶y zawraca膰 sobie g艂owy, a jej m膮偶 Viljar tak偶e utraci艂 sw膮 si艂臋. Nied艂ugo ju偶 po偶yj膮. Nie wypowiedzieli ani jednego niebezpiecznego s艂owa, ich my艣li zaj臋te s膮 tak ziemskimi sprawami, jak jedzenie i panowanie nad wszystkimi durnymi funkcjami ludzkiego cia艂a.

- Ale jest w艣r贸d nich kto艣 silny - zaprotestowa艂 Tengel tak ostro, 偶e Tamlin ze strachem rzuci艂 si臋 w ty艂. - Benedikte. Co z ni膮?

Tengel nie m贸g艂 si臋 pogodzi膰, 偶e wtedy, w Fergeoset, obr贸ci艂a wniwecz jego plany.

- Benedikte? - powt贸rzy艂 Tamlin w zamy艣leniu. - Ona nie jest niebezpieczna. Nawet mnie nie widzi.

- Nie opowiadaj g艂upstw, 偶aden cz艂owiek nie mo偶e ci臋 zobaczy膰! - z krzykiem przerwa艂 mu Tengel.

Tamlin poj膮艂, 偶e wyrazi艂 si臋 bardzo nierozwa偶nie.

- Zgodnie z twym 偶yczeniem, panie, 艣ledzi艂em Benedikte szczeg贸lnie starannie. Nie dostrzegam w jej zachowaniu niczego godnego uwagi, a jej my艣li kr膮偶膮 jedynie wok贸艂 syna, Andre. Zapomnia艂a o tym, czemu s艂u偶y dotkni臋cie przekle艅stwem, tak bardzo przejmuje si臋 rol膮 matki.

- Miej nadal oczy otwarte! Ten syn... Czy istnieje bodaj cie艅 podejrzenia, 偶e jest dotkni臋ty albo... wybrany?

Ostatnie s艂owo duch Tengela wym贸wi艂 krzywi膮c si臋 z obrzydzenia, nienawidzi艂 bowiem wybranych, jeszcze jednego wymys艂u Tengela Dobrego.

- Andre? - zastanowi艂 si臋 Tamlin. - Nie, 偶adn膮 miar膮. Jest okropnie nudnym, najzwyczajniejszym bachorem.

Tengel Z艂y sprawia艂 wra偶enie zadowolonego.

- Dalej!

- Henning jest g艂upi i ospa艂y. Nie ma plan贸w, by za 偶ycia odwiedzi膰 Dolin臋. Jego 偶on膮 jest przekl臋ta c贸rka pastora, nie wie pewnie nawet, gdzie le偶y Dolina, i nie ma najmniejszego zamiaru rusza膰 t艂ustego zadka z domu, je艣li tylko mo偶e tego unikn膮膰. Ci u Volden贸w te偶 nie stanowi膮 zagro偶enia. Christofferowi pl膮cz膮 si臋 po g艂owie my艣li o Dolinie Ludzi Lodu, ale nigdy na powa偶nie nie zastanawia艂 si臋 nad przybyciem tutaj. Og贸lnie rzecz ujmuj膮c, to zbiorowisko ospa艂ych g艂upc贸w bez ducha. Moje zadanie jest nudne!

- Malin tak偶e jest z Ludzi Lodu - przypomnia艂 Tengel.

Tamlin potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Tak, ona jest bystra, ale do艣膰 ma zaj臋膰. Nie dotyka艂a si臋 kronik ani relikwii Ludzi Lodu od chwili, kiedy ja tam przyby艂em. Zreszt膮 nikt si臋 do nich nie zbli偶a艂.

- O kim艣 zapomnia艂e艣!

- Naprawd臋? - powiedzia艂 Tamlin tonem tak oboj臋tnym, na jaki tylko by艂o go sta膰. - No tak, jest jeszcze Vanja. Ale ona jest ca艂kiem pusta w 艣rodku. Okropnie nieciekawa, my艣li jedynie o strojach, ca艂e dnie podziwia swe w艂asne odbicie w lustrze.

Mia艂 nadziej臋, 偶e odprawa ju偶 si臋 zako艅czy艂a, ale tak niestety nie by艂o. Duch Tengela nie porusza艂 si臋, czeka艂 na dalsze informacje.

- Jest jeszcze kto艣 - stwierdzi艂 wreszcie.

- Jeszcze? Nie. Wymieni艂em wszystkich.

- Jest jeszcze kto艣 - powt贸rzy艂 Tengel gniewnie. - Rozkazuj臋 ci go odnale藕膰!

- Nie rozumiem. Nigdy nie s艂ysza艂em o nikim innym.

- Jest kto艣, kto si臋 przede mn膮 ukrywa.

- Przed tob膮 nikt nie zdo艂a si臋 ukry膰, panie - podlizywa艂 si臋 demon.

Tengel go nie s艂ucha艂.

- To on opar艂 mi si臋 w Fergeoset, unicestwi艂 przewo藕nika, kt贸rego umie艣ci艂em tam na posterunku, zniszczy艂 wizerunek bo偶ka, b臋d膮cego kiedy艣 mym poddanym, a wcze艣niej zabi艂 mego pomocnika Ulvara. Ale nigdy nie uda艂o mi si臋 zobaczy膰 tego cz艂owieka. Jak膮偶 si艂臋 posiada, 偶e pozwala, by mi si臋 przeciwstawia艂? W jaki spos贸b pozostaje dla mnie niewidzialny?

Tamlin czeka艂, nie mia艂 poj臋cia, o kim m贸wi Tengel Z艂y.

Jego straszne oczy skierowa艂y si臋 nagle prosto na Tamlina.

- W powrotnej drodze masz odwiedzi膰 w艂asne plemi臋, uda膰 si臋 do siedzib Demon贸w Nocy. Pom贸w ze wszystkimi i naka偶 im odnalezienie tego, kt贸ry ukrywa si臋 przede mn膮. Niech przeszukaj膮 ca艂y 艣wiat, a gdy znajd膮 jego uprzykrzonego cz艂owieka, niech go zniszcz膮. Tak brzmi m贸j rozkaz. Je艣li nie zdo艂aj膮 tego uczyni膰, sam si臋 zajm臋 t膮 istot膮, a was wszystkich czeka sroga kara. Id藕 ju偶! Miej oczy i uszy otwarte w domostwach Ludzi Lodu!

- Tak, panie.

Tamlin zmusi艂 si臋 do oddania pok艂onu, a potem wzlecia艂 nad ziemi臋. Daleko pod rozgwie偶d偶onym niebem widzia艂 opustosza艂膮 dolin臋. Posta膰 Tengela Z艂ego rysowa艂a si臋 niczym bezkszta艂tna czarna kupka sadzy, wkr贸tce i ona znikn臋艂a mu z oczu.

W艂adca by艂 z niego zadowolony. Tamlin odczu艂 ulg臋, a zarazem dum臋 i triumf.

Demon lecia艂 dalej, ku kr贸lestwu koszmar贸w sennych, do siedzib Demon贸w Nocy. Nigdy wcze艣niej tam nie by艂, ale wiod艂a tam droga poprzez mroczne dusze ludzi. Wkr贸tce znalaz艂 si臋 przy ciemnym wej艣ciu i zacz膮艂 spuszcza膰 si臋 w d贸艂 przez pogr膮偶one w niebieskawym 艣wietle korytarze, w艣r贸d powywracanych kolumn i grot ziej膮cych czarn膮 czelu艣ci膮. Instynktownie odnajdowa艂 drog臋, przemyka艂 si臋 obok drzemi膮cych potwor贸w z najstraszliwszych sn贸w dzieci i doros艂ych, patrzy艂 na osobliwe, powykr臋cane cienie czaj膮ce si臋 u wej艣cia do grot, widzia艂, jak otwieraj膮 si臋 ich straszne jarz膮ce si臋 oczy. Zewsz膮d fal膮 przewala艂y si臋 j臋ki i krzyki, zrozumia艂, 偶e to 偶al膮 si臋 ludzie, kt贸rym 艣ni膮 si臋 z艂e sny.

Napotka艂 te偶 inne Demony Nocy, wychodz膮ce z grot, bo zawsze w jakim艣 miejscu na ziemi panuje noc, demony s膮 wi臋c wiecznie zaj臋te.

Wreszcie dotar艂 na sam d贸艂, przed najg艂臋bsz膮 grot臋, wyl膮dowa艂 i przeszed艂 przez wysok膮 bram臋.

Zebra艂o si臋 tu wiele demon贸w. Kiedy wszed艂 do 艣rodka, wszystkie zwr贸ci艂y wzrok na niego.

Pi臋kna, wysoka kobieta, p贸艂zwierz臋, p贸艂cz艂owiek, wysz艂a mu naprzeciw.

Pozdrowi艂 j膮, sk艂aniaj膮c si臋 z szacunkiem.

- Nosz臋 imi臋 Tamlin - powiedzia艂. - Nasz straszliwy w艂adca umie艣ci艂 mnie w siedzibach Ludzi Lodu. Staram si臋 spe艂ni膰 wyznaczone mi zadanie, by nie splami膰 naszego honoru.

Kobieta u艣miechn臋艂a si臋.

- A wi臋c nazywasz siebie Tamlinem. U nas nosisz inne imi臋. Ale my ci臋 znamy. Z czym przybywasz?

Tamlin przedstawi艂 偶yczenie Tengela Z艂ego, kt贸ry nakazywa艂 wszystkim zachowa膰 czujno艣膰 i poszukiwa膰 鈥瀗iewidzialnego鈥.

Podni贸s艂 si臋 jeden z demon贸w. Uwa偶nie przys艂uchiwa艂 si臋 s艂owom Tamlina, a potem, zdenerwowany, po艂o偶y艂 uszy po sobie.

- Ja znam 鈥瀗iewidzialnego鈥 - o艣wiadczy艂. - Nie b臋dziemy si臋 w to miesza膰.

- Ale ja otrzyma艂em taki rozkaz - sprzeciwi艂 si臋 Tamlin. - Nie mog臋 okazywa膰 niepos艂usze艅stwa, si艂a z艂a jest zbyt wielka, no i nie pozwala mi na to m贸j honor.

- Wobec tego nie posi膮dziesz wiedzy o 鈥瀗iewidzialnym鈥 - stwierdzi艂 starszy demon. - Za tym potomkiem Ludzi Lodu stoj膮 pot臋偶ne moce, nie mo偶emy si臋 im przeciwstawia膰. Lepiej dla nas, by nasze usta pozosta艂y zamkni臋te. Wiem, 偶e masz obowi膮zek donie艣膰 o mnie naszemu w艂adcy, kt贸ry tak niesprawiedliwie zapanowa艂 nad nami, ale twoja matka potrafi wymaza膰 t臋 wiedz臋 z twej pami臋ci. Czy b臋dziesz 艂askawa to uczyni膰, Lilith?

Lilith? Lilith by艂a jego matk膮! Najszlachetniejsza w艣r贸d wszystkich Demon贸w Nocy!

Przepi臋kna p贸艂kobieta nakry艂a d艂oni膮 jego oczy i szepn臋艂a kilka s艂贸w.

- Kiedy st膮d wyjdziesz, m贸j synu, zapomnisz o tym, 偶e ten demon wie o czymkolwiek.

Odsun臋艂a r臋k臋 i u艣miechn臋艂a si臋 do Tamlina.

- Kiedy twoje zadanie u Ludzi Lodu dobiegnie ko艅ca, przy艂膮czysz si臋 do nas. Rozumiem, 偶e nudzisz si臋 w艣r贸d ludzi, ale oni nie 偶yj膮 wiecznie. Kiedy r贸d wymrze, b臋dziesz wolny. Albo gdy Tengel Z艂y przejmie ca艂膮 w艂adz臋 na Ziemi.

Oni nie 偶yj膮 wiecznie?鈥

- Co si臋 sta艂o, m贸j synu? Twarz ci nagle posmutnia艂a.

Oboj臋tnie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Lilith m贸wi艂a dalej:

- Mam nadziej臋, 偶e zachowujesz si臋 ostro偶nie i nikt z mieszka艅c贸w domu nie zdaje sobie sprawy z twojej obecno艣ci? Niczego nie niszcz, nie zostawiaj 偶adnych 艣lad贸w!

- Nikt nie wie, 偶e tam jestem - odpar艂.

- Wspaniale! Dzi臋kujemy za twe ostrze偶enie, dzi臋kujemy za wizyt臋! Zobaczymy si臋, kiedy nadejdzie czas.

Tamlin po偶egna艂 si臋 i wkr贸tce wr贸ci艂 do 艣wiata ludzi.

Kiedy szybciej ni藕li wiatr lecia艂 do domu, na pr贸偶no pr贸bowa艂 sobie przypomnie膰, co us艂ysza艂 od demon贸w. Pami臋膰 jego by艂a pusta. Kto艣 co艣 powiedzia艂, ostrzega艂. Sprzeciwia艂 si臋...

Nie, wszystko si臋 rozp艂yn臋艂o.

W tym czasie obudzi艂a si臋 Vanja. Poczu艂a si臋 dziwnie samotna w 艂贸偶ku i pomaca艂a r臋k膮 wok贸艂 siebie. Tamlin znikn膮艂.

Zn贸w to samo, pomy艣la艂a. Chodzi po domu i w臋szy albo szykuje kolejn膮 psot臋 w jej pokoju.

Czu艂a si臋 jednak opuszczona, jak gdyby pok贸j, a nawet ca艂y dom by艂 pusty, jakby znajdowali si臋 w nim tylko zwykli 艣miertelnicy.

Na ga艂臋zi drzewa za oknem spa艂 kruk. Cz臋sto tam przesiadywa艂.

Dziewczynka wsta艂a i wyjrza艂a na 艣wiat pogr膮偶ony w nocnym mroku. Gdzie m贸g艂 si臋 podzia膰 Tamlin? Nigdy przedtem na tak d艂ugo nie znika艂.

Po chwili Vanja wr贸ci艂a do 艂贸偶ka. Wsun臋艂a si臋 pod ko艂dr臋, u艂o偶y艂a na boku i wyci膮gn臋艂a nogi.

Doprawdy dziwny uk艂ad panowa艂 mi臋dzy nimi! Oboje byli jeszcze raczej dzie膰mi ni偶 doros艂ymi, ale ich zabawy zacz臋艂y schodzi膰 na niebezpieczne tory.

Tamlin nigdy ju偶 nie powt贸rzy艂 swych igraszek ogonem takich jak owej pami臋tnej nocy, ale par臋 dni p贸藕niej, kiedy Vanja poruszy艂a si臋 w 艂贸偶ku, poczu艂a jego szponiast膮 d艂o艅 na swojej piersi. W艂a艣ciwie nie by艂o w tym nic niezwyk艂ego, ale tym razem r臋ka demona dotyka艂a j膮 w jaki艣 inny spos贸b. W艣lizgn臋艂a si臋 pod koszul臋 nocn膮. Dziewczynka unios艂a powieki i spojrza艂a prosto w jego drwi膮ce oczy.

- Dojrzewasz - 艣miej膮c si臋 powiedzia艂 po swojemu, ochryple, g艂osem, kt贸ry tak naprawd臋 nie by艂 g艂osem, lecz tylko 艣wiszcz膮co-szepcz膮cymi d藕wi臋kami.

Zrozumia艂a, o co mu chodzi. Obejmowa艂 d艂oni膮 jej pier艣, kt贸ra nie by艂a ju偶 tylko male艅kim p膮czkiem jak kiedy艣, mi臋dzy nim a 偶ebrami pojawi艂a si臋 nie艣mia艂a kr膮g艂o艣膰. Pierwsza oznaka, 偶e zaczyna nabiera膰 kszta艂t贸w.

- Tak, tak, druga te偶 - uspokoi艂 j膮, zauwa偶ywszy, 偶e sama chcia艂a sprawdzi膰. Ale by艂 szybszy i si臋gn膮艂 pr臋dzej.

Nie przeszkadza艂o jej to. Pozwoli艂a, by pazury nadal 艂askota艂y jej nowe odkrycie.

- Dorastam - szepn臋艂a. - To takie... ekscytuj膮ce.

Dalej si臋 nie posun膮艂. Nie cofn膮艂 jednak r臋ki, a dziewczynka w ko艅cu zapad艂a w sen.

Ale od tej pory sypiali ju偶 w tej pozycji, a pewnego dnia Tamlin, delikatnie jak pi贸rkiem, zacz膮艂 wodzi膰 j臋zykiem po jej sk贸rze. W mroku wiosennej nocy Vanja widzia艂a jego g艂ow臋 unosz膮c膮 si臋 nad jej cia艂em, jego sztywne w艂osy 艂askota艂y j膮 w twarz. J臋zyk Tamlina bawi艂 si臋 w zag艂臋bieniu jej szyi, liza艂 po ramionach i piersiach, ostro偶nie tr膮ca艂 stwardnia艂e w jednej chwili sutki, a偶 wreszcie dziewczynka nie mog艂a ju偶 d艂u偶ej tego znie艣膰, z j臋kiem odepchn臋艂a go i odwr贸ci艂a si臋 do艅 plecami.

- Dr臋czysz mnie - powiedzia艂a z wyrzutem. - Jeste艣 wstr臋tny, wstr臋tny, wstr臋tny!

- Wcale nie - odpar艂 zadowolony. - To cudowne, podoba ci si臋, a ja o tym wiem.

- Sk膮d mo偶esz wiedzie膰? - sykn臋艂a.

- Na pewno uwa偶asz tak samo jak ja.

S艂ysz膮c te s艂owa Vanja zdr臋twia艂a.

- Tamlin, wyno艣 si臋 z mojego 艂贸偶ka! Natychmiast, nie chc臋 ci臋 tu wi臋cej widzie膰!

Demon milcza艂 przez chwil臋.

- Ze wzgl臋du na strach, kt贸ry d藕wi臋czy w twoim g艂osie, nie b臋d臋 tego wi臋cej robi艂.

- Sta艂e艣 si臋 nagle okropnie uprzejmy!

- Uprzejmy? Ale偶 sk膮d! Po prostu nie lubi臋 sypia膰 na pod艂odze. A tw贸j strach mo偶e oznacza膰, 偶e opowiesz o mnie innym. Tak wi臋c ta uprzejmo艣膰 i dobro膰 to zwyczajny egoizm. Mam zadanie do wykonania i nie wolno ci na mnie skar偶y膰. Tak to wygl膮da.

- Jakie zadanie?

- Zamknij si臋 i 艣pij, ma艂a suko!

Te s艂owa tak j膮 rozgniewa艂y, 偶e wsta艂a z 艂贸偶ka i reszt臋 nocy przesiedzia艂a przy biurku. Tamlin dotrzymywa艂 jej towarzystwa, a by艂 wobec niej tak nadzwyczajnie z艂o艣liwy i uszczypliwy, 偶e rankiem rozstali si臋 jak wrogowie.

Wydarzy艂o si臋 to zesz艂ej nocy.

A teraz Tamlin znikn膮艂.

Czy ju偶 mu si臋 znudzi艂a? A mo偶e zmieni艂 miejsce pobytu, przeni贸s艂 si臋 do bardziej zgodnej, gotowej na wi臋ksze po艣wi臋cenie dziewczynki?

Ta my艣l pozostawi艂a w jej duszy bolesn膮 ran臋.

I wtedy nagle dostrzeg艂a za szyb膮 cie艅 szybuj膮cy po nocnym niebie. Zbli偶a艂 si臋, a wreszcie wyl膮dowa艂 przed domem. Vanja szeroko otworzy艂a okno.

- Gdzie艣 ty by艂?

- G贸wno ci臋 to obchodzi.

- Nie b膮d藕 wulgarny! S膮dzi艂am... My艣la艂am...

Ku swemu niezadowoleniu zacz臋艂a p艂aka膰.

- My艣la艂a艣, 偶e ju偶 nigdy wi臋cej nie wr贸c臋? - spyta艂 lodowatym tonem i przecisn膮艂 si臋 obok niej do pokoju. - To naprawd臋 s艂odkie.

Vanja szybko otar艂a 艂zy.

- Nie mo偶esz mi powiedzie膰, gdzie by艂e艣?

- Nie.

- Czy to... twoje zadanie?

- Mo偶e. Zamknij si臋, chc臋 spa膰.

Rzuci艂 si臋 do 艂贸偶ka i zakry艂 ko艂dr膮.

Vanja nigdy nie mia艂a pewno艣ci, czy Tamlin w og贸le sypia. Pewnie raczej po prostu lubi艂 sp臋dza膰 czas w najbardziej przyjemny spos贸b, odpoczywaj膮c, nic nie robi膮c, oczywi艣cie wtedy, kiedy nie musia艂 koncentrowa膰 si臋 na swym zadaniu.

Niech臋tnie i ona si臋 po艂o偶y艂a, przed oczami mia艂a jego plecy, bo on najwyra藕niej nadal si臋 na ni膮 gniewa艂 za to, co wydarzy艂o si臋 poprzedniej nocy.

- Zimny jeste艣 - powiedzia艂a.

- No i co z tego? - prychn膮艂. - Tam, gdzie by艂em, nie docieraj膮 promienie s艂o艅ca.

Otoczy艂a go ramieniem i przyci膮gn臋艂a do siebie.

- Pierwszy raz widzia艂am, jak u偶ywasz skrzyde艂, maluszku - u艣miechn臋艂a si臋. - Nie wiedzia艂am, 偶e one ju偶 funkcjonuj膮. By艂y du偶o wi臋ksze ni偶 s膮 teraz. Potrafisz je tak zmniejszy膰?

- Nie nazywaj mnie maluszkiem, cholerna babo!

- Czy znasz tylko to jedno s艂owo? No, i jeste艣 mniejszy ni偶 ja.

- To si臋 mo偶e zmieni膰.

Umilk艂 obra偶ony. Vanja stara艂a si臋 przez koszul臋 ogrza膰 jego lodowato zimne cia艂o.

Nagle Tamlin przekr臋ci艂 si臋, le偶a艂 teraz na plecach, ale odwr贸cony w jej stron臋.

- Zimno mi - szepn膮艂 jakby ze strachem. - Dzi艣 w nocy moja dusza zmieni艂a si臋 w l贸d.

Vanja natychmiast mocno przytuli艂a go do siebie.

- Ogrzej si臋 przy mnie, Tamlinie. Cho膰 na chwil臋 zapomnijmy o wszystkim, co z艂e mi臋dzy nami. Przytulmy si臋 do siebie, bo mnie tak偶e potrzeba twojej blisko艣ci. Dzi艣 w nocy tak bardzo za tob膮 t臋skni艂am, nigdy nie odchod藕 ode mnie, nie m贸wi膮c mi, dok膮d idziesz!

Ch臋tnie przyjmowa艂 jej ciep艂o, kt贸rego tak bardzo chcia艂a mu u偶yczy膰. Czu艂a, 偶e Tamlin dr偶y od nieznanego l臋ku.

Przestraszony demon? C贸偶 mog艂o spotka膰 go tej nocy?

- My艣la艂a艣, 偶e gdzie jestem? - za艣mia艂 si臋 niepewnie w jej okryt膮 flanel膮 pier艣.

- Nie wiedzia艂am. I to w艂a艣nie by艂o takie okropne. By膰 mo偶e zesz艂ej nocy zrani艂am ci臋 zbyt g艂臋boko, mo偶e...

- Zrani艂a艣 mnie? Czy艣 ty ju偶 ca艂kiem oszala艂a, mnie nie mo偶na zrani膰. Nie jeste艣 a偶 tak szczeg贸ln膮 osob膮. Ale mia艂a艣 w zanadrzu jeszcze jedno 鈥瀖o偶e鈥?

- Nie, nic ju偶 nie powiem - odpar艂a Vanja, bo tym razem urazi艂 j膮 g艂臋boko.

Tamlin uni贸s艂 si臋 na 艂okciu i teraz nie mia艂 w sobie ju偶 nic z dziecka.

- M贸w! Powiedz mi! - sykn膮艂 przez z臋by.

- Nie. Ja te偶 mam prawo do tajemnic.

- Diabelska dziewucho - szepn膮艂 rozw艣cieczony i pacn膮艂 j膮 w g艂ow臋.

- Widz臋, 偶e ju偶 doszed艂e艣 do siebie - sucho stwierdzi艂a Vanja. - Nie musz臋 ci臋 ju偶 d艂u偶ej grza膰.

Odwr贸ci艂a si臋 do niego plecami.

Ale Tamlin wsun膮艂 ju偶 r臋k臋 pod jej rami臋, w艣lizgn膮艂 si臋 pod koszul臋 i odnalaz艂 jej pier艣. Uj膮艂 w dwa palce ma艂y p膮czek i zacz膮艂 si臋 nim bawi膰.

Vanja z bij膮cym sercem czu艂a, jak powoli, lecz zdecydowanie, demon przyciska doln膮 po艂ow臋 cia艂a do jej plec贸w, a偶 wyra藕nie poczu艂a jego twardy, pulsuj膮cy cz艂onek na kr臋gos艂upie. Jego organ z latami wcale si臋 nie zmniejsza艂. Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e dzieli艂a ich nocna koszula i jego przepaska na biodrach!

Dziewczynka le偶a艂a nieruchomo, prawie nie oddychaj膮c, obserwuj膮c, jak w jej w艂asnym podbrzuszu co艣 zaczyna ci臋偶ko pulsowa膰.

To niebezpieczne, bardzo niebezpieczne! Nie mog艂o trwa膰 dalej. Ale dop贸ki Tamlin obawia艂 si臋, 偶e na niego poskar偶y, nie musia艂a si臋 go przecie偶 ba膰.

Je艣li to, co odczuwa艂a, to naprawd臋 by艂 l臋k?

Po tym, co si臋 wydarzy艂o, Vanja nie mia艂a d艂u偶ej odwagi sypia膰 w jednym 艂贸偶ku z demonim dzieckiem. Zreszt膮 okre艣lenie 鈥瀌ziecko鈥 przesta艂o ju偶 by膰 w艂a艣ciwe, Tamlin osi膮gn膮艂 wiek po艣redni mi臋dzy dzieckiem a doros艂ym, mniej wi臋cej tak jak i Vanja. Najwyra藕niej jednak dorasta艂 o wiele szybciej ni偶 ona, dziewczynka uzna艂a wi臋c, 偶e sprawa przybiera powa偶ny obr贸t.

Pozostawa艂a niewzruszona na jego d膮sy i narzekania. Nie pomaga艂o, 偶e nazywa艂 j膮 pod艂膮, oskar偶a艂 o brak serca dla biednego zmarzni臋tego male艅stwa.

- Nie wysilaj si臋 - przerwa艂a mu. - Nie staraj mi si臋 wm贸wi膰, 偶e demony s膮 tak wygodne i leniwe, 偶e musz膮 sypia膰 w 艂贸偶kach! Wcale tego nie potrzebuj膮, ich zadaniem jest kr膮偶enie po 艣wiecie i robienie paskudnych, wstr臋tnych rzeczy, albo te偶 b艂膮dz膮 zawieszone w pr贸偶ni dlatego, 偶e ludzie przestali ju偶 w nie wierzy膰.

- Nie masz ani odrobiny serca - o艣wiadczy艂 z udawanym smutkiem, siedz膮c na jej 艣licznym rokokowym biureczku. Trudno sobie wyobrazi膰 otoczenie, z kt贸rym jego wygl膮d bardziej by si臋 k艂贸ci艂!

Vanja przyst膮pi艂a do bezpo艣redniego ataku:

- Jeste艣 ju偶 u mnie od trzech lat - powiedzia艂a zgn臋biona. - Zajmowa艂am si臋 tob膮 i troszczy艂am si臋 o ciebie, a ty odp艂aca艂e艣 mi tylko drwin膮 i z艂ym s艂owem. Ale teraz koniec z tym, rozumiesz? Chc臋 偶y膰 w艂asnym 偶yciem, mie膰 spok贸j w swoim pokoju i w swoim 艂贸偶ku, a przede wszystkim nie chc臋, by艣 by艂 wobec mnie taki natr臋tny! W dodatku 艂贸偶ko dla nas obojga jest ju偶 za ciasne, oboje ro艣niemy.

Tamlin natychmiast zmieni艂 front i zacz膮艂 przemawia膰 艂agodnie:

- Czego ty si臋 tak boisz? Przecie偶 ja ci nic nie zrobi艂em. Mo偶e dlatego, 偶e sama masz k艂opoty z oddychaniem? Mo偶e dlatego, 偶e nagle zrobi艂a艣 si臋 tam mokra? Tak jak wtedy, kiedy m贸j ogon to odkry艂? Mo偶e powinienem by艂 zrobi膰 dzi艣 to samo?

Jego domy艣lno艣膰 wzbudzi艂a w Vanji gniew.

- Tamlinie, nic a nic mnie nie obchodzi, dok膮d sobie p贸jdziesz, ale wyno艣 si臋 z mojego pokoju. Ju偶 nie masz prawa tu mieszka膰.

Odwr贸ci艂 g艂ow臋 i oboj臋tnie zacz膮艂 bawi膰 si臋 jej przyborami do pisania.

- Bardzo ch臋tnie. Mog臋 si臋 przeprowadzi膰, ale nie wolno mi opuszcza膰 tego domu, to cz臋艣膰 mojego zadania. Przenios臋 si臋 wobec tego do Benedikte i ch艂opca, Andre.

Vanja zdr臋twia艂a ze strachu.

- Nie, tego nie mo偶esz zrobi膰. Dobrze, zosta艅 tutaj, ale zabraniam ci wchodzi膰 do mojego 艂贸偶ka. Wszystko jedno, czy wina le偶y po twojej, czy po mojej stronie, ale tak ju偶 d艂u偶ej by膰 nie mo偶e, tyle chyba pojmujesz?

- Nie - odpar艂 drwi膮co.

Vanja przymkn臋艂a oczy i ci臋偶ko westchn臋艂a. Kiedy zn贸w unios艂a powieki, Tamlin patrzy艂 na ni膮 b艂yszcz膮cymi oczami, a ruchliwy j臋zyk porusza艂 si臋 mi臋dzy z臋bami.

- Mo偶e przyznamy, 偶e winni jeste艣my oboje? - zaproponowa艂, a dziewczynce nie pozostawa艂o nic innego, jak tylko u艣miechn膮膰 si臋 z wdzi臋czno艣ci膮.

- Nie mo偶na si臋 d艂ugo na ciebie gniewa膰, Tamlinie. Ale zapami臋taj sobie: Je艣li mnie jeszcze raz tkniesz, powiem wszystkim, 偶e tu jeste艣. A wtedy nie b臋dzie zabawnie by膰 Tamlinem. Benedikte by膰 mo偶e zawezwie naszych przodk贸w, a musisz wiedzie膰, 偶e oni maj膮 naprawd臋 wielk膮 moc.

- O, s膮 tacy, kt贸rzy maj膮 wi臋ksz膮 - odpar艂 zagadkowo, ale jej s艂owa najwyra藕niej go zaniepokoi艂y. - No dobrze, zostawiam ci to twoje zapchlone wyrko, r贸wnie dobrze mog臋...

- Ja nie mam pche艂! - wrzasn臋艂a Vanja i k艂贸tnia zn贸w zacz臋艂a si臋 na dobre. Uda艂o jej si臋 jednak osi膮gn膮膰 to, co chcia艂a, i to by艂o najwa偶niejsze.

ROZDZIA艁 IV

Rozstanie nadesz艂o niespodziewanie i brutalnie.

Ca艂a rodzina od dawna ju偶 niepokoi艂a si臋 stanem Vanji.

Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e z nerwami dziewczynki co艣 jest nie w porz膮dku. Podrywa艂a si臋 na najdrobniejszy szmer, rozgl膮da艂a si臋 po k膮tach, jak gdyby ba艂a si臋 duch贸w, zaniedbywa艂a szkolne obowi膮zki, a pod oczami rysowa艂y jej si臋 sine cienie, tak jakby nigdy nie mog艂a si臋 porz膮dnie wyspa膰. Czasami popada艂a w ekstatyczn膮 rado艣膰, to zn贸w chodzi艂a wystraszona i przygn臋biona, ca艂kiem wyprowadzona z r贸wnowagi.

Kiedy wi臋c Agneta otrzyma艂a list od swej matki z Trondheim, zawezwa艂a ca艂膮 rodzin臋 na narad臋, by rozwa偶y膰 ewentualno艣膰 wys艂ania Vanji na jaki艣 czas do babci. To w艂a艣nie zaproponowa艂a wdowa po pastorze z Trondheim.

- Je艣li w og贸le mamy si臋 na to zdecydowa膰, to teraz - powiedzia艂a Agneta. - Akurat wybieraj膮 si臋 tam nasi przyjaciele, zaj臋liby si臋 Vanj膮 w drodze.

Henning nie pochwala艂 tego pomys艂u.

- Mieliby艣my tak po prostu odes艂a膰 gdzie艣 nasz膮 ma艂膮 Vanj臋? Czy to nie zbyt drastyczne posuni臋cie?

- Uwa偶am, 偶e potrzebna jej zmiana 艣rodowiska. Tutaj nie jest jej dobrze, sama nie wiem dlaczego.

- Najwidoczniej ma jakie艣 osobiste k艂opoty - orzek艂a Benedikte. - A osobiste k艂opoty zwykle ka偶dy zabiera ze sob膮 wsz臋dzie.

- To prawda. Ale wydaje si臋, 偶e... co艣 tutaj j膮 dr臋czy. A m贸wi膮c dok艂adniej, co艣 wywo艂uje jej wzburzenie, zajmuje my艣li do tego stopnia, 偶e nie mo偶e 偶y膰 normalnie.

- Tak, chyba masz racj臋. I pewnie m膮drym posuni臋ciem by艂oby umo偶liwienie jej zmiany otoczenia na jaki艣 czas. Ale czy s膮dzisz, 偶e b臋dzie jej dobrze u twojej matki? - spyta艂 Henning.

- Tu bez w膮tpienia zbytnio j膮 rozpieszczamy, chyba wszyscy si臋 ze mn膮 zgodz膮. Moja matka troch臋 j膮 utemperuje. Jestem zdania, 偶e w tej chwili dziewczynce potrzeba mocnej r臋ki, mo偶e si臋 troch臋 opami臋ta.

- Tak, tak, pewnie masz racj臋. W ka偶dym razie d艂u偶ej to nie mo偶e trwa膰. Yanja z ka偶dym dniem wygl膮da coraz gorzej. R贸b, co uwa偶asz za s艂uszne, Agneto, na pewno jej to wyjdzie na dobre.

Henning westchn膮艂. I on bardzo si臋 niepokoi艂 stanem zdrowia i ducha swej przybranej c贸rki.

Nast臋pnego dnia przy obiedzie doro艣li popatrzyli po sobie i wreszcie Agneta rzek艂a:

- Kochana Vanju... uwa偶amy, 偶e ostatnio nie wygl膮dasz na zdrow膮.

Dziewczynka drgn臋艂a.

- Ja? Przecie偶 nic mi nie dolega.

- Ca艂e dnie sp臋dzasz w domu, jeste艣 roztargniona i zm臋czona, a w szkole wiedzie ci si臋 coraz gorzej.

- Ale ja...

- Postanowili艣my wi臋c, 偶e powinna艣 si臋 oderwa膰 od codziennego dnia.

Serce Vanji zacz臋艂o wali膰 jak m艂otem. O co im chodzi?

- Pami臋tasz, jak babcia, matka mamy, odwiedzi艂a nas latem?

Tak, babcia... Vanja s艂ysza艂a rozmowy doros艂ych przed przybyciem s臋dziwej damy. Dowiedzia艂a si臋 z nich, jak to babcia i dziadek wyrzucili Agnet臋 z domu akurat wtedy, gdy ich najbardziej potrzebowa艂a. Pastor i jego ma艂偶onka nie potrafili zaakceptowa膰 tego, 偶e ich c贸rka oczekuje dziecka, pomimo 偶e niczym nie zawini艂a, przecie偶 Ulvar j膮 zgwa艂ci艂. Henning Lind z Ludzi Lodu otworzy艂 drzwi przed nieszcz臋艣liw膮 m艂od膮 kobiet膮 i po艣lubi艂 j膮, uzna艂 ma艂膮 Vanj臋 za swoj膮 c贸rk臋 i by艂 dobrym m臋偶em i ojcem. Kiedy pastor umar艂, wdowa przyjecha艂a z wizyt膮 do swej c贸rki i wnuczki.

Vanja nie mia艂a szczeg贸lnie dobrego kontaktu ze sw膮 babk膮 ze strony matki. Staruszka by艂a zbyt dostojna, zbyt osch艂a w swej ch艂odnej 偶yczliwo艣ci. No i przecie偶 Vanja mia艂a w swoim pokoju ma艂ego demona, a to jeszcze bardziej utrudnia艂o rozmowy z bogobojn膮 babk膮.

Po dw贸ch tygodniach wdowa po pastorze wr贸ci艂a do swego domu do Trondheim.

- Tak, pami臋tam, jak babcia u nas by艂a - mrukn臋艂a Vanja.

- Babcia chcia艂aby, 偶eby艣 od tej zimy przez par臋 lat pochodzi艂a tam do szko艂y - o艣wiadczy艂a Agneta. - Uzna艂a, 偶e potrzeba ci dodatkowych nauk religii i samodyscypliny, aby艣 i w innych przedmiotach mog艂a radzi膰 sobie lepiej. Dosz艂a do wniosku, 偶e tu, na wsi, nie czujesz si臋 dobrze. A poza tym jest sama i przyda jej si臋 kto艣 w domu.

- Ale ja nie chc臋...

Agneta unios艂a d艂o艅, 偶eby jej przerwa膰.

- Takich argument贸w nie chc臋 s艂ysze膰. Babcia okaza艂a nam wielk膮 偶yczliwo艣膰, wyra偶aj膮c gotowo艣膰 zaopiekowania si臋 tob膮, i powinni艣my by膰 jej za to wdzi臋czni. I ma ca艂kowit膮 racj臋, my tak偶e bardzo si臋 o ciebie niepokoimy. Od paru lat nie jeste艣 sob膮. Napisa艂am ju偶 do babci, 偶e wkr贸tce przyjedziesz i 偶e na pewno dotrzesz do Trondheim jeszcze przed rozpocz臋ciem szko艂y. Nie my艣l, 偶e decydujemy si臋 na to z lekkim sercem, moje dziecko, b臋dziemy ogromnie za tob膮 t臋skni膰, dobrze o tym wiesz. Ale dla twojego dobra...

M贸wili dalej w podobnym tonie, mama i ojciec, Benedikte i stary Viljar. Belinda by艂a ju偶 tak s艂aba, 偶e wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dza艂a w swoim pokoju, nie mia艂a si艂y, by jada膰 wraz ze wszystkimi. Vanja pr贸bowa艂a s艂ucha膰, ale jej w艂asne rozpaczliwe my艣li zag艂usza艂y ich s艂owa.

Wreszcie pozwolono jej wsta膰 od sto艂u. Mia艂a zacz膮膰 si臋 pakowa膰.

Tamlin siedzia艂 na brzegu biurka. Przez ostatnie p贸艂 roku dor贸wna艂 jej wzrostem.

- Co si臋 z tob膮 dzieje? - spyta艂 nie偶yczliwie. - Beczysz?

- Wyje偶d偶am, Tamlinie - odpowiedzia艂a szlochaj膮c.

- Wyje偶d偶asz? - powt贸rzy艂, w jednej chwili kamieniej膮c.

W odpowiedzi pokiwa艂a g艂ow膮, nie odsuwaj膮c r膮k od zas艂oni臋tej twarzy. Ledwie mog艂a m贸wi膰.

- Przenosz臋 si臋 do babci do Trondheim. B臋d臋 tam chodzi膰 da szko艂y. Przynajmniej przez par臋 lat, a mo偶e i d艂u偶ej! Jad臋 ju偶 jutro.

Tamlin zaniem贸wi艂 na d艂ug膮 chwil臋. Wreszcie odezwa艂 si臋 swym zwyk艂ym drwi膮cym tonem:

- 艢wietnie, b臋d臋 mia艂 wi臋c ca艂e 艂贸偶ko dla siebie.

Do pokoju wesz艂a matka Vanji, dziewczynka pr臋dko osuszy艂a 艂zy.

- Ach, nie p艂acz, Vanju - powiedzia艂a zasmucona Agneta. - Zobaczysz, b臋dzie ci tam dobrze. Nie mamy na to ochoty, ale co艣 trzeba zrobi膰, 偶eby艣 wreszcie przesta艂a by膰 taka apatyczna, oboj臋tna na wszystko i tak przera偶aj膮ca blada. By膰 mo偶e pozyskasz nowych przyjaci贸艂, z kt贸rymi b臋dziesz si臋 lepiej czu艂a, bo wszystkich, kt贸rych masz tutaj, bardzo ostatnio zaniedba艂a艣.

Vanja prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i odpowiedzia艂a co艣, czego nie da艂o si臋 zrozumie膰. Agneta pomog艂a jej w pakowaniu. Vanja by艂a ogromnie zdenerwowana, bo Tamlin ca艂y czas wchodzi艂 jej w parad臋 i usuwa艂 si臋 w ostatniej chwili, a wszystko po to, by j膮 zirytowa膰.

- Ale偶, Vanju, czy nie m贸wi艂am ci, 偶e nie wolno k艂a艣膰 po艣cieli na pod艂odze? Jeszcze jej stamt膮d nie zabra艂a艣?

- Zapomnia艂am - mrukn臋艂a i szybko zgarn臋艂a legowisko, na kt贸rym przez ostatnie miesi膮ce sypia艂 Tamlin.

Tego wieczoru i Vanja, i Tamlin milczeli. A kiedy wsun膮艂 si臋 do jej 艂贸偶ka po raz pierwszy od czasu, gdy go stamt膮d wyrzuci艂a, nie pr贸bowa艂a nawet go powstrzyma膰. Potrzebowa艂a jego blisko艣ci.

Le偶eli blisko siebie na plecach. Nie mieli nic do powiedzenia, nawet Tamlin nie by艂 w nastroju do 偶art贸w, pr贸bowa艂 si臋 z ni膮 dra偶ni膰, ale bez przekonania.

Vanja mia艂a niejasne wra偶enie, 偶e Tamlin si臋 zmieni艂. Fizycznie. Nie potrafi艂a dok艂adnie wyja艣ni膰, na czym polega odmiana, ale widzia艂a, 偶e jego demoniczne, a raczej zwierz臋ce rysy z艂agodnia艂y. Z jego twarzy nie bi艂 ju偶 ch艂贸d zieleni jak u jaszczurki, cho膰 r贸偶nica by艂a doprawdy nieznaczna, a rysy sta艂y si臋 odrobin臋 bardziej ludzkie, j臋zyk nie tak mocno rozdwojony.

A mo偶e tylko sobie to wm贸wi艂a?

- Zdejmij koszul臋, Vanju - powiedzia艂 wreszcie Tamlin.

Dziewczynka natychmiast si臋 spi臋艂a.

- Nie, nie wolno ci!

- Nic nie zrobi臋, nie mog臋 ryzykowa膰, 偶e na mnie doniesiesz. Czy nie zachowywa艂em si臋 grzecznie przez ostatnie miesi膮ce, wstr臋tna dziwko?

- Owszem.

Vanja mia艂a ju偶 czterna艣cie lat. Cz臋sto, kiedy le偶a艂a sama w 艂贸偶ku, jej my艣li kr膮偶y艂y wok贸艂 Tamlina. T臋skni艂a za nim, chcia艂a poprosi膰, by po艂o偶y艂 si臋 przy niej. Wiedzia艂a, 偶e on tak偶e tego pragnie, poznawa艂a to po spojrzeniu, jakim bezustannie 艣ledzi艂 jej cia艂o. Ale zawarli umow臋 i on postanowi艂 jej dotrzyma膰. W tym momencie Vanja najbardziej obawia艂a si臋 swej w艂asnej s艂abo艣ci.

- 艢ci膮gnij koszul臋, a ja zdejm臋 przepask臋 - powiedzia艂 Tamlin. - Oboje potrzebujemy si臋 podotyka膰. Tylko po to, by poczu膰 siebie nawzajem, nic wi臋cej.

Nie 艣mia艂a zwierzy膰 mu si臋 ze swego strachu. Nie chcia艂a si臋 zdradzi膰. Po chwili wahania jednak usiad艂a na 艂贸偶ku i zsun臋艂a koszul臋 przez g艂ow臋. Ju偶 nie mog艂a powstrzyma膰 dr偶enia.

Tamlin wy艣lizgn膮艂 si臋 z przepaski i rzuci艂 j膮 na pod艂og臋, na koszul臋 nocn膮 Vanji.

- Zobacz - u艣miechn膮艂 si臋. - One si臋 obejmuj膮.

U艣miech wystraszanej Vanji wypad艂 nieco krzywo.

Zn贸w u艂o偶yli si臋 na plecach, tym razem bardziej zwr贸ceni ku sobie.

- Rozwin臋艂a艣 si臋 od ostatniego czasu - zachichota艂 Tamlin. - I to bajecznie.

Pozwoli艂a mu dotyka膰 swoich piersi. Sama bardzo tego chcia艂a. Tamlin delikatnie pie艣ci艂 je ko艅cem j臋zyka, a偶 艣ci膮gn臋艂y si臋 w twarde p膮czki. W podbrzuszu odczu艂a gwa艂towny skurcz.

- Tamlinie, ja chyba tego nie wytrzymam. Odwr贸膰 si臋, chc臋 le偶e膰 za tob膮. Chod藕my spa膰.

Na moment znieruchomia艂, wpatruj膮c si臋 w ni膮 poprzez ciemno艣膰 nocy. Wreszcie zrobi艂 to, o co prosi艂a.

Nigdy jeszcze nie le偶a艂 tak blisko niej nagi. Teraz jego plecy przylega艂y 艣ci艣le do jej piersi i brzucha. Potrafi艂 zwin膮膰 skrzyd艂a tak ciasno, 偶e sta艂y si臋 prawie niewyczuwalne. Vanja pog艂adzi艂a go po wystaj膮cych 偶ebrach, a jemu chyba si臋 to spodoba艂o, bo uni贸s艂 r臋k臋, by u艂atwi膰 jej dost臋p. Zachichota艂 z艂o艣liwe, ale ona zd膮偶y艂a ju偶 go pozna膰 i wcale nie poczu艂a si臋 ura偶ona.

Vanja zebra艂a si臋 na odwag臋. Unios艂a g艂ow臋 i poca艂owa艂a go w rami臋, delikatnie musn臋艂a je ko艅cem j臋zyka. Poczu艂a, 偶e przez cia艂o przebieg艂 mu dreszcz.

Ogon Tamlina wype艂z艂 z ukrycia. W臋drowa艂 po udach ku g贸rze, a Vanja rozchyli艂a nogi, by u艂atwi膰 mu dost臋p. W艣lizgn膮艂 si臋 mi臋dzy nie, szukaj膮c leniwie przesuwa艂 si臋 w prz贸d i w ty艂.

Vanja oddycha艂a coraz ci臋偶ej. Nie zdaj膮c sobie do ko艅ca sprawy z tego, co robi, opu艣ci艂a r臋k臋 na jego brzuch, poszukuj膮c nie艣mia艂o...

Tamlin wygi膮艂 doln膮 po艂ow臋 cia艂a do przodu, by 艂atwiej mog艂a znale藕膰 to, czego szuka艂a. Dr偶膮cymi palcami uj臋艂a co艣 g艂adkiego, lekko pulsuj膮cego. Obj臋艂a...

- Och, Tamlinie - szepn臋艂a bez tchu. - Ty ju偶 nie jeste艣 dzieckiem!

- Ty tak偶e nie. Jeste艣 wszeteczn膮 dziwk膮. Na pewno nie dzieckiem!

- Owszem. Nie wolno ci...

- Powiedzia艂em ci, 偶e ci臋 nie rusz臋 - parskn膮艂 w艣ciekle. - Ale, doprawdy, sama tego chcesz. Poruszaj d艂oni膮!

Pokaza艂 jej, co ma robi膰.

Vanja czu艂a si臋 tak oszo艂omiona, 偶e bliska by艂a utraty przytomno艣ci. Us艂ucha艂a jego wskaz贸wek, sapn臋艂a, czuj膮c niezno艣ne podniecenie, i gwa艂townym ruchem przyci膮gn臋艂a r臋k臋 do siebie.

- Nie mog臋. Zabierz ogon, ja...

Odwr贸ci艂 si臋 tak, 偶e oparty na wyprostowanych ramionach zawis艂 nad ni膮. Patrzy艂 na ni膮 z g贸ry, staraj膮c si臋 przywr贸ci膰 oddechowi r贸wny rytm. Vanja mocno ugryz艂a si臋 w warg臋.

Tamlin poderwa艂 si臋 gwa艂townie.

- K艂ad臋 si臋 na pod艂odze - o艣wiadczy艂. - Sama nie wiesz, czego chcesz, nie mam ochoty marnowa膰 dla ciebie czasu.

D艂ugo le偶eli ka偶de na swoim pos艂aniu, milcz膮cy, wzburzeni, nie mog膮c uspokoi膰 oddechu.

- 艢wietnie, 偶e jedziesz ju偶 jutro - powiedzia艂 wreszcie Tamlin. - Fantastycznie!

- Tak - przyzna艂a Vanja. - Bo po tym, co si臋 sta艂o, tak d艂u偶ej nie mo偶e by膰. Mam dopiero czterna艣cie lat. Ach, Tamlinie!

Poczu艂a, 偶e jego d艂o艅 wyci膮ga si臋 ku niej. Uj臋艂a j膮. Tamlin u艣cisn膮艂 j膮 tak mocno, 偶e ledwie powstrzyma艂a si臋 od krzyku. Bo przecie偶 na pewno chcia艂, 偶eby zacz臋艂a krzycze膰.

呕ycie Vanji w domu babki okaza艂o si臋 tak okropne, jak si臋 tego obawia艂a.

Ka偶dy dzie艅 rozpoczyna艂 si臋 od nabo偶e艅stwa, zaraz po powrocie do domu musia艂a siada膰 do lekcji i zajmowa膰 si臋 nauk膮 a偶 do wieczornej mszy. Wiele czasu sp臋dza艂a w ko艣ciele, a poza tym babka jak dzie艅 d艂ugi usi艂owa艂a j膮 wychowywa膰.

Rzecz jasna dobrze by艂o, 偶e musia艂a bardziej uwa偶a膰 podczas lekcji w szkole, bo dzi臋ki temu wiele si臋 nauczy艂a. W膮tpliwe jednak, czy dzi臋ki temu sta艂a si臋 lepszym cz艂owiekiem. Kochaj膮ca wolno艣膰 Vanja o gor膮cym sercu przemieni艂a si臋 w milcz膮c膮, wystraszon膮 panienk臋, maj膮c膮 coraz wi臋cej zahamowa艅, gdy偶 babka ka偶dego dnia znajdowa艂a niedoci膮gni臋cia i b艂臋dy w jej zachowaniu. Vanja ca艂y czas musia艂a te偶 pozostawa膰 na us艂ugach staruszki. Przynie艣 to, zr贸b tamto, pom贸偶 mi...

No i jeszcze te uprzykrzone kazania o moralno艣ci. Vanj臋 chyba ostrzeg艂 przyk艂ad, jaki mia艂a w domu? Niech my艣li o Agnecie, kt贸ra sprawi艂a tyle b贸lu i smutku, tak zawiod艂a swoich rodzic贸w!

Wtedy Vanja gwa艂townie zaprotestowa艂a. 呕aden cz艂owiek nie by艂 tak dobry i wspania艂y jak matka. To w艂a艣nie dziadkowie, pastorostwo zawiedli c贸rk臋 i musia艂a liczy膰 tylko na siebie. Gdyby nie Henning Lind z Ludzi Lodu, ani Agnety, ani Vanji nie by艂oby teraz na 艣wiecie.

Tego wieczoru Vanja musia艂a po艂o偶y膰 si臋 do 艂贸偶ka bez kolacji.

Ka偶dego dnia s艂ucha艂a litanii poucze艅: Trzymaj si臋 z dala od ch艂opc贸w i m臋偶czyzn, jeste艣 zbyt s艂aba duchem, by oprze膰 si臋 ich pi臋knym, ale jak偶e fa艂szywym s艂owom! Twoja uroda i twoje cia艂o mog膮 skusi膰 m臋偶czyzn, by post臋powali z tob膮 tak, jak b臋d膮 chcieli. Jeszcze tego nie rozumiesz, ale m臋偶czy藕ni s膮 niebezpieczni, to bezwolne ofiary w艂asnych 偶膮dz.

Co za g艂upstwa, my艣la艂a Vanja. Co ty mo偶esz o tym wiedzie膰, przez ca艂e swe doros艂e 偶ycie by艂a艣 偶on膮 pastora. Nie s膮dz臋, by pastorzy byli 鈥瀊ezwolnymi ofiarami w艂asnych 偶膮dz鈥. Mog艂abym ci opowiedzie膰, droga babciu, o rzeczach, od kt贸rych na pewno by艣 zemdla艂a! Co by艣 powiedzia艂a, na przyk艂ad, na ogon demona, 艂askocz膮cy mi臋dzy nogami? Albo na obejmowanie d艂oni膮 twardego organu, o kt贸rym jedynie marzy艂a艣 w najskrytszych bezbo偶nych snach? Nie, uwa偶am, 偶e ja pomimo moich ledwie czternastu lat wi臋cej wiem o po偶膮daniu ni偶 ty. Czy wiesz, za kim t臋skni臋 ka偶dego wieczoru przed za艣ni臋ciem? Za matk膮 i ojcem? Tak, tak, za nimi tak偶e, ale czy wiesz, przez kogo w ukryciu, pod ko艂dr膮, musz臋 sama zaspokaja膰 najdziksze po偶膮danie? Tak, babciu, przez mojego ma艂ego demona! On zreszt膮 ju偶 wcale nie jest ma艂y. Rozpali艂 mnie wtedy, kiedy mieszkali艣my razem w moim pokoju, i bardzo za nim t臋skni臋, nie s膮dzi艂am, 偶e do tego stopnia jestem z nim zwi膮zana. Teraz mam tego 艣wiadomo艣膰 i najbardziej si臋 boj臋, 偶e mama pozwoli nocowa膰 w moim pokoju jakiemu艣 przypadkowemu go艣ciowi. Mo偶e jakiej艣 pi臋knej, m艂odej pannie? Ona co prawda nie zobaczy mojego Tamlina, bo tylko ja, wnuczka Lucyfera, mog臋 go widzie膰, ale on zobaczy j膮! A je艣li zacznie jej po偶膮da膰? Czy ty wiesz, babciu, co to jest zazdro艣膰? Czy wiesz, jak ona potrafi rozdziera膰 cz艂owieka na strz臋pki, kawa艂ek po kawa艂ku, z ka偶dym dniem up艂ywaj膮cym z dala od ukochanej osoby? I to tylko z powodu demona!

Nie opowiadaj mi wi臋c nic o po偶膮daniu m臋偶czyzn, babciu, bo sama nic a nic o nim nie wiesz!

W roku, w kt贸rym sko艅czy艂a pi臋tna艣cie lat, Vanja nie mog艂a si臋 doczeka膰 letnich wakacji, mia艂a bowiem nadziej臋, 偶e sp臋dzi je w domu. Nie pozwolono jej jednak na wyjazd. Babcia zarzuca艂a jej krn膮brno艣膰, co wcale nie by艂o prawd膮, Vanja po prostu kilkakrotnie spokojnie i z opanowaniem wyg艂osi艂a swoje zdanie, odmienne od babcinego. Babka postanowi艂a wi臋c nie wypuszcza膰 jej z r膮k, dop贸ki nie b臋dzie mog艂a odda膰 rodzicom dziecka idealnego, pokornego, pos艂usznego i 艂agodnego jak baranek. No i z wbitymi do g艂owy wszelkimi moralnymi zasadami, z pogard膮 traktuj膮cego grzechy i grzesznik贸w.

Vanj臋 omal nie rozsadzi艂 gniew. Oczywi艣cie na okazanie go pozwoli艂a sobie tylko we w艂asnym pokoju, na zewn膮trz jej twarz pozosta艂a oboj臋tna, jakby dziewczyna pozbawiona by艂a jakichkolwiek uczu膰, co najwidoczniej odpowiada艂o babce. Od czasu do czasu na jej ustach malowa艂 si臋 tylko sztuczny u艣miech, o kt贸ry nikt nie m贸g艂 mie膰 pretensji. Kiedy jednak by艂a sama, p艂aka艂a gorzko z t臋sknoty za domem i nie mia艂o to wy艂膮cznie zwi膮zku z Tamlinem, o, nie! Tak bardzo jej by艂o 藕le u babki, pragn臋艂a zobaczy膰 ukochanych rodzic贸w, a tak偶e babci臋, dziadka, Benedikte, Malin, Pera i Christoffera, kt贸ry nie mieszka艂 ju偶 w domu, lecz kszta艂ci艂 si臋 na lekarza. Cieszy艂a si臋 na nadej艣cie letnich wakacji, na to, 偶e pojedzie do domu i odetchnie troch臋, a mo偶e nawet uda jej si臋 nam贸wi膰 matk臋 i ojca, by nie wysy艂ali jej ju偶 wi臋cej do Trondheim. Teraz wszystkie te nadzieje leg艂y w gruzach.

Kiedy nadesz艂a wiadomo艣膰 o 艣mierci dziadka Viljara, Vanja by艂a kompletnie przybita. Nie pozwolono jej nawet jecha膰 do domu na pogrzeb, gdy偶 i tak nie zd膮偶y艂aby na czas, a wi臋c, zdaniem babki taka podr贸偶 nie mia艂a sensu. Dziadek! Kochany dziadek Viljar, ju偶 go wi臋cej nie zobaczy, a babcia Belinda nie opuszcza艂a teraz 艂贸偶ka i wymaga艂a opieki przez ca艂膮 dob臋. Viljar i Belinda nie byli prawdziwymi dziadkami Vanji, dziewczynka by艂a wszak wnuczk膮 Sagi i Lucyfera, ale nikt nie m贸g艂 lepiej si臋 zaj膮膰 dzieckiem bez ojca, ni偶 uczynili to Henning i jego rodzina. A Vanja nie mog艂a nawet po偶egna膰 si臋 z dziadkiem Viljarem! Ta my艣l nie dawa艂a jej spokoju.

Kiedy nasta艂o lato, Vanja cz臋sto wymyka艂a si臋 z domu, zanim jeszcze babka si臋 obudzi艂a. Chcia艂a cho膰 przez troch臋 poby膰 sama, a w ci膮gu dnia nie mia艂a takiej mo偶liwo艣ci. Babka nie spuszcza艂a z niej oka, zr贸b to i tamto, Vanju, to niedozwolone, czy doprawdy nie potrafisz si臋 zachowa膰, dziewczyno. Trzymaj 艣piewnik z psalmami w lewej r臋ce, aby艣 praw膮 mog艂a wita膰 si臋 z parafianami... Vanja zna艂a katedr臋 Nidaros na pami臋膰. W czasie arcynudnych kaza艅 siedzia艂a wpatruj膮c si臋 w 艂uki sklepienia 艣wi膮tyni, ukradkiem rozgl膮da艂a si臋 za postaci膮 mnicha, kt贸ry podobno tam straszy艂, i raz nawet wydawa艂o jej si臋, 偶e w jednej z galerii dostrzeg艂a brunatn膮 opo艅cz臋 i b艂yszcz膮c膮 nad ni膮 par臋 z艂o艣liwych oczu.

Poranki by艂y lepsze. Stanowi艂y jakby male艅k膮 oaz臋 w bezbrze偶nej pustyni polece艅 i wymuszonych dobrych uczynk贸w.

Opuszcza艂a wtedy zwykle Trondheim. Ko艂o czwartej nad ranem spacerowa艂a nad brzegami Trondheimsfjordu. Rozmy艣la艂a, t臋skni艂a, rozpaczaj膮c nad up艂ywaj膮cymi latami m艂odo艣ci. Uwa偶a艂a, jak to zwykle pi臋tnastolatki, 偶e niewiele 偶ycia jej ju偶 zosta艂o.

W艂a艣nie podczas jednej z takich wypraw spotka艂a 鈥瀔obiet臋 na brzegu鈥.

Kobieta sz艂a daleko przed Vanj膮, ale w臋drowa艂a tak wolno, 偶e nietrudno by艂o j膮 dogoni膰, oczywi艣cie je艣li si臋 tego chcia艂o. A Vanja nie mia艂a na to ochoty, pragn臋艂a poby膰 troch臋 w samotno艣ci.

Kobieta porusza艂a si臋 niezgrabnie i nie wygl膮da艂a na zadowolon膮 czy szcz臋艣liw膮. Sz艂a, pow艂贸cz膮c nogami, zrezygnowana, jakby nic ju偶 nie mia艂o dla niej znaczenia lub bezbrze偶ny smutek przes艂oni艂 jej ca艂y 艣wiat. Ubrana by艂a jak wi臋kszo艣膰 kobiet w d艂ug膮 sp贸dnic臋 i lekk膮 letni膮 narzutk臋. Ale, zbli偶ywszy si臋 do niej, Vanja dostrzeg艂a, 偶e kobieta ma w艂osy u艂o偶one niestarannie, jakby by艂o jej to oboj臋tne, jakby nie u偶ywa艂a lustra.

Cho膰 Vanja stara艂a si臋 nie spieszy膰, specjalnie przystawa艂a, nieub艂aganie coraz bardziej zbli偶a艂a si臋 do nieznajomej. Zmierza艂y bowiem w t臋 sam膮 stron臋, ku miastu, a dziewczynka ju偶 by艂a sp贸藕niona. Babka nie mog艂a wiedzie膰 o jej porannych spacerach, kt贸re przynosi艂y Vanji chwile wytchnienia, z pewno艣ci膮 te偶 by ich zakaza艂a. 鈥濸rzyzwoita dziewczyna nie wa艂臋sa si臋 sama, powinna艣 o tym wiedzie膰, Vanju!鈥

Kobieta nie odwr贸ci艂a si臋 ani razu, jak gdyby 艣wiat w og贸le jej nie obchodzi艂.

I nagle skr臋ci艂a w lewo i posz艂a prosto do wody.

Pewnie znalaz艂a co艣 ciekawego na brzegu, pomy艣la艂a

Vanja. Muszelk臋 albo jeszcze co艣 innego. Mog臋 wykorzysta膰 okazj臋 i wymin膮膰 j膮 w pewnej odleg艂o艣ci.

Vanja dopiero teraz zorientowa艂a si臋, 偶e kobieta jest w zaawansowanej ci膮偶y i 偶e to w艂a艣ciwie m艂oda, przera偶aj膮co m艂oda dziewczyna. Czy dlatego wydawa艂a si臋 taka zdruzgotana? Znalaz艂a si臋 w k艂opocie, cho膰 by艂a niezam臋偶na? Tak, z pewno艣ci膮 jest za m艂oda na ma艂偶e艅stwo, ona i Vanja mog艂y by膰 r贸wne wiekiem.

Jakie to musi by膰 dla niej straszne!

Wi臋cej Vanja nie zd膮偶y艂a ju偶 pomy艣le膰, bo z ust wydar艂 jej si臋 okrzyk przera偶enia. Nieznajoma kobieta, a raczej dziewczyna, nie zatrzyma艂a si臋 na brzegu. Wesz艂a prosto do wody. Vanja, kt贸ra cz臋sto spacerowa艂a po pla偶y, wiedzia艂a, 偶e akurat w tym miejscu dno gwa艂townie opada i tworzy si臋 g艂臋bia.

- Hop! Hop! - zawo艂a艂a. - St贸j, nie id藕 tam, to niebezpieczne!

Dziewczyna nie mia艂a zamiaru us艂ucha膰, sz艂a dalej w wod臋 i nagle dno usun臋艂o si臋 jej spod n贸g. Znikn臋艂a pod powierzchni膮.

Vanja co si艂 w nogach podbieg艂a na brzeg i nie wahaj膮c si臋 ani sekundy skoczy艂a do zaskakuj膮co zimnej wody. Tchu zabrak艂o jej w piersiach, ale opanowa艂a wstrz膮s, jaki odczu艂a przy zetkni臋ciu z lodowat膮 wod膮, i zdo艂a艂a dotrze膰 do miejsca, w kt贸rym znikn臋艂a nieznajoma. B膮belki powietrza wyra藕nie wskazywa艂y, gdzie powinna szuka膰.

Vanja w swoim 偶yciu nie mia艂a zbyt wielu okazji, by uczy膰 si臋 p艂ywania, ale jeszcze w domu zdarza艂o si臋, 偶e k膮pali si臋 w morzu. Teraz musia艂a nurkowa膰, a do tego by艂a bardziej przyzwyczajona. Razem z Christofferem i Benedikte robili zawody, kto najd艂u偶ej wytrzyma pod wod膮. Christoffer by艂 raz bliski zwyci臋stwa, ale potem doro艣li musieli robi膰 mu sztuczne oddychanie, a Malin wpad艂a w histeri臋. 膯wiczenia te mia艂y przynajmniej taki skutek, 偶e Vanji nieobce by艂o zanurzanie si臋 pod wod臋.

Nie musia艂a szuka膰 d艂ugo. Z艂apa艂a bezw艂adn膮 dziewczyn臋 za w艂osy i wyci膮gn臋艂a j膮 na powierzchni臋. Zdo艂a艂a dotrze膰 bli偶ej brzegu, gdzie mia艂a grunt pod nogami, uj臋艂a topielic臋 pod ramiona i wynios艂a j膮 na brzeg. Dziewczyna kaszla艂a, wypluwaj膮c wod臋. Nie stawia艂a oporu, jakby opu艣ci艂a j膮 ca艂a wola 偶ycia.

- Nie wolno ci tego robi膰 - 艂aja艂a j膮 Vanja. - Pomy艣l o dziecku, ono tak偶e ma prawo do 偶ycia. I ty te偶 nie powinna艣 si臋 poddawa膰. Bez wzgl臋du na to, jak beznadziejne ci si臋 wszystko wydaje, zawsze jest gdzie艣 jaki艣 ja艣niejszy punkt.

Co ona w艂a艣ciwie o tym wiedzia艂a? Jakie mia艂a prawo wyg艂asza膰 kazania, nie wiedzia艂a przecie偶 nic o sytuacji dziewczyny. Czy mo偶na by膰 a偶 tak zdesperowanym, 偶e 艣mier膰 wydaje si臋 jedynym wyj艣ciem? Z pewno艣ci膮! Przecie偶 ona sama siedz膮c w domu babki nad lekcjami chcia艂a umrze膰, byle si臋 od tego wyzwoli膰! I to tylko dlatego, 偶e musia艂a odrabia膰 lekcje w domu, kt贸rego atmosfery nie znosi艂a, ale kt贸ry przecie偶 za rok mia艂a opu艣膰. Jakim prawem os膮dza艂a t臋 nieszcz臋sn膮 dziewczyn臋? Co j膮 czeka艂o poza bied膮, wiecznymi troskami i odrzuceniem przez spo艂ecze艅stwo? Vanja widzia艂a przecie偶, jak tak zwani przyzwoici ludzie traktowali Benedikte i jej ma艂ego Andre.

My艣li wirowa艂y Vanji w g艂owie, kiedy wyci膮ga艂a niedosz艂膮 topielic臋 na such膮 traw臋. Jednym z powod贸w, dla kt贸rych babka chcia艂a zabra膰 Vanj臋 z Lipowej Alei z tego 鈥瀌omu grzechu鈥 by艂a w艂a艣nie Benedikte. Najpierw nieszcz臋艣cie spad艂o na jej w艂asn膮 c贸rk臋, a potem na drug膮 kobiet臋 w tej samej rodzinie. Rzecz jasna, jej wnuczka nie mog艂a dorasta膰 w tak strasznym miejscu.

Dlaczego niekt贸rzy ludzie nie pojmuj膮, co w 偶yciu naprawd臋 stanowi warto艣膰? Zw艂aszcza ci, kt贸rzy nie powinni wydawa膰 s膮d贸w?

- Ju偶 dobrze, dobrze - uspokaja艂a dziewczyn臋 Vanja. - Jeste艣my chyba w r贸wnym wieku. Ja mam pi臋tna艣cie lat, a ty?

Dziewczyna odwr贸ci艂a g艂ow臋. By艂a 艣liczna.

- Siedemna艣cie.

- Och, nie p艂acz ju偶, wszystko b臋dzie dobrze. Rozumiem, 偶e musi ci by膰 trudno, ale teraz masz przynajmniej jednego sprzymierze艅ca. Pochodz臋 z rodziny, gdzie ludzkie 偶ycie ceni si臋 bardzo wysoko. Je艣li chcesz, mo偶esz zamieszka膰 u nas.

Vanja spokojnie mog艂a to obieca膰, bo Ludzie Lodu zawsze zajmowali si臋 cierpi膮cymi, odrzuconymi. Nie zastanawia艂a si臋, co prawda, jak w ca艂ej tej sprawie poradzi sobie z babk膮. Wdow臋 po pastorze ca艂kiem wymaza艂a ze 艣wiadomo艣ci.

Dziewczyna bezw艂adnymi ramionami zakry艂a twarz, jakby opu艣ci艂a j膮 ju偶 ca艂a nadzieja.

- Mo偶esz usta膰 na nogach? Oprzyj si臋 o mnie, pomog臋 ci dotrze膰 do Trondheim.

Nic nie odpowiedzia艂a.

- Jak masz na imi臋?

- Petra.

No, poda艂a przynajmniej imi臋. Ca艂kiem nie藕le.

Vanja rozejrza艂a si臋 doko艂a.

- Tam, za wa艂em ziemnym, stoi jaki艣 dom, widz臋 z daleka dach. P贸jd臋 tam i poprosz臋 o pomoc, bo chyba same sobie nie poradzimy. Wydaje mi si臋, 偶e nogi nie chc膮 ci臋 nosi膰.

Szybkim krokiem ruszy艂a do wa艂u. Czy sprawi艂 to instynkt, czy te偶 troska o desperatk臋, nie wiadomo, w ka偶dym razie Vanja obejrza艂a si臋 i zn贸w uderzy艂a w krzyk.

Dziewczyna wyci膮gn臋艂a n贸偶, kt贸ry najwidoczniej mia艂a schowany w kieszeni, i zanim Vanja w jakikolwiek spos贸b zdo艂a艂a j膮 powstrzyma膰, Petra wbi艂a go sobie w pier艣. Zwin臋艂a si臋 z b贸lu, ale zaraz cia艂o wyprostowa艂o si臋 i bezw艂adnie upad艂o na traw臋.

Vanja ju偶 by艂a przy niej, wstrz膮艣ni臋ta i zrozpaczona.

- Dlaczego to zrobi艂a艣? - j臋kn臋艂a. - Mog艂am ci臋 uratowa膰!

Umieraj膮ca dziewczyna z trudem zdo艂a艂a wydusi膰 z siebie kilka s艂贸w:

- Mam... jeszcze... jedno... dziecko... Dziewczynk臋... w przy...

- Gdzie? - niecierpliwie dopytywa艂a si臋 Vanja. Trzyma艂a d艂o艅 Petry w mocnym, uspokajaj膮cym u艣cisku. - Zabrali mi... j膮 - szepta艂a dziewczyna ostatkiem si艂. - I to tak偶e... by zabrali. Nie dostan膮...

Petra umar艂a. Znieruchomia艂a, na jej 艣licznej twarzy zgas艂y wszelkie oznaki 偶ycia.

To by艂a twarz, kt贸ra przyci膮ga pozbawionych sumienia m臋偶czyzn. Vanj臋 tak偶e natura obdarzy艂a urod膮, ale Petra by艂a prostsza, bardziej zwyczajna. 艁atwa zdobycz.

- Och, biedne stworzenie - szepn臋艂a Vanja zdruzgotana.

Nagle przez g艂ow臋 jak strza艂a przemkn臋艂a jej my艣l: Dziecko!

Nie zastanawia艂a si臋 d艂u偶ej. Wiedzia艂a tylko, 偶e dziecko musi by膰 ju偶 w pe艂ni ukszta艂towane i 偶e na jego losie zawa偶y膰 mog膮 sekundy.

Nie mia艂a zamiaru po艣wi臋ci膰 si臋 zawodowi lekarza jak Christoffer. Dzia艂a艂a instynktownie.

Czy tylko morderczy cios nie wyrz膮dzi艂 krzywdy nie narodzonemu dziecku? Nie, rana znajdowa艂a si臋 do艣膰 wysoko, na pewno wszystko w porz膮dku.

Wyj臋艂a n贸偶 z bezw艂adnej d艂oni Petry, rozerwa艂a ubranie dziewczyny i wci膮gn臋艂a g艂臋boki oddech. Zakr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie, niedobrze robi艂o jej si臋 na my艣l o tym, co musi zrobi膰, ale wycelowa艂a, w my艣li obliczaj膮c, jak g艂臋boko powinna ci膮膰. Szepn臋艂a: 鈥濪obry Bo偶e...鈥 i wbi艂a n贸偶.

To by艂o straszne, znacznie gorsze, ni偶 przypuszcza艂a. Vanja zareagowa艂a tak jak wi臋kszo艣膰 ludzi nie zwi膮zanych zawodowo z medycyn膮, gwa艂townie zadr偶a艂a na d藕wi臋k ostrza rozcinaj膮cego tkanki. Poczu艂a, jak wzbiera w niej fala md艂o艣ci, ale zacisn臋艂a z臋by i z ca艂ych si艂 stara艂a si臋 opanowa膰.

Widzia艂a p艂贸d niewyra藕nie, przez mg艂臋 potu sp艂ywaj膮cego jej z czo艂a i 艂ez 偶alu i strachu. Wreszcie jednak wyj臋艂a dziecko.

Wyczu艂a to natychmiast: dziecko by艂o martwe.

Vanja tak bardzo chcia艂a, by 偶y艂o. W my艣lach ju偶 wyobra偶a艂a sobie, 偶e si臋 nim zajmie, zapewni godne 偶ycie, a tymczasem sama by艂a winna jego 艣mierci, nie zd膮偶y艂a wyci膮gn膮膰 go na czas.

Wybuchn臋艂a gwa艂townym p艂aczem, dlatego te偶 nie zorientowa艂a si臋, 偶e nadchodz膮 ludzie. Ich g艂osy s艂ycha膰 by艂o coraz bli偶ej. Kiedy wreszcie do niej dotar艂y, podnios艂a g艂ow臋, ale musia艂a otrze膰 艂zy zakrwawionymi r臋koma i dopiero wtedy zobaczy艂a dwoje doros艂ych, kt贸rzy stali obok niej.

- Nie zd膮偶y艂am uratowa膰 dziecka - zaszlocha艂a. - My艣la艂am, 偶e zd膮偶臋, ale...

- Na mi艂o艣膰 bosk膮, co si臋 tutaj wydarzy艂o? - surowym g艂osem spyta艂 m臋偶czyzna. - Co艣 ty zrobi艂a, dziewczyno?

Towarzysz膮ca mu kobieta przykucn臋艂a i zabra艂a dziecko z r膮k Vanji.

- Ach, m贸j Bo偶e - szepn臋艂a.

Vanja pr贸bowa艂a wyja艣ni膰:

- Ona chcia艂a si臋 utopi膰... pobieg艂am za ni膮 i wyci膮gn臋艂am j膮 z wody...

- No tak, rzeczywi艣cie obie jeste艣cie doszcz臋tnie przemoczone - przyzna艂a kobieta.

- Ona by艂a ca艂kiem bez si艂, pobieg艂am wi臋c po pomoc...

- Znasz j膮?

- Nie, wcale. Sz艂a przede mn膮 pla偶膮, a potem...

- Tak, co potem? - dopytywa艂 si臋 m臋偶czyzna. - Ma w piersi ran臋 od no偶a.

- Tak - za艂ka艂a Vanja. - Odwr贸ci艂am si臋 i chcia艂am krzykn膮膰, 偶e zaraz wracam, a ona w艂a艣nie wtedy przebi艂a si臋 no偶em, przybieg艂am do niej, ale umar艂a na moich r臋kach.

M臋偶czyzna i kobieta popatrzyli po sobie. Sprawiali wra偶enie bardzo dystyngowanych, na pewno wywodzili si臋 z wy偶szych sfer, ani chybi byli intelektualistami. Mogli mie膰 oko艂o pi臋膰dziesi臋ciu lat.

M臋偶czyzna kiwn膮艂 g艂ow膮.

- M贸w dalej!

- Wtedy pomy艣la艂am o dziecku, mia艂am nadziej臋, 偶e mo偶e jeszcze 偶yje, a potem... chocia偶 zrobi艂o mi si臋 niedobrze...

- Rozumiem - s艂abym g艂osem rzek艂a kobieta. - Znakomicie si臋 spisa艂a艣!

- Ale by艂o za p贸藕no! - szlocha艂a Vanja zrozpaczona. - To wszystko zbyt d艂ugo trwa艂o!

Kobieta od艂o偶y艂a zw艂oki dziecka, wytar艂a d艂onie chusteczk膮 i po艂o偶y艂a je Vanji na ramiona.

- Nie p艂acz, kochanie, nic nie mog艂a艣 na to poradzi膰. To dziecko by艂o martwe ju偶 od kilku dni. Ono... nie nadawa艂o si臋 do 偶ycia.

Vanja za艂ka艂a i przetar艂a oczy. Pierwszy raz mog艂a dok艂adniej przyjrze膰 si臋 p艂odowi, le偶膮cemu obok na trawie.

Zaraz jednak pobieg艂a za najbli偶sze krzaki. Nie zdo艂a艂a ju偶 d艂u偶ej wstrzymywa膰 md艂o艣ci.

Wr贸ci艂a, poblad艂a i os艂abiona. W tym czasie m臋偶czyzna w miar臋 mo偶liwo艣ci oporz膮dzi艂 zmar艂膮 Petr臋.

Vanja zebra艂a si臋 na odwag臋 i jeszcze raz popatrzy艂a na martwe dziecko. W istocie nie nadawa艂o si臋 do 偶ycia i wr臋cz b艂ogos艂awie艅stwem by艂o, 偶e zmar艂o. Takimi ramionami z pewno艣ci膮 u艣mierci艂oby sw膮 matk臋.

By艂 to ch艂opiec, a z jego twarzy Vanja zdo艂a艂a wyczyta膰 wszystkie os艂awione cechy, charakterystyczne dla dotkni臋tych przekle艅stwem Ludzi Lodu. Widzia艂a kiedy艣 fotografi臋 swego ojca Ulvara (zdj臋cie le偶a艂o schowane w szufladzie, natkn臋艂a si臋 na nie przypadkiem), czyta艂a tak偶e opis Hanny, Grimara i innych. Martwy p艂贸d m贸g艂 by膰 potomkiem Ludzi Lodu, cho膰 to oczywi艣cie pomys艂 absurdalny, nie by艂o bowiem nikogo, kto m贸g艂by go sp艂odzi膰. Dziecko wygl膮da艂o tak z ca艂kiem innych przyczyn, to pewne. By艂o to bardzo zdeformowane dziecko, nic w nim do siebie nie pasowa艂o, ani r臋ce, ani nogi, ani kr臋gos艂up. Takim dzieciom nigdy nie jest dane prze偶y膰, Vanja zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e natura sama naprawia w艂asne b艂臋dy.

Biedna Petra nie mog艂a jednak o tym wiedzie膰.

- Tak bardzo si臋 ba艂a, 偶e odbior膮 jej dziecko! - chlipa艂a Vanja. - To by艂y jej ostatnie s艂owa przed 艣mierci膮. Biedaczka!

- Nie mia艂a czego si臋 ba膰 - ze smutkiem przyzna艂a kobieta. - Nikt by jej go nie odebra艂, samo odesz艂o.

- Mia艂a ju偶 chyba jedno dziecko - powiedzia艂a Vanja. - dziewczynk臋. Ale nie do ko艅ca zrozumia艂am, co m贸wi艂a.

- Nie b臋dziemy jej os膮dza膰 - orzek艂a kobieta. - Nic o niej nie wiemy.

- Dzi臋kuj臋! - powiedzia艂a Vanja przez 艂zy. - Dzi臋kuj臋, 偶e rozumiecie! Tak bardzo mi jej 偶al.

M臋偶czyzna pom贸g艂 jej wsta膰.

- Obmyj si臋 troch臋 w morzu, a potem id藕 do domu. My si臋 ju偶 wszystkim zajmiemy, dla ciebie to mo偶e okaza膰 si臋 zbyt trudne. Powiedz nam tylko, jak si臋 nazywasz i gdzie mieszkasz, postaramy si臋 za艂atwi膰 wszystko z w艂adzami.

Vanja jeszcze raz podzi臋kowa艂a im za 偶yczliwo艣膰 i poruszona do g艂臋bi duszy wr贸ci艂a do domu babki.

Babka oczywi艣cie ju偶 si臋 obudzi艂a i czeka艂a na ni膮 w hallu, surowa i oskar偶ycielska.

- Gdzie to panienka by艂a dzi艣 w nocy, je艣li wolno mi spyta膰?

- W nocy? Wysz艂am rano.

Babka zacisn臋艂a usta, najwidoczniej jej nie uwierzy艂a.

- Masz zwyczaj p艂ywa膰 w ubraniu nad ranem?

Vanja czu艂a si臋 strasznie zm臋czona i zasmucona.

- Pr贸bowa艂am uratowa膰 dwa ludzkie istnienia. Ale, niestety, nie uda艂o mi si臋 to. Nie mam ochoty o tym m贸wi膰.

Kiedy Vanja chcia艂a wymin膮膰 babk臋, bia艂a d艂o艅 pastorowej mocno uj臋艂a j膮 za rami臋.

- Nie masz ochoty o tym m贸wi膰? Ale ja chc臋 us艂ysze膰! C贸偶 to znowu za opowie艣ci z dreszczykiem?

- To 偶adne opowie艣ci z dreszczykiem - odpowiedzia艂a Vanja i zn贸w zacz臋艂a p艂aka膰. - Przypuszczam, 偶e jutro napisz膮 o tym w gazetach. A teraz chc臋 zosta膰 sama! - krzykn臋艂a. - Przez ca艂膮 zim臋 robi艂am, co mog艂am, by babci臋 zadowoli膰, ale nie us艂ysza艂am ani jednego dobrego s艂owa, tylko skargi i po艂ajania, nie pozwolono mi sp臋dzi膰 wakacji w domu, a kiedy m贸wi臋 prawd臋 o tym, co si臋 dzisiaj zdarzy艂o, babcia mi nie wierzy. Chc臋 wraca膰 do domu, nie znios臋 d艂u偶ej hipokryzji!

Wyrwa艂a si臋 skamienia艂ej ze zdumienia starej damie i zatrzasn臋艂a drzwi do swojego pokoju.

Rzuci艂a si臋 na 艂贸偶ko, szlochaj膮c, dop贸ki nie zmorzy艂 jej sen. Nikt do niej nie zajrza艂, nie zawo艂a艂 ani na 艣niadanie, ani na obiad.

Ale Vanji by艂o to ca艂kiem oboj臋tne.

ROZDZIA艁 V

Tamlin grozi艂 kiedy艣, 偶e je艣li Vanja wyp臋dzi go od siebie, powr贸ci do niej w snach i na pewno nie b臋d膮 one przyjemne. Wedrze si臋 w jej my艣li, zadr臋czy pytaniami, wyci膮gnie z niej wszystkie tajemnice i pozna plany. B臋dzie kontrolowa艂 jej stosunek do Tengela Z艂ego i dokucza艂 na wszelkie znane mu sposoby. Nie da jej spokoju, podobnie jak i innym cz艂onkom rodziny. Nie ma co liczy膰 na 偶adne szczeg贸lne traktowanie.

Teraz, gdy opu艣ci艂a Lipow膮 Alej臋, nie mia艂 ju偶 nad ni膮 kontroli. Zobowi膮zany by艂 jednak do sk艂adania raport贸w Tengelowi Z艂emu o wszystkich cz艂onkach rodu Ludzi Lodu. Up艂yn臋艂o kilka miesi臋cy, zanim j膮 odnalaz艂 w Trondheim i pewnej nocy tam si臋 pojawi艂. Tylko we 艣nie, co prawda, bo nie wolno mu by艂o przecie偶 opuszcza膰 Lipowej Alei.

Tam, gdzie Vanja znajdowa艂a si臋 w swoim 艣nie, by艂o bardzo zimno. Przepe艂nia艂 j膮 strach, powykrzywiane twarze pojawia艂y si臋 i znika艂y, zast臋powa艂y je inne, jeszcze potworniejsze. Rankiem po przebudzeniu zastanawia艂a si臋, jak w og贸le ludzki umys艂 mo偶e wytworzy膰 co艣 tak niesamowitego. Czy to dzia艂a tylko wyobra藕nia, czy te偶 istoty takie istniej膮 naprawd臋 i ukazuj膮 si臋, kiedy cz艂owiek jest najs艂abszy, pogr膮偶ony we 艣nie?

Potem us艂ysza艂a g艂os Tamlina, szepcz膮cy jej co艣 do ucha. Jego g艂os rozpozna艂aby wsz臋dzie, nawet na ko艅cu 艣wiata - ten g艂uchy, jakby martwy d藕wi臋k, z kt贸rego formu艂owa艂 ludzkie s艂owa, ca艂kiem mu obce. Wyja艣ni艂 jej kiedy艣, 偶e demony nie rozmawiaj膮 ze sob膮, komunikuj膮 si臋 za pomoc膮 my艣li, to znacznie szybsze i 艂atwiejsze. M贸wienie kosztowa艂o go wiele wysi艂ku, ale warto by艂o pokona膰 trudno艣ci, bo w ten spos贸b mia艂 mo偶liwo艣膰 dra偶nienia si臋 z ni膮, jedynym cz艂owiekiem, kt贸ry m贸g艂 go zobaczy膰.

- Vanju - odezwa艂 si臋 do niej w pierwszym 艣nie. W jego g艂osie nie s艂ycha膰 by艂o rado艣ci z ponownego spotkania, d藕wi臋cza艂 jedynie triumf i z艂o艣膰. - Nareszcie ci臋 odszuka艂em! Dobrze si臋 ukry艂a艣, m贸j pan wpad艂 w gniew, ale teraz znalaz艂a艣 si臋 we w艂adzy moich my艣li.

Zacz膮艂 wypytywa膰 j膮 o jej stosunek do rozmaitych ludzi, zjawisk i dawnych przodk贸w Ludzi Lodu, zw艂aszcza Tengela Z艂ego, a pytaj膮c, sprawia艂 jej fizyczny b贸l. Uczepi艂 si臋 jej plec贸w i wykr臋ca艂 r臋ce, jak gdyby wiedziony d艂ugo skrywan膮 nienawi艣ci膮. Tak niedobry nie by艂 dla niej nigdy przedtem.

Z tego snu Vanja obudzi艂a si臋 zlana potem, mia艂a tylko nadziej臋, 偶e nie krzycza艂a g艂o艣no. Najdziwniejsze by艂o, 偶e ramiona mia艂a zdr臋twia艂e, a plecy bola艂y j膮 tak, jakby przed chwil膮 wbija艂y si臋 w nie ko艣ciste kolana.

Tamlin powraca艂 tak偶e p贸藕niej. Nie ka偶dej nocy: zrozumia艂, by膰 mo偶e, i偶 dziewczynka potrzebuje snu, albo po prostu zaj臋ty by艂 jej krewniakami. Nie wierzy艂a jednak, by dr臋czy艂 ich w r贸wnym stopniu jak j膮, nikt nigdy o tym nie wspomina艂. Zadawane przez niego tortury stawa艂y si臋 coraz bardziej wyrafinowane, dobrze wiedzia艂, co sprawi jej najwi臋ksz膮 m臋k臋. Czasami sny bywa艂y mocno erotyczne, rozbudza艂 jej 偶膮dze do szale艅stwa, by nagle znikn膮膰. Budzi艂a si臋 wtedy ogarni臋ta nie zaspokojon膮 t臋sknot膮 za jego blisko艣ci膮 i sama musia艂a jako艣 j膮 roz艂adowa膰. We 艣nie rozsuwa艂 jej nogi i pie艣ci艂 ruchliwym j臋zykiem, kt贸ry przypomina艂 teraz zwyk艂y ludzki j臋zyk. Vanja wi艂a si臋 przepe艂niona bolesnym po偶膮daniem i pr贸bowa艂a przyci膮gn膮膰 go do siebie, by zgasi艂 ogie艅 p艂on膮cy w jej wn臋trzu. W tym momencie jednak Tamlin zawsze znika艂 ze snu, a ona, zbudziwszy si臋, prze偶ywa艂a udr臋ki wstydu, kiedy musia艂a zaspokoi膰 si臋 w samotno艣ci.

Prze偶ycia Vanji nad brzegiem fiordu wywo艂a艂y niema艂e poruszenie. Babka z oburzeniem ujrza艂a jej nazwisko wydrukowane w gazecie, ale kiedy para, kt贸ra pomog艂a dziewczynce na pla偶y, przysz艂a z wizyt膮 wraz z komendantem policji i okaza艂o si臋, 偶e ma艂偶e艅stwo to wywodzi si臋 z najznamienitszych kr臋g贸w w mie艣cie i znane jest z pobo偶no艣ci, a poza tym nie by艂o ko艅ca pochwa艂om Vanji, lodowate serce babki stopnia艂o nieco i zapomnia艂a, 偶e si臋 gniewa na sw膮 niepoprawn膮 wnuczk臋.

Dowiedzieli si臋, 偶e Petra by艂a naiwn膮 dziewczyn膮, kt贸ra ju偶 wcze艣niej zesz艂a na z艂膮 drog臋. Odebrano rej pierwsze dziecko, a ca艂e miasto solidarnie naznaczy艂o j膮 pi臋tnem, podczas gdy ojciec dziecka, 偶onaty dostojnik uwielbiaj膮cy m艂ode i niewinne dziewcz臋ta, uszed艂 bezkarnie. Nadal uwa偶ano go za czaruj膮cego m臋偶czyzn臋.

Ojcem drugiego dziecka Petry by艂 ch艂opak, kt贸ry pracowa艂 w odlewni 偶elaza. Rodzice nie pozwolili mu si臋 o偶eni膰, a ju偶 zw艂aszcza z dziewczyn膮 o tak z艂ej reputacji.

Zdaniem wszystkich dobrze si臋 sta艂o, 偶e dziecko nie prze偶y艂o.

Vania musia艂a zeznawa膰 w s膮dzie, a na sali na pewno znalaz艂 si臋 niejeden w膮tpi膮cy w prawdziwo艣膰 jej s艂贸w. A je艣li to ona zamordowa艂a Petr臋? Z zazdro艣ci, poniewa偶 sama pragn臋艂a usidli膰 ojca dziecka?

Ale 艣wiadectwo szlachetnie urodzonych ludzi rozwia艂o wszelkie takie podejrzenia. Vanja dokona艂a bohaterskiego czynu i nie jej win膮 by艂o, 偶e historia mia艂a tak tragiczny koniec.

Vanja nie zdoby艂a dok艂adnych informacji, kim by艂a Petra. Nazywa艂a si臋 Petra Olsdatter i pochodzi艂a z Bakklandet w Trondheim. Matka jej wywodzi艂a si臋 z porz膮dnej rodziny, ale biedaczka umar艂a m艂odo, a ojciec rozpi艂 si臋 i nie dba艂 o dzieci, 偶y艂y tylko o chlebie i wodzie. Kiedy Petra zasz艂a w ci膮偶臋 po raz pierwszy, wpad艂 w gniew i wyrzuci艂 j膮 z domu. P贸藕niej ju偶 si臋 ni膮 nie interesowa艂.

Vanja, s艂ysz膮c te s艂owa, mia艂a wra偶enie, 偶e p臋ka jej serce.

Vanja dosta艂a list z domu.

Kochane dziecko, jest nam przykro, 偶e nie zachowywa艂a艣 si臋 tak, jak 偶yczy艂a sobie tego babcia. Tak bardzo cieszyli艣my si臋 na Tw贸j przyjazd latem, ale dowiedzieli艣my si臋 od babci, 偶e jeste艣 krn膮brna i odpowiadasz jej w spos贸b, jaki nie przystoi m艂odej pannie. Ojciec i ja bardzo si臋 tym zasmucili艣my.

Z listu babci zrozumieli艣my tak偶e, 偶e Twoja pomoc w domu jest jej niezb臋dna. B膮d藕 wi臋c dobr膮 dziewczynk膮, babcia jest ju偶 stara i z trudem daje sobie rad臋.

Vanja, przeczytawszy list, rozp艂aka艂a si臋 zrezygnowana. Babka wcale nie by艂a bezradna, 艣wietnie radzi艂a sobie sama. Vanja jednak wiedzia艂a ju偶, gdzie le偶y pies pogrzebany: staruszka ba艂a si臋 przebywa膰 sama. Jej obsesj膮 stali si臋 w艂amywacze i przest臋pcy. Jak膮 gwarancj臋 bezpiecze艅stwa mog艂a stanowi膰 obecno艣膰 w domu pi臋tnastoletniej dziewczynki, trudno poj膮膰, ale jedno zdanie, kt贸re przypadkiem wyrwa艂o si臋 babce, utwierdzi艂o Vanj臋 w przekonaniu, 偶e to w艂a艣nie strach przed samotno艣ci膮 dokucza s臋dziwej damie.

Vanji nie pozostawa艂o nic innego, jak b艂aga膰 rodzic贸w, by pozwolili jej wr贸ci膰 do domu. Wydawa艂o jej si臋, 偶e nie prze偶yje jeszcze jednej zimy sp臋dzanej u babki.

Przez ca艂y miniony rok Vanja 艣piewa艂a w ko艣cielnym ch贸rze, mia艂a bowiem 艂adny g艂os, a babka - zupe艂nie wyj膮tkowo - by艂a z tego powodu niezwykle dumna z wnuczki. Vanj臋 mniej zachwyca艂y pr贸by ch贸ru, gdy偶 dyrygent, kantor, wyra藕nie j膮 sobie upodoba艂, na co z kolei krzywo patrzy艂y inne dziewcz臋ta. Wiedzia艂y, 偶e Vanja z niech臋ci膮 przyjmuje poufa艂e gesty kantora i jego ci膮g艂e 鈥炁歸ietnie, kochana Vanju!鈥 Mimo to jednak sycz膮c przez z臋by nazywa艂y j膮 pieszczoszk膮 i wykorzystywa艂y ka偶d膮 okazj臋, by jej dokuczy膰. Vanji nie odpowiada艂a atmosfera panuj膮ca w ch贸rze, zw艂aszcza 偶e zerka艂 na ni膮 nie tylko kantor. Tenory i basy tak偶e stara艂y si臋 zwr贸ci膰 na siebie jej uwag臋, s艂a艂y zalotne spojrzenia i zawsze ch臋tnie ofiarowa艂y si臋, 偶e odprowadz膮 j膮 do domu po pr贸bie. Vanja nieodmiennie jak najuprzejmiej odmawia艂a i wraca艂a z dziewcz臋tami.

Ch贸r wybiera艂 si臋 na wie艣, na koncert w ko艣ciele w po艂udniowym Trondelagu. By艂 sierpie艅. Vanja, po d艂ugich dyskusjach z babk膮, otrzyma艂a ostatecznie pozwolenie na wyjazd. 鈥濳antor tak偶e jedzie z wami i obieca艂, 偶e b臋dzie mia艂 na was, dziewcz臋ta, oko. Nie dopu艣ci, by zasz艂o co艣 nieprzyzwoitego鈥, przyzna艂a w ko艅cu uspokojona babka.

Jedyna nieprzyzwoita rzecz, jaka mo偶e si臋 wydarzy膰, to to, 偶e kantor b臋dzie obmacywa膰 mnie i ze dwie inne dziewczyny, pomy艣la艂a Vanja, ale g艂o艣no nie mog艂a tego babce powiedzie膰. 呕arty w domu wdowy po pastorze by艂y zabronione.

Wyje偶d偶ali na trzy dni, dwie noce sp臋dzi膰 mieli na okaza艂ych plebaniach. Starsze 艣piewaczki obieca艂y dopilnowa膰 m艂odszych i pe艂ni膰 rol臋 przyzwoitek. Mia艂y dba膰 o to, by m艂ode panny nie wymyka艂y si臋 wieczorami ze 艣piewakami.

M贸j ty 艣wiecie, my艣la艂a Vanja. Tak jakby mia艂a ochot臋 na nocne eskapady z kt贸rym艣 z tych b艂yszcz膮cych od potu, my艣l膮cych tylko o w艂asnej przyjemno艣ci wa偶niak贸w!

W ch贸rze by艂o tak偶e dw贸ch m艂odych ch艂opc贸w i wszystkie dziewcz臋ta szala艂y na ich punkcie. Wszystkie, opr贸cz Vanji, bo ona nie mog艂a dostrzec nic interesuj膮cego w maminsynkach z ulizanymi w艂osami, kt贸rym oczy wychodzi艂y z orbit, kiedy tylko kt贸ra艣 z dziewcz膮t pojawia艂a si臋 w pobli偶u.

W ch贸rze by艂 tylko jeden m臋偶czyzna, z kt贸rym Vanja lubi艂a rozmawia膰. Fritz Torgersen w艣r贸d ca艂ej tej 艣wi臋toszkowatej ob艂udy wydawa艂 si臋 jedynym normalnym cz艂owiekiem. Mia艂 oko艂o trzydziestu lat i jak wszystkich innych zafascynowa艂a go subtelna uroda Vanji i jej mi艂e usposobienie. On jednak przynajmniej potrafi艂 powiedzie膰 co艣 rozs膮dnego, cho膰 tak naprawd臋 wcale nie by艂 interesuj膮cy. Po prostu zwyczajny, 偶yczliwy i spokojny.

Vanja od czasu do czasu zamienia艂a z nim przelotnie par臋 zda艅, ale ju偶 to wystarczy艂o, by inne panienki z ch贸ru chichota艂y dwuznacznie na ich widok, podejrzewaj膮c romans, i posy艂a艂y jej podczas pr贸b karteczki z namalowanym serduszkiem i napisem 鈥濬.T. + V.L. = Mi艂o艣膰鈥. Vanja nie mia艂a nawet si艂, by si臋 na nie gniewa膰, ca艂膮 histori臋 uwa偶aj膮c za niem膮dr膮 i dziecinn膮.

Ale bardzo cieszy艂a si臋 na wyjazd. Wspaniale b臋dzie cho膰 par臋 dni odpocz膮膰 od babki!

Drugiego dnia, kiedy zako艅czy艂 si臋 ju偶 koncert w ko艣ciele w jednej z dolin po艂udniowego Trondelagu, a ledwie min臋艂o po艂udnie, miejscowemu pastorowi przyszed艂 do g艂owy pomys艂, 偶e powinni urz膮dzi膰 sobie piesz膮 wycieczk臋 w tej przepi臋knej okolicy i wybra膰 si臋 w g贸ry.

Nie wszyscy chcieli wzi膮膰 w niej udzia艂, ale Vanja postanowi艂a jecha膰. Ch臋膰 uczestnictwa zg艂osili natychmiast wszyscy panowie, tak偶e i ci, kt贸rzy wcze艣niej wymawiali si臋 od wycieczki, przedk艂adaj膮c ponad ni膮 szklaneczk臋 ponczu na probostwie z dala od czujnych spojrze艅 偶on. W g贸ry wybiera艂y si臋 wszystkie m艂ode panny, ale starsze damy wola艂y wypi膰 kaw臋 razem z pastorow膮.

Wyruszyli dwoma powozami. Sierpniowy dzie艅 by艂 ciep艂y i s艂oneczny, nastr贸j w艣r贸d wycieczkowicz贸w panowa艂 wy艣mienity. Wykorzystali okazj臋, by po膰wiczy膰 pie艣ni, kt贸re na otwartej przestrzeni brzmia艂y naprawd臋 pi臋knie. Mo偶e chwilami 艣piewali troch臋 za g艂o艣no, ale tak cudownie by艂o grzmie膰 pe艂nym g艂osem w g贸rskim powietrzu.

Chcia艂abym tu mieszka膰, pomy艣la艂a Vanja, kiedy znale藕li si臋 na wysokim p艂askowy偶u, gdzie wia艂 letni ciep艂y wiatr, przynosz膮c aromat nieznanych zi贸艂. W r贸wnych odst臋pach rozlega艂o si臋 偶a艂osne, podobne do d藕wi臋ku fletu wo艂anie siewki, kt贸ra przelatywa艂a z miejsca na miejsce obserwuj膮c intruz贸w, o艣mielaj膮cych si臋 wtargn膮膰 do jej kr贸lestwa. Kiedy Vanja znalaz艂a si臋 wysoko w g贸rach, przenikn臋艂o j膮 uczucie w艂asnej wielko艣ci, a jednocze艣nie pomy艣la艂a o ma艂o艣ci cz艂owieka w obliczu tak niesamowitego, przyt艂aczaj膮cego pejza偶u. Patrzy艂a na 艣wiat z perspektywy wieczno艣ci, zakr臋ci艂o jej si臋 od tego w g艂owie i przeszed艂 j膮 dreszcz jakby rozkoszy. G艂osy towarzyszy dociera艂y z bardzo daleka, wiatr rozwiewa艂 je po r贸wninie.

I wtedy w艂a艣nie Vanja u艣wiadomi艂a sobie prawd臋.

Znalaz艂a si臋 w miejscu, kt贸re kiedy艣 nazywano Siedzib膮 Z艂ych Mocy, by艂a w pobli偶u Doliny Ludzi Lodu!

Odkrycie to obudzi艂o jej ciekawo艣膰.

Mia艂a teraz okazj臋 zobaczy膰 zniszczone domostwa swoich przodk贸w. Czyta艂a przecie偶 opisy Doliny i wiedzia艂a, jak kiedy艣 wygl膮da艂a. Dom Tengela i Silje, Hanny i Grimara, gr贸b Kolgrima...

Ch贸rzy艣ci przysiedli na niskiej g贸rskiej trawie i weso艂o gaw臋dzili. Vanja pobieg艂a na najbli偶sze wzg贸rze i rozejrza艂a si臋 doko艂a.

Gdzie? Gdzie...? Nie, to niemo偶liwe, nie mog艂a przecie偶 znale藕膰 si臋 w艂a艣nie w pobli偶u...

No tak, ale...

Zna艂a z opisu g贸ry otaczaj膮ce wej艣cie do Doliny. Z lewej strony powinien znajdowa膰 si臋 wierzcho艂ek, kt贸ry...

Tam!

Tam dalej, na zachodzie. Ach, by艂a tak blisko, tak blisko, mog艂a dojrze膰 nawet wej艣cie do doliny, resztki lodowca, kt贸ry kiedy艣 tworzy艂 tunel nad rzek膮.

Potrzebne jej by艂y dwie godziny, a wiedzia艂a, 偶e tak d艂ugo ch贸r na pewno nie zabawi w g贸rach.

Ale co zrobi膰, by pozwolono jej si臋 oddali膰?

Vanja my艣la艂a gor膮czkowo, mia艂a wra偶enie, 偶e zaraz p臋knie jej g艂owa.

Wreszcie podesz艂a do kantora.

- Czy wolno mi o co艣 zapyta膰?

- Ach, oczywi艣cie, kochana Vanju. Odejd藕my kawa艂ek.

Pochyli艂 si臋 nad ni膮 i poufale obejmuj膮c przez plecy ramieniem, poprowadzi艂 z dala od innych. R臋k臋 trzyma艂 do艣膰 nisko, akurat w tym miejscu, gdzie zaczyna艂y si臋 intymne obszary jej cia艂a.

Popatrzy艂a na 艣liczne k臋pki lepnicy, przypominaj膮ce male艅kie zielone poduszeczki pokryte jasnoczerwonymi kwiatuszkami.

- Ja... potrzebuj臋 przez jaki艣 czas poby膰 sama. Moja dusza cierpi i chcia艂abym w samotno艣ci zwr贸ci膰 si臋 do Boga. Tu, pod wysokim niebem, mam wra偶enie, 偶e On jest tak blisko.

- Bardzo pi臋knie, Vanju - o艣wiadczy艂 kantor, przekrzywiaj膮c g艂ow臋. - Czy chcesz, bym ci towarzyszy艂? Bym pom贸g艂 ci odnale藕膰 drog臋 do Pana?

Niech B贸g broni, pomy艣la艂a Vanja.

- Dzi臋kuj臋, ale musz臋 poradzi膰 z tym sobie sama.

Oczy kantora zap艂on臋艂y lubie偶nie.

- Czy... zgrzeszy艂a艣?

O, nie, nie dam ci powodu do rado艣ci.

- Wszyscy chyba jeste艣my grzeszni - odrzek艂a nie艣mia艂o.

- To prawda, to prawda! Zwierz si臋 swemu przyw贸dcy, nikt wi臋cej si臋 o tym nie dowie.

G艂adzi艂 j膮 po plecach w pe艂nym wyczekiwania milczeniu.

Nie oblizuj si臋 tak, stary dziadu, pomy艣la艂a Vanja. Pewnie zaraz zaczniesz si臋 艣lini膰?

- Tak, zgrzeszy艂am - westchn臋艂a. - Zjad艂am jab艂ko, kt贸re dosta膰 mia艂a moja nauczycielka.

Twarz wyra藕nie mu si臋 wyd艂u偶y艂a. Vanja zawsze my艣la艂a, 偶e to tylko taki retoryczny zwrot, ale jemu naprawd臋 opad艂a szcz臋ka!

- I nic wi臋cej? - spyta艂.

- Czy to nie wystarczaj膮co straszny grzech? - Vanja zdo艂a艂a nawet uroni膰 艂ezk臋. - To przecie偶 kradzie偶! Ale mam te偶 inne problemy. Czy mog臋 odej艣膰?

Na twarzy kantora odmalowa艂a si臋 surowo艣膰.

- Oczywi艣cie, id藕. Pami臋taj tylko, 偶e wracamy do wioski o pi膮tej.

- Nied艂ugo b臋d臋 z powrotem.

Osoba nie nawyk艂a do chodzenia po g贸rach nie wie, 偶e przejrzyste powietrze utrudnia ocen臋 odleg艂o艣ci. To, co wydawa艂o si臋 z pocz膮tku kr贸tk膮 przechadzk膮, wkr贸tce okaza艂o si臋 wielk膮 wypraw膮. Najpierw Vanja w臋drowa艂a beztrosko, przekonana, 偶e ju偶 niebawem znajdzie si臋 u wej艣cia do Doliny, kiedy jednak po do艣膰 d艂ugim czasie podnios艂a wzrok, g贸ry pozostawa艂y nadal r贸wnie odleg艂e.

艁atwo sobie z tym poradz臋, pomy艣la艂a optymistycznie.

Ch贸rzyst贸w nie by艂o ju偶 wida膰, zesz艂a bowiem w d贸艂 w jak膮艣 dolin臋 otoczon膮 wzg贸rzami, a jej towarzysze siedzieli akurat po drugiej stronie. Bardzo jej to odpowiada艂o, nikt bowiem nie m贸g艂 widzie膰, w kt贸r膮 stron臋 zmierza. Zacz臋艂a teraz maszerowa膰 szybkim krokiem, chwilami podbiegaj膮c, zrozumia艂a bowiem, 偶e nie ma wcale tak du偶o czasu, jak jej si臋 zrazu wydawa艂o. Postanowi艂a jednak dotrze膰 do Doliny Ludzi Lodu, niech si臋 dzieje co chce, ju偶 raczej wola艂a p贸藕niej wys艂ucha膰 reprymendy i przyj膮膰 kar臋.

Mia艂a jedyn膮 szans臋 ujrzenia Doliny. Babka nigdy ju偶 jej nie wypu艣ci do po艂udniowego Trondelagu. Teraz albo nigdy.

Ale, ach, jak to daleko! Vanja bieg艂a przez wzg贸rza, tapla艂a si臋 w moczarach i bagnistych strumieniach, przedziera艂a si臋 przez zaro艣la kar艂owatych drzew, wspina艂a na ska艂y. Z l臋kiem spogl膮da艂a na s艂o艅ce. Nie sta艂o ju偶 wcale wysoko, dawno musia艂a min膮膰 pi膮ta. W w臋dr贸wce towarzyszy艂 Vanji kruk, ciekawie zerka艂 na ni膮, kr膮偶膮c nad jej g艂ow膮.

Vanja odwr贸ci艂a si臋 raz, ale oddali艂a si臋 ju偶 tak bardzo, 偶e nie mog艂a stwierdzi膰, czy kto艣 z grupy idzie za ni膮, czy te偶 nie.

W ka偶dym razie na pewno byli na ni膮 zagniewani. Mo偶e si臋 bali? Co mog艂o przydarzy膰 jej si臋 tu w g贸rskim pustkowiu? Co sobie o niej my艣leli?

W bezgranicznym zapale nie mia艂a jednak czasu na wyrzuty sumienia. Bez w膮tpienia zbli偶a艂a si臋 do celu, widzia艂a ju偶 艣nieg po obu stronach wej艣cia do doliny i rzek臋 wij膮c膮 si臋 艣rodkiem, t臋 rzek臋, wzd艂u偶 kt贸rej lodowym tunelem musieli posuwa膰 si臋 ludzie, by dotrze膰 do Doliny.

Odetchn臋艂a z ulg膮, ale czeka艂a j膮 jeszcze d艂uga droga, trzeba pokona膰 kolejne wzg贸rze.

Za nim le偶a艂a Dolina Ludzi Lodu...

Ta my艣l doda艂a jej otuchy i nowych si艂.

Vanja wdrapywa艂a si臋 na ostatni szczyt. Powoli zacz膮艂 zapada膰 zmierzch. Nigdy jej tego nie wybacz膮, babka dowie si臋 o wszystkim, w kr臋gach ko艣cielnych wybuchnie skandal. Jedna z ch贸rzystek samowolnie wybra艂a si臋 na wypraw臋 w g贸ry! W jakiej sytuacji postawi艂a wszystkich innych, nie dotrzyma艂a umowy...

Nic j膮 to nie obchodzi艂o. By膰 mo偶e zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e jej reakcja jest przejawem buntu przeciw rygorowi, jakiemu musia艂a si臋 poddawa膰 przez ca艂y rok. T臋sknota za wolno艣ci膮 nareszcie znalaz艂a uj艣cie. Vanj臋 ogarn膮艂 entuzjastyczny zapa艂, kt贸rego powodu nie mog艂a do ko艅ca zrozumie膰. T臋sknota za wolno艣ci膮 nie by艂a jego jedyn膮 przyczyn膮. Pogania艂o j膮 co艣 jeszcze.

I nagle u艣wiadomi艂a sobie, co to jest. Pochodzi艂a wszak z Ludzi Lodu, a ta dolina by艂a dla nich miejscem 艣wi臋tym. Wszyscy pragn臋li ujrze膰 j膮 przynajmniej raz w 偶yciu. Poczu膰 swoje korzenie, po艂膮czy膰 si臋 my艣l膮 z Tengelem i Silje, Sol, Dagiem i Liv, pi臋ciorgiem, kt贸rzy zdo艂ali uj艣膰 z 偶yciem z Doliny trawionej ogniem,

Dosz艂a do najwy偶szego punktu wzniesienia i zatrzyma艂a si臋 oczarowana.

Poniewa偶 znalaz艂a si臋 do艣膰 wysoko, rzeka p艂yn臋艂a pod ni膮 g艂臋boko w dole. Vanja nie dotar艂a jeszcze do Doliny, lecz z miejsca, w kt贸rym sta艂a, roztacza艂 si臋 na ni膮 widok.

Z daleka dobiega艂 szum rzeki, wyp艂ywaj膮cej z niewielkiego jeziora, poza tym dooko艂a panowa艂a taka cisza, jakby Ziemia na moment wstrzyma艂a oddech. Vanja mia艂a wra偶enie, 偶e na zawsze opu艣ci艂a 偶ycie i ludzi i wst膮pi艂a w zaczarowany 艣wiat.

Zbocza g贸r trwa艂y nieruchomo, zwie艅czone ostrymi majestatycznymi szczytami.

Jak tu pi臋knie! Jaki dziewiczy, nie naruszony pejza偶! Przyroda mog艂a si臋 tu rozwija膰 swobodnie, bez ingerencji cz艂owieka. Nad brzegiem jeziora po drugiej stronie dostrzeg艂a 艂osia. Spokojnie skuba艂 traw臋, ch艂odz膮c nogi w wodzie. Dwa du偶e ptaki, pewnie jastrz臋bie, kr膮偶y艂y z krzykiem nad stromiznami.

I wtedy Vanja wyczu艂a co艣 niezwyk艂ego...

Pochodzi艂o to od niej samej, a w艂a艣ciwie mia艂a wra偶enie, jakby kto艣 stara艂 si臋 w艂o偶y膰 w ni膮 s艂owa. Nap艂ywa艂y z zewn膮trz, ale rozbrzmiewa艂y dopiero w jej g艂owie.

Chod藕鈥, dobiega艂 j膮 szept tak ochryp艂y, 偶e ciarki przebiega艂y jej po kr臋gos艂upie. 鈥濩hoood藕! Podejd藕 bli偶ej, kochana, nie b贸j si臋, zejd藕 ni偶ej w dolin臋! To twoja dolina, wiesz przecie偶 o tym. Choood藕!鈥

G艂os stara艂 si臋 przemawia膰 jak najs艂odziej, ale Vanja dr偶a艂a ze strachu.

Z daleka, na wysoko艣ci, od kt贸rej kr臋ci艂o si臋 w g艂owie, ujrza艂a nadlatuj膮cego or艂a, z ogromn膮 pr臋dko艣ci膮 zbli偶aj膮cego si臋 do Doliny.

Czekam鈥, odzywa艂 si臋 szept w jej wn臋trzu. Mia艂a wra偶enie, 偶e nadp艂ywa z Doliny.

Kto j膮 wzywa? Nie by艂a w stanie si臋 nad tym zastanawia膰, bo my艣li spowi艂a jej nagle mg艂a. Bez oporu zrobi艂a kilka krok贸w w d贸艂 zbocza w kierunku Doliny Ludzi Lodu.

S艂o艅ce unosi艂o si臋 jakby na 艂odzi z chmur, ka偶da z nich przybra艂a inn膮 barw臋, jedna by艂a z艂ocista, druga w kolorze ciemnego bursztynu, inna po艂yskliwie r贸偶owa, a jeszcze inna w odcieniu indygo, obramowana z艂otem. W powietrzu czu膰 ju偶 by艂o wiecz贸r.

Drgn臋艂a, ujrzawszy na tle osza艂amiaj膮cej feerii kolor贸w sylwetk臋 or艂a. Jak to mo偶liwe, by w tak kr贸tkim czasie zdo艂a艂 przemie艣ci膰 si臋 na tak膮 odleg艂o艣膰?

Ale... czy to na pewno orze艂? Czy ptak potrafi lata膰 z tak膮 pr臋dko艣ci膮?

Z wysoka zanurkowa艂 ostro prosto ku ziemi.

Niezwyk艂e!

Monotonny ochryp艂y g艂os zak艂贸ci艂 jej obserwowanie ptaka.

Nie przychodzisz? Zejd藕 w dolin臋, jeszcze tylko kilka krok贸w, a ju偶 tu b臋dziesz鈥.

W nast臋pnym momencie powietrze nad ni膮 rozdar艂 huk i przewr贸ci艂a si臋 na ziemi臋, uderzaj膮c si臋 bole艣nie.

- Czy艣 ty ca艂kiem oszala艂a? - rozleg艂 si臋 g艂臋boki g艂os tu偶 obok. - Czego ty szukasz w Dolinie Ludzi Lodu?

- Tamlin! - krzykn臋艂a wstrz膮艣ni臋ta i uszcz臋艣liwiona zarazem.

Nie mia艂 czasu, by jej odpowiedzie膰. Porwa艂 j膮 ze sob膮, trzymaj膮c za r臋k臋 zmusi艂 do jak najszybszego biegu. Niczym szale艅cy p臋dzili ku r贸wninie, byle tylko znale藕膰 si臋 jak najdalej od Doliny. Tamlin nie dotyka艂 stopami zbocza, jego wielkie skrzyd艂a pomaga艂y im przemieszcza膰 si臋 w dzikim p臋dzie, ale Vanja nie by艂a w stanie dotrzymywa膰 mu kroku. Tamlin ju偶 mia艂 podnie艣膰 j膮 w g贸r臋, kiedy powietrze rozdar艂 ryk w艣ciek艂o艣ci i otoczy艂 ich podmuch wichru, cuchn膮cego ohydn膮 zgnilizn膮.

Vanja us艂ysza艂a krzyk Tamlina i demon, poci膮gaj膮c za sob膮 dziewczyn臋, run膮艂 na ziemi臋, powalony jakby pot臋偶nym ciosem. Zacz臋li toczy膰 si臋 w d贸艂 po stromym zboczu, raz wpadli w zasp臋 艣nie偶n膮 i Vanja zd膮偶y艂a zauwa偶y膰, 偶e bia艂y puch zabarwi艂 si臋 ciemn膮 czerwieni膮 krwi Tamlina. Z l臋kiem wykrzykn臋艂a jego imi臋.

W ko艅cu straszliwa gonitwa dobieg艂a ko艅ca. Tamlin le偶a艂 na ziemi, wij膮c si臋 z b贸lu, Vanja ca艂e cia艂o mia艂a pot艂uczone. Z 艂okci i d艂oni sp艂ywa艂a krew.

- Tamlin? Tamlinie, najdro偶szy, jak si臋 miewasz?

Odpowiedzia艂 jej tylko spojrzeniem. Jego oczy jarzy艂y si臋 zielono z w艣ciek艂o艣ci.

- Musimy st膮d odej艣膰 - 艂ka艂a Vanja. - To by艂 on, prawda? On mo偶e ci臋 zabi膰! A mo偶e demon贸w si臋 nie u艣mierca, tylko unicestwia?

Tamlin z wysi艂kiem uni贸s艂 si臋 na 艂okciu.

- Jego moc nie si臋ga a偶 tutaj, tu jeste艣my bezpieczni. Ale czego, u diab艂a, tam szuka艂a艣? Nie s膮dzi艂em, 偶e uda mi si臋 dotrze膰 na czas. Ciebie zabi艂by natychmiast.

U艂o偶y艂a si臋 przy nim, tul膮c g艂ow臋 do jego piersi.

- Tak bardzo za tob膮 t臋skni艂am, Tamlinie. Prosz臋, nie dokuczaj mi w snach, ja przecie偶 nie chcia艂am wyje偶d偶a膰, tak bardzo pragn臋 wr贸ci膰 do domu, ale mi nie pozwalaj膮!

Mocno chwyci艂 j膮 za w艂osy i zmusi艂, by na niego popatrzy艂a. Dostrzeg艂a teraz to, czego przedtem nie zd膮偶y艂a zauwa偶y膰: Tamlin by艂 ju偶 doros艂ym m臋偶czyzn膮, o wiele wy偶szym od niej. Na twarzy malowa艂 mu si臋 ca艂kiem inny wyraz.

W oczach pojawi艂o si臋 co艣, czego wcze艣niej nigdy nie dostrzega艂a. Cierpienie, a mo偶e nawet g艂臋boka rozpacz? Pozna艂a przyczyn臋, a raczej on sam j膮 jej zdradzi艂. Nie wiedzia艂a, czy ma w ni膮 wierzy膰, czy te偶 nie.

- Wszystko zniszczy艂a艣, rozumiesz? Musz臋 regularnie przybywa膰 do Doliny Ludzi Lodu, by donie艣膰 memu w艂adcy, czego si臋 o was wszystkich dowiedzia艂em. Jak to b臋dzie teraz mo偶liwe? Spadnie na mnie potworna kara. Widzia艂a艣, czego potrafi艂 dokona膰 samym swoim oddechem! Mia艂a艣 racj臋 m贸wi膮c, 偶e demona nie mo偶na zabi膰, ale mo偶na go unicestwi膰. Owszem, je艣li ma si臋 dostateczn膮 moc. A tego dnia, kiedy on si臋 obudzi, jego moc nie b臋dzie mia艂a granic.

- Ale na razie nie ma jeszcze do艣膰 si艂? - spyta艂a z nadziej膮.

- Co ja o tym wiem? Wiem jedynie, 偶e przez twoj膮 przekl臋t膮 bezmy艣lno艣膰 grozi mi 艣miertelne niebezpiecze艅stwo.

Ale uratowa艂e艣 mi 偶ycie, pomy艣la艂a. Co to ma w艂a艣ciwie znaczy膰, Tamlinie?

- Czy musisz by膰 mu pos艂uszny?

Potrz膮sn膮艂 ni膮.

- To zaszczyt dla mnie, czy tego nie pojmujesz? Zosta艂em wybrany spo艣r贸d demon贸w. My, Demony Nocy, wszyscy jeste艣my jego s艂ugami i wielbimy go.

- Ale go nie kochacie - stwierdzi艂a Vanja, tyle bowiem zdo艂a艂a wyczu膰. - Tamlinie, ty okropnie krwawisz, pozw贸l opatrze膰 mi rany.

Dostrzeg艂a, 偶e os艂ab艂 z up艂ywu krwi, i cho膰 ostro protestowa艂, pozwoli艂, by zdj臋艂a halk臋 i porwa艂a j膮 na banda偶e. Na ramieniu mia艂 du偶膮 ran臋, jakby zanieczyszczon膮 od oddechu Tengela Z艂ego. Vanja przemy艂a j膮 wod膮 ze 藕r贸d艂a i obwi膮za艂a starannie.

Kiedy si臋 tym zajmowa艂a, Tamlin milcza艂. Sprawia艂 wra偶enie, jakby poch艂on臋艂y go mroczne my艣li, jakby jego dusza rozdziera艂a si臋 na dwoje. Je艣li, oczywi艣cie, demony w og贸le maj膮 co艣 na kszta艂t duszy. Vanja gotowa by艂a przysi膮c, 偶e tak jest.

Kiedy upora艂a si臋 z banda偶owaniem, Tamlin wsta艂, a ona posz艂a w jego 艣lady i dopiero teraz zobaczy艂a, jak naprawd臋 wysoki i m臋ski jest jej wychowanek. Z odrobin膮 smutku zauwa偶y艂a, 偶e nadal u偶ywa jej bia艂ej apaszki jako przepaski na biodra. Tamlin dostrzeg艂 jej spojrzenie i u艣miechn膮艂 si臋.

- Jeste艣 taki wycie艅czony, Tamlinie - rzek艂a zaniepokojona. - Jak sobie poradzisz?

- Nie w takich sytuacjach potrafi臋 sobie da膰 rad臋 - odpar艂, bior膮c j膮 na r臋ce. - Szukaj膮 ci臋, zanios臋 ci臋 bli偶ej.

- Nie wolno ci lata膰 w takim stanie! - zaprotestowa艂a przera偶ona, kiedy uni贸s艂 si臋 z ziemi. - Co oni powiedz膮, kiedy zobacz膮 mnie 偶egluj膮c膮 w przestworzach?

- B臋d臋 si臋 trzyma膰 blisko ziemi - roze艣mia艂 si臋 i z pr臋dko艣ci膮 wiatru poszybowali nad r贸wnin膮.

Vanja obj臋艂a go i delikatnie poca艂owa艂a w policzek.

- Dzi臋kuj臋, 偶e przylecia艂e艣, Tamlinie.

- Sko艅cz z tymi dyrdyma艂ami - parskn膮艂 ze z艂o艣ci膮, ale Vanji wydawa艂o si臋, 偶e w k膮cikach jego ust dostrzega cie艅 u艣miechu.

Posadzi艂 j膮 na ziemi tu偶 przy zaro艣lach.

- Powiedz, 偶e straci艂a艣 przytomno艣膰 albo 偶e goni艂 ci臋 nied藕wied藕. R贸b co chcesz - oznajmi艂 na poz贸r oboj臋tnym tonem. Nie patrzy艂 ju偶 na ni膮 wi臋cej. - I wracaj do domu jak najpr臋dzej - doko艅czy艂 oschle, wzbijaj膮c si臋 do lotu.

Ze sposobu, w jaki frun膮艂, Vanja pozna艂a, 偶e rana musi by膰 powa偶na. Bi艂 skrzyd艂ami ci臋偶ko, z wyra藕nym wysi艂kiem.

- Och, Tamlinie - szepn臋艂a zasmucona.

Z dala dobieg艂y j膮 rozproszone g艂osy:

- Vanja! Vanju! Gdzie jeste艣?

- Tutaj - odpar艂a, przygotowana na potok wym贸wek i po艂aja艅. Trudno, nic nie szkodzi. Spotka艂a przecie偶 Tamlina!

Odnalaz艂 j膮 Fritz Torgersen. Przybieg艂 p臋dem.

- Ona jest tutaj! - wo艂a艂 biegn膮c. K膮tem oka Vanja zobaczy艂a, 偶e Tamlin wyczekuj膮co zawis艂 w powietrzu. - Kochana, najdro偶sza Vanju, gdzie偶 ty艣 si臋 podziewa艂a? - wykrzykn膮艂 Fritz, tul膮c j膮 mocno do siebie i okrywaj膮c jej twarz poca艂unkami. - Tak bardzo si臋 ba艂em...

- Zl臋k艂am si臋 nied藕wiedzia i odesz艂am za daleko - mrukn臋艂a pod nosem. Nie spodziewa艂a si臋 tak gwa艂townej reakcji ze strony kolegi z ch贸ru i czu艂a si臋 nieprzyjemnie zaskoczona.

- Nied藕wiedzia? - powt贸rzy艂 ze strachem w g艂osie. - Tu w pobli...

Nie zdo艂a艂 doko艅czy膰 s艂owa, bo nag艂y cios, po kt贸rym gwiazdy pokaza艂y mu si臋 w oczach, powali艂 go na ziemi臋. Fritz straci艂 przytomno艣膰.

- Ale偶, Tamlinie! - sykn臋艂a wzburzona Vanja, ale demon znika艂 ju偶 nad wzg贸rzami. Wydawa艂o si臋, 偶e leci teraz pewniej.

- Ratunku! - krzykn臋艂a Vanja w stron臋 tych wszystkich, kt贸rzy zmierzali ku niej. - Nied藕wied藕 rzuci艂 si臋 na Fritza, przez ca艂y czas si臋 przed nim chowa艂am, ale teraz nas dopad艂 i...

Gwa艂townie si臋 przed ni膮 zatrzymali.

- Nied藕wied藕? - pisn膮艂 kto艣.

- Tak, umkn膮艂 w zaro艣la. Chod藕cie, pom贸偶cie mi, nie poradz臋 sobie z Fritzem, a musimy st膮d ucieka膰. Szybko!

Panny krzycz膮c przera藕liwie pobieg艂y na miejsce zbi贸rki, kantor ruszy艂 za nimi, ale kilku m臋偶czyzn postanowi艂o 鈥瀗arazi膰 偶ycie鈥 i pomog艂o oszo艂omionemu Fritzowi stan膮膰 na nogi.

- Nied藕wied藕... - wymamrota艂 niewyra藕nie.

- Tak, tak - odpar艂 jeden ze 艣piewak贸w. - Szybko, musimy dotrze膰 do powozu!

Poci膮gn臋li go za sob膮.

Vanja spieszy艂a za nimi. Obejdzie si臋 teraz bez wym贸wek, ale to i tak nie mia艂o znaczenia.

Najwa偶niejsze, 偶e zobaczy艂a Tamlina. Trzyma艂 j膮 w ramionach, zbyt s艂aby, by zrobi膰 co艣 wi臋cej po tym, jak uratowa艂 j膮 od szpon贸w Tengela Z艂ego.

Czu艂a niepomiern膮 wdzi臋czno艣膰, ale...

My艣la艂a tylko o jednym:

Tamlin by艂 o ni膮 zazdrosny!

Jaka偶 cudowna, wspania艂a, fantastyczna my艣l!

ROZDZIA艁 VI

Od tego dnia sny Vanji pozostawiono w spokoju.

呕aden Demon Nocy nie dr臋czy艂 jej ju偶 koszmarami. Z pocz膮tku bardzo j膮 to cieszy艂o. Radowa艂o j膮 ca艂e dwa miesi膮ce.

Potem zacz臋艂a si臋 ba膰.

Tamlinie, Tamlinie, gdzie jeste艣, co si臋 z tob膮 sta艂o? Co zrobi艂 z tob膮 tw贸j z艂y w艂adca, czy ju偶 nie istniejesz?

Ta my艣l by艂a niezno艣na.

Wcze艣niej nigdy nawet do g艂owy jej nie przysz艂o, 偶e pot臋偶nym w艂adc膮, kt贸rego wielbi艂 Tamlin i inne Demony Nocy, by艂 Tengel Z艂y. Tamlin cz臋sto wspomina艂 o swym panu, ale nigdy nie wymieni艂 jego imienia. Trudno by艂o zrozumie膰, co si臋 za tym kryje, i ogromnie bola艂a j膮 艣wiadomo艣膰, 偶e Tamlin w imieniu Tengela Z艂ego szpiegowa艂 ich rodzin臋.

Musia艂a jednak przyzna膰, 偶e nie robi艂 tego z w艂asnej inicjatywy.

Pewnego wieczoru, ju偶 gotowa do snu, siedzia艂a przy oknie. Z nocnego nieba powoli sypa艂y si臋 p艂atki 艣niegu. Dziewczyna by艂a zasmucona, jak zwykle t臋skni膮c za domem. Babka w ostatnim p贸艂roczu z艂agodnia艂a, Vanja nie wiedzia艂a, co spowodowa艂o t臋 zmian臋, przypuszcza艂a jednak, 偶e to wyrzuty sumienia. Wnuczka oskar偶y艂a j膮 przecie偶 wprost o to, 偶e zawiod艂a w艂asn膮 c贸rk臋 Agnet臋, a kiedy gazety nie przestawa艂y wychwala膰 bohaterskiego zachowania Vanji nad brzegiem fiordu, babce pozosta艂a niewiele argument贸w przeciw wnuczce.

W ten ci臋偶ki od smutku zimowy wiecz贸r przypada艂y urodziny Vanji. Uczczono je tortem, podarunkami i listem z domu. Teraz dzie艅 mia艂 si臋 ju偶 ku ko艅cowi, Vanja przebra艂a si臋 nawet w nocn膮 koszul臋, ale nie mog艂a si臋 po艂o偶y膰, jeszcze nie.

Niepos艂usze艅stwo, jakie okaza艂a w g贸rach usz艂o jej p艂azem; wszyscy uwierzyli w histori臋 z nied藕wiedziem. Fritz Torgersen dozna艂 wstrz膮su m贸zgu i sam by艂 przekonany, 偶e zaatakowa艂 go dziki zwierz. Vanja z w艂asnej inicjatywy odwiedzi艂a go w szpitalu i zanios艂a bukiecik kwiatk贸w, kt贸re babka pozwoli艂a jej zerwa膰 z doniczek. Fritz ogromnie si臋 wzruszy艂 jej wizyt膮 i niestety uzna艂, 偶e Vanja 偶ywi do艅 szczeg贸lne uczucia. Przez kilka dni sytuacja by艂a do艣膰 k艂opotliwa. Wreszcie Vanja postanowi艂a zwr贸ci膰 si臋 z pro艣b膮 o pomoc do babki. Dostojna stara dama zaprosi艂a Fritza do domu (Vanja na czas tej wizyty ukry艂a si臋 w swoim pokoju) i niedwuznacznie da艂a mu do zrozumienia, 偶e trzydziestolatkowi nie wypada umizga膰 si臋 do pi臋tnastoletniej panienki. Fritz zrozumia艂 to natychmiast i czerwony jak burak usi艂owa艂 wyja艣nia膰, 偶e 偶ywi dla Vanji uczucia jedynie przyjacielskie, babka jednak patrz膮c na niego surowo o艣wiadczy艂a, 偶e m艂ody cz艂owiek sam nie wie, co m贸wi. Fritz opu艣ci艂 dom pastorowej bardzo przygaszony.

W oczach babki Vanja uros艂a po tym epizodzie i jej drugi rok pobytu w Trondheim by艂 zdecydowanie mniej niezno艣ny od pierwszego.

Z jednym tylko wyj膮tkiem: Tamlinem. To prawda, przez pierwszy rok dr臋czy艂 j膮, ale przynajmniej by艂. W koszmarach sennych.

Vanja niech臋tnie po艂o偶y艂a si臋 do 艂贸偶ka. Wsun臋艂a si臋 mi臋dzy po zimowemu lodowate prze艣cierad艂a i ci臋偶ko westchn臋艂a.

- Tamlin - szepn臋艂a cicho w mrok. - Tamlinie, przyjd藕 do mnie dzi艣 w nocy. Nie poskar偶臋 si臋, nawet je艣li wytargasz mnie za uszy czy narobisz mi siniak贸w, byleby艣 przyby艂! Obym tylko wiedzia艂a, czy jeszcze istniejesz, czy nie zosta艂e艣 unicestwiony przez tego potwora, mojego przodka. Przyb膮d藕 i wyja艣nij, o co w tym wszystkim chodzi. Ty nie mo偶esz by膰 jego pomocnikiem, nie mo偶esz! Nie ty!

Noc jednak pozostawa艂a niema. W oddali rusza艂 tramwaj konny. Vanja s艂ysza艂a, 偶e od nast臋pnego roku r贸wnie偶 w Trondheim zamierzano wprowadzi膰 elektryczne tramwaje. Widzia艂a ju偶 podobne pojazdy w Christianii, a teraz mia艂y zawita膰 i tutaj.

My艣li wirowa艂y jej w g艂owie. Z wolna zapada艂a w sen.

Tej nocy przyby艂 do niej Tamlin, ale nie m臋czy艂 jej w koszmarach, natomiast spotkanie z nim bardzo j膮 zasmuci艂o. P艂aka艂a przez sen.

Przyszed艂 do niej, ale tak偶e by艂 pos臋pny.

- Czy masz jakiego艣 przyjaciela, Vanju? - zapyta艂.

- Nie - odpar艂a. - Jak mog艂abym si臋 zakocha膰 w ludzkim m臋偶czy藕nie, kiedy spotka艂am ciebie? Tamlinie, opowiedz mi o Tengelu Z艂ym! Dlaczego jeste艣 jego poddanym?

Trudno jej by艂o si臋 zorientowa膰, gdzie znajdowali si臋 w tym 艣nie. Panowa艂 niebieskawy p贸艂mrok, nie rozpoznawa艂a 偶adnych przedmiot贸w, mog膮cych na-prowadzi膰 j膮 na jaki艣 艣lad, by艂 tylko Tamlin, kt贸ry przykucn膮艂 przed ni膮. Ona sama kl臋cza艂a z opuszczonymi r臋kami. Tamlin schowa艂 g艂ow臋 w d艂oniach, 艂okcie wspar艂 o kolana.

- Moc mego w艂adcy jest s艂aba, dop贸ki pogr膮偶ony jest we 艣nie - powiedzia艂.

- O tym wiemy. Jak d艂ugo b臋dzie tak le偶a艂?

- Na zawsze, tak膮 wszyscy mamy nadziej臋. Ale kiedy w臋drowa艂 po Ziemi, przyby艂 do siedzib Demon贸w Nocy i podporz膮dkowa艂 nas sobie. Wielbimy go wi臋c jako boga i potrafi nas zmusi膰 do wszystkiego, wi臋kszo艣膰 z nas bowiem kocha go i jego przes艂anie. Ale nie nale偶y do nich moja matka, Lilith...

Vanja s艂ysza艂a o niej, milcza艂a jednak i czeka艂a na dalszy ci膮g opowie艣ci.

- Poniewa偶 nie chcia艂a mu si臋 podda膰, zmusi艂 j膮, by sp艂odzi艂a dziecko, kt贸re pilnowa艂oby Ludzi Lodu. On sam czu艂 si臋 ju偶 ogromnie zm臋czony ci膮g艂ym kontrolowaniem waszych poczyna艅 przez stulecia.

Vanja przez sen u艣miechn臋艂a si臋 z satysfakcj膮.

- Tym dzieckiem by艂em ja - ci膮gn膮艂 Tamlin. - Zosta艂em umieszczony w waszym domu, dalszy ci膮g ju偶 znasz.

- Co si臋 z tob膮 dzia艂o latem, Tamlinie? Gdzie si臋 podziewa艂e艣?

- By艂em w Lipowej Alei, pilnowa艂em wszystkich jej mieszka艅c贸w. Ale nie mog艂em sk艂ada膰 raport贸w w Dolinie Ludzi Lodu, wiedzia艂em bowiem, 偶e on unicestwi艂by mnie, bior膮c odwet za to, 偶e si臋 wtr膮ci艂em, kiedy mia艂 zamiar z tob膮 sko艅czy膰. Poprosi艂em innego demona, by za mnie polecia艂 do Doliny i przekaza艂 mu, czego si臋 dowiedzia艂em.

- A co ze mn膮? Czy i o mnie wspomnia艂e艣 w swoim raporcie?

- Nie. Powiedzia艂em tamtemu demonowi, 偶e nie 偶yjesz.

Vanja zadr偶a艂a.

- A wi臋c Tengel Z艂y nie wie, 偶e ja jeszcze istniej臋?

- Trudno powiedzie膰, Vanju. Mam nadziej臋, 偶e on o niczym nie wie. Trzymaj si臋 z daleka od Doliny Ludzi Lodu!

- Nie musisz mi o tym przypomina膰. Rozumiem, 偶e ze wzgl臋du na mnie nie wype艂ni艂e艣 swego zadania, nie tylko wtedy w Dolinie, lecz tak偶e i p贸藕niej. Nie potrafi臋 wyrazi膰 swojej wdzi臋czno艣ci dla ciebie.

Te s艂owa najwyra藕niej go zirytowa艂y.

- Nie b膮d藕 wdzi臋czna, do stu czart贸w! Zrobi艂em to, by u艂atwi膰 sobie 偶ycie. Trudno jest utrzyma膰 w ryzach kogo艣, kto przebywa tak daleko od Lipowej Alei. Mam absolutnie do艣膰 zaj臋cia z tymi, kt贸rzy tam mieszka艂a. Chcesz, bym si臋 z tob膮 troch臋 zabawi艂?

Wyci膮gn膮艂 d艂o艅 zako艅czon膮 strasznymi pazurami - kt贸re, o dziwo, nie wygl膮da艂y ju偶 jak szpony, lecz jak prawdziwe ludzkie paznokcie - i obj膮艂 ni膮 kark dziewczyny. Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie bli偶ej.

- Nie, Tamlinie, bardzo prosz臋, przesta艅!

- Dlaczego?

- Dlatego, 偶e tylko mnie rozdra偶niasz, a p贸藕niej zostawiasz w takim stanie, rozedrgan膮, nie chc臋!

- Ale ja chc臋. Mi艂o patrze膰, kiedy jeste艣 taka podniecona. To tylko sen, Vanju.

- Nie - poprosi艂a, ale ju偶 d艂u偶ej nie potrafi艂a si臋 sprzeciwia膰. Zobaczy艂a, 偶e Tamlin zdejmuje przepask臋 z bioder. Zala艂a j膮 fala gor膮ca, nie by艂o bowiem 偶adnych w膮tpliwo艣ci, 偶e ma ochot臋 na igraszki.

Tamlin zachichota艂, a Vanja j臋kn臋艂a zrozpaczona. Wiedzia艂a, 偶e pozostawi j膮 samej sobie, kiedy b臋dzie oczekiwa膰 od niego pe艂nego zbli偶enia. Mimo to u艂o偶y艂a si臋 na plecach i pozwoli艂a, by j臋zykiem pie艣ci艂 najczulszy punkt jej cia艂a.

W tym momencie na dole zadzwoni艂 dzwonek do wej艣ciowych drzwi.

Wanja w jednej chwili si臋 przebudzi艂a, zorientowa艂a si臋, 偶e le偶y na wznak z rozchylonymi nogami i z d艂o艅mi przesuwaj膮cymi si臋 po wewn臋trznej stronie ud. Tamlin oczywi艣cie znikn膮艂, a za drzwiami rozleg艂 si臋, g艂os babki:

- Ale偶 droga pani Nilsen, co si臋 sta艂o? Ju偶 prawie p贸艂noc!

S膮siadka podniesionym g艂osem oznajmi艂a, 偶e jej m膮偶 ma k艂opoty z oddychaniem. Czy pastorowa by艂aby tak dobra i zatelefonowa艂a po doktora?

Vanja odetchn臋艂a z ulg膮. Czy mo偶na odczuwa膰 ulg臋 na wie艣膰 o chorobie innego cz艂owieka?

Tak jednak w艂a艣nie by艂o, cho膰 Vanja wiedzia艂a, 偶e mo偶na jej zarzuci膰 brak serca i bezwstydno艣膰.

A mimo wszystko t臋skni艂a za swoim demonem.

Wiosenny semestr w roku 1900 up艂ywa艂 szybko, bo tym razem babka obieca艂a, 偶e Vanja latem pojedzie do domu. Na sta艂e, nie b臋dzie musia艂a ju偶 wraca膰, poniewa偶 m膮偶 pani Nilsen zmar艂 i dwie wdowy postanowi艂y zamieszka膰 razem, by by膰 sobie wzajemnie wsparciem w贸wczas, gdy ogarnia艂 je strach przed w艂amywaczami, rozb贸jnikami i innymi z艂oczy艅cami.

Vanja osi膮gn臋艂a ju偶 wiek szesnastu lat i zacz臋艂a ogl膮da膰 si臋 za ch艂opcami, co by艂o nie do unikni臋cia. Kole偶anki z klasy o niczym innym nie rozmawia艂y, a Vanja mia艂a w艣r贸d dziewcz膮t najwi臋ksze powodzenie. Wyros艂a na prawdziw膮 pi臋kno艣膰, a paplanina kole偶anek okaza艂a si臋 zara藕liwa, od czasu do czasu wmawia艂a wi臋c sobie, 偶e zakocha艂a si臋 w tym czy innym m艂odzieniaszku, kt贸ry okazywa艂 jej wzgl臋dy.

Wszelkie jej mi艂ostki pr臋dko jednak umiera艂y 艣mierci膮 naturaln膮. Zadurzeni ch艂opcy towarzyszyli jej w drodze ze szko艂y do domu, a Vanja, p艂awi膮c si臋 w ich podziwie, rozkwita艂a... I nic wi臋cej z tego nie wynika艂o.

Uznawa艂a ich bowiem za niezno艣nie dziecinnych i g艂upich, i tak beznadziejnie przeci臋tnych. Przypatrywa艂a si臋 im ukradkiem i dochodzi艂a do wniosku, 偶e niewiele maj膮 w sobie z m臋偶czyzny. Nie podoba艂y jej si臋 ich bia艂e jak mleko r臋ce i twarze - mi臋kkie, zupe艂nie bez wyrazu. A ich g艂upia gadanina tylko j膮 irytowa艂a.

Nigdy wi臋c do niczego nie dosz艂o. Vanja pragn臋艂a czego艣, co naprawd臋 porwa艂oby jej dusz臋 i cia艂o.

Babka, dumna, 偶e wnuczka potrafi utrzyma膰 zalotnik贸w na dystans, chwali艂a j膮 jako porz膮dn膮 i cnotliw膮.

Biedna babcia, gdyby tylko wiedzia艂a!

Demon Nocy mkn膮艂 przez potworne siedziby koszmar贸w sennych. Tym razem, tak jak i ostatnio, nikt go nie wita艂. Przera偶aj膮ce postaci na jego widok odwraca艂y straszliwe oblicza.

Nikt nie chcia艂 z nim rozmawia膰. Tamlin wiedzia艂 o tym. Wiedzia艂, 偶e zosta艂 odrzucony.

W bramie wiod膮cej da najni偶szej groty stra偶nicy tak偶e odwr贸cili g艂owy. Tamlin parskn膮艂 co艣 ze z艂o艣ci膮 i wszed艂 do 艣rodka.

Skupieni wok贸艂 podwy偶szenia tronowego odwr贸cili si臋, by sprawdzi膰, kto przybywa, po czym umilkli. Ich twarze znieruchomia艂y, zoboj臋tnia艂y.

Wreszcie przem贸wi艂 przyw贸dca starszyzny:

- Podejd藕 bli偶ej, ty, kt贸ry nas zha艅bi艂e艣! Rozgniewa艂e艣 naszego mistrza. Czego tu chcesz?

Tamlin zacisn膮艂 z臋by.

- Chc臋 z艂o偶y膰 raport, jak zawsze.

- Mo偶esz to zrobi膰 p贸藕niej. Po tym, jak by艂e艣 tu ostatnio, rozwa偶ali艣my twoj膮 spraw臋.

Czeka艂.

- Twoje przest臋pstwo jest wielkie, ty, kt贸ry w艣r贸d ludzi zwiesz si臋 Tamlinem. My nazywali艣my ci臋 Ten-kt贸ry-mia艂-szcz臋艣cie-by-zosta膰-wybranym. Nadu偶y艂e艣 zaufania naszego pana. Nie twoj膮 spraw膮 jest decydowa膰, kt贸rego z ludzi on zniszczy. Rozkaza艂, aby艣 tym razem osobi艣cie stawi艂 si臋 na rozmow臋.

- Nie - odpar艂 Tamlin. - On mnie unicestwi, wiem o tym.

- Czy nie zas艂u偶y艂e艣 na to?

Tamlin nie odpowiedzia艂.

Naprz贸d wyst膮pi艂a Lilith.

- M贸j synu, demon nie obcuje z kobiet膮 ludzkiego rodu, chyba wiesz o tym?

- A czy ty sama, matko, kiedy艣 tego nie robi艂a艣?

K膮ciki ust Lilith zadrga艂y.

- To by艂o co innego. Adam by艂 sam na Ziemi. Potrzebowa艂 mnie.

- Nie robi臋 nic poza tym, co przystoi demonom - o艣wiadczy艂. - Dr臋czy艂em j膮, nienawidzi艂em, rozdra偶nia艂em, doprowadza艂em do szale艅stwa. A teraz j膮 u艣mierci艂em. Czy to nie wystarczy?

Lilith u艣miechn臋艂a si臋 kwa艣no.

Tamlin czu艂 si臋 nieswojo. Wok贸艂 niego w niszach i rozmaitych zag艂臋bieniach skalnych tkwi艂y przera偶aj膮ce istoty i z sykiem bucha艂y truj膮cymi wyziewami. Po pod艂odze wi艂y si臋 w臋偶owid艂a o ludzkich g艂owach - zaiste, straszliwy widok! - a w dodatku teraz spogl膮da艂y na艅 z pogard膮 i wstr臋tem. Wszystkie istoty zgromadzone tutaj by艂y wiernymi s艂ugami Tengela Z艂ego. Jemu tak偶e si臋 wydawa艂o, 偶e nim jest, zlecone mu zadanie zawsze nape艂nia艂o go dum膮. Ile偶 to razy przeklina艂 chwil臋 s艂abo艣ci, kiedy pogna艂 do Doliny Ludzi Lodu, by odci膮gn膮膰 stamt膮d t臋 przekl臋t膮 Vanj臋? Nienawi艣膰 ku niej, jaka p贸藕niej si臋 w nim narodzi艂a, nie zna艂a granic, a teraz jeszcze wykl臋艂o go w艂asne plemi臋 i Tengel Z艂y. Wszystko z powodu tej dziewczyny!

Starszy demon, kt贸ry zwykle mu pomaga艂, wyst膮pi艂 naprz贸d i rzek艂:

- Twierdzisz, 偶e zabi艂e艣 to ludzkie dziecko. Prawd膮 jest, 偶e nie ma jej w艣r贸d Ludzi Lodu w Lipowej Alei. Czego wi臋c si臋 boisz? Dlaczego sam nie mo偶esz spotka膰 si臋 z naszym panem i w艂adc膮?

- Wiem, 偶e on mnie unicestwi, tak mi grozi艂! Jego nienawi艣膰 i 偶膮dza zemsty nie maj膮 granic. Dlatego prosz臋, by艣 jeszcze raz uda艂 si臋 do niego w moim imieniu. Przeka偶臋 ci wszystkie informacje o Ludziach Lodu.

Starszy demon zawaha艂 si臋.

- Jego gniew dosi臋gnie i mnie, dobrze o tym wiesz. Nie spodoba mu si臋, 偶e przychodz臋 zamiast ciebie.

- A wi臋c nie schod藕 w Dolin臋! Wo艂aj do niego ze zboczy, z bezpiecznego miejsca, do kt贸rego nie si臋ga jego straszliwy duch. Obiecuj臋, 偶e b臋dzie to ostatnia przys艂uga, jak膮 mi wy艣wiadczysz. Nast臋pnym razem p贸jd臋 ju偶 sam.

- Ja nie wy艣wiadczam ci przys艂ugi, przekl臋ty! Decyduj臋 si臋 na to wy艂膮cznie przez pokorny podziw dla naszego mistrza. Oby jego cielesna pow艂oka wkr贸tce powr贸ci艂a na Ziemi臋!

Inni na znak zgody pokiwali g艂owami.

Tamlin podzi臋kowa艂 swemu pomocnikowi, sk艂oni艂 si臋 i zawr贸ci艂.

Lilith, jego matka, odprowadzi艂a go do bram groty.

- Wiem, 偶e jej nie u艣mierci艂e艣, synu - powiedzia艂a pr臋dko i cicho, by nikt inny jej nie s艂ysza艂. - Czytam to w twoich oczach. Ale powiniene艣 to uczyni膰, i to jak najszybciej, inaczej 藕le b臋dzie z tob膮.

Tamlin nie odpowiedzia艂.

Lilith ci膮gn臋艂a:

- 呕aden cz艂owiek, kt贸ry 偶yje na Ziemi, nie jest dla ciebie, pami臋taj o tym. Je艣li jej pragniesz, masz trzy wyj艣cia: zapomnij o niej, tak jakby nigdy nie istnia艂a! Albo zabij j膮 natychmiast, to najlepsze rozwi膮zanie. A je艣li musisz zaspokoi膰 swe po偶膮danie, uczy艅 to, ale wiesz, 偶e ona nie mo偶e ci臋 przyj膮膰, jest przecie偶 zwyk艂膮 艣miertelnic膮. Opanowany 偶膮dz膮 rozerwiesz j膮 na strz臋py i w ten spos贸b tak偶e doprowadzisz do jej 艣mierci. Ona zagra偶a nam wszystkim, odbierz jej 偶ycie w taki spos贸b, w jaki sam chcesz!

Tamlin odwr贸ci艂 si臋 ku Lilith, wzrok mia艂 pe艂en zadumy.

- S膮dz臋, 偶e ona nie jest zwyk艂膮 艣miertelnic膮, pot臋偶na matko!

Lilith zmarszczy艂a brwi.

- Co sprawia, 偶e tak my艣lisz?

- Czy obiecasz dochowa膰 tajemnicy?

- Obiecuj臋.

- Ona mnie widzi.

Przepi臋kne oczy Lilith rozszerzy艂y si臋 ze zdumienia. Na d艂ug膮 chwil臋 zaniem贸wi艂a, a偶 wreszcie zapyta艂a:

- Czy tak by艂o zawsze?

- Tak, od momentu, gdy by艂em jeszcze ma艂ym, szarym jajeczkiem.

Lilith powiedzia艂a z namys艂em:

- A wi臋c dowiedz si臋, kim ona jest! Wiem, 偶e Ludzie Lodu s膮 wyj膮tkowi, ale nie do tego stopnia! Nikt nie mo偶e wiedzie膰, 偶e ona jeszcze 偶yje, a zw艂aszcza nasz w艂adca, i nigdy ju偶 nie stawiaj si臋 przed nim w Dolinie Ludzi Lodu! Dowiedz si臋, kim ona jest, i przeka偶 mi nowiny jak najpr臋dzej!

- A wi臋c mam jej nie zabija膰?

- Jeszcze nie. Najpierw musimy pozna膰 prawd臋.

- Jest jeszcze jeden, pot臋偶na matko.

- O kim my艣lisz?

- Nasz pan, kt贸ry le偶y u艣piony i posy艂a do Doliny Ludzi Lodu jedynie swego ducha, boi si臋 kogo艣.

- Jej? Dziewczyny?

- Nie, nie. Chocia偶... On domy艣la si臋, jak s膮dz臋, 偶e ona jest kim艣 szczeg贸lnym, poniewa偶 pragn膮艂 jej 艣mierci. Nie, kaza艂 kiedy艣 mnie i nam wszystkim...

- Tak, to prawda - przerwa艂a mu Lilith. - Wspomnia艂e艣 o tym. Poleci艂e艣 nam mie膰 oczy otwarte. I jeden z nas zna艂 owego nieznanego, kt贸ry skrywa si臋 przed naszym mistrzem, to prawda. Postanowili艣my si臋 w to nie miesza膰, uznali艣my, 偶e to nie nasza sprawa. M贸j synu, teraz na ziemi dziej膮 si臋 rzeczy, kt贸rych my, demony, nie rozumiemy. Pilnuj dobrze dziewczyny! Podtrzymuj to, co powiedzia艂e艣 o jej 艣mierci, i wyci膮gnij z niej wszystko, potrafisz to. Je艣li dowiesz si臋 czegokolwiek o tym nieznanym, chc臋 to us艂ysze膰! Nasz towarzysz, kt贸ry go pozna艂, nigdy nie zdradzi艂 si臋 ani s艂owem. Ale ja jestem ciekawa - zako艅czy艂a, u艣miechaj膮c si臋 krzywo.

- A je艣li zdradzisz nieznanego naszemu panu?

- Nie uczyni臋 tego, m贸j synu. Jestem niewolnic膮 Tengela Z艂ego, ale i poddany mo偶e mie膰 w艂asne pragnienia. Nikt nie mo偶e ca艂kiem zniewoli膰 Lilith.

Dumnie unios艂a g艂ow臋. Tamlin sk艂oni艂 si臋 jej g艂臋boko i wyruszy艂 w powrotn膮 drog臋. Nie艂atwo mu by艂o wydosta膰 si臋 znowu na powierzchni臋 Ziemi, zewsz膮d wypada艂y pomniejsze demony i rzuca艂y si臋 na niego, wbija艂y w niego szpony, drapa艂y i k膮sa艂y, poniewa偶 swoj膮 zdrad膮 wzbudzi艂 powszechn膮 nienawi艣膰. Olbrzymie potwory z najstraszniejszych koszmar贸w dzieci zagrodzi艂y mu drog臋, w臋偶e d艂ugie i cienkie jak wij膮ce si臋 rzemienie siek艂y go niczym uderzenia bata, rozrywaj膮c sk贸r臋 na piersiach, a cuchn膮ce opary przes艂ania艂y mu drog臋.

Kiedy wreszcie zdo艂a艂 si臋 wydosta膰, by艂 kompletnie wycie艅czony. Odlecia艂 spory kawa艂ek od grot strachu, a偶 wreszcie dotar艂 do lasu na odludziu. Tam opad艂 na ziemi臋, chc膮c obejrze膰 swe rany. Tamlin, demon, kt贸ry nigdzie nie mia艂 swego miejsca, ani w krainie koszmar贸w, ani w 艣wiecie ludzi. Odrzucon膮 przez wszystkich...

- Przekl臋ta dziewucho! - sykn膮艂 przez z臋by. - Usun臋 ci臋 z zast臋p贸w 偶ywych! Naprawd臋 wydaje ci si臋, 偶e chc臋 z tob膮 zaspokoi膰 偶膮dz臋? Podniec臋 ci臋 tak jak zwykle, a偶 nie b臋dziesz w stanie wi臋cej znie艣膰, a kiedy b臋dziesz gotowa, by przyj膮膰 mnie w siebie, zadam ci 艣miertelny cios! Bo mnie nie jeste艣 potrzebna do niczego innego, jak do zadawania ci cierpie艅. Nigdy, przenigdy ci臋 nie zaspokoj臋!

Z rozkosz膮 my艣la艂 o chwili, kiedy zako艅czy jej 偶ycie. Nie wiedzia艂 jeszcze, czy zg艂adzi j膮 no偶em, go艂ymi r臋kami czy te偶 za pomoc膮 czar贸w, by艂 jednak pewien, 偶e b臋dzie to rozkoszna chwila.

Vanja odnosi艂a wra偶enie, 偶e powrotna podr贸偶 do Lipowej Alei ci膮gnie si臋 przez ca艂膮 wieczno艣膰. Ach, jak偶e t臋skni艂a za domem! Ojciec, matka, ca艂a rodzina, wszystkie zwierz臋ta...

Matka ojca, babcia Belinda, zmar艂a na przedwio艣niu. Jej 艣mier膰 wszyscy w艂a艣ciwie przyj臋li z ulg膮. Ostatnie lata 偶ycia mia艂a bardzo ci臋偶kie, le偶a艂a jak zwi臋d艂a ro艣lina, nie wiedz膮c nic o otaczaj膮cym j膮 艣wiecie, nie poznaj膮c nikogo z najbli偶szych.

Agneta napisa艂a, 偶e Vanja b臋dzie mia艂a teraz tylko dla siebie ca艂膮 cz臋艣膰 domu odziedziczan膮 po dziadkach.

Nie wiedzia艂a, co ma o tym my艣le膰. Powinna si臋 chyba cieszy膰, ale co b臋dzie, je艣li pewien kto艣 jej nie odnajdzie? Mo偶e przywi膮zany by艂 do jej dawnego pokoju? Ciekawe zreszt膮, kto przejmie go po niej...

Takie my艣li kr膮偶y艂y jej po g艂owie, kiedy zniecierpliwiona przygl膮da艂a si臋 umykaj膮cemu krajobrazowi.

Wiedzia艂a, 偶e Christoffera nie zastanie w domu. Matka pisa艂a, 偶e wykszta艂ci艂 si臋 ju偶 na lekarza i mia艂 obj膮膰 posad臋 w Lillehammer. A Benedikte i ma艂ego Andre na dwa tygodnie zaprosi艂a do Christianii kole偶anka. W tym momencie wi臋c w Lipowej Alei przebywali tylko rodzice. Oczywi艣cie Malin i Per mieszkali w swojej willi, ale po艂o偶ona by艂a ona nieco dalej.

Dwa lata... Dwa lata Vanja sp臋dzi艂a poza domem. Wiele si臋 tam zmieni艂o, to pewne.

Czy on nadal tam b臋dzie?

Nie widzia艂a go od tamtej nocy, kiedy zawita艂 do jej snu. Do snu, przerwanego przez d藕wi臋k dzwonka. Najwyra藕niej znudzi艂 si臋 ni膮, nie mog艂a zreszt膮 mie膰 mu tego za z艂e po tym, na co narazi艂a go w Dolinie Ludzi Lodu.

Ale czy by艂 nadal w Lipowej Alei?

Czy wykona艂 ju偶 swoje zadanie? Mo偶e dlatego ju偶 wi臋cej si臋 nie pokaza艂?

Czy nigdy ju偶 go nie ujrzy?

Musz臋 znale藕膰 jakiego艣 przyjaciela, my艣la艂a zdesperowana. Nie mo偶na wyp艂akiwa膰 sobie oczu za demonem, zw艂aszcza za tak z艂o艣liw膮 istot膮 jak Tamlin. Ale przecie偶 wszystkie demony s膮 z natury z艂e.

Nie mog艂a jednak nic na to poradzi膰: z g艂臋bokim 偶alem wspomina艂a lata, jakie sp臋dzili razem mieszkaj膮c w jej pokoiku. Obserwowa艂a, jak dorasta - up艂yn臋艂o ju偶 sze艣膰 lat od chwili, gdy po raz pierwszy ujrza艂a szare jajeczko czy k艂臋bek. P贸藕niej uwa偶a艂a, 偶e przypomina jaszczurk臋, wspinaj膮c膮 si臋 po 艣cianach.

Jak pr臋dko dor贸s艂! Ostatnio, kiedy go widzia艂a, by艂 m臋偶czyzn膮, wyzywaj膮cym, niebezpiecznym...

A je艣li nigdy ju偶 go nie zobaczy?

Matka i ojciec nie posiadali si臋 ze szcz臋艣cia, 偶e zn贸w maj膮 c贸rk臋 w domu. M贸wili jedno przez drugie. Vanja w艂a艣ciwie nie mia艂a kiedy zdj膮膰 okrycia, bo chcieli od razu zademonstrowa膰 wszelkie zmiany, jakie po jej wyje藕dzie zosta艂y zaprowadzone w domu. Pytali, jak min臋艂a podr贸偶, ale pobytu u babki nie komentowali. Z jej licznych list贸w wiedzieli bowiem, 偶e c贸rka bardzo 藕le si臋 tam czu艂a, i wiele razy gorzko 偶a艂owali, 偶e odes艂ali j膮 z domu. Oczywi艣cie zrobili to dla jej dobra, i rzeczywi艣cie Vanja wygl膮da艂a teraz o wiele zdrowiej, w szkole sz艂o jej 艣wietnie, ale...

Nie, nie chcieli o tym m贸wi膰. Tak wielk膮 przykro艣膰 sprawia艂a im 艣wiadomo艣膰, 偶e c贸rka bardzo 藕le znios艂a roz艂膮k臋 z domem.

Od razu chcieli pokaza膰 Vanji przeznaczon膮 dla niej now膮 cz臋艣膰 domu, ale dziewczyna wola艂a najpierw obejrze膰 sw贸j stary pok贸j.

- Och, oczywi艣cie, ale b膮d藕 przygotowana na to, 偶e wygl膮da on ca艂kiem inaczej ni偶 kiedy艣 - uprzedzi艂a j膮 matka. - Przenie艣li艣my wszystkie twoje rzeczy do cz臋艣ci domu dziadk贸w, a w twoim pokoju mieszka teraz Andre.

Andre? M贸j Bo偶e, taki ma艂y ch艂opiec!

- Dobrze mu si臋 tam 艣pi? - spyta艂a ze 艣miechem, ale sama s艂ysza艂a, jak bardzo dr偶y jej g艂os.

- Andre ? O, tak? Obawiali艣my si臋, czy nie b臋dzie ba艂 si臋 ciemno艣ci, bo nie by艂 przecie偶 przyzwyczajony do osobnego pokoju, ale zasypia, gdy tylko przy艂o偶y g艂ow臋 do poduszki. A Benedikte jest znacznie wygodniej.

Dzi臋ki ci, dobry Bo偶e, pomy艣la艂a Vanja.

- Czy nadal dr臋cz膮 was koszmary? - odwa偶y艂a si臋 zapyta膰.

Ojciec akurat w tej chwili wyszed艂 z pokoju, odpowiedzia艂a jej wi臋c Agneta:

- W艂a艣ciwie nie wiem. Ale nie zdziwi艂oby mnie to. Zdarza si臋, 偶e i Henning, i Benedikte rano nie najlepiej wygl膮daj膮, ale nigdy nic nie m贸wi膮.

A wi臋c 偶adnej wyra藕nej przes艂anki, 艣wiadcz膮cej o tym, 偶e Tamlin nadal znajduje si臋 w domu. Bo z wielu powod贸w mo偶na rano wygl膮da膰 nie najlepiej.

Vanja obejrza艂a sw贸j dawny pok贸j i stwierdzi艂a, 偶e naprawd臋 si臋 zmieni艂. Ale Tamlina w nim nie by艂o.

Przeszli do cz臋艣ci domu, kt贸r膮 Vanja mia艂a teraz przej膮膰.

- Wiesz, Vanju, tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e ojciec i ja musimy dzi艣 wieczorem wyjecha膰. Ojciec ma spotka膰 si臋 w Christianii z pewnym cz艂owiekiem w interesach i niestety nie uda艂o si臋 zmieni膰 terminu. Ale ty chyba pojedziesz z nami?

- Nie, raczej nie - odpar艂a Vanja. - jestem zm臋czona po podr贸偶y, a poza tym chcia艂abym si臋 nacieszy膰 domem, taka jestem szcz臋艣liwa, 偶e tu wr贸ci艂am. Nic nie szkodzi, 偶e zostan臋 sama. Nie przejmujcie si臋 mn膮, po prostu jed藕cie!

Rodzice zastanawiali si臋 d艂ugo, ale wreszcie Vanji uda艂o si臋 ich przekona膰, 偶e tak b臋dzie najlepiej.

Naprawd臋 艂adnie urz膮dzili jej pokoje, ustawili w nich jej stare mebelki, a tak偶e sprz臋ty, kt贸re przypad艂y jej po babce ze strony ojca, Sadze. Vanja by艂a uradowana! A w dodatku Henning wr臋czy艂 jej ksi膮偶eczk臋 bankow膮, kt贸r膮 odziedziczy艂a po Sadze, aby sama mog艂a co艣 jeszcze sobie dokupi膰. Szesnastolatka w Vanji a偶 艣piewa艂a z rado艣ci. Teraz dopiero b臋dzie sobie dogadza膰! Po dw贸ch latach sp臋dzonych w domu wdowy po pastorze brakowa艂o jej pi臋kna i ekstrawagancji.

- Zostawimy ci臋 teraz, Vanju - powiedzia艂 Henning. - Umyj si臋 po podr贸偶y i poznaj swoje nowe mieszkanie. Za p贸艂 godziny zjemy obiad.

- Dobrze, na pewno b臋d臋 ju偶 gotowa.

- To b臋dzie uroczysty obiad na twoj膮 cze艣膰 - ciep艂o u艣miechn膮艂 si臋 Henning. - Napijesz si臋 nawet troch臋 wina!

- Ojoj! - za艣mia艂a si臋 Vanja. - Babcia powinna to zobaczy膰.

Rodzice odeszli.

Vanja odetchn臋艂a g艂臋boko i rozejrza艂a si臋 dooko艂a. Wiedzia艂a, 偶e b臋dzie jej tu dobrze. Matka zawiesi艂a w oknach jasnoniebieskie tiulowe firanki, kt贸re bardzo pasowa艂y do rokokowych mebli Sagi, a ojciec urz膮dzi艂 pok贸j k膮pielowy. Vanja nala艂a wody do umywalki i starannie si臋 umy艂a. Wspania艂e uczucie, po d艂ugiej podr贸偶y mia艂a wra偶enie, 偶e jest nieprawdopodobnie zakurzona i brudna.

W samej bieli藕nie przesz艂a do sypialni, by znale藕膰 odpowiedni膮 czyst膮 sukni臋.

- Ca艂kiem nie藕le - drwi膮co przem贸wi艂 ochryp艂y, dudni膮cy g艂os.

Vanja drgn臋艂a przestraszona i rozejrza艂a si臋 doko艂a, zrywaj膮c jednocze艣nie narzut臋 z 艂贸偶ka i dok艂adnie si臋 ni膮 otulaj膮c.

Jej Demon Nocy siedzia艂 na biurku i patrzy艂 na ni膮. By艂 taki wielki i pot臋偶ny, emanowa艂 m臋sko艣ci膮, kt贸ra niemal zwala艂a z n贸g. P贸艂m臋偶czyzna, p贸艂demon.

Ale oczy nie l艣ni艂y przyja藕nie. Bi艂a z nich niemal fanatyczna...

Vanja szuka艂a w my艣lach odpowiednich s艂贸w.

呕膮dza mordu?

ROZDZIA艁 VII

Vanja usi艂owa艂a zebra膰 my艣li, ale pora偶a艂a j膮 bij膮ca od Tamlina niezwyk艂a m臋sko艣膰 i jego mocne, muskularne cz艂onki. Twarz przykuwa艂a wzrok sw膮 fascynuj膮c膮 szpetot膮.

Sk贸ra Tamlina przybra艂a ciemniejsz膮 barw臋 - niezwyk艂y, zielonobrunatny odcie艅, a brwi jakby odsun臋艂y si臋 od skroni i wygi臋艂y 艂ukowato, tworz膮c takie same linie jak szpiczaste uszy. Ostro zarysowane pasmo czarnozielonkawych w艂os贸w ci膮gn臋艂o si臋 od mostka poprzez p臋pek dalej w d贸艂. Vanja nie 艣mia艂a nawet pomy艣le膰, co skrywa przepaska na biodrach.

- Jak twoja rana, Tamlinie? - spyta艂a ostro偶nie, bo przera偶a艂a j膮 wrogo艣膰 w jego oczach.

- Jaka rana? - parskn膮艂 w艣ciekle.

- Na ramieniu.

Skrzywi艂 si臋 zirytowany.

- Nie przypominaj mi o tym - sykn膮艂. - Kim ty jeste艣, Vanju?

- Kim jestem? Chyba wiesz?

- Nie udawaj! Jak to mo偶liwe, 偶e jako jedyna ze wszystkich ludzi mnie widzisz?

- Ju偶 kiedy艣 o tym m贸wili艣my - odpar艂a, pr贸buj膮c si臋 ubra膰. - Ty masz swoj膮 tajemnic臋, ja swoj膮.

Wsta艂 i mocno chwyci艂 j膮 za rami臋, drug膮 r臋k膮 wyrywaj膮c jej sukni臋.

- Ta umowa ju偶 nie jest wa偶na. Ty pozna艂a艣 moj膮 tajemnic臋, wiesz, po co tu jestem, dlaczego was pilnuj臋 i kto jest moim panem. A ty przemilcza艂a艣 sw贸j sekret. A wi臋c?

W Vanji obudzi艂a si臋 nagle podejrzliwo艣膰:

- Dlaczego tak bardzo zale偶y ci, by si臋 o tym dowiedzie膰?

- Poniewa偶...

Tamlin umilk艂. O ma艂y w艂os nie wpad艂 we w艂asn膮 pu艂apk臋. Ju偶 mia艂 na ko艅cu j臋zyka: 鈥濸oniewa偶 nie wolno mi ci臋 u艣mierci膰, dop贸ki nie poznam ca艂ej prawdy o tobie.鈥

Wtedy ona nic by mu nie powiedzia艂a!

Vanja czego艣 si臋 domy艣la艂a, nie spodziewa艂a si臋 jednak, 偶e prawda mo偶e by膰 a偶 tak makabryczna. Milcza艂a.

Tamlin nie u艣wiadamia艂 sobie, 偶e jego d艂o艅 otoczy艂a jej dojrza艂膮, pe艂n膮 pier艣. Palce odruchowo przesuwa艂y si臋 po g艂adkiej sk贸rze dziewczyny, nerwowo zwil偶y艂 wargi j臋zykiem.

Rozci膮gn膮艂 usta w diabolicznym u艣miechu.

- Zabawimy si臋 troch臋?

Powiedzia艂 to naprawd臋 ze z艂o艣ci膮, Vanja zorientowa艂a si臋 od razu. Odpar艂a spokojnie, cho膰 serce bi艂o jej tak mocno, 偶e a偶 sprawia艂o b贸l:

- Nie mam teraz czasu, czekaj膮 na mnie z obiadem. Czy mo偶emy wstrzyma膰 si臋 z powa偶n膮 rozmow膮 do wieczora? Poza tym wydaje mi si臋, 偶e nie jeste艣 w nastroju do zabawy. Twoja kwa艣na mina mnie tak偶e nie zach臋ca do igraszek.

Pu艣ci艂 j膮, a w艂a艣ciwie odepchn膮艂 od siebie.

- Przekl臋ta dziewczyno! Masz racj臋, nie jestem w nastroju do zabawy. Ale dobrze wiesz, 偶e przez zabaw臋 rozumiem dr臋czenie ciebie. Niech ci si臋 nie wydaje, 偶e mam ochot臋 ci臋 dotyka膰, jak by艣 tego chcia艂a, przekl臋ta wyuzdana dziwko! Podniec臋 ci臋 tak, 偶e na kolanach b臋dziesz mnie b艂aga膰, bym da艂 ci posmakowa膰 tego, za czym tak t臋sknisz. B臋dziesz p艂aka膰 z po偶膮dania, ale nie dostaniesz tego, czego pragniesz, a potem...

Nie doko艅czy艂 zdania.

- Zabijesz mnie? - spyta艂a lodowatym tonem. - Czy mog臋 si臋 przebra膰 do obiadu?

Z bezsilno艣ci zacisn膮艂 tylko z臋by. By艂 w艣ciek艂y, 偶e nie potrafi jej ukorzy膰.

Vanja m贸wi艂a dalej:

- Sk膮d bierzesz to przekonanie, 偶e chc臋 w艂a艣nie ciebie? Niewiele do tej pory uczyni艂e艣, by mnie zadowoli膰.

Odwr贸ci艂a si臋, 偶eby naci膮gn膮膰 sukni臋. Tamlin skorzysta艂 z okazji. Natychmiast wsun膮艂 r臋k臋 pod sp贸dnic臋 i wcisn膮艂 j膮 mi臋dzy uda dziewczyny. Odby艂o si臋 to tak szybko, 偶e Vanja nie zd膮偶y艂a si臋 odsun膮膰.

- Nie jeste艣 rozpalona? - spyta艂 triumfuj膮co. - Jeste艣 wilgotna jak le艣na 艣ci贸艂ka po deszczu!

Vanja wpad艂a w taki gniew, 偶e nie zastanawia艂a si臋, co robi. Jednym ruchem zerwa艂a mu z bioder przepask臋 i obna偶y艂a nieprawdopodobnych rozmiar贸w m臋sko艣膰 w pe艂nej gotowo艣ci. Cofn臋艂a r臋k臋, jak gdyby si臋 sparzy艂a.

- Popatrz na siebie! - rzek艂a i wreszcie zdo艂a艂a doko艅czy膰 ubieranie. Dr偶a艂a na ca艂ym ciele, ale jednocze艣nie nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu. Z trudem nad sob膮 panuj膮c podesz艂a do drzwi i min臋艂a oniemia艂ego Tamlina.

K艂ad膮c d艂o艅 na klamce, spowa偶nia艂a.

- Nie mog艂am si臋 doczeka膰, kiedy ci臋 zn贸w zobacz臋, Tamlinie. Tak bardzo chcia艂am zn贸w by膰 z tob膮. I nie my艣la艂am wcale o tym, co mi wmawiasz. Jak si臋 wydaje, tobie jedno w g艂owie. A raczej mi臋dzy nogami!

Oczy Vanji gorza艂y gniewem, ale nareszcie, w艂a艣nie w momencie, kiedy ju偶 mia艂a zamyka膰 drzwi, dostrzeg艂a, 偶e na twarzy demona zaczyna rysowa膰 si臋 co艣 na kszta艂t u艣miechu. Nic jednak nie powiedzia艂, tylko uderzy艂 pi臋艣ci膮 w drzwi, a偶 huk rozni贸s艂 si臋 po ca艂ym domu.

Do Lipowej Alei przybyli Malin i Per, by uczci膰 powr贸t Vanji do domu. Ca艂a rodzina nie posiada艂a si臋 ze szcz臋艣cia i jedno przez drugie opowiadali sobie o wszystkim, co si臋 wydarzy艂o. Szczeg贸lnie interesowano si臋 m艂odziutk膮 Petr膮, kt贸r膮 Vanja pr贸bowa艂a uratowa膰 nad brzegiem fiordu.

- Przyjmijmy, 偶e dziecko by艂o powa偶nie zdeformowane - powiedzia艂a Malin. - Ale czy jeste艣 pewna, 偶e to nie by艂 potomek Ludzi Lodu?

- Oczywi艣cie - odpar艂a Vanja. - To dziecko nie mia艂o nic na swoim miejscu.

- A ramiona?

- Szerokie i szpiczaste, to prawda. A twarz przypomina艂a najstraszniejsze spo艣r贸d nas, na przyk艂ad mego ojca Ulvara. Ale nie! Gdyby艣cie zobaczyli jego d艂onie! I nogi, ca艂e cia艂o. Nigdy jeszcze nie s艂ysza艂am o podobnym potworku, zapomnijcie wi臋c o tym.

- Naturalnie - popar艂 j膮 Henning. - Kto m贸g艂by sp艂odzi膰 to dziecko, gdyby mia艂o by膰 jednym z nas? S艂ysza艂a艣, Vanju, 偶e Christoffer jest bardzo chwalony za dok艂adno艣膰 w pracy? Wszyscy m贸wi膮, 偶e b臋dzie 艣wietnym lekarzem. Wykszta艂ci艂 si臋 na chirurga.

- Tak, s艂ysza艂am. Doskonale mie膰 doktora w rodzinie. Mo偶na liczy膰 na bezp艂atne konsultacje.

- No, ty przynajmniej, Vanju, nie wygl膮dasz na osob臋, kt贸rej potrzebna by by艂a porada lekarska - u艣miechn臋艂a si臋 Malin. - Nigdy nie widzia艂am ci臋 tak zdrowej jak dzisiaj.

- I takiej 艣licznej - z galanteri膮 zawt贸rowa艂 偶onie Per. - Radz臋 ci, Henningu, lepiej zaczaj si臋 z dwururk膮 za w臋g艂em, zalotnicy b臋d膮 ci膮gn膮膰 d艂ugim szeregiem!

Rozleg艂y si臋 szczere, radosne wybuchy 艣miechu, ale Vanja mia艂a wyrzuty sumienia.

Wszyscy okazywali jej tak膮 sympati臋, ona sama by艂a szcz臋艣liwa, 偶e wr贸ci艂a do domu i nareszcie mog艂a przebywa膰 ze swymi najbli偶szymi, kt贸rzy rozumieli j膮 bez s艂贸w. Zd膮偶y艂a ju偶 zajrze膰 da stodo艂y i stajni, pies Pera u艂o偶y艂 si臋 u st贸p, ale uwag臋 mia艂a tak rozproszon膮, my艣li b艂膮dzi艂y gdzie indziej, 偶e trudno jej by艂o bra膰 udzia艂 w rozmowie.

Ale prawdziwe trudno艣ci zacz臋艂y si臋 dopiero wtedy, kiedy do jadalni nagle wkroczy艂 Tamlin. Usadowi艂 si臋 na bufecie naprzeciw Vanji i nie spuszcza艂 z niej oczu, podczas gdy pozostali cz艂onkowie rodziny weso艂o gaw臋dzili.

Nagle Tamlin uj膮艂 sw贸j ogon i zmys艂owym ruchem zacz膮艂 wodzi膰 po nim d艂oni膮, docieraj膮c prawie do serduszkowatego ko艅ca. Poniewa偶 Tamlin by艂 ju偶 doros艂ym m臋偶czyzn膮, jego ogon tak偶e zwi臋kszy艂 sw膮 d艂ugo艣膰 i grubo艣膰 i kiedy tak go trzyma艂 w d艂oni, czubek przypomina艂 prawdziwy m臋ski cz艂onek. Tam-lin, wykonuj膮c r臋k膮 obsceniczne gesty, z ironi膮 u艣miecha艂 si臋 do Vanji.

Dziewczyna poczu艂a, 偶e na przemian rumieni si臋 i blednie, stara艂a si臋 patrze膰 w inn膮 stron臋, ale Tamlin nieodparcie przyci膮ga艂 jej wzrok. Nakierowa艂 czubek ogona w jej stron臋 i porusza艂 nim delikatnie w prz贸d i w ty艂, jak gdyby 艂askota艂 j膮 w pewnym szczeg贸lnym miejscu, tak jak robi艂 to przez lata, kiedy razem dorastali.

Kiedy obiad nareszcie dobieg艂 ko艅ca, Vanja ca艂a zlana by艂a zimnym potem.

Matka i ojciec wkr贸tce musieli wyruszy膰, mieli zamiar nocowa膰 poza domem. Malin zaofiarowa艂a si臋, 偶e zostanie z Vanj膮 w t臋 pierwsz膮 noc, ale dziewczyna 艣miertelnie si臋 tego przestraszy艂a. Gdy rozmawiali w hallu, Tamlin stan膮艂 za ni膮. Przyciska艂 si臋 do niej i leniwie porusza艂 cia艂em, czu艂a jego m臋sko艣膰 na kr臋gos艂upie. Wyra藕nie ostrzega艂, by nie dopu艣ci艂a, aby ktokolwiek inny nocowa艂 tego dnia w Lipowej Alei.

- Dzi臋kuj臋, Malin, ale nudna by艂aby ze mnie dzisiaj towarzyszka. Podr贸偶 tak mnie zm臋czy艂a, 偶e zaraz rzucam si臋 do 艂贸偶ka spa膰.

- Oczywi艣cie, 艣wietnie rozumiem. Zobaczymy si臋 wi臋c jutro, zajrzysz tak, jak obieca艂a艣?

- Z rado艣ci膮!

Pomimo wyra藕nie erotycznych poczyna艅 Tamlina Vanja wyczu艂a, 偶e wcale nie takie zabawy mia艂 na my艣li. Pragn膮艂 zosta膰 z ni膮 sam na sam, ale tylko po to, by ukara膰 j膮 strasznie i okrutnie. To, co teraz wyprawia艂, robi艂 tylko dlatego, by wzbudzi膰 jej po偶膮danie, a p贸藕niej mocno i bezlito艣nie w ni膮 uderzy膰. Tak, teraz ju偶 go zna艂a!

Nie mog艂a zaprzeczy膰, 偶e si臋 boi, a w艂a艣ciwie jest 艣miertelnie przera偶ona. My艣la艂a nie o erotycznych zabawach, lecz o 艣mierci. O zem艣cie i karze za to, 偶e zha艅bi艂 si臋 z jej powodu, za to, 偶e zosta艂 odrzucony przez wsp贸艂plemie艅c贸w.

Na pewno mi艂o艣膰 z ni膮 by艂a ostatni膮 rzecz膮, o jakiej my艣la艂.

Vanja zdawa艂a sobie jednak spraw臋, 偶e na razie jeszcze ma nad nim przewag臋. Nie mo偶e jej zg艂adzi膰, dop贸ki si臋 nie dowie, kim ona jest.

Wszyscy wyszli. W domu zapad艂a cisza. Vanja obrzuci艂a Tamlina nieprzeniknionym spojrzeniem, a potem przechadza艂a si臋 po domu i zamyka艂a wsz臋dzie okna. Stara艂a si臋 robi膰 to jak najd艂u偶ej. Tamlin chodzi艂 za ni膮 krok w krok, cierpliwie, nie ponaglaj膮c. Mia艂 czas, m贸g艂 czeka膰.

Wreszcie dotarli do 鈥瀞wojej鈥 cz臋艣ci domu.

Vanja mia艂a wra偶enie, 偶e wst臋puje na szafot. I tak te偶 chyba w istocie by艂o.

Czy nikt nie mo偶e mi pom贸c? my艣la艂a zrozpaczona. Przodkowie Ludzi Lodu, gdzie jeste艣cie?

Oni jednak nie przybywali na ratunek zwyczajnym cz艂onkom rodu. Stawiali si臋 tylko w wyj膮tkowych okoliczno艣ciach. I raczej nie podj臋liby walki przeciwko demonowi.

Bo偶e, je艣li naprawd臋 masz jak膮艣 moc, dopom贸偶 mi, prosi艂a. Wiedzia艂a jednak, 偶e b艂aga na pr贸偶no. Przecie偶 z w艂asnej nieprzymuszonej woli zawar艂a przyja藕艅 z demonem. Ale czy w og贸le mo偶na ich stosunki nazwa膰 przyja藕ni膮? Nie wiedzia艂a, jak to okre艣li膰. Wzajemna zale偶no艣膰? Mi艂o艣膰-nienawi艣膰? Nie, mi艂o艣膰 to zbyt pi臋kne s艂owo. Vanj臋 艂膮czy艂a z Tamlinem rozpacz i bezsilno艣膰. Pragn臋艂a wyrwa膰 si臋 z tego zwi膮zku i jednocze艣nie wprost chorobliwie za nim t臋skni艂a.

A on? Uwielbia艂 j膮 dr臋czy膰, uwielbia艂 nienawidzi膰, ale mimo wszystko by艂 tak zaanga偶owany, 偶e ocali艂 j膮 ze szpon贸w Tengela Z艂ego i widz膮c w obj臋ciach innego m臋偶czyzny, okaza艂 zazdro艣膰.

Teraz jednak nie mia艂 ju偶 dla niej lito艣ci, wyczuwa艂a to w atmosferze, jaka panowa艂a w pokoju. By艂a duszna od 偶膮dzy zemsty i nieskrywanego gniewu, czu艂a to w karku i wzd艂u偶 kr臋gos艂upa, bo sta艂 teraz tak blisko niej.

Czy nikt nie pomo偶e mi wyzwoli膰 si臋 od pal膮cego po偶膮dania? Znienawidzi膰 go albo przynajmniej zachowywa膰 si臋 ch艂odno, spokojnie, z rezerw膮?

Tak bardzo chcia艂abym jeszcze 偶y膰.

Tamlin, stoj膮c za Vanj膮, patrzy艂 na ni膮 pociemnia艂ym z gniewu wzrokiem. Piekielna dziewczyna, jak zdo艂a wydrze膰 z niej tajemnic臋?

Rozpalaj膮c jej po偶膮danie, tak by z j臋kiem b艂aga艂a o zaspokojenie? Obieca jej to pod warunkiem, 偶e zdradzi, kim naprawd臋 jest.

Oczywi艣cie nie zaspokoi jej, nawet przez moment nie mia艂 zamiaru ciele艣nie z ni膮 obcowa膰. Ale ona nie musi o tym wiedzie膰.

艢wiadom by艂, 偶e umie j膮 podnieci膰. Najwi臋ksz膮 przyjemno艣膰 sprawia艂 mu widok jej zasnutych mg艂膮 偶膮dzy oczu, uwielbia艂 patrze膰, jak wije si臋 w cierpieniach wywo艂anych t臋sknot膮 za nim, jak staje si臋 gotowa pod jego dotykiem. To naprawd臋 wspania艂e uczucie.

Kiedy Vanja prosi艂a, by zaj膮艂 miejsce przy stoliku, g艂os dr偶a艂 jej wyra藕nie.

- Czy mo偶emy usi膮艣膰 i porozmawia膰? - spyta艂a 艂agodnie. - Tak d艂ugo ju偶 si臋 nie widzieli艣my, a bardzo si臋 cieszy艂am na spotkanie z tob膮. Tyle mamy wsp贸lnych wspomnie艅 i ogromnie chcia艂abym si臋 dowiedzie膰, co si臋 z tob膮 dzia艂o, Tamlinie.

Usi膮艣膰 przy stole? Co ona sobie my艣li? Na moment ogarn臋艂a go nieposkromiona w艣ciek艂o艣膰 i chcia艂 brutalnie si臋 na ni膮 rzuci膰, si艂膮 wydusi膰 z niej prawd臋 o jej pochodzeniu, aby m贸g艂 z ni膮 sko艅czy膰 raz na zawsze i ponownie zosta膰 przyj臋tym do kr贸lestwa Demon贸w Nocy.

Ale to nigdy by si臋 nie powiod艂o, zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e Vanja jest m膮drzejsza. Wyczuwa艂a obecne w pokoju tchnienie 艣mierci, pozna艂 to po jej oczach.

W jednej chwili mia艂 gotowy plan dzia艂ania. Skusi j膮 pi臋knymi s艂贸wkami i udawanym po偶膮daniem, zbli偶y si臋 do niej tak, jak tego pragnie, a kiedy ju偶 zmi臋knie, ale zanim znajdzie si臋 naprawd臋 blisko niej, wydusi z niej zeznania. Mia艂 dwa pytania, na kt贸re odpowied藕 musi ponie艣膰 do siedzib koszmar贸w sennych: Kim jest Vanja i kim jest ten drugi, kt贸rego Tengel Z艂y nie potrafi odnale藕膰.

Uj膮艂 j膮 za ramiona i szepn膮艂 prosto do ucha:

- Dlaczego mamy siedzie膰? Dlaczego nie przywo艂amy naszych pi臋knych wspomnie艅, le偶膮c w 艂贸偶ku? Poprzednio tak dobrze nam by艂o razem, wszystko wspaniale si臋 uk艂ada艂o, prawda?

Vanja odwr贸ci艂a si臋 do niego, w jej pi臋knych oczach l艣ni艂o niedowierzanie. Ach, jak nieprawdopodobnie wypi臋knia艂a ta ma艂a suka! Owszem, on przesta艂 ju偶 by膰 dzieckiem, ale 艂贸偶ko by艂o szerokie, nie omieszka艂 tego podkre艣li膰. Stara艂 si臋 przy tym, by jego g艂os brzmia艂 mi臋kko i sentymentalnie.

- Rozbierz si臋, Vanju - powiedzia艂 i pom贸g艂 jej zsun膮膰 sukni臋 z ramion. Dziewczyna dygota艂a, lecz spostrzeg艂, 偶e nie z odrazy, a raczej z l臋kliwego wyczekiwania.

- S膮dzisz, 偶e mo偶emy to zrobi膰, Tamlinie? Wiesz przecie偶, 偶e nie wolno ci mnie tkn膮膰. Mam dopiero szesna艣cie lat, a poza tym jeste艣 demonem, a ja zwyk艂ym cz艂owiekiem.

O, co to, to nie! Nie jeste艣 zwyk艂ym cz艂owiekiem, ale kim, u diab艂a, jeste艣?

- Nie b贸j si臋, nie mam zamiaru ci臋 ruszy膰 - o艣wiadczy艂 uspokajaj膮co i rzeczywi艣cie m贸wi艂 prawd臋. - Po prostu chc臋 by膰 przy tobie tak jak przedtem, pragn臋 poczu膰 ciep艂o p艂yn膮ce z twojego cia艂a. Nigdy nie zapomnia艂em tych chwil.

Widzia艂, 偶e jego s艂owa wzruszy艂y Vanj臋.

- Nie b臋dziesz... si臋 ze mn膮 bawi艂? Nie b臋dzie natr臋tnego ogona?

- Obiecuj臋.

W oczach Vanji zakr臋ci艂y si臋 艂zy czu艂o艣ci.

- Zmieni艂e艣 si臋, Tamlinie, jeste艣 teraz taki mi艂y. Wydawa艂o mi si臋, 偶e mnie nie lubisz.

I wtedy on, cho膰 poprzysi膮g艂 sobie, 偶e nigdy nie wypowie tych s艂贸w, powiedzia艂:

- Potrzebuj臋 ci臋, Vanju.

Got贸w by艂 odgry藕膰 sobie j臋zyk. Nie dlatego, 偶e to powiedzia艂, bo to nale偶a艂o do obranej taktyki. Ale nagle poczu艂, 偶e m贸wi prawd臋!

Co za bzdury, sam da艂 si臋 z艂apa膰 w pu艂apk臋 swego przekonuj膮cego sposobu m贸wienia.

Vanja u艣miechn臋艂a si臋 do niego ciep艂o i pozwoli艂a rozebra膰 si臋 z pozosta艂ych cz臋艣ci garderoby. Na chwil臋 wysz艂a do 艂azienki, by przygotowa膰 si臋 na noc, s艂ysza艂, jak si臋 myje, a kiedy wr贸ci艂a, otacza艂 j膮 zapach delikatnych perfum.

Dla niego! W sercu zak艂u艂o go co艣, czego nie potrafi艂 wyja艣ni膰. Uczucie zbli偶one jak gdyby do rado艣ci.

Tamlin w tym czasie wsun膮艂 si臋 do 艂贸偶ka, wspar艂 na 艂okciu i czeka艂 na ni膮. Lampa by艂a zgaszona, do pokoju wpada艂a jedynie po艣wiata wiosennej nocy. Zdj膮艂 z bioder przepask臋, kt贸rej nie u偶ywa艂 nigdy, kiedy lecia艂 do grot demon贸w, bo tylko by go to o艣mieszy艂o. Demony p艂ci m臋skiej i 偶e艅skiej parzy艂y si臋 ze sob膮, gdy tylko przysz艂a im na to ochota, ale Tamlin nigdy nie zd膮偶y艂 wzi膮膰 w czym艣 takim udzia艂u, bo zanim doszed艂 do wieku m臋skiego, ju偶 zosta艂 przez nie wykl臋ty.

I cho膰 nigdy by si臋 do tego nie przyzna艂, nawet przed samym sob膮, nie pragn膮艂 偶adnej z demonich kobiet. Zafascynowa艂a go zwyk艂a 艣miertelnica.

Ale zdecydowa膰 si臋 na fizyczne zbli偶enie? Z ni膮? Za nic na 艣wiecie!

Vanja, owin膮wszy si臋 wstydliwie r臋cznikiem, w艣lizgn臋艂a si臋 do 艂贸偶ka i okry艂a, a potem starannie z艂o偶y艂a r臋cznik i powiesi艂a go na krze艣le. Tamlin natychmiast odwr贸ci艂 j膮 od siebie i przytuli艂 si臋 do jej plec贸w.

- Dobrze. Teraz mo偶emy rozmawia膰.

Vanja zachichota艂a.

- Jest tak jak za dawnych dni. Kiedy czu艂am na plecach twoje kolana.

- A d艂onie na piersiach, tak, pami臋tam - u艣miechn膮艂 si臋. - S膮 teraz takie 艣liczne. Dojrza艂e, pe艂ne, tak mi艂o je obejmowa膰. A twoje biodra tak pi臋knie si臋 zaokr膮gli艂y.

Przesun膮艂 r臋k膮 po jej po艣ladkach 艣wiadomie powolnym, zmys艂owym ruchem.

- Mieli艣my rozmawia膰, Tamlinie - powiedzia艂a Vanja niepewnie i odrobin臋 si臋 odsun臋艂a.

- Dobrze, u艂o偶臋 si臋 tylko wygodniej. Unie艣 troch臋 nog臋 - szepn膮艂.

Us艂ucha艂a go z wahaniem.

- Nie wiem - powiedzia艂a powoli. - Nie chc臋, by艣 dotyka艂 mnie ogonem.

- Nie chodzi mi o ogon.

Poczu艂a miedzy udami co艣 gor膮cego, rozpalonego, pulsuj膮cego. Cia艂o Vanji przebieg艂o dr偶enie tak gwa艂towne, 偶e Tamlin zrozumia艂, i偶 sytuacja zaczyna by膰 dla niej trudna.

- O, tak, teraz obojgu nam jest wygodnie. Powiedz mi, Vanju, kim jest tw贸j ojciec? Zrozumia艂em, 偶e to nie Henning.

- Nie, m贸j ojciec mia艂 na imi臋 Ulvar i by艂 jednym z najci臋偶ej dotkni臋tych przekle艅stwem Ludzi Lodu. Mam nadziej臋, 偶e nie odziedziczy艂am po nim zbyt wiele.

Ulvar? Czy to z jego powodu ona mo偶e mnie widzie膰? my艣la艂 Tamlin, ostro偶nie poruszaj膮c cz艂onkiem. Czu艂, jak Vanja wilgotnieje, przera偶ona oddycha艂a dr偶膮co, z podniecenia wirowa艂o jej w g艂owie. Nie, to nie chodzi艂o o Ulvara, 偶aden z dotkni臋tych z Ludzi Lodu nie mia艂 takiej mocy. Owszem, inne demony mogli widzie膰, ale nie z艂e duchy z koszmar贸w sennych, one zawsze pozostawa艂y ca艂kiem niewidzialne.

Tylko ona by艂a wyj膮tkiem. Dlaczego?

- Jest w艣r贸d was jeszcze jeden, dobrze o tym wiesz.

- Co takiego? - mrukn臋艂a Vanja, g艂os zaczyna艂 odmawia膰 jej pos艂usze艅stwa. Tamlin dotkn膮艂 jej piersi i poczu艂, 偶e sutki twardniej膮 pod jego palcami.

Poci膮ga艂a go ta gra. Uwa偶a艂, 偶e jest zabawna, ale prawd膮 te偶 by艂o, 偶e ogromnie go podnieca艂a.

- Wiesz dobrze, o kogo mi chodzi. O tego, kt贸ry skrywa si臋 przed Tengelem Z艂ym.

Vanja opu艣ci艂a d艂o艅, nie艣mia艂o go dotkn臋艂a i szybkim ruchem cofn臋艂a r臋k臋.

- M贸wi臋 szczerze, nie wiem, o kim my艣lisz. Tamlinie, prosz臋, przesta艅.

Po艂o偶y艂a si臋 na plecach.

- Odwr贸膰 si臋, nie podoba mi si臋 ta zabawa.

Ale on przycisn膮艂 j膮 mocno do poduszki i jednym ruchem rozdzieli艂 jej nogi. Nigdy nie przypuszcza艂, by by艂o to mo偶liwe, ale wydawa艂o si臋, 偶e jego usta kieruj膮 si臋 w艂asnym widzimisi臋, g艂odne szuka艂y jej warg, stanowczo, uparcie. Ca艂y 艣wiat wok贸艂 niego zawirowa艂, po偶膮danie narasta艂o, sprawiaj膮c, 偶e zapomnia艂 o wszystkim innym, a Vanja, ujrzawszy jego m臋k臋, pr臋dko w艣lizgn臋艂a si臋 pod niego. Obj臋艂a go ramionami za szyj臋 i poca艂owa艂a jeszcze raz. Wszystko przesta艂o toczy膰 si臋 tak, jak wyobra偶a艂 to sobie Tamlin, bo i on straci艂 panowanie nad sob膮.

Teraz! pr贸bowa艂 my艣le膰 przytomnie. Teraz nadszed艂 w艂a艣ciwy moment, mog臋 to z niej wydoby膰, bo on pragnie mnie do b贸lu.

Co takiego mia艂 powiedzie膰? My艣li nie chcia艂y si臋 splata膰, uni贸s艂 si臋 odrobin臋, by ich cia艂a si臋 nie styka艂y, nie m贸g艂 przecie偶 da膰 si臋 porwa膰. Wtedy ca艂y plan leg艂by w gruzach, ale zaw艂adn臋艂o nim jedno jedyne pragnienie, my艣la艂 i my艣la艂, nie mog膮c odnale藕膰 sensu w niczym... I nareszcie pami臋膰 mu powr贸ci艂a.

- Dostaniesz to, czego chcesz - wydusi艂 z siebie ochryple. - Dam ci ca艂膮 moj膮 m臋sko艣膰, je艣li tylko zdradzisz, kim jeste艣.

Vanja z j臋kiem wygi臋艂a si臋, unosz膮c ku niemu biodra. Krzycza艂a, ogarni臋ta dzikim pragnieniem, b艂aga艂a poca艂unkami i r臋kami obejmuj膮cymi go w pasie, kolanami, coraz bardziej odsuwaj膮cymi si臋 od siebie.

Tamlin odwzajemnia艂 jej poca艂unki. Jakie cudowne uczucie, jego j臋zyk by艂 teraz prawie taki sam jak jej! Potem z trudem chwytaj膮c oddech, niewyra藕nie spyta艂:

- Powiedz, kim jeste艣. To...

Obj臋艂a mocno jego biodra i zdo艂a艂a przycisn膮膰 do swego cia艂a. Tego ju偶 by艂o dla Tamlina zbyt wiele. Czu艂, 偶e d艂u偶ej nie zniesie napi臋cia i nic na 艣wiecie nie zdo艂a go powstrzyma膰. Wiedziony odwiecznym instynktem wdar艂 si臋 w ni膮, a Vanja, zacisn膮wszy z b贸lu z臋by, ponad jego ramieniem patrzy艂a, jak jego plecy unosz膮 si臋 i opadaj膮 p艂ynnym ruchem, i mog艂a my艣le膰 jedynie; 鈥濵og臋 go przyj膮膰! Mog臋 go przyj膮膰 w ca艂ej jego ogromnej d艂ugo艣ci i szeroko艣ci!鈥

Tamlin odda艂 si臋 bez reszty tej intensywnej, trudnej do zniesienia rozkoszy, zapomnia艂 o wszystkim, chc膮c zaspokoi膰 jedynie stale narastaj膮ce po偶膮danie. Zauwa偶y艂, 偶e Vanja narzuci艂a mu szybszy rytm, widzia艂, 偶e jej oczy w ciemno艣ci otwieraj膮 si臋 coraz szerzej. Oddycha艂a coraz szybciej, na po艂y z j臋kiem, i g艂o艣niej, coraz g艂o艣niej, a偶 do krzyku, i przycisn膮wszy si臋 do niego zastyg艂a na moment, a potem opad艂a na 艂贸偶ko, ale jej ramiona nadal mocno go obejmowa艂y, a usta szepta艂y cicho: 鈥濳ocham ci臋, Tamlinie, kocham ci臋, kocham ci臋...鈥

Teraz i on musia艂 pod膮偶y膰 naprz贸d, nie wiedz膮c ju偶, gdzie jest ani kim jest, ani co istnieje poza nimi samymi splecionymi w u艣cisku. Mia艂 wra偶enie, 偶e tylko to jedno na ca艂ym 艣wiecie ma jaki艣 sens - nape艂ni膰 j膮 偶yciodajnym sokiem. Uni贸s艂 g艂ow臋, odchyli艂 si臋 w ostatnim gwa艂townym spazmie i zani贸s艂 si臋 krzykiem, odczuwaj膮c rozkosz tak ponadzmys艂ow膮, o jakiej nigdy nawet nie marzy艂, jak gdyby wszelki b贸l ca艂ego 偶ycia nagle go opu艣ci艂.

Opad艂 na ni膮 i le偶a艂 tak, oddychaj膮c z wysi艂kiem, urywanie, w rytmie podobnym do rytmu jej oddechu.

Powoli wysun膮艂 si臋 z jej cia艂a.

呕adne z nich nie mia艂o si艂, by co艣 powiedzie膰, 偶adne te偶 tego nie chcia艂o, chwila by艂a zbyt cenna, by sp艂oszy膰 j膮 nierozwa偶nym s艂owem. Tamlin znalaz艂 sw膮 przepask臋 i otar艂 Vanj臋, zauwa偶y艂, 偶e chustka zaczerwieni艂a si臋 od jej krwi. Nie wydawa艂o si臋 jednak, by Vanja odczuwa艂a jaki艣 silny b贸l, i bardzo go to zdumia艂o. Przecie偶 natura szczodrze obdarzy艂a go pod tym wzgl臋dem, a ona by艂a tylko...

Z uk艂uciem strachu pomy艣la艂: Przecie偶 to dopiero szesnastolatka!

Za p贸藕no ju偶 jednak by艂o na 偶al. To, co sta艂o si臋 tego wieczoru, by艂o nieodwracalne, przegra艂, ale podda艂 si臋 temu z rado艣ci膮. Tamlin, Demon Nocy, nigdy jeszcze nie czu艂 si臋 tak szcz臋艣liwy.

Tutaj by艂o jego miejsce. U Vanji. By艂a pierwsz膮 istot膮, z jak膮 nawi膮za艂 kontakt. Tak jak osierocone kacz臋ta szukaj膮 blisko艣ci gospodyni, s膮dz膮c, 偶e to ona jest ich prawdziw膮 matk膮, tak Tamlin garn膮艂 si臋 do Vanji ju偶 sze艣膰 lat temu. Z t膮 jedynie r贸偶nic膮, 偶e nie matki w niej szuka艂, lecz istoty, kt贸ra b臋dzie mu bliska. Ona by艂a jego domem, tak jak by艂 nim jej pok贸j. Ona by艂a jego towarzyszk膮 偶ycia, kt贸rej nigdy nie nagrodzi艂 dobrym s艂owem, przeciwnie.

Teraz jednak wiedzia艂, 偶e podarowa艂 jej chwil臋 szcz臋艣cia. Po raz pierwszy w 偶yciu demon Tamlin odczu艂 to niegodne uczucie zwane czu艂o艣ci膮. Patrzy艂 na jej zm臋czon膮 twarz i jego d艂onie z w艂asnej woli zacz臋艂y j膮 pie艣ci膰, 艂agodnie, staraj膮c si臋 nie zadrapa膰.

Vanja otworzy艂a oczy i popatrzy艂a na niego. By艂a powa偶na, lekko zasmucona, oczy b艂yszcza艂y jej niepokojem, ale zaraz u艣miechn臋艂a si臋 i przytuli艂a jego g艂ow臋. Leciutko poca艂owa艂a go w usta, dzi臋kuj膮c za to, co w艂a艣nie zobaczy艂a.

Tamlin zsun膮艂 si臋 z niej, przytuli艂 do jej boku i u艂o偶y艂 do snu.

Czu艂, jakby osi膮gn膮艂 w 偶yciu jaki艣 cel.

Kar膮 za to, czego si臋 dopu艣ci艂, b臋dzie si臋 martwi艂 p贸藕niej.

Nagle drgn膮艂 i powr贸ci艂 do rzeczywisto艣ci.

Nie czeka艂a go wcale zwyk艂a kara.

Co艣 o wiele straszniejszego.

Co oznajmi艂a mu jego pot臋偶na matka, Lilith? Jak m贸g艂 o tym zapomnie膰?

Wiem, 偶e twoja 偶膮dza jest ogromna, m贸j synu. Zr贸b co chcesz z dziewczyn膮, zbli偶 si臋 z ni膮, ale potem musisz j膮 u艣mierci膰鈥.

Ale nie od razu, pomy艣la艂, obejmuj膮c Vanj臋 w talii. Nie od razu!

Najpierw musz臋 wype艂ni膰 swoje zadanie. Wyci膮gn膮膰 z niej prawd臋 o tym, kim ona jest.

A p贸藕niej dowiedzie膰 si臋 czego艣 o tym drugim cz艂owieku, kt贸rego Tengel Z艂y nie mo偶e odnale藕膰. Ona musi mi powiedzie膰, kto to taki.

Mam wi臋c jeszcze czas.

O, pot臋偶na matko, chc臋 mie膰 niesko艅czenie wiele czasu!

Piek膮cy b贸l wype艂ni艂 pier艣 Tamlina. Demon nie wiedzia艂, czym s膮 艂zy, ale uczucie, jakie go teraz ogarn臋艂o, by艂o zapowiedzi膮 nieznanego mu dotychczas ludzkiego p艂aczu.

Delikatnie przygarn膮艂 dziewczyn臋 jeszcze bli偶ej, jak gdyby pragn膮艂 j膮 ochroni膰 przed ca艂ym z艂em tego 艣wiata.

Z przera偶aj膮c膮 jasno艣ci膮 jednak zda艂 sobie spraw臋, 偶e to on jest jej najgro藕niejszym wrogiem.

ROZDZIA艁 VIII

Zawarli umow臋. Poniewa偶 Tamlin by艂 Demonem Nocy, w ci膮gu dnia nie mia艂 w艂a艣ciwie w 艣wiecie ludzi nic do roboty. Vanja poprosi艂a, by trzyma艂 si臋 wtedy od niej z daleka, bo nie zniesie na okr膮g艂o przez ca艂膮 dob臋 jego natarczywej zmys艂owo艣ci.

Z pocz膮tku protestowa艂. Jego zadaniem by艂o pilnowanie wszystkich mieszka艅c贸w Lipowej Alei i rodziny Malin i musia艂 si臋 z tego wywi膮zywa膰.

- Dobrze, a wi臋c zajmuj si臋 innymi - powiedzia艂a Vanja, ubieraj膮c si臋 nast臋pnego ranka po ich pierwszej upojnej nocy. Ca艂e cia艂o mia艂a obola艂e, ubieranie przychodzi艂o jej z trudem. - Ale b膮d藕 przy mnie noc膮. Bardzo tego pragn臋!

Tamlin u艣miechn膮艂 si臋 krzywo. Za dnia jego pewno艣膰 siebie powr贸ci艂a, a w ka偶dym razie tak mu si臋 wydawa艂o, cho膰 chwilami mia艂 wra偶enie, 偶e niewiele brakuje, by wypad艂 ze swej roli z艂o艣liwego demona.

Ale umow臋 zaakceptowa艂. Vanja by艂a siln膮 dziewczyn膮, kt贸ra w 艣wietle dnia potrafi艂a odeprze膰 grad jego pyta艅. Wiedzia艂 ju偶 jednak, 偶e w jego ramionach staje si臋 mi臋kka jak wosk. I kiedy艣 wreszcie b臋dzie musia艂a powiedzie膰 mu prawd臋. A wtedy z pr臋dko艣ci膮 wichru Tamlin poszybuje do siedzib Demon贸w Nocy, z艂o偶y raport i ponownie zostanie przyj臋ty w ich szeregi.

Dotrzyma艂 obietnicy i za dnia nie zbli偶a艂 si臋 do niej. Kiedy tylko jednak Vanja po艂o偶y艂a si臋 do 艂贸偶ka, przemyka艂 si臋 do jej pokoju i rozpoczyna艂 mi艂osne igraszki.

Potrafi艂 urozmaica膰 ich spotkania, Vanja nigdy nie wiedzia艂a, czego si臋 spodziewa膰. Kl臋ka艂 na przyk艂ad na pod艂odze w nogach 艂贸偶ka i liza艂 jej stopy, palce, kostki 艂ydki, 艣ci膮ga艂 j膮 coraz ni偶ej ku sobie, a偶 nie mog艂a ju偶 znie艣膰 jego dotyku, i dopiero wtedy przysuwa艂 j膮 a偶 na sam brzeg 艂贸偶ka i bra艂 w posiadanie. Albo te偶 stawa艂 przy 艂贸偶ku, odwraca艂 j膮 na brzuch i podczas gdy jej g艂owa i 艂okcie spoczywa艂y na pos艂aniu, unosi艂 jej cia艂o i bra艂 j膮 od ty艂u. Ale i Vanja nie okazywa艂a nie艣mia艂o艣ci. Kl臋ka艂a przed demonem i dra偶ni艂a go tak, 偶e a偶 jego oczy zaczyna艂y p艂on膮膰 w ciemno艣ci, a ca艂e cia艂o dr偶a艂o od powstrzymywanej nami臋tno艣ci. W te noce poznawali si臋 nawzajem, lecz tylko ciele艣nie. Rzadko zdarza艂o im si臋 zwierza膰 ze swych my艣li, ale cz臋sto w erotycznym uniesieniu 艣miali si臋 w g艂os.

Najtrudniejsze chwile Vanja prze偶y艂a w贸wczas, gdy do domu wr贸ci艂a Benedikte. Przed ni膮 nie mog艂a skry膰 swych rozja艣nionych oczu, podniecenia, kt贸re emanowa艂o z niej niczym aura.

Benedikte obserwowa艂a j膮 w zamy艣leniu.

- Czy masz jakie艣 k艂opoty, Vanju? - spyta艂a pewnego dnia, kiedy zosta艂y same.

Vanja drgn臋艂a, wyrwana ze swych upojnych marze艅.

- Ja? Nie, nigdy w 偶yciu nie by艂am szcz臋艣liwsza. Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczy艂 powr贸t do domu.

- Ale sprawiasz wra偶enie takiej nerwowej! Uradowanej, a jednocze艣nie... Nie wiem, jak to okre艣li膰. Czujesz si臋 winna?

- Winna? - powt贸rzy艂a Vanja, czerwieni膮c si臋 mimo woli. - Nie pojmuj臋, nie przypominam sobie, bym dopu艣ci艂a si臋 czego艣 z艂ego od czasu, gdy nakrzycza艂am na babci臋 w Trondheim.

Benedikte umilk艂a, ale uwa偶nie obserwowa艂a m艂odsz膮 siostr臋.

Vanja nic nie mog艂a na to poradzi膰: czu艂a si臋 bezgranicznie szcz臋艣liwa. Pr贸bowa艂a zapanowa膰 nad sob膮, rozumia艂a bowiem, 偶e wkr贸tce wszyscy zwr贸c膮 uwag臋 na jej stan. Co gorsza, musia艂a rankiem odsypia膰 szale艅cze noce mi艂osne z Tamlinem. Zorientowa艂a si臋, 偶e rodzina zn贸w zaczyna si臋 o ni膮 martwi膰.

Nie potrafi艂a si臋 jednak wyrzec Tamlina. Wszed艂 jej w krew. Bywa艂o, 偶e dnie wydawa艂y si臋 jej bezsensownie d艂ugie, t臋skni艂a za wieczorami, kiedy do niej przychodzi艂, zawsze w odmienny spos贸b, zawsze r贸wnie interesuj膮co, ekscytuj膮co.

Tamlin cz臋sto nie potrafi艂 wytrwa膰 w danym przyrzeczeniu, 偶e za dnia b臋dzie trzyma艂 si臋 od niej z daleka. Od czasu do czasu widywa艂a go, kiedy siedzia艂 i przys艂uchiwa艂 si臋 innym. Je艣li zanadto zbli偶yli si臋 do siebie, szepta艂 jej prosto do ucha:

- Odnajd臋 ci臋 wsz臋dzie, Vanju. Przyci膮gnie mnie tw贸j zapach, tak jak u zwierz膮t. Przepi臋knie pachniesz, delikatnie jak kwiaty, ale i podniecaj膮co. Tw贸j zapach dzia艂a na mnie tak, 偶e nie mog臋 si臋 doczeka膰 wieczoru. Chod藕, p贸jdziemy do ciebie!

Ostrzegawczo potrz膮sa艂a zwykle g艂ow膮, ale oczywi艣cie zdarza艂o si臋, 偶e wymykali si臋 i ukrywali w jakiej艣 du偶ej szafie lub garderobie, gdzie Vanja podci膮ga艂a sp贸dnice, opiera艂a si臋 o 艣cian臋 i pozwala艂a mu si臋 bra膰, ostro i po zwierz臋cemu brutalnie. Mia艂a wra偶enie, 偶e jest rozpalonym piecem, a Tamlin musia艂 zatyka膰 jej usta d艂oni膮, by nie krzycza艂a g艂o艣no, gdy osi膮ga艂a szczyt.

By艂 to okres, kiedy 偶y艂a jak w ekstazie, wycie艅czaj膮cy, gdy偶 musia艂a odgrywa膰 niezmiernie trudn膮 podw贸jn膮 rol臋.

A wzrok Benedikte nieprzerwanie j膮 艣ledzi艂.

Tamlin ca艂kowicie wymaza艂 ze swej 艣wiadomo艣ci pytania o jej pochodzenie. Tak jak i ona by艂 schwytany w sid艂a nienasyconej 偶膮dzy. Ju偶 na sam膮 my艣l o Vanji jego cia艂o ogarnia艂o rozkoszne dr偶enie. Nikt nie m贸g艂 porozumiewa膰 si臋 lepiej ni偶 tych dwoje, bez s艂贸w pojmowali swe wzajemne intencje. Do tego stopnia byli sob膮 zaj臋ci, 偶e wstrz膮艣ni臋ty Tamlin pewnego dnia si臋 zorientowa艂, i偶 nie odwiedza艂 grot Demon贸w Nocy od wielu miesi臋cy!

Mniej wi臋cej w tym samym czasie rodzice Vanji zauwa偶yli, 偶e powr贸ci艂a jej chorobliwa blado艣膰.

Pewnego dnia Malin przynios艂a radosn膮 nowin臋.

- Christoffer si臋 偶eni! Z pann膮, kt贸r膮 pozna艂 w Lillehammer, Lise-Merete Gustavsen, c贸rk膮 rajcy miejskiego. Uff, mam nadziej臋, 偶e nie zawrze ma艂偶e艅stwa ponad stan. No, ale jest przecie偶 chirurgiem...

- I pomy艣le膰 tylko, Christoffer! - mrukn膮艂 Henning. - Ten malec, kt贸ry 艂apa艂 mnie za r臋k臋, kiedy przechodzili艣my obok byka w oborze! Naprawd臋 osi膮gn膮艂 ju偶 wiek do 偶eniaczki?

- M贸j kochany, przecie偶 on zbli偶a si臋 do trzydziestki! Nasze dzieci s膮 ju偶 doros艂e, Henningu. Nawet malutka Vanja sko艅czy艂a siedemna艣cie lat.

- Tak, tak, o tym nie musisz nam przypomina膰. Czy艣 widzia艂a garderob臋, jak膮 zakupi艂a? Jestem przekonany, 偶e ma do艣膰 sukien na ca艂e 偶ycie. Ubiera si臋 tak elegancko, na co dzie艅 u偶ywa perfum i wymy艣lnie uk艂ada w艂osy... a mimo to tak rzadko wychodzi. Dla kogo si臋 tak stroi?

Vanja, siedz膮ca akurat w pokoju obok, s艂ysza艂a ca艂膮 t臋 rozmow臋. Christoffer? Christoffer si臋 偶eni? Od dawna go ju偶 nie widzia艂a, ale tak trudno by艂o sobie to wyobrazi膰.

Jak wspaniale up艂ywa艂 im razem czas w dzieci艅stwie! Ona, Vanja, by艂a co prawda znacznie m艂odsza od Christoffera i Benedikte, ale to jakby nie mia艂o znaczenia. 艢wietnie umieli si臋 ze sob膮 bawi膰.

A偶 wszystko to nagle si臋 rozpad艂o.

Najpierw Benedikte urodzi艂a nie艣lubne dziecko i to by艂a pierwsza oznaka, 偶e sko艅czy艂 si臋 czas zabaw. P贸藕niej Vanja zaopiekowa艂a si臋 swym demoni膮tkiem, a Christoffer zacz膮艂 kszta艂ci膰 si臋 na lekarza.

Teraz wszystko to min臋艂o. Vanja wr贸ciwszy do domu nie mog艂a ju偶 d艂u偶ej wierzy膰, 偶e beztroskie lata dzieci艅stwa jeszcze trwaj膮.

To by艂o po prostu niemo偶liwe.

Naprawd臋 pr贸bowa艂a w艂膮czy膰 si臋 w 偶ycie rodzinne, zn贸w by膰 jedn膮 z nich, ale ze wzgl臋du na sw膮 tajemnic臋 nie potrafi艂a si臋 z nimi zjednoczy膰. Wyra藕ne te偶 si臋 stawa艂o, 偶e Tamlin odbiera jej si艂y; w przeciwie艅stwie do niej nie odczuwa艂 potrzeby snu.

Czasami wydawa艂o jej si臋, 偶e jest osob膮 usposobion膮 niezwykle erotycznie, prawie nimfomank膮, kt贸ra nigdy nie b臋dzie mia艂a go do艣膰, tak jak i on zawsze by艂 got贸w, by si臋 z ni膮 kocha膰.

Ale nie by艂o to prawd膮. W okolicy mieszka艂o wielu m艂odych ch艂opc贸w, kt贸rzy ch臋tnie zawarliby z ni膮 bli偶sz膮 znajomo艣膰, lecz jej nigdy nic w nich nie poci膮ga艂o. Gdy ich spotyka艂a, wieczorami podczas igraszek z Tamlinem by艂a jeszcze dziksza, bardziej wyuzdana, a on to uwielbia艂. Zajmowali si臋 sob膮 godzinami, a Vanja budzi艂a si臋 p贸藕no, wycie艅czona i oboj臋tna na 艣wiat.

Musi wzi膮膰 si臋 w gar艣膰, aby zn贸w nie odes艂ali jej do babki!

Benedikte szczerze si臋 martwi艂a. Dostrzega艂a wi臋cej ni偶 inni, widzia艂a, 偶e z Vanj膮 co艣 jest nie w porz膮dku. Dziewczyna by艂a jednym k艂臋bkiem nerw贸w, cho膰 nie wydawa艂a si臋 nieszcz臋艣liwa, przeciwnie, ale wida膰 by艂o, 偶e dr臋czy j膮 niepok贸j, nie pozwala usiedzie膰 spokojnie, a to nie wr贸偶y艂o dobrze. W pierwszej chwili Benedikte zamy艣la艂a zwr贸ci膰 si臋 o pomoc do ich przodk贸w, ale nigdy nie mia艂a z nimi bezpo艣redniego kontaktu jak Henning i wielu innych przed nim.

Rozmy艣la艂a o kim艣 innym...

O najbli偶szym krewnym Vanji.

Tego wieczoru, zanim Benedikte po艂o偶y艂a si臋 spa膰, wysz艂a z domu i pow臋drowa艂a w d贸艂 alej膮, by spokojnie pomy艣le膰.

Stan臋艂a wreszcie, owiewana wieczornym wiatrem, z g艂ow膮 odchylon膮 w ty艂, z przymkni臋tymi oczami. Pr贸bowa艂a zebra膰 my艣li, mocno si臋 skoncentrowa膰.

- Marco - szepn臋艂a wreszcie. - Marco, ty, kt贸ry kiedy艣 przyby艂e艣 mi z pomoc膮 do Fergeoset... Czy mo偶esz dopom贸c nam i teraz? Nie wiem, gdzie jeste艣, czy w og贸le nadal istniejesz, a ju偶 w og贸le nie mam 偶adnej pewno艣ci, 偶e mnie s艂yszysz. Ale je艣li tak, to przyjd藕! 殴le si臋 dzieje z twoj膮 bratanic膮 Vanj膮, nie wiem, co j膮 dr臋czy, tak bardzo chcia艂abym jej pom贸c, ale ona nie chce mi si臋 zwierzy膰. Wiesz, 偶e to ja jestem dotkni臋ta przekle艅stwem Ludzi Lodu, to ja powinnam s艂u偶y膰 Tengelowi Z艂emu, ale nie zgadzam si臋 na to. Pragn臋 i艣膰 t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 obra艂 Tengel Dobry, Heike i inni. Chc臋 walczy膰 przeciwko naszemu z艂emu przodkowi, ale przede wszystkim moim obowi膮zkiem jest czuwa膰 nad naszym rodem, chroni膰 go przed wszelkim z艂em. A w przypadku Vanji nic nie mog臋 zdzia艂a膰. Nie wiem, przez co ona musi przej艣膰, ale jasne jest, 偶e to powa偶na sprawa. Je艣li wi臋c s艂yszysz mnie, Marco, przyb膮d藕 nam na ratunek jak najpr臋dzej! My艣l臋, 偶e trzeba si臋 spieszy膰, inaczej ona zwi臋dnie na naszych oczach!

I to nic nowego, my艣la艂a dalej Benedikte. Podobnie by艂o przed jej wyjazdem do Trondheim, cho膰 nie do tego stopnia. Kiedy wr贸ci艂a, by艂a zdrowa, ale teraz zn贸w si臋 to zacz臋艂o, i to ze zdwojon膮 moc膮. O wiele powa偶niej. A wi臋c to tu, w Lipowej Alei, co艣 jej zagra偶a.

- Marco - wo艂a艂a p贸艂g艂osem Benedikte. - Marco, Marco, czy mnie s艂yszysz?

Gwiazdy zamigota艂y mocniej i to by艂a jedyna odpowied藕.

Przez ca艂膮 noc czeka艂a na odzew Marca, le偶a艂a w 艂贸偶ku zapatrzona w mrok, ale nic si臋 nie wydarzy艂o.

Tego dnia odebra艂a telefon z Lillehammer.

Christoffer wzywa艂 j膮 na pomoc, bo w szpitalu wybuch艂a epidemia, a poza tym zaistnia艂a jaka艣 dziwna sytuacja: gdyby zmar艂 syn rajcy, zamkni臋to by ca艂y szpital.

Czy to przypadkiem nie c贸rka rajcy by艂a narzeczon膮 Christoffera? Ca艂a sprawa nie zapowiada艂a si臋 przyjemnie.

Mi艂e jednak by艂o to, 偶e Christoffer pragn膮艂, by przywioz艂a do niego Andre.

Benedikte zabra艂a wi臋c synka i wyjecha艂a.

Vanj臋 ogromnie to ucieszy艂o. Mia艂a teraz wi臋cej luzu, nikt jej nie pilnowa艂, mog艂a spotyka膰 si臋 z Tamlinem tam, gdzie chcia艂a. Prze偶yli razem wspania艂e dni, pe艂ne mi艂osnych uniesie艅. Sen, jakie on mia艂 znaczenie? A raporty Tamlina mog艂y jeszcze poczeka膰, zreszt膮 my艣li demona zaj臋te by艂y wy艂膮cznie poci膮gaj膮c膮, dzik膮 dziewczyn膮 z ludzkiego rodu.

A potem Benedikte wr贸ci艂a do domu, wzburzona, wstrz膮艣ni臋ta i nieopisanie szcz臋艣liwa. Zn贸w spotka艂a Sandera Brinka, ojca Andre, i nie mog艂a ju偶 my艣le膰 o niczym innym. Vanja nadal czu艂a si臋 wolna. Tamlin wieczorami czeka艂 na ni膮 w pokoju, w ci膮gu dnia tak偶e kradli chwile na mi艂o艣膰, rozbudzi艂 jej po偶膮danie do tego stopnia, 偶e gotowa by艂a go przyj膮膰 w ka偶dym miejscu i o ka偶dym czasie. Kiedy Tamlina ogarnia艂 taki nastr贸j, przechadza艂 si臋 w艣r贸d mieszka艅c贸w domu nagi, pokazywa艂 Vanji wszystko to, co mia艂 do pokazania, rozpala艂 jej 偶膮dz臋, a kiedy ona patrzy艂a, jak jego m臋sko艣膰 osi膮ga stan gotowo艣ci, musieli pr臋dko szuka膰 miejsca, gdzie nikt ich nie widzia艂, by odby膰 pr臋dki, gor膮cy akt. By艂 to czas, kt贸rego nie wyrzek艂aby si臋 za nic na 艣wiecie.

Nie tylko inni zauwa偶ali, 偶e ma to z艂y wp艂yw na stan jej zdrowia, sama Vanja tak偶e to zrozumia艂a.

Malin oznajmi艂a rodzinie niespodziank臋: Christoffer si臋 o偶eni艂. Jego wybrank膮 okaza艂a si臋 jednak wcale nie c贸rka rajcy, o kt贸rej poprzednio pisa艂, lecz jaka艣 Marit z Grodziska.

Malin i Per przyj臋li t臋 wiadomo艣膰 ze zdumieniem, ale Benedikte ich uspokoi艂a.

- To najlepsze, co m贸g艂 zrobi膰 - powiedzia艂a g艂臋boko przekonana o s艂uszno艣ci swoich s艂贸w. - Marit jest w艂a艣ciw膮 dla niego osob膮, a z t膮 straszn膮 Lise-Merete by艂by nieszcz臋艣liwy w ka偶dej minucie 偶ycia.

W tych dniach wiele si臋 wydarzy艂o.

Przyjecha艂 Sander Brink. Benedikte promienia艂a szcz臋艣ciem jak nigdy dot膮d, ale jednocze艣nie musia艂a czuwa膰 nad tym, jak rozwija si臋 sytuacja mi臋dzy Sanderem a ich synkiem Andre.

A Tamlin pewnej nocy odby艂 powa偶n膮 rozmow臋 z Vanj膮. Odpoczywali w艂a艣nie po gor膮cych chwilach w 艂贸偶ku.

- Musz臋 uda膰 si臋 do siedzib Demon贸w Nocy, Vanju. Od dawna mnie wzywaj膮, ale udawa艂em, 偶e nie s艂ysz臋. Teraz jednak sprawa sta艂a si臋 powa偶na.

Mocno przytuli艂a go do siebie.

- Kiedy musisz wyruszy膰?

- Jeszcze dzi艣 w nocy. Ale nied艂ugo wr贸c臋. B臋d臋 tutaj, zanim wstanie 艣wit.

- Czy one ci臋 ukarz膮?

- Z pewno艣ci膮! Ale co mnie obchodzi ich przekle艅stwo? Nic mi nie grozi, je艣li tylko b臋d臋 trzyma艂 si臋 z dala od Doliny Ludzi Lodu.

- Wr贸膰 tak szybko jak mo偶esz, Tamlinie! - poprosi艂a przytulaj膮c usta do jego policzka. - Nie potrafi臋 偶y膰 bez ciebie. Wiem, 偶e tego nie rozumiesz, bo nie znasz takich uczu膰, ale ja ci臋 kocham. Ty pragniesz tylko mojego cia艂a i jeste艣 z tego zadowolony, ale ja 偶ywi臋 do ciebie inne uczucia. Na pewno zorientowa艂e艣 si臋 ju偶 po moich pieszczotach, po barwie mego g艂osu i po moim oddaniu.

Roze艣mia艂a si臋 zawstydzona i m贸wi艂a dalej:

- Nie jestem osob膮 najm膮drzejsz膮 na 艣wiecie. Zakocha艂am si臋 w demonie! Gdyby艣 jeszcze by艂 dobrym, 偶yczliwym anio艂em... Ale to niemo偶liwe, by艣 si臋 zmieni艂, ani na chwil臋 nie przestajesz my艣le膰 o z艂o艣liwo艣ciach.

- Nigdy nie by艂oby ci dobrze z anio艂em - odpar艂 zadowolony. - Masz racj臋, nie wiem, o czym m贸wisz, nazywam to sentymentalnymi bzdurami, ale chc臋 ciebie, oboje o tym wiemy. Pragn臋 ci臋 we dnie i w nocy.

Vanja zamy艣li艂a si臋.

- A mimo wszystko raz kiedy艣...

- Co takiego?

- Nie, nic.

Uzna艂a, 偶e m膮drzej b臋dzie, je艣li nie przypomni, jak uratowa艂 j膮 ze szpon贸w Tengela Z艂ego. Tamlin nienawidzi艂 tego wspomnienia.

Ale Vanja wiele nad tym rozmy艣la艂a. Czy ocali艂 j膮 od 艣mierci tylko po to, by mie膰 w niej towarzyszk臋 erotycznych zabaw? Przecie偶 zdarzy艂o si臋 to na d艂ugo przed tym, zanim doros艂a. Z pewno艣ci膮 mia艂 tysi膮c mo偶liwo艣ci, by zaspokoi膰 swe zwierz臋ce po偶膮danie, ale on pragn膮艂 jej. Tylko jej!

Uj臋艂a jego g艂ow臋 w d艂onie i delikatnie g艂adzi艂a szczeciniaste w艂osy. Lepiej nie zadawa膰 zbyt wielu pyta艅!

Tamlin nie okaza艂 jej nigdy czu艂o艣ci z wyj膮tkiem wst臋pu do kolejnego aktu seksualnego, ale i to trudno by艂o nazwa膰 czu艂o艣ci膮. Teraz tak偶e wy艣lizgn膮艂 si臋 z jej obj臋膰, przez okno opu艣ci艂 pok贸j i znikn膮艂 w nocnym mroku.

Vanja natychmiast zacz臋艂a za nim t臋skni膰. Tak bardzo chcia艂a m贸c okaza膰 mu mi艂o艣膰. Przyjmowa艂 to, 艣miej膮c si臋 pogardliwie, ale zawsze pozwala艂 jej ca艂owa膰 si臋 w usta, twarz, szyj臋 i r臋ce. Poca艂unki nale偶a艂y do ich erotycznych igraszek, one si臋 wi臋c nie liczy艂y. To czu艂o艣膰 by艂a tym, co ich odr贸偶nia艂o. Tamlin nie by艂 zdolny do takich uczu膰. Nie rozumia艂 ich, ale ch臋tnie przyjmowa艂 oznaki jej mi艂o艣ci.

O przysz艂o艣ci Vanja nie chcia艂a my艣le膰. Kiedy mimowolnie o ni膮 zatr膮ca艂a, przebiega艂 j膮 dreszcz. W g艂臋bi duszy wiedzia艂a bowiem, 偶e 偶ycie, jakie teraz wiedzie, musi zako艅czy膰 si臋 katastrof膮. Jaka to b臋dzie katastrofa, nie potrafi艂a przewidzie膰, ale jej nieodpowiedzialne zabawy z demonem bez w膮tpienia doprowadz膮 do tragedii.

Tyle 偶e z jej strony ju偶 dawno przesta艂o to by膰 zabaw膮.

Tej nocy my艣li nie pozwoli艂y jej zasn膮膰.

Polubi艂a Sandera Brinka, kt贸ry zamierza艂 zosta膰 z nimi. Czeka艂 na rozw贸d, by m贸g艂 si臋 o偶eni膰 z Benedikte. Vanja radowa艂a si臋 szcz臋艣ciem siostry. Widzia艂a przecie偶, jak bardzo cierpia艂a jako samotna matka ch艂opczyka, kt贸rego kocha艂a ponad wszystko w 艣wiecie.

Vanja sama mia艂a ochot臋 mie膰 dziecko. Ale czy to by艂o mo偶liwe w obecnej sytuacji?

Westchn臋艂a ci臋偶ko.

Mi臋dzy Sanderem a Andre wszystko uk艂ada艂o si臋 jak najlepiej. Ch艂opiec dowiedzia艂 si臋, 偶e Sander jest jego ojcem, i teraz niemal przez ca艂膮 dob臋 si臋 nie rozstawali. Henning i Agneta zgodzili si臋, by Sander zamieszka艂 w Lipowej Alei, co prawda przydzielono mu osobny pok贸j, by zbytnio nie dra偶ni膰 s膮siad贸w, ale jak cz臋sto w nim sypia艂, by艂o prywatn膮 spraw膮 Benedikte i Sandera.

Vanja musia艂a przysn膮膰 na chwil臋, bo nagle dostrzeg艂a blado艣膰 艣witu s膮cz膮c膮 si臋 przez ciemne zas艂ony.

Tamlin?

Nie wr贸ci艂.

Nigdy jeszcze nie oddala艂 si臋 na tak d艂ugo.

Ale te偶 i od dawna nie odbywa艂 nocnych wypraw do siedzib swego plemienia. Od zbyt dawna.

Musz膮 by膰 na niego ogromnie rozgniewani.

Nie m贸wi膮c ju偶 o tym, w jaki stan m贸g艂 wprawi膰 Tengela Z艂ego!

Vanja zadr偶a艂a, przepojona prawdziwym l臋kiem.

Tamlinie, wr贸膰! Nie mog臋 偶y膰 bez ciebie, wiesz przecie偶 o tym!

Czarne szpony strachu pochwyci艂y j膮 w swe obj臋cia.

Tym razem nikt nie odwraca艂 twarzy, kiedy Tamlin dotar艂 do mrocznych grot w 艣wiecie koszmar贸w. Zdarzy艂o si臋 natomiast co艣 znacznie straszniejszego, co przepe艂ni艂o go prawdziw膮 groz膮.

Stra偶nicy przy wej艣ciu zerwali si臋 z krzykiem, kiedy nadlecia艂 z g贸ry. Otoczy艂a go czarna, g臋sta mg艂a, a z niej wy艂oni艂y si臋 nieprzeliczone pary szponiastych r膮k i 艂ap. Wpija艂y si臋 w jego cia艂o i podawa艂y go sobie, 艣ci膮gaj膮c w d贸艂. Szarpa艂y bezlito艣nie, nie chc膮c si臋 ode艅 odczepi膰.

Brutalnie zepchni臋ty pad艂 na posadzk臋 wielkiej groty, przed podwy偶szeniem Najwy偶szej. Podni贸s艂 si臋, lecz setki r膮k makabrycznych stra偶nik贸w, potwor贸w, kt贸re zd膮偶y艂 ju偶 pozna膰, powali艂y go z powrotem. Chocia偶 rozdziela艂 ciosy na o艣lep i k膮sa艂, zmusi艂y go, by ukl膮k艂.

- Zdrajco, nareszcie przyby艂e艣 - rozleg艂 si臋 grzmi膮cy g艂os jednego z najstarszych demon贸w. - Nasz w艂adca nie by艂 dla nas 艂askawy, srogo nas ukara艂, o艣wiadczaj膮c, 偶e popadli艣my w nie艂ask臋. My, kt贸rzy zawsze pragn臋li艣my jego dobra! A wszystko to twoja wina, tylko i wy艂膮cznie twoja. Nie otrzyma艂 na czas sprawozdania. Co powiesz na sw膮 obron臋?

Tamlin nic nie odrzek艂. Jak mia艂 si臋 t艂umaczy膰?

Lilith wyst膮pi艂a naprz贸d.

- Nie jeste艣 ju偶 moim synem - o艣wiadczy艂a zimno. - Okry艂e艣 nas ha艅b膮 w obliczu naszego wielkiego w艂adcy. Wiem, co ci臋 zatrzymywa艂o. Ziemska kobieta. A niech si臋 strze偶e ten, kto si臋 dopu艣ci stosunku z ziemsk膮 istot膮! Owszem, powiedzia艂am ci, 偶e mo偶esz zaspokoi膰 z ni膮 swe 偶膮dze, ale p贸藕niej mia艂e艣 spe艂ni膰 obowi膮zek! M贸wi艂am ci o tym wyra藕nie, ale ty nadal z ni膮 by艂e艣. Ona ci臋 zaczarowa艂a, rzuci艂a na ciebie urok! Nie wiesz ju偶 nawet, kim jeste艣.

Tamlin nareszcie odwa偶y艂 si臋 przem贸wi膰.

- Ja j膮 tylko wykorzystuj臋.

- Tak ci si臋 wydaje? - drwi膮co spyta艂a Lilith. - Czy sam nie dostrzegasz, jak bardzo si臋 zmieni艂e艣, jak bardzo odmieni艂 si臋 tw贸j wygl膮d? Wkr贸tce b臋dziesz ju偶 bardziej m臋偶czyzn膮 ni偶 demonem! Po tak d艂ugim czasie sp臋dzonym w jej 艂贸偶ku musisz ju偶 wreszcie wiedzie膰, kim ona jest. I kim jest ten drugi, kt贸ry skrywa si臋 przed nami.

Tamlin zazgrzyta艂 z臋bami, a偶 posypa艂y si臋 iskry.

- Ona sama nie wie, kim jest ten drugi. Nie zna go.

Jeden ze starszych demon贸w wymierzy艂 mu celnego kopniaka.

- Nie k艂am, n臋dzniku!

Tamlin, parskaj膮c w艣ciekle, z艂apa艂 go za nog臋, ale stra偶nicy go powstrzymali. Sykn臋li jak smoki i Tamlina otoczy艂y dusz膮ce opary.

- To prawda, ona nic o nim nie wie - powiedzia艂 Tamlin. Och, jak bardzo ich w tym momencie nienawidzi艂!

- A ona sama? - spyta艂 kt贸ry艣 ze starszyzny. - Lilith twierdzi, 偶e ta kobieta ci臋 widzi. Kim ona jest?

- Nie wiem. Jedn膮 z Ludzi Lodu.

- To 偶adna odpowied藕. Ludzie Lodu s膮 silni, maj膮 mo偶nych przodk贸w. Ale nie s膮 w stanie ujrze膰 Demona Nocy. Czy dostatecznie d艂ugo j膮 wypytywa艂e艣?

- Oczywi艣cie!

- Na pewno nie - odezwa艂a si臋 jedna z kobiet-demon贸w z pogard膮 w g艂osie. - Zatraci艂 si臋 w jej obj臋ciach, zamiast dr臋czy膰, a偶 by艂aby bliska 艣mierci, i wtedy wszystko z niej wyci膮gn膮膰.

- To nie jest prawda! - zawo艂a艂 Tamlin rozgoryczony. - Dr臋czy艂em j膮, rozmawia艂em z ni膮 w snach, ale ona nie chce albo nie mo偶e nic powiedzie膰. Prawdopodobnie sama tego nie wie.

Prawda przedstawia艂a si臋 jednak zupe艂nie inaczej: Tamlin w ci膮gu ostatnich miesi臋cy zapomnia艂 wypytywa膰 Vanj臋 o cokolwiek. Zapomnia艂 o wszystkim, my艣la艂 jedynie o tym, by znale藕膰 si臋 w jej obj臋ciach, poczu膰 jej blisko艣膰, jej g艂adk膮 sk贸r臋, patrze膰 na oczy, z kt贸rych promieniowa艂o to, co ona nazywa艂a mi艂o艣ci膮. Kiedy spogl膮da艂a na niego w ten spos贸b, ogarnia艂o go takie 艂agodne ciep艂o, rzuca艂 si臋 w jej ramiona, pragn膮c w nich zaton膮膰, zatopi膰 si臋 w zapachu kwiat贸w, kobiety i narastaj膮cego po偶膮dania, ws艂ucha膰 w g艂os szepcz膮cy s艂owa, kt贸rych znaczenia nie rozumia艂, ale kt贸re m贸wi艂y o mi艂o艣ci, poczu膰 pieszczoty, raz delikatne, to zn贸w dzikie...

Czy biedny demon m贸g艂 wtedy pami臋ta膰, 偶e istnieje jaki艣 艣wiat poza ich w艂asnym 艣wiatem? 呕e przera偶aj膮ca istota czeka tylko sposobno艣ci, by w niego uderzy膰, poniewa偶 nie zg艂asza si臋 z raportem o mieszka艅cach Lipowej Alei?

Stra偶nik o ludzkim ciele i zwierz臋cej g艂owie ci膮艂 go batem przez twarz. Tamlin skrzywi艂 si臋 paskudnie, czuj膮c uderzenie, ale nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem. Pozwoli艂, by czarnoczerwona krew skapywa艂a z rany.

Sk贸ra na ca艂ym ciele porozrywana by艂a na strz臋pki. Demony p艂ci 偶e艅skiej z uwag膮 przygl膮da艂y si臋 jego cz艂onkowi.

- Nie藕le - za艣mia艂a si臋 jedna. - Jak rozumiem, jest cz臋sto u偶ywany. - Stan臋艂a nad kl臋cz膮cym Tamlinem, pr贸buj膮c nadzia膰 si臋 na jego m臋sko艣膰, ale Tamlin zrobi艂 si臋 lodowato zimny. By艂 to mimowolny przejaw lojalno艣ci wobec Vanji. Jego duma nale偶a艂a do niej, nikomu innemu nie wolno jej tkn膮膰.

Kobieta-demon, zirytowana odmow膮, uderzy艂a go w twarz.

Przyw贸dca starszyzny gwa艂townie podni贸s艂 si臋 z miejsca.

- Do艣膰 ju偶 tego! Przykujcie go do ska艂y w Najg艂臋bszej Czelu艣ci! Tam mo偶e wisie膰 przez ca艂膮 wieczno艣膰. Dla nas nie ma ju偶 偶adnej warto艣ci, wi臋cej zaszkodzi ni偶 przyniesie po偶ytku.

Lilith j臋kn臋艂a, ale nic ju偶 nie mog艂a zrobi膰. Tamlin dopu艣ci艂 si臋 przest臋pstwa wobec ca艂ego plemienia, przez niego Demony Nocy popad艂y w nie艂ask臋 u Tengela Z艂ego, a poza tym nie okaza艂 skruchy ani ch臋ci poprawy.

By艂 ju偶 nikomu nieprzydatny, do niczego si臋 nie nadawa艂, a przede wszystkim wa偶ne by艂o, by trzyma膰 go z dala od tej 艣miertelnicy. Ich dalsze stosunki mog艂y sprowadzi膰 katastrof臋 na wszystkie Demony Nocy.

Tamlin obrzuci艂 ich stekiem wyzwisk i gr贸藕b, nazwa艂 durniami, stetrycza艂ymi staruchami i s艂u偶alcami Tengela, ale na nic si臋 to nie zda艂o. Stra偶nicy powiedli go ku Najg艂臋bszej Czelu艣ci.

Tam, w najciemniejszej ze wszystkich znanych i nieznanych grot w艣r贸d mrocznych siedzib koszmar贸w sennych, z rozci膮gni臋tymi ramionami i nogami, zosta艂 przykuty do ska艂y magicznymi okowami. Na pr贸偶no stawia艂 zaciek艂y op贸r.

Jedzenia nigdy nie potrzebowa艂, a jako demon by艂 przecie偶 nie艣miertelny. Jedynie najwstr臋tniejsza istota na Ziemi, najpodlejszy gad, ich u艣piony w艂adca, m贸g艂 go unicestwi膰, kiedy jego moc stanie si臋 dostatecznie pot臋偶na.

Demon Tamlin nie by艂by jednak pierwszym, kt贸rym zaj膮艂by si臋 Tengel Z艂y, gdyby pewnego dnia obj膮艂 rz膮dy nad 艣wiatem. M艂ody demon m贸g艂 wi臋c tam wisie膰 przez ca艂膮 wieczno艣膰.

Jego krzyk, wyrwany z g艂臋bi duszy, ni贸s艂 si臋 wysoko a偶 do wielkiej groty i dalej przez bramy ku 艣wiat艂u, kt贸rego ju偶 nigdy wi臋cej nie mia艂 ogl膮da膰.

ROZDZIA艁 IX

Noce i dnie up艂ywa艂y na pe艂nym l臋ku czekaniu.

Tamlin nie wraca艂.

By膰 mo偶e Vanja powinna odczu膰 ulg臋, ale nawet jej to nie za艣wita艂o w g艂owie.

Zmieni艂a si臋 w jeden wielki k艂臋bek nerw贸w. Gdzie si臋 podzia艂 Tamlin; co si臋 sta艂o? Czy mia艂 jej ju偶 do艣膰 i po prostu nie chcia艂 do niej wraca膰?

Tamlinie, Tamlinie, czy domy艣lasz si臋 chocia偶, ile dla mnie znaczysz? szepta艂a w nocy, kiedy up艂yn膮艂 ju偶 tydzie艅, a on wci膮偶 nie dawa艂 znaku 偶ycia. Tak bardzo si臋 o niego ba艂a, tak bardzo si臋 ba艂a. Czy偶by Tengel Z艂y zdo艂a艂 go jednak dopa艣膰? Czy mo偶e Tamlin uzna艂, 偶e demonice s膮 lepszymi wsp贸艂towarzyszkami erotycznych zabaw, ni偶 ona kiedykolwiek b臋dzie?

Oczywi艣cie jej l臋k nie m贸g艂 pozosta膰 nie zauwa偶ony. Wszyscy w Lipowej Alei i u Malin ogromnie si臋 martwili, a Benedikte nieprzerwanie zwraca艂a si臋 o pomoc do Marca i przodk贸w Ludzi Lodu.

Nic jednak si臋 nie wydarza艂o.

Dopiero kiedy Christoffer nagle zjecha艂 do domu wraz ze sw膮 艣wie偶o po艣lubion膮 偶on膮, Marit, Vanja cokolwiek przebudzi艂a si臋 do 偶ycia.

W pierwszej chwili - jak wszystkich innych - zdumia艂 j膮 wyb贸r Christoffera. Marit okaza艂a si臋 niezwykle prost膮 kobiet膮. Pomimo nowych modnych stroj贸w, wypracowanej fryzury i sztucznie starannej wymowy nie potrafi艂a ukry膰 swego pochodzenia. Przez ca艂y czas l臋kliwie ukradkiem zerka艂a na innych, by zorientowa膰 si臋, jak si臋 zachowuj膮, i m贸c ich na艣ladowa膰.

Ale jakim wspania艂ym cz艂owiekiem niemal natychmiast si臋 okaza艂a! Kiedy min膮艂 pierwszy szok, wszyscy my艣leli tylko o tym, jakby jej tu nieba przychyli膰.

Henning i Agneta zaprosili ca艂膮 rodzin臋 na obiad powitalny na cze艣膰 m艂odej pary, wieczorem wi臋c wszyscy zebrali si臋 w Lipowej Alei. Vanja czu艂a, 偶e z Marit co艣 j膮 艂膮czy, co艣, o czym ch臋tnie by z ni膮 porozmawia艂a. Ale o czym? Nie mog艂a jej przecie偶 opowiedzie膰 o swej rozpaczy z powodu zaginionego demona! A by艂a to w zasadzie jedyna rzecz, o jakiej chcia艂a m贸wi膰.

Nie, to nieprawda, mia艂a jeszcze ochot臋 powiedzie膰 Marit, jak bardzo si臋 cieszy, 偶e Christoffer w艂a艣nie z ni膮 si臋 o偶eni艂.

Ale Vanja milcza艂a, nie mog艂a wydusi膰 z siebie s艂贸w, wszystko w niej jakby si臋 zawi膮za艂o. Najpierw lata sp臋dzone z demoni膮tkiem, p贸藕niej podniecaj膮cy czas z doros艂ym Tamlinem, wieczne wyrzuty sumienia, podniecenie, gor膮czka we krwi... A teraz ju偶 go nie by艂o. Vanja i tak nie mog艂a poj膮膰, jak to si臋 dzieje, 偶e nadal jest uwa偶ana za osob臋 przy zdrowych zmys艂ach.

Christoffer co艣 do niej m贸wi艂:

- Wypi臋knia艂a艣, Vanju, jeste艣 teraz naprawd臋 czaruj膮ca! Na pewno powtarzaj膮 ci to ca艂e rzesze ch艂opc贸w?

Ja ich w ka偶dym razie nie s艂ysza艂am, pomy艣la艂a Vanja. A Tamlin nigdy nic takiego nie m贸wi.

Och, Tamlinie, jak bardzo boli rana, kt贸r膮 zada艂e艣 mej duszy!

Christoffer m贸wi艂 dalej, wpadaj膮c w cokolwiek liryczny ton:

- Jeste艣 krucha i eteryczna niczym promienie ksi臋偶yca w艣r贸d po艂yskuj膮cych nitek paj臋czej sieci w letni膮 noc. Masz taki wyszukany koloryt, siostrzyczko, przepi臋kne w艂osy o odcieniu ciemnej miedzi, sk贸r臋 jasn膮 i tak delikatn膮, 偶e wydaje si臋 niemal przezroczysta, a twoje ruchy przywodz膮 na my艣l ta艅cz膮cego elfa. Ale, ale... W tych cudownych oczach czai si臋 nieopisany strach. Co si臋 z tob膮 dzieje, moja kochana?

Vanja za艣mia艂a si臋 nerwowo i potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Co by to mog艂o by膰? Mylisz si臋, Christofferze, wszystko u mnie w jak najlepszym porz膮dku.

Christoffer pochyli艂 si臋 bli偶ej i szepn膮艂:

- Wcale tak nie jest. Sprawiasz wra偶enie nieszcz臋艣liwej, zmieszanej, podnieconej, a zarazem, jakby艣 czu艂a si臋 czemu艣 winna, ca艂y czas pozostajesz czujna. Pami臋taj, 偶e jestem lekarzem! Przywyk艂em do podobnych symptom贸w, ale nie do wszystkich jednocze艣nie! Benedikte bardzo si臋 o ciebie niepokoi, powiedzia艂a mi, 偶e usi艂owa艂a wezwa膰 pomoc dla ciebie, ale jej si臋 nie uda艂o.

Vanja gwa艂townie odwr贸ci艂a si臋 od niego. Nie zrozumia艂a, o co mu chodzi艂o. Co to mia艂o znaczy膰, 偶e Benedikte wzywa艂a pomoc dla niej? Vanja bardzo si臋 ba艂a przenikliwego spojrzenia starszej siostry, a teraz zacz臋艂a si臋 obawia膰 tak偶e Christoffera. By艂 lekarzem, to... niedobrze.

Spr贸bowa艂a odp艂aci膰 mu t膮 sam膮 monet膮:

- A jak ty si臋 w艂a艣ciwie miewasz, braciszku? Nie wydaje mi si臋, aby mi臋dzy tob膮 a Marit, kt贸r膮 zd膮偶y艂am ju偶 bardzo polubi膰, wszystko uk艂ada艂o si臋 jak nale偶y? Wygl膮da na to, 偶e ona si臋 ciebie wstydzi.

Christoffer zmarszczy艂 czo艂o.

- Nie masz si臋 czym przejmowa膰, mi臋dzy nami wszystko w porz膮dku.

Vanja zapomnia艂a, 偶e zwykli ludzie nie rozmawiaj膮 ze sob膮 tak swobodnie jak ona i Tamlin, i wypali艂a:

- Jeszcze ze sob膮 nie spali艣cie? Takie sprawiacie wra偶enie.

- Vanju! - szepn膮艂 wstrz膮艣ni臋ty Christoffer. - Gdzie艣 ty si臋 nauczy艂a tak m贸wi膰!

- Nie odpowiedzia艂e艣 na moje pytanie. Przecie偶 ju偶 od jakiego艣 czasu jeste艣cie ma艂偶e艅stwem.

Christoffer podni贸s艂 si臋, by od niej odej艣膰.

- Sami sobie z tym poradzimy - odrzek艂 kr贸tko.

O, tak, na pewno, pomy艣la艂a Vanja, u艣miechaj膮c si臋 leciutko. I to ju偶 nied艂ugo, poznaj臋 to po jej rozkochanych oczach. Ale co na to on?

Vanja mia艂a racj臋, ma艂偶e艅skie pojednanie rzeczywi艣cie nast膮pi艂o ju偶 wkr贸tce. Tego w艂a艣nie wieczoru Christofferowi i Marit przypad艂o dzieli膰 zbyt w膮skie ma艂偶e艅skie 艂o偶e i zbli偶yli si臋 do siebie r贸wnie偶 w sensie erotycznym. Ale ta historia ju偶 zosta艂a opowiedziana.

Rozpocz膮艂 si臋 obiad na cze艣膰 nowo偶e艅c贸w. Wyg艂aszano mowy, wyra偶ano nadziej臋 na przyj艣cie na 艣wiat kolejnych dzieci w rodzie, a Christoffer wygl膮da艂 na bardzo zawstydzonego. Vanja stara艂a si臋 jak mog艂a bra膰 udzia艂 w uroczysto艣ci, ale czu艂a, 偶e u艣miecha si臋 sztucznie, a jej dusza si臋 burzy, gdy偶 zdolna by艂a my艣le膰 jedynie o znikni臋ciu Tamlina. Czu艂a rozdzieraj膮cy b贸l serca, a r臋ce dr偶a艂y jej tak, 偶e kieliszek z winem musia艂a trzyma膰 w obu d艂oniach. Mia艂a nadziej臋, 偶e nikt nie zwraca na ni膮 uwagi, nowo przybyli m艂odzi ma艂偶onkowie znajdowali si臋 w centrum zainteresowania.

Kiedy podano deser, przyby艂 jeszcze jeden go艣膰.

To najpi臋kniejszy cz艂owiek na 艣wiecie, pomy艣la艂a Vanja, patrz膮c na zjawisko w drzwiach.

Powsta艂o wielkie poruszenie, wszyscy rzucili si臋 ku Marcowi, 艣ciskaj膮c go po kolei.

Marco!

Bli藕niaczy brat jej rodzonego ojca!

Vanja nigdy go nie widzia艂a, by艂 dla niej jedynie nierzeczywist膮 legend膮, nigdy naprawd臋 nie istnia艂.

A teraz sta艂 przed ni膮, jego szare jak popi贸艂 oczy poszukiwa艂y jej wzroku, wpatrywa艂y si臋 w ni膮 przenikliwie, z zastanowieniem.

Marco! Oczywi艣cie!

Wiedzia艂a teraz, o kogo wypytywa艂 j膮 Tamlin, kto ukrywa si臋 przed Tengelem Z艂ym. Kogo ich pod艂y przodek poszukuje z fanatyczn膮 nienawi艣ci膮.

Vanja nigdy nie bra艂a Marca pod uwag臋. Nie wierzy艂a, 偶e on istnieje naprawd臋, by艂 tylko postaci膮 z legendy opowiadanej wieczorami przy kominku.

Oddycha艂a ci臋偶ko, z wysi艂kiem, nie mog艂a oderwa膰 od niego wzroku.

No, teraz marny jej los!

Marco wita艂 si臋 kolejno z rodzin膮. Wszyscy najwyra藕niej go znali, nawet ma艂y Andre.

Tylko ona nie.

Podszed艂 teraz i do niej.

Nawet jego g艂os zabrzmia艂 wprost nieziemsko melodyjnie:

- A tu mamy moj膮 najbli偶sz膮 krewn膮, moj膮 bratanic臋 Vanj臋.

Dziewczyn臋 porazi艂 艣miertelny strach. Gdyby tylko mog艂a st膮d uciec i nigdy ju偶 tu nie wraca膰! Bliska by艂a utraty przytomno艣ci, ale ostatnim wysi艂kiem woli zapanowa艂a nad sob膮. Nie mog艂a teraz wywo艂a膰 skandalu, jej sytuacja i tak ju偶 by艂a do艣膰 trudna.

Marco dotkn膮艂 jej, wstrzyma艂a j臋k przera偶enia. Uj膮艂 jej twarz w d艂onie. Jakie ciemne mia艂 r臋ce - niezwyk艂y, brunatny odcie艅 sk贸ry, kt贸rego Vanja nie potrafi艂a opisa膰. Mieni艂 si臋, jak gdyby Marco by艂 na po艂y cz艂owiekiem, a na po艂y... Nie wiedzia艂a kim.

- Jaka艣 ty pi臋kna - rzek艂, u艣miechaj膮c si臋 艂agodnie. - Ale te偶 i jeste艣 wnuczk膮 Sagi i... mego ojca.

Jego ojciec. Jej dziad. Lucyfer, anio艂 艣wiat艂o艣ci, kt贸ry przemieni艂 si臋 w czarnego anio艂a.

Nie by艂a zdolna wytrzyma膰 jego badawczego spojrzenia. Wydawa艂o jej si臋, 偶e up艂yn臋艂a ca艂a wieczno艣膰, zanim j膮 pu艣ci艂.

Wszyscy razem zn贸w zasiedli do sto艂u. D艂ugo rozmawiali, wypytywali Marca o r贸偶ne sprawy, ale Vanja nie by艂a w stanie uczestniczy膰 w ich rozmowach.

Kto艣 powiedzia艂 co艣 o czarnych anio艂ach. Pomocnicy, wyja艣ni艂 Marco i zacz臋li m贸wi膰 o ma艂ych pos艂a艅cach, 艂膮cz膮cych Marca z pozosta艂ymi cz艂onkami rodu. Ka偶demu z nich wiernie towarzyszy艂o zwierz臋.

Vanja us艂ysza艂a sw贸j w艂asny g艂os:

- Mn膮 opiekuje si臋 kruk. Prawie codziennie widz臋, jak kr膮偶y nad domem.

Teraz Marco patrzy艂 na ni膮.

- To prawda - przyzna艂.

Vanja usi艂owa艂a wytrzyma膰 jego przenikliwe spojrzenie.

Czy on wie? zastanawia艂a si臋. Nie, sk膮d m贸g艂by wiedzie膰?

Oznajmi艂, 偶e b臋dzie musia艂 ich opu艣ci膰. Vanja nie wiedzia艂a, czy powinna odczu膰 ulg臋, czy te偶 偶al. Chyba i to, i to.

Jego kolejne s艂owa zabrzmia艂y z艂owieszczo:

- Ale przyby艂em tu tak偶e, by pom贸wi膰 z jednym z was. S膮dz臋, 偶e wszyscy wiedz膮, o kogo mi chodzi.

Pokiwali g艂owami, a Benedikte szepn臋艂a:

- Och, dzi臋ki Bogu!

- Tak, Benedikte - u艣miechn膮艂 si臋 Marco. - S艂ysza艂em, 偶e mnie wzywasz, i przyby艂em tak szybko jak mog艂em. Dopiero dzisiaj by艂o to mo偶liwe. Dzi臋kuj臋, 偶e tak dbasz o nasz膮 rodzin臋!

Benedikte u艣miechn臋艂a si臋 z rado艣ci膮, cho膰 pochwa艂a tak偶e j膮 zawstydzi艂a.

- Nic nie mog艂am na to poradzi膰 - powiedzia艂a.

- Wiem, to zbyt trudne dla ciebie. Vanju, id藕 do swego pokoju. Zaraz tam przyjd臋 - spokojnie rzek艂 Marco.

Chcia艂abym umrze膰, my艣la艂a Vanja wlok膮c si臋 do swej cz臋艣ci domu jak na 艣ci臋cie. Nie mog臋 spojrze膰 temu cz艂owiekowi w oczy, nie wiem, o co on b臋dzie mnie pyta艂, jakie k艂amstwa mam wymy艣li膰? Ach, niech mi kto艣 pomo偶e, nie wytrzymam tego!

Przyszed艂 Marco.

Przestawi艂 jedno z krzese艂, tak by mogli siedzie膰 twarz膮 w twarz, i Vanja musia艂a patrze膰 mu w oczy. A bardzo chcia艂a, 偶eby nie siada艂 tak blisko.

Marco d艂ugo si臋 jej przygl膮da艂, a w jego oczach malowa艂 si臋 smutek. By艂 tak niewypowiedzianie pi臋kny jak istota nie z tego 艣wiata. Idea艂, jaki trudno sobie wyobrazi膰.

Wreszcie odezwa艂 si臋:

- To nie twoja wina, 偶e wpad艂a艣 w tarapaty, nie masz si臋 wi臋c o co obwinia膰.

G艂os jego brzmia艂 tak 艂agodnie i zarazem tak stanowczo, 偶e Vanj臋 pocz臋艂o 艣ciska膰 w gardle.

Up艂yn臋艂a chwila, zanim Marco wym贸wi艂 nast臋pne s艂owa, a cisza wydawa艂a si臋 Vanji niezno艣na.

- On zosta艂 uwi臋ziony - powiedzia艂 mi臋kko. - Wrzucony do najg艂臋bszej z grot za kar臋, 偶e zbli偶y艂 si臋 z tob膮.

Popatrzy艂a na niego z rozpacz膮.

- Nie! - wyrwa艂o jej si臋 z piersi. - Och, Tamlin, nie?

Marco ze wsp贸艂czuciem pog艂adzi艂 j膮 po policzku na艂adowan膮 elektrycznie d艂oni膮. Ale jak dobrze, 偶e j膮 rozumia艂!

Popatrzy艂a na niego przera偶ona.

- A wi臋c ty wiesz? O... nas?

- Tak, wiem. S艂ysza艂a艣 przed chwil膮: wsz臋dzie mam swoich pomocnik贸w. Pos艂a艅c贸w.

Marco wiedzia艂 o wszystkim! Vanja poczu艂a zimno rozprzestrzeniaj膮ce si臋 od kr臋gos艂upa. Wzbiera艂 w niej przemo偶ny wstyd.

Ale Marco nie rozwodzi艂 si臋 nad tym.

- Powiedzia艂em ca艂ej rodzinie, i偶 wydaje si臋, 偶e masz jakie艣 k艂opoty - bo te偶 tak i jest - ale w rzeczywisto艣ci mo偶e si臋 okaza膰, 偶e bardzo przys艂u偶ysz si臋 Ludziom Lodu.

- Ja? W jaki spos贸b? - spyta艂a cichutko. Czu艂a, 偶e na przemian rumieni si臋 i blednie.

- Czy jeste艣 odwa偶na?

- Nie mam poj臋cia.

- Wydaje mi si臋, 偶e jeste艣. A poza tym nie b臋dziesz sama.

- Przera偶asz mnie. O co chodzi? Zrobi臋 wszystko, co dotyczy...

Urwa艂a.

Marco u艣miechn膮艂 si臋 smutno.

- Nazwa艂a艣 go Tamlin? Wybrany Tengela Z艂ego. Nie, nie my艣la艂em o Tamlinie, on jest ju偶 bezpowrotnie stracony. Chodzi艂o mi o to, czy masz do艣膰 odwagi, by podj膮膰 walk臋 przeciw Tengelowi Z艂emu?

Vanja nie s艂ucha艂a uwa偶nie s艂贸w Marca.

- Bezpowrotnie stracony? - za艂ka艂a.

- Tak, tak musisz o nim my艣le膰.

- Ale ja nie mog臋 go utraci膰. Ja... przecie偶 ja go kocham!

Marco westchn膮艂 ci臋偶ko i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Czy nie rozumiesz, kochana Vanju, jak bardzo si臋 od siebie r贸偶nicie? M贸wisz, 偶e go kochasz, i wierz臋 ci bez wzgl臋du na to, jak dziwacznie to brzmi. Ale wiele kobiet z Ludzi Lodu ma wyra藕n膮 s艂abo艣膰 do demon贸w, nie jest wi臋c to mo偶e wcale takie dziwne. R贸偶nica mi臋dzy wami polega na tym, 偶e on nie jest w stanie ci臋 pokocha膰. Demony nie odczuwaj膮 mi艂o艣ci, one tylko wykorzystuj膮 innych. Tamlin wykorzystywa艂 ciebie dla w艂asnego zaspokojenia, poza tym nie wi臋cej dla niego nie znaczy艂a艣.

- Nie jestem wcale taka tego pewna - ostro zaprotestowa艂a Vanja.

- Wiem, o czym my艣lisz - powiedzia艂 Marco swym 艂agodnym g艂osem. - Owszem, wyrwa艂 ci臋 ze szpon贸w Tengela Z艂ego w Dolinie Ludzi Lodu, ale powodowa艂a nim jedynie 偶膮dza.

Z ca艂ych si艂 walczy艂a ze 艂zami.

- Nie m贸w tak! Nie mog臋 go utraci膰! Musz臋 go ratowa膰, pom贸偶 mi!

- Zastan贸w si臋, Vanju - rzek艂 Marco z powag膮. - Jeste艣 cz艂owiekiem i twoja m艂odo艣膰 szybko przeminie. Nawet gdyby da艂o si臋 go uratowa膰, i tak w niczym by ci to nie pomog艂o. On jest wieczny, a kiedy ty si臋 zestarzejesz, odrzuci ci臋 od siebie jak zu偶yty grat.

- Ja nie chc臋 si臋 starze膰! Chc臋 zawsze by膰 taka jak teraz, nale偶e膰 do niego przez ca艂膮 wieczno艣膰. Nie chc臋 umiera膰, Marco! Czy ty nie mo偶esz za艂atwi膰 tego tak, 偶e...

Uni贸s艂 d艂o艅 w ostrzegawczym ge艣cie.

- Naprawd臋, zastan贸w si臋, co m贸wisz! Nigdy nie umrze膰 to dla cz艂owieka straszliwa kara.

- Nie rozumiem.

- Nie rozumiesz, bo masz dopiero siedemna艣cie lat, a w tym wieku pragnie si臋 偶y膰 wiecznie, my艣l o 艣mierci potrafi wystraszy膰 cz艂owieka do szale艅stwa.

- Tak, ja chc臋 偶y膰, musz臋! Musz臋 ratowa膰 Tamlina, a potem na zawsze ju偶 b臋dziemy razem, nie mog臋 umrze膰, nie mog臋, nie mog臋!

- No c贸偶, Vanju - westchn膮艂 Marco. - Opowiem ci pewn膮 legend臋, mamy na to czas, oni siedz膮 teraz przy kawie i likierach.

Patrzy艂a na niego z niedowierzaniem, nie mia艂a nastroju na wys艂uchiwanie opowie艣ci. Z drugiej jednak strony pragn臋艂a przebywa膰 z nim jak najd艂u偶ej.

- Dobrze, opowiedz mi j膮. Ale niech ci si臋 nie wydaje, 偶e zaczn臋 my艣le膰 o czym innym!

- By膰 mo偶e nie teraz, nie dzisiaj. Ale kiedy艣 w przysz艂o艣ci zrozumiesz. To historia o 鈥濩z艂owieku, kt贸ry nie chcia艂 umrze膰鈥. Przenios臋 si臋 troch臋 w przysz艂o艣膰, bo to potrafi臋. Us艂yszysz s艂owa, kt贸rych nie zrozumiesz, dowiesz si臋 o zjawiskach, kt贸rych nie b臋dziesz umia艂a sobie wyobrazi膰, ale by膰 mo偶e to w艂a艣nie nast膮pi kiedy艣 w przysz艂o艣ci.

- Legenda o przysz艂o艣ci? To brzmi paradoksalnie.

- Owszem, ale ja bez przeszk贸d mog臋 przenosi膰 si臋 w czasie.

Vanja popatrzy艂a na niego uwa偶nie.

- Tyle os贸b ju偶 si臋 zastanawia艂o: 鈥濳im w艂a艣ciwie jest Marco?鈥 A teraz ja tak偶e zadaj臋 to pytanie.

Marco pokiwa艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋 do niej.

- Na ca艂ej ziemi istniej膮 tylko dwie osoby, kt贸re potrafi膮 to zrozumie膰, Vanju. To ty i ja.

- Tak - powiedzia艂a spokojnie. - Ty jeste艣 synem Lucyfera. A ja jego wnuczk膮.

- W艂a艣nie! A Tengel Z艂y nie zna historii, kt贸ra wydarzy艂a si臋 mi臋dzy Lucyferem a Sag膮 z Ludzi Lodu. Zielenieje ze z艂o艣ci z naszego powodu, dlatego, 偶e ciebie, Vanju, nie rozumie, a mnie nie mo偶e odnale藕膰, pomimo swego przenikliwego, 艣miertelnie zimnego wzroku.

Nareszcie Vanja u艣miechn臋艂a si臋 szczerze i ciep艂o. Wsta艂a z krzes艂a i da艂a zna膰 Marcowi, 偶e on tak偶e ma si臋 podnie艣膰. Marco natychmiast zrozumia艂 jej zamys艂 i mocno j膮 przytuli艂. Przycisn膮艂 g艂ow臋 dziewczyny do swego ramienia. Przez d艂ug膮 chwil臋 tak stali, rozkoszuj膮c si臋 poczuciem wi臋zi, jakie da膰 mo偶e bliskie pokrewie艅stwo.

Usiedli.

- Teraz mo偶esz opowiada膰 - zach臋ci艂a go Vanja.

Marco skin膮艂 g艂ow膮.

- By艂 sobie pewien cz艂owiek, mo偶emy go nazwa膰 Johannes.

- Ale on jeszcze si臋 nie urodzi艂?

- Tego nie powiedzia艂em. Urodzi艂 si臋 ju偶 dawno temu, lecz moja opowie艣膰 zahaczy tak偶e o przysz艂o艣膰. Johannesa zasta艂a w g贸rach burza 艣nie偶na, w brzozowym lasku wia艂 wicher, Johannes ze zm臋czenia s艂ania艂 si臋 na nogach i wiedzia艂, 偶e zab艂膮dzi艂. Ostre bry艂ki lodu w艣ciekle ci臋艂y go po policzkach, wciska艂y si臋 za ko艂nierz.

Wok贸艂 niego panowa艂a ciemno艣膰. Nie widzia艂 nawet w艂asnej d艂oni przed sob膮, nigdzie nie by艂o 偶adnego 艣wiat艂a. Ba艂 si臋. T臋skni艂 za domem, za 偶on膮 Gunvor, za dzie膰mi, za trojgiem wnuk贸w... A je艣li nigdy ju偶 ich nie ujrzy?

Vanja zastanawia艂a si臋, po co Marco opowiada tyle szczeg贸艂贸w, ale nie przerywa艂a mu. Fascynowa艂o j膮 ws艂uchiwanie si臋 w jego g艂os, patrzenie na nadzwyczaj pi臋kn膮 twarz.

Marco u艣miechn膮艂 si臋 lekko, dostrzegaj膮c jej podziw, i m贸wi艂 dalej:

- Johannes zawsze ba艂 si臋 wszystkiego, co mia艂o zwi膮zek ze 艣mierci膮. Pomimo 偶e przekroczy艂 ju偶 sze艣膰dziesi膮tk臋, nie widzia艂 jeszcze nigdy zmar艂ego cz艂owieka, unika艂 tego na wszelkie sposoby. Jako dziecko ko艅czy艂 zawsze wieczorn膮 modlitw臋 s艂owami: 鈥濨o偶e, pozw贸l mi 偶y膰 przez dwa tysi膮ce lat!鈥 Dlaczego akurat dwa tysi膮ce, nie wiedzia艂, odpowiada艂a mu po prostu taka okr膮g艂a liczba.

Nie chcia艂 umiera膰, nie chcia艂 nawet my艣le膰 o dniu, kiedy b臋dzie to musia艂o nast膮pi膰, i nienawidzi艂 ludzi m贸wi膮cych, 偶e zaczyna si臋 ju偶 starze膰. Budzi艂 si臋 w 艣rodku nocy zlany potem, przera偶ony nieuchronno艣ci膮 w艂asnej 艣mierci. Jak wielu jemu podobnych, szuka艂 pociechy w strachu przed 艣mierci膮 w religii. 艢wiadomo艣膰 innego 偶ycia, jakie czeka go po 艣mierci, mog艂a go ocali膰, nakarmi膰 fa艂szywymi wyobra偶eniami, cho膰 w g艂臋bi ducha nie podejrzewa艂 nawet, czym jest prawdziwa wiara.

A teraz, wysoko w g贸rach, wiedzia艂, 偶e marny jego los. Nogi odmawia艂y mu pos艂usze艅stwa, twarz i d艂onie by艂y ju偶 bez czucia. Dobry Bo偶e, b艂aga艂, on, kt贸ry tak rzadko si臋 modli艂, pozw贸l mi jeszcze raz ujrze膰 moich bliskich!

Zn贸w si臋 potkn膮艂 i upad艂 na kolana, ramiona wpad艂y w g艂臋bok膮, zlodowacia艂膮 zasp臋. Bez si艂 opad艂 w prz贸d i pozosta艂 le偶膮cy z twarz膮 zakopan膮 w 艣niegu.

- Umar艂? - wykrzykn臋艂a Vanja. Nareszcie historia j膮 wci膮gn臋艂a.

- Poczekaj na dalszy ci膮g - odpowiedzia艂 Marco. - Johannes zebra艂 wszystkie si艂y. Nie, nie, pomy艣la艂, nie wolno mi si臋 poddawa膰. Oszo艂omiony zm臋czeniem i strachem podni贸s艂 g艂ow臋...

Czy ma zwidy? Nie umia艂 ju偶 odr贸偶ni膰 rzeczywisto艣ci od omam贸w agonii. Ze szczytu wzg贸rza zsuwa艂 si臋 ja艣niej膮cy niezwyk艂膮 艣wiat艂o艣ci膮 przedmiot, zbli偶a艂 si臋 z w艣ciek艂膮 pr臋dko艣ci膮, bezszelestnie dotar艂 do Johannesa i zawis艂 nad nim. Bi艂o od niego takie 艣wiat艂o, 偶e Johannes musia艂 zamkn膮膰 oczy.

Przez zamkni臋te powieki ujrza艂, 偶e 艣wiat艂o opu艣ci艂o si臋 jeszcze ni偶ej i tu偶 nad nim zgas艂o. Ciemno艣膰 zdawa艂a si臋 cudownym wypoczynkiem. Na p贸艂 przytomny Johannes us艂ysza艂 st膮panie ci臋偶kich but贸w po 艣niegu i delikatne r臋ce podnios艂y go do g贸ry.

Dobry Bo偶e, nie pozw贸l mi umrze膰鈥, wymamrota艂 zdr臋twia艂ymi wargami.

Poniesiono go gdzie艣, ale on by艂 zbyt s艂aby, by wiedzie膰, co si臋 dzieje wok贸艂 niego. Zimno ust膮pi艂o, otacza艂o go teraz 艂agodne ciep艂o. Nic wi臋cej do艅 nie dociera艂o.

Vanja zorientowa艂a si臋, 偶e s艂ucha z otwartymi ustami.

- Co to by艂o? - zapyta艂a. - Przecie偶 nie istnieje nic takiego jak to, co sp艂yn臋艂o ze szczytu wzg贸rza?

- Owszem, istnieje - u艣miechn膮艂 si臋 Marco 艂agodnie. - Niekt贸rzy ludzie widzieli podobne rzeczy, ale nikt ich nie traktowa艂 powa偶nie. W przysz艂o艣ci pojawi si臋 jeszcze wi臋cej zjawisk, w kt贸re ludziom trudno przyjdzie uwierzy膰.

- Historia nie ko艅czy si臋 chyba w tym miejscu?

- Nie, ale kto艣, nie b臋d臋 tu wspomina艂 imienia, nam j膮 przerwa艂.

- Przepraszam - u艣miechn臋艂a si臋 Vanja i usiad艂a wygodniej. - M贸w dalej!

Nigdy jeszcze nie odczuwa艂a z kim艣 tak pe艂nej harmonii jak z bli藕niaczym bratem swego ojca, dlatego te偶 zn贸w wpad艂a mu w s艂owo.

- Poczekaj chwil臋! Czy mog臋 ci臋 zapyta膰 o mego ojca? Nikt nie chce o nim m贸wi膰.

Na przepi臋knej twarzy Marca odmalowa艂 si臋 smutek.

- Ulvar by艂 trudnym cz艂owiekiem, bo jemu samemu by艂o trudno. Wiesz na pewno, 偶e dotkn臋艂o go przekle艅stwo, nie m贸g艂 wi臋c powstrzyma膰 si臋 od... pope艂niania z艂ych uczynk贸w. Wszyscy w rodzie naprawd臋 starali si臋 mu pom贸c, pomimo i偶 wystawia艂 ich na nieludzkie pr贸by. Ale ja by艂em chyba jedynym, kt贸ry naprawd臋 go kocha艂.

Vanja wyci膮gn臋艂a r臋k臋 i na moment uj臋艂a jego d艂o艅.

- Dzi臋kuj臋 - szepn臋艂a ze 艂zami w oczach. - A teraz opowiedz mi, co spotka艂o Johannesa.

- Dobrze, przejdziemy teraz do jego 偶ony, Gunvor. Pewnego dnia poderwa艂a si臋 z kuchennego sto艂ka i zdumiona patrzy艂a na m臋偶czyzn臋, kt贸ry w艂a艣nie wchodzi艂 do domu.

Johannes, Johannes, czy to naprawd臋 ty? Na mi艂o艣膰 bosk膮, gdzie艣 ty bywa艂, cz艂owieku?鈥

Johannes zdziwiony rozejrza艂 si臋 doko艂a. 鈥濶ie wiem. Gdzie si臋 podzia艂 艣nieg?鈥

Gunvor uderzy艂a w p艂acz, a potem u艣ciska艂a go mocno. 鈥濵y艣leli艣my, 偶e ju偶 nie 偶yjesz! Znikn膮艂e艣 w burzy 艣nie偶nej ju偶 dwa miesi膮ce temu! Szukali艣my ci臋, policja i ludzie szli tyralier膮...鈥

Nagle nabra艂a podejrze艅. 鈥濶ie by艂e艣 chyba u innej?鈥

Nie鈥, odpar艂 nadal oszo艂omiony. 鈥濶ic nie pami臋tam. Nagle zorientowa艂em si臋, 偶e stoj臋 na g贸rze, a ca艂y 艣nieg gdzie艣 znikn膮艂鈥.

Nic nie pami臋tasz, Johannesie? Musisz co艣 pami臋ta膰! Nie by艂o ci臋 dwa miesi膮ce!鈥

Zapatrzy艂 si臋 w czarn膮 czelu艣膰 swego umys艂u. 鈥瀂osta艂em zaprogramowany鈥, wymamrota艂 z wysi艂kiem.

Zaprogramowany? A c贸偶 to za s艂owo?鈥

Oni byli skazani na zag艂ad臋. M贸j m贸zg... zaprogramowany... a偶 przyjd膮 inni鈥.

Kto przyjdzie? Johannesie, jeste艣 jaki艣 dziwny!鈥

Inni maj膮 klucz. Ja jestem 艂膮cznikiem鈥.

Ach, m贸j Bo偶e, jeste艣 chory, Johannesie!鈥

Opanowa艂 si臋. By艂 prost膮 dusz膮, kt贸rej nigdy nie o艣wieci艂 kaganek o艣wiaty, a i dla niego samego jego w艂asne s艂owa sta艂y si臋 zbyt zawi艂e. 鈥濵usia艂o mi si臋 to przy艣ni膰. Ju偶 nic nie pami臋tam鈥.

Zagadk膮 pozosta艂o, gdzie Johannes sp臋dzi艂 owe dwa miesi膮ce. Z czasem jego znikni臋cie posz艂o w zapomnienie.

Dopiero rok p贸藕niej zacz膮艂 podejrzewa膰, 偶e co艣 z nim jest nie tak. Zawali艂o si臋 wysokie rusztowanie, grzebi膮c pod sob膮 trzech robotnik贸w, mi臋dzy innymi i Johannesa. Powinien zgin膮膰 przygnieciony jak dwaj pozostali, ale mia艂 tylko niegro藕ne otarcia na sk贸rze. Nie z艂ama艂 偶adnej ko艣ci. 鈥瀂 czego ty jeste艣 zrobiony?鈥, pyta艂 lekarz. 鈥瀂 偶elaza?鈥

Up艂ywa艂y lata. Wypadek samochodowy. Johannes wyszed艂 z niego ca艂o: 鈥濵o偶na by przypuszcza膰, 偶e jestem nie艣miertelny鈥, 艣mia艂 si臋 niepewnie.

Gunvor traci艂a si艂y. Johannes zauwa偶y艂, 偶e 偶ona si臋 starzeje, ale on sam prawie w og贸le si臋 nie zmienia艂. Pewnego dnia spad艂 z wysoko艣ci pi臋ciu metr贸w, nie robi膮c sobie przy tym 偶adnej krzywdy. Czy偶bym naprawd臋 by艂 nie艣miertelny, zastanawia艂 si臋, upojony w艂asn膮 pot臋g膮. Przesta艂 zachowywa膰 jak膮kolwiek ostro偶no艣膰, podejmowa艂 ryzyko - i za ka偶dym razem uchodzi艂 z 偶yciem.

Gunvor umar艂a i Johannes zosta艂 sam. Dzieci wynios艂y si臋 daleko, wnuki ju偶 dawno si臋 po偶eni艂y, na 艣wiat przysz艂y prawnuki, kt贸re Johannes rzadko widywa艂.

Nadal by艂 w pe艂ni si艂 偶yciowych i po kilku latach o偶eni艂 si臋 z fertyczn膮 pi臋膰dziesi臋ciolatk膮.

Jeden po drugim umierali przyjaciele, odprowadzi艂 te偶 do grobu najstarszego syna. Jego strata tkwi艂a w piersi piek膮cym b贸lem.

Pisa艂y o nim gazety, publikowa艂y zdj臋cie pi臋ciu pokole艅. Najm艂odziej wygl膮daj膮cy prapradziadek, jakiego kiedykolwiek ogl膮da艂 艣wiat. Ale Johannes nie odczuwa艂 rado艣ci z tego powodu.

Kilka lat p贸藕niej nie mia艂 ju偶 dzieci, a wnuki zgarbi艂y si臋 i posiwia艂y.

Wielokrotnie rozmy艣la艂 o tych dw贸ch miesi膮cach, kt贸re ulecia艂y mu z pami臋ci. Co wydarzy艂o si臋 tamtej nocy w g贸rach? Kto uratowa艂 go od 艣mierci w 艣niegu? Nigdy nikomu nie opowiada艂 o 艣wietle i zbli偶aj膮cych si臋 krokach. Johannes nie lubi艂, kiedy kto艣 si臋 z niego 艣mia艂, od razu si臋 z艂o艣ci艂. Dlatego wola艂 milcze膰.

Czy to mo偶liwe? my艣la艂. Czy naprawd臋 jestem nie艣miertelny? To by艂oby fantastyczne! Nie musia艂bym opuszcza膰 tego wszystkiego, m贸g艂bym patrze膰, jak rozwija si臋 艣wiat.

Ale czy naprawd臋 w艂asnej 艣mierci cz艂owiek obawia si臋 najbardziej? Czy nie mocniej przera偶a utrata bliskich?

Vanja nic na to nie odpowiedzia艂a, bo jej sytuacja ze wzgl臋du na Tamlina by艂 do艣膰 szczeg贸lna. Marco zaakceptowa艂 jej milczenie, wiedzia艂, 偶e zar贸wno 艣mier膰 w艂asna, jak i najbli偶szych wydaje si臋 dziewczynie r贸wnie straszna.

- Johannes nie my艣la艂 wi臋cej o tym, 偶e zosta艂 zaprogramowany. By艂o to dla niego jak niewyra藕ny, zamglony sen. Nie zastanawia艂 si臋 nad obcymi, nieznanymi s艂owami, kt贸re od czasu do czasu pojawia艂y si臋 w mroku wspomnie艅. By艂, jak ju偶 wspomnieli艣my, prostym cz艂owiekiem.

Powoli zaczyna艂 stawa膰 si臋 sensacj膮.

Sw膮 drug膮 偶on膮 cieszy艂 si臋 prawie przez trzydzie艣ci lat, potem i ona umar艂a, a Johannes zn贸w do艣wiadczy艂 goryczy samotno艣ci. Widywa艂 czasem prawnuki i jedynego praprawnuka. Ale wszyscy, z kt贸rymi co艣 naprawd臋 go 艂膮czy艂o, odeszli, a on irytowa艂 si臋 na tych go艂ow膮s贸w, kt贸rzy wprowadzali takie zmiany i mieli tyle nowych niem膮drych pomys艂贸w.

Umar艂y prawnuki. A jedyny praprawnuk nie zd膮偶y艂 si臋 o偶eni膰.

Ca艂y jego r贸d, wszyscy potomkowie, odeszli. Zn贸w zosta艂 sam. Zamy艣la艂 o偶eni膰 si臋 jeszcze raz, mie膰 nowe dzieci, ale 偶adna m艂oda kobieta go nie chcia艂a. Nie wygl膮da艂 wcale m艂odo. Sk贸ra si臋 pomarszczy艂a, ch贸d nie by艂 ju偶 tak spr臋偶ysty. Jego samotno艣ci nie da si臋 opisa膰. Z nikim nie by艂 zwi膮zany. Mieszka艂 nadal w tym samym domu, sam o siebie dba艂 i niewiele jedzenia potrzebowa艂, ale od innych ludzi odgradza艂 go ocean pustki. Nadawano mu odznaczenia i uroczy艣cie obchodzono kolejne jubileusze, pisano o nim i fotografowano jak ma艂p臋 w klatce, ale nie mia艂 nikogo bliskiego. Wiedzia艂, 偶e zachowuje si臋 wobec innych ludzi nie偶yczliwie, ale nie chcia艂 mie膰 z nimi nic wsp贸lnego.

My艣la艂 cz臋sto o Gunvor i dzieciach, i o tych dobrych, b艂ogos艂awionych czasach, kiedy ludzie jeszcze pracowali r臋kami i 偶yli blisko ziemi. P艂aka艂 wtedy, szloch wyrywa艂 mu si臋 z g艂臋bi piersi.

- Jeste艣my ju偶 w przysz艂o艣ci? - spyta艂a Vanja.

- Tak, to ju偶 przysz艂o艣膰.

- Niepi臋kny obraz przede mn膮 rysujesz.

- To prawda. Ludzie nie byli ju偶 tak szcz臋艣liwi, spo艂ecze艅stwo nie potrzebowa艂o ich tak jak kiedy艣, by艂o ich bowiem zbyt wielu, bezrobotni kosztowali za du偶o pieni臋dzy, ros艂a przest臋pczo艣膰.

- Czy b臋dzie za du偶o ludzi na 艣wiecie? - spyta艂a zdumiona Vanja.

- O, tak! Nast膮pi prawdziwa eksplozja.

Dziewczyna zadr偶a艂a.

- Opowiadaj dalej!

- Zdarza艂o si臋, 偶e Johannes szed艂 w g贸ry i szepta艂 w przestrze艅: 鈥濩zy nie przyb臋dziecie ju偶 wkr贸tce?鈥

Ale przestrze艅 pozostawa艂a niema.

Jak d艂ugo mam czeka膰?鈥, wo艂a艂. 鈥濲u偶 d艂u偶ej tego nie znios臋!鈥

I g贸ry nie by艂y ju偶 te same. Przekopano je, wykorzystano do ostatnich granic.

Wcale nie 偶adna wielka wojna zniszczy艂a ludzko艣膰, to sama natura si臋 podda艂a. R贸wnowaga ziemi, oceanu i powietrza zosta艂a zburzona nierozumn膮 dzia艂alno艣ci膮 cz艂owieka, a偶 wreszcie nast膮pi艂a ostateczna katastrofa.

- Przera偶asz mnie - dr偶膮cymi ustami powiedzia艂a Vanja.

- Pami臋taj, 偶e to tylko opowie艣膰!

- Jeste艣 tego pewien?

- Oczywi艣cie! No c贸偶, Johannes widzia艂 wielu umieraj膮cych, krzycz膮cych ze strachu. Kl臋ka艂 przy nich i szepta艂: 鈥濩ieszcie si臋, 偶e umieracie! Patrzenie na to, co si臋 dzieje ze 艣wiatem, nie daje rado艣ci, przez ca艂y czas traci si臋 bezpowrotnie jak膮艣 jego cz膮stk臋鈥.

Wreszcie ziemi臋 otoczy艂a truj膮ca niebieskawa mg艂a, zatykaj膮ca oddech.

Wsz臋dzie panowa艂a cisza.

Po ziemi chodzi艂 tylko jeden samotny cz艂owiek, bezdomny, nie mog膮cy zazna膰 spokoju.

Wo艂a艂 ku niebu:

Przyb膮d藕cie! Przyb膮d藕cie, zmiennicy! M贸j m贸zg jest pe艂en danych dla was, bo teraz nareszcie przypomnia艂em sobie sen, kt贸ry snem wcale nie by艂. Dlaczego nie przybywacie po wasze dane? Moja samotno艣膰 jest jak otwarta rana. Samotno艣膰 偶ycia, najbardziej gorzka ze wszystkich鈥.

Przybyli trzysta lat p贸藕niej i znale藕li wrak cz艂owieka siedz膮cy przy ruinach domu w krainie cieplejszej ni偶 dzisiejsza Norwegia. Pozbawiony rozumu i woli, nie potrzebuj膮cy po偶ywienia dla swego zasuszonego cia艂a. Pobrali wszystkie dane, z pop臋kanych ust p艂yn臋艂y obce s艂owa o wymar艂ej dawno cywilizacji z nieznanej mu planety. Wyci膮gn臋li z niego wszystko, co wyp艂ywa艂o z pod艣wiadomo艣ci, a on nie rozumia艂 ani jednego s艂owa, jakie wypowiada艂.

Byli uprzejmi, gestami pytali, czy pragnie wyruszy膰 z nimi dalej.

Z trudem potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Mia艂 jedno marzenie, o nirwanie, wiecznej nico艣ci. O krainie, w kt贸rej nie wieje 偶aden wiatr.

Patrzyli na niego, pochylaj膮c nad nim swe dziwne twarze, a w ich oczach pojawi艂o si臋 ciep艂o, smutny poblask przestrzeni kosmicznej.

Pozwolili mu umrze膰.

Vanja siedzia艂a w milczeniu. Po jej policzkach sp艂ywa艂y 艂zy, a ona nie uczyni艂a nic, by je powstrzyma膰.

- I jak, Vanju? - ciep艂o spyta艂 Marco. - Czy wci膮偶 pragniesz 偶y膰 przez ca艂膮 wieczno艣膰?

ROZDZIA艁 X

Vanja wyprostowa艂a si臋 i prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Otar艂a 艂zy. Na pytanie Marca nie odpowiedzia艂a, ale te偶 i on tego nie oczekiwa艂.

Wreszcie rzek艂a:

- Pyta艂e艣, czy odwa偶臋 si臋 podj膮膰 walk臋 z Tengelem Z艂ym. O co ci chodzi艂o?

- To nie b臋dzie 艂atwe. Ale chcesz mnie wys艂ucha膰?

- Tak.

- Demon贸w Nocy nie mo偶esz zwyci臋偶y膰, poniewa偶 one pojawiaj膮 si臋 tylko w koszmarach sennych ludzi. Ujarzmia je jedynie Tengel Z艂y, z艂o we w艂asnej osobie. Ale ty mo偶esz z艂ama膰 jego w艂adz臋 nad nimi.

- Dlaczego chcesz, 偶ebym to zrobi艂a?

- Poniewa偶 w naszej walce przeciwko Tengelowi Demony Nocy b臋d膮 jego mo偶nymi sprzymierze艅cami. S膮 teraz jego pos艂usznymi narz臋dziami. Kiedy si臋 przebudzi i zacznie nimi dowodzi膰, stan膮 si臋 straszne. Nie zdo艂amy ich zwalczy膰.

- Chcesz wi臋c, abym przeci膮gn臋艂a je na nasz膮 stron臋?

- Przynajmniej odci膮gn臋艂aby艣 je od Tengela. Nie b臋dziesz sama. Otrzymasz pomoc.

Vanja by艂a wstrz膮艣ni臋ta, porazi艂 j膮 strach.

- Jak, na mi艂o艣膰 bosk膮, mam tego dokona膰?

- Bo jeste艣 tym, kim jeste艣. Wiesz, od kogo ty i ja pochodzimy.

- Ale czy ty sam nie mo偶esz si臋 tym zaj膮膰? Jeste艣 wszak jego synem, masz moc o wiele pot臋偶niejsz膮 ni偶 moja.

- Mnie nie wolno si臋 pokaza膰. Tengel Z艂y nie mo偶e si臋 o mnie dowiedzie膰, to bardzo wa偶ne. Podj膮艂em ogromne ryzyko, przybywaj膮c dzisiaj do Lipowej Alei, ale musia艂em pom贸wi膰 z tob膮. Gdyby Tamlin tu by艂, nie m贸g艂bym tu si臋 pojawi膰.

Na d藕wi臋k imienia Tamlina na twarzy Vanji odbi艂 si臋 偶al.

- Zapomnij o nim - ze smutkiem rzek艂 Marco. - Jego nie zdo艂asz ocali膰. Ale spr贸buj uratowa膰 Ludzi Lodu i ca艂膮 ludzko艣膰 od Tengela Z艂ego. W tym mo偶esz pom贸c.

- Ale jak mam tego dokona膰?

- Czeka ci臋 straszliwie trudne zadanie, a je艣li nie oka偶esz si臋 do艣膰 silna, twoj膮 dusz臋 spowije mrok. Albo po prostu umrzesz. Nie wiem wi臋c, czy...

- 艢mier膰 mnie nie przera偶a - przerwa艂a mu Vanja. - Ju偶 nie. Podejm臋 wyzwanie.

Marco przygl膮da艂 si臋 bratanicy z pow膮tpiewaniem w oczach.

- Dobrze wiem, o czym my艣lisz. O ocaleniu Tamlina, prawda? To si臋 nie uda, Vanju, nie dotrzesz tam, gdzie on jest. Nie s膮dz臋 te偶, aby jego wsp贸艂plemie艅cy wybaczyli mu przest臋pstwo, jakiego si臋 dopu艣ci艂, obcuj膮c z tob膮. Tak膮 pewnie masz nadziej臋? A ponadto... Nawet gdyby艣 go odnalaz艂a, co dalej? Ju偶 o tym m贸wili艣my. Nie ma dla was wsp贸lnej przysz艂o艣ci.

- Czy nigdy nikogo nie kocha艂e艣, Marco? - spyta艂a 艂agodnie.

Westchn膮艂, widz膮c jej up贸r, a potem roze艣mia艂 si臋 wymuszenie.

- No c贸偶, Vanju, chyba zapomnimy o ca艂ej tej sprawie. Nie s膮dz臋, by艣 mia艂a do艣膰 si艂 na podj臋cie walki z Tengelem Z艂ym o Demony Nocy. Nie chc臋 nara偶a膰 ci臋 na 艣mier膰 czy te偶 na utrat臋 zdrowych zmys艂贸w, na to jeste艣 mi zbyt droga, kochana Vanju.

- Ale ja tego chc臋! Chc臋, a kiedy kto艣 naprawd臋 czego艣 chce, potrafi wykrzesa膰 z siebie nadludzkie si艂y.

- Uprzedzam, 偶e czeka ci臋 straszna droga.

- Nie dbam o to. Gotowa jestem umrze膰.

- Nie wolno ci tak my艣le膰. I tu, na tym 艣wiecie, masz pewien obowi膮zek.

- Naprawd臋?

- Tak. Musisz wyj艣膰 za m膮偶 i urodzi膰 dziecko.

- Eee - skrzywi艂a si臋 Vanja.

- Tak, bo to tw贸j wnuk podejmie walk臋 z Tengelem Z艂ym.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e przed chwil膮 powiedzia艂e艣, 偶e to ja?

- Ty walczy膰 b臋dziesz tylko o Demony Nocy. Linia rodu Sagi ju偶 dawno zosta艂a wyznaczona, by zrodzi膰 dziecko, na kt贸re wszyscy czekamy. Nikt jednak nie przewidzia艂, 偶e Saga spotka na swej drodze Lucyfera i urodzi jego potomstwo, ale w gruncie rzeczy dobrze si臋 sta艂o, doda to bowiem dziecku si艂 niezb臋dnych do walki.

- Pos艂uchaj, Marco... Tak, b臋d臋 ci臋 nazywa艂a Marco, nie chc臋 m贸wi膰 do ciebie 鈥瀞tryju鈥.

U艣miechn膮艂 si臋.

- Bardzo mi mi艂o.

- Pos艂uchaj, Marco, sk膮d wiesz to wszystko o wybranym Ludzi Lodu?

- Wielokrotnie rozmawia艂em z naszymi przodkami, z Tengelem Dobrym, z Sol, Heikem, ze wszystkimi.

Vanja zamy艣li艂a si臋.

- Cz臋sto zastanawiali艣my si臋, dlaczego nie kontaktuj膮 si臋 z nami od tak wielu lat.

- Mnie zlecili czuwanie nad wami. Przynajmniej na jaki艣 czas.

- A wi臋c oni wiedz膮 o mnie?

- Oczywi艣cie!

- I o Tamlinie?

Marco przekrzywi艂 g艂ow臋 i odpar艂 po chwili zastanowienia:

- Nie tak wiele.

- Dzi臋ki Bogu! - Vanja odetchn臋艂a z ulg膮.

- Ale tak samo jak Lucyfer pokrzy偶owa艂 ich plany zwi膮zane z Sag膮, tak Tamlin tobie pomiesza艂 szyki. Sprawi艂 nam wiele k艂opotu i z ulg膮 przyj臋li艣my jego znikni臋cie. Dzi臋ki temu mog艂em tu przyby膰, by ci臋 ostrzec i poprosi膰 o pomoc.

- Tak, tak. Wi臋c co mam zrobi膰?

Marco wybuchn膮艂 艣miechem.

- W ka偶dym razie nie jeste艣 z natury strachliwa!

Vanja skrzywi艂a si臋 z gorycz膮:

- S膮dzisz, 偶e spieszno mi do ma艂偶e艅stwa?

- Wydaje mi si臋, 偶e wolisz walczy膰 przeciwko Tengelowi Z艂emu! Nie, nie musisz mi na to odpowiada膰. Oczywi艣cie najpierw powinna艣 wyj艣膰 za m膮偶 i urodzi膰 dziecko, ale to potrwa co najmniej rok, a pewnie i d艂u偶ej, bo przypuszczam, 偶e nie masz 偶adnego m艂odego cz艂owieka w zanadrzu?

- O, mam ich ca艂e gromady - odpar艂a oboj臋tnie. - Ale nie chc臋 偶adnego z nich.

Patrzy艂 na ni膮 badawczo, a偶 wreszcie powiedzia艂:

- Uwa偶am, 偶e nie powinni艣my tak d艂ugo czeka膰. Tengel Z艂y mo偶e wys艂a膰 tu nowego demona, z kt贸rym trudniej nam b臋dzie sobie poradzi膰. Powinna艣 podj膮膰 walk臋 z naszym z艂ym przodkiem ju偶 teraz!

- Co to znaczy 鈥瀟eraz鈥? Dzisiaj? Czy za rok?

- Dzi艣 w nocy. Nie mamy czasu do stracenia.

- Powiedzia艂e艣, 偶e kto艣 mi pomo偶e?

- Tak. Towarzyszy膰 ci b臋d膮 dwa ogromne wilki.

Vanja zmarszczy艂a brwi.

- Te, kt贸re pojawia艂y si臋 w czasach twego dzieci艅stwa?

- Tak. To nie s膮 zwyk艂e wilki.

- Tyle ju偶 zrozumia艂am. Ale, mimo wszystko, do czego mog膮 przyda膰 si臋 zwierz臋ta w walce przeciw ca艂ej armii Demon贸w Nocy?

- Zobaczymy.

Vanja wyprostowa艂a si臋 na krze艣le, na jej twarzy odmalowa艂 si臋 wyraz zdecydowania.

- Dobrze, Marco. Powiedzmy, 偶e to zrobi臋. Nara偶臋 偶ycie, zdrowie i umys艂 dla dobra Ludzi Lodu. Ale uwa偶am, 偶e mam prawo 偶膮da膰 czego艣 w zamian.

- Oczywi艣cie - przyzna艂 cokolwiek nierozwa偶nie.

- Prosz臋 o pomoc w uratowaniu Tamlina.

- Do diaska, Vanju, z艂apa艂a艣 mnie w sid艂a! Dowiem si臋, co da si臋 zrobi膰. Ale zrozum, nikt nie mo偶e dotrze膰 tam, gdzie znajduje si臋 Tamlin. Droga do siedzib Demon贸w Nocy wiedzie przez koszmary senne. Ale ta grota nie ma 偶adnego po艂膮czenia ze snami, Tamlin jest skuty nierozrywalnymi okowami.

Vanja skurczy艂a si臋 w sobie, skuli艂a na krze艣le, jakby nagle przeszy艂 j膮 wielki b贸l.

- Och, Tamlinie! To wszystko przeze mnie!

- Tak. On ci臋 teraz nienawidzi.

Vanja siedzia艂a nieruchomo, jakby b贸l ani troch臋 nie ust膮pi艂. W pokoju zapad艂a cisza. Marco wsta艂 i pog艂adzi艂 j膮 po w艂osach.

- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby go uwolni膰 - obieca艂.

Dziewczyna natychmiast si臋 poderwa艂a, oczy jej poja艣nia艂y.

- Och, naprawd臋? Naprawd臋?

- Uczynimy wszystko, co b臋dziemy mogli, Vanju. Pytanie tylko, czy to wystarczy. A teraz chod藕, p贸jdziemy do reszty rodziny.

- Ale jak ja dotr臋 do Tamlina?

- Chcesz powiedzie膰, do siedzib Demon贸w Nocy? We 艣nie. Dam ci co艣 na sen, co艣, co wywo艂a prawdziwe koszmary. Ale zniesiesz je, prawda?

Z twarzy Vanji bi艂a rado艣膰.

- Tak! Znios臋 wszystko!

Marco patrzy艂 na ni膮 zatroskany, widzia艂, 偶e w g艂owie jej tylko jedna my艣l. A przecie偶 nie o Tamlinie powinna my艣le膰, lecz o straszliwym zadaniu, jakie j膮 czeka.

- Ale ja nie zd膮偶臋 dokona膰 wszystkiego przez jedn膮 noc - stwierdzi艂a z pow膮tpiewaniem.

- Zd膮偶ysz. To nie potrwa d艂u偶ej ni偶 sen, cho膰 tobie mo偶e wyda膰 si臋 wieczno艣ci膮. Kochana Vanju, bardzo si臋 martwi臋. Jeste艣 tylko m艂od膮 dziewczyn膮...

- To wcale nie tak ma艂o - odparowa艂a zapalczywie i oboje wybuchn臋li 艣miechem.

- W ka偶dym razie wiele w tobie zapa艂u, a to ci si臋 mo偶e przyda膰.

- To i lepiej - odpar艂a pewna zwyci臋stwa. - Je艣li Shira mog艂a podo艂a膰 swemu zadaniu, to mog臋 i ja.

- No, jest pewna r贸偶nica.

- Jaka?

- Shir臋 przygotowywano do tego przez ca艂e 偶ycie. Ciebie nikt do niczego nie przygotowywa艂. Shira nale偶a艂a do wybranych. Musia艂a przej艣膰 przez ca艂y szereg pr贸b. Ty masz przedosta膰 si臋 do 艣wiata koszmar贸w sennych, gdzie czyha膰 b臋d膮 na ciebie tysi膮ce agresywnych Demon贸w Nocy. To wielka r贸偶nica, cho膰 nie 艣mia艂bym orzeka膰, kt贸re z tych zada艅 jest 艂atwiejsze.

- Miejmy nadziej臋, 偶e dostan臋 dobre pieski - mrukn臋艂a Vanja. - Ale chod藕my ju偶 do nich, na pewno nie mog膮 si臋 nas doczeka膰.

- Dobrze. Masz, Vanju, we藕 ten proszek i rozpu艣膰 go w wodzie. Wypij roztw贸r wieczorem, jak ju偶 si臋 po艂o偶ysz.

U艣cisn臋艂a go za r臋k臋 i stoj膮c blisko niego popatrzy艂a mu w oczy, jakby chcia艂a zaczerpn膮膰 z nich si艂y.

- Poradzisz sobie - o艣wiadczy艂, by doda膰 jej otuchy, ale w g艂臋bi duszy ogromnie si臋 o ni膮 ba艂. Czy naprawd臋 nie by艂o nikogo innego, kto podj膮艂by si臋 tego zadania?

Ale nikogo takiego nie by艂o. Dokona膰 tego mog艂a jedynie Vanja.

Ludzie Lodu rozstali si臋. Christoffer i Marit wr贸cili do swego nowego domu, gdzie sp臋dzi膰 mieli pierwsz膮 wsp贸ln膮 noc, Andre poszed艂 spa膰 do dawnego pokoju Vanji, a Malin i Per, 艣wie偶o upieczeni te艣ciowie Marit, wr贸cili do domu, rozmy艣laj膮c o ma艂偶e艅stwie syna. Henning i Agneta po艂o偶yli si臋 do 艂贸偶ka razem z nie opuszczaj膮cym ich od dawna niepokojem o Vanj臋, a Sander na palcach przemkn膮艂 do pokoju Benedikte. Ale wszyscy my艣leli o Marcu, kt贸ry po偶egna艂 si臋 z nimi na zawsze, pozostawiaj膮c ich w dziwnym poczuciu osamotnienia.

Vanja po艂o偶y艂a si臋 do 艂贸偶ka. Za偶y艂a 艣rodek, kt贸ry da艂 jej Marco, i czeka艂a, a偶 przyjdzie sen.

My艣li nie dawa艂y jej spokoju. Zorientowa艂a si臋, 偶e w艂a艣ciwie niewiele jej wyja艣ni艂. Ogarn膮艂 j膮 paniczny l臋k. Co si臋 wydarzy? Co ona ma zrobi膰, co m贸wi膰? Dok膮d zajdzie we 艣nie, kogo napotka?

Tengel Z艂y... Czy to z nim si臋 zetknie? Na to brakowa艂o jej odwagi.

Podejrzewa艂a, 偶e Marco sam nie wiedzia艂, co si臋 jej przydarzy, bo kto potrafi przewidzie膰, jakie koszmary nawiedz膮 艣pi膮cego cz艂owieka? Dlatego nie m贸g艂 udzieli膰 jej 偶adnej rady.

Z艂ama膰 w艂adz臋 Tengela Z艂ego nad Demonami Nocy? Jak? Na mi艂o艣膰 bosk膮, czy kto艣 naprawd臋 ma wierzy膰, 偶e jej si臋 to uda?

Vanja nie zauwa偶y艂a, 偶e zapad艂a w sen, tak bardzo by艂 rzeczywisty. Nadal bowiem znajdowa艂a si臋 w swojej sypialni i wydawa艂o jej si臋, 偶e nawet na moment nie zamkn臋艂a oczu.

Kto艣 siedzia艂 na jej biurku.

Poderwa艂a si臋 gwa艂townie.

- Tamlin - szepn臋艂a.

Ale to nie by艂 Tamlin, lecz trup bez twarzy. Szczerzy艂 do niej ods艂oni臋te z臋by, resztki sk贸ry lepi艂y si臋 do ko艣ci szcz臋k. W g艂臋bi pustych oczodo艂贸w ja艣nia艂y bia艂e plamki, jakby negatyw 藕renicy.

A na brzegu 艂贸偶ka Vanji siedzia艂 podobny tw贸r zieleniej膮cy zgnilizn膮.

Posta膰 na biurku unios艂a si臋 i na uginaj膮cych si臋 piszczelach, chwiejnym i niepewnym krokiem zacz臋艂a zbli偶a膰 si臋 do 艂贸偶ka. Druga powoli, bardzo powoli wyci膮ga艂a ramiona w stron臋 dziewczyny, chc膮c przytrzyma膰 j膮, dop贸ki ta pierwsza do nich nie dotrze. Vanja zerwa艂a si臋 z 艂贸偶ka i rzuci艂a w kierunku drzwi, ale w ich miejscu widnia艂a go艂a 艣ciana.

Okno? By艂o uchylone od czasu znikni臋cia Tamlina, aby 艂atwiej m贸g艂 dosta膰 si臋 do 艣rodka.

Oba ko艣ciotrupy powolnym krokiem przesuwa艂y si臋 po pod艂odze. Vanja wywin臋艂a si臋 z ich ramion, zdo艂a艂a dotrze膰 do okna i prze艣lizgn膮膰 si臋 przez nie. Chcia艂a zeskoczy膰 na ziemi臋, ale ziemi nie by艂o, spada艂a coraz ni偶ej i ni偶ej, bezradnie kozio艂kowa艂a w powietrzu, kt贸re coraz bardziej g臋stnia艂o.

Przed oczami przelatywa艂y jej straszliwe istoty, zagl膮da艂a w twarze najohydniejszych potwor贸w, jakie mo偶na sobie wyobrazi膰. Nie mog艂a poj膮膰, jak ludzki umys艂 jest w stanie wykreowa膰 podczas snu takie potworno艣ci. Zastanawia艂a si臋 nad tym ju偶 wcze艣niej, ale wci膮偶 tak samo j膮 to dziwi艂o.

Tak, bo Vanja przez ca艂y czas mia艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e pogr膮偶ona jest we 艣nie. Przera偶a艂o j膮 jedynie to, 偶e sen by艂 nad wyraz realny, jakby by艂 rzeczywisto艣ci膮. To na pewno za spraw膮 proszku, kt贸ry dosta艂a od Marca.

Opad艂a na kamieniste pod艂o偶e w niezwyk艂ej, o艣wietlonej niebieskawym 艣wiat艂em okolicy. B艂臋kitna po艣wiata s膮czy艂a si臋 z olbrzymiego ksi臋偶yca, kt贸ry zdawa艂 si臋 zajmowa膰 po艂ow臋 nieba.

W jednej chwili otoczy艂a j膮 ca艂a gromada 艣licznych, niewinnych koci膮t, ale ich wpatrzone w ni膮 oczy gorza艂y ostrym, wrogim blaskiem. Vanja wystraszona do szale艅stwa pr贸bowa艂a ucieka膰.

Koci臋ta napiera艂y ze wszystkich stron, porusza艂y si臋 bezszelestnie, 艣wiadome celu.

Vanja uderzy艂a w krzyk. Zas艂oni艂a twarz r臋koma i krzycza艂a.

Nic si臋 nie sta艂o. Ani jeden ostry pazur nie dotkn膮艂 jej cia艂a. Zawstydzona w艂asnym tch贸rzostwem ods艂oni艂a oczy i ujrza艂a, jak koci臋ta rzucaj膮 si臋 do ucieczki, przeganiane przez dwa niebywale wielkie psy - a mo偶e to by艂y wilki?

Zwierz臋ta znikn臋艂y w g臋stych szarob艂臋kitnych oparach. Nad jej g艂ow膮 mg艂a rozrzedzi艂a si臋 na tyle, 偶e Vanja mog艂a dostrzec zarys upiornego ksi臋偶yca.

Wsta艂a.

- Gdzie jestem? - zawo艂a艂a i ze zdziwieniem stwierdzi艂a, 偶e g艂os odbi艂 si臋 od 艣cian. Zrobi艂a kilka krok贸w i zorientowa艂a si臋, 偶e kroczy nie po kamieniach, lecz po pod艂odze ze starych desek. Charakterystyczna dla sn贸w b艂yskawiczna zmiana scenerii nie stanowi艂a dla niej zaskoczenia, ale Vanja przez ca艂y czas nie mia艂a pewno艣ci, czy to naprawd臋 tylko sen. Czy cz艂owiek ma 艣wiadomo艣膰, 偶e 艣ni? zastanawia艂a si臋. No tak, przecie偶 mo偶na tu偶 przed obudzeniem uwolni膰 si臋 od mary. Ale to co艣 zupe艂nie innego. Bior臋 w tym udzia艂 w ca艂kiem inny spos贸b, wyczuwam powietrze, tchnienie wiatru, a moje palce dotykaj膮 chropowatego drewna.

Chropowate drewno? Czy偶by dotar艂a do 艣ciany? Ksi臋偶yc gdzie艣 znikn膮艂.

Zorientowa艂a si臋, 偶e nie jest ju偶 na dworze, lecz w wielkim starym domu, na strychu pe艂nym drzwi i ma艂ych pomieszcze艅. Wszystko by艂o zrobione z poszarza艂ego drewna, nigdzie nie prze艣witywa艂 偶aden kolor. Przyt艂acza艂y j膮 w膮skie korytarze, zakamarki, k膮ty, w kt贸rych czai膰 si臋 mog艂y ohydne stwory.

Grastensholm? przemkn臋艂o jej przez g艂ow臋.

Nie, nie mia艂a takiego wra偶enia. I strych na Grastensholm by艂 olbrzymi, przestronny, a nie podzielony na labirynty jak ten.

Wyczuwa艂a, 偶e co艣 przesuwa si臋 za ni膮. Gdziekolwiek si臋 ruszy艂a, s艂ysza艂a za sob膮 szuranie. Przystawa艂a, a to, co sz艂o za ni膮, r贸wnie偶 si臋 zatrzymywa艂o.

Klasyczna scena z koszmaru, pomy艣la艂a Vanja, nadal nie pojmuj膮c, jak to mo偶liwe, 偶e wci膮偶 jest na tyle przytomna, by tak dok艂adnie to analizowa膰.

Rzecz jasna odczuwa艂a strach, lecz nie tak parali偶uj膮cy jak w prawdziwym 艣nie. Stara艂a si臋 zachowa膰 trze藕wo艣膰 umys艂u, a to wcale nie takie proste, kiedy si臋 nie wie, co mo偶e cz艂owieka spotka膰 w nast臋pnej sekundzie. I w艂a艣nie l臋k przed niewiadomym najbardziej j膮 hamowa艂. Kolejno pr贸bowa艂a radzi膰 sobie z potworno艣ciami, ale najgorsze by艂o, 偶e nie wiedzia艂a, co j膮 czeka w nast臋pnej kolejno艣ci.

To, co w my艣lach okre艣la艂a jako swego prze艣ladowc臋, znalaz艂o si臋 teraz przed ni膮. Kr膮偶y艂o po w膮skich korytarzach, czyha艂o za ka偶dym nast臋pnym rogiem. Vanja, pragn膮c si臋 przed tym schroni膰, wpad艂a do jednego z pokoik贸w i trafi艂a na scen臋 tak straszliw膮, 偶e zapar艂o jej dech w piersiach.

Ujrza艂a sw膮 matk臋, ale niesamowicie zmienion膮. Twarz wykrzywion膮 mia艂a w diabelskim, pe艂nym wyczekiwania grymasie, otwiera艂a i zamyka艂a usta, k艂apa艂a z臋bami, jakby chcia艂a ugry藕膰 Vanj臋.

Vanja wybieg艂a z powrotem na korytarz, kt贸rego ju偶 nie by艂o. Znalaz艂a si臋 w zimowej scenerii, dom gdzie艣 znikn膮艂, a za ni膮 z og艂uszaj膮cym dudnieniem gna艂y dwa potwory. Mo偶e konie, mo偶e co innego, zabrak艂o jej odwagi, by si臋 obejrze膰. Zapada艂a si臋 w bia艂e zaspy, kt贸re hamowa艂y jej ruchy, ale bestii, kt贸re j膮 goni艂y, 艣nieg nie powstrzymywa艂, dudnienie rozlega艂o si臋 coraz bli偶ej.

- Ratunku! - zawo艂a艂a.

W jednej chwili zapad艂a cisza. 艢nieg przesta艂 ju偶 by膰 tak g艂臋boki, ksi臋偶yc przybra艂 normalne rozmiary i spowija艂 ziemi臋 pi臋kn膮 niebieskozielonkaw膮 po艣wiat膮.

Mia艂a wra偶enie, 偶e wok贸艂 niej jest pusto, i nagle je zobaczy艂a:

Dwa wilki, wi臋ksze od du偶ych 藕rebi膮t, pojawi艂y si臋 przed ni膮, dostojnie bieg艂y powoli, jakby chcia艂y dostosowa膰 si臋 do tempa jej krok贸w. Vanja wiedzia艂a, 偶e musi za nimi pod膮偶y膰. Nadszed艂 na to czas.

W臋drowali w pewnym oddaleniu od siebie, Vanja i wilki, tworz膮c jakby tr贸jk膮t. Ani razu nie odwr贸ci艂y si臋, by sprawdzi膰, czy ona im towarzyszy, ale dziewczyna wiedzia艂a, 偶e wyczuwaj膮 jej obecno艣膰. Ju偶 si臋 nie ba艂a. Dawa艂y jej poczucie bezpiecze艅stwa, pomimo 偶e by艂y tylko zwierz臋tami, z kt贸rymi nie mog艂a rozmawia膰 i kt贸re nie mog艂y zabiera膰 g艂osu w jej obronie. Czu艂a jednak, 偶e maj膮 pot臋偶n膮 moc.

Okolica stawa艂a si臋 coraz dziksza. Na horyzoncie pojawi艂y si臋 postrz臋pione, ostre ska艂y. Tam w艂a艣nie zmierzali.

Coraz trudniej by艂o jej i艣膰 po kamienistym pod艂o偶u, bo wysz艂a boso, tylko w nocnej koszuli. Musia艂a wspina膰 si臋 po stromych od艂amkach skalnych, przeciska膰 przez w膮skie szczeliny, chwilami traci艂a wilki z oczu, ale za moment zn贸w si臋 pojawia艂y.

Nagle prawie na nie wpad艂a. Zatrzyma艂y si臋, czeka艂y, nie patrz膮c w jej stron臋.

Przed nimi, w ziemi, rozwar艂a si臋 straszliwa jama. Unosi艂 si臋 z niej lekki dym, a mo偶e opary, wszystko doko艂a w blasku ksi臋偶yca wydawa艂o si臋 niebieskie, tylko szczelina zia艂a czerni膮. Czarne by艂y te偶 cienie skalnych blok贸w.

- Musz臋 zej艣膰 tam na d贸艂 - szepn臋艂a Vanja. - Tam w艂a艣nie mam dotrze膰. Ale jak to zrobi膰?

Kiedy tak sta艂a w zadumie, z jamy doby艂 si臋 przera藕liwy 艣wist, kt贸ry za moment przemieni艂 si臋 w ob艂膮ka艅czy krzyk, i z g艂臋bi wyfrun臋艂y bezkszta艂tne istoty. Min臋艂y ich i polecia艂y dalej.

To koszmary senne p臋dz膮 dr臋czy膰 nieszcz臋snych ludzi, pomy艣la艂a Vanja.

Co艣 wielkiego z trudem wydoby艂o si臋 z jamy i pogna艂o naprz贸d, a w nast臋pnej chwili przez powietrze przelecia艂o co艣 z gwizdem w przeciwn膮 stron臋 i wpad艂o w czelu艣膰.

Wilki rozsun臋艂y si臋 na boki.

- Och, nie, nie opuszczajcie mnie - szepn臋艂a wystraszona Vanja, ale zaraz spostrzeg艂a, 偶e chcia艂y po prostu wskaza膰 jej drog臋 wiod膮c膮 w d贸艂 - nier贸wne schody przypadkowo uformowane z blok贸w skalnych.

Vanja zebra艂a ca艂膮 swoj膮 odwag臋 i rozpocz臋艂a schodzenie. Skalne bloki by艂y wysokie, z ka偶dym krokiem w d贸艂 musia艂a przytrzymywa膰 si臋 r臋kami.

Ksi臋偶yc jeszcze 艣wieci艂, ale nagle schody gwa艂townie skr臋ci艂y i Vanj臋 otoczy艂y ciemno艣ci. W tym momencie zda艂a sobie spraw臋, 偶e nie sprawdzi艂a, czy wilki nadal jej towarzysz膮. Pomaca艂a r臋k膮 za sob膮, ale nie wyczu艂a ich sier艣ci, nie s艂ysza艂a te偶 ich sapania.

By艂a sama.

Nie! Och, nie, nie poradz臋 sobie, nie opuszczajcie mnie tutaj! Dopiero teraz zrozumia艂a, jak wielk膮 pociech膮 by艂o dla niej towarzystwo wilk贸w.

Nie pozostawa艂o jej nic innego, jak dalej schodzi膰, po omacku wyszukuj膮c drog臋 w ciemno艣ci. Obok niej bezustannie przelatywa艂y niewidoczne istoty, daj膮c zna膰 o swej obecno艣ci przeci膮g艂ym wrzaskiem lub gard艂owym warczeniem. Od czasu do czasu co艣 wymija艂o j膮 p臋dz膮c w d贸艂, ale wydawa艂o si臋, 偶e potwory w og贸le jej nie zauwa偶aj膮. Mo偶e to tylko koszmary senne, wysy艂ane przez demony? Nie wiedzia艂a, mog艂a tylko zgadywa膰.

W tej samej chwili schody zn贸w skr臋ci艂y i Vanja przera偶ona odskoczy艂a w ty艂. Przez mgnienie oka dostrzeg艂a dwie potworne istoty, kt贸re stan臋艂y po dw贸ch stronach pot臋偶nych, strasznych bram. I one by艂y czarne jak w臋giel, ich g艂owy sk艂ada艂y si臋 jedynie z olbrzymiego dziobiska i pary jarz膮cych si臋 pod艂u偶nych oczu, ramiona i nogi mia艂y w艂ochate niczym u paj膮ka. Ruchy cienkich cz艂onk贸w tak偶e przywodzi艂y na my艣l paj膮ka, mimo 偶e stwory sta艂y na dw贸ch nogach jak ludzie.

Zatrzyma艂y si臋 przed Vanj膮 i skrzy偶owa艂y olbrzymie miecze, zagradzaj膮c jej drog臋.

Wszystko to zd膮偶y艂a zauwa偶y膰 jedynie przez kr贸tki moment, kiedy zab艂ys艂o jakie艣 艣wiat艂o. Teraz zn贸w zapanowa艂a ciemno艣膰.

- Jestem Vanja ze 艣wiata ludzi - oznajmi艂a. - Przybywam, by porozmawia膰 z waszym w艂adc膮. To znaczy z tym, kt贸ry rz膮dzi wami tutaj, nie tym z Doliny Ludzi Lodu.

Jak mo偶na wyra偶a膰 si臋 tak nieporadnie i zawile? Zabrak艂o jej jednak animuszu, a je艣li nast膮pi艂o to ju偶 teraz, to jak poradzi sobie dalej?

Stra偶nicy u bram zagradzaj膮cych dalsz膮 drog臋 wydali z siebie rozdzieraj膮cy uszy ostry sygna艂, kt贸ry odbi艂 si臋 echem gdzie艣 niesko艅czenie daleko w dole.

Potem zapad艂a cisza.

Dopiero po d艂ugiej chwili nadesz艂a odpowied藕, dudni膮ca, jakby wydana przez tysi膮ce garde艂, tak przynajmniej wydawa艂o si臋 Vanji.

Z wolna czarny jak sadze mrok pocz膮艂 si臋 rozja艣nia膰. Dziewczyna mog艂a ju偶 rozr贸偶ni膰 przera偶aj膮ce bramy i ich jeszcze straszniejszych stra偶nik贸w. Schowali ju偶 miecze i rozst膮pili si臋 na boki, robi膮c jej przej艣cie. Ale ich twarze - je艣li w og贸le mo偶na w ten spos贸b okre艣li膰 tak ohydne oblicza - wyra偶a艂y jedynie sadystyczne wyczekiwanie.

Gestem nieprawdopodobnie d艂ugich palc贸w z przesadn膮 uprzejmo艣ci膮 wskaza艂y jej drog臋. Wyra藕nie bawi艂y si臋 jej kosztem, jakby wiedzia艂y, 偶e na dole mog艂a spodziewa膰 si臋 najgorszego, i to je radowa艂o.

Nagle tu偶 przy niej znalaz艂 si臋 jeden z wilk贸w i Vanja odetchn臋艂a z ulg膮. Zrozumia艂a, 偶e ma usi膮艣膰 na jego grzbiecie. Uczyni艂a tak, zd膮偶y艂a jeszcze zobaczy膰, jak stra偶nicy cofaj膮 si臋 z przera偶eniem, i rozpocz臋艂a si臋 szale艅cza podr贸偶 w d贸艂. Vanja zorientowa艂a si臋, 偶e drugi wilk r贸wnie偶 znajdowa艂 si臋 w pobli偶u, i wszyscy troje w osza艂amiaj膮cym tempie zacz臋li spuszcza膰 si臋 w d贸艂. Mijali potworne kolumnowe sale, pe艂ne wyczekuj膮cych koszmar贸w sennych, lec膮c rozp臋dzali gromady zmierzaj膮cych ku wyj艣ciu potwor贸w. Vanja mog艂a teraz wszystko widzie膰, bo dziwaczna kraina spowita by艂a przydymion膮, niebiesk膮 po艣wiat膮, w kt贸rej blasku mijane po drodze groty sprawia艂y wra偶enie czarnych dziur.

Nagle otoczy艂y ich oddzia艂y obro艅c贸w. Nie rzuci艂y si臋 wprost na nowo przyby艂ych, najwyra藕niej nie 艣mia艂y, tylko stara艂y si臋 ich pochwyci膰 bia艂ymi, ostrymi k艂ami. Tak, to na pewno 偶o艂nierze, drobne, zajad艂e stwory najr贸偶niejszych kszta艂t贸w, takie, co to trudno nazwa膰 i opisa膰.

Vanja mocno uchwyci艂a si臋 sier艣ci na grzbiecie wilka i po艂o偶y艂a si臋 na nim, by unikn膮膰 nacieraj膮cych zewsz膮d agresywnych cieni.

Dalej i dalej w d贸艂... I nagle pojawi艂y si臋 demony, Troch臋 podobne do Tamlina, lecz nie bardziej zbli偶one do siebie wygl膮dem ni偶 poszczeg贸lni ludzie. Nastawione by艂y wyra藕nie wrogo, ale najwidoczniej otrzyma艂y nakaz, by przepu艣ci膰 intruz贸w. Vanja przez ca艂膮 drog臋 odbiera艂a strach, jaki ich tr贸jka wzbudza w艣r贸d mieszka艅c贸w kr臋tych korytarzy i mrocznych grot. Oto zjawi艂o si臋 co艣, czego nie potrafili zrozumie膰. Cz艂owiek! I dwa wilki. Wszyscy zmierzali ku ich najwy偶szym w艂adcom! Nigdy dot膮d si臋 to nie zdarzy艂o!

Vanja s艂ysza艂a jednak tak偶e drwi膮cy 艣miech. Nie tylko stra偶nicy bram wr贸偶yli im potworny koniec. W ich zag艂ad臋 wierzyli wszyscy, kt贸rych spotkali po drodze.

Doprawdy, pocieszaj膮ce!

Ale Vanja ju偶 tak bardzo si臋 nie ba艂a. Staj膮c twarz膮 w twarz z niebezpiecze艅stwem cz艂owiek cz臋sto czuje si臋 silniejszy ni偶 normalnie. Jak gdyby cia艂o z w艂asnej woli dobywa艂o si艂, pozostaj膮cych do tej pory w ukryciu.

Twierdzenie, 偶e w og贸le przesta艂a si臋 ba膰, by艂oby na wyrost, bo Vanja odczuwa艂a strach. Ale przyj臋艂a czekaj膮c膮 j膮 walk臋 jaka wyzwanie. No i przecie偶 z ka偶d膮 chwil膮 przenosi艂a si臋 bli偶ej Tamlina. On by艂 jej pierwsz膮 i ostatni膮 my艣l膮, niech sobie Ludzie Lodu oceniaj膮 to jak chc膮.

Dotarli na sam d贸艂. Wilk mi臋kko wyl膮dowa艂 na 艂apach i Vanja zsun臋艂a si臋 z jego grzbietu. Stan臋li na p艂askim pod艂o偶u, w oddali Vanja dostrzeg艂a kolejn膮 bram臋 w skale. Nie mia艂a ona nic wsp贸lnego z koszmarem przy wej艣ciu, by艂a wspania艂a, po prostu przepi臋kna.

Drugi wilk tak偶e dotar艂 ju偶 na d贸艂. Teraz zwierz臋ta powa偶niej potraktowa艂y sw膮 rol臋 str贸偶y i opiekun贸w, stan臋艂y blisko Vanji po obu jej bokach.

Nietrudno by艂o zrozumie膰, jak bardzo niebezpieczne jest to miejsce. Wok贸艂 nowo przyby艂ych zebra艂y si臋 demony. Z sykiem stara艂y si臋 dosi臋gn膮膰 Vanji pazurami, unosi艂y si臋 nad g艂ow膮 dziewczyny i mocno uderza艂y j膮 sk贸rzastymi skrzyd艂ami. Dawa艂y wyraz swej wrogo艣ci i niepewno艣ci, jak膮 odczuwa艂y wobec intruz贸w.

Najbardziej zirytowane by艂y tym, 偶e Vanja mo偶e je widzie膰. A ona nie spuszcza艂a z nich wzroku i stara艂a si臋 broni膰 przed ich zdradzieckimi atakami.

Nie mog艂y tego poj膮膰.

Wilki nie zachowywa艂y si臋 agresywnie. Gdy jaki艣 demon zanadto si臋 zbli偶y艂, z ich garde艂 dobywa艂o si臋 g艂臋bokie warczenie i ukazywa艂y ods艂oni臋te, gotowe do ataku k艂y. Wi臋cej nie by艂o trzeba, by przera偶one demony pierzch艂y na boki.

Vanja jednego by艂a pewna: gdyby nie wilki, demony rozszarpa艂yby j膮 na strz臋py.

A mo偶e... Mo偶e jednak nie? Mia艂a wra偶enie, 偶e co艣 jeszcze powstrzymuje je przed bezpo艣rednim atakiem.

Wydawa艂o jej si臋, 偶e wie, co si臋 dzieje. Mo偶e zrozumia艂y, 偶e oto maj膮 do czynienia z t膮 ziemiank膮, o kt贸rej opowiada艂 im Tamlin? Bo przecie偶 musia艂 co艣 o niej napomkn膮膰! A teraz pragn臋艂y si臋 dowiedzie膰, z kim maj膮 do czynienia, wyci膮gn膮膰 z niej tajemnic臋.

Ale jej nie wolno zdradzi膰 Marca. Musi milcze膰.

W膮tpi艂a, by mog艂o jej to w czymkolwiek pom贸c.

Nagle zorientowa艂a si臋, 偶e po raz kolejny zapomnia艂a o tym, co naprawd臋 j膮 tu sprowadza. Przecie偶 wcale nie Tamlina mia艂a ratowa膰, wyznaczono jej ca艂kiem inne zadanie:

Z艂ama膰 w艂adz臋 Tengela Z艂ego nad Demonami Nocy.

Jak, na mi艂o艣膰 bosk膮, mia艂a si臋 do tego zabra膰?

Przeszli przez bram臋 i zatrzymali si臋 w wej艣ciu do ogromnej sali. Na drugim jej ko艅cu umieszczone zosta艂o podwy偶szenie, na kt贸rym rezydowa艂y najwa偶niejsze spo艣r贸d demon贸w.

Vanja stan臋艂a nieruchomo.

Wszystkie jej zmys艂y wibrowa艂y.

By艂o co艣 niezwyk艂ego w powietrzu w tej grocie czy sali, nie wiedzia艂a, jakie okre艣lenie wybra膰. Przysz艂o jej na my艣l s艂owo mauzoleum, absurdalne tutaj, w 艣wiecie, w kt贸rym nikt nie umiera艂.

Ale to, co otacza艂o j膮 ze wszech stron, nie by艂o powietrzem ani te偶 rozrzedzon膮 ziemi膮. Nie by艂o te偶 wod膮, dymem ani par膮 wodn膮, musia艂a to by膰 jaka艣 nieznana substancja, tak g臋sta, 偶e niemal dawa艂a si臋 wzi膮膰 do r臋ki. Wszystkie istoty zrobi艂y si臋 niewyra藕ne, jakby patrzy艂o si臋 na nie przez przydymione szk艂o. Te, kt贸re sta艂y najdalej, trudno by艂o odr贸偶ni膰. Porusza艂y si臋 jakby w g臋stej zawiesinie.

Wydawa艂o si臋, 偶e istoty, kt贸re si臋 zbli偶aj膮, przenikaj膮 przez ten lepki ci膮gliwy p艂yn, a w艂a艣ciwie mas臋.

I jeszcze zapach. 艁膮czy艂 si臋 nierozerwalnie z ci臋偶kim, nieruchomym powietrzem. By艂 tak wstr臋tny, 偶e ca艂ym cia艂em Vanji wstrz膮sn膮艂 dreszcz obrzydzenia. Pozna艂a go natychmiast, to zapach chuci, wydzielany przez tysi膮ce podnieconych samc贸w i tysi膮ce gotowych do zbli偶enia samic. Dra偶ni艂 jej nozdrza, wywo艂uj膮c md艂o艣ci.

I st膮d pochodzi艂 Tamlin! Nic dziwnego, 偶e nie potrafi艂 zrezygnowa膰 z niej jako kobiety!

Nagle zrozumia艂a dziel膮c膮 ich dwoje r贸偶nic臋, t臋, o kt贸rej m贸wi艂 Marco.

Z wysi艂kiem prze艂kn臋艂a 艣lin臋.

Ale to nie pomog艂o. Nauczy艂a si臋 go kocha膰 na ludzki spos贸b, nie potrafi艂a o nim zapomnie膰.

W grocie panowa艂a cisza a偶 g臋sta. Ohydni 偶o艂nierze demon贸w, kt贸rzy mieli zaj膮膰 si臋 Vanj膮, nie mogli si臋 do niej zbli偶y膰 ze wzgl臋du na wilki. Ma艂e potwory przykucn臋艂y i odczo艂ga艂y si臋 w ty艂, po艂o偶ywszy uszy po sobie, ale nadal ods艂ania艂y z臋by, d艂ugie i ostre niczym szyd艂a. Ca艂y czas gotowe do ataku, ale trzymane w szachu przez wielkie bestie, kt贸rych nie zna艂y.

Niesamowite rzeczy ujrza艂a Vanja w tej mrocznej sali, o艣wietlonej bladym 艣wiat艂em ksi臋偶yc贸w unosz膮cych si臋 pod niesko艅czenie wysokim sklepieniem. Demony wszelkiej ma艣ci i rozmiar贸w przelatywa艂y dooko艂a, podniecone zjawieniem si臋 obcych, wiele z nich siedzia艂o pod 艣cianami i w niszach wykutych w skale. Wszystkie by艂y nagie, zielonkawe jak Tamlin, ale niewiele mia艂o fascynuj膮cy wygl膮d. Wi臋kszo艣膰 by艂a po prostu straszna, powykrzywiana i szpetna brzydot膮 niewyobra偶aln膮 dla ludzkiego umys艂u. A to przecie偶 nie by艂y jeszcze postacie z koszmar贸w sennych, potrafi膮ce przybra膰 dowoln膮 form臋 i kszta艂t. To by艂y tylko demony, nic innego.

Kt贸ry艣 ze starszyzny na podwy偶szeniu zawezwa艂 mniejszego demona i szepn膮艂 co艣 do niego. Ma艂y kiwn膮艂 g艂ow膮 i przemkn膮艂 wzd艂u偶 艣cian ku otwartej bramie, ale w chwili gdy mija艂 Vanj臋, jeden z wilk贸w rzuci艂 si臋 w bok, k艂apn膮艂 z臋bami i przytrzyma艂 demona.

Zgromadzeni w sali j臋kn臋li, a zabrzmia艂o to prawie jak krzyk. Wilk trzyma艂 wierzgaj膮cego demona w pysku, g艂臋bokie warczenie brzmia艂o gro藕nie.

I zn贸w kt贸ry艣 ze starszyzny uczyni艂 znak r臋k膮 i wszyscy stra偶nicy rzucili si臋 na ratunek swemu kamratowi. Wilk w odpowiedzi tylko mocniej zacisn膮艂 szcz臋ki, a偶 da艂o si臋 s艂ysze膰 trzask ko艣ci. Demon pisn膮艂, a stra偶nicy si臋 zatrzymali.

Jeden z wilk贸w przekaza艂 sygna艂 Vanji. Na moment, po raz pierwszy, spotka艂y si臋 ich spojrzenia, i dziewczyna popatrzy艂a w najbardziej niezwyk艂e zwierz臋ce oczy, jakie kiedykolwiek widzia艂a. Spogl膮da艂y na ni膮 ca艂kiem po ludzku.

Musz臋 pami臋ta膰, 偶e to tylko sen, pomy艣la艂a. Ale to nie jest proste. Wszystko wydaje si臋 takie prawdziwe, takie rzeczywiste, jakbym naprawd臋 to prze偶ywa艂a. Te ohydne stwory siedz膮ce dooko艂a na 艣cianach i unosz膮ce si臋 w powietrzu, w艂ochate r臋ce, kt贸re ukradkiem mnie dotykaj膮... Czuj臋, 偶e dostaj臋 g臋siej sk贸rki, reaguj膮c na 艂askotanie. I jeszcze ten zapach, ten od贸r, ten smr贸d, nie wiem, jak mam to nazwa膰. Zg臋szczony zapach chuci panowa艂 w ca艂ej grocie, jak gdyby aktywno艣膰 p艂ciowa stanowi艂a dla demon贸w sens istnienia. Widzia艂a ju偶, 偶e parz膮 si臋 gdzie i kiedy tylko im si臋 spodoba, na spos贸b zwierz膮t albo ludzi, w dowolnie wybranych pozycjach i miejscach. Ale czyni艂y to jedynie te, kt贸re znajdowa艂y si臋 z samego ty艂u, inne wystraszone skupia艂y si臋 na niej i na wilkach.

艢lepia wilka mocno przytrzyma艂y jej wzrok. Vanja przej臋艂a wiadomo艣膰, my艣li zwierz臋cia przenikn臋艂y w jej umys艂.

- Zatrzymajcie si臋! - zawo艂a艂a, unosz膮c d艂o艅, bo w snach wszyscy mog膮 porozumiewa膰 si臋 ze wszystkimi. - Przyby艂am tu, by z wami negocjowa膰. Mam pokojowe zamiary.

Ma艂e demony wybuchn臋艂y pogardliwymi 艣miechem, robi膮c w jej kierunku nieprzyzwoite gesty. Vanja nie przejmowa艂a si臋 nimi. Kontynuowa艂a sw膮 przemow臋, zwracaj膮c si臋 do najwy偶szych.

- Ale nie powiem nic wi臋cej, dop贸ki rozkaz wydany temu demonowi nie zostanie cofni臋ty. Zamierzali艣cie wys艂a膰 go do waszego w艂adcy z wiadomo艣ci膮, 偶e tu jestem. Nic z tego. On musi zosta膰 tutaj.

艢miech zamar艂. Po chwili pe艂nej zdumienia ciszy rozleg艂 si臋 g艂os z podium:

- A wi臋c podejd藕 bli偶ej, n臋dzna 艣miertelnico!

Wilk wypu艣ci艂 demona, kt贸ry upad艂szy na ziemi臋 przypomina艂 teraz j臋cz膮c膮 kupk臋 nieszcz臋艣cia. Stra偶nicy szybko go usun臋li.

Z dwiema olbrzymimi bestiami przy boku Vanja przedar艂a si臋 przez lepk膮 substancj臋 i zatrzyma艂a przed wielk膮 trybun膮. Usi艂owa艂a st艂umi膰 l臋k, jaki zaw艂adn膮艂 jej sercem. Ci, na kt贸rych teraz patrzy艂a, stanowili z pewno艣ci膮 starszyzn臋 Demon贸w Nocy.

By艂y w艂adcze, prastare, ale, ach, jakie pi臋kne! Wszystkie mia艂y na sobie str贸j przypominaj膮cy tog臋, z pewno艣ci膮 oznak臋 dostoje艅stwa. Jako jedyne na tej sali by艂y ubrane.

Vanja zebra艂a si臋 na odwag臋 i odetchn臋艂a g艂臋boko.

- Pos艂uchajcie mnie, zniewoleni! - zakrzykn臋艂a.

Sal膮 wstrz膮sn膮艂 ryk gniewu. Z oczu najstarszych demon贸w posypa艂y si臋 iskry.

- Nie jeste艣my niewolnikami - warkn膮艂 jeden z nich.

- Owszem, jeste艣cie - upiera艂a si臋 Vanja czuj膮c, 偶e ma serce w gardle. - W moim rodzie uwa偶ani jeste艣cie za bezwolne narz臋dzia w r臋kach Tengela Z艂ego.

Jeszcze bardziej je to rozsierdzi艂o i gdyby nie g艂臋bokie, ostrzegawcze warczenie wilk贸w, nie mia艂aby szans, by postarze膰 si臋 cho膰by o jeden dzie艅.

- To honor m贸c s艂u偶y膰 z艂u - stwierdzi艂a przedziwna kobieta o pi臋knym, w臋偶owym ciele i cudownej twarzy.

- Honor? - powt贸rzy艂a Vanja. - On traktuje was jak wszy! W艣r贸d nas, kt贸rzy go znaj膮, jeste艣cie przedmiotem drwin i po艣miewiskiem. Dumne Demony Nocy zmieni艂y si臋 w n臋dzne kreatury, kt贸re ta艅cz膮, jak si臋 im zagra!

Zapanowa艂a atmosfera wzburzenia, a wilki dyskretnie przekaza艂y Vanji sygna艂 ostrzegawczy. Nagle zrozumia艂a, 偶e nie przed wszystkim s膮 w stanie j膮 obroni膰. Prosi艂y, by zachowywa艂a si臋 rozwa偶niej, inaczej rozszarpie j膮 zgraja demon贸w.

Wysoka kobieta o w臋偶owym ciele nakaza艂a cisz臋 i przem贸wi艂a:

- Do tej pory jeden tylko cz艂owiek powa偶y艂 si臋 tu zej艣膰. Pierwszym z ludzkiego rodu by艂 Tengel Z艂y, kt贸ry sta艂 si臋 naszym mistrzem. Wiem, kim jeste艣. Jeste艣 Vanja z Ludzi Lodu. Z rodu, kt贸ry zwalcza naszego pana i w艂adc臋.

- Sk膮d znasz moje imi臋? - bez l臋ku spyta艂a Vanja.

- Nikt inny poza tob膮 nie mo偶e widzie膰 nas, Demon贸w Nocy.

- I ja tak偶e wiem, kim ty jeste艣. Jeste艣 Lilith, matka Tamlina. Musia艂 ci o mnie opowiada膰.

- Nie mam ju偶 syna o tym imieniu - lodowatym tonem odpar艂a Lilith.

- Tamlin ma siln膮 wol臋. Odwa偶y艂 si臋 sprzeciwi膰 samemu z艂u. Wy nie jeste艣cie tacy silni.

Kiedy przycich艂a wrzawa, wywo艂ana jej ostatnimi s艂owami, Vanja pospiesznie podj臋艂a:

- Mam do was dwie pro艣by, dlatego tu przyby艂am. Przede wszystkim chcia艂am przekaza膰 pos艂anie Ludzi Lodu: z艂amcie obietnic臋 dan膮 Tengelowi Z艂emu. T臋 obietnic臋, kt贸ra czyni z was niewolnik贸w, n臋dznych podda艅c贸w. Druga sprawa to moja osobista pro艣ba: prosz臋, aby艣cie uwolnili Tamlina.

Gdy Vanja m贸wi艂a, z twarzy starszyzny da艂o si臋 odczyta膰 reakcj臋 demon贸w. K膮ciki ich ust dr偶a艂y od z trudem hamowanego 艣miechu. Co ona sobie wyobra偶a, ta n臋dzna 艣miertelnica?

D艂ugo czeka艂a, zanim odpowiedzieli. W ich imieniu przem贸wi艂a Lilith, daj膮c wyraz pogardzie og贸艂u:

- Rozwa偶my najpierw twoj膮 drug膮 pro艣b臋. Na co ci Tamlin, jak go nazywasz?

- Jak mo偶ecie to zrozumie膰 wy, kt贸rzy nie znacie s艂owa mi艂o艣膰? Nie s艂yszeli艣cie nigdy o czu艂o艣ci ani o wsp贸艂czuciu. Ja cierpi臋 wraz z nim.

- Nie s膮dzisz chyba, 偶e on chcia艂by mie膰 z tob膮 do czynienia?

- To nieistotne. Nie chc臋, by cierpia艂.

Zn贸w umilkli. Rozwa偶ali co艣 mi臋dzy sob膮, chichocz膮c. Nie by艂 to przyjazny 艣miech, o, nie.

Lilith zn贸w zwr贸ci艂a si臋 do niej.

- Nikt nie mo偶e zerwa膰 okow贸w, kt贸re go wi臋偶膮, s膮 na wieki umocowane do ska艂y. Nikt te偶 nie mo偶e zej艣膰 do Najg艂臋bszej Czelu艣ci bez naszego zezwolenia i pomocy. Ale tobie pozwolimy. B臋dziesz mog艂a go zobaczy膰, lecz pod jednym warunkiem.

- Jakim? - natychmiast zapyta艂a Vanja. - Jestem gotowa zrobi膰 dla niego wszystko.

- Nic nie mo偶esz zrobi膰 dla niego - ostro odpowiedzia艂a Lilith. - Ale pozwolimy ci go zobaczy膰. Je艣li podasz nam imi臋 tego drugiego.

Zdradzi膰 Marca? Wilki poruszy艂y si臋 niespokojnie. Vanja uspokajaj膮cym gestem pog艂adzi艂a je po futrze.

- Jakiego drugiego? - spyta艂a, by wygra膰 na czasie.

- Nie udawaj! Tamlin wypytywa艂 ci臋 o t臋 osob臋 wielokrotnie.

Vanja pokiwa艂a g艂ow膮, a potem spyta艂a bu艅czucznym tonem, bo nagle poczu艂a si臋 niezwykle odwa偶na:

- Po co wam to imi臋? To Tengel Z艂y pragnie je pozna膰, a wy spe艂niacie tylko jego rozkazy, zachowujecie si臋 jak jego lokaje! Pozw贸lcie mi zobaczy膰 si臋 z Tamlinem i porozmawia膰 z nim!

- Nie wysilaj si臋 - przerwa艂a jej Lilith. - Ziemska kobieta nie mo偶e pa艂a膰 takim uczuciem do demona. Ale zdrad藕 nam imi臋 tamtego, a b臋dziesz mog艂a zobaczy膰 Tamlina, nic wi臋cej! On napluje ci w twarz, ale to ju偶 twoja rzecz.

Vanja walczy艂a z w艂asnymi uczuciami. Gor膮co pragn臋艂a ujrze膰 Tamlina, powiedzie膰 mu, jak bardzo go kocha. Ale nie mog艂a zdradzi膰 Marca.

Wilki zorientowa艂y si臋, 偶e mog膮 jej ufa膰.

Na podwy偶szeniu zn贸w prowadzono szeptem gor膮czkowe rozmowy. Potem demony u艣miechn臋艂y si臋 zimno i pokiwa艂y g艂owami.

Najstarszy zwr贸ci艂 si臋 do Vanji:

- Tw贸j up贸r z艂agodzi艂 i poruszy艂 nasze serca. Mimo wszystko pozwolimy ci zobaczy膰 si臋 z Tamlinem. Potem mo偶emy dalej dyskutowa膰.

Gwa艂towne poruszenie wilk贸w po艂o偶y艂o kres kr贸ciutkiej chwili szcz臋艣cia Vanji. Oba odwr贸ci艂y si臋 do niej i patrzy艂y na ni膮 wyrazi艣cie. Vanja dostrzeg艂a ostrze偶enie w ich wzroku i zn贸w ich my艣li nap艂yn臋艂y do jej umys艂u.

- Nie, dzi臋kuj臋 - odrzek艂a Vanja starszy藕nie. - Wiem, co knujecie. Gdy tylko dotr臋 do Tamlina, Najg艂臋bsza Czelu艣膰 zamknie si臋 i dla mnie. Od takich nikczemnik贸w jak wy mo偶na oczekiwa膰 tylko zdrady.

Lilith gniewnym gestem da艂a zna膰 stra偶nikom, by zn贸w rzucili si臋 do boju. Szcz臋ki wilk贸w rozszarpa艂y r臋ce i nogi najdzielniejszych, reszta cofn臋艂a si臋, wyj膮c jak... no tak, jak demony.

- Widz臋, 偶e do niczego nie dojdziemy - zawo艂a艂a Vanja przekrzykuj膮c wrzaw臋. - Skupmy si臋 wi臋c na mojej drugiej pro艣bie.

Demony uspokoi艂y si臋, ale ich nastawienie by艂o, 艂agodnie m贸wi膮c, ch艂odne i pow艣ci膮gliwe. Wrogie, na granicy 艣miertelnej nienawi艣ci - to by艂oby chyba lepsze okre艣lenie.

- I jaka jest ta druga sprawa, z kt贸r膮 przybywasz? - z przek膮sem spyta艂 najstarszy demon. - Zd膮偶yli艣my ju偶 o niej zapomnie膰.

- My z Ludzi Lodu ofiarujemy wam pomoc w wydostaniu si臋 spod wp艂ywu Tengela Z艂ego.

- S艂u偶y膰 mu to dla nas zaszczyt.

- Wy mu nie s艂u偶ycie. On zdegradowa艂 was do roli nic nie znacz膮cych niewolnik贸w, kt贸rzy sami nic nie maj膮 do powiedzenia, dobrze o tym wiecie. My ofiarujemy wam wolno艣膰.

Po sali rozni贸s艂 si臋 pogardliwy 艣miech.

- I jak ty mog艂aby艣 tego dokona膰? - ze wzgard膮 spyta艂a Lilith.

Nie mam zielonego poj臋cia, pomy艣la艂a w panice Vanja.

G艂o艣no powiedzia艂a:

- Moja moc jest na tyle pot臋偶na, by was widzie膰. Uwa偶acie, 偶e nie starczy mi jej i do czego innego?

Najstarszy demon zdecydowa艂:

- Mam ju偶 do艣膰 wys艂uchiwania tych bzdur. Wypu艣膰cie wielk膮 groz臋!

W skale rozleg艂 si臋 艂oskot i ukaza艂y si臋 w niej dwie ogromne bramy. Wysz艂y z nich olbrzymie istoty, tak potworne, 偶e nie tylko Vanja zacz臋艂a krzycze膰, tak偶e pomniejsze demony wyj膮c rozpierzch艂y si臋 i skry艂y po k膮tach.

I nagle jeden z wilk贸w przem贸wi艂 do Vanji:

- Tak d艂u偶ej by膰 nie mo偶e. Musimy si臋 ujawni膰.

W g臋stym powietrzu ostr膮 艂un膮 ognia zap艂on臋艂a b艂yskawica i zamiast wilk贸w po obu stronach Vanji stan臋艂y dwa czarne anio艂y. By艂y olbrzymie, ich skrzyd艂a si臋ga艂y sklepienia, a do艂em ci膮gn臋艂y si臋 po posadzce.

Krzyk przera偶enia wstrz膮sn膮艂 sal膮, demony, tak偶e i te ze starszyzny, rzuci艂y si臋 do ucieczki. Ale czarne anio艂y odwr贸ci艂y si臋 do potwor贸w, kt贸re w艂a艣nie wylaz艂y ze swych grot. Monstra cofn臋艂y si臋, pr贸buj膮c schowa膰 si臋 z powrotem, ale czarne anio艂y wyci膮gn臋艂y r臋ce i z ich palc贸w sp艂yn臋艂y b艂yskawice. W jednej chwili potworne bestie zmieni艂y si臋 w niewielkie kopczyki piachu.

W sali zapad艂a grobowa cisza. Wszyscy wstrzymali oddech, tylko z jakiego艣 k膮ta dobiega艂 偶a艂osny pisk ma艂ego demona.

Jeden z czarnych anio艂贸w przem贸wi艂 g艂osem podobnym do grzmotu, od kt贸rego zatrz臋s艂y si臋 艣ciany groty:

- Oka偶cie cze艣膰, n臋dzne stwory! Padnijcie na kolana przed Vanj膮 z Ludzi Lodu, wnuczk膮 Lucyfera!

- Lucyfer! - rozleg艂y si臋 wo艂ania ze wszystkich stron i demony rzuci艂y si臋 na ziemi臋, kryj膮c twarze w d艂oniach.

Ukl臋k艂y nawet te ze starszyzny i Lilith tak偶e musia艂a si臋 ukorzy膰 przed kobiet膮, kt贸r膮 tak pogardza艂a.

ROZDZIA艁 XI

- Dzi臋kuj臋 - szepn臋艂a Vanja swoim pomocnikom.

- Doskonale sobie radzi艂a艣 - odpar艂 czarny anio艂, u艣miechaj膮c si臋 lekko. - Tylko chwilami stawa艂a艣 si臋 zbyt zapalczywa.

Zawstydzona odwzajemni艂a u艣miech. Czarne anio艂y zdumiewaj膮co przypomina艂y Marca, tyle 偶e by艂y od niego znacznie wi臋ksze i o wiele bardziej nieziemskie. By艂y te偶 du偶o ciemniejsze i bi艂o od nich co艣 niezwyk艂ego, co niemal o艣lepia艂o.

- Teraz mo偶esz do nich przem贸wi膰 - u艣miechn膮艂 si臋 do niej drugi z anio艂贸w.

Vanja, czuj膮c si臋 pewniej w swej nowej roli, zwr贸ci艂a si臋 do starszyzny.

- Ofiarujemy wam nasz膮 ochron臋 przed gniewem Tengela Z艂ego, je艣li zdecydujecie si臋 na wyrwanie spod jego despotycznych rz膮d贸w.

Najstarsze demony o艣mieli艂y si臋 wreszcie podnie艣膰 wzrok. Jeden z nich powiedzia艂:

- Uwa偶acie, 偶e powinni艣my przej艣膰 spod w艂adzy jednego pana do drugiego? Czy to nie...?

Vanja przerwa艂a mu:

- Nie, nie! Czy nie jeste艣cie do艣膰 silne, by sta膰 si臋 samodzielne? Musicie mie膰 jak膮艣 zwierzchno艣膰? Chyba macie mi臋dzy sob膮 przyw贸dc臋?

Zastanawiali si臋, ukradkiem popatruj膮c na siebie i kiwaj膮c g艂owami. Z uwag膮 przys艂uchiwali si臋 s艂owom Vanji.

- My, Ludzie Lodu, nie prosimy was nawet, aby艣cie walczy艂y po naszej stronie w bitwie, kt贸ra kiedy艣 rozegra si臋 przeciwko Tengelowi Z艂emu. Prosimy jedynie, aby艣cie si臋 nam nie przeciwstawia艂y. Jedyne, co pragniemy wam ofiarowa膰, to wolno艣膰.

- M膮dre posuni臋cie - pochwali艂 j膮 czarny anio艂. - Wiele na tym zyska艂a艣.

Rzeczywi艣cie, demony najwidoczniej naradza艂y si臋 mi臋dzy sob膮.

- Twierdzicie, 偶e oddzia艂y wielkiego Lucyfera b臋d膮 nas broni膰? - spyta艂 najstarszy z demon贸w. - Ale kiedy nasz mistrz Tengel Z艂y odzyska w艂adz臋, stanie si臋 pot臋偶niejszy od wszystkich innych.

- To si臋 jeszcze oka偶e - odpowiedzia艂 mu czarny anio艂. - Mamy licznych sprzymierze艅c贸w, a Tengel Z艂y ma ich niewielu, zw艂aszcza kiedy i wy go opu艣cicie.

- Ale on potrafi zniszczy膰 nas wszystkich!

- Nie dokona tego, je艣li Ludzie Lodu odnajd膮 jego tajemn膮 moc, t臋, nad kt贸r膮 czuwa bezustannie w Dolinie Ludzi Lodu.

- A c贸偶 to za tajemna moc?

- Tego nie mo偶emy zdradzi膰 nikomu. Ale Ludzie Lodu maj膮 艣rodek, kt贸ry unieszkodliwi j膮, a tym samym i Tengela Z艂ego.

Demony nadal s艂ucha艂y z niedowierzaniem.

- Niestety, jestem zdania, 偶e brzmi to bardzo niepewnie - z wahaniem rzek艂 najstarszy. - Ale poddamy si臋, je艣li ujawnicie nam imi臋 tego, kt贸ry si臋 ukrywa.

- Przenigdy! - z moc膮 o艣wiadczy艂a Vanja. - A wi臋c do tego stopnia tylko mo偶na wam zaufa膰! Jednym tchem m贸wicie, 偶e gotowi jeste艣cie odst膮pi膰 od Tengela Z艂ego i 偶e chcecie pozna膰 imi臋, kt贸rym tylko on jest zainteresowany.

- Wobec tego nie pozwolimy ci ujrze膰 Tamlina! - krzykn臋艂a kobieta.

- Vanja ma racj臋 - powiedzia艂 czarny anio艂. - Wasza mowa jest pokr臋tna.

- My, w przeciwie艅stwie do was, widzieli艣my Tengela Z艂ego. Znamy jego gniew, kt贸ry wybucha z ca艂膮 moc膮, kiedy co艣 uk艂ada si臋 nie po jego my艣li.

- Ale on ci膮gle pogr膮偶ony jest we 艣nie, a zanim si臋 przebudzi, jego tajemnica zostanie odkryta. Je艣li nie, walka b臋dzie twarda. Czy jeste艣cie tch贸rzami, Demony Nocy?

Tego ju偶 by艂o dla nich zbyt wiele.

- Ale nie poddajemy si臋 ca艂kiem - o艣wiadczy艂a Lilith, z dum膮 odrzucaj膮c w艂osy. - Tamlinowi nie mo偶emy wybaczy膰 i jego ta 艣miertelnica nigdy nie zobaczy.

- Vanja nie jest zwyk艂膮 艣miertelnic膮 - zaprotestowa艂 czarny anio艂.

- To prawda i wielce j膮 powa偶amy za jej wysokie pochodzenie. Ale mamy swoj膮 dum臋. Uwolnimy si臋 od w艂adzy Tengela Z艂ego i staniemy wolnymi demonami, chronionymi, i tylko chronionymi, przez Lucyfera, ale nie mo偶ecie odnie艣膰 nad nami podw贸jnego zwyci臋stwa w ci膮gu jednej tylko nocy. I nie pr贸bujcie otworzy膰 wej艣cia do Najg艂臋bszej Czelu艣ci, tymi bramami rz膮dzimy tylko my!

Czarne anio艂y spojrza艂y na Vanj臋. Czeka艂y na jej reakcj臋, a by艂a ona a偶 nadto wyra藕na. Vanja przymkn臋艂a oczy i odchyli艂a g艂ow臋 z westchnieniem, kt贸re wydar艂o jej si臋 z g艂臋bi zranionej duszy. Tamlin! Czy mog艂a z艂o偶y膰 Tamlina w ofierze teraz, kiedy znalaz艂a si臋 ju偶 tak blisko niego?

Rozumia艂a dum臋 demon贸w. Wydarzenia tej nocy z pewno艣ci膮 by艂y dla nich zaskoczeniem, jakiego nie prze偶y艂y od czasu, gdy do ich siedzib przed sze艣ciuset laty zawita艂 Tengel Z艂y. Vanja wypowiedzia艂a pi臋kne s艂owa o wolno艣ci i ich samow艂adzy. Wys艂annicy Lucyfera zaproponowali im jeszcze dogodniejsze warunki. Ale jednocze艣nie wypu艣ci膰 zdrajc臋 Tamlina... To ju偶 by艂o dla nich zbyt wiele.

Owszem, przysta艂yby na to, by膰 mo偶e, gdyby Vanja zdradzi艂a imi臋 Marca. Ale tego nie mog艂a uczyni膰.

A gdyby postawi艂a spraw臋 na ostrzu no偶a? Gdyby za偶膮da艂a wydania Tamlina w zamian za pozostanie demon贸w w niewoli Tengela Z艂ego?

Vanja nie mia艂a wyboru. Musia艂a ofiarowa膰 Tamlina.

Z piersi wydar艂 jej si臋 szloch i wszyscy ju偶 wiedzieli, jaka jest jej decyzja. Czarny anio艂 w ge艣cie pociechy po艂o偶y艂 jej d艂o艅 na ramieniu. Bij膮ce od niej ciep艂o dociera艂o do najbardziej zlodowacia艂ych zakamark贸w duszy.

- Czy wy nie mo偶ecie nic zrobi膰? - szepn臋艂a przez 艂zy.

- Nie - odpowiedzia艂. - Te bramy tylko one potrafi膮 otworzy膰 si艂膮 woli. A nawet gdyby uda艂o ci si臋 dotrze膰 do niego, nic nie zdo艂a艂oby zniszczy膰 okow贸w, kt贸re go wi臋偶膮. Zosta艂y ukute na ca艂膮 wieczno艣膰.

- Czy nie potraficie ich zmusi膰, aby otworzy艂y bramy?

- I zaryzykowa膰, 偶e nadal b臋d膮 trzyma膰 stron臋 Tengela Z艂ego? Nareszcie je mamy, Vanju, nie mo偶emy utraci膰 tego, co zyskali艣my.

Dziewczyna kiwn臋艂a g艂ow膮. W rezygnacji przymkn臋艂a oczy.

Tamlinie, wybacz mi, ty, urodzony w nieszcz臋艣ciu, b艂aga艂a w duchu. By艂am ju偶 tak blisko, ale nie mog艂am...

My艣li nag艂e jakby si臋 zatrzyma艂y. 鈥濽rodzony w nieszcz臋艣ciu鈥?

W jej 艣wiadomo艣ci zakie艂kowa艂 pewien pomys艂, z pozoru beznadziejny, niewykonalny, ale...!

Pr臋dko odwr贸ci艂a si臋 do jednego z czarnych anio艂贸w i poprosi艂a, aby si臋 pochyli艂. Szepn臋艂a mu co艣 do ucha. Wys艂ucha艂 jej cierpliwie, zmarszczy艂 czo艂o, a p贸藕niej cicho rozmawia艂 ze swym pobratymcem.

Wkr贸tce obaj zwr贸cili si臋 do starszyzny.

- Prosimy o pozwolenie na opuszczenie waszych siedzib i powr贸t tutaj. Jeden z nas zostanie, drugi wraz z dziewczyn膮 oddali si臋 na kr贸tko. Prosimy, aby bramy na g贸rze pozosta艂y dla nich otwarte.

- Udzielamy pozwolenia - dostojnie oznajmi艂 najstarszy demon.

Demony ogarn臋艂o teraz radosne podniecenie. Cieszy艂y si臋 nadziej膮 na prawdziw膮 wolno艣膰, Vanja widzia艂a to, dosiadaj膮c wielkiego burego wilka, w kt贸rego przemieni艂 si臋 jeden z czarnych anio艂贸w.

B艂yskawicznie zacz臋li unosi膰 si臋 w g贸r臋 mi臋dzy kr臋tymi korytarzami, mijaj膮c mroczne groty. Tym razem nie napotkali 偶adnych przeszk贸d. Mo偶e wydaje im si臋, 偶e jeste艣my koszmarem sennym, wyruszaj膮cym w drog臋 do ludzkich sn贸w, pomy艣la艂a Vanja z gorycz膮.

To by艂 zdecydowanie najd艂u偶szy sen, jaki kiedykolwiek jej si臋 przy艣ni艂. By艂a przekonana, 偶e min臋艂a ju偶 ca艂a noc, a mo偶e nawet up艂yn臋艂o ich kilka. Co pomy艣l膮 sobie o niej w domu? Biedni rodzice, nie zdo艂aj膮 jej obudzi膰? A mo偶e... nie ma jej w swoim 艂贸偶ku?

Ach, od tej my艣li zakr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie. Gdyby tylko mog艂a przes艂a膰 im wiadomo艣膰! Stoj膮 pewnie teraz nad ni膮 razem z doktorem i staraj膮 si臋 przywr贸ci膰 j膮 do 偶ycia. Wybaczcie mi, kochana mamo i ojcze, wybaczcie, sprawiam wam tylko b贸l. Ale teraz wszystko ju偶 b臋dzie dobrze. Marco prosi艂, bym wyzwoli艂a Demony Nocy z niewoli Tengela Z艂ego i my艣l臋, 偶e mi si臋 powiod艂o. Ale pozostaje jeszcze Tamlin. Nie mog臋 zostawi膰 go w艂asnemu losowi, na pewno mnie zrozumiecie.

Ale jak w艂a艣ciwie mogli to zrozumie膰?

Podr贸偶 na grzbiecie wilka zawiod艂a j膮 daleko. Krajobraz wok贸艂 nich stawa艂 si臋 coraz bardziej surowy i dziki. Doko艂a wystrzela艂y z ziemi czarne ska艂y, kt贸rych jakby nie by艂o tam wcze艣niej, lecz pojawia艂y si臋 tylko po to, by utrudni膰 Vanji przepraw臋.

Ale wilk pewnym krokiem wi贸d艂 j膮 przez w膮skie szczeliny, omija艂 spadaj膮ce od艂amki i ostre wierzcho艂ki ska艂.

Vanja mocniej uchwyci艂a si臋 szczeciniastej sier艣ci. Spokojnie u艣miechn臋艂a si臋 do siebie. Z wilkiem by艂a bezpieczna, z wilkiem, kt贸ry, jak teraz wiedzia艂a, by艂 czarnym anio艂em.

A ona by艂a jedn膮 z nich! Czwarta cz臋艣膰 krwi p艂yn膮cej w jej 偶y艂ach to krew czarnych anio艂贸w. Rozpiera艂a j膮 duma, bo dwie istoty, kt贸re towarzyszy艂y jej w tej koszmarnej wyprawie, by艂y fantastyczne! Obdarzone pot臋偶n膮 moc膮, surowe, niebezpieczne. Ale by艂y jej przyjaci贸艂mi i pragn臋艂y tylko jej dobra.

Zastanawia艂 j膮 olbrzymi wzrost wilk贸w. Kiedy Malin i Henning widywali je w czasach dzieci艅stwa Marca, nigdy nie by艂y takie ogromne. Ale Malin i Henning to tylko ludzie, a teraz czarnym anio艂om przysz艂o si臋 zmierzy膰 z Demonami Nocy. Ani chybi dlatego musia艂y sta膰 si臋 takie wielkie i gro藕ne.

Vanja spostrzeg艂a, 偶e wilk nastawi艂 uszu. Ona tak偶e zacz臋艂a nas艂uchiwa膰. Dotarli do g艂臋bokich, ciasnych szczelin, do kt贸rych nie dociera艂o 艣wiat艂o ksi臋偶yca, a przed nimi rozleg艂 si臋 nieprawdopodobny ha艂as, kt贸ry z ka偶d膮 chwil膮 przybiera艂 na sile. Hucza艂o, dudni艂o i grzmia艂o, a oszala艂e echo odbija艂o si臋 od skalnych 艣cian.

Wilk p臋dzi艂 dalej, wprost w piekielny rumor.

Vanja, podniecona, za艣mia艂a si臋 cicho. Z wilkiem nie ba艂a si臋 niczego.

Je艣li to rzeczywi艣cie najdziwniejszy sen, jaki kiedykolwiek jej si臋 przy艣ni艂, to by艂 on te偶 najciekawszym, najbardziej emocjonuj膮cym. Pragn臋艂a niemal, aby okaza艂 si臋 rzeczywisto艣ci膮.

A mo偶e wszystko wydarzy艂o si臋 naprawd臋?

Nie, to niemo偶liwe, to musi by膰 tylko sen, te wydarzenia nie mog膮 by膰 realne. Tak musi by膰, na pewno!

Ale Vanja nie nazwa艂aby go ju偶 wi臋cej koszmarem.

Nie zd膮偶y艂a doko艅czy膰 tej my艣li, kiedy o ma艂y w艂os nie zwali艂a ich z n贸g tr膮ba powietrzna, gnaj膮ca przez szczelin臋. Wilk jednak okaza艂 si臋 silny. Vanja poczu艂a, 偶e jego sier艣膰 k艂adzie si臋 p艂asko, przygnieciona p臋dem powietrza, i mia艂a wra偶enie, 偶e wiatr wyrwie jej wszystkie w艂osy z g艂owy. Nocna koszula rozerwa艂a si臋 przy dekolcie, Vanja przytuli艂a si臋 wi臋c do grzbietu zwierz臋cia.

Wicher wy艂, szarpa艂 nimi, cich艂 na moment i uderza艂 z now膮 si艂膮, byle tylko powstrzyma膰 ich przed dalsz膮 drog膮. Powietrze rozbrzmiewa艂o hukiem tak wielkim, 偶e, zdaniem Vanji, ju偶 dawno powinny pop臋ka膰 im b臋benki. Wiatr si臋 wzmaga艂, nabiegaj膮c si艂y orkanu odrywa艂 od skalnych 艣cian ostre od艂amki i ciska艂 je w ich stron臋.

Sprawia艂o to ogromny b贸l i Vanja kuli艂a si臋, j臋cz膮c cicho. Wilk jednak my艣l膮 przekaza艂 jej spok贸j, doda艂 odwagi. Wiedzia艂a przecie偶, 偶e nie wybiera si臋 na maj贸wk臋, czego wi臋c si臋 spodziewa艂a?

Nagle wilk przystan膮艂, a Vanja zmusi艂a si臋, by podnie艣膰 wzrok. Piekielny 艂oskot nie ustawa艂. Po obu stronach wznosi艂y si臋 niezmierzone szczyty, ale najwy偶ej dotarli do kresu jaru. Przed nimi w skale otwiera艂a si臋 mroczna grota, z kt贸rej wydobywa艂y si臋 wszelkie wichry.

Vanja zeskoczy艂a na kamienist膮 ziemi臋 i us艂ysza艂a grzmot towarzysz膮cy przemianie wilka w czarnego anio艂a.

Czarny anio艂 zawo艂a艂 g艂o艣no, przekrzykuj膮c ha艂as dobiegaj膮cy z groty.

- Panie Demon贸w Wichru, czy mnie s艂yszysz?

Zawodzenie wiatru na moment ucich艂o, a potem z groty rozleg艂 si臋 przedziwny g艂os. Zawodzi艂, szepta艂 i hucza艂 na przemian.

- Widzieli艣my, jak nadchodzisz, czarny aniele. Co ci臋 tu sprowadza? Z dzieckiem ludzkiego rodu?

- To nie jest dziecko ludzkiego rodu. To Vanja z Ludzi Lodu, wnuczka mego w艂adcy, Lucyfera.

W otworze pieczary pojawi艂a si臋 jaka艣 posta膰. Trudno by艂o pochwyci膰 jej istot臋, by艂a bezkszta艂tna, zmieniaj膮ca si臋, raz ulotna jak powietrze, raz g臋sta, skupiona jak tr膮ba powietrzna, to zn贸w jak piach poderwany z ziemi, kt贸ry uformowa艂 si臋 w posta膰 przypominaj膮c膮 ludzk膮.

Vanja zachowa艂a si臋 tak, jak nauczono j膮 tego w domu: sk艂oni艂a si臋 g艂臋boko panu Demon贸w Wichru.

Wydawa艂o si臋, 偶e doceni艂 jej gest, ale zwr贸ci艂 si臋 do czarnego anio艂a.

- Czego chcesz od nas? Tysi膮ce lat up艂yn臋艂y od czasu, gdy kt贸ry艣 z was tu by艂.

W jego g艂osie brzmia艂a wrogo艣膰. Vanja na wszelki wypadek wsun臋艂a r臋k臋 w ogromn膮 d艂o艅 czarnego anio艂a. U艣cisn膮艂 j膮 uspokajaj膮co. Nap艂ywa艂y od niego silne, dobre, stymuluj膮ce wibracje.

- Poszukuj臋 pewnego Demona Wichru - wyja艣ni艂 czarny anio艂.

- Kt贸rego?

- Nie znam jego imienia, ale przed siedmiu laty wed艂ug ludzkiej rachuby czasu przyby艂a do niego Lilith z rodu Demon贸w Nocy, aby sp艂odzi膰 z nim potomka. I z tym w艂a艣nie Demonem Wichru pragniemy rozmawia膰.

- Lilith z rodu Demon贸w Nocy? Ach, tak, ach, tak... Odszukam go.

Znikn膮艂 w grocie niczym wir powietrzny.

Vanja i jej opiekun czekali. Wok贸艂 nich nieprzerwanie wy艂 i zawodzi艂 wicher, Vanja jeszcze mocniej uj臋艂a czarnego anio艂a za r臋k臋. W pe艂ni mu ufa艂a, zw艂aszcza 偶e w艂adca Demon贸w Wichru okaza艂 mu wielki szacunek, a i imi臋 Lilith zrobi艂o na nim wra偶enie.

- Czy nie powinni艣my wej艣膰 do 艣rodka? - zapyta艂a, uznawszy w pewnej chwili, 偶e czekaj膮 ju偶 zbyt d艂ugo.

- Nie. Przyjmuj膮c nas i tak okazali nam du偶o szacunku.

- Szacunku? - zdumia艂a si臋 Vanja, patrz膮c na jego pi臋kne, surowe oblicze. - S膮dzi艂am, 偶e stoicie znacznie wy偶ej od nich.

- Owszem, ale ka偶de stworzenie posiada swoj膮 dum臋, na pewno o tym wiesz.

- Tak, oczywi艣cie. Niem膮drze zapyta艂am.

- Nie - u艣miechn膮艂 si臋. - Jeste艣 bardzo dzielna.

Ju偶 mia艂a powiedzie膰, 偶e to tylko sen, ale w por臋 si臋 powstrzyma艂a.

W otworze groty nareszcie ukaza艂a si臋 posta膰 w艂adcy Demon贸w Wichru i jeszcze jedna, podobna, od kt贸rej nap艂ywa艂y ciep艂e powiewy wiatru.

- To Tajfun! - zawo艂a艂 w艂adca Demon贸w Wichru. - Doskonale pami臋ta odwiedziny Lilith.

Rozleg艂 si臋 inny g艂os, 艂agodniejszy, bardziej zawodz膮cy, a mimo to nies艂ychanie silny:

- Cudowne chwile! - za艂ka艂. - Czego chcecie ode mnie?

- Sp艂odzi艂e艣 wtedy syna - oznajmi艂 mu czarny anio艂. - A jemu 藕le si臋 wiedzie.

W艂adca tajfun贸w zawirowa艂 oboj臋tnie.

- Nie mog臋 pilnowa膰 wszystkich moich dzieci, one mnie nie obchodz膮.

G艂os czarnego anio艂a wzm贸g艂 si臋 do grzmotu:

- Mo偶e i tak. Ale wnuczka mojego w艂adcy, Vanja z Ludzi Lodu, cierpi, poniewa偶 cierpi tw贸j syn, Tamlin. Demony Nocy przyku艂y go do ska艂y w Najg艂臋bszej Czelu艣ci na ca艂膮 wieczno艣膰 i odmawiaj膮 otwarcia bram, kt贸re tam prowadz膮. Nie mo偶emy pokona膰 ich uporu.

Up艂yn臋艂a do艣膰 d艂uga chwila, zanim demon zn贸w co艣 powiedzia艂.

- Za co zosta艂 ukarany?

- Za to, 偶e o艣mieli艂 si臋 sprzeciwi膰 Tengelowi Z艂emu i ciele艣nie obcowa艂 z t膮 oto dziewczyn膮.

- Tengelowi Z艂emu? - wykrzykn臋艂y jednocze艣nie oba Demony Wichr贸w.

- Tak. Wiele setek lat temu Z艂y zaw艂adn膮艂 Demonami Nocy. Vanja z Ludzi Lodu, m膮dra i odwa偶na panna, uwolni艂a je dzisiaj z tej niewoli. Niestety, zabraniaj膮 jej ratowa膰 Tamlina, gdy偶 i one maj膮 swoj膮 dum臋. Nie chc膮 ugi膮膰 si臋 przed kolejnym 偶膮daniem.

- A wi臋c m贸j syn sprzeciwi艂 si臋 Tengelowi Z艂emu? - z podziwem powt贸rzy艂 Tajfun.

- Tak. Zosta艂 sp艂odzony, by zamieszka膰 w domu Ludzi Lodu i donosi膰 Z艂emu o wszystkim, co m贸wi膮 i robi膮. Tamlin odm贸wi艂 wykonania polecenia ze wzgl臋du na t臋 dziewczyn臋...

- Czy taki by艂 plan Lilith? Czy偶bym ja przyczyni艂 si臋 do udzielenia pomocy Tengelowi Z艂emu?

- Nie wiedzia艂e艣 o tym, Demonie Wichru. Ale wy jeste艣cie wolnymi demonami. Nigdy nie byli艣cie mu pos艂uszni w przeciwie艅stwie do Demon贸w Nocy. Jeste艣 wolny, sam postanowisz, co chcesz uczyni膰.

- Na co czekamy? - hukn膮艂 Tajfun.

- Id臋 z wami - o艣wiadczy艂 w艂adca Demon贸w Wichru. - Wielk膮 przyjemno艣膰 sprawi mi przywo艂anie Demon贸w Nocy do porz膮dku.

Czarny anio艂 i Vanja wymienili spojrzenia. Dziewczyna dostrzeg艂a w oczach anio艂a lekki niepok贸j. Najwyra藕niej nie zapowiada艂o si臋 to najlepiej.

Nie mieli jednak czasu na dyskusje, bo zacz臋艂y wia膰 wichry o potwornej sile, a wielki wilk ju偶 czeka艂 na Vanj臋. Dosiad艂a go i rozpocz臋艂a si臋 szale艅cza, op臋tana podr贸偶.

Bo tak偶e i czarny anio艂 mia艂 trudno艣ci z dotrzymaniem kroku wiatrom. Kt贸偶 bowiem mo偶e r贸wna膰 si臋 z Tajfunem i w艂adc膮 wszystkich wichr贸w? Vanja nigdy jeszcze nie porusza艂a si臋 w takim p臋dzie, musia艂a z ca艂ych si艂 przyciska膰 si臋 do grzbietu wilka i mocno go obejmowa膰.

Ale kiedy Demony Wichru zorientowa艂y si臋, 偶e zostawi艂y go艣ci z ty艂u, zawr贸ci艂y i ponios艂y ich dalej na swych ramionach.

O wiele pr臋dzej ni偶 przypuszczali, dotarli z powrotem do groty Demon贸w Nocy i spu艣cili si臋 w d贸艂. Wstrz膮艣ni臋ci, przera偶eni stra偶nicy na pr贸偶no starali si臋 ich powstrzyma膰.

I zn贸w stan臋li przed podwy偶szeniem, gdzie czeka艂a Lilith wraz ze starszyzn膮. Drugi anio艂 powita艂 ich u艣miechem, wilk zn贸w przybra艂 posta膰 anio艂a. Istoty zgromadzone na podium poderwa艂y si臋 gwa艂townie na widok dw贸ch wir贸w powietrza.

- Lilith! - straszliwym g艂osem wrzasn膮艂 Tajfun. - Wywiod艂a艣 mnie w pole! Wykorzysta艂a艣 mnie, bym dopom贸g艂 naszemu jedynemu prawdziwemu wrogowi.

Lilith sta艂a dumna i dostojna.

- Moim obowi膮zkiem by艂o wys艂uchanie rozkaz贸w mojego pana. Wtedy. Teraz jeste艣my wolnymi demonami.

- Tak ci si臋 wydaje? On was ukarze.

- Jeste艣my pod ochron膮 Lucyfera.

- Ach, tak? A co robi mo偶ny pan Lucyfer, by was ochroni膰?

- Omami艂 wzrok Tengela Z艂ego. Z艂y nie mo偶e nas ju偶 zobaczy膰 z miejsca, gdzie spoczywa pogr膮偶ony we 艣nie.

- A co b臋dzie, kiedy si臋 zbudzi?

- Wtedy b臋dziemy si臋 martwi膰. Nigdy wi臋cej ju偶 nas nie zniewoli.

- Doskonale! A teraz 偶膮dam, by m贸j syn zosta艂 wypuszczony na wolno艣膰!

Najstarszy z Demon贸w Nocy wyst膮pi艂 naprz贸d.

- Ten, kt贸rego dziewczyna nazywa Tamlinem, narazi艂 nas wszystkich na wielki niepok贸j, kiedy jeszcze byli艣my podw艂adnymi Tengela Z艂ego. Dla Tamlina nie ma wybaczenia.

- Ale teraz jeste艣cie ju偶 wolni?

- Tak, lecz Tamlin pope艂ni艂 jeszcze jedno przest臋pstwo. Obcowa艂 z ziemsk膮 istot膮. Ca艂kowicie zawi贸d艂 nasze zaufanie. Demon Nocy tak nie post臋puje.

- Lilith! On jest tak偶e moim synem, rozkazuj臋 wam wi臋c otworzy膰 bramy Najg艂臋bszej Czelu艣ci.

Lilith dumnie unios艂a g艂ow臋.

- Nie przyjmuj臋 rozkaz贸w od Demona Wichru.

Vanja zrozumia艂a, 偶e jest 艣wiadkiem walki o presti偶 pomi臋dzy dwoma plemionami demon贸w. 呕adne nie chcia艂o si臋 podda膰 drugiemu.

Ale Demony Wichru zignorowa艂y protesty. Vanja s艂ysza艂a, 偶e bramy Najg艂臋bszej Czelu艣ci otworzy膰 si臋 dawa艂y tylko si艂膮 my艣li, a kod ten zna艂y jedynie Demony Nocy. Najwidoczniej jednak istnia艂o jeszcze inne wyj艣cie.

Dwie tr膮by powietrzne zdecydowanym ruchem zacz臋艂y si臋 zbli偶a膰 do bram Najg艂臋bszej Czelu艣ci.

Lilith zawo艂a艂a za nimi:

- Co wam da, je艣li nawet zdo艂acie zej艣膰 na d贸艂? M贸j niepos艂uszny syn skuty jest czarodziejskimi okowami. Nikt, nikt nie zdo艂a ich skruszy膰!

Tajfun tylko na ni膮 popatrzy艂 i dalej par艂 naprz贸d.

Wszystkie demony ruszy艂y za nimi, z wahaniem, przestraszone, jakby gotowe do ucieczki, gdyby okaza艂o si臋 to niezb臋dne. Opr贸cz najstarszych, kt贸re za wszelk膮 cen臋 postanowi艂y zachowa膰 godno艣膰 i dostoje艅stwo, ale wkr贸tce i one pospieszy艂y do odleg艂ej mrocznej strefy groty, w kt贸rej znajdowa艂o si臋 wej艣cie do Najg艂臋bszej Czelu艣ci.

Demony Wichru znalaz艂y si臋 u bram. Vanja na wszelki wypadek kroczy艂a mi臋dzy czarnymi anio艂ami, staraj膮cymi trzyma膰 si臋 z ty艂u. To by艂 konflikt mi臋dzy demonami, przybysze z zewn膮trz musieli powstrzyma膰 si臋 od dzia艂ania.

W sali rozleg艂 si臋 w艣ciek艂y ryk wichru, r贸s艂 do niebywa艂ych wysoko艣ci, a偶 Vanja musia艂a r臋kami zatka膰 uszy. Ma艂e demony niczym suche li艣cie przelecia艂y przez sal臋 i wyj膮c ze strachu przyklei艂y si臋 do ska艂y. Czarne anio艂y otoczy艂y Vanj臋 ramionami i mocno tuli艂y j膮 do siebie, chc膮c za wszelk膮 cen臋 ochroni膰 s艂abowit膮 ziemsk膮 istot臋. Najstarsze demony utrzyma艂y si臋 na nogach, ale przyciska艂y si臋 do skalnych 艣cian i wczepia艂y w nie szponami. Pi臋kne czarne w艂osy Lilith powiewa艂y jak chor膮giew.

Demony Wichru zaatakowa艂y wrota, prowadz膮ce do Najg艂臋bszej Czelu艣ci. Vanja oczami szeroko rozwartymi ze zdumienia patrzy艂a, jak brama skry艂a si臋 w napieraj膮cym wirze powietrza. Rozleg艂 si臋 pot臋偶ny 艂omot, od kt贸rego zatrz臋s艂y si臋 艣ciany groty, i nagle W bramie utworzy艂a si臋 szczelina. Drzwi powoli, bardzo powoli rozsuwa艂y si臋, nie mog膮c ju偶 d艂u偶ej stawia膰 oporu napieraj膮cym wichrom.

W ko艅cu wrota stan臋艂y otworem.

呕aden z Demon贸w Nocy nie o艣mieli艂 si臋 si艂膮 my艣li zamkn膮膰 ich na powr贸t.

W sali zapad艂a cisza.

- I tak w niczym wam to nie pomo偶e - stwierdzi艂 pogardliwie najstarszy demon. - Tamlin nigdy si臋 nie uwolni.

Demony Wichru nie da艂y si臋 wci膮gn膮膰 w dyskusj臋.

- Wy wszyscy ze starszyzny p贸jdziecie z nami - rozkaza艂y. - Nikt nie b臋dzie mia艂 mo偶liwo艣ci, by zamkn膮膰 nas tam na dole. I tak zdo艂aliby艣my wyj艣膰, ale nie mamy ochoty na 偶adne z艂o艣liwe sztuczki z waszej strony. Wy troje z innych 艣wiat贸w tak偶e b臋dziecie nam towarzyszy膰. Reszta zostanie na g贸rze.

呕aden z pomniejszych demon贸w nie mia艂 ochoty wyprawi膰 si臋 do Czelu艣ci. Przera偶a艂a je pot臋ga w艂adc贸w wichru.

Vanja wraz z grup膮 wyznaczonych zacz臋艂a schodzi膰 w d贸艂 po nier贸wnych schodach.

Tamlin, my艣la艂a z dr偶膮cym sercem. Zn贸w b臋d臋 mog艂a go zobaczy膰!

Mia艂a wra偶enie, 偶e od ostatniego spotkania up艂yn臋艂y ca艂e wieki. W rzeczywisto艣ci jednak jej demon znikn膮艂 w mroku nocy zaledwie kilka tygodni wcze艣niej.

W d艂oni Lilith zap艂on臋艂o niezwyk艂e 艣wiat艂o, pochodnia, kt贸r膮 z艂apa艂a znik膮d. Natychmiast rozpali艂 si臋 ogie艅 w r臋kach innych demon贸w i Vanja zobaczy艂a, 偶e schody, kt贸rymi id膮, stopniowo si臋 rozszerzaj膮.

Wreszcie stan臋li w Najg艂臋bszej Czelu艣ci.

M贸j Bo偶e, my艣la艂a Vanja wstrz膮艣ni臋ta. M贸j Bo偶e!

Znajdowali si臋 teraz g艂臋boko, bardzo g艂臋boko pod ziemi膮, w ciasnej grocie. Po 艣cianach skapywa艂a woda. panowa艂a tu nieprzyjemna, surowa wilgo膰, kt贸ra w ci膮gu kilku dni zdo艂a艂aby zniszczy膰 p艂uca i cia艂o zwyk艂ego cz艂owieka. 艢ciany groty by艂y mroczne i nier贸wne, bez 鈥瀙ochodni鈥 panowa艂aby tu wieczna ciemno艣膰.

Naprzeciwko nich, przykuty do 艣ciany w taki spos贸b, 偶e stopom brakowa艂o zaledwie paru cali, by dotkn膮膰 ziemi, wisia艂 Tamlin.

Kiedy weszli, wycie艅czony, 艣miertelnie zm臋czony uni贸s艂 g艂ow臋. Vanja ledwie go pozna艂a, b贸l i rozgoryczenie do tego stopnia zmieni艂o jego twarz. Zm膮cony wzrok prze艣lizgn膮艂 si臋 po przybyszach i zatrzyma艂 na Vanji.

Twarz skurczy艂a mu si臋 w grymasie najstraszniejszej nienawi艣ci, jakiej Vanja kiedykolwiek dozna艂a. Nie powstrzyma艂o jej to jednak przed podbiegni臋ciem i otoczeniem go ramionami.

- Tamlinie, Tamlinie, co oni ci zrobili? - zaszlocha艂a.

- Co ty mi zrobi艂a艣, chcia艂a艣 chyba powiedzie膰 - sykn膮艂 w odpowiedzi. - Nie dotykaj mnie, przekl臋ta!

- Sama widzisz - lodowatym g艂osem wtr膮ci艂a Lilith. - Nie jeste艣 witana tak serdecznie, jak sobie wyobra偶a艂a艣.

- Niczego sobie nie wyobra偶a艂am - 艂ka艂a Vanja i oderwa艂a postrz臋piony podmuchami wichr贸w skraj nocnej koszuli. Owin臋艂a nim cia艂o Tamlina, aby nie wisia艂 nagi na oczach wszystkich.

- Zostaw mnie! - zawo艂a艂 do niej. - Ach, gdybym m贸g艂 si臋 uwolni膰, udusi艂bym ci臋 go艂ymi r臋kami, pomiocie szatana!

Lilith 艣mia艂a si臋 drwi膮co.

Vanja zrozpaczona zwr贸ci艂a si臋 do tych, kt贸rzy jej towarzyszyli, ale znik膮d nie mog艂a oczekiwa膰 pomocy. Czarodziejskich okow贸w nikt nie potrafi艂 zniszczy膰, s艂ysza艂a to ju偶 wielokrotnie. Czarne anio艂y nie mog艂y jej pom贸c, patrzy艂y tylko na ni膮 ze wsp贸艂czuciem, si艂y Demon贸w Wichru na nic si臋 tu nie zda艂y nawet z moc膮 gniewu Tajfuna, kt贸ry by艂 w艣ciek艂y na Lilith za to, co uczyni艂a ich dziecku.

Ale Vanja poczu艂a, 偶e w g艂owie kie艂kuje jej pewna my艣l. Co艣, co powiedzia艂a Lilith, kiedy pierwszy raz si臋 spotka艂y...

Jak brzmia艂y te s艂owa?

Vanja czu艂a, 偶e mo偶e to mie膰 ogromne znaczenie. Gdyby tylko mog艂a sobie przypomnie膰, jak wyrazi艂a si臋 Lilith...

Ona wtedy ju偶 chyba dziesi膮ty raz prosi艂a, aby pozwolili jej porozmawia膰 z Tamlinem. I Lilith odpowiedzia艂a...

Nie, nigdy sobie tego nie przypomni.

Tamlin plu艂 i parska艂, obrzuca艂 j膮 najgorszymi wyzwiskami, ale ona ich nie s艂ysza艂a. My艣la艂a gor膮czkowo.

Tak! To chyba to! Tak brzmia艂a odpowied藕 Lilith!

Nie wysilaj si臋! Ziemska kobieta nie mo偶e pa艂a膰 takim uczuciem do demona鈥.

Tak, to w艂a艣nie te s艂owa! A je艣li to mog艂o oznacza膰, 偶e...

呕e tylko mi艂o艣膰 mo偶e uwolni膰 go z okow贸w?

Demony Nocy nie zna艂y mi艂o艣ci, dobrze o tym wiedzia艂a. Nauczy艂a j膮 tego znajomo艣膰 z Tamlinem. Konieczna wi臋c by艂a obecno艣膰 istoty z zewn膮trz, a przybycia takowej demony nigdy nie bra艂y pod uwag臋, dlatego mo偶e postanowi艂y, 偶e jedynie mi艂o艣膰 mo偶e zniszczy膰 czarodziejskie okowy.

By艂a to zaledwie teoria, zbudowana na kruchej podstawie nic nie znacz膮cych s艂贸w Lilith. Ale co mia艂a do stracenia?

- Tamlinie, wiesz, 偶e ci臋 kocham...

- Zamknij si臋 i sko艅cz wreszcie wygadywa膰 te brednie!

- I 偶e zrobi臋 dla ciebie wszystko.

- Co ty mo偶esz zrobi膰? - za艣mia艂 si臋 pogardliwie.

- Uwolni臋 ci臋 z wi臋z贸w.

- Pomiesza艂o ci si臋 w g艂owie. Nigdy ci si臋 to nie uda. I czego spodziewasz si臋 w zamian? Gdybym si臋 uwolni艂, rozerwa艂bym ci臋 na strz臋pki.

Vanja nie mog艂a ju偶 d艂u偶ej powstrzymywa膰 si臋 od p艂aczu.

- Nie szkodzi, mo偶esz zrobi膰 ze mn膮, co chcesz, nie mog臋 znie艣膰 twego cierpienia, tak bardzo, bardzo ci臋 kocham.

- Kochasz? A co to niby ma znaczy膰? Kochasz jedynie moj膮 m臋sko艣膰, nic innego.

- To nie jest prawda! Kocham ci臋 dla ciebie samego, moje serce jest chore, umiera z rozpaczy, kiedy nie ma ci臋 przy mnie. Mo偶esz rozerwa膰 mnie na kawa艂ki, r贸b co chcesz, byleby艣 tylko ty by艂 wolny!

Przez grot臋 przebieg艂 jednog艂o艣ny okrzyk zdumienia. Okowy wi膮偶膮ce Tamlina zazgrzyta艂y, obsun臋艂y si臋 jakby odrobin臋 ni偶ej. Tamlin wpatrywa艂 si臋 w Vanj臋 os艂upia艂y.

Vanja, ucieszona sukcesem, m贸wi艂a dalej:

- Oddam 偶ycie za to, by ci臋 uratowa膰, Tamlinie. Tak wielka jest moja mi艂o艣膰 do ciebie.

Rozleg艂 si臋 zgrzyt i szcz臋k, Lilith uderzy艂a w krzyk, a magiczne okowy pu艣ci艂y. Tamlin bezw艂adny pad艂 na ziemi臋.

Vanja natychmiast pospieszy艂a mu z pomoc膮, ale on rzuci艂 si臋 jej do gard艂a. Czarne anio艂y jednak nie dopu艣ci艂y, by wyrz膮dzi艂 jej krzywd臋, i odci膮gn臋艂y go od dziewczyny. Tamlin nie mia艂 si艂, by j膮 przytrzyma膰.

Ale powoli, wiedziony szale艅cz膮 w艣ciek艂o艣ci膮, podni贸s艂 si臋 na kolana, a偶 wreszcie stan膮艂 na nogi.

W d艂oniach czarnych anio艂贸w zap艂on臋艂y ostrza mieczy skrzy偶owanych mi臋dzy Tamlinem a Vanj膮. Z roz偶arzonego metalu sypa艂y si臋 iskry. Demon nie m贸g艂 dosi臋gn膮膰 swej ofiary.

Przem贸wi艂 najstarszy z Demon贸w Nocy:

- Wyzwoli艂a艣 go z czarodziejskich okow贸w, kobieto, i nic na to nie mo偶emy poradzi膰. On pozostanie na wolno艣ci, ale nie chcemy mie膰 z nim wi臋cej do czynienia. Jest na wieczno艣膰 wykl臋ty z naszej wsp贸lnoty. Jak wyj臋ty spod prawa b臋dzie wa艂臋sa艂 si臋 po 艣wiecie, nie maj膮c dok膮d powr贸ci膰.

Czarny anio艂 rzek艂 na to:

- Ale nie mo偶e si臋 tak偶e zbli偶y膰 do Vanji, my tego zabraniamy. 艢wiat ludzi pozostanie poza jego zasi臋giem.

Demon Wichru, ten, kt贸ry by艂 ojcem Tamlina, doda艂:

- Nie mo偶e te偶 szuka膰 schronienia u nas, bo ten, kto spokrewniony jest z Demonami Nocy, nie nale偶y do nas, nigdy nie zostanie zaakceptowany. Ale niech nasze wiatry wynios膮 go w pr贸偶ni臋, tam gdzie miejsce takich jak on, straconych. Niechaj tam kr膮偶y przez niesko艅czono艣膰 wieczno艣ci.

- Czy to ma by膰 jego wolno艣膰? - zawo艂a艂a Vanja z rozpacz膮. - Jego przewinienie nie by艂o a偶 tak straszne.

- Z艂ama艂 nasze prawa - o艣wiadczy艂 najstarszy demon. - A dla tych, kt贸rzy si臋 tego dopuszcz膮, nie ma lito艣ci.

Vanja ponad mieczami patrzy艂a na Tamlina. W jej spojrzeniu kry艂a si臋 ca艂a t臋sknota za nim i ca艂e oddanie, ale Tamlin spogl膮da艂 na ni膮 wrogo, pogr膮偶ony w rozpaczy.

- Nie chcia艂am, 偶eby tak si臋 sta艂o, Tamlinie - szepn臋艂a Vanja zasmucona. - Pragn臋艂am ci tylko pom贸c.

- Pomog艂a艣 mu - 偶yczliwie powiedzia艂 jeden z czarnych anio艂贸w. - Kr膮偶enie w pr贸偶ni to los o wiele 艂agodniejszy ni偶 przebywanie w tej grocie. I by膰 mo偶e zdo艂a艂a艣 nauczy膰 go czego艣 o mi艂o艣ci? Chod藕my, opu艣膰my to straszne miejsce!

On i jego towarzysz zadbali o to, by Tamlin w drodze na g贸r臋 nie z艂apa艂 Vanji. Demony Nocy nie odzywa艂y si臋, pora偶one wydarzeniami, kt贸re rozegra艂y si臋 na ich oczach. W wielkiej sali anio艂y zn贸w przybra艂y posta膰 wilk贸w i Vanja dosiad艂a jednego z nich.

Najpierw jednak wypuszczono Tamlina. Patrzy艂a, jak wir powietrzny wci膮ga go w g贸r臋, jego rozdzieraj膮cy krzyk rozpaczy d艂ugo d藕wi臋cza艂 w jej uszach. Nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 od p艂aczu.

Kiedy znikn膮艂, Demony Wichru, a tak偶e Vanja i wilki po偶egnali si臋 i opu艣cili siedziby koszmar贸w sennych.

W powrotnej drodze Vanja z pocz膮tku nie widzia艂a nic, tak bardzo by艂a zasmucona. Przez kr贸tk膮 chwil臋 dane jej by艂o ujrze膰 Tamlina, zdo艂a艂a go ocali膰. Ale teraz odszed艂 na zawsze. Nie s艂ysza艂a ju偶 nawet echa jego g艂osu.

Kiedy znale藕li si臋 ju偶 mniej wi臋cej w po艂owie drogi, ockn臋艂a si臋 i zacz臋艂a nas艂uchiwa膰. Zauwa偶y艂a, 偶e wilki po艂o偶y艂y uszy po sobie i przyspieszy艂y kroku.

Daleko, daleko za sob膮 us艂ysza艂a krzyk, wycie najdzikszej w艣ciek艂o艣ci, jakie mo偶na sobie wyobrazi膰. Dobiega艂o z oddali, brzmia艂o s艂abo, ale i tak przenika艂o do szpiku ko艣ci i wdziera艂o si臋 w dusz臋 niczym dr臋cz膮cy b贸l.

- Czy to Tamlin? - spyta艂a z l臋kiem.

Nie鈥, my艣l膮 odpowiedzia艂y jej wilki. 鈥濶ie s艂yszysz, co to jest? Czy nie brzmi to jak echo niesione wiatrem?鈥

Echo niesione wiatrem? Te s艂owa ju偶 kiedy艣 s艂ysza艂a. Widzia艂a je tak偶e napisane. W kronikach Ludzi Lodu.

- Tengel Z艂y? - szepn臋艂a, nie maj膮c odwagi si臋 odwr贸ci膰.

Tak. Odkry艂, co si臋 sta艂o. Jego gniew nie zna granic鈥.

- To znaczy, 偶e teraz koniec ze mn膮? - spyta艂a dr偶膮cym g艂osem.

Nie l臋kaj si臋鈥, w艂膮czy艂 si臋 do dziwnej rozmowy drugi wilk. 鈥濿iesz, 偶e Marco jest pod ochron膮, i wasz z艂y przodek nie mo偶e go odnale藕膰. Ty tak偶e od tej pory b臋dziesz chroniona鈥.

- Ale ja jestem zwyk艂ym cz艂owiekiem! Nie jestem taka jak Marco.

Dokona艂a艣 niezwyk艂ego czynu. Wol膮 twego dziada jest, aby艣 by艂a chroniona i otrzyma艂a nagrod臋鈥.

- Nagrod臋? Jak膮?

Kiedy tw贸j czas na ziemi dobiegnie ko艅ca, przyb臋dziesz do naszych sal. Spotkasz swoj膮 babk臋 Sag臋 i naszego w艂adc臋 Lucyfera we w艂asnej osobie. I oczywi艣cie Marca鈥.

- Ale mojego ojca nie zobacz臋?

Nie, twego ojca tam nie b臋dzie鈥.

Przykro jej by艂o ze wzgl臋du na Ulvara, ale podzi臋kowa艂a za zaszczyt, jaki j膮 spotka艂.

Nagle znale藕li si臋 w jej pokoju. Us艂ysza艂a ostatni膮 my艣l wilk贸w: 鈥濷d tej pory Tengel Z艂y nie mo偶e wyrz膮dzi膰 ci krzywdy, nie mo偶e ci臋 zobaczy膰 ani wyczu膰. Dzi臋kujemy za pomoc, Vanju z Ludzi Lodu!鈥

- To ja wam dzi臋kuj臋! - zawo艂a艂a, gdy ju偶 mia艂y j膮 opu艣ci膰. - Mam nadziej臋, 偶e wkr贸tce si臋 zobaczymy.

Spotkamy si臋, gdy nadejdzie czas鈥.

Pomacha艂a im r臋k膮 na po偶egnanie i patrzy艂a, jak znikaj膮 na tle ciemnego nieba. Mrok nocy rozja艣nia艂o kilka gwiazd. Vanja zastanawia艂a si臋, gdzie one si臋 podziewa艂y podczas jej podr贸偶y. Przez ca艂y ten czas nie widzia艂a ani jednej gwiazdki, jedynie chorobliwie blady ksi臋偶yc. I on tak偶e nie by艂 zwyczajny.

Po jakich w艂a艣ciwie 艣wiatach w臋drowa艂a?

Vanja obudzi艂a si臋 ze snu. W pokoju panowa艂 p贸艂mrok, a ona le偶a艂a we w艂asnym 艂贸偶ku, dok艂adnie tak, jak zasn臋艂a.

Ile nocy przespa艂am? zastanawia艂a si臋. Biedna matka i ojciec, jak to przyj臋li?

W hallu wisia艂 kalendarz, z kt贸rego Henning metodycznie ka偶dego dnia zrywa艂 kartk臋. Vanja na palcach przemkn臋艂a si臋, 偶eby sprawdzi膰 dat臋.

W mroku ledwie rozr贸偶nia艂a cyfry na kalendarzu.

Data by艂a ci膮gle ta sama. Nikt nie zauwa偶y艂 jej nieobecno艣ci.

Zegar wskazywa艂 trzeci膮 w nocy.

Vanja wr贸ci艂a do pokoju i przysiad艂a na brzegu 艂贸偶ka.

A wi臋c to wszystko by艂o tylko snem? By膰 mo偶e 艣ni艂o jej si臋 to, co chcia艂a, by wydarzy艂o si臋 naprawd臋. Pragn臋艂a uwolni膰 Tamlina i wyzwoli膰 Demony Nocy spod w艂adzy Tengela Z艂ego.

Mo偶e to zadzia艂a艂 narkotyczny 艣rodek, kt贸ry ofiarowa艂 jej Marco? S艂ysza艂a, 偶e takie substancje potrafi膮 wywo艂ywa膰 najbardziej nieprawdopodobne wizje.

A wi臋c nigdy nie spotka艂a czarnych anio艂贸w ani nie by艂a w siedzibach Demon贸w Nocy czy te偶 w skalnych grotach Demon贸w Wichru. I nie widzia艂a Tamlina.

Wbrew swej w艂asnej woli odczu艂a wielkie rozczarowanie.

R臋k臋 mia艂a ca艂y czas zaci艣ni臋t膮 i teraz zorientowa艂a si臋, 偶e co艣 w niej trzyma, co艣 dziwnego. Zapali艂a lamp臋, by sprawdzi膰.

Na jej d艂oni widnia艂o kilka sztywnych, ciemnoszarych w艂os贸w, jakby z sier艣ci jakiego艣 zwierz臋cia.

Koszula nocna?

Dobry Bo偶e, ca艂a w strz臋pach! Na dole brakowa艂o du偶ego kawa艂ka, a przy dekolcie zobaczy艂a spore rozdarcie.

Vanja powoli unios艂a g艂ow臋 i odetchn臋艂a cicho, jakby ba艂a si臋, 偶e kto艣 j膮 us艂yszy.

ROZDZIA艁 XII

Up艂yn臋艂y dwa lata.

Agneta i Henning pragn臋li dla swej c贸rki jedynie dobra, nie ich win膮 by艂o, 偶e uczynili tak fatalny wyb贸r.

Ich prze艣liczna, ukochana Vanja rzeczywi艣cie si臋 uspokoi艂a, ale w jej spojrzeniu nadal by艂o co艣, do czego nie potrafili dotrze膰. Czasami Agneta mia艂a wra偶enie, 偶e to smutek, tak bezgraniczny i bolesny, 偶e ludzkie s艂owo nie potrafi go opisa膰.

Ale Vanja nie skar偶y艂a si臋 nigdy. Przez pierwsze miesi膮ce po wizycie Marca wiele przebywa艂a w samotno艣ci, by艂a ma艂om贸wna i zamy艣lona. Z czasem zacz臋艂a w艂膮cza膰 si臋 w 偶ycie rodziny, 艣mia艂a si臋 wraz ze wszystkimi, bawi艂a z Andre i zajmowa艂a Vetlem, male艅kim synkiem Christoffera i Marit, kt贸ry urodzi艂 si臋 w roku 1901 i sta艂 si臋 ulubie艅cem Vanji w 艣wiecie ludzi.

Z pozoru mog艂a si臋 wydawa膰 weso艂膮 i uprzejm膮 m艂od膮 panienk膮, zawsze we wszystkim pomocn膮 i 偶yczliw膮. Ale ten, kto patrzy艂 na ni膮 uwa偶niej, dostrzega艂, 偶e jej 艣miech cz臋sto zamiera艂, raptownie przeradzaj膮c si臋 w smutek. D艂onie nagle opada艂y bezsilnie, jak gdyby Vanj臋 艂apa艂y w sid艂a ponure my艣li. Ale takie wra偶enia nie trwa艂y d艂ugo, moment p贸藕niej wraca艂 jej humor.

A mimo to Agneta i Henning niepokoili si臋 c贸rk膮. Kiedy wi臋c do parafii przyby艂 m艂ody, pe艂en zapa艂u katecheta, nauczyciel religii, kt贸ry jeszcze nie zako艅czy艂 swej edukacji, Agneta zaproponowa艂a m臋偶owi:

- A mo偶e zaprosiliby艣my tego m艂odego cz艂owieka do domu? Pewnie czuje si臋 tutaj samotny.

- Bardzo ch臋tnie - odrzek艂 Henning, w skryto艣ci ducha my艣l膮c o tym samym co 偶ona. - Ale a偶 taki m艂ody to on nie jest. Wiesz przecie偶, 偶e zd膮偶y艂 ju偶 owdowie膰.

- Tak, ale...

Agneta ugryz艂a si臋 w j臋zyk, a ju偶 mia艂a powiedzie膰, 偶e Vanji potrzeba nieco starszego m臋偶czyzny, wiod膮cego ustabilizowane 偶ycie. Kogo艣, kto by艂by dla niej troch臋 jak ojciec. Nie chcia艂a jednak zdradza膰 swych plan贸w i zamiast tego powiedzia艂a:

- Biedaczysko! Utraci艂 偶on臋 w po艂ogu. Dziecko tak偶e nie prze偶y艂o. Mo偶e w czwartek?

- Co? Co takiego? Kto umar艂 w czwartek? Ach, tak, zaproszenie! Tak, czwartek mi odpowiada - kiwn膮艂 g艂ow膮 Henning.

Wiedzia艂, 偶e tego dnia Vanja b臋dzie w domu, przyjdzie tak偶e Sander i Benedikte. Weso艂y i wykszta艂cony Sander zawsze si臋 przydawa艂, kiedy rozmowa si臋 nie klei艂a.

My艣li Agnety pow臋drowa艂y jeszcze dalej, a偶 na podw贸rze, po kt贸rym spacerowa艂a Vanja z male艅kim Vetlem w w贸zeczku. Agneta widzia艂a, jak twarz c贸rki pochylona nad dzieckiem ja艣nieje w u艣miechu.

- Sama powinna mie膰 takie male艅stwo - szepn臋艂a cicho. - Moja kochana Vanja. Powinna mie膰 w艂asne dziecko.

Frank Monsen westchn膮艂.

Jeszcze jedno zaproszenie od mieszka艅c贸w parafii. Tym razem da艂 si臋 zaskoczy膰, nie mia艂 偶adnej wym贸wki w zanadrzu. Zanim zd膮偶y艂 si臋 zastanowi膰, ju偶 m贸wi艂, 偶e tak, czwartek jak najbardziej mu odpowiada, dzi臋kuj臋, to bardzo uprzejme z pa艅stwa strony.

Lipowa Aleja?

To ten prastary dw贸r, z daleka przypominaj膮cy star膮 szop臋. Zn贸w z piersi wyrwa艂o mu si臋 westchnienie.

Na spotkaniach parafian niewiele s艂ysza艂 o mieszka艅cach Lipowej Alei, wszyscy nabierali wody w usta, kiedy tylko wspominano rodzin臋 Lind贸w. W ciszy, jaka zwykle wtedy zapada艂a, s艂ycha膰 by艂o tylko stukanie drut贸w w rob贸tkach pa艅 i dyskretne szuranie st贸p po pod艂odze. I zawsze w ko艅cu znalaz艂 si臋 kto艣, kto powiedzia艂: 鈥濼ak, zn贸w mamy pi臋kn膮 pogod臋, to wspania艂e鈥. Albo co艣 w tym rodzaju.

Pani膮 Agnet臋 Lind spotka艂 raz podczas jarmarku dobroczynnego, urz膮dzonego po to, by zebra膰 pieni膮dze na nowy obrus ko艣cielny, bo stary zaple艣nia艂 na skutek niew艂a艣ciwego przechowywania w korytarzyku za zakrysti膮. Pani Lind przyby艂a na jarmark jako go艣膰, nie pomaga艂a w jego przygotowaniu. Bardzo mi艂a dama, podobno c贸rka pastora. Dziwne, 偶e nie w艂膮cza si臋 w dzia艂alno艣膰 parafii!

Oby tylko nie mieli podstarza艂ej c贸rki na wydaniu! Przekona艂 si臋 ju偶, 偶e bardzo cz臋sto taki by艂 g艂贸wny pow贸d zaprosze艅.

Frank Monsen nie pragn膮艂 o偶eni膰 si臋 powt贸rnie. Rana po stracie 偶ony by艂a nadal zbyt 艣wie偶a. Mia艂 zamiar odda膰 si臋 swemu powo艂aniu, zajmowa膰 m艂odymi konfirmantami, naucza膰 ich, organizowa膰 grupowe czytania z Biblii, na wszystkie sposoby s艂u偶y膰 Ko艣cio艂owi.

Mia艂 wielkie ambicje, by by膰 cz艂owiekiem szlachetnym.

Ale kiedy nadszed艂 czwartek, poszed艂 z wizyt膮 do Lipowej Alei.

Przedtem jednak postara艂 si臋 o dok艂adniejsze informacje na temat rodziny. Mieszka艅cy Lipowej Alei nosili nazwisko Lind z Ludzi Lodu i podobno ta druga cz臋艣膰, Ludzie Lodu, owiana by艂a mgie艂k膮 tajemnicy. Wielu cz艂onk贸w tego rodu to zwykli ludzie, cho膰 rzadko zagl膮daj膮cy do ko艣cio艂a. Natomiast inni byli... niebezpieczni!

W tym czasie podobno nie by艂o w rodzie takiej osoby. Pani, kt贸ra o艣mieli艂a si臋 przekaza膰 mu troch臋 ploteczek na temat Ludzi Lodu, wspomnia艂a co艣 o jakiej艣 Benedikte. 鈥濧le z niej bardzo przyzwoita osoba, zam臋偶na z przysz艂ym profesorem, cho膰 w艂a艣ciwie nie ma na czym oka zawiesi膰. Ona jest dotkni臋ta z艂ym dziedzictwem! 鈥

Z艂ym dziedzictwem?鈥 spyta艂 Frank.

Tak. Tacy si臋 rodz膮鈥.

I ta odpowied藕 musia艂a mu wystarczy膰, nie chcia艂 bowiem wyda膰 si臋 zbyt ciekawski, a poza tym rodzina Lind nie obchodzi艂a go zbytnio.

Tak mu si臋 wtedy wydawa艂o...

Dw贸r z bliska sprawia艂 o wiele lepsze wra偶enie. Wiod艂a do niego aleja starych lip, a budynki okaza艂y si臋 rzeczywi艣cie bardzo wiekowe, lecz w doskona艂ym stanie. Potrafi艂 dopatrzy膰 si臋 licznych 艣lad贸w przebudowy, ale samo j膮dro, zachodnia cz臋艣膰, musia艂a zosta膰 wzniesiona w niepami臋tnych czasach.

Drzwi otworzy艂 mu jedenastoletni ch艂opiec. Przywita艂 go uprzejmie i powiedzia艂, 偶e nazywa si臋 Andre Brink, to jego nowe nazwisko, bo tatu艣 i mamusia nareszcie mogli si臋 pobra膰 i on mo偶e nazywa膰 si臋 tak samo jak tatu艣, a jego mam膮 jest Benedikte, a dziadkiem Henning.

Wszystko to wyrzuci艂 z siebie jednym tchem.

Frank Monsen serdecznie podzi臋kowa艂 za dok艂adne informacje i zdj膮艂 kalosze w hallu. Zaraz przysz艂a pani Agneta, by go przywita膰, przyg艂adzi艂 wi臋c g艂adkie, ciemne w艂osy, ubrudzi艂 si臋 pomad膮 i musia艂 wytrze膰 r臋ce chusteczk膮 do nosa.

Poproszono go do salonu.

Dostrzeg艂 j膮 natychmiast.

Pi臋kniejszej dziewczyny nigdy jeszcze nie widzia艂.

Jej widok wprawi艂 go w takie zmieszanie, 偶e nie zwa偶aj膮c na nic ruszy艂 przed siebie i przywita艂 si臋 z ni膮 jako pierwsz膮. Uk艂oni艂a si臋, co Franka nieco speszy艂o, r贸偶nica wieku mi臋dzy nimi nie by艂a wszak tak wielka. Trzydzie艣ci dwa lata to przecie偶 偶aden wiek dla m臋偶czyzny.

Przywita艂 si臋 z pozosta艂ymi, z przysz艂ym profesorem (cho膰 o tym, rzecz jasna, gospodarze nie wspomnieli), z jego 偶on膮 Benedikte, kt贸ra rzeczywi艣cie nie by艂a urodziwa, ale za to bardzo mi艂a. Dlaczego o ludziach nie obdarzonych szczeg贸ln膮 urod膮 zawsze si臋 m贸wi: 鈥濧le wygl膮da na mi艂膮鈥. Jakie偶 ta niesprawiedliwe! Jakby to mia艂o by膰 balsamem na rany.

By艂 te偶 gospodarz, Henning Lind z Ludzi Lodu. Ten dopiero wygl膮da艂 na mi艂ego! Nie mo偶na by艂o tego nie zauwa偶y膰, musia艂 by膰 niezwykle wszystkim 偶yczliwy. Dlaczego parafianie nigdy o nim nie wspominali? To 艂agodne spojrzenie Chrystusa musia艂o by膰 znane w ca艂ej okolicy! Frankowi niemal 艂zy zakr臋ci艂y si臋 w oczach od ca艂ej tej uderzaj膮cej atmosfery dobroci. Byli tak偶e dalsi krewni o nazwisku Volden, ich widzia艂 kiedy艣 w ko艣ciele. Wspania艂e uczucie, jakby spotka艂 starych przyjaci贸艂. Ich syn Christoffer by艂 lekarzem w szpitalu w Drammen, m贸j ty 艣wiecie, ale偶 ta rodzina musia艂a by膰 znacznie wy偶szego rodu, ni偶 w pierwszej chwili mu si臋 wydawa艂o! I jeszcze m艂oda 偶ona doktora, kt贸ra zrazu sprawia艂a wra偶enie, jakby nie pasowa艂a do ca艂ej rodziny, ale natychmiast okaza艂o si臋, 偶e by艂 to mylny os膮d. Mia艂a na imi臋 Marit i nosi艂a na r臋kach roczne dziecko.

Wszystko to Frank Monsen rejestrowa艂 zaledwie po艂owicznie, bo jego my艣li nie opuszcza艂y tej, kt贸ra sta艂a za jego plecami. Nie 艣mia艂 si臋 bodaj odwr贸ci膰, by na ni膮 spojrze膰, mia艂 wra偶enie, 偶e to zdrada wobec zmar艂ej 偶ony.

Ale owdowia艂 ju偶 trzy lata temu, a przecie偶 nie m贸g艂 偶y膰 sam do ko艅ca swych dni!

Ile lat mog艂a mie膰 ta dziewczyna? Dziewi臋tna艣cie, dwadzie艣cia? Na imi臋 mia艂a Vanja, niezwyk艂e imi臋, w艂a艣ciwie rosyjskie imi臋 m臋skie, zdrobnienie od Iwana.

Frank nie wiedzia艂, 偶e Ludzie Lodu maj膮 tendencj臋 do nadawania swoim dzieciom imion pasuj膮cych zar贸wno dla ch艂opca, jak i dla dziewczynki. Villemo, Heike, Vanja...

Ale w tej panience nie by艂o nic ch艂opi臋cego. Trudno sobie wyobrazi膰 bardziej kobiec膮 istot臋. Ten male艅ki nosek, przyozdobiony czaruj膮cymi piegami, delikatnie zarysowane usta i wielkie oczy. No i w艂osy! Bujne sploty w kolorze po艂yskuj膮cej miedzi...

Musi by膰 zar臋czona, a w ka偶dym razie na pewno oddzia艂y wielbicieli przypuszczaj膮 nieustanny szturm.

Ale chyba wcale tak nie by艂o. Ta Benedikte Brink wspomnia艂a zatroskana, 偶e Vanja ma艂o przebywa z innymi m艂odymi lud藕mi.

Mo偶e wi臋c b臋dzie m贸g艂...

Drgn膮艂 gwa艂townie, zorientowawszy si臋, 偶e ojciec dziewczyny, Henning Lind, od d艂u偶szego czasu co艣 do niego m贸wi.

- To bardzo przyjemny m艂ody cz艂owiek - powiedzia艂a Agneta do swej c贸rki, kiedy Frank ju偶 wyszed艂.

- Kto taki? - spyta艂a Vanja.

Biedna Agneta! Teraz naprawd臋 zrozumia艂a, 偶e sytuacja jest beznadziejna.

Ale Frank Monsen nadal sk艂ada艂 im wizyty, zaproszony czy nie. Zaprzyja藕ni艂 si臋 z Sanderem Brinkiem, kt贸ry, rzecz jasna, natychmiast przejrza艂 jego taktyk臋. Frank by艂 jednak sympatycznym cz艂owiekiem, mi艂o si臋 z nim gaw臋dzi艂o, a poza tym zna艂 si臋 na wielu sprawach, dlaczego wi臋c nie mieliby porozmawia膰?

Nie za ka偶dym razem m艂ody katecheta spotyka艂 Vanj臋. Na og贸艂 przebywa艂a w swoim pokoju albo wychodzi艂a z dzie膰mi, Andre i Vetlem, albo te偶 by艂a u Malin. Kiedy Frankowi raz czy drugi si臋 powiod艂o i m贸g艂 porozmawia膰 z Vanj膮, nie posiada艂 si臋 ze szcz臋艣cia przez wiele kolejnych dni, rozwa偶a艂 i dodawa艂 znaczenia ka偶demu s艂owu, jakie do niego wypowiedzia艂a, i przekonywa艂 si臋, 偶e dziewczyna jest nim tak samo zainteresowana jak on ni膮.

Wcale tak nie by艂o. Z czasem jednak Vanja przynajmniej zacz臋艂a dostrzega膰 jego istnienie. Traktowa艂a go jako przyjaciela rodziny i sta艂a si臋 wobec niego bardziej otwarta. Nigdy nie przysz艂o jej do g艂owy, 偶e Frank mo偶e kocha膰 si臋 w niej na zab贸j, jej my艣li nawet nie potr膮ci艂y o t臋 spraw臋.

Dlatego prze偶y艂a prawdziwy wstrz膮s, gdy pewnego dnia Henning przyszed艂 do jej pokoju, usiad艂 i powa偶ny mimo u艣miechu powiedzia艂:

- No, my艣l臋, 偶e nasza dziewczynka ma ju偶 prawdziwego zalotnika!

Vanja poderwa艂a si臋 na r贸wne nogi.

- Kto taki? Ja?

- Tak. Frank Monsen uroczy艣cie poprosi艂 dzisiaj o twoj膮 r臋k臋. Chyba si臋 tego spodziewa艂a艣?

- Frank?

- Jeste艣 zaskoczona? On zrozumia艂, 偶e odwzajemniasz jego uczucia. Inaczej nigdy by si臋 nie o艣mieli艂.

- Bo偶e, miej mnie w swojej opiece - szepn臋艂a Vanja pobiela艂ymi wargami. - Ale ja...

Henning czeka艂.

My艣li Vanji wirowa艂y w g艂owie. Tamlin. Tamlin, wielka mi艂o艣膰 jej 偶ycia... Marco powiedzia艂, 偶e Vanja musi urodzi膰 dziecko, kt贸re z kolei wyda na 艣wiat wybranego z Ludzi Lodu... Frank Monsen? Frank Monsen w roli ojca i kochanka? Ta my艣l wyda艂a jej si臋 absurdalna. Ale mo偶e wcale taka nie by艂a? Wiedzia艂a, 偶e nigdy ju偶 nie ujrzy Tamlina, a 偶al po nim przez ca艂e 偶ycie b臋dzie j膮 pali艂 jak otwarta rana. Gniew i nienawi艣膰, jakie ostatnio jej okaza艂, tak bardzo, bardzo bola艂y... Frank by艂 sympatycznym cz艂owiekiem. Do艣膰 przystojny, w ka偶dym razie sprawia艂 mi艂e wra偶enie. Ale musi przesta膰 nosi膰 kalosze i pomadowa膰 w艂osy. W kapeluszu wygl膮da jak stary dziad. I w przeciwie艅stwie do niej jest bardzo religijny, ale to wynika z jego wrodzonej dobroci. Vanja czu艂a, 偶e Frank jest naprawd臋 szlachetnym cz艂owiekiem, prawdziwym chrze艣cijaninem, bez odrobiny ob艂udy!

Ale ona by艂a... zbezczeszczona, czy nie tak si臋 to nazywa艂o w kr臋gach ko艣cielnych? Po tym, co wyprawia艂 z ni膮 Tamlin, ju偶 dawno przesta艂a by膰 dziewic膮. To na pewno nie pozostanie nie zauwa偶one!

Na mi艂o艣膰 bosk膮, co mia艂a robi膰?

Vanja zorientowa艂a si臋, 偶e ju偶 my艣li w kategoriach ma艂偶e艅stwa z Frankiem. Co mia艂a do stracenia, kiedy艣 przecie偶 musi wyj艣膰 za m膮偶, a po zwi膮zku z Tamlinem nie pokocha ju偶 偶adnego ziemskiego m臋偶czyzny. Musi urodzi膰 dziecko, taki jest jej obowi膮zek wobec rodu, a do tego Frank nadaje si臋 tak samo jak ka偶dy inny. Z pewno艣ci膮 oka偶e si臋 wspania艂ym ojcem, wiernym i troskliwym ma艂偶onkiem.

M贸j Bo偶e, jak偶e to tr膮ci艂o nud膮! Ale Vanja uwierzy艂a, 偶e ma艂偶e艅stwo z Frankiem b臋dzie mog艂o funkcjonowa膰. Ile os贸b zawiera zwi膮zek ma艂偶e艅ski z mi艂o艣ci? O wi臋kszo艣ci ma艂偶e艅stw decydowali rodzice, a Frank by艂 z pewno艣ci膮 jednym z najlepszych m臋偶czyzn, jaki m贸g艂 si臋 jej trafi膰.

Tamlin... O, Tamlinie, mi艂o艣ci mojego 偶ycia!

Unios艂a g艂ow臋.

- Zastanowi臋 si臋 nad tym - obieca艂a.

Do艣膰 osobliwy by艂 Fakt, 偶e nigdy nie si臋ga艂a my艣l膮 dalej ni偶 do czasu urodzenia dziecka, kt贸re musia艂a wyda膰 na 艣wiat. P贸藕niej Frank jak gdyby mia艂 opu艣ci膰 jej 偶ycie, nie potrafi艂a sobie wyobrazi膰, 偶e b臋dzie z nim do ko艅ca swych dni. Wszystko to jednak tkwi艂o wy艂膮cznie w jej pod艣wiadomo艣ci, otwarcie nigdy w ten spos贸b nie my艣la艂a. By膰 mo偶e po艣lubi Franka, to wcale nie wydawa艂o si臋 niemo偶liwe, potem urodzi im si臋 dziecko, i na to bardzo si臋 cieszy艂a. A p贸藕niej - koniec. 艢wiat jej wyobra偶e艅 nie si臋ga艂 dalej, jak gdyby mocno postanowi艂a drzwi do przysz艂o艣ci pozostawi膰 zamkni臋te.

W tym czasie Benedikte by艂a jej najbli偶sz膮 przyjaci贸艂k膮. Cz臋sto rozmawia艂y o tym, jak to mo偶na po艣lubi膰 katechet臋, kiedy samemu nie odczuwa si臋 potrzeby tego rodzaju duchowej strawy. Benedikte prosi艂a, aby Vanja dobrze si臋 zastanowi艂a, czy nie wyrz膮dzi Frankowi krzywdy, Vanja twierdzi艂a jednak, 偶e takie niebezpiecze艅stwo nie istnieje.

- Mam na tyle spokojny temperament - o艣wiadczy艂a - 偶e nie b臋d臋 mia艂a 偶adnych trudno艣ci z przystosowaniem si臋 do nowej roli.

Benedikte popatrzy艂a na ni膮 badawczo. Owszem, ostatnio m艂odsza siostra okazywa艂a rzeczywi艣cie spokojne usposobienie, ale sprawia艂a te偶 wra偶enie, 偶e wszystko jest jej oboj臋tne, i to budzi艂o przera偶enie Benedikte.

Benedikte ogromnie zasmuca艂 fakt, 偶e nie potrafi zrozumie膰 Vanji. Co ta dziewczyna ukrywa?

Pociesza艂o j膮, 偶e Marco zdo艂a艂 nawi膮za膰 z ni膮 kontakt, kiedy ostatnio bawi艂 w Lipowej Alei. Vanja nie by艂a wi臋c ca艂kiem sama.

W takim razie Benedikte mimo wszystko pomog艂a m艂odziutkiej dziewczynie, to ona przecie偶 wezwa艂a Marca. 鈥濼o zbyt trudne dla ciebie鈥, powiedzia艂 jej wtedy Marco swym 艂agodnym g艂osem i sam zaj膮艂 si臋 Vanj膮.

Ta 艣wiadomo艣膰 nape艂ni艂a j膮 spokojem, cho膰 Benedikte zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e jej m艂odziutka krewna wiele ukrywa. Gdyby tylko uda艂o jej si臋 przebi膰 przez mur, kt贸ry Vanja zbudowa艂a wok贸艂 siebie!

- I jak, Vanju - spyta艂a kilka dni p贸藕niej. - Zdecydowa艂a艣 si臋 ju偶 na Franka?

Vanja ci臋偶ko westchn臋艂a.

- Tak, prawd臋 m贸wi膮c, tak. Dosz艂am do wniosku, 偶e lepszego m臋偶a nie znajd臋, trudno te偶 o sympatyczniejszego cz艂owieka. My艣l臋 wi臋c... 偶e dam mu odpowied藕, kiedy przyjdzie jutro wieczorem.

- To dobrze - Benedikte odetchn臋艂a z ulg膮. - Dokona艂a艣 m膮drego wyboru.

Gdybym mog艂a wybiera膰, pomy艣la艂a Vanja, wybra艂abym Tamlina. Ale on ju偶 nie istnieje, nie ma go w moim 艣wiecie. A Frank jest drugim z kolei. Doskonale nadaje si臋 na ojca dziecka, ma wszelkie zalety, jakich mog艂abym sobie 偶yczy膰.

Niech wi臋c ju偶 b臋dzie po wszystkim! Im szybciej, tym lepiej.

Nast臋pnego wieczoru o艣wiadczyny Franka zosta艂y przyj臋te i katecheta nie posiada艂 si臋 z rado艣ci. Nie m贸g艂 w to uwierzy膰.

S艂usznie post膮pi艂, nie do ko艅ca uwa偶aj膮c si臋 za szcz臋艣ciarza, bo Vanja prawie od razu urz膮dzi艂a mu zimny prysznic, po kt贸rym ledwie m贸g艂 z艂apa膰 oddech.

- Frank, najpierw musisz mnie wys艂ucha膰 - zacz臋艂a, a on kiwn膮艂 g艂ow膮, zaskoczony jej powa偶n膮 min膮. Jaka偶 ona 艣liczna!

- Frank, zanim zdecydujesz si臋 mnie po艣lubi膰, musisz si臋 czego艣 o mnie dowiedzie膰. Nie b臋d臋 niczego owija膰 w bawe艂n臋: nie jestem nietkni臋ta.

Frankowi zabrak艂o tchu w piersiach.

- Co ty m贸wisz? - szepn膮艂 przera偶ony. Gdzie ona si臋 nauczy艂a takich wyra偶e艅? I czy... stroi sobie z niego 偶arty?

Nie, nadal zachowywa艂a niezwyk艂膮 powag臋.

Ale to przecie偶 niemo偶liwe! Jego narzeczona, jego czysta, bia艂a jak 艣nieg Vanja! Frank poczu艂 si臋 niemal chory, nie m贸g艂 wydusi膰 z siebie s艂owa.

Vanja popatrzy艂a na niego ze smutkiem.

- Zgwa艂cono mnie - szepn臋艂a, nie mog艂a przecie偶 wyzna膰, 偶e przez wiele miesi臋cy, a nawet chyba nale偶a艂oby powiedzie膰: lat, kocha艂a si臋 z demonem! Takich rzeczy nie mo偶na wyzna膰 zwyczajnemu cz艂owiekowi, a tym bardziej katechecie.

- Zgwa艂cono? - powt贸rzy艂 bezg艂o艣nie, nie mog膮c poj膮膰 sensu tych s艂贸w.

- Tak. To nie by艂a moja wina, Frank. Sz艂am sama przez wzg贸rze, mniej wi臋cej rok temu... (M贸j Bo偶e, jak 艂atwo przychodzi艂y k艂amstwa, kiedy ju偶 si臋 raz zacz臋艂o!) Nagle pojawi艂 si臋 jaki艣 m臋偶czyzna, najwidoczniej ju偶 na mnie czyha艂, nigdy go nie widzia艂am, ani przedtem, ani potem, i rzuci艂 si臋 na mnie, zanim zrozumia艂am, o co chodzi. Byli艣my tak daleko od ludzi i nikt nie m贸g艂 s艂ysze膰 moich krzyk贸w, i...

- Och, nie m贸w ju偶 nic. - Frank nie chcia艂 d艂u偶ej tego s艂ucha膰. Jego ma艂y kwiatuszek, jak ona mog艂a? Jak mog艂a tak go oszuka膰, pozbawi膰...

Nie co te偶 on my艣li? To przecie偶 nie jej wina! Co ona robi艂a sama w lesie? my艣la艂 zrozpaczony. Czu艂 si臋 oszukany, wyrwano mu taki smaczny k膮sek. Och, to straszne, niegodne s艂owa w takich okoliczno艣ciach, ale by艂 oszo艂omiony, niemal chory z nienawi艣ci do tego cz艂owieka, kt贸ry wyrz膮dzi艂 mu tak膮 krzywd臋.

Jemu?

Bo偶e, wybacz mi, pomy艣la艂 Frank i przymkn膮艂 oczy w g艂臋bokim 偶alu. To przecie偶 j膮 skrzywdzono, a mnie wyznaczy艂e艣, Panie, bym ni贸s艂 jej pociech臋 i wsparcie. Wybacz moje egoistyczne my艣li!

I poniewa偶 Frank by艂 naprawd臋 dobrym cz艂owiekiem, wzi膮艂 Vanj臋 w ramiona, wybaczy艂 jej (och, Bo偶e, zn贸w to samo!) i powiedzia艂, 偶e to nie ma dla niego 偶adnego znaczenia, a Vanja poczu艂a si臋 zawstydzona i winna.

Spoczywaj膮c w jego obj臋ciach niczego nie czu艂a. Siedzieli sztywno na w膮skiej kanapie, na kt贸rej do艣膰 trudno by艂o im si臋 obejmowa膰. Zacisn臋艂a z臋by i pomy艣la艂a jeszcze raz: oby ten 艣lub i p艂odzenie dziecka by艂o ju偶 za nami!

Tak jednak si臋 nie sta艂o.

W ramach swego kszta艂cenia Frank musia艂 po艣wi臋ci膰 rok na dzia艂alno艣膰 misyjn膮. Wiedzia艂 o tym wcze艣niej i powinien by艂 spe艂ni膰 ten obowi膮zek ju偶 dawno temu. Kiedy up艂ywa艂y lata, a jego wci膮偶 nie wzywano do wyjazdu, doszed艂 do wniosku, 偶e zrezygnowano wobec niego z tego zamiaru.

Myli艂 si臋 jednak. W najmniej odpowiednim momencie nadesz艂o pismo wzywaj膮ce go do wyjazdu. Rok w Chinach. Nie, nie m贸g艂 zabra膰 偶ony. Do艣wiadczenia z tego kraju by艂y jak najgorsze, poza tym niedawno st艂umiono wielkie powstanie, podczas kt贸rego zgin臋艂o wielu misjonarzy. No i przecie偶 chodzi艂o zaledwie o jeden rok.

Na 艣lub wi臋c nie by艂o czasu.

Frank rozpacza艂, ale Vanja przyj臋艂a to spokojnie, niemal uw艂aczaj膮co spokojnie. Kiedy odprowadza艂a go na statek, kt贸ry mia艂 go powie藕膰 w sin膮 dal, nie zdo艂a艂a uroni膰 cho膰by jednej 艂zy. By艂 jej mi艂ym znajomym, mo偶e przyjacielem, ot i wszystko.

Jej 偶ycie sta艂o si臋 teraz spokojniejsze. By艂a zar臋czona, nie zagra偶a艂y jej umizgi kolejnych kawaler贸w. Mog艂a bez przeszk贸d odda膰 si臋 rozmy艣laniom.

Ale los zgotowa艂 jej wi臋cej niespodzianek. Tu偶 przed powrotem do domu po rocznym pobycie w Chinach Frank okaza艂 si臋 na tyle nieroztropny, by wpl膮ta膰 si臋 w polityczne niesnaski w prowincji, w kt贸rej przebywa艂. Widzia艂 wok贸艂 siebie ogrom niesprawiedliwo艣ci, a jego dusza chrze艣cijanina nie pozwala艂a mu si臋 z tym godzi膰 w milczeniu. Wtr膮cono go do wi臋zienia, przede wszystkim dlatego, 偶e Chi艅czycy nie mogli zrozumie膰, o co mu chodzi. Na wszelki wypadek postanowili usun膮膰 go na bok. Nie 艣mieli go zg艂adzi膰, gdy偶 zab贸jstwa misjonarzy w poprzednich latach wywo艂a艂y i tak zbyt wielkie poruszenie w 艣wiecie.

W Lipowej Alei nie przestawano si臋 dziwi膰. Z pocz膮tku wok贸艂 osoby Franka panowa艂a ca艂kowita cisza, ale wreszcie nadesz艂a wiadomo艣膰 ze zwi膮zku misjonarzy, kt贸rego by艂 cz艂onkiem. Frank Monsen znalaz艂 si臋 w niewoli, ale jego sprawa jest w toku. Trudno co prawda nawi膮za膰 kontakt z tymi, kt贸rzy go uwi臋zili, jeszcze trudniej prowadzi膰 rozmowy, ale nie wolno traci膰 nadziei.

Vanja czeka艂a. Ca艂a rodzina trapi艂a si臋 jej nieszcz臋艣ciem, ale ona nie wygl膮da艂a wcale na zmartwion膮. Frank kiedy艣 wr贸ci do domu, a do tego czasu ona przynajmniej b臋dzie mia艂a spok贸j. Niczego wi臋cej nie wymaga艂a.

Czas jednak up艂ywa艂 i w ko艅cu zacz臋艂a si臋 o niego niepokoi膰. Frank by艂 przecie偶 takim mi艂ym cz艂owiekiem, wszystkim dobrze 偶yczy艂. Dlaczego musia艂o si臋 to przytrafi膰 w艂a艣nie jemu?

W Norwegii w tych latach wiele si臋 wydarzy艂o. Jej mieszka艅cy od dawna ju偶 nosili w sobie idee wolno艣ci i ich przemawiaj膮cy w imieniu narodu g艂osiciele z Bjornstjernem Bjornsonem na czele gromadzili wok贸艂 siebie coraz liczniejsze rzesze zwolennik贸w.

W roku 1905 spe艂ni艂y si臋 marzenia. Kr贸l Szwecji Oskar II z ci臋偶kim sercem musia艂 podpisa膰 stosowne papiery, inaczej mog艂o doj艣膰 do wojny.

Po raz pierwszy od sze艣ciuset lat Norwegia sta艂a si臋 wolnym, samodzielnym krajem. Mia艂a w艂asnego kr贸la, kr贸low膮 i nast臋pc臋 tronu. Zapanowa艂a og贸lna rado艣膰.

Dzieci w Lipowej Alei ros艂y. Andre by艂 ju偶 m艂odzie艅cem, ma艂y Vetle zacz膮艂 chodzi膰 do szko艂y. A doro艣li wyra藕nie si臋 starzeli. Malin i Per Voldenowie dobiegali siedemdziesi膮tki, Henningowi nied艂ugo mia艂o stukn膮膰 sze艣膰dziesi膮t lat.

Czas p艂yn膮艂 nieub艂aganie, cho膰 oni poznawali to jedynie po dzieciach, kt贸re z ka偶dym rokiem doro艣la艂y.

Nadszed艂 pewien wiosenny wiecz贸r roku 1909.

Vanja, kt贸ra sko艅czy艂a dwadzie艣cia pi臋膰 lat, spacerowa艂a po lesie rozmy艣laj膮c o swoim 偶yciu.

Otrzymali wiadomo艣膰 od Franka. Konsulat zdo艂a艂 nareszcie go odnale藕膰, by艂 wolny i wraca艂 do domu. Ale podr贸偶 z Chin trwa艂a d艂ugo, nie zawita do domu jeszcze przez kilka tygodni.

Zapomnia艂a ju偶, jak wygl膮da Frank. By艂 dla niej tylko wym贸wk膮, najlepszym rozwi膮zaniem uniemo偶liwiaj膮cym po艣lubienie kogo艣, kogo absolutnie nie b臋dzie mog艂a znie艣膰. Wiedzia艂a jednak, 偶e musi urodzi膰 dziecko, na kt贸re czekaj膮 Ludzie Lodu. Dziecko, kt贸re z kolei wyda na 艣wiat Wybranego.

Frank musia艂 wi臋c wr贸ci膰 do domu, by 鈥瀞pe艂ni膰 sw贸j obowi膮zek鈥. Vanja u艣miechn臋艂a si臋 z gorycz膮. Postara si臋 by膰 dla niego dobr膮 偶on膮, on na pewno b臋dzie jej potrzebowa艂, zw艂aszcza po trudnych latach sp臋dzonych w straszliwym wi臋zieniu.

Dosz艂a na szczyt wzg贸rza. Roztacza艂 si臋 st膮d widok na ca艂膮 parafi臋. Widzia艂a Lipow膮 Alej臋, pi臋kny stary dw贸r znikn膮艂 prawie w艣r贸d nowoczesnych willi, kt贸re napiera艂y ze wszystkich stron. A tam... niemal tu偶 pod ni膮, w miejscu, gdzie teraz by艂 park, le偶a艂o kiedy艣 Grastensholm. Vanja nie widzia艂a nigdy starego dworzyszcza, zawali艂o si臋 jeszcze w czasach Sagi.

Ca艂a historia Ludzi Lodu kry艂a si臋 tam, w艣r贸d drzew. Wszystko odesz艂o, a mimo to tkwi艂o w tym miejscu i nadal b臋dzie tam tkwi膰, cho膰 go艣cie przechadzaj膮cy si臋 po parku nie domy艣lali si臋 nawet, co rozegra艂o si臋 kiedy艣 na starym dworze.

Sta艂a chwil臋 w miejscu, zatopiona w my艣lach, po czym skierowa艂a si臋 do lasu.

W powietrzu czu艂o si臋 ciep艂o, jakby lato postanowi艂o ju偶 nadej艣膰. Przed ni膮, na ma艂ej polance, ta艅czy艂a para motyli, odfrun臋艂a do ska艂y i zn贸w zawr贸ci艂a w jej stron臋.

W艣r贸d drzew rozbrzmiewa艂 艣piew drozda, poza tym panowa艂a cisza, owszem, s艂ycha膰 jeszcze by艂o brz臋czenie pracowitych trzmieli i pszcz贸艂, a z oddali dobiega艂 szum z rzadka przeje偶d偶aj膮cych automobili. Mi臋dzy ich przejazdami panowa艂a b艂ogos艂awiona cisza.

Niezwyk艂a polanka przypomina艂a jakby 艣wi臋te miejsce. Na 艣rodku w艣r贸d traw widnia艂a okr膮g艂a kamienna p艂yta. Przy samej skale jacy艣 w臋drowcy rozpalili kiedy艣 ognisko, zbudowali palenisko, na kt贸rym pewnie chcieli zagotowa膰 kaw臋. Poza tym nie wida膰 偶adnego 艣ladu pozostawionego przez cz艂owieka.

Vanja, zamy艣lona, przysiad艂a na kamiennej p艂ycie, nie maj膮c poj臋cia, 偶e w艂a艣nie tutaj Heike i Vinga przed ponad stu laty wywo艂ali szary ludek. To miejsce by艂o 艣wiadkiem wielu niesamowitych wydarze艅 w czasach Sol, Kolgrima i Ulvhedina. Najdziwniejsze jednak nast膮pi艂o za 偶ycia Heikego. To, 偶e tu w艂a艣nie zgin膮艂 s臋dzia Snivel, rozszarpany na strz臋pki przez szary ludek, najlepiej przemilcze膰.

Ale Vanja co艣 wyczu艂a! Jakie艣 niezwyk艂e wibracje ogarn臋艂y ca艂e cia艂o. Nie s膮dzi艂a, by mog艂o je wywo艂a膰 co艣 z zewn膮trz, uzna艂a, 偶e to w jej organizmie nagle zachwia艂a si臋 r贸wnowaga. Mo偶e to skok ci艣nienia, mo偶e ogarn臋艂a j膮 zwyk艂a s艂abo艣膰.

By艂o to uczucie do艣膰 nieprzyjemne, ale i fascynuj膮ce zarazem. Poniewa偶 nie 艂膮czy艂a swego stanu z pod艂o偶em, na kt贸rym siedzia艂a, nic mia艂a zamiaru wstawa膰.

Czy偶bym by艂a chora? pomy艣la艂a. Nie, nic mi chyba nie dolega, jestem niezwykle...

Tok jej my艣li przerwa艂 nagle g艂os, kt贸rego nigdy nie zdo艂a艂a zapomnie膰. Ochryp艂y, g艂uchy.

- Nareszcie! Nareszcie ci臋 odnalaz艂em, Vanju! A wi臋c tu jest korytarz!

Odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie, jakby kto艣 obok wystrzeli艂 z pistoletu.

Na kamiennej p艂ycie tu偶 przy niej siedzia艂 Tamlin.

ROZDZIA艁 XIII

Twarz Vanji natychmiast rozja艣ni艂a si臋 w u艣miechu nieoczekiwanej rado艣ci.

- Tamlin! Nie, to nie mo偶e by膰 prawd膮, nie wierz臋 w to!

- Nie ciesz si臋 za wcze艣nie - uprzedzi艂 j膮. - Pami臋tasz, co ci obieca艂em ostatnio?

- 呕e mnie zabijesz? Dobrze to pami臋tam. Nie b臋d臋 ci臋 powstrzymywa膰, bo 偶aden cz艂owiek na 艣wiecie nie 偶y艂 bardziej bezsensownie ni偶 ja przez ostatnie lata. Musisz tylko troch臋 poczeka膰...

Tamlin nie spuszcza艂 z niej wzroku. Wygl膮d demon贸w z up艂ywem czasu niewiele si臋 zmienia. Je艣li s膮 straszne, pozostaj膮 takie na wieki, pi臋kne - nigdy nie trac膮 swojej urody. Ale Tamlin si臋 zmieni艂. Bi艂a od niego udr臋ka samotno艣ci. W oczach i k膮cikach ust czai艂o si臋 zm臋czenie i cierpienie, cho膰 jego sk贸ra by艂a r贸wnie g艂adka jak kiedy艣, a koloryt tak samo wyrazisty.

- Na co mam czeka膰?

Czy mo偶e opowiedzie膰 mu o Franku? O dziecku, kt贸re musi urodzi膰? Czy to nie sprowadzi nieszcz臋艣cia na Franka?

- Nie wiem, czy mog臋 ci to wyzna膰, Tamlinie. Musz臋 chroni膰 przed tob膮 ziemsk膮 istot臋.

S艂aby, przepojony gorycz膮 u艣miech na moment pojawi艂 si臋 na jego ustach.

- Je艣li wydaje ci si臋, 偶e wolno mi przebywa膰 w 艣wiecie ludzi, to wiedz, 偶e si臋 mylisz. Mog臋 dotrze膰 do ciebie tutaj, w tym miejscu, ale nigdzie indziej.

- Dobrze, powiem ci wi臋c, o co chodzi.

B臋dzie musia艂a tylko czuwa膰, aby Frank i dziecko nie zbli偶ali si臋 do tego zaczarowanego miejsca. Vanja zrozumia艂a ju偶, gdzie si臋 znajduje, cho膰 trafi艂a tu ca艂kiem przypadkowo. Gdyby偶 wcze艣niej o tym wiedzia艂a! Tyle zmarnowanych lat!

Opowiedzia艂a Tamlinowi o dziecku, na kt贸re czekaj膮 Ludzie Lodu i kt贸re musia艂a urodzi膰. Widzia艂a, 偶e bardzo mu si臋 to nie spodoba艂o.

- Obiecuj臋, Tamlinie! Przyrzekam, 偶e tu wr贸c臋, kiedy dziecko ju偶 przyjdzie na 艣wiat. B臋dziesz m贸g艂 mnie u艣mierci膰, je艣li zechcesz.

Vanja nie 偶ywi艂a 偶adnych uczu膰 dla nie narodzonego dziecka. By艂a pewna, 偶e w Lipowej Alei ma艂emu b臋dzie dobrze tak偶e i bez niej. Zajmie si臋 nim Benedikte albo Christoffer i Marit. Vanja nie wiedzia艂a nic o instynkcie macierzy艅skim, o tym, jak w jednej chwili oboj臋tno艣膰 czy niech臋膰 do dziecka mo偶e przemieni膰 si臋 w mi艂o艣膰.

Tamlin siedzia艂 z kolanami podci膮gni臋tymi pod brod臋, otoczywszy je ramionami. Nie patrzy艂 ju偶 na ni膮, wbi艂 wzrok w kamienn膮 p艂yt臋.

- S膮dz臋, 偶e nie potrafisz wyobrazi膰 sobie mojej samotno艣ci, Vanju - powiedzia艂 z wysi艂kiem, odwyk艂y od m贸wienia.

- Rok za rokiem kr膮偶y艂e艣 w pr贸偶ni? O, tak, na pewno nie potrafi臋 w pe艂ni ci臋 zrozumie膰, ale ju偶 to, co czuj臋, nape艂nia mnie szale艅czym strachem.

Podni贸s艂 wzrok, w jego oczach dostrzeg艂a smutek, jakiego dotychczas nigdy nie widzia艂a.

- Dlaczego wi臋c mia艂bym ci臋 zabija膰, skoro jeste艣 jedyn膮 istot膮, do kt贸rej mog臋 dotrze膰?

- Ja nie b臋d臋 偶y艂a d艂ugo, Tamlinie. Czas dany cz艂owiekowi jest taki kr贸tki.

- B臋d臋 ci臋 kocha膰 tak d艂ugo, jak d艂ugo b臋dzie istnie膰 wielka nico艣膰.

Vanja drgn臋艂a poruszona.

- Co powiedzia艂e艣? Kocha膰? Ty?

- Tak. Czy s艂ysza艂a艣 kiedykolwiek co艣 r贸wnie niem膮drego? Kochaj膮cy demon!

- Wcale nie uwa偶am tego za niem膮dre - powiedzia艂a mi臋kko, czuj膮c, jak mocno wali jej serce. Tamlin j膮 kocha艂, to... to niepoj臋te! - A poza tym nie jeste艣 ju偶 demonem, to niemo偶liwe.

Odwr贸ci艂 g艂ow臋.

- Wiem o tym. Jestem niczym. Jedynie cz膮stk膮 wielkiej nico艣ci.

Vanja przysun臋艂a si臋 odrobin臋 i uj臋艂a go za r臋k臋. Pozwoli艂 jej na to, lecz nie odpowiedzia艂 u艣ciskiem. Nadal nie odwraca艂 g艂owy.

- Ale tu na t臋 polan臋 musieli przychodzi膰 i inni ludzie! - uprzytomni艂a sobie Vanja. - Pewnie siadywali te偶 na tej p艂ycie.

- Tak, ale do nich nie potrafi臋 dotrze膰. I nie chc臋. Tylko ty i ja...

Tylko ty i ja! To by艂a prawda, nale偶eli do siebie od chwili, kiedy on nie by艂 wi臋kszy od palca.

- Tamlinie - powiedzia艂a z czu艂o艣ci膮.

Odwr贸ci艂 g艂ow臋 i zn贸w na ni膮 patrzy艂. Vanja pog艂adzi艂a go po po艂yskuj膮cym zielono policzku. Nigdy nie lubi艂 takich pieszczot, ale teraz uj膮艂 jej d艂o艅 i delikatnie uca艂owa艂 wszystkie palce. By艂 inny, znikn臋艂a gdzie艣 jego brutalno艣膰 i z艂o艣liwo艣膰. Vanja przytuli艂a czo艂o do jego czo艂a, a on d艂o艅mi leciutko dotyka艂 jej twarzy, szyi i ramion, jak nigdy dotychczas.

- Jestem taki samotny - szepn膮艂. - Tak straszliwie samotny.

W jego szepcie Vanja us艂ysza艂a milcz膮cy powiew wieczno艣ci, pustki, w kt贸rej kr膮偶y艂. Nie potrafi艂a sobie wyobrazi膰, jak tam jest, zreszt膮 nie bardzo j膮 to obchodzi艂o, w tej chwili by艂a szcz臋艣liwa, czu艂a Tamlina ka偶dym nerwem sk贸ry.

Jej usta odnalaz艂y jego wargi, bo dosz艂a do wniosku, 偶e to ona musi przej膮膰 inicjatyw臋. Tamlin nie wiedzia艂 nic o czu艂o艣ci i oddaniu, zawsze na艣miewa艂 si臋 z jej sentymentalnych bzdur, zawsze zmierza艂 prosto do celu.

Ale tym razem tak nie by艂o. Najwidoczniej sporo si臋 jednak nauczy艂 z jej dawnych 鈥瀊zdur鈥! Jego poca艂unek z pocz膮tku by艂 ch艂odny, nie艣mia艂y, jak gdyby wstydzi艂 si臋 swych uczu膰, ale zaraz sta艂 si臋 romantycznie nami臋tny. Przez chwil臋. P贸藕niej Vanja z ca艂膮 pewno艣ci膮 mog艂a stwierdzi膰, 偶e Tamlin pragnie i innych dowod贸w mi艂o艣ci.

Nie zrobi艂o jej to przykro艣ci, bo i ona go pragn臋艂a. Dzie艅 by艂 ciep艂y i pi臋kny, male艅kie fio艂ki wianuszkiem otacza艂y kamienn膮 p艂yt臋. Vanja zdj臋艂a ubranie. Kochali si臋 d艂ugo, nami臋tnie, zn贸w byli blisko siebie, ale zupe艂nie w inny spos贸b, bo teraz Tamlin tak偶e ofiarowa艂 jej czu艂o艣膰, ciep艂o i dobro膰.

Vanja patrzy艂a w twarz, kt贸r膮 tak ukocha艂a, i wiedzia艂a, 偶e nigdy, przenigdy nie potrafi pokocha膰 nikogo innego tak mocno jak tego strasznego, ale jak偶e fascynuj膮cego demona.

A mimo to nie mog艂a si臋 z nim zwi膮za膰.

Le偶eli spokojnie, przytuleni do siebie, gdy nagle Vanja nieco si臋 odsun臋艂a.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂 Tamlin.

- Nie b臋d臋 mog艂a tego uczyni膰.

- Czego?

- Po艣lubi膰 Franka, mie膰 z nim dziecka. Pragn臋 by膰 z tob膮. Czy nie mog臋 z tob膮 zosta膰?

- Ty nigdy nie dotrzesz do pr贸偶ni, a mnie nie wolno wchodzi膰 do twego 艣wiata.

- A wi臋c chc臋 umrze膰. Ju偶 teraz.

- I co z tego przyjdzie? B臋d臋 w贸wczas po dwakro膰 bardziej samotny, bo wtedy nie b臋dzie i ciebie. Zosta艅 na tym 艣wiecie, Vanju, r贸b mi臋dzy lud藕mi, co tylko chcesz, ale przychod藕 tutaj, kiedy b臋dziesz mnie potrzebowa膰!

- Potrzebuj臋 ci臋 w ka偶dym momencie mego 偶ycia. Ale m贸j czas up艂ynie ju偶 za kilka lat, Tamlinie. Ludzkie 偶ycie w perspektywie wieczno艣ci jest takie kr贸tkie.

Tamlin przytuli艂 si臋 do jej policzka, a w jego g艂osie brzmia艂a rozpacz.

- A wi臋c podaruj mi te lata! Wiem, 偶e ludzie si臋 starzej膮, ale b臋d臋 ci臋 kocha膰, kiedy b臋dziesz stara, bez wzgl臋du na tw贸j wygl膮d! Bo przecie偶 ciebie kocham, a nie 艂upin臋, kt贸r膮 jest twoje cia艂o!

I wtedy Vanja nabra艂a ca艂kowitej pewno艣ci, 偶e Tamlin nie jest ju偶 prawdziwym demonem. Prawd膮 by艂o to, co sam powiedzia艂: by艂 niczym.

Tego lata ka偶dego dnia w臋drowa艂a na le艣n膮 polank臋. Czasami zostawa艂a tam a偶 do 艣witu! Zn贸w czu艂a, 偶e 偶yje.

A potem Frank wr贸ci艂 do domu.

Vanja go nie pozna艂a.

Wida膰 by艂o, 偶e wiele przecierpia艂. Ale ten wychudzony, stary m臋偶czyzna nie by艂 tym samym Frankiem, kt贸ry tak beztrosko wyje偶d偶a艂. Wypad艂y mu w艂osy i niemal wszystkie z臋by. Stale marz艂 i niedomaga艂, a Vanja wsp贸艂czu艂a mu i robi艂a dla niego co mog艂a.

Ale tak jak kiedy艣 uzna艂a, 偶e jest dostatecznie sympatyczny, by mog艂a go po艣lubi膰, tak teraz czu艂a obrzydzenie na sam膮 my艣l, 偶e mia艂by j膮 tkn膮膰.

Owszem, odczuwa艂a wsp贸艂czucie i lito艣膰, ale czu艂o艣膰? Jej uczucia dla niego nie si臋ga艂y a偶 tak daleko.

Mia艂a wra偶enie, 偶e jest o wieki od niej starszy. Dr臋czony reumatyzmem porusza艂 si臋 jak starzec, bezz臋bny, trz臋s膮cy si臋, bez w艂os贸w, bez mi臋艣ni, z brzuchem starego cz艂owieka...

Ale dla niego ona by艂a jak sen. Frank nie rozumia艂, jak bardzo si臋 zmieni艂. Nadal by艂 tym samym dobrym, 偶yczliwym cz艂owiekiem, ale jego usposobienie si臋 odmieni艂o, niestety wcale nie na lepsze. Nie zdawa艂 sobie sprawy, jak bardzo na wszystko narzeka. Nie bezpo艣rednio, nie wprost, ale stale powtarza艂: 鈥濩zy mog艂aby艣 przynie艣膰 mi sweter, Vanju? Okropny tu przeci膮g鈥 albo 鈥濩zy my艣lisz, 偶e mog臋 zje艣膰 t臋 ostatni膮 kromk臋 chleba? A偶 boli patrze膰, ile si臋 tu wyrzuca, a ja tak d艂ugo nie mia艂em chleba, wiesz przecie偶 o tym鈥. Podobne zdania s艂ycha膰 by艂o przez ca艂y czas, bo Frank mieszka艂 teraz w Lipowej Alei, nie mia艂 bowiem innego domu w Norwegii. Ona go oczywi艣cie rozumia艂a i bardzo chcia艂a mu pom贸c, ale nie rz膮dzi艂a swoimi uczuciami, by艂y... puste.

Benedikte obserwowa艂a j膮 przez tydzie艅, po czym odby艂a powa偶n膮 rozmow膮 ze sw膮 przybran膮 siostr膮.

- Kochana Vanju, przez ca艂e lato wprost tryska艂a艣 rado艣ci膮, a nas wszystkich tak cieszy艂o, 偶e nareszcie wydoby艂a艣 si臋 z tej straszliwej depresji. Ale teraz... kiedy Frank wr贸ci艂 do domu, a ty powinna艣 si臋 cieszy膰 bardziej ni偶 wszyscy, ca艂kowicie si臋 za艂ama艂a艣.

- Naprawd臋? - przerazi艂a si臋 Vanja. - Nie my艣la艂am...

- S膮dzi艂a艣, 偶e tego nie wida膰? Nigdy nie potrafi艂a艣 ukrywa膰 swoich nastroj贸w. Co si臋 sta艂o? Nie cieszysz si臋 z cudownego ocalenia Franka?

- Och, oczywi艣cie, 偶e si臋 ciesz臋 ze wzgl臋du na niego, pojmujesz to chyba! Ale nie ze wzgl臋du na siebie. Ja... zrozum, on nigdy nie znaczy艂 dla mnie tak wiele, jak na przyk艂ad Sander dla ciebie, a teraz wszystko ju偶 ca艂kiem si臋 rozsypa艂o. Co ja mam zrobi膰, Benedikte? Nie chc臋 go zrani膰!

Benedikte patrzy艂a na ni膮 zatroskana.

- Twoja rado艣膰 tego lata, Vanju... Czy jest jaki艣 inny m臋偶czyzna?

Vanja wybuchn臋艂a 艣miechem, kt贸ry brzmia艂 niezwykle gorzko.

- Inny m臋偶czyzna? Nie, Benedikte, zapewniam ci臋, 偶e nie ma innego m臋偶czyzny!

Owszem, w jej 偶yciu m臋偶czyzny nie by艂o. Tylko demon. Kt贸rego w dodatku trudno ju偶 nazywa膰 demonem.

- Tak tylko my艣la艂am - nerwowo za艣mia艂a si臋 Benedikte. - Codziennie wieczorem wychodzisz na przechadzk臋...

Vanja poderwa艂a si臋, ale zdo艂a艂a odpowiedzie膰 w miar臋 spokojnie.

- Tak, lubi臋 rozmy艣la膰 w samotno艣ci i ci膮gnie mnie do lasu. Zawsze tak by艂o.

- No, nie do ko艅ca. W okresie dorastania najch臋tniej zamyka艂a艣 si臋 w swoim pokoju.

Bo w贸wczas Tamlin by艂 tam.

- Ale bez w膮tpienia jeste艣 typem samotnika - m贸wi艂a dalej Benedikte. - Vanju, bardzo bym chcia艂a, by艣 mi si臋 zwierzy艂a.

Vanja o ma艂y w艂os zdecydowa艂aby si臋 na to, opowiedzia艂a siostrze ca艂膮 sw膮 histori臋. Ale czy Benedikte by zrozumia艂a? Owszem, by艂a dotkni臋ta, ale nie by艂a Markiem. Marco rozumia艂, 偶e demony istniej膮. Ale Benedikte...?

Vanja patrzy艂a na siostr臋, Benedikte siedzia艂a wyprostowana i dostojna w bia艂ej sukni z wysokim ko艂nierzem, obszytym koronkami. U艣miecha艂a si臋 mi臋kko, 艂agodnie, a jednocze艣nie z trosk膮, w jej oczach nadal zna膰 by艂o pokor臋, jak gdyby obawia艂a si臋, 偶e nie zostanie zaakceptowana. Vanja zawsze uwa偶a艂a, 偶e Benedikte jest pi臋kna, ale bez w膮tpienia ca艂a jej uroda pochodzi艂a z jej duszy. Jak偶e cz臋sto przekle艅stwo Ludzi Lodu mia艂o wp艂yw na wygl膮d zewn臋trzny dotkni臋tych. Benedikte nie by艂a straszna, po prostu wysoka i niezgrabna, i mia艂a twarz o grubych, nieciekawych rysach. Niecz臋sto wykorzystywa艂a swe nadprzyrodzone zdolno艣ci, ale te偶 i niecz臋sto zachodzi艂a taka potrzeba. By艂a szcz臋艣liwym cz艂owiekiem. Teraz jednak tak bardzo martwi艂a si臋 o Vanj臋 i tak ba艂a, 偶e jej 偶yczliwo艣膰 zostanie odrzucona, i偶 m艂odsza z si贸str prawie stopnia艂a. Ale tylko prawie.

Vanja westchn臋艂a g艂臋boko.

- Pewnego dnia zwierz臋 ci si臋 ze wszystkiego, Benedikte, bo jeste艣 mi bli偶sza ni偶 moja rodzona matka. Ale nie potrafi臋 o tym m贸wi膰. Napisz臋 list.

Benedikte odczu艂a ulg臋, kiedy nareszcie potwierdzi艂o si臋, 偶e istnieje jaki艣 problem.

- Zrozumia艂am, 偶e co艣 ci臋 dr臋czy - pokiwa艂a g艂ow膮. - Marco o tym wie, prawda?

- Tak, wiedzia艂, chocia偶 nic mu o tym nie m贸wi艂am.

Benedikte przytuli艂a m艂odsz膮 siostr臋.

- Dzi臋kuj臋, 偶e zechcesz to wszystko opisa膰! Nie spiesz si臋, po艣wi臋膰 na to tyle czasu, ile ci potrzeba!

- To prawda, potrzeba mi czasu. Ale, Benedikte, nie porozmawia艂y艣my o najwa偶niejszym. Co ja mam zrobi膰 z Frankiem?

- Tak strasznie ci臋 od niego odrzuca?

Vanja odwr贸ci艂a g艂ow臋.

- Sp臋dzi膰 z nim ca艂e 偶ycie? Nie wytrzymam.

- A wi臋c nie wychod藕 za niego. Wkr贸tce spotkasz tego w艂a艣ciwego.

- 艁atwo ci tak m贸wi膰 - ze smutkiem powiedzia艂a Vanja. - My艣lisz, 偶e nie rozmawia艂am z Frankiem o moich uczuciach? Nie jestem a偶 taka zagubiona. Nie nale偶臋 do tych, kt贸re po艣lubiaj膮 m臋偶czyzn臋, aby tylko nie zrobi膰 mu przykro艣ci i tym samym niszcz膮 ca艂e jego 偶ycie. Powiedzia艂am Frankowi, 偶e nasz zwi膮zek wydaje mi si臋 niemo偶liwy, poniewa偶 oboje si臋 zmienili艣my, ale jak my艣lisz, jak on zareagowa艂? Wybuchn膮艂 p艂aczem i zagrozi艂, 偶e odbierze sobie 偶ycie.

- Chyba nie potraktowa艂a艣 tego serio?

- Z pocz膮tku zlekcewa偶y艂am jego s艂owa. Ale on m贸wi艂 powa偶nie! Kiedy艣 przypadkiem wesz艂am do stajni i zasta艂am go wi膮偶膮cego p臋tl臋. Mia艂 zamiar si臋 powiesi膰!

- Ale偶, och...! - Benedikte by艂a do g艂臋bi wstrz膮艣ni臋ta.

- Powiedzia艂am, 偶e nie wolno mu tego robi膰, a on pad艂 przede mn膮 na kolana i b艂aga艂 mnie, abym dotrzyma艂a danej mu obietnicy, bo jestem wszystkim, beze mnie nie ma po co 偶y膰.

Vanja m贸wi艂a dalej zm臋czonym g艂osem:

- Stan臋艂o wi臋c na tym, 偶e zgodzi艂am si臋 na ma艂偶e艅stwo, ale tylko na rok. On uradowa艂 si臋 i powiedzia艂, 偶e potem na pewno zmieni臋 zdanie i zostan臋 z nim ju偶 na ca艂e 偶ycie. Ale tak si臋 nie stanie. Wytrzymam rok, ale ani chwili d艂u偶ej.

- A...potem?

Vanja przymkn臋艂a oczy.

- Zd膮偶臋 przygotowa膰 Franka, 偶e nasz zwi膮zek nie mo偶e d艂u偶ej trwa膰.

- Nie o to pyta艂am, Vanju - 艂agodnie powiedzia艂a Benedikte. - Je艣li wszystko u艂o偶y si臋 jak powinno, b臋dziecie mie膰 dziecko. I co zamierzasz zrobi膰 w takiej sytuacji?

Przepi臋kna m艂oda kobieta popatrzy艂a jej prosto w oczy.

- Poprosi膰 ci臋, aby艣 zaopiekowa艂a si臋 dzieckiem - o艣wiadczy艂a wyj膮tkowo stanowczo.

Benedikte zrozumia艂a, 偶e Vanja nie 偶artuje.

- A ty?

- To b臋dzie napisane w li艣cie. Ach, Benedikte, dlaczego mam takie trudne 偶ycie?

Wybuchn臋艂a p艂aczem, a Benedikte pr贸bowa艂a j膮 utuli膰, jak robi艂a to wiele razy, kiedy Vanja by艂a jeszcze dzieckiem. W duszy czu艂a wielk膮 zgryzot臋. Vanja bez w膮tpienia nale偶a艂a do tych os贸b w rodzie, kt贸rym najmocniej przysz艂o cierpie膰. I zamyka艂a si臋 w sobie ze swym cierpieniem, nie pozwoli艂a, by kto艣 inny w nim uczestniczy艂.

Pozwoli艂a na to tylko Marcowi. A jego ju偶 nie by艂o.

W pewien pochmurny listopadowy dzie艅 Vanja jak zwykle wybra艂a si臋 na przechadzk臋 na szczyt wzg贸rza. Jej stopy zostawia艂y wyra藕ne 艣lady na cienkiej warstewce 艣wie偶o spad艂ego 艣niegu, dr偶a艂a z zimna i mocniej otuli艂a si臋 szalem.

Tamlin ju偶 na ni膮 czeka艂, tak jak ka偶dego dnia tego lata i jesieni.

Vanja by艂a powa偶na.

- Nie b臋d臋 mog艂a tu przychodzi膰, Tamlinie, przez mniej wi臋cej rok.

Patrzy艂 na ni膮 zdumiony.

- To nie mo偶e by膰 prawda. Dlaczego?

Spu艣ci艂a wzrok.

- Jutro wychodz臋 za m膮偶. I pragn臋 dochowa膰 wierno艣ci Frankowi, tyle przynajmniej musz臋 dla niego uczyni膰. Niewiele wi臋cej mam mu do zaofiarowania.

Tamlin mocno trzyma艂 j膮 w ramionach, opar艂 czo艂o o jej skro艅.

- Uzgodnili艣my ju偶, 偶e b臋dziesz 偶y膰 swoim w艂asnym 偶yciem tu na ziemi. Bez mojej ingerencji. Ale ca艂y rok...

Paznokcie, kt贸re wpija艂y jej si臋 w sk贸r臋, wiele powiedzia艂y o jego zazdro艣ci i desperacji.

- Musz臋, Tamlinie. Z艂o偶y艂am obietnic臋 Ludziom Lodu.

- Wiem o tym. Nienawidz臋 tej obietnicy.

- Ja tak偶e. Gdyby艣 wiedzia艂, jak bardzo brzydzi mnie ta my艣l... Nie, nie chc臋 藕le m贸wi膰 o Franku, ale, Tamlinie, kiedy ju偶 urodz臋 dziecko, a mam nadziej臋, 偶e nast膮pi to wkr贸tce, przyjd臋 do ciebie. Ju偶 na zawsze.

Przygarn膮艂 j膮 mocno, bardzo mocno. Na zawsze, z gorycz膮 powt贸rzy艂a Vanja w my艣lach. Dla mnie nie ma zawsze. Czeka nas kilka wsp贸lnych lat, b臋dziemy si臋 tu spotyka膰. Ale, realnie bior膮c, i to jest niemo偶liwe, dopiero listopad, a mnie jest ju偶 za zimno, nie b臋dziemy mogli spotyka膰 si臋 zim膮, musz臋 to przyzna膰. Nie mog臋 wej艣膰 do jego 艣wiata ani on do mojego. Doprawdy, czarna przysz艂o艣膰 rysuje si臋 przed nami.

Zwierzy艂a mu si臋 ze swych my艣li i zap艂aka艂a w jego ramionach. Tego wieczoru kochali si臋 dziko, nami臋tnie, jakby nie mogli si臋 sob膮 nasyci膰. Tamlin dawa艂 jej tyle mi艂o艣ci, ile Vanja jeszcze nigdy nie zazna艂a. I ona te偶 nie pozosta艂a mu d艂u偶na, odda艂a mu si臋 ca艂ym cia艂em i dusz膮. Rozstanie doda艂o mi艂osnej schadzce ogromnej intensywno艣ci.

Vanja zosta艂a na szczycie wzg贸rza d艂ugo w nocy. Kiedy艣 jednak musia艂a w ko艅cu odej艣膰. Odsuwali moment rozstania w niesko艅czono艣膰, nie mogli si臋 rozdzieli膰. Wreszcie, wbrew woli obojga, musia艂a wyrwa膰 si臋 z jego obj臋膰.

Kiedy schodzi艂a w d贸艂 za艣nie偶onego zbocza, maj膮c 艣wiadomo艣膰, 偶e on nadal siedzi na kamiennej p艂ycie, czu艂a, 偶e jej 偶ycie si臋 sko艅czy艂o. Gdyby teraz mog艂a umrze膰, spokojnie popatrzy艂aby 艣mierci w oczy.

Ach, jak偶e nienawidzi艂a obietnicy z艂o偶onej Ludziom Lodu! Jej wnuk mia艂 by膰 wybranym, tym, kt贸ry podejmie ostateczn膮 walk臋 przeciw Tengelowi Z艂emu.

Tengel Z艂y! Wszystko sprowadza si臋 do niego, do tego j膮dra ich gorzkiej walki, kt贸re by艂o przyczyn膮 ich nadludzkich cierpie艅.

Vanja patrzy艂a na tego, kt贸ry w艂a艣nie zosta艂 jej m臋偶em, i pr贸bowa艂a wykrzesa膰 z siebie cho膰 troch臋 cieplejszych uczu膰. Ogromnie by艂o jej go 偶al, te wszystkie lata sp臋dzone w niewoli... S艂ysza艂a histori臋 jego m臋ki, i to co najmniej pi臋tna艣cie razy!

Dyskretnie szepn臋艂a mu kiedy艣, 偶e istnieje co艣, co nazywa si臋 sztuczn膮 szcz臋k膮 i mo偶e zast膮pi膰 z臋by, kt贸re utraci艂. W odpowiedzi us艂ysza艂a zdecydowane nie. Zosta艂o mu jeszcze do艣膰 w艂asnych i nie b臋dzie wyrywa艂 ich bez powodu.

Owszem, masz jeszcze pi臋膰 z臋b贸w, ale mo偶e by艂o ich wi臋cej, nie mia艂a ochoty liczy膰. Natomiast, prawdopodobnie ze wzgl臋du na ni膮, zam贸wi艂 peruk臋. By艂a obrzydliwa, z p艂贸cienn膮 podszewk膮, kt贸ra prze艣witywa艂a przez sztywne sztuczne w艂osy.

Znajdowali si臋 w pokoju pa艅stwa m艂odych, gdzie mieli sp臋dzi膰 pierwsz膮 wsp贸ln膮 noc. Przez ostatnie miesi膮ce Frankowi nie藕le si臋 偶y艂o w Lipowej Alei, pod zapadni臋t膮 klatk膮 piersiow膮 stercza艂 mu wydatny, okr膮g艂y brzuch.

Ale偶 jestem paskudna, pomy艣la艂a Vanja. Gdybym naprawd臋 go kocha艂a, nie zwraca艂abym na to uwagi. Uwa偶am, 偶e jest obrzydliwy, i sama si臋 siebie wstydz臋 tak, 偶e bliska jestem p艂aczu. Biedny, biedny Frank!

A Frank nagle pad艂 na kolana przy 艂贸偶ku i zacz膮艂 si臋 modli膰.

Vanja za艣mia艂a si臋 nerwowo.

- Prosisz o udane ma艂偶e艅stwo?

Podni贸s艂 si臋, w pe艂nej krasie demonstruj膮c 艣nie偶nobia艂e kalesony.

- Nie, o udan膮 noc.

- Nie b臋d臋 si臋 opiera膰 - o艣wiadczy艂a kr贸tko.

- Wiem o tym, najmilsza. Modl臋 si臋 tylko o to, by mnie si臋 powiod艂o.

Co? Mia艂oby si臋... nie powie艣膰? I to po tym, jak niemal si艂膮 zmusi艂 j膮 do tego ma艂偶e艅stwa?

- Czy masz jaki艣 pow贸d, by tak przypuszcza膰? - spyta艂a, dr臋twiej膮c.

- No c贸偶, w niewoli bywa艂o r贸偶nie. Rano... rano nic si臋 nie dzia艂o - wyzna艂, ogromnie wstydz膮c si臋 swoich s艂贸w.

Vanji ciarki przebieg艂y po plecach.

- A p贸藕niej?

Frank bezradnie wzruszy艂 ramionami.

- Odrobin臋.

Odrobin臋? Odrobin臋? C贸偶 to, u licha, ma znaczy膰?

- A wi臋c i ja tak偶e ci臋 nie podniecam?

Spojrza艂 na sw膮 m艂od膮 偶on臋, przera偶ony jej bezpo艣rednio艣ci膮.

- Nie wiem - odrzek艂 w ko艅cu.

Vanja czu艂a, 偶e ogarnia j膮 coraz wi臋ksza rozpacz i gniew.

- Nie wiesz? Przecie偶 zdarza艂o ci si臋 trzyma膰 mnie w obj臋ciach. Ca艂owa艂e艣 mnie?

Nie znosi艂a tego, ale musia艂a mu pozwoli膰.

- No, tak, to prawda - przyzna艂 zawstydzony.

- Bardzo lubi臋 ci臋 tuli膰.

Do czorta! O... Vanja w duchu wym贸wi艂a ca艂膮 wi膮zank臋 przekle艅stw, ale przede wszystkim czu艂a 偶al. Jak m贸g艂? Dlaczego nic jej nie powiedzia艂? Przecie偶 tylko ze wzgl臋du na dziecko... a teraz okazuje si臋, 偶e on nie mo偶e?

Zacisn臋艂a z臋by. Da艂a si臋 z艂apa膰 w pu艂apk臋, ale jemu nie ujdzie to p艂azem! Prze偶yje noc, jakiej nigdy nie zapomni! Zanim wstanie 艣wit, b臋dzie musia艂 tego dokona膰, nawet je艣li przyjdzie jej pracowa膰 nad nim ca艂膮 noc!

Posz艂o znacznie 艂atwiej, ni偶 Vanja si臋 spodziewa艂a. M臋sko艣膰 Franka jeszcze ca艂kiem nie umar艂a. Ale rzeczywi艣cie, prze偶y艂 noc, kt贸r膮 zapami臋ta膰 mia艂 na ca艂e 偶ycie.

Kiedy nareszcie nad ranem zasn膮艂, by艂 potwornie wycie艅czony, bardziej zm臋czony ni偶 kiedykolwiek w niewoli.

Ale to by艂o przyjemne zm臋czenie.

Frank by艂 dobrym cz艂owiekiem, czu艂ym i troskliwym, przed za艣ni臋ciem zapyta艂 wi臋c sw膮 m艂od膮 偶on臋, jak si臋 czuje.

Vanja, odwr贸cona do niego ty艂em, schowana pod ko艂dr膮, w odpowiedzi mrukn臋艂a co艣 niezrozumiale. Nie chcia艂a mu pokaza膰, 偶e p艂acze. Nie zas艂ugiwa艂 na to.

RO2DZIA艁 XIV

Kiedy Vanja miesi膮c p贸藕niej zrozumia艂a, 偶e spodziewa si臋 dziecka, b臋d膮c sama w pokoju zacz臋艂a ta艅czy膰 z rado艣ci. Uda艂o si臋! Jeszcze tylko kilka miesi臋cy i b臋dzie wolna!

Zostanie z dzieckiem jakie艣 dwa miesi膮ce, mo偶e trzy, ale nie d艂u偶ej. D艂u偶ej nie zniesie Franka, by艂a tego pewna.

Ich ma艂偶e艅stwo, kulawo bo kulawo, ale jako艣 funkcjonowa艂o. Frank uwa偶a艂, 偶e s膮 bardzo szcz臋艣liwi, i jej napomknienia, 偶e wkr贸tce si臋 rozstan膮, przera偶a艂y go. Czy to jakie艣 dziecinne fanaberie? Chcia艂a sprawdzi膰, na ile on j膮 kocha?

Jakie偶 to niem膮dre! Nie mog艂a chyba m贸wi膰 tego powa偶nie! Rozw贸d to rzecz nie do wyobra偶enia, nie wolno nawet o tym my艣le膰. Sama zgodzi艂a si臋 przecie偶 stan膮膰 przed o艂tarzem i obieca艂a kocha膰 go na dobre i na z艂e, dop贸ki 艣mier膰 ich nie roz艂膮czy. Takich przyrzecze艅 nie wolno 艂ama膰.

Frank wr贸ci艂 ju偶 cz臋艣ciowo do pracy w ko艣ciele, a teraz zastanawia艂 si臋 nad znalezieniem dla nich nowego domu. Nie mogli przecie偶 na sta艂e zamieszka膰 w Lipowej Alei, tam nie by艂o do艣膰 miejsca.

Frank rozkwita艂 i zn贸w stawa艂 si臋 m臋偶czyzn膮, z kt贸rym si臋 liczono. Niepewny i onie艣mielony bywa艂 tylko w domu, przy Vanji. Mia艂 wra偶enie, 偶e 偶ona go unika, nie wykazywa艂a te偶 zbyt cz臋sto ch臋ci na mi艂osne igraszki, wymawia艂a si臋 dzieckiem, kt贸re mia艂o przyj艣膰 na 艣wiat.

No c贸偶, mi艂osne igraszki, to wyra偶enie zupe艂nie nie na miejscu. Frank nie lubi艂 zabaw w 艂贸偶ku. Uwa偶a艂, 偶e to sprawa bardzo powa偶na, i zszokowa艂y go 艣mia艂e pieszczoty Vanji w ich pierwsz膮 wsp贸ln膮 noc. 艁agodnie, lecz zdecydowanie da艂 jej do zrozumienia, 偶e przyzwoici ludzie tak si臋 nie zachowuj膮, tylko dziewki uliczne i ladacznice okazuj膮 tak膮 艣mia艂o艣膰 w 艂贸偶ku.

No c贸偶, Vanja odczu艂a jedynie ulg臋, 偶e nie musi nic udawa膰. W ka偶dy sobotni wiecz贸r uk艂ada艂a si臋 w tradycyjnej pozycji, by艂a uleg艂膮, zgodn膮 偶on膮.

Ale Frank wielokrotnie zastanawia艂 si臋, dlaczego jego 偶ona wieczorami przez d艂ugi czas wpatruje si臋 w szczyt wzg贸rza z wyrazem nieprawdopodobnej t臋sknoty w oczach.

Frank zacz膮艂 ty膰. Wiod艂o mu si臋 coraz lepiej. Jada艂 regularne posi艂ki w domu, a parafianie przy ka偶dej najmniejszej okazji zapraszali go na kaw臋 i ciastka. Vanja sprawowa艂a si臋 jak mog艂a najlepiej, dobrze gotowa艂a i u艣miecha艂a si臋 偶yczliwie, cho膰 w zamy艣leniu. Przeprowadzili si臋, znale藕li odpowiedni dom w pobli偶u. Za rok mieli przenie艣膰 si臋 do Christianii, bo Frankowi w艂adze ko艣cielne obieca艂y wa偶ne stanowisko.

Ale ja nigdzie nie pojad臋, my艣la艂a Vanja.

Dziecko, kt贸re mia艂a wyda膰 na 艣wiat, bardzo si臋 jej ju偶 sprzykrzy艂o. Miesi膮ce up艂ywa艂y nieprawdopodobnie wolno. Poza tym 藕le si臋 czu艂a w ci膮偶y, Frank tylko dzia艂a艂 jej na nerwy, a to dlatego, 偶e go nie kocha艂a. On przecie偶 nie m贸g艂 nic poradzi膰 na sw贸j wygl膮d. Budzi艂 w niej coraz wi臋ksz膮 odraz臋, zacz膮艂 porasta膰 t艂uszczem, ur贸s艂 mu podw贸jny podbr贸dek i wa艂ki w pasie. Vanja czasami czu艂a, 偶e jest niesprawiedliwa i niezno艣na, i wiedzia艂a, 偶e pewnego dnia wybuchnie gniewem, je艣li w por臋 nie poskromi swoich humor贸w.

Nareszcie d艂ugi okres oczekiwania dobieg艂 ko艅ca. Kiedy wyst膮pi艂y pierwsze b贸le, zrobi艂a to, co postanowiono ju偶 dawno: wr贸ci艂a do domu, do Lipowej Alei. Dziecko mia艂o urodzi膰 si臋 tam, ca艂a rodzina sobie tego 偶yczy艂a. Opr贸cz Franka, ale jego nikt nie pyta艂 o zdanie.

Por贸d okaza艂 si臋 przera偶aj膮co trudny. Wszyscy byli przekonani, 偶e 藕le si臋 sko艅czy, 偶e oto na 艣wiat przyjdzie kolejny dotkni臋ty przekle艅stwem. Tylko tego si臋 spodziewano - wszak Andre i Vetle byli najzupe艂niej normalni. Akuszerka nie chcia艂a sama bra膰 odpowiedzialno艣ci za to, co si臋 stanie, wsiedli wi臋c w nowy automobil Christoffera i ruszyli do szpitala. Mia艂o to by膰 pierwsze dziecko w rodzie Ludzi Lodu, kt贸re przyjdzie na 艣wiat w szpitalu.

Dotarli na czas, dziecko bowiem pozwoli艂o na siebie czeka膰. Lekarzy uprzedzono, 偶e mo偶e urodzie si臋 zdeformowane do tego stopnia, 偶e odbierze 偶ycie matce, dyskutowano wi臋c o cesarskim ci臋ciu, ale nagle sytuacja zupe艂nie si臋 odmieni艂a.

Malec zacz膮艂 rwa膰 si臋 na 艣wiat i wszystko odby艂o si臋 z osza艂amiaj膮c膮 pr臋dko艣ci膮. Agneta i Benedikte musia艂y czeka膰 w korytarzu wraz z bladym jak trup Frankiem. I on tak偶e wiedzia艂, 偶e dziecko mog艂o by膰 dotkni臋te.

Ponure przewidywania okaza艂y si臋 jednak przedwczesne. Urodzi艂a si臋 czaruj膮ca, s艂odka dziewczynka, jak najbardziej normalna.

Z jednym tylko wyj膮tkowym szczeg贸艂em.

Jej j臋zyk na koniuszku by艂 rozdwojony.

To wi臋zade艂ko j臋zyka jest zbyt napi臋te鈥, stwierdzi艂 lekarz.

Wygl膮da prawie jak j臋zyk 偶mii鈥, orzek艂a Benedikte.

Kiedy Vanja us艂ysza艂a o rozdwojonym j臋zyku c贸reczki, nagle jakby wst膮pi艂o w ni膮 偶ycie. Oczy, w ostatnich miesi膮cach matowe i oboj臋tne, zap艂on臋艂y jak dwa s艂oneczka. Tak jak wi臋kszo艣膰 pocz膮tkowo niech臋tnych dziecku m艂odych matek zd膮偶y艂a ju偶 przywi膮za膰 si臋 do swojej male艅kiej dziewczynki i niczym kamie艅 m艂y艅ski leg艂a jej na sercu 艣wiadomo艣膰 konieczno艣ci dokonania wyboru. Kiedy jednak pokazano jej j臋zyk dziecka, wyb贸r nie by艂 ju偶 taki trudny. Poprosi艂a, by na chwil臋 zostawiono j膮 z malutk膮 sam膮. D艂ugo przygl膮da艂a si臋 male艅kiemu stworzeniu.

- Tak - szepn臋艂a w uniesieniu. - Tak, to dziecko Tamlina! Poznaj臋 jego rysy, cho膰 u mojej dziewuszki s膮 jak najbardziej ludzkie. To delikatne wygi臋cie w k膮cikach ust, g贸rna warga odrobin臋 podniesiona na 艣rodku, lekko sko艣ne oczy.

To c贸rka Tamlina!

Ale jak to mo偶liwe?

Przypomnia艂a sobie ostatni膮 noc, jak膮 sp臋dzili razem. Noc w przeddzie艅 jej 艣lubu. Kochali si臋 jak szale艅cy, cho膰 to oczywi艣cie nie mia艂o znaczenia. Tamlin natomiast, kiedy Vanja opowiada艂a mu o Franku i o dziecku, kt贸re musia艂a urodzi膰, s艂ucha艂 z diabelskim b艂yskiem w oku.

A wi臋c Tamlin m贸g艂 sp艂odzi膰 z ni膮 dziecko! Dlaczego nie uczyni艂 tego wcze艣niej? Przez moment rozgniewa艂a si臋 na niego, ale wkr贸tce si臋 uspokoi艂a. Nie zna艂a jego motyw贸w, mo偶e ba艂 si臋 wyrz膮dzi膰 jej krzywd臋, mo偶e s膮dzi艂, 偶e takie mieszane dziecko czeka wyj膮tkowo trudne 偶ycie?

Rzeczywisto艣膰 jednak go przeros艂a: jego ukochana Vanja musia艂a mie膰 dziecko z ziemsk膮 istot膮, kt贸rej nienawidzi艂, cho膰 nigdy nie widzia艂. Vanja zadr偶a艂a. Gdyby Tamlin m贸g艂 wej艣膰 do 艣wiata ludzi, Frank z pewno艣ci膮 nie zd膮偶y艂by si臋 zestarze膰!

Pokusa sta艂a si臋 dla Tamlina zbyt silna. Sp艂odzi艂 dziecko, zanim 贸w znienawidzony m臋偶czyzna mia艂 okazj臋 to uczyni膰.

I zn贸w ogarn膮艂 j膮 gniew na my艣l o niepotrzebnym ma艂偶e艅stwie, kt贸rego mog艂aby unikn膮膰, gdyby Tamlin wspomnia艂 cho膰by s艂owem. Ale mo偶e sam o tym nie wiedzia艂? Mo偶e to wszystko sta艂o si臋 tylko za spraw膮 przypadku?

Vanj臋 przesta艂o to interesowa膰. Tuli艂a sw膮 ma艂膮 istotk臋 i czu艂a, 偶e odda艂a jej ca艂e serce. Pokocha艂a j膮, zanim jeszcze dowiedzia艂a si臋, 偶e to dziecko Tamlina. Dziecko by艂o jej teraz dro偶sze ponad wszystko.

Wybacz mi, Tamlinie, szepta艂a w duchu. Musz臋 jednak zosta膰 w 艣wiecie ludzi. Nasza c贸rka mnie potrzebuje.

Frank? Co ona pocznie z Frankiem?

Nie zniesie ca艂ego 偶ycia z nim. Rozwiedzie si臋, a je艣li on nie b臋dzie chcia艂 da膰 jej rozwodu, i tak go zostawi.

I zabierze mu dziecko, kt贸re, jak s膮dzi艂, by艂o jego?

A Tamlin? Nie wolno jej opu艣ci膰 parafii, bo przecie偶 tu znajdowa艂o si臋 zaczarowane miejsce, w kt贸rym mogli si臋 spotyka膰.

Od tych wszystkich my艣li rozbola艂a j膮 g艂owa, zadzwoni艂a wi臋c na piel臋gniark臋, by zabra艂a dziewczynk臋.

W co ja si臋 wpl膮ta艂am? pomy艣la艂a Vanja.

Zabra艂a si臋 do pisania listu, kt贸ry obieca艂a Benedikte. Mo偶e starsza siostra b臋dzie mog艂a co艣 jej poradzi膰.

Vanja wr贸ci艂a z dzieckiem do domu, lecz nie do w艂asnego, a do Lipowej Alei, bo wcale nie wydobrza艂a. Przeciwnie, stan jej zdrowia stale si臋 pogarsza艂.

Zapad艂a na gor膮czk臋 po艂ogow膮. Jej 偶ycie zawis艂o na w艂osku.

A przecie偶 tak pragn臋艂a umrze膰, kiedy tylko wyda na 艣wiat to przekl臋te dziecko! Teraz chcia艂a 偶y膰, w艂a艣nie dla tego dziecka, musia艂a przetrwa膰 dla ma艂ej, dla owocu mi艂o艣ci jej i Tamlina. Tak bardzo pragn臋艂a zabra膰 dziewczynk臋 na polan臋 i pokaza膰 Tamlinowi jego c贸rk臋!

W takim stanie ju偶 nigdzie nie zajdzie.

Benedikte, Agneta, Malin i Marit na zmian臋 czuwa艂y przy Vanji. Doktor przychodzi艂 dwa razy dziennie. Vanja by艂a zbyt s艂aba, by przewie藕膰 j膮 do szpitala, zbyt s艂aba na wszystko.

Vanja wiedzia艂a, 偶e 艣mier膰 jest ju偶 blisko.

呕aden lek nie skutkowa艂, gor膮czka przez ca艂y czas utrzymywa艂a si臋 tak samo wysoka, trawi艂a cia艂o, nie pozwala艂a zobaczy膰 c贸reczki. Nie mog艂a przecie偶 zarazi膰 dziecka.

Nadszed艂 wiecz贸r, kiedy przy Vanji czuwa膰 mia艂a Benedikte. Szybko jednak zasn臋艂a w s膮siednim 艂贸偶ku.

Dzi艣 w nocy umr臋, pomy艣la艂a Vanja.

Ach, Bo偶e, nie chcia艂am, aby do tego dosz艂o!

List! Benedikte musi dosta膰 list!

Vanja z wysi艂kiem obr贸ci艂a si臋 na bok, czu艂a, jak s艂abo艣膰 w ciele stawia op贸r jej woli. Znalaz艂a list w torebce i po艂o偶y艂a go na stoliku przy 艂贸偶ku. Um臋czona opad艂a na poduszki.

Kto艣 stan膮艂 w drzwiach.

M艂ody m臋偶czyzna, nie m贸g艂 mie膰 jeszcze dwudziestu lat.

Vanja nigdy przedtem go nie widzia艂a. By艂 bardzo pi臋kny, wysoki, jasnow艂osy, o przyjaznej twarzy.

Do kogo on jest podobny?

- Marco? - szepn臋艂a g艂o艣no.

Twarz rozja艣ni艂a mu si臋 w u艣miechu. Tak, bardzo przypomina艂 Marca.

- Marco nie przyjdzie - odszepn膮艂. - Przys艂a艂 mnie. Chod藕!

- Ja mam i艣膰? Ale ja...

On ju偶 jednak wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i uj膮艂 j膮 pod rami臋. Vanja poczu艂a si臋 dziwnie lekko, jakby nic nie wa偶y艂a.

Tak, przecie偶 Marco powiedzia艂 przy ostatnim spotkaniu: 鈥濷d tej pory nie ja b臋d臋 przychodzi艂. Zast膮pi膮 mnie inni鈥.

Chcia艂a zapyta膰, kim jest 贸w jasnow艂osy ch艂opiec, ale inne my艣li zaprz膮tn臋艂y jej g艂ow臋.

- Czy wybieramy si臋 daleko? - spyta艂a w hallu.

- Tak - odpar艂 z powag膮.

Vanja gwa艂townie przystan臋艂a.

- Musz臋 zobaczy膰 Christ臋, moj膮 male艅k膮 c贸reczk臋. Od wielu dni jej nie widzia艂am.

- Zabierzemy j膮 ze sob膮.

- Ale...

- Nie b贸j si臋, ona wr贸ci. Chcesz chyba, aby jej ojciec j膮 zobaczy艂?

- O, tak. Czy potrafisz tego dokona膰?

- Oczywi艣cie!

Nie przysz艂o jej do g艂owy, by pyta膰, czy on wie, kto jest ojcem Christy.

- Ale jest zimno, musz臋 si臋 ubra膰.

- Nie przejmuj si臋 tym, a poza tym nie jest wcale zimno, jest ciep艂y sierpniowy wiecz贸r.

Male艅k膮 owin膮艂 jednak starannie we艂nianym kocykiem. Pozwoli艂, by Vanja j膮 nios艂a, i wyszli.

Przed domem czeka艂y dwa ogromne wilki. Vanji nie zdziwi艂o to ani odrobin臋, zatar艂y jej si臋 granice rzeczywisto艣ci. Przywita艂a si臋 z nimi jak ze starymi przyjaci贸艂mi i zaraz ona i m艂ody ch艂opak dosiedli ka偶de swojego zwierz臋cia.

Wkr贸tce dotarli na wzg贸rze.

Nie by艂o jej zimno, nie mia艂a zreszt膮 czasu, by si臋 nad tym zastanawia膰. Tam ju偶 bowiem czeka艂 Tamlin i natychmiast pochwyci艂 j膮 w obj臋cia. Z u艣miechem zdumienia, w uniesieniu podziwia艂 swoj膮 c贸rk臋.

- Pomy艣l tylko, co oboje potrafimy zdzia艂a膰 - za艣mia艂 si臋 do niej.

To by艂a chyba najszcz臋艣liwsza chwila w 偶yciu Vanji.

Nie chc臋 si臋 starze膰鈥, powiedzia艂a kiedy艣. 鈥濩hc臋 zawsze by膰 taka jak teraz鈥. Dla Tamlina. I jej 偶yczenie zosta艂o wys艂uchane.

Wilki przemieni艂y si臋 w czarne anio艂y.

- Tamlinie z rodu Demon贸w Nocy - odezwa艂 si臋 jeden g艂臋bokim, d藕wi臋cznym g艂osem. - Naszego w艂adc臋 wzruszy艂 tw贸j los. Zaprasza ci臋 do swych sal z czarnego marmuru, aby艣 zamieszka艂 tam wraz z Vanj膮.

- Mnie? - zdumia艂 si臋 Tamlin. - Ale ja przecie偶 jestem demonem!

Drugi anio艂 u艣miechn膮艂 si臋:

- S膮 tam stworzenia jeszcze dziwniejsze ni偶 demony. Nasz mistrz zbiera nieszcz臋snych, kt贸rych uzna za godnych, aby tam zamieszkali. Vanja, jego wnuczka, p贸jdzie do jego kr贸lestwa, zosta艂o tak postanowione jeszcze w jej dzieci艅stwie. Je艣li zechcesz, mo偶esz jej towarzyszy膰, poniewa偶 wasza mi艂o艣膰 pokona艂a wszystkie przeszkody, a ty sam potrafi艂e艣 sprzeciwi膰 si臋 Tengelowi Z艂emu. To wielki czyn.

- Do Lucyfera? - powiedzia艂 Tamlin z niedowierzaniem. - Mieliby艣my uda膰 si臋 do samego Lucyfera?

- To jedyny spos贸b, by uratowa膰 Vanj臋. Inaczej umrze dzi艣 w nocy i utracimy j膮 na wieki, a nie chce tego ani nasz w艂adca, ani jego 偶ona, Saga z Ludzi Lodu.

- Moja babcia, matka ojca? - zdziwi艂a si臋 Vanja. - A wi臋c ona tam jest? A wi臋c to, co opowiada艂 o was Henning, to wszystko prawda? O czarnych anio艂ach, kt贸re zabra艂y j膮 ze sob膮?

- To byli艣my my. A teraz ty wyruszysz w t臋 sam膮 drog臋.

- I spotkam ich tam? Mego dziadka i babci臋?

- Losy twoje i Sagi s膮 bardzo podobne.

Vanja mocniej przytuli艂a Christ臋.

- A male艅ka?

- Jej b臋dzie dobrze tutaj.

Ostro偶nie spr贸bowa艂 odebra膰 jej dziecko.

- Ale ja nie mog臋... - zacz臋艂a Vanja, lecz podda艂a si臋. Jej c贸rk臋 czeka艂o niezwykle wa偶ne zadanie. Jak kiedy艣 syn贸w Sagi.

- Oby lepiej ci si臋 u艂o偶y艂o w 偶yciu ni偶 mnie - szepn臋艂a. - Oby艣 dosta艂a tego m臋偶czyzn臋, kt贸rego pokochasz!

Teraz z kolei Tamlin wzi膮艂 dziecko w ramiona i uca艂owa艂 pokryt膮 delikatnym puchem g艂贸wk臋. Szepn膮艂 kilka s艂贸w, zakl臋cie, kt贸rego nikt nie zrozumia艂, przypomina艂o ono jednak 偶yczenia szcz臋艣cia wypowiedziane przez Vanj臋.

Teraz odezwa艂 si臋 jasnow艂osy ch艂opiec:

- Mamy nadziej臋, 偶e to dodatkowo wzmocni dziecko, kt贸re ona wyda na 艣wiat. To, kt贸re podejmie walk臋 ze z艂膮 moc膮. Teraz krew Ludzi Lodu wymiesza艂a si臋 nie tylko z krwi膮 Lucyfera, lecz tak偶e z krwi膮 Demon贸w Nocy. B臋d臋 czuwa艂 nad Christ膮, Vanju. Mo偶esz tak偶e zaufa膰 Benedikte.

Pokiwa艂a g艂ow膮, ale w oczach zakr臋ci艂y jej si臋 艂zy.

- I jak, Tamlinie? - spyta艂 jeden z czarnych anio艂贸w. - Idziesz z nami?

- A co mam do stracenia? - spyta艂 cierpko. - Nie opuszcz臋 Vanji. Jeste艣my nieroz艂膮czni. Dzi臋kuj臋 wi臋c za 偶yczliw膮 propozycj臋.

Otoczy艂 ukochan膮 ramieniem. Jasnow艂osy ch艂opiec trzyma艂 dziecko. Vanja pog艂aska艂a Christ臋 po policzku i odwr贸ci艂a si臋 od niej.

- Jestem gotowa.

- Agneto! Agneto! - wo艂a艂a wzburzona Benedikte. - W drzwiach stoi jaki艣 m艂ody cz艂owiek i trzyma na r臋kach Christ臋. Ale gdzie jest Vanja?

By艂o jeszcze tak wcze艣nie, 偶e nie ust膮pi艂a ca艂kiem ciemno艣膰 nocy. Na twarzy Benedikte malowa艂 si臋 l臋k i wyrzuty sumienia, poniewa偶 zasn臋艂a, a kiedy si臋 zbudzi艂a, 艂贸偶ko Vanji by艂o puste, znikn臋艂a te偶 male艅ka Christa.

Zbiegli si臋 wszyscy mieszka艅cy, jeszcze bowiem nie zacz臋li szuka膰 zagubionych poza domem. Zebrali si臋 w wielkim hallu, Agneta odebra艂a dziecko z r膮k obcego przybysza i sprawdzi艂a, czy wszystko w porz膮dku.

- Jestem Imre, syn Marca - oznajmi艂 m艂ody jasnow艂osy ch艂opak.

- Syn Marca? - zawo艂ali jedno przez drugie. - Nie wiedzieli艣my, 偶e...

- Wejd藕 do 艣rodka, Imre - zaprasza艂 Henning.

Ch艂opiec powstrzyma艂 ich gestem.

- Nie mam teraz czasu na wyja艣nienia - o艣wiadczy艂. - Musz臋 ju偶 i艣膰, bo Tengel Z艂y nieustannie nas poszukuje, a Lipowa Aleja jest miejscem szczeg贸lnie niebezpiecznym. Ale Vanja niestety opu艣ci艂a was na zawsze.

Agneta za艂ka艂a i ukry艂a twarz w d艂oniach.

- Czyta艂am list Vanji - powiedzia艂a Benedikte i otar艂a czerwone, zap艂akane oczy. - Z pocz膮tku s膮dzi艂am, 偶e napisa艂a to w malignie.

- Nie, to wszystko prawda - odpowiedzia艂 m艂ody Imre. - Ale Vanja jest teraz szcz臋艣liwa.

Opowiedzia艂 im, jaki los j膮 spotka艂.

Agneta p艂aka艂a.

- Vanja, moje dziecko! Ale wszyscy wiedzieli艣my, 偶e musi umrze膰 z艂o偶ona t膮 chorob膮, utraciliby艣my j膮 wi臋c i tak.

- Vanja przesz艂a do innej formy istnienia - pociesza艂 j膮 Imre. - Jest razem z Sag膮 i Tamlinem.

- Dobrze, 偶e Franka tu nie ma - mrukn膮艂 Henning. - Nie umia艂by tego przyj膮膰. Ale je艣li jeste艣 synem Marca, to znaczy, 偶e pochodzisz tak偶e z Ludzi Lodu?

- Oczywi艣cie - u艣miechn膮艂 si臋 Imre. - I bardzo jestem z tego dumny.

- Przepraszam, 偶e si臋 wtr膮c臋 - przerwa艂a im Benedikte. - Uwa偶am jednak, 偶e to dla nas wa偶ne, od d艂u偶szego czasu ju偶 si臋 nad tym zastanawiam. Wszyscy troje, Christoffer, Vanja i ja, mamy ju偶 dzieci, ale 偶adne z nich nie jest dotkni臋te. Czy wobec tego, Imre, los ten czeka twoje dziecko?

Ze 艣miechem pokr臋ci艂 g艂ow膮 i zwr贸ci艂 si臋 do Andre.

- Twoj膮 spraw膮 b臋dzie odnalezienie dotkni臋tego potomka Ludzi Lodu - powiedzia艂.

Sk艂oni艂 si臋 i wyszed艂, zanim zd膮偶yli zapyta膰 o co艣 wi臋cej.

Popatrzyli po sobie. Na twarzach wszystkich wypisany by艂 ogromny smutek, ale i niepok贸j.

- Jak zdo艂amy to wyja艣ni膰? - spyta艂 Henning, kt贸ry mia艂 ju偶 podobne do艣wiadczenie z czas贸w, kiedy musia艂 jako艣 wyt艂umaczy膰 znikni臋cie Sagi. Teraz nie by艂o cia艂a Vanji, kt贸re mogliby pochowa膰.

O bladym 艣wicie Henning i Sander ruszyli na szczyt wzg贸rza. Szli ci臋偶kim krokiem, przygi臋ci do ziemi ci臋偶arem smutku.

Znikni臋cie Vanji wyja艣nili tym, 偶e w malignie wymkn臋艂a si臋 z domu i prawdopodobnie uton臋艂a. Zorganizowano nawet, wprawdzie bez przekonania, akcj臋 poszukiwania. Sko艅czy艂o si臋 jednak tylko na mszy za dusz臋 zmar艂ej bez udzia艂u 鈥瀦mar艂ej鈥.

Problemy zacz臋艂y si臋 dopiero p贸藕niej. Okaza艂o si臋 mianowicie, 偶e Frank nie ma najmniejszego zamiaru zostawi膰 c贸rki w Lipowej Alei. Wychowanie dziewczynki by艂o jego spraw膮, nikogo innego. Zatrudni艂 ju偶 nawet pewn膮 kobiet臋, kt贸ra zaj膮膰 si臋 mia艂a Christ膮. Przeprowadzi艂 si臋 wraz z dziewczynk膮 do stolicy, Ludzie Lodu tracili wi臋c kontakt z c贸reczk膮 Vanji. Szczeg贸lnie bole艣nie odczu艂a to Agneta. Najpierw utraci艂a w艂asn膮 c贸rk臋, teraz tak偶e odebrano jej wnuczk臋. Rzadkie odwiedziny Franka z c贸rk膮 w Lipowej Alei nie wystarcza艂y troskliwej babci.

Dobrze, 偶e przynajmniej Benedikte, przybrana c贸rka, i jej rodzina zostali w domu.

Andre zacz膮艂 ju偶 dorasta膰, a pewnego dnia by艂 ju偶 do艣膰 du偶y, by rozwa偶y膰 s艂owa Imrego. Postanowi艂 dowiedzie膰 si臋, kogo w jego pokoleniu dotkn臋艂o przekle艅stwo.

Stan膮艂 przed niezwykle trudnym zadaniem.


Wyszukiwarka