Ihnatowicz Społeczeństwo polskie 20 wiek


Ireneusz Ihnatowicz, Antoni Mączak, Benedykt Zientara, Janusz Żarnowski

SPOŁECZEŃSTWO polskie

od X do XX wieku

Wydanie czwarte, poprawione i rozszerzone

Książka i WiedzawARSZAWA 1999

© Copyright by Wydawnictwo “Książka i Wiedza" Warszawa 1988, 1996, 1999

Wydanie czwarte, poprawione i rozszerzone


PRZEDMOWA DO CZWARTEGO WYDANIA

Po trzech latach od poprzedniej edycji wypada powtórzyć, że przychylne przyjęcie przez Czytelników wcześniejszych wydań uzasadnia podjęcie kolej­nego. Wydanie III zamykał rozdział “Tragedia wojenna i koniec epoki". Prze­łom polityczny - powstanie III Rzeczypospolitej - zamknął kolejną epokę i stwo­rzył nowe ramy dla zjawisk społecznych, a dekada, która od tego roku upłynęła, daje potrzebny historykowi dystans czasowy. Dlatego Janusz Żarnowski, pa­trząc z perspektywy końca stulecia, dodaje w tym wydaniu obszerny obraz po­wojennego półwiecza po rok 1989.

Poprzednie części książki nie wymagały większych zmian. Warto też dodać, że ujęcie średniowiecza przez zmarłego w 1985 r. Benedykta Zientarę wytrzy­muje próbę czasu: jego uniwersytecki podręcznik ma wciąż nowe edycje, a dwie monografie ukazały się w przekładzie na niemiecki.

Warszawa, czerwiec 1999 roku

WSTĘP

Czytelnik obserwujący nowszą literaturę historyczną często znajdzie w tytułach dzieł słowo społeczny. Najczęściej zjawia się ono na okładkach opracowań z zakresu historii społeczno-gospodarczej, jednakże również w przypadku monografii klasy lub stanu wyjaśnia, że mowa o klasie społecznej, w razie zaś badania bardzo różnych procesów i wydarzeń historycznych już w tytule sygnalizuje, że autorowi idzie o społeczne przyczyny lub o społeczne przesłanki. Liczne czasopisma również za pomocą tego terminu precyzują swój zakres. Gdy w roku 1931 ukazał się pierwszy tom Roczników Dziejów Społecz­nych i Gospodarczych, pierwszego i czołowego pisma polskiego w tej dziedzinie, jego redaktorzy - Franciszek Bujak i Jan Rutkowski - stwierdzali w przedmowie, że “[...] historia społeczna i gospodarcza jest za granicą i w Polsce jednym z bardzo ważnych działów nauki historycznej", i na dowód przytaczali liczne tytuły czasopism obcych. Tak też jest do dziś. Ta częsta obecność terminu społeczny w określeniach kierunku i zasięgu badań historycznych skłania do chwili zastanowienia nad tym, co on właściwie w tym przypadku znaczy.

I genealogia historii gospodarczej, i praktyka wielu współczesnych nam badaczy sprawiają, że często procesy lub wydarzenia nazywa się społeczno--gospodarczymi, a nie gospodarczymi, jedynie dlatego, że zachodzą w społe­czeństwie, dotyczą zazwyczaj społeczeństwa, a nie jednostek, i mają społeczne skutki, to znaczy wpływają na stosunki panujące w społeczeństwie i na warunki egzystencji tego społeczeństwa. Reakcja na starsze kierunki badań historycz­nych, na historię wydarzeniową i jednostkową, sprawiała bowiem, ze tę właśnie cechę nowszych badań szczególnie podkreślano i w nazwie. Może najbardziej dobitnie widać to w historii gospodarczej, gdzie zmiany sposobu produkcji czy obrotu pociągają za sobą zmianę stanu posiadania, a więc i zmianę struktury społecznej. I nawet jeśli owych konsekwencji przemian gospodarczych nie prezentuje się dokładniej, to mówi się o historii gospodarczo-społecznej.

Czyż jednak polityka, życie kulturalne, wojny toczą się poza społeczeństwem i czy nie mają i one społecznych skutków? Czyż więc nie są i one historią społeczną w tym samym sensie co i historia gospodarcza? Jeśli tak - to wyróżnik ten niczego by już nie wyróżniał, nic by nie znaczył. Wydaje się więc, że nie jest zasadne obecnie, gdy do przeszłości należy historia indywidualna, wyróżnianie niektórych procesów historycznych jako społecznych tylko dlatego, że dzieją się one w społeczeństwie i mają społeczne skutki, tak jest bowiem z całą materią. historyczną.

Uwagi powyższe są tu o tyle na miejscu, że autorzy niniejszego opracowania mniemają, iż należy ono do historii społecznej w szczególniejszym sensie, zamierzyli bowiem zająć się w swej książce historią społeczeństwa. Naukowa obserwacja struktury, jej przemian, więzi społecznych, uznawanej hierarchii grup ludzkich i dóbr społecznych jest, rzecz jasna, niemożliwa bez uwzględnienia przyczyn pojawiania się i przebiegu tych zjawisk historycznych. Przeważnie jednak badano dotychczas właśnie owe przyczyny jako tematy same w sobie, sygnalizując jedynie ich społeczne skutki. Tak bywało często, gdy np. zajmowano się folwarkiem pańszczyźnianym lub przewrotem technicznym w przemyśle. Gruntowne badania zjawisk i procesów gospodarczych pozwalały poznać ich mechanizmy, a także wyjaśniały przemiany samego społeczeństwa, często jednak tylko częściowo, ponieważ uwzględniały jedną z przyczyn, tę właśnie stanowiącą główny przedmiot zainteresowań obserwatora gospodarki czy polityki.

Podobnie działo się z innymi badaniami historycznymi, stykającymi się , problematyką, która stanowi główny nurt niniejszej książki. Tak więc na przykład geneza zniesienia poddaństwa na ziemiach polskich rysowała się nieco odmiennie, w zależności od tego, czy pisano O niej przy okazji badań nad wojnami napoleońskimi, czy też w toku przedstawiania problemu agrarnego i spraw gospodarczych XIX wieku.

Sprawa przedstawia się podobnie nie tylko w przypadku prac dotyczących gospodarczego lub politycznego fundamentu przemian struktury społecznej. Również badania nad dziejami kultury - jak choćby tak ostatnio liczne opracowania życia codziennego i kultury materialnej - dotykają marginesu, a niekiedy nie tylko marginesu historii społecznej, przeważnie jednak od jednej tylko strony, od strony zależności zjawisk kulturalnych od przemian społe­czeństwa. I choć to, co w przypadku historii gospodarczej bywało skutkiem procesów ekonomicznych, tj. zmiana struktury społecznej, tutaj bywa przyczyną przemian kulturalnych, to jednak i tam, i tu przedstawiona jest przeważnie tylko z punktu widzenia głównego problemu.

Pierwsze spostrzeżenie na temat stanu literatury dotyczącej dziejów społe­czeństwa byłoby więc takie: wiele spraw należących do tego zakresu spotkać można w pracach o dziedzinach sąsiednich, są one jednakże przeważnie traktowane jako argument lub jako efekt, a nie jako problem sam w sobie, są rozproszone i zagubione w tematyce innego kręgu, przedstawiane często z jednego tylko punktu widzenia, determinowanego przez główne zainteresowa­nia badacza.

Powstało jednakże, szczególnie po wojnie, wiele prac dotyczących samych przemian społeczeństwa na ziemiach polskich. Niektóre z tych opracowań dotyczą ukształtowania się ważnych grup społecznych, np. klasy robotniczej czy burżuazji, inne poświęcone bywają grupom bardzo nielicznym i mającym w społeczeństwie znaczenie marginalne. Prawie każde zaś dotyczy jednej z grup, a większość ma jeszcze dalsze ograniczenia - chronologiczne czy terytorialne. W wielu przypadkach, szczególnie gdy idzie o wiek XIX, opracowania dotyczą jednej z dzielnic lub jednego zaboru.

Niektóre grupy społeczne nie były przedmiotem gruntowniejszego badania, niektóre inne, np. narocznicy lub włodycy, mają bogatą literaturę polemiczną, która jednakże pozostaje w kategoriach hipotez lub tylko częściowych wyjaś­nień. Niektóre opracowania zajmują się ważną częścią dziejów społeczeństwa, mówią o całym społeczeństwie, a nie o jednej grupie społecznej, jednakże nie o całości dziejów, a o jednej tych dziejów dziedzinie. Istnieją więc np. znakomite rozprawy o strukturze demograficznej i o procesach demograficznych i dotyczą całego społeczeństwa, przy wszystkich swych walorach stanowią one jednak z punktu widzenia dziejów społeczeństwa jedynie przyczynki.

Istnieje wreszcie kilka nowszych prac, które w sposób bardziej kompletny ujmują obraz społeczeństwa. Wymienić tu można byłoby choćby taką, jak Tadeusza Łepkowskiego Polska - narodziny nowoczesnego narodu. I te jednak dotyczą jednej epoki, a nie długiego okresu dziejów.

Rzecz oczywista, syntezy i podręczniki historii Polski obejmujące całość dziejów przedstawiają także i te sprawy, które są przedmiotem niniejszego opracowania, stanowią one jednak tam tylko jeden z wątków.

W tym stanie rzeczy mechanizmy przemian społecznych oświetlone są lepiej w tej części, w której działają wewnątrz jednej grupy lub w stosunku do jednej tylko grupy. Oddziaływania grup społecznych wzajemnie na siebie mniejszy znajdują wyraz w badaniach i w literaturze. Obraz społeczeństwa budowany na podstawie literatury nie jest całkowicie jednolity, jest niekiedy nawet zde­zintegrowany.

Autorzy zamierzając przedstawić dzieje społeczeństwa polskiego postanowili więc przyjąć następujące zasady, które wynikają ze stanu literatury przedmiotu:

Postanowili zająć się tym wszystkim, co decydowało o powstaniu grupy społecznej, tylko w takim stopniu, w jakim było to konieczne dla wyjaśnienia przemian struktury społeczeństwa. Jeśli więc zmiany gospodarcze dynamizowały strukturę społeczną, autorzy traktowali owe sprawy gospodarcze jako “dane", nie próbowali ich wyjaśniać, są one bowiem w literaturze dostatecznie obszernie przedstawione, rejestrowali je jedynie i obserwowali ich wpływ na strukturę społeczną, która jest tu głównym przedmiotem uwagi. Mielibyśmy tu więc rodzaj negatywu historii gospodarczej.

Z faktu, że literatura poświęcona historii społecznej prezentuje obraz nierównomiernie oświetlony, niekiedy zdezintegrowany, autorzy wyciągnęli dla siebie dyrektywę zwrócenia szczególnej uwagi na to wszystko, co obraz ów mogłoby syntetyzować. Przede wszystkim zajęli się więc kształtowaniem się

rozmaitego rodzaju więzi łączących ludzi i grupy ludzkie: więziami lokalnymi, jak rodzinne lub łączące społeczność wiejską czy miejską, dalej także takimi, które łączyły ludzi jednego stanu lub jednej klasy, wreszcie takimi, które łączyły grupy i klasy między sobą. Swoistym rodzajem spoiwa społecznego były rozmaite dobra społeczne, powstające wysiłkiem społecznym, niejednakowo i nie wśród wszystkich dzielone, jednak przez wszystkich lub przez część społe­czeństwa uznawane i chronione. Autorzy mają tu na myśli poczucie bezpie­czeństwa, system władzy, opanowywanie przyrody, oświatę, postęp nauki i techniki i inne podobne walory. To wszystko, co integruje grupy społeczne i społeczeństwo. Byłby to jeden nurt rozważań.

Nierównomierność podziału owych dóbr, a także leżące u jej podstaw dystanse i zależności społeczne stanowią drugi, symetryczny i przeciwstawny nurt zjawisk obserwowanych w niniejszym opracowaniu. Podobnie jak w pierwszym, idzie tu o zjawiska wynikające zarówno z przesłanek narodowo­ściowych, jak i ekonomicznych, religijnych czy kulturalnych.

Rozpatrując owe grupy i zjawiska występujące w różnych okresach i na różnych etapach rozwoju społecznego, w rozmaitych okolicznościach, autorzy musieli uwzględniać także sprawy nie zawsze ze sobą porównywalne, grupy czasem zinstytucjonalizowane, czasem nieformalne, więzi czasem przybierające charakter prawa, czasem leżące w sferze psychiki społecznej. Dla niektórych okresów nie udało się udzielić odpowiedzi na wszystkie pytania, część z nich mogła być skwitowana jedynie pobieżnie. Mając stan literatury za swe uspra­wiedliwienie, autorzy zdawali sobie sprawę z tego, że również niniejsze opraco­wanie pozostawia niektóre problemy bez dostatecznego wyjaśnienia, starali się jednak w miarę możności zachować przedstawiony wyżej schemat.

Schemat ten był jednak modyfikowany tak, jak tego wymagały cechy specyficzne każdej z omawianych epok. Chronologiczna rozciągłość tematu nakazywała bowiem podział na epoki, który miałby zapobiec łączeniu w całość zjawisk różnych od siebie, choć w różnych epokach jednakowo nazywanych; bieg czasu zmieniał bowiem istotę rzeczy, choć jej nazwa pozostawała bez zmiany.

Podział na epoki nie zawsze jednak przystawał do wszystkich wątków obserwacji jednakowo dokładnie, zmuszał niekiedy do stawiania, z ważnych względów, granic epokom, choć nie wszystkie procesy dawały się w tych granicach zamknąć. Autorzy starali się w takich wypadkach zjawiska rodzące się u schyłku okresu łączyć w całości z okresem następnym, wygasające na początku okresu - w całości z okresem minionym, a czynili tak niekiedy również i w takich razach, gdy w szczegółach mogło to prowadzić do naruszenia cezur perio-dyzacyjnych. Z tych względów okazało się niemożliwe bez częstych powtórzeń

- wprowadzenie cezury wewnętrznej dla epoki staropolskiej (XV-XVIII w.). Dynamika zjawisk została tam omówiona bez rozbijania układu rzeczowego wywodów.

Geograficzny zakres opracowania nie pokrywa się z granicami państwowymi

- to rzecz oczywista. W rozmaitych okresach znaczne grupy Polaków znaj­dowały się poza tymi granicami, same zaś granice bywały w wysokim stopniu

przenikalne, a tereny przygraniczne łączyła z państwem polskim tradycja, kultura, gospodarka. W dziejach społeczeństwa Rzeczypospolitej przedrozbio­rowej natrafi więc Czytelnik także na informacje o Śląsku, w dziejach po-rozbiorowych - na wiadomości o Wilnie. Dążąc jednak do uchwycenia tego, co typowe i masowe, autorzy więcej uwagi zwracali na ziemie centralne, tak że również wewnątrz granic państwowych niejednakową każdemu regionowi poświęcali uwagę.

Pominięto sprawy Polonii zagranicznej. Wszelkie wychodźstwo, czy to siedemnastowieczna emigracja ariańska, czy polistopadowe wychodźstwo poli­tyczne, czy emigracja zarobkowa ze schyłku XIX wieku, choć tworzyło poza ziemiami polskimi niekiedy nawet bardzo zwarte grupy Polaków, czasem utrzymujące kontakt z krajem, a nawet wpływające na bieg wypadków w kraju, egzystowało jednak poza społeczeństwem krajowym. Pisząc więc historię. społeczeństwa, a nie historię narodu ani też;historię Polski, autorzy uznali, że są zwolnieni z obowiązku poświęcania emigracji uwagi większej niż ta, której wymagają potrzeby wyjaśnienia dziejów społeczeństwa zamieszkującego ziemie [• polskie.

Myśli wyżej sformułowane nie mogą zastąpić definicji społeczeństwa, ta jednakże powinna uwzględniać cechy specyficzne każdej epoki. Jeśli zaś tak, to lepiej, gdy zajdzie potrzeba, mówić o tym przy każdej z omawianych epok.

Do książki dołączona jest bibliografia. Zawiera ona tylko wybrane prace. Autorzy, jak to zwykle w takich wypadkach bywa, postanowili uwzględnić prace o podstawowym charakterze; nie traktując jednak bibliografii jako przypisów uzasadniających tekst, więcej miejsca przydzielili tym pracom, które pomogą Czytelnikowi wyjść poza ten tekst i wskażą materiał uzupełniający. Bibliografia, wyjąwszy dzieła, które obejmują więcej niż jedną epokę, ułożona jest według podziału książki, z tym że uwzględnia tylko podział na epoki. Dalsze rozbijanie literatury prowadziłoby do tworzenia grup o jednej lub paru tylko pozycjach, jeśli w ogóle możliwe byłoby podporządkowanie paragrafom książki licznych wielowątkowych opracowań.

Prof. dr Jerzy Topolski zechciał przeczytać cały maszynopis, prof. dr Stanisław Trawkowski - części poświęcone średniowieczu, prof. dr Janusz Tazbir - części poświęcone przedrozbiorowym czasom nowożytnym, prof dr Juliusz Łukasiewicz - porozbiorowe dzieje społeczeństwa polskiego. Wszyscy Recen­zenci swymi radami i uwagami pomogli uniknąć niektórych błędów lub wad opracowania i ulepszyć tekst. Autorzy są im za to szczerze wdzięczni, dziękują też wszystkim innym osobom, które ułatwiły im pracę lub w dyskusjach wspierały wiedzą i radą.

CZĘŚĆ PIERWSZA

Społeczeństwa słowiańskie w starożytności i wczesnym średniowieczu

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Od więzi rodowych do zróżnicowania społecznego

Geneza najstarszych grup społecznych

Niezależnie od innych trudności, związanych z próbą przedstawienia zarysu historii społeczeństwa polskiego, przed autorem pojawia się problem punktu wyjścia. Od kiedy można mówić o “społeczeństwie"? Od kiedy - o społeczeństwie polskim? Na pierwsze pytanie próbowano rozmaicie odpowiadać: nie brak do dziś prób wywodzenia życia społecznego jeszcze z czasów przed ukształtowaniem się człowieka. Społeczeństwo polityczne - twierdzi historyk niemiecki Eduard Mayer -jest starsze od samego rodzaju ludzkiego. Nie będziemy jednak sięgać tak daleko, ani nie będziemy się zastanawiać nad starszymi formami społe­czeństw ludzkich w zamierzchłych epokach prahistorii. Zadaniem naszym jest zarysowanie dziejów społeczeństwa polskiego-a więc omawianie tematu musimy zacząć od chwili, gdy takie społeczeństwo zaczęło się kształtować. Państwo polskie powstało - jak wiadomo - w ciągu IX i X wieku; na początku XI w. wykrystalizowała się nazwa kraju i narodu, trwająca do dzisiaj.

Musimy cofnąć się jednak do okresu przed powstaniem państwa, aby zaobserwować formy społeczne, które państwo poprzedziły, i procesy, które doprowadziły do jego wytworzenia, społeczeństwo polskiego średniowiecza wyrosło bowiem z długotrwałych przemian, dokonujących się wśród Słowian w ciągu I tysiąclecia naszej ery.

Przemiany te były wynikiem działania różnych czynników, składających się na proces rozwoju historycznego. Grupy ludzkie i ich związki, po części wynikające z więzów pokrewieństwa, po części zaś zawierane dla łatwiejszego osiągnięcia wspólnych - doraźnych lub bardziej dalekosiężnych - celów, tworzyły swą własną historię i kształtowały oblicze kraju. Działalność grup ograniczona była zrazu bardzo silnie - przez warunki naturalne: klimat, ukształtowanie powierzchni, zalesienie, hydrografię. Trzeba było do tych warunków dostosować metody postępowania przy zdobywaniu środków po­trzebnych do życia; umiejętnie wybrać najdogodniejsze tereny zamieszkania, pod uprawę i na pastwiska, wykorzystać możliwości, jakie dawał las i rzeka, zapobiec

13

niebezpieczeństwom i trudnościom, związanym z przewagą sił przyrody nad człowiekiem. Dopiero dokładniejsze poznawanie środowiska naturalnego i umiejętność dostosowywania się do niego umożliwiły przejście do następnego etapu - do przekształcania tego środowiska w sposób korzystny dla grup ludzkich. Taką działalność mogły zaś podjąć tylko grupy zorganizowane, wspólnie pokonujące przeszkody i planujące własne postępowanie.

Celem tego postępowania było zaspokojenie potrzeb człowieka lub grupy ludzkiej, przede wszystkim w zakresie wyżywienia, ochrony przed chłodem, opadami; ale także wspólna obrona przed katastrofami żywiołowymi, przed drapieżnymi zwierzętami i przed innymi grupami ludzi. Trzeba było nie tylko organizować uprawę roli czy hodowlę, nie tylko budować domy, ale należało próbować odwrócić klęski żywiołowe drogą kontaktów z siłami nadprzyrodzo­nymi, a groźbę ze strony obcych grup ludzkich - przez rokowania z nimi bądź walkę. Obok organizacji gospodarczej grupa ludzka musiała więc stać się organizacją wojskową, polityczną i religijną.


Ród i inne grupy krewniacze

Jak się wydaje, najstarszą więzią, łączącą ludzi w grupy, było pokrewieństwo. Mała rodzina, złożona z ojca, matki i ich potomstwa, stanowiła i do dziś stanowi podstawową komórkę każdego społeczeństwa, ale w warunkach niskiego stanu cywilizacji rola pokrewieństwa była większa: na jego podłożu kształtowały się szersze grupy krewniacze, będące niezbędnym oparciem dla małych rodzin zarówno w dziedzinie produkcji środków utrzymania, jak w zapewnieniu bezpieczeństwa - wielka rodzina i ród.

Granice między tymi dwoma typami grupy krewniaczej są niejasne. Nie­którzy badacze dziś jeszcze nazywają wielką rodzinę rodem, bądź też używają obu terminów zamiennie. Wydaje się, że poza rozmiarami (wielka rodzina rzadko wykracza poza trzy pokolenia) można wyróżnić jeszcze inne kryteria, różniące te dwie formy: na czoło wysuwa się tu prawno-publiczny charakter rodu, stano­wiącego element struktury społeczno-politycznej, podczas gdy “wielka rodzina" jest przede wszystkim gospodarczą wspólnotą interesów. Za Janem Adamusem, znakomitym krytykiem starszych teorii naukowych dotyczących rodu, przyj­miemy, że okres rozkwitu organizacji rodowych wiązał się z odległą epoką wspólnoty pierwotnej, podczas gdy poszczególne formy “wielkiej rodziny" powstawały w różnych epokach drogą rozrodzenia “małych rodzin", które z różnych powodów, najczęściej ekonomicznych, pozostawały nadal we wspól­nocie majątkowej. Podobieństwo tych grup ludzkich, powstających w różnych epokach, ale na tej samej podstawie, utrudnia rozpoznanie tkwiących w nich treści społecznych.

Według definicji etnologa Stanisława Ciszewskiego ród jest skupieniem jednostek, poczuwających się do solidarności w imię tradycji o wspólnym

14

pochodzeniu. Definicja ta jest zbyt szeroka, bo w zasadzie może dotyczyć wszystkich grup krewniaczych, a - jak wkrótce zobaczymy - także większych zbiorowości, zaznaczono w niej jednak coś bardzo istotnego, mianowicie, że o przynależności do rodu decyduje nie rzeczywiste wspólne pochodzenie, ale tradycja wspólnego pochodzenia. To znaczy, że do rodu mogą należeć także ludzie obcego pochodzenia, przyjęci za zgodą członków i uznający przodków rodu za swoich, włączający się więc do tradycji rodu.

Gospodarcze i społeczno-polityczne funkcje rodu

Ród spełniał wprawdzie - w okresie rozkwitu tej organizacji - różnorodne funkcje społeczne, a nawet polityczne, ale geneza jego wiązała się niewątpliwie z określonymi potrzebami w zakresie zdobywania środków utrzymania, które na pewnym etapie rozwoju ludzkości nie były możliwe do zrealizowania przez małą rodzinę.

Etap ten w naszej części Europy trwał bardzo długo: mniej więcej do połowy I tysiąclecia naszej ery. Nie chcemy tu się zagłębiać w sporne zagadnienia grup ludzkich epoki paleolitu i ich działalności gospodarczej; bliższe wiadomości o funkcjonowaniu rodu mamy z neolitu (ok. 4500-1600 p.n.e.), kiedy ludność interesujących nas terenów prowadziła już gospodarkę rolno-hodowlaną. Ów­czesne rolnictwo posługiwało się metodami bardzo ekstensywnymi, wymagają­cymi współpracy wielu ludzi. Na obszarach leśnych - a takie przeważały -królowała gospodarka żarowa. Aby wziąć jakiś teren pod uprawę, trzeba było dokonać licznych pracochłonnych czynności, niemożliwych do zrealizowania przez małą rodzinę: najpierw odrzeć z kory drzewa, doprowadzając je w ten sposób do uschnięcia, a następnie podpalić w odpowiednim momencie las, gdyż spalone drzewa i krzewy dostarczały użyźniającego popiołu, potem trzeba było motykami lub - później - drewnianym radiem przygotować ziemię do zasiewu. Uzyskany obszar uprawny wykorzystywano przez kilka lat, a po jego wyjało­wieniu przenoszono się dalej, by w analogiczny sposób przygotować pod uprawę nowe tereny. Archeologowie zwrócili jednak uwagę na fakt, że to wędrowne rolnictwo koncentrowało się na pewnym ograniczonym terytorium; w niektó­rych wypadkach zaobserwowano powrót grupy ludzkiej w to samo miejsce po upływie ok. 15 lat. Można więc przypuszczać, że grupa ta rościła sobie do tego terytorium wyłączne prawo użytkowania; poza obszarami, zajętymi pod uprawę, inne służyły hodowli, w pobliskich lasach zakładano barcie i polowano.

Analogie, zaczerpnięte z ustroju społecznego ludów, które zachowały w epoce nowożytnej prymitywne stosunki społeczne, pozwalają przypuszczać, że grupą neolityczną, o której tu mowa, był ród. Był on nie tylko wspólnotą produkcyjną, ale i konsumpcyjną: świadczą o tym odkryte przez archeologów budynki, zamieszkiwane niewątpliwie przez grupy wieloosobowe. W Brześciu Kujawskim

15

odkryto neolityczne chaty o długości 40, a szerokości 5-10 m, z kilkoma paleniskami. Członkowie rodu wspólnie mieszkali, pracowali, jedli, wspólnie bronili swych interesów przed obcymi, mieli jednakowy stosunek do sił nadprzyrodzonych. Trudno jest zrekonstruować ich wierzenia na podstawie znalezisk archeologicznych: w sposobie pochówku istniały głębokie różnice między poszczególnymi obszarami Europy. Nawet na tych samych obszarach występowały daleko idące zmiany, świadczące o dynamicznym rozwoju ideolo­gicznym, przynajmniej w zakresie zapatrywań na pośmiertne losy człowieka. Można chyba jednak stwierdzić, że w obrębie rodu ogromne znaczenie miał kult przodków, to znaczy wiara, że zmarli członkowie rodu nadal współuczestniczą w jego życiu, mogą mu pomagać, ale i szkodzić w razie ich lekceważenia. Z tą wiarą wiązały się obrzędy pogrzebowe, pochówki z bogatym nieraz zaopatrzeniem zmarłego na wędrówkę w zaświatach, ofiary wjadle i napojach, składane w świę­ta zmarłych, i zwyczaj strząsania paru kropel napoju na ziemię w czasie uro­czystości rodowych, znany etnologom ze wszystkich prawie społeczności ludzkich.

Niewiele wiemy o wewnętrznym ustroju rodu w tych zamierzchłych epokach. Przez wiele lat panował w nauce pogląd, że pierwotny ród był matriarchalny, to znaczy że na czele jego stały kobiety: rodząc dzieci, zapewniały one ciągłość rodu w epoce małżeństw grupowych, kiedy ojcostwo było niepewne, a mężczyźni, przebywający prawie stale poza ogniskiem domowym w poszukiwaniu łupów myśliwskich, nie mogli- stanowić czynnika organizującego życie grupy. Z tym ustrojem wiązano istniejący u licznych ludów kult Wielkiej Macierzy, unaocz­niający niejako znaczenie kobiety w życiu rodu. Nowsze badania porównawcze wykazały jednak, że można mówić najwyżej o rodzie matrylinearnym, to znaczy o takim, w którym dziedziczenie przynależności rodowej odbywa się w linii macierzystej, oraz o matrylokalności - tj. o przenoszeniu się mężczyzny poślubiającego kobietę z obcego rodu do tego ostatniego, a nie na odwrót. Natomiast nie stwierdzono nigdzie decydującej roli kobiet w wykonywaniu i przekazywaniu władzy.

Ród matrylinearny nie bardzo nas jednak zajmuje, ponieważ występował na ziemiach obecnej Polski najpóźniej do środkowego neolitu, a u Słowian w ogóle nie daje się stwierdzić. Wzrost znaczenia rolnictwa i większa osiadłość życia sprzyjały wytworzeniu się rodu patriarchalnego (patrylinearnego i patrylokal-nego), który w momencie wyodrębniania się Słowian (l połowa I tysiąclecia p.n.e.) był powszechnie obowiązującą podstawą struktury społeczeństwa. Nie brakło w nauce prób odtworzenia wewnętrznej struktury takiego rodu, ale z reguły wszystkie rekonstrukcje opierały się na analogiach występujących wśród innych ludów na podobnym stopniu rozwoju bądź na znanych z późniejszych czasów elementach struktury wielkich rodzin lub tzw. rodów rycerskich, które uznawano dość często za przeżytek rodów pierwotnych. Tymczasem współczes­na etnologia wykazała bogactwo wariantów struktur grup rodowych u tzw. ludów prymitywnych, a więc mechaniczne przenoszenie ich składników do rodów słowiańskich w starożytności jest nieuzasadnione. Jeszcze bardziej niebezpieczne jest upatrywanie “przeżytków" w poszczególnych elementach

16

związków krewniaczych epoki rozwiniętego feudalizmu, gdyż zbyt wiele ich okazało się przy bliższym zbadaniu zjawiskami wtórnymi, związanymi z konkretną sytuacją gospodarczą lub polityczną w różnych momentach historii średniowiecza, a nawet czasów nowożytnych.

Ród rządzony był przez starszyznę, złożoną w zasadzie z ludzi starych lub w sile wieku; czasami wymienia się termin starosta, mający oznaczać naczelnika rodu, ale wzmianki źródłowe o “starostach" są późne i dotyczą bardzo różnych grup ludzkich, niekoniecznie o charakterze krewniaczym. Istnienie naczelnika rodu jest bardzo prawdopodobne - bez względu na to, czy rzeczywiście zwał się starostą - ale władza jego nie była monarchiczna; decyzję podejmował zapewne ogół mężczyzn po przedstawieniu wniosku przez naradzającą się poprzednio starszyznę. Starszyzna składała się z ludzi cieszących się największym prestiżem, który zyskiwali zapewne dzięki doświadczeniu życiowemu (autorytet ludzi starych), męstwu w walce, a czasem dzięki zręczności i sile fizycznej. Zaraz tu jednak musimy zastrzec, że ta trójstopniowa struktura władzy (starosta -starszyzna - ogół mężczyzn) jest rekonstrukcją, opartą na analogiach z badań etnologicznych, konkretnych bowiem danych źródłowych dotyczących Słowian nie posiadamy.

Jak już wspomniano, ród był najbardziej zwartą grupą społeczną w okresie przedpaństwowym, spełniał również funkcje zewnętrzne, strzegąc interesów swych członków w kontaktach lub konfliktach z innymi analogicznymi grupami. W przyjaznych kontaktach między rodami, prowadzących do łączenia się ich w większe związki lub organizacje o bardziej trwałym charakterze, ważną rolę odgrywały dwa czynniki. Jednym była świadomość wspólnego pochodzenia dwu lub większej liczby rodów, przechowujących w swej tradycji pamięć wspólnych przodków w zamierzchłych czasach. Świadomość taka mogła się opierać na prawdziwych faktach: konieczność gospodarcza rzeczywiście prowadziła często do oddzielenia się części rodu i przeniesienia w pobliskie lub dalsze okolice, mimo to kontakty bywały nadal zachowywane. Ale legenda o wspólnym pochodzeniu mogła też powstać sztucznie, dla podkreślenia wspólnoty interesów dwu sąsiadujących rodów. Z tym łączy się drugi czynnik, zacieśniający stosunki między sprzymierzonymi rodami: wymiana kobiet, która prowadziła do po­winowactwa i była wyrazem stałego przymierza.

Do tych dwu czynników należy oczywiście dołączyć interes gospodarczy lub polityczny, zmuszający rody do ścisłego współdziałania lub łączenia się w szersze organizmy. Takim organizmem rzekomo (tj. zgodnie z własną tradycją), powstałym z większej liczby spokrewnionych ze sobą rodów, było plemię.

Nie zawsze jednak przyjazne stosunki łączyły sąsiadujące ze sobą rody. Czasami rywalizacja gospodarcza lub walka o hegemonię w plemieniu prowa­dziła do wybuchu wrogości, a często do wojny. Jak we wszystkich wspólnotach o ścisłych więziach krewniaczych, tak i w rodzie patriarchalnym epoki przed-klasowej, ród nie tylko bronił interesów każdego ze swych członków wobec świata zewnętrznego, ale i szukał zemsty za jego śmierć na członkach rodu zabójcy; zwyczaj ten zwano w Polsce w okresie średniowiecza wróżdą.

Plemiona i związki plemion

Plemię było już grupą o charakterze politycznym. Wspomnieliśmy, że w świadomości wspólnoty plemiennej wielką rolę grała tradycja o wspólnym pochodzeniu rodów tworzących plemię. W praktyce było rozmaicie. Plemiona tworzyły się na ziemiach dzisiejszej Polski już w epoce neolitu; były to jednak twory nietrwałe. Przez kilka tysięcy lat mamy do czynienia z formowaniem się i rozpadaniem na ziemiach polskich różnych plemion, a nawet większych organizmów politycznych - związków plemiennych. Początkowo łączyły się w plemiona spokrewnione lub sąsiadujące ze sobą rody, ściśle związane wspólnymi interesami gospodarczo-politycznymi, np. obroną eksploatowanych wspólnie obszarów przed wrogiem zewnętrznym (np. ekspansją dalszych sąsiadów, chcących rozszerzyć swe posiadłości, lub najazdem koczowników, przybywa­jących z odległych nieraz obszarów). Im bliżej jednak schyłku starożytności, tym bardziej gmatwały się te początkowo proste związki.

Archeologowie i językoznawcy, badający okresy historyczne pozbawione źródeł pisanych, wyróżnili dwa typy wspólnot szerszych niż plemiona: wspólnoty językowe i kultury archeologiczne. Część archeologów, wywodząca się w zasadzie ze szkoły Niemca Gustawa Kossinny, w Polsce zwłaszcza jego uczeń i przeciwnik Józef Kostrzewski i część jego wychowanków, starała się powiązać ściśle te dwa kryteria, łącząc kultury archeologiczne (tj. charakterystyczne zespoły zabytków kultury materialnej, sztuki, zwyczajów pogrzebowych) z określonymi grupami językowymi. Tak doszło m.in. do “wojen archeologicz­nych" o przynależność etniczną tzw. kultury łużyckiej (przez Kostrzewskiego wiązanej ze Słowianami) czy o powiązanie określonych zabytków kultury materialnej z początków naszej ery z plemionami germańskimi, przebywającymi wówczas na ziemiach dzisiejszej Polski.

Dzisiaj przeważa opinia, że grup kulturowych nie da się utożsamić z określonymi grupami językowymi. Na marginesie tych dyskusji pojawia się pytanie: jakie znaczenie dla ludzi zamieszkujących nasz kraj w starożytności miała wspólnota językowa i kulturowa? Uczeni początków XX wieku, pod wpływem ówczesnych prądów politycznych, absolutyzujących i uwieczniających więzi narodowe, przenosili przekonania o trwałości i sile tych więzi w odległą przeszłość. Echem tego są niektóre teorie na temat stosunków etnicznych w starożytności. Ludzie minionych epok w rzeczywistości inaczej zapatrywali się na te sprawy - wspólnota kultu lub obyczajów była dla nich ważniejsza często niż wspólnota języka. Ułatwiało to wchłanianie poszczególnych grup językowych przez zbliżoną kulturowo a liczniejszą ludność, używającą innego języka. W ten sposób Słowianie wchłonęli wiele różnorodnych grup, zamieszkujących przed nimi czy obok nich Europę środkową i wschodnią.

Zgodnie z tym, co powiedziano na początku, nie będziemy się zagłębiać w spory między autochtonistami (zwolennikami wytworzenia się języka słowiań-kiego na obszarze między Odrą i Dnieprem) a allochtonistami (zwolennikami

18

przybycia Słowian do Europy środkowej dopiero na początku naszej ery), nawet bowiem data wyodrębnienia się języka słowiańskiego z indoeuropejskiej rodziny językowej jest kwestią sporną. Ponieważ wątpliwa jest ciągłość między społe­czeństwem polskim wczesnego średniowiecza a plemionami poprzednio zamiesz­kującymi ziemie naszego kraju (nawet istniejące tam na początku naszej ery grupy Słowian w większości przewędrowały następnie na inne obszary), nie będziemy się również wdawać w opisy efemerycznych struktur politycznych, istniejących lub lokalizowanych przez historyków na północ od Karpat i Sudetów. Nie da się jednak zaprzeczyć, że korzenie społeczeństwa polskiego tkwią w Słowiańszczyźnie schyłku starożytności, niezależnie od tego, że nie wiemy dokładnie, gdzie szukać bezpośrednich przodków narodu polskiego. Wszystkie więc reguły funkcjonowania ówczesnych społeczności i ich dotyczą;

występowały one na ziemiach polskich w zasadzie także po okresie wędrówek ludów.

Przy formowaniu się plemienia, które ułatwiała tradycja wspólnego pocho­dzenia wchodzących w jego skład rodów, jedność języka, obyczajów i kultury materialnej była konieczna. Oczywiście plemię stanowiło tylko niewielką część grupy językowej, nie można go też utożsamić z całością jakiejś kultury archeologicznej, choć kultura plemienia zarówno materialna, jak społeczna, mogła z czasem rozwinąć pewne własne, specyficzne cechy. Coraz silniejszym elementem łączącym był też kult plemienny, który stopniowo zaczął przeważać nad kultami rodowymi.

Plemiona, występujące na obszarze Europy środkowej i wschodniej w starożytności, były społecznościami o niezbyt trwałej strukturze i o zmieniają­cych się siedzibach. Eksploatowały wspólnie zajęty przez siebie obszar i broniły go przed sąsiadami, zwłaszcza jeśli przedstawiał specjalną wartość; często jednak przenosiły się gromadnie pod naciskiem różnych okoliczności na inne, nieraz odległe ziemie. Gdy liczba ludności na zajmowanym terenie stawała się zbyt wielka i nie pozwalało to na znośną egzystencję, część plemienia, a przede wszystkim młodzież, opuszczała starą ojczyznę, by wszcząć poszukiwania nowych siedzib, często w dalekim, obcym językowo i kulturowo środowisku.

Początki różnic społecznych

Problem władzy w plemieniu wiązał się z potrzebami bytowymi: u plemion osiadłych i cieszących się spokojem przez długi czas władza centralna była słabsza, natomiast u plemion wędrujących lub zagrożonych przez sąsiadów rósł autorytet wodza i otaczającej go elity - grupy kierowniczej. Tworzyła się grupa młodzieży, która ćwiczenia z orężem i działalność wojenną przekładała nad inne zajęcia. Z kolei zaś istnienie grupy traktującej wojnę jako główne zajęcie i sposób zdobywania dóbr materialnych kształtowało u pewnych plemion specjalnie wojowniczy, agresywny charakter. Plemię było organizacją demokratyczną:

2. 19

decyzje dotyczące ogółu zapadały na zgromadzeniach ogólnych wszystkich mężczyzn zdolnych do noszenia broni. Na czoło wysunęła się jednak, zwłaszcza u bardziej wojowniczych plemion, związana z wodzem grupa starszyzny i za­wodowych wojowników. Ustrój taki nosi w historiografii marksistowskiej nazwę demokracji wojennej.

Napadom na sąsiadów przyświecała nowa ideologia, gloryfikująca działal­ność wojownika: zabijanie, grabienie, gwałcenie - a także narażanie się na śmierć. Sława zabójcy i chwała zabitego w walce z wrogami zajmowały coraz więcej miejsca w tradycji plemiennej; rósł autorytet zwycięskich wodzów, którzy, opierając się na wojowniczej młodzieży, drużynie (od drug - druh, przyjaciel), mogli narzucać swą wolę całemu plemieniu. Kult plemienny zaczynał nabierać cech militarnych, a sama osoba wodza stawała się obiektem bezpośredniego oddziaływania sił nadprzyrodzonych. Szczęście wojenne wodza miało charakter charyzmatu; wiara w dziedziczność tego charyzmatu ułatwiała potomkom wybór na stanowisko ojcowskie. Ale gdy szczęście wojenne wodza opuściło, odbierano mu władzę. Wśród różnych ludów starożytności nie brakło wypad­ków zabijania nieszczęśliwego wodza dla przebłagania gniewu bogów. Droga do monarchii była zawiła i nie usiana różami.

Wojny były jednym z czynników, prowadzących do zróżnicowania majątkowego poszczególnych rodów, a nawet rodzin. W czasie wojny członkowie drużyny emancypowali się spod władzy rodu; zapoczątkowało to rozkład struktury rodowej. Łupy wojenne nie były dzielone równo, lecz wedle zasług wojennych: wódz, drużynnicy, najwaleczniejsi wojownicy otrzymywali więcej zdobyczy, a nierzadko i niewolników. Zamiast zabijać przeciwników, zaczęto bowiem brać ich w niewolę: niewolnik mógł zastąpić drużynnika w zajęciach rolniczych czy hodowlanych i umożliwiał mu poświęcenie więcej czasu na ćwiczenia wojskowe.

Ale i inne czynniki prowadziły do powstawania różnic społecznych wśród członków plemienia. W tzw. okresie wpływów rzymskich (I-V wiek n.e.), nie bez oddziaływania stosunków handlowych z obszarami cywilizacji śródziemnomor­skiej, rozwinęły się na niektórych obszarach na północ i wschód od granic Imperium Rzymskiego ośrodki intensywnej produkcji, przede wszystkim górni­czej i hutniczej (np. w rejonie świętokrzyskim, gdzie archeologowie odkryli około 2 tyś. prymitywnych pieców hutniczych). Powstały możliwości eksportu do imperium metali, bursztynu, a zwłaszcza ludzi, branych do niewoli w walkach międzyplemiennych. Wszystkie te czynniki wzmacniały zamożność i autorytet wodza, jego otoczenia i drużyny; oni bowiem głównie brali udział w kontaktach z Rzymianami, pośrednicząc między nimi a resztą członków plemienia. Oni też głównie korzystali z importowanych z prowincji rzymskich produktów luksuso­wych:. sprowadzane stamtąd ozdoby, broń, naczynia, meble, stroje przyczyniały się do powstawania dystansu między wyłaniającą się w ten sposób starszyzną plemienną a resztą współplemieńców.

20

Okres wędrówek ludów

Wspomniane tu zaczątki zróżnicowania społecznego w obrębie poszczegól­nych plemion środkowo- i wschodnioeuropejskich, zwłaszcza interesujących nas szczególnie plemion słowiańskich, przez długie wieki nie przynosiły głębszych zmian samej struktury rodowo-plemiennej. Elity, wyrastające spośród ogółu, były szczupłe, a ich znaczenie opierało się na kruchych podstawach. Jedne plemiona ulegały rozpadowi, inne - wchłonięciu przez silniejszych sąsiadów, jeszcze inne same ruszały szukać nowych siedzib lub przyłączały się do “wędrującej lawiny" - jak nazwał Reinhard Wenskus tworzące się w okresie wędrówek ludów wielkie związki plemion - porwanej do marszu mirażem lepszego bytowania w odległych krajach. W tych warunkach żadna elita nie mogła utrzymać się długo przy władzy: jedni ginęli, inni tracili bogactwo i znaczenie.

Rozwój społeczny naszej części Europy został przerwany i opóźniony przez gwałtowne migracje I V-VI wieku, określane jako “wędrówki ludów", kiedy to pod naciskiem koczowniczych ludów tureckich (Hunów, później Awarów) zamieszkujące wschodnią i środkową Europę plemiona germańskie i słowiańskie kolejno porzucały swe siedziby, aby szukać najpierw ratunku przed najeźdźcami, a potem - łupów i lepszych warunków życia w nadspodziewanie łatwo pękających granicach państwa rzymskiego. Na ich miejsce przychodziły inne plemiona, wchłaniając tych dawniejszych mieszkańców, którzy nie mieli ochoty z większoścwspółplemieńców opuścić stron rodzinnych. Dlatego też trudno się doszukać ciągłości między strukturami plemiennymi okresu starożytności a wczesnego średniowiecza. O ile germańscy Goci, Burgundowie czy Wandalowie dzięki wrażeniu, jakie wywołali w świecie śródziemnomorskim, dość łatwo dają się odnaleźć na poszczególnych etapach swej wędrówki, to o Słowianach, którzy posuwali się na zachód i południe za ustępującymi plemionami germańskimi, źródła milczą. Nie wiemy nawet na pewno, czy działali wówczas w ramach większych związków, czy też każde plemię samodzielnie zajmowało obszar do osiedlania. Tylko na Półwyspie Bałkańskim, gdzie Słowianie wtargnęli na teren Cesarstwa Wschodniorzymskiego (Bizantyjskiego) dadzą się lepiej uchwycić poszczególne etapy wędrówki.

Powtarzające się nazwy plemienne - np. Chorwaci w Czechach, Małopolsce i na Bałkanach, Serbowie nad Łabą oraz nad bałkańską Morawą lub Obodrzyce nad dolną Łabą i nad środkowym Dunajem - mogą uchodzić za rezultat rozdzielenia się dawnego plemienia, istniejącego przed wędrówką. Henryk Łowmiański umieszcza dawniejsze siedziby Chorwatów w Małopolsce, Serbów w Wielkopolsce, a Obodrzyców - na Śląsku (opowiadając się za pochodzeniem ich nazwy od Odry). Jest to oczywiście jedna z licznych hipotez, tylko w wypadku Chorwatów potwierdzona przez istniejącą wśród nich w X w. tradycję pocho­dzenia znad Wisły. Lepiej widać w źródłach szlak wędrówki Wieletów: ich to zapewne w II w. geograf aleksandryjski Ptolemeusz umieścił na wschód od dolnej Wisły; w VIII w. siedzieli już ustabilizowani między dolną Odrą a Łabą.

21

Przekształcenie wspólnoty rodowej w terytorialną

Okres wędrówek ludów głęboko wstrząsnął rodowymi strukturami społecz­ności słowiańskich. Rozkład ich nie był procesem jednolitym i jednokierun­kowym: trudne sytuacje polityczne, zagrożenie zewnętrzne, musiały często prowadzić do wzmocnienia solidarności rodów nawet tam, gdzie poprzednio czynniki gospodarcze spowodowały osłabienie więzi rodowych. Jeszcze w okresie wielkich migracji V-VI w. związki rodowe trwały: rody osiedlały się zazwyczaj razem, kultywując stare tradycje solidarności i wzajemnej pomocy.

Zdaniem Henryka Łowmiańskiego z tego okresu pochodzą nazwy patro-nimiczne miejscowości (w Polsce w zasadzie zakończone na ice), oznaczające najpierw wspólnotę mieszkańców, wywodzącą się od wspólnego przodka, a dopiero z czasem miejsce ich zamieszkania. Okolice zagęszczenia takich nazw są - zdaniem tego uczonego - terenami osadniczymi, zasiedlonymi przed VII wiekiem, w którym to okresie umieszcza on ostateczny rozkład wspólnot rodowych.

W okresie wędrówek ludów trudno było jednak utrzymać jedność rodu:

grupy młodych ludzi stale opuszczały domowe pielesze, aby dołączyć do migrantów, a na ich miejsce przyłączali się do wspólnoty rodowej różni obcy przybysze, którzy - znużeni wędrówką lub pociągnięci urokiem pięknej okolicy lub pięknej kobiety - pozostawali, wżeniali się do “rodu" i przyjmowali jego tradycje. Często jednak, gdy wielka liczba członków opuszczała siedziby rodu, tradycja zanikała, a ród się rozpadał. Ze szczątków różnych rodów powstawała nowa grupa, stanowiąca ród fikcyjny i często tworząca sobie sztucznie “tradycję rodową". Po utrwaleniu się nowych siedzib zarówno na starych ziemiach Słowian, jak na nowo przez nich zasiedlonych terenach, spotykamy nowe społeczności, kultywujące nieraz tradycje rodowe (zwłaszcza tam, gdzie warunki gospodarcze czy bezpieczeństwo wymagały utrwalenia solidarności), ale będące w istocie grupami ludzkimi nowego typu, określanymi w nauce zazwyczaj jako wspólnoty terytorialne.

Nie można oczywiście mówić o całkowitym zaniku znaczenia więzi po­krewieństwa w miarę rozpadu dawnych wspólnot rodowych. Z każdej rodziny mogła się w następstwie rozrodzenia wytworzyć nowa grupa o charakterze rodowym, zwłaszcza na terenach rzadkiego osadnictwa, gdzie jednostki szukały pomocy innych ludzi w trudnej walce z przyrodą, np. przy karczowaniu lasów, albo na obszarach narażonych na najazdy nieprzyjaciół, gdzie trzeba było organizować solidarną obronę. Wszędzie tam szukano pomocy u krewnych. Niezależnie od przetrwania elementów wspólnej gospodarki grup większych od małej rodziny (“wielkie rodziny" będą występować w specyficznych warunkach jako wspólnoty gospodarcze aż po XIX wiek), przetrwały grupy o charakterze rodowym, obejmujące szereg gospodarstw indywidualnych, których posiadacze byli ze sobą spokrewnieni. Juliusz Bardach - za radzieckim etnografem

22

M. Koswienem - wprowadził dla ich określenia nazwę patronimia, aby wyróżnić je od dawnych rodów okresu wspólnoty pierwotnej, których cechą charakte­rystyczną była wspólnota gospodarowania i spożycia. Nowy “ród" - patronimia - był, podobnie jak stary, jednostką osadniczą; wspólnota gospodarcza prze­kształciła się tu w obowiązek doraźnej pomocy, a także w prawa “rodu" jako całości do majątku poszczególnych jego członków, co przejawiało się w pierwszeństwie krewnych do dziedziczenia tego majątku (najdłużej - ziemi) i w ograniczeniu swobody dysponowania nim; chodziło głównie o to, aby to dysponowanie nie uszczupliło ogólnego majątku rodu, a zatem i jego prestiżu wśród sąsiadów. Przetrwała też solidarność rodu (patronimii) wobec obcych, przejawiająca się zwłaszcza w dalszym istnieniu wróżdy.

Rozkład organizacji rodowej

Głównym czynnikiem, który zadecydował o rozkładzie i stopniowym zaniku organizacji rodowej jako trwałej grupy społecznej, były doniosłe przemiany gospodarcze. Już w okresie wpływów rzymskich, u progu naszej ery, pewne obszary południowej części dzisiejszej Polski przeżyły, jak wspomniano, okres intensywnego rozwoju gospodarczego. Ówczesny rozwój hutnictwa i rzemiosła wprawdzie miał bodźce ze strony kontaktów handlowych z Imperium Rzym­skim, ale uwarunkowany był rozwojem rolnictwa, na które z kolei sam wpływał (np. dostarczając żelaznych toporów, sierpów i okuć do radeł). Za pomocą tych udoskonalonych narzędzi znaczne obszary, zwłaszcza późniejszego Śląska i Małopolski, zostały pozbawione lasów a następnie poddane eksploatacji rolniczej.

Wprawdzie wskutek migracji w okresie wędrówek ludów liczne tereny uprawne zostały porzucone, a technika rolna na tych obszarach wróciła do bardziej prymitywnych metod, ale raz wykarczowane obszary, zwane wówczas lędami, stanowiły znacznie łatwiejszy teren nowej ekspansji rolnictwa od VI w. niż tereny leśne.

Na początku drugiej połowy I tysiąclecia naszej ery obserwuje się w całej nieomal Słowiańszczyźnie powszechne przejście do rolnictwa ornego, tj. uprawy trwale użytkowanych pól za pomocą radła, ciągniętego przez woły. Radło, początkowo drewniane, coraz częściej bywało zaopatrywane w żelazne okucie. Ten typ rolnictwa zmniejszał nakład pracy i umożliwiał przejście do gospodarki typu rodzinnego; zbiorowy wysiłek rodu na co dzień nie był potrzebny. Przejście na obszarach wykarczowanych do bardziej systematycznej gospodarki prze-mienno-odłogowej (kolejnego ugorowania połowy obszaru uprawianego) zwięk­szało stabilizację osadniczą i samą produkcję rolną. Oprócz hodowli bydła rogatego wzrosła rola hodowli nierogacizny, co również przyczyniło się do zwiększenia nadwyżek żywnościowych. Wydaje się, że rezultatem poprawy warunków życia był znaczny wzrost zaludnienia ziemi polskich w VIII-X w.

23

Wszystkie hipotezy na temat przebiegu rozkładu rodów oparte są na kruchych przesłankach, głównie na analogiach z lepiej znanych dziejów innych ludów na podobnym etapie rozwoju oraz na zniekształconych pozostałościach instytucji rodowych, które jako przeżytki przetrwały samą strukturę rodową.

Dawni naczelnicy rodowi, którzy w wyniku zróżnicowania majątkowego rodu znaleźli się niewątpliwie wśród najbogatszych, a nadto pośredniczyli między rodem a ośrodkiem władzy plemiennej, mogli teoretycznie przekształcić swój autorytet we władzę nad rodem, przekazywać tę władzę dziedzicznie we własnej rodzinie i uczynić zeń szczebel do elity plemienia. Część rodowców rozluźniała więzy z rodem przez stały udział w drużynie wodza plemiennego. Starszyzna i drużynnicy zaczęli tworzyć grupę wyróżniającą się spośród całego plemienia zamożnością (łupy wojenne) i specyficznymi interesami, u podłoża których leżało utrwalenie swego znaczenia i władzy.

Plemię ograniczało kompetencje rodów w zakresie wymiaru sprawiedliwości, a przede wszystkim wróżdę, powodującą stałe spustoszenie w szeregach ple­miennych wojowników. Władze plemienne zaczęły narzucać zwaśnionym rodom swe pośrednictwo i wprowadzać okup za zabitego zamiast zemsty. Te same władze narzucały członkom plemienia daniny i powinności w interesie całej społeczności plemiennej - ale główną korzyść z. tych danin i powinności miała oczywiście starszyzna.

Duże znaczenie dla rozkładu ustroju rodowego i różnicowania się społe­czeństwa miało pojawienie się większej liczby niewolników, porywanych sąsia­dom w czasie wojen międzyplemiennych. Niektóre z tych wojen mogły być prowokowane głównie w celu zdobycia jeńców. Znaczna część jeńców musiała wędrować na rynki zachodnioeuropejskie, bizantyjskie i arabskie: handel nimi miał chyba znaczenie większe od innych gałęzi wymiany. We wczesnym średniowieczu nazwa Sclavus, oznaczająca Słowianina, stała się w Europie zachodniej potocznym określeniem niewolnika. Część niewolników pracowa­ła na roli w wyodrębniających się ze wspólnoty rodowej gospodarstwach starszyzny: były one większe od innych, bo rozporządzając niewolną siłą ro­boczą posiadacz mógł zagospodarować znacznie większy obszar. Los tych niewolników nie był zły, traktowano ich na ogół na równi z członkami ro­dziny.

Różnice majątkowe między elitą plemienną a podporządkowanymi jej członkami plemienia nie były zbyt ostre, a daniny i powinności, z których korzystała starszyzna, uzasadniano wspólnymi celami: obroną pokoju we­wnętrznego i bezpieczeństwa na zewnątrz. Wzmacnianie władzy cieszyło się więc poparciem znacznej części współplemieńców. Ale rosnąca w potęgę elita plemienna nie mogła się powstrzymać przed ekspansją, początkowo w celu zdobycia łupów, a potem - dla podporządkowania sobie sąsiednich plemion. Tą drogą - częściowo przez podbój, częściowo przez sojusze, kończące się trwałym podporządkowaniem sojusznika - powstawało państwo, a władająca nim elita, rosnąca w potęgę, nie omieszkała utrwalić swej władzy, stopniowo prze­kształcając się w klasę panującą.

24

Teoria rodowa społeczeństwa polskiego

Podział klasowy społeczeństwa, przyczyny i skutki nierówności społecznej zawsze zaprzątały myśl nie tylko uczonych i nie tylko reformatorów społecznych. W Polsce już od wieków snuto przypuszczenia, skąd wziął się podział na szlachtę i “pospólstwo". Początkowo najczęściej tłumaczono ten podział podbojem miejscowej ludności (z której powstała klasa chłopska) przez mniej licznych, ale wojowniczych najeźdźców (późniejszą szlachtę). Taką też koncepcję przyjął pierwszy krytyczny badacz początków państwa i społeczeństwa polskiego -Adam Naruszewicz; w literaturze pięknej znalazła ona wyraz przede wszystkim w Lilii Wenedzie Juliusza Słowackiego. W XIX wieku wznawiali teorię najazdu kolejno Wacław Aleksander Maciejowski, Karol Szajnocha i Franciszek Pie-kosiński. Prace Piekosińskiego (poczynając od programowego artykułu: O powstaniu społeczeństwa polskiego i jego pierwotnym ustroju, 1881) stały się punktem wyjścia zażartej dyskusji. W wyniku krytyki (zwłaszcza Michała Dobrzyńskiego i Stanisława Smółki) słabe argumenty zwolennków teorii najazdu zostały obalone, a zarówno państwo polskie, jak podział społeczeństwa pol­skiego na klasy uznano za wynik wewnętrznego rozwoju. Nie przeszkodziło to odrodzeniu teorii najazdu w XX w., głównie pod piórem historyków niemieckich (wśród nich tak wybitnych, jak Robert Holtzmann i Albert Brackmann), łączących nieznajomość polskiej literatury przedmiotu z przekonaniem o głębokiej niższości cywilizacyjnej Słowian. Ale i w Niemczech, nawet w okresie panowania podtrzymującej te poglądy doktryny hitlerowskiej, uczeni głębiej wnikający w problematykę wczesnych dziejów Polski i w polską historiografię (Herbert Ludat, 1942) odrzucili teorię najazdu, która po ostatniej wojnie już się nie odrodziła. Żywot jej był właściwie od początku naszego stulecia sztucznie podtrzymywany przez czynniki pozanaukowe.

Zwyciężyły więc - właściwie już w końcu XIX w. - ewolucyjne koncepcje rozwoju społeczeństwa polskiego, ale na ich czoło wysunęła się tzw. teoria rodowa. Mimo niezaprzeczalnych zasług jej twórców w przezwyciężaniu różnych katastroficznych koncepcji i szukaniu praw, kierujących organicznym rozwojem społeczeństw, teoria ta zaciążyła nad dalszym tokiem badań. Podstawy jej zostały wypracowane właściwie poza Polską, a u początków leży niezmiernie w XIX w. popularny pogląd J. G. Herdera o odmiennych drogach rozwoju społecznego różnych ludów, zgodnych z ich odrębnym układem psychicznym. Tezy Herdera poparli w Czechach Franciszek Palacky, Hermenegild Jirećek, Karol Kadlec, w Rosji (po Niemcu J. Ph. Ewersie) Sergiusz Sołowiew i Maksym Kowalewski; do stosunków polskich po raz pierwszy starali sieje zaszczepić Józef Hubę i Niemiec Ryszard Roepell, ale na razie bez powodzenia. Dopiero sukces “teorii rodowej" w innych krajach słowiańskich zmienił sytuację. Do jej triumfu w Polsce przyczyniła się potężna indywidualność naukowa Oswalda Balzera, który w szeregu artykułów (zwłaszcza: Rewizja teorii o pierwotnym osadnictwie w Polsce, 1898) naszkicował drogę rozwoju społeczeństw słowiańskich, odmienną -jego zdaniem - od linii rozwojowych społeczeństw zachodnioeuropejskich.

25

Wszystkie prace Balzera na ten temat były szkicami, żadna nie przeprowadzała gruntownego dowodu słuszności “teorii rodowej". Dopiero uczniowie Balzera, m.in. Przemysław Dąbkowski i Zygmunt Wojciechowski, rozbudowali teorię w system, który w dogmatycznej formie wszedł do podręczników. Istotą “teorii rodowej" było przeciwstawienie zachodnioeuropejskiemu feudalizmowi od­miennego “rodowego" rozwoju słowiańskiego, przejawiającego się w przetrwa­niu archaicznych form pierwotnego rodu do średniowiecza i dłużej - aż po czasy nowożytne. Dlatego wszelkie grupy ludzkie, powiązane pokrewieństwem, od wielkiej rodziny, a nawet niedziału braterskiego począwszy, wszelkie przejawy uprzywilejowania krewnych po mieczu w prawie spadkowym (prawo retraktu) uznawała ona za przeżytki wspólnoty rodowej przetrwałe od starożytności czy też, używając modnego na początku XX wieku słowa, “od prawieku". Wyrwane z kontekstu historycznego instytucje rosyjskie, bułgarskie i serbskie, polskie i czeskie formowano w sztuczną całość na podstawie z góry przyjętego przeko­nania o istnieniu “w prawieku" jednolitego prawa słowiańskiego, od którego rzekomo miały się wywodzić średniowieczne instytucje prawno-ustrojowe ludów i państw słowiańskich. Nie przejmowano się przy tym faktem, że instytucje, uznawane za “słowiańsko-rodowe", jak: niedział braterski, wielka rodzina, solidarność rodowa (wraz z wróżdą), prawo retraktu - występowały również w rzekomo całkowicie odmiennym zachodnioeuropejskim feudalizmie. Zygmunt Wojciechowski powiązał z Balzerowską koncepcją ustroju rodowego rody rycerskie polskiego średniowiecza, w których Władysław Semkowicz, najwy­bitniejszy przedstawiciel polskiej heraldyki, widział kontynuację rodów pier­wotnych, a w każdym razie wierną kopię ich wewnętrznego ustroju. Kon­sekwencją “teorii rodowej" było oderwanie rozwoju społecznego ludów sło­wiańskich od rozwoju całej ludzkości i przypisanie czynnikowi etnicznemu tendencji dominującej w określaniu kierunku rozwoju. Krok naprzód, jaki umożliwiało wprowadzenie badań porównawczych w obrębie Słowiańszczyzny, był zniwelowany przez hamulec, jaki stanowiło oderwanie prawidłowości rozwoju społeczeństwa polskiego czy czeskiego od procesów dziejowych wśród niemieckich czy węgierskich sąsiadów. Krokiem wstecz natomiast było budo­wanie piętrowych hipotez z materiału zbieranego z różnych epok i krajów, przy czym przekonanie badacza o wspólnocie praw prasłowiańskich i o archaizmie poszczególnych instytucji zastępowało metodę indukcyjną. Te sposoby badań dawnych społeczeństw, nadużywające metody porównawczej, przetrwały samą “teorię rodową" i zaraziły wielu badaczy, krytycznie skądinąd nastawionych do klasycznej “teorii rodowej".

Zakwestionowanie poglądu o całkowitej przeciwstawności “rodowego" ustroju Polski i zachodnioeuropejskiego feudalizmu jest zasługą Marcelego Handeismana (Zmetodyki badań feudalizmu, 1917). Myśli jego nie zostały jednak podjęte przez innych badaczy.

Przezwyciężenie “teorii rodowej" należy zaliczyć do najbardziej pozytywnych skutków recepcji marksizmu w polskiej historiografii po ostatniej wojnie. Juliusz Bardach i Jan Adamus - ten ostatni w specjalnej książce (Polska teoria rodowa,

26

1958), bezkompromisowo i chyba zbyt jednostronnie rozprawiającej się z omawianą hipotezą - wykazali niesłuszność poglądu o całkowicie odmiennym rozwoju Słowiańszczyzny i przetrwaniu na jej obszarze, jako produktu zacofania cywilizacyjnego, archaicznych elementów pierwotnej wspólnoty rodowej. Przy­znając więzom pokrewieństwa poważną rolę w kształtowaniu się grup ludzkich w specyficznych lokalnych warunkach, występujących w różnych ustrojach społe­cznych, badacze ci otwarli drogę do właściwej oceny roli związków krewnia-czych, m.in. w polskim średniowieczu.

Związki plemion na ziemiach polskich i powstanie państwa polskiego

W V-VI wieku, w okresie wędrówek ludów, szersze struktury społeczne i polityczne, jakie wytworzyły się poprzednio na ziemiach dzisiejszej Polski, uległy całkowitemu zburzeniu.

Rozbite zostały dawne związki plemion, znikły niektóre nazwy plemienne, na ich miejsce pojawiły się nowe. W połowie IX w. w Fuldzie czy Ratyzbonie powstał spis plemion słowiańskich, zaopatrzony w liczby posiadanych przez nie grodów, zwany w historiografii Geografem Bawarskim. Wymieniono w nim m.in. plemiona zamieszkujące obszary Polski. Byli to: na Pomorzu Wieluńczanie (później zwani Wolinianami) i Pyrzyczanie, na Śląsku - Ślężanie, Dziadoszanie (inaczej: Dziadoszyce), Opolanie i Golęszyce, w Małopolsce - Wiślanie i Lędzice (w innych źródłach zwani Lędzianami). Towarzyszą im dość liczne nazwy, z którymi nie bardzo wiadomo, co zrobić, pojawiają się one bowiem tylko jeden raz w tym właśnie źródle i nie dają się w przekonywający sposób powiązać z żadnymi elementami topograficznymi. Z dużym prawdopodobieństwem można umiej­scowić plemię Glopeani (Goplanie?) na Kujawach; Lupiglaa (Głupiegłowy?) chce Jan Tyszkiewicz powiązać z Głubczycami; Zuireani - to może Siewierzanie, ale ta nazwa plemienna często występuje w Słowiańszczyźnie (oznacza plemię pół­nocne) i niekoniecznie trzeba ją umieszczać w Polsce. Za to późniejsze źródła czeskie uzupełniają zestaw plemion śląskich jeszcze dwoma: Bobrzanami i Trzebowianami.

Zestaw, nawet z tymi uzupełnieniami, nie obejmuje wszystkich plemion polskich: informacje Geografa Bawarskiego były oczywiście fragmentaryczne. Brak tu plemion mazowieckich i wschodniopomorskich, tylko śląskie znamy zapewne w komplecie. Zastanawia fakt obecności w Małopolsce tylko dwu plemion: Wiślan i Lędzian, podczas gdy na Śląsku mamy ich sześć (lub siedem). Można przypuszczać, że są to już nie plemiona, ale związki plemienne. Przemawia za tym fakt, że podana przy Lędzianach liczba grodów (98) kilkakrotnie przewyższa liczby towarzyszące innym nazwom plemiennym (Ślężanie 15, Dziadoszanie 20, Opolanie 20, Golęszyce - 5). Przy Wiślanach liczby grodów nie podano. W Wielkopolsce - co jest jeszcze bardziej zastanawiające -

27

nie występują jeszcze Polanie, natomiast kierownicza rola przypada w tym regionie Goplanom, którzy występują tu może również jako nazwa całego związku plemiennego (wymieniono przy nich 400 grodów albo więcej"). Władysław Kowalenko, a za nim inni historycy i archeologowie, sądzą, że wpływy Goplan obejmowały prócz Kujaw ziemie sieradzką i łęczycką. Nie­obecność Polan tłumaczy Henryk Łowmiański określaniem ludności Wielko­polski jeszcze starą nazwą “Serbów" (Zuireani i Zeriuani u Geografa Bawarskiego z 325 grodami). Ten ciekawy pomysł trudny jest jednak do udowodnienia i pozostaje jedną z licznych hipotez. Gdyby była słuszna, mielibyśmy w szeroko pojętej Wielkopolsce do czynienia z rywalizacją dwu silnych związków ple­miennych.

Był to bowiem etap tworzenia się na obszarze późniejszej Polski większych organizmów politycznych: związków plemion (“wielkich plemion"), przekształ­cających się w organizacje o charakterze państw. Inne źródło, z końca IX w., Żywot św. Metodego, wyjaśnia nam przyczynę braku nazw małych plemion w Małopolsce: ok. r. 880 władał mianowicie “w Wiślech" “bardzo potężny" książę, który był niechętny chrześcijaństwu, ale popadł w konflikt z państwem moraw­skim i poniósłszy klęskę, musiał przyjąć chrzest. Wiadomość to dość zagadkowa:

nie wiemy, czy książę ów stracił wówczas tron, czy utrzymał go jako zależny od morawskiego Świętopełka władca lokalny. Znaleziska archeologiczne z tego okresu potwierdzają bliskie stosunki Małopolski z obszarami Moraw. Ośrodka “państwa" Wiślan doszukiwano się w Wiślicy (podążając za wskazówkami późnej legendy) bądź (z większym prawdopodobieństwem) w Krakowie. Nie­którzy jednak archeologowie wysuwają na czoło ośrodków wiślańskich wielkie (1,5 ha, wraz z podgrodziem 40 ha) grodzisko w Stradowie (koło Kazimierzy Wielkiej); tamtejszy gród powstał w VIII w. i ostatecznie upadł w pierwszej połowie XI w. O tym, że związek plemienny Wiślan był stosunkowo trwały, a więc wchodzące w jego skład plemiona zanikły właściwie, tworząc (według terminologii Łowmiańskiego) “wielkie plemię", świadczy właśnie zanik nazw mniejszych jednostek etnicznych, ewentualnie poza centralnym (?) plemieniem Krakowian, którego śladem są może nazwy osad jenieckich na terenach sąsiednich organizmów państwowych.

Próba stworzenia organizmu państwowego w Małopolsce nie powiodła się. Po rozpadzie państwa morawskiego (na początku X w.) Wiślanie mogli na pewien czas odzyskać niezależność, ale zapewne jeszcze w pierwszej połowie X w. zostali uzależnieni przez czeskie państwo Przemyślidów. Podobny los spotkał plemiona śląskie, nie jest wykluczone, że -jak przypuszcza Henryk Łowmiański - na Dolnym Śląsku powstał jakiś, luźny chyba jeszcze, związek plemienny pod egidą Ślężan, których nazwa dlatego z czasem zaczęła oznaczać cały obszar, należący do związku. Związek ten jednak, o ile istniał, nie zaznaczył się w historii, a nazwa Wrocławia (łac. Vratislavia), założonego w l połowie X w., może się wiązać z osobą księcia czeskiego Wratysława I, panującego w latach 905-921, który zapewne opanował Śląsk i założył nowy gród na przeprawie przez Odrę.

Największe szczęście miał związek plemion zamieszkujących Wielkopolskę,

28

w którym przewagę osiągnęło plemię Polan, osiadłe wokół Gniezna. Plemię to nadało swą nazwę całemu związkowi, wypierając starsze określenie (Serbów?). Henryk Łowmiański wyjaśniał ostatnio początki państwa Polan w związku z ekspansją tego plemienia w kierunku ziem Goplan, bogatych w sól, będącą nie tylko niezbędnym produktem spożycia, ale i towarem dla wcześnie się roz­wijającego eksportu. Polityczny punkt ciężkości Polan z siedzibą ich księcia miał się znajdować pierwotnie w grodzie na Ostrowiu Lednickim* i dopiero w IX w. przeniósł się do Gniezna, leżącego na wschodnich peryferiach osadnictwa polańskiego. W połowie tego stulecia doszło do zmiany dynastii: naczelnik związku imieniem Popiel został usunięty, a władzę objął przedstawiciel nowego rodu - Siemowit, którego potomkowie, w literaturze historycznej od XVII w. zwani Piastami, utrwalili władzę swej rodziny, przekazując ją potomkom w linii prostej i doprowadzając z czasem do zaniku zasady wyboru na rzecz dziedzicz­ności tronu. Oni też przekształcili związek plemion w państwo wczesnofeudalne, którego granice rozciągnęli na wszystkie plemiona słowiańskie, między Bał­tykiem a Karpatami oraz Odrą a Bugiem, a nawet próbowali (Bolesław Chrobry) przekroczyć te granice i zjednoczyć pod swym panowaniem dalsze ludy zachodniosłowiańskie. Przyjęcie chrześcijaństwa w 966 r. w obrządku łacińskim otworzyło drogę zachodnioeuropejskim wpływom kulturowym, które rosły w miarę nawiązywania kontaktów politycznych nowego państwa z Zachodem. Od rozciągnięcia władzy przez nieznanych przodków Popielą na plemiona wielko­polskie do koronacji Bolesława Chrobrego na króla Polski upłynęły prawie trzy wieki. W tym to czasie gruntownym przeobrażeniom uległ ustrój społeczny ziem polskich: pogłębione zróżnicowanie społeczne umożliwiło wyodrębnienie się klasy panującej, która tworzyła coraz silniejszy i bardziej skomplikowany aparat państwowy. Z kolei aparat ten coraz bardziej ograniczał swobodę ogółu ludności i narzucał jej coraz większe ciężary, ściągając znaczną część nadwyżek pro­dukcyjnych, formalnie na rzecz organizacji państwowej, praktycznie zaś na potrzeby tworzącej się klasy panującej. Obecnie, pozostawiając na razie poza zakresem naszych rozważań rosnące grupy ludności niewolnej, prześledzimy ten proces od strony masy społeczeństwa składającej się z wolnych chłopów, gospodarujących na własnej ziemi. W miarę rozbudowy aparatu państwowego ci wolni chłopi coraz bardziej spychani byli do roli poddanych, “ludzi książęcych".

Opole i osada

Wolni chłopi, gospodarujący indywidualnie bądź w ramach wielkich rodzin, tkwili ciągle w ramach szerszych wspólnot, mających obecnie charakter tery­torialny, choć często powołujących się również na wspólne pochodzenie. Tym razem nie jesteśmy zdani tylko na domysły ani na czerpanie z jakże czasami

* Nie potwierdzają jednak (na razie przynajmniej) takiej możliwości badania archeologiczne.

«

29

zawodnych analogii, ponieważ wspólnoty te, co prawda przekształcone pod wpływem państwa w interesie klasy panującej, przetrwały do czasów dość obfitujących w źródła pisane. Również archeologowie, prowadząc kompleksowe badania osadnictwa, np. w dolinie Obry, przyczynili się do wyjaśnienia wielu spraw związanych z organizacją społeczeństwa we wczesnym średniowieczu. Zestawiając te badania (szczególnie Stefana i Zofii Kurnatowskich) z nieco późniejszymi dokumentami, a także z materiałem toponomastycznym, możemy uzyskać sporo wiadomości o funkcjonowaniu samodzielnych wspólnot tery­torialnych w okresie przedpaństwowym i w czasach formowania się organizacji państwowej.

Kiedy Zofia Podwińska zestawiła ostatnio wyniki badań, prowadzonych tymi różnymi metodami, okazało się, że istniały we wczesnośredniowiecznej Polsce dwa typy wspólnot terytorialnych. Ze źródeł pisanych wiemy więcej o większej wspólnocie, obejmującej zazwyczaj 100-250 km2, zwanej po łacinie yicinia (wspólnotą sąsiedzką, od yicinus - sąsiad), a po polsku - Opolem (w Wielkopolsce) lub osadą (w Małopolsce, na Śląsku i Mazowszu). Ta bowiem wspólnota została przez państwo wciągnięta do sieci administracyjno-podat-kowej, przez co żywot jej został przedłużony, a wzmianki w dokumentach i przepisach prawnych - zwielokrotnione. Ale podstawową jednostką osadniczą była mniejsza wspólnota, wywodząca się w zasadzie z osiadłego rodu. Wspólnota ta władała wspólnie pewnym terenem (o wielkości do 5 km2), zwanym polem (łac. campus), miała nad tym polem zwierzchnie prawo własności i wydzielała części pola w użytkowanie poszczególnym (małym lub wielkim) rodzinom, które następnie uprawiały samodzielnie swe części, zwane zrębami (łac. sors), tj. losami;

termin ten może być śladem pierwotnego losowania pól przy okresowej zmianie udziałów w obrębie wspólnoty. Terytorium, które nie zostało przydzielone pod indywidualną uprawę (lasy, pastwiska), pozostawało własnością całej wspólnoty, regulującej wspólne użytkowanie. Bardzo prawdopodobne jest też łączenie gospodarki ornej (na wydzielonych polach) z gospodarką żarową (na obszarach sąsiadującej puszczy); w tym wypadku oczywiście funkcje organizacyjne wspól­noty, kierującej eksploatacją, były większe. Niestety, nie wiemy, jak określano w Polsce małą wspólnotę (na Rusi noszącą nazwę werwi) w czasach jej fun­kcjonowania. Najprawdopodobniej i w stosunku do niej używano terminów osada i Opole (ten ostatni pozostaje wyraźnie w związku z jednostką osadniczą polem), ale może nazywano ją wsią, choć od późniejszych wsi różniło ją rozproszenie; tak jednak nazywają najstarszy zwód prawa polskiego, spisany po niemiecku w 2 połowie XIII w.

Każda mała wspólnota (zostańmy przy tym określeniu, by jej nie mieszać z późniejszą wsią i z właściwym Opolem) miała swą własną nazwę: interesujące, że nazwa dotyczyła całego dość rozległego terytorium (a nie właściwego osiedla, skupiska domów, zwanego dawniej siodłem) lub ludzi go zamieszkujących. Ponieważ mała wspólnota wywodziła często tradycje pochodzenia od wspólnego przodka, częste też są nazwy patronimiczne (Racławice, Boleścice, Żukowice, Głębowice itp.); bywały i inne nazwy zbiorowe, określające mieszkańców, np.

30

Borzyny, Godziesze, Łuszczki, Więcki, potem doszły do tego nazwy związane z powinnościami służebnymi lub pochodzeniem etnicznym. Później nadawano także nazwy topograficzne, wywodzące się od właściwości terytorium, typu:

Dąbrowa, Leśnica, Chełm (= pagórek), Piaseczno. Nazwy takie mogły jednakże oznaczać nie tylko osady ludzkie, lecz i pustkowia. Własne nazwy miały nie tylko pola (jako jednostki osadnicze - campus Dębsko wymieniono np. 1136), ale i wchodzące w jego skład właściwe osiedla, złożone z kilku gospodarstw, lub nawet pojedyncze zręby. Dlatego sama nazwa, wymieniona w dokumencie, nie mówi nam jeszcze, z jaką grupą osadniczą mamy do czynienia. Może ona oznaczać zarówno źreb, czyli samotne gospodarstwo, jak mały przysiółek, a wreszcie całą małą lub nawet wielką wspólnotę terytorialną (opole).

Z badań Zofii Podwińskiej, opartych na dorobku archeologów z kilku ostatnich dziesięcioleci, wynika, że w VI-VIII w. małe wspólnoty terytorialne skupiały się wokół grodów, stanowiących ich stałe punkty centralne i miejsca schronienia, podczas gdy właściwe osiedla {siodła} były niewielkie, rozproszone i zazwyczaj krótkotrwałe. Taka sytuacja wynikała z kilku przyczyn: z dużego jeszcze znaczenia stosunkowo prymitywnych metod eksploatacji, powodujących nietrwałość osadnictwa i z wynikających z tego silnych więzi rodowych również w zakresie gospodarczo-technicznym, wreszcie - ze stałego zagrożenia w okresie ustawicznych walk międzyplemiennych, powodującego konieczność budowy wspólnego obronnego ośrodka, w którym członkowie wspólnoty chronili się przed nieprzyjacielem.

Od IX w. osadnictwo stabilizuje się, a osiedla otwarte nabierają większej trwałości. Zmienia się charakter grodów, które stają się siedzibą umacniającej się starszyzny plemiennej, a potem administracji państwowej. Znaczenie małej wspólnoty, której członkowie coraz bardziej się usamodzielniają, maleje w tym czasie na korzyść Opola, które nie tylko pośredniczyło w sporach między małymi wspólnotami i regulowało wspólną eksploatację terenów opolnych, nie nale­żących do nich, ale przejęło szereg funkcji narzuconych przez państwo, przede wszystkim podatkowych i politycznych.

Do najstarszych, zapewne przedpaństwowych, funkcji Opola należało roz­strzyganie sporów granicznych; jeszcze w XV wieku powoływano starców opolnych dla określania poprawnego przebiegu granic między wsiami. Opole płaciło solidarnie pewne daniny na rzecz państwa, sięgające swymi tradycjami może jeszcze czasów plemiennych (tzw. krowa opolna w Wielkopolsce), a pilnowało zapewne uiszczania innych podatków i spełniania przez chłopów ich powinności. Opole odpowiadało też za przestępstwa, popełnione na jego terenie. Według najstarszego zwodu prawa polskiego opole miało wskazać wieś (tj. małą wspólnotę?), w której popełniono czyn przestępczy, a ta z kolei zobowiązana była wskazać ród przestępcy. Jeżeli osoby przestępcy nie ustalono, karę płaciła odpowiednio wyższa grupa: ród (tj. wielka rodzina, z której wywodził się domniemany złoczyńca), mała wspólnota (jeśli nie wskazała rodu) lub opole (jeżeli nie zlokalizowało przestępstwa). Opole było też odpowiedzialne za ściganie obcego przestępcy, który znalazł się na jego obszarze.

31

Więzi krewniacze i sąsiedzkie. Czynniki integrujące o szerszym charakterze

Życie wolnego chłopa w okresie kształtowania się państwa obracało się ciągle w obrębie grup krewniaczych, z którymi łączyły go najsilniejsze więzy soli­darności; na dalszym planie znajdowała się solidarność sąsiedzka w ramach Opola, wreszcie - solidarność plemienna.

Dzięki przeżytkom, długo utrzymującym się w średniowiecznej Polsce, a nawet w późniejszych obyczajach ludowych, dość dużo wiemy o ówczesnej rodzinie i o więzach, łączących ją z szerszym kręgiem krewnych. Zwłaszcza w sposobie zawierania małżeństwa Kościół spotykał się z dużymi oporami: ślub kościelny nawet w XV wieku nie był koniecznym warunkiem uznania mał­żeństwa za ważne; także w sprawie rozwodów dawny punkt widzenia utrzymy­wał się wbrew kościelnej zasadzie nierozerwalności małżeństwa. Bolesław Chrobry mógł sobie pozwolić na odesłanie dwu kolejnych żon i nikt nie kwestionował legalności jego trzeciego małżeństwa, natomiast współczesny mu król francuski Robert Pobożny wpadł w niemałe tarapaty, gdy odesławszy pierwszą żonę, poślubił sympatyczniejszą kuzynkę: znalazł się pod klątwą kościelną.

Badania Władysława Abrahama ustaliły dwa sposoby zawierania małże­ństwa (zwanego wówczas swadżbą) u Słowian wczesnośredniowiecznych. Obyd­wa dają się odnaleźć, przynajmniej w formach szczątkowych, w późniejszym materiale polskim. Najstarszy latopis ruski opisuje małżeństwo przez porwanie. Zdaniem Abrahama opis ten dotyczy jednak nie właściwego porwania, ale obrzędu, stanowiącego jego ślad, gdyż źródło mówi, że Słowianie wschodni “schodzili się na igrzyska, na pląsy i na wszelkie pieśni biesowskie i tu porywali żony sobie, z którymi już wprzódy się umówili". A więc rzekome “porwanie" stanowiło element obrządku swadźby; poprzedzała je umowa o zawarciu małżeństwa. Również w polskich obyczajach weselnych można odnaleźć ele­menty “porwania" panny młodej; jeszcze w późnym średniowieczu małżeństwo przez porwanie uważano za ważne, jeżeli nastąpiło ono za zgodą panny młodej. Wydaje się jednak, że “porwanie" można już w X w. uważać za rzadką, przeżytkową formę zawarcia małżeństwa, gdyż najczęściej zawierano swadźbę przez umowę między rodzinami obojga nowożeńców. Mianowicie rodzina męża musiała wypłacić ojcu żony tzw. wiano, powszechnie uważane za cenę jej kupna. Można też uważać wiano za odwzajemnienie daru, jakim było przekazanie kobiety zaprzyjaźnionemu, choć obcemu rodowi. Jak wiadomo z badań nad obyczajowością germańskiego wczesnego średniowiecza, każdy dar musiał być odwzajemniony, inaczej pociągał za sobą zależność osobistą obdarowanego. Ibrahim ibn Jakub, Żyd hiszpański, podróżujący po krajach słowiańskich w latach 965/966, stwierdza, że Mieszko I wypłacał wiano za swych drużynników rodzicom ich żon. Zapobiegał on w ten sposób możliwości ich uzależnienia przez kogokolwiek poza sobą. Inny charakter niż wiano miał posag, który był

32

ofiarowywany przez rodziców wychodzącej za mąż dziewczynie przez długi czas tylko w ruchomościach (szaty, ozdoby, bielizna, pieniądze). Samo słowo posag było zresztą jednym z dawnych słowiańskich określeń małżeństwa.

Małżeństwo zachowało więc we wczesnym średniowieczu cechy układu między dwoma rodami (wielkimi rodzinami). Nie pociągało to jednak w Polsce za sobą naruszenia wyłączności praw męża do nabytej w ten sposób małżonki (czego ślady w postaci snochactwa występowały długo wśród Słowian wschod­nich). Natomiast występowało wielożeństwo, co prawda jako objaw wyróżnia­jący książąt i możnych. Stanowisko kobiety było upośledzone: na równi z dziećmi była całkowicie zależna od męża tak jak poprzednio od ojca. Obcy podróżnicy i misjonarze często chwalili wierność kobiet słowiańskich, które ginęły na stosie wraz ze zwłokami zmarłego męża, ale można wątpić w dobrowolność ich ofiary. W X-XI w. nie był to już chyba w Polsce częsty zwyczaj, a sytuacja wdowy coraz wyraźniej się poprawiała.

Więź krewniacza zaznaczała się silnie w dziedziczeniu ziemi, nabierającej znaczenia z chwilą intensyfikacji rolnictwa. Przypadający na rodzinę źreb przestał podlegać periodycznym zmianom, stał się majątkiem, dziedziną, która przechodziła z ojca na syna. W samym pojęciu dziedziny i dziedziczenia mieści się przekazywanie posiadłości w linii prostej co najmniej od trzech pokoleń. W niektórych wypadkach dziedzina nie podlegała podziałowi: siedzieli na niej po śmierci ojca bracia niedzielni, wspólnie gospodarując aż do śmierci lub do podziału, spowodowanego chęcią usamodzielnienia się jednego z nich. Zdarzał się i niedział obejmujący dalszych krewnych. Ale także w wypadku dokonania podziału patrylinearna więź rodowa dawała o sobie znać przez ograniczenie decyzji posiadacza w rozporządzaniu majątkiem. Początkowo swobodnie roz­porządzać mógł on tylko majątkiem ruchomym, a w dziedziczeniu tegoż mogły mieć udział także córki (posag). Natomiast ziemia mogła być dziedziczona tylko przez synów, a w razie ich braku przechodziła na braci i dalszych krewnych po mieczu. Nawet w późniejszych czasach, od XII w., kiedy ograniczenia właściciela w dysponowaniu ziemią osłabły, wymagano zgody krewnych przy wszelkich darowiznach (nawet na rzecz Kościoła) i aktach sprzedaży. Więcej -jeżeli takiej zgody brakło, współrodowcy mogli żądać zwrotu ziemi (tzw. prawo retraktu) i unieważnienia transakcji; oni mieli też prawo pierwokupu, gdy właściciel ziemię sprzedawał.

“Ród" rościł sobie prawo do majątku swych członków, ale ponosił także za nich odpowiedzialność: mścił zabitego rodowca lub pobierał za niego wykup, ale też płacił główszczyznę, gdy członek rodu popełnił morderstwo i nie miał czym wykupić się od śmierci. Spory między krewnymi załatwiano też zazwyczaj we własnym gronie. O sile i znaczeniu więzi krewniaczych świadczy liczba i dokładność określeń rozmaitych stopni pokrewieństwa i powinowactwa w języku polskim. W źródłach późnego średniowiecza (XIV-XV w.) Henryk Samsonowicz odnalazł 63 takie terminy.

Szczegóły dotyczące więzi krewniaczych znane są głównie z późniejszych rodów rycerskich, nie wiemy natomiast, czy wszystkie możemy rozciągnąć na

33

wolnych “dziedziców" okresu kształtowania się państwa polskiego. Ograniczenie prawa własności chłopów i stopniowe ograniczanie ich wolności osobistej doprowadziło do wczesnego zaniku więzi rodowych, a zwłaszcza rodowych praw do ziemi, skoro prawo chłopów do ziemi, coraz bardziej ograniczone, stało się wreszcie tylko użytkowym, pozwalając na ingerencję pana feudalnego. Dawną społeczną rolę więzi rodowych przejęła już wcześniej w znacznym stopniu więź sąsiedzka. Nie tylko codzienna konieczność współpracy łączyła chłopów-są-siadów, łączyła ich bowiem coraz bardziej pozycja społeczna, przeciwstawiająca ich możnym, opierającym swój prestiż na bogactwie, ale i na władzy, która pomagała to bogactwo pomnożyć. Łączyła chłopów niechęć do rosnących ciężarów na rzecz księcia i starszyzny plemiennej, które były zaczątkiem wyzysku, zwielokrotnionego wraz z rozbudową aparatu państwowego. Długo przedtem, zanim chłopi stali się poddanymi panów feudalnych, przodkowie ich znaleźli się w opozycji do wywyższających się możnych i zarysował się podział na ludzi “prostych" i “szlachetnych".

Zaostrzenie przeciwieństw społecznych osłabiało dawne więzi plemienne, które odgrywały niemałą rolę w ówczesnej świadomości. Małe plemię i jego odpowiednik terytorialny, zwany później ziemią, zachowało mimo pewnej płynności granic - znaczną zwartość, zarówno w sensie wspólnoty interesów całej wielkiej grupy, jak w sensie ideowym. Pamięć wspólnych tradycji czy mitów, a w czasach pogańskich wspólny kult plemienny silnie wiązały członków plemienia, na przekór rodzącym się sprzecznościom społecznym w jego łonie. Później co prawda niektóre z czynników integrujących plemię i przeciwstawiających się centralizacji zanikły, ale na ich miejsce pojawiają się inne, przede wszystkim zaś więź rynkowa, która z czasem połączy mieszkańców ziemi poprzez sieć targów lokalnych z jej ośrodkiem gospodarczym - miastem. W ten sposób mimo zmiennego charakteru więzi łączących mieszkańców ziemi pozostawała ona trwałą wspólnotą lokalną.

Czy były jeszcze szersze więzi? Jeżeli tak, to kształtowały się w miarę wyodrębniania się grupy możnych. Oni to współdziałali w jednoczeniu plemion w związki plemienne i pomagali książętom w budowie państwa. Ogół rozróżniał zapewne tych, którzy mówili znanym mu językiem, tj. Słowian, i bełkocących niezrozumiale, czyli Niemców, którą to nazwą określano chyba początkowo wszystkich “niemych" - nie-Słowian. Słowianie przechowali tradycje wspólnoty, a nawet stworzyli mit wspólnego pochodzenia, ale praktycznego znaczenia raczej to nie miało, gdyż bliskie sobie językowo plemiona toczyły ze sobą zacięte boje, a wszelkie cele polityczne, wykraczające poza interesy plemienia, były dla prostych jego członków niezrozumiałe. Powstające państwo polskie musiało więc nie tylko budować swój aparat, ale i tworzyć swój mit ono dopiero miało stworzyć pojęcie narodu polskiego.

CZĘŚĆ DRUGA

Społeczeństwo polskie X-XII wieku

ROZDZIAŁ DRUGI

Państwo a społeczeństwo

Historiografia wobec ustroju społecznego Polski wczesnopiastowskiej

O ile dawni historycy, upatrujący w obcym najeździe genezę państwa i społeczeństwa polskiego, uważali tym samym za wyjaśniony mechanizm podzia­łów społecznych Polski średniowiecznej (szlachta-najeźdźcy i podbici chłopi), to ich oponenci, opowiadający się za organicznym rozwojem różnic klasowych, mieli trudniejsze zadanie: musieli wytłumaczyć, jak w jednorodnym społeczeń­stwie pojawili się panowie i poddani.

Joachim Lelewel widział przyczyny przekształcenia się demokratycznego i komunistycznego społeczeństwa w klasowe państwo w dwu czynnikach. Jeden -to wojny międzyplemienne, wysuwające na czoło wodza-księcia i grupę wojow­ników, którzy swą władzę, zdobytą w warunkach wojennych, potrafili ugrunto­wać także w czasie pokoju, zdobywając znaczenie i dobrobyt. Drugim miały być obce demokratycznemu duchowi słowiańskiemu wpływy zachodniej cywilizacji, które dopomogły warstwie panów (lechitów w terminologii Lelewela) ugrunto­wać swe panowanie nad masą chłopską. Lelewel nie doceniał wpływu stosunków produkcyjnych i w ogóle czynników gospodarczych na rozwój społeczeństwa i stał na gruncie Herderowskiej koncepcji odrębnego “ducha narodowego" Słowian, który sprawiać miał, iż rozwój ich musiał przebiegać inaczej niż u ludów germańsko-romańskich. Niemniej rozważania Lelewela na temat okoliczności zróżnicowania klasowego egalitarnego pierwotnie społeczeństwa znajdują do dziś kontynuację.

Dedukcyjne rozumowanie, rzadko poparte przykładami zaczerpniętymi ze źródeł, i braki warsztatowe Lelewelowskich prac analitycznych poderwały zaufanie do jego poglądów w momencie osiągnięcia przez polską historiografię drugiej połowy XIX wieku, przede wszystkim w Galicji, europejskiego poziomu metodycznego. Stanisław Smółka, który również reprezentował tezę o ewolu­cyjnym rozwoju społeczeństwa polskiego, uważał jednak za stosowne odciąć się od romantycznych koncepcji Lelewela i umieścić je, jak pisał, z “głęboką czcią, jaka się należy historycznym zabytkom nauki" - w sarkofagu.

37

Jeszcze za życia Lelewela podjął się korekty jego poglądów Ryszard Roepell, opierając się na przodującej wówczas krytycznej metodzie niemieckiej szkoły historycznej. W swej Geschichte Polens (1840) nie kwestionował on pierwotnej równości wśród polskich Słowian, ale w przeciwieństwie do Lelewela zwrócił uwagę na różnice majątkowe, jakie uwidaczniały się - jego zdaniem - już w okresie przedpaństwowym, gdy pierwotna równość rodów (Roepell był jednym z pierwszych zwolenników teorii rodowej) ustąpiła różnicom majątkowym, po­głębianym przez pojawienie się niewolników (spośród jeńców wojennych), eksploatowanych przez możniej szych członków plemienia. Ubodzy musieli pozbywać się ziemi na rzecz bogatych i w ten sposób uformowały się dwie klasy wolnych: szlachtę tworzyli ci wolni, którzy zachowali prawo własności do ziemi, natomiast ludzie wolni osobiście, ale siedzący na ziemi cudzej i przez to rzeczowo zależni, stali się chłopami. Cały ten proces miał się, zdaniem Roeplla, dokonać jeszcze przed ostatecznym uformowaniem się państwa polskiego.

Inaczej podszedł do tego procesu lwowski historyk Antoni Małecki. W pracy Wewnętrzny ustrój w pierwotnej Polsce (1875) przyjął odwrotny kierunek rozwoju: nie chłopi przez utratę ziemi spadli do roli klasy niższej, ale część wolnych posiadaczy (dziedziców) dzięki służbie na rzecz księcia uzyskała przywileje i nowe posiadłości, wynoszące ich ponad resztę społeczeństwa.

Nowa dyskusja, do dziś aktualna, rozwinęła się w momencie decydującej kampanii, rozprawiającej się z teorią najazdu odnowioną przez Franciszka Piekosińskiego (1881). Jego zwycięscy oponenci, czołowi historycy tego czasu -Michał Bobrzyński i Stanisław Smółka - znaleźli się przy tej okazji sami w konflikcie.

Bobrzyński, uznając - jak Lelewel - wspólną “w prawieku" własność ziemi, inaczej przedstawiał dalszą ewolucję własności: nie w kierunku jej indywiduali­zacji, ale dalszego uspołecznienia. Ziemia stała się własnością plemienia, związku plemion, wreszcie państwa. A ponieważ władza książąt była patriarchalno-absolutna, jak władza ojca w rodzinie, również całe terytorium państwa zaczęto traktować jako własność księcia, a wszystkich mieszkańców jako jego poddanych. “Całe państwo - pisał - było więc niejako jedną wielką wsią, a cała ludność była ludnością wieśniaczą. Los jej był ciężkim. Przeciążona służbą wojskową i rozlicznemi daninami i powinnościami, nie miała żadnej własności gruntowej, niepewna jutra czekała, gdzie ją każdej chwili rozkaz książęcy przerzuci, ale nie podlegała nikomu, tylko księciu i jego urzędnikom, i żadnych innych panów nad sobą nie miała". Właściwy podział klasowy zapoczątkowała, zdaniem Bobrzyńskiego, dopiero działalność księcia, rozdającego ziemię wraz z chłopami duchowieństwu i rycerstwu, stanowiącemu pierwotnie nie grupę społeczną, lecz tylko zawodową. Bobrzyński dostrzegał w okresie wczesnopiastowskim możnych wywodzących się z wodzów plemiennych, a na przeciw­ległym biegunie - niewolników, ale nie przyznawał tym grupom istotnego znaczenia.

Smółka nie mógł się pogodzić z obrazem “srogiego uciemiężenia" ludności Polski już w zaraniu jej historii. “Czyi można przypuścić - odpowiadał

38

Bobrzyńskiemu - że ten naród, na którego czele Bolesław Chrobry odnosił swe zwycięstwa, niczem się nie różnił od jeńców wojennych i niewolników?" Jego zdaniem większość ludności Polski w tym czasie stanowili drobni właściciele, pełniący służbę wojskową. Występowali oni jeszcze w XIII w. na Śląsku, a w niektórych dzielnicach przetrwali dłużej pod nazwą wlodyków (do tej grupy społecznej nawiązuje również późniejsza szlachta zagrodowa). Pod naciskiem możnych masa włodyków topniała coraz bardziej, a zrujnowani członkowie tej grupy spadali do pozycji chłopów, osiadając w rozrastających się dobrach kościelnych lub możnowładczych, których ziemia wcześniej była uprawiana przez ludność niewolną, wywodzącą się z brańców wojennych. Uzyskany obraz w zasadzie zbliżony jest do tez Roeplla.

Zarówno Bobrzyński, jak Smółka widzieli u dołu drabiny społecznej niewolnych, pracujących częściowo na dworach możnych, a częściowo na ich ziemi, jako osadzeni na gospodarstwach osobiście zależni rolnicy. Ale o ile u Bobrzyńskiego stanowili oni niewielki odsetek ludności, o tyle dla Smółki niewolni wprawdzie nie przewyższają liczbą wolnych dziedziców-włodyków, ale stanowią już poważną masę, wywodzącą się z potomków brańców wojen międzyplemiennych, a nie tylko ze świeżych nabytków zwycięskich wojen pierwszych Piastów. W stosunku do niewolnych użył Smółka określenia “chłopi" (choć zdawał sobie sprawę, że termin ten ma o wiele szersze znaczenie, akcentując w ten sposób, że to oni są zasadniczymi przodkami późniejszych wiejskich poddanych.

Konsekwentnym kontynuatorem dzieła Smółki był Kazimierz Tymieniecki, całe życie pracujący nad wyjaśnieniem genezy społeczeństwa polskiego; trudne losy życia nie pozwoliły mu doprowadzić swych badań do postaci syntezy. W przeciwieństwie do Smółki niżej szacował rolę brańców wojennych w powsta­waniu niewolnego chłopstwa, za to bardziej akcentował proces przechodzenia w jego szeregi wolnych “dziedziców" (nie utożsamionych w całości z prostymi wojami-włodykami) w wyniku ich ruiny ekonomicznej i nacisku możnych sąsiadów. Zrozumienie płynności kategorii społecznych, występujących w źród­łach XII i XIII w., i zerwanie z prawniczym formalizmem w ich sztucznym rozgraniczeniu, pozwoliło Tymienieckiemu ująć dynamicznie proces feudalizacji wolnych drobnych właścicieli ziemskich i kształtowania się z różnych elementów jednolitego stanu chłopskiego.

Z pewnymi modyfikacjami (dotyczącymi głównie chronologii) ujęcie to weszło do dorobku polskiej historiografii marksistowskiej i znalazło wyraz w pracach o charakterze podręcznikowym. W ostatnich czasach jednak rozwój badań nad zagadnieniem początków własności feudalnej zwrócił zaintereso­wanie kilku badaczy ku starej tezie Bobrzyńskiego.

Już dawniej Roman Gródecki, a ostatnio Henryk Łowmiański, Karol Buczek i Karol Modzelewski rozwinęli tezy naczelnika “szkoły krakowskiej". Głównym przedmiotem dyskusji jest problem własności ziemi: czy ziemia stanowiła w momencie organizacji państwa własność uprawiających ją “dziedziców", czy też byli oni tylko jej użytkownikami, a własność z rodu i plemienia przeszła na

39

państwo, które - zgodnie z koncepcją marksistowską, obcą oczywiście Bobrzyńskiemu - przestawszy wyrażać interesy ogółu, stało się instrumentem w rękach grupy możnych.

Najdalej poszedł ostatnio w swej interpretacji praw do ziemi w Polsce wczesnopiastowskiej Oskar Kossmann (Polen im Mittelalter, 1971), nawiązując do poglądów uczonych niemieckich, kwestionujących w ogóle istnienie wolnej własności chłopskiej u Germanów w l tysiącleciu n.e. (H. Dannenbauer, Th. Mayer, K. Bosi). Dla Kossmanna wolni byli w Polsce przed kolonizacją na prawie niemieckim tylko możni lub włodycy, natomiast podstawowa masa ludności wiejskiej to niewolni chłopi. Przy bliższej analizie pogląd ten nie tak bardzo odbiega od interpretacji Smółki, a “radykalne" sformułowanie prze­ciwieństwa między niewolą a wolnością wynika z modernizacji tych pojęć na modłę prawa rzymskiego lub XIX wieku. Zarówno u Kossmanna, jak u wielu innych badaczy zabrakło zrozumienia dla odmiennej interpretacji tych kategorii w społeczeństwie i prawie wczesnofeudalnym, a zwłaszcza występuje niezrozu­mienie roli przymusu ekonomicznego i pozaekonomicznego, niszczącego stary układ społeczny i tworzącego nowy w interesie obejmującej przewodnictwo klasy panów feudalnych. Ogromną rolę w tym procesie odegrało państwo - monarchia wczesnofeudalna.

Charakter władzy Piastów

“W nowem państwie ludy połączone siłą oręża utraciły oczywiście swoją odrębność, wiece, czyli zgromadzenia ludu, ustały, książę chwycił w swoje ręce władzę nieograniczoną". Tak przedstawiał Michał Bobrzyński proces powstania państwa. “Musiały - pisał dalej - w społeczeństwie słowiańskiem istnieć już poprzednio jakieś pojęcia silnej i bezwzględnej władzy. Nie było ich w organizacji ludów i szczepów, ale istniały w rodzinie i w rodzie[...] Na tem silnem poczuciu, na tem pierwiastku oparła się, rozwinąwszy go, książąt polskich powaga i władza".

Przekonanie o samowładztwie pierwszych Piastów wynikało z widocznego na kartach kronik osobistego autorytetu książąt. Zarówno Mieszko I, na którego rozkaz cały kraj porzucił wiarę ojców i tradycją uświęcone obyczaje, jak Bolesław Chrobry, wyprawiający swych wojów na zuchwałe wyprawy wojenne do Bawarii czy pod Kijów, zmuszający całą ludność kraju do ogromnego wysiłku wojen­nego, zdolnego sprostać największej potędze Europy - Cesarstwu - musieli znajdować bezwzględny posłuch.

Trzeba wziąć pod uwagę nie tylko dysproporcje cywilizacyjne między zachodnią Europą, nieprzerwanie korzystającą bezpośrednio lub pośrednio z dziedzictwa antycznego, a Polską, która tworzyła się na marginesie wpływów tego dziedzictwa. Sam potencjał ludnościowy był bardzo niekorzystny dla Polski. Na podstawie obliczeń możliwości wyżywienia ówczesnych terenów uprawnych w warunkach wczesnośredniowiecznej techniki rolnej Ludwik

40

Krzywicki, a następnie Henryk Łowmiański starali się ustalić gęstość zaludnienia ziem polskich za czasów Bolesława Chrobrego. Wynik waha się między 4 a 5 mieszkańcami na kilometr kwadratowy, co daje w granicach Polski Chrobrego przeszło milion mieszkańców. W tym samym czasie w Czechach i na Morawach żyło około pół miliona ludzi (przy większej gęstości zaludnienia - ok. 6 osób na km2), a na Rusi ponad 4,5 miliona (przy mniejszej na ogół, ale bardzo niejednolitej gęstości zaludnienia). W tym samym czasie Niemcy liczyły ok. 3,5 miliona mieszkańców (tj. ok. 10 ludzi na km2), a Francja miała liczyć prawie 15 mieszkańców na km2. Są to oczywiście tylko liczby mające dać pojęcie o proporcjach, a nie rzeczywiste wielkości.

Przy takiej dysproporcji potencjału ludnościowego i ekonomicznego w stosunku do sąsiadów, a zwłaszcza najpotężniejszego z nich - Niemiec, dla utrzymania niezależności i znaczenia politycznego państwa Piastów konieczne było wykorzystanie wszystkich możliwości kraju. Dlatego też istniała również konieczność silnej władzy książęcej. Ksiądz - tak brzmiał pierwotny tytuł polskiego monarchy (od gockiego kuning), później dopiero przekształcony na książę - był wodzem i sędzią; władza jego rozciągała się na wszystkich poddanych, od chłopów puszczańskich po wielmożów; rościł sobie prawa do całego państwa jako własności - do dawania i odbierania, do wynoszenia na najwyższe stanowiska i wtrącania do lochów więziennych {ciemnice), do okrut­nego karania przeciwników. Władza jego w nie kwestionowany sposób prze­chodziła na synów, była uważana za przywilej rodu panującego. Ale realizacja tych roszczeń różnie wyglądała w praktyce i zależała zarówno od osobistego prestiżu władców, jak też od siły opozycji. Władza książęca wyrosła w okresie ekspansji, kiedy od podporządkowania rozkazom wodza zawisło powodzenie kampanii zdobywczych. Wraz ze stabilizacją i zahamowaniem ekspansji więk­szego znaczenia nabrały siły społeczne, kryjące się dotąd za autorytetem księcia.

Dobrzyński stworzył teorię o patriarchalnym absolutyzmie Piastów, w którym - zgodnie ze swymi przekonaniami politycznymi - upatrywał przyczynę ich sukcesów. Teoria ta powszechnie się przyjęła; podchwycili ją zwłaszcza zwolennicy “teorii rodowej" z Balzerem i Zygmuntem Wojciechowskim na czele, którzy w ten sposób również organizację państwową mogli rozpatrywać jako element rodowej struktury społeczeństwa. Tymczasem oderwanie się od rozpraw teoretycznych i zagłębienie w źródła pozwala zauważyć, że od początku istnienia państwa występuje przy księciu grupa możnych (określanych w źródłach łacińskich jako nobiles, potentes, principes itp.), która wyraźnie wpływa na jego działalność, a nawet decyduje o obsadzie tronu. Już Bolesław Chrobry rozpoczął rządy od oślepienia przeciwstawiających mu się możnych Przybywoja i Odolana;

jego syn zaś, Mieszko II,.musiał ustąpić z tronu na skutek buntu, podobnie jak prawnuk - Bolesław Szczodry. Z Kromki Galia wiemy, jak słabe były rządy Władysława Hermana, miotającego się między rywalizującymi ze sobą i zwalczającymi się obozami możnowładców. Słusznie więc najpierw Franciszek Bujak, a potem Jan Adamus przeciwstawili się tezie o piastowskim “abso­lutyzmie".

ROZDZIAŁ TRZECI

Warstwy społeczne. Kształtowanie się społeczeństwa klasowego

Możnowładztwo

Z kogo składało się otoczenie księcia, współrządzące państwem i decydujące o jego losach? Były tam niewątpliwie osoby, dobierane przez samego księcia, osoby, do których miał zaufanie - i te mogły się wywodzić z różnych kręgów społecznych, a często i zza granicy. Ale część tego otoczenia - to ludzie, którym udział we współrządach przysługiwał niejako dziedzicznie: potomkowie tych, którzy wraz z Piastami podbijali oporne plemiona i ustalali granice nowego państwa. Określa się ich jako “możnowładców", a geneza ich znaczenia i jego podstawy gospodarcze są wciąż przedmiotem dyskusji. Niemniej grupa ta obsadzała urzędy dworskie i lokalne, dowodziła oddziałami wojskowymi i pełniła służbę dyplomatyczną, ona nadawała kierunek polityce państwa i z nim się utożsamiała. Jeżeli będziemy szukać pierwszych świadomych Polaków, to znajdziemy ich właśnie wśród “możnowladców". Ale w świadomości tej grupy tkwiło też przekonanie ojej specjalnych prawach, przeciwstawiających ją reszcie ludności i upoważniających do czerpania pełnymi garściami z zasobów państwa.

Wyłączmy na razie “nowych ludzi" dokooptowanych przez księcia z powodów osobistych do grona doradców. Trzonu możnowładztwa szukać trzeba wśród starszyzny plemiennej, związanej od dawna z dynastią, a więc polańskiej, a także wśród tych grup starszyzny innych plemion, które poparły Piastów i podporządkowały się im, pomagając zwalczać silną niewątpliwie opozycję. Sceptycznie należy się zapatrywać na wywodzenie niektórych rodów możnowładczych z dawnych książąt plemiennych, którzy rzekomo podpo­rządkowali się Piastom. Odrzucić takiej ewentualności oczywiście nie można, ale musiały to być rzadkie wypadki, gdyż jednocząca kraj dynastia rozprawiała się zazwyczaj krwawo z dawnymi książętami plemiennymi, którzy byli dla niej nieustannym zagrożeniem, jako czynnik zdecydowanie odśrodkowy. Nie wiemy na pewno, jaką politykę prowadzili Piastowie wobec książąt plemiennych, choć pewną wskazówką jest fakt, że separatystycznie nastrojeni Mazowszanie poparli w okresie rozkładu państwa po śmierć Mieszka II uzurpatora Miecława,

42

Figurka szachowa wyobrażająca wojownika (XII w.)

Na równi z wcześniejszym kompletem szachów z Sandomierza jest to świadectwo rozpowszechnienia tej gry w kołach dworsko-możnowladczych w Polsce. Figurka przedstawiająca woja w ciężkim uzbrojeniu, z mieczem i tarczą, została odkryta na Stradomiu w Krakowie w gruzie usuniętym z Wawelu. W czasie drugiej wojny światowej wywieziona przez okupantów niemieckich; dalsze jej losy są nieznane.

wywodzącego się z piastowskiego aparatu urzędniczego. Gdyby istniał jakiś potomek miejscowego rodu książęcego, miałby chyba większe szansę. Czescy Przemyślidzi wytępili lokalną dynastię Łuczan, a wymordowanie przez nich całego niemal rodu Stawnikowiców, zapewne lokalnych książąt Zliczan, nastą­piło już w okresie udokumentowanym źródłami pisanymi. Możliwe jest nato­miast poparcie Piastów przez naczelników lub starszyznę małych plemion tam, gdzie samodzielność ich była zagrożona lub na dobre ograniczona przez księcia związku plemiennego, usiłującego zorganizować państwo, o ile ten, oczywiście, nie zgotował im uprzednio losu Sławnikowiców.

Nie “dynastowie" więc, ale starszyzna plemienna, składająca się -jak wiemy -z przywódców lokalnych drużyn i z naczelników opornych, stała się grupą pretendującą do udziału w rządach państwem. Zarówno oni, jak “nowi ludzie", uzupełniający ich szeregi dzięki faworom książęcym, dążyli do utrzymania swych wpływów na stałe w rodzinie. Synowie ich już od dziecięcych lat wysyłani byli na dwór, gdzie tworzyli zespół rówieśników synów książęcych, a potem ich drużynę. Taki oddział młodzieży, pochodzącej z najznakomitszych rodów, stanowiący

43

liskup płocki Aleksander

w asyście subdiakona i diakona Fragment drzwi brązowych wykonanych w połowie XII wieku w Magdeburgu dla katedry płockiej; obecnie M soborze Św. Zofii v Nowogrodzie

orszak Bolesława Krzywoustego, został niemal całkowicie wycięty w jednej z bitew z Pomorzanami, co wywołało falę niechęci do księcia. Pomijając jednak podobne nieszczęśliwe wypadki, można stwierdzić, że pobyt na dworze za­pewniał synowi możnowładcy pozycję podobną ojcowskiej lub nawet wyższą. Już za pierwszych chrześcijańskich władców Polski niektórzy z możnych obierali karierę duchowną, której znaczenie rosło wraz z potęgą i bogactwami Kościoła. Toteż dość szybko na katedrach biskupich w Polsce pojawiają się Polacy;

zapewne Polakiem był już drugi arcybiskup gnieźnieński - Bożęta (z chrześci­jańskim imieniem Stefan), a w Krakowie niebawem rządzili kolejno Suła, czyli Lambert, i słynny Stanisław. Zwiększająca się stopniowo niezależność wyższego duchowieństwa od księcia jeszcze bardziej skłaniała możnowładztwo do prze­nikania w jego szeregi. Tak więc możni biskupi byli w XII i XIII wieku nie byle jakim oparciem dla świeckich krewniaków.

Jednakże nie tylko łaska księcia stanowiła podstawę znaczenia grupy możnowładczej. Ważny był także, oczywiście, autorytet, jaki poszczególni jej przedstawiciele posiadali wśród drużyny, niższych urzędników czy też szerszych

44

warstw społeczeństwa. Wyrazem tego autorytetu był występujący w źródłach łacińskich tytuł comes, którego polskim odpowiednikiem jest zapewne żupan. Nie wiązał się on z jakimś określonym stanowiskiem, lecz z przynależnością do grupy, z której rekrutowali się dygnitarze. Autorytet ten nie opierał się wyłącznie na ich zaletach czy też pochodzeniu od znakomitych przodków, ale również na splendorze zewnętrznym, ten zaś zależał od posiadanego majątku. Możnowładcy powinni nosić bogate szaty, złote pierścienie i łańcuchy; żony ich bywały - jak pisze Gali - tak obciążone złotem i drogimi kamieniami, że słudzy musieli im pomagać przy przenoszeniu się z miejsca na miejsce. Każdy możny wędrował w otoczeniu własnego konnego orszaku zbrojnego, albowiem -jak stwierdza inny pisarz XII w., Herbord - “siła i potęga możnych oceniana być zwykła według liczebności koni".

Co stanowiło gospodarczą podstawę potęgi możnowładztwa? Wbrew daw­niejszym pracom, dopatrującym się jej głównie w posiadłościach ziemskich, Stanisław Arnold wysunął tezę, iż podstawą znaczenia możnowładztwa był majątek ruchomy. Oparł się przy tym na fakcie, że majątki ziemskie XI i XII w. były stosunkowo niewielkie (choć krytycy Arnolda sprostowali jego zbyt kategoryczne w tym względzie stanowisko), a ich eksploatacja miała charakter ekstensywny. Główną rolę odgrywała tam hodowla bydła i koni. Najstarsze wiadomości o dobrach możnowładczych mówią o stadninach koni, np. Odro-wążów w Końskiem (Małopolska) czy komesa Mikory w Żórawinie (Śląsk). Wynikało to oczywiście nie tylko z konieczności wyposażenia w konie możno-władcy i jego orszaku zbrojnego, lecz także z braku siły roboczej. Można było bowiem hodować konie czy bydło (skot w ówczesnej polszczyźnie) przy pomocy niewielkiej liczby niewolnych koniuchów lub skotników, nie wystarczało jednak ludzi do prowadzenia większej gospodarki rolnej. Oczywiście, w dobrach możnowładczych istniały i gospodarstwa rolne -jak to wypomnieli Arnoldowi krytycy - ale nie mogły się z wyżej wspomnianego powodu rozrastać. Ziemia bez ludzi przedstawiała ciągle niewielką wartość. Dobra możnych przejawiały jednak stałą tendencję wzrostu, a brańcy wojenni, będący niezwykle cenną zdobyczą. zwycięskich wypraw pierwszych Piastów, trafiali też i do dóbr możnowładców.

Wspomnieliśmy już o sile więzów pokrewieństwa w rodzinach możno­władczych. Wraz z rozradzaniem tych rodzin powstawały z czasem duże rody, zachowujące znaczną solidarność i często występujące jako zwarta siła poli­tyczna. Nie było ich wiele: z trudem można się doliczyć w XIII w. kilkudziesięciu rodów, posiadających rzeczywiste znaczenie. Ścisłe przestrzeganie dziedziczenia po mieczu, prawo bliższości (z prawem retraktu włącznie) chroniły ród przed przejściem jego posiadłości w obce ręce, a możni krewniacy popierali swych współrodowców. Te cechy rodu możnowładczego spowodowały, że zaczęto (za Władysławem Semkowiczem) doszukiwać się w nim kontynuacji rodu pier­wotnego, mimo iż szczegółowe badania nad poszczególnymi rodami znajdowały zwykle ich domniemanych protoplastów w XI, co najwyżej X w. W rzeczy­wistości solidarność rodów możnowładczych, broniących swych posiadłości (zwłaszcza przed zakusami kleru) i przywilejów (przed ich ograniczeniem przez

45

koronę), jest zjawiskiem powszechnym w Europie w okresie, gdy więzi wzajemnej wierności między seniorem a wasalem nie zabezpieczały wystarczająco jednostki przed deklasacją.

Dopóki prerogatywy księcia pozostawały szerokie, a podstawy ekonomiczne jego władzy wystarczająco silne, dopóty awans do grupy możnych nie był rzadkością. Najłatwiejszy był dla członków drużyny, których waleczność i talenty wojskowe dość łatwo torowały drogę do łask księcia, ale i prosty woj mógł na wojnie zrobić karierę, jak ów często wymieniany miles gregarius, który uratował życie Kazimierza Odnowiciela i został za to żupanem jakiegoś okręgu grodowego. Ułatwiała awans - jak już wspomnieliśmy - służba przy dworze, nawet na stosunkowo niskim stanowisku, lub protekcja możnego dygnitarza.

Drużyna i kler

Warto zatrzymać się nad opisem drużyny książęcej, stanowiącej ważny element składowy aparatu państwowego w jego wczesnośredniowiecznym stadium rozwoju. Różniła się ona znacznie od omawianych wyżej drużyn książąt plemiennych, powiązanych jeszcze silnie ze społeczeństwem. W X-XI w. drużyna książęca to grupa zawodowych wojowników, nie mających żadnych związków z rodami lub grupami terytorialnymi, za to skrępowanych więzami osobistej zależności od księcia, zobowiązanych do wierności i posłuszeństwa. Książę dostarczał drużynie całkowite utrzymanie i uzbrojenie, a w oddziałach konnych -również rumaki bojowe; co więcej, wyposażał także córki drużynników i decydował o wychowaniu synów, za których wypłacał wiano, zastępując niejako ojca. A więc przynależność do drużyny wiązała się z daleko idącym ograni­czeniem wolności osobistej; wczesne średniowiecze zna zresztą drużyny nie-wolne, np. słowiańską gwardię w muzułmańskiej Hiszpanii. Skład drużyny był rozmaity, wielu jej członków pochodziło z obcych ziem; książę wynajmował zresztą obce oddziały (zwłaszcza bitnych skandynawskich wikingów), które szły na służbę do cudzych władców na dłuższy okres bądź na czas jednej tylko kampanii. Utrzymanie drużyny (już za Mieszka I podobno 3 tysiące ludzi, za Chrobrego zapewne jeszcze więcej) było niesłychanie kosztowne i opłacało się wówczas, gdy można było korzystać z ich usług na stałe, w wojnach zewnę­trznych, podejmowanych nie tylko w celach ściśle politycznych, lecz także dla doraźnego zdobycia łupów i jeńców. Część drużyny, złożona z najlepszych wojowników, stanowiła rodzaj gwardii księcia, stale towarzyszącej jego osobie. Im najłatwiej było awansować do stanowisk dowódczych, a z czasem do grupy możnych. Inni stacjonowali po grodach centralnych i prowincjonalnych lub strzegli granicy. Do tych strumień łask książęcych nie docierał tak obficie i prawdopodobnie - jak sądzi Henryk Łowmiański - utrzymywali się częściowo sami z handlu i rzemiosła.

Drużyna przeżyła swój rozkwit za pierwszych Piastów, przyczyniając się do

46

Postać wojownika

z mieczem

z rzeźbionej kolumny

kościoła Norbertanek

(Św. Trójcy)

w Strzelnic (XII w.)

ich sukcesów wojennych, ale zapewne i do przeciążenia możliwości młodego państwa - co pociągnęło za sobą jego załamanie. Od drugiej połowy XI w. drużyna zanika, a raczej kurczy się; ograniczona jest do niewielkiego zbrojnego orszaku księcia i również niewielkich załóg najważniejszych grodów. Zmienił się system wojskowy: dawni drużynnicy, o ile nie wyginęli, otrzymywali ziemię od księcia. Mieli oni obowiązek zgłoszenia się na każde jego wezwanie do służby wojskowej - konnej lub pieszej, zależnie od możliwości majątkowych. Za to zwolnieni byli od większości ciężarów, ponoszonych przez ogół ludności.

Na posiadanie drużyny - jak już wspomniano - książę nie miał monopolu. Własne oddziały zbrojne mieli również możni, nawet duchowni; oczywiście dalekie były one od rozmiarów drużyny książęcej.

Podobnie jak drużyna. Kościół pozostawał na początku swego istnienia w Polsce na utrzymaniu księcia, który przeznaczał na ten cel część danin z różnych okręgów grodowych, ceł i opłat targowych.

Ze wzrostem znaczenia kleru i jego polonizacją otwarła się jeszcze jedna droga do klasy panującej: kariera duchowna, dostępniejsza dla ludzi spoza kręgu możnych, choć nie tak jeszcze ceniona jak kariera rycersko-urzędnicza. Zwięk-

47

szający się autorytet duchowieństwa, zwłaszcza zakonnego, wyrażający się w zabobonnym podziwie i szacunku dla osób pośredniczących w kontaktach z Bogiem, umiejących - jak wierzono - sprowadzić interwencję sił nadprzy­rodzonych, pomagał ludziom, którzy obrali tę karierę, dostać się do elitarnych kręgów społecznych. Umiejętność czytania i pisania, traktowana w szerszej opinii jako jedna z magicznych praktyk kapłańskich, już nie tylko była nieodzowna w kontaktach dworu z zagranicą, ale odgrywała coraz większą rolę w administracji i sądownictwie kościelnym, w stosunkach między księciem a instytucjami kościelnymi. W ten sposób zdolności, umiejętności i wiedza czasem otwierały drogę do wpływów i przełamywały barierę obszaru zastrzeżonego dla możnych. Duchowni dworscy odgrywali wśród doradców książęcych rolę nie mniejszą niż ich świeccy rywale, a każdy z nich mógł wspierać majątkowo krewniaków i pomagać im w awansie. Jeszcze większe znaczenie mieli biskupi oraz opaci pierwszych zakładanych w Polsce klasztorów. Klasztory nie tworzyły w Polsce wyodrębnionych mikrospołeczeństw jak na Zachodzie. Z powodu szczupłości kadr duchowieństwa i braku ludzi wykształconych, poszukiwanych przez dwór do pracy administracyjnej i dyplomatycznej, mnisi w większej mierze niż na Zachodzie wciągani byli w wir czynnego życia. Pierwsze grupy mnichów:

eremitów i benedyktynów, znane są już z czasów Chrobrego; reakcja pogańska po śmierci Mieszka II przerwała jednak ciągłość ich rozwoju. Nowe konwenty mnichów przybyły do Polski może już za czasów Kazimierza Odnowiciela, a Bolesław Szczodry był fundatorem największych później opactw benedyktyń­skich: w Tyńcu pod Krakowem, w Mogilnie i Lubiniu w Wielkopolsce, w Płocku na Mazowszu, może także na Łyścu (Święty Krzyż). Mnisi, przybyli z Zachodu (Niemcy, częściowo zapewne Walonowie lub Francuzi, a nawet Irlandczycy), szybko się zrośli z miejscowym środowiskiem, a konwenty klasztorne, uzupeł­niane miejscowym elementem, uległy polonizacji. Przy klasztorach znajdowały się szkoły i skryptom, które odegrały ważną rolę w przenoszeniu do Polski elementów kultury chrześcijańskiej Europy.

W XII wieku pojawiły się w Polsce dwa nowe zakony: cystersi i premon-stratensi. Na popularność tych zakonów wpłynęła moda panująca na Zachodzie, ale może także silne wrośnięcie benedyktynów w życie polskie, czemu towa­rzyszyła rezygnacja z surowości reguły zakonnej i kompromisy obyczajowe. Przeciwko tym objawom walczyły nowe zakony.

Do końca XII w. powstało w Polsce 8 klasztorów cysterskich (bez Pomorza Zachodniego). Pierwszy konwent przybył do Jędrzejowa wkrótce po 1140 r.;

pochodził on z Francji, podobnie jak 3 inne konwenty małopolskie. Natomiast Wielkopolska (Łekno, po 1140 r., i Ląd) otrzymała konwenty niemieckie, pomorska Oliwa zaś - duński konwent z zachodniopomorskiego Kołbacza.

W tym samym czasie powstało około 8 konwentów premonstratensów (norbertanów), w tym również konwenty żeńskie. Początki premonstratensów, zakonu kanonickiego, w Polsce są mniej znane niż fundacje cysterskie; byli to w zasadzie przybysze z Niemiec i Czech. Najstarszy to zapewne małopolski klasztor w Brzesku (Hebdowie).

48

Na specjalną wzmiankę zasługują pierwsze klasztory żeńskie. Już za czasów Bolesława Chrobrego, jak czytamy we współczesnym źródle, dwie Polki oblekły habit zakonny, ale nie wiemy, czy działo się to w kraju. Dopiero cystersi i premonstratensi zadbali o roztoczenie opieki nad kobietami, pragnącymi poświęcić się Bogu; zwłaszcza premonstrantki (czyli norbertanki) już w XII w. znalazły siedziby w Strzelnic na Kujawach, na Zwierzyńcu pod Krakowem i w Płocku. Od początku XII w. powstawały też klasztory cystersek, na czele ze śląską Trzebnicą. Klasztory żeńskie, szybko się polonizujące dzięki wstępowaniu do nich córek możnowładczych, a potem nawet książęcych, przyczyniały się do podniesienia społecznej pozycji kobiet-zakonnic. Wystrój artystyczny i ikono­grafia rzeźb klasztoru strzelneńskiego świadczyły o niemałych ambicjach intelektualnych jego mieszkanek.

Obydwa nowe zakony (obok których pojawiły się inne grupy kanoników regularnych) rozwijały się bujnie w ciągu XIII wieku, korzystając z poparcia książąt i możnowładztwa i wypierając czasem benedyktynów z dawnych siedzib (tak stało się w opactwie Św. Wincentego na Olbinie we Wrocławiu, a może jeszcze wcześniej w Lubiążu). Jest rzeczą charakterystyczną, że większość z wymienionych 16 fundacji XII wieku to fundacje możnowładcze. Świadczy to, że i nowi zakonnicy byli dość ściśle powiązani z warstwą panującą, zmierzającą do osłabienia władzy książęcej. Sojusz taki był zgodny z polityką polskiej hierarchii kościelnej. Mimo materialnej zależności od księcia, dążenie do emancypacji spod jego kontroli tkwiło niemal od początku w programie polskiego duchowieństwa, podsycane przenoszonymi do Polski z kręgów kluniackich, hirsauskich i lotaryńskich programami reformy Kościoła i walki o jego niezależność. Zetknię­cie się tych emancypacyjnych tendencji hierarchii kościelnej z dążeniem mo­żnowładztwa do osłabienia władzy książęcej i przejęcia jej prerogatyw wstrzą­snęło w XII-XIII w. podstawami państwowości wczesnofeudalnej w Polsce.

Wolna ludność wiejska

Państwowość ta w swych początkach opierała się na systemie danin i powinności, uiszczanych na jej rzecz przez ogół ludności wolnej. Jak ongiś członkowie plemienia musieli stawać z bronią w ręku w obronie swych pól i siedzib, jak członkowie opoli musieli wspólnie wznosić gród obronny -schronienie dla ludności otwartych osad w razie najazdu nieprzyjaciela, tak i teraz wszyscy chłopi (termin ten, oddawany łacińskim słowem homines, ozna­czający pierwotnie wszystkich “ludzi", ograniczono później do ludzi nie należą­cych do grup uprzywilejowanych) musieli budować grody książęce i zasieki w puszczach granicznych, torować drogi i wznosić mosty na głównych szlakach wojskowych i w razie obcego najazdu bronić swego okręgu. Jak ongiś naczelnik plemienia miał prawo do darów (dani) w miodzie czy futrach, a od poszcze­gólnych opoli (w Wielkopolsce) po wole lub krowie na wyżywienie swego orszaku, tak i książę na utrzymanie dworu, drużyny i administracji ściągał daniny

50

od ludności. Tylko że daniny te były znacznie liczniejsze i coraz bardziej ciążyły na bytowaniu ludu, podległego władcom piastowskim. Daninami obciążano także niewolnych, będących własnością księcia; fakt ten zacierał różnice między obydwiema kategoriami i miał doniosłe znaczenie dla dalszych zmian w strukturze społecznej.

Zagadnienie wolności i niewoli w państwie piastowskim ciągle jeszcze -jak widzieliśmy - jest jednym ze spornych problemów, trudnych do wyjaśnienia ze względu na ubóstwo liczebne i treściowe źródeł, a często - zagadkowość ich terminologii. Wydaje się jednak pewne, że w X-XII w. większość ludności Polski stanowili wolni chłopi. Wolni - pod warunkiem, że kategorię wolności będziemy rozpatrywać w kategoriach średniowiecza, a nie prawa rzymskiego czy ko­deksów XIX wieku, jak to często czynili dawniejsi i nieraz czynią jeszcze współcześni badacze.

Byli to ludzie wywodzący się bezpośrednio z samodzielnych gospodarzy, władających dziedzicznie swą ziemią w obrębie węższych i szerszych wspólnot terytorialnych. Źródła łacińskie określają ich często terminem heredes lub possessores, co wskazuje na ich dziedziczne prawa do posiadanej ziemi (“ojco­wizny", “dziedziny" - tj. ziemi odziedziczonej po ojcu i dziadach). Podziały tej ziemi między potomków pierwotnego posiadacza i porządek dziedziczenia, wyłączający kobiety, krewnych zaś, nawet dalszych, uprawniający do sprzeciwu w razie pozbywania się ziemi na rzecz obcych, były charakterystyczne zarówno dla wielkiej, jak drobnej własności ziemskiej. Podczas gdy na peryferiach kraju i na okrainach puszcz chłopi nadal brali pod uprawę nowe tereny, nie pytając, kto rości sobie do nich prawo, to w centrum i na terenach gęściej zaludnionych stosunki własnościowe były już ustabilizowane, a sieć opoli czy osad czuwała nad nimi, regulując zarazem wspólne użytkowanie, wykorzystywanych ekstensywnie, zwłaszcza pastwisk i lasów.

Opola zostały wciągnięte do sieci administracji państwowej, której wyższy szczebel stanowiły obecnie okręgi grodowe z książęcymi żupanami na czele, zwane później kasztelaniami. Żupan grodowy (kasztelan) kontrolował admini­strację swego okręgu, strzegł w nim porządku, zbierał daniny, rozkładał na Opola powinności, dowodził załogą grodu i zwoływał w razie potrzeby pospolite ruszenie. Skupił także w swym ręku (w imieniu księcia) wymiar sprawiedliwości, wzywając całą wolną ludność okręgu na wiece sądowe, na których ogłaszano także rozporządzenia władzy. Do tych sądów przeszły również wszelkie sprawy związane ze sporami o dziedziczenie i zbywanie ziemi.

Książęce regale ziemi. Niewolili i ludzie książęcy

Własność indywidualna ziemi nie była pełna, na wzór prawa rzymskiego. Ograniczało ją nie tylko prawo krewnych do spadku, utrudniające swobodne dysponowanie ziemią przez jej posiadacza. Zwierzchnie prawa do ziemi posia­dało opole (osada), plemię, wreszcie państwo. Z tego zwierzchniego prawa

4. 51

państwa do ziemi wywodzi się zapewne - jak tego ostatnio dowodzą Karol Buczek i Henryk Łowmiański - książęce regale ziemne. Już plemiona dyspono­wały całą ziemią, jeszcze nie uprawianą, przydzielając ją w miarę potrzeby nowym gospodarzom. Teraz książę dysponował olbrzymimi pustymi, nie zasiedlonymi obszarami. Zakładał tam osady jeńców wojennych, pracujących w książęcych gospodarstwach i przy książęcych stadninach; na własność księcia przechodziły zresztą też majątki dawnych naczelników plemiennych i - drogą konfiskaty - dobra zbuntowanych lub z innych powodów ukaranych możnych. Jeszcze dziś na całym terytorium Polski spotykamy nazwy wsi, wywodzące się od nazw plemion i ludów sąsiadujących. Mamy w ten sposób nazwy wsi typu:

Ślężany, Mazowszany, Krakowiany, pochodzące jeszcze z okresu walk między-plemiennych (lub wczesnej ekspansji Piastów gnieźnieńskich), ale także - Czechy, Pomorzany, Prusy, Węgrzce, Pieczeniegi, Płowce (= Połowcy), Rusy - osady brańców wojennych, porywanych w czasie wypraw Mieszka I, Chrobrego i ich następców. Co prawda nie wszystkie te osiedla cudzoziemców, których chrono­logię trudno jest ustalić, muszą pochodzić od przywleczonych do Polski brańców. Niektóre z nich, jak chcą pewni badacze, mogą być osadami dobrowolnie przybyłych z sąsiednich krajów “wolnych gości". Mamy jednak liczne bezpośrednie wzmianki źródłowe o uprowadzaniu ludności przez książąt polskich: jeszcze Bolesław Krzywousty uprowadzał tysiące Pomorzan, by zasiedlać nimi ziemie w głębi Polski lub na jej południowych czy wschodnich rubieżach. Podobną “politykę osadniczą" prowadziły zresztą wszystkie sąsiednie państwa. Część brańców dostawali wraz z odpowiednią częścią innych łupów wojennych możni oraz najdzielniejsi wojowie, ale większość pozostawała w posiadaniu księcia, który dzięki nim mógł organizować osadnictwo, a także intensyfikować gospodarkę swoich dworów.

Ludność niewolna rekrutowała się głównie z brańców wojennych, zasilając zarówno posiadłości książęce, jak kościelne (z nadania księcia) i możnowładcze. Istniał wprawdzie wyraźnie poświadczony przez źródła handel niewolnikami, ale rzadko kupowano ich do celów gospodarczych, częściej eksportowano ich za granicę. Większe znaczenie miało popadanie wolnych chłopów w niewolę za długi, niemało niewolnych wywodziło się też spośród przestępców, pozbawio­nych wolności z wyroku sądowego.

Część niewolnych pracowała na dworach jako służba i czeladź dworska {otrocy), ale większość osadzano na gospodarstwach rolnych lub zatrudniano jako obsługę stad bydła i stadnin końskich. Niewolnicy książęcy tworzyli całe odrębne osiedla, tym różniące się od innych, że bardziej skoncentrowane dla lepszej kontroli. O takich osiedlach możemy już mówić jako o wsiach, zwartych osadach. Prawdopodobnie z osiedlami jenieckimi (zgrupowanymi w zasadzie -jak o tym świadczą nazwy - według pochodzenia) wiąże się organizacja dziesiętna, ułatwiająca kontrolę jeńców, podzielonych na dziesiątki i setki, dlatego zwanych dziesiętnikami (decimi- po polsku wówczas zapewne dziesiątli). Drobne grupy niewolnych różnego pochodzenia łączono w “pstre sto" (tj. różnorodne). Osadzeni na roli, szybko wrastali w miejscowe środowisko, a swe

52

gospodarstwa mogli zwykle przekazywać dzieciom, nie tyle na zasadzie prawa do niego, co zezwolenia księcia, któremu na rękę była stabilizacja osadnictwa. Związani byli zazwyczaj z większymi majątkami książęcymi, gdzie mieli obo­wiązek pracować na polach uprawianych pod zarządem administracji księcia lub doglądać stad. Nadto spoczywały na nich wszelkie ciężary na rzecz państwa, od dawna pełnione przez wolnych chłopów, książę bowiem nie oddzielał ani swych osobistych interesów od interesów państwa, ani majątku. Położenie niewolnych w dobrach możnowładczych było znacznie gorsze, gdyż zdani byli całkowicie na łaskę pana i bardziej przypominali antyczną kategorię niewolników. Natomiast niewolni w dobrach książęcych bliżsi byli sytuacji osobiście poddanych chłopów, która będzie charakterystyczna dla całej epoki feudalnej. Z Zachodu przyszła teoria, umacniająca pogląd, że całe państwo, cała ziemia w państwie jest własnością panującego, który może nią dysponować, oczywiście dla dobra podwładnych. Rozpowszechnieniu się jej sprzyjał Kościół, głoszący boskie pochodzenie władzy panującego. Państwo znalazło w osobie księcia uświęcony symbol, szczególnie dobitnie występujący po uzyskaniu przez księcia Polski godności królewskiej (namaszczenie kościelne, nadające królowi na wpół duchowny charakter, czyniło zamach na jego osobę świętokradztwem). Toteż niebawem uważano za książęce nie tylko ziemie wolne, ale i ziemie pozostające we władaniu innych posiadaczy. Było to specyficzne przystosowanie zachodnio­europejskiego pojęcia własności podzielonej do warunków polskich: cała ziemia należeć miała do księcia symbolizującego państwo (także wszystko, co się w ziemi znajdowało, a więc wszelkie kopaliny). Książę jednak pozwalał użytkować ją swym poddanym w zamian za lojalne wypełnianie obowiązków wobec państwa, które nabrało charakteru własności (patrimonium) księcia, zbliżonej treściowo do własności ziemskiej wieśniaka czy woja. Dlatego powinności na rzecz państwa nosiły nazwę “prawa książęcego" i były traktowane jako dobra, którymi książę może swobodnie dysponować. Książę i doradcy, umacniający jego autorytet, coraz częściej przy pomocy odpowiedniej interpretacji Pisma Świętego i prawa kanonicznego starali się, aby książęce prawa do państwa stały się nieograniczone, przede wszystkim drogą umacniania dziedziczności tronu. Jednakże w pełni nie udało się tego przeprowadzić i zasada dziedziczności stale musiała walczyć z zasadą elekcji; możni popierali pretensje księcia do dysponowania państwem, jego ludźmi i ich powinnościami o tyle, o ile było to pożyteczne dla nich, jako współdysponentów skupionych w rękach księcia praw i danin. Tolerowali zasadę dziedziczności tronu, ale rezerwowali sobie aprobatę osoby kandydata na tron i orzekania o jego “zacności". Gdy uznali, że panujący nie spełnia tego warunku, głosili prawo do wypowiedzenia mu posłuszeństwa - i korzystali z tego prawa. W ten sposób w dobie największej patrymonializacji państwa możni reprezentowali czynnik społeczny i przypominali -jak kronikarz Wincenty, zwany Kadłubkiem - że państwo to res publica, rzecz pospolita, wspólne dobro społeczeństwa, a nie majątek rodziny książęcej.

Skutkiem zwycięstwa pairymoniame) Koncepcji państwa było uznanie wszys­tkich dotychczasowych właścicieli ziemskich za posiadaczy ziemi książęcej,

53

zobowiązanych do pełnienia służby na rzecz księcia. “Nikt nie mógł posiadać ziemi na własność dziedziczną - stwierdza Karol Buczek - kto nie pełnił w niej służby na rzecz panującego". Ale ta “służba" przedstawiała się rozmaicie. Możni pełnili ją jako książęcy wyżsi funkcjonariusze i z tego tytułu zwolnieni byli od wszelkich innych powinności; duchowni służyli księciu i państwu pośrednicząc w kontaktach ze światem nadprzyrodzonym. Pozostałą ludność określano jako “ludzi książęcych", homines ducis. Określenie to było niebezpieczne dla wolnych chłopów, bo homines ducis to także niewolni, osadzeni przez księcia w jego majątkach, pełniący takie same powinności “prawa książęcego" i podlegający tym samym sądom książęcym. Ukazała się perspektywa zrównania tej ostatniej kategorii z wyższą warstwą “ludzi książęcych" - z wolnymi chłopami.

Ciężary ludzi książęcych i ich specjalne kategorie

W dokumentach XII i XIII w. zachowało się wiele nazw rozmaitych danin i powinności, a dyskusja nad znaczeniem tych nazw trwa. Niektóre z nich to z pewnością regionalne nazwy tych samych danin. Wymieńmy tu najważniejsze. Dań - określenie ogólne daniny - oznaczało w dokumentach tego okresu już tylko wspomnianą daninę w miodzie i futerkach, która jest, być może, oprócz daniny opolnej, najstarszą daniną na rzecz księcia, mającą jeszcze charakter honorowo-rekognicyjny. Najważniejsza była danina w zbożu, określana jako powołowe, poradlne lub podymne, zależnie od jednostki opodatkowania (od liczby wołów, od obszaru uprawianego, mierzonego w radłach, lub od gospodarstwa, tj. dymu); oprócz niej ważną funkcję pełniły narzaz ipodworowe, tj. daniny w bydle bądź nierogaciźnie. Służyły one do utrzymania dworu, drużyny oraz lokalnych załóg i administracji. Ale najcięższy był tzw. stan, na Pomorzu zwany goscitwą, polegający na obowiązku żywienia księcia z orszakiem i urzędników książęcych (wraz z ich końmi) podczas podróży po kraju. Pobieranie tej daniny przechodziło w zwykłą grabież; dochodziło do tego, że chłopi na wieść o nadciąganiu “dostojnych gości" chronili się z dobytkiem do lasu.

Liczne powinności odrywały ludzi od gospodarstwa nawet w okresie pilnych prac na roli. Poza wspomnianymi powinnościami wojskowymi (do których należy dodać stróże - obowiązek służby strażniczej w grodach, zapewne mniejszych, nie mających stałych załóg wojskowych) bardzo uciążliwe były powinności transportowo-komunikacyjne, jak powóz - obowiązek przewożenia chłopskim sprzężajem książęcych zasobów i danin, przewód - przeprowadzanie książęcych wozów, stad i ludzi (m.in. więźniów), wreszcie podwody - dostarczanie koni gońcom i funkcjonariuszom księcia. Im liczniejsze i obfitsze stawały się daniny, tym cięższe powinności transportowe.

Z rozpowszechnieniem się pieniądza pojawiły się daniny w monecie, np. zagadkowy obrzaz; niektóre powinności (stróże) zamieniono na daniny w zbożu lub pieniądzu. Ale kierunek rozwoju był jednoznaczny: ciężary wolnej ludności

54

rosły i nie tylko uniemożliwiały jej spokojne życie i dostatnie wyżywienie, ale hamowały rozwój własnej inicjatywy rolników i zagradzały drogę postępowi gospodarczemu.

Zwiększenie ciężarów ludności nie wynikało ze srogości czy bezwzględnej żądzy wyzysku Piastów czy też ich urzędników, ale z potrzeb rosnącego aparatu państwowego. Kronikarze wspominają próby złagodzenia ucisku przez “spra­wiedliwych" monarchów pod wpływem “świątobliwych" biskupów, czy też własnych refleksji, ale próby te nie mogły odwrócić kierunku rozwoju. Ponadto aparat państwowy, do którego poza księciem, jego dworem i urzędnikami (wraz z administracją lokalną) włączyć musimy nie tylko drużynę, ale i Kościół, coraz bardziej odrywał się od mas ludowych, które go utrzymywały, i przedstawiał się im jako antagonistyczna klasa, jeszcze zanim doszło do pozbawienia chłopskich producentów prawa do ziemi. Gali Anonim popadł w zadumę, pisząc na początku XII w. o okresie objęcia władzy przez Piastów (IX w.), zaskoczony faktem, że wówczas “zaproszony książę wcale nie uważał sobie za ujmę zajść do swojego wieśniaka". Spróbował to wyjaśnić: “Jeszcze bowiem księstwo polskie nie było tak wielkie, ani też książę kraju nie wynosił się jeszcze taką pychą i dumą i nie występował tak okazale, otoczony tak licznym orszakiem". Wiemy dziś, że to, co Gali nazywa “pychą i dumą", można określić jako dystans społeczny, niekoniecznie związany z osobistymi uczuciami jednostki, lecz raczej ze świa­domością jej środowiska.

Świadomość była jednak rezultatem całego rozwoju społeczeństwa i państwa. Państwo pierwszych Piastów toczyło liczne wojny, prowadziło politykę na skalę europejską. Wszystko to wymagało ogromnych środków materialnych i zatrud­nienia mnóstwa ludzi. Nie wystarczały powszechnie dotychczas stosowane daniny i powinności. Trzeba było dostarczyć państwu wyspecjalizowanych usług i danin. Toteż obok zwykłych chłopów, pełniących jednakowe powinności, spotykamy w źródłach ludzi mających ściśle określone specjalne zadania i z tego tytułu zwolnionych od wielu pospolitych danin i posług. Umownie określa się ich jako “ludność służebną", ponieważ w źródłach łacińskich występują pod nazwą ministeriales. Trzeba podkreślić fakt bardzo charakterystyczny dla dalszego kierunku rozwoju procesów społecznych, mianowicie: podział ludności pełniącej wyspecjalizowane funkcje na kategorie nie liczył się z podziałem na wolnych i niewolnych książęcych, jak to już zauważył Karol Buczek, autor pracy poświęconej ludności służebnej, choć początki tej organizacji można wiązać z książęcymi niewolnymi. Funkcje bowiem były dziedziczne i przechodziły z ojca na syna, z ich pełnieniem związane było dziedziczne prawo do gospodarstwa wiejskiego i -jak już wspomniano - zwolnienie od większości zwykłych danin i powinności prawa książęcego. W razie potrzeby książę przenosił ludzi służeb­nych określonych specjalności z miejsca na miejsce, dając im nowe gospodar­stwo. Nie były to jednak częste wypadki, gdyż nazwy ludzi służebnych uwieczniły się jako używane do dziś nazwy wsi, w których ongiś mieszkali.

Rzeczywista sytuacja ludzi służebnych zależała od ich funkcji pełnionych pod kontrolą urzędników dworskich. Jedni zajmowali się pilnowaniem stad książę-

55

cych (kobylnicy, skotnicy, owczarze, świniarze), inni strzegli terei w my­śliwskich, brali udział w polowaniach księcia jako służba łowiecka (strzelcy, sokolnicy, jastrzębnicy, psiarze itd.) lub sami dostarczali z puszcz książęcych cennych futer (łowcy lisów, bobrownicy). Część służebników wytwarzała roz­maite produkty, przeznaczone dla dworu książęcego lub drużyny (zduny, tj. garncarze, szczytnicy - wyrabiający tarcze, grotnicy, tokarze, woźnice i koło­dzieje, sannicy, kowale, szewcy, mydinicy, niewodnicy - produkujący sieci), inni pracowali przy dworze książęcym pod okiem specjalistów nad wyrobem bardziej skomplikowanych przedmiotów (złotnicy, kobiernicy, chyba także korabnicy -budujący statki) lub zajęci byli przy wydobyciu rud i soli (rudnicy, górnicy, solnicy). Dość tajemniczo wygląda działalność czemierników, trawników i jadowników, którzy zapewne wytwarzali jady do zatruwania (trawienia) strzał bojowych. Były i inne kategorie, wyspecjalizowane w różnych gałęziach eks­ploatacji dóbr książęcych: rybitwy eksploatowali rzeki i jeziora, zastrzeżone dla księcia, i dostarczali mu ryb; bartodzieje hodowali w lasach pszczoły i dostarczali miodu. Ich organizacja przetrwała najdłużej, a specjalne “prawo bartne" zapewniało im liczne prerogatywy jeszcze w czasach nowożytnych. Wysoko cenieni byli winiarze i chmielarze. Pierwsi uprawiali winną latorośl pod kierunkiem sprowadzonych z zagranicy winiarzy, dostarczając napoju, który był niezbędny w liturgii chrześcijańskiej, a także znajdował - mimo swej zapewne kiepskiej jakości - amatorów na dworze książęcym; drudzy dostarczali chmielu, niezbędnego do produkcji podstawowego napoju - piwa. Natomiast samą produkcją piwa i miodu pitnego trudnili się łagiewnicy.

Liczni służebnicy obsługiwali dwory monarsze, pełniąc zapewne na zmianę swe powinności: karmnicy, obornicy, koniarze, piekarze, mącznicy, kucharze, pracze, łaźnicy, palacze, żyrdnicy (wożący i obsługujący namioty książęce), podstolice - służący przy stole. Działalność przy dworze, nawet tak skromna, dawała pewne szansę awansu. Specjalna grupa świątników obsługiwała kościoły, uważane zresztą przez księcia początkowo za część jego majątku. Najwyżej stali niewątpliwie komornicy - drobni urzędnicy sądowo-policyjni przy księciu -mający zresztą dochody (np. za doręczanie pozwów sądowych).

Każda- z kategorii ludności służebnej miała własne przepisy i przywileje, składające się na jej “prawo". Mimo że dla nas zlewają się oni wszyscy w jedną całość, istniała wśród nich hierarchia, nie związana wcale z wolnym lub niewolnym pochodzeniem, i tak np. komornik książęcy, pracujący na co dzień z wysokimi urzędnikami, z niemałą szansą awansu, nie miał nieomal nic wspólnego z koczującym przy książęcym bydle skotnikiem. Jedni i drudzy byli jednak homines ducis - ludźmi książęcymi - i tym zbliżali się do innych wyodrębnionych kategorii ludności rolniczej, nie zaliczanej zazwyczaj do “ministeriałów". Należą do nich np. stróże - pełniący służbę straży pogranicznej na granicy czeskiej, poprażnicy i łazękowie - zajmujący się pod kierunkiem własnego “starosty" trzebieniem puszcz i mający prawo eksploatować przez pewien czas wykar-czowane tereny, a także zapewne inne jeszcze kategorie, m.in. tajemniczy smardowie czy narocznicy.

56

Wojowie

Komornicy i stróże stanowią przejście do następnej kategorii ludzi książę cych, mianowicie wojów (milites). Była to bardzo obszerna grupa ludności wiejskiej, zapewne bardziej zamożna, która korzystała ze zwolnienia z innych powinności w zamian za pełnienie na każde wezwanie księcia służby wojskowej, z własnym uzbrojeniem i wyposażeniem. Kategoria ta musiała powstać po likwidacji drużyny, większość bowiem dawnych drużynników, otrzymawszy od księcia ziemię, została zrównana z wojami-rolnikami. Głównym obowiązkiem wojów była służba wojskowa, ale pozostały im jeszcze inne powinności, przede wszystkim tzw. przewód wojskowy (prevod militare) i wożenie listów. Obowią­zywał ich też (w ograniczonej postaci) stan. W obrębie tej grupy musiały się wcześnie zarysować różnice majątkowe: niektórzy z wojów służyli konno, inni pieszo; jedni mieli niewolnych do pracy w gospodarstwie, inni musieli pracować sami. Udział w wojnach jeszcze bardziej przyczyniał się do rozwarstwienia wojów: jedni wzbogacali się i awansowali do grupy możnych, inni ginęli lub popadali w ruinę. Od końca XI w. zaczął się w Polsce szerzyć zachodnio­europejski obyczaj rycerski, czyniący ze służby wojennej zajęcie szczególnie zaszczytne nie tylko w skali świeckich wartości, ale także wobec Boga. Obrzędowi pasowania na rycerza towarzyszyły modlitwy i ceremonie religijne, uważane nieomal za ósmy sakrament. Termin łaciński miles, oznaczający dotychczas kategorię zawodową wojów, zaczął określać teraz w niektórych wypadkach rycerzy pasowanych, do których należeli - od Bolesława Krzywo-ustego począwszy - nawet książęta. W języku polskim dla określenia tego pojęcia zapożyczono niemiecki termin “rycerz" (Ritter, pierwotnie jeździec). Oczywiście nie wszyscy dawni milites-wojowie mogli wejść do grupy nowych milites-ryceizy, gdyż, jak wskazuje sam termin, szansę na to mieli tylko wojowie służący konno. Tak spośród możnych i bogatszych wojów, mogących sobie pozwolić na konną służbę rycerską (oprócz konia doszły tu koszta nowego wyposażenia: pancerza, hełmu, miecza, kopii itp.), zaczęła powstawać nowa grupa społeczna, która w następnym okresie utworzy odrębny stan. Przywileje książęce zniosły kolejno wszelkie powinności tej grupy, poza służbą rycerską, a od XIII w. immunitety przyznawały jej członkom na własność dzierżoną ziemię (obciążoną jednak wspomnianym obowiązkiem) i władzę nad ludźmi na niej gospodarującymi.

Jakież były losy reszty wojów? Źródła XIII wieku, nie mogąc sobie dać rady z podwójnym znaczeniem terminu miles, wyodrębniały więc ubogich wojów, określając ich jako militelli (rycerzykowie) lub podając, że: habebant se pro militibus (mieli się za rycerzy), ponieważ pisarz, rozumiejący słowo miles już w nowym znaczeniu, tego tytułu przyznać im nie chciał. Wiek XIII przyniósł drobnym wojom katastrofę: niektórzy zdołali dzięki osobistemu szczęściu przedostać się do warstwy rycerskiej i korzystać z jej przywilejów, ale większość, nie mogąc zdobyć się na zakup kosztownego uzbrojenia i wyposażenia, deklasowała się i spadała do szeregów chłopów, z którymi łączyła ich bez­pośrednia praca na roli. Proces ten jednak tylko na Śląsku został w pełni

57

zakończony, w niektórych dzielnicach Polski bowiem drobni wojowie utrzy­mywali się na pewien czas jako odrębna grupa włodyków, w innych, jak na Mazowszu, dzięki sprzyjającym okolicznościom, weszli w większości do stanu rycerskiego.

Początki poddaństwa chłopów

Jeśli zajęcia wojskowe wynosiły wojów do górnej warstwy ludzi książęcych, to dla prostych wolnych chłopów, nie posiadających zwolnień z żadnych ciężarów prawa książęcego, niebezpieczeństwo stanowiła bliskość książęcych niewolnych, obciążonych tymi samymi powinnościami. Zbliżony tryb życia i zbliżone powinności prowadziły do wyrównania różnic, ale nie przez wyzwolenie niewolnych (choć wyzwoleńcy, liberii, występują w źródłach), lecz przez pogor­szenie sytuacji wolnych chłopów książęcych.

Nowe niebezpieczeństwo pojawiło się wraz z nadaniami ziemi przez księcia Kościołowi i możnym. Monarcha był hojny od początku - hojność i wdzięczność za usługi podwładnych znajdowały się przecież w definicji tej instytucji. Nadania ziemi bez ludzi nie przedstawiały wartości, było jej zresztą pod dostatkiem;

dopiero w połączeniu z nadaniem ludzi, oczywiście niewolnych, sytuacja się zmieniała. Nie były to jednak wielkie nadania.

Decydujący przełom nastąpił dopiero w związku z wyposażeniem Kościoła. Jak już wspomniano, początkowo duchowni byli na utrzymaniu księcia, który uważał ich za swoich funkcjonariuszy do zawiadywania określoną dziedziną spraw i hojnie ich zaopatrywał. Ale ta zależność nie godziła się z interesami Kościoła, toteż hierarchia żądała najpierw dochodów książęcych z określonych okręgów grodowych, a następnie samodzielności gospodarczej - własnych dóbr ziemskich i dziesięciny od ogółu ludności. Trudno jest stwierdzić, ile zaważyły te żądania i próby ich spełnienia na przyczynach powstania ludowego 1038 r., niemniej jego antychrześcijańskie oblicze świadczyłoby o tym, że m.in. powodem były nowe ciężary na rzecz Kościoła. Powstanie zostało stłumione, dziesięcina z wolna wprowadzona w całym państwie jako nowa danina dodatkowo obciąża­jąca ludność. Biskupstwa i nowo powstające klasztory otrzymały od księcia majątki ziemskie i niewolnych, imiennie często wyliczonych, zazwyczaj zwanych w źródłach przypisańcami (ascripticii), poza tym zachowały także udziały w różnych dochodach książęcych. Do tego doszedł nowy rodzaj nadań: władca przekazywał poszczególnym biskupstwom dochody z całych okręgów grodo­wych, m.in. wszystkie lub prawie wszystkie daniny od mieszkającej w nich ludności wolnej. W ten sposób rustici ducis stawali się homines ecciesie -poddanymi Kościoła. Pozostawali teoretycznie ludźmi wolnymi, czego rękojmią były zastrzeżone dla księcia niektóre powinności, zwłaszcza stan, służby transportowe i wojskowe; książę zachowywał też jurysdykcję sądową nad nimi, podczas gdy niewolni w dobrach kościelnych podlegali wyłącznie sądom

58

patrymonialnym. Ale wyłom został uczyniony - ludzie wolni zostali uzależnieni od pana ziemi nie będącego księciem. Gospodarstwo, które uprawiali, stało się częścią jego posiadłości, a więc i oni sami stawali się odeń zależni, a zależność ta rosła, prowadząc do rozciągnięcia na nich terminu ascripticii, a więc do faktycznego zrównania z niewolnymi przypisańcami. Immunitety nadawane przez księcia poszczególnym instytucjom kościelnym ograniczały coraz bardziej uprawnienia panującego wobec mieszkańców dóbr kościelnych, a także możli­wość ingerencji urzędników państwowych w ich interesie, a wreszcie ogólne przywileje książąt polskich na rzecz Kościoła w XIII w. przyniosły ich pełną lub prawie pełną rezygnację ze zwierzchnictwa nad wolną (niegdyś!) ludnością dóbr kościelnych.

Ale nie tylko w ten sposób wolni znajdowali się nagle w posiadłościach nieksiążęcych. Ruina drobnych dziedziców, powodowana uciskiem pobierają­cych daniny funkcjonariuszy księcia czy też po prostu wojną, nieurodzajem bądź klęskami żywiołowymi, zmuszała ich do porzucenia gospodarstwa (zagarnia­nego zwykle przez możnego sąsiada) i szukania szczęścia gdzie indziej. W XII w. spotykamy kategorię ratajów, wolnych najemników, podejmujących się uprawy gospodarstw w dobrach księcia, Kościoła lub możnych za przyjęte z góry wynagrodzenie w pieniądzach, inwentarzu i niewielkim gospodarstwie. Wyna­grodzenie to stanowiło czynnik wiążący ratajów z panem gruntu, gdyż bez zwrotu inwentarza i określonej sumy wstępnego zasiłku nie mieli prawa opuścić jego dóbr.

Wielu drobnych dziedziców, nawet wojów, zaciągało z konieczności pożyczki u możnych sąsiadów (w zbożu siewnym, inwentarzu) i nie było w stanie spłacić lichwiarskiego procentu. Następstwem była utrata ziemi na rzecz wierzyciela, a nierzadko i utrata osobistej wolności dłużnika.

W 2 połowie XII w. książę Mieszko Stary wystąpił ostro przeciwko uzależnianiu ubogich wolnych przez świeckich i duchownych możnowładców, nakładając wysokie kary pieniężne na panów, popełniających te wykroczenia. Wywołało to ogromne oburzenie potężnego możnowładztwa, rozbudowującego wówczas wszelkimi sposobami swe posiadłości ziemskie, m.in. kosztem księcia. Wyrazicielem tego oburzenia był kronikarz Wincenty Kadłubek. W rezultacie tego konfliktu Mieszko utracił w 1177 r. tron.

Immunitety

Osłabienie władzy książęcej w XII i XIII w., uzależnienie się coraz liczniej­szych i zwalczających się wzajemnie książąt piastowskich od poparcia grup możnowładczych przyniosły emancypację dóbr kościelnych i rycerskich spod władzy książęcej. Tą drogą powstała pełna, niezależna (alodialna) własność ziemi, charakteryzująca polski typ feudalizmu, w którym nie rozwinął się szerzej zachodni system lenny.

59

Nie była to droga prosta. Jeżeli pominąć wielkie nadania książęce na rzecz Kościoła, obejmujące nieraz całe kasztelanie, to dobra kościelne, możnowładcze i rycerskie były rozproszone i trzeba było je dopiero łączyć w większe kompleksy. Niektóre majątki, pomieszane z gospodarstwami drobnych posiadaczy, na równi z nimi wchodziły do opoli, ponosząc wszelkie związane z tym konsekwencje. Chłopi opolni uważali się w takim wypadku za uprawnionych do korzystania z różnych użytków, do których rościł sobie prawa możnowładca, zwłaszcza do jego lasów i pastwisk, w myśl starych zwyczajów traktując je jako część wspólnoty opolnej. Taka sytuacja wywołała przeciwdziałanie. Aparat pań­stwowy stanął na usługi możnych. Książę wyjmował tereny należące do Kościoła lub możnowładcy ze wspólnoty opolnej i uwalniał je częściowo lub całkowicie od obowiązków opolnych bądź, jeżeli były wystarczająco obszerne, tworzył z nich odrębne opola, mające już charakter kompleksu majątkowego.

Wydzielanie takich kompleksów lub poszczególnych posiadłości miało bardzo uroczysty charakter. Wysoki urzędnik książęcy, a często sam książę na czele grupy dygnitarzy, objeżdżał lub obchodził osobiście granice i wyznaczał je naciosami na drzewach, kopcami lub kamieniami z odpowiednim znakiem. Towarzyszyli mu chłopi i wojowie, także z sąsiednich opoli, którzy w razie potrzeby mieli obowiązek dać świadectwo przebiegu granicy. Instytucje du­chowne często nie zadowalały się takim świadectwem, lecz żądały wystawienia dokumentu ze szczegółowym opisem granic.

Od sposobu wytyczania granic nazywano powstały w ten sposób okręg ujazdem (łac. circumequitatio) lub ochodzą (lać. circuitió}. Pierwsze ujazdy powstały zapewne w końcu XI w., od nich pochodzą nazwy miejscowe, jak Ujazd;

później ujazdy stały się zjawiskiem bardzo częstym. Książę odgraniczał także własne majątki w ujazdy i ochodze, aby utrudnić okolicznym chłopom korzy­stanie z lasów i pastwisk, zarezerwowanych dla władcy i jego funkcjonariuszy.

Z wytyczeniem granic majątków i wyjęciem ich ze wspólnoty opolnej powstały warunki do uzyskania immunitetu, istotą immunitetu jest bowiem wyłączenie posiadłości ziemskiej z powszechnie obowiązujących praw i obo­wiązków. Likwidacja uprawnień opola równała się często zwolnieniu danej posiadłości z ciężarów, solidarnie przez Opole ponoszonych, a także z obowiąz­ków w zakresie sądowo-policyjnym, pełnionych przez tę organizację. Czasem jednak ujazd tworzył nowe Opole, kontynuujące obowiązki wobec księcia, o ile nie uzyskał specjalnego z nich zwolnienia.

Sama instytucja immunitetu przyszła z Zachodu, a jego gorącym rzecznikiem - w stosunku do własnych majątków - był Kościół. Roman Gródecki dostrzegał już w XI w. udzielanie Kościołowi w jego dobrach przez władców częściowego immunitetu; większość badaczy zgadza się, że w XII w., z pisanym przywilejem lub bez niego, immunitet przysługiwał już licznym majątkom, także możno-władców świeckich.

Na ogół wyróżnia się immunitety ekonomiczny i sądowy. Pierwszy obej­mował zwolnienie przez księcia ludności jakichś dóbr z ciężarów prawa książęcego - w mniejszym lub większym wymiarze. Z reguły zwolnienie nie

60

obejmowało wszystkich powinności; szczególnie często książęta pozostawiali posługi komunikacyjne i wojskowe (budowa i naprawa grodów, udział w obronie ziemi). Immunitet sądowy dotyczył ludności wolnej, zamieszkującej dobra immunizowane. Chodziło o likwidację stałych interwencji książęcych funkcjo­nariuszy sądowych na terenie dóbr i poddanie ludności wolnej na nich zamieszkałej sądowi patrymonialnemu ich pana. Sąd taki przysługiwał po­przednio panu tylko wobec ludności niewolnej.

Początkowo immunitet sądowy obejmował sprawy drobne, podczas gdy cięższe przestępstwa (okaleczenie, zabójstwo, gwałt) zastrzegano dla sądów książęcych. Książę zatrzymywał też z reguły sądownictwo w sprawach doty­czących dziedziczenia ziemi, przez co gwarantował prawa chłopów do ziemi nawet po jej przejściu pod władzę Kościoła lub możnowładcy. Z biegiem czasu immunitet rozszerzano aż do niemal pełnego przekazania (w XIII w.) jurysdykcji nad chłopami w ręce ich pana.

Immunitetów udzielano przede wszystkim wielkim majątkom kościelnym, ale tylko ta kategoria właścicieli dążyła do uzyskiwania odpowiednich przy­wilejów na piśmie i skrzętnie je przechowywała. Na ogół ogłoszenie przez księcia decyzji na wiecu, przy udziale licznych świadków, uważano w Polsce aż do XIII w. za ważniejsze od wystawienia dokumentu z pieczęcią. Taką też drogą otrzymywali zapewne odpowiednie zwolnienia możnowładcy świeccy. Jednak i w źródłach pisanych są ślady, że w XII w. również oni posiadali zwolnienia od ciężarów prawa książęcego i od ingerencji urzędników książęcych w sprawach ludności zamieszkującej ich dobra.

W wieku XIII, w związku z szerzeniem się prawa niemieckiego, proces nadawania immunitetów stał się masowy, ponieważ bez zniesienia ciężarów prawa książęcego nie była możliwa regulacja powinności chłopskich, a bez ograniczenia jurysdykcji kasztelanów - autonomiczne wiejskie sądy ławnicze.

Przywileje wystawione przez kilku książąt polskich w Borzykowej w 1210 i Wolborzu w 1215 r. zapoczątkowały proces rozszerzania immunitetu na wszystkie dobra Kościoła. Kształtowanie się stanu rycerskiego, szlachty, po­wodowało tendencję do upowszechnienia immunitetu w dobrach należących do jego członków, na wzór dóbr możnowładców stanowiących górną warstwę stanu. Kościół z pewnymi oporami uznał specjalny charakter własnych gospo­darstw rycerzy, obciążając je “dziesięciną swobodną", to jest uiszczaną przez rycerza wybranemu przezeń kościołowi, w przeciwieństwie do gospodarstw chłopskich, których dziesięcina była w dyspozycji biskupa. Udział średniego rycerstwa w osadnictwie na prawie niemieckim wiązał się z rozszerzeniem ruchu immunitetowego i pod koniec XIII w. uważano już dobra rycerskie za immunizowane z samej definicji. W ten sposób posiadanie ziemi (teoretycznie książęcej), pod warunkiem odbywania służby wojskowej, wiodło ku uwolnieniu tej ziemi i ludzi na niej osadzonych od innych ciężarów na rzecz księcia i do uznania jej za pełną i immunizowaną własność rycerza. Proces ten jednak rozwijał się w różnych dzielnicach Polski w rozmaitym tempie, obejmując mniejszy lub większy krąg dawnych wojów.

61

Przedstawiony tu obraz struktur społecznych Polski wczesnopiastowskiej jest dość zagmatwany. Na starą strukturę społeczeństwa wolnych chłopów, zorganizowanego na zasadzie połączenia więzi krewniaczych i terytorialnych, nałożyła się hierarchiczna struktura państwowa, klasyfikująca odgórnie ludność zależnie od jej funkcji w ramach organizacji państwowej i sprzyjająca dalszym przekształceniom w kierunku uzależnienia mas ludności wiejskiej od grupy uprzywilejowanych. Podział społeczeństwa na drobne grupy, różniące się prawami, umiejscowione na różnych szczeblach hierarchii społecznej i o różnych stopniach zależności, przyczyniał się do zagmatwania kształtujących się właśnie przeciwieństw klasowych, co z kolei osłabiało łączność spychanych w pod­daństwo mas wolnych chłopów i ich opór wobec formującej się - na innych niż na Zachodzie podstawach prawnych - klasy panów feudalnych.

Targi i podgrodzia

W tym zarysowującym się dwudzielnym systemie społeczeństwa, mającego charakter niemal całkowicie rustykalny, pewien skromny jeszcze wyłom sta­nowiły rozwijające się z wolna stosunki, oparte nie na osobistej zależności czy władzy, ale na wymianie dóbr za pośrednictwem pieniądza. Wymiana taka abstrahowała - przynajmniej teoretycznie - od stanowiska społecznego osób biorących w niej udział, a czynnikami ją regulującymi były popyt i podaż. Na krótką metę posiadacze władzy mogli sobie wprawdzie pozwolić na gwałt wobec kontrahentów czy też narzucenie im dogodnych dla siebie warunków wymiany, ale pozbawiali się przez to możliwości dokonywania transakcji w przyszłości. Woleli przeto zabezpieczyć sobie stały zysk przez prawną ochronę, udzielaną wymianie na określonych miejscach, zwanych targami. Gwarantując spokój na targach, rzetelność miar i pieniądza i nienaruszalność własności osób tam działających, wymierzając doraźnie sprawiedliwość w wypadkach zatargów i awantur na targu, władca zapewniał sobie prawo do pobierania opłat targowych.

Według obliczeń Tadeusza Lalika w XII w. znajdowało się w Polsce około 200 targów, na których ludność dokonywała wymiany pod osłoną książęcego miru targowego. Już od dawna, aby ochronić przedmioty wymiany przed rozbójnikami, dokonywano samej wymiany w miejscach cieszących się opinią szczególnie bezpiecznych. Takimi były jeszcze w okresie pogańskim miejsca kultowe, a w czasach chrześcijańskich chętnie handlowano u bram klasztorów. Najczęściej jednak targi znajdowały się przy grodach - ośrodkach administracji książęcej. Targi przy największych rezydencjach księcia miały zwykle największe znaczenie ze względu na udział w nich dworu i drużyny zarówno w charakterze nabywców luksusowych przedmiotów importowanych, jak sprzedawców pro­duktów swych majątków albo też łupów wojennych i jeńców. Na targi docierały także daniny dostarczane przez ludność księcia, zwłaszcza futra, wosk i miód, chętnie skupowane przez obcych kupców.

62

Transakcje handlowe dokonywane były w dwu płaszczyznach. Tak więc ludność wiejska zbywała nadwyżki żywności, hodowane przez siebie bydło i nierogaciznę, kupowała sól, a czasem i narzędzia, natomiast możni kupowali towary luksusowe, a sprzedawali łupy wojenne lub produkty swych majątków. Początkowo, wskutek wysokiej ceny srebra, pieniądz, zarówno obcy, jak bity w Polsce od czasów Mieszka I, występował tylko jako środek płatniczy przy dużych transakcjach, a i przy nich nie obyło się bez siekania monet i ozdób srebrnych dla uzyskania w ten sposób mniejszych od denara jednostek. W strefie wymiany lokalnej funkcję pieniądza pełniły płatki lniane, kruszę soli lub skórki zwierzęce. Dopiero dewaluacja pieniądza, zwłaszcza od drugiej połowy XII w., dostarczyła srebrnej monety zdawkowej i upowszechniła tę formę pieniądza. Oczywiście proces ten odczuła ludność jako oszukańczą machinację mincerzy książęcych, obniżających zawartość srebra w pieniądzu dla wzbogacenia skarbu książęcego i, niezależnie od dalszych skutków, taki był na ogół cel podobnych operacji.

Targi odbywały się początkowo przy, podgrodziach otoczonych wałami osadach u stóp grodu, zamieszkałych przez książęcych funkcjonariuszy, człon­ków załogi, a zapewne i innych ludzi, rolników i rzemieślników. Istnieją podstawy do przypuszczenia, że szeregowi członkowie załogi i wolni rzemieślnicy z podgrodzi to ci sami ludzie, którzy na co dzień produkowali różne przedmioty na potrzeby grodu i na targ, a w razie alarmu chwytali za broń. Oni więc, nie posiadając dużych gospodarstw rolnych, byli głównymi kontrahentami ludności wiejskiej na targach. Może niektórzy z nich zajmowali się też drobnym handlem;

na szerszą działalność kupiecką nie pozwalał im służbowy związek z grodem. Handel solą i metalami, należący pierwotnie do książęcych regaliów, skupiał się głównie przy karczmach (są ślady sprzedawania soli przez mincerzy). Dość wcześnie jednak musiała się przy tej okazji wytworzyć specjalna grupa wędrow­nych, wyspecjalizowanych kupców, oczywiście ludzi wolnych. Ci też zapewne handlowali rybami. Już u progu XII w. słyszymy bowiem o stałym imporcie solonych i suszonych ryb morskich w głąb kraju.

Jeżeli chodzi o handel produktami drogimi, luksusowymi, to znajdował się on w ręku miejscowych możnych oraz obcych przybyszów. Konieczność zbywania łupów i jeńców zbliżyła możnych do handlu i zaznajomiła z problemami rynku. Stąd jeden tylko krok do stałego wykorzystywania kontaktów z targiem dla ciągnięcia zysków. Najdalej proces ten posunął się u możnych pomorskich, którzy łączyli własność ziemską z zajęciami kupieckimi i działalnością piracką. Możni kontynentalnej Polski mieli z reguły własne dwory w ośrodkach handlowych, a nawet uzyskiwali od księcia dochody z ceł i karczm; dwory służyły zapewne m.in. jako magazyny zboża i innych produktów pochodzących z ich dóbr wiejskich i zbywanych w odpowiednim momencie na targu, przy czym nie obywało się bez spekulacji. Ale można przypuszczać, że i pośrednictwem handlowym, w formie np. skupu futer czy cennego wosku, możni nie gardzili.

Kontrahentami możnych byli obcy kupcy, przybywający do Polski z pewnością już w X w., skoro Mieszko I nałożył na tych “gości" specjalny podatek. Najbardziej odwiedzane były przez nich grody i podgrodzia na szlaku prowadzącym

63

z Zachodu na Ruś, np. Wrocław, Kraków, Sandomierz, Przemyśl. Na początku XI w. nabrały znaczenia handlowego także centralne ośrodki państwa piastowskiego, położone dalej na północ - Poznań, Gniezno, Płock, a obok przedpiastowskich ośrodków handlowych Pomorza (Wolin, Kołobrzeg) roz­winął się Gdańsk. Obcy kupcy w tym czasie to przeważnie Żydzi i Niemcy. Niektórzy z nich osiadali w głównych ośrodkach państwa piastowskiego, pośrednicząc między lepiej przez siebie rozpoznanym zapleczem towarowym a wędrującymi po szlakach handlowych rodakami.

Co najmniej od 2 połowy XI w. obok grodu i podgrodzia powstawały wokół dużych ośrodków politycznych osiedla, skupione przy nowych placach targo­wych. Były to osiedla luźno rozrzucone, bez charakteru obronnego, zaludnione wprawdzie częściowo przez rolników, ale w znacznej mierze także przez rzemieślników i ludność obsługującą targ i transport handlowy. Targ znajdował się zwykle przy kościele albo też kościół lokowano przy targu, gdyż świątynia nie tylko dawała pewną gwarancję moralną miru targowego, ale służyła często jako

64

skład najcenniejszych towarów. Drugą instytucją związaną z targiem była karczma, będąca połączeniem gospody z domem handlowym; odgrywała niemałą rolę jako miejsce spotkań i omawiania transakcji handlowych (które trzeba było obowiązkowo “zapijać"). Karczma była też miejscem, gdzie naj­łatwiej dowiadywano się ostatnich nowin, a także swego rodzaju ośrodkiem życia kulturalnego, występowali tam bowiem wędrowni igrcy, kuglarze, muzykanci. W karczmie ulokowali się książęcy funkcjonariusze - poborcy cła, mincerze, dokonujący wymiany pieniędzy. Funkcjonariuszem książęcym był też kar­czmarz. Na szczególnie ożywione targi delegował kasztelan specjalnego sędziego targowego, który doraźnie rozstrzygał spory i pilnował porządku.

Dzięki opiece księcia targi mogły prosperować, ale i książę też ciągnął z nich niemałe zyski, toteż nie tolerował żadnych “dzikich" targów; stanowiły one regale książęce i nie wolno było zakładać nowych targów bez zgody księcia. Prowadził on swoistą politykę targową, dążąc do tego, aby ich sieć odpowiadała potrzebom kraju, likwidując słabo funkcjonujące i przenosząc je na korzystniej wybrane miejsca. Podobnie jednak jak inne prerogatywy książęce, również dochody z targów i karczem stały się rychło przedmiotem nadań na rzecz Kościoła i możnych. W wieku XII spotykamy targi już nie tylko przy grodach, klasztorach czy ośrodkach majątków książęcych (czy możnowładczych), ale także przy licznych ośrodkach opoli (tzw. czołach opolnych), zwłaszcza w związku z rozwijającą się jednocześnie częścią parafii.

Początki miast w Polsce

Ogromna różnica istniała jednak między drobnymi targami a skupiskami targów wokół głównych grodów, które w ciągu XI-XII w. przekształcały się w zespoły osad o charakterze miejskim.

Charakter tych osad był przez długi czas przedmiotem ostrego i dość formalistyczńego sporu w historiografii, którego geneza leżała w warunkach rozwoju badań nad historią gospodarczą w drugiej połowie XIX w. Zajmowali się nimi bowiem historycy prawa, którzy, przy wszystkich swych zasługach pionierskich, nie mogli się wyzbyć formalistyczno-prawniczego punktu widzenia i odmawiali miana miast wszystkim ośrodkom handlowo-rzemieślniczym, które nie posiadały wyodrębnionego prawa miejskiego. Taki punkt widzenia przejęli z nauki niemieckiej historycy polscy końca XIX w.; zdaniem Stanisława Kutrzeby i Jana Ptaśnika miast w Polsce przed kolonizacją na prawie niemieckim nie było. Spór terminologiczny, czy przedlokacyjne ośrodki rzemieślniczo-kupieckie nazywać miastami, czy też wymyślić dla nich inny termin, mógłby uchodzić w innych warunkach historycznych za błahy. Wystąpił jednak w epoce, kiedy konflikt narodowy polsko-niemiecki osiągnął wielkie nasilenie i historycy obydwu narodów nie zawsze byli zdolni utrzymać się w granicach naukowego obiektywizmu. Nacjonalistycznie nastawieni historycy niemieccy chętnie pod­kreślali niższość cywilizacyjną Słowian w ogóle, a Polaków w szczególności;

5 Społeczeństwo polskie... 65

argument o braku miast w Polsce i stworzeniu ich (wraz z handlem i rzemiosłem) dopiero przez pracowitych niemieckich “nosicieli cywilizacji" bardzo przydawał się Erichowi Schmidtowi czy Rajmundowi Kaindlowi w formułowaniu tez o “niemieckiej misji dziejowej na Wschodzie" i słowiańskim barbarzyństwie. Przeciwko tezom ich wystąpił gwałtownie Oswald Balzer (1911), a później rzeczowo, w bardziej wyważony sposób, Kazimierz Tymieniecki (1919). Zebrał on (w pracy: Zagadnienie początków miast w Polsce) teksty źródłowe, świadczące o istnieniu w Polsce na podgrodziach osad handlowo-rzemieślniczych, wskazał na ich analogie z miastami ruskimi, a zwłaszcza podważył prawniczą definicję miasta, twierdząc, że decydujące znaczenie dla miejskiego charakteru osady miała jej rola gospodarcza. Tezy swe rozwinął Tymieniecki w 1922 r., badając przedlokacyjne ośrodki miejskie Pomorza Zachodniego w XII w. i ukazując ich wybitne znaczenie handlowe na długo przed pojawieniem się prawa niemiec­kiego. Badania archeologiczne, przeprowadzane pod kierunkiem Józefa Kos-trzewskiego w Gnieźnie i Poznaniu w latach trzydziestych XX w. oraz równoległe badania archeologów niemieckich (G. Raschkego i K. Wildego) w Opolu i Wolinie, ukazały znaczną gęstość zabudowy i rzemieślniczy charakter zajęć ludności tych ośrodków już w X i XI w. Odkrycie brązowych wag do ważenia srebra było świadectwem handlu. Dalsze badania tego typu prowadzono z ogromnym rozmachem po II wojnie światowej. Mimo że niektórzy archeolodzy i historycy zbyt szeroko interpretowali znaleziska, upatrując “zalążki miast" niemal w każdym podgrodziu, wynik badań był jednoznaczny. Dziś, dzięki pracom Herberta Ludata, również nauka niemiecka odeszła od prawniczej interpretacji genezy miast, a badania nad przedkomunalnymi ośrodkami miejskimi na ziemiach między Łabą a Renem ukazały wiele analogii w kształtowaniu się tamtejszych miast IX-XI w. z zespołami miejskimi X-XII w. w Polsce.

Zespół taki, przyjmujący nazwę od grodu, obejmował obok tegoż grodu (nieraz dwu) i podgrodzia (które często przejmowały z czasem w swe ręce instytucje kościelne, ponieważ na podgrodziach umieszczano zwykle katedry biskupie i kolegiaty), kilka osad targowych, liczne kościoły, klasztory, dwory możnych świeckich i duchownych, skupiska cudzoziemców. Stosunki własno­ściowe były bardzo zagmatwane, posiadłości książęce przeplatały się z kościel­nymi i możnowładczymi; cała ludność (z wyjątkiem niewolnych, stanowiących własność Kościoła i możnych) podlegała na równi z ludnością okręgów wiejskich jurysdykcji kasztelana, tylko na targu wszyscy na równi podlegali doraźnemu sądownictwu sędziego targowego.

Wyjątek stanowili kupcy i rzemieślnicy cudzoziemscy. Jeśli tworzyli już dość liczną grupę, wówczas książę, dbając o nich, gdyż przyczyniali się do nawią­zywania kontaktów Polski ze światem, przyznawał im prawo samodzielnego rozstrzygania wewnętrznych sporów we własnym gronie. W ten sposób jeden z cudzoziemców, cieszący się zaufaniem księcia, stawał się pośrednikiem między grupą a władcą. Naczelnik gminy niemieckiej nosił zapewne nazwę sołtysa (Schultheiss, później Schulze, tac. scultetus}. Oczywiście w sprawach karnych i w

66

sprawach między Polakami a cudzoziemcami ci ostatni podlegali zwykłym sądom książęcym. We Wrocławiu na początku XIII w. istniały odrębne gminy:

niemiecka, walońska i żydowska. Gmina żydowska cieszyła się gwarancją swobody wyznania i posiadała organizację o charakterze religijnym; z 1203 r. pochodzi nagrobek kantora tej gminy.

Mogłoby się zdawać, że ludność ówczesnych miast jest przykładem szcze­gólnej dezintegracji społecznej. Ludzie najrozmaitszego pochodzenia, oderwani od swych rodów, wyrwani ze swych opoli, często pochodzący z zagranicy lub w ogóle swego pochodzenia nie znający, byli sobie nawzajem zupełnie obcy, łączyło ich tylko wspólne miejsce działalności i kontakty rynkowe. A jednak życie w tym skupisku łączyło ich i stwarzało z czasem nowe więzi. Życie w mieście -niezależnie pod jakim panem - umożliwiało lepszą orientację, stykanie się z szerszymi problemami, odkrywanie nie znanych dotąd powiązań rzeczy pozornie odległych. Pozwalało uczestniczyć w życiu kulturalnym, choćby w sposób bierny - przez oglądanie dzieł architektury, rzeźby i malarstwa kościelnego, czy przez uczestniczenie w bogatszych niż “na prowincji" nabożeństwach, którym towa­rzyszyły śpiewy chóralne, bogata iluminacja. Uroczystości świeckie nie ustę­powały kościelnym - przeglądy wojskowe, pasowania na rycerzy, z czasem turnieje - początkowo potępiane przez Kościół - dostarczały moc emocji i przeżyć estetycznych. A przecież i sąd kasztelański na wiecu był nie lada widowiskiem, zwłaszcza gdy zastosowano zaczerpnięte z germańskiego Za­chodu, ale rychło spopularyzowane, sądy boże: a to w napięciu oczekiwano, czy pławiona domniemana czarownica pójdzie na dno czy wypłynie, utrzymywana przez “złe siły"; a to śledzono pojedynek sądowy, opowiadając się za jedną lub drugą stroną; a to przyglądano się próbie rozpalonego żelaza, gorącej wody itp. Publiczne wykonywanie wyroków śmierci również było dużą atrakcją. Wszystko to, na równi z barwnością życia targowego, z łatwiejszym kontaktem z szerokim obcym światem, sprawiało, że człowiek miejski żył w innym tempie niż chłop i rozwijał się umysłowo znacznie szybciej. Zaczynała się tworzyć więź między mieszkańcami miasta, przeciwstawiając ich wieśniakom. Pojawiły się wspólne interesy. Wiec sądowy, który gdzie indziej był tylko okazją do ogłaszania decyzji księcia i kasztelana, w dużych ośrodkach miejskich odzyskiwał rolę polityczną niemal na skalę dawnych wieców plemiennych. Nie można uważać za typowy przykładu miast pomorskich, gdzie wiec ludności decydował w l połowie XII w. np. o przyjęciu chrześcijaństwa czy o zawarciu układu z księciem polskim. Na Pomorzu nie doszło jeszcze wówczas do wytworzenia scentralizowanej władzy państwowej. Ale także we Wrocławiu uczestnicy wiecu zwołanego przez komesa Magnusa wyrazili poparcie dla zbuntowanych młodych książąt przeciw ich ojcu, Władysławowi Hermanowi, odrzucając stanowisko reprezentowane przez jego wysłanników, a podkreślając to rzucaniem obelg i kamieni. Wiece nie były oczywiście instytucją miejską, udział w nich miała cała wolna ludność kasztelani!. Ale w wiecach odbywających się w mieście zawsze miała przewagę ludność miasta i uchwały wiecu, choć formułowane przez możnych, musiały się liczyć często z jej stanowiskiem.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Więzi społeczne i dobra społeczne

Więzi lokalne i regionalne

Społeczeństwo miejskie przez swój mieszany skład i perspektywy, wykra­czające poza ramy ściśle lokalne, przyczyniało się do rozbicia dotychczasowych struktur, utrzymujących wciąż podstawową masę ludności w wąskich, odgra­niczonych od siebie nawzajem społecznościach lokalnych. Każde Opole miało obowiązek ścigać przestępców do własnych granic; co działo się z nimi dalej, to już sprawa sąsiadów. Ten przepis sądowo-policyjny odzwierciedla w jakiejś mierze zawężoną perspektywę mieszkańców Opola, żyjących w gospodarstwie rodzinnym i w kole sąsiadów i ograniczających swe zainteresowania do wydarzeń lokalnych, co najwyżej w granicach kasztelanii, której funkcjonariusze przyjeżdżali od czasu do czasu z wezwaniami na wiec sądowy lub z przy­nagleniami w sprawie danin i powinności. Kościół, który odwiedzano jeszcze dość rzadko, targ, wiec sądowy przy grodzie kasztelańskim - to były jedyne kontakty wsi z “wielkim światem". Kontakty ważne, bo uświadamiające chłopom istnienie innych grup, znajdujących się w podobnym położeniu, ale nie zmieniające zasadniczych pojęć i trybu życia, w którym konserwatyzm utrudniał wprowadzanie ulepszeń, a pogarda dla niewolnych czy też obcość odczuwana wobec innych grup wolnych, rządzących się własnym prawem, utrudniała rozwinięcie się solidarności klasowej. Państwo kojarzyło się z podatkami i powinnościami; czasem zmuszało do wyczerpującej pracy przy naprawie grodów czy rąbaniu zasieków, czasem sprowadzało na ludzi wojnę, każąc im ruszać w las z dzidami i oszczepami, podczas gdy nieprzyjaciel palił ich chaty i dobytek. Komornicy, kasztelan, sąsiedni wojowie reprezentowali dalekiego “księdza" -władcę równie niedostępnego jak Bóg; o tym ostatnim nie bardzo było wiadomo, czy jest jeden, czy też ma konkurentów. Strzępy dogmatów chrześcijańskich zasłyszane od duchownych przy rzadkich wizytach w kościele łączyły się w jedną całość z naukami dziadów i babek, które znały czary i uroki. Obok chrześci­jańskiego Białego Boga, ponoć dobrego i potężnego, działał chrześcijański szatan, przekształcony w złego Czarnego Boga. A co się stało ze starymi bogami

68

plemiennymi? Jedni złośliwie straszyli po lasach, a inni znikli, by ustąpić swych funkcji zespołowi świętych chrześcijańskich. Ci jednak szybciej upowszechniali się wśród grup rządzących niż w izolowanych światach opolnych.

Inaczej przedstawiała się świadomość ludzi bywałych: wojów, mieszkańców miast. Mieli oni szersze powiązania - spotykali się na targach, wiecach, na wyprawach wojennych. Widzieli, że książę, powiedzmy Kazimierz Sprawiedliwy, mało dba o Mazowszan, a za to faworyzuje Krakowian, a więc mazowieccy wojowie musieli trzymać się razem, by zadbać o własne interesy. Bywało, że książę potrafił oddać Wiznę Rusinom za pomoc udzieloną przeciw rodzonym braciom; inny książę odstępował Niemcom Lubusz czy Żagań, niewiele dbając o mieszkańców tych ziem. Prości wojowie widzieli w miejscowych możnowładcach obrońców interesów regionu, dlatego hasła separatystyczne znajdowały łatwy poklask. Co obchodziły Mazowszanina walki na Łużycach? Co łączyło Krako­wian z Pomorzem, o które tak się dobijali mieszkańcy Wielkopolski? Szanowano prawa dynastii i wspólnego księcia, ale lepiej było mieć własnego księcia, który dbałby o interesy ziemi. Rozrodzenie Piastów przyszło w samą porę, aby zaspokoić rosnące poczucie solidarności mieszkańców poszczególnych pro­wincji. Wojny między księstwami dzielnicowymi zaostrzały przeciwieństwa między mieszkańcami różnych ziem polskich i przyczyniały się do coraz większej ich wzajemnej obcości. Stosunki zależności, łączące poszczególne targi ze stolicą dzielnicy w kształtujący się rynek regionalny, stwarzały dzielnicową wspólnotę interesów gospodarczych, odcinającą się od interesów innych dzielnic Polski.

Więzi ogólnopolskie

A jednak ukształtowane przez Piastów i ustalone w konfliktach z sąsiadami granice stały się ramami, w których przez dwieście lat rozwinęła się świadomość wspólnoty ponaddzielnicowej. Rozwinęła się tak silnie, że następne półtora wieku rozbicia nie zdołało jej zatrzeć. Gdy Piastowie w zdobywczych zapędach skupiali w swych rękach jedne za drugimi ziemie zachodniosłowiańskie, nie wiadomo było, kiedy nadejdzie kres tym zdobyczom. Różnie nazywano ich państwo: “państwem gnieźnieńskim" i Słowiańszczyną. Na początku XI w. wyglądało na to, że ta druga nazwa może być aktualna, gdyż po wygnaniu Przemyślidów z Czech Bolesław Chrobry nie miał konkurenta w zachodniej Słowiańszczyźnie. Ale rozwój wydarzeń, w którym niemałą rolę odegrała konsekwentnie prowadzona polityka cesarza Henryka II, zadecydował, że Polska i Czechy nie stworzyły jednego państwa, a Sudety i Karpaty stały się granicą, dzielącą główne odłamy zachodnich Słowian. Nie udało się też Piastom wchłonąć plemion serbskich, obodrzyckich i wieleckich. Już pod koniec rządów Chrobrego ustaliły się - wraz z pojęciem Polski w ogólnopaństwowym tego słowa znaczeniu - granice, w których rozwinąć się miał naród polski.

69

Chrzest Prusów przez św. Wojciecha

Fragment drzwi brązowych katedry w Gnieźnie, wykonanych po 1170 r., zapewne w nadmozańskiem kręgu artystycznym. W centrum biskup w szatach pontyfikalnych, błogosławiący neofitę zanurzone­go po pas w zbiorniku wodnym, z rękoma w geście modlitewnym. Z lewej — grupa duchownych trzymających księgi, z prawej — katechumeni czekający na chrzest.

Błędny jest pogląd, że najpierw w obrębie Słowiańszczyzny wytworzyła się jakaś wspólnota etniczno-językowa plemion “polskich", a potem Piastowie podjęli się zjednoczenia “etnicznych ziem polskich". W wieku IX-X nie istniała polska wspólnota językowa, a Słowianie zachodni mówili tym samym językiem, może z drobnymi różnicami w wymowie. Dopiero po ustaleniu granic Polski zaczęły się pogłębiać różnice między plemionami mieszkającymi na północ i na południe od łańcuchów górskich. Nie tylko różnice językowe (przejście g w h i zanik nosówek w języku czeskim w XII w.), ale przede wszystkim świadomość przynależności do różnych wspólnot narodowych.

Kronikarz Bolesława Krzywoustego, Gali Anonim, opiewał na początku XII w. chwałę polskiej “ojczyzny", dzielność i umiłowanie wolności Polaków oraz niegodziwość ich sąsiadów. Ileż epitetów pod adresem tych ostatnich! Rusini są tam tępi i nieokrzesani; Pomorzanie i Prusowie - dzicy i nieomal zwierzętom podobni, Czesi - tchórzliwi i zdradzieccy. Niemożliwe, aby wszystkie te epitety były wymyślone przez cudzoziemca - Galia. Oddają one nastroje ludzi, z którymi Gali się kontaktował i dla których pisał Kronikę Polaków.

Gali używa terminu Poloni, który zapewne oddawał ówczesne polskie słowo

70

Polanie. Ale kronikarz rozumiał pod tym terminem nie tylko dawnych członków plemiennego związku Polan, zamieszkującego Wielkopolskę, ale wszystkich mieszkańców państwa piastowskiego. Ponieważ nie on wymyślił to określenie, możemy przyjąć istnienie na początku XII wieku pewnej warstwy ludzi, którzy bez względu na ich pochodzenie z Wielkopolski, Małopolski (terminy to późniejsze). Śląska czy Mazowsza, uważali się za Polan, czyli mówiąc dzisiejszym językiem - Polaków. Państwo piastowskie uważali nie za własność dynastii, ale czuli się jego współdysponentami. Kiedy Wincenty Kadłubek na początku XIII wieku użył dla jego określenia rzymskiego terminu rzeczpospolita, zdawał sobie sprawę z jego treści. Wytworzył się wokół państwa zespół czynników, wywołujących atmosferę związku uczuciowego między państwem a wspomnianą grupą Polaków, którą możemy uznać za narodowo uświadomioną. Jednym z tych czynników była dynastia, przez długi czas silny czynnik integracyjny. Wierność dla dynastii, dla księcia, utożsamiana była z wiernością dla stworzonej przez dynastię wspólnoty politycznej. Próby umocnienia związku dynastii z państwem przez koronę królewską zawiodły, zapewne nie tylko wskutek przeszkód zewnętrznych. Jak potężnym czynnikiem integracyjnym była korona królewska, pokazuje nie tylko przykład Francji, gdzie koronacja czyniła monarchę osobą uświęconą i obdarzoną mocą nadprzyrodzoną, als choćby sąsiednich Węgier, gdzie korona przyczyniła się do utrzymania J ćdności pańsiwa mimo silnych tendencji odśrodkowych. W Polsce trzech Piastów (Boi" aw Chrobry, Mieszko II i Bolesław Szczodry) uwieńczyło swe skronie k:); na królewską, ale po wygnaniu ostatniego z nich na następną koronację trzeba byio czekać 216 lat. Mimo to korona polska, nawet spoczywając w skarbcu katedry wawelskiej, pełniła w pewnym sensie funkcję scalającą, stając się w okresie rozbicia państwa symbolem jego dawnej jedności i chwały.

Władca był uosobieniem najwyższej po Bogu sprawiedliwości. Książę i upoważnieni przezeń urzędnicy, głównie kasztelanowie, mieli obowiązek dbać o utrzymanie bezpieczeństwa i sprawiedliwości w kraju. Z urzędu ścigali prze­stępstwa publiczne: rozbój, morderstwa, gwałty, zwłaszcza w miejscach znajdu­jących się pod szczególną opieką księcia (“ręką pańską"): na drogach i targach. Wykonywanie tych zadań przez kasztelanów i ich personel dalekie jednak było od regularności i praworządności. Ciągle jeszcze podejmowano wróżdy, możni i wojowie na własną rękę dochodzili zbrojnie swych racji, a okresy kryzysów państwowych obfitowały w wojny domowe. Sprawiedliwość książęca bywała arbitralna: “gniew księcia" nie musiał się liczyć z obowiązującymi zasadami prawa; co prawda, zwyczaj ten, zwalczany przez możnowładztwo i Kościół, ustępował z wolna wraz z ograniczeniem władzy książęcej.

Innym czynnikiem zespalającym była jedność kościelna. Od chwili przyjęcia chrztu Polska była pod względem kościelnym całością, niezależną od obcych czynników (poza papiestwem), tworząc najpierw (od 968 r.) odrębną diecezję wydzieloną, a następnie (od 1000 r.) metropolię. Polska stanowiła dla papiestwa, a także dla Kościoła polskiego, całość nawet w okresie rozbicia dzielnicowego, a biskupi polscy działali niezależnie od władców dzielnicowych. Ten integrujący

71

charakter Kościoła polskiego podkreślano w nauce wielokrotnie. Nie był on jakąś specyficzną cechą polskiego procesy historycznego, lecz miał analogie w innych państwach europejskich, na różnych etapach ich rozwoju. W nie­których z nich współdziałanie dynastii i Kościoła doprowadziło do nowej postaci ideologii integracyjnej, zdolnej przenikać do szerszych kręgów społeczeństwa niż feudalna ideologia wierności władcy - do wyniesienia na ołtarz członka dynastii i rozwinięcia wokół jego osoby kultu, łączącego elementy religijne i narodowe. W najbliższym sąsiedztwie Polski kulty takie odegrały ogromną rolę, np. św. Wacław w Czechach, św. Stefan na Węgrzech, św. Włodzimierz na Rusi stali się niejako stałymi reprezentantami interesów dynastii, państwa i narodu w zaświatach. W Czechach św. Wacław już w XII w. był uznawany za “wiecznego władcę", którego przedstawicielem był kolejny panujący książę z rodu Przemyślidów.

Otóż takiego integrującego kultu państwowego Polska nie miała. Z niezgłę­bionych powodów nie rozwinął się kult Mieszka I ani Chrobrego; może na przeszkodzie stały wcześnie rozwijające się konflikty między Piastami a co wybitniejszymi przedstawicielami episkopatu, stojącymi w sporach politycznych po stronie możnowładztwa. Kilkakrotnie (za Bolesława Chrobrego i za Krzywoustego) próbowano wynieść do rangi państwowego kult św. Wojciecha. Podobnie we Francji patronem kraju stał się nie członek dynastii, ale wysunięty przez kler św. Dionizy, który jednak z powodzeniem spełniał funkcje integra-

Patena

ofiarowana katedrze

płockiej

przez Konrada I

Mazowieckiego

(w skarbcu katedry)

Wokół siedzącego na tronie

Chrystusa postacie księżnej

Agafii, księcia Konrada I

i (poniżej) ich synów:

Kazimierza (później księcia kujawskiego) i Siemowita (później księcia mazowieckiego). Patena, podobnie jak wykonany w tym samym warsztacie kielich, powstała zapewne po 1230 r.

72

cyjne, zwłaszcza za pośrednictwem swego sztandaru, “złotego płomienia" (orifiamme), przyjmowanego uroczyście przez króla z ołtarza klasztoru St. Denis przed wyprawą wojenną. Z kultem św. Wojciecha sprawa nie była tak prosta, ponieważ relikwie jego zostały w 1038 r. wywiezione z Gniezna przez Czechów, a i “sztandar św. Wojciecha" znalazł się w rękach księcia czeskiego. Mimo “cudownego odnalezienia" relikwii w XII w. i prób ponownego rozniecenia kultu św. Wojciecha, zwłaszcza w związku z misją pomorską, nie zdobył on pozycji symbolu państwa, a konkurujący z arcybiskupami gnieźnieńskimi biskupi krakowscy wyraźnie lekceważyli ten kult, usiłując mu przeciwstawić w sztuczny sposób “importowany" kult św. Floriana. Niebawem jednak przybysz z Włoch musiał ustąpić przed rozwojem kultu męczennika, pożytecznego dla Kościoła w dobie walki z władzą świecką - św. Stanisława. Ten kult zdobędzie sobie niebawem pozycję ogólnonarodową.

Gallowi zawdzięczamy jeszcze inne spostrzeżenia, pozwalające wnioskować o zaawansowanym procesie kształtowania się polskiej odrębności narodowej. Mówi on o obyczaju polskim, odrębnym od obyczajów ludów sąsiednich. Chodzi tu chyba o obyczaj tej grupy, która przeżywała proces uświadomienia narodo­wego; grupa to jeszcze bardzo niewielka. Należał do niej dwór książęcy, przechowujący i propagujący tradycję dynastyczną, możni, kler polskiego pochodzenia, drużynnicy i wojowie, ale tylko ci, którzy brali częstszy udział w życiu publicznym i częściej chadzali na wyprawy wojenne. W tych kręgach -zdaniem niektórych językoznawców - zaczynała się już wówczas kształtować polszczyzna dworska, język warstwy panującej, ogólnopolski i wznoszący się ponad różnice regionalne, który stał się podstawą późniejszego języka lite­rackiego. Ci to ludzie walczyli “za starodawną wolność Polski", gardzili nieprzyjaciółmi, dawali się zabić “na polu chwały" nie tylko za księcia, któremu służyli, ale “za ojczyznę". Olbrzymią rolę w integracji narodowej odgrywała tradycja historyczna: pamięć o wspólnych świetnych zwycięstwach nad oko­licznymi sąsiadami, ale i pamięć o upokorzeniach z ich strony, które należałoby “pomścić", choćby w następnych pokoleniach. Powstanie Kroniki Galia jest dowodem, iż odczuwano potrzebę spisania tej tradycji. Uczynił to cudzoziemiec, wykształcony na klasycznej literaturze rzymskiej, przybrał więc te rodzące się polskie uczucia narodowe w rzymskie szaty. Dlatego w swym tekście opiewa śmierć “za ojczyznę" (propatria mori), choć pojęcie ojczyzny w naszym tego słowa rozumieniu jeszcze nieprędko miało się w Polsce, właśnie pod wpływem antycznych przykładów, wykrystalizować. Z tych wzorów pochodzi pierwszy raz się pojawiająca personifikacja Polski w postaci niewiasty w żałobie, opłakującej śmierć Bolesława Chrobrego. Ale te abstrakcje literackie wyrażały żywą i wzmacniającą się więź, łączącą przedstawicieli różnych części Polski w jedną całość, która mimo wahań przetrwa trudny okres rozbicia państwowego znacznie lepiej, niż to miało miejsce u niektórych innych narodów, przeży­wających analogiczne koleje losu.

Nie brak w Kronice Galia i akcentów dumy narodowej. Kraj Polaków, zdaniem Galia, “pod tym względem zasługuje na wywyższenie ponad inne kraje.

73

że choć przez tyle [...] ludów i chrześcijańskich, i pogańskich jest otoczony i zwalczany od wszystkich naraz i wielokrotnie przez pojedynczych wrogów, nigdy przecież nie został przez nikogo ujarzmiony". Bijąca z tych słów duma narodowa, choć wyrażona tu przez cudzoziemca, charakteryzowała w jakiś sposób otocze­nie Bolesława Krzywoustego i jego drużynę; mimo że przekonanie o inności i lepszości od ludów sąsiednich nie jest tu jeszcze uzasadnione w sposób właściwy średniowiecznym erudytom, istnienie takiego przekonania jest niewątpliwe.

O dalszym wzmacnianiu się więzi narodowej świadczy kronika Wincentego Kadłubka, wyraziciela kół możnowładczych, dążących do osłabienia władzy książęcej i zastąpienia jej oligarchią, której władca byłby tylko reprezentantem. Taki sens miało właśnie dla Kadłubka określenie państwa jako “rzeczy pospolitej". Dlatego też ideałem Kadłubka nie jest władca-mocarz, przed którego autorytetem gnie się wszystko, ale Kazimierz Sprawiedliwy, książę słuchający możnych, nie mszczący się, nawet gdy został spoliczkowany przez jednego z dworzan. Już nie książę, ale możni, “senatorowie" w terminologii Kadłubka, reprezentują interesy Polski; mimo zachowania symbolicznej roli dynastii książę i państwo to już nie to samo. Sympatie kronikarza znajdują się nie po stronie władcy, pragnącego wzmocnić autorytet państwa, ale możnego biskupa, rzu­cającego bezsilnemu księciu w twarz obelgi.

Kadłubek nie był cudzoziemcem - tkwił głęboko w mentalności ówczesnych kręgów miarodajnych społeczeństwa polskiego, toteż i jego postawa wobec tradycji państwowych Polski, cech narodowych Polaków (które wynosi pod niebiosa) i ich prastarej chwały (którą przedłuża w odległą przeszłość i powiększa własnym piórem, nie troszcząc się o ścisłość historyczną), musiała być odbiciem poglądów całej grupy. Duma narodowa arystokracji, jej przekonanie o jedności i niezależności Polski nie kolidowały jJcoś z konkretną działalnością, podko­pującą tę jedność i niezależność.

Rola cudzoziemców i stosunek do nich

Świadomość narodowa powstaje w konfrontacji własnej grupy z ludźmi uznawanymi za obcych. Rzecz prosta, obcymi byli przede wszystkim sąsiedzi, bez względu na to, czy mówili językiem całkowicie obcym (Niemcy, Węgrzy) czy zrozumiałym (Czesi, Rusini). Niemało jednak obcych pojawiało się w charakterze “gości" w kraju, a niektórzy z nich pozostawali na stałe.

Trzy kategorie “gości" korzystały ze specjalnej opieki księcia: duchowni, rycerze, kupcy. Od momentu małżeństwa Mieszka I z Dobrawką pojawili się w Polsce pierwsi obcy księża i przybywało ich wielu w następnych wiekach:

Niemców, Włochów, Francuzów, Czechów. Obejmowali stanowiska biskupów i kapelanów, zakładali szkoły przy katedrach, tworzyli konwenty pierwszych polskich klasztorów. Czescy duchowni, którzy poza św. Wojciechem nie znaleźli miejsca na kartach polskich kronik, przynieśli ze sobą jednak i upowszechnili w Polsce terminologię kościelną.

74

Stanowiska kościelne, stwarzające wielkie możliwości wpływów politycznych i przynoszące coraz większe dochody, zainteresowały wkrótce Polaków. Nie znaczy to, aby wszyscy Polacy przyjmujący święcenia lub wstępujący do klasztoru kierowali się takimi motywami: o gorliwości chrześcijańskiej polskich neofitów świadczy (już w 1003 r.) trzech Polaków wśród pięciu męczenników eremitów, a także polscy pustelnicy Świerad i Benedykt, indywidualnie już (także w XI w.) działający w Karpatach i czczeni przez lud słowacki po węgierskiej stronie Karpat. Ale niezależnie od tego członkowie możnych rodów, a zapewne i inni ludzie mniej świetnego, ale miejscowego pochodzenia, systematycznie opanowywali stanowiska kanoników i biskupów, niechętnie patrząc na fawory­zowanych przez książąt obcych duchownych. Także klasztory benedyktyńskie w Polsce spolonizowały się. Natomiast sprowadzeni w XII w. cystersi i pre-monstratensi, dzięki systemowi filialnemu i ścisłym związkom z klasztorami macierzystymi, zachowali długi czas swój ekskluzywny, francuski lub niemiecki, charakter.

Obcych rycerzy nie brakło w Polsce, gdzie książęta chętnie witali ludzi doświadczonych w rzemiośle wojennym i przynoszących nowości techniczne w zakresie uzbrojenia i taktyki z Zachodu. Razem z nimi dotarły też i upo­wszechniły się zachodnie obyczaje rycerskie. Gall pisze o troskliwej opiece, jaką otaczał Bolesław Chrobry zwerbowanych przez siebie obcych rycerzy. Że nie było to legendą, świadczy przykład zanotowany przez współczesnego Chro­bremu kronikarza niemieckiego Thietmara: przygarnięty przez polskiego władcę niemiecki banita Eryk, zwany Pysznym, walczył u jego boku ze swymi rodakami, a dostawszy się do ich niewoli, zakuty w dyby, srogo odpokutował w więzieniu za swe winy. Mimo to po pewnym czasie wrócił do Polski, by następnie polec u boku Bolesława w wyprawie kijowskiej 1018 r. Z rycerzy niemieckich i węgierskich, posiłkujących Chrobrego w tej wyprawie, niejeden został zapewne w Polsce, podobnie jak spośród oddziału niemieckiego, towarzyszącego Kazimierzowi Odnowicielowi w drodze z wygnania do Polski. Także na dworze Krzywoustego znajdujemy obcych rycerzy, z których Holender Hugo Butyr zasłużył się jako obrońca pogranicza pruskiego i był zapewne protoplastą rodu Grabiów. Rody Pałuków, Różyców-Porajów i Rawiczów, a może i Odrowążów wywodzą się od rycerzy czeskich, przybyłych w X-XII w.: Pałukowie są przy tym zapewne potomkami Sobiebora, brata św. Wojciecha, a Rawicze - gałęzią możnego rodu czeskiego Wrszowców, wytępionego podobnie jak Sławnikowice przez panu­jących Przemy ślidów. W odleglejsze czasy sięgają początki Awdańców, rodu pochodzenia skandynawskiego (duńskiego?); bardziej wątpliwe jest analogiczne pochodzenie Łabędziów. Liczba cudzoziemców na dworze, a potem na dworach Piastów rosła, a przyczyniały się do tego również ich związki małżeńskie z obcymi księżniczkami: niemieckimi, czeskimi, ruskimi, węgierskimi. Niektórzy z cudzoziemców po dłuższym pobycie w Polsce wracali w strony rodzinne, inni żenili się w Polsce, otrzymywali od księcia nadania ziemi i wsiąkali całkowicie w miejscowe możnowładztwo.

Trudniej asymilowali się kupcy, którzy pozostawali w stałych kontaktach z

75

krajem swego pochodzenia, a w Polsce po większyci miastach chętnie łączyli się w grupy dość ekskluzywne. Co wpływało na tę ekskluzywność? Jest ona oczywista u Żydów, którym religia zabraniała łączenia się z ludnością innych wyznań; w miarę upływu czasu, zwłaszcza w epoce krucjat, ze strony chrześcijan pojawiły się objawy dyskryminacji, spychające Żydów do wyodrębnionych dzielnic miejskich. O gminie żydowskiej w Przemyślu słyszymy już w X w.;

musiały już wówczas istnieć inne - na szlaku z Europy zachodniej na Ruś i do państwa chazarskiego. W XI w. nie brak wiadomości o prowadzonym przez Żydów handlu niewolnikami. Gminy żydowskie istniały już w XII w. w Krakowie i w Kaliszu. Z nich zapewne rekrutowali się mincerze Mieszka Starego, którzy bili monety z hebrajskimi napisami. Jeszcze w XIII w. brak w Polsce objawów dyskryminacji Żydów. Na Śląsku istnieje wprawdzie wyodrębniona gmina we Wrocławiu, ale spotykamy też Żydów - właścicieli ziemskich. Dopiero kolonizacja niemiecka przyniesie z Zachodu nurtującą tam zwłaszcza od czasów pierwszej krucjaty nienawiść do Żydów i wszystkie fabrykowane w związku z nią legendy. Już w XIII w. jedna z opowieści o profanowaniu hostii przez Żydów została umiejscowiona we Wrocławiu. W takich warunkach skupianie się i zwartość wewnętrzna gmin żydowskich były dyktowane koniecznością samo­obrony.

Inne były motywy wyobrębniania się kupców niemieckich. Można sądzić, że miały one przede wszystkim charakter klasowy. Protekcja księcia wobec cudzoziemców zapewniała im ochronę wolności i bezpieczeństwo osobiste. Kara za zabicie “gościa" równała się główszczyźnie za woja, a jeszcze przywilej lokacyjny Płocka z 1237 r. zrównywał gości z wojami mazowieckimi pod względem powinności i główszczyzny. Wojowie więc, których wyższa warstwa wraz z możnowładcami przekształciła się już w stan rycerski, stanowili prawny odpowiednik obcych kupców, ale różnili się zajęciami i trybem życia, rzadko stwarzającym wspólną płaszczyznę interesów. Zbytem towarów na wielką skalę zajmowali się możni, ale uważali się za grupę nieskończenie wyższą od obcych przybyszów - trudniących się handlem i nie mających ziemi - mimo że otwierali swe szeregi dla obcych rycerzy. To osamotnienie kupców obcego pochodzenia zmuszało ich, podobnie jak Żydów, do zwierania swych szeregów i wspólnego strzeżenia przywilejów. Droga asymilacji wiodła tylko przez nabycie ziemi i wejście do warstwy rycerskiej, co zresztą stało się udziałem niektórych rodzin.

Wszyscy ci cudzoziemcy, jak już zauważyliśmy, otoczeni byli specjalną opieką państwa, które widziało w nich ważny instrument w polityce podniesienia poziomu gospodarczego i kulturalnego kraju. Źródło węgierskie z XII w., tzw. Książeczka o nauce obyczajów, przypisywana błędnie św. Stefanowi, uzasadnia tę politykę protekcji, stwierdzając, że cudzoziemcy przynoszą ze sobą nie tylko znajomość różnych języków i obyczajów, ale także wiedzę i umiejętności techniczne, zwłaszcza w dziedzinie militarnej. Autor uważa, że starożytny Rzym osiągnął swą potęgę dzięki skupianiu mądrych i uczonych ludzi z różnych stron świata. Popieranie imigracji cudzoziemców wybranych specjalności, a więc duchownych, rycerzy i kupców, przynoszone przez nich umiejętności miały

76

przyspieszyć wyrównywanie poziomu kultury krajów środkowoeuropejskich w stosunku do łacińskiego Zachodu.

Inny charakter miała w tym czasie imigracja - o ile ją tak można nazwać -przymusowa, związana ze zwycięskimi wyprawami wojennymi Piastów. Wy­prawy te - jak już wspominaliśmy - miały wielekroć na celu zdobycie ludzi, potrzebnych dla osadnictwa na pustych ziemiach książęcych, tej najcenniejszej siły wytwórczej feudalizmu. Tylko najbogatsi jeńcy i brańcy mogli się wykupić, niektórzy wracali do kraju na podstawie układu pokojowego, większość jednak zostawała w Polsce, zasiedlając osady jenieckie jako niewolni poddani. Ci cudzoziemcy nie mieli trudności w znalezieniu kontaktów z ludnością miejscową pozostającą w podobnym położeniu; szybko wrastali w polskie środowisko i tylko nazwa osady, często z czasem zniekształcona, pozostawała świadectwem obcego pochodzenia jej ludności.

W XII wieku obok cudzoziemców, przymusowo osadzanych na roli, zaczęli się pojawiać w Polsce przybywający w poszukiwaniu lepszych warunków bytowania obcy wolni osadnicy, tzw. wolni goście, obejmujący gospodarstwa na podstawie umowy z panem, zwykle za czynsz. Zajmiemy się nimi bliżej przy omawianiu książęcej polityki osadniczej.

Jaki był stosunek Polaków do cudzoziemców w tym okresie? Cudzoziemiec zawsze, na każdym etapie rozwoju historycznego, wywołuje u ludności miejsco­wej dwa uczucia: ciekawość i nieufność. Pierwsza była źródłem, zgodnie potwierdzonej przez kronikarzy, gościnności słowiańskiej. Obcy był cząstką dalekiego świata i okazją do jego poznania, czasem przynosił różne interesujące i ładne przedmioty, często można było się od niego czegoś pożytecznego nauczyć. Ale jednocześnie cudzoziemiec był inny, nawet wtedy, gdy mówił zrozumiałym, słowiańskim językiem, cóż dopiero gdy był niemym “Niemcem", nie rozumie­jącym “słowa" i wydobywającym z siebie dziwne, obce zestawy dźwięków. Inaczej się też ubierał, inne miał cechy zewnętrzne, inaczej strzygł włosy (lub hodował długą fryzurę), innej modzie hołdował, jeśli idzie o brodę i wąsy, inaczej zachowywał się przy stole, inaczej wobec kobiet - na każdym kroku widać było, że nie jest “swój". To jeszcze nikomu nie przeszkadzało, przeciwnie, niektóre obce obyczaje i stroje zaczynały się podobać, zwłaszcza gdy znajdowały naśladow­nictwo na miejscowym dworze i wśród możnych. Obcy krój szat, noszenie zarostu, obcy sposób pozdrawiania czy wreszcie obce zabawy stały się kryterium przyjętym przez najwyższe, zbliżone do dworu kręgi możnych, wyróżniającym ludzi wytwornych od prostaków. Sytuacja się zmieniała, kiedy obcy przybysz lub, co gorsza, cała grupa cudzoziemców, znajdująca się w stałym ze sobą porozu­mieniu, naraziła się miejscowym. Dwór książęcy, kapituły katedralne, konwenty zakonne stawały się wtedy często widownią starć między cudzoziemcami a tubylcami, choć w Polsce nie przybierały one tak ostrego charakteru jak w Czechach, gdzie co najmniej od początku XII w. istniały wśród miejscowego duchowieństwa i rycerstwa silne tendencje antyniemieckie. W razie wystąpienia sprzeczności interesów między dygnitarzami czy dworzanami obcego i miejsco­wego pochodzenia cała odmienność wyglądu, obyczajów i sposobu życia

77

cudzoziemców zwracała się przeciw nim, stawała się wadą. Wyszydzanie pewnych szczegółów polskiego stroju przez przybyłą z zagranicy księżniczkę wywoływało wówczas zgrozę przedstawicieli niechętnego jej stronnictwa, a powtarzane w odpowiedniej tonacji odbierało jej zwolenników; każde niepo­wodzenie polityczne dość łatwo wówczas było zrzucić na obcych doradców księcia, a hasłem ich przeciwników stawało się wyganianie obcych. Szermowanie takimi hasłami nie przeszkadzało jednak posługującym się nimi możnowładcom w naśladowaniu obcych obyczajów ani w przyjmowaniu do siebie na służbę cudzoziemców. Wszystkie te konflikty aż do XIII w. nie wychodziły poza sfery dworskie i kościelne, a w źródłach polskich bardzo słabe znalazły odbicie. Jest to rzeczywiście rezultatem mniejszej roli cudzoziemców w Polsce niż w sąsiednich Czechach.

Świadomość narodowa a więzi ponadnarodowe

Więź narodowa kształtowała się więc przez świadomość wspólnych cech i wspólnych celów ludzi, do tej wspólnoty się zaliczających, ale szczególnie przez jej odcięcie się od ludzi uznanych przez nią za obcych. Wspólnota narodowa obejmowała w pojęciu świadomych Polaków - a było ich raczej niewielu - nie tylko ich samych, ale także wszystkich tych, których oni za należących do wspólnoty uważali. W omawianym okresie kryterium było dość proste: za Polaków uważano wszystkich mieszkańców Królestwa Polskiego, z wyjątkiem obcych przybyszów, którzy się jeszcze z miejscowym społeczeństwem nie zasymilowali. Było to społeczeństwo - jeśli nie liczyć niewielkiej grupy przy­byszów - jednolite religijnie i językowo, choć pod względem-obyczajów musiały istnieć duże różnice między dworem książęcym, środowiskiem miejskim i konserwatywnymi masami chłopskimi.

Kryterium językowe pomagało odróżniać Polaków od Niemców, Prusów, Jaćwingów, z trudem już od Węgrów, do których zaliczano i tamtejszych Słowian, jeszcze trudniej od Rusinów. Zawodziło całkowicie przy Czechach, Wieletach, Serbach i Obodrzycach, nie mówiąc już o Pomorzanach, których w okresie walk z nimi traktowano jak najgorszych wrogów. Co więcej, pisząc o walkach Kazimierza Odnowiciela z uzurpatorem Miecławem, Gali przeciw­stawia Polakom - Mazowszan. Kryterium Galia więc - to kryterium państwowe, a nie językowe. Poza Pomorzanami - znienawidzonymi przede wszystkim za zatwardziałe pogaństwo - największą niechęć spośród sąsiadów Polski czuł Gali do najbliższych językowo Czechów. Trzeba przyznać, że jego czeski odpowied­nik, Kosmas, z takąż samą niechęcią odnosi się do Polaków.

A jednak nie można bezapelacyjnie wykreślić z naszych rozważań kryterium językowego, jako podstawy pewnej wspólnoty. Wspólnota ta, obejmująca ludzi, z którymi się można porozumieć tym samym językiem, istniała wcześniej niż polska wspólnota narodowa i trwała niezależnie od niej przez całe średniowiecze.

78

Świadomość wspólnoty słowiańskiej istniała, raz po raz podnoszona przez kronikarzy, układających genealogie pokrewnych językowo ludów, a od czasu do czasu nawet przypominana przez polityków, powołujących się w celach doraźnych na jedność języka. Poza możliwością rozmowy bez tłumacza niewiele jednak z tej wspólnoty wynikało, gdyż sprzeczności rozwijających się państw narodowych, które same jeszcze dalekie były od konsolidacji wewnętrznej, uniemożliwiły zjednoczenie Słowian w jednym państwie; wspólnota językowa była zbyt słabą więzią, nie równoważyła sprzeczności.

Umacniała się za to świadomość przynależności do innej, szerszej wspólnoty:

chrześcijańskiej. Słaba początkowo, w wieku XII ostrą granicą dzieliła Polaków od ich słowiańskich braci pozostających w pogaństwie. Stąd bierze się owa szczególna nienawiść do pogańskich Pomorzan, nie mówiąc już o Wieletach. Już na początku XI w. zresztą Bolesław Chrobry akcentował swą przynależność do wspólnoty chrześcijańskiej, zarzucając cesarzowi Henrykowi II jej rozbicie przez sojusz z pogańskimi Wieletami. Wspólnota językowa polsko-wielecka odeszła na daleki plan, nie liczyła się już, przynajmniej w ówczesnych hasłach politycznych. Natomiast ideologia chrześcijańska, kult chrześcijański i kultura chrześcijańska różnych szczebli - od wyrafinowanych koncepcji teologów do Kierleszu ludu uczestniczącego w mszy - przenikały coraz głębiej do świadomości Polaków, a łączenie ich ze starymi obyczajami pogańskimi proces ten tylko przyspieszało. Kosmopolityczny kler, stawiający, przynajmniej w teorii, ojczyznę niebieską wyżej od ojczyzny ziemskiej, wszelkimi środkami starał się pogłębić te przemia­ny; w XI-XII w. papiestwo, zmierzające do przekształcenia swego duchowego przewodnictwa w realne kierownictwo światem chrześcijańskim, nie zaniedby­wało sprawy włączenia Polski do tego systemu. Od tajemniczego nadania Polski przez Mieszka I św. Piotrowi - czyli papiestwu - przez szukanie gwarancji papieskiej dla polskich aktów państwowych i układów między książętami, aż po oddawanie się poszczególnych książąt pod protekcję Stolicy Apostolskiej, trwał proces podporządkowania Polski papiestwu. Przynosił on mu nie tylko nama­calne korzyści w postaci świętopietrza, ale tworzył z Polski bastion zachodniego chrześcijaństwa przeciw wschodnim poganom i schizmatykom. Nieprędko co prawda uświadomiła sobie Polska, że Rusini nie należą do wspólnoty katolickiej. Podobnie na samej Rusi spór kościelny Rzymu z Bizancjum uświadomiono sobie stosunkowo późno i w ograniczonych kręgach, ani w XII, ani w XIII w. bowiem nie zakłócały te sprawy stosunków polsko-ruskich, nie utrudniały też małżeństw między panującymi rodami.

Rzym był duchową stolicą również dla Polaków, a książęta polscy głosili gotowość wszelkiej pomocy dla “Św. Kościoła rzymskiego". Ale bliskie stosunki, a nawet związki uczuciowe łączyły Polaków także z innymi ośrodkami chrześci­jaństwa: Leodium i Paryż, Ciuny i Citeaux, Kolonia i Ratyzbona, Magdeburg i Bamberga, St. Gilles i Arrovaise oto przykłady ośrodków kościelnych, mających trwałe znaczenie dla polskiego chrześcijaństwa. Jednoczący chrześci­jan duch krucjaty znalazł w Polsce wyraz głównie jako szyld ekspansji państwa piastowskiego na Pomorze i Prusy, ale jednocześnie książęta Henryk sandomier-

79

ski i Kazimierz opolski, a także magnat małopolski Jaksa z Miechowa podążyli do Ziemi Świętej, dokumentując w ten sposób ścisły związek Polski z nurtują­cymi całą chrześcijańską Europę prądami.

Świadomość religijna

Mówiąc o świadomości chrześcijańskiej w Polsce X XIII w. nie możemy przeceniać jej głębi ani zasięgu społecznego. Chociaż stopniowo rosła liczba kościołów i duchownych, to jednak dużo było okolic, które od najbliższej kaplicy dzieliło wiele mil. Według szacunku Zbigniewa Sułowskiego jeszcze ok. 1200 r. jeden duchowny przypadał w Polsce na 1000 mieszkańców, a trzeba pamiętać, że tylko część tych duchownych zajmowała się obsługą religijną wiernych. Nowa ideologia ogarnęła dwór i możnych; ci ostatni chętnie budowali w swych posiadłościach własne kościoły, wyposażali je i obsadzali duchownymi. W XII w. powstała nawet moda na wystawne fundacje, w których możni starali się dotrzymać kroku książętom. Aby ród mógł zaliczać się do kręgu możnych, musiał ufundować jeżeli nie klasztor, to przynajmniej kolegiatę, zaopatrzoną w prebendy kanonickie. Sieciech, wszechwładny palatyn Władysława Hermana, ufundował istniejącą do dziś kolegiatę Św. Andrzeja w Krakowie, jego wnuk -klasztor Benedyktynów w Sieciechowie; Łabędziowie założyli konwenty bene­dyktynów (Św. Wincentego) na wrocławskim Olbinie i kanoników arrowezyj-skich na Ślęży (potem na Piaskach we Wrocławiu); Gryfici sprowadzili cystersów do Brzeźnicy (Jędrzejowa), potem do Ludźmierza, Pałukowie - do Łekna, Bogoriowie - do Koprzywnicy; listę tę można by znacznie przedłużyć. Bogate nadania na rzecz tych klasztorów są nie tylko świadectwem oddania Kościołowi, ale zarazem pychy możnowładczej.

Mniej wiemy o tym, w jakim stopniu przenikały ideały chrześcijaństwa nawet do środowiska wyższych kręgów społeczeństwa. Samo przyjmowanie święceń kapłańskich przez członków możnych rodzin niczego nie dowodzi, albowiem motywy były, jak wiemy, często bardzo świeckie i związane z dążeniem do opanowania najwyższych stanowisk kościelnych. Po uniesieniach pierwszych neofitów na przełomie X i XI w. trzeba było aż do XIII w. czekać na nową falę zapału religijnego, ogarniającego dwór i możnych. Panujący starali się uświado­mić Polakom drogą nakazów i zakazów choćby zewnętrzne zasady chrześcijań­stwa: zabraniali wielożeństwa, palenia zwłok (o błyskawicznym zaniku tego obrządku w ciągu 2 połowy X w. informują nas wykopaliska), pracy w dnie świąteczne, nakazywali post i poszanowanie umowy małżeńskiej. Thietmar z Merseburga przytacza drastyczne kary, stosowane przez Chrobrego wobec cudzołożników i naruszających post. Ale tenże Chrobry odesłał kolejno dwie żony, które go nie zadowoliły, a mimo miłości do trzeciej nie ukrywał swych nałożnic; nie tylko kler niższy, ale i biskupi bywali żonaci, a ich tryb życia pozostawiał często wiele do życzenia.

80

Empora w kościele Św. Idziego w Inowlodzu z XII w. (rekonstrukcja z XX w.)

Z empory, znajdującej się naprzeciw ołtarza, z zachodniej części ufundowanego przez siebie kościoła, wyniesionej ponad zwykłych wiernych, a nawet duchownych, przypatrywał się nabożeństwom książę lub możnowładca w otoczeniu rodziny i bliskich.

81

Pogłębianiu chrześcijańskiej religijności wśród wojów sprzyjało rozpow­szechnianie się ideologii i obrzędowości rycerskiej wraz z całą jej otoczką religijną, a także przenikający i do Polski duch wypraw krzyżowych. Wojska Bolesława Krzywoustego w czasie wojen pomorskich słuchają przed bitwą mszy i przyjmują komunię; pojawia się zwyczaj śpiewania przez rycerstwo pieśni religijnych. Nie zbadane początki powstania pierwszych zwrotek Bogurodzicy sięgają, być może, tych czasów.

Wcześnie opanowało chrześcijaństwo zespoły miejskie. Duża liczba kościo­łów po miastach i osadach targowych umożliwiała praktycznie wszystkim udział w nabożeństwach i poznanie przynajmniej głównych zasad wiary. W miastach zdołano zapewne przeprowadzić wreszcie w XIII w. postulat powszechnego chrztu dzieci i przystępowania do spowiedzi i komunii przynajmniej raz w roku. Natomiast śluby kościelne ograniczone były do wąskiego kręgu, związanego z dynastią i dworami możnych. Mieszkańcy miast nie zadowalali się zapewne Kierleszem, ale potrafili odmawiać modlitwy - Ojcze nasz i Zdrowaś Mario, a może i Skład Apostolski. Nie przeszkadzało to pojmowaniu obrzędów chrześci­jańskich przez szerokie kręgi uczestników (także spośród wyższych warstw społecznych) jako zabiegów magicznych, ba, podzielali taki punkt widzenia liczni duchowni. Tajemniczy, niezrozumiały dla większości język łaciński, gesty kapłana, kult relikwii, woda święcona, której przypisywano cudowną moc, różnego typu dewocjonalia, wypierające dawne amulety, nawet księgi liturgiczne, których wierni starali się dotknąć, przekonani o zbawiennym działaniu tego dotknięcia - wszystko to stwarzało atmosferę sprzyjającą powstawaniu wyobra­żeń o znaczeniu ceremonii chrześcijańskich daleko odbiegających od oficjalnych nauk Kościoła. Ale dzięki temu właśnie przejście od wierzeń pogańskich do chrześcijańskich dokonywało się bez większych wstrząsów.

Dawne wierzenia trwały jeszcze długo w rozproszonych i odległych od ośrodków kultury osiedlach rolników. Niewiele wiemy o zmianach zachodzą­cych w ich poglądach religijnych. Dokonywał się tam proces syntezy starych i nowych wierzeń, trwający całe wieki. Ubożą, wiły i dziwożony, którymi zapełniano przyrodę, działały nadal i trzeba było zabiegać o ich życzliwość;

stopniowo dopiero przyłączały się do nich chrześcijańskie anioły i diabły. Kościół wyszedł naprzeciw kultowi przodków, umożliwiając zaspokojenie pragnień zmarłych drogą modlitw i pobożnych fundacji, usankcjonował też prastarą magię rolniczą, wprowadzając obrzędy, mające na celu zapewnienie urodzaju, sprowadzenie deszczu itp.

Kościół przyczyniał się także do złagodzenia obyczajów, tępiąc wróżdę i wspomagając wszelkimi sposobami pokojowe uśmierzanie krwawych zatargów między rodami; starą instytucję pokory, czyli moralnego zadośćuczynienia zabójcy rodzinie ofiary (która oprócz główszczyzny była niezbędnym elementem ugody), wprowadził przed otłtarz i wlał w nią treść chrześcijańskiej skruchy i chrześcijańskiego przebaczenia. Trudniej było Kościołowi zwalczać barbarzyń­ską instytucję sądów bożych, zwłaszcza gdy większość kleru osobiście się w nie angażowała, dostarczając i w tym wypadku chrześcijańskiej otoczki w postaci

82

Wizerunki demonów na ścianie północnej kościoła Panny Marii w Inowrocławiu (XII w.)

Stare wierzenia ludowe splotły się z wyobrażeniami chrześcijańskimi, stwarzając wizję szatanów szturmujących, stawiającą im opór, budowlę kościoła. Strona północna, strona mroku i zimna, uważana była za najbardziej podatną na szturmy szatańskie.

specjalnych modlitw i obrzędów, towarzyszących widowisku. Przekonanie większości kleru o codziennej ingerencji Boga w życie ludzi uniemożliwiało kościelnym racjonalistom zwalczanie tych nadużyć.

Liczne lokalne obrzędy i tradycje, różnice w prawie kościelnym polskim w stosunku do norm europejskich, silna kontrola panującego, który osobiście obsadzał stanowiska biskupów, istniejące nadal instytucje kościołów prywat­nych, małżeństwa księży i dziedziczenie stanowisk kanonickich - stanowiły o wrastaniu Kościoła w polskie społeczeństwo, o jego coraz silniejszym związku z życiem państwa i narodu. Ale te lokalne cechy, świadczące o zacofaniu Kościoła polskiego, oddalały go od reszty wspólnoty chrześcijańskiej i osłabiały więź z Rzymem. Taki stan rzeczy był sprzeczny z polityką papiestwa, które, po kilku sporadycznych wcześniejszych próbach, od 2 połowy XII w. zaczyna coraz silniej naciskać na episkopat i kler polski, zmuszając kwietystycznie nastawionych dygnitarzy do wprowadzenia w Kościele polskim obowiązujących już gdzie indziej reform oraz do podjęcia walki o uniezależnienie Kościoła od państwa. Początkowo głównego sprzymierzeńca w tym dziele znajdowało papiestwo w duchownych-cudzoziemcach, przyzwyczajonych do nowej dyscypliny kościelnej, a zwłaszcza w cystersach, mających stałe powiązania z ośrodkami swego zakonu na Zachodzie. Ale niebawem pospieszyli im z pomocą Polacy. Nowe pokolenie duchownych, aktywizujące się pod koniec XII w., z entuzjazmem podejmie ten

83

program i poprowadzi go, nie cofając się ani przed ryzykiem osobistym, ani przed użyciem drastycznych środków. Jego działalność, a także wkroczenie na polską widownię zakonów żebrzących, przyczynić się miało do dalszego pogłębienia wśród Polaków świadomości wspólnoty chrześcijańskiej.

Nie należy też lekceważyć pomocy udzielonej dziełu reformy przez książąt. Nawet ci, którzy opierali się emancypacji Kościoła spod swej władzy, popierali walkę o naprawę obyczajów kleru, wyszukiwali godnych i często wykształconych kandydatów na stanowiska kościelne. Sprowadzanie mnichów nowej, surowszej reguły również wiązało się z książęcym kierunkiem reformy.

Wzorce i systemy wartości

Jednym z celów działalności Kościoła była praca nad upowszechnianiem w społeczeństwie systemu wartości zgodnego z ideałami chrześcijaństwa, a właś­ciwie raczej z aktualną doktryną społeczną papiestwa. Działano nie tylko słowem, ale obrazem: kościoły pełne były malarskich i rzeźbionych pouczeń, co jest grzechem, a co cnotą; obraz Sądu Ostatecznego, karzącego za grzechy i nagradzającego cnoty, był jednym z najczęstszych wyobrażeń. W działalności tej spotykał się Kościół jednak z silną konkurencją innych postaw i systemów wartości: ze światopoglądem wieśniaków, związanym z tradycjami rodowymi, z systemem wartości kształtowanym przez państwo, które w tym względzie czerpało też przykłady z idei Zachodu, ale przede wszystkim z kręgu pojęć świata rycersko-feudalnego. Mimo powoływania się zarówno kościelnej, jak rycerskiej ideologii na służbę Bogu i bliźnim, rozbieżności były znaczne. Wiele cnót, propagowanych przez duchowieństwo, spotykało się z szyderstwem rycerzy, a opiewane przez bardów czyny rycerskie zgrozą przepełniały serca mnichów. Podczas gdy duchowieństwo jako ideał szczęśliwego życia głosiło wyrzeczenie się świata i poświęcenie służbie bożej (różnie zresztą rozumianej), dla rycerstwa ideałem była władza, sława wojenna i rozrzutne bogactwo, niższe zaś stany najwyżej ceniły bezpieczeństwo i sytość, o które było tak trudno.

Kościół rozumiał nieprzydatność ewangelicznego ideału życia dla całego społeczeństwa średniowiecznego i wypracował, już właściwie we wczesnym średniowieczu, trzy wzorce chrześcijańskiego życia, odpowiadające trójpo­działowi społeczeństwa na duchownych, rycerzy i chłopów. Duchowni powinni pośredniczyć między człowiekiem a Bogiem i prowadzić życie najbliższe ewangelicznym ideałom, rycerze - bronić bliźnich, a więc prowadzić życie wojownika, podnoszącego jednak broń tylko w słusznej sprawie, chłopi powinni natomiast pracować na utrzymanie wyższych stanów, zapewniających im przez swą działalność zbawienie po śmierci i bezpieczeństwo za życia.

W jakiej mierze chłopi przyjmowali za własny ten narzucony im obraz świata? Czy uznawali ów porządek za sprawiedliwy, a występowali jedynie przeciw wyraźnym wykroczeniom panów czy państwa przeciw nim? Czy też

84

zasada nierówności społecznej była przez nich świadomie negowana, wbrew porządkowi uzasadnianemu przez Kościół i państwo? Albowiem obok kościelnej triady współzależnych od siebie stanów istniała i państwowa teoria spra­wiedliwego porządku społecznego: każdy wypełnia swe powinności wobec księcia, a sprawiedliwy monarcha dba o to, aby nikomu, nawet najuboższemu wieśniakowi, nie działa się krzywda.

Nie można lekceważyć oddziaływania kościelnych i państwowych teorii sprawiedliwości społecznej - ściśle zresztą ze sobą powiązanych - na opinię chłopów. Znaczna część ludności wiejskiej podporządkowywała się im, wierząc, że wierne i dokładne wykonywanie powinności zabezpieczy ją przed nadu­życiami, a odwoływanie się do sprawiedliwości kościelnej czy monarszej przyniesie zwycięstwo słusznej sprawie uciśnionych. Na tym tle powstał typowy dla feudalizmu mit sprawiedliwego monarchy, który przyszedłby z pomocą, gdyby nieuczciwi urzędnicy nie taili przed nimi prawdy. Takim sprawiedliwym monarchą na wyższym szczeblu był Bóg - ostatnie ubezpieczenie porządku społecznego. Może on - w myśl nauk Kościoła - do czasu tolerować zło na ziemi, ale w zaświatach niechybnie odpłaci krzywdzicielom srogimi karami piekiel­nymi, a wywyższy poniżonych, jak w ewangelicznej przypowieści o Łazarzu.

Wiara w to wszystko znajdowała dowody w różnych demonstracyjnych gestach Kościoła - rozdzielającego jałmużnę i udzielającego w ciężkich chwilach doraźnej pomocy (np. w okresach głodu), oraz książąt - występujących chętnie w charakterze tępicieli zła (usuwanie najbardziej kompromitujących, niższych zwłaszcza, funkcjonariuszy) czy hojnych dobroczyńców (szafowanie posiada­nymi pieniędzmi i dobrami materialnymi, z czego pewne odpryski sięgały i chłopów). Wystarczy jeden gest Kościoła, kilka srebrnych monet, rzuconych przez księcia, by wzmocnić mity, w które tak przyjemnie było wierzyć.

Zresztą i drogi awansu nie były całkowicie zamknięte przed niższymi warstwami ludności, a przykłady ludzi niskiego pochodzenia, wyniesionych za zasługi przez książąt na wysokie stanowiska, znakomicie służyły umacnianiu mitu sprawiedliwego monarchy. Częstszy był awans nie tak gwałtowny, np.:

komornicy, przechodzący szczeble kariery od niższych do wyższych stanowisk administracyjnych i do godności rycerskiej; służba zbrojnych w orszakach możnych duchownych i świeckich, która też stwarzała możliwość awansu do kręgów rycerskich; wreszcie posługiwanie w kościele mogło umożliwić dzieciom naukę szkolną i karierę duchowną.

Można się więc spodziewać, że dla większości chłopów kształtujący się system nierówności społecznej był rzeczywistością, z którą należało się godzić i w jej ramach szukać najbardziej znośnego miejsca dla siebie i swych bliskich. Dopiero wykroczenia panów feudalnych i przedstawicieli państwa poza “normalny" system wyzysku powodowały sprzeciwy i odruchy oporu. Ale i te ostatnie były hamowane przez panującą ideologię chrześcijańską. Nie tylko możni biskupi, ale i skromni, poczciwi mnisi głosili zasadę pokory i posłuszeństwa wobec władzy:

zemstę należy pozostawić Bogu, który w zaświatach wynagrodzi też wszystkie krzywdy, bo najmilsi są mu ci, którzy w ziemskim życiu najwięcej wycierpieli.

85

W omawianym okresie jednak wpływ tych idei na wyzyskiwane masy społeczeństwa nie był silny, przede wszystkim z powodu luźnego jeszcze i sporadycznego ich kontaktu z Kościołem, natomiast rozbicie społeczne ludności wiejskiej osłabiało ewentualny opór. Przecież wolny “dziedzic", a tym bardziej spychany na margines drobny woj nie mogli stanąć w jednym szeregu z niewolnym “otrokiem" czy przypisańcem, skoro uważali się za coś o całe niebo lepszego. Zróżnicowanie wymagań prawa książęcego w stosunku do poszcze­gólnych kategorii ludności - zwolnienie niektórych kategorii od części danin, wciągnięcie innych do aparatu wyzysku (np. komornicy) - jeszcze bardziej rozdrabniało społeczeństwo i utrudniało stworzenie wspólnego frontu wyzys­kiwanych.

Opozycyjne systemy wartości i walka klasowa

Lud posiadał jednak własną tradycję historyczną, która niekiedy nieocze­kiwanie przedostawała się do kronik: tradycję o pierwotnej równości, zniwe­czonej przez powstanie państwa. Najwyraźniej występuje ona w czeskiej kronice Kosmasa, gdzie rzekome słowa legendarnej Libuszy, ostrzegającej Czechów przed wybieraniem sobie księcia, zabrzmiały dramatycznie: “O litości godny ludu, który nie umiesz żyć wolny i od wolności, którą każdy dobry mąż traci tylko z życiem, uciekasz nie zmuszony i dobrowolnie zginasz kark pod niezwyczajną wam niewolę". I dalej przepowiada Libusza przyszły rozwój wypadków: “Was samych i z waszych tych, których mu się podoba, uczyni jednych niewolnikami, innych chłopami, innych płatnikami, innych poborcami [...]. Wszystko wasze, co jest lepszego we wsiach, na polach, na rolach, na łąkach [...] porwie i obróci na swój użytek". Nietrudno było znaleźć literacki pierwowzór tego “proroctwa" w biblijnej mowie proroka Samuela do Izraelitów żądających wyboru króla. Nie zmienia to jednak faktu, że w państwie (uosabianym przez księcia) upatrywano czynnik, który wolnych ludzi obracał w poddanych. Zresztą ludowa tradycja o pierwotnej równości zachowała się w wielu innych krajach, znajdując opracie w odpowiednio interpretowanej treści Biblii. Równość wszystkich wobec Boga i wspólne pochodzenie wszystkich ludzi od Adama stwarzały później przesłankę najbardziej radykalnych teorii społecznych średniowiecza, utrwalały wśród uciskanych przekonanie o pierwotnej równości społecznej.

Nagłe pogorszenie sytuacji jakiejś grupy społecznej czyni zazwyczaj z tej grupy element rewolucyjny, wokół którego skupiają się radykalne żywioły z innych warstw. W Polsce taką grupą mogłyby stać się spychane w poddaństwo i nadawane Kościołowi i panom feudalnym gromady wolnych “chłopów ksią­żęcych". Ale nie stały się. Przekazanie ich przez księcia odbywało się nie jednocześnie, a immunitet zwalniał ich od wielu uciążliwych posług na rzecz państwa, od których nowe powinności na rzecz nowego pana mogły być i bywały lżejsze. Dlatego trudno o solidarny opór.

86

A jednak jeden wielki wybuch nastąpił. Po śmierci Mieszka II doszło do powstania ludowego, które objęło Wielkopolskę, a może i inne dzielnice. Bezpośrednie przyczyny powstania nie są jasne, ale nie da się go sprowadzić do pojęcia “rozruchów głodowych", jak to niedawno proponowano. Głównym powodem były ciężary wojen oraz europejskiej wielkiej polityki Bolesława Chrobrego i jego następcy, których koszt przekraczał możliwości ówczesnej skromnej liczbowo ludności Polski (półtora miliona w najlepszym razie). Ale nienawiść powstańców zwróciła się również przeciw Kościołowi i głoszonej przez kler nowej religii; ideologicznym orężem powstańców były hasła powrotu do pogaństwa. Czy wystarczył do tego konserwatyzm ideologiczny chłopów i klęski, które interpretowano jako zemstę starych bogów? Istnieje możliwość, że powstanie było w jakimś stopniu reakcją na próbę wprowadzenia powszechnej dziesięciny, której Kościół domagał się od ogółu ludności. Nie wiemy, co przelało czarę cierpliwości ludu, znamy tylko rezultat, o którym Gali pisze: “Niewolnicy powstali na panów, wyzwoleńcy przeciw szlachetnie urodzonym, sami się do rządów wynosząc, i jednych z nich na odwrót zatrzymali u siebie w niewoli, drugich pozabijali, a żony ich pobrali sobie w sprośny sposób i zbrodniczo rozdrapali dostojeństwa. Nadto jeszcze, porzucając wiarę katolicką [...] pod­nieśli bunt przeciw biskupom i kapłanom bożym i niektórych z nich, jakoby w zaszczytniejszy sposób, mieczem zgładzili, a innych, jakoby rzekomo godnych lichszej śmierci, ukamienowali". Obcy kronikarze również odnotowali anty­kościelne oblicze powstania. Ruski kronikarz zapisał, że “był bunt w ziemi łąckiej: ludzie powstawszy pozabijali biskupów i popów, i bojarów swoich", zaś Czech Kosmas stwierdził, że “w Polsce nastało prześladowanie chrześcijan".

Powstanie ludowe nie byłoby takie groźne dla możnowładztwa, gdyby nie zbiegło się w czasie z buntem możnych przeciw panującej dynastii i z najazdem czeskim (1038 r.).

To nie powstańcy, ale książę czeski zdobył i zniszczył główne ośrodki państwa i Kościoła polskiego - Gniezno i Poznań, obrabował kościoły i wywiózł relikwie. Do walki przeciw buntownikom skupiali się możnowładcy pod kierunkiem Miecława, utrzymującego na Mazowszu starą dyscyplinę. Ale dopiero powrót z wygnania przedstawiciela legalnej dynastii, Kazimierza, z silnym oddziałem rycerzy niemieckich, zapoczątkował “przywracanie porządku", któremu władca ów zawdzięcza przydomek “Odnowiciela". Prawo książęce znowu legło na barkach ujarzmionej ludności. O środkach i metodach, jakimi “przywracano porządek", kroniki milczą, ale musiały być równie okrutne, jak przy tłumieniu innych chłopskich wystąpień.

Od tego czasu nie słychać już o tak groźnych buntach, poza niejasną relacją Kadłubka, z której Gerard Labuda chciałby wydedukować tradycję o drugim powstaniu chłopskim w 1077 r., w czasie wyprawy Bolesława Szczodrego na Ruś. Przekazywane z pokolenia na pokolenie relacje o strasznej zemście księcia Kazimierza, przenikanie do społeczeństwa ideologii chrześcijańskiej i monarszej idei sprawiedliwości - oto czynniki, przyczyniające się do pacyfikacji nastrojów. Trzeba jednak dodać, że od czasów Kazimierza Odnowiciela polityka Piastów

87

nie zakreślała sobie już tak nieosiągalnych celów, jak za Chrobrego, a wojny nie były już tak efektowne i tak kosztowne. Więcej uwagi poświęcano też poszu­kiwaniu innych sposobów podniesienia pomyślności kraju niż grabież sąsiadów. Poziom gospodarczy i kulturalny Polski, a z nim także poziom życia dość szerokich kręgów społecznych, wzrastał. A jednak co energiczniejsi polscy książęta, z Bolesławem Krzywoustym na czele, wciąż uparcie sięgali do grabieży w krajach sąsiadów jako do środka wzmocnienia swego potencjału ekono­micznego, zagospodarowanie bowiem kraju wymagało ludzi, a porywanie ich wraz z dobytkiem ciągle jeszcze w XII wieku uchodziło w Polsce za najpewniejszy sposób uzyskania nowej siły roboczej.

CZĘŚĆ TRZECIA

Społeczeństwo polskie XIII-XV wieku

ROZDZIAŁ PIĄTY

Więzi społeczne w XIII-XV wieku - czynniki dynamizujące struktury społeczne

Sprawa kolonizacji na prawie niemieckim w historiografii

W ciągu XIII wieku przeżyła Polska okres przełomowy stanowiący skok w jej dotychczasowym rozwoju gospodarczym i społecznym, a raczej wielkie przyspie­szenie tego rozwoju. Przyspieszenie to w niemałym stopniu związane było z napływem do Polski wielkiej liczby imigrantów, przede wszystkim z Niemiec. Dzięki nim wzrosła gęstość zaludnienia, zasiedlono liczne nie wykorzystane dawniej obszary. Przybysze upowszechnili swe umiejętności techniczne i ele­menty kultury zachodnioeuropejskiej, a zwłaszcza zwyczaje prawne, z pomocą których można było przyspieszyć rozwój miast. Rola obcych przybyszów i ich znaczenie dla dalszego rozwoju Polski była i jest jeszcze przedmiotem głośnej dyskusji, w której oprócz argumentów rzeczowych nie brak także akcentów politycznych.

Ekspansja demograficzna Niemców w całej Europie środkowej w XII i XIII wieku i jednoczesne przemiany społeczne i gospodarcze długi czas nie budziły zainteresowania historiografii, ponieważ prawie żaden z kronikarzy średnio­wiecznych, opisujących dzieje wojen i losy królów, nie poświęcił tym sprawom wzmianki. Dopiero wydawnictwa dokumentów w XIX w. umożliwiły badanie owego procesu. Jednak ówczesne prądy polityczne, a zwłaszcza rozwijający się po 1848 r. nacjonalizm, wpłynęły na anachronistyczną interpretację tych przemian, wypaczającą rzeczywistość historyczną. Badacze niemieccy ze Śląska (wśród nich zwłaszcza Gustaw Adolf Stenzel i August Meitzen) przekopali się przez liczne dokumenty lokacyjne i ustalili fakt znacznego napływu Niemców na Śląsk w XIII wieku, wiążąc z nim szybki rozwój gospodarczy i kulturalny tej dzielnicy. W ślad za tym rozwinęły się badania dotyczące kolonizacji niemieckiej na innych obszarach, które w tym samym okresie przeżyły imigrację Niemców, przy czym nie obyło się bez wyolbrzymienia roli kulturotwórczej imigrantów i pomniejszenia dorobku ludów zamieszkujących poprzednio te obszary. Objawy takich poglądów wystąpiły zwłaszcza w pracach regionalnych i popularnych, ale

91

także w syntezach, publikowanych u schyłku XIX i w pierwszych dziesięcio­leciach XX w. przez wybitnych skądinąd historyków, znających jednak materiał źródłowy z drugiej ręki i nastawionych nacjonalistycznie (Kar! Lamprecht, Kar! Hampe). Zapominano, że zdobycze kulturalne, przenoszone przez Niemców do środkowej Europy, nie były ich wyłącznym dziełem, lecz rezultatem wielowie­kowego dorobku cywilizacji łacińskiej, że kultura Polski, Czech i Węgier nie rozpoczęła się dopiero z chwilą pojawienia się kolonistów niemieckich. W szczególności trzymano się kurczowo prawniczej definicji miast, by samo ich pojawienie się uznać za dzieło Niemców. Zapominano także, że kolonizacja na prawie niemieckim nie jest równoznaczna z imigracją Niemców.

Reakcja przeciw tym tendencyjnym wypaczeniom rzeczywistości historycz­nej niedługo dała na siebie czekać. Wystąpili przeciw nim uczeni polscy, rosyjscy, czescy, węgierscy, nieraz bardzo ostro. Zamiast międzynarodowej dyskusji już przed I wojną światową zarysował się front walki przebiegający nie między zwolennikami różnych koncepcji czy metod naukowych, ale między historykami, podzielonymi według narodowości. Do niesłychanego zaostrzenia doszło od czasu objęcia władzy w Niemczech przez reżim narodowosocjalistyczny, który potrafił wykorzystać nacjonalizm znacznej części historyków niemieckich do celów polityki przygotowującej nową ekspansję Niemiec na wschód. W 1933 r. ukazała się zbiorowa praca historyków niemieckich Deutschland und Polen, wyolbrzymiająca zasługi Niemców w rozwoju państwowości i kultury polskiej. Odpowiedzieli im ostro historycy polscy w pracy Niemcy i Polska (1934 r.). Dyskusja, prowadzona w tym tonie, nie wzbogacała dorobku nauki historycznej. Mimo to ów etap dyskusji nie był całkowicie bezużyteczny, albowiem przyniósł wiele rzetelnych badań regionalnych, które, niezależnie od głównej tezy autorów, musiały wzbogacić wiedzę o okresie kolonizacji, pod warunkiem, oczywiście, uczciwości badawczej autorów.

Dzisiaj można mówić o przycichnięciu sporu i znacznym zbliżeniu stanowisk. Różnice zdań między uczonymi znowu wypływają raczej z ich doświadczeń badawczych, a nie z ich przynależności narodowej, ocena zaś procesów kolonizacyjnych, roli przybyszów niemieckich w cywilizacji środkowoeuropej­skiej, ich postawy politycznej, liczby, staje się bardziej wyważona i bliższa rzeczywistości. Przyczyniły się do tego przede wszystkim wysiłki tych uczonych polskich i niemieckich, którzy potrafili się wznieść w swych badaniach ponad antagonizmy. Wśród wielu rzetelnych badaczy na pierwszym miejscu należy wymienić Heinricha Felixa Schmida i Karola Buczka. Przyczyniło się do zbliżenia stanowisk również umieszczenie obiektu zainteresowania na szerszym tle: kolonizacja niemiecka staje się wtedy elementem ruchów migracyjnych, występujących w epoce krucjat w całej Europie i wynikających z ówczesnych przeobrażeń społecznych i gospodarczych naszego kontynentu.

92

Europa środkowa wobec ekspansji Zachodu

Rozwój gospodarczy i kulturalny europy zachodniej w XI-XIII w., wzrost jej ludności oraz potencjału ekonomicznego i politycznego powodował ekspansję, kierującą się przede wszystkim przeciwko osłabionemu światu muzułmańskie­mu, ale także na peryferyjne obszary własnego kręgu cywilizacyjnego i sąsia­dujące z nim tereny. Stopniowo zanikały resztki pogaństwa, likwidowane już nie przez działalność misyjną lub układy państwowe, lecz z pomocą oręża. Szerzenie chrześcijaństwa było bowiem dla państw feudalnych świetnym uzasadnieniem ekspansji na nie nadążających w rozwoju sąsiadów. Wykorzystywali to książęta sascy na ziemiach Słowian połabskich, królowie szwedzcy w Finlandii, duńscy w Estonii, książęta polscy na Pomorzu, Krzyżacy w Prusach, na Litwie i w Inflantach.

W tej powszechnej ekspansji Zachodu europejskiego Europa środkowa była najsłabszym ogniwem. Niedawno włączona w obręb świata chrześcijańskiego, z trudem budująca struktury państwowo-narodowe, zacofana gospodarczo i kulturalnie, a przede wszystkim słabo zaludniona, narażona była stale na presję sąsiadów z Zachodu. Podczas gdy Francuzi i Włosi szukali terenów ekspansji na Lewancie, a Anglicy podbijali Irlandię i Szkocję, Niemcy zwrócili się ku wschodowi. Osłabienie jedności państwowej Królestwa Niemieckiego, wpląta­nego w realizowanie nieziszczalnych planów chrześcijańskiej monarchii uniwer­salnej, uniemożliwiło skierowanie na ten kierunek ekspansji jego wszystkich sił. Miejsce Królestwa na wschodzie Niemiec zajmowały coraz bardziej niezależne władztwa terytorialne, prowadzące odrębną politykę i skłócone ze sobą. Mimo wszystko poszczególne terytoria miały dość sił, aby na własną rękę podbijać w Europie środkowej znaczne tereny i stale zagrażać sąsiadom. Władcy tych niemieckich terytoriów zabezpieczali swe zdobycze przez organizowanie kolo­nizacji, zakładanie miast, osadzanie na ziemi zależnych od siebie rycerzy. Niektóre z nich (Miśnia) dzięki odkryciom złóż kruszców stały się błyskawicznie potężnym czynnikiem gospodarczo-politycznym, inne (Brandenburgia) rekom­pensowały ubóstwo swych ziem znakomitą organizacją osadnictwa o chara­kterze w znacznym stopniu militarnym. Na czoło wysunęło się stworzone w Prusach przy pomocy książąt polskich państwo zakonne Rycerzy Najśw. Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, czyli Krzyżaków, które w krótkim czasie stało się - dzięki sprawnej działalności administracyjnej, osadniczej i gospodarczej - jedną z głównych potęg gospodarczych basenu Morza Bałtyckiego. Ważnym czynnikiem, sprzyjającym rozwojowi tych nowych państw, było istnienie w Niemczech znacznych nadwyżek ludności, gotowej porzucić swe strony rodzinne i osiedlić się na nowych terenach, gdzie obiecywano lepsze warunki. Z tych kadr osadniczych czerpali przede wszystkim władcy nowych niemieckich terytoriów w Europie środkowej i nad Bałtykiem.

Królowie Węgier, książęta czescy i polscy musieli przyspieszyć swe działania, zmierzające do wyrównania potencjału ich krajów z krajami Zachodu. W sytuacji gdy dotychczasowe dochody państwa i powinności topniały, a władza

93

monarsza coraz bardziej słabła na rzecz możnych, musieli szukać nowych dróg jego wzmocnienia. Węgrom udało się - mimo istnienia tendencji odśrodkowych -utrzymać jedność państwową, Czechy natomiast uległy na półtora stulecia rozbiciu dzielnicowemu, pogrążając się w groźny dla państwa zamęt, wywołany walkami w łonie dynastii, ale dzięki zwartości geograficznej kraju stosunkowo łatwo przezwyciężyły ten okres. Trudniej przeszła przez okres rozbicia dzielni­cowego Polska, która poniosła wówczas niepowetowane straty terytorialne na rzecz zewnętrznych przeciwników; długotrwała odrębność dzielnic sprzyjała ich wyobcowaniu i separacji ze wspólnoty ogólnopolskiej.

Wzrost zaludnienia

Wszystko, co wiemy o dynamice rozwojowej Europy środkowej, a w szczególności Polski w XIII wieku, wskazuje, że w tym czasie nie tylko dokonano poważnego skoku w rozwoju ekonomicznym tego regionu, ale że skokowi temu towarzyszył, a nawet był jego warunkiem, znaczny wzrost gęstości zaludnienia. Źródła tego wzrostu były dwojakie: po pierwsze, poprawa warunków bytowania ludności, m.in. w wyniku redukcji i regulacji ciężarów, które spowodowały poprawę wyżywienia, a wraz z nią spadek śmiertelności; po drugie - napływ osadników z zewnątrz. Trzeba też dodać, że wojny tego okresu, poza trzema najazdami mongolskimi i ograniczonymi terytorialnie napadami Prusów i Litwinów, nie przyniosły tak dotkliwych spustoszeń jak dawniejsze wojny polsko-niemieckie, polsko-czeskie czy polsko-pomorskie. Dopiero wojny polsko-krzyżackie miały w latach 1326-1332 przynieść poważne zniszczenia na rozległych terenach Kujaw i Wielkopolski oraz na ziemiach sieradzkiej i łęczyckiej. Po ich zakończeniu nastał długotrwały okres pokoju wewnątrz kraju, a zniszczenia (np. związane z wojnami z Litwą o Ruś Czerwoną) odczuły jedynie peryferie. Jeszcze bardziej dotyczy to wieku XV.

Wiek XIV jest pierwszym okresem, z którego zachowały się źródła, mogące od biedy posłużyć do pewnych szacunków demograficznych. Są to tzw. rejestry świętopietrza, czyli “denara św. Piotra", specjalnej daniny, płaconej przez ludność Polski papiestwu z tytułu jego zwierzchnictwa, wywodzącego się już z czasów Mieszka I. Danina, uiszczana początkowo przez panujących, została w bliżej nie znanych okolicznościach (w XII w.?) przerzucona na ludność, a ściąganiem jej zajął się aparat kościelny. Mimo iż od początku nosiła charakter pogłównego, płacona była od początku XIV w. systemem podymnym (3 denary od dymu). Dopiero na synodzie w Sulejowie w 1318 r. Władysław Łokietek, dla uzyskania zgody papieża na swą koronację, zgodził się, aby pobierano święto­pietrze od każdego mieszkańca Królestwa Polskiego (z wyjątkiem duchowień­stwa, szlachty i Żydów) w wysokości l denara od głowy. A więc liczba denarów zebrana przez kolektorów papieskich po 1318 r. powinna była odpowiadać liczbie mieszkańców Polski (poza trzema wymienionymi już kategoriami ludno­ści i poza dziećmi, które zapewne świętopietrza nie płaciły). Niestety, rejestry

94

świętopietrza nie zachowały się w całości. Tylko dla Małopolski posiadamy wykaz sum według parafii z ok. 1340 r. (dla Opolszczyzny z 1447 r.), z innych terenów zachowały się zapisy konkretnych sum, wpłacanych do skarbca papieskiego, których wielkość ulegała wahaniom wskutek różnych trudności obiektywnych i tarć politycznych. Mimo to Tadeusz Ładogórski dwukrotnie podejmował na podstawie tych liczb próby oszacowania ludności Polski ok. 1340 r. Dla terenu metropolii gnieźnieńskiej (tj. w granicach Polski przed utratą Śląska i Pomorza Gdańskiego) obliczył 1840 tyś. mieszkańców, czyli 8,8 osób na km2; z tego jednak tylko ok. połowa (936 tyś. - 8,5 mieszkańców na km2) przypadała na ziemie wchodzące w skład Królestwa Polskiego. Obliczenia T. Ładogórskiego spotkały się z krytyką i mogą uchodzić za nieco zawyżone, ale prawdziwe wielkości nie są chyba od nich zbyt odległe. W szczególności gęstość zaludnienia 8,8 czy 8,5 mieszkańców na km2 jest prawdopodobna. Wystarczy zestawić powyższe dane z szacunkami, dotyczącymi ówczesnych Niemiec (15,7 mieszkań­ców na km2), Włoch (27,9) i Francji (28, według najnowszych szacunków nawet 36,6 mieszkańców na km2), aby zdać sobie sprawę z istniejących nadal dysproporcji demograficznych. Po włączeniu Rusi Czerwonej i Mazowsza ludność Polski Kazimierza Wielkiego wyniosła ok. 2 milionów (gęstość zalu­dnienia 8,3 mieszkańców na km2). Trzeba tu dodać, że wkrótce dynamika rozwoju demograficznego Europy zachodniej uległa gwałtownemu zahamowa­niu w wyniku “Czarnej Śmierci" (1348-1350 r.) i innych epidemii tego stulecia. W niektórych krajach śmiertelność objęła 1/3-1/2 ludności. W Polsce, jak w całej Europie środkowej, straty w wyniku epidemii w tym samym czasie nie były tak wielkie, nie zahamowały nawet wzrostu, tak że w XV w. możemy mówić o pewnym zmniejszeniu dysproporcji demograficznej w stosunku do Europy zachodniej.

T. Ładogórski próbował ustalić też, na podstawie szczegółowych rejestrów Małopolski i Opolszczyzny, odsetek ludności miejskiej tych ziem. Wyniósł on ok. 14% dla Małopolski i 18% dla Opolszczyzny. Jeśli idzie o inne dzielnice, to skazani jesteśmy na domysły: z pewnością procent ludności miejskiej był wyższy na Dolnym Śląsku; w Wielkopolsce nie był chyba niższy niż na Opolszczyźnie. Poza Wrocławiem i Krakowem żadne z miast polskich nie przekroczyło w XIV i XV w. 10 tysięcy mieszkańców; w państwie krzyżackim przekroczyły tę liczbę zapewne Toruń i Gdańsk, a może i Elbląg.

Trudno powiedzieć cokolwiek o strukturze wieku ludności w omawianych stuleciach, gdyż brak jakichkolwiek danych. Możemy tylko wnioskować na podstawie analogii, którym nie przeczą polskie źródła, że życie ludzkie trwało krótko, a długość jego zależała od warunków materialnych i wyżywienia. Mimo wysokiej rodności przyrost naturalny był stosunkowo niewielki, gdyż większość dzieci umierała w niemowlęctwie i wczesnym dzieciństwie. Dzięki jednak niewielkiej gęstości zaludnienia i słabej koncentracji ludności w miastach wielkie epidemie nie miały w Polsce tak groźnych skutków jak na Zachodzie. Toteż nawet po zahamowaniu imigracji z Zachodu w połowie XIV wieku potencjał demograficzny Polski nie przestawał wzrastać.

95

Polityka osadnicza książąt polskich

Pomyślny rozwój gospodarczy i kulturalny Polski w XIII w. odbywał się w nie sprzyjających warunkach politycznych, które groziły rozbiciem jedności kraju. W 1138 Bolesław Krzywousty uporządkował sukcesję tronu, zabezpiecza­jąc interesy młodszych członków dynastii poprzez wydzielenie im własnych dzielnic — co w rezultacie doprowadziło do powstania odrębnych księstw dzielnicowych. Liczba ich z czasem rosła. W r. 1202 było ich pięć, w 1250 — dziewięć, w 1288 — siedemnaście. Kurczyły się dzielnice, a zarazem horyzonty książąt, kurczyły się ich zasoby finansowe. Tak wielkie rozdrobnienie nie byłoby jednak możliwe bez rozwoju gospodarczego i wzrostu zamożności kraju. Zamożność pozwalała na utrzymanie na przyzwoitym poziomie dworów książąt władających często na obszarze zbliżonym do województwa. Już nie daleko­siężna myśl polityczna, która kazała pierwszym Piastom szukać sposobów rozwoju gospodarki i zmniejszenia dystansu w stosunku do Europy zachodniej, ale walka o byt, o “książęcą" pozycję i styl życia, zmuszała ich potomków do poszukiwania metod prowadzących do jak najszybszego podniesienia potencjału gospodarczego ich dzielnic. Najlepszą drogą wydawało się zwiększenie liczby ludności i zagospodarowanie nie wykorzystanych obszarów, zakładanie miast i popieranie handlu, zwłaszcza na wielkich szlakach. Gotowych wzorów dostarczali zachodni sąsiedzi — arcybiskupi magdeburscy, margrabiowie Miśni i Brandenburgii, kolonizujący swe ziemie ściąganymi z Zachodu osadnikami. Ale już w XII w. i królowie węgierscy sięgnęli do obcych rezerw osadniczych. Niedługo potem i w Polsce pojawili się obcy goście, nie tylko jako kupcy i rzemieślnicy w miastach, ale także jako osadnicy w nowo zakładanych wsiach.

Obcych osadników - jak wiemy - nie brakło w Polsce i dawniej, ale byli to brańcy wojenni, osadzani przymusowo, jako niewolni, na warunkach cięższych niż chłopi miejscowi. Po śmierci Krzywoustego jednak zwycięskie wojny i przypędzanie brańców przeszło do historii, a rąk do pracy nadal brakowało. Aby ściągnąć obcych osadników, trzeba im było zapewnić dobre warunki egzystencji, jako rekompensatę za porzucenie stron rodzinnych, ryzyko wędrów­ki, koszty założenia nowego gospodarstwa.

W ten sposób powstało w XII w., jeśli nie wcześniej, tzw. prawo wolnych gości. Gwarantowało im ono wolność osobistą i swobodę odejścia po wywiąza­niu się ze zobowiązań wobec pana gruntowego. Warunki odejścia były zresztą różne: goście niemieccy, osadzeni w Psim Polu pod Wrocławiem, nie mieli prawa odejść dopóty, dopóki nie przekazali swego gospodarstwa następcy, zdolnemu do wywiązywania się z powinności. Gość obejmował gospodarstwo na podstawie umowy, a jego obowiązki były określone i nie mogły być przez pana dowolnie zwiększane.

W XII w. dość często spotykamy gości w majątkach książęcych. Osadzanie gości zwiększało produkcję rolniczą, i to tak wydatnie, że coraz częściej sięgano do tego źródła siły roboczej. Sprowadzani przez księcia goście mieli prawo do stanu, tj. zakwaterowania i wyżywienia ich w drodze przez miejscowych chłopów;

96

otrzymywali też środki na zagospodarowanie, zapewne w formie pożyczki, którą musieli potem spłacić. Dobre rezultaty gospodarcze osadzania “wolnych gości" spowodowały, że w wielu włościach książęcych i kościelnych regulowano na ich wzór powinności dawnych poddanych, a nawet niewolnych; oczywiście różnica polegała na braku u tych ostatnich prawa do opuszczenia wsi.

Już w XII w. książęta nie tylko popierali spontaniczne osiadanie obcych kupców i rzemieślników w miastach, ale zaczęli ich specjalnie sprowadzać. Tak Bolesław Wysoki, książę wrocławski, sprowadził zapewne górników z Miśni (lub Goslaru?), których osiedle potem stało się zaczątkiem miasta Złotoryja; może on również, albo też biskup wrocławski Walter, sprowadził tkaczy walońskich do Wrocławia.

Początkowo obcy goście stanowili zjawisko dość rzadkie. Dopiero syn Bolesława Wysokiego, Henryk Brodaty, podejmując plan przebudowy gospo­darczej dzielnicy dolnośląskiej, rozpoczął szeroko zakrojoną, planową akcję ściągania osadników i osiedlania ich na upatrzonych z góry terenach. Nowe osady tworzyły kompleksy zgrupowane wokół ośrodka targowego, który z reguły stawał się miastem; za pośrednictwem targu dostarczano nowym osad­nikom niezbędne im towary, m.in. w pierwszym okresie zagospodarowania również żywność, sprowadzaną z dawnych terenów gęgtego osadnictwa. Dzięki dobrej organizacji werbunku, transportu (stan utrzymano tutaj także w dobrach duchownych) i zaopatrzenia osadników, doszło w ciągu dwu dziesięcioleci do powstania nowych skupisk osadniczych u podnóża Sudetów i na niektórych innych terenach Śląska oraz należącej wówczas do niego Ziemi Lubuskiej.

Prowadzenie tej akcji wpłynęło na naśladowców: najpierw biskupi wrocła­wski i krakowski, potem książęta poszli w ślady Henryka. Szczególnie rozwinęła się akcja osadnicza po pierwszym najeździe mongolskim 1241 r., kiedy to znaczne połacie Małopolski i Śląska zostały spustoszone. Wtedy też objęła ona Wielko­polskę i środkową Polskę (ziemie sieradzką i łęczycką).

Prawo niemieckie

Na Śląsku osadnikami w ramach tej akcji byli głównie Niemcy. Oprócz nich występowali bliscy im językowo Flamandowie oraz romańscy Walonowie. Znaczna część przybyszów nie przychodziła bezpośrednio z zachodnich Niemiec czy Flandrii, lecz byli to potomkowie osadników, którzy jedno lub dwa pokolenia wcześniej kolonizowali Miśnię, ziemie arcybiskupów magdeburskich bądź Brandenburgię. Był to więc element ruchliwy i przedsiębiorczy, skory do dalekich nawet wędrówek w poszukiwaniu korzystniejszych warunków byto­wania. Przynieśli oni z terenów między Soławą a Bobrem panujące tam zwyczaje prawne, dające im korzystniejszą sytuację społeczną niż dawne prawo wolnych gości. Zwyczaje te powstały z przywilejów, jakie otrzymywali tam pierwsi osadnicy, pochodzący z Holandii, Flandrii, a także Frankonii. Przywileje,

97

uzyskiwane najpierw w przetargach z panami feudalnymi czy władcami tery­torialnymi, stały się następnie wzorem dla organizatorów dalszych, szerszych akcji osadniczych. Początkowo istniały dwa typy prawa osadniczego, które odzwierciedlały też odmienną technikę osadniczą: prawo holenderskie, zwane też flamandzkim, i prawo frankońskie. Gdy jednak osadnicy niemieccy dotarli na Śląsk, zasadnicze elementy ich uprawnień zwyczajowych były wspólne, toteż tam właśnie zaczęto używać ogólnego określenia: prawo niemieckie, które zastąpiło termin: prawo wolnych gości. Określenie to wyróżniało nowych osadników od ludzi podlegających prawu polskiemu, czyli miejscowym zwyczajom, ciężarom i sądom. Albowiem w przeciwieństwie do dawnych wolnych gości, którzy podlegali normalnej procedurze sądowej obowiązującej w Polsce, nowi osadnicy, poczynając od akcji Henryka Brodatego, byli z zasady wyjmowani spod powszechnego sądownictwa oraz uwalniani od ciężarów prawa książęcego. Poza gwarancją wolności osobistej (ograniczonej jedynie koniecznością uregulowania powinności przed ewentualnym opuszczeniem wsi) osadnicy otrzymywali dzie­dziczne prawo użytkowe do nadanego gospodarstwa, które mogli także swo­bodnie zbywać. Pełne gospodarstwo chłopskie (kmiece) obejmowało w zasadzie jedną włókę, lecz rozmiary włóki różniły się nie tylko w poszczególnych typach wsi (na nizinach tzw. włóki lub łany flamandzkie, na północy Polski zw. chełmińskimi, mające około 16 ha, na terenach leśnych lub w górach -frankońskie, liczące ok. 24 ha), ale i zależnie od regionu. Nie brakło jednak gospodarstw kmiecych obejmujących więcej niż włókę. Ze względu na przeka­zanie gospodarstwa kmieciowi w użytkowanie zależne (zbliżone do lenna), nazywano gospodarstwo kmiece wielkości włóki łanem (łac. laneus, od niem. Lehen - lenno); określenie to zaczęło z czasem występować jako synonim włóki i w tym charakterze osiągnęło przewagę nad innymi (poza włóką, występującą głównie na Mazowszu, ślad w Wielkopolsce).

Powinności kmieci polegały przede wszystkim na stałym czynszu, płatnym w raz na zawsze określonej kwocie pieniędzy i ilości zboża, rzadziej innych produktów; rzadko też trafiał się obowiązek robocizny w gospodarstwie pana, zazwyczaj ograniczony do kilku dni w roku w czasie pilnych prac polowych. Na miejsce wszystkich ciężarów na rzecz państwa chłopi mieli płacić stały podatek w zbożu lub pieniądzu, który z czasem przyjął nazwę poradinego; nieraz zachowywano też w ograniczonej formie niektóre powinności wojskowe.

Zmianie ulegał także - mimo zaciętego niekiedy oporu czynników kościel­nych - sposób płacenia dziesięciny. Zamiast wprowadzonej przez Kościół polski dziesięciny snopowej, wyznaczanej na polu i zwożonej przez chłopów do określonych miejscowości (przy czym nie wolno było sprzątać z pola zboża, zanim delegat instytucji kościelnej nie wybrał należnych jej snopów), koloniści płacili dziesięcinę maidratową, tj. w wymłóconym zbożu albo w pieniądzu. Było to duże udogodnienie, trzeba jednak dodać, że we wsiach na prawie niemieckim z reguły wprowadzano meszne - daninę w zbożu, stanowiącą część uposażenia plebana.

Wieś na prawie niemieckim stanowiła odrębny okręg sądowy, w którym

98

obowiązywały zwyczaje prawne przyniesione przez kolonistów, do których byli od dawna przyzwyczajeni. Tutaj były więc różnice między różnymi wsiami na prawie niemieckim; jedni posługiwali się zwyczajami flamandzkimi (szczególnie korzystnymi dla kobiet w kwestii dziedziczenia), inni - frankońskimi, inni jeszcze powoływali się na konkretne prawo różnych miast znad Łaby i Soławy; w sprawach karnych przyjmowano na ogół zwyczaje saskie. W XIII w. zostały one zebrane (w Niemczech) w zwodzie, zwanym Zwierciadłem Saskim. Inną kody­fikację z tego okresu stanowił tzw. Weichbild magdeburski - zbiór zwyczajów i przepisów, obowiązujących w mieście Magdeburgu, gdzie został spisany; ten zwód, ze względu na rozpowszechnienie się zwyczajów magdeburskich w Polsce, stał się z czasem prawem obowiązującym w miastach polskich. W ten sposób termin: prawo niemieckie, oznaczający początkowo zespół swobód osadniczych, zaczął gdzieś od połowy XIII w. oznaczać konkretne zwyczaje prawne obowią­zujące w miastach i wsiach na prawie niemieckim. Zresztą zwyczaje te nie stanowiły jednolitego kodeksu. Każde miasto i każda wieś przyjmowały nie jakieś abstrakcyjne prawo, ale zwyczaje obowiązujące w jednym, starszym i zazwyczaj większym ośrodku, razem z tamtejszymi uzupełnieniami. Ten cały zespół rozszerzano następnie uchwałami lokalnego sądu ławniczego, tzw. wilkierzami (od niem. WUlkur), stanowiącymi odtąd część składową lokalnego wariantu prawa niemieckiego. W razie wątpliwości odwoływano się do miasta macierzystego, które przysyłało swoje rozstrzygnięcie, ortyl (niem. Urteit), i on wchodził do obowiązującego prawa.

Największe znaczenie zyskało w Polsce prawo magdeburskie, w licznych lokalnych wariantach, z których najważniejsze było prawo średzkie (od Środy Śląskiej) i chełmińskie (Chełmno nad Wisłą, w ówczesnym państwie krzyżackim). W miastach nadbałtyckich rozpowszechniło się prawo lubeckie (Lubeka była największym portem bałtyckim, a niebawem ośrodkiem Hanzy). Na Śląsku wiele wsi, a nawet miast (Nysa, Racibórz) trwało przy prawie flamandzkim.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Struktura stanowa: chłopi

Polska ludność wiejska a prawo niemieckie

Postępy akcji kolonizacyjnej, zagospodarowującej liczne dotychczas nie użytkowane obszary, hamowane były przez trudności w sprowadzaniu osad­ników i związane z tym koszta, które mógł ponieść książę czy biskup, ale nie średnio zamożny rycerz. W drugiej połowie XIII w. zaczęto też dostrzegać niebezpieczeństwo dla polskości, wynikające z powstawania zwartych obco­języcznych zespołów osadniczych, nie związanych trwalszymi więzami z narodem i “Królestwem" polskim. Już w 1248 r. Tomasz I biskup wrocławski, zlecając kolonizację terenów nad rzeką Wilczycą rycerzowi Wrociwojowi, nakazał, aby nie osadzać tam Niemców, ale “Polaków lub innych" na prawie niemieckim.

Wciągnięcie Polaków do akcji osadniczej na prawie niemieckim nie było specjalnie odkrywczym pomysłem, przecież już w XII w. stwierdzono, że stabilizacja powinności i praw chłopa poddanego daje dobre efekty gospodarcze i rozciągnięto prawo wolnych gości na wielu chłopów niewolnych. Ale tamte reformy nie zagrażały systemowi prawa książęcego. Natomiast wprowadzanie prawa niemieckiego związane było z wyjęciem podlegających mu chłopów spod sądownictwa kasztelańskiego, a - co więcej - z uwolnieniem ich od ciężarów na rzecz księcia. Rozciągnięcie nowego systemu na wszystkich chłopów spowodo­wałoby ogromny wstrząs całego aparatu państwowego, którego funkcjonowanie opierało się w znacznym stopniu na powinnościach chłopskich. Służba transpor­towa, pocztowa, pomocnicze prace wojskowe, nie mówiąc już o zaopatrzeniu dworów i grodów w żywność i niezbędne wyroby - wszystko to zostałoby zakłócone i zahamowane. Dlatego Henryk Brodaty separował uprzywilejowa­nych cudzoziemców od ludności miejscowej, której wprawdzie również używał (np. łazęków) do akcji karczunkowych, ale czynił to w sposób nie zagrażający systemowi prawa książęcego.

W tym czasie pojawiają się na Śląsku tzw. Igoty, tj. nowe wsie, zorganizowane po nowemu, często wzorujące się już na niektórych zasadach kolonizacji na

100

prawie niemieckim, ale podlegające nadal wszystkim regułom prawa książęcego. Termin Igota świadczy, że chłopi, zamieszkujący te osady, otrzymali ulgi w pełnieniu powinności (nie wiemy, czy na okres zagospodarowania, czy na stałe). Ten połowiczny system nie zdał jednak egzaminu i w drugiej połowie XIII w. Igoty przechodzą coraz częściej na prawo niemieckie.

Nie udało się Henrykowi Brodatemu utrzymać ludności polskiej poza wpływami prawa niemieckiego. Możliwe, że wiadomości o przywilejach cudzo­ziemców wywołały ferment wśród chłopów książęcych i kościelnych, utrud­niający egzekwowanie powinności. W każdym razie już w 1229 r. Henryk po raz pierwszy zezwolił lokować chłopów polskich na prawie niemieckim - co prawda w dobrach duchownych, i tak cieszących się immunitetem. Po najeździe mongolskim lokowanie Polaków na prawie niemieckim staje się procesem masowym, nie tylko na Śląsku, ale i w innych dzielnicach. Proces ten przyniósł ogromne zmiany w życiu wsi: likwidował rozproszone osady jednodworcze i przysiółki, skupiając osadników w większych osadach, podobnych już do wsi współczesnej, tworzących regularne (wzdłuż drogi, wokół stawu) lub nieregu­larne skupiska zagród, zwykle z kościołem, ponieważ jednocześnie z procesem reorganizacji wsi odbywał się proces przenikania organizacji kościelnej do społeczeństwa, polegający m.in. na tworzeniu niewielkich parafii wiejskich.

Proces lokacji

Kilkakrotnie padło tu już słowo lokacja. Jest to termin ściśle związany z ruchem osadniczym XIII-XIV w., ale nie całkiem jednoznaczny. Początkowo, zgodnie z etymologią (łac. locatio, locare), oznaczał osadzenie ludzi na ziemi, osiedlenie; z czasem termin ten rozciągnięto na czynności techniczne, związane z założeniem nowej osady lub regulacją starej, przenoszonej na prawo niemieckie. Czynnościami tymi były: pomiary gruntów, wytyczanie niw i łanów, usytuowanie wsi i rozmieszczenie zagród, a w mieście - wytyczenie nowego planu rynku, ulic, granic miasta, na których miały stanąć mury miejskie. Wreszcie lokacją nazywano także samo przeniesienie wsi lub miasta na prawo niemieckie, a ponieważ od połowy XIII w. działo się to przez wystawienie odpowiedniego dokumentu, również dokument taki w historiografii nazywa się lokacyjnym, a wielu dawniejszych badaczy uważało go za konieczny element w powstaniu miasta czy nadaniu mu prawa niemieckiego. W rzeczywistości sprawa jest bardziej skomplikowana, ponieważ za dokument lokacyjny uważano w historio­grafii bardzo różne akty. Rzadko zdarza się właściwy akt lokacji - to jest dokument, wydany przez pana gruntowego na rzecz gminy wiejskiej lub miejskiej. W większości tzw. dokumenty lokacyjne to umowy pana z zasadźcą (łac. locator), czyli przedsiębiorcą, zajmującym się organizacją osadnictwa. Treścią ich są przywileje i korzyści, udzielane przez pana na rzecz zasadźcy, mniej dowiadujemy się z nich o ustroju samej osady. Wreszcie trzeci typ dokumentów,

101

Lokacja na prawie niemieckim (według heidelberskiego rękopisu “Zwierciadła Saskiego", ok. 1330 r.)

(J góry: pan feudalny (w długiej sukni przekazuje zasadźcy przywilej lokacyjny, osadnicy karczują las i budują dom.

Pośrodku: zasadźca, obecnie już sołtys, rozstrzyga wraz z chłopami spór na podstawie przywileju. Obcy chłop, nie objęty przywilejem, musi opuścić wieś (gest rezygnacji). U dołu: krzyż z rękawicą, oznaką obowiązywania specjalnych swobód (np. prawa targowego).

uchodzących za lokacyjne, to przywileje książąt na rzecz instytucji kościelnych oraz magnatów i rycerzy, zezwalające im na przeprowadzenie lokacji na prawie niemieckim i w związku z tym udzielające im immunitetu. Są to oczywiście przywileje immunitetowe, nie mówiące nic o sposobie przeprowadzenia samei lokacji ani o tym, czy rzeczywiście doszła ona do skutku.

Osobą pierwszoplanową był tu zasadźca, czyli przedsiębiorca lokacyjny. W ciągu XIII w. przewija się przez źródła wielu ludzi, podejmujących się lokacji Początkowo byli to cudzoziemcy (głównie Niemcy) pochodzenia mieszczan skiego, znający prawo niemieckie, mający kontakty w Niemczech i pewien kapitał, umożliwiający im działanie. Zasadźcy Henryka Brodatego, pionierzy tej działalności, wykazali duże umiejętności organizacyjne; już w tym okresie obok zasadźców organizujących pojedyncze wsie spotykamy funkcjonariuszy zajmu­jących się planowaniem lokacji w całych okręgach i wytyczających działalność zasadźców lokalnych.

W nagrodę zasadźca otrzymywał stanowisko sołtysa w lokowanej wsi lub wójta w lokowanym mieście (obydwa te określenia początkowo były traktowane jako synonimy). Jeżeli lokacja się powiodła, stanowisko takie dawało jego posiadaczowi ogromne korzyści materialne, dlatego też lokacji podejmowali się chętnie nie tylko mieszczanie i bogaci chłopi, ale także rycerze, a nawet księża

102

Niektórzy zasadzcy podejmowali się szeregu lokacji, sprzedając następnie z zyskiem sołectwa (wójtostwa). Z biegiem czasu obok Niemców pojawili się zasadzcy-Polacy; niekoniecznie byli to znawcy prawa niemieckiego. Książęta i biskupi często zlecali lokację swoim zaufanym rycerzom lub dworzanom, traktując to jako wynagrodzenie za ich dotychczasowe usługi. W praktyce działalność lokacyjną w terenie prowadzili za nich zapewne w takim wypadku wynajęci specjaliści.

Prawo niemieckie w praktyce wsi polskiej. Prawo wołoskie

W drugiej połowie XIII w. przenoszenie wsi na prawo niemieckie przybrało charakter masowy. Przebieg tego procesu znamy dość dobrze z posiadłości królewskich i kościelnych, ich dotyczą przede wszystkim przywileje immuni­tetowe i lokacyjne, które dla dóbr rycerskich zachowały się w niewielkiej liczbie. Ale i przedstawiciele formującego się właśnie stanu rycerskiego - szlachty - wzięli udział w akcji lokacyjnej, i oni reformowali swe posiadłości na wzór książęcych i kościelnych. Nie zawsze jednak posługiwali się zasadźcami, często sami prze­prowadzali reformę wsi, dostosowując urządzenia prawa niemieckiego do sw. h potrzeb. W takich wsiach brakowało później oczywiście sołtysa lennego, a p n sam ściągał przysługujące mu dochody. Autonomiczny sąd wiejski stawał się wtedy zwykłym sądem patrymonialnym. Pan zasiadał w nim sam, albo -też mianował “sołtysem" zaufanego chłopa, wynagradzając go za to ulgami w powinnościach. Oczywiście taki mianowany sołtys, zwany zasadzonym, nie miał nic wspólnego z bogatym sołtysem lennym, zajmującym w ówczesnej hierarchii społecznej stanowisko dość wysokie. Nie należy też sądzić, że we wsiach tego rodzaju sąd ławniczy posługiwał się istotnie prawem niemieckim według istniejących jego zwodów, badania bowiem nad funkcjonowaniem sądów wiejskich w późnym średniowieczu polskim wykazały, że stosowano w nich polskie zwyczaje prawne. Nawet po zakończeniu procesu rozpowszechniania prawa niemieckiego spotykamy w XIV-XVI w. dość liczne wsie, pozostające “na prawie polskim" - ale i w nich weszły w życie regulacje powinności, system dzierżenia ziemi, a nawet instytucje wiejskie na wzór urządzeń prawa niemiec­kiego. Szczególnie na Mazowszu wsie prawa polskiego przeszły samodzielnie, ale pod wyraźnym wpływem instytucji prawa niemieckiego, przeobrażenia, popra­wiające sytuację chłopów: tzw. obyczaj kmiecy przewidywał wzajemne zobowią­zania panów i chłopów (tzw. układ ziemski), a przepisy prawne regulowały sprawę opuszczania wsi przez chłopów. Toteż mimo różnic w ustroju i lokalnych zwyczajach prawnych możemy mówić w XIII-XIV w? o ujednoliceniu sytuacji wsi polskiej i o powstaniu jednolitego stanu chłopskiego, którego członkowie mieli te same w zasadzie prawa i podlegali ciężarom tego samego typu.

Prawo niemieckie nie znalazło oczywiście wstępu do wsi i osad, których

103

mieszkańcy podlegali prawu rycerskiemu lub włodyczemu; w tych też wsiach nie przeprowadzano pomiarów pól ani regulacji według systemu niwowego. Wsie drobnoszlacheckie, a zwłaszcza ich pola, były przez długie wieki reliktem systemów przedlokacyjnych. To samo da się odnieść do leśnych osad ludności puszczańskiej, żyjącej przede wszystkim z eksploatacji lasów i uprawiającej rozrzucone w puszczy wykarczowane płaty ziemi.

Specjalnym typem kolonizacji, odnoszącej się do ludności pasterskiej, w której gospodarstwie rolnictwo odgrywało podrzędną rolę, była tzw. kolonizacja na prawie wołoskim, szerząca się od 2 połowy XIV w., najpierw na Rusi Czerwonej, a następnie w Beskidach, aż po Śląsk Cieszyński włącznie. Akcja ta wiązała się z planami wykorzystania bezludnych górskich hal i połonin jako pastwisk dla owiec. Pierwszymi, żywiołowymi jej uczestnikami byli pasterze wołoscy (rumuńscy), obejmujący w użytkowanie kolejno pastwiska po obu stronach Karpat. Pozostało po nich słownictwo, dotyczące zarówno hodowli owiec, jak organizacji osadnictwa. Ale już od XIV w. przejęli tę technikę hodowlaną i organizację osadnictwa górale ruscy (Huculi, Bojkowie, Łemkowie), polscy i słowaccy; organizatorzy zaś — począwszy od inicjującego tę kolonizację na Rusi księcia Władysława Opolskiego — zachowując specyficzną terminolo­gię, dostosov ali ustrój wsi wołoskich do form prawa niemieckiego. Oczywiście nie było mewy o wytyczaniu pól, a użytkowanie pastwisk i wspólną dla wsi organizację wypasu na odległych od wsi halach regulowały specyficzne przepisy;

daniny płacono tu w serach, owcach i świniach. Istniał jednak zbliżony do form prawa niemieckiego samorząd, na którego czele stali w Karpatach wschodnich kniaziowie, a w zachodnich - sołtysi. Podobnie jak sołtysi na prawie niemieckim byli oni lennikami pana, mieli obowiązek służby wojskowej i przewodniczyli sądowi wiejskiemu. Wsie prawa wołoskiego łączone były w większe okręgi, na których czele stali na wschodzie krajnicy, a na zachodzie wojewodowie, zwani też z rumuńska wajdami.

Powstanie stanu chłopskiego

Proces przekształcania wsi, który wyżej przedstawiliśmy, doprowadził do dość poważnego wyrównania różnic wśród ludności wiejskiej, nie wchodzącej do stanu szlacheckiego. Nie znaczy to, że zanikły różnice majątkowe. Przeciwnie, na ich podstawie zaczęły się kształtować nowe warstwy społeczeństwa wiejskiego. Istniały nadal różnice w położeniu chłopów na prawie polskim i niemieckim, choć zmierzały one do niwelacji. Istniały też grupy ludności o charakterze przejściowym, stanowiące warstwę pośrednią między chłopami a mieszczań­stwem i szlachtą. To wszystko nie zmienia faktu, że w XIII-XIV w. zaczęto mówić o jednolitym stanie chłopskim, uznawać ten stan za organiczną całość, doszu­kiwać się wspólnych jego interesów wobec innych stanów, a nawet wspólnej członkom stanu chłopskiego psychiki. Jan Długosz, przedstawiając charak-

104

terystykę społeczeństwa polskiego w XV w., dzielił je na stany, upatrując u ich członków odmienne cechy charakteru. Nie trzeba dodawać, że pisząc o chłopach, patrzył na nich z góry, z punktu widzenia świadomego swej klasowej pozycji członka warstw panujących. “Lud wiejski - pisał - jest skłonny do pijaństwa, kłótni, wyzwisk i zabójstw i niełatwo znajdziesz inny naród tak skalany rodzinnymi zabójstwami i okaleczeniami. Nie wzdryga się on przed żadną pracą czy ciężarem, na mróz i głód jednako wytrzymały, postępujący w myśl zabobonów i przesądów, na zdobycze również chciwy, kierujący się złośliwością, chciwy nowinek, gwałtowny i cudzego łakomy. Mało starannie budują domy, zadowalają się lichymi chatami, odwagi ani zuchwałości im nie brak, umysł mają przebiegły i niedowierzający, ruchy i postawę - piękne, górują nad innymi siłą fizyczną, wzrostu są rosłego i wyniosłego, ciała zdrowego, o członkach zręcznych, o barwie włosów mieszanej: jasnej i ciemnej".

Warto było przytoczyć wypowiedź tego reprezentanta szlachty, obdarzonego silną świadomością interesu państwa i poczuciem sprawiedliwości, oczywiście w ramach feudalnego porządku społecznego. Po pierwsze dlatego, że upatrując odmienne cechy psychiczne u panów i poddanych, kładł on podwaliny pod późniejszą teorię różnego pochodzenia etnicznego szlachty (“Sarmaci") i chło­pów. Po drugie, że trafnie przedstawił sytuację chłopów w tym najpomyślniej-szym dla nich okresie dziejów feudalnej Polski. Ze słów Długosza wynika, że chłopi mogli się wówczas odżywiać wystarczająco dobrze, aby usprawiedliwiać opinię obserwatora o dobrym zdrowiu, wytrzymałości, sile fizycznej i urodzie. Nie brak w charakterystyce cech, świadczących o poczuciu niezależności:

“złośliwość", “łakomstwo na cudze", “przebiegłość" i “niedowierzanie" - to subiektywne obserwacje postawy chłopów wobec panów, poczynione przez ich klasowego przeciwnika. “Chciwość nowinek" - to ważna cecha świadomości chłopskiej, sprzyjająca wzrostowi kultury na wsi, która - mimo postępu w tej dziedzinie w ciągu poprzednich dwu stuleci - była jeszcze niska w Długoszowej epoce; niedbałość zabudowań, kultywowanie zabobonów niewątpliwie rzucały się w oczy nie tylko tak wnikliwemu obserwatorowi, jak wielki historyk. A pijaństwo i kłótliwość - to cechy, które do dziś nie ustąpiły z polskiej wsi. Zresztą w XV wieku opilstwo zarzucano nie tylko Polakom, ale także Niemcom i Anglikom.

Rosnący prestiż Kościoła i jego nauk w środowisku wiejskim nie pozostał bez wpływu na świadomość chłopów. Kościół uczył, że hierarchia społeczna jest dziełem Boga i że grzechem jest podnosić rękę przeciw władzy. Ale zarazem twierdził, że przynajmniej trzy stany (co do mieszczan postawa Kościoła długo była niejasna) są równie ważne i zdane na siebie nawzajem. A więc stan chłopski, jakkolwiek podporządkowany dwu wyższym, spełniał także ważną funkcję w społeczeństwie i miał prawo do szacunku. Szacunek ten uwidoczniony jest w ówczesnych dokumentach i protokołach sądowych, w których chłopom dawano, co prawda niskie w hierarchii, ale przecież nie pozbawione rewerencji, tytuły:

“uczciwy" (honestus) i “pracowity" (laboriosus}. Mimo prób ograniczenia swo­body chłopów i utrzymania w stosunku do niektórych kategorii ludności

105

wiejskiej pojęcia niewoli w sensie dawnego prawa polskiego (przed XIII w.), zwyciężyła zasada, że chłop jest wolny osobiście, a jego zależność od pana ma charakter rzeczowy (z tytułu posiadanej ziemi) lub wypływa z funkcji publicznych pana (zależność sądowa). Mimo iż liczne immunitety okresu ożywionego ruchu lokacyjnego całkowicie uwalniały różne kategorie dóbr od ingerencji sądów państwowych, Kazimierz Wielki przeforsował jednak zasadę przyjmowania skarg chłopów przez sądy, a jeden z artykułów Statutów wiślickich gwarantował ludziom jakiegokolwiek stanu i położenia" opiekę prawną i prawo do posia­dania własnego rzecznika (adwokata) w sądzie. Mimo wystąpień sejmików szlacheckich przeciwko przyjmowaniu skarg chłopów na własnych panów przez sądy publiczne, w ciągu XV w. nie udało się szlachcie uzyskać zgody króla w tej sprawie, chociaż losy skarg chłopskich w poszczególnych wypadkach bywały różne.

Ograniczenia swobody i własności chłopów

Chłopi XIV-XV w., nawet jeżeli nie mieli formalnie prawa niemieckiego, samodzielnie na ogół i bez przeszkód władali swymi gospodarstwami, stano­wiącymi faktycznie dziedziczną własność użytkową, zbliżoną do emfiteuzy*. Niektórzy z nich, obejmując gospodarstwo, wpłacali panu tzw. sumę zakupną, jako gwarancję posiadania; pan nie miał prawa usunąć z gospodarstwa chłopa “na prawie zakupnym" bez zwrócenia mu tej sumy. Usunięcie z gruntu, choć przewidziane prawem w razie długotrwałego niewywiązywania się chłopa z powinności, należało do rzadkości i miało się pojawić dopiero w okresie rozbudowy folwarku szlacheckiego.

W XIII-XV w. gospodarstwa, które panowie feudalni pozostawili do swego użytku w lokowanych wsiach, były zwykle niewielkie i przeznaczone na potrzeby rodziny pana i jego służby, choć gospodarstwa rolne majątków kościelnych wcześnie już zaczęły produkować na rynki miejskie, zapoczątkowując tym samym przekształcanie się ich w folwarki (termin ten rezerwujemy dla gospo­darstw towarowych). Siły roboczej dostarczała czeladź dworska, uzupełniana najemnikami wiejskimi; w niektórych wsiach chłopi mieli obowiązek kilku dni robocizny w roku, w okresie pilnych prac polowych, zwłaszcza w czasie żniw. W niektórych gospodarstwach pańskich ziemię uprawiano systemem jutrzynnym:

chłopi mieli całkowicie ją uprawić i oddać plony do dworu, szczegółami organizacyjnymi pan się nie zajmował.

Sytuacja zmieniła się w czasie depresji demograficznej od drugiej połowy XIV w., kiedy siła robocza w rolnictwie w całej Europie podrożała; wkrótce, od początku XV w., zaczęła się na rynkach Polski północnej koniunktura na zboże. Z tym można wiązać coraz liczniejsze występowanie narzuconej chłopom

* Emfiteuza (termin prawa rzymskiego) - dziedziczne i pozbywalne prawo do trwałego dzierżawienia cudzego gruntu.

106

pańszczyzny, stanowiącej próbę rozwiązania trudności z siłą roboczą. Żywio­łowy i szybki wzrost pańszczyzny zmusił króla do jej ustawowego ograniczenia:

sprzed roku 1423 pochodzi edykt Władysława Jagiełły, określający maksymalny wymiar pańszczyzny na 14 dni w roku. U schyłku XIV i w pierwszej połowie XV wieku często już występuje w dobrach kościelnych pańszczyzna tygodniowa (l dzień z łana, czasem nawet 2), a w 1421 r. na Mazowszu l dzień z łana tygodniowo miał być normą także w dobrach rycerskich.

To narastanie pańszczyzny rekompensował chłopom spadek wartości ustalo­nego niegdyś czynszu pieniężnego, natomiast czynsz w naturze (głównie w “potrójnym zbożu", tj. życie, pszenicy i owsie) utrzymał swą wartość.

Ograniczeniem wolności chłopa było utrudnianie opuszczenia wsi. Doty­czyło ono pierwotnie tylko gospodarzy, których nie uregulowane wędrówki mogłyby doprowadzić do ruiny gospodarkę wiejską. Szczególnie w dobie ruchów migracyjnych okresu kolonizacji, kiedy panowie prześcigali się w stosowaniu udogodnień dla chłopów, byleby ściągnąć nowych osadników, na porządku dziennym było porzucanie gospodarstw przez wieśniaków, którym w bliższej lub dalszej okolicy ofiarowywano lepsze warunki, a przyczyniali się do tego rywalizujący ze sobą zasadźcy. W takiej sytuacji ograniczenie swobody “wsta­nia", tj. opuszczenia wsi przez gospodarza, było korzystne nie tylko dla pana wsi i dla samej akcji osadniczej, ale i dla innych współgospodarzy, którym wyjazd sąsiada i pustoszenie gospodarstwa sprawiało wiele kłopotu. Toteż według statutów Kazimierza Wielkiego chłop na prawie niemieckim mógł opuścić wieś tylko pod warunkiem pozostawienia następcy zdolnego do dalszego prowa­dzenia gospodarstwa na tym samym poziomie, bądź też przekazania gospo­darstwa panu w stanie gotowym do dalszego użytkowania (tj. po obsianiu pól, wyremontowaniu zabudowań i uiszczeniu wszelkich powinności). Ta ostatnia zasada obowiązywała także chłopów na prawie polskim, którzy musieli nadto, opuszczając wieś, wypłacić panu odszkodowanie, zwane wstanem (na Mazowszu) lub goscinnem. Konieczność wypłaty poważnej sumy (60 lub nawet 120 gr) utrudniała możność przenoszenia się chłopów, ale instytucja rękojemstwa (tj. poręczenia przez nowego pana lub innego szlachcica, że chłop wypełni wszystkie zaległe powinności) pomagała przezwyciężyć trudności.

Młodzież wiejska, nie mogąca znaleźć zatrudnienia na wsi, mogła bez przeszkód opuszczać wieś, by szukać zajęcia w mieście (w rzemiośle) lub wziąć udział w nowych akcjach osadniczych; niektórzy po ukończeniu szkółki parafialnej sięgali po wyższy szczebel oświaty i karierę duchowną. Ustawo­dawstwo szlacheckie zmierzało w tym okresie przede wszystkim do powstrzy­mania pustoszenia gospodarstw. Wiązało się to z osłabieniem, a następnie całkowitym wyczerpaniem napływającego z Zachodu strumienia obcych koloni stów. W XIV w. tzw. Czarna Śmierć (1348-1350) i inne epidemie, przede wszystkim dżumy, spustoszyły Europę i poważnie zmniejszyły liczbę ludności. Wprawdzie epidemie te w niewielkim tylko stopniu dotknęły Polskę, ale prowadzone w XIV i XV w. akcje kolonizacyjne, zdane na miejscowy materiał ludzki, odciągały mieszkańców starszych wsi na nowe tereny i stwarzały

107

niebezpieczeństwo opuszczania gospodarstw położonych na ziemiach nieuro­dzajnych lub obciążonych zbyt wielkimi powinnościami. Liczne pustki, wystę­pujące w Wielkopolsce i na środkowych ziemiach Polski w drugiej połowie XV i na początku XVI w., świadczą, że nie było to wyimaginowane niebezpieczeństwo.

Statuty wiślickie z połowy XIV w. zalecały więc, aby opuszczanie wsi przez kmieci odbywało się w porozumieniu z panem, ograniczały “wstania", dokonane bez zgody pana (ale ze spełnieniem wszystkich warunków), do dwóch kmieci rocznie. W ciągu XV w. jednak rosła tendencja do dalszego ograniczania migracji chłopskich, przy czym w związku z rozwojem własnych gospodarstw szlachty zaczęto ograniczać nie tylko opuszczanie wsi przez gospodarzy, ale i przez inne kategorie ludności wiejskiej, dostarczające siły roboczej folwarkom.

Odpowiedzią chłopów było zbiegostwo, czyli opuszczanie gospodarstw bez wiedzy i wbrew woli pana. Liczne statuty i uchwały sejmików występowały przeciw zbiegom, a nieustanne zaostrzanie kar za zbiegostwo i powtarzanie się zakazów świadczą, że walka z tym objawem oporu chłopskiego była bez­skuteczna. Jakże mogło być inaczej, skoro gdy jeden pan feudalny przy pomocy aparatu państwowego ścigał zbiega, inny osłaniał go i ukrywał, by zyskać nowego osadnika. Roczny termin przedawnienia spraw o zbiegostwo (i wyta­czanych szlacheckim opiekunom spraw o pomoc w zbiegostwie i zachęcanie do niego) przy opieszałym działaniu aparatu feudalnej sprawiedliwości umożliwiał uchylanie się zbiegów od kary, zwłaszcza gdy zbiegali na tereny peryferyjne (Podlasie, Ruś Czerwona, Podkarpacie, Mazury), gdzie trudno było ich odnaleźć.

Uwarstwienie ludności wiejskiej:

sołtysi i lemani

Przechodząc do przeglądu poszczególnych grup polskiego -społeczeństwa wiejskiego w późnym średniowieczu napotykamy na wstępie sołtysa - postać trudną do jednoznacznego określenia i nieraz już będącą przedmiotem kontro­wersji naukowych. Podczas gdy Kazimierz Dobrowolski widział w nim przedsta­wiciela wsi i jej przywódcę w rokowaniach i konfliktach z panem, to Jan Rutkowski podkreślał feudalny charakter jego pozycji społecznej i udział w przywilejach kosztem chłopów. Słuszność była po stronie Rutkowskiego: sołtys na podstawie przywileju lokacyjnego lub ustnej umowy zasadźcy z panem był posiadaczem gospodarstwa przewyższającego nie tylko chłopskie, ale często również łany zarezerwowane przez pana; zazwyczaj była to Yg całego areału wsi wolna od czynszu, a czasem i od dziesięciny. Sołtys miał z reguły prawo do założenia młyna lub wiatraka, karczmy, kramów i jatek; mógł zajmować się rybołówstwem i odnosić z niego korzyści, jeśli wieś leżała nad rzeką lub jeziorem; jako przewodniczący ławy pobierał 1/3 opłat i kar sądowych. Na swoim gospodarstwie osadzał często zależnych od siebie zagrodników i rzemieślników, zobowiązanych do płacenia czynszu. Za ściąganie czynszu od chłopów na rzecz

108

pana zatrzymywał sobie 1/6 tego czynszu; tam gdzie zbierał również dziesięcinę -sam był od niej wolny. Z panem łączyły go stosunki lenne, czyli miał obowiązek konnej służby wojskowej, a niekiedy również wożenia korespondencji.

Sytuacja materialna sołtysa zbliżona była więc do pozycji zamożnego szlachcica, czasem zresztą wywodził się on ze stanu rycerskiego. W XIV w. liczba sołtysów w Polsce wzrosła na tyle, że Kazimierz Wielki chciał stworzyć z nich odrębny stan niższego rycerstwa, na którym mógłby się oprzeć w swej polityce wewnętrznej, spotykającej się nierzadko z opozycją szlachty. Powołano dla sołtysów odrębne, wzorowane na zachodnich sądach parów*, sądy lenne, aby ochronić ich przed podporządkowaniem jurysdykcji patrymonialnej, podnie­siono główszczyznę i nawiązkę za zabójstwo “rycerza uczynionego z sołtysa".

Sołtysi też przede wszystkim skorzystali z koniuktury w handlu zbożem, jaka pojawiła się w pieswszej połowie XV w.: mogli rzucić na rynek zboże pochodzące zarówno z ich własnych folwarków, jak z czynszów, a także zboże skupowane od chłopów. Potrafili wykorzystać swą sytuację we wsi do wywierania nacisku na chłopów, narzucając zagrodnikom i bezrolnym niskie płace za pracę na folwarku sołtysim, a kmieciom - niskie ceny skupowanego przymusowo zboża. Obo­wiązywał też przymus korzystania z sołtysiego młyna, karczmy, browaru. Trudno w takich warunkach dopatrzyć się solidarności sołtysa ze wsią. Słusznie pisał Jan Rutkowski, że dwór zwalczał (w późniejszym okresie) sołtysa “niejako obrońcę wolności chłopskiej, ale jako niebezpiecznego konkurenta do skóry chłopskiej". Należy odrzucić jednak rozpowszechniony pogląd, upatrujący już w pierwszej połowie XV wieku początki ofensywy szlachty przeciw sołtysom. Pogląd ten głosił zwłaszcza Stanisław Arnold, widząc przejaw tej ofensywy w Statucie warckim z 1423 r., zezwalającym szlachcie na pozbywanie się sołtysów “niepotrzebnych lub buntowniczych". Tymczasem Adam Yetulani w przeko­nywający sposób udowodnił, że chodziło tu o sołtysów i zasadźców, którzy bądź nie potrafili dokonać lokacji w sensie przestrzennym i osadzić wsi nowymi chłopami, bądź też nie wywiązywali się ze swych obowiązków sądowo-admini-stracyjnych. Statut zmuszał “krnąbrnych" sołtysów do sprzedaży sołectwa po ustalonej przez sąd cenie, ale nie wspominał o możności zagarnięcia sołectwa przez pana wsi. Inaczej wyglądała sytuacja i inne były cele szlachty w drugiej połowie XV w. Dlatego w drukowanym statucie z l. 1487/1488 zręcznie podfałszowano tekst, zezwalając panu odbierać gospodarstwo sołtysie. Wtedy też - jak wykazały badania Ludwika Łysiaka - dokonał się rozdział między funkcjami sołtysa a jego majątkiem. Ten ostatni albo znikał, wcielony do folwarku szlacheckiego, albo (w królewszczyznach i majątkach kościelnych) kupowany był przez szlachtę lub dożywotnio czy dziedzicznie dzierżawiony z nadania króla bądź Kościoła. Funkcje sołtysie natomiast przejmowali wyzna­czani do tego chłopi - sołtysi zasadzeni, których rola i znaczenie oczywiście nie dają się porównać z rolą sołtysów lennych.

* Sądy parów (od łac. par - równy) - sądy lenne, złożone z wasali tego samego stopnia i podlegających temu samemu seniorowi, co obwiniony.

109

Dążenie do stworzenia grupy niższego rycerstwa, którym kierował się Kazimierz Wielki w swej polityce wobec sołtysów, nie było obce innym współczesnym mu władcom. Krzyżacy, a także książęta mazowieccy rozszerzyli tę grupę o tzw. lemanów (Lehmann - lennik), chłopów, osadzonych w dobrach Zakonu (na Mazowszu - książąt) na dużych gospodarstwach i uwolnionych od czynszu i innych powinności w zamian za pełnienie służby wojskowej*na równi z rycerstwem w ramach pospolitego ruszenia feudalnego.

Uwarstwienie ludności wiejskiej:

kmiecie, zagrodnicy, ludność bezrolna

Podstawową ekonomiczną masę ludności wiejskiej stanowili kmiecie (na Pomorzu zwani gburami) - samodzielni gospodarze, posiadający poza zagrodą udział w niwach wsi (lub - we wsiach łanów leśnych -jednolite pasy gruntów). Udział ten wynosił w zasadzie l łan, ale na północy Polski (na Pomorzu, Kujawach, częściowo w Wielkopolsce) gospodarstwo kmiece miało 2 łany i więcej, w Małopolsce zaś bardzo często nie sięgało łana.

Tylko kmiecie, stanowiący w XIV-XV w. wraz ze swymi rodzinami ok. 85% ludności wiejskiej, byli pełnoprawnymi uczestnikami wspólnoty wiejskiej. Oni byli ławnikami, oni uchwalali zasady gospodarowania, czasem nawet w formie spisanych ustaw - wilkierzy, oni brali udział w samorządzie parafialnym, oni mieli wyłączne prawa udziału w niwach i wypasach większej liczby bydła na wspólnym pastwisku. Samo określenie kmieć nie było pozbawione waloru społecznego. Wprawdzie przyjmowane dawniej pochodzenie od łacińskiego słowa comes, oznaczającego w państwie Piastów do XII w. wysokiego dostojnika, okazało się w świetle badań językoznawczych pomysłem błędnym, ale faktem jest, że termin kmieć występuje w dokumentach XIII i XIV w. dla określenia rycerzy - urzędników książęcych. Jest to zresztą termin ogólnosłowiański, który się przyjął m.in. w Czechach, na Rusi, w Chorwacji i Bułgarii, i oznaczał człowieka, związanego wiernością i zależnością feudalną - słowiański odpo­wiednik zachodnioeuropejskiego wasala. Jeszcze w Bogurodzicy Adam, “Boży kmieć", siedzi u Boga we wiecu - a więc bierze udział w radzie czy sądzie feudalnych dostojników. Dopiero z czasem, od XV wieku, termin kmieć redukuje swe znaczenie do najniższego szczebla drabiny feudalnej - poddanego chłopa, choć pozostaje określeniem szacownym (w przeciwieństwie do “chłopa"), zwłaszcza wobec niższych kategorii ludności wiejskiej.

Niektórzy kmiecie osiągali znaczny stopień bogactwa, czego dowody spoty­kamy często na kartach ksiąg sądowych XV wieku: posiadacze kilkudziesięciu sztuk bydła i setki owiec sąsiadują na tych kartach z posiadaczami dużych sum w gotówce, a majątki chłopskie szacowane są na 20, a nawet 50 grzywien. Tacy chłopi zatrudniali u siebie pracowników najemnych, a niektórzy dla zapewnienia siły roboczej osadzali na wyłączonej części własnego gospodarstwa - na wzór

110

sołtysa - własnych zagrodników i chałupników. Nierzadkie są wypadki wystę­powania kmieci w charakterze wierzycieli własnych panów.

Druga grupa ludności wiejskiej to zagrodnicy, czasem też zwani ogrodnikami (łac. hortulani), a na Mazowszu - wardąźniami, posiadający chaty i niewielkie działki ziemi, zazwyczaj w pobliżu chat. Wielkość działek sięgała ¼ łanu, ale bywały zagrody znacznie mniejsze. Gospodarstwo takie nie wystarczało oczy­wiście do wyżywienia rodziny zagrodnika, ale wielkość jego nie była bynajmniej wynikiem podziału gospodarstwa kmiecego, lecz wywodziła się z celowej polityki osadniczej okresu lokacji. O ile osadnicy, mający bydło robocze lub większą gotówkę, otrzymywali gospodarstwa kmiece, to ubodzy ich towarzysze, pozba­wieni środków do obrabiania większego gospodarstwa, musieli się zadowolić działką zagrodniczą, a środki do życia zdobywać pracą najemną w gospo­darstwie pana, sołtysa lub bogatych kmieci. Tylko w razie braku odpowiednio wyposażonych gospodarzy pan decydował się obsadzić gospodarstwo kmiece ubogim chłopem, ale wówczas musiał udzielić mu “pomocy" lub “załogi" w budulcu, bydle roboczym, zbożu siewnym, gotówce. Chłop zaopatrzony w “załogę" był przeciwieństwem chłopa na gospodarstwie “zakupnym" i o wiele bardziej zależny był od łaski pana.

Poza zagrodnikami zwykłymi, poddanymi pana wsi, któremu płacili nie­wielki czynsz, istnieli zagrodnicy sołtysa, a nawet zagrodnicy bogatych kmieci. Ten system zależności był ważny w ówczesnej gospodarce wiejskiej, regulował bowiem najmowanie się zagrodników do pracy. Nie był to wolny najem. Zagrodnik musiał pracować przede wszystkim u tego, na czyjej ziemi siedział i za wynagrodzeniem ustalonym na niskim poziomie, o wiele niższym niż w wolnym najmie. Część lub całe wynagrodzenie pobierał w naturze. Utrzymanie rodziny zagrodniczej uzupełniała hodowla nierogacizny, czasem i bydła mlecznego;

zagrodnicy mogli korzystać ze wspólnego pastwiska, ale nie mieli głosu w sprawach wspólnoty wiejskiej - musieli się podporządkować uchwałom kmieci.

Najmowali się do pracy także bezrolni mieszkańcy wsi. Nieliczni byli w tym okresie chałupnicy, najemnicy mający własną chatę, czasem z maleńkim ogródkiem, oraz komornicy, mieszkający w cudzych domach. Występowali za to licznie wolni najemni robotnicy rolni, przebywający na wsi w czasie żniw, a w innych okresach szukający pracy w mieście. Oczywiście nie brakło prób zatrzymania ich we wsi na stałe, ale na ogół nie udawało się wówczas rozciągnięcie na nich poddaństwa.

Przy dworze i w gospodarstwie pańskim zatrudniona była stała czeladź, bardzo zróżnicowana pod względem pochodzenia. Pierwsi w hierarchii służby dworskiej byli słudzy szlacheckiego pochodzenia, część czeladzi wywodziła się z młodzieży wiejskiej, zbędnej w gospodarstwach rodziców lub oddawanej przez nich na dwór z myślą o ewentualnym awansie w służbie szlachcica. Ale byli w Polsce XIV i XV wieku także słudzy niewolni, co do których pochodzenia i położenia jesteśmy słabo poinformowani; część ich mogła pochodzić z jeńców wojennych. Z biegiem czasu ci niewolni wtapiali się jednak w ogół wiejskich poddanych.

111

Na przeciwnym krańcu wiejskiej społeczności znajdowali się młynarze, karczmarze i rzemieślnicy wiejscy, czasem zależni od sołtysa, czasem wprost od pana wsi, z którym mieli kontrakt na dożywotnią lub okresową dzierżawę. Z natury rzeczy pozostawali oni w bliskich kontaktach z miastami, a karczmarze i młynarze często byli mieszczanami z pochodzenia. Sytuacja społeczna członków tej grupy była niejasna i zależna z jednej strony od stopnia uzależnienia (umowa dożywotnia, dziedziczna lub okresowa, zależność od pana lub sołtysa), z drugiej -od osobistej zamożności i obrotności. Rzemieślnik wiejski mógł stać się z czasem członkiem cechu miejskiego, a mógł też spaść do pozycji zwykłego zagrodnika;

młynarz czy karczmarz mógł, zebrawszy majątek i przeszedłszy do miasta, wejść nawet (jeżeli było to miasto o znaczeniu lokalnym) do grupy jego warstw miarodajnych.

Więzi społeczne ludności wiejskiej:

krewniacze i lokalne

Przechodzimy do najtrudniejszego zagadnienia - do więzi społecznych, trwających lub powstających w społeczeństwie wiejskim. Zacząć musimy znowu od podstawowej komórki społecznej - rodziny, która w tym czasie umacnia się również jako prawnie uznana jednostka gospodarcza (wspólnota domowa). Rodzina na wsi polskiej późnego średniowiecza odpowiadała gospodarstwu chłopskiemu lub zagrodniczemu. Na jej czele stał ojciec, wykonując monarszą nieomal władzę nad żoną i dziećmi, a także nad czeladzią, którą wypada zaliczyć do rodziny w znaczeniu gospodarczym. Miał prawo karania żony i dzieci, m.in. chłostą, mógł dzieci żenić i wydawać za mąż bez pytania ich o zgodę.

Przenikanie chrześcijaństwa na wieś doprowadziło do ograniczenia władzy ojca nad żoną i dziećmi. Kościół dążył - choć z poważnymi trudnościami - do rzeczywistego wprowadzenia zasady nierozerwalności małżeństwa. Podnosiło to autorytet żony, umacniany również przez prawo niemieckie, które wprowadzało zasadę udziału jej w dziedziczeniu po mężu; zarządzała też majątkiem zmarłego męża aż do dorośnięcia dzieci lub własnego powtórnego zamążpójścia.

W braku ślubu kościelnego akt zawarcia małżeństwa stanowiły zmówiny -umowa między rodzinami, zawierana przy udziale cieszącego się zaufaniem obu stron swata - dziewosięba. Ustalano wówczas wysokość posagu i wiana. Wykonaniem umowy były zdawiny - czyli przekazanie oblubienicy mężowi, połączone z uroczystym wprowadzeniem jej do domu męża (przenosiny), ale decydowało o zawarciu małżeństwa jego spełnienie, poprzedzone zwykle ob­rzędem pokladzin.

Od uchwały IV soboru laterańskiego (1215) Kościół dążył do powszechnego wprowadzenia ślubów kościelnych, poprzedzonych zapowiedziami. Jednak uchwały te stopniowo tylko mogły być wprowadzane w życie i w pełni stały się obowiązujące dopiero w XVI wieku. Na wsi ślub kościelny brała przede

112

wszystkim szlachta (i to głównie górne jej warstwy), a poza nią sołtysi i może niektórzy kmiecie we wsiach parafialnych. Natomiast Kościół zdołał od XIII wieku uzyskać kontrolę nad sprawami o rozwód lub o naruszenie wierności małżeńskiej. Od tego czasu zaznacza się dyskryminacja dzieci pozamałżeńskich, “z nieprawego łoża", zwanych pokrzywnikami lub wylęgańcami. Zabroniono także i coraz ściślej przestrzegano zakazu małżeństw między krewnymi.

Rodzina tworzyła wspólnotę majątkową, która teoretycznie trwała do śmierci ojca. Utrzymywał on władzę nawet nad dorosłymi synami. Jednakże w rodzinie wiejskiej władza ojca nad rodziną była ograniczona przez zwierzchnią władzę pana, który z biegiem czasu coraz częściej interweniował. Od pana zależał w istocie los gospodarstwa, sam kmieć bowiem mógł dysponować tylko ruchomościami, podczas gdy od pana zależało, który z synów odziedziczy gospodarstwo. Czasami zgadzał się on na podział gospodarstwa między synów i z tym właśnie wiążą niektórzy historycy rozdrabnianie gospodarstw, zwłaszcza widoczne w Polsce południowej. Należy sądzić, że w XIV-XV w. zamożny chłop nie miał trudności w rozporządzaniu spuścizną nieruchomą, jeżeli pozyskał sobie pana odpowiednim upominkiem. Ci synowie, których nie mógł nadzielić ziemią, odchodzili do miasta, by uczyć się rzemiosła, a nawet do szkół, które dawały szansę przejścia do stanu duchownego. W drugiej połowie XV wieku pan zaczyna jednak interesować się sprawą odchodzenia synów chłopskich do miasta i dąży do ograniczenia tego ruchu celem utrzymania na wsi siły roboczej; część młodzieży chłopskiej przechodzi przymusowy staż pracy we dworze lub na folwarku.

Zachowały znaczną rolę szersze związki krewniacze, znajdujące wyraz w opiece krewnych ojca nad sierotami, ale też w dziedziczeniu; statuty Kazimierza Wielkiego dopuszczały dziedziczenie przez krewnych bocznych. Ale znaczenie więzi krewniaczych wśród chłopów w późnym średniowieczu nie dorównywało roli tych więzi wśród szlachty, co wynikało z dominującej przewagi na wsi powiązań sąsiedzkich, zwiększonych jeszcze przez wpływ prawa niemieckiego. Tak więc następną komórką społeczną, w której mieściła się rodzina chłopska, była wieś, wspólnota wiejska, obejmująca zarówno pełnoprawnych jej członków - kmieci - jak zagrodników i inne kategorie ludności. Była to wspólnota silnie zhierarchizowana, z niemałymi konfliktami wewnętrznymi, ale na zewnątrz występująca dość solidarnie. Organami wspólnoty były: ogólne zgromadzenie kmieci i sąd ławniczy, zasiadający pod przewodnictwem sołtysa. Sprawowały one najrozmaitsze funkcje, począwszy od ustalania początku siewów i żniw oraz regulacji wspólnego wypasu bydła aż po sądownictwo w sprawach sporów majątkowych, zatargów i drobniejszych sprawach karnych (przy poważniejszych przewodniczył sądowi pan lub jego delegat). Wspólnota pilnowała też spra­wiedliwego podziału ciężarów, świadczyła w sporach granicznych, w Sprawach podatków, czynszów i dziesięcin, wreszcie - organizowała obronę w razie najazdu nieprzyjaciela. W roku 1312 chłopi ze wsi Wierzbna i Janikowa na południe od Wrocławia (osadnicy walońscy) wzięli do niewoli grabiącego ich dobytek Władysława księcia legnickiego wraz ze zbrojnym orszakiem; w 1433 r.

8 Społeczeństwo polskie... 113

chłopska samoobrona z kilku wsi zniosła pod Dąbkami w pobliżu Nakła oddział krzyżacki. Solidarnie też na ogół występowała wieś w nasilających się od XV wieku sporach z panami, usiłującymi zwiększać pańszczyznę, lub z sołtysami, wykorzystującymi swe stanowisko (m.in. monopol młynny, monopol warzenia piwa, wyszynku) do wyzysku wsi. Natomiast rzekoma pozycja sołtysa jako przywódcy i obrońcy interesów wsi - przynajmniej dla omawianego okresu - nie znajduje potwierdzenia w źródłach.

Toteż wieś stanowiła dla chłopa tę grupę społeczną, z którą związany był uczuciowo, a także ten teren, którego gotów był bronić wszelkimi siłami. Ze wspólnotą tą konkurowała do pewnego stopnia parafia, którą omówimy na innym miejscu. Jakie były wyższe zespoły, zmuszające chłopów do solidarności? W pewnych wypadkach był to klucz majątków ich pana feudalnego. Stosunek panów feudalnych do chłopów był różny. Obok wyzyskiwaczy byli i panowie kultywujący feudalną praworządność, umiejący przyjść z pomocą w czasie nieurodzaju czy klęski żywiołowej, broniący ich przed roszczeniami sąsiednich latyfundystów czy zajazdami pomniejszych szlachetnie urodzonych. Taka po­stawa “sprawiedliwego pana" sprzyjała umacnianiu wierności chłopów wobec

Rycerze i chłopi

Fragment Ołtarza Jerozolimskiego z kościoła Panny Marii w Gdańsku, koniec XV w. (Muzeum Narodowe w Warszawie).

114

niego i jego rodziny i opłacała się, gdy przyszło mu bronić się przed możnymi sąsiadami (np. w występujących w 2 połowie XIV w. wojnach rodów możno-władczych) czy też zagranicznym najeźdźcą. W ramach długo istniejących kompleksów dóbr (np. dobra łowickie arcybiskupów gnieźnieńskich, klucz wolborski czy łagowski biskupów włocławskich) tworzyły się ścisłe związki ekonomiczne, umożliwiające ludności dóbr uświadomienie sobie wspólnych interesów wobec świata zewnętrznego.

Coraz większe znaczenie miały tworzące się wokół rynków miejskich regiony gospodarcze, wiążące na co dzień (a przynajmniej raz na tydzień) chłopów z mieszczanami, a także z innymi chłopami regionu. Te związki miały charakter czysto ekonomiczny, ale prowadziły do rozszerzania horyzontów kulturalnych i politycznych, wymiany wiadomości i szerzenia się nowych poglądów (np. elementów husytyzmu w XV w.). Na przeszkodzie w przekształceniu się ich w związki solidarnościowe stał zasadniczy konflikt między miastem a wsią, ostro w XV w. dzielący ówczesne masy pracujące. Konflikt ten często przeciwstawiał miastom wspólny front szlachty i chłopów, a jednocześnie łączył przeciw wsi bogatych kupców i czeladników rzemieślniczych.

Chłopi a szersze więzi społeczne:

naród, państwo, Kościół

Niewiele możemy powiedzieć o stosunku chłopów do kształtujących się szerszych wspólnot terytorialnych, politycznych i etnicznych. Najłatwiej było im odczuć obcość cudzoziemca, czy też w ogóle człowieka obcego językowo. Był nim najczęściej Niemiec, osadnik-chłop, rzemieślnik lub kupiec. Wyodrębnienie i uprzywilejowanie tych cudzoziemców musiało budzić niechęć do nich ze strony miejscowych chłopów, ale szerszym konfliktom narodowym na wsi polskiej zapobiegało upowszechnienie prawa niemieckiego i zrównanie prawne obcych kolonistów z chłopami polskimi. Asymilacja przebiegała dość szybko, o ile przepisy nie stały na przeszkodzie mieszanym małżeństwom i migracjom lokalnym chłopów. W dobrach biskupstwa wrocławskiego pod Namysłowem, gdzie obok wsi polskich powstały pod koniec pierwszej połowy XIII wieku osady niemieckie i walońskie, spotykamy 1271 chłopów o imionach polskich, nie­mieckich i romańskich przemieszanych w różnych wsiach. Wspólne interesy, konflikty z tymi samymi panami feudalnymi prowadziły do zbliżenia i asymilacji. Wynikiem jej jest przejęcie przez chłopów polskich nie tylko licznych elementów techniki rolnej i życia społecznego, przyniesionych przez przybyszów wraz z dotyczącą tych dziedzin terminologią, ale również obyczajów i obrzędów, które, zadomowiwszy się na wsi polskiej, uchodzą nieraz za “prasłowiańskie" (np. śmigus-dyngus).

Liczni historycy skłonni są upatrywać w XIII i XIV w. rozwój świadomości narodowej wśród chłopów polskich, wskazując na legendy o ukrywaniu przez

8. 115

wieśniaków wygnanego Władysława Łokietka w grotach ojcowskich lub przy­taczając wzmianki o zbrojnych wystąpieniach chłopów przeciw obcym na­jeźdźcom, nierzadko odznaczających się zaciekłością, nie znaną na ogół bitwom staczanym przez rycerstwo. Atoli nienawiść do najeźdźców - czy do okupantów czeskich miała przyczyny konkretniej sze niż uświadomienie sobie przez chłopów swej przynależności do narodu polskiego czy zgoła zrozumienie celów akcji zjednoczeniowej Łokietka. Najazdy połączone były z grabieżą i gwałtami, których ofiarą padali przede wszystkim chłopi. Szczególnie jest to widoczne w najazdach krzyżackich XIV w., znanych dokładnie nie tylko z relacji kronikar­skich, ale i zeznań świadków; jednak i czesko-niemieckie oddziały Luksembur­gów dawały się chłopom we znaki, nie mówiąc już o najazdach Tatarów i Litwinów (w XIII-XIV w.), którzy ciągnęli do niewoli tłumy polskich brańców. W tych warunkach rodziło się solidarne współdziałanie rycerstwa, z trudem opierającego się nieprzyjaciołom, z żyjącym w nieustannym strachu przed tymiż nieprzyjaciółmi chłopstwem. Nie bez znaczenia jest postawa duchowieństwa, którego wpływy na ludność wiejską stale rosły; duchowieństwo należało do grup najsilniej uświadomionych narodowo i w sprzyjających warunkach mogło szerzyć wśród chłopów zarówno nienawiść do wrogów, jak idee wierności królowi i koronie. Opowieści o dobrym “królu chłopów" Kazimierzu - choć znajdują częściowe pokrycie w dążeniu tego króla do zwiększenia praworząd­ności i wzięcia chłopów pod opiekę prawa - są rezultatem wielowiekowej propagandy wiejskich księży, która walnie przyczyniła się do ugruntowania przekonania o dobrym i sprawiedliwym królu i do umocnienia chłopskiego legalizmu, istotnego fundamentu kształtowania się państwa późnofeudalnego.

Wiek XIII jest okresem przenikania Kościoła na wieś. Powstaje wówczas gęsta stosunkowo (zwłaszcza w zachodnich częściach Polski) sieć parafii, do pracy na wsi stają nowe kadry kleru, bardziej zdyscyplinowanego od czasu reform wprowadzających celibat i autonomię Kościoła w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości. Następuje stopniowa chrystianizacja chłopów, ułatwiona dzięki tolerancyjnej postawie Kościoła wobec starych obyczajów. Kościół przejął bowiem i uświęcił stare obrzędy związane z pracami rolniczymi, oddał pod opiekę świętych i Matki Boskiej najważniejsze momenty w życiu rolnika; nie zawahał się przed wzięciem na swój rachunek prastarych zabiegów magicznych, które uzupełniano modlitwami, pełniącymi funkcje dawnych zaklęć. Rozbudowa instytucji parafialnych - szpitala czy przytułku, szkoły - stwarzała nowe możliwości oddziaływania ideologii kościelnej na ludność wiejską. Dość często nauczyciel szkoły parafialnej utrzymywany był całkowicie lub częściowo przez samych parafian. To wszystko powodowało rozpowszechnienie się w Polsce późnośredniowiecznej samorządu parafialnego w postaci tzw. witryków. Byli nimi zwykle sołtysi lub zamożni kmiecie, przeważnie mieszkańcy wsi parafialnej, powołani przez plebana w porozumieniu z patronem kościoła, tj. z reguły panem wsi. Zadaniem witryków była przede wszystkim kontrola finansów kościoła parafialnego i ustalanie jego aktualnych potrzeb materialnych. Istnienie sa­morządu parafialnego przyczyniało się z jednej strony do pogłębienia zain-

116

teresowania ludności sprawami kultu, z drugiej zaś sprzyjało tworzeniu się ściślejszych kontaktów między wsiami, złączonymi wspólną przynależnością parafialną, choć z pewnością nie brakło między nimi również rywalizacji.

Zagadnienie szkół parafialnych, przypomniane niedawno dzięki badaniom Eugeniusza Wiśniewskiego, stanowi jeden z najważniejszych problemów kultury polskiej późnego średniowiecza. Zapewne w niektórych parafiach szkoły takie istniały tylko w teorii, w innych ograniczały się do nauki pacierza i śpiewów kościelnych. Były jednak i szkoły parafialne spełniające warunki wstępnego szczebla nauczania i umożliwiające swym adeptom kontynuowanie nauki na wyższych szczeblach. Dzięki nim spotykamy tylu “plebejów" ze wsi i małych miasteczek na wysokich stanowiskach kościelnych lub wśród kręgów aka­demickich na pierwszym polskim uniwersytecie. Jeden z nich, Jan z Ludziska, przypomni królowi Kazimierzowi Jagiellończykowi o upośledzeniu, a nawet uciemiężeniu niektórych grup chłopów. W każdym razie rację ma Henryk Samsonowicz, kiedy przestrzega przed przenoszeniem na ten okres obrazu chłopa z ponurych czasów ucisku pańszczyźnianego w XVII i XVIII wieku. Autorzy odpowiednich rozdziałów syntezy historii chłopów polskich, Roman Heck i Józef Burszta, również podkreślają pomyślną sytuację chłopów w XIV i XV w.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Struktura stanowa: mieszczaństwo

Początki mieszczaństwa

Harmonia współpracujących stanów: modlących się duchownych, pracują­cych chłopów i broniących ich rycerzy, w której Kościół zawarł swe pojęcie ładu społecznego, została zakłócona w Xt w. pojawieniem się w Europie zachodniej nie przewidzianego przez teoretyków czwartego stanu - mieszczan. Teoretycy wprawdzie uporczywie zaliczali ich do poddanych chłopów, ale przedstawiciele nowego stanu nie mieli zamiaru pozostać na wskazanym im miejscu. Pod kierownictwem kupców zorganizowane w miastach Europy zachodniej komuny podjęły w XI-XII w. walkę o wolność osobistą oraz autonomię miast, i walkę tę wygrały. Próżne były wyrzekania pisarzy kościelnych na zuchwałość poddanych, buntujących się przeciw przyrodzonym panom, na “związki żądnych panowania chłopów" (communia rusticorum dominantium), jak określano nowo organizo­wane samorządne władze miejskie. Podczas gdy jedni pisarze kościelni, jak Guibert z Nogent czy Stefan z Tournai, skupiali swe inwektywy na bezczelności emancypowanych chłopów, za jakich ciągle uważali mieszczan, inni, jak Bernard z Clairvaux czy Rupert z Deutz, zwracali uwagę na to, że zajęcia mieszczan, a zwłaszcza handel i operacje kredytowe, są niezgodne z duchem chrześcijaństwa;

nie tylko więc mieszczanie nie mogą osiągnąć zbawienia, ale miasta, owe współczesne Babilony, Niniwy, Sodomy i Gomory, są ogniskami zgorszenia i zepsucia. Nic w tym dziwnego, ponieważ - jak wywodził Rupert - pierwsze miasto na świecie zbudował Kain, morderca Abla, pierwsza zakała rodzaju ludzkiego. Mury grzesznych miast powinny paść, jak mury Jerycha na głos trąb wiedzionego duchem bożym Jozuego.

Z biegiem czasu społeczeństwo feudalne pogodziło się z istnieniem miast i zaczęło sobie cenić korzyści płynące z zajęć miejskich. Pozostała jednak zawiść feudalnego rycerstwa wobec bogactwa i świetności górnej warstwy mieszczan. Rycerze, powołani do władzy i panowania, zdobywający mieczem całe królestwa, władający nieraz dziesiątkami i setkami wsi, byli ubożsi od kupców handlujących korzeniami czy suknem. Co więcej, nawet książęta nie mogli współzawodniczyć

118

pod tym względem z bogatymi kupcami i bankierami, od których pomocy tak często byli zależni.

W Polsce rozwój przebiegał innym torem. Tutaj stan mieszczański powstał nie w walce z książętami i możnymi, ale przy ich pomocy. Przykład dochodów jakie ciągnęli książęta i królowie Zachodu z handlu i produkcji miejskiej, kazał polskim książętom i biskupom przyspieszyć rozwój ośrodków miejskich w kraju. Nadając miastom prawo niemieckie, przekazując stopniowo ich zarząd w ręce wywodzącej się głównie z kupiectwa górnej warstwy ludności tych miast, przyznając mieszczanom hojnie zwolnienia z ceł i pomagając materialnie przy uciążliwej przebudowie urbanistycznej, książęta (w mniejszej mierze biskupi, jeszcze rzadziej możnowładcy) kierowali się myślą o przyspieszeniu rozwoju gospodarczego kraju.

Lokacje miast

Proces lokacji miast przebiegał równolegle z procesem wiejskiej kolonizacji na prawie niemieckim. Prawo było to samo i z samego dokumentu lokacyjnego nie sposób się często zorientować w charakterze osady, tym bardziej że nierzadko i wieś otrzymywała targ, a rzemieślników z reguły na wsi nie brakło. Przede wszystkim przenoszono na prawo niemieckie stare ośrodki o charakterze miejskim, które były zarazem ośrodkami administracyjnymi książąt piastow­skich. Tak Wrocław uzyskał prawo niemieckie zapewne przed 1214 r., choć później słyszymy jeszcze o lokacjach w 1241 i 1261; Kraków przed 1228, choć przeżył nową lokację w F257 r.; Poznań lokowany najpierw na terenie Środki ok. 1243 r., został przeniesiony i lokowany ponownie na obecnym miejscu w 1253 r.;

Gniezno lokowane tuż przed 1239, Płock - w 1237 r. itd. Był to bardzo trudny proces, ponieważ nadanie prawa niemieckiego było możliwe tylko pod warun­kiem ujednolicenia stosunków własnościowych na terenie miasta, jak widzieli­śmy, poprzednio bardzo skomplikowanych. Nawet książęta nie mogli sobie pozwolić na wykup ziemi od wszystkich kościelnych i świeckich feudalnych posiadaczy. Dlatego miasto lokacyjne powstawało poza starymi ośrodkami państwowymi i kościelnymi (gród lub zamek książęcy, katedra, kolegiata), choć zazwyczaj w ich pobliżu. Często jednak zdarzało się lokowanie nowego miasta w znacznej odległości od starego, które kontynuowało swój byt na dawnym prawie pod nazwą “Starego Miasta" lub podobną. Szczególnie zawiłe były losy Sącza, starego grodu kasztelańskiego nad Dunajcem, a nadto ożywionego ośrodka targowego na szlaku węgierskim. Po przeniesieniu miasta (które znajdowało się pierwotnie na miejscu dzisiejszej wsi Podegrodzie) przez księżnę Kingę na nowy teren, gdzie przed 1273 r. przeprowadzono lokację (dziś Stary Sącz), nastąpiły w 1292 r. powtórne przenosiny na teren wsi Kamienica, gdzie powstał Nowy Sącz. Część ludności jednak pozostała w Starym Sączu, który również utrzymał charakter miejski.

119

Miasto lokacyjne Złotoryja (układ urbanistyczny XIII w., od strony wschodniej)

Drzewa i zachowana baszta wyznaczają zasięg fosy i murów miejskich. Widoczna główna ulica i rynek zabudowany ratuszem nowożytnym i kramami. Ukośnie do wschodniej pierzei rynku kościół parafialny.

Lokacja w sensie przestrzennym polegała na wytyczeniu granic miasta (przez wykopanie rowu i usypanie wału, potem zastąpionego murami) i przeprowa­dzeniu ulic zgodnie z ukształtowanym we wschodnich Niemczech schematem urbanistycznym, tj. planem szachownicowym, wywodzącym się w zasadzie z planu rzymskich obozów wojskowych. Teren miasta podzielony był z reguły ulicami na prostokątne (czasem zbliżone do rombów) bloki, z których jeden pełnił funkcje rynku, inny - cmentarza kościelnego z budynkiem fary - kościoła parafialnego. Reszta bloków stopniowo była zabudowywana; w większych miastach tworzono obok rynku dodatkowe wyspecjalizowane targowiska (rynek sienny, koński, rybny, warzywny itp.); w mniejszych - znaczną część obszaru zajmowały ogrody.

Teren miasta był (po wykupieniu pretensji innych właścicieli) własnością pana miasta: księcia, biskupa czy innego pana feudalnego. Otrzymywał go celem lokacji pełnomocnik pana, zasadźca, który następnie obejmował w mieście, jako lennik pana miasta, urząd namiestnika, zwanego sołtysem, później wójtem. W dużych miastach zasadźca rekrutował się początkowo zapewne spośród grupy osiadłych tam poprzednio kupców niemieckich, czasem, jak prawdopodobnie we Wrocławiu, był poprzednio sołtysem grupy tych kupców. Lokacja była po­łączona z licznymi trudnościami i kosztami, toteż nieraz zamiast jednego

120

zasadźcy występuje cała ich grupa (jak np. w Krakowie), która później wspólnie obejmuje wójtostwo. Często jednak mieszczanie z wcześniej lokowanych miast podejmowali się lokowania nowych (tak było m.in. w Krakowie, Poznaniu), ponieważ obowiązki zasadźcy stały się korzystną lokatą kapitału, a techniczną stroną lokacji zajmowali się specjaliści - geometrzy.

W nagrodę za wkład do lokacji wójt otrzymywał - podobnie jak sołtys na wsi - część gruntów miejskich (zwykle 1/6) oraz inne dochody: udział w czynszu pana feudalnego, wyłączne prawo do budowy młynów, część kramów na rynku itp. Nic dziwnego, że stanowisko wójta stało się drogą awansu do grupy możnowładczej. Niebawem wójtostwo nadawane było już niejako zespół zadań do wykonania z zagwarantowanym wynagrodzeniem, lecz jako nagroda za usługi polityczno-wojskowe (np. w Legnicy, gdzie wójtem został rycerz Radwan).

Zasadźcy i ich współpracownicy wytyczali, poczynając od rynku, działki budowlane, przydzielane mieszczanom. W dużych, bujnie się rozwijających miastach, rychło stało się ciasno w obrębie murów miejskich i wartość działek szybko rosła; stały się one obiektem spekulacji, a szczególnie na tym zyskiwał wójt, główny posiadacz na terenie miasta.

Formalnie właścicielem ziemi był pan miasta, ale mieszczanie otrzymywali swe działki w dziedziczne użytkowanie z pełnym prawem swobodnego nimi dysponowania. Było to początkowo prawo podobne do tego, które przysługi­wało chłopom na prawie niemieckim, rozwój ich poszedł jednak w przeciw­ległych kierunkach. Prawo chłopów do ziemi ulegało coraz większym ograni­czeniom, natomiast w mieście prawo pana ulegało redukcji. Początkowo przysługiwały mu czynsze z gruntów poszczególnych mieszczan, ale czynsze te, niedogodne dla mieszczan i niebezpieczne (jak tego dowodzi przykład chłopów), zostawały w poszczególnych miastach kolejno zamieniane na zryczałtowaną daninę, płaconą panu przez miasto jako całość (tzw. olbora lub orbeta). Przy późniejszych lokacjach taki ryczałt wprowadzano od razu.

Proces lokacji miast rozpoczął się na początku XIII w. na Śląsku (1211 r. -nadanie przepisów prawa magdeburskiego Złotoryi) i stopniowo rozszerzał się na całą Polskę. W XIV w. objął wschodnią Małopolskę i Mazowsze, gdzie poprzednio lokowano tylko kilka głównych ośrodków, w 2 połowie XIV w. -opanowaną przez Kazimierza Wielkiego Ruś Czerwoną. O ile w miastach powstających na drodze handlowej wiodącej ku Morzu Czarnemu nawet w XIV w. brali udział niemieccy kupcy, to na Mazowszu udział przybyszów z Niemiec był minimalny. Podobnie przedstawiała się sprawa w większości małych miast Górnego Śląska, Małopolski i Wielkopolski, które nie budziły zaintere­sowania przedstawicieli wielkiego handlu. Tutaj, obok nielicznych imigrantów niemieckich, zasiedlili miasta przybysze ze wsi: średnia i drobna szlachta (szczególnie na Mazowszu) oraz chłopi. Kazimierz Tymieniecki, który przebadał dziesiątki średniowiecznych ksiąg sądowych Mazowsza i Wielkopolski, ukazał wielką mobilność społeczną na pograniczu stanu szlacheckiego i mieszczań­skiego w tych dzielnicach, czemu towarzyszyły analogicznie zjawiska między ludnością chłopską a niższymi warstwami mieszczaństwa.

121

Ludność miast

Nie od razu mieszkańcy miasta lokacyjnego stworzyli jednolity stan miesz­czański. Początkowo łączyły ich tylko wspólne prawo i wspólne interesy wobec pana miasta, wobec wójta, wobec zadań gospodarczych, które należało roz­wiązać, aby zapewnić miastu rozwój.

Panowie miast, zwłaszcza książęta, tworząc miasta jako skupiska ludności wolnej, dążyli do tego, aby fakt ten nie uszczuplał ich praw w stosunku do poddanych, a zwłaszcza do ich powinności. Toteż lokując miasta, liczyli na przybyszów z zewnątrz, na “gości", zwłaszcza z Niemiec. Sprzyjało temu przekazanie władzy w mieście w ręce już dawniej przybyłych kupców pocho­dzenia niemieckiego, którzy dzięki kontaktom z dawną ojczyzną mogli przycią­gnąć nowych kupców i rzemieślników do osiedlenia się na wschodzie. Wójt wywodził się zwykle z tej grupy; z tej też grupy wybierał pan miasta lub wójt ławników, którzy wraz z wójtem tworzyli pierwszą władzę miejską — lawę.

Dlatego też ludność niemiecka, szeroko napływająca w XIII w. zwłaszcza do dużych miast, odegrała ważną rolę zarówno w ich organizacji, jak w walce o samorząd. Przybysze odsunęli w cień polskich mieszkańców miast, którzy przy wytyczaniu miasta lokacyjnego znaleźli się w znacznej części poza jego murami.

Poza murami znaleźli się możnowładcy, rezydujący dawniej w swych posiadłościach miejskich i biorący udział w handlu miejskim. Gdy przyszło dokonać wyboru, niewielu tylko przyjęło prawo miejskie i pozostało w mieście, wchodząc w skład czołowej grupy mieszczan. Można wyliczyć na palcach rodziny mieszczańskie wielkich miast, prawdopodobnie wywodzące się ze szlachty, jak Slanczowie we Wrocławiu czy Spitmerowie w Krakowie. Mniej oporów mieli przybywający do Polski rycerze niemieccy, którzy - o ile nie otrzymali od książąt posiadłości ziemskich -chętnie osiadali w miastach, biorąc się za handel.

Z możnymi zniknęli z miast ich poddani, zajmujący się rzemiosłem, natomiast pozostali polscy wolni rzemieślnicy, którzy włączyli się do nowego organizmu, ale zostali podporządkowani władzy niemieckich kupców. Podobny był los walońskich rzemieślników we Wrocławiu, którzy zresztą dopiero po pewnym czasie zrezygnowali ze swej odrębności i włączyli się do miasta lokacyjnego. Zachowali swą autonomię w postaci organizacji kahalnej tylko Żydzi, których liczba wzrosła wobec napływu licznych współwyznawców z Niemiec w ramach kolonizacji niemieckiej; nowa fala Żydów napłynęła po wielkich prześladowa­niach w Niemczech w połowie XIV w. Żydzi, używający jednego z dialektów języka niemieckiego i związani gospodarczo z kupiectwem tegoż pochodzenia, korzystali w zasadzie z instytucji prawa niemieckiego.

Wójtowie lokowanego w 1257 r. Krakowa przyrzekli księciu, że “żadnego przypisańca naszego [ = książęcego] lub Kościoła, albo też czyjegokolwiek innego, lub również wolnego Polaka, który mieszkał dotychczas na wsi, nie uczynią swoim współobywatelem, ażeby z tego powodu nie opustoszały włości rolnicze".

122

Kupiec

z konwojentem

(miniatura

z Kodeksu

Baltazara Behema,

pocz. XVI w.)

Postanowienie to, odzwierciedlające sytuację również innych miast w tym okresie, utrudniało rekrutację ludności z najbliższego zaplecza wiejskiego, stanowiącego naturalny rezerwuar dopływu świeżych sił, niezwykle ważny w czasach, gdy miasta prawie nie miały własnego przyrostu naturalnego. Pociągało to za sobą dwa bardzo istotne skutki: po pierwsze, słaby wzrost liczby ludności miejskiej, po drugie - utrzymywanie się przez długi czas niemieckiego charakteru dużych miast i powolne tempo asymilacji imigrantów niemieckich w miastach polskich.

Wydaje się jednak, że rozporządzenia, zakazujące dopływu ludności z okolicy, nie były dość ostro przestrzegane; zwłaszcza wraz z przenoszeniem poszczególnych wsi na prawo niemieckie chłopi uzyskali większą swobodę ruchów, a ich synowie, o ile nie dziedziczyli gospodarstwa, szli szukać zarobku dorywczego w mieście, zapisywali się na naukę rzemiosła i w ten sposób wzmacniali więź zaplecza z miastem, utrzymywaną stale dzięki targom tygod­niowym, na które chłopi dowozili swe produkty, i dzięki pracom sezonowym, ściągającym bezrolną ludność raz na wieś, raz do miasta.

Trzeba tu dodać, że miasta lokacyjne otrzymywały przeważnie obszerne tereny uprawne i pastwiska. Czasem były to całe wsie, których panem feudalnym stawało się miasto. Chłopi wsi miejskich, najsilniej związani z miastem, byli pośrednikami w przenoszeniu miejskich zwyczajów i ułatwiali wzajemne przeni­kanie się stanów.

Nie tylko różnorodność pochodzenia utrudniała kształtowanie się stanu mieszczańskiego. Od początku zaznaczyły się różnice majątkowe, znaczne nawet w małych miastach, a szczególnie jaskrawe w wielkich ośrodkach handlowo--rzemieślniczych.

Na szczycie znajdowali się bogaci kupcy, którzy dążyli do skupienia w swych rękach gruntów i nieruchomości miejskich. Z biegiem czasu wielu z nich częściowo lub całkowicie wycofywało się z handlu, lokując swe kapitały w

123

Handel

w kramie ulicznym

(miniatura

z Kodeksu Baltazara

Behema,

pocz. XVI w.)

nabierających ceny parcelach i domach, spekulując na rencie gruntowej i na dzierżawieniu różnych miejskich lub państwowych źródeł dochodu: podatków, ceł, kopalni itp. Z tej grupy, określanej czasem jako lepsi mieszczanie, meliores, rekrutowali się też bankierzy, zręcznie omijający kościelne zakazy lichwy za pomocą najrozmaitszych kruczków prawnych. Grupa ta z jednej strony kurczyła się pfzez odpływ jej części do stanu szlacheckiego (o czym będzie jeszcze mowa), z drugiej jednak uzupełniała się w dużych ośrodkach stałym dopływem z zewnątrz;

obcy kupcy, zainteresowani zyskami z handlu w konkretnym ośrodku bądź eksportem jego produktów, często w nim osiadali. Obywatelstwo miejskie było konieczne, aby cudzoziemiec mógł swobodnie prowadzić transakcje handlowe na równi z miejscowymi kupcami; zwalniało ono od licznych opłat, jakim podlegali obcy przybysze. Częste więc były nadużycia - fikcyjne nabywanie obywatelstwa - którym starało się zapobiec rozporządzenie królewskie z 1449 r., uzależniające udzielenie obywatelstwa miejskiego od nabycia przez petenta nieruchomości i zamieszkania z rodziną w danym mieście. Wielu zagranicznych petentów, mających często wspólników czy nawet krewnych w radach miast polskich, zdołało jednak uchylić się od wykonania tego przepisu.

W ten sposób do różnych miast polskich stale przybywali w XIV i.XV wieku nowi imigranci z Niemiec, często jako przedstawiciele wielkich spółek kupiec­kich; na południu Polski, zwłaszcza w Krakowie i Lwowie, osiadali licznie Włosi;

na Rusi Czerwonej oprócz wielu Ormian można było spotkać Wołochów (Rumunów) i Greków. Wspominaliśmy już o nowej fali imigracji Żydów z zachodniej Europy w XIV w. Ich wpływowi poddali się występujący w ruskiej części państwa polskiego wschodni współwyznawcy.

Ta najbogatsza grupa ludności miejskiej nie była jednolita, nawet bowiem bogactwo nie upoważniało do udziału w rządach miastem niekatolików. Nie tylko Żydzi znajdowali się pod tym względem poza nawiasem; na Rusi katoliccy przedstawiciele kupiectwa usiłowali ograniczyć prawa Rusinów i Ormian, skoro

124

Tragarze.

Na drugim planie

alkowa-sypialnia

Fragment poliptyku św. Jana Jatmużnika z kościoła Św. Katarzyny w Krakowie (dziś w Muzeum Narodowym), ok. 1500 r.

tylko udało im się uzyskać przewagę liczebną. W wyniku walki dyskryminowa­nych “nacji" o równouprawnienie dochodziło do formowania się w miastach odrębnych gmin ruskiej i ormiańskiej, których rady musiano w dużych ośrodkach, jak Lwów i Kamieniec Podolski, zasięgać w ogólnych sprawach dotyczących miasta.

Właściciele gruntów i kupcy tworzyli elitę, która dążyła do zdobycia i umocnienia władzy w mieście w swych rękach. W Polsce powiodło się to o tyle, że przez długi czas interesy kupiectwa zgadzały się doskonale z polityką władz miejskich (z tegoż kupiectwa się rekrutujących), a więc zbędne były odrębne organizacje zawodowe kupców. Oczywiście dotyczyło to grupy bogatych kupców, zajmujących się głównie wielkim handlem, choć nie gardzili także sprzedażą detaliczną; drobni detaliści, kramarze, musieli postarać się o organi­zację, strzegącą ich interesów i dlatego łącznie z rzemieślnikami tworzyli często opozycję w stosunku do polityki władz miejskich.

Rzemieślnicy byli również bardzo zróżnicowani majątkowo. Do najbogat­szych należeli złotnicy, piwowarzy, młynarze, którzy nierzadko, zwłaszcza w średnich miastach, zdobywali udział we władzach miejskich. Do tegoż grona zaliczano architektów, malarzy i snycerzy, którzy czasami, ale nie zawsze, należeli do górnej warstwy rzemieślników. Właściciele warsztatów rzemieślniczych wraz z drobnymi kupcami, tudzież właścicielami gospod, zajazdów i szynków tworzyli pospólstwo, czyli masę pełnoprawnych mieszczan. Warunkiem uzyskania praw obywatelskich w mieście było bowiem posiadanie nieruchomości lub innego

125

stałego źródła dochodów, opodatkowanego na rzecz miasta. W małych miastach grupę tę uzupełniali - a często stanowili jej większość - rolnicy, władający gospodarstwami na terytorium miejskim. Jako ludzie wolni, swobodniej dyspo­nujący plonami swych gospodarstw, z powodzeniem mogli konkurować z chłopami na rynkach miejskich w sprzedaży płodów rolnych i zwierząt rzeźnych, zwłaszcza iż lepiej orientowali się w układach cen i ich wahaniach.

Uboższe grupy ludności miast nie posiadały obywatelstwa miejskiego, ale podlegały władzom miejskim i w pewnym stopniu ponosiły ciężary na rzecz miasta. Należeli do nich pracownicy najemni: czeladnicy i uczniowie zatrudnieni w warsztatach rzemieślniczych, robotnicy pracujący przy transporcie i przeła­dunku towarów, w budownictwie, służba domowa. Nie brakło też w miastach ludzi z marginesu społecznego: zawodowych żebraków, nierządnic, a wreszcie zawodowych przestępców. Na marginesie znajdowali się też w myśl pojęć ludzi średniowiecza dostarczyciele rozrywki: kuglarze, igrcy, gędźcy, piszczkowie i inni podopieczni muz. Mimo iż mieszczanie zazwyczaj tłumnie zbiegali się na ich występy, to jednak pogardzali nimi. Kościół ich zwalczał, a kanonista Mikołaj Pszczółka z Błonia w XV w. napominał, aby nie udzielać “histrionom" sakramentów.

Wyliczyliśmy tu grupy niesłychanie zróżnicowane pod względem majątku i pozycji społecznej, która nie tylko przecież od majątku zależała. Łączyła je wolność osobista i podległość prawu miejskiemu, a więc i organom to prawo reprezentującym. To właśnie stanowiło o wyodrębnieniu ich w stan mieszczański, a obrona “wolności miejskiej" przed ingerencją czynników feudalnych była podstawą przedziwnej wspólnoty interesów między bogatymi kupcami a naj­niższymi nawet grupami mieszkańców miast. Również w Polsce zasada, że “powietrze miejskie czyni wolnym", w XIII-XV wieku na ogół obowiązywała:

poddany, który przemieszkał w mieście rok i dzień, przestawał być zależny od swego pana, a władze miejskie strzegły tego azylu, wiedząc o tym, że wieś jest głównym źródłem taniej siły roboczej dla miasta. Oczywiście inaczej występował wobec szlachty rewindykującej zbiegów bogaty Wrocław, Kraków, Poznań czy Lwów, inaczej zaś małe miasta, które z pewnością nieraz musiały ulec naciskowi możnego pana. W omawianym okresie jednak ludność wiejska miała szerokie możliwości legalnego przenoszenia się do miast - do prac sezonowych (np. w budownictwie) lub na stałe.

Niemieszczańscy mieszkańcy miast

Ci przybysze ze wsi nie sprawiali kłopotu władzom miejskim, ponieważ albo wracali do siebie, albo z czasem przechodzili pod pełną jurysdykcję miejską, a nawet przyjmowani byli do prawa miejskiego. Nawet kiedy formalnie pozosta­wali poza obrębem stanu mieszczańskiego, nie było przeszkód w podporząd­kowaniu ich miejskim przepisom czy postawieniu przed miejskim sądem.

126

rroblem stanowili za to mieszkańcy miasta wywodzący się ze stanów wyższych:

duchowieństwo i szlachta.

Stosunek mieszczan do duchowieństwa był skomplikowany. Część ducho­wieństwa należała do “swoich". Byli to duchowni z parafii miejskich, pracujący w środowisku mieszczańskim i z niego pochodzący, na których nominacje miało wpływ miasto, mające patronat nad miejskimi kościołami parafialnymi. Do “swoich" można również włączyć popularne w środowisku mieszczańskim zakony żebrzące, ściśle związane z mieszczaństwem pochodzeniem swych członków, a także dzięki stałym kontaktom ze świeckimi tercjarzami. W miastach znajdowały się jednak również katedry biskupie, kolegiaty i fundacje kościelne założone przez władców lub możnych. Były one obcym ciałem w środowisku miejskim. Nawet tam, gdzie te instytucje, sięgające zwykle swymi początkami okresu przedlokacyjnego, pozostały poza murami miasta, odgry­wały one niemałą, zwykle negatywną, rolę w życiu gospodarczym i społecznym miasta. Także zamiejscowe instytucje kościelne chętnie kupowały w samym mieście parcele i kamienice na stałe mieszkania dla swych członków bądź zajazdy dla przybywających w różnych celach do miasta delegatów.

Nierzadko były to też magazyny dla produktów z dóbr kościelnych, które przedstawiciele ich zbywali na rynku miejskim. Duchowni, mieszkający w mieście, często nie chcieli się podporządkować zarządzeniom władz miejskich, a tym bardziej ciężarom na rzecz miasta, od których się uchylali (powołując się na przywileje stanu duchownego), mimo iż korzystali z możliwości, jakich im w zakresie handlu dostarczał rynek miejski (niektóre klasztory prowadziły zaś transakcje nie tylko produktami własnych gospodarstw). Pod naciskiem króla, biskupów lub starostów, sprawujących w imieniu króla kontrolę nad miastem, także co bogatsze prebendy przy kościołach miejskich dostawały się osobom spoza miasta, często ludziom pochodzenia szlacheckiego, dla których godności kościelne były tylko źródłem dochodów. Miasta, jak mogły, przeciwstawiały się wykupowi nieruchomości miejskich przez Kościół czy też poszczególnych przedstawicieli duchowieństwa, uzależniały nabywanie ich od uprzedniego zobowiązania się nabywcy do ponoszenia wszelkich ciężarów na równi z mieszczanami. Występowały także przeciw utrudnianiu przez kler funkcjono­wania miejskiego wymiaru sprawiedliwości, co wynikało stąd, że w myśl postulatów Kościoła także świecki personel zatrudniony w instytucjach kościel­nych i u osób duchownych podlegał sądom kościelnym. Szczególnie trudna była pod tym względem sytuacja Krakowa, który po utworzeniu uniwersytetu natknął się na problemy związane z napływem setek młodzieży, zazwyczaj dość niesfornej, która nie podlegała jurysdykcji miejskiej i znajdowała się pod opieką Kościoła. Stolica królewska nie mogła się też obronić przed osiedlaniem się w mieście różnych dygnitarzy kościelnych i świeckich, których interes państwa zmuszał do założenia stałej rezydencji w pobliżu głównej siedziby monarchy. Towarzyszyły im gromady służby, żołnierzy, pachołków, przebywające w mieście i działające na jego terenie, nie podlegające jednak władzom miejskim. Osobno trzeba wymienić setki funkcjonariuszy dworu królewskiego, wśród których nie

127

brakło serwitorów - kupców i rzemieślników, uprawiających pod osłoną swych dworskich funkcji handel i rzemiosło na przekór miejskim zakazom i przepisom, bez płacenia jakichkolwiek podatków na rzecz miasta.

Nie tylko duchowieństwo, ale i szlachta kupowała parcele lub gotowe kamienice w mieście bądź też nabywała grunty w pobliżu miasta, a w swych domach trzymała często rzemieślników, wykonujących zawód poza organizacją cechową i wbrew przepisom władz miejskich. Nic też dziwnego, że niechęć do szlachty silniejsza była wśród rzemieślników niż w gronie bogatych mieszczan, wchodzących często w koligacje ze szlachtą i przybierających szlachecki styl życia. Oburzała pospólstwo bezkarność złodziej a-szlachcica, którego (pod koniec XIV wieku) wysłannik marszałka koronnego Jaśka Kmity uwolnił z lochów krakowskiego ratusza. Podobne fakty były w XV wieku coraz liczniejsze. Na tle rosnącego fermentu antyszlacheckiego zrozumiałe są krakowskie wypadki 1461 roku. Kiedy Andrzej Tęczyński, brat kasztelana krakowskiego, publicznie pobił płatnerza, z którym miał zatarg o należność za zbroję, wybuchły rozruchy. Tęczyński został zamordowany, mimo iż schronił się w kościele Franciszkanów. Szlachta wykorzystała to zajście do krwawego odwetu na mieszczaństwie. Wbrew przywilejom Krakowa, gwarantującym jego mieszkańcom sądzenie według prawa miejskiego, zastosowano tu edykt Władysława Jagiełły z 1420 r. i nie tylko zgodnie z nim pociągnięto mieszczan pod sąd szlachecki, ale wpro­wadzono odpowiedzialność zbiorową: w 1462 r. zostało ściętych sześciu rajców z burmistrzem na czele. Mimo apeli krakowian żadne z miast polskich (a nawet zagraniczny Wrocław) nie ośmieliło się stanąć w obronie miasta, padającego ofiarą klasowej zemsty szlacheckiej, której wykonawcą stał się król, uzależniony w trudnym okresie wojny trzynastoletniej od poparcia stanu rycerskiego. Występujący w imieniu miasta przed sądem szlachcic Jan Oraczowski został w obecności króla pobity i omal nie zamordowany przez rozwścieczonych “panów braci", a następnie uwięziony. Sprawa Tęczyńskiego, a raczej proces rajców krakowskich stał się momentem przełomowym, świadczącym o upadku polity­cznej roli miast w państwie i druzgocącej przewadze szlachty nad resztą stanów.

Podłoże konfliktów społecznych w miastach. Kształtowanie się władz miejskich

Przedstawiona wyżej struktura majątkowa ludności miejskiej leżała u podstaw formujących się wewnątrz miast grup społecznych, których układy odegrały decydującą rolę w średniowiecznych konfliktach miejskich, prowa­dzących często do krwawych rozruchów. Tendencja do łączenia się mieszczan w korporacje, żywiołowe tworzenie się grup solidarnościowych na tle zawodowym i klasowym wystąpiło już w pierwszym okresie po lokacji. Wówczas to ukształtowały się stosunki, które początkowo odzwierciedlały istniejące układy

128

społeczne, ale z czasem skostniały i zaczęły hamować prawidłowy rozwój gospodarczo-społeczny miasta. W ramach tego właśnie układu warstw społecz­nych w mieście, umacnianego przez ustawodawstwo miejskie, zwłaszcza wilkie-rze rady miejskiej, tworzyły się korporacje strzegące interesów zawodowych i społecznych swych członków. Ponieważ działalność tych korporacji obejmowała wszystkie strony życia, członkowie ich czuli się złączeni z nimi więzią solidarności i popierali nawet wtedy, gdy nie leżało to w ich bezpośrednim interesie.

Przedmiotem najostrzejszych konfliktów w miastach była władza, a raczej prawo różnych grup społeczeństwa miejskiego do udziału w niej i do wpływania na decyzje w żywotnych dla nich sprawach.

Bezpośrednio po lokacji reprezentował miasto wobec księcia czy pana feudalnego wójt wraz z mianowanymi ławnikami. Wszyscy oni pochodzili zwykle z grupy kupców niemieckich, osiadłych w mieście przed lokacją lub biorących udział w działalności lokacyjnej. Ale z biegiem czasu wpływowa grupa kupiectwa zmieniła swój skład; rosła liczba nowych przybyszów, wójt zaś i ławnicy coraz bardziej oddalali się od interesów mieszczan. Interesy wójta były nawet z nimi sprzeczne. Dlatego mieszczanie powołali do życia własny organ -radę miejską reprezentującą ogół mieszczan-posiadaczy, czyli tzw. pospólstwo (communitas civium). We Wrocławiu rada miejska pojawia się dopiero w 1261 r., w Krakowie w 1264, w Poznaniu w 1288, w Kaliszu w 1283 r. Między tą nową władzą a wójtem dochodziło nieraz zapewne do tarć, które wykorzystywał pan miasta, obawiający się bardziej swego potężnego lennika - wójta niż przed­stawicieli mieszczan. Toteż np. książęta wrocławscy z reguły, zresztą z pewnością nie bezinteresownie, popierali rajców przeciw wójtowi. Duże miasta, w miarę wzrostu swej pomyślności, dążyły do pozbycia się wójta drogą wykupu wójtostwa. Już w 1322 r. osiągnął to Brzeg, w 1326 Wrocław, w 1371 Świdnica, 1372 Legnica, ok. 1380 Poznań, w 1378 r. Lwów. Najtrudniejszą drogę do uzyskania wójtostwa (które w 1312 r., po buncie wójta Alberta, zostało skonfiskowane przez księcia) miał Kraków, który uzyskał je dopiero w 1475 r. Zresztą nie wszystkie miasta uzyskały kontrolę nad wójtostwem. Często przechodziło ono w ręce króla lub prywatnego pana miasta, czasem wójtostwo dziedziczne kupowali magnaci lub szlachta.

Rada miejska reprezentowała teoretycznie pospólstwo, które formalnie miało swój udział w decyzjach władzy poprzez ogólne zgromadzenia mieszczan. Zgromadzenia te miały początkowo zatwierdzać decyzje rady, tzw. wilkierze, ale trudno w Polsce znaleźć przykłady tej ich funkcji. W rzeczywistości ograniczały się one do wysłuchania decyzji rady i coraz rzadziej bywały zwoływane. Nie wiemy, jaką drogą powstawały pierwsze rady miejskie i czy ogół mieszczan brał udział w zatwierdzaniu ich składu; później rada ustępująca sama wybierała zwykle swych następców. Liczba rajców wahała się od 4 do 12 i miała tendencję do wzrastania. Z biegiem czasu, już w XIV wieku, wytworzył się zwyczaj, że rajcy ustępujący nie tracili całkowicie władzy, ale pomagali w charakterze doradców radzie urzędującej (siedzącej) jako tzw. rada stara, później często pod wpływem tendencji humanistycznych zwana senatem. Rajcy nie pobierali za pełnienie

129

swych funkcji żadnych pensji (poza dietami za podróże w sprawach miasta), ale zwolnieni byli od podatków, a ponadto mieli "pierwszeństwo w dzierżawieniu dochodów i majątków miejskich. Na tym tle często powstawały nadużycia. Raz wybrani rajcy dbali pilnie o to, aby władza nie wymknęła się z kręgu ich rodzin, toteż godność radziecka przechodziła na synów i zięciów, a osobom nie spowinowaconym z rajcami, nawet zamożnym, trudno było dostać się do kręgu tej kształtującej się i coraz bardziej ekskluzywnej arystokracji miejskiej, za­zwyczaj zwanej w opracowaniach historycznych patrycjatem.

Patrycjat

Początkowo zasiadali w radzie głównie wielcy kupcy, toteż i polityka prowadzona przez radę teoretycznie w interesie całego społeczeństwa miejskiego sprzyjała w rzeczywistości głównie interesom kupiectwa. Z czasem jednak, zwłaszcza od XV wieku, coraz częściej spotykamy w radzie właścicieli gruntów i rentierów, którzy zaczęli przez swój konserwatyzm hamować politykę handlową miasta. Dlatego też pewne grupy kupców zasiliły opozycję, której trzon i główną siłę organizacyjną stanowiły cechy.

Główną przyczyną konfliktów było monopolizowanie przez “patrycjat", przez grupę “dostojnych" rodów, stanowisk w radzie miejskiej, co ułatwiał zwyczaj kooptacji nowych członków przez radę. Rada wybierała także wójta sądowego (przewodniczącego ławie miejskiej tam, gdzie rada wykupiła wój­tostwo dziedziczne), ławników i mianowała funkcjonariuszy miejskich; pod kontrolą jej znajdowała się cała gospodarka miasta i wszystkie jego dochody. Z finansami miejskimi rajcy obchodzili się dość beztrosko, traktując je często jak fundusz rodzinny. Nic też dziwnego, że nadużycia finansowe rajców i przy­właszczanie sobie przez nich własności miasta stanowiły zawsze czołowy zarzut pospólstwa, buntującego się przeciw władzom miejskim.

W chwilach, kiedy w dużych ośrodkach miejskich napięcie między radą a pospólstwem sięgało zapalnego punktu, interweniowała często władza pań­stwowa w postaci króla lub starosty, przeważnie opowiadając się po stronie pospólstwa, jako że podtrzymywanie niesnasek wewnętrznych w miastach i osłabianie pozycji rajców pomagało ograniczać autonomię miast. Często król nakazywał dopuszczanie cechów lub ich przedstawicieli do udziału we władzach miejskich. W Krakowie w 1368 r. Kazimierz Wielki nakazał, aby połowę rady wybierano spośród rzemieślników. Fakt, że zarządzeń tego rodzaju z reguły nie wykonywano, pozwalał królowi lub staroście występować w dogodnej chwili z nowymi interwencjami w wewnętrzne sprawy miasta; z reguły mógł interwent wówczas liczyć na przychylne stanowisko pospólstwa.

Od czasu do czasu dochodziło do ukonstytuowania się odrębnej repre­zentacji pospólstwa, występującej w jego imieniu podczas rokowań z radą czy królem. Ze sporadycznie wybieranych delegatów powstawały bardziej stabilne

130

organy, jak w Krakowie w 1418 r. uznana przez króla komisja osiemnastu, uprawniona do obradowania na ratuszu i kontrolowania rachunków miejskich. W innych miastach jako reprezentanci pospólstwa występowali najczęściej starsi cechowi.

Cechy

Korporacje rzemieślnicze nie miały początkowo w Polsce charakteru tak opozycyjnego wobec rady, jak w krajach zachodnioeuropejskich, nie trzeba też tu było specjalnie walczyć o prawo ich zakładania. Cechy zostały w Polsce przejęte jako istotny element organizacji miast na prawie niemieckim i nigdzie nie występują próby stawiania jakichkolwiek przeszkód ich organizowaniu, choć rady miejskie uzyskiwały na ogół kontrolę nad organizacjami cechowymi, zatwierdzając ich władze i statuty. Nawet w małych miasteczkach rzemieślnicy łączyli się we wspólne organizacje, choćby w jeden cech ogólny, obejmujący wszystkie rzemiosła i broniący ich interesów przed mieszczanami-rolnikami. Na nieco wyższym szczeblu powstawały cechy łączące rzemieślników pracujących na tym samym surowcu, np. cech rzemiosł metalowych, drzewnych, skórzanych itp. W dużych miastach specjalizacja posuwała się bardzo daleko, a przedstawiciele branży skórzanej dzielili się na garbarzy, biało- i czerwonoskórników, paśników, kaletników, rymarzy, nie licząc szewców, którzy czasem tworzyli więcej niż jeden cech. We Wrocławiu w XIV wieku istniały 24 cechy (już w 1307 r., liczba ta do 1420 r. nie wzrosła); w Krakowie w końcu XIV w. było 25 cechów, w Poznaniu 15. Na czele cechu stali starsi, wybierani na ogólnym zgromadzeniu pełnoprawnych członków - mistrzów - i zatwierdzani następnie przez radę miejską. Zajmowali się oni kontrolą produkcji i nauczania rzemiosła, sądzili członków cechu (także czeladników i uczniów) w sprawach drobnych przewinień, zwłaszcza w zakresie dyscypliny i rzetelności wykonywanej pracy.

Celem głównym cechu była wzajemna pomoc, i to w różnych dziedzinach. Na czoło wysuwały się sprawy zawodowe: cech regulował więc zaopatrzenie w surowiec, kontrolował produkcję i ustalał ceny. Ceny musiały sięgać takiego poziomu, aby właściciele warsztatów żyli dostatnio wraz z rodzinami, więc i liczba samych warsztatów musiała być ograniczona, podobnie jak ich produkcja, a zwłaszcza dowóz analogicznych wyrobów z zewnątrz. Na tym tle powstał konflikt między cechami reprezentującymi producentów a radą, która broniła jednocześnie interesów kupiectwa (handlującego na terenie miasta importo­wanymi wyrobami rzemieślniczymi) i konsumentów (którym zależało na obni­żeniu cen, co było możliwe przy wzroście konkurencji).

Tutaj sojusznikiem rajców była szlachta, stale, narzekająca na dowolne podnoszenie cen przez cechy, uważane przez przedstawicieli rycerstwa za złośliwe sprzysiężenia, stworzone dla wyzysku konsumenta. W przywileju warckim (1423 r.) Władysław Jagiełło na żądanie szlachty zniósł cechy, a

9. 131

Warsztat krawiecki (miniatura z Kodeksu Baltazara Behema, pocz. XVI w).

Mistrz zajęty jest klientką przymierzającą suknię; obok pracują dwaj czeladnicy, jeden zajęty krojeniem, drugi przerwał fastrygowanie i karmi kozę. Na lewej stronie sztuki różnobarwnych materiałów.

wojewodom i starostom polecił ustalać ceny surowców i żywności, by zapobiec dyktowaniu ich przez rzemieślników; Kazimierz Jagiellończyk nakazał (od 1454 r.) wyznaczanie przez wojewodów cen towarów, m.in. produktów rzemie­ślniczych. Kilkakrotnie ponawiane zakazy istnienia cechów nie weszły w życie, ale interwencje szlachty w układ cen miały w przyszłości się powtarzać.

Reglamentacja cechowa budziła też sprzeczne uczucia wśród samych rze­mieślników, uniemożliwiała bowiem wybijanie się i bogacenie majstrów obda­rzonych większymi zdolnościami i przedsiębiorczością, broniła przed nimi przeciętnych lub leniwych, nie dopuszczała do zmian i ulepszeń w metodach produkcji i narzędziach.

Cech był jednak jednocześnie organizacją, która spieszyła swym członkom z pomocą w razie nieszczęść czy kłopotów osobistych, wspomagała wdowy i sieroty, organizowała wspólne życie towarzyskie i religijne. Przynależność do cechu zapewniała określone miejsce w hierarchii społeczeństwa miejskiego i solidarną pomoc członków organizacji, a nawet ich udział w pośmiertnych nabożeństwach i modłach za duszę. Toteż obok warsztatów, w których rzemieślnicy spędzali godziny pracy, inne jeszcze miejsca pełniły w życiu cechu ważne funkcje: gospoda cechowa, gdzie majstrowie dyskutowali przy piwie lub śpiewali mniej lub bardziej przyzwoite piosenki i gdzie odbywały się cechowe uroczystości; kaplica lub ołtarz cechowy, przed którym gromadzili się pod chorągwią z wizerunkiem patrona cechu jego członkowie wraz z rodzinami na specjalnych nabożeństwach, na ślubach, chrztach i pogrzebach; zbrojownia cechowa, gdzie przechowywano piki, miecze, hełmy i zbroje, które pucowali rzemieślnicy na miejskie parady, ale także przywdziewali je w dniach, gdy miastu

132

groziło niebezpieczeństwo i cech miał za zadanie obsadzić załogą określoną basztę lub część murów.

Członkami pełnoprawnymi cechu byli właściciele warsztatów, mistrzowie, magistra z niemiecka zwani majstrami, ale należeli do niego również ucz-niowie-terminatorzy i czeladnicy, określani też nazwą towarzyszy. Ci ostatni to rzemieślnicy, którzy ukończyli już “termin" - naukę rzemiosła, ale nie zdołali jeszcze założyć własnego warsztatu, lecz “towarzyszyli" w pracy mistrzowi jako jego najemnicy. Do cechu należały też żony i dzieci mistrzów, nawet po śmierci głowy rodziny.

Na wzór cechów rzemieślniczych organizowali się przedstawiciele innych grup zawodowych mieszczaństwa: rybacy, rolnicy, a także drobni kupcy (kramarze, przekupnie), którzy nie tylko nie czuli się związani z bogatymi kupcami reprezentowanymi w radzie, lecz czasem nawet znajdowali się po przeciwnej niż oni stronie barykady. Tam gdzie rada miejska została w znacznym stopniu opanowana przez rentierów i właścicieli nieruchomości, wycofujących się z handlu, aktywni kupcy byli zmuszeni do organizowania się we własne bractwa - gildie (w Toruniu już w XIV wieku).

Również wśród patrycjatu dają się odnaleźć tendencje do tworzenia sto­warzyszeń, choć raczej o charakterze towarzyskim, bez ścisłych więzów orga­nizacyjnych. Najsilniej przejawiły się te tendencje w miastach pruskich i pomorskich (w omawianym okresie poza granicami państwa polskiego), gdzie stowarzyszenia patrycjatu skupiały się w gospodach, zwanych “dworami Artusa" lub “domami żeglarza".

Garbarz czyszczący skórę (miniatura z Kodeksu Baltazara Behema, pocz. XVI w.)

133

Bractwa czeladnicze

Cechy, jako organizacje obejmujące swą kontrolą właściwie całość życia członków, odznaczały się szczególną zwartością i trwałością. Dowodem jest fakt, że przetrwały szczątkowo do dnia dzisiejszego. Jednak ani wspólnota życia, ani głoszony solidaryzm nie mogły zapobiec rodzącym się wewnątrz tych organizacji konfliktom społecznym. Reglamentacja produkcji, a zwłaszcza ograniczenie liczby warsztatów godziło w interesy młodych adeptów rzemiosła, dążących do usamodzielnienia się. Początkowo każdy z nich po wyzwolinach, czyli egzaminie czeladniczym, miał prawo założyć własny warsztat, ale wraz z ograniczeniem liczby warsztatów sprawa się komplikowała. Mistrzowie wprowadzali nowe utrudnienia: czeladnik musiał przepracować kilka lat pod kontrolą doświad­czonego mistrza, musiał wykazać się doskonałością w rzemiośle, która znaj­dowała wyraz w tzw. pracy mistrzowskiej (majstersztyk - specjalne trudne zadanie, wyznaczane kandydatowi na majstra przez starszych cechu i wykony­wane przez niego na własny koszt, z własnego surowca). Do tego dochodziły opłaty na rzecz cechu, a także szczególnie kosztowny obowiązek urządzenia uczty dla mistrzów. Z czasem wprowadzono jeszcze dla czeladników obowiązek wędrówki po różnych miastach w kraju i za granicą, teoretycznie w celu poznania tamtejszej techniki. W rzeczywistości chodziło o uwolnienie się cechu od potencjalnych konkurentów, zagrażających ustabilizowanym już właścicielom warsztatów. Niektórzy z czeladników nie wracali i osiadali w innych miastach, ale wracało ich wystarczająco dużo, aby już w XIV wieku stwarzać majstrom niemałe kłopoty.

Patriarchalne stosunki w warsztacie, gdzie pod władzą majstra również czeladnicy mieli prawo do szacunku i określonych świadczeń, a swoje nieza­dowolenie mogli przelewać na uczniów, ukrywały narastający konflikt między zdolniejszymi często od mistrza “towarzyszami" a chlebodawcą. Otaczane szacunkiem statuty cechowe, przechowywane w gospodzie w ozdobnej skrzyni (ladzie) i odczytywane w uroczystych chwilach, coraz więcej zawierały po­stanowień, które czeladnicy odczuwali jako niesprawiedliwe. Przede wszystkim faworyzowały (już w XV wieku) synów i zięciów mistrzowskich, ułatwiając im odziedziczenie ojcowskiego stanowiska bez uciążliwego procederu bez wę­drówki, bez majstersztyku, bez opłat na rzecz cechu. Z czasem najlepszym sposobem do zdobycia własnego warsztatu stało się dla czeladnika pozyskanie względów córki mistrza lub - co przyspieszało sprawę - wdowy po mistrzu, często za zezwoleniem cechu samodzielnie prowadzącej warsztat po śmierci męża. Prowadziło to do wynaturzeń (małżeństwa dwudziestolatków z leciwymi majstrowymi) i do konfliktu między szacowną zewnętrzną powłoką a rzeczywi­stymi stosunkami w warsztatach i mieszkaniach mistrzów. Czeladnicy stawali się coraz częściej tylko najemnikami, ale nadzieja na własny warsztat w przyszłości ciągle hamowała pełne uświadomienie sprzeczności ich interesów z polityką cechu. Mimo to dochodziło coraz częściej do porozumienia czeladników i wspólnego ich występowania wobec właścicieli warsztatów, a już w XIV wieku

134

Bednarze

(miniatura z Kodeksu Baltazara Behema, pocz.XVI w.)

Majster i jeden z czeladników nabijają obręcz na dwie balie, drugi czeladnik wykończa mały cebrzyk, trzeci oddala się z pękiem obręczy.

(Wrocław 1329 r., Kraków 1397 r.) do strajków z żądaniem podwyżki płac. Ponieważ związki czeladników, zakładane dla obrony wspólnych interesów, były początkowo ostro zwalczane przez cechy i wspomagające je w tym władze miejskie, przybierały one charakter bractw religijnych. Z czasem, mniej więcej od połowy XV wieku, zostały zalegalizowane jako organizacje towarzysko-samo-pomocowe, działające pod kontrolą cechów. “Bractwo czeladnicze" było pod względem ustroju wewnętrznego kopią cechu: na wzór gospody cechowej tworzono gospody czeladnicze, które były nie tylko miejscem obrad i spotkań towarzyskich, ale udzielały schronienia i noclegu, a także pomocy materialnej i organizacyjnej wędrującym czeladnikom, przybywającym z zewnątrz. Bractwa czeladnicze były więc mniej ekskluzywne niż cechy, a ostrze ich działalności -mimo ustawicznej kontroli ze strony cechu często zwracało się przeciw majstrom, choć w statutach organizacji czeladniczych próżno by szukać jakiejkolwiek wzmianki na ten temat.

Bractwa religijne

Jak wspomniano, cechy i bractwa czeladnicze były również ramami dla życia religijnego swych członków. One to organizowały nabożeństwa, a także uroczystości kościelne związane ze ślubami i pogrzebami, w których obowiąz­kowo brali udział wszyscy członkowie cechu. Ale obok tych korporacyjnych

135

form organizacji życia religijnego istniały oczywiście w mieście parafie, obejmu­jące swym zasięgiem całą ludność miast lub ludność poszczególnych dzielnic. Parafie w mieście nie miały tak monopolistycznej pozycji w organizowaniu życia religijnego jak na wsi. Z duchowieństwem parafialnym konkurowały klasztory mendykantów - mnichów zakonów żebrzących, które często wprowadzały bardziej atrakcyjne formy nabożeństw; mnisi górowali na ogół nad ducho­wieństwem świeckim w sztuce kaznodziejskiej, a potrafili nawet sprowadzać z zewnątrz sławnych konfratrów, których kazania skupiały nierzadko ogromne tłumy i musiały być organizowane pod gołym niebem.

Formą oddziaływania parafii były organizowane przy nich bractwa religijne, rozpowszechnione w miastach polskich już od XIII wieku (najpierw na Śląsku i w Małopolsce), organizujące swych członków na zasadzie terytorialnej. Bractwa parafialne skupiały życie religijne swych członków przez wspólne nabożeństwa i modlitwy, zapewniały im pogrzeby z udziałem duchowieństwa parafialnego i wszystkich członków, a także msze za ich dusze w określone rocznice; pełniły funkcje organizacji samopomocowych, prowadziły dobroczynność na terenie parafii, a zwłaszcza organizowały i finansowały pochówki ubogich zmarłych na tymże terenie. Były świeckim ramieniem duchowieństwa parafialnego, ale zarazem pełniły pewną kontrolę nad jego działalnością i nad majątkiem kościoła parafialnego. W niektórych parafiach powstawało więcej niż jedno bractwo. Wynikało to z podziału narodowościowego (bractwa polskie i niemieckie) lub wiązało się z dążeniem do wyodrębnienia elity parafialnej (np. bractwa literackie, zrzeszające ludzi umiejących czytać i modlących się z książek).

Parafie nie zmonopolizowały jednak organizowania stowarzyszeń wiernych, i w tym konkurowały z nimi zakony, tworzące własne bractwa, zapewniające członkom pogrzeb zakonny, a nawet pochówek wśród zakonników, w habicie franciszkańskim lub dominikańskim.

Badania nad bractwami średniowiecznymi nie rozwinęły się jeszcze w Polsce szerzej, lepiej znany jest pod tym względem tylko Kraków. Nie jest też zna­na liczba bractw. W diecezji poznańskiej np., według obliczeń Józefa Nowackie-go, w XV wieku było ich 49. Jest to niewielka liczba w porównaniu z sąsiednią diecezją kamieńską, obejmującą Pomorze Zachodnie, gdzie naliczono 185 bractw.

Specyficzną formą miejskich stowarzyszeń religijnych były zgromadzenia beginek, przeniesione ze Śląska (gdzie występowały dość licznie) do Małopolski i Wielkopolski; w XV wieku istniały w Krakowie, Sandomierzu i Poznaniu. Nowsze badania wykazały istnienie analogicznych domów wspólnego życia niezamężnych kobiet w Płocku, Radomiu i innych, mniejszych miastach, zwykle w powiązaniu z jednym z miejscowych konwentów mendykanckich, skąd czerpały obsługę duszpasterską. Były to stowarzyszenia nie związane ślubami zakonnymi, stosujące regułę tercjarską, zawdzięczające swój rozwój istnieniu w miastach średniowiecznych dużej liczby niezamężnych kobiet. Wstąpienie do stowarzyszenia tego typu umożliwiało “starym pannom" działalność zawodową (chałupnictwo, pielęgnowanie chorych, wychowywanie dziewcząt) i zapewniało

136

szacunek społeczny - choć hierarchia kościelna podejrzliwie patrzyła na te stowarzyszenia, uprawiające mistycznie zabarwione życie religijne poza ramami organizacyjnymi zakonów; krytyczne wypowiedzi beginek o życiu kleru i ich stosunek do bogactwa Kościoła ściągał na nie oskarżenia o herezję.

Ogólny charakter życia społecznego miast

Jak wynika z przedstawionego wyżej zarysu, społeczeństwo miejskie było o wiele bardziej zróżnicowane, a fronty tamtejszych konfliktów przebiegały w bardziej skomplikowany sposób niż na wsi i dzieliły mieszczaństwo na liczne niewielkie grupy, nie darzące się nawzajem zaufaniem i okresowo tylko łączące się dla obrony zagrożonych wspólnych interesów. Często wszyscy rzemieślnicy, mistrzowie i czeladnicy występowali solidarnie przeciw radzie, popierani przez całą biedotę miejską, ale nierzadko mistrzowie szukali poparcia rajców przeciw strajkującym czeladnikom. Dochodziło do krwawych ekscesów, które zaostrzały sytuację. Wybuchały ponadto konflikty rozbijające solidarność klasową: na tle narodowościowym, a raczej językowym (podział cechów i bractw według tego kryterium), na tle religijnym (wystąpienia antyżydowskie, konflikty mieszczan katolickich i prawosławnych na Rusi).

Również w miastach jednostka była zawsze cząstką większej solidarnej grupy, na którą mogła liczyć w trudnych chwilach. Oczywiście i tutaj więzi krewniacze odgrywały ważną rolę: rodzina pokrywała się z przedsiębiorstwem, a spółki kupieckie umacniano powinowactwem, często też zawierano małżeń­stwa między krewnymi. Solidarność rodów patrycjuszowskich nie ustępowała zwartości rodów możnowładczych. Ale równie ważną rolę odgrywała przyna­leżność do korporacji, która tworzyła szersze ramy działalności jednostki i rodziny. Był nią cech, rada miejska, gildia kupiecka, bractwo czeladnicze, a w ich braku - bractwo typu religijnego. Wszyscy w mieście dążyli do łączenia się w analogiczne grupy i organizacje, choć w miastach polskich tego okresu nie ma śladów istnienia organizacji najniższych szczebli społecznych: żebraków, złodziei czy nierządnic.

Mimo iż wszystkie dziedziny życia wiązały mieszczanina przede wszystkim z korporacją, do której należał, to życie jego toczyło się w mieście, w środowisku znacznie odbiegającym od wiejskiego. Właśnie środowisko miejskie było dla mieszczanina obiektem przywiązania i z nim wiązał się jego patriotyzm: za wolność miasta warto było walczyć i umrzeć; herb miasta był obiektem szacunku, a mury miejskie, ratusz i fara - przedmiotem dumy; wydatki na ich rozbudowę nie bywały przez pospólstwo kwestionowane.

Poszczególne środowiska miejskie różniły się między sobą, różny więc bywał kształtowany przez nie typ mieszczanina. Inny był, dumny ze stołeczności swego miasta, krakowianin, inaczej się zachowywali jego rywale z Nowego Sącza, inaczej wreszcie nasiąkający wschodnimi obyczajami mieszczanie Lwowa i

137

Kamieńca Podolskiego. Z tymi wszystkimi nie można porównywać mieszkań­ców małych miasteczek, a więc (by zostać przy Polsce południowej) Pińczowa, Skalbmierza czy Tuchowa. Swoje specyficzne cechy miało życie w miastach wielkopolskich, a zupełnie inaczej wyglądały troski drewnianych i w gruncie rzeczy rolniczych miasteczek mazowieckich.

A jednak były pewne cechy charakteryzujące ogół mieszczan, wynikające właśnie z odmienności życia miejskiego. Miasta przede wszystkim miały najbliższe kontakty z szerszym światem, do nich najpierw docierały nowiny z obcych krajów, cudzoziemska moda, nowe obyczaje. W miastach życie toczyło się szybciej, a czas nabierał nowego waloru w operacjach kupieckich i w terminowych zamówieniach wśród rzemieślników; tu pojawiły się w XIV wieku zegary, nie tylko dla ozdoby. Mieszczanie wcześniej niż szlachta zaczęli doceniać znaczenie pisma i uczyli się, choćby tylko po to, aby przekazywać wiadomości i zamówienia i aby notować sobie wydatki, długi i transakcje. Z XV wieku zachowały się w miastach polskich nie tylko prywatne zapiski kupców, ale i rzemieślników, notujących po polsku zamówienia. Szkoły miejskie miały więc szersze zadania niż przygotowywanie przyszłych kleryków, a urzędy miejskie prawie od początku istnienia prowadziły księgi, w których notowano wszystkie czynności. W tychże księgach wpisywali mieszczanie ważniejsze transakcje kredytowe. Księgi miejskie pełniły więc w Polsce funkcję notariatu, który się szerzej nie rozwinął.

Życie w mieście, a zwłaszcza znajomość pisma, dawały możliwość bliższego obcowania z bardziej elitarną kulturą. Nie tylko w Krakowie, któremu dwór królewski i uniwersytet dodawały szczególnego blasku, ale i w innych miastach można było być świadkiem widowiskowych uroczystości, można było posłuchać kazania słynnego kaznodziei; do każdego nieomal miasta docierali wędrowni “artyści" - igrcy, piszczkowie i gędźcy, jednocześnie aktorzy uciesznych dialo­gów, muzycy grający na piszczałkach, trąbkach i gęślach, oraz sztukmistrze, posługujący się zręcznością. Klasztory mnichów żebrzących organizowały widowiska jasełkowe, pasyjne i historyczne o Narodzeniu i Męce Chrystusa, przeplatane nierzadko aktualnymi aluzjami. Niewiele zachowało się utworów w języku polskim z tego czasu, ale większość z nich wywodzi się właśnie z tych dwu związanych z miastami środowisk: studencko-waganckiego i mendy-kanckiego.

Szybkość, barwność, zmienność życia w mieście sprawiły, że mieszczanin był bardziej skłonny do brania na siebie ryzyka, do wprowadzania zmian i ulepszeń, do przejmowania obcych wzorów. Ale tę tezę, wysuwaną dość często przez historyków w ostatnich czasach, należy przyjmować z wielkimi zastrzeżeniami. Mieszczanin był może mniej konserwatywny niż mieszkaniec wsi, ale wystar­czająco konserwatywny, by hamować i opóźniać rozwój ekonomiczny i spo­łeczny swego rodzinnego ośrodka. Cechy hamowały rozwój produkcji i odrzu­cały wszelkie innowacje techniczne; rajcy pilnowali przywilejów miast i kliki patrycjuszowskiej, a jeżeli wprowadzili coś nowego, to huczące pod oknami ratusza pospólstwo przypominało, że za dawnych czasów tak nie bywało i żądało

138

powrotu do dawnych dobrych urządzeń, nie bez słuszności dopatrując się w zmianach machinacji rajców we własnym interesie. Mieszczanie polscy nie byli rewolucjonistami. Nawet czeladnicy, tak dzielnie walczący pod przewodem majstrów przeciw radzie, a na co dzień przeciw majstrom o lepsze wynagrodzenie i lepsze warunki pracy, nie marzyli o społeczeństwie równych, ale o własnym warsztacie mistrzowskim, z własnymi, możliwie uległymi czeladnikami.

Mieszczaństwo a inne stany. Miasta a państwo

Uczucia solidarności mieszczanina poza rodziną dotyczyły przede wszystkim korporacji, której był członkiem. Czuł się jednak związany również z rodzinnym miastem i w momencie, gdy to miasto lub jego przywileje wydawały się zagrożone, mieszczanin często zapominał o swych zastrzeżeniach do władz miejskich i stawał pod ich rozkazami w obronie zagrożonych wartości. Na co dzień jednak zwalczające się grupy mieszczańskie nie wahały się powoływać arbitrów z zewnątrz, arbitrów, którzy często wykorzystywali te zatargi we-wnątrzmiejskie dla ograniczenia przywilejów miasta. Występując w takiej roli król czy jego starosta stwarzał precedensy, otwierające możliwość dalszych interwencji w przyszłości, osłabiał tym samym radę miejską, wprowadzając kontrolę pospólstwa nad jej działalnością finansową, ale dbał również, aby rządy w mieście nie przeszły w ręce pospólstwa.

Antagonizm między szlachtą a mieszczaństwem nurtujący już od momentu uzyskania przez miasta autonomii narastał, mimo iż nie brakło faktów, świadczących o powiązaniach różnego typu między przedstawicielami obu stanów, nie wyłączając powiązań rodzinnych. Bogactwo mieszczan, zwłaszcza patrycjatu, budziło zawiść średniej i niższej szlachty, której trudno było pogodzić się z faktem, że ludzie niższego stanu (“chłopi") opływają w dostatki i manifestują swą zamożność, gdy przedstawiciele “szlachetnego stanu rycerskiego" toną w długach i muszą przed mieszczanami nisko się kłaniać o kredyt. Stan mieszczań­ski zresztą ciągle tracił swych naj zamożniej szych przedstawicieli, którzy wcho­dzili w koligacje ze szlachtą, magnatami, a nawet książętami, nabywali dobra ziemskie i znajdowali drogę do stanu szlacheckiego.

Mimo istnienia różnego typu powiązań handlowych między poszczególnymi miastami, mimo związków osobistych między mieszczanami z różnych miast, spółek w interesach czy nawet pokrewieństwa, słabe były przejawy wzajemnej solidarności miast polskich wobec innych stanów, tj. zwłaszcza wobec szlachty, a także wobec państwa.

W XIII wieku rozwijające się miasta brały aktywny udział w polityce dzielnicowej, na ogół popierając książąt przeciw możnowładztwu (Kraków za Leszka Czarnego), ale także jednych książąt przeciw innym. Kraków zadecy-

139

dował o zwycięstwie Henryka IV Probusa nad Łokietkiem, Wrocław - o wyparciu z dziedzictwa po Probusie Henryka głogowskiego przez Henryka Grubego legnickiego. Wacław II korzystał z poparcia Wrocławia i Krakowa, a zdaje się także miast wielkopolskich, ale syna jego mieszczanie szybko porzucili, nie czekając na ostateczną klęskę Przemyślidów. Z mniejszym powodzeniem starał się Kraków (wraz z Sandomierzem i Wieliczką) porzucić Łokietka dla Jana Luksemburskiego, a Poznań stawiał czoło temuż Łokietkowi, broniąc praw synów Henryka głogowskiego do Wielkopolski; Gdańsk dwukrotnie chciał, bez powodzenia, wprowadzić w swe mury margrabiów brandenburskich.

Nie brak wówczas także porozumień między poszczególnymi miastami, przynajmniej w ramach dzielnic. W 1298 r. Poznań, Gniezno, Pyzdry i Kalisz zawiązały konfederację w celu samoobrony i ścigania przestępców. Związek ten, wielokrotnie później odnawiany, cieszył się poparciem Łokietka-a potem jego następców. Podobną konfederację zawarło w 1310 roku 8 miast księstwa głogowskiego. Za czasów Kazimierza Wielkiego miasta gwarantowały układy państwowe, m.in. siedem miast z Krakowem na czele udzieliło gwarancji traktatowi kaliskiemu z Krzyżakami (1343 r.). Po śmierci Ludwika Węgierskiego zarówno miasta wielkopolskie, jak małopolskie przejawiały silną aktywność w okresie sporów o sukcesję; zjazd w Radomsku w marcu 1384 r. wybrał komisję, która miała rządzić państwem do chwili przybycia królowej. W jej skład zaś weszło m.in. dwóch przedstawicieli miast. Układ pokojowy z Krzyżakami z 1411 i rozejm z 1418 r. również były gwarantowane przez miasta polskie z Krakowem na czele.

Jednak te zaczątkowe formy udziału miast w reprezentacji społeczeństwa i w rządzeniu państwem nie rozwinęły się w XV wieku. Od konfederacji dzielnico­wych nie przeszli mieszczanie do kontaktów miastcałego państwa, a egoistyczna polityka gospodarcza poszczególnych miast, konflikty i wojny handlowe między nimi nie dopuszczały do współdziałania w obronie wspólnych interesów wobec króla i szlachty. Każde miasto samo prowadziło rokowania z królem i dla siebie tylko starało się o przywileje, dbając o to, aby analogicznych praw nie uzyskały inne ośrodki miejskie. Niechętnie pojawiali się przedstawiciele miast na zjazdach ogólnopaństwowych, z których miały się rozwinąć sejmy; obawiały się, by zjazdy takie nie podjęły uchwał ograniczających ich autonomię lub narzucających im podatki.

Polityka taka wydała wręcz przeciwne owoce, bo sejmy szlacheckie w nieobecności miast zaczęły podejmować uchwały, wyraźnie godzące w podsta­wowe ich uprawnienia. Jak niedawno wykazał Stanisław KuraśJuż w 1420 r. (lub nieco wcześniej) szlachta uzyskała od króla Władysława Jagiełły edykt, nakazu­jący pociąganie mieszczan za zabójstwo szlachcica przed sąd szlachecki (a nie miejski, jak według dotychczasowych zasad). Nic nie wskazuje, aby miasta podjęły jakąś akcję przeciw temu edyktowi, gwałcącemu ich przywileje. Ograni­czyły się zapewne do jego zignorowania. A jednak na podstawie tego właśnie edyktu sąd szlachecki skazał w 1462 r. burmistrza i pięciu rajców Krakowa na ścięcie. Wcześniej jeszcze, w 1456 r., sejm nałożył podatki na mieszczan bez ich

140

wiedzy i zgody. Brak jakiegokolwiek przeciwdziałania miast ośmielił szlachtę do uchwalania dalszych antymieszczańskich ustaw, które mnożą się w drugiej połowie XV wieku. Coraz częściej publicyści szlacheccy zestawiają mieszczan z chłopami w jeden otoczony pogardą stan plebejów. “Kłaniacie, chłopi, jako psi - zwraca się do mieszczan krakowskich szlachecki autor Wiersza o zamordowaniu Andrzeja Tęczyńskiego - byście tacy byli: nie stoicie wszytcy za jeden palec jego [tj. Tęczyńskiego]".

ROZDZIAŁ ÓSMY

Struktura stanowa: szlachta

Geneza stanu rycerskiego

W wieku XIII dwie różne warstwy - stare możnowładztwo, sięgające swymi początkami okresu powstawania państwa piastowskiego, oraz górna warstwa wojów, służąca konno w wyprawach wojennych - zaczęły formować się w jednolity stan rycerski, zwany szlachtą.

Dlaczego doszło do takiego właśnie rozwoju? Można zrozumieć, że wojowie dążyli za wszelką cenę do awansu społecznego zarówno przez służbę księciu i zabieganie o jego fawory, jak przez wzbogacanie się drogą legalną i nielegalną. Bardziej zagadkowe jest dopuszczenie przez możne rody do zrównania z nimi nowych ludzi, nie mających ani sławnych przodków, ani tradycji rodowej. A jednak utrata dumnie strzeżonej przez możnych pozycji widoczna jest nawet w dokumentach XIII wieku, w tytulaturze, jaką nosili występujący w nich przedstawiciele rycerstwa. Początkowo comes (po polsku: żupan, w skrócie pan) to tytuł możnych - wysokich funkcjonariuszy i ich krewniaków. Z czasem jednak tytuł ten upowszechnia się i w XIV wieku nosi go już każdy rycerz - właściciel ziemski. Łaciński comes wychodzi z obiegu w XV wieku (zastępuje go dominuś), polski pan natomiast utrzymuje się i upowszechnia nie tylko wśród szlachty, ale i wśród mieszczaństwa, by w wieku XX objąć wszystkie warstwy społeczne jako powszechny zwrot grzecznościowy.

Rzecz w tym, że w XIII wieku liczba “możnych" piastujących urzędy państwowe i grających ważną rolę w życiu politycznym wzrosła. Wraz z liczbą księstw wzrosła oczywiście liczba urzędów, a posiadacze tych urzędów nie musieli już być posiadaczami wielkich majątków i pochodzić ze starych rodów (które zresztą w XIII wieku bardzo się rozrodziły i straciły dawny potencjał gospodarczy). Trudno porównywać dygnitarzy dworu Bolesława Krzywoustego czy nawet Kazimierza Sprawiedliwego z urzędnikami księstw gniewkowskiego, toszeckiego, kożuchowskiego czy sochaczewskiego. Po zjednoczeniu Królestwa Polskiego dygnitarstwa księstwa krakowskiego przekształciły się wprawdzie w urzędy centralne, ale urzędy dawnych księstw nie znikły, stając się tytułami

142

wyróżniającymi co bardziej możnych lub wpływowych przedstawicieli jedno­litego już stanu szlacheckiego.

Trzeba zresztą stwierdzić, że wśród rodów możnowładczych doszło do bardzo istotnych przesunięć: rozrodzenie rodu, a co za tym idzie - rozdrobnienie posiadłości, klęski polityczne w walce z książętami i z innymi zwycięskimi czynnikami politycznymi przyniosły upadek w XIII w. niektórych starych rodów (np. Łabędziów i Awdańców) i pojawienie się nowych, np. Zarębów w Wielkopolsce i Leliwitów w Małopolsce. Nowe rody wywodziły się częstokroć z dawnych wojów, którzy awansowali dzięki osobistym zdolnościom i zaufaniu księcia, wysuwającego ich na wysokie stanowiska dla zrównoważenia groźnej potęgi starego możnowładztwa. “Nowi ludzie" byli często przybyszami z zewnątrz, cudzoziemcami. Szczególnie na Śląsku osiadło wielu niemieckich protoplastów późniejszych rodów możnowładczych, jak Kietlicze i Pretwicze, Wezenborgowie i K-orczbokowie. Wymienione rody rozgałęziły się zresztą również na inne dzielnice Polski. Walońskiego pochodzenia byli Gallici. Również w Wielkopolsce i Małopolsce spotykamy nowe rody obcego pocho­dzenia, a ponieważ w późniejszych czasach liczne rdzenne rody szlacheckie chętnie posługiwały się genealogią “zagraniczną", jeśli nie od rzymskich senatorów, to przynajmniej z Nadrenii, trudno dziś odróżnić, które rzeczywiście pochodzą spoza kraju, a które awansowały z niższych kręgów społecznych.

Druga połowa XIII i początek XIV wieku były więc okresem bardzo istotnych zmian i przesunięć w rządzącej grupie feudalnej, zacierających granice między możnowładztwem a wyższym rycerstwem. Rozpowszechnienie obyczaju rycerskiego: pasowania, turniejów, rycerskiego kodeksu honorowego, ułatwiło połączenie się w jeden stan obydwu warstw feudalnych. Decydujące znaczenie miało jednak rozszerzenie w ciągu XIII wieku immunitetu sądowego i ekonomi­cznego na wszystkie posiadłości rycerskie, najpierw drogą książęcych nadań indywidualnych, których liczba pomnożona była przez uzurpacje, szczególnie częste w pełnym zamieszania okresie na przełomie XIII i XIV wieku, i rodowych (szczególnie częstych na Mazowszu), a potem przez uznanie samego dzierżenia ziemi na prawie rycerskim za równoznaczne z posiadaniem immunitetu. Drogi upowszechniania immunitetu są zresztą jeszcze słabo zbadane. Na Mazowszu obciążenie dóbr rycerskich pewnymi powinnościami na rzecz księcia (poza służbą wojskową) utrzymało się jeszcze w XV wieku. Innym wyróżnikiem przynależności do stanu rycerskiego stała się dziesięcina swobodna z własnego gospodarstwa, pozostawiająca rycerzowi wolny wybór kościoła, któremu miała przysługiwać.

Jednym z elementów, które przyczyniły się do scementowania stanu rycer­skiego, były herby (łac. clenodium), godła rodów, których najstarsza warstwa wywodziła się ód indywidualnych znaków własnościowych. Już w XII wieku używano takich znaków do oznaczania granic, znakowania bydła itp., czasem znak taki umieszczano także na pieczęci. W XIII wieku znaki własnościowe z indywidualnych stały się rodowymi (stąd określenie herb, przyjęte za pośredni­ctwem czeskim z niem. słowa Erbe, oznaczającego dziedzictwo). Zbiegło się to w

143

czasie z przeniesieniem z Zachodu za pośrednictwem czeskim lub niemieckim zwyczaju umieszczania godła rycerza na jego tarczy i proporcu. Z Zachodu także przejęto niektóre wyobrażenia herbowe: zwierzęta drapieżne (orzeł, lew, leopard, kruk) i fantastyczne (gryf, smok), kwiaty (róża, lilia), ciała niebieskie (słońce, półksiężyc), wreszcie podział tarczy na barwne pola lub szachownicę. Herb przysługiwał całemu rodowi patrylinearnemu (podczas gdy na Zachodzie rycerz łączył często na jednej tarczy herb ojca i matki).

Pierwsi zaczęli używać herbów książęta. Były to godła odrębne dla poszcze­gólnych linii piastowskich. W ślad za nimi przyjęli herby możnowładcy, i to od razu (w przeciwieństwie do Piastów) całymi rodami, oczywiście w miarę istnienia tradycji o wspólnym pochodzeniu i utrzymywania się kontaktów między liniami rodu, żyjącymi w różnych dzielnicach. Herby możnowładcze przejmowało również związane z ich właścicielami rycerstwo służebne, klienci i chlebojedźcy; w bitwie ród występował pod wspólnymi znakami. Ten rodowy charakter orga­nizacji szlachty polskiej uwydatniał się w nowej nazwie stanu, po łacinie określanego terminem nobilitas, przysługującym dawniej możnowładztwu. Sło­wo szlachta pochodzi (przez czeskie: Slechta) z niemieckiego rzeczownika Geschlecht, oznaczającego ród. Przynależność do szlachty była więc uzależniona od przynależności do konkretnego rodu szlacheckiego. Ród ten w Polsce miał nie tylko wspólny herb, ale i “zawołanie" (proclamatio}, zapewne hasło, którym jego członkowie zwoływali się w czasie bitwy. Zawołania takie pochodziły od nazwy gniazda rodowego (Pałuki, Przeginia, Bogoria), imienia przodka (Drogosław, Pomian, Gierałt) lub jego przezwiska (Pierzchała, Momot, Świnka), wreszcie jakiejś dewizy (Prawda, Krzywda, Świeboda, Ostoja). Zachowały się też zawoła­nia w formie przyimka z nazwą miejscową, później łączone w całość (Doliwa = do Liwa, Dolega = do Lega), a także wezwania wojenne (Zerwi kaptur, Wali uszy). Niektóre z zawołań stały się później nazwą herbu.

Wobec powiązania przynależności do stanu szlacheckiego z koniecznością posiadania herbu i przynależności do określonego rodu, wielu przedstawicieli rycerstwa przyjmowało herb i zawołanie możnowładcy, z którym byli związani politycznie i pod którego rozkazami służyli (tzw. klientela). W ten sposób powstawały rody heraldyczne, nie mające wiele wspólnego ze związkami krewniaczymi. Jądro ich stanowiły wprawdzie często rozrodzono dawne rody możnowładcze, jednak większość członków związana była z nimi tylko więziami społeczno-politycznymi. Narastające w tym czasie legendy heraldyczne kazały mimo to wszystkim rycerzom tego samego herbu wierzyć we wspólnego przodka. Niektóre rody powstawały zresztą bez krewniaczego jądra, drogą, połączenia się średniego i drobnego rycerstwa jakiejś okolicy (Lubowlici, Przeginiowie) lub drobnego rycerstwa wspólnego pochodzenia, przybyłego z obcego kraju (Pruso­wie, Sasi — ci ostatni pochodzenia wołoskiego). W 1413 roku doszło do dalszego rozszerzenia polskich rodów heraldycznych, politycy polscy zdecydowali bo­wiem posłużyć się tą więzią dla wzmocnienia powiązań Litwy z Polską. Czterdzieści siedem rodów polskich przyjęło do herbu tyleż rodzin litewskich, traktując to jako akt zbratania i nawiązania pobratymstwa.

144

Włodycy

Ważnym źródłem, za którego pomocą możemy śledzić rozwój stanu szlachec­kiego, są wykazy wysokości główszczyzny, zróżnicowanej oczywiście według społecznej pozycji zabitego (lub poranionego). Otóż dzięki zachowanemu układowi księcia Kazimierza kujawskiego z Krzyżakami z 1252 roku znamy wysokość zwyczajowej główszczyzny w tym czasie. Mianowicie układ wyróżnia główszczyznę prostego rycerza czy raczej woja (miles simplex - 15 grzywien) od główszczyzny rycerza piastującego urząd (miles functus aliqua dignitate secularis potestatis - 30 grzywien). Widać więc, że w tym okresie, przynajmniej na Kujawach, daleko było jeszcze do zrównania w prawach prostego rycerstwa z możnowładztwem. Zaznaczyć jednak należy, że miles simplex to już nie kategoria zawodowa. Aby być zaliczonym do tego rycerstwa, trzeba było pochodzić z rodu rycerskiego (de genere militciri). Wojownik, nie mogący się wykazać takim pochodzeniem, lub uważany za chłopa z pochodzenia, miał prawo tylko do 6 grzywien główszczyzny.

Władysław Semkowicz, który zwrócił uwagę na ten dokument, ukazał, że posiadacze dygnitarstw starali się tę wyższą główszczyznę, związaną z funkcją urzędniczą, zamienić na dziedziczną prerogatywę swych rodzin. Wielka liczba urzędów w okresie dzielnicowym, jak to już widzieliśmy, ułatwiła dużej części rycerstwa wejście do tejże warstwy.

Rozwój nie przebiegał jednakowo w poszczególnych dzielnicach Polski. Wprawdzie dzięki przytoczonym wyżej procesom zatarta została granica między dawnym możnowładztwem a wyższą warstwą rycerstwa, ale próbowano przy­najmniej niższe rycerstwo utrzymać poza stanem szlacheckim. Tak wyłoniła się w Małopolsce kategoria wlodyków. W statutach małopolskich Kazimierza Wiel­kiego wymieniono obok szlachty właściwej (z główszczyzną 60 grzywien) rycerstwo niższe, czyli włodyków, zwanych także ścier ciałkami (ze średnio-wiecznołacińskiego squirio, którym przysługiwała główszczyzną w wysokości tylko 30 grzywien, oraz rycerzy “uczynionych z sołtysów lub chłopów" z 15 grzywnami.

Sprawa włodyków była swego czasu przedmiotem ożywionej dyskusji. Karol Potkański upatrywał w nich występującą w całej Polsce niższą kategorię rycerstwa, pozbawioną herbów, zawołań i prawa piastowania urzędów, poza najniższymi, a także prawa do dziesięciny swobodnej. Władysław Semkowicz udowodnił, że takich ograniczeń w istocie nie było, a włodycy mieli herby i zawołania. Sam termin władyka oznaczał pierwotnie każdego rycerza - właści­ciela ziemi na prawie rycerskim, a dopiero stopniowo przedstawiciele wyższej warstwy rycerskiej odcięli się od niego, przybierając zapożyczone z Czech określenie szlachcic.

Już wcześniej zwrócono uwagę na brak włodyków nie tylko w statutach wielkopolskich Kazimierza Wielkiego, ale i w tamtejszych zapiskach sądowych z XIV wieku. Kazimierz Tymieniecki wykazał, że również na Mazowszu wło­dyków nie było, a wprowadzenie tej kategorii przez książąt do statutów

145

mazowieckich było próbą oddzielenia szczególnie licznego na Mazowszu drobnego rycerstwa od szlachty bogatej, na wzór statutów małopolskich. Próba ta się nie powiodła i w mazowieckich księgach sądowych włodycy również nie występują. Kategoria ta więc jest specyficzną instytucją Małopolski. Nie utrzymała się długo. Część włodyków, zapewne w ciągu XV wieku, spadła do warstwy chłopskiej, zwłaszcza w razie utraty ziemi dzierżonej na prawie rycerskim i osiedlenia się na ziemiach innego szlachcica czy w dobrach duchownych. Część awansowała do szlachty, korzystając zwłaszcza z otwie­rających się od czasów Kazimierza Wielkiego możliwości nadań na Rusi. Reszta przeniosła się do miast i została wchłonięta przez stan mieszczański. Rezultatem takiego rozwoju stanu rycerskiego w Małopolsce była przewaga w tej dzielnicy wielkiej szlacheckiej własności ziemskiej nad średnią i drobną.

Małopolska była dzielnicą najpotężniejszych rodów magnackich, podczas gdy w Wielkopolsce przeważała szlachta średnia, jednowioskowa, a na wschod­nich jej ziemiach siedziało dość liczne drobne rycerstwo. Natomiast na Ma­zowszu weszli do stanu szlacheckiego zapewne wszyscy dawni woje, również piesi; warstwa ta na terenach północnego i wschodniego Mazowsza nie tylko nie utraciła znaczenia, ale liczba jej członków jeszcze wzrastała w wyniku prowa­dzonego przez książąt planowego osadnictwa drobnego rycerstwa na ziemiach pogranicznych.

Za zamknięcie stanu szlacheckiego można uznać przyjęcie w statutach Kazimierzowskiej zasady, że szlachcicem można zostać tylko przez urodzenie w rodzinie szlacheckiej. Nie wystarczało więc do tego ani pełnienie służby rycerskiej, ani też posiadanie ziemi na prawie rycerskim. Nie tylko zajęcia rycerskie uznano za lepsze od innych, ale i sama krew szlachecka była dostojna, a więc pochodzenie szlacheckie decydowało o zaletach umysłu i charakteru, które zaczęto określać jako “szlachetne", a więc przez przymiotnik urobiony od słowa “szlachta".

Rycerstwo służebne i lenne

Zasada równości wewnątrz stanu szlacheckiego i alodialnego* charakteru dzierżenia ziemi na prawie rycerskim, z prawem jej dziedziczenia nie tylko w linii prostej, ale i bocznych (przy czym dziedziczenie, z pewnymi ograniczeniami, obejmowało i kobiety), z prawem jej sprzedaży i darowania, sprawiła, że nie powiodły się w Polsce próby wprowadzenia zachodniego prawa lennego. Prawo lenne pojawiło się w XIII wieku na Śląsku, gdzie książęta zaczęli tym systemem nadawać posiadłości, zrazu przybywającym obcym rycerzom, a potem i ludziom miejscowego pochodzenia. W innych dzielnicach nadania książęce na prawie

* Allodium - w Europie zachodniej dobra nie obciążone bezpośrednio obowiązkami lennymi wobec seniora i nie podlegające ograniczeniom przekazywania i dziedziczenia.

146

lennym należą do rzadkości. Natomiast wielcy panowie feudalni, duchowni i świeccy, próbowali w swych posiadłościach stworzyć drogą nadań lennych grupę własnego rycerstwa. W XIII wieku występowała przy biskupach, opatach i dygnitarzach świeckich znaczna grupa rycerstwa służebnego, częściowo może nawet nieswobodnego pochodzenia. W większości byli to chlebojedźcy, czyli ludzie żyjący na dworze możnowładcy i utrzymywani przez niego, ale co do niektórych wiadomo, że mieli ziemię na prawie lennym (jak np. Zdziesław, lennik biskupa włocławskiego Wolimira). W Wielkopolsce występują rycerze-lennicy tamtejszych dostojników, tzw. manowie, jeszcze w XV wieku. Nadania lenne ułatwiał fakt istnienia sołtysów i wójtów, którzy przecież dzierżyli swe funkcje i posiadłości prawem lennym i podlegali sądowi lennemu. Również przykład sąsiednich stosunków brandenburskich, śląskich i pruskich wpływał na szersze stosowanie w Wielkopolsce nadań lennych i wytwarzanie się grupy wasali możnowładczych. Na Mazowszu poza lennikami biskupimi istnieli rycerze­-lennicy prepozytów płockich, którzy przetrwali w tym charakterze do XVIII wieku.

Kazimierz Wielki, który starał się wykorzystać prawo lenne celem stworzenia nowych grup społecznych, mogących stanowić przeciwwagę dla zbyt potężnej szlachty, przywiązywał duże znaczenie do sołtysów. W statutach małopolskich wyodrębnił grupę “rycerzy, uczynionych z sołtysów lub kmieci" (tj. zapewne chlebojedźców - rycerzy chłopskiego pochodzenia), opatrując ją główszczyzną wyższą od chłopskiej. W ten sposób tworzył sobie-możliwość wykorzystywania ludzi niższego pochodzenia w wojsku i aparacie państwowym. Tę właśnie grupę, która w późniejszych czasach zanikła, zdaniem starszych badaczy zwano z czeska panoszami. Ostatnio jednak Ambroży Bogucki uważa panoszę za wcześniejsze określenie późniejszego (zapożyczonego z Węgier) giermka.

Na większą skalę zastosował prawo lenne Kazimierz, a zwłaszcza rządzący po jego śmierci Władysław Opolczyk, na Rusi Czerwonej. Tam dokonywano formalnych nadań lennych ze ścisłym wyliczeniem wymiaru powinności wojsko­wych i z hołdem lennym. Największym lennikiem króla na Rusi był (od czasów Jagiełły) książę mazowiecki Siemowit IV i jego spadkobiercy, którzy władali księstwem bełskim; wcześniej już otrzymali na Rusi wielkie lenna Pileccy, Melsztyńscy, Jarosławscy i Buczaccy, ale nadawano także mniejsze lenna rycerskie. Ci wielcy lennicy nadawali z kolei ziemię z obowiązkiem służby wojskowej własnym wasalom, również tutaj noszącym nazwę manów, którzy składali także homagium i odpowiadali przed sądem lennym (tj. sądem parów) dóbr swego seniora. Po rozciągnięciu na Ruś prawa polskiego w 1434 r. silniejsi manowie wykupywali się z zależności lennej, nieraz za wysokie sumy, drobniejsi przetrwali dłużej jako tzw. slużkowie.

147

Zamknięcie się stanu szlacheckiego i sposoby przenikania doń “nowych ludzi"

Ustalenie się zasady urodzenia w rodzinie szlacheckiej jako jedynego sposobu wejścia do stanu szlacheckiego spowodowało konieczność zwalczania ludzi nieszlacheckiego pochodzenia, usiłujących bezprawnie uchodzić za szlach­tę. Głównym sposobem było oskarżenie podejrzanego przed sądem o bezprawne podszywanie się pod członkostwo stanu rycerskiego, tzw. nagana szlachectwa. Pozwany musiał się oczyścić z tego zarzutu przez świadectwa sześciu nie podejrzanych szlachciców. W Małopolsce wystarczało sześciu współrodowców, tj. członków rodu ojczystego, natomiast w Wielkopolsce poza dwoma współ-rodowcami musieli złożyć zeznania czterej członkowie dwóch innych rodów. Na początku XV w. ustaliła się zasada, że ma to być dwóch krewnych z rodu matki i dwóch z rodu babki ojczystej. Nie wystarczyli już szlacheccy rodzice, lecz trzeba było udowodnić szlacheckie pochodzenie w trzecim pokoleniu; zwyczaj ten przeszedł również do Małopolski, a jeszcze w XV wieku zaczęto domagać się poświadczenia szlachetności wszystkich przodków trzeciego pokolenia, tj. także babki macierzystej. Fakt dłuższego tolerowania w Małopolsce wywodu szla­chectwa tylko po mieczu mógł być spowodowany dość częstymi małżeństwami przedstawicieli bogatej szlachty i magnatów z mieszczkami, zwłaszcza kra­kowskimi. W Wielkopolsce małżeństwa takie były zdaje się rzadsze. Natomiast wcześniej w tej dzielnicy ustalają się stałe nazwiska szlacheckie, wywodzące się z reguły od gniazda rodowego (Ostroróg, Górka, Zbąski, Czarnkowski itp.), podczas gdy w Małopolsce ulegają one na ogół zmianom, zależnie od przenosin głównej rezydencji szlachcica (np. podział Leliwitów na rodziny Tarnowskich, Melsztyńskich i Jarosławskich).

Początkowo z naganą szlachectwa mógł wystąpić każdy, nawet mieszczanin lub chłop; statut warcki 1423 r. zabraniał czynić to kmieciom, ale mieszczanie występowali w sprawach o naganę szlachectwa i później. Początkowo, jak zauważył Władysław Semkowicz, traktowano naganę szlachectwa jako zniewagę tak dotkliwą, że w razie oczyszczenia karano z kolei oszczercę wyrwaniem języka;

ale już w końcu XIV wieku mógł on wykupić się trzema grzywnami.

Nagana szlachectwa miała służyć oczyszczeniu stanu rycerskiego od intru­zów. W rzeczywistości jednak procesy o naganę stały się najlepszą drogą przenikania elementów nieszlacheckich, zwłaszcza - mieszczan, do szeregów szlachty. Wywód szlachectwa, przeprowadzony w sądzie i udokumentowany wyrokiem sądowym, którego treść otrzymywał pozwany na piśmie, był naj­lepszym świadectwem, przedstawianym później przy każdym ponowieniu za­rzutów. Dla bogatego pseudoszlachcica mieszczańskiego pochodzenia nie sprawiało trudności znalezienie ubogich herbowych rycerzy, którzy za pewną sumę zgadzali się przysiąc, że jest ich krewnym, należy do tego samego herbu i zawołania. Władysław Semkowicz znalazł w matópofskich zapiskach sądowych całą grupę takich zawodowych świadków, występujących w procesach o naganę, mimo że szlachectwo ich samych nie było nieposzlakowane (jak tego dowodzą

148

wytaczane im samym zarzuty). Niektórzy z nich odznaczali się niemałym tupetem, jak ów Marcin Probolo z Modinicy, który w 1448 r. świadczy jako szlachcic z rodu Starychkoni (Toporczyków), a w 1450 - z rodu Baranichrogów;

inny, Dobrogost z Głuchowa, raz występuje jako Śreniawita, raz jako Nałęcz. Formalizm procesów o naganę i rzadkie fakty przegranej pozwanego w takim procesie upoważniają do stwierdzenia za cytowanym autorem, iż procesy o naganę “były w istocie kuźnią szlachectwa, gdyż ułatwiały całej masie żywiołów nieszlacheckich wejście pod płaszczykiem prawa w poczet szlachty".

Taki rozwój wydarzeń był naturalnym następstwem zamknięcia legalnych dróg uzyskania szlachectwa. Próbowano jednak stworzyć możliwość wejścia do rodu szlacheckiego przez adopcję. Tak zdaniem Mariana Friedberga Leliwici adoptowali i przyjęli do herbu mieszczan krakowskich Morsztynów. Z czasem król zaczął rościć sobie prawo do nadawania szlachectwa szczególnie zasłu­żonym osobom nieszlacheckiego pochodzenia (w praktyce głównie miesz­czanom). Statuty Kazimierzowskie nie znają jeszcze tej drogi uzyskania szla­chectwa. Pojęcie nobilitacji, opracowane na zasadach prawa rzymskiego przez znakomitego prawnika włoskiego Bartolo de Sassoferrato, zastosował w pra­ktyce cesarz i król czeski Karol IV Luksemburski (pierwszy akt nobilitacji w 1360 r.). W XV wieku również królowie polscy (począwszy od Władysława Jagiełły) zaczęli posługiwać się nobilitacją jako cennym narzędziem, umożli­wiającym awansowanie bliskich współpracowników mieszczańskiego lub chłop­skiego pochodzenia.

Uwarstwienie stanu szlacheckiego i jego prawna jednolitość

Wyodrębniony prawnie od innych grup społecznych i ściśle od nich odgraniczony stan szlachecki objął znaczną część społeczeństwa polskiego i wobec tego daleki był od jednolitości klasowej. W samej Małopolsce w XV wieku żyli w ramach tego samego stanu Jan Głowacz z Oleśnicy (brat kardynała Zbigniewa), marszałek wielki koronny i wojewoda sandomierski, posiadacz miasta i 59 wsi, oraz czterdziestu siedmiu szlachciców, posiadaczy udziałów we wsi Krzyszkowice w ziemi proszowskiej.

Powstanie jednolitego stanu szlacheckiego nie zlikwidowało możnowładz­twa jako odrębnej warstwy społecznej, ułatwiło tylko stałe odnawianie jej napływem nowych ludzi spośród średniej szlachty lub spośród, niższego jeszcze pochodzenia, faworytów królewskich.

Do rodów możnowładczych o największym znaczeniu, których członkowie wyróżniani są czasem określeniem barones od ogółu szlachty (nobiles), należeli w XIV-XV wieku w Małopolsce Leliwici Tarnowscy i Melsztyńscy, Toporczy-kowie Tęczyńscy i Szafrańcowie, Porajowie Kurozwęccy, Dębnowie Oleśniccy; w

149

Wielkopolsce Nałęcze Szamotulscy, Ostrorogowie i Czarnkowscy, Łodziowie Górkowie i Bnińscy, Zarębowie Królikowscy i Kalinowscy. Mimo iż Władysław Łokietek otoczył się po umocnieniu w Krakowie nowymi ludźmi, a Kazimierz Wielki po objęciu rządów zmienił znacznie skład ekipy doradców królewskich, wytworzyła się w XIV wieku grupa możnych rodów małopolskich, kierująca u boku króla, jako tzw. rada królewska, polityką państwa, bacznie strzegąca swej władzy i czerpiąca z niej niemałe zyski. Rada liczyła ok. 50 członków (z tendencją do wzrostu), ale reprezentowali oni rody możnowładcze. Na nadaniach kró­lewskich i na dzierżawieniu królewskich majątków rosły majątki tych rodów. Grupa możnowładców małopolskich (Bogoriowie, Leliwici, Kurozwęccy), zrazu na ogół wiernie służąca Kazimierzowi i wypełniająca jego program polityczny, usamodzielniła się po śmierci ostatniego Piasta na tronie krakowskim, korzy­stając z zaufania króla Ludwika. Przy dochowywaniu wierności Andegawenom możni krakowscy prowadzili coraz bardziej własną politykę. Ta grupa związana wspólnotą interesów i pewnymi tradycjami politycznymi (związki z Węgrami, ekspansja na Ruś) działała w nieco zmienionym składzie (na czele z Oleśnickimi) w pierwszej połowie XV w., korzystając ze słabej pozycji Jagiełły, zawdzię­czającego tron możnowładcom krakowskim, i małoletniościjego starszego syna. Przy żadnej poważniejszej decyzji państwowej król nie mógł pominąć zapytania o zdanie “panów rady".

Gdyby władza grupy krakowskiej się utrwaliła, mogłoby dojść do ukon­stytuowania się utytułowanej arystokracji, odgraniczonej od ogółu rycerstwa i monopolizującej władzę. Ale takiemu obrotowi wypadków sprzeciwiały się nie tyle niższe warstwy rycerstwa, nie wyrobione politycznie i przyzwyczajone do solidarności w ramach rodów heraldycznych, ile możnowładztwo wielkopolskie. Faworyzowanie Małopolan przez Kazimierza i Ludwika wzbudzało nie tylko poczucie krzywdy wśród Wielkopolan, ale prowadziło do ruchów opozycyjnych w rodzaju konfederacji pod wodzą Maćka Borkowica przeciwko staroście królewskiemu Wierzbięcie w 1352 r., czy też otwartej wojny, podjętej w 1382 r. pod przywództwem możnego rodu Nałęczów i w sojuszu z księciem mazo­wieckim przeciw obozowi andegaweńskiemu po śmierci Ludwika. Ten nurtujący stale antagonizm między możnowładztwem małopolskim a wielkopolskim kazał temu ostatniemu szukać oparcia w średnich warstwach stanu rycerskiego, a od czasu do czasu i wśród bogatego mieszczaństwa. Z kolei król Ludwik nie mógł w swych staraniach o sukcesję w Polsce ograniczyć się tylko do pozyskania zgo­dy małopolskich możnowładców, ale musiał zabiegać o ugodę w tej sprawie z całą szlachtą. Dlatego prowadził rokowania z rycerstwem w obozie pod Lublinem w 1351 r. i nadał przywilej koszycki w 1374 r., obejmujący cały stan szlachecki.

Szczególną szkołą polityczną dla średniej zwłaszcza szlachty był okres bezkrólewia po śmierci Ludwika (1382-1384), kiedy to możnowładcy wielko­polscy gorączkowo poszukiwali poparcia “młodszej braci", biorącej żywy udział w licznych zjazdach dzielnicowych i ogólnopolskich w Radomsku, Wiślicy, Sieradzu i w ogólnopolskiej konfederacji; nawet w rokowaniach z królo-

150

wą-wdową Elżbietą wzięli udział przedstawiciele szerszych kół szlachty. Decyzja o powołaniu na tron Jagiełły była wprawdzie powzięta przez panów krakow­skich, ale w 1388 r. na zjeździe z nowym królem w Piotrkowie nie brak przedstawicieli niższych warstw szlachty, którzy przeforsowali ważne postulaty swej grupy.

Sejmy, sejmiki, konfederacje

Dogodnym momentem dla przedstawienia postulatów mas szlacheckich było zwołanie pospolitego ruszenia. Zetknięcie się rycerstwa z różnych części Polski umożliwiało wymianę doświadczeń i uświadomienie wspólnoty interesów, o co trudno było w normalnych warunkach. W chwilach, kiedy pojawiały się nowe fakty, powodujące konieczność powzięcia decyzji przez zebrane rycerstwo lub gdy masy pospolitego ruszenia wyrażały powszechne niezadowolenie, docho­dziło do zwoływania w obozie wieców rycerstwa, zwanych później sejmami obozowymi. Owe sejmy uważały się za reprezentację całej szlachty. W 1351 r. sejm w obozie pod Lublinem, w obliczu ciężkiej choroby Kazimierza Wielkiego, podjął rokowania z Ludwikiem Węgierskim i uznał go następcą tronu, ale pod warunkiem, że złoży przyrzeczenia dotyczące spraw żywo obchodzących szlach­tę; m.in. król przyrzekł nie powoływać cudzoziemców na urzędników w Polsce i obiecał płacić żołd rycerstwu na wyprawach wojennych. W 1422 r. pod Czerwińskiem sejm obozowy polskiego pospolitego ruszenia, uzyskawszy po­parcie Witolda w.ks. litewskiego, wymusił na Jagiełłę szereg ustępstw, z których najważniejszym był zakaz konfiskaty mienia szlachty bez wyroku sądowego oraz zakaz łączenia urzędu starosty z urzędem sędziego ziemskiego (a więc oddzielenie władzy wykonawczej od sądowniczej). Wreszcie najsławniejszym wystąpieniem był sejm obozowy szlachty wielkopolskiej pod Cerekwicą we wrześniu 1454, który w obliczu nieprzyjaciela wymusił na królu (Kazimierzu Jagiellończyku) przeniesienie kompetencji sejmu walnego na sejmiki ziemskie. Wielkopolan naśladowali Małopolanie (których pospolite ruszenie zwołano po klęsce Choj­nickiej); w ich sejmie pod Opokami w październiku i na początku listopada tegoż roku wzięli udział delegaci Wielkopolan. Postulaty obozowego sejmu opockiego, analogiczne do cerekwickich, zostały przyjęte przez króla i znalazły wyraz w wydanych w listopadzie przywilejach nieszawskich.

Ważną bronią w rękach szlachty były coraz częstsze od XIV w. konfederacje, związki mające na celu uzyskanie przez ich uczestników pewnych postulatów lub usunięcie nadużyć. Po konfederacji wielkopolskiej 1352 r. i radomszczańskiej z 1382 r. znacznym wstrząsem była konfederacja nowokorczyńska, zawiązana w 1439 r. przez sympatyzuj ąpą z husytyzmem szlachtę małopolską pod kierow­nictwem zubożałego magnata, Spytka z Melsztyna, przeciwko oligarchii mag­nackiej i jej przywódcy, Zbigniewowi Oleśnickiemu. Tym razem konfederaci zostali rozbici przez wojska królewskie pod Grotnikami, a przywódca ich poległ.

151

Nacisk, jaki szlachta kładła w swych postulatach na rolę sejmików, wskazuje, że one to stały się w pierwszej połowie XV wieku głównym forum politycznym średniej i niższej szlachty, przeciwstawianym zjazdom dzielnicowym i sejmom ogólnokrajowym, jako zagromadzeniom, w których przewagę utrzymywało możnowładztwo. Przyczyny były bardzo prozaiczne: nawet średni (a cóż dopiero drobny) szlachcic nie mógł sobie pozwolić na porzucenie gospodarstwa i podróż na własny koszt do odległych często o dziesiątki mil miejscowości, gdzie obradował zjazd; czuł się też onieśmielony, a nawet zastraszony, splendorem dworu królewskiego i wspaniałymi orszakami możnych, które zajmowały wszelkie pomieszczenia mieszkalne, co podbijało ceny za miejsce w gospodzie. Wolał rokować z królem u siebie, w otoczeniu swych sąsiadów, których poparcie czuł namacalnie, a racji swych nie musiał im zbyt szczegółowo tłumaczyć.

Sejmiki rozwinęły się w ciągu XIV wieku na marginesie roków sądów ziemskich, przy okazji których urzędnicy ziemscy i zaproszeni inni posesjonaci radzili osobno nad sprawami porządku i bezpieczeństwa, tudzież nad obroną wspólnych interesów ziemian wobec króla i władz centralnych. Możliwe też, że geneza sejmików tkwiła w dzielnicowych wiecach urzędniczych, znanych z XIII wieku, niekoniecznie związanych z rokami sądowymi. Mimo początkowej przewagi możnych, również w tych zgromadzeniach ustaliła się najpierw w Wielkopolsce, a potem i w Małopolscejuż w XIV wieku zasada, że w sejmiku ma prawo brać udział każdy szlachcic danej ziemi; urzędnicy ziemscy radzili czasami osobno, a następnie wchodzili w rokowania z resztą uczestników sejmiku (communitas nobilium). Przez upowszechnienie udziału szlachty w sejmikach wzrosła ich rola jako samorządów terytorialnych, a uchwały sejmików [laudd) stały się obowiązujące. Wzrost świadomości politycznej mas szlacheckich i ich nastrojów opozycyjnych w stosunku do możnowładztwa znalazł na sejmikach właściwe forum, a z czasem rola możnych na nich zmalała.

W ramach swej działalności samorządowej sejmiki nakładały na szlachtę lokalne podatki, wyznaczały też do ich zbierania specjalnych poborców. Kiedy w wyniku przywilejów koszyckich 1374 i 1381 r. skarb państwa miał trudności i aby z nich wyjść należało uzyskać zgodę szlachty na podatek nadzwyczajny, to trzeba było prowadzić rokowania z poszczególnymi sejmikami; w 1404 r. wyraziły one zgodę na “pobór", celem uzyskania sumy koniecznej do wykupu ziemi do­brzyńskiej z rąk Krzyżaków. Początkowo podatki nadzwyczajne były rzadkością (tylko trzy razy uchwalono je w pierwszej połowie XV wieku), dopiero potrzeby związane z prowadzeniem trzynastoletniej wojny z Krzyżakami zmusiły króla do częstszego zwracania się do sejmików z żądaniem pomocy.

Pertraktacje z sejmikami były dla króla i jego otoczenia niezwykle uciążliwe i utrudniały funkcjonowanie państwa. Toteż król starał się zwiększyć repre­zentatywność zjazdów prowincjonalnych i sejmów ogólnopolskich, zwoływanych w pierwszej połowie XV wieku dość regularnie, mniej więcej raz do roku. W zjazdach tego typu brali udział dygnitarze, członkowie rady królewskiej (w l połowie XV wieku było ich 73), przedstawiciele miast, kapituł katedralnych, a także szlachta. Teoretycznie każdy szlachcic miał prawo udziału w zjeździe

152

prowincjonalnym lub sejmie, w praktyce -jak widzieliśmy - trudności materialne ograniczały ten udział do rycerstwa z okolicy miejsca obrad. W chwilach szczególnych zadrażnień społecznych udział taki bywał dość liczny i umożliwiał nacisk na obradującą radę i króla. Ale szlachta z ziem peryferyjnych nie była skłonna uznać przypadkowej reprezentacji stanu, była nieufna wobec instytucji sejmu walnego i żądała decydującego głosu dla sejmików. Wyjściem z trudnej sytuacji było wyłonienie reprezentacji, zdolnej do wyrażania opinii całego stanu, i zaopatrzenia jej w diety, umożliwiające podróż i udział w obradach. Sprawy te nie zostały w pierwszej połowie XV wieku rozstrzygnięte. M.in. w 1424 r. pojawił się projekt powołania na sejm po dwóch delegatów z każego rodu heraldycznego. Projekt był świadectwem znaczenia solidarności rodowej wśród szlachty, ale nosił wyraźne piętno inicjatywy możnowładczej, gdyż zacierając różnice spo­łeczne między swą grupą a resztą szlachty magnaci mogli samych siebie uznać za przedstawicieli poszczególnych rodów. Z tym projektem konkurował skutecznie postulat reprezentacji terytorialnej, któremu sprzyjało rosnące znaczenie sej­mików ziemskich. Już w pierwszej połowie XV wieku brali udział w sejmach delegaci sejmików odleglejszych ziem, a w 1451 r. delegaci sejmiku Rusi Czerwonej korzystali z przydzielonych im przez sejmik diet. Zasada ta zdobyła sobie w drugiej połowie stulecia przewagę i ostatecznie zwyciężyła.

Przywileje stanowe szlachty

Dzięki wzrostowi aktywności politycznej średniej szlachty, opierającej się na poparciu ogółu stanu rycerskiego, przywileje uzyskiwane od monarchy objęły całość stanu, a nie tylko jego górną warstwę. W miarę zaostrzania się konfliktów między magnatami a resztą szlachty malało znaczenie powiązań “rodowych" łączących wspólnoty herbowe i ułatwiających możnym komenderowanie ma­sami niższego rycerstwa. Natomiast wzrastała rola więzi sąsiedzkiej, łączącej szlachtę jednej ziemi w ramach samorządu ziemskiego, spotykającą się przy okazji sejmików i roków sądowych.

Kolejne przywileje obdarzały szlachtę prerogatywami, tylko jej przysłu­gującymi. Już w okresie dzielnicowym poszczególni książęta, zwłaszcza obej­mujący władzę na podstawie elekcji, wydawali przywileje gwarantujące prawa i dotychczasowe prerogatywy poszczególnych warstw społeczeństwa (np. przy­wilej Władysława Laskonogiego dla społeczeństwa Małopolski w Cieni 1228 r. czy przywilej Wacława II dla tejże dzielnicy, wydany w Lutomyślu w 1291 r.), ale dopiero słynny przywilej koszycki Ludwika Węgierskiego z 1374 r. został wydany wyłącznie dla stanu szlacheckiego. Zawierał on wywalczone już dawniej ustępstwa, nieraz z ich rozszerzeniem (mianowicie wykup przez króla rycerzy, którzy dostaliby się do niewoli w czasie wyprawy poza granice kraju), ale także zastrzeżenie urzędów ziemskich dla szlachty danej ziemi i wyłączenie obco­krajowców z prawa do piastowania funkcji starostów; wreszcie zwalniał dobra

153

szlacheckie od wszelkich powinności na rzecz państwa, z wyjątkiem tzw. poradinego, czyli 2 groszy z łana kmiecego, przy czym łany uprawiane przez rycerzy na własny rachunek pozostawały wolne od podatku.

Postanowienia przywileju koszyckiego były kilkakrotnie potwierdzane przez Władysława Jagiełłę, który, jako drugi z kolei król obcego pochodzenia, musiał, wstępując na tron w 1386 r., potwierdzić prerogatywy uzyskane dotychczas przez szlachtę (przywilej krakowski). Dwa lata później ponowił to zatwierdzenie w Piotrkowie, uzupełniając je m.in. postanowieniem o obowiązkowym wyna­grodzeniu rycerstwa podczas wypraw poza granice kraju przez wypłacanie żołdu.

Ożywienie tendencji opozycyjnych wśród szlachty w latach dwudziestych XV wieku wiąże się zapewne z wpływami husyckimi. Zryw niższych warstw społeczeństwa czeskiego, w którym niemała rola przypadła drobnej szlachcie, kierował się m.in. przeciwko wyższemu duchowieństwu i możnowładztwu. Również wśród polskiej szlachty narastała niechęć do kleru, a zwłaszcza do ściąganych przez kler danin; kwestionowano dziesięciny, występowano przeciw pociąganiu szlachty przed sądy duchowne. Synod wieluński 1420 r. pod przewodem prymasa Mikołaja Trąby wydał ostry edykt przeciw zwolennikom husyckich poglądów w Polsce. Mimo to młodzież szlachecka często ciągnęła do Czech na pomoc husytom i wracała przesiąknięta ich ideami. Zdaniem Anto­niego Prochaski nacisk szlachty na Jagiełłę pod Czerwińskiem w 1422 r. wywołany był lękiem przed represjami wobec zwolenników husytyzmu. Przy­wilej, zabraniający konfiskaty dóbr szlacheckich bez wyroku sądowego, miał być rękojmią, że starostowie królewscy nie staną się wykonawcami represji Kościoła wobec “kacerzy". Od tej pory rozwinęły się dalsze rokowania między królem a szlachtą, przy czym szlachta uzależniała od uwzględnienia swych postulatów zgodę na objęcie sukcesji po Jagiełłę przez jednego z jego synów. Przywileje:

warcki (1423 r. - z postanowieniami ostro ograniczającymi prawa innych stanów), brzeski (1425 r. - nie wszedł w życie), jedlneński (1430 r.) i krakowski (1433 r.) były etapami walki o dalsze uprawnienia stanu szlacheckiego. Ukoro­nowaniem było ustalenie zasady nietykalności osobistej szlachty - zakaz aresztowania szlachcica bez wyroku sądowego, zawarty w przywileju jedineń-skim i powtórzony w krakowskim. Tylko w razie schwytania szlachcica, dopuszczającego się zbrodni (morderstwa, podpalenia, napadu rabunkowego, porwania kobiety - tzw. cztery artykuły grodzkie), starosta mógł uwięzić przestępcę natychmiast. Rok później szlachta Rusi Czerwonej uzyskała rozciąg­nięcie na jej teren prawa polskiego, a więc i przywilejów szlacheckich, co uniemożliwiło tamtejszemu możnowładztwu utrzymanie podziału rycerstwa na wyższe i niższe. Na terenie Rusi zresztą magnaci przez dłuższy czas jeszcze bronili prerogatyw dygnitarzy ziemskich jako reprezentantów poszczególnych ziem; w przywileju korczyńskim z 1456 r. dla Rusi i Podola brak w ogóle wzmianki o sejmikach.

Trzecim wreszcie okresem nasilenia walki średniej szlachty przeciw prze­wadze magnatów był okres wojny trzynastoletniej. Przywileje nieszawskie 1454

154

roku uzależniły prawodawcze decyzje króla oraz zwoływanie pospolitego ruszenia od sejmików ziemskich. W 1456 r. na sejmie w Nowym Mieście Korczynie po raz pierwszy szlachta narzuciła podatki miastom bez ich zgody; w 1462 r. zademonstrowano mieszczanom niższość ich pozycji społecznej, pozy­wając krakowian przed sąd szlachecki w sprawie zabójstwa Tęczyńskiego i stosując odpowiedzialność zbiorową władz miejskich. Uzyskanie przez szlachtę przewagi w państwie zachwiało od razu pozycję innych stanów.

Ale te sukcesy średniej szlachty towarzyszyły rosnącym dążeniom do odcięcia się od najuboższych współklejnotników. Właśnie w 1458 roku zjazd wielkopolski w Kole uchwalił obciążenie podatkami posiadłości szlachty nie mającej kmieci; w 1472 r. przyjął tę zasadę małopolski zjazd w Nowym Mieście Korczynie. Szlachta bez kmieci to głównie szlachta zagrodowa, własnoręcznie uprawiająca swe gospodarstwa. Ci potomkowie drobnych wojów, w Małopolsce w większości zepchnięci do stanu włodyków, w innych dzielnicach zdołali utrzymać się w stanie rycerskim, czemu sprzyjało uznanie zasady dziedziczenia przynależności stanowej. Dzięki temu ubogi rolnik, jeśli potrafił udowodnić herbową przy­należność swych dziadów, mógł korzystać z przywilejów stanu szlacheckiego, nawet jeśli całkiem stracił ziemię i zaciągał się do najemnych wojsk lub wynajmował się na służbę u magnata. Szeregi szlachty zagrodowej zasilali potomkowie rozradzającej się szlachty jednowioskowej, którzy wskutek po­działów rodzinnych siedzieli na coraz szczuplejszych majątkach (szlachta cząstkowa). Bogatsi członkowie stanu rycerskiego patrzyli wprawdzie z lekce­ważeniem na tę biedotę szlachecką, ale wiele czynników powodowało, że się od niej nie odcinali. Po pierwsze - masa “szaraków" popierała ich w walce z magnaterią i z mieszczaństwem, po drugie - przekonanie o specjalnej wartości krwi szlacheckiej, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, kazało im widzieć w sługach pochodzenia szlacheckiego coś wyższego od chłopa, a nawet “łyka" -mieszczanina. Po trzecie - średni szlachcic nie był tak dalece pewny przyszłości, by nie obawiać się, że i jego potomkowie mogą kiedyś stracić majątek i znaleźć się w sytuacji “gminu szlacheckiego".

Inaczej niż w Koronie rozwijała się sytuacja szlachty na Mazowszu, pozostającym do 1526 r. pod panowaniem własnych książąt. Miejscowa szlachta urzędnicza, odpowiednik koronnego możnowładztwa, ale znacznie mu ustępu­jąca pod względem wielkości majątków, utrzymała przez długi czas swą wyższą pozycję (jeszcze w statucie z 1390 r. wyższą główszczyznę). Immunitety przy­sługiwały poszczególnym rodom heraldycznym, a nie całemu stanowi, dlatego też część szlachty jeszcze w XV w. podlegała sądownictwu urzędników książęcych (wojewodów, kasztelanów) oraz pełniła nadal niektóre powinności prawa książęcego.

Na Mazowszu utrzymany został podatek, odpowiadający koronnemu po-radinemu, pobierany w wysokości 12 gr z łana, zwany czynszem książęcym. Wobec niewielkich rozmiarów dóbr książęcych i zwolnień z czynszu, udzielanych niektórym immunizowanym majątkom, już w XIV w. konieczne było wpro­wadzenie podatków okolicznościowych, nakładanych w warunkach przypomi-

155

nających zachodnioeuropejskie auxilium (petitio, będę, aide, precarid): na wykup zastawionych ziem, wyposażenie córek (tzw. swadziebne) itp. Od 1441 r. pojawiają się podatki nadzwyczajne, uchwalane przez zjazdy urzędników z udziałem szlachty, z których w drugiej połowie XV w. rozwinie się sejm mazowiecki.

Świadomość stanowa szlachty

Ukonstytuowanie się stanu szlacheckiego spowodowało utworzenie się pewnego, zmierzającego do jednolitości, środowiska. Jego górna warstwa, magnaci, wskazywała wzorce zachowania. Sposób bycia magnatów, ubierania się, przemawiania, był naśladowany przez mniej możnych członków stanu rycerskiego. Coraz większy udział liczebny szlachty w życiu publicznym przyczyniał się do pogłębienia świadomości stanowej, a udział w decyzjach o znaczeniu ogólnopaństwowym sprzyjał wzrostowi świadomości narodowej i zrozumieniu interesów państwa, które zresztą nie zawsze umiano wysunąć przed sprawy partykularne. Antagonizmy dzielnicowe, zwłaszcza rywalizacja Wielko­polski z Małopolską, trwały nadal, choć średnia szlachta obu dzielnic łatwiej dochodziła do porozumienia niż rody magnackie. Mazowsze traktowane było jako odrębny, choć zależny od Korony, kraj, na który patrzono z góry, podkreślając ubóstwo jego szlachty i wyśmiewając jej gwarę. Wzrost świado­mości stanowej i udziału w rządach państwem, duma z “klejnotu szlacheckiego" i przekonanie o “lepszości" krwi szlacheckiej prowadziły do rozwoju stanowego szowinizmu i do dyskryminacji innych stanów. Jeszcze w XV wieku na porządku dziennym były małżeństwa mieszane, a także przenoszenie się szlachty do miast, a mieszczan na wieś. Bogaci mieszczanie krakowscy wydawali córki za Rzeszow­skich i Melsztyńskich, Zarębów i Lanckorońskich. W Ostrowi Mazowieckiej w latach 1425-1445 ten sam wójt, a zarazem sędzia ziemski, Marcin z Mieszek rozpatrywał sprawy szlachty i mieszczan, zmieniając tylko asesorów. Uboga szlachta nie unikała też koligacji z bogatymi kmieciami, a nawet obejmowała gospodarstwa kmiece, ryzykując utratę szlachectwa. Ale w najaktywniejszej politycznie grupie szlachty coraz bardziej narastały tendencje antymieszczańskie;

brak - poza Rusią - porozumień niższej szlachty z miastami przeciw magnatom. Antagonizm gospodarczy, potęgowany przez korzystne w l połowie XV w. dla miasta nożyce cen (niskie ceny płodów rolnych przy stosunkowo wysokich cenach wyrobów rzemieślniczych), wyrażał się w coraz ostrzejszych wystąpie­niach szlachty przeciw zbytkowi “łyków", którym śmieli zaćmiewać szlachetny stan rycerski, przeciw “spiskom" cechów, sztucznie podtrzymujących narzucony przez siebie układ cen gotowych produktów i surowców; już same zajęcia miejskie uznawano za niezgodne z moralnością i honorem. Uczucia te znalazły najdobitniejszy wyraz w Wierszu o zamordowaniu Andrzeja Tęczyńskiego. Autor wzywa do zemsty syna zamordowanego, który “tako marnie szczedł [zginął] od

156

nierownia swego". “Nierowień" - człowiek niższego stanu, “chłop pogańbiały"-jak w innym miejscu określa mieszczan tenże autor, budzi oburzenie przede wszystkim faktem podniesienia ręki na szlachcica.

Charakteryzując szlachtę polską w XV wieku, Jan Długosz, który chwalił jej waleczność i wierność monarsze, nie mógł jednak, choć sam szlachcic, powstrzy­mać się od uwagi: “Przyrzeczeń nie dotrzymująca, ciężka dla poddanych i ludzi niższego stanu". Znacznie ostrzej wyraził się chłopski syn, któremu udało się zrobić karierę i osiągnąć wysoką godność profesora Akademii Krakowskiej, Jan z Ludziska. Nie zapominając o środowisku, z którego wyszedł, nie wahał się w 1447 r. w mowie do króla Kazimierza Jagiellończyka powiedzieć, że chłopi w Polsce “uciskani są większą niewolą niż synowie Izraela przez Faraona w Egipcie". Możliwe, że ta retorycznie pojęta niewola (seryitus), jak zauważył Franciszek Bujak, może się odnosić do podnoszenia obciążeń pańszczyźnianych w początkowym stadium rozwoju folwarku szlacheckiego. Charakterystyczne, że szlachecka Satyra na leniwych chłopów dotyczy wyłącznie niedbałej pracy chłopów na pańskim. Brak tu, jak również w innych tekstach, nienawiści, która wyraźnie występuje w różnych opiniach o mieszczaństwie. W ogólności trzeba się zgodzić z Kazimierzem Tymienieckim, znawcą akt sądowych Mazowsza i Wielkopolski XV wieku, że swoboda ruchów i transakcji majątkowych chłopów była jeszcze duża. Nie brak też przykładów wspólnego frontu producentów żywności i surowców wobec polityki miast, a zwłaszcza cechów, narzucających niedogodny dla wsi układ cen.

Rodzina i ród szlachecki

Oparcie przynależności stanowej na pochodzeniu z rodziny szlacheckiej przyczyniło się do wzmocnienia więzów krewniaczych wśród szlachty. Rola rodziny umocniła się jeszcze bardziej przez upowszechnienie ślubów kościelnych i innych przepisów prawa kanonicznego, dotyczących zawierania małżeństwa (m.in. zapowiedzi). Mimo to jednak istniały kontrowersje dotyczące kompetencji Kościoła w tych kwestiach, mianowicie: szlachta opierała się obowiązkowi zapowiedzi, a Kościół uznawał za ważne również małżeństwa nie zawarte według jego przepisów. Szlachta uzyskała też prawo do zawierania małżeństw kościel­nych w domu rodzicielskim jednego z oblubieńców, w szczególności zwyczaj ten dotyczył patronów kościoła parafialnego.

Małżeństwa zawierano wcześnie, ale o związkach decydowały zwykle względy majątkowe. Władza rodzicielska była na tyle silna, że dzieci, zwłaszcza córki, ulegały w sprawie doboru współmałżonka decyzji ojca. Mężczyzna w zasadzie miał prawo wyboru, ale rzadko mógł sobie pozwolić na sprzeciwienie się ojcu, od którego zależny był majątkowo. Decyzja ojca była obowiązująca dla córek, choć Kościół poprawił nieco ich sytuację, uzależniając ważność małżeń­stwa od zgody obojga współmałżonków. Posag był niezwykle istotną częścią

157

układu małżeńskiego. Statuty Kazimierza Wielkiego określały jego minimalną wysokość według pozycji społecznej ojca panny młodej i liczby jej sióstr. W zamian za to mąż zabezpieczał posag na części swych dóbr, jako tzw. wiano (dotalicium), przy czym do wartości posagu musiał dodać tzw. przywianek, tak że w sumie wartość wiana z przywiankiem, zapisana zwykle-w księgach ziemskich, wynosiła przeważnie dwukrotną wartość posagu.

Stanowisko kobiety uległo dalszemu wzmocnieniu. Wprawdzie w obawie przed rozpadem dóbr rodowych ograniczono prawo kobiet do dziedziczenia nieruchomości (nie podlegały ograniczeniom dobra nabyte dopiero przez ojca), ale kobieta zachowywała prawa do osobistego majątku, a także do wiana; po śmierci męża zarządzała całym majątkiem, aż do pełnoletności dzieci. W razie wcześniejszej śmierci żony i powtórnego ożenku męża dzieci z pierwszego małżeństwa mogły wymagać spadku po matce, w czym zobowiązany był im pomóc wuj.

Statut warcki 1423 r. zezwolił kobietom dziedziczyć dobra ziemskie przy braku potomków męskich; w innym razie należał się córkom tylko posag w gotówce i ruchomościach. Tenże jednak statut ograniczył prawa wdowy do zarządzania dobrami mężowskimi, nakazując oddanie połowy majątku spadko­biercom po dojściu ich do pełnoletności. Jednakże mężowie dość często zapisywali żonom dożywocie na całym majątku. Kobieta, wychodząca powtór­nie za mąż, powinna była pozostawić dzieciom z poprzedniego małżeństwa cały majątek ojca i połowę własnego.

Żona była zobowiązana do posłuszeństwa wobec męża. Miał on prawo karcenia jej, nawet chłostą; nie wolno było jednak żony kaleczyć ani głodzić. W zapiskach sądowych zdarzają się skargi na znęcanie się męża nad połowicą, ale także skargi mężów o próby otrucia przez żonę. Nie należy jednak uogólniać wniosków z tego jednostronnego źródła. Pani domu pomagała mężowi w gospodarstwie, przejmując na swe barki zarządzanie domem. Szlachcianka z reguły sama tkała i szyła lub kierowała tymi pracami czeladzi żeńskiej. W czasie nieobecności męża przejmowała zarząd majątku, a po jego śmierci rządziła nim jako wdowa. Obraz wzruszającej harmonii małżeńskiej przytacza Maria Koczerska z zapiski sądowej wieluńskiej z 1459 r.: szlachcic z Rychłowic, udawszy się na mszę wczesnym rankiem, przejmuje następnie opiekę nad dziatwą, by małżonka mogła wybrać się na sumę.

Pozycja kobiety umacniała się nie tylko przez rosnące uprawnienia majątko­we, ale także dzięki wzrostowi kultury środowiska szlacheckiego, w którym, choć z pewnym opóźnieniem, rozwijały się obyczaje dworsko-rycerskie. “Rycerz albo panoszą czci żeńską twarz, toć przysłusza" - pisał Słota, autor wiersza O zachowaniu się przy stole. I uzasadnia to: “Boć paniami stoi wiesiele [...] i od nich wszytkę dobroć mamy". Nie należy też lekceważyć związku między poprawą pozycji społecznej kobiet (głównie jednak szlachcianek i mieszczanek) a rozpow­szechnianiem się kultu Matki Boskiej w późnym średniowieczu. Słota łączy te sprawy, stwierdzając, że kobiety “od Matki Boże tę moc mają, iż przeciw nim książęta wstają i wielką jim chwałę dają".

158

Nad znaczną częścią rodzin ubogiej, a nawet średniej szlachty wisiało widmo zubożenia w wyniku podziału majątku między potomstwo. W obawie przed utratą pozycji społecznej często decydowano się na utrzymanie “niedziału" nawet po śmierci ojca. W takiej sytuacji część braci rezygnowała z małżeństwa, aby zapobiec dalszemu rozdrabnianiu ojcowizny. Od czasów Kazimierza Wielkiego prawodawstwo zarządzało likwidację niedziałów, nakazując podzielić majątek w okresie 3 lat po śmierci ojca. Zmierzało to do rozszerzenia własności indywidu­alnej i swobodnego obrotu ziemią.

Dorośli synowie, zwłaszcza żonaci, mogli najczęściej (po śmierci matki) domagać się od ojca wydzielenia części majątku. Na tym tle dochodziło czasem do niesnasek, a nawet procesów. Były one szczególnie częste w razie powtórnego małżeństwa ojca (wtedy musiał on oddać dzieciom z pierwszego małżeństwa majątek matki i połowę własnego). Nad małoletnimi dziećmi przejmowali opiekę dalsi krewni: stryjowie po śmierci ojca, wujowie zaś wówczas, gdy po śmierci matki ojciec szykował się do ponownego małżeństwa.

Tutaj wkraczamy w zagadnienie funkcjonowania rodu, który w okresie konstytuowania się stanu szlacheckiego przeżył nowy okres rozkwitu. Przyna­leżność do rodu, znajomość dalszych krewnych, którzy mogliby poświadczyć szlachecki rodowód, nabrała nowego znaczenia. Krewni po mieczu zachowywali długi czas prawo retraktu w stosunku do dziedzicznego majątku; w Małopolsce aż do statutu warckiego 1423 r. krewni boczni mogli wykupić majątek, jeżeli po zmarłym zostały tylko córki. Zapiski sądowe z XV wieku dowodzą znacznej solidarności członków rodu nie tylko przed sądem, ale i przy spontanicznym wymierzaniu sobie sprawiedliwości. Oczywiście solidarność ta dotyczyła rodów rzeczywistych (gniazdowych), ale w pewnych warunkach rozszerzała się na ród heraldyczny, zwłaszcza gdy stawał w pospolitym ruszeniu pod tą samą chorągwią lub gdy, jak na Mazowszu, dostawał wspólny przywilej immunitetowy. W okresie formowania się rodów heraldycznych, w 2 połowie XIII i w XIV wieku, możnowładcy potrafili, jak wykazał Janusz Bieniak, przekształcić je w stronni­ctwa polityczne, występujące jednolicie w okresie walk między pretendentami do roli władcy odrodzonego Królestwa Polskiego.

Mimo wszelkich ograniczeń w samodzielnym wymierzaniu sprawiedliwości zemsta krewnych za zabitego współrodowca (wróżda) pozostawała uznawana przez prawo, zwłaszcza w środowisku szlacheckim. Sprzyjała temu słabość organów ścigania. Próbowano tylko ograniczyć wróżdę, zakazując jej w wypadkach, kiedy zabity sam sprowokował zabójcę, i żądając (obyczajem zachodnim) przed przystąpieniem do ścigania zabójcy ogłoszenia tzw. odpo­wiedzi, tj. zapowiedzi wykonania zemsty. Czyniono to zwykle na pogrzebie ofiary. Na Mazowszu regulowały “odpowiedź" specjalne przepisy (statut zakro-czymski 1453 r.): musiała być ogłoszona przed przedstawicielami władzy, wpisana do ksiąg sądowych i ogłaszana trzykrotnie przez woźnego na rynku. Zabójca, który zgłaszał dobrowolnie gotowość stawienia się przed sądem, miał prawem gwarantowaną nietykalność, ale w praktyce bywało różnie. Dla ograniczenia niebezpieczeństwa wybuchu groźnej walki między zwaśnionymi

159

rodami sąd ustanawiał często zakład {vadium), grożąc wysoką grzywną za naruszenie pokoju. Kościół ze swej strony starał się hamować uczucia zemsty, popierając instytucję pokory, mającą zresztą zapewne starą, przedchrześcijańską genezę. Winowajca w spektakularnej formie, w stroju pokutnym, w towarzystwie co najmniej 12 krewniaków uznawał publicznie w kościele swą winę, a krewni zabitego, ograniczając zemstę do symbolicznych gestów, udzielali przebaczenia. Oprócz zapłacenia główszczyzny winowajca zobowiązywał się do pokuty kościelnej: pielgrzymki, ufundowania kaplicy lub ołtarza itp. Kara za mężobój-stwo obejmowała też czasem wygnanie lub więzienie w wieży grodzkiej. Instytucja pokory znajdowała zastosowanie tylko wśród równych sobie rodów, nie dotyczyła zabójstw dokonanych przez nieszlachtę.

Krewni byli też niezbędni szlachcicowi jako współprzysiężni i poręczyciele w sądzie, szczególnie w sprawach o naganę szlachectwa. Na ogół więzy pokre­wieństwa były traktowane niezwykle poważnie: tzw. wspólnota krwi powodo­wała, że szlachcic z reguły mógł liczyć na pomoc krewnych w ciężkich chwilach, a sieroty szlacheckie - na przygarnięcie przez dalszych krewnych. Zacieśnieniu się więzi rodowych towarzyszyło ustalanie nazwisk (najwcześniej w Wielkopolsce) dziedziczonych po ojcu przez synów, początkowo wraz z majątkiem rodowym, od którego pochodziło nazwisko (na -cki, -5A:;);już w XV wieku jednak nazwisko odrywa się od posiadłości. Znaczna zresztą część nazwisk szlacheckich wywo­dziła się od przezwisk (Tarło, Kiełbasa, Pieniążek, Firlej), co nie przeszkadzało w dumnym ich przekazywaniu. W Małopolsce jeszcze w XVI w. zmieniano nazwisko wraz z rezydencją (np. Marcin Wolski stał się Bielskim). W XIV-XV w. trafiało się tam też dziedziczenie nazwiska po matce: syn Wincentego Granow-skiego i Elżbiety Pileckiej (herbu Topór, trzeciej żony Władysława Jagiełły) stał się protoplastą Pileckich herbu Leliwa. Wzrost znaczenia więzi krewniaczych dotyczył więc nie tylko krewnych po mieczu, gdyż pokrewieństwo po kądzieli, choć nigdy nie osiągnęło znaczenia więzi rodu patrylinearnego, wzrastało w cenie, zwłaszcza wraz z podniesieniem wagi szlacheckiego pochodzenia po kądzieli przy wywodach szlachectwa.

Więzi sąsiedzkie, patriotyzm lokalny, świadomość narodowa szlachty

Od 2 połowy XIV wieku coraz większe znaczenie zyskują wśród szlachty więzi sąsiedzkie w znaczeniu wspólnoty interesów obejmujących ziemię. Ziemia to na Kujawach obszar dawnego księstwa dzielnicowego, już w XIII wieku najczęściej występujący jako całość; w Wielkopolsce i w Małopolsce analogiczne funkcje pełniły okręgi sądowe, zwane powiatami. Z tego wynika, że bardzo istotną rolę w kształtowaniu terytorialnych wspólnot szlachty odgrywały wiece sądowe. Z czasem dołączył się do tego udział w sejmikach, kształtujących i ujednolicających opinie polityczne szlachty. Roki sądowe i sejmiki stanowiły też

160

miejsce, gdzie formował się i ujednolicał obyczaj szlachecki, gdzie powstawały stereotypy zachowania, stosunku do innych stanów, obiegowe pojęcia i wiedza o ustroju państwa, jego polityce i potrzebach. Sejmik ziemski lub powiatowy był więc nieuniknionym szczeblem do szerszej świadomości - poczucia wspólnoty dzielnicowej, pogłębianego przez istniejący wciąż kompleks Wielkopolan, dys­kryminowanych we własnym pojęciu przez oligarchię małopolską - a także do świadomości narodowej i państwowej.

Właśnie w omawianym tu okresie, szczególnie pod koniec XIV i w pierwszej połowie XV wieku, tworzyły się podstawy mentalności szlacheckiej, które w pełni rozwiną się w okresie tzw. Złotego Wieku. Sukcesy państwa polskiego (zwłaszcza zwycięstwo grunwaldzkie) i coraz większy jego autorytet wśród państw europej­skich oraz sukcesy stanu szlacheckiego w walce o władzę w tym państwie, wzmagały dumę narodową szlachty, a zarazem jej poczucie wyłącznego prawa własności do tego państwa. Walka o władzę odbywała się tylko w łonie stanu szlacheckiego. O chłopach, poza Janem z Ludziska, nikt publicznie nie wspomi­nał, udział miast w decyzjach o znaczeniu ogólnopaństwowym był systematy­cznie redukowany, co powodowało słabość miast i brak ich poparcia dla stołecznego Krakowa, który jedyny czynnie opierał się gwałceniu przywilejów miejskich. Demagogiczne wytykanie patrycjuszom miejskim ich niemieckiego pochodzenia ułatwiało ich dyskryminację: ludzie “obcej krwi" nie powinni decydować o losach Polski.

Horyzonty i mentalność szlachty

Demagogia ta nie ma jeszcze nic wspólnego z późniejszą ksenofobią. Właśnie od schyłku XIV wieku, a nawet od czasów Kazimierza Wielkiego, wzrastają kontakty z obcymi krajami. Nie tylko duchowni czy posłowie królewscy, ale i zwykli rycerze podróżują za granicę, bodaj do Torunia, Brzegu czy Wrocławia, ale także na Pomorze Zachodnie, do Czech, na Węgry i, oczywiście, na Litwę i Ruś. Liczni rycerze polscy służyli u Zygmunta Luksemburskiego, hojnego dla walecznych wojowników i zręcznych zapaśników turniejowych. Przy jego boku po raz pierwszy zmierzyli się z Turkami, często oddając życie, jak słynny Zawisza Czarny z Garbowa z rodu Sulimów. Inni, nastrojeni bardziej radykalnie, właśnie z wojakami Zygmunta i krzyżowcami niemieckimi skrzyżowali oręż, podążając na pomoc czeskim husytom. Jeszcze inni, u boku Witolda, ruszyli odważnie nad Worsklę, na czele z wojewodą krakowskim Spytkiem z Melsztyna, przeciw samemu sławnemu Timurowi i zasłali pole bitwy licznymi poległymi. Gdy Małopolanie wojowali z Turkami i Tatarami, Wielkopolanie pomagali ksią­żętom szczecińskim w walce z Hohenzollernami, którzy wówczas po raz pierwszy pojawili się na widowni polskiej jako władcy Brandenburgii. Już za Kazimierza Wielkiego i Ludwika liczni rycerze musieli w służbie królewskiej podróżować na Węgry i docierać aż do dalekiej Dalmacji. Orszaki rycerskie towarzyszyły

161

Zabawa dworska (taniec Salome z ołtarza św. Jana Chrzciciela w kościele Św. Floriana w Krakowie, pocz. XVI w.)

Ucztująca rodzina królewska w znakomicie odtworzonych bogatych i modnych szatach, z prawej możnowładca w długiej sukni wschodniego kroju, na dalszym planie przygrywający fistulatores.

162

okazałym poselstwom polskim na spotkanie z królem rzymskim Wacławem Luksemburskim i jego bratem Zygmuntem, na kongresy z królem Erykiem, władcą trzech państw skandynawskich, na sobory powszechne do Konstancji i Bazylei; nawet w kongresie pokojowym w Arras brali udział polscy delegaci. Po przejściu Polski na stronę papieską nasiliły się poselstwa do Włoch, skąd przywożono nowinki renesansowe. Zawisza Czarny brał udział w turnieju w Perpignanie u stóp Pirenejów, a kilku jego rodaków dotarło jeszcze dalej, walcząc wraz z rycerstwem portugalskim w Afryce w obronie Ceuty. Rycerzy polskich można było też oczywiście spotkać na Cyprze i w Palestynie. Również wizyty cudzoziemców w Polsce stały się częstsze, a na Zachodzie pojawiły się pierwsze opisy Polski i relacje z podróży; najsławniejsza, dość złośliwa, to relacja humanisty Eneasza Piccolominiego, późniejszego papieża Piusa II.

Wzrost kontaktów z zagranicą, dostępnych obecnie nawet przedstawicielom średniego rycerstwa, nie licząc osób towarzyszących orszakom posłów królew­skich czy możnowładców oraz młodzieży szlacheckiej stiudiującej na obcych uniwersytetach, powodował nie tylko rozszerzenie horyzontów szlachty, ale i nowy napływ cudzoziemskiej mody i obyczajów. Wyrazem tego jest m.in. cytowany już wiersz Słoty O zachowaniu się przy stole, propagujący ogładę towarzyską i piętnujący grubiaństwo. Jest to pierwszy w języku polskim wykład savoir vivre. Jednocześnie jednak przeciwnicy nowej mody zaczęli utyskiwać nad utratą przez stan rycerski dawnej tężyzny i prostoty, nabieraniem upodobań do zbytku, zamiłowań do cudzoziemszczyzny, zniewieścieniem. W ten ton uderza czasem, acz umiarkowanie, Jan Długosz.

Tego niewątpliwego wzrostu kultury szlachty nie należy zbyt pochopnie łączyć z upowszechnieniem wśród niej oświaty szkolnej. W ostatnim czasie Jerzy Kłoczowski w licznych artykułach dobitnie podkreślał istnienie w Polsce XV wieku znacznej grupy ludności, której nauka czytania i pisania nie była obca. Dla niej to powstawała dość już obszerna literatura religijna w języku polskim, głównie -przekłady: żywoty świętych, apokryficzne opowieści o Jezusie i Matce Boskiej, wiersze i pieśni treści dewocyjnej. Trzeba jednak pamiętać, że literatura ta była na ogół przeznaczona do czytania głośnego, a niekiedy (pieśni i wiersze) do przekazywania ustnego z pamięci. Dotyczy to także nielicznych utworów świeckich, z których zachowały się ledwie strzępy. Należy zresztą także stwierdzić, że postępy oświaty dotyczą przede wszystkim miast, gdzie znajomość czytania i pisania miała niemałe znaczenie w życiu praktycznym. Do środowiska mieszczańskiego trafiała też znaczna część literatury dewocyjnej, propagowanej przez ośrodki mendykanckie. W tym to bowiem środowisku mogły rozwijać się pragnienia zdobywania wiedzy, np. 50% studentów Akademii Krakowskiej w XV w. pochodziło z miast, które przecież obejmowały niewielki odsetek ludności, na resztę zaś w poważnym stopniu składali się klerycy pochodzenia chłopskiego, którzy w tym czasie zdołali się dobić nawef katedr uniwersyteckich.

Dwór królewski nie dawał w tej dziedzinie dobrego przykładu. Dla Jadwigi przygotowywano trójjęzyczny tekst psałterza (tzw. Psałterz floriański), ale jej następcy na tronie, po Kazimierza Jagiellończyka włącznie, nie umieli zapewne

11. 163

czytać i pisać. Dopiero druga połowa XV wieku przyniesie zmiany, a mecenat kulturalny z kręgów kościelnych i mieszczańskich zacznie się przesuwać do środowisk świeckich. Sam Kazimierz Jagiellończyk będzie się starał własnym synom zapewnić wychowanie przygotowujące do rządzenia, którego brak z pewnością odczuł we własnej karierze.

Człowiek uczony nie był więc ideałem stanu rycerskiego. Jeżeli ceniono w nim mądrość, to praktyczną, jeżeli wiedzę - to prawniczą, ewentualnie historyczną. Ideał był jeszcze bardzo średniowieczny: waleczny a prawy rycerz, gotów oddać życie za wiarę i kraj, za króla (jeszcze w XVI wieku pamiętano pogardę, jaka otaczała rycerzy polskich, którzy wrócili spod Warny, “króla swego odbie-żawszy"). Idealny rycerz miał być jednak nie tylko dzielny, ale obyty w świecie, pełen kurtuazji wobec niewiast, elokwentny w sądzie i na sejmiku. Ambicją jego było też mieć barwne i bogate stroje, choć mało który mógł się pod tym względem zrównać z nienawistnymi mieszczanami. Rzeczywistość odbiegała znacznie od ideału. Wśród wad, jakie można zarzucić typowemu szlachcicowi XV wieku i jakie przewijają się w źródłach, a zwłaszcza w literaturze kaznodziejskiej, widać pijaństwo, kosterstwo (tj. zamiłowanie do gry hazardowej w kości), chciwość;

należałoby chyba dorzucić pieniactwo, które wyraźnie wyziera z ksiąg sądowych.

Drogą awansu dla szlachcica w XIV i XV wieku była wojna, służba dworska, ale także mógł się wybić w rodzinnej ziemi jako działacz sejmikowy, osiągnąć urząd ziemski, zostać sędzią. Wybijający się żołnierze i politycy często zyskiwali sobie fawory króla, który wprowadzał ich do rady, obdarzał nadaniami lub dzierżawami. Tą drogą możnowładztwo uzupełniało się nowymi rodzinami, pochodzącymi ze średniej szlachty. Drugą drogą awansu był stan duchowny. Dojście szlacheckiego syna do infuły biskupiej często otwierało karierę całej rodzinie. Natomiast handel, nawet płodami własnego gospodarstwa, nie był uważany w tym czasie za drogę otwierającą perspektywy bogactwa i awansu społecznego.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Struktura stanowa: duchowieństwo

Stan duchowny

Za pierwszy stan społeczeństwa średniowiecznego uważało się duchowień­stwo. Ponieważ ono przez długi czas, jako warstwa monopolizująca działalność kulturalną i propagandę społeczną, narzucało reszcie ludzi swój sposób widzenia świata, w XIII-XV wieku powszechne było przekonanie, że duchowieństwo stanowi odrębny stan społeczeństwa, stan temu społeczeństwu niezbędny, najbardziej dostojny, bo pośredniczący między ludźmi a światem nadprzyrodzo­nym. Zarazem był to stan o odmiennej od innych strukturze, nie opierał się bowiem na pochodzeniu ani na odrębnym stosunku do własności środków produkcji, ale wyłącznie na funkcjach, jakie pełnił. Rekrutował się spośród wszystkich innych stanów i głosił zasadę równości we własnych szeregach, uznając tylko stopnie święceń i funkcji, pełnionych w organizacji kościelnej. Wbrew jednak tej zasadzie także wśród duchowieństwa przejawiała się istniejąca struktura klasowa. Mimo silnych prądów egalitarnych, zmierzających do uznania zasług i wykształcenia za jedyne kryteria wartości, stan duchowny stał się również widownią coraz silniejszej stratyfikacji społecznej według pocho­dzenia, w XV wieku prowadzącej wyraźnie do podziału stanowego wewnątrz kleru na szlachtę i plebejów.

Stan duchowny w Polsce najwcześniej ukształtował się jako wyodrębniona część społeczeństwa, rządząca się własnym prawem. W X-XII wieku zależny był jeszcze od państwa i silnie zróżnicowany pod względem pochodzenia, kultury, sposobu życia. Między żonatym klerem świeckim - parafialnym i katedralnym — a przesiąkniętymi ideami reformatorskimi środowiskami zakonnymi istniał wyraźny konflikt. Osłabienie władzy państwowej w okresie dzielnicowym przy jednoczesnym apogeum potęgi papiestwa, któremu towarzyszył wzrost jego kontroli nad Kościołami poszczególnych krajów, sprzyjało zwolennikom refor­my. Przywódcy ich, arcybiskupi Henryk Kietlicz (1199-1219) i Pełka z rodu Lisów (1232-1258), zręcznie wygrywając konflikty między Piastami i popierając decentralistyczne tendencje świeckiego możnowładztwa, doprowadzili do pełnej

165

autonomii Kościoła polskiego. Przywileje, wystawione przez kilku książąt piastowskich w Borzykowej (1210 r.) i Wolborzu (1215 r.), zapoczątkowały serię dalszych aktów prawnych, rozszerzających uprawnienia Kościoła w poszcze­gólnych dzielnicach. Zapewniły one duchownym autonomię sądowniczą (privi-legiumfori), wyłączając kler z kompetencji sądów książęcych, wyjąwszy sprawy majątkowe. Natomiast osoby świeckie zostały w licznych sprawach podporząd­kowane sądom duchownym (sprawy o herezję, bluźnierstwa, krzywoprzysięstwa, sprawy dotyczące małżeństw), w których jedynym obowiązującym prawem było skodyfikowane prawo kanoniczne. Książęta zrzekli się nominacji biskupów i opatów, zezwalając na ich kanoniczny wybór przez kapituły katedralne i konwenty klasztorne. Na wszystkie majątki kościelne został z biegiem czasu rozciągnięty immunitet. Prawo własności kościołów, budowanych przez możno-władców w ich dobrach, zostało zamienione na prawo patronatu, ograniczające uprawnienia fundatora do proponowania kandydatów na związaną z tym kościołem prebendę; właściwa nominacja była zastrzeżona dla biskupa.

Wiek XIII przyniósł, wraz z rozwojem osadnictwa i kolonizacji na prawie niemieckim, rozbudowę sieci parafialnej, o czym była już mowa przy omawianiu społeczeństwa wiejskiego. Wprawdzie nie doszło w Polsce do założenia w każdej wsi kościoła parafialnego, ale sieć parafii silnie się zagęściła. Kościół zmierzał do objęcia swą działalnością wszystkich mieszkańców Polski. Poza przymusem chrztu wprowadzono przymus korzystania z innych sakramentów, a także uczęszczania na mszę niedzielną. Pełnego skutku nie osiągnięto, ale przełom był dokonany - od XIII wieku ludowa kultura polska zaczęła nasiąkać formami i treściami chrześcijańskimi. Kiedy w XV w. okazało się, że chłopi ze wsi Kołaty nie znają Credo, pracują w niedzielę i nie płacą świętopietrza, zmuszono ich nie tylko do wypełnienia zewnętrznych obowiązków wobec Kościoła, ale wyznaczono im rok na nauczenie się trzech głównych modlitw (Ojcze nasz. Zdrowaś Mario i Wierzę w Boga) pod karą grzywny w wysokości kamienia wosku. Pewna suma wiadomości w zakresie zasad religii była więc powszechnie obowiązująca. Przy kościołach parafialnych zakładano szkoły i szpitale (przytułki), które stwarzały dalsze możliwości oddziaływania Kościoła.

Cała ta ofensywa Kościoła, jego przenikanie do społeczeństwa, nie byłyby możliwe bez reformy kadr kościelnych. Od 2 połowy XII wieku zaczynają się starania o oczyszczenie szeregów kleru z elementów bezideowych, a także o wprowadzenie dyscypliny, nakazywanej przez prawo kanoniczne. Szczególne trudności sprawiało wdrażanie celibatu; Wprawdzie biskupów żonatych na początku XIII wieku chyba w Polsce już nie było, ale byli wśród nich wdowcy, zapobiegliwi o zaopatrzenie dzieci (np. arcybiskup Wincenty, następca Henryka Kietlicza), oraz całe gromady żonatych kanoników. Do tych zabrano się dość ostro, zwracając przede wszystkim uwagę na szerzący się poprzednio zwyczaj dziedziczenia kariery duchownej, który mógłby w innych warunkach doprowa­dzić do powstania dziedzicznego stanu duchownego. Odtąd księży synowie (a do takich należał sam arcybiskup Pełka) musieli starać się w Rzymie o dyspensę na objęcie stanowisk kościelnych. Wiele stanowisk kościelnych obsadzano przybyszami

166

z zewnątrz, mniej skłonnymi do szukania kompromisów z czynnikami świeckimi. Zwoływane przez arcybiskupów gnieźnieńskich synody prowincjo­nalne Kościoła polskiego zaczęły wydawać statuty regulujące życie kleru i grożące za wykroczenia dotkliwymi karami (synod sieradzki 1233, wrocławski 1248 r. itd.). Niektórym z tych synodów przewodniczyli legaci papiescy. Reforma kapituł, prowadząca do wdrożenia zespołowego życia kanoników i przestrze­gania przez nich wspólnych modlitw i ceremonii kościelnych, miała na celu uniezależnienie tych instytucji od wpływów świeckich, co zresztą tylko na krótko przyniosło rezultaty.

Zakony

Klasztory polskie, zwłaszcza zakładane od XII wieku konwenty cystersów i premonstratensów, ściśle związane z głównymi ośrodkami tych zakonów, najwcześniej były rozsadnikami nowej dyscypliny kościelnej, choć ich stosunki z klerem świeckim, a zwłaszcza z biskupami, nie zawsze układały się najlepiej. Konwenty cysterskie i premonstrateńskie w Polsce, w przeciwieństwie do spolonizowanych benedyktynów, rekrutowały się z Francji i jSiemiec, a ich polityka, w zasadzie kierowana przez uchwały kapituł generalnych, była czasi sprzeczna z dążeniami hierarchii polskiej. Tak powstawały zadrażnienia, nalk rające często w 2 połowie XIII wieku cech antagonizmu narodowego. Były i lokalne przyczyny odmiennej polityki klasztorów: cystersi i premonstratensi byli faworyzowani przez niektórych książąt (np. śląskich: Bolesława Wysokiego i Henryka Brodatego) na niekorzyść duchowieństwa świeckiego.

Już w dwudziestych latach XIII wieku Polska została ogarnięta wpływami zakonów żebrzących, dominikanów i franciszkanów. Mimo że początki domini­kanów wiążą się z biskupami (Iwonem krakowskim i Wawrzyńcem wrocław­skim), obydwa zakony gorąco zostały poparte przez książąt i w późniejszych konfliktach władzy świeckiej z hierarchią często zajmowały stanowisko po stronie tej pierwszej.

Przyczyny tego faktu były różne. Mnisi żebrzący (mendykanci), głoszący całkowite ubóstwo i utrzymujący się początkowo z datków, zdobyli sobie ogromną popularność wśród ludności, zwłaszcza miejskiej, i byli przeciwstawiani bogatemu klerowi świeckiemu i jeszcze bogatszym starym zakonom mniszym. Mendykanci znaleźli liczne drogi kształtowania opinii i szerzenia nowego zapału religijnego wśród ludności świeckiej. Inaczej niż w Europie zachodniej, pierwsi dominikanie polscy wywodzili się z kręgów możnowładczych (Odrowążowie);

mniej znamy pierwszych franciszkanów, ale i tu można dopatrywać się ludzi wywodzących się z wyższych warstw społecznych. Dopiero na dalszym etapie większego znaczenia zaczął nabierać żywioł mieszczański, co znalazło wyraz w przesiąknięciu obu zakonów, zwłaszcza franciszkanów, elementem niemieckim. Obydwa zakony zaczęły od początku tworzyć związane ze sobą konwenty

167

kobiece: dominikanek i klarysek. Inaczej niż w konwentach męskich były to zgromadzenia o charakterze kontemplacyjnym. W Polsce nabrały one rychło zabarwienia arystokratycznego. Już w pierwszym okresie znalazły się wśród klarysek liczne księżniczki piastowskie i księżne-wdowy, m.in. takie głośne postacie, jak Anna, wdowa po Henryku Pobożnym, bł. Kinga, wdowa po Bolesławie Wstydliwym, jej siostra bł. Jolanta, wdowa po Bolesławie Pobożnym wielkopolskim, czy bratowa bł. Salomea, wdowa po Kolomanie halickim. O ile dzięki konwentom żeńskim mendykanci zdobyli stałe wpływy w środowisku książąt i możnowładztwa, o tyle organizowane w miastach “trzecie zakony", zgromadzenia świeckich, ściśle współdziałających z mendykantami, otwarły przed nimi środowisko mieszczańskie.

Mendykanci byli wyjęci spod jurysdykcji biskupów i zależni bezpośrednio od papiestwa. Ponieważ mieli prawo nie tylko głosić kazania i odprawiać nabożeń­stwa, ale też udzielać sakramentów, konkurowali w tych czynnościach na terenie miast z klerem parafialnym i ściągali na siebie wielokrotnie jego nienawiść. Od 1318 r. działała w Polsce inkwizycja, zajmująca się wykrywaniem herezji, obsadzona przez dominikanów, ale tylko na Śląsku przejawiła ona większą aktywność, ścigając działających wśród osadników niemieckich waldensów. Oskarżeniom podlegały też beginki, które postawiono przed sąd inkwizytorów. Natomiast na ziemiach Królestwa Polskiego aż do XV w. brak śladów jakichkolwiek większych procesów o herezję, a tym bardziej masowej psychozy na tym tle, nic więc nie zakłóciło dobrych stosunków mendykantów z ludnością. Trzeba dodać, że od początku polscy mendykanci przewyższali kler świecki wykształceniem. Właśnie spośród nich wyłonili się przedstawiciele ruchu umy­słowego XIII wieku, jak dominikanin Wincenty z Kielc, autor żywota św. Stanisława i sekwencji (utworów muzycznych) na jego temat, czy franciszkanin Dzierzwa (zwany też Mierzwą), autor kroniki będącej wyciągiem i kontynuacją Kroniki Wincentego Kadłubka. Dwaj franciszkanie polscy (Benedykt z Wro­cławia i nie znany bliżej brat C.) wzięli udział w poselstwie do Karakorum na dwór wielkiego chana mongolskiego i zostawili opisy tej podróży.

Kościół a państwo XIII-XV w.

Dynamiczny rozwój ruchu religijnego w Polsce XIII wieku, duża ideowość większości kleru, wpływ wywierany na wszystkie warstwy społeczne, były przyczyną wielkiego autorytetu Kościoła i duchowieństwa w tym czasie i pozwalały mu przejściowo oderwać się od bezpośrednich interesów klas, z których rekrutował się kler. Bojownicy o autonomię Kościoła stawiali na pierwszym miejscu interesy Kościoła jako instytucji uniwersalistycznej, zwalcza­jąc politykę niektórych książąt zmierzających do wzmocnienia swej władzy czy przywrócenia jedności Polski. Taka była m.in. polityka arcybiskupa Pełki wobec prób zjednoczeniowych Henryka Brodatego i jego syna. Arcybiskupi gnieź-

168

nieńscy stali się siłą polityczną przewyższającą autorytetem książąt, np. Pełka zdołał uzyskać rolę arbitra w sporach między Piastami, popierał oczywiście najbardziej uległych Kościołowi.

Rychło jednak pojawiły się niebezpieczeństwa wynikające z takiej polityki. Wzrastający po 1241 r. w kraju zamęt stwarzał stan nieustannej wojny domowej, w której ucierpiały też dobra kościelne. Rosnąca brutalność akcji politycznych, przeradzająca się w bandytyzm, objęła i biskupów, padających raz po raz ofiarą gwałtów ze strony książąt. Napływ kleru niemieckiego i niemieckich mendy-kantów powodował uczucia zagrożenia wśród kleru polskiego i rosnący antagonizm wobec przybyszów.

Kościół polski stał się widownią ostrych starć na tle narodowym, dość łatwo przenoszących się do innych warstw społecznych, zwłaszcza do rycerstwa, które dostarczało kadr dostojników kościelnych. Szczególnie ostro wystąpiły te starcia na Śląsku i w diecezji krakowskiej, gdzie u schyłku XIII i na początku XIV wieku antagonizmy na tle językowym służyły jako hasło i sztandar bardzo różnym konfliktom między władzą kościelną a świecką, związanym m.in. ze wzrostem tendencji unifikacyjnych w różnych warstwach społeczeństwa, zmęczonych anarchią wewnętrzną.

Wokół przywódcy ruchu zjednoczeniowego Jakuba Świnki i innych bis­kupów patriotów (np. jego następców Borzysława i Janisława, biskupa Gerwarda kujawskiego, Jana Grotowica krakowskiego itd.) wychowało się nowe pokolenie duchowieństwa świeckiego, pojmujące swe obowiązki jako połączenie funkcji kościelnych i państwowych, z przewagą tych ostatnich. Już w konfliktach istniejących w łonie duchowieństwa na przełomie XIII i XIV wieku sprawy doktryny i dyscypliny kościelnej schodziły na drugi plan, decydującą rolę odgrywała przynależność do określonego obozu politycznego. Nie przeszka­dzało to wzajemnym obwinieniom, obejmującym również sprawy dyscyplinarne, trwonienie mienia kościelnego, świecki tryb życia itp. W spory te wciągano kurię papieską, która starała się je wykorzystać dla wzmocnienia swego wpływu na Kościół polski i zwiększenia zysków, a także do doraźnych posunięć na szachownicy politycznej.

Zręczna polityka Kazimierza Wielkiego doprowadziła do ponownego uza­leżnienia Kościoła od państwa. Z pomocą kurii papieskiej ograniczono swobodę wyboru biskupów; ci wchodzili obecnie do rady królewskiej i tworzyli grono zaufanych doradców monarchy, nie można było więc dopuścić, aby w ich gronie znaleźli się przeciwnicy polityczni. Tą drogą oprócz duchownych, łączących lojalność wobec państwa z wiernością zasadom doktryny i dyscypliny kościelnej, na stanowiskach biskupów coraz częściej pojawiali się ludzie religijnie obojętni, dla których stanowiska kościelne były tylko szczeblem w karierze politycznej lub środkiem do zapewnienia dobrobytu. Do takich należeli doradcy Kazimierza Wielkiego i Ludwika: Jan Łodzią, biskup poznański, Janusz Suchywilk, arcy­biskup gnieźnieński, a zwłaszcza Zawisza z Kurozwęk, biskup krakowski. Wszyscy oni łączyli zręczność polityczną i umiejętności dyplomatyczne z gorszącym trybem życia, nadużywaniem majątków kościelnych do celów

169

prywatnych, popieraniem krewniaków; Zawisza z Kurozwęk zmarł, spadłszy z drabiny podczas niefortunnej pogoni za dziewczyną, która wdrapała się na stóg siana. W obsadzaniu stanowisk kościelnych przez ludzi nieodpowiednich smutną rolę odegrała kuria papieska, w której za pieniądze łatwo było uzyskać dyspensy, ekspektatywy, nominacje i korzystne wyroki w sporach.

Sytuacja taka istniała również w XV wieku, choć może przykłady zeświec­czenia biskupów ówczesnych nie są aż tak drastyczne. Wszyscy oni jednak zabiegali głównie o pozycję społeczną i wpływy polityczne, traktowali swe stanowiska jako szczeble kariery, zmieniając je w poszukiwaniu korzystniej­szych, np. Jan Kropidło, książę opolski, pięć razy zmieniał katedrę biskupią. Jako intrygant i karierowicz zasłynął Stanisław Ciołek, biskup poznański, który dorobił się stanowiska pracą w kancelarii królewskiej, ale i zręcznym wygry­waniem antagonizmów klik dworskich. Znany był nie tylko ze swej twórczości poetyckiej - jako panegirysta i pamfiecista - lecz i z gorszącego trybu życia. Nawet człowiek tak oddany Kościołowi, jak Zbigniew Oleśnicki, kardynał i biskup krakowski, doczekał się od najbliższych sobie ludzi zarzutu nepotyzmu, tj. popierania krewnych na szczeblach kariery. Nepotyzm ten prowadził do obsadzania co intratniejszych stanowisk kościelnych przedstawicielami rodzin możnowładczych i szlacheckich. Należy dodać, że nagminne stało-się wówczas łączenie przez jedną osobę licznych stanowisk kościelnych, oczywiście bez wykonywania związanych z nimi funkcji, które zlecano wynajmowanym spec­jalnie do tego celu ubogim kapelanom, mansjonarzom i wikariuszom. Dotyczyło to również zawiadywania diecezją. Od XIV w. (sporadycznie wcześniej) poja­wiają się w Polsce biskupi-sufragani, zastępujący biskupa diecezjalnego w czynnościach pontyfikalnych; w sądownictwie wyręczali biskupa od XIII w. oficjałowie i coraz liczniejsi niżsi funkcjonariusze sądowi; od końca XIV w. biskupi zaczęli mianować wikariuszy generalnych, których pełnomocnictwa sami określali. W ten sposób, mimo iż nawet w XV w. nie brakło gorliwych w duszpasterstwie i administrowaniu (np. Piotr Wysz, biskup krakowski, Andrzej Łaskarz, biskup poznański, czy Jan Biskupice, biskup chełmski), godność biskupa stawała się coraz bardziej stanowiskiem dygnitarskim, źródłem władzy i dochodów, a nie funkcją kościelną.

Rozwarstwienie kleru

Od XIV wieku rozwarstwienie duchowieństwa na podstawie pochodzenia stawało się coraz widoczniej sze. Oczywiście i wcześniej czołowe stanowiska kościelne rezerwowało sobie możnowładztwo i zamożna szlachta, ale egalita-rystyczna ideologia kościelna niwelowała te różnice, zwłaszcza gdy biskupi manifestowali pogardę dla bogactw i marności tego świata. Mieszczanie, jak Jan Muskata, biskup krakowski, czy Jan Apeczko, biskup lubuski, mogli przy poparciu królów dojść do najwyższych stanowisk. W późniejszych czasach tylko

170

dyplomy uniwersyteckie ułatwiały plebejom przekraczanie barier. W zasadzie jednak od początku XV wieku ukształtował się pogląd, że wyższe godności kościelne, począwszy od kanonii, należą się szlachcie. Już arcybiskup Mikołaj Trąba, pochodzący z rodziny sołtysa, musiał postarać się o adopcję do rodu szlacheckiego. Bulla papieska z 1414 r. zawarowała dla szlachty kanonie gnieźnieńskie i krakowskie, w 1417 i 1431 r. również poznańskie. Wyjątek robiono dla posiadaczy tytułów akademickich. Zwyczaj ten rozszerzył się na inne kapituły katedralne; nie dotyczył początkowo kolegiackich, gdzie częściej można było spotkać mieszczan.

Czynniki kościelne były skłonne bronić praw uniwersyteckich doktorów i magistrów, ale rychło znalazły się pod rosnącym naciskiem braci-szlachty. Przywileje jedineński 1430 r. i krakowski 1433 r., gwarantujące godnoś­ci kanonickie dla mieszkańców danej ziemi (terrigenae), interpretowano w środowisku szlacheckim jako zapewnienie wyłącznych do nich praw szlachty. W 1438 r. szlachta zagroziła kapitule krakowskiej wstrzymaniem dziesięciny, jeżeli będzie dopuszczać do swego grona cudzoziemców lub plebejów, nawet z tytułami akademickimi. Tym razem kapituła oparła się naciskowi i ze swej strony zagroziła cenzurami kościelnymi, tych jednak bano się coraz mniej. W drugiej połowie XV wieku nacisk szlachty na kapituły miał się zwiększyć.

Na przeciwnym krańcu stanu duchownego stali ubodzy księża plebejskiego pochodzenia. Służyli oni na dworach magnatów duchownych i świeckich oraz na dworze królewskim jako kapelani i pisarze i tą drogą mieli zamiar dosłużyć się lepszych prebend; mniej szans mieli mansjonarze przy katedrach i kolegiatach, spełniający obowiązki liturgiczne i duszpasterskie za nieobecnych lub nie zajmujących się tą działalnością kanoników. Było to konieczne z chwilą, gdy prebendy kanonickie stały się uposażeniem wysokich urzędników królewskich i kościelnych, profesorów uniwersytetu, dyplomatów, lekarzy, literatów itp. Sam Jan Długosz był jednocześnie kanonikiem krakowskim, sandomierskim i wiślickim; oczywiście nie mógł więc przebywać w siedzibach swych kapituł, zwłaszcza że rozwijał działalność na innych jeszcze polach. Jako człowiek sumienny zatroszczył się jednak o mansjonarzy i ufundował im domy mieszkalne, aby przynajmniej poprawić ich warunki życia. Zresztą jego zasługi dla kapituły krakowskiej są ogromne: spisał m.in. w tzw. Liber beneficiorum wszystkie dobra i dochody kościelne na terenie całej diecezji.

Przedział, który zarysował się już w XIV wieku między posiadaczami bogatych kanonii i prebend, w olbrzymiej większości pochodzenia szlacheckiego, a resztą kleru, znalazł wyraz w tendencjach do prawnego zróżnicowania obu tych grup. Statuty diecezjalne włocławskie z 1402 r. zawierają ostre kary na księży uprawiających konkubinat (karcer, surowa pokuta), jednak ograniczają je do niższego kleru: wyłączono od tych kar prałatów i kanoników ,,propter excellentiam personae" (z powodu dostojeństwa osoby). Był to jednak wyjątek:

do oficjalnego rozdzielenia praw niższego i wyższego kleru nie doszło, choć w praktyce sądów duchownych bywało inaczej.

Najgorzej uposażoną częścią kleru świeckiego byli wikariusze, którzy pełnili

171

funkcje parafialne za tytularnych często proboszczów, i altaryści utrzymywani przez prywatnych fundatorów: cechy, bractwa, możnych, szlachtę i bogatych mieszczan, wynajmujących ich do odprawiania specjalnych nabożeństw, mszy żałobnych i zadusznych, usług pogrzebowych, święcenia domów, mieszkań, warsztatów itp. Do stanu duchownego zaliczano też tzw. klechów - niższych funkcjonariuszy, wykonujących pomocnicze prace w parafiach, posiadających na ogół, ale nie zawsze, niższe święcenia. Posługiwali oni plebanowi w jego pracy duszpasterskiej i nabożeństwach, chadzali z nim po kolędzie, zbierali datki za chrzty, pogrzeby i śluby, a często byli nauczycielami w szkołach parafialnych. Wreszcie nie można nie wspomnieć o warstwie pośredniej: żakach, studentach i wędrujących klerykach z niższymi święceniami. Wszyscy oni podlegali jurys­dykcji kościelnej, sprawiając jej zresztą niemało kłopotów. Utrzymywali się z datków, z drobnych usług kościelnych, a nawet świeckich, z odczytywania listów i dokumentów osobom "ieoiśmiennym, pisania listów itp.

Środowiska zakonne XIV-XV w.

Przetrwała od XIII wieku rywalizacja między klerem świeckim a zakonami, choć tu należy zróżnicować postawę i sytuację starych klasztorów mniszych i kanonickich oraz konwentów mendykanckich. Bogate klasztory benedyktynów i cystersów, kanoników regularnych i premonstratensów przeżywały ostry kryzys. Osłabł pierwotny centralizm cystersów i premonstratensów, a autonomiczne niegdyś klasztory, związane dyscyplinarnie z zagranicznymi kapitułami general­nymi, podlegały coraz częstszym interwencjom biskupów i władz świeckich. Majątek klasztorów bywał dzielony na część przysługującą opatowi i resztę, przeznaczoną na utrzymanie mnichów, ale takie podziały (znane z klasztoru Benedyktynów na Św. Krzyżu z 1427 r.) nie były jeszcze częste. Częściej opat sam decydował, ile z dochodów klasztoru zostanie przeznaczone dla mnichów. Nierzadkie są skargi mnichów na nędzę. Stanowisko opata bogatego klasztoru stanowiło przedmiot pożądania łowców prebend; bywało uposażeniem ludzi miłych królowi. Opaci tacy nie rezydowali w klasztorach (a jeśli nawet rezydowali, to w wybudowanym specjalnie okazałym pałacu), zadowalali się pobieraniem dochodów, rzadko interesując się życiem mnichów. Niewiele można wyliczyć dla XIV i XV wieku nowych fundacji klasztorów mniszych. Liczba mnichów kurczyła się, a ekskluzywizm tych środowisk, zwłaszcza sztucznie utrzymywany niemiecki charakter znacznej części klasztorów cysterskich, budzi­ły powszechną wśród szlachty niechęć, graniczącą z oburzeniem. Niższa szlachta dążyła do opanowania bogatych klasztorów w celu zużytkowania ich na zaopatrzenie własnych dzieci, podobnie jak bogatsze warstwy tejże opanowy­wały wyższe godności kościelne. Pod antyniemieckimi wystąpieniami ukrywał się zwykle nurt antymieszczański i tendencja do odebrania mnichom pocho­dzenia mieszczańskiego prawa do dochodów klasztornych.

172

Nowe prądy w zakonach mniszych, związane z mistycyzmem XIV i XV wieku, reprezentowali kartuzi i paulini, ale te zakony z trudem przyjmowały się na ziemiach polskich. Kartuzów na właściwym terytorium państwa polskiego do połowy XV wieku nie było (byli w Lechnicy, czyli Czerwonym Klasztorze na Spiszu, i w Kartuzach pod Gdańskiem, w państwie krzyżackim); paulinów sprowadził z Węgier do Polski Władysław Opolski w 1382 r. i umieścił na Jasnej Górze pod Częstochową, wyposażając w przywieziony z ruskiego Bełza cudowny obraz Matki Boskiej. Dzięki temu obrazowi klasztor stał się rychło celem pielgrzymek, co przyczyniło się też do wzrostu popularności samych paulinów. Do roku 1480 założyli oni 12 placówek, zazwyczaj małych, ale dzięki pracy duszpasterskiej wywierających znaczny wpływ na ludność.

Kryzys klasztorów mniszych ogarnął też klasztory żeńskie, w których również widać wyraźny spadek liczby mniszek. W 1415 r. z inicjatywy Władysława Jagiełły skoncentrowano w Busku mniszki z trzech istniejących poprzednio małopolskich klasztorów norbertanek, ponieważ ułatwiało to kon­trolę przestrzegania reguły i wyżywienie mniszek, na co też się skarżono. Mniszki klasztorów starszych reguł rekrutowały się w znacznej mierze ze środowisk szlacheckich, dotyczy to także klarysek. W środowisku mieszczańskim bardziej popularne były na wpół świeckie stowarzyszenia beginek, begudek, klepek, nie odgradzające się od aktywniejszego życia w środowisku świeckim. Jagiełło próbował też spopularyzować w Polsce nowy i modny wówczas zakon brygidek, założony przez Szwedkę św. Brygidę. Placówka taka na ziemiach polskich powstała w 1396 r. w krzyżackim wówczas Gdańsku w celu walki z prostytucją (pierwsze członkinie konwentu były nawróconymi nierządnicami). Następnie ok. 1426 r. Jagiełło założył klasztor w Lublinie, ale większej popularności brygidki nie osiągnęły.

W przeciwieństwie do klasztorów mniszych i kanonickich rosła popularność zakonów żebrzących. Liczba konwentów prawie się podwoiła: do dominikanów i franciszkanów dołączyli w XIV wieku augustianie (liczne klasztory na Mazow­szu, m.in. w Warszawie) oraz karmelici (m.in. Kraków i Poznań). Pobyt w Polsce w 1452-54 r. przywódcy rozłamowych obserwantów franciszkańskich, Jana Kapistrana, wywołał nowy ferment w łonie polskich konwentów żebrzących i wydzielenie się najbardziej aktywnej grupy w klasztorach bernardyńskich (Kraków 1453, Warszawa 1455, w tymże roku Poznań, Kościan i Wschowa). Z tego nowego zakonu rekrutowali się najbardziej aktywni kaznodzieje: Małopo­lanin Szymon z Lipnicy i Mazur Ładysław z Gielniowa, autor bogatego zbioru pieśni religijnych w języku polskim.

Zakony żebrzące dostarczyły też kadry misjonarskiej w okresie ekspansji Kościoła katolickiego na Ruś i Litwę. O ile działalność dominikanów szczególnie aktywnie rozwijała się na Rusi, o tyle franciszkanie (także działający na Rusi i w Mołdawii) odznaczyli się przy chrystianizacji Litwy. Spośród nich wyszli pierwsi biskupi wileńscy. W pierwszej połowie XV wieku było na Litwie już 6 konwentów franciszkańskich.

Badania Jerzego Kłoczowskiego nad pochodzeniem społecznym zakonni-

173

ków w XIV i XV wieku wykazały w klasztorach męskich zdecydowaną przewagę mieszczan; mimo to szlachta dążyła do opanowania stanowisk kierowniczych, choć dopiero wiek XVI przyniesie odpowiednie uchwały sejmowe.

Środowiska mendykanckie dalekie były od jednolitości. Jerzy Kłoczowski silnie podkreśla różnice poziomów między konwentami wielkomiejskimi, obej­mującymi znaczną liczbę braci, często wykształconych, a małymi konwentami z niewielkich miasteczek, w których same władze zakonne dostrzegały niski poziom życia religijnego i czysto formalistyczne podejście do przepisów reguły zakonnej. Zróżnicowanie zaznaczało się także w ramach większych klasztorów, gdzie część braci, zwłaszcza wykształconych lub zatrudnionych poza klasztorem w funkcjach kościelnych, korzystała ze zwolnień od udziału we wspólnych nabożeństwach i posiłkach, otrzymywała własne, lepiej wyposażone cele, miała prawo do indywidualnej własności (przede wszystkim książek), do odwiedzania osób świeckich i przyjmowania ich u siebie itp. Czasem ulgi takie miały na celu ułatwienie działalności literackiej, pedagogicznej lub kaznodziejskiej szczególnie wybitnym braciom, czasem — działalności dla dobra klasztoru lub związanych z nim tercjarzy czy bractw świeckich. Jest jednak prawdopodobne, że bracia pochodzący z bogatych rodzin, wspieram nieraz przez nie finansowo, wyrabiali sobie na terenie klasztoru specjalne przywileje.

Mentalność duchowieństwa

Naszkicowana tu struktura społeczna duchowieństwa świeckiego i zakonne­go w późnym średniowieczu wskazuje, że mimo formalnej jedności tego stanu istniały poważne różnice interesów między poszczególnymi grupami. Były to nie tylko różnice wypływające z rywalizacji w zakresie roli i funkcji pełnionych w strukturze Kościoła, ale również coraz silniej zaznaczające się różnice wynikające z pochodzenia stanowego duchownych i mnichów. W ten sposób w XV w. w społecznej strukturze duchowieństwa coraz wyraźniej uwydatniały się konflikty, przeniesione z antagonizmów społeczeństwa świeckiego, a integralność “stanu pierwszego" stała pod znakiem zapytania.

Wiązała się z tym sprawa reprezentacji duchowieństwa w zjazdach prowin­cjonalnych i sejmie. W Polsce nie doszło do wytworzenia się uregulowanej przywilejami reprezentacji stanu duchownego. Biskupi-ordynariusze wchodzili z tytułu swej funkcji do rady królewskiej i na równi z jej świeckimi członkami reprezentowali przede wszystkim warstwę możnowładczą, podnosząc od czasu do czasu głos w obronie przywilejów Kościoła. Natomiast niższy kler nie był reprezentowany na zjazdach i sejmach, pojawiali się na nich tylko przedstawiciele kapituł katedralnych, rekrutujący się, jak wiemy, ze szlachty, i z tego względu zapraszani przez nią jako ewentualny sprzymierzeniec w sporach z magnaterią. Ale i delegaci kanoników niewielkie mieli znaczenie i do ukonstytuowanego ostatecznie seimu nie weszli.

174

Zróżnicowanie duchowieństwa nie dokonywało się jednak wyłącznie na płaszczyźnie pochodzenia społecznego jego członków czy też na płaszczyźnie środowiskowej z charakterystycznym podziałem na kler katedralny, parafialny, klasztory mnisze, konwenty mendykanckie itp. W szeregach duchowieństwa znajdowało się najwięcej ludzi wykształconych i w tym jedynie stanie kariera intelektualisty była ceniona wysoko i mogła prowadzić do najwyższych godno­ści. W tym też stanie pojawiła się grupa ludzi, dla których nauka nie była szczeblem do wyższych godności kościelnych, ale głównym celem. Studia naukowe czy praca pisarska były ich pasją życiową i przynosiły zadowolenie, a jednocześnie służyły celom “wyższym": zrozumieniu lub uprzystępnieniu prawd wiary, udokumentowaniu chwały narodu lub zasług wielkich ludzi, ukazaniu ludziom właściwych dróg życia itp. W tych kręgach kryterium pochodzenia, choć czasem stosowane, nie było jedynym. Najwięcej ceniono tu wiedzę, pod którą zazwyczaj rozumiano oczytanie i talent. Ta grupa duchownych intelektualistów - nie mająca jeszcze odpowiednika wśród ludzi świeckich - wzrosła w XIV wieku, kiedy to wzorem władców zachodnioeuropejskich Kazimierz Wielki zaczął dobierać do swego otoczenia absolwentów uniwersytetów, a od roku 1400 znalazła swe centrum w odnawianym wówczas w Krakowie uniwersytecie, powstałym z tradycji założonej w 1364 r., ale rychło zamarłej, akademii Kazimierzowskiej. Skupili się tu liczni polscy absolwenci obcych uczelni, wzmocnieni niebawem przez opuszczających uczelnię praską wrogów husyty-zmu. Ci ostatni zapobiegli przeniknięciu do nowej akademii wpływów nauki Husa, która przecież, choć nie w pełni rozumiana, cieszyła się w Polsce znaczną sympatią zarówno w kręgach szlacheckich, jak mieszczańskich, a znalazła też propagatorów wśród niższego kleru. Na uniwersytecie opowiedział się za nią tylko Andrzej Gałka z Dobczyna, który też musiał ratować się ucieczką z Krakowa.

Dzięki podjęciu wykładów w Akademii Krakowskiej przez wybitnych profesorów, jak Stanisław ze Skarbimierza (pierwszy rektor) czy Czech Jan Szczekną, nowa uczelnia szybko uzyskała wysoką rangę, którą potwierdziły wystąpienia jej przedstawicieli na soborach powszechnych w Konstancji i Bazylei. Przez długi czas słowem i piórem bronili krakowianie, poczynając od znakomitego Mateusza z Krakowa, a kończąc na Jakubie z Paradyża, tezy o wyższości soboru nad papieżem. Stanisław ze Skarbimierza i Paweł Włodkowic z Brudzewa rozwijali teorię prawa międzynarodowego, Benedykt Hesse za­szczepił nad Wisłą “nową fizykę", czyli filozofię przyrody francuskiego scho­lastyka Jana Buridana, co wpłynęło na rozwój krakowskiej matematyki i astronomii w drugiej połowie XV wieku, Jan z Ludziska i Grzegorz z Sanoka przywiedli do Krakowa wpływy humanizmu włoskiego, a wraz z nimi pogardę dla “kuchennej" łaciny i snobizm na elegancję stylu pisarskiego. Nieprzypa­dkowo też pierwsza próba ustalenia ortografii polskiej wyszła (w 1445 r.) spod pióra rektora Akademii, Jakuba Parkoszowica z Żurawicy. Środowisku żaków krakowskich zawdzięcza zapewne literatura polska pierwsze wiersze miłosne i satyryczne epigramaty.

175

Uczony XV w.

przy swym warsztacie

pracy (epitafium Filipa

Kalimacha

w kościele Dominikanów

w Krakowie,

odlew z pracowni

Fischerów w Norymberdze

wg projektu Wita Stwosza,

ok. 1500 r.)

Uczony trzyma dokument

zaopatrzony w wielką

pieczęć; przed nim pulpit,

na którym leży papier

(lub pergamin), nożyce,

kałamarz, rylce, tabliczki. Nad

pulpitem zwierciadło, za

plecami półka z książkami.

Ze środowiskiem uniwersyteckim związani byli działający poza nim erudyci w rodzaju Jana Długosza. Uczeni krakowscy z zapałem gromadzili książki lub sami je odpisywali, by je przekazać testamentem uczelni lub kapitule. Absolwenci Akademii, uczący następnie w różnych szkołach katedralnych i kolegiackich, przynosili ze sobą atmosferę uczelni, gromadzili książki i szerzyli wśród młodzieży ambicje awansu intelektualnego. Środowisko wykształconego du­chowieństwa było szersze: wśród kanoników w kancelarii królewskiej, w kuriach biskupich było coraz więcej ludzi z tytułami uniwersyteckimi, i to nie tylko krajowymi, ale i zagranicznymi, głównie włoskimi. Dominikanie, a zapewne i franciszkanie, mieli własne uczelnie, studia particularia, o charakterze pół-wyższym; istniejące od początku XIV w. w Krakowie studium dominikańskie działało od połowy XV w. w powiązaniu z uniwersytetem. Te kręgi ducho­wieństwa odznaczały się rozległymi horyzontami umysłowymi, wiedzą o obcych krajach, z których przenosiły nowe poglądy do Polski. Podróże do Francji (Awinion, Paryż), Niemiec (m.in. Wiedeń, Konstancja, Bazylea), Włoch (Rzym,

176

Bolonia, Padwa, Ferrara, Florencja, Wenecja), a nawet Hiszpanii, nie mówiąc o częstych kontaktach z Czechami, Węgrami, udział Polaków w ogólnoeuropej­skich dyskusjach soborowych przyczyniały się do wzmocnienia więzi górnych warstw polskiego duchowieństwa z klerem innych krajów, a przede wszystkim z kręgami obcych intelektualistów, z których ten i ów zaglądał do Polski. Nie tracąc z oczu interesów Polski, wykształcone kręgi kleru polskiego zaczęły się interesować bliżej losami Europy i chrześcijaństwa - zarówno tendencje do ograniczenia władzy papieża przez sobór powszechny, jak troska o pokój w świecie chrześcijańskim zajmowały umysły elity kościelnej znad Wisły i Warty. Zagrożenie chrześcijaństwa przez Turków było wśród niej głęboko odczuwane. Poszukiwano zadań dla Polski w akcji obrony Europy przed agresją islamu. Zbigniew Oleśnicki wiązał z nią wielką rolę dziejową Polski, a Mikołaj Lasocki rozwijał propagandę antyturecką. Wykształcone duchowieństwo czuło silnie swą polskość, ale i przynależność do łacińskiej Europy.

Trudno jednak rozciągać atmosferę panującą w tym środowisku na szersze kręgi kleru, zwłaszcza wiejskiego. Zupełnie inny obraz przedstawiają akta kapituł, sądów biskupich i synodów. Obraz ten, szokujący nas z kart pracy księdza Jana Fijałka O życiu i obyczajach kleru w Polsce średniowiecznej, też oczywiście nie może być uogólniony. Widzimy tam plebanów wiejskich utrzy­mujących oficjalne konkubiny i otoczonych wiankiem dzieci, szynkujących piwo, a nawet gorzałkę i pijących wraz z chłopami, przy czym pijatyki kończą się często krwawą awanturą; widzimy duchownych - obieżyświatów, włóczących się po karczmach, grających w kości i inne gry hazardowe, tańczących z dziewkami i -śpiewających nieprzyzwoite piosenki; statut biskupa (krakowskiego wówczas) Nankera wspomina nawet o duchownych, odbywających sądy kościelne w karczmach przy kielichu, a nawet udzielających tamże ślubów. Wielu duchow­nych nie przestrzegało stroju właściwego ich stanowi: nosili się kuso i stroili w jaskrawe barwy, często w różnokolorowe pasy bądź odwrotnie - przywdziewali długie i fałdziste szaty, z długimi, rozcinanymi rękawami, co również ubliżało skromności właściwej ich kondycji. Nie skutkowały ponawiane nakazy noszenia tonsur, przeciwnie - księża zapuszczali długie, trefione włosy, a nierzadko i brody, których zabraniały przepisy z początku XV wieku. Biskupi sami zresztą dawali zły przykład, jak ów biskup licznych diecezji, Jan książę opolski, nazywany Kropidłem z powodu długiej, w lokach na ramiona spływającej fryzury. W czasie pijatyk i zabaw rozochoceni duchowni ku zgorszeniu sądów wkładali na głowy wieńce. W roku 1408 Jan Szafraniec, wikariusz generalny diecezji krakowskiej, ubolewał, że “zło wśród duchowieństwa w tych czasach tak się wzmogło, iż nikt już nie może uchodzić za dobrego, jeżeli tego nie udowodni".

Dziś jesteśmy skłonni pobłażliwie patrzeć na te gorszące ludzi średniowiecza przewinienia; z tym wszystkim kler polski przedstawia się dużo poczciwiej niż konfratrzy z krajów zachodnioeuropejskich, nie słyszymy o wielkich zbrodniach, okrucieństwie i zboczeniach, jakie zawierają analogiczne źródła z Niemiec, Francji czy Włoch. Jeżeli zdarzają się duchownym polskim zabójstwa, to w afekcie lub przypadkowo w trakcie bójki. Wprawdzie ksiądz Mikołaj, wikary z

177

Zęborzyc, pobił, jak się okazało śmiertelnie, kucharkę Małgorzatę i gonił ją po cmentarzu z obnażonym mieczem, ale na łożu śmierci ofiara wybaczyła mu, aby mógł odprawiać mszę.

Impulsywność i gwałtowność, pociąg do mocnych trunków czy nawet obżarstwo, zarzucane niektórym księżom, nie rażą specjalnie na tle ówczesnego społeczeństwa. Od duchownych wymagano jednak więcej: mieli świecić przy­kładem. W XV wieku coraz częściej pojawiają się złośliwe wiersze na temat księży, w których m.in. radzono: “Kapłanie, chcesz polepszyć dusze swej, nie mów często: Piwa nalej". Wiersz kończy się konkluzją: “Szaleni są popi". W znakomitej Rozmowie mistrza Polikarpa ze śmiercią niezwykle plastycznie ukazani zostali “plebani z miąszą [grubą] szyją, jiżto barzo piwo piją i podgardłki na pirsiach wieszają".

Nie podnosiły autorytetu kleru stałe zatargi z parafianami o dziesięcinę (przy czym dochodziło do ekskomunikowania wiernych przy lada okazji), o ściąganie mesznego, o daninę okolicznościową - kolędę itp. Nie tyle założenia dogma­tyczne husytyzmu, co zatargi szlachty polskiej z klerem o tacmowe zboże, czyli dziesięcinę, były przyczyną powodzenia w Polsce wpływów czeskiej herezji. Andrzej Gałka z Dobczyna występował wprawdzie przeciw błędom nauki oficjalnego Kościoła, głosząc w swym wierszu: “Prawdę popi tają, iże się jej lękają, łez pospólstwu bają", ale krytyka dogmatów niewielu znajdowała pilnych słuchaczy. Zwykły szlachcic czy nawet chłop oszukiwał za to księdza przy dziesięcinie, mieszając chwasty do zboża i powiadając: “Chruszcze, stokłosy i wyczki, dobre to księdzu na zbyczki". Nierzadko przerywał też plebanowi kazanie, nawołujące do pokuty, przypominając wspólnie spędzony w karczmie wieczór. Pleban grzmiał za to z ambony: “Czyste wam opowiadam słowo boże, czyste też dajcie tacmowe zboże".

Również poziom wiedzy nie przyczyniał się do utrzymania autorytetu kleru parafialnego. Kiedy trzech duchownych mazowieckich stanęło w 1439 r. przed kapitułą, jeden z nich potrafił z trudem posłużyć się łaciną, a inni ledwo czytali i nie znali nawet słów konsekracji. Ale w gruncie rzeczy pocieszające jest, że stan taki kapituła uznawała za alarmujący, a wypadek za godny napiętnowania; było to świadectwem ogólnego podniesienia wymagań w zakresie wykształcenia kleru.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Więzi ponadstanowe i dobra społeczne

Zmiany struktury etnicznej Polski. Napływ cudzoziemców, znaczenie imigracji niemieckiej

Od początku XIII wieku zaczął nabierać na sile nowy problem, wobec którego znalazło się społeczeństwo polskie. Do tego czasu było to społeczeństwo jednolite językowo, w którym różnice plemienne stopniowo zacierały się w ramach państwa Piastów. Cudzoziemcy byli dość nieliczni i stanowili problem sfer dworskich, wyższego duchowieństwa, zakonów. Świeccy cudzoziemcy rychło wtapiali się w miejscowe możnowładztwo i rycerstwo, duchowni albo również szukali dróg przystosowania się do polskich stosunków, albo żyli izolowani w ekskluzywnych klasztorach cysterskich i premonstrateńskich. Na drugim bie­gunie społeczeństwa jeńcy i brańcy także szybko tracili swą odrębność i tylko nazwa miejscowości pozostawała świadectwem obcego ich pochodzenia.

Od początku XIII wieku stan ten zaczął się stopniowo zmieniać, przy czym od połowy tego stulecia zmiany przybrały na szybkości. Polska stała się siedzibą znacznej liczby imigrantów, którzy w większości nawet w dalszych pokoleniach nie asymilowali się językowo. Byli to przede wszystkim Niemcy, a w dalszej kolejności Żydzi. W XIV wieku nastąpiło dalsze zróżnicowanie językowe państwa. W wyniku wojen Kazimierza Wielkiego w obrębie jego państwa znalazła się Ruś Halicko-Włodzimierska (tzw. Ruś Czerwona) z ludnością ruską, a także z imigrantami ze Wschodu - Ormianami i Wołochami. Wreszcie po przyłączeniu Prus Królewskich w 1466 r. znalazła się w granicach Polski nowa grupa ludności niemieckiej, zamieszkująca miasta pruskie, a częściowo i obszary wiejskie.

Pojawienie się w granicach Polski dużych grup ludności obcojęzycznej wpłynęło silnie na oblicze kształtującego się narodu polskiego. Z jednej strony podlegał on obcym wpływom, przejmując wiele elementów kulturowych od współżyjących z nimi ludzi innego pochodzenia, a także wchłaniał ich wraz z niektórymi właściwymi im cechami; z drugiej strony, zagrożony utratą swej indywidualności, stawiał opór cudzoziemszczyźnie, broniąc własnych tradycji,

12. 179

obyczajów, a zwłaszcza języka, który ze zwykłego środka porozumiewania stał się wartością rodzącej się kultury narodowej. Stąd szczególna waga imigracji cudzoziemców i stosunku do nich Polaków w omawianym okresie.

Na początku XIII wieku, w wyniku przywilejów udzielanych obcym przybyszom przez książąt polskich z Henrykiem Brodatym na czele, rozpoczął się masowy napływ cudzoziemców. Byli to przede wszystkim niemieccy chłopi, rzemieślnicy i kupcy, biorący udział w organizowanym przez tego księcia i jego naśladowców osadnictwie terenów dotychczas nie wykorzystywanych (Przed­górze Sudeckie, Podkarpacie) lub słabo zasiedlonych. Oprócz Niemców przy­bywali na Śląsk Flamandowie i romańscy Walonowie. Byli to ludzie wolni. Część z nich przybywała z pewnym majątkiem - i ci obejmowali wyższe stanowiska w miastach i gospodarstwa kmiece na wsi, inni przynosili tylko własną siłę roboczą lub umiejętności - i ci stawali się rzemieślnikami lub zagrodnikami. Osiedlali się zazwyczaj w zwartych grupach, a książęcy zakaz łączenia się ich z ludnością miejscową pomagał utrzymywaniu się odrębności językowej przybyszów. Sprzyjało temu przez pewien czas im tylko przydzielane prawo niemieckie, z wolnością osobistą, samorządem i uregulowanym prawnie stosunkiem do ziemi. Dzięki temu kmieć niemiecki, który przynosił ze sobą również wyższą technikę rolniczą, mógł uważać się za coś lepszego od miejscowych, obciążonych powinnościami prawa książęcego, poddanych lub niewolnych chłopów książę­cych, kościelnych czy rycerskich. Ale stan taki na ziemiach Polski trwał krótko, bo już od 1229 r. zaczął się proces przenoszenia chłopów polskich na prawo niemieckie, a i nowa technika szybko rozpowszechniała się w kraju. Zamiast wyodrębnionych prawnie, izolowanych grup etnicznych powstał jednolity stan chłopski; różnice językowe zeszły na drugi plan, a długotrwałe współżycie prowadziło do asymilacji zarówno kulturowej, jak językowej. Na części ziem Śląska, zwłaszcza Dolnego, w oderwanej od Polski Ziemi Lubuskiej i Nowej Marchii, w większości ziem Pomorza Zachodniego, język niemiecki uzyskał przewagę; w reszcie Polski asymilacja przebiegała na korzyść języka polskiego. Przebieg jej był powolny, np. w poszczególnych wsiach na Podkarpaciu język niemiecki przetrwał do XVIII wieku, podobnie na Śląsku istniały wsie polskie w niemieckim otoczeniu językowym do tegoż czasu. Żadne źródła nie wspominają o konfliktach na tle narodowym czy językowym między chłopami polskimi a niemieckimi.

Od XIV wieku w Beskidach zaczęła się przyjmować idąca od wschodu tzw. kolonizacja wołoska, jako kontynuacja ruchu osadniczego, rozpoczętego w Karpatach Wschodnich. Można wątpić w jej wołoski charakter językowy. Była to zapewne ruska ludność pasterska, która przejęła prawo i obyczaje od prawdziwych Wołochów. Utrzymała swą odrębność prawną, przesuwając także na zachód granice ruskiego obszaru językowego.

Większe znaczenie miała imigracja Niemców do miast. W największych ośrodkach, jak Wrocław, Kraków, Legnica, Świdnica itp., i w nowych miastach górniczych, jak Złotoryja, Lwówek, Olkusz, ludność niemiecka stanowiła większość mieszkańców. Niemcy opanowali oczywiście miasta na terenie

180

państwa krzyżackiego. W miastach średnich i niektórych małych również władza znalazła się początkowo w ręku kupców niemieckich. Zakazy przyjmowania do prawa miejskiego ludności wiejskiej pobliskich okolic, wydawane przez nie­których książąt w obawie przed zbiegostwem chłopów do miast, sprzyjały utrwalaniu się obcego charakteru etnicznego miast. Jeszcze Długosz, charaktery­zując naród polski, pisze o szlachcie i chłopach, nie wymienia zaś mieszczan.

Niezależnie od miast mazowieckich, w których element niemiecki nie miał nigdy, poza Płockiem i Warszawą, większego znaczenia, również na innych ziemiach Polski dochodzi w XIV wieku do coraz większego przenikania do miast Polaków, przede wszystkim chłopskiego, ale częściowo także drobnoszlachec-kiego pochodzenia. Polonizacja miast objęła przede wszystkim ziemie łęczycką i sieradzką, centralną Wielkopolskę i Kujawy; następnie dopiero w miastach Małopolski Polacy zaczynają dążyć do przełamania przewagi Niemców, ich monopolu na władzę w mieście i ekskluzywizmu językowego cechów. Wreszcie w XV wieku polszczyły się w znacznej mierze miasta Górnego Śląska, a także wschodniej części Dolnego Śląska.

Nie był to jakiś jednolity proces, gdyż stale przybywali nowi ludzie z Niemiec i wchodzili w kręgi miejscowego kupiectwa. Po dawnej fali przybyszów z Saksonii i środkowych Niemiec w XIV i XV wieku osiadali liczni mieszczanie z południowych Niemiec; Niemcy przybywali też z Czech i węgierskiego Spiszu. Na północy Polski górowali przybysze z miast Hanzy i z Prus. Obok towarzyszących Niemcom Walonów, występujących w XII i XIII wieku, od XIV wieku spotykamy, zwłaszcza w Krakowie i Lwowie, Włochów, handlu­jących na szlaku wiodącym do krymskiej kolonii genueńskiej - Kaffy, a także osiadających na stałe i wchodzących w skład miejscowego patrycjatu. Poza prowadzeniem handlu zakładali oni filie banków włoskich i inwestowali w wydobycie soli.

Przenikanie ludności polskiej do miast, dotychczas znajdujących się pod władzą niemieckiego patrycjatu, spowodowało opór tej warstwy panującej, poparty również przez niemiecką starszyznę cechową. Rosnącej tendencji do asymilacji, do utożsamienia się z interesami kraju, w którym dawni przybysze żyli już od kilku pokoleń, przeciwstawiało się pragnienie zachowania związków z niemiecką kulturą i językiem, co zresztą dawało wiele korzyści zarówno w handlu, jak w wędrówkach czeladniczych. Dlatego współżyły w środowisku niemieckojęzycznym mieszczaństwa miast polskich w XIV, a zwłaszcza XV wieku, dwie tendencje: chęć upodobnienia się do imponującej, nie tyle swym stylem życia, ile rangą społeczną, szlachty, co zakładało przyjęcie języka polskiego - oraz pragnienie zachowania języka niemieckiego, kontaktów z Rzeszą, a zwłaszcza władzy w mieście dla grupy rządzącej. Na takim tle zrozumiała jest obrona języka niemieckiego jako urzędowego w instancjach miejskich, jako języka kazań w głównych kościołach, jako języka cechów, które utrudniały Polakom zdobywanie mistrzostwa.

W XV wieku dochodziło więc w miastach polskich do zatargów na tle językowym, przede wszystkim w cechach. Toczyli ze sobą bójki czeladnicy

181

i uczniowie polskiego i niemieckiego pochodzenia, trwały walki o język kazań w głównych kościołach, zapewne nie bez wpływu haseł husytyzmu. Tumulty, powstające na tym tle, doprowadziły do powstania odrębnych kościołów z polskim i niemieckim językiem kazań. Mimo wszystko jednak były to w omawianym okresie wydarzenia marginalne.

Obok wielkiej imigracji niemieckich mieszczan i chłopów, która stanowiła nowy element w strukturze językowej i kulturowej Polski, trwał, a nawet nasilił się, występujący już w poprzednim okresie napływ obcego duchowieństwa i rycerstwa, również przede wszystkim niemieckiego. W szczególności została Polska objęta w XIII wieku ekspansją niemieckich ministeriałów, rycerzy służebnych niskiego, często niewolnego pochodzenia. Szukali oni w krajach między Łabą a Odrą, a następnie w Czechach, Polsce i na Węgrzech, intratnej służby, która przyniosłaby im w efekcie nadania ziemi i wyższą rangę społeczną -przede wszystkim zatarcie pamięci o niewolnej kondycji. Fakt, że mieli znaczne umiejętności wojskowe i przynosili modne obyczaje rycerskie, ale również ich sytuacja, zdająca ich na łaskę księcia, czyniły z nich dogodne narzędzie książęcej polityki; popyt na nich był więc duży, tak duży, że miejscowe rycerstwo poczuło się przez nich zagrożone. Na Śląsku w drugiej połowie XIII wieku opanowali oni najważniejsze urzędy dworskie, a i na innych terenach ich nie brakło. W ręku tych przybyszów skupiały się dzięki nadaniom ziemskim znaczne majątki, te zaś z kolei ułatwiały im wchodzenie w koligacje z miejscowym możnowładztwem. Tak powstały fortuny Wezenborgów, Hochbergów, Schaffgotschów, Glaubitzów, Haugwitzów, Prittwitzów i innych; ich związki ze śląskimi rodami rycerskimi prowadziły w sprzyjającej atmosferze dworskiej, hołdującej językowi niemiec­kiemu, do germanizacji tamtejszej szlachty. Część jednak śląskiej szlachty pochodzenia niemieckiego znalazła drogę na inne ziemie polskie (Wielkopolska, Małopolska, Ruś Czerwona) i zrobiwszy tam kariera, uległa polonizacji (wielko­polscy Wezenborgowie i Korczbokowie, czerwonoruscy Herburtowie i Pre-twicze itd.). W XV wieku rycerstwo pochodzenia niemieckiego na terenie Królestwa Polskiego było w zasadzie zasymilowane; dopiero przyłączenie Prus Królewskich wprowadziło nową grupę językowoniemiecką, co oczywiście dla oblicza narodowego szlachty polskiej nie miało już większego znaczenia.

Trudno jest rozpatrywać odrębnie duchowieństwo pochodzenia obcego, działające w Polsce w późnym średniowieczu. Byli to głównie ludzie związani z niemiecką imigracją chłopską lub mieszczańską lub później sprowadzeni przez organizatorów kolonizacji dla umożliwienia przybyszom, nie znającym języka polskiego, obsługi duszpasterskiej. Do nich należy także zaliczyć mnichów żebrzących, związanych z niemieckim mieszczaństwem.

Niezależnie od tych grup przybywali do Polski pojedynczy duchowni obcy, szukający kariery, związani z dworami książęcymi lub nasyłani przez nominacje papieskie, wreszcie przybywający do Polski w orszakach legatów papieskich, kolektorów świętopietrza czy biskupów obcego pochodzenia. Jak nietrudno się domyślić, nie byli oni popularni. Inny charakter miało sprowadzanie zagranicz­nych wykładowców do szkół kościelnych, np. do Akademii Krakowskiej, dla

182

której profesorowie pochodzenia niemieckiego czy czeskiego położyli wielkie zasługi, zwłaszcza w pierwszym okresie istnienia uczelni.

Jeśli w początkowym okresie masowego napływu Niemców do Polski, w XIII wieku, istniały więzi łączące rycerzy i przedstawicieli górnych warstw niemiec­kiego mieszczaństwa na zasadzie wspólnego pochodzenia, to później te więzi zanikały. Rycerze pochodzenia niemieckiego na równi z Polakami odcinali się od mieszczan, co oczywiście przyspieszało polonizację napływowego rycerstwa. Większe znaczenie miały powiązania między mieszczanami a sołtysami i zamożnymi grupami chłopów pochodzenia niemieckiego, ale i tutaj przedziały stanowe w końcu zadecydowały o zaniku tych więzi, zwłaszcza że w interesie warstwy pośredniej - sołtysów - leżało szukanie powiązań nie z chłopami i mieszczanami, ale z drobną szlachtą. Ze wszystkich warstw imigrantów niemiec­kich mieszczaństwo najdłużej kultywowało podtrzymywanie kontaktów ze stronami rodzinnymi, może częściowo ze względu na przywiązanie do kultury niemieckiej, ale głównie na ułatwienia, jakie te kontakty dawały przy nawią­zywaniu stosunków handlowych.

Znaczenie imigracji niemieckiej, której ogólna liczebność jest trudna do określenia, ale oscyluje około stu tysięcy ludzi, jest niezaprzeczalne, między innymi dlatego, że w tym okresie przybysze nie obracali się wyłącznie wśród wyższych warstw społeczeństwa, lecz zmieszali się z wszystkimi właściwie grupami ludności. Rezultatem wzajemnych kontaktów było zacieśnienie związ­ków Polski z kulturą zachodnioeuropejską, rozpowszechnienie przeniesionych z Zachodu nowych zdobyczy technicznych w zakresie rolnictwa, rzemiosła, handlu, sztuki wojennej oraz obyczajów, które nieraz tak głęboko wrosły w folklor polski, jak dyngus, ciągnienie kłody czy różne typy inicjacji w społe­czeństwie wiejskim i miejskim. Język niemiecki wywarł w zakresie słownictwa na polszczyznę olbrzymi wpływ, który da się porównać jedynie z wpływem łaciny. Począwszy od techniki, poprzez nazwy strojów i mebli, tańców i obrzędów, a skończywszy na pojęciach abstrakcyjnych, jak “szacunek" czy “odwaga", zapożyczenia dotyczą wszystkich właściwie dziedzin, a w średniowieczu było ich znacznie więcej niż obecnie. Poza wpływem na słownictwo języka polskiego, niemczyzna opanowała liczne środowiska, w których stała się językiem facho­wym, podobnie jak łacina w kościele i szkolnictwie wszystkich szczebli: był niemiecki językiem handlu międzynarodowego w północnej i środkowej Euro­pie, odgrywał znaczną rolę w rzemiośle, w wojsku. Najbardziej wydoskonalona jego odmiana, język średniogórnoniemiecki, stał się językiem ludzi wytwornych na licznych dworach tej części Europy.

Wspomnieliśmy przy omawianiu znaczenia przybyszów z Niemiec również o innych imigrantach z zachodniej Europy, wyodrębniając Walonów i Włochów. Grupy te jednak nie miały znaczenia, dającego się porównać z Niemcami, ulegały też szybkiej germanizacji (w miastach) lub polonizacji. Natomiast w miastach Rusi Czerwonej, obok miejscowej ludności ruskiej, obok osiedlających się tam od XIII w. Niemców i Polaków, znajdowała się duża liczba innych cudzoziemców -Ormian. Stanowili oni we Lwowie, w Haliczu i Kamieńcu Podolskim silną

183

liczebnie i ekonomicznie grupę, złożoną przeważnie z kupców, rozporządzają­cych rozległymi kontaktami handlowymi na całym Bliskim Wschodzie. Jako wyznawcy monofizytyzmu nie mogli być zrównani w prawach z Polakami i Niemcami, ale cieszyli się jeszcze od czasów ostatnich książąt halickich znaczną autonomią w sprawach religijno-samopomocowych, a także sądowniczych, o ile spory dotyczyły spraw między samymi Ormianami lub wytoczonych Ormianom przez katolików, prawosławnych czy Żydów. Na czele gminy stał odrębny wójt ormiański, a w sądownictwie opierano się na dwunastowiecznym ormiańskim zwodzie, tzw. Datastanagirk, opracowanym na podstawie prawa zwyczajowego przez Mechitara Gosza. Władze miejskie dążyły do ograniczenia autonomii Ormian, ale bogactwo i rozległe stosunki kupców ormiańskich były najlepszą rękojmią ich przywilejów. Pewną rolę w miastach Rusi Czerwonej odgrywali również Wołosi (Rumuni) i Grecy, których religia wiązała z ludnością ruską, ale zamożność (byli przeważnie kupcami) zbliżała w położeniu raczej do Ormian.

Żydzi

Omawiając ludność miast, poświęciliśmy nieco miejsca ludności żydowskiej, której znaczenie wzrastało, a w ciągu XIV i XV wieku liczba i zasięg terytorialny stale się rozszerzały. Żydzi mieszkali prawie wyłącznie w miastach, ale nie stanowili prawnie części mieszczaństwa, sami zabiegali zresztą o wyodrębnienie i specjalną opiekę książęcą, którą okupywali specjalnymi podatkami. Na wzór uzyskanych w sąsiednich krajach przez ludność żydowską przywilejów (Austria 1244, Węgry 1251, Czechy 1254) Bolesław Pobożny, książę wielkopolski, nadał w 1264 r. pierwszy znany przywilej na rzecz Żydów polskich, wprowadzający analogiczne przepisy i instytucje, z zachowaniem jednak odmiennych reguł, jakie wcześniej się w Polsce ustaliły w postępowaniu wobec ludności żydowskiej. Do nich należało podporządkowanie Żydów jurysdykcji wojewody, którego sąd był organem odwoławczym od zwykłego lokalnego sądu żydowskiego.

Żydzi nie tworzyli odrębnego stanu, ale jak zauważył Roman Gródecki, specjalne przywileje, samorząd i odrębność prawna (z własnym sądownictwem) zbliżały ich położenie do równorzędnego z innymi stanami. Jako “słudzy skarbu" -servi camerae - byli ludźmi książęcymi (królewskimi), co nie ograniczało jednak ich wolności osobistej. Książę (król) gwarantował im nietykalność osobistą i swobodę wyznania, a także samorząd w formie organizacji kahalnej, skupionej wokół synagogi (schola Judaeorum), na czele z kantorem, zwanym czasami “żydowskim biskupem" (episcopus Judaeorum}. Poza funkcjami religijnymi i samopomocowymi samorząd kahalny zajmował się też polubownym sądownict­wem w sprawach między Żydami; dopiero jeśli któraś ze stron wniosła skargę przed “sędziego żydowskiego", podejmowały sprawę czynniki oficjalne. Sędzia żydowski był chrześcijaninem, urzędnikiem delegowanym przez wojewodę i pełnił swe funkcje przy synagodze; poza sporami między Żydami rozstrzygał

184

sprawy wytaczane Żydom przez chrześcijan. Wyższą instancją był sąd wojewody, a wreszcie księcia (króla).

Przywilej nadany Żydom przez Bolesława Pobożnego znalazł naśladowców na Śląsku, gdzie analogiczne dokumenty wystawili Henryk IV Probus wrocław­ski, Henryk V Otyły legnicko-wrocławski i Henryk III głogowski (nie zachowa­ne). Zachowały się przywileje Bolesława I świdnicko-jaworskiego z 1295 r. i Henryka III głogowskiego (drugi) z 1299 r. W Małopolsce dopiero Kazimierz Wielki uregulował stanowisko prawne Żydów (przywileje 1334, 1364 i 1367 r.), rozszerzając na cały kraj postanowienia swego dziada, Bolesława Pobożnego. Ustawodawstwo państwowe szeroko uprzywilejowało Żydów, zezwalając im na swobodne prowadzenie handlu i lichwy pod zastaw ruchomości; zakazywało tylko zastawiania ziemi. Liberalne traktowanie sprawy zakupu mienia pocho­dzącego z kradzieży (nie ulegało ono konfiskacie na rzecz właściciela, jeżeli nabywca przysiągł, że kupił je, nie wiedząc o kradzieży) i tolerowanie uprawiania lichwy bez ograniczenia wysokości procentu przyczyniły się pośrednio do zaostrzenia stosunków między ludnością chrześcijańską, przede wszystkim mieszczanami, a nadużywającymi swych przywilejów lichwiarzami żydowskimi. Nienawiść mieszczaństwa do lichwiarzy łatwo przenosiła się na wszystkich Żydów, zwłaszcza że ustawodawstwo kościelne dostarczało restrykcjom wobec wszystkich wyznawców judaizmu motywacji religijnej.

Przywileje Bolesława Pobożnego i Kazimierza Wielkiego praktycznie unie­możliwiały występowanie wobec Żydów z popularnymi już w Europie zachod­niej oskarżeniami o mordy rytualne; przy takiej sprawie ewentualny oskarżyciel musiałby dostarczyć trzech świadków-Żydów. Również w innych sprawach nie wystarczało przeciw Żydowi świadectwo chrześcijan, ale wymagany był przy­najmniej jeden świadek-Żyd. Karano znieważanie synagogi i cmentarza żydowskiego, uprowadzanie dzieci żydowskich (zapewne celem ochrzcze­nia); specjalną surową karą obciążano chrześcijan, którzy nie pospieszyliby z pomocą napadniętemu Żydowi, wzywającemu ratunku. Ten ostatni punkt jest wyjątkowy w ustawodawstwie dotyczącym Żydów, nie znany w krajach sąsiednich.

Korzystne dla Żydów ustawodawstwo związane było z ważną rolą, jaką odgrywali najbogatsi z nich w skarbowości książęcej, a potem królewskiej. Szczególnie niektórzy krakowscy Żydzi, jak słynny Lewko syn Jordana, wierzyciel królów od Kazimierza Wielkiego aż po Jagiełłę, a także krakowskiej rady miejskiej, wzrośli w bogactwa i potęgę. Nie czuli się jednak pewnie, jak o tym świadczą starania tegoż Lewka o specjalną protekcję króla i rady miejskiej dla swej rodziny. Krwawe i okrutne prześladowania Żydów w Europie zachodniej, liczne edykty, nakazujące Żydom opuszczanie miast, powodowały atmosferę lęku, potęgowaną przez niechęć mieszczaństwa, gnębionego lichwą i skarżącego się na konkurencję Żydów w handlu. Rady miejskie też w swoich wilkierzach starały się ograniczyć przywileje Żydów, przede wszystkim w sprawach wolności handlu i wykonywania rzemiosła, popadając nieraz w sprzeczność z przywilejami królewskimi.

185

Ze swoistym ustawodawstwem antyżydowskim wystąpił Kościół polski, z pewną zresztą opieszałością realizując uchwały, podjęte w 1215 r. na soborze powszechnym w Lateranie. Legat papieski, kardynał Gwidon, z niezadowole­niem stwierdził w 1267 r., że uchwały laterańskie nie są w Polsce wykonywane, Żydzi nie tylko współżyją z ludnością chrześcijańską, ale biorą udział we wspólnych ucztach i pijatykach. Odbyty więc pod przewodnictwem legata ogólnopolski synod we Wrocławiu nakazywał Żydom nosić odrębny strój (rogaty kapelusz, a inny legat w 1279 r. dodał jeszcze czerwone kółko na wierzchniej odzieży) i mieszkać w odrębnych, wydzielonych dzielnicach (gettach);

zabraniano Żydom sprzedawać chrześcijanom mięso i zatrudniać służbę chrze­ścijańską, chrześcijanom zaś zakazano goszczenia, a zwłaszcza nocowania u Żydów, wspólnych kontaktów w karczmach i łaźniach. Te nakazy i zakazy miały być corocznie ogłaszane we wszystkich kościołach parafialnych. Zawarte w nich insynuacje (zakaz nabywania u Żydów żywności motywowano podejrzeniem ich o jej zatruwanie) pogłębiały nieufność we wzajemnych stosunkach i sprzyjały szerzeniu się napływających z Zachodu antyżydowskich oszczerstw. Zwłaszcza mieszczaństwo pochodzenia niemieckiego przynosiło ze sobą rozpowszechnione w Niemczech wyobrażenia, co powodowało, że mimo wspólnoty języka i pochodzenia właśnie między przybyłymi z Niemiec Żydami a niemieckimi mieszczanami dochodziło do najostrzejszych konfliktów. Pierwsza fala rozru­chów antyżydowskich wybuchła w związku z szalejącą w Europie zachodniej epidemią dżumy, tzw. Czarną Śmiercią. W tamtejszych środowiskach miesz­czańskich oskarżono o jej wywołanie Żydów, którzy rzekomo mieli zatruwać studnie. Pogłoski te przenosiły się do miast polskich, gdzie w 1349 r. doszło do pierwszych wypadków napadania i zabijania Żydów. Nie były to jednak masowe pogromy w formach znanych z ówczesnych Niemiec, o czym świadczy brak jakichkolwiek związanych z tym notatek w księgach miejskich, a także masowy napływ Żydów do Polski właśnie po “Czarnej Śmierci". Druga fala rozruchów antyżydowskich podniosła się w końcu XIV i na początku XV wieku, kiedy nowe oskarżenia o mordy rytualne wywołały gwałty ze strony sfanatyzowanego tłumu, przepełnionego od pewnego czasu nienawiścią do lichwiarzy żydowskich. W Poznaniu w 1399 r.oskarżono Żydów o profanację hostii; w Krakowie w 1408 r. doszło pod wpływem wieści o rzekomym mordzie rytualnym do zniszczenia licznych domów w dzielnicy żydowskiej i spalenia kościoła Św. Anny, w którym schronili się prześladowani. Również tym razem krwawy konflikt toczył się w gronie potomków przybyszów z Niemiec; wśród aresztowanych podżegaczy brak polskich nazwisk.

Trzecią falę pogromów niósł ze sobą popularny kaznodzieja bernardyński, Jan Kapistran, który, nawołując do krucjaty przeciw Turkom, prowokował jednocześnie wystąpienia antyżydowskie, jak we Wrocławiu w 1453 r., kiedy spalono na stosie kilkadziesiąt osób pod zarzutem sprofanowania hostii. Wkrótce potem Kapistran przybył na zaproszenie biskupa, kardynała Zbigniewa Oleśnickiego, do Krakowa, gdzie właśnie Kazimierz Jagiellończyk uroczyście potwierdził Żydom przywileje nadane przez jego imiennika. Nacisk na króla

186

początkowo się nie udał. Kazimierz odmówił zarówno Oleśnickiemu, jak samemu Kapistranowi cofnięcia przywilejów, nie dopuścił również do ekscesów antyżydowskich, wobec czego kaznodzieja opuścił stolicę Polski, dając wyraz swemu niezadowoleniu. Wkrótce jednak agitacja antyżydowska kleru przyniosła rezultaty: zarówno pożar Krakowa w 1454 r., jak klęskę pod Chojnicami ogłoszono karą bożą za przywileje żydowskie. Król mógł nie ulec w Krakowie naciskowi kleru i sfanatyzowanego mieszczaństwa, natomiast pospolitemu ruszeniu szlacheckiemu nie zdołał, jak i w innych sprawach, odmówić. Tak więc przywileje żydowskie zostały odwołane i prawne podstawy gwarantujące Żydom opiekę królewską uległy zawieszeniu, co wykorzystały władze miejskie dla dalszych nacisków.

Okres ten przyniósł znaczne zaostrzenie się wrogości wobec Żydów wśród duchowieństwa, które często sprzyjało rozruchom antyżydowskim i rozwijało wokół rzekomo krwawiących, sprofanowanych jakoby przez Żydów hostii nowe ośrodki kultu i pielgrzymek. Nawet tak wykształcone jednostki, jak Zbigniew Oleśnicki i Jan Długosz, odnosiły się do Żydów z wyraźną nienawiścią. Podobne było stanowisko wielu profesorów Akademii Krakowskiej.

Mimo to król nie tolerował pogromów. W 1463 r., kiedy bandy zwerbowa­nych przez Kapistrana “krzyżowców" wtargnęły do Krakowa i doszło do zabicia około 30 Żydów przy bezczynności władz miejskich, rada została ukarana grzywną, a król założył wadium 10 tysięcy florenów na wypadek ewentualnego powtórzenia się ekscesów. Stanowisko rady było jednak wyraźne, a popierał ją uniwersytet, zmierzający do opanowania dzielnicy żydowskiej do swoich celów. Król patrzył na tę akcję przez palce, byleby odbywała się bezkrwawo. W 1485 r. Żydzi krakowscy zrzekli się na żądanie rady miejskiej wykonywania rzemiosła i prowadzenia handlu, a w dziesięć lat później zostali usunięci poza mury Krakowa; osiedlili się w Kazimierzu.

Ludność ruska w granicach państwa polskiego

Mówiąc o obcych grupach etnicznych w państwie polskim nie sposób pominąć sprawy ludności ruskiej na ziemiach stopniowo od czasów Kazimierza Wielkiego włączanych do Polski. Na tych ziemiach, oczywiście, cudzoziemcami byli Polacy, przenikający tam - wraz z Niemcami - od połowy XIV wieku. Początkowo Regnum Russiae było przez Kazimierza traktowane jako odrębny człon jego państwa, przeciwstawiany Królestwu Polskiemu. Liczne przywileje gwarantowały tamtejszemu możnowładztwu i duchowieństwu prawosławnemu dotychczasowy stan posiadania, a kontakty handlowe z Zachodem, otwarte przez Kazimierza, przyjęte zostały z aprobatą przez mieszczan ruskich, wśród których zresztą od XIII wieku było sporo Niemców, Ormian i Greków. Rokowania króla z patriarchą Konstantynopola o stworzenie w Haliczu odrębnej metropolii prawosławnej świadczą o tym, że papieskie apele, żądające

187

odeń zwalczania “schizmatyków", traktował dość chłodno. Mimo to, dzięki nadaniom na rzecz polskiego rycerstwa, więzi Rusi Czerwonej z Polską zacieśniały się aż do śmierci Kazimierza. Ludwik Węgierski zerwał te więzi, oddając kraj pod rządy księcia Władysława Opolskiego i tworząc w Haliczu nową, niezależną od Gniezna, katolicką metropolię. Działalność ta obserwowa­na była z niezadowoleniem zwłaszcza w Małopolsce, której szlachta przyzwy­czaiła się uważać Ruś Czerwoną za teren swej ekspansji; podobne zresztą stanowisko zajmowały miasta małopolskie z Krakowem na czele. Węgrom nie udało się opanowanie Rusi: w 1387 r. królowa Jadwiga, wykorzystując trudną sytuację swej siostry, królowej węgierskiej, zajęła zbrojnie Ruś Czerwoną. Część jej, ze stolicą w Bełzie, otrzymał w lenno Siemowit IV mazowiecki, reszta została wcielona do Królestwa Polskiego, a rządy sprawowali odtąd królewscy staro­stowie generalni.

Osiadająca na Rusi szlachta polska korzystała ze wszystkich przywilejów, które nie obejmowały szlachty ruskiej. Dopiero w 1434 r. zniesiono tę dyskrymi­nację, rozszerzając prawo polskie i uprawnienia stanowe szlachty polskiej na Ruś Czerwoną. Od tego czasu asymilacja w obrębie stanu szlacheckiego rozwijała się szybko, a szlachta Rusi Czerwonej wzięła solidarny udział w stanowej walce o przywileje. Znaczna jej część przechodziła też na katolicyzm. Specyficzną cechą tego obszaru była jednak stała przewaga możnowładztwa, jak również lenne podporządkowanie mu części rycerstwa. O ile w granicach stanu szlacheckiego dyskryminacja rycerstwa ruskiego, także prawosławnego, ustała, o tyle uprzywi­lejowanie katolików (Polaków i Niemców) w miastach trwało nadal: oni mieli monopol władzy i utrudniali prawosławnym dostęp do cechów. Ci, których dopuszczono, musieli ponosić dodatkowe opłaty, m.in. za zwolnienie z udziału w nabożeństwach katolickich. Drogą do awansu było więc przyjęcie katolicyzmu i polonizacja. W szczególności dyskryminacja dotyczyła kleru prawosławnego, mimo iż przywileje królewskie gwarantowały mu prawo wykonywania kultu i stan posiadania. W rzeczywistości duchowni prawosławni narażeni byli na nieustanne ataki konkurencyjnego kleru katolickiego, którego szeregi i zasoby rosły, a działalność była wspierana przez państwo i władze miejskie. Częste, zwłaszcza za czasów Opolczyka, ale także za Jagiełły, były wypadki odbierania cerkwi, nawet katedr biskupich. Co najmniej od 1420 r. obowiązywał (co prawda nie zawsze przestrzegany) zakaz budowy nowych cerkwi zarówno w Koronie, jak na Litwie. Chrzest prawosławny uznawali katoliccy duchowni za nieważny i żądali przy przejściu na katolicyzm powtórnej ceremonii chrztu, zresztą wbrew opinii Rzymu.

Wszystkie te objawy dyskryminacji nie dotyczyły jednak Rusinów jako takich, ani też języka ruskiego, odnosiły się wyłącznie do religii prawosławnej i słabły w ciągu XV wieku (zwłaszcza po unii florenckiej 1439 r.); tylko w miastach, gdzie sprzeczności religijne splatały się ze społecznymi, dochodziło wciąż do starć i konfliktów.

Nowe problemy współżycia różnych elementów etnicznych przyniosła Polsce unia z Litwą, na razie jednak, mimo pojawienia się na Litwie znacznej liczby

188

Polaków, stosunki wzajemne rozwijały się na zasadzie układów między dwiema odrębnymi organizacjami państwowymi, a losy Polaków na Litwie i ich wpływy polityczne, społeczne i kulturalne obracały się w sferze wewnętrznych stosunków Wielkiego Księstwa.

Bezpieczeństwo publiczne

Pomyślny rozwój społeczeństwa Polski w XIV i XV wieku, widoczny wzrost jego kultury i zamożności wynikały nie tylko z pomyślnych koniunktur gospodarczych i rosnącego autorytetu państwa na zewnątrz, ale także, a może przede wszystkim, z długotrwałych okresów pokoju i wzrostu bezpieczeństwa wewnętrznego.

W końcowym okresie rozbicia dzielnicowego wojny domowe i ogólny chaos doprowadziły do sytuacji, w której nikt nie czuł się pewny życia ni mienia. Najlepiej przedstawiało się bezpieczeństwo w miastach, w których istniała straż miejska, pilnująca porządku, szczególnie w nocy, pod kierownictwem specjal­nych naczelników, wyznaczanych na poszczególne dzielnice. Miasta też pierwsze wystąpiły z inicjatywą strzeżenia pokoju na drogach, organizując w tym celu pierwsze konfederacje: strażnicy miejscy stosowali doraźną sprawiedliwość wobec grasujących na drogach “łotrów” (latrones), karząc ich bez względu na stan (często śmiercią). Wacław II i Henryk III głogowski wypowiedzieli ostrą walkę bandytyzmowi; wprowadzony wówczas urząd starosty zapoczątkował przyjęty następnie w odrodzonym Królestwie Polskim system policyjny. Sta­rostowie w imieniu króla ścigali i sądzili doraźnie zbrodnie publiczne (które statut warcki 1423 r. ograniczył do tzw. czterech artykułów grodzkich: podpa­lenia, najścia domu, rabunku na drodze i zgwałcenia). W XIV w. ściganiem przestępstw tego typu zajmowali się specjalni urzędnicy policyjni, zwani justycjariuszami lub po polsku oprawcami. Nie tylko ścigali oni przestępców, ale także przesłuchiwali ich i sami sądzili, rozszerzając zakres swych czynności na sprawy podlegające kompetencji innych sądów. Szczególnie ożywioną działal­ność prowadzili w Małopolsce, gdzie przez pewien czas nie było starostów. Działalność ich, zwłaszcza łączenie funkcji policyjnych z sądowymi, budziła niechęć szlachty; od 1388 r. stale pojawiały się postulaty zniesienia urzędu oprawcy i nie realizowane przyrzeczenia królewskie. Doszło jednak do ograni­czenia kompetencji oprawcy, który został podporządkowany staroście i stał się jego funkcjonariuszem policyjnym. O niechęci, jaką powszechnie budził, świad­czy późniejsza historia nazwy oprawca, która zaczęła oznaczać szczególnie okrutnego kata.

Nie zawsze tę niechęć należy sprowadzać do reakcji na nadużycia urzędników policyjnych; często wzbudzały ją ich usiłowania, zmierzające do hamowania samowoli możnych; oprawcy starali się np. kontrolować działalność sądów patrymonialnych w sprawach karnych. Kazimierz Wielki miał - zdaniem

189

kronikarza - ostro karać występki przeciw porządkowi publicznemu niezależnie od osoby przestępcy. “Ktokolwiek by popełniał łotrostwa lub kradzieże, chociażby to była szlachta, tego kazał topić, ścinać i morzyć głodem". Za jego następców energia władz policyjnych osłabła, ale mimo wszystko była Polska krajem dość spokojnym, jeżeli wyłączyć niektóre tereny pograniczne, stanowiące w XV w. obszary szczególnie niebezpieczne dla podróżnych. Były to: pogranicze śląsko-małopolskie, wielkopolsko-brandenbursko-pomorskie, no i oczywiście wschodnie części Rusi Czerwonej. Nie brakło i w Polsce rycerzy rozbójników, jak Włodko z Domaborza, kasztelan nakielski, stracony w 1465 r.


Separatyzmy dzielnicowe i więzi międzystanowe

Przedstawiając struktury poszczególnych stanów społeczeństwa polskiego w XIII-XV wieku, rozpatrzyliśmy również odrębnie dla każdego stanu więzi krewniacze i lokalne. Wraz z zamykaniem się stanów stało się oczywiste, że więzi krewniacze kształtować się będą odtąd wyłącznie wewnątrz każdego stanu (oczywiście nie bierzemy tu pod uwagę stanu duchownego). Poszczególne wypadki małżeństw poza obrębem własnego stanu nie zmieniają reguły: w wypadkach małżeństwa szlachcica z mieszczanką czy chłopką starano się ograniczyć kontakty z krewnymi z niższego stanu, by z czasem ich się wyprzeć, chyba że teść był bogatym krakowskim bankierem, którego pieniądze zdolne były zatrzeć plamę na herbowej tarczy zięcia, wynikającą z mezaliansu.

Inaczej działo się z więzami lokalnymi i regionalnymi. Na co dzień chłop spotykał się i współżył w węższych ramach wsi czy parafii lub szerszych — regionu gospodarczego - z równymi sobie chłopami, bliskimi także wspólnotą interesów wobec feudalnych panów świeckich i duchownych czy też wobec mieszczan, wyzyskujących ich na targu. Także szlachcic działał w gronie sobie równych “sąsiadów", z którymi spotykał się na sejmikach i rokach sądowych, składał i przyjmował wizyty, narzekał na wyzysk ze strony kupców i rzemie­ślników. Ale pamiętajmy, że obydwa środowiska nie były jeszcze ściśle odgro­dzone tworzącymi się dopiero barierami. Akta sądowe XV wieku pełne są zapisywanych z oburzeniem wzmianek o wspólnych biesiadach w karczmie chłopów z “panami", które kończyła często bijatyka lub nawet zabójstwo. Takie samo “pospolitowanie się" zarzucano duchownym. Różnice kulturalne między chłopami a niższymi warstwami szlachty nie były jeszcze wielkie, gdyż łączyły ich zbliżone obyczaje, te same pieśni, przyśpiewki i tańce regionalne, te same odwieczne dowcipy i anegdoty. Wędrowny kuglarz czy wiejski przygłup jednakowo rozbawiał w karczmie “pracowitych" i “szlachetnych". Nie należy jednak sądzić, że dość częste wspólne pijatyki (przecież nie każda z nich musiała się źle kończyć i znaleźć wyraz w aktach sądowych) wynikały tylko z poszuki­wania rozrywki w karczemnych spektaklach czy mocnych trunkach. Pan, chłop i

190

pleban miewali wspólne interesy, które należało omówić i zapić na zgodę, mieli i wspólnych antagonistów - mieszczan. Oskarżali ich o złośliwe wykorzystywanie samorządu miejskiego i organizacji cechowych dla narzucania mieszkańcom wsi niskich cen produktów rolno-hodowlanych oraz wysokich cen wyrobów rzemie­ślniczych. Nie zdziwi nas więc, że antymieszczańskie statuty, wydawane w XV wieku, uzasadniane były częstokroć chęcią zapobieżenia wyzyskowi ludności wiejskiej przez mieszczan.

Ponadstanowa więź regionalna występowała często na terenach najeżdża­nych przez nieprzyjaciela. Szlachta i chłopi solidarnie wówczas chwytali za broń i stawiali opór lub uderzali na wracających z łupami wrogów, jak pod Dąbkami w 1431 roku. W takich wypadkach i mieszczanie łączyli się z wieśniakami, udzielali im schronienia w murach miejskich, które zabezpieczały mieszczan przed grabieżami najeźdźców, choć nie zawsze: Krzyżacy zarówno w czasie wojen l połowy XIV, jak i początków XV wieku dawali sobie dość łatwo radę ze skromnymi obwarowaniami miast Kujaw, wschodniej Wielkopolski, ziem łęczyckiej i sieradzkiej.

Omówione tu doraźne wystąpienia solidarności międzystanowej są czymś innym niż trwała więź wspólnoty dzielnicowej, osiągająca nieraz rangę patrioty­zmu, a nawet separatyzmu. Więź ta powstała w okresie rozbicia dzielnicowego w XIII wieku, rozwinęła się szybko i umocniła, przede wszystkim pod wpływem

Skrzypek dopraszający się zapłaty. Fragment poliptyku Św. Jana Jahnużnika z kościoła Św. Katarzyny w Krakowie (dziś w Muzeum Narodowym), ok. 1500 r.

191

Prawnik z dokumentem w ręku (fragment poliptyku św. Jana Jałmużnika.)

dwóch czynników. Jednym z nich było nawiązywanie obszarów dzielnic do dawnych terytoriów plemiennych, które mimo dwóch wieków istnienia w ramach państwa piastowskiego nie traciły odrębnych cech kulturowych, a może nawet językowych. Odrębności te umacniały się dzięki nowemu czynnikowi:

silniejszemu rozwojowi kontaktów gospodarczych między wsiami a miastami, przede wszystkim w ramach dzielnicy. Dzielnica więc, oprócz wspólnoty kulturowej i językowej (dialekty dzielnicowe), oprócz wspólnych tradycji i wspólnej polityki pod berłem własnego księcia, stanowiła również pewną całość

192

gospodarczą w ramach stosunków towarowo-pieniężnych; miała odrębny system monetarny. Różne koleje polityczne poszczególnych dzielnic, różne tempo wzrostu gospodarczego, różny stopień imigracji obcych przybyszów, pogłębiały różnice międzydzielnicowe. Przyczyniło się to do oderwania Śląska od reszty Polski, umacniało separatyzm Mazowsza, przedłużało wzajemną niechęć Wielkopolan i Małopolan.

Jak głęboko oddziaływały separatyzmy dzielnicowe, zwłaszcza w dzielnicach oderwanych od państwa polskiego, świadczy fakt, że Jan Długosz, gorący rzecznik odzyskania Śląska, twierdził: “Żadnego ludu i kraju umysły nie pałają taką niechęcią ku Polakom, jak Ślązaków, którzy [...] zwyczajem odstępców bardziej niż obcy znienawidzili powodzenie własnego plemienia i języka".

W mniejszym stopniu dawała się odczuć odrębność Mazowsza, którego mieszkańców powszechnie zaliczano do Polaków, mimo iż własna państwowość i samodzielna, często sprzeczna z polską racją stanu, polityka powodowały wyobcowanie. Sięgnięcie Siemowita IV w 1382 r. pod koronę polską odczuwano na ogół zarówno w Wielkopolsce, jak MałopolsceJako obcy najazd. Zarzucano Mazurom współdziałanie z Krzyżakami, a ich książętom — konszachty z różnymi wrogimi Polsce siłami politycznymi. Zacofanie gospodarcze Mazowsza i jego ekonomiczne uzależnienie od Prus krzyżackich, archaizm i odrębny rozwój instytucji państwowych i prawa, a wreszcie charakterystyczna, “mazurząca" gwara (choć mazurzenie występowało i na innych terenach Polski) powodowały, że wśród szlachty polskiej Mazurzy traktowani byli nie tylko jako obcy, ale i gorsi Polacy.

Wspominaliśmy już również o antagonizmie szlachty małopolskiej i wielko­polskiej. Wyniknął on z ostrej rywalizacji obu dzielnic w okresie walki o zjednoczenie Polski, kiedy każda z nich chciała zostać ośrodkiem zjednoczonego Królestwa. Kraków opierał swoje roszczenia na tradycjach głównej rezydencji książęcej już od połowy XI wieku i na przechowywanej w skarbcu katedralnym koronie królewskiej. Gniezno miało podobne ambicje, jako jeszcze starsza stolica i kościelne centrum Polski. Przeciw wielkopolskiemu Przemysłowi II Mało­polanie nie zawahali się poprzeć cudzoziemca, czeskiego Wacława II. Kiedy Wacław koronował się w Wielkopolsce, krakowianie przeszli na stronę Wła­dysława Łokietka, wobec czego Wielkopolanie długo opierali się temu władcy, wzywając na tron Henryka III głogowskiego i trwając przy jego sy­nach.

Mimo przejściowych sukcesów Wielkopolski (dwie kolejne koronacje królów Polski w Gnieźnie — 1295 i 1300) zwyciężyli Małopolanie, którzy sprawili, że trzecia koronacja (i wszystkie następne) odbyła się w Krakowie, a Kraków stał się stolicą Polski. Ważniejszy był fakt, że urzędy małopolskie nabrały charakteru ogólnopaństwowych i wobec tego rządy zjednoczonym państwem skupiły się w rękach Małopolan. Antagonizm rozbudzony w ten sposób znajdował wyraz w omawianych już wystąpieniach szlachty wielkopolskiej w 1351 i 1382 r., ale trwał i w XV wieku. Dopiero Kazimierz Jagiellończyk w większym stopniu umożliwił dostęp do władzy Wielkopolanom. Wiązało się to z wojną trzynastoletnią z

13 Społeczeństwo polskie..

193

Krzyżakami, w której król musiał się oprzeć głównie na szlachcie północnych ziem Polski — Wielkopolski i Kujaw.

Separatyzmy i antagonizmy dzielnicowe miały swoją podstawę społeczną głównie w magnatach i szlachcie (wraz z wywodzącym się z niej ducho­wieństwem). Miasta, rządzone przez obcy początkowo miejscowym tradycjom patrycjat, nie miały zrozumienia dla dzielnicowych wspólnot. Oczywiście, popierały początkowo własnego księcia i dobrodzieja przeciw innym, ale rychło zaczęły zmierzać ku związkom ponaddzielnicowym i stawać przy władcach wytyczających program zjednoczeniowy. Nie wynikało to oczywiście z tendencji narodowych, lecz z interesu gospodarczego, wymagającego przezwyciężenia rozbicia kraju na niewielkie organizmy polityczne. Miasta polskie, z Wrocławiem i Krakowem na czele, nieczułe na tradycje historyczne i chwałę pierwszych Piastów, chętnie widziałyby jednak szersze całości polityczne, obejmujące kilka krajów środkowoeuropejskich. Popierały więc gorąco unię polsko-czeską, posuwając się do zbrojnej opozycji przeciw Łokietkowi (Kraków 1311), a potem, już zgodnie z królem, unię polsko-węgierską. Również ekspansja polska na Ruś Halicką spotkała się z aplauzem miast, zwłaszcza małopolskich. We wszystkich tych sprawach stanowisko mieszczaństwa wynikało z aktualnego układu koniunktur handlowych.

Jednak już w XIV wieku, wraz ze wzrostem rywalizacji i zanikiem współpracy między miastami polskimi, zaczynają się one dostosowywać do istniejących antagonizmów dzielnicowych. Miasta wielkopolskie zawierają układy między sobą lub ze szlachtą tejże dzielnicy, nie współpracują natomiast z Krakowem i innymi miastami Małopolski. System sądownictwa miejskiego dopasowuje się do podziału dzielnicowego, powstają odrębne sądy apelacyjne prawa niemiec­kiego dla Wielkopolski (Poznań) i Małopolski (Kraków). Ale nawet w obrębie dzielnic nie dochodzi do ściślejszej współpracy politycznej między miastami. Na czoło wysunęły się egoistyczne interesy poszczególnych miast i niechęć do pobliskich rywali. Każde miasto walczyło tylko o swoje przywileje i osobno rokowało z królem i sejmem, tylko we własnych, partykularnych sprawach. Tę sytuację potrafiły wykorzystać siły wrogie miastom, które w XV wieku zaczynają dominować wśród szlachty.

Rozwój świadomości narodowej

Wiek XIII, a zwłaszcza druga jego połowa, był okresem dynamicznego rozwoju polskiej świadomości narodowej. Działo się to w niezwykle trudnych warunkach całkowitego zerwania wszelkiej więzi między dzielnicami dawnego Królestwa Polskiego, z wyjątkiem kościelnej i - coraz słabiej oddziaływającej — dynastycznej. Proces ten, od dawna budzący zainteresowanie historyków, doczekał się licznych opracowań, wśród których największe znaczenie miały badania Oswalda Balzera, Romana Gródeckiego i Jana Baszkiewicza.

194

W paradoksalnym sformułowaniu Bernarda Guenee, że “to historycy stworzyli narody", tkwi sporo prawdy. Już dzieło Galia Anonima tchnęło, jak pamiętamy, patriotyzmem nie tylko dynastycznym. Znajdziemy w nim nie tylko oparte na reminiscencjach antycznych pojęcie ojczyzny, ale i personifikację Polski jako niewiasty w żałobie, opłakującej śmierć Bolesława Chrobrego. Opiewaną przez Galia chwalebną tradycję historyczną Polaków jeszcze bardziej rozsławił jego polski następca, mistrz Wincenty Kadłubek, dla którego teza o przewadze Polaków nad innymi ludami pod względem męstwa i innych cnót nie ulegała już wątpliwości. Z pomocą swej erudycji Kadłubek powiększył liczbę zwycięstw i zdobyczy władców Polski, każąc im triumfować nad największymi bohaterami starożytności. Oderwał pojęcie własnego państwa i ojczyzny od dynastii, tworząc z narodu, rządzącego krajem przez swych naturalnych przedstawicieli - możnowladców - “rzecz pospolitą", która istnieje niezależnie od zmian dynastii.

Właśnie w czasie, gdy Kadłubek pisał swe dzieło, jedność “rzeczypospolitej" istniała tylko jako pojęcie abstrakcyjne, a i to niebawem zaczęło się zacierać w sytuacji wzrastających separatyzmów dzielnicowych. Dla Galia i dla Kadłubka Polonia - to państwo polskie, a Poloni - to naród polski, ale dla rocznikarzy XIII wieku - to często tylko Wielkopolska i Wielkopolanie. Tak rozumianym “Polakom" przeciwstawiani są “Krakowianie", Ślązacy, Mazowszanie, Kuja-wianie, a nawet Sieradzanie i Łęczycanie. Tylko dla Kościoła istniała nadal Polska jako całość, a arcybiskup gnieźnieński był jedyną władzą o ogólno­polskim zasięgu.

Jednak Królestwo Polskie, nie istniejące w rzeczywistości, żyło nadal w umysłach najlepszej części kleru i świeckiego możnowładztwa, nurtowało serca co ambitniejszych Piastów - i działo się tak w dużej mierze dzięki Kadłubkowi, którego dzieło, odpisywane i przerabiane, istniało jako główne źródło wiado­mości historycznych i katechizm polityczny zarówno w Małopolsce, jak w Wielkopolsce i na Śląsku.

Trzeba było jednak dalszego rozbicia wewnętrznego na coraz mniejsze księstwa skłóconych ze sobą Piastów, trzeba było zagrożenia zewnętrznego przez tajemniczych Mongołów, których wywodzono z piekła (Tartari - mieszkańcy Tartaru, antycznego piekła), trzeba było wreszcie dotkliwych strat terytorialnych na zachodzie na rzecz książąt niemieckich, aby pojawił się szerszy nurt polityczny, dążący do przywrócenia jedności. Tymczasem jedność mieszkańców Polski została zakłócona przez nowy czynnik, napływ Niemców - niemieckich chłopów i mieszczan, niemieckich rycerzy i duchownych, którzy nieśli ze sobą odmienne obyczaje i język, byli wyróżniani przez książąt i obsypywani przywi­lejami, ku oburzeniu miejscowego rycerstwa i duchowieństwa. Przybysze, związani osobistym interesem z książętami, zwykle im wiernie służyli, ale wierna służba książętom była często w pojęciu możnowładztwa niekorzystna dla kraju, którego ono było przecież rdzeniem, przybysze nie rozumieli bowiem ani prawa, ani obyczajów kraju. Im więcej ich przybywało, tym bardziej lekceważyli polskie obyczaje i język, którego nie opłacało się uczyć, skoro miejscowi książęta i ich

13. 195

dworzanie chętnie rozmawiali po niemiecku, przyjmowali obce obyczaje, wprowadzali obce prawa. Miejscowi duchowni i rycerze, zmuszeni do ustępo­wania obcym z otoczenia książęcego, odczuwali zawiść i zagrożenie. Osobiste poczucie zagrożenia przeradzało się w ich duszach w świadomość zagrożenia całego świata, w którym żyli: tradycji, obyczajów, języka.

Jednym z najważniejszych czynników rozwoju polskiej świadomości naro­dowej był kształtujący się właśnie w XIII wieku polski język literacki. Mógł się on utworzyć na podstawie istniejącego już wcześniej języka dworskiego, “dialektu kulturalnego", używanego w całym kraju w sferach związanych z dworem piastowskim, wyższym klerem i głównymi placówkami administracji lokalnej. Pochodzenie języka ogólnopolskiego jest przedmiotem zaciętej dyskusji, w której Aleksander Briickner, Witold Taszycki i Tadeusz Milewski opowiedzieli się za jego małopolską genezą, wskazując na powstanie w Małopolsce większości znanych najstarszych polskich utworów literackich, natomiast Kazimierz Nitsch, Tadeusz Lehr-Spławiński i Zenon Klemensiewicz bronili starszej, powstałej już w XIX wieku, hipotezy o wielkopolskim pochodzeniu polskiego języka ogólnego. Przemawia za tym poglądem poza względami historycznymi (Wielkopolska jako ośrodek tworzenia się państwa) fakl: braku w polskim języku literackim “mazurzenia", charakterystycznego dla Małopolski. Zenon Klemensiewicz ma chyba słuszność, nie przeceniając owego dworskiego, przed-literackiego języka dworu i administracji. Jeśli nawet istotnie w pierwszych wiekach państwa dwór piastowski potrafił narzucić prowincjonalnym ośrodkom władzy wielkopolską wymowę, to z rozbiciem dzielnicowym niewątpliwie nasiliło się oddziaływanie dialektów regionalnych na poszczególne dwory książęce. Za to niezwykle istotną rolę odegrał w XIII wieku Kościół, którego ośrodkiem pozostawało wielkopolskie Gniezno. Z rozbudową sieci parafialnej i ofensywą Kościoła na cały kraj, z przenikaniem chrześcijaństwa do najszerszych warstw ludności, wyłoniła się konieczność zredagowania jednolitych tekstów podstawowych modlitw i tekstów liturgicznych w języku polskim. Podkreślam tu konieczność jednolitości, związaną z charakterystyczną dla średniowiecza obawą przed odchyleniami w tekstach liturgicznych, prowadzącymi do herezji bądź unieważniającymi akt religijny (np. przy pomyleniu słów, wymawianych przy chrzcie). Teksty, zredagowane w dialekcie wielkopolskim (lub - jeśli przyjmiemy taką hipotezę - w wywodzącym się z niego dialekcie kulturalnym), ogłoszone na synodach i wprowadzone oficjalnie w całej Polsce, mogły się wobec tego stać normą dla całego kraju; do niej dostosowywano najstarsze, trzynasto­wieczne zapewne, pieśni religijne (Bogurodzica) i kiedy na synodach kościelnych owego wieku występowano w obronie języka polskiego, tę właśnie ogólnopolską normę, zatwierdzoną przez synody, miano na myśli. Jak wielkie znaczenie miała ta norma, świadczy fakt, że nawet najstarsze teksty kazań, obliczone przecież na konkretnych słuchaczy ze środowisk regionalnych, trzymały się-mimo pewnych regionalizmów - owych norm ogólnopolskich.

196

Antagonizm polsko-niemiecki

Ten właśnie rodzący się ogólnopolski język literacki musiał zostać już w kolebce poddany ostrej próbie: konfrontacji z lepiej ukształtowanymi językami, które poprzez obcych przybyszów penetrowały polskie środowiska dworskie i kościelne. Językiem pisanym pozostała łacina, wszechwładnie dominująca w kancelariach, skryptoriach i szkołach, a także na kościelnych dysputach i synodach. Obok niej coraz silniej rozpowszechniał się w środowiskach dworskich język niemiecki, przynoszony przez dworzan towarzyszących poślu­biającym Piastów niemieckim księżniczkom, a także przez niemieckich rycerzy szukających kariery w Polsce. Język niemiecki przynosili także ze sobą niemieccy chłopi i mieszczanie. Ale dla języka polskiego szczególnie groźna stała się jego najlepiej rozwinięta odmiana-język średniogórnoniemiecki, który od XII wieku osiągnął wysoki stopień doskonałości jako język literacki, używany przez kronikarzy, a zwłaszcza poetów. Należał on do języków najbardziej modnych, przynajmniej w dworskich środowiskach środkowej Europy. Opanował dwór czeski, szerzył się na węgierskim, zdobywał poszczególne dwory Piastów, i to nie tylko wychowanego w Pradze Henryka IV wrocławskiego, ale także Kazimierza kujawskiego i jego syna Leszka Czarnego. Ale im bardziej obcym językiem rozbrzmiewały niektóre dwory książęce, im bardziej znajomość tego języka była warunkiem faworów władcy, tym bardziej po polsku myśleli i czuli polscy rycerze od dworów odsunięci. Im bardziej samowolnie rządzili się w miastach niemieccy mendykanci, korzystając ze swej niezależności od polskiej hierarchii kościelnej, tym bardziej bronili polskości biskupi, zwłaszcza że niemieccy przybysze, wspierani przez własnych, niemieckich duchownych, przynosili ze sobą inne, łagodniejsze zwyczaje dotyczące postu, domagali się łagodniejszych form ściągania dziesięciny i odmawiali płacenia świętopietrza.

Kościół po raz pierwszy wystąpił w obronie polskiego języka i zwyczaju, choć trzeba przyznać, że przy tej okazji bronił własnych interesów materialnych. Synod łęczycki 1285 r. nakazywał tłumaczyć ludowi po polsku zasady wiary, zabraniał obsadzania stanowisk nauczycieli przez osoby nie znające języka polskiego.

Synod łęczycki otwiera ożywioną działalność arcybiskupa Jakuba Świnki, jednej z wybitniejszych postaci w Polsce XIII wieku. Już jego elekcja w 1283 r., dokonana wbrew pretensjom kurii rzymskiej do obsadzenia stanowiska arcy­biskupa przez papieża, była aktem protestu przeciw faworyzowaniu kleru niemieckiego; poprzedziły ją dwie papieskie nominacje Niemców: dominikanina Marcina z Opawy (1279 r.) i franciszkanina Henryka z Brehny (1285 r.). Kiedy Jakub Świnka występował w Łęczycy z wnioskami statutów, broniących języka polskiego, projektował jednocześnie ów namiętny list do kardynałów kurii rzymskiej, będący pierwszym manifestem polskiej świadomości narodowej. List był skierowany do Rzymu i kładł nacisk przede wszystkim na straty, jakie papiestwo może ponieść, jeśli nie poprze z wystarczającą siłą interesów Kościoła polskiego; jednocześnie jednak bił na alarm, wskazując zagrożenie Polski przez

197

żywioł niemiecki. W liście tym Jakub Świnka powiązał w całość ekspansję polityczną książąt niemieckich na ziemie polskie i rozszerzanie się osadnictwa niemieckiego w Polsce; zdobywanie przez Brandenburczyków Ziemi Lubuskiej, Santoka, Drezdenka, zamachy na Gdańsk - i oddzielenie niemieckich konwen­tów franciszkańskich na Śląsku od czesko-polskiej prowincji zakonnej, a w następstwie - lekceważenie przez nie autorytetu biskupa wrocławskiego; zbójec­kie napady niemieckich rycerzy, najmowanych przez książąt śląskich, i wypie­ranie języka polskiego przez niemiecki z dworów książęcych, sądów miejskich, klasztorów. On był więc twórcą teorii o powiązaniach agresji jawnej, tj. ekspansji książąt, z agresją ukrytą - imigracją niemiecką. Teza ta trafiła do wyobraźni współczesnych i przetrwała długo w opracowaniach historyków. Według niej niemieccy mieszczanie i chłopi - to tylko forpoczta agresji politycznej Niemiec. Nie brakło faktów, które ją potwierdzały: np. niemieccy gdańszczanie z entuzjazmem otwierali w 1271 r. bramy Brandenburczykom, zdradzając swego księcia. Ponieważ jednak takie fakty należały do rzadkości, pomnażano je sztucznie, wiążąc niepomyślne kroki polityczne książąt z podszeptami niemiec­kich doradców, przypisując niemieckim dworzanom i duchownym chęć “wytępienia narodu polskiego". Naturalne popieranie ziomków przy książęcych darowiznach i obsadzaniu urzędów interpretowano jako kroki do podstępnego opanowania kraju. Dochodziło do solidarnych wystąpień rycerzy polskich, którzy groźbą wypowiedzenia posłuszeństwa wymuszali na książętach usunięcie niemieckich doradców (np. bunt przeciw Siemomysłowi kujawskiemu w 1268 r. i jego przyrzeczenie oddalenia Niemców z 1278 r.). Również walka księcia wrocławskiego Henryka IV Probusa w obronie prerogatyw książęcych z naruszającym je biskupem wrocławskim Tomaszem II nabrała charakteru narodowego, skoro Niemcy w większości poparli księcia, a franciszkanie wręcz odmówili uznania nałożonego przez biskupa interdyktu.

W rzeczywistości oczywiście żadnego skoordynowanego działania Niemiec czy narodu niemieckiego na ziemiach polskich nie było i w ówczesnych warunkach politycznych być nie mogło. Państwo niemieckie jako całość nie istniało, a agresywni książęta wschodnioniemieccy równie zażarcie zwalczali się nawzajem, jak i atakowali Polskę, Czechy czy Pomorze Zachodnie. Nie zmniejsza to wagi faktu, że ich ekspansja przy dobrej organizacji militarnej i sprawnym zagospodarowaniu zdobywanych terenów była istotnie groźna;

najgroźniejsze jednak z władztw niemieckich, państwo krzyżackie, było wówczas nie tylko nie doceniane, ale i wspomagane przez polskich książąt i biskupów.

Niemiecka świadomość narodowa, która w okresie Hohenstaufów obej­mowała dość szerokie kręgi społeczeństwa, w 2 połowie XIII w. osłabła, a na czoło wysunęły się wspólnoty plemienno-dzielnicowe, które zawsze odgrywały w Niemczech pierwszoplanową rolę, zwłaszcza że świadomość narodowa ogólno-niemiecka nie tylko nie miała wspólnego fundamentu językowego (wytwarzanie się odrębnych języków literackich na południu i na północy Niemiec), ale rozpływała się w pojęciach związanych z ideą Cesarstwa i uniwersalizmem chrześcijańskim. Imigrant niemiecki był przede wszystkim Sasem, Bawarem,

198

Szwabem, Frankiem, Flamandem, Holendrem; to dla Polaków stanowili oni całość i pod wpływem niechęci miejscowego środowiska zaczynali się solidary­zować. Ale solidarność ta nie posuwała się, poza sporadycznymi wypadkami, tak daleko, aby popierać władców niemieckich przeciw “własnym", śląskim czy wielkopolskim, książętom. Co więcej, potomkowie imigrantów urodzeni w Polsce uważali się już za tubylców; nawet przeciwnicy odróżniali przybyszów z Niemiec (Theutonici) od ich potomków (filii Theutonicorum). Niemiec, śląski mnich lubiąski z końca XIII wieku, z oburzeniem pisał o wyczynach rozbójni­czych rycerzy, sprowadzonych z Niemiec przez księcia Bolesława Rogatkę. Na gruncie patriotyzmu dzielnicowego wspólnota interesów ludności zasiedziałej i przybyszów dość szybko doszła do głosu. Gorzej było z włączeniem się imigrantów do wspólnoty ogólnopolskiej: z tą nie wiązały ich żadne tradycje, poza zasłyszanymi na miejscu, i żadne sentymenty.

Odrodzenie Królestwa Polskiego

A tymczasem kraj, zagrożony przez sąsiadów i pogrążony w rozgrywkach rozrodzonych Piastów, zebrał siły do walki o swój niezależny byt, o swą odrębność narodową. Jednym z jej fundamentów miał być język, drugim -tradycja historyczna. Czynnikami sprzyjającymi były: jedność kościelna oraz rozkwit gospodarczy i zacieśniające się ponaddzielnicowe więzi ekonomiczne. Dodatkowo współdziałał tu fakt coraz większej miniaturyzacji dzielnic, prze­szkadzający kontaktom handlowym i powodujący komplikacje nawet w środo­wiskach możnowładców, stających się jednocześnie podwładnymi kilku książąt.

W tym warunkach ogólnopolskie uroczystości związane z kanonizacją św. Stanisława (1254 r.) można uważać za otwarcie nowego etapu w dziejach rozwoju polskiej świadomości narodowej. Św. Stanisław, który za życia wystąpił jako rzecznik sił osłabiających jedność kraju, stał się symbolem zjednoczenia Polski dzięki nowej interpretacji jego męczeństwa, zapisanej przez dominikanina Wincentego z Kielc. Jak ciało świętego posiekane na dziesiątki kawałków zrosło się cudownie, tak i Polska, której terytorium stanowi organiczną całość, przezwycięży rozbicie dzielnicowe, które jest wynikiem kary boskiej, i odrodzi się. Symbolem odrodzenia będzie przechowywana na Wawelu korona królewska:

została ona za grzechy Polaków odebrana, ale wróci na skronie ich króla, gdy grzechy zostaną przezwyciężone. Wtedy Bóg - pisał Wincenty - “zmiłuje się nad narodem Polaków i odbuduje ich ruiny", a przechowywane insygnia królewskie weźmie ten, “który jak Aaron powołany jest przez Boga".

Aaronów nie zbrakło, przeciwnie, było ich zbyt wielu. Ale nad sytuacją czuwał Jakub Świnka, popierając najsilniejszych Piastów, mających w danym momencie największe szansę na sukces. Aczkolwiek niechętny Niemcom, arcybiskup nie wahał się jednak popierać takich książąt śląskich, jak Henryk IV Probus wrocławski i Henryk III głogowski, którzy mimo niemieckojęzycznego

199

otoczenia i związków z niemiecką kulturą nie tracili piastowskiej, polskiej świadomości i ogólnopolskich horyzontów. Po załamaniu się planu pokojowego łączenia dzielnic za pomocą testamentów bezdzietnych książąt, Jakub zdecy­dował się wyróżnić Przemysła II, mimo iż panował tylko w Wielkopolsce i na Pomorzu Gdańskim, i koronował go w 1295 r. To efemeryczne panowanie miało ogromne znaczenie w sferze świadomości: po raz pierwszy od przeszło dwustu lat Królestwo Polskie stało się nie tylko symbolem, ale i faktem. Na pieczęci nowego króla umieszczono dumny napis: “Sam Wszechmocny zwrócił Polakom zwycię­skie znaki".

Odtąd wszyscy zwalczający się nawzajem “jednoczyciele" przybierali tytuł “dziedziców Królestwa Polskiego". Myśl o konieczności zjednoczenia zaczęła obejmować coraz szersze kręgi duchowieństwa, rycerstwa, mieszczaństwa. Szeroką popularność zjednało jej powiązanie z nurtującą już przedtem tendencją antyniemiecką; walka o jedność kraju stopiła się w całość z walką w obronie języka i obyczajów polskich. Tak kształtowała się świadomość narodowa szerokich warstw rycerstwa, która, w znacznej mierze dzięki zrozumiałemu dla wszystkich hasłu obrony języka i zwalczania obcych, przekroczyła ramy dzielnicowe; zaczęto posługiwać się szerszymi pojęciami: dobrem narodu i państwa. Już nie za księcia i nie tylko za honor rycerski giną wojowie na początku XIV wieku, oni walczą pro genie Polonica usque admortem - za naród polski aż do śmierci. Jest to stopień świadomości wyższy niż w poprzednich stuleciach, a częste pojawianie się haseł patriotycznych w źródłach tego okresu świadczy, że nie można ich uważać tylko za próbki pisarzy w szermowaniu stylem rzymskich autorów klasycznych.

Wśród zwolenników likwidacji rozbicia dzielnicowego znajdowali się jednak nie tylko obrońcy języka polskiego i wrogowie Niemców, ale i wielu miesz­kańców Polski niemieckiego pochodzenia i języka, zwłaszcza mieszczan. Ci rozumieli jednak zjednoczenie jako proces tworzenia większych całości poli­tycznych, niekoniecznie w związku z tradycjami historycznymi. To środowisko poparło też króla czeskiego Wacława II, który odniósł sukces, wygrywając separatyzm Małopolan przeciwko wielkopolskiemu królowi Przemysłowi II. Potęga Wacława była tak znaczna, że on wydał się po 1296 r. najbardziej pewnym kandydatem na zjednoczyciela Polski. Miała to być co prawda Polska połączona z Czechami, ale to nie przeszkadzało polskim Niemcom, którzy w miastach czeskich mieli wielu ziomków, a niemiecki polor dworu Wacława był im również sympatyczny. Jakub Świnka i bliscy mu Wielkopolanie, stawiający program zjednoczenia ponad swe uprzedzenia antyniemieckie, przeszli na stronę Wacła­wa. Arcybiskup mruczał wprawdzie z niechęcią na niemieckiego kaznodzieję, biorącego udział w gnieźnieńskiej koronacji 1300 r., nazywając go “psim łbem", ale włożył osobiście koronę na skronie Wacława. W jego też gronie zapewne powstało ideologiczne uzasadnienie unii językowym pokrewieństwem Czechów i Polaków.

Jednakże program unii z Czechami nie zwyciężył. Upadłby zapewne nawet wówczas, gdyby dynastii Przemyślidów nie spotkał tragiczny koniec (1306 r.);

200

zbyt wielkie kręgi zatoczyła antyniemiecka ideologia wśród rycerstwa, po­głębiana rządami czeskich i niemieckich namiestników Wacława w Polsce, przypominającymi raczej okupację. Pojawiła się opinia, głosząca, że “jak świat światem, Niemiec nie będzie Polakowi bratem", znajdująca wyraz nawet w relacji obcego, francuskiego obserwatora. Kandydatem rycerstwa stał się popularny mały książę, Władysław Łokietek, którego siła polegała nie na geniuszu politycznym, ale na prostocie osobistej i bliskości pod względem trybu życia i obyczajów masom średniego i drobnego rycerstwa polskiego. Lekceważony początkowo przez arcybiskupa, Łokietek powiększał jednak liczbę stronników, by w chwili śmierci Wacława III stać się panem Małopolski.

Jakub Świnka zrozumiał, że teraz Łokietek ma najwięcej szans na “Aarona" z legendy o św. Stanisławie i przeszedł na jego stronę. Nieco bardziej ociągali się inni przywódcy Wielkopolan, niechętni przewadze Małopolan w otoczeniu nowego władcy. Najgorzej zrozumiały sytuację główne miasta, Wrocław i Kraków, trwające przy koncepcji unii z Czechami. Ich stanowisko przyczyniło się do zwiększenia tendencji antyniemieckiej. Z kolei represje Łokietka wobec krakowian wpłynęły na tym większy upór wrocławian w ich opozycji przeciw małemu księciu, od 1320 r. koronowanemu królowi Polski. Można było trwać przy złudzeniach, że Łokietek to tylko “król krakowski", a prawdziwym królem Polski jest Jan Luksemburski, ale fakty były uparte. Nawet nieudolna polityka Łokietka i słabość militarna jego państwa nie pozbawiły go poparcia coraz bardziej świadomego swej odrębności narodu.

Przekształcenie świadomości narodowej w XIV i XV wieku

Polska świadomość narodowa, ogarniająca na przełomie XIII i XIV wieku większość duchowieństwa i rycerstwa, wyrosła w długotrwałym procesie walki o jedność państwa, uznaną przez te warstwy za cel godny najwyższych poświęceń, wyrosła na gruncie wspólnoty języka, łączącej ludzi na przekór granicom dzielnicowym, podczas gdy różnice językowe dzieliły mieszkańców tej samej dzielnicy wbrew ich codziennym związkom. Dlatego podobnie jak w Czechach używano terminu “język" dla oznaczenia-pojęcia narodu. Jednak po stabilizacji nowego Królestwa Polskiego i ustaleniu jego granic okazało się, że język nie może być jedynym kryterium konsolidacji jego mieszkańców, wśród których, mimo oderwania Śląska i Pomorza, pozostała znaczna grupa ludności używająca języka niemieckiego. Część jej już za czasów Łokietka stanęła po stronie nowego króla, jak mieszczanie Nowego Sącza czy część krakowian, a także większość mieszczan miast kujawskich. Rycerze pochodzenia niemieckiego nie stahowili problemu, wtapiali się bardzo szybko w polskie środowisko. Również więzi łączące mieszczan pochodzenia niemieckiego z nowym Królestwem wzmocniły się za Kazimierza Wielkiego, kiedy okazało się, że nowe państwo nie jest tworem

201

sezonowym i potrafi zapewnić korzyści swym poddanym również w handlu międzynarodowym. To poczucie polskiej świadomości państwowej i związku własnych interesów mieszczan pochodzenia niemieckiego z interesami państwa polskiego trwało i rozwijało się w XV wieku, mimo że dobre stosunki miast z królem uległy zakłóceniu pod naciskiem wrogiej miastom szlachty. Świadomość państwowa mieszczan nabierała z czasem walorów solidarności narodowej, mimo opóźnienia procesów integracyjnych przez coraz częstsze antymiesz-czańskie wystąpienia szlachty. Część patrycjatu miejskiego, zmierzająca do przejścia w szeregi szlachty lub możnowładztwa, starała się dorównać rycerstwu, naśladowała jego obyczaje, przejmowała więc także język polski.

Wiek XV znał w Polsce przejawy nacjonalizmu językowego: wpływy narodowej ideologii husytyzmu szeroko przecież przenikały z Czech nad Wisłę i Wartę. Najsilniejszy- wyraz znalazły one w memoriale Jana Ostroroga, dato­wanym ostatnio na lata pięćdziesiąte XV wieku. Ostroróg występował przeciwko wielojęzyczności w państwie polskim, domagał się, aby cudzoziemcy i ludzie obcego pochodzenia używali języka polskiego, jeśli chcą w Polsce mieszkać, szczególnie ostro występował przeciwko niemieckim kazaniom w kościołach, niemieckim konwentom w niektórych klasztorach; jego nacjonalizm antynie-miecki splata się z antyżydowskim, z wyraźną tendencją antymieszczańską, co pozwala widzieć w nim rzecznika dość szerokich kół szlacheckich.

Niewątpliwy jest wzrost zainteresowania językiem polskim, który w XV wieku był już językiem licznych tekstów literackich. I tutaj wpływ czeski jest niezaprzeczalny; liczne utwory są tylko trawestacją odpowiedników czeskich, a niektóre są tak przesycone czeskim słownictwem, a nawet elementami gramatyki, że trudno rozpoznać, do którego z języków należą. Polski język literacki uległ w XIV i XV w. silnym wpływom gwar Małopolski, ale nie stracił swej odrębności. Stosunkowo liczne zachowane przekłady tekstów religijnych (kilka przekładów psałterza, próba tłumaczenia Pisma Świętego w tzw. Biblii królowej Zofii) są zapewne ułamkiem obfitszej produkcji, która zaginęła częściowo w czasie prześladowań prawdziwych i rzekomych zwolenników husytyzmu. Samo posia­danie polskich przekładów różnych części Pisma Świętego uchodziło za podej­rzane. Ta obfita produkcja zmusiła ludzi pióra do poszukiwań systemu ortografii, pozwalającego oddać dźwięki języka polskiego pismem łacińskim. Potępienie Husa uniemożliwiało zastosowanie jego racjonalnego systemu. Problemem zajął się Jakub Parkoszowic, profesor i rektor Akademii Krakow­skiej, autor Obiecadła, które jednak nie sprostało zadaniu.

Język przestał być jednak w XV wieku kryterium przynależności narodowej. Wspominaliśmy już o tym, że pozostawiał poza zasięgiem narodu część mieszkańców Królestwa, nie używającą na co dzień języka polskiego, ale związaną, z tym Królestwem licznymi więziami zarówno materialnymi, jak uczuciowymi. Poza niemieckimi mieszczanami znaleźli się w granicach Kró­lestwa Rusini, których szlachecka warstwa bardzo szybko asymilowała się ze szlachtą polską, używając jednak nadal własnego języka. Natomiast pojawiły się wątpliwości, czy Ślązacy używający języka polskiego są Polakami, czy nimi być

202

przestali? Podobnie poza zasięg narodu polskiego stawiano w wielu wypadkach Mazurów, choćby ze względu na wrogą często interesom Polski politykę ich książąt.

Z emancypacją szlachty, jako warstwy rządzącej, pojawiły się też innego typu tendencje ograniczające, które w przyszłości miały zrobić karierę w postaci teorii “narodu szlacheckiego", obejmującego szlachtę Rzeczypospolitej bez względu na język i pochodzenie, ale pozostawiającego Jia zewnątrz mieszczan i chłopów. Wywody dziejopisów o odmiennym pochodzeniu szlachty i chłopów były znakomitą pożywką dla takiego poglądu.

Jeśli jednak dokładne określenie zakresu społecznego i kryteriów przy­należności do narodu polskiego mogło Polakom XV wieku sprawić kłopoty, to nie ulegały dla nich wątpliwości specjalne przymioty tegoż narodu, stawiające go ponad inne sąsiednie. Wielkie dzieło Długosza jest poświęcone chwale narodu polskiego, dostarczeniu mu doskonałych wzorów postępowania w osobach dawnych królów i bohaterów, wskazaniu właściwego postępowania i godnych narodu celów politycznych. Jako moralizator dbał Długosz również o to, aby wytknąć Polakom ich wady. W opisie czynów przodków wytykał błędy i zaniedbania, do których należała przede wszystkim strata Śląska i Pomorza;

odzyskanie tych ziem uważał Długosz za główny cel polityki polskiej w przyszłości. Wyjaśniając motywy podjęcia swego wielkiego dzieła, Długosz pisze, że skłoniła go doń “ta, która wszystkie miłości zwykła przewyższać, miłość ojczyzny, abym ją wszelką ozdobą, na jaką mnie stać, do zbytku obdarzył i obficie obsypał".

Polacy we wspólnocie chrześcijańskiej

Nie ulegało jednak .wątpliwości zarówno dla Długosza, jak jego współ­czesnych, że obowiązki Polaków nie kończą się na służeniu ojczyźnie, a więź narodowa nie wyklucza powiązań z szerszą ojczyzną, jaką była dla nich katolicka Europa. Wzrastające od XIII wieku kontakty coraz szerszych warstw społecz­nych z mieszkańcami innych krajów pozwalały społeczeństwu polskiemu na uświadomienie jego przynależności do określonego kręgu cywilizacyjnego. Prowadziło to do upowszechnienia również w Polsce właściwych mu stereoty­pów i wzorców, które w XIV i XV w. szeroko weszły w życie. Przejmowano też w Polsce liczne obyczaje i zespoły poglądów, rozwinięte na Zachodzie, zarówno w środowisku mieszczańskim (obyczaje cechowe itp.), jak rycerskim (ideologia rycerska, turnieje itp.) i duchownym (idee koncyliaryzmu, prądy reformatorskie XV w.). Nawet wśród chłopów, jak widzieliśmy, rozpowszechniły się za pośrednictwem kolonistów niemieckich zachodnioeuropejskie zwyczaje, a typ stroju, jaki obserwujemy w Polsce w późnym średniowieczu na obrazach, miniaturach i rycinach, również nie odbiega w zasadzie od wzorów zachodnich.

Przynależność do wspólnoty chrześcijańsko-europejskiej nie polegała jednak

203

tylko na zapatrzeniu w zachodnie wzorce kulturalne, ale i na uświadomieniu obowiązków wobec tej wspólnoty. Nie było stulecia, w którym .by nie dyskuto­wano w Polsce o konieczności obrony chrześcijaństwa przed naporem muzuł­mańskim. Ale w wieku XIII i XIV były to raczej dyskusje teoretyczne, z których wynikała konkluzja, iż sąsiedztwo ludów pogańskich, Prusów i Litwinów oraz Tatarów, z którymi trzeba toczyć nieustanne walki, zwalnia Polaków od udziału w wysiłkach krucjatowych krajów zachodnich. Nie zmienił faktu udział jedno­stek w krucjatach lub ich indywidualne wyprawy na Bliski Wschód, Cypr czy do Hiszpanii i Maroka. Jeszcze Kazimierz Wielki, gdy urządzał w Krakowie kongres monarchów w sprawie krucjaty przeciw Turkom, traktował go jako okazję do podkreślenia własnej pozycji międzynarodowej, a nie jako wstęp do rzeczywistej akcji antytureckiej, którą zostawiał węgierskiemu siostrzeńcowi. Sprawy zmieniły się w wieku XV, gdy Turcy, po podbiciu słowiańskich państw bałkańskich, zagrozili Węgrom i Wołochom. Zbigniew Oleśnicki był gorącym orędownikiem odegrania przez Polskę roli przodownika akcji antytureckiej, a wprowadzenie króla polskiego Władysława III na tron węgierski miało zapo­czątkować realizację tej akcji, popieranej przez papiestwo, a mniej szczerze przez Wenecję; Serbowie i Albańczycy mieli wzniecić powstanie, a zwycięstwo chrześcijan pozwoliłoby ocalić zagrożony przez Turków Konstantynopol. Klęska i śmierć Władysława pod Warną (1444 r.), za którą przyszedł upadek Konstantynopola (1453 r.), zmniejszyły zainteresowanie Polaków dla tych planów. Przyczynił się do tego też upadek polityczny Oleśnickiego i zaangażo­wanie Polski w długoletnią wojnę z zakonem krzyżackim.-Jednakże świadomość zagrożenia tureckiego narastała, konflikty zaś polityczne Kazimierza Jagielloń-czyka z węgierskim Maciejem Korwinem nie zmniejszyły, zwłaszcza w Małopol-sce, sympatii do Węgrów, broniących Europy chrześcijańskiej przed Turkami. Wielu też rycerzy polskich na własną rękę udawało się na Węgry, by stanąć w szeregach walczących. Antyturecka mowa Mikołaja Lasockiego (1448 r.) otwiera obfitą publicystykę, wzywającą do wspólnego wystąpienia państw chrześcijan*-skich przeciw Turkom; w 2 połowie XV wieku Serb Konstanty Michałowicz z Ostrowicy napisał, może na terenie Polski, tzw. Pamiętniki Janczara, dzieło historyczno-publicystyczne o Turkach. Jeżeli nie zostało od razu napisane po polsku, jak dawniej sądzono, to rychło przetłumaczono je na polski, co jest świadectwem żywego zainteresowania niebezpieczeństwem tureckim i losami ludów bałkańskich. Wkrótce i Kazimierz Jagiellończyk, niechętny początkowo temu kierunkowi polityki, został zmuszony do zwrócenia się ku niej, nie tylko pod naciskiem papiestwa, ale przede wszystkim wobec poddania się pod jego protekcję kolonii genueńskiej na Krymie - Kaffy, a następnie hospodara mołdawskiego Stefana.

W oczach chrześcijaństwa przysługiwała Polsce - obok Węgrów - rola “przedmurza" broniącego Europy zachodniej przed “niewiernymi". Ale i we­wnętrzne spory w łonie Kościoła coraz silniej wciągały Polaków, którzy od początku XV wieku wzięli żywy udział w sporze koncyliarystów ze zwolennikami przewagi papiestwa, a wystąpienia polskich delegatów (wśród których koncy-

204

liaryści mieli zdecydowaną przewagę) na soborach w Konstancji i Bazylei zwróciły uwagę Zachodu na polskie ośrodki myśli prawniczej i teologicznej.

Trzeba tu dodać, że zakres solidarności chrześcijańskiej był rozmaicie traktowany w społeczeństwie polskim, wobec różnego podejścia do husytyzmu. Podczas gdy hierarchia kościelna od początku ostro potępiała herezję husycką i zalecała surowe zwalczanie jej infiltracji do Polski, wśród rycerstwa, mieszczań­stwa i niższego kleru, a także w kołach dworskich nie brakło sympatyków, a nawet przekonanych zwolenników czeskiego ruchu religijno-społecznego. Sym­patie te umocniły się, gdy kompaktaty praskie (1436 r.) zawarte przez umiar­kowanych husytów z soborem bazylejskim wprowadziły ponownie “heretyków" do wspólnoty chrześcijańskiej. Stanowisko Polaków, a także oficjalnej polityki polskiej wobec Czech, pozostało bez zmian nawet po unieważnieniu przez papieża kompaktatów (1462 r.) i wyklęciu husyckiego króla Jerzego z Podjebradów (1465 r.). Kazimierz Jagiellończyk stanął po stronie Jerzego jako jedyny jego sprzymierzeniec, zapewniając zresztą przez to swemu synowi tron czeski (1471 r.).

Solidaryzm słowiański

Sympatie do husyckich Czech w Polsce XV wieku wiązały się z odrodzeniem świadomości wspólnoty słowiańskiej, dokonanym za sprawą samego Jana Husa oraz innych kaznodziejów i pisarzy husyckich, u których problematyka religijna i społeczna była silnie związana z obroną języka czeskiego przed niemczyzną. Hasła antyniemieckie mogły liczyć na odzew w Polsce w okresie wojen przeciw znienawidzonym Krzyżakom, a wspólna wyprawa czesko-polska na państwo krzyżackie w 1433 r. przypieczętowała to zacieśnienie solidarności słowiańskiej w kręgach rycerstwa. Zresztą i przedtem, i potem liczni rycerze polscy wędrowali na pomoc husytom do Czech; sejmy czeskie raz po raz proponowały koronę Jagiellończykom. Nawet niechętny “heretyckiemu narodowi" Długosz wielo­krotnie podkreślał w swej kronice wspólnotę pochodzenia Polaków i Czechów oraz bliskie pokrewieństwo ich języka. Wiek XIV i XV przyniósł nową falę czeskich wpływów językowych, przede wszystkim na formy literackie języka polskiego.

Nie ulegała oczywiście wątpliwości dla Polaków ich wspólnota językowa z Rusinami, zdaniem Długosza bliższa niż z Czechami. Na przeszkodzie w jej zacieśnieniu stały różnice religijne, pogłębiające się od XIII wieku, i wrogość, narzucona Kościołowi polskiemu i Cerkwi przez Rzym i Konstantynopol. Podczas gdy Kazimierz Wielki zachowywał tolerancję wobec prawosławia, to Jagiełło, oskarżony na Zachodzie przez Krzyżaków o kryptopogaństwo bądź o sprzyjanie schizmie (syn ruskiej księżniczki twerskiej), musiał manifestować swą katolicką prawowierność aktami dyskryminacji wobec prawosławia lub nawet gwałtami (zabór cerkwi w Przemyślu). Jednocześnie jednak zabiegał o unię,

205

wysyłając na sobór w Konstancji metropolitę kijowskiego, Bułgara Grzego­rza Cemblaka. Natomiast polskie czynniki oficjalne nie poparły w Polsce ani na Litwie unii florenckiej (1439 r.), zapewne wobec ówczesnej przewagi wśród nich zwolenników soboru bazylejskiego, odrzucającego unijną akcję papiestwa.

Wśród wyższych kręgów społecznych zdawano sobie też sprawę ze słowiań­skiego charakteru, a więc etnicznego pokrewieństwa ludów bałkańskich, co odgrywało rolę przy budzeniu współczucia dla ujarzmionych przez Turków chrześcijan. Nieznany czternastowieczny interpolator Kroniki Wielkopolskiej (zapewne Janko z Czarnkowa) i Długosz zdawali sobie także sprawę z pierwotnej słowiańskości zniemczonych ziem między Łabą a Odrą i podkreślali pokrewień­stwo ich dawnych mieszkańców z Polakami. Natomiast w stosunkach pol-sko-litewskich solidarność była w pierwszej połowię XV wieku jeszcze dość słabo rozwinięta, mimo manifestacyjnych aktów w rodzaju unii horodelskiej (1413 r.). Po okresach zgodnego współdziałania występowały okresy nieufności i rywali­zacji, dochodziło także do walk zbrojnych na pograniczu Wołynia i na Podolu.

Wzorce osobowe i ich praktyczna realizacja

“Mamy wszyćcy k temu się dziś brać, byśmy mogli łaskę u Boga zyskać" -pisał anonimowy poeta z Sandomierza z XV wieku. “Służ Bogu we dnie i w nocy, ujdziesz mąk przy tej pomocy" - wtórował mu autor Rozmowy mistrza Polikarpa ze śmiercią, który mocno akcentował marność dóbr i chwały świata doczesnego i egalitaryzm śmierci. Cała polska i łacińska literatura polskiego średniowiecza pełna jest tego kościelnego ideału życia, traktowanego jako wstęp do świata pozagrobowego. Szczęście ziemskie jest niczym - uczono - wszystko wszak mija;

jeżeli nawet niepowodzenia życiowe nie przyniosą goryczy i rozpaczy, to śmierć odbierze wszystko. Trzeba więc żyć z myślą o zasłużeniu na zbawienie i uważać życie za swoisty egzamin przed Wiekuistym Sędzią. Ideałem było życie świętego, który porzucił dobra doczesne i poświęcił się całkowicie Bogu, jak św. Aleksy, bohater popularnej legendy. Ale to nie jedyny wzorzec, bo i życie uczyło, że tylko dla nielicznych był osiągalny i zbyt się kłócił z rzeczywistością, realizowaną przez tych, którzy wzorce moralne wskazywali. A więc już w legendzie o św. Aleksym istnieje inny wzorzec, wprawdzie nie świętego, ale człowieka bogobojnego, wypełniającego obowiązki swego stanu. Oto Eufemian, ojciec Aleksego: “W Rzymie jedno panie było, cóż Bogu rado służyło, a miał barzo wieliki dwór, prócz panosz trzysta rycerzow, co są mu zawżdy służyli, zawżdy k jego stołu byli;

chował je na wielebności i na krasie [tj. wspaniale i pięknie], imiał każdy swe złote pasy. Chował siroty i wdowy, dałjim osobne trzy stoły; za czwartym pielgrzymi jedli, co ji do Boga przywiedli". Również jego żona “była ubóstwu w czas", a oboje “byli wysokiego rodu".

206

W urywku tym widzimy przejście od ideału świętego, ideału nieosiągalnego dla przeciętnego śmiertelnika, do praktycznego ideału życia, jaki Kościół przeznaczał każdemu stanowi. Tutaj mamy do czynienia z ideałem możnowład-cy, któremu Bóg był bliski i łaskawy (w cudowny sposób dał mu sławnego syna), ponieważ Eufemian wypełniał obowiązki swego stanu. Pochodził ze szlachetne­go rodu, był możny i bogaty, ale bogactwa swego nie ukrywał, lecz odznaczał się hojnością na rzecz swych dworzan, rycerzy, biednych, pielgrzymów, gorliwie też służył Bogu. Odmienny był ideał rycerza, którego obowiązkiem, poza poboż­nością, była waleczność, wierność wobec króla lub seniora, walka w obronie wiary i honoru; ideał phłopa był pracowity, lojalny wobec pana, nawet jeśli doznawał odeń krzywdy, skromny i pokorny. Najtrudniej było o ideał mieszcza­nina, bo na handel Kościół ciągle patrzył podejrzliwie, lichwę potępiał; zostawał rzemieślnik, jako pracowity wykonawca zawodu, uczciwy i skromny, poprze­stający na swoim i nie szukający życia ponad stan.

Poza Kościołem propagatorem wzorców było państwo, które żądało od poddanych dodatkowych cnót: wierności i oddania ojczyźnie i symbolizującemu ją monarsze aż po śmierć, stosowania się do obowiązujących w państwie ustaw i posłuszeństwa wobec władz. Wreszcie każdy stan wypracowywał swój własny wzorzec, odbiegający niekiedy od ideału szerzonego przez Kościół, choć starający się nie być z nim w sprzeczności.

Otóż świecki ideał rycerza, poza już wymienionymi cechami, musiał odzna­czać się pięknem - w myśl ówczesnych pojęć - i siłą fizyczną. Bogactwo nie stało na pierwszym miejscu, ale piękny rumak i zbroja, a także kosztowne szaty były pożądanym elementem, świadczyły bowiem o sympatii możnych tego świata, którzy potrafili ocenić sławę rycerską. Rycerz, przynajmniej w XIV i XV wieku, nie mógł też być nieokrzesanym gburem, musiał umieć zachować się przy stole, żywić szacunek dla dam i potrafić zasłużyć na ich miłość. Sława była jedną z najbardziej przez rycerza pożądanych nagród doczesnych, bogactwo tylko środkiem do praktykowania hojności. Pierwszeństwo cnót rycerskich przed bogactwem mocno podkreślił Słota, autor wiersza O zachowaniu się przy stole, pisząc: “Jest mnogi ubogi pan, czso będzie książętom znan i za dobrego wezwań:

ten ma z prawem wyszej sieść [tj. zająć dostojniejsze miejsce przy stole], ma nań każdy włożyć cześć". Tenże autor dodaje jeszcze jeden element do charakte­rystyki idealnego rycerza: ma on być Jeżdżały", czyli obyty w świecie, znający obce kraje. Jest to ciekawe świadectwo przezwyciężania partykularyzmu, dążenia do pogłębienia wiedzy dla obserwacji świata i ludzi z szerszej perspek­tywy. Nieczęsto występuje to w kościelnych zwierciadłach" cnót rycerskich, gdyż jest to element świeckiego spojrzenia na świat. W każdym razie Słota wiedział, że “czego nie wie doma chowany, to mu powie jeżdżały". Nie był on wyjątkiem. Znajomość obcych krajów była powodem do dumy; anonimowy autor wierszowanego listu miłosnego też popisuje się nią na samym wstępie:

“Dawnom zwiedzał cudze strony: Czechy, Włochy i Morawy".

Świeckość wyraźnie górowała przy kształtowaniu wzorca idealnego kupca i rzemieślnika, w środowisku czy raczej środowiskach mieszczańskich. Nie było

207

bowiem jednolitego wzorca mieszczanina, a cnoty kupieckie były inne od cnót f rzemieślnika - może poza dwiema. Obie te grupy ceniły mianowicie wysoko umiejętności zawodowe i rzetelność w wykonywaniu zadań. Co prawda męstwo osobiste było również popularne wśród mieszczan, ale był to wynik oddziały­wania na nich wzorców rycerskich i nurtujących różne kręgi mieszczaństwa r mniej lub bardziej ukrytych pragnień naśladowania szlachty.

O ile męstwo osobiste, a także umiejętność władania orężem cieszyły się równym szacunkiem wśród obu warstw miejskiego obywatelstwa, to odwaga w szerszym znaczeniu cechowała przede wszystkim kupców. Trzeba było odwagi, aby zapuszczać się w nieznane kraje dla poszukiwania rynków i źródeł surowca;

trzeba było odwagi, aby inwestować poważne kapitały w wyprawy handlowe i transakcje, które mogły przynieść krociowe zyski, ale mogły też przynieść katastrofę. Bogactwo należało także do cech wzorcowego kupca: zależało ono wszak od owej odwagi, od umiejętności i pracowitości, przynajmniej w sferze typów idealnych.

Tego typu odwagi nie potrzebował rzemieślnik. Jego cnotą było umiarkowa­nie i stosowna do stanu zamożność, a także niechęć do ryzyka. Idealny rzemieślnik był natomiast wrogiem indywidualizmu, cele jego i całe życie ściśle były zespolone z korporacją.

Wzorzec chłopa znamy niestety tylko od strony klas wyzyskujących i często musimy go odtwarzać, wychodząc od przypisywanych chłopom wad. Dla samych chłopów najbliższym celem były zapewne sytość i spokój, ale osiągnięcie go w niewielkim tylko stopniu zależało od walorów samych chłopów: pracowi­tości i uczciwości. Można sądzić, że w tych warunkach ważną cechą, cenioną przez społeczeństwo chłopskie, była solidarność. Tylko działanie zespołowe mogło doprowadzić, przy cierpliwym i systematycznym kontynuowaniu wysił­ków, do osiągnięcia wspólnych celów w walce z wyzyskiwaczami. Dlatego też można zaryzykować tezę, że również owa rozwaga i dalekowzroczność działania, określana przez przeciwników jako “chłopska chytrość", była jedną z cech, która przez samych chłopów uznana była za cenną i ważną.

Modele życia i kariery

Jakie były rzeczywiste cechy, charakteryzujące przeciętnego przedstawiciela poszczególnych grup społeczeństwa, czyli mówiąc inaczej, jaki był model duchownego, rycerza, mieszczanina, chłopa - staraliśmy się pokazać przy omawianiu poszczególnych stanów. Liczba “modeli" była, oczywiście, większa niż liczba stanów, bo wśród duchowieństwa nawet ogromna była różnica między wiejskim plebanem a kanonikiem, między mendykantem a mnichem klasztoru kontemplacyjnego, między uczonym uniwersyteckim a możnowładcą duchow­nym. W stanie rycerskim możnowładcą różnił się stylem życia, interesami politycznymi, horyzontami od nabierającej znaczenia średniej szlachty, a obie ta

208

grupy nie miały wiele wspólnego z zagrodowymi szarakami, nie mówiąc już o włodykach. Grupą odrębną byli sołtysi, a wśród chłopów odcinali się od siebie kmiecie i zagrodnicy. Wreszcie wśród mieszczan nawet typy idealne kupca lub rzemieślnika znacznie od siebie odbiegały - tym bardziej rzeczywistość.

Jakie były możliwości i kierunki awansu w tym społeczeństwie, nie tylko poprzegradzanym barierami stanowymi, ale i wewnątrz stanów podzielonym na mniejsze ugrupowania? Najmniejsze możliwości miał chłop; nawet zgromadze­nie sporego majątku nie ułatwiało mu pozbycia się poddaństwa. Drogą awansu było przeniesienie się do miasta, ale nawet jeżeli na wsi należał do najbardziej szanowanych gospodarzy, to w mieście wchodził do najniższej warstwy i karierę musiał zaczynać od podstaw, i to raczej już nie on, lecz jego potomkowie. Prawdziwy awans mogła za to jednostkom spośród chłopskiej młodzieży zapewnić nauka szkolna.

Dla rzemieślnika szczytem kariery była godność mistrza cechowego i w dużych miastach tylko w rzadkich wypadkach i w szczególnych okolicznościach cieszący się autorytetem majster mógł znaleźć się we władzach miejskich. W mniejszych miastach zamożni majstrowie “lepszych" cechów częściej sięgali po ten zaszczyt. Tam też możliwe były koligacje z rodzinami kupieckimi i przesunięcie rodziny do rządzącego kupiectwa. W dużych miastach trudno było o taki awans, który mógł się stać udziałem co najwyżej bogatych złotników czy browarników.

Bogaty kupiec czy bankier był człowiekiem znacznej wiedzy, przewyższał bogactwem, a często nawet wykwintem stroju możnowładców, mógł bywać na dworze, cieszyć się zaufaniem królów, być mecenasem sztuki - a jednak nawet przez najlichszego szlachetkę, który mu tego wszystkiego zazdrościł, traktowany był jako człowiek niższego gatunku, a nawet nazywany “chłopem". Nic więc dziwnego, że i sam wyżej od bogactw cenił herb szlachecki i najznakomitsze rodziny mieszczańskie szukały dróg wejścia do stanu szlacheckiego, osłabiając miasta przez tę swą secesję i osłabiając handel przez wycofywanie zeń kapitałów, koniecznych na zakup dóbr ziemskich.

Możliwości kariery w każdym z niższych stanów były więc bardzo ograniczo­ne: tylko w obrębie stanu szlacheckiego możliwe były wielkie kariery, które ułatwiała umacniająca się zasada równości w obrębie stanu. Nie była łatwa droga ubogiego szlachcica do wielkich dostojeństw, najeżona przeszkodami i upoko­rzeniami ze strony możnych, ale przecież możliwa. Wiodła ona przez służbę dworską (na dworze króla, ale także czołowych możnowładców świeckich lub duchownych), przez służbę wojskową, również zagraniczną, lub przez karierę urzędniczą (urzędy ziemskie lub sądowe) czy też sejmikową. Ta ostatnia droga jednak służyła raczej tylko posesjonatom. Dzięki tym możliwościom krzesła senatorskie nie były zarezerwowane stale dla tych samych rodów.

Była jedna droga, dostępna w zasadzie dla wszystkich, która umożliwiała jeszcze w l połowie XV wieku nawet przedstawicielom najniższych warstw, jeśli n.3 objęcie najwyższych w państwie stanowisk, to znalezienie się w kręgu elity, mianowicie: kariera duchowna. Duchownymi mogli zostać członkowie wszyst-

14 Społeczeństwo poiskie... 20y

kich stanów, lecz kres kariery dla nich zaznaczano coraz wyraźniej. Dla chłopów w zasadzie kończyła się ona na stanowisku plebana, dla mieszczan - na kanoniach kolegiackich, rzadko katedralnych. Tylko jeden wariant prowadził z nizin na szczyty: kariera uczonego. Zdolni i uparci ludzie, obdarzeni zdrowiem i wytrwałością, mogli jeszcze w XV wieku awansować z wiejskiej chaty na katedrę uniwersytecką i związaną z nią kanonię katedralną, a nawet w obliczu króla wypominać, jak Jan z Ludziska, krzywdy swego dawnego środowiska. Niewielu ludzi wybierało karierę naukową, ale uczoność cieszyła się ogromnym autoryte­tem, w opinii społecznej przewyższającym prestiż bogactwa, a ustępującym tylko prestiżowi władzy. Władza pochodziła od Boga, ale i mądrość (utożsamiana często z uczonością) była darem bożym.

Władza, mądrość i bogactwo wywoływały powszechne pożądanie. Wyżej stawiano co prawda świętość, ale dość rzadko, nawet wśród kleru, ambicje sięgały tego szczebla, mimo iż wiek XV, podobnie jak XIII, a w przeciwieństwie do XIV, dochował się sporego zastępu polskich świętych i błogosławionych. W XIII wieku byli to członkowie rodzin książęcych i możnowładczych, w XV -głównie ludzie wywodzący się z drobnej szlachty, mieszczaństwa, a może nawet chłopstwa, choć znalazł się wśród nich jeden królewicz.

Na co dzień nie tylko ambicje kierowały Polakami XIV i XV wieku. Ceniono uroki miłości małżeńskiej i życia rodzinnego, proste rozrywki, a więc polowania, gry w kości, obfite jadło i mocne trunki, wśród których piwo ciągle zajmowało pierwsze miejsce, pozostawiając miód i wino wytworniej szym kręgom. Ceniono piękne konie i broń, snobizowano się na wytworne stroje z zagranicznych materii. Kochano jednak także urok strzelistych kościołów i “pięknych Ma­donn" i nie tylko elita doceniała siłę wyrazu obrazów Męki Pańskiej czy rosnący realizm cierpienia ludzkiego w wizerunkach Ukrzyżowanego czy Frasobliwego lub też jego Matki. Byli tacy, i to nawet wśród kleru, którzy świadomie szydzili z ideałów i przyjętych obyczajów, hołdując otwarcie Bachusowi i Wenerze, ale nie było ich chyba wielu. Niewielu też było zapalonych miłośników wiedzy, przepisujących księgi, by mieć na własność cenione przez siebie dzieła, śledzących bieg gwiazd i tajemnice ciała ludzkiego, przeszłość kraju i stosunek ducha i materii - ale byli i tacy. Bez ich nieśmiałych wysiłków, bez ich żarliwych poszukiwań i przekazywania własnego zapału uczniom trudno byłoby zrozumieć rozkwit polskiej myśli twórczej w dobie Odrodzenia.

CZĘŚĆ CZWARTA

Od połowy XV wieku do rozbiorów

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Czynniki dynamizujące strukturę społeczną

Sposób gospodarowania. Rozwój rynku

Podstawowym zjawiskom gospodarczym omawianego okresu możemy poświęcić tu niewiele miejsca; zostało to już dokonane w odpowiednich rozdziałach książki Dzieje gospodarcze Polski do 1939 r. Szerzej omówimy natomiast wpływ tych zjawisk na życie i strukturę społeczeństwa.

Dwustulecie między inkorporacją Prus Królewskich (1454, ostateczna po zwycięskiej wojnie - 1466) a wojnami połowy XVII wieku przyniosło zmiany, które człowiekowi dzisiejszemu niełatwo zrozumieć. Przyzwyczajeni jesteśmy, że przekształcenia gospodarcze przejawiają się głównie w postaci nowych narzędzi i dzięki podniesieniu się wydajności pracy. Ujmując rzecz najprościej, stwierdzić trzeba, że w omawianym okresie oba te czynniki zmieniły się w Polsce w nieporównanie mniejszym stopniu niż stosunki społeczno-prawne i zjawiska rynkowe.

Czynnikiem aktywizującym gospodarkę stało się dążenie właścicieli ziemi do zwiększenia dochodów w pieniądzu. Dostrzegaliśmy je także i wcześniej, jednak podczas XV i na początku następnego stulecia kwestia ta nasiliła się znacznie. Wiązać to można z kilkoma zjawiskami, które z kolei były od siebie wzajemnie zależne.

Po pierwsze, zakończona została budowa sieci miejskiej (nie przeczy temu fakt, że w dalszym ciągu powstawać będą nowe osady). Rozwinął się mechanizm współdziałania jarmarków i targów, organizujących wymianę w skali lokalnej i w skali całego kraju. Pozwoliło to na rozwinięcie podziału pracy, kształtowało podaż produktów miejscowych i popyt na towary importowane z innych regionów i krajów. Jakkolwiek wymiana rynkowa wciąż dotyczyła jedynie skromnego odsetka produkcji, jej znaczenie wzrosło. Było to zjawisko dyna­miczne i dynamizujące gospodarkę; ważne jest też, że objęło ono - zwłaszcza w XVI w. - zamożniejszą część chłopstwa.

Po drugie, w tym właśnie okresie, przed połową XVI stulecia, dorzecze Wisły włączyło się do masowej wymiany towarowej z zagranicą, dostarczając do Gdańska zboże i półfabrykaty z drewna.

213

Scena portowa w Gdańsku. Fragment obrazu “Powitanie św. Urszuli", Pelplin, katedra (malował nieznany malarz gdański z XVII w.)

Warto zatrzymać się nieco nad tą sprawą, aby zbadać jej aspekt społeczny. Wiadomo, że spław wiślany jest zjawiskiem dawnym. W XV wieku mniej lub bardziej stały kontakt z gdańskimi odbiorcami utrzymywali dostawcy znad dolnej Wisły, z Kujaw i Mazowsza. W stuleciu następnym jednakże rynek (w znaczeniu rejonu stałej wymiany i strefy dostarczającej towaru metropolii) rozszerzył się w górę Wisły i jej dopływów, a w sensie społecznym objął także drobniejszych dostawców rzędu jedno- i parowioskowej szlachty. Oba te zjawiska były ogromnie ważne. Rynek funkcjonował bardzo elastycznie. Wielcy właściciele ziemscy powiązani byli trwale z odbiorcami i dostarczali im towary nawet w latach niskich zbiorów. Drobniejsi ziemianie wchodzili na rynek ze swymi produktami tylko po stosunkowo obfitych żniwach, gdy nadwyżka ponad potrzeby własnej konsumpcji i wymiany na pobliskich targach była dostatecznie duża. Z kolei w układzie topograficznym owi drobniejsi ziemianie nad dolną Wisłą, z Mazowszem włącznie, weszli w stałe kontakty rynkowe znacznie wcześniej niż równi im stanem posiadania właściciele ziemscy nad środkowym i górnym Bugiem oraz w Małopolsce.

214

Przyczyny i mechanizm tego zjawiska bada się w nauce polskiej od dawna, szczególnie intensywnie w ciągu ostatniego trzydziestolecia. Jest to, być może, najbardziej sporny problem dotyczący wczesnej epoki nowożytnej, problem wykraczający daleko poza granice Rzeczypospolitej. W pierwszych latach powojennych dyskusja dotyczyła głównie roli rynków zamorskich i Gdańska jako głównego bodźca zakładania folwarków i przechodzenia na pańszczyznę (akcentował to Marian Małowist) bądź też popytu kształtowanego przez miasta śródlądowe w XV i przez znaczną część następnego stulecia (Stanisław Arnold, który kładł też szczególny nacisk na poprzedzającą - jego zdaniem - folwark szlachecki fazę ekspansji folwarku sołtysiego, w większym stopniu opartego na najemnej sile roboczej). Była to na początku lat pięćdziesiątych dyskusja raczej teoretyczna, dopiero bowiem przeorywano się przez stosunkowo obficie ocalałe archiwalia dotyczące dóbr królewskich i kościelnych. Hipoteza rynku miejskiego sprawdziła się jedynie w małym stopniu, głównie w odniesieniu do Wielkopolski, skąd wywożono też zboże na Śląsk. Jerzy Topolski dostrzegł w genezie folwarku przeciwdziałanie szlachty, zagrożonej w okresie kryzysu późnego średniowiecza w swym klasowym bycie, zaniepokojonej awansem społecznym i majątkowym mieszczaństwa. W ostatnich czasach zainteresowanie badaczy kieruje się ku problemom, jakie nasuwa wpływ sposobu gospodarowania na strukturę szla­chty, a także chronologia i rozrzut terytorialny folwarku pańszczyźnianego;

poprzez analizę różnic lokalnych, badanych na bardzo szerokim tle, Leonid Żytkowicz stwierdził, że na decyzje właścicieli ziemskich, by zwiększać pańszczy­znę, wpływała nie tyle dogodność spławu, ile istnienie siły roboczej, oraz że dominacja pańszczyzny w tej części Europy zdeterminowana była niską wyda­jnością upraw zbożowych. Zaznaczone tu, w uproszczeniu, stanowiska charakte­ryzują nie tyle punkty sporne, ile rozłożenie akcentów, jest bowiem powszechnie przyjęte, że przyczyny rozwoju folwarku pańszczyźnianego były wielorakie.

Spław wiślany stać się miał na kilka stuleci jednym z niewielu dominujących czynników społeczno-gospodarczych dorzecza Wisły. Związał je z ogólnymi zjawiskami koniunktury europejskiej i światowej, nie tylko bowiem ceny eksportu zależały od rynków światowych, ale bezpośredni kontakt z portami zapewniał zaopatrzenie w coraz potrzebniejsze towary importowane. Popyt w handlu morskim wpłynął silnie, może decydująco, na kierunki produkcji i na organizację majątków ziemskich. Wprawdzie więc słusznie zwraca uwagę Andrzej Wyczański, że eksport stanowił zaledwie kilka procent produkcji zbożowej, jednak ów ułamek dominował w sektorze rynkowym i kalkulacjach wielkiej własności. Kontakt z Gdańskiem przeobraził także miasta, a zwłaszcza miasteczka śródlądowe: nieliczne z nich potrafiły dostosować się do sytuacji i zorganizować na swoim zapleczu pośrednictwo w handlu zbożowym (tu znany i efektowny przykład Kazimierza nad Wisłą), inne padły ofiarą nowej sytuacji i utraciły znaczenie.

Krainy pozostające poza zasięgiem spławu wiślanego wiązały się z handlem dalekosiężnym w sposób odmienny. W dalszym ciągu trwała wymiana towarów leśnych — wosku, futer itp. - z puszczańskiej strefy krajów litewsko-ruskich,

215

jednak wielkie majątki położone w dorzeczach Niemna i Dźwiny organizowały pod koniec XVI w. spław ziarna, lnu, konopi, popiołu, zapewniający z kolei dostawy towarów przemysłowych, korzeni, południowych owoców, których nie sposób było dostać w miasteczkach zaplecza litewskiego.

Ziemie ruskie na południowym wschodzie wzięły udział w wymianie kontynentalnej dzięki wołom, które pędzono przez Małopolskę i Śląsk do Turyngii, a także, choć w mniejszych stadach, przez Mazowsze do Prus.

Wreszcie Wielkopolska rozwinęła w końcu XVI w. spław Wartą i Odrą do Szczecina, który jednak nie odegrał roli ani w przybliżeniu tak znacznej jak żegluga wiślana. Wielkopolska została rozdzielona między dwa rynki: gdański i wrocławski. Jest bardzo prawdopodobne, że ta sytuacja stworzyła dogodniejsze warunki rozwoju miast, które na tym terenie lepiej i dłużej utrzymywały swoją pozycję. Wysoko rozwinięty gospodarczo, ludny i bogaty Śląsk odmiennie wpływał na sąsiadujące z nim krainy niż Gdańsk na swe śródlądowe zaplecze. Wpływ ten jest jeszcze niedostatecznie znany, wydaje się jednakże ważne, że wielką rolę w handlu ze Śląskiem - podobnie jak z sąsiadami zza Karpat i z południowym wschodem - odgrywało mieszczaństwo.

Rozpatrując zjawiska rynkowe trzeba umieszczać ziemie polsko-litewskie w ramach całego kontynentu europejskiego. Leżały one z daleka od ośrodków najintensywniejszej wymiany - Niderlandów i Górnych Niemiec wraz z łączącą je osią Renu - wreszcie środkowych i północnych Włoch. Słabsze było u nas tętno wymiany towarowej i mniej intensywne formy eksploatacji ziemi. W tej dziedzinie ziemie polskie leżały w pasie pośrednim między wysoko rozwiniętymi regionami Dolnego Śląska, Moraw, Czech, Saksonii, na północy zaś części Prus Królewskich, a ekstensywnie zagospodarowaną Litwą i Ukrainą; poza przemy­słem Gdańska (który rozwinął się w bezpośrednim związku z handlem tego miasta, zwłaszcza pod koniec XVI i w pierwszej połowie XVII w.) oraz poza sukiennictwem Wielkopolski i małopolskiego regionu wokół Biecza-Tarnowa, dominowały nadwyżki rolno-hodowlane; pewną, ale łatwą do przecenienia, rolę grała także metalurgia Zagłębia Staropolskiego i na pograniczu śląskim, ważne było kopalnictwo soli i srebra-ołowiu. Manufaktury drugiej połowy XVIII w., rozrzucone z rzadka po całym kraju od Wielkopolski po Zaleszczyki i posiadłości radziwiłłowskie na Litwie, jedynie w miastach wielkopolskich zmieniły w pewnym stopniu strukturę rynkową.

Jakkolwiek dystans rozwojowy między Rzecząpospolitą a, powiedzmy, Niderlandami, Anglią czy Nadrenią był przez cały czas ogromny, a nawet zwiększał się z czasem w wyniku regresu gospodarczego ogarniającego ziemie polskie w XVII w., to wewnętrzne kontrasty regionów Rzeczypospolitej były wystarczająco duże, aby mogły stać się istotnym czynnikiem współżycia tych ziem, powiązanych istnieniem jednego państwa. Czy jednak owe zjawiska rynkowe prowadziły do zmniejszania się różnic gospodarczych? Trudno o odpowiedź jednoznaczną. Z jednej strony widać od połowy XVI w. wyraźną przebudowę wsi na ziemiach wschodnich (porniara włóczna), będącą ważnym, choć późnym przejawem oczynszowania chłopstwa, z drugiej - w tym samym

216

Zajęcia gospodarskie we wrześniu (ryć. z kalendarza poznańskiego z XVII w.)

czasie nasila się w Koronie poddaństwo i pańszczyzna, co pod koniec stulecia przynosi już wyraźne pogorszenie położenia chłopów i pierwsze oznaki osła­bienia ich związku z rynkiem. Taki asynchronizm występuje często i na wielką skalę w dziejach Europy i nietrudno go zaobserwować, choćby na przykładzie oczynszowania chłopstwa między XIII a XIX wiekiem.

Współcześni dostrzegali bez trudu różnice między stanem zagospodarowania dzielnic kraju. Litwin Poczobut Odlanicki z podziwem zwiedzał miasta Wielko­polski i oglądał ośrodki przemysłowe na pograniczu śląskim w drugiej połowie XVII wieku. Sto z górą lat później (1790) pisano w Pamiętniku History-czno-Polityczno-Ekonomicznym, “iż jaka taka wieś w województwie poznańskim o 20 gospodarzach, tyle dziedzicowi przynosi intraty [...] co dwie takie wsie w Rawskiem, Łęczyckiem, a trzy takież w Litwie i na Ukrainie. Czemu? Bo w Poznańskiem miasta gęste fabrykantami majętnemi napełnione biorą do ręki wszystkie produkta, na które się tylko rolnicy zdobyć mogą, co ich zachęca, że te produkta rozmnażają wielorako". W połowie stulecia Józef Czartoryski podsumowywał swe obserwacje na temat gospodarowania na Wołyniu, pisząc, że intensywne rolnictwo nie miałoby tam sensu, bo nie ma jak i gdzie sprzedawać

217

zboża; browary i gorzelnie obliczone na sprzedaż napojów chłopom stawały się w tych warunkach podstawą pańskich dochodów pieniężnych.

Rozwój ostatnich dziesięcioleci niepodległości nie likwidował, a, być może, zwiększał regionalne różnice poziomu gospodarowania.

Podział dochodu społecznego

Spojrzenie na gospodarkę od strony podziału dochodu społecznego pozwala przede wszystkim zrozumieć, jak wiele brakuje jeszcze do systematycznego opracowania tego tak ważnego problemu. Badania zapoczątkowane w latach trzydziestych XX wieku przez Jana Rutkowskiego wykazały, jak wielkie trudności wynikają z niedostatku źródeł i zawiłości metodycznych. Natomiast najnowsze oszacowania dochodu społecznego z drugiej połowy XVI wieku, których dokonał Andrzej Wyczański, i" próbę zarysowania zmian w produkcji przypadającej na jednego mieszkańca w ciągu całego tysiąclecia (Jerzy Topolski) cechuje ogromny optymizm badawczy, brak jednak oszacowań innych ele­mentów zjawisk gospodarczych i brak podobnych prac o innych krajach utrudnia dziś wykorzystanie tych badań. Zatrzymamy się więc przy sprawie podziału majątku i dochodu społecznego, interesując się głównie kierunkiem zmian zachodzących w tej dziedzinie.

Zmiany te były poważne i stanowiły w wielu sprawach wynik ostrych, choć nie zawsze uświadomionych, konfliktów społecznych. Założyć więc można, że produkt społeczny w przeliczeniu na jednego mieszkańca nie ulegał istotnym zmianom. Postęp techniczny był niewielki i bilansował się z oddziaływającym w przeciwnym kierunku ubożeniem chłopstwa. Trzeba też pamiętać, że wraz ze wzrostem zaludnienia i rozszerzaniem się zasięgu rolnictwa brano pod uwagę grunta gorszej jakości, z kolei zaś pustki - zjawisko stałe, choć o nierównym natężeniu - stwarzały margines pozwalający eliminować gorsze gleby w skali wsi czy folwarku. Na tym tle zmiany w stosunkach na wsi przejawiały się głównie w zmianie proporcji obszaru folwarcznego i gruntów chłopskich.

Statut warcki z roku 1423 i późniejsze,przekazując szlacheckim właścicielom ziemskim jurysdykcję nad ich poddanymi .stworzyły podstawy prawne pełnej swobody działania dla panów. Jak widzieli najdogodniejsze dla siebie rozwią­zania? Ponieważ ziemie folwarczne przynosiły panu dochód wyższy niż chłopskie (w przeliczeniu na jednostkę powierzchni), najprostszą drogą podniesienia zysków stawał się zabór ziemi chłopskiej. Przejmując gospodarstwa opuszczone czy wyganiając kmieci, rychło można było jednak zachwiać równowagę majątku ziemskiego: gdyby bowiem liczbę i areał gospodarstw kmiecych obniżyć do optimum, które z punktu widzenia pana w końcu XVI w. stanowiło ok. pół łana (w przybliżeniu 8-10 ha; gospodarstwo było wówczas działką wyżywieniową z niewielką możliwością sprzedaży nadwyżki), wówczas każdy przypadek losu — zaraza, pożar czy ucieczka chłopów - powodowałby deficyt trudny do uzupeł-

218

nienia. Osadzanie nowych kmieci nie było proste ani tanie. Tak przedstawiały się sprawy w majątkach mniejszych, rzędu części wsi, jednej czy paru najwyżej wiosek.

Wielcy właściciele dysponowali tak znaczną liczbą poddanych, że folwarki w ich dobrach nie osiągały proporcji podobnej jak w małych posiadłościach. Podaż pańszczyźnianej siły roboczej warunkowała system gospodarki folwarcznej nie tylko przy podziale majątków wedle ich wielkości; różnice gęstości zaludnienia wsi i dominującej wielkości nadziałów chłopskich istniały także między regio­nami, wywodząc się niekiedy jeszcze ze średniowiecza. Wspomniane badania Żytkowicza wykazały, że w XVI w. wielki właściciel ziemski (w studiowanym wypadku - biskupi włocławscy) zakładał folwarki nie tyle w tych dobrach, z których miał łatwy spław (majątki na Kujawach), ile tam, gdzie mógł liczyć na liczniejszą siłę roboczą (odległe od spławnych rzek klucze łagowski i wolborski).

W obrębie wsi toczył się ustawiczny spór o podział produktu rolnego:

długofalowa walka o ziemię i codzienna o chłopską siłę roboczą. Walkę o ziemię w skali trzech stuleci przedrozbiorowych chłopstwo przegrało, choć nie tak dramatycznie jak np. w Meklemburgii. Rugowanie chłopów w Polsce nie przybrało tak ogromnych rozmiarów. Ponieważ trudno obliczyć z potrzebną tu ścisłością podział ziemi w wieku XVI (nie znamy zwłaszcza areału folwarków), wystarczy stwierdzić, że masowo występujące w l połowie XVI w. gospodarstwo łanowe sto lat później zanikło, poza Prusami, dominujący zaś wówczas półłanek ustąpił w wieku XVIII ćwierci łana. Oprócz przyrostu ludności za tą zmianą kryje się ekspansja folwarku. Na co dzień ta sama walka przybierała formę drobnych podstępów z jednej, brutalności z drugiej strony. Kmieć posyłał do roboty gorszego robotnika (jeśli go miał), niedbale pracował, oszczędzał na pańskim swe woły i narzędzia. Włodarz natomiast gwałtem zmuszał do pracy, boleśnie karał “lenistwo" i “krnąbrność", wyznaczał wysokie normy dzienne.

Taki obraz przedstawia plastycznie Gospodarstwo - podręcznik gospoda­rowania spisany z własnej praktyki i przemyśleń przez wojewoda rawskiego Anzelma Gostomskiego (wyd. 1588). Zalecenia autora są świadectwem wyso­kiego stopnia organizacji folwarku, świadczą jednak zarazem (na co pierwszy zwrócił uwagę Marian Małowist) o kryzysie systemu, w którego warunkach ziemianin w coraz większym stopniu stosował represje jako główny środek oddziaływania na chłopów. Były to zjawiska kształtujące świadomość społeczną i obyczaje. Zapewne tworzyły one system norm moralnych odmienny od tego, który powstawał na podłożu renty pieniężnej. W warunkach, gdy stosunek między wsią a dworem układał się w rytmie codziennych nawoływań karbowego, poprzez dyby, kunę, przez pogłębiający się podział socjalny między panem a poddanym - powstawało społeczeństwo inne niż to, które kształtowała renta pieniężna; pieniądz stwarzał inne formy zagrożenia i konfliktów, nieko­niecznie bardziej humanitarne, jednak przeważnie mniej brutalne.

Więcej wiadomo o gospodarczej stronie tych zjawisk niż o ich społeczno-obyczajowych konsekwencjach, choć niemało przykładów znaleźć można w

21

9literaturze współczesnej. Satyra Krzysztofa Opalińskiego Na ciężary i opressyją chłopską w Polszcze opisuje “zdzirstwa" dokonywane na chłopach:

Powiedzą słudzy, czeladź: - Chłop tu jest bogaty, Ma bydła, owiec, inszych dobytków niemało, Znidzie się to na kuchnią. - Zrodził mu się jęczmień, Pszenica - i ta dobra na piwo dla gości. Zgromadził też nieborak grosz jeden i drugi, I ten się na wydatki znidzie. - Szyją buty Chudzinie. O przyczynkę nie trudno. Winują Stem, drugim grzywien chłopa, ledwie że i dusze Nie wydrą z niego. Czemu? że jest najbogatszy. O drugim zaś powiedzą: - Ma roli dostatek, I dobrej, znidzie się ta na folwark, wziąć mu ją, Bo, i wszystkich pozrzucać z ról, a folwark tamże Założyć. - Stanie się to w jednymże tygodniu.

Opaliński podkreśla szczególną sytuację najzamożniejszej warstwy chłop­stwa. Jest to obserwacja słuszna. Od schyłku XVI wieku, jeśli nie wcześniej, właśnie ta grupa kmieci narażona jest najbardziej. Nędzarza nie warto było okładać grzywnami i niewiele można było mu wziąć roli. W krótkim czasie znikła warstwa zamożnych kmieci, która w pewnym stopniu odpowiadała - wraz z sołtysami - angielskim yeomen czy francuskim fermiers. Z drugiej jednak strony zestawienie areału ziem uprawnych w posiadaniu poszczególnych grup kmieci z wysokością żądanej od nich pańszczyzny wskazuje, że drobni posiadacze (półkmiecie i siedzący na ćwierci łana) obciążeni byli silniej.

Tak więc podstawowym zjawiskiem w zakresie podziału dochodu spo­łecznego na wsi było przesunięcie na korzyść właścicieli ziemskich, które ze zmiennym natężeniem dokonywało się przez cały omawiany okres, poczynając od powstania folwarków pańszczyźnianych. W tym związku prawne formy posiadania mają znaczenie drugorzędne, jakkolwiek można dodać, że w wieku XVII zwiększa się rola załogi, tzn. tej części ruchomości chłopskich (sprzężaj, ziarno siewne, narzędzia), która pozostawała własnością pańską.

Silne napięcia powstawały także w obrębie ludności chłopskiej. Gromada, to znaczy ogół kmieci, dbała, aby zagrodnicy nie wypasali bydła na pastwisku gminnym ponad wyznaczoną im skąpą normę. Kmiecie trzymali bezrolnych w zależności, która niekiedy przypominała poddaństwo; do sprawy tej jeszcze powrócimy.

Szczególne miejsce w tym systemie społecznym zajmowali sołtysi i zarządcy folwarków. Mowa będzie o nich dalej, w związku ze strukturą stanową, ale godna uwagi jest ich rola w walce o podział dochodu społecznego. Od schyłku XV w. sołectwa stały się przedmiotem masowego wykupu, dokonywanego w majestacie prawa, ale stanowiącego społeczną grabież. Określenie statutu warckiego inutiłis aut rebellis (niepotrzebny lub buntowniczy) nabrało szczególnego sensu, gdy

220

szlachta zaczęła odczuwać głód ziemi i zakładać folwarki. Jest w tym związku mniej ważne, czy to szlachcic stawał się sołtysem, czy też likwidował sołectwo we wsi: tak czy inaczej przejmował dochody sołtysie.

Zarządca dóbr arcybiskupa gnieźnieńskiego pisał w roku 1512, że sołtysi są jak robactwo w desce" - toczą gospodarkę pańską. Ich obowiązkiem doglądać, by wszystkie gospodarstwa kmiece były obsadzone, oni zaś przyłączają je do swoich sołectw. Należy ich więc usunąć. Jak z tego wynika, zarzuca się sołtysom to, co szlachta, a ściślej - wielcy właściciele ziemscy, czynić będą wkrótce na skalę masową.

Dość liczni sołtysi przetrwali falę skupu sołectw w Małopolsce, a w Prusach Królewskich postanowienia statutu warckiego zaczęto wprowadzać dopiero po sejmie lubelskim 1569 r.y kilkanaście lat później przywileje skupu sołectw w królewszczyznach otrzymało wielu starostów. Stopniowo plebejscy sołtysi przeradzali się w urzędników, stanowiących pośrednie ogniwo nadzoru folwar­cznego. Jako najzamożniejsi przeważnie członkowie gromady mogli stawać się przywódcami chłopskiego buntu, ale na co dzień ze swej strony eksploatowali sąsiadów. “Stała się ugoda i pisanie między Kunkowskim Markiem a drugim Hrycem Kunkowskim — czytamy w małopolskiej księdze sądu wiejskiego, pod rokiem 1622 — strony robocizny gromadzkiej, także komorniczej. [...], który będzie urzędował, temu mają trzej kmiecie robić za jego urzędu, a temu, który nie urzęduje, temu mają dwa robić. A komorniki, co u kmieci mieszkają, to na poły mają z nich pożytek sobie czynić".

Aby zarządzać kluczami dóbr, bogaty szlachcic, magnat czy starosta tworzył aparat administracyjny, który wzrastał proporcjonalnie do rozmiarów majątku i komplikacji, jakie pociągały za sobą rosnące świadczenia chłopskie. Koszty tej machiny obciążały chłopów i zmniejszały dochody pańskie. Podstarości, na­miestnik, urzędnik, dwornik czy włodarz wraz z czeladzią starali się obciążyć chłopów tak, aby dogodziwszy panu i dla siebie wykroić tłuste kąski. Admini­stracja latyfundiów magnackich rozbudowana była na miarę starostw w królewszczyznach, a w XVIII w. rozrosła się jeszcze więcej. Tworzono komi­sariaty, obejmujące po kilkadziesiąt wsi,. organizujące zarówno zarządzanie wsiami, jak zbyt produktów. Większość stanowisk obsadzona była przez szlachtę, jednakże, zwłaszcza w XVI i na początku XVII w., nadzór folwarczny stwarzał dogodne możliwości zysku i zdobycia pozycji społecznej dla wielu ludzi pochodzenia chłopskiego.

Wśród właścicieli ziemskich również następowały przesunięcia. W bilansie nader ożywionego obrotu ziemią zwiększał się wyraźnie udział grup zamożniej­szych, zwłaszcza wielkich właścicieli. Nazywamy to koncentracją własności ziemskiej. Nie wszystkie strony tego niezmiernie ważnego zjawiska zostały bliżej zbadane. Nie znamy jego chronologii (choć można przypuszczać, że nasiliło się od końca XVI w-) ani różnic regionalnych (jakkolwiek nie znały tego Prusy Królewskie i drobnoszlacheckie Mazowsze), niemniej w świetle losów poli­tycznych Rzeczypospolitej XVII i XVIII w. wzrost potęgi magnackiej staje się zjawiskiem najwyższej wagi. Gdy możemy uchwycić koncentrację własności

221

ziemskiej w dłuższym ciągu chronologicznym, to zastanawia, jak bardzo zmienia się struktura własności między XVI a XVIII stuleciem. Sprawa ta będzie nam towarzyszyć, gdy wnikniemy w stosunki panujące w szlacheckim sąsiedztwie i na magnackim dworze.

Zarówno zmiany w podziale dochodu między chłopstwem a szlachtą, jak poruszona tu ewolucja struktury własności szlacheckiej, wzmogły się w wyniku wstrząsu, który Rzeczypospolitej przyniosły lata 1648-1660, a następnie Wielka Wojna Północna (1700—1721).

Przesunięcia na korzyść magnaterii w łonie stanu szlacheckiego nie prze­jawiły się w postaci tak silnego antagonizmu jak ten, który dzielił mieszczaństwo i szlachtę. Ustawodawstwo od schyłku XV wieku (statut piotrkowski, 1496) skutecznie ograniczyło ekspansję mieszczańską, zakazując plebejuszom zakupu ziemi. Trudno było odebrać miastom stosunkowo niewielkie, poza Prusami Królewskimi, tereny, nic nie stało jednak na przeszkodzie zakupowi nierucho­mości w miastach, i rzeczywiście, zwłaszcza w większych ośrodkach; coraz więcej parcel i budynków przechodziło na własność zamożnej szlachty. Dopiero w ostatnich latach Rzeczypospolitej powstała prawna możliwość zakupu p-zez mieszczan gruntów na prawie ziemskim, otwierająca im drogę do nobilitacji.

Na co dzień silnie odczuwano konflikty handlowe, zwłaszcza rywalizację o nadwyżkę towarową gospodarstw chłopskich. Właściciel ziemski, zarówno szlachcic-posesjonat jak starosta czy duchowny, starał się stworzyć w swych dobrach system wymiany, który gwarantowałby mu także zyski z pośrednictwa handlowego. Konkurentem był mieszczanin-kupiec, ale często także miejski rzemieślnik, którego można było zastąpić rzemieślnikiem-poddanym. Najżywsze spory toczyły się wokół propinacji piwa. Było ono dawniej jednym z głównych źródeł dochodu mieszczan; w XVII wieku szlachta chętnie zakłada własne browary, zaopatrujące karczmy wiejskie, i przemocą eliminuje z rynku piwo produkcji miejskiej. “Takież u was piwo zawsze bywa?" — opowiada Krzysztof Opaliński swą rozmowę z chłopami w cytowanej już raz satyrze — “Powiedzą. — I sto razy gorsze, a przecie je pić musiem, bo pan karczmarzowi oddaje pewną liczbę beczek do tygodnia, za które karczmarz musi oddać mu pieniądze, lub wypijem, lubo nie. Karczmarz zaś dochodzi na nas straty, dobrze to wprzód obrachowawszy. [...] Toż i z owsem, i z mąką, i z solą, z śledziami czynią, którymi chłopy coraz zarzucają".

Bardzo silnie zakorzeniony był w świadomości szlachty antagonizm wobec Kościoła jako właściciela ziemskiego i instytucji wymagającej świadczeń z dóbr szlacheckich. Silny antyklerykalizm, który podzielali nawet gorliwi katolicy, wiązał się z odmową oddawania dziesięcin. Ponieważ chodziło o 10 procent podstawowego produktu, jakim było zboże, stawka była poważna. W okresie reformacji znaczna część dochodów Kościoła z tego tytułu została utracona. Jeśli utrzymywanie zborów i ministrów protestanckich wypadało taniej, to przez pewien okres udział szlachty w dochodzie społecznym wzrósł; było to jednak zjawisko przejściowe. W przeciwieństwie do krajów, w których protestantyzm zwyciężył, w Rzeczypospolitej nie stanęła na porządku dziennym sekularyzacja

222

dóbr duchownych. Rozważano natomiast bezustannie sposoby zwiększenia ich udziału w obronności. W związku z tym krążyły w XVI w. fantastyczne wieści o rozległości dóbr Kościoła. “Comput generalny włości w Koronie Polskiej Za Zygmunta Augusta Króla roku 1562..." twierdził, że:

“wsi królewskich, koronnych i szlacheckich dziedzicznych [...] 45 000 biskupich, kanonicznych 74 000 opacznych, mniszych, plebańskich 6 666

suma 125 666".

Bardziej rozpowszechnione było inne oszacowanie:

“wsi królewskich i rycerskich 90 000 biskupich i kanonicznych 110 010 plebańskich i klasztornych 6 560 Razem więc duchownych więcej wsi niż we władaniu świeckim o 26 570".

Z kolei nuncjusz Hieronim Lippomano donosił w swej relacji z 1575 r., że:

“wsi szlacheckich jest 140 000 duchownych 76 000 innych zaś 560".

Tak więc odsetek wsi Kościoła wynosić miał odpowiednio 64, 56 wreszcie 35 (jeśli Lippomano wliczył do rycerskich także dobra królewskie). Każda z tych liczb była nonsensownie wyolbrzymiona, ale ich wielkość daje właśnie wyobra­żenie, jak wyolbrzymiano zasięg włości kościelnych w Koronie. Sprzyjało to nastrojom antyklerykalnym.

Niepokojono się też bardzo, by udział Kościoła we władaniu ziemią nie wzrastał. W ślad za dawniejszymi postanowieniami prawa miejskiego, w XVI wieku także w prawie ziemskim odsunięto duchownych od możności sprawo­wania opieki. W 1635 r. Sejm uchwalił ustawę, zakazującą alienacji dóbr ziemskich na rzecz instytucji kościelnych i na rzecz zakonników, nadając tym postanowieniom moc wsteczną od roku 1632. Podobne ustawy ponawiano aż po rok 1768, jednakże nie zahamowały one wzrostu stanu posiadania Kościoła w warunkach kontrreformacji. Utrzymywały się niemal bez zmiany dobra zarzą­dzane przez kler świecki i mniej popularne zakony, natomiast zakony bardziej prężne i cenione przez szlachtę bez trudu uzyskiwały egzempcję od przepisów amortyzacyjnych (jak nazywano wspomniane wyżej ograniczenia nabywania dóbr przez Kościół). Szczególnie łatwo następowało to przy nowych fundacjach, których wiele otrzymali jezuici, reformaci, bernardyni, pijarzy i inne zakony.

Stosunek szlachty do tych spraw kształtowała zrozumiała obawa o za­chwianie równowagi stanów rycerskiego i duchownego, zarazem jednak najza-możniejsza warstwa szlachecka legując na rzecz klasztorów dokonywała swoistej inwestycji; synowie magnaccy zostawali opatami, córki - ksieniami, zysk doczesny łączył się harmonijnie z zakupem łaski. Należy to brać pod uwagę

223

rozważając stosunek ówczesnych ludzi świeckich do podziału majątku społe­cznego. W praktyce jednak, zwłaszcza wśród ogółu szlachty, dominowała nieufność wobec chciwości księży. “Słyszałem - pisze Krzysztof Opaliński - że raz jeden kapłan pana na śmierć dysponując, a widząc, że już zmysły stracił, pyta go: Mościpanie, te kilka set łasztów odkazujesz-że waszeć na kościół? - Pan milczy, a on owo milczenie pro consensu mieć chce [...]. Znowu pyta: a ów folwarczek i owe ogrody legujesz-że na kościół? - Pan milczy, a on to wszystko w testament pisze [...]. Aż się też syn onego pana wyrwie z kąta i pyta: Panie ojcze, każesz Waszeć tego księdza oknem wyrzucić? - Milczy ojciec, bo już ledwie co ducha w ciele. Aż syn: To milczenie trzeba brać pro assensu. Weźcie tego księdza i wyrzućcie go oknem, bo ta jest ostatnia wola rodzica mego".

Chroniczne braki w skarbie powodowały, że w drugiej połowie XV i pierwszej XVI wieku odstępowanie dóbr lub dochodów z dóbr było dla królów najprostszą formą opłacania usług poddanych i jednania sobie stronników. Choć korzystne dla beneficjentów, wywoływało to sprzeciw ogółu szlachty, która uważała, zgodnie z ówczesnymi koncepcjami skarbowymi, że dochody z królewszczyzn, żup i ceł winny wystarczyć na zaspokojenie głównych potrzeb państwa. Statut z roku 1504 miał zahamować uszczuplanie domeny; za Zygmunta Starego podskarbiowie z jednej, a królowa Bona z drugiej strony starali się rekuperować stan poprzedni, jednakże ujemny bilans stale się pogłębiał. Losy ruchu egze­kucyjnego i realizacji konstytucji sejmów z lat 1562—1564 wskazują, jak trudno było odwrócić kierunek przemian. Jakkolwiek zatrzymano odpływ tytułów własności dóbr królewskich, jednak magnateria utrzymywała, a nawet rozsze­rzyła sobie dostęp do starostw i potrafiła ograniczyć kontrolę dochodów czerpanych z tego źródła. Patrząc na to pod kątem podziału dochodów, stwierdzić trzeba, że system administracji królewszczyzn również przyczyniał się do zwiększenia udziału magnaterii w dochodzie społecznym. Nie bez znaczenia była tu wysoka stabilizacja tytułów posiadania, królewszczyzny bowiem nada­wano dożywotnio, ale potomkowie przeważnie mogli liczyć na pierwszeństwo uzyskania nadań, co w skrajnych przypadkach upodabniało w praktyce dzierżawę królewszczyzn do dzierżawy wieczystej. Regułą stały się w XVII w. cesje, czyli odstępowanie królewszczyzn za zgodą króla; w obrocie nieru­chomościami odgrywało to rolę analogiczną do sprzedaży dóbr prywatnych.

Będziemy jeszcze wielokrotnie powracali do sprawy rozdziału królewszczyzn, był to bowiem dla Rzeczypospolitej i dla szlachty temat wciąż aktualny. Ta forma wynagradzania dostojników i opłacania wszelkiego rodzaju usług świadczonych państwu (obok starostw nadawano bowiem także drobne dzierżawy dóbr królewskich, sołectwa i kwoty zabezpieczone na określonych przychodach Rzeczypospolitej) stanowiła w porównaniu ze stosunkami panującymi w bar­dziej rozwiniętych krajach coraz wyraźniejszy anachronizm. Stan ten był jednak korzystny dla grup rządzących, a w każdym razie odpowiadał ich doraźnym interesom.

W Rzeczypospolitej ingerencję państwa w życie mieszkańców odczuwano słabiej niż w państwach rządzonych centralnie , a słabość państwa miała istotne

224

konsekwencje w podziale dochodu: nie istniał czynnik, który ograniczałby monopol szlachty jako właścicieli Rzeczypospolitej. Brak było dysponenta wygrywającego rywalizację magnatów, drobiazgu szlacheckiego i mieszczan, ingerującego w interesie skarbu w spory między szlachtą a jej poddanymi. Funkcje wewnętrzne państwa to jednak zjawisko wielce złożone. Silne państwo obciąża podatników, ale niektórym grupom mieszkańców gwarantuje znaczne korzyści. U nas z majątku państwowego korzystali bezpośrednio głównie magnaci.

Wyraźnie widać, jak szybko potrafili oni opanować nowe nabytki tery­torialne w Inflantach za Zygmunta Augusta i Batorego, i na Pomorzu (Lębork z Bytowem w 1637 r.), obejmując nowo utworzone królewszczyzny. Reszta szlachty korzystała z przywilejów celnych i podatkowych, przechwytywała tę część produktu chłopskiego, którą w innych warunkach ściągałoby państwo. Płaciła jednak koszty takiej sytuacji, brakło bowiem pieniędzy na liczną armię, która wchłonęłaby synów szlacheckich i realizowała cele polityczne, obojętne:

ekspansywne czy obronne. Swoista sytuacja powstała w wieku XVII, gdy poczynając od 1612 r. niepłatne wojsko samo zaczęło ściągać zaległy żołd i egzekwować utrzymanie na leżach. Obciążało to głównie królewszczyzny, ale cały kraj cierpiał przez brak dyscypliny. Później wprowadzono daninę pieniężną na wojsko (hibernę), obciążającą królewszczyzny. Cały system fiskalny można analizować z punktu widzenia rozłożenia ciężarów między stany i grupy społeczne, ale równie interesujące byłoby zbadanie, jak konieczności wynikające z położenia międzynarodowego niweczyły starania szlachty, by system podat­kowy zmniejszyć do minimum. Dla skarbu Rzeczypospolitej charakterystyczne było wreszcie, że dzierżawa podatków grała rolę bardzo niewielką. Nie istniała istniała więc poważniejsza grupa ludzi zainteresowana w rozwoju tej machiny i lokująca w niej swe kapitały. Nikt, poza królem i niewielką grupą najwyższych urzędników - ale i ci nie są tu pewni - nie identyfikował się z państwem.

W XVII wieku na Zachodzie podnosiły się głosy przeciw ogromnym kosztom utrzymania dworu; w Rzeczypospolitej za Wazów, zwłaszcza za Jana Kazimie­rza, również krzywym okiem patrzono na dworski styl życia, ale wydatki królewskie były z konieczności bardzo ograniczone: podróżujący Anglik, który miał okazję oglądać Zygmunta III, gdy wraz z dworem płynął Wisłą z Warszawy do Gdańska, zdumiewał się skromnością stołu królewskiego i wyciągnął stąd wniosek, że skromność i oszczędność jest narodową cnotą Polaków. Nie wiedział, jak bardzo brakowało wówczas królowi gotówki. Mniejsza o dwór, to samo było z wojskiem w warunkach, gdy koszty utrzymania i modernizacji armii rosły niezmiernie. “O Jezus, toć to biedna polska wojna. Wojować się nam chce, a pieniędzy mieć nie możem. Wierę, by lepiej dać pokój" - notował swe myśli w obozie pod Pskowem jesienią 1581 r. ksiądz Jan Piotrowski. Następne dwa stulecia powiększyć miały potrzeby, a zmniejszyć możliwości.

W tych warunkach konieczność nakazywała ponawiać apele do prywatnej szczodrobliwości, stwarzać sytuacje, w których obywatele zechcą wyłożyć gotówkę, licząc na późniejszy zysk z nawiązką. Okoliczności narzucało się wiele.

225

Prywatne wojska, w czasach pokoju wykorzystywane do wywierania nacisku politycznego i (w coraz większym stopniu) do trzymania w ryzach chłopów, na kresach południowo-wschodnich stanowiły trzon obrony Rzeczypospolitej, podobnie twierdze, będące zarazem rezydencjami magnatów. Wspaniałe posel­stwa odbywano często na koszt samego legata. Nie można przeczyć, że wchodziła też w grę ofiarność, jak to się na przykład okazało w latach “potopu" szwedzko-siedmiogrodzkiego, niemniej w większości wypadków zysk był mister­nie wkalkulowany w te gry polityczne. Gdy Jan Weiher udawał się z poselstwem do Danii w 1617 r., opowiadał po drodze w Szczecinie, że odprawia legację na koszt własny, ale jeśli się dobrze sprawi, liczy na starostwo z 22 000 złotych rocznego dochodu, które trzymać będzie trzy, a może więcej lat. Gdy Krzysztof Opaliński starał się, by go Władysław IV wysłał po Ludwikę Marię do Paryża, koszty miały być ogromne, ale stawką były tu oprócz starostw także wpływy polityczne.

Zawiły problem podziału dochodu społecznego można studiować także w kategoriach przestrzennych. Całe dorzecze Wisły podlegało eksploatacji ze strony Gdańska - eksploatacji tym intensywniejszej, im silniejsze były związki handlowe: spław zboża i drewna (z jego przetworami) oraz import towarów zamorskich i produktów gdańskiego rzemiosła. Również Litwa tkwiła w podobnej zależności od kilku portów bałtyckich: Rygi, Królewca, ale także Elbląga i Gdańska. Dla głębokiego zaplecza istniała alternatywa: albo poddać się tej zależności, albo pozostać poza sferą handlu, bez dopływu pieniędzy i tych towarów, które stawały się już dla szlachty luksusowymi towarami pierwszej potrzeby. Porty bałtyckie ściągały więc haracz. Próba oszacowania jego wielkości byłaby dziś zajęciem ryzykownym; łatwiej odpowiedzieć: kto korzystał, niż - ile korzystał.

Zyskiwało miasto portowe (zwłaszcza Gdańsk) jako całość, gdyż obrót handlowy, żegluga, transport, produkcja miejscowa stwarzały okazję zarobku także dla ludności uboższej. Kontakt z Gdańskiem w opinii moralistów, sławiących miniony ideał wiejskiej samowystarczalności rynkowej, groził ruiną, wciągał bowiem folwarki do intensywnej sprzedaży plonów, której odwrotną stroną była rozrzutność.

Ja na to patrzę właśnie jakbym czytał:

Iż co się rodzi na polskim ugorze,

Połknie to morze. Pan nie nasyci morza bezednego, Wsi nie nasycą pana choć jednego. Tak wszystko ginie, co uzna poddani,

Jako w otchłani. Bo tak idzie ten nierządny porządek, Iż szkuta właśnie jakoby żołądek. Poźrze folwarki, gdy pan żyje szumno

I wszystko gumno.

226

Te zaś żołądki prowadzą do Gdańska Potocznych kmiotków, a raczej do Chłańska. Stamtąd ma pycha podżogę do zbytku

Miasto pożytku.

Temat podjęty przez Sebastiana Klonowica w poemacie Flis należał do ulubionych wątków literackich. Często podkreślano, że zysk ze spławu był przede wszystkim okazją do wzrostu konsumpcji luksusowej, która groziła z kolei zaprzepaszczeniem korzyści. .Jedni obawiali się ujemnego bilansu handlowego, innych niepokoiły straty moralne związane z rozrzutnością: “Nie zna miary, więc co pilność ugoni, zbytek uroni".

Udział miast w dochodzie społecznym poczynając od schyłku XVI w. aż do połowy XVIII wyraźnie malał. Istotny był tu konflikt z interesami szlachty, dysponującej ustawodawstwem, cieszącej się przywilejami celnymi. Pamiętać trzeba jednak, że w pewnym stopniu interesy szlachty i kupców bywały zbieżne. Zapewne można wierzyć moralistom - jak Szymon Starowolski - że kupcy korzystali szeroko z fałszywych deklaracji celnych szlachty, by przewozić swe towary jako pochodzące z.własnej produkcji szlachcica lub przeznaczone na jego własny użytek. Ważniejsze było, że w wielu dobrach bezwzględna rywalizacja, jaką przedstawiliśmy wyżej w związku z propinacją, z biegiem czasu ustępowała współdziałaniu: bogaty szlachcic czy magnat dochodził do przekonania, że opłaca mu się popierać zależnych od siebie mieszczan, rozwijać sieć miasteczek we własnych dobrach, stymulując obrót towarowy i swe własne dochody. Wreszcie w warunkach ogólnego regresu nieźle radziły sobie miasta, których gospodarka wiązała się z popytem na towary luksusowe i z życiem politycznym kraju. Warszawa jako stolica i miejsce tłumnych zjazdów, jako siedziba wielu rezydencji magnackich zwiększała swe znaczenie; Kamieniec Podolski, Lwów bogaciły się na luksusowym handlu orientalnym, jak długo pozwalały im na to wojny z Turcją.

Czasy stanisławowskie przynoszą widoczne objawy polepszenia sytuacji miast, a więc i wzrostu ich udziału w dochodzie społecznym. Wiąże się to ze zmianami w gospodarce wiejskiej i z rozwojem manufaktur, głównie w Wielko­polsce. Wydaje się jednak, że miasta nie odzyskały roli, jaką odgrywały w życiu gospodarczym drugiej połowy XVI wieku.

W podrozdziale poprzednim, pisząc o stosunkach rynkowych, umieszcza­liśmy Rzeczpospolitą w systemie wymiany europejskiej. Miało to duże znaczenie także i dla podziału dochodów. Rolniczo-surowcowy charakter eksportu Rzeczypospolitej i niewielki udział kupców polskich w handlu zagranicznym powodowały, że marża zysku kupieckiego polskich miast śródlądowych była niewielka. Gdańszczanin mógł uzyskać kilkanaście procent zysku na zbożu, które z kolei płynąc z Gdańska do Holandii zwiększało swą cenę o 30-40 procent (czasem mniej, czasem znacznie więcej). Również woły, dla których rynkiem był Brzeg i inne ośrodki śląskie, a więc leżące poza granicami Rzeczypospolitej, przynosiły Polakom, szlachcie i kupcom, znacznie mniej zysku niż pośrednikom

15. 227

obcym z Wrocławia czy Lipska. Nie inaczej przedstawiał się układ cen w imporcie. Cudzoziemcy zdumiewali się u nas taniością -produktów miejs­cowych, ale także wysoką ceną importowanych z Zachodu. Tak więc w ogólnoeuropejskim podziale dochodu społecznego sytuacja Polski była nie­korzystna.

Zdawano sobie z tego sprawę. W 1565 r. Zwyciężył w sejmie pogląd, że cudzoziemscy kupcy powinni przybywać z towarem do naszych miast, tu bowiem .Polacy będą mogli dyktować im ceny. W nauce uważano to pierwotnie za przejaw antymieszczańskiej polityki szlachty, sejm bowiem chciał ograniczyć prawo kupców krajowych do wyjazdu za granicę. Była to jednak ustawa oparta na ówczesnej obiegowej teorii rynku; nie inaczej postępowali gdańszczanie, którzy w ciągu XVI stulecia drastycznie ograniczyli swój handel zamorski, inwestując kapitał w mieście i na zapleczu. Można to uznać za posunięcie celowe, biorąc pod uwagę słabość kapitałów mieszczańskich w ośrodkach śródlądowych. Jedynie Żydzi i Ormianie ze Lwowa i mniejszych miast ruskich dominowali w handlu z Turcją, a w ciągu XVIII wieku Żydzi litewscy potrafili wejść w poważnej mierze na rynek lipski.

Koncentracja własności ziemskiej

Szlachta zdawała sobie sprawę, że podstawą jej pozycji w państwie i społeczeństwie jest własność ziemska; była ona także podstawą podziałów w obrębie stanu. Pisząc wyżej o walce o podział majątku społecznego, wspomnie­liśmy zmiany, jakie zachodziły w strukturze własności ziemskiej. Był to proces, który zaznacza się wyraźnie niemal zawsze, gdy tylko możemy dotrzeć do materiałów dających się ująć statystycznie. Jednakże materiał liczbowy, który był dotąd do tych celów wykorzystywany, nie jest ani tak obfity, ani tak dokładny, aby pozwalał ustalić regionalne i chronologiczne różnice nasilenia owego procesu.

Nie zachodził on w Prusach Królewskich, gdzie podstawą majątku i znaczenia najpotężniejszych rodów były królewszczyzny. Pozbawienie ich tych posiadłości (na co zanosiło się w początku lat 60-ych XVI wieku) sprowadziłoby Czemów, Działyńskich, Kostków, Bażyńskich do poziomu paruwioskowych dziedziców na kilkudziesięciu łanach chłopskich. Jeszcze od czasów krzyżackich posiadłości szlacheckie były tam bardzo rozdrobnione i stan taki utrzymał się w okresie polskim.

Wielkopolska przedstawia obraz bardzo zróżnicowany, jednak nie miała latyfundystów takich, o jakich będzie mowa w związku z Małopolską i Rusią. Najznaczniejszym właścicielem był wojewoda kaliski, Zygmunt Grudziński (zm. 1653), który odziedziczywszy po ojcu 2 miasta i 8 wsi, pozostawił spadkobiercom 106 wsi, nadto 7 miast i części w trzech miastach i 21 wsiach. Wzrost fortuny

228

Grudzińskiego do tego stopnia zaniepokoił szlachtę wielkopolską, że przeprowa­dziła w sejmie konstytucję zakazującą wojewodzie dalszego nabywania dóbr. Podobne ustawy przydałyby się bardziej średniej szlachcie w Małopolsce, gdzie zbliżone tendencje w obrocie ziemią były silniejsze. Jednak stan posiadania innych magnatów także rósł, a fortuny, które zasługiwały na miano magnackich w XVI wieku, ocenić można na około 20 wsi, a w pierwszej połowie następnego -na 50 do 60. Kto jednakże nie sięgał poza dzielnicę, w której posiadał dobra dziedziczne i dzierżył starostwa, ten nie wyrastał ponad poziom prowincjonal­nego magnata. Trzeba było skierować się ku wschodowi, jak Zbigniew Ossoliń­ski, który kupił dobra na Podlasiu, by starać się o godność podlaskiego wojewody, czy zwłaszcza ku południowemu wschodowi, jak Koniecpolscy, Opalińscy - by uzyskać solidniejsze podstawy potęgi.

Badanie niewielkich obszarów (powiat, ziemia) nie pozwala uchwycić procesu tworzenia się posiadłości magnackich, które z reguły sięgały do wielu regionów; z punktu widzenia lokalnej struktury własności istotne jest natomiast, co działo się z własnością średnią i drobną. Zbadany pod tym kątem powiat wieluński (pogranicze Śląska) wykazuje w latach 1661-1789 znaczny spadek drobnych (cząstkowych) posiadłości i wzrost średniej wielkości majątku. W Łęczyckiem rejestry podatkowe z 1576 r. wymieniają tylko dziewięciu właścicieli co najmniej 4 wsi; w 1790 r. jest ich trzydziestu dwóch. Udział szlachty zagrodowej, w XVI wieku bardzo tu licznej, znacznie spadł w ciągu dwóch stuleci. W powiecie nakielskim na północy Wielkopolski proces koncentracji przejawił się wyraźniej. Około 1580 r. płaciło tam pobór 105 majątków szlacheckich, z których zaledwie 10 liczyć miało ponad 20 łanów chłopskich. W 1773 roku płaci tylko 50 majątków, wśród których tylko trzy mają poniżej 10 łanów (wciąż poza łanami folwarcznymi), a 15 liczy ponad 50 łanów. Średni obszar majątków wzrósł w ciągu dwustu lat z 17,5 do 60,7 łanów chłopskich.

Na Mazowszu mimo żywego obrotu nieruchomościami struktura własności nie uległa istotnym zmianom. Ogromne rozdrobnienie majątków szlacheckich nie stwarzało podstawy koncentracji dóbr, a działy realne powodowały stały rozpad i tak niewielkich już posiadłości. Testamenty czy umowy kupna-sprzeda-ży dają świadectwo stosunków własnościowych tego terenu (zwłaszcza dla Mazowsza północnego i pogranicza Podlasia). Przykładem (bynajmniej nie wyjątkowym) podział schedy między trzech braci Czarnookich (1615 r.): Jan bierze 3 “siedliska" z izdebką i chlewami, Francz tyleż z sienią, izbą i komorą, Stanisław resztę z 2 sadzawkami, choć bez budynków itd. Podobnie dzieli się las, rolę, a także - o czym będzie jeszcze mowa - chłopów, jeśli szlachcic ma poddanych. Podobne działy następują często po zgonie właścicieli, gdy do lat sprawnych dochodzą synowie. Nieprawdopodobna gmatwanina pól i zagonów stwarza okazję do ustawicznych sporów; w wypadku Czarnockich niwy dzielo­nego gospodarstwa smukleją, każdą bowiem z nich dzieli się wzdłuż na trzy części, dla każdego z dziedziców.

Zgoła inaczej przedstawiały się stosunki w województwie krakowskim. Za punkt wyjścia przyjmiemy tu zestawienie procentowe (tabela 1).

229

Żaden z rejestrów podatkowych nie był pełny, więc liczby bezwzględne- w ostatnim wierszu podajemy tylko dla orientacji w skali wielkości. Z liczb względnych natomiast wynika, że rośnie liczba drobiazgu szlacheckiego (z 306 do 339 mająteczków), przy spadku średniego obszaru w tej kategorii do 4 wsi (poprzednio niemal jedna wieś: 0,92). “Jednowioskowcy" również tracą, choć nie w takim samym stopniu. Osią, wokół której dokonują się przemiany własnościo­we, jest klasa posiadaczy od 2 do 4 wsi, natomiast klasa następna (5 do 9 wsi) zyskuje już nieco: liczba tego typu właścicieli pozostaje niemal bez zmiany (39 i 36), ale średnia posiadłość w tym przedziale zwiększa się z 5,2 do 7,0 wsi.

Tabela 1

Wielkość majątku


Posia 1581 r.


dłości 1629 r.


W

1581 r.


si 1629 r.


Część wsi


36,1


44,0


20,2


6,6


1 wieś


38,6


29,6


25,6


18,3


2 do 4 wsi


20,0


19,6


31,1


30,5


5 do 9 wsi


4,6


4,7


14,4


19,8


10 i więcej wsi


0,7


2,1


8,7


24,8


razem


100,0%


100,0%


100,0%


100,0%


liczby bezwzględne


849


771


1399


1286



Imponujący jest dopiero rozwój wielkiej własności. Takich majątków byłp sześć, w XVII wieku jest ich szesnaście po 20 wsi. Wśród tej grupy również trudno mówić o względnej nawet równości, skoro Lubomirscy (wrócimy do nich jeszcze parokrotnie) zwiększają w Krakowskiem w ciągu omawianego tu półwiecza swój stan posiadania z 4 wsi do 91 (nie licząc królewszczyzn).

Spoglądając na fortunę Lubomirskich, rozciągającą się daleko poza woje­wództwo krakowskie, możemy zorientować się w skali przyrostu i mechanizmie zjawiska. W 1613 r. Stanisław Lubomirski, syn żupnika krakowskiego Sebastia­na, odziedziczył po nim 80 wsi z przyległościami, zamek w Wiśniczu i kamienice w Krakowie. W 1642 r. majątek ten był już pomnożony do rozmiarów 296 wsi i siół, 157 folwarków, 10 zamków (w tym Wiśnicz, Łańcut, Połonne), 12 miast i miasteczek, trzeciej części Jarosławia i wielu drobnych nieruchomości w miastach królewskich. Oznacza to przyrost o kilka procent rocznie; w skali trzydziestu lat niemal czterokrotny.

Sebastian i Stanisław Lubomirscy byli wyjątkowi, ale nie jedyni. Jan Zamoyski, późniejszy hetman i kanclerz, miał w 1572 r. po ojcu 4 wioski, które rozrosły mu się w ciągu trzydziestu następnych lat do około 200 i jedenastu miasteczek.

Brak danych o wszystkich posiadłościach magnata, który w pierwszej połowie XVII w. uzyskał chyba najwyższy przyrost majątku - Jeremiego Wiśniowieckiego. Dla ziem zadnieprzańskich “wieś" nie byłaby odpowiednią jednostką miary z racji odmiennego charakteru osadnictwa. Dwa inwentarze, z

230

lat 1630 i 1647 (a więc bezpośrednio przed powstaniem kozackim), podają natomiast liczbę dymów, tj. zagród - rodzin chłopskich, szlacheckich, mie­szczańskich i innych. W pierwszym inwentarzu na Podolu na lewym brzegu Dniepru, wymieniono 600 takich “osad", co odpowiadało zapewne około 4600 mieszkańcom; po siedemnastu latach Jeremi Wiśniowiecki miał tam 38460 dymów, to jest - wedle oszacowania Władysława Tomkiewicza - ponad 230000 poddanych.

Znacznie bogatszy od niego był jednak ród Ostrogskich, który wygasł w 1621 r., zasilając swymi posiadłościami inne rody małopolsko-ruskie, w tym Stanisława Lubomirskiego. Pod koniec XVI wieku książę Konstanty Wasyl, wojewoda kijowski, miał 47 tysięcy dymów w powiatach krzemienieckim i łuckim na Wołyniu, w rozległym województwie kijowskim, na Podolu i Rusi Czerwonej. Było to 1300 wsi, około stu miasteczek i 40 obronnych zamków.

Jak powstawały i jak rozrastały się te fortuny?

Można przyjąć, że w środowisku szlacheckim chęć zwiększenia posiadłości była zjawiskiem tak powszechnym, iż nie wymaga dłuższego uzasadnienia. Pamiętać trzeba, że dla szlachcica rozwój posiadłości ziemskich stanowił główną możliwość lokaty kapitału. Niektórzy zajmowali się lichwą, jednak udzielanie pożyczek - zjawisko masowe w środowisku szlacheckim - nie wytworzyło grupy specjalistów-lichwiarzy. Gdy ktoś szeroko pożyczał, zyski z tej działalności obracał ponownie na zakup ziemi. Część pieniędzy podlegała tezauryzacji:

przechowywano je w skrytkach lub kupowano za nie klejnoty. Moraliści zarzucali szlachcie, że przejada swe majątki: “Zaiste musiał tam być rozum mały, i cnota niebardzo wielka, gdzie tak był brzuch przestronny, że przezeń wszystkie dochody swoje do kloaki posyłał" - gorszy się Starowolski. Jeśli jednak ktoś nie chciał przejadać (to znaczy wydawać na własne utrzymanie i dworu), czyli trwonić, musiał budować albo kupować posiadłości. Panująca technika rolna, system pańszczyźniany i swoista organizacja folwarków nie skłaniały do inwestowania w postęp techniczny. Oczywiście inwestowanie w politykę, zdoby­wanie godności itd. mogło przynosić zyski, i to niemałe, ale w dalszej instancji przejawiały się one w postaci nowych posiadłości - dziedzicznych lub dzierżo­nych od króla czy Kościoła.

W rywalizacji o ziemię szansę nie były dla wszystkich jednakowe. Jak się zdaje (spraw tych bowiem nie badano dokładniej), obrót ziemią dokonywał się przeważnie na zasadzie wypłat gotówkowych i kredytu; spłaty w naturaliach grały podrzędną rolę. Trzeba było mieć pieniądze, gdy się chciało kupować ziemię. Ale zarazem, gdy brakło pieniędzy, ziemię trzeba było sprzedać. Dla stosunków panujących wśród szlachty charakterystyczny był brak gotówki. W skrajnych przypadkach, jak w średniowieczu, magnat sprzedawał lub przetapiał na kruszec naczynia stołowe, często szukał kredytu u mieszczan, Żydów (tym z kolei często w XVII w. pożyczali jezuici, dysponujący znaczną gotówką), w XVIII wieku u bankierów. Jednak, choć znamy fakty braku gotówki w skrzyniach nawet niezmiernie bogatych magnatów, ich sytuacja pod tym względem była znacznie korzystniejsza niż przeciętnego szlachcica. W głębi kraju trudno było

231

ulokować na rynku większą ilość produktów rolnych - magnat wysyłał je rzekami do portów morskich; szlachcic sprzedawał, kiedy miał towar -magnatowi łatwiej było doczekać najdogodniejszej okazji i najwyższych cen. Jeśli właściciel jednego czy paru folwarków mógł dostawić zboże do Gdańska czy Królewca, działo się to za pośrednictwem magnackiego handlu frochtarskiego -znów więc bogatszy sąsiad ściągał niemałą marżę.

Wszystko to zyskiwało na znaczeniu, gdy przychodziła jakakolwiek klęska. Szlachta była często uwikłana w transakcje kredytowe: spłaty rodzinne, pożyczki konsumpcyjne, raty za kupioną ziemię. Nagły spadek przychodu burzył najskru-pulatniej nawet ułożony budżet, uzależniał od lichwy lub zmuszał do sprzedaży części ziemi. Wszystkie okazje wykorzystywał zapobiegliwy magnat, czasem korzystając z usług prawników i naganiaczy, czasem nawet wywierając presję na sądy. Znany jest casus Jana Zamoyskiego, który wykupywał za niskie ceny uprawnienia strony procesującej się o ziemię, po czym sprawę bez trudu, dzięki swym wpływom w trybunale, wygrywał. A były to dopiero początki działalności trybunałów ziemskich.

Źródła pochodzenia sądowego są stronnicze, eksponują bowiem sprawy sporne, w których w grę wchodzi gwałt, trzeba o tym pamiętać; jednak nie ulega wątpliwości, że mniej lub bardziej brutalna presja stanowiła czynnik ustawicznie kształtujący zmiany stosunków własnościowych.

Gdy nie wchodziły w grę sprawy sporne, magnat również znajdował się w korzystniejszej sytuacji. W wieku XVII, jeśli nie wcześniej, utrwalił się swoisty stosunek magnatów i związanej z nimi szlachty: drobniejsi właściciele ziemscy lokowali swe środki u magnata, który obracał nimi, wypłacając wierzycielom procenty. Grał rolę bankiera raczej niż pożyczkobiorcy. Globalne dane z tej dziedziny posiadamy dla Rusi Czerwonej (badania nad tzw. kontraktami lwowskimi, na których załatwiano większość podobnych transakcji, zainicjował Franciszek Bujak, a przeprowadzili Michał Wąsowicz, Stanisław Siegiel i Janina Bielecka), jednak zjawisko było znacznie szersze. Pozycję społeczną kontrahen­tów określono na podstawie przysługującego im zwyczajowo tytułu: dla XVII i początków następnego stulecia magnaci to magnifici, szlachta zamożna i średnio zamożna to generosi, drobna zaś to nobiles. W drugiej połowie XVIII w. dewaluacja honorów postępuje. Magnatów tytułuje się illustrissimi et magnifici (jaśnie oświeceni), średnia szlachta posługuje się tytułem magnificus; generosus (urodzony) i nobilis (szlachetny) określa drobnego szlachcica. Skalę rozpiętości majątków przedstawia wysokość posagów (wypłacanych średnio w każdej grupie, w tysiącach złp.):

Tabela 2



1676-86


1717-24


1768-75


magnaci


96


49


141


średnia szlachta


17


8


17


drobna szlachta


-


-


4



232

Liczby tej tabeli dają obraz dość mglisty, choć kontrast jest rażący; gdybyśmy zamiast posagów pod uwagę wzięli wiana, rozpiętość liczb byłaby większa.

Kontrasty zaznaczają się także wyraźnie, gdy przechodzimy do transakcji pożyczkowych i kupna-sprzedaży. W kontraktach sprzedaży nieruchomości ziemskich przeważnie pomijano wartość obiektu, tak więc liczby następnej tabeli obejmują głównie transakcje kredytowe:

Tabela 3



Sprze


daj ą c y, w


er żyć i e l e








(w tyś. zł


P.)








l


ata 1676-1686










średnia


drobna


>>

0




magnaci


szlachta


szlachta


C


magnaci


6359


6070


2


3 "


średnia








£










o--a


szlachta


616


6336


21


U •"


drobna








w ?

"—>


szlachta


200


8


34


a.




lata 1717-1


724






magnaci


18021


4575


1




średnia










szlachta


1687


1953


2




drobna










szlachta


-


2


26



Liczby z drugiej połowy XVII stulecia przedstawiają wysoki udział magna­tów w obrotach. Nie mniej ważny, choć odmienny, jest udział średniej szlachty. Ponad sześć milionów złp. wynoszą obroty wśród samych magnatów, tyleż między szlachtą średnią. Natomiast kwota wierzytelności szlacheckich u magna­tów jest dziesięciokrotnie wyższa niż magnackich u szlachty. Drobna, szlachta gra znikomą rolę w transakcjach tego typu, jednak 200 tysięcy pożyczają jej magnaci.

Dane z lat 1717-24 przynoszą zmianę sytuacji. Magnateria znacznie dominu­je w obrotach w porównaniu z okresem sprzed czterdziestu laty: na z górą 26 milionów złp. aż ok. 18 milionów przechodzi z rąk do rąk magnificorum. Można to udowodnić także na podstawie liczby transakcji. W latach 1676-86 na 4229 transakcji 2296 zawarła między sobą średnia szlachta (generosi), magnaci zaś tylko 194; na początku XVIII wieku transakcji w obrębie średniej szlachty jest 636, a między magnatami - 919. Wskazuje to na postępującą dewaluację tytulatury, wśród grupy magnifici bowiem musiało znaleźć się wielu wierzycieli lokujących kapitały u swych konfratrów. Także kwoty przepływające między szlachtą a magnatami wykazują mniejsze kontrasty niż poprzednio: szlacheckie wierzytelności w stosunku do długów utrzymują relację nie 10:1, lecz zaledwie 2,7:1.

233

Podobną metodą można obliczyć przepływ nieruchomości między magnate-rią a obu grupami szlachty.

W obu okresach majątki przechodzą z rąk średniej szlachty w ręce magnatów, ale proces ten w drugim okresie jest słabszy. Drobna szlachta według tabeli nr 4 odsprzedaje część swych majętności średniej, natomiast nie wchodzi ani wtedy, ani później w kontakty sprzedaży z magnatami (jedyna transakcja w

234

pierwszym okresie). W trzecim okresie, obejmującym lata bezpośrednio przed pierwszym rozbiorem, sytuacja się zmienia. Ponieważ wówczas częściej noto­wano wartość nieruchomości, przedstawimy to w tysiącach złp.

Między okresem objętym czwartą a następną tabelą nastąpił rozbiór, w wyniku którego ziemie te przypadły Austrii (kontrakty, na których zawarto badane tu transakcje, odbywały się we Lwowie), a niektóre ze sprzedawanych dóbr znalazły się na terytorium rosyjskim. Już przed rozbiorem zmienił się kierunek przepływu nieruchomości: magnaci trzynaście razy więcej sprzedali szlachcie niż od niej kupili. Po rozbiorze sprzedaje się masowo, między innymi dlatego, że trzeba zbyć dobra, które zostały rozdzielone kordonem. Warto pamiętać o tym odwróceniu się sytuacji, gdy rozpatrywać będziemy problemy społeczno-polityczne czasów stanisławowskich i zmianę stosunku społeczności szlacheckiej czy mieszczańskiej do magnaterii.

Ze wszystkich przedstawionych wyżej zestawień wynika, iż gros transakcji magnateria zawierała między sobą. Rzadkie były (poza ostatnim okresem) wypadki sprzedaży większych nieruchomości szlachcie; częściej zdarzały się zamiany, w których magnaci płacili częściowo pieniędzmi, częściowo dobrami. Natomiast charakterystyczną formą transakcji między grupami nierównymi sobie majątkiem była dzierżawa. Brak systematycznych badań tego zagadnienia, jednak liczby przedstawiające kwoty czynszów dzierżawnych z transakcji zawartych na kontraktach lwowskich przedstawią skalę wzrostu znaczenia dzierżaw:

lata 1676-1686 (średnio na l rok) 12,1 tyś. złp. 1717-1724 19,4 tyś. 1768-1771 134,8 tyś. 1772-1775 495,0 tyś.

Kwota dla okresu po I rozbiorze jest świadectwem szczególnej sytuacji wielkich właścicieli, o której była już mowa. Między pierwszą a trzecią ćwier.cią XVIII stulecia nastąpiła jednak zapewne jakaś ważna zmiana, która zwiększyła rolę szlachty jako dzierżawców wsi magnackich. Obok zjawisk omawianych oddziaływały tu zapewne względy kalkulacji wielkich właścicieli, którym nie zawsze opłacało się trzymać odległe wioski.

Rola dzierżawy polegała na tym, że umożliwiała ona szlachcicowi utrzymanie pozycji posesjonata, choćby przestał być właścicielem wsi. Nierzadka więc była sytuacja, gdy przymuszony koniecznością odsprzedawał swój folwark i chłopów, aby zaraz wziąć go w dzierżawę. Jeśli otrzymywane pieniądze lokował u magnata-nabywcy, miał z tego jeszcze pewien procent. Dzierżawy były także środkiem do utrzymywania w zależności okolicznej szlachty, wynagradzania usług itd.

Równie ważne jak gromadzenie dóbr było zapewnienie, by nie zostały rozdrobnione. W tym celu posługiwano się wyłączeniem trzonu dóbr rodowych spod obowiązującego prawa dziedziczenia. Utworzona w ten sposób ordynacja pozostawała w rękach głowy rodu i dziedziczona była w linii męskiej, a dalej

235

wedle ustalonego z góry systemu. Dobra ordynacji nie mogły być dzielone. Był to wyłom w zasadzie szlacheckiej równości i stąd niepopularność ordynacji u szlachty. Udało się jednak utworzyć kilka z nich na mocy przywilejów i konstytucji sejmowych. Pierwsza ordynacja, Jarosławskich na Jarosławiu, przejęta następnie przez Tarnowskich, założona w 1471 r., została już w 1519 r. unieważniona przez króla. Późniejsze natomiast okazały się przeważnie trwałe. W 1579 r. utworzyli trzy rozległe ordynacje Radziwiłłowie: w Nieświeżu, Ołyce i Klecku. W 1589 r. utworzeniem ordynacji utrwalił swe dzieło Jan Zamoyski;

przetrwała ona w zasadniczym zrębie aż do 1944 r. W 1601 r. powstała ordynacja Myszkowskich na Pińczowie, a w 1609 r. Ostrogskich na Ostrogu i Dubnie. Przejęta w latach 1621-1679 przez Zasławskich upadła w roku 1753, gdy Janusz Aleksander ks. Sanguszko rozdał i posprzedawał dobra z jej ogromnego kompleksu (niemal 600 wsi z przyległościami w roku powstania). Ta tzw. transakcja kolbuszowska wywołała skandal, szło bowiem o majątek szczegól­nego rodzaju, obciążony m.in. obowiązkiem utrzymywania twierdzy w Dubnie i oddziału wojska, czemu (niesłusznie zresztą) przypisywano wielkie znaczenie. Transakcji nie udało się uchylić, ale majątki przeszły w ręce innych rodów magnackich. Podobnie stało się sto trzydzieści lat wcześniej (1621 r.), gdy dzielono spadek po Januszu Ostrogskim nie objęty ordynacją. Wzięły go trzy córki: jedna wydana za hetmana w. litewskiego Jana Karola Chodkiewicza, druga - za Tomasza Zamoyskiego, i trzecia - za Stanisława Lubomirskiego. Dobra, które raz znalazły się w posiadaniu największych właścicieli, już w nim pozostawały. Nasuwa się tu odległa analogia do zjawisk, które omawialiśmy w związku z rozrastaniem się folwarków: proces jest w dominującym stopniu jednokierunkowy i bardzo trudno go odwrócić. Związek obu zjawisk istnieje w tym, że oba rozwijały się w kierunku polaryzacji majątkowej: tam kurczył się stan posiadania chłopów na rzecz pana, tu - szlachty na rzecz magnatów. W sferze obrotu towarowego przynosiło to z kolei znaczny wzrost produktów rolnych, rzucanych na odległe rynki portów morskich.

Stosunki własnościowe, które tu omówiliśmy, były podstawą - choć w części także wynikiem - specyficznych stosunków społecznych i politycznych, które kształtowały Rzeczpospolitą szlachecką. Przedstawimy je na innym miejscu, rozpatrując rozliczne formy więzi łączących społeczeństwo wiejskie. Jednak stosunki własnościowe w warunkach dominacji szlachty jako stanu silnie wpływały także na miasta.

Zaludnienie: różnice regionalne, zmiany w czasie

Wkraczając w sferę demografii ziem Rzeczypospolitej odwiedzamy krainę mało i niejednakowo zbadaną, pełną zagadek i zasadzek. Dane liczbowe w źródłach i oszacowania badaczy wykazują wiele sprzeczności, a podstawowe pytania, jakie zadaje sobie demograf, muszą pozostać długo jeszcze bez

236

odpowiedzi, jeśli nie zostaną podjęte szerokie, kosztowne zespołowe studia nad rejestrami parafialnymi, które zresztą dla omawianego tu okresu oświetlić będą mogły jedynie niektóre regiony i lata, zwłaszcza w Koronie za Stanisława Augusta.

Spory, które toczą między sobą demografowie, dotyczą zarówno metod i oceny wiarygodności źródeł, jak i współczynników, które należy przyjąć, by od pierwotnych liczb źródła przejść do poszukiwanych wielkości. Rysuje się także różnica ujmowania materiału między badaczami o wykształceniu i zaintereso­waniach historycznych a demografami-sfatystykami; demografia historyczna jest dziedziną badań niezwykle trudną i niewdzięczną, gdy się zgłębiają w sposób amatorski. Trudności, jakie nasunęły studia nad czternastowiecznymi rejestrami świętopietrza, napotyka demograf również w stosunku do pierwszych wieków nowożytnych. W poniższych wywodach opieramy się głównie na badaniach Ireny Gieysztorowej, gdy idzie o liczbę mieszkańców, i Witolda Kuli - w zakresie oszacowań struktury społecznej.

Stanowiąc najrozleglejsze - poza Rosją - zwarte terytorialnie państwo Europy, Rzeczpospolita nie należała do krajów o najwyższej liczbie ludności ani o wysokiej gęstości zaludnienia. Oszacowania liczby mieszkańców kraju o zmieniających się granicach przedstawiają się następująco:

Tabela 6





Liczba


Liczba


Rok


Obszar


mieszkań­


mieszkań­




w km2


ców


ców






w min


na km2


1500


1140


7,5


6,6


1650


990


11,0


11,1


1772


733,5


14,0


19,1



Około roku 1700 - dla porównania - we Francji mieszkało 38, a w przeddzień rewolucji - 50 mieszkańców na km2, gęstość zaludnienia Wysp Brytyjskich była w przybliżeniu dwukrotnie wyższa od Rzeczypospolitej; przewyższała ją pod tym względem także Hiszpania, nie mówiąc o krainach wyżej zurbanizowanych. Dla życia w kraju szczególnie ważne było nierówne rozmieszczenie ludności i ostre wahania, powstałe w wyniku sprzecznych tendencji: powolnego przyrostu i dwóch gwałtownych klęsk demograficznych - wojen połowy XVII w. i Wielkiej Wojny Północnej na początku następnego stulecia.

Wielkie Księstwo i Ukraina łącznie zasiedlone były znacznie rzadziej niż zachodnie ziemie Korony, jednak nawet Małopolska ok. 1790 r. nie osiągnęła gęstości zaludnienia Wielkiej Brytanii, krajów apenińskich i pirenejskich, Francji czy całych Niemiec. Niemniej przyrost uzyskany w okresie między końcem Wielkiej Wojny Północnej a III rozbiorem był zapewne wyższy niż kiedykolwiek przedtem (0,48% rocznie), pamiętać zaś trzeba, że złożyła się nań niewielka tylko

237

imigracja z Zachodu przy znaczniejszej kolonizacji ziem południowo-wschod-nich, odbudowujących się po kolejnej ruinie. Stale też zachodziły przesunięcia regionalne. Mazurzy kolonizowali krainy położone na wschód i północ od tej dzielnicy, przyczyniając się walnie do polonizacji pogranicznych ziem litewskich, a nawet Wileńszczyzny; stamtąd ciągnęły też rzesze osadników do nadgranicz­nych puszcz pruskich, tworząc od ostatnich dziesięcioleci XV wieku, poprzez oba następne stulecia, zwarty pas osadnictwa na Mazurach (stąd ich nazwa) i na Warmii, nadto zaś rozrzucone osady w dalszych regionach Prus Książęcych.

Trudno także przecenić skalę kolonizacji ziem południowo-wschodnich, w szczególności w okresie półwiecza poprzedzającego powstanie kozackie w 1648 r. Te i inne pokrewne zjawiska omówione zostaną osobno w rozdziale o migracjach, trzeba jednak pamiętać, że wszystko to miało poważny wpływ na zjawiska czysto demograficzne. Ruchliwość pozioma (zmiany miejsca zamieszka­nia) oddziaływała na strukturę rodziny zapewne w stopniu podobnym jak na strukturę stanową.

W układzie chronologicznym nie ulega wątpliwości stosunkowo szybki wzrost ludnościowy aż po ostatnie dziesięciolecia XVI w. Zagadkę stanowi następne półwiecze, kiedy zapewne tempo wzrostu osłabło. Nie jest jednak znany mechanizm związku zmian demograficznych z dostrzeganym przez większość badaczy początkiem regresu gospodarczego. Rzecz w tym, iż regres ów był zjawiskiem bardzo złożonym, inaczej przejawiał się na wsi i w mieście, w różnych regionach, i że zjawiska te nie były równoczesne. Gdy w Polsce centralnej rozszerzała się gospodarka folwarczna, wyraźnie już kosztem kmieci, w Prusach Królewskich ten etap nastąpił znacznie później, a na Podkarpaciu folwark i system pańszczyźniany dopiero zapuszczały korzenie. Podobnie z gospodarką miejską: rozwój eksportu zboża w tym okresie osłabiał jedne, rozwijał inne miasta.

Dziesięciolecie kolejne po powstaniu kozackim pod wodzą Chmielnickiego (na Litwie okres nieco dłuższy) miało dla zjawisk demograficznych znaczenie decydujące. Katastrofy wojenne nastąpiły po dłuższym okresie trudności i w tych warunkach odbudowa nie była łatwa. Przyjmuje się, że także powojenny przyrost ludności był powolny. Ponowne klęski w pierwszym dwudziestoleciu XVIII w. doprowadziły liczbę ludności Rzeczypospolitej do najniższego w omawianej epoce stanu, po czym nastąpił coraz szybszy wzrost.

Liczba dzieci w stosunku do liczby małżeństw była bardzo duża, jednak tylko dwie trzecie urodzonych miało szansę przeżycia ponad jeden rok, połowa -dziesięć lat, jedna czwarta - trzydzieści lat. Przeciętne szansę życia w chwili urodzenia ocenić można na 27-28 lat. Na wysokość wskaźników demograficz­nych bezpośredni wpływ miały zjawiska społeczne, jak możliwość założenia rodziny (niejednakowa dla wszystkich grup ludności), wiek kobiety w momencie rozpoczęcia regularnego życia płciowego, dalej - szansę na ponowne zawarcie małżeństwa w wypadku śmierci współmałżonka. Można sądzić, że tą właśnie drogą zjawiska gospodarcze najsilniej oddziaływały na demograficzne; inny, również ważny, mechanizm to siła biologiczna potencjalnych rodziców, głód i

238

wyczerpanie bowiem wpływały wyraźnie negatywnie na płodność i szansę urodzenia żywego dziecka.

Mniej uwagi poświęcono dotąd liczbom dotyczącym podziałów społecznych. Witold Kula następująco szacuje podziały ludności mieszkającej na wsi w ostatniej ćwierci XVI w. (uzupełniamy danymi z Prus Królewskich, opartymi na obliczeniach Mariana Biskupa; wszystkie dane w procentach).

Tabela 7

Kategorie ludności


Wielko­polska


Mało­polska


Mazo­wsze


Prusy Król.


ludność kmieca


53,0


48,1


41,1


39,2


ludność małorolna










i bezrolna


29,0


33,3


24,8


43,4


ludność rzemieślnicza










i handlowa


10,0


12,0


6,7


9,9


szlachta folwarczna


4,1


5,3


5,5


3,1


szlachta zagrodowa










i bezrolna


3,5


1,0


21,7


2,1


duchowieństwo


0,4


0,3


0,2


2.3*



• W tym “różni".

Ścisłość do 0,1 % jest pozorna, wynika z przyjętych w oszacowaniu proporcji. Podobnie, gdy za powyższymi autorami włączymy do rozważań ludność miejską (dane z ok. 1570-1580). Zob. tabela 8.

Zwraca uwagę odrębność Mazowsza z jego jakże liczną szlachtą zagrodową. W rezultacie też ogólne oszacowania dla wszystkich omawianych tu ziem wykazują silny wpływ Mazowsza.

Można przypuszczać, że w ciągu dwóch następnych stuleci wzrósł poważnie odsetek niektórych grup ludności, przede wszystkim sproletaryzowanej szlachty, dalej duchowieństwa, zwłaszcza zakonnego. Na wsi i w miastach zwiększyła się

Tabela 8

Kategorie ludności


Wielko­polska


Mało­polska


Mazo­wsze


Prusy Król.


ludność chłopska


68,9


68,9


62,4


59,3


ludność miejska


25,2


26,3


14,1


36,5


duchowieństwo


0,3


0,2


0.1


1,2


szlachta


5,6


4,6


23,4


3,0



liczba Żydów, głównie arendarzy, przekupniów, rzemieślników, najczęściej bardzo ubogich. W wyludniających się (z pewnymi wyjątkami i poza ostatnim okresem istnienia Rzeczypospolitej) miasteczkach zwiększył się odsetek ludności rolniczej. Nowe, zaznaczające się od trzeciej ćwierci XVIII wieku zjawiska, jak

239

rozwój manufaktur, nie przybrały jeszcze dostatecznie dużych rozmiarów, aby były uchwytne w oszacowaniach ludnościowych.

Reasumując, możemy przytoczyć za W. Kulą, że ok. 1580 r. 79% ludności trzech dzielnic (Wielkopolski, Małopolski i Mazowsza) utrzymywało się z i rolnictwa, 15% z przemysłu i handlu, 6% zaś z feudalnego przywileju. Dwieście lat później ostatnia liczba była zapewne wyższa, trudno jednak określić kosztem i której z pozostałych.

Oszacowania Ireny Gieysztorowej zwracają uwagę na bardzo nierówne dla poszczególnych dzielnic zmiany ludnościowe. Przede wszystkim więc katastrofa połowy XVII stulecia. W Wielkopolsce i na Mazowszu przyrost w latach 1580-1650 wynosił 20%, to znaczy 0,26% rocznie; odpowiednie liczby dla Małopolski sięgały 30% i 0,37%. Straty następnego dziesięciolecia w obu pierwszych dzielnicach (p. tabele 7 i 8) wyniosły 30% mieszkańców, gdy w Małopolsce 15%. Zarazem u progu klęski “potopu" liczba mieszkańców na km2 wynosiła na Mazowszu 24, w Wielkopolsce 26, w Małopolsce 29; dziesięć lat później można odpowiednie dane szacować na 16, 18 i 24 (dla trzech dzielnic łącznie - 26 na km2 w 1650 r. i 20 w 1660 r.). Niewątpliwy przyrost w ciągu pozostałych lat XVII stulecia nie był -jak się przypuszcza - bardzo szybki: 12%, to jest 0,28% rocznie, został też w całości wchłonięty w latach klęsk Wielkiej Wojny Północnej. Dopiero po niej wszystkie liczby zwiększają się: dla lat 1720-1790 przyjmujemy wzrost liczby mieszkańców o 40%, tj. 0,48% rocznie.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Więzi stanowe

Zagadnienia ogólne

W ciągu z górą trzystu lat, które tu omawiamy, struktura społeczna uległa poważnym zmianom, najmniej jednak zmieniły się jej ramy prawne - struktura stanowa. Rozwój społeczeństwa zmieniał układy sił między grupami a warstwa­mi, powodował zmiany ich prestiżu, wywoływał reakcje obronne i - niekiedy -był przyczyną ruchów społecznych. System stanowy jednak wciąż dominował zarówno w sferze prawnej, jak w świadomości ludzi.

Wiek XV wykształcił strukturę stanową, w której przynależność do stanu rycerskiego determinowało urodzenie. Zmiany zachodzące w następnych stule­ciach miały na celu wzmocnienie barier odgradzających szlachtę od innych stanów. W ten sposób ustawodawstwo szlacheckie pośrednio, ale świadomie, kształtowało normy społeczno-prawne dla całego społeczeństwa. W miarę wciągania w orbitę wpływów polskich także innych ziem rozszerzało się zastosowanie tych norm, nie tylko bowiem wpływy, ale i urok polskiego ustawodawstwa rósł, zwłaszcza w XVI stuleciu.

Tak więc pod wpływem polskim, ale z istotnymi cechami miejscowymi, kształtował się stan szlachecki na Litwie. Oparcie się na szlachcie polskiej w okresie jej największej aktywności politycznej rozwinęło świadomość stanową szlachty w Prusach Królewskich. Przywileje polskie stały się oparciem i wzorem dla szlacheckiego drobiazgu ziemi chełmińskiej, a później także lęborskiej i bytowskiej, gdy te weszły na krótki czas pod bezpośrednie władanie Rzeczy­pospolitej (1637-57). Efemeryczny wpływ miały polskie przywileje szlacheckie na szlachtę inflancką, która w końcu w znacznej większości opowiedziała się za Szwecją. Jednakże Denhoff, Korff, Hilchen, Manteuffel, Tyzenhauz, i kilka jeszcze innych rodów — to Inflantczycy przyciągnięci urokiem polskiego indygenatu.

Rewersem uroku i prestiżu szlachectwa polskiego była podrzędna pozycja innych stanów, zwłaszcza mieszczaństwa i chłopstwa (duchowieństwo stanowi problem odrębny). W opinii europejskiej końca XVI, a w znacznie większym stopniu następnych stuleci, położenie prawne mieszczaństwa, szczególnie zaś

16 Społeczeństwo polskie... 2rVŁ

niewola chłopska, obciążały Rzeczpospolitą poważnie. Sprawy te są ważne same w sobie, jednak nie mogąc przeprowadzić tu wyczerpującej paraleli ustroju stanowego Rzeczypospolitej i innych krajów, główną uwagę zwrócimy na związki i przeciwieństwa między literą prawa poszczególnych stanów a rzeczywi­stością społeczną.

Chłopi

Położenie chłopstwa zwykło się przedstawiać w bezpośrednim związku z przemianami renty feudalnej i stosunku chłopa do ziemi. Jest w tym wiele racji, te właśnie bowiem czynniki stanowiły główny przejaw stosunków między wsią - to znaczy społecznością chłopską - a panem feudalnym. Jednakże problematyka społeczna wsi wykracza daleko poza te sprawy; zwłaszcza społeczność chłopska w szerokim pojęciu była głęboko zróżnicowana. Czy te różnice w pełni determinował nacisk odgórny, czy wzrost wyzysku i temu podobne czynniki?

Czasy nowożytne odziedziczyły zasadnicze cechy społeczne wsi po średnio­wieczu. Jednakże zmieniła się struktura warstw społecznych związanych ze wsią -zarówno rycerstwa-szlachty, jak chłopstwa. Istotą tych zmian był rozwój gospodarki folwarcznej; oznaczało to w sensie prawnym likwidację wielu przywilejów, którymi cieszyły się poszczególne grupy mieszkańców wsi, i w większym jeszcze stopniu - likwidację licznych uznanych przez obyczaj swobód chłopskich i rozszerzenie zakresu ingerencji pańskiej w sprawy wsi. Jakkolwiek postępujące ubożenie chłopstwa oznaczało pewne jakby “spłaszczenie" różnic społecznych występujących w jego łonie, zdają się jednak zaznaczać wówczas nowe podziały, niejako nieformalne, nie ujęte prawnie. Z kolei w XVII i XVIII stuleciu wyrastają nowe grupy uprzywilejowane i ich rozwój przez długi czas jest miernikiem częściowej, to znaczy ograniczonej do części chłopstwa, poprawy warunków bytowania i gospodarowania.

Sołtysi i inne grupy uprzywilejowane

Zaczniemy od grup posiadających przywileje.

Sołtys jest dziedzictwem średniowiecza, jednakże w XVI i XVII stuleciu określa się tym mianem ludzi różniących się poważnie zarówno między sobą, jak i od swych poprzedników. Wokół losów sołectw w ciągu XV i XVI w. toczyły się zacięte spory. Twórcy statutu warckiego z 1423 r. przewidzieli możliwość przymusowego wykupu przez pana gruntowego sołectw i gospodarstw kmiecych na warunkach ustalonych przez sąd. W pierwszej ćwierci XV stulecia nie zdawano sobie jednak sprawy, jak potężne mieć to będzie konsekwencje; sołtys był “nieużyteczny" wówczas, gdy źle wypełniał swe funkcje sądowe i nie dbał o

242

obsadę stojących pustką gospodarstw kmiecych. Po kilku dziesiątkach lat, gdzieniegdzie dopiero po stu, na przeszkodzie dążeniom szlachty stanęły sołtysie prawa do ziemi i zmonopolizowanych przez sołtysów urządzeń, zwłaszcza młynów.

Tempo i zasięg wykupu sołectw są znane tylko fragmentarycznie. Tam, gdzie pan nie potrzebował ziemi dla folwarku i mógł mieć kłopoty ze sprawowaniem funkcji sądowniczych, sołectwa przetrwały w pierwotnej formie przez wiek XVI. Z opóźnieniem rozpoczęto wykup sołectw w Prusach Królewskich, gdzie statut warcki nie obowiązywał przed rokiem 1569.

Rugowanie sołtysów dokonywało się głównie w królewszczyznach i dobrach duchownych; drobniejsze majątki szlacheckie bardzo często obywały się bez nich i wcześniej. Nie jest jasne, co się działo z sołtysami po przymusowym wykupie. Wielu zapewne odchodziło ze wsi, inni zostawali wójtami (sołtysami) sądowymi, czyli kierownikami urzędu wiejskiego z ramienia właściciela wsi. Do tej sprawy jeszcze wrócimy.

Gdy praktyka wykupu sołectw się rozpowszechniała, a ściślej: gdy coraz szerzej zakładano folwarki, szlachta i starostowie zaczęli traktować wszystkie sołectwa jako będące “na skupie", czyli możliwe do wykupienia. Chodziło o to, by inny ziemianin nie uprzedził właściciela wsi i nie osiadł w niej jako sołtys po nabyciu sołectwa za cenę rynkową. W dobrach szlacheckich oznaczało to konieczność zgody właściciela ziemskiego na odstąpienie sołectwa. W królew­szczyznach sołectwa - oprócz karczm, młynów - rozdawane były przez królów z prawem wykupu z rąk sołtysa-plebejusza jako dożywocia. W drugiej połowie XVI wieku liczni starostowie uzyskali prawo wykupu sołectw na terenie dzierżonych przez siebie królewszczyzn; oznaczało to, że mają pierwszeństwo do przejęcia ziemi i dochodów sądowych od sołtysów-plebej uszów, a także wykup praw od drobnych beneficjariuszy, wynagrodzonych uprzednio przez króla dożywociem na sołectwie (chodziło o ziemię). Sołectwa stały się już więc po raz drugi przedmiotem skupu i rywalizacji, tym razem w obrębie samej szlachty.

Liczbowy bilans długotrwałego procesu skupu sołectw ustalić można jedynie dla królewszczyzn niektórych ziem. W województwie pomorskim do rozbioru aż 89% sołectw zostało w rękach chłopskich (w grę wchodzą tu jednak również sołectwa nowo lokowanych wsi czynszowych). W województwie krakowskim na ogólną liczbę 198 sołectw w dobrach królewskich w pierwszej ćwierci XVII w. chłopi posiadali jeszcze 70%, w 1669 r. - 56%, w 1711 - 52%, a 1772 - 40%. Na podgórskich terenach Małopolski i Rusi ocalała większość sołectw i kniaziostw.

W sensie prawnym charakter podobny do sołectw (wójtostw) miały także kuźnice i podobne warsztaty obróbki metali, huty szkła i młyny. Wszystkie one, o ile wchodziły w skład królewszczyzn, na mocy konstytucji sejmu z 1563-64 r. mogły zostać wykupione przez dzierżawców dóbr, a właściciele dóbr prywatnych mogli w tym zakresie kierować się tylko własnym interesem. Kuźnikom, a zwłaszcza młynarzom, trudniej było w wielu wypadkach wykazać się przywi­lejem. Z biegiem czasu w świadomości prawnej ogółu szlachty utrwaliło się przekonanie, że wszyscy ci przedsiębiorcy wiejscy to po prostu chłopstwo i że

i6. 243

odnoszą się do nich te same zasady prawne, które regulują posiadanie ziemi: nie ma prawa "ingerencji sejm ani król.

Funkcje gospodarcze, które wypełniali uprzednio wójtowie (sołtysi) i uprzy­wilejowani przedsiębiorcy wiejscy, przeszły na właścicieli ziemskich. Dla ich rzeczywistego wykonywania szlachcic powoływał swych urzędników. Miejsce sołtysa zajął, wspomniany wyżej, wójt sądowy; kuźnik, karczmarz, młynarz działali albo z ramienia pana albo jako dzierżawcy (długo- lub krótkoterminowi). Dla ich pozycji szczególnie ważne było dobre urodzenie, zwłaszcza bowiem w XVII i XVIII stuleciu i na tych stanowiskach już pojawili się “urodzeni". Zanik warstwy ludzi wolnych, posiadaczy, na wsi miał oczywiste konsekwencje dla struktury społecznej wsi. Jak jednak odbił się na położeniu poddanych? Kim wypełniło się miejsce zwolnione przez posiadaczy przywilejów?

Sołtys był w pewnym stopniu przedstawicielem wsi wobec pana, organiza­torem jej wspólnoty, ale bywał także feudałem, nie tylko z racji swych własnych społecznych ambicji, ale także codziennych interesów. Dobrze prosperujący sołtys obejmował puste gospodarstwa na własny użytek (zamiast je osadzać jednocześnie z pożytkiem dla pana i dla siebie), był skłonny eksploatować kmieci, rywalizował z nimi o siłę roboczą zagrodników i bezrolnych. Młynarz, podob­nie jak inni zamożni i względnie niezależni mieszkańcy wsi, nie miał wpraw­dzie jurysdykcji, ale opierając się na swoim majątku mógł uzależniać od siebie kmieci.

Ich miejsce w systemie, folwarcznym zajęli słudzy pańscy. Czy byli oni rzeczywiście zależni i czy podlegali stałej kontroli - zależało od stylu działania pana. Tak czy inaczej, była to grupa o wielkim i rosnącym znaczeniu. Wynikało ono z mandatu, jakiego udzielał właściciel ziemski, ale także z możliwości działania i wyzysku na własną rękę; im rozleglejsza włość, tym większa ich rola. Ostrzegał przed nieuczciwym włodarzem i zarządcą Anzelm Gostomski, nie zdając sobie sprawy, że z biegiem czasu i z rozrostem latyfundiów rosnąć będzie liczba szczebli drabiny administracyjnej.

Dotyczy to także posiadłości średnioszlacheckich. Oto przykład kilku-wioskowego “klucza" klimkowskiego, należącego do Potockich-Śreniawitów. Położony z dala od szlaków handlowych, na południe od Gorlic, nie posiadał folwarków. I tam jednak ustanowiony został wójt, “z rozkazania jegomości pana swego", sądzący na czele ławy złożonej z pięciu przysiężników. Miał on prawo “tak swoim, jak i obcym sprawiedliwość czynić, każdego do sądu swego należącego skarać tak więzieniem, jako i winami, winy pańskie zapowiadać", mieć pilne oko" na nieposłusznych i uspokajać spory. Groziła mu kara 3 grzywien w razie złego wypełniania tych obowiązków. Miał więc, innymi słowy, jurysdykcję niższą nad poddanymi pana i obcymi plebejuszami, którzy przeby­waliby na tym terenie. Zwraca uwagę, że wysokość kary została ustalona z góry, nie zaś pozostawiona dowolności. Oczywiście, pan miał nadal wolną rękę, jednak zaznaczacie - choćby formalne - uregulowanie tej sprawy.

W przeciwieństwie do wójta sołtysi działali każdy w obrębie swej wsi i sprawowali tylko funkcje administracyjne. Mianowani przez pana na rok,

244

pomagali wójtowi w czynieniu sprawiedliwości, zwoływali gromadę, organizo­wali wykonywanie naznaczonych robót (nie znano pańszczyzny tygodniowej), karali za wykroczenia w stosunku do pana więzieniem i winami pańskimi (tj. grzywną płaconą na rzecz pana). Oni też przekazywali czynsze i podatki. Za niewykonanie obowiązków groziła im kara pieniężna wyższa niż w stosunku do wójta: 5 grzywien.

Podział rysuje się wyraźnie: wójt z przysiężnikami rozstrzygają sprawy cywilne, głównie własnościowe, między poddanymi; sołtysi doglądają bez­pośredniego interesu pana. Wilkierz ten, wprowadzony w życie przez właściciela klucza w 1662 r., określa też, że wójtowi i sołtysom w wykonywaniu ich funkcji pomagać ma cała zbiorowość chłopska, również pod groźbą kary więzienia i grzywny.

Ponieważ nie istniało żadne ustawodawstwo centralne dotyczące tych kwestii,- rozwój wewnętrzny dóbr, nawet pobliskich względem siebie, szedł niekiedy różnymi drogami. Klucz łącki, należący do klasztoru Klarysek w Starym Sączu, wykazuje znacznie większą zależność poddanych od bez­pośredniej ingerencji feudała i szlacheckiej administracji. Już w XVI w. (1595 r.) spotykamy w księdze sądowej klucza “Jegomość pana Spytka Jordana z Zakliczyna stolnika ziemi krakowskiej" jako “wielkiego rżące starosądeckiego". Urzędnikiem łąckim jest “ślachetny pan Wojciech Tabaszowski". Inni, później­si, rządcy z mniej ambitnych rodzin porzucają określenie wielki przy wyrazie rżąca, jednak każdy wpis o większym znaczeniu, zwłaszcza dotyczący przeka­zywania nieruchomości chłopskich, dokonuje się w obecności dwóch admi­nistratorów szlacheckich. Jest charakterystyczne, że - jak wynika z niektórych zapisek tej księgi - chłopi sami nie rwą się do ochłapów władzy sądowej, jaką im pozostawiono. Wójtowie skwapliwie z niej rezygnują - trudno powiedzieć, czy rzeczywiście z racji słabego zdrowia. Obiera się wówczas “z rozkazania pańskiego" (obiera czy raczej tylko aklamuje mianowańca) innego kmiecia.

Ferując wyroki, organizując pracę poddanych, ściągając czynsze i podatki, bacząc na interes pański - włodarz, dwornik, urzędnik, sołtys (określeń są dziesiątki) w zakresie sobie pozostawionym miał przeważnie szerokie możliwości wpływania na los poddanych, zwłaszcza kmieci. Trudno mu było zbijać majątek w postaci gruntów; raczej mógł liczyć na łapówki, podnosić wysokość ściąganych kwot i naturaliów, czyli pasożytować. Zakazy ponawiane w wilkierzach wiej­skich wskazują, że administracja niższego szczebla grzeszyła także lichwiar-stwem, co uchodziło za ciężkie wykroczenie przeciw interesom pana i poddanych zarazem.

Jak już podkreśliliśmy, w przeciwieństwie do ustroju czynszowego, owa warstwa społeczna sprawująca pod zwierzchnictwem szlachty ziemiańskiej władzę na wsi nie opierała się na przywileju ani na umowie. Pojedynczy jej członkowie byli w pełni zależni od swego pana, któremu nic nie stało na przeszkodzie, jeśli chciał kogoś ukarać czy usunąć. Natomiast jako grupa społeczna aparat administracyjny majątków ziemskich rozrastał się i zyskiwał na

245

znaczeniu, w pewnym zaś sensie uniezależniał od pana. Jedynie niżsi funkcjona­riusze mogli niekiedy działać w obronie interesów chłopów (choć niejeden chciał się popisać wobec pana gorliwością). Jeżeli włodarz czy zarządca odpowiadał za doraźne efekty gospodarcze swej działalności, łatwo stawał się mniej niż pan wrażliwy na położenie poddanych.

Jednakże trzeba podkreślić inną jeszcze różnicę między członkami admini­stracji folwarcznej (także wójtami sądowymi i zarządcami w skali nieco szerszej) a dawnymi sołtysami ze wsi czynszowej: obecnie nie wchodziła już w grę możliwość powstania odrębnego stanu, analogicznego do panoszów. Natomiast wielorakie szansę, które dawała ta pozycja, pozwalały niejednemu liczyć na przeniknięcie do stanu szlacheckiego. I w tym jednak zakresie przed ambitnym plebejuszem piętrzyły się coraz większe trudności: rosła konkurencja ze strony drobnej szlachty, obsadzającej stanowiska poprzednio zajmowane przez ludzi chłopskiego pochodzenia. Najlepiej jest to uchwytne na szczeblu zarządcy folwarku, gdzie w XVI w. mamy licznych plebejuszy, w XVIII zaś - głównie szlachtę. Współdziałały w tym zgodnie dwa czynniki: napór drobnej szlachty (zagadnienie, do którego jeszcze powrócimy) i obniżająca się pozycja prawna, społeczna i gospodarcza, wreszcie wynikające z tego niskie kwalifikacje kmieci;

można bowiem przypuścić, że kiedyś łatwiej było wybrać odpowiednich zarządców spośród chłopów, mających doświadczenie z własnego zasobnego gospodarstwa, niż spośród pańszczyźnianych, których system odzwyczajał od samodzielności.

Skup sołectw nie zlikwidował jednak całkowicie warstwy chłopów, posiada­jącej indywidualne przywileje. W Prusach Królewskich i na Mazowszu utrzy­mywali się lemani, rozmieszczeni z rzadka w dobrach królewskich i kościelnych. Ich losy są dość charakterystyczne. Posiadali przywileje, zapewniające im. dziedzicznie lub terminowo własność użytkową gospodarstwa. Nie odrabiali powinności, ale służyli w pospolitym ruszeniu. Podlegali sądownictwu pana gruntowego. W wiekach XVII i XVIII zanikł obowiązek służby wojskowej, natomiast obciążono ich wożeniem listów i czasem innymi posługami transpor­towymi, które obowiązywały wówczas także sołtysów. Podobnie jak sołtysi, będąc początkowo grupą zbliżoną do rycerstwa (tak było z lemanami na Pomorzu Zachodnim); stali się po dłuższej ewolucji warstwą zamożnych chłopów, której potrzebę istnienia dwór zaczął z powrotem odczuwać, poczy­nając od drugiej połowy XVII stulecia.

Przypominali lemanów wybrańcy, utworzeni na podstawie konstytucji roku 1578. Zwolnione od powinności dworskich gospodarstwa (co dwudziesty łan w królewszczyznach, także spośród łanów miejskich) znajdowały się w posiadaniu dziedzicznym; obdarzono je dodatkowymi uprawnieniami: wrębu do lasu, warzenia piwa i palenia gorzałki, rzadziej - prowadzenia młyna. Obowiązek posiadania odpowiedniego wyposażenia i pełnienia służby wojennej można było od 1649 r. wykupić; od 1726 r. zamieniono go generalnie na stałą opłatę. W stosunku do ówczesnych sołtysów wybrańcy siedemnastowieczni znaleźli się w sytuacji korzystniejszej; nie podlegały bowiem ich gospodarstwa

246

skupowi. Nie przeszkadzało to jednak, że drogą kupna na warunkach dobro­wolności niektóre gospodarstwa wybranieckie przechodziły w ręce drobnej szlachty.

Dla lemaństw, wybraniectw i sołectw swoiste niebezpieczeństwo stanowiła możliwość dzielenia w ramach prawa spadkowego. W istocie, spotykamy w XVI i XVII w. w pruskich królewszczyznach po kilku sołtysów w jednej wsi, co sprowadzało każdego z nich do pozycji majątkowej równej, a być może i niższej od przeciętnego tamtejszego gbura; do tych ostatnich zbliżało ich zresztą dzierżenie włók obciążonych pańszczyzną.

Kmiecie

W stosunku do pozostałej, liczniejszej, grupy chłopów pełnorolnych ich sytuację społeczną charakteryzowały: poddaństwo, ciężary i rodzaj pańszczyzny, wreszcie wielkość gospodarstwa.

Statut piotrkowski z 1496 r. wprowadził ograniczenie opuszczania wsi przez synów chłopskich do jednego rocznie; również tylko jednemu kmieciowi wolno było w ciągu roku przenieść się do innej wsi. Pozostałych odchodzących można było odtąd uważać za zbiegów. Biorąc pod uwagę niewielkie rozmiary wsi, postanowienia statutu nie były same w sobie drastyczne. Wskazywały one jednak kierunek zmian w następnych latach. W latach 1501-1511 aż cztery konstytucje zajmowały się wychodźstwem chłopów, przyjmując zasadę, że jest ono dopusz­czalne tylko za zgodą pana. Na Mazowszu, które nie wchodziło wówczas do Korony, wymagano od szlachcica, który przyjął osadnika, by wyrównał straty poniesione w związku z tym przez pana wsi, z której ów osadnik wyszedł.

Poddaństwo chłopów podlegało w codziennej praktyce pewnym ogranicze­niom. Można było je realizować jedynie przy odpowiednio silnej i sprawnej władzy policyjnej - taka zaś w Rzeczypospolitej nie istniała - albo przy pełnej zgodzie i solidarności szlachty. Jednakże zgodna co do zasad szlachta miała w osobach pojedynczych właścicieli ziemskich interesy raczej przeciwstawne. Każdemu zależało na zatrzymaniu własnych chłopów, ale wielu także nie cofało się przed ściąganiem, a przynajmniej przyjmowaniem zbiegów. Omówimy tę sprawę z punktu widzenia ruchliwości społecznej. Trzeba jeszcze podkreślić, że owe sprzeczne interesy ziemian rozluźniały nieco rygorystyczne przepisy prawa. Wolnych chłopów było jednak z czasem coraz mniej.

Poddaństwo potrzebne było właścicielom gruntowym do zorganizowania pańszczyzny. W ciągu lat 1518, 1519 i 1520 trzy akty prawne uregulowały te sprawy na następne stulecia. W 1518 r. Zygmunt I wyłączył sprawy między panem a jego poddanymi spod kompetencji sądów królewskich. W następnych latach dwie konstytucje wprowadziły (bądź też zatwierdziły prawem publicznym) powszechny obowiązek pracy kmieci na folwarkach co najmniej jeden dzień w tygodniu. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa oznaczało to głównie

247

podniesienie wymiaru pańszczyzny w dobrach królewskich. Te akty prawne wyzwoliły tendencje, które miały się szeroko rozwinąć już w najbliższych dziesięcioleciach.

Równolegle do licznych aktów sejmowych i sejmikowych, mających przeciw­działać zbiegostwu, do postępowania samych zainteresowanych ziemian i sądów szlacheckich - rosła pańszczyzna, sięgając jeszcze w XVI w. trzech, w następnym stuleciu 4-5, następnie zaś więcej dni tygodniowo z gospodarstwa. Ścisłe porównanie ciężarów jest niezmiernie trudne, różnice bowiem występowały między poszczególnymi dobrami i w ich obrębie, jeśli np. realizacja pańszczyzny należnej z odległej wioski sprawiała trudności. Istniały też różnice regionalne w szerszej skali. Mogło się więc zdarzyć, że kmiecie z sąsiadujących ze sobą wiosek obciążeni byli nader nierówno.

Jednakże z biegiem czasu z wymiarem pańszczyzny zaczął interferować rozmiar gospodarstwa chłopskiego. Gdy w początkach XVI stulecia nader liczne były gospodarstwa łanowe, pod jego koniec za optimum szlachta zdaje się uważać półłanowe; zgodny jest z tym pogląd Anzelma Gostomskiego i praktyka wielu ziemian. Rozrost gruntów folwarcznych i słabość sprzężaju chłopskiego ograniczyły w dalszym ciągu na wielu terenach dominujący typ gospodarstwa do ćwierci łana. Najlepiej pod tym względem przedstawiała się sytuacja w Prusach Królewskich i na Kujawach, gdzie utrzymywały się bardzo licznie gospodarstwa ponadłanowe, gorzej w Wielkopolsce. Mniejsze jeszcze były gospodarstwa na wielu terenach Mazowsza i Małopolski, choć z kolei w regionach podgórskich, pasterskich, łany bywały nader duże. W ogóle wielkość łanu (włóki), przeważnie oznaczającego pewną jednostkę gospodarską, nie zaś ściśle określony i wymierny obszar, stanowi jedną więcej niewiadomą, utrudniającą porównanie rozmiarów gospodarstw i ich obciążeń. Trzeba bowiem pamiętać, że choć pierwotnie pańszczyznę określano w stosunku do obszaru (do łanu), z biegiem czasu zaczęto ją odnosić do gospodarstwa. Oznaczało to bardzo poważny wzrost obciążeń, zwłaszcza dla gospodarstw mniejszych.

Kolejnym czynnikiem określającym położenie materialne kmieci był sprzę-żaj, którym dysponowali. Inwentarze wiejskie wskazują, że zwierzęta robocze rozmieszczone były nierówno; wielu kmieci nie posiadało ich wcale bądź w liczbie niedostatecznej dla uprawy własnej roli i wykonywania pańszczyzny ciągłej, inni natomiast posiadali woły i konie w nadmiarze. Jak wielkie bywały w tym zakresie różnice, zarówno w obrębie jednej wsi czy klucza, jak też między dobrami, przedstawia tabela oparta na badaniach Leonida Żytkowicza, dotyczących dóbr biskupstwa włocławskiego (wybrano kontrastujące ze sobą klucze włocławski i wolborski w 1604 r. oraz ten ostatni w 1623 r.).

Zarówno drobne - średnio półłanowe - gospodarstwa kmiece pod Wolborzem, jak trzykrotnie od nich większe gospodarstwa kujawskie bywały pozbawione sprzężaju; dominująca grupa kmieci dysponujących dwoma do czterech zaprzęgów na pół łanie była zaopatrzona całkiem nieźle, natomiast dla wielkiego gospodarstwa spod Włocławka dwa-cztery konie (cztery-osiem wołów lub najczęściej połączenie zaprzęgów wołowych i końskich) oznaczały nie-

248

Tabela 9





Prze­


C


Ddsetek


gospo


darstw


posiać


ającyci


i




Liczba


ciętna




inw


entarz


robocza


y wiełk


ości




Nazwa klucza


gospo­darstw


wielkość w ła­nach


0


0,5— —1,5


2—4


4,5— —10


10,5-—15


15,5— —20


20,5 i wię­cej


Włocławski


157


1,51


3,2


11,5


59,2


25,5


0,6





Wolborski


834


0,50


7,9


20,7


59,0


11,0


1,2


0,1



Wolborski




















(1623)


815


-0,49


4,5


33,7


58,2


3,3


0,1


0,1


0,1



(za Jednostkę przyjęty l koń = 2 wołom; 2 woły stanowiły zaprzfg)

możność wykorzystania posiadanej ziemi. Stan sprzężaju podobnie jak obecność siły roboczej z rodzin chłopskich i bezrolnych wpływały na rozszerzanie lub ograniczanie folwarku pańszczyźnianego. Przedstawione tu liczby sugerują, że w kluczu włocławskim (i innych kujawskich) brak siły pociągowej u chłopów mógł utrudniać rozwój folwarku pańszczyźnianego; z drugiej strony zaskakująco wielka na niektórych terenach liczba zwierząt pociągowych obsługiwała przecież także ziemie folwarczne.

Jak już powiedzieliśmy - różnice zaopatrzenia gospodarstw kmiecych świadczą nie tylko o wielkich różnicach między regionami kraju; zachodziły one również w obrębie jednej wsi. Ubożsi musieli najmować woły u lepiej wyposażo­nych kmieci. Stan sprzężaju stanowił zwykle zjawisko ważniejsze niż ilość ziemi należącej do gospodarstwa, on bowiem w gruncie rzeczy limitował gospodarkę kmiecia. W tym także zakresie gospodarstwo wiejskie było szczególnie wrażliwe na wszelkie klęski: jeśli zaraza, wojna lub przechodzące wojska zabrały zwierzęta robocze, uzupełnienie braków wymagało kosztów przekraczających możliwości kmieci. Wynikały stąd pustki, dodatkowe uzależnienie i pauperyzacja.

Poddaństwo, choć wprowadzone i z grubsza zdefiniowane w początkach omawianego tu okresu, ulegało jednak zmianom. Poddanym przysługiwała tylko własność użytkowa ziemi, natomiast zabudowania i ruchomości tradycyjnie były ich całkowitą własnością. Jednak pan gruntowy był bezpośrednio zaintereso­wany stanem gospodarstw kmiecych i mógł ingerować w te sprawy. Anzelm Gostomski przedstawiał dość brutalne sposoby zmuszania chłopów, by dbali o swój dobytek: “Kmieć, który się na zimę nie poprawi, o Bożym Narodzeniu, w nawiętszy mróz uczynić mu dziurę taką, coby u sąsiada lata doczekał". Zalecał drobiazgową kontrolę stanu sprzężaju i zapasów u kmieci. W ciągu XVI w. upowszechnił się system udzielania załogi, to znaczy pożyczania ziarna, ale także oddawania w użytkowanie krów i zwierząt pociągowych. Przyjmowało się więc w świadomości chłopa powoli przekonanie, że wola pańska w stosunku do ruchomości ich poddanych nie jest niczym ograniczona.

Można w tym widzieć pewną analogię do mechanizmu upowszechniania się poddaństwa na terenie Inflant. Tam bowiem zadłużenie kmieci u ich panów gruntowych spowodowało zakaz opuszczania wsi przez dłużników. Ponieważ

249

zadłużenie w XV/XVI w. stało się zjawiskiem masowym, niemal powszechnym, szlachta uznała, że przywiązanie do ziemi obowiązuje wszystkich. W obu wypadkach - poddaństwa w Inflantach i ruchomości w Polsce - przejawiał się wpływ rzeczywistości gospodarczej na świadomość i praktykę prawną.

Przy ogólnej tendencji utrzymywania czy nawet zaostrzania poddaństwa zaznaczało się w ograniczonym zakresie dążenie odwrotne. Chęć przyciągnięcia osadników powodowała, zwłaszcza w Wielkopolsce, przyznanie im oprócz tradycyjnej wolnizny (zwolnienia od powinności przez określony czas dla zagospodarowania się) także osobistej wolności. W XVIII w. dopuszczano chętnie wykupienie się chłopa od pańszczyzny, przy czym spisywano z “okupnikiem" umowę określającą jego stosunek do ziemi; był to. często niepoddany. Ogólnie szacuje się, że przed pierwszym rozbiorem odsetek ludności niepoddanej wśród chłopstwa wielkopolskiego sięgał 1/5, a nawet 1/4 ogółu chłopów. Niemal połowę ich stanowili olędrzy (mowa o nich niżej), to znaczy zarówno osadnicy obcego, fryzyjskiego czy niderlandzkiego pochodzenia, jak kmiecie Niemcy czy Polacy, przeniesieni na prawo olęderskie. Pod tym względem ziemie zachodnie i północne Korony zdecydowanie przodowały. Jeśli jednak używamy ok reślenia niepoddany zamiast po prostu wolny, to chcemy podkreślić wielorakie ograni­czenia swobód kmiecych, a także nierówność partnerów umowy, którą tylko dziedzic - nie włościanin - mógł wypowiedzieć.

Naszkicowane wyżej ogólne tendencje zmian położenia kmieci nie oznaczają więc, że ich pozycja stale i wyłącznie się pogarszała. Niekiedy oczywisty i doraźny interes, pański wymagał przyjścia z pomocą chłopu, stworzenia mu bodźców lepszego gospodarowania, skłonienia, by nie porzucał ziemi..

Trudno w tych warunkach przecenić wpływ doraźnych okoliczności, takich jak podziały dóbr, bieżące potrzeby finansowe pana, jego osobowość, na położenie poddanych. Przekazanie jurysdykcji nad wsią panu gruntowemu przyczyniło się do znacznego zróżnicowania stosunków; decydowały w tym zakresie zarówno lokalne tradycje, jak też indywidualność, czasem fantazja pańska.

Określenie “dobry" lub “zły", “ciężki pan" miało bardzo konkretny sens, choć dziś trudniej, niż się zdaje, te sprawy ocenić. Pan Podstoli - postać tytułowa powieści Ignacego Krasickiego - był z pewnością “dobrym panem", ale czy był nim również Anzelm Gostomski, jeśli konsekwentnie wykonywał głoszone przez siebie zasady dobrego gospodarowania?

Położenie kmieci w systemie wtórnego poddaństwa odróżniało się od pozycji chłopstwa Europy zachodniej właśnie przez ową bezpośrednią ingerencję i nieunikniony wpływ decyzji pańskich. Niżej będzie mowa o więziach spo­łeczności wiejskiej, często ogarniających zarówno pana, jak poddanych, o przenikaniu, się kultur i obyczajowości plebejskiej i szlacheckiej. Jednak prawo rugowania kmieci, sprzedaż kmieci z rodzinami, ale bez ziemi, znane z ksiąg sądowych fakty dzielenia rodzin chłopskich każą pamiętać o tych cechach poddaństwa, które upodabniały je do niewolnictwa.

250

Bezrolni i małorolni mieszkańcy wsi

Zagrodnicy i bezrolni mieszkańcy cieszylisię na wsi pańszczyźnianej większą swobodą osobistą. Znaczenie zagrodników w gospodarce rolnej poważnie wzrosło od czasów czynszowych. Ich robocizny potrzebował folwark, ale także świadczące pańszczyznę większe gospodarstwa kmiece. W XVII, a zwłaszcza w XVIII wieku zaczęła się zacierać, ostra dawniej, granica między kmieciem a zagrodnikiem, najubożsi bowiem kmiecie na ćwierćłanku i bez należytego sprzężaju odrabiali pańszczyznę pieszą. O położeniu zagrodników wiemy mniej niż o kmieciach. Wiele zależało od tego, na czyim bezpośrednio gruncie zagrodnik siedział. W Prusach Królewskich, gdzie swoboda chłopów była szersza, a gospodarstwa większe, rozróżniano zagrodników pańskich (folwar­cznych), gburskich i gmińskich, którzy mieli grunty, czyli ogrody, wydzielone odpowiednio z folwarku, gospodarstw gburów (kmieci) lub z ziem gromadzkich. Od tego zależało, komu - przynajmniej w pierwszej kolejności - zobowiązani byli służyć. Zagrodnik otrzymywał zwykle zapłatę, będącą koniecznym uzupeł­nieniem przychodu z zagrody, jednak siła robocza była tak potrzebna, że o zagrodników toczono zaciekłe spory. Na Żuławach gospodarstwa gburskie nie mogły się bez niej obyć i walka o zagrodników między administracją folwarków a gburami przybierała, zwłaszcza w okresach nasilonych prac polowych, brutalne formy. Podobnie było na Śląsku.

Wielu zagrodników zajmowało się także rzemiosłem. W źródłach podatko­wych zaciera się często różnica między zagrodnikiem a rzemieślnikiem, zresztą podział pracy na wsi zaznaczał się dość słabo i każdy rzemieślnik w miarę możności uprawiał swój kawałek roli i hodował zwierzęta. Zagęszczenie rzemieślników różnych gałęzi powodowały różne czynniki. Bliskość miasta sprzyjała osadzaniu się partaczy produkujących na zamówienie kupców i na rynek miejski wbrew ograniczeniom cechowym. Rzemiosła związane z trans­portem (kołodzieje, kowale) skupiały się w pobliżu bardziej uczęszczanych dróg. Wiele zależało od podaży surowca: drewna, gliny, wełny, lnu. Już w ciągu XVI stulecia, a szerzej jeszcze w następnych, o rozwój rzemiosła na wsi zatroszczył się dwór szlachecki. Posiadanie własnych rzemieślników mogło poważnie obniżyć koszty prostych narzędzi z drewna i żelaza, naprawy budynków i nowych inwestycji. W mniejszym stopniu wchodziła w grę sprzedaż wyrobów rze­mieślniczych, choć w optymalnym systemie wysoce dodatniego bilansu przy­chodów i rozchodów włości nabywanie przez poddanych wyrobów u pana, zamiast na rynku miejskim (zewnętrznym), mogło odgrywać pewną rolę.

Istniało także na wsi rzemiosło spożywcze - piekarstwo, rzeźnictwo jakkolwiek przypuszczalnie w znacznym stopniu chłopi radzili sobie w tym zakresie sami. Piwowar pracował zwykle na rzecz pana, skoro propinacja stała się jedną z głównych i najbardziej dochodowych gałęzi gospodarki pańskiej.

Odrębne miejsce w społeczeństwie wiejskim zajmowali pracownicy lasu, dla których jednak trudno znaleźć wspólny mianownik. Bartnicy płacili dań w postaci miodu, a ze swych ról i łąk płacili czynsz: na niektórych terenach

251

Grajek wiejski (fragment polichromii drewnianego kościoła w Grębieniu koło Wielunia, ok. 1520—1530 r.)

Mazowsza i Prus posiadali własny samorząd. Bartnictwo - rzecz charaktery­styczna - mogło wyróżniać ich silniej niż pochodzenie stanowe, skoro np. w starostwie łomżyńskim wśród setki bartników spotykamy zarówno chłopów, jak mieszczan i drobną szlachtę.

Wyrębu lasów, a zwłaszcza smolarstwa, również nie dało się dobrze zorganizować opierając się na pańszczyźnie. Ze względu na spław rzeczny były to gałęzie gospodarki szczególnie ważne i dochodowe. Obserwujemy więc dwojakie rozwiązania: z jednej strony włączanie smolarzy w system poddańczy, z drugiej -powierzanie dostaw “towaru leśnego" przedsiębiorcom, którymi bywali szlachta, mieszczanie, Żydzi, czasem sami chłopi-smolarze.

Bory i puszcze dawały utrzymanie innym jeszcze kategoriom ludzi: strzelcom, strażnikom, łowcom, leśniczym. Tam, gdzie zachowały się rozległe puszcze, mogło ich być wielu i oni odgrywali ważną rolę w czasie polowań, które były przecież jeszcze w XVII w Koronie, a w XVIII wieku na Litwie ważnym i ulubionym zajęciem szlachty. Opieka nad zwierzyną i zajęcia myśliwskie stanowiły ich powinność, zwolnieni byli natomiast od pańszczyzny z ról, które uprawiali. Był to więc jakby relikt średniowiecznej ludności służebnej.

Rozrost folwarku przyczynił się do zwiększenia liczby czeladzi. Tym termi­nem określano łącznie wszystkich pracowników najemnych. Rekrutowali się oni

252

spośród członków rodzin zagrodniczych i kmiecych, z ludności luźnej. Nie zawsze byli poddanymi w ścisłym tego słowa znaczeniu i cechowała ich duża ruchliwość. Najniższą kategorię czeladzi folwarcznej stanowiła młodzież, wyna­gradzana strawą i odzieżą, czasem grosiwem. Spośród dorosłych najniższą grupę stanowiły dziewki, pracujące przy krowach i w kuchni, pomagające w warzyw-niku. Mężczyźni to pasterze i parobcy. Pozycja pasterza zależała od tego, jakimi zwierzętami się opiekuje; najniższą zajmowali pasterze świń, lepszą - krów, najwyższą - wotów. Oracze, czyli inaczej rataje, zatrudniani bywali na różnych warunkach: jedni posiadali własne gospodarstwa, a na folwarku pracowali dworskim sprzężajem wedle ustalonej normy - ci zbliżali się do kmieci; inni byli ordynariuszami i otrzymywali wynagrodzenie. Byli odpowiedzialni za woły i narzędzia, toteż niekiedy określano ich pozycję liczbą wołów, którymi pracowali. Ordynariusze, którzy prowadzili własne gospodarstwa domowe, mieli chaty i otrzymywali wynagrodzenie w produktach rolno-hodowlanych, stanowili grupę czeladzi nieco wyższą niż wiktownicy, żywiący się w czeladnej kuchni.

Zwierzchnikiem czeladzi folwarcznej był dwornik (używano także wielu innych określeń), dwomiczka zaś, z reguły jego żona, odpowiadała za gospo­darstwo kobiece. Wynagradzani byli znacznie wyżej od czeladzi - w naturze i pieniądzu. Jak już wspomniano, coraz więcej było wśród nich szlachty.

Pewną orientację w skali różnic społecznych wśród urzędników i czeladzi dworskiej dają płace. Oto przykładowe fragmenty czterech list płac wedle starostw (płaca roczna w pieniądzu z pominięciem deputatów w naturze).

Tabela 10



Chęcińskie


Oświęcimskie


Krasnostaw­


Człuchowskie




1512


1525


skie


1607








1572




podstarości


llgrz.


10 zip.


25 złp.


65 zip. 20 gr


pisarz


4 grz. 24 gr


2złp.


25 złp.


50 złp.


klucznik


4 grz. 24 gr


l zip. 18 gr




kucharz


4 grz. 24 gr


l zip. 18 gr


9 złp. 18 gr


17 złp. 20 gr


piekarz


3 grz. 9 gr


l zip. 18 gr



16 złp. 20 gr


dwornik


2 grz. —



10 złp.—



dworka


40 gr


l zip. 18 gr



3 złp. 7,gr


pasterz wołów


34 gr


2 zip. 4 gr


l złp. 6 gr


3 złp. 13V3 gr


dziewka


30 gr


l zip. 5 gr



2 złp. 10 gr






-łrtt







Rozrzut płac jest bardzo znaczny, ale hierarchia we wszystkich wypadkach podobna. W listach z lat 1572 i 1607 podstarości i pisarz są bliżsi sobie wynagrodzeniem niż we wcześniejszych - zapewne dlatego, że pisarz jest tu również szlachcicem (podobnie dwornik w starostwie krasnostawskim). Ogólnie

253

jednak przy zgodności zasad dystanse społeczne wśród pracowników najemnych mierzone płacą różniły się dość znacznie w poszczególnych starostwach i ulegały niejednakowym zmianom w związku z dewaluacją grosza.

Liczba pracowników zatrudnionych na zamku czy dworze starościńskim lub odpowiednim szlacheckim była z reguły większa niż w powyższej tabeli. Pisarzy bywało dwóch - do prowentów (rachunkowości dworu) i prowadzenia akt urzędu, kilku rzemieślników, kucharz musiał mieć pomocników, byli wrotni (odźwierni), draby, pachołcy, dziewki służebne; na folwarkach nadto pasterze świń. "Wśród niewiast hierarchia specjalizacji i autorytetu zakodowana była wiekiem: stara pani (czyli dworka), dziewki, dziewczyny. Ograniczanie zatru­dnienia nie było powszechną formą obniżania kosztów produkcji czy admini­stracji, jakkolwiek rewizorowie w latach 1564-65 obcinali folwarkom etaty związane z hodowlą, jeśli starosta oświadczał, że bydło jest jego własne, nie zaś królewskie. Znaczna (w naszym rozumieniu) liczba sług potrzebna była do posług osobistych i-stanowiła symbol pozycji społecznej ich dysponenta.

Czy wyliczając w ten sposób poszczególne grupy i warstwy mieszkańców wsi nie pominęliśmy nikogo? Z pewnością tak. Wymienieni byli albo stałymi mieszkańcami, osadzonymi na roli, albo najemnikami zatrudnionymi przynaj­mniej na rok, “od Godów do Godów". Tymczasem niejeden ubogi czy członek rodziny kmiecej lub zagrodniczej unikał zatrudnienia na rok, szukał pracy dorywczej, krążył między wsiami a miastem, wędrował za pracą tam, gdzie płacono lepiej. Zdrowi i chorzy żebracy, muzykanci, złodziejaszki tworzyli margines społeczny trudny do objęcia organizacją wsi poddańczej.

Mieszczaństwo: podziały społeczne

Miasta Rzeczypospolitej stanowiły zbiór tak zróżnicowany, że trudno formułować jakiekolwiek sądy uogólniające. Jednym biegunem był Gdańsk -ośrodek na miarę europejską pod względem liczby mieszkańców, bogactwa, roli gospodarczej, a nawet aspiracji politycznych. Tak jest przynajmniej w okresie jego wielkości, od połowy XVI do poło"wy XVII stulecia, choć także i później miasto to dominuje w gospodarce Rzeczypospolitej i liczy się na Bałtyku. Na drugim biegunie umieścić należałoby setki ośrodków, z łaski tylko określanych jako miasta czy miasteczka. “Miasteczko Bialobork [w województwie pomor­skim, r. 1565] siedzi od Amersztyna 3 mile kaszubskie, na gruncie szczerko-watem, piaszczystem, drzewiane. Muru żadnego nie ma, jeno okop w koło [...]". Przykłady można by mnożyć, czerpiąc ze wszystkich krańców kraju. Jean Le Laboureur, kronikarz podróży Ludwiki Marii z Paryża do Polski, zobaczywszy Mławę i Ciechanów zanotował, że są to miasteczka, które we Francji uchodzi­łyby za wsie. Różne były więc miasta i miasteczka, rozmaite środowiska mieszczańskie.

Jeszcze w XVII stuleciu na zachodzie Europy cechą wyróżniającą miast były

254

mury. Rzadko który turysta opisujący Hagę (która murów nie miała) powstrzy­mał się, by nie napisać, że to największa wieś Europy. W Polsce w tym czasie wiele miast pozbawionych było murów, a parę zaledwie posiadało nowoczesne fortyfikacje. Natomiast na południowo-wschodnich kresach całkiem skuteczne drewniano-ziemne obwarowania otaczały także wsie i osady.

Zamieszkiwali w mieście Ferberowie (Gdańsk) i Salomonowie (Kraków), a obok nich tysiące miejskiej nędzy, pozbawionej praw publicznych; mieszcza­ninem był obywatel Chłopotyna w dobrach Ostrogskich i stołecznej Warszawy. Magdeburgia była w Poznaniu i w kresowym Polonnem.

Choć z perspektywy stuleci wszystko zdaje się dzielić tak odległe w sensie geograficznym, gospodarczym i społecznym środowiska miejskie, istniał czynnik silnie je łączący. Było to prawo miejskie, które podobnie jak w średniowieczu kształtowało sprawy cywilne, karne i świadomość stanową mieszczan. W przeciwieństwie jednak do szlachty, mieszczanin w Rzeczypospolitej nie czuł się jej obywatelem, nie wytworzyła się więź łącząca społsczności wielu miast. Było się obywatelem własnego miasta, nie członkiem ogólnego stanu mieszczańskiego. Jedynie gdy mieszczanin osiedlał się w innym ośrodku, wnosił ze sobą pozycję społeczną, którą posiadał już był w mieście macierzystym, przy czym w grę wchodził także prestiż miasta, z którego przybywał. Pod tym względem dopiero Sejm Czteroletni ustawą o miastach królewskich stworzył warunki do powstania stanu mieszczańskiego; zbiegło się to ze wzrostem świadomości mieszczaństwa większych miast Korony.

Jeśli idzie o miasta i mieszczaństwo - to nastąpił w porównaniu z XIV-XV wiekiem regres. Mieszczaństwo w warunkach najpierw równowagi między szlachtą a magnaterią, a później przewagi magnackiej utraciło swą dawniejszą pozycję. Wyjątek przez długi czas stanowiły Prusy Królewskie, gdzie - mimo rywalizacji - przetrwały tradycje związków i współdziałania politycznego między miastami, a na zjazdach stanów (później, od 1569 r., na sejmiku pruskim) mieszczaństwo znalazło należne sobie miejsce obok szlachty; małe miasta zostały usunięte z sejmiku dopiero w drugiej połowie XVII stulecia.

Porównanie stosunków w epoce nowożytnej z omówionym wyżej miastem średniowiecznym nasuwa pewne trudności. Najistotniejsze jest uchwycenie skali rozpiętości różnic ośrodków miejskich w obu epokach. Otóż o ile bardzo liczne miasteczka utrzymały nawet w XVIII wieku strukturę - liczbę ludności, organizację cechową i władze - podobną do średniowiecznej, o tyle główne miasta znacznie się rozwinęły, np. Gdańsk napoczątku XVII i Warszawa pod koniec XVIII w. przeroy znacznie polskie miasta średniowieczne. Zarazem trzeba jednak pamiętać o gwałtownych wzlotach i upadkach gospodarki miejskiej. Zwłaszcza wojny XVII i XVIII w. czyniły z poszczególnych miast ruiny, a ich odbudowa była niezmiernie powolna. Jeszcze za Księstwa Warszawskiego Wawrzyniec Surowiecki szukać będzie wśród oznak upadku świadectw da­wnego, średniowiecznego, rozkwitu miast.

Podkreślając kontrasty między ośrodkami miejskimi, zestawiając czasy nowożytne ze średniowieczem, możemy przeciwstawić sobie także procesy

255

urbanizacyjne w poszczególnych dzielnicach kraju. Na wschodzie (Wielkie Księstwo Litewskie, Ukraina) pierwotny etap urbanizacji zaczął się znacznie później niż w Koronie i trwał w XVII i XVIII w., stymulowany odbudową po zniszczeniach wojennych. Na Mazowszu, Rusi, we wschodniej Małopolsce uzupełniano luki dawnej sieci miejskiej, zagęszczając ją i dostosowując do potrzeb wielkich majątków ziemskich. W Prusach Królewskich poza Wejhe­rowem nie powstało ani jedno miasto nowożytne i nadal dominowały Gdańsk i Toruń, w mniejszym stopniu Elbląg. Natomiast Wielkopolska i niektóre regiony Małopolski rozwinęły harmonijnie gospodarkę miejską, opierając się na średnich ośrodkach. Jedynie w Wielkopolsce powstały nowe miasta: Piła - w 1513 r., Leszno - w 1547 r., Rawicz i Swarzędz - w 1638 r., nadto założono wiele in­nych ośrodków rzemieślniczych (głównie sukienniczych) i 19 “nowych miast", czyli odrębnych administracyjnie ośrodków przy już istniejących miastach. Podaż surowca (wełny), popyt na tkaniny, słabszy niż gdzie indziej w Koronie w XVII stuleciu regres gospodarki wiejskiej zapewniły Wielkopolsce właściwej (Poznańskie - Kaliskie) większą ciągłość gospodarki miast aż do epoki przemysłowej.

Tradycje średniowieczne trwały w regularnym rozplanowaniu, stosowanym także w następnych stuleciach, choć w wielu miastach rezydencjonalnych, jak Zamość, Biała Radziwiłłowska (dziś: Biała Podlaska) czy Rydzyna, dochodziły do głosu nowe, renesansowe i barokowe, mody, eksponowane przez rezydencje pańskie.

Strukturę społeczno-prawną mieszczaństwa można scharakteryzować po­równując ją ze stanem szlacheckim. Najwyższa warstwa, dążąca do wyodrę­bnienia się kulturowo, społecznie, a nawet prawnie - to patrycjat. Niżej mamy liczną i zróżnicowaną grupę mieszczan posiadających prawa miejskie (obywa­telstwo), i wreszcie plebs miejski pozbawiony praw politycznych w mieście, upośledzony w prawie cywilnym i karnym, a często zależny gospodarczo. Patrycjat wykazuje wiele cech upodabniających go - mutatis mutandis - do magnaterii. Żyje z władzy - znaczną część dochodów czerpie z piastowania urzędów, monopolizowania decyzji administracyjno-politycznych. W małych miastach przychodziło to z trudem: chudy bochenek podzielony między wiele rodzin nie dawał żadnej z nich należytego standardu utrzymania. W skrajnych wypadkach rajcy woleli rezygnować z godności, bo wiążące się z nimi wydatki i kłopoty nie znajdowały ekwiwalentu w korzyściach. Im jednak większy ośrodek, tym wyższa była stawka.

W Gdańsku do patrycjatu zaliczyć trzeba kilkadziesiąt rodzin, których władza była potężna, zwłaszcza od czasu przyznania miastu przez Kazimierza Jagiellończyka rozległych przywilejów. Urząd rajcy był dożywotni, gdy zaś miejsce się opróżniło, następcę kooptowali pozostali rajcy. Podobnie z ławą miejską, organem głównie sądowym, którego członkowie pochodzili z tych samych warstw. Patrycjat decydował też o obsadzie kluczowych stanowisk administracyjnych, czerpał największe korzyści z posiadłośckJziemskich miasta. Jednakże nawet w największych miastach była to grupa mniej ekskluzywna niż w

256

Wilhelm Orsetti,

rajca Lublina

(portret pędzla

Bartłomieja Strobla,

ok. 1650 r.)

U góry z prawej - gmerk.

czyli mieszczański

odpowiednik herbu.

zachodnich Niemczech czy we Włoszech, gdzie dostępu do jej szeregów strzegły tradycja, ustawy miejskie, a czasem przywileje władców.

Pospólstwo, czyli ogól mieszczan, posiadacze niekiedy bardzo zamożni, ale pozbawieni władzy i wpływu na politykę miasta, dążyło głównie do przełamania politycznego monopolu patrycjatu. Można to ująć słowami, których użyło pospólstwo lwowskie w liście do króla z roku 1576: “[...] do urzędów i kolegium swego synów i krewnych wybierają, aby następowali po nich w panowaniu nad miastem i pozostały w ukryciu występki przeciw prawom miejskim [...] ażeby zaś tym łatwiej [rada] mogła rządzić miastem, niezgodę i waśnie wśród pospólstwa stara się zasiać".

Istotnie, niełatwo było o zgodę wśród pospólstwa, które przecież składało się z ludzi podzielonych interesami i skalą zamożności. Między rzemieślnikiem podrzędnego cechu a bogatym kupcem czy wielkim przedsiębiorcą, jakim np. w Gdańsku był często browarnik, istniało wiele sprzeczności w życiu codziennym i jedynie w chwilach wielkiego wzburzenia, gdy walka z patrycjatem szła na noże, dochodziło do chwilowych kompromisów. Do takiego kompromisu doszło w wielu miastach Korony, a także w Prusach pod koniec pierwszej ćwierci XVI w. Na fali radykalnego ruchu społecznego, pod hasłami reformacji zarówno wiary,

17 Społeczeństwo polskie-

257

jak porządków miejskich nastąpiły zmiany ustrojowe w wielu miastach. W Poznaniu (1518) zniesiono niedawno wprowadzoną dożywotność urzędów rajców; mniej lub bardziej gwałtowne ruchy pospólstwa w Toruniu, Brunsberdze (dziś Braniewie), Gdańsku, Elblągu doprowadziły do istotnych zmian ustrojo­wych. Postulaty pospólstwa łączyły sprawy o znaczeniu nierównym dla po­szczególnych jego członków. Szło o rozszerzenie dostępu do rady i ławy (w tym zainteresowani byli tylko najbogatsi), o stworzenie organu przedstawicielskiego pospólstwa, o uniezależnienie od rady wewnętrznego ustawodawstwa cecho­wego, o wgląd w finanse i politykę miejską. Podobny charakter miały ówczesne zaburzenia w Warszawie, Krakowie i Lwowie, jednak tam reformacja religijna zaznaczyć się miała i słabiej, i później.

Ruchy pospólstwa i plebsu, w wielu ośrodkach przeradzające się w zbrojne bunty, przyniosły jeden przynajmniej trwały rezultat: powstały organy przed­stawicielskie pospólstwa, które odtąd w pewnym stopniu mogły kontrolować finanse miasta. Krach finansowy w Gdańsku, spowodowany oczywistą nieuczci­wością członków rady miejskiej, doprowadził do utworzenia kolegium czter­dziestu ośmiu mężów: częściowo patrycjuszy, częściowo większych kupców i ośmiu jedynie seniorów czterech cechów (rzeźników, piekarzy, kowali i szewców). Nowy organ (zwany III ordynkiem, po radzie i ławie) stwarzał pozór kontroli w interesie całego pospólstwa. W istocie popierał politykę obciążania finansowego uboższych warstw mieszczaństwa, plebsu, a także browarników, którzy ogólnie tworzyli niepopularną grupę; można ich określić jako preburżuazję. Rezultat był więc połowiczny i stąd radykalizm buntu gdańskiego w 1525 r. Jego stłumienie przywróciło w gruncie rzeczy dawne porządki; w III ordynku, liczącym już stu mężów, jeszcze bardziej ginęło przedstawicielstwo rzemiosła w licznym gronie kupców (seniorów cechów było nadal tylko ośmiu).

Podobne, choć mniej liczne, ciała przedstawicielskie powstały w wielu miastach. Jednocześnie w niektórych zniesiono dożywotność urzędu rajcy. Nie oznaczało to jednak złamania monopolu władzy patrycjatu.

Ten zaś zmieniał swój charakter społeczno-gospodarczy. Już w XV stuleciu zaznaczało się wśród najbogatszych warstw mieszczańskich zainteresowanie innymi, poza handlem, źródłami dochodu. Oprócz posiadłości miejskich intere­sowały patrycjuszy dobra na prawie ziemskim. Była to nie tylko kwestia lokaty kapitału; chodziło także o przejęcie szlacheckiego, ziemiańskiego stylu życia. Ustawy przeciwdziałające nabywaniu dóbr ziemskich przez mieszczan, a nawet zmuszające ich do sprzedaży posiadłości (1496, a zwłaszcza od 1538 r.) stawały na drodze tym tendencjom, ale ich całkowicie nie zahamowały. Patrycjusze skłaniali się także ku transakcjom pieniężnym, niekiedy wycofując się z handlu, jak np. w Gdańsku; w miastach śródlądowych nie było to możliwe.

Gdzie zróżnicowanie stylu życia i zarabiania było mniejsze niż w drobnych ośrodkach miejskich, tam przeciwieństwa między członkami rady i ławy miejskiej a pospólstwem jeszcze wyraźniej polegały na monopolizowaniu władzy przez grupę, dla której najodpowiedniejszym określeniem jest “klika". Jednakże w małych miastach grupa rządząca słabiej odróżniała się od pospólstwa;

258

w większym stopniu zależna była od wyborów, najbardziej zaś od woli pana, którym był starosta, biskup, a w posiadłościach szlacheckich zwykle bez­pośrednio sam szlachcic (magnat). Z drugiej strony, mimo iż wiele miasteczek miało nader skromne rozmiary, aspiracje rajców sięgały wysoko, a konflikty bywały zacięte. Można przypuszczać, że gdy koniunktura w handlu i rzemiośle przedstawiała się źle, spodziewane zyski z piastowania władzy i zarządzania finansami miejskimi były tym bardziej pożądane. Nadbudową tych sporów mogły być konflikty religijne (np. w Prusach kalwinizm, ku któremu skłaniał się patrycjat nie tylko wielkich miast, gdy pospólstwo pozostawało luterańskie);

w wielu ośrodkach łączyły się z tym konflikty narodowościowe: polsko-

-niemieckie w zachodnich częściach kraju, rusko-polskie na wschodzie.

Na pospólstwo miejskie patrzeć można od strony jego stosunku do rady miejskiej (co poruszyliśmy wyżej) i do plebsu (do czego jeszcze przejdziemy), ale przede wszystkim była to szeroka warstwa społeczna, ogromnie wewnętrznie zróżnicowana. Jako pospólstwo określano często reprezentację ogółu obywateli miasta, ów III ordynek; nazywano tak jednak również ogół obywateli, poza patrycjuszami. Istota prawa (obywatelstwa) miejskiego nie zmieniła się od średniowiecza, ale dynamika stosunków gospodarczo-społecznych nie pozo­stawała bez wpływu na skład grupy.

W dalszym ciągu pewną rolę grały sprawy narodowościowe (językowe). W Koronie na przełomie XV w. następuje szybka polonizacja mieszczaństwa. W Krakowie możemy ją zaobserwować na podstawie brzmienia nazwisk starszych cechowych, pamiętając jednak, że kryterium to jest zawodne i tę samą osobę spotykamy często poświadczoną w księgach miejskich w polskiej, niemieckiej czy łacińskiej wersji językowej. Tym bardziej jednak jest chara­kterystyczne, że gdy w 1403 r. na 83 nazwiska starszych cechowych 11 ma brzmienie polskie, w 1450 r. mamy odpowiednio 107 i 23, pod koniec stulecia 95 i 39, a w 1536 r. - 101 i aż 70 nazwisk polskich, gdy tylko 19 ma brzmienie niemieckie (reszta to gołe imiona). Antagonizm i współżycie Polaków i Niemców stanowiły jednak wielki problem społeczeństwa miejskiego przez cały okres istnienia Rzeczypospolitej, gdy bowiem spolonizowały się miasta Korony, nadeszły, poczynając od lat dwudziestych XVII stulecia, nowe fale osadników, osiadające tym razem w Wielkopolsce, a głównie na pograniczu wielkopolsko-

-śląskim. Powoli też postępowała polonizacja miast pruskich, proces zdecydo­wanie zwycięski w miasteczkach ziemi chełmińskiej i większości ośrodków Pomorza Gdańskiego, powolny zaś w Chojnicach i kilku miastach województwa malborskiego. Wpływ tych spraw na przyjęcia do prawa miejskiego i do poszczególnych cechów był wielce zróżnicowany, w Gdańsku bowiem i innych wielkich miastach bardziej ekskluzywne korporacje stosowały w praktyce, czy nawet formalnie, ograniczenia w przyjmowaniu nie-Niemców, co na dawnych ziemiach Korony, np. w Krakowie, zakończyło się u progu oma­wianego okresu.

Kwestie narodowościowe w miastach XVI-XVI1I w. przerastają problem polsko-niemiecki. W Prusach tradycyjnie utrzymywano ograniczenia przeciw

17- 259

Szkotom (zwłaszcza w Toruniu, nieco liberalniej traktowano ich w Gdańsku), ale niekiedy deklaracje przeciw przybyszom krzyżują się z przyjmowaniem ich do prawa miejskiego, małe ośrodki są bowiem zainteresowane w przyciągnięciu ruchliwych szkockich kupców. Ogólnie, chętniej widzi się Szkotów jako obywateli miejskich w głębi kraju. W mniejszej liczbie napływa, ważny jednak gospodarczo i kulturalnie, element angielski do Elbląga i Zamościa. Kraków przyjmuje licznych kupców włoskich, którzy wchodzą w skład elity mieszczań­skiej i utrzymują kontakty ze swą ojczyzną (zwłaszcza handel jedwabiem); są tam Węgrzy, Grecy, Ormianie, a kryterium językowe nie decyduje już o podziałach społecznych. Nabiera ono jednak znaczenia na ziemiach ruskich Rzeczypospo­litej. We Lwowie, w Kamieńcu Podolskim Polacy rezerwują dla siebie pełne prawa miejskie; Ormianie i Rusini lwowscy tworzą odrębne “nacje" wyznaniowe, podległe w kwestiach sądowych wyłącznie katolickiej ławie i radzie. W Kamieńcu Podolskim tylko Polacy (tj. katolicy) uzyskują pełne prawa miejskie, inni mają status “mieszkańców". W momentach jednak zaostrzenia walk między pospól­stwem a radą (jak we Lwowie 1576-77) powstają sojusze łamiące bariery wyznaniowo-narodowościowe: w wypadku lwowskim dwaj kupcy ruscy wcho­dzą do grona czterdziestu mężów. Kosmopolityczne środowisko lwowskie układa swe więzi korporacyjne wedle różnych kryteriów, wśród których zawodowe, wyznaniowe i narodowościowe mieszają się ze sobą. W 1622 r., ustalając porządek głosowania, rada wymienia kolejno (wedle czasu powstania korporacji i jej prestiżu) ławę, starszych ormiańskich, kupców, starszych cechowych, wreszcie starszych ruskich.

Kryterium posiadania prawa miejskiego nie decydowało o przynależności do pospólstwa, oczywiście rozumianego w sensie warstwy społecznej. Z warstwą tą bowiem związani byli ściśle niektórzy pracownicy warsztatów i przedsiębiorstw kupieckich, czeladnicy, dla których przejście do pozycji mistrza było tylko kwestią czasu. Z kolei w niektórych miastach (np. w Gdańsku) i zwłaszcza w XVIII wieku przyjmowano do prawa miejskiego - co prawda na odrębnych zasadach - także robotników, -tzw. tagielników (od niem. Tagelohn - płaca dniówkowa).

Trzecia, najliczniejsza, grupa mieszkańców miast da się z grubsza określić jako plebs. Pozbawiony wszelkich praw politycznych, łączył w sobie elementy tradycyjne, średniowieczne i nowe. W stuleciach nowożytnych zarówno prze­miany organizacji produkcji, jak i trendy koniunktury powodowały, że kosztem grup ludności objętej cechami i korporacjami kupieckimi rosła ludność niejako pozacechowa: pracownicy sezonowi, dniówkowi, margines, którego nie umiano już wówczas często zaklasyfikować, a który pozostaje zagadką dla dzisiejszego badacza. Z reguły była to biedota. Dają się do niej odnieść uwagi, które poświęcamy ludziom luźnym, jednak w XVIII stuleciu właśnie plebs zyskuje na znaczeniu, a to w związku z rozwojem manufaktur mieszczańskich. Z tej właśnie warstwy rekrutują się robotnicy manufaktur. Wiąże się to w różnoraki sposób z kryzysem systemu cechowego, cechy bowiem różnie reagowały na koniunkturę, przeważnie (od XVII w.) dla siebie niekorzystną. Obojętne, czy w skrajnym

260

wypadku cech się rozwiązywał, czy też ograniczał liczbę mistrzów i czeladników, czy wreszcie jego miejsce zajmowali partacze bądź rzemieślnicy w jurydykach -rezultatem było rozszerzenie kręgu ludzi pozacechowych.

Jurydyki, o których tu mowa, pod koniec omawianego okresu ze zjawiska marginesowego, jakby prawnej legalizacji partaczy, urastają do sprawy pierw­szorzędnej. Nie należy w nich widzieć środowiska kontrastującego z miastem w sensie tradycyjnym. Wprawdzie rygory korporacyjne były w jurydykach z reguły słabsze, nie była to jednak bynajmniej zapowiedź epoki, która się zbliżała. Jurydyki pod wielu względami przypominały od dawna istniejące przedmieścia, których mieszkańcy mieli mały lub zerowy wpływ na rządy miastem, byli natomiast poddani nie zawsze skutecznie ustawodawstwu miejskiemu. W jurydykach od ingerencji magistratu bronił szlachcic lub instytucja kościelna -właściciel terenu. Zwierzchnik ten nie umiał jednak zorganizować podległych sobie mieszkańców Jurydyki w inny niż dotąd bywało sposób. Istnienie jurydyk miało więc większy wpływ na organizację handlu i produkcji niż na strukturę społeczną.

Mieszczaństwo: elity

Trudno ująć w omówionych kategoriach społecznych nieliczną grupę mieszczańskiej elity intelektualnej, która we wszystkich okresach opisywanej tu epoki wywierała poważny wpływ na kulturę całego społeczeństwa. Część z tych ludzi tkwiła mocno w środowisku miejskim, inni starali się z niego wyjść i przeniknąć do szlachty, do dworu królewskiego, uzyskać wybitną pozycję w Kościele. Życie w mieście stwarzało dla potencjalnego intelektualisty niemałe możliwości rozwoju i aktywności twórczej: w zamożniejszych warstwach mie­szczańskich istniało zrozumienie dla kształcenia młodzieży - choćby ze względu na potrzeby zawodowe związane z wielkim handlem i obrotem pieniężnym. Miasta o znaczeniu handlowym, nie tylko wielkie, również drobniejsze, byle położone na szlaku ożywionej komunikacji, dawały więcej sposobności rozwoju umysłowego, więcej podniet niż ziemiański styl życia.

Część omawianej grupy związać można z urzędami miejskimi. Posiadając zazwyczaj wykształcenie prawnicze i klasyczne oczytanie, niektórzy z grona oświeconych sług (w stosunku do patrycjuszy chciałoby się użyć raczej określe­nia: właścicieli) miast znajdowali czas i podnietę, by zajmować się także literaturą czy nauką. Nie oznaczało to, zazwyczaj, oderwania od bieżących spraw środowiska, korporacja miejska bowiem potrzebowała pisarzy, umiejących jej postulatom czy argumentom obrony nadać formę teoretyczną i literacką. Zjawisko to, szeroko rozpowszechnione w krajach Zachodu, w Rzeczypospolitej było mniej powszechne w związku ze słabością polityczną mieszczaństwa i z upadkiem miast poczynając od XVII w. Jedynie Gdańsk na czele wielkich miast Prus Królewskich potrzebował intelektualistów do obrony swych partykular­nych interesów: ponad licznych, okolicznościowych, pisarzy wybija się tam

261

prawnik, Gottfried Lengnich (1689-1774), autor wielotomowej historii Prus Królewskich.

Jeśli można mówić o opóźnieniu pod tym względem miast na dawnych ziemiach Korony, to ostatnie dziesięciolecia Rzeczypospolitej znamionuje przyspieszony rozwój. W latach Sejmu Czteroletniego działalność intelektualna wiąże się silniej niż kiedykolwiek przedtem z polityką i myślą społeczną; miejskie środowisko Warszawy skupia ludzi pochodzących z różnych ziem, mieszczan i szlachtę, często związanych wspólnymi przekonaniami. Naśladowanie szum­nego życia bogatej szlachty czy magnaterii nie przeszkadza niejednemu uprawiać publicystyki, a przynajmniej żywo interesować się nauką i polityką. Czerpiąc z ideologii Oświecenia, w warunkach ożywienia politycznego, w atmosferze kawiarń, salonów i klubów powstaje wówczas zjawisko nowe na gruncie polskim: współdziałanie elity mieszczańskiej, przywódców Izby Poselskiej i postępowych ideologów szlacheckich oraz inteligentów pochodzących z obu stanów.

Inny, wspomniany wyżej, typ mieszczańskiego intelektualisty - duchowny -staje się zjawiskiem z czasem coraz rzadszym, a to w wyniku ograniczeń wprowadzanych przez szlachtę wobec synów mieszczańskich aspirujących do godności duchownych. Mikołaj Kopernik - postać wyjątkowego formatu intelektualnego-był jednak mocno osadzony w pruskiej i polskiej rzeczywistości początków XVI stulecia; sto czy dwieście lat później ten niezależny myślowo uczony, kanonik mieszczańskiego pochodzenia, byłby anachronizmem. Pewną liczbę intelektualistów-mieszczan potrafiła wykształcić i wykorzystać kontr­reformacja, zwłaszcza kolegia jezuickie. Wspomnieć też trzeba Marcina Kromera (1512-1589), rodem z Biecza, biskupa warmińskiego, którego dzieła łacińskie, a zwłaszcza obszerny opis dziejów i krain Polski pt. Polska, czyli o położeniu, ludności, obyczajach, urzędach i sprawach publicznych Królestwa Polskiego księgi dwie, miały być przez dziesiątki lat głównym źródłem informacji o Rzeczypospolitej dla oświeconych kół Europy.

Wątlejszy, choć nie bez znaczenia, był nurt nauki mieszczańskiej, nie związany z bieżącą polityką. Tak jak w innych krajach zbierano rękopisy i książki, zakładano gabinety osobliwości, których kolekcje stawały się podstawą badań. Najsilniejszy pod tym względem był ośrodek gdański z astronomem Janem Heweliuszem (1611-1687) i przyrodnikiem Janem Filipem Breyne (Breinius, 1680-1764), którzy byli uznanymi w skali Europy autorytetami w swych dziedzinach. Jednak towarzystwo naukowe w Gdańsku, założone w 1720 r., przetrwało tylko siedem lat, a czasopisma literacko-naukowe wydawane w XVIII w. tam i w Toruniu nie utrzymały się na trwałe. Polska pozostała poza żywymi nurtami rozwoju nauki.

262

Szlachta: przywileje

Podstawowe przywileje, które zdefiniowały istotę szlachectwa polskiego, zostały nadane jeszcze w średniowieczu. Oprócz przywilejów politycznych, które ukształtować miały od schyłku XV w. prymat szlachty w państwie, dla losów szlachty najważniejsze było opanowanie stanowisk w Kościele (omówimy to w związku z duchowieństwem), podporządkowanie chłopstwa (również w od­powiednim rozdziale) i zdobycie monopolu własności dóbr na prawie ziemskim.

Posiadanie i nabywanie dóbr na prawie ziemskim zostało - jak wiemy -zakazane mieszczanom konstytucją z roku 1496, a ponowiono tę normę prawną w 1538 r. Wyjątek został zrobiony dla miast Prus Królewskich, które zresztą miały znacznie silniejszą od koronnych pozycję gospodarczą, prawną i poli­tyczną (Prusy Królewskie weszły w skład Korony w 1569 r.). Oczywiście, trudno mówić o monopolu szlacheckim na posiadanie dóbr w sensie ścisłym: istniały także królewszczyzny i dobra duchowne. Tak jedne, jak i drugie jednak służyły pośrednio szlachcie: starostom, biskupom czy kanonikom.

Przewagę gospodarczą nad mieszczaństwem dawała szlachcie zarówno władza nad poddanymi chłopami, jak przywileje celne. Szlachcic nie płacił ceł od towarów wytworzonych we własnym gospodarstwie i sprowadzanych na własne potrzeby. W praktyce interpretowano te zasady bardzo szeroko: przez własne gospodarstwo rozumiano także grunta poddanych, od których skupywano ziarno. Co więcej, fałszując deklaracje celne przewożono przez komory we­wnętrzne i graniczne towar należący w rzeczywistości do kupców, pobierając za to prowizję. Oskarżenia Szymona Starowolskiego znajdują potwierdzenie z wielu stron. “Bo cokolwiek jeno poddany ma w domu na przedaj - pisał - to sobie do dworu przynosić każą, i za ledco na poły darmo kupują, a potem w mieściech, gdzie jarmarczki ludniejsze, drożej przedają, albo też extra regnum przez sługi swoje wysyłają [...]. Drudzy zaś, zwłaszcza panowie wielcy, kupcom tak koronnym, jako i cudzoziemskim, z tą kondycją woły przedają, że je za granicę powinni przez sługę swego wystawić, i przez komory celne wolno nic nie płacąc przeprowadzić. [...] Częstokroć bowiem stawi szlachcic na granicznej komorze chłopa, ubrawszy w szaty pacholika swego [...] kupi mu kwartę gorzałki, każe przysiądz, że na potrzebę pana swego ten towar prowadzi [...]. Nakupi drugi trzydzieści, pięćdziesiąt etc. łasztów śledzi, we Gdańsku albo Królewcu, prowadzi na górę, przysięże, że na własną potrzebę swą; a ten co przysięgę odbiera, taler albo dwa wziąwszy, nie może tego zrozumieć, że to i król sam na swój dwór śledzi tak wiele nie potrzebowałby [...]". Nie każdy szedł za radą Starowolskiego: “Płać przeto szlachcicu kupieckie cło, jeśli godność twoje straciwszy, duszę zbawić pragniesz [...]", jednak rejestry celne notują również opłaty równe kupieckim uiszczane przez szlachtę.

Pozycja prawna szlachcica i nieszlachcica najwyraźniej odróżniała się w prawie karnym. Chroniło ono szczególnie troskliwie stan uprzywilejowany. Karę śmierci wprowadzono w 1493 r. za popełnienie mężobójstwa w czasie napadu na dom szlachecki, za zabójstwo szlachcica dokonane przez nieszlachcica (1532 r.). Z

263

niewielkiej liczby wypadków kwalifikujących się do tej kary, która odstraszać miała zwłaszcza od aktów gwałtu na zjazdach, sejmikach i sejmach, wyraźnie wyłączano te, w których nieszlachcic padał ofiarą szlachcica. Gdy jednak szlachcic został skazany, dawał głowę pod topór; nieszlachcic mógł być wieszany, co szlachcica by zhańbiło. Dopiero popełnienie szczególnie hańbiących prze­stępstw zrównywało społecznie złoczyńców.

Różnicę pozycji społecznej nadal jaskrawo wyznaczał wymiar główszczyzny i nawiązki. Kwoty należne z tego tytułu rosły w miarę spadku wartości grosza. Około roku 1580, do 1590, najwyższą główszczyznę płacono za zabicie szlachcica z rusznicy - 480 grzywien (po 48 gr). Za zabicie szlachcica innym sposobem -połowę tej kwoty. Główszczyzna plebejska (za chłopa lub mieszczanina) wynosiła w tym czasie 3C grzywien. Tylko rajcy poznańscy, lwowscy i warszawscy chronieni byli główszczyzną szlachecką; od 1627 r. objęto nią wszystkich obywateli Gdańska i Torunia. Ta jaskrawa nierówność, która mogła być swoistą zachętą do gwałtu w stosunku do bliźniego niższego stanu, budziła, poczynając od czasów Andrzeja Frycza Modrzewskiego, sprzeciwy natury moralno-poli-tycznej; w XVII w. stała się ulubionym tematem zagranicznych krytyków polskiego ustroju i społeczeństwa.

Szlachta: jaśnie oświeceni, urodzeni i tylko szlachetni

Stan szlachecki Rzeczypospolitej swą liczebnością i przywilejami wzbudzał zaciekawienie, czasem zdumienie lub podziw zagranicznych obserwatorów. Struktura tego stanu i jego ideologia miały kluczowe znaczenie dla dziejów ustroju i państwa polskiego, a potem polsko-litewskiego. Dla ideologii szlache­ckiej z kolei podstawowym dogmatem była równość wewnątrz stanu i odcięcie go od plebejuszy. Tak więc badając stan szlachecki mamy stale do czynienia z niezgodnością teorii i praktyki: wyprowadzając swój rodowód od Jafeta, a chłopów od Chama, synów Noego, szlachcic wierzył (wielu z głębokim przeko­naniem), że jego odrębność stanowo-etniczna liczy już tysiące lat; w rzeczy­wistości szeregi, drobnej zwłaszcza i ubogiej, szlachty powiększały się wciąż o przybyszów spośród mieszczan i chłopów. Głęboko zakorzenionemu przeko­naniu, że “szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie", zaprzeczała codzienna praktyka: rosły dysproporcje majątków i potęgi, zwiększała się bezpośrednia zależność uboższych członków stanu od magnatów.

przeciw plebej uszom szlachta broniła się (mało skutecznie) procesem nagany i oczyszczenia szlachectwa oraz sądowym orzeczeniem infamii, jeżeli szlachcic trudnił się zajęciami miejskimi czy nawet zawarł związek małżeński z plebejką;

będzie o tym szerzej mowa w związku z problemem awansu społecznego. Lęk szlachty przed rozszerzaniem się grona uprzywilejowanych rósł zwłaszcza w

264

Portret trumienny Stanisława Woyszy, podstolego smoleńskiego (malował nieznany malarz warszaws­ki, ok. 1672 r.)

Portrety trumienne, malowane z wielkim realizmem, jak i charakterystyczną manierą, stanowią ważny element staropolskiego obyczaju pogrzebowego. Urzędy ziemskie terytoriów utraconych nadawane były symbolicznie jeszcze w XVIII w.

okresie, gdy samodzielność polityczna i pozycja gospodarcza średniej szlachty były już poważnie zagrożone.

Od 1578 r. prawo nobilitowania przeszło już do kompetencji sejmu, a wpisywanie nobilitacji do konstytucji sejmowych miało zapobiegać wątpli­wościom. Wyjątek czyniono dla zasług żołnierskich, nagradzanych na miejscu w obliczu rycerstwa zgromadzonego w pospolitym ruszeniu. Stąd dość liczne nobilitacje w czasie wypraw wojennych Batorego i w latach wojen za Jana Kazimierza. Z kolei w 1669 r. ograniczono przywileje nobilitowanych, posta­nawiając, że do trzeciego pokolenia nie będą oni mieli prawa obejmować urzędów i wykonywać poselstw. Konstytucja akcentowała sprawę kandydo­wania do urzędów skarbowych: “Ani starostw, żup solnych [...] i in genere wszystkich administracji skarbowych lustratorskich dawać nie mamy. Ani myt, ceł, komór [celnych] arendować nie pozwalamy [...]".

265

Radykalny zwrot w tym zakresie przyniosła ustawa o miastach królewskich z 18 kwietnia 1791, włączona wkrótce do Konstytucji 3 maja. Odtąd każdy mieszczanin, który nabywał posiadłość ziemską wielkości co najmniej wsi lub miasteczka, po przedłożeniu prośby marszałkowi sejmu uzyskać miał nobilitację. Podobne uprawnienia dawało odtąd dwuletnie co najmniej zasiadanie w komisjach rządowych i komisjach asesorii, a każdy sejm miał nobilitować pięćdziesięciu lub więcej mieszczan-posesjonatów, zasłużonych w wojsku, ad­ministracji, przemyśle lub handlu. Zbliżało to, co prawda dopiero w ostatniej chwili przed rozbiorem, stosunki polskie do panujących na Zachodzie, gdzie zasilanie szlachty najzamożniejszymi, ambitnymi mieszczanami stało się dawno podstawą struktury władzy. Postanowienia te były konsekwencją czynionych już nieco wcześniej kroków: konstytucja z 1775 r. stanowiła, że “odtąd szlachcic wszelkiego rodzaju kupiectwem się bawiący szlachectwa swego utrącać nie będzie", a dość licznym wówczas nobilitowanym stawiała warunek kupna w ciągu roku dóbr ziemskich określonej wartości (50 tysięcy złp.).

Jak wielki musiał nastąpić przewrót w sposobie myślenia, który umożliwił te zmiany prawne, świadczyć może porównanie z oceną Szymona Starowolskiego, który w pierwszej połowie XVII stulecia reprezentował konserwatywny pogląd na te sprawy.

“Niemasz przeto u nas teraz żołnierzów, niemasz mężów i bohaterów, tylko szynkarze, pieniacze, a przekupniowie, bo wszystka zabawa szlachecka teraz około roli i gospodarstwa jednych [...], a drugich około kupiectwa i handlów rozmaitych, w których

To największe męstwo, kto do Brzegu z woły, A do Gdańska wie drogę z zbożem i z popioły,-

jako Satyr Kochanowskiego śpiewa; gdyż wszyscy prawie co zamożystszy kupczą wołami, końmi, winem, miodem, gorzałkami, pieprzem, śledziami, rybami, wieprzami, słodami, zbożem wszelkiem, etc., rozdając je w miasteczkach i na wsiach swoim poddanym, i piwa ze dworu, i gorzałki na szynk dawając, tak się ubogi człowiek w mieściech i po wsiach nie może przed nimi pożywić [...]. Nieprzystojna zaprawdę rzecz stanowi szlacheckiemu i Rzeczypospolitej szkodli­wa dla wielu przyczyn. [...] A że prawdę rzekę, tylko nobilitatem mentiuntur, a w rzeczy samej kupcami są, jako jeden z gminu pospolitego. [...]"

Jak wspomnieliśmy, Starowolski-zajmuje tu skrajne stanowisko. Wielu pewnie przyznawało mu rację, ubolewając przy kielichu nad upadkiem moral­ności, jednak powszechnie uważano, że hurtowy handel produktami rolno-hodo-wlanymi, zwłaszcza pochodzącymi z własnych dóbr (Starowolski podkreśla, że szlachta bawi się skupem i rozprzedażą także innych towarów), nie uwłacza klejnotowi.

Wszelkie usiłowania, by odseparować się od plebejuszy, niezależnie od ich wątpliwej skuteczności, nie rozwiązywały wewnętrznych problemów społecz­nych tego niezmiernie licznego stanu. Nowożytne społeczności szlacheckie Francji, Hiszpanii czy innych krajów Europy uzyskiwały względną zgodność

266

pozycji majątkowej i prestiżu osobistego ze strukturą stanową drogą tworzenia stopni uprzywilejowania. Podobne struktury wytworzyły się w czasie XVI stulecia w Prusach Książęcych czy w Szwecji za następców Gustawa Wazy. Szlachta polska obawiała się takiego sposobu, przede wszystkim bowiem musiałoby to oznaczać wyodrębnienie się warstwy senatorskiej. Wielką wrażli­wość wykazali w tym zakresie posłowie na sejm 1699 r., stanowiąc: “Ponieważ per errorem [wskutek błędu] weszło w konstytucję anni 1690 słowo ujmujące aequalitatis [równości], mieniąc mniejszą szlachtę, przeto za zgodą wszech stanów słowo to in perpetuum [na wieczność] znosimy, przyznając, że in aequalitate mniejszego ani większego me masz".

Innym przejawem obawy o równość była żywiołowa niechęć ogółu szlachec­kiego do dziedzicznych, nadanych tytułów rodowych. Istniały one na Litwie, gdzie żyli jeszcze książęta, potomkowie dawnych dynastii litewskich i ruskich. Prawo do tytułu książęcego zachowali - poczynając od roku 1638 -jedynie ci, których nazwiska, jako kniaziów, znalazły się w akcie Unii Lubelskiej. Podej­rzliwie i z nieufnością patrzono na synów królewskich, Wazów, którzy korzystali ze swych praw dynastycznych szwedzkich, mieniąc się nadto “królewicami". Szczególną niechęć odczuwała szlachta w stosunku do tytułów obcego pocho­dzenia. Poczynając od XVI w. magnaci bardzo chętnie przyjmowali tytuły książąt i hrabiów Cesarstwa, co stało się formą wynagradzania stronników habsburskich. Tak Andrzej Tęczyński (zm. 1562) w 1527 r., a Łukasz Górka (1482-1542) jedenaście lat później, uzyskali dziedziczne tytuły hrabiowskie. Radziwiłłowie poczynając od 1547 r. cieszyli się dziedzicznym tytułem książęcym z nadania cesarskiego, a Zygmunt Myszkowski, twórca ordynacji, bywały we Włoszech, przyjęty został do herbu i rodziny Gonzagów, a od Klemensa VIII otrzymał tytuł margrabiego. W następnym stuleciu tytuły książęce wyrobili sobie Jerzy Ossoliński, późniejszy kanclerz w. koronny (tytuł cesarski i papieski) i Stanisław Lubomirski, wojewoda krakowski, obaj z rodzin, które niezmiernie szybko, choć od bardzo niedawna, bo dopiero w drugim pokoleniu, zdobywały wielkie znaczenie i wpływy.

W tym samym czasie Firlejowie, zapomniawszy o swych mieszczańskich przodkach, twierdzili, że Mikołaj, wojewoda sandomierski, zrezygnował z tytułu, który chciał mu nadać cesarz na sławnym zjeździe wiedeńskim 1515 r. Cesarz mianowicie “aby nie wydał tyle złota (którym zapewne wzgardziliby ojcowie nasi) - pisał synowi w sto lat później inny Mikołaj - podług swego zwyczaju bez żadnego wydatku ofiarował podobne tytuły szlachetniejszym z orszaku Dworu Królewskiego". Obniżając w ten sposób w oczach syna prestiż książąt i hrabiów Cesarstwa twierdził dalej, że Firlejowie cieszą się własnym przywilejem hra­biowskim Kazimierza Wielkiego już od roku 1333.

Innym nie wystarczały rzekome nadania Kazimierzowe ani rzeczywiste cesarskie. Konstanty Ostrogski (1527-1608), najpotężniejszy wówczas magnat kresowy, na swej pieczęci kazał wyryć słowa: Deigratia Dux Ostrogiae - z łaski bożej książę na Ostrogu. Była to formuła tytulatury monarszej.

Istnieje zgoda, że kryterium statystyczne majątku (pewna liczba wsi) byłoby

267

nie do przyjęcia jako podstawa oceny właściciela, czy jest on magnatem. Proponowane poniżej kryteria również nie pozwalają oddzielić magnatów od reszty stanu szlacheckiego, jak krów od koni, problem bowiem przypomina raczej odcienie barw na palecie.

Sądzimy więc, że podstawą jest posiadanie rozległych dóbr. Związane z tym bogactwo i znaczenie lokalne prowadzą do udziału w aparacie władzy: do urzędów senatorskich i udziału w dochodach państwa (starostwa). Jeśli nawet geneza magnata była inna - jak u Sebastiana Lubomirskiego dzierżawa żup krakowskich czy u kanclerza i hetmana Jana Zamoyskiego działalność politycz­na -to mimo wszystko posiadłości dziedziczne i dzierżawa rozległych starostw zapewniały stabilizację pozycji rodowej, pozwalały przetrzymać nawet długi okres wycofania się z wielkiej areny politycznej (Radziwiłłowie w XVIII w.);

z drugiej strony w samoumacniającym się systemie majątek rodził wpływy, a wpływy majątek. Tym, co wyróżniało magnata w społeczeństwie szlacheckim i czyniło go kimś więcej niż wielkim ziemianinem, była niezależność polityczna. Wprowadzając to określenie, chcemy podkreślić, że liczba magnatów tak rozumianych musiała kurczyć się między -XVI a XVIII stuleciem. Nie tylko trudno było z czasem uprawiać samodzielną politykę zagraniczną, ale i w sprawach wewnętrznych, gdy politycy w Polsce podzielili się między obozy hetmański i Familii - zależność od jednej z tych frakcji odbierała istotny walor magnackości. Być może, trzeba by to ująć inaczej: magnatem był ten, kto potrafił wydźwignąć w hierarchii społecznej zasłużonego wobec siebie szlachcica, uzyskać dlań wysoką godność, w wypadku skrajnym - kreować nowy, ród magnacki.

Biorąc to pod uwagę, uznać trzeba zasięg pojęcia magnat za dynamiczny w czasie i zmienny w przestrzeni. Niezależność polityczną w XVI-wiecznych Prusach Królewskich mieli Bażyńscy czy Czemowie, opierając się na znikomych posiadłościach dziedzicznych i na rozległych w tej dzielnicy królewszczyznach;

sto, dwieście lat później w Prusach nie powstawały już nowe rody magnatów. W XVII wieku magnacką pozycję w Wielkopolsce można było osiągnąć mając majątek mniejszy niż ten, który zapewniał samodzielność w Wielkim Księstwie. Ekspansja na Ukrainę, od schyłku XVI w., i jednocześnie zetknięcie się w sejmie i na dworze królewskim wpływów panów litewskich i koronnych musiały doprowadzić do inflacji majątku jako podstawy potęgi politycznej w Rzeczy­pospolitej. Dlatego można doszukać się pewnej dwoistości sytuacji: wobec decentralizacji władzy w Rzeczypospolitej widzieć magnatów zarówno na skalę dzielnicy, jak i na skalę państwową.

W tej właśnie, szerszej skali, następują zresztą poważne zmiany i mieszają się, jeszcze w XVI i na początku następnego stulecia, różne elementy etniczne. Jeszcze za Zygmunta Starego do “starych możnowładców" koronnych dołączyli nowi -Bonerowie, Firlejowie, Sieniawscy, Zebrzydowscy, podczas gdy więcej jeszcze rodów magnackich wymarło - jak Kmitowie, Odrowążowie i Tęczyńscy, lub utraciło znaczenie - jak Tarnowscy. Jednakże - na co zwrócił uwagę Włodzi­mierz Dworzaczek - przyszłość należała do rodzin, które rosnąć zaczęły dopiero

268

w drugiej połowie XVI w. dzięki talentom wojskowym na polu bitwy lub politycznym w sejmie i na dworze królewskim. Rosło też znaczenie w Rzeczy­pospolitej wielkich rodów litewsko-ruskich.

Szczególna pozycja magnata powodowała odmienność jego zachowań. Znamy magnatów, jak Karol Radziwiłł “Panie Kochanku", który był karyka­turalnym wprost typem Sarmaty, jed-nak ogólnie rzecz biorąc, warstwa ta podatniejsza była na wpływy kulturalne Zachodu, który często (poza schyłkiem XVII i pierwszą połową następnego wieku) młody magnat zwykł poznawać osobiście. Również mity genealogiczne, tworzone na chwałę rodu magnackiego, w XVII i XVIII wieku opierają się na tradycji antycznej, podczas gdy mit sarmacki podkreślić ma rodzimość genezy szlachty polsko-litewskiej.

Niechęć do tytułów rodowych nabierała w niektórych okresach dużego znaczenia politycznego. Tak było zwłaszcza w stosunku do projektów Włady­sława IV Utworzenia Orderu Niepokalanego Poczęcia, który miał skupić elitę szlachecką wokół tronu. Wkrótce potem, w 1638 r., konstytucja sejmowa zakazała używania tytułów lodowych z nadania, a w 1673 r. “na instancję stanu

Sarmacka scena dworska (ryć. z potowy XVIII w.)

269

szlacheckiego przez postów ziemskich" wszystkie je unieważniono. Jednak sto lat później uznano tytuły książęce kilku rodzinom magnackim: Poniatowskim, Ponińskim (za zasługi Adama na sejmie rozbiorowym 1773), Sapiehom i Massalskim oraz w Wielkopolsce Sułkowskim. W tym czasie pozycja wielkich rodzin magnackich była już tak ugruntowana i wyróżniona spośród ogółu szlachty, że opór w duchu egalitarystycznych idei poprzedniego stulecia wyraźnie osłabł.

Zamiłowanie do tytułów, prawdziwa tytułomania, było zresztą charaktery­styczne dla szlacheckiego stylu życia i sposobu myślenia. Dziś brzmi to czasem groteskowo - jak wskazał zwłaszcza Józef Matuszewski - ale dla szlachty pieszczonej mitem złotej wolności sprawy te miały szczególne znaczenie. Tytuły nie tylko towarzyszyły nazwiskom, lecz nawet je zastępowały. Obok wojewodów i kasztelanów, którzy zasiadali w Senacie, istniały dziesiątki drobnych urzędów ziemskich, honorowych i tytularnych. Tylko nieliczne z nich łączyły się z uposażeniem dobrami ziemskimi, tzw. krzesłowymi; obok kilku senatorów małopolskich i ruskich otrzymali je łowczy bełski i koniuszy przemyski, a niektórzy inni mieli stałe pensje, zapisane na cle i żupach solnych. Urzędy sądowe wiązały się przeważnie z wykonywaniem pewnych funkcji, istotne było jednak, że tytuł - z reguły dożywotni, pozbywalny jedynie w razie awansu do wyższej godności - był wykładnikiem pozycji społecznej właściciela. W ciągu XVII w. tytuły poważnie się zdewaluowały, w następnym - każdy niemal szlachcic, posiadający odpowiedni majątek i autorytet, a także umysłowe możliwości, piastował jakiś urząd. Również urzędy starościńskie nabrały wówczas charak­teru urzędów ziemskich, a liczba ich na skutek podziałów i podnoszenia dzierżaw królewszczyzn do tytułu starostwa również wzrosła. Tytuły te nabierały jakby zwyczajowego charakteru dziedzicznego: syn starosty nosił tytuł starościca, byli też podczaszyce, stolnikowicze, strażnikowicze (żona, - strażnikowiczowa);

niektórych niższych i sądowych godności nie można było tak łatwo przetranspo­nować na tytuł dla potomstwa, zdarzał się jednak np. podsędkowicz.

Obyczajowość szlachecka tytulaturę uzależniała też od majątku. Szlachcic bez ziemi lub na części jedynie wsi był “szlachetnym" {nobilis); własność lub dzierżawa wsi czyniła “urodzonym" (generosus). Przestrzegano tego niekiedy tak pedantycznie, że np. ten sam szlachcic płacąc podatek z całej wsi położonej w jednej parafii zapisany był w rejestrze poboru jako generosus, gdy w innej parafii, posiadając tam tylko dział, otrzymywał tytuł nobilis. Senator, a właściwie wszyscy członkowie senatorskiej rodziny otrzymywali wówczas (przykład z drugiej połowy XVI w.) znacznie dłuższe tytuły, w rodzaju illustrissimus dominus.

To zamiłowanie do tytułów stało się z biegiem czasu jednym z powodów lokalnych walk politycznych. Dlafakcji (partii) magnackich bardzo ważne było umieszczenie swego stronnika np. w Trybunale Koronnym (urząd deputata z wyboru ceniono sobie przeważnie wysoko), ale miarą potęgi stronnictwa, a ściślej: kierującego nim magnata - było uzyskanie dla swych klientów jak największej liczby cenionych, choć czysto nominalnych urzędów. Osiemnasto-wieczne pamiętniki, zwłaszcza obszerny pamiętnik Marcina Matuszewicza,

270

kasztelana brzeskiego (1717—1773), są zdumiewającym świadectwem zawiłych intryg i namiętnych sporów wokół tych spraw.

Oto przykład. Jan Wolski, wielki łowczy na dworze Hieronima Radziwiłła, podczaszego litewskiego, później chorążego litewskiego (jak widać, dwory magnackie tworzyły również hierarchie urzędów), był powszechnie niechętnie widziany, także przez brata swego pana, hetmana w. litewskiego, księcia Michała Kazimierza Antoniego. Gdy książę chorąży zmarł, Wolski “dniem i nocą najmując konie, biegł konno do Nieświeża, mało co więcej jak dwa dni biegł", by donieść, że pokrzyżował zmarłemu plany testamentowe i że jego brat mógłby wyrobić dla swych stronników wakujące po zmarłym urzędy. Jakoż “książę hetman zaraz posłał do Warszawy, prosząc o chorążstwo litewskie dla zięcia swego Rzewuskiego, podstolego litewskiego, a o podstolstwo dla Paca Ignacego kasztelana żmujdzkiego, które obadwa urzędy zaraz król według prośby księcia hetmana konferował". Wolski “tedy, przyjęty był do łaski". Również i autor pamiętnika chciał wykorzystać okazję, by się przysłużyć możnym: “Zaraz przez umyślnego dałem znać jak najprędzej hetmanowi w. koron., aby się starał o starostwo krzyczewskie, kilkakroć sto tysięcy złot. do roku czyniące, ale był naówczas w Białej [gdzie rezydował zmarły] Kaszyc szambelan królewski, który, skoro tylko skonał książę chorąży, jako najspieszniej pobiegł do marszałka nadwor. koron., który zaraz otrzymał to starostwo, a za tę posługę Kaszycowi królewszczyznę kilka tysięcy intratną wyrobił". Cały ten mechanizm faworów i “polityki" finansowany był, jak widać, przez Rzeczpospolitą.

Wszystko to były starania o osobistą pozycję i prestiż; z biegiem czasu sprawą jeszcze ważniejszą niż niedopuszczenie do wyodrębnienia się stanu senatorskiego okazało się dla szlachty (ściślej: dla średniej szlachty) wyróżnienie od gołoty. Terminologia odnosząca się do dołów stanu szlacheckiego jest nader rozwinięta. Golota (w uroczej sarmackiej łacinie: odardi) - to szlachcic nie posiadający ziemi. Brukowcy - to szlacheccy mieszkańcy miast, nie posiadający gruntów na prawie ziemskim. Szwaczkami, zagrodowcami, szlachtą gniazdową czy chodaczkową nazywano dziedziców na częściach wsi. Podobnie jak hiszpańscy hidalgos, pozbawieni często odpowiedniej podstawy majątkowej, nadrabiali jej brak podkreślaniem swej pozycji, co tak plastycznie przedstawił Mickiewicz opisując dobrzyński zaścianek. Pewne elementy tego dążenia do odrębności znalazły się nawet w ustawodawstwie karnym, które traktowało jako okoliczność obciąża­jącą zagrodowca, jeśli bił się w karczmie z chłopem.

Szczególna sytuacja szlacheckiego drobiazgu wynikała z tego, że większość prerogatyw szlacheckich wiązała się z posiadaniem; dotyczyło to przecież także wolności osobistej, udziału w sejmikach i elekcji królów oraz pierwszeństwa w dostępie do godności duchownych, a z biegiem czasu i szarż wojskowych, palestry i posad rządowych. Jakkolwiek więc nie utrzymały się stany włodyków i panoszy, dzisiejszy historyk prawa skłonny jest mówić o jak gdyby “podstanie" nieposesjonatów, którzy do wspólnoty szlacheckiej należeli tylko połowicznie (Stanisław Grodziski). A przecież - jak przypomina Jerzy Jedlicki - wolność osobista była także przywilejem znacznej części mieszczaństwa; w większych

271

miastach królewskich był to przywilej o wiele realniejszy niż wolność szlachty służebnej czy czynszowej. Również czasem ważny był głos oddany w wyborach do miejscowych władz miasta, a w każdym razie nie było w mieście kłopotów ź udziałem w zgromadzeniu, a tym samym w wyborach - w przeciwieństwie do sejmików; formalnie bowiem uprawniony szlachcic zagrodowy czy nieposesjonat rzadko kiedy mógł ze względu na koszty uczestniczyć w odległym sejmiku i niedogodnej porze roku.

Ta drobna szlachta zagrażała zamożniejszym braciom w równym stopniu -choć inaczej - jak magnaci. W miarę wzrostu liczby gołoty i szaraków, posesjonaci zaczęli ginąć w masie; obniżał się prestiż stanu. Również i magnat, wykorzystujący drobiazg szlachecki w rozgrywkach sejmikowych, odczuwał niemałe trudności w kontakcie i kierowaniu tym ciemnym tłumem. Poczynając od lat 1764-1768 starano się odsuwać od udziału w sejmikach gołotę, pozo­stawiając jednak “familiantów", należących do herbów szlachty osiadłej. Stę­piona w ten sposób reforma doczekała się konsekwentnej i pełnej realizacji w Konstytucji 3 maja, która prawa polityczne pozostawiła jedynie dziedzicom, pomijając dzierżawców i zastawników.

Kryterium majątkowe, którym kierowaliśmy się powyżej, nie wyczerpywało jednak obfitości niuansów pozycji społecznych wśród szlachty. Na dalszych stronicach będziemy powracać do więzi istniejących między warstwami spo­łeczności szlacheckiej, tu jednak już wspomnieć trzeba, że w czasach nowo­żytnych potężnie zyskała na liczebności i znaczeniu grupa ludzi, których pozycje wyznaczał nie tyle osobisty majątek, ile funkcja pełniona na służbie możno-władcy. W układzie współrzędnych, wyznaczonym skalą znaczenia pana (zwykle magnata, ale także zamożnego szlachcica) i pełnioną na jego służbie funkcją, istniało mnóstwo różnych pozycji i w tym znaczeniu sługą był zarówno marszałek dworu Radziwiłłowskiego w Nieświeżu, jak pieczeniarz w szlacheckim dworku, którego głównym obowiązkiem było zabawiać gospodarza partyjką mariasza po wieczerzy. Wydaje się to być zagadnieniem marginesowym, ale takich Gerwazych i Protazych znaleźć można po pałacach i dworach wielu, a zapewne z biegiem czasu coraz więcej.

Nie należy w nich widzieć jedynie trutni i pasożytów. Od schyłku XVI stulecia szybka koncentracja własności ziemskiej wyrugowała z ziemi wielu właścicieli, ale jednocześnie stan szlachecki opanował wiele pozycji poprzednio zajmowa­nych przez mieszczaństwo. Nie mnożąc już grup i warstw, pamiętać trzeba, że w XVII i XVIII w. szlachta to także - coraz liczniej - urzędnicy (zarządcy folwarków) i ogólnie: urzędnicy w dzisiejszym znaczeniu tego słowa. Synami szlacheckimi byli z biegiem czasu i na niektórych ziemiach niemal wszyscy proboszcze (zwłaszcza na tłustych prebendach) i wielka liczba palestrantów. Napotkamy jeszcze szlachtę-hultajów (termin prawny, a nie określenie obra-źliwe) i wielu innych ludzi, których pozycja stanowa była niejasna i podejrzana. Szlachta bowiem - z racji jej liczebności w Polsce i odrębności stosunków społeczno-prawnych - to zbiorowość szczególnie złożona.

Pewne odrębności ulegają z czasem redukcji. Pod wpływem zwyczajów

272

i prawa polskiego zanikają swoiste cechy grup o rozmaitych przywilejach, które wraz z przyłączonymi terytoriami weszły w orbitę szlacheckości polskiej. Dotyczy to w równym stopniu panków kaszubskich, co szlachty inflanckiej, czy wreszcie bojarów i bojarów putnych (czyli pancernych) w Wielkim Księstwie. I w tym zakresie zachodziły procesy podobne do likwidacji rycerstwa włody-czego: jedni szli w górę, drudzy tracili prawa rycerskie. Ogólnie jednak prawo polskie było szczodre wobec zwartych grup osiadłego ziemiańskiego drobiazgu -o ile nie wszedł w grę przeciwstawny interes jakiegoś wielmoży.

Stosunki na Litwie zbliżały się pod wielu względami do koronnych; z drugiej jednak strony odmienność dziedzictwa średniowiecznego, skala kraju i stosunki gospodarcze — zwłaszcza własnościowe — utrwalały swoistość Wielkiego Księstwa. Ujednolicanie struktur społecznych przejawiało się w nadaniu lite­wskim bojarom przywilejów podobnych polskim (poczynając od r. 1506). Pierwszy statut litewski (1529) zniósł jurysdykcję urzędników-możnowładców nad szlachtą, a drugi (1566) wprowadził na Litwie sądy ziemskie, grodzkie i podkomorskie, podporządkowując im także możnowładców, poprzednio podległych tylko sądowi wielkiego księcia. W ostatnich latach przed Unią Lubelską (1569) zniesiono dyskryminację prawosławnych w zakresie piasto­wania urzędów i utworzono sejmiki powiatowe na wzór istniejących w Koronie. Reformy te dotyczyły jednak tylko szlachty “powiatowej"; poza ich zasięgiem pozostała szlachta-ziemianie siedzący w ekonomiach (dobrach stołowych króla) i starostwach, a także w wielkich dobrach prywatnych. Jak o tym mowa niżej, zjawisko szlachty lennej znane było także Koronie, jednak na Litwie posiadało ono znacznie większe rozmiary. Z dobrodziejstw przywilejów stanowych nie skorzystali również bojarzy putni — grupa odpowiadająca pruskim wolnym, której awans do szlachty utrudniła wielka reforma dóbr wielkoksiążęcych — pomiara włóczna — przeprowadzona około r. 1557.

Wielkie Księstwo nie zostało podporządkowane postanowieniom konsty­tucji sejmów koronnych o egzekucji dóbr królewskich. Przetrwały też —jak to podkreśla Tadeusz Wasilewski — jeśli nie zawsze formalnie, to faktycznie i w świadomości społecznej, struktury hierarchiczne, zakładające zależność znacznej części szlachty nie bezpośrednio od hospodara (króla), lecz od panów i kniaziów. Uprawnienia kanclerza i podkanclerzego litewskiego do pieczętowania dekretów trybunalskich, mianowanie przez króla marszałków powiatowych posiadających rozległą władzę sądowniczą (bez poprzedzającej nominację elekcji kandydatów przez szlachtę), nieprzestrzeganie incompatibiliów (mimo konstytucji zabrania­jących łączenia “laski", “pieczęci" i podskarbiostwa z “buławą" urzędów ziemskich i ziemskiego z dworskim) — wszystko to wywoływało sprzeciw szlachty litewskiej, której program określano w XVII stuleciu jako “koekwację (tj. zrównanie) praw" z Koroną.

Zrównania tego doczekali się Litwini dopiero na sejmie elekcyjnym 1696 r. Podniosło ono rangę dekretów trybunalskich, których ani brak pieczęci wielkiej czy mniejszej, ani odwołanie do sądów królewskich nie miało odtąd zawieszać ani uchylać. Również uprawnienia skarbowe sejmików wzrosły na wzór koronnych.

IX SpołL-czcnsIwi) pulskie. 273

Ziemianie skorzystali z tego połowicznie; niemałą rolę w ich lokalnych sukcesach odgrywało poparcie szlachty powiatowej, jak to nastąpiło np. w należącym do Radziwiłłów księstwie kleckim - za wolą sejmików nowogródzkiego i pińskiego.

Niewątpliwa połowiczność sukcesów szlachty litewskiej wynikała z ogro­mnej, nieporównywalnej do stosunków koronnych (poza Ukrainą) dysproporcji majątkowej magnatów i większości szlachty. U schyłku XVII stulecia w powiecie nowogródzkim, wedle obliczeń Witolda Sienkiewicza, Radziwiłłowie mieli 65% wszystkich dymów, a zależni ziemianie stanowili 40—50% szlachty (4 do 5 tysięcy na 5 do 6 tysięcy szlachty powiatowej). W r. 1690 Kazimierz Jan Sapieha, wojewoda wileński i hetman wielki litewski, posiadał 7755 dymów, nie licząc dóbr zastawionych. Gospodarka tak wielkich dóbr spoczywała w rękach dzierżawców lub zastawników spośród zamożnej i średniej szlachty, co utrwalało więzi zależności i hegemonię “domów" magnackich.

W tych warunkach walka szlachty litewskiej przeciw hegemonii Sapiehów, ukoronowana zwycięstwem pod Olkiennikami (1700 r.), ucieczką z placu boju trzech i śmiercią od szabel szlacheckich jednego z tego rodu, zniosła jedynie groźbę monopolu władzy, nie eliminując oligarchii. Jakkolwiek Wielkie Księ­stwo było uboższym i mniej ludnym członem Rzeczypospolitej, jego szczególna struktura własnościowa i polityczna pozwoliła magnatom litewskim wywierać wielki wpływ na całość spraw Rzeczypospolitej, sięgać po urzędy i nadania także w Koronie. Ekspansja magnatów koronnych na Litwę była znacznie słabsza.

Szlachta: lennicy

Inny wyłom w równości stanowej szlachty stanowiła szlachta lenna. Istniała ona na wielu terenach Rzeczypospolitej — od Podola po Warmię i od Siewierza po Szkłów na Białorusi. Geneza jej była w szczegółach zróżnicowana, ale istotą było lenne — nie alodialne — posiadanie ziemi.

Szlachtę lenników spotykamy w niektórych wielkich dobrach duchownych. Na Warmii był to relikt czasów krzyżackich. Książę biskup nadawał szlachcie ziemię jako feudum, zobowiązywał ją do służby wojskowej, a przede wszystkim zatrzymywał dla siebie zwierzchność sądową. Obowiązywały także na Warmii przepisy zmuszające tamtejszą szlachtę do legatów na rzecz Kościoła. Biskup reprezentował całe swoje terytorium, w tym i szlachtę, na zjazdach stanów (później sejmikach) pruskich tak, że nie miała ona w praktyce praw politycznych. Podobna była sytuacja szlachty w księstwie siewierskim na Śląsku (posiadłość biskupów krakowskich), której szlachta polska nie uważała za równą sobie, a także szlacheckich poddanych biskupa chełmińskiego, płockiego (dobra puł­tuskie), kapituły poznańskiej i proboszcza katedry płockiej (w Sieluńskiem na Mazowszu).

Również dawną metrykę miały stosunki lenne w królewszczyznach i dobrach dziedzicznych na Litwie i Rusi. Szczególnie liczna była szlachta lenna na Podlasiu

274

(w tym w rajgrodzko-goniądzkim państwie Radziwiłłów i w przejętym przez nich po Gasztotdach Tykocinie). W “hrabstwach" Chodkiewiczów i Sapiehów — szkłowskim, myskim i bychowskim — bojarzy płacący czynsze, odstawiający podwody, podlegli pańskiej jurysdykcji, spadli w XVIII w. do pozycji chłopów. Natomiast na Podolu szlachta osiadła w starostwach, choć podległa sądownie starostom i zobowiązana do posług wojennych (nie zaś tylko do pospolitego ruszenia) uzyskała viafacti prawo dzierżenia dziedzicznego i nie płaciła kwarty. Znaczna część tej szlachty wywodziła się z Mazurów. Szlacheckich emigrantów z ICJ dzielnicy osadzali na opuszczonych gruntach w Siewierzu biskupi krakowscy, a i na Ukrainie, obok Małopolan, Mazurów było niemało.

Stosunki panujące na Ukrainie determinował pograniczny charakter re­gionu: konieczność obrony i stałej gotowości, a także osadnictwo rozwijające się zwłaszcza w stuleciu poprzedzającym wojny kozackie. Magnaci posiadali na własność, lub jako starostwa ogromne połacie ziemi, potrzebowali więc osad­ników sprawnych i zbrojnych. Z kolei osadnikom — drobiazgowi szlacheckiemu — tylko protekcja magnata pozwalała trwale egzystować. W tym tkwi geneza ienn w dobrach Zamoyskich, Koniecpolskich, Wiśniowieckich czy Ostrogskich.

U schyłku XVI stulecia w dobrach ks. Konstantego Wasyla Ostrogskiego, wojewody kijowskiego, osiemdziesięciu ekonomów kluczowych z tytułem sta­rosty miało oprócz obowiązków gospodarskich dosiadać koni w razie niebezpie­czeństwa. 526 było bojarów “na włokach, z których posługi czynią, albo co na wojnę jeżdżą". Wystawiali oni po jednym lub więcej zbrojnych. Ubożsi służyli jako bojarowie putni jeżdżąc z listami (w Koronie owego czasu podobne obowiązki wykonywali sołtysi) lub jako hajducy. “Na większych służnych siołach" gospodarowali dworzanie herbowi — szlachta polska i ruska. Wśród niej lustracje z przełomu XVI i początku XVII w. wymieniają członków wielu rodów herbowych z Korony: Drzewieckiego h. Ogończyk z Łęczyckiego, Kossakowskiego h. Ślepowron z Łomżyńskiego, Lasotę h. Rawicz z Lubelskiego, Pieniążka h. Jelita z Sanockiego, Świętosławskiego h. Rola z ziemi dobrzyńskiej, a także Hreczynę h. Korsak z Litwy. Mimo wstrząsów i wojen XVII w. trwałość tego osadnictwa na terytorium ordynacji ostrogskiej była znaczna. Na mani­festach podpisanych przez towarzyszy chorągwi husarskiej i pancernej Ostrog­skich w 1754 r. po rozpadzie ordynacji ostrogskiej znalazły się podpisy ponad stu potomków osadników szlacheckich z czasów ks. Konstantego Wasyla.

Duchowieństwo: kler świecki*

Uważając się za osobny stan, stanowiło duchowieństwo zbiorowość tak dalece zróżnicowaną i zhierarchizowaną, że można mówić o stanowej strukturze

* Trzy poniższe podrozdziały zostały opracowane w głównej mierze na podstawie pracy zbiorowej pod redakcją Jerzego Kłoczowskiego Kościól w Polsce, t. II, Wieki XVl-XVllI, Kraków 1969. Stamtąd pochodzą także dane liczbowe.

ix* 275

tej grupy. Duchowieństwo miało problemy własne, ale podlegało też silnym wpływom zmian dokonujących się w społeczeństwie świeckim. Mowa tu o-duchowieństwie katolickim obrządku łacińskiego; duchowni innych wyznań to odrębne zagadnienie, któremu nieco uwagi poświęcimy z osobna.

Liczebność duchowieństwa daje się ustalić stosunkowo łatwo, przynajmniej dla XVIII w.; więcej wątpliwości nasuwa istotna sprawa stosunku liczby duchownych do poddanej ich opiece ludności świeckiej. Wedle materiałów statystycznych zbieranych około połowy XVIII w. liczebność kleru diecezjalnego (księży świeckich) szacować można na 10 do 11 tysięcy; więcej było zakonników:

14200, nadto ponad 3100 zakonnic (dane o klasztorach dotyczą 1772-1773 r.). Stanowiło to około 0,5% ludności katolickiej, szacowanej z kolei na połowę mieszkańców Rzeczypospolitej w granicach przed pierwszym rozbiorem. Liczba duchownych rosła do tego czasu zarówno bezwzględnie, jak w stosunku do liczebności wiernych, jednak zdecydowanie dominował wzrost duchowieństwa zakonnego. W latach 1600 do 1772/3 liczba zakonów wzrosła dwukrotnie, a klasztorów prawie czterokrotnie; u progu X VII stulecia zakonników było zaledwie 3600.

Kler był silnie shierarchizowany, a liczba wysokich godności nader ograni­czona. Arcybiskupów było 2, biskupów 15. Kanoników w kapitułach kate­dralnych i kolegialnych — uwzględniając kumulowane godności — było w drugiej połowie XVIII w. około 800. Wśród nich istniały również różnice, wyznaczone funkcją, miejscem w stallach i uposażeniem. Nacisk z zewnątrz na mnożenie godności kościelnych spotykał się z pewnym korporacyjnym oporem, przynosił jednak rezultaty.

Najniższą jednostką organizacji kościelnej (i państwowej) była parana. Jej funkcje w środowisku nie zmieniły się od końca średniowiecza, natomiast poważne zmiany zachodziły wśród kleru. Bliższy wgląd w te sprawy uzyskujemy dopiero pod koniec XVI w., gdy w ramach reform potrydenckich przeprowa­dzono wizytacje diecezji. Zastraszającego obrazu stanu parafii i kwalifikacji kleru, jaki wyłania się z protokołów wizytacyjnych, nie należy bez zastrzeżeń odnosić także do czasów wcześniejszych. Był to wynik niepowodzeń Kościoła katolickiego, poniesionych w walce z protestantyzmem, i zmian kulturowych XVI stulecia. Słabo zorientowany w dogmatach, mało oczytany, nie wyćwiczony w łacinie proboszcz wiejski nie raził w czasach, gdy druku nie znano lub gdy się jeszcze nie rozpowszechnił, gdy cechą najsilniej wyróżniającą duchownego była niekiedy tonsura. Reformacja jednak, zadając wielki cios Kościołowi, stworzyła zarazem przesłanki jego odnowy. Jednym z warunków tego było wzmocnienie parafii.

Wizytacje, o których mowa, mogłyby stanowić materiał dla dość niewy­brednych anegdot. Bywało, że wizytujący archidiakon chwytał proboszcza in flagranti, liczył księżowskie dzieci, wysłuchiwał skarg na księży wyprawiających hałaśliwe burdy po karczmach, stwierdzał nieznajomość łaciny. Ostatnie dziesię­ciolecia XVI w. przynoszą widome świadectwa starań biskupów o poprawę tego stanu, a początek następnego stulecia — wyraźne tego rezultaty. W 1567 r.

276

zaczęło funkcjonować seminarium w Brunsberdze na Warmii, a pod koniec stulecia było ich razem sześć. Kształciły one jednak bardzo nielicznych adeptów, po kilkunastu zaledwie, toteż większa rola przypadła kolegiom prowadzonym przez jezuitów. Dopiero w 1695 r. wprowadzono obowiązek dwuletniej nauki w seminarium w diecezji krakowskiej, ale nie było to przestrzegane. Czasy saskie wprowadziły istotne zmiany w wykształceniu kleru. Liczba seminariów ducho­wnych wzrosła z 21 w 1700 r. do 29 w 1750 i 34 w 1772 r., a jeszcze znaczniej wzrosła liczba miejsc dla uczących się. Znikoma była jednak liczba proboszczów o wykształceniu uniwersyteckim, podczas gdy w niektórych krajach, zwłaszcza w protestanckiej Anglii, odsetek ich bywał w pierwszej połowie XVII w. dominu­jący.

Kler parafialny katolicki był zależny od biskupów, w mniejszym stopniu od kolatorów, choć oczywiście w skrajnych wypadkach możny pan (nawet jeśli był protestantem) nie miał trudności ze zmianą niewygodnego proboszcza. Jedynie w okresie gwałtownego wzrostu wpływów reformacji, gdy aparat Kościoła kato­lickiego był częściowo sparaliżowany, od szlachcica-właściciela wsi parafialnej zależało, czy proboszcza utrzyma, czy też kościół zamieni na zbór i osadzi na plebanii ministra. Już natomiast odzyskanie kościołów w okresie masowej rekonwersji szlachty protestanckiej pod koniec XVI stulecia umożliwiło pełną zależność ministra od właściciela dóbr. Z natury rzeczy niejako szlachcic-pro-testant więcej mieszał się do spraw zboru, miewał swoje zdanie nawet w sprawach teologicznych i liturgicznych.

W życiu plebana wiele znaczyło uposażenie. Nie zmieniło się ono w sposób zasadniczy od średniowiecza. Liczba parafii zwiększała się w miarę postępują­cego osadnictwa, a nowo zakładane były z reguły mniejsze. Dwa, trzy czy cztery łany nie zawsze zapewniały plebanowi dostatni chleb. Na jedną parafię w końcu XVI w. przypadało 34 km2 w woj. malborskim, do 134 km2 w woj. lubelskim, a dalej na wschodzie znacznie więcej (Podlasie — po 171 km2); odpowiednio różne były też liczby wiernych. W XVI w. przedmiotem zaciętych sporów między plebanami i Kościołem —jako instytucją — a szlachtą była dziesięcina. Nie tylko odmawiali jej protestanci; szlachta katolicka również odczuwała dziesięcinę jako dokuczliwy ciężar, w szczególności gdy trzeby ją było oddawać z gruntów folwarcznych. Plebani byli więc uważnymi obserwatorami procesu rozwoju folwarków, który z racji uszczuplanej dziesięciny wywoływał ich częste protesty.

Położenie duchownego, sprawującego pieczę nad parafią, zależało w różno­raki sposób od liczby, zamożności i gorliwości wiernych. Uposażeniem plebana było także beneficjum, które można było nadać absenteiscie (nie wykonującemu osobiście obowiązków), czasem pluraliscie (posiadającemu kilka podobnych godności jednocześnie). Kościół potrydencki walczył przeciw temu, jednak spadek wartości beneficjów i wpływy prałatów szukających dodatkowych dochodów przeważały, tak iż np. w diecezji krakowskiej w połowie XVIII w. 36% plebanów posiadało po parę, nieraz po pięć i sześć beneficjów.

Absenteista musiał utrzymywać zastępcę, wikarego, który wypełniał zań obowiązki duszpasterskie. Była to niższa i uboższa warstwa kleru świeckiego,

277

pozbawiona niektórych jego przywilejów. Podobną pozycję mieli kapelani, których w XVII i XVIII w. z upodobaniem trzymała na swych dworach zamożna szlachta i magnaci.

Mimo licznych ograniczeń służba Bogu wciąż dawała najlepszą sposobność awansu społecznego. Wskazuje na to pochodzenie wyświęcanych księży i dalsza ich kariera. Spośród 120 księży wyświęconych przez biskupa krakowskiego w roku 1600 i następnym 76% wywodziło się z miast, reszta ze wsi. Większość stanowili więc mieszczanie (nie wiemy z jakich warstw), chłopi zaś odsetek niewielki, skoro na pozostałe 24% składała się także szlachta. Szczegółowe badania ograniczyły się do niewielkich terytoriów małopolskich; wynika z nich, że wśród plebanów rośnie między początkiem XVII a połową XVIII w. odsetek szlachty, natomiast kler niższy jest w przeważającej mierze mieszczańskiego pochodzenia. Synowie chłopscy stanowią procent niewielki (poniżej 10). Zara­zem jednak zaznaczają się poważne różnice regionalne. Synowie szlacheccy dominują w parafiach zamieszkałych przez drobną szlachtę, jak np. na Ma­zowszu, Podlasiu. Chłopi z podgórskich królewszczyzn województwa krako­wskiego łatwiej niż gdzie indziej uzyskiwali beneficja w południowych deka­natach diecezji, podobnie jak synowie mieszczańscy w okolicach Proszpwic czy Krakowa. Można też dostrzec wśród duchowieństwa znane skądinąd -zjawiska migracyjne, zwłaszcza zaś ekspansję żywiołu mazurskiego na Małopolskę Wschodnią, na pobliskie ziemie Wielkopolski i na Prusy.

Uwagę o awansie społecznym poprzez święcenia duchowne odnieść można także do wyższego kleru świeckiego, kapituł i biskupów. Statut piotrkowski z 1496 r. godności kanoniczne zastrzegł dla szlachty, dla plebejuszy otwierając tylko pięć kanonii zwanych doktorskimi: dwie dla doktorów teologii, tyleż dla prawników i jedną dla doktora medycyny. Nie było jednak zastrzeżone, że obsadzać je mogą wyłącznie plebejusze. Statut piotrkowski nie obowiązywał do 1569 r. w Prusach Królewskich, więc tam obsada kanonii w diecezji warmińskiej i chełmińskiej a także wrocławskiej odpowiadała w jakimś stopniu układowi sił między mieszczaństwem wielkich ośrodków (głównie Gdańska i Torunia) a szlachtą. W czasach Kopernika dominowali tam synowie zamożnych i wpły­wowych rodzin mieszczańskich i ludzie z nimi związani. Reformacja, która trwałej zakorzeniła się w Prusach wśród mieszczaństwa niż wśród szlachty, ułatwiła poczynając od schyłku XVI w. wzmocnienie się żywiołowi szla­checkiemu. Był to dodatkowy czynnik polonizacji polityczno-kulturowej Prus. W Koronie kapituły kolegiackie, mniej ważne i najczęściej mniej dochodowe, również zastrzeżono dla szlachty, ponieważ jednak nie przestrzegano ściśle konstytucji sejmowych z lat 1505 i 1507, ta droga dla mieszczan, nawet z niedużych miast, nie była zamknięta.

Uposażenie kanoników składało się z prebend i udziału w dochodach ze wspólnych dóbr kapituły. Oprócz jednej lub paru wsi i przychodów w naturze oraz gotówce na jednego kanonika przypadał, w bogatszych diecezjach, udział w dochodach z kilkudziesięciu osad: w kapitule krakowskiej — 2 miast i 52 wsi, w poznańskiej — 3 miast i 69 wsi. Staranne zarządzanie przez samych kanoników

278

mogło podnosić rentowność dóbr kapitulnych, natomiast niewiele było nowych nadań.

Szczególne znaczenie miejsc w kapitułach diecezjalnych wiązało się z udziałem kanoników w życiu Kościoła, w życiu publicznym i — rzecz nie ostatnia — z perspektywami dalszego awansu. Na tym szczeblu godności powszechnie występowała kumulacja prebend. Wprawdzie domagano się rezydowania na miejscu, a kanonicy musieli starać się o specjalne urlopy, ale wielu kanoników przebywało na dworze panującego, w kancelariach, na dworach biskupich czy we własnych posiadłościach. Z punktu widzenia Kościoła była to sytuacja wysoce niezdrowa, sprzeczna z przepisami Soboru Trydenckiego; w praktyce wiązało się to jednak z aktywnym udziałem kanoników w życiu państwa i społeczeństwa. Dla spełniania codziennycli obowiązków kanonicznych utrzymywano wika­riuszy.

Biskupi należeli do najwyższej warstwy społecznej w Rzeczypospolitej. Jeszcze w 1415 r. arcybiskup gnieźnieński został prymasem Polski; z tej racji był zwierzchnikiem arcybiskupa lwowskiego, od 1515 r. także z urzędu legatem papieskim. Kolejność w hierarchii biskupów określało ich miejsce w Senacie (poprzedzające zresztą miejsca senatorów świeckich). Po przyłączeniu na sejmie lubelskim 1569 r. Podlasia, Wołynia i Ukrainy do Korony i po unii z Litwą i Prusami Królewskimi również tamtejszych biskupów włączono do hierarchii krzeseł senatorskich. Związek organizacji kościelnej i państwa, który na szczeblu parafii zaznaczał się słabo, tutaj był wyraźny i ścisły.

Od czasów Kazimierza Jagiellończyka ustaliła się zasada, że biskupa mianuje król, a formalnie tylko nominację potwierdza kapituła. Jednak reformy try­denckie i aktywność nuncjuszy papieskich utrzymały ścisły związek biskupów z Rzymem. Ta podwójna zależność była ulubionym tematem krytyki ze strony protestantów. Gdy po śmierci Zygmunta Augusta zeszła z wokandy sprawa Kościoła narodowego, wybór odpowiednich kandydatów zależał już nie od ich prawomyślności katolickiej, która była zrozumiała sama przez się, lecz od kwalifikacji duszpastersko-politycznych, zarówno bowiem Kościołowi zależało na biskupach-aktywistach, jak królowi na popierających go senatorach. Wszystko to miało istotny wpływ na skład episkopatu; omówimy tę sprawę w związku z zagadnieniem awansu społecznego.

Istnieją stosunkowo obfite dane dotyczące biskupów; można na ich pod­stawie scharakteryzować główne kryteria konieczne do nominacji na biskupa od połowy XVI stulecia. Biskupem mógł zostać człowiek przeważnie w dojrzałym wieku, po czterdziestce (70% wypadków), najczęściej między 40 a 60 rokiem życia, rzadko przed trzydziestką. Reguły ustanowione w Trydencie złamane zostały dla dwóch synów Zygmunta III, z których Jan Olbracht otrzymał prowizję papieską na biskupstwo warmińskie w dziesiątym roku życia, a Karol Ferdynand na biskupstwo wrocławskie - w jedenastym. Inny przepis trydencki nakazywał mianowanie biskupów spośród duchownych, posiadających stopnie naukowe lub przedstawiających zaświadczenie instytucji naukowej, iż są zdolni do nauczania. Dane z tego zakresu dla XVII w. pozostawiają wiele luk, wiadomo

279

jednak, że w latach 1586—1615 na 29 biskupów ordynariuszy wówczas konsekrowanych — stopnie naukowe miało trzech, dyspensy uzyskało 21; o pięciu brak danych. Natomiast na 92 konsekrowanych biskupów z lat 1706—1795 stopniami naukowymi wykazało się już 51, dyspensy uzyskało 39;

informacji brak o dwóch. Dominowały doktoraty z prawa, ustępowała im teologia. 60% doktoratów otrzymano na uniwersytetach włoskich, tylko 29 na polskich, wśród których pierwsze miejsce miała nie wszechnica krakowska, lecz jezuicka uczelnia wileńska: z 23 stopni naukowych biskupów litewskich 16 pochodziło właśnie z Wilna. Koroniarzom 10 stopni nadał Kraków, 2 —Zamość.

Owe statystyki wykształcenia mają znaczenie nie dlatego, by stopnie naukowe stanowiły dowód poziomu intelektualnego; wskazują one przede wszystkim na dość ścisły związek biskupów — poczynając od epoki kontrrefor­macji — z Rzymem. Jeszcze ważniejsza była droga, jaką przebywał duchowny od pierwszych święceń do infuły. Prowadziła ona przeważnie pizez kancelarie — zarówno kościelne, jak koronną i litewską (z tym wiąże się preferencja dla studiów prawniczych). Dla stosunków polskich szczególnie ważna była rola, jaką biskupi odgrywali w państwie dzięki miejscom w Senacie, ale ich wcześniejsza, wstępna, kariera urzędnicza też kształtowała osobowość przyszłego księcia Kościoła i członka elity władzy Rzeczypospolitej. Wynikał z tego konflikt między rzeczywistością a zasadami sformułowanymi przez Sobór Trydencki. W Rzeczy­pospolitej przeważnie “diecezja była dla biskupa nie zaś biskup dla diecezji", jak tego chciał sobór. Zwłaszcza za Wazów, świadomie tworzących swe stronnictwo pośród magnatów — a nawet kreujących magnatów dla swego stronnictwa — rozbieżność była wyraźna. Pewne rozwiązanie sytuacji, gdy ordynariusz zajęty był obowiązkami na dworze, stanowili sufragani, którzy uzyskawszy konsekrację i biskupstwo tytularne spełniali na miejscu niektóre funkcje ordynariuszy, jednak bez ich kompetencji sądowych. Liczba sufraganów rosła, stwarzając zarazem nowe prestiżowe stanowiska.

Kariera biskupa rzadko ograniczała się do jednej diecezji. Podobnie jak senator od drążkowego krzesła ku kasztelani! krakowskiej, biskup postępował od niższych w hierarchii i gorzej uposażonych diecezji ku lepszym. Kariera w najkorzystniejszym razie kończyła się w Gnieźnie, Wilnie lub Krakowie. Tylko jeden biskup krakowski przeniósł się do Gniezna, tylko jeden również zaczął i skończył swą karierę w Krakowie; trzech arcybiskupów gnieźnieńskich nie posiadało wcześniej sakry biskupiej. Archidiecezja lwowska szacowana była nisko: przeważnie od niej zaczynano, czasem była to druga sakra, tylko w jednym wypadku trzecia. Litwini bronili skutecznie zasady swego indygenatu, nie dopuszczając na biskupstwa smoleńskie, inflanckie, żmudzkie i wileńskie Koro-niarzy. Tylko jeden biskup wileński przeniósł się do Krakowa (konwertyta Jerzy Radziwiłł, 1591), dwóch Koroniarzy z Rusi musiało zrezygnować z objęcia diecezji wileńskiej, choć byli już konsekrowani. W awansie kościelnym liczyła się także świecka pozycja polityczna biskupa; tradycyjnie przecież kanclerz lub podkanclerzy byli duchownymi.

Trudno oczekiwać, aby wzorzec społeczny biskupa polskiego pokrywał się z

280

ideałem trydenckim. Podobnie jak dla plebana ideałem w znaczeniu stylu i prestiżu był szlachcic-posesjonat, dla biskupa był nim magnat. Pewną rolę grały w tym związki pokrewieństwa, ale ponadto biskupi w większości dysponowali majątkami wielkimi, nawet jak na pierwszych magnatów, a w Wielkopolsce, Prusach czy na Mazowszu nikt się z nimi nie mógł pod tym względem równać. Wystawność, liczne świty dworzan, pałace, a nawet wojska przyboczne były — poczynając od XVII w. — stałym atrybutem bogatszych biskupów. W relacjach wysyłanych do Rzymu uzasadniano to koniecznością zachowania powagi wobec szlachty, ale niekiedy —jak w Prusach Królewskich u schyłku XVI stulecia — orszaki zbrojnych i lennej szlachty służyły biskupom do wymuszania posłu­szeństwa, czasem u protestantów-mieszczan, czasem nawet u kleru zakonnego.

Z wielu przyczyn, zarówno materialnych jak prestiżowych, główne rezy­dencje biskupie rzadko pokrywały się ze stolicą diecezji. Takimi rezydencjami prymasów stały się Skierniewice i Łowicz, biskupów płockich — Pułtusk, włocławskich — Wolborz, czy krakowskich — Bodzentyn, później Kielce.

Z licznych analogii między wzorcem magnata świeckiego a biskupa nie wynika ścisły związek osobisty tych grup. Choć zdarzali się biskupi spośród pierwszych co do znaczenia rodów, a liczba magnatów-biskupów rosła od XVII stulecia, bardziej typowym zjawiskiem był awans osiągnięty dzięki konsekracji i nepotyzm wśród samych biskupów. Do reguły należało popieranie krewnych. Najbardziej znany dziś przykład (nie uwieńczony zresztą konsekracją biskupią) to dwaj Kopernikowie, siostrzeńcy biskupa Łukasza Watzenrode, ale też w XVII w. arcybiskup gnieźnieński Wawrzyniec Gembicki wyrobił miejsce w episkopacie trzem swoim krewnym. Od schyłku XVII w. ordynariuszami zostało czterech Załuskich, a trzech uzyskało sufraganie płockie. Spośród Szembeków sześciu było ordynariuszami, dwóch sufraganami, nie licząc krewnych o innych nazwiskach. Z punktu widzenia przemian społecznych można tu mówić o tworzeniu się “nowej magnaterii" analogicznie do nowych magnatów świeckich. Środki uzyskane z dóbr biskupich szły w pewnym stopniu na finansowanie karier świeckich najbliższych krewnych (choć zagadnienie to nie jest dobrze znane), a czynniki polityczne sprzyjające awansom w hierarchii duchownej były podobne do tych, które tworzyły nowe kariery świeckie: Szembekowie, na przykład, zostali wyniesieni przez Sasów.

Duchowieństwo zakonne

Duchowieństwo zakonne wykazywało wiele cech odrębnych od świeckiego, ale przede wszystkim było głęboko wewnętrznie zróżnicowane. Różne były reguły i formy życia kleru zakonnego, ponadto w niektórych zakonach istniała ostro zarysowana hierarchia społeczna. Na losy duchowieństwa zakonnego niezwykle silnie, wyraźniej jeszcze niż w odniesieniu do kleru świeckiego, wpłynęła reformacja i kontrreformacja.

281

W latach największych triumfów reformacji na ziemiach polskich, a więc około połowy XVI stulecia, liczba zakonników zmniejszyła się drastycznie. Dysponujemy wyrywkowymi danymi. Wśród braci żebrzących w 1517 r. było franciszkanów (konwentualnych) 400 do 600, po osiemdziesięciu zaś latach, już w okresie ponownego rozwoju katolicyzmu - 265, zaledwie po kilku na klasztor. Bernardynów w 1523 r. było 700, w 1579 r. - 400. U dominikanów skurczyła się znacznie zarówno liczba domów, jak zakonników. Karmelici, a zwłaszcza augustianie, zmniejszyli się liczbowo jeszcze poważniej. Ogółem liczba mendykantów spadła do 1/3 lub nawet 1/5, zniknęła połowa klasztorów. Wyludniły się szczególnie domy zakonne w Prusach Królewskich i na Rusi.

Epokę kontrreformacji z kolei cechuje bujny rozwój zakonów. Liczebność bernardynów wzrasta w 1605 r. do 1300, dominikanów trzykrotnie w latach 1580-1600. Reformują się i wzmacniają także inne zakony. Dla tego okresu największe znaczenie ma rozwój na ziemiach Rzeczypospolitej zakonu jezuitów. Założony w 1540 r., w 1564 r., gdy powstało na ziemiach polskich w Braniewie pierwsze jego kolegium, zakon ten był już potężny i liczył ponad sto domów. Doceniali go też przywódcy kontrreformacji w Polsce, biskup warmiński Stanisław Hozjusz i nuncjusze. Jezuici stawiali sobie za zadanie pomoc hierarchii katolickiej w najtrudniejszych sprawach, zwłaszcza w działalności misyjnej (misje wewnętrzne) i szkolnictwie. Starali się także oddziaływać na czynniki rządzące, kształtować stosunki polityczne w duchu odpowiadającym ich zamierzeniom.

Trudnym zadaniom i ambitnym projektom odpowiadała scentralizowana i surowa organizacja zakonu oraz skrupulatny dobór kadr. Kandydat do zakonu miał mieć ukończone co najmniej piętnaście lat, przechodził 2 lata nowicjatu, następnie jako junior odbywał pięcioletnie studia, po nich trzyletni staż i czteroletnie studia teologiczne - każdy etap związany był z selekcją. Jeśli doszedł do najwyższych święceń - profesa, był już człowiekiem dojrzałym, o znacznej wiedzy i charakterze urobionym długotrwałym umiejętnym wychowaniem. Działalność jezuitów w pierwszym stuleciu ich istnienia przyczyniła się walnie do sukcesów katolicyzmu. W Inflantach, w miastach pruskich, gdzie protestantyzm dominował całkowicie, potrafili odzyskać utracone placówki katolicyzmu i na tej bazie materialnej prowadzili niezmiernie ciężką akcję misyjną. Obok działań otwartych - nauczania, nacisku wyznaniowego i polemiki wyznaniowej, dążyli do pogłębienia rozbicia w obozie protestanckim. Starali się działać od góry, wpływając na nawę państwową (spowiednicy królewscy) i nawracając magna­tów, usztywniając postawę mniej zdecydowanych biskupów i oddziaływaj ąc na opatów. Obliczony na długą metę ich program rozwijania szkolnictwa przyniósł zdumiewające efekty już w pierwszych dziesięcioleciach. Sukcesem w pewnym sensie było to, że nikt nie pozostawał wobec nich obojętny: mieli równie gorących wielbicieli, jak namiętnych przeciwników.

Od strony społecznej ten etap rozwoju zakonów w Polsce - do początków XVII w. - zakończył się znaczną polonizacją mendykantów, w dalszym ciągu rekrutujących się spośród mieszczaństwa. Można zresztą mówić także ogólniej o sukcesie mieszczaństwa, bowiem w pierwszym pokoleniu jezuitów polskich

282

dominują mieszczanie: wśród nowicjuszy z lat 1564 74 stwierdzono 56% mieszczan, 28% szlachty i 7% chłopów. Biorąc pod uwagę wpływy Towarzystwa i indywidualne możliwości działania jego ojców, był to wielki, może największy, sukces mieszczaństwa tego czasu.

Stulecia następne cechuje przede wszystkim szybki wzrost liczby zakonów i ich domów. Jest to -jak zobaczymy - problem dotyczący nie tylko samego stanu duchownego, ale zjawisko o ogromnym znaczeniu dla całego społeczeństwa: jego struktury, kultury, oświaty i obyczajów. Skalę wzrostu przedstawia tabela:

Tabela 11



Za


kony męsi


cię


Za


Kony żeńs


iie


Rok


zakony


domy


zakon-


zakony


domy


Zakon-




























- -


1600


15


227


3600


10


31


840


1650


20


470


7500


l?


95


2760


1700


27


674


10000


16


111


2865


1772/3


27


884


14500


17


132


3211


Zsumowane liczby te przynoszą informację o popularności klasztorów i zakonów jako instytucji, w pewnym też sensie życia zakonnego jako formy bytowania. Kryją się jednak w tych danych extrema trudne do podliczenia. Cystersów i karmelitów było tyluż co pijarów (450-500), ale funkcje i znaczenie w społeczeństwie mieli zgoła inne. Rozpatrzeć więc trzeba kilka spraw: motywy fundowania klasztorów i wstępowania do zakonów, funkcje duchowieństwa zakonnego w społeczeństwie, wreszcie strukturę społeczną zbiorowości klasztor­nych.

Najżywszy ruch fundacyjny przypadł na trzecie dziesięciolecie XVII w. (68 klasztorów), następny na okres 1671-1700 i ostatni na połowę XVIII wieku. Jest w tym sprzeczność, z jednej strony bowiem szlachta nalegała - jak wiemy - w sejmie na ograniczenie donacji na rzecz Kościoła, a z drugiej dominują właśnie fundacje szlacheckie i magnackie. Gdy jednak szlachta jako stan była świadoma zagrożenia w skali globalnej, to indywidualny bogaty szlachcic miał rozliczne powody, by klasztor fundować. Dla wielu była to wewnętrzna, duchowa potrzeba, wynikająca z głębokich motywów. Na początku XVII w. działała w tym kierunku agitacja spowiedników-jezuitów. a wielu bogatych posiadaczy nie żałowało środków, by okupić błędy swej dysydenckiej młodości. Niektóre zakony spełniały funkcje, które w oczach szlachty miały duże znaczenie doczesne:

z tym wiążą się fundacje kolegiów jezuickich, pijarskich i innych. Szczególnie ważne były klasztory żeńskie, które zapewniały schronienie córkom szlacheckim, toteż pośród klasztorów ufundowanych w okresie 1550-1772*60% stanowią fundacje magnackie lub szlacheckie. Zresztą nie zawsze zamysł fundacji oznaczał wielkie przedsięwzięcie i często nie dochodził do skutku. Rzym wprowadzał rozliczne ograniczenia i warunki założenia klasztoru, obawiając się, i słusznie,

283

rozdrobnienia donacji i tworzenia domów nie mających w istocie podstaw materialnego istnienia. Ustalono minimalną liczbę zakonników. Spory między domami zakonnymi, a w szczególności tradycyjne zatargi między zakonami, które w stosunku do średniowiecza przybrały jeszcze na sile, nastrajały niechętnie biskupów, którzy - niekiedy sami będąc fundatorami - przeprowadzali skru­pulatną kontrolę celowości i realności nadań.

Dla niejednego zamożnego szlachcica, ale przecież nie magnata, założenie klasztoru było kwestią ambicji. Litwin Marcin Matuszewicz, sam klient magnacki, który dopiero w ostatnich latach życia (zm. 1768) dosłużył się senatorskiego krzesła, szczegółowo opisuje uporczywe starania swego ojca o założenie klasztoru marianów w Rasnej. Majątek ojcowski pozwalał na spore datki, ale można podzielać opór biskupa, gdy się czyta, że “umyślił ich klasztor fundować [...], a gdy na tem miejscu, gdzie przedtem był pałac drewniany sapieżyński, stał jeszcze skarbiec z kilką pokojami murowany na kształt oficyny, tedy ojciec mój umyślił z tego pustego muru kościół i klasztor wymurować". Dalej spory, groźba klątwy i wreszcie zgoda biskupa, uzyskana w wyniku zawiłych starań.

Działały nie tylko względy prestiżu i pobożności. Donator nie tracił wpływu na swą fundację i jej majątek. Zachowywał znaczący głos przy wyborze władz domu, miał pierwszeństwo w lokowaniu tam swych krewnych, czasem - w warunkach braku publicznego bezpieczeństwa - mógł liczyć na azyl i schro­nienie.

Szczególny problem stanowiły fundacje w miastach. W sześciu najważniej­szych ośrodkach (Kraków, Warszawa, Wilno, Lwów, Lublin i Poznań) były w 1600 r. trzydzieści cztery domy zakonne, w 1772/3 r. - 115, w tym we Lwowie ich liczba wzrosła z 3 do 22. Zakonnice miały w tych miastach w 1660 r. domów 11, a w 1772/3 r. - 46, w tym ich stan posiadania wzrósł w Lublinie z 1 domu do 6, a w Warszawie wszystkie 10 domów zakonnic powstało w omawianym tu okresie. Ostatecznie w Krakowie było 41 domów zakonnic i zakonników, w Warszawie 34, we Lwowie i Wilnie po 31, przy czym w stolicy Wielkiego Księstwa liczba zakonników przewyższała ich liczbę w Krakowie. Ta ekspansja duchowieństwa zakonnego ostro zagroziła mieszczaństwu. Około 1667 r. mieszczanie krakowscy w obrębie murów dysponowali dwukrotnie mniejszą liczbą działek gruntowych niż instytucje kościelne (27,5% mieszczaństwo, 55% Kościół, 16,5% szlachta). Satyryczny obraz znany z Monachomachii Ignacego Krasickiego nie był oderwany od rzeczywistości.

Fundacje miejskie nie były jednak przeważnie fundacjami mieszczańskimi, choć mieszkańcy miast zżyli się szybko z kościołami i kolegiami zakonnymi. Liczne klasztory reformatów, kapucynów czy bernardynów, położone zwykle u bram miejskich, powstawały z woli ziemiaństwa. Reguły zakonów żebrzących, wiążące braci ze społeczeństwem świeckim i nakazujące im ubóstwo, przyspa­rzały impopularności. Można było być szczodrym na co dzień, dając kwesta-rzowi (postać jakże typowa w krajobrazie sarmackim) żywność i trochę pieniędzy, a nie pozbywając się ziemi.

Kto zaludniał klasztory?

284

Procesja (obraz monogramisty A.H., ok. 1640 r. Gidle, klasztor Dominikanów)

Liczby ogólne mogą być równie mylące, jak wątpliwe co do ścisłości. Na ziemiach wschodnich Rzeczypospolitej dominowała szlachta, której odsetek wśród zakonników rósł w ciągu XVII i XVIII stulecia. W Koronie, poza Rusią, udział mieszczaństwa sięgał 50%. Nie brakło też wśród zakonników chłopów. W zależności od stanu i zamożności domu rodzicielskiego gdzie indziej się kierował i czego innego szukał młody kandydat na zakonnika. Wśród jezuitów dominować zaczął element szlachecki. Jędrzej Kitowicz, pisząc o czasach Augusta III, wyjaśnia to następująco: “Jezuici, mając młodzież w swojej edukacji, pociągali do swego zakonu subiekta, czyli Ł wcipy co najlepsze, a osobliwie

285

szlacheckiej kondycji, w których mogli przebierać jak ogrodnicy w szczepach [...] Z stanu szlacheckiego przyjmowali aspirantów z dwóch powodów: albo z rozumu, chociaż ten nie był celujący nad miarę, to go szlachectwo nadstawiało;

albo z pożytku, kiedy niedostatek talentów rodziny powołanego dopłacali znacznymi, ofiarowywanymi zakonowi summami lub w inny sposób świadczo­nymi wielkimi dobrodziej stwy [...] Widzieliśmy nieraz kasztelanów, wojewodów, biskupów, na schyłku wieku swego opuszczających świat, przyjmowanych do zakonu z wnioskiem [tj. posagiem] stutysięcznym, a tacy u nich [...] wyższej nie piastowali godności jak ministrowską, która u jezuitów toż samo znaczyła, co po innych zakonach wikary albo podprzeorzy.

.Z plebejuszów kto był przyjęty z samego rozumu, musiał w nim bardzo nad innych celować; z miernym dowcipem nieszlachcic z trudna bardzo mógł się wcisnąć za fortę Jezuicką, chyba znowu, że albo był cudzoziemcem, np. Niemcem, Francuzem, to dla języka był akceptowany [...] albo był jakim artystą [...] albo nareszcie musiał być synem jakiego bogacza w mieście [...] albo synem burmistrza, albo radzcy miast główniejszych. Gdyż oni mocno się o to starali, aby ze wszystkimi celniejszymi stanami mieli jakoweś związki i zachowanie".

Ten przydługi cytat reprezentuje niechętny, ale pełen uznania punkt widzenia ojca misjonarza, jakim był Kitowicz, a jednocześnie trafnie wyjaśnia związek zadań i taktyki Towarzystwa Jezusowego z jego składem społecznym. Inaczej pisze ten sam autor o reformatach; oddaje im pośród wszystkich mendykantów “pierwszeństwo szacunku" po kapucynach, bowiem Jeszcze do cnót duchow­nych przez ludzkość domową, na jaką zebrać się może ubóstwo zakonne, przyjaciół sobie kaptować umieją". Wstępuje do nich - czytamy dalej - “bardzo wiele młodzieży rożnej kondycji, nawet i szlacheckiej". Był to więc zakon przeważnie plebejski.

Hierarchiczna, stanowa struktura społeczeństwa nie była obca i zakonom. W zależności od reguły i lokalnych stosunków, w większym lub mniejszym stopniu zaznaczała się nierówność zakonników, uzasadniona zresztą organizacją domu zakonnego. Szczególną sytuację stwarzała instytucja opatów komenda-toryjnych, istniejąca w najstarszych i wysoko uposażonych dobrami ziemskimi klasztorach. Dwadzieścia siedem (wedle stanu z końca XVI w.) stanowisk ppackich pozostawało mianowicie w dyspozycji króla, rozszerzając zasób beneficjów i godności wykorzystywanych w grze politycznej. Duchowni świeccy, którym przeważnie komendy (opactwa z mianowania królewskiego) przypadały, pobierali należne im dochody i na ogół mało interesowali się wewnętrznymi sprawami klasztoru. Społeczność zakonna natomiast pozostawała pod - kon­trastującymi często - wpływami sarmackiego stylu życia społeczeństwa świec­kiego i prądów idących z Rzymu. Sarmackie więc bywały formy sporów między klasztorami. W toku ostrego konfliktu między konwentem benedyktynek chełmińskich, kierowanym przez energiczną reformatorkę Magdalenę Mortęską (fl63J), a benedyktynkami toruńskimi, te ostatnie pod przewodnictwem ksieni Zofii Dulskiej piszą protestacje i reprotestacje, chciałoby się powiedzieć:

sejmikują, jak przystało na szlachcianki polskie. Wiele sporów między sąsiadującymi

286

Portret fundatorki

Katarzyny z Kretkowskich Ligęziny w lubelskim klasztorze

Karmelitanek (połowa XVII w.)

Dramatyczny gest ręki zrywającej naszyjnik, obalony wazon z kwiatami

symbolizują pogardę dla rzeczy doczesnych. Brud świata obmyje wodą z dzbana. U góry symbole ofiary i służby Bogu.

w miastach klasztorami mendykantów rozstrzygano walką wręcz, a Matuszewicz opowiada o dowcipnisiu, stolniku smoleńskim, który gdy “obaćzył pijara z jezuitą obok siedzącego, padł na kolana, dziękując Panu Bogu za zgodę w chrześcijaństwie". Sarmatyzm przenikał do klasztorów przez stały kontakt ze światem zewnętrznym. Choć był to okres ostentacyjnej, czasem bezwzględnej dewocji, zakony odczuwały jednocześnie demoralizujący wpływ sarmackiej rubasznej fantazji. “Zwyczaj nigdy nie może obowiązywać wbrew zakazom Boga - napominał przybyłych do Polski w połowie XVII w. ojców, misjonarzy francuskich, Wincenty a Paulo, zaniepokojony zwyczajem ucztowania zakonni­ków razem ze szlachtą - i dlatego nie tłumaczy przed Bogiem, a jeśli inni księża i zakonnicy postępują inaczej, mają, być może, więcej cnoty od nas, aby się hamować przy tych ucztach".

Wstępując do klasztoru szlachcic czy szlachcianka wysokiego rodu zacho­wywali pewne zwyczaje i prestiż uzyskany wraz z urodzeniem. Ale też, czyje

287

pochodzenie było skromne, ten mógł stosunkowo łatwo nabrać szlacheckich manier lub po prostu podszyć się pod szlachcica. Ważne jest jednak, że nie było to tak istotne jak w środowisku świeckim. Przykładem Piotr Skarga, którego pochodzenie szlacheckie ustalone zostało przez historyków dopiero w 1955 r.

Oprócz funkcji kaznodziejskich, nauczycielskich, udaielania sakramentów i rządu (“rząd u cystersów jest monarchiczny" - pisze Kitowicz a dominikański “na kształt republikanckiego") złożona społeczność klasztorna potrzebowała wielu specjalistów: rzemieślników, administratorów i służby. W tej głównie sferze stykały się z sobą oba światy.

Wyliczając i omawiając wszystkie sfery działalności kleru katolickiego nie moglibyśmy uniknąć licznych powtórzeń. Będziemy się z tym stykali w związku ze szkolnictwem i mecenatem artystycznym, religijnością i awansem społecznym. Duchowny był niezbędny wśród dworzan magnata, w kościołach odbywały się sejmiki. Sprawy wyznaniowe wiązały się z wielką polityką czasów renesansu i baroku na dobre i na złe.

Jednak Kościół rzymski nie miał w Rzeczypospolitej monopolu. Obok zborów protestanckich na kresach południowo-wschodnich i w Wielkim Księstwie istniała przez cały omawiany tu okres rozbudowana organizacja Kościoła wschodniego, a od unii brzeskiej zaś (1596 r.) nawet dwie organizacje:

prawosławna i unicka.

Duchowieństwo prawosławne, unickie i protestanckie

Duchowieństwo Kościoła wschodniego różniło się znacznie od katolickiego. U progu omawianej tu epoki, w 1458 r., powstała metropolia kijowsko-halicka, której formalne podporządkowanie patriarsze Konstantynopola pod koniec XVI w. wzmocniło się, powodując jednak opór wśród episkopatu prawosławne­go. Metropolici wybierani byli przez synod biskupów, jednak decydowała wola króla (wielkiego księcia). Najczęściej metropolitą zostawał biskup, choć w XVI w. obrano trzy osoby świeckie. Zresztą również biskupami, i to znacznie częściej, bywali ludzie świeccy bez przygotowania teologicznego. Wobec braku zakazów prawnych i stosunkowo niewielkiego uposażenia wielu biskupów pochodziło z mieszczaństwa, być może nawet z chłopstwa. Pośród szlachty nieliczni byli członkowie ważniejszych rodzin, natomiast częściej urzędnicy. Dbałość o losy potomków tworzyła dynastie biskupów i władyków. Autorytet biskupów prawosławnych nie dał się porównać z autorytetem ich katolickich odpowie­dników. Po unii utrata uposażenia pogorszyła jeszcze sytuację, jednak przywilej Władysława IV z 1632 r., a następnie ugoda z Kozakami w Hadziaczu (1658) przyczyniły się do utrwalenia podwójnej organizacji kościelnej i dwóch sieci-diecezjalnych poza katolicką, o której była już mowa.

Odpowiednikiem kapituł były w Kościele prawosławnym kryłosy soborne.

288

Zorganizowane odmiennie i o nieco innych kompetencjach, stanowiły jednak co jest w tej chwili istotne - ogniwo pośrednie między warstwą najwyższą, biskupów, a klerem niższym, parafialnym. Uposażenie kryloszan (nazwa spo­krewniona z wyrazem kler) było nader skromne, sięgające najwyżej paru wsi. Zamiast prebend kler soborowy miał beneficja w parafiach. Inną grupą pośrednią byli namiestnicy, w niektórych diecezjach zwani protopopami, archi­prezbiterami lub podobnie, kierujący sprawami cerkiewnymi na obszarach zbliżonych do powiatów.

Kler parafialny Cerkwi prawosławnej scharakteryzować możemy wedle problemów, które przedstawione zostały dla Kościoła katolickiego. W przeciwieństwie więc do katolików hierarchia prawosławna nie interesowała się rozwojem sieci parafialnej; parafie powstawały bez względu na braki w uposażeniu, jedynie w zależności od woli kolatora. Wola kolatora mogła też łatwo parafię zlikwidować, a parocha usunąć. Tak stało się w trzeciej ćwierci XVI wieku, gdy w Wielkim Księstwie i na ruskich ziemiach Korony znaczna część szlachty przeszła na kalwinizm. W przeciwieństwie jednak do ministrów protestanckich poziom intelektualny i wiedza teologiczna popów przedstawiała się nader ubogo. Ten stan rzeczy, obok wielkich problemów politycznych, wpłynął na losy Kościoła wschodniego u schyłku wieku XVI.

W Kościele unickim zaznaczyły się obustronne wpływy: tradycji wschodniej z jednej, Rzymu zaś z drugiej strony. Przez pierwsze dziesięciolecia trwały zacięte spory z prawosławiem, w wyniku których utrwaliła się sytuacja, iż unia była silniejsza na ruskich ziemiach Korony; na Litwie rozwój jej zaznaczał się słabiej, nie tyle na skutek oporu prawosławia, ile ekspansji kalwinizmu. W wieku XVII protestantyzm przeszedł do defensywy, natomiast przywrócono, jak o tym była mowa, wiele praw Kościoła prawosławnego; wreszcie powstanie kozackie i liczne wojny trapiące ziemie wschodnie Rzeczypospolitej szarpały strukturę Kościoła unickiego. Głową jego był metropolita kijowski. W pierwszym pounijnym pokoleniu wśród biskupów zdarzali się ludzie świeccy, jednak wkrótce, na początku XVII w., przyjęła się na ponad sto lat praktyka obsadzania biskupstw zakonnikami - bazylianami. Miejscowa szlachta urzędnicza miała często niemały wpływ na wysuwanie kandydatur przez metropolitę; kandydatury te, po selekcji, król podawał z kolei do Rzymu.

Śluby zakonne wiązały biskupów tylko w pewnym stopniu. Istotne było natomiast to, że po reformie zakon bazyliański dawał swym wybitniejszym członkom odpowiednie przygotowanie praktyczne i teoretyczne, wykształcenie nie tylko na miejscu, ale i w Rzymie, zwłaszcza w Kolegium Greckim. Z 15 metropolitów (którzy byli uprzednio biskupami) 13 miało studia teologiczne, z tego 9 w Kolegium Greckim (2 zostało biskupami jako ludzie świeccy). Podobne wyniki daje zbiorowość statystyczna biskupów chełmskich. Wielu biskupów unickich było początkowo pochodzenia mieszczańskiego; poczynając od połowy XVII w. z jednym tylko wyjątkiem zostają nimi szlachcice. Podobnie jak w Kościele łacińskim tworzą się nepotyczne “dynastie".

Kryłosy również pozostawały pod wpływem łacinników; mieli w nich

289

zasiadać kapłani bezżenni. Duchowieństwo łacińskie odnosiło się niechętnie do prób podniesienia ich znaczenia i autorytetu.

Parafie unickie były niezmiernie liczne. W 1772 r. istniało ich ponad 9300, gdy tymczasem prawosławnych zaledwie kilkaset. Rozwój sieci parafialnej nastę­pował - w sensie technicznym i prawnym - podobnie jak w Cerkwi prawo­sławnej, zależnie od potrzeb i zainteresowań fundatora, bez wysokich zobo­wiązań materialnych z jego stropy. Na terenach, gdzie współistniały organizacje katolicka i unicka, około 1772 r. liczba cerkwi była średnio ośmiokrotnie większa niż kościołów. Fakt, że parochowie (proboszcze) byli przeważnie żonaci, czynił z duchowieństwa unickiego stan. Do święceń dochodziło niewielu poddanych (potrzebna była pisemna zgoda pana), nieliczna szlachta, głównie zaś synowie mieszczańscy i kapłańscy. Parafie kościołów wschodnich oprócz parochów--ojców otrzymywali także ich synowie, którzy dziedziczyli beneficjum. Poziom umysłowy i wykształcenia parochów unickich był, ogólnie biorąc, niższy niż katolickiego kleru parafialnego, ale i tu wiek XVII, a zwłaszcza druga polowa następnego, przyniosły poprawę. W tym ostatnim okresie powstały szkoły dla synów parochów, obowiązkowe i kształcące ich w języku starocerkiewnym i służbie bożej. Studia średniego stopnia dawały kolegia łacińskie pijarów, jezuitów czy bazylianów (później Komisji Edukacji Narodowej), a “nauki duchowne" - wielokrotnie zakładane i efemerycznie wegetujące seminaria diecezjalne. Na tym tle charakterystyczne były fundacje Potockich (Buczacz, 1712), Radziwiłłów (Świerzeń, 1743), Potockich (Humań, 1766), w których bazylianie kształcili przyszłych parochów dla obsady parafii w rozległych dobrach fundatorów.

Szczególne znaczenie miał w strukturze duchowieństwa i Kościoła unickiego zakon bazylianów. Był to jedyny zakon Cerkwi prawosławnej i pozostał jedynym po unii. Większość monasterów objęta została unią, a komisje sejmowe wyłonione w 1635 r. dokonały dalszych podziałów w miastach i dobrach królewskich wedle aktualnego układu sił. Już wcześniej podjęta została przez późniejszego metropolitę Józefa Welamina Rutskiego szeroko zakrojona re­forma zakonu, której ośrodkiem stał się monaster Św. Trójcy w Wilnie. Zreorganizowany zakon uzyskał organizację scentralizowaną, nie bez wzorów jezuickich, stał się szkołą całej hierarchii kościelnej unickiej. Rozszerzył formy swej działalności, zwłaszcza misyjnej i nauczycielskiej. Podobnie jak klasztory łacińskie, mnożyły się na ziemiach wschodnich także i monastery, jako wynik prywatnych fundacji. W 1773 r. było ich 144 - połowa w Koronie, połowa na Litwie. Na monaster przypadało niespełna 10 zakonników. Już wcześniej przeprowadzona została akcja likwidacji i komasacji klasztorów najuboższych i najmniej licznych.

Bazyliańskie klasztory żeńskie odgrywały mniejszą rolę i były przeważnie uboższe (w Koronie). W 1772 r. było 25 żeńskich monasterów unickich, mieszczących zapewne ok. 200 zakonnic. Drugie tyle mogło być mniszek prawosławnych.

Główny przeciwnik katolickiego plebana: minister luterański, kalwiński czy

290

ariański, stanowił często zgoła odmienny typ wykształcenia, umysłowości i gorliwości. Znamy ministrów pochodzących z różnych stanów i warstw społecznych. Gdy było ich najwięcej, w drugiej połowie XVI w., mieszczanie odgrywali w gronie ministrów poważną, obok szlachty, rolę. Brak hierarchii podobnej do katolickiej odciągał od tego powołania członków znamienitych rodzin, które innymi drogami zapewniały sobie wpływ na zbory. W okresie kulminacji wpływów protestantyzmu ministrów kształciły szkoły w głównych krajowych ośrodkach reformacji, a ponadto uniwersytety niemieckie (Wittenberga), w szczególności zaś Królewiec, gdzie wpływy kulturalne polskie były bardzo silne. Poziom kulturalny i moralny duchownych protestanckich zdaje się być wówczas wyższy, podczas gdy ich katolickim kolegom ślubowanie celibatu stawiało szczególnie trudne wymagania. Pisał przecież Jan Kochanowski:

Omnes ludzie sumus; nobis tamen esse żonatos Concessum est; solus grzech jest ożeniare kapłanos. Esse scelus księdzu cnotliwam decere żonam, Et non esse scelus kurwam choware kucharkam.

Z drugiej strony, przy lepszym często wyćwiczeniu w dysputach teologicz­nych, ministrowie grzeszyli skłonnością do sporów doktrynalnych. Trudniejszą także mieli sytuację w stosunkach z patronami swych zborów. Gdy proboszcz katolicki w epoce kontrreformacji mógł w sprzyjających okolicznościach szukać przeciw patronowi oparcia u biskupa, minister luterański nie miał tych możliwości. Wkrótce jednak, wraz z szybko postępującą rekatolicyzacją, prob­lem poza miastami pruskimi - zniknął. Nie znało też społeczeństwo Rzeczypospolitej na większą skalę owego tak charakterystycznego dla krajów protestanckich problemu rodzin i dzieci pastorów, czynnika tak ważnego w tworzeniu się warstwy urzędniczej i elity intelektualnej.

Społeczności duchownych poświęcono tu niemało miejsca; było to konieczne ze względu na zróżnicowany skład społeczny duchowieństwa różnych wyznań i wagę organizowanych przezeń spraw wyznaniowych w życiu społeczeństwa Rzeczypospolitej. O sprawach wiary mowa będzie osobno, tu wypada jednak zauważyć, że przecież grupy ludzi spełniających funkcje religijne były liczniejsze, niżby to wynikało z naszych tu rozważań. W ramach chrześcijaństwa istniało duchowieństwo ormiańskie, rozrzucone kolonie tatarskie utrzymywały du­chownych mahometańskich, a Żydzi mieli swych rabinów i niezmiernie ważną organizację gmin religijnych.


Ludzie luźni i margines społeczny

Ludzie majętni, osiadli, z niepokojem i niechęcią patrzyli na tych, których nie stabilizowała ani wykonywana praca, ani więzy poddaństwa, ani wreszcie użytkowana ziemia. Stosunek do ludzi zwanych luźnymi określały najsilniej dwa czynniki: chęć obniżenia ceny ich siły roboczej (a zwłaszcza przywiązania ich do

291

terenu włości czy powiatu) oraz obawa przed nimi, jako przed elementem niebezpiecznym i szkodliwym społecznie. W społeczeństwie pojmowanym jako organizm ustabilizowany, ograniczony więziami stanów, korporacji i pod­daństwa, luźnym - w najszerszym znaczeniu tego słowa - był każdy, kto z tych ram się wymykał, niezależnie od jego pochodzenia. “A tak luźni rozumieć się mają ex nobilibus [ze szlachty], którzy żadnej posesji podatkowi publicznemu podległej nie mają ani pospolitego ruszenia nie odprawują; a zaś ex plebeis, którzy nikomu żadnej absolutnie pańszczyzny nie robią; a który by choć jeden dzień lub pół dnia pańszczyzny odrabiał, taki i taka za luźnych być nie mają poczytani". Tak stanowiło laudum sejmiku warszawskiego z 1721 r.; odzwier­ciedlano stosunki panujące na znacznej części Mazowsza. Z górą sto lat wcześniej rozprawa prawnicza następująco starała się rozgraniczyć przestępców i luźnych włóczęgów: “Ultaj i chłop loźny tę różność mają. Ultaj zamyka w sobie stan szlachecki i prosty: ten jest ultaj w konstytucji a. 1347 [w statutach Kazimierza Wielkiego], który majętność strawiwszy, łupem się bawi, a ten może być i szlachcic prosty. Chłopi zaś nie zamykają pod sobą stanu szlacheckiego, bo ci się zowią [luźnymi], którzy się tułają, stanu prostego, majętności nie mając, nie robią [pańszczyzny], abo się na dniu rządzą [...]". Hultaj więc to rabuś, jakiego by nie był z urodzenia stanu, luźny zaś to plebejusz, który wymknął się z poddaństwa. Hultaj to jedno z jakże licznych określeń ujemnych, oznacza­jących naganny styl życia: hulaszczy, próżniaczy, rozpustny. Luźny człowiek natomiast, jeśli był potencjalnym pracownikiem, stanowił czynnik godny uwagi i przyciągnięcia - byle by nie demoralizował swą swobodą poddanych. Luźni bowiem “wielkie szkody różnymi sposoby we wsiach czynią [...] i sami poddanych precz z siół wywabiają".

Konstytucje piotrkowskie z 1496 r. stanowiły podstawę całego rozbudowa­nego później ustawodawstwa; zakazując mieszczanom najmowania ludzi luź­nych, bez stałego miejsca zamieszkania i listów zwalniających z pracy czy poddaństwa, na czas krótszy od roku, statut O luźnych miał eliminować konkurencję miast w stosunku do ich siły roboczej, z której korzystać chciała szlachta. Dlatego też jednym tchem zakazano wędrówek sezonowych na Śląsk i do Prus. Około sto lat później (1593 r.) konstytucja sejmowa na wniosek szlachty województw poznańskiego i kaliskiego postanowiła, że starostowie, urzędy miejskie i wszyscy ziemianie mają prawo chwytać, zakuć i zmusić do pracy każdego luźnego aż do czasu, kiedy upomni się o niego prawowity pan. W toku następnego stulecia przyjęły tę normę prawną liczne inne województwa Korony, a w 1683 r. całe Wielkie Księstwo.

Podobne ustawy skierowane przeciw włóczęgostwu wprowadzano wówczas w życie w wielu krajach, jednakże miewały one różnorakie znaczenie w zależności od struktury gospodarczo-społecznej. W Anglii, na przykład, “plaga włóczę­gostwa" wiązała się w poważnej mierze z rugowaniem dzierżawców. W Polsce, jeśli kmieci z ziemi usuwano, to starano się ich osadzić na innym miejscu lub w innym charakterze (np. na gorszej ziemi, jako zagrodników); utraciwszy gospodarstwo kmieć nie przestawał być poddanym. Na Wyspie ustawy przeciw

292

włóczęgostwu nabierały - w dzisiejszym odczuciu - cech okrucieństwa;

w Rzeczypospolitej były stosunkowo łagodne (nawet konstytucja 1593 r.). Tam miały zmusić do pracy głównie w rzemiośle i przemyśle, u nas - skierować do pracy na folwarkach. Jednocześnie bowiem lokalne i centralne ustawodawstwo polskie zakładało, że mieszczanie szukając rąk do pracy winni się zadowalać komornikami z miasta, zamiejscowych ludzi luźnych pozostawiając dla szlachty, “gdyż rzecz słuszna, aby się poddanymi swymi każdy kontentował".

Szlacheccy ustawodawcy zdawali się głęboko wierzyć w skuteczność represji i zakazów; nie dysponowali zresztą innymi środkami. Ogólnie, ludzie luźni, także jako robotnicy rolni, zdawali się godzić w ustalony porządek rzeczy, w którym primo - każdy plebejusz na wsijest czyimś poddanym, a secundo - siła robocza nie jest z natury swojej towarem, lecz pan korzysta z niej z racji zwierzchności nad chłopem. Stąd powodzenie uchwały sejmiku średzkiego z 1632 r. - przyjętej wkrótce przez inne ziemie i traktowanej nawet jako konstytucja ogólnie obowiązująca - która powołując się także na interes kmieci, zmuszonych do płacenia wygórowanych wynagrodzeń, uznawała za poddanego każdego luź­nego, który pozostawał w danej wsi co najmniej rok. Zakazywano też zatrud­niania ludzi wędrujących, licząc, że zewsząd przepędzani włóczędzy powrócą z konieczności do miejsc rodzinnych. Wysokie kary ustanowiono przeciw mieszczanom i urzędom miejskim, które by przygarniały luźnych. Równolegle, a nawet wcześniej, wprowadzano wysokie stawki podatkowe: ludzie luźni, najmujący się na czas krótszy niż jeden rok, płacić mieli zwykle od dwóch do kilkunastu razy więcej niż komornicy bez bydła, będący najniższą warstwą wiejskiej ludności stałej. Niekiedy pobór ten określa się jako karę: penę (od łac. poena). Jednakże skuteczność metod fiskalnych była w najlepszym razie znikoma;

rejestry podatkowe niemal nie wykazują podatników tej kategorii, co kontrastuje z zainteresowaniem, jakie sprawie luźnych i hultajów przyznają sejmiki.

Był to problem również dla władz miejskich. W systemie korporacyjnym istnienie ludzi luźnych stanowiło wyłom dwojakiego rodzaju. Byli oni trudno uchwytni i w znacznej mierze stanowili element przestępczy; z kolei ich obecność sprzyjała dezorganizacji porządku cechowego. Ludzi luźnych zatrudniali chętnie rzemieślnicy pozacechowi, którzy często trudnili się pokątnym handlem i rzemiosłem. Dlatego też ustawy przeciw ludziom luźnym w miastach wiążą się często z postanowieniami przeciw partaczom. Czasem starano się ich przepędzić, czasem dopuszczano ich do cechów pod warunkiem “opowiedzenia się", podporządkowania przepisom i regularnego wpłacania odpowiednich kwot na rzecz cechu i miasta.

Stosunek do ludzi luźnych zależał w znacznym stopniu od koniunktury gospodarczej. Starają się ich przyciągnąć regiony i miasta rozwijające się, np. Ukraina i Gdańsk. W drugiej połowie XVIII stulecia przyjmuje się w wielu ośrodkach do prawa miejskiego również robotników dniówkowych (tagielników). Przodują w tym rozwijające się miasta wielkopolskie na pograniczu Śląska, gdzie kwitło sukiennictwo, oraz Gdańsk. Rozwijano lokalnie systemy pośre­dnictwa pracy, starano się - jednym słowem - zorganizować rynek wolnej siły

293

roboczej. Sprawa zatrudnienia luźnych nie na zasadzie represji i przymusu pojawiła się w toku działalności komisji dobrego porządku, mowa o tym również w Zbiorze praw przedstawionym przez Andrzeja Zamoyskiego (1778), odrzu­conym jednak przez sejm.

Wszystkie te działania nie doprowadziły jednakże do zlikwidowania represji. Odwrotnie, wzrost sprawności aparatu policyjnego oznaczał u schyłku Rzeczy­pospolitej zaostrzenie sankcji przeciw ludziom luźnym. Starano się skierować ich do pracy w manufakturach, powstawały domy pracy, a pisarze Oświecenia lubowali się w opisywaniu zbawiennych skutków moralnych, jakie przymusowe (z konieczności) zatrudnienie przynosi młodzieży obojga płci. Zmienił się jednak punkt widzenia; zaprzestano w ostatnim dziesiątku lat niepodległości patrzeć na tę sprawę wyłącznie od strony interesów właścicieli folwarków pańszczy­źnianych. Więcej mówiono o przemyśle, o umowie jako podstawie stosunku między pracodawcą a pracownikiem. Tak to zresztą ujął Uniwersał Połaniecki (1794 r.), przewidując kontrakty o najem “za przyzwoitą zapłatą", mające uzupełnić zmniejszoną pańszczyznę. Dopuszczono więc - w przeciwieństwie do dawniejszych teorii prawnych - aby płace kształtowały się w zależności od popytu, a przymus dominialny został zastąpiony przez przymus państwowy. Trudno jednak jeszcze wówczas mówić o w pełni swobodnym najmie.

Omawiając zagadnienie ludzi luźnych, ujmowaliśmy je dotąd stale jako sprawę potencjalnej siły roboczej. Nie byłoby to ścisłe. Doświadczenie histo­ryczne wielu krajów dowodzi, że nie każdy człowiek luźny, człowiek marginesu, włóczęga pozostaje bez pracy dlatego, że jej nie może otrzymać. Nina Assorodobraj - opierając się na różnorodnym materiale źródłowym, na aktach sądowych karnych, Witold Kula zaś - badając manufaktury czasów saskich i stanisławowskich, wykazali, że tak było i w Polsce. Proces adaptacji do systematycznej pracy na wsi pańszczyźnianej, w rzemiośle, a zwłaszcza w przemyśle kapitalistycznym i ogólnie w manufakturach, nie był prosty. Wielu, jeśli nie większość, ludzi luźnych utrzymywało się z zarobków dorywczych. Nie potrzebowali wiele i tyleż zapewniała im dorywcza praca, często kradzież, czasem rozbój. Życie drogi dawało środki utrzymania w sposób niezrozumiały dla ludzi “urodzonych" i “opatrznych", a trudny do zrozumienia także dla nas. Ku zgorszeniu i oburzeniu warstw posiadających włóczędzy uprawiali żebraninę, którą doktryna społeczna w Polsce pozostawiała wyłącznie chorym i kalekom niezdolnym do pracy. Ponieważ jednak - znów posłużymy się kontrastem wobec stosunków angielskich - nie istniał w Polsce zorganizowany system społecznej filantropii ani sprawnie działające “prawa o ubogich", kościoły i klasztory oblężone były przez żebraków. W pewnym sensie byli oni potrzebni udzielającym jałmużny, aby ci mogli świadczyć dobre uczynki i uspokajać swe sumienie; z kolei dla ubogich jałmużna stanowiła substytut środków utrzymania. Sławne i bogate instytucje kościelne zyskiwały w ten sposób rzeszę żebraczą, a szczególne okazje, jarmarki, odpusty, przyciągały ludzi wędrownych. Nie obywało się bez nich także na sejmach i sejmikach, choć zgromadzona szlachta nie zawsze chętnie widziała wokół siebie plebejów.

294

Awans społeczny i degradacja

Przesunięcia na szczeblach hierarchii stanowej nie były rzadkością, ale stanowiły przeważnie odstępstwo od reguły, zakładającej, że człowiek powinien żyć i umrzeć w grupie społecznej, w której się urodził. Jest niezmiernie trudne, przeważnie niemożliwe, uchwycić liczbowo zjawiska przesunięć pozycji społecz­nej. Wypada ograniczyć się więc do przedstawienia okoliczności, w jakich to się dokonywało.

Legalny - czy raczej: przyjęty - awans społeczny dotyczyć mógł szlachty. W systemie równości szlacheckiej uznane było przecież, że godności senatorskie, urzędy ziemskie wynoszą szlachcica ponad przeciętność. Problem, jak podnieść tą drogą splendor rodziny, dręczył niejednego szlachcica. Nie można wskazać prostego, jednolitego rozwiązania kwestii, istotą bowiem zjawiska było, że podniesienie statusu szlachcica wynikało ze zbiegu kilku okoliczności. Sprawy te są nauce znane głównie od strony biografistyki. Studia obejmujące szerszy materiał, oparte na metodach statystycznych są w zalążku, co nie pozwala na konkluzje; zadowolić się musimy zbiorem jakby spóźnionych rad dla szlachci-ca-arywisty.

Trzeba było zdobyć możliwie wielki majątek. Mało przy tym użyteczna była troska o staranną uprawę, tą bowiem drogą trudno przychodziło zwiększenie fortuny, choć - co prawda - zaniedbanie łatwo mogło przyczynić się do utraty dóbr. Szybszy rezultat dawało bogate małżeństwo. Zbyteczne wyjaśniać, że nie było to łatwe i że korzystny ożenek wymagał też przeważnie sporego “kapitału zakładowego". Posag panny młodej, majątek i pozycja jej ojca bywały szeroko komentowane i nikt nie uważał za niewłaściwe stawiać ten czynnik na pierwszym miejscu w kalkulacjach matrymonialnych. “Radził się mnie niedawno jeden, czy miał żenić syna - pisze w Satyrach Krzysztof Opaliński - czy nie - dając mi tego te przyczyny: naprzód, że mu się trafia dobre ożenienie, to jest bogate, luboć coś tam powiadają o pannie nieforemnie [...]".

Rozmówca autora Satyr, niepewny blasku swego klejnotu szlacheckiego, miał szczególne powody, by wżenić syna do wojewodzińskiej, bogatej rodziny;

mamy jednak sporo wypadków, w których małżeństwo wyraźnie przyspieszyło awans społeczny pana młodego. Z reguły nie sposób oddzielić przy tym znaczenia posagu i roli, jaką odgrywały stosunki i wpływy tą drogą uzyskane. Weźmy przykład Koniecpolskich. Dla szybkiego awansu tej rodziny, która w drugiej połowie XV i w XVI w. nie mogła osiąść trwale wśród pierwszych rodów Korony, niezmiernie ważne okazało się małżeństwo Aleksandra kasztelana bieckiego z Anną Sroczycką, dziedziczką rozległych dóbr na Podolu. Uzy­skawszy godność wojewody podolskiego, następnie sieradzkiego, Aleksander zmarł w 1610 r., otwierając swemu znakomitemu synowi, Stanisławowi, drogę do najwyższych godności. Trzy żony hetmana Koniecpolskiego pochodziły już nie tylko z bogatych, ale i wpływowych rodów: Żółkiewskich, Lubomirskich i Opalińskich. Z kolei Stanisław Lubomirski (1583-1649), syn Sebastiana, twórcy bogactwa i potęgi rodu, pojął za żonę księżnę Zofię Ostrogską, a jego siostra

295

Katarzyna oddała rękę kasztelanowi krakowskiemu, Januszowi Ostrogskiemu, ostatniemu z głównej linii tego bajecznie bogatego rodu.

Sprawy kojarzenia małżeństw wiążą się bliżej z innymi zagadnieniami i omawiamy je osobno. Polityka matrymonialna pozostawała jednak nieodłącz­nym elementem strategii rodowej nie tylko magnatów, którzy potrafili podnieść ją do szczebla strategii dynastycznej. Zapewne niejednokrotnie szczęśliwie - z tego punktu widzenia - dobrane małżeństwo przynosiło korzyści bardzo łatwo wymierne.

Trudniej wymierne były wpływy wynikające z popularności w środowisku szlacheckim. Przyzwoity mająteczek, kilku pokoleń sięgająca tradycja rodzinna, pewne cenione w środowisku cechy osobiste pozwalały szlachcicowi na wykorzy­stanie owych walorów i staranie się o wysokie nawet urzędy. Taki szlachcic stawał się cenny dla magnata jako transmisja do środowiska szlacheckiego. Mógł zostać wysoko umieszczonym ogniwem systemu patronackiego, co oznaczało dlań poparcie magnata, a więc także promocję na urząd ziemski lub nawet senatorski.

Szczególnie dogodnym miejscem startu po godności i wpływy był, rzecz jasna, dwór królewski. Ossolińscy są przykładem rodziny, która umiała z tego korzystać. Zbigniew (1555-1623), sekretarz królewski za czasów Batorego, związał się później z polityką jego następcy, ożenił z Anną Firlejówną, nabył dobra na Podlasiu, aby móc starać się o godność tamtejszego wojewody, co uzyskał w roku 1605. Dobre usługi oddane królowi w latach rokoszu pozwoliły uzyskać w 1613 r. krzesło wojewody sandomierskiego. Dzieje jego syna, Jerzego (1595-1650), w ostatnich latach życia kanclerza w. koronnego, to już kronika życia i intryg dworskich, szczególnie zaciętych, gdy jako młodzieniec rywalizował z Adamem Kazanowskim o względy królewicza Władysława.

Względna swoboda, jaką królowie mieli w zakresie nadawania starostw i krzeseł senatorskich, stwarzała na dworze szczególną atmosferę. Podobnie, w proporcjonalnie mniejszej skali, było na dworach królewiąt, w otoczeniu arcybiskupów i biskupów. Był to ważny czynnik życia politycznego i trudny do oszacowania w liczbach mechanizm awansu. Z pewnością nie objął on nigdy znacznej części szlachty, czy jednak nie stał się dominującym sposobem działania tych, którzy parli do awansu?

A służba wojskowa? Wojskowych jako grupę zawodową omówimy osobno;

patrząc na te sprawy z punktu widzenia mobilności społecznej, wspomnieć trzeba jedynie, że awans poprzez zasługi wojenne miał różne szansę w zależności od epoki. Była to niewątpliwie wielka okazja dla plebejusza, marzącego o nobilitacji, ryzykowna - ale przecież możliwość szybkiego wzbogacenia się zdobyczą. Niewielu było jednak królów-rycerzy, a chyba tylko Batory i Władysław IV w czasie wypraw wojennych wyraźnie preferowali męstwo i talenty wojskowe. Jednakże u schyłku XVI stulecia przynajmniej w kilku wypadkach ten właśnie czynnik odegrał swą rolę. Jerzy Farensbach (1551-1602), Inflantczyk i stronnik Polski, po długiej służbie wojskowej w armiach wielu państw od Francji po Moskwę, wybrał ostatecznie w 1583 r. Rzeczpospolitą, dla której walczył już od

296

kilku lat, m.in. pod Wielkimi Łukami. Zasłużony później pod Byczyną, niezastąpiony dowódca piechoty, dowódca w czasie wyprawy Zygmunta III do Szwecji, został wreszcie w 1598 r. wojewodą wendeńskim, by w ostatnich latach życia bronić Inflant przed Szwedami i zginąć.

W przeciwieństwie do Farensbacha Weiherowie wykorzystywali służbę wojskową dla promocji rodu przez trzy pokolenia i wzmacniali swoją pozycję aż do wygaśnięcia rodu w drugiej połowie XVII w. Mieli oni zaplecze na pogranicznych ziemiach Pomorza Zachodniego i uważani byli za indygenów pruskich, co ułatwiło im start. Decydujące były jednak zasługi Ernesta, pułkownika w służbie królewskiej, który potrafił zebrać aż cztery starostwa i pojął za żonę Annę Mortęską, ze starej rodziny pruskiej. Czterej z jego sześciu synów weszli do Rady Prus Królewskich i zgromadzili dziesięć starostw;

najstarszy zmarł młodo, ale już jako dworzanin królewski. Córkę wydał Ernest za Sapiehę, jeden z synów otrzymał rękę Opalińskiej. Wnukowie - pokolenie dożywające starości w połowie XVII w. - weszli w koligacje z Denhoffami, Gembickimi, a nawet Radziwiłłami. W pierwszej połowie XVII w. sześciu Weiherów zasiadało w Senacie, jednak sprężyną sukcesu rodziny była służba wojskowa.

W obu wypadkach mamy do czynienia z niewątpliwymi talentami wojsko­wymi i rzetelną zasługą. Zapewne jednak bardziej charakterystyczne dla atmosfery panującej na dworze towarzyszącym armii są nastroje, jakie przekazał spod Pskowa ks. Jan Piotrowski. Gdy Batory wszystkie sprawy podporządkował zwycięstwu, dworzanie, urzędnicy, cała ta paramilitarna rzesza szlachty w obozie interesowała się głównie wakansami, czyli obsadą opróżnionych urzędów, godności i starostw. Pamiętniki Jerzego Ossolińskiego w rozdziale dotyczącym wyprawy moskiewskiej królewicza Władysława są świadectwem podobnej atmosfery, czemu nie przeczy rzetelny rycerski duch u niejednego szlachcica w owych trudnych, wojennych stuleciach.

Okazja do awansu przez zasługi wojenne grała z czasem rolę coraz mniejszą. Dwór królewski był jeden, odległy i coraz bardziej zależny od magnatów. Można sądzić, że przynajmniej dla pierwszego awansu do dalszych krzeseł senatorskich decydujące znaczenie miała protekcja magnacka. I w tym więc także zakresie dwory najbardziej wpływowych magnatów przejmowały funkcje dworu królew­skiego. Z kwestią tą będziemy się stykali jeszcze wielokrotnie, przesunięcia bowiem w hierarchii społeczeństwa szlacheckiego dokonywały się zarówno w ramach środowiska dworskiego, jak w codziennym życiu gospodarczym, towa­rzyskim i politycznym szlachty, poprzez święcenia duchowne i awanse w armii, działalność zawodową palestrantów i mecenat kulturalny. Trudno te sprawy analizować systematycznie; korzystniej będzie posłużyć się przykładami.

Nieoceniony pamiętnikarz, Marcin Matuszewicz obszernie przedstawia drogę awansu swej rodziny, Jego dziad, Jan Kazimierz, był podczaszym smoleńskim, cześnikiem mińskim, posłem na sejm roku 1688. Ojciec, Józef Jerzy, również cześnik miński, dzierżył starostwo stokliskie. Za młodu służył na dworze kanclerza litewskiego Dominika Radziwiłła i związał się z domem Sapiehów.

297

Przeniósł się z województwa mińskiego do brzesko-litewskiego, poświęcając się głównie gospodarstwu. A oto, jak pomnożył swą fortunę.

“Powróciwszy ojciec mój z cudzych krajów (gdzie bawił jako towarzysz koniuszyca litewskiego Jana Sapiehy) nawiózł z sobą różnych rzeczy tanio, w cudzych krajach kupowanych, a dla ciężkiego podczas wojny do Polski transportu w tym kraju drogich; posprzedawał je i zebrał sumy trzy tysiące talarów bitych, które dał Sapieże koniuszycowi lit., potem podskarbiemu nadwornemu lit. na dobra Secymin w województwie rawskim leżące". Zasługiwał się też wojewodzie podlaskiemu Branickiemu, ojcu późniejszego hetmana Jana Klemensa. On też wysłany został do Rzymu z misją uzyskania dyspensy koniecznej dla zawarcia małżeństwa między jego dobroczyńcą, Janem Sapiehą, a Krystyną Branicką, siostrą Jana Klemensa. Misja udała się nadspodziewanie, bo “małym kosztem" (Matuszewicz wzruszył papieża opisem “ruiny polskiej" i “wielkich ucisków wojny domowej"). Po drodze zaręczył się wysłannik ze stolnikówną płocką, poddany został egzaminowi jeśli pijany nie ma jakich narowów" i pożyczył nawet przyszłemu teściowi 2000 talarów. Ryzykowną transakcję wyrównał wkrótce inną. “Nakupował [mianowicie] w Rzymie różnych rzeczy, jako też w innych po drodze miastach, które potem bardzo dobrze w Polsce spieniężył". Kwotę zarobioną na pierwszej podróży ulokował u Sapiehów, biorąc w zastaw Secymin w województwie rawskim. Teraz przeniósł się do dóbr w województwie brzesko-litewskim, a następnie - zręcznie pośred­nicząc w sporze między Sapiehą a Pociejem - na inny majątek, dzierżawiony od Ludwika Pocieja, podskarbiego litewskiego, późniejszego wojewody. Dobra kupione za 36 tysięcy złp. przynosiły mu ponad 8 tysięcy rocznie, co znaczyłoby przeszło 22%. Zdarzyło się bowiem, pisze syn, “zaraz pierwszego roku tejże posesji, że ojciec mój nie wygotował komięgi do Gdańska, na Litwie zaś głębszej rok był bardzo nieurodzajny, a zatem wielka karystja. Wszyscy z województwa brzeskiego powywozili zboża do Gdańska, ojciec tedy mój przedawał zboże przyjeżdżającym z Litwy i zebrał za to zboże 16000 tynfów". Wkrótce wziął w zastaw od Michała Sapiehy, pisarza litewskiego (potem wojewody podlaskiego), dobra Rasna za 50 tysięcy, a dalsze 20 tysięcy mu pożyczył. “Były naówczas w Rasnej małe jarmarczki i więcej w intracie inwentarskiej nie były podane jak w tynfach 300, ale gdy ojciec mój zaczął kupcom na handel ich i sztychowanie towarów pożyczać pieniędzy, tedy w krótkim czasie coraz więcej kupców zjeżdżało się. Nie było też nigdzie walnych blisko jarmarków i tak walny czteroniedzielny zrobił się jarmark. Bywali kupcy z Wrocławia [...] z Moskwy [...] z Chocimia [...] tak dalece, że choć dyskretne jarmarkowe biorąc, czynił jarmark rasieński 10000 złotych. Wkrótce zatem ojciec mój do znacznych kapitałów począł przychodzić", biorąc też niemały spadek po teściu na Ma­zowszu płockim. Nie przyjął Matuszewicz propozycji sęstwa (godności sędziego) grodzkiego brzeskiego, z jaką wystąpił Jan Sapieha. Dalsze losy zapobiegliwego szlachcica pokazują jednak, że związek, z magnatami nie tylko był dźwignią awansu, ale że magnat mógł łatwo zakreślić granice szlacheckiej ambicji. Sprzedawszy Matuszewiczowi Rasnę i sąsiednie dobra, Sapieha wyrobił sobie u

298

króla przywilej na jarmark w Wysokiem; termin wypadał tu na św. Jakuba, tydzień przed św. Eliaszem, kiedy odbywał się jarmark w Rasnej. Ogłosił przeniesienie jarmarku do własnych dóbr, dał wolniznę uczestnikom, a żołnie­rzom regimentu konnego litewskiego rozkazał zawracać kupców, jadących do Rasnej. “I tak jarmark w Rasnej zaginął, a w Wysokiem jest ufundowany". Rozpoczęły się długotrwałe procesy sądowe, prowadzone z niepokojem, gdyż “strzegł się bardzo ojciec mój prawnej kłótni, ile mając przykład z ojca swego, jak prawując się z Słuszką wojewodą połockim stracił fortunę". Matka jednak toczyła proces, wydała nawet dwie córki za prawników.

Syn, Marcin Matuszewicz, też wykazywał staranie w gospodarstwie, ale był przede wszystkim wysoko kwalifikowanym klientem magnackim. Działał w trybunale i na sejmikach z ramienia Zabiełłów, potem Czartoryskich, a następnie Radziwiłłów i hetmana Branickiego. Dosłużył się godności kasztelana brzeskiego i sporego autorytetu na Litwie. Posiadany majątek, zwłaszcza gotówka, był dlań raczej narzędziem niż celem; sam musiał często finansować agitację polityczną w interesie swoich mocodawców. Jego powolny awans był konsekwencją zmien­nych losów politycznych stronnictwa. Wnuk, Tadeusz (ur. 1765), wybrał również drogę polityczną, ale poszedł nią w innym kierunku: został posłem na Sejm Czteroletni i odegrał dużą rolę w Stronnictwie Patriotycznym, działał w powstaniu kościuszkowskim, był ministrem za czasów Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego. Nie był - zgodnie z duchem czasu i w przeciwieństwie do tradycji ojcowskiej - obojętny na programy polityczne i dostrzegał w polityce coś więcej niż intrygi walczących o władzę domów magnackich.

Ciężko i z trudem wyrąbując sobie drogę w górę pośród dżungli rozgrywek trybunalskich i sejmikowych, Marcin Matuszewicz stwarzał też możliwości pomniejszym płotkom. Gdy podkanclerzy Czartoryski wyrobił mu na dworze drezdeńskim (gdzie bawił August III) urząd w sądzie grodzkim brzeskim, surogatorię, osadził na swoim miejscu zastępcę, “regenta", dając mu w zamian za wykonywanie obowiązków wszystkie dochody z tego płynące, “z których [...] początek substancyi swojej mieć począł [...]"

Można więc powiedzieć, że awans społeczny w środowisku szlachty doko­nywał się me tylko w procesie równoległych, mało od siebie wzajemnie zależnych wzlotów pojedynczych rodzin; wynikał przede wszystkim z powiązań między osobami i rodzinami szlacheckimi, z umiejętności wykorzystywania stosunków. System ten wzmacniał przewagę magnatem. Konieczny był jednak pewien “kapitał zakładowy": mogły nim być parantele, pieniądze, umiejętności, a najlepiej mieszanka tych walorów. Dlatego też masa drobnej szlachty, niezbędnej magnatom do głosowania za ich kandydatami, nie zyskiwała na tym nic albo zadowalała się poczęstunkiem.

Awans w sensie politycznym nie był mniej ryzykowny niż kariera wojenna. Korzystając z doświadczeń Matuszewiczów wspomnieć można zatarg dziada z wojewodą Słuszką i zemstę przeciwnika politycznego podskarbiego litewskiego Jana Jerzego Flemminga, który naganiwszy klejnot szlachecki Matuszewiczów, zatrzymał na parę lat awans Marcina w godnościach ziemskich. Tylko protekcji

299

Radziwiłłów zawdzięczał ten ostatni, że nie udało się Flemmingowi i Czarto-ryskim odebrać mu szlachectwa.

Prowadzi nas to do niezmiernie ważnej sprawy przenikania przez bariery stanowe.

To zagadnienie o kapitalnym znaczeniu było długo nie doceniane, jakkolwiek w literaturze naukowej wymieniano - obok nobilitacji - przykłady awansu nielegalnego. Była to chronique scandaleuse raczej niż wyniki głębszych badań aż do lat powojennych, gdy Włodzimierz Dworzaczek szeregiem studiów (głównie na materiale wielkopolskim) i edycją Liber chamorum Waleriana Nekanda Trepki (o czym niżej) wykazał zasięg zjawiska i zainteresował nim badaczy.

Na innym miejscu przedstawione zostały przeszkody, jakie stawiała temu szlachta. Nie brak jednak dowodów, że były one do przezwyciężenia, a nawet, że sama procedura mająca zamknąć drogę plebejuszom stwarzała sprytniejszym spośród nich dogodną okazję. Nielegalny charakter tych poczynań przekreśla możliwość oszacowania ich w kategoriach liczbowych. Odnosi to się także do podstawowego źródła w tym zakresie Liber chamorum Waleriana Nekanda Trepki. Żyjący w latach 1584 (1585?)-1640 szlachcic-brukowiec, w ostatnich latach swego życia zebrał notatki o dwu i pół tysiącach osób i rodzin, jego zdaniem podszywających się pod klejnot szlachecki. Dane te odnoszą się prawie wyłącznie do Małopolski, w szczególności jej części zachodniej. Są wśród nich informacje niewątpliwie błędne i fałszywe; problem w tym, że nie sposób oddzielić ziarno od plew. Najcenniejszy jest wstęp Proemium, w którym zawarte zostało nagromadzone doświadczenie starego pieniacza, a zarazem wiele trafnych uogólnionych obserwacji.

Tworzy się więc szlachcica, “gdy samże ślachcic, wziąwszy syna od chłopa swego do posługi, to na ski abo cki przezowie go, wziąwszy mu nowe nazwisko od imienia albo przezwiska ojca jego, abo od wsi swojej. Bardzo wiele tego z biskupich miasteczek albo i wsi namnożeło się tych diktusów, co tego z kuźników, z szołtysów, których miasto sług biskupi przybierali sobie [...] Więc już z tych żaden do rzemiosła nazad abo do pługa orać nie uda się, ani już od chłopa dziewkę pojąć myśli, tylko służebną, co też u dworu Dąbską, Słupską albo Poprzątalską zwano ją, choć to chłopówna z wychowanice u paniej bela, drugi i ślachciankę pod czas pojmuje [...] to potym na urzędy, drugi do arendy, majętności pnie się [...]" często okradając pana. “Drugi, co młodo od ojca wynidzie, a w służbie kilkanaście lat pobędzie, odmieni mu się kompleksyja, że i ociec własny nie pozna go, bo go i obaczeł, sam też nie przyzna się do oćca, i owszem, zaprzy się go".

“W tem druga ślachta łakomstwo swoje bestyjalskie okazuje, gdy u plebeana wioskę jaką widzi albo pieniędzy co czuje, to dziewkę swą zań da, a pan chłop i posagu drugi nie weźmie, bo mu więcej o spowinowacenie idzie [...] Więc on pan ślachcic, dawszy za chłopa dziewkę, chce go udać i przewieść, by bel za ślachcica miany; gniewa się, gdy go kto chłopem nazowie".

“Trzeci sposób plebeanów szrobowania się do ślachectwa - w kancelaryjach prokuratorczykowie". Plebejusz-pisarczyk nabywa sprytu i doświadczenia

300

w kruczkach prawnych i potrafi wyrobić sobie świadectwa przynależności do stanu szlacheckiego.

Czwarta, wedle Trepki, okazja zachodzi, gdy “da co ślachcicowi pan plebeus, zmówi się z nim, że go pozowie na trybunał [...] pro usurpatione tituli nobilitatis, tam na trybunale aktor przyzna citato wywód ślachectwa: a citatus penę za aktora z swego mieszka da i aktora komentuje". Mowa tu o uzgodnionym z góry między stronami procesie, w którym szlachcic naganiający szlachectwo pozwa­nego, przegrywając sprawę wyrabia mu tym samym na przyszłość fałszywy dowód pochodzenia.

Trepka wymienia dalej wiele innych oszustw i fałszerstw, na koniec zwraca uwagę na rolę protekcji możnych panów. Wreszcie mieszczanin, zagrodnik czy “gnojek z ulice której" może zaciągnąć się do wojska, służyć za ciurę, a jeśli się rabunkiem wzbogaci, już się podszywa, jako żołnierz, za szlachcica, twierdząc “żem ja towarzesz".

Teoretyczne rozważania Trepki znajdują potwierdzenie w tysiącach zebra­nych przezeń informacji i choć nie możemy uznać za udowodnione jego szczegółowych zarzutów, obraz jako całość jest z pewnością trafny. Istniała motywacja wystarczająco silna, by skłonić wielu obrotnych plebejuszy do podejmowania bardzo zwykle ryzykownych akcji. Potrzebne były pieniądze, czasem protekcja, z reguły możność zatarcia za sobą śladów. Oto, jak - wedle Trepki - postępowano; podkreślamy elementy najważniejsze.

“Winarski nazwał się zagrodniczy syn z Tura, wsi księżej niedaleko Jędrze­jowa. Wziął go bel opat jędrzejowski: do kuchnie za chłopca kucharzowi [...]. Tam ukradł szkatułkę z pieniędzmi. Sprawiwszy wprzód sukienki lepsze, niż co miał złe kuchcikiem będąc, przystał w krakowskiej ziemi do ślachcica, aby przekrzesał się z grubijaństwa. Potem w kilka lat odkreł się z onemi czerwonemi [złotymi] i pojął Minorównę z Sielca, wioski u Będzinia pod Śląskiem. Za ślachcica udawał się".

“Woliński nazwał się bękart Zwoleńskiego któregoś, co u Nowego Miasta w Winarach mieszkali. Ten bękart j e ż d ż a ł kilka razy do Gdańska za szypra ze zbożem różnych panów. Potym i sam gumna kupował a spuszczał. Z czego przyszedszy dopieniędzy kupieł beł u p. Laskoskiego u Sącza Laskówkę [...] W Sączu pochowany, tytuł na chorągwi: Albertus Woliński de Trąpki Trębecki in Laskowa heres [tj. dziedzic]".

“Starczowski zwał się syn mieszczanina z Cieszkowic [Ciężkowic] w Podgórzu [...] Ten sługował u ślachty. Zajechał beł z którymsi panem do Wielgi Polski, tam zdobeł się beł na kilka koni,udawał się za ślachcica, powiedając i to, że Cieszkowice miasteczko jego jest. Tem omamie! beł wdowę w Mazoszu, że szła zań. Potym w rok, anno 1625, przynukała go, iż w karecie jej, sześcią koni i z kilką konnych, jechał do tych Cieszkowic pod Biecz. On posłał wprzód do tego, co je od starosty bieckiego arendą, trzymał, że powiedział przed żoną Starczowskiego, gdy przyjechała z mężem, że je od niego arendą ma [...]"

301

“Szamotulski nazwał się Grygier, chłopski syn. Ten [...] pojął bogatą młynarkę [...] w Skotnikach, wsi królewskiej u Buska w Sendomirskim [...] a że wziął dostatek z młynarczynych pieniędzy począł się zwać Szamotulskim, to jest, że. go to sama przytuliła ta młynarka, i ślachcicem się, powiadają, już udaje [...]"

“Gorzkowski nazwali się trzej bracia, kuźnicy synkowie. Ojciec ich •k u ź n i k beł [...] a zwyczaj już wzięli ci kuźniczy kowale, że z kuźnic spanosza się każdy, i rzadki, którego synowie nie nadawają się na stan szlachecki, przezwiska zmyśliwszy od czego, jako ich tu kilkunastu kuźników opisane jest. Jakub, syn tego kuźnika [...] trzymał arendą u Stobnice Ś k l a n ó w [...] Jan służeł p.Koniecpolskiemu hetmanowi [...] Trzeciego brata zabito pod Buszą. Służeł p. Żółkiewskiemu het­manowi. Zawsze ci rodu chłopskiego, co się do ślachectwa szrobują, dwóch śrzodków zażywają, jeden, co z ślacheckim dom e m z żon powino-w a c ą s i ę, choć bez posagu, drugi, co na służby do panów cisną się i darmo, aby pod skrzydłami pańskimi chłopską skórą swą zakreł".

“Łowicki nazwał się od Łowicza, chłopski syn jest. Mieszkał [...] u chłopa najmem [...] Kupczeł suknem, płótnem, muchajery, czapkami, jedwabiem, nożami i inszemi rzeczami, jak kramarz. Sam na jarmarki jeżdżał, miał na 15 tysięcy w towarze i leżących 10 tysięcy; dawał na zastawy. Miał góry kruszcowe w tej wsi. Miał lat 60, nie miał żony. Chce się stamtąd wynieść, a ziemszczyznę kupić, poczyna się zwać ślachcicem. Wy­jednywał sobie w Słomnikach litteras legitimi ortus [świa­dectwo prawego urodzenia]".

“Terzyński, czasem Tyrzyński zwano go, z Buska w sendomierski ziemi miejski synek. Kilka ich braciej przedali po ojcu dom ten w Busku Szotowi, potem ten starszy jechał beł z lisowczyki na cesarską [...] Przyjechawszy kupieł w Busku temże folwarczek [...] Śla­chcicem zwał się tenże to".

“Tarnawski nazwał się chłopski syn. Ten służeł u p.Żółkiewskiego, co beł kanclerzem. Potym w kilka lat uczynię! go beł sędzią woj­skowym [...] Zostało po nim synów coś i pieniędzy na kilkadziesiąt tysięcy [...]".

“Święcicki nazwał się Józef, rzeźniczy syn z Pragi, drudzy mówią, że z Małogoszcza, a zaś inni prawią, że ze Śląska. Ten służył panu Lu­bo mirskiemu, kasztelanowi wojnickiemu, za poddanego swego miał go. Potym był u syna pana wojnickiego za dozorcę [...] Temu często jm. Pan Lubomirski, wojewoda ruski, mawiał, gdy się nań rozgniewał: «a chłopie, jużeś to zahaczył, żeś ty chłop, ze mnieś powstał, wiedz przecie, żeś jest chłop, a nie wynoś się ze mną zarówno i ze stanem ślacheckim ». Był dozorcą na Wiśniczu [...]".

Środowisko “diktusów", aspirujących i podszywających się pod przynależ­ność do szlachty, było więc różnorodne. Byli to: synowie chłopscy, a nawet zagrodniczy, kuźnicy, mieszczanie, nieślubni synowie. Sprzyjające warunki

302

stwarzali im możni panowie, senatorowie, a w szczególności duchowieństwo. Ułatwiała im start wojna: zaciągi do oddziału Lisowskiego, wyprawy na Moskwę. W masie szlacheckiej łatwo było się zgubić, byle wykazawszy się wioską czy dzierżawą (nawet fikcyjną, jak w przytoczonej wyżej anegdocie o Starczewskim, Vvjeżdżającym sześciokonną karetą do Ciężkowic). Trzeba było mieć pieniądze albo łaskę pańską, która pośrednio te pieniądze przecież zapewniała. Trzeba było nabrać poloru na dworze szlacheckim (jak Winarski).

W swych usilnych staraniach o awans społeczny, który można by nazwać awansem stanowym, “diktusowie" mają przeciwników i stronników; jedni i drudzy są wśród szlachty. Można na nich wiele zarobić denuncjując przed sądem i bioc połowę kaduka, czyli w tym wypadku skonfiskowanego majątku; można ich szantażować. Są -jak to określił Włodzimierz Dworzaczek - pod pewnym względem postawieni poza prawem, zmuszeni do pokory i usłużności wobec wszystkich wokoło, albo też do bezgranicznej arogancji, mającej odstraszyć każdego, Kto chciałby ich zaczepić. Zarazem jednak ubogi szlachcic chętnie odda swą córkę bez posagu zamożnemu kryptoplebejuszowi, czy pomoże za zapłatą w sądzie. Na przeciwnym biegunie społeczności szlacheckiej magnat uważa się za wyższego ponad spory o klejnot. Chętnie powierza plebejuszom zarząd folwar­ków czy dzierżaw; on czyni szlachcicem. “Ten pan [mowa o Stanisławie Lubomirskim, wojewodzie krakowskim] beł in toto patrocinator plebejuszów i eszcze od ojca jego, pana wojnickiego, sieła tego natworzeło się, co ich i żenieł z wychowanicami żeninemi. Teraz ślachtą chcieliby się zwać przy boku pańskim, ale nie indziej". Kasztelan wojnicki podobno “miał przyczynę swą, że żadnego w folwarkach swych nie miał ślachcica, tylko chłopskiego rodu urzenniki". Takich panów wylicza Trepka kilku, a plotki na ten temat krążyły o wielu jeszcze, uwłaszcza duchownych. Zdaje się, że również średnia szlachta patronowała niekiedy “diktusom", korzystając a ich posług, wiodąc na pospolite ruszenie dla dodania sobie splendoru, otaczając się nimi jako klientami. O podrzędczym krakowskim Piorunowskim, który z kolei korzystał z protekcji wielkorządcy krakowskiego, pisze Trepka, żs “czynieł się królikiem, ślachtę tworzeł".

Mamy tu dość wąską warstwę chronologiczną, od końca wieku XVI po lata trzydzieste następnego. CTY wnioski wolno przenosić na inne okresy? Procedura sadowa i osąd opinii szlacheckiej był podobny i w dziesięcioleciach wcześniej­szych; można sądzić, że plebejusze tak samo przenikali i wcześniej. Z kolei losy kraju w latach wojen połowy wieku XVII czy początków XVIII zapewne ułatwiały zadanie ambitnym plebejuszom. W czasie “potopu" i bezpośrednio po nim kilkadziesiąt piocent ludności kraju ruszyło na wędrówkę; w przetasowa­nym w ten sposób społeczeństwie łatwo można było utracić swą pozycję, ale też stosunkowo łatwiej niż w czasach pokoju ją poprawić. Dogodne było istnienie tłumów szlachty mazowieckiej, ośmieszonej i lekceważonej, ale przecież niewąt­pliwie szlachty. Wprawdzie Trepka podejrzewa każdego, kto mazurzy (“szepluni z mazowiecka, ale z drugiej strony z pewnością najłatwiej było podawać się za szlachcica zagrodowego gdzieś z Mazowsza, właśnie z racji ich prostactwa.

Dla całości zagadnienia jest szczególnie ważne, że zjawisko społecznej

303

osmozy było niemal wyłącznie jednokierunkowe: plebejusze przenikali do szlachty. Znacznie rzadsze były wypadki utraty posiadanego szlachectwa, jeśli pominąć sprawę wykrytych fałszerstw, o które tu nie chodzi. Wspomnieć jednak trzeba, że procedurę nagany szlachectwa i podejrzliwość szlachty można było wykorzystać przeciw niewątpliwemu, zdawałoby się, szlachcicowi. Powodem mogła być chęć przejęcia kaduka; to właśnie jest głównym motywem spisywania przez Trepkę rejestru podejrzanych. Bardziej groźni od zdeklasowanego kauzy-perdy byli możni ziemianie, chcący łupem sądowym zaokrąglić swe posiadłości. Księgi sądów szlacheckich zawierają sporo świadectw wskazujących, że sta­rostowie czy bogatsza szlachta potrafili wykorzystać ten środek prawny, by wyrugować zagrodowców. Było to zapewne trudne tam, gdzie gniazda szla­checkie były gęsto osadzone i znano się z dziada pradziada; natomiast na terenach świeżego osadnictwa, jak na przykład puszcza tucholska, łatwiej było podać w wątpliwość klejnot grupy świeżo osiadłych i nie skoligaconych z sąsiednimi wioskami.

Nagana szlachectwa służyła także jako oręż polityki i doraźnych rozgrywek między szlachtą. Przykładów z obu dziedzin dostarcza nam Matuszewicz. Gdy jego matka dopatrzyła się nieporządków, w działalności swego zarządcy, szlachcica z województwa brzeskiego, Ukarała go tak, “że ten Łastowski, wziąwszy kilkaset plag po gołym ciele, umarł w kilka dni". Jedynym ratunkiem dla sprawczyni tego było wykazanie, że zmarły nie był szlachcicem. Matuszewi-cza wysłano, by poczynił odpowiednie dopiski w aktach parafialnych w Oszmianie. Brzydził się tym i, jak twierdzi, dopisał tylko trochę; braki uzupełnił przyjaciel. Proces zakończył się polubownie - matka “odprzysięgła się", że nie była sprawczynią śmierci. Los zemścił się na Matuszewiczr niewiele później. Potężny podskarbi Flemming zarzucił mu nieszlacheckie pochodzenie z zemsty za obrazę, jakiej dopuściła się szlachta na kierowanym przez Matuszewicza sejmiku. Minęły lata zanim Matuszewicz pod możną protekcją Radziwiłłów oczyścił się z zarzutów i obalił świadectwo podstawionej przez Flemminga chłopki, rzekomej jego krewnej.

Zjawiska, które tu omówiliśmy, dotyczyły przechodzenia przez bariery stanowe drogą nielegalną. Uważna lektura Liber chamorum nasuwa jednak myśl, że mimo ostrego ustawodawstwa i wszystkich kompleksów czy uprzedzeń szlachty, migracja międzystanowa była dość częsta i w wielu wypadkach jawna. Bohaterowie zapisek Trepki nie zawsze zdają się kryć. Terzyński, na przykład, to “miejski synek" z Buska, który z wojny tamże wraca i kupuje folwark. Księgi grodzkie i rejestry parafialne z terenu Wielkopolski od XV do połowy XVII w. (ten teren zbadano najdokładniej) wskazują, że istotnie związki rodzinne szlachty z mieszczaństwem były dość częste, co z kolei stanowiło podstawę do przenikania mieszczan do szlachty.

Znacznie częstsze od małżeństw córki mieszczanina ze szlachcicem były miejskie małżeństwa córek szlacheckich. Wśród szlachty drobnej oddanie córki

304

mieszczaninowi ułatwiało zapewne rozwiązanie sprawy posagu (klejnot szlachec­ki dozwalał obniżyć posag niezbędny dla znalezienia męża, a poziom życia materialnego i kulturalnego-obu rodzin był zbliżony). W warunkach, gdy nazwiska zmieniano łatwo, w zależności od miejsca zamieszkania czy posiad­łości, zdarzało się także, że mąż-mieszczanin przejmował zwyczajowo nazwisko żony. Przykładem mieszczanin z Żerkowa, który wziąwszy w 1580 r. za żonę Małgorzatę ze szlacheckiej rodziny Zaleskich, zwanych też Zgalińskimi, sam przezywany był Zgalińskim. Jeśli tytuł “szlachetna" przysługiwał tylko matce, to synowie często starali się go utrzymać. Rzeczywisty awans społeczny następował jednak tylko wówczas, gdy owi nobiles dysponowali odpowiednimi środkami i potrafili żyć jak należało - morę nobiliari.

Związki szlachecko-mieszczańskie prowadzą do zagadnienia przeciwstawne­go awansowi społecznemu: do społecznej degradacji. Z reguły więcej uwagi poświęca się awansowi, jednak w skali liczbowej proces odwrotny był zapewne zjawiskiem silniejszym. Jak wynika z uwag poświęconych zmianom struktury własności ziemi, w pewnych okresach - przełom XVI czy początek XVII w. - i na niektórych terenach Korony bardzo liczne majątki średnioszlacheckie zostały wykupione. Ich poprzedni właściciele, choć otrzymali za swe dobra pieniądze, w znacznej części musieli utracić swą dawną pozycję społeczną. Jeśli nie osiedli na wschodzie, powiększyli warstwę szlachty nieposesjonatów. Z przemianami stosunków własnościowych łączy się ściśle regres gospodarczy, który ze zmien­nym natężeniem oddziaływał także na losy właścicieli ziemskich. Istotne jest to, że jeden szlachcic idący w górę osiągał swoje - bezpośrednio czy pośrednio -kosztem wielu innych.

Świadectwem tych zjawisk jest, również omawiana osobno, struktura dworów magnackich, zapełnionych liczną szlachtą służebną. Jeśli w XVI stuleciu była ona mniej liczna niż w wieku następnym, zdaje się z tego wynikać wniosek prosty o deklasacji szlachty, niegdyś niezależnych posesjonatów. Zagadnienie jest jednak bardziej złożone, poznajemy bowiem owe dwory również jako odskocznię do dalszej kariery dla ambitnej szlacheckiej młodzi, okazję zasłużenia się jako wierni pańscy słudzy. Czyjednowioskowy szlachcic, który przechodzi na służbę magnata i zarządza kluczem jego dóbr, traci czy zyskuje prestiż u braci? Oczywiście w ogromnej większości wypadków nie można dziś na to odpowie­dzieć, a przecież podobne fakty występowały często.

Można natomiast ująć rzecz inaczej: ogół szlachty posesjonatów, szeroka warstwa znajdująca się pomiędzy brukowcami i zagrodowcami a magnateną, w omawianych tu stuleciach traci na znaczeniu. Część tej szlachty traci w ogóle swą pozycję, większość uzależnia się bardziej niż poprzednio od magnatów i innych wielkich właścicieli ziemskich. Również awans społeczny przybiera nowe formy. Pozostaje trwały czynnik rozszerzania posiadłości, ale częściej chyba w XVII i XVIII niż w XVI stuleciu droga awansu wiedzie przez dwór magnacki, a prowadzi ją ręka pańska.

Obserwując degradację, spojrzeć musimy też ku szlachcie drobnej. Wiele uwag z tej dziedziny zamieszczono w innych rozdziałach, wspomnijmy jednak

20 Społeczeństwu polskie.. 305

“szlacheckich ultajów", którzy niezbyt odróżniają się od reszty ludzi luźnych, żołnierzy i tłumu szaraczków, zaludniających sejmiki w XVIII w., o których z takim niesmakiem i niechęcią pisać będą pamiętnikarze. Ów drobiazg samym swoim istnieniem obniża w oczach cudzoziemców i oświeconych pisarzy krajowych prestiż szlacheckiego klejnotu.

Również ostateczny przejaw deklasacji: dobrowolne przyjęcie poddaństwa. uznać można za zjawisko wieloznaczne. Teoretycznie - szlachcica, kimkolwiek byłby, dzieliła od chłopa przepaść. W praktyce - mogło być inaczej, jeśli chłop był stosunkowo zamożny, pan jego znośny, a szlachcic znajdował się bez środków. W szczególności w XVIII w., gdy coraz więcej było chłopów czynszowych, przyjęcie poddaństwa (co wiązało się bardzo często z przyjęciem ręki chłopskiej dziedzi­czki gospodarstwa) było posunięciem celowym. Podobnie z przeniesieniem się do miasta. Na wsi coraz liczniejszy odłam szlachty pełnił funkcje w administracji dóbr magnackich i królewszczyzn, ale też wielu osiadało w miastach, trudniąc się handlem, pośrednictwem, rzemiosłem. Ponieważ klejnot nie tracił na wartości, jeśli jego posiadacz sprzedawał własne produkty, zajmował się skupem, sprze­dażą i spławem zboża i drewna, dalej - odsprzedawał (byle nie w detalu) towary przywiezione za swe zboże z Gdańska czy Królewca, powstawał dość szeroki margines, w którym mieścili się zarówno mieszczanie, jak i szlachcice. W XVII! w. ta grupa jest już dość liczna. Nie brak także “szlachetnych", oddających się całkowicie rzemiosłu, a więc rezygnujących z przynależności do stanu szlachec­kiego.

Ostatnie półtora wieku dawnej Rzeczypospolitej zna podobne zjawiska. Są one zapewne stymulowane wzrostem liczebności drobnej, wyzutej z posiadłości szlachty, ale z drugiej strony hamowane upadkiem miast i miasteczek. Podobnie jak w tytulaturze szlacheckiej dewaluacja określeń zaciera wówczas pozycję społeczną osób. Nobilis et famatus nie oznacza teraz szlachcica związanego z miastem, lecz wybitniejszego mieszczanina.

Ta ostatnia sprawa kieruje nas ku zagadnieniu dobrowolnego osiadania w miastach szlachty. W związku z walką o podział majątku i dochodu społecznego mowa była o przejmowaniu przez szlachtę nieruchomości miejskich. Otóż na niższym i uboższym szczeblu wielu spośród szlachty osiadało w miastach, dzieląc z mieszczanami ich “sposób do życia"; rozmiary zjawiska w ostatnim stuleciu Rzeczypospolitej ukazała ostatnio Teresa Zielińska. Aby móc spokojnie wyko­nywać niektóre miejskie zawody i objąć miejskie godności, przyjmowali prawo miejskie i całkiem formalnie należeli do stanu miejskiego, nie tracąc praw szlacheckich. Nie znajdujemy wśród nich rzemieślników, zapewne uidnak ci, którzy rzemiosło wykonywali, kryli się z tym. Natomiast “szlachetny i .ławetny", który parał się handlem zbożowym, organizował spław do Gdańsk;! nie musiał w najmniejszej mierze ukrywać tego. Zajęcie uważano za doskonale godzące się, nawet" cechujące szlachcica, cokolwiek by na ten temat sądził Satyr z utwo.iJana Kochanowskiego.

Tego samego rodzaju materiał potwierdza związki między szlachtą a wolnymi młynarzami: młynarze bywali zamożni i chętnie przez związki krwi

306

wnikali do szlachty. Podobnie kuźnicy, których szczególnie i nie bez racji nienawidził Trepka.

Pisząc o szlachcie zakładaliśmy, że regres gospodarczy musiał przyczynić się do degradacji, a nawet deklasacji społecznej wielu spośród nich. W znacznie szerszej mierze odnieść to trzeba do mieszczan. Ogólnie rzecz biorąc, stan miast około połowy XVIII stulecia przedstawia się gorzej niż dwieście lat wcześniej; oprócz niekorzystnego bilansu zmian w zakresie produkcji i wymiany oznaczać to musi niższą pozycję mieszczan w społeczeństwie, zwłaszcza iż trwa jedno­cześnie ekspansja społeczna szlachty, wykupującej posesje miejskie, tworzącej jurydyki i skutecznie konkurującej z mieszczaństwem o beneficja kościelne.

Degradacja społeczna widoczna jest najlepiej wśród chłopstwa; ma tam wyraźny wymiar mierzony określeniami typu: kmieć, półkmieć, zagrodnik, i wielkością nadziału ziemi. Otóż wyobrażenie o tym, ile winien posiadać kmieć -chłop pełnorolny - zmienia się; na początku XVI w. jest to łan, Anzelm Gostomski w drugiej połowie stulecia chciałby już mieć półłanników, w XVIII w na wielu terenach dominować będą ćwierćłannicy, których przed dwustu lat uważano by raczej za zagrodników. Znów mamy do czynienia z ruchem w obi kierunkach: awansem i deklasacją, w skali stuleci bilans jest jednak ujemny. Trudno rzecz zresztą ujmować tylko w tych kategoriach. Jeśli ogół, jeśli cała klasa chłopska (pomijam bezrolnych wyrobników) traci, to czy dla jej członków nie staje się sprawą najważniejszą, jakie względne miejsce zajmują w swym środowisku?

20-

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Grupy zawodowe w społeczeństwie stanowym

W społeczeństwie stanowym, opartym na różnicach prawnych i na przywi­leju, w społeczeństwie - dodajmy - rolniczym, grupy społeczne, których kryterium jest zawód, odgrywały rolę niewielką. Można to stwierdzić porównu­jąc nie tylko ze społeczeństwem polskim epoki kapitalizmu, ale także z bardziej rozwiniętymi stosunkami w innych krajach, na przykład w Anglii. Na Wyspie grupy zawodowe już w XVII stuleciu formują się prawie niezależnie od przynależności stanowej ich członków i mają wielkie możliwości rozwoju. We Francji, z kolei, prawnicy z rodzin mieszczańskich od dawna tworzą niezmiernie wpływową politycznie grupę, sięgającą po władzę lokalną i próbującą nawet krzyżować plany monarchy.

W Rzeczypospolitej rola grup zawodowych, jest iT"niejsza i znacznie słabiej przeciwstawiają się one stanowej strukturze społeczeństwa. Mają jednak przy­szłość; warto je badać, choćby ze względu na ich związek z inteligencją XIX stulecia - grupą o dużym wówczas znaczeniu. Wybraliśmy niektóre zawody;

dalsze badania umożliwią rozszerzenie zestawu, choćby o lekarzy, którzy z jednej strony, włączeni w miejski system korporacyjny, z drugiej - w omawianym okresie - wiązali się najchętniej z dworami szlacheckimi i magnackimi i w większości byli obcego pochodzenia.

Palestra

Szczególną rolę w społeczeństwie, zwłaszcza szlacheckim, odgrywali zawodo­wi prawnicy - zastępcy procesowi. Zasiadanie w sądach należało do atrybutów władzy i sędziowanie rzadko stanowiło odrębną, stałą funkcję; ławnik w mieście byl zarazem kupcem czy rzemieślnikiem, w sądach szlacheckich zasiadali panowie bracia wybrani na sejmikach, nadto większość godności publicznych wiązała się w jakiś sposób ze sprawowaniem władzy sądowniczej. Natomiast

308

zajmowanie się, za opłatą, zastępstwem procesowym (dziś nazywamy to adwoka­turą) długo uchodziło za działalność niegodną szlachcica, zanim konstytucja 1543 r. na to nie zezwoliła. Już pierwsze postanowienia na ten temat, jeszcze z połowy XVI w., wskazują, że obawiano się, by patron (palestrant) - jak go nazywano - nie pobierał wygórowanych opłat i czy aby sprawy będzie prowadzić zgodnie z najlepszym interesem klienta. Obawy te były słuszne: zastępstwo procesowe okazało się doskonałym interesem, a palestra stała się grupą zawodową w znacznym stopniu pasożytującą na organizmie społeczeństwa szlacheckiego.

Pierwotnie patronem mógł być także mieszczanin, jednakże przynajmniej od połowy XVII w. w sądach ziemskich i w Trybunale Koronnym mieszczan całkowicie wyrugowała szlachta, co w odniesieniu do Trybunału usankcjonowa­ła konstytucja 1726 r. Wobec ograniczonej liczby uznawanych przez sądy szlacheckie patronów był to ważny przejaw antymieszczańskich tendencji szlachty. Ubieganie się o palestrę to także cel rzesz synów szlacheckich. Inną karierę - przy słabym rozwoju aparatu państwowego i nader nielicznej armii -zrobić w Rzeczypospolitej było raczej trudno. Jednocześnie kancelarie sądowe i kancelarie patronów stwarzały dla wielu osób możliwość zatrudnienia. Zawiła procedura sądowa i anarchiczna praktyka sądów szlacheckich dawały okazję zarobku niezliczonym pośrednikom i doradcom. “A że ten kunszt jest zyskowny i poważany - pisał Kitowicz - wiele chudych pachołków, aplikując się szczerze do niego, przychodziło do znacznych substancji". Dlatego też społeczeństwo szlacheckie odnosiło się do tej grupy z mieszanymi uczuciami. Z jednejstrony palestra była emanacją stanu szlacheckiego; była niezbędna dla wykonywania prawa przez szlachtę ustanowionego. Z drugiej strony, niemal każdy szlachcic (choćby miał syna czy krewnego w palestrze) odczuwał co najmniej niechęć wobec patronów-pijawek. Ograniczano wciąż ich liczbę, trzykrotnie w drugiej połowie XVIII w. zakazywano nabywania przez adwokatów dóbr ich klientów. Przypisywano im winę nakłaniania szlachty do pieniactwa. “Stała się pienia sposobem do życia i zebrania majątku dla szlachcica" - ubolewał na temat czasów saskich Kajetan Kwiatkowski (1791 r.).

Owi praktycy z rzadka tylko dysponowali głębszą wiedzą teoretyczną i wykształceniem. Na studiach prawniczych przyszły palestrant nabywał erudycji i ćwiczył się w potrzebnej mu gimnastyce umysłowej, ale wiedza ta nie była dostosowana do praktyki sądowej: niewiele wykładano prawa polskiego. Z reguły musiało wystarczyć, i wystarczało - jak w innych zawodach, np. w rzemiośle - doświadczenie praktyczne, zdobywane u boku starszego patrona czy w kancelarii sądowej. Konieczny był pewien kapitał zakładowy, by zostać wpisanym na listę patronów danego sądu. Coraz jednak częściej kapitał taki zastępowała protekcja pańska, magnaci bowiem potrzebowali zaufanych praw­ników i wysuwali ich spośród zdolnych synów szlacheckich, przebywających na dworach. Znajomość procedury prawnej i ustawodawstwa, stosunków i ludzi ogromnie ułatwiała zyskanie łaski jaśnie pana, ten zaś z kolei musiał mieć oddanych i sprawnych prawników, by realizować swe cele - w sądach, w

309

trybunale, na sejmikach. Można to obserwować na przykładzie Zamoyskich. Twórca wielkości rodu, Jan, kanclerz i hetman wielki koronny - sam wykształco­ny w Padwie prawnik, budował swą fortunę, między innymi kupując za niską cenę liczne drobne majątki obciążone procesami. Dzięki swej pozycji, ale także dzięki licznym patronom na jego służbie, łatwo wygrywał procesy i zaokrąglał swe posiadłości. Adwokaci i urzędnicy sądowi byli mu potrzebni także do wskazywania takich właśnie odpowiednich, ciągnących się czasem latami, pozornie beznadziejnych spraw sądowych. Jego wnuk, również Jan, przeznaczył w 1647/48 r. na “prawo" 4,5 procenta ogromnej kwoty 377000 złp. swych wydatków; nie wiemy, ile dzięki prawowaniu się zarobił. Jego sumariusz wydatków od połowy 1649 r. do końca 1652 r. wykazuje w takiej samej rubryce 6,5 procenta.-Również wydaje się ważne, że większość najciekawszych pamiętni-karzy opisujących czasy stanisławowskie przeszła lub otarła się o karierę prawniczą (Niemcewicz - pisarz - stanowi wyjątek).

Życiorysy Jana Duklana Ochockiego, Seweryna Bukara i ojca Kajetana Koźmiana wskazują, jak dalece kariera prawnicza w służbie magnackiej wiązała się z polityczną. Taki pełnomocnik magnata “robił" mu sejmik i przeprowadzał przez meandry procedury sądowej sprawy swego pana i jego ludzi. Dla patrona tkwiła w tym szansa niemałego zarobku, pańskich faworów, zdobycia osobistej popularności u szlachty, która zwiększyłaby z kolei zakres jego samodzielności. Dla większości jednak była to służba podobna do urzędniczej.

Urzędnicy

Ta grupa zawodowa jest mało znana. Nie poświęcono jej żadnej monografii, nie wiemy niemal niczego o pracy, etyce zawodowej, składzie społecznym (stanowym). Chcemy tu jedynie zaznaczyć problem, który zasługuje na bliższą uwagę.

Można by wyliczyć wiele instytucji zatrudniających zawodowych urzędni­ków, jednakże ich pozycja społeczna w większości wypadków wyraźniej była wyznaczona przynależnością stanową niż pełnioną funkcją. To zjawisko trwać będzie jeszcze w wieku XIX, a źródła (ankiety personalne itp.) ku utrapieniu historyków podkreślać będą konserwatywnie szlacheckość lub mieszczańskość nawet wówczas, gdy o pozycji społecznej decyduje zawód, praca i pobory. Z wiadomości rozrzuconych po innych rozdziałach wynika, że w administracji dóbr ziemskich, instytucjach samorządu szlacheckiego, wśród duchowieństwa (a więc i w urzędach, sądach kościelnych) od XVI do XVIII stulecia wzrastał odsetek zatrudnionej szlachty. Wypierała ona, zwłaszcza w zarządzie folwarków, ludzi pochodzenia chłopskiego czy mieszczan. Liczba zatrudnionych szlachci­ców zwiększała się także dlatego, że rozwijał się system biurokracji ziemskiej;

powstawały przecież komisariaty dóbr magnackich, mnożyła się sprawozdaw­czość.

310

O wzroście kadry urzędniczej w kraju świadczą efekty pracy ich piór. Inwentarze dóbr królewskich z początków XVI stulecia są znacznie zwięźlejsze niż z jego schyłku, z tymi zaś z kolei nie dadzą się porównać analogiczne akta z ostatnich lat Rzeczypospolitej. Lawinowo rośnie objętość akt sądów grodzkich.

Nie dostrzeżono dotąd, a w każdym razie nie zbadano, przyczyn wzrostu produkcji akt, za którym stać musiał odpowiednio rosnący aparat urzędniczy. Skalę zagadnienia można przedstawić na wycinkowym wprawdzie, ale ważnym przykładzie liczby inwentarzy dóbr szlacheckich z terenu Wielkopolski (niemal w pełni zachowane księgi grodzkie poznańskie, kaliskie, sieradzkie i łęczyckie; dane zawdzięczam dr. Marcinowi Kamlerowi). Jeśli średnią roczną liczbę zapisek tego rodzaju w okresie 1581-1605 przyjmiemy za 10, to dla lat:

1631-1655 otrzymamy wskaźnik 23 1670-1684 90 1705-1719 110 1740-1754 150 1775-1789 250.

Zestawienie to można cofnąć do początków XVI stulecia, otrzymując wskaźniki, będące ułamkami podstawy przyjętej dla przełomu XVI w.

Porównując z ogółem szlachty, która nie nadużywała na co dzień umiejęt­ności pisania, a zwłaszcza rachowania, urzędnicy wyróżniali się często tymi umiejętnościami. Często, ale nie zawsze, w rachunkach bowiem, przynajmniej z XVI i XVII w., uderza mnogość prostych błędów rachunkowych, które nie były związane z żadną korzyścią dla pisarza. Kancelaria każdego urzędu tworzyła własny system formularzy, własną tradycję, które związane były ze świadomością wspólnych interesów. Podobnie jak w innych krajach, urzędnik bywał zależny od swego przełożonego na zasadzie stosunku patron-klient. Wynikały z tego szczególne więzy, wzmacniane dodatkowo przez zasadę wynagradzania pracow­ników z opłat składanych przez interesantów.

Stanowiska urzędnicze bywały dla wielu dźwignią awansu społecznego. Działały w ten sposób zwłaszcza kancelarie koronne i litewskie, kancelarie dygnitarzy Kościoła. Liber chamorum nie pozostawia wątpliwości, że plebe-jusz-urzędnik na odpowiednim stanowisku umiał je wykorzystać dla przeniknię­cia do stanu szlacheckiego, jak choćby ów Krogulecki, pisarz żupy bocheńskiej, który - wedle Trepki - “kradł skarb królewski zupny, rachunkiem wpisowanym fałesznym ogradzając", a później “dobrymi bałwanami" soli przekupywał Kroguleckich - niewątpliwą szlachtę z Mazowsza - by go uznali za współ-rodowca.

Choć nietrudno zgromadzić przykłady niesumienności, nie należy przeczyć, że istniał również pewien kodeks norm postępowania zawodowego, który kształtował charaktery i wyrabiał umiejętności. Istnieją dowody ścisłych więzów łączących sługę z panem, więzów, które przejawiały się nie tylko na płaszczyźnie zależności osobistej, ale i wpływały na działalność zawodową. Bardzo niekiedy szczegółowe instrukcje wskazują, że istnieli urzędnicy, których umiejętności

311

fachowe wykraczały daleko poza zwykłą działalność szlachcica. Z drugiej strony urzędnik-totumfacki musiał umieć załatwić wiele różnorakich spraw, wykazać się nie tyle skrupulatnością przy pulpicie, co śmiałą inicjatywą. Można przy­puszczać, że z punktu widzenia sprawności, a może i fachowości personel urzędniczy służący magnatom przedstawiał się lepiej niż państwowy. Granica była zresztą płynna, bowiem magnat z reguły brał do swej kancelarii dygnitar­skiej ludzi z sobą związanych; pozostawali oni w większym stopniu sługami Jaśnie Oświeconego Pana niż Jego Królewskiej Mości czy Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Podobnie zresztą Stanisław August tworzył swój aparat urzędniczy, opierając go na własnej szkatule i osobistej lojalności pracowników.

Widziany w skali Rzeczypospolitej problem urzędników wydaje się drugo­rzędny; rzecz w tym, iż nowożytna Polska stanowi pod tym względem w Europie wyjątek. Swobody, jakie uzyskała w XV i XVI stuleciu szlachta, a w szczególności użytek, jaki potrafiła z nich uczynić magnateria - zahamowały rozwój grupy zawodowej nader ważnej zarówno dla struktur społecznych, jak dla struktur władzy. Trudno tu wyliczać, jakich mianowicie typów urzędników u nas brakło, bowiem struktury biurokratyczne rozwijały się różnie w zależności od tradycji regionalnych i od systemów władzy. Wystarczy zauważyć, że w Rzeczypospolitej dążenie do zajęcia miejsca w aparacie władzy nie skłaniało do zdobywania wykształcenia uniwersyteckiego czy fachowego prawniczego (jak we Włoszech już w średniowieczu, a w czasach nowożytnych niemal wszędzie na północ od Alp), że nie powstają u nas owe charakterystyczne korporacje na poły urzędnicze, jak parlamenty we Francji, że Rzeczpospolita nie zna tak ważnych dla siedemnastowiecznej Europy urzędów kolegialnych, tajnych i innych rad, w których zasiadali - obok szlachty i arystokracji - wysoko wykształceni i sprawni jako urzędnicy mieszczanie z pochodzenia.

W Polsce i na Litwie zbliżone zadania (w zakresie sprawiedliwości, finansów, polityki zagranicznej itp.) spełniali bądź to ludzie wybrani przez sejmiki (w skali kraju - przez sejm), bądź klienci magnaccy. Urząd traktowany jako zawód nie stał się u nas dźwignią awansu społecznego podobną do karier duchownych, a urzędnicy nie utożsamiali swego działania z interesem Korony. Nie chodzi tu o brak w Rzeczypospolitej absolutyzmu, gdyż taki właśnie, alternatywny wobec sytuacji u nas istniejącej, aparat urzędniczy istniał już w szesnastowiecznęj Francji, tworzył się w Prusach i Brandenburgii w okresie dwuwładzy książąt (margrabiów) i stanów, funkcjonował nader sprawnie w okresie adelsvaelde (rządów szlachty) za Krystiana IV w Danii.

W Rzeczypospolitej funkcje te wykonywali przedstawiciele stanu szlache­ckiego, traktując je przeważnie jako dodatek do swego życia ziemiańskiego, jako zaszczyt i obowiązek wobec braci i Rzeczypospolitej. Szczególny charakter życia politycznego wytworzył odrębny typ urzędnika ziemskiego i działacza sejmi­kowego (sejmowego), nader ważny w elicie władzy. Zamiłowany w tym, ambitny i sprawny polityk, zwłaszcza gdy związał się z którymś z magnatów, mógł mieć życie wypełnione funkcjami publicznymi, które w innych krajach spełniali zawodowi urzędnicy. Jan Antoni Chrapowicki (1612-1685) z Witebszczyzny,

312

skrupulatny pamiętnikarz, nie tylko szesnastokrotnie był wybierany na posła na sejm, ale częściej jeszcze działał jako członek sejmikowych i sejmowych komisji, deputacji, w sądach kapturowych, Trybunale Skarbowym itd.; zmarł wojewodą witebskim. Znakomity przypadek typowej drogi awansu.

Skoro urzędnicy w służbie publicznej nie byli w Rzeczypospolitej liczni ani wpływowi, waga problemu przesuwa się ku urzędnikom w służbie prywatnej -głównie szlachcie służącej u magnatów. Można w nich widzieć poprzedników inteligencji, trzeba rozpatrywać jako element uzależnienia uboższej braci od wielkich właścicieli ziemskich.

Wojskowi

Społeczną funkcję wojska można rozpatrywać pod różnymi kątami widzenia. Było ono czynnikiem kształtującym stosunki w tym sensie, że broniąc kraju przed wrogiem czy rozszerzając jego terytorium wpływało na społeczeństwo. Tu jednakże zajmiemy się nim jako grupą społeczną i jako drogą awansu społe­cznego. Będzie przy tym mowa o wojsku zawodowym, nie zaś o pospolitym ruszeniu, które nie stanowiło trwałej grupy społecznej.

Wojsko można potraktować jako jedną z grup zawodowych, skupiającą ludzi różnego pochodzenia. Wywodziła się ona zapewne jeszcze z XIV w., a w każdym razie rozwinęła się znacznie za pierwszych Jagiellonów. Struktura chorągwi nadwornych, a poczynając od ostatnich lat XV stulecia także “obrony potocznej" na kresach południowo-wschodnich, miała charakter przedsiębiorstwa. Król, spośród otaczających go rycerzy, wyznaczał rotmistrzów, którzy w razie potrzeby i z królewskiego upoważnienia zaciągali towarzyszy. Ci z kolei przyprowadzali uzbrojonych i wyposażonych własnym staraniem pocztowych (co najmniej pięciu na jednego towarzysza). Mieli oni konie pociągowe, wozy, sprzęt obozowy, luzaki, nadto niezbędnych pachołków i czeladź. Dowódcami wojsk zaciężnych byli hetmani.

Podobna struktura organizacyjna i technika rekrutacji zapewniały pewną elastyczność armii. Skarb królewski nie musiał ponosić kosztów utrzymywania wojska w pełnej liczbie w czasach pokoju; stosunkowo nieliczna kadra wystar­czała, by w ciągu miesięcy pomnożyć szeregi. Znalezienie wojennej siły roboczej nie przedstawiało trudności, problem tkwił natomiast w skarbie i kadrze rycerskiej. Rozwiązania nasunęły dziesięciolecia na przełomie XV i XVI w. Wojna trzynastoletnia i polityka następnego okresu przyniosły doskonałą koniunkturę dla przedsiębiorców wojskowych w Koronie. Niewypłacalność skarbu zmusiła Kazimierza Jagiellończyka i jego następców do spłacania długów wobec dowódców zaciężnych nadaniami dóbr królewskich. W ten sposób, obok efemerycznych posiadłości dowódców cudzoziemskiego pochodzenia na przy­łączonych ziemiach Prus Królewskich, powstały w Wielkopolsce z nadań królewskich fortuny Górków, w Małopolsce zaś Odrowążów, Szafrańców,

313

Tarnowskich i innych. Rosnące niebezpieczeństwo tatarsko-tureckie zmuszało do stałej ochrony tamtejszej granicy i tam właśnie rozpoczęto na większą skalę tworzyć wojska prywatne. Ich żołnierze wchodzili w skład pospolitego ruszenia pod bezpośrednimi rozkazami “paniąt", którym służyli w czasie względnego zawsze na tych ziemiach pokoju.

Tak zorganizowane wojsko miało dużo walorów. W sensie fachowym:

doskonale znało teren, było posłuszne i lojalne wobec swych dowódców, stanowiło element miejscowy, nie zaś kosmopolityczną, obcą grupę, z natury rzeczy antagonistyczną wobec społeczeństwa, jak to bywało na Zachodzie. Dowódcy posiadali często wiedzę praktyczną, a nawet teoretyczną; towarzysze opanowali różnorakie techniki walki. Natomiast ograniczone i dość rozdrob­nione środki, jakimi dysponowało państwo, grozić miały w niedalekiej przy­szłości brakami w .uzbrojeniu. Zwłaszcza niezmiernie kosztowna artyleria i służby zaopatrzenia będą w drugiej połowie XVI w. i następnych stuleciach problemem nie do rozwiązania.

W najszerzej pojętym sensie społecznym tak zorganizowane wojsko również miało wiele dodatnich stron. Żołnierze zaciężni czuli się przecież obywatelami. Dowódcy sprawowali jurysdykcję nad podwładnymi, jednakże nie wykonywano kar hańbiących (chłosta, tortury). Z pokolenia na pokolenie przekazywano tradycję służby, niewątpliwie użyteczny społecznie element rodowej i stanowej legendy.

Strukturalny kryzys społeczeństwa i państwa, tak wyraźny w XVII stuleciu, nie oszczędził i wojska. Przeciwnie: w tym właśnie zakresie przejawił się najwyraźniej. Niezmiernie szeroki problem nie da się tu omówić wyczerpująco;

naszkicujemy jedynie zjawiska o podstawowym znaczeniu dla całości społeczeń­stwa, opierając się na badaniach Bohdana Baranowskiego, Stanisława Herbsta i Jana Wimmera.

Potrzeby państwa nie znajdywały odpowiednika w realnych możliwościach skarbu. Przyczynił się do tego cały system polityczno-podatkowy, a także doktryna ideologiczna szlachty, wedle której obowiązek udziału w pospolitym ruszeniu zwalniał ją od odpowiedzialności finansowej za stan obronności państwa. Pospolite ruszenie z wielu przyczyn już w XVI w. utraciło realny walor bojowy - choć Stanisław Herbst był w tej kwestii innego zdania. Dla wojska jako grupy zawodowej ważna była niepopularność wojen schyłku XVI i początku następnego stulecia. Nie poradził sobie z tym Stefan Batory, choć zachęcał szlachtę obiecując korzyści z podboju Inflant. Niepopularna okazała się w następnym stuleciu także Wazowska conąuista ziem moskiewskich. Co więcej, była powodem, że niepłatne oddziały celem wymuszenia zaległego żołdu tworzyły pierwsze związki (konfederacje) wojskowe.

Wiąże się z tym sprawa składu społecznego wojska i jego wpływu na zmiany struktury społecznej ludności. Wśród żołnierzy dominował element plebejski, przy czym im niższa pozycja czy stopień, tym więcej plebejuszy. Dominowali chłopi i mieszczankowie w piechocie i dragonii, wśród pocztowych - w jeździe. Autorament cudzoziemski składał się w znacznej części z obcych (Niemców,

314

Szkotów, Anglików i innych). Otóż w ciągu XVII stulecia dokonała się w składzie społecznym tych formacji istotna zmiana. Coraz więcej w armii plebejuszy, a w cudzoziemskim autoramencie coraz więcej Polaków wśród żołnierzy i oficerów, choć okresowo w czasie wojny werbowano chętnie oficerów-cudzoziemców, a do szeregów wcielano jeńców. Przyczyny tych zmian społecznych były różne. Wynikły ze zwiększenia roli piechoty, w której szlachta niechętnie obejmowała nawet stanowiska oficerskie. Artyleria, zorganizowana na sposób cechowy, również interesowała raczej mieszczan niż szlachtę. Dla ambitnych plebejuszy służba w jeździe była natomiast doskonałą, być może najlepszą, drogą awansu społecznego: pozwalała zatrzeć pochodzenie, zdobyć środki (nie tyle z żołdu, ile z grabieży i łupów wojennych) i przeniknąć do szlachty.

Osobny problem stanowiły wojska nadworne, które przez XVII stulecie, a właściwie od czasu wolnych elekcji, rosły szybciej niż wojska koronne i litewskie. Magnatom zależało, by mieć oddziały sprawne, a ich polityka społeczna wymagała zarazem zatrudnienia synów klientów szlacheckich. Dlatego też w chorągwiach utrzymywanych przez magnatów spotykamy zarówno oficerów­-cudzoziemców, jak całe oddziały złożone z drobnej szlachty, w pełni zależnej od możnego sąsiada lub na jego ziemi siedzącej. Jak o tym mowa w innym rozdziale, dzięki służbie wojskowej łaska pańska, poprzez załatwienie nobilitacji lub drogą samowolnego uznania, wynosiła bez trudu chudopachołka do stanu szla­checkiego.

Kto nie znalazł dla siebie miejsca w wojskach koronnych lub litewskich, ten mógł szukać szczęścia w służbie obcej. Dotyczy to zarówno szlachty, jak plebejuszy. Polacy wchodzili w skład owej wielonarodowościowej mieszaniny ludzkiej, z której werbowano żołnierza na wielkie wojny w Europie XVI i XVII wieku. Przedsiębiorczy Krakowscy z kaszubskich rejonów Pomorza Gdańskie­go służyli pod sztandarami Walezjuszy we Francji i w Niemczech, prowadząc liczny zastęp kaszubskich sąsiadów; wojna trzydziestoletnia zwielokrotniła możliwości zaciągania się pod obce sztandary zarówno pojedynczo, jak w zwartych oddziałach. Podróżujący Polacy napotykali wówczas często rodaków służących za granicą. Lisowczycy zdobyli sobie kompromitującą sławę; jeszcze w ostatnich latach wojny cesarscy - w tym znów inny Krokowski - korzystali ze zgody króla Władysława na werbunek w Polsce lekkiej jazdy, ale Polaków spotkać można było także w szeregach francuskich, duńskich i szwedzkich. Charakterystyczne są warunki, jakie dowództwu szwedzkiemu stawiał w 1645 r. Aleksander Kostka Napierski, przyszły buntownik, zdobywca Czorsztyna: wraz z chorągwią kozacką (tj. lekkiej jazdy) żądał zwolnienia ze służby, gdy tylko w Rzeczypospolitej zwołane zostanie pospolite ruszenie, twierdząc, że są przecież polskimi szlachcicami.

Ten nacisk na szlachetne urodzenie był chyba przejawem upartej chęci potwierdzenia faktu, który w odniesieniu do wielu z nich był co najmniej wątpliwy. Zapewne służba zagraniczna w większym jeszcze stopniu niż krajowa ułatwiała zatarcie śladów niskiego pochodzenia.

Zwiększone (mimo trudności finansowych) zaciągi stawiają w odniesieniu do

315

XVII stulecia pytanie, czy wojsko stało się wówczas grupą społeczną, wyodręb­nioną spośród społeczeństwa. Było i tak, i nie. Nie, ponieważ istniały formacje o specyficznym charakterze, nie mieszające się z pozostałymi. Byli to Kozacy rejestrowi (do 1648 r., a także, na innych zasadach, oddziały złożone z Kozaków po ugodzie hadziackiej, 1658), chorągwie złożone z Tatarów, dalej piechota wybraniecka, od 1578, i łanowa (ta ostatnia składająca się z rekrutów-chłopów powoływanych przez sejm lub sejmiki w razie szczególnego niebezpieczeństwa, jak np. w latach 1648, 1653 - po raz pierwszy przez sejm - 1655 czy 1673). Jednakże inne czynniki sprzyjały tworzeniu się wojskowego (czy, jak lubiano mówić, rycerskiego) esprit de corps, przeciwstawiającego żołnierza cywilowi. Był to więc odmienny interes finansowy: niechęć ogółu szlachty do łożenia na wojsko i poczucie krzywdy niepłatnych żołnierzy. Pogłębiający się kryzys skarbowy Rzeczypospolitej, łupiestwa wojskowych konfederatów, wprowadzenie hiberny (podatku na utrzymanie wojska) sprzyjały wyobcowaniu wojskowych ze społe­czeństwa cywilnej i pacyfistycznej szlachty. Z drugiej jednak strony utrzymywał się autorytet dowódcy wojskowego, a służba rycerska okazywała się nie tylko wysoko społecznie cenionym, ale i często skutecznym sposobem robienia kariery osobistej i rodowej.

Stefan Batory obiecywał w listach przypowiednich (mandatach uprawniają­cych rotmistrza do werbowania żołnierzy), że po sześciu latach służby będzie się miało pierwszeństwo do urzędów i nadań, a pod Pskowem ostentacyjnie uzależniał rozdawnictwo wakansów na starostwa i inne godności od postawy, jaką kandydaci wykażą w szturmie murów. Już znacznie wcześniej urzędy senatorskie (wojewodów i kasztelanów) oraz starostwa na ziemiach ruskich i pogranicznych litewskich nadawano “panom wojennym"; z południowego wschodu wywodziła się większość hetmanów koronnych. Powstawał nierozer­walny splot skuteczności działania wojskowego, majątku, wzrostu znaczenia i potęgi rodu. W XVI i jeszcze na początku XVII stulecia dawało to niekiedy doskonałe rezultaty: wspomnijmy Tarnowskich, a następnie Koniecpolskich i Weiherów. Jednak na dłuższą metę skupianie władzy wojskowej w ręku przywódców najpotężniejszych rodów nie mogło zapewnić dobrych wyników. Potomkowie Stanisława Koniecpolskiego, Jeremiego Wiśniowieckiego czy Krzysztofa II Radziwiłła nie zawsze byli zdolnymi dowódcami czy choćby tylko lojalnymi obywatelami Rzeczypospolitej. Wprawdzie ustawiczne wrzenie na kresach było doskonałą szkołą rycerskich umiejętności, jednak rosnące znacze­nie polityczne godności hetmańskich włączało do gry o ich zdobycie czynniki, które nie miały nic wspólnego ze zdolnościami wojskowymi i w wielu wypadkach prowadziły nawet do ujemnej selekcji rywali.

Tak było zwłaszcza w wieku XVIII. Czasy Wielkiej Wojny Północnej wykazały nieprzydatność wojsk Rzeczypospolitej w starciu z innymi armiami, natomiast w wewnętrznych rozgrywkach politycznych urząd hetmański nie­zmiernie zwiększył swoje znaczenie. Wojsko używane było do uśmierzania ruchów i powstań chłopskich, egzekwowania podatków, służyło za ozdobę uroczystości. Autorament narodowy ze swą średniowieczną strukturą pocztów

316

był już anachronizmem; zwłaszcza chorągwie jazdy ciężkiej tworzyły -jak to ujął Stanisław Herbst - “zbiór synekur i malowniczych strojów" bez wyszkolenia i dyscypliny. W wielu ówczesnych armiach europejskich zaznaczały się w XVIII stuleciu tendencje refeudalizacyjne (ograniczenie prawa do stopni oficerskich dla nieszlachty) i sprzedaż patentów oficerskich, jednak w warunkach nielicznej armii i słabości władzy centralnej w Rzeczypospolitej rezultaty były tu szczegól­nie żałosne. Patenty oficerskie, zwłaszcza za Sasów, były przedmiotem obrotu towarowego, którego swobodę ograniczała niemal jedynie władza magnatów, rozporządzających niektórymi stanowiskami, szczególnie w jednostkach, któ­rych dany wielmoża był szefem. W tych warunkach część stanowisk traktowano jako źródło zysku (żołd, możliwość przywłaszczania sobie żołdu i tzw. porcji “martwych dusz" żołnierskich), część zaś nadmiernie rozbudowanego korpusu oficerskiego ograniczała się do godności honorowych, podobnych jak w powiatowych urzędach.

Jednakże w XVIII stuleciu utrwaliło się w politycznej świadomości szlachty przekonanie, że armię trzeba powiększyć. Aukcję wojska - jak to nazywano -postulowały liczne głosy na sejmach, od 1736 r. poczynając. Mimo zgodnej na ten temat opinii, nawet reformy wywodzące się z programu Czartoryskich i realizowane od 1764 r. nie przyniosły poważnego zwiększenia etatu. Niezmiernie ważne okazały się natomiast zmiany dokonane w korpusie oficerskim. Zlikwi­dowano etaty oficerów nadliczbowych i w 1765 r. założono Szkołę Rycerską. Kilkuset jej absolwentów przyczyniło się do modernizacji cudzoziemskiego autoramentu i często dobrze sprawdziło w przyszłości, choć zasób wiedzy fachowej udzielanej w tej szkole był niewielki.

Sejm roku 1786 uchwalił zakaz zatrudniania na stanowiskach oficerskich cudzoziemców, ale także osób pochodzenia nieszlacheckiego; wkrótce potem Sejm Czteroletni nobilitował wszystkich oficerów. Kościuszko w czasie Insu­rekcji awansował do stopni oficerskich ponad setkę wojskowych, w tym oprócz drobnej szlachty nawet chłopów. Te posunięcia były odbiciem zarówno potrzeb państwa, jak poglądów ludzi będących u władzy. Dowództwo oddziałów pozostało do końca Rzeczypospolitej szlacheckie, pamiętać jednak trzeba, że szlachta - wliczając gołotę - stanowiła odsetek ludności znacznie wyższy niż w innych państwach. W tej sytuacji ograniczeń konstytucji roku 1786 nie należy interpretować w ten sam sposób jak choćby francuskich czy pruskich.

Również skład szeregów wojska został za ostatniego króla zmieniony. Do kawalerii narodowej wstępowała ochotniczo szlachta. Konfederacja barska powróciła do poboru piechurów z dóbr królewskich i prywatnych oraz konnych spośród szlachty zagrodowej, jednak bez większego rezultatu. Sejm Czteroletni ogłosił w 1789 r. przymusowy pobór rekruta ze wsi, obiecując po wysłużeniu 12 lat (normalny czas służby wynosić miał 8 do 12 lat) wolność osobistą. Wojsko w przyspieszonym tempie stawało się narodowe: zmiany w zakresie liczebności, regulaminów, ducha obywatelskiego i bojowego odzwierciedlały całą złożoność przemian zachodzących w życiu społecznym i publicznym Rzeczypospolitej. Był to zryw imponujący, ale w sensie doraźnym - skazany na niepowodzenie.

317

Artyści

Wyodrębnianie się artystów z tłumu rzemieślników cechowych uznać można za ważny dla kultury przejaw zmian społecznych w epoce nowożytnej. Wczesny renesans odziedziczył w Polsce po gotyku rzemiosła artystyczne, rozwinięte zwłaszcza w Krakowie. W pierwszej połowie XVI w. pracowało tam ogółem pięciuset mistrzów (kamieniarzy, rzeźbiarzy, snycerzy, malarzy, złotników), można więc przyjąć, że w okresie odpowiadającym dwóm pokoleniom cztery do pięciu tysięcy osób uprawiało taką czy inną twórczość artystyczną. Gdy pod koniec XVI stulecia Kraków począł tracić na znaczeniu jako ośrodek artystycz­ny, wzrosło znaczenie Gdańska. Obok tych dwóch centrów istniały i okresowo kwitły także ośrodki pomniejsze, ale dla sztuki niezmiernie ważne, jak Lwów, Poznań, Wilno, z czasem też Warszawa, które promieniowały na okolice. Niemały wpływ na rozmieszczenie artystów miało przenoszenie się dworu i powstawanie rezydencji magnackich.

Artyści-rzemieślnicy cechowi skrępowani byli mniej lub bardziej surowymi przepisami cechu i układem stosunków panujących w korporacji miejskiej. Wprawdzie z jednej strony starano się przestrzegać specjalizacji (cech murarsko--kamieniarski obejmował także rzeźbiarzy w kamieniu, gdy snycerze należeli wraz z pozłotnikami i szklarzami do malarskiego), z drugiej jednak - wielu mistrzów podejmowało się robót, które dziś określilibyśmy jako czysto uży­tkowe, a nadto prowadziło przedsiębiorstwa materiałów budowlanych i inne. Konflikt między potrzebami sfery ich działalności a systemem cechowym trwał przez cały omawiany tu okres. W Krakowie sprawa ta doczekała się późnego i specyficznego rozwiązania: w 1745 r. Akademia objęła opiekę nad cechem malarskim i zrównała jego mistrzów z profesorami.

Ponieważ jednak działalność artystów rozwijała się także poza murami miast, nietrudno było niektórym z nich omijać ramy cechu. Obok artystów i budowniczych duchownych, zwłaszcza zakonników (w tym jezuitów), byli to przede wszystkim cudzoziemcy pracujący na zamówienie magnatów. Już w 1512 r. cech muratorów i kamieniarzy w Krakowie uznał, że niezależni rzemieślnicy sprowadzeni z zewnątrz mogą pracować na potrzeby swych mocodawców, nawet mieszczan; krakowscy malarze byli mniej tolerancyjni. Z biegiem czasu liczba protegowanych artystów pozostających na służbie magnatów i wykonujących zamówienia szlachty znacznie wzrosła. Niektórzy z nich jednak, nawet najwybitniejsi, uzyskawszy wysoką pozycję zawodową, wstępowali do cechu, aby uniknąć konfliktów i rozszerzyć krąg odbiorców; tak było z Bartolo Bereccim - twórcą m.in. Kaplicy Zygmuntowskiej, Janem Michałowiczem z Urzędowa, twórcą rzeźb w kościołach całej Polski, Santi Guccim, płodnym rzeźbiarzem i wielkim przedsiębiorcą artystycznym w Pińczowie. Również zakonnikom zdarzało się w XVI w. wpisywać do cechu, jeśli zamierzali-kształcić uczniów świeckich.

Dla struktury grupy społecznej artystów szczególnie ważne i charaktery­styczne było ich pochodzenie etniczne. Odbijała się w nim wielonarodowościowa

318

Loża teatralna (polichromia w teatrze w Pomarańczami. Łazienki Królewskie w Warszawie, malował Jan Bogumił PIersch, 1788 r.)

struktura społeczeństwa, zwłaszcza miejskiego, nadto liczni byli imigranci. Sztukę renesansu rozpowszechnili, zwłaszcza w pierwszym pokoleniu, Włosi;

równocześnie przybywali Niemcy, sprowadzani przez pochodzących z krajów niemieckich patrycjuszy krakowskich; Gdańsk - oprócz Niemców - przyciągał artystów niderlandzkich; we Lwowie i innych miastach ruskich krzewiła się sztuka ormiańska. Kolejne pokolenia imigrantów osiadłszy w Rzeczypospolitej dość szybko się polonizowały, kształcąc jednocześnie uczniów miejscowego pochodzenia (np. szkoła malarska Tomasza Dolabelli). Stale jednak utrzymywał się popyt na cudzoziemców, przy czym ich dopływ z różnych krajów zależał od powiązań polityczno-gospodarczych i od kaprysów mody artystycznej.

Zjawiskiem najtrwalszym w tej dziedzinie był napływ Włochów; zmieniały się tylko regiony, z których przybywali. Przybywając, trafiali na grunt, przygoto­wany przez poprzedników, spotykając w miastach i na dworach magnackich wielu włoskich kupców.

Zwłaszcza mecenat Wazów przyczynił się do skupienia na dworze królew­skim i naśladujących go dworach magnackich kosmopolitycznego grona artystów różnych specjalności, wśród których - choć nie na pierwszych miejscach - było wielu Polaków. Za Jana III zaznaczył się pod bezpośrednim wpływem króla swoisty synkretyzm artystyczny, łączący potrzeby i gust miejscowych mecenasów z tradycjami rodzimymi twórców: Polaków, Włochów, gdańszczan (Andrzej Schluter), Francuzów (Klaudiusz Calot), także Rusinów i Ormian (Bedros Zachariasiewicz, pracujący we Lwowie). Podobnie jak król Jan, zdecydowane gusta i zainteresowanie sztuką wykazywali także magnaci okresu

319

manieryzmu i baroku; można więc powiedzieć, że oni to w znacznym stopniu kształtowali skład i oblicze grupy działających w Polsce artystów.

Rzecz charakterystyczna, że podróże i studia zagraniczne nie odgrywały większej roli w edukacji artystów polskich XVI-XVIII w. Kontakt ze sztuką obcą - ów jakże silny czynnik kształtowania indywidualnej i zbiorowej osobowości artystów - istniał głównie na gruncie polskim. Pewna część przybyszów pojawiała się i wkrótce znikała, wykonawszy to czy owo zamówie­nie; bardziej typowe było jednak wsiąkanie obcych artystów w gościnne społeczeństwo Rzeczypospolitej. Jakkolwiek bowiem Rzeczpospolita przeży­wała w XVII i pierwszej połowie następnego stulecia głęboką depresję gospo­darczą, rosnąca .potęga dworów magnackich z ich skłonnością do ostentacji utrzymywała wciąż dobrą koniunkturę dla artystów, z których wielu nie mogło znaleźć dla siebie zamówień w swojej ojczyźnie, chociaż pewna ich liczba zaznaczyła się w XVII w. swą działalnością w Niemczech i Włoszech.

W Polsce niejeden miał szansę poważnego awansu. Cudzoziemcy, mogący się wykazać szlacheckim pochodzeniem, stosunkowo łatwo uzyskiwali nobilitację, zwłaszcza jeśli byli architektami, planującymi także dzieła fortyfikacyjne. Słabiej może związali się z Polską licznie tu pracujący artyści niemieccy czasów saskich, ci bowiem utrzymywali także kontakt z Saksonią.

Stanisławowskie oświecenie i w tej dziedzinie stanowiło przełom. Osobiste zainteresowanie króla sztuką, gusta niejednego spośród magnatów - wszystko to podniosło społeczny prestiż artysty; nobilitacje stały się liczne. Marcello Bacciarelli dostąpił nawet zaszczytu osobistej przyjaźni króla.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Grupy etniczno-prawne

Migracje, datujące się jeszcze od średniowiecza, i feudalny obyczaj prawny, oparty na przywilejach indywidualnych i grupowych, ukształtowały kilka grup etnicznych, posiadających szczególną pozycję prawną. Podkreślić trzeba, że pozycji takiej nie miały grupy etniczne Litwinów, Rusinów (Białorusinów, Ukraińców) ani Polacy w Wielkim Księstwie, w niewielkim stopniu Niemcy w miastach (a to wówczas, gdy przywileje miejskie lub cechowe zastrzegały dla nich pewne prawa; o szczególnej sytuacji we Lwowie mowa była w związku ze stanem mieszczańskim). Obywali się też bez szczególnej prawnej odrębności grupowej kupcy włoscy, choć byli silnie zintegrowani w swych interesach handlowych. Inaczej wyglądała sprawa z trzema grupami etnicznymi: Żydami, Szkotami i Ormianami.

Żydzi

Żydzi byli wśród nich grupą najliczniejszą i w przeciwieństwie do pozostałych rosnącą liczebnie. Oszacowania wzbudzają wiele zastrzeżeń; przyjmuje się dla ziem Korony i Litwy w XV w. około 20 tysięcy, dla końca XVI — 100 lub 150 tysięcy, dla połowy następnego stulecia — 250 tysięcy, wreszcie dla 1764 r. liczbę trzykrotnie większą. Nowsze oszacowania Bernarda D. Weinryba obniżają te liczby, natomiast Maurycy Horn dość znacznie je podnosi. Nie ulega tylko wątpliwości szybki przyrost ludności żydowskiej, znacznie poważniejszy niż chrześcijan. Odsetek ludności żydowskiej od schyłku XVI do drugiej połowy XVIII w. (spisy 1764 i 1791) rośnie wedle jednych z 3,5 do 7% ogółu mieszkańców Rzeczypospolitej, wedle innych z 4 do 10%. Da się to wyjaśnić po części dalszą imigracją Żydów z krajów niemieckich (Aszkenazim) i — skromną liczbowo, choć ważną — imigracją Sefardim, czyli Żydów hiszpańskich, przybywających

321

przez Turcję. Jednakże głównym źródłem przyrostu musiały być zjawiska demograficzne. Jak to podkreślił ostatnio Zygmunt Sułowski, istniały przesłanki społeczno-obyczajowe szybszego przyrostu naturalnego Żydów. “W lat dwu­nastu się żenią, na wojnie nie giną, od powietrza nie umierają, więc się namnożyli" — wyjaśniał w 1598 r. pamfiet Sebastiana Miczyńskiego. Wcześniejsze niż u chrześcijan śluby, a więc większa rodność kobiet żydowskich, znajdują potwierdzenie; “od powietrza nie umierają"? — być może odmienna dieta (cebula) zapewniała Żydom korzystniejszą dla organizmu strukturę konsumpcji. “Na wojnie nie giną" — istotnie, Żydzi nie służyli w wojsku, ileż jednak — co prawda głównie z XVII i XVIII stulecia — świadectw ogromnych strat ludności żydowskiej w wyniku wojen i pogromów: zwłaszcza powstania kozackie, “potop" szwedzko-moskiewsko-siedmiogrodzki i powstania “hajda-maków" przyczyniły się do ogromnych strat społeczności żydowskiej na ziemiach wschodnich Korony i na Litwie.

Rozmieszczenie tej ludności było nader nierówne. Gros Żydów zamiesz­kiwało ziemie wschodnie i południowe, natomiast bardzo niewielu — Prusy. W połowie XVI w. żyli w ogromnej koncentracji, głównie w większych miastach, skąd dopiero zapewne w końcu tego stulecia zaczęli przenosić się do mniejszych ośrodków. Szczegółowe badania dla województwa lubelskiego tak ujmują ten problem w liczbach względnych (według Z. Sułowskiego).

Tabela 12



1565


1676


1787


Rozmieszczenie Żydów w %








ogółu Żydów Lubelszczyzny








Lublin


88,4


43,0


19,3


inne miasta


11,1


50,5


53,3


wsie


0,5


6,4


27,4


Udaal Żydów w zaludnieniu








województwa lubelskiego








% ogółu ludności




4,1


11,2


% ludności Lublina




31,6


49,4


innych miast




14,5


.29,7


wsi



0,3


4,4



Podobnie było i na innych ziemiach: w 1578 r. Kraków zamieszkiwało 98% Żydów województwa, Inowrocław — 61%, Lublin — 59%, a Poznań — 58%. Kraków i Lublin łącznie skupiały 81 % Żydów małopolskich, Poznań i Inowrocław — 45% wielkopolskich; na ziemiach ruskich Korony już wówczas koncentracja Żydów była znacznie niższa.

Koncentracja ludności żydowskiej w XVI w. zaostrzona była zakazami zamieszkania, które w wielu miastach uniemożliwiały osiadanie jej poza wydzie­loną dzielnicą. W mniejszych miastach takich ograniczeń nie było, a nowe czy nowo ożywione ośrodki wielkich dóbr stwarzały większe możliwości drobnym kupcom, a zwłaszcza rzemieślnikom żydowskim. W warunkach kryzysu dawnej

322

struktury miast, związanego z bujnym rozwojem systemu folwarczno-pańszczy-źnianego, ludność żydowska umiała lepiej przystosować się do nowej sytuacji niż mieszczanie chrześcijańscy.

Położenie prawne Żydów uległo zmianom wynikającym z ogólnych prze­kształceń ustrojowych państwa. W 1539 r. Żydzi osiedleni w miastach pry­watnych zostali wyłączeni spod kompetencji wojewodów i oddani pod władzę szlacheckich właścicieli; z biegiem czasu miało to zyskać niemałe znaczenie. Trzy czynniki bowiem kształtowały strukturę społeczną i położenie gospodarcze Żydów Rzeczypospolitej: odrębność językowo-kulturalna, władza starszyzny kahalnej i warunki współżycia ze społeczeństwem chrześcijańskim.

Pierwszej kwestii nie możemy poświęcić tu wiele miejsca. Wystarczy zwrócić uwagę, że mimo tendencji do podkreślania swej odrębności, Żydzi podlegali też wpływom zewnętrznym, choć masowy proces asymilacji zacząć się miał dopiero w XIX w. U progu czasów nowożytnych utrwaliło się znaczenie języka żydowskiego (jidisz), stanowiącego dialekt niemczyzny. W związku z równo­czesną polonizacją mieszczaństwa oznaczało to pogłębienie się odrębności między obu grupami etniczno-religijnymi. Jednocześnie na ruskich ziemiach Rzeczypospolitej Żydzi używali jeszcze powszechnie języka wspólnego z lud­nością miejscową. W XVII i następnym stuleciu język żydowski rozszerzył swój zasięg w wyniku emigracji Żydów z zachodnich województw na Litwę i Ukrainę;

nie było już wówczas możliwe, by — jak poprzednio — używano przed sądem rabinów języka ruskiego lub mieszanych formuł takiego oto rodzaju: ,Ja tiebie estim mekadesz był" (ja ciebie tym uświęciłem). Z drugiej jednak strony, przynajmniej poza wielkimi zgrupowaniami — gettami — których było zaledwie kilka. Żydzi stykali się na co dzień z innymi grupami etnicznymi, musieli używać języka szlachty i chłopów, w miasteczkach wchodzili często do wspólnych z chrześcijanami cechów.

Omówiony wyżej proces rozpraszania się Żydów z wielkich ośrodków do mniejszych żywo temu sprzyjał. Dokonywała się także wymiana wartości artystycznych i kulturalnych, której przejawy pozostały w plastyce żydowskiej, w mniejszym stopniu w literaturze.

Kuhal była to gmina o zhierarchizowanej strukturze. Jej władze, pochodzące z pośrednich wyborów, składały się z kilku kolegiów. Najwyższe stanowili seniorzy parnassim, następny — ławnicy towim, i wreszcie grono członków wyspecjalizo­wanych komisji tworzące ciało przypominające quad.ragintavirów czy cen-lumvirów we władzach miejskich. Razem stanowili oni zwartą organizację oligarchiczną, kierowaną przez rabinów i najbogatszych członków gminy. Taka organizacja służyła dwóm celom: izolacji i podporządkowaniu ogółu członków gminy oraz obronie jej przed czynnikami zewnętrznymi.

W pierwszej sprawie potężne kahały wielkich miast, takich jak Poznań, Kraków, Lwów i szereg mniejszych, potrafiły osiągnąć pełny sukces. W ich rękach pozostawało sądownictwo w wewnętrznych sprawach gminy wyzna­niowej i tylko najcięższe przewinienia rozsądzał sąd wojewodziński z udziałem ławników żydowskich. Wielu ubogich Żydów, wyrobników, rzemieślników i

:r 323

drobnych kupców, przebywało wyłącznie lub niemal wyłącznie w środowisku żydowskim, podlegając nakładcom i innym przedsiębiorcom. Zależność tego typu była oczywiście znacznie słabsza tam, gdzie Żydzi mieszali się łatwo z resztą ludności, gdzie było ich zbyt mało, by mógł istnieć kahał.

Już na początku XVI w. (ok. 1518 r.) powstają związki gmin żydowskich. Na mocy przywilejów królewskich z tegoż roku i następnych lat powstały ziemstwa, czyli zrzeszenia kabatów na terytoriach rzędu województwa lub grupy woje­wództw (dwa dla Wielkopolski, tyleż dla Małopolski zachodniej, po jednym dla wschodniej i dla ziem ruskich). Przedstawiciele gmin wybierali władze, a tzw. rabina ziemskiego zatwierdzał król. Pierwotnym celem tej organizacji było sprawne ściąganie podatków należnych skarbowi królewskiemu. Wkrótce jednak tendencje autonomiczne poszły dalej i najpóźniej w 1581 r. powstał “Sejm Czterech Ziem", czyli “Wielki Waad". Objąwszy swą władzą także Żydów litewskich, “Wielki Waad" zajmował się nie tylko sprawami fiskalnymi; aż do połowy następnego stulecia decydował o wewnętrznym ustroju żydowstwa Rzeczypospolitej i organizował samoobronę przeciw akcjom antysemickim, które w epoce potrydenckiej nasiliły się znacznie.

Trudna gospodarcza i społeczna sytuacja ludności żydowskiej w ciągu stulecia zapoczątkowanego powstaniem kozackim i “potopem" doprowadziła do rozkładu centralnych władz żydowskich. Konflikty między gminami, spory wśród starszyzny, rozłamy wyznaniowe — wszystko to osłabiało autorytet sejmu żydowskiego, zbierającego się corocznie w okresie jarmarku w Lublinie, czasem w Jarosławiu lub Tyszowcach. Gdy sejm 1764 r. zniósł “Wielki Waad" i ziemstwa, a pozostawił jedynie kabały jako organizację samorządową Żydów, było to zarówno wynikiem dążeń dyskryminacyjnych, próbą objęcia Żydów bezpo­średnią kontrolą administracyjno-fiskalną, jak i skutkiem rozkładu samych instytucji autonomicznych.

Współżycie ze społeczeństwem chrześcijańskim układało się tak, jak dy­ktowały je czynniki gospodarcze. W największym uproszczeniu można określić, że mieszczaństwo było Żydom nieprzyjazne, dzieliła ich bowiem konkurencja w rzemiośle, a zwłaszcza w handlu, natomiast szlachta widziała w Żydach sprzymierzeńców w konflikcie z chrześcijańskim kupiectwem i wygodnych pośredników w ściąganiu od chłopstwa renty. Niekiedy sytuacja zmieniała się, zwłaszcza wówczas, gdy działalność gospodarcza Żydów groziła bezpośrednio interesom szlacheckim. Tak było w 1538,1562 i 1567 r., gdy konstytucje sejmowe zakazały Żydom dzierżawienia żup, ceł, myt i rogatek (poza ziemiami ruskimi).

Drugą połowę XV stulecia cechuje ostra rywalizacja żydowskich i chrześ­cijańskich mieszkańców miast. Pod bezpośrednim wpływem agitacji kaznodziei Jana Kapistrana wygnano poza miasto Żydów krakowskich i poznańskich, nieco później także warszawskich; choć nie trwało to długo, podobne akcje powtarzały się , aż wreszcie krakowscy Żydzi ostatecznie osiedli w Kazimierzu (1495). Niektóre miasta wyrabiają sobie — lub raczej: kupują — przywileje de non tolerandis ludaeis, mające wyeliminować konkurentów, a miasta Prus Kró­lewskich, powołując się na ustawodawstwo jeszcze z czasów krzyżackich, są w tej

324

dziedzinie najbardziej nieustępliwe. Byłoby jednak dużym błędem dostrzegać jedynie walkę konkurencyjną. W rzeczywistości w XVI i XVII stuleciu kapitał handlowy w ręku Żydów stymulował obroty wielu dziedzin gospodarki. Kupcy żydowscy byli szczególnie czynni w handlu wełną: skupywali ją po wsiach i folwarkach, dostarczali sukiennikom, wywozili za granicę. Ogólnie — starali się działać zwłaszcza w tych dziedzinach, w których ustawodawstwo miejskie było szczególnie sztywne i krępujące.

Z kolei cechy rzemieślnicze niechętnie widziały konkurencję wytwórczości żydowskiej i starały się ograniczyć jej zbyt do gett — oczywiście z niewielkim skutkiem. Rezultatem tych sporów i szczególnych stosunków panujących w środowisku dzielnic żydowskich był stosunkowo silny rozwój wśród Żydów nakładu i związanych z nim form produkcji kapitalistycznej. Kupcy żydowscy — dostawcy wełny — stawali się także nakładcami tkaczy chrześcijańskich.

Przemiany w gospodarce i społeczeństwie Rzeczypospolitej w toku XVII stulecia w dość istotny sposób zmieniły sytuację Żydów. Szlachta w tym czasie rozwinęła nowe formy gospodarki folwarcznej, zwłaszcza browarnictwo i gorzelnictwo; w pierwszej połowie XVII w. trwała i nasilała się kolonizacja Ukrainy i ziem przyległych; od połowy stulecia oprócz ostrego kryzysu gospodarczego i politycznego na położeniu Żydów odbiły się wyśrubowane podatki.

Opierając się na badaniach regionalnych można sądzić, że ludność żydowska odegrała wielką rolę także w ożywionym osadnictwie miejskim, zwłaszcza w miasteczkach prywatnych, bowiem w królewskich niekiedy hamowały ją przywi­leje de non tolerandis ludaeis. Ważnym terenem takiej ekspansji było Podlasie. Wedle badań Anatola Leszczyńskiego w ziemi bielskiej między rokiem 1578 a 1765 nastąpił ponad pięciokrotny wzrost liczby Żydów, przy czym gromadzili się oni głównie w miasteczkach. Małe radziwiłłowskie miasteczko Orla służy liczbami, które zarazem ukazują dramat lat pięćdziesiątych XVII w. Tabela 13 przedstawia liczbę domów w Orli w podziale na należące do chrześcijan i Żydów.

Powyższe liczby budzą pewne zastrzeżenia (por. skok między rokiem 1669 a 1670!), nie ulega jednak wątpliwości dynamika osadnictwa żydowskiego w

325

pierwszej połowie stulecia, podczas gdy w drugiej osadnictwo ludności chrześci­jańskiej okazuje się intensywniejsze. Ogółem w miasteczkach ziemi bielskiej rejestry pogłównego z r. 1676 wykazały 12% ludności żydowskiej (wyłącznie chrześcijańskie okazały się tylko cztery miasteczka królewskie, a w pięciu pozostałych Żydzi byli bardzo nieliczni). Spis dokonany zaś już przez władze pruskie (1799/1800) wykazał natomiast średnio 30%, w tym zaś dla królewskich -średnio 15%. Żywo rozwijające się ośrodki (Augustów, Białystok, Rajgród, Tykocin) miały największy odsetek ludności żydowskiej: w Tykocinie i małej Jasionówce przekroczył on 50.

Ekspansja folwarku i ekspansja osadnicza stawiały przed społeczeństwem żydowskim Rzeczypospolitej nowe perspektywy. Powstawały miasteczka -ośrodki latyfundiów, rozpowszechniała się arenda karczm, browarów i folwar­ków; zwiększając zakres gospodarki własnej, szlachta potrzebowała pośredni­ków, którymi chętnie zostawali także - choć nie wyłącznie - Żydzi. Naraziło ich to jednakże ha niezmierne niebezpieczeństwo i postawiło w samym oku huraganu, który rozpętał się zwłaszcza na wschodnich ziemiach Rzeczypospo­litej. W konflikcie między Kozakami i chłopstwem ukraińskim a szlachtą i władzami Rzeczypospolitej Żydzi ucierpieli może najwięcej, byli bowiem obcy obyczajowo, znienawidzeni jako bezpośredni opresorzy chłopstwa, posądzani o ukrywanie niezmiernych bogactw, często skłóceni z klerem prawosławnym czy unickim. Pamiętnikarz ówczesny, Jakub Łoś, ujął to w takich słowach: “uciążenie [chłopstwa] od panów ruskich zbyteczne, tak dalece, że się i dzieci chrzcić nie godziło bez opowiedz! Żydów-arendarzów, którym byli łakomi panowie na swe złe wymysły poarendowali intraty". Jest w tym wyraźna analogia do napięć społecznych wywołanych, np. w tym samym czasie we Francji, przez system dzierżawy podatków. Zarazem jednak właśnie na południowym wschodzie Rzeczypospolitej wytworzyły się formy współżycia, jakich brakło gdzie indziej. Istniały tu wspólne cechy rzemieślnicze, grupujące majstrów polskich, ruskich i żydowskich (np. w Białej Cerkwi), a w warunkach wielkiego zagrożenia - jak np. we Lwowie i wielu innych miastach broniących się przed Kozakami i Tatarami -przejawiła się solidarność mieszczan chrześcijańskich i żydowskich.

Zmiany gospodarcze XVII w., które stworzyły ową ryzykowną koniunkturę dla arendarstwa żydowskiego, zmieniły także strukturę wielkiego handlu. Kryzys pieniężny roku 1619 i następnych, wojna ze Szwedami w Prusach i wojna trzydziestoletnia tuż za zachodnimi granicami przerwały kontakty handlowe, spowodowały liczne bankructwa, ogólnie: uderzyły kupców-hurtowników ży­dowskich silniej niż jakąkolwiek inną zwartą grupę społeczną w Polsce. “Wielki Waad" wydał w 1624 r. ustawę w sprawie bankructw, która nakazywała, między innymi, by gminy żydowskie pokrywały straty poniesione przez chrześcijan w wypadku bankructwa Żyda-wierzyciela. Miało to ochronić ogół przed repre­sjami i gwałtem.

Poczynając od lat sześćdziesiątych XVII w. dokonują się zmiany o dużym znaczeniu dla dalszego półtorawiecza. Powstaje grupa wielkich kupców, han­dlujących zarówno ze Wschodem, jak i Lipskiem, najpierw w miastach wielko-

326

polskich (Poznań, Leszno, Kalisz, Krotoszyn i inne), następnie -już w XVIII w. -w Brodach i innych miastach ziem ruskich, wreszcie w odległych ośrodkach litewskich Wilnie, Mohylewie i Szkłowie. W ostatnim stuleciu niepodległości Rzeczypospolitej dominowali oni zdecydowanie w równoleżnikowym handlu kontynentalnym, nie rezygnując także z kontaktów morskich przez Gdańsk i Królewiec. Dla ich działalności niemałe znaczenie miała protekcja magnacka. Brody kwitły w cieple przywilejów nadanych tamtejszym Żydom przez właści­cieli - Sobieskich (od 1704), później Potockich, podobnie jak pomyślność Leszna zależała w dużym stopniu od Leszczyńskich, a następnie Sułkowskich. Żydzi litewscy-utrzymujący kontakty z Lipskiem byli związani ściśle z ogromnymi majątkami Radziwiłłów i innych tamtejszych magnatów.

Szczególne znaczenie miały źródła dopływu kapitału do tego handlu. Zarówno kahały.jak pojedynczy kupcy-bankierzy żydowscy należeli do najwięk­szych dłużników na rynku kredytowym. Wierzycielami byli szlachta, magnaci i duchowieństwo. Po pożarach Brodów w latach 1742 i 1753 tamtejsi Żydzi otrzymać mieli od hetmana Józefa Potockiego milion złotych; “Otrzymawszy te pieniądze - pisze pamiętnikarz żydowski Ber Bolechower- rozsypali się Żydzi brodzcy po całym świecie, rozbiegli się po wszystkich centrach handlowych i portach europejskich, zabierając się do handlu na wielką skalę. Z pieniędzy pożyczonych płacili Potockiemu 7% rocznie, a kapitałem obracali przez długie lata i tym sposobem wzbogacili się i ugruntowali swój handel". Wraz z Żydami leszczyńskimi Żydzi brodzcy opanowali dwie trzecie handlu Rzeczypospolitej z Lipskiem. Dla społeczeństwa żydowskiego miało to różnorakie konsekwencje. Wysokie zadłużenie kahałów ściągano opodatkowując także pospólstwo ży­dowskie, zwłaszcza za pomocą pogłównego i podatków pośrednich (krupka}. W 1764 r. zlikwidowano centralne i dzielnicowe instytucje samorządowe Żydów Rzeczypospolitej, co jednak nie doprowadziło do wyrównania długów i niewiele skróciło czas ich spłacania. System kredytu stworzył nowy typ więzi między grupami społeczeństwa chrześcijańskiego a żydowskiego. Był okazją dla dogo­dnych lokat pieniędzy nagromadzonych przez instytucje kościelne (zwłaszcza klasztory) i szlachtę, dał w ręce wpływowych Żydów środki lokowane z kolei w handlu, lichwie i dzierżawie ceł, podatków bądź dochodów magnackich. Koszty płaciło bezpośrednio pospólstwo i biedota w kanałach, pośrednio zaś miesz­czaństwo chrześcijańskie, ostro odczuwające brak kapitału.

Sytuację, którą próbowano rozwiązać w ramach reform okresu stanisła­wowskiego, przedstawić można w liczbach. Przybliżone dane procentowe, oparte na spisach Żydów z lat 1764-91, przedstawia tabela 14.

W tym okresie istnienie mas beznadziejnie ubogich Żydów dotarło do świadomości polityków. Po Koliszczyżnie na Ukrainie szlachta zaczęła rugować arendarzy z karczm, a jednocześnie włączono “sprawę Żydów" do ogólnej debaty nad przebudową ustroju i gospodarki kraju. Ostatnie lata istnienia Rzeczy­pospolitej przynoszą wiele dowodów aktywizacji Żydów w rozwoju przemysłu zarówno w charakterze przedsiębiorców, jak siły roboczej manufaktur. Jedno­cześnie mnożą się projekty reformy kahału, odebrania mu władzy skarbowej,

327

sądowej i administracyjnej, w czym widziano krok prowadzący do “posunięcia stopnia oświecenia" mas żydowskich. Rozbiory nie przyniosły rozwiązania tych problemów, jednak poddając społeczeństwo władzy kameralistycznej całkowicie zmieniły sytuację.

Tabela 14

Żydzi


większe miasta


mia­steczka


wsie


żyjący z rzemiosła


20


13-23




żyjący z handlu




10




żyjący z szynkarstwa


12-25*


25


70-90


wolne zawody


10


9




posługi domowe,








stała praca najemna


10






bez stałego zatrudnienia


30-35


35t5


10-30



* Na Ukrainie przeważa szynkarstwo.

Pewną szczególną szansę dla jednego odłamu Żydów w Polsce stworzył ruch frankistów. Wyznawcy mistyka Jakuba Lejbowicza Franka (1726-91) prowadzili ostrą walkę z talmudystami i potępieni przez nich skorzystali z protekcji biskupa kamienieckiego, a nawet króla Augusta III, po 1764 r. zaś Stanisława Augusta. Tu zaczynają się szczególne losy frankistów: około tysiąca przyjęło chrzest, na Litwie uzyskując w zamian nobilitację i inne przywileje. Zaniepokojenie szlachty masowymi nobilitacjami doprowadziło do śledztwa, które wykazało istnienie mistyczno-mesjanistycznej sekty. Liczni aresztowani odzyskali wolność po I rozbiorze i wkrótce rozpierzchli się za granicą. Ten epizod asymilacji skończył się szybko, jednak wiele rodzin dawnych frankistów zasłużyć się miało później wybitnie w kulturze i dziejach politycznych Polski.


Ormianie

Ormianie zamieszkali na południowo-wschodnich ziemiach Rzeczypospo­litej. Na południowe ziemie Rusi przybyli już w XIII w., choć w Kijowie bywali dużo wcześniej. Podobnie jak Grecy zajmowali się głównie handlem, przede wszystkim z krymską kolonią Genui - Kaffa. Po upadku Kaffy wielu jej ormiańskich mieszkańców osiadło w Kamieńcu Podolskim i Lwowie, później także w Łucku, Barze, Podhajcach, Zamościu. W XVII w. powstały kolonie ormiańskie w Brodach, Brzeżanach, Stanisławowie, Śniatyniu, Złoczowie i Żwańcu, w XVIII w. w Kulach, Mohylewie, Raszkowie. Ormianie byli przede wszystkim kupcami, ale w okolicach Kamieńca istniały także wsie przez nich zaludnione, a w wielu miastach zajmowali się rzemiosłem. Dla struktury społeczności ormiańskiej duże znaczenie miała jej odrębność wyznaniowa,

328

kulturowa i prawna. W 1519 r. uzyskali statut oparty na rodzimych ormiańskich podstawach, w czym dostrzec łatwo kontynuację polityki królewskiej, zapo­czątkowanej przez Kazimierza Wielkiego, popierającego Ormian lwowskich (przywilej z 1356 r.). Uznano ich odrębnośćwyznaniową i prawo sądzenia członków Kościoła ormiańskiego, który w 1667 r. zawarł unię z Rzymem. Duchowieństwo ormiańskie stało twardo na gruncie tradycji kulturalnej, podczas gdy społeczność świecka polonizowała się łatwo. Ormianie polscy używali języka, w którym dominowały elementy kipczackie, przejęte na Krymie, a nadto ruskie i polskie; język ormiański pozostał językiem liturgicznym. Żywe kontakty gmin ormiańskich z ludnością polską i ruską, osadzanie się pojedyn­czych Ormian w miastach centralnych i zachodnich zien Korony oraz na Litwie, wreszcie także udział w życiu intelektualnym i kulturalnym kraju - wszystko to przyspieszyło procesy polonizacyjne, które w pierwszej połowie XVIII stulecia doprowadziły z kolei do likwidacji autonomii ormiańskiej.

Warstwę dominującą nad resztą społeczności ormiańskiej stanowili kupcy zainteresowani w handlu ze Wschodem. Pewną analogię do gmin żydowskich stanowi fakt pełnego podporządkowania im ormiańskiego pospólstwa. Kupcy ormiańscy szeroko korzystali z indywidualnych przywilejów, uzyskiwali też bez trudu - choć niemałym kosztem - przywileje zbiorowe. W XVI i XVII w. monopolizowali prawie handel z Turcją i Persją. Jedwab, dywany-i inne tkaniny orientalne, broń, korzenie, pachnidła, wschodnia biżuteria przechodziły przez ich ręce, a rynek na nie rozszerzał się w miarę orientalizacji kultury artystycznej polskiego sarmatyzmu. Aby zdobyć choć częściowy ekwiwalent w towarach, a zarazem by rozprowadzić towar importowany bezpośrednio do szlacheckich i magnackich odbiorców, Ormianie penetrowali rynek Wielkiego Księstwa i zachodnich ziem Korony. Ormianin kojarzył się zawsze z kupcem orientalnym, zarazem bankierem-lichwiarzem; był znienawidzony przez zazdrosnych kon­kurentów (częste spory i walki z polskim kupiectwem, zwłaszcza we Lwowie), ograbiany we wszystkich wojnach, chętnie widziany na dworach. Zajęci głównie handlem orientalnym, który grał w Rzeczypospolitej wielką rolę, kupcy ci wytworzyli swoistą sieć powiązań interesów i informacji, obejmującą cały kraj i sięgającą daleko poza jego granice. Kontaktowali się bezpośrednio z Gdań­skiem i Wrocławiem. W przeciwieństwie jednak do kupców włoskich, specja­listów od towaru bławatnego (jedwabiu), lista towarów, które ich interesowały, była bardzo długa.

Szczególnie życzliwym okiem patrzyli na Ormian właściciele miast pry­watnych, które bujnie rozwijały się na kresach południowych. Dla takiego Zamościa czy Brodów stała obecność kupców ormiańskich - obok Żydów, Szkotów (w Zamościu także Anglików i Włochów) - była warunkiem i rękojmią rozkwitu handlu. Potrzebowała jednak Ormian także Rzeczpospolita. Wykorzystując znajomość języków i kontakty kupieckie bywali posłami do krajów Orientu, tłumaczami, szpiegami.

Ta złożona działalność handlowa i polityczna, dość bliskie kontakty z dysponentami władzy lokalnej i centralnej pozwoliły niektórym Ormianom na

329

wysoki awans społeczny. Można, jak się zdaje, mówić o dwojakim awansie. Pierwszy etap to droga do wysokiej pozycji kupieckiej. Przykładem - jednym z nielicznych lepiej znanych - droga życiowa Eliasza Kistesterowicza, którą znamy z jego oświadczenia w sądzie gminy ormiańskiej Zamościa w końcu XVII wieku. Ojciec jego, kupiec, pochodził z Krymu, matka z Tochatu, sam urodził się w Izmaile nad Dunajem. Ten syn kupiecki wyjechał chłopcem do Jazłowca, potem służył u cyrulika ormiańskiego. Po zajęciu Jazłowca przez Turków ruszył do Jass, na Węgry, służył u kupca koni. potem handlował końmi i wołami na własną rękę, przyjeżdżał do Polski. Ożenił się wreszcie w Zamościu, a wkrótce został kupcem i patrycjuszem w tym mieście. Można przypuścić, że niejeden kupiec ormiański zdobywał sobie pozycję podobnym sposobem:

poczynając od służby, poprzez nagromadzenie kapitału i wykorzystanie ko­niunktury, jaką stwarzał zwłaszcza w XVI/XVII stuleciu rozkwit osadnictwa i handlu południowo-wschodnich ziem kresowych.

Drugi etap, zwłaszcza od drugiej połowy XVII w., oznaczał wejście do wyższych warstw społeczeństwa polskiego. Niejeden bogaty Ormianin potrafił wejść do ławy, rady miejskiej. W Zamościu i innych miastach byli nawet Ormianie burmistrzami. Bliskie kontakty z magnatami i dworem królewskim ułatwiały też uzyskanie korzystnych stanowisk serwitorów i sekretarzy królew­skich, a nawet nobilitację. Z ich grona wyszli w XVIII w. luminarze kultury polskiego Oświecenia: Józef Epifani Minasowicz (poeta, tłumacz, publicysta -redaktor “Monitorów") i Grzegorz Piramowicz, działacz Komisji Edukacji Narodowej i Towarzystwa do Ksiąg Elementarnych. Awans tego typu, który dla Ormian łatwiejszy był niż dla mieszczan polskich, oznaczał jednak oderwanie od dawnych tradycji.

Szkoci

Przedstawiając miejsce i funkcje Szkotów w Rzeczypospolitej porównać ich można z Żydami. Liczebność Szkotów była daleko mniejsza niż Żydów. Na przełomie XVI i w pierwszej połowie następnego wieku uparcie wspominana bywa liczba 30000, która jednak nie ma żadnego uzasadnienia. Spotyka się ich wówczas wszędzie: najliczniejsi w Prusach, mieszkają w miastach całej Korony (rzadziej na Litwie). Zamożniejsi spośród nich nabywają obywatelstwo miejskie:

w Gdańsku od 1531, Królewcu od 1561, Poznaniu od 1585, Krakowie od 1596. Tworzą się ich bractwa w poszczególnych miastach, a w 1603 r. kpt. Abraham Young uzyskuje od króla tytuł zwierzchnika wszystkich Szkotów w Koronie z prawem zbierania podatków i utworzenia autonomicznego sądownictwa, które jednak się nie utrzymało. Dostrzec można też ślady tworzenia się w ramach autonomii etnicznej oligarchii zamożnych kupców, w zestawieniu jednak z zamkniętą strukturą kahalu zakres oligarchii wśród Szkotów był skromny.

W przeciwieństwie do Żydów najbogatsi Szkoci już wówczas asymilowali się

330

łatwo. Robert Portius, syn krawca z Edynburga, był w połowie XVII w. najbogatszym krośnianinem, mecenasem i fundatorem kościoła. Ubogich Szkotów natomiast nazywano w polszczyźnie tamtych czasów szotami, czyli domokrążcami, przekupniami, handlarzami, którzy z “opałką" czy “króbką" (tj. z koszem) na plecach, czasem wozem zaprzężonym w konie, pośredniczą w handlu detalicznym. Towar szocki stanowiły wstążki, nici, igły, szpilki, grzebienie, nożyczki itp. artykuły kramarskie; termin ten na pewien czas zastąpił określenie norymherszczyzna.

Podobnie więc jak detaliści-Żydzi, szoci byli z punktu widzenia korporacji miejskich grupą przeszkodników. Stąd starania o ustawodawstwo “przeciw Żydom, Szkotom i innym luźnym". Edyktów przeciw handlarzom szkockim uzyskało mieszczaństwo kilka: dla Prus Królewskich w latach 1531 i 1580, dla Korony bądź Rzeczypospolitej w 1551 i 1594. Przeplatają się z tymi edyktami indywidualne przywileje, czyniące z kupców szkockich sługi (dostawców) królewskie i udzielające im prawa sprzedaży detalicznej w miejscu aktualnego pobytu dworu. Jednocześnie umieszczenie jako osobnej pozycji w uniwersałach poborowych szotów z opałką lub z wozem nadawało im osobny status prawny obok innych grup pośredników i przekupniów.

Słabe więzi korporacyjne i różnice interesów między Szkotami-przekupniami a grupą zamożnych kupców szkockich rozluźniały solidarność. “Stwierdzamy -pisali do rady miejskiej gdańscy kupcy-Szkoci w 1592 r. - że nie tylko pojedynczy kupcy, ale całe miasto doznaje szkód od nich [tj. handlarzy]".

Procesy asymilacyjne u Szkotów zaznaczały się silniej niż u Żydów. Księga ich bractwa w Lublinie spisywana była po polsku; Szkoci posługiwali się na co dzień językiem swych kontrahentów, klientów i sąsiadów - polskim bądź polskim i niemieckim. W drugiej połowie XVII w. asymilacja doprowadziła do wygaśnięcia tej grupy etnicznej; nie słychać już też o “problemie" Szkotów. Niewątpliwie zadecydował o tym zanik dopływu imigrantów ze Szkocji, która weszła w toku XVII stulecia w fazę stabilizacji politycznej i rozwoju gospo­darczego.

Olędrzy

Olędrom należy się kilka uwag ze względu na niezwykłą rolę, jaka przypadła im w społeczeństwie Rzeczypospolitej. Wszystko, co można o nich powiedzieć, brzmi odmiennie, nawet kontrastowo w stosunku do reszty mieszkańców kraju, do tendencji kształtujących całe społeczeństwo.

Osadnicy z Fryzji sprowadzeni zostali do posiadłości Gdańska w połowie XVI w., gdy trzeba było ratować i przywrócić pod uprawę tereny utracone w wyniku powodzi. Kariera ich była błyskawiczna: wkrótce skolonizowali znaczne części żuław w delcie Wisły i nisko położone tereny w górę rzeki;

w następnych stuleciach spotykamy olędrów dość licznie w Wielkopolsce, nad

331

środkową Wisłą. Wszędzie zagospodarowują tereny podmokłe, prowadzą intensywną hodowlę bydła, zajmują się mleczarstwem. Choć stanowią organizm obcy, są jednak chętnie przyjmowani. W okresie gwałtownego wzrostu pań­szczyzny płacą tylko czynsz; gdy dominuje i zaostrza się poddaństwo -zachowują wolność osobistą; gdy zwycięża katolicyzm i nie toleruje się arian - ci członkowie radykalnej teologicznie, ale nie skłonnej do nawracania, sekty menonitów cieszą się pełną swobodą wyznaniową, a nawet uzyskują na nią przywileje królewskie; gdy wyraźny już jest strukturalny kryzys gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej, olędrzy nie tylko wyróżniają się wśród chłopów zamożnością, ale przynoszą wysoki dochód właścicielom ziemskim (osadzeni są głównie w królewszczyznach). Wreszcie, gdy gdzie indziej zanika samorząd wiejski, to we wsiach olęderskich kwitnie właśnie.

Od schyłku XVII w. olęder oznacza już raczej tylko formę renty i użytko­wania ziemi; olędrami nazywa się także chłopów - Polaków i Niemców -osadzonych na olęderskim prawie; tych obecnie pominiemy. Olędrom sensu stricte, pochodzącym znad Renu osadnikom niemieckim i niderlandzkim, a przeważnie Fryzyjczykom, należy się uwaga z racji swoistości stylu życia, jaki u siebie wprowadzili. Wilkierze, czyli ustawy wiejskie, wskazują na znaczną surowość obyczaju i dyscypliny społecznej, opartej na solidarności i tradycji. Osadzeni w środowisku obcym kulturowo, olędrzy nie mieszali się z mieszkań­cami innych wsi. Starali się tworzyć grupy zwarte, choć nie zawsze liczne: kilka do kilkunastu gospodarstw. Zatrudniali czeladź miejscową, w stosunku do której wilkierze wprowadzały ostre rygory. Jednak wobec siebie olędrzy byli również wymagający. Sołtys nie był dziedziczny, lecz funkcję tę powierzano kolejno sąsiadom. Ponieważ czynsz opłacano łącznie i solidarnie od całej osady, gospodarz źle pracujący narażał się, iż zostanie przymusowo wykupiony przez sąsiadów, a jego gospodarstwo sprzedane innemu. Menonici nikogo nie zamierzali nawracać, sami natomiast pielęgnowali wysokie cnoty społeczne: nie przysięgając zawsze dotrzymywali słowa; utrzymywali patriarchalny porządek w rodzinie; unikali gwałtu; zachowywali łączność między gminami i między pokoleniami. Starannie przechowywane księgi gminy, wędrowni kaznodzieje -wszystko utrwalało łączność, nigdy jednak nie dążyli menonici do utworzenia ogólnokrajowej organizacji wyznaniowej.

Swe powodzenie i spokój menonici zawdzięczali nie tylko sprawnej gospo­darce i wysokim czynszom, które płacili, ale także ustrojowi Rzeczypospolitej. Gdy bowiem po pierwszym rozbiorze znaczna ich część znalazła się pod panowaniem pruskim, współżycie z fryderycjańskim absolutyzmem ułożyło się znacznie gorzej. Część menonitów zmuszonych do służby wojskowej, na którą nie pozwalała im ich wiara, wyemigrowała na Ukrainę, gdzie osiedli na Chortycy i w jej okolicach. Tak powtórzył się ich exodus, prowadzący dalej do Rosji, a wreszcie, w XX już wieku, do Kanady.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Struktura klasowa społeczeństwa stanowego

Podziały klasowe społeczeństwa polskiego XVI-XVIII w. badać jest trudniej niż strukturę stanową. Różnice tego drugiego typu zaznaczają się wyraźnie, w Polsce navet szczególnie ostro. Wiemy jednak na podstawie tego, o czym była mowa wyżej, że wewnątrz stanów rysowały się istotne różnice społeczne, konflikty, którym poświęcimy jeszcze osobny rozdział. Nader użyteczne będzie tu rozróżnienie dwóch pojęć: klasy “samej w sobie" (w sensie obiektywnym jedynie, często używa się pierwotnego, niemieckiego określenia: on sich) i klasy “dla siebie" (fur sich). Pierwsze pojęcie oznacza w terminologii marksowskiej. zbiorowość ludzką połączoną wspólnym położeniem, ale nie posiadającą świadomości odrębności klasowej i wspólnoty interesów klasowych; powstanie klasy “dla siebie" wiąże się z wytworzeniem własnych instytucji, a zwłaszcza ideologii i wizji odpowiadającego jej interesom porządku społecznego. W tym wyższym stadium znajdowała się klasa feudalna, czyli część szlachty, sprawująca władztwo gruntowe i panująca nad poddanymi; zdawała sobie doskonale sprawę ze swej wyższości nad szlachtą “gołotą", “brukowcami" itd. Nieco bardziej zawile przedstawia się ta sprawa w miastach. Mamy patrycjat, który w większych ośrodkach usiłuje upodobnić się do wyższych warstw szlachty, osiada w swych podmiejskich posiadłościach lub nawet stara się przeniknąć do rodów szlachec­kich; mamy też jednak znacznie szersze kręgi mieszczaństwa posiadającego, które jest zainteresowane w utrzymaniu feudalnych instytucji miejskich, zdaje sobie też doskonale sprawę ze swej odrębności od mieszkańców miast dyspo­nujących środkami produkcji.

Natomiast klasom wyzyskiwanym w mieście i na wsi brak wówczas własnych instytucji, brak świadomości wspólnoty. Nie posiadają ich także obie rysujące się w społeczeństwie klasy przyszłości: burżuazja i robotnicy.

Burżuazję niełatwo wyróżnić spośród mieszczaństwa. Można to czynić stosując retrogresję, czyli szukając genezy tej klasy metodą cofania się od czasów, w których jej istnienie nie budzi wątpliwości. Trzeba więc szukać przedsiębior-

333

ców zatrudniających pracowników poza systemem cechowym i poddańczo--pańszczyżnianym, rozwijającym działalność na skalę przekraczającą rozmiary przyjęte w korporacjach miejskich, wprowadzających nowe metody działania, nie znane panującemu systemowi. Najważniejsze może jest przy tym to. że w Polsce - inaczej niż na przykład w ówczesnej Anglii - przedsiębiorcy kapita­listyczni nie zakładali swych przedsiębiorstw poza terytorium miejskim, omijając jurysdykcję cechową. Manufaktury powstawały czasem w ramach cechu, a właściciel był mistrzem. Przedsiębiorstwu wyłamującemu się z rygorów statutów cechowych potrzebny mógł być przywilej królewski, pierwowzór dzisiejszego patentu przemysłowego, i o taki przywilej warto się było starać. Dobrze służył także przywilej serwitora królewskiego.

Istniało wiele form przejściowych od mieszczaństwa tradycyjnego (feudalne­go) typu do burżuazji. Nakładca, zatrudniający wielu chałupników, nawet monopolizujący odbiór produkcji wszystkich rzemieślników danej branży w mieście, pozostawał formalnie takim samym kupcem czy rzemieślnikiem jak inni członkowie jego korporacji. Można stwierdzić za Marksem, że część mistrzów cechowych przemieniała się “w drobnych kapitalistów, a przez coraz szersze stosowanie wyzysku pracy najemnej i odpowiednio wzrastającą akumulację - w kapitalistów sans phrase". Jednakże między kapitalistami wczesnego typu, z pochodzenia rzemieślnikami lub kupcami, a burżuazją XVIII i XIX stulecia brak było powiązania. W XVI w. można do nich zaliczyć najzamożniej szych kuźników, nieco później nielicznych właścicieli wielkich zakładów farbiarskich, a zwłaszcza wielu kupców-nakładców, skupujących od tkaczy ich wyroby, zaopa­trujących warsztaty w surowiec, organizujących zbyt na dalekich rynkach. Ci ostatni jednak w polskim XVII stuleciu stawali się nakładcami często dlatego tylko, że musieli dostarczać ubożejącym rzemieślnikom surowiec na kredyt. Innymi słowy: rozproszona manufaktura była wynikiem złej koniunktury, ubożenia rzemieślników i nie miała szans długofalowego rozwoju. Zresztą krótki żywot przedsiębiorstw był zjawiskiem typowym.

Rozwój produkcji wczesnokapitalistycznej na fali pomyślnej koniunktury, akumulacji kapitału zachodził w nielicznych wypadkach, np. sierparstwa w Nowym Sączu, gdzie na początku XVII w. poznajemy rzutkiego i energicznego kupca, Jerzego Tymowskiego, który handlując czym się da - winem, suknem, saletrą, wyrobami metalowymi itd. – do1/3 swych obrotów przeznaczał na finansowanie produkcji, głównie sierpów, następnie szkła i saletry, w niewielkim stopniu także płótna, sukna i prochu. Na znacznie szerszą skalę i w sposób bardziej trwały działał w zakresie produkcji kapitał kupiecki Gdańska. I tu podkreślić trzeba, że granica między mieszczaństwem epoki feudalnej a burżua­zją, jako jedną z dwu podstawowych klas społeczeństwa epoki kapitalistycznej, nie rysuje się ostro, gdy od sfery teorii przejdziemy do realiów omawianej tu epoki. Przedsiębiorca nowego stylu starał się w warunkach polskich znaleźć dla siebie miejsce w systemie korporacyjnym, choć niekiedy wygodniej było osiąść w jurydyce. Nader chętnie obejmował urzędy miejskie, pod koniec istnienia Rzeczypospolitej aspirował do nobilitacji. W tych warunkach genezy burżuazji

334

doszukiwać się trzeba wśród właścicieli przedsiębiorstw, których skala i formy działania wykraczały poza tradycyjne, przewidziane statutami cechowymi i ustawami miejskimi, ramy. Z reguły w tych przedsiębiorstwach pracownicy, mimo zachowania instytucji ucznia i czeladnika, nie mieli szans awansu i usamodzielnienia się - stawali się więc robotnikami. Zatrudniano tam, jeśli technika produkcji na to pozwalała, znaczne liczby chałupników. Sprawa staje się jaśniejsza, gdy w przedsiębiorstwie zatrudnia się pod przymusem sieroty, włóczęgów, przestępców. Jednak właśnie w takich wypadkach nasuwa się analogia z siłą roboczą pańszczyźnianą i choć od strony prawnej zbieżności niemal nie istnieją, to od strony społecznej można by ich się doszukać. Wobec ograniczonego rynku pracy władzom i przedsiębiorcom nasuwa się jako najprostsze rozwiązanie kwestii popytu na siłę roboczą w mieście - przymus, który panuje ówcześnie na wsi. W warunkach osiemnastowiecznej Polski nie jest to paradoksem, takim jak stosunki w angielskich kopalniach węgla p.oprzed-niego stulecia: istnieją tam formy poddaństwa i przymusu, podczas gdy na wsi poddaństwo jest już od dawna nie znane.

Jeszcze trudniej doszukać się cech właściwych klasie robotniczej u pracowni­ków manufaktur. W przedsiębiorstwach miejskich robotnicy są jeszcze nieliczni, w manufakturach magnackich - w większości objęci poddaństwem. Fachowcy, przeważnie obcego pochodzenia, to elita; niekiedy potrafią oni narzucić swe war-unki i przypominają owych kucharzy u magnatów, którzy - jak pisze Kitowicz - ustalają w kontrakcie, ile i dla kogo potraw będą przyrządzać. Inni uginają się pod presją, popadają w poddaństwo, czasem pracują zakuci w kajdany.

W skali masowej nowoczesny proletariat przypominają najbardziej chałup­nicy, których liczba w drugiej połowie XVIII w. poważnie rośnie. Pamiętać jednak trzeba, że jest to grupa społeczna bardzo już dawna, związana szczególnie z produkcją tekstylną. Za proletariat można ją uznać o tyle, o ile więzi łączące chałupników z przedsiębiorcą stają się silniejsze od związków poddaństwa, a dochód rodziny z pracy chałupniczej ważniejszy od pracy na roli.

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Więzi lokalne

Rodzina

Różnice w strukturze rodziny staropolskiej dają się zauważyć nie tylko w czasie, jako jej ewolucja; występują one także w zależności od środowiska. Położenie rodziny w społeczeństwie determinuje jej skład i siłę wewnętrznych więzi.

Przyjmijmy jako punkt wyjścia rodzinę szlachecką. W porównaniu do mieszczanina i chłopa szlachcic miał najbardziej rozgałęzione więzi rodzinne;

może raczej: cieszył się nimi, tworzył sobie te więzi. W ówczesnych wyobraże­niach stan szlachecki składał się z rodów, powiązanych wewnętrznie związkami krwi i wyróżniających się herbem. Była to, rzecz jasna, fikcja, ale fikcja droga sercu szlachcica i głęboko w nim tkwiąca. Gdy badamy nie zjawiska demogra­ficzne, lecz przejawy świadomości, to legendy rodowe, podobnie jak mity o pochodzeniu szlachty polskiej w prostej linii od starożytnych Sarmatów i od Jafeta syna Noego, nabierają znaczenia realnego.

Zwracano wielokrotnie uwagę, że poczucie pokrewieństwa i związane z tym zamiłowanie do tworzenia genealogii przejawiało się u szlachty w słownictwie, rozbudowanym ponad nasze dzisiejsze zwyczaje i przeważnie mało już obecnie zrozumiałym. PasynekJątrewka, nawet dziewierz -to określenia znane dziś tylko genealogom, natomiast przed trzystu laty będące w częstym użyciu. Na co dzień jednak życie toczyło się w węższym gronie rodzinnym. Najważniejszą w nim osobą był Pan Ojciec - w ten właśnie sposób zwracały się doń dzieci. Brak specjalnych badań nie pozwala stwierdzić, czy autorytet ojca ulegał w toku omawianych tu trzech z górą stuleci istotnym zmianom. Wydaje się, z jednej strony, mało prawdopodobne, by ten element struktury społecznej tak długo trwał niezmiennie; z drugiej jednak - źródła dostarczają niezliczonych dowodów podkreślania autorytetu i władzy ojcowskiej zarówno u schyłku średniowiecza, jak w okresie Oświecenia.

Szacunek dla ojca przejawiał się w szczególnych sarmackich pełnych ekspresji formach: całowało się ojcowską dłoń, obejmowało za kolana w kornym

336

pochyleniu, a w uroczystych chwilach - padało do nóg. Te formy szacunku odpowiadały zakresowi ojcowskiej władzy: ojciec dyktował losy wszystkim mieszkającym z nim pod jednym dachem, błogosławił (lub odmawiał w skrajnych wypadkach błogosławieństwa); wytyczał przyszłe losy synów, kierując ich do odpowiedniej służby dworskiej lub przekazując im dom rodzinny; organizował mariaże córek lub słał je do konwentu; od. niego zależały wreszcie sprawy majątkowe, najważniejsze przecież dla ziemiaństwa. Autorytet ojcowski trwał długo, przeistaczał się w patriarchalną władzę dziada, często wspartą zachowa­nym w jego rękach majątkiem. Dziad Juliana Ursyna Niemcewicza - na przykład - dopiero w wieku 84 lat, “już dużo podeszły i upadły na nogi zdał cały majątek na synów", którzy dotąd zadowalać się musieli własnością (czy też dzierżawą?) drobnych jego części.

Sprawy majątkowe dominowały także przy zawieraniu małżeństw. Szczegó­łowo analizowano wysokość i skład posagu i wiana, wpływy rodzin, z którymi można się było skoligacić. Mimo to nie obyło się bez przypadkowości, zwłaszcza iż panien i wdów na wydaniu poszukiwano zwykle nie tylko w najbliższej okolicy. Mechanizm, który rządził tymi sprawami, przedstawia, pisząc o sobie, Jan Pasek. Sam z urodzenia niebogaty, uchodził jednak za człowieka z przyszłością. Wojewoda-rawski upodobał go sobie “z jednej mowy na sejmiku electionis [elekcyjnym] podkomorzego i na jego samego wjeździe na województwo i znowu potym, kiedym kilka razy marszałkował na sejmikach". Pan Jan pracował od dawna nad wyrobieniem sobie wpływów; “[...] przecie i w wojsku służąc, kiedym przyjechał do ojca, a sejmik nastąpił, nigdy nie omieszkałem go; to przecie i przysłużyłem się komu i czasem kazali mi sobie marszałkować,ł czasem mi się zdarzyła ta usługa, że się ludziom podobała; z tej tedy racjej miałem u nich obserwancją [uznanie]". Tylko sprzeciw ojca, który odmówił pieniędzy na wydatki reprezentacyjne, spowodował, że młodego Paska nie wybrano posłem. Tak więc, choć nie miał majątku, za to skąpego ojca, Jan Chryzostom, komornik ziemski rawski i marszałek koła rycerskiego tamże, stał się około, roku 1667 wysoce pożądanym kawalerem. Wojewoda rawski i kasztelan sochaczewski “umartwili" (wmusili) weń skromny urząd komornika (pomocnika podkomorze­go), “powiadając, że to accessus [wstęp] do wyższych honorów, które mi w województwie obiecowali z kontestacją solenną, byłem tylko nie alienował się od nich [...]. Bo oni mię chcieli bardzo dźwigać promotionibus [poparciem], takie swoje życzliwe przeciwko mnie opowiadając vota, że u nas urościesz do trzech najdalej lat [...]". Nie tylko czynnik perspektywy awansu politycznego jest w tym dostrzegalny. Obaj kandydaci na teściów, solidarni w obietnicach, prowadzili ze sobą wojnę podjazdową: jedną z panien malowano mu jako córkę “swawolnej występnicy, druga - w opinii ojca konkurentki - “choć ma siedemdziesiąt tysięcy, kiedy sama panna ma niektóre vitia [wady] et praecipue [szczególnie] zła, jako jaszczurka, i bez mała nie podpija [...]". Pasek “tych rzeczy słuchał właśnie, jak kiedy owo na dwa chory muzyka gra", bardziej - pisze - “mi się jednak serce chwytało Śladkowski[ej], bo to tam o jej wiosce powiedali, że nie tylko pszenica, ale cybula w polu na kożdym zagonie, gdzie ją wsiejesz, urodzi

22 Społeczeństwo polskie... . 337

się". Sercem więc kierował apetyt na glebę, jak to ujmuje dalej. Pasek, pewny, że nikt mu nie chwyci spod nosa panny Śladkowskiej, począł szukać w Krakow­skiem, za radą dalekiego powinowatego, i w jego rodzinie. Decydująca rozmowa z pewną wdową nastąpiła już drugiego dnia; aby nie zachować się natarczywie czy też by nie popełnić błędu. Pasek przyjechał bez muzyki, oznaczającej zaloty. Przymawiać zaczęła się “strona gospodarza". Wuj, grający rolę swata, mówił mu, że to białogłowa poczciwa, gospodyni dobra, ma pieniądze i trzyma zyskowną dzierżawę. Panu młodemu wydała się dość jeszcze młoda i obiecywał sobie po niej syna. Ku oburzeniu kasztelana Śladkowskiego ślub odbył się natychmiast po powrocie narzeczonego z błogosławieństwem rodzicielskim.

Okoliczności małżeństwa Jana Chryzostoma Paska przedstawiają ogólniej występujące problemy: byłoby błędem przeciwstawiać sobie małżeństwo z rozsądku, przygotowane przez rodziców, małżeństwu z miłości dwojga młodych. Nasz pan młody miał określone wymagania wobec pani, o której rękę by się ubiegał, w zakresie gładkości, wieku, charakteru i majątku i -jak wynika z jego pamiętnika - ostatniej z tych spraw nie umiał oddzielić od poprzednich.

Małżeństwo było umową. Dopiero rok 1577 uznać można za datę, kiedy to wśród polskich katolików ostatecznie ustaliła się kościelna, sakramentalna, forma zawarcia małżeństwa; wyparty został w tym okresie dawny obyczaj, czyniący zeń świecką umowę, zawieraną często bez udziału duchownego, za to z wiedzą i przy obecności sąsiadów. Było to istotnym sukcesem kontrreformacji, dawało bowiem Kościołowi pewną możliwość ingerencji, czy raczej tylko wglądu, w sprawy małżeńskie szlachty, utrudniania przynajmniej małżeństw z różnowiercami. Pogłębiało też w pożądany przez kler sposób różnice między katolikami a protestantami i prawosławnymi, u których małżeństwo pozosta­wało w większym stopniu domeną świecką. Przestrzegano odtąd u katolików, by ślubu udzielał proboszcz i by czynił to w kościele - wbrew rozpowszechnionemu i miłemu sercu szlacheckiemu obyczajowi odbywania tej uroczystości we dworze czy w dworskiej kaplicy.

Nieugięty w wielu dziedzinach Kościół potrydencki dostosował w Polsce odpowiednie przepisy kanoniczne do obowiązującego u nas prawa ziemskiego. Praktyka sądowa wymagała mianowicie zgody na małżeństwo ze strony rodziców (dotyczyło to zwłaszcza panien); unieważniano, karząc winnych, śluby zawarte w wyniku porwania. Z kolei kobieta, która zgodziła się zostać porwaną, traciła prawo do posagu i dziedziczenia po rodzicach. Ogólnie - sprawy majątkowe (w których niekiedy wchodziły w grę sprzeczności interesów rodzi­ców, a zwłaszcza opiekunów, i młodych) stanowiły większość problemów małżeńskich. Szlachta dbała o utrzymanie także w tej dziedzinie stanu posiada­nia. Dlatego w XVII stuleciu przejęto ze statutów litewskich zasadę, że szlachcianka, wychodząc za mąż za plebejusza, traci posag i prawa spadkowe. Uciekano się też do pomocy sądów duchownych dla unieważnienia małżeństwa, jeśli jedna ze stron zataiła swe nieszlacheckie pochodzenie.

Pozycję ojca rodziny, o którym była już mowa, ustalał w znacznym stopniu jego decydujący wpływ na sprawy majątkowe. Żona wnosiła posag, wyznaczany

338

jej przez ojca lub braci, kontrolowanych przez radę familijną, jeśli ojciec już nie żył - i wpisywany do ksiąg sądowych, panowała bowiem zasada odrębności majątkowej małżonków. Mąż miał jednak w polskim prawie ziemskim tzw. rząd posagowy, to znaczy on nim dysponował (“rządził"). Jak dalece system ten był dogodny dla szlachty, świadczy fakt, że szlachta Prus Królewskich przyjęła go w 1598 r., zrywając łączność z tamtejszym mieszczaństwem, które w dalszym ciągu kierowało się zasadami prawa chełmińskiego, uznającego wspólność majątkową małżonków, a w związku z tym - szczególną pozycję społeczną żony.

Sprawy majątkowe przede wszystkim powodowały, że osiadła szlachecka para małżeńska utrzymywała rzeczywisty, nie zaś formalny i sentymentalny tylko, związek ze swymi krewnymi. Krewnym żony w razie jej bezpotomnej śmierci należał się zwrot w gotówce równowartości posagu, ale i za życia małżonków kobieta mogła liczyć na ich opiekę i pomoc w razie konfliktów. Z kolei różne przepisy prawne strzegły interesów krewnych żony w stosunku do posagu.

Wszystko to wyglądało inaczej wśród szlachty drobnej, inaczej zaś u magnatów. Wielkość majątku i skala związanych z tym problemów, nie tylko rodzinnych, często politycznych, podnosiły układy matrymonialne wśród mag-naterii do rzędu spraw państwowych. Ordynacje dla niektórych rodzin magnac­kich tworzyły szczególne ramy prawno-majątkowe, córki i młodsi synowie bowiem otrzymywali jedynie spłatę spadku lub zadowalali się dobrami nie wchodzącymi w skład ordynacji.

Wśród mieszczaństwa sprawy majątkowe małżonków traktowane były równie serio, choć różnorodnie. Jak wspomniano, prawo chełmińskie uznane za prawo krajowe Prus Królewskich, ale występujące także poza nimi, przyjmowało zasadę wspólnoty majątkowej małżonków, kierowanej przez męża. W razie śmierci współmałżonka druga strona zatrzymywała połowę wspólnego majątku, resztę oddając spadkobiercom. Prawo magdeburskie natomiast uznawało odrębność majątkową współmałżonków. Z biegiem czasu jednak różnice między obu tymi systemami zacierały się, gdy poszczególne miasta przyjmowały własne zasady, podyktowane lokalnymi potrzebami.

A małżeństwo chłopskie? Poznajemy je niejako pośrednio, głównie na podstawie ustaw regulujących stosunki prawne we wsiach, ze skarg chłopskich, z rozporządzeń pana, ksiąg sądów wiejskich. Być może widziana bardziej bezpośrednio, z większej bliskości, rodzina kmieca ukazałaby zgoła odmienne cechy. Zanim jednak ukażą to odpowiednie badania szczegółowe, można zastanowić się, co i jak warunkowało tę formę wspólnoty. Ogólne przepisy prawne miały na nią wpływ mniejszy niż lokalny zwyczaj czy wola pana. Choć konstytucja sejmu piotrkowskiego 1511 r. nie uznawała żadnych ograniczeń zamążpójścia córek chłopskich, w późniejszych czasach szlachta (wbrew Koś­ciołowi) dążyła do utrudnienia tej formy wyjścia kobiet poza obręb dóbr. Na ziemiach ruskich sprawy uregulowano prosto, wprowadzając mianowicie opłatę, zwaną kunicą lub kunicznem, uiszczaną panu (staroście) przez poddaną, opuszczającą włość. Uważa się to za przepis zmniejszający zależność chłopów, po

22- 339

przyjęciu bowiem opłaty pan nie mógł odmówić swej zgody na wyjście. Prawo kanoniczne nie widziało różnic między małżeństwem chłopów a ludzi innego stanu; czy jednak ksiądz miał udział w zawarciu każdego małżeństwa? W okresie rozkwitu reformacji wiele parafii katolickich pozostawało bez pasterza. Później sakrament małżeństwa udzielany był częściej niż sakramenty chrztu czy ostatniego namaszczenia. Ale też zapewne trwałe współżycie bez ślubu zdarzało się wśród chłopów często. Na Rusi dopuszczalny był rozwód cywilny, wymaga­jący zgody obydwojga współmałżonków i odpowiedniej opłaty panu.

Dla prawa majątkowego chłopów charakterystyczna była wspólność mająt­kowa, a więc udział obydwojga małżonków w czynnościach związanych z obrotem nieruchomościami (o ile w ogóle taki obrót był dozwolony przez zwierzchność feudalną). Było to korzystne zarówno dla chłopstwa, jak i dla szlachty, wzmacniało bowiem gospodarstwo. Zagadnienie nie sprowadzało się do dysponowania posagiem i do spadkobrania; szeroko zapewne uznaną mądrość społeczną przedstawia szczególnie dobitnie ustawa wsi Sitno w Prusach Królewskich, zezwalając żonie gbura (kmiecia) na zgłoszenie sprzeciwu wobec sprzedaży ziemi przez jej męża.

Pozycja w rodzinie dzieci również bywała w znacznym stopniu określona kwestiami prawno-materialnymi. Odmienne czynniki określały początek samo­dzielności w rodzinach bogatych i biednych - z jednej, szlacheckich, mieszczań­skich czy chłopskich zaś - z drugiej strony. Ponieważ sytuacje bywały różne, zastanowimy się, jak kształtował się los dzieci w poszczególnych wymienionych środowiskach.

Wśród szlachty, jak już wiemy, autorytet rodzicielski dominował nad całą rodziną; gdy ojca zabrakło, głową stawał się najstarszy syn lub inny dojrzały mężczyzna, zwłaszcza stryj. Gdy jednak syn szlachecki szedł na służbę, autorytet ojcowski musiał w pewnym stopniu ustąpić władzy głowy dworu, na którym pozostawał. Tu podlegał karom, które przewidywał obyczaj - aż do bizunów na kobiercu, a stosunek wzajemny dwóch autorytetów wyznaczała zapewne zarówno odległość obu dworów, jak też powaga i godności sprawowane przez szlachcica występującego loco parentis. W takiej sytuacji znajdywali się nie tylko synowie ubogiej szlachty; niewiele było w Rzeczypospolitej domów, których nie opuszczali synowie, aby nabierać poloru, uczyć się, uzyskiwać wpływy czy zaskarbiać sobie łaski możniejszych. W każdym razie obyczaj nauki na możniejszych dworach rozpowszechniał się z czasem.

Szlachta uboga z kolei wysyłała dzieci z domu podobnie jak plebejusze - na zwykły zarobek. Młody Dodosiński z powieści Fryderyka Skarbka idzie z domu zabierając tylko węzełek i błogosławieństwo rodziców. W odwrotnym kierunku oddziaływał relikt tak zwanego niedziału, czyli wspólnej własności ziemi w rękach bliskich krewnych, najczęściej braci. Niezależnie od prawnych form tego zjawiska, deklaracje podatkowe wymieniają bardzo często wspólną osiadłość dwóch lub nawet większej liczby szlachciców (oprócz tego poborcy niekiedy rezygnują z wymieniania niezliczonych zagrodowców tego samego nazwiska, opuszczając nawet ich liczbę w danym zaścianku).

340

Rejestry pogłównego z drugiej połowy XVII w. i dość obfite już źródła późniejsze wskazują, że w miastach i miasteczkach rodziny notabli są większe niż biedoty. Nie jest to zjawisko ściśle demograficzne, lecz przejaw podobnego jak w innych warstwach społecznych wychodźstwa dzieci uboższych rodziców. Zapew­ne wiele dzieci komorniczych rejestrowano wśród służby zamożnych mieszczan. Ci natomiast przyuczali swoje do zawodu we własnym warsztacie czy w sklepie lub oddawali innym mistrzom, sami z kolei biorąc chłopców na naukę. Można wyciągnąć z tego wniosek, że zamożność i samodzielność głowy rodziny bezpośrednio zwiększała władzę ojcowską.

Wśród chłopstwa czynnik majątkowy oddziaływał podobnie, większy bo­wiem obszar gospodarstwa wymagał wielu rąk roboczych i sprzyjał zatrzymaniu dzieci na miejscu. W tym samym kierunku zmierzały ograniczenia wychodu ze wsi młodzieży chłopskiej. Rosnące powinności pańszczyźniane powodowały, że z czasem konieczność pracy na pańskim dominowała w tym względzie. Trzeba przy okazji wspomnieć, że większe gospodarstwa gburskie, zwłaszcza w Prusach i na Kujawach, przyciągały stosunkowo liczną czeladź, nad którą gospodarz sprawował ową swoistą patriarchalną władzę-opiekę. W utrzymaniu dzieci na miejscu pomagały sporządzane od XVI stulecia listy “rodziców" (łac. nativi), czyli członków rodziny zdatnych do objęcia gospodarstwa po kmieciu. Stanowią one, obok suplik i źródeł sądowych, zwięzłe, ale cenne źródło poznania rodziny chłopskiej. W zestawieniach ruchomości chłopskich znajdujemy czasem wymie­niane kolejno krowy, woły, świnie, owce i... dzieci. Oczywiście wyrażał się w tym pogląd ekonoma; jak jednak kształtował się stosunek chłopów do swych dzieci w rodzinie, w której liczba urodzeń była bardzo wysoka, niewiele przewyższała liczbę zgonów noworodków i we wczesnym dzieciństwie? Bardzo łatwo tu o uproszczenia.

Ogólnie: czynniki zwiększające mobilność ograniczały w środowisku chłop­skim władzę ojca i spoistość rodziny; odwrotnie: obyczaj, tradycja, ograniczenia ruchliwości narzucane przez prawo i zwierzchność feudalną sprzyjały ich wzmacnianiu.

Kobieta

Pisząc o rodzinie mało uwagi poświęciliśmy matce i córce, czyniąc tak dlatego, że położenie ich omawiamy osobno.

Oprócz norm prawnych i majątku pozycję kobiety kształtował obyczaj. Należałoby właściwie unikać terminu “kobieta", dla staropolskiego bowiem ucha brzmiał on niezbyt przyzwoicie: “Męże nas... ku większemu zelżeniu kobietami zowią", czytamy w przypomnianej przez Bystronia satyrze Marcina Bielskiego. Można bez trudu wskazać kontrastujące ze sobą przykłady niewiast samodzielnych i energicznych, w typie hic mulier, krótko trzymających bezwol­nego męża i kształtujących własny los, obok pań nie mających - wedle Dworzanina polskiego Łukasza Górmckiego - “dostojności abo małej abo

341

Szlachcianka polska (ryć. z XVII w.) Mieszczanka poznańska (ryć. XVII w.)

nijakiej przeciw dostojności męzczyńskiej". Wychowanie polskiej szlachcianki umieszczało ją gdzieś pośrodku rozległej skali, której extrema stanowiły, być może, swoboda kobiety angielskiej i izolacja, w jakiej żyła Hiszpanka.

Swoboda kobiety była ważnym tematem dyskusji nad moralnością, która toczyła się w Polsce przez wieki. Górnicki miał rację, że “ani nasze Polki są tak uczone jak Włoszki, ani drugich rzeczy, które ówdzie są, cierpiećby ich uszy mogły". Wpływy kulturalne Zachodu - włoskie w XVI, francuskie w następnych stuleciach - przynosiły z sobą emancypację obyczajową kobiet ze sfer oświeco­nych. Obyczajów tych nabywano też dzięki podróżom (niewiastom zresztą niedostępnym), najsilniej jednak promieniowały one z dworu królewskiego. Stąd też (nie pozbawiona i tendencji politycznych) sarmacka reakcja w obronie niewieściego wstydu: “Białogłowa [...] napominał Szymon Starowolski - ma doma i roboty pilnować. Nie ma z gośćmi zasiadać i gadek stroić, ale strzec się konwersacji z mężczyznami". Nie widziano w tym zakresie różnic między wzorem dobrej żony i dobrej - posłusznej, pracowitej, oszczędnej i gospodarnej -służącej. Był to jednak ideał konserwatywny, wątpliwe, czy gdziekolwiek konsekwentnie realizowany. Pewne oddzielenie grona kobiecego od męskiego wynikało z odrębnego stylu zabawy obu płci. “Jeśli sąsiad był z żoną i córkami -opisywać będzie obyczaje panujące sto pięćdziesiąt lat po Starowolskim Jan Duklan Ochocki -jejmość przyjmowała kobiety w drugim pokoju, czyli alkierzu [...] Tam dla nich podawano kawę, gdyż herbaty nie używano jeszcze, tylko na lekarstwo, i to z szafranem, a gdy damy po cichu sobie gwarzyły, w pierwszej izbie pili i spijali się rozczuleni sąsiedzi".

342

Do pijącej szlachty jeszcze powrócimy; teraz zatrzymajmy się raczej przy szlachciankach, by wykazać, że w różnych sytuacjach brały one czynny udział w życiu towarzyskim. Wspomnieć więc trzeba wdowy, które choć pozostawały pod opieką krewnych, cieszyły się jednak znaczną niezależnością, i młode dziewczęta żyjące na dworach. Gdy panna na wydaniu w domu rodzicielskim trzymana była krótko i raczej wystawiana na pokaz niż wciągana do towarzystwa, panny dworskie czuły się znacznie swobodniej. Żartobliwe i uszczypliwe rozmówki z dworzanami przy stole należały do codziennych rozrywek; niekiedy jednak, zwłaszcza gdy jejmość krótko trzymała fraucymer, panny zasiadały do posiłków przy osobnym stole i były karcone za zbytnie zainteresowanie dworzanami.

Nikt nie miał wątpliwości, że głównym powołaniem kobiety jest zostać żoną, a zaraz potem matką. Przygotowania zaczynano wcześnie: choć nie uważano tego za właściwe obyczajowo, często interesy majątkowe lub polityczne skłaniały rodziców do bardzo wczesnego kojarzenia małżeństw. Czynili to nie tylko magnaci, skoro nawet Paskowi swatano posażną pannę, która “dopiero dziewiąty rok była zaczęła". W tym samym czasie Wacław Potocki zalecał osiemnasty rok jako wiek dla dziewczyny do małżeństwa najwłaściwszy.

Zawiodą się rodzice, co inaczej czynią [...j Potem żal, kiedy stadło nie może się zgodzić, czy się mężowi ćwiczyć, czy jej dzieci rodzić.

Czynniki demograficzne komplikowały sprawę jeszcze bardziej. W związku ze znaczną śmiertelnością, powtórne i wielokrotne zawieranie małżeństw było zjawiskiem częstym, a wraz z nim jaskrawa często niezgodność wieku współ­małżonków. “Zgrzybiali starcy, których wiek już cienki" (Wacław Potocki) szukali młodych żon, towarzyszek reszty życia, gospodyń i matek dzieciom. Z drugiej strony częste porody, przeprowadzane w warunkach wedle naszych wyobrażeń wysoce niehigienicznych, skracały życie wielu kobietom. Rezultatem była masowość małżeństw o nierównym wieku, sprzeczna z postulowaną “paritas tak w latach jak też i kondycyjej, aby młody z młodą, średni z średnią, a podeślejszego zaś wieku żeby sobie równi byli" (Jakub Haur).

Te zjawiska, choć omawiane w literaturze szlacheckiej, występowały we wszystkich stanach i warstwach społeczeństwa świeckiego. Na przykład wśród mieszczaństwa instytucja małżeństwa była nader ważna dla utrzymania przed­siębiorstwa - sklepu czy warsztatu.

W rzemiośle zwłaszcza, gdy pogarszająca się koniunktura zmniejszała szansę awansu, droga przez ślubny kobierzec zapewniała najprościej objęcie warsztatu przez ambitnego młodzieńca-czeladnika. Ślub młodego czeladnika z wdową po mistrzu zakładał prawdopodobieństwo wcześniejszej śmierci majstrowej, a więc i ponowny ślub mistrza z młodszą odeń dziewczyną. W ten sposób mogły występować małżeństwa o charakterze niemal ciągłym, których podstawą materialną było przedsiębiorstwo, zwiększające atrakcyjność osamotnionego właściciela.

343

Przedstawiając wyżej, tytułem przykładu, starania Jana Chryzostoma Paska wokół panien i wdów na wydaniu, podkreślaliśmy swobodę wyboru, z której szeroko korzystał. W wielu wypadkach w podobnych sprawach więcej do powiedzenia mieli rodzice, w każdym razie sytuacja młodzieńca była korzyst­niejsza niż panny na wydaniu, za którą decydowali rodzice lub opiekunowie. Skrajny przypadek reprezentuje los Anny Stanisławskiej, autorki Transakcyi albo opisania całego życia jednej sieroty, spisanej w 1685 r. Córka magnata, Michała, wojewody kijowskiego, mając lat siedemnaście wydana została za mąż za upośledzonego fizycznie i umysłowo kasztelanica krakowskiego Jana Kazi­mierza Warszyckiego. Ale przecież i casus Paska ukazał nam, że w transakcjach małżeńskich majątek bilansować miał defekty osobiste jednego z narzeczonych (w tamtym wypadku kasztelanki sochaczewskiej, Śladkowskiej). Często bez­wolna jako panna, niewiasta staropolska miała więcej do powiedzenia w sprawie ponownego zamążpójścia, gdy została wdową. A jednak wśród królowych tego Okresu nie brak kobiet z indywidualnością, poczynając od Elżbiety, żony Kazimierza Jagiellończyka, poprzez Bonę, Annę Jagiellonkę, Ludwikę Marię do Marysieńki. Większość wymienionych to z pochodzenia cudzoziemki, widać jednak, że społeczeństwo polskie dawało kobietom na tym przynajmniej szczeblu szansę działania. Jednocześnie niechęć, czy nawet nienawiść, jaką społeczeństwo szlacheckie przejawiało wobec Bony i Ludwiki Marii wskazywała, że ich działalność i metody nie znalazły uznania. Niechętnie widziane jako cudzo­ziemki, dążące do ograniczenia swobód szlacheckich, były przecież także niewiastami mieszającymi się do polityki.

Bardziej zgodne z sarmackim obyczajem pole działania znajdowała dobrze urodzona kobieta w klasztorze. Ksienie, przeorysze klasztorów żeńskich, kompensowały sobie przymus zadany naturze niekiedy, być może, z nawiązką. Najlepiej" znane są sylwetki dwóch benedyktynek pruskich: Magdaleny Mortę-skiej, ksieni z Chełmna (na tym stanowisku od 25 roku życia, 1579—1631) i Zofii Dulskiej (ksieni w Toruniu, 1599—1631). Obie znakomicie urodzone; pierwsza córka Melchiora, miecznika pruskiego, spokrewniona z Kostkami, siostrzenica biskupa chełmińskiego Piotra Kostki, druga — podskarbianka koronna, z rodziny związanej z kanclerzem Zamoyskim. Magdalena wbrew woli ojca nauczyła się czytać i studiowała książki religijne, oddała swój majątek ruchomy klasztorowi i wstąpiła doń, z dwiema szlacheckimi służebnicami, właściwie podstępem. Zofia urodziła się jako córka protestanta, który później dopiero zmienił wyznanie. Zacięty spór i rywalizacja obu matek zakonnych obfituje w momenty dramatyczne, dowodzi imponującego, wielostronnego rozwoju indy­widualności ksieni z Chełmna, której udało się pokierować reformą wielu innych konwentów. W Toruniu natomiast panował “klimat korporacyjny z formułą «nie pozwalamy»" (Karol Górski), nawiązujący — mimo mieszczańskiego pochodzenia wielu mniszek — do obyczaju politycznego szlachty polskiej. W środowiskach zakonnych, pozornie tylko i formalnie oderwanych od świata, utrzymywały się autorytety i trwały podziały społeczne z zewnątrz. Mortęska — jeśli wierzyć Dulskiej — ściągała do siebie bogatsze kandydatki; jej następczynią

344

została Firlejówna. Nie brakło także córek drobniejszej szlachty i mieszczanek. Nie wszystkim było jednakowo łatwo się wybić. Gdzie jednak jak nie w konwencie można było zrealizować ideę popularnego tematu satyr “Sejmu niewieściego"?

Obie bohaterki sporu o reformę reguły benedyktynek wyróżniają się indywidualnością, Magdalena nadto intelektem. Takich jest jednak więcej. Podobnie potrydenckie reformy pozwoliły ujawnić się innym osobowościom — przeoryszy norbertanek ze Strzelna, Żuchowskiej, ale także opierającym się reformie zakonnicom-cysterkom z Żukowa, które (zapewne wsparte przez okoliczną szlachtę) nie zlękły się trzystu jeźdźców orszaku biskupa (1587).

Zapewne najbardziej samodzielną pozycję miała kobieta w domu mieszczań­skim. Prawo magdeburskie dawało jej odrębność majątkową, w ramach której mąż zarządzał majątkiem żony. Prawo chełmińskie natomiast, dominujące w Prusach Królewskich, przyjmowało zasadę wspólności majątku, dając córkom równe z synami prawo dziedziczenia.

Stosunkowo wysoka i samodzielna pozycja prawna kobiety w społeczeństwie miejskim znajdowała pełny wyraz w najtrudniejszej dla niej sytuacji — we wdowieństwie. Niezależnie od opieki prawnej ze strony krewnych mężczyzn, wdowa z reguły przejmowała interesy prowadzone dotąd przez męża: przedsię­biorstwo handlowe czy warsztat rzemieślniczy. Traktowano to często jako stan przejściowy, jednak źródła miejskie, księgi ławnicze i radzieckie notujące umowy czy rejestry podatkowe, wskazujące głowę rodziny — dowodzą, że owych niewieścich samodzielnych “głów" bywało wiele.

Oświecenie stworzyło pole do działania — choć tylko dla nielicznych kobiet. Omawiając życie polityczne, a zwłaszcza kulturę i mecenat czasów stanisła­wowskich, trudno pominąć Izabelę z Flemmingów Czartoryską i jej dwór w Puławach, Helenę Radziwiłłową — z konkurencyjną Arkadią, czy Katarzynę z Potockich Kossakowską, namiętną przeciwniczkę “Ciołka". W tym okresie pod wpływem francuskim rodzi się w Polsce “salon", jako instytucja kształtująca opinię.

Gospodarstwo chłopskie z kolei wymagało stałej współpracy męskich i niewieścich rąk. Choć więc trudniej tu śledzić indywidualne losy rodzin i budować na tej podstawie ogólne wnioski, przypuszczać można, że podobne czynniki obyczajowe, a zwłaszcza gospodarcze, odgrywały w nim rolę. Łatwo byłoby nie docenić różnic społecznych między potomstwem kmieci, zagrodników i bezrolnej biedoty wiejskiej. Posażna córka kmiecia mogła liczyć na wcześniejsze zamążpójście. Liczyły się także pracowitość, nadzieje na dorodne potomstwo. Gdy u szlachty mocno zaznaczał się cel — kontynuacja rodu (żona Paska, choć niemłoda, mając dwuletnią córeczkę, powinna urodzić syna, co Pan Jan wyraźnie akcentuje), u chłopów myślano o rękach do pracy, jednak obfita prokreacja, jako cel małżeństwa i zadanie dla żony, występuje zawsze silnie. Jeden zresztą przynajmniej czynnik działał niezależnie od pozycji społecznej małżonków: obawa przed rychłą śmiercią potomstwa, która skłaniała do jak najczęstszego płodzenia. Na umieralność wpływ miały: brak higieny, bezradność

345

medycyny, lecz także wojny, na których ginęli szlacheccy synowie i które zbierały żniwo śmierci wśród całego społeczeństwa. Nasuwa się tu osoba Reinholda von Tiesenhausena (protoplasty Tyzenhauzów, spolszczonej wkrótce rodziny szla­checkiej z Inflant), który wspominając w swym pamiętniku losy rodziny w czasie najazdu wojsk Iwana Groźnego, po wyliczeniu dzieci uwięzionych i zmarłych, pociesza się pokaźną jeszcze liczbą tych, które ocalały.

Stosunkowo swobodna po zamążpójściu, niewiasta polska żyła jednak w świecie stworzonym przez mężczyzn i dla mężczyzn. Jeśli się wybijała, to przeważnie wówczas, gdy potrafiła upodobnić swe postępowanie do męskiego i tym zaimponować płci odmiennej, jak Anna Dorota Chrzanowska, obrończyni Trembowli w 1675 r., mutatis mutandis, staropolska Emilia Plater. Na co dzień oczekiwano od niewiasty gospodarności i cnoty. Pierwsza z tych zalet pozwalała uzyskać czasem także dobrą pozycję społeczno-zawodową. Wśród osób zarzą­dzających folwarkami często spotykamy pary: “dwornik i dworniczka", ale także samotne zapewne niewiasty na stanowisku “starej pani", mające władzę nad personelem i całym gospodarstwem niewieścim. W pamiętnikach opisujących polski wiek XVIII często na ważnym miejscu w dworze szlacheckim umieszczano szlachciankę zarządzającą gospodarstwem, utrzymującą surową dyscyplinę wśród służby, zwłaszcza żeńskiej. W pamięci Ochockiego utkwiła taka stara panna, śledząca niecnotę służby, karcąca panicza, której surowość z trudem powściągało wstawiennictwo pani domu.

Można więc uznać kierowanie gospodarstwem domowym za zajęcie zawo­dowe staropolskiej kobiety, równie odwieczne, a szerzej rozpowszechnione i społecznie ważniejsze niż zawód określany wyświechtanym frazesem jako “najstarsza profesja". Ta ostatnia była rozpowszechniona głównie w większych skupiskach ludzkich. Na tle innych krajów Rzeczpospolita nie wyróżniała się pod tym względem. Prostytucja rozwijała się tam, gdzie można było liczyć na bezkarność i protekcję. Walczą z nią artykuły hetmańskie, regulujące porządek w obozie wojskowym, i władze cywilne, starościńskie i miejskie. Jednak flisacy wiedzą, że na kępie pod Toruniem czekają na nich “niepłoche łanie", a w Stanisławowskiej Warszawie każdy zainteresowany znajdzie lokal, gdzie kasz­telan Jezierski “przy wiślanym moście traktuje francą goście". Łazienki kaszte­lana Łukowskiego nabrały swoistej sławy jako miejsce schadzek i dom publiczny wysokiej klasy; prostytucja korzystała wówczas z protekcji właścicieli jurydyk, o czym zdaje się świadczyć fraszka nieznanego autorstwa, wspominająca “dziwki z Naliwek", Kasię z Grzybowa, Marysię z Bielina obok Wojtusia z Naliwek, z mostu podczaszyny", Franusię z Krakowskiego Przedmieścia i inne osoby spod kościoła Dominikanów czy starego Ratusza. Walczono z tym, ale bez przeko­nania. “Kuplerki i białogłowy nierządem żyjące" pozywano w Warszawie przed sąd marszałkowski “nie tak dla wykorzenienia złego, bez którego żadne wielkie miasto obejść się nie może, jako raczej dla zmniejszenia go cokolwiek i uczynienia wstrętu, aby się nie szerzyło. Pozywano także i gospodarzów, którzy takowym niewiastom domów najmowali, karząc ich grzywnami i wieżą, niewiasty zaś chłostą publiczną i wygnaniem z burdelu [...]". O ingerencji decydował — wciąż

346

wedle Jędrzeja Kilowicza — przypadek, gdy “z ich okazji między zalotnikami stała się jaka rąbanina lub kiedy się instygatoruwi marszałkowskiemu nie mogły tak drogo opłacać, jak od nich żądał".

Tradycyjnym miejscem rozpusty bywały też gospody, o czym świadczą choćby Fraszki dobrym towarzyszom gwoli Jana Kochanowskiego:

Ze Gdańska flis wędrując, gdy fobie nadchodził Stąpił we wsi do karczmy, aby się ochłodził. Ale miasto ochłody jeszcze się zapalił, Bo mu Kupido młodą gospodynią schwalil.

W tej fraszce gospodarz niechętnie widzi zaloty flisackie, acz niezbyt energicznie im przeciwdziała; akta sądowe pozwalają poznać jednak karczmy, jak ową “Pod Złotym Pierścieniem" w okolicach Malborka, gdzie właśnie nierząd był główną domeną działalności gospodyni-kuplerki.

Konkurencję dla wzorca obyczajowego, w którym stosunki seksualne oznaczały małżeństwo, stanowił jednak nie zawodowy nierząd, lecz raczej cudzołóstwo (współżycie z cudzą żoną) i dorywcze stosunki między ludźmi stanu wolnego (w dzisiejszym znaczeniu tego zwrotu). Prawo i obyczaj udzielały tu przywileju mężczyźnie nad kobietą i szlachcie w stosunku do innych stanów. W odniesieniu do mężczyzny “cnota" nie oznaczała życia zgodnego z przyjętym obyczajem seksualnym, lecz męstwo, autorytet, dojrzałość sądu. Mężowi ucho­dziło znacznie więcej. Jan Sobieski tłumaczył się przed żoną ze swych przed­małżeńskich przygód z wołoszkami, plotkowano na ten temat o Janie Zbigniewie Oleśnickim, drugim mężu znanej już nam Anny Stanisławskiej {wołoszki, w opinii staropolskiej, był to zawód, a nie określenie etniczne). Oczywiście, odwrócenie roli, rewanż za niewierność obudziłby co najmniej zgorszenie. Cudzołóstwo żony pozbawiało ją, wedle prawa miejskiego, praw do wiana; niemoralnością było też uczęszczanie do łaźni bez zgody męża, bywanie na biesiadach i nocowanie poza domem. Mężowi groziło potępienie dopiero wówczas, gdy przyjął był do domu nałożnicę i za to odmówił jej oddalenia. Prawo ziemskie patrzyło i przez palce na swobodę seksualną szlachcica, wymierzając kary na wzór Zwierciadła Saskiego. Obyczaj sugerował, że kobieta jest własnością mężczyzny.

Społeczeństwa szlacheckie i mieszczańskie były ze sobą zgodne, gdy szło o utrzymanie czy wymuszenie surowych przepisów moralności seksualnej w stosunku do warstw “niższych". Nie stosowano kary śmierci za cudzołóstwo;

choć przewidywały ją obowiązujące artykuły prawa miejskiego, jednak w miastach zamożni płacili kary pieniężne, podczas gdy uboższych czekał pręgierz, chłosta, wygnanie z miasta. Szlachcic żyjący z poddaną nie miał się czego obawiać ze strony prawa, chyba że wchodził w grę gwałt i sprawa była niewątpliwa Natomiast przestępstwa przeciw moralności popełniane przez poddanych i ludzi luźnych nie schodzą z kart ustaw wiejskich, akt sądowych i rozpraw o moralności. Szczególnie kłopotano się swobodą obyczajową najemnej

347

czeladzi wiejskiej, dlatego też rozdzielano terminy godzenia na roczną służbę parobków i dziewek. Gdy tego nie przestrzegano, groziło, że zwolnieni od dyscypliny pracodawcy ludzie luźni, mając nadto w ręku zarobione grosiwo, przekraczać będą ramy wyznaczone im surowością prawa i Kościoła.

W większym stopniu niż przy wykroczeniach innego rodzaju, jurysdykcją w sprawach obyczajowych kierowała wola sprawującego władzę. Wierzono przy tym, że wygnanie przestępcy, zwłaszcza zaś wyświecenie występnej niewiasty, przyczyni się do poprawy atmosfery moralnej. Dlatego właściciele miast prywatnych często stosowali karę wygnania z obszaru swoich dóbr; wydaje się, że nie stosowano tego wobec poddanych chłopów.

Zamężna lub nie, kobieta posiadała wyłączność wychowywania dzieci. Trudno dziś wyobrazić sobie, jak ciężkie to bywało zadanie, gdy matka nie mogła na dłuższy okres przerwać pracy. Kitowicz pisze o niemowlętach płaczących:

“gdy go nie miał kto kołysać, jak się to trafiało dzieciom prostej kondycji lub ubogich rodziców, gdy matka podkarmiwszy go piersią, sama pracą zatrudniona, lada gdzie dziecko porzuciła, czasem na polu w bruździe przy żniwie, zasłoniwszy go snopkiem od słońca". “Ubogie matki i proste chłopianki — czytamy dalej — dzieciom swoim pchały toż samo w gębę, co same jadły: groch, kapustę, kluski, przeżuwając wprzód w swojej gębie i studząc dmuchaniem. Niektóre matki, jaki trunek same piły, na przykład gorzałkę, takiego i dziecięciu kosztować podawały, mając to uprzedzenie, że gdy tego trunku kosztować będzie z dzieciństwa, potem, gdy dorośnie brzydzić się nim będzie. Ale to wielka nieprawda; wyrastali z takich dzieci głównie pijacy i pijaczki".

Los niezamężnej matki był szczególnie trudny, a kobiet w takim położeniu było wiele. Wyświecane z miast, zmuszone troszczyć się o byt niemowlęcia i dzieci, posądzane były łatwo o dzieciobójstwo i okrutnie karane.


Społeczność wiejska

Wieś można i trzeba rozpatrywać jako środowisko, w którym współżyły różne stany: obok chłopstwa także szlachta i duchowieństwo. Żydzi i ludzie luźni. Zajmiemy się tym na innym miejscu. Jednak gmina wiejska obejmowała tylko kilka warstw chłopskich, a więc kmieci, zagrodników, komorników i innych bezrolnych, czeladź chłopską i ludzi luźnych, którzy znaleźli się na terenie wsi. Wliczając do tego warstwę uprzywilejowanych plebejuszy (sołtysa, lemanów, karczmarzy, wybrańców itp.) uzyskamy łącznie nie tylko znaczną większość mieszkańców kraju, dominującą liczbowo nad szlachtą, mieszczaństwem i duchowieństwem wziętymi razem, ale także — tym razem w skali lokalnej — grupę społeczną wewnętrznie zhierarchizowaną, a jednocześnie przeciwstawioną pozostałym.

Historycy socjologizujący, badając w wielu krajach stosunki społeczne epoki preindustrialnej, zwracają często uwagę na wielorakie więzi łączące ludzi na

348

zasadzie topograficznej bliskości. Wiele się na to składało: trudności komunika­cyjne i słabe zaludnienie, nikłe w porównaniu z XIX stuleciem dalekosiężne kontakty handlowe i dążący do autarkii konsumpcyjnej system gospodarczy włości w systemie folwarczno-pańszczyźnianym. Targi, nabożeństwa i odpusty — z jednej, a nadciągające niebezpieczeństwo zarazy, głodu czy wojny — z drugiej strony, łączyły ludzi, jakkolwiek nietrudno wykazać, że każdy z tych czynników inaczej oddziaływał na bogatych i na biednych, na uprzywilejo­wanych i szukających opieki. Analizując z osobna stany, warstwy i klasy społeczne podkreślaliśmy różnice rzeczywiście istniejące, jednakże więzi środo­wiskowe były w owych czasach również silne.

Badacze środowiska wiejskiego i małomiasteczkowego zwracają uwagę, że dzieci drobnej szlachty, mieszczanków i chłopów żyły razem; również w dojrzałym wieku ludzie stykali się ze sobą, mimo dzielących ich różnic społecznych, co powodowało stałe przenikanie informacji, pojęć, zwyczajów i przesądów. Jednakże dominującą cechą kontaktów między ludźmi w społeczeń­stwie. feudalnym, a w szczególności w środowisku wiejskim, był stosunek podległości i nierówności. O podległości można mówić wówczas, gdy jeden z ludzi jest prawnie zależny od drugiego; nierówność występuje wówczas, gdy ludzi dzieli istotna różnica majątku bądź też pozycji społecznej (lub obie różnice łącznie). Otóż w środowisku, które z dzisiejszego punktu widzenia żyło w skrajnym prymitywizmie materialnym i w nędzy, którego ubóstwo raziło zresztą w oczy także ówczesnych obserwatorów obcych, istniały kontrasty pozycji społecznej dostrzegane bardzo wyraźnie przez zainteresowanych i ściśle prze­strzegane w kontaktach i obyczaju.

Niezależnie bowiem od dążeń pana, właściciela majątku, który wszystkich mieszkańców wsi skłonny był uważać za poddanych (w szerokim znaczeniu tego słowa), oni sami wytwarzali wewnętrzną wielostopniową hierarchię. Zdumiewa­jące są pod tym względem zwłaszcza wilkierze wsi położonych w Prusach Królewskich, gdzie ucisk był słabszy i gdzie wyraźniej dochodziło do głosu poczucie prawno-społeczne samych chłopów, w praktyce zaś gburów, czyli kmieci. Warto przyjrzeć się tym sprawom, szukając przejawów solidarności i konfliktów społecznych.

Wilkierz stoi na straży porządku społecznego, tak jak go rozumiał pan feudalny, ale zapewne także sołtysi i część przynajmniej kmieci. Widać to wyraźnie tam, gdzie pozycja starszyzny chłopskiej jest stosunkowo wysoka. “Ktokolwiek szołtysów, radnych ludzi albo przysiężnych nie uczci, albo słowami zelżywemi dotknie, ten panu trzy grzywny pruskie a wsi dwie za winę wyłoży" — stanowi wilkierz dla wsi klasztoru oliwskiego z 1620 r. “[...] przy każdej zaś gromadzie powinna być wszelka skromność, cichość, zgoda, posłuszeństwo i uszanowanie frejszulca z radzkimi, pod winą 5 grzywien dworowi, a wsi 2" — czytamy z kolei w wilkierzu dla wsi starostwa łąkorskiego w Prusach z 1692 r. Natomiast ordynacja ekonomii szawelskiej na Litwie z 1684 r. skierowana jest wyraźnie przeciw tamtejszym wójtom jako uciskającym chłopów. Jeśli jednak pan staje w obronie kmieci przeciw wójtom czy broni autorytetu starszyzny

349

chłopskiej, to bezrolni i małorolni pozostają już zawsze poza strefą przezeń chronioną. Potrzebowali jednak ochrony, solidarność bowiem w łonie społecz­ności wiejskiej układała się wyraźnie wedle grup majątkowych.

Jak już była o tym mowa, kmiecie bardzo często potrzebowali siły roboczej zagrodników. Niektóre ustawy wiejskie poświęcają temu wiele uwagi. W Prusach ustala się niekiedy kolejność praw gburów do najmowania zagrodników gmińskich. Z drugiej strony ogranicza się prawa tych ostatnich do wypasu na pastwiskach gromadzkich, występuje tu bowiem ostra kolizja interesów. Urząd sołtysi może zagrodników i robotników rolnych więzić, karać, zmuszać do pracy — niewątpliwie w interesie gburów. Z kolei kmiecie układają między sobą stosunki wedle spraw, które tradycyjnie i długo jeszcze w przyszłości determi­nować będą współżycie na wsi: działów majątkowych i obrotu ziemią, kredytu, zwad i wspólnych interesów, związków małżeńskich i konfliktów na tym tle. Zwraca uwagę, że zagrodnicy i czeladź niemal nie pojawiają się przed sądami wiejskimi, chyba że w sprawach karnych. Zachowane księgi sądowe przepełnione są sprawami majątkowymi kmieci. Natomiast ustawy wiejskie zawierają często przepisy bezpośrednio zagrodników, a zwłaszcza czeladzi dotyczące, które stosunek gospodarz (tj. kmieć) — czeladnik (tj. parobek) przedstawiają całkiem podobnie do relacji: szlachcic—chłop.

“Nie powinien jeden drugiemu czeladzi przed czasem odmawiać ani święto­jańskiego [tj. zadatku] dawać aż do 1-wszej niedzieli adwentowej, i to spytawszy się wprzód pana jego, czyli zostanie na miejscu czyli nie? [...]

Któryby zaś czeladnik po naznaczonym czasie, wziąwszy u innego święto­jańskie, na miejscu został, bliższy go będzie prawda ten, u którego na miejscu zostanie, ale czeladnik za zawiedzenie i kłótnią między gospodarzami tyle plag na frejszulectwie [tj. u sołtysa] ma odebrać, ile nocy świętojańskie trzymał [...].

Ktoby też czeladnika cudzego, zostającego w służbie,.u siebie przechowywał, nęcił, psował, a czeladnik by pana swego krzywdził, przed nim ogadywał, okradał i do niego wynosił, takowy niech będzie kto chce, za przeświadczeniem będzie miany za złodzieja i będzie kary godzien [...]".

Dalsze postanowienia przytoczonego raz jeszcze wilkierza wsi starostwa łąkorskiego z 1692 r. (który nie odbiegając od starszych podobnego charakteru aktów prawnych stał się wzorcem dla kilku osiemnastowiecznych) zakazują czeladzi odchodzenia na roboty sezonowe na Żuławy i ustalają kary dla tych, co “z lada okazji od gospodarza uchodzą". Charakterystyczne, że te same artykuły dają się zastosować dosłownie także do stosunków we wsiach biskupa chełmiń­skiego, zamieszkanych przez szlachtę zagrodową (wilkierz z 1756 r.). Dodany tu i ówdzie wyraz “ślachetny" czy “obywatel" nie zmienia niczego istotnego. Czeladź jako warstwa mieszkańców danej wsi jest zależna od sąsiadów"-kmieci w interesie tych ostatnich, ale także i pana: nie wolno im uchodzić poza granice państwa (tj. włości majątku), w szczególności na Żuławy. W ramach wsi ustawa przestrzega trwałości umowy; stwarza warunki mające uniemożliwić najemni­kom wykorzystywanie dużego popytu na ich siłę roboczą, nasuwa się, oprócz już wspomnianej, analogia do ustawodawstwa cechowego w miastach.

350

Omawiane tu wilkierze regulują stosunki we wsiach, gdzie chłopi byli zamożni i dobrze nadzieleni, nacisk pańszczyzny słabszy niż gdzie indziej poza Prusami, a tradycje samorządu wiejskiego silne. W Małopolsce czy na Litwie w źródłach do dziejów wsi napotykamy przeważnie wówczas ton inny. Ustawy dla Pawłowa, czyli Merecza na Litwie (1769 r.), przejaw oświeconej myśli i dążenia do reform, mimochodem tylko wspominają czeladź i małorolnych. Gospodarze mają podawać do rejestru dworskiego imiona i liczbę “ludzi na kącie u nich osiadających", niewątpliwie po to, aby dwór mógł im wyznaczyć robotę. Natomiast jeśliby (mimo oświeconego raju na ziemi pańszczyźnianej, jaki chciał stworzyć Paweł Ksawery Brzostowski) “który z włości uciekł, wszyscy gospo­darze powinni usilnego dokładać starania w łapaniu zbiega, którego, gdy kto przyprowadzi, nagrodę za to przyzwoitą odbierze".

Społeczeństwa chłopskiego nie można rozpatrywać bez omówienia jego codziennych kontaktów ze szlachtą. Nie zawsze polegały one na bezwzględnej podległości chłopów wobec szlachcica. Możliwości dla licznych ziem Rzeczy­pospolitej znalazło się wiele, charakterystyczne było występowanie w niewielkiej odległości różnych relacji, lak więc w dobrach magnackich i królewszczyznach liczne wsie pozostawały z daleka od zamku, pałacu i dworu. Szlachcic był tam głównie urzędnikiem, ekonomem czy włodarzem. W dobrach średniej szlachty kontakt był znacznie bliższy: gdy potrzebna była muzyka, posyłano po grajków do wsi; działała tu fizyczna bliskość chat i dworu, ułatwiająca dyfuzję kulturalną. Ze wsi najmowano czeladź, do zagród szła jejmość pani okazywać swą łaskawość i udzielać pomocy potrzebującym. Taki obraz wyłania się z niektórych pa­miętników, ale trzeba pamiętać, że w wielu —- może w większości wypadków —-bliskość kontaktu skłaniała szlachcica do podkreślania odrębności i wyższości, że między dworem a chatą istniało przeciwieństwo klasowego mteresu i społeczna przepaść.

Zarówno w pałacach, jak i na dworach synowie chłopscy i szlacheccy spotykali się wspólnie jako służba pańska. Znów tu rysować się mogły rozmaite układy: służebny szlachcic podkreślał swą wyższość, pan skłonny był fikcyj­nie zwiększać liczbę swych szlacheckich sług dla podniesienia własnego presti­żu. W izbie czeladnej tworzyły się związki szlachecko-plebejskie, z których przynajmniej część kończyła się małżeństwem, w pewnym zaś stopniu — jak pisał J. Ursyn Niemcewicz, wspominając dzieciństwo — ..przenosił się z pałaców do poziomych włościan lepianek [-..] nie znany u nas dotąd jad zepsucia".

Można tylko wyobrażać sobie, jak kształtowały się stosunki tam. gdzie istniały w sąsiedztwie wsie chłopskie i zaścianki drobnoszlacheckie. A przecież były także układy bardziej złożone: w tej samej wsi kilka łanów osadzonych kmieciami i folwarczek jednego szlachcica, dalej gospodarstwa szlachty zagro­dowej, nic różniące się wielkością od kmiecych.

Było kilka instytucji, które nadawały specyficzny charakter społeczności wiejskiej: młyn, karczma i kościół z plebanią. Młyn zmieniał swą funkcję społeczną w zależności od tego, czy należał do sołtysa czy do pana. Przymus

351

młynny nie pozwalał korzystać z konkurencyjnych zakładów, nadto młynarz — jeśli nie był zwykłym najemnikiem pana — działał jako hodowca świń, zarybiał staw, pożyczał pieniądze na procent. Mógł to być wiejski potentat.

Inną drogą do podobnej pozycji dochodził karczmarz. Karczma w ciągu omawianych tu stuleci zmieniła swoją rolę. W XVI i jeszcze w następnym stuleciu wielu karczmarzy miało dziedziczne przywileje i płaciło panu czynsz. W karczmach prowadzono wyszynk, głównie piwa, ale zarazem służyły one jako kramy-sklepy. Karczmarz także udzielał kredytu. Gdy młyn funkcjonował pobierając należność w naturze (miarka od przemiału, otręby), karczma w większym stopniu była ośrodkiem wymiany towaru za pieniądz. Karczmarze bywali tak liczni w niektórych wsiach, że ich działalność nie mogła prowadzić do akumulacji środków; istotniejszy w XVII w. okazał się jednak inny czynnik: oto właściciele ziemscy przejęli produkcję piwa. Wówczas karczmy, nowo założone bądź wykupione z rąk posesorów, stały się punktami sprzedaży detalicznej głównego często wyrobu pańskiego folwarku. Paradoks sytuacyjny polegał na tym, że odtąd, zwłaszcza w wieku XVIII, chłopi zmuszani byli do wykupu wyznaczonej ilości piwa czy gorzałki — co stało się elementem ich powinności poddańczych — a przecież karczma skupiała zarazem w sobie życie towarzyskie wsi. Krzewiła pijaństwo — a zarazem tworzyła ramy dla ludowej kultury obyczajowej i artystycznej.

Plebania była instytucją bardziej złożoną. Tkwiły w niej — podobnie jak w samorządzie gromadzkim — elementy aparatu ucisku i elementy solidarności i samorządności chłopów. O pochodzeniu społecznym kleru mowa była na innym miejscu. Poza proboszczem w większej parafii znajdował się jednak i mansjonarz — wikary, częściej z urodzenia chłop; kościelny był to już człowiek miejscowy, podobnie klecha (nauczyciel), organista. Wszyscy oni, spierając się o podział dochodów, tworzyli grupę uprzywilejowaną. Na rzecz kościoła i na utrzymanie plebanii szła dziesięcina, opłaty od udzielania sakramentów, legaty testa­mentowe itd., nadto przychód z ziemi. Uposażenie parafii bywało znaczne: w Prusach Królewskich z reguły cztery i więcej łanów, w województwie krakow­skim — czasem całe wsie, przeciętnie (1790 r.) po sześć z górą dymów (w 31 % — jeden dym, w 16% — ponad 10 dymów). Taki folwark plebański zorganizowany bywał na sposób zwykłego, z pańszczyzną i innymi powinnościami. Jednocześnie plebania toczyła ciągłe spory o dziesięcinę z ogółem chłopów. “Każdy prawie pleban — pisał Hugo Kołłątaj — miał swój wpływ w domowe włościan interesa [...] Przy każdym kościele znajdowały się żelaza, zwane kuny, na znak jurysdykcji plebańskiej nad jego parafianami, której jurysdykcji w karach publicznych bardzo często używali księża, zamykając w te żelaza ludzi z przyczyny praktyk kościelnych lub jakiej gorszącej awantury [...]". Pleban mógł też być konkurentem pana, zwłaszcza jeśli sam otworzył karczmę. Księgi grodzkie małopolskie z XVIII stulecia zawierają akty oskarżenia w podobnych sporach. W Zagórzanach (powiat biecki) pleban, .zmuszając chłopów do odwiedzania własnej karczmy, wypędzał poddanych i muzykantów z dworskiej. W Grębowie pleban “z ludźmi swymi drzwi i węgły rąbał i też ogniem palić

352

chciał" konkurencyjny zakład należący do starosty. W innej wsi z kolei starosta fępił wyszynk u plebana, zmuszając swoich poddanych do kupowania suchych lub napełnionych wodą beczek po cenach, jakie ściągano za wódkę czy piwo. W tych gwałtownych rozgrywkach brali też udział chłopi, prowadzeni przez starostę czy ziemianina-szlachcica na plebana, i odwrotnie. Pleban mógł odmówić rozgrzeszenia zalegającym z powinnościami czy długami chłopom, przeważnie jednak szlachcic, zwłaszcza kolator, był górą w sporze z pleba­nem.

O drugiej stronie działalności wiejskiego proboszcza wiemy mniej. O szkolnictwie parafialnym będzie mowa osobno, natomiast stanowisko, jakie zajmowali proboszcze w codziennych problemach i konfliktach wsi, pozostaje mało znane. Rąbka zagadki odsłaniają czasem wizytacje parafii, gdy wizytujący archidiakon lub biskup zapytywał wiernych o zachowanie proboszcza. Oczy­wiście. odpowiedzi bywały różne. Pierwsze potrydenckie wizytacje wykazują ścisły związek między omawianymi tu instytucjami: parafią i karczmą. Ważne jest przy tym, że zapytywani chłopi zdają się mieć wyrobiony, krytyczny stosunek do proboszcza, że oczekują spełniania przezeń swych obowiązków i gorszą się — gdy to widzą — jego niemoralnością.

Nie sposób określić generalnie, jaki wpływ na życie wsi miała parafia. Ustrój parafii wiejskiej w Polsce nowożytnej zakładał jednak istnienie grupy ludzi świeckich, pomagających plebanowi i kościelnemu. Na gruncie codziennych drobnych spraw tworzyły się formy współżycia, w których czasem dominował konflikt, czasem współdziałanie. Założeniem jednak była wspólność wiary. Ta sprawa zaś nie była oczywista w krótkim okresie dominacji protestantyzmu na dość rozległych terenach kraju. Zagadnienie jest mało znane, gdy chodzi o chłopstwo, a nasza wiedza na temat reformacji szlacheckiej niewiele tu wnosi. Przyjąć można, że konwersja właściciela ziemskiego i związane z tym osadzenie na parafii protestanckiego ministra w większości wypadków zrywało więzi życia parafialnego. Jeśli zastosowano wobec chłopów przymus, sprawa dodatkowo mogła się skomplikować. Ów okres około połowy XVI stulecia (gdy tak częste były konwersje szlachty katolickiej) i jego przełomu (gdy wielu powróciło do katolicyzmu) musiał poważnie osłabić więzi parafialne. — Choć czy trwale?

Sąsiedztwo szlacheckie

Rozszerzając krąg kontaktów społecznych, zaraz za dworem umieścić trzeba sąsiedztwa. Odrębny styl życia każdej z warstw stanu szlacheckiego kształtował odmiennie i więzi, jednak sąsiedztwo stanowiło okazję do kontaktowania się na równiejszej niż dwór stopie szlachty i magnatów.

Towarzyskość była w codziennym życiu szlachcica jedną z głównych cnót. Wymowne świadectwa szlacheckiego obyczaju, takie jak Opis obyczajów Kito-wicza czy pamiętniki, nie tylko są pełne przykładów, ale same stanowią pochwałę

23 Społeczeństw o polskie,.

353

tego stylu życia. Szczególny charakter szlacheckiej towarzyskości i gościnności wynikał z rozrzucenia dworów ziemiańskich i głodu wiadomości ze świata. Ponieważ umiar był cnotą rzadko spotykaną i nie przesadnie cenioną, anegdoty i przysłowia staropolskie roją się od historyjek o nieprawdopodobnie gościnnych gospodarzach i nieznośnie natrętnych gościach. “Gość w dom. Bóg w dom", ale także “gdzie kogo nie proszą, kijem go wynoszą" i “gość i ryba trzeciego dnia cuchnie".

Częste podróże rzemiennym dyszlem nie były tylko rozrywką: służyły interesom rodzinnym, małżeńskim, handlowym, politycznym. Sąsiedztwo w tym znaczeniu trzeba by rozumieć nie jako najbliżej położone majątki szlacheckie, lecz jako zespół dworów powiązanych interesami i dość stałymi kontaktami towarzyskimi. Zasięg jego był tym szerszy, im rozleglejsze były kontakty szlachcica, a więc im wyższa pozycja lub większa aktywność polityczna. Szlachcic-gospodarz nie dbający o urzędy (jak ojciec Marcina Matuszewicza, o którym mowa w podrozdziale o awansie społecznym) miał kontakty węższe; jego syn, przywódca sejmikowy i klient magnacki, rozszerzył je znacznie.

A oto przykład z początków XVIII stulecia, z pamiętnika Krzysztofa Zawiszy, zamożnego szlachcica, związanego z Radziwiłłami, który wkrótce stać się miał teściem księcia Mikołaja, później zaś marszałkiem sejmu z 1718 r. i wojewodą mińskim. “[...] na zapusty u mnie [w Robotnej] był książę imć Mikołaj Radziwiłł, jp. Szemiotowa stolnikowa orszańska i insi jpanowie sąsiedzi.

7 Martii byłem u księcia imci z żoną i familią zaproszony w Zdzięciole przez dwa dni.

17go j p. Kopciowa kasztelanowa brzeska, która z nami rezydowała przez miesięcy 7 [...] odjechała do dóbr swoich [...]. Odprowadzała ją żona moja do Horki, ja zaś do Słonima, zkąd powróciwszy, jeździłeż do Zdzięcioła do p. brygadiera [rosyjskiego] Czernicowa.

Wielkanoc odprawiłem wesoło, przy zacnych gościach, bo był u mnie książę imć Mikołaj Radziwiłł p inni...], piliśmy i tańcowali, i w wesołości a inwencyjach jej rozmaitych trzy dni hulaliśmy, czwartego do Dworca całą archandryją pojechaliśmy, wymyślając sposoby nowe wesołości [...] Zdarzyło się potem być w pewnym interesie, za Słonimem, ujpana Bykowskiego chorążego słonimskiego, gdzie i książę imć był Mikołaj; więc że się tam nie bardzo dobrześmy mieli, bo gospodarz choć bogaty, ale żyd skąpy, nazwaliśmy majętność jego Amsterda­mem, gdzie żyd mieszka bogaty [...]"

Ustawiczny ruch jest nieodłączną cechą życia szlacheckiego, ale jest to ruch szczególny. Na co dzień dla większości braci szlacheckiej dominują kontakty bliskie. Przypomina to jakby ogniwa kolczugi, każde powiązane tylko z sąsiednimi, stanowiące jednak łącznie zwartą strukturę. Te kontakty wpływają w znacznym stopniu na opinię, kształtują nastroje, przyczyniają się do powsta­wania bliższych - rodzinnych - związków, ale także animozji i wrogości. Szlachta jednak jest aktywna politycznie, więc sejmiki zwoływane w związku z sejmami (dwukrotnie: elekcja posłów i ich relacja po powrocie), wyborem deputatów do trybunału, miejscowymi sprawami gospodarczymi i z licznych dodatkowych

354

okazji gromadziły często setki głów i szabel szlacheckich w jednym miejscu przez kilka dni. Pamiętnikarze, którzy przekazali nam opisy życia szlacheckiego, należeli do ludzi aktywnych i z reguły podróżujących, ale wielu poza nimi mniej czy bardziej systematycznie jeździło na kontrakty, załatwiało interesy w mia­stach, płynęło ź wiciną. Polityka, rozrywka, sprawy rodzinne i gospodarcze wiążą się w tym nierozerwalnie. Stwarza to szczególną, egzotyczną dziś atmosferę. Egzotyka minionych stuleci kurczy się jednak do warstwy czysto zewnętrznej, jeśli wspomnimy takie zjawiska XX wieku, jak business lunches, dinners i soirees na Zachodzie, “przeprowadzanie spraw przez bufet" w naszym skromniejszym półświatku urzędowym, czy wreszcie interesy zawierane na polowaniu i przy kartach zarówno tam, jak i u nas.

Tego typu życie musiało być kosztowne, jednak możliwości, jakie stwarzało życie towarzyskie w mieście, nie byłyby oszczędniejsze. W Anglii, w początkach XVIII wieku, ziemianie prowadzący światowe życie w Londynie, by zmniejszyć swe wydatki reprezentacyjne, umykali na wieś lub do wód w Bath. Życie w Donnafugata - opisane przez księcia Lampedusę w Lamparcie - także nie było droższe niż zima w Palermo. Ważne było zwłaszcza to, że u siebie na wsi szlachcic dysponował produktami swego majątku - poza winem i przyprawami - w mieście zaś za wszystko niemal trzeba było płacić gotówką albo wekslami. W XVIII wieku Warszawa okazała się dla szlachta kosztownym miejscem pobytu. Dodatkowo działało i to, że opuszczając swe dobra szlachcic w większym stopniu zdawał się na swych zarządców i komisarzy.

Casus Zawiszy pokazał związki towarzyskie między środowiskiem magna­tów a bogatej szlachty; podobnie u młodszego odeńo jedno czy dwa pokolenia Matuszewicza i u żyjących już za Stanisława Augusta Ochockiego i Bukara. Ojciec tego ostatniego, bogaty szlachcic, wciągnięty w politykę po stronie króla, magnat au petit pied, rozbudował swój dwór dla godniejszego przyjmowania gości. Zdarzyło się kiedyś, że będąc w Warszawie zaprosił na imieniny żony do siebie na Wołyń marszałka w. litewskiego i innych znakomitych gości; trzeba było “aż kazać wyjąć ścianę jedne wewnętrzną, aby zrobić salę do zastawienia stołu na kilkadziesiąt osób*. Mimo to wszystko jednak bawiono się ochoczo i huczno przez dni kilka".

Sąsiedztwo zbliżało jednak nie tylko do magnatów; bliższe na co dzień kontakty miał szlachcic ze swymi poddanymi, z mieszczanami na targu i -zwłaszcza w XVIII wieku - z Żydami arendarzami. Kontakty te powodowały ciągły przepływ wzorców zachowania, tworzyły swoisty klimat społeczny, który określa się jako kulturę szlachecką, jeden bowiem z partnerów - szlachta -pozostawił najwięcej i najlepiej znanych świadectw. Był to jednak raczej klimat społeczny wsi staropolskiej.

* W ówczesnych stosunkach (i przy ówczesnym budownictwie) nie był to krok tak dramatyczny, jak można by dziś sądzić. Jan Weiher i Krzysztof Denhoff, jako posłowie, kazali przebić ścianę do sąsiedniego budynku w szczecińskiej gospodzie, by rozszerzyć należycie salę bankietową (1617 r.), a kilka lat później książę Modeny, by okazać swą gościnność królewiczowi Władysławowi, polecił przebić bezpośrednie połączenie z gospody do swego pałacu.

23. 355

Izba dworu szlacheckiego w Jeżowie (rys. z natury Stanisława Wyspiańskiego dla inwentaryzacji)

W 1672 r. Jan Władysław Poczobut Odlanicki (1640-1684), szlachcic z Litwy, odwiedził szwagra w Stolinie na Polesiu: “[...] przy muzyce tamecznej, to jest kilku parach wiolistów, którzy od cepów przyszedłszy, kozackie nuty wygry­wając cieszyli się, a hołubca niewiasty wybijając...]". Inni pamiętnikarze wspominają muzykantów żydowskich, Ochoccy (jak o tym mowa gdzie indziej) musieli karcić wyuczonego ich kosztem poddanego teorbanistę. Kultura i obyczaj chłopski i szlachecki przenikały się więc w codziennym życiu. Były to jednak relacje partnerów nierównych sobie w sensie społecznym i ta nierówność zabarwiała stosunki szlachty-posesjonatów z innymi stanami na każdym kroku.

Inną zupełnie, choć również dominującą cechą owego sąsiedztwa, było jego względne odseparowanie od “świata". Wiąże się to z mało znanym problemem przepływu informacji w społeczeństwie staropolskim. Pamiętnikarze szlacheccy przeważnie jeździli często i daleko, jednak właśnie ów ruch, podróże, wrażenia skłaniały ich do chwytania za pióro. Zwykła cyrkulacja rzemiennym dyszlem po sąsiadach - obtańcowywanie imienin, wesel, opijanie pogrzebów i sejmików -przynosiła więcej plotek niż informacji ze świata. Szlachta była intensywnie, choć powierzchownie upolityczniona; decentralizacja życia politycznego zwracała jej uwagę ku sprawom lokalnym. Zapiski domowe, sihae rerum (sylwy), zawierają notatki i odpisy wiadomości z zagranicy, z dworu królewskiego, jednak aby prowadzić mniej czy więcej systematycznie takie zapiski, trzeba było wznieść się ponad przeciętną cierpliwość i poziom umysłowy szlachty. Istnieją więc pod-

356

W pałacach i dworach polskich konkurowały ze sobą kominki (wpływy włoskie) i piece kaflowe (wpływy niemieckie). Ściany pokrywały tkaniny lub polichromia.

stawy, by nisko oceniać orientację szlachcica z odleglejszych terenów w sprawach wielkiej polityki, nowości ze świata, prądach umysłowych. Nie zawieramy w tej ocenie potępienia; elita umysłowa już z samej definicji musi być ograniczona liczebnie. Warto sobie natomiast zadać pytanie, jakie czynniki środowiska szlacheckiego uczyniły możliwym to ożywienie, które nastąpiło w latach Sejmu Czteroletniego.

Istnieją bowiem podstawy, by sądzić, że horyzont geograficzny szlachty, to znaczy świadomość wydarzeń rozgrywających się poza najbliższym otoczeniem, zainteresowanie tymi sprawami, ulegały zmianom. Z jednej strony, Europejczycy odkrywali krainy zamorskie i utrwalali z nimi kontakt, gwałtownie zaś rosnąca liczba publikacji drukowanych roznosiła o tym wieści; z drugiej - ciekawość świata cechująca polskie społeczeństwo XVI stulecia miała w następnym przygasnąć, a raczej spłycić się i sprymitywizować. Janusz Tazbir badał te zjawiska, zwłaszcza na przykładzie informacji o Ameryce (mówiono: “Indiach" [zachodnich]); realia podboju i geografii Nowego Świata, podobnie jak odkry­wanych krain Azji i Afryki, przenikały do świadomości ogółu szlacheckiego przez filtr sporów wyznaniowych i politycznych. Informacje służyć miały w intencji autorów przekonaniu czytelnika o skuteczności misji katolickich (przeważnie zresztą określonego zakonu, rywalizacja bowiem między franciszkanami, domi­nikanami, jezuitami w tym zakresie była ostra). Odmiennie, rzecz jasna, pisali protestanci. Lęk przed absolutyzmem otwierał rynek dla wieści o koloniach,

357

eksponujących okrucieństwa hiszpańskie. Nierównie więcej wiedziano o nie­których krajach europejskich, zwłaszcza Włoszech, Niemczech, Niderlandach i Francji - dokąd wiodły szlaki podróży do szkól i turystyczne. W tym zakresie horyzont rozszerzył się poważnie około połowy XVI stulecia, zapewne zaś zwęził ponownie sto lat później, gdy intensywność podróży osłabła na następne stulecie. Zwrócono też uwagę (Aleksander Briickner, Jan Stanisław Bystroń), że w przeciwieństwie do renesansu sarmatyzm XVII/XVIII stulecia osłabił u podróżu­jących ostrość i trafność widzenia, zmienił na niekorzyść hierarchię ważności dostrzeganych zjawisk; w większym chyba niż poprzednio stopniu liczni podróżujący Polacy szukali za granicą potwierdzenia jedynie swych przekonań i uprzedzeń. A jednak od schyłku XVI do połowy następnego stulecia setki -młodych zazwyczaj - Polaków przebywały za granicą; jeszcze liczniejsze były, jak już wiemy, zastępy szukających zarobku i chwały pod obcymi znakami. Wydarzenia wojny trzydziestoletniej wraz z rozwijającym się wówczas systemem informacji o sprawach politycznych również rozszerzyły w szlacheckim party-kularzu wiedzę o świecie za granicami.

Inna sprawa, jakie to miało znaczenie dla codziennego szlacheckiego życia i sposobu myślenia. Naprawdę ważna była wiedza o współczesnym świecie dla magnatów, a to nie tylko (czy: nie tyle) ze względu na ich wyższą kulturę umysłową, ile z racji rozgałęzionych interesów politycznych. W XVII stuleciu, jeśli nie wcześniej, dwory magnackie miały już zapewniony stały dopływ informacji w postaci listów od płatnych korespondentów z Gdańska, Warszawy czy miast zagranicznych, “awizów", a z czasem prasy.

Jeśli jednak fale wielkich wydarzeń zbliżały się same do szlacheckiego sąsiedztwa, umiano się do tego przystosować. Możemy to obserwować za pośrednictwem pamiętników z XVIII stulecia (wcześniejsze są uboższe w tym zakresie). Nolens volens przyjmowano na dworach oficerów wojsk obcych i choć na przeszkodzie stały często poglądy polityczne, a z reguły odrębność kultury i stylu życia - to jednak niejeden poprzednik majora Pluta i kapitana Rykowa obtańcowywał szlachcianki. Piszący później autorzy zauważają zresztą ko­rzystną z czasem zmianę manier carskich oficerów. Zapewne, z konieczności tylko znoszono rubaszne, w obcym stylu obyczaje oficerów, uganiających się za konfederatami barskimi, jednak nawet Julian Niemcewicz nie twierdzi, by stosowano wobec nich bojkot towarzyski, jaki upowszechni się w epoce powstań narodowych.

Dwór szlachecki i magnacki

Zesłany na Syberię w 1794 r. opat Ochocki, z ziemiańskiej rodziny z Wołynia, zmuszony sam sobie gotować, przywoływał analogie rzymskie, by ratować ambicję wobec “upokorzenia, którego doznawał kucharzując". W społeczeństwie szlacheckim, jak w każdym społeczeństwie przedprzemysłowym, stosunkowo

358

Polowanie na żubra (ryć. ze zbiorów Pawlikowskich)

liczne prace stanowiły rodzaj tabu: nie należało, nie wolno było ich wykonywać osobiście. Niezbędna była służba. Z kolei grono ludzi różnego stanu i o zróżnicowanej pozycji społecznej wykonywało jakieś funkcje nie tylko w sensie dosłownym, ale i symbolicznym. Sama obecność sług i dworzan określała pozycję pana. Było to zjawisko, które socjolog amerykański, Thorstein Veblen, określił na początku XX w. jako “ostentacyjne próżniactwo". Nie tyle bowiem liczba służących pilnie krzątających się przy pracy, ile mrowie sług mających na pół fikcyjne lub drobne obowiązki, stwarzało ową atmosferę powodzenia i bogactwa, na której tak zależało panu. Doskonale przedstawia tę sprawę siedemnasto­wieczny opis dworu wojewody krakowskiego Stanisława Lubomirskiego (do którego będziemy jeszcze powracali). Wyliczając dworzan, autor Stanisław Czerniecki, podstoii żytomierski, pisze:

“Sług rękodajnychjurgieitników sześćdziesiąt, którzy kocze osiadali i przed I. M ością jeździli [...] Tych Ich Mościów powinność była przed panem w drodze iachać, a na miejscu asystować [...]

Srebrni kozacy od srebra litego nazwani, których było sześćdziesiąt różnych ludzi [...] Tych była powinność w drodze przed karetą jachać samych, a czeladź za karetą. A na miejscu asystować [...]".

Rozmiary i struktura dworu w oczywisty sposób zależały od zamożności pana. Jakkolwiek szlachcic chciałby naśladować magnata, nie starczało mu rozmachu. Wypada więc z osobna omawiać różne typy dworów. Byłoby jednak błędem zakładać, że między zamkiem i pałacem z jednej, a dworem i dworkiem z drugiej strony nie istniały silne i trwałe związki. Przytoczony wyżej Stanisław Czerniecki parokrotnie podkreśla, że dworzanie Lubomirskiego to przeważnie

359

szlachta. Dwór stanowił dla bogatego pana (zrezygnujmy tu z określenia “magnat", bo zjawisko zaczyna się chyba poniżej tego poziomu) środek wpływów, a nawet narzędzie władzy. U boku pana kształcili się, służąc mu, synowie uboższych sąsiadów; szlacheckiego pochodzenia służba uczestniczyła w sejmikach, głosując, jak im polecono, gardłując i dobywając - gdy trzeba było -szabel.

Problemy te najlepiej wyjaśniają słowa Jana Duklana Ochockiego, który przeżył swe młode lata u schyłku Rzeczypospolitej na Wołyniu, a wspomnienia spisał już w stuleciu następnym, ożywiając je silnym sentymentem.

“Szlachta, jak ją zapamiętam w dzieciństwie, trojakoby się podzielić dała. Pierwszemi byli ziemianie, mający dziedzictwa odwieczne z pradziadów, którzy posiadali urzęda wojewódzkie, powiatowe i sądowe w rodach swoich, a ojcowie, dziadowie i praojcowie ich rośli tylko na dworach możnych panów i wychowy­wali się służąc dworzanami. Wiadomo, że magnaci nasi miewali po stu synów obywatelskich, a żony ich po kilkadziesiąt panien, córek szlachty nawet zamożnej, pod imieniem dam honorowych i rezydentek; samo z siebie rozumie się, że wszystkie te rodziny klientów stale były zjednoczone z mecenasem swoim i otaczały go na każde zawołanie, służyły mu w każdej potrzebie; stąd urosła w panach ta wielka ich przewaga, stąd czerpali siłę, z którą nieraz stawali w opozycji nawet przeciw panującemu [znajdujemy tu ów charakterystyczny od schyłku dawnej Rzeczypospolitej ton antymagnacki w jego umiarkowanej, średnioszlacheckiej, trzeciomajowej wersji]. Za to znów panowie wprowadzali dworzan swoich na urzęda ziemskie, sądowe, na funkcje poselskie, deputackie, dopomagali im do sprawiania niepodległego tych funkcji i obdarzali w ostatku zasłużonymi dożywociami i majątkami. Żony ich wydawały za mąż panny, dawały posagi i kosztowne wyprawy, a potem ciż sami panowie albo ich synowie zabierali dzieci klientów na też same posady do swoich dworów. Można rzec, że dwory te były to wielkie ogniska, z których szlachta czerpała światło i ciepło; ta też część ziemian, co się o nie ocierała, była prawdziwie polerowaną i na swój wiek ukształconą, pełną obyczajowości i grzeczności".

Był to więc system o silnej tendencji do samoutrwalania się. Korzyści były obustronne (choć wypadnie jeszcze rozpatrzeć i wady), a narastająca przez pokolenia tradycja wzmacniała więzi społeczne. Dla “klientów" była to najtań­sza, niekiedy jedyna, droga wykształcenia dzieci i wprowadzenia ich w świat. System ten miał nadto szereg szczebli. Na małą skalę realizowały go wobec okolicznych szaraczków dwory średnioszlacheckie, ale synowie i córki z nich się wywodzący znajdowali protekcję z kolei u magnatów. “Dwory magnatów w tym względzie - ciągnie dalej Ochocki - zbliżały się do monarchicznych [...] tam młodzież trzymano w karności i usposabiano do obowiązków obywatelskich. Stąd powstał był zwyczaj, gdy się o kim z zaletą [tj. pochwałą] odzywać chciano, nazywania dworakiem [...] Ojcowie i matki, wychowani w ten sposób po dworach, byli już w stanie dać też stosowne wychowanie dzieciom swoim, a przynajmniej rdzawieć im nie dozwalali".

Pisarze i pamiętnikarze kładą często szczególny nacisk na ów polor, ogładę,

360

Łowy na niedźwiedzia (ryć. niemiecka)

Niedźwiedzie chwytano na Litwie do zwierzyńców i cyrków, ale powszechniejsze byk) polowanie. Krzysztof Zawisza zwykł był kilka razy w roku ubijać niedźwiedzia.

styl życia, jakiego uczył dwór pański. Nie należy tego lekceważyć, gdyż szkoła ówczesna, z jej naciskiem na klasykę, mniej miała okazji wpojenia doraźnie, “życiowo" użytecznej wiedzy niż środowisko dworskie, w którym, oprócz karmienia frazesami moralno-politycznymi, uczono przecież praktycznego po­stępowania.

Obok szlachty z liczących się w sąsiedztwie rodzin dwór magnacki mieścił i zatrudniał biedotę szlachecką, wreszcie tłumy sług chłopskiego pochodzenia. Szlacheccy szaraczkowie wciąż jeszcze stanowią dla historyka niezmiernie trudny przedmiot badań, widnieją jako anonimowa masa, dla której pamięt-nikarze pozostawiają zwykle niechętne, pogardliwe określenia.

Subtelności struktury społecznej dworu bogatego szlachcica i magnata około połowy XVIII wieku przedstawił najlepiej Jędrzej Kitowicz, który sam, nie ukończywszy szkoły misjonarskiej, dostał się na służbę u duchownego magnata.

“Słowo dworski [...] in suhstantivo [tj. w znaczeniu rzeczownikowym] znaczyło samego tylko sługę-szlachcica, urodzonego albo mniemanego [warto zwrócić uwagę na tę nobilitującą rolę dworów]. Słowo dworski in adiectivo [w znaczeniu przymiotnikowym] [...] wyrażało pokojowego chłopca, lokaja, haj­duka, pachołka, pajuka, węgrzynka, huzara, strzelca, pazia, turczynka, turczyna,

361

laufra, czyli bieguna, stangreta, masztalerza, kuchmistrza, kucharza, kuchtę, cukiernika, szafarza, kredencerza, zgoła wszystkich ludzi służących wielkiemu panu lub pankowi małemu. Jak żołnierze musztry, tak dworscy ludzie musieli się uczyć służby, ażeby niezgrabnymi manierami, nieochędóstwem około siebie i płochą mową - panu wstydu a siebie [.«d] kary lub szyderstwa od kolegów nie nabawił".

Wtóruje tu Kitowiczowi Ochocki, który na Wołyniu nie mógł zebrać odpowiedniej służby dla wojewody kijowskiego, gdy ten miał gościć u siebie króla Stanisława Augusta. “Kraj nie obfitował wówczas wcale w zdatnych do usługi ludzi, niesłychan-; była trudność, nim się do naszych szesnastu [lokajów] dobrało jeszcze dwudziestu sześciu. Brałem ich w rekwizycją z majętniejszych domów, które w usługi obfitowały [...J dobrzem się za niemi nalatał". Dwaj wreszcie pajucy, których pozbierał po jednemu w sąsiednich dworach, “to byli proste parobki, których cały miesiąc mustrować musiałem, żeby się obrócić umieli, takie to niezgrabne i nieokrzesane przyszło".

“Dworscy in suhstuntivo - kontynuuje swą myśl Kitowicz - mieli dwa nazwiska, dworzanin i dworski. Służącemu u małego pana mówiono: dworski W. P., służącemu u wielkiego pana: dworzanin Księcia Prymasa, Pana Hetmana, Pana Wojewody". Obok dworzan respektowych, nie biorących wynagrodzenia, byli oficjaliści, których tytulatura nieprzypadkowo przypominała dworzan u panujących, jak: marszałek, podczaszy, koniuszy. Do ich grona wchodzili też zarządcy dóbr - komisarze (u największych panów po kilku) i plenipotenci, pilnujący spraw pańskich w sądach. Dworzanie prości, natomiast, wykonywali to, co im nakazano. Musieli więc “przyńść z rana na pokoje pańskie, czekać z innymi wyńścia jego do sali i prezentować się mu w ubiorze przystojnym i z miną pilności do usług oznaczającą. Jeżeli pan miał co do rozkazania któremu, ten zabierał się natychmiast do wypełnienia rozkazu pańskiego. Inni, którzy nie byli wezwani do jakiej usługi, zostali na sali zabawiając się jedni z drugimi rozmowami aż do obiadu albo grą kart lub inną zabawą [...] albo też kiedy nie mieli ochoty bawienia się, rozchodzili się na stancyje". Pozór ochoty do służby i pracy, w istocie zaś nieróbstwo i zabawa, zdają się w oczach pisarzy ówczesnych cechować tę grupę; zapewne nie bez racji.

Hierarchię społeczną panującą na dworze magnackim poznawało się najłat­wiej przy stole. Z panem do stołu zasiadali dworzanie honorowi, rzadziej oficjaliści. W wielkich dworach “było tyle stołów, ile było gatunków dworzan i dworskich" (Kitowicz). Drugi po pańskim stół był marszałkowski (dla dworzan), trzeci dla pokojowych, czwarty dla copców, piąty kuchmistrzowski, do którego należał kamerdyner i paziowie. Każdy dwór wytwarzał zresztą własny obyczaj i mniej czy bardziej rozwiniętą hierarchię. Karmiono przy tych stołach niejedna­kowo - choć to zależało od oszczędności lub rozrzutności pana.

Zawiłość tych stosunków zrozumiemy lepiej, gdy weźmiemy pod uwagę, że z kolei wielu spośród służących posiadało swych “służalców" - pachołków, karmionych zwykle resztkami z talerza pracodawcy.

Gdy więc dla jednych - możnych - dwór był machiną tworzącą i podtrzy-

362

Typy służby rękodajnej szlacheckiej (wg gobelinu z manufaktury RadziwiHowskiej w Koreliczach, XVII! w.)

mującą ich prestiż, uzależniającą słabszych, dla innych stanowi dźwignię awansu społecznego. Gra pozorów, jaką było życie dworskie, czyniła niekiedy fikcją nawet rzecz tak wówczas ważną jak przynależność stanowa. “Dworskimi" - podkreśla Kitowicz - nazywano slużących-szlachciców, ale także ..plebeuszów, a czasem i poddanych, przez szablę do boku przypasaną za szlachtę udających się lub od pana za takich udawanych. Zdarzało się to zapewne częściej na dworach zamożnej czy bogatej szlachty niż u magnatów; na dwór magnacki szlachta ściągała tłumniej i nie było potrzeby pozorować “dworskich in substantivo".

Stosunki panujące na wielkich dworach za dwu ostatnich królów tylko z wielu zastrzeżeniami można odnieść do czasów dawniejszych, których nie znamy tak dokładnie. Przede wszystkim dopiero w XVIII w. wystąpił podział na służbę wedle polskiej i cudzoziemskiej mody: szatny, na przykład, u Kitowicza, jeśli ubrano go w strój niemiecki, choćby był szlachcicem, nazywał się kamerdynerem. Poza tym, w wieku XVI znacznie mniejszą rolę odgrywała uboga szlachta, którą dopiero wielkie zmiany w strukturze własności ziemskiej następnego stulecia miały rzucić masowo na dwory pańskie.

Lat czterdziestych XVII stulecia dotyczy, cytowany już. wyżej, opis dworu Stanisława Lubomirskiego. Na tym, być może najświetniejszym i najliczniejszym wówczas, dworze magnackim przebywali następujący ludzie: prezydent dworu, dwóch kapelanów bernardynów, dwaj marszałkowie, czterej pisarze pokojowi (jeden z nich został później kasztelanem malborskim - twierdzi autor - ale

363

godność taka nie istniała w Rzeczypospolitej), sześćdziesięciu sług rękodajnych jurgieitników, czterech krajczych, sześćdziesięciu srebrnych kozaków, “szlachta, Węgrowie, Tatarowie, na koniach dobrych, rumakach", około czterdziestu “komorników", czyli synów szlacheckich “zacnych [...] i wielkiej familiej, wielce godnych". Było też “przyjaciół bardzo wiele zawsze przy boku Jego Mości [...] senatorów, urzędników powiatowych, dygnitarzy, między nimi i książęta niektó­re były, którym jednak ex humanitate honoraria co ćwierć roku dawano, po kilka tysięcy złotych na ćwierć". Pokojowych, synów szlacheckich bywało około dwudziestu, poddanych władzy “prezydenta". Ćwiczyli się we władaniu łukiem, dzidą, kopią; szaty jedwabne zmieniano im co pół roku, a nadto dostawali w zależności od “respektu pańskiego" futra - z egipskich baranków lub z lisów.

Do dworu zalicza też autor personel stajni: dwóch koniuszych, trzech kawalkatorów (nauczycieli jazdy konnej), sześćdziesięciu masztalerzy. Nadto dwustu dragonów, czterystu piechoty węgierskiej, piętnastu śpiewaków (w tym kastraci, wielu Włochów, czterech księży, franciszkanin), tyluż muzyków orkie­stry, trzydziestu “sokolników i rarożników", nadzorcy sfory, lekarz, dwóch aptekarzy, dwóch cyrulików, wreszcie do kuchni “kuchmistrzów szlachty dwóch", dwunastu kucharzy Francuzów, Niemców i Polaków, wreszcie trzech pasztetników i czterech piekarzy.

Zwięzły spis pozwala dostrzec rysy, które poznaliśmy już z wywodów Kitowicza i Ochockiego. A więc owi komornicy i przyjaciele, a także pokojowi to synowie szlacheccy, zdobywający szlif i stosunki na dworze książęcym. Ręko-dajni mają liczną czeladź, kozacy srebrni jeżdżą samowtór. oni przed, czeladź za karetą. Komornicy także są samowtór, “ale de proprio [na własny koszt] osobliwych sług swoich, powozy swoje, a niektórzy II. MM. i dworzanów swych chowali". Mamy więc wyliczone jedynie wyższe warstwy społeczności dworskiej:

dworzan (i ich służbę), poza którymi domyślać się można jeszcze tłumów, wykonujących proste posługi przy kuchni, sprzątaniu itd. Nawet przecież kucharze Francuzi mają swoje powozy - a więc potrzebują woźniców i pachołków.

Tak postawiony dwór mógł być porównany z królewskim. Zygmunt III miał, obok dworskich dygnitarzy, szesnastu służących “na sześć koni", siedmiu ,.na cztery konie", czterech na dwa, czterech do ścielenia łoża, siedemnaście pacholąt, pięćdziesięciu pokojowych, czterech kapelanów, trzech doktorów, ale tylko po jednym aptekarzu i chirurgu, trzydziestu muzyków i wielu, wielu innych. Wśród niższej służby są osoby o bardzo ściśle określonych obowiązkach, jak temperu­jący pióra, stróż od pieców, “Paweł od kubka", zaliczony do wyższej służby. Sześciu kuchmistrzów, pięciu kucharzy, dwaj piekarze - dają razem liczbę mniejszą niż u księcia Rzeszy i hrabiego na Wiśniczu Stanisława Lubomirskiego.

Już w tym czasie trwała rywalizacja o wspaniałość dworu, która - jak twierdzili moraliści, i niewątpliwie mieli rację - mogła być rujnująca. Młody, ambitny “bałamut" z satyry Krzysztofa Opalińskiego “przyjmuje pachołki, muzykę, pokojowych, kredencerzów, wszystko z pańska. Uchowaj Boże co po prostu nazwać: Gdzieby kucharka miała uwarzyć - to kuchmistrz; gdzieby stół

364

nakrył chłopiec -- kredencerzem zowią. Na jedną wieś i drugą kuchmistrze, kredencerze, pasztetnicy, koniuszy, krajczy, stangretowie; hajducy i woźnicy z srebrem w safijanach". Podobnie w następnym stuleciu, wedle Ignacego Krasic­kiego, są u zamożnego szlachcica “wyższe urzędnik!, niższe posługacze", podskarbi, “dworzanin, co ma pacholika", doktor, rachmistrz, plenipotent, łowczy, szafarz i wielu innych, a Naruszewicz nazywa odpowiedni zastęp dworzan “maścią paryską".

Tak liczne dwory budziły niechęć, wywoływały krytykę, gdy nie odpowiadały majątkowi. Szymon Starowolski w pierwszej połowie XVII w. ujął to w anegdocie o “panięciu jednym polskim, który pachołków miał siła koło siebie", zajętych głównie pożyczaniem pod zastaw pieniędzy, by wykupić wszystkich z gospody w podróży za granicę. “Nie to musi być pan - powiada Włoch-obser-wator - ale sługą i niewolnikiem jest tych wszystkich, a to panowie". “Dobrze Włoszy mówią - dorzuca do tego Opaliński - że Polacy za to swym sługom zwykli płacić, aby jedli i pili". “Jesz, pijesz a smrodziesz" - to cała usługa. Podobnie twierdzi Wacław Potocki, zapewne powtarzając myśli za Staro-wolskim.

Jeśli jednak hetman Jan Tarnowski rzeczywiście zwykł był mawiać o swych dworzanach: “Tym panom jedno za to płacę, że ze mną jadają", i jeśli w jego ustach miało to posmak krytyczny, odpowiadało to przecież oczekiwaniom wielu magnatów, tworzących wokół swego dworu legendę: postępowali oni tak, jakby studiowali Thorsteina Yeblena. Natomiast wielka liczebność dworu, a czasem kłopoty finansowe pana, zalegającego z zapłatą zasług, pociągały za sobą istotne kłopoty z dyscypliną.

Dyscyplina miała być podstawą życia dworskiego. Wiele zależało od indywidualności pana i jego małżonki, sprawującej rządy wśród panien dwor­skich. Pisarze XVIII wieku podkreślają w tym zakresie różnice. Niekiedy dystans był tak wielki, że związek dworzanina z panem nabierał cech zwykłego najmu:

Jerzy Flemming, którego jako Niemca rodzinne tradycje nie wiązały, synów zależnej od siebie szlachty wpisywać kazał do rejestru, wyznaczał pensję, wikt, furaż dla koni i odsyłał do któregoś folwarku. Zadania wyznaczał im zwykle tylko podczas sejmików i roków sądowych. Polaków gorszyło, że nie znał swych dworzan osobiście. Utrzymać porządek w tak licznym gronie nie było łatwo i sama groźba zwolnienia, odesłania do domu nie wystarczała. Toteż pokojowym “często się trafiało leżeć na kobiercach". W ten sposób karany był szlachcic. Ale przecież szlachcic szlachcicowi równy; jak pogodzić tę równość z organizacją życia dworskiego?

Moralistów gorszy bezczelność i wywyższanie się sług. “Głupi tedy to panowie są, co się popisują przed sąsiady czeladzią; zwykli więc mawiać: <Tak dobrych sług mam, jakom ja sam, i nigdy nie chowam jeno równego sobie>". Starowolski przedstawia dalej założenia moralności społecznej, na których opiera się instytucja dworu. “Pozwalam tedy sługę tak dobrego mieć, jakoś sam względem urodzenia [bo jest szlachcicem], ale nie względem prerogatyw; bo sługa ma zawsze być sługą, a nie towarzyszem. Panu się ma kłaniać, wierność i

365

uczciwość zachować, i posłuszeństwo oddawać, a pan ma rozkazować i wszędzie sam przed sługami przodek trzymać, tak w domu jako i w gościnie, tak na wozie jako i u stołu [...] A tak szlachectwo ustępować ma posłuszeń­stwu. Na to bowiem do pana przystawa, aby mu służył, i posłuszny był rozkazaniu jego. A jeśliż służyć i posłuszen być ma, toć się już natenczas szlachectwem szczycić nie może żaden, i już to na stronę do czasu ustąpić musi, ile w służbie". Kiedy więc w stosunku pan-sługa zaznacza się szlacheckość sługi? Wówczas, “gdyby pan co nieprzystojnego wyciskał na słudze, każąc mu najeżdżać, rozbijać z sobą, albo porwać białogłowe jaką gwałtem; alboby się z nim obchodził nieprzystojnie, każąc mu chłopską robotę jako rolnikowi jakiemu robić-to już tam szlachectwo ma miejsce, i tem się każdy cnotliwy sługa zaszczycić i panu zastawić szlachectwem może" (podkr. A. M.). Widać tu pewną analogię do sytuacji, w których prawo zwalniało poddanych od posłuszeństwa względem pana.

Słudzy szlacheckiego stanu bywali nie tylko na wielkich dworach; w XVIII w. spotykamy ich także u średniozamożnej szlachty. Tam jednak stosunki były bardziej familijne. “Życie obywateli na wsi było tak jednostajne, monptonne, że dzień do dnia podobien był jak dwie krople wody. Za mojego już dzieciństwa [Ochocki, którego cytujemy, pisze tu o pierwszych latach panowania Stanisława Augusta] poobiednia kawa stała się zwyczajna, chociażby gości nie było. Jegomość jak skoro na brzask, obchodził gumna, obory, stajnie, kuchnie i wszystko, co do jego departamentu należało. Za nim często dawały się słyszeć krzyki, skutek bolesnych razów, któremi winnych obdzielał nie odkładając; nie przeszkadzało to do odmawiania koronki lub różańca, którego z rąk nie wypuszczał.

Jejmość zimą. dobrze przede dniem budziła swoje dziewki i fraucymer do wrzecion i kołowrotków, ale i tu się rzadko bez huku i hałasu obchodziło. Wielka księga, w jaszczur oprawna i na klamry zapinana, nie odstępowała jejmości, z niej codzień odbywało się nabożeństwo, potem dosyć rano jeszcze następowała kawa. Czasem się i dziewczynie, która ją przynosiła, placek jaki oberwał, jeśli podana była nie tak jak potrzeba [...J Obiadek bywał skromny, na cynie; dom szlachecki rzadko miał więcej nad jaki tuzin łyżek i sztućców srebrnych i to chowano w kolbuszowskim biurku pod kluczem jegomościnym od gościa [tzn. na przyjazd gości]. Dla pana i pani były sztućce srebrne, uprzywilejowane, reszta stołow-ników, domowych, nawet ks. kapelan, jedli łyżkami blaszanymi [...] W wieku przeszłym [tj. osiemnastym] prawie każdy dom obywatelski miał kapelana;

klasztorom rue zbywało na zakonnikach różnej reguły, pospolicie funkcję tę spełniających".

Kapelan, jak z tego wynika, miał we dworze szlacheckim pozycję dość wysoką. On jeden - jak pamięta Ochocki - dzielił przyjemność i zaszczyt zakosztowania kminkówki z domowej apteczki po mszy św. a przed obiadem. Ale funkcje religijne i towarzyskie łączył kapelan z dyscyplinarnymi. Ojciec Jana Drklana tak opisuje gorszącą sprawę, jaka zdarzyła się w 1774 r. we dworze w Januszpolu na Wołyniu. Gdy mnożyły się klęski - gradobicia, pomoru bydła,

366

ognia - “nareszcie odkryła się zgroza peccatum sodomicie [tu: grzechu nieczy­stości]. Marysia Zakrzewska, szlacheckiego rodu, wychowanica jejmości, wielka faworytka i bardzo usposobiona, okazała się winną; długo się taiła, ale panna Stoklińska doszła wszystkiego. Przyznała się wreszcie do konszachtów i amorów z Mikołajem teórbanistą poddanym moim, którego kosztem moim wyeduko-wałem. Nie mogliśmy tego puścić płazem. JM Ksiądz kapelan wyznaczył dziewczynie sto dyscyplin, ale jejmość odprosiła na czterdzieści. Aby zapobiec przypadkowi, przywiązano ją do drabiny i wyliczono, a teorbanistę kazałem w dybki pod strażą posadzić na pięć tygodni, co piątek o chlebie i wodzie po sto dyscyplin. W każdy piątek była msza na ich intencyją, a z ich zasług po złotemu na nią wytrącano".

To wydarzenie, nad którym dwór - z wyjątkiem jednak obojga młodych -łatwo przeszedł do porządku, dobrze ilustruje styl życia dworu szlacheckiego, w którym atmosfera rodzinna wiązała się z surowością.

Warto przeciwstawić temu tryb życia w dworze nieco większym i zasobniej-szym. Opisał to Seweryn Bukar, którego ojciec odgrywał wśród szlachty na Wołyniu rolę pośrednią między wojewodą kijowskim, Stępkowskim, a Ochoc­kim.

Posiadając klucz i cztery rozrzucone na Wołyniu wsie, działając w polityce, Bukar musiał mieć komisarza, “któryby wszędzie objeżdżał i rozporządzał". “Był marszałek dworu, koniuszy a razem berejter i weterynarz, gdyż stado było piękne i dość liczne. Była orkiestra ze dwunastu ludzi złożona prócz kapelmajstra [...] Ułanów dwunastu ze szlachty; ci wszyscy byli uzbrojeni w karabinki i pałasze i umundurowani [...] Prócz tego był kapelan, metrowie [nauczyciele] etc. -Jednem słowem, zarywało to na dom magnacki au petit pied [...]". Charakte­rystyczne są różnice porządku dnia w zestawieniu z domem mniej zamożnych, jednowioskowych. Ochockich. Rodzice Seweryna “wstawali o godzinie szóstej;

po kawie, o godzinie ósmej, kapelan ze mszą ś. wychodził, której matka moja codziennie słuchała, ojciec zaś wtedy, gdy mu expedycyje i zajęcia różne piśmienne pozwalały. Obiad powszechnie o godzinie dwunastej. Do stołu, prócz osób familię składających, siadał komisarz, kapelan, metrowie, jacy byli wó­wczas, panna jeźli była z rzędu owych, co stołowemi nazywano, i marszałek dworu, dla częstowania z wazy i pilnowania porządku stołowego i służby. Po krótkim wytchnieniu po obiedzie ojciec odchodził do kancelarii dla załatwienia swych interesów, matka zaś swoje domowe gospodarcze zajęcia miała. Po czem około godziny piątej następowała kawa. Dalej, gdy czas i pora pozwalały, wyjeżdżali rodzice, to do drugiego którego folwarku, to też zwiedzali różne kąty gospodarskie, pasieki etc. Kolacja latem następowała o godzinie ósmej [...] Około dziesiątej na spoczynek szli. W piękne wieczory na dętych instrumentach dawała się słyszeć muzyka [...] W zimowe zaś wieczory czytywano gazety, pisma publiczne lub książki [...]".

Styl życia warunkowały tu rozmiary włości (komisarz, objazdy folwarków), aspiracje i życie polityczne oraz zainteresowania kulturalne (orkiestra, metrowie, ułani), a także warunki życia towarzyskiego.

367

Więzi miasta ze wsią

Cudzoziemcy odwiedzający ziemie polskie i litewskie zwracali niekiedy uwagę na słabość i ubóstwo miasteczek, a nawet większych ośrodków miejskich Rzeczypospolitej. Podobne uwagi krytyczne miewali Polacy - ludzie służbowo podróżujący po kraju, którzy odwiedzali niezliczone miasteczka. “Niebylec -pisze poborca podatkowy w 1536 r., ściągający podatek dochodowy w powiecie pilzneńskim - dawniej wieś, teraz marne miasteczko szlachetnego Mikołaja Machowskiego, nowo osadzone, ma dotąd wolność [od podatku], jest tylko 15 osadników". W 1581 r. inny poborca łączy je w rejestrze z pobliską wsią Jawornik, pisząc o Niebylcu: “na podobieństwo miasteczka". Czterech rze­mieślników w miasteczku, trzech we wsi, nadto kmiecie na pogankach, zagrod-nicy i komornicy. Ten przypadek znajdzie swe przeciwieństwo w wysoko rozwiniętych ośrodkach miejskich Prus, Wielkopolski i, nieco rzadziej, innych dzielnic kraju.

W zależności od skali rozwoju miasta czy miasteczka układały się jego stosunki z okoliczną wsią. Pisząc o konfliktach społecznych, wspomnieliśmy także o antagonizmie między mieszkańcami miasteczek a ich feudalnym zwierzchnikiem, zwłaszcza starostą. Obecnie pozostaje naświetlić kontakty ze wsią reprezentowaną przez chłopstwo.

Małe, słabo rozwinięte miasteczka nie będą tu stanowić dla nas problemu, nie stwarzały bowiem napięć w swych kontaktach z okolicą, od której się nie odróżniały. Inaczej ośrodki większe, które w zależności od swej siły i struktury społeczno-gospodarczej eksploatowały okolicę. Zaznacza się to najwyraźniej w przypadkach skrajnych, które przedstawimy na przykładzie bogatych Żuław w epoce ich najlepszego rozwoju (początki XVII wieku) i położonej z dala od głównego nurtu gospodarki ekonomii samborskiej w ciężkich czasach XVIII stulecia.

Żuławianie reprezentowali potencjał towarowy znacznie wyższy od kmieci pozostałych ziem Korony. Zbyt zboża i innych produktów stanowił dla nich poważny problem i z nim wiązały się podstawowe kontakty wsi żuławskiej z miastem. Malbork, starając się opanować cały rynek ekonomii, której nadał swą nazwę, wprowadzał liczne ograniczenia swobody handlu, które w średniowiecz­nym stylu miały zapewnić ogółowi mieszczan optymalne ceny i równość dostępu do towaru. Nie wolno więc było wychodzić naprzeciw nadjeżdżającym chłopom, targować za murem miejskim, na ulicach wiodących od bram, jednym słowem:

podbierać towary innym potencjalnym nabywcom. Rezultaty owych usiłowań ustawodawczych były mizerne, o czym mogą świadczyć choćby liczne rozprawy sądowe wywołane takimi wykroczeniami. Dla żuławian było korzystne, że na ich terenie krzyżowały się interesy Gdańska, Elbląga, Malborka, a także usiłującego utrzymać jaką taką pozycję między tymi potentatami Nowego Stawu (Nitycha). Konkurencja mogła w pewnym stopniu podnieść ceny.

Podobnie jednak jak w kontaktach między mieszczanami miast portowych a spławiającą zboże szlachtą, między kupcem czy rzemieślnikiem a jego kontrahentem-chłopem

368

powstawały więzi wielorakie. Główną w nich rolę odgrywał kredyt. Jeśli mieszczaninowi udało się uwikłać chłopa w długi, miał w nim stałego dostawcę. Mogło to wpływać na ceny, z pewnością też pozwalało obejść wspomniane wyżej ograniczenia walki konkurencyjnej: wierzyciel uzyskiwał bowiem monopol odbioru nadwyżki towarowej od związanego z nim w ten sposób chłopa. W wypadkach konfliktowych mógł go nawet kazać aresztować za dług; takie jednak postępowanie nieuchronnie powodowało protest właściciela wsi, w wypadku Żuław - ekonoma malborskiego. Odwrotną stronę tej formy kontaktu miasta ze wsią stanowiło ułatwienie, czasem nawet wymuszenie, zbytu towarów miejskich na wsi.

Przeglądając rozprawy przed malborskim sądem wójtowskim dotyczące bankrutów, natrafiamy dość często na chłopów uwikłanych w długi, których wysokość przekracza wartość ich nieruchomości. Na Żuławach powodowało to licytację gospodarstwa, a wierzyciele kontentowali się w ustalonej przez sąd kolejności spłatą należności przez nabywcę. Jednakże przy okazji spraw o długi poznajemy też niekiedy okoliczności ich zaciągania. Dowiadujemy się, że chłopa wciągano do karczmy, podsuwano mu do podpisania niekorzystne umowy. W oczach - niewątpliwie stronniczych - chłopów mieszczanie stanowili pod tym względem środowisko wywierające wieloraką presję na prostodusznego kmiotka.

Niekiedy jednak podobne formy działania nie były zgoła potrzebne. Nieuro­dzaj i związany z nim brak ziarna siewnego (zwłaszcza jarego: owsa i jęczmienia) stawiał chłopów w sytuacji przymusowej, uzależniał od pożyczek ziarna udzielanych na lichwiarskich warunkach. Była to przeważnie doskonała okazja dla kupców zbożowych i, ogólnie, zamożniejszych mieszczan. Walka o prawo zawierania takich umów, udzielania pożyczek, stała się w XVII stuleciu istotnym elementem antagonizmu między szlachtą a mieszczaństwem.

Odmienna sytuacja rynkowa, w jakiej znajdowały się podgórskie wioski i zarębki (osady) ekonomii samborskiej, nie przeszkodziła temu, by ich mie­szkańcy znaleźli się w ustawicznych, niemożliwych do spłacenia długach wobec szlachty, instytucji kościelnych. Żydów i mieszczan-chrześcijan. Udzielany tu kredyt stworzył z czasem sytuację absurdalną, niemniej niezmiernie trwałą. Oto aby móc ściągać procenty, wierzyciele musieli niekiedy udzielać dalszych pożyczek. Sami byli najżywiej zainteresowani w podtrzymywaniu gospodarki zadłużonych chłopów. Kredyt, czy raczej lichwa, stawała się w tych warunkach podstawową formą eksploatacji wsi, być może równorzędną z rentą feudalną. Poprzez lichwę i spłatę długów w naturze produkt gospodarki chłopskiej dostawał się na rynki miejskie.

Kredyt i obrót towarowy są najistotniejszymi formami kontaktów między społeczeństwem wiejskim a miejskim. Przedstawienie antagonizmów, które na tym tle wyrastały, nie wyczerpuje jednak zagadnienia. Stosunkowo słabe powiązania wynikały z braku różnic potencjałów gospodarczych, niewielkie bowiem ośrodki miejskie były samowystarczalne w zakresie żywności. Jednakże targi tytoniowe czy jarmarki o lokalnym znaczeniu przyciągały chłopów i choćby

369

w tym ograniczonym zakresie kontakty między dwoma środowiskami społecz­nymi stale istniały.

Na dalszych stronach omawiamy konflikty szlachecko-mieszczańskie, nie wyczerpują one jednak kwestii współżycia obu stanów, osmozy ich kultur. Sprawa ta, aktualna w nauce polskiej głównie dzięki dawnym pracom Alek­sandra Briicknera i Jana Bystronia, uzupełnianym później studiami regional­nymi, ożyła ostatnio dzięki sesji poświęconej tradycjom szlacheckim w kulturze polskiej (1973 r.). Jak określić kulturę szlachecką? Czym i w jakim stopniu odróżniała się od mieszczańskiej? - Te, obok innych, zagadnienia badali Maria Bogucka i Janusz Tazbir. Zwraca się uwagę na elementy wspólne kultur miasta i dworu szlacheckiego: honor, tak ściśle związany z ideałem rycersko-szlacheckim, nie był obcy i mieszczańskiemu. Poetyckie inwokacje “wsi spokojna, wsi wesoła" czy “wsi cnotliwa" wychodziły spod pióra pisarzy obu stanów. Jednak zbliżone do szlachty ideały i wzorce cechowały głównie najwyższe (poziomem kultury bądź majątkiem) warstwy mieszczaństwa: organizowano popisy miejskiej milicji, turnieje, a ekskluzywne bractwa - kurkowe. Św. Jerzego - nawiązywały do średniowiecznych tradycji rycerskich. Przejmowano szlachecki strój szablę, kontusz, barwę - trudno jednak przyjąć, że miało w tym udział całe mieszczań­stwo. Nie sposób dziś śledzić subtelnych różnic mody, stylu bycia, czym - jak świadczy Pasek starał się wyróżnić bywały szlachcic, jednak, mimo osiągnięć w

370

epoce renesansu, mieszczaństwo (jak to ostatnio podkreśliła Maria Bogucka) rychło poczęło zatracać walory swej kultury, zapatrzywszy się na szlachecką. Z przyczyn głównie zapewne obiektywnych z większym trudem przychodziło to masie pospólstwa, i tam w znacznym stopniu styl życia kształtowały zwyczaje i obrządki cechowe.

W największym stopniu odrębny styl mieszczański mógł utrzymać się tam, gdzie istniały różnice Językowo-etniczne; w rezultacie ekspansji demograficznej i polonizacji szlachta (po duchowieństwie katolickim) stała się najpełniej polską grupą społeczną, gdy tymczasem struktura etniczna ludności miast różnych regionów kraju była bardziej złożona.

Jeśli jednak podkreślamy sarmatyzację wyższych warstw mieszczaństwa, to jest również charakterystyczne, że w okresie Sejmu Czteroletniego dumę i aspiracje społeczno-polityczne mieszczaństwa w rządzonej przez szlachtę-mag-naterię Rzeczypospolitej symbolizować będzie skromny, zachodniej mody strój uczestników Czarnej Procesji w Warszawie 2 grudnia 1789 r., wiozących w powozach swe postulaty królowi.

Na najniższych wreszcie stopniach drabiny społecznej mieszkańcy miasta i wsi zbliżali się ku sobie w innych zgoła okolicznościach. Wystarczy tu wspomnieć omawiane wyżej zjawiska: znaczną liczbę drobnych, podupadłych, mało różnią­cych się od wsi miasteczek zamieszkiwali ludzie żyjący w podobnych jak chłop pańszczyźniany warunkach materialnych i społecznych; mimo przywiązania prawnego do ziemi wciąż napływ ze wsi zasilał większe ośrodki miejskie, które -zwłaszcza Toruń czy Gdańsk - rozwijały się najlepiej. Czy proces ten mógł pozostać bez wpływu na kulturę mieszczańską?

Migracje

Gdy chcemy uzyskać odpowiedź na pytanie, czy społeczeństwo Rzeczypo­spolitej było ruchliwe, czy też nie, lektura źródeł zdaje się udzielać przeciwstaw­nych sobie odpowiedzi, a przynajmniej impresji. Jeśli damy wiarę skargom sejmikującej szlachty, przyznamy, że kraj był pełen włóczęgów, stale zmienia­jących miejsce pobytu, niechętnych do pracy i niebezpiecznych dla porządku publicznego. Jeśli natomiast uwierzymy w skuteczność konstytucji sejmowych i uchwał sejmikowych, weźmiemy pod uwagę wszystkie trudności związane ze zmianą miejsca pobytu i środowiska - wyniknie z tego wniosek o znacznej stabilizacji mieszkańców wsi i miast. Jednakże tzw. ruchliwość pozioma, a więc zmiany miejsca zamieszkania, które nie wiążą się ze zmianami pozycji społecznej, dotyczy także wyższych warstw. W tym wypadku inne kierują nią motywy i inne przynosi ona rezultaty. Całość zagadnienia kształtuje się odmiennie w zależności od dzielnic kraju i od okresu. W tych różnych układach przestrzenno-czasowych będziemy ów problem rozpatrywać.

Przywiązanie chłopa do ziemi nie zahamowało samo przez się ruchliwości

371

chłopstwa ani nie było głównym powodem jego stabilizacji. Przenoszeniu się chłopów z jednych dóbr do innych zapobiegały z dużą skutecznością także inne czynniki. Wielu spośród kmieci było zadłużonych wobec swych panów i ten fakt - niemożność spłacenia długu - trzymał ich na miejscu równie trwale jak ogólnie obowiązująca norma prawna. W Inflantach XV i XVI w. dostrzega się nawet związek między zadłużeniem kmieci a wytworzeniem się poddańczego przy­wiązania do ziemi. W Koronie od XVII stulecia coraz większa część ruchomości kmiecych przestaje być ich własnością, pochodząc z załogi, czyli bydła i narzędzi, które pan oddawał w użytkowanie chłopu, aby ten mógł gospodarować i wykonywać powinności.

Wydaje się, że odejście ze wsi było dla chłopa we wszelkich okolicznościach decyzją trudną. Kto wie, czy coraz cięższe warunki, w jakich wypadało mu żyć i gospodarować, nie ułatwiały w pewien sposób decyzji ucieczki. Chłop miał coraz mniej do stracenia. Co miał jednak do zyskania? Z punktu widzenia bilansu osadnictwa i demografii jest szczególnie ważne, że od schyłku XVI stulecia zmniejszyła się emigracja chłopów do miast. Kmiecie przenosili się najczęściej do innych dóbr, rzadko na większe odległości. W bilansie strat i zysków po stronie tych pierwszych wpisać mógł zbiegły chłop utratę użytkowanych nieruchomości, przeważnie także bydła i narzędzi pozostawionych na opuszczonym miejscu, dalej trud i wysiłek związany z osadzeniem się na nowym gospodarstwie, wreszcie lęk i ryzyko kary. Zysk stanowiła różnica między pierwotnymi obciążeniami a uzyskaną następnie wolnizną, czasem lepsza gleba, lepszy pan. Można jednak powątpiewać, czy decyzji ucieczki towarzyszyła z reguły spokojna kalkulacja zysków i strat. Czasem były to decyzje wywołane wieścią o powodzeniu wcześniej zbiegłych sąsiadów, często po prostu akt rozpaczy; jeśli tak było istotnie, to wzrost ucisku i ubożenie wsi stymulowały tego rodzaju migracje.

Inne bodźce kierowały odchodzeniem ze wsi dzieci chłopskich. Kryzys gospodarki miast, a zwłaszcza miasteczek, skurczył możliwości korzystnego zatrudnienia w rzemiośle. Z drugiej strony zwiększany wymiar pańszczyzny podnosił zapotrzebowanie gospodarstw kmiecych na siłę roboczą. Zmuszony często do zatrudniania czeladzi, by sprostać wymaganiom folwarku, chłop nie był zapewne skłonny dać odejść ze wsi synowi. Nie znaczy to, rzecz jasna, by nie istniała migracja dzieci chłopskich. Wędrówki sezonowe, kierowane ku dzielni­com kraju o trwałym deficycie siły roboczej i stosunkowo wysokich płacach, zaopatrywały biegunów i ich rodziny w gotówkę. Dzięki nim niekiedy właśnie człowiek luźny, a nie zasiedziały kmieć, dysponował pieniędzmi, które w warunkach dominującej w środowisku chłopskim gospodarki naturalnej wy­dawać się mogły fortuną. W wielu wypadkach wychodźstwo sezonowe przemie­niało się w trwałą emigrację, czasem połączoną z, formalną przynajmniej, deklasacją zbiega, który osiadał jako zagrodnik lub stały robotnik rolny.

Różnorodne kataklizmy nękające terytorium Rzeczypospolitej przyspieszały tego rodzaju migracje ludności wsi i miasteczek (to bowiem, co powiedziano wyżej o chłopstwie, da się, mutatis mutandis, odnieść także do osad miejskich). Zniszczenia wojenne i przechody wojsk poza teatrem działań wojennych

372

powodowały dezorganizację życia wsi, rozluźniając więzy i ruszając ludzi z miejsca. Ogromny procent pustych gospodarstw nie da się wytłumaczyć śmiercią ich mieszkańców kmieci wraz z rodzinami; uciekali przed doraźnym niebezpieczeństwem, na przykład plądrującym wojskiem, tak jak zbiegali przed zarazą. Tylko część wracała, gdy niebezpieczeństwo minęło. Można powiedzieć, że lęk stawał się jednym z ważnych czynników migracji; z drugiej strony trzeba wiedzieć, że inny lęk obawa przed obcym, nieznanym - powstrzymywał wielu od ruszania się z rodzinnej wsi czy miasteczka.

W sposób łatwiej uchwytny można zauważyć, że powstrzymywały od odejścia nabyte lub odziedziczone prawa, np. do sołectwa. Jakkolwiek sołtysi ulegali zarazie na równi z innymi mieszkańcami wsi, a stacje czy inne formy opresji ze strony wojska były dla nich groźniejsze niż dla biedoty, wielką próbę wojen połowy XVII w. sołtysi przetrzymali lepiej. Lustracje powojenne znacznie rzadziej notują opuszczone sołectwa niż gospodarstwa kmiece, a zwłaszcza zagrody. Zdrowe ręce tyle samo warte były wszędzie; do gospodarowania po kmiecemu potrzeba było nadto bydła i narzędzi, przywilej sołtysi natomiast obowiązywał tylko w danym miejscu. Gdzie indziej sołtys przestawał być człowiekiem z przywilejem, choć liczył się jeszcze w zestawieniu z kmieciem czy zagrodnikiem.

To samo, co o sołtysie, napisać by można o młynarzu, karczmarzu czy manie (lemanie) wszystkich mieszkańcach wsi cieszących się przywilejami. Przywilej tracił jednak na ważności w miarę czasu, od schyłku XVI stulecia, choć sprawa przedstawiała się odmiennie w różnych dzielnicach kraju i typach dóbr;

przywileje najczęściej występowały -jak wiemy - w królewszczyznach, a w sensie geograficznym - w Prusach Królewskich.

Ogólnie we wszystkich formach migracji poszczególne ziemie Rzeczypo­spolitej uczestniczyły w różny sposób i w niejednakowym stopniu. Szczególną rolę w tym względzie odegrało Mazowsze. Od późnego średniowiecza aż po wiek XX dzielnica ta posiadała spore nadwyżki ludnościowe, choć przecież społeczne i materialno-techniczne warunki życia zmieniły się przez ten czas ogromnie. Sprawa wiąże się nie tyle z gęstym zaludnieniem, co ze strukturą zasiedlenia i posiadania ziemi, a w późniejszych czasach również ze słabym uprzemysłowie­niem. Od XV do XVIII wieku Mazurzy chłopi, mieszczankowie i szlachta -zasiedlają okoliczne ziemie na północy i wschodzie. Poza zwartym zasiedleniem szerokiego pasa pogranicznego na południu Księstwa Pruskiego i części Warmii, osadnictwo mazurskie sięgnęło w XVII w. głęboko na północ, aż po Zalew Wiślany.

Mniej znana jest rola Mazowsza w zasiedlaniu Prus Królewskich. O szlachcie mowa będzie osobno; tu trzeba podkreślić, że długotrwałe wędrówki sezonowe na Żuławy i na Pomorze Gdańskie pozostawiły trwale ślady demograficzne. Gdy na Żuławach chłopi pełnorolni byli to wyłącznie Niemcy-luteranie i olędrzy-me-nonici, to wśród zagrodników i czeladzi trafiało się wielu Polaków i katolików. Podobnie na pobliskich ziemiach województwa pomorskiego, w dobrach zarówno szlacheckich, jak królewskich. Jak się zdaje, z myślą o stałych

373

pracownikach, nie tylko o dorywczych przybyszach, mówili gburzy żuławscy -sami luteranie - prosząc lustratorów w 1565 r., aby lany kościelne “mogli jem być przywrócone na kościół, aby się mogła służba boża dziać u nich, jako indzie, przypominając, iż dla kościoła nie mogą czeladzi z Polski zachować, że muszą żyć ustawicznie jak bydło". Mowa niewątpliwie o kaplicy katolickiej we wsi luterańskiej.

Mazurzy zasiedlali również Podlasie i pograniczne ziemie Litwy, a czynili to lak skutecznie, że krainy kolonizowane rychło zaczęły z kolei same zasiedlać. Szło też osadnictwo z Mazowsza i Podlasia ku południowemu wschodowi.

Całkiem odmienna była sytuacja Wielkopolski. W toku trzech omawianych tu stuleci, mimo dwóch wojen ze Szwecją i rezonansu trzeciej (z lat 1626-1629), dokonuje się w tej dzielnicy proces intensywnej kolonizacji wewnętrznej. Od drugiej połowy XVI do końca XVIII w. obszar zagospodarowany Poznańskiego i Kaliskiego wzrósł o 20%. Mimo zastrzeżeń co do ścisłości tego typu oszacowań, nie ulega wątpliwości, że kryzys gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej zazna­czył się na tym terenie słabiej. Nowych osadników potrzebowały także miasta. Poczynając od lat dwudziestych XVI w. Wielkopolska przyciągała tkaczy sukna z Dolnego Śląska; osiadali oni we Wschowie, Lesznie, Kościanie i innych starych ośrodkach tego rzemiosła, następnie zaś także w tzw. nowych miastach (bliźniaczych osadach dawnych miast) oraz osadach zakładanych na surowym korzeniu. Wreszcie połowa XVIII w. przyniosła kolejną fazę rozwoju miast i nowe zapotrzebowanie na osadników.

Również popyt na siłę roboczą dominował w Prusach Królewskich. Obok zjawisk i czynników, o których była mowa w związku z osadnictwem z Mazowsza, wspomnieć trzeba koniunkturę w handlu bałtyckim. W Prusach rozwijały się dłużej niż w Koronie miasta, w szczególności położone nad Wisłą -Toruń i Grudziądz. Przyciągał więc zwłaszcza sam Gdańsk, gdzie rzemiosło i handel potrzebowały tysięcy rąk do pracy i oferowały stosunkowo wysokie wynagrodzenie, oprócz innych atrakcji wielkomiejskiego życia.

Bilans migracyjny Małopolski był bardzo złożony i jest mało znany. Wschodnie powiaty tej dzielnicy zbliżone były do kresowych ziem Korony i do Wielkiego Księstwa, dzieląc ich losy demograficzne. Podkarpacie rozwinęło się później niż tereny położone niżej; tu posuwała się na zachód kolonizacja wołoska, osadzali się chłopi przybyli z północy. Z kolei regiony przemyslowo--górniczeJak Zagłębie Staropolskie, Zagłębie Częstochowskie, kopalnie srebra i ołowiu w okolicach Olkusza, kopalnie soli w Wieliczce i Bochni, również potrzebowały licznych rąk roboczych zarówno wykwalifikowanych, jak i niefachowych. Nie wytworzył się jednak na poważniejszą skalę typ osiedla przemysłowego, przyciągający ludzi luźnych. Właściciele ziemscy - głównie biskupi i starostowie - starali się raczej wykorzystać w przemyśle nadwyżkę powinności pańszczyźnianych.

Nie doczekały się szczegółowego opracowania migracje zawodowe. W warunkach późnego feudalizmu miały one specyficzny charakter, zarówno bowiem liczba wolnych, jak fachowców nie była znaczna w stosunku do ogółu

374

ludności. Wędrowali więc czeladnicy cechowi, którym przepisy nakazywały odbycie “wędrówki", czyli stażu pracy u mistrzów w innych miastach. Badając szlaki, jakimi krążyli czeladnicy sukienniczy, białoskórniczy czy nożowniczy, uzyskujemy pierwszorzędną .informację o związkach handlowych, choć także kulturalnych, między regionami. Jak się zdaje. Małopolska i Wielkopolska były pod tym względem słabo ze sobą powiązane. Rzemieślnicy wielkopolscy i pruscy częściej jeździli do miast niemieckich lub stamtąd przybywali; kontakty np. między Poznaniem a Krakowem były słabe. Zapewne czynnik łączący obie główne dzielnice Korony stanowił także i pod tym względem Śląsk.

Powstanie manufaktur otworzyło nowy etap migracji, który choć nie imponował liczbami, to jednak miał niemałe znaczenie dla rozwoju przemysłu i kultury. Fachowcy z reguły byli cudzoziemcami: zarówno mistrzowie zakładów metalurgicznych, założonych w XVII w. w Bobrzy przez Włochów z Bergamo, Caccich, jak manufaktur szklanych czy farfurni z XVIII w. W manufakturach produkujących wyroby artystyczne czy szerzej - luksusowe potrzebni byli nie tylko fachowcy-technicy, ale także artyści znający najnowszą modę dworów europejskich.

Na szerszą skalę przyciągano fachowców do Wielkopolski. Poczynając już od lat poprzedzających wojnę lat 1655-1660, szczególnie jednak w okresie powojen­nej odbudowy i rozwoju czasów stanisławowskich, zachęcano cudzoziemskich rzemieślników i fachowych rolników do osiadania w tej dzielnicy. Właściciele miast na pograniczu Śląska i Marchii rozsyłali ulotki werbunkowe, zachęcające do osadzania się w ich posiadłościach. Przy pomocy cudzoziemców zagospo­darowano wiele nieużytków.

Zupełnie odmienny charakter miały procesy migracyjne zachodzące wśród szlachty. Nie będąc przywiązany do ziemi, był jednak szlachcic zespolony ze swym powiatem, ze swym sąsiedztwem wielu nieformalnymi więzami". Z drugiej strony klejnot jego uznawany był w całym kraju i tylko przy okazji sporów o urzędy ziemskie i królewszczyzny wydobywano sprawę indygenatu, czyli szcze­gólnych uprawnień przysługujących szlachcie miejscowej w stosunku do osiad­łych w innych ziemiach. Przeszkodę tę można jednak było ominąć nabywając dobra ziemskie w dzielnicy (województwie), w której się starało o urząd. I tu dochodzimy do problemu szczególnie dla migracji szlacheckich istotnego.

Szlachcic szukał warunków, które pozwoliłyby mu żyć odpowiednio do stanu czy raczej - do jego w tym zakresie aspiracji. Pogoń za ziemią, za posiadłościami ziemskimi kierowała migracjami szlachty. Najjaskrawiej przejawiło się to w odniesieniu do szlachty drobnej. Pisząc jeszcze przed dziewięćdziesięciu laty o rycerstwie włodyczym i szlachcie zagrodowej, Karol Potkański zauważył, “iż gdyby nie kolonizacja Rusi najbiedniejsza część szlachty [...] byłaby przeszła w mieszczaństwo lub zupełnie schłopiała". Można to odnieść zarówno do XV, jak i do następnego stulecia. Jakkolwiek czego innego szukali dla siebie przenoszący się chłopi, czego innego zaś włodycy i szlachta, czasem - zwłaszcza w Księstwie Pruskim - zbliżali się do siebie pozycją społeczną. Jeśli jednak szlacghcic emigrował na ziemie Rzeczypospolitej, zapewnione miał utrzymanie klejnotu, a

375

liczyć mógł na objęcie stosunkowo rozległej dzierżawy czy dóbr na własność na kresach.

Długofalowe rezultaty takich migracji zostały zbadane przez Mariana Biskupa dla województwa pomorskiego drugiej połowy XVI w. Wyniki przedsta­wia tabela nr 15.

Tabela 15



Liczba


posia-




Szlachta właściciele wsi


dło


ści


Procent


(wedle pochodzenia)


wsi


części


ogółu po­siadłości






wsi




Szlachta pochodzenia miejscowego


205


70


47,7


przybysze z Polski (Korony)


57


49


18,4


z Prus Krzyżackich








i ziemi chełmińskiej


22


27


8,5


z Pomorza Zachodniego


10


7


2,9


ze Śląska


l


5


1,0


z innych ziem Cesarstwa


36


27


10,9


pochodzenie nieokreślone


61


-


10,6


Razem


57


11


100,0



Na 463 wsie należące do szlachty w latach sześćdziesiątych i siedemdziesią­tych XVI w. 205 wsi i 70 części zamieszkiwała szlachta autochtoniczna; resztę właścicieli stanowiły rodziny, które przed kilku pokoleniami przybyły tu z innych dzielnic i krajów. Ta szlachta napływowa była już jednak wówczas doskonale zakorzeniona w Prusach Królewskich i cieszyła się indygenatem. Gros jej osiadło tu od XIV czy początków XV w. Na niektórych jednak terenach, zwłaszcza w powiecie świeckim, napływ szlachty z K-orony i ziemi chełmińskiej, położonej tuż za Wisłą, był znaczniejszy: mamy tam wówczas 24,5% miejscowych, obok 34,3% posiadłości w ręku potomków przybyszów z Polski (Korony) i 17,7% przyby­szów z innych części Prus; pochodzenie 17,6% właścicieli wsi i ich części jest nieznane, inni zaś przybysze stanowili łącznie zaledwie parę procent.

Ten stosunkowo znaczny napływ szlachty rozłożył się jednak na około dwieście lat i spowodowany był zarówno intensywnym osadnictwem na pograniczu zachodnim (trzebieżą puszcz w okolicach Chojnic-Tucholi), jak ruiną kraju w wyniku wojen polsko-krzyżackich. Migracje między Wielkopolską a Małopolską były z pewnością słabsze.

Wspomnieć wreszcie trzeba zjawiska nieznaczne w sensie liczbowym, mające jednak duże znaczenie społeczne. Wszystkie, a przynajmniej liczne, zjawiska społeczno-kulturowe wiązały się w jakiś sposób z migracjami. Obok artystów, którzy tworzyli w ogromnym stopniu polski renesans, barok i klasycyzm, przybywali na ziemie polskie w okresie tolerancji antytrynitarze włoscy i bracia czescy. Nietolerancja połowy XVII stulecia spowodowała z kolei emigrację braci polskich.

376

W sensie najogólniejszym element migracji, zmiany miejsca zamieszkania, kryje się we wszystkich zjawiskach dynamicznych zarówno związanych ze wzrostem, jak z depresją i upadkiem. Oczywiste są więc zjawiska osadnicze i związane z wojnami ucieczki. Bez zmiany miejsca pobytu ogromnie utrudniony był awans społeczny, zwłaszcza ów ukryty i nielegalny. Gdy jednak w najwyż­szych warstwach społeczeństwa szlacheckiego dokonywały się przegrupowania, to i one, w jakimś sensie, oznaczały zmianę rezydencji.

Oczywisty charakter migracyjny mają zbiegostwo chłopów i lokacje miast. Są to zjawiska, które trudno ująć sumarycznie. Zbiegostwo miało charakter wielokierunkowy; chłopi rzadko osiadali daleko, jakkolwiek zapewne ogólny bilans zbiegostwa byłby dodatni dla kierunku wschodniego. Podobnie działo się z nowo zakładanymi czy rozwijającymi się miasteczkami: powstawały one przez wszystkie trzy omawiane tu stulecia niemal wszędzie, ze zmiennym powodzeniem. Zapewne najwięcej osadników z dalszych stron przyciągnęły w XVI/XVIT w., a następnie w okresie odbudowy po wojnach, ziemie Rusi i Ukrainy.

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Zależności i dystanse społeczne

Walka klasowa chłopstwa

K-onflikt między dwiema podstawowymi klasami społeczeństwa feudalnego przybierał na ziemiach Rzeczypospolitej specyficzne formy. Historycy zadają sobie pytanie, dlaczego zbrojne formy oporu chłopskiego występowały tak rzadko i jakie w ogóle zjawiska społeczne włączać trzeba w zakres pojęcia walki klasowej chłopstwa. Jeśli nie liczyć pojedynczych badaczy przedwojennych, przeważnie związanych z ruchem ludowym, zagadnienia te stały się przedmiotem zainteresowania historyków dopiero w latach powojennych. Ówczesna skłon­ność do poszukiwania wszelkich przejawów walki klasowej oparta była na dość powierzchownej, przeważnie, interpretacji materializmu historycznego. Wydo­byto ze źródeł obfity i cenny materiał, jednak wielu badaczy wykazywało skłonność do uznawania wszelkich niemal przejawów życia wsi za walkę klasową chłopstwa. Przyczyniło się to z kolei, poczynając od roku 1956, do drugiej krańcowości — braku zainteresowania tym zjawiskiem, do swoistej ucieczki w sferę ekonomiki wiejskiej i handlu zbożowego. Tymczasem walka klasowa chłopstwa w Rzeczypospolitej stanowi zjawisko interesujące, choćby dlatego, że przedstawia się odmiennie zarówno od stosunków rosyjskich (brak wielkich powstań — wojen chłopskich, jak Iwana Bołotnikowa i Stieńki Riazina), jak zachodnich.

Szczególne cechy stosunków polskich w tym względzie kształtowały się następująco: poczynając od pierwszych lat XVI w., a od 1520 r. formalnie, państwo nie ingerowało w stosunki między chłopem a panem, co przyczyniło się walnie do ograniczania konfliktów — chłopi danej wsi, danej włości najwyżej, występowali przeciwko swemu panu, nie wciągając w tę walkę innych chłopów, podległych komu innemu. Państwo pozostawało na uboczu, nie było przed­miotem antagonizmu czy nienawiści chłopów. Ciężary podatkowe były prze­ważnie łagodniejsze od powinności wobec pana gruntowego i ściągano je za jego pośrednictwem. Brakło więc czynnika, który łączyłby chłopstwo w oporze przeciw wielkiemu ciemięzcy, jakim — np. we Francji — była gabelle (podatek od

378

soli). Ten zresztą przykład wyraziście podkreśla różnice. Odpowiednikiem gabelle było w Polsce czopowe (akcyza) od napojów, zwłaszcza od piwa, jednakże konsumenci chłopscy silniej od tego podatku odczuwali niedogodności propi­nacji z jej wzrastającym od XVII w. przymusem. To zaś była sprawa bezpośrednia między panem a poddanym.

Organizacja folwarku pańszczyźnianego miała również wpływ na charakter walki klasowej na wsi polskiej. Pan i poddany powiązani byli wieloma więzami, jak pańszczyzna, użytkowanie lasów pańskich przez chłopów, sądownictwo patrymonialne. W warunkach zachodnioeuropejskich, gdzie stosunek pan—­chłop w znacznym stopniu określał kontrakt, relacja ta była bardziej sformali­zowana, a zarazem ściślej określona. Pogorszenie sytuacji chłopstwa polskiego nastąpiło w przeważającej mierze drogą powolnych, jednokierunkowych zmian, podnoszących powinności kmiece. W pewnych tylko sytuacjach wstrząs bywał tak znaczny, że prowokował zbiorowy opór. Często był to zbieg kilku okoliczności, czasem pojawiała się w gromadzie kmiecej indywidualność, która potrafiła zorganizować opór. W najczęstszych wypadkach jednak mamy do czynienia z postawami i sytuacjami, które zaklasyfikować niełatwo.

Trzeba wyjść od przykładów, zaczerpniętych przez Zbigniewa Ćwieka z akt sądu referendarskiego, rozstrzygającego sprawy między poddanymi a zarządem dóbr królewskich, i z akt grodzkich.

Oto na ziemi przemyskiej pod Kańczugą dzierżawca chwyta za włosy poddanego, który zbyt późno wyszedł do pracy na pańskim. Wtem inny chłop uderza dzierżawcę drągiem w głowę i goni go po polu. Chłopi z Chliny w starostwie żarnowieckim biją i ranią służbę dworską, zmuszającą ich do powinności. Podstarości mielnicki wyprawia się zbrojnie z hajdukami dworskimi do wsi Borsuk, aby egzekwować zaległości w odrabianiu pańszczyzny, musi jednak uchodzić, gdyż po pierwszych aktach gwałtu wobec poddanych występuje przeciw niemu cała wieś, zbrojna w drągi i kamienie.

Sprawę stosunków między panem i jego sługami a poddanymi poznajemy zwykle z akt dotyczących sporów; są to więc informacje specyficznie dobrane, można jednak przyjąć, że po obu stronach dominowała skłonność do gwałtu. Ponieważ brakło instytucji, które choćby pozornie zachowywały obiektywizm i rozstrzygały spory (parę uwag poświęcimy jeszcze sądowi referendarskiemu), każde spięcie z byle powodu mogło zakończyć się gwałtem. Mimo więc że tak niewiele było buntów chłopskich na większą skalę, ograniczone lokalnie akty oporu zdarzały się bardzo często.

Poczucie wszechwładzy prawnej nad chłopem, połączone z sarmacką po­gardą wobec “chama" i prymitywizmem wielu panów, a zwłaszcza ich służby (ekonomów, dworników, karbowych), rodziło jakże łatwo brutalność. Niezli­czone warianty stosunków między dworem a wsią były niejasno określone, zależne od indywidualnych ocen i widzimisię władzy. Wszelka zwłoka i niedokładność w wypełnianiu poleceń uważane były za opór. Z drugiej strony poddanym nie pozostawało wiele możliwości innego protestu niż właśnie gwałt. Pewną możliwość w tym zakresie stwarzała zhierarchizowana organizacja

379

wielkich dóbr — królewskich, kościelnych i magnackich. Od 1582 r. funkcjo­nował dla królewszczyzn sąd referendarski, mający dbać, aby nie następowała dezolacja dóbr, aby poddanym działa się sprawiedliwość i aby oni z kolei wypełniali swe obowiązki. Komisarze referendarii powściągali ekscesy za­rządców starostw i dzierżaw, jednak mieli z nimi wspólny klasowy punkt widzenia. Podobnie ze słabiej funkcjonującymi organami w dobrach arcy­biskupich, które pozostawiły z wieku XVIII bardzo liczne skargi poddanych, i z działalnością rewizorów, doglądających, aby stosunki między dzierżawcami a poddanymi w dobrach magnatów układały się po myśli pana. W ciągu dwóch ostatnich stuleci istnienia Rzeczypospolitej coraz ostrzej odczuwano pustoszenie dóbr; zdawano sobie — wraz z Anzelmem Gostomskim — sprawę, że “robota kmiotków to dochód albo najwiętsza intrata w Polszcze" i że “roboty [dworskie] ma gospodarz tak szafować, coby kmiotków nie zubożył, a ku większemu pożytkowi co rok przyprowadził". Wprowadzenie pewnych form kontaktu właściciela ziemskiego i zwierzchnika feudalnego z poddanymi bez pośrednictwa dzierżawcy i rozbudowanej administracji miało przeciwdziałać stratom pana;

chłopi w licznych wypadkach rozumieli wynikające z tego korzyści i niekiedy umieli doskonale wykorzystywać sytuację.

Jak było w dobrach szlacheckich? Więcej tu zapewne zależało od cech osobistych właściciela majątku. Bliższy kontakt dworu i wsi wprowadzał więcej zrozumienia dla sytuacji poddanych; z drugiej strony każda ulga udzielona chłopu oznaczała bezpośredni, odczuwalny ubytek dochodu pana.

Okoliczności i formy oporu chłopskiego mówią wiele o społeczeństwie wiejskim i mentalności chłopstwa. Pamiętać jednak trzeba, że trudno o źródło bardziej zafałszowane niż skargi i akta sądowe w tych sprawach. Główna sprawa to solidarność gromady wiejskiej. Zapewne wiele danych mających świadczyć o zbiorowym, solidarnym oporze w istocie rzeczy służy propagandzie grozy, ma popierać argumentację starosty (dzierżawcy): “spiski" chłopskie są przecież zakazane. A jednak zdarzają się w referendarii skargi zgłoszone przez kilka wsi jednego starostwa łącznie, a rekordem dla XVII stulecia jest skarga 25 wsi starostwa wiślickiego przeciw Abrahamowi Gołuchowskiemu, staroście.

Solidarność w oporze staje się tym prawdziwsza, im więcej wysiłku dokłada zwierzchność feudalna, by ją rozbić. Wysyła się między chłopów szpiegów, stosuje selektywną odpowiedzialność zbiorową, jak w wyroku dla poddanych dzierżawy lipnickiej z 1647 r., gdy to “urodzony dzierżawca" ma wybrać czterech wśród kilkunastu oskarżonych, aby ich skazać na śmierć. Nader trudno jednak wyznaczyć natężenie solidarnego oporu, jego tendencje w czasie i zasięg w przestrzeni.

Opór chłopski w XV—XVI w. osłabiony był przez dość jeszcze korzystne położenie wsi. Ograniczanie i likwidacja przywilejów najzamożniejszej warstwy — sołtysów, karczmarzy, młynarzy — nie napotykało zapewne oporu ze strony ogółu kmieci. Areał gruntów kmiecych, możliwe warunki życia nie skłaniały do aktów rozpaczy. Jeśli propaganda kontrreformacyjna akcentowała niebezpie­czeństwo wojny chłopskiej, na wzór niemieckiej, powstania chłopów pruskich w

380

Sambii (1525) czy kuruców na Węgrzech (1514), należy w tym widzieć raczej obawy, histerię czy swoiste nieczyste sumienie szlachty niż wrzenie wśród chłopstwa. Endemiczny niepokój trwa jedynie na terenach marginalnych, gdzie gospodarka folwarczna najpóźniej się rozpowszechnia, podporządkowując sobie ludność podgórską czy puszczańską (Podkarpacie, pogranicze Pomorza Zacho­dniego i in.).

Z lat około połowy XVII stulecia mnożą się świadectwa zorganizowanych spisków. Jak o tym była mowa, obawiać się trzeba tendencyjnie przesadnych oskarżeń ze strony dworu, jednak oficjalne instytucje gromady wiejskiej zbyt były na widoku, by mogły służyć jako forum narad w kwestiach oporu przeciw zwierzchności. Dlatego też, nie przesądzając sprawy w poszczególnych wypad­kach, można uznać za prawdopodobne, że chłopi “tajemną i buntowną namowę między sobą uczyniwszy i spoinie się, aby jeden drugiego do gardły nie wydał sprzysięgłszy, marszałki sobie obierają i przy świecy woskowej wszyscy się zaprzysięgają". W dzierżawie horożańskiej (ziemia lwowska) chłopi nocą “krzyż z cerkwi wziąwszy na onym przysięgali, hasło przysięgi swej wydawając: do gardła, do ostatniej koszuli nie odstępować się, a tem bardziej w koniuracji swojej serca swoje umacniając, przydawali: By nam i do kozaków wszystkim iść na Ukrainę, gdzie nad tymi, przeciwko którym się konspirujem, mścić się będziem!"

Miało to się dziać w roku 1625 i byłby to przykład wczesnego związku między oporem chłopskim a Kozaczyzną. Sformułowania wskazują na język szlachecki raczej niż chłopski (“konspirujem"), jednakże ćwierć wieku później powstanie kozackie niewątpliwie ożywi wyobraźnię i nadzieje chłopów daleko poza zasięgiem działań wojsk Chmielnickiego.

Ataman kozacki liczył na chłopskie powstanie na tyłach wojsk Rzeczy­pospolitej, a przynajmniej na odosobnione wystąpienia, które zatrzymają część tych wojsk daleko w Koronie. Rezultaty były mierne: tzw. powstanie Kostki Napierskiego na Podhalu i rozległy, ale mniej ostry ruch w Wielkopolsce — od Kalisza do pogranicza pomorskiego. Jednak liczba lokalnych wystąpień niewąt­pliwie wzrasta koło połowy stulecia, a co ważniejsze, wyraźnie obniża się autorytet szlachty. “Bij zabij takich a takich matki synów [...] Ej dałby nam pan Bóg pana Chmielnickiego, nauczylibyśmy my tych panków jak to szarpać chłopa!" — wołali (wedle relacji sądowej) uzbrojeni chłopi i młynarze ze starostwa nakielskiego w czasie napadu na szlachcica Piotra Suchorzewskiego. Był to rok 1649. W tym samym czasie jeszcze dalej od Ukrainy, na jarmarku w Nowem (województwo pomorskie), poddani ze starostwa grudziądzkiego wołali bijąc szlachcica: “Bij zabij tę parszywą szlachetkę, która przed Kozaki uciekać umie! Nauczyć się ich bić! [...] Wychodź parszywa szlachetko! Uciekacie przed Kozaki! Nie chcecie z królem na pospolite ruszenie! Pozwoli nam was król bić, będziem was bić jako psów!" Tych przejawów upadku autorytetu szlachty oskarżyciel na pewno nie zmyślił.

Związek między upadkiem autorytetu władzy - szlachty jako grupy rządzącej czy aparatu państwowego — a natężeniem walki klasowej chłopstwa można wykazać także w stuleciu następnym. W szczególności wojna domowa związana

381

z Konfederacją Barską przyczyniła się na różnych terenach do nasilenia ruchów chłopskich. W ekonomii szawelskiej poddani, na których spoczywał ciężar “systemu" wprowadzonego tam przez podskarbiego litewskiego Antoniego Tyzenhauza, starali się nawiązać kontakt z konfederatami. “Tedy te są w tych początkach okazuje się przyczyny — czytamy w anonimowym liście — iż nie żadna influencyja ani podmowienie czyje,- tylko ucisk ludu do desperacji przyprowadził, które to pospólstwo oświadczało się, że niepokojów oczekiwało, prosząc Boga o to, przy mniemaniu, że ich tejeneralne wydźwignie nieszczęście z utrapienia" (1769 r.). Być może, jak sądzi Witold Kula, pewne kontakty między chłopami szawelskimi a konfederatami na Litwie wynikały z powiązań spo­łecznych: konfederacja tamtejsza była w znacznym stopniu drobnoszlachecka, a reformy Tyzenhauza, przywracające w ekonomii system folwarczno-pańszczy-źniany (po oczynszowaniach jeszcze za Sobieskiego), i założenie manufaktur — godziły w pewnym stopniu w interesy tamtejszej drobnej szlachty.

Na Ukrainie natomiast wybuch “koliszczyzny" — powstania w woje­wództwie bracławskim — wiązał się,, obok zaostrzenia pańszczyzny, z przymu­sowym przenoszeniem chłopstwa na obrządek unicki. Zawiązanie Konfederacji Barskiej godziło tu w chłopów-dyzunitów i ruch obrócił się przeciw kon­federatom.

W takim układzie spraw społecznych i politycznych chłopstwo nie było zainteresowane — ani dopuszczane — uczestniczeniem w obronie kraju. Szlachta obawiała się dania chłopom broni do ręki; piechota wybraniecka nie miała większego znaczenia, choć w okresie “potopu" brała czynny udział w partyzantce przeciw Szwedom. Szlachta na ogół była przekonana, że chłopi jej nienawidzą i jedynie szczególnie groźna sytuacja skłaniała do ich uzbrojenia. Przypomnijmy, oprócz “potopu", np. kosynierów i strzelców kurpiowskich w czasie powstania kościuszkowskiego; zamysł uzbrojenia poddanych przez roko­szanina Jerzego Sebastiana Lubomirskiego; wreszcie współdziałanie szlachty i chłopów, wszystkich zdolnych do obrony, na kresach, zwłaszcza południowo--wschodnich.

Na co dzień jednak antagonizm chłopstwa wobec panów przejawiał się w formach mniej gwałtownych niż walka zbrojna. W rozdziale o społeczności wiejskiej i na innych stronicach podkreślaliśmy ścisłe, codzienne związki łączące dwór szlachecki z chatami chłopskimi. Wynikało stąd wiele antagonizmów i nie sposób rozgraniczyć, które kwalifikują się jako przejawy walki klasowej, a które nie. Jednakże właśnie ów drobny, codzienny opór chłopstwa miał ogromne znaczenie, najsilniej bowiem wpływał na kształtowanie się stosunków poddań-czo-pańszczyźnianych. W warunkach ustroju czynszowego sposób gospodaro­wania chłopa-dzierżawcy interesował pana o tyle tylko, o ile musiał mu zapewnić dopływ czynszu w określonym terminie i wysokości. W systemie połownictwa, silnie rozpowszechnionym na południu Europy, feudał uczestniczył w gospo­darce chłopa swoim ziarnem, dzielił ryzyko zbioru, ale nie prowadził uprawy na własną rękę. Pańszczyzna najsilniej wiązała pana i poddanego, stwarzając najwięcej okazji do antagonizmu. Ubóstwo nie tylko skłaniało, ono po prostu

382

zmuszało chłopa do omijania poleceń pańskich. Kmieć, całkowicie powolny rozkazom, był dalej narażony na brutalność pana czyjego włodarza, swą pokorą mógł ściągnąć na siebie dalsze obciążenia, tracił natomiast szansę ulżenia swej doli dzięki chytrości.

“Kmieć-łotr", “kmieć-praktykarz" — już Anzelm Gostomski w XVI w. klasyfikował postępowanie poddanych wedle kategorii moralnych, we wszy­stkim niemal widząc złośliwość poddanych. Jednakże postępowaniem chłopów kierował zapewne głównie motyw samozachowawczy. Wysyłanie do pracy na pańskie pole gorszego sprzężaju, oszczędzanie własnych sił, zaniedbywanie posług, wreszcie zbiegostwo były dla najpokorniejszych nawet kmieci koniecz­nością, jeśli okoliczności — a więc zarówno ucisk, jakiklęski żywiołowe, nędza — spychały gospodarstwo na krawędź przepaści. W szczególności zbiegostwo, któremu poświęcono w nauce najwięcej uwagi, da się lepiej wytłumaczyć jako celowe — choć desperackie — działanie samozachowawcze niż jako przejaw walki klasowej.

Poddany nie mógł żadnym sposobem ugodzić silniej w interesy pana, jak zbiegając z jego dóbr. Z kolei szlachta była obezwładniona w swych akcjach skierowanych przeciw zbiegostwu przez swe sprzeczne interesy. Stanisław Śreniowski wykazał, że niezliczone uchwały sejmikowe, mające położyć kres zbiegostwu i ustanowić sprawny system przeciwdziałania, nie dawały rezulta­tu. Poddany był zbyt cennym nabytkiem, by go nie chronić przed pościgiem, stąd sprzeczny interes poszczególnych ziemian; w szerszej skali był to anta­gonizm regionów, z których chłopi zbiegali, i tych, które były celem ich ucie­czek.

Warto wspomnieć, choć sprawa ta wykracza poza problem walki samego chłopstwa, że wiele zależało od kogo i do kogo poddany zbiegał: wielcy właściciele bowiem dysponowali sposobami i środkami, by odzyskać zbiega.

Inne płaszczyzny konfliktów społecznych

Podstawowy front walki klasowej, o którym mowa była wyżej, nie wykluczał antagonizmów — może drugorzędnych, kształtujących jednak wyraziście obraz staropolskiego społeczeństwa. A więc, przede wszystkim, szlachta—mieszczań­stwo.

Istniało kilka płaszczyzn tego antagonizmu. Gdy szlachcic dostarczał produktów rolno-hodowlanych, mieszczanin oferował mu towary przywiezione z daleka (krajowe lub obce) i własne wyroby rzemieślnicze; powstawało przeciwieństwo interesów, notabene — przeciwstawiające mieszczanom za­równo szlachtę, jak chłopów. Już statut piotrkowski 1496 r. próbuje uregulować w interesie szlachty rynek siły roboczej ludzi luźnych; ten motyw rywalizacji o siłę roboczą utrzymywać się będzie długo, przy czym tam, gdzie istnieje zamożne chłopstwo, trwa z kolei spór o robotnika między wsią a folwarkiem. Z nierówną

383

siłą trwa konflikt o produkt dodatkowy gospodarstwa chłopskiego, zjawisko omawiane w związku z podziałem dochodu społecznego.

We wszystkich tych sprawach mieszczaństwo było dalekie od bezradności dzięki swej organizacji, a niekiedy i sile finansowej. Ustawa o zniesieniu cechów (1538, powtórzona 1552 r.) nie doczekała się realizacji. Cenniki ustalane od 1565 r. przez wojewodów w interesie szlachty (wyłączono z nich zboże i bydło opasowe) nie odegrały większej roli w ruchu cen — podobnie zresztą jak cenniki ogłaszane dla własnych już racji przez władze wielu miast. Wątpliwości wśród badaczy budzi określenie konstytucji roku 1565 jako antymieszczańskiej z powodu artykułu zakazującego kupcom krajowym wyjeżdżania za granicę z towarem; zgodnie z panującą wówczas doktryną ekonomiczną starano się raczej ściągnąć do kraju kupców obcych, by tu narzucić im korzystną dla miejscowych cenę.

Również sporna jest kwestia udziału miast w Izbie Poselskiej. Wysłannicy wielu miast, a także związków miast (zwłaszcza związku małych miast pruskich w XVI/XVII w., któremu przewodził Malbork), działali na dworze, w kancelariach i w sieniach sejmowych; Kraków, a od Unii Lubelskiej także Wilno, wysyłały posłów, mających od 1565 r. głos w sprawach miejskich. Ten stan rzeczy pozbawiał miasta wpływu na ważne decyzje polityczne, czy jednak — postawił pytanie Konstanty Grzybowski, badacz ustroju renesansowej Polski — mie­szczaństwo dążyło do utrzymania swej dawnej roli politycznej w państwie?

Spór mieszczaństwo—szlachta przesunął się z płaszczyzny ogólnopolitycznej i ustrojowej ku doraźnym sprawom gospodarczym; poza Prusami Królewskimi, gdzie mieszczaństwo było silniejsze i opierało się na żywych jeszcze tradycjach prawnych, możemy powiedzieć, że konflikt dwóch stanów przekształcił się w zbiór konfliktów poszczególnych miast z okoliczną szlachtą i ze starostami. Andrzej Wyrobisz, badając położenie miasteczek w XVI, a zwłaszcza w XVII wieku, w ustawicznych sporach między starostami a podległymi im organizmami miejskimi dostrzega powszechny i najdotkliwszy konflikt zagrażający funkcjono­waniu gospodarki.

Rozróżnić tu trzeba dwa warianty sytuacji: gdy zwierzchnikiem był starosta (miasta królewskie) i gdy miasto wchodziło w skład dóbr prywatnych. Posiadanie miasteczka uważane było za znamię zamożności właściciela ziemskiego. Nie ulega wątpliwości, że korzyści z posiadania miasteczka były znacznie większe, niż to wynika np. z lustracji królewszczyzn. Miasteczko (miasto) było potrzebne dla sprawnego funkcjonowania dóbr jako całości. Ten czynnik, oprócz prestiżu ziemianina, tłumaczy akcję zakładania miast w wiekach nowożytnych nawet tam, gdzie nie rokowały one szans rozwoju. Trudno jednak było utrzymać symbiozę folwarku i miasta, zwłaszcza gdy w grę weszła propinacja.

W pierwszej połowie XVI stulecia szlachta niepokoi się głównie wzrostem posiadłości miejskich na prawie ziemskim. Wiemy już, że w 1496 r., a następnie 1538 r. odbiera się mieszczanom prawo ich nabywania i nakazuje sprzedaż. Do wyjątków oprócz kilku większych miast Korony należały tu także miasta pruskie. Od tego czasu, zwłaszcza w wieku XVII, rośnie konflikt o prawo

384

wyszynku piwa, system poddańczy bowiem daje przewagę szlachcie; w króle-wszczyznach decydują starostowie; wobec słabego rozwoju produkcji rzemie­ślniczej w wielu ośrodkach zwężenie rynku zbytu na piwo grozi im katastrofą. Gdy przedstawiciele mniejszych miast pruskich ustalają na początku XVII w. tematykę wspólnych obrad, wymieniają sprawy religii (luterańskiej), wolności, a przede wszystkim warzenia piwa. Podobnie jak w wielu dziedzinach gospodarki wiejskiej, brutalna eliminacja konkurenta wydaje się szlachcie najprostszą drogą utrzymania czy podboju ograniczonego rynku.

Różnorakie teorie i ideologie — merkantylizm, sarmacka, zadowolona z siebie duma, czy fizjokratyzm — w warunkach polskich dyktują w istocie te same zalecenia, mające stworzyć dla ziemianina optymalną sytuację rynkową.

I znów, jak w najważniejszych kwestiach ustrojowych i politycznych, tak i w stosunku do miast konieczny był głęboki upadek, by wywołać w części przynajmniej społeczeństwa szlacheckiego zrozumienie konieczności zmian. Podniesienie miast weszło w czasach stanisławowskich do kanonu postulatów obozu reform. Pierwszym tego przejawem było utworzenie wojewódzkich komisji dobrego porządku, ostatnim zaś uchwała o miastach królewskich Sejmu Czteroletniego z 18 kwietnia 1791, włączona następnie do Konstytucji 3 maja.

Nie brakło konfliktów także w środowisku samego stanu szlacheckiego. Konflikt szlachta—magnateria rozpalał się kilkakrotnie w toku XVI stulecia — podsycany sporami politycznymi na sejmikach i w sejmie, zwłaszcza w czasie sporu o egzekucję praw. Od pierwszego dziesięciolecia XVII w., od rokoszu sandomierskiego, świadomość tego antagonizmu słabnie, co można wiązać z pogłębiającą się niesamodzielnością polityczną i zależnością gospodarczą mas szlacheckich od magnatów. Ostre akcenty antymagnackie pojawiają się dopiero za czasów Sejmu Wielkiego, a to zarówno w wyniku radykalizacji niektórych przywódców szlacheckich i mieszczańskich, jak też pod wpływem wieści z rewolucyjnej Francji, i wreszcie (czy może: zwłaszcza) w związku z oceną postępowania niektórych magnatów jako sprzecznego z interesem narodowym.

Trzeba dalej wspomnieć o zjawiskach kulturowych, które nie stanowiąc zagadnienia większej wagi żywo jednak ubarwiały obraz epoki. Mowa tu zwłaszcza o uprzedzeniach i konfliktach regionalnych. Koroniarz przeciwstawiał się Litwinowi, obaj kpili z Mazura. “Litwa, Rusacy, Prusowie; Mazurowie — byli to bracia insi". Tliły się w tym niesłychanie powoli wyrównywane różnice tradycji, podkreślających odrębność “kraju", “dzielnicy" posiadającej własne przywileje. Dzieje unii z Litwą wskazują zarówno na różnice ustroju i interesów, jak też na urok, jaki dla niektórych przynajmniej grup społeczeństwa litewskiego miały swobody rycerstwa polskiego (koronnego). Unia Lubelska przyspieszyła znakomicie proces polonizacji szlachty litewskiej, ale dwuczłonowy, federacyjny ustrój Rzeczypospolitej sprzyjał nagromadzaniu się potencjałów niechęci. Litwini mieli za złe Koronie dominację polityczną; sejmiki w Koronie wyrzucały Litwie, że wciąga Polaków w konflikty na wschodzie. Wspólne rządy w Inflantach nie układały się najlepiej. Z kolei epizod przyłączenia ziemi lęborskiej i bytowskiej w 1637 r. ukazał antagonizm Koroniarzy i Prusaków w kwestii

385

“Zboże płaci" i “Zboże nie płaci" (anonimowe obrazy toruńskie z końca XVII i początku XVIII w.)

Gdy ceny ziarna są wysokie, czapkują mieszczanie, gdy niskie — mieszczanom kłania się szlachta.

otwierających się tam wakansów na starostwa, antagonizm, roznamiętniający także tych, którzy nie byli bezpośrednio zainteresowani, i dający okazję do wypomnienia sobie wzajemnie wielu gravaminów.

Mazurowe nasi po jaglanej kaszy słone wąsy mają, w piwie je maczają.

Nie zapomniano i Mazowszu późnej inkorporacji do Korony. Żarty na temat Mazurów roją się w sylwach spisywanych przez szlachtę. Jan Pasek, pochodzący z Rawskiego, nie stronił od nich i sam nie uważał się już za Mazura, tylko za “mazowieckiego samsiada" (Rawskie włączono do Korony w 1462 r., gdy inne części Mazowsza dopiero w 1526 r.), ale chwycił skutecznie za szablę, gdy mu uparcie kto śpiewał:

Kpiny z Mazurów znajdowały dobre źródło w ciemnocie tamtejszych zagrodowców, ich ubóstwie i gwarze tego regionu. Rzecz charakterystyczna, że z mieszkańców wyżej rozwiniętych Prus w ten sposób nie kpiono.

Decentralizacja polityczna państwa, zwłaszcza rządy sejmikowe, przyzwy­czajały szlachtę do operowania pojęciami regionów, z reguły dla przeciw­stawienia się innym. Uczono się operować kategoriami powiatów i województw:

“Ustąp Waść, bracie, do swego województwa", “Nie z naszego to województwa człowiek" wołano w kole rycerskim w 1672 roku — wspomina Pasek, a wcześniej, opisując początek wojny domowej (rokoszu Lubomirskiego), tak przedstawia

386

podziały: “Województwa poszły in partes: jedni przy królu, drudzy przy Lubomirskiem. Województwo krakowskie [...] województwo poznańskie, san­domierskie, kaliskie, sieradzkie, łęczyckie, stanęły in armis pro parte Lubomir-skiego [...]".

Świadomość łączności ogółu szlachty Rzeczypospolitej ożywiała się, gdy chodziło o przeciwstawienie obcym; na co dzień nie brakło okazji do akcento­wania więzi znacznie węższych. Na tle innych części Rzeczypospolitej domino­wała Korona. Gdy Litwini w Wilnie żalili się na wypisaną tam przez Koroniarza w gospodzie inskrypcję typu: “[,..] Widzę, Litwin a świnia w jednej sforze chodzi [...]", to krewniak Paska radził im “odpisać mu wiersze za wiersze ". Nie brzmi to przekonywająco. Znamienny jest chyba za to ogromny trud i prawnicze łamańce dziadka Juliana Niemcewicza, który usiłował wykazać, że jego rodzinne województwo brzeskie należało było kiedyś do Korony.

Formy władzy, autorytet i prestiż społeczny

“Przysięgamy Bogu Wszechmogącemu, iż chcemy być wierni i p o -slusznemi Radzie tego miasta, na ten czas i na potym będącym, we dnie i w nocy. Tajemnic pospolitych na najwięcej, które są miastu pożyteczne nikomu nie zjawiać. A kto bysięprzeciwiał pp. rajcom i pospolitemu dobremu i

25* 387

sprawiedliwości, takiemu nie chcemy pomagać, ale go poniżyć i tego nie taić i to wszystko czynić i pełnić co należy ku pożytkowi i rozmnożeniu miasta. A jeżeli kto co niesprawiedliwego o Radzie mówieł temu według możności naszej chcemy się przeciwiać; a gdzie byśmy się nie mogli przeciwić i obronić, tedy oświadczywszy obiecujemy to im powiedzieć. Tak nam Panie Boże pomagaj i niewinna Męko Jego". Tak brzmiała rota przysięgi składanej przez nowo przyjętych do prawa miejskiego w miasteczku Pajęczno w Ziemi Wieluńskiej. Wyróżnione przez nas fragmenty akcentują posłuszeństwo wobec władzy miejskiej: nie wspólne dobro miasteczka i jego mieszkańców jako korporacji (choć wspomina się “pożytek i rozmnożenie miasta"), lecz właśnie posłuszeństwo radzie.

Jest to, być może, skrajne ale bardzo charakterystyczne ujęcie sprawy, pośredni przejaw silnego antagonizmu między rządzącymi a rządzonymi; dobry punkt wyjścia do rozważań o władzy i autorytecie w dawnej Rzeczypospolitej. Jakie problemy nasuwa ten temat? Chciałoby się zaznaczyć różnice między grupami społecznymi, między epokami i między Rzecząpospolitąjako całością a innymi państwami. Skoro brak szczegółowych opracowań zagadnienia, wy­padnie ograniczyć się do uwag i hipotez.

Jest zjawiskiem powszechnie spotykanym, że grupa rządząca utożsamia swój interes i dobro kierowanej przez siebie społeczności. Nie jest też wyjątkiem, gdy dąży ona do utrwalenia i uwiecznienia swej władzy. Z tego punktu widzenia istniało daleko idące podobieństwo dążeń, a nawet form działania, różnorakich grup rządzących różnej wielkości korporacjami, grupami społecznymi. Zaczy­nając ich przegląd od drobnych i najliczniejszych, przypomnimy, co wyżej powiedziano o strukturze gminy wiejskiej.

Ustrój czynszowy, z którym wiązała się pewna samorządność gromady kmiecej, podniósł wysoko autorytet sołtysa, a z nim ławników. Formuły aktów dokonywanych i spisywanych przed sądem gajonym akcentują, choć słabiej, podobny szacunek wobec urzędu, jaki odnajdujemy w dokumentach i zapiskach innych, wyżej postawionych, władz. Skup sołectw, słusznie uważany za pierwszo­rzędne zjawisko gospodarcze, musiał też oznaczać niezmiernie ważną przemianę społeczną: było to nie tyle przejście od swobody i samorządu do despotyzmu pańskiego, ile zastąpienie autorytetu istniejącego wewnątrz wsi czynnikiem zewnętrznym. Jak bowiem wiemy, dawni sołtysi stanowili warstwę o podwójnym obliczu: zachowywali cechy feudałów, będąc zarazem chłopami. Od układu sił i majątku, od nacisku z zewnątrz zależało, która cecha przejawi się wyraźniej i w sposób decydujący. Przebieg zatargów między wsią a dworem wskazuje, że sołtysi często stawali na czele gromady. Cokolwiek byśmy powiedzieli o Aleksandrze Kostce Napierskim jako przywódcy chłopów, nie ulega wątpli­wości, że u jego boku odgrywał znaczną rolę wójt z Czarnego Dunajca. Jeszcze ważniejsza była rola sołtysów, a w ich braku - najzamożniejszych chłopów, w tych wystąpieniach chłopskich, w których buntujący się nie mogli liczyć na przywództwo i pomoc ludzi z zewnątrz, jak np. księży.

Można mówić o dwóch kontrastujących formach autorytetu: w warunkach

388

słabego napięcia między wsią a dworem, czyli poddanymi a panem, oraz w warunkach konfliktu. W pierwszej sytuacji dominowała wieloraka zależność poddanych od władzy, związana zarazem z pomocą, jakiej chłopi mogli oczekiwać od dworu. Gdy jednak doszło do otwartego konfliktu, zaczynały działać inne siły; gromada chłopska znajdowała sobie inne autorytety - własnych przywódców. Wszelkie informacje na ten temat posiadamy od obserwatorów zewnętrznych, przeważnie niechętnych, bądź ze źródeł typu sądowego; skrzywie­nie obrazu idzie więc w jednym kierunku.

Poza owymi okresami napięcia, którymi wypada zająć się oddzielnie, stosunki na wsi układały się wedle zasad społecznej hierarchii, ważnych -jak się zdaje - nie tylko dla feudałów i ich urzędników, ale także dla kmieci, mających podporządkowaną sobie czeladź. “O posłuszeństwie rozkazom szołtysa" -artykuł tak zatytułowany ma wilkierz wsi starostwa łąkorskiego w Prusach (1692 r.): “[...] cokolwiek frejszulc [tj. sołtys] z radzkiemi przy gromadzie do porządku dobrego stanowi, powinien każdy bez wymówki ochotnie to wszystko zaraz pełnić [...] Gdy zaś[od] zwierzchności zamkowej frejszulc co nakaże, ktoby się temu sprzeciwił, odmówił i posłusznym być nie chciał, ten powinien być postronkami w kłodzie karany według uznania urzędu frejszuickiego. Przy każdej zaś gromadzie powinna być wszelka skromność, cichość, zgoda, posłu­szeństwo i uszanowanie frejszulca, pod winą 5 grzywien dworowi, a wsi 2". Jak starosta pomocy szlachty, burmistrz mieszczan, tak sołtys czy urzędnik pański do egzekwowania sprawiedliwości potrzebuje współdziałania gromady. Jej solidar­ność, solidarność gospodarzy, nie zaś ogółu mieszkańców, ma być ostoją porządku publicznego w stosunku do luźnych, bezrolnych “biegusów", obcych. “Parobek [...] albo ogrodnik lub też inny człowiek luźny jeżeliby gospodarza zelżył, lub swego lub inszego, tedy w dwójnasób [w porównaniu z kłótliwym gospodarzem] wzwyż pomięnioną winę podpada". W majątkach, gdzie ucisk pański był większy, a chłopstwo uboższe, tendencja ustaw czy inaczej ujętych przepisów dla chłopstwa szła w kierunku ustalenia bezpośredniej relacji wszystkich grup i warstw ludności wiejskiej do pana. Ustawy Pawła Ksawerego Brzostowskiego z 1769 r. w taki sposób ujmowały i podkreślały hierarchię społeczną wśród chłopstwa:

“Różnica, czyli porządek między obywatelami pawłowskiemi [...] Między ludźmi siedzącemi we wsi porządek się takowy ustanawia. Pierwszy pienię-żnicy, drugi - bojarowie, trzeci - ciągli, czwarty - kątnicy; którzy ażeby łacniej jedni od drugich byli rozeznani, tym sposobem różnić się między sobą będą. Pieniężnicy powinni mieć czapki z wierzchem zielonym, barankiem białym obłożone, i karabin [.,.]" itd. Wojskowo-obywatelski dryl w Pawłowie odtwarzał wyobrażenia o idealnej organizacji społecznej, a zarazem brał pod uwagę realne możliwości poddanych: kątnicy nie noszą już mundurowej czapki i nie czytamy o ich uzbrojeniu; stają natomiast do ćwiczeń i popisu (parady) jako swoisty poczet swego gospodarza.

Pamiętajmy jednak, że opierając się na ustawach wiejskich, poznajemy postulaty społeczne ich autorów. Przemiany gospodarcze wsi polskiej w ciągu

389

Włościaoin-milicjant

z Pawłowa

(ryć. C. Antoniniego)

Podpis brzmi: “Włościanin

7. Pawłowa w Wielkim Księstwie

Litewskim uczyniony wolnym

w 1767 r." Wokół reformy Ksawerego

Brzostowskiego toczyła się

ówcześnie szeroka dyskusja. Ryciny

Antoniniego, ukazujące kmieci przy

pracy i z bronią służyły chwale reformy w Pawłowie i jej twórcy.


XVII j XVIII w. prowadziły raczej w kierunku zmniejszania różnic społecznych wśród chłopstwa, spłaszczały jakby jego hierarchiczną strukturę. Tym Wyraźniej rysowała się z kolei hierarchia władzy administracyjnej.

Ordynacja ekonomii szawelskiej na Litwie z 1684 r. zdaje się właśnie odbijać niepokoje komisarzy królewskich dotyczące tej sprawy. A więc nie może być wójtem, kto jest ławnikiem i rajcą (to dotyczy miasteczka Janiszki, jednego z ośrodków ekonomii). Upraszcza się tryb składania skarg chłopów na wójtów u namiestnika. Przestrzega się wójtów, “aby poddanych ekonomicznych pod sobą mających turmą, postronkowaniem i wszelkim biciem nie agrawowali", nie wolno im też zmuszać poddanych do odbywania straży w domach wójtowskich. Sąd nad wójtem namiestnik ma odbywać w obecności co najmniej dwóch innych wójtów; jest to więc rodzaj sądu parów. Ale i urzędnik - wyższy szczebel administracji - nie ma uciskać poddanych; donosić na niego mają z kolei wójtowie. Tak więc wszystko ma się dziać na korzyść poddanych, a właściwie starosty i skarbu JKM.

Nasuwa się refleksja, że właśnie wówczas, gdy słabły różnice społeczno-gos-podarcze między chłopstwem, piętrzyła się coraz wyżej nadbudowa administracji

390

majątków i latyfundiów. Niepokoje na temat nieuczciwości zarządców i kosztu administracji, wyrażane przez Anzelma Gostomskiego w drugiej połowie XVI stulecia, sprawdziły się w okresach następnych. Jeśli ustawiczny, często brutalny, nadzór istotnie zmniejszał marnotrawstwo chłopów (owo przymusowe napra­wianie strzech!) i zmuszał ich do intensywniejszej pracy na rzecz pana, to ceną tego był - z punktu widzenia feudała - poważny odsetek renty przechwytywany przez administrację, a z punktu widzenia poddanych - niezmierne cierpienia i ustawiczne gwałty. Klucz wielkoporębski w południowej Małopolsce, należący do Eliasza Wodzickiego - a zbadany przez Irenę Rychlikową - zarządzany był w drugiej połowie XVIII w. przez ekonoma. “[...] każdemu wydział z powołania jest - pisał Wodzicki jednemu w gabinecie, drugiemu przy warsztacie, trzeciemu na stolicy sądowej, innemu na wozie, na okręcie albo w sklepie. A ekonomikowi w każdej dziurze i w każdym czasie, godzinie, dociekać czyli tak się dzieje, lak się obserwuje i tak się wykonywa, jak się rozrządziło [...]". Ekonom miał prawo karania poddanych w gruncie rzeczy wedle własnego uznania, on decydował nawet w drobnych sprawach. Rozwijająca się już na tym szczeblu biurokracja miała ułatwić zadanie kontroli wyższym urzędnikom: komisarzowi generalnemu dóbr Wodzickiego i jego głównemu rachmistrzowi.

Charakterystyczne, nie tylko dla stosunków wiejskich, jest łączenie jurys­dykcji, którą dziś określilibyśmy jako cywilną, z karną. Ekonom sprawował władzę w tym zakresie w asyście wójtów i przysiężnych, ale miało to chyba tylko ułatwić realizację jego decyzji (odpowiadali przecież za nią właśnie wójtowie). Ważną funkcję w administracji klucza miał pisarz prowentowy, prowadzący rachunki, kierujący zwłaszcza dworską propinacją, przekazujący wójtom i przysiężnym decyzje ekonoma w kwestiach realizacji obowiązków pańszczyźnia­nych. Wykonawcami rozkazów w obrębie dziesięciu wsi i ok. tysiąca gospo­darstw byli rozkaziciele, pachołki i dziesiętnicy - ci ostatni wprowadzeni dopiero po I rozbiorze i oczynszowaniu chłopów wielkoporębskich. Rozbudowa admi­nistracji miała, jak się zdaje, związek z tlącym się tam, a niekiedy wybuchają­cym, płomieniem chłopskiego buntu. Nie było mowy o solidarności mię­dzy pachołkami a gospodarzami, nawet jeśli pachołek pochodził z tego same­go klucza.

Można przyjąć, że tego typu organizacja wsi pańszczyźnianej wpływała silnie na świadomość szlachecką. Poczucie władzy nad poddanym było przecież jej istotnym elementem. Ono właśnie różniło posesjonatów od herbowej gołoty -czy to zagrodowców, czy mieszkających po miastach, czy też osiadłych sposobem lennym w królewszczyznach, latyfundiach magnackich bądź duchownych. Oto jaki ton przyjmuje wilkierz regulujący stosunki we wsiach zamieszkałych przez szlachtę lenną, a należących do biskupa chełmińskiego (r. 1756): “Starsi szlachta jako urzędnicy we wsiach powinni być od całej wsi obrani i od urzędu zamkowego lubawskiego potwierdzeni i każdy z nich urząd swój i wierność na nim we wsi przy całej gromadzie przysięgą stwierdzić powinien f...] Gdy starszy szlachcic sąsiady zwoła albo znak obeśle, powinien każdy szlachcic w pół godziny się stawić, pod winą trzech groszy do skrzynki wiejskiej [...]". Mamy tu typową

391

ustawę wiejską, pozbawioną jednak hańbiących sankcji karnych. Daleko od niej do atmosfery szlacheckiego dworu, szlacheckiego sejmiku...

Dla kontrastu można się zastanowić nad sprawami autorytetu i władzy w środowisku szlacheckim i na szczeblu państwa.

U szlachty uderza sprzeczność między oficjalną ideologią równości a głębokim zróżnicowaniem majątkowym i społecznym, z którego wynikało podporządkowanie jednych warstw innym, a zwłaszcza większych grup szla­checkich jednemu magnatowi. Równość szlachecka była utopią, a z nierówności nie wynikała jednak jako nieunikniona konsekwencja owa, niekiedy bezwzglę­dna, dominacja pojedynczych królewiąt. Jeśli zaś takie właśnie stosunki panowa­ły na wielu ziemiach Rzeczypospolitej i w coraz większym stopniu stawały się dla niej typowe, musiało to pociągnąć za sobą zmianę stosunku do władzy państwowej.

“Królu, nie każ mi nic przeciwko prawu, nie winienem ci więcej nic, jeno podymne [podatek, który zresztą płacili chłopi], wojnę [udział w pospolitym ruszeniu], a tytuł na pozwie; i nie karz mnie ani sądź o cześć, ani o gardło moje, jedno z radami koronnymi [sejmem] urzędnie; nie ustanawiaj na mię nowego nic, poboru [podatku], ani statutu, bez zezwolenia mego; cóżkolwiek przeciw temu motu proprio [własną wolą] uczynisz, id irritum est et innane [to czcze jest i nieważne] [...]". Tymi słowami szlacheckiego demagoga z XVI w., Stanisława Orzechowskiego, wyrażał się także i później światopogląd polityczny ogółu szlacheckiego. Jeśli jednak istotnym elementem świadomości i ideologii poli­tycznej szlachty była obawa przed królewskimi (dworskimi) dążeniatai abso-lutystycznymi, to niechęci do władz centralnych nie należy rozumieć jako swoistego anarchizmu. Towarzyszyło jej przywiązanie do tradycji, szacunek do precedensu, poczucie solidarności, zwłaszcza w obrębie wspólnoty: wojewódz­twa, ziemi, powiatu. O postawie ludzi z tego kręgu decydował zapewne często wzgląd na opinię ogółu braci szlachty. Na tym opierał się wymiar sprawiedli­wości, wymagający współdziałania sąsiadów. Postawy aspołeczne, nie uznające autorytetu, zagrażające bezpieczeństwu i spokojowi publicznemu, były wśród szlachty niepopularne, choć często brakło sposobów i sił, aby się im przeciw­stawić.

Na tym właśnie polegała trudność utrzymania praworządności - w najszer­szym sensie tego słowa. W sprawach karnych urząd sprawujący władzę musiał zabiegać o współpracę ogółu szlacheckiego. Uzyskiwał ją łatwiej, gdy szło o poskromienie plebejusza czy ogólnie - kogoś spoza kręgu miejscowej szlachty. Ciężej było, gdy sprawa kolidowała z czyimiś interesami, godziła w interesy rodu, sąsiedztwa, w przyjaźń. Sprzeczne nakazy różnorakich solidarności powodowały rozbieżne działania, na dłuższą metę prowadziły do swoistego chaosu społecz-no-moralnego.

O ileż było łatwiej, gdy dyrektywę stanowił głos i postępowanie możnego sąsiada. Rozpatrując znaczenie magnatów w życiu społecznym Rzeczypospolitej, pamiętać trzeba, że przeważnie dzierżyli oni urzędy i godności, z którymi wiązał się wysoki prestiż. Autorytet osobisty i wpływy rodu, majątek, godności

392

publiczne - wszystkie te walory razem wzięte dawały władzę, a więc możność realizacji prawa. W tych warunkach jednakże wykładnia prawa w zbyt wielkim stopniu należała do tego, kto miał je wykonywać.

Można w tym związku zastanowić się nad istotą władzy magnata w stosunku do braci szlachty. Przy różnych okazjach w tej książce powracamy do zawiłych relacji szlachcic-magnat. Czy można jednak ująć te sprawy w kategoriach bardziej teoretycznych? Odnieść do podstawowych typów władzy, wyznaczo­nych pojęciami takimi, jak demokracja, oligarchia czy np. despotyzm? Odpo­wiedź komplikuje fakt, że mamy tu do czynienia z układem stosunków wysoce nieformalnym, regulowanym przez obyczaj, proporcje sił i układ interesów, nie zaś przez normy prawne.

Jak się zdaje, należy odrębnie ujmować pozycję magnata wobec jego dworzan i sług i osobno wobec ogółu szlachty w zasięgu jego wpływów. W tym pierwszym wypadku autorytet pana dałby się określić jako zbliżony do absolutyzmu. Jest on nieporównanie większy niż króla wobec jego szlacheckich poddanych. Nie ogranicza magnata czujność szlachty wobec niebezpieczeństwa absolutum do­minium. Cytowany był już wyżej Szymon Starowolski, gdy pisał, że “szlachectwo (na dworze pańskim) ustępować ma posłuszeństwu"! Król na swym z kolei dworze był takimże panem, jak magnat na swoim, jednak ten ostatni miał przecież więcej możliwości zmieniać swych “ministrów", którzy cieszyli się podobnymi tytułami - podskarbiego, marszałka i in. Kogo możny pan uważał za szlachcica, ten był za takiego powszechnie uznawany: była to nobilitacja viafacti, do jakiej nie miał prawa w Polsce majestat monarszy. Również władza magnata nad sejmikami w promieniu jego wyłącznego oddziaływania (to znaczy, gdzie nie był kontrowany wpływem innego magnata) była przemożna i nie da się z nią zestawić realna władza króla.

Odmiennie przedstawiają się sprawy, gdy rozpatrujemy pozycję magnata wobec niezależnych ziemian. Wobec nich oddziaływa już tylko autorytetem osobistym i swych klientów-przywódców sejmikowych; jest dla braci szlachty pośrednikiem między nimi a królem jako źródłem łask: urzędów, tytułów i drobnych dzierżaw królewszczyzn. Choć bowiem szlachta z pełną świadomością i przekonaniem wypowiada się na sejmikach o bliskich i odległych sobie sprawach Rzeczypospolitej, to gdy przychodzi do praw i interesów osobistych, w coraz większym stopniu pojedynczy szlachcic starać się musi o pośrednictwo pańskie.

Pod tym względem w ostatnich dziesięcioleciach istnienia Rzeczypospolitej zaznaczyły się pewne zmiany. Dążenia do reform, które doprowadziły do uchwalenia Konstytucji 3 maja, wiązały się często z obniżeniem autorytetu magnatów. Był to zapewne także wynik długoletnich walk obozów politycznych, efekt wstrząsu, jakim stała się wojna konfederacka, pierwszy rozbiór - oczywiste oznaki rozkładu politycznego. “W tym kraju prawa są dziecinną igraszką - pisał Staszic - i dlatego sąsiedzi z ludem tego kraju jak z dziećmi obchodzą się [...] Królowie! Ministrowie! Senatorowie! Szczególniej Rado Nieustająca, ty praw wykonania strażnico! Waszą jedyną powinnością i obowiązkiem wynaleźć

393

sposoby, aby po skończonym sejmie wszystko nowo ustanowione prawa w całym kraju wypełnione były".

Zapewne jednak problem autorytetu publicznego w dawnej Rzeczypospolitej nie da się w całości wytłumaczyć swoistą rywalizacją wpływów lokalnych i centralnych. W szczególności nie wolno stosunków panujących w epoce postępującego rozkładu - od połowy XVII stulecia do początku epoki stani­sławowskiej - przenosić w okresy wcześniejsze. Spory polityczne i ustrojowe czasów zygmuntowskich toczyły się przeważnie w atmosferze głębokiego szacunku dla panującego, choć umiano mu się ostro przeciwstawić. Zygmunt Stary w czasie Wojny Kokoszej, jego syn w czasie zatargu o Barbarę, Batory ze strony gdańszczan, Zygmunt III na sejmie inkwizycyjnym czy w czasie rokoszu, jego młodszy syn od Jerzego Lubomirskiego - żaden z nich nie usłyszał inwektyw, jakich nie szczędzono “Ciołkowi" Poniatowskiemu.

Co więcej, ostre walki religijne przełomu XVI wieku wykazały trwałość autorytetów publicznych, uznawanych także przez przeciwników wyznanio­wych. Najskrajniejszym może tego przejawem był stosunek protestanckich i przeciwnych unii realnej z Rzecząpospolitą władz Gdańska do biskupów warmińskich. Ci ostatni z urzędu pełnili funkcję publiczną przewodniczącego Stanów Pruskich, prezydowali obradom i byli uznawani w tym charakterze przez protestantów (mieszczan i szlachtę), choć reprezentowali przeciwstawny kieru­nek polityczny. Skupienie w jednym ręku władzy świeckiej i duchownej pozwalało im sprawnie realizować swe cele wyznaniowe. Luteranie, np. w Toruniu, zdawali sobie z tego sprawę, jednak nie umieli się przeciwstawić. Czego nie mógł uczynić duchowny katolicki (np. przejąć dla religii rzymskiej zboru), tego dokonywał praeses Ziem Pruskich lub biskup chełmiński.

Zagadnienia świadomości prawnej i poczucia prawnego, kryteriów powsta­wania autorytetów, a zwłaszcza zmian, jakie w tym zakresie zachodziły w społeczeństwie Rzeczypospolitej, wymagają dalszych badań, które zapewne wykażą wiele nie znanych jeszcze zjawisk.

Można tymczasem wspomnieć zjawiska zaznaczone w nowszych pracach na temat XVIII stulecia. Podkreśla się więc, że szlachta “stworzyła model państwa, w którym sama po jakimś czasie zaczęła się dusić. Wolność, a tym bardziej anarchia, pozwalała nie płacić podatków, za to trzeba było gęściej dzielić wsie" (Jerzy Jedlicki). Jednocześnie zaostrzała ten kryzys głęboko zakorzeniona doktryna rozdzielająca zajęcia rycerskie godne szlachcica od sprośnych, nie­dozwolonych. Ograniczywszy w XVI w. dopuszczalną sferę działań gospodar­czych, nie przewidziano, że potomkowie będą zmuszeni masowo te zakazy przekraczać. Sejm w 1775 r. zniósł zakaz uprawiania “wszelkiego rodzaju kupiectwa" przez szlachtę i dla jednych otworzył drogę do wielkich interesów pieniężno-handlowych, innych zaś dopuścił do konkurencji z przekupniami miejskimi - byle nie starali się o obywatelstwo miejskie. Gdy jednak w ten sposób starał się szlachcic wkraczać w dziedziny zastrzeżone dotąd monopolowi mieszczańskiemu, na sejmiku wciąż głośno protestował przeciw konkurencji plebejów w sferze godności duchownych i funkcji urzędniczych. Zwrócono

394

uwagę, że w tej dziedzinie powracamy do tylekroć poruszanej kwestii zagrożenia ogółu szlacheckiego przez magnatów duchownych i świeckich: niech biskupi nie nadają plebejuszom wójtostw, niech królewszczyzny, funkcje podstarościch, wójtów i inne przypadają tylko szlachcicom rodowitym polskim - więc ani plebejuszom, ani cudzoziemcom z indygenatem polskim.

W ten sposób przełamywanie barier stanowych - również przez samą szlachtę zbiegało się w drugiej połowie XVIII stulecia z namiętną obroną klejnotu szlacheckiego przeciw wszystkim: zarówno plebejom, jak magnatom.

Ów kryzys społeczny zaostrzony został przez szczególne warunki, także gospodarcze, w których tworzył się prestiż stanowy społeczeństwa Rzeczypospo­litej. Opierał się on przecież wciąż na zasadach ukształtowanych w średniowie­czu. W dobie nowożytnej właśnie ten konserwatyzm uderzał przybyszów z zachodu, dziwił ich lub gorszył, jako nie tyle archaizm, co orientalizm czy nawet barbarzyństwo. Z drugiej strony imponowała cudzoziemskim obserwatorom łatwość, z jaką magnat polski prowadził za sobą setki szlachty, tysiące nadwornego żołnierza. Na Zachodzie bowiem, zwłaszcza od schyłku XVI w., kryteria prestiżu ulegały zmianie. We Francji, Niemczech, Hiszpanii, Anglii rozwiązywano świty, co wiązało się z poważnym kryzysem społecznym warstwy zależnej służebnej szlachty. Klanowy feudalizm, zależność od głowy klanu cechowała wciąż górali szkockich (choć i to zjawisko ogromnie osłabło już w XVII w.), panowała wśród “dzikich Irlandczyków", póki nie zostali oni spacyfikowani i poddani władzy brytyjskiej. Przybysze z Zachodu odnajdywali w Rzeczypospolitej w pełnym blasku zjawiska u nich już minione lub gasnące;

czasem widzieli w tym przejaw społecznego zacofania, czasem doszukiwali się orientalnego uroku w swoistych formach obyczajowych.

Prestiż przypisany do ziemi - nie do towaru, do liczby ludzi (poddanych i szabel), a także nie do pieniądza - wynikał ze słabego obrotu pieniężno-towa-rowego. Również na Zachodzie zbliżone zjawiska trwały najdłużej w pogranicz­nych regionach zacofanych. Pieniądz już. w XVI w. grał wprawdzie wielką rolę w kalkulacjach polskiego szlachcica, obojętne, czy dotyczyły one starań o rękę, czy o króiewszczyznę, jednak miarą prestiżu aż do rozbiorów nie był nigdy pieniądz w swej kruszcowej postaci. Nikogo nie określano “ile jest wart" w dukatach, talarach czy choćby tynkach (jak to czyniono w Anglii w funtach), ale nie znano też. szacowania wedle liczby dusz (co stało się charakterystyczne dla późno-feudalnej Rosji). Jeśli wytworzyły się jakieś mierniki, to były nimi liczby miasteczek i wsi oraz folwarków. Doskonałym uzupełnieniem tych wskaźników pozycji majątkowej były piastowane urzędy i godności. Na tych podstawach człowiek biegły - a każdy szlachcic orientował się w tym doskonale bez trudności oceniał pozycję bliźniego.

Dzisiejszy historyk, jeśli źródło nie informuje go bezpośrednio, ma niemałe trudności z określeniem pozycji danego szlachcica. Z konieczności stosuje wskaźniki uproszczone, np. wielkość majątku, miejsce w Senacie (bynajmniej nie wszystkie były sobie równe) - są to jednak kryteria płaskie w zestawieniu z zawiłą rzeczywistością społeczno-towarzyską zbiorowości szlacheckiej. Na prestiż

395

bowiem składały się oprócz czynników już wspomnianych także tradycje rodowe i aktualne koligacje; wpływała pozycja polityczna, dzięki której dany szlachcic mógł uzyskać pożądane cele (np. załatwić sobie czy komuś pożądaną godność), a także potęga lokalna, która pozwalała wykazać swą pozycję w sądzie czy na sejmiku. Na podstawie tego, co powiedziano wyżej o magnaterii, czytelnik mógłby sądzić, że tak ujęty prestiż szlachcica był odbitym blaskiem protekcji magnata: ten ostatni miał przecież często głos decydujący w kwestiach wakansów, wyroków i sejmików. Jednakże w warunkach ostrej rywalizacji magnatów zdarzali się ludzie do tej grupy nie należący, którzy opierali swój prestiż w środowisku na doświadczeniu, tradycji rodu (senator wśród przodków był tu pożądany, a osiadłość od pokoleń w danej ziemi konieczna), wreszcie na ścisłym powiązaniu rodzinnym z sąsiadami. “Rządność", czyli gospodarność, a więc solidny majątek był oczywiście podstawowym tego warunkiem.

Wolno przypuszczać, że mniej znane kryteria prestiżu w środowisku mieszczańskim kształtowały się odmiennie, choć i tam zjawiska konserwatywne dominowały. Pozycja społeczna była wypadkową przynależności do odpowied­niej korporacji, miejsca w niej zajmowanego i posiadanego majątku. Bardzo liczyła się tradycja. Wedle niej kształtowała się hierarchia cechów, które szczyciły się odległą datą pierwszego przywileju. Przejawem tego było, np. w Gdańsku, wejście do III ordynku starszych czterech cechów uważanych za najdawniejsze, podczas gdy browarnicy, nie posiadający odległej tradycji korporacyjnĄj, pozostać musieli w opozycji, choć dysponowali w tym mieście ogromną siłą finansową.

Z drugiej strony odziedziczony prestiż, np. rodzin patrycjuszowskich, mógł wpływać hamująco na ich działalność gospodarczą. Wycofywania się z handlu, lokat w lichwie i posiadłościach ziemskich nie można interpretować jedynie w kategoriach ekonomicznych. Reprezentacyjne kamienice w rynku, kaplice lub choćby tylko nagrobki i ufundowane ołtarze stawały się niezbędnymi znamio­nami prestiżu, utrwalającymi go i podnoszącymi.

Wszystkie te zjawiska nabrały cech dramatycznych w ostatnich latach Rzeczypospolitej. Bankierzy warszawscy i cała elita mieszczańska związali się z bogatą szlachtą. Względy prestiżu, obok niewątpliwego interesu handlowego, kazały im żyć na wysokiej stopie, utrzymywać z bogatymi (choć z reguły pozbawionymi gotówki) klientami zażyłe kontakty towarzyskie. Zakończyło się to dla wielu bankructwem, rozrzutność bowiem, która pozycję magnata umacniała, mieszczanina rujnowała szybko i skutecznie. Feudalne formy i znamiona prestiżu społecznego ustępowały powoli, gdyż społeczeństwo ziemiań­skie, choć zagrożone upadkiem Rzeczypospolitej, utrzymało swe podstawy gospodarcze. Rozbiory drastycznie zmieniły rolę państwa w oczach tej grupy i zmusiły do zmian w światopoglądzie i kryteriach społecznego prestiżu.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Dobra społeczne

Bezpieczeństwo publiczne

System polityczny, który utrwalił się w Rzeczypospolitej, miał decydujący wpływ na bezpieczeństwo jej mieszkańców. Kumulowały się w tym zagadnieniu najważniejsze cechy ustroju i struktury społecznej: władza szlachcica nad jego chiopami i przewaga magnata nad szlachtą okoliczną stwarzały okazję do używania przemocy; słabość aparatu centralnego i ubóstwo skarbu, bezwład władz lokalnych utrudniały egzekwowanie prawa we wszelkiej postaci. Te same czynniki pozwalały utrzymywać na rozległych terenach kraju stan ni to pokoju, ni to wojny. Tak było, gdy od roku 1612 grasowali konfederaci, czyli żołnierze domagający się wypłaty zaległego żołdu, tak było w następnym stuleciu, kiedy Rzeczpospolita stała się “karczmą zajezdną" dla obcego żołnierstwa.

Jednakże obraz stanie się bardziej złożony, gdy weźmiemy pod uwagę, że większe miasta dysponowały własnym aparatem policyjnym i względnie spraw­nymi sądami. Również wzrost zasięgu władzy magnatów, paraliżując jedne instytucje, wzmacniał inne, a pan na rozległych włościach starał się utrzymać w nich porządek. Wreszcie samo pojęcie porządku publicznego należy przecież do najbardziej złożonych i spornych. Co innego rozumie przez nie ten, który sprawuje władzę, czy choćby należy do klasy rządzącej, co innego poddany i rządzony. Można nawet mówić o ofiarach “ładu i porządku".

Nasuwa się więc kilka związanych ze sobą spraw i pytań. Jak aparaty administracyjne starały się zapewnić przestrzeganie prawa? Jakie uzyskiwano w tym zakresie rezultaty? Jak powinno się oceniać te sprawy z perspektywy czasów późniejszych? Jak Rzeczpospolita przedstawiała się pod tym względem na tle innych krajów Europy?

Systemy ścigania przestępstw czasy nowożytne odziedziczyły po średnio­wieczu. Król jako źródło władzy przekazywał odpowiednie kompetencje staro­stom. Ci ostatni w XVI wieku stali się już urzędnikami ziemskimi, zlecającymi swe funkcje podstarościemu lub burgrabiemu. Przestępstwa z tytułu “czterech artykułów grodzkich", stanowiące największą groźbę dla bezpieczeństwa we­wnętrznego. sądził sąd grodzki, urząd grodzki zaś przeprowadzał egzekucję

397

wyroków (w XVI I w. rozróżnienie między sądem a urzędem zanikło). Jakimi siłami te instytucje dysponowały?

Niemal żadnymi. Pamiętać jednak trzeba, że rozbudowany fachowy i zawodowy aparat ścigania był w ówczesnej Europie mało znany. Traktując starostwa jako “chleb dobrze zasłużonych" starostowie nie byli skłonni utrzy­mywać z ich dochodów zbrojnej straży, chyba że niebezpieczeństwo groziło im samym i starostwu. Takie wypadki zachodziły jednak tylko .na terenach podkarpackich lub w pobliżu puszcz pełnych zbójców. Sprawiedliwość w Rzeczypospolitej szlacheckiej opierała się na współdziałaniu szlachty z organami władzy lokalnej, w praktyce - samorządowej. Wiele więc zależało od osobistego autorytetu starosty i od opinii okolicznej szlachty na temat sprawy, w obronie której wypadało im występować.

Zagadnienia te znamy głównie od ich strony anegdotycznej, poświęcona im, znakomicie napisana, książka Władysława Łozińskiego PraWem i lewem, stanowiąca rodzaj wypisów z akt grodzkich i ziemskich województwa ruskiego lat 1580-1650, obudziła na początku XX stulecia żywą dyskusję na temat, czy istotnie w Rzeczypospolitej czasów Wazów panowało tak powszechne bezpra­wie. Rezultaty owego sporu były jednak znikome, trudno bowiem dać odpowiedź jednoznaczną. Zapewne też dlatego, iż niełatwo wyjść poza anegdotę, nie posunęliśmy się wiele dalej do dziś.

Z pewnością nie do ka-żdej akcji mógł starosta uzyskać czynne poparcie szlachty. Najłatwiej było o nie przeciw rozbójnikom, dla których przecież dwory szlacheckie były głównym celem napadów. Nie należy jednak zakładać, że był to zwykle ostry przejaw walki klasowej. Można mówić o dwóch jakby rodzajach rozbój nictwa. W pierwszym wypadku działały grupy opryszków różnego pochodzenia, z reguły wyobcowanych ze swego środowiska, choć czasem posiadających pewne poparcie wśród chłopów, szlachty czy mieszczan. W trudno dostępne góry uchodzili zbiegli chłopi, żołnierze i niejeden szlachcic, bądź to człowiek “swawolny" z natury, bądź też wywołaniec czy kto inny w poszukiwaniu łatwego chleba. Zdarzał się wśród nich także duchowny. Góry dawały schronie­nie, ale równie ważne było, że szczytami Karpat przebiegała granica z Mołdawią i Węgrami. Konstytucja z 1613 r., nakazując chwytać i odstawiać do grodu rozbójników, mówiła, że “znajdują się i po dziś dzień na pograniczu pokuckiem ludzie swywolni narodu szlacheckiego, którzy w majętnościach cudzych jakim­kolwiek sposobem mieszkając, bez wszelakiej przyczyny kupy łotrów zbierają, za granicę do Wołoch i do Węgier wpadają, mordy i grabieże czynią". Podobnie z Węgier przedostawali się do Korony rozbójnicy, którzy uciekłszy z powrotem za granicę, mogli się tam czuć bezpieczni. Niekiedy można się doszukiwać w tych zajściach cech walki klasowej, jak na przykład wówczas, gdy poddani Kazi­mierza Turskiego, szlachcica ze Zwiniacza w Bieszczadach, współdziałali z beskidnikami z Węgier w rabowaniu dworu i wraz z nimi zbiegli za granicę. Z reguły jednak zagrody poddanych, ich bydło i dobytek padały ofiarą na równi z dworem, choć -jak na to zwrócono uwagę - były one mniejszą niż dwór atrakcją dla rabusiów.

398

Jednak nawet tak oczywiste niebezpieczeństwo dla życia i mienia szlachec­kiego z trudem wystarczało, by zorganizować solidarny opór. Potrzebne były uniwersały królewskie, by zwołać szlachtę danej ziemi pod wodzą starosty na akcje represyjne. Zachodziła bowiem niekiedy kolizja między egzekucją prawa (wyroków) a przywilejami szlacheckimi, zlecającymi karanie poddanych panu. W 1604 r. rabunek i spalenie dworu kasztelana sanockiego skłoniły króla do przypomnienia okolicznej szlachcie, że złodziej, rabuś i podpalacz winni być wszędzie chwytani, a wcześniejsza konstytucja z 1588 r. ustanawiała, że w województwie ruskim szlachcic swego chłopa obwinionego o rozbój ma osobiście stawić w sądzie grodzkim lub za niego poręczyć. Jurysdykcja domi­nialna była bowiem potężną przeszkodą w ściganiu tego typu przestępstw, jak potężną - świadczy uchwała sejmiku ruskiego z 1647 r., znosząca przeszkody stawiane dotąd wydawaniu winnych poddanych.

Sugestywnym świadectwem zasięgu niebezpieczeństwa w strefie podkarpac­kiej jest Węgierski bądź dacki Simplicissimus, wydany anonimowo po niemiecku w 1683 r. Mamy tam (akcja dotyczy początku drugiej połowy XVII w.) przygody biednych żaków, których rozbójnicy wypytują, czy są katolikami.

“- O, wy szelmy, wiem dobrze, żeście luterskie psy. Ale dziś ja też przyjdę do karczmy, a tam będziecie musieli mi zaśpiewać pieśń o Matce Boskiej i świętym Franciszku. Kto jej nie będzie znał, ten będzie musiał za mnie należytość za jadło i trunki opłacić. Lecz jeśli się okaże, że katolikami jesteście i śpiewać umiecie, to ja za was, skoro biednymi studentami się mienicie, wasze rachunki zapłacę".

Te słowa zbójnika przypominają bardziej Rumcajsa niż Janosika z legendy. ale autor daje do zrozumienia, że tylko studentów zbójnicy traktowali dobrotli­wie. Czytamy, jak w podhalańskiej wiosce zbiera się już grupa siedemdziesięciu podróżnych, ale i w tak licznej kompanii obawia się przebywać Tatry. “Na drugi dzień przybył jakiś polski jaśniepan z trzydziestoma jeźdźcami, lecz i 011 nic odważył się przejść przez góry, bowiem krążyły pewne wieści, że wszystkich razem zbójców jest ponad stu". Skończyło się na wypłaceniu okupu od głów i od koni.

Na Podkarpaciu powstała więc w XVII w. swoista strefa marginesu w sensie geograficznym - góry, granica - i w sensie społecznym - bandy opryszków bowiem składały się z ludzi różnego pochodzenia. O rozmiarach zjawiska świadczą nie tylko mnożące się napady na wsie i dwory, ale także stopień organizacji rozbójników. Oddział pod wodzą szlachcica Wojciecha Żebrow-skiego, działający w Przemyskiem, miał bębny i kotły, a nawet czerwoną chorągiew z krzyżem. Otóż podobne zjawiska nie zdarzały się na wielu innych ziemiach Rzeczypospolitej. To “na Rusi -jak przypomina Łoziński choćbyś jezuity posiał, to przecież złodzieje się urodzą". Gdzie władza starościńska spoczywała w mocnych rękach magnata, dysponującego chorągwią nadworną. gdzie słabsza była zarazem baza społeczna rozbójnictwa (które czasem, oprócz Mazowsza, pociągało drobną, wykolejoną szlachtę), gdzie brakło dlań natural­nych schronisk - tam łatwiej było o spokój.

399

Nie stanowili rozbójnicy jedynego, ani nawet głównego zagrożenia bezpie­czeństwa wewnętrznego. Problemy rosły wraz z osłabieniem władzy państwowej, a nabrały wstrząsających rozmiarów poczynając od “konfederacji" czy związku wojskowego chorągwi wracających z wyprawy na Moskwę w 1612 r. Nie sposób rozróżnić, kiedy wojsko domagało się sprawiedliwie należnego żołdu, kiedy zaś rabowało, korzystając tylko z pretekstu. Rzecz w tym, że broń, doświadczenie i organizacja dawały oddziałom wojskowym ogromną przewagę nad ludnością i pozwalały ważyć się na akcje niedostępne dla zwykłych rabusiów, jak najazd na Brzozów i Jaśliska biskupa przemyskiego, spalenie Radymna, złupienie Żurawi-cy Korniakta i zwycięski szturm na Dobromil należący do Olbrachta Krasiń­skiego, czego dokonały wybierające rzekomo hibernę chorągwie w 1661 r.

Księgi grodzkie pełne są skarg na rabunki żołnierskie po wsiach i dworach, a także w miasteczkach. I tu, jak w tylu innych dziedzinach, bezpieczeństwo zapewniała tylko protekcja potężnego magnata. Bardzo niewiele słychać o zorganizowanej obronie, o sieci czujek rozstawionych po drogach, które ostrzegałyby o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Takie właśnie środki wypra­cowało sobie społeczeństwo cywilne w Niemczech okresu wojny trzydziestolet­niej. Współdziałali tam ze sobą właściciele ziemscy i chłopi. Nie znaczy to jednak, że ludność Rzeczypospolitej była bezbronna; zwłaszcza na kresach szlachta przynajmniej przez wiek XVII zachowała jeszcze rzetelną bitność, a plebejuszy konieczność stałej gotowości przeciw najazdom tatarskim - obok innych niebezpieczeństw - również uczyła walczyć. W skrajnych wypadkach niewiele różniło żołnierza-rabusia od Tatara.

Co powiedziano wyżej o przygotowaniu do obrony ludzi, da się odnieść także do ich siedzib. Miasta i miasteczka, dwory, nawet wsie na Rusi były opatrzone rowem, częstokołem, a czasem bardziej rozbudowanymi fortyfikacjami, przeważ­nie jednak drewnianymi. Choć nie dawało to osłony przed licznym i wyposażo­nym w działa przeciwnikiem, wystarczało przeważnie przeciw rabusiom. Na pozostałych ziemiach Korony w znakomitej większości wypadków wsie i dwory były całkiem odsłonięte. Dla rabujących żołnierzy groźna była tylko determina­cja mieszkańców. Do wyjątków zapewne należy zdecydowana odprawa, jaką w 1612 r. oddziałowi cudzoziemskiemu autoramentu dał pod Człuchowem szlach­cic Słaboszewski wraz z gromadą chłopów. Otoczeni przez gburów uzbrojonych w osadzone na sztorc kosy zostali żołnierze wycięci w pień, a sprawę, którą regiment wytoczył szlachcicowi, umorzono, gdy wojsko przeniosło się gdzie indziej na leże.

Obok wojsk obcych w Rzeczypospolitej do “plag żywota" - wedle określenia Łozińskiego - zaliczyć trzeba oddziały nadworne. Nawet gdy trzymane były żelazną ręką, osłaniało to przede wszystkim posiadłości magnata zatrudnia­jącego żołnierzy. Poczynając od pierwszego bezkrólewia rozpowszechnił się zwyczaj najmowania oddziałów, złożonych przeważnie z cudzoziemców, choć wśród Węgrów, Niemców, Szkotów, nawet Hiszpanów czy tych, których w pozwach wojewodzie czernichowskiemu, Marcinowi Kalinowskiemu, określono jako Yalachos, Serbos, Cosacos, Tataros et Cyganos - było wielu miejscowych,

400

plebejów i szlachty. Różnice etniczne zaostrzały antagonizmy, dodawały okru­cieństwa w starciach.

Główny problem w zakresie bezpieczeństwa wewnętrznego stanowiła sama szlachta. Jeśli wojska nadworne grabiły, to przeważnie dlatego, że kierował je na swych przeciwników magnat; jeśli nie miały spokoju dwory, zaścianki i zagrody, to główne, codzienne niebezpieczeństwo wynikało ze zwad między szlachtą. Nie miałoby wielkiego sensu ścisłe klasyfikowanie tych zjawisk, rozróżnić jednak chyba trzeba raubritterstwo, gwałt zalegalizowany i owe powszechne, nie tyle gwałtem roztrzygane, co gwałtownie toczone spory. Szlacheckich zawodowych rabusiów nie było wielu; choć szlacheckiego staropolskiego stylu życia nie cechował legalizm, tj. ścisłe przestrzeganie prawa, to rozpowszechnione było zamiłowanie do ubierania wszystkiego w szatę prawną, do pieniactwa.

Częstszy więc był gwałt dokonywany w ornamencie pozorów prawa. Nie rezygnował z nich nawet “Diabeł łańcucki", Stanisław Stadnicki, starosta zygwulski (15517-1610), najeżdżający dobra Łukasza Opalińskiego i Anny Ostrogskiej. Charakterystyczne, że ten watażka uległ w końcu nie tyle zin­stytucjonalizowanej sprawiedliwości, ile połączonym wojskom nadwornym Opalińskiego i Ostrogskiej.

Rozpowszechnienie “legalnego gwałtu" wiązało się w pewnym stopniu z instytucją wróżdy i odwetu, która słabnie w XVI stuleciu, ale bynajmniej nie znika. Formalną, uroczystą zemstę zapowiadano pojedynczemu przeciwnikowi lub np. miastu. Obyczaj .ten pochodził z Niemiec, a najgłośniejszym jego przykładem jest wieloletnia działalność braci Maternów, rabujących gdańszczan na przełomie XV i w początkach XVI wieku na Pomorzu Gdańskim i ziemiach sąsiednich. Dokonujący odwetu szlachcic musiał jednak korzystać co najmniej z przychylnej bierności współbraci, inaczej łatwo mógł być uznany za zwykłego rabusia; tak było również z Maternami, wykorzystującymi antagonizm rycerstwa pruskiego i wielkich miast, a także dwuznaczną politykę Krzyżaków. Ograni­czenia na terenie Rzeczypospolitej wprowadziła konstytucja sejmu roku 1588. Kto wysłał do osoby zagrożonej woźnego sądowego i dwóch szlachciców -jakby sekundantów - z pisemną zapowiedzią odwetu “przystojnie, wedle obyczaju rycerskiego", dał ten akt wpisać do ksiąg grodzkich odpowiednich dla miejsca zamieszkania zagrożonego i odczekał z dalszym działaniem zaczepnym sześć tygodni, ten po dokonaniu zabójstwa liczyć mógł na karę cywilną: zapłatę główszczyzny oraz rok i sześć tygodni więzienia w lochu. W przeciwnym wypadku ryzykował szyją i utratą czci. Sprzeczność wewnętrzną tej ustawy - w naszym dzisiejszym pojęciu - stanowi, że wysoką grzywną karano przy tym samą “odpowiedź", czyli ową pisemną zapowiedź odwetu.

Niebezpieczeństwo niósł także system kar. Podobnie jak intromisja, czyli wwiedzenie w posiadanie przyznanej prawem nieruchomości, mogła łatwo doprowadzić do siekaniny między szlachtą asystującą obu stronom sporu, tak zbliżone niebezpieczeństwo niosła ze sobą infamia i banicja. Infamis, na podstawie konstytucji 1493 i 1505, był wyjęty spod prawa (publicznie “wywo­łany"). Zabicie go nie tylko pozostawało bezkarne, ale na podstawie późniejszych

26 Społeczeństwo polskie... 401

ustaw nagradzane było uznaniem praw zabójcy do nieruchomości ofiary; zabójca miał prawo do kaduka, a jeśli sam był banitą - zwolniony zostawał od wywołania. W 1699 r., po skołatanym związkami wojskowymi stuleciu, za infamisów uznano marszałków i konsyliarzy “konfederacji zakazanych"; ich zabójca miał mieć pierwszeństwo do wakansów, jeśli zaś był plebejuszem - “za tę przysługę" (jak głosi konstytucja sejmowa) mógł liczyć na nobilitację. Te ostatnie postanowienia szlacheckich prawodawców odsłaniają całą bezradność ustroju i aparatu władzy.

Banita - w ścisłym tego słowa znaczeniu - był równie jak infamis postawiony poza prawem, jego zabicia jednak nie premiowano. Te subtelne rozróżnienia mniej jednak znaczyły niż to, iż wywołanie zdewaluowało się w ciągu XVII stulecia. “Diabeł łańcucki", podobnie jak przypomniany przez Woźnego z Pana Tadeusza pan Wołodkowicz, niewiele sobie robili z dekretów i wyroków. Gdy banita (infamis) był małym człowiekiem, wyrok nań pociągał za sobą konse­kwencje tylko dla niego samego; gdy jednak wyrok wydano na potentata - groził poważny konflikt. Przypomina się sprawa Samuela Zborowskiego, którego ścięcia z rozkazu Jana Zamoyskięgo nie uważano za akt sprawiedliwości, ale za zemstę przeciwnika politycznego. Za Dymitrem Sanguszką, skazanym na śmierć i infamię za porwanie Halszki z Ostroga, popędzili na czele zbrojnych do Czech Kościeleccy, Górkowie i Zborowscy. Wówczas (było to około 30 lat przed śmiercią Samuela, którego polecił ściąć Jan Zamoyski) wojewoda Marcin Zborowski kazał skatować i zabić bezbronnego Sanguszkę daleko poza gra­nicami Korony. Banitą wreszcie, przypomnijmy, był rokoszanin Jerzy Lubo-mirski, został nim także Jan Pasek, bez wyraźnych, dotkliwych dla siebie kło­potów.

W przeciwieństwie do miast, w których rada dysponowała pewną służbą policyjną, a ustrój ograniczał do minimum wszelkie okazje do masowych i niespokojnych zgromadzeń, życie szlachty stwarzało niezliczone okazje skła­niające wprost do chwytania za broń. Pomijamy tu, omówione wyżej przy różnych okazjach, wykorzystywanie szlachty do walk między magnatami. Zdaje się, że proste nagromadzenie dziesiątek czy setek zbrojnych obywateli na weselu, chrzcinach czy też na sejmiku tworzyło masę krytyczną, przy której znikomy nawet powód wystarczał, by chwycono za szable, czasem po prostu za siekiery, drągi czy kłonice, na podstawie bowiem opinii współczesnych i ustawodawstwa, najgwałtowniejsza była drobna szlachta, zagrodowcy z Mazowsza i Podlasia. Niezmiernie charakterystyczną wskazówką są w tym względzie postanowienia statutów sprzed inkorporacji Mazowsza, uzupełnionych późniejszymi konsty­tucjami dotyczącymi tego terenu. Oto np.: “Szlachcicy w karczmie nie mają bywać, gdy im po woli umyślnego obcowania miewać, ani z kmiotkami w rząd siedzieć i piwo pić przystoi". Kmieć nie ponosił kary, jeśli zdarzyło mu się zabić lub zranić szlachcica w karczmie; wyjątek stanowiła karczma miejska w dzień targowy, w czasie roków (sesji sądowej) i podróż, a więc sytuacje, które uzasadniały tam pobyt szlachcica. Te przepisy rozszerzono w XVII stuleciu na województwa podlaskie i ruskie oraz lubelskie, gdzie zagrodowcy również byli

402

uczni. Równocześnie zaostrzano kary za zabójstwo i rany zadane przez szlachcica w gospodzie, na sejmiku, w kościele i na cmentarzu, w szczególności z rusznicy.

Niewiele to pomagało, zbyt dużo bowiem namiętności, sprzecznych intere­sów, z reguły zaś pijaństwa sprzyjało gwałtownym wybuchom, zwłaszcza na sejmikach. Gwałtowność tych zgromadzeń była już od XVI stulecia przedmiotem zdziwienia i krytyki cudzoziemskich obserwatorów; przeciwnicy unii w Prusach Królewskich czynili z tego zarzuty Polakom. W XVIII-XIX w. oskarżano u nas o tę demoralizację obyczajową czasy saskie. “[...] po zwinięciu wojska pod Augustem II - 1717, w głębokim pokoju, namnożyła [“wprawa młodzieży do machania pałaszem", ongiś chwalebna] niepożytecznych rębaczów, buńczu­cznych zuchów, bezczelnych burdów i junaków, zuchwałych napastników, sierdzistych na zajazdach przywódców [...], tak że rzadkie było zgromadzenie, na którym by się nie kłócono, nie wyzywano, nie rąbano, i nieraz obrusy stołowe winem z krwią pomieszanym skropione bywały". Kajetan Koźmian, którego tu cytujemy, rysuje dalej zbiorowe portrety rodzin z Lubelszczyzny, znanych z prymitywnej wojowniczości, a także “jurgieltowanego Achatesa" ( w dzisiejszej terminologii brzmiałoby to goryla) hetmana Ksawerego Branickiego, “bez którego sekundy żaden nie odbył się w kraju czy na pałasze czy na pistolety pojedynek". W tym czasie prócz tradycyjnej rąbaniny, przyjmuje się - raczej późno — zachodnia moda na pojedynki wedle przyjętych reguł.

“A kiedy tak, ten niezgodę rozstrzygnie" - miał zawołać Kazimierz Nestor Sapieha na opisywanym przez Kajetana Koźmiana sejmiku deputackim, nieroz­tropnie wyciągając pałasz do pół pochwy. Już wkrótce jednak “szlachcic na pół pijany" (nb. stronnik ojca Koźmiana, pamiętnikarza, który -jak widać - opisuje zdarzenie obiektywnie) wyciągnie go spod ławki, potem ścigać będzie pod habitem dominikanina... Jest to epizod, jakich dziesiątki w pamiętnikach, a setki w protestacjach wpisanych do ksiąg grodzkich. Dla omawianego tu zagadnienia bezpieczeństwa publicznego i osobistego istotne jest zjawisko impasu, który zachodził wówczas, gdy istniała wyraźna różnica dążeń politycznych, a “partia" słabsza odważała się upierać przy swym zdaniu. Po wspomnianym tu sejmiku lubelskim 1784 r. zwycięska szlachta przeciwna Sapieże, obawiając się rozdwo­jenia obrad, “przez całą noc oblega wszystkie kościoły i nie ustępuje, aż się dowiedziała, że Sapieha w nocy odjechał do Lubartowa". Nie ma mowy o bezstronnej władzy, pilnującej porządku, mogącej karać winnych. Opisana sytuacja wydaje się nie do uniknięcia w danych warunkach politycznych. Trzeba jednak pamiętać, że jako zjawisko nagminne byłby to anachronizm w stuleciu XVI i że już kilka lat później ustawa z 24 marca 1791 stworzy ramy nowego stylu sejmikowania - niestety zbyt późno.

Z drugiej strony, wstępne próby oszacowania zachowań szlachty, oparte na materiale ksiąg grodzkich, sugerują, że w ostatnich dekadach niepodległości wojowniczość ziemian osłabła, a porządek publiczny w powiatach poprawił się.

26. 403

Kultura materialna

To niezmiernie szerokie zagadnienie możemy jedynie zaznaczyć, odsyłając czytelnika do prac specjalistycznych. Interesuje nas tu zwłaszcza w ramach niniejszej książki aspekt społeczny kultury materialnej, różnice społeczne, regionalne i różnice chronologiczne. W tych też trzech wymiarach rzecz zostanie ujęta.

Ostre kontrasty społeczne w środowisku preindustrialnym (feudalnym) znajdowały swe wyraźne przejawy także w korzystaniu z obiektów kultury materialnej. Przykładem: budownictwo murowane i drewniane. Pierwsze można ze znacznym przybliżeniem uznać za znamię zamożności i przywileju. Mimo iż pewien wpływ wywierała dostępność tego czy innego budulca, o nasileniu ruchu budowlanego i odsetku istniejących budowli danego typu decydowała zamo­żność.

Po średniowieczu odziedziczyły większość swych kościołów i miast muro­wanych, swe potężne zamki, Prusy Królewskie. Gdy ks. Jan Piotrowski oglądał Dorpat (1581 r.), miasto wydawało mu się “bardzo nadobne". “Kamienice wszystkie ze szczerego muru na kształt toruńskich", imponujące, choć poważnie zniszczone. “Jeśli tu będą mieli nasi Polacy osiąść, wątpię, aby od Moskwy,w gospodarstwie poprawić się mieli. Trzebaby tu onych rzadkich niemieckich kupców" (zniszczenia były wynikiem wojny z Iwanem Groźnym). W przeci­wieństwie do Prus, przez cały omawiany tu okres, od wieku XV do rozbiorów, pozostałe dzielnice były w przeważającej mierze wciąż jeszcze drewniane. Mur -to były budowle warowne, jakkolwiek na Litwie i w tym zakresie dominowało drewno. Więcej murów z cegły lub kamienia było w miastach wielkich niż małych, więcej w miastach niż po wsiach.

Murowane były katedry i kolegiaty, fary w miastach, jednak tylko mniej niż połowa kościołów wiejskich. Więcej cegieł szło na budowę rezydencji magnac­kich niż dworów szlacheckich. Czy w ciągu niemal trzystu omawianych lat zaszły w tym zakresie zmiany? Zwiększył się odsetek murowanych kościołów para­fialnych, w XVIII w. przebudowuje się wiele rezydencji zamożnej szlachty i magnatów, z reguły na korzyść muru i rozlicznych kombinacji cegły z drewnem. Mimo reklamy, jaką zrobiono Kazimierzowi Wielkiemu, Polska przedrozbioro­wa jest w najlepszym razie z drewna, lecz podmurowana, a upadek wielu ośrodków miejskich czynił ogólny postęp w kierunku trwałego budownictwa powolniejszym.

Zjawiska te można rzucić na szersze tło geograficzne. Wspomniany Już ks. Piotrowski pisał, że Psków “miasto to bardzo wielkie, w Polsce takiego nie mamy, murem otoczone wszystko, cerkwie jako las gęste a świetne stoją, wszystkie murowane, domów za murem nie widać", jednak kontrast budowni­ctwa zaznaczał się głównie w porównaniu z zachodem, i to nawet bliskim: ze Śląskiem. Odwiedzający Polskę cudzoziemcy zwracali uwagę na ubóstwo wielu miast, brak murów obronnych, drewniane budowle, brud i błoto na ulicach;

404

Polacy z kolei podziwiali zabudowę miast śląskich, liczne w XVII w. zegary na wieżach.

Na wsi nędza i poddaństwo decydowały o kształcie i stanie zabudowań chłopskich. To, co do dziś czy do niedawna pozostało, stanowi relikty zagród zamożniejszych, zbudowanych staranniej i konserwowanych, jak na przykład imponujące dwory żuławian i olędrów.

Drugim obok muru kryterium można uczynić żelazo. Rozpowszechnienie pługa, które wiązane bywa z okresem kolonizacji na prawie niemieckim, nie zmienia faktu, że w XVI-XVIII w. narzędzia rolnicze używane przez znaczną część chłopów są jeszcze niezmiernie prymitywne, a każdy wyrób z metalu ceniony jest wysoko. Inwentarze nieruchomości skrupulatnie wymieniają żelazne zawiasy, skoble, okucia budowlane. Zużycie metalu jest znikome zarówno w narzędziach rolniczych, jak w domu: drewniane łyżki, talerze, małe rozpo­wszechnienie cyny na wsi. W tym zakresie ostro zaznaczają się różnice standardu życiowego i jego zmiany w czasie: pogorszenie się położenia chłopstwa w XVII wieku oznacza cofnięcie się użycia metalu, natomiast wszelka poprawa położenia rychło przejawia się w podniesieniu kultury materialnej wsi. Ogólnie, jak ocenia Jerzy Topolski, zużycie żelaza bardzo niewiele wzrosło od średniowiecza.

Ma to również ścisły związek z zasięgiem gospodarki pieniężnej. Postęp kultury materialnej był uzależniony od rozwoju wymiany, od istnienia nadwyżki na ten cel przeznaczonej. Ograniczony zakres obrotu pieniężnego stawiał na ziemiach polskich zaporę takiemu postępowi w stopniu, który nie zawsze się dziś docenia. Jest to oczywiste w odniesieniu do chłopstwa, ale zaznaczało się także w życiu szlachty. Szlachcic starał się maksymalnie wykorzystać środki, jakie dawała mu jego posiadłość, jak najmniej dokonując zakupów inwestycyjnych. Otóż chcąc budować lepiej, ozdobniej, trzeba było szukać rzemieślników i artystów obcych i płacić im drogo. Ten konflikt interesów zaznaczył się szczególnie silnie w okresie zakładania manufaktur magnackich.

W tej dziedzinie trudno przecenić wpływ Gdańska. W zamian za ziarno i drewno szły stamtąd w głąb kraju meble, kafle holenderskie, wyroby rzemiosła artystycznego; Litwa - to znaczy szlachta litewska - zaopatrywała się w portach nadbałtyckich (Rydze, Królewcu) w kotły, okucia, naczynia, szkła, farfury (fajanse). Uzupełniano braki zaopatrzenia miejscowego, wyrabiano sobie na wzór obcy smak i potrzeby.

Niezmiernie trudno określić bilans tych zjawisk. Umieszczają one większość ziem Rzeczypospolitej w rzędzie biednych krajów ówczesnej Europy. Infra­struktura, czyli wyposażenie w środki trwałe, była uboga. Do podobnego wniosku dochodzimy, biorąc pod uwagę stan dróg i mostów czy szczególnie delikatny wskaźnik, jakim jest stan gospod.

Byłoby ryzykowne czynić z naszkicowanych tu kilku przejawów kultury materialnej uniwersalny wskaźnik rozwoju. W pewnych wypadkach odcięcie od kontaktów zewnętrznych stymuluje rzemiosło miejscowe; drewno nie zawsze jest budulcem niższej klasy niż kamień czy cegła i kryje w sobie ogromne możliwości.

405

Jednakże w wypadku ziem polskich od XVI do XVIII stulecia układ tych czynników był raczej niekorzystny. Jako kraj zboża i drewna (choć już w XVI w. zaznaczał się brak tego ostatniego w wielu regionach), jako społeczeństwo o słabym rytmie wymiany towarowo-pieniężnej, Polska miała dodatkowo utru­dniony start do przewrotu przemysłowego.

Wierzenia, przesądy i ich społeczne funkcje

Zagadnienia, które tu omawiamy, z większym jeszcze niż pozostałe trudem dadzą się zamknąć w niewielu stronicach na to przeznaczonych, zwłaszcza dlatego, że nagromadzono na ten temat mnóstwo materiału i że problemy ideologii z tym się wiążące sięgają zarówno ku ważnej tematyce życia poli­tycznego, jak ku niemal nieznanym dziedzinom psychologii historycznej.

W tym właśnie zakresie wielkość i zróżnicowanie terytorium państwa polsko-litewskiego i jego społeczeństwa zaznaczały się szczególnie wyraźnie. W sensie zakwalifikowania wyznaniowego społeczeństwo dzieliło się na kilka odrębnych, często przeciwstawnych sobie grup, zmieniających się do tego w czasie. U początku okresu katolicy na zachodzie, prawosławni na wschodzie;

reformacja wprowadza podziały dalej idące w Koronie, kalwinizm rozpo­wszechnia się wśród warstw panujących na Litwie. U schyłku XVI w. Unia Brzeska (1596) przyciąga do Kościoła rzymskiego część prawosławnych, a jednocześnie szybko przerzedzają się szeregi protestantów. Te kwestie są stosunkowo najlepiej znane, pytanie jednak, czy są one rzeczywiście tak wyraźnie najważniejsze. Zarazem bowiem wskazać można z grubsza inne podziały i inne zmiany w czasie.

Gdy wśród warstw posiadających i oświeconych toczą się spory wyznaniowe. mające niekiedy dość subtelne wątki ideowe, wśród chłopstwa w bardziej zacofanych regionach wciąż trwa proces chrystianizacji, kształtują się syn-kretyczne systemy wierzeń, zespalające tradycję pogańską, nowsze nagroma­dzone przesądy i zewnętrzne elementy wierzeń i liturgii chrześcijańskiej. Gdzie, jak np. w Inflantach, toczy się najostrzejsza walka o rząd dusz, kościół “trydencki" (czy świeżo potrydencki) w osobach misjonarzy jezuitów nie waha się nawiązywać do miejscowych, pogańskich tradycji.

Oddzielenie pojęć “wiara" i “przesąd" nie jest łatwe i nie zawsze przydatne. Pierwszego z tych pojęć będziemy tu używać na oznaczenie wierzeń uznanych za obowiązujące przez dane grupy wyznaniowe, natomiast jako przesąd określimy te przekonania dotyczące zjawisk nadprzyrodzonych, których nie dyktował jako kanonu żaden z działających wówczas kościołów czy zborów.

Zdania są podzielone, czy i w jakim stopniu rozpowszechnienie się około połowy XVI w. protestantyzmu oznaczało wzrost czynników racjonalnych w świadomości społeczeństwa. Wiara w czary i czarownice, do której jeszcze

406

przejdziemy, wskazuje, że odejście od katolicyzmu nie stanowiło panaceum w tym zakresie. Z drugiej strony, odrzucając programowo liczne mity, tak drogie Kościołowi rzymskiemu, protestanci w pewnym stopniu przygotowywali umysły i psychikę do bardziej nowoczesnego sposobu myślenia. Jeśli nie wolno twierdzić, że w okresie wzrostu reformacji następował podział na wybitniejsze umysły -protestantów, i prymitywniejsze - katolików, to gdy protestantyzm się cofał, a Rzym mógł już dysponować w Polsce orężem zróżnicowanym, od subtelnej ideologii do brutalnego przymusu, wśród wiernych wyznaniom protestanckim dokonywała się z pewnością selekcja dodatnia. Odnosi się to do społeczeństwa szlacheckiego i bardzo nielicznego polskiego mieszczaństwa, co wynika, między innymi, z wyrywkowych badań nad politykami szlacheckimi schyłku XVI i początku XVII w. Natomiast mieszczanie Niemcy, zwłaszcza w Prusach, pozostawali w gruncie rzeczy poza sferą oddziaływania propagandy kontr-reformacyjnej.

Jak się wydaje, dość dogodnym testem stylu intelektualnego wiary katolików był ich stosunek do relikwii. Obowiązkiem katolika było w nie wierzyć i przyznawać im niemałe znaczenie; stanowiły też ciekawostkę zbliżoną do całkiem świeckich osobliwości zbieranych przez władców i uczonych kolekcjo­nerów i do pamiątek po innych sławnych ludziach. Jednak choć kult relikwii podkreślała kontrreformacja od początku, w drugiej połowie XVII stulecia rozwinął się on niepomiernie, a co ważniejsze, zainteresowanie nimi przysłoniło inne zjawiska, których percepcja wymagała większego wyrobienia intelektualne­go, zwłaszcza sztukę.

Było to przejawem zjawiska określanego dziś jako unarodowienie bądź sarmatyzacja polskiego katolicyzmu. Mimo usiłowań Rzymu, odrębności regio­nalne obrzędów, a zwłaszcza stylu wiary, były wówczas w Europie bardzo znaczne. Gorliwy Hiszpan nie traktował katolika irlandzkiego czy francuskiego jako w pełni prawowiernych, Francuz gorszył się ekspresyjnością katolicyzmu polskiego, który z kolei znajdywał pewne odpowiedniki w południowych Włoszech. Mistycyzm hiszpański słabo przemawiał do umysłów polskich, a tutejsi jezuici po pierwszych nieudanych próbach importu koncepcji politycz­nych z Zachodu rychło przyjęli odmienną taktykę propagandową.

Katolicyzm polski XVII, a także znacznej części następnego wieku, posiadał -wedle określenia Janusza Tazbira - “cechy ideologii obrońców oblężonej twierdzy". Zagrożeniem byli protestanci - zarówno Szwedzi, jak miejscowi dysydenci, prawosławna Moskwa i Kozacy, pogańscy Turcy czy Tatarzy. Nic nie przeszkadzało tej ideologii, że symbolizujący znienawidzoną władzę absolutną Habsburgowie stanowili zarazem główną siłę obozu katolickiego w Europie. Walory, których nabrał katolicyzm po Soborze Trydenckim, wkrótce przestały odgrywać istotną rolę w odbiorze tej ideologii przez ogół szlachty w Polsce. Do serca i wyobraźni szlachty przemawiała wizja Niebios zorganizowanych na kształt jej samej; kaznodzieja potrafił określać Boga Ojca jako “prymasa górnego nieba", ogłaszającego Chrystusa królem ziemi Jakby na polu elekcyjnym";

popularnym świętym nadawano polskie herby, zwiastowanie Marii porówny-

407

wano do paktów konwentów. Akcent przenosił się dość szybko z Boga na Matkę Boską i świętych, w czym historycy religii widzą odbicie decentralizacji politycznej Rzeczypospolitej. Obchody kościelno-narodowych świąt, jak rocz­nica Grunwaldu, Chocimia, a także przyjętego z zewnątrz święta bitwy pod Lepanto, służyły wspomnianej już ideologii “oblężenia" i obrony wiary; oprócz nich mnożyły się niepomiernie uroczystości i kulty o lokalnym znaczeniu, które z czasem nadać miały ton sarmackiemu katolicyzmowi. Nawet ogólnopaństwowy kult Matki Boskiej, jako Królowej Korony Polskiej, przygotowany jeszcze przed “potopem" przez propagandę jezuitów, rozdzielił się w praktyce dewocyjnej na przeszło czterysta lokalnych kultów cudownych jej obrazów, w duchu epoki ozdabianych koszulkami ze srebrnej i pozłacanej blachy, koronowanych z osobna na szczeblu powiatowym. Podobne tendencje dostrzec można także poza ziemiami Rzeczypospolitej: w dziedzicznych krajach Habsburgów wprowadzano aneksyjny kult maryjny, a w Hiszpanii również Nuestra Seńora del Pilar rywalizowała z Panną Marią de Atocha - chyba jednak właśnie w Polsce przyjęło to tak ogromne rozmiary i okazało się tak trwałym i odpornym elementem wierzeń i obyczaju. Obdarzeni tak wielkim zaufaniem, sprowadzeni na miejscowe podwórko “obywatele niebiescy" wciągnięci zostali w XVII wieku do walki politycznej. W ujęciu Wespazjana Kochowskiego Matka Boska zwalczała absolutystyczne dążenia dworu w czasie rokoszu Lubomirskiego, a jeszcze Benedykt Chmielowski w połowie XVIII w. w “Nowych Atenach" podkreślał, że Bóg jako monarcha daje przykład ojcowskiej, nie zaś despotycznej, tyrańskiej władzy. Nasz encyklopedysta czynił z tego dodatkowy argument za złotą wolnością.

Wiele z tych zjawisk stało się czynnikiem wierzeń nie tylko szlacheckich, lecz jakby ogólnospołecznych czy ogólnonarodowych. Nie zrezygnowali z pewnych form kultu świętych także polscy kalwini (kalendarz wedle świętych patronów, cześć dla świętych Wojciecha i Stanisława jako prekursorów protestantyzmu, cześć Matki Boskiej), dla chłopstwa zaś regionalizacja kultu i zabarwianie obrządków lokalnych folklorem okazały się zjawiskiem nader trwałym.

Sprawy te można rozpatrywać także jako wynik specyficznego układu sił między szlachtą i klerem. Wprawdzie potęga i znaczenie jezuitów były wielkie, jednak powodzenie ich działalności było w dużej mierze zależne od schlebiania magnaterii i szlachcie. W szczególnym stopniu można to odnieść do niższego kleru świeckiego, zaludniającego dwory w charakterze kapelanów, spowiedni­ków, czy też do mendykantów zabiegających o donacje i jałmużny. Schlebianie narodowi szlacheckiemu przekształcało się czasem w schlebianie pojedynczym jego członkom.

Z kolei społeczeństwo przejmowało z doktryny religijnej niektóre tylko elementy, uzupełniając je wierzeniami różnego pochodzenia. Rosła przesądność, gdy brakło innego rodzaju wskazówek postępowania. Władysław Smoleński pisał, że “z ubóstwem materialnym szlachcic mazurski jednoczył skarby prawo-wierności katolickiej. Bogactwo to zawdzięczał gminnej prostocie ducha i troskliwej opiece duchowieństwa". Po kilkudziesięciu latach odczytujemy to jako ironię, której pierwotnie był tylko cień. Gdy wszędzie w Europie zacho-

408

wywanie postu określało katolika i odróżniało go od protestanta, szlachcic mazowiecki (wedle opinii nuncjuszów) mniemał, że lepiej zabić człowieka niż w piątek jeść mięso, a zakazem postu obejmował też, ku zdumieniu cudzoziemców, wszelkie pokarmy i tłuszcze pochodzenia zwierzęcego, w tym mleko i jaja. Gdy wszędzie rozczytywano się w historykach starożytnych, opisujących wróżby i ich wpływ na postępowanie wielkich mężów, to w czasie elekcji roku 1573 jednym ze skutecznych argumentów za Walezym okazała się wieść, że jego oratorowi wtórował skowronek, gdy w czasie przemówień innych posłów cudzoziemskich pod szopą na polu elekcyjnym wałęsał się wieprz i biegał zając.

Elementy niedwuznacznie zabobonne odgrywają w XVII stuleciu coraz większą rolę we wszystkich przejawach życia: obchodziło się bez nich Gospo­darstwo Anzelma Gostomskiego, za to pełne ich są dzieła Jakuba Haura. Rzecz oczywista, że warstwa magiczna wciąż ma wielkie znaczenie w leczeniu ludzi i zwierząt, jednak w opisach podróży zagranicznych ciekawostki z pogranicza naiwnej wiary i magii, obecne często i dawniej, od połowy XVII do połowy następnego stulecia zdają się grać rolę szczególnie doniosłą. Popytowi odpo­wiada podaż i znów powraca problem relikwii; ołtarze i zakrystie napełniają się przedziwnymi relikwiami, które czasem działać miały liczbą, czasem egzotyką, rzadziej znaczeniem. Starano się doścignąć w tym zakresie czołowe ośrodki Zachodu. W Poznaniu, na przykład, synowie pobożnego pielgrzyma-neofity Radziwiłła Sierotki z nabożeństwem oglądali w Tumie “miecz Świętego Piotra, którym Małchuszowi ucho uciął. Jest też i grób Władislai Charbri [s.] Regis Poloniae", a w kolegium (jezuickim) są relikwie jedenastu tysięcy dziewic, których głównym ośrodkiem kultu pozostaje Kolonia.

W tym czasie zjawiskiem charakterystycznym dla społeczeństwa polskiego jest obniżenie poziomu intelektualnego, a więc odpowiedniej selekcji zaintere­sowań. Gdy u podróżujących ludzi Zachodu górę biorą zainteresowania sztuką, techniką, w modę wchodzi kolekcjonerstwo prowadzące ku systematyce (klasyfi­kacji) i stanowiące etap prowadzący do szybkiego postępu nauki w okresie Oświecenia, wśród Polaków szczytowej epoki sarmatyzmu dominuje zaintere­sowanie cudem, relikwią i sztuczką mechaniczną. Zacznie to ustępować około połowy XVIII stulecia, choć - rzecz jasna - nie sposób wprowadzać jakich­kolwiek cezur.

Podobne opóźnienie zaznacza się w zakresie wiary w czary. Procesy czarownic rozpoczęły się na ziemiach Rzeczypospolitej później niż na Zachodzie, ale później też skończyły. Pierwszy znany wypadek kary śmierci za czary wykonanej z wyroku sądu miał miejsce w Waliszewie koło Poznania w 1515 r.;

sejm roku 1776 zabronił wszelkim sądom rozpatrywania spraw o czary. Nie sposób ustalić, jak wiele spraw rozpatrzono w ciągu tych stuleci i ile osób padło ich ofiarą, możemy jednak - korzystając z wyników badań Bohdana Baranow-skiego - starać się wnioskować na podstawie liczb względnych. Znane wypadki rozkładają się w czasie następująco: w wieku XVI 4%, w wieku XVII 46%, w wieku XVIII 50%, przy czym na ćwierćwiecze 1676-1700 przypada 23% oskarżeń o czary (wedle liczby oskarżonych), a na następne aż 32%. Gdy w

409

ostatnim ćwierćwieczu XVI w. w wielu krajach katolickich i protestanckich obowiązywały prawa każące stosem wszelki “kontakt z diabłem" i czary, obojętne - “dobre" czy “złe", w Polsce sąd szukający nieuchwytnego złodzieja mógł jeszcze zwracać się o pomoc zarówno do astrologa, jak do wróżbitki określanej jako “mater diablica Zachariaszek" (Biecz, 1600). Pod koniec XVI w. trzeba było dopiero wprowadzać Polaków w demonologię, doskonale już znaną na Zachodzie; Miot na czarownice (1486) przełożono na polski dopiero w 1614 r. Jednak od tego czasu różnego rodzaju literatura, w tym podręczniki gospodar­skie Haura, popularyzowała wiedzę na te tematy, wzbogaconą folklorem miejscowym i adaptowaną do lokalnych warunków.

Prześladowania czarownic, prawne i niejako amatorskie, nie nasuwają w Rzeczypospolitej tych wszystkich problemów politycznych i religijnych, które wiązały się z nimi na Zachodzie. Nie było tu fanatycznych prześladowców, nie próbowano pod hasłem walki z czarownicami i ich opiekunami załatwiać problemów politycznych. Nie było jednak polskie społeczeństwo katolickie, wzorem prawosławnych sąsiadów, wolne od tej choroby.

Konsumpcja i zdrowie

Niewiele zagadnień znajduje w źródłach oświetlenie tak sprzeczne jak oba tytułowe zagadnienia. Badania znajdują się we wstępnym etapie i nie wnoszą jeszcze wiele do spraw omawianych w pozostałych rozdziałach. Wypada więc tylko zaznaczyć kwestie, wydobywające przede wszystkim to, co wskazuje na różnice społeczne, zmiany bowiem w czasie okazują się trudniej uchwytne.

Szczególnie dobitnych różnic społecznych należy oczekiwać w dziedzinie konsumpcji spożywczej. Niestety, brak bezpośrednich świadectw dotyczących konsumpcji chłopskiej, nikt bowiem nie prowadził tu rachunkowości. Wolno jednakże wyciągać wnioski pośrednie. Gospodarstwo chłopskie w zakresie wyżywienia stanowiło jednostkę samowystarczalną; niezbędny był jedynie zakup soli. Spożycie ograniczała renta w zbożu, nabiale, drobiu, a także konieczność sprzedania części produktów dla zdobycia pieniędzy, potrzebnych z kolei do opłacenia, czynszu, na drobne zakupy rynkowe itd. Wydaje się więc wysoce prawdopodobna hipoteza, że między początkiem XVI a końcem XVIII stulecia spożycie u chłopów - kmieci, półkmieci itd. - pańszczyźnianych zmniejszyło się w przeliczeniu na jednego człowieka. Proces ten dokonywał się w miarę wzrostu powinności i kurczenia się areału gospodarstw. Na tej samej zasadzie możemy oczekiwać, że czynszownicy, olędrzy odżywiali się znacznie lepiej. Zapewne szczególnie dotkliwa dla chłopów była sezonowość konsumpcji: chroniczny głód na przednówku.

Pod tym względem w lepszej sytuacji była czeladź folwarczna, mająca zapewniony wikt. Rachunki starostw z XVI i XVII w., zbadane przez Andrzeja

410

Wyczańskiego, pozwalają szacować dzienną rację artykułów spożywczych pracownika folwarku na 3500 kcal, przy zdecydowanej dominacji węglowo­danów (82%) nad białkiem i tłuszczami (odpowiednio 11 i 7%). Uderza ogromne ubóstwo asortymentu środków spożywczych: 0,9 kg chleba żytniego razowego, ! 1,2 l piwa, groch, jagły, kasza jęczmienna i tatarczana, zapewne dużo kapusty, bardzo mało mięsa, jeszcze mniej ryb, z tłuszczów głównie wieprzowy, masło, oleje w znikomych ilościach. Oczywiście oczekiwać należy wielkich różnic regionalnych - mnogości ryb na pojezierzach, baraniny i nabiału w strefach, gdzie dominowało pasterstwo. Ogólnie jednak konsumpcja czeladzi folwarcznej - a chłopska zapewne jeszcze silniej - odbijała jednostronnie zbożowy charakter gospodarki wiejskiej w Polsce.

Możliwości spożywcze i obyczaje kulinarne dworów szlacheckich przed­stawiały się odmiennie, zgoła kontrastowo. Wedle tych samych oszacowań, na jednego konsumenta z dworów i zamków w porównaniu do czeladzi folwarcznej i (wskaźnik = 100) przypadało tylko niewiele więcej chleba żytniego (116), za to 232 pieczywa pszennego; z kolei masła 425, ryb 750, a mięsa aż 842 (czyli 169 g). Margines błędu wszystkich tych oszacowań jest bardzo znaczny, jednakże zestawienie racji żywnościowych dla czeladzi i dla stołów dworskich daje obraz przekonywający w swym kontraście.

Wobec względnego ubóstwa asortymentu krajowych produktów spożyw­czych, stoły ludzi zamożnych zastawiano w jak największym stopniu produktami importowanymi. Korzenie - dziwował się już w końcu XVI stulecia podróżujący Anglik - kosztowały czasem więcej niż ryba, którą nimi przyprawiano. Ekscesy w tej dziedzinie wzrastały w ciągu następnego stulecia, czego dowodzą nie tylko świadectwa pamiętnikarzy i moralistów, ale także liczby importu win i towarów kolonialnych (korzenie, owoce cytrusowe, cukier). Jędrzej Kitowicz szeroko i barwnie przedstawia “niezbyt wykwintne potrawy" przyjęte na początku i panowania Augusta III: rosół, barszcz, sztuka mięsa, bigos, gęś, flaki, indyki, cielęcina. Wciąż tylko mięsa w niezliczonych potrawach, dziczyzna, ptactwo -plony jakże częstych polowań. Przypomina się termin, który ekonomista szwedzki E. F. Heckscher utworzył dla określenia szesnastowiecznych stosun­ków w swoim kraju: barbarzyńska obfitość. “Wszystko to rozmaitymi smakami, do których zwyczajne zaprawy były: migdały, rozenki, kwiat [muszkatołowy?], goździk, gałka, imbier, pieprz, szafran, pistacyje, pinelle, tartofle [trufle], miód, cukier, ryż, cytryna, ale bardzo jeszcze natenczas mało, jako droga [...],. nadstawiano kwasu potrzebę octami [...]". Autor, chcąc podkreślić, że później, około połowy stulecia, smak był bardziej wyrafinowany, nie szczędzi drastycz­nych obrazów. Masło do ciast dobierano ongi nie młode, lecz “stare, czasem aż zielone", by dało się mocniej czuć w smaku. Gęś “czarną" u pomniejszych panów zaprawiano słomą - czasem z buta - spalaną na węgiel, z octem, pieprzem i imbirem.

Nowy obyczaj kulinarny przybywał z Zachodu, pod wpływem kuchni francuskiej (jak w XVI stuleciu - włoskiej), i przyjmował się w sferach wyższych, nader powoli przenikając do skromniejszych dworów szlacheckich. Nową modę

411

wprowadzili cudzoziemscy kucharze, którzy byli w wielkiej cenie: kucharz taki “przyjmując służbę, wymawiał sobie, żeby nie należał do wszystkiej roboty kuchennej, tylko do tylu potraw, do wielu się zgodził, najwięcej do sześciu, i to dla samego pana". Ogólnie jednak, sarmatyzm w kuchni i na szlacheckim czy wielkopańskim stole znajdował swój wyraz równie odrębny, pełny i swoiście doskonały jak w stroju i życiu polityczno-towarzyskim.

Podkreślając swą stanowo-narodową wyższość szlachta polska potrafiła i w tej szczególnej dziedzinie wchłonąć elementy, jakie oferowała jej zagranica. Obok korzeni, o których była mowa, niezwykle ważnym elementem konsumpcji stały się z czasem wina. Już pod koniec XVI stulecia małmazja obok miodu - i, rzecz jasna, piwa - uchodziła w konserwatywnej opinii za napój tradycyjny, przeciw­stawiany zgubnemu rzekomo dla bilansu płatniczego Rzeczypospolitej importo­wi win węgierskich. Z czasem, i to rychło, w końcu XVI w. także wino zza Karpat zapełniło zasobniejsze piwnice szlacheckie, magnaci zaś małopolscy posiadali nawet własne winnice na Węgrzech.

Jest kwestią sporną, czy i w jakim stopniu ten styl konsumpcji stanowił poważne zagrożenie zdrowia, odbijając się nawet na przeciętnej długości życia członków rodzin magnackich. Zebrano (Zbigniew Kuchowicz) sugestywne dane na temat “niezdrowia" deboszujących magnatów, wątpliwe jednak, czy wolno przeciwstawiać im znacznie bardziej higieniczny tryb życia ogółu szlacheckiego. Emanuel Rostworowski podważył tezę Kuchowicza o śmiertelności i chorobach, mających trapić szczególnie magnatów; hipoteza o stosunkowo najkorzystniej­szej pod tym względem sytuacji szlachty sprowadza się do prostego wniosku wysnutego z następujących przesłanek: magnata stać było na nadużywanie (w zakresie konsumpcji spożywczej i w innych dziedzinach, np. życia seksualnego);

chłop chronicznie głodował. Wobec tego szlachcic znajdował się w złotym środku...

Wyświetlenie tych zjawisk będzie wymagać poznania uprzednio wielu innych spraw z zakresu: gospodarki, struktury społecznej, kultury materialnej, a zwłaszcza demografii ujętej wedle kryteriów społecznych. Wbrew wspomnianym hipotezom, zdają się dominować zjawiska wskazujące na przewagę tendencji niwelujących różnice społeczne nad różnicującymi - przynajmniej w dziedzinie długości życia. Medycyna nie była czynnikiem ratującym zdrowie; można przyznać w tym względzie wyższość ludowemu ziołolecznictwu, z którego korzystała też szeroko szlachta. Epidemie gasiły życie ludzi z wszystkich warstw, choć istotnie ludzie zamożni mieli pewną możliwość ucieczki z miejsc bardziej zagrożonych. Nie ma powodu przyjmować, że kiła wybierała szczególnie magnatów, choć oczywiście te właśnie przypadki (obok Jagiellonów) są najlepiej imiennie znane.

Być może znaczna różnica zaznaczała się między warunkami życia - w tym konsumpcji i higieny - na wsi i w miastach. Te ostatnie dawały mieszkańcom złą sytuację higieniczną: większy brud, zatłoczenie domów i mieszkań, często gorszą wodę, nie przynosząc w zamian korzyści lepszej opieki medycznej. Trzeba jednak pamiętać, że tylko część, jedynie największe ośrodki miejskie Rzeczypospolitej

412

pod względem warunków bytowania różniły się od wiosek w sposób istotny dla higieny. Miasteczka rolnicze były w stopniu zbliżonym do wsi samowystarczalne żywnościowe, a zabudowa przedstawiała się dość luźno. Niewiele tylko miast w czasach nowożytnych ściśniętych było pierścieniem murów, poza którymi zawsze rozciągały się przedmieścia.

Oświata

Niniejszy podrozdział obejmie - obok spraw oświaty jako zjawiska społecz­nego - także kształtowanie się środowiska nauczających i pobierających nauki. Byłoby niestosowne dla autorów tej książki uważać swe środowisko za “dobro społeczne", zgodnie z tytułem tego rozdziału; w jaki jednak sposób można oddzielić od siebie szkołę i nauczyciela?

Poglądy historyków na stan oświaty szczebla elementarnego w XVI stuleciu są podzielone. Podawane bywają rozmaite, sprzeczne ze sobą dane dotyczące liczby szkół parafialnych. Jak zwykle, bardziej użyteczne są liczby i oszacowania relatywne. Tak więc należy sądzić, że w okresie reformacji i kryzysu struktury parafialnej Kościoła katolickiego właśnie szkoła - w szczególności szkół­ka wiejska pierwsza padała ofiarą. Brakło nauczycieli, brakło, zwłaszcza w parafiach, ludzi wykształconych. Gdzie zwyciężył protestantyzm, oznaczało to zazwyczaj podniesienie poziomu nauczania, zgodnie z tym, co stwierdzono wyżej o ministrach luterańskich, kalwińskich, a co odnieść trzeba szczególnie do arian.

Zwycięstwo kontrreformacji to z kolei wzmocnienie organizacji parafialnej i tworzenie nowych szkół elementarnych. Jednak między połową XVI a XVII wiekiem wiele zmieniło się w społeczeństwie; przemiany te, ujmując rzecz najogólniej, zmniejszały bazę społeczną szkolnictwa elementarnego. Pogarsza­jąca się sytuacja chłopstwa musiała odbić się i na kształceniu dzieci chłopskich;

koncentracja własności szlacheckiej prowadziła do polaryzacji majątkowej i społecznej tego stanu, co - choć powolnie działało w podobnym kierunku. Można wreszcie sądzić, że mieszanie się dzieci różnych stanów w szkółce trudniejsze było do pogodzenia ze świadomością szlachecką polskiego baroku niż renesansu.

Stan szkolnictwa elementarnego jest więc, co najmniej w równym stopniu jak czynnikiem kształtowania społeczeństwa - jego funkcją. Zmienia się w epoce reformacji, a następnie kontrreformacji rola szkół. Zwłaszcza czołowi działacze zwalczających się grup wyznaniowych widzą w szkolnictwie najważniejszy oręż. Szkoły protestanckie, mniej niż katolickie obciążone tradycją systemów średnio­wiecznych, równie silnie jak te ostatnie indoktrynują swych wychowanków w sprawach wiary. Odnosi się to jednak do uczelni stopnia średniego-wyższego.

Te właśnie szkoły - gimnazja, kolegia - przeżyły w XVII stuleciu okres swego wielkiego rozkwitu. Wiele czynników złożyło się na to, że szlachta i mieszczań-

413

stwo zaczęły zwracać uwagę na kształcenie młodzieży w tego typu uczelniach. Mnożyły się wzorce zagraniczne, coraz więcej zamożnej młodzieży udawało się “do szkół w cudzych krajach", wreszcie - o czym już była mowa - poznano z doświadczenia wpływ wiedzy i atmosfery szkolnej na oblicze wyznaniowe klas panujących w państwie. Jezuici od przybycia do Polski zakładanie i prowadzenie kolegiów uznali za jedno z pierwszorzędnych zadań. Już wcześniej dostrzegano, że Wszechnica Krakowska nie wystarcza na potrzeby całego kraju: w 1517 r. powstało Kolegium Lubrańskiego w Poznaniu - zaczątek, niedoszłej jednak do skutku, wyższej uczelni wielkopolskiej. Od 1544 r. przyciągać zaczął Polaków -nie tylko zresztą świadomych protestantów - Uniwersytet w Królewcu. Podobna uczelnia położona w Prusach Królewskich miała być, w zamierzeniach Jana Łaskiego - orędownika jedności protestantów polskich - i uchwał synodu generalnego protestantów w Toruniu (1595 r.), oparta na nowatorskich koncep­cjach wzorcowego Gimnazjum w Strasburgu jako centralna wyższa szkoła różnowierstwa polskiego. Niespełna czterdzieści lat sporów i starań o jej utworzenie poszło na marne, powstało jednak w tym czasie i na początku XVII stulecia kilka znakomitych zakładów nauczania. Działały zwłaszcza, ze zmienną intensywnością, gimnazja we wszystkich trzech wielkich miastach Prus Królew­skich: najstarsze w Elblągu i Chełmnie, nowsze - z lat pięćdziesiątych - w Toruniu i Gdańsku. Wyrosłe z aspiracji intelektualnych bogatego tamtejszego mieszczaństwa, gimnazja poczęły z czasem przyciągać szlachtę, także spoza Prus, co oznaczało zmianę ich pierwotnie silnie niemieckiego charakteru. Wśród licznych szkół protestanckich w Koronie największe znaczenie uzyskało gim­nazjum w Pińczowie (zał. 1551, pierwotnie jako szkoła elementarna) i tzw. Akademia w Rakowie (zał. 1600 1603), znakomita uczelnia braci polskich (zamknięta 1638). Gdy pod naciskiem kontrreformacji w drugiej połowie XVII w. liczba szkół średnich protestanckich poważnie spadła poza Prusami, w jeszcze szybszym tempie powstawały zakłady jezuickie. Podobnie jak całość systemu propagandowego Towarzystwa Jezusowego w Polsce, tak i jego szkoły rychło zostały dostosowane do potrzeb społeczeństwa szlacheckiego i zaczęły to społeczeństwo kształtować. Nacisk na retorykę łacińską, ogładę towarzyską, uznanie dla pozycji społecznej uczniów i dbałość o należyty komfort odpowia­dały szlachcie, dlatego też szkoły jezuickie przyciągały również mniej zdecydo­wanych protestantów, przed którymi nie zamykano bram kolegiów.

Nie ustawali też jezuici w swych staraniach o utworzenie własnej uczelni wyższej o pełnych prawach. Wszechnica Krakowska prowadziła przeciw nim ustawiczną, w pewnym sensie skuteczną walkę, jednak sama traciła znaczenie, uczniów i autorytet. W 1578 r. powiodła się jezuitom próba przekształcenia kolegium w Wilnie w akademię, jednak kluczowy dla jej statusu wydział prawa powstał dopiero później i nie utrzymał się na trwałe. Konkurencyjny wobec poczynań jezuitów twór - Akademia Zamojska (zał. 1595) - miała początkowo wszystko, co potrzebne dla rozkwitu: szczodrego fundatora w osobie kanclerza i hetmana Jana Zamoyskiego, grono profesorów krajowych i przybyłych z zagranicy, wreszcie programy studiów, w miarę nowatorskie, odpowiadające

potrzebom obywatelskim szlachty. Jednak nie zdołała ona uzyskać statusu wyższej uczelni.

Prowadzenie kolegiów i gimnazjów, w przeciwieństwie do nie rozwiązanego aż po ostatnie lata Rzeczypospolitej problemu uczelni wyższych, wynika ze specyficznych potrzeb społeczeństwa szlacheckiego. Szlachcic nie szukał dla swych synów wykształcenia systematycznego, uwieńczonego dyplomem. Gdy jechali za granicę, rzemiennym dyszlem odwiedzali wiele uczelni: niemieckich, włoskich, francuskich, niderlandzkich. Wybierali uniwersytety wedle ich sławy, wedle wartych poznania i słuchania profesorów, wedle znajomych, których chcieli odwiedzić. Gdy przybywali do miast, w których znajdowały się wybrane uniwersytety, często raczej opłacali nauczyciela lekcji indywidualnych, niż uczęszczali systematycznie na wykłady. Łatwo, oczywiście, przytoczyć przykłady odmienne — choćby “padewczyka" Jana Zamoyskiego — jednak w ciągu pierwszej połowy XVII w. stają się one mniej liczne. Systematycznie natomiast studiuje młodzież sztuki wyzwolone w uczelniach szczebla średniego: katolicy w jezuickich Grazu, Ingolstadcie i Innsbrucku, protestanci w Altenburgu i Strasburgu. Granica, zresztą, między uczelnią średnią a wyższą jest wciąż płynna, jak w dzisiejszych amerykańskich colleges. Gdzie trwale istniały samodzielne katedry czy wydziały teologii, filozofii, a zwłaszcza medycyny i prawa — tam uczelnia nabierała charakteru wyższej. Jednak dla szlachty jedynie prawo posiadało rzeczywisty walor, służyło obywatelskim celom i nie groziło plamą na klejnocie osoby świeckiej. Mieszczanin w toku stulecia liczył się coraz mniej:

szkoła o wyraźnie mieszczańskim profilu narażała się na utratę prestiżu i z małymi wyjątkami nie mogła liczyć na hojnych donatorów.

Zawiły był w tym względzie wpływ ośrodków zagranicznych. Oświata i nauka, obok sztuk plastycznych i w pewnym sensie wojskowości, były sferą, w której stosunki krajowe niezmiernie silnie wiązały się z obcymi. Jak artyści i żołnierze cudzoziemskiego autoramentu, tak i wyższego lotu uczeni stanowili grupę swoiście kosmopolityczną. Ośrodki protestanckie czerpały natchnienie u źródeł reformacji, a wkrótce zaczęły także zwracać dług, w czym największa zasługa przypadła braciom polskim, zwłaszcza w okresie ich diaspory. Jezuici sprowadzali nauczycieli z zagranicy, wysyłali do Włoch na przeszkolenie swych najwybitniejszych polskich wychowanków. Dla uczonych i innych intelektua­listów stojących na uboczu sporów wyznaniowych udział w obrocie umysłowym “rzeczypospolitej nauk" stanowił warunek istnienia, niezależnie od pewnej dozy snobizmu, której wykluczyć nie można.

Charakterystyczne są pod tym względem poczynania Zamoyskiego związane z fundacją jego Akademii: wysyła do Padwy ludzi przewidzianych na profesorów medycyny w Zamościu, zachęca do nawiązywania kontaktów naukowych z Niderlandami, Anglią, Francją, Włochami, pozyskuje na profesorów Szkota — Williama Brucea (który wyśle wkrótce królowej Elżbiecie angielskiej raport o Polsce, będący zarazem hołdem złożonym Zamoyskiemu jako mężowi stanu), i Włocha, teologa. Akademia Wileńska w swych początkach również opiera się na cudzoziemcach: trzech Hiszpanach, Portugalczyku, Szwedzie, Angliku, kilku

415

Niemcach. Również grono profesorskie gimnazjów protestanckich, niezależnie od pochodzenia, miejscowego czy obcego, związane jest wykształceniem z uczelniami Północnych Niderlandów (Lejda, Franeker), Bazyleą i licznymi uniwersytetami północnych i wschodnich Niemiec. Wszechnica Krakowska idzie innymi śladami, ale nie przyczynia się to do jej rozwoju w owym czasie.

Funkcjonowanie szkół było ważnym czynnikiem kultury narodowej, pamię­tać jednak trzeba, że nie były one jedynym środowiskiem, w którym żyli i działali uczeni. Problem jest wysoce złożony, choćby ze względu na trudność zdefinio­wania grupy ludzi, o których tu mowa. Przykładem Akademia Zamojska, której wykładowcy nie wyróżnili się twórczością naukową, lepiej zapisując się w pierwszej połowie XVII w. jako nauczyciele młodzieży szlacheckiej i miesz­czańskiej z ziem południowo-wschodnich; stosunkowo wysokie uposażenie tamtejszych profesorów nie przysparzało katedrom ludzi oderwanych od spraw doczesnych. Jak pisał Henryk Barycz, “profesura zamojska zaczyna się stawać odskocznią dla uzyskania profesury w Krakowie bądź stanowisk umysłowych w życiu miejskim [rajcy, ławnicy, pisarze], bądź na dworze możnowiadców lub królewskim".

Pamiętać trzeba, że typ zawodowego profesora uniwersytetu, oderwanego od życia, przedmiot żartów z racji jego roztargnienia, był w owych czasach mało znany; przyniósł go dopiero rozwój niemieckich uczelni w XIX stuleciu. W poprzednich wiekach uczeni (w tym także największe umysły) na kontynencie europejskim chętnie działali — dziś powiedzielibyśmy: dorabiali — jako urzędnicy, dyplomaci, słudzy panujących. Odnieść to można do uczonych akademickich, zwłaszcza jednak do tych, którzy nie byli związani z uczelniami. Społeczeństwo potrzebowało ideologów, polemistów, umiejących twórczo mno­żyć racje polityczne czy ideowe; w tym sensie granica między niezliczonymi autorami pamfletów prawno-politycznych a, na przykład, Andrzejem Fryczem Modrzewskim, autorem dzieła O poprawie Rzeczypospolitej nie zaznaczyła się ostro, zwłaszcza wobec niejednolitości przedmiotu, założeń i metod ówczesnych nauk.

Należałoby wprowadzić zróżnicowanie uczonych wedle sfer ich działalności. Prawo z natury rzeczy kierowało ku działalności praktycznej, często politycznej;

medycyna jako nauka rozwijała się niezmiernie powoli, za to lekarze posuwali naprzód zwłaszcza botanikę, jak Szymon Syreński (Syreniusz 1540—1611), autor Zielnika.

Zmienione stosunki społeczne zmniejszyły w toku XVII stulecia bazę rekrutacji ludzi, którzy poświęcaliby się działalności naukowej, Rzeczpospolita zaś straciła swą atrakcyjność dla uczonych przybyszów i korespondentów z zagranicy. Tym silniej wyróżniały się wówczas Gdańsk i Toruń.

Reforma oświaty stała się pierwszym hasłem prekursorów Oświecenia. Można by wyprowadzić jej genezę od czasów znacznie wcześniejszych. Już Szymon Marycjusz z Pilzna (1516—74), profesor literatury łacińskiej w Akademii Krakowskiej, doradzał zmiany programowe, postulował reformę dydaktyki i systemu wychowania w szkołach, nie zapominając o ich podstawach mate-

416

rialnych: “[...] wypadałoby się dziwić — pisał — że przy tak marnej i lichej zapłacie i tak wielkim zaniedbaniu uczoności dotąd jednak pozostały na naszych ziemiach jakieś ślady nauki". Jednak renesansowe projekty upadły wobec burzliwego rozwoju szkół jezuickich. Już około połowy XVII stulecia, a zwłaszcza w następnym, wszelkie próby reform biorą początek z krytyki szkolnictwa jezuickiego. Pierwsza — to gimnazjum sierakowskie, szkoła świecka istniejąca w latach 1650—56, oparta na mecenacie Krzysztofa Opalińskiego i teorii pedagogicznej Jana Amosa Komeńskiego (Komensky), brata czeskiego, uchodźcy z Czech, osiadłego wówczas w Lesznie. W tym epizodycznym zjawisku (szkoła bowiem nie przetrwała śmierci Opalińskiego, burzy potopu szwedzkiego i fali nietolerancji) ważna jest u Opalińskich (oprócz autora Satyr, Krzysztofa, szkołą interesował się czynnie jego brat Łukasz) krytyka panującego wówczas domowego wychowania młodzi, dążenie do wpojenia wiedzy użytecznej i uczynienie szkoły miłą, a nawet “domem zabawy".

W owych czasach, ilekroć przedstawiano na rycinie szkołę, nigdy nie brakowało wzniesionej rózgi. Kara cielesna stanowiła główny środek oddziały­wania nie tylko w szkole, jednak walka z tą metodą wychowawczą — jako jedynym środkiem — zbiega się odtąd z reguły z wszelką myślą reformatorską szkolnictwa. Sięgnął do tej sprawy także Stanisław Konarski (1700—1773), reformator konkurencyjnych wobec jezuitów szkół zakonu pijarów, założyciel Collegium Nobilium (od 1740), wzorcowej uczelni dla młodzieży szlacheckiej. A oto, jak na te sprawy patrzył z perspektywy lat znany nam już Kajetan Koźmian, omawiając szkolnictwo Komisji Edukacji Narodowej: “Te urządzenia w kształ­ceniu młodzieży, usunąwszy ją spod groźnego i niemiłosierną surowością prowadzenia o.o. jezuitów, przez uchylenie całkowite cielesnej chłosty i zaszcze­pienie uczucia godności człowieka wywarły wpływ na obyczaje młodego pokolenia, a to plemię znowu [...] wywarło nieznacznie wpływ podobny na surowych ojców, że ci wobec ich zawstydzili się swoich uprzedzeń, swojego groźnego z dziećmi, a następnie z sługami i włościanami obchodzenia się. Już oni w dzieciach swoich nie znajdywali chętnych wykonawców swoich rozkazów, lecz służący, włościanie znajdywali w nich swoich patronów i wstawicieli". Obraz jest uproszczony i sielankowy, zwraca jednak uwagę opinia o wpływie reformy wychowań szlacheckiego na zmiany więzi społecznych.

Nie potu -ly dziś określić, jaką rolę odegrało zreformowane szkolnictwo w procesie zmian systemu wartości i dążeń szlachty i mieszczaństwa, jednakże — z kolei — właśnie nowe prądy wychowawcze, coraz szerzej aprobowane, stano­wią świadectwo zmian. Być może, podobnie jak w okresie rozwijania się kole­giów jezuickich, efektywność szkoły nowego typu przynosiła jej popular­ność, pozwalającą przekazywać treści ideowe, co było głównym celem twór­ców szkoły.

Zwraca więc uwagę nacisk, jaki Stanisław Konarski kładł na wychowanie obywatelskie. W opracowywanych przezeń ustawach szkolnych dla polskiej prowincji pijarów znajdujemy zalecenia dla nauczycieli, mające sprzyjać elimi­nacji wad narodu szlacheckiego: “Naturalna równość wszystkich ludzi; los i ślepy

27 Społeczeństwo polskie..

417

Bakałarz (obraz Krzysztofa Lubienieckiego, 1727 r.)

traf, jeżeli się ktoś urodzi w szlacheckim domu; prawdziwe szlachectwo polega jedynie na cnocie i jest bodźcem do niej; jakże marne i nikczemne szlachectwo bez cnoty, rozumu i szlachetności obyczajów" — oto kilka myśli z uwag dla wychowawców Collegium Nobilium dotyczących kształcenia charakteru mło­dzieży. Wiązał się z nimi nacisk na obowiązki wobec każdego bliźniego, także sług i poddanych, artystów i kupców. Miano wyrabiać “szlachetną swobodę w zapoznawaniu się i przemawianiu do wielkich panów". “Zasady te wpajać wcześnie w umysły chłopców, kształcić i wychowywać ich na ludzi prawych i szlachetnych, dobrych obywateli państwa, wiernych królowi, pożytecznych dla społeczeństwa, pobożnych i cnotliwych chrześcijan jest rzeczą o wiele ważniejszą i większą dla nas zasługą i chlubą oraz większym naszym obowiązkiem aniżeli

418

Kształtowanie wielkich mówców, poetów, matematyków i filozofów" — konklu­dował Konarski.

W klasie VI retorykę, jałowe wprawki oratorskie, które dzisiejszy satyryk nazwałby “mniemanologią", zastąpiło roztrząsanie wielkich i małych, ale rzeczywistych i aktualnych problemów. Wyliczenie niektórych najlepiej wyjaśni tendencję pedagoga.

“Zwyczaj zrywania sejmów albo kończenia ich na niczym jest wielce szkodliwy i zgubny dla Rzeczypospolitej"; “Fałszywa to i ohydna zasada: Polska nierządem stoi"; “Dwóch znacznych starostw nie może otrzymać jeden czło­wiek"; “Czy dobra dzielić równo między braci, czy też według starszeństwa lub przeciwnie?"; “Czy obrońcy i adwokaci powinni być szlachtą, czy też nie?";

“Poddani mają z wolna przechodzić na czynsz, płacony panom w zamian za pańszczyznę i dniówki po podzieleniu między nich na sposób pruski pól i roli należących do właścicieli ziemskich"; “Różne jurysdykcje prywatne powinny być w miastach zniesione jako bardzo dla nich szkodliwe"; “Wystąpić przeciwko służalstwu i sługiwaniu szlachty po dworach, a zachęcać ją raczej do służby wojskowej i wojennego rzemiosła". Wiele tematów pozostawiało zagadnienie otwarte (“Czy lepiej, żeby szlachta mieszkała w miastach, czy przeciwnie?";

“Żydów wypędzać — i przeciwnie"). Jasno stawiano dominację Kościoła rzymskiego (nader ograniczona tolerancja wyznaniowa: “Ateistów i deistów, jako wrogów uwłaczających religii, najsurowiej karać"), a program zmian prowadził do usprawnienia działania państwa, wzbogacenia skarbu, merkan-tylistycznych reform handlu. Najważniejsze było chyba to, że uczono młodzież rozumować, a nie operować stereotypami i formułami retorycznymi.

W podobnym kierunku kształcono w Szkole Rycerskiej (założona 1765, działała do końca 1794 r.), która dawała kadetom więcej wiedzy ogólnej, znajomości języków, obycia dworskiego, umiejętności i nawyków obywatelskich niż fachowej wiedzy wojskowej. Dostanie się do niej wymagało pewnej protekcji;

było w tym świadome dążenie fundatora — Stanisława Augusta — do budowania od podstaw własnego stronnictwa.

Na fali takich właśnie tendencji niezmiernie szczęśliwym trafem była kasata przez papieża Towarzystwa Jezusowego, która w 1773 r. oddała państwu znaczną część majątków i szkół zakonnych (część została rozdrapana). Utworzono Komisję Edukacji Narodowej, niezwykły w owych czasach organ centralnego kierowania szkolnictwem w państwie. W skład Komisji weszli czołowi aktorzy sceny politycznej, ludzie o przeciwstawnych niekiedy konce­pcjach, odmiennym zabarwieniu politycznym, żywo jednak zainteresowani oświatą. Znamienny jest sam fakt, że do pracy zgłosili się ludzie na wysokich stanowiskach: ćwierć wieku wcześniej sprawy oświaty nie znalazłyby się jeszcze w centrum zainteresowania tej sfery. Rysowała się wyraźna ciągłość z poprzednią epoką: Ignacy Potocki, pisarz W. Ks. Litewskiego, był wychowankiem Konar-skiego; Adam Kazimierz Czartoryski działał jako szef Szkoły Rycerskiej. Projekty Komisji zdawały się stwarzać szansę znacznego rozszerzenia działal­ności oświatowej o nowoczesnym charakterze. Andrzej Zamoyski, który wkrótce

miał wystąpić z reformatorskim projektem Kodeksu Praw (1776 r.), widział w Komisji szansę stworzenia jednolitego państwowego systemu kształcenia. Trzech przynajmniej członków, biskupi: wileński Ignacy Massalski, płocki Michał Poniatowski oraz August Sułkowski, entuzjazmowało się fizjokratyzmem i nowinami znad Sekwany. Grono zwolenników i zapaleńców nie było bardzo liczne, ale dobrane: zawodowi pedagodzy (w tym profesorowie krakowscy);

intelektualiści bez etatu, jak Julian Ursyn Niemcewicz; politycy, jak Hugo Kołłątaj. Ogromny program upowszechnienia nowoczesnej, praktycznej, w poważnym stopniu świeckiej oświaty, rozszerzenia dorobku kilku zaledwie dotąd szkół, natrafił jednak na przeszkody nie do przebycia. Wątła okazała się podstawa finansowa systemu; powoli szła praca nad podręcznikami i wychowa­niem nauczycieli. W rezultacie po kasacie zakonu jezuitów liczba szkół typu średniego poważnie zmalała. Ułatwiło to propagandę skierowaną przeciw działalności Komisji. Koncepcji nowoczesnego szkolnictwa pod nadzorem państwowym — nie zaś kościelnym — nie udało się w pełni rozwinąć. Przeciwdziałały temu wszystkie siły konserwatywne w Rzeczypospolitej: sejm grodzieński 1793 r. ograniczył jej działalność, nakazując krzewienie nauk “oczyszczonych .Ł wszelkiego ducha nowości, zarazy rządowi każdemu szkod­liwej". Było to przeciwstawne samej idei i atmosferze działania Komisji, tak wyraźnie nowatorskiej.

Szczególną rolę na tle przemian szkolnictwa i systemu oświatowego odgry­wała Akademia Krakowska. Przygotowania naukowe do jubileuszu Uniwersy­tetu Jagiellońskiego (1964 r.) przyniosły ostatnio wiele nowych danych, dotyczą­cych oddziaływania społecznego tej uczelni. Z pewnością nigdy do rozbiorów nie osiągnęła ona znaczenia, jakie miała na przełomie XV i na początku XVI wieku, kiedy ściągała tu licznie młodzież z zagranicy; zjawisko to zanika już w drugiej połowie XVI stulecia. Jednak odsetek studentów ze szlachty, z których niejeden później piastował wybitne godności w Rzeczypospolitej, utrzymuje się dość stabilnie (koło 20%). Kształcą się w Krakowie synowie najznakomitszych rodzin, choć około połowy XVIII w. liczba ich wyraźnie spada. Wahania napływu studentów nie są jedynie przyczyną poziomu nauczania. Uczelnia była przez cały czas katolicka, więc w epoce reformacji nie mogła liczyć na szeroki napływ protestantów (choć album studentów notuje też Andrzeja syna Jakuba z Wolborza, czyli Frycza Modrzewskiego — z późniejszym dopiskiem haereticus). Walka z jezuitami za Zygmunta III i jego następców, walka zwycięska, też przyniosła straty, choć z drugiej strony w tym czasie odsetek katolików w kraju ogromnie się już zwiększył.

Losy Akademii wiązały się w decydującej mierze ze stanem społecznym i gospodarczym kraju, były czynnikiem, a przede wszystkim przejawem jego kultury. Jak w skali krótkiej zaznaczał się spadek zgłoszeń na studia w latach katastrof wojennych czy innych, tak w skali długiej uczelnia traciła wpływ i rozmach intelektualny, gdy te walory mniej ceniło społeczeństwo. Jednakże sztywność struktury uczelni i jej kadry utrudniła Wszechnicy Jagiellońskiej włączenie się do nurtu reform Stanisławowskich. Inicjatywa profesorów (spośród

420

których wyróżniał się jeden z inicjatorów Komisji, rektor UJ, Feliks Oraczewski, sam absolwent Akademii Rycerskiej, którą założył w Luneville Stanisław Leszczyński) dotyczyła głównie objęcia przez Akademię zwierzchnictwa nad szkołami średnimi w Koronie. Było to zgodne z długofalowym planem Komisji, pomijało jednak — uważaną przez reformatorów za podstawową — sprawę treści nauczania. Działacze Komisji nie byli nastrojeni przychylnie do uczelni, którą Andrzej Zamoyski nazwał “szkieletem przedpotopowego mamuta".

Działalność Kołłątaja, który przeprowadził reformę uczelni, budziła żywe spory, jednak przyniosła ostatecznie nowy jej kształt, który — podobnie jak w Akademii Wileńskiej (odtąd Szkole Głównej W.Ks.L.) — miał się dobrze sprawdzić w trudnym okresie rozbiorów. Dla Komisji najistotniejsze było przystosowanie szkół głównych do masowego (na ówczesną skalę) kształcenia nauczycieli. Kilka aktów, poczynając od 1780 r., utworzyło w tym celu “stan akademicki": system podległości szkół niższego szczebla wyższym, aż do szkół głównych. Ich rektorzy mieli zwierzchność, nadzór i jurysdykcję nad gronem nauczycieli i uczniów. Z kolei każdy nauczyciel szkoły średniej (wydziałowej, podwydziałowej) mógł ubiegać się o katedrę uniwersytecką.

Wysiłki te są godne uwagi jako konsekwentna próba uczynienia oświaty i wychowania zagadnieniem ogólnospołecznym, jednym z centralnych proble­mów państwa. Zdumiewa rozmach planów w tej dziedzinie, gdy go zestawimy z ograniczonością reform (przed Sejmem Czteroletnim) w innych. Podajemy kilka tego przyczyn. Primo, ta sfera spraw pozostawała poza kontrolą ościennych ambasadorów; secundo, wielu wpływowych ludzi, z królem włącznie, ujrzało tu możność realizacji ambitnych, oświeconych projektów; tertio, istniał silny nacisk społeczny, zmuszający do zorganizowania systemu szkolnictwa z nagła powalo­nego upadkiem Towarzystwa Jezusowego, niezależnie od sporów na temat formy tego systemu.

Miarą — choć bardzo pośrednią — tego nacisku może być statystyka publikacji, którą czerpiemy z pracy Marii Czarnowskiej, obejmując okres od najwcześniejszych w miarę ścisłych danych aż po III rozbiór.

Tabela 16



Przeciętna




Przeciętna


Okres


liczba tytułów


Okres


liczba tytułów




Rocznie




rocznie


1561—80


93


1701—20


180


1581—1600


145


1721 0


268


1601—20


222


1741—60


341


1621—40


235


1761—80


484


1641—60


285


1781—85


482


1661—80


204


1786—90


765


1681—1700


278


1791—95


604






1796—1800


225



421

W przeliczeniu na 100 000 mieszkańców Korony daje to, wedle Czarnowskiej, ok. 1578 r. — 3,1 tytułów, około 1662 r. — 7,8, a w 1791 r. —17,8. Dopiero też w połowie tego ostatniego stulecia polszczyzna zdecydowanie dominuje wśród druków. Liczba 765 średnio książek z pięciolecia 1786—90 (ten ostatni rok rekordowy: 1086 tytułów) osiągnięta zostanie dopiero w latach 1841—1845.

Mamy więc świadectwo rozwoju czytelnictwa, przejawu aspiracji kultural­nych i ożywienia politycznego, być może także rozszerzenia kręgu czytelników w ostatnich dziesięcioleciach Rzeczypospolitej. Przypomina się omawiane wyżej zjawisko żywiołowego rozwoju masy akt urzędowych w tym samym okresie, choć tamta masa zapisanego papieru rosła w ciągu stuleci bardziej równo­miernie. Oba wskaźniki nie znajdują, mimo wszystko, odpowiedników w rozkwicie gospodarki i przyroście demograficznym.

Ogólne rezultaty działania szkół i wszelkich innych form zdobywania wiedzy są trudne do ustalenia, a zgoła niemożliwe do ujęcia zwięźle na jednej—dwóch stronach na to przeznaczonych. Najłatwiej stwierdzić zasięg umiejętności elementarnej: czytania i pisania. Przeprowadzone ostatnio badania nad rekogni-cjami (oświadczeniami) podatkowymi szlachty województwa krakowskiego (Andrzej Wyczański) i protokołami ksiąg sądowych z kilku ziem Małopolski (Wacław Urban) dają obrazy zbieżne. Syntetyczne oszacowania tego ostatniego proponują następujący odsetek umiejących pisać, w rozbiciu na warstwy społeczne i płeć:

Tabela 17

Grupy społeczne


mężczyźni


kobiety


magnaci


100%


85%


zamożna szlachta (generosi)


95


45


drobna szlachta (nobiles)


75


25


patrycjat miejski


70


25


pospólstwo


40


12


plebs


8


0


Żydzi


80


2 .


chłopi


2


0


duchowni katoliccy (zakonnice)


100


60



Biorąc pod uwagę liczebność poszczególnych grup, oznacza to ok. 17% piśmiennych mężczyzn i 4% kobiet. Wyraźna jest przewaga kulturalna grup uprzywilejowanych. Zaskakuje, że nawet uboga szlachta wypada lepiej niż patrycjat miejski. Nie ulega wątpliwości, że margines błędu jest szeroki, a liczby zapewne nieco zbyt optymistyczne. Jednakże podobne wyniki przynoszą ba­dania prowadzone nieco innymi metodami. Co przynieść miała przyszłość?

Obserwacje Stanisława Siegla, dotyczące Rusi Czerwonej lat 1717—24, dały wyniki zbliżone do przedstawionych wyżej. Dane zebrane przez Janinę Bielecką dla tejże ziemi lat 1768—75 zdają się wskazywać na cofnięcie się umiejętności

422

pisania. Generosi (szlachta jedno- lub kilkuwioskowa) zaledwie w 30% umieją się podpisać, wszyscy nobiles podpisują się krzyżykiem; niepiśmienność wśród zawierających transakcje na kontraktach mieszczan jest wyjątkiem. Czy więc spadek umiejętności pisania wśród mas szlacheckich? Rzecz wymaga zbadania, zwłaszcza że oczekiwać można poważnych różnic między dzielnicami kraju.

Staropolska jakość życia

Zagadnienie Jakości życia", popularyzowane dziś w niektórych krajach jako hasło programowe, nie bywało dotąd omawiane w odniesieniu do polskiej przeszłości. A jednak “styl życia", przekonanie o jego odrębności w przed­rozbiorowej Rzeczypospolitej — te sprawy przewijają się przez karty książek Aleksandra Briicknera i Jana Stanisława Bystronia jako badaczy kultury i obyczaju, znajdujemy je w esejach Pawła Jasienicy i w syntetyzujących wywo­dach badaczy ustroju i społeczeństwa, jak Konstanty Grzybowski i Bogusław Leśnodorski. “Styl" a “jakość" to pojęcia odmienne. Jakość zakłada element oceny, którą nie każdy dzisiejszy historyk zechce podjąć.

Poniższe uwagi stanowią wnioski z poprzednich rozdziałów i przynoszą nie zwartą odpowiedź, lecz raczej dalsze pytania. Jakie było “życie staropolskie"?

Wiele zależy od postawy samego badacza. Czy zechciałby przyjąć bez komentarza tezę podobną przytoczonej przez Simone de Beauvoir, że “nędza ludu w Portugalii [i, dodajmy, w koloniach] była ceną, jaką trzeba było zapłacić za cud rozkwitu cywilizacji brytyjskiej"? Otóż analogiczne problemy stoją przed historykiem polskim. Ubóstwo Polski położonej w strefie eksportującej zboże było w jakimś stopniu ceną, którą Europa jako całość płaciła za rozkwit kultury materialnej i duchowej Niderlandów i paru innych regionów Zachodu, a także za rozmach ekspansji kolonialnej (na co zwrócił uwagę Marian Małowist). Dalej, kultura dworów magnackich, swobody szlacheckie okupione zostały nędzą rodzimego chłopstwa.

Byłoby naiwnością zarówno potępiać importerów naszego ziarna, jak urodzonych obywateli Rzeczypospolitej obarczać odpowiedzialnością za to, że nie umieli wyprzedzić stylu własnej epoki. Społeczeństwo Rzeczypospolitej należy raczej oceniać przez porównywanie z innymi, jemu współczesnymi. Rozdzielmy, o ile to się da, zjawiska gospodarki i kultury.

W sferze gospodarczej życie staropolskie cechowała samowystarczalność, jak się zdaje, tym silniejsza, im dalej posuwamy się ku wschodowi, nie tylko w skali Polski, ale całej środkowej Europy. Na ziemiach Wielkiego Księstwa i Ukrainy mniejsza była gęstość zaludnienia, rzadsza sieć dróg i osad o rzeczywistym charakterze miejskim. Z kolei, przebywszy granicę ze Śląskiem czy z Morawami Polak stawał wówczas olśniony tętnem życia miejskiego i obfitością darów ziemi. Szczególny, omawiany na wstępie, układ stosunków rynkowych powoduje, że już w XVII, a także XVIII stuleciu importuje się z miast portowych niemal wszystko:

423

owe stołki i stoły (nie mówiąc o ołtarzach dla kościołów), kotły, nawet liny. Była mowa o znaczeniu takiej sytuacji dla miast, trzeba tu jednak podkreślić, że w ten sposób ubożał poważnie poziom kultury materialnej tych wszystkich grup społeczeństwa, które nie miały dostępu do źródeł zakupu tych rzeczy. Zaznacza się dość ostry podział na tych, którzy nabywają wyroby importowane z zagranicy bądź z odległych miast, i tych, których na to nie stać. Widać to było wyraźnie w podrozdziale o konsumpcji. Kontakt z towarem zagranicznym okazuje się (a zjawisko to w Polsce niezmiennie trwałe) miarą zamożności i prestiżu. Rzecz także charakterystyczna, że cudzoziemcy u schyłku XVI w. podkreślają, iż w Polsce na szlaku między Toruniem a Krakowem trudno dostać w karczmie mięso czy wino; a przecież nie braknie dowodów masowej, przesadnej ich konsumpcji w szlacheckich dworach!

Prowadzi to nas do zasadniczego zagadnienia stylu życia staropolskiego. Społeczeństwo było niezmiernie, głębiej niż w większości krajów Europy, spolaryzowane społecznie i pod względem dochodów. Amerykanin J. H. Hexter i Brytyjczyk Michael Postan wykazali, że nie należy wyjaśniać przemian społe­czeństw zachodnich “wzrostem klas średnich", jednakże we wszystkich tych krajach, gdzie wzrastał dochód społeczny i unowocześniały się stosunki, zaznacza się rozwój mieszczaństwa i gospodarki miejskiej. W krajach ościen­nych, gdzie wydajność pracy nie różniła się od naszej, pogłębianie się różnic hamowała państwowa kontrola wyzysku chłopów (choć nie przeszkodziła ona rugom).

W Polsce nie działał sprawnie żaden z tych czynników. Być może, naj­istotniejszym zjawiskiem we wszystkich sprawach lokalnych była nieobecność państwa. Państwo nie sięgało do chłopa, bo u progu epoki zrezygnowało z ingerencji w stosunki między chłopem a panem, bo poborca podatkowy zadowalał się z reguły deklaracją ziemianina, bo armia nie liczyła na chłopskiego rekruta. Na miejsce urzędnika państwowego, przedstawiciela władzy centralnej, wchodziła w Rzeczypospolitej zbiorowość w postaci sejmiku, obieranych urzędników i uznanego miejscowego autorytetu - zazwyczaj magnata. Istotą więc stosunków stawał się regionalizm, partykularyzm, ku czemu prowadziła zarówno słabość więzów rynkowych, jak i czynniki polityczne. Wytworem tego były owe odrębności obyczajowe, a ceną ich, i to niemałą, było oderwanie się od najbardziej owocnych prądów cywilizacji europejskiej, z którą w wieku XVI związani byliśmy silniej niż później, aż po czasy stanisławowskie. W innych krajach kontakty te nawiązywano poprzez podróże, literaturę i kulturę dworską. Każdy z tych czynników słabł u nas w epoce baroku, z tym że dwór oddziaływał słabo w wyniku specyfiki ustrojowej i niechęci politycznej szlachty, a za Sasów -także z powodu częstej nieobecności władców. W Polsce magnat był sobą właśnie u siebie, w swoim powiecie, swoim województwie. Wygnanie z dworu królew­skiego - największa kara dla francuskiego arystokraty epoki Wersalu - nie miałoby znaczenia ani sensu nad Wisłą. Warto zbadać, w jakim stopniu przyczyniło się to do decentralizacji kultury, rozwijając ośrodki pozastołeczne.

Wszystko to działo się w kraju ubogim. Ubóstwo wynikało z niskiej (ale tylko

424

w porównaniu z przodującymi krajami Zachodu) wydajności rolnictwa, ze słabości produkcji rzemieślniczej i górnictwa, wreszcie z niekorzystnego dla rozwoju kraju podziału własności i dochodów. Wszystkie te negatywne czynniki zaznaczają się coraz ostrzej od przełomu XVI w. i postęp czasów stanisła­wowskich zdaje się nie przynosić wyrównania do epoki renesansu. Hipolit Taine, pozytywistyczny historyk francuski, pisał o swym kraju przed Wielką Rewolucją:

“Lud przypomina człowieka, który wchodziłby do stawu, mając wodę po same usta: przy najmniejszym zagłębieniu dna, najsłabszej fali, traci równowagę, zapada się i tonie". W Polsce przynajmniej zboża było do czasu pod dostatkiem, ale rozdrobnienie posiadania chłopskiego, a w niektórych regionach także własności szlacheckiej, pierwszeństwo dawane eksportowi przez szlachtę, nie­kiedy trudności transportu lądowego - wszystko to powodowało, że plastyczne porównanie Tainea odnieść można do społeczeństwa polskiego w okresie wojen i regresu gospodarczego.

Czy można mówić o jakości w sensie bardziej dosłownym? Zmiany jakości zjawisk konsumpcyjnych są uderzające w dzisiejszych czasach przyspieszonego tempa życia gospodarczego. Przez trzy omawiane tu stulecia konsumpcja zmieniała się niewiele. Mało możemy powiedzieć o żywności, więcej o odzieży. Tkaniny importowane stanowią pewien wyłom w przedstawionym wyżej zjawisku: osłabienie rodzimej wytwórczości oznaczało masowy import wyrobów ze Śląska, Czech, Moraw, a także z Anglii i Niderlandów Północnych. Zagraniczna tkanina była więc wówczas mniejszym luksusem niż “angielska wełna" w XIX i naszym stuleciu. Jednakże w skali XVI-XVII w. obserwujemy zwiększony napływ tkanin tanich i gorszych. W kraju - rosnącą produkcję tkanin półwełnianych i najniższych jakości; co w XVI w. uchodziłoby za niegodne fałszerstwo i podlegało spaleniu przez kontrolerów cechowych, kilkadziesiąt lat później produkuje się masowo i legalnie. Jest to świadectwo zubożenia klienta i producenta, przecież jednak także element jakości życia.

A jednocześnie nie brak świadectw rosnącego luksusu. Moraliści u schyłku XVI w. ubolewają, że rozszerza się konsumpcja win węgierskich (gdy dawniej wystarczyła rodzima gorzałka i miód), jedwabie dominują nad tradycyjną weł­ną. Adam Manikowski wykazał, że w okresie głębokiej depresji drugiej połowy XVII w. istotnie wzrasta import towarów, które można nazwać luksusowymi i które w Polsce są w porównaniu z Zachodem szczególnie drogie, dalej - że głównie szlachta polska stanowi odbiorcę mało już wówczas popularnych brokatów włoskich, podtrzymując gasnącą ich produkcję.

Walory kultury i ustroju polskiego traciły wówczas wartości na rynku międzynarodowym, nawet jako symbol. Około połowy XVI w. zabłysł ich główny atut: tolerancja wyznaniowa i polityczna. Szlachta polsko-rusko-litew-ska przyzwyczajona do współistnienia prawosławia i chrześcijaństwa łacińskiego łatwo znalazła także formy współżycia katolicyzmu i wyznań protestanckich. W epoce konfederacji warszawskiej II 573 r.) było to niezbędne dla utrzymania systemu i zjednało Rzeczypospolitej wielu przyjaciół i admiratorów. Niewiele też groziło jak pisaliśmy - w tym czasie oskarżonym o czary. Te dwa, pozornie

425

odległe od siebie zjawiska, w istocie zmieniały się równolegle, nietolerancja bowiem wobec innowierców, podniecanie się hasłami tego typu, zbiegły się na przełomie XVII i na początku XVIII w. z nasileniem ognia stosów czarownic. Znów sfera spraw, w której przodowaliśmy w pierwszym okresie - przyniosła nam niemało słusznych zarzutów w następnym.

Być może, wszystkie te sprawy kulminują w kwestii rozbiorów. Ostatnio wielu badaczy (najmocniej wyraził to Janusz Tazbir) wypowiada się przeciw ujmowaniu dziejów przedrozbiorowych właśnie z punktu widzenia rozbiorów. Można z tym polemizować, i to nie dlatego, że już przez cały wiek XVII, a nawet nieco wcześniej, rozlegają się głosy przestrzegające przed grożącą zgubą. Istotne jest raczej to, że całość systemu, który ukształtował się w epoce wolnych elekcji -systemu społeczno-gospodarczego i politycznego - nie zapewniła Rzeczypospo­litej odporności i wzrostu siły potrzebnych do obrony przed sąsiadami. Śmiertelne niebezpieczeństwo koalicji sąsiadów stało się rzeczywistością już w połowie XVII wieku, jednak dalej pogłębiał się archaizm organizacji władz i niemoc państwa na zewnątrz i wewnątrz.

Historyk brytyjski Perry Andersen, analizując Rzeczpospolitą, pisał, że brak absolutyzmu w Polsce wskazuje właśnie, jak dalece był on naturalną i normalną formą władzy feudalnej w Europie nowożytnej. Arystokracja była z reguły ukształtowana pionowo - podzielona na warstwy o szczególnej tytu-laturze i nierównym prestiżu - co stało w strukturalnej sprzeczności z poziomym systemem reprezentacji, właściwym później burżuazyjnym systemom politycz­nym. Niezbędny był więc zewnętrzny czynnik jednoczący; absolutyzm spełniał tę funkcję, narzucając ścisły porządek formalny, organizując i trzymając w ryzach szlachtę. Napięcia między władcą a arystokracją i szlachtą tkwiły w naturze systemu. W Polsce system szerokiej reprezentacji politycznej okazał się - w istocie - samodestruktywny, czego wyrazem liberum veto. Liczny stan szlachecki nie potrafił wytworzyć sprawnego systemu reprezentatywnego na kształt władzy burżuazji, choć ku temu zdawał się prowadzić ruch egzekucyjny. Wszystkie czynniki złożyły się na to, że doraźny interes pojedynczego szlachcica i całej szlacheckiej zbiorowości zdawał się być przeciwstawny temu, co na dłuższą metę okazało się najważniejsze: poświęceniu cząstki swobody i cząstki dochodu w interesie wspólnoty. Cena stuleci swobód politycznych stanu szlacheckiego, nie mających sobie równych w Eu Jpie, okazała się w okresie rozbiorów prze­rażająco wysoka.

CZĘŚĆ PIĄTA

Od rozbiorów do pierwszej wojny światowe

j

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Czynniki dynamizujące strukturę społeczną

f

Wielkość zaludnienia. Wielka eksplozja


Na przełomie XVIII i XIX wieku Europa wraz z Rosją europejską liczyła około 190 milionów mieszkańców. Wiek XIX był okresem eksplozji demografi­cznej -jeszcze nigdy przedtem przyrost ludności nie był w Europie tak szybki ani w liczbach bezwzględnych, ani w procentach. W ciągu stulecia liczba ludności Europy została podwojona, w roku 1900 tę część świata zamieszkiwało już około f400 milionów ludzi.

Jak na tym tle przedstawiały się ziemie polskie? Bezpośrednio przed drugim rozbiorem ziemie okrojonej Rzeczypospolitej zamieszkane były przez około 10 milionów ludzi. W roku 1815, po burzliwej epoce wojen napoleońskich, na obszarze mniej więcej porównywalnym było już blisko 12 milionów mieszkań­ców. W połowie XIX stulecia liczba ta wzrosła do około 16 milionów, by w roku 1910 osiągnąć przeszło 34 miliony. Przyrost ludności był tu więc znacznie szybszy niż przeciętnie w Europie.

Należy jednakże liczby te skomentować. Przede wszystkim zauważyć trzeba, że mowa tu - dla umożliwienia porównań z okresem przedrozbiorowym - o obszarze Rzeczypospolitej z epoki Sejmu Wielkiego. Do obszaru tego należały więc i Ukraina, i Białoruś, nie należały zaś Śląsk i Pomorze. Jak wiadomo, w granicach.tych oprócz Polaków zamieszkiwały także grupy ludności niepolskiej. Ze względu na temat tu traktowany fakt ten ma dwojakie konsekwencje: z jednej strony pozwala obserwować kształtowanie się stosunków między społeczeń­stwem polskim a mniejszościami narodowymi, z drugiej - mąci jednakże obraz w niektórych przypadkach, wtedy gdy idzie o sprawy dotyczące tylko Polaków, a nieostre granice między narodowościami utrudniają obserwację tych spraw. Biorąc więc pod uwagę obszar Rzeczypospolitej przed drugim rozbiorem jedynie jako tło, uznać trzeba za bardziej miarodajny teren zbliżony do ziem o przewadze etnograficznie polskiej, tj. Królestwo Polskie, Galicję, Poznańskie, Prusy Zacho­dnie i ze Śląska rejencję opolską. Na tak wyznaczonym terytorium zamieszki­wało:

429

ok. r. 1820 - blisko 10 milionów w r. 1865 - 14,5 w r. 1910 - 26

Również i przy tak wyznaczonych granicach przyrost ludności był tu znacznie szybszy niż przeciętnie w Europie. Dla uzupełnienia i z zachowaniem wszelkich zastrzeżeń w sprawie świadomości narodowej, nie zawsze sprecyzowanej i jasnej, należałoby jeszcze dodać, że Polaków w okresie powstania styczniowego było (biorąc także pod uwagę obszary graniczne) około 10 milionów, a krótko przed I wojną światową już ponad 20 milionów.

Jednakże ów przyrost naturalny również i na obszarze ziem polskich nie wszędzie i nie zawsze był jednakowo szybki. Zwiększał się w miarę postępów medycyny, które ograniczały lub zapobiegały skutkom niektórych chorób masowych, epidemicznych. Zwiększał się też na skutek pewnej poprawy warunków życia, postępów higieny, a także złagodzenia klęsk głodowych, uprzednio wywołujących znaczną śmiertelność. W niektórych regionach kraju przyrost naturalny był znacznie wyższy niż w innych. W pierwszej połowie XIX stulecia w Księstwie Warszawskim, a następnie w Królestwie Polskim ludność na lewym brzegu Wisły zwiększała się znacznie szybciej niż na prawym nie tylko na skutek imigracji, lecz także na skutek znacznie większej różnicy między liczbą urodzeń a liczbą zgonów. Według danych urzędowych ludność Pomorza Gdańskiego i Śląska w pierwszej połowie XIX w. wzrosła o ok. 100%, ludność Królestwa Polskiego o ok. 40%, ludność Galicji o ok. 25%. Wprawdzie dane zawarte w spisach pruskich dotyczących okresu początkowego są zbyt niskie i wobec tego przyrost wydaje się większy niż w rzeczywistości, jednak ponad wszelką wątpliwość przyrost ludności w I połowie XIX w. był w zaborze pruskim szybszy niż na pozostałych ziemiach polskich. Zmieniło się to w drugiej połowie stulecia, kiedy na pierwszy plan pod względem tempa przyrostu ludności wysunęło się Królestwo Polskie. Liczba ludności od połowy XIX wieku do roku 1910 wzrosła w Wielkopolsce o 60%, w Galicji o 85%, a w Królestwie o 160%.

Zdarzało się jednakże i tak, że nawet w tej-samej dzielnicy przyrost ludności nie był równomierny - w pierwszej połowie stulecia liczba mieszkańców Pomorza rosła znacznie szybciej niż liczba mieszkańców Poznańskiego. Również w Królestwie nie tylko na skutek imigracji, ale także na skutek różnic w wysokości przyrostu naturalnego liczba mieszkańców guberni piotrkowskiej rosła znacznie szybciej niż np. liczba mieszkańców guberni płockiej. Gęstość zaludnienia ulegała dalszemu zróżnicowaniu - zwiększała się jeszcze bardziej na obszarach i tak już gęsto zaludnionych i utrzymywała się bez istotniejszych zmian na niektórych terenach dotychczas zaludnionych słabo. Na Śląsku Cieszyńskim pod koniec XIX wieku na jeden kilometr kwadratowy wypadało ok. 190 mieszkańców, gdy w tym samym czasie średnia w Królestwie wynosiła ok. 80 mieszkańców na kilometr kwadratowy, a przeciętna guberni północno-wscho-dnich Królestwa była przeszło połowę niższa niż w całym Królestwie, a i w samej Galicji zdarzały się obszary podobnie rzadko zaludnione. Różnice występowały

430

nie tylko między terenami przemysłowymi i rolniczymi, lecz także między regionami o podobnym charakterze gospodarczym.

Jak wynika z badań Krzysztofa Groniowskiego, przyrost bezwzględnej liczby ludności i nierównomierne jej rozmieszczenie stały się ważnymi czynnikami wywołującymi różnorodne przemiany społeczno-gospodarcze lub sprzyjającymi tym przemianom. W regionach o gęstym zaludnieniu i powierzchni gruntów uprawnych nie zmienionej lub rosnącej wolniej niż liczba ludności coraz trudniej było wyżywić wszystkich utrzymujących się z pracy na roli. Wzrastała potrzeba intensywniejszej uprawy gruntów, to zaś wymagało zwiększonych nakładów pracy ludzkiej. Już sam przyrost ludności sprzyjał zmianom sposobu gospo­darowania na wsi.

Jeszcze szybciej niż ogólna liczba ludności rosła jej część nie posiadająca ziemi w ogóle. W Królestwie Polskim w roku 1870 było około 220 tysięcy bezrolnych, dwadzieścia lat później już czterokrotnie więcej. Zmniejszał się przeciętny obszar gospodarstwa chłopskiego, rosła też liczba gospodarstw karłowatych. Działo się tak nie tylko na skutek wzrostu liczby ludności, lecz także i na skutek innych przyczyn, jednakże wszystkie one prowadziły do wspólnego rezultatu - do powstania w niektórych regionach wiejskich nadwyżki wolnych rąk do pracy. W różnych okresach rozwoju gospodarczego rolnictwo stawało wobec problemu zrównoważenia obszaru uprawnych gruntów i siły roboczej potrzebnej do pracy na roli. W XIX wieku ponownie na pierwszy plan wysunął się głód ziemi, tylko teraz możliwości powiększenia obszaru upraw przez eksploatację terenów dotychczas nie uprawianych były już bardzo niewielkie. Konieczność poszukiwa­nia środków do życia poza wsią rodzinną stwarzała armię potencjalnych robotników najemnych, wędrujących najpierw do regionów o odmiennym bilansie, to jest do takich, gdzie brak było wolnych rąk do pracy. Zasięg owych wędrówek rozszerzał się coraz bardziej, obejmował kraje sąsiednie, nie tylko wieś, lecz i miasta przemysłowe, by w końcu sięgnąć i za ocean. Rozpoczynała się epoka wielkich wędrówek “za chlebem".

Migracje

Przyczyną ruchów migracyjnych był oczywiście nie tylko przyrost liczby ludności. Przy braku innych warunków, pozwalających na zmianę miejsca zamieszkania, nie mógłby on wpływać w sposób istotny na mobilność ludności wiejskiej.

Do czasów Księstwa Warszawskiego możliwość zmiany miejsca zamieszka­nia przez chłopa ograniczały lub, przekreślały całkowicie dwa czynniki -poddaństwo i pańszczyzna. W każdym z nich już u schyłku XVIII wieku poczyniono pewne wyłomy, w istocie swej pozostały one jednak nie naruszone do pierwszego dziesięciolecia XIX wieku. Czas wojen i wielkich przemian społecz­nych w Europie wymagał zaś zmian także i na ziemiach polskich. Wśród

431

rozmaitych możliwości wariantów poprawy sytuacji chłopstwa zwyciężył w większości wypadków wariant dla poddanych najmniej korzystny i dla dworu najmniej szkodliwy - w zaborze pruskim i w Księstwie Warszawskim zniesiono poddaństwo, nadając wolność osobistą chłopu, nie nadając mu jednak na własność ziemi. Wolność osobista chłopa oznaczała w tym wypadku jedynie możliwość opuszczenia wsi bez zapewnienia sobie środków utrzymania, ozna­czała też dla dziedzica możliwość usunięcia chłopa z użytkowanej działki, rugowania, gdyby to okazało się dogodne. Istniały wprawdzie pewne ograni­czenia wiążące swobodę dworu w rugowaniu chłopów z ziemi, nie były one jednak dość skuteczne.1

W pozostałych częściach ziem polskich, poza Księstwem i zaborem pruskim, istniało nadal poddaństwo - na ziemiach zaboru rosyjskiego, poza granicami Księstwa, a następnie Królestwa, i przejściowo rozluźnione - w zaborze austriackim. W zaborze rosyjskim poza Królestwem zniesiono je dopiero wraz z pańszczyzną, uwłaszczając chłopów w roku 1861, w zaborze austriackim zaś - w roku 1848.

Tak więc ogromną większość chłopstwa na ziemiach polskich w I połowie XIX wieku obowiązywała pańszczyzna, w Galicji zaś i pańszczyzna, i poddań­stwo. Stanowi prawnemu nie zawsze odpowiadał stan faktyczny. Niejedno­krotnie chłop, formalnie przecież wolny, gdy opuszczał wieś, pozostawiając swą działkę dziedzicowi, bywał ścigany pod pozorem niewywiązywania się ze swych dotychczasowych obowiązków, a czasem nawet i bez takiej motywacji. Gazety zamieszczały swoiste listy gończe, a policja i władze administracyjne pod pozorem zwalczania włóczęgostwa ścigały i odstawiały do rodzinnej wsi tych, którzy zdecydowali się szukać zajęcia gdzie indziej. Przykłady takie znane są nie tylko z końca wieku XVIII, kiedy to “Gazeta Warszawska" z 28 marca 1792 roku pisała, iż “[,..] Wojciech z dóbr wsi Kotlice zwanej, w województwie krakowskim [...] leżącej [...] lat około 20 mający [...] uciekł w Warszawie od pana swego, u którego [...] lat kilkanaście służył [a więc nie poddany]. Obwieszcza się publicum [...] iżby [...] wyrażonego zbiega [...] łapano i przytrzymano [...]". Również i później pojawiały się podobne sprawy. 30 listopada 1832 roku wójt gminy Dąbrówka “[...] wzywa wielmożnego prezydenta m. Zgierza, aby Ignacego Kantorskiego [...], tamże chroniącego się, natychmiast do właściwej gminy odesłał [...]" Przeszło 20 lat później, 26 czerwca 1855 roku, wójt gminy Kębliny zwracał się do prezydenta Zgierza o “[...] polecenie dostawienia Dominika Dziąg, zbiegłego z służby od wielmożnego Trzcińskiego, dziedzica dóbr Kębliny [...]" Zdarzały się podobne wypadki ścigania ludzi osobiście wolnych nawet po uwłaszczeniu - o takich donosiły władze policyjne Łodzi nawet w latach siedemdziesiątych XIX wieku.

Można tu uczynić dwa spostrzeżenia. Pierwsze — to pewna zbieżność geograficzna: obszar, na którym zniesiono poddaństwo (Królestwo, zabór pruski), już wtedy był bardziej rozwinięty gospodarczo od obszaru, na którym je pozostawiono (zabór rosyjski poza Królestwem, Galicja). Spostrzeżenie drugie dotyczy funkcjonowania systemu. Tam, gdzie zniesiono poddaństwo i gdzie

432

wobec tego główną siłą hamującą mobilność terytorialną ludności chłopskiej było pozostawienie własności ziemi w ręku dziedzica, a stąd brak możliwości zapewnienia sobie przez chłopa innej działki niż ta, z której odrabiał on pańszczyznę, część ludności opuszczała jednak wieś. Wynikało to z pojawienia się innych atrakcji ekonomicznych, takich jak praca w manufakturach, a później w fabrykach w mieście, rozmaite inne rodzaje zarobku, wreszcie możliwość pracy najemnej w kapitalistycznym już folwarku. Tak więc zmiany stopnia ruchliwości terytorialnej ludności dotąd wiejskiej i pańszczyźnianej •są jednym z mierników stopnia rozwoju kapitalizmu poza rolnictwem i w samym rolnictwie. Równo­cześnie o sile, z jaką ten proces był hamowany, świadczy nagły wzrost mobilności chłopstwa po uwłaszczeniu.

Jeśli w tym układzie wieś była swoistą pompą tłoczącą nadmiar ludności do miast, istniała i odpowiednia próżnia, która wchłaniała ów potok. Rozwój przemysłu w miastach, najpierw manufakturowego, później fabrycznego, stwa­rzał znaczny popyt na siłę roboczą. W roku 1820 nie było w Łodzi jeszcze ani jednego przedsiębiorstwa przemysłowego, w połowie stulecia pracowało tam już kilka tysięcy ludzi w przemyśle. Liczba zatrudnionych w przemyśle w całym Królestwie wynosiła w połowie stulecia już ponad 50 tys., na Górnym Śląsku około 25 tys., na Dolnym Śląsku około 45 tys. Druga połowa XIX w. przyniosła przyrost wielokrotnie szybszy. Migracja ze wsi do miast stała się głównym źródłem wzrostu liczby ludności miejskiej w nowych ośrodkach gospodarczych. Przyrost naturalny w miastach był z reguły mniejszy niż na wsi, liczba ludności miejskiej wzrastała mimo to szybciej niż liczba mieszkańców wsi, dlatego też różnica między tempem powiększania się zaludnienia miast i wsi jest wskaźni­kiem migracji do miast. W Królestwie Polskim ludność miast liczyła w 1872 r. 1057 000, a dwadzieścia pięć lat później, w 1897 r., już 2 055 000 (wzrost o 95%); w roku 1909 liczba ludności miast wzrosła do 2615000 (wzrost o 148%). Liczba ludności wsi wzrosła w latach 1872-1897 niespełna o 40%, a do roku 1909 - o 80%. Jeszcze szybciej następował przyrost ludności miast Śląska, szczególnie na Górnym Śląsku, w drugiej połowie XIX wieku. Procesy urbanizacyjne w Galicji przebiegały wolniej, ale i tam tempo przyrostu ludności miejskiej było szybsze niż tempo przyrostu mieszkańców wsi, wskazywało więc także na migrację do miast.

Wzrost liczby mieszkańców miast, choć dowodzi znacznego napływu lud­ności wiejskiej, jednakże nie odzwierciedla całości chłopskich wędrówek; część, zapewne również znaczna, odbywała się z pominięciem miast. Porzucano gorszego pana, by szukać lepszego, opuszczano wieś, bo rugował z dotychcza­sowej siedziby dziedzic, i poszukiwano już najemnej, a nie pańszczyźnianej pracy w sąsiednim folwarku; po uwłaszczeniu podziały gospodarstw również zasilały strumień wędrujących tymi, którzy z gospodarzy przekształcali się w fornali lub doraźnych najemników folwarcznych, część ich ściągała do pracy cukrownia, gorzelnia lub nowy młyn parowy w pobliskim majątku. Energiczni i chciwi entreprenerzy, podejmujący się budowy kolei i innych robót, często sezonowych, sprowadzali z odleglejszych regionów kraju, gdzie siła robocza była tańsza, chłopów uwolnionych właśnie od pańszczyzny, by po kilku miesiącach pozwolić

2S Społeczeństwo polskie... 433

im własnym sumptem wracać w rodzinne strony lub poszukiwać innego zarobku w nieznanej okolicy. Migracja, czasem sezonowa, między wsią a wsią znacznie trudniej daje się ująć w liczby, można jednakże sądzić, że w drugiej połowie stulecia i ona również była duża. Wtedy też rozpoczęła się wielka wędrówka, początkowo do krajów niemieckich, czasem na roboty sezonowe, “na Saksy", czasem do pracy w przemyśle i górnictwie, później zaś również “za chlebem " za ocean. Część emigrantów wracała po pewnym czasie do kraju.

Odnotować też trzeba niezbyt liczną, mającą jednak pewne znaczenie, wędrówkę Żydów ze wsi do miasta. Podobnie jak to było w Rzeczypospolitej przedrozbiorowej, spora liczba Żydów mieszkała na początku XIX w. na wsi, dzierżawiąc tam karczmy i propinację, faktorując i zajmując się handlem. Państwa zaborcze i władze Księstwa Warszawskiego w różny sposób naruszały dotychczas istniejący stan rzeczy. Tak np. w Księstwie w roku 1812 zakazano Żydom prowadzenia wyszynku i w ten sposób pozbawiono ich jednego z ważnych źródeł dochodu. Wprawdzie nie zawsze przepis ten był przestrzegany, jednak mimo to przyczynił się do zwiększenia wędrówki Żydów ze wsi do miast. Zbiegły się z tym wzrastające możliwości zarobku w miastach, spory procent Żydów przeniósł się więc do miast.

W migracjach uczestniczyła także ludność miejska. Wędrowali terminatorzy i czeladnicy dla nabycia umiejętności rzemieślniczych, majstrowie-rzemieślnicy, zrujnowani przez konkurencję nowoczesnego przemysłu - dla znalezienia zajęcia, mieszkańcy małych miasteczek rolniczych - z nadzieją znalezienia lepszych podstaw egzystencji w wielkim mieście przemysłowym.

Były to migracje wynikające głównie z przyczyn ekonomicznych, ale istniały także i inne. Zmiany i napięcia polityczne doby rozbiorów, a później wojen z początku XIX stulecia najpierw przyniosły ze sobą pobór do wojsk zaborców, później powrót, nie wszystkich naturalnie (niektórzy wrócili z armią napole­ońską), następnie emigrację polityczną, niewielką zresztą. Epoka Księstwa Warszawskiego rzuciła też ponad 100000 chłopów polskich powołanych do wojska na równiny Rosji, do Włoch, do krajów niemieckich, do Hiszpanii. Niektórzy wrócili do rodzinnych wsi, inni trafili do wciąż rosnących miast.

Wielka emigracja polistopadowa skierowała do Europy zachodniej 10 tysięcy ludzi z Królestwa, w dużej części inteligencję i szlachtę. Wiosna Ludów i powstanie styczniowe nie wywołaly wychodźstwa w takiej skali jak powstanie listopadowe, jednakże masowe deportacje popowstaniowe przybrały rozmiary dotychczas nie spotykane —- po zdławieniu powstania styczniowego zesłano z Królestwa na Syberię około 20 tysięcy ludzi; do liczby tej dodać należy deportowanych później, niekiedy wraz z rodzinami. Ruch robotniczy w po­czątkowym okresie swego rozwoju, skupiający nielicznych zaangażowanych, nie wywoływał też i masowych represji w postaci wysiedlania i zsyłek. Dopiero na przełomie XIX i XX wieku, a szczególnie w okresie rewolucji 1905 roku, aresztowania i związane z nimi zsyłki przybrały rozmiary zauważalne w skali demograficznej.

Przez cały zaś okres od rozbiorów do pierwszej wojny światowej ziemie

434

polskie dostarczały armiom zaborców żołnierza. Wcieleni do wojska, służbę odbywali z reguły poza miejscem urodzenia i zamieszkania. Na pewien czas opuszczali też kraj studenci wyjeżdżający na uniwersytety w Dorpacie, Kijowie, Petersburgu, Moskwie, Wiedniu, Berlinie, a mniej licznie także i na inne, dalsze uczelnie. Zagraniczne praktyki zawodowe przyciągały techników, inżynierów, lekarzy, finansistów.

Strumieniowi emigrantów opuszczających na stałe lub na pewien czas ziemie polskie należy przeciwstawiać ruch w stronę przeciwną: imigrację. Podobnie jak w wypadku przemieszczeń wewnętrznych i emigracji ważnym czynnikiem sprawczym były tu przyczyny ekonomiczne i społeczne.

Ożywienie gospodarcze, próby uprzemysłowienia Królestwa przed powsta­niem listopadowym, protekcja gospodarczaprywatna i rządowa stworzyły dogodne warunki dla przedsiębiorców i rzemieślników. Zbiegło się to ze znacznym pogorszeniem sytuacji w przemyśle włókienniczym w Saksonii, na Śląsku i w Poznańskiem. Manufakturzyści, majstrowie i czeladnicy, rzadziej robotnicy niewykwalifikowani, łatwo więc przyjmowali zachęcające argumenty emisariuszy władz Królestwa i przekraczali jego granice, osiedlając się przede wszystkim w okręgu łódzkim, ale także i w innych regionach. Rozmiary tego ruchu były różnie oceniane, a i sam fakt bywał rozmaicie interpretowany. Niektórzy z dawniejszych historyków szczególnie niemieckich (Kurt Schweikert, Oskar Kossmann, Gustaw Schmóller, Emil Fuchs) widzieli w tym napływ kapitału obcego do Królestwa i podstawową siłę rozwoju przemysłu w tej części ziem polskich. Współcześni polscy badacze (Gąsiorowska, Missalowa, Kula) stwierdzają, że większość przybyszów stanowiła element ekonomicznie słaby, nie mogła bowiem wytrzymać konkurencji na dotychczasowym terenie działania;

zostali tam tylko silniejsi. Również i liczba przybyszów dawniej szacowana na około 250000 obecnie oceniana jest na kilkadziesiąt tysięcy. Zwraca się też uwagę na to, że część przybyszów osiadła na roli i tylko ubocznie zajmowała się produkcją rzemieślniczą. Wreszcie mocno podkreśla się w nowszej literaturze fakt, iż znaczna część imigrantów do Królestwa to w istocie rzeczy przybysze z ziem polskich - z Poznańskiego, ze Śląska, a nawet z Pomorza i Mazur. Prócz tej wielkiej imigracji z początków stulecia można zarejestrować kilka fal mniejszych, takich jak osadnictwo w okręgu białostockim jeszcze u schyłku XVIII wieku, a następnie w drugiej turze, między powstaniem listopadowym a zniesieniem granicy celnej z Rosją w roku 1850.

Przyczyny ekonomiczne leżały również u podstaw napływu na ziemie polskie przybyszów innego rodzaju - zamożnych przedsiębiorców z zachodniej Europy (np. Evansowie), bankierów i finansistów (np. Koniar) czy inżynierów (np. Girard). Nie było to wszakże zjawisko masowe, choć trwało przez cały wiek XIX.

W drugiej połowie wieku XIX, a szczególnie w latach osiemdziesiątych Królestwo Polskie stało się schronieniem, znacznej liczby imigrantów Żydów z Litwy i Rosji. Przybyli oni pod naciskiem trudnej sytuacji w dotychczasowych miejscach pobytu, niekiedy wypłoszeni przez pogromy. Biedniejsi osiedlali się głównie w małych miasteczkach prawego brzegu Wisły i tam wiedli żywot

435

Koloniści (rys. F. Kostrzcwski)

Zwraca uwagę wózek ciągnięty przez psa, świadczący o biedzie imigrantów niemieckich, którzy później na ziemiach polskich dorabiali się majątku.

rzemieślników lub sklepikarzy, zamożniejsi docierali do większych ośrodków, przede wszystkim do Warszawy i Łodzi, i tu rychło ujawniali swą nieprzeciętną przedsiębiorczość. Szacować ich liczbę łącznie należałoby co najmniej na 10 tysięcy osób.

Zupełnie inne przyczyny spowodowały przybycie na ziemie polskie znacznej liczby cudzoziemców, którzy realizować mieli politykę państw zaborczych wobec narodu polskiego. Wojskowi oddzieleni byli od miejscowych często barierą wrogiego munduru i czasowością pobytu. Jedynie część oficerów chciała i zdołała nawiązać tu trwalsze, kontakty prywatne, niektórzy tylko i nieliczni, jak porucznik Iłganow z Kwiatów polskich, pożenili się tutaj, niewielu też zostało na stałe. Kontrastował z tym w klimacie i zakresie, ale nie w trwałości uczestnictwa w życiu społecznym, epizod napoleoński.

Inaczej było z urzędnikami cywilnymi. Pierwsza ich fala napłynęła za wojskami wkraczającymi po akcie rozbiorowym i już z tej grupy, jak to wykazał Władysław Rostocki, niektórzy pozostali w Księstwie po ustąpieniu zaborców.

436

Po Kongresie Wiedeńskim - jak wynika z prac Ryszardy Czepulis, Franciszka Paprockiego, Stanisława Grodziskiego — urzędy Królestwa Polskiego, Rzeczy­pospolitej Krakowskiej i Księstwa Poznańskiego obsadzone zostały przeważnie przez urzędników polskich, jedynie niektóre, głównie wyższe stanowiska, zajęli zaborcy. Galicja i część zaboru pruskiego znalazły się w odmiennej sytuacji — napływ urzędników-Niemców był tu szybki i znaczny. Po roku 1830 dotyczyło to także Poznańskiego, w mniejszym stopniu Królestwa, do którego dopiero po powstaniu styczniowym masowo kierować zaczęto urzędników obcych, Rosjan, początkowo na stanowiska wyższe i średnie, a później, od lat osiemdziesiątych, także i na najniższe. W Galicji zaś odbywał się w tym czasie proces repolonizacji administracji. Nawet w tym wypadku nie oznaczało to jednak, że wszyscy przybysze powrócą do swych krajów - Niemcy, Czesi, rzadziej Węgrzy, którzy przybyli do Galicji w dobie przedautonomicznej, niejednokrotnie pozostali na miejscu także i po nadaniu autonomii, jedni utrzymując się na swych stano­wiskach, inni, choć dymisjonowani, ale już żonaci, osiadając w większych miastach. Na podstawie urzędowych kalendarzy i innych podobnych źródeł można szacować, że przez całe XIX stulecie i początek XX przez ziemie polskie przewinęło się 250-350 tysięcy obcych urzędników cywilnych. Dzieliła ich od społeczeństwa obcość narodowa, przynależność do zaborczego aparatu władzy, a zwiększała ich znaczenie w kształtowaniu więzi społecznych lub niszczeniu istniejących struktur i układów właśnie władza, którą mieli.

Doliczyć wreszcie trzeba osadników przybywających na ziemie polskie z Prus w związku z akcją kolonizacyjną. Osadzono ich na wsi, głównie w Wielkopolsce, gdzie mieli być podporą germanizacji.

Sumując przesunięcia ludności na ziemiach polskich w wieku XIX i na początku wieku XX, na pierwsze miejsce pod względem ilościowym wysunąć należy emigrację @zarobkową (łącznie 3,5 4 miliony ludzi) i wędrówkę ludności wiejskiej do miast (co najmniej 4 miliony). Inne rodzaje ruchu ludności (wieś—wieś, imigracja na ziemie polskie, emigracja polityczna, miasto—miasto itp.) ilościowo nie były tak znaczne.

W sumie wszystkie te nurty, jeśli nie liczyć służby w wojsku, zamykają się liczbą blisko 2 milionów ludzi w pierwszej połowie stulecia i przeszło 9 milionów w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku. Na każdą z tych wielkości składały się wprawdzie półwiecza, jest to więc sumowanie faktów nawarstwia­jących się, a nie równoczesnych. Jeśli jednak w ciągu życia dwu pokoleń (1850-1914) na obszarze zamieszkanym przez 30 milionów ludzi, aż 9 milionów zmieniło swe miejsce zamieszkania, oznacza to w przybliżeniu, że co szósta osoba urodzona na ziemiach polskich mieszkała poza miejscem swego urodzenia. W wielkich miastach o znacznym napływie ludności wiejskiej wskaźnik ten był jeszcze wyższy. W Warszawie w r. 1882 żyła połowa ludności (a więc co druga osoba) urodzona poza tym miastem. Jest to mobilność poprzednio na ziemiach polskich nie spotykana.

Ukształtowały się też pewne dominujące kierunki tego ruchu. Emigracja kierowała się przede wszystkim do Ameryki Północnej, w mniejszym stopniu do

437

Brazylii, w Europie zaś do uprzemysłowionych okręgów Niemiec zachodnich. Znaczna była emigracja sezonowa do Meklemburgii i Saksonii. Wewnątrz kraju ośrodkami, do których kierowali się migrujący, były Górny Śląsk, warszawski okręg przemysłowy, łódzki okręg przemysłowy, Zagłębie Dąbrowskie, w mniej­szym stopniu okręg białostocki, Kraków i okolice, Wrocław, Gdańsk. Rejony, z których emigracja była największa, to Galicja, Kieleckie, Radomskie, Sando­mierskie, Łomżyńskie, Płockie, Suwalskie. Znaczna też była emigracja z Wielkopolski.

Bez względu jednak na kierunek migracji oznaczała ona zawsze wyrwanie z dotychczasowego środowiska, przeważnie nowy sposób zarobkowania, kon­frontację z nowymi warunkami ekonomicznymi, z inną hierarchią ekonomiczną i społeczną, rzecz oczywista, z inną też kulturą materialną i z innymi obyczajami. Przybysze, tworząc nowy element w zastanej strukturze społecznej, tym samym naruszali ową strukturę, a gdy pojawiali się masowo, tak jak w wypadku napływu do miast przemysłowych, przekształcali proporcje między grupami społecznymi w bardzo szybkim tempie. Jednakże nawet emigracja za morze lub do odległych krajów europejskich nie pozostawała bez wpływu na środowisko przez emig­rantów opuszczane. Zmieniała się w nim liczba ludności - rozładowaniu ulegały więc niektóre napięcia ekonomiczne, takie jak np. nadmiar wolnych rąk do pracy. W dawnym środowisku nawet przy korzystnych układach ekonomicz­nych powstawała luka, ślad - najemca musiał brać pod uwagę mniejszy niż uprzednio nadmiar wolnych rąk roboczych, poszukujący pracy mogli brać pod uwagę przykład tych, którzy ruszyli poszukiwać zajęcia gdzie indziej.

Rozważając ruchliwość terytorialną ludności wziąć też należy pod uwagę zwiększenie mobilności ludzi osiadłych na stałe, lecz dla załatwienia spraw handlowych, rodzinnych lub zawodowych udających się do innych miejscowości. Na początkuwieku XIX podróż kilkusetkilometrowa była przedsięwzięciem trudnym, dla większości mieszkańców ziem polskich wręcz nie do zrealizowania, bywała podejmowana przeważnie raz w życiu w związku z przeniesieniem się na stałe do innej miejscowości. Na początku wieku XX podróże na znacznie większe odległości odbywali o wiele liczniejsi teraz komiwojażerowie, ajenci, faktorzy, poszukujący zajęcia nauczyciele prywatni, robotnicy sezonowi, wędrowni aktorzy, dziennikarze i przedstawiciele wielu innych grup społecznych i zawo­dowych, i to wielokrotnie, niekiedy z konieczności (charakter wykonywanych zajęć). Ta zwiększona przez rozbudowę środków komunikacji (koleje żelazne Królestwa przewiozły w roku 1870 ponad 2 miliony osób, a w roku 1900 ok. czterech razy więcej - około 10 milionów) możliwość podróżowania choć nie zawsze prowadziła do trwałych przeniesień ludności, jednak przyczyniała się do poznania innych regionów, sprzyjała integracji narodu.

438

@Zmiany sposobu gospodarowania i rozwój rynku

Wiek XIX przyniósł rewolucyjne zmiany w tej dziedzinie gospodarki, która dotychczas dostarczała środków utrzymania większej części społeczeństwa - w rolnictwie. Jakkolwiek na początku tego stulecia istniały pewne różnice między stanem gospodarki rolnej w poszczególnych regionach, nie były one jednak na ogół tak znaczne jak pod koniec stulecia. Do zwiększenia różnic przyczyniły się warunki rozwoju rolnictwa odmienne w różnych częściach ziem polskich.

W zaborze pruskim sposób przeprowadzenia reform agrarnych doprowadził do tego, że kosztem mas chłopskich dominującą rolę w produkcji rolnej nadal odgrywała wielka własność znajdująca się w ręku szlacheckim, a jej partnerem stały się duże gospodarstwa chłopskie. W roku 1859, a więc niedługo po zakończeniu reform agrarnych, należało do wielkiej własności ziemskiej w Poznańskiem ponad 60% ziemi, na Pomorzu Zachodnim ponad 70%, na Śląsku blisko 60%. Wielka własność otrzymywała też istotny zasiłek finansowy (ok. 85 milionów talarów) w postaci wykupu opłacanego przez tych chłopów, którym przydzielono ziemię. Kapitały te umożliwiły folwarkom znaczne inwestycje, intensyfikację gospodarki i ułatwiły przejście od gospodarki pańszczyźnianej, z bezpłatną siłą roboczą, do kapitalistycznej, opartej na pracy najemnej. Polityka celna państwa przez znaczną część wieku uwzględniała interesy wielkich właścicieli ziemskich w Prusach, służyła jednak także i interesom rolnictwa na ziemiach polskich zaboru pruskiego. Kierunki i zakres rozwoju innych dziedzin gospodarki pruskiej przez znaczną część stulecia zapewniały popyt na produkty rolne.

Rolnictwo polskie w zaborze pruskim doznawało przeszkód wynikających z przyczyn politycznych, z dążenia władz pruskich do umocnienia niemczyzny na ziemiach polskich. Dyskryminacje te zmniejszały polski stan posiadania i choć miały na celu osłabienie żywiołu polskiego, nie wywarły większego wpływu na poziom gospodarki w całości; wpłynęły na wzrost cen ziemi i w pewnym stopniu -przyśpieszyły parcelację majątków.

Na skutek wykorzystania nieużytków i dzięki melioracji wzrastała powierz­chnia i wydajność gruntów. Wprowadzano nowe rodzaje roślin lub rozpo­wszechniano rośliny mało uprawiane (kartofle, buraki cukrowe, wyka, koni­czyna), coraz powszechniej stosowano nawozy mineralne, używać zaczęto maszyn rolniczych, upowszechniał się płodozmian. Dzięki tym ulepszeniom wzrastały zbiory z hektara i jeśli stan ich w latach 1878/1879 przyjąć za 100, wyniosły one w latach 1909/1913 na Pomorzu 198, w Wielkopolsce 226 i na Śląsku 190. Rozwinęła się też hodowla, wzrastał procent bydła rasowego przynoszącego znacznie wyższe wyniki hodowli (mleczność krów w zaborze pruskim 1830 litrów, w Niemczech - 1680, w Wielkiej Brytanii - 1870).

Te dość korzystne warunki rozwoju i uzyskane rezultaty zmieniły w ciągu stulecia oblicze gospodarki rolnej w zachodnich częściach ziem polskich. Ukształtowały się tam iako dominująca w produkcji siła kapitalistyczne folwarki

439

i duże, silne gospodarstwa chłopskie nie odbiegające poziomem od gospodarstw zachodnioeuropejskich (przeciętne plony czterech zbóż z hektara w zaborze pruskim 19q, w Niemczech 20q, w Wielkiej Brytanii 19q, we Francji 13q). Produkcję przeznaczano w .dużej mierze na sprzedaż.

W dwu pozostałych częściach ziem polskich kierunek rozwoju rolnictwa był inny. Reformy ustroju agrarnego przeprowadzono tu później niż w zaborze pruskim i chociaż daty wydania aktów prawnych nie są w pełni miarodajne dla określenia różnic międzyzaborowych, gdyż w zaborze pruskim przepisy wy­przedzały zmiany stanu faktycznego, w Królestwie sankcjonowały proces już rozpoczęty, to jednak pewne opóźnienie Królestwa i Galicji w stosunku do zaboru pruskiego jest niewątpliwe. Chociaż i tu reformy i sytuacja na wsi przez nie wytworzona szybko doprowadziły do ukształtowania się wielkiej rzeszy bezrolnych, jednak w połączeniu z represjami politycznymi osłabiły folwarki i nie sprzyjały powstawaniu wielkich i silnych gospodarstw chłopskich jako formy dominującej, tak jak w zaborze pruskim.

W roku 1857 w Galicji wielka i średnia własność rolna łącznie uprawiały niespełna 50% gruntów, a więc mniej niż sama tylko wielka własność w zaborze pruskim. Nieco później (bo później też zakończyły się reformy agrarne), w roku 1877, w Królestwie należało do wielkich właścicieli ok. 44% gruntów.

Znacznie niższe odszkodowania niż w zaborze pruskim, a także sposób wypłaty tych odszkodowań dziedzicom, sprawiły, że folwark nie dysponował odpowiednim kapitałem, niezbędnym do przeprowadzenia inwestycji, intensy­fikacji gospodarki, a przede wszystkim do przejścia na inny system gospoda­rowania - kapitalistyczny. Wreszcie struktura gospodarcza Rosji i usytuowanie geograficzne i Królestwa, i Galicji nie sprzyjały ani eksportowi artykułów rolnych i leśnych do obu państw zaborczych, ani tradycyjnemu wywozowi drogą morską.

W rezultacie tych niekorzystnych okoliczności rolnictwo i w zaborze rosyjskim, i w zaborze austriackim rozwijało się znacznie wolniej niż na ziemiach polskich pod panowaniem pruskim, i tylko niektóre mniejsze regiony (np. Kaliskie) podążały w mniejszej odległości za ziemiami zachodnimi Polski. (Zbiory czterech zbóż z hektara w Królestwie i w Galicji - 11 q).

W obydwu częściach ziem polskich - w części zachodniej i wschodniej - na początku stulecia główną formą pracy w rolnictwie była pańszczyzna, w drugiej połowie stulecia zaś praca najemna. Ta zasadnicza zmiana była podstawą rozwoju rynku wewnętrznego. Robotnik najemny w rolnictwie otrzymywał za swą pracę wynagrodzenie, w większości wypadków w części w naturze (zboże, kartofle), w części w pieniądzu. Pozbawiony własnych gruntów i możliwości wytworzenia we własnym zakresie wszystkich niezbędnych artykułów, część z nich zmuszony był zakupywać od innych producentów. Kształtował się więc podział pracy, rozwijał rynek towarowo-pieniężny, właściwość gospodarki kapitalistycznej, stanowiący niezbędną podstawę rozwoju przemysłu.

Zależnie od stopnia rozwoju tego sposobu wymiany w różnych częściach ziem polskich warunki rozwoju przemysłu były różne. W tych regionach, w

440

których liczba i wielkość miast była większa (Śląsk, Poznańskie, zachodnia Małopolska), a praca najemna w rolnictwie na skutek przewagi dużych gospodarstw bardziej rozpowszechniona, popyt na towary wytwarzane przez przemysł był znaczniejszy. Tam, gdzie przeważały gospodarstwa drobne i gdzie były one wobec tego obsługiwane przez właściciela i jego rodzinę, przejście od gospodarki naturalnej do towarowo-pieniężnej odbywało się wolniej, a popyt na artykuły przemysłowe wzrastał nie tak wyraźnie.

Przynależność ziem polskich do trzech różnych organizmów politycznych i gospodarczych, którymi były państwa zaborcze, również wpływała na sytuację rynkową, a zatem i na rozwój przemysłu. Granice polityczne były także granicami gospodarczymi - cła mające chronić przemysł krajowy przed kon­kurencją towarów zagranicznych, odmienna w każdym z zaborów polityka państwa wobec przemysłu, odmienna sieć komunikacyjna, gęsta w zaborze pruskim i bardzo słabo rozwinięta w rosyjskim, odmienne taryfy kolejowe, inne podatki, a także istotne różnice w stopniu rozwoju gospodarczego samych państw zaborczych dzieliły pod względem warunków rozwoju przemysłu ziemie polskie na odrębne części, przerywały dawne przedrozbiorowe związki gospo­darcze i wtłaczały te obszary w strukturę gospodarczą Austro-Węgier, Prus i Rosji. Ziemie polskie stawały się więc zależnie od swej przynależności pań­stwowej bądź to rynkiem zbytu dla okręgów przemysłowych Nadrenii, Czech i Austrii, bądź producentem towarów przemysłowych dla rozległych rolniczych części Imperium Rosyjskiego. W tych warunkach rozwój przemysłu na ziemiach polskich nie doprowadził do powstania zharmonizowanej struktury, odbywał się w każdym zaborze do pewnego stopnia autonomicznie, bez powiązania z gospodarką pozostałych zaborów.

We wszystkich trzech zaborach jednak w wytwórczości przemysłowej nastąpiły zmiany strukturalne. Na początku stulecia niewiele pozostało już z manufaktur powstałych za czasów stanisławowskich. Podstawowa część pro­dukcji wytwarzana była w drobnych zakładach za pomocą techniki ręcznej, a w większości wypadków były to zakłady rzemieślnicze, w których prócz maj-stra-właściciela pracowali nieliczni uczniowie i terminatorzy. Produkcja odby­wała się na indywidualne zamówienie konkretnych odbiorców lub sprzedawana była na lokalnym rynku. Jedynie w niektórych gałęziach wytwórczości, np. w górnictwie, hutnictwie lub w przemyśle metalowym, zakłady produkcyjne osiągały większe rozmiary, produkowały dla nieznanego odbiorcy na bardziej odległych rynkach.

W miarę wzrostu popytu ze strony rolnictwa, które nabierając cech wytwórczości kapitalistycznej związanej z rynkiem towarowo-pieniężnym po­trzebowało maszyn i urządzeń produkcyjnych, przekształcał się również prze­mysł i rzemiosło, szybciej tam, gdzie wzrost popytu był większy. Rosnąca liczba najemnych robotników rolnych, a także zwiększająca się liczba ludności miejskiej, również zatrudnianej najemnie, tworzyła rzeszę potencjalnych odbior­ców artykułów przemysłowych. Ten popyt zwiększany przez zapotrzebowanie rynku wewnętrznego nieuprzemysłowionej Rosji lub zmniejszany przez konku-

441

rencję artykułów przemysłowych pochodzących z rozwiniętych okręgów Nie­miec i monarchii habsburskiej, ożywiany przez zamówienia wojskowe (Króle­stwo Polskie przed powstaniem listopadowym) i tłumiony przez bariery celne ustanawiane przez państwa zaborcze na granicach dzielących ziemie polskie, wzmacniany przez protekcję rządową, wyznaczał możliwości rozwoju przemy­słu.

Zwiększające się zapotrzebowanie rynku stawało się przyczyną poszukiwa­nia bardziej szybkich i wydajnych metod produkcji. Pojawiły się pierwsze maszyny parowe, stosowane w górnictwie jako napęd pomp do usuwania wody i napęd urządzeń wydobywających urobek na powierzchnię (1788 r. w kopalni Fryderyk k. Tarnowskich Gór). W przemyśle włókienniczym mechaniczne krosno i mechaniczna przędzarka napędzane przez maszynę parową wyparły ręczny sposób produkcji. Pierwsza maszyna parowa na Górnym Śląsku uruchomiona została w 1788 r., w Królestwie Polskim w 1819, w Rzeczypospo­litej Krakowskiej w 1817, na Śląsku Cieszyńskim w 1835 r. W hutnictwie żelaza nastąpiła także istotna modernizacja procesu wytopu surówki i wytwarzania stali. Zmiany techniki produkcji nastąpiły też we wszystkich dziedzinach produkcji przemysłowej.

W dziedzinie organizacji produkcji pociągnęło to za sobą zmiany równie wielkie: stały czas pracy, stałe stawki wynagrodzenia, wielopiętrową strukturę organizacyjną i zależność w przedsiębiorstwie, powstanie komórek organiza­cyjnych skupiających wyspecjalizowany personel, zupełnie nowe zasady kalku­lacji produkcji, zmianę struktury ekonomicznej przedsiębiorstwa i roli kapitału, oddzielenie kapitału zaangażowanego w procesie produkcji od majątku pry­watnego przedsiębiorcy.

Wzrost globalnej wielkości produkcji

Wielkość dochodu społecznego, a więc wartości wytworzonej przez spo­łeczeństwo i stanowiącej różnicę między wartością produktu globalnego i wartością środków rzeczowych zużytych na wytworzenie tego produktu, jest sprawą o kapitalnym znaczeniu dla sytuacji społeczeństwa. Głównym nurtem rozważań w niniejszej książce są jednak sprawy pozostałości starych układów społecznych i kształtowanie się nowych. I jedne, i drugie wsparte są na fundamentach ekonomicznych, zmiany owych fundamentów pociągają więc za sobą i zmianę więzi społecznych, zwiększają mobilność społeczną, jednym zaś z elementów owych fundamentów ekonomicznych jest dochód społeczny.

Wzrost pozycji ekonomicznej jednostek lub grup społecznych, względnie spadek tej pozycji, słowem: zmiana struktury społecznej następuje jednak przeważnie nie tyle na skutek ogólnego wzrostu dochodu społecznego przy nie zmienionym jego podziale - wszak wtedy wszyscy otrzymywaliby proporcjonal­nie więcej - ale na skutek zmian podziału dochodu społecznego powstającego

442

w dotychczasowej lub zmienionej wysokości. Z tego właśnie względu wydaje się, że w tym przypadku na większą uwagę zasługuje nie tyle bezwzględna wysokość, co właśnie podział dochodu społecznego. Myśl ta wsparta jest także świado­mością trudności ustalenia poziomu dochodu społecznego dla ziem polskich w XIX wieku.

Trudności te nie są jedynie cechą ziem polskich, zaniechano obliczania wysokości dochodu społecznego w wielu innych przypadkach, w tym także w przypadkach znacznie prostszych. Gdy idzie o ziemie polskie, sytuacja była bowiem dodatkowo komplikowana przez ograniczoną porównywalność cen i kursów walut w trzech zaborach, przez odmienność struktury gospodarki i produkcji w każdym z zaborów, wreszcie przez powiązanie każdego z zaborów z innymi organizmami gospodarczymi, jakimi były państwa zaborcze.

I bez tego jednak obliczenie dochodu narodowego w przeszłości nastręcza wiele kłopotów. Materiał statystyczny, na którym należałoby się oprzeć, przeważnie jest niekompletny i niedostatecznie precyzyjny. Wielu badaczy obcych i polskich w swych pracach wskazywało także i na inne trudności, między innymi na tę, że brak jest miernika, który pozwalałby porównywać wysokość dochodu społecznego nawet na tym samym terytorium. TruCtno bowiem wysokość produkcji netto określać sumarycznie w jednostkach wytwarzanych towarów, gdyż ani owe jednostki, ani same rodzaje towarów się nie sumują. Jeśli zaś wysokość dochodu społecznego miałaby być obliczana nie w jednostkach fizycznych produkcji, lecz w pieniądzu, to na drodze stają nie tylko wszystkie kłopoty związane ze zmianami wartości pieniądza, ale także i niejednakowy wzrost produkcji w różnych jej gałęziach, a nawet wzrost produkcji w jednej dziedzinie przy równoczesnym spadku w innej. Ponieważ najczęściej związane to jest nie ze zmianą siły nabywczej pieniądza w ogóle, lecz jedynie ze zmianą relacji cen poszczególnych artykułów lub grup artykułów (np. w okresie nieurodzaju zwyżka cen artykułów rolnych przy mniejszej zwyżce cen artykułów prze­mysłowych lub nawet przy utrzymaniu nie zmienionej ich ceny), owe wahania wzajemnych relacji cen deformują obraz i mogą stwarzać złudzenie, że dochód społeczny się nie zmniejszył, mimo spadku produkcji netto, lub że spadł, mimo że produkcja netto wzrosła. Do tego dochodzą rozmaite dalsze trudności, które są przedmiotem sporów historyków gospodarczych i ekonomistów, zajmujących się metodami obliczania dochodu społecznego. Nie miejsce tutaj na ich referowanie, skwitować więc sprawę można by stwierdzeniem, że wyniki dotychczas podejmowanych prób obliczenia wysokości dochodu społecznego dla ziem polskich w całym XIX wieku nie przyniosły rezultatów, które można byłoby tu przytoczyć jako nie budzące wątpliwości.

Te wszystkie trudności sprawiają, że często stosuje się jako namiastkę obliczeń wysokości dochodu społecznego obliczenia wartości produkcji glo­balnej brutto, bez potrącenia nakładów rzeczowych, co bywa łatwiejsze z różnych względów. Tak też będziemy postępowali, gdy nie można inaczej;

zupełna rezygnacja z informacji w tym względzie byłaby niesłuszna, wysokość dochodu społecznego, a nie jego podział, mogłaby być bowiem informacją

443

przydatną z tego względu, iż nie jest ona całkiem bez znaczenia także dla kształtowania się struktury społeczeństwa. Przede wszystkim ogólna wysokość dochodu społecznego wpływa na jego podział na części przeznaczone na inwestycje i konsumpcję. Wzrost wydatków inwestycyjnych jest możliwy dopiero w razie osiągnięcia pewnego minimum dochodu społecznego. Podział dochodu na konsumpcję i inwestycje pociąga zaś za sobą rozmaite konsekwencje społeczne, m.in. w postaci wtórnego podziału dochodu. Również i wysokość ogólna wydatków konsumpcyjnych jest dla tematu nie bez znaczenia.

Znana prawidłowość, polegająca na tym, że w miarę jak rośnie dochód jednostki, struktura wydatków tej jednostki ulega zmianie, sprawdza się także w odniesieniu do grup i klas społecznych i w odniesieniu do wydatków całego społeczeństwa. Niektóre rodzaje wydatków (np. wydatki na chleb) nie rosną równomiernie w miarę wzrostu dochodów, przeciwnie, od pewnego poziomu mogą nawet spadać, ustępując wydatkom na artykuły droższe, uprzednio nieosiągalne. Zarówno struktura wydatków jednostki, jak i struktura wydatków grup społecznych, a także całego społeczeństwa zależna więc była również od wysokości dochodu społecznego. Dodać trzeba, że uzyskany dochód społeczny podlega także wtórnemu podziałowi na skutek opłacania usług niematerialnych, nie uczestniczących w procesie produkcji.

Pamiętając o wszystkich zastrzeżeniach wstępnych i wobec tego nie ryzyku­jąc próby ustalenia wielkości bezwzględnych, podjąć można próbę ustalenia niektórych tylko danych w tym zakresie. Najogólniejsze pytania, wynikające z tytułu podrozdziału i z jego treści, dotyczą bowiem relacji między przyrostem ludności a przyrostem dochodu społecznego, względnie przyrostem produkcji.

Wartość produkcji przemysłowej i rolnej na obszarze zbliżonym do etnogra­ficznych ziem polskich (Królestwo Polskie, Galicja, Pomorze Gdańskie, Górny Śląsk) jest trudna do ustalenia z przyczyn, o których już była mowa. Dodać do nich trzeba jeszcze to, że proporcje między dzielnicami zmieniały się w tym względzie dość poważnie.

Wartość produkcji rolnej w Królestwie Polskim w latach 1827-1912 według obliczeń Juliusza Łukasiewicza w cenach z lat 1911/1912 przedstawiała się następująco:

Tabela 18

Rok


wartość w milionach rubli


%


ok.1827 ok.1867 ok.1912


97 231

582


100 238 600



Nie mamy niestety porównywalnych danych dla zaboru pruskiego i dla zaboru austriackiego, istnieją jednak dane cząstkowe pozwalające sądzić, że

444

wzrost produkcji rolnej najszybszy był na zachodzie ziem polskich, wolniejszy w Galicji, najbardziej powolny w Królestwie, dla okresu, dla którego są po­równywalne dane, wartość produkcji roślinnej w cenach stałych przedstawia się następująco:

Tabela 19

Zabór


1878/82


1909/13


Pruski Austriacki Królestwo Polskie Ogółem


100 100

100 100


234 188

172 205



Liczby te przedstawiają jednak wzrost produkcji brutto. Porównanie go z przyrostem liczby ludności w tym samym czasie (por. str. 430), mogłoby prowadzić do zbyt optymistycznej oceny tempa poprawy sytuacji - nie uwzględniałoby bowiem nakładów zużytych na wytworzenie produktu. Przy braku wiarygodnych danych trzeba jednak tu ograniczyć się do stwierdzenia, że w każdym razie produkcja rolna rosła szybciej niż liczba ludności.

Jeszcze trudniejsze jest ustalenie przyrostu produkcji przemysłowej, była ona bowiem znacznie bardziej zróżnicowana niż produkcja rolna, a braki statystyki są w tej dziedzinie nie mniejsze. Informacje o niektórych gałęziach produkcji są wprawdzie nieco bardziej dokładne, jednak brak zupełny danych o innych gałęziach lub duża ich niedokładność uniemożliwiają sumowanie. Dla pierw­szej połowy stulecia można więc budować jedynie ogólne i nie zawsze pewne sądy. Można więc sądzić, że wartość produkcji przemysłowej w Królestwie wzrosła w ciągu pierwszej połowy XIX wieku kilkakrotnie, że szybszy był w tym czasie przyrost produkcji na Śląsku niż w Królestwie, że najwolniej rozwijał się przemysł w Galicji. Są to w dodatku, podobnie jak i w przypad­ku rolnictwa, informacje o przyroście produkcji brutto, a nie o produkcji dodanej.

Bardziej dokładne dane mamy dla drugiej połowy stulecia i dla początku wieku XX. Pozwalają one w dużym stopniu wyeliminować wahania cen i inne zjawiska zakłócające obraz, pozwalają też na obliczenie wzrostu produkcji dodanej, a więc już po wyeliminowaniu nakładów. Wskaźnik przyrostu pro­dukcji dodanej uwzględniający w dość dużej mierze te warunki, indeks produkcji, na podstawie badań Łukasiewicza można dla całości ziem polskich przedstawić w pewnym uproszczeniu następująco:

Tabela 20

Rok

1870 1875 1880

1885

1890 1895 1900 1905 1910 1913

Indeks 100,0 126,7 193,8 263,3 317,5 418,3 498,3 600,8 747,5 833,3

445

Wskaźnik ten lepiej oddaje istotę rzeczy niż informacje o wzroście produkcji w pierwszym półwieczu, jest jednak z nimi nieporównywalny z racji swej struktury. Gdyby i w drugim półwieczu obserwować wzrost produkcji brutto, trzeba byłoby stwierdzić, że zwiększyła się ona kilkadziesiąt razy. Tak np. wartość produkcji przemysłu Królestwa Polskiego brutto wynosiła w roku 1850 11,3 mln rubli, w roku 1880 - 171,4 mln rubli, w roku 1897 - 505 mln rubli. W każdym jednak razie wzrost produkcji przemysłowej, również produkcji netto, podobnie jak rolniczej, był szybszy, a w niektórych okresach wielokrotnie, niż przyrost liczby ludności — na jednego mieszkańca przypadał więc stale rosnący produkt społeczny.

Zmiany podziału dochodu społecznego

Można się spodziewać, że przyrost globalnej produkcji oznaczał nie tylko globalny wzrost ilości dóbr, lecz także wzrost dochodu społecznego, przy­padającego średnio na mieszkańca. Jednak dokładne obliczenie wysokości produkcji i dochodu społecznego na jednego mieszkańca oczywiście nie jest możliwe. Nie tylko ze względu na trudności ustalenia wielkości bezwzględnych, lecz także ze względu na główny nurt rozważań, istotniejszy jest faktyczny podział owego dochodu. Możliwy zaś jest tu manewr bardzo ułatwiający obejście przeszkód wynikających z niepewnej podstawy liczbowej. Łatwiej jest bowiem mówić o kierunkach zmian niż o statycznie ujętym podziale dochodu. Rozważając zaś dynamiczny, a nie statyczny obraz społeczeństwa polskiego, możemy zrezygnować z prób ustalenia wielkości dochodu społecznego, gdyż w wielu wypadkach wystarczające okażą się ustalenia dotyczące kierunków zmian w tym względzie. Nie wielkość dochodu, lecz wzrost lub spadek udziału w dochodzie społecznym stanowiły bowiem przede wszystkim o polepszeniu lub pogorszeniu pozycji klasy lub grupy w porównaniu z innymi klasami lub grupami. Jak więc zmieniał się podział dochodu społecznego na ziemiach polskich w XIX wieku?

Przede wszystkim w relacji: rolnictwo a inne dziedziny wytwórczości. Wiek dziewiętnasty nie odziedziczył po Rzeczypospolitej przedrozbiorowej nawet tego niewielkiego potencjału przemysłowego, który ona posiadała. Część manufaktur, głównie szlacheckich i magnackich, upadła u schyłku niepodległości bądź wkrótce po rozbiorach. Później, już za Księstwa i za pierwszych lat Królestwa, znalazł się w upadku śląski i wielkopolski przemysł włókienniczy i jedynie przemysł ciężki Śląska rozwijał się, ogólnie rzecz biorąc, pomyślniej w tym wojennym czasie stymulowany przez potrzeby armii, wolniej szedł w jego ślady przemysł Zagłębia Staropolskiego. Tu i ówdzie uchowały się dawne manufa­ktury, częściej w mieście niż na wsi, a nawet powstawały nowe, początkowo nieliczne, aby w pierwszym piętnastoleciu Królestwa przybrać nie spotykane

446

uprzednio w Polsce tempo wzrostu. W całości jednak do owego momentu w sytuacji przemysłu i w globalnej wielkości produkcji nie nastąpił żaden istotny wzrost i w dalszym ciągu przemysł i rzemiosło wytwarzały niewielką część produktu globalnego. Rolnictwo początkowo nie zwiększyło wydatniej swej produkcji, a w niektórych rejonach doszło nawet do jej spadku. Technika rolna nie uległa większej zmianie i jedynie wprowadzenie nowych rodzajów upraw i zwiększenie powierzchni gruntów uprawnych podnosiło ogólną wysokość produkcji rolnej. Badania szczegółowe dotyczące różnych części ziem polskich:

Barbary Grochulskiej nad Księstwem Warszawskim, Andrzeja Jezierskiego nad handlem zagranicznym Królestwa Polskiego, Heleny Madurowicz i Antoniego Podrazy nad Małopolską zachodnią, Jerzego Jedlickiego nad przemysłem Królestwa, Czesława Łuczaka nad przemysłem Wielkopolski i innych - zarówno poprzez obserwację samego przemysłu lub rolnictwa, jak i poprzez obserwację handlu zagranicznego, choć są niesumowalne, prowadzą do tego samego wniosku, że udział produkcji nierolniczej w produkcie globalnym nie przekraczał w pierwszym dwudziestoleciu XIX w. kilkunastu procent. Podział dochodu społecznego nie odbywa się oczywiście według dziedzin produkcji, dochód przypadający na producentów ulega zmniejszeniu na skutek udziału handlu, usług itp. Można jednak, przyjmując tę korektę, powiedzieć, że dochód przypadający producentom rolnym stanowił ponad3/4 całości.

Obliczenie dochodu społecznego dla końca XIX wieku w warunkach podziału na trzy zabory jest również bardzo utrudnione. Produkcja przemysłowa we wszystkich trzech zaborach wzrosła wielokrotnie. W Królestwie Polskim około roku 1870 wartość produkcji przemysłowej i rzemieślniczej była około 2,5 raza mniejsza niż wartość produkcji rolnej, około roku 1905 zaś wartość produkcji przemysłowej i rzemieślniczej blisko dwukrotnie przewyższała to, co wytwarzało rolnictwo. Wartość produkcji jest, rzecz oczywista, bardzo nie­doskonałym miernikiem, albowiem zmieniały się relacje cen, można jednakże z całą pewnością przyjąć, że zmiany te nie były aż tak istotne, aby podważyć mogły tezę o zdobyciu decydującej przewagi przemysłu nad rolnictwem pod względem wielkości produkcji. Podobnie, nawet jeszcze wyraźniej, przedstawiała się sytuacja na Śląsku, gdzie już na początku drugiej połowy stulecia produkcja przemysłowa przewyższała rolną. W Galicji, w Wielkopolsce i na Pomorzu nadal jednak wartość produkcji rolnej była większa niż wartość produkcji przemy­słowej.

Jeśli jednak wziąć pod uwagę rozwój handlu, usług i tych wszystkich dziedzin działalności, które wpływają na wtórny podział dochodu, można sądzić, że dla całości ziem polskich większa część dochodu społecznego w końcu XIX w. nie tylko była wytwarzana poza rolnictwem, lecz także przypadała w udziale ludności nierolniczej. To zaś stwarzało możliwość większych zmian w stanie posiadania właśnie ludności nierolniczej, a co za tym idzie, ta lew szybszych zmian struktury społecznej w tych grupach.

Przyrost produkcji był także nierównomierny pod względem terytorialnym. Wzrósł dystans między szybko rozwijającym się, przemysłowym Górnym

447

Śląskiem a północnymi częściami zaboru pruskiego Pomorzem i Warmią. Zmniejszyła się przemysłowa rola Wielkopolski upadło dawne tkactwo — wkrótce jednak, już od połowy stulecia, powstawać zaczęły tu korzenie nowego przemysłu. Mimo to jednak dominującą rolę w gospodarce Wielkopolski odgrywało dobrze postawione rolnictwo.

Cały zabór pruski wykazywał szybkie tempo rozwoju i w porównaniu z Królestwem i Galicją znaczny przyrost produkcji. Jeśli przeciętnie zbiory z hektara w roku 1850 przyjąć za 100, to w roku 1900 wynosiły one przeszło 350, gdy w Królestwie tylko ok. 270, a w Galicji 160. Wydawać by się mogło, że tempo rozwoju przemysłu, a w szczególności wzrostu produkcji na Śląsku, nie tak znacznie wyprzedza tempo rozwoju przemysłu Królestwa. Działo się tak jednak dlatego, że rozwój przemysłu na Śląsku rozpoczął się wcześniej i dlatego w momencie początkowym porównywanego okresu wykazywał już większe niż w Królestwie osiągnięcia. W Królestwie w XIX wieku powstały nowe okręgi przemysłowe o znaczeniu wykraczającym poza granice tego zaboru. Łódzki okręg przemysłowy konkurował z głównymi ośrodkami przemysłu włókienni­czego w Cesarstwie i przyciągał przedsiębiorców z dalekiej Francji i Belgii, nie mówiąc już o krajach bliższych. W Zagłębiu Dąbrowskim rozwijał się przemysł ciężki, górnictwo i hutnictwo, ale także i przemysł włókienniczy. Równocześnie zaś północno-wschodnie gubernie Królestwa trwały w zacofaniu gospodarczym, nie powstawały tam żadne znaczniejsze zakłady przemysłowe, a główną dzie­dziną działalności gospodarczej pozostawało rolnictwo. Nierównomierne tempo rozwoju gospodarczego stwarzało więc dalszą możliwość zmian stanu posia­dania - różną w różnych regionach - a co za tym idzie, nierównomiernych, zależnych od regionu zmian struktury społecznej. Zmiany proporcji między produkcją rolniczą i nierolniczą, a także zmiany proporcji między produkcją poszczególnych okręgów wpływać mogły jedynie na zróżnicowanie geograficzne i na ogólne tempo przyrostu produktu globalnego, stwarzały też większe możliwości szybszej akumulacji kapitału. Najistotniejsze z punktu widzenia struktury społecznej były przemiany zamożności, zmiany siły ekonomicznej grup społecznych i niezgodność podziału dochodu społecznego z dotychczasowym podziałem i ze stanową strukturą społeczną. Wielka własność rolna - posiadacze wielowioskowych kluczy - od upadku Rzeczypospolitej traciła swój stan posiadania. Przecięcie latyfundiów granicami zaborów i konieczność wybrania obywatelstwa jednego z państw zaborczych, konfiskaty po wojnach napole­ońskich, konfiskaty po powstaniu listopadowym, po powstaniu styczniowym, przejście z gospodarki pańszczyźnianej na czynszową, a następnie zniesienie pańszczyzny i czynszów z chwilą uwłaszczenia, licytacje zadłużonych folwarków, wywłaszczanie wskutek akcji germanizacyjnej w zaborze pruskim nie tylko pozbawiały dotychczasowych posiadaczy podstawowego środka produkcji, jakim była ziemia, ale także zmniejszały ich udział w dochodzie społecznym. Najgorzej przedstawiała się sprawa w Królestwie Polskim. Po powstaniu styczniowym około 10% folwarków wystawionych było na licytację. Później wskaźnik ten się zmniejszył, ale. jednak w latach 1878-1882 sprzedano na

448

przymusowych licytacjach z powodu niewypłacalności około 3,5% folwarków, w latach 1886-1890 - około 8%, w latach 1891-1895 - około 6,1%. Wielcy posiadacze ziemscy tracili swe immobilne kapitały, uwikłane ,w tradycyjną przeważnie gospodarkę folwarczną, a ogromne fortuny zadłużone i bezwładne uczestniczyły w coraz mniejszym stopniu w podziale dochodu społecznego. W gospodarce wiejskiej rodziły się nowe siły. Uwłaszczenie, choć dało chłopom ziemię, nie zlikwidowało jednak licznej rzeszy bezrolnych lub małorolnych, nie stworzyło także skutecznej przeszkody, która uniemożliwiłaby wykupywanie gruntów gospodarstw słabszych przez silniejsze. Właściciele gospodarstw więk­szych posługiwali się pracą najemnych robotników, wykupywali mniejsze gospodarstwa, powiększając swój stan posiadania, i przekształcali się stopniowo w kapitalistycznych producentów artykułów rolnych. Ich udział w podziale dochodu społecznego wynikał więc nie tylko z osobistego udziału w wytwa­rzaniu, lecz także z kapitalistycznego przywłaszczania wartości dodatkowej, wytwarzanej przez najemnych robotników rolnych.

W mieście powstawały nowe klasy i grupy społeczne - burżuazja, inteligencja, robotnicy - grupy poprzednio prawie nie istniejące, a każda z nich uczestniczyła w podziale dochodu społecznego w sposób właściwy dla nowej, kapitalistycznej już epoki, w której podstawą podziału była praca najemna.

29 Społeczeństwo polskie...

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Więzi społeczne lokalne

Rodzina

Czynnikom dynamizującym strukturę społeczną, takim jak rozwój gospo­darczy, demograficzny, zmiany stosunków własności, zmiany prawa, przeciw­stawiały się inne, stabilizujące dotychczasowe układy sił społecznych i związki międzyludzkie. Więzi lokalne, stanowe, klasowe przyczyniały się do utrzymania dotychczasowych relacji między grupami a jednostkami.

Wśród więzi lokalnych podstawową była rodzina. Poczynając od ostatniej ćwierci XVIII w. przeszła ona bardzo istotne zmiany. Przede wszystkim zmienił się jej status prawny. Pruskie Powszechne Prawo Krajowe, Kodeks Napoleona, rozmaite inne przepisy ogólne i szczegółowe, wprowadzone pod koniec XVIII w. lub w l ćwierci XIX wieku, stanowiły o tym, kiedy małżeństwo może być zawarte, jaka jest procedura zawierania związku małżeńskiego, nakładały na instytucje kościelne lub świeckie obowiązek prowadzenia akt stanu cywilnego, dotyczących urodzeń, małżeństw i zgonów, stanowiły o prawach majątkowych małżonków, ustalały zasady dziedziczenia, wprowadzały pojęcie pełnoletności itp. Wpraw­dzie niektóre z tych spraw uregulowane były już uprzednio, jednak nie w takim zakresie i głównie przez prawo kościelne. Teraz nastąpiło uregulowanie ich przez prawo świeckie, działające bez względu na przepisy religijne. Rodzina stała się w znacznie większym stopniu przedmiotem prawa świeckiego, niż to było wcześ­niej.

Zmieniły się także społeczne warunki istnienia rodziny, a to pociągnęło pewne zmiany w niej samej. Mimo zniesienia lub ograniczenia poddaństwa chłopów, na zawarcie związku małżeńskiego w pewnym stopniu wpływ miały tradycje i nieformalne zależności, pozostałe jeszcze z poddańczego okresu. Wprawdzie w zaborze austriackim już pod koniec XVIII wieku ograniczono, a następnie zniesiono obowiązek uzyskiwania przez poddanego zgody dziedzica na zawarcie małżeństwa, a w zaborze pruskim, w Księstwie Warszawskim i następnie w Królestwie Polskim wobec zniesienia poddaństwa zgoda taka również była zbędna, faktycznie jednak jeszcze w pierwszej połowie XIX wieku chłop zamierzający zawrzeć związek małżeński często udawał się do dziedzica z

450

prośbą o zezwolenie lub co najmniej z notyfikacją swoich zamiarów, nawet wtedy, gdy już nie byt do tego zobowiązany. Dziedzic miał rozmaite możliwości represji wobec krnąbrnego chłopa, przede wszystkim ekonomiczne, i starał się utrzymać dotychczasowy zwyczaj, gdyż małżeństwo, w którym oboje partnerzy pochodzili z tej samej wsi, zwiększało zależność chłopa od pana i pozbawiało oparcia w rodzinie któregokolwiek z partnerów, będącej poza zasięgiem wpływów pana. Ta przewaga dziedzica była różna w zależności od dzielnicy i lokalnych obyczajów. Na początku XIX wieku nie do pomyślenia były w Poznańskiem praktyki typu iuris primae noctis, jak wspomina Melchior Wańkowicz, zdarzające się jeszcze na Białorusi na przełomie XIX i XX wieku.

Także rytm życia i rytm pracy na wsi przez cały wiek XIX pozwalał na zawieranie znajomości jedynie we własnej wsi lub wsiach pobliskich, związki małżeńskie szły więc śladem takiego właśnie zasięgu kontaktów. Sondażowe badania, przeprowadzone na podstawie akt metrykalnych w różnych regionach Polski, wskazują, że 90-98 % małżeństw chłopskich zawierano wśród partnerów bądź z tej samej wsi, bądź ze wsi odległych nie więcej niż o kilka kilometrów.

Rosnąca ruchliwość terytorialna ludności wiejskiej nie wśród wszystkich dawała się obserwować jednakowo. Wieś opuszczali przede wszystkim ci, którzy nie byli związani względami rodzinnymi. Wśród poszukujących pracy poza wsią rodzinną kawalerowie stanowili procent znacznie wyższy niż wśród całej ludności. Również kobiety niezamężne częściej opuszczały wieś w poszukiwaniu zajęcia niż mężatki. Wśród przybyszów ze wsi do większych miast Królestwa (Warszawa, Łódź, Częstochowa, Radom, Kalisz) procent osób stanu wolnego był w ostatnim ćwierćwieczu XIX w. przeszło dwuk-rotnie wyższy niż wśród stałych mieszkańców tych miast. Podobnie przedstawiała się sprawa w większości ośrodków przemysłowych, ściągających ludność ze wsi. Mimo że nieco inaczej, jak można przypuszczać, układały się proporcje wśród emigrujących za granicę lub za ocean, ogólnie rzecz biorąc, rodzina na wsi stanowiła ważny czynnik stabilizujący zarówno w zakresie mobilności terytorialnej, jak i w zakresie przejścia do innych grup społecznych. W połowie wieku XIX i 70 lat później nieomal jednakowo respektowano bowiem na wsi przy zawieraniu małżeństw kryteria majątkowe - do wyjątków należały małżeństwa osób o wyraźnie różnym statusie materialnym i zdarzały się one częściej wśród partnerów bardzo różniących się wiekiem. Działo się zaś tak między innymi i dlatego, że rodzina chłopska na wsi stanowiła także organizację produkcyjną: skupiała całkowity proces wytwarzania artykułów rolnych w gospodarstwie chłopskim. Czynności produkcyjne były ściśle przydzielone według od dawna ustalonego i powszechnie obowiązującego schematu, dostosowanego do warunków majątkowych. Naru­szenie tego schematu (np. brak gospodyni, brak spadkobierców w bezdzietnej rodzinie) prowadziło do zakłóceń w funkcjonowaniu gospodarstwa lub nawet do jego ruiny. W tych okolicznościach o założeniu i o trwałości rodziny, a także o trwałości jej tradycyjnego modelu decydowały nie tylko względy obyczajowe lub ideologiczne, nacisk otoczenia, opinii. Kościoła, lecz także układ stosunków produkcji w tym mikrospołeczeństwie.

29- 451

Inaczej przedstawiała się sprawa rodziny w mieście. Rocznie liczba małżeństw na 1000 mieszkańców na wsi w końcu XIX w. wynosiła 7,3-8,3, w mieście była ona niższa i wahała się w granicach 4,5-6,5. Wśród ludności przybywającej ze wsi do miast przemysłowych w poszukiwaniu zarobku, a więc wśród osób stanu dotychczas wolnego, młodych, procent małżeństw był jednak znacznie wyższy niż wśród tych, którzy mieszkali w mieście od dawna. Na 1000 nowo przybyłych do Łodzi w końcu XIX w. przypadało aż 12-14 małżeństw, gdy wśród stałych mieszkańców tego miasta promil małżeństw wynosił 4-6, a więc nie odbiegał od przeciętnej miejskiej.

Wśród dwu części społeczności miejskiej, wśród zasiedziałych i wśród przybyszów, działały dwie odmienne prawidłowości. Pierwsi pod względem struktury wieku, stanu cywilnego i majątkowego należeli do społeczeństwa stabilnego i prezentowali wszystkie grupy demograficzne takiego społeczeństwa. Drudzy stanowili demograficznie najbardziej dynamiczny sektor społeczeństwa;

byli to przeważnie ludzie młodzi, nieżonaci. Pierwsi, krępowani względami rodzinnymi, majątkowymi, towarzyskimi, traktowali małżeństwo jako wielo­stronnie rozważaną decyzję, zależną od wielu wymiernych determinant. Drudzy znajdowali się w zupełnie nowych okolicznościach, gdzie nie działały już dotychczas obowiązujące konwencje i kryteria: nie trzeba było się liczyć z opinią wsi, opinią dziedzica, zamożnością partnera itp. Przestawały funkcjonować więzi działające w środowisku wiejskim, przestawał też działać przede wszystkim autorytet rodziców decydujący niejednokrotnie na wsi o wyborze partnerów dla dzieci. Wybór następował więc znacznie szybciej i łatwiej, bez uwzględniania niektórych kryteriów ważnych na wsi i bez pełnej wizji przyszłości w nowych warunkach życia miejskiego, brak bowiem było nowo przybyłym do miasta doświadczenia, aby tę, już miejską przyszłość, przewidywać.

Dlatego też wypadki rozpadu rodziny robotniczej bywały częstsze niż rodziny chłopskiej - na wsi działała opinia środowiska, natomiast w mieście znacznie łatwiej było uniknąć obserwacji. Na wsi działała troska o całość gospodarstwa, o “morgi" i nieprzenośność owej podstawy egzystencji, a w mieście bezrobocie lub możliwość znalezienia gdzie indziej lepszej pracy wpływały nie tylko na zmianę miejsca pobytu, ale niejednokrotnie i na rozdzielenie małżonków. Na wsi była ograniczona możność znalezienia nowego partnera, który ryzykowałby wbrew opinii środowiska pożycie z kimś już rodzinnie związanym, a w mieście znacznie większe możliwości kontaktów i znacznie mniejsza waga dotychczasowych związków. Problem występuje w źródłach jedynie w sposób opisowy, z istoty rzeczy bez liczb, w które trud­no ująć często nieformalne związki i niszczący wpływ nowego układu społecz­nego.

Jest jednak pewien pośredni i tylko częściowo właściwy miernik różnic między znaczeniem więzi rodzinnych na wsi i w mieście. Jest nim liczba dzieci nieślubnych. W miastach Królestwa Polskiego wśród urodzonych w roku 1889

452

było 8,48% dzieci nieślubnych, gdy na wsi w tymże roku 3,75%. Mniej więcej podobnie kształtowały się te relacje w pozostałych dwóch zaborach, choć w całej Austrii i w Niemczech procent noworodków nieślubnych był wyższy niż na ziemiach polskich i wynosił odpowiednio 14,67 i 12,45. Również i wśród miast tego samego zaboru nie wszystkie pod tym względem były jednakowe. W dużych ośrodkach o znacznej imigracji, a także w niektórych miastach z dużymi garnizonami wojska procent dzieci nieślubnych był wyższy niż w pozostałych miastach.

Rzecz oczywista, że wśród przyczyn owych różnic należałoby widzieć nie tylko wypływające ze znaczenia związków rodzinnych, ale także i z innych zjawisk, typowych dla kapitalistycznego miasta, m.in. także znaczną liczbę kobiet bezrobotnych i pozbawionych środków utrzymania, znaczną prostytucję itp. Dodać wszakże trzeba i pewien czynnik szczególnej natury: dążenie do umocnienia prawosławia doprowadziło do zakazu chrzczenia w kościele dzieci, które urodziły się z małżeństw mieszanych, katolicko-unickich, podobnie jak i z małżeństw katolicko-prawosławnych. Dla obejścia tego zakazu nie zawierano niekiedy formalnego związku małżeńskiego, a dzieci z nie zalegalizowanego małżeństwa chrzczono w kościele jako nieślubne. Przypadki takie miały miejsce jednakże głównie na wsi i głównie we wschodnich częściach Królestwa, mogły one nieco zniekształcić statystykę, ale bez tego zniekształcenia kontrast między wsią a miastem byłby jeszcze większy.

Różnice w liczebności niektórych przestępstw popełnianych w miastach i na wsi wskazywać także mogą na ich genezę. Oto wśród zabójstw większy był procent dzieciobójstwa w miastach niż na wsi. W guberni piotrkowskiej w roku 1898 na wsiach wśród zamordowanych 44% stanowiły noworodki, w miastach tejże guberni 62%, w Łodzi zaś blisko 70%. Dla kilku większych miast galicyjskich w roku 1904 procent niemowląt wśród zamordowanych wynosi 56, gdy dla całej Galicji 33. Znowu widzieć tu należałoby oddziaływanie wielu przyczyn, choćby takich jak skrajna nędza, jednakże jest wśród nich z pewnością także osłabienie więzi rodzinnych w wielkich miastach; wśród dzieci zamordowanych były prawie wyłącznie dzieci nieślubne.

Mimo zmniejszenia znaczenia więzi rodzinnej wśród ludności miejskiej, a przede wszystkim wśród przybyszów ze wsi, rola rodziny także w środowisku robotniczym pozostała znaczna. Mniejsza tu była patriarchalność niż w rodzinie chłopskiej, nie była bowiem rodzina robotnicza jednostką produkcyjną tak jak na wsi, tu każdy pracował w innej fabryce, tam wszyscy członkowie rodziny pracowali w jednym gospodarstwie rolnym, kierowanym przez głowę rodziny. Jednakże również w rodzinach robotniczych widoczna była dominująca rola ojca.

Jeszcze bardziej patriarchalny i tradycyjny charakter miały rodziny rzemieśl­nicze i rodziny w innych grupach drobnomieszczaństwa. Poza rodziną biolo­giczną, w sensie ścisłym, w kręgu jej pozostawali uczniowie, terminatorzy, służba. W sklepie starego Mincla czeladź odbywała naukę zawodu, ale miała też kwaterę i wikt. Blisko wiek później, jeszcze na początku XX stulecia, a nawet i później,

453

ucznia do warsztatu rzemieślniczego przyjmowano, zapewniając mu mieszkanie, odzież i wyżywienie. Taki właśnie status miał w dwudziestoleciu między­wojennym Szczęsny z Pamiątki z Celulozy w warsztacie stolarskim. Cała rodzina wraz z czeladzią uczestniczyła w produkcji, pracowała w warsztacie, pomagała w sklepie. W tych warunkach, podobnie jak w gospodarstwie wiejskim, ojciec był głową rodziny i organizatorem produkcji - sprzyjało to utrzymaniu jego przewagi i pozycji w rodzinie.

Rodziny drobnomieszczańskie poddane były także działaniu pewnych sił i układów, podobnych do tych, jakie działały na wsi. Rzemieślnicy tkwili w systemie cechowym, nie spełniającym już dawnej roli ekonomicznej, ale w dalszym ciągu odgrywającym dużą rolę społeczno-towarzyską. Uczestniczyli w rozmaitych bractwach religijnych, kupcy należeli do resursy, wielu miało w mieście nieruchomość, niektórzy pełnili rozmaite funkcje: ławników miejskich, starszych zgromadzenia kupców, starszych cechu. Nacisk opinii tego kręgu wpływał więc na stabilizację rodziny, a jej głowie gwarantował uprzywilejowaną pozycję.

Małżeństwa wśród większej burżuazji zawierano mając często na względzie interes przedsiębiorstwa. Można zaobserwować, że ożenki zamykały się pier­wotnie w kręgu tej grupy, a motywem w wielu wypadkach był posag. Dopiero około połowy XIX w. praktyka ta zaczynała się zmieniać. Rosnące znaczenie burżuazji i jej moc ekonomiczna wymagały splendoru także i pozaekonomicz­nego: uświetnienia nazwiska tradycją, herbem. Najpierw w zaborze pruskim, później zaś i w Galicji, gdzie hrabiostwo kupić było łatwiej, potem i w Królestwie zaczęły się mariaże mieszane szlachecko-burżuazyjpe. lub arystokratyczno--burżuazyjne. Wreszcie pod koniec XIX stulecia coraz częstsze stawały się małżeństwa burżuazyjno-inteligenckie. Nawet wtedy jednak, a może szczególnie wtedy, małżeństwa burżuazyjne poprzedzane bywały bardzo często intercyzami, umowami przedślubnymi, które regulowały sprawy majątkowe, a czasem i inne warunki zawarcia małżeństwa.

Ogromna większość mariaży burżuazyjnych zamykała się w odmiennej konwencji niż małżeństwa “klas niższych". Przyswajano tu sobie manierę arystokratyczną, kosmopolityczny konwenans. Rodzina, choć służyła stabilizacji majątku przedsiębiorstwa, nie stanowiła jednak jednostki produkcyjnej. Inte­resami zajmowali się prawie wyłącznie mężczyźni, znaczenie dla interesu zaś miało dziedziczenie, tradycja i ciągłość firmy, wreszcie posag, podziały spad­kowe - w tym względzie ważna była rodzina, znacznie mniej ważne było angażowanie wszystkich członków rodziny do bieżącej działalności gospodar­czej. Gdy jeszcze na początku XIX wieku zdarzało się, że w interesach pomagali wszyscy z rodziny i nie wymagało to żadnych podstaw formalnych, w drugiej połowie stulecia, wobec utrwalania się burżuazyjnej zasady autonomii przed­siębiorstwa, sytuacja uległa zmianie. Przedsiębiorstwo, firma, stawało się orga­nizmem samoistnym, majątek przedsiębiorstwa - kapitał, ulegał oddzieleniu od osobistego majątku przedsiębiorcy, rodzina przedsiębiorcy nie mogła więc tylko z tytułu związków krwi uczestniczyć w działalności spółki akcyjnej. Aby w tej

454

działalności brać udział, trzeba było zostać akcjonariuszem. W funkcjonowaniu rodziny burżuazyjnej odbijało się to w postaci postępującej izolacji spraw prywatnych od spraw przedsiębiorstwa i w postaci podziału zajęć w ro­dzinie - mężczyźni uczestniczyli w interesach, kobiety “prowadziły dom", organizowały życie towarzyskie, zajmowały się literaturą, sztuką i filantropią, zabiegały o miejsce społeczne i prestiż towarzyski dla rodziny, odpowiadający jej ekonomicznej randze. Nie było tu miejsca ani dla wiejskiej czy rzemieślniczej patriarchalności, ani dla robotniczego wysiłku dla zdobycia środków utrzy­mania.

Rodzina szlachecka, szczególnie po reformach agrarnych, również uległa pewnym zmianom. Osłabienie lub zupełna ruina dotychczasowych podstaw egzystencji wymagały radykalnej nieraz zmiany trybu życia i sposobu zapewnie­nia dochodów. Brak wykształcenia fachowego większości szlachty zmuszał zubożałych do chwytania się najrozmaitszych zajęć, od pracy fizycznej przez zajęcia w administracji, w kantorach fabrycznych, bardzo często na kolei itp. Zmieniała się rola członków rodziny: ex-panie z dworków udzielały lekcji muzyki lub przyjmowały do domu, już w mieście, prace krawieckie, jeśli się zaś ostały na gospodarstwie, zabiegały o jego ulepszenie. Nadal bez zmiany pozostało jednak przekonanie o szczególnej roli tej warstwy, dlatego też nierzadki był udział kobiet z tych rodzin w różnych akcjach filantropijnych, oświatowych, społecznych. Tak było w przypadku drobnej i średniej szlachty. Rodziny o wielkich nazwiskach mało się zmieniały. Zmalała rzesza klientów i ubogich krewnych, utrzymujących się przy wielkich dworach. Tu i ówdzie małżeństwa zubożałych z posażnymi bankierównami (Józef Weyssenhoff, Zygmunt Rzyszczewski, Zygmunt Gra-bowski), tu i ówdzie rzeczywiste włączenie się arystokratów w działalność przemysłową lub bankową (np. Zamoyscy) zmieniały coś w środowisku, nadal jednak funkcja rodziny w tej warstwie pozostała w istocie nie zmieniona, tyle tylko, że zmienił się rodzaj zajęć i zabaw utracjusza-panicza, wyjeżdżającego za granicę, i inne romanse czytywała dorastająca panna.

Wielkie zmiany społeczno-ekonomiczne, polityczne i kulturalne, które nastąpiły na ziemiach polskich po rozbiorach, wpłynęły więc na funkcję i charakter rodziny, różnie jednak w różnych warstwach społecznych. W niektórych dziedzinach przekształciły rodzinę, nadając jej cechy właściwe epoce kapitalizmu - tak było w rodzinach fabrykanckich, bankierskich, tak też w rodzinach robotniczych: w każdej z tych grup podział zadań w rodzinie, miejsce i ranga, prestiż jej członków uzależnione zostały od sposobu uczestniczenia w nowoczesnym procesie produkcji. W rodzinie chłopskiej również nastąpiły zmiany, wynikające ze zmian stosunków własności: stała się ona jednostką gospodarującą na własnej ziemi. I tu również, choć wolniej, tak jak wolniejszy był rytm unowocześniania wsi, układ sił wewnątrz rodziny i rola jej członków dostosowywały się do sposobu gospodarowania. Bardzo powoli i nieznacznie następowały zmiany w tych grupach społecznych, w których źródła utrzymania zmieniały się najwolniej. W rodzinach drobnomieszczańskich i arystokratycz­nych, a także w rodzinach zamożnej szlachty, choć istota ekonomicznych

455

podstaw egzystencji uległa częściowej zmianie, jednak sposób uczestniczenia w procesie produkcji w sensie osobistej działalności pozostał bez zmian. Jednakże nawet w tych warstwach więzi rodzinne uległy osłabieniu. Rodzina utraciła też w znacznym stopniu swą funkcję polityczną, funkcję rodu. W mniejszym niż niegdyś stopniu samo urodzenie, przynależność do rodziny, a nie do stanu lub klasy, decydowały o miejscu w społeczeństwie. Wpływ wielkich rodów na politykę zmniejszył się - znikły już prywatne armie, znikły ugrupowania polityczne podporządkowane jednej rodzinie, tak jak to bywało za czasów “Familii". Jeszcze w Hotelu Lambert czy w fundacjach rodzinnych brzmiały echa dawnej publicznej roli rodziny, jednakże były to już echa słabe. Rodzina burżuazyjna, choć przejmowała niektóre formy działania arystokracji, jednak funkcji politycznej na ziemiach polskich w XIX wieku nie przejęła. Zachwianie podstaw ekonomicznych egzystencji arystokracji, a także stosunki polityczne na ziemiach polskich i zmiany ustrojowe wyłączyły rodzinę z gry politycznej jako samoistną siłę. Należałoby więc, przeciwstawiając sytuację dawną nowej, dziewiętnastowiecznej, widzieć rodzinę pozbawioną także cech rodu. I tylko tradycja podtrzymywania trwałych kontaktów rodzinnych, także z dalekimi i licznymi krewnymi, bardzo na ziemiach polskich żywotna, nawet w XX wieku nawiązywała, być może, do pozostałości dawnych zwyczajów i związków.

Kobieta

Podobnie jak sytuacja rodziny, również sytuacja kobiety uległa w XIX w. wielkim zmianom, nie zawsze jednak równie wielkim jak w innych krajach Europy. Docierały na ziemie polskie echa zachodnich haseł emancypacji i rozmaicie tu były przyjmowane, nawet przez same kobiety. Nie od tych haseł jednakże i nie od postawy samych zainteresowanych Polek było zależne poszerzenie ich praw - inaczej niż w wypadku niektórych innych aktów prawnych, choćby takich, jak akty uwłaszczeniowe, prawodawstwo “w kwestii kobiecej" mniej miało związku z polityką wobec narodu polskiego, jednakowe więc było w zasadzie dla całego obszaru każdego z państw zaborczych. W większym stopniu zależne było od sytuacji społecznej poza ziemiami polskimi niż od tego, jak sytuacja ta układała się w Warszawie, Poznaniu czy Krakowie. Dlatego też zróżnicowanie sytuacji prawnej kobiet na ziemiach polskich w XIX wieku było większe niż zróżnicowanie obyczajowe. Obyczaj wywodził się ze zbliżonej, jeśli nie jednolitej, tradycji, prawo zaś niosło wpływ poglądów i tradycji, a także aktualnych potrzeb, innych przecież w każdym z państw zaborczych.

Istniały jednak i pewne cechy wspólne ustawodawstwa w sprawie kobiet. We wszystkich trzech państwach kobiety nie miały praw wyborczych przez cały wiek XIX, nie miały też jednakowych z mężczyznami praw dysponowania majątkiem

456

(w Prusach, a więc i w zaborze pruskim, nie miały np. prawa wystawiania weksli, chyba że prowadziły działalność kupiecką), inne ich uprawnienia również były ograniczone w porównaniu z prawami mężczyzn, mimo że od wprowadzenia Powszechnego Prawa Krajowego (Landrecht} kobieta została zrównana w prawach z mężczyzną (wprawdzie tylko kobieta niezamężna, gdyż w momencie wyjścia za mąż jej prawa ulegały ograniczeniu na rzecz męża).

Choć ograniczenia praw kobiet w każdym zaborze były inne, to fakt istnienia tych ograniczeń był wspólny. Toteż przez cały wiek XIX toczyły się gwałtowne dyskusje “w kwestii kobiecej" - formułowano coraz to nowe hasła, odpierane przez zwolenników dotychczasowego stanu powoływaniem się na “największe powagi naukowe", które, jak niemiecki fizjolog Bischoff, stwierdzały: “Każda płeć ma odrębne, sobie właściwe zajęcia". Znamienne jest zresztą odwołanie się w kwestii społecznej do fizjologa. Zapewne nie tylko jego ścisłe kompetencje były powodem, zapewne ważył również pozytywistyczny sposób patrzenia na społe­czeństwo jak na organizm przyrodniczy. Encyklopedie zaś z końca XIX w., prezentujące przecież poglądy raczej powszechne niż dyskusyjne, zamieszczały pod hasłem “Emancypacja" twierdzenie, że: “Rola, jaka wyznaczona jest w życiu biologicznym kobiecie przez naturę, czyni po wszystkie czasy pełne równo­uprawnienie niemożliwym". Na międzynarodowe kongresy kobiece wysyłano delegatki. Po powrocie z kongresu w Berlinie w roku 1904 nieco bezradnie użalały się one, że “wszystko to są hasła i sztandary, nie wiadomo jednak, do kogo się zwrócić, aby nam wskazał praktyczny sposób ich przyprowadzenia do skutku". Gazety zamieszczały sceptyczne sprawozdania z owych zgromadzeń i stwierdzały, że: “Najpesymistyczniej spoglądać trzeba na wartość uchwał dotyczących obrad czwartej sekcji, w której roztrząsano żądania zupełnego zrównania kobiety z mężczyzną pod względem praw politycznych. Są to żądania przesadne".

To były jednak sprawy animujące głównie kobiety z inteligencji, niezbyt liczne działaczki. Obok owego nurtu polemik następowały jednak wydarzenia inne, decydujące o sytuacji kobiet. Przewrót przemysłowy przyniósł włączenie kobiet do pracy w fabrykach, a działo się to w sposób niezwykle szybki i gwałtowny. W gazetach ukazywały się ogłoszenia wyraźnie już mówiące o wolnych miejscach pracy dla kobiet w przemyśle; “Dziewczyny w wieku 15-20 lat zostające w zupełnym zdrowiu i opatrzone świadectwami dobrej konduity mogą znaleźć pomieszczenie [tj. pracę] w fabryce tkanin i przędzy Ludwika Geyer w Łodzi z wyznaczeniem im pensji zł. 9 na tydzień" - zawiadamiała “Gazeta Rządowa" z roku 1839. W roku 1883 w Warszawie 12% pracujących kobiet zatrudnionych było w przemyśle, w roku 1897 procent ten wzrósł do 18, a na fabrycznych przedmieściach - do 23. W całym Królestwie pod koniec XIX w. wśród robotników przemysłowych 25% stanowiły kobiety, w przemyśle włó­kienniczym zaś aż około 40%. W dalszym ciągu większość kobiet pracujących w miastach to służba domowa, jednakże nawet i taka praca oznaczała pewną emancypację - kobieta miała własne zarobki. Pojawiały się kobiety wśród personelu sklepów, pracowały jako kasjerki, później także jako “biuralistki",

457

przyjmowały pracę w centralach telefomcznycn racząc przecież abonentów ręcznie). Wprawdzie i dawniej były kobiety prowadzące warsztaty rzemieślnicze, teraz jednak, w miarę jak rosła liczba “pracowni kapeluszy", “pierwszorzędnych pracowni krawieckich" i innych podobnych zakładów, rósł też udział kobiet w grupie samodzielnych rzemieślników. Pracowały jako wychowawczynie (bony), nauczycielki, teraz już nie tylko w domach szlacheckich, ale także i burżuazyj-nych, i w domach najzamożniejszej części inteligencji. Zwiększała się liczba szkół dla panien, pensjonatów, jadłodajni, prowadzonych przez kobiety, a działo się tak nie dlatego, że tak właśnie nakazywały hasła emancypacyjne, lecz dlatego, że nowy sposób produkcji i nowe układy sił społecznych stwarzały możliwości zarobku dla kobiet, stwarzały jednak także konieczność owego zarobku, konieczność zabiegów o środki utrzymania. Zarobki te były z reguły niższe niż zarobki mężczyzn, czasem nawet o połowę. Tak np. nawet w końcowych latach XIX w. za dzień pracy w rolnictwie w Królestwie Polskim płacono zależnie od miejscowości i pory roku mężczyznom 35-45 kopiejek, kobietom 21-30 kopiejek. Tym przemianom, wynikającym z bezpośrednich konieczności ekonomicznych, towarzyszyły dążenia kobiet do zajęcia także i w innych dziedzinach życia aktywnego stanowiska. W końcu XVIII wieku kobiety legitymujące się wykształ­ceniem przekraczającym przeciętne były jeszcze “uczonymi białogłowami", na początku 2 połowy XIX wieku żywo dyskutowano nad dopuszczeniem kobiet na wyższe uczelnie (w Rosji zezwolono im na udział w wykładach z prawami wolnych słuchaczy od roku 1859, w Austrii od 1878 r. kobiety, pod warunkiem zdania uprzednio egzaminu sprawdzającego zdolności, mogły być dopuszczane na uniwersytety jako słuchaczki, w Niemczech zezwolono kobietom na studia uniwersyteckie z różnymi warunkami ograniczającymi dopiero w roku 1891), na początku XX wieku pisano przed nazwiskami wykształconych kobiet tytuły doktorskie i nie wywoływało to już ani szczególnego zachwytu ani zdziwienia. Były to jednak tytuły uzyskane przeważnie na uniwersytetach zagranicznych, przede wszystkim w Szwajcarii, gdzie kobiety mogły studiować już od paru dziesięcioleci.

Równocześnie jednak we wszystkich trzech zaborach procent analfabetek był wyższy niż analfabetów, liczba uczennic w szkołach niższa niż liczba uczniów, liczba gimnazjów żeńskich niższa niż liczba gimnazjów męskich. Izabela Łęcka nie mogła zrozumieć, co to znaczy procent, a panny z dobrych domów kończyły “prywatne wyższe sześcioklasowe zakłady naukowe", czyli pensje, gdzie uczono rysunku, historii, śpiewu, literatury, francuskiego, rachunków i z wielkimi ostrożnościami wprowadzano elementarne wiadomości z zakresu nauk przy­rodniczych.

Wkraczały także kobiety w działalność społeczną i polityczną. Jeszcze pod koniec wieku XVIII prawie wyłącznie były to panie, które na sprawy publiczne wpływać mogły drogami prywatnymi: faworyty lub legalne towarzyszki moż­nych, muzy natchnionych. .Epoka romantyczna przyniosła także model inny:

Joannę Żubrową, która w wojsku Księstwa Warszawskiego w męskim przebra­niu dosłużyła się stopnia sierżanta, a następnie, już zdemaskowana, cieszyła się

458

chwałą, Emilię Plater z powstania listopadowego i im podobne. Jeszcze inne, zapatrzone w George Sand, w hasła Saint-Simona głosiły nie tylko potrzebę wyzwolenia kobiet, ale i - jak Wielkopolanka Julia Molińska - potrzebę radykalnych reform społecznych, wywłaszczenia szlachty, ograniczenia wpły­wów Kościoła, poprawy doli chłopa, pracy nad oświatą ludu. W powstaniu styczniowym pafriotek było więcej, choć nie w tak malowniczej roli, później uczestniczyły czynnie w powstającym ruchu robotniczym i bywało, że zajmowały w nim ważne stanowiska.

Bardziej wykształcone uczestniczyły również w życiu kulturalnym. Począt­kowo nieliczne, jak Izabela Czartoryska czy Helena Radziwiłłowa lub Anna Jabłonowska, skupiały w swych salonach pisarzy i uczonych, inicjowały przedsięwzięcia kulturalne i protegowały artystów. Później już nie tylko damy z największych rodów prowadziły liczący się społecznie salon - w dobie między-powstaniowej i później żony wyższych urzędników, literatów, panie z rodzin zamożniejszej szlachty, jak Anna Nakwaska, Magdalena Łuszczewska, Kata­rzyna Lewocka, Eleonora Ziemięcka, Maria Kalergis i inne, częściowo przejęły tę rolę. Nie tylko gromadziły wokół siebie piszących, lecz coraz więcej pisały też same. Początkowo była to głównie twórczość dla dam, opowiadania dla dzieci, drobne utwory poetyckie. W romantyzmie pojawiać się zaczęły ich utwory, które z założenia nie miały być literaturą tylko kobiecą, lecz literaturą powszechną. Druga połowa XIX wieku przyniosła uznanie kobiet-pisarek za równoprawne twórczynie, przyniosła też znaczny wzrost twórczości literackiej kobiet; biblio­grafie notują mniej więcej czterokrotnie wyższy procent nazwisk kobiecych wśród autorów z ostatniego ćwierćwiecza niż z pierwszego.

Filantropię, miłosierdzie, świadczenie pomocy potrzebującym uważano za przyrodzone zadanie kobiety. W różny więc sposób i w różnej mierze realizowały to zadanie. Uczestniczyły w pracy towarzystw dobroczynnych, zbierały datki na ubogich, leczyły chłopów pańszczyźnianych i robotników fabrycznych, uczyły czytania i pisania. Gdy zaś nastała epoka pracy u podstaw i gdy oświecanie ludu stało się hasłem powszechnie obowiązującym, zajęcia ich, dotąd tylko filantro­pijne, przybrały rangę prawie że prac politycznych. Nawet wtedy jednak, tak jak i w działalności kulturalnej, uczestniczyły przede wszystkim damy. Gdy przycho­dziło do kwest podczas Wielkiego Tygodnia w kościołach, istniała już utrwalona procedura i zasady, wedle których klasyfikowano kościoły na lepsze i gorsze, w tych pierwszych zasiadały przy stolikach panie z najwyższego towarzystwa, w pozostałych damy niżej uplasowane w hierarchii społecznej.

Wokół tego centrum rozciągały się peryferie filantropii, gdzie działały panie z rosnącej właśnie burżuazji, żony wyższych urzędników-Polaków (w Galicji), panie radczynie, żony zamożniejszych lekarzy, adwokatów. Wszystkie one tworzyły grupę nieliczną i należącą do świata bardzo odległego od świata kobiet, którym miały pomagać. Nawet kontakty bezpośrednie dobrej panienki z dworu z wiejskimi dziećmi niewiele zmniejszały ten dystans, choć niewątpliwie przyczy­niły się do utrwalenia, szczególnie w świadomości późniejszych, popozytywistycznych pokoleń, takiego właśnie obrazu Dobrej Pani. Niekiedy ta dobroczyn-

459

na przecież działalność przekształcała się w aktywność niewiele z filantropią mającą wspólnego. Licytowano się w wysokości zebranych sum, bale, które miały przynieść dochód na biednych, przekształcały się w pokazy kosztownych toalet do tego stopnia, że aż publicznie protestowano przeciw dysharmonii środków, celu, wyników i klimatu imprez.

Praca zawodowa poza domem,wzrost samodzielności finansowej, postępy wykształcenia, rozszerzenie zainteresowań, praw i zwiększający się udział kobiet w życiu społecznym zmieniały stopniowo pozycję kobiety w rodzinie. Gdy jednak zmiana ta była aprobowana lub przyjmowana bez protestu wśród burżuazji, inteligencji, bogatej szlachty, wśród robotników była nie tyle zmianą, ile rzeczą już zastaną: wszak to wszystko, co zmieniało sytuację kobiety, kształtowało się równocześnie z powstawaniem klasy robotniczej. W tej zresztą grupie społecznej ani wykształcenie kobiet, ani ich pozazawodowa aktywność społeczna poza domem nie rosły tak szybko, i z tego więc również powodu rzadziej stawano wobec nowej sytuacji, dyskusyjnej dla zainteresowanych.

W rodzinie chłopskiej i drobnomieszczańskiej rola kobiety najmniejszej uległa zmianie. Najmniejszej też zmianie uległy w tych grupach poglądy i mentalność kobiet. Zamknięte w kręgu spraw rodzinnych, powoli przyjmowały zmienność świata - często słowo “nowy" lub “inny" wymawiały z dezaprobatą, to wśród nich znaleźć właśnie można Dulskie. Jakże uniwersalne bywały jednak izolacja od cudzych trosk i ograniczanie rzeczywistości tylko do własnego kręgu. Cyprian Norwid wspomina o zdumieniu “zacnej pani domu w zacnym polskim salonie", która po powstaniu listopadowym, słysząc o aresztowaniu i zsyłkach na Sybir, dziwiła się: “Rozpowiadają coś ciągle o zsyłkach, a przecież z nas nikogo w czwartek na fiksie nigdy nie brakuje".

Rozmaite czynniki składały się na to, że rola kobiety w rodzinie i w społeczeństwie miała charakter stabilizujący dotychczasowy układ. Będąca w gorszej sytuacji prawnej i ekonomicznej kobieta bardziej była zależna od innych i bardziej liczyć się musiała z ich postawami. Mniej wykształcona niż mężczyzna, częściej nie dostrzegała potrzeby zmian istniejącego stanu rzeczy, rzadziej dostrzegała to, co nowe, i częściej ulegała naciskowi argumentów i autorytetów zastanych, dawnych, którym wierzyć przywykła. Rzadziej pracująca poza domem niż mężczyzna mniejszą też miała możliwość kontaktu z tym, co nowe, mniejszą możliwość zrzeszania się, uczestniczenia w sytuacjach prowadzących do zmian społecznych. Bardziej niż mężczyzna narażona na skutki społecznych sytuacji konfliktowych, takich jak bezrobocie, brak zarobków w okresie strajku, bardziej się też takich sytuacji obawiała i mniej była gotowa do podejmowania ryzyka związanego z walką o nowy układ sił społecznych.

460

Społeczność wiejska

Zapytać trzeba najpierw, co należy objąć terminem “społeczność wiejska":

chłopów czy także dziedzica, oficjalistów folwarcznych, Żyda-karczmarza, dzierżawcę folwarku, księdza. Utarty, wywoływany niejako przez samą nazwę, obraz wsi dziewiętnastowiecznej, atrakcyjny także malarsko i dlatego chętnie utrwalany w ikonografii, malowniczy również społecznie, to chłopskie chaty, dworek, kościół z plebanią, karczma. Symbolizowałby on także kompozycję odpowiednich grup społecznych. Obraz taki jest przykładem opiniowania o całości na podstawie części, albowiem tylko niektóre wsie, wcale nie najlicz­niejsze, mogłyby być uznane za jego wzór.

Przede wszystkim sprawa relacji dwór-wieś. U schyłku XVIII wieku szlachta stanowiła zależnie od regionu 8-10% ludności kraju, jednakże tylko kilka procent spośród niej to posesjonaci, ponad 40% to szlachta zagrodowa, osiadła w kilkanaście, a bywało, że i w kilkadziesiąt rodzin w jednej wsi. Resztę, około połowy ludności szlacheckiej, stanowili nieposiadający, egzystujący z pańskiej łaski, mieszkańcy dworskich oficyn, gołota - jak zwano i wtedy jeszcze tę część szlachty. Właścicielami folwarków, wsi było więc co najwyżej pół procenta całej ludności zamieszkującej ziemie polskie, nawet jeśli brać pod uwagę dobra duchowieństwa. Pamiętać jednak trzeba, że dworek to nie tylko pan-właściciel, ale i jego liczna zazwyczaj rodzina. Owe niespełna pół procenta ludności, które stanowiła szlachta posiadająca, należałoby więc znowu kilkakrotnie zmniejszyć, podzielić przez liczbę członków szlacheckiej rodziny, aby dojść do liczby szlacheckich rodzin. Nawet statystycznie nie mogło więc ich starczyć dla wypełnienia schematu wsi: chaty chłopskie plus dwór właściciela. Można to stwierdzić nie tylko na podstawie obliczeń ogólnych, ale także i szczegółowych, dotyczących poszczególnych dzielnic.

Na początku XIX wieku w Prusach Zachodnich (Pomorze Gdańskie) było niespełna 600 spośród szlachty posiadających co najmniej jedną wieś, w Poznańskiem, Kaliskiem i Warszawskiem posiadaczy niecząstkowych było tylko 3000 na przeszło 8000 wsi prywatnych. Jeszcze bardziej kontrastowe proporcje można byłoby odnotować na tych terenach ziem polskich, na których dużo było wielkich kluczy majątków (przede wszystkim ziemie wschodnie). Na jeden dwór przypadało więc w północno-wschodniej części Prus Nowowschodnich (Augustowskie, Białostockie) około 6 wsi, na Pomorzu około 5, w Poznańskiem i Kaliskiem — 4 wsie, na Mazowszu jeszcze mniej. Z obrazu wsi należałoby więc wyłączyć codzienną obecność dworu i jego mieszkańców, codzienny kontakt z dziedzicem. Dopiero w miarę zmniejszania się szlacheckiego stanu posiadania i dopiero pod wpływem ideologii pracy organicznej, pracy wśród ludu, dopiero na skutek konieczności zajmowania się gospodarowaniem osobiście, propa­gowany był i ukształtował się społecznie stereotyp szlachcica-posiadacza rozmawiającego z chłopami, uczestniczącego w codziennym życiu społeczności wiejskiej.

Zwróćmy też uwagę i na to, że autorami obrazu, w którym wieś tworzy

461

kompozycję z dworem jako nierozłączną topograficzną całość, w którym na co dzień szlachcic jest obecny w społeczności wiejskiej, są właśnie najczęściej owi kwestionowani główni twórcy źródeł - mieszkańcy dworów. I wierzyć trzeba, że taki właśnie obraz widzieli, obserwowali go bowiem tylko wtedy, gdy znajdowali się w kręgu społeczności wiejskiej. Gdy ów krąg opuszczali, nie mogli już go widzieć, rzadziej więc pozostał w źródłach ślad takiej właśnie sytuacji. Inne, pozaszlacheckie atestacje obecności mieszkańców dworu w społeczeństwie wiejskim wynikały często z sytuacji konfliktowych lub nadzwyczajnych, zwykłe sytuacje (tzn. społeczna nieobecność mieszkańców dworu) łatwiej pozostawały nie zauważone.

Mowa tu cały czas o posesjonatach władających całą wsią lub wieloma wsiami. Ci najliczniejsi, drobiazg szlachecki, posiadacze cząstkowi mający kolokację, wreszcie szlachta zaściankowa uprawiająca zagon pracą własnych rąk, zupełnie inaczej tkwiła w społeczności wiejskiej. Codzienne interesy stykały ich z chłopem czy to poddanym, czy to sąsiadem, a po uwłaszczeniu sąsiadem nieomal równoprawnym. Sprzeczność lub wspólnota interesów stawiały szla-chcica-szaraka i chłopa w sytuacji nieomal równych lub zupełnie równych partnerów. Poczynania władz rosyjskich, degradujących tzw. jednodworców praktycznie do pozycji chłopów, degradacja ekonomiczna najuboższej szlachty w toku tworzenia się społeczeństwa kapitalistycznego, wykorzystywanie lub rozpalanie i podsycanie antagonizmów między chłopstwem i szlachtą przez

Kafle mazurskie z polowy XIX w.

Zachowana hierarchizacja postaci: osoba ważniejsza jest większego wzrostu. Napisy świadczą też, mimo upływu kilkudziesięciu lat od zniesienia poddaństwa, o zachowaniu zależności feudalnych.

462

władze zaborcze - wszystko to budziło postawę wrogości, dystansu, obrony z obu stron: ze strony chłopstwa i ze strony najuboższej szlachty. Wielki posiadacz nie był zagrożony przez konkretnego chłopa, groziła mu masa, grupa, a nie jednostka. Dlatego też konflikt nie przybierał w tym wypadku tak osobistych, indywidualnych form. W wypadku ubogiej szlachty konfrontacja przybierała charakter sporu indywiduów, osób. Stąd znacznie większa jej konkretność, jaskrawość i znacznie wyraźniejszy podział, mimo niewielkich lub żadnych różnic majątkowych. Pamiętniki i literatura piękna pełne są podobnych opisów sytuacji. Tak było, gdy do Pułtuska, w okresie Błękitnego mundurka, przyjeżdżała uboga okoliczna szlachta, stan swój akcentując blaszanymi szabelkami, naszy­tymi na połach sukmany, gdy noszenie prawdziwych szabel było zakazane, tak było w Nad Niemnem, tak właśnie zacność urodzenia manifestował pan Płachta z Kollokacji. Do tego dochodzili ci jeszcze bardziej nie lubiani, często nie cierpiani, czasem znienawidzeni oficjaliści dworscy - pisarze, rachmistrze, w wielkich dobrach ekonomowie - też zazwyczaj drobna szlachta, wreszcie wszyscy szlacheccy rezydenci, egzystujący przy dworach. Chłop na co dzień stykał się więc ze szlachtą najuboższą; fakt ten nadawał konfliktom gorące zabarwienie osobistych pretensji, a wszelkiemu oddziaływaniu kulturalnemu i ideologicz­nemu szlachty na chłopów - piętno zaścianka.

Rzecz oczywista, nie tylko wrogość panowała w kontaktach chłop - drobny szlachcic. Jak wykazały badania Haliny Chamerskiej, w owej drobnej szlachcie widziano też potencjalnego, a później i rzeczywistego nieraz sojusznika chłopów. Podobieństwo sytuacji ekonomicznej, a w wielu wypadkach w drugiej połowie XIX w. także politycznej, sprawiało, że drobna szlachta stać się mogła, i nie­kiedy rzeczywiście się stawała, sojusznikiem ideowym i politycznym ludności chłopskiej.

Obecność księdza w społeczności wiejskiej przedstawia się pod pewnymi względami podobnie jak obecność szlachcica-posesjonata. W departamencie poznańskim na początku wieku XIX było około 380 parafii wiejskich (miejskich ok. 100), w departamencie kaliskim - ok. 250, na Pomorzu - ok. 300. W tych ludnych i o gęstej sieci parafialnej departamentach na jedną parafię wiejską przypadało więc nieco ponad milę kwadratową, tj. ponad 50 km2 obsługiwanego obszaru. W innych regionach, gdzie sieć parafialna była rzadsza, obszar ten bywał kilkakrotnie większy (Małopolska wschodnia, pogranicze Litwy). Obec­ność księdza w społeczności wiejskiej, z powodu obowiązkowych kontaktów i posług religijnych częstsza niż obecność dziedzica, codzienną jednak, choćby ze względu na obszar parafii, być nie mogła.

Do tego dodać trzeba duchownych innych wyznań. Na wsi nie byli oni zbyt liczni. Rabini rezydowali przeważnie w miastach i miasteczkach, we wsiach nie było ich prawie wcale. Również pastorzy niezbyt byli liczni na wsi, w zaborze pruskim bowiem ludność chłopska była przeważnie katolicka, tylko w nie­których okolicach (np. dawne Prusy Książęce - Mazury) wśród ludności chłopskiej był znaczniejszy procent protestantów. Odmiennie przedstawiała się sprawa duchownych unickich i prawosławnych. Ci mieli współwyznawców

463

przede wszystkim we wsiach wschodnich części ziem polskich, dlatego też popi, podobnie jak i księża, byli postaciami częstszymi niż duchowni innych wyznań w społeczności wiejskiej.

Dość mocno osadzeni w społeczności wiejskiej byli początkowo Żydzi. Wkrótce jednak ograniczono możliwość prowadzenia przez nich wyszynku lub całkowicie takiej możliwości ich pozbawiono (1812). I chociaż także później utrzymali się oni w dużym stopniu przy prowadzeniu karczm, spora ich część, szczególnie w zaborze pruskim, a także w Księstwie, później w Królestwie, przeniosła się do miast i miasteczek.

Pozostali na wsi, też wprawdzie nie w każdej, przez cały wiek XIX wspomniani już pośrednicy między panem a chłopem - dzierżawcy folwarku, oficjaliści wiejscy, leśniczowie, ekonomowie. Coraz bardziej obecni stawali się także reprezentanci władzy państwowej. Wraz z reformami społeczno-ekono-micznymi i z zastąpieniem dawnej gminy patrymonialnej przez nową, w której dziedzic nie był już głową gminy, miejsce jego zajęli wójt-urzędnik, pisarz gminy, sołtys. Typ Zołzikiewicza stawał się coraz częstszą postacią w społeczności wiejskiej.

Krajobraz społeczny wsi ulegał więc zmianom; zawierał element stały -ludność chłopską, i elementy występujące w niektórych tylko wsiach lub pojawiające się na wsi od czasu do czasu. Szeregując te ostatnie według powszechności występowania, na pierwszym miejscu trzeba wymienić najniż­szych funkcjonariuszy dworskich - ekonoma i karbowego, przedstawicieli władzy państwowej i samorządu - sołtysa, wójta, pisarza, po nich - dziedzica i cały otaczający go zespół dworski, a także księdza wraz z aparatem parafialnym -organistą, czasem zakrystianem czy kościelnym, dalej - karczmarza, kowala, młynarza, dalej - szkołę i nauczyciela. Duża samowystarczalność gospodarstwa wiejskiego i słaby rozwój rynku w niektórych regionach kraju - to przyczyny sprawiające, że sklepikarza umieścić należy na dalszym jeszcze miejscu tej listy, zwykle bowiem karczma częściowo zastępowała sklep. Wreszcie znacznie rzadziej pojawiały się na wsi cegielnia, gorzelnia (a więc i gorzelniany, palacz, rachmistrz), wytwórnia krochmalu (analogiczny skład personelu, czasem nawet nieco liczniejszy) lub tartak, browar (już z personelem bardziej zbliżonym do personelu zakładu przemysłowego), jeszcze rzadziej - cukrownia lub inny większy zakład przemysłowy, przystanek kolejowy, poczta (już z personelem urzędniczym).

Obraz byłby wszakże uproszczony i zbyt jednolity, gdybyśmy nie wzięli pod uwagę różnic między wsią a wsią nawet na tym samym terenie. Przeciętna wieś na Mazowszu na początku XIX w. liczyła kilkanaście dymów, a zdarzały się przecież wsie kilometrowe. Kilkanaście dymów to przeciętna między wielkimi wsiami i małymi, liczącymi po kilka, czasem po 2-3 dymy. Obraz komplikował się jeszcze bardziej, gdy wziąć pod uwagę różnice terytorialne. Ludne wsie podkrakowskie i zagubione w lasach, liczące po parę chat, osady w Augustowskiem, wsie śląskie z dużymi gospodarstwami gburów i ubogie wioski Mazowsza.

Uprzemysłowienie kraju w drugiej połowie XIX wieku, po przewrocie

464

Jarmark w Galicji (drzeworyt K. Krzyżanowskiego)

Na ilustracji przedstawiciele różnych grup społeczności wiejskiej drobna szlachta — różniący się strojem.

przemysłowym, wprowadziło jeszcze jeden, nowy, komplikujący element: w niektórych wsiach powstawały duże zakłady przemysłowe, najczęściej kopalnie lub huty, i przekształcały całkowicie środowisko pod względem społecznym, mimo że miejscowość w dalszym ciągu prawnie pozostawała wsią. Ten właśnie charakter, odbiegający od charakteru większości wsi, nakazuje te wyjątki rozpatrywać łącznie z miastami i ignorować stan formalnoprawny, tak bardzo nie dostosowany do stanu faktycznego.

Zależnie zaś od wielkości i charakteru wsi rozmaicie kształtowała się jej struktura społeczna i rozmaite były proporcje między grupami, składającymi się na tę strukturę. Nie tylko proporcje ilościowe tu jednak decydowały. Rzadka obecność dziedzica wyrównywana była przez jego znaczenie. Przewaga ekono­miczna, a początkowo także polityczna, dworu nad wsią czyniła działalność dziedzica, decyzje dziedzica, stanowisko dziedzica widocznymi i odczuwalnymi na co dzień. Nawet wtedy, gdy on sam przebywał daleko. Chociaż księdza nie było w każdej wsi, jego wpływ, nie zawsze na sprawy religijne, często też na kwestie bardziej przyziemne i codzienne, był odczuwalny w całej parafii.

465

Zdarzało się, że ksiądz był po trosze doradcą prawnym, bywało, że trochę leczył, bywało, że rozstrzygał spory nie tylko kanoniczne. Wreszcie kontakty zbiorowe, nabożeństwa, przydając mu rangi instytucji zwiększały jego wpływ na życie wsi. Nie wszędzie była karczma, ale ze wsi, w której jej nie było, wiedziano, jak do niej trafić. Tak więc te elementy społeczności wiejskiej, którymi nie każda wieś była jednakowo obdzielona i które nie co dzień uczestniczyły w jej życiu, mimo to odgrywały istotną rolę w jej egzystencji. Budując model na podstawie większości wsi, popełnia się więc błąd, bo się te elementy całkowicie pomija. Wnioskując na podstawie mniejszości wsi, choć popełnia się formalny błąd, to jednak najbliż­szym się jest prawdziwego obrazu układu sił, gdyż mimo fizycznej nieobecności dziedzica lub księdza dostrzec można częściej ich niematerialną obecność.

Co łączyło tę społeczność w XIX wieku? Przede wszystkim wspólne uczestnictwo w tym samym procesie produkcyjnym, w drugiej połowie stulecia w dodatku w warunkach bardziej integrujących niż przed zniesieniem pańszczyzny. I dziedzicowi, i chłopu groziły te same nieprzychylne warunki naturalne - grad, powódź i inne żywioły. Każdemu naturalnie w innym stopniu, w zależności od odporności gospodarczej. I chłop, i dziedzic obawiali się spadku cen zboża, i chłop, i dziedzic oczekiwali jesieni jako okresu, który wyznaczy ich roczne dochody. Na przeciwstawnych pozycjach uczestniczyli w tej samej umowie o najem w czasie żniw, latami wlokły się między dworem a wsią spory o serwituty, w jednym przecież lesie. Była to więc łączność pełna antagonizmów, często łączność walki. Mimo to jednak istniało wzajemne oddziaływanie wpływów kulturowych i ekonomicznych, a okresowo także politycznych.

Wraz z dopuszczeniem bardzo ograniczonym - chłopów do życia politycznego przybyła jeszcze jedna okazja do kontaktów, również często wrogich. Niemniej jednak niektóre ugrupowania polityczne (np. księdza Stoja-łowskiego w Galicji) oscylowały między programem ludowo-chłopskim a konserwatywno-ziemiańskim. Czynnikiem integrującym był - w miarę jego rozszerzania - samorząd wiejski. Czynnikiem integrującym bywała też własność gminna. Niejeden raz jednak sposób użytkowania wspólnej własności rodził ostre konflikty, mające charakter klasowy. Uczestnictwo w obrzędach religijnych - dwór był przeważnie tego samego wyznania co wieś - oddziaływało integru­jące, mimo że ławka kolatorska, w której zasiadał dziedzic, oddzielona była od nawy barierą. Inaczej rzecz przedstawiała się jedynie w niektórych częściach zaboru pruskiego, gdzie dziedzic bywał protestantem, a chłop katolikiem, i w Galicji Wschodniej, gdzie dziedzic bywał katolikiem łacińskim, a chłopi prawo­sławnymi lub unitami.

Powstania narodowe i walka klasowa czasem działały jednokierunkowo, czasem, jak w przypadku Wiosny Ludów w Galicji czy powstania styczniowego w Królestwie, stawiały po przeciwnych stronach barykady chłopów i szlachtę. Ucisk narodowy mimo to jednoczył ich znowu, a w dobie popowstaniowej zbliżała idea pracy wśród ludu.

Jednorodne społecznie grupy, wchodzące w skład społeczności wiejskiej, podlegały znacznie silniejszym związkom wewnętrznym. Przede wszystkim sam

466

system uprawy roli nakazywał wspólne działanie - trójpolówka, tam gdzie była stosowana, przekształcała co roku trzecią część gruntów, tę ugorującą, we wspólne pastwisko, a dla pozostałych dwóch części rygorystycznie przesądzała o rodzaju zasiewów, jednakowych dla wszystkich gospodarstw. Pomoc sąsiedzka przy pracach rolnych, ratunek w czasie pożaru, później także zinstytucjona­lizowany przez ochotnicze straże pożarne, pod koniec XIX wieku wiejskie kasy oszczędnościowe i nieliczne jeszcze organizacje spółdzielcze spożywców, wiele innych podobnych okazji i instytucji tworzyły system powiązań i utrwalały granicę zbiorowości.

Zależność od sił przyrody, znaczna jeszcze i występująca nie tylko w zakresie produkcji, ale także i w razie epidemii, w XIX wieku dość częstych, inaczej dawała o sobie znać we dworze, gdzie istniała możliwość skorzystania z pomocy lekarskiej, inaczej w chatach, gdzie przygniatała wszystkich jednakową bez­radnością. W tym pierwszym wypadku wyodrębniała więc jednostki ze spo­łeczności wiejskiej, w tym drugim - integrowała wspólną niedolą mieszkańców chat.

Sprawy wspólnych pastwisk, serwitutów, podziału gruntów, najmu do pra­cy we dworze i inne podobne, obchodzące ogół wsi lub jego większość, jedno­czyły chłopów przeciw dziedzicowi, czasem grupę uboższych przeciw zamoż­niejszym.

Silna tradycja, a także zasięg codziennych kontaktów gospodarczych, wreszcie bariery obyczajowe, czasem narodowościowe (jak w przypadku leżą­cych w pobliżu siebie wsi polskich i ukraińskich lub litewskich) i wyznaniowe, a nawet stanowe (wieś “chłopska" i wieś “szlachecka", szczególnie na Mazowszu), sprawiały, że społeczność wiejska była dość mocno zamknięta. Jak wykazały wspomniane badania ksiąg stanu cywilnego, nie tylko małżeństwa zawierano przeważnie w tej samej wsi, ale i na świadków ślubu lub na rodziców chrzestnych proszono zazwyczaj sąsiadów. Zabawa wiejska odbywała się zwykle w kręgu jednej wsi, a pojawienie się przybyszów ze wsi sąsiedniej przeważnie prowadziło do konfliktu. Bywało, że i na nabożeństwie mieszkańcy każdej wsi zajmowali inną część kościoła. Ludność wiejska do końca XIX wieku żyła przede wszystkim w społecznościach obejmujących jedną wieś, oddzielonych od społeczeństw wsi sąsiednich, składających się na podstawową część zaludnienia ziem polskich. Z tej izolacji i zamknięcia wyłamywali się, rzecz oczywista, przede wszystkim mieszkańcy dworów, l nie tylko ze względu na to, co ich od chłopów dzieliło, ale także ze względu na łączność z innymi środowiskami. Było to sąsiedztwo szlacheckie - zwyczaj, a zapewne i potrzeba nakazywały utrzymywanie stosun­ków towarzyskich z okoliczną szlachtą. Niekiedy z rzadka przybierały one charakter szczególny: zebrań w Klemensowie, posiedzeń “Kasyna", innych podobnych przedsięwzięć, mających na celu sprawy ogólniejsze. Zamożni i bogaci spędzali zimę w mieście, czasem wyjeżdżali do wód, średnio zamożni i ubożsi wyprawiali się do miasta, aby sprzedać wełnę, poczynić większe zakupy;

czasem wraz z przypadkowo kupioną książką przywozili wiadomości z szerszego świata.

w. 467

Społeczność miejska

Społeczność miejska częściej bywała przedmiotem badań historyków niż społeczeństwo wsi, mimo że miast na ziemiach polskich nie było wiele, a przeważająca ich większość w XIX wieku to skupiska ludności w dużej części rolniczej, miejscowości, co do których wyrażano wątpliwość, czy godne są miana miast. Wymaga więc to rozróżnienia stanu formalnego i stanu faktycznego. U schyłku Rzeczypospolitej przedrozbiorowej było na ziemiach etnograficznie polskich około 1400 miast, jednak nie więcej niż 10% z nich mogło naprawdę uchodzić za miasta, a miast przekraczających zawrotną na owe warunki liczbę l O 000 mieszkańców było zaledwie kilka. Równocześnie jednak wraz z rozwojem gospodarczym w XIX w. rosły w ludność niektóre wsie i stając się stopniowo ośrodkami gospodarczymi osiągały po kilka lub kilkanaście, a nawet kilka­dziesiąt tysięcy mieszkańców (np. Sosnowiec ok. roku 1870 - 6600 mieszkańców, Bałuty koło Łodzi na początku XX wieku ponad 80 000 mieszkańców, Kraków zaś z wsiami i przedmieściami, nie wchodzącymi w granice miasta, liczył dwukrotnie więcej ludności niż bez tych przedmieść). Gdy jednak w latach 1869 i 1870 postanowiono odebrać prawa miejskie miejscowościom w Królestwie, które faktycznie bardziej przypominały wsie niż miasta i liczyły często po kilkuset, rzadziej po 1-3 tysiące mieszkańców, liczba miast zmniejszyła się o 452, do 114. Brać więc pod uwagę należy stan faktyczny, a nie formalny.

Chociaż we wszystkich miastach położonych na ziemiach etnograficznie polskich zamieszkiwało na początku XIX w. 15-18% całej ludności, to jeśli wziąć pod uwagę tylko miejscowości liczące ponad 2000 mieszkańców, procent ten spada do niespełna dziesięciu. Ta granica (2000 mieszkańców) jako kryterium miejskości na początku XX wieku powinna, rzecz jasna, zostać podwyższona -rosła wszak liczba ludności w ogóle, w tym także wielkość wsi i miast. Wśród ludności ziem polskich na początku wieku XX 20-22% zamieszkiwało więc w miastach liczących powyżej 5000 mieszkańców, w tym 15-18% w miastach liczących powyżej 10000 mieszkańców. W stosunku do krajów europejskich jest to niewiele. Procent ludności miejskiej w Anglii już na początku XIX wieku przekraczał 30, a na początku wieku XX wynosił już ponad 75. Również we Francji na początku XIX wieku mieszkało w miastach ponad 20% ludności, a na początku wieku XX około 40%.

Być może, iż do badań tego dość niewielkiego odsetka ludności ziem polskich przyciągało badaczy znaczne zróżnicowanie społeczności miejskiej. Jakkolwiek dystans ekonomiczny dzielący najbogatszych i najbiedniejszych na wsi i we dworze był zapewne początkowo większy niż w mieście, jednakże w mieście dystans ten wzrastał, a na wsi malał w miarę tego, jak bogaciła się burżuazja, a ubożały magnateria i szlachta. Mamy więc w mieście rosnące zróżnicowanie stanu zamożności. Zróżnicowanie to wyrażało się nie tylko stanem posiadania lub wysokością dochodów, ale także ich formami i rodzajami. Tempo przemian ekonomicznych w mieście również było szybsze niż na wsi. Wprawdzie w małych, martwych miasteczkach nie różniło się ono od szybkości zmian na wsi, jednakże

468

nie te miasteczka przede wszystkim interesowały badaczy, zajmowali się oni bowiem przede wszystkim ośrodkami dużymi i szybko się rozwijającymi.

Do różnic ekonomicznych, dzielących społeczność miejską, dochodziły inne. Wieś była przeważnie jednolita narodowościowo, czasem tylko sąsiadowała wieś polska z ukraińską czy białoruską. Czasem też bariera narodowości dzieliła chłopów od dziedzica. W mieście codziennie stykali się ze sobą Polacy, Żydzi, często Niemcy - bądź to osiadli od dawna mieszczanie, bądź niedawni przybysze, urzędnicy administracyjni, w Królestwie Rosjanie, a w Galicji także Węgrzy, Czesi. Długotrwały nacisk germanizacyjny sprawił, że na początku XX w. w miastach rejencji poznańskiej ok. 40% ludności stanowili Niemcy, jeszcze większy procent Niemców zamieszkiwał miasta pomorskie i śląskie. Wieś w tych rejonach miała przeszło dwukrotnie niższy procent ludności niemieckiej. W epoce rozwoju przemysłu napłynęła do miast Królestwa znaczna fala imigrantów z zagranicy, a wśród nich prócz Niemców byli i Francuzi, Belgowie, Anglicy. Rozmaite inne narodowości też miewały tu swoich reprezentantów.

“Rozmaite gatunki szarańczy". Różne grupy społeczności miejskiej.

469

Polacy na wsi to w ogromnej części urodzeni w miejscu zamieszkania, zasiedziali. Przy szybkim wzroście niektórych miast, duża, a czasem przeważa­jąca część ludności polskiej miast przemysłowych - to element napływowy, i to nie zawsze ze wsi okolicznych, czasem z okolic znacznie dalszych, nawet -jak np. w wypadku Łodzi z zaboru pruskiego. Tak więc również Polacy w większych miastach nie stanowili pod względem pochodzenia masy tak jednolitej jak Polacy na wsi.

Do różnic narodowości i miejsca urodzenia dochodziły różnice wyznaniowe. Parę milionów Żydów, zamieszkujących ziemie polskie, to oczywiście prawie wyłącznie wyznawcy religii mojżeszowej. Bardziej skomplikowanie rzecz się miała z wyznaniami protestanckimi, narodowość nie pokrywała się bowiem z wyznaniem; wśród protestantów byli także prócz Niemców liczni Polacy, nieco Rosjan i wychrzczonych Żydów. W Galicji Wschodniej dochodzili unici, prześladowani w zaborze rosyjskim, i wyznawcy obrządku ormiańskiego. Prawosławnych i w Królestwie, i w Galicji nie było wielu. W Królestwie skupiali się oni głównie we wsiach wschodnich, a w miastach przede wszystkim tych, które stanowiły ośrodki władz administracyjnych, a także w dużej liczbie, ale częściowo wyłączeni z życia społecznego, w miastach garnizonowych (Modlin, Dęblin, Warszawa i inne).

Do różnic ekonomicznych, narodowościowych, różnic pochodzenia i wyzna­nia dodać też trzeba różnice wykształcenia. Na wsi jedynie dziedzic, ksiądz, nauczyciel swym wykształceniem odbiegali od reszty, w mieście absolwenci wyższych uczelni, technicy, specjaliści różnych dziedzin wcale nie musieli należeć do najzamożniej szych.

Wszystkie te podziały nie pokrywały się ze sobą, przecinały się wzajemnie tworząc strukturę niezmiernie skomplikowaną. Wreszcie w wielu miastach istniały swoiste, niekiedy dość znaczne enklawy, wyłączone spod jurysdykcji i administracji miejskiej - jurydyki. Również one wpływały dezintegrujące na miasto, dotyczy to wszakże tylko początku omawianego tu okresu, już wkrótce bowiem jurydyki zostały włączone faktycznie i formalnie do organizmów miejskich.

Różnorodność źródeł utrzymania i sposobów pracy pozbawiała miasto i tego integrującego czynnika, który występował na wsi - uczestnictwa w tym samym procesie produkcyjnym. Urzędnik, artysta teatralny, "bankier, szewc, woźnica, lekarz i robotnik uczestniczyli w tak odmiennych sferach działania, że z tego tytułu bardzo niewiele mogło ich łączyć.

Tak zróżnicowana społeczność częściej niż wiejska przyciągała uwagę historyka. Zdawać by się mogło, że przecięte tyloma granicami społeczeństwo miasta stanowiło zatomizowaną zbiorowość jednostek i grup zupełnie ze sobą nie związanych i poruszających się bezładnie w miejskim mrowisku.

Zapytajmy, co tę zbiorowość porządkowało i łączyło. Najłatwiej widoczne były jej ramy organizacyjne i ustrojowe: norma, przepis jako czynnik porządku­jący, często w kolizji z układem rzeczywistych sił społecznych, nie tylko w sprawie niezgodności charakteru miejscowości z jej statusem prawnym, jak w przy-

470

toczonych już wypadkach, ale także i w sprawie wewnętrznego porządku i hierarchii społeczności miejskiej. Rozbieżność ta była więc miarą konserwa-tywności porządku prawnego, nie nadążającego za przemianami społecznymi. Wprawdzie wraz z uchylaniem ograniczeń wolności osobistej malało znaczenie dawnej zasady, że “powietrze miejskie czyni wolnym" i wygasała rola miast jako ucieczki dla wszystkich starających się uwolnić od poddaństwa osobistego, jednakże pewne różnice między sytuacją mieszkańców miast a pozostałą

471

ludnością pozostały. Osobiście wolni mieszczanie mieli całkowitą i bez ogra­niczeń własność swych nieruchomości ludność chłopska dopiero otrzymywała wolność osobistą i ziemię. Różnice w uprawnieniach mieszkańców miast, większe niż ludności chłopskiej, szczególnie początkowo zależne od tego, czy miasto było królewskie czy prywatne, nie dla wszystkich jednakowe (np. różnica w zaborze pruskim między Burger - obywatel i Einwohner - mieszkaniec), nie zmieniały jednak faktu, że wszyscy stali mieszkańcy byli członkami gminy miejskiej, a jedynie Żydzi pozostawali częściowo lub całkowicie poza wspólnotą. Mimo dążenia władz do ograniczenia samorządu miejskiego (np. w zaborze rosyjskim , faktyczne zlikwidowanie samorządu już w epoce międzypowstaniowej) w okresach, gdy samorząd ten istniał, był on czynnikiem integrującym społecz­ność miejską, mimo że wybory nie miały charakteru powszechnego, a prawa wyborcze zależne były przede wszystkim od stanu majątkowego kandydatów i wyborców.

Do czasu uwłaszczenia miasta prywatne broniły swej anemicznej suweren­ności, gdyż zwiększała ona możliwość przeciwstawienia się naciskowi właściciela. Stąd właśnie między innymi owa tak często spotykana pamięć o dawnych przywilejach i dyplomach. Ponieważ zaś taki układ sił możliwy był jedynie w kontaktach dziedzic-miasto, a nie dziedzic-wieś, przeto miasta broniły się przed utratą praw miejskich. Po uwłaszczeniu motyw obrony przed dziedzicem przestał być tak istotny, dlatego też posunięcia władz państwowych, odbierające licznym miastom ich dotychczasowy status i przekształcające je we wsie lub osiedla, przyjęte zostały przez ich mieszkańców bez większego sprzeciwu lub nie­zadowolenia.

Ważnym czynnikiem wiążącym społeczność miejską był interes miasta jako całości. Przy wszystkich sprzecznościach interesów między grupami społecznymi (np. sprzeczność interesów kamieniczników i lokatorów) niektóre przedsię­wzięcia jednoczyły wokół siebie interesy większości. Inwestycje komunalne (wodociąg, kanalizacja itp.) jednym dawały podniesienie wartości działki i wzrost dochodów z kamienicy, inni, choć musieli płacić wyższy czynsz, zyskiwali też większe możliwości zarobków. Budowa kolei sprzyjała interesom większości mieszkańców miasta, budowa fortyfikacji zamykających miasto pierścieniem szkodziła większości. Miasto wreszcie jako gmina miało swój komunalny majątek, nieraz isto,tnie znaczący dla interesów-mieszkańców.

Obszar miasta dziewiętnastowiecznego był niewielki. Kraków, pierwotnie zamknięty w granicach murów, później, po ich zburzeniu, też zamykał się w granicach niezbyt rozległych. Znacznie większa terytorialnie Warszawa przez większą część wieku XIX kończyła się praktycznie na Alejach Jerozolimskich, na południe od Alej zabudowa była rzadka, a w bocznych ulicach widzieć można było ogrody, a nawet zboża. Życie publiczne koncentrowało się na kilku lub kilkunastu ważniejszych ulicach. Niezbyt wielka, kilkunastotysięczna, rzadko kilkudziesięciotysięczna, a wyjątkowo kilkusettysięczna (Warszawa, Łódź, Wro­cław) ludność miasta stłoczona była na niewielkim obszarze; sprzyjało to wzajemnej obserwacji wszystkich przez wszystkich. Znakomitsze osobistości

472

były wszystkim znane. Gdy Wokulski pojawił się na dworcu, zawiadowca przyszedł mu się przedstawić i kazał mu dać osobny przedział; właściciel kawiarni znał z nazwiska większość gości, a Kazimierz Chłędowski wspomina, że gdy jeszcze jako młody i niewiele znaczący urzędnik zachorował, restaurator, u którego zwykle jadał obiady, przysyłał mu do domu specjalnie przygotowane potrawy dietetyczne. Gazety zamieszczały informacje o przyjazdach i wyjazdach znakomitych obywateli, nawet jeśli były to wyjazdy do wód, ogłaszały zawia­domienia o zaręczynach i ślubach, nie tylko elity, ale i warstw średnich, sprawozdania z balów i prywatnych przyjęć z wyliczeniem ważniejszych gości, z kwest na cele dobroczynne z wymienieniem, ile która kwestarka uzbierała. Miasto nie miało jeszcze tych rozmiarów i charakteru, przy których większość mieszkańców stawała się anonimową masą. Nieomal do końca stulecia w dużych miastach i aż do pierwszej wojny światowej w pozostałych obserwowano i komentowano “na mieście" działania nie tylko ważniejszych, lecz często także mniej ważnych jego obywateli. Publicyści i dziennikarze mówili o “plotce, która nazywa się u nas opinią publiczną"; pani Dulska stale liczyć się kazała z tym, co ludzie powiedzą. Opinia ta jednakże - zależnie od okoliczności opinia kamienicy, dzielnicy, środowiska zawodowego lub towarzyskiego, czasem rzeczywiście opinia kołtuńska, plotkarska - była swoistym czynnikiem integrującym społecz­ność lub jej części.

Kształtowaniu się w mieście opinii środowiskowej, obejmującej grupę zawodową lub towarzyską, sprzyjał znaczny w XIX wieku rozwój organizacji społecznych. Obok organizacji zawodowych, takich jak cechy, które utraciły część swych funkcji ekonomicznych i utrzymały swą rolę organizatora życia towarzyskiego w kręgu zawodowym, pojawiły się organizacje nowe lub rozwinę­ły się już istniejące, o nieco innym charakterze. Powstawały rozmaite organizacje zawodowe, takie jak zgromadzenie kupców, stowarzyszenie subiektów, zapo­wiedź przyszłych związków zawodowych - organizacje zrzeszające pracowników jednej branży, nowego typu organizacje zawodowe, jak towarzystwa lekarskie i im podobne. W większych miastach powstawały resursy kupieckie czy obywatel­skie i stawały się ogniskiem życia towarzyskiego, nie zawsze najwyższego lotu, elity @miasta. Rozpowszechnione głównie w miastach fabrycznych i głównie dzięki niemieckim osadnikom towarzystwa strzeleckie, a także towarzystwa śpiewacze odgrywały podobną rolę w stosunku do grup rzemieślniczych, a pod koniec XIX wieku sekundowały im, przede wszystkim w grupach inteligenckich, towarzy­stwa wioślarskie, cyklistów i inne podobne organizacje. Nieliczne i mało popularne początkowo towarzystwa muzyczne, a później także towarzystwa popierania sztuk pięknych i towarzystwa przyjaciół nauk rozwinęły się pod koniec XIX wieku i stały się dość elitarnymi ośrodkami życia kulturalnego. Znacznie bardziej otwartymi instytucjami, skupiającymi większą liczbę obywa­teli miasta, były towarzystwa dobroczynności, które prowadziły nie tylko działalność charytatywną, w wąskim sensie tego słowa, lecz także zajmowały się oświatą, podejmowały rozmaite działania w dziedzinie kultury.

Znaczna część tych organizacji w warunkach niewoli stawała się także

473

ośrodkiem, w którym usiłowano uprawiać - przeważnie bardzo wątłe - życie polityczne. Szczególną formą życia społecznego w mieście były salony, groma­dzące zależnie od charakteru różne grupy społeczne. Również i one przy braku legalnych instytucji politycznych przybierały niekiedy cechy forum kształtujące­go opinię publiczną, niektóre skupiały po kilkadziesiąt i więcej osób, niektóre doszły do dużego znaczenia w społeczności miejskiej (np. salon Łuszczewskich i salon Benniego w Warszawie).

Wielkie nowoczesne miasto kryło w sobie także szczególne, charakterystycz­ne dla nowych już czasów, możliwości powstawania więzi między ludźmi. Wielkie zakłady przemysłowe, zatrudniające po kilka tysięcy ludzi, koncentro­wały ich w podobnych warunkach pracy, rodziły więc problemy jednakowo obchodzące wielką grupę, tworzyły okoliczności, w których kształtowała się świadomość klasy robotniczej, poczucie więzi i solidarności.

Wszystkie owe powiązania łączące grupę nie pozostawały bez wpływu na kształtowanie się więzi spajających społeczność miejską, ci sami bowiem należeli niejednokrotnie do kilku rozmaitych grup. Kręgi towarzyskie, zawodowe i społeczne zachodziły na siebie, przecinały się wzajemnie i tworzyły skompli­kowaną sieć powiązań wewnętrznych członków społeczności miejskiej.

Region, dzielnica, zabór

Zamknięta społeczność wiejska w XIX wieku nie była nowością. W dużym stopniu przedstawiała się podobnie w Rzeczypospolitej przedrozbiorowej. Również poczucie odrębności regionalnej przed rozbiorami funkcjonowało w świadomości społecznej - wspominali przecież pamiętnikarze o Mazurach z czarnym podniebieniem, o boćwinach-Litwinach, o innych jeszcze z sąsiedniego województwa, odległego o kilkadziesiąt kilometrów, a tak przecież dalekiego. Zdawać by się mogło, że wielki ruch ludności, dziewiętnastowieczne migracje przyniosą zmianę, uczynią wyłom w granicach dzielących regiony. Czasem istotnie tak było.

Jednakże migracja była mechanizmem obosiecznym. Przesuwała masy ludzi z miejsc ich urodzenia na miejsca nieznane i zanim doprowadziła do aklima­tyzacji i asymilacji, dawała poznać inność przybyszów i miejscowych. Osadnicy przemysłowi z czasów Królestwa przybywali przecież zarówno z Poznańskiego, jak i z Czech, część z nich mówiła tą samą mową, którą mówili ludzie w rejonach osiedlenia, i Polacy z Wielkopolski jednak, i Prusacy osiedlający się w łódzkim okręgu przemysłowym uzmysławiali ludności miejscowej nie tylko to, że oni sami są inni pod względem stroju i obyczaju, ale także i to, że tubylcy są do siebie pod tymi samymi względami podobni. Entreprenerzy sprowadzali robotników z innych dzielnic, często specjalistów zadziwiających biegłością rzemiosła, sitarze z Lubelszczyzny inni strojem, różniący się wymową, pojawiali się na ulicach Warszawy ze swym towarem, sami podziwiający wielkie miasto i stanowiący dla jego mieszkańców żywy dowód, że gdzieś jest inaczej i że ludzie tam są nieco inni.

474

Podróże do wód, masowe i mieszczańskie, a nie tylko szlacheckie, a w drugiej połowie stulecia rodząca się turystyka prowadziły do obserwacji egzotyki Tatr i osobliwości Ciechocinka, Dusznik, Krynicy, Szczawnicy i Krzeszowic. Wszystko to łącznie dawało mocniej odczuć po powrocie z wojażów, że jest się wśród swoich, tym zaś, którzy wojaży nie odbywali, że jest się innym niż przybysze.

Były to wszystko mechanizmy już wcześniej występujące, teraz może tylko w większym nasileniu niż dawniej. Powstawały jednak i mechanizmy nowe. Kształtowały się okręgi przemysłowe zwarte ekonomicznie, scalające potężne naówczas środki techniczne i ekonomiczne, zaangażowane w jednej dziedzinie produkcji lub w dziedzinach pokrewnych, a co ważniejsze, scalające także ludzi tu przybyłych z różnych dzielnic, ludzi różnych zawodów i różnego pochodzenia społecznego, wtłoczonych we wspólny rytm i rygor produkcji. Na tym gruncie rodziło się też nie tyle poczucie wspólnoty podobnej wspólnocie narodowej, co raczej poczucie wspólności losu i warunków bytowania.

Na peryferiach rodzącej się produkcji fabrycznej aż do wieku XX egzystowały pozostałości dawnego sposobu wytwarzania: nakład i manufaktura tak długo

475

żywe jeszcze na Białostocczyźnie i w łódzkim okręgu przemysłowym - w Zduńskiej Woli, w Pabianicach czy Brzezinach, i na Śląsku Cieszyńskim, wymagające innego trybu życia codziennego, nakazujące cenić inne wartości i inne struktury organizacyjne. To wszystko stwarzało poczucie odrębności, którym początkowo po trosze chlubili się imigranci z dalekich rolniczych regionów, teraz włączeni w proces produkcji przemysłowej i wrastający w ten nowy układ. I odwrotnie: ci pozostali na wsi z ukosa patrzyli na “miastowych". Nic więc dziwnego, że w Ziemi obiecanej chłop Socha w pierwszym okresie swej miejskiej egzystencji traktował ją jako dopust boży, później zaś przyodział miejski garnitur i z lekceważeniem spoglądał na przybyszów ze wsi.

Tak było zresztą nie tylko z przemysłem. Polscy robotnicy rolni przybywa­jący na roboty sezonowe do Saksonii i na Pomorze Zachodnie wracali do stron rodzinnych nie tylko z poczuciem inności zagranicznego świata, lecz także z obserwacjami stwierdzającymi nie zawsze sprecyzowaną inność regionów, przez które przejeżdżać im przyszło, a także stanowiącymi podstawę lokalnego patriotyzmu.

Kształtowanie się nowych okręgów gospodarczych było ważnym czynnikiem wpływającym na poczucie odrębności regionalnej, a wielki ruch ludności pociągał za sobą nie tylko procesy integracyjne, lecz również utrwalał niekiedy poczucie regionalnej przynależności.

Za tym szły inne podobne mechanizmy. Większa koncentracja innowierców w regionach granicznych wywoływała nie tylko poczucie odrębności religijnej, ale także i regionalnej. Szczególny kult niektórych obrazów, świątyń lub miejscowości (Częstochowa, Kodeń, Kalwaria Zebrzydowska, Święta Lipka, Milatyn, Ostra Brama) stwarzał swoiste poczucie regionalnej przynależności religijnej.

Utrzymanie po rozbiorach niektórych dawnych jednostek administracyjnych lub tworzenie nowych, mających charakter trwały i pod różnymi względami odrębny status, umacniało poczucie odrębności regionalnej. Po rozbiorach utrzymano niektóre dawne jednostki, choć nie miało to praktycznego znaczenia administracyjnego (np. księstwo zatorsko-oświęcimskie), lub utworzono nowe podobne (np. księstwo łowickie). Powstawały jednak także inne organizmy o istotniejszym znaczeniu, a wszystkie one utrwalały świadomość istnienia granic. W zaborze pruskim po kongresie wiedeńskim wyodrębniono Wielkie Księstwo Poznańskie. I chociaż różnice ustrojowo-prawne między nim a pozostałą częścią zaboru nie były zbyt istotne, a i te po powstaniu listopadowym zostały zlikwidowane, utrwalały w świadomości mieszkańców poczucie inności wyod­rębnionej dzielnicy. Obwód białostocki wyłączony z porozbiorowych posiad­łości pruskich i pozostawiony poza granicami Księstwa i Królestwa w pierw­szym, przejściowym okresie, nie bez reszty był wcielony w system guberni Cesarstwa. Rzeczpospolita Krakowska, bardziej długotrwała, stanowiąca nawet przez pewien czas symbol ciągłości niepodległej Polski, również swym istnieniem przyczyniała się do utrwalenia atomizacji ziem polskich. Istniały też w ramach zaborów mniej formalnie, mniej trwale, i co ważniejsza, mniej spektakularnie

476

wyodrębnione części. Wspomnieć można podziały administracyjne ziem pol­skich między trzecim rozbiorem a kongresem wiedeńskim.

Biorąc pod uwagę jedynie te granice, które jako realne odczuwało społeczeń­stwo, pamiętać trzeba o kilku dalszych. W zaborze pruskim inaczej przeprowa­dzano uwłaszczenie, “regulację" chłopów w Poznańskiem, inaczej na Śląsku, inaczej na Pomorzu. W Galicji istniał podział na Galicję Wschodnią i Zachodnią, w Królestwie Polskim kilkadziesiąt lat później wyodrębniać coraz bardziej zaczęto Chełmszczyznę, aż doprowadzono do jej formalnego wyłączenia.

477

Najważniejsze jednak były podziały najtrwalsze - podział na trzy zabory. Można o nim mówić jako o trwającym równo 100 lat i jako o podziale kształtującym rzeczywiste więzi terytorialne. Społeczeństwo polskie, zachowując bowiem wspólnotę językową i kulturalną, nabyło w każdym z zaborów szczególnych, wyróżniających cech, które przetrwały nie tylko do dwudzie­stolecia międzywojennego, ale także do okresu po drugiej wojnie światowej.

Cechy te wywodziły się co najmniej z kilku źródeł: wkrótce po ustabili­zowaniu się granic rozbiorowych wprowadzono na ziemiach polskich trwałą administrację, dostosowaną do sposobu zarządzania poddanymi przez trzy potencje. Początkowo istniejące cechy specyficzne, właściwe dla części zaboru (przed chwilą była o tym mowa), były stopniowo ograniczane lub likwidowane. Poddani przyzwyczaili się do tego, że władzą powiatową bywał bądź starosta (zabór austriacki), bądź landrat (zabór pruski), bądź komisarz obwodowy, a później naczelnik powiatu (zabór rosyjski). W codzienną egzystencję wrastać zaczynały instytucje właściwe dla każdego z zaborów nie tylko w zakresie administracji ogólnej, ale także w administracji skarbowej, policyjnej i woj­skowej. Nazwom jednostek administracyjnych i funkcjonariuszy towarzyszyły terminy z zakresu form kancelaryjnych - zwykłe zawiadomienie nazywano w zaborze rosyjskim powiastką (od rosyjskiego powiestka), w zaborze pruskim była zaś to wskazówka (od niemieckiego Anzeige). W zaborze pruskim i austriackim dowód osobisty (Ausweis) nazywał się wykazem, w zaborze rosyjskim -paszportem. Inna była administracja, inna struktura instytucji, z którymi mieli do czynienia na co dzień mieszkańcy każdego z zaborów. Inne było wojsko, nie tylko ze względl 4ia sposób rekrutacji, lecz także ze względu na mundur, na nazwy szarż, na strukturę organizacyjną, wreszcie, co ważne, na funkcję w stosunku do ludności. W Królestwie Polskim przed powstaniem listopadowym było to wojsko, przy wszystkich ograniczeniach, narodowe, w tym samym czasie w Galicji armia była obca, nie było w niej żadnych elementów, które mogłyby świadczyć o uwzględnianiu odrębności narodowej mieszkańców.

Bezpośrednio po rozbiorach zachowano w obiegu dotychczasowy pieniądz, nie było to zresztą nic szczególnego, ponieważ we wszystkich krajach europej­skich był w obiegu pieniądz kursujący ponadpaństwowe - grzywna kolońska, talar, talar Marii Teresy - wykraczały poza granice państw, z których pochodziła ich nazwa. Dawne systemy pieniężne zastępowano jednak już nowoczesnymi, narodowymi, państwowymi. W zaborze austriackim zaczynano więc liczyć na guldeny, w Wielkopolsce, na Pomorzu i na Śląsku na talary, a później na marki, w Rosji od dawna liczono na ruble, w Kongresówce zastępowano stopniowo złotówki rublami. Zamiast dawnej sytuacji, w której jednostka monetarna przekraczała granice kraju, w której wiele suwerennych państw posługiwało się tą samą monetą, kształtowała się sytuacja nowa, dla ziem polskich szczególna. Oto przynależni do tego samego narodu posługiwać się mieli odmiennymi jednostkami monetarnymi, zależnie od tego, jakiemu to państwu ich terytorium zostało podporządkowane.

Tak więc inny tryb załatwiania codziennych spraw zależnych od władzy

478

zaborczej, inny w każdym zaborze zakres swobód obywatelskich, inny pieniądz, inna armia, inna terminologia, którą posługiwano się w życiu publicznym, inny stopień uznawania odrębności narodowej sprawiały, że przy zachowaniu poczucia jedności ponadzaborowej z upływem czasu umacniało się poczucie odrębności w granicach każdego zaboru; utrwalały się trudności komunikacji przez granice, aż doprowadziły do drastycznych przeszkód w porozumiewaniu się, na skutek których Stanisław Przybyszewski po pierwszej wojnie światowej zaangażowany został do ułożenia polskiego słownika pocztowego, zdawać by się mogło dotyczącego dziedziny dość prostej i wspólnej wielu narodom, a cóż dopiero dzielnicom, terytoriom tego samego narodu, tyle że przez 100 lat przynależnym do trzech różnych państw.

Szkoła

Szkoła była instytucją, która skupiała wyodrębnioną w społeczeństwie grupę - społeczność uczniowską, i mogła też być miejscem powstawania więzi międzyludzkich, funkcjonujących w późniejszym", pozaszkolnym życiu byłych uczniów. Z punktu widzenia niniejszej książki pierwszy wzgląd jest mniej waż­ny; społeczność uczniowska była z istoty nietrwałą w swym składzie, zmien­ną i w pewien sposób podobną do licznych grup zawodowych lub towa­rzyskich, których wszak tutaj nie omawiamy. Ważniejszy wydaje się wzgląd drugi.

Wśród idei filomackich jedna była szczególnie eksponowana: “Kształcić rozum przez naukę, kształcić serce przez przyjaźń", nadchodził bowiem czas haseł o braterstwie ludów i ludzi. I rzeczywiście liczne z owych w młodości, w szkole zadzierzgniętych przyjaźni przetrwały długie lata. Szkoła w XIX wieku, mimo wszelkich ograniczeń, znacznie bardziej dostępna i demokratyczna niż w stuleciach poprzednich, była też instytucją zapoczątkowującą więzi międzyludz­kie. Oczywiście nie szkoła elementarna - wiek i niedojrzałość uczniów, dzieci przecież, oderwanych od codziennych zajęć w rodzicielskim gospodarstwie do incydentalnej wspólnej obecności w szkole, wykluczały zawiązanie się trwałych przyjaźni.

Inaczej było w szkołach średnich i wyższych. W Księstwie Warszawskim w roku 1812 istniało 8 szkół departamentowych, odpowiadających późniejszym gimnazjom i niewiele zmieniła się ich liczba po przemianowaniu na wojewódzkie już w Królestwie. Podobnie w Wielkim Księstwie Poznańskim w roku 1819 polskich gimnazjów było cztery, w Galicji w pierwszej połowie XIX wieku liczba gimnazjów wahała się około sześciu. Każda z tych szkół obsługiwała więc dość znaczne terytorium. Codzienne dojście lub dojazd do szkoły z domu rodzinnego stawały się dla znacznej części uczniów rzeczą niemożliwą, trzeba było za­mieszkać w odległym mieście na stancji, najczęściej z jednym lub dwoma współtowarzyszami.

479

Oderwanie od środowiska rodzinnego, stały i dłuższy pobyt w grupie współuczniów sprzyjały powstawaniu dziecinnych nieco, ale i nieco trwalszych przyjaźni zawiązanych w szkole. Na tym gruncie rodziły się rozmaite próby organizowania się pochodzących z tych samych okolic, zawiązki, najczęściej konspiracyjnych i najczęściej efemerycznych, organizacji uczniowskich, ma­jących także cele patriotyczne lub samokształceniowe.

Trudno powiedzieć coś konkretnego o trwałości więzi w ten sposób ukształtowanych; wzmianki w później pisanych pamiętnikach o przyjaźniach i związkach z lat szkolnych z natury rzeczy dotyczą przypadków jednostkowych i nie dają podstaw do uogólnień. Tylko o wychowankach niektórych szkół średnich wiadomo, że w późniejszym życiu podtrzymywali dawne więzi. Dotyczy to przede wszystkim uczniów szkół prywatnych, które silnie rozwinęły się w drugiej połowie XIX wieku i w warunkach rusyfikacji lub germanizacji gim­nazjów państwowych, przyjmujących w pierwszym rzędzie dzieci urzędników, wojskowych - Rosjan lub Niemców, miały w sobie cechy nie tylko szkoły, lecz i placówki narodowej.

Szczególnym przypadkiem były szkoły zawodowe średnie i półwyższe. Szkoła Akademiczno-Górnicza w Kielcach (1816), Szkoła Handlowa im. Leopolda Kronenberga w Warszawie (1875), czteroletnie szkoły handlowe w Galicji, działające od roku 1867, i inne tego typu instytucje skupiały młodzież już starszą i po ukończeniu nauki pracującą w tym samym zawodzie. Sprzyjało to powsta­waniu trwałych więzi, kultywowanych także po wyjściu ze szkoły. Tworzyły się stałe stowarzyszenia absolwentów szkoły lub doraźne komitety organizujące zjazdy wychowanków, wydawano księgi pamiątkowe, opracowywano mo­nografie szkoły. Wszystko to jednak, jak się zdaje, w dorosłym, powszednim życiu przejawiało się intensywniej tylko przy okazjach świątecznych i ro­cznicowych.

Nieco podobnie było na uniwersytetach i politechnikach. Gdy w zaborze rosyjskim można było studiować jeszcze w Wilnie i w Warszawie, bardzo szybko powstał w stolicy Królestwa “Związek Przyjacielski" (1817) wzorowany na studenckich lożach wolnomularskich, zrzeszający jednak tylko dwadzieścia kilka osób. Wkrótce też studenci utworzyli Towarzystwo Czcicieli Nauk, Związek Miłośników Narodowości, Gospodę Akademicką, a także organizacje nazywane Związkami Bezimiennymi i inne już wyraźnie polityczne związki. Choć wśród ich członków były osoby i później utrzymujące ze sobą ścisły kontakt, to jednak wydaje się, że wynikał on raczej z ich późniejszej działalności (Krępowiecki, Heltman, Mochnacki) niż z owych młodzieńczych zaangażowań w organizacjach dość ekskluzywnych, nietrwałych i nie zawsze mających sprecyzowany program. Udział studentów w powstaniu listopadowym jeśli ich związał jakoś, to z racji wspólnej walki, a nie wspólnej nauki.

Również wileńskie studenckie stowarzyszenia, choć programowo umacniać miały więzi łączące ludzi na wieczne czasy, nie spełniły tego zadania. Przetrwały wprawdzie niektóre przyjaźnie zadzierzgnięte w czasie studiów: “Wyznaję, że Cię mam za takiego przyjaciela, jakiego tylko mieć można. Ani chcę, ani mogę mieć

480

większego" - pisał już w dojrzałym, postudenckim życiu Mickiewicz do Czeczota. Były to jednak przyjaźnie osobiste, więzi nie wynikające tylko z faktu wspólnego pobytu na uniwersytecie. Zaborcy, którzy pilnie śledzili i niszczyli lub ogranicza­li wszelkie przejawy organizacji, wymykających się z uporządkowanej struk­tury urzędów i instytucji aparatu państwowego, bezradni byli wobec przy­jaźni, skutecznie potrafili tylko zapobiec instytucjonalizacji tradycji wspól­nych studiów. Pierwsza połowa stulecia nie przyniosła żadnych trwałych form kontynuowania tradycji i związków studenckich w życiu pozauniwer-syteckim.

Nieco wyraźniej sze były one może w przypadku studiów odbywanych na obczyźnie. Tyle że dotyczyły bardzo niewielkich grup ludzi, bowiem możliwość odbywania studiów poza granicami rodzimego zaboru była bardzo niewielka Nie tylko ze względów materialnych, które pokonać mogła jedynie młodzież zamożna, lecz także ze względu na restrykcje administracyjne, władze patrzyły bowiem niechętnie na takie studia. Po wykryciu pierwszych spisków w przed-listopadowym Królestwie, gdy Kraków stał się dla uchodźców azylem, ograni­czono, a następnie całkowicie zakazano młodzieży z zaboru rosyjskiego studio­wania na Uniwersytecie Jagiellońskim. Również władze austriackie zakazały młodzieży galicyjskiej studiów w Rzeczypospolitej Krakowskiej, niezależnie od innych ograniczeń możliwości nauki w szkołach obcych. Na uczelniach Europy pojawiali się więc Polacy w pierwszej połowie stulecia dość nielicznie i tylko Wielka Emigracja zasiliła ten wątły strumyk.

Chociaż więc obcość środowiska, większa niż w przypadku obcego miasta na ziemiach polskich, sprzyjać mogła powstawaniu trwałych więzi między studen-tami-Polakami, gubili się oni często wśród rzeszy tubylców i utrzymywali ze sobą przeważnie dość luźne kontakty. Dlatego też te próby utworzenia organizacji studenckich, czy to samoistnych, czy nawiązujących do krajowych, jak berlińska ekspozytura warszawskiej “Panta Koina", przyniosły rezultaty bardzo mierne. W pamiętnikach też niezwykle rzadko spotkać można jakieś akcenty, które mogłyby świadczyć o pamięci wspólnej zagranicznej nauki i o podtrzymywaniu powstałych tam więzi (np. w pamiętniku Jędrzeja Rogoyskiego).

Zmieniła się sytuacja w drugiej połowie stulecia. Powstała w Warszawie Szkoła Główna zastąpić miała polski uniwersytet w zaborze rosyjskim. Brak jest ścisłych danych dotyczących pochodzenia terytorialnego słuchaczy. Stefan Kieniewicz ocenia więc, że w przypadku Wydziału Prawa ponad 90% pocho­dziło z Królestwa, resztę, po kilka procent, stanowili pochodzący z pozostałych części ziem dawnej Rzeczypospolitej. Cudzoziemców było bardzo niewielu. Na ten podział nakładał się inny: przeważali wśród studentów noszący nazwiska szlacheckie, byli wśród nich jednak przecież i przynależni do innych grup społecznych. Po kilka procent to noszący nazwiska plebejskie, żydowskie, niemieckie lub inne cudzoziemskie. Dzieliło więc studentów Szkoły Głównej pochodzenie, zamożność, narodowość, wyznanie, a nie sprzyjał integracji fakt, że Szkoła istniała krótko, bo tylko do roku 1869.

Mimo to w okresie spisków przedpowstaniowych studenci okazali się jednak

31 Społeczeństwo polskie...

481

aktywni: przez audytoria przesuwały się sprawy poruszające całe społeczeństwo. Choć studenci do powstania gremialnie nie poszli, to jednak w spiskach uczestniczyli. O trwałości więzi wywodzących się z lat studenckich mogą jednak świadczyć rozmaite sposoby nawiązywania do nich w latach późniejszych. W twórczości pisarskiej absolwentów Szkoły Głównej była ona przeciwstawiana ciemnemu obrazowi utworzonego po jej zlikwidowaniu Cesarskiego Uniwersy­tetu. Zajmowała eksponowane miejsce w pamiętnikach wychowanków. Mniej wiadomo o funkcjonowaniu tradycji wspólnych studiów w późniejszym życiu codziennym - zapewne postawy i okoliczności podzieliły dawnych kolegów -wszak studiowali w Szkole Głównej Prus i Sienkiewicz, Kraushar i Świętochow-ski. Gdy jednak na początku XX wieku powstała myśl zjazdu absolwentów, i sama ta inicjatywa, i liczba zgłoszeń, wcale pokaźna, zdają się świadczyć o żywości tradycji.

Cesarski Uniwersytet utworzony w roku 1869 od początku nie cieszył się popularnością, mimo że przeszło doń wielu profesorów i studentów zlikwidowa­nej -Szkoły. Początkowa prawie wyłączność, później wprawdzie malejąca, ale zawsze przecież przewaga studentów-Polaków nie nadawała jednak charakteru tej uczelni. Obawy władz wykluczały istnienie normalnych form życia organiza­cyjnego studentów; nawet na założenie kół naukowych zezwolono dopiero po latach, i to z wielkimi ograniczeniami. Faktyczne życie studenckie pulsowało więc w półkonspiracyjnych organizacjach samopomocy materialnej lub w kółkach samokształcenia, również nie legalizowanych, wreszcie od lat osiem­dziesiątych znajdowało ujście w ruchu politycznym.

Istnienie ukrytych napięć ujawniało się co jakiś czas w formie otwartych konfliktów z polakożerczo nastawionymi profesorami-Rosjanami lub z okazji zaburzeń politycznych. W takich razach społeczność studencka wykazywała dużą solidarność i sprawność w konspiracji. Bardzo niewiele było też przypad­ków postaw odbiegających od tych, które ogół uznawał za właściwe. Konsek­wencją tego stanu rzeczy było to, że nawet z założenia neutralne inicjatywy dość szybko nabierały charakteru politycznego. Tak było w przypadku tak zwanych ziomkostw lub kół terytorialnych skupiających studentów pochodzących z tej samej okolicy (Koło Kielczan, Koło Siedlczan i inne). W pamiętnikach absol­wentów Uniwersytetu (Ofienberg, Krzywicki, Ruśkiewicz, Król, Schmidt i inni) owa pozanaukowa działalność z czasów studenckich zajmuje znaczne miejsce, pozostała trwałym składnikiem świadomości. Wyrazem trwałości tych więzi były też późniejsze kontakty, zjazdy, księgi pamiątkowe i inne formy aktywności, przedłużonej także na okres międzywojenny. Mimo to jednak nie były to ani najbardziej trwałe, ani najbardziej sformalizowane więzi, jakie utrzymywali Polacy - absolwenci dziewiętnastowiecznych uczelni.

Te powstały na uczelniach zagranicznych. Politechnika Ryska, istniejąca od roku. 1862, przyciągała od samego początku znaczną liczbę młodzieży z Wileńszczyzny, z Królestwa, a także z innych części zaboru rosyjskiego. W niektórych okresach procent Polaków na Politechnice był tak znaczny, że nadawał charakter tej uczelni. W tym środowisku powstałą korporacja “Arko-

482

nią", minująca Polaków. Miała ona wszelkie cechy tego typu organiza­cji, prowadziła także działalność w dziedzinie samopomocy materialnej i naukowej, miała własny lokal i w programie swym miała utrzymywanie łączności również z tymi członkami, którzy już ukończyli studia - z “filistrami". Korporacja wybudowała w Warszawie Dom Filistra, który istniał jeszcze w okresie międzywojennym i był rodzajem klubu i instytucji samopomocy, a działały w nim również różne osobistości odgrywające w dwudziestoleciu ważną rolę.

Również uniwersytet w uorpacie, w którym studiowało wielu Polaków, miał dość aktywne i dobrze zorganizowane życie środowiska polonijnego. Brało w nim udział również sporo Niemców z Królestwa, jako że więcej ich było w Dorpacie niż na innych uniwersytetach Rosji. I w pamiętnikach, i w literaturze pięknej znaleźć można określenie “dorpatczyk", wyróżniające tak nazwanego spośród absolwentów innych wyższych uczelni i jakby przypisujące go do jakiejś społeczności.

Na uniwersytetach zachodnich grupy Polaków były mniej zwarte, działal­ność organizacyjna wychodźców z kraju czasami przybierała charakter politycz­ny i siłą rzeczy pozostawiała poza swoim zasięgiem większość młodzieży polskiej z zamożniejszych sfer, która miewała zupełnie inne koneksje, jak ów warszawski przemysłowiec, będący po imieniu z Wilhelmem II, uniwersyteckim kolegą z Bonn. Tylko malarze i rzeźbiarze w Paryżu i w Monachium tworzyli bardziej lub mniej trwałe grupy związane przez nowy prąd czy kierunek artystyczny. Niektóre z nich przetrwały czasy studenckie.

Uniwersytety galicyjskie to miały do siebie, że przez cały prawie wiek dziewiętnasty niewielu w nich było Polaków spoza granic zaboru austriackiego. Dopiero pod koniec stulecia liczniej pojawiać się tam, podobnie jak na Politechnice Lwowskiej, zaczęli Królewiacy. Wielka ich fala napłynęła na początku wieku XX, szczególnie w czasie rewolucyjnego bojkotu Cesarskiego Uniwersytetu Warszawskiego, kiedy to na Studium Rolniczym Uniwersytetu Jagiellońskiego stanowili oni około połowy słuchaczy. Tak więc studia w Galicji przez cały prawie wiek XIX stanowiły okazję do kształtowania się więzi międzyludzkich w obrębie tego zaboru. Spośród studentów synowie szlacheccy powiązani pokrewieństwem i sąsiedzkimi znajomościami trzymali się oddzielnie i trudno powiedzieć, czy czas studiów w tym względzie jakoś na nich wpłynął. Osobną grupę, podobnie jak w Warszawie, tyle że nie spiskującą, stanowiła młodzież inteligencka. Pewne perspektywy pracy naukowej i zainteresowania kierowały ją niekiedy ku istniejącym organizacjom i stowarzyszeniom, które liczniej zaczęły powstawać pod koniec wieku. Byli też studenci czynni w bractwach i innych organizacjach pozauniwersyteckich. Niedostatek zmuszał dość licznych do udzielania korepetycji i do innych podobnych zajęć. W sumie społeczność studencka była dość podzielona i trudno powiedzieć, co prócz wiedzy zachowała z czasu studiów.

483

Wojsko polskie

Podobnie jak społeczność szkolna, również wojsko wydawać by się mogło grupą wyodrębnioną, rządzącą się swoistymi prawami, zwartą strukturą, jednak stanowiącą część społeczeństwa. Ten sposób spojrzenia ograniczyć wszakże trzeba jedynie do Legionów, armii Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego, a i to nie bez zastrzeżeń.

Przez Legiony przeszło około tysiąca oficerów i około 25000 żołnierzy. Niektórzy oficerowie (choćby sam Dąbrowski) zaczynali służbę w armiach obcych, większość żołnierzy trafiła do Legionów z armii austriackiej, jako jeńcy. Część kadry legionowej, świetnie wyszkolonej i mającej dobre doświadczenie bojowe, stanowiła zalążek armii Księstwa Warszawskiego, która w roku 1807 liczyła około 40000 ludzi, a w roku 1812 osiągnęła 100000. W wojsku Księstwa znaleźli się jednak także i tacy, którzy uczestniczyli w wojnie polsko-rosyjskiej 1792 roku lub w powstaniu kościuszkowskim (np. Stanisław Fiszer, Poniatow-ski), ale i tacy, którzy przeszli wszystkie te trzy szkoły (np. Wielhorski).

Po upadku Księstwa znowu część oficerów, ale także podoficerów i żołnierzy przeszła do służby w wojsku Królestwa Kongresowego (1815 rok około 30 000, w czasie powstania listopadowego około 100000 ludzi).

Wszyscy wybitniejsi generałowie Królestwa i wszyscy ważniejsi dowódcy w powstaniu listopadowym (m.in. Chłopicki, Prądzyński, Skrzynecki, Dembiński, Krukowiecki, Małachowski, Chłapowski, Rybiński) mieli więc za sobą służbę w różnych armiach i po różnych stronach linii frontu.

Sprzyjało to utrzymaniu lub wykorzystaniu pewnych tradycji.

Tradycje demokratyczne Legionów, ukształtowane na obczyźnie, gdy żywe jeszcze były ideały jakobińskie, a oficerowie i żołnierze przebywając stale razem i stale w obcym środowisku, w ciężkich warunkach, zdołali znaleźć sposoby dopuszczenia do głosu także szeregowców w sprawach ogółu, i w musztrze, mundurach i wzajemnych stosunkach dawali wyraz swym egalitarnym przeko­naniom; te tradycje w późniejszych latach zbladły. Pozostała tradycja znako­mitego, dobrze wyćwiczonego i jak się okazało bitnego wojska. Ciężkie walki epoki napoleońskiej, szczególnie kampania 1812 roku, stworzyły tak silną w tym względzie legendę, że mimo pokojowych lat 1815-1830 utrzymała się ona w całym blasku. Trudna służba pod Wielkim Księciem w tych latach, znaczenie, jakie przywiązywał on do wyglądu zewnętrznego wojska, do opanowania musztry i do dyscypliny, mimo sprzeciwu, który budziła, przyczyniała się także do ukształtowania się pewnego stylu i pewnych, nie tylko zewnętrznych, postaw i cech wojska. Postęp w dziedzinie sztuki wojennej, organizacji i uzbrojenia armii wymagał od wojskowych wiedzy fachowej w znacznie większym stopniu niż u schyłku Rzeczypospolitej przedrozbiorowej. Stabilizacja ogólna, a więc i stabilizacja kadry wojskowej, a także zorganizowanie systemu kształcenia kadry sprzyjały podnoszeniu jej kwalifikacji. Kształtował się więc już no­woczesny zawód z własnym kodeksem etycznym, normami i zasadami po­stępowania, z powstającą tradycją, z własnym stylem bycia, eksponującym ho-

484

nor korpusu i z tymi właśnie cechami, które budziły społeczną przychylność dla wojska.

Nie odbywało się to jednakże gładko. Cel, który mieli Polacy wstępując do Legionów, w miarę upływu czasu oddalał się coraz bardziej i chwilami wydawał się nieosiągalny. Legionów, a także częściowo armii Księstwa, użyto w dodatku do działań z istoty sprzecznych z położeniem Polaków pozbawionych nie­podległego państwa lub zmierzających do rozszerzenia tej namiastki państwa, która była im dana (Księstwo Warszawskie). Walczyć bowiem musieli przeciwko broniącym swej wolności i służyć umacnianiu panowania francuskiego nad podporządkowanymi siłą (Włochy, Haiti, Hiszpania). Porzuciwszy potencje wrogie Francuzom (Austria), służyli Napoleonowi przeciw Prusom, Austrii i Rosji, później służyli w zjednoczonym z Rosją Królestwie Polskim, aby znów przejść do walki przeciwko Rosji w powstaniu listopadowym. I wszędzie tę swoją służbę wykonywali świetnie. Wymaga to komentarza.

Przede wszystkim rozróżnić trzeba jednak tych, którzy mogli dokonywać wyboru, i tych, którzy wyboru takiego nie mieli - chłopi galicyjscy powoływani do służby w armii austriackiej wbrew woli przecież, bili się przeciwko Fran­cuzom, a w Legionach znaleźli się dlatego, że zostali wzięci do niewoli. Inna rzecz, jakie zmiany w ich świadomości pobyt w obcej służbie i w Legionach wywołał i w jakim stopniu przyczynił się do rozwinięcia poczucia przynależności do narodu. Podobnie zapewne poborowi w Księstwie i w Królestwie nie zawsze orientowali się w aliansach i układach politycznych i z pewnością nie wszyscy rozważali, dlaczego walczą po tej właśnie, a nie po innej stronie. Wszak wiele jeszcze lat upłynąć miało do czasu, gdy podobny im chłop polski, w obcej już armii, ilościową tylko widział różnicę między podłością Prusaków a Francuzów.

Problemy oceny i wyboru stawały przed kadrą oficerską, dużą częścią podoficerów i niektórymi bardziej świadomymi z żołnierzy. Rozczarowania (wykorzystanie Legionów i wojska Księstwa, przygnębienie z powodu warun­ków panujących w armii Królestwa) kwitowali różnie. Rozgoryczony Antoni “Amilkar" Kosiński porzucił Francję i w 1803 roku oferował swe usługi carowi, by po trzech latach przejść znowu na stronę Napoleona. Inni legioniści znienawidziwszy cesarza i nie widząc nikogo innego, kto chciałby sprawę polską poprzeć wiarygodnie, brali z wojskiem rozbrat. Niektórzy wyżsi oficerowie, gdy zderzyli się z Konstantym (Chłopicki, Wielhorski), brali dymisję, młodsi popełniali samobójstwa, których seria zaczęła się już wiosną 1816 roku. Większość kadry oficerskiej jednak służyła dalej bądź ufając przełożonym, bądź na własny rozum sądząc, że jest to jedyna droga ku dobru ojczyzny, bądź wreszcie uważając, że nie do wojska należy polityka. Wahających się nie było zbyt wielu. Wydaje się, że sprzyjał temu klimat epoki. Tadeusz Łepkowski pisze w tej sprawie: “Spełniali - dobrze, nieraz bardzo dobrze — obowiązek wobec ojczyzny, lecz nie posłannictwo mistyczno-narodowe (...) Wojskowi traktowali jednak swe prace i walki jako rzemiosło, w każdym razie wyżsi wojskowi (...) Walczyli do wojskowo «racjonalnego» końca, a gdy nie było można inaczej, cofali się, przekraczali granicę lub kapitulowali".

485

Ostatnią sytuacją dla wojska Królestwa wymagającą wyboru był wybuch powstania listopadowego; tym razem armia podzieliła się znacznie silniej niż w poprzednich sytuacjach. Jak wiadomo nie wszystkie oddziały polskie stanęły od razu po stronie powstańczej, w części przynajmniej można byłoby to tłumaczyć niedoskonałością organizacji i niedoinformowaniem, później zresztą spóźnieni przyłączali się do powstania. Nastąpił też podział między częścią korpusu oficerskiego a powstańcami. Niechętni powstaniu byli przede wszystkim wyżsi oficerowie, kilku z nich zginęło już w noc listopadową z rąk podchorążych (Hauke, Meciszewski, Trembicki), jednak byli oporni także i wśród młodszych (np. Niewęgłowski). Ci z generałów niechętnych lub wrogich powstaniu, którzy się do niego przyłączyli (Chtopicki, Skrzynecki), uczynili to pod moralnym lub bezpośrednim przymusem. Sytuacja była więc przeciwna do tej, która istniała wtedy, gdy to, co pozostało z armii Księstwa, przechodziło pod komendę Wielkiego Księcia - wtedy żołnierze szli za generałami. Bo też były to dwie różne zmiany — ta wcześniejsza w duchu Kongresu Wiedeńskiego nie budziła obaw o pozycję wyższych klas społecznych, ta późniejsza, choć nie była związana z programem takich zmian, mogła jednak budzić wśród generalicji niepokój o miejsce dotychczas zajmowane, ale i o szansę zwycięstwa sprawy, do której trzeba było przystąpić.

Partyzanckie wojska późniejszych dziewiętnastowiecznych walk wyzwo­leńczych rządziły się już innymi prawami.

Dopiero w wieku XX powstawać zaczął zalążek regularnej polskiej siły zbrojnej - oddziały walczące w pierwszej wojnie światowej. I one podlegały obcemu dowództwu i wiązały nadzieje w sprawie polskiej z którymś z walczących państw. Podziały stąd wynikające nie były jednak różnicą główną, choć protektorskie mocarstwa walczyły po przeciwnych stronach frontu. Zasadniczą rolę odgrywały powiązania z ugrupowaniami politycznymi popierającymi te formacje, a także przeciwieństwa koncepcji i programów leżące u podstaw ich powstania. Ukształtowały one silne poczucie przynależności do formacji, wspierane legendą drogi bojowej lub kultem dowódcy, i stanowiły podłoże istnienia zwalczających się grup w wojsku lub w życiu politycznym między­wojennej Polski. Należy to więc już do dziejów innej epoki.

Wojsko obce, zesłanie, więzienie

Oddziały wojskowe państw zaborczych, stacjonujące na ziemiach polskich, stanowiły ciało obce. Traktowane też były tak właśnie przez społeczeństwo polskie, wyjąwszy niektóre okresy złagodzenia napięć, a przez większą część stulecia owa obcość uzupełniana była obustronną wrogością. Wojskowi byli więc na ogół wyizolowani; w bardziej patriotycznych domach polskich, nawet dość otwartych, nie przyjmowano oficerów wojsk zaborców, w domach tylko szanujących się pojawiali się oni z rzadka: Berg bywał w salonie Deotymy, w

486

wielu domach bywał Sergiusz Muchanow, pierwszy mąż późniejszej, pani Kalergis. Nie były to jednak przypadki liczne i z wojskowymi stykano się głównie w interesach. Pewien wyjątek stanowili oficerowie-Polacy w służbie zaborcy. Tych było więcej w Galicji pod koniec stulecia, tam zresztą bardziej przychylnie traktowano także oficerów nie-Polaków. Masa żołnierska pozostawała za progiem nie tylko dlatego, że byli to żołnierze zaborcy, lecz także dlatego, że przez znaczną część stulecia stosowana była zasada, że żołnierz odbywa służbę poza swym rodzinnym terenem. Ponieważ zaś pobór do wojska odbywał się na zasadzie terytorialnej (nie dotyczyło to tylko gwardii), to znaczy, że każdy pułk miał wyznaczony dla siebie rejon rekrutacji, w Królestwie służyli przeważnie żołnierze pochodzący z głębi Rosji, nie znający tutejszego języka i obyczaju, co jeszcze bardziej ograniczało ich obecność wśród społeczeństwa polskiego. W mniejszym stopniu dotyczyło to dwu pozostałych zaborów.

Polacy służyli więc na Kaukazie, w guberni irkuckiej, tomskiej. Trafiali do wojska zaborcy rozmaicie. Przede wszystkim w drodze normalnego poboru. Na początku XIX wieku we wszystkich trzech państwach zaborczych nie istniał powszechny obowiązek służby wojskowej. Prusy wprowadziły go w roku 1814, Austria w 1867, Rosja dopiero w 1874. Przed wprowadzeniem powszechnej służby wojskowej zwolniona od tego obowiązku była przede wszystkim szlachta, ale też - zależnie od czasu i terenu - należący do innych grup społecznych lub zawodowych (np. nauczyciele). Jednak i po wprowadzeniu powszechnego obowiązku wojskowego udzielano zwolnień ostatecznych ze względu na stan zdrowia lub z innych istotnych przyczyn odraczano służbę, w przypadku zaś, gdy liczba poborowych przekraczała wyznaczony kontyngent, nadwyżkę zaliczano do ponadkontyngentu, a następnie przenoszono do rezerwy. Istniała też możliwość wykupu lub wynajęcia zastępcy (w Rosji od 1856 do 1874 roku). Sprawiało to, że czynna służba wojskowa omijała w Rosji około roku 1875 blisko 80%, a około roku 1910 blisko 70% mężczyzn w wieku poborowym. W końcu XIX wieku powoływano z Królestwa co roku od około 0,3 do 0,5% całej ludności, w Galicji od około 0,25% do 0,4% i podobnie w zaborze pruskim. Odbywali służbę przede wszystkim przedstawiciele niższych warstw społecznych (jako szeregowi). Korpus oficerski z nielicznymi wyjątkami złożony był ze szlachty. We wszystkich trzech armiach służba wojskowa czynna ulegała w ciągu XIX wieku skróceniu — w Rosji na początku stulecia trwała 25 lat, na początku XX .wieku zależnie od rodzaju broni 3-4 lata, w Prusach 3-5 lat, 3-4 lata w monarchii Austro-Węgierskiej, nie licząc okresu ćwiczeń.

Co roku powoływano więc do odbycia czynnej służby wojskowej w każdym z zaborów po kilkanaście tysięcy ludzi. Odbywali oni służbę w obcym środowisku, co sprzyjać mogłoby wytworzeniu się pewnych wewnętrznych więzi, ponieważ jednak, na skutek niskiego kontyngentu z tej samej miejscowości lub okolicy pochodziło niewielu, rekruci w chwili powołania nie stanowili zwartej grupy i jeżeli przyszło im służyć razem, zanim się w taką przekształcili, musiał upłynąć pewien czas. Gdy po odbyciu służby powracali do domów, rozpraszali się po odległych wsiach i miasteczkach i nic nie wskazuje na to, aby jakiekolwiek więzi

ix-

między nimi, jeśli w czasie służby powstały, były podtrzymywane. Zapewne inaczej niż w przypadku wojska polskiego służba w obcych armiach więcej też dostarczała okazji do powstania poczucia obcości niż związku ze sztandarem pułku.

Zwykły pobór nie był jedyną drogą, którą trafiali Polacy do obcych armii. Po upadku Mantui bronionej przez II Legię polską Francuzi wydali żołnierzy polskich Austriakom, którzy wcielili ich przemocą do swej armii. Po upadku powstania listopadowego kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy polskich spośród tych, którzy nie wyemigrowali do Europy zachodniej i pozostali w Królestwie, zesłano na Kaukaz i na Syberię i tam większą ich część wcielono do armii rosyjskiej. Podobne posunięcia w stosunku do mniejszych grup lub w stosunku do jednostek stosowane były, głównie przez Rosję, przez cały wiek XIX. Służba wojskowa traktowana była w tym przypadku nie jak zwykłe, wszystkich mężczyzn w wieku poborowym obowiązujące świadczenie, lecz jako represja. Warunki jej odbywania były cięższe niż służby zwykłej i rzeczywiście oddanie w sołdaty" stanowiło autentyczną karę.

We wszystkich takich grupowych sprawach poddawani jej bywali ludzie zazwyczaj już uprzednio ze sobą jakoś związani, stanowili więc już od początku pewnego rodzaju społeczność. Wspólnie odbywana kara częściej niż w przy­padku służby wojskowej ze zwykłego poboru utrwalała więc spoistość grupy.

Ograniczenia lub zakaz pobytu w niektórych miejscowościach znały prawa wszystkich trzech państw zaborczych, jednak tylko w Rosji łączone bywały masowo ze zsyłką do wyznaczonego miejsca. Zsyłki bywały dwojakie: na katorgę, tj. na ciężkie roboty, i na osiedlenie. Przybierały na sile w niektórych okresach - po upadku powstania kościuszkowskiego, po upadku powstania listopadowego. Po powstaniu styczniowym wywieziono (według źródeł rosyj­skich) około 19000 osób. Zsyłano wreszcie w okresie rewolucji 1905-1907.

Deportacje z istoty rzeczy poprzedzone były więzieniem na miejscu, w większości przypadków dochodzeniem, często, choć nie zawsze, procesem (od połowy stulecia władze administracyjne miały prawo deportacji bez wyroku sądowego i korzystały z tego prawa coraz częściej) - wszystko to oznaczało długotrwały pobyt w więzieniu, połączony z możliwością komunikowania się choćby przez telegrafowanie - wystukiwanie wiadomości, a czasem i przez kontakt bezpośredni. Potem następowała zwykle wielomiesięczna wędrówka “etapami" do miejsca katorgi lub osiedlenia, jeśli jechać przychodziło pociągiem - kolej po powstaniu styczniowym docierała tylko do Niżniego Nowgorodu, dalszą drogę odbywać trzeba było końmi lub pieszo.

Nie wszyscy odbywali drogę w jednakowych warunkach. Szlachtę zakuwano w kajdany dopiero po przybyciu na miejsce, pozostałych przed wyruszeniem. Zamożniejszych za łapówkę wieziono nawet drugą klasą, pozostałych wagonem więziennym. Niektórym golono pół głowy, innych zwalniano od tej szykany.

Zesłani na katorgę więźniowie polityczni odbywali ją zwykle razem z kryminalistami w morderczych warunkach. Liczni z powodu tych warunków ginęli. Przetrwać udawało się niewielu, a i oni nie zawsze wracali do kraju,

488

niektórych bowiem skazywano na osiedlenie w wyznaczonych guberniach po odbyciu kary. Ci, którym przyszło pracować w miejscowościach skupiających większe grupy zesłańców, mieli pewne możliwości wzajemnego wspomagania się, tworzyli coś w rodzaju samorządu, wybierali spośród siebie starostów, tworzyli fundusz zapomogowy. Dzięki przekupstwu urzędników i nadzorców, ci, którzy otrzymywali pomoc z kraju, mogli nieco poprawić swe warunki.

Bardzo wiele zależało od miejscowych władz. W Tobolsku po powstaniu styczniowym gubernatorem był Polak, Aleksander Despot-Zenowicz, który zorganizował tam dobry szpital dla więźniów, czytelnię, szkoły dla więźniów-analfabetów i starał się w miarę możliwości ulżyć ich doli. Wielu zesłańców wspomina, że dobre przyjęcie spotykało ich w Kańsku - z życzliwymi urzęd­nikami nawiązywano nawet stosunki towarzyskie, składano sobie wizyty. Na tle tych wyróżnień niektórych deportowanych, a także na tle różnic w przepisach dotyczących szlachty i nieszlachty (np. różne stawki na wyżywienie) dochodziło do tarć i nieporozumień między więźniami.

Zesłani na osiedlenie często lokowani bywali w niewielkich osadach, zagubionych w tajdze, i korzystali tam ze znacznej swobody. Pozbawieni jednak byli kontaktu z innymi deportowanymi, a ich kontakt z krajem bywał ogromnie ograniczony. Najlepiej powodziło się tym, których osiedlono w miastach -pozostając pod nadzorem policji prowadzili jednak na wpół normalny tryb życia, komunikowali się między sobą, niektórzy pracowali, prowadzili badania nau­kowe, mieszkali poza więzieniem, organizowali odczyty i pogadanki.

Różnice w sytuacji zesłańców zależne więc były od rodzaju kary, miejsca pobytu, przynależności stanowej, zamożności. Gdy jednak upływał czas kary lub gdy przychodziła amnestia albo ułaskawienie i gdy wracali do kraju, bez względu na te różnice traktowani tu byli jako przynależni do szczególnej grupy, wyróżniani bywali w społeczności, w której przyszło im przebywać. Nazwa “Sybirak" stawała się niemal tytułem i nawet wśród niektórych przeciwników ruchu niepodległościowego tytuł ten bywał honorowany.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Rozpadanie się więzi stanowych

Chłopi jako stan

Struktura stanowa społeczeństwa, odziedziczona po Rzeczypospolitej szla­checkiej, uległa w końcu XVIII wieku dalszemu rozkładowi, a w ciągu XIX wieku całkowitemu unicestwieniu. Stało się tak na skutek zmian wprowadzonych przez prawa zaborców i na skutek zmian w stosunkach gospodarczych, które nawet pozostającym w mocy dawnym przepisom ujmowały siły lub nawet uniemożli­wiały ich zastosowanie. Wewnątrz jednego stanu powstawały grupy społeczne o różnym statusie ekonomicznym i prawnym. Tak np. już w końcu XVIII wieku liczono tylko w dobrach prywatnych na ziemiach polskich ponad 20 kategorii chłopów o bardzo różnych uprawnieniach, obowiązkach i stanie posiadania.

Działały jednakże również siły - wielcy właściciele ziemscy - zmierzające do utrzymania dawnego stanu. Państwa zaborcze właśnie spośród chłopów powoły­wały podstawową część kontyngentu rekrutów, chłopi właśnie płacili znaczną część podatków - pogorszenie sytuacji chłopów lub utrzymanie najbardziej dotkliwych ciężarów mogło grozić zmniejszeniem liczby rekrutów, zmniej­szeniem dochodów podatkowych i innymi niekorzystnymi konsekwencjami, wywołanymi przez spadek liczebności i zubożenie ludności chłopskiej. Tak więc państwo, które służyć miało i służyło w swej istocie interesom warstwy feudałów, w niektórych sprawach przeciwstawiać się musiało ich działaniom i chronić przed nimi ludność chłopską. Wreszcie ogólna sytuacja polityczna w Europie na przełomie XVIII i XIX wieku, echa rewolucji dochodzące z Zachodu, wojny napoleońskie, a przede wszystkim rosnący opór i wrzenie wśród ludności chłopskiej zmuszały do pewnych ustępstw wobec tej największej liczbowo części społeczeństwa.

W Prusach, gdzie mimo wprowadzenia w roku 1794 Powszechnego Prawa Krajowego (Allgemeines Landrecht) w dalszym ciągu w sprawach chłopów obowiązywały dawne prawa prowincjonalne, stosunki między chłopami i panami regulowane były bądź na zasadzie tzw. dobrego (lasyckiego), bądź na zasadzie tzw. złego (salickiego) prawa, bądź wreszcie na części ziem polskich na

490

zasadzie przedrozbiorowych praw i zwyczajów polskich. Zależnie od tego chłopi mieli (mniejszość) lub nie mieli (większość) prawa dziedzicznego użytkowania uprawianej ziemi, zależne też od tego było prawdopodobieństwo rugowania ich z ziemi przez dziedzica. Sytuacja chłopów była zależna także od tego, czy odrabiali oni pańszczyznę, czy też płacili czynsz. Nawet ci ostatni jednak nie mieli prawa pełnej własności ziemi, a jedynie prawo użytkowania, gdy tymczasem “prawo zwierzchnie" zachowywał dziedzic. W ogromnej większości (prócz niektórych tylko nielicznych kategorii, np. kolonistów osadzonych przez rząd) do roku 1807 chłopi byli niewolni osobiście, nie mogli porzucić roli, mieli rozmaite inne obowiązki wobec dworu, a sami nie mieli prawa posiadania dóbr ziemskich.

Stopniowe zmiany w sytuacji chłopów następować zaczęły już od końca XVIII wieku, a umocniły się na początku wieku XIX. Sprowadzały się one do zniesienia poddaństwa w roku 1807, zastępowania pańszczyzny przez czynsz i zapoczątkowania uwłaszczenia, a właściwie “regulacji" - przekazania ziemi chłopom za długoletnie spłaty. Ten proces zakończył się przyznaniem chłopom pełnych praw do posiadania gruntu dopiero w połowie XIX wieku.

Przy rozważaniu sytuacji chłopów bierze się zazwyczaj pod uwagę przede wszystkim te dwa elementy: wolność osobistą i własność ziemi. Były to istotnie podstawowe wyznaczniki położenia ludności chłopskiej i wokół nich głównie toczyła się walka między chłopami niewolnymi, później osobiście wolnymi, ale płacącymi czynsz, a panami. Prócz tych podstawowych ciężarów i ograniczeń praw istniały wszakże również i inne, zwykle mniej eksponowane. W zaborze pruskim chłopi płacili podatek wyłącznie im wymierzany, tzw. kontrybucję, dopiero później rozciągnięty na duchowieństwo i na szlachtę, jednak w znacznie łagodniejszym wymiarze. Jedynie w Prusach Wschodnich i Nowowschodnich utrzymano podymne, które płacili chłopi przed rozbiorami. Chłopi odbywali służbę wojskową na innych zasadach niż szlachta, powoływani byli do wojska na 20 lat (po roku 1792) i w praktyce nie mieli dostępu do stopni oficerskich. Podlegali prawu karnemu również inaczej niż szlachta, innym karom i rygorom, przy których wyraźnie sformułowano zasadę, że “sąd ma brać pod uwagę stan, rangę i sytuację społeczną podsądnego" i zależnie od nich stosować bądź areszt, bądź areszt domowy czy nadzór policyjny. Chłopi podlegali sądownictwu patrymonialnemu, sprawowanemu przez pana rzadko bezpośrednio, częściej za pośrednictwem justycjariuszy, tj. specjalnych urzędników. W sejmikach sta­nowych zasiadali przedstawiciele gmin wiejskich, jednakże wybierani oni byli przez tych jedynie chłopów, którzy mieli co najmniej po 30 morgów ziemi, taki bowiem cenzus dawał prawo wyborcze.

Formalne zrównanie stanów przez edykt z 9 października 1807 roku pozostawiło jednak niektóre z tych zasad, tak właściwych ustrojowi stanowemu, i upłynąć musiało jeszcze blisko pół wieku, aby ostatnie z nich zostały zniesione.

Przez schyłek XVIII wieku i przez pierwszą część wieku XIX trwała więc na ziemiach zaboru pruskiego sytuacja, w której znacznemu zróżnicowaniu ekono­micznemu ludności chłopskiej towarzyszyło znacznie mniejsze jej zróżnicowanie prawne i wyraźne wyodrębnienie prawne od innych grup społecznych. Prawne

491

wyodrębnienie chłopów w społeczeństwie w sprawach gospodarczych nawiązy­wało przy tym w pewnym stopniu do sytuacji gospodarczej jednostek, których dotyczyło - tak np. prawo do uzyskania gruntów drogą “regulacji" mieli tylko niektórzy chłopi, posiadający odpowiednio duże i silne gospodarstwa. Wy­odrębnienie ludności chłopskiej pod względem pozostałych praw, np. pod względem sądowym, nie brało już pod uwagę stanu zamożności, a jedynie przynależność do stanu chłopskiego.

Nowym, kształtującym się dopiero interesom poszczególnych grup eko­nomicznych ludności chłopskiej przeciwstawny był więc wspólny interes sta­nowy. Jak był silny? Gdy w końcu XVIII i na początku XIX wieku chłopi domagali się zniesienia poddaństwa i nadania im wolności osobistej, był to niewątpliwie wspólny interes całego stanu. Jednakże tylko takie motywy wywoływać mogły wspólne wystąpienia i wspólne postawy. Obowiązek długo­letniej służby wojskowej przed wprowadzeniem w latach 1814 i 1815 powsze­chnego obowiązku wojskowego, chociaż był uciążliwy i decydował praktycznie o całym życiu poborowego, nie wywoływał tak silnych protestów. Nie wszystkich dotyczył, wielu z tych, których dotyczył, uzyskiwało zwolnienie, niektórym w porównaniu z ich dotychczasową egzystencją nie wydawał się aż tak straszny. Większość pozostałych stanowych ciężarów wywoływała podobne reakcje: poza powszechną walką o wolność osobistą i o ziemię nieliczne były wystąpienia chłopskie w zaborze pruskim w sprawie całkowitego zrównania stanu chłop­skiego z innymi stanami. Ograniczenia praw budziły raczej poczucie pewnej wspólnoty, odrębności stanowej, stawały się jednak coraz mniej drastyczne i niedostatecznie silne dla wywołania szerszego protestu.

W zaborze austriackim schyłek wieku XVIII oznaczał następujące po sobie okresy polepszeń i pogorszeń doli chłopskiej. Zmiany te dotyczyły zarówno spraw gospodarczych (ograniczenia pańszczyzny), jak i praw osobistych (np. ograniczenia władzy sądowniczej pana nad chłopem). Wkrótce jednak w dobie wojen napoleońskich, większość ulg została cofnięta, a do ciężarów dawnych doszły nowe, wynikające z potrzeb wojny. W sumie ani pod względem ekonomicznym, ani w zakresie praw osobistych chłopi galicyjscy nie uzyskali istotniejszej poprawy swej sytuacji i pięćdziesiąt lat po patencie z roku 1782, znoszącym “niewolnicze poddaństwo", publikowano w Galicji Katechizm podda­nych galicyjskich..., głoszący, że “poddaństwo a niewola nie jest to samo [...] poddaństwem opiekują się rządy, a niewoli prawa polskie nie znały i znać nie chcą [...]".

Do czasu zniesienia poddaństwa chłopi powoływani więc byli do wojska na innych zasadach niż reszta ludności, płacili inne podatki, podlegali innej procedurze sądowej, a w sprawach poddańczych - sądowi dziedzica. Dlatego też napięcia między dworem a wsią były w zaborze austriackim większe niż w zaborze pruskim, poczucie wspólnoty stanowej pokrywało się z poczuciem wspólnoty interesu gospodarczego. Władze austriackie wielokrotnie operowały umiejętnie tą szlachecko-chłopską sprzecznością interesów i wyzyskiwały ją do swych celów politycznych aż do punktu kulminacyjnego w roku 1846.

492

Długotrwała stabilizacja ustroju stanowego, a także równoległość jego z układem sił gospodarczych, wreszcie pozostawienie rozmaitych, szczególnie dostrzegalnych, stanowych pozostałości w Galicji także po uwłaszczeniu i zniesieniu poddaństwa w roku 1848 (np. kurialnego sposobu głosowania przy wyborach) sprawiły, że poczucie przynależności stanowej okazało się tam trwałe, jak się zdaje, trwalsze niż w zaborze pruskim. Wprawdzie i tu, i tu termin lud oznaczał chłopów i był przeciwstawiany terminowi szlachta, jednakże wielorakie były zewnętrzne przejawy, świadczące o tym, że w Galicji świadomość stanowa zachowała się szczególnie trwale i silnie. Ruch ludowy, partie ludowe powstały w Galicji najwcześniej i rozwinęły się najsilniej zapewne na skutek @istnienia wielu okoliczności temu sprzyjających, takich jak: znaczna swoboda polityczna, warunki bytowe domagające się pilnej poprawy ciężkiego położenia chłopów i wiele innych podobnych czynników, jednakże w powstawaniu niektórych ugrupowań jest także element przeciwstawienia się szlachcie, nie wielkiej własności ziemskiej, nie obszarnictwu, a właśnie szlachcie.

Ekspozycji tradycji szlacheckiej w zwyczajach, prawach, strojach, zakazy­wanej w innych zaborach, a tu dozwolonej i umacnianej przez powiązanie z hasłami narodowymi, towarzyszyła ekspozycja tradycji chłopskiej, stymulo­wanej przez takież same względy, silniejsze tu niż w pozostałych zaborach. Nie jest przypadkiem, że gdy na przełomie XIX i XX wieku wybuchła w sztuce i literaturze moda na ludowość, wybuch ten był w Galicji najsilniejszy. Galicyjscy pisarze żenili się z chłopkami, nosili sukmany, w ich utworach “chłop potęgą był i basta", a w galicyjskich programach politycznych hasło “z polską szlachtą polski lud" padało często w różnej interpretacji i różnym postulatom służyło za uzasadnienie. Gdy więc obserwować przychodzi trwałość więzi stanowych, nie jest ważne, jakim celom owe demonstracje literackie i polityczne służyć miały, ważne jest, że występowali w nich chłopi, a nie rolnicy, nie wieśniacy, występował

493

w nich stan jako całość niepodzielna, niezależna od struktury ekonomicznej i jeszcze nie całkowicie rozkruszona przez słaby galicyjski kapitalizm. Poczucie więzi stanowej istniało więc nie tylko wewnątrz tej grupy społecznej, ale było dostrzegalne także przez inne grupy społeczne.

Słynne sformułowanie konstytucji Księstwa Warszawskiego: “Znosi się niewolę, a wszyscy ludzie są równi wobec prawa", choć w konstytucji Królestwa Polskiego otrzymało wersję nieco mniej stanowczą i dopuszczającą możliwość rozmaitej interpretacji, przesądziło o likwidacji poddaństwa na ziemiach Księ­stwa, a następnie Królestwa w sposób definitywny, skuteczniejszy niż patent austriacki z roku 1782 w Galicji. Pańszczyzna lub czynsz zostały utrzymane, podobnie jak rozmaite inne ciężary ponoszone przez ludność chłopską, ale chłopi, podobnie jak w zaborze pruskim; stali się osobiście wolni. Gdy jednak w zaborze pruskim nieomal równocześnie zainaugurowano proces “regulacji", tym samym przez przepis prawny przyspieszając przemiany gospodarcze, w Kró­lestwie pańszczyznę zastępowano przez czynsz jedynie z inicjatywy i woli indywidualnej i dopiero poczynając od dekretów lat czterdziestych poprzez reformy Aleksandra Wielopolskiego, dekrety Rządu Narodowego i ukazy uwłaszczeniowe z roku 1864 dojść miało do zniesienia pańszczyzny i nadania ziemi chłopom.

Mimo zniesienia poddaństwa i ustanowienia równości wszystkich wobec prawa w roku 1807, już wkrótce okazało się, że prawa ludności chłopskiej podlegają rozmaitym ograniczeniom. Chłopi nie mieli biernych praw wybor­czych, a i czynne prawa przysługiwały tylko niektórym, i tylko na skutek dość rozszerzonej interpretacji przepisu. Nie tylko prawa polityczne, lecz także prawa obywatelskie, nawet przysługujące nominalnie ludności chłopskiej, ulegały ograniczeniu już to przez przepisy sprzeczne z konstytucją, już to przez praktykę, która kształtowała się pod wpływem szlachty (np. w sprawie wolności przeno­szenia się z jednej miejscowości do innej), a działo się tak za czasów Księstwa i w jeszcze większym stopniu za czasów Królestwa.

Gdy w roku 1864 wraz z dekretem uwłaszczeniowym wydano dekret o urządzeniu gmin wiejskich, rozszerzono wprawdzie prawa chłopów w zakresie samorządu, i wtedy jednakże nie zlikwidowano ostatecznie formalnych pozosta­łości stanowej struktury społecznej. W dalszym ciągu rejestrowano przynależ­ność stanową wynikającą z urodzenia lub z nadania. Sytuacja w zaborze rosyjskim różniła się, z grubsza rzecz biorąc, od sytuacji w pozostałych zaborach tym, że zarówno w zaborze austriackim, jak i w zaborze pruskim istniały wprawdzie nadal rozmaite pozostałości ustroju stanowego, ale tam służyły one zaznaczeniu przynależności do stanu uprzywilejowanego. Tak właśnie było z zachowaniem tytułów rodowych, z nadawaniem nowych tytułów arystokra­tycznych, z prawami niektórych osób lub rodów do miejsca w wyższej izbie parlamentu itp. W zaborze rosyjskim te formalne rozróżnienia stanów utrwalały także i przynależność do stanu chłopskiego: przy nazwisku w różnych doku­mentach podawano więc także i określenie tę przynależność wyrażające -kriesfjanin lub kriesfjanskogo proischożdienija.

494

Sprawa traciła na znaczeniu w miarę upływu czasu i w miarę, jak na skutek zmian prawnych lub zmian praktyki i zwyczaju malały ograniczenia praw chłopskich i progi dzielące chłopów od innych warstw i klas społecznych; aż w wiek XX jednak panowała zasada formalnego rozróżniania przynależności stanowej.

Porównując sytuację chłopów w trzech zaborach można byłoby powiedzieć, że faktyczne, a nie prawne, kruszenie pozostałości struktury stanowej przebie­gało na ziemiach polskich we wszystkich trzech zaborach z mniejszą rozpiętością w czasie, niż mogłoby się to wydawać na podstawie dat aktów prawnych, dotyczących równouprawnienia i zniesienia ograniczeń praw chłopów. W zaborze rosyjskim stan faktyczny, osiągnięty poprzez ustępstwa szlachty na rzecz chłopów, inaczej niż w zaborze pruskim, wyprzedzał normę prawną. Prawo w tym wypadku było więc czynnikiem hamującym, a nie wyprzedzającym przemia­ny społeczne i gospodarcze. To opóźnienie stanu prawnego w stosunku do faktycznego układu sił społecznych zwiększało napięcia klasowe. W powstaniu styczniowym działało na niekorzyść strony polskiej, uniemożliwiło bowiem osiągnięcie jedności przed powstaniem i w czasie jego trwania. Gdy częściowo, bo przede wszystkim w zakresie gospodarczym, zostało w roku 1864 usunięte, znowu odbiło się to niekorzystnie na sytuacji strony polskiej, zmiany dokonała bowiem ta sama potencja, która tak długo konserwowała dawny układ sił społecznych i gospodarczych, usiłując w ten sposób ponownie zaostrzyć antagonizmy między chłopstwem a szlachtą.

Podobnie jak w zaborze austriackim długotrwałość istnienia formalnych różnic stanowych pozostawiła ślady w obyczaju i opinii społecznej. Szczególne warunki polityczne panujące w Królestwie, znaczne osłabienie szlachty jako warstwy po powstaniu styczniowym, wreszcie silniejszy niż w Galicji rozwój nowej klasy panującej - burżuazji - sprawiły, że nie było możliwe takie jak w Galicji eksponowanie tradycji szlacheckiej i przeciwstawianie jej lub harmoni­zowanie z nią tradycji stanowej chłopskiej. Rozwijająca się klasa robotnicza wchłonęła część chłopstwa, a ta ruchliwość społeczna nieco osłabiła granice między proletariatem wiejskim a miejskim. Przez pozostawienie jako punktu zapalnego w stosunkach między wsią a dworem sprawy serwitutów, przez postępujące rozdrobnienie gospodarstw chłopskich, przez wzrost liczby bezrol­nych, kształtowały się warunki, w których stanowe sprzeczności interesów przeradzały się i krzyżowały ze sprzecznościami klasowymi.

Mieszczanie jako stan

Rzeczpospolita przedrozbiorowa pozostawiła po sobie miasta prywatne, królewskie i duchowne, a państwa zaborcze przejęły na własność rządową drugą i trzecią z tych kategorii. Pozostawiła też Rzeczpospolita sprawę miast i miesz­czan, zaktualizowaną przez Sejm Czteroletni, ale nie załatwioną. Na zróżnicowaną

495

sytuację prawną mieszczan, zależną od tego, kto był właścicielem miasta, i od tego, jakie prawa i przywileje miało miasto, nałożyła się teraz nowa struktura prawna dotycząca mieszczan, a pochodząca z ustawodawstwa zaborców, innego przecież w każdym zaborze. Mimo tendencji unifikacyjnych w wielu sprawach zachowano dawne prawa obowiązujące w poszczególnych miastach, niekiedy znacznie się od siebie różniące. U schyłku XVIII wieku zniesiono też w miastach jurydyki, likwidując częściowo w ten sposób różnorodność i zawiłości sytuacji prawnej.

Prawo pruskie uznawało mieszczan za osobny stan, dzieliło ich jednak na obywateli i na mieszkańców; tylko ci pierwsi korzystali z pełni praw swego stanu. Przynależność do stanu mieszczańskiego oznaczała zaś podległość jurysdykcji miejskiej, jednakże nie w miastach prywatnych, gdzie władzę sądową sprawował dziedzic. Oznaczała też prawa wyborcze do władz miejskich, mimo ograniczeń, jakie w tej dziedzinie wprowadziły władze pruskie. Oznaczała przede wszystkim, jeszcze przed zniesieniem poddaństwa chłopów, wolność osobistą, prawo nieograniczonej własności nieruchomości miejskich, możliwość łatwiejszego uniknięcia służby wojskowej, prawo wykonywania zawodów “miejskich", po­czątkowo zakazanych chłopom i szlachcie, wreszcie rozmaite inne uprawnienia. Oznaczała wszakże początkowo również i ograniczenia lub zakazy, jak zakaz nabywania dóbr szlacheckich, brak reprezentacji stanowej itp.

Szybko jednak, bo w roku 1808, nowe prawo dotyczące miast, obowiązujące także na ziemiach zaboru pruskiego, wprowadziło tu znaczne zmiany, uchylając sądowe uprawnienia władz miejskich, podporządkowując mieszczan sądow­nictwu powszechnemu. Zniesienie poddaństwa chłopów usunęło ważną różnicę prawną między ich sytuacją a sytuacją mieszczan. Dalsze zmiany zmierzające do zrównania praw obywateli (np. zwolnienie chłopów od obowiązku podjęcia zawodu rolniczego) zmniejszały istotnie zróżnicowanie prawne, jednakże pozo­stawiały przywileje zawarowane dla posiadaczy ziemskich - szlachty.

Tak więc zrównanie różnic stanowych w zaborze pruskim następowało przede wszystkim między stanami niższymi, a mieszczanie w tym systemie nadal tylko wyjątkowo mogli osiągać wyższe stanowiska w administracji i w wojsku. Dopiero epoka Wiosny Ludów przyniosła rozszerzenie praw politycznych mieszczaństwa. I później jednak to, czego uprzednio strzegł przepis prawny, długo jeszcze strzeżone było przez tradycję i zwyczaje.

W zaborze austriackim, podobnie jak i w zaborze pruskim, mieszczanie byli osobiście wolni, mieli też prawo wyboru władz miejskich, jednakże z pewnym ograniczeniem, polegającym nie tylko na tym, że prawo to zależne było od stanu majątkowego, ale także na tym, że jeśli wybrane władze samorządowe działały, według oceny administracji państwowej, dobrze, gubernator lub komisarz cyrkułu mógł ich kadencję przedłużyć bez ogłaszania nowych wyborów i bez zasięgania opinii mieszkańców.

Aż do końca XIX wieku krajowe organy reprezentacji społecznej były wybierane na zasadzie głosowania nierównego i niepowszechnego. W konstruk­cji tej jednak więcej już było elementów ustroju klasowego niż stanowego, przede

496

wszystkim bowiem w wypadku mieszczan prawo głosu zależało od zamożności.

Podobnie też jak w zaborze pruskim sytuacja prawna mieszczan zależna była od tego, w jakim mieście mieszkali, te bowiem były podzielone na trzy kategorie i stosownie do wielkości i sytuacji prawnej miały niejednakowy ustrój i niejed­nakowe przywileje. Podobnie też jak w zaborze pruskim mieszczanie mogli wprawdzie obejmować stanowiska w administracji, jednak nie te wyższe, w praktyce też dostęp do wyższych stopni wojskowych był dla nich zamknięty. Początkowo zwolnieni byli od służby wojskowej w ogóle mieszczanie miast obdarzonych przywilejami cesarskimi, kupcy, fabrykanci i uprawiający niektóre inne zawody.

Mieszczanie galicyjscy początkowo podlegali sądownictwu miejskiemu i tylko w niektórych sprawach szczególniejszej wagi sądzeni byli przez inne sądy.

Mieszczanie w Królestwie odziedziczyli po czasach wcześniejszych wolność osobistą, prawo do wykonywania “miejskich" zawodów, tj. przede wszystkim rzemiosł i handlu, prawo ograniczonego samorządu - prezydenci i burmistrze byli mianowani, rady miejskie wybierane. Jednakże już w roku 1818 wydane zostały nowe przepisy, nie przewidujące w ogóle istnienia rad miejskich. Reprezentacja mieszczan bardzo ograniczona (w Warszawie - 8 przedstawicieli, w Kaliszu - 2, w Sandomierzu, Radomiu, Piotrkowie, Lublinie i Płocku po jednym) - została po powstaniu listopadowym zlikwidowana. Do czasów reform Wielopolskiego mieszczanie nie mieli żadnego przedstawicielstwa i żadnej formy samorządu, a wraz ze zlikwidowaniem rad wojewódzkich w roku 1832 utracili także ostatnie formy reprezentacji w wyższych instytucjach przedstawicielskich. Próby przywróceniasamorządu w roku 1861, nawet w tym częściowym zakresie, w jakim były podejmowane, nie przyniosły trwałych rezultatów.

Zarówno w zaborze rosyjskim, jak i w obu pozostałych przynależność do stanu mieszczańskiego nabywało się przede wszystkim przez urodzenie, przyna­leżność ta była więc dziedziczna, z tym że w zaborze rosyjskim najdłużej i najsilniej to eksponowano, nawet wtedy, gdy praktyczne znaczenie przynależ­ności stanowej było minimalne. Do roku 1915 na ziemiach Królestwa pilnie przestrzegano zaznaczania we wszystkich dokumentach osobistych i we wszel­kich spisach odpowiedniej informacji o przynależności stanowej.

Istniały też i inne sposoby uzyskania przynależności do stanu mieszczań­skiego: mieszczaninem zostać można było przez nabycie obywatelstwa miasta i wpisanie do ksiąg ludności stałej, wymagało to jednak dość przewlekłej procedury, udowodnienia dłuższego pobytu w mieście itp. Zdarzało się więc, że osoby zamieszkujące od lat kilkunastu lub nawet dłużej w mieście nie były formalnie uznawane za mieszczan.

We wszystkich trzech zaborach działały też w miastach korporacje, utrwa­lające w pewnym stopniu stanowy charakter mieszczaństwa. We wszystkich trzech zaborach więc cechy rzemieślnicze początkowo pełniły dawną funkcję, bardzo szybko jednak podstawy ich istnienia zostały zachwiane w sposób dwojaki: przez zmiany gospodarcze i przez zmiany prawne. Powstające i rozwijające się manufaktury ze względu na zakres swego działania i na

497

organizację produkcji nie mogły podporządkować się przepisom i zasadom działania cechów.

Cechy traktowały początkowo przedsiębiorców-właścicieli manufaktur jak rzemieślników i żądały, aby uzyskiwali oni drogą cechową uprawnienia mi­strzowskie; Było to, rzecz jasna, niemożliwe, choćby dlatego, że właścicielami manufaktur bywali często kupcy, a nie rzemieślnicy, nie mieli więc żadnego przygotowania, aby móc ubiegać się o uprawnienia majstra. Takich kolizji między organizacją cechową a nowymi potrzebami i warunkami produkcji było wiele. Uniemożliwiały one utrzymanie dawnej roli cechów, ustalonej przecież w warunkach społeczeństwa stanowego i produkcji rzemieślniczej i do nich dostosowanej.

Potrzeby państwa i polityki gospodarczej stały się przyczyną pewnego rozluźnienia kontroli cechowej nad produkcją i wydania nowych przepisów w tej sprawie. W zaborze austriackim wydano liberalny patent w roku 1778, a następnie kilka rozporządzeń ograniczających początkowe jego założenia, wreszcie w dobie Wiosny Ludów ponownie unowocześniono przepisy. W zaborze pruskim prócz przepisów przedrozbiorowych, rozciągniętych później na ziemie polskie, nowe prawa z roku 1810 i 1811 praktycznie zniosły przymus cechowy i ogromnie ograniczyły rolę cechów. Zmiany prawne z roku 1809 w Księstwie, a następnie z lat 1816 i 1845 w Królestwie szły w tym samym kierunku. Cechy utraciły więc swoją najgłówniejszą funkcję ekonomiczną i odgrywały coraz mniejszą rolę, jednakże nawet i w tym późnym okresie przyczyniały się do utrwalania stanowej struktury społeczeństwa, choćby przez swą faktyczną, nieformalną już, ekskluzywność, obyczaje i rytuał, strukturę organizacyjną i próby interpretacji nowych przepisów w klimacie dawnego porządku przez konserwatywną zazwyczaj starszyznę cechową.

podobnie jak cechy charakter nawiązujący do stanowej struktury społecznej miały gildie kupieckie. Dzieliły one kupiectwo na kategorie tworzące łącznie nie znany dawnemu prawu polskiemu stan kupiecki. Pozornie podział kupców na gildie zależny był od charakteru i rozmiarów przedsiębiorstwa, faktycznie jednak na to, do której gildii kupiec należał, wpływało także i miejsce, w którym prowadził swe przedsiębiorstwo, gdyż w większych miastach obowiązywało wykupienie świadectwa gildyjnego wyższej kategorii niż w mniejszych dla podobnego przedsiębiorstwa. Odgrywała tu także rolę i branża, i inne rozmaite czynniki, wreszcie wola zainteresowanego. Podział na gildie nie wynikał więc z przesłanek właściwych dla kapitalizmu, nie odpowiadał proporcjom ekonomi­cznym, a dając kupcom prawa zależne od tego, do której gildii należeli, w pewnym stopniu stabilizował właśnie pozaekonomiczne, stanowe kryteria podziału społeczeństwa.

498

Szlachta

Najbardziej uprzywilejowany stan w dawnej Rzeczypospolitej najsilniej też ograniczał dostęp ludziom nowym do uzyskania jego praw. Po podejmowanych przed utratą niepodległości próbach zmian w tym względzie - a przyniosły one zaledwie kilkaset nowych nobilitacji - i po dyskusjach nad problemem, czy zrównać wszystkie stany, czy też należących do innych stanów uszlachcić, nadeszły rozbiory i państwa zaborcze rozciągnęły znaczną część swych praw w tej materii obowiązujących na ziemie polskie.

W zaborze pruskim prawo wyraźnie stanowiło, że szlachta jest pierwszym stanem w państwie, formalnie zaś ze względu na stanowy charakter państwa i na konieczność zapewnienia sobie sojusznika przeciwko chłopstwu władza odnosiła to także i do szlachty polskiej na zajętych obszarach. Dążenia państwa pruskiego do osłabienia żywiołu polskiego i do umocnienia niemczyzny na ziemiach polskich nakazywały prawa ludności polskiej, w tym także szlachty, możliwie jak najbardziej ograniczyć. Sytuacja szlachty polskiej w zaborze pruskim była wypadkową tych dwu tendencji, a najczęściej działo się tak, że formalnie nie naruszano podstaw stanowych przywilejów szlachty polskiej, tylko bądź to w praktyce codziennej postępowano niezgodnie z prawem, bądź też za pomocą przepisów szczegółowych, nie obalając przywilejów wprost, czyniono realizację niektórych niemożliwą lub trudną. Wybierano zaś tę drogę również dlatego, że każda inna, bardziej generalna, musiałaby osłabić także pozycję szlachty niemieckiej na ziemiach polskich. Rozróżnić więc należy, po pierwsze, stan prawny i stan faktyczny, po drugie, szlachtę polską i szlachtę niemiecką.

Te przepisy, które służyły utrzymaniu odrębności stanowej szlachty, ale nie miały większego praktycznego znaczenia w sferze ekonomicznej lub politycznej, zostały utrzymane bez zmian i były na ogół przestrzegane. Tak np. przepis stanowiący, że szlachcicowi nie wolno żenić się z mieszczanką lub chłopką, respektowany był dość skrupulatnie. Nie odgrywał on istotnej roli ani w sprawach narodowych, ani w sprawach ekonomicznych, jeśli bowiem do takiego małżeństwa dojść mogło, wchodziła w rachubę jedynie szlachta najuboższa, bardzo niewiele pod względem majątkowym różniąca się od chłopów. Jednakże poprzez postanowienia szczegółowe wprowadzono zasadę, według której drob­na szlachta miała prawo nabywania gruntów chłopskich, z tym tylko, że ograniczeniu ulegały wtedy jej prawa szlacheckie. W ten sposób stopniowo przesuwano tę grupę ku sytuacji zbliżonej do sytuacji chłopów. Ponieważ zaś wraz z zaborami upadła możliwość tak częstych dawniej dzierżaw królewszczyzn i dóbr duchownych, które teraz uległy konfiskatom, pozycja drobnej szlachty, korzystającej z tych właśnie dzierżaw, teraz znacznie się pogorszyła.

W tym samym kierunku szły dalsze ograniczenia, takie jak konieczność uzyskiwania zgody króla lub władz prowincjonalnych na nabycie majątku przez szlachcica nie będącego posiadaczem ziemskim w tejże prowincji. I ten przepis utrudniał dotychczasowym dzierżawcom, drobnej szlachcie, umocnienie swej ekonomicznej pozycji, a równnryssnie był instrumentem polityki narodowościowej,

499

gdyż Niemcy zezwolenia na nabycie dóbr uzyskiwali, a Polacy nie. W ten też sposób zróżnicowano sytuację szlachty polskiej, osłabiając jej zwartość stanową i narodową. Równocześnie jednak utrzymano te wszystkie zasady, które wyodrębniały stan szlachecki i przeciwstawiały go innym stanom.

Szlachta w zaborze pruskim nie miała też prawa do wykonywania rzemiosł i handlu, nie podlegała obowiązkowi służby wojskowej, gdy jednak szła do wojska, dla niej zarezerwowane były stopnie oficerskie, nie mogła też podlegać tym rodzajom kar, które były uważane za hańbiące, jak np. karze chłosty.

Dziedzicowi przysługiwały nadal niektóre uprawnienia władzy nad gminą, on powoływał sołtysa i ławników i sprawował nadzór nad działalnością samorządu wiejskiego. Szlachta zachowywała też uprzywilejowaną sytuację w sprawach podatkowych —jej udział w ciężarach na rzecz skarbu państwa był niewielki, a główną część podatków opłacały pozostałe, uboższe warstwy społeczeństwa. Wyłączona była spod jurysdykcji sądów niższych i stawała przed rejencją jako przed sądem pierwszej instancji.

Taki stan rzeczy ulegał stopniowym zmianom poczynając od epoki napole­ońskiej i od wielkich przemian administracji państwa pruskiego z początku XIX wieku. Ograniczeniu ulegać zaczęła stopniowo funkcja administracyjna dzie­dzica w gminie, choć i tu zachował on część swych patrymonialnych uprawnień (np. sądowych), w dalszym ciągu jednak z tytułu posiadania dóbr (był to warunek wymagany) szlachcic bywał praktycznie jedynym kandydatem na starostę (Landrata).

Zmieniła się też sytuacja szlachty po wprowadzeniu w roku 1814 powszech­nego obowiązku służby wojskowej; reforma podatków z roku 1810 uchyliła przywileje szlachty w tej dziedzinie, a reformy agrarne przełamały szlachecki monopol posiadania ziemi, choć nadal stan ten dominował zdecydowanie wśród właścicieli folwarków. Szlachta uzyskała też prawo do zajmowania się rzemio­słem, przemysłem i handlem bez utraty szlachectwa.

Zachowała wiele ze swych praw politycznych: przewagę w reprezentacji stanowej (szczególnym tego wyrazem była instytucja posłów dziedzicznych w sejmach prowincjonalnych, jak też i uzależnienie posiadania praw wyborczych od posiadania ziemi), uprzywilejowaną sytuację w parlamencie, na jej rzecz działała też tradycja, dzięki której między stanem rzeczy formalnym a fakty­cznym istniała różnica, i choć konstytucje doby Wiosny Ludów zniosły formalnie nierówności stanów i wprowadziły zasadę równości wobec prawa, faktycznie w dalszym ciągu korpus oficerski armii pruskiej i wyższa kadra urzędnicza obsadzane były głównie przez szlachtę.

Podkreślona wyżej konieczność rozróżniania w Prusach sytuacji szlachty w ogóle i szlachty polskiej nakazuje i tu dodać, że choć formalnie wszystkie stanowe przywileje przysługiwały także szlachcie polskiej, faktycznie wśród wyższych oficerów Polaków prawie nie było, podobnie jak wśród wyższych urzędników.

Sam fakt długiego utrzymania poddaństwa i pańszczyzny w Galicji utrwalał także utrzymywanie się i stanu panów - szlachty. Władze austriackie starały się wykorzystać przeciwieństwa interesów stanowych chłopstwa i szlachty dla celów

500

politycznych, równocześnie jednak wśród szlachty szukały oparcia. Stanowy charakter monarchii i sytuacja w innych jej prowincjach nakazywały w szlachcie widzieć podporę tronu, zgodne to było z interesem własnym galicyjskich posiadaczy ziemskich, prowadziło do kształtowania się właśnie w Galicji konserwatywnej, szczególnie lojalistycznej partii. Stanowy charakter monarchii nie stawał jednak na przeszkodzie, gdy władze austriackie wykorzystywały antyfeudalne wystąpienia chłopskie dla zniszczenia możliwości powstania narodowego.

Absolutyzm monarchii austriackiej w końcu wieku XVIII i w pierwszej połowie wieku XIX sprawiał, że niezależnie od układów sytuacji między stanami i niezależnie od posunięć wynikających z doraźnych potrzeb politycznych kolejni władcy dążyli do ograniczania praw szlachty polskiej, znacznie wykraczających ponad przywileje szlachty w innych częściach państwa.

Jeszcze silniej niż w zaborze pruskim podjęto skuteczne kroki w celu prawnego zróżnicowania szlachty w Galicji, wyodrębniając z niej prawnie grupę, którą nazwano magnaterią. Podstawą wyodrębnienia było bądź posiadanie już uprzednio tytułu księcia, hrabiego lub barona, bądź nadanie takiego tytułu przez monarchę. Podobnie też jak w zaborze pruskim wprowadzono i wykorzysty­wano dla celów politycznych obowiązek uzyskiwania zezwolenia na nabycie dóbr także przez osoby ze stanu szlacheckiego, jeśli dotychczas takich dóbr w prowincji nie miały.

Pozostawiono szlachcie prawo posiadania dóbr i do prawa tego nie dopuszczono innych stanów. Pozostawiono też uprawnienia administracyjne, wynikające ze zwierzchności gruntowej. Szlachta wolna była od obowiązku służby wojskowej, nie miała już jednak dawnej wolności od podatków. Stawała tylko przed sądami szlacheckimi, nie mogła też być poddawana karze chłosty. Prawa polityczne, bardzo ograniczone, sprowadzały się obecnie do reprezentacji w prowincjonalnym sejmie stanowym.

Po rewolucji 1848 roku, po zniesieniu poddaństwa i pańszczyzny uległa zmianie nie tylko sytuacja chłopów, lecz i szlachty, i to nie tylko dlatego, że utraciła ona możność korzystania z pracy poddanych chłopów, ale także dlatego, że zmieniły się prawa obywatelskie i polityczne.

Początkowo w konstytucjach 1848 i 1849 rozszerzono prawa obywateli, szybko jednak ustępstwa te cofnięto. Następnie przywracano ponownie niektóre z praw, dodając nowe w latach sześćdziesiątych. Z punktu widzenia praw stanowych najistotniejsze było ich stopniowe ograniczanie.

Prawa wyborcze były wprawdzie nierówne, gdyż wybory odbywały się w kuriach, a kuria wielkiej własności przy najmniejszej liczbie wyborców obsadzała największą liczbę mandatów, jednakże podział na kurie nie był już oparty na zasadzie dziedzicznej przynależności do stanów, ale na zasadzie reprezentacji wspólnych interesów. Zniesieniu lub ograniczeniu uległa większość praw sta­nowych, część z nich przybrała zaś, jak to przekonywająco wykazał Konstanty Grzybowski, kształt bliższy państwu burżuazyjnemu, wynikający z kryteriów klasowych, a nie stanowych.

501

W Księstwie i Królestwie poza sferą praw politycznych przywileje stanowe szlachty były dość ograniczone. Jedynie reprezentacja w sejmie stawiała szlachtę w szczególnie uprzywilejowanej sytuacji. Zniesienie sejmu po powstaniu listopa­dowym zlikwidowało i ten przywilej. Pozostała więc jako główna podstawa pozycji społecznej i politycznej szlachty własność ziemi i prawo do pańszczyź­nianej pracy chłopów lub do czynszu przez nich płaconego.

Znaczenie innych praw służących szlachcie, a nie przysługującym innym grupom społecznym, było w Królestwie i w okresie konstytucyjnym niewielkie. Wkrótce po powstaniu listopadowym postanowiono jednak upodobnić stosunki panujące w Królestwie do sytuacji w Imperium. Utworzono Heroldię Królestwa Polskiego, instytucję, która przeprowadzić miała weryfikację przynależności do stanu szlacheckiego, czuwać nad ewidencją szlachty, uczestniczyć w procedurze nadawania praw szlacheckich. W tej wielkiej i długotrwałej akcji znaczna część szlachty, szczególnie drobniejszej, pozbawiona została (badania Jerzego Jedlickiego, Haliny Chamerskiej i in.) praw stanowych, gdyż swego szlachectwa nie potrafiła udowodnić.

W tym samym kierunku zmierzało odebranie praw stanowych tak zwanym jednodworcom, drobnej szlachcie zaściankowej na terenach wschodnich.

W stosunku do szlachty wylegitymowanej, tj. tej, która udowodniła swą przynależność do stanu, rozciągnięto na Królestwo moc obowiązującą praw stanowych rosyjskich. Dotyczyły one ulg i przywilejów w służbie wojskowej i w administracji cywilnej, możliwości wykształcenia, kar cielesnych. Inaczej niż w Prusach i Austrii szlachta zaboru rosyjskiego - z wyjątkiem Królestwa przed rokiem 1831 - nie miała praw wyborczych, ponieważ aż do rewolucji 1905-1907 nie istniał w Rosji parlament.

Przemiany prawne, które zaistniały we wszystkich trzech zaborach, a najważniejszą z nich było zniesienie stosunków poddańczo-pańszczyźnianych. ewolucja w kierunku równości prawnej obywateli doprowadziły do tego, że z punktu widzenia prawa przywileje stanowe szlachty stawały się coraz mniej znaczące.

Stan faktyczny jednak, we wszystkich trzech zaborach, i to w różnych dziedzinach, nie pokrywał się ze stanem prawnym. Nie tylko ekonomiczne podstawy egzystencji, lecz także większa możliwość uzyskania wykształcenia, tradycja uczestnictwa w życiu publicznym, powiązania rodzinne, niekiedy z dworem, niekiedy z wyższymi sferami urzędniczymi, poczucie solidarności stanowej i związana z tym ekskluzywność, przede wszystkim zaś przeświadczenie o tym, że każde z państw zaborczych, choć niejednokrotnie występowało przeciw szlachcie polskiej ze względów narodowych, zawiera jednak w swym ustroju elementy stanowości i dlatego może mieć interes wspólny ze stanem szlacheckim - wszystko to stwarzało płaszczyznę, na której i teraz przynależność do stanu szlacheckiego ułatwiać mogła więcej, niż nakazywało prawo

Nie pozbawione podstaw były więc myśli Albina Grodzickiego z Nieba M płomieniach o tym, że karierę urzędniczą w Galicji można robić dzięki

502

pracowitości, wiedzy i sumienności, jednak wstęp na najwyższe szczeble w tej hierarchii dawało tylko urodzenie. Faktycznie więc uczestnictwo szlachty w życiu publicznym, i to zarówno w relacji społeczeństwo polskie-szlachta polska, jak i w relacji państwa zaborcze-szlachta polska było większe, niż mogłoby to wynikać ze stanu prawnego.

Wygasaniu stanowości w strukturze społecznej towarzyszyły co jakiś czas próby nie tyle jej całkowitego reaktywowania, ile rozmaite poczynania władz nawiązujące do dotychczasowego stanu rzeczy i niejako powielające ten stan lub go częściowo utrwalające. Idzie tu przede wszystkim o możliwość przejścia do stanu wyższego. We wszystkich trzech państwach nadawanie szlachectwa i tytułów zastrzegał sobie panujący.

Szlachcicem można było zostać z tytułu zasług w służbie publicznej, przy tym mogło to być szlachectwo osobiste lub dziedziczne, zależnie od osiągniętej rangi służbowej. To samo dotyczyło służby wojskowej. Szlachectwo można też było otrzymać za zasługi na polu nauki lub nawet pracy zawodowej. Tytuły hrabiowskie lub baronowskie otrzymywało się początkowo w Austrii na podstawie pełnienia dawnych, przedrozbiorowych godności w Rzeczypospolitej, później także i bez takiej podstawy. Tytuły, których używać należało w korespondencji z osobami urzędowymi, zależne od rangi, również nawiązywały do stanowej struktury społecznej; obok neutralnego pod tym względem tytułu ekscelencja wymienić trzeba błagorodie, Hochwohigeboren itp.

Model stanowej struktury społecznej ujawnił się też w niektórych poczy­naniach organizacyjnych, podejmowanych przez władze. Ekskluzywność i normy obyczajowe korpusu oficerskiego w każdej z trzech armii zaborczych nie tylko oparte były na dominacji stanu szlacheckiego w strukturze społecznej, lecz także służyły wytworzeniu się zamkniętej grupy społecznej, swoistego stanu.

Rozwój przemysłu i górnictwa wywołał w Królestwie potrzebę zapewnienia dopływu wykwalifikowanych kadr do kopalń rządowych. Gdy podjęto próby stworzenia korpusu górniczego, mającego zaspokoić tę potrzebę, również i ta instytucja, choć służyć miała raczej przyszłości - nowej przemysłowej epoce -przybierała formy organizacyjne oparte na dawnych wzorach i z pewną licencją utrwalała termin górniczy stan. Tego typu poczynań było więcej, a występowały one tam, gdzie jeszcze nie wywoływały konfliktów społecznych, przyczyniających się w innych dziedzinach do przebudowy społeczeństwa stanowego.

Jak trwałe okazywały się relikty dawnej struktury już nie w instytucjach, a w sposobach myślenia i działania, świadczyć mógłby fakt, że jeszcze w latach siedemdziesiątych XIX wieku właściciele fabryk poprzez policję poszukiwali robotników, którzy porzucili u nich pracę i przenieśli się do innego przedsię­biorstwa. Policją zaś działała, tropiąc robotników, osobiście przecież wolnych

503

Duchowieństwo

Ta grupa społeczna po rozbiorach również uległa bardzo znacznym zmia­nom. Zanim jednak się je przedstawi, przypomnieć trzeba, że właśnie lata rozbiorów przyniosły w tej dziedzinie istotne posunięcie. Kasata zakonu jezuitów w roku 1773, zarządzona przez papieża Klemensa XIV, zbiegła się z niewiele późniejszymi posunięciami Austrii, która na zajętych ziemiach polskich do­prowadziła do likwidacji wielu klasztorów i przejęła na rzecz skarbu ich majątek. Również w zaborze pruskim, później wprawdzie, bo w pierwszej ćwierci XIX wieku, stopniowo likwidowano klasztory. Początkowo w zaborze rosyjskim sytuacja zakonów nie uległa większej zmianie, radykalnie liczbę klasztorów zmniejszono jednak po powstaniu listopadowym. Również w drugiej połowie XIX wieku nastąpiły w zaborze pruskim w związku z Kulturkampfem dalsze posunięcia w podobnym kierunku, tym razem dotyczące jednak przede wszyst­kim duchowieństwa świeckiego. W zaborze rosyjskim po powstaniu stycznio­wym zlikwidowano wiele klasztorów, pozostawiając tylko bardzo nieliczne. W zaborze austriackim sytuacja duchowieństwa zakonnego zaczęła się zmieniać od lat rewolucji 1848 roku na korzyść. Pod koniec XIX wieku i na początku wieku XX we wszystkich trzech zaborach zaczęły powstawać nowe klasztory, szczegól­nie żeńskie. Według obliczeń Jerzego Kłoczowskiego w okresie pierwszego rozbioru na ziemiach należących do Rzeczypospolitej było około 14500 zakonników i ponad 3200 zakonnic. Tenże badacz podaje, że na początku XX wieku na ziemiach polskich liczba zakonnic wynosiła około 10 000, w tym samym czasie liczba zakonników była znacznie mniejsza, wynosiła niespełna 2000. Dotyczy to zakonnego duchowieństwa rzymskokatolickiego. Dodać tu trzeba zakonników unickich, przede wszystkim bazylianów, których przed kasatą unii było niespełna 1500.

Do tych liczb dodać trzeba świeckie duchowieństwo katolickie w dobie rozbiorów - nieco ponad 10000 księży. Po rozbiorach liczba ta zaczęła względnie, tj. w stosunku do liczby ludności, a okresowo również bezwzględnie, maleć, i na ziemiach polskich w końcu XIX wieku wynosiła też nie więcej niż 10-11 tys. księży świeckich.

Już istniejące przed rozbiorami parafie protestanckie zostały rozbudowane, zwiększyła się też ich liczba w związku z osadnictwem zarówno przemysłowym z pierwszej połowy XIX wieku, jak i kolonizacją popieraną przez władze zaborcze. Wzrosła więc liczba duchownych protestanckich, nigdy jednak nie osiągnęła ona liczebności duchowieństwa katolickiego; pastorów na ziemiach polskich było w XIX w. zaledwie kilkuset lub około tysiąca.

Mniej więcej tak samo liczni byli duchowni prawosławni pod koniec stulecia, wreszcie rabini, najtrudniej uchwytni, najłatwiej wymykający się statystyce, tylko w niewielkim procencie przechodzący przez bardziej systematyczną i porównywalną z seminariami duchownymi naukę (szkołę rabinów założono w Królestwie w roku 1826). Duchowni innych niewielkich grup wyznaniowych niewiele wpływali na liczebność duchowieństwa na ziemiach polskich, którą w

504

sumie zamknąć można liczbami 30-40 tysięcy, z tym że struktura wewnętrzna tej grupy zmieniała się na niekorzyść duchowieństwa katolickiego. Nie jest to grupa liczna, jednak godna szczególnej uwagi ze względu na rolę, jaką odgrywała w życiu społeczeństwa. Nie jest to również grupa jednolita, i to pod każdym względem. Wprawdzie część duchowieństwa miała pewne przywileje, które mogłyby uznane być za pozostałość przywilejów stanowych z okresu przed­rozbiorowego (prawo biskupów katolickich i biskupa unickiego do zasiadania w Senacie Królestwa Polskiego, podobne prawo biskupów do miejsca w austria­ckiej Radzie Panów, w większości przypadków prawo do zwolnienia z obo­wiązku służby wojskowej i rozmaite inne przywileje). Równocześnie jednak część tej grupy, i to znaczna, ulegała pewnym dyskryminacjom już za samą do niej przynależność duchowni uniccy w zaborze rosyjskim, duchowni katoliccy w zaborze pruskim.

Dodać trzeba różnice między statusem formalnym a stanem faktycznym: nie zawsze prawa zagwarantowane duchowieństwu były przestrzegane lub wykony­wane były tylko w części (np. wynikające z uprawnień Kościoła katolickiego zawartych w statucie organicznym Królestwa Polskiego). Duchowieństwo katolickie podlegało najwyższej władzy religijnej poza granicami państw zabor­czych, a wszelkie uprawnienia władz państwowych (np. prawo do zatwierdzania obsady stanowisk) były rezultatem próby zagwarantowania interesu państwo­wego. Duchowieństwo prawosławne i protestanckie działało w organizmach religijnych integralnie związanych z państwem, w których instytucjonalna reprezentacja władzy państwowej była elementem niejako wewnątrzkościelnym.

Do tych różnic prawnych, do różnicy postaw politycznych dochodziły społeczne, tj. różnice genealogii społecznej duchowieństwa. Wśród nazwisk dygnitarzy duchownych były nazwiska starej i nowej arystokracji, ale były też znacznie rzadsze nazwiska plebejskie. Wśród szeregowego duchowieństwa przeważały nazwiska chłopskie, mieszczańskie, drobnoszlacheckie.

Dalsze różnice, dzielące od siebie nie tylko duchowieństwo różnych prawnie uznanych wyznań, ale także duchownych tego samego wyznania, nakazują zrezygnować z traktowania tej grupy jako stanu i rozpatrywać ją jedynie jako jedną z grup inteligenckich.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Kształtowanie się więzi klasowych

Klasa robotnicza

Żywo rozwijające się po wojnie badania nad dziejami klasy robotniczej na ziemiach polskich doprowadziły do opublikowania licznych monografii, bądź to poświęconych klasie robotniczej w poszczególnych okręgach lub nawet miej­scowościach - przykładem tu służyć mogłyby prace Tadeusza Łepkowskiego o początkach klasy robotniczej Warszawy, bądź nawet studiów bardziej szcze­gółowych, poświęconych któremukolwiek z problemów dziejów robotników, np. położeniu klasy robotniczej czy ruchowi robotniczemu na określonym obszarze czy w jakiejś gałęzi przemysłu (np. Elżbiety Kaczyńskiej o sile roboczej w przemyśle ciężkim Królestwa Polskiego czy Karola Jońcy o położeniu robo­tników górniczo-hutniczych na Śląsku w latach 1889-1914). Są to zwykle prace obejmujące niewielki zakres, bardzo nieliczne i kontrastujące z nimi są zaś próby przedstawienia, jeśli już nie dziejów całej polskiej klasy robotniczej, to przynaj­mniej klasy robotniczej całego zaboru (np. Anny Żarnowskiej o klasie robo­tniczej Królestwa, też niestety tylko w latach 1870-1914). Dopiero w ciągu ostatnich kilku lat ukazywały się kolejne tomy opracowania z deklaracją syntezy Polska klasa robotnicza. Zarys dziejów, pod red. Stanisława Kalabińskiego. Te zaś prace, które wyszły spod pióra jednego autora (Elżbieta Kaczyńska, Dzieje robotników polskich pod zaborami) mają też zarysowy charakter.

W większości przypadków w pozycjach tych jako klasę robotniczą traktuje się robotników przemysłowych, natomiast poza obszarem rozważań pozostają znaczni liczebnie robotnicy rolni, a także rozmaitego rodzaju grupy graniczne -stojące między rzemiosłem a przemysłem, zatrudnione w handlu, transporcie i innych gałęziach gospodarki poza przemysłem. Takie traktowanie tematu jest zrozumiałe, gdyż granice grupy społecznej, zwanej klasą robotniczą, są, szcze­gólnie we wczesnym okresie, bardzo niewyraźne, a owe grupy graniczne przewyższają swą liczebnością grupę robotników w sensie ścisłym. Szczegól­niejszego więc znaczenia nabiera genealogia klasy robotniczej.

506

O napływie ludności wiejskiej do miast była już mowa. Początkowo ludzie luźni, później, po uwłaszczeniu, bezrolni chłopi byli jednym z dwu głównych źródeł rekrutacji klasy robotniczej, a miarą znaczenia tego źródła było tempo przyrostu ludności miast przemysłowych, przekraczające wielokrotnie tempo przyrostu naturalnego. Drugim źródłem była ludność rzemieślnicza, i to nie tylko ta przybyła do miast w latach osadnictwa przemysłowego, w pierwszej połowie XIX wieku, lecz także dawniej już zamieszkująca miasta. W tym przypadku zresztą pochodzenie geograficzne rzemieślników nie miało większego znaczenia. Ci, którzy nie zdołali wytrzymać konkurencji przemysłu, tracili możliwości samodzielnej egzystencji i stawali się robotnikami.

W ogromnej większości wypadków droga do pracy w fabryce lub manu­fakturze prowadziła więc przez nędzę. Ze wsi do miasta przybywali ludzie luźni, rugowani z gospodarstw, bezrolni, pogorzelcy, ci, którym klęski żywiołowe zabrały majątek, lub ci, dla których nie starczyło ziemi przy podziałach i spadkach. Gospodarze silniejsi, zamożniejsi znacznie rzadziej porzucali swą własność.

Wszyscy przybysze ze wsi, gdy znaleźli się w mieście, już od pierwszej chwili znosić musieli dodatkowy ciężar nowych warunków i aklimatyzacji. Bieda przyniesiona ze wsi w połączeniu z nieprzystosowaniem lub co najmniej z brakiem przygotowania do miejskiej egzystencji spychały ich w dół, w szeregi biedoty miejskiej, pozostającej “bez sposobu do życia", chwytającej się zarobków dniówkowych i rozmaitych dorywczych zajęć, korzystającej z zasiłków towa­rzystw filantropijnych. Dopiero ci, którzy potrafili utrzymać się przy pracy bardziej ustabilizowanej, stawali się robotnikami naprawdę, czasem nawet robotnikami wykwalifikowanymi.

Ta droga przeważała w większości ośrodków miejskich, ściągających ludność ze wsi. Tylko w niektórych centrach przemysłowych i tylko w niektórych okresach bywało tak, że popyt na siłę roboczą przewyższał jej podaż i że na skutek tego przybysze szybko i łatwo znajdowali pracę i nie przechodzili kwarantanny nędzy.

Wśród przybyszy ze wsi, zasilających szeregi klasy robotniczej, była także pewna liczba zrujnowanej szlachty, która wprawdzie dzięki sytuacji materialnej lepszej mimo wszystko niż sytuacja chłopów i dzięki wyniesionej z dawnego stanu niechęci do zarobkowej pracy fizycznej trafiała także do sfery urzędniczej, do grupy drobnych oficjalistów, funkcjonariuszy kolejowych i do innych podobnych grup, po części jednak stawała się robotnikami i wtedy drogi jej niewiele różniły się od dróg chłopskich na miejskim gruncie.

Nieco lepiej układały się losy rzemieślników, którzy na skutek konkurencji fabryk zmuszeni byli zlikwidować swoje warsztaty i podjąć się pracy najemnej w przemyśle. Przeważnie, mimo nędzy, mieli oni już jakiś punkt oparcia w mieście, gdzieś mieszkali, mieli jakieś kontakty, jakąś znajomość terenu, nie stawali sami wobec nie znanego miasta. Gdy udawało się im otrzymać zajęcie w fabryce, w jakimś stopniu przydatne mogły się okazać rzemieślnicze umiejętności i doświad­czenie produkcyjne, choć zwykle przydatność tych walorów w zupełnie innej

507

organizacji pracy i przy zupełnie innej technice produkcji bywała raczej niewielka. Mimo lepszej nieco pozycji niż pozycja przybyszy ze wsi również i ci zubożali rzemieślnicy często trafiali do szeregów lumpenproletariatu.

Władze na różnych terenach i w różnym czasie prowadziły w tej sprawie obfitą korespondencję, zabiegając o odzyskanie rozmaitych pożyczek i zasiłków udzielonych uprzednio rzemieślnikom na zakup surowców, narzędzi lub budowę pomieszczeń produkcyjnych. Prezydent Kalisza w roku 1828 nakazywał właścicielom manufaktury, braciom Repphan, aby potrącali z zarobków robo­tniczych “te forszusa, które im niegdyś jako majstrom na prowadzenie fabrykacji i na zakup przędzy udzielonymi zostały", i aby tak uzyskane sumy wpłacali do kasy skarbowej.

Zrujnowani rzemieślnicy w poszukiwaniu zarobku wędrowali z miasta do miasta. Landrat w Bytomiu pisał więc do swych władz w roku 1830, że:

Pochodzący ze Stanisławowa w Galicji austriackiej, przebywający od 9 lat na terenie naszego państwa, a ostatnio od 4 lat w Mysłowicach majster stolarski Jan Piontkowski zamierza [...] wyemigrować do Pilicy w Królestwie Polskim. Wyżej wymieniony nie może w Mysłowicach znaleźć żadnej pracy". Można sobie

508

wyobrazić tę dziewięcioletnią tułaczkę. Wypadki takie są bardzo liczne, czasem prowadziły do śmierci z wycieńczenia. Czasem, gdy pauperyzacja rzemieślników osiągała szczególne nasilenie, w okresach kryzysu (np. w Łodzi w latach czterdziestych) władze podejmowały rozmaite inicjatywy, organizowały akcje interwencyjne, tworzyły municypalne manufaktury, mające dostarczyć zarobku podupadłym rzemieślnikom. Większość z nich zazwyczaj nie mogła wrócić do uprawiania rzemiosła i przerzucała się z jednego zajęcia do innego lub szła do pracy w fabryce.

Mechanizm tych przekształceń społecznych sprawiał, że granica między miejskim proletariatem przemysłowym a grupą najuboższej ludności miasta, lumpenproletariatem, nie była wyraźna i stała, gdyż czyniły ją zmienną także ogólne zmiany sytuacji gospodarczej, wtrącające w szeregi bezrobotnych do­tychczas pracujących lub zwiększające zapotrzebowanie na wolne ręce robocze.

Początkowo nie była wyraźna też i granica między rzemieślnikami a robotnikami manufaktury i fabryki.

Sprzyjało temu częste w niektórych regionach przemysłowych (np. w okręgu łódzkim) łączenie pracy fabrycznej z pracą rzemieślniczą: w okresach dobrej koniunktury w celu uniknięcia inwestycji niezbędnych dla wzrostu produkcji fabrykanci powierzali niektóre etapy pracy chałupnikom pracującym w domu, gdy zaś dobra koniunktura mijała, zaprzestawali tej praktyki. Owi chałupnicy znajdowali się więc na pograniczu klasy robotniczej i rzemiosła, a liczne podobne grupy również trudno jest jednoznacznie określić.

Tak było w szybko rozwijających się ośrodkach przemysłu włókienniczego w Królestwie, podobnie w centrach o niejednolitym charakterze, jak Warszawa czy Wrocław.

Ustawodawstwo początkowo traktowało obie grupy jednakowo; tak jak od fabrykantów we wczesnym okresie żądano, aby poddawali się egzaminom mistrzowskim i aby należeli do cechów, również robotnikom manufaktur i fabryk narzucano obowiązki porządkowo-rejestracyjne, ustalone dla czeladników i terminatorów. Zamiennie używano określeń czeladnik, wyrobnik, robotnik, nie rozróżniano znaczenia terminu majster w zastosowaniu do rzemieślnika ma­jącego własny warsztat i w zastosowaniu do mistrza w fabryce, kierownika sali lub oddziału produkcyjnego, fabrykantami ZSLS niejednokrotnie nazywano także rzemieślników. Ta niejednoznaczność terminologii odzwierciedla stan świado­mości społecznej, przede wszystkim zaś poglądy administracji na stan i rozwój przemysłu, i świadczy o tym, że dostrzegano zmiany jedynie w kategoriach ilościowych z pominięciem jakości.

Znacznie wyraźniej można byłoby wyznaczyć granice grupy w dziedzinie tak specjalnej jak górnictwo. Długa tradycja, szczególny rodzaj pracy, niebezpieczny i wymagający umiejętności, zainteresowanie państwa górnictwem ze względów fiskalnych, a także ze względu na jego militarne znaczenie, sprawiły, że rekrutacja do tego zawodu była znacznie bardziej normowana - wspominaliśmy już o korpusie górniczym - nadzór zaś o wiele większy. W starych okręgach górniczych często zawód przechodził z ojca na syna, górnicy uważali się za stan

509

wyższy niż zwykli robotnicy. Odróżniali się od innych grup klasy robotniczej szczególnym kodeksem zawodowym, wynikającym ze specyfiki pracy, znaczną stabilizacją pracy, pewnym zamknięciem, ekskluzywnością zawodu dla ludzi nowych, do wykonywania go nie przygotowanych.

Grupą kontrastującą, stojącą na przeciwnym skrzydle, byli robotnicy rolni. Gdy uwłaszczenie i zniesienie pańszczyzny zmusiło folwark do oparcia całego procesu produkcji na pracy najemnej, część dotychczasowych chłopów pań­szczyźnianych stała się najemnymi robotnikami rolnymi. W ich kwalifikacjach i w rodzaju zajęć nie nastąpiły żadne istotniejsze zmiany, zmieniły się jedynie kategorie ekonomiczne, a nie techniczne i organizacyjne. Już sam ten fakt sprzyjał traktowaniu pracy jako nie wymagającej szczególnych kwalifikacji. Robotnik najemny w folwarku wykonywał przecież przeważnie te same czyn­ności, które wykonywał we własnym gospodarstwie, jeśli gospodarstwo takie miał, czynności, których nauczono go jeszcze w dawnym układzie społecznym, które wykonywali wszyscy mieszkańcy wsi bez względu na swą sytuację majątkową. W tych warunkach nie mogły wykształcić się kryteria zawodowe, kwalifikacje wyróżniające robotnika rolnego od innych mieszkańców wsi. Jedynie ci, którzy w poszukiwaniu zarobku wędrowali na roboty sezonowe do folwarków saskich czy zachodniopomorskich, stykali się z wyższą techniką rolną i powracając do rodzinnych wsi przynosili nie tylko wiadomości o nowych urządzeniach technicznych, ale także i pewne umiejętności obchodzenia się z nimi. Dopiero jednak bliżej końca XIX stulecia takie wędrówki przybrały na sile. Sezonowość zajęć, zmienne zapotrzebowanie na pracę, brak stałej umowy, w przeważającej części praca na dniówkę za wynagrodzeniem zależnym nie tylko od rodzaju zajęcia, ale także od pory roku, również nie sprzyjały utrwaleniu się odrębności i stabilności grupy.

Między tymi skrajnymi grupami, w hierarchii rangi społecznej, wysokości zarobków, poczucia przynależności do grupy, kwalifikacji (a nie wszystkie te czynniki ze sobą współgrały), należałoby widzieć i wyraźnie wyróżniającą się grupę robotników przemysłu metalowego, i hutników, i prawie nieczytelną, a przecież liczną grupę przeważnie niewykwalifikowanych robotników komunal­nych, dozorców, zamiataczy ulic, woźniców itp., robotników leśnych, zbliżonych w charakterze i sytuacji do robotników rolnych, i o wysokich kwalifikacjach stolarzy, pracujących w fabrykach mebli, oraz bardzo różnorodne inne grupy fizycznych pracowników najemnych.

Szczególną i liczną grupę pracowników najemnych, których nie można bez komentarza zaliczyć do klasy robotniczej, tworzyli: służba domowa, lokaje, pokojówki, dozorcy, portierzy, woźnice, froterzy, pomywaczki, posłańcy, woźni, kelnerzy i pikolacy, posługaczki w szpitalach. Drugą grupę, również wymagającą komentarza, stanowili wszyscy najemni zatrudnieni w dziedzinach tradycyjnie rzemieślniczych, jednak pracujący już na zasadach właściwych dla kapitalizmu:

szwaczki i podręczne w wielkich magazynach mód, pracownicy dużych zakładów szewskich, pracujący za dniówkę lub nawet na akord, inne jeszcze podobne kategorie.

510

Obie grupy były bardzo liczne - w Warszawie przy 380 000 mieszkańców w roku 1882 było służby domowej 50 000, czyli przeszło 1/9 ogólnej liczby ludności, w roku 1897 - 71 000, to jest niespełna 1/9 liczby ludności. W innych dużych miastach procent ten był mniejszy, jednak niewiele. Druga grupa liczyła w dużych miastach - w Warszawie, Łodzi, Wrocławiu - pod koniec XIX wieku po kilka tysięcy osób.

Wśród służby domowej przeważali ludzie urodzeni poza miejscem aktu­alnego pobytu, przeważnie ci, którzy przybyli ze wsi i nie zdołali uzyskać pracy w przemyśle lub innego podobnego zajęcia. Do drugiej grupy należeli przeważnie mieszkający w mieście od dawna. Była jednakże i pewna wspólna cecha obu grup:

należący do nich pracowali przeważnie pojedynczo lub w kilkuosobowych zespołach, rozproszeni.

W miarę zwiększania się liczebności klasy robotniczej i w miarę specjalizacji kształtować się zaczynała także w obrębie jednej grupy zawodowej warstwa robotników najwyżej płatnych, o najwyższych kwalifikacjach, niekiedy dystan­sujących się od reszty grupy. Wraz z należącymi do szczególnie popłatnych zawodów tworzyli oni tzw. arystokrację robotniczą, z nich też często rekrutował się pomocniczy personel techniczny.

Początkowo istniała jedynie świadomość przynależności do grupy zawodo­wej, i to tylko tam, gdzie grupa taka wyraźnie się wyodrębniała. Wspólny interes ekonomiczny łączył i kierował ku wystąpieniom uciskanych tkaczy śląskich, w istocie rzeczy uczestniczących w produkcji na zasadach półrzemieślniczych, półmanufakturowych. Bunty tkaczy zgierskich, o kilkanaście lat wcześniejsze, również łączyły czeladź rzemieślniczą i “czeladź fabryczną", czyli robotników manufaktur. Rozruchy w Łodzi w roku 1861, które doprowadziły do zniszczenia mechanicznych krosien w zakładach Scheiblera, miały jako tło niewątpliwie dwa elementy: niezadowolenie drobnych producentów-rzemieślników z powodu niszczącej konkurencji wielkiej fabryki i niezadowolenie robotników z warun­ków pracy. I w tym więc wypadku zbiegły się jeszcze kierunki działania robotników i rzemieślników, choć powody konfliktu były różne.

W latach późniejszych wraz ze wzrostem liczebnym klasy robotniczej kształtowała się świadomość odrębności klasowej, choć nadal w wystąpieniach robotniczych brali udział rzemieślnicy, szczególnie ci najubożsi.

Przewrót przemysłowy przyniósł ostateczne zwycięstwo produkcji fabrycznej nad produkcją manufakturową i rzemieślniczą, przyniósł też nowe, wymagające rozwiązania, problemy. Praca fabryczna stwarzała nowe warunki, często nie­bezpieczne dla robotników, prowadziła do wzrostu liczby wypadków przy pracy. Skupiała też w jednym miejscu znaczną liczbę robotników, mnożyła konflikty między przedsiębiorcą a załogą, stwarzając niekiedy groźne napięcia, wykra­czające swą wagą poza teren jednego zakładu. Interes jednego przedsiębiorcy trzeba było więc podporządkować interesowi ogółu przedsiębiorców.

Pojawiać się zaczęły przepisy prawne regulujące w nowy sposób warunki pracy i stosunki między robotnikami a przedsiębiorcami. Kolejność ich wyda­wania uzależniona była w pewnej mierze od rozwoju przemysłowego państw

511

zaborczych, ten zaś nie odpowiadał stopniowi rozwoju przemysłu w każdym z zaborów. Dlatego też Królestwo Polskie z przemysłem znacznie silniej rozwi­niętym niż przemysł zaboru austriackiego otrzymało przepisy w tej dziedzinie później niż Galicja. Jednakże w drugiej połowie XIX wieku we wszystkich trzech zaborach obowiązywały już nowe przepisy w sprawach robotniczych i działały inspekcje fabryczne - instytucje mające czuwać nad przestrzeganiem tych przepisów i pośredniczyć w sporach między fabrykantami a robotnikami.

Do dawnych norm, przede wszystkim policyjno-porządkowych, poddają­cych “czeladź fabryczną" systemowi kontroli sprawowanej przez pracodawcę, doszły w końcowej fazie przewrotu przemysłowego nowe, dotyczące wypadków przy pracy, ograniczające pracę młodocianych i kobiet, ustalające stosunki między robotnikami a przedsiębiorcami na zasadach umowy między stronami, a nie na zasadach podległości, choć faktyczna przewaga przedsiębiorcy z istoty rzeczy naruszała tę formalną równość i chociaż ustawodawstwo w dalszym ciągu zobowiązywało przedsiębiorcę do współdziałania z władzami policyjnymi w zakresie nadzoru nad robotnikami. Wprawdzie ustawodawstwo we wszystkich trzech zaborach traktowało robotników jako kategorię społeczną jedynie w zakresie stosunków między nimi i fabrykantami oraz w zakresie nadzoru policyjnego i nie wyodrębniało ich w specjalną grupę w dziedzinie praw majątkowych czy praw politycznych, to jednak stan faktyczny i tu różnił się od formalnego. Jeszcze u schyłku wieku XVIII prawo austriackie pod względem stosowania kar cielesnych inaczej traktowało tych, którzy “o utrzymanie życia od dnia do dnia starać się muszą, dla których zatem areszt nawet na niewiele dni, w ich sposobie zarobkowym [...] uszczerbek by przyniósł", a inaczej pozostałe grupy ludności. Wraz z postępami równouprawnienia niższych warstw społecz­nych zasadę tę uchylano, jednakże pozostały w dalszym ciągu nie sformułowane wyraźnie w znaczeniu pozytywnym różnice prawne. Tak na przykład nierówność praw wyborczych za swą podstawę brała bądź przynależność stanową, bądź stan posiadania. Robotnicy nie stanowili więc w systemie wyborczym osobnej grupy, osobnej kurii; przez samo przemilczenie podlegali dyskryminacji w porównaniu z tymi grupami społecznymi, które tworzyły własne kurie.

Lumpenproletariat i margines społeczny

Grupa społeczna istniejąca w epoce przedrozbiorowej w miastach - biedota miejska nie zanikła i w XIX wieku, zmienił się jedynie jej skład i genealogia. Szeregi dawnych, w nędzy urodzonych i w nędzy żyjących, dziedzicznie biednych mieszkańców miasta, zwiększać zaczęli ludzie luźni ze wsi, wyrugowani z gospodarstw, bezrolni, poszukujący zajęcia. Druga połowa XIX wieku przyniosła nasilenie tego procesu. Ci, którym udawało się znaleźć pracę, przechodzili do klasy robotniczej, ubywali z tego najniższego kręgu społeczeń

512

stwa, reszta pozostawała wewnątrz niego. Najniższą grupę społeczną zasilali zubożali rzemieślnicy, rzadziej ludzie innych zawodów, wyrzuceni na margines przez przypadki losowe.

Przebudowa struktury społecznej ze stanowej, feudalnej, na kapitalistyczną odbywała się także kosztem tych, którzy .do nowych warunków nie mogli się dostosować lub podczas wielkich przemian zostali wyrzuceni poza nurt wyda­rzeń. Gdy więc w dawnym układzie społecznym najniższe warstwy społeczeństwa miejskiego powstały niejako “wewnątrz" tego społeczeństwa, kształtowały się nie dlatego, “że się coś zmieniało", a dlatego, że istniał właśnie dość stabilny układ społeczny, obecnie, w wieku XIX, były one właśnie produktem zmian, zwiększały się dlatego, że dawny układ społeczny, dawny sposób produkcji uległy zmianie.

Jednak i nowy ustrój społeczny dorzucał tu swój całkowicie własny produkt -robotników, którzy ulegli wypadkom przy pracy i utracili możność zarobku, robotników, którzy ze względu na wiek nie mogli już pracować i pozostali bez środków utrzymania, wreszcie okresowo takich, którzy w latach kryzysu utracili pracę i nie mieli do niej już powrócić.

Dość częste wśród powodów ruiny były klęski żywiołowe - powodzie i pożary. Szczególnie w małych miasteczkach, a nawet w miastach gubernialnych wschodniej .części Królestwa, czy w miasteczkach Galicji Wschodniej, prze­ważnie drewnianych, zdarzały się pożary niszczące znaczną część zabudowy i pozostawiające mieszkańców bez środków utrzymania. Co kilka lub kilkanaście lat paliły się Siedlce, wielokrotnie płonęły całe dzielnice Białegostoku, kilka dużych pożarów w. XIX wieku przeżył nawet Lublin. Także w największych miastach zdarzała się klęska ognia, niszcząca całe ulice lub nawet dzielnice. W Krakowie w roku 1850 jeden tylko pożar strawił 160 domów. Powodzie niszczyły w Warszawie całe Powiśle, zamieszkane przez ludność ubogą i nie mającą żadnych rezerw w razie utraty niewielkiego dobytku.

Grupa ta była znacznie liczniejsza w miastach większych, stanowiła tam też większy kontrast w stosunku do zamożniejszych warstw społeczności niż w miastach małych. W Warszawie, Łodzi i Wrocławiu w drugiej połowie XIX wieku liczyła p& kilka tysięcy ludzi, we Lwowie, Gdańsku, Krakowie i Poznaniu - po 1000-3000 ludzi.

Ich sytuacja prawna była szczególna. Niektórzy, jak i należący do innych warstw ludności, byli legalnymi mieszkańcami miasta, zdarzało się nawet, że stałymi, część jednak nie była nigdzie meldowana, nie miała żadnych dokumen­tów osobistych, żyła w zwalonych domach, w szopach i zabudowaniach gospodarczych na przedmieściach, na wysypiskach śmieci, jak owi nędzarze spotkani przez Wokulskiego w czasie jego spaceru nad Wisłą.

Przepisy obowiązujące we wszystkich trzech zaborach pozwalały ścigać za włóczęgostwo tych, którzy nie mieli określonego miejsca zamieszkania i zajęcia. W praktyce zdarzało się, że osadzano w areszcie również i takich, którzy wędrowali w poszukiwaniu pracy, znęceni jej perspektywą w innym mieście. Zatrzymywano niekiedy więc także rzemieślników z zaboru pruskiego, którzy przybyli do Królestwa w latach dwudziestych, aby tu się osiedlić i przemierzali

33 Społeczeństwo polskie..

513

kraj w poszukiwaniu odpowiednich warunków, przytrzymywano w okresie międzypowstaniowym niektórych zubożałych tkaczy z Królestwa, emigrujących na Wołyń lub Białostocczyznę, murarzy z Galicji, udających się za zarobkiem do Królestwa.

Prawa osobiste należących do najuboższych warstw miejskiej społeczności, jeśli tylko byli oni ujęci w ewidencji ludności, przebywali w mieście legalnie i mieli jakieś zajęcie, nie różniły się w drugiej połowie XIX wieku w sposób szczególniejszy od praw robotników czy rzemieślników, natomiast prawa polityczne, jak w wypadku tych pierwszych, były ogromnie ograniczone - udział w wyborach zależał przecież w sferze miejskiej najczęściej od stanu majątkowego.

Źródłem utrzymania bywała czasem nawet stała, ale bardzo nisko płatna praca zarobkowa. Zbieracze kości, szmat i rozmaitych odpadków w wielkich miastach należeli do mniej więcej ustabilizowanych w tej grupie. Mniej ustabilizowani byli ci, którzy utrzymywali się z doraźnych zarobków przy sezonowych robotach budowlanych, przy kolei, najmowali się do wyładunku towarów z barek wiślanych, wystawali w oznaczonych miejscach w mieście (np. w Warszawie koło kolumny Zygmunta i przy pomniku Kopernika) w oczeki­waniu na jakiekolwiek zajęcie.

Niższe miejsce w tej hierarchii zajmowali ci, którzy utrzymywali się z dobroczynności. “Towarzystwa pomocy dla wstydzących się żebrać" wspoma­gały wprawdzie raczej osoby zdegradowane społecznie, zubożałych inteligentów, pozostające bez środków do życia rodziny zmarłych, swą nazwą jednak wyznaczały także miejsce społeczne tych wszystkich, którzy jawnie korzystali z filantropii. Towarzystwa dobroczynności, a także religijne organizacje zajmu­jące się filantropią, tylko w niewielkiej mierze organizowały pracę zarobkową dla najuboższych lub ułatwiały jej uzyskanie. Przeważnie reagowały na skutki, a nie na przyczyny, i udzielały zapomóg rzeczowych lub pieniężnych, rozdzielały bezpłatnie lub za niewielką opłatą zupę rumfordzką lub inne najtańsze posiłki, niewystarczające do utrzymania się przy życiu.

Udzielanie zapomóg i inne podobne sposoby działania miały zlikwidować, a przynajmniej ograniczyć, “plagę żebractwa". W praktyce liczni żebracy korzystali z pomocy towarzystw filantropijnych, ponieważ te jednak nie usuwały przyczyn zjawiska, a jedynie jego symptomy, musieli także bez pośrednictwa tych organizacji odwoływać się do miłosierdzia zamożniejszych. Z głównych ulic usuwani przez policję, nie wpuszczani do kamienic mieszczańskich przez dozorców, przenikali jednak przez te przeszkody; nawet zamożni mieszkańcy dobrych dzielnic miasta żalili się na “tę plagę, której jak najpilniej pozbyć się należy". Częściej wędrowali żebracy po ulicach peryferyjnych, w mniejszych miastach, szczególnie galicyjskich lub w miastach wschodniej części Królestwa, rzadko w zaborze pruskim, należeli do krajobrazu w miejscowościach ściąga­jących pielgrzymki (Częstochowa, Kalwaria Zebrzydowska, Leżajsk, Milatyn, Kodeń i inne), a także w Wielkim Tygodniu czy w Dzień Zaduszny zbierali znaczne datki.

Wszystko to odbywało się w granicach legalności lub na jej pograniczu. Na

514

obiady pięciogroszowe w Towarzystwie Dobroczynności

Jedna z wcześniejszych ilustracji przedstawiająca najuboższe grupy społeczeństwa miejskiego.

sąsiednim obszarze społecznym egzystowała grupa żyjąca z przestępstwa lub z przestępcami współpracująca. Na marginesie społecznym znajdowali się ludzie korzystający z łatwowierności innych, żyjący z oszustwa przy grze w karty, pośredniczący przy rozmaitych nielegalnych interesach - drobni lichwiarze, paserzy, handlarze przemycanych towarów lub sprzedawcy nielegalnie wytwa­rzanych produktów, które podlegały opłatom akcyzowym. Większość z nich, będąc w kolizji z prawem, działała jednak dość jawnie, niektórym powodziło się doskonale, bywali nawet przyjmowani w nobliwych domach mieszczańskich.

W większych miastach istniały jednak ulice, a nawet dzielnice, skupiające przestępców, o znacznie bardziej czytelnym charakterze. W Warszawie niektóre części Pragi, Wola i Powiśle, w Łodzi Batuty, część zachodniej dzielnicy Lwowa, Nowe Miasto w Wilnie, przedmieścia Sosnowca uchodziły za siedliska prze­stępców.

W drugiej połowie XIX wieku i w tej dziedzinie nastąpiła pewna specjalizacja, pojawiać się zaczęli specjaliści od kradzieży domowych, kradzieży kieszon­kowych, włamywacze, żyjący z rozboju i rabunku, specjaliści w rozmaitych innych rodzajach działalności przestępczej. Stratyfikacja miasta i przemiany struktury społecznej sprzyjały tej właśnie specjalizacji. Wykształcać się zaczynały pewne formy organizacyjne w grupach przestępczych, a także swoisty kodeks

33. 515



Otwarcie Ochrony dla Ubogich Dzieci (rys. J. Lewicki)

chociaż można się spodziewać, że w owych stwierdzeniach, głoszących jakoby “w każdym prawie domu znajdziesz siedlisko rozpusty", jest przesada, to jednak nie ulega wątpliwości, że w niektórych miastach istniały ulice lub nawet dzielnice, w których proceder ten był skoncentrowany. W Warszawie była to część Starego Miasta i ulice: Freta, Zakroczymska, Mostowa, we Lwowie okolice koszar, w Łodzi niektóre ulice przylegające od strony wschodniej do Piotrkowskiej. W miastach, w których znajdował się duży garnizon (Nowy Dwór, Przemyśl), prostytucja rozwijała się szczególnie silnie. Sytuacja prawna w tej dziedzinie była rozmaita. W niektórych okresach (w Rosji np. w końcu XIX wieku) istniała ograniczona reglamentacja, wprowadzono obowiązek kontroli zdrowotnej, władze dbały o to, aby prostytutki mogły przebywać tylko w niektórych dzielnicach i aby nie pojawiały się w dzielnicach uznawanych za lepsze, wydawano nawet zezwolenia na prowadzenie domów publicznych i ustalano, jakie warunki instytucje te powinny spełniać.

Równocześnie jednak biegł nurt nie nadzorowany przez władze - niektóre

Jl7

tancerki z baletu w teatrze, pracownice magazynów krawieckich, kelnerki uprawiały swój drugi zawód, nie popadając w kolizję z przepisami o porządku publicznym. Była to wszakże już inna zupełnie sfera, niewiele mająca wspólnego z marginesem społecznym.

Margines społeczny wsi i małych miasteczek z nastaniem epoki kapitalizmu nie uległ zbyt wielkiej zmianie. Wieś była odsączana stale przez rozwijający się przemysł miejski z najuboższego elementu, spośród którego mogłyby się kształtować najniższe warstwy społeczności wiejskiej. Komornicy, żebracy chodzący po prośbie, wyrobnicy wiejscy pozostali nadal na pozycjach spo­łecznych zajmowanych uprzednio.

Konflikty między wsią a dworem, ucisk polityczny, częsta również tutaj nędza wywoływały nie tylko zaburzenia i rozruchy społeczne, lecz również działały kryminogennie. Prasa notowała rozpowszechnianie się bandytyzmu (np. na Lubelszczyźnie w pierwszym dziesięcioleciu XX wieku), władze jednakże nie zawsze podejmowały tu należyte działania i niekiedy wygrywały sytuację dla swych celów politycznych, wykorzystując sterroryzowanie ludności.

Rzemieślnicy w dobie produkcji kapitalistycznej

Pradawny sposób wytwarzania zmienił się w dobie porozbiorowej dość istotnie. O formach organizacyjnych, cechach rzemieślniczych i o zmniejszeniu ich roli była już mowa. Przy okazji omawiania klasy robotniczej wspominano też o przechodzeniu w jej szeregi tych rzemieślników, którzy wyparci zostali z procesu produkcji przez wielki przemysł. Niektórzy rzemieślnicy jednakże zdołali wytrzymać konkurencję fabryk, a nawet rozwinąć swoje zakłady. Można mówić więc w tym wypadku o dwukierunkowych przemianach: o awansie i o degradacji ekonomicznej - o rzemieślnikach różnego stopnia zamożności i różnego statusu społecznego.

Do kategorii najwyższych w tej grupie społecznej dochodziło się właściwie dwiema drogami. Pierwsza była drogą długiej tradycji, dobrej i cennej produkcji, dziedziczenia zakładu, znacznych środków finansowych. Tego typu działalność prowadzili zegarmistrze, złotnicy, jubilerzy, niektórzy producenci broni, znani wytwórcy mebli, instrumentów muzycznych, kuśnierze, jeszcze niektórzy inni specjaliści. Produkcja w tych dziedzinach tylko częściowo dawała się uno­wocześnić, ważne więc było doskonalenie wprawy i doświadczenia, nie zawsze było też możliwe wprowadzenie manufakturowej organizacji procesu wytwa­rzania, zakłady nie rozrastały się więc zbytnio. Wysokie koszty materiału i luksusowy charakter wyrobów wymagały pracy kwalifikowanej.

Druga droga prowadziła ku zamożności w sposób zupełnie odmienny. Szewcy warszawscy w końcu XIX wieku utworzyli rodzaj spółki, mającej na celu masową produkcję i sprzedaż na rynku rosyjskim taniego obuwia. Miała owa

518

spółka pewne cechy manufaktury rozproszonej, utrzymywała jednak wiele z indywidualnego rzemiosła (np. indywidualne zaopatrzenie w surowce), nie doprowadziła też nigdy do podporządkowania producentów jakiejkolwiek grupie organizatorów. Wytwarzane obuwie było bardzo złej jakości, toteż odbiorcy odmówili przyjęcia kilkudziesięciu tysięcy par i cała impreza skończyła się fiaskiem.

Podobnych inicjatyw można zarejestrować więcej, czasem prowadziły one ku kapitalistycznemu przedsiębiorstwu, czasem nie niszczyły indywidualnej pro­dukcji rzemieślników, przeważnie jednak przynosiły pewną standaryzację pro­dukcji, pogorszenie jej jakości, a zwiększenie wydajności. W podobnym kierunku szły indywidualne zabiegi rzemieślników, którzy zwiększali personel swych warsztatów, unowocześniali i rozszerzali produkcję. Ich warsztaty ślusarskie czy stolarskie przekształcały się w niewielkie fabryki, a sami właściciele należeli wtedy już do innej klasy społecznej, do burżuazji.

Zanim jednak tak się stało, należeli do górnych warstw rzemiosła. Niżej stali rzemieślnicy w tradycyjny sposób wykonujący swój zawód. Piekarze, cukiernicy, w większości wypadków także ślusarze, stolarze, piwowarzy, siodlarze i rymarze, garbarze należeli zwykle do zamożniejszych rzemieślników, rzadko jednak, i to raczej pod koniec stulecia, wykraczali poza tę sferę.

Niższą pozycję w tej hierarchii zajmowali zwykle w XIX wieku blacharze, szczotkarze, szklarze, .kowale, kołodzieje, kominiarze. Wyjąwszy renomowane zakłady, dość niskie miejsca zajmowali krawcy, kapelusznicy, często oni właśnie podejmowali się za wynagrodzeniem akordowym pracy dla fabryk i w ten sposób tracili swą samodzielność.

U dołu drabiny znajdowali swe miejsce domokrążni rzemieślnicy, dokonu­jący drobnych napraw - szlifierze ostrzący noże, druciarze reperujący garnki i inni podobni. Ci przeważnie nie mieli stałego warsztatu, a często nawet stałego miejsca zamieszkania.

519

Szczególny charakter miały niektóre rzemiosła sezonowe. Murarze, malarze, zduni, dekarze i inni rzemieślnicy budowlani, flisacy, a także reprezentanci rodzajów rzemiosła, które wykonywać można było tylko przez część roku, w pozostałym okresie podejmowali się innych zajęć, również dla nich tradycyjnych. Tak więc murarze bywali wynajmowani w martwym sezonie do szatkowania i kiszenia kapusty, “chodzili z szopką" w czasie Bożego Narodzenia itp.

Wreszcie do grupy rzemieślniczej należący cyrulicy, fryzjerzy i przedsta­wiciele innych zawodów o charakterze usługowym wyodrębniali się w osobną swoistą grupę, bywali przez pozostałych dość lekceważeni, mimo niezłej nieraz sytuacji materialnej.

Szczególne skupianie się rzemiosła w niektórych ośrodkach wynikało z rozmaitych przyczyn. Bardzo liczne skupienie rzemieślników w Warszawie związane było z potrzebami największego na ziemiach polskich środowiska inteligenckiego (urzędnicy administracyjni władz Królestwa, wolne zawody, nauczyciele licznych przecież szkół warszawskich, oficerowie dużego garnizonu, liczne duchowieństwo, pracownicy przemysłowi, kolejowi itp.), burżuazji, wreszcie i rzemiosła, które w tym układzie, jako całość, również było konsu­mentem własnych wyrobów. Podobny grunt stanowił podstawę egzystencji rzemiosła w Krakowie, we Lwowie, we Wrocławiu, później także niewiele różnił się w Poznaniu, Lublinie czy Tarnowie.

Możliwości zbytu decydowały także o koncentracji rzemiosła w miastach garnizonowych, tyle że tam zazwyczaj skupiali się rzemieślnicy paru tylko branż - krawcy, szewcy, rzemiosła spożywcze. Szybko rozwijające się miasta przemys­łowe gromadziły rzemieślników budowlanych, a także rozmaitych specjalistów, wykonujących pomocnicze prace dla przedsiębiorstw (np. ślusarzy-monterów).

Droga do zdobycia samodzielności - to znaczy uprawnień majstra - w swym schemacie pozostała nie zmieniona: najpierw obowiązywało terminowanie i

520

nauka zawodu, wyzwoliny na czeladnika i później na mistrza. Można ją było jednak ominąć i wykonywać zawód bez uprawnień mistrzowskich.

Stosunki terminator-czeladnik majster ulegały tylko powolnym zmianom. W dalszym ciągu mistrz był obowiązany zapewnić terminatorowi utrzymanie, mieszkanie i odzież, nadal terminator wykonywał rozmaite posługi domowe, a nie tylko pracę zawodową. W dalszym ciągu szczeble nauki i pracy dzieliła mocna przegroda - terminatorzy i czeladnicy mieli osobne kasy zapomogowe (skrzynki czeladzi cechu), często nawet osobne miejsce zebrań, osobne zabawy, własną starszyznę, poddaną jednak władzy starszyzny cechowej (majstrom).

Rzemiosło zachowało też z dawnego czasu pewną ekskluzywność. Mimo osłabienia roli cechów, stanowiły one miejsce spotkań zawodowych i towa­rzyskich, podobnie jak w większych miastach resursy. Rzemiosła, nawiązując do dawnych tradycji, miewały w kościele i w czasie uroczystości publicznych wyznaczone według cechów i specjalności miejsca, występowały ze sztandarami cechowymi i dość pilnie strzegły cechowego obyczaju.

Rzemiosło wiejskie rozwijało się na zupełnie innych zasadach. Brak nawet tej osłabionej kontroli i reglamentacji, jaką sprawowały cechy, wielorakość potrzeb i ograniczoność popytu, pozostałości gospodarki naturalnej, to wszystko przyczy­niało się do uprawiania przez ludność wiejską rzemiosł jako dodatkowego źródła dochodu obok podstawowych zajęć w gospodarstwie rolnym, do nieprofesjo­nalnego traktowania umiejętności rzemieślniczych. Kowal bywał ślusarzem, a nawet cieślą, podobnie było z tymi nielicznymi rzemiosłami, które znajdowały sobie miejsce na wsi.

Czasem tylko w większym folwarku unowocześniającym gospodarkę trafić można było na rzemieślnika, który przeszedł zwykłą drogę nabywania zawodu. Odróżnić od tego modelu wypada chłopów-rzemieślników, wyrabiających różne artykuły, które następnie sprzedawali wędrując z miasta do miasta. Specjaliści od wyrobu sit (okolice Biłgoraja), batów i sznurów (Boćki i okolice), garnków glinianych (Iłża i okolice) i innych podobnych towarów, ze swych szeroko znanych regionów docierali do bardzo odległych miejscowości.

Chłopi jako samodzielni producenci

W wypadku drobnych producentów rolnych - chłopów - zmiany równać się mogły tym, które złożyły się na powstanie klasy robotniczej. Chłopi otrzymali ziemię, podstawowy środek produkcji, stali się więc samodzielnymi produ­centami. Ci, którzy ziemi nie dostali lub dostali jej zbyt mało, aby się z niej utrzymać, stali się robotnikami najemnymi na wsi lub w mieście. Nastąpił więc podział ludności wiejskiej na grupy według stanu posiadania, określające przynależność klasową.

W ten schematyczny obraz wprowadzić trzeba nieco komplikacji.

521

Pierwsza z nich polega na tym, iż żadna z tych grup me była jednolita, i to pod wieloma względami. Przede wszystkim pod względem wielkości gospodarstw. W Królestwie bezpośrednio po uwłaszczeniu gospodarstwa o obszarze poniżej 3 hektarów stanowiły 32% ogólnej liczby gospodarstw chłopskich, te, które obejmowały 3-15 hektarów - 43%, wreszcie większe, ale nie folwarczne - 25%. Rozpiętość między największymi a najmniejszymi gospodarstwami chłopskimi sprawiła, że nie tylko w Królestwie, ale i na pozostałych częściach ziem polskich, gospodarstwa drobne nie dawały wystarczającego utrzymania rodzinie chłop­skiej, a gospodarstwa duże wymagały angażowania najemnej siły roboczej, gdyż rodzina chłopska nie była w stanie we własnym zakresie ich uprawiać. @Faktycznie więc pod nazwą “chłopi" kryły się grupy ludności z punktu widzenia struktury społecznej zupełnie różne: najuboższe, najmujące się do pracy dodatkowej u innych, miały znamiona robotników rolnych, najbogatsze — należały do grupy drobnych kapitalistów, czerpiących dochody z pr.acy wynajętych robotników.

Dodatkowo komplikował sytuację fakt, że obszar gospodarstw nie był wystarczającym miernikiem ich mocy ekonomicznej, gdyż w rejonach o uro­dzajnej ziemi lub o wysokiej kulturze rolnej (Poznańskie) plony tych samych roślin uzyskiwane z hektara bywały dwukrotnie wyższe niż na obszarach pod tym względem zacofanych lub o nieurodzajnej glebie (niektóre rejony Galicji). Do tego dochodziły różnice w rodzajach upraw, w cenach artykułów rolnych, w cenach robocizny, różnice możliwości innych zarobków i dochodów, które czyniły grupę chłopów, posiadaczy ziemi, jeszcze bardziej niejednolitą.

Drugim czynnikiem komplikującym obraz była jego zmienność w czasie. Jako ogólną tendencję w epoce pouwłaszczeniowej zauważyć należy powolne, ale stałe zmniejszanie się obszaru gruntów folwarcznych i wzrost ogólnego obszaru gruntów chłopskich. Wzrost ten jednak był przede wszystkim rezultatem zwiększania się obszaru gospodarstw już dużych drogą kupna ziemi folwarcznej lub chłopskiej i drogą otrzymywania ziemi jako “wykupu" serwitutów, służących gospodarstwom chłopskim na gruntach folwarcznych. Gospodarstwa mniejsze, słabsze nie tylko nie nabywały ziemi, bo nie było ich na to stać, lecz nawet, bądź przez podziały spadkowe, wprawdzie w takim przypadku zakazane, ale w praktyce stosowane, bądź przez sprzedaż, gdy konieczność do tego zmuszała, swój stan posiadania zmniejszały.

Z upływem czasu rósł więc dystans między najzamożniejszymi chłopami a najbiedniejszymi, rosła liczebność grup skrajnych: bezrolnych lub małorolnych i bogaczy. Pierwsi stawali się robotnikami, drudzy producentami-przedsiębior-cami kapitalistycznymi, korzystającymi z najemnej siły roboczej, z punktu widzenia ekonomicznego więcej mającymi wspólnego z obszarnikiem niż z chłopem. Mówiąc więc o chłopach należałoby pod tym terminem, w epoce społeczeństwa klasowego, a nie stanowego, rozumieć tylko drobnych produ­centów rolnych, nie korzystających z najemnej siły roboczej.

Zmniejszał się procentowy udział chłopów w globalnej liczbie ludności ziem polskich. Działo się tak z powodu postępów urbanizacji - na skutek emigracji ze wsi do miasta, ale także i na skutek przekształcania się niektórych wsi w osady

522

typu miejskiego, zajmowania gruntu pod zabudowę przemysłową itp. Tak samo działała emigracja za granicę. Mimo wszystko jednak chłopi nadal pozostali najliczniejszą grupą wśród ludności ziem polskich. O dokładniejszą statystykę dość trudno. Pierwotnie była ona gmatwana na skutek prawnego statusu chłopa i jego stanowych zależności, ale i później, gdy po uwłaszczeniu chłopi stali się samodzielnymi drobnymi producentami, nie jest ona zbyt ścisła. Można przyjąć, że wśród ludności wsi prywatnych w Królestwie Polskim krótko przed uwła­szczeniem chłopi osiadli stanowili nieco ponad połowę, chłopi bezrolni blisko 40%, resztę zaś drobna szlachta, oficjaliści i inni. Pod koniec stulecia bardzo silnie wzrosła liczba bezrolnych, nieco zwiększyła się liczba marginalnych grup.

Podobnie jak w mieście liczebność klasy robotniczej zwiększali paupery-zujący się drobni producenci i przenosząca się do miast ludność wiejska, również na wsi spadek liczebności drobnych producentów rolnych hamowały dopływy z innych grup społecznych. Przede wszystkim więc wymienić tu należy szlachtę zagrodową, szczególnie liczną na Mazowszu, także na Podlasiu. W guberni łomżyńskiej do szlachty zagrodowej należało ok. 33% ziemi, w guberni płockiej ok. 15%, w guberni siedleckiej ok. 12%. Około połowy stulecia tej drobnej szlachty było w Królestwie ponad 170000. Jak wykazała w swych badaniach Halina Chamerska, owa drobna szlachta swym stanem posiadania nie różniła się w sposób istotny od chłopów, wykazywała jedynie pewną odrębność kulturową. Przeciętna wielkość gospodarstwa szlachty zagrodowej była co najwyżej dwu­krotnie większa od wielkości gospodarstwa chłopskiego. Znacznie rzadziej do pozycji drobnych producentów rolnych spadali dawni właściciele folwarków, którzy, jeśli już zubożeli, przenosili się raczej do miasta. Nieliczne też były przypadki przechodzenia do- grupy drobnych producentów rolnych ludzi z innych grup społecznych.

Niegdyś, w epoce przeduwłaszczeniowej, wszystkich chłopów, stan chłopski, i tych bogatszych, i biednych łączyła solidarność, wynikająca z wielu wspólnych elementów sytuacji ekonomiczno-społecznej. Po uwłaszczeniu w miarę zwięk­szania się różnic ekonomicznych stopniowo zanikać zaczynała ta właśnie ogólnochłopska więź. Czasami jeszcze odzywała się wtedy, gdy do głosu dochodziło przeciwstawienie interesów wsi i folwarku, jednakże coraz rzadziej działał już wspólny interes wsi. Różnicowały go nie tylko lokalne układy sił gospodarczych, ale także i względy prawne, wymiar i sposób obliczania podatków, inne ciężary ponoszone na rzecz administracji i wojska (np. świad­czenia kwaterunkowe, podwody itp.), łatwiejszy kontakt i łatwiejsze porozu­mienie bogatszych z miejscowymi organami administracji, nawet bliższe ołtarza miejsce w kościele.

Nadzwyczaj szybko, bo zaledwie kilkanaście lub dwadzieścia parę lat po uwłaszczeniu, rozwinęły się całkowicie i działały już na wsi samoistne siły ekonomiczne i społeczne, kształtujące układ stosunków społecznych. Chłop przestał być tylko przedmiotem, na który owe układy oddziaływały, stal się podmiotem współkształtującym stosunki.

523

Drobni pośrednicy w obrocie ekonomicznym

Radykalne przeobrażenie wymiany, rozwój rynku regionalnego, ukształ­towanie się rynku narodowego, ożywienie wymiany międzynarodowej wpłynęły na zmianę struktury i na cechy społeczno-ekonomiczne grupy pośredniczącej w tej wymianie.

W gruncie rzeczy granice zawodu kupieckiego pod koniec XVIII wieku i na początku wieku XIX były bardzo nieokreślone. Kupcy zajmowali się handlem w ściślejszym sensie tego słowa, to jest kupnem i sprzedażą towarów, ale także “kupczyli pieniędzmi", czyli pożyczali je na procent, zajmowali się dostawami wojskowymi, łączyli często działalność handlową z działalnością produkcyjną, świadczyli usługi transportowe, przewozili pocztę.

Przy tak dużej różnorodności zajęć, wykraczających poza handlowe, również i w samym handlu nie uznawano specjalizacji wykształconej i przyjętej później. Handel hurtowy prowadzono łącznie z detalicznym, ten sam kupiec, w tym samym sklepie prowadził handel artykułami spożywczymi, galanterią, towarami technicznymi, produktami rolnymi.

W znanej księgarni warszawskiej Michała Grolla w latach Sejmu Wielkiego sprzedawano prócz książek także lekarstwa, nasiona, wstążki, mydła, tabakę, zegary, zwierciadła i najrozmaitsze inne artykuły. W sklepie Teppera w Warszawie można było wówczas nabyć siodła, artykuły galanteryjne, zegary, miód, piwo angielskie i sukno importowane. Znany warszawski przedsiębiorca schyłku XVIII wieku, Paschalis Jakubowicz, prowadził interesy lichwiarskie, handlował najrozmaitszymi towarami i był właścicielem wytwórni pasów słuckich. Założyciel zakładów włókienniczych w Pabianicach, które miały później przekształcić się w największe w tym mieście, Benjamin Krusche, handlował śledziami, solą, przędzą i udzielał pożyczek; znana rodzina krakowska Steinkellerów, z której pochodził późniejszy potentat finansowy, miała sklep, prowadziła interesy bankowe i angażowała się w różne inne przedsięwzięcia. Podobnie działo się w wielu innych sklepach i “interesach". Były to jednak sklepy wielkie, należące do bogatej burżuazji, nie tej więc, o której tu mowa.

Drobniejsi kupcy, nie mogąc zgromadzić tak różnorodnych towarów, wymagało to bowiem zbyt znacznego kapitału, prowadzili handel jednym lub kilkoma tylko rodzajami towarów.

Mimo że wielcy kupcy handlowali równocześnie hurtowo i detalicznie, istniała pewna hierarchia i pewne klasy handlujących, zależne od rozmiaru transakcji, jakie zawierali. Najznaczniejsi kupcy tworzyli grupę, która pod względem zamożności zostawiała w tyle przedsiębiorców-producentów, całe rzemiosło i inne zamożne grupy społeczne. Ranga średniego kupca równa była mniej więcej pozycji najzamożniejszych rzemieślników. Dalej wyróżnić można było drobnych kupców, ale jeszcze mających stały sklep, następnie handlarzy domokrążnych, przekupki handlujące na straganach, przekupki, które stra­ganów nie miały i sprzedawały towary z kosza, handlarzy wędrownych,

524

przewożących swoje towary ze wsi do wsi, komisjonerów, później zwanych komiwojażerami, podróżujących w poszukiwaniu zamówień na towary.

Przygotowanie do zawodu w tych warunkach nie mogło odbywać się inaczej niż w rzemiośle, zbyt wiele w tym handlu było podobieństwa do rzemiosła. Edukację rozpoczynano więc od posług w sklepie i w domu pryncypała, później następowała bardziej samodzielna praca sprzedawcy w sklepie, wreszcie, bywało, że i we własnym. Cała nauka zawodu miała charakter czysto praktyczny, co najwyżej wiadomości teoretyczne później uzupełniano. Takie przygotowanie do zawodu było jednakże udziałem przede wszystkim tych, którzy pozostawali w służbie kupca jako subiekci, kantorowicze, pomocnicy sklepowi. Drobni handla­rze, o których tu idzie, nawet i takie przygotowanie zdobywali mniej dokładnie i mniej gruntownie. Było praktyką bardzo częstą, że głowie rodziny pomagała w handlu żona, a także starsze dzieci. Tak bywało i w handlu na straganie, tak zdarzało się również w handlu wędrownym aż do końca XIX w. Starczało to za całe przygotowanie zawodowe.

Tradycjonalizm był w dziedzinie drobnego handlu bardzo duży. Domo­krążcy i wędrowni trzymali się latami stałych tras, a często również - stałych klientów, domów, do których dostarczali swój towar. Przekupki miewały przez lata te same miejsca, w których rozstawiały stragan lub kosze.

Duża tradycyjność metod drobnego handlu sprawiała, że na ogół przywią­zywano tu także pewną wagę do opinii kupujących, do wyrobienia sobie solidnej firmy. Wielkie przedsiębiorstwa biły konkurentów rozmachem, a gdy przyszła druga połowa XIX wieku, epoka zdumiewających wynalazków, także nowością towaru, reklamy i sposobu sprzedaży. Szybciej też upadały.

Drobne sklepy, gdzie za cały personel starczał właściciel i jego rodzina, kramy na rynkach starych miast, a nawet stoiska przekupek obsługiwały klientelę z niewielkiego obszaru, osobiście znaną, i mogły naporowi nowoczesności i siły

525

ekonomicznej przeciwstawić tylko tradycję, przyzwyczajenie kupujących do tego właśnie miejsca zakupu i solidność.

Była to niekiedy solidność osobliwa, koserwatywna. Oto jeden z drobnych kupców warszawskich zamieszczał w gazecie np. taki anons: “Od lat 25 jestem kupcem i nigdy nikomu żadnych weksli ani dokumentów pieniężnych nie wystawiałem i wystawiać nie będę. Interes prowadzę własnymi funduszami, a zatem wszystkie weksle i dokumenta pieniężne, jakie by się okazać mogły, są podrobione i nie mają żadnej wartości". A działo się to już w epoce wielkich banków i towarzystw akcyjnych.

Bardzo wyraźną cechą drobnego handlu było jego rozproszenie - obejmował swą siecią ośrodki poczynając od wsi aż do największych miast, występował we wszystkich częściach ziem polskich, był jednym ż powszechniejszych zajęć nierolniczych. A przy tym wszystkim najszerszy krąg wspólnoty interesów, znajdujący swe odbicie we wspólnocie działania, obejmował co najwyżej drobnych kupców jednej branży w jakimś mieście, częściej jednak nie miał i takiego zasięgu. Dopiero pod koniec stulecia powstawać zaczęły, i to bardzo nieliczne, kasy wzajemnej pomocy drobnego handlu i rzemiosła oraz inne podobne organizacje. Nie ma więc podstaw, aby mówić o wykształceniu się przed I wojną światową jakiegokolwiek poczucia przynależności do grupy. Zbyt była na to ta grupa niejednolita i zbyt rozproszona.

Inteligencja

Nazwa inteligencja jest niewątpliwie zbyt szczupła, aby objąć mogła ten wielki konglomerat zajęć i zawodów, które w dużej części powstały lub znacznie się rozwinęły w XIX wieku, a miały to tylko wspólne, że wymagały pracy umysłowej. Jakież też były między nimi różnice!

Byli wśród nich: wysocy urzędnicy państwowi, do niedawna jeszcze nie pobierający nawet pensji za swą pracę, w XIX wieku już płatni, odziedziczeni przez Księstwo Warszawskie, dawni zawodowi urzędnicy pruscy, nowi, prze­ważnie niefachowi, szlacheccy administratorzy departamentów, rozmaitej mie­szczańskiej i szlacheckiej proweniencji niżsi urzędnicy. Do nich dodać trzeba funkcjonariuszy miejskich, burmistrzów i personel magistratów w większych miastach. Ci nie byli już ramieniem państwa, ale samorządu, granice jego zaś różnie wyznaczały prawa zaboru. Łączyło ich to, że byli w służbie państwowej lub miejskiej, i to, że na ziemiach polskich stanowili w większości zjawisko nowe;

przed rozbiorami nie istniała wszak służba państwowa w dziewiętnastowiecznym tego słowa znaczeniu. Różniło ich zaś wiele: i stopień przygotowania do wykonywania zawodu, i narodowość (w zaborze pruskim i austriackim byli to w l połowie XIX w. w zasadzie Niemcy lub przedstawiciele którejś z narodowości zamieszkujących monarchię austriacką), i pozycja społeczna “nieurzędowa", ileż jeszcze innych różnic.

526

We wszystkich trzech zaborach dodać do urzędników trzeba innych funkcjo­nariuszy publicznych: nauczycieli szkól publicznych, kler, oficerów wojska polskiego w Księstwie, a następnie w Królestwie przedpowstaniowym.

Za urzędnikami państwowymi szli urzędnicy prywatni, oficjaliści. Ci, prawie tak liczni jak poprzedni, zarządzali dobrami, folwarkami, szlacheckimi i mieszczańskimi manufakturami, pełnili różne funkcje przy dworach magna­ckich, niektórzy byli buchalterami w nielicznych bankach i wielkich domach handlowych. Czy dlatego, że trwała jeszcze tradycja godności szlacheckich w służbie publicznej i niskiego miejsca oficjalisty prywatnego w pańskim domu, czy z innych powodów urzędnicy prywatni, także w swym głębokim przekona­niu, byli grupą niższą niż tej samej mniej więcej rangi urzędnicy państwowi. Barbara Smoleńska pisze, że gdy minister Stanisław Kostka Potocki reformował administrację dóbr wilanowskich, sprowadzeni przez niego oficjaliści rychło przenosili się do Warszawy, gdyż nawet z niższym wynagrodzeniem woleli być urzędnikami państwowymi. Niska była także pozycja społeczna i materialna nauczyciela prywatnego, czy to we dworze, czy w mieście, gdzie nieliczni jeszcze dorobkiewicze angażowali go do swoich dzieci.

Pojawiali się też u schyłku XVIII wieku i na początku wieku XIX - choć niewielu ich jeszcze było - inżynierowie, jedni, aby wstąpić do służby rządowej i fortyfikować miasta lub budować zakłady przemysłowe w Zagłębiu Staro­polskim, inni, by podejmować, najczęściej nieudane, próby działalności techni­cznej i gospodarczej na własną rękę. Niektórzy z nich mieli za sobą solidne wykształcenie techniczne (np. Girard), inni, choć prowadzili przedsięwzięcia techniczne, czynili to po amatorsku i jedynie na mocy decyzji władz (np. Franciszek Kupiszeński, dyrektor salin ciechocińskich). Inaczej było jedynie w górnictwie, gdzie także sprawy techniki i zapewnienia bezpieczeństwa produkcji były przedmiotem nadzoru specjalnie do tego powołanych urzędów.

Rzeczpospolita przedrozbiorowa znała zawód prawnika palestranta, patro­na trybunału. Cieszył się on większym poważaniem niż zawód lekarza czy cyrulika - procederników przecież. Na początku XIX wieku nastąpiło tu pewne przesunięcie rangi. Powstałe na początku XIX wieku możliwości kształcenia się w obu tych zawodach (reforma Uniwersytetu Jagiellońskiego, założenie Szkoły Prawa, a następnie Uniwersytetu Warszawskiego) dla potrzeb administracji i wojska przyniosły także wzrost liczby lekarzy i prawników, według późniejszej nomenklatury“wolno praktykujących". Równocześnie zaś przesunięcia wartości między pochodzeniem a pracą, a także właśnie wyższa ranga i uregulowanie sposobu kształcenia sprawiły, że prestiż zawodu lekarza wzrósł.

Znaczna grupa artystów obejmowała i malarzy, i pisarzy (a oba te zajęcia bywały często dodatkiem do innych, zarobkowych przykładem Słowacki), muzyków, aktorów, tancerzy baletowych. Nie zawsze uchwytna granica dzieliła wszystkich mających coś wspólnego ze sceną od pracowników estrady i areny. I scena, i estrada lub arena degradowały społecznie, choć najwięksi aktorzy cieszyli się pewnym uznaniem i bywali nawet przyjmowani towarzysko. Wię­kszość jednakże, a szczególnie aktorzy trup objazdowych, wędrujących po

527

małych miasteczkach, aby w dni jarmarku czy odpustu dać przedstawienie, niewiele się różniła od linoskoczków, kuglarzy i iluzjonistów, i tak jak oni mieściła się w granicach grupy, zwanej klasą umysłową.

W ciągu stulecia nastąpiły w niej głębokie zmiany. Nowoczesny aparat administracyjny, a także potrzeby szczególniejszego nadzoru ze strony państw zaborczych nad ziemiami polskimi wymagały zwiększenia liczby urzędników państwowych. Korpus urzędniczy wzrósł więc w ciągu XIX wieku mniej więcej dziesięciokrotnie.

Tyle że w Królestwie miejsce urzędników-Polaków, a prawie wyłącznie oni stanowili aparat administracyjny w dobie przedpowstaniowej, zajęli Rosjanie. O kilkadziesiąt tysięcy mniej było więc miejsc dla pracowników umysłowych -Polaków, wśród inteligencji polskiej w Królestwie na początku XX wieku bardzo mało było urzędników. Podobnie kształtowała się sytuacja w zaborze pruskim.

W zaborze austriackim liczba ogólna urzędników również wielokrotnie wzrosła w porównaniu ze stanem z początku XIX wieku, nastąpiła też prawie całkowita polonizacja tej grupy.

W sumie, biorąc pod uwagę wszystkie trzy zabory, można byłoby powiedzieć, że ta liczna grupa inteligencka była (z wyjątkiem Galicji) w normalnym życiu narodu nieobecna, a oznaczało to ważne konsekwencje w wielu dziedzinach -i powstanie niechęci do urzędnika lub lekceważenie go, i powikłania w kształtowaniu się świadomości społecznej w dziedzinie pojęć prawnych, admi­nistracyjnych itp. - a wszystkie one były praktycznym następstwem sytuacji politycznej narodu.

W pewnym stopniu podobnie przedstawiała się sytuacja nauczycieli. I w zaborze pruskim, i w zaborze rosyjskim był to wyłącznie lub prawie wyłącznie element narodowo obcy. Jedynie nauczyciele szkół prywatnych i niewielka część nauczycieli szkół państwowych była Polakami. Inaczej rzecz się miała w Galicji w dobie autonomicznej, gdzie szkoły były obsadzone przez Polaków.

Wprawdzie już na początku XIX wieku w Krakowie, Wilnie, Warszawie istniały skupiska uczonych (uniwersytety lub towarzystwa przyjaciół nauk), a i w niektórych innych ośrodkach zajmowano się nauką, jednakże w dużym stopniu uprawiana była po amatorsku, a wśród profesorów procent nie-Polaków był duży, choć część z nich zasymilowała się dość szybko. W końcu XIX wieku i na początku wieku XX stan nauki uniemożliwiał już amatorskie jej uprawianie, a formalizacja instytucji i życia naukowego ostatecznie wyodrębniła zawód uczonego. Podobnie jak i w szkołach średnich, również w szkołach wyższych nauczyciele w Galicji byli prawie wyłącznie Polakami, nielicznych natomiast Polaków można znaleźć wśród profesorów Uniwersytetów Warszawskiego, Wrocławskiego, Kijowskiego.

Grupa tak zwanych urzędników prywatnych uległa radykalnemu zwiększe­niu. Przewrót przemysłowy przyczynił się do powstania wielkich przedsiębiorstw produkcyjnych, handlowych i banków. Kierowanie nimi, a także obsługa administracyjna wymagały odpowiednio licznego i fachowego zespołu praco­wników. Grupa dyrektorów banków, kierowników domów handlowych, agencji

528

wielkich towarzystw ubezpieczeniowych, kierowników oddziałów w dużych przedsiębiorstwach przemysłowych formalnie należała do tej samej kategorii -do “urzędników prywatnych" - co i grupa subiektów i kantorowiczów, ekspedytorów, kancelistów w biurach handlowych i ajentów podróżujących i zbierających zamówienia na towary. Dzieliły ich trudne do pokonania, ogromne różnice wykształcenia i praktyki, różnice statusu społecznego i ekonomicznego, wszyscy stanowili jednak grupę, która urosła liczebnie kilkadziesiąt razy w ciągu drugiego półwiecza.

Blisko nich stali inżynierowie i technicy. Również i ich zakres działań wynikał z postępu technicznego i społeczno-ekonomicznego, nie tak bowiem jak w pierwszej połowie stulecia, wiedza organizatora produkcji, przedsiębiorcy już nie wystarczała do tego, aby rozwiązywać coraz bardziej skomplikowane problemy techniki produkcji. Jest też tu pewna analogia z grupą uczonych; i tam, i tu nastąpiło pewne sformalizowanie kryteriów i procedury, pojawiły się lub nabrały znaczenia dyplomy zawodowe z określeniem specjalności.

Najbardziej typowi przedstawiciele tak zwanych wolnych zawodów - lekarze i prawnicy -już wcześniej ukształtowali swoją pozycję społeczną i ekonomiczną, można więc tylko mówić o pewnym jej umocnieniu. Wzięci prawnicy i lekarze rzeczywiście miewali pod koniec XIX w. dochody nie mniejsze niż właściciele dobrze- prosperujących średnich przedsiębiorstw. Brak polskiej inteligencji urzędniczej i brak legalnej reprezentacji społecznej w zaborze rosyjskim oraz słabość tej reprezentacji w dwu pozostałych zaborach wyznaczały tej właśnie grupie dodatkowe zadania, i działo się tak, że właśnie lekarze i prawnicy organizowali opinię społeczną i stawali się tej opinii rzecznikami (np. Karol @Benni, Tytus Chałubiński, Lucjan Wrotnowski).

Wykształcił się nowy zawód, również uczestniczący w reprezentowaniu opinii publicznej. Na początku drugiej połowy XIX wieku, gdy na skutek przemian społeczno-ekonomicznych i technicznych wydawnictwa prasowe stały się nowo-

529

czesnymi przedsiębiorstwami kapitalistycznymi, również praca dziennikarza przybrała cechy pracy w przedsiębiorstwie, a nie pracy amatorskiej. Ukształ­towały się formy organizacyjne i zasady wynagradzania pracy dziennikarskiej i podstawy etyki zawodowej, a brak instytucji reprezentujących oficjalnie społeczeństwo sprawił, że prasie przypisywać zaczęto szczególne obowiązki w tym względzie, dziennikarzowi zaś przywileje rzecznika tej opinii.

Nie tylko zawodowi dziennikarskiemu przypisywano ten obowiązek i przywilej. Mieli go także literaci, malarze, a także po trosze wszyscy artyści, jako że ich właśnie uważano za mniej zależnych. Zawód literata, a niekiedy także malarza, łączył się nieraz z zawodem dziennikarza, granica między nimi była dość płynna (Prus, Sienkiewicz, Konopnicka).

Gdy więc wypada zarejestrować najważniejsze zmiany, jakie nastąpiły w ciągu stulecia w grupie inteligenckiej, trzeba wymienić: wielokrotny wzrost liczebny tej grupy, powstanie nowych zawodów lub co najmniej zyskanie charakteru zawodu przez te zajęcia, które niegdyś wykonywano na zasadzie amatorstwa, ustalenie formalnych kwalifikacji zawodowych w wielu dziedzinach, zmniejszenie roli dochodów pozazawodowych (np. dochód z majątku ziem­skiego) i wzrost znaczenia dochodów z wykonywania zawodu, wreszcie specy­ficzne dla ziem polskich wykształcenie się przeświadczenia o szczególnej roli inteligencji jako tej grupy społecznej, która sprawować miała “rząd dusz" i pracować nad obudzeniem i zachowaniem świadomości narodowej.

Liczne dyskusje na temat społecznej genealogii inteligencji polskiej (Chała-siński, Szczepański, Kula, Leskiewiczowa, Czepulis, Kowalska) w gruncie rzeczy sprowadzały się do pytania, czy była ona mieszczańska, czy szlachecka, albowiem nawet w Galicji, gdzie ze względów narodowych dostęp do oświaty nie był ograniczony, procent inteligentów pochodzenia chłopskiego lub robotni­czego nie przedstawiał się zbyt okazale.

Jak się wydaje, spór ten jest w dużym stopniu sporem pozornym. Nie ulega wątpliwości, że ku końcowi XIX wieku wzrastał wśród inteligentów odsetek ludzi pochodzenia plebejskiego, a w każdym razie nieszlacheckiego, nie tylko w tym jednakże sprawa. Wspomniana już struktura stanu szlacheckiego sprawiała, że w mieście znajdowała się od dawna spora grupa szlachty w swym statusie majątkowym i społecznym nie różniąca się istotnie od mieszczan. Drobni urzędnicy, konduktorzy kolejowi, nauczycielki gry na fortepianie, kasjerki w sklepach czy administratorzy kamienic, chwytający się najrozmaitszych zajęć, zdeklasowani posiadacze ziemscy, nieśli ze sobą obyczaj szlachecki, sposób bycia, pojęcia czy reakcje ekonomiczne, etyczne i towarzyskie, właściwe dla dawnego stanu, jednakże w swych warunkach materialnego bytu, w swej sytuacji prawnej pod wieloma innymi względami nie różnili się od mieszczan. Kryteria, które pozwoliłyby więc osądzić, jaki procent inteligencji jest pochodzenia mieszczańskiego, a jaki szlacheckiego, są bardzo niepewne.

530

Burżuazja

Termin burżuazja jest używany w historiografii polskiej niezupełnie zgodnie ze swą etymologią, oznaczać powinien w gruncie rzeczy mieszczaństwo. Jednakże duża część mieszczaństwa polskiego w pierwszej połowie, a nawet i w drugiej połowie XIX wieku, w małych miasteczkach uprawiała rolę lub zajmowała się rzemiosłem i nie uczestniczyła w kapitalistycznym sposobie produkcji.

W końcu XVIII wieku i na początku XIX wieku burżuazja na ziemiach polskich była nieliczna i słaba ekonomicznie, a na tym tle odbijały jedynie największe fortuny. W Warszawie na czele ich stali potężni bankierzy schyłku Rzeczypospolitej: Piotr Tepper, Fryderyk Kabryt, Prot Potocki, Karol Szulc. Ich majątki, zbudowane na gruncie bardzo szczególnym, na powszechnie odczu­walnym braku kredytu i płynnej gotówki, stąd na wysokim procencie, urosły do rozmiarów nie tylko w Polsce nie spotykanych, lecz także liczących się poważnie w Europie. Fundament tych fortun był jednakże bardzo kruchy. Słaby rozwój rynku wewnętrznego sprawiał, że interesy przybierały co prawda bardzo wielki zasięg geograficzny, ale po tym wielkim obszarze rozlewały się bardzo płytką, cienką warstewką; kontrahentami bankierów było zaledwie kilkaset osób, przeważnie magnaterii i bogatej szlachty z królem na czele, a zachwianie się równowagi ekonomicznej tego niestabilnego układu pociągnęło za sobą nie­uchronny upadek fortun bankierskich, na gruncie polskim tak wówczas egzotycznych. Podobnie jak większość działań handlowych i finansowych tego czasu oparte one były na wysokim zysku, który wyrównywać musiał również częste i wysokie straty przy transakcjach ryzykownych i niepewnych.

Tym potentatom sekundowali działający na podobnych zasadach pomniejsi przedsiębiorcy, łączący przedsięwzięcia handlowe, finansowe i produkcyjne w jednym ręku, podobnie jak to miało miejsce i w przypadku interesów zupełnie drobnych. Skupiali się w niewielu ośrodkach gospodarczych: w Warszawie, Krakowie, Toruniu, Gdańsku, we Lwowie i Wrocławiu, pomniejsi także w Lublinie, w Poznaniu i żywym podówczas jeszcze wielkopolskim okręgu sukienniczym, również w Radomiu, w Wilnie, Brodach.

W burzliwej epoce wojen schyłku XVIII wieku i początku XIX wieku, jak wykazały badania Jana Kosima, szczególnego znaczenia nabrały dostawy dla wojska. Robili na nich znaczne fortuny liweranci, gromadząc kapitał, który następnie lokowali w interesach bankowych i przemysłowych.

Utworzenie Królestwa Polskiego pociągnęło za sobą duże zmiany w gospodarce ziem polskich. Nowe granice odcięły rejony produkcji od rynków zbytu i ciężko zaważyły na losach sukiennictwa wielkopolskiego i śląskiego. Przemiany społeczno-ekonomiczne wsi sprzyjały rozwojowi przemysłu, wspie­ranego przez protekcję rządową. Do Królestwa napływali energiczni przedsię­biorcy, otrzymując znaczne pożyczki i dotacje skarbowe. Wielkie inwestycje w Zagłębiu Staropolskim (badał je Jerzy Jedlicki) i zabiegi wokół uprzemysło­wienia okręgu łódzkiego nie zawsze przynosiły zamierzony efekt, jednak wprowadziły do obiegu kosztem podatników znaczne środki finansowe, które

34. 531

stały się podstawą tortun przybyszów. Tylko niewielka ich część zdołała uchronić się przed ruiną; poza niekorzystnymi warunkami ogólnymi (słaby rozwój rynku, nieprzychylna polityka celna, wypadki polityczne) działały tu też niesprzyjająco te same stare zasady, które uznawano przy prowadzeniu przedsiębiorstwa jeszcze w poprzednim stuleciu.

Poza bezpośrednią działalnością protekcyjną władze Królestwa dostarczyły jeszcze jednego źródła dochodów nowym ludziom - wydzierżawiały prawo pobierania opłat za artykuły monopolowe, prawo pobierania niektórych podatków i inne podobne uprawnienia. Jak wynika z prac Ryszarda Kołodziejczyka, warunki dzierżawy i wysokość tenuty pozwalały dzierżawcom szybko dorabiać się fortun.

Burżuazja w zaborze pruskim miała inne początki. Poza niektórymi mia­stami ze starym i bogatym patrycjatem, który od dawna dysponował kapitałem, głównie handlowym, pozwalającym prowadzić działalność na zasadach kapita­listycznych, również i poza tymi ośrodkami rozwijała się kapitalistyczna działalność przemysłowa. Wielcy właściciele ziemscy, szczególnie na Śląsku, podejmowali inwestycje w zakresie górnictwa i hutnictwa, tworzyli huty i zakłady przemysłu metalowego, dla których zaplecze surowcowe stanowiły własne kopalnie i liczne zakłady pomocnicze. Przemysł związany tam był z gospodarką rolną nie tylko poprzez osobę właściciela, lecz także poprzez to, że gospodarstwo rolne stanowiło często zaplecze przedsiębiorstwa przemysłowego. Tak było w przypadku licznych browarów, cukrowni, gorzelni, krochmalni i innych zakładów przemysłu rolnego, które korzystały z surowców rolnych.

Oprócz powyższych powstawały przedsiębiorstwa o kapitale mieszczańskim lub mieszanym. Tak więc w zaborze pruskim wielka własność ziemska już w pierwszej połowie XIX stulecia włączyła się do kapitalistycznej działalności nierolniczej.

We wszystkich trzech zaborach w miarę postępów w czynszowaniu chłopów i w miarę realizacji uwłaszczenia właściciele ziemscy stanęli wobec konieczności przejścia do gospodarki kapitalistycznej również w rolnictwie. Oznaczało to korzystanie z najemnej siły roboczej, kalkulację kosztów produkcji, konieczność dysponowania odpowiednim kapitałem dla dokonania niezbędnych ulepszeń w gospodarstwie, tak aby oszczędzić na płatnej teraz przecież, a nie darmowej sile roboczej. Zależnie od dotychczasowego stanu folwarków, od zamożności i od sposobu przeprowadzenia uwłaszczenia właściciele ziemscy niejednakowo po­dołali tym trudnościom. Najpomyślniej wielka własność ziemska przeszła tę przemianę w zaborze pruskim, najgorzej w Królestwie, gdzie bardzo znaczny procent folwarków wystawiono na licytację (w niektórych latach krótko po uwłaszczeniu licytowano rocznie ponad 5% wszystkich folwarków). Nie oznacza to upadku kapitalizmu w rolnictwie, przeciwnie - część folwarków nabywali bowiem zamożniejsi obszarnicy, część przechodziła w ręce wzbogaconych chłopów drogą parcelacji, część wreszcie nabywała burżuazja “miejska", czasem dla przydania szlacheckiej chwały nowemu nazwisku, czasem, aby rzeczywiście traktować folwark jako jeszcze iedno przedsiębiorstwo

532

We wszystkich trzech zaborach, w największym stopniu w zaborze pruskim, w najmniejszym - w zaborze austriackim, pojawił się też nowy składnik burżuazji wiejskiej - bogaci chłopi. Nie były to jednak grupy zbyt liczne, w Królestwie dużych gospodarstw chłopskich, opierających produkcję głównie na najemnej sile roboczej, było pod koniec stulecia około 5%, w Poznańskiem około 10%, na Śląsku jednak zaledwie l %.

Rozwojowi kapitalistycznej produkcji na wsi towarzyszyły dalsze przemiany wśród burżuazji w mieście. Pojawiły się nowe pola dla jej działalności.

Budowa kolei wymagała zaangażowania znacznych środków finansowych, przynosiła jednakże niezwykle wysokie zyski, eksploatacja kolei dawała dochody również bardzo wysokie. Rentownymi przedsięwzięciami były cukrownie. Aku­mulacja kapitału pozwalała na podjęcie rozległych przedsięwzięć bankowych. We wszystkich trzech zaborach powstawały w drugiej połowie XIX wieku przedsiębiorstwa bankowe, największe z tych, które opierały się na kapitale miejscowym, powstały w Warszawie i w Łodzi, po nich szły banki zaboru pruskiego.

Większość dużych przedsiębiorstw powstających w ostatniej ćwierci XIX wieku miała od początku charakter spółek akcyjnych, niektóre z przedsiębiorstw dawniej już istniejących teraz przybrały ten charakter. W spółkach zaangażo­wane były nie tylko kapitały burżuazji “miejskiej", lecz także kapitały obszar-nicze i w coraz większym stopniu także zagraniczne.

Mimo znacznego wzrostu wielkości przedsiębiorstw i kapitałów, jakimi dysponowała burżuazja na ziemiach polskich, nie były to w porównaniu z europejskimi wielkości pierwszorzędne. Wielkim bankierom warszawskim schyłku XVIII wieku, choć było ich niewielu i stanowili na gruncie polskim zjawisko dość egzotyczne, bliżej było do ówczesnej czołówki europejskiej niż bankierom schyłku XIX wieku do współczesnych im potęg finansowych Europy.

Przed bankiem (rys. M. Kluczewski) Żydowscy lichwiarze i wekslarze, niektórzy w strojach tradycyjnych, inni — w europejskich.

533

Angażowanie kapitałów przemysłowych i obszarniczych we wspólne przed­sięwzięcia, przejście folwarku na kapitalistyczny system gospodarki, wzboga­cenie się części chłopów i przybranie przez nich cech drobnej burżuazji, wszystko to stworzyło sytuację, w której w tej samej klasie społecznej znaleźli się przedstawiciele trzech dawnych stanów: mieszczaństwa, szlachty i chłopstwa (ci ostatni w najmniejszej mierze). Burżuazyjna zasada równości wobec prawa wiodła ku jednakowej formalnie pozycji każdej z tych grup. Nie istniały też żadne szczególne przepisy prawne, wyodrębniające tę klasę z całości. Nawet te przywileje, które wynikały z cenzusu majątkowego, nie były uzależnione od rodzaju własności, tylko wyjątkowo odróżniały własność dziedziczną od włas­ności nabytej drogą kupna lub innych operacji. Równocześnie zaś istniało, tracące wprawdzie na znaczeniu, rozróżnianie stanów. Zdarzyć się więc mogło, że akcjonariuszami kapitalistycznej spółki akcyjnej mogli być: “dziedziczny szlach­cic, dziedziczny mieszczanin, kupiec I gildii i obcy poddany bez określonego stanu".

Nie tylko ten bez większego znaczenia podział formalny można tu zasto­sować. Oto bowiem rozmaitość interesów sprawiała, że klasa ta rozpadała się na różne grupy, często wzajemnie się zwalczające. Dochodziło do ostrych walk, w których uruchomiane były także powiązania polityczne, jak w wypadku konfliktu między grupą Blocha a grupą Kronenberga w sprawie budowy Kolei Nadwiślańskiej. Zróżnicowanie burżuazji pod względem narodowym, ekono­micznym, pochodzenia społecznego, tradycji i pod wieloma innymi względami, a równocześnie brak wielkiego wspólnego kierunku działania (jaki wynikał np. w niektórych krajach europejskich z ekspansji kolonialnej) i słabość burżuazji sprawiły, że rola jej w procesie kształtowania się nowoczesnego narodu nie odpowiadała pozycji ekonomicznej tej klasy.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Naród

Świadomość narodowa

Sprawie dziewiętnastowiecznej polskiej świadomości narodowej poświęcono już w badaniach historycznych sporo miejsca. Powojenne zainteresowania świadomością narodową miały szczególną aktualność na tle losów narodu w czasach drugiej wojny światowej i zagrożenia jego egzystencji.

W poszukiwaniu czynników chroniących egzystencję narodową w przeszło­ści, w dobie bytu bezpaństwowego i w dobie braku lub osłabienia innych składników stabilizacji narodowej, wysuwano świadomość narodową wśród tych czynników na plan pierwszy.

Choć słusznie wiązano przemiany świadomości z przemianami struktury społecznej, doszukiwano się jednak niekiedy zbyt mechanicznych związków i zależności. Dlatego zarówno stopień rozwoju świadomości narodowej, jak i etapy rozwoju samego narodu nie tylko wiązano ze zmianami sposobu produkcji, lecz nawet sztucznie dzielono zależnie od formacji, mówiąc w wypadku XIX wieku o kształtowaniu się burżuazyjnego narodu polskiego. Operacja ta miała wszakże nie tylko to następstwo, że, jak to zauważył Tadeusz Łepkowski, przynosiła określenie nie pozbawione pejoratywnego zabarwienia w stosunku do całego narodu, idąc bowiem dalej śladem tej myśli dopowiedzieć można, iż termin naród burżuazyjny zmniejsza ostrość spojrzenia historyka i sprzyja pominięciu cech specyficznych struktury społecznej na ziemiach polskich - wszak zwracano już uwagę i na słabość burżuazji polskiej, i na nierównomierność jej rozwoju, wreszcie także i na niepolskość części burżuazji, co nabiera szczególniejszego znaczenia w kontekście rozważań nad świado­mością narodową. Zachowując więc jako słuszną zasadę poszukiwania społecz­nych fundamentów przemian świadomości, za bardziej trafne uznać należy zastąpienie terminu naród burżuazyjny terminem naród nowoczesny, zapropono­wanym przez Łepkowskiego.

Dalszy postęp historiografii przyniósł przezwyciężenie owych uproszczonych

535

sposobów traktowania sprawy. Pisali wtedy o świadomości narodowej Stefan Kieniewicz, Tadeusz Łepkowski, Józef Chałasiński i inni. Opinie na temat tego, jaki procent Polaków w różnych okresach XIX wieku miał świadomość przynależności do narodu, świadomość narodową, są rozbieżne. Niektórzy wyrażają opinię, że pod koniec XIX wieku blisko połowa Polaków miała skrystalizowaną świadomość narodową, inni sądzą, że już w dobie wojen napoleońskich można mówić o świadomości narodowej całej armii (a przeszło przez nią, licząc także Legiony, ponad ćwierć miliona ludzi), całej szlachty, bardzo znacznej części polskiego mieszczaństwa, szczególnie w większych miastach, części chłopstwa. W sumie można byłoby liczebność tych grup szacować w pierwszej ćwierci XIX w. na ok. 30% całej ludności ziem etno­graficznie polskich. W zestawieniu z poprzednią opinią to z pewnością zbyt dużo.

Wydaje się, że trudno byłoby udowodnić w sposób całkowicie przekony­wający słuszność któregokolwiek z tych stanowisk. Trudności są wielorakie. Przede wszystkim źródłowe - zarówno bezpośrednie, jak i pośrednie informacje w tej sprawie w źródłach są skąpe i wyrywkowe. Informacje nawet pośrednie, ale dające się sumować, dotyczące jednostek administracyjnych lub znaczniejszych części ziem polskich, powstawały przeważnie lub prawie wyłącznie w aparacie administracyjnym władz zaborczych, były więc już w etapie gromadzenia deformowane dla uzasadnienia działań, które z istoty rzeczy nie uznawały rzeczywistości w tej dziedzinie. Informacje owe zresztą gromadzone były w każdym zaborze inaczej, to również utrudnia ich porównywalność.

Trudnością jest także i to, że termin świadomość narodowa również w XIX wieku nie jest jednoznaczny. Stefan Kieniewicz przytacza przykład drobnego szlachcica spod Lwowa, który uważał, że “Galicja jest własnością cesarza austriackiego, a Polska to własność moskiewska". Wydawać by się mogło (tak jednak autor nie twierdzi), że mamy do czynienia z przykładem całkowitego odżegnania się od polskości. Jakiejże więc narodowości był ów szlachcic? Przecież nie niemieckiej. On sam zresztą pisał o okresie powstania listopadowego, że “takeśmy zaustriaczeli, że nie mówiono, że ktoś poszedł do powstania, tylko że przystał do Polaków". Ta wypowiedź jest jednak oceną referowanej postawy - tyle że późniejszą - oceną z punktu widzenia polskiego, czyż innego słowa niż “zaustriaczenie" użyłby jako komentarza Polak chcący ocenić ową postawę? Świadomość w tym przypadku nie tylko więc się zmieniła, ale już na początku była zbyt słaba, by wywołać wyraźną deklarację przyna­leżności narodowej, dostatecznie jednak silna, aby wywołać zapamiętanie sytuacji jako stwarzającej problem.

Ten i podobne są to wszakże przykłady jednostkowe, nie sposób na ich podstawie wnosić o świadomości społeczeństwa. Podejmowane próby po­średniej oceny świadomości narodowej na podstawie języka uważanego za ojczysty, wyznania, zbieżności narodowego brzmienia imienia i nazwiska prowadzą również do wyników przybliżonych, a możliwe są jedynie wtedy, gdy badacz dysponuje dostatecznie obfitym materiałem jednostkowym, na przykład

536

księgami metrykalnymi. Możliwe są też przede wszystkim wtedy, gdy odnoszone są do względnie jednorodnych grup społecznych. Zachowując więc na podstawie wspomnianej ogólnej tendencji źródeł przeświadczenie, że jeśli oceny wyma­gałyby korekty, to raczej w górę, zwrócić uwagę wypada na nierówny “rozkład" świadomości narodowej, na jej zasięg, wreszcie na charakter.

Czym w gruncie rzeczy była świadomość narodowa Polaków w XIX wieku? Niewątpliwie poczuciem przynależności do narodu, do społeczności mówiącej tym samym językiem, choć z różną wymową, zamieszkującej zwarte terytorium, choć może nie wszyscy to sobie dostatecznie dobitnie uzmysławiali, mającej podobne, choć nie identyczne obyczaje. Niektórzy być może zdawali sobie sprawę także z tego, że i przeszłość tej społeczności była wspólna, nieliczni potrafili zdobyć się na sąd co do przyszłości. Jak jednak patrzyli na teraź­niejszość? Czy rozbiory i upadek państwowości przyniosły poczucie klęski i związane z tym poczucie solidarności pokonanych? Czy więc świadomość narodowa wiązała się w tym przypadku z poczuciem przynależności do grup uciskanych? Można byłoby przytoczyć wiele dowodów na to, że niektórzy tak istotnie czuli - Adam Jerzy Czartoryski w Bardzie polskim, Józef Morelowski w Trenach na rozbiór Polski, Krasicki, Niemcewicz ubolewali nad upadkiem niepodległości i nad losem Polaków. Sądzić można, że tonacja tatrafiała do dość szerokiego kręgu, rejestrować ją też można i w XIX wieku, choćby w dobie pielgrzymstwa polskiego. Czy była jedyną? Najprościej przeciwstawić jej Warszawiankę, “dzień krwi i chwały", jednakże rozmaite akcenty nie tylko ofensywy, ale także dumy rozproszone są po całej literaturze dziewiętnasto­wiecznej aż do Sienkiewicza, przywołującego chwałę dawnej Rzeczypospolitej tego samego przecież narodu. Są to wszakże myśli literatów - które z nich bliższe były masom? Można przypuszczać, że w powszechnym odczuciu przeplatały się oba nurty: nurt łączności pokonanych i nurt dumy z przynależności do tego właśnie narodu. Od samego początku bowiem poprzez twierdzenie, że upaść może również naród wielki, lecz zginąć tylko nikczemny, poprzez okrzyk “Bóg mi powierzył honor Polaków", tak często powtarzany przez całe stulecie, poprzez mesjanizm, poprzez hasło “za Waszą wolność i naszą" przewijał się ten motyw. Tylko że odwoływanie się do wielkości narodu i dumy narodowej następowało chyba zawsze w klimacie okoliczności niecodziennych i dramatycznych, na co dzień zaś dość często przekształcało się w lekceważenie innych, najczęściej oczywiście zaborców.

Na to zróżnicowanie nakładało się inne, wynikające ze struktury społeczeń­stwa. Od powstania kościuszkowskiego do styczniowego o stopniu zaanga­żowania w ruchu narodowowyzwoleńczym podstawowej masy narodu, chłop­stwa, decydowały programy rozwiązania problemu agrarnego i możliwości ich realizacji. Brak programu reform społeczno-gospodarczych, który przyciągnąłby do powstań chłopów, połowiczność wysuwanych programów lub niemożność ich realizacji sprawiały, że w godzinie próby chłopi pozostawali poza nurtem ruchu niepodległościowego lub nawet przeciwstawiali się temu ruchowi, widząc w szlachcie stojącej na jego czele i równocześnie broniącej dawnego porządku

537

przeciwnika społecznego, a nie dostrzegając go w pozornie życzliwym obcym monarsze, on to bowiem uchylał ów dawny porządek.

Po uwłaszczeniu, gdy pozostałości układu feudalnego przestały odgrywać decydującą rolę w strukturze społecznej, a na pierwszy plan wysunęły się podziały klasowe, sytuacja się zmieniła. Po jednej stronie znaleźli się posiadacze, burżuazja i państwo, które w rewolucji 1905 roku broniło posiadaczy i kierowało wojsko przeciw robotnikom. Burżuazja więc nie tylko ze względu na w dużej części obce pochodzenie, ale także ze względu na konieczność uciekania się pod opiekę państwa - obcego przecież - nie mogła stanąć na czele ruchu nie­podległościowego. Powstały warunki, aby podstawowe masy ludności mogły widzieć połączenie swego interesu narodowego z interesem klasowym. Powtó­rzyło się więc mutatis mutandis to, co w pewnym zakresie miało miejsce w zaborze pruskim na wsi, gdzie pan, przeciwnik klasowy chłopa, był także przeciwnikiem narodowym - działało to tam jako hamulec procesu germani­zacji.

W tych okolicznościach nastąpiło przyspieszenie rozwoju świadomości narodowej i chociaż znowu nie mamy dostatecznie sprawnych narzędzi, by ją zmierzyć, z pewnością duża zbieżność i wzrost liczby haseł o treści społecznej, łączących w sobie także elementy o treści narodowej, mogłoby o tym świadczyć. Dowodów dostarczają choćby najrozmaitsze i coraz obfitsze druki ulotne.

Gdy była mowa o kształtowaniu się więzi lokalnych, w tym także obejmu­jących większe obszary, zwracano uwagę na to wszystko, co dzieliło zabory. Łączyła je wszakże sprawa najważniejsza - przynależności przynajmniej części mieszkańców do tego samego narodu. W tej zaś sprawie więzi przekraczały nie tylko granice zaborów, ale sięgały także do większych zgrupowań Polaków poza ziemiami etnograficznie polskimi, szczególnie zaś do ośrodków dużych.

Przed powstaniem listopadowym było to Wilno z uniwersytetem, jednym z dwóch, później, po utworzeniu uniwersytetu w Warszawie, z jednym z trzech liczących się uniwersytetów na ziemiach przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Kurator książę Czartoryski urządzał sieć szkół niewiele rzadszą niż na cen­tralnych ziemiach polskich. Jeśli na uniwersytecie profesorowie wykładali nie po polsku, to nie dlatego, że nie chcieli, lecz dlatego, że wielu przybyłych z obcych krajów nie znało tego języka. Mickiewicz pisał o Litwie jako o ojczyźnie swojej, lecz przecież nikomu nie przychodziło na myśl, aby na tej podstawie twierdzić, że nie był Polakiem. Mówiło się o utworzeniu Korpusu Litewskiego, później zaczęło się go tworzyć z myślą o połączeniu go z wojskiem Królestwa. Te warstwy, które i w Królestwie miały skrystalizowane poczucie przynależności narodowej, również na Litwie w ogromnej większości uważały się za Polaków. Była to jednak elita społeczna. Najpierw proces wileński, a następnie powstanie listopadowe, które przecież dramatyczną wyprawą litewską generała Giełguda także akcentowało łączność Litwy z Koroną, zmieniły wiele. Ale może bardziej niż w Królestwie pozostało dziedzictwo gotowości do dalszych działań naro­dowych. Ożywały one, jak choćby w sprawie Konarskiego, w równoległości ruchu w roku 1863 i 1864, wreszcie w nazwie partii, która przecież kwestii

538

niepodległości nawet nie wysuwała na pierwszy plan: Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy.

Ukraina była mniej aktywna. Ludność polska była tu bardziej rozproszona, odległości większe, a ośrodki mniej zwarte. I tu jednak rozmaite były przejawy aktywności Polaków. W dobie przedpowstaniowej Liceum Krzemienieckie skupiało znaczny potencjał naukowy, bibliotekę, było zakładem ściągającym uczniów z bardzo rozległego obszaru. Program Liceum zawierał wyraźnie elementy narodowe. Później, po zlikwidowaniu go i po utworzeniu na jego fundamentach Uniwersytetu Kijowskiego, także w tym ośrodku koncentrowało się życie społeczne i intelektualne młodzieży polskiej. Jan Pabiś w swej pracy o Polakach na Uniwersytecie Kijowskim naliczył w latach 1838-1863 przeciętnie 53% Polaków w stosunku do ogółu studiujących na tej uczelni. Tu właśnie ulokować należy i działalność redakcyjną Kraszewskiego, i aktywność wy­dawniczą paru ośrodków, i inicjatywy kolekcjonerskie, i niektóre pró"by gro­madzenia materiału etnograficznego. Również i tu, podobnie jak na Białorusi, w okresach szczególnych zrywów aktywizowały się warstwy ziemiańskie. Większa od lat świadomość narodowa Ukraińców w porównaniu ze świadomością narodową Białorusinów sprawiała, że chłopi zajmowali tu częściej postawę wrogą.

W zaborze pruskim już krótko po rozbiorach obserwować można rozmaite działania świadczące o poczuciu narodowym. Przez całe stulecie łączyły się ze sobą inicjatywy wywodzące się z kół szlacheckich, np. działalność edytorska Działyńskiego, z podobnymi poczynaniami mieszczan (Żupański). Program ekonomiczny również znajdował swe początki zarówno w kołach ziemiańskich (gostyńskie kasyno Potworowskiego), jak i w inteligenckich lub mieszczańskich (Marcinkowski). Akcja germanizacyjna w drugim półwieczu, a szczególnie w okresie Kulturkampfu, przez swą naoczność budziła przeciwdziałanie także w pozostałych zaborach (np. przeciwstawienie się wykupywaniu polskich folwarków, wywołujące współdziałanie w pozostałych zaborach). Równolegle postępowała działalność oświatowa i rozmaite inne formy aktywności, świad­czące o rozwoju świadomości narodowej.

Wszystkie te przejawy poczucia polskości także poza zwartymi etnogra­ficznie terenami polskimi miały to do siebie, że na wschodzie wynikały głównie z aktywności szlachty i inteligencji, na zachodzie, gdzie część wielkich właścicieli nie była Polakami, obejmowały również kręgi mieszczańskie.

Wszystkie one świadczyły zaś o umacnianiu się świadomości narodowej bez względu na granice państwowe. Pewną miarą w tym względzie mogłyby być rozmaite akcje o charakterze ogólnonarodowym, nie militarne jednak, a pokojowe, zmierzające do utrwalenia łączności międzyzaborowej, do przypom­nienia wydarzeń o znaczeniu ogólnonarodowym. Poczynając od usypania Kopca Kościuszki przez studia młodzieży z Królestwa na uniwersytecie krakowskim, przez żywe zainteresowanie działalnością autonomicznych orga­nów samorządu galicyjskiego, przez ogólnonarodowe przedsięwzięcie budowy pomnika Mickiewicza w Warszawie aż po protest w sprawie prześladowania

539

dzieci polskich we Wrześni i obchody rocznicy grunwaldzkiej umacniało się poczucie łączności międzyzaborowej i jedności narodu. Obejmowało ono nie tylko obszar ziem o przewadze ludności etnicznie polskiej, ale także i te tereny, gdzie żywioł polski stanowił mniejszość, gdzie jednakże ze względu na swoją pozycję społeczną odgrywał rolę szczególną.

Naród a państwo

Gdy przed rozbiorami mówiono o Rzeczypospolitej obojga narodów, rozróżniano wprawdzie formalnie państwo i naród, nie jest wszakże pewne, jak daleko szło to rozróżnienie i trudno z pewnością powiedzieć, jak powszechne być mogło wyobrażenie narodu bez państwa, mimo że przykładów takich właśnie nie trzeba było daleko szukać. Faktem jest, że gdy nadeszła klęska rozbiorów, wołania o ratowanie narodu wydawały się być częstsze niż wołania o ratowanie państwa - Rzeczypospolitej. Rozumiano więc zapewne to w ten sposób, że upadek państwa oznaczał upadek narodu. Mówiono też wprawdzie, że jeśli nawet naród upadnie, to nie zginie, jeśli nie jest nikczemny. Oznaczało to więc wizję bezpaństwowej egzystencji narodu. Śpiewano jednakże również, że aby być Polakami, trzeba wskrzesić państwo, znaczyło więc to, że bez państwa Polakiem się nie jest. Można byłoby i dalej gromadzić wypowiedzi w tej sprawie sprzeczne. Nie sposób więc wypowiadać sądów stanowczych dotyczących całego społe­czeństwa lub nawet jego większości, można jedynie przypuszczać, że rozbiory ujawniły istnienie problemu.

Jakby jednak nie było, wszelkie wysiłki zmierzające ku wskrzeszeniu państwa nawet w tej wczesnej epoce w świadomości społecznej kojarzyły się z wysiłkami dla dobra narodu. I bez względu na precyzję myśli ówczesnych, w takiej mierze, w jakiej wynikały z wolnej woli i z intencji, świadczyły o poczuciu przynależności narodowej i o gotowości do ofiar z tego powodu.

Z pewnością późniejsze stanowcze rozgraniczenie narodu i państwa w świadomości społecznej było wynikiem empirycznym - państwo nie istniało, a naród istniał nadal i podejmował próby odbudowy państwa. Jak powszechne były te myśli?

Po upadku powstania listopadowego nie wszyscy jego uczestnicy udali się na emigrację, a jednak o tej mniejszości pisano więcej niż o tych, którzy pozostali w kraju, a pozostała znaczna część oficerów, ogromna większość urzędników, a wśród nich także i niektórzy zaangażowani w powstaniu. Wszyscy musieli złożyć odpowiednie oświadczenie i prawie wszyscy zgłosili lojalność wobec Mikołaja I. Znowu więc po latach działał ten sam schemat w sprawie obowiązku wobec narodu i obowiązku wobec państwa lub wobec panującego.

Istnienie Księstwa, a później Królestwa, przecież Polskiego, a także ówczesne rozumienie obowiązków żołnierza zamazywały nieco granicę między lojalnością wobec własnego panującego a służbą dla obcej, a nawet wrogiej potencji. Dawni

S40

kościuszkowscy oficerowie służyli więc w Legionach, później w armii Księstwa, później jeszcze pełnili wysokie funkcje w Królestwie. Wraz z upadkiem pow­stania listopadowego, likwidacją odrębności Księstwa Poznańskiego (nie było zresztą ono uważane za pozostałość państwa polskiego), a wreszcie z likwidacją Rzeczypospolitej Krakowskiej znikły te wszystkie formy państwowości, które mogłyby być uważane za kontynuację państwa polskiego, Królestwo bowiem, pozbawione konstytucji, sejmu, armii i innych atrybutów państwa, nie stwarzało okazji do złudzeń.

W zaborze pruskim tak miało już być do końca, a rosnące prześladowania Polaków i napór niemczyzny prowadziły do wynarodowienia części ludności polskiej i do wyrobienia przekonania w pozostałej części, że żadna ugoda nie jest tu możliwa. W zaborze rosyjskim bowiem przegroda, chroniąca przed wyna­rodowieniem, wzniesiona przez przegrane powstanie, była wbrew pozorom bardziej skuteczna, niżby się wydawać mogło i nadawała pokojowym poczy­naniom organiczników właśnie narodowy charakter. Później rewolucja 1905-1907, budząc nadzieje przemian społecznych, stwarzała też poprzez wymuszenie na rządzie carskim ustępstw w sprawach narodowych nadzieje na poprawę także i w tej dziedzinie, nie tak ą Jednakże, aby można było mówić o odbudowie państwa polskiego za zgodą caratu. Jedynie w Galicji w dobie autonomii wydawać by się mogło, że otwiera się właśnie droga do państwa, dalekiego jeszcze, ale być może możliwego do osiągnięcia. Sejm, język narodowy, pozycja Węgier w dualistycznej monarchii, urzędnicy Polacy, osłabienie władzy centralnej - wszystko to, jeśli oceniane było na pierwszy rzut oka, mogło budzić nadzieje.

Ale przecież nadzieje tylko dla części Polaków. Trzecia ćwierć XIX wieku była może tym okresem, w którym najsilniej ważyły granice zaborów na świadomości narodowej. Groziło już może nie niebezpieczeństwo, lecz perspektywa niebez­pieczeństwa powstania trzech narodowości. Żywiąc więc nieokreślone nadzieje na niepodległość, mówiono na początku XX wieku o monarchii, że jest ona podobna do poczekalni kolejowej, w której każdy z podróżujących narodów znalazł już sobie jakiś wygodny kącik i chociaż wie, że pociąg jego kiedyś nadejdzie, w gruncie rzeczy nie bardzo chętnie ruszałby się ze swego miejsca.

Tam więc, gdzie w drugiej połowie XIX wieku próby wynarodowienia były najsilniejsze, nasilniej budziła się opozycja i umacniały się dążenia niepodległo­ściowe. Tam zaś, gdzie te miały stosunkowo lepsze warunki rozwoju, nie przybierały tak dramatycznego charakteru. Ożywienie prądów nacjonalistycz­nych w Europie również oddziaływało na ziemie polskie.

Na początku XX wieku, po walkach narodowowyzwoleńczych z ubiegłego stulecia, po zmianach ustroju wielu państw, różnica między państwem a narodem nie była już tak mglista jak w końcu XVIII wieku. Idea dawnego państwa wielonarodowego wygasła w ciągu XIX wieku. Państwa wielonarodowe, takie jak Turcja czy Austria, traciły swe obce narodowościowo prowincje, które przekształcały się w państwa niepodległe. W ciągu XIX wieku nastąpiło zjednoczenie Włoch, niepodległość otrzymały: Rumunia, Bułgaria, Czarnogóra,

541

Grecja, żywy był ruch ku zjednoczeniu wszystkich Słowian południowych, nastąpiło zjednoczenie Niemiec.

Wezwanie do ratowania narodu u schyłku XVIII wieku po części oznaczało wezwanie do ratowania państwa, XIX wiek przyniósł formułę ratowania narodu bez równoczesnej odbudowy niepodległości. U schyłku XIX i na początku XX wieku wobec emancypacji innych narodów i rozwoju świadomości narodowej granica między obydwoma postulatami znowu się zatarła, a projekty ogłaszane przez państwa zaborcze, obiecujące “byt niepodległy w ramach monarchii", nie mogły już być uznane za wystarczające.

Naród a stany i klasy

Wszystkie trzy państwa zaborcze podobnie jak Rzeczpospolita szlachecka były państwami stanowymi i we wszystkich trzech hierarchia stanów była zbliżona do układu w Rzeczypospolitej. Z upadkiem Rzeczypospolitej stany uprzywilejowane traciły więc najwięcej, bo gwaranta swych praw i przywilejów. Strata z punktu widzenia interesów stanowych, a nie narodowych, byłaby tym mniejsza, im więcej z tych praw gwarantowałyby państwa zaborcze. Wprawdzie nie zapewniały one szlachcie tak szerokich jak przed rozbiorami uprawnień politycznych, a część magnaterii i szlachty poniosła także znaczny uszczerbek gospodarczy na skutek utraty części dóbr, jednakże przedrozbiorowe próby reform społecznych mogły być zapowiedzią zmian równie daleko idących, choć wypływających z zupełnie innych względów. Interes nakazywał więc mającym przywileje stanowe udać się po ich ochronę do zaborców, a interes ten był tym większy, im więcej się miało do stracenia. Z punktu widzenia ochrony swych interesów stany niższe - mieszczaństwo, a przede wszystkim chłopi - mniej niż szlachta i magnateria mogły żywić nadzieję na opiekę ze strony zaborców. Jedynie potrzeby wojskowe i gospodarcze nakazywały bowiem państwom ochronę chłopstwa jako dostarczyciela rekruta i żywności. Tam zaś, gdzie położenie prawne chłopów poprawiono, tak jak np. w Prusach, działo się to kosztem nowych ciężarów ekonomicznych (spłaty za ziemię), ponoszonych przez chłopstwo bezpośrednio lub pośrednio.

Ta konfiguracja działała przez większą część epoki zaborów i była wyko­rzystywana przez zaborców dla powiększenia sprzeczności wewnętrznych w społeczeństwie polskim. Ochronę przywilejów stanowych oferowano więc w zamian za odstępstwo od interesu narodowego, polepszenie sytuacji najniż­szych grup społeczeństwa obiecywano za zwalczanie ruchu niepodległościowego, w wielkim stopniu szlacheckiego przecież, lub za nieangażowanie się w tym ruchu. Przez cały okres zaborów przynależność do narodu i działania na jego rzecz były tłumione nie tylko za pomocą metod policyjnych, ale także za pomocą gry ekonomiczno-społecznym układem sił, były więc niekorzystne dla osobistego interesu pod każdym względem. W tych okolicznościach kształtował się schemat

542

myślowy zupełnie odmienny niż wśród narodów o niezachwianym bycie państwowym, gdzie interes narodu i państwa identyfikowano z interesem osobistym.

Świadomość narodowa i poczucie solidarności narodowej w tych warunkach miały jako siła motoryczna działań narodowych znaczenie szczególne. Nie wszędzie okazały się jednak być siłą dostateczną. Wskazywano już liczne przykłady postaw antynarodowych lub narodowo indyferentnych. Rejestro­wano takie postawy zarówno w okresie bezpośrednio poprzedzającym rozbiory, wkrótce po rozbiorach, w latach powstań i na początku XX wieku. Rejestrowano te przykłady wśród arystokracji, wśród szlachty, mieszczaństwa i chłopstwa, jakkolwiek próba porównywania stanów pod względem ilościowym w tej dziedzinie jest oczywiście niezasadna. Można więc jedynie brać pod uwagę poziom kulturalny, miejsce w hierarchii społecznej, skuteczność oraz zasięg oddziaływania postaw i stopień przymusowości sytuacji. ,

W rządzie Królestwa brali udział przed powstaniem listopadowym liczni arystokraci, a z mieszczan najwyższe stanowisko osiągnął Staszic, i był to dla tej epoki naturalny porządek rzeczy. W zrywie listopadowym także arystokracja i górna warstwa szlachty przez większą część powstania decydowały o jego losach, choć układ był tu już bardziej demokratyczny.

Przed powstaniem styczniowym, gdy tylko dla Polaków pojawiły się możliwości sprawowania władzy, objęli ją przedstawiciele arystokracji i wyższej szlachty. Podczas powstania styczniowego stanowili już mniejszość; do party­zantki poszła głównie drobna i średnia szlachta, mieszczanie, chłopi.

W tym kierunku szła właśnie ewolucja, przodownictwo w narodzie obejmo­wali nowi ludzie.

Postawy klas społecznych, a nie stanów, i ich działania w sprawach narodowych kształtowały się według innego klucza. Przede wszystkim czołowa klasa epoki, burżuazja, wyjąwszy obszarnictwo, nie odziedziczyła po niepo­dległości tradycji udziału w rządzeniu krajem. Za Rzeczypospolitej nie miała praw, za Księstwa i Królestwa, choć formalnych przeszkód nie było, to zbyt niskie w społeczeństwie zajmowała jeszcze miejsce i z wysokości tronu otoczo­nego urodzonymi mało jeszcze widoczne. Brak tradycji i zainteresowanie wyłącznie działalnością zawodową oznaczały w konsekwencji brak aspiracji. Pierwsze liczące się próby sięgnięcia po władzę lub przynajmniej po udział we władzy stanowiły dopiero inicjatywy największego podówczas bankiera- war­szawskiego, Leopolda Kronenberga, w dobie powstania styczniowego.

Burżuazja była też z pochodzenia w swej przeważającej części narodowoś­ciowo obca. Wielcy bankierzy warszawscy schyłku XVIII wieku byli to, z wyjątkiem Prota Potockiego, cudzoziemcy lub Żydzi, Żydami była większość przedsiębiorców, liwerantów i bankierów warszawskich epoki Księstwa i Królestwa, ten sam układ utrzymał się w okresie międzypowstaniowym i dopiero po powstaniu styczniowym wśród burżuazji “miejskiej" Królestwa wzrastać zaczynał procent Polaków, był on jednak nadal nieznaczny.

Podobnie jak w Warszawie, czasem nawet w jeszcze wyrazistszych propor-

543

cjach, przedstawiał się skład narodowościowy burżuazji innych ośrodków Królestwa. W Łodzi i w okręgu łódzkim ogromna większość fabryk należała do Niemców lub Żydów, też nie zawsze urodzonych na ziemiach polskich. W roku 1892 doszło w Łodzi i okręgu do rozruchów, które objęły kilkadziesiąt tysięcy robotników, a których przyczyną były między innymi konflikty na tle narodowo­ściowym między robotnikami a fabrykantami. Władze rosyjskie zmuszone były w trosce o zachowanie porządku ogólnego przedsięwziąć rozmaite kroki. Zarządzono więc m.in., aby średni personel fabryczny i fabrykanci w wyzna­czonym terminie opanowali jeden “z dwu miejscowych języków" (tzn. polski lub rosyjski). W osobliwy sposób splotły się w tym wypadku sprawy narodowe i klasowe. Traktowanie języka rosyjskiego i polskiego jako równoprawnych języków “miejscowych" było oczywiście absurdem, mającym służyć lub co-najmniej sprzyjać rusyfikacji, faktycznie zaś wobec faktu, że robotnicy w większości nie znali rosyjskiego, zmuszało to obcokrajowców do uczenia się polskiego. Zarządzenie miało też służyć ochronie porządku ogólnego, tym samym i interesom burżuazji, w interesie tym zaś nakładało na nią obowiązek dostosowania się do wymagań wynikających z narodowego charakteru klasy robotniczej. Podobnie też było w Zagłębiu Dąbrowskim, Radomiu, Lublinie i w innych pomniejszych ośrodkach gospodarczych.

W zaborze pruskim wielką burżuazję w znacznym stopniu stanowili Niemcy. Obszarnicy śląscy łączyli w swym ręku działalność produkcyjną w rolnictwie z działalnością przemysłową, przybysze z głębi krajów niemieckich byli głównymi akcJonariuszami górnośląskich hut i kopalń; Polacy stanowili i w tej klasie mniejszość, plasowali się jedynie w kategoriach średnich przedsiębiorstw w Poznaniu i okolicy, a rzadziej w innych częściach zaboru.

Wśród słabej burżuazji galicyjskiej nieco więcej było nazwisk polskich, i tam jednak były to nazwiska związane przeważnie z mniejszymi przedsiębiorstwami lub nazwiska obszarników, dla których działalność przemysłowa lub handlowa była jedynie niewielkim marginesem produkcji rolnej.

Burżuazja wreszcie w większości dziedzin produkcji i przez większą część okresu poprzedzającego I wojnę światową ze względu na swoje korzyści gospodarcze zainteresowana była związkiem z państwami zaborczymi. Nie zawsze przynależność do państw zaborczych oznaczała korzystny wpływ na rozwój przemysłu lub pozostałych dziedzin gospodarki, mogła oznaczać jedynie możliwość wysokich, czasem rabunkowych zysków dla przedsiębiorców i kupców. Tak było, gdy za czasów Królestwa robili oni majątki na dostawach wojskowych, tak było, gdy przedsiębiorcy z Królestwa budowali koleje na wschód, gdy fabrykanci łódzcy wysyłali swe tandetne towary na chłonne rynki wschodnie, tak było za krótkotrwałej i zawrotnej koniunktury w Prusach po wygranej wojnie z Francją.

Nic więc dziwnego, że perspektywa zamknięcia tych możliwości przez utworzenie niepodległego państwa polskiego nie budziła aprobaty wśród burżuazji.

Kolizja interesu klasowego, osobistego burżuazji i dążeń narodu do odzys-

544

kania niepodległości była w tym przypadku jeszcze bardziej wyraźna niż dotycząca stanu szlacheckiego, był więc to dalszy czynnik zwiększający powścią­gliwość burżuazji w angażowaniu się w działania niepodległościowe lub wiodący ją ku wystąpieniom jawnie antynarodowym. Tak było, gdy osadnicy niemieccy z rejonu Łodzi współdziałali z wojskami rosyjskimi w zwalczaniu powstańców w 1831 roku, tak było w czasie rewolucji 1905-1907 roku, tak też było w przerwach między wielkimi napięciami, gdy przemysłowcy przedstawiali władzom memoriały głoszące niższość robotnika polskiego w porównaniu z obcym, obcość przemysłu na ziemiach polskich i zasługi cudzoziemców w dziedzinie jego rozwoju, gotowość współpracy obcych poddanych z rządem przeciwko polskiemu ruchowi niepodległościowemu.

Równocześnie jednak aktywność burżuazji w rozmaitych dziedzinach działa­lności społecznej była duża. Naród był wartością odległą i mało w gruncie rzeczy przydatną w działalności gospodarczej, społeczeństwo ukształtowane wedle burżuazyjnych zasad było walorem wielkim, sprzyjającym bogaceniu się, rozwojowi gospodarczemu i dobrobytowi. Ci najbardziej krótkowzroczni nie dostrzegali nawet tego i przeciwni byli jakimkolwiek wydatkom jeśli nie przynosiły konkretnego i szybkiego zysku. Ci nieco dalej patrzący gotowi byli ponosić pewne ciężary dla propagandy takich właśnie idei. Składali ofiary pieniężne na cele filantropijne, fundowali szpitale i szkoły przemysłowe, popra­wiali warunki pracy w swych zakładach. Bliżsi narodowi uczestniczyli w akcjach o jeszcze bardziej wyraźnym charakterze, niektórzy, bardzo nieliczni, angażowali się nawet w bezpośrednią pracę niepodległościową i eksponowali wbrew genealogii swą polskość (np. Natansonowie).

Drobnomieszczaństwo, rzemieślnicy rozmaite zajmowali postawy w spra­wach narodowych. Ich interes jako drobnych producentów nie był tak związany ze sprawą bytu państwowego jak interes burżuazji, produkowali dla niezbyt dalekiego odbiorcy, zapewne w zasadach polityki wobec rzemiosła orientowali się na tyle słabo, że niezbyt sprawnie mogli powiązać jej zmiany ze zmianami państwowymi.

Ich postawy mogły wynikać więc zarówno z własnego interesu, z doznanych represji i rozżaleń osobistych o zajęty i zniszczony przez obcych żołnierzy warsztat produkcyjny, o nie zapłacone rachunki oficerskie, jak z nieco szerszych motywów, takich jak trudności porozumienia się z obcojęzycznymi urzędnikami, czy wreszcie z całkiem świadomego poczucia przynależności narodowej. Przy­należność ta w ciągu XIX stulecia umacniała się wśród drobnomieszczaństwa szybciej w zaborze pruskim i w Królestwie, wolniej w Galicji. O wyznaczaniu inteligencji szczególniejszej roli w sprawach narodowych była już mowa. Rola owa była przyjmowana przez inteligencję polską, a większość w tej warstwie to Polacy, nawet w tych miastach, które po rozbiorach przypadły Prusom, choć tam właśnie nacisk żywiołu obcego na inteligencję był najsilniejszy.

We wszystkich trzech zaborach władzą kontrolującą, karzącą, wkraczającą w razie konfliktu z fabrykantami, była władza obca narodowo. Jedynie w kilku wystąpieniach tkaczy z okolic Łodzi w latach 20-ych XIX wieku spotkali się oni z

35 Społeczeństwo polskie..

545

represjami ze strony władz konstytucyjnego jeszcze Królestwa Polskiego. Później, po powstaniu listopadowym, w takich sytuacjach wkraczała już policja rosyjska i rosyjskie wojsko. W buntach tkaczy śląskich o dwadzieścia lat późniejszych, jeśli wśród buntujących się byli i Polacy, i Niemcy, władze tłumiące bunt były wyłącznie niemieckie. Również w drugiej połowie stulecia obce władze zakazywały strajków i zgromadzeń, śledziły działaczy i skazywały przywódców. W tym względzie sytuacja robotników była więc podobna do sytuacji chłopów. Była jednakże i istotna różnica.

Władze zaborcze, choć chroniły interes wielkiej własności ziemskiej i stanu szlacheckiego, ze względów politycznych nieraz przeciwstawiały chłopów szla­chcie, jak w czasie rabacji w Galicji czy w czasie powstania styczniowego w Królestwie. Burżuazja nie stanowiła, tak jak szlachta, samodzielnej siły politycznej w pierwszej połowie XIX wieku, a i w drugiej jako siła polityczna nie zawsze była przez zaborców doceniana. Była ponadto w stosunku do zaborców bardziej lojalna niż szlachta. Dlatego też nie próbowano przeciwstawiać jej robotników. Dlatego w rozumieniu robotników burżuazja bliżej była zaborców niż w rozumieniu chłopów szlachta.

Konflikty robotników z fabrykantami również miały aspekt narodowo­ściowy. Wśród robotników zdecydowaną większość stanowili Polacy - wśród fabrykantów byli bardzo nieliczni. Tak więc obie przyjazne sobie potencje -władze zaborcze i burżuazja - miały w rozumieniu robotników element narodowej obcości. Antagonizm klasowy pokrywał się więc w tym wypadku z antagonizmem narodowo-politycznym, a zbieżność ta umacniała także poczucie przynależności nie tylko do jednej klasy, lecz i do jednego narodu.

Powstanie partii robotniczych i rozwój teoretycznych podstaw ich działania wysunęły na jedno z pierwszych miejsc w programach politycznych problem narodu i niepodległości. Jak wiadomo, odmienne były stanowiska różnych odłamów ruchu robotniczego w tej materii, różnice te nie wynikały jednakże ze stanu świadomości narodowej klasy robotniczej, lecz z całej koncepcji przemian społecznych i politycznych. Uwaga, jaką im w ruchu robotniczym poświęcano, świadczyła o znaczeniu dla robotników spraw narodowych, właśnie o wysokim już stopniu poczucia przynależności do narodu polskiego. I liczne były wypadki w czasie rewolucji 1905-1907 roku, że robotnicy bez względu na przynależność partyjną manifestowali za przywróceniem języka polskiego w szkołach i urzędach.

Naród polski a narody i narodowości na ziemiach polskich

W czasie rozbiorów stopniowe ograniczanie państwa polskiego oznaczało także eliminację z tego obszaru ludności innych nacji, zamieszkujących peryferie Rzeczypospolitej. Po ostatnim rozbiorze i po przemianach terytorialnych początku XIX wieku sytuacja w każdym z zaborów ukształtowała się odmiennie.

546

Granice Królestwa zamknęły w sobie wyłącznie ziemie o większości etnicznie polskiej, a naród dominujący w państwie, do którego Królestwo było przy­łączone, tj. rosyjski, był tu reprezentowany bardzo nielicznie; Rosjan, obywateli Królestwa, było niewielu. W Galicji znalazły się ziemie o większości polskiej, a także i takie, gdzie większością nie była ludność polska, nie niemiecka także, lecz ukraińska lub indyferentna narodowo. W granicach państwa pruskiego znalazły się oprócz przeważająco polskich, także ziemie o liczącej się mniejszości niemieckiej, wzmocnionej jeszcze przez kolonizacje.

Nie był to obraz statyczny. Wprawdzie procesy, które w nim zachodziły, nie zmieniały jego istoty, jednak wprowadzały do niego pewne komplikacje. Ruchy migracyjne ludności wewnątrz zaborów i między zaborami przesunęły do Królestwa nieco ludności niemieckiej, emigracja za ocean i do krajów Europy zachodniej zmieniła trochę proporcje także w zaborze pruskim na niekorzyść żywiołu polskiego, nie zmieniając proporcji w pozostałych zaborach. Dawały o sobie znać skutki działań germanizacyjnych i rusyfikacyjnych.

Ze względu na pozycję wobec najważniejszej, ale nie najliczniejszej mniej­szości narodowej sytuacja narodu polskiego najkorzystniej przedstawiała się w Królestwie, mniej korzystnie w Galicji, najmniej korzystnie w zaborze pruskim. W pierwszej fazie dziejów porozbiorowych sekundowała temu układowi także polityka państw zaborczych wobec Polaków. Stopniowo następować jednak zaczęły zmiany.

Po powstaniu listopadowym umocniły się tendencje rusyfikacyjne w Kró­lestwie, by po powstaniu styczniowym jeszcze bardziej przybrać na sile, a przejściowo osłabnąć po rewolucji 1905 1907 roku, zawsze jednak były to działania aparatu administracyjnego, władzy, a nie ludności, i nawet problem Chełmszczyzny z ostatniej fazy panowania rosyjskiego również w ten sam sposób należałoby traktować. Ponieważ zaś mówi się tu nie o politycznych losach narodu polskiego, lecz o społeczeństwie polskim, ta sprawa do tematu już nie należy.

W Galicji początkowe próby umocnienia niemczyzny nie przyniosły rezul­tatu, budząca się świadomość narodowa ukraińska wygrywana była następnie przez Austrię przeciw Polakom, jednakże tylko o tyle, o ile było to wygodne dla Austrii, a nie dla Ukraińców. Struktura stanowa i klasowa zwiększała wynika­jącą i tak z samej liczebności przewagę Polaków i do konfliktu narodowego dorzucała konflikt społeczny. Rosła niechęć mniejszości ukraińskiej do wię­kszości polskiej, tym silniejsza, im mniej korzystnie na danym terenie przed­stawiały się proporcje narodowościowe dla Polaków. W Galicji jako całości jednak ani ta nacja, ani żadna inna nie zagroziły stanowi posiadania Polaków ani w sferze gospodarki, ani kultury, ani nawet na dłuższą metę w sferze politycznej. Sytuacja w Galicji o tyle się więc różniła od sytuacji w Królestwie, że napięcia w sprawach narodowych narastały tu nie tylko na linii społeczeństwo—władza, lecz także na linii część społeczeństwa—inna część społeczeństwa.

W zaborze pruskim od samego początku postanowiono postępować dwiema drogami: drogą umacniania żywiołu niemieckiego na ziemiach polskich i drogą

547

wynaradawiania Polaków. Pierwszy z tych dwu sposobów postępowania by} realizowany wielkim nakładem kosztów i sił ludzkich, im bliżej końca XIX wieku, tym bardziej intensywnie. Akcje władz i organizacji niemieckich popierających krzewienie niemczyzny przyniosły efekty mniejsze od spodziewanych, jednak przyczyniły się do zmniejszenia polskiego stanu posiadania w rolnictwie (wykup ziemi, osadnictwo), nie wpływając na jego stan w miastach. Wynaradawianie ludności polskiej nie wszędzie i nie we wszystkich warstwach społecznych przyniosło jednakowe wyniki. Oddziaływanie przez szkołę czasem było sku­teczne, czasem zwiększało tylko opór ludności. Działając środkami ekonomicz­nymi i politycznymi udało się zniemczyć część szlachty pomorskiej, a także znaczną część ludności mieszczańskiej.

W sumie największe efekty w dziedzinie wynaradawiania Polaków osiągnięto w zaborze pruskim, tam również jednak i polska świadomość narodowa była silnie pobudzana właśnie przez nacisk niemczyzny. Najłatwiej też rozwijał się polski nacjonalizm tam, gdzie naród polski był poddawany największemu naciskowi, tam, gdzie najsilniej tępiono polskość - w zaborze pruskim, najsłabiej zaś - w sytuacji przeciwnej, w Galicji.

W Rzeczypospolitej przedrozbiorowej ludność żydowska była dość liczna, rozsiana jednak nierównomiernie. Najwięcej Żydów mieszkało we wsiach i w małych miasteczkach na ziemiach wschodnich, w Małopolsce i na Mazowszu, najmniej w zachodnich dzielnicach kraju.

Ograniczenia praw dotyczące Żydów przed rozbiorami i po rozbiorach nie tylko się nie zmniejszyły, lecz w niektórych wypadkach nawet wzrosły. W zaborze pruskim Żydzi mieli obowiązek uzyskiwania szczególnego rodzaju dokumentów, tzw. listów protekcyjnych, zezwalających im na pobyt na terenie kraju, nie mieli jednak prawa przenoszenia się do innej miejscowości bez zgody władz, nie mieli praw politycznych ani prawa uprawiania niektórych zawodów, w tym także udzielania pożyczek pieniężnych na procent, płacili specjalne podatki, w niektórych miastach nie było im wolno należeć do cechów rzemieślniczych, znosili też rozmaite inne ograniczenia i ciężary prawne. Nie wszędzie jednak stosowano je z jednakową skutecznością: na terenie przyłączonym do Prus po trzecim rozbiorze ludności żydowskiej było dużo i o wiele trudniej przychodziło stosowanie tych wszystkich restrykcji niż wobec Żydów zamieszkujących na Pomorzu, znacznie mniej licznych.

Od roku 1802 zaczęto stopniowo uchylać te dyskryminacyjne przepisy, aż wreszcie w połowie stulecia Żydzi stali się pełnoprawnymi obywatelami państwa. Jednakże polityka stosowana przez władze pruskie wobec Żydów w początkowej fazie, szczególnie dotkliwa dla najuboższych, doprowadziła do opuszczenia granic zaboru pruskiego przez część biedniejszej ludności żydowskiej.

W Galicji Zachodniej na początku XIX wieku ponad 3% ludności stanowili Żydzi, w Galicji Wschodniej było ich blisko 9% w stosunku do liczby ludności. Podobnie jak w zaborze pruskim również tu zakazywano Żydom wykonywania niektórych zajęć, ograniczano działalność ich samorządu, zakazywano dzier­żawy gruntów, karczm, młynów, zamieszkiwania na wsi. Podobnie też jak w

548

zaborze pruskim w pewnych okresach podejmowano próby germanizacji ludności żydowskiej.

Początkowo Żydzi w Księstwie byli wedle litery konstytucji równoupraw­nieni. Już w roku 1808 ograniczono jednak prawa polityczne Żydów, ograni­czono też prawo zamieszkiwania w niektórych częściach Warszawy, prawo nabywania dóbr ziemskich i wprowadzono różne inne restrykcje. W latach następnych dodano do nich dalsze.

Również w Królestwie Polskim obowiązywały rozmaite przepisy bądź uszczuplające prawa Żydów, bądź nakładające na nich szczególne ciężary. Za czasów Wielopolskiego zniesiono wreszcie wszystkie te ograniczenia, ale później, już po powstaniu styczniowym, wprowadzono niektóre ponownie (zakaz zamieszkiwania Żydów w niektórych obszarach przygranicznych, wprowadzony w roku 1891 zakaz nabywania i dzierżawienia gruntów wiejskich). Jednakże przez cały czas istnienia ograniczeń praw Żydów były one w różny sposób omijane. Czasem samo prawo przewidywało pewne wyjątki, jak np. w Księstwie, gdzie prawa polityczne otrzymywali ci z Żydów, którzy uzyskali na to specjalny patent księcia i opłacali koszty w wysokości około 3000 złotych. W większości przypadków jednak Żydzi unikali dyskryminacyjnych przepisów drogą prze­kupstwa urzędników, ukrywania faktycznego stanu rzeczy i wprowadzania władz w błąd oraz za pomocą rozmaitych podobnych środków. Niekiedy też sprzyjało im niedołęstwo władz.

Poprzednio uczyniona uwaga o zmienności struktury narodowościowej społeczeństwa zamieszkującego ziemie polskie dotyczy również Żydów. I oni w niektórych okresach zmieniali masowo miejsce zamieszkania. Po zakazie nabywania i dzierżawienia dóbr ziemskich przenosili się do miast i miasteczek, gdy zaś w latach osiemdziesiątych XIX w. wybuchły w Rosji pogromy - fala Żydów z guberni sąsiadujących z Królestwem osiągnęła Warszawę, Łódź i Zagłębie Dąbrowskie.

Idzie wszakże tak w przypadku Żydów jak i innych narodowości, również o inny rodzaj przemian, nie tylko o przemieszczenia terytorialne. Niektórzy obcej narodowości mieszkańcy ziem polskich, a także obcy przybysze, stykając się z ludnością polską przyjmowali jej obyczaje, zawierali mieszane związki rodzinne, galicyjscy urzędnicy, Niemcy i Czesi, po kilkunastu latach urzędowej działalności mówili już po polsku i tu osiadali po przejściu na emeryturę, zdarzało się, że oficerowie rosyjscy, jak Tuwimowski porucznik Iłganow, żenili się z Polkami, zamożni lub bogaci Żydzi przyjmowali chrzest, kształcili dzieci w szkołach ogólnie dostępnych i wydawali córki za mąż za chrześcijan - inteligentów czy właścicieli ziemskich. Cudzoziemcy rozmaitych narodowości asymilowali się na polskiej ziemi, niekiedy nawet zmieniali nazwiska na brzmiące po polsku.

Najbardziej masowy charakter miał jednak proces polonizacji wśród obcych robotników. Byli to bądź dawni rzemieślnicy-imigranci z pierwszej połowy stulecia, bądź niedawno przybyli specjaliści. Ci trzymali się raczej z pewnym dystansem do robotników Polaków, należeli do arystokracji robotniczej, czasem bywali bliżsi fabrykantom i majstrom niż swym towarzyszom.

549

Inaczej było z dawnymi osadnikami. Większość z nich już od dawna weszła w skład klasy robotniczej i pracowała w drugiej połowie XIX wieku w warunkach takich, w jakich pracowali Polacy. Wspólna praca obok siebie w dużym zakładzie łatwiej pozwalała zauważyć także wspólność doli i spraw. Wspólne sprawy zaś łatwiej pozwalały dostrzegać i to, że fabrykant, przedsiębiorca, a więc ten, czyje interesy pozostawały w sprzeczności z interesem robotników, naj­częściej nie był Polakiem. Na tym tle, na tle wspólnoty interesów klasowych kształtować się zaczynało poczucie więzi między robotnikami różnych naro­dowości a robotnikami Polakami i rósł dystans między cudzoziemskimi robotnikami a przedsiębiorcami nieraz tej samej co oni narodowości. Zjawiska te wpływały przyspieszająco na asymilację mniejszości narodowych.

Były jednakże i znaczne siły procesowi temu przeciwdziałające. W każdym zaborze w stosunku do narodowości “państwowej" była to polityka państwa przeciwdziałająca wynarodowieniu swych obywateli i włączająca ich do akcji rusyfikacyjnych lub germanizacyjnych, w wypadku narodowości dopiero kształ­tujących swą odrębność lub znajdujących się pod wpływami ideologii nacjona­listycznej (np. Litwini, Ukraińcy) - dążenie do wydobycia się z pozostałości dominacji polskiej i niechęć lub wrogość związana właśnie z dotychczasową polską przewagą, jeśli idzie o Żydów - przepisy izolujące ich od reszty społeczeństwa, wreszcie ich odrębność kulturalna i wyznaniowa oraz działalność żydowskich organizacji samorządowych i religijnych konserwujących tę odrę­bność (np. szkoły religijne, tzw. chedery). Z tej najliczniejszej po Polakach grupy narodowościowej zamieszkującej ziemie polskie tylko bardzo nieznaczny pro­cent, można szacować, że mniejszy niż w wypadku innych narodowości, i to jedynie w sferach burżuazyjnych i inteligenckich, uległ polonizacji. Reszta nie tylko się nie zasymilowała, ale pozostała poza głównym nurtem życia naro­dowego, obca jego problemom.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Zależności i dystanse społeczne

Zależności i dystanse polityczne

Ziemie polskie weszły w wiek XIX z podstawowym konfliktem społecznym, w który zaangażowane były cztery piąte narodu, z konfliktem między chłop­stwem a szlachtą o wolność i o ziemię. W wiek XX wchodziły z rewolucją, wszczętą przez klasę, której nie było na początku XIX wieku, przeciwko również nowej klasie. Nie oznaczało to, że poprzedni antagonizm całkowicie wygasł, w porównaniu jednak z nowym zarówno pod względem napięcia, jak i pod względem zakresu, w dobie pouwłaszczeniowej zszedł na plan drugi. Nastąpiła w ciągu wieku XIX zmiana linii dzielącej społeczeństwo na antagonistyczne grupy.

Z linią tą przecinała się inna, wyznaczająca inny podział, aktualny przez cały wiek XIX, podział na będących pod panowaniem obcym i na zaborców sprawujących władzę.

Nowe klasy zajmowały więc ważne miejsce społeczne, nie dziedzicząc, po klasach poprzednich ani władzy, ani doświadczeń w jej sprawowaniu. Gdy u schyłku Rzeczypospolitej dyskutowano, czy inne stany zrównać w prawach ze stanem szlacheckim, czy też nadać im szlachectwo, pod tym pozornie para­doksalnym sporem kryło się oczywiście założenie trwałości instytucji "ustro­jowych i posługiwania się nimi także przez nowe grupy społeczne w dotych­czasowy sposób. Upadek państwa wykluczył na przyszłość tę wówczas nie zrealizowaną koncepcję. Nowe klasy społeczne nie miały więc uczestniczyć w korzystaniu z dotychczasowego aparatu władzy własnego państwa i w przekształcaniu go, nie miały korzystać w normalny sposób z doświadczeń politycznych swych poprzedników ani w normalny sposób gromadzić doświa­dczeń własnych, a to nie pozostało bez wpływu zarówno na koncepcje niepodległościowe, jak i później na kształtowanie się aparatu władzy w niepodległej Polsce. Zdarzało się wprawdzie w innych krajach, że nowe klasy przejmowały władzę, przeważnie jednak one same lub władza przez naród uznawana obalała dawny układ. Na ziemiach polskich uczynił to zaborca.

551

Na społeczne skutki takiego stanu rzeczy nakładała się nietrwałość i zmienność aparatu władzy państw zaborczych i granic, zmienność polityki wewnętrznej. Od ostatniego rozbioru, po którym przecież jeszcze przez dwa lata stabilizowały się granice, do wkroczenia wojsk napoleońskich na ziemie polskie upłynęło zaledwie lat 11, a i w tym krótkim okresie, choć na ziemiach polskich działań nie prowadzono, odgłosy wojny docierały nad Wisłę, a Polacy walczyli w różnych częściach Europy. Od utworzenia Księstwa Warszawskiego do powiększenia jego granic upłynęły dwa lata, do upadku Księstwa następnych pięć, jeśli nawet wliczyć w to okres końcowy jego istnienia, od utworzenia Królestwa do powstania listopadowego i istotnych przemian ustrojowych - lat piętnaście, a dodać trzeba, że i w tym krótkim okresie formalnej stabilizacji zmieniła się polityka wobec Polaków, zmienił się król i jego reprezentacja w Królestwie, było kilka spisków i wielkie procesy polityczne, również w samej Rosji, było kilka buntów czeladzi i robotników, rozruchy chłopskie i faktyczne zawieszenie niektórych ważnych postanowień konstytucji Królestwa.

Tak było i w późniejszych okresach pozornej stabilizacji, a żaden z nich między rozbiorami a powstaniem styczniowym nie przekroczył piętnastu lat.

W ciągu siedemdziesięciu lat było na ziemiach polskich sześć powstań narodowych, a po każdym z nich zmieniały się, jeśli nie granice, to przynajmniej ustrój wewnętrzny. W każdym z zaborów kilkakrotnie zmieniano radykalnie podziały administracyjne, kompetencje władz, prawa, likwidowano i wprowa­dzano ponownie instytucje samorządu, a szczególnego znaczenia wszystkim tym zmianom władzy i administracji dodawał przecież fakt, że nie była to władza narodowa, tylko obca, z istoty rzeczy mniej trwała.

Czy w tej sytuacji mogły się wytworzyć trwałe dystanse i zależności polityczne? Pytanie jest raczej retoryczne, zdawałoby się bowiem, że wszystko przeciwdziałało powstaniu trwałych układów w tej dziedzinie. Wydaje się jednak, że wbrew wszystkiemu układy takie można zauważyć.

Pierwszy z nich wynika ze wspomnianej obcości i płynności władzy. W powszechnym odczuciu, nawet u ludzi, którzy nie zdawali sobie sprawy z istoty przemian ustrojowych - a ludzi takich była przecież większość - kształtowało się przeświadczenie, czasem może niezupełnie uświadamiane odczucie, że na to, kto rządzi i jak rządzi, nie ma się wpływu. O losach państwa, o przynależności jego części do zaborczych potencji decydowano w sposób niezrozumiały i nie do zaobserwowania dla ogromnej większości mieszkańców ziem polskich. Traktaty rozbiorowe, decyzje o utworzeniu Księstwa Warszawskiego, Kongres Wiedeń­ski, likwidacja ubogiej autonomii Księstwa Poznańskiego i bogatszej

Królestwa Polskiego, decyzje w sprawie zniesienia poddaństwa i w sprawie uwłaszczenia chłopów, zmiany ustrojowe w Galicji w epoce Wiosny Ludów i w dobie rozszerzania autonomii - wszystkie te decyzje zapadały w kręgach ogromnie dalekich i w sposób przeważnie niezrozumiały dla większości spo­łeczeństwa polskiego. Idzie zaś nie tylko o to, że niektóre z tych decyzji, przesądzających przecież o losach kilku lub kilkunastu milionów ludzi, podej­mowane były gdzieś daleko, w miejscu i okolicznościach nie zawsze wyobra-

552

żalnych. Harmonizowało to z duchem ogólnie przyjętej w pierwszej połowie wieku doktryny prawno-państwowej, doktryny legitymistycznej, i zdarzało się także w innych państwach. Nie tylko o to idzie, że o losach narodu decydowały potencje narodowi wrogie - było tak przecież i w wypadku Czechów, i Włochów, i jeszcze innych nacji europejskich. W wielu jednak przypadkach, gdy sytuacja tych społeczeństw stawała się nie do zniesienia, podejmowały one próbę, drogami legalnymi lub . siłą, zmiany dotychczasowych warunków, złamania prawa i wprowadzenia nowego porządku. Bywały wśród tych rewolucji również i nieudane, nie przynoszące sukcesu, było wszakże sporo takich, które coś zmieniały. Od tej największej francuskiej, ze schyłku poprzedniego stulecia, przez rewolucję lipcową we Francji, przez skuteczną przecież walkę o niepodległość Grecji i Belgii, przez ruch czartystów, rewolucję lutową i Wiosnę Ludów, wreszcie przez zjednoczenie Włoch - narody uczyły się skuteczności swych interwencji, choćby na pewien czas. Wszystkie interwencje podejmowane przez społeczeń­stwo polskie w sprawie swego losu w XIX wieku nie przyniosły zamierzonych skutków i wszystkie pociągnęły za sobą w efekcie pogorszenie warunków bytu narodowego. Niezależnie od tego więc, że w niektórych przypadkach mogły nawet umacniać świadomość narodową i budować mocniejszą przegrodę między zaborcą a ludnością polską, równocześnie, przynajmniej na pewien czas, pozostawiały przeświadczenie o nieskuteczności i bezcelowości tego rodzaj działań. Na skutki legitymistycznych działań, na skutki Świętego Przymierza w psychice społecznej nakładały się więc obserwacje wielkiej odporności istniejącej władzy i sił o niej decydujących.

Brak legalnego przedstawicielstwa społeczeństwa lub ograniczenie kompe­tencji tego przedstawicielstwa tam, gdzie ono istniało, pogłębiało przeświad­czenie o dystansie dzielącym władzę od społeczeństwa. Władza przybierała więc postać siły trudnej do pokonania lub niepokonanej, dalekiej - wszak również geograficznie siedziba władz centralnych każdego z państw sprawujących władzę nad ziemiami polskimi była poza tym obszarem i kształtującej się całkowicie niezależnie od woli społeczeństwa. Że społeczeństwo to, mimo wszystko, zdobywało się co jakiś czas na sprzeciw wobec tej władzy, to już sprawa inna, związana z zasobem sił psychicznych narodu.

Władza była ponadto obca. Obcość polegała nie tylko na tym, że władza uchylała dawny porządek i dawne prawa, a na ich miejsce wprowadzała nowe, nie zawsze zgodne z duchem przyzwyczajeń i obyczajów narodowych, nie zawsze nawet zrozumiałe. Polegała również na tym, że każde z posunięć władzy służyło przede wszystkim obcemu interesowi, a miejscowemu służyć mogło tylko wtedy, gdy ten nie kolidował z interesem zaborcy. Gdy więc na granicach Królestwa Polskiego ustanowiono wysokie cła, trudną do przebycia przez obcy przemysł barierę, mogła być ta bariera także i protekcją dla przemysłu Królestwa, nie z tego względu jednak, a ze względów wynikających z potrzeb gospodarczych Imperium została ustanowiona. Rozwój sieci kolejowej mógł sprzyjać rozwojowi gospodarczemu ziem polskich, jednakże układ tej sieci nie był dostosowywany do potrzeb tych ziem, lecz do koncepcji gospodarczych i militarnych państw

553

zaborczych. Jeśli zaś czytelne to jest w poczynaniach gospodarczych, cóż mówić o sprawach politycznych czy narodowych. Dlatego więc nawet wśród tej części ludności, która nie miała jeszcze wyraźnie skrystalizowanej świadomości naro­dowej, każde posunięcie władzy budziło nieufność już z istoty rzeczy. Nawet wtedy bowiem, gdy obywatel nie umiał zdać sobie sprawy z antynarodowego znaczenia rozmaitych posunięć władzy, odczuwał ich praktyczne doraźne skutki na swoich własnych interesach. Chociaż więc najliczniejsza część narodu, chłopi, otrzymali we wszystkich trzech zaborach ziemię na mocy aktów prawnych, wydanych przez obcą władzę, i między innymi dlatego pozostali na uboczu ruchu narodowowyzwoleńczego, jednakże w masie swej nie dali się bardziej za­angażować - doświadczenie uczyło rezerwy.

Władza była nie tylko odległa i obca, lecz na co dzień sprawowana przez obcy aparat, przez obcych urzędników. Jedynie w Księstwie Warszawskim większość urzędników to Polacy, podobnie jak w pierwszej fazie istnienia Królestwa, jak w Rzeczypospolitej Krakowskiej, i wreszcie jak w Galicji w dobie autonomicznej. Nawet i tam jednak najczęściej nad owymi polskimi urzędnikami sprawowali nadzór obcy, obsadzając stanowiska kluczowe. W pozostałych przypadkach większość urzędników była obca. Po jednej stronie więc stali miejscowi, po drugiej zaś obcy urzędnicy na usługach obcej idei i obcego interesu. W razie konfliktu między urzędnikiem a obywatelem władza chroniła urzędnika nie tylko dlatego, że ten działał w jej interesie, lecz także i ze względu na barierę narodowości. W tym układzie obywatel był w stosunku do urzędnika w sytuacji gorszej niż gdziekolwiek indziej, obawy urzędnika przed skargą obywatela były mniejsze, a samowola większa. Nie tylko władza w ogóle, ale i konkretni jej wykonawcy byli niejako z istoty rzeczy wrogami obywatela.

Między obywatelem a władzą powstawał dystans, który również w Polsce po odzyskaniu niepodległości był w pełni czytelny: daleko było do angielskiego wzoru identyfikującego interes obywatela z interesem państwa. Daleko też było do wyrobienia autorytetu władzy. I znamienne, że tam, gdzie władza w większym stopniu pozbawiona była przez dłuższy czas cech wroga - w dobie autonomicznej w Galicji - również postawy ludności wobec władzy kształtowały się inaczej. Znamienne też, że postawy te były przedmiotem dezaprobaty i ironii ze strony mieszkańców Królestwa, tej części ziem polskich, gdzie wrogie cechy władzy były silne, a dystans dzielący ją od obywatela duży.

Zmniejszyły się za to formalne dystanse polityczne między obywatelami. Uchylenie różnic stanowych nie zlikwidowało wprawdzie problemu, pozostały bowiem różnice w prawach wyborczych, w warunkach służby wojskowej i innych dziedzinach. Przy braku podstaw formalnych pozostały jednak istotne różnice faktyczne, dzięki którym u władzy utrzymywali się nadal przedstawiciele grup społecznych, którym formalnie odebrano większość przywilejów. Narastało więc społeczne poczucie rozbieżności między stanem formalnym a faktycznym. Zmniejszyły się też bezpośrednie zależności polityczne obywatela od obywatela. Dawne prawem ustalone zależności uchylono, na ich miejsce weszły nowe, oparte na fundamentach różnic ekonomicznych, a nie politycznych.

556

Zależności i dystanse ekonomiczne - walka klasowa

Struktura społeczna stała się mniej stabilna, częściej ulegała zmianom. Dziedziczne posiadanie ziemi i odpowiadająca temu stratyfikacja społeczna okazały się być rzeczą nietrwałą, a niezniszczalny -jak dotąd sądzono - kapitał, jaki stanowiła ziemia, wobec przemian struktury społecznej i sposobu gospoda­rowania utracił swoją niezawodność jako źródło dochodów, o czym przekony­wały folwarki wystawione na licytację.

Zdarzało się wprawdzie i dawniej, przed rozbiorami, że następowało gwałtowne pogorszenie położenia, a nawet ruina silnych ekonomicznie jednostek lub nawet całych grup. Tak bywało w czasie wojen, buntów kozackich na Ukrainie lub w czasie klęsk żywiołowych. Zazwyczaj jednak po takim załamaniu dawni właściciele wracali na swoje i odbudowywali stan posiadania. Jeśli zaś zamiast nich przychodzili ludzie nowi, działali jednak również na dawnych zasadach. Teraz, w XIX wieku, zmiany były oczekiwane, wywalczone i zdawano sobie z tego sprawę, że nieodwracalne. Nigdy też dotychczas, jak daleko sięgała ówczesna zbiorowa pamięć, historyczne zmiany nie dotyczyły całej klasy społecznej. I choć w tym znaczeniu terminu klasa nie używano, rozumiano, że zmiany nie są wynikiem indywidualnych sukcesów i niepowodzeń.

Kształtowała się nowa klasa panująca - burżuazja. Jej pozycja ekonomiczna również nie była zbyt trwała; słabość rozwoju rynku, powiązanie z rynkami państw zaborczych, kształtującymi się i kształtowanymi w interesie gospodarki tych państw, często wbrew interesom gospodarki ziem polskich, jak w wypadku Rosji z rynkiem zmiennym, zależnym od urodzajów w prymitywnym rolnictwie, decydowały o nietrwałości tej pozycji. Można więc sądzić, że była ona mniej trwała niż miejsce burżuazji w Prusach i Austrii, może podobna jak w Rosji.

Różniła się zdecydowanie klasą od burżuazji każdego z krajów zaborczych. Największych bankierów schyłku Rzeczypospolitej znano w Europie, a najbo­gatszego z nich, Teppera, nazywano największym bankierem północy. Było w tym zapewne sporo prawdy. W ciągu stulecia urosły w krajach sąsiednich nowe fortuny, zwiększyły się stare do tego stopnia, że trudno było z nimi konkurować najmożniejszym przedstawicielom burżuazji z ziem polskich. Kapitał, którym dysponowali ci związani wyłącznie z ziemiami polskimi, tylko tu mający swe przedsiębiorstwa i interesy, nie bywał w porównaniu z majątkami zagranicznych bogaczy wielki. Ci zaś, którzy mogli się z nimi porównywać, np. właściciele niektórych przedsiębiorstw śląskich, byli nie tylko z tymi terenami nie związani i nie tylko narodowością, ale i interesami obcy.

W porównaniu jednak z malejącym znaczeniem ekonomicznym arystokracji i szlachty pozycja burżuazji rosła. Stawała się ona coraz silniejsza i w końcu wieku XIX doszła do tego, że najbogatszych ludzi na ziemiach polskich szukać należało wśród burżuazji, a nie wśród ziemiaństwa. Mimo wszystko jednakże dystans dzielący najbogatszych od najbiedniejszych uległ pewnej zmianie - w sensie częstotliwości występowania. Zarówno w miastach, jak i na wsi istniały

557

grupy ludności żyjącej w skrajnej nędzy, na początku wieku XIX liczne były wypadki śmierci z głodu lub z wycieńczenia, zdarzały się podobne sytuacje, choć relatywnie rzadziej, i w końcu XIX wieku. W sumie jednak można sądzić, że liczba żyjących w skrajnej nędzy w stosunku do liczby całej ludności ziem polskich była mniejsza w końcu stulecia niż na początku. Jeśli zaś źródła wspominają o takich wypadkach również i na początku wieku XX, pamiętać trzeba, że zwiększył się stopień uwagi, którą tym sprawom poświęcano. Do tych najuboższych, pozostających bez środków do życia, utrzymujących się z żebraniny i pomocy towarzystw dobroczynnych, doliczyć trzeba przejściowo bezrobotnych. W pierwszej połowie stulecia załamania sytuacji gospodarczej pozbawiały środków utrzymania robotników całych gałęzi produkcji lub całych regionów. Rewolucja techniczna w przemyśle pozbawiała pracy tych, którzy wmontowani w stary sposób produkcji nie mogli się dostosować do nowego. Tak było z tkaczami śląskimi, później, już w drugiej połowie stulecia, z robotnikami opalanych węglem drzewnym hut Zagłębia Staropolskiego. Pod koniec stulecia były to jednak sytuacje rzadsze. Częściej zdarzało się, że na skutek kolejnej depresji część robotników jednej branży, a nawet wielu branż, pozostawała bez pracy, jednakż&jedynie przez pewien czas - okresy pełnego zatrudnienia również się zdarzały.

Na wsi ludność chłopska, teraz już mająca ziemię, egzystencję swą wspierała na mocniejszych niż dawniej podstawach, dotyczyło to wszakże tylko tych, którzy rzeczywiście ziemię mieli. Liczba bezrolnych szybko wzrastała, nie zawsze musiało to jednak oznaczać nędzę, mogło także prowadzić ku pracy zarobkowej na folwarku lub w niedalekim mieście. Sytuacja bezrolnych bezrobotnych na wsi nie różniła się od losu chłopa z epoki pańszczyzny, pozbawionego środków utrzymania.

Przy pewnej zmianie rozpiętość sytuacji ekonomicznej jednostek stała się

558

jednak znacznie istotniejszym niż dawniej wyznacznikiem pozycji społecznej. Gdy dawniej któraś z “wielkich" rodzin ubożała, nie oznaczało to natych­miastowego i całkowitego przekreślenia jej pozycji politycznej i społecznej. Gdy w drugiej połowie XIX wieku przedsiębiorca tracił majątek, przestawał się liczyć natychmiast, a sam fakt utraty majątku był okolicznością obciążającą i dyskwalifikującą. Formuła “ubogi, ale uczciwy" traciła swoje znaczenie na rzecz formuły “może i nieuczciwy, ale bogaty".

Zależność człowieka od człowieka oparta na względach ekonomicznych wzrosła. Uniwersalność owych kryteriów ekonomicznych podniosła ich rangę. Ze względów ekonomicznych robotnik poddawał się rygorom pracy fabrycznej, podporządkowywał się żądaniom fabrykanta, fabrykant formułował w uprzej­mych zwrotach list do klienta, względy ekonomiczne decydowały, kto mógł mieć pałac i służbę - przestawały tu odgrywać rolę dawne ograniczenia stanowe. Czasem jednak dawały one o sobie znać w osobliwym połączeniu z zależnościami ekonomicznymi. Oto bowiem przepisy policyjne uprawniały przedsiębiorców do kontroli osobistych dokumentów robotniczych, do zatrzymywania ich, do pomocy ze strony policji w wypadku poszukiwania robotnika, który porzucił pracę, a którego pracodawca chciał pod byle pozorem ściągnąć. Praktycznie odczuwalna nierówność stron w tej umowie polegała także na swoistej “atomizacji" jednej ze stron - robotników, którzy jako grupa w ustawodawstwie nie istnieli i którym zakazane były wszelkie wystąpienia zbiorowe, podczas gdy nie istniał żaden zakaz porozumiewania się pracodawców.

Zależności i dystanse kulturalne -kryzys ideologii i autorytetu

Zdawać by się mogło, że wśród rozsypujących się autorytetów nie będzie Kościoła. Od początków epoki kontrreformacyjnej umacniał on swoją pozycję w państwie i na dłuższą metę nie bywał zagrożony. U schyłku XVIII wieku i w wieku XIX sytuacja zmieniła się dość istotnie. Ziemie polskie dwu zaborów znalazły się w granicach państw, w których religią panującą nie był katolicyzm. Tylko w zaborze austriackim pod tym względem pozornie nic nie uległo zmianie. Jednakże i tam, a tym bardziej w zaborze pruskim i rosyjskim, zarówno stan majątkowy instytucji kościelnych na skutek przejęcia dóbr na rzecz państwa, jak i ich uprawnienia uległy znacznym ograniczeniom.

Dyskryminacja Kościoła katolickiego i sprawa unicka w zaborze rosyjskim, a walka z Kościołem w zaborze pruskim, szczególnie w okresie Kulturkampfu, aresztowania księży, nabożeństwa o charakterze patriotycznym przed powsta­niem styczniowym, czynny udział niektórych księży w ruchu spiskowym (Ściegienny) lub w walkach (Brzóska) i wiele innych podobnych okoliczności łączyło sprawę Kościoła ze sprawą narodową i wpływało na podniesienie autorytetu tej instytucji.

559

Jednakże liczne również były wystąpienia duchowieństwa, szczególnie wyższego, zalecające posłuszeństwo i uległość wobec władz zaborczych i potępiające wyzwoleńcze działania narodowe i społeczne: potępienie powstania listopadowego (wprawdzie po jego upadku) przez papieża, potępienie rewolucji 1905 roku przez niektórych biskupów polskich. Wystąpienia te podrywały autorytet moralny Kościoła i prowadziły do zmniejszenia jego wpływów.

Poza kolizją w kwestiach politycznych dużą rolę w zmniejszeniu autorytetu Kościoła odegrał także przewrót umysłowy i ogólna laicyzacja życia społecz­nego. W epoce Oświecenia książę biskup Krasicki wykpiwał prymitywną bernardyńską pobożność, ksiądz Kołłątaj reformował w duchu racjonalizmu Akademię Krakowską, a niektórzy inni duchowni szli w ich ślady. Toczyła się walka między starym a nowym poglądem na świat. W Kościele w Polsce zwyciężył pogląd stary, wśród powstającej inteligencji, później wśród tworzącej się wielonarodowościowej i wielowyznaniowej burżuazji, wreszcie wśród klasy robotniczej coraz bardziej rozpowszechniał się bądź racjonalizm, bądź religijny indyferentyzm.

Obraz świata wynikający z dawnej wiedzy również wymagał odnowienia. Wynalazki i odkrycia naukowe, pojawiające się w tempie dotąd nigdy nie spotykanym i dotyczące wszystkich dziedzin życia podawały w wątpliwość prawdy uznawane za niepodważalne lub odkrywały nowe obszary, których istnienia nikt nie przypuszczał. W ciągu kilkudziesięciu lat wzrosła kilkakrotnie szybkość podróżowania, wielokrotnie możliwość szybkiego przekazywania

Petent (rys. F. Kostrzewski)

560

informacji na odległość, wielokrotnie możliwość druku w wielkim nakładzie. Pojawiła się możliwość reprodukcji ilustracji przedstawiających wiernie ważne wydarzenia. Wartość produkcji przemysłowej podwajała się w ciągu lat kilku. Pojawiły się nowe lekarstwa i Sposoby zwalczania nie zwalczonych dotąd chorób, w naukowy sposób zaczęto patrzeć na ich przyczyny, na zasady budowy materii, na badanie przeszłości świata i na genezę społeczeństwa, prawa własności i bogactwa.

Wiele z tych odkryć podważało dotychczasową wizję świata, a wraz z nią także autorytet jej wyznawców i głosicieli. Działo się to wprawdzie w dość wąskiej grupie społecznej, jednakże była to grupa wpływająca na sposób myślenia innych.

W ciągu stulecia zachwiane zostały więc prawie wszystkie autorytety -i autorytet dotychczasowego porządku społecznego, i przekonanie o trwałości tego porządku, i autorytet władzy państwowej, tym łatwiej, że i uprzednio w Polsce nie był silny, i autorytet urodzenia, majątku, i autorytet Kościoła,

561

a nawet autorytet po dawnemu pojmowanej nauki, która nagle okazała się nieprawdziwa i nieprzydatna i w ten sposób obarczyła także nową naukę obowiązkiem wylegitymowania się ze swej autentyczności. Bywało, że w okresach niepowodzeń, jak np. bezpośrednio po rozbiorach lub po powstaniu styczniowym, chwiał się autorytet hasła walki o niepodległość narodu.

Co miało zapełnić powstającą pustkę? W każdej warstwie społecznej co innego. Nowa klasa wysuwająca się na szczyt drabiny społecznej - burżuazja - w sferze działań zawodowych uznawała własną hierarchię wartości, służącą poprawieniu swej pozycji lub jej utrzymaniu. Sposób prowadzenia interesów oceniany był pod względem sprawności i skuteczności. Zmieniały się zasady etyki, uznawano za dobre to, co pozwalało osiągnąć większy i trwalszy zysk. I w tej dziedzinie też nie wszędzie normy były jednakowe - w solidnych przedsiębiorstwach z dużą tradycją honorowano niezawodność działań, pew­ność lokaty, ryzyko było dopuszczalne tylko do pewnych granic. W grynderskich łódzkich fabrykach uznawano zysk, choćby krótkotrwały, byle wysoki, i rzetelność w interesach traktowano jako wymóg narzucony, jeśli już trzeba się było na nią zgodzić. W obu wypadkach motyw był ten sam - zysk, choć w każdym z nich odmiennie realizowany. On kształtował normy działania.

Dotychczas panująca klasa - szlachta - w obronie swej pozycji kwestiono­wała ten cel główny. W miarę jak działania burżuazji okazywały się skutecznymi, w miarę jak rosły nowe majątki bijące dawne impetem i szybkością wzrostu, coraz powszechniejsze stawały się głosy dezaprobaty dla nowobogackich, dorobkiewiczów, nowych ludzi i dopiero epoka pouwłaszczeniowa przyniosła odmianę. Równocześnie eksponowano nadal stare walory: urodzenie, tytuły, koligacje.

I stało się tak, że cały. system manifestujący nadrzędną rolę stanu szlachec­kiego i podkreślający dystans między nim a innymi stanami, został przejęty przez nową burżuazję, albowiem dobrze mógł służyć jej potrzebom, pomagał ekspo­nować jej miejsce społeczne, a nawet to miejsce umacniał. Fabrykanci i bankierzy przybierali tytuły rodowe, wznosili pałace na wzór magnacki, kazali opraco­wywać genealogie swych rodzin, odpowiednio przyozdobione, kupowali dobra ziemskie i mecenasowali sztukom, naukom i literaturze. Burżuazja na ziemiach polskich przejmując obce, powstałe za granicą, normy obyczajowe właściwe dla epoki kapitalizmu, przejmowała od szlachty feudalne przeświadczenie o trwa­łości podziałów społecznych, tyle że teraz już oparte na innych kryteriach.

Wśród “niższych" warstw społecznych kryteria te budziły rozmaite reakcje. Fakt, że majątek można było zdobyć w ciągu lat kilkunastu, odbierał zdobywa­niu majątku i jego posiadaniu otoczkę metafizyczności, istniejącą dotąd wokół tych spraw. Majątek przestawał być czymś danym w niezmiernie odległych czasach tylko nielicznym predestynowanym do posiadania go na zawsze. Drobnomieszczaństwo patrząc ku górze umacniało się więc w idei dorabiania się, tyle że zredukowanej do skali rzemieślniczego procederu i sklepikarstwa. Majątek stawał się celem działania znacznej części inteligencji wolnych zawo­dów, szczególnie także tej związanej z przemysłem lub handlem. Wybitniejsi

562

lekarze i adwokaci osiągali dochody niewiele ustępujące dochodom zamożniej­szej burżuazji, a Borowiecki powziął ideę własnej fabryki jako inżynier w fabryce Bucholca.

Wśród chłopstwa otrzymanie ziemi, przez stulecia uprawianej, a przecież nie własnej, stało się bodźcem do umacniania swej własności. Dążenie do powię­kszenia obszaru gospodarstwa, trwające jeszcze spory z folwarkiem o serwituty i rodzące się już spory na tle najemnej pracy w folwarku - wszystko to zaostrzyło cechy chłopskiego działania i rozwijało program, również zmierzający do posiadania.

Wśród rodzącej się klasy robotniczej dziedzictwo tradycji rzemiosła i cechu było znaczne. Tkacze łódzcy w walce o poprawę swego losu początkowo protestowali przeciw wprowadzeniu maszyn, później podejmowali próby orga­nizowania kas samopomocy i krótko przed powstaniem styczniowym - utwo­rzenia rodzaju spółdzielni pracy, jednakże opartej na indywidualnej własności urządzeń produkcyjnych. Dopiero ostatnie dwudziestolecie XIX wieku przy­niosło rozpowszechnienie, na razie w bardzo nielicznych kręgach, uznania dla pracy, a nie dla posiadania jako najwyższej wartości. Myśl ta kultywowana zresztą była głownie w kołach inteligenckich, wśród studentów, także wśród zdeklasowanej szlachty, i nadejść musiał dopiero rok 1905, aby stać się miała motywem masowego działania.

Pozornie tylko pokrewny fundament miała pozytywistyczna gloryfikacja pracy, zapobiegliwości i gospodarczego działania, działanie to bowiem nie miało na celu zmiany istniejących stosunków społecznych, przeciwnie, miało je umacniać, praca zaś prowadzić miała do majątku.

Dystans między najbogatszymi a najbiedniejszymi ulegał zmianie, i to zmianie wielorakiej. Stał się mniejszy ze względu na znacznie większą możliwość obserwowania sposobu robienia majątku, a jeśli już nie sposobu, to przynajmniej samego faktu. Stał się też mniejszy w znaczeniu materialnym - wypadki śmierci głodowej na początku XIX stulecia były częstsze niż na początku XX, a największe fortuny mniej już teraz od małych odbiegały niż przed stu laty.

Piramida społeczna, zbudowana wedle stanu posiadania, uległa pewnemu spłaszczeniu. Rosnąca świadomość społeczna klasy robotniczej, a do pewnego stopnia także chłopstwa, wyostrzała jednak kontrast między bogatymi a ubogimi przez poczucie niesprawiedliwości społecznej. Wyjątkowo krótko na ziemiach polskich trwał spokojny okres kapitalizmu. Jeszcze burżuazja nie objęła w pełni przodownictwa społecznego, a już rodził się przeciw niej bunt.

36*

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

Dobra społeczne

Bezpieczeństwo człowieka

Stopień bezpieczeństwa człowieka i poczucia tego bezpieczeństwa zmienił się istotnie w ciągu wieku XIX. Zmniejszyło się przede wszystkim zagrożenie człowieka przez siły przyrody. Niektóre niebezpieczeństwa grożące jednostce jeszcze w końcu XVIII wieku przestały istnieć, niektóre znacznie zmalały. Postęp medycyny sprawił, że zmniejszyła się groźba chorób lub że możliwe stało się znaczne złagodzenie przebiegu chorób i ich skutków.

Szczepienia ochronne przeciw ospie, zapoczątkowane na przełomie dwu stuleci, długo jeszcze na ziemiach polskich nie osiągnęły stopnia powszechności liczącego się społecznie. Jak groźne zaś było niebezpieczeństwo, świadczą liczby:

w Prusach i w zaborze pruskim zmarło w roku 1796 ra ospę 30000 osób, jeszcze groźniejsze były straty w zaborze rosyjskim. Lekarze-społecznicy prowadzili szczepienia często bezpłatnie, dopiero w drugiej połowie XIX wieku wprowadzać zaczęto szerzej zakrojone inicjatywy państwowe w tym względzie, aż doszło do przymusu szczepienia ospy (Prusy 1874). Opanowanie epidemii ospy nie oznaczało jednak, iż co jakiś czas nie zdarzały się przypadki zachorowań, wynikające z unikania w odległych wsiach, a także przez biedotę miejską, szczepień ochronnych.

Znacznie groźniejszym zjawiskiem były epidemie cholery. Pierwsza z nich ogarnęła ziemie polskie w latach powstania listopadowego, przyprawiając o śmierć także rosyjskiego wodza, Dybicza. Później co kilka lat powtarzały się nawroty cholery z mniejszym nasileniem, aż ponowna wielka epidemia prze­toczyła się przez ziemie polskie w latach 1848 i 1849 (chorowało wtedy w samym Krakowie około 1000 osób na 40000 mieszkańców), później co lat kilka lub kilkanaście miały miejsce następne, szczególnie w latach 1865-75,1885, 1892.

Władze i ludność były bezradne, budowano szpitale “dla chorych na słabość choleryczną", a jako główny sposób przeciwstawiany epidemii stosowano izolację zdrowych od chorych, wśród których śmiertelność osiągała 50% i więcej.

564

W więzieniach i w koszarach, aby zapobiec chorobie, wydawano po szklance wódki z pieprzem i po półkwarcie kaszy suto omaszczonej na osobę i okadzano pomieszczenia jałowcem. Nazwa choroby, uprzednio nie występującej, stała się w wieku XIX jednym z popularniejszych przekleństw.

Rozwój chirurgii między innymi w czasie wielkich wojen początku stulecia przyniósł później zmniejszenie bólu przy operacjach (zastosowanie narkozy w końcu l połowy XIX w.) i zwiększenie skuteczności zabiegów. Ostatnie dwudziestolecie XIX wieku bogate było w istotne dla medycyny wynalazki (Pasteur, Koch, Roentgen).

Poza nielicznymi nie miały one jednak szerszego społecznie zastosowania. Koszt leczenia przekraczający możliwości większej części społeczeństwa, mała liczba lekarzy, duża odległość od miasta, wreszcie ciemnota, brak instytucji społecznej opieki lekarskiej sprawiały, że mimo niewątpliwej poprawy sytuacji w tej dziedzinie ogromna większość społeczeństwa bała się choroby i bólu jako groźby zupełnie codziennej i realnej - wszak epidemie wybuchały nagle, bez żadnej zapowiedzi, a rozwój i przyspieszenie komunikacji przenosiły je z Astrachania lub z Maroka do Warszawy znaczniej szybciej w drugiej połowie stulecia niż w pierwszej.

W tej sferze zagrożenia odnotować więc trzeba zarówno poprawę sytuacji, jak i wzrost niebezpieczeństwa (cholera).

Siły przyrody groziły także i innymi jeszcze niebezpieczeństwami. Powodzie większe, o zasięgu obejmującym jedną lub kilka guberni, zdarzały się co kilka lub co kilkanaście lat, częściej w Królestwie i Galicji niż w zaborze pruskim.

Bezpłatna wizyta ubogich pacjentów u lekarza, którego opłacało Towarzystwo Dobroczynności (rys. F. Kostrzewski)

565

Przynosiły ruinę domów, niszczyły zasiewy lub zbiory, groziły bezpośrednim niebezpieczeństwem życiu ludzkiemu. Nieobce były nie tylko wsi, ale i wielkiemu miastu - zdarzało się, że w Warszawie woda wylewała się na niższe miejsca skarpy. Publicyści nawoływali do regulacji rzek, jednakże gdy nadchodziła klęska, niewiele umiano jej przeciwstawić.

Pożary powstałe od pioruna lub od przypadkowego zaprószenia ogniem trawiły, szczególnie w Królestwie i Galicji, całe miasteczka zabudowane drewnia­nymi domkami. Co kilkanaście lat paliły się Siedlce, Białystok, Szczebrzeszyn czy Łuków. Zdarzały się pożary pochłaniające czasem całe ulice większych miast. W roku 1850 w Krakowie podczas wielkiego pożaru, który ogarnął część Rynku, ulicę Grodzką, Stolarską i parę przyległych, spaliło się około 160 domów. Pewne ulepszenia organizacyjne, a przede wszystkim postęp techniczny w dziedzinie urządzeń przeciwpożarowych, zmniejszyły w drugiej połowie XIX wieku stopień zagrożenia, dotyczyło to jednak przede wszystkim wielkich miast. Na wsi duże znaczenie miał rozwój ochotniczych straży pożarnych.

Nieurodzaje przybierały często charakter klęsk. Niski stopień zmeliorowania pól, słaba technika uprawy, nie dająca możliwości łagodzenia wpływu nie sprzyjających warunków atmosferycznych, sprawiały, że co jakiś czas wybuchały klęski głodu. Tak było w Królestwie w roku 1846, tak było też w Galicji rok później. Pod koniec XI-X wieku rozwój rolnictwa po kryzysie rolnym przyniósł jednak i w tej dziedzinie poprawę.

W sumie wiek XIX nie przyniósł w tej dziedzinie nowych zagrożeń, niektóre z dawnych zmniejszył, były więc one przez ówczesnych odczuwane jako naturalna uciążliwość życia.

Rozwój komunikacji pozwalał wprawdzie szybciej i łatwiej pokonywać odległość, ale sieć dróg była rzadka i na co dzień przychodziło podróżować drogami bardzo złymi, które jesienne deszcze, zimowe zamiecie i wiosenne roztopy przekształcały w szlaki trudne do przebycia. Dopiero po powstaniu styczniowym sieć kolejowa zaczęła odgrywać w tej dziedzinie większą rolę i przejęła część przewozów. Nieco poprawiły się także drogi, wszystko to nie dotyczyło jednak dalszej prowincji, gdzie żadna istotna zmiana nie nastąpiła.

Sposób ogrzewania mieszkań, mało skuteczny sposób przechowywania żywności, nie zawsze chroniący ją przed zepsuciem, sposób oświetlania ulic, pozwalający jedynie na rozpoznanie kierunku i na nic więcej - wszystkie te konfrontacje człowieka i przyrody traktowane były jako naturalna konieczność, ale budziły uczucie bezradności lub co najmniej świadomość konieczności wytrwałej i ciężkiej walki. Do tego dochodziły wypadki przy pracy, wywołane złymi warunkami - niebezpieczne urządzenia (np. nie osłonięte pasy transmisyjne powszechnie stosowane w fabrykach), brak odpowiednich kwalifikacji robot­ników.

Prócz niebezpieczeństw ze strony przyrody czyhały także niebezpieczeństwa ze strony ludzi. Witani entuzjastycznie żołnierze francuscy, wkraczający w 1806 roku do Warszawy, rychło dali się poznać jako przybysze uciążliwi i bezwzględni. Rabunki i gwałty były na porządku dziennym, mnożyły się kradzieże. Jeśli zaś tak

566

postępowała armia sprzymierzona, nie inaczej postępowali wrogowie: rzeź Pragi w roku 1794, liczne walki z pierwszej połowy stulecia, jednostkowe i także liczniejsze zabójstwa ludności cywilnej. Wprawdzie wszystkie stulecia poprzed­nie znały groźną obecność obcych wojsk, jednak zwrócić należy uwagę na to, że w wieku XIX na ziemiach polskich była ona trwała jak nigdy uprzednio. Większa niż dawniej liczebność wojsk, większe skupienia ludności, większa skala działań wojennych, wreszcie łatwiejszy w drugiej połowie stulecia transport sprawiały, że wobec zagrożenia stawały większe masy ludności, i to w każdym miejscu kraju. Dopiero długotrwały pokój popowstaniowy i zmiany poglądów na wojnę w innych krajach Europy przyniosły również ziemiom polskim odsunięcie poczucia tego rodzaju niebezpieczeństwa na plan dalszy. Na samym początku pierwszej wojny światowej rozegrał się jednak mimo to dramat Kalisza, zbombardowanego przez wojska niemieckie. Nie było więc gwarancji bezpie­czeństwa ze strony żołnierza nawet na początku XX wieku.

W okresach wojen, zamieszek i powstań na marginesie wydarzeń rodziły się ponadto zjawiska groźne także i dla tych, którzy pozostawali poza ich głównym nurtem. Na wsi pojawiali się bandyci czasem udający partyzantów, czasem występujący jawnie w pogoni za osobliwą sławą, a działo się tak zresztą nie tylko w epoce powstań. “Tygodnik Ilustrowany" z początku XX wieku szeroko opisywał rozwój bandytyzmu w Królestwie i indolencję władz w jego zwalczaniu. Groźba napadu rabunkowego istniała także i w mieście, większa była w dzielnicach koncentrujących element przestępczy - bezpieczniej było tam nie zaglądać, choć Wokulskiego napadnięto w eleganckiej dzielnicy, w Łazienkach.

Jednakże nie tylko element przestępczy stanowił zagrożenie odziedziczone po poprzedniej epoce - normy obyczajowe nakazywały “mieć odwagę zabić człowieka, gdy ten naruszy honor". W dobie romantyzmu moda wzmocniła fascynację pojedynkiem i samobójstwem. Pojedynkom wszczynanym o sprawy ważne i najważniejsze, bywało że kończącym się śmiercią obrońców słusznej sprawy i poszkodowanych (Stefan Bobrowski), towarzyszyły pojedynki mające dowieść junactwa i odwagi lub nawet świadczące o pogardzie i lekceważeniu przeciwnika, wszczynane przy kieliszku, przy kartach lub w innych podobnych okolicznościach. Nie były to wypadki częste, ale pozwalały dostrzec zarówno poczucie ówczesnych, nakazujące sprostać niebezpieczeństwu, jak i społeczną aprobatę lub co najmniej tolerancję dla takiej postawy, wyrosłej przecież na gruncie potrzeb. Wprawdzie z różnych stron padały potępienia pojedynków, tworzono nawet towarzystwa mające je zwalczać, nie miało to jednak istotnego znaczenia.

Jednostce zagrażała wreszcie władza. Przede wszystkim dlatego, że była to władza obca i wroga. Ponadto silna. Słaba władza dawnej Rzeczypospolitej, rzadko przekraczająca swoje uprawnienia wobec obywatela, ale też i rzadko gwarantująca mu bezpieczeństwo, po rozbiorach ustąpiła miejsca władzy państw rządzonych absolutystycznie. W wielu innych dziedzinach, np. w wypadku klęsk elementarnych, ludzie byli przyzwyczajeni do istniejącego stanu od stuleci, w miarę upływu czasu stan ten, jeśli się zmieniał, to przeważnie na korzyść. Władza

567

zmieniła się na niekorzyść. Przede wszystkim stała się bardziej surowa. Usta­wodawstwo pruskie obowiązujące bezpośrednio po rozbiorach przewidywało rozmaite rodzaje kary śmierci z łamaniem kołem łącznie, prawo austriackie znało rozmaite stopnie dotkliwości postępowania śledczego, w zaborze rosyjskim podobnie jak w Austrii obywatelowi groziły rozmaite rodzaje więzień z katorgą włącznie. Zarówno w materii, jak i procedurze ustawodawstwa wszystkich trzech państw zaborczych były dla obywatela bardziej dotkliwe niż przedrozbiorowe prawo polskie. Nawet te gwarancje, które obywatelowi przysługiwały, bywały w rozmaity sposób prawnie ograniczane lub uchylane. W okresach rewolucyjnych wprowadzano stan wyjątkowy ze wszystkimi tego konsekwencjami, takimi jak sądownictwo wojenne itp. Prawa obywateli wynikające z konstytucji - gdy już ona była - po krótkim czasie znoszono, jak w wypadku zastąpienia konstytucji Królestwa po powstaniu listopadowym przez statut organiczny lub w wypadku austriackiej konstytucji z roku 1849. Wreszcie sam sposób wykonywania władzy i realizacji prawa przebiegał niejednokrotnie dla obywatela dotkliwie na skutek samowoli lub przekupstwa urzędników, złośliwego stosowania przepisu z zamierzoną szkodą obywatela (np. sprawy utrzymywania tzw. egzekucji wojsko­wej, tj, żywienie żołnierzy przysłanych dla wyegzekwowania zaległych podat­ków), czasem wręcz w klimacie tragicznej groteski.

Zjawiska te i sytuacje układały się rozmaicie w czasie i w przestrzeni. W pierwszej połowie stulecia dawały się dotkliwie odczuć w zaborze austriackim, w tym samym czasie w zaborze pruskim było nieco lepiej - ostrość prawa została złagodzona przez niedawne wielkie reformy, a funkcjonowanie aparatu pań­stwowego modelowane było przez liberalne nastroje wśród mieszczaństwa niemieckiego. W całym zaborze rosyjskim epoka napoleońska rozpoczęła się w klimacie liberalizmu Aleksandra I, a w samym Królestwie Polskim pod znakiem postępowej i liberalnej konstytucji. Już po kilku latach sytuacja zaczęła się odmieniać, aż doprowadziła do listopadowego wybuchu. Okres między-powstaniowy oznaczał w Królestwie zaostrzenie reżymu, a w zaborze austriac­kim po krótkotrwałej zmianie w dobie Wiosny Ludów powrót do absolutyzmu. Epoka popowstaniowa przyniosła w zaborze pruskim ostry kurs potężniejącego państwa, Kulturkampf i kolonizację, w Królestwie również kurs antypolski, rusyfikację administracji, likwidację pozostałości autonomii, w Galicji rozkwit tej autonomii i polonizację aparatu administracyjnego. We wszystkich trzech zaboracłrjednak ostatnie ćwierćwiecze XIX stulecia przyniosło także pokój, brak poczucia zagrożenia przez wojnę, rozmaitego rodzaju próby dostosowania się Polaków do istniejącej, trwałej przecież sytuacji.

Formy władzy

Z obszernej dziedziny zainteresowań historyków państwa i prawa wybrać wypada tylko nieliczne problemy, te, które w szczególny sposób były wyrazem stosunku państwo-obywatel, lub te, które najbardziej związane były z sytuacją

568

obywatela przy korzystaniu przez niego z dobra społecznego, zwanego udziałem we władzy.

Mimo upadku państwa rozmaite pozostałości jego w postaci bądź to odrębnych instytucji, innych niż te, które działały w państwach zaborczych, bądź to w postaci innych uregulowań prawnych obowiązujących na ziemiach polskich zostały jeszcze przez pewien czas utrzymane. Uchronione więc, jako pewne dobro społeczne, zostały relikty struktur, do których przyzwyczajone było społe­czeństwo polskie.

Odrębność organizacji władz na ziemiach polskich wynikała jednak nie tylko z tego, że państwa zaborcze widziały się zmuszone pozostawić w mocy w pewnych dziedzinach dawne prawa i instytucje ze względu na ich praktyczną przydatność, lecz także z aktualnego układu stosunków międzynarodowych lub sytuacji politycznej na ziemiach polskich.

Odrębność ustrojowa i względna samodzielność Księstwa Warszawskiego, Królestwa Polskiego, Wielkiego Księstwa Poznańskiego, Rzeczypospolitej Krakowskiej, a także odrębność instytucji działających na ziemiach pod względem formalnym całkowicie włączonych do organizmów państw zabor­czych była jednak stopniowo likwidowana i tylko w Galicji proces przebiegał w kierunku przeciwnym; w latach sześćdziesiątych otrzymała ona autonomię.

W Królestwie Polskim istotne etapy likwidacji odrębności następowały po powstaniu listopadowym, kiedy to uchylono konstytucję, wprowadzając na jej miejsce statut organiczny, zlikwidowano sejm, rozwiązano wojsko polskie -Królestwo stało się więc prowincją Imperium Rosyjskiego, zlikwidowano niektóre instytucje administracyjne lub ograniczono ich zakres działania i kontynuowano ten kierunek przez prawie cały okres międzypowstaniowy (zmniejszenie liczby komisji rządowych, wprowadzenie rosyjskiego pieniądza i rosyjskich miar itp.), z wyjątkiem lat rządów Wielopolskiego.

Drugi etap likwidacji odrębności nastąpił po powstaniu styczniowym (zastąpienie stanowiska namiestnika stanowiskiem generała-gubernatora, likwi­dacja odrębnych instytucji administracyjnych, unifikacja administracji i wpro­wadzenie języka rosyjskiego jako urzędowego itp.). W Wielkim Księstwie Poznańskim, które od początku formalnie było prowincją monarchii pruskiej, w roku 1831 nie obsadzono już stanowiska namiestnika, w roku 1832 wprowa­dzono niemiecki jako jedyny język urzędowy, wkrótce zlikwidowano istniejące jeszcze odrębności sądownictwa i zaprzestano używania nazwy: Księstwo.

Rzeczpospolitą Krakowską włączono do Galicji w roku 1846, likwidując szybko jej odrębne instytucje i pozostawiając po niej jedynie ślad w postaci nic nie znaczącej nazwy: Wielkie Księstwo Krakowskie.

Praktycznie więc mamy w wieku XIX do czynienia z formami władzy właściwymi dla półsamodzielnych polskich organizmów państwowych i dla państw zaborczych.

Państwa, które dokonały rozbiorów Rzeczypospolitej, były monarchiami absolutnymi. W miarę upływu czasu władza monarsza ulegała ograniczeniu (Austria i Prusy w roku 1848, Rosja w 1906) między innymi na skutek utworzenia

569

organów przedstawicielskich, uczestniczących w sprawowaniu władzy, jednak owe reprezentacje społeczeństwa miały charakter ograniczony zarówno ze względu na skład i sposób wyboru lub nominacji członków, jak i ze względu na kompetencje. W dalszym ciągu jednak, aż do końca tej epoki, tj. do pierwszej wojny światowej, dziedziczny panujący stanowił prawa, zwoływał i zamykał sesje parlamentu, mógł też rozwiązać izbę poselską (Prusy i Austria), mianował ministrów i odwoływał ich, był wodzem naczelnym, wypowiadał wojny i zawierał pokój, mianował sędziów, za swą działalność nie był odpowiedzialny.

W Austrii i Rosji, w Prusach tylko do pewnego stopnia, na pierwszym planie, przed państwem stał panujący. Wszystko, co czyniły władze, czyniły więc w imieniu panującego, w jego imieniu wydawano wyroki sądowe i nadawano ordery, mianowano oficerów i ogłaszano prawa. Ludność zamieszkująca pańs­two to cesarscy poddani. Jedna z najbardziej dramatycznych odezw Franciszka Józefa z dramatycznego roku 1914 zaczynała się od słów: “Do moich ludów".

Także w tych tworach państwowych, które w XIX wieku miały charakter polski, rola organów przedstawicielskich była ograniczona.

W Księstwie Warszawskim senat był w całości mianowany przez panującego, a w izbie poselskiej zasiadali oprócz wybieralnych posłów i deputowanych także członkowie Rady Stanu. Bierne i czynne prawa wyborcze do sejmu ograniczone były przez przynależność stanową (tylko szlachta) lub w przypadku innych stanów przez cenzus majątku, zawodu czy wykształcenia.

Również w Królestwie Polskim król mianował senatorów, a zasady wyboru posłów i deputowanych ograniczały prawo bierne i czynne przez kryteria stanowe lub cenzus majątku, służby publicznej albo zawodu inteligenckiego.

W Rzeczypospolitej Krakowskiej Zgromadzenie Reprezentantów składali wchodzący w jego skład z urzędu oraz wybrani przez wyborców spełniających kryteria majątku lub urzędu.

I bierne i czynne prawa wyborcze do centralnych organów przedstawiciel­skich państw zaborczych, do których wybierani byli reprezentanci ziem polskich, także ograniczone były do osób bądź stanu szlacheckiego, bądź do odpowiada­jących wymaganiom cenzusu stanu majątku, zawodu lub wykształcenia.

Wybory nie były też równe: osobno wybierała swych przedstawicieli szlachta, osobno wyborcy z innych grup społecznych, a liczba wybieranych posłów w każdej z tych grup nie była proporcjonalna do liczby uprawnionych do głosowania.

Mimo że większość ludności stanowili chłopi, to w sejmach Księstwa Warszawskiego i Królestwa liczba posłów szlacheckich miała się do liczby deputowanych z gmin mniej więcej jak 3:2.

Jedynie wybory do parlamentu Rzeszy Niemieckiej, Reichstagu, odbywały się na zasadzie powszechnego, równego i bezpośredniego głosowania.

Również wybory przedstawicieli do prowincjonalnych i lokalnych organów przedstawicielskich odbywały się na podobnych zasadach. Sejm galicyjski, który miał stanowić reprezentację tej prowincji i zwierzchni organ jej samorządu, początkowo miał charakter stanowy, w epoce autonomii galicyjskiej, już po

570

pewnej demokratyzacji zasad wyborczych, złożony był z wirylistów (biskupi, rektorzy uniwersytetów) i posłów, z których 44 było wybieranych przez ok. 2000 właścicieli dóbr, 3 przez 116 członków izb handlowych, 20 przez około 20000 zamożniejszych mieszkańców miast i 74 przez około 500000 zamożniejszych mieszkańców wsi.

Sejmy prowincjonalne w zaborze pruskim, Landtagi, powołane do życia w poszczególnych prowincjach, złożone wprawdzie były z przedstawicieli szlachty, miast i chłopów, lecz również na zasadzie nieproporcjonalności - szlachta była najbardziej uprzywilejowana, chłopi mieli tylko nielicznych reprezentantów, i to wywodzących się z zamożnych gospodarzy.

Sejmiki, rady departamentalne w Księstwie Warszawskim, rady wojewódzkie i gubernialne w Królestwie, magistraty, rady municypalne i wszystkie inne organy, które miały reprezentować ogół ludności, kształtowane były na zasadzie uprzywilejowania wyższych warstw społeczeństwa, a często także w trybie nominacji, a nie wyboru.

Zakres działania organów przedstawicielskich był w różny sposób ograni­czony.

Sejm Księstwa Warszawskiego miał zbierać się co dwa lata, a sesja miała trwać nie dłużej niż 15 dni, również sejm Królestwa miał być zwoływany przez króla raz na dwa lata, a i ta zasada nie była przestrzegana — zbierał się w latach 1815-1830 tylko cztery razy.

Zakres spraw, które rozpatrywać miały organy przedstawicielskie był niewielki, ograniczony w Księstwie jedynie do spraw podatkowych, do ustawo­dawstwa cywilnego i karnego, wreszcie do spraw menniczych, sejm mógł obradować jedynie nad projektami przedstawionymi mu przez Radę Stanu z upoważnienia panującego. Również sejm Królestwa nie miał prawa inicjatywy ustawodawczej, a jego merytoryczne kompetencje były także ograniczone.

Wszystkie te ograniczenia czyniły rolę organów przedstawicielskich dość niewielką - przez cały XIX wiek społeczeństwo za pośrednictwem swych instytucjonalnych reprezentantów mogło uczestniczyć w sprawowaniu władzy w stopniu nader nikłym, różnym w każdym zaborze i czasie, różnym też w przypadku każdej grupy społecznej.

Wiek XIX zmienił gruntownie aparat państwa. Ideał trójdzielnej władzy -jej podział na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą - w żadnym z państw zaborczych nie był na początku XIX wieku stosowany konsekwentnie. W monarchiach absolutnych cesarz lub król był jedynym źródłem prawa (władza ustawodawcza), był też zwierzchnikiem całej administracji państwowej i naj­wyższym sędzią. Panujący we wszystkich trzech monarchiach mogli więc zmieniać lub uchylać wyroki sądów, choć w Prusach i Austrii z biegiem czasu prerogatywy panującego ograniczono. Mógł on jednak ułaskawiać skazanych.

Władzę ustawodawczą panującego utrzymano także w konstytucjach Księ­stwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego przez pozbawienie organu przed­stawicielskiego - sejmu - inicjatywy ustawodawczej i przez ograniczenie spraw, które sejm miał rozpatrywać. Na niższym szczeblu również początkowo nie było

571

konsekwentnego podziału władz. W Księstwie Warszawskim i w Królestwie Polskim Rada Stanu miała kompetencje administracyjne i sądowe. W zaborze pruskim i kamery, i rejencje pełniły funkcje organów administracji i sądów. Dopiero reformy lat 1807-1813 przeprowadziły oddzielenie władzy admini­stracyjnej od sądowej. Jednak w sądownictwie wiejskim na czele sądu patry-monialnego stał dziedzic (sprawował on tę funkcję często za pośrednictwem urzędnika, zwanego j ustycjariuszem), który był w stosunku do wsi także władzą administracyjną. W ciągu wieku XIX odbywał się proces oddzielania instytucji sądowych od administracyjnych, nie został on jednak doprowadzony do końca. Ta struktura sprzyjała realizacji celów państwa zaborczego w stosunku do ludności polskiej - w postępowaniu sądowym do głosu dochodziło nie tylko prawo, lecz także nie znajdujący wyrazu w przepisach interes administracji. Sprzyjała też realizacji interesu szlachty w stosunku do chłopów.

Do tego dodać trzeba długotrwale działające sądy specjalne, powoływane dla rozpatrzenia spraw uczestników polskiego ruchu narodowowyzwoleńczego (np. Audytoria! Polowy w Królestwie Polskim), a także nadawane organom admi­nistracyjnym prawo wymierzania w trybie administracyjnym - w niektórych okresach bardzo wysokich kar - (np. deportacja na Syberię).

Dodać wreszcie trzeba nieformalny wpływ administracji na sądy także tam, gdzie formalnie były one niezależne. W Księstwie Warszawskim sądy miały być niezawisłe i podlegać tylko prawom, ale badacz epoki stwierdza, że “prefekci znajdowali sposoby, aby wywrzeć wpływ na sądy". Niezawisłości sędziów miała sprzyjać ich nieusuwalność (Księstwo Warszawskie, Austria w dobie konstytu­cyjnej). Sędziego nie można było usunąć, ale można go było przenieść do gorszego okręgu - możliwość nacisku istniała zawsze, władza mogła być więc skuteczna.

Wiek XIX przyniósł też zmiany w charakterze władz administracyjnych. Rosnąca ingerencja władzy w coraz to inne dziedziny życia prowadziła do powstania nowych lub do rozbudowy już istniejących wyspecjalizowanych organów. Powstały więc lub rozwinęły się organy administracji skarbowej (izby skarbowe, urzędy akcyzowe, urzędy celne, komisje podatkowe, urzędy górnicze), powstała we wszystkich trzech zaborach inspekcja fabryczna, która zajmować się miała nadzorem nad warunkami pracy i stosunkami między robotnikami i pracodawcami, rozbudowana została administracja instytucji oświatowych, sanitarnych, do spraw przeprowadzanych reform agrarnych powoływano spe­cjalne komisje i urzędy, rozwinęła się administracja komunikacji.

Uregulowaniu prawnemu uległa sprawa odwołań od decyzji pierwszej instancji i tok postępowania w takich przypadkach.

Rozszerzenie zakresu działania władzy, także zakresu społecznego - partne­rami władzy stawały się także te grupy społeczne, które dawniej w tej roli nie występowały - rosnąca liczba przepisów prawa, wszystko to wymagało facho­wych zawodowych urzędników. Sprawność aparatu administracyjnego wyma­gała możliwości ich odwoływania i przenoszenia. Do służby cywilnej przenikały więc pewne zasady przyjęte w wojsku - hierarchia służbowa istniejąca już

572

dawniej uległa rozbudowie, coraz więcej działań, także działań wewnątrz instytucji, regulowały przepisy, urzędy stawały się bezosobowe, a w nadrukach u góry blankietów służbowych z dawnych intytucji pozostawała tylko nazwa urzędu.

Kultura polityczna

Podobnie jak co do samego terminu “kultura", również i co do znaczenia terminu “kultura polityczna" nie ma wśród piszących zgody. Różnica między definicjami, a także częste opisywanie zjawisk z tej dziedziny bez definiowania kategorii nadrzędnej wymagają wyjaśnienia, co pod tym terminem w odniesieniu do warunków polskich XIX wieku będziemy rozumieli. Wydaje się, że można przyjąć, iż kultura polityczna to umiejętność i nawyk postępowania w sprawach publicznych w taki sposób, aby bez względu na rodzaj celu osiągać ten cel najmniejszym kosztem własnym i innych uczestników gry. Idzie więc o pewną opanowaną i stosowaną wiedzę i technikę, o rodzaj prakseologii politycznej, nie o wartościowanie celów.

Dziedzictwo w tej dziedzinie przejęte po dawnej Rzeczypospolitej przez wiek XIX było skromne mimo tradycji demokracji szlacheckiej. Było też słabo dostosowane do nowych warunków lub wręcz w nich nieprzydatne, zmieniły się bowiem wszystkie elementy: państwo, prawo, klasy społeczne.

Prawie nic nie sprzyjało jednak rozwojowi kultury politycznej społeczeństwa dziewiętnastowiecznego.

W przygotowaniu do udziału w życiu publicznym niewiele zajmowała miejsca. W szkołach uczono niekiedy “wymowy", dawnej retoryki, tradycyjnie skoncentrowanej na geście i spektakularności. Na uniwersytetach studiujący prawo, przeważnie traktowane użytkowo, nabywali pewnych wiadomości z dziedziny prawa publicznego i historii ustroju, słabo jednak podbudowanych teoretycznie. Uzupełniała tę wiedzę historia, rozumiana jednak wydarzeniowo, personalistyczna, niewiele dająca, z małymi wyjątkami, okazji do rozważań o kulturze politycznej.

Nie sprzyjały kształtowaniu jej różne ograniczenia udziału Polaków w tych formach życia politycznego, które dostępne były narodom zaborców. Język polski, jako urzędowy, formalnie pełnoprawnie obowiązywał w Księstwie Warszawskim, w Królestwie Polskim do czasu reform przeprowadzonych po powstaniu styczniowym, w Rzeczypospolitej Krakowskiej aż do jej włączenia do Galicji, w samej Galicji w dobie autonomii, w Wielkim Księstwie Poznańskim. Nawet w tych okresach ta pełnoprawność była jednak pozorna. Obok polskiego w użyciu w sprawach publicznych były w różnym stopniu francuski, łacina (w zaborze austriackim) lub język zaborców. Mimo więc, że konstytucja Księstwa stanowiła, iż urzędowanie i wszystkie akty mają być prowadzone po polsku, do rezydentów napoleońskich i do dowódców wojsk napoleońskich, stacjonujących

573

w Księstwie, pisano po francusku. Pisma kierowane do władz berlińskich, a także do lokalnych dowódców wojskowych w Wielkim Księstwie Poznańskim reda­gowane były po niemiecku, czasem po francusku. W Królestwie z księciem Konstantym, z Nowosilcowem, a także z władzami petersburskimi porozumie­wano się po francusku lub po rosyjsku. W Galicji w dobie autonomicznej, mimo że na miejscu urzędowano po polsku, do Wiednia pisano po niemiecku.

W pozostałych okresach polski, jeśli był dopuszczony do życia publicznego, to tylko z ograniczeniami - polskie pisma kierowane do urzędów tłumaczono na niemiecki lub rosyjski albo zwracano bez rozpatrzenia. W urzędach państwo­wych na listach etatów widnieli tłumacze i to pozorne ułatwienie w stosunku do nie znających języka zaborcy było równocześnie dowodem, że w języku rodzimym nie można było w urzędach bez przeszkód się porozumieć. Polscy posłowie w parlamentach w Berlinie i w Wiedniu przemawiać musieli po niemiecku.

Było to istotne ograniczenie udziału w życiu publicznym tych mieszkańców ziem polskich, którzy byli do tego udziału uprawnieni. Ograniczenie to miało wyraźny charakter społeczny - znajomość francuskiego, niemieckiego czy rosyjskiego była większa na górnych szczeblach drabiny społecznej.

Większość mieszkańców ziem polskich na skutek swej pozycji społecznej nie miała pełnych lub nawet ograniczonych praw do udziału w życiu politycznym. Ograniczenie praw wyborczych, oficjalne ograniczenie możliwości zajmowania różnych stanowisk urzędowych jawnie wyłączały z ważnych stref życia politycz­nego prawie całą masę chłopstwa i robotników, zdeklasowaną szlachtę, część inteligencji, część burżuazji. Ograniczenia formalne pokrywały się w dużym stopniu z nieformalnymi. Względy ekonomiczne, obyczajowe, nawyki myślenia przesądzały o możliwości zdobycia wykształcenia, które z kolei przesądzało o możliwości zajęcia znaczącego miejsca w życiu publicznym przez przynależnych do warstw niższych, a także o możliwości świadomego w nim uczestnictwa.

Sekundowały temu półoficjalne ograniczenia możliwości zajmowania stano­wisk urzędowych ze względu na narodowość, a dotyczyło to nie tylko Polaków, lecz także Żydów.

Ograniczenie możliwości tworzenia polskich organizacji zawodowych, kultu­ralnych i gospodarczych nie tylko hamowały rozwój w tych dziedzinach, ale także pozbawiały społeczeństwo polskie ważnego forum, na którym rozwijać się mogły umiejętności obradowania i rozstrzygania rzeczy publicznych. Tam, gdzie dopuszczono większą w tym względzie swobodę (np. Galicja w dobie autono­micznej), warunki rozwoju kultury politycznej były korzystniejsze.

Przez cały wiek XIX, wiek, w którym w tej części Europy kształtowały się zasady i praktyki nowoczesnej kultury politycznej, większa część społeczeństwa polskiego nie brała udziału w tym procesie.

Przez cały wiek XIX w myślach świadomej części narodu obecny był też problem niepodległości. Bez względu na programy polityczne i bez względu na stosunek do sposobu odzyskania niepodległości, olbrzymia większość tych, którzy myśleli kategoriami ogólnymi, uważała państwa zaborcze za obce.

574

Niektórzy godzili się z ich obecnością jako ze ziem, na które zaradzić nie sposób, pozytywiści potępiali walkę zbrojną, była to jednak często także różnica metody, a nie celu. Nawet deklaracje trójlojalistów i stańczyków o wierności dla tronu, przez sam fakt, że były składane, potwierdzały istnienie wątpliwości. Nie idzie więc o to, które z tych postaw były antynarodowe i antyniepodległościowe, idzie o to, że nawet antynarodowe i antyniepodległościowe potwierdzały istnienie problemu obcości państw zaborczych przez sam fakt, że o sprawie mówiły. Przez cały wiek XIX istniał więc problem.

Jego aktualność sprawiała, że stale weryfikować trzeba było postawy i działania, które w innych państwach i w innych okolicznościach uważano za zrozumiałe i uzasadnione same przez się. W demokratycznych krajach Europy te grupy społeczne, w interesie których sprawowane były rządy, mogły identy­fikować swój interes z interesem rządu. Ustawodawstwo i polityka gospodarcza, chroniące w Prusach interesy wielkiej własności ziemskiej, chroniły tym samym interesy folwarku na ziemiach polskich zaboru pruskiego, budziły jednak nawet wśród swych protegowanych obce gdzie indziej pytanie o narodowy sens sprawy. Uwłaszczenie w Królestwie, skierowane przeciwko własności szlacheckiej i polepszające podstawy egzystencji głównej części narodu, chłopstwa, miało przecież wyraźnie antypowstańcze, a więc i antynarodowe podłoże. Nawet wtedy więc, gdy działania państw zaborczych były zgodne z interesami jakiejś grupy społecznej, nie mogły być przyjmowane bez wątpliwości także przez przyna­leżnych do tej grupy. W mechanizmie kształtującym kulturę polityczną nieod­zowny punkt odniesienia, tj. państwo, okazywało się więc znacznie bardziej zawodnym elementem niż gdzie indziej.

Zwierzchność państwowa przez sam sposób, w jaki się nią stawała, przyczy­niała się też do destrukcji kultury politycznej. Świadoma część społeczeństwa uważała rozbiory za gwałt dokonany przez te państwa, które przejęły pod swe panowanie ziemie polskie, których poddanymi stali się więc Polacy. Księstwo Warszawskie, jakkolwiek pożądane, utworzone zostało w drodze wymuszenia, w drodze gwałtu, gwałtu “sprawiedliwego" wprawdzie, na zaborcach. Ów gwałt dokonał się z udziałem Polaków, jednak nie oni decydowali o rezultatach, zadecydował bez nich Bóg Wojny i oświadczył, że obaczy, czy Polacy godni są być narodem. Królestwo Polskie i Wielkie Księstwo Poznańskie, a także Rzeczpospolita Krakowska powstały z woli mocarstw obradujących w Wiedniu. I choć niewątpliwie pewien wpływ na decyzje o -utworzeniu tych namiastek państwowości miał fakt istnienia poprzednio Księstwa, to jednak znowu decyzje zapadły bez udziału Polaków. Była to jednak jeszcze epoka praktykująca tę procedurę.

W miarę, jak dochodziła do głosu wola narodów, konflikt między państwem i społeczeństwem stawał się coraz ostrzejszy. Wprawdzie wiele narodów w XIX wieku walczyło o niepodległość (Włosi, Grecy), a były i takie, które w obrębie dotychczasowej podległości osiągały polepszenie sytuacji (Węgrzy), jednak polskie poczynania w tym kierunku kończyły się niepowodzeniem - żadne dziewiętnastowieczne powstanie nie przyniosło sukcesu. I choć owe wysiłki

575

mogły stanowić o utrwaleniu się odrębności narodowej i budować skuteczną barierę chroniącą naród przed całkowitą asymilacją w państwach zaborczych, jednak w sferze kultury politycznej tworzyły między państwem i narodem stosunek przemocy i walki.

Tak więc ograniczenie udziału w życiu politycznym i trwała przemoc ze strony państwa nie w stosunku do którejś z grup społecznych, lecz w stosunku do całego narodu wykluczały na dłuższą metę i w wymiarze ogólnym kształtowanie się stosunków między tymi dwiema potencjami w kierunku rozwoju kultury politycznej.

Nie sprzyjał jej także sposób wykonywania władzy państwowej. Tadeusz Łepkowski pisze, że zaborcy w obrębie swego prawa byli na swój sposób praworządni. Znaczyć to ma, że jeśli prawo było przestrzegane, służyć mogło, mimo swej stronniczości i niesprawiedliwości wobec narodu polskiego, jakiemuś ułożeniu stosunków z zaborcą w przypadku, gdyby naród polski zechciał się temu prawu poddać.

Trudno się zgodzić z takim stanowiskiem znakomitego historyka, bowiem układ taki wymagałby uznania argumentów prawodawcy. Tymczasem prawo zaborcy uznawane było za bezprawie właśnie z racji swej niesprawiedliwości w stosunku do narodu polskiego, nie było więc szans na jego przestrzeganie. Nie o to więc idzie, czy było przestrzegane, lecz o to, czy było akceptowane. Gdy presja była silna, czyniono zadość przepisom prawa, gdy słabła, przepisy te łamano lub co najmniej omijano. Wykształciła się subtelna umiejętność omijania prawa, pisania między wierszami w gazetach, korzystania z wybiegów.

W Rzeczypospolitej przedrozbiorowej władza była słaba i nie zapewniała powszechnego i stałego przestrzegania prawa, jednak przynajmniej najświat­lejsza część społeczeństwa uważała łamanie prawa za rzecz naganną. W czasach porozbiorowych władza była silniejsza, nawet brutalna, przymusem zapewniała przestrzeganie prawa, jednak dość powszechne było w społeczeństwie przeko­nanie, że naruszenie prawa nie jest rzeczą naganną, a czasem jest godne aprobaty. Jeśli więc prawo miało być regulatorem stosunków zapewniającym optymalne wyniki w przypadku sprzeczności interesów, to wobec powszechnego braku szacunku dla prawa roli tej grać nie mogło.

Zabory różniły się pod tym względem. Uwzględnienie potrzeb narodowych, a więc dopuszczenie języka narodowego w życiu publicznym, możliwość naucza­nia po polsku i spraw polskich (historia, literatura, geografia), instytucje samorządowe, sejm krajowy w Galicji prowadziły ku nawykom skutecznego i ekonomicznego postępowania w sprawach publicznych. Tam, gdzie rosły ograniczenia, wybuchały powstania politycznie ogromnie kosztowne.

Na rozwój kultury politycznej wpływały też sposoby wykonywania władzy na niższych szczeblach, tych, z którymi stykało się społeczeństwo na co dzień i w rozproszeniu. Wrogie prawa składały się na pewien program, bywał on jednak rozmaicie wykonywany. Pamiętniki dziewiętnastowieczne, bo źródła urzędowe o tym przeważnie milczą, pełne są informacji o wrogości urzędników i o ich przekupności. Wyeliminowani z konkurencji w swych stronach ojczystych

576

zjawiali się na ziemiach polskich na zasadzie selekcji negatywnej. Odpowie­dzialność była tu mniejsza, bowiem petent był słabszy przez swą narodowość, urzędnik silniejszy pewnością stronniczości aparatu państwowego, którego cząstkę stanowił. Mnożyły się więc rozmaite nadużycia władzy i persekucje, których można było uniknąć za łapówkę lub przez protekcję. Kształtowało się więc powszechne przekonanie, że oficjalna, legalna droga gorzej prowadzi do celu niż droga okrężna. Na drugi plan schodziły instytucje, które kształtować mogłyby kulturę polityczną, na pierwszy wysuwały się rabunkowe społecznie metody przyzwyczajające do działań nieformalnych, ekstensywnych i partyzan­ckich.

Znowu w każdym z zaborów sprawa przedstawiała się nieco inaczej, najgorzej w rosyjskim, lepiej w pruskim, najlepiej chyba jednak w austriackim.

Kultura materialna

Kultura materialna, a więc kultura rzeczy i sposobów ich użytkowania, jeśli miałaby być przedstawiona syntetycznie, nie mogłaby być omawiana dziedzina po dziedzinie, tych bowiem jest wiele i nie sumują się one ze sobą. Zwrócić więc wypada uwagę na te cechy kultury materialnej XIX wieku na ziemiach polskich, które różniły ją od kultury materialnej epok wcześniejszych, a równocześnie wpłynęły najbardziej na sposób życia społeczeństwa.

Na pierwszy plan wysuwa się stopień korzystania z zasobów i właściwości przyrody, zarówno żywej jak i martwej. Wiek XIX przyniósł w tej dziedzinie ogromne zmiany.

Sięgnięto do zasobów dawniej pomijanych lub wykorzystywanych w stopniu niewielkim. Wydobywać i przetwarzać zaczęto nowe surowce i znacznie zwiększono wydobycie uprzednio znanych. Wynalezienie lampy naftowej, a następnie silnika spalinowego spowodowało wzrost wydobycia ropy naftowej, uprzednio użytkowanej w bardzo niewielkich ilościach, uzyskiwanych sposobem gospodarskim. Jednak mimo że pierwsze szyby naftowe powstały w latach pięćdziesiątych, wydobycie rosło powoli i w latach 80-ych osiągnęło około 70000 ion. Również wosk ziemny, wydobywany uprzednio na potrzeby domowe, stał się surowcem przemysłowym. Wyczerpywanie się zasobów galmanu spowodo­wało przejście na produkcję cynku z blendy cynkowej. Wraz z rozwojem hutnictwa rosło zapotrzebowanie na węgiel kamienny, którego wydobycie na Śląsku ze 140000 ton w roku 1816 wzrosło do blisko 4 800 000 ton w roku 1864. Rozszerzało się wydobycie innych surowców. Wzrosło zużycie wody dla celów przemysłowych. Do masowego użytku weszło włókno bawełniane.

Rosnące zapotrzebowanie prowadziło niejednokrotnie ku rabunkowej go­spodarce. Wyniszczenie lasów w Sudetach na skutek nadmiernego wyrębu stało się jedną z przyczyn upadku przemysłu włókienniczego w tym regionie. Rozbudowa hutnictwa w Zagłębiu Staropolskim, zużywającego znaczne ilości

577

węgla drzewnego, przyniosła w efekcie także przerzedzenie lasów na Kielec-czyźnie. Rozwój przemysłu włókienniczego w okręgu łódzkim spowodował zmianę stosunków hydrograficznych, zanieczyszczenie rzek i strumieni i prze­kształcenie ich w kanały odprowadzające ścieki przemysłowe.

Drugą cechą kultury materialnej w tym okresie przemian stało się zastąpienie siły żywej, ludzkiej i zwierzęcej, przez siłę mechaniczną. Użytkowana i dawniej siła napędowa wody znalazła w pierwszej połowie XIX wieku zastosowanie w nowo wznoszonych zakładach hutniczych w Zagłębiu Staropolskim na skalę dotychczas na ziemiach polskich nie spotykaną, siły wody używano do napędu zakładów przemysłowych w okręgu łódzkim w początkowej fazie jego rozwoju. Dość szybko jednak zaniechano na dłuższy czas wykorzystywania tego źródła energii i dopiero możliwości przesyłania energii na większą odległość w postaci prądu elektrycznego przywróciły zainteresowanie białym węglem.

Przez cały wiek XIX trwał jednak nieprzerwany tryumf pary jako siły napędowej. Zastosowano ją w przemyśle, w komunikacji lądowej i wodnej, pod koniec opisywanego tu okresu zaczęto stosować w rolnictwie do napędu młocarni i innych urządzeń pracujących w stałym miejscu. Wreszcie pojawił się silnik gazowy, spalinowy, elektryczny. O wpływie mechanizacji na produkcję przemysłową. była już mowa, tu dodać trzeba, że wprowadzenie napędu mechanicznego spowodowało zmiany w zapotrzebowaniu na siłę ludzką i zwierzęcą, stworzyło nowe lub zwiększyło dawne możliwości pracy kobiet i nieletnich, uniezależniło w dużym stopniu produkcję od warunków naturalnych. W niektórych przypadkach jednak powiększało zanieczyszczenie środowiska naturalnego i wraz z innymi przyczynami owego zanieczyszczenia zaczynało zagrażać równowadze ekologicznej (Śląsk, Zagłębie Dąbrowskie, Łódź).

Wynalazkom i ulepszeniom z dziedziny mechaniki, zmieniającym prawie wszystkie sfery produkcji, towarzyszyły wynalazki z zakresu chemii. Wywarły one wielki wpływ na przemysł włókienniczy (nowe barwniki i substancje służące do wykańczania tkanin, początki zastosowania włókien sztucznych), spożywczy, drzewny, metalowy, mineralny i garbarski i na wiele innych gałęzi wytwórczości, także na rolnictwo (początki zastosowania nawozów sztucznych, a także środków ochrony roślin). Rozwijać się zaczęła nowa gałąź produkcji - przemysł chemiczny - której wytwory bądź to służyły jako surowce lub półfabrykaty innym dziedzinom przemysłu, bądź stanowiły produkty do bezpośredniego użytku.

Masowość produkcji, przeznaczenie towaru dla nieznanego odbiorcy wyma­gały standaryzacji. Rozpowszechniać się więc zaczęły rozmaite normy umożli­wiające także wymianę uszkodzonego elementu lub zakup przedmiotu na zamówienie listowne. Rzeczy traciły swoją indywidualność.

W przyzwyczajeniach i sposobach korzystania z dóbr wywołało to wielką zmianę. Obok przedmiotów wytworzonych ręcznie, rzemieślnicze coraz więcej miejsca zajmować zaczynały przedmioty wytworzone maszynowo, obok arty­kułów pochodzenia naturalnego zjawiały się artykuły wytworzone w procesach chemicznych. Pokonywaniu odległości przy pomocy sposobów “naturalnych" -

578

pieszo lub końmi, przeciwstawiano podróż pociągiem lub statkiem parowym. Okazywało się niejednokrotnie, że te nowości przewyższają jakością rzeczy i sposoby dawne, czasem okazywało się, że są liche, nietrwałe lub szkodliwe.

Nastąpiła jednak również zmiana preferencji. W dawnej hierarchii wartości mało zmiennego świata ceniono trwałość rzeczy. Dziedziczono budynki i odzież. W nowej, znacznie szybciej zmieniającej się rzeczywistości i wśród rzesz nowych nabywców i użytkowników, także wśród mniej zamożnych grup społeczeństwa, coraz większą rolę odgrywać w decyzji zaczynały cena i wygląd rzeczy. Działo się tak również dlatego, że przemysłowy sposób wytwarzania produktu nie zawsze był odbiorcy znany, trudno więc było ocenić te cechy towaru, które nie ujawniły się przy zewnętrznych oględzinach. Gdy po jakimś czasie wychodziły na jaw niespodziewane wady produktu fabrycznego, w opiniach ludzkich kształtowało się przeciwstawienie pracy ręcznej i jej solidnych wytwórców fabrycznej tandecie.

Oświata, nauka

Sprawy oświaty i szkoły znalazły się po rozbiorach w dość odmiennej sytuacji w każdej z dzielnic. W Prusach od początku doceniano ich znaczenie z dwóch względów: po pierwsze rozumiano, że bardziej przydatny był rekrut, rzemieślnik, podatnik umiejący czytać i liczyć niż analfabeta, po drugie wierzono, że szkoły mogą stać się narzędziem polityki germanizacyjnej, którą od początku podjęto. Tak było też przez całe stulecie - szkoły elementarne miały służyć tym dwóm celom. Zakładano je więc licznie (w Poznańskiem w 1820 było ok. 400 szkół, w 1911 -prawie 3000 szkół).

W Galicji tak konsekwentnego programu oświaty nie opracowano, toteż władze mniej tam przykładały początkowo wagi do rozwoju szkół, szlachta zaś niechętna była szkole, bo ta odrywała młodzież od zajęć gospodarskich. Gdy jednak w drugiej połowie XIX wieku, w erze autonomicznej, rozszerzył się zakres możliwości działania Polaków, gdy zmianie uległy stosunki społeczne na wsi i gdy zmienił się mechanizm zależności chłopa od pana, gdy więcej zaczęto przywiązywać wagi do oświaty, tempo rozwoju oświaty elementarnej znacznie wzrosło, szczególnie zaś w ostatnim dziesięcioleciu XIX wieku, kiedy wicepre­zesem Rady Szkolnej Krajowej był Michał Bobrzyński. Szkołom Polacy w Galicji stawiali więc w drugiej połowie XIX stulecia zadania nieco podobne, ale z innego punktu widzenia, do zadań stawianych przez Niemców w zaborze pruskim. Tam miały one rozszerzać niemczyznę i były wymierzone przeciw Polakom, tu, w Galicji, miały utrwalać polskość i chronić ją przed naciskiem niemczyzny. W obu wypadkach więc rozwój szkolnictwa elementarnego był względnie szybki (w Galicji w r. 1800 ok. 150 szkół, w 1840 ok. 1950 szkół, 1875 ok. 2300 szkół, w 1910 ok. 5200 szkół). I chociaż publikowano artykuły i broszury “o ciemnocie galicyjskiej", ta część ziem polskich pod względem szkolnictwa elementarnego była pod koniec stulecia w najlepszej sytuacji.

37. 579

W zaborze rosyjskim początkowo rozwijało się pomyślnie szkolnictwo w wileńskim okręgu naukowym, obejmującym całą Litwę, część Białorusi i Ukrainy, kierowane od roku 1803 przez Adama Czartoryskiego, kuratora tego okręgu. Królestwo odziedziczyło także dobrą sytuację, a tradycje Izby Edukacyj­nej, późniejszej Dyrekcji Edukacji Narodowej, kontynuował jej dyrektor, Stanisław Kostka Potocki, już jako minister Królestwa. W duchu oświecenia przyszło działać szkołom zaledwie lat kilka, wkrótce zmieniło się wszystko. Zniesiono obowiązek składek na szkoły elementarne, zmieniono programy, odstępując od ich pewnej laickości. Osłabienie podstaw finansowych szkolnictwa elementarnego harmonizowało z polityką nowego ministra, Grabowskiego, i z sytuacją szkolnictwa w całej Rosji; szkoły zaczęto szybko likwidować (w Księstwie w r. 1812 ok. 900 szkół, w Królestwie w r. 1830 ok. 740 szkół, w r. 1833 ok. 540 szkół). Z polskim językiem nauczania szkoły przeszły przez okres międzypowstaniowy, ożyły krótko w dobie reform Aleksandra Wielopolskiego (w roku 1860 ok. 1100 szkół), a po powstaniu styczniowym uległy rusyfikacji. Coraz częściej więc pojawiać się zaczęły szkoły prywatne (w roku 1890 ok. 280 szkół prywatnych, w roku 1905 - ok. 550), a także szkoły zakładane przez organizacje społeczne, jak Macierz Szkolna, powstała w roku 1905.

Pod względem liczebności szkół elementarnych i ich organizacji przez cały czas przodował więc zabór pruski, tylko że szkoły te miały służyć celowi antynarodowemu. Królestwo, w którym jako jedynym istniały przez pierwszą połowę stulecia szkoły polskie, miało je w dostatecznej liczbie tylko krótko, później liczba ich się zmniejszyła, jeszcze później straciły narodowy charakter. Dodać tu trzeba, że niejednokrotnie poziom szkół bywał bardzo niski. Wiek XIX, tworząc wprawdzie systemy oświatowe we wszystkich trzech zaborach, tylko jednak w Galicji pozostawił system, który w pewnym stopniu dostosowany był do potrzeb społecznych i narodowych.

W tych okolicznościach nie mogło powstać powszechne przeświadczenie, że nauka jest dobrem o wysokiej randze społecznej. Traktowano ją raczej jako swego rodzaju zło konieczne. Absencja na lekcjach była bardzo wysoka, majstrowie notorycznie zatrzymywali terminatorów przy rozmaitych zajęciach domowych i sprzeciwiali się ich nauce w szkołach rzemieślniczych, ludność wiejska zajmowała podobną postawę. System oświatowy funkcjonował tak nieskutecznie, że w roku 1860 w Królestwie 80% ludności stanowili analfabeci, w roku 1897 procent analfabetów wynosił blisko 70. W tym samym mniej więcej czasie procent analfabetów w Belgii (1890) wynosił 28, w Irlandii (1891) 17, we Francji (1896) 6, a w niektórych krajach analfabetyzm został praktycznie zlikwidowany.

Ogólna sytuacja oświaty na ziemiach polskich w dobie pozytywizmu poprawiła się także dzięki pracy u podstaw i społecznej niezinstytucjonalizo-wanej działalności oświatowej. Indywidualne działania nie dawały systematycz­nego wykształcenia, pozwalały w każdym razie upowszechnić poczucie jego potrzeby. Nauka w szkołach średnich i wyższych ze względów materialnych dostępna była tylko niewielkiej części ludności, a zaniedbania w oświacie

580

podstawowej przesądzały sprawę także pod względem struktury społecznej młodzieży - nieskuteczność nauczania początkowego w “niższych klasach społeczeństwa" i niewystarczająca liczba szkół sprzyjały wielkiej prowadzę młodzieży zamożniejszej w szkołach średnich i wyższych. Nowa klasa społeczna, wysuwająca się na czołowe miejsce w strukturze ekonomicznej społeczeństwa, nie miała jednak za sobą tradycji studiów i nauk. Bogaci w pierwszym lub drugim pokoleniu nie przywiązywali większej wagi do wykształcenia, pamiętając, że nie nauką zdobyli pieniądze. Jeśli więc już podejmowali jakiekolwiek studia, to najczęściej z dziedziny niewiele mającej wspólnego z ich działalnością zawodową. Tak było w ośrodkach skupiających nową burżuazję, przede wszystkim w Królestwie. W starych ośrodkach handlowych - w Gdańsku, we Wrocławiu -właściciele fortun dziedziczonych od pokoleń łatwiej rozumieli potrzebę nie tylko domowej edukacji zawodowej i kształcili się w miejscowych lub -odległych gimnazjach albo szkołach handlowych.

Szeregi studentów zasilała przede wszystkim szlachta, inteligencja urzęd­nicza, synowie dobrze prosperujących lekarzy, adwokatów, trochę średniego mieszczaństwa. W kręgu, który wchodził tu w rachubę, istniało więc prze­świadczenie o sensie wykształcenia, nie istniały wszakże warunki do tego, aby przeświadczenie to mogło się szybko upowszechnić, nie istniały też warun­ki, które sprzyjałyby większej dostępności nie tylko uniwersytetów, ale także i szkół średnich.

Uniwersytety liczyły po kilkuset lub po tysiąc słuchaczy, a i liczba uczelni była niewielka: akademię wileńską przekształcono w uniwersytet, również we Lwowie zamiast dawnej akademii po krótkiej przerwie utworzono uniwersytet, ale już niemiecki, zgermanizowano też poddany reformie przed kilkunastu laty uniwer­sytet krakowski. Gdy nastąpiła repolonizacja Uniwersytetu Jagiellońskiego, krótki był okres jego równoległej egzystencji z dwoma innymi polskimi:

wileńskim i warszawskim, zostały one bowiem po powstaniu listopadowym zamknięte. W tymże czasie radykalnie też ograniczono możliwość studiowania w Krakowie dla młodzieży z innych zaborów. Powstał po powstaniu listopadowym uniwersytet w Kijowie, ale zlikwidowano przedtem Liceum Krzemienieckie. Gdy repolonizować zaczęto uniwersytet lwowski, aż do początków ery autonomicznej niemiecki, właśnie likwidowano po krótkim życiu warszawską polską Szkołę Główną i tworzono na jej miejscu uniwersytet rosyjski. W odnowionym w roku 1811 uniwersytecie wrocławskim Polacy stanowili zdecydowaną mniejszość. Zmieniała się więc jedynie geografia niedostatku.

Irwałou i zasięg, a przede wszystkim liczba uczelni technicznych, rolniczych, handlowych pizedstawiała się jeszcze gorzej. W sumie nie istniała na ziemiach polskich w XIX wieku sieć uczelni wyższych, które sprzyjać mogłyby wykształ­ceniu kadr niezbędnych dla egzystencji nowoczesnego narodu i wyrobieniu wiadomości, iż taka możliwość w kraju istnieje. Stąd liczna obecność Polaków na uczelniach zagranicznych.

Nieco podobnie przedstawiała się sprawa ze szkołami średnimi. I one, niewystarczające liczebnie, likwidowane (bezpośrednio przed powstaniem listo-

581

padowym było w Królestwie około 6000 uczących się w gimnazjach, w połowie stulecia zaś niespełna 3000), nie mogły spełnić swego zadania, tym bardziej że szkoły prywatne nie wszędzie i nie zawsze dawały absolwentom pełne upraw­nienia, rządowe zaś, bywało, że stosowały różnego rodzaju dyskryminacje narodowe i polityczne. Pod względem poziomu naukowego niektóre szkoły średnie lub półwyższe, rządowe, a także prywatne, wyróżniały się korzystnie i prezentowały dobrą klasę. Tak było z Liceum Krzemienieckim, gimnazjum toruńskim, później z prywatną szkołą handlową Kronenberga w Warszawie czy ze szkołą techniczną Wawelbe rga.

Niedostateczny rozwój sieci szkół wyższych, a także brak innych instytucji naukowych (w krajach zaborczych akademie nauk istniały) wywoływał potrzebę tworzenia społecznych instytucji wypełniających tę lukę. Napotykały one również poważne przeszkody aż do zawieszenia lub zakazu działania, w niektórych okresach odgrywały jednak ważną rolę. Działające od początku stulecia Towarzystwo Przyjaciół Nauk Warszawskie skupiało znaczne grono badaczy i już przez stworzenie środowiska bardzo ułatwiło powstanie Uniwer­sytetu Warszawskiego, równocześnie z nim też zostało zwinięte po powstaniu listopadowym, by powstać na nowo dopiero w XX wieku pod nazwą Towa­rzystwa Naukowego Warszawskiego. Na gruncie stworzonym przez Towarzy­stwo Naukowe w Krakowie powstała (1872) Akademia Umiejętności, rozwinęły ważną działalność towarzystwa naukowe w Toruniu, Poznaniu, w Gdańsku, we Lwowie i w mniejszych miastach. Współdziałały z tymi instytucjami biblioteki i fundacje naukowe (Działyńskich w Kórniku, Ossolińskich we Lwowie, Pawli-kowskich w Medyce, Raczyńskich w Poznaniu i inne), a także archiwa, muzea, stowarzyszenia zawodowe (Muzeum Przemysłu i Rolnictwa w Warszawie, Archiwa Akt Dawnych w Warszawie, w Krakowie i we Lwowie i in.), przyczyniały się do popierania nauki wydawnictwa (np. wydawcy encyklopedii Orgelbranda) i redakcje czasopism (np. “Ekonomista", “Przegląd Techniczny").

Mimo że osiągnięcia niektórych uczonych i techników - wynalazców polskich - odegrały istotną rolę w rozwoju nauki światowej (np. Śniadeckich, Ignacego Łukasiewicza, Zygmunta Wróblewskiego, Karola Olszewskiego i in.), tylko część ich dokonana została na ziemiach polskich, a niektórzy wybitni badacze działali w zagranicznych ośrodkach naukowych (Marceli Nencki, później Maria Skłodowska-Curie i inni). Zarówno w odbiorze społecznym polskim, jak i zagranicznym obraz nauki polskiej rysował się więc w barwach zubożonych, mimo akcentowania przez autorów dzieł ich polskiej proweniencji.

Obieg informacji w społeczeństwie

Doba Sejmu Wielkiego, Kuźnicy Kołłątajowskiej i powstania kościuszkow­skiego przyzwyczaiła społeczeństwo polskie do rozmaitych form informacji publicznej. Pozostały po niej jako ślad materialny gazety, czasopisma i druki

582

ulotne, pozostała także pamięć o zgromadzeniach tłumu w większych miastach, o przemówieniach na ulicy w czasie Insurekcji, o agitacji. Nowe w tym było to, że informacja bywała kierowana już na jednakowych zasadach do przedstawicieli różnych grup społecznych, znacznie rozszerzyła też swój zakres. Epoka wojen napoleońskich i przemian politycznych pierwszego ćwierćwiecza XIX wieku pełna była wiadomości nadchodzących z pól bitew i z gabinetów dyplomatycz­nych, ważne wydarzenia następowały szybko po sobie, liczba ważnych informacji bieżących stale rosła. Przedpówstaniowe napięcie polityczne jak i samo powsta­nie również temu sprzyjały.

Później nastąpiła Wielka Emigracja z obfitą publicystyką, międzypowsta-niowe spiski. Wiosna Ludów, gwałtowna walka obozów w czasie powstania styczniowego, program pracy organicznej, ale i programy rodzącego się ruchu robotniczego, rewolucja 1905 roku. W dwu państwach zaborczych w ciągu XIX wieku ukształtowały się parlamentarne formy rządów, a Polacy znaleźli w parlamencie galicyjskim decydujące, a w austriackim znaczące miejsce. Powstały rozmaite nowoczesne ugrupowania polityczne.

Wszystko towymagało powstania odpowiednich instrumentów, pozwala­jących informować społeczeństwo o poglądach i wydarzeniach i kształtować opinię przynajmniej części społeczeństwa. Potrzebna była prasa, która pozwoli­łaby przedstawiać poglądy i argumenty, polemizować publicznie z przeciw­nikiem.

Toteż szczególnie w okresach wrzenia i napięć politycznych pojawiały się tego rodzaju czasopisma i gazety. Powstanie kościuszkowskie przynosiło więc “Gazetę Rządową", “Gazetę Wolną Warszawską", “Gazetę Patriotyczną War­szawską" i inne, niekiedy efemeryczne pisma; już w tytułach akcentowano ich polityczne oblicze. Rozwój wolnomularstwa i idee liberalne znajdowały ujście w “Gazecie Codziennej" (1818), dla celów politycznych ukazywać się zaczął kilka dni po wybuchu powstania listopadowego “Polak Sumienny", polityczne działanie miał na celu Leopold Kronenberg, gdy przejmował w latach walki programów przed powstaniem styczniowym “Gazetę Codzienną" i przemiano-wywał ją na “Gazetę Polską". Brak przez większą część epoki porozbiorowej przedstawicielstwa narodowego i brak legalnych instytucji służących wymianie opinii publicznej, wyeliminowanie języka polskiego z urzędów i szkół w niektórych okresach - wszystko to stawiało przed prasą dodatkowe zadania funkcji zastępczych w stosunku do tych wszystkich instytucji i zaspokajania przynajmniej częściowego tego rodzaju potrzeb.

Nie tylko jednak względy oddziaływania na polityczną opinię publiczną wywoływały rozwój i ożywienie prasy. Rozwijał się handel i powstawał kapitalistyczny przemysł, który wymagał odpowiedniej informacji gospodarczej i technicznej wychodziło więc w Warszawie przed powstaniem listopadowym poświęcone tym sprawom pismo “Izys Polska", po powstaniu styczniowym powstała nowoczesna już “Gazeta Handlowa", a jej właściciel i redaktor Rudolf Okręt ogłaszał gotowość dostarczania za opłatą do domów abonentów biule­tynu notowań giełdowych w różnych miastach Europy. We wszystkich trzech

583

zaborach ukazywały się pisma służące unowocześnieniu rolnictwa i przemysłu rolnego.

Niewystarczający rozwój szkół wyższych i brak instytucji naukowych wywoływał próbę stworzenia środowisk naukowych skupionych wokół czaso­pism; tak więc w zamiarach założycieli “Biblioteka Warszawska" zastąpić miała rozwiązane Towarzystwo Przyjaciół Nauk.

Pojawiły się czasopisma skupiające wokół siebie jakąś grupę artystyczną, krąg literacki (“Nowa Reforma", “Chimera"), a potrzeba ich była zapewne również pilniejsza niż gdzie indziej, bo i szkoły artystyczne, i instytucje artystyczne, choć w nieco lepszej niż naukowe, nie były jednak w dobrej sytu­acji.

Działał też głód zwykłej informacji bieżącej z różnych dziedzin, nawet takich, jak: życie towarzyskie, ciekawostki ze świata, sensacyjne wynalazki, doniesienia z teatru wojny. Działał nacisk wzorów obcych, zagranicznych, gdzie rozwój prasy ogromnie wyprzedzał ziemie polskie. Sprzyjały rozwojowi prasy ulepszenia i wynalazki w dziedzinie łączności, pozwalające skrócić czas wędrówki informacji, w dziedzinie techniki druku, przyspieszające proces poligraficzny i pozwalające na druk ilustracji, zróżnicowanie czcionki, obniżenie kosztów, wreszcie na zmiany ekonomiczne i organizacyjne: wysyłanie własnych korespondentów, honoraria autorskie, wykształcenie się zawodu dziennikarza.

Wydawać by się mogło, że rozwój prasy powinien być niezwykle szybki i pomyślny. Tymczasem nakłady wprawdzie rosły, ale wolniej niż za granicą, między innymi dlatego, że krąg czytelników nadal pozostawał niewielki, liczba ludzi wykształconych, a nawet ogólna liczba umiejących czytać, nie gwaranto­wały zbytu. Pojawiały się i po krótkim czasie znikały, także z powodu małej chłonności rynku czytelniczego, rozmaite efemerydy, utrzymywały się nielicznie trwałe ogólnoinformacyjne dzienniki, takie jak: “Czas", “Kurier Warszawski", “Gazeta Warszawska" i kilka innych, jednakże tylko niektóre z nich mogły się wykazać wydatnym wzrostem nakładu. Okresy, w których działała cenzura prewencyjna, przeplatały się z krótszymi okresami, gdy ona nie obowiązywała. I wtedy jednak środki represji bywały dostateczne, aby przeważnie skutecznie zapobiegać drukowaniu informacji władzom niedogodnej.

W rezultacie prasa na ziemiach polskich wykazywała pewne cechy specy­ficzne i koncentrowała się, jak rzadko w innych krajach, w nielicznych ośro­dkach (Warszawa, Lwów, Kraków), odpowiadało to bowiem sytuacji czy­telniczej. Prasa była środkiem obiegu informacji wśród dość cienkiej górnej warstwy społeczeństwa, była dość elitarna, przynosiła informację niekompletną lub zdeformowaną ze względu na cenzurę, ale bardzo często nasyconą polity­cznym podtekstem, dość sprawnie wyławianym przez czytelników.

Istniał też i drugi kanał społecznego obiegu informacji - życie towarzyskie. Było ono zróżnicowane w zależności od miasta: najżywiej rozwijało się w Warszawie, we Lwowie, Krakowie, Wilnie. Prawie zupełnie nie istniało w miastach przemysłowych, szybko rosnących i grupujących robotników i dorobkiewiczowską burżuazję. W Krakowie i Lwowie koncentrowało oddzie-

584

lnie klasy i stany społeczne, i rzadko zdarzały się salony, w których by spotykali się ze sobą przedstawiciele różnych grup społecznych. W Warszawie przedziały nie były tak sztywne, choć i tu bywały ekskluzywne salony.

Wyznaczało to sposób funkcjonowania tych instytucji. Przede wszystkim w Warszawie salony przybierały- bowiem charakter instytucji - było ich wiele, były stałe, to znaczy nie tylko w zwykłym znaczeniu stałych dni przyjęć, ale także w znaczeniu trwałości; niektóre przetrwały po lat kilkanaście, niektóre dwa­dzieścia i więcej (Benniego i Deotymy). Prawie we wszystkich, bez względu na to czy były to salony literackie, artystyczne czy muzyczne, czy “ot tak, po prostu towarzyskie", znajdowało się miejsce na dyskusje o sprawach społecznych, inna rzecz, w jakich zmierzające kierunkach i na jakim fundamencie oparte. Były też salony (np. Benniego) uznane za pewną nieoficjalną reprezentację opinii publicznej, instytucje, do których, bywało, że się zwracali przedstawiciele grupy społecznej lub zawodowej bądź pojedyncze osoby dla zasięgnięcia rady lub zyskania aprobaty zamiarów. Ta częsta obecność informacji o sprawach społecznych w życiu towarzyskim również była rezultatem braku zwykłych instytucji służących sprawom społeczno-politycznym.

W Krakowie i we Lwowie, a także w Wilnie granice społeczne były ostrzejsze, a zapewne i rozmowy o sprawach społecznych bardziej wyspecjalizowane, mniej też “uspołecznione", bo w pierwszych dwu miastach więcej było okazji do wypowiedzi na innym forum.

Podejmowano też rozmaite inne próby mające zastąpić brak instytucji życia politycznego, parlamentu, samorządu, wolności obywatelskich. Zwykłe organi­zacje, występujące także w innych warunkach politycznych, tu czasem nabierały charakteru politycznego, zajmowały się także sprawami nie wynikającymi ze statutu. Towarzystwa dobroczynności pod pozorem celów dobroczynnych organizowały odczyty, prelegent jednak bywał dobrany w sposób nie mający wiele wspólnego z dobroczynnością, budowa pomnika ku czci wieszcza narodo­wego nabierała charakteru działalności politycznej, nie były od tego charakteru wolne nawet sprawy mody; w okresie powstania styczniowego rozpowszechniły się rozmaite ozdoby o symbolice politycznej.

Tak więc nawet obieg informacji w sprawach całkowicie neutralnych już przez sam fakt, że odbywał się tymi samymi drogami, co i obieg informacji o znaczeniu społeczno-politycznym, formował się pod wpływem sytuacji ogólnej, a jego zakres i rytm nosiły wyraźne tego ślady. Z drugiej zaś strony działał silny nacisk informacji politycznych nic znajdujących ujścia w normalnych drogach i poszukujących wobec tego dróg właściwych dla informacji neutralnych politycznie.

585

Sposób życia

Sposobem życia podstawowej części narodu zaczęto się w wieku XIX interesować w stopniu uprzednio nie spotykanym. Wprawdzie i dawniej autorzy mówiąc o naprawie stosunków społecznych czy o ekonomice folwarcznej opisywali warunki, w jakich żyje lud polski i domagali się poprawy tych warunków, wprawdzie i dziewiętnastowieczni propagatorzy postępu społecz­nego w podobny sposób mówili o nędzy chłopskiej, o prymitywizmie bytowania, można byłoby więc powiedzieć, że niewiele tu uległo zmianie. Pojawiło się jednakże również spojrzenie nowe, uprzednio właściwie nie spotykane.

Zainteresowanie lucern i twórczością ludową, jakie przejawiał romantyzm, postępy nauki, a w szczególności językoznawstwa, historii, geografii, a także wpływ polityki poszukującej uzasadnienia odrębności lub wspólnego pocho­dzenia narodów, wreszcie zmiana rozumienia samego terminu naród skierowały uwagę niektórych badaczy na obyczaje ludowe, twórczość ludową, stroje i w ogóle na sposób życia w tym węższym znaczeniu. Początkowo po amatorsku lub z doświadczeniami wyniesionymi z innych nauk opisywano zwyczaje, odzież, sprzęty, budynki, spisywano pieśni i opowieści ludowe.

Zainteresowania owe ograniczano jednak w zasadzie do ludności -wiejskiej, a metodę badawczą jedynie do opisu i utrwalania tego, co zasłyszano lub dostrzeżono. Miasta, jako mniej liczne lub nowe w krajobrazie polskim, nie przyciągały uwagi etnografów.

Działalność ta jednak pozwoliła dostrzec wielkie zróżnicowanie kultury ludowej, jej odrębności regionalne, zależność od warunków przyrodniczych i od stosunków społecznych, trwałość obyczaju.

Właśnie w XIX wieku owe dotychczas trwałe obyczaje poddane zostały najrozmaitszym naciskom. Migracje ludności sprzyjały przenoszeniu i konfron­tacji obyczajów i rzeczy, rozwój miast i napływ ludnpści ze wsi prowadził ku “umiastowieniu" stroju i obyczaju nie tylko wśród przybyłych do miasta, ale także wśród ludności wiejskiej - “miastowi" odwiedzając rodziny na wsi przynosili ze sobą nowe wzory.

Rozwój rynku, przejście na pracę najemną i odejście od samowystarczalności gospodarstwa wiejskiego sprzyjały rozpowszechnianiu się na wsi produktu fabrycznego, niekiedy nawet naśladującego wyroby ludowe (np. tkaniny odzie­żowe, chustki). Zmiany w gospodarstwie wiejskim, wprowadzenie nowych rodzajów upraw, a także nowości techniki rolnej prowadziły ku zmianom niektórych produktów wytwarzanych tradycyjnie na wsi (np. alkohol zamiast z żyta - z kartofli). Prowadziły też i do zmiany niektórych zwyczajów związanych z dotychczasowym sposobem produkcji wiejskiej (budownictwo wiejskie itp.). W tym samym kierunku działały zmiany rozmieszczenia gruntów (w związku z parcelacją i komasacją), pewien postęp oświaty.

Przy tym wszystkim dość zamknięty charakter społeczności wiejskiej był istotną barierą dla przenikania na wieś elementów kultury miejskiej. Poczucie inności, wynikające zarówno z aktualnych warunków życia, jak i z długiej

586

,RffźWe- n r E s ii""

Różne nieszczęścia (rys. F. Kostrzewski)

Zróżnicowanie sytuacji różnych grup społecznych

tradycji, sprawiało, że w niektórych wypadkach elementy nowe przyswajane były powierzchownie i niejako przejściowo. Uczono się więc na wsi języka zoLżonego do literackiego w szkole, w kościele, we dworze, a tam, gdzie w urzędach obowiązywał język polski, także w urzędzie. Gdy pojawiali się przybysze z i-niasia - nauczyciel, urzędnik, letnicy i kuracjusze, kupiec - usiłowano nawet mówić z nimi tym nieregionalnym językiem. Między sobą zaś mówiono nadal gwarą. Bywało, że z konieczności wymuszonej przez gospodarkę i technikę nabywano odzież miejską, ale na różne okazje obrzędowe, takie jak nabożeństwo, wesele itp. zakładano strój tradycyjny.

Równocześnie jednak istniało także i oddziaływanie w przeciwnym kierunku. Początkowo wynikało ono z romantycznego zainteresowania ludem i ooejmo-wało tylko niewielki krąg ludzi - elitę kulturalną, litórarów, malarzy, uczonych. Później, niesione przez napływającą do miast falę ludności wiejskiej, owocowało już w inny sposób, tworzyło swoistą miksturę stroju miejskiego z zachowaniem elementów regionalnych, nakazywało w niedzielne popołudnie zasiadać na stołku przed bramą miejskiej czynszówki, tak jak kiedyś zasiadano na przyzbie chałupy w rodzinnej wsi, pozdrawiać słowami “niech będzie pochwalony", mimo że nie wiedziało się, jakiego wyznania jest napotkany w tej różnorodnej miejskiej społeczności.

Brak było w XIX wieku na ziemiach polskich królewskiego oworu, zmacały lub znikały dwory arystokratyczne i tylko niektóre wielkie rody utrzymywały jeszcze coś z pozostałości dawnego obyczaju w tej dziedzinie. Brak więc było najwyższych w hierarchii wzorów. Pozostawał jako pewien model dwore.< luo pałac szlachecki, i to w dwojakim charakterze: jako realnie istniejący i jako wspomnienie, wynoszone przez dawnych właścicieli po zlicytowaniu folwarków, a przeszczepiane na grunt miejski, egzystujące wśród inteligentów szlacheckiego pochodzenia. Stefan Treugutt wykazał to przekonywająco na przykładzie Słowackiego. Wzorce kultury szlacheckiej bez względu na swą klasę miaiyJedną cechę wspólną: wytworzone zostały przez stan uważający się za najlepszy w społeczeństwie i dlatego wszystkie one akcentowały ową lepszość, obliczone były na podkreślenie różnicy i dystansu między szlachtą a niższymi warstwami. Dlatego też stały się szczególnie atrakcyjne dla nowej klasy, dla burżuazj., pretendującej do zajęcia uprzywilejowanego miejsca w społeczeństwie. Pojawiał się więc burżuazyjny już, a nie szlachecki, pałac, a rozmaite elementy dawnego obyczaju przejmowane były przez burżuazję, a od niej - przez jej naśladowców.

Na to wszystko nakładały się elementy obyczajowości przyniesionej przez imigrantów z zagranicy, takie jak: obce potrawy, zwyczaj ubierania jodełki na Święta Bożego Narodzenia, obca terminologia techniczna, stosowana w dzia­łalności produkcyjnej, i to wcale niezależnie od dziedziny produkcji. Bliżej temu było do zastanej obyczajowości miejskiej niż do obyczaju napływającego ze wsi do miast. Podobnym kanałem były rzesze obcych urzędników i wojskowych czy to państw zaborczych, czy Francuzów - wyzwolicieli.

Z rozmaitych, sprzecznych nieraz ze sobą elementów, kształtowała się nowoczesna kultura i nowoczesna, obyczajowość polska. Podobnie działo się

588

w wielu innych krajach, tutaj jednak do napięć społecznych dochodziły napięcia narodowe, niemożność nauki w języku narodowym, niemożność posługiwania się nim w urzędach, a czasem i niemożność porozumienia się w języku narodowym także z pracodawcą. Na to nakładały się napięcia wywołane przez sposób sprawowania władzy, przeważnie brutalnej, często wrogiej i niesprawie­dliwej, czasem przekupnej, przeważnie pozbawionej autorytetu. Ścierały się ze sobą pycha dorobkiewiczów - “pyszny nędza, kiedy spanoszony" - i frustracja spauperyzowanej szlachty, tak licznej, jak w żadnym z sąsiadujących narodów. Zachwianie autorytetów rodziło w tych warunkach brak punktu odniesienia, poczucie bezradności i braku wyjścia, stały stres niszczący jakość życia. Wspólnota narodowa kształtowała się przeważnie jako solidarność pokonanych i buntujących się, a nie jako wspólnota dumnych z sukcesu.

Mogło to wpływać na ogólny klimat kultury, mogło kształtować postawy społeczne i na zewnątrz, Wobec innych, i wewnątrz - na układy między grupami społecznymi - i mogło kształtować typy zachowań społecznych.

Jaka jest więc geneza legendy o pięknej epoce, o pięknym wieku XIX?

Ostatnie ćwierćwiecze tego stulecia było okresem pokoju i względnej stabilizacji, także i okresem pewnego ładu w tych okolicznościach się utrwa­lającego. Nowe zaczęło się od dalekiej wprawdzie, ale dotkliwej wojny rosyj-sko-japońskiej, od rewolucji i stanu wojennego w Rosji i w Królestwie, od napięć w sprawach bałkańskich, w których zaangażowane były w różnym stopniu wszystkie trzy mocarstwa zaborcze. Niedługo też czekano na wybuch wojny o grozie uprzednio nie znanej. Kontrast był drastyczny.

Powojenna sytuacja ekonomiczna w niepodległej Polsce była nieporówny­walnie gorsza od sytuacji ekonomicznej ziem każdego z zaborów pod koniec XIX wieku. Skutki zniszczeń wojennych, zerwane powiązania z rynkami każdego z trzech państw zaborczych, koszty budowy nowego państwa dawały się we znaki wszystkim grupom społecznym - bezrobocie, inflacja i drożyzna - głównie najbiedniejszym. Polska, którą widziano przed wojną jako marzenie pokoleń, choć nawet nie zawsze traktowane z przekonaniem o realności, wydawała się kiedyś spełnieniem nie tylko snu o niepodległości, ale także i zmianą wszelkiego zła na dobro. I oto nagle okazywało się, że w niektórych dziedzinach sytuacja się wydatnie pogorszyła. Dawne niedogodności i troski zwykłym prawem bladły we wspomnieniach, pozostawały w pamięci dawne rzeczy dobre. Powstawał dobry grunt dla legendy.

Po świecie zaś krążyła już nazwa la belle epoque, powstała we wzbogaconych krajach Europy zachodniej, krajach o zupełnie innych dziewiętnastowiecznych dziejach. Przeniesiona została także i na grunt polski.

W kręgach, w których obiegała, mogła się wydawać niekiedy i słuszna -wszak częściej ją powtarzano zapewne wśród zamożnych niż wśród biednych, wśród tych, którzy niegdyś podróżowali po Europie, niż wśród tych, którzy wędrowali ze wsi do miast w poszukiwaniu pracy. Tak więc legenda kształtowała się pod wpływem różnych czynników, to należy już jednak do epoki późniejszej.

CZĘŚĆ SZÓSTA

Epoka dwóch wojen

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Postęp czy stagnacja

Pokój i wojna

Pierwsza połowa XX w; przeszła w Europie pod znakiem wojny. Polskę wojna dotknęła bardziej niż większość innych krajów kontynentu. Działania wojenne w czasie pierwszej zawieruchy światowej przetoczyły się przez większość ziem polskich, a w czasie drugiej wojny światowej fronty przebiegły przez całą Polskę dwukrotnie. Jeśli jeszcze weźmiemy pod uwagę wojnę na wschodzie wraz z wojną polsko-radziecką 1920 r., to okaże się, że na 30 lat, które upłynęły od wybuchu I wojny światowej do końca II wojny, w ciągu około 11 lat Polska wstrząsana była przez starcia wojenne, w tym przez 10 lat pozostawała pod obcą władzą bądź okupacją. Ale wpływ wojny na bilans zmian w społeczeństwie polskim zdecydowanie wykraczał poza proporcję wynikającą ze stosunku liczby lat pokoju i wojny. Bilans tego 30-lecia był bowiem znacznie silniej obciążony przez katastrofalne skutki wojny. Bardzo rozległe zniszczenia materialne i upust krwi, które walki i ich różnorakie skutki zgotowały społeczeństwu polskiemu, spowodowały w pewnych dziedzinach regres społeczny, związany z regresem gospodarczym. Te zjawiska były szczególnie widoczne po I wojnie światowej, kiedy to łatwo było stwierdzić wyrwy dokonane w gospodarce przez zniszczenia wojenne i powojen ne zmiany terytorialno-polityczne. W niektórych dziedzinach produkcji aż do końca okresu międzywojennego nie osiągnięto poziomu sprzed 1914 r. Złożyły się na to różne przyczyny, lecz jest rzeczą oczywistą, że trudności gospodarcze wywoływały bezpośrednio trudności społeczne, a w szczególności osłabiały dynamikę przemian społeczeństwa. Oczywiście okresy wojenne nie były tylko przerwą w rozwoju społeczeństwa, a już na pewno nie były przerwą w życiu społecznym. Również wówczas zachodziły procesy bardzo istotne dla całokształtu funkcjonowania społeczeństwa. Wystarczy wymienić takie zja­wisko, jak masowe i przymusowe migracje, którymi różne warstwy ludności były nierównomiernie dotknięte, i które powodowały bądź ułatwiały mieszanie się różnych środowisk i rozszerzanie doświadczeń osobistych jednostek. Innym bardzo doniosłym zjawiskiem były przyspieszone zmiany w sferze świadomości.

593

Niedostatek żywności, nędza i głód były w czasie okupacji niemiecko-austriackiej szczególnie dotkliwe. Zdarzały się wypadki śmierci głodowej. Pleniła się spekulacja. Przyczyną były wyzysk i rabunek kraju przez okupantów, po części też zniszczenia wojenne.

społecznej, które często występują w okresach przewrotów i kataklizmów dziejowych. Do najważniejszych zmian w tej sferze należały procesy nabywania świadomości narodowej przez odłamy społeczeństwa - przede wszystkim ludności wiejskiej - które pod tym względem pozostawały dotąd znacznie w tyle za innymi środowiskami społecznymi.

W ciągu tych trzech dziesięcioleci o normalnym rozwoju społecznym można mówić w odniesieniu do okresu międzywojennego, który trwa? nieco ponad 20 lat (w tym 19 lat pokoju). Trudno powiedzieć, czy w ogóle istnieje coś takiego, jak “normalny" rozwój społeczny, skoro każda epoka historyczna ma swe cechy odrębne, każda jest zarazem w jakimś sensie “normalna", a w innym “nie­normalna". Wolno jednak podkreślić znaczenie tego krótkiego okresu poko­jowego @#rozwoju, jakim było dla społeczeństwa polskiego dwudziestolecie 1918-1939, nie zapominając jednak o dwóch okolicznościach szczególnych. Pierwsza to odbudowa jedności terytorialnej i państwowej Polski, która zmuszała do wytwarzania nowych struktur i mozolnego dopasowywania się do siebie dzielnic rozerwanych przed stu z górą laty. Druga to niezbyt pomyślny z punktu widzenia ogólnego rozwoju gospodarczo-społecznego i koniunktury okres, na który przypadła odzyskana niepodległość. Wyniki gospodarcze tego

594

okresu w krajach kapitalistycznych były mierne, a to z powodu dezorganizacji powojennej, a także i przede wszystkim ze względu na wielki kryzys gospodarczy, który w większej czy mniejszej mierze dotknął wszystkie kraje (o ustroju kapitalistycznym), w tym bardzo silnie Polskę. Krótko mówiąc, ten “normalny" okres, bo pokojowy i z własną państwowością, był niezupełnie “normalny" pod względem gospodarczym, a poniekąd także i społecznym, zwłaszcza w porówna­niu z okresem industrializacji w końcu XIX w. i na początku XX w.

Sytuacja historyczna

Kilka słów poświęcimy wpływowi sytuacji historycznej na przemiany społeczne. W skali światowej sytuacja ta była związana z dwiema wojnami światowymi oraz z charakterem przemian w okresie międzywojennym. Pierwsza wojna światowa, która zakończyła się przecież rewolucjami w przegrywających, a dotąd mniej lub bardziej autokratycznie rządzonych mocarstwach środkowej i wschodniej Europy, przyniosła w rezultacie prądy demokratyzacyjne, które w stosunkach społecznych wprowadziły niemałe zmiany. W przeciwnym kie­runku oddziaływały potężne prądy prawicowo-radykalne, w tym faszyzm, które dążyły do utrwalenia dotychczasowej lub wytworzenia zmodyfikowanej hie­rarchii społecznej. Sprawę komplikuje swoisty populizm, “ludowość" faszyzmu będąca zniekształconym odzwierciedleniem prądów demokratyzacyjnych u schyłku I wojny światowej.

Bardzo wiele jednostek z różnych warstw społecznych pozostało po I wojnie Światowej, po opuszczeniu okopów i szeregów, z wielkimi ambicjami i bez perspektyw na odpowiadającą im pozycję społeczną. Część poparła różne ekstremistyczne kierunki polityczne występujące przeciw dotychczasowej elicie społecznej. W każdym razie można stwierdzić obniżenie się przegród społecz­nych, przynajmniej w aspekcie towarzyskim. Proces ten notowano także w Polsce. Skutkiem tych przemian był silny nacisk niektórych środowisk warstw pracujących na umożliwienie im awansu społecznego. Stąd wzmożona aktyw­ność polityczna wśród klasy robotniczej i pracowników umysłowych, jak również coraz silniejsze dążenia do awansu kulturalnego w szerokich środo­wiskach ludności miejskiej i wiejskiej. Temu ostatniemu zjawisku w pewnym stopniu wychodził naprzeciw rozwój tzw. kultury masowej, związany z wprowa­dzeniem i rozpowszechnieniem nowych środków “masowego przekazu" - radia, kina (znanego już z poprzedniej epoki) oraz wielonakładowej prasy obliczonej na drobnomieszczaństwo i część robotników. Te zjawiska sprzyjały w pewnym stopniu konsolidacji społeczeństwa, skoro podobne treści intelektualne stawały się udziałem różnych jego warstw. Jednak to konsolidacyjne działanie kultury masowej pozostawało jeszcze w stadium początkowym i dotyczyło tylko najbardziej rozwiniętych przemysłowo krajów zachodniej Europy i Ameryki. W Polsce można było je stwierdzić w niewielkim stopniu.

595

Gospodarka okupantów na wsi

Brak żywności skłonił okupantów do wprowadzenia drakońskiego reżimu wobec wsi. Ludności wiejskiej zabierano wszystko, co się dało, pozostawiając ilości produktów niewystarczające na zaopatrzenie.

Trudno byłoby pominąć psychologiczny i materialny wpływ wielkiego kryzysu gospodarczego (1929-1933, w Polsce raczej 1930-1935). Psychologiczny wpływ kryzysu polegał na zachwianiu się w umysłach szerokich mas na całym świecie poczucia stabilizacji społecznej i szacunku dla istniejącego systemu gospodarczo-społecznego oraz dla funkcjonującej w jego łonie hierarchii spo­łecznej. Materialny wpływ załamania gospodarczego polegał na powtórmym zachwianiu podstaw bytu oraz na powstaniu licznych środowisk wyrzuconych z życia gospodarczego, zdeklasowanych i utrzymujących się z trudem na krawędzi egzystencji, przede wszystkim bezrobotnych robotników i pracowników umysło­wych wraz ze zbliżonymi środowiskami drobnych producentów w mieście. Te zjawiska wystąpiły zarówno w krajach najbardziej uprzemysłowionych, jak i w opóźnionych w rozwoju krajach rolniczo-przemysłowych, do których należała Polska.

Również inflacja, a raczej hyperinflacja, która rozregulowała gospodarkę niektórych (głównie pokonanych) państw Europy w pierwszej połowie lat dwudziestych, spowodowała zachwianie poczucia stabilizacji, przede wszystkim

596

warstw średnich, i pomnożyła zastępy “wyrzuconych z siodła", którzy dołączyli się do rozbitków I wojny. Zjawisko to nie ominęło Polski, choć jego skutki społeczne nie były tak znaczne, jak w Niemczech. Wiązało się to z ubóstwem kraju i brakiem kapitału w rękach mieszczaństwa i drobnomieszczaństwa, tym bardziej po spustoszeniach wojennych.

Gospodarcze czynniki zmian społecznych

Decydujące znaczenie dla przebiegu przemian społecznych miały w okresie międzywojennym czynniki gospodarcze.

Znakomity badacz społeczeństwa Stanisław Rychliński oceniając w końcu dwudziestolecia 1918-1939 gospodarcze przesłanki ewolucji społecznej zwrócił @#uwagę na następujące zjawiska: “Dzielnica centralna stała się ośrodkiem niepodległego państwa, punktem, ku któremu ze względów geograficznych i politycznych musiały ciążyć pozostałe obszary, gospodarczo słabo ze sobą zespolone, wyrwane z óocych organizmów ekonomicznych. Nie pozostało to bez wpływu na zasadnicze procesy kształtowania się systemu państwowego oraz problematykę rozwojową stosunków społecznych [...]. Zahamowanie swobody ruchu kapitałów i wędrówek ludnościowych po wojnie w parze z zakłóceniami na rynkach międzynarodowych i utrudnieniami handlowymi musiały się odbić szczególnie silnie na strukturze społecznej krajów gospodarczo zapóźnionych. Procesy, które w państwach mających szerokie widoki rozwoju automatycznie prowadziły do wykrystalizowania się tej struktury przez wzmocnienie poszcze­gólnych warstw społecznych, załamały się w marazmie gospodarczym kraju nie mającego dostatecznych zasobów naturalnych ani kapitałowych, by obyć się bez pomocy zagranicy. Szybki wzrost ludności unicestwiał ostatecznie zdobycze osiągnięte dzięki krótkotrwałym przebłyskom pomyślnej koniunktury [...]. U nas niski poziom dochodu narodowego przy jednoczesnym rozpowszech­nieniu aspiracji i wzorów dobrobytu zachodnioeuropejskiego musiał dopro­wadzić do wytwarzania się nielicznych odłamów ludności mogącej żyć w warunkach jako tako znośnych oraz do zepchnięcia pozostałych rzesz na poziom nędzy równie wielkiej jak ta, która panowała przed wojną; nędzę tę szerokie rzesze ludności odczuwają już znacznie boleśniej niż dawniej, wskutek prze­budzenia się nowych pragnień oraz dążeń do awansu społecznego".

Rychliński wyjaśnia, że jego słowa nie stanowią pełnej oceny rozwoju gospodarczego Polski międzywojennej (tekst ten był napisany niemal dosłownie w przededniu II wojny światowej), lecz jedynie ujęcie ujemnych skutków zahamowania rozwoju gospodarczego dla dynamiki społecznej. Istotnie, analiza bilansu gospodarczego Polski przedwrześniowej wykracza poza nasz temat i daje się przeprowadzić w gruncie rzeczy tylko na tle porównawczym. Próbę takiej analizy porównawczej podjęli Z. Landau i J. Tomaszewski; próba taka jest i

597

zawsze będzie mocno dyskusyjna. Nie ulega jednak wątpliwości, że z punktu widzenia czysto gospodarczego trudno byłoby określać okres międzywojenny jako lata rozkwitu. Raczej dyskutować można nad właściwością określeń “regres" czy “stagnacja", przy czym uwzględniając szybki rozwój niektórych dziedzin produkcji z jednej strony i brak postępu w innych, a zwłaszcza w żywiącym większość ludności rolnictwie z drugiej, zdecydujemy się raczej na drugie określenie. Mniejsza o szczegółowe - sporne - wskaźniki; nie było rozbudowy przemysłu na większą skalę, toteż industrializacja niewiele postąpiła naprzód. Ten niewielki krok wiązał się z powstaniem nowych i nowoczesnych gałęzi przemysłu (budowa maszyn, chemia, elektrownie) przy spadku produkcji i zatrudnienia w starych i stanowiących dotąd podstawę przemysłu w Polsce. Ten regres wynikał zresztą częściowo z samego faktu zjednoczenia dzielnic polskich, gdyż przemysł każdej z nich (np. włókiennictwo w zaborze rosyjskim, cukro­wnictwo w zaborze pruskim) obliczony był w dużej mierze na rynek zbytu w “swoim" państwie zaborczym. Wielki przemysł pozostał więc w sumie na tym samym szczeblu rozwoju, lecz przecież ludność Polski bardzo szybko się zwiększała. W 1921 r. wynosiła ponad 27 mln, a w 1938 r. ok. 35 mln, w ciągu 17 lat nastąpił więc wzrost o 30%. Roczny przyrost ludności wynosił 400-500 tys. osób, a dla 100-150 tys. par rąk do pracy należało znaleźć co roku zatrudnienie.

Praca górników (kop. “Paweł" na Śląsku)

W okresie międzywojennym poziom techniczny górnictwa i wydajność pracy podniosły się, lecz wzrosła też intensywność pracy górnika, od którego wymagano coraz większego wysiłku

598

Powolny rozwój przemysłu uniemożliwiał wchłanianie nowych roczników przez gospodarkę pozarolniczą, a przeludnione (choć nie na całym obszarze kraju) rolnictwo wymagało i bez tego odciążenia. Przed I wojną światową klapą bezpieczeństwa, a w pewnym stopniu źródłem środków na zakup ziemi i narzędzi produkcji była emigracja, lecz po wojnie jej wrota były na ogół przymknięte lub nawet - zwłaszcza w okresie kryzysu gospodarczego - szczelnie zamknięte. Ta sytuacja uniemożliwiała stopniową modernizację struktury społeczno-zawo-dowej, która zgodnie z modelem krajów uprzemysławiających się powinna była przesuwać masy ludności z rolnictwa do przemysłu. Sytuacja gospodarcza uniemożliwiała zwiększenie się grupy robotników wielkiego przemysłu, ale zarazem skłaniała do porzucania rolnictwa przez zbędną siłę roboczą. W ten sposób powstawała coraz szersza strefa usytuowana między nowoczesnym przemysłem a zacofanym rolnictwem. Zasilała ona drobną produkcję (rzemiosło, chałupnictwo); tu też należy zaliczyć rzesze ludzi pozbawionych stałych źródeł dochodu, trwale bezrobotnych itd. Wszystkie opisane zjawiska, dotyczące struktury społecznej, wynikały z niedostatecznego rozwoju aparatu wytwór­czego, przede wszystkim w nowoczesnym przemyśle, lecz także w rolnictwie. Okresy dobrej koniunktury gospodarczej, niosącej ze sobą wysokie zatrudnienie i inwestycje, nie mogły odwrócić tego trendu. Gdy bowiem w okresie pomyślności w latach 1926-1929 średnia liczba bezrobotnych wynosiła ok. 100 tys., to w latach koniunktury 1936-1939 dochodziła do 500-600 tys. Strefa przejściowa, o której mowa, nie kurczyła się, lecz rozszerzała. Nie można też pominąć przeludnienia rolnictwa, tj. pozostawaniaw gospodarstwach rolnych setek tysięcy, a nawet milionów ludzi, którzy chętnie odeszliby do innej pracy, bo we własnym gospodarstwie byli zbędni. Była to potencjalna część tej samej strefy.

Poniższa tabela podaje szacunkowe dane o przeciętnych miesięcznych wydatkach rodziny czteroosobowej w różnych warstwach społecznych w 1929 r.

Tabela 21

Warstwy społeczne


Suma wydatków


Żyjący z zysku, wolne zawody Pracownicy umysłowi Drobnomieszczaństwo Robotnicy Chłopi


1300 zł 640 zł 345 zł 265 zł. 175 zł



@Duże znaczenie przypisać należy rozwojowi nowej techniki w produkcji, usługach, infrastrukturze. Sprzyjał on modernizacji społeczeństwa choćby przez podwyższone wymagania wobec robotników i pracowników umysłowych co do wykształcenia ogólnego i kwalifikacji zawodowych. W ten sposób rosły także horyzonty i aspiracje licznych środowisk robotniczych. Jednocześnie wytwarzały

599

się w kręgach ówczesnej elity społecznej, zwłaszcza wielkomiejskiej inteligencji, nowe wzory i standardy życia indywidualnego, rodzinnego i społecznego, oparte m.in. na nowoczesnej technice. Wzory te stopniowo, głównie w późniejszej, powojennej (tj. po II wojnie światowej) epoce, upowszechniły się w szerokich warstwach społeczeństwa.

@bufor Czynniki społeczno-kulturalne

Dla struktury społecznej istotne znaczenie miało funkcjonowanie kultury narodowej jako czynnika wiążącego społeczeństwo w całość oraz kultur czy subkultur klasowych, warstwowych i środowiskowych. Sprawy te zostaną omówione w rozdziale 31, tu zaś chodzi o wyodrębnienie czynników dynami­zujących społeczeństwo i powodujących przemiany jego struktury. Można wyróżnić dwojakie @oddziaływanie przemian społeczno-kulturowych. Umacnia­nie się ogólnonarodowej kultury polskiej sprzyjało integracji społeczeństwa i spadkowi napięcia konfliktów klasowych czy warstwowych. Narastanie samowiedzy klasowej i zaostrzanie się konfliktów klasowych, zwłaszcza w okresach kryzysowych, działało integrujące na poszczególne klasy i warstwy. Trudno powiedzieć, który czynnik w okresie międzywojennym był silniejszy, można jedynie wskazać, w jakim momencie który z nich dominował.

W związku z tym trzeba zauważyć, że w początkowym okresie niepodległości nastąpiło zacieśnienie zarówno więzi społecznych o charakterze ogólnonaro­dowym, jak i więzi klasowych. W latach późniejszych więzi ogólnonarodowe wzmacniały się w wyniku działania procesów długofalowych (np. oddziaływanie powszechnego nauczania i szkoły), podczas gdy zmienna sytuacja polityczno-społeczna raczej animowała konflikty, często o charakterze klasowym. Tytułem przykładu wymienimy wydarzenia roku 1923 (przeciwstawienie klasy robot­niczej rządowi prawicowemu), lata 19241925 (wzrost bezrobocia), dalej oczywi­ście wielki kryzys gospodarczy oraz zaostrzenie konfliktów politycznych w II połowie lat trzydziestych.

Nowa sytuacja polityczna po 1918.r. sprzyjała procesom integracyjnym przez demokratyczne formy życia politycznego, sejm, jawne dyskusje prasowe, wybory. Część elity robotniczej, a nawet chłopskiej przedostała się do krajowej elity politycznej. W okresie pomajowym procesy formowania się nowej elity biurokra­tycznej bardzo przybrały na sile, ą sama ta elita nabrała teraz charakteru wojskowo-urzędniczego.

Nie można też zapomnieć o strukturotwórczej roli oświaty i szkolnictwa. Powszechne nauczanie wywarło duży wpływ na ludność chłopską i robotniczą. Patrząc od strony struktury społecznej widzimy, że największą jednak rolę odegrało rozbudowane szkolnictwo ogólnokształcące, a zwłaszcza wyższe, które uformowało i zwielokrotniło szeregi inteligencji i nadało jej w pewnym stopniu nowy charakter.

600

Państwo a ewolucja społeczna

Odbudowa i funkcjonowanie państwowości odegrały w życiu społecznym Polski znaczną rolę i przyczyniły się do przesunięć i zmian w strukturze społecznej. Przede wszystkim odbudowa niepodległego i zjednoczonego państwa umożliwiłarzecz najwyższej wagi, a mianowicie powstanie zjednoczonych w aspekcie terytorialnym - ale jeszcze niejednolitych - klas i warstw społeczeństwa. Było to szczególnie widoczne u inteligencji i klasy robotniczej - dwóch warstw z reguły bardziej ruchliwych niż chłopi, a nawet drobnomieszczaństwo. Następnie odbudowa niepodległości podniosła znaczenie polskiej inteligencji - warstwy najbardziej uciśnionej w okresie zaborów. @Nowym tworem, na większości terytorium polskiego dotąd nie znanym, była polska elita władzy, tworząca się od pierwszych chwil istnienia państwa (a nawet jeszcze nieco wcześniej, w dobie Rady Regencyjnej z jej aparatem quasi-państwowym) i stale umacniająca swe pozycje. O bezpośrednim oddziaływaniu państwa w sposób zorganizowany na zmiany struktury społecznej przez kierowanie gospodarką trudno mówić, choć w ręku aparatu państwowego pozostawało wiele ważnych placówek gospodar­czych. Działalność państwa zmierzała raczej do zachowania i lekkiej moderni­zacji istniejącego stanu. Żaden rząd, z wyjątkiem - właściwie efemerycznego (rządził przez 2 miesiące) - gabinetu Moraczewskiego w 1918 r. nie deklarował, a tym bardziej nie realizował reform społecznych. Jedynym wyjątkiem była reforma rolna, która stanowiła raczej formę naturalnego procesu częściowej parcelacji wielkiej własności niż środek planowej przebudowy społecznej.

W łonie obozu rządowego tuż po przewrocie majowym pojawiły się tendencje etatystyczne, zmierzające do ograniczenia pozycji kapitału prywatnego i bur-żuazji oraz częściowego wyeliminowania drobnej produkcji, a więc i drobno-mieszczaństwa. Nie uzyskały one jednak nigdy decydujących pozycji. Państwo pomagało ziemiaństwu utrzymać się na powierzchni mimo wielkich trudności gospodarczych. W dziedzinie przemysłu polityka państwa była bardziej skompli­kowana. Znaczna część wielkich zakładów znalazła się w tej czy innej formie pod kontrolą państwa. Przewaga państwa w bankowości odgrywała przy tym istotną rolę. Rugowano z powodzeniem obcy kapitał, zwłaszcza niemiecki. Najwięcej swobody miała średnia i drobna burżuazja. Poza tym polityka gospodarcza z natury rzeczy zabiegała o redukcję bezrobocia i ochronę drobnego rolnictwa w momentach kryzysowych, raczej bez większego powodzenia.

Miary postępu w badaniach procesów społecznych

Wracamy teraz do tytułu niniejszego rozdziału, który obiecuje omówienie postępu w ewolucji społeczeństwa Polski międzywojennej. Przy przedstawieniu gospodarczych czynników ewolucji społecznej była mowa o bilansie rozwoju gospodarczego Polski przedwrześniowej, który, określono słowem “stagnacja".

601

Ale to nie załatwia sprawy nas interesującej, a mianowicie oceny procesów społecznych w Polsce lat 1918-1939. Nie sprowadzają się one do ewolucji go­spodarczej, która stanowi tylko jedną z przesłanek przemian społeczeństwa. Powstaje pytanie, co uznajemy za objaw postępu społecznego. Nie chodzi tu o abstrakcyjne rozważanie skomplikowanej teoretycznej problematyki rozwoju i postępu, ale o podanie kryteriów przydatnych do oceny rozwoju społeczeństwa środkowoeuropejskiego w XX wieku. Do kryteriów tych należy bez wątpienia stopień zaawansowania modernizacji struktury społecznej, a więc przesunięć z przeważającej niegdyś warstwy chłopskiej do szeregów robotników przemysło­wych, a także do sfery usług przy jednoczesnym przekształceniu się dawnego stanu chłopskiego w warstwę zawodową nowoczesnych drobnych czy średnich rolników. Do modernizacji struktury społecznej zaliczyć trzeba także stopnio­we przekształcanie się wielkich właścicieli ziemskich ze stanu w jedną z grup producentów rolnych. Warstwy średnie w ramach modernizacji również prze­chodzą pewną ewolucję. Pod względem techniki produkcji i stylu życia unowo­cześnia się pewna część drobnomieszczaństwa, związanego z drobnym prze­mysłem, rzemiosłem i handlem, obok niego powstaje “nowa klasa średnia", obejmująca pracowników umysłowych i różnego rodzaju specjalistów, a znaj­dująca się w społeczeństwie w sytuacji analogicznej do dawnego drobnomie­szczaństwa: pomiędzy warstwą wyższą a klasami ludowymi. Tak w ogólnych zarysach przedstawiaj ą się kierunki rozwoju struktury społecznej, związanej ze społeczeństwem przemysłowym.

Drugi proces, noszący charakter powszechny, którego punktem wyjścia była Wielka Rewolucja Francuska, to demokratyzacja stosunków społecznych, obniżanie się barier prawnych i obyczajowych między klasami a warstwami Społecznymi, łatwiejszy dostęp wszystkich warstw do oświaty i kultury, wyrów­nywanie startu życiowego dzieci z różnych środowisk.

Te dwa zespoły kryteriów: struktura społeczna i demokratyzacja społe­czeństwa, to wskazówki umożliwiające ustalenie kierunków rozwoju społecz­nego w Polsce w omawianym okresie i przyłożenie tych ustaleń do ogólno­europejskich i światowych modeli, odzwierciedlających powszechne tendencje. W świetle tych wskaźników okazuje się, że modernizacja struktury społecznej miała miejsce w Polsce międzywojennej, lecz przebiegała bardzo powoli. Przesuwanie siły roboczej z rolnictwa do sektorów pozarolniczych w okresach kryzysu przybierało wprawdzie częściowo postać powiększania się spaupery-zowanych grup ludności miejskiej, można jednak zanotować także rzeczywisty rozwój liczebny klasy robotniczej, zwłaszcza zatrudnionej w drobnej produkcji;

trzon klasy robotniczej - robotnicy wielkiego przemysłu - nie zwiększył w ciągu okresu międzywojennego swej liczebności lub zwiększył ją nieznacznie. Początki przeobrażeń warstwy chłopskiej w kierunku wytworzenia kategorii nowocze­snych producentów rolnych można było odnotować, choć w większej mierze w sferze świadomości niż w dziedzinie gospodarczej. Wyraźnie wzrosła rola inteligencji, a pewne procesy, za granicą znane jako wytwarzanie się “nowych klas średnich", zaobserwowano i w Polsce.

602

Demokratyzacja stosunków społecznych była faktem niewątpliwym. Wpły­nęły na nią przede wszystkim wstrząsy, jakimi były I wojna światowa, ruchy rewolucyjne, upadek dawnych hierarchii, a co za tym idzie, szerokie włączenie się warstw ludowych i organizacji robotniczych i chłopskich do życia politycz­nego. Oficjalne społeczeństwo uznało równoprawność polityczną! społecznąprzed-stawicieli warstw ludowych. Arystokracja i jej rola w polityce (tak znaczna np. za czasów Rady Regencyjnej) uległy poważnemu osłabieniu. Niejeden były drobno-mieszczanin lub aktywista robotniczy, rzadziej chłopski, zakotwiczył się na sta­le na różnych szczeblach warstwy rządzącej i inteligencji. Późniejsze lata nie posunęły naprzód demokratyzacji. Jej warunki polityczne uległy zmianie wraz z dojściem do władzy obozu piłsudczykowskiego. Wśród jego przywówdców z jednej strony żywe były tendencje elitarne i ciągoty arystokratyczne, z drugiej jednak strony nie przestawały działać tradycje demokratyczno-liberalne.

Zanotować trzeba wpływy wzorów zagranicznych, płynących z demokra­tycznych krajów Zachodu, oraz oddziaływanie pierwocin tzw. kultury masowej. W rezultacie pod koniec dwudziestolecia międzywojennego stopień demokraty­zacji społeczeństwa polskiego był wyższy niż przed I wojną światową. Że proces ten nie posunął się znacznie szybciej naprzód, o tym zdecydowały przeszkody dokładnie opisane przez Stanisława Rychlińskiego: stagnacja gospodarcza i potężniejące prądy elitarne, związane z elitarnym charakterem państwa i władzy oraz kultury i oświaty, które uczony nazwał “pierwiastkami stanowymi w kulturze Polski współczesnej ". Sądził nawet, że w czasach mu współczesnych, tj. w latach trzydziestych, “stanowość kultury wzrasta na bardzo wielu odcinkach", wobec czego cofa się demokratyzacja społeczeństwa.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Małe grupy" i więzi lokalne

Więzi lokalne w czasie pokoju i wojny

Najniższe, lokalne i sąsiedzkie, piętro struktur społecznych tradycyjnie odgrywało w Polsce rolę poważniejszą niż w wielu innych społeczeństwach europejskich. Mamy tu na myśli przede wszystkim struktury niesformałizoware. Jeszcze w Polsce przedrozbiorowej instytucje publiczne .były słabe i pozbawio-i.e egzekutywy, która pozostawała w rękach szlachty powiązanej przede wszystkim strukturą rodzinną i sąsiedzką oraz skomplikowanym układem zależności od panów. Przez wiele dziesięcioleci w czasach rozbiorowych, w każdym razie od powstania listopadowego w zaborze rosyjskim i od połowy XIX wieku w zaborze pruskim, władze tępiły lub ograniczały wszelkie sformalizowane, autonomiczne struktury w obrębie społeczeństwa polskiego. Stąd m.in. szczególna rok więzi i struktur nieformalnych.

Nieco odmiennie przedstawiała się rola więzi lokalnych w różnych okresach omawianej tu epoki. Inaczej funkcjonowały one w czasach wojennych, inaczej w niepodległej Polsce, przy tym warunki w czasie I wojny światowej i II wojny światowej były całkowicie różne.

W zaborze rosyjskim samoczielne funkcjonowanie wspólnot miejskich i wiejskich było właściwie uniemożliwione przez drobiazgową kontrolę biuro­kracji rosyjskiej. Wypędzenie Rosjan mimo okupacji niemiecko-austriackiej dało im nieco więcej swobody. Trudne warunki życia pogarszało dodatkowo przecięcie kraju nowymi jeszcze granicami (granice okupacji), społeczności lokalne często bywały zdane same na siebie, tym bardziej że występowały dodatkowe trudności komunikacyjne. Warunki wojenne bardzo ograniczyły autonomię lokalną w Galicji. W zaborze pruskim sytuacja przedwojenna pozostała bez zmiany. W latach II wojny światowej nad całym terytorium Polski zawisła ścisła kontrola okupantów, z reguły podporządkowana ludobójczym celom i praktykom. O ile w czasie I wony światowej skład i charakter społeczności lokalnych zmienił się, ale na ogół bez naruszenia ich trzonu, o tyle w latach 1939-1945 ogromne masy ludności polskiej zostały wysiedlone ze swych

604

siedzib, zwłaszcza w Polsce zachodniej (a także na terenach wschodnich) i przerzucone na inne terytoria polskie (Generalne Gubernatorstwo) lub wywiezione poza granice kraju. W ten sposób liczne społeczności lokalne przestały istnieć. W Polsce ponadto ze społeczności lokalnych wyłączono pod rządami niemieckimi bardzo liczną w miastach ludność żydowską, która w 1931 r. stanowiła 27,3% mieszkańców miast, w tym 26,4% miast większych (ponad 20 tys. ludności) i 28,8% mniejszych miast i miasteczek. Wszelkiego rodzaju represje, wywózki, prześladowania objęły w nierównej mierze różne grupy ludności polskiej. Z tych względów II wojna światowa głębiej wstrząsnęła społeczeństwami lokalnymi niż pierwsza, choć nie brak było wyjątków. I tak na pewnych terenach, zwłaszcza w rejonach przyfrontowych, masy ludności wiej­skiej były w latach 1914-1918 wysiedlane lub uciekały. Około 100 tys. km2 podlegało szczególnym zniszczeniom jako tereny przyfrontowe lub pola bitew. Przymusowa ewakuacja przez Rosjan i wywózki na roboty do Niemiec objęły także ludność miejską.

W okresie pokoju, tj. w czasach niepodległości międzywojennej, przemiany społeczności lokalnych dokonywały się powoli, z nielicznymi wyjątkami wyni­kającymi z wielkich inwestycji (Gdynia), kiedy to osiedla rozwijały się błyska­wicznie.

Wieś

Społeczności wiejskie były w Polsce międzywojennej bardzo zróżnicowane pod względem społecznym, gospodarczym, kulturalnym. Obserwatorzy i bada­cze zgodni Są co do tego, że owa różnorodność utrudnia formułowanie sądów ogólnych o polskiej wsi i chłopach, bo dwie sąsiadujące gromady bywały pod wieloma względami zupełnie różne. Zróżnicowanie prowadziło od murowanej, zamożnej, pozbawionej analfabetyzmu, związanej z rynkiem wsi poznańskiej poprzez przeludnione, o ostrych konfliktach wewnętrznych, ubogie, lecz spo­łecznie na ogół rozbudzone wsie małopolskie do wsi żyjącej prawie wyłącznie we własnym kręgu i z otaczającym światem słabo związanej, krytej strzechą i używającej najczęściej jeszcze drewnianych narzędzi - na wschodzie ówczesnej Polski (w tym np. w zakątkach Białostocczyzny). Tereny centralnej Polski (b. Królestwo Polskie) składały się z regionów bardziej zbliżonych do wsi poznańsko-pomorskiej (zachodnie krańce b. Królestwa) i regionów niewiele odbiegających od obrazu typowego dla terenów wschodnich (zakątki północno-wschodnie i wschodnie).

Charakter społeczności wiejskiej zależał w znacznej mierze od oddalenia od wielkich ośrodków miejskich. Do wsi prowadzących ożywioną wymianę z miastem wkraczały elementy miejskiego stylu życia. Tak np. było w okolicach Krakowa, mniej - w okolicach Warszawy. Składniki społeczności wiejskiej były jednak w zasadzie podobne. Lwią część ludności stanowili chłopi i robotnicy

605

rolni, za to w najrozmaitszych proporcjach. I tak w bardziej zaawansowanych pod względem rozwoju społecznego wsiach b. zaboru pruskiego rozwarstwienie mieszkańców wsi - rolników, było bardzo wyraźne, a rozdział między chłopa-mi-gospodarzami a robotnikami rolnymi, nawet mieszkającymi we wsi -zupełny. W mniej rozwiniętych gospodarczo i społecznie okolicach podstawową masę stanowili małorolni i właściciele gospodarstw karłowatych, a więc chłopi spauperyzowani i częściowo sproletaryzowani. Obok nich byli średniorolni i trochę wielkorolnych gospodarzy. W ten sposób zamiast ostro zarysowanych różnic występowało tam raczej continuum, drabina o wielu szczeblach. Sprzyjało to utrzymywaniu się poczucia jedności chłopskiej, co nie przeszkadzało wy­stępowaniu znacznych i widocznych różnic majątkowych i prestiżowych; z różnic tych wynikała odrębność poszczególnych grup majątkowych, utrzymywanie stosunków towarzyskich i związki małżeńskie tylko w swej własnej “sferze", odrębna terminologia (np. “łachy" czy “dziady" na oznaczenie najuboższych), różnice w dostępie do władzy na szczeblu wsi, gminy itd.

Obok chłopów na wsi mieszkały rodziny zaliczane do robotników. Rekru­towały się z reguły z najuboższej warstwy drobnych gospodarzy. W zależności od położenia danej wsi, bliskości majątku, zakładów przemysłowych, miasta itd. robotnicy ci szukali zajęcia w rolnictwie lub poza rolnictwem, czasem jako robotnicy sezonowi pracowali w lecie w innych częściach kraju lub nawet za

Chłop poleski

Ludność wiejska na Polesiu stata na najniższym stopniu rozwoju w Polsce. Gospodarka naturalna przeważała. Mieszkanie i odzież były w zasadzie wytwarzane przez chłopa i jego rodzinę.

606

granicą. Proporcje między liczbą gospodarzy a robotników - bezrolnych - były różne. Robotników było stosunkowo dużo w b. zaborze pruskim, ale tam ich położenie materialne było lepsze i nie szukali stale dorywczej pracy, jak to było w innych okolicach kraju.

Te dwie grupy, tj. chłopi i robotnicy rolni, najczęściej splecione ze sobą i przenikające się, stanowiły ogromną większość mieszkańców wsi. Obok nich często też występowali robotnicy przemysłowi (zwłaszcza dotyczyło to osad fabrycznych, ale te tylko formalnie uznawane były za wsie), chałupnicy, rzemieślnicy, procederzyści (handlarze, mleczarze, oberżyści, młynarze, furmani itd.), kolejarze. Na wsi mieszkali także nauczyciele, urzędnicy gminni i praco­wnicy państwowi (m.in. policjanci, służba leśna) i księża. W 1931 r. 69% mieszkańców wsi byli to chłopi - posiadacze gospodarstw, 12% - robotnicy rolni i wyrobnicy, 19% - ludność nierolnicza należąca do wymienionych wyżej kategorii. Widać stąd. jak uproszczone byłoby stawianie znaku równości między chłopami a społecznością viejską, choć oczywiście ludność chłopska przeważała. Te różne grupy i jednostki w różnym stopniu uczestniczyły w życiu wsi. Przede wszystkim w różnych wsiach, w różnych regionach skład ludności był różny, w szczególności zaś udział ludności nierolniczej. Obraz wsi oddalonych, w regionach zacofanych b; ł taki jak dawniej, od niepamiętnych czasów, i życie gromady, przynajmniej na co dzień, nie ulegało większej zmianie. W innych regionach i wsiach kontakty z innymi grupami ludności, z miastem i ze światem zewnętrznym, a także ?ycie organizacyjne, polityczne i umysłowe były bardzo ożywione. Wielkie znaczenie miał ruch młodzieżowy i w ogóle aktywność rozbudzonej umysłowo i społecznie młodzieży. W związku z tym tu i ówdzie zaznaczały się ostrzej ni ż dotąd różnice, a niekiedy nawet konflikty pokoleniowe. W życie wsi wniosły one nowe problemy i nowe tony.

Wieś jako całość niała niemało okazji do zamanifestowania swej wewnę­trznej spójności. Momenty takie nadchodziły wtedy, gdy ujawniał się antago­nizm wsi i aparatu państwowego; często było tak za rządów obozu piłsudczy-kowskiego, zwłaszcza w okresie wielkiego kryzysu gospodarczego. Niechęć wsi wobec urzędników, wobec państwa, wobec miasta itd. wzmacniała jedność środowiska chłopskiego i przytłumiała wewnętrzne konflikty i nierówności, które kryzys gospodarczy trochę spłaszczył, ale które nadal istniały.

Wieś na ogół pozostawała pod wpływem plebanii. Kościół włożył w okresie międywojennym mnóstwo pracy i środków, aby ten wpływ utrzymać i ugrun­tować. Jednak jego przedstawiciele stwierdzali na podstawie badań ankietowych, że “stosunek ludności wiejskiej do wiary katolickiej nie jest najlepszy [...]. Jeśli określenie stosunku wsi polskiej do wiary i Kościoła może być problematyczne (ile odpowiedzi, tyle różnych, najczęściej sprzecznych ze sobą opinii na ten temat), to - w świetle listów z całej Polski - stosunek do duchowieństwa jest wyraźnie niechętny". Może tak kategoryczne sformułowania (choć zaczerpnięte z wy­dawnictwa Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży) nie odpowiadały sytuacji na całym terenie kraju, to jednak obraz wsi całkiem posłusznej swym dusz­pasterzom należał bez wątpienia do przeszłości. Chłopski antyklerykalizm,

607

związany z lewicą ruchu ludowego i ten w pewnym sensie spontaniczny poczynił postępy. Bardzo dwuznacznie rysował się też stosunek wsi do szkoły i nauczy­ciela. W bardziej oświeconych okolicach kraju szkołę otaczano szacunkiem (Wielkopolska, Galicja), w innych raczej patrzono na nią z obojętnością. Autorytet nauczyciela był ograniczony, w dużym stopniu zależał od jego postawy, a wprzęgnięcie nauczycielstwa w akcję polityczną obozu rządowego (za czasów rządów Piłsudskiego i jego zwolenników) nie podnosiło tego autorytetu.

Do wiejskiej wspólnoty kulturowej należeli więc chłopi, półproletariat rolny i sproletaryzowane chłopstwo (taki termin, który wydaje się nam trafny, stosuje badacz stosunków agrarnych i społecznych na wsi, Mieczysław Mieszczan-kowski, do chłopów z działką ziemi poniżej l ha żyjących głównie z niestałych i dorywczych zajęć). Ludzie ci uważali się za swoich, ich język i zasób pojęć oraz opinie były zbliżone. Inni mieszkańcy wsi uważani byli za mniej lub bardziej obcych, przy czym inteligencja i pracownicy państwowi należeli par excellence do tej kategorii. Wspólnota wiejska tworzyła grupę społeczną powiązaną poczuciem jedności - co oczywiście nie przeszkadzało istnieniu wewnątrz niej najostrzej­szych konfliktów indywidualnych i społecznych. Zebranie wiejskie, samorząd wiejski - stanowiły część obszaru realizacji tej wspólnoty. Innymi obszarami były: życie religijne, inicjatywy zbiorowe skupione wokół parafii i księdza (bractwa dewocyjne, chór, koła młodzieży), straż pożarna, czasem organizacje społeczne. Nieraz ważną rolę odgrywało koło partii politycznej - głównie jednego ze stronnictw ludowych, a potem zjednoczonego SL. Wielką rolę grały koła świeckich organizacji młodzieżowych, głównie ..Wici", czasem “Siewu". W różnych okresach i różnych rejonach ożywioną działalność prowadziły koła “Strzelca" i spółdzielnie.

Właściwą jednak strukturą wsi była struktura rodzinna. Zespoły rodzin (familie) stanowiły ważne elementy tej struktury, przy czym funkcjonowały głównie, a nawet wyłącznie wśród “gospodarskiej", zamożniejszej części wsi. Wśród ubogiej warstwy chłopów ta swoista wielka rodzina nie występowała tak wyraźnie.

Więzi lokalne w miastach i ich typy

Społeczności miejskie były bez porównania bardziej skomplikowane i zróżnicowane niż społeczności wiejskie. Trudno oczywiście mówić o jakimś jedynym typie społeczności miejskiej. Różnice ilościowe między wielkimi miasta­mi, miastami średnimi i małymi miasteczkami, w których wewnętrzne więzi miały odmienny charakter, kryły różnice jakościowe. Różniły się też miasta “przemy­słowe" od “administracyjnych", “kolejowych" (wielkie węzły PKP), portowego (Gdynia) i od drobnych miasteczek usługowo-kramarskich w zależności od przeważającej w danej społeczności funkcji miastotwórczej. Większość dużych

608

ośrodków miejskich wykazywała zresztą strukturę wielofunkcyjną, co z punktu widzenia prawidłowego rozwoju miasta było bardzo pożądane.

Powiedzieliśmy, że sama już wielkość ośrodka miejskiego decydowała o charakterze więzi łączących jego mieszkańców. W małym miasteczku prze­ważała więź osobista, typowa dla wsi, inaczej mówiąc, większość mieszkańców znała się osobiście. Już w średnim mieście tego rodzaju stosunki były niemożliwe i przeważała więź bezosobowa, a w wielkim ośrodku, w metropolii typu Warszawy (jedyne miasto, które przekroczyło w okresie międzywojennym milion ludności) mieszkaniec czy przechodzień czuł się anonimową cząstką masy.

Ludność miejska w Polsce skupiona była w ponad 600 ośrodkach i stanowiła od 25% (1921) do 30% (1938) ludności kraju. W 1931 r. z 636 miast 308 liczyło poniżej 5 tys. mieszkańców, dalsze 177 - 5-10 tys. Miast średnich (10-100 tys.) było 140, a wielkich miast (według ówczesnych pojęć)- tylko 11. Ale mieszkało w nich 38% ludności miejskiej, gdy w małych miastach i miasteczkach - razem 25%; 37% przypadało na średnie miasta. Przy tym wielkie miasta pod względem liczby ludności rozwijały się najszybciej. I tak w latach 1921-1931 ludność miast powyżej 100 tys. mieszkańców wzrosła z 2,1 mln do 3,4 mln, tj. o przeszło 60%.

Targ na Kercelaku.

Pośrednictwo handlowe, zktórego żyły setki tysięcy ludzi, było bardzo rozdęte w stosunku do produkcji przemysłowej i rolnej. Targ na Kercelaku (tj. przy pl. Kercelego) w Warszawie należał

do najważniejszych.

609

W tym samym czasie miasteczka z ludnością do 5 tys. mieszkańców zanotowały spadek liczby swych obywateli z l mln do 0,9 min. Małe miasta i miasteczka podupadały w Polsce międzywojennej, z wyjątkiem szczególnie usytuowanych, zwłaszcza, położonych w obrębie tworzących się aglomeracji czy konurbaeji (warszawskiej, łódzkiej, górnośląskiej). Na terenach słabo zurbanizowanych, z reguły więc na Kresach Wschodnich, niektóre miasteczka utrzymywały się na powierzchni dzięki umieszczeniu w nich centrów administracyjnych (starostw powiatowych). Liczba małych miast obniżała się. Nieliczne awansowały do kategorii większych miast, wiele utraciło prawa miejskie. Np. w woj. poznańskim w 1934 r. ze 118 miast odebrano prawa miejskie aż 19 najmniejszym osadom. Duże miasta rozwijały się natomiast w tempie nieraz imponującym, przy czym największy przyrost ludności wystąpił w pierwszym dziesięcioleciu. Ludność Warszawy w latach 1921-1939 zwiększyła się o 1/3 (z 937 na 1289 tys.), Łodzi o połowę (452 i 672 tys.), a Katowic prawie potroiła się (50 i 134 tys.). Pewną rolę w zmianach liczby ludności miejskiej grały zmiany obszaru administracyjnego miast oraz degradacje niektórych miasteczek przemianowanych na wsie i awanse osiedli typu miejskiego do rzędu miast.

Prawie połowa ludności miast utrzymywała się z pracy w przemyśle i rzemiośle, a piąta część - z handlu. Wśród tej ludności zachodziły w okresie międzywojennym różnokierunkowe przeobrażenia zawodowe. W wielu mias­tach wzrósł ciężar gatunkowy elementu urzędniczego w związku z podniesieniem ich do rangi stolic powiatów i województw. W miastach postępowała proletaryzacja, wszędzie zaś zwiększał się udział pracowników umysłowych. Na ogół podnosił się stopniowo udział ludności zatrudnionej w przemyśle. Liczba ludności zatrudnionej w handlu, jej pomyślność gospodarcza, a stąd i znaczenie, podlegały zmianom w miarę zmian koniunktury, od której handel był szczególnie silnie uzależniony. Pewne - lecz ograniczone - znaczenie miała rozbudowa szkolnictwa średniego i wyższego, które grupowało młodzież i nauczycieli. Miasta stanowiły ośrodki przyciągające ludność migrującą ze wsi; jednak trudne warunki gospodarcze sprawiły, że część tej ludności zasilała i zwiększała liczebność nieustabilizowanych kategorii ludności miejskiej, żyjących z doryw­czych, najczęściej bardzo skąpych zarobków i nie mających stałej pracy. Sprzyjał temu zwłaszcza okres kryzysu gospodarczego.

Znaczna część ludności miejskiej pochodziła ze wsi bezpośrednio lub w drugim pokoleniu. Do tego dodać trzeba mieszkańców osad podmiejskich, zatrudnionych w większych miastach przemysłowych. Cała ta ludność podzielała przekonanie o wyższości miasta nad wsią, a ludności miejskiej nad wiejską;

Można tu upatrywać swoistą więź psychiczną łączącą mieszkańców miast. Więzi spajające ludność miejską wynikały także i przede wszystkim z faktu zamiesz­kiwania na wspólnym terytorium miejskim (nie dotyczyło to np. wymienionych wyżej pracowników fabryk i zakładów miejskich mieszkających pod miastem), korzystania z mnóstwa wspólnych instytucji (handel, infrastruktura miejska, samorząd miejski i administracja). Jednak co najmniej tak samo silnie, jak więzi wewnętrzne, dawały o sobie znać konflikty klasowe, warstwowe, środowiskowe,

610

narodowościowe, regionalne i inne jeszcze, które rozdzielały mieszkańców miast na wrogie lub rywalizujące kategorie. Konflikt między burżuazją a proletariatem występował we względnie czystej formie zwłaszcza w dzielnicach przemysłowych lub przemysłowych miastach typu Łodzi i uprzemysłowionych miast pod-łódzkich. W miastach o bardziej zróżnicowanej strukturze środowisko ubogiego drobnomieszczaństwa zrośnięte ze środowiskiem robotniczym stało naprzeciw szerzej ujmowanej “warstwy wyższej", do której oprócz klasycznych kapitalistów należała także inteligencja, administracja, wyżsi i średni urzędnicy przemysłowi, państwowi, samorządowi itd. Te konflikty czy podziały znajdowały prawie pełne odbicie w zróżnicowaniu składu społecznego poszczególnych dzielnic, które oczywiście zasadniczo różniły się charakterem i standardem zabudowy. W największym mieście Polski - Warszawie - były dzielnice robotnicze (Wola), robotniczo-drobnomieszczańskie (Praga), drobnomieszczańskie, w znacznej części żydowskie (Muranów), skupiające pracowników umysłowych (Żoliborz), sfery zamożne, w tym zamożną inteligencję (Saska Kępa) itd.

W innych miastach - choć na mniejszą skalę i w sposób zróżnicowany -występowały podobne podziały osiedleńcze, które zmieniały się i przekształcały, ale zawsze odzwierciedlały podziały klasowo-warstwowe.

Podziały i konflikty narodowościowe były także nieodłącznym składnikiem życia wspólnot miejskich w Polsce międzywojennej. Ponad czwartą część ludności miejskiej stanowili Żydzi, po kilka procent - Niemcy i Ukraińcy. Stopień koncentracji ludności żydowskiej w poszczególnych regionach i mia­stach był różny. W b. zaborze pruskim odsetek Żydów był minimalny. Niektóre miasta w południowej części b. Królestwa Polskiego, a zwłaszcza na kresach północno-wschodnich były prawie całkowicie żydowskie (np. Pińsk w woj. poleskim). Warszawa liczyła 30% Żydów. Stanowili oni połowę ludności miejskiej w woj. poleskim i wołyńskim, a ponad 40% - w woj. lubelskim. Ukraińcy stanowili 20-30% w miastach Galicji Wschodniej (woj. lwowskie, stanisławowskie i tarnopolskie) oraz na Wołyniu. Niemcy po zakończeniu migracji powojennych nie tworzyli silnych grup w miastach tak bardzo przed 1914 r. zniemczonego, jak mniemano, zaboru pruskiego. Najliczniejsi byli na Śląsku, lecz i tu w miastach nie było ich więcej niż kilkanaście procent. Już z tych liczb wynika, że front zetknięć się i ewentualnych konfrontacji był najdłuższy na odcinku polsko-żydowskim, gdzie dochodziły do różnic językowych także różnice religijno-kulturowe, często też majątkowe, osiedleńcze, zawodowe, nie mówiąc już o obyczajowych. Konflikty polsko-ukraińskie w miastach były bardzo silne, lecz ograniczone do ziem południowo-wschodnich. Na odcinku polsko-żydowskim występowały antagonizmy, zwłaszcza wśród drobnomiesz­czaństwa i inteligencji, które zaostrzyły się zwłaszcza po 1930 r., a równocześnie część inteligencji żydowskiej, a nawet drobnomieszczaństwa asymilowała się do kultury polskiej. Klasowe organizacje robotnicze obu narodowości lepiej lub gorzej współpracowały ze sobą. Na odcinku polsko-ukraińskim było mało takich zjawisk jakby powściągających tragiczny rozwój konfliktu, choć współpraca obu narodowości rozwijała się na gruncie klasowego ruchu robotniczego.

611

Na wspólnotę miejską zasadniczy wpływ wywierały podstawowe funkcje miasta. O funkcji produkcyjnej i handlowej była już mowa. Produkcja miejska to przemysł i rzemiosło. Oba te rodzaje produkcji występowały w różnych proporcjach. W wielkich ośrodkach przemysłowych rzemiosło także odgrywało znaczną rolę, zarówno w swym aspekcie wytwórczym, jak i usługowym. Funkcja administracyjna zarówno w stosunku do administracji państwowej, jak i zarządzania gospodarką (zarządy spółek, różne organizacje gospodarcze) stale się wzmacniała. Miasto było też centrum rozrywek wszelkiego rodzaju. Z nimi była zawodowo związana pokaźna grupa ludności. Kina prawie wszystkie, teatry i teatrzyki oraz instytucje muzyczne bez wyjątku znajdowały się w miastach. Rozrywka też była zhierarchizowana społecznie: inne jej formy adresowane były do inteligencji, inne do warstw ludowych. Najpełniejszy wybór rozrywki prezentowały wielkie miasta. Tu w dzielnicach robotniczych (i innych zresztą) popisywali się podwórzowi cyrkowcy, grały orkiestry uliczne, w innych częściach miasta otwarte były eleganckie restauracje i kawiarnie, kina i teatry, odbywały się koncerty, działały redakcje pism literackich, wychodziła prasa codzienna i tygodniowa. Wspomniano już o funkcji szkolnictwa. W związku z tym trzeba podnieść szczególną rangę ośrodków akademickich: Warszawa, Kraków, Po­znań, Lwów, Wilno, w mniejszym stopniu Łódź (oddział Wolnej Wszechnicy) i Lublin (Katolicki Uniwersytet Lubelski).

Niektóre miasta średnie i małe odgrywały szczególną rolę jako siedziby instytucji wyznaniowych (np. Sandomierz,-Przemyśl), szkół bądź środowisk kulturalnych o żywej tradycji (Płock, Krzemieniec), uzdrowisk (Zakopane, Krynica) itd.

Ogólnie biorąc, więzi wewnętrzne łączące wspólnoty miejskie w okresie międzywojennym jeszcze bardziej się zacieśniły. Ludność miasta bowiem - mimo trwającej migracji do nich - w coraz większym odsetku była już zasiedziała i dziedzicznie miejska. Zjawiska związane z metropolitalnym charakterem miast i wielkomiejskością coraz wyraźniej się uwidaczniały w najszybciej rozwijających się dużych miastach. Zarazem zaostrzały się niektóre konflikty w obrębie murów miejskich, w szczególności konflikty narodowościowe.

Więzi regionalne

Najważniejsze wśród różnorodnych więzi lokalnych były oczywiście zabo-rowe. W okres międzywojenny Polska wkraczała jako państwo złożone z trzech obszarów różniących się systemem gospodarczym, społecznym i prawnym. Poczucie wspólnoty łączącej mieszkańców trzech dzielnic, oddzielonych od siebie przez przeszło 120 lat, było bardzo silne. Naturalnie pozostałości tych odrębności były widoczne jeszcze później, i to do naszych czasów. Jednak podstawowa praca polegająca na przezwyciężeniu dominacji więzi zaborowych nad więzią ogólnonarodową została wykonana właśnie w okresie międzywojen-

612

nym. W rezultacie, można powiedzieć, że więzi zaborowe stopniowo słabły w świadomości ludności polskiej, choć ogrom odrębności, ujawniających się zarówno w dziedzinie kultury i cywilizacji materialnej, jak i w psychice społecznej, wystarczał, aby proces ten rozciągnąć na długie dziesięciolecia. Przecież zacieranie się, a w każdym razie słabnięcie znaczenia takich pojęć, jak “królewiak", “galicjanin" - oznaczało także częściowe przynajmniej zerwanie więzi, które łączyły dawne metropolie zaborczych monarchii: Wiedeń, Pio-trogród i Berlin - z kresowymi prowincjami polskimi. Te stolice były przecież wyrocznią nie tylko administracyjną dla podbitych ziem polskich, ale także kształtowały wzory w dziedzinie cywilizacji i kultury. Dotyczyło to zwłaszcza Wiednia i Berlina. Na miejsce takich więzi musiały powstać i rozwinąć się nowe, szczególnie z metropolią polską - Warszawą. Choć kultura polska okresu międzywojennego może być uznana za policentryczną (rola takich ośrodków, jak Kraków, Lwów, Wilno), jednak Warszawa w szybkim tempie zgromadziła decydującą grupę artystów, uczonych i innych twórców kultury i rola jej wciąż rosła (dzięki metropolitarnemu charakterowi nowych środków masowego przekazu, jak film, a zwłaszcza radio). Odrębności zaborowe, które pozostały do 1939 r., wiązały się z różnicami w strukturze gospodarczej i infrastrukturze. Przezwyciężenie tych głębszych różnic było długotrwałym procesem, który w latach międzywojennych jeszcze się na dobre nie zaczął.

Gdy więzi regionalne - zaborcze - słabły, istniały poza nimi więzi tworzące wspólnotę w regionach niższego rzędu. Te jednak nie występowały z jednakową silą we wszystkich częściach kraju. Owszem, pewne poczucie wspólnoty łączyło nawet mieszkańców poszczególnych jednostek administracyjnych, ale o wyraź­nie wyodrębnionych więziach regionalnych można mówić raczej na obrzeżach polskiego obszaru etnicznego. Podłożem tych więzi było na ogół specyficzne położenie geograficzne, konfrontacja z żywiołami obcymi itp. Nie ulega wątpli­wości, że najsilniejszą z grup regionalnych byli Ślązacy. Ich odrębność gospo­darczą, polityczną i poniekąd językową sankcjonowała nawet autonomia. Odrębność i więź regionalna Ślązaków miała różne strony. Jedne z nich zbliżały ich do reszty Polaków (np. walka z germanizacją), inne oddalały (niechęć do przybyszów z innych stron Polski, hasło: Śląsk dla Ślązaków). Cywilizacja i kultura niemiecka występowały tu w dwoistej roli. Z jednej strony była to kultura i cywilizacja przeciwnika, z drugiej jednak w konfrontacji z polską nieraz wygrywała w oczach śląskiego obserwatora. Stąd wahania polityczne licznej grupy Ślązaków.

Drobniejsze grupy o więzi etniczno-językowej to Kaszubi i górale podhalań­scy. W tych wypadkach więzi były szczególnie silne. Innego rodzaju więzi łączyły Polaków zamieszkujących tereny narodowościowo mieszane na wschodzie i stanowiących tam najczęściej mniejszość ludności. Wreszcie w centralnej części terytorium etnicznego niektóre historycznie wyróżnione grupy regionalne, w zasadzie wiejsko-ludowe, wytworzyły silniejsze więzi, np. Kurpie w Puszczy Zielonej.

Jeszcze innego rodzaju wspólnoty powstawały w obrębie oddziaływania

613

większych miast, które nadawały ton całemu otaczającemu terytorium (“ziemia płocka", “Radomskie" itd.), często bez względu na podziały administracyjne. Od struktury społeczno-gospodarczej i funkcji danego miasta zależał stopień integracji ludności całego terytorium.

W okresie międzywojennym zachodziły zmiany w strukturze więzi regional­nych w społeczeństwie polskim. Słabły więzi pozaborowe, wobec czego na plan pierwszy występowały wspólnoty o mniejszym zasięgu terytorialnym. Najbar­dziej sprzyjające warunki rozwoju miały wspólnoty terytorialne zgrupowane wokół większych miast, zwłaszcza wzmocnione przez związki administracyjne.

Osobne miejsce należy się wzrostowi aglomeracji warszawskiej i łódzkiej oraz konurbacji górnośląskiej. Wytwarzały się tu nowe typy więzi społecznej, jednoczące ludność terytorium całkiem już pokaźnego, rzędu powiatu. W okresie międzywojennym rozwój aglomeracji był wyraźny i dość szybki, czemu sprzyjały ulepszenia komunikacyjne wewnątrz aglomeracji (np. w Warszawie EKD -Elektryczne Koleje Dojazdowe i elektryfikacja warszawskiego węzła PKP).

Małe grupy: rodzina

Najważniejszą grupą pierwotną - by użyć terminologii socjologicznej - a zarazem najważniejszą z tzw. małych grup jest rodzina. W naszym szkicu struktury międzywojennego społeczeństwa polskiego nie możemy szczegółowo zanalizować wszystkich rodzajów funkcjonujących w nim grup. Byłoby to zresztą mało celowe, gdyż wiele z nich nie różni się zasadniczo od grup występujących we współczesnym społeczeństwie polskim, które czytelnik zna z własnego doświadczenia. Również pisząc o rodzinie staramy się zwrócić uwagę głównie na cechy różniące polską rodzinę z okresu międzywojennego od współczesnej.

Różnic tych poszukiwać można w liczebności rodzin, która była większa niż obecnie, choć spadła od XIX wieku. Na wsi szeroki zasięg miała jeszcze nie kontrolowana prokreacja. Przy podobnej lub nieco niższej niż obecnie liczbie małżeństw na 1QOO ludności (ale większej niż w XIX w.) liczba urodzin żywych była większa o ok. 1/3, a w latach dwudziestych jeszcze większa. Liczniejsze niż obecnie były rodziny chłopskie, częściowo robotnicze, także wśród części pracowników umysłowych. Tylko w rodzinach inteligencji z wyższym wykształ­ceniem wykorzystywano w całej pełni zasady “świadomego macierzyństwa", tak że w latach 30-ych modelem stała się tu rodzina z l dzieckiem. Dotyczyło to zwłaszcza największych miast. Kościół i koła klerykalne w niesłychanie ostry i niewybredny sposób zwalczały regulację urodzeń i świadome rodzicielstwo, mimo to jednak jego zasięg się rozszerzał.

Proporcje między ekonomiczną a wychowawczo-kulturową funkcją rodziny nie zmieniły się wydatnie od czasów przedwojennych, bo też nie zmienił się zasadniczo system gospodarczo-społeczny. Jednak wiele oznak upoważnia do

614

twierdzenia, że funkcje pozagospodarcze rozwinęły się bardziej i znajdowały się jakby w natarciu, podczas gdy funkcja gospodarczo-produkcyjna uległa pewne­mu osłabieniu. Nic w tym dziwnego, skoro gospodarka drobnotowarowa, która zawsze była najtrwalszą podstawą produkcyjnej funkcji rodziny, odczuwała poważne trudności. Stosunkowo najsilniej ekonomiczno-wytwórcza funkcja rodziny zachowała się w, środowisku chłopów-rolników. Tu funkcjonalna i. hierarchiczna organizacja rodziny znajdowała podstawy gospodarcze, a doty­czyło to większej części ludności rolniczego kraju, którym była Polska. Jednak i tu zanotowano erozję dawnego typu rodziny, może jeszcze słabo widoczną, a wynikającą z osłabienia gospodarki chłopskiej w warunkach kryzysu agrarnego i z braku perspektyw dla młodego pokolenia przeludnionej wsi. Wyrazem tego stanu rzeczy była większa samodzielność młodych i powstające na tym tle konflikty.

Zarówno słabnięcie funkcji produkcyjnej, jak i inne procesy gospodar-czo-społeczne wpływały na przekształcenia ról społecznych członków rodziny. Dominująca rola ojca - głowy rodziny - była nadal regułą. Jednak częsta praca kobiet w środowiskach robotniczych, a także w niektórych środowiskach inteligenckich zwiększała możliwości współdecydowania żony - matki. Z kolei w warstwach utrzymujących się z gospodarki drobnotowarowej praca kobiety była zawsze nieodzownym warunkiem funkcjonowania komórki gospodarczo-spo-łecznej, którą była rodzina chłopska czy drobnomieszczańska.

Przemiany roli kobiety, żony i matki w rodzinie były skutkiem nie tylko przeobrażeń gospodarczych, lecz także nowych prądów obyczajowych, pły­nących z krajów zachodniej Europy iAmeryki. Ruch emancypacyjny i wstrzą­sy I wojny światowej doprowadziły do zwiększenia swobody obyczajowej kobiet, co oczywiście nie pozostawało bez wpływu na układ ról w rodzinie. Przede wszystkim w warstwach mieszczańsko-inteligenckich widać było wpływy wspomnianych prądów. W tych bowiem środowiskach były po prostu środki niezbędne do prowadzenia bardziej urozmaiconego trybu życia i potrzebny do tego czas wolny. Jednego i drugiego brakowało w środowiskach uboższych. W związku ze strukturą rodziny nowe prądy wywoływały także nowe postawy w stosunku do prokreacji. Takie lub inne regulowanie lub przynajmniej próby regulowania liczebności potomstwa stały się w mieście dość powszechne, a powoli zaczęły sobie torować drogę także i na wsi. Zmiany roli kobiety-żony w rodzinie nie ograniczały się jednak do tego tylko. W różnych środowiskach, przede wszystkim jednak inteligenckich, kształtowały się zalążki małżeństwa partnerskiego, przy czym poziom intelektualny kobiety, mierzony wykształce­niem szkolnym, niekiedy dorównywał poziomowi mężczyzny. W takich warun­kach atmosfera, poglądy, decyzje co do wychowania dzieci zależały w znacznym stopniu od kobiety. Jednak w większości wypadków w środowiskach inteligenc­kich funkcjonował dawny układ stosunków, gdy wyłącznie mężczyzna utrzy­mywał rodzinę.

Wszędzie jednak, w mniejszym czy większym stopniu, dawała o sobie znać zwiększona samodzielność kobiety, widoczna w życiu towarzyskim, a także

615

społeczno-organizacyjnym i stowarzyszeniowym. Kobieta miała więcej swobody w miejscach publicznych, restauracjach, miejscach rozrywki i wypoczynku. Dotyczyło to zwłaszcza dużych miast i znów, przede wszystkim, charakterystycz­ne było głównie dla środowiska inteligenckiego.

Zmiany zaszły w pozycji dziecka w rodzinie. Zaczęły się one w tych środowiskach, o których tu bardzo często wspominamy jako o laboratorium nowych wzorów społeczno-obyczajowych, a mianowicie w liberalnych i lewicują­cych środowiskach wielkomiejskiej inteligencji z wyższym wykształceniem. Podłożem zmian w pozycji dziecka były prądy obyczajowe płynące z Zachodu, a związane ze zwiększeniem się roli stosunków emocjonalnych na miejsce material-no-rzeczowych jako podstaw małżeństwa i życia rodzinnego. Nie ostatnie miejsce zajmowało tu zmniejszenie się liczby dzieci w rodzinie i częste występo­wanie jedynactwa. W rezultacie potrzeby dziecka stanęły na pierwszym planie. Troszczono się, by zapewnić mu pomieszczenie najlepsze, najlepsze jedzenie i najlepszą opiekę lekarską. Dawna hierarchia, w której potrzeby pana domu były na pierwszym planie, tym samym radykalnie się zmieniła. Ta ewolucja była r najbardziej widoczna we wspomnianym elitarnym środowisku, ale nie ograni­czała się do niego. Symptomy zmiany stosunku do dziecka dały się zauważyć także i w innych środowiskach. Potrzeby dziecka zajęły centralne miejsce nie tylko w wielu rodzinach, lecz także w skali ogólnospołecznej. Gałęzie produkcji i usług, związane z życiem i rozwojem dziecka, rozwinęły się, a niektóre dopiero powstały.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

Więzi społeczne:

struktura klasowo-warstwowa

Kierunki ewolucji

W ujęciu liczbowym, uwzględniającym zmiany proporcji między poszczegól­nymi członami budowy społecznej, struktura klasowo-warstwowa ulegała niezbyt szybkim przeobrażeniom. Z tego punktu widzenia struktura społeczno-zawodowa i gospodarcza Polski nie zmieniła się w okresie międzywojennym. Polska pozostała krajem w przewadze agrarnym i wiejskim, w którym wielki przemysł zatrudniał niewielką część ludności i niewielką część klasy robotniczej. Główne proporcje podstawowych oddziałów klasy robotniczej, warstw ludności chłopskiej i wewnętrzna struktura innych klas nie przekształciły się w większym stopniu. Mamy zresztą do czynienia z okresem 20 lat, historycznie bardzo krótkim, obciążonym ponadto, jeśli chodzi o Polskę, potrzebą wyrównania różnic między zaborami oraz niszczącym gospodarkę światowym kryzysem ekonomicznym pierwszej połowy lat trzydziestych.

Jednakże w ramach tego społeczeństwa, które zasadniczo nie zmieniło swego oblicza, zaszły mimo to głębokie i istotne zmiany, które nie zawsze zresztą mogą znaleźć wyraz liczbowy. Najważniejsze są tu kierunki tych zmian. Pierwszeństwo dać należy rozwojowi miast i wzrostowi urbanizacji kraju. Z 24% mieszkańcy miast zwiększyli swój udział w ogólnej liczbie ludności Polski do 30%. Do tego jednak nie można ograniczyć zjawiska urbanizacji. Przede wszystkim dokony­wała się, rzec można, urbanizacja wielkich i średnich miast, tj. wzbogacanie ich wielkoprzemysłowego wyposażenia (regres objął natomiast najmniejsze mia­steczka). Ale urbanizacja w znaczeniu wprowadzania miejskich wzorów kultu­rowych szerokim frontem dotarła na wieś. Wzory te wytwarzały nowe potrzeby zarówno w zakresie kultury materialnej (odzież, mieszkanie, pożywienie itd.),jak i duchowej (oświata, a zwłaszcza rozrywki).

Następny kierunek ewolucji, związany zresztą z poprzednim, to - bardzo powolne - kurczenie się liczby ludności zatrudnionej w rolnictwie (w ujęciu względnym, bo bezwzględne liczby rosły), choć jeszcze w 1939 r. chłopi -gospodarze z rodzinami - stanowili połowę ludności, a około 60% - cała ludność

617

rolnicza. Jednocześnie rósł udział ludności przemysłowej. Jednak wzrost odsetka i liczby tej ludności nie oznaczał rozwoju wielkoprzemysłowego jej trzonu, lecz raczej wzrost liczby ludności związanej z drobną i średnią produkcją i o zajęciach niestałych. Przeludnione rolnictwo wydzielało tak znaczne zastępy poszukują­cych pracy, że stagnujący w sumie wielki przemysł nie mógł ich zatrudnić;

znajdowali zajęcie raczej na marginesach wielkiej produkcji i w ogóle na marginesach społeczeństwa miejskiego.

Nie da się ująć liczbowo wzrostu ogólnego poziomu i kwalifikacji zawodo­wych klasy robotniczej, który był znaczny, a który wiązał się m.in. z opanowy­waniem nowej produkcji w nowych, wysoko technicznie stojących i skompli­kowanych branżach, jak niektóre specjalności metalowe, elektrotechnika, bu­dowa maszyn i środków transportu (np.-samolotów). Podobny, bardzo poważny rozwój jakościowy dotyczył inteligencji i pracowników umysłowych. Umocniła się i rozwinęła inteligencja z wyższym wykształceniem. W ogóle zaś inteligencja i pracownicy umysłowi to warstwa najszybciej rozwijająca się ze wszystkich klas i warstw w Polsce międzywojennej. Była to jedna z najbardziej charakterystycznych cech przekształceń struktury społecznej w Polsce międzywojennej.

Robotnicy

Klasa robotnicza w najszerszym ujęciu dochodziła (w końcu Dwudziestole­cia) do 30% ludności i stosunkowo szybko rosła, tak że jej odsetek w społeczeństwie się zwiększał. Najważniejszą częścią klasy robotniczej w tym sensie, że decydowała o jej charakterze, byli robotnicy wielkiego przemysłu. Największe grupy zawodowe to włókniarze, metalowcy i górnicy. Wielki przemysł i wielkoprzemysłowa klasa robotnicza koncentrowały się w kilku ośrodkach przemysłowych: Śląsk, Zagłębie Dąbrowskie, Warszawa, Białystok, Zagłębie Krakowskie, tereny “COP", Zagłębie naftowe. Były to środowiska robotnicze stosunkowo dobrze wynagradzane, zwłaszcza w przemyśle ciężkim, i o stosunkowo wysokich kwalifikacjach. “Fachowcy" zatrudnieni w wielkich zakładach tworzyli warstwę robotniczą najwyżej stojącą pod względem zarob­ków, kwalifikacji, prestiżu. Oprócz nich wymienić można stałych pracowników fizycznych różnych instytucji państwowych i samorządowych, od woźnych i pracowników technicznych w urzędach, poprzez kolejarzy i tramwajarzy aż do robotników fabryk państwowych. Ci także zarabiali dobrze, a ich ważnym przywilejem była zagwarantowana przepisami stałość pracy.

Gorzej mieli się robotnicy zatrudnieni w średnich, a zwłaszcza drobnych zakładach przemysłowych, a także w warsztatach rzemieślniczych. Tu i zarobki były niższe, warunki pracy najczęściej fatalne, ochrona ze strony związków zawodowych słaba lub żadna, groźba bezrobocia szczególnie dotkliwa. Na tym odcinku klasa robotnicza szerokim frontem stykała się z drobnomieszczaństwem, zwłaszcza z jego spauperyzowaną większością, której poziom i warunki

618

Montaż karoserii samochodowych “Generał Motors" w Warszawie

Motoryzacja Polski posuwała się bardzo powoli, choć filie zagranicznych firm umożliwiały nabycie wozu prawie każdej marki. W przemyśle samochodowym dominowała praca ręczna.

życia nie różniły się wiele od robotniczych. Dotyczyło to szczególnie niektórych zawodów i ośrodków (np. Warszawy). “Robotnicy rozrzuceni po drobnych przedsiębiorstwach rękodzielniczych są pariasami w porównaniu z towarzy­szami zatrudnionymi przez wielki przemysł" - pisał znakomity ekonomista i socjolog Stanisław Rychliński.

Robotnik na budowie

Budownictwo w Polsce międzywojennej posługiwało się tradycyjną techniką i zatrudniało słabo wykwalifikowanych robotników, zwłaszcza sezonowych przybyszów ze wsi.

Wreszcie liczne rzesze robotników niewykwalifikowanych, sezonowych, pozbawionych stałej pracy - to niższe piętro klasy robotniczej, o bardzo zróżnicowanym obliczu. Obok przybyszów ze wsi byli tam stale bezrobotni, ludzie, którzy z jakichś względów nie mogli nigdzie zagrzać miejsca lub ci, którym się nie powiodło. Życie z dnia na dzień nie pozwalało na stabilizację materialną. Te grupy graniczyły już z lumpenproletariatem, ze środowiskami ludzi wykolejo­nych.

Do klasy robotniczej należały jeszcze dwie duże grupy. Jedna z nich to robotnicy rolni, stanowiący zawsze znaczną część polskiej klasy robotniczej. Na początku Dwudziestolecia około 40% robotników polskich pracowało w rolnictwie. Pod koniec okresu międzywojennego już tylko 30% to robotnicy rolni, ich liczba bowiem się nie zwiększała. Ale i wtedy robotnicy rolni przewyższali o połowę lub nawet więcej całą wielkoprzemysłową klasę robotni­czą. Rzuca to jaskrawe światło na stopień rozwoju gospodarczego, na jakim Polska pozostawała do końca okresu międzywojennego. Oczywiście proporcje liczbowe nie wystarczą do scharakteryzowania znaczenia poszczególnych grup dla gospodarki, polityki i kultury. Robotnicy rolni to znów ogólne określenie, pod które podciągnięto wiele różnych kategorii. Najbardziej charakterystyczną byli fornale w gospodarstwach obszarniczych. Trzonem ich byli ordynariusze i zbliżone kategorie, zamieszkałe w mieszkaniach służbowych (“czworaki") i wiodące specyficzne życie w cieniu dworu. Kilkaset tysięcy na ogół młodych ludzi pracowało na stałe u bogatych gospodarzy. Ale milionowe rzesze ludności wiejskiej nie mające “etatu" we dworze (którego w szerokim promieniu mogło w ogóle nie być w danej okolicy) też należały do robotników rolnych. Byli to robotnicy niestali, szukający pracy wszędzie: przy sezonowych robotach we dworze, u bogatszego sąsiada, przy budowie"drogi itd. itp., a więc nieraz i poza rolnictwem. Klasa robotnicza stykała się znów na tym froncie ze spauperyzowaną częścią chłopstwa, często mającą zagrodę i mikroskopijną działkę, często jednak pozbawioną i tego.

Druga z dwóch wymienionych kategorii, znacznie mniej liczna, ale też znaczna (kilkaset tysięcy osób) tylko bardzo umownie mogła być zaliczona do klasy robotniczej. Mamy tu na myśli służbę domową. Rozpatrywanie tej kategorii prowadzi nas znowu do miasta, gdyż większość służby domowej tam właśnie mieszkała, zatrudniona przez mieszczaństwo i inteligencję. Były to w ogromnej większości samotne kobiety w różnym wieku, z przewagą młodych.

Chłopi

Była to najliczniejsza warstwa (czy może klasa?) międzywojennego społeczeń­stwa polskiego, kilkunastomilionowa, osiadła na gospodarstwach od półmorgowego do kilkudziesięciu hektarów. Najliczniejsze dwie kategorie, stanowiące o obliczu ludności chłopskiej, to małorolni i średniorolni, przy rosnącej, lekkiej

620

Gospodarze ze Śląska

Grupa gospodarzy ze wsi Kamień k. Rybnika w strojach odświętnych. W latach międzywojen­nych stroje ludowe używane były przy wyjątkowych okazjach manifestacji religijnych czy folklorystycznych.

przewadze małorolnych, tj. ludności żyjącej z gospodarstw 1-4 ha. Mieczysław Mieszczankowski, współczesny badacz struktury agrarnej i społecznej polskiej wsi przedwojennej, dowiódł, że im uboższa grupa ludności, tym szybciej wzrastała w latach 1918-1939 i tym szybciej zwiększał się jej procent w całej społeczności chłopskiej.

Część ludności chłopskiej, którą określa Mieszczankowski jako “biedotę wiejską", zaliczając do niej sproletaryzowanych chłopów, właścicieli gospo­darstw karłowatych i małorolnych, w sumie więc gospodarzy na niesamowy-starczalnych gospodarstwach, stanowiła - według niego - pod koniec Dwu­dziestolecia połowę ludności rolniczej. Sproletaryzowani chłopi - właściciele lub dzierżawcy maleńkich działek - zaliczani byli często do robotników (np. w spisach ludności), ale w rzeczywistości żyli nadal życiem warstwy chłopskiej. Drugą wielką grupą, która utrzymała swój stan posiadania, byli średniorolni.

Bogatsza warstwa wsi, ludność “kmieca", to niewielki odsetek chłopstwa (poniżej 10%).

Jak wynika z tych informacji warstwa chłopska stykała się szerokim frontem z robotnikami wiejskimi, a właściwie przez liczne stopnie pośrednie przechodziła w ten oddział klasy robotniczej. Natomiast od innych klas i warstw społecznych

621

oddzielał chłopów wyraźny dystans. W praktyce stykali się z inteligencją i urzędnikami z jednej strony, a z drobnomieszczaństwem (kupcy, w dużym stopniu żydowscy, rzemieślnicy) z drugiej. Osobny rozdział to stosunki wsi z dworem. Były one bardzo zróżnicowane, choć przeważała nieufność, a nawet niechęć. Uboższa część wsi pozostawała w dużym stopniu pod wpływem haseł przymusowej parcelacji ziemi obszarniczej. Ale zdarzały się i stosunki współ­pracy. Gorzej chyba i bardziej bezpośrednio dokuczali wsi, zwłaszcza w latach trzydziestych, urzędnicy wszelkiego rodzaju i policja. Stąd napięte stosunki z inteligencją i pracownikami umysłowymi, włączając pokaźną część nauczycieli, zmuszonych przez władze do działalności politycznej na rzecz obozu rządowego

Warstwa chłopska składała się z kilkudziesięciu tysięcy wspólnot wiejskich, a w każdej z nich stosunki społeczne przedstawiały się inaczej. Trudno więc o dostatecznie umotywowane uogólnienia, które stosowałyby się do większej liczby takich wspólnot. Należy zwrócić uwagę na różnice regionalne. W Poznańskiem i na Pomorzu ludność chłopska utrzymywała się z samodzielnych, często stosunkowo sporych i zamożnych gospodarstw. Małe gospodarstwa i działki stanowiły tu dodatkowe źródło dochodu dla robotników rolnych;

Robotnky rolni

Grupa robotników rolnych wracająca z pracy w jednym z majątków w Wielkopolsce W tej dzielnicy robotnicy rolni byli najliczniejsi i najlepiej zorganizowani. W pracy najemnej dla folwarku uczestniczyły całe rodziny.

622

między “stanem włościańskim" a “proletariatem rolnym" był dość wyraźny podział, podczas gdy w innych dzielnicach kraju były między gospodarzami a wyrobnikami niezliczone stopnie pośrednie. Przy tym w b. Galicji i w niektórych okolicach b. Królestwa Polskiego drobne działki służyły nieraz biedocie wiejskiej nie jako uzupełnienie dochodów, lecz jako podstawa nędznej egzystencji. W Galicji stan ten związany był ze szczególnym rozdrobnieniem posiadanej ziemi. Dość powiedzieć, że na 100 ha ziemi ornej chłopskiej w Poznańskiem i na Pomorzu przypadało kilkadziesiąt, a wyjątkowo do stu osób;

w tym samym czasie w Galicji przeważnie 150-300, a w pow. Kosów w woj. stanisławowskim - aż 586 osób!

Byłe Królestwo Polskie pod względem kultury rolnej i stosunków społecz­nych pozostawało mocno zróżnicowane. W zachodnich powiatach sytuacja była nieco podobna do tej w Wielkopolsce (zamożniejsze gospodarstwa, mniej biedoty), a we wschodnich powiatach bardziej prymitywna. Na wschód od Bugu rozciągały się tereny w większości zaludnione przez ludność chłopską niepolską (białoruską i ukraińską). Choć gospodarstwa były tam na ogół większe niż w Polsce centralnej, ale niski poziom kultury rolnej i niskie plony powodowały, że brak ziemi także dawał się odczuć. Wymiana towarowa i stosunki z rynkiem nawet sporych gospodarstw, zwłaszcza na najbardziej zacofanym Polesiu, ale i w innych sąsiednich regionach, prawie nie istniały.

Na tym tle widać pewne odrębności dzielnic kraju w zakresie struktury wewnętrznej społeczności wiejskiej. Wiele danych świadczy, że najostrzejsze konflikty wewnętrzne między (względnie!) zamożnymi gospodarzami a uzależ­nioną od nich biedotą występowały w b. Galicji. Konflikty między “kmieciami" a “łachami" były żywe także w innych okolicach kraju, zwłaszcza w niektórych rejonach Polski centralnej. Zresztą każda nierówność majątkowa budzi konflikt, rzecz tylko w jego ostrości i stopniu uzewnętrzniania się. W warunkach międzywojennych, szczególnie podczas kryzysu rolnego, wobec konfliktów z administracją państwową i dworem, które powodowały zespolenie się wsi i przesłaniały wewnętrzne różnice, sprzeczności wewnątrz warstwy chłopskiej zeszły na nieco dalszy plan. Zawsze jednak bogatsi mieli pierwszeństwo nie tylko w hierarchii towarzyskiej na wsi, lecz także w samorządzie wiejskim, u władz, u księdza, policjanta i nauczyciela. Różne kategorie dzielone na zasadzie majątkowej, wyrażającej się w ilości posiadanej ziemi, najczęściej utrzymywały stosunki rodzinne w swym własnym kręgu, a grupy majętniejsze lekceważyły uboższych, wymagając nierazspecjalnych form zwracania się do siebie itd. Miały ułatwione zadanie, gdyż biedota wiejska była od nich uzależniona materialnie (dzierżawa skrawków ziemi na odrobek, pomoc sąsiedzka odrabiana w czasie prac polowych, najem mniej lub bardziej doraźny).

Odrębną kategorię stanowiła tzw. szlachta zagrodowa. Przetrwałe od czasów rozbiorowych skupiska tej szlachty były szczególnie liczne na Mazowszu i Podlasiu, występowały też na terenach wschodnich. Od chłopów szlachta zagrodowa różniła się w małym stopniu położeniem ekonomicznym (jej gos­podarstwa często bywały dość duże), przede wszystkim zaś tradycjami

623

i obyczajowością. Szlachta zagrodowa uważała się za coś lepszego od chłopów, starała się od nich pod każdym względem oddzielić, zawierała małżeństwa głównie we własnym środowisku. Chodziło tu o niebagatelną grupę, bo liczbę szlachty zagrodowej szacowano w latach trzydziestych na 800 tys. do miliona. Istnienie tej odrębnej grupy miało zwłaszcza znaczenie polityczne, gdyż stano­wiła ona pewną przeciwwagę ruchu ludowego na niektórych terenach.

Drobnomieszczaństwo

Przeżywało ono w Polsce międzywojennej różne koleje, w zależności od wahań koniunktury gospodarczej, jednak ogólnie biorąc utrzymało swe pozycje, czego dowodem jest wzrost liczby ludności drobnomieszczańskiej w okresie Dwudziestolecia z 3 do 4 milionów. Z punktu widzenia zawodowego drobno-mieszczaństwo dzieliło się na przemysłowe (rzemiosło, chałupnictwo) i handlowe (kupcy i handlarze), przy czym pierwsza grupa liczebnie przeważała. Z punktu widzenia standardu życiowego i dochodów drobnomieszczaństwo ówczesne dawałoby się podzielić także na dwie grupy, choć ich ścisłe określenie i oddzielenie od siebie nie byłoby możliwe: stanowiące mniejszość drobnomiesz­czaństwo przyzwoicie sytuowane, a więc właściciele warsztatów dobrze prospe-

Szewcy uliczni

Sproletaryzowane drobnomieszczaństwo było szczególnie liczne wśród Żydów. Na zdjęciu żydowscy szewcy-łaciarze na ul. Stawki w Warszawie

624

rujących i zatrudniających pracowników, właściciele sklepów, zatrudniający z reguły sprzedawców (nie mówiąc o właścicielach pierwszorzędnych magazynów w wielkich miastach i sklepów wielodziałowych, należących raczej do burżuazji)

- i masa sproletaryzowanego drobnomieszczaństwa. Należeli do niej krawcy i szewcy-łatacze, rzemieślnicy na pograniczu chałupnictwa i chałupnicy, handlarze sprzedający na straganach, w budkach, drobni handlarze obnośni, obwoźni, skupywacze towarów rolnych, pracujący dla hurtownika itp. Ta druga kategoria żyła co najwyżej na poziomie robotnika, a często znacznie poniżej poziomu wykwalifikowanego robotnika. W okresie bezrobocia przybyli do grupy drobno­mieszczaństwa nowi kandydaci, którzy bardzo rzadko mieli środki na prowa­dzenie normalnej działalności handlowej czy wytwórczej. Najczęściej więc zasilali drugą z wymienionych tu kategorii, która gromadziła bez wątpienia większość drobnomieszczaństwa.

Także i pod względem narodowościowym i religijnym drobnomieszczaństwo rozpadało się na dwie, tym razem wyraźnie odrębne kategorie: Polaków i Żydów. Ci ostatni mieli lekką przewagę liczebną. Drobnomieszczaństwo i burżuazja to jedyne dwie wielkie kategorie społeczne, w których Polacy nie mieli większości. Przy tym w b. zaborze pruskim Żydów było bardzo mało, a na pozostałym obszarze koncentrowali się w rzemiośle i w handlu, czyli w grupie rzemieślników i kupców. Rzemieślnicy żydowscy skupiali się w kilku branżach (szklarstwo, blacharstwo, zegarmistrzostwo, cholewkarstwo, rękawicznictwo). Na wschodzie kraju rzemiosło i handel były właściwie wyłącznie w rękach Żydów, a także w centrum były miasteczka zamieszkane w przeszło 3/4 przez ludność żydowską. Ten specyficzny skład narodowościowy drobnomieszczaństwa wytwarzał, a w każdym razie ułatwiał konflikty zarówno w łonie drobnomieszczaństwa między obu grupami narodowościowymi, jak i między drobnomieszczaństwem żydow­skim, zwłaszcza handlowym, a chłopstwem i ubogą ludnością miejską. Stosun­kowo szybko rozwijało się drobnomieszczaństwo ukraińskie na południowo-

-wschodnich terenach międzywojennej Polski. I tu powstawały konflikty między Polakami a Ukraińcami. Wszystkie te konflikty narodowościowe wzmagały się z upływem czasu, w związku z ogólnym zaostrzeniem się sprzeczności spo­łecznych w dobie kryzysu gospodarczego lat trzydziestych i z ogólnym wzmo­żeniem się nacjonalizmu w Europie w okresie międzywojennym.

W Polsce drobnomieszczaństwo było tylko jedną z klas średnich, to jest stojących między klasą posiadającą (ziemiaństwo, burżuazja) a proletariatem. Jeśli nawet wyłączymy z rozważań stan chłopski, pozostaje jeszcze inteligencja i pracownicy umysłowi, którzy w naszej strukturze społecznej zajmowali podobne, lecz specyficzne miejsce. O ile wierzchołki inteligencji zbliżały się bardziej do warstw posiadających i rządzących, o tyle rzesze “pracowników umysłowych" o miernym wykształceniu, o ograniczonych dochodach i możliwo­ściach awansu zajmowały pozycję społeczną zbliżoną w pewnym stopniu do drobnomieszczaństwa. Zresztą ich pochodzenie społeczne wiązało je w większym stopniu z drobnomieszczaństwem i zamożniejszymi warstwami klasy robotniczej niż z inteligencją we właściwym tego słowa znaczeniu.

625

Inteligencja

Zaczynała się ona zatem wyodrębniać spośród ogółu “pracowników umy­słowych", tj. niemanualnych. Szeregi tych ostatnich bardzo szybko rosły w związku z rozwojem gospodarki, państwa i społeczeństwa, w tym z rozwojem biurokracji wszelkiego rodzaju. Cała zresztą warstwa inteligencji w jej trady­cyjnych granicach szybko rosła, najszybciej ze wszystkich klas i warstw społecznych. Wraz z rodzinami stanowiła już poważną grupę, która w połowie Dwudziestolecia liczyła ponad półtora miliona osób. W ciągu dwudziestolecia międzywojennego zaszła dość istotna zmiana: pojęcie inteligencji zaczęło się zacieśniać do kategorii specjalistów wszelkiego rodzaju - od literatów przez prawników aż do techników, przy czym trzonem tej grupy byli coraz liczniejsi ludzie posiadający dyplomy szkół wyższych. Stanowili oni oczywiście co najwyżej ułamek procenta, drobną cząstkę społeczeństwa, w którym przeważali nadal chłopi, ale wraz z rozwojem szkolnictwa wszystkich typów, a przede wszystkim wyższego, ich liczba poważnie jednak wzrosła. W ciągu dwudziesto­lecia międzywojennego ponad 80 tys. osób ukończyło polskie uczelnie wyższe.

Studentki

W latach międzywojennych studia wyższe kobiet stały się rzeczą normalną. Na zdjęciu kolejka do telefonu w Domu Akademiczek w Warszawie.

626

Wraz ze zbliżonymi pod względem wykształcenia grupami wypełniali oni szeregi wolnych zawodów (lekarzy, adwokatów itd.) i pracowników umysłowych na stanowiskach kierowniczych i specjalistycznych, jak: wyżsi i średni urzędnicy państwowi, nauczyciele, inżynierowie, duchowni, oficerowie. Oprócz tego istnia­ły liczne grupy pracowników umysłowych bez specjalnego wykształcenia, którzy najczęściej nie ukończyli szkoły średniej, zatrudnionych we wszelkiego rodzaju urzędach, biurach i w handlu. Dwie te kategorie odpowiadały podziałowi na kierowników i ekspertów z jednej strony, a z drugiej na pracowników manipu­lacyjnych i administracyjnych biurowych i handlowych, przy czym ta druga kategoria była liczniejsza. Majstrowie, niektórzy sprzedawcy itd., zajmujący stanowiska pracowników umysłowych, lecz związani bezpośrednio z robotni­kami bądź drobnomieszczaństwem, należeli do kategorii granicznej, towarzysko obcej inteligencji.

W rezultacie pewna, choć słabnąca więź społeczna o charakterze tradycyjnym łączyła inteligencję w szerszym tego słowa znaczeniu, jako pracowników niemanuamych przeciwstawionych pracownikom fizycznym. Wiele instytucji prawnych sprzyjało utrzymywaniu się tej więzi, jak np. odrębne przepisy o zatrudnieniu pracowników umysłowych oraz odrębne ubezpieczenia. Jedno­cześnie jednak rosło znaczenie więzi środowiskowych, w szczególności wśród “wyższej" warstwy inteligencji, o poziomie odpowiadającym wykształceniu wyższemu (gdyż w tym czasie dyplom szkoły wyższej posiadała zaledwie część tej grupy) i pewne poczucie odrębności tej właśnie inteligencji w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie można też zapominać o środowisku intelektualistów, które nie tworzyło, oczywiście, odrębnej warstwy społecznej, było zresztą stosunkowo nieliczne, związane ze stolicą i niektórymi większymi miastami, przeważnie uniwersyteckimi (Kraków, Lwów, Wilno, w mniejszej mierze Poznań). W zasadzie środowisko intelektualistów, a więc przede wszystkim literatów, uczonych (zwłaszcza humanistów), publicystów, malarzy i rzeźbiarzy - stanowiło część warstwy inteligenckiej, ale wykazywało już niemałą spoistość wewnętrzną i poczucie więzi oraz pewnej misji społecznej. Te cechy miały rozwinąć się jeszcze bardziej w późniejszym okresie.

Pewne więzi solidarnościowe tworzyły się również wśród “niższej" warstwy inteligencji, wśród licznych pracowników biurowych i handlowych. Znajdowały one wyraz w żywej działalności związków zawodowych pracowników umysło­wych, które jednoczyły przede wszystkim te właśnie kategorie pracowników. Odrębnie potraktować trzeba rzeszę nauczycieli, zwłaszcza szkół powszechnych, którzy pod względem położenia materialnego i masowości zawodu zbliżeni do “niższej" warstwy pracowników umysłowych, z punktu widzenia roli społecznej wykonywali wyjątkowo ważną funkcję, łączącą ich z warstwą “wyższą", o wyższych kwalifikacjach.

Położenie materialne inteligencji było bardzo zróżnicowane. Niektóre jej kategorie, w porównaniu z sytuacją ich odpowiedników w obecnej dobie, były zarówno pod tym względem, jak i pod względem pozycji społecznej, uprzy­wilejowane. Ale “niższa" warstwa pracowników umysłowych stała na podobnym

40. 627

Wnętrze willi na Saskiej Kępie w Warszawie

Zamożna, postępowa inteligencja warszawska przyjmowała nowoczesny styl wyposażenia mieszkań, oparty na stylizowanych motywach 1-idowych, jasnych meblach, formach geometrycznych i wyma­gający dużo światła.

poziomie materialnym jak wysoko wykwalifikowane kategorie robotników. Zmorą było bezrobocie pracowników umysłowych, znaczne przez większą część Dwudziestolecia.

Problemy i konflikty narodowościowe nie ominęły inteligencji; w praktyce rzecz sprowadza się do akcji nacjonalistycznej i antysemickiej prawicy przeciwko “zażydzeniu" wolnych zawodów i wyższych uczelni. Inteligencja żydowska i pochodzenia żydowskiego była istotnie szczególnie liczna w wolnych zawodach, jako nie podlegających regulacji ze strony władz, które nie dopuszczały z reguły Żydów, do administracji, szkolnictwa państwowego i kontrolowanego przez nie przemysłu. Żydzi zaś, jako ludność w przewadze miejska, więc uprzywilejowana w dostępie do oświaty, mieli wielu kandydatów do pracy umysłowej. Konflikty te najostrzejsze formy przybrały na wyższych uczelniach, zwłaszcza w latach trzydziestych.

628

Klasy posiadające i elity rządzące

Wyraźnie wyodrębnioną klasą posiadającą byli wielcy właściciele ziemscy. Ich podstawą gospodarczą było kilkanaście tysięcy majątków ziemskich. W sumie warstwa ta była środowiskieirrbardzo nielicznym, zwłaszcza jeśli porów­namy ją z wielomilionowymi zbiorami poprzednio omówionymi. Wywierała jednak na społeczeństwo, państwo i gospodarkę wpływ nieproporcjonalnie wielki. Było to związane przede wszystkim z tradycją polityczną i społeczną przywódczej roli arystokracji i ziemiaństwa, która przed niewielu jeszcze dziesiątkami lat wydawała się oczywistawe wszystkich dzielnicach kraju. Dalej zaś trzeba pamiętać o ciągle jeszcze wielkiej sile gospodarczej reprezentowanej przez kilkanaście tysięcy rodzin, które posiadały prawie piątą część całej ziemi użytkowanej rolniczo w Polsce i połowę polskich lasów. Co prawda, własność ta była ogromnie obciążona wierzytelnościami i wyraźnie - w swej dużej części - nie dawała sobie rady w nowych warunkach. Trzonem warstwy wielkich właścicieli ziemskich było polskie ziemiaństwo, kultywujące tradycje dawnej szlachty ziemiańskiej i arystokracji, w środowisku tym bowiem nie brakło domów utytułowanych, cieszących się w wielu warstwach społecznych wielkim prestiżem i skoligaconych z zagraniczną arystokracją. Jednak tytuły nie zawsze szły w parze z zamożnością (“ma w tytule, ale nie ma w szkatule"). Najbardziej znane były nieliczne domy latyfundystów i ordynatów, którzy pod wieloma względami upodabniali się do magnatów - paniąt przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Dystans pod względem zamożności między ordynatem a właścicielem niewiel­kiego mająteczku był bardzo duży. Ogólnie biorąc stan gospodarczy wielkiej własności był w okresie międzywojennym zły, dochody stosunkowo niskie, toteż wielu właścicieli żyło w zasadzie skromnie, brakło im kapitału obrotowego, zadłużali się coraz bardziej. Tylko część ziemian, zwłaszcza na zachodzie kraju, potrafiła prowadzić nowoczesną i racjonalną gospodarkę. Warstwa ziemiańska połączona była więzią wewnętrzną bez wątpienia najsilniejszą ze wszystkich klas czy warstw społecznych w Polsce. Częściowa endogamia, sieć wewnętrznych koligacji i niezmierny ekskluzywizm czyniły z tego środowiska grupę dość zwartą. Uważała się ona za elitę społeczną, lecz daleko nie wszystkie sfery społeczeństwa podzielały to mniemanie. Fakt, iż kultura narodowa tak bardzo wiele odziedziczyła po kulturze szlacheckiej, oraz związek inteligencji ze szlachtą w wieku XIX powodował, że wielki autorytet społeczny ziemiaństwa przejawiał się także w dziedzinie politycznej, dzięki bliskości kół rządzących krajem z ziemiaństwem.

Mniej dokładnie rysowały się granice burżuazji. Trudno by ją było wyraźną linią oddzielić od innych zamożnych warstw ludności miejskiej. W którym miejscu kończyło się, nie tak znów liczne zresztą, zamożniejsze drobnomiesz-czaństwo, od jakiego zaś szczebla zamożności zaczynała się, powiedzmy, drobna burżuazja - trudno byłoby określić. Toteż badacze nie są zgodni co do liczebności burżuazji polskiej. Wraz z rodzinami cała klasa społeczna mogła liczyć najwyżej 300 tys. osób, czyli mniej niż 1% całej ludności. Pomijamy tu tzw.

629

niekiedy burżuazję wiejską,, czyli zamożnych chłopów, ci bowiem z pojęciem burżuazji nie mieli wiele wspólnego. Oczywiście błędem byłoby twierdzenie, że nie istniała w Polsce burżuazja. Łódzcy fabrykanci mieszkający w pałacach wystarczą za dowód przeciwnej tezy. Liczebność burżuazji przy tym raczej nie wzrastała. Istotna była oczywiście nie jej liczebność, lecz wpływy i znaczenie. Z natury rzeczy były one największe w zakresie gospodarki. Burżuazja kierowała bardzo poważną częścią polskiego życia gospodarczego. Jednak duże znaczenie sektora państwowego w polskiej międzywojennej gospodarce oraz duży udział kapitału zagranicznego w przemyśle, górnictwie i ubezpieczeniach bardzo poważnie ograniczały samodzielność i kierowniczą rolę polskiej burżuazji, której symbolem było zrzeszenie zwane popularnie “Lewiatanem" (Centralny Związek Polskiego Przemysłu, Górnictwa, Handlu i Finansów). Ale burżuazja polska w znaczeniu państwowym była bardzo zróżnicowana pod względem etnicznym, około połowa bowiem to Polacy. Druga zaś połowa składała się z Żydów i Niemców (tych ostatnich było kilka procent). Ten fakt, z którego wynikał podział burżuazji na obce sobie i częściowo zwalczające się środowiska, dodatkowo osłabiał jej znaczenie, w tym także znaczenie polityczne. Burżuazja wywierała, za pośrednictwem swej reprezentacji, poważny wpływ na decyzje ekonomiczne, ale mały na inne. Etnicznie polska część burżuazji pozostawała w łączności kulturalno-towarzyskiej z inteligencją, starała się raczej stopić z nią, jako z grupą o większym autorytecie społecznym.

Od XIX w. istniały też powiązania burżuazji z ziemiaństwem. W każdym razie najzamożniejsza część ziemiaństwa, rozporządzająca kapitałami, angażo­wała się w działalność przemysłową, a utytułowani arystokraci bywali ozdobą rad nadzorczych dużych przedsiębiorstw i banków.

Warstwa rządząca, której trzon stanowiły wyższe szczeble biurokracji, nie stanowiła wprawdzie grupy równorzędnej klasom i warstwom społecznym, w istocie rzeczy jednak w Polsce, w której państwo odgrywało poważną rolę w gospodarce, była bardzo dużą siłą społeczną. Z pewnością była to kategoria niezbyt liczna, rzędu najmniejszej liczebnie klasy ziemiańskiej, nie ograniczała się jednak tylko do wyższych urzędników państwowych. Obejmowała także kadrę kierowniczą wielkich państwowych przedsiębiorstw i jednostek gospodarczych, stowarzyszeń związanych z rządem itd. Oczywiście granice oddzielające tę warstwę od rzesz urzędników państwowych sprawujących funkcje wykonawcze czy zajmujących stanowiska ekspertów nie były wyraźne. Konsolidacja warstwy rządzącej nastąpiła po przewrocie majowym na podstawie wspólnoty politycznej rządzącego obozu piłsudczykowskiego. Wewnętrzna więź tej warstwy była w związku z tym nacechowana stosunkiem osobistym do “Komendanta" czy raczej do mitu marszałka Piłsudskiego, który był zarazem ośrodkiem swoistej ideologii. Pierwiastki demokratyczne wywodzące się z dawnej pepeesowskiej genealogii mieszały się tu z narastającymi po 1926 r. tendencjami elitarnymi, zabarwionymi swojskimi fascynacjami szlacheckimi, próbami związania się ze środowiskiem ziemiańskim, niekiedy artystycznym. Po klęsce wrześniowej ta grupa społe­czeństwa ściągnęła na siebie - i zapewne słusznie - najwięcej niechęci i zarzutów.

630

Struktura klasowa a inne podziały społeczne

W społeczeństwie międzywojennym widoczne były różne hierarchie, takie jak: hierarchia według dochodów, według udziału we władzy, według wykształce­nia, hierarchia prestiżowa, warstw czy wspólnot kulturowych. Wymienić można jeszcze wiele innych hierarchii społecznych. Struktura klasowo-warstwowa syntetycznie łączyła wiele z nich.. Jeśli wziąć pod uwagę klasy posiadające, dalej drobnomieszczaństwo, robotników i wreszcie chłopów, a do tego uwzględ­nić jeszcze zróżnicowania wewnętrzne, zwłaszcza ludności chłopskiej (chłopi zamożni, średniorolni, małorolni, półproletariat rolny), to hierarchia dochodów, prestiżu, wykształcenia, dostatku itd. układała się z reguły podobnie, w tej właśnie kolejności, z tym, że różne grupy robotnicze i chłopskie mogły spotykać się na tym samym piętrze owej hierarchicznej drabiny. Komplikację wnosi tu kategoria inteligencji i pracowników umysłowych. Pod względem wykształcenia, a także w pewnym stopniu prestiżu i stylu życia, stała ona wyżej niż pod względem dochodów i możliwości materialnych. W ogólnych jednak zarysach - uwzględniając autonomię różnych dziedzin życia społecznego -struktura klasowo-warstwowa wybijała się na plan pierwszy jako najbardziej istotna podstawa podziałów społecznych.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY

Społeczeństwo - naród - państwo

Polacy a mniejszości narodowe

Społeczeństwo Polski międzywojennej składało się z kilku grup etnicznych, przy czym Polacy stanowili większość. Nie ma sensu na tym miejscu wdawać się w skomplikowane wyliczenia i jeszcze bardziej złożone spory o liczebność Polaków i poszczególnych mniejszości. Rozstrzygnąć tych sporów, zwłaszcza ex post, nie można. Zresztą ludność polska w Polsce międzywojennej nie wyczer­pywała narodu polskiego, gdyż poza granicami Polski, bliżej lub dalej, żyły miliony Polaków. Aby jednak dać Czytelnikowi pojęcie o proporcjach między różnymi grupami językowo-etnicznymi w Polsce międzywojennej, przytaczamy tabelę zawierającą wyniki spisu 1931 r., który zapytywał obywateli o ich język ojczysty.

Tabela 22

Ogółem


100,0


j. polski j. ukraiński j. białoruski tzw.








tutejsi na pograniczu ję­zykowym ukraińsko--białoruskim na Polesiu j. rosyjski j. niemiecki jeż. żydowski i hebrajski j. litewski j. czeski inny


68,9 13,9

3,1

2,2 0,4 2,3 8,6 0,2 0,1 0,3



Wyniki spisu nie bez racji podawano w wątpliwość. Zapewne odsetek Polaków wynosił nieco mniej, ok. 66%, a o tę różnicę należałoby zwiększyć mniejszości narodowe, zwłaszcza Ukraińców, Białorusinów, Niemców.

632

Niezmiernie zagęszczona i wyjątkowo ożywiona była dzielnica żydowska w Warszawie, w której koncentrowała się aktywność handlowa żydowskiego drobnomieszczaństwa.

Nie zawsze w naszym obrazie udaje się odrębnie potraktować Polaków i przedstawić specyfikę niepolskich grup ludności. Każda z grup narodowych miała swe własne więzi społeczne, swą szczególną strukturę i hierarchię. Pod wieloma względami, na przykład w życiu gospodarczym, występowały na plan pierwszy więzi ponadetniczne. Jednak bardzo często, a nawet najczęściej konflikty społeczne przebiegały wzdłuż linii podziałów etnicznych. Tak było zwłaszcza na terenach o większości niepolskiej, głównie na wschodzie kraju. Najostrzej występował tu konflikt między ukraińskimi i białoruskimi chłopami a ludnością polską związaną z aparatem władzy (urzędnicy, inteligencja), a także między chłopami a polskim ziemiaństwem. Różnice etniczne wzmagały znacznie ostrość konfliktów społecznych. Innym frontem była relacja: żydowskie drob-nomieszczaństwo-polscy (ukraińscy, białoruscy) konsumenci i drobni wytwór­cy, szczególnie chłopi. Podobne konflikty rodziły się na styku mniejszości nie­mieckiej i ludności polskiej, przede wszystkim gdy chodziło o przemysłowców i kadry techniczne narodowości niemieckiej oraz robotników polskich.

Ogólnie biorąc stosunki między ludnością polską a innymi grupami narodo­wościowymi w okresie międzywojennym nie były dobre. Trudno było znaleźć taki styk między grupami narodowościowymi, który nie byłby zarazem linią konfliktu. Najsilniejsze konflikty przez większą część Dwudziestolecia wybucha-

633

ły na linii zetknięcia się ludności polskiej z żydowską i ukraińską. Ale i na innych odcinkach nie było spokoju, zwłaszcza między Polakami a Niemcami. Różnice etniczne z reguły rodzą konflikty, ale okres międzywojenny charakteryzował się ich bardzo znacznym nasileniem. Było to co prawda zjawisko ogólnoeuropejskie,, którego przyczyn nie możemy analizować na tym miejscu.

Więzi narodowe, ich rozwój i zasięg

Powstanie państwa polskiego w 1918 r. było - w ramach sprzyjających okoliczności zewnętrznych - wynikiem przyspieszonego rozwoju świadomości narodowej szerokich warstw społeczeństwa. W szczególności w okresie I wojny światowej wraz z zachwianiem się dotychczasowych struktur międzynarodo­wych łatwe do uchwycenia były zmiany w świadomości podstawowych mas chłopskich i coraz silniejsza aktywność warstw ludowych miasta i wsi w dążeniu do odzyskania wolności narodowej. W odbudowanym państwie więzi narodowe miały teraz ułatwione warunki funkcjonowania i rozwoju. Zniesienie granic rozbiorowych otworzyło możliwość integracji społeczeństwa polskiego na całym terytorium państwa. W skali historycznej, jak sądzi autor, integracja ta nastąpiła bardzo szybko. Dla tak zasadniczych i skomplikowanych procesów historycz-no-psychologicznych dwadzieścia lat to bardzo niedługi okres. Późniejsze wydarzenia - lata 1939-1945 i okres powojenny - znacznie przyczyniły się do zakończenia i zamknięcia tego procesu. Wiele w tym zakresie dokonało się jednak już w latach 1918-1939. Gdy natomiast na problem ten spojrzymy z punktu widzenia ówczesnej bieżącej polityki i życia społecznego, okaże się, że sprawa pokonania konfliktów międzyzaborowych i zbliżenia do siebie Polaków z Warszawy, Krakowa i Poznania nastręczała społeczeństwu i rządowi polskie­mu bardzo wiele trudności. Zarówno poziom gospodarczy, jak i struktura społeczna poszczególnych zaborów były do 1939 r. bardzo odmienne, przy czym największe różnice występowały między b. zaborem pruskim a resztą kraju. Silna niechęć rodziła się m.in. na tle ekonomicznym. Najwyżej stojąca pod względem organizacji, stopy życiowej i zamożności dzielnica nie mogła nie reagować obronnie na proces, który w sposób nieunikniony doprowadzić musiał - w dalekiej co prawda przyszłości - do ujednolicenia gospodarki na poziomie średnim dla całego kraju, a więc niższym niż w Poznańskiem czy na Pomorzu. Na tym tle rodziły się nawet ruchy odśrodkowe czy autonomistyczne. Odrębność Śląska usankcjonowała przyznana mu autonomia. Konflikty i ruchy odśrod­kowe były silne zwłaszcza na Pomorzu, szczególnie przed 1926 r. Na Śląsku problem ten wiązał się z istnieniem wielosettysięcznej ludności o chwiejnej świadomości narodowej, pozostającej na pograniczu polskości i niemczyzny. Kryzys gospodarczy i odzyskiwanie sił przez Niemcy, także po przewrocie hitlerowskim w 1933 r., spowodował wahnięcie się w ich stronę nastrojów wielu z tych, którzy po 1921 r. deklarowali się po stronie Polski.

634

Ogólnie jednak biorąc, nastąpiło w okresie międzywojennym znaczne wzmocnienie więzi narodowych w obrębie społeczeństwa polskiego, niezależnie od tych czy innych zmian na terytorialnych obrzeżach obszaru etnograficznego polskiego, jak wspomniane wyżej wahania części Ślązaków, albo procesy asymilacyjne (np. wśród inteligencji żydowskiej) lub dezasymilacyjne (np. wśród pewnych grup pochodzenia ukraińskiego na pograniczu polsko-ukraińskim). Wzmocnienie więzi narodowych następowało dzięki aktywności politycznej, zwłaszcza ruchu ludowego, dzięki wpływowi obowiązkowej teraz polskiej szkoły, dzięki okruchem kultury masowej, które docierały do coraz szerszych mas, dzięki działalności i wpływowi państwa. Nie trzeba sobie tych procesów wyobrażać jako stałych i jednokierunkowych. Nie chodzi tu tylko o tradycyjne:

Za Ruska było lepiej" starszego pokolenia wiejskiego, słabo zorientowanego we współczesnym świecie. Także młodsze pokolenia przeżyły niejedno rozczarowa­nie spowodowane konfrontacją marzeń o dobrobycie w nowej, ludowej Polsce, z trudną rzeczywistością zwłaszcza lat kryzysu ekonomicznego. W jeszcze więk­szym stopniu te doświadczenia i rozczarowania były udziałem klasy robotniczej. W tym środowisku rozczarowania prowadziły często do radykalizacji społecznej, w zasadzie nie grożącej osłabieniem poczucia narodowego czy więzi narodo­wych, ale w praktyce wiodącej nieraz do odsunięcia ich na plan dalszy. Konflikty społeczne osłabiały bez wątpienia spoistość wspólnoty narodowej i trudno sobie wyobrazić, by mogło być inaczej. A jednak identyfikacja z “ojczyzną ideologicz­ną", ze wspólnotą narodową rozwinęła się w okresie międzywojennym i objęła szersze warstwy i nowe środowiska, zwłaszcza na wsi wśród średniego, tym bardziej zaś młodego pokolenia. Proces ten jednak w końcu okresu międzywo­jennego był jeszcze daleki od zakończenia.

Więzi państwowe. Państwo a społeczeństwo

W okresie międzywojennym więzi państwowe w znacznym stopniu splatały się z więzią narodową. Powstaje jednak pytanie, w jakim stopniu Polacy w tych czasach identyfikowali się z państwem? Oczywiście odpowiedź może być tylko hipotetyczna. Trzeba tu odróżnić poczucie identyfikacji z państwem polskim rozumianym jakby abstrakcyjnie od identyfikacji z aktualną jego formą, w szczególności po przewrocie majowym i w czasach monopolizacji państwa przez obóz sanacyjny. Na początku okresu międzywojennego euforia związana z odzyskaniem niepodległości wzmocniła identyfikację z państwem podstawo­wych mas społeczeństwa, choć dość silne były także prądy radykalno-lewicowe, przede wszystkim komunistyczne, odrzucające całkowicie nowo powstałe pań­stwo. W późniejszych latach ich oddziaływanie osłabło, za to rozczarowanie rzeczywistością społeczno-gospodarczą i polityczną powodowało negatywną ocenę państwa w jego ówczesnej formie przez wielu robotników i chłopów. Po

635

przewrocie majowym zjawisko to ogromnie się rozszerzyło. Kazimierz Wyka odnotował nierzadkie objawy pewnej satysfakcji z klęski państwa, a zwłaszcza jego aparatu i warstwy rządzącej, w środowiskach chłopskich i w ogóle plebejskich, tuż po klęsce wrześniowej 1939 r. Był to wyraz odrzucania określonej formy państwa, ale - z pewnością - nie państwowości narodowej jako takiej.

Monopolizacja aparatu państwowego przez piłsudczykowską warstwę rzą­dzącą spowodowała podobne, choć bez wątpienia słabsze objawy bardzo krytycznego stosunku do aktualnej formy państwa w różnych środowiskach “warstwy oświeconej", mieszczaństwa, drobnomieszczaństwa i inteligencji. Stąd spory o prymat państwa i narodu, przy czym jako zwolennicy tezy o prymacie narodu występowali przedstawiciele nacjonalistycznej prawicy, przede wszyst­kim endecji. Rządzący monopolistycznie obóz piłsudczykowski apoteozował opanowane przez siebie państwo jako wartość absolutną i nadrzędną. Ten konflikt odbijał nie tylko sprzeczności między dwoma głównymi obozami politycznymi tych czasów, ale także bardziej. ogólną sprzeczność tkwiącą korzeniami w historii i zapewne w tzw. charakterze narodowym: niepełną tożsamość więzi etniczno-narodowej i więzi państwowej.

Wspólnoty narodowe i wyznaniowe

Pojęcie “mniejszości narodowych" bywa kwestionowane. Niektóre grupy narodowe stanowiły przecież większość na zamieszkałych przez siebie terenach. Dotyczyło to zwłaszcza Ukraińców i Białorusinów. W każdym razie jednak wszystkie grupy narodowe poza Polakami były częściami większych wspólnot narodowych, których centra znajdowały się poza obszarem państwa polskiego. Tylko dla Żydów Polska była, przynajmniej w Europie, ich najliczniejszym

Żydzi podczas szabasu

Ortodoksyjni Żydzi przestrzegali sko­mplikowanych nakazów swej religii:

w sobotę zamierało życie w zamiesz­kanych przez nich dzielnicach, zwła­szcza zaś w żydowskich miasteczkach na wschodzie Polski.

636

skupiskiem. Inne grupy narodowe miały swe ośrodki w sąsiednich krajach. Tereny zamieszkane przez Ukraińców i Białorusinów przylegały do ich główne­go pnia za kordonem. W nadgranicznych powiatach mieszkali też Litwini oraz trochę Niemców, których większość była jednak rozproszona wśród ludności polskiej w województwach zachodnich, łódzkim, warszawskim i wołyńskim oraz po trosze w innych częściach kraju." Rozproszeni byli też, oprócz Żydów, Rosjanie, Czesi i inne drobne mniejszości.

Społeczeństwo ukraińskie w Polsce składało się głównie z ludności chłopskiej oraz z niezbyt licznego drobnomieszczaństwa, robotników i inteligencji. Ta ostatnia to głównie duchowni grekokatoliccy, pracownicy spółdzielni, nielicz­nych redakcji i szkół. Robotnicy ukraińscy pracowali głównie w rolnictwie i przemysłach związanych z rolnictwem. Jednak stopniowo rozwijały się zarówno inteligencja, jak i drobnomieszczaństwo ukraińskie. Dyskryminacyjna polityka władz utrudniała rozwój inteligencji ukraińskiej i zmuszała znaczną jej część do emigracji.

Jeszcze bardziej jednorodne było społeczeństwo białoruskie, które prawie w 95% utrzymywało się z rolnictwa, przy czym 90% tego społeczeństwa to chłopi. Rozwój świadomości narodowej w odróżnieniu od Ukraińców, następował powoli. Ludność Polesia, spokrewniona na północy z Białorusinami, na południu z Ukraińcami, określała się jako “tutejsi" i nie umiała podać przynależności narodowej. Inteligencję białoruską, tj. przyznającą się do tej narodowości, można było niemal policzyć na palcach. Szkolnictwo białoruskie władze całkowicie zlikwidowały.

Ludność żydowska w większości skupiała się w b. zaborze rosyjskim i w b. zaborze austriackim, stosunkowo mało Żydów było w Polsce zachodniej. Ludność ta, w większości kupiecko-rzemieślnicza, w 3/4 mieszkała w miastach. Robotnicy żydowscy pracowali głównie w drobnym przemyśle i rzemiośle, zwłaszcza żydowskim. W wielkim przemyśle było ich bardzo mało. Burżuazja żydowska stanowiła prawie połowę całej burżuazji, a żydowskie drobnomiesz­czaństwo większość całego drobnomieszczaństwa w Polsce, w tym 70% kupców i handlarzy. Duża była liczba inteligencji żydowskiej. W tej warstwie społecznej przebiegały często procesy asymilacji. Przytoczone wyżej dane liczbowe o ludności mówiącej po żydowsku trzeba zwiększyć, aby otrzymać liczbę Żydów jako grupy narodowej, o znaczną część ludności wyznania mojżeszowego, deklarującej język polski, lecz poczuwającej się do wspólnoty narodowej z Żydami. W tym wypadku odsetek Żydów w Polsce wzrasta do ok. 10.

Ludność niemiecka w większości składała się z rolników - najczęściej zamożnych chłopów. Było sporo robotników niemieckich. Poza Śląskiem pracowali oni w znacznej części w przemyśle włókienniczym. Dużą rolę grała niemiecka wielka własność ziemska. Sieć spółdzielni, organizacji społeczno--oświatowych, gospodarczych, politycznych, kościelnych tworzyła z mniejszości niemieckiej zwartą grupę. Inne wspólnoty narodowe, jak rosyjska, litewska, czeska nie odgrywały w skali ogólnokrajowej większej roli ze względu na swą niewielką liczebność.

637

Problemy narodowościowe powiązane były ze sprawami wyznaniowymi. Religia mojżeszowa stanowiła ośrodek i główną podstawę odrębności Żydów. Nikt poza Żydami jej nie wyznawał. Taką religią narodową, lecz nie wyłączną, był grekokatolicyzm wśród Ukraińców, choć trafiali się i Polacy tego wyznania, a co ważniejsze w b. zaborze rosyjskim, tj. głównie na Wołyniu i na Polesiu, Ukraińcy wyznawali prawosławie. Większość Niemców to ewangelicy, ale była też dość liczna grupa katolicka, z drugiej zaś strony mniejszość ewangelików przyznawała się do polskości. Także Białorusini podzieleni byli na większość prawosławną i mniejszość katolicką, grawitującą z tego względu ku polskości. Tabela obrazuje strukturę wyznaniową ludności Polski w 1931 r.

Tabela 23

Wyznania


100,0


Katolicy obrz. tac. Grekokatolicy Prawosławni Ewangelicy Mojżeszowi Inni


64,8 10,4 11,8 2,6 9,8 0,6



Religia katolicka w obrządku łacińskim skupiała ogromną większość Pola­ków i trochę mniejszości narodowych (Niemcy, Białorusini, Litwini). Odsetek jej wyznawców rósł. W 1931 r. ok. 21 mln ludności należało do Kościoła rzymskokatolickiego obrz. łacińskiego. Kościół ten stanowił rozbudowaną strukturę obejmującą 20 diecezji i archidiecezji i ponad 5 tys. parafii z 10 tys. księży i ponad 20 tys. zakonników i zakonnic. W warunkach międzywojennych identyfikacja wspólnoty narodowej polskiej i katolicyzmu była daleko posunięta, choć wpływ Kościoła na wiele środowisk, zwłaszcza robotniczych i chłopskich, zdawał się słabnąć. Kościół grekokatolicki, grupujący Ukraińców, dawał ruchowi narodowemu tej grupy etnicznej dużą część kadry przywódczej. Prawie 3,5 mln wiernych grupowało się prawie wyłącznie w Galicji Wschodniej, a ich potrzeby religijne zaspokajało 2,5 tys. księży w 2 tys. parafii, podlegających arcybiskupowi Szeptyckiemu we Lwowie i 2 innym rządcom diecezji. Wśród ludności ukraińskiej w Galicji, a nawet wśród kleru istniały prądy pro-prawosławne. Wyznanie prawosławne także w większości obejmowało ludność ukraińską. Była to spuścizna czasów caratu, który na swym terenie zlikwidował unię kościelną z Rzymem (unia brzeska z 1596 r.) i nie tolerował unitów (grekokatolików). Liczba prawosławnych dochodziła do 5 min. Hierarchia kościelna pozostawała tu w ręku Rosjan, których państwo popierało przeciwko niższemu klerowi ukraińskiemu, pragnącemu przekształcić Cerkiew w narodowy Kościół ukraiński. Spory Cerkwi prawosławnej z władzami i z Kościołem katolickim dotyczyły m.in. budynków kościelnych zamienionych za rządów rosyjskich na cerkwie, liczby parafii i duchownych. Starcia wybuchały na tle przymusowej rewindykacji budynków cerkiewnych, burzenia cerkwi, nawet

638

przymusowego nawracania prawosławnych, bo i to się czasem zdarzało. Dochodziło do walk, formalnych bitew i pacyfikacji. Zarazem rząd starał się utrzymać jak najszerszy wpływ na hierarchię prawosławną.

Ewangelicy grupowali się w wielu wspólnotach kościelnych odpowiadają­cych różnym wyznaniom. Główne wyznania to przede wszystkim luteranizm, w mniejszym stopniu kalwinizm (wyznanie ewangelicko-reformowane) i inne grupy wyznaniowe, przy czym część luteran i reformowanych pozostawała w jednej organizacji kościelnej (Kościół unijny). Spis 1931 r. wykazał 835 tys. ewange­lików, spośród których aż 600 tys. zadeklarowało język niemiecki, a 220 tys. -polski. Czysto niemieckie kościoły ewangelickie działały w Polsce zachodniej. W Kościele ewangelicko-augsburskim była znaczna mniejszość polska, przy czym Kościół ten zrzeszał większość ewangelików na ziemiach polskich. Ewangelicy -Polacy należeli na ogół do mieszczaństwa i inteligencji. Jedynie na Śląsku Cieszyńskim i Górnym oraz za granicą ówczesnej Polski, na Mazurach, była pol­ska ewangelicka ludność chłopska i robotnicza.

Najściślejsze zespolenie narodowości i religii występowało u Żydów. Prawo państwowe sankcjonowało ten stan rzeczy, tworząc dla ponad 3 mln Żydów ok. 800 gmin religijnych, o kompetencjach daleko wykraczających poza sprawy czysto wyznaniowe i obejmujących także działalność społeczną i charytatywną. Tylko lewica rewolucyjna ignorowała te gminy. Wszystkie pozostałe ugrupo­wania brały udział w wyborach do zarządów gmin. Na marginesie tej oficjalnej struktury były ośrodki ludowej religijności mistycznej wokół “cadyków" i ich “dworów" (np. w Górze Kalwarii). O ile duchowieństwo innych uznanych wyznań opłacane było przez państwo, o tyle koszty działalności gmin i rabinatu ponosiła ludność żydowska, przy czym gminom przysługiwało prawo egzekucji składek i należności. Mimo takiej ścisłej organizacji stosunek do religii i krępujących ją, drobiazgowych przepisów prawa religijnego wśród Żydów był zróżnicowany, zwłaszcza w większych ośrodkach, gdzie z natury rzeczy było więcej swobody.

Inne kongregacje wyznaniowe (np. muzułmanie, karaimi) były bardzo nieliczne.

Podsumowując można powiedzieć, że w życiu kulturalnym, społecznym i politycznym w Polsce sprawy wyznaniowe odgrywały dużą rolę.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

Hierarchia społeczna. Zależności, dystanse, konflikty

Struktury klasowe jako struktury hierarchiczne

Różnice klasowe i warstwowe zawierają w sobie antagonizmy, lecz klasy społeczne są jednocześnie członami jednego i tego samego organizmu społecz­nego. Struktura klasowo-warstwowa Polski międzywojennej była bardzo złożo­na. Wyróżniliśmy kilka głównych klas i warstw społecznych (chłopi, robotnicy, inteligencja, drobnomieszczaństwo, kapitaliści, ziemianie). Funkcjonowanie tak złożonej struktury wymaga m.in. pewnej hierarchii, tak więc struktury te były zhierarchizowane. W ówczesnym ustroju społeczno-gospodarczym i politycz­nym najwyższe miejsce zajmowały klasy posiadające i warstwa rządząca. Hrabia, dyrektor, minister - oto najbardziej wpływowe i otoczone szacunkiem figury Polski międzywojennej. Można się tylko spierać o kolejność na tej drabinie znaczenia społecznego. Wysoko plasowała się inteligencja. Drobnomieszczań­stwo, w swej sproletaryzowanej większości, nie stało wiele wyżej od podstawowej części klasy robotniczej, która zresztą wewnętrznie była również znacznie zróżnicowana i zhierarchizowana. Hierarchie odkrywamy także wewnątrz warstwy chłopskiej, która jako całość - wynik wielowiekowego upośledzenia -znajdowała się na dole drabiny społecznej, przy czym najniżej plasował się półproletariat i proletariat wiejski.

Warto podkreślić, że w łonie poszczególnych klas i warstw o pozycji w hierarchii i ojej kształcie decydowały czynniki specyficzne dla każdej z nich. I tak np. wśród ziemiaństwa wielkie znaczenie miała pozycja materialna mierzona wielkością i wydajnością majątku (majątków), lecz także dużą rolę grało pochodzenie i koligacje. Wśród burżuazji decydowała rozległość dochodów, a zwłaszcza zakres dyspozycji gospodarczej. Wśród warstwy rządzącej struktura określona była na ogół przez podległości administracyjno-polityczne. Zamoż­ność decydowała o pozycji wśród drobnomieszczaństwa, kwalifikacje, zarobki i pracodawca (państwowy, samorządowy, prywatny) oraz wielkość zakładu pracy - wśród robotników. W zasadzie posiadanie określało pozycję w społeczności wiejskiej. To wyliczenie prowadzi nas do wniosku o wielkiej rozmaitości i

640

znacznej liczbie hierarchii funkcjonujących w społeczeństwie Polski między­wojennej i o możliwych rozbieżnościach między tymi hierarchiami. Tak też w rzeczywistości było. Toteż prosty opis porządkujący społeczeństwo Polski międzywojennej według jednego określonego kryterium nie odpowiadałby w pełni ówczesnej rzeczywistości. Natomiast można skonstatować omówioną już w rozdziale 28 prawidłowość, polegającą na tym, że hierarchia klas i warstw społecznych odgrywała jakby centralną rolę, że najczęściej, choć nie zawsze, miejsce w różnych hierarchiach wiązało się z przynależnością do określonej klasy bądź warstwy, a także z miejscem w wewnętrznej hierarchii tej klasy. Społe­czeństwo międzywojenne było społeczeństwem klasowym i fakt ten znajdował odbicie właściwie w każdej dziedzinie życia społecznego. Oczywiście wewnętrzne podziały w łonie społeczeństwa nie ograniczały się do podziałów klasowych.

Struktury zależności gospodarczej i hierarchia dochodów

Społeczeństwo Polski okresu międzywojennego było tylko częściowo społe­czeństwem kapitalistycznym. Wielką rolę odgrywała gospodarka drobnotowa-rowa, przeważająca na wsi i mająca wielki udział w życiu miasta. Gospodarka folwarczna, to w pewnym sensie pozostałość poprzedniej, przeduwłaszczeniowej epoki. W tych warunkach podstawowa zależność i podstawowy konflikt systemu kapitalistycznego, tj. stosunek kapitaliści-robotnicy, obejmował tylko mniej­szość społeczeństwa. Występował przede wszystkim w przemyśle. A z tego działu gospodarki utrzymywało się tylko ok. 20% ludzi, przy czym z przemysłem fabrycznym związana była tylko część tej grupy, reszta przypadała na rzemiosło, a więc w zasadzie na drobną wytwórczość. Jeszcze nieco z tych stosunków kapitalistycznych było w handlu (w niezbyt licznych wielkich przedsiębior­stwach), w bankowości i bardzo niewiele w pozostałych sferach życia społecznego i gospodarczego. Inna strefa hierarchii i zależności obejmowała gospodarkę folwarczną. W jej zasięgu pozostawała z jednej strony bardzo nieliczna klasa ziemiańska, z drugiej miliony ludności wiejskiej, a więc przede wszystkim służba folwarczna, znaczna część chłopów bezrolnych i małorolnych, zależnych od pracy we dworze; wreszcie wielka część ludności chłopskiej w rejonach sąsia­dujących z majątkami obszarniczymi także pozostawała z dworem w pewnych stosunkach. Jednak każda z wymienionych grup była w inny sposób zależna od dworu. O bezpośredniej zależności mówić można w stosunku do robotników rolnych. Wraz z właścicielami małych i karłowatych gospodarstw, których pracą dwór się posługiwał, i wraz z rodzinami - dochodzimy do paru milionów ludności, o których była mowa.

Państwo i jego aparat odgrywały w Polsce bardzo znaczną rolę w gospodar­ce. Wytworzyły też swą hierarchię zależności gospodarczej. Przede wszystkim w łonie aparatu państwowego istniała hierarchia urzędnicza, zawierająca w sobie

41 Społeczeństwo polskie... " 641

zależność ekonomiczną niższych szczebli od wyższych. Poza tym jednak państwo bezpośrednio bądź pośrednio kierowało większością sieci banków, a z czasem także znaczną częścią wielkiego przemysłu, gospodarką komunalną i związa­nymi z nią zakładami wytwórczymi, przedsiębiorstwami komunikacyjnymi różnego rodzaju (kolej, lotnictwo, porty i żegluga) itd. itd. Grupa zarządców i menedżerów państwowych odgrywała w stosunku do tego wielkiego kompleksu ekonomicznego część tej roli, jaką kapitaliści odgrywali w przemyśle prywatnym wobec robotników.

W gospodarce drobnotowarowej występowały stosunki hierarchiczne i stosunki zależności tam, gdzie rzemiosło, drobny handel i gospodarstwa kmiece bądź średniorolne zatrudniały pracowników najemnych, będących nieraz obiek­tem bezlitosnego wyzysku, który dawał podstawę do konfliktów.

Wszystkie te hierarchie i dystanse składały się na różnice w zamożności i poziomie dochodów poszczególnych grup i środowisk społeczeństwa. Spróbu­jemy teraz scharakteryzować te dystanse i wyodrębnić różne poziomy material­nego bytowania, do których przypisana była ogromna większość społeczeństwa Polski lat 1918-1939.

Dość często powtarzało się w publicystyce i języku potocznym międzywojen­nej Polski wyrażenie: “górne dziesięć tysięcy". Było to powiedzenie w warunkach polskich całkiem trafne, gdyż prawidłowo wskazywało rząd wielkości grupy społeczeństwa, którą można określić jako najwyższą elitę zamożności, dochodów i poziomu życia (choć te czynniki i zamożność, a więc wartość majątku i dochód, a więc możliwość konsumpcji - nie pozostawały ze sobą w prostym związku:

zadłużony ziemianin posiadający majątek czasem nawet milionowej wartości musiał żyć skromniej niż wyższy urzędnik lub wzięty adwokat czy notariusz, których majątek osobisty był niewielki). Do tej elity zamożności, a nawet bogactwa należało najzamożniejsze ziemiaństwo i arystokracja. Tu szukać można by przesławnych ordynatów, podniecających wyobraźnię czytelników Mniszkówny. Dalej - najbogatsi przemysłowcy, zwłaszcza takiego typu, który często spotykało się w Łodzi. Tam kapitał był upersonifikowany przez konkretne osoby kapitalistów, mieszkających w słynnych łódzkich pałacach. Elita ta obracała s.ię w kręgu koligacji, pałaców, liberyjnej służby, żyła życiem między­narodowego środowiska bogaczy, spotykała się z nimi na Riwierze i we wszystkich innych ośrodkach luksusowego wypoczynku. Jednostki pełniące funkcje kierownicze w życiu gospodarczym, choć same nie należące ani do arystokracji, ani do wielkich kapitalistów, lecz posiadające wielkie dochody, starały się dołączyć do tego środowiska, które było symbolem bogactwa, i z jednej strony przedmiotem podziwu, z drugiej - nienawiści. A więc tylko parę, może kilka, może nieco więcej tysięcy osób żyło na tym poziomie. Dodajmy tu jeszcze całą otoczkę społeczną, a nie doliczymy się zapewne i wtedy jednego promila ludności.

Następny bowiem, niższy, ale w skali całego ówczesnego społeczeństwa bardzo wysoki poziom grupował już zapewne paręset tysięcy osób. Należało doń zamożne mieszczaństwo, w tym więksi przedsiębiorcy, wierzchołki wolnych

642

zawodów i administracji, a także ziemiaństwo, którego styl życia był z natury rzeczy odmienny od miejskich środowisk tej warstwy. Rodziny należące do tej grupy mogły otrzymywać dochód miesięczny w wysokości kilku, a czasem i kilkunastu tysięcy złotych. Był to poziom zamożności i dostatku umożliwiający budowę willi, zakup i eksploatację samochodów, utrzymywanie liczniejszej i bardziej wykwalifikowanej służby domowej.

Dla inteligencji bardziej typowy był jednak poziom niższy, za to skupiający aż około miliona ludności: urzędników średniego szczebla, lepiej sytuowanych pracowników umysłowych, zamożniejszego drobnomieszczaństwa, większość wolnych zawodów. Na tym poziomie żyło się przyzwoicie, choć wydatki o charakterze luksusowym były już mocno ograniczone. Służba ograniczała się do jednej osoby, czasem kształcenie dzieci wymagało wysiłku finansowego, wypo­czynkowe podróże na ogół nie wchodziły w grę. Ale kilkupokojowe mieszkanie -raczej w starych wówczas domach - było przestronne, choć nie zawsze zbyt wygodne.

Jeszcze liczniejsza była grupa, wypełniająca kolejny poziom zamożności. Około 3-4 mln ludności żyło na tym poziomie: niżsi urzędnicy, dobrze płatni wykwalifikowani robotnicy w wielkim przemyśle i gospodarce komunalnej, rzemieślnicy, kupcy. Tu już warunki mieszkaniowe i stopa życiowa były znacznie niższe, kształcenie dzieci w szkołach średnich i wyższych stanowiło trudny i często nierozwiązalny problem, łatwiejszy tylko dla pracowników państwowych i samorządowych. Konsumpcja żywnościowa także była ograniczona w stosun­ku do poprzednio omówionej grupy. Trzeba dodać, że przy podobnych dochodach preferencje, a więc i budżety pracowników umysłowych i robotników układały się odmiennie.

Reszta robotników i drobnych rzemieślników oraz handlarzy żyła na jeszcze niższym poziomie. Problemem było tu zdobycie środków na utrzymanie i związanie końca z końcem. Sytuacja mieszkaniowa była z reguły bardzo zła. Zasadą było mieszkanie jednoizbowe. Brak było stabilizacji zawodowej. Groziło często bezrobocie, a z nim głód. Spauperyzowani rzemieślnicy - chałupnicy i handlarze żyli często w gorszych warunkach niż pracownicy najemni - robotnicy. W grupie tej panowało zresztą znaczne zróżnicowanie warunków pracy i życia, w zależności od działu przemysłu, pracodawcy, miejsca zamieszkania i ośrodka przemysłowego; 5-6 mln ludności mogło należeć do tej kategorii.

Ludność chłopska, najliczniejsza w Polsce, licząca w latach trzydziestych ok. 15 mln, stanowiła pod omawianym względem zamożności i dochodu oraz poziomu konsumpcji kategorię odrębną, choć wewnętrznie zróżnicowaną. Łączył j ą styl życia, ale dzieliły zarówno różnice zamożności (kmiecie-gospodarze średniorolni — małorolni - półproletariat wiejski), jak i odrębności lokalne, zwłaszcza dzielnicowe: stosunkowa zamożność chłopów-gospodarzy w b. dziel­nicy pruskiej kontrastowała z obrazem przeludnionej wsi w b. Królestwie Polskim, a zwłaszcza w Galicji, w której znaczna część ludności chłopskiej żyła na bardzo nędznym poziomie z braku dostatecznej ilości, ziemi i przy wielkich trudnościach ze znalezieniem pracy poza własnym gospodarstwem. Półprole-

4i* 643

tariat rolny i bezrolni żyli na najniższym poziomie w kraju i wraz z bezrobotnymi w mieście tworzyli kategorię prawdziwych pariasów społecznych. Ich liczba gwałtownie rosła w dobie kryzysów gospodarczych, zwłaszcza w latach 30-ych (i nieznacznie tylko spadła w ostatnich latach przedwojennych). Ta kategoria, stanowiąca wyraz plag społecznych nieodłącznych od ówczesnego ustroju, sięgała aż kilku milionów, przy czym powiększała się w okresie kryzysu. W tym czasie było ok. miliona samych tylko bezrobotnych w mieście!

Te przedstawione przez nas poziomy zamożności, dochodu i konsumpcji zostały wyodrębnione w sposób umowny, ale odpowiadały rzeczywiście istnie­jącym szczeblom drabiny społecznej, a także w ogólnych zarysach odpowiadały hierarchii klas i warstw w Polsce międzywojennej.

Wieś - miasto

Stosunki między miastem a wsią pozostawały stale pod znakiem antago­nizmu, który właściwie zawsze występował między nimi. W okresie między­wojennym jednak antagonizm ten przybrał w pewnym zakresie nowe formy. W pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości sytuacja gospodarcza wsi, mimo niesłychanych zniszczeń szybko się odbudowującej, uważana była przez ludność miejską za znacznie lepszą od własnej. Miasto zarzucało chłopom nadmierne bogacenie się, głodzenie mieszkańców miast i paskarstwo. Ten antagonizm doszedł do szczytu w czasie rządów Witosa w 1923 r. Później sytuacja gospodarcza wysunęła na plan pierwszy inne zagadnienia. Drugą stroną antagonizmu, o którym mowa, była niechęć mieszkańców wsi do miast i ich ludności, uważanej przez nich za lekko pracującą lub wręcz próżniaczą, żyjącą jakby na koszt chłopa. Miasto przychodziło na wieś w postaci aparatu władzy, który miał w mieście siedziby: administracji, policji, sądu, poborcy podatkowego i komornika, w pewnym stopniu w postaci banku, szkoły i nauczyciela, wreszcie przedstawicieli nieludowych partii politycznych. Na co dzień ludność wiejska stykała się z urzędem (w poważniejszych sprawach trzeba było udać się do miasta), z policjantem i nauczycielem, także często występującymi jako organy władzy i wykonawcy jej poleceń. Tak, jak wszelkie niemal antagonizmy społeczne w Polsce międzywojennej, tak i antagonizm między wsią a miastem zaostrzył się w okresie wielkiego kryzysu gospodarczego. Istniały tego wyraźne przyczyny o charakterze obiektywnym, a mianowicie gwałtowny i głęboki spadek cen artykułów rolnych, większy niż wyrobów przemysłowych, miejskich. W tej sytuacji wieś ponosiła główne koszty kryzysu gospodarczego. Na tle zupełnego braku gotówki na wsi cała struktura administracyjna i w ogóle miejska, utrzymująca się w znacznym stopniu z budżetu państwa, czyli z podatków, wydawała się chłopom pasożytnicza i wroga. Stąd popularność ideologii “antymiejskiej", która przybierała niekiedy kształt agraryzmu, niekiedy pod wpływem “obozu narodowego" zabarwiała się antysemityzmem. Drobny han-

644

dlarz, w przewadze żydowski, był bowiem w oczach chłopów winowajcą niesłychanego i oszukańczego wyzysku, realizowanego przy skupywaniu pro­duktów rolnych. Taka postawa była w istocie rzeczy jedną z postaci konfliktu na linii miasto-wieś.

A przecież związki wsi z miastem w tym samym czasie były nie tylko bardzo żywe, ale w ostatecznym rachunku zacieśniały się. W ostatecznym rachunku, bo kryzys gospodarczy bardzo zmniejszył wymianę handlową ze wsią i spowodował cofnięcie się części wsi ku gospodarce naturalnej. Jednak nie można zapominać, że mimo wszystko w latach międzywojennych ok. l mln ludności przesiedliło się ze wsi do miast. Liczba ta była wykładnikiem możliwości absorbcyjnych miast, a nie potrzeb wsi, które były kilkakrotnie większe. W ciągu Dwudziestolecia na wieś trafiało coraz więcej przedmiotów niosących ze sobą cywilizację miejską. Proces ten hamowany był przez kryzys agrarny, ale przecież postępował. Wzory miejskie przenikały do budownictwa (trwalsze materiały budowlane i pokrycia, większe okna itd.), do umeblowania, ubrania i pożywienia. Rozwój szkolnictwa, samokształcenia, prasy i wydawnictw ułatwiał kontakt zarówno z miejskimi wzorami cywilizacyjnymi, jak i z tym, co moglibyśmy nazwać kulturą ogólno­narodową. A ośrodki twórcze i promieniujące tej ostatniej znajdowały się przecież ciągle w miastach. Mimo że zasięg radia na wsi przed 1939 r. (zwłaszcza wśród chłopów) był jeszcze niewielki, trudno przecenić znaczenie tego kanału kontaktu wsi z miastem i jego kulturą, który w końcu Dwudziestolecia nabrał już sporego znaczenia. Około 1/3 abonentów radiowych mieszkało na wsi.

Omawianie stosunków między miastem a wsią zaczęliśmy od podkreślenia antagonizmu między nimi, który niewątpliwie występował, a nawet rósł. Wymownym tego dowodem było wydarzenie na tę skalę w Polsce uprzednio nie znane. Mamy tu na myśli strajk chłopski w 1937 r., wywołany wprawdzie pod hasłami politycznymi, ale stanowiący jakby podsumowanie wszystkich dziedzin dwudziestoletniego okresu rozwoju stosunków między miastem a wsią. Strajk ten objął tylko niektóre obszary kraju, zwłaszcza Małopolskę i południowe powiaty Polski centralnej (woj. kieleckie), i chociaż był zjawiskiem niezmiernie wymownym dla ostrości konfliktów między wsią a miastem i władzą, dał zarazem świadectwo niejednolitości polskiej wsi, w tym także różnicy postaw wobec miasta. Stosunki miasto-wieś miały swe aspekty antynomiczne i jednoczące. Związki chłopów z miejską klasą robotniczą, w dużej mierze pochodzącą ze wsi w pierwszym, drugim czy trzecim pokoleniu, wędrówki setek tysięcy chłopów po miastach w Polsce i za granicą w poszukiwaniu chleba, ożywione związki z miastem nierolniczej części ludności wiejskiej - były to społeczne podstawy więzi między wsią a miastem.

645

Struktury władzy

Ważnym wymiarem zróżnicowania społecznego była hierarchia udziału we władzy. W Polsce międzywojennej nie była ona prostym odbiciem struktury klasowo-warstwowej. Kluczową rolę odgrywała w tej dziedzinie warstwa rządząca czy elita władzy, która wykształciła się w specyficzny sposób po zamachu majowym 1926 r. Najważniejsze stanowiska polityczne i częściowo gospodarcze objęli ludzie związani z kierownictwem obozu piłsudczykowskiego. Warstwę rządzącą można zidentyfikować z “górą" biurokracji państwowej, administracji, wojska itd. W systemie ówczesnym cała reszta społeczeństwa nie miała w praktyce wiele do powiedzenia w sprawach zarządzania państwem, mimo istnienia wielu instytucji demokratyczno-parlamentarnych. Trzeba pa­miętać, że rządy obozu piłsudczykowskiego trwały 13 lat (1926-1939), a okres rządów parlamentarnych tylko 7 lat (1919-1926). Przed przewrotem majowym warstwa rządząca ani nie była tak zintegrowana, ani nie miała takiego monopolu władzy, ani też nie była tak stabilna, jak po przewrocie. Była natomiast w większym stopniu zależna od szerszych struktur polityczno-społecznych, jakimi były stronnictwa. Zależność ta została po przewrocie majowym odwrócona. Odtąd udział we władzy zależał od udziału w strukturze politycznej rządzącego obozu. Pewne koła inteligencji, niższe szczeble biurokracji, kierownictwa polityczne różnych grup wchodzących w skład obozu sanacyjnego miały tą drogą pewien udział we władzy na niższych jej szczeblach i w terenie. Trzeba też wziąć pod uwagę samorząd terytorialny, a ściśle biorąc większe miasta, gdzie opozycja czy to lewicowa, czy prawicowa, mimo oporów i restrykcji ze strony władz, w pewnych okresach przejmowała władzę i w ten sposób inne niż obóz rządzący kręgi obywateli zdobywały pewien wpływ na sprawy publiczne. Na terenach wiejskich liczono się poważnie z miejscowym ziemiaństwem. Ale w całości ani klasa ziemiańska, ani burżuazja nie były klasami rządzącymi. Liczono się z nimi bardzo, także na szczeblu centralnym, zabiegano o ich udział w rządzącym obozie, zwłaszcza odnosiło się to do ziemian reprezentowanych przez konser­watystów (znane powszechnie narady w Nieświeżu i ich konsekwencje). Bur­żuazja zgrupowana w tzw. Lewiatanie, bezboleśnie przeszła na stronę nowej władzy. Podobnie jak ziemiaństwo stanowiła wpływową grupę nacisku, lecz nic ponadto. Konflikty między warstwą rządzącą a ziemiaństwem czy burżuazja były możliwe i rzeczywiście miały miejsce. Oczywiście, generalnym założeniem polityki obozu sanacyjnego, zadeklarowanym przez marszałka Piłsudskiego po przewrocie majowym, było odrzucenie “eksperymentów socjalnych", tj. utrzy­manie dotychczasowego ustroju społeczno-gospodarczego (wbrew skrajnie etatystycznym zapędom części działaczy sanacyjnych w pierwszych latach po przewrocie), a więc tym samym obrona interesów ekonomicznych klas posia­dających," pogłębiona jeszcze ziemiańskimi koligacjami, ciągotami i mitologią rycersko-szlachecką kierowniczych działaczy obozu.

W tym jednak systemie, będącym w praktyce złagodzoną przez pozostałości parlamentarno-demokratyczne dyktaturą biurokratyczno-wojskową, także

646

Kino “Czary" na warszawskiej Woli

Kino było jedną z podstawowych rozrywek ludności miejskiej, choć miejsc w salach kinowych było w Polsce stosunkowo mało, samych zaś sal ledwie kilkaset. Większość kin w robotniczych dzielnicach i małych miastach zajmowała niewielkie i prymitywne pomieszczenia.

średnie i niższe szczeble aparatu władzy, aż do najniższych urzędników rządzących się na wsi, miały niewspółmiernie duży udział w decyzjach - choćby na szczeblu lokalnym, niewspółmiernie (w stosunku do reszty obywateli) dobrą i stabilną sytuację ekonomiczną. Trzeba też pamiętać o wielkiej roli gospodarczej państwa i o korzyściach płynących stąd dla warstwy rządzącej.

Trudno byłoby nie zauważyć, że prawie cała warstwa rządząca, zwłaszcza jeśli będziemy ją ujmować szerzej, po 1926 r. pozostawała w ramach warstwy inteligenckiej. Połowa (co najmniej!) inteligencji była zatrudniona w instytucjach państwowych bądź zależnych od państwa. Nic więc dziwnego, że współcześnie rządy sanacyjne uważane były czasem za rządy inteligencji, za emanację tej właśnie warstwy społecznej. Twierdzenie to jest o tyle pochopne, że bardzo poważna część tej warstwy związana była z opozycją, lewicową i prawicową. Przede wszystkim jednak ogromna większość inteligencji związanej z obozem rządowym pełniła funkcje wykonawcze, a kierunek nadawała maleńka grupka decydująca o wszystkim. Ale sprawa ta pozostaje dyskusyjna.

647

Prestiż. Wykształcenie. Hierarchie kulturowe

Hierarchia prestiżu w tak zróżnicowanym społeczeństwie, jakim było polskie społeczeństwo lat 1918-1939, nie mogła być zupełnie jednolita. Zanim przej--dziemy do tego problemu rozpatrzymy hierarchię wykształcenia, które było w Polsce szczególnie ważnym składnikiem prestiżu. I ta hierarchia była w przeważającej mierze określona przez hierarchię klasowo-warstwową. Korektę wnosiła tu szczególna z natury rzeczy pozycja inteligencji, stanowiącej warstwę o stosunkowo najwyższym wykształceniu, nie zawsze równoległym do szczebla osiąganego dochodu i poziomu konsumpcji. Jednakże i tu najwyższy stopień wykształcenia charakteryzował wyższą warstwę inteligencji, wolne zawody, takie jak adwokaci, lekarze, miały w całości wykształcenie wyższe, podobnie jak niektóre kategorie nauczycieli i wiele innych grup. Natomiast niżsi urzędnicy w większości nie mieli za sobą nawet wykształcenia średniego. W ogóle najwyżej 10% pracowników umysłowych miało wykształcenie wyższe. Sytuacja polskiego szkolnictwa przed I wojną światowąw zaborach rosyjskim i pruskim, a także wydarzenia rewolucji i wojen lat 1914-1920 wytworzyły pokaźną grupę inte­ligentów i działaczy bez dyplomów szkół wyższych, a nawet średnich. Jednak poziom wykształcenia inteligencji, podobnie jak i innych klas i warstw społecz­nych, w Polsce niepodległej szybko się podnosił.

Mieszczaństwo, w szczególności burżuazja, miało bardzo zróżnicowany poziom wykształcenia. Część, związana z inteligencją polską, była do niej podobna pod tym względem. Trafiali się też arywiśd bez wykształcenia. Wśród przemysłowców żydowskich byli i tacy, którzy przeszli tylko przez cheder. Młode pokolenie otrzymywało natomiast na ogół staranne wykształcenie. W pewnym stopniu dotyczyło to także zamożniejszego drobnomieszczaństwa, np. właścicieli dużych sklepów. To środowisko rekrutowało się zresztą z najrozmaitszych zawodów i z ludzi bardzo różnej pozycji społecznej i wykształcenia.

Drobnomięszcząnstwo w swej większości, zwłaszcza rzemiosło, a także znaczna część robotników wykwalifikowanych mieli za sobą szkołę elementarną

czy powszechną oraz naukę zawodu, czy to w warsztacie, czy też na kursach różnego rodzaju. Niżej stali robotnicy przyuczeni, niewykwalifikowani, którzy na ogół nie ukończyli nawet szkoły powszechnej. W jeszcze większym stopniu dotyczyło to robotników rolnych. Ludność chłopska jako całość stała najniżej pod względem wykształcenia. Procent analfabetów wśród chłopów spadł z 40 do 25-30, ale nadal był bardzo wysoki, do tego zaś trzeba dodać tzw. wtórny analfabetyzm. Jednak na plan pierwszy wysuwały się tu różnice między dzielnicami kraju. Gdy bowiem w Wielkopolsce analfabetyzm był minimalny, a obowiązek szkolny realizowany jeszcze przed wojną, w niektórych regionach kraju nawet młode pokolenie - z reguły lepiej wykształcone - nie było w całości objęte przez szkołę. Ponadto zamożniejsze warstwy wsi pod tym względem, o czym świadczą obliczenia Mariana Falskiego, znanego działacza oświatowego i jednego z pionierów nauczania początkowego, autora słynnego elementarza -

648

prezentowały się znacznie lepiej niż półproletariat wiejski. Ich dzieci częściej dochodziły do 6 i 7 klasy szkoły powszechnej, częściej - choć też rzadko -uczęszczały do szkół średnich i wyższych. Większość młodego pokolenia wsi kończyła bowiem edukację na 3-4 klasie szkoły powszechnej. Tylko taką umożliwiały najczęstsze na wsi szkoły o l nauczycielu.

Zawód, dochody, wykształcenie - wszystkie te czynniki składały się na prestiż jednostek i środowiska. W Polsce międzywojennej na czele społeczeństwa stały:

klasy posiadające i warstwa rządząca, toteż od nich pochodziła hierarchia war tości, przypisująca poszczególnym klasom, warstwom, zawodom określone miejsce na drabinie społecznej. Nic dziwnego, jeśli weźmiemy pod uwagę historyczny rozwój polskiego społeczeństwa od czasów przedrozbiorowych, że szczególnie wysokie, a nawet naczelne miejsce w hierarchii prestiżu miało ziemiaństwo. Burżuazja nie miała w Polsce nigdy, jak to się mówi, dobrej prasy, jednak pewne dane wskazują, że dzieliła wysoką stosunkowo pozycję z górą aparatu państwowego. Wysoki był prestiż wolnych zawodów. Reszta inteligencji też stała wyżej niż drobnomieszczaństwo. Dalej rzecz układała się analogicznie do podziału na klasy i warstwy: robotnicy wykwalifikowani stali wyżej niż robotnicy niewykwalifikowani. Nisko w tej hierarchii plasowali się chłopi, a najniżej - proletariat wiejski. Na wsi prestiż był także zróżnicowany i wyróżniały się zdecydowanie szczeble hierarchii społecznej, w której podstawową rolę odgrywało posiadanie. Chłopi, gospodarze, zwłaszcza zamożni gospodarze, stali bez porównania wyżej, tworząc odrębne warstwy towarzyskie niż reszta wsi:

małorolni, półproletariat wiejski, bezrolni. Była o tym mowa w rozdziałach 27 i 28.

Klasy i warstwy społeczne nie były oczywiście oddzielone od siebie-chińskim murem. To, co określano później jako “awans społeczny", tj. przechodzenie, zwłaszcza młodego pokolenia, z warstwy chłopskiej, klasy robotniczej i drobno-mieszczaństwa do inteligencji, a z rzadka i do klas posiadających - było utrudnione, jednak zjawisko to istniało i realizowało się głównie przez system szkolny.

Konflikty społeczne i narodowościowe - dwa główne typy konfliktów

Wszystkie te różnice hierarchiczne rodzące dystanse, zawierały w sobie także elementy konfliktu. W Polsce międzywojennej wyróżnić można było dwa główne typy konfliktów: społeczne i narodowościowe, powiązane zresztą ze sobą i przebiegające niekiedy wzdłuż tych samych linii granicznych. Była już o tym mowa w poprzednich rozdziałach. Obecnie pragniemy odpowiedzieć na pytanie:

który typ konfliktu wysuwał się na plan pierwszy? Mowa tu o konfliktach narodowościowych wewnątrz kraju. Konflikty międzypaństwowe rzutowały zresztą na wewnętrzne konflikty narodowościowe. Tak było na wschodzie kraju,

649

gdzie na stosunki z mniejszościami wpływały konflikty z ZSRR, i na za­chodzie, gdzie stosunki z Rzeszą oddziaływały na współżycie polsko-niemiec-kie. Konflikty społeczne i narodowościowe były oczywiście obecne przez cały okres dwudziestolecia międzywojennego. Jednak w pierwszych miesiącach niepodległości, mimo napięcia emocji narodowych związanych z odbudową państwowości polskiej, w kraju na plan pierwszy wydobywały się konflikty społeczne między mieszczaństwem a robotnikami, między ziemiaństwem a chłopami, między rządzącą biurokracją a szerokimi masami społeczeństwa itd. Inaczej na terenach pogranicznych, zapalnych, a więc w szczególności w Galicji Wschodniej i na Śląsku. Tu przez całe Dwudziestolecie tliły się i wybuchały, raz mocniej, raz słabiej, iskry konfliktu, w który była - zwłaszcza w Galicji Wschodniej - zaangażowana poniekąd cała ludność polska. Jeśli jednak chodzi o przeważającą część ziem etnicznie polskich, konflikty społeczne na co dzień przeważały. Konflikt narodowościowy ujawniał się tu przede wszystkim w postaci tak zwanej kwestii żydowskiej. Zaostrzał się stopniowo, lecz w latach dwudziestych pozostawał jeszcze kwestią jednego obozu politycznego - endec­kiego. Okres kryzysu gospodarczego, zapoczątkowany w Polsce w 1930 r., spowodował naturalną koleją rzeczy zaostrzenie wszystkich konfliktów. Zaogniły się one do czerwoności przede wszystkim na styku chłopów z władzą i biurokracją (mniej z ziemiaństwem!). Zaogniła się też konfrontacja robotników z przemysłowcami, ale także, może nawet bardziej, z władzami, z biurokracją państwową, która kierowała bezpośrednio wieloma zakładami pracy, a w ogóle strzegła porządku społecznego także przy pomocy pałek i karabinów policji. Nawet pracownicy umysłowi stanęli przez swe związki w obozie przeciwników czy choćby krytyków administracji. Konflikty społeczne i klasowe przybrały w poważnej mierze charakter starcia między szerokimi warstwami społeczeństwa a rządzącą biurokracją, choć ich postać bezpośrednia, tj. konflikt robotników z kapitalistami i chłopów oraz fornali z ziemianami także się zaostrzył. W tym samym jednak czasie zaostrzyły się ogromnie konflikty narodowościowe, przede wszystkim konflikt polsko-ukraiński (działalność organizacji UWO, pacyfikacja wsi ukraińskich przez policję i wojsko w 1930 r.), a także pogarszały się stosunki między Polakami a Żydami. O ile pierwszy z tych konfliktów w połowie lat 30-ych pozornie przygasł, o tyle drugi został rozdęty do rozmiarów wręcz niesłychanych. Pod wpływem nędzy kryzysowej nastąpiła radykalizacja mas, w tym młodzieży drobnomieszczańskiej, inteligenckiej, a także robotniczej i chłopskiej. Radykalizacja ta w jednych środowiskach przybierała charakter społeczny, z reguły (choć nie zawsze) lewicowy: wśród robotników, chłopów, wśród młodzieży żydowskiej.W innych środowiskach na plan pierwszy wysuwała się radykalizacja skrajnie nacjonalistyczna, faszyzująca lub wręcz faszystowska. Wzmacniała ona wszelki nacjonalizm, w tym antysemityzm, który pod wpływem niesłychanie nasilonej propagandy “narodowców" (Stronnictwo Narodowe) i ONR (Obóz Narodowo-Radykalny), nie bez udziału części duchowieństwa i sfer klerykalnych (pisma takie, jak “Mały Dziennik" lub “Rycerz Niepokalanej"), ogarniał różne i wciąż nowe kręgi społeczeństwa. Przejęty przez rządzącą

650

część obozu sanacyjnego (OZN - tj. Obóz Zjednoczenia Narodowego powstały w 1937 r.) przestał być już tylko hasłem tradycyjnego obozu nacjonalistycznego. Wyrażał się w setkach drobnych z reguły starć i utarczek. Do świadomości społecznej przeszły natomiast wielkie starcia społeczne lat 30-ych, odbijające konflikty społeczne: wystąpienia klasy robotniczej na wiosnę 1936 r. (w Krakowie, w Częstochowie, we Lwowie i w Chrzanowie) oraz wielki strajk chłopski w 1937 r. W rezultacie trudno odpowiedzieć na pytanie o przewagę jednego lub drugiego typu konfliktów w Polsce międzywojennej.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY

Dobra społeczne:

kultura

Kultura a zróżnicowanie społeczne

W rozdziale poprzednim wspomniano o hierarchicznym układzie społeczeń­stwa polskiego w okresie międzywojennym. W hierarchii tej niemałe znaczenie miało wykształcenie, styl życia i przynależność do kręgów towarzyskich i kulturowych. Nie można jednak zróżnicowania kulturowego widzieć bez reszty w ramach hierarchii. Wprawdzie w systemie kapitalistycznym decydujące znaczenie miały wartości, którym hołdowały klasy i warstwy panujące, jednak należałoby raczej mówić o różnych kulturach, ich odmianach czy podkulturach, czy może lepiej o kręgach kulturowych, które wcale nie dadzą ułożyć się w hierarchię, gdyż każdy z nich jest wyrazem i ucieleśnieniem innych wartości, odpowiadających innej warstwie, klasie czy środowisku.

Oprócz jednak tych kultur środowiskowych czy warstw klasowych w okresie międzywojennym, w odróżnieniu od dawnych epok, społeczeństwo polskie było już w znacznym stopniu zintegrowane i wiele wartości stało się wspólnych dla większości środowisk polskich. W tym zakresie możemy mówić o elementach kultury ogólnonarodowej. W jej skład wchodziły pojęcia, wzory i instytucje znajdujące się w kręgu państwa i życia publicznego, wiele pojęć i tradycji historycznych, pewne części systemu oświaty itd. Poczucie narodowe i patrio­tyzm, wspólny głównym środowiskom społecznym Polski, były podstawą funkcjonowania państwa.

Interesują tu nas przede wszystkim związki między kręgami kulturowymi a systemem klas i warstw społecznych. Nie ulega wątpliwości, że wyróżnić należy tradycyjną kulturę chłopską, jako najbardziej wyodrębnioną od innych. Była to kultura ukształtowana w okresie pouwłaszczeniowym, często z elementów pochodzenia wcześniejszego, i związana z istnieniem - prawnym lub faktycznym - stanu chłopskiego. Ta kultura stanowa, konserwatywna, zamykająca się w granicach jednej lub kilku wsi, była w okresie międzywojennym daleka od wyłączności. Dominowała na obszarach ekonomicznie zacofanych i wśród starszego pokolenia. Przeplatała się z ogniskami nowoczesnej kultury polskich

652

rolników, według wzorów propagowanych przez ruch ludowy, zwłaszcza zaś przez organizacje młodzieży wiejskiej (przede wszystkim RP ZMW “Wici"). W tym sensie wieś polska nie była kulturowo jednolita, dwa wzory życia, dwie skale wartości przenikały się nawzajem, najczęściej w łonie tej samej rodziny, bo nosicielem nowej kultury było przede wszystkim młode pokolenie wsi. Wspól­na podstawa gospodarcza, wspólne warunki życiami baza materialna zapew­niały mimo to wsi polskiej pewną jednolitość, coraz częściej jednak kształtowaną przez elity chłopskie, polityczne i intelektualne, które związane były z nową kulturą.

Drugą wielką klasą była klasa robotnicza. Nie wytwarzała ona tak daleko idącej odrębności kulturowej jak wieś, bo decydująca (choć nie przeważająca liczebnie!) część klasy robotniczej żyła w mieście, w którym współżyły różne warstwy społeczne. Własna, odrębna kultura robotnicza zaczęła kształtować się jeszcze w okresie wzmożonej industrializacji pod koniec XIX w., przede wszystkim w wielkich ośrodkach przemysłowych, wśród robotników wielkiego przemysłu. Wymienić tu można, jako przykład, czysto robotnicze miasto Łódź. Niektóre grupy klasy robotniczej, o szczególnej tradycji, wykazywały od dawna odrębności kulturowe, przede wszystkim górnicy. Cechą charakterystyczną był związek najbardziej kulturalnie aktywnych środowisk robotniczych z lewico­wymi partiami i organizacjami, co nadawało często zalążkom kultury robot­niczej (głównie w byłym Królestwie Polskim) klasowo-socjalistyczny charakter.

W Polsce międzywojennej duże znaczenie miało drobnomieszczaństwo, które nie tylko skupiało dziesiątą część całej ludności, ale stanowiło także pewne pośrednie między inteligencją a klasą robotniczą środowisko kulturalne, o niezbyt rozwiniętych i wyrazistych wartościach; do tej kultury grawitowały też liczne rzesze niższych urzędników i pracowników umysłowych, pochodzących częściowo z tej właśnie warstwy, a także część najzamożniej szych robotników. Krzyżowały się w tym środowisku zwyczaje, normy i ideały pochodzące od inteligencji, od klas posiadających, z tradycji cechowego rzemiosła, od rosnących w liczbę rzesz pracowników umysłowych, od robotników i chłopów wreszcie.

Na drugim biegunie społecznym istniało odrębne środowisko kulturalne ziemian, które usiłowało przedłużyć tradycje dominacji i supremacji ziemiańsko--szlacheckiej na wiek XX. Jego prestiż w szerokich kołach społeczeństwa był wciąż ogromny, niewspółmierny do bardzo małej stosunkowo liczebności mieszkańców dworów i pałaców. Kultura klasy czy warstwy ziemiańskiej, a raczej może mit tej warstwy odgrywały niemałą rolę w Polsce międzywojennej, jako symbol znaczenia, prestiżu, wykwintności i wyższości społecznej.

Kultura inteligencko-mieszczańska łączyła oba te środowiska, z wyjątkiem może nielicznych szczytów warstwy kapitalistycznej, pędzących życie w bardziej kosmopolityczny sposób. Inteligencja stała wysoko na skali prestiżu społecznego i jej kultura miała tendencje promieniowania na inne warstwy i klasy społeczne. W gruncie rzeczy, zwłaszcza po 1926 r., kultura inteligencji stała się synonimem kultury narodowej w ogóle, jak gdyby jej wersją oficjalną. Mieszczaństwo kapitalistyczne, w Polsce stosunkowo słabe, starało się pod względem kultu-

654

Mieszkanie robotnicze

Nie różni się ono wiele od mieszkania uboższego drobnomieszczaństwa, chyba większym zagęszczeniem sprzętów i, zapewne, mieszkańców.

Wnętrze mieszczańskie

Drobnomieszczaństwo i konserwatywne mieszczaństwo hołdowały nadal starym, XlX-wiecz-nym wzorom. Mieszkania przeładowane ciemnymi na ogół, stosunkowo dużymi i tradycyjnymi meblami i ozdobami w złym nieraz guście przeważały w tych środowiskach. Na zdjęciu fragment mieszkania rodziny drobnomieszczańskiej w Warszawie.

655

rainym raczej naśladować inteligencję i nie tworzyło żadnego własnego środo­wiska.

Podziały kulturowe przebiegały nie tylko według przedziałów społecznych, ale w jeszcze większej mierze wzdłuż przedziałów narodowościowych. Mówimy tu o społeczeństwie polskim; do kultury polskiej asymilowały się także grupy obcego pochodzenia. Na ziemiach etnicznie polskich dotyczyło to przede wszystkim części inteligencji pochodzenia żydowskiego. Społeczeństwo ży­dowskie miało własne daleko idące odrębności kulturowe, przy czym problem ten wysuwał się na plan pierwszy wśród drobnomieszczaństwa, gdzie Żydzi byli szczególnie liczni i gdzie różnice kulturowe prawie hermetycznie oddzielały od siebie dwie grupy narodowo-wyznaniowe: polską i żydowską.

Kultura obyczajowa. Wzory konsumpcyjne

W okresie międzywojennym wTculturze obyczajowej jako całości zanotować można bardzo poważne zmiany. Wiązały się one z demokratyzacją stosunków międzyludzkich, do której wiele wniosły wydarzenia lat 1917-1919, kiedy to nastąpił pewien awans tak polityczny, jak społeczny mas ludowych. Choć późniejsze lata umocniły hierarchiczną strukturę społeczeństwa z klasami

Drużyna po meczu

Zainteresowanie sportem obło szerokie masy społeczeństwa. Rozrywki międzynarodowe wywoływały wielkie emocje. Na zdjęciu reprezentacja piłkarska Polski po meczu w Budapeszcie " 1921 r.

656

posiadającymi i wyższą biurokracją na czele, przecież jednak ogólna moderni­zacja życia czyniła nieaktualną staroświecką hierarchię. Jak już wspomniano, prestiż warstwy ziemiańskiej, stanowiącej symbol dawnych porządków, utrzy­mywał się jednak na wysokim poziomie. Poglądy elitarne, upowszechniające się w środowisku rządzących po 1926 r. piłsudczyków, także działały hamująco na demokratyzację stosunków społecznych, a nawet towarzyskich. Społeczeństwo bowiem dzieliło się na wiele środowisk i warstw towarzyskich, w ogólnych zarysach odpowiadających podziałowi na klasy i warstwy społeczne. Środowis­kiem towarzyskim było więc ziemiaństwo polskie (nie wszyscy właściciele ziemscy, wśród których było wielu nowobogackich, Żydów, Niemców i innych ludzi obcych ziemiaństwu), warstwą towarzyską była też i przede wszystkim inteligencja, zwłaszcza inteligencja wielkomiejska z wyższym cenzusem bądź poziomem wykształcenia. Warstwę towarzyską stanowiły miejskie warstwy plebejskie, przede wszystkim robotnicy wykwalifikowani i drobnomieszczaństwo (polskie). Wieś tworzyła szereg grup towarzyskich, przy czym w obrębie jednej wsi często grupy towarzyskie układały się według szczebli zamożności (bogaci, średniacy i “dziady"). Często występowało zjawisko klienteli, a więc zależności grupy biedoty na karłowatych działkach lub bezrolnej od bogatego gospodarza, który biedotę tę wspomagał, ale f wymagał różnych świadczeń, usług oraz poparcia.

Styl życia wiązał się w ogóle z poziomem materialnym i analizując różne style życia w Polsce międzywojennej musieliśmy powtórzyć to, co zostało powiedziane o hierarchii dochodów w poprzednim rozdziale. A więc “górne dziesięć tysięcy", zamożne mieszczaństwo, inteligencja, drobnomieszczaństwo i część robotników, plebejskie warstwy miejskie, chłopi (ze zróżnicowaniem wewnętrznym w prze­kroju społecznym i terytorialnym), biedota wiejska, bezrobotni wreszcie. Nie będziemy powtarzać informacji o poziomie życia i liczebności poszczególnych szczebli zamożności. Podkreślimy natomiast, że w okresie międzywojennym rozwijała się tendencja do unowocześnienia sposobu życia. Jeśli nawet była ograniczona niekiedy do elitarnych środowisk społecznych, to nabyte tam doświadczenia w późniejszych czasach, nieraz dopiero w naszej epoce, stawały się z kolei dorobkiem ogółu. Unowocześnienie sposobu życia bogatego mieszczań­stwa i inteligencji było już wtedy wzorem dla innych środowisk. Wchodziły tu w grę właśnie wspomniana już demokratyzacja stosunków towarzyskich, ujednolicenie się stroju różnych środowisk miejskich, jednolity sposób zwracania się do siebie ludzi z tych środowisk, większa swoboda obyczajowa związana z podobnymi rozrywkami (radio, kino, sport).

Była już mowa przy okazji omawiania przemian w modelu rodziny i życia rodzinnego (rozdz. 27) o nowej roli i nowym stanowisku społecznym kobiety. Było ono związane z przemianami kulturowymi, zwłaszcza ze zmianami kultury obyczajowej. Udział kobiet na rynku pracy w ogólnych zarysach nie zmienił się, zanotować można co najwyżej wzrastające trudności w zatrudnieniu kobiet w miarę pogarszania się sytuacji na rynku pracy; z drugiej strony jedną z metod obniżenia kosztów było zastępowanie męskiej siły roboczej tańszą -

42 Społeczeństwo polskie... 657

kobiecą. Pewne zmniejszenie się zatrudnienia kobiet mogło wynikać z nowego ustawodawstwa pracy, wprowadzonego po 1918 r., a eliminującego pewne rodzaje pracy kobiet. Natomiast wśród pracowników umysłowych udział kobiet wzrósł wydatnie. Wiele prac i stanowisk udostępniono kobietom (np. adwoka­tura, w szerszym zakresie medycyna, kariera naukowa), wiele jednak pozosta­wało przed nimi w praktyce zamkniętych (np. wyższe szczeble administracji, stanowiska sędziowskie). Otwarto przed kobietami szeroko bramy szkół śred­nich (program szkół żeńskich był już identyczny z męskimi) i wyższych. Na tym odcinku zaszły poważne zmiany. Natomiast w dziedzinie usamodzielnienia zawodowego kobiet w latach 1918—1939 ujawniły się postępy, lecz niezbyt wielkie, m.in. ze względu na stagnację inwestycyjną, która odbijała się koniec końców także na kulturze obyczajowej. Aktywność twórcza kobiet wzrosła. Symbolem była proza okresu międzywojennego, zdominowana przez kobiety (Dąbrowska, Nałkowska, Gojawiczyńska, Kuncewiczowa i in.).

Torowały sobie - mozolnie wobec ubóstwa społeczeństwa - nowe urządzenia służące do ułatwienia życia codziennego, m.in. w zakresie wyposażenia domu (np. kuchnie gazowe, żelazka elektryczne, nowe materiały budowlano-wyposaże-niowe, nowe preparaty żywnościowe i lecznicze itd. itp.). Ta modernizacja miała ograniczony zasięg, zwłaszcza w związku z wielkim kryzysem gospodarczym, który przerwał rozwój ekonomiczny kraju. Spośród wielu zjawisk, które należałoby tu poruszyć, wspomnimy o wzmożonej opiece nad dziećmi, które -jak już pisano - w rodzinach inteligenckich, a stopniowo i w innych środo­wiskach społecznych awansowały do centralnej roli w rodzinie. Rozwinęła się produkcja odzieży przystosowanej do potrzeb niemowląt i dzieci, zabawek, preparatów różnego rodzaju. Zwiększyła się ruchliwość społeczeństwa w związ­ku z udoskonaleniem komunikacji. Spędzanie urlopów w uzdrowiskach i miejscowościach letniskowych oraz inne formy turystyki stały się regułą wśród średniozamożnej inteligencji, zaczynały też zdobywać pierwszych zwolenników wśród przodującej kulturowo warstwy robotniczej. Mieszkania starano się budować i wyposażać bardziej w myśl zasad higieny i wygody, a w mniejszym stopniu zgodnie z tradycją ciężkich, niefunkcjonalnych i brzydkich mebli. Nowe domy i wille stawiane w większych ośrodkach tak właśnie budowano i wyposażono w windy, kuchnie gazowe, łazienki, garderoby, pokoiki służbowe dla służącej (zamiast łóżka w kuchni), jasne meble stylizowane według motywów zakopiańsko-podhalańskich. Stare mieszkania w kamienicach XIX-wiecznych modernizowano, wydzielając łazienkę z wanną i WC, salon stawał się po prostu pokojem jadalnym. Jasne ściany czy tapety podkreślały dobre nasłonecznienie pokojów wyposażonych w nowego typu, duże okna, mniejszych może: niższych nieco niż dawne “landary", ale za to funkcjonalnie rozplanowanych. Ogromna większość mieszkańców miast, robotników, a także drobnomieszczaństwa gnieździła się w tym czasie w ciasnych, najczęściej jednoizbowych mieszkaniach, a np. odbiorniki radiowe zdążyły zawędrować tylko do najzamożniej szych robotników. Na wsi warunki mieszkaniowe też były bardzo ciężkie i prymitywne, elektryfikacja prawie nie tknęła chłopskich chat, ale nowe domy budowano już

658

inaczej niż stare domostwa. Miały większe okna, otwierane, część mieszkalna rozszerzała się kosztem części gospodarczej, umeblowanie domu znacznie się wzbogaciło. Ogniotrwałe dachy stawały się coraz częstsze. Po staremu wieś b. zaboru rosyjskiego i austriackiego była drewniana, a b. zaboru pruskiego -murowana.

Kultura materialna. Kultura pracy

Kultura materialna społeczeństwa polskiego w okresie międzywojennym znacznie się rozwinęła. Zniszczenia, które I wojna światowa i późniejsze lata starć wojennych (1918-1920) spowodowały w potencjale produkcyjnym, infrastruk­turze, funduszu mieszkaniowym i majątku osobistym obywateli, wymagały dla swego odtworzenia kilku lat, a w niektórych wypadkach i więcej. Głównym kierunkiem rozwoju kultury materialnej był nie tyle wzrost ekstensywny, ile modernizacja. Mamy tu na myśli np. fakt, że wielki przemysł jako całość ilościowo (np. jeśli idzie o liczbę robotników, poziom produkcji głównych półfabrykatów i fabrykatów) nie rozwinął się, natomiast wystąpiły w nim nowe jakości: nowe produkty i gałęzie wytwórczości, elementy nowej techniki. W wyniku tych procesów dla Polski międzywojennej charakterystyczna była

Zabudowa wsi wielkopolskiej (pow. Oborniki)

Ponad 70% domów i zabudowań chłopskich w Polsce zachodniej było murowanych, a jeszcze większy odsetek miał ogniotrwałe pokrycie.

4:. 659

Zagrody chłopskie w pow. konińskim

W woj. centralnych ponad 80% budynków było krytych słomą.

znaczna nierównomierność rozwoju kultury materialnej. Obok najnowocze­śniejszej techniki można było spotkać urządzenia, narzędzia imetody wręcz przedpotopowe. Gdy w Poznańskiem mechaniczna uprawa roli, sztuczne nawożenie i naukowy płodozmian były zasadą od lat sprzed I wojny światowej (w okresie międzywojennym zresztą poziom rolnictwa wielkopolskiego, pozba­wionego rynków zbytu, obniżył się), w innym końcu kraju uprawiano ziemię sochą, trafiała się trójpolówka i kurne chaty. W przemyśle nowe, technicznie wysoko stojące gałęzie, takie jak elektrotechniczna, budowy maszyn, chemiczna, lotnicza, sąsiadowały z zacofanym i nie rozwijającym techniki budownictwem, częściowo włókiennictwem, przemysłem spożywczym i in. Nowoczesne, niezbyt liczne wielkie fabryki metalowe czy chemiczne otoczone były tysiącami drob­nych, zacofanych technicznie zakładów i warsztatów. Wysoko stało lotnictwo, dość wysoko - kolejnictwo, lecz transport drogowy odbywał się w olbrzymiej większości przy użyciu koni. Nowoczesne domy wyppsażano w wiele zautoma­tyzowanych urządzeń, lecz trzecia część ludności miast zajmowała mieszkania pozbawione jakichkolwiek instalacji. W rezultacie obraz poziomu i rozwoju kultury materialnej w Polsce był pełen sprzeczności między nowoczesnością a zacofaniem. Jednak dla rozwoju społecznego Polski postępy modernizacji, które nastąpiły w okresie międzywojennym, miały duże znaczenie i nie można ich lekceważyć.

660

Kultura pracy społeczeństwa międzywojennego pozostawała w ścisłym związku z rozwojem techniki, zwłaszcza produkcyjnej. W wyniku jej rozwoju wykształciły się nowe kadry robotników wykwalifikowanych i inteligencji technicznej, ogólny zaś poziom klasy robotniczej, zwłaszcza jej młodego pokolenia, pod względem przygotowania ogólnego i zawodowego, podniósł się wyraźnie. Wiele struktur wytworzonych w procesie pracy w XIX w., a obecnie już przestarzałych, rozpadło się i na ich miejsce, stosownie do zmienionych warunków technicznych, powstały nowe. Procesy te znamy dokładnie np. na przykładzie górnictwa węglowego, gdzie szczególna rola samodzielnych górników zanikała wraz z przechodzeniem z systemu filarowego na ścianowy albo gdzie nowa technika pracy w kopalni soli zdetronizowała tzw. żeleźników. W ogóle zaś liczba robotników wykwalifikowanych zwiększała się, przy czym częściej niż dawniej nabywano kwalifikacje w szkołach zawodowych, na kursach albo przez przyuczenie w fabryce, rzadziej przez klasyczne terminowanie w warsztacie rzemieślniczym.

Kultura pracy na roli zanotowała postępy. Elementy wiedzy rolniczej nabywała cząstka młodego pokolenia wsi na kursach różnego rodzaju, do czego podstawę dawało lepsze wykształcenie ogólne młodzieży. Zacofanie techniki rolnej w Polsce i kryzys gospodarczy, który szczególnie uderzył w rolnictwo, ograniczały możliwości modernizacji rolnictwa i wraz z nimi możliwości wzbogacania kultury pracy wśród rolników.

Oświata. Kultura intelektualna. Ideologia

Poziom oświecenia całego społeczeństwa i wszystkich jego kategorii podniósł się znacznie w wyniku rozwoju szkolnictwa wszystkich szczebli. Szkolnictwo powszechne, obsługujące przede wszystkim klasę robotniczą i chłopów, docho­dziło w momentach szczytowych do 90% realizacji obowiązku szkolnego (tj. taki procent dzieci uczęszczał do szkoły). Utrzymanie takiego odsetka było jednak trudne. W wielu częściach kraju, zwłaszcza na terenach niepolskich na wschodzie, znaczna część dzieci nie uczyła się w ogóle. Poza tym większość dzieci wiejskich miała dostęp tylko do szkół jednoklasowych, gdzie realizowano jedynie program 4 (na 7) klas szkoły powszechnej. Szkolnictwo średnie było nieźle rozwinięte. Większość uczniów to dzieci inteligencji i pracowników umysłowych oraz drobnomieszczaństwa. Dzieci robotników i chłopów, ale wraz z tzw. niższymi funkcjonariuszami, stanowiły w gimnazjach 1/3 uczniów, a na wyższych uczelniach około 1/4. Reforma tzw. Jędrzejowiczowska na początku lat 30-ych unowocześniła szkołę średnią i rozwinęła średnie szkoły zawodowe, natomiast spetryfikowała i usankcjonowała istnienie niżej zorganizowanych szkół wiejskich - jednoklasówek i dwuklasówek, nie dających w praktyce możliwości dalszego kształcenia się. Znakomicie rozwinęło się szkolnictwo wyższe, choć liczba

661

studentów nie była imponująca. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że w 1914 r. poza Galicją nie było w ogóle szkół polskich, prócz pewnej liczby prywatnych szkół średnich bez praw w Królestwie, nie było też żadnych polskich szkół wyższych w Warszawie i Poznaniu - musimy przyznać, że osiągnięcia oświaty polskiej były duże. Liczba analfabetów pozostawała jednak nadal olbrzymia. Stanowili oni według danych urzędowych ok. 33% ludności w 1921 r. i 23% - dziesięć lat później. Wraz z dorastaniem młodych generacji masowy analfabetyzm zostałby ograniczony w sposób zasadniczy w ciągu zapewne około 20 lat, gdyby nie klęska wrześniowa i upadek państwa w 1939 r.

Oprócz szkół wyższych rozwinęły się dość znacznie inne placówki naukowe -instytuty różnych specjalności. W ogóle nauka polska poczyniła wielkie postępy w okresie Dwudziestolecia, zwłaszcza w zakresie nauk humanistycznych i ścisłych, teoretycznych (np. matematyki). Brak zaplecza przemysłowego i funduszów ograniczał badania w zakresie nauk technicznych, stosowanych i eksperymentalnych.

Kultura intelektualna w swej wyższej postaci wzbogacała się zasadniczo w okresie międzywojennym, nie tylko przez rozwój twórczości artystycznej na wszystkich polach (częściowo była to kontynuacja poprzedniego bardzo płodnego

662

Studio muzyczne Polskiego Radia w 1927 r.

Radio było głównym środkiem masowego przekazu, który opanowano technicznie w Polsce w okresie międzywojennym. Choć docierało tylko do mniejszości społeczeństwa, w 1939 r. liczba abonentów przekroczyła milion.

rozwoju sprzed 1914 r.), lecz także przez rozwój i rozszerzenie środowiska odbiorców tej wyższej kultury artystycznej dzięki wpływom rozbudowanego szkolnictwa, rozwojowi czasopiśmiennictwa literackiego i skromnemu mecena­towi państwa. Ograniczymy się do jednego przykładu: jak wielką rolę w rozwoju i konsolidacji środowiska odbiorców literatury i sztuki odegrało wychodzące od 1924 r. pismo “Wiadomości Literackie", pismo-instytucja, kształtujące gusty znacznej części bardziej wyrobionej publiczności literackiej. Inne zjawisko o szerszym znaczeniu, to przejęcie przez inteligencję polską nowego stylu zdob­nictwa, wywodzącego się z motywów podhalańskich, który m.in. wyraźnie odbił się na wyposażeniu nowoczesnych mieszkań. Niemałą rolę odegrało radio, które cechowało się wysokim poziomem intelektualnym.

W okresie międzywojennym obie wielkie ideologie, które odgrywały pod­stawową rolę w życiu społecznym Polski przed 1914 r., tj. religia katolicka i socjalizm marksistowski, funkcjonowały nadal w nowych ramach. Kościół katolicki, wyzwolony od ograniczeń pod rządami Rosji i Prus, oprócz działal­ności duszpasterskiej zwiększył swe znaczenie społeczne i polityczne, a to zwłaszcza w pierwszych latach międzywojennych. Utracił jednak swą wyjątkową pozycję jako jedyna lub najważniejsza instytucja polska pod zaborami rosyjskim

663

i pruskim. Jako całość - abstrahując od mających minimalne wpływy kół intelektualnego, lewicującego katolicyzmu pozostającego pod wpływem fran­cuskim - Kościół konsekwentnie stawał po stronie prawicowych sił społecznych i politycznych, zwalczając tak wszelkie ideologie i stronnictwa lewicowe, jak i ideologię i obyczajowość mieszczańskiego liberalizmu i racjonalizmu. Sym­bolem roli politycznej Kościoła było 30 posłów-księży w pierwszym sejmie, zasiadających na ławach prawicy, “Mały Dziennik", wydawany w latach trzydziestych w ogromnym na te czasy nakładzie - do 120 tys. egzemplarzy, większym niż słynny “IKC", a skierowany przeciwko lewicy i liberałom wszelkiego rodzaju, popierający rebelię gen. Franco w Hiszpanii, pochwalający, a nawet głoszący antysemityzm itd. Jednak w latach tych rozpoczęły się też procesy pogłębienia życia religijnego wśród inteligencji i młodzieży, choć poziom tego życia u szerszych mas wierzących był jeszcze, jak stwierdzono ówcześnie i jak to podkreślają historycy katoliccy obecnie, bardzo niski, zredukowany w dużym stopniu do tradycji i obrzędowości, a bez głębszego przeżycia wiary i opartej na niej moralności.

Socjalizm marksistowski reprezentowany w środowisku komunistycznym i socjalistycznym, oddziałujący na szerokie masy przede wszystkim za pośred­nictwem klasowych związków zawodowych, odgrywał także niemałą rolę intelektualną jako jedna z propozycji naukowych w dziedzinie nauk społecznych. Pewne jest, że dzięki działalności takich organizacji, jak Towarzystwo Uniwersy­tetu Robotniczego światopogląd socjalistyczny trafił do nowych kręgów, zwłasz­cza do klasy robotniczej i młodzieży robotniczej. Trzeba zauważyć, że aktywność kulturalną w środowisku robotniczym wykazywały przede wszystkim organi­zacje socjalistyczne lub pozostające pod wpływem partii socjalistycznych. Liczne organizacje robotnicze niesocjalistyczne, głównie związki zawodowe, były pod względem kulturalnym na ogół jałowe.

Zalążkiem nowej ideologii był agraryzm, dominujący w ludowym środo­wisku młodzieżowym (“Wici"), który jednak nie miał aspiracji uniwersalnych, tak jak poprzednio omówione ideologie. W kołach inteligencji polskiej i polsko-ży-dowskiej (na tym bowiem odcinku społeczeństwa procesy asymilacyjne były szczególnie żywe, tak że wśród inteligencji mówiącej po polsku i stanowiącej klientelę literatury i czasopiśmiennictwa odsetek osób pochodzenia żydowskiego był bardzo wysoki) racjonalizm i liberalizm były bardzo atrakcyjne, lecz młode pokolenie inteligencji polskiej coraz częściej radykalizowało się politycznie i ideologicznie, czasem przechodząc, do socjalizmu, nieraz jednak do światopo­glądu katolicko-nacjonalistycznego czy nawet totalistycznego (Obóz Narodowo-Radykalny - ONR). Nie można natomiast mówić o jakiejś ideologii obozu piłsudczykowskiego, chyba że o ideologii politycznej sprowadzającej się do wierności Marszałkowi. Poza tym bowiem-w tym obozie był szeroki wachlarz ideologii, od lewicowo-syndykalistycznej do jawnie faszyzującej, jeśli nie-wręcz faszystowskiej.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI

Tragedia wojenna i koniec epoki

Wstrząsy wojenne a wspólnota narodowa

Tragiczne wydarzenia Września 1939 r. i lat okupacji spowodowały kryzys wspólnoty narodowej w jej dotychczasowym kształcie. Zawierał on w sobie tak zjawiska dezintegrujące, jak i integrujące, przy czym te drugie były znacznie silniejsze. Do zjawisk dezintegrujących należało m.in. rozczarowanie państwem polskim okresu międzywojennego, które rozpadło się, według wyrażenia Zegad­łowicza, jak domek z kart. Był to tak wielki kontrast z buńczuczną postawą kół rządzących aż do lokalnej administracji włącznie, że gnębieni przez urzędnika i policjanta ludzie z zadowoleniem nieraz komentowali ich przestrach i przygnę­bienie. Okupant hitlerowski robił wszystko, by tego rodzaju uczucia podtrzymać, zwłaszcza na wsi. Oprócz tego dokładał starań, by rozbić wspólnotę polską przez wyodrębnianie drobnych grup takich, jak Goralenvolk" (górale podhalańscy), którym obiecywano przywileje w porównaniu z Polakami. Temu celowi służyło zapisywanie na Volkslistę (niemiecką listę narodową) - dobrowolne w General­nym Gubernatorstwie, mniej lub bardziej przymusowe w zachodniej Polsce. Sam podział kraju na ziemie wcielone do Rzeszy i Generalne Gubernatorstwo miał podobne znaczenie. Z wyjątkiem peryferyjnych grup, które już przedtem ciążyły ku niemczyźnie (np. na Śląsku) zabiegi te nie dały trwałych wyników, jednakże doraźnie niosły ze sobą osłabienie społeczeństwa polskiego. Rozumie się samo przez się, że straty wojenne i eksterminacja ludności polskiej we wszystkich jej bogatych formach, odcięcie od siebie całych wielkich grup Polaków przez kordony międzypaństwowe (we wrześniu-październiku 1939 r.) i międzystre-fowe, wywózki i przesiedlenia - wszystko to osłabiało samą substancję społe­czeństwa. Następowało przy okazji pomieszanie różnych grup terytorialnych ludności polskiej, które - jeśli abstrahować na chwilę od nieludzkiej polityki i nieludzkich warunków tych przesiedleń i migracji - ułatwiało zacieranie się różnic dzielnicowych, tak żywych jeszcze przed 1939 r. Wszystkie warstwy i środowiska społeczne doznały na sobie terroru okupanta hitlerowskiego. Jeśli chodzi o politykę niemiecką, to po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej

665

Przed Dworcem Głównym w Warszawie w okresie okupacji

Zwracają uwagę niemieckie napisy oraz prowizoryczne przeróbki budynków i nawierzchni.

wszystkie żyjące na ziemiach przedwojennego państwa polskiego grupy ludno­ści polskiej mogły odczuć na sobie jej eksterminacyjne nastawienie. Pomijając więc zdecydowanie nieliczne marginesy społeczne, całe społeczeństwo, łącznie z tymi, którzy mówili przed wojną, że za cara czy cesarza było lepiej, pojęło wspólnotę losów narodowych. W związku z tym więzi ponadklasowej solidar­ności znacznie się umocniły. Problem świadomości narodowej w skali masowej został w tych właśnie latach ostatecznie rozwiązany.

Wojna a hierarchia społeczna

Pierwsza wojna światowa wstrząsnęła hierarchią społeczną w Polsce; lecz po zakończeniu okresu wojennego struktura społeczna pozostała - choć tylko w ogólnych formach i proporcjach - podobna jak przedtem. Druga wojna światowa spowodowała daleko głębsze zmiany, i to zupełnie niezależnie od faktu, że jej zakończenie stało się jednocześnie początkiem nowego ustroju o zupełnie odmiennej hierarchii społecznej. Masowa eksterminacja i ekspropriacja społe­czeństwa polskiego dotknęła wszystkie właściwie warstwy i środowiska, ale w

666

Terror hitlerowski w ghetcie warszawskim

Przed wymordowaniem ludności żydowskiej hitlerowcy poddali ją niesłychanemu i barbarzyńs­kiemu terrorowi w ghettach.

nierównym stopniu i nie zawsze jednocześnie. Eksterminacja Żydów objęła i kapitalistów, i drobnomieszczaństwo, i robotników, a także inteligencję żydow­ską i pochodzenia żydowskiego. Samo przez się oznaczało to np. zmianę w pozycji polskiego drobnomieszczaństwa i powstanie nowych jego grup. Polskie klasy posiadające -jeśli utrzymały się przy życiu - miały szansę częściowego utrzy­mania się przy własności tylko w Generalnym Gubernatorstwie. Gdzie indziej zostały zlikwidowane społecznie i, częściowo, fizycznie. Inteligencja podlegała zaciekłej eksterminacji i prześladowaniom okupantów, tak że poniosła największe bodaj ofiary, także w ramach akcji specjalnie przeciw niej skierowanych (np. hitlerowska tzw. Akcja AB albo szczególnie wysoki udział inteligencji w depor­tacjach na wschód pod okupacją sowiecką, wśród zamordowanych w ZSRR (Katyń), represjonowanych przez hitlerowców za udział w ruchu oporu). Badacz tych czasów Czesław Madajczyk sądzi, że “pojawiła się nawet groźba zagłady inte­ligencji polskiej, i podaje, że zginęło w sumie ok. 25% ludzi wykształconych, ale wśród przodujących grup straty były wyższe (np. ubyło 40% profesorów wyższych uczelni, prawie połowa inżynierów, połowa lekarzy itd.). Tak wysokie straty wyni­kały m.in. ze znacznego udziału ludzi pochodzenia żydowskiego w wolnych zawo-

667

dach. Ogromna część pozostałej inteligencji na całym terenie przedwojennego państwa i poza jego granicami (w wypadku przymusowej emigracji i deportacji) uległa co najmniej czasowemu zdeklasowaniu. Klasa robotnicza poniosła ofiary - na równi z inteligencją - w starciach, jak powstanie warszawskie. Straty ludności chłopskiej wynikały z masowych deportacji, z wysiedlania przez Niemców całych regionów (m.in. Zamojszczyzna), z różnych akcji represyjnych za działania partyzanckie, z walk frontowych, m.in. na przyczółkach nadwiś­lańskich. We wszystkich środowiskach największe straty poniosły żywioły najbardziej aktywne politycznie, najbardziej wyrobione i ofiarne. Eksterminacji natychmiastowej podlegała także ludność cygańska.

W rezultacie klasy posiadające okazały się bardzo osłabione, podobnie jak inteligencja, która jednak nadal odgrywała rolę przywódczą. Drobnomieszczaństwo przeobraziło się, przy czym nowe, okupacyjne drobnomieszczaństwo szybko się bogacące w wojennych warunkach pochodziło z najrozmaitszych środowisk i nie cieszyło się na ogół dobrą sławą. Klasa robotnicza została zasilona przez skierowane do niej przymusowo rzesze z innych środowisk społecznych, lecz jej spoistość uległa osłabieniu. W sumie rola przywódcza inteligencji bodaj że jeszcze bardziej umocniła się (a trzeba pamiętać, że rozbita została przedwojenna warstwa rządząca). Rola społeczna i polityczna robotników i chłopów bardzo się wzmocniła. Należy sądzić, że hierarchia społeczna w czasach II wojny świato­wej uległa pewnemu osłabieniu, spłaszczeniu i relatywizacji, bo tworzące się wówczas stosunki miały w oczywisty sposób tymczasowy charakter.

Wstrząsy ideowe i moralne

Tragiczne losy wojny i okupacji ziem polskich niosły ze sobą także wielkie wstrząsy ideowe i moralne. Pewne koncepcje polityczne doznały porażki (np. koncepcje obozu rządzącego Polską do 1939 r.), w zasadzie jednak wszystkie kierunki polityczne znalazły swą kontynuację. Z upływem czasu, szczególnie zaś po wybuchu wojny radziecko-niemieckiej, dała się zauważyć radykalizacja społeczna mas robotniczych i chłopskich. Na płaszczyźnie ideowej szczególne miejsce znalazły wartości narodowe, hasła, symbole, tradycje - rzecz zrozumiała w warunkach niewoli i walki narodowowyzwoleńczej. Mesjanizm narodowy też miał wówczas dogodne warunki rozwoju. Jak zwykle w czasach niedoli dotykającej całe społeczeństwo, wzmocnieniu uległy nastroje religijne. W związku z tym podniosła się rola Kościoła. Ale nie tylko dlatego. Pod okupacją niemiecką, przede wszystkim w Generalnym Gubernatorstwie, Kościół był jedyną właściwie legalną wielką instytucją polską, która mogła działać i choćby starać się podnosić głos w obronie ludności polskiej. Dziedzictwem II wojny światowej był kolejny wzrost autorytetu Kościoła nieco nadwątlonego w niektórych środowiskach w latach 1918-1939.

668

Akcja wysiedleńcza na Zamojszczyznie

Ludobójcze plany hitlerowskie przewidywały stopniową eksterminację bądź wysiedlenie Polaków z ich ziemi. W ramach realizacji tych dalekosiężnych planów rozpoczęto wysiedlanie i częściową eksterminację ludności polskiej z Zamojszczyzny. Bieg wojny, opór ludności i partyzantka zmusiły Niemców do przerwania tej akcji.

Straszliwe niedole wojenne i nienormalne warunki spowodowały różne przeobrażenia moralne. Piekło łagrów i obozów koncentracyjnych wyzwalało postawy i uczynki nie do pomyślenia w normalnych warunkach, niszczyło odwieczne systemy wartości. Starcia z wrogiem i ekscesy nacjonalistów ukraiń­skich uczyły bezwzględności. Niemcy nie szczędzili wysiłków, by szczuć na siebie poszczególne grupy narodowe: Polaków na Żydów, Ukraińców na Polaków. Przynosiło to pewne skutki.

Równocześnie te same warunki i etyka walki wyzwalały u ludzi najpiękniejsze odruchy współczucia i bohaterstwa w walce za sprawę narodową czy ideologię polityczną.

669

Nie można pominąć spustoszeń, które wojna i okupacja wyrządziły tak w procesie wychowania młodego pokolenia, jak i w kulturze pracy. Kolejne pokolenie Polaków ujrzało się pozbawione owoców swej pracy zupełnie bez swojej winy, musiało też przyzwyczaić się do sytuacji, w której podstawą egzystencji musiało być “kombinowanie" i działania nielegalne, natomiast normalna praca nie miała większego znaczenia. Trudno nie wspomnieć o czadzie nienawiści narodowościowej, który był wynikiem zarówno własnych doświad­czeń, jak i propagandy.

Koniec epoki i zalążki nowych form życia społecznego

Koniec wojny światowej przyniósł utworzenie państwa określanego wówczas jako demokracja ludowa, przy czym w około 10 miesięcy po ogłoszeniu w Chełmie Manifestu PKWN zakończyły się działania wojenne. Już w tym czasie ukonstytuowały się niektóre struktury, które będą funkcjonowały w ciągu następnych 40 lat bez mała. W nową epokę społeczeństwo polskie wkroczyło bardzo zmienione i przerzedzone (część przymusowych emigrantów powróci potem do kraju), o wykoślawionej strukturze demograficznej, osłabione biolo­gicznie, wynędzniałe, chore na wszelkie choroby wynikające z patologii wojen-no-okupacyjnej. Warto zauważyć, że likwidacja klas posiadających, dokony­wana programowo przez nowy ustrój, była w dużym stopniu ułatwiona przez ekspropriacje okresu II wojny światowej, przez przesunięcia Polski na tereny

zachodnie, z których wysiedlono Niemców, oraz przez usunięcie ludności nie­mieckiej z centralnej Polski. Rozciągnięcie obszaru narodowego na ogromne tereny po Odrę i Nysę Łużycką postawiło przed społeczeństwem polskim nowe zadania, spowodowało - wraz ze zmianą granicy wschodniej - potrzebę no­wych migracji, które ułatwiały wytwarzanie nowych struktur i nowych form życia społecznego.

CZĘŚĆ SIÓDMA

Epoka powojenna:

1945-1989

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI

Czynniki i procesy dynamizujące strukturę społeczeństwa. Czynniki rozkładu

Specyfika tego okresu historii społecznej:

szczególna rola polityki partii i państwa w przekształceniach struktur społecznych

Lata 1945-1989 były dalszym ciągiem historii społeczeństwa polskiego, autor stara się więc w przedstawieniu tego okresu zachować układ i schemat przyjęty dla całego dzieła. Powstaje tu jednak trudność, wynikająca ze specyfiki systemu panującego w Polsce w czasie tych dziesięcioleci. W poprzednich okresach struk­tura państwowa tworzyła pewne ramy dla rozwoju (czy niekiedy stagnacji) społe­czeństwa, podczas gdy po 1945 r. mieliśmy do czynienia z państwem, które -zwłaszcza początkowo - starało się samo zorganizować całe życie społeczne we­dług własnego planu i wyobrażenia. W tym prawie czterdziestopięcioletnim okre­sie dzieje społeczeństwa były mocniej niż kiedykolwiek przedtem związane z polityką państwa, które przez cały ten czas stanowiło narzędzie i przedłużenie partii (PPR, potem PZPR) - zgodnie z zasadami systemu komunistycznego ofi­cjalnie przyjętego około 1948 r. jako podstawa nowego ustroju. Partia i jej pań­stwo miały zaś być narzędziem historycznego planu społecznego i polityczne­go, zmierzającego do stworzenia ustroju komunistycznego na wzór państwa i społeczeństwa sowieckiego.

Rzeczywistość odbiegała jednak od teorii. Gdy po śmierci Stalina ujawnił się kryzys komunizmu, którego kulminacyjnym punktem był w 1956 r. XX Zjazd Ko­munistycznej Partii Związku Radzieckiego (KPZR) z rewelacjami Chruszczowa o nieprawościach zmarłego dyktatora, realizacja tych dalekosiężnych planów odsu­wała się w nierealną przyszłość. Na co dzień pozostawało umacnianie potęgi im­perium sowieckiego, wewnątrz zaś ZSRR i podległych mu krajów “satelickich"

673

modernizacja struktur społecznych i rozwijanie gospodarki, decydującej m.in. o potencjale wojskowym, poza tym zaś obronastatus quo, czyli władzy partii.

Elita kierownicza państwa była początkowo ściśle kontrolowana przez Mo­skwę. Gdy reżim i jego warstwa rządząca okrzepły, a sowiecki hegemon zaczynał słabnąć, coraz szerszy zakres szczegółów, często bardzo ważnych, obywał się już bez zewnętrznej kontroli. Jednak w dalszym ciągu podstawowe zasady ustroju były gwarantowane przez ZSRR.

Do tych podstawowych zasad należała przede wszystkim podległość wobec kierownictwa KPZR i ZSRR, udział w bloku polityczno-wojskowym, kierowanym przez Moskwę, dalej zaś utrzymywanie marksizmu-leninizmu"jako oficjalnej ideo­logii, budowa społeczeństwa komunistycznego opartego na opanowaniu przez par­tię i państwo całokształtu życia społecznego i dóbr społecznych, od produkcji po­czynając, a na modelowaniu życia prywatnego kończąc. Tej teorii, groźnej dla integralności jednostki, nie udało się w pełni nigdzie zrealizować, a poczynając od wspomnianego kryzysu komunizmu w połowie lat pięćdziesiątych przynajmniej w Polsce jej urzeczywistnienie nie było już możliwe z powodu silnego oporu społe­czeństwa. Jednak prawie aż do końca PRL tak rozumianą “budowa socjalizmu" stanowiła teoretyczną zasadę systemu, a w niektórych dziedzinach próbowano ją urzeczywistniać w sposób cząstkowy - z coraz mniejszym zresztą powodzeniem. Życie jednak nie znosi próżni i na miejsce tej “teoretycznej" ideologii wdzierały się bardziej praktyczne zasady działania, najczęściej oparte na zapożyczeniach od nacjonalizmu.

Czynniki ograniczające swobodę działania partii i wykonanie jej planu społecznego

Scharakteryzowany wyżej plan przebudowy społecznej - oficjalnie ogłoszony dopiero po kilku latach faktycznych rządów partii, mniej więcej od 1948 r. - był realizowany przez niąw warunkach społecznych i gospodarczych odziedziczonych po poprzednich epokach i po II wojnie światowej. Na plan pierwszy wysuwały się tu odbudowa kraju ze zniszczeń wojennych i zaleczenie ran zadanych społeczeń­stwu przez okupantów. W tym wypadku intencje władzy i szerokich warstw spo­łeczeństwa były zbieżne. Wielkie znaczenie miały dotychczasowe struktury spo­łeczne, dalej imponderabilia, na które wrażliwość zaostrzyła wojna światowa -dążenie do niepodległości kraju i do wolności osobistej po okresie eksterminacji i niewoli. Powszechne były dążenia do przebudowy społecznej kraju. Żądania jego modernizacji przez uprzemysłowienie oraz dopuszczenia szerokich mas robotni­czych i chłopskich do głosu i otwarcia przed nimi perspektyw, których nie dawał system przedwojenny, zbiegały się z obietnicami powstającego reżimu i ułatwiały

674

mu zapoczątkowanie przebudowy komunistycznej. Jej pierwsze etapy - reforma rolna, nacjonalizacja przemysłu, rady zakładowe w fabrykach, rozbudowa i demo­kratyzacja szkolnictwa - mogły uchodzić za realizację wymienionych postulatów, wysuwanych od dawna przez lewicowe i radykalno-demokratyczne siły politycz­ne. Znajdowały one poparcie znacznej części ludności.

W sterowaniu procesem industrializacji pewną rolę odgrywały: potencjał go­spodarczy i ludnościowy kraju oraz procesy demograficzne (stadium kompensacji demograficznej po wojnie). W większym stopniu swobodę działania partii ograni­czyło niechętne nastawienie znacznej części ludności do proklamowanych prze­obrażeń socjalistycznych, które wkrótce zaczęto realizować. Przystąpiono do li­kwidacji sektora prywatnego w gospodarce, który szybko rozwinął się po wojnie, zwłaszcza w handlu i drobnej wytwórczości, a następnie przez kilka lat próbowano zmusić chłopów, aby przystąpili do kierowanej gospodarki kolektywnej. Spowodo­wało to niedobór produktów pierwszej potrzeby i dezorganizację rynku. Zjawiska te musiały być uwzględniane przez partyjno-państwowe planowanie, gdyż mogły doprowadzić do zaburzeń, które rzeczywiście wystąpiły (najbardziej znane są wy­darzenia poznańskie z czerwca 1956 r.).

Innym zjawiskiem społecznym nie przewidywanym przez partię były daleko­siężne skutki masowego awansu społecznego. Sporo ludzi, zwłaszcza młodych, pochodzących z warstw ludowych (najczęściej ze wsi), znalazło się na stanowi­skach i w rolach zarezerwowanych dla dotychczasowej warstwy oświeconej, zwłaszcza inteligencji. Znaczna i z czasem coraz większa część tych środowisk wzorowała się na “dawnej" inteligencji pod względem obyczajowym, a nawet w sposobie myślenia, i przez to nie odgrywała w pełni roli przydzielonej jej przez partię, choć niekoniecznie rezygnowała z lojalności politycznej.

Wpływ światowych tendencji oraz procesów demograficznych, technologicznych i kulturowych na społeczeństwo polskie

Społeczeństwo polskie w kraju było od samego początku panowania nowego systemu w dużym stopniu izolowane od świata przez fronty, trudności komunika­cyjne, a przede wszystkim przez granice systemu sowieckiego, które kontrolowała armia radziecka. Wraz z narastaniem zimnej wojny oraz budową “społeczeństwa socjalistycznego" ta izolacja przeszła w hermetyczne zamknięcie, które uzasa­dniano względami ideologicznymi. Nie znaczy to jednak, by ogólnoświatowe tren­dy nie przenikały do Polski i jej społeczeństwa. Działo się tak już choćby dzięki zmianom technologicznym w produkcji i infrastrukturze, które wynikały z logiki

675

modernizacji i musiały być importowane z Zachodu lub naśladowane także w im­perium sowieckim. Okazjonalnie niosły one ze sobą skrawki kultury i obyczajowo­ści zachodnioeuropejskiej i amerykańskiej (filmy, muzyka, literatura, moda, wszelkie­go rodzaju gadżety). Z czasem, po wielkim kryzysie komunizmu w 1956 r., a po­tem zwłaszcza w okresie “otwarcia na świat" zainicjowanego przez reżim Gierka w latach siedemdziesiątych, kontakty z Zachodem stały się znacznie częstsze, a nawet powszechne. Przynosiły one wzory sprzeczne z zasadami “społeczeństwa socjalistycznego", które jednak państwo kierowane przez partię musiało w mniej­szym czy większym stopniu tolerować. Pod koniec istnienia PRL ograniczało się ono niemal wyłącznie do zwalczania otwarcie wrogich sobie tendencji ściśle politycz­nych.

Industrializacja i modernizacja, dokonywane przez system komunistyczny, w nieunikniony sposób prowadziły do przenikania nowej technologii, także związanej ze środkami masowej komunikacji społecznej (tu zwłaszcza doniosłe było poja­wienie się telewizji, elektronicznego zapisu dźwięku i obrazu dającego jednostce dostęp do informacji i sztuki filmowej bez udziału państwowego pośrednika itd.). Przenikanie i upowszechnianie się wzorów stylu życia i konsumpcji charakte­rystycznych dla współczesnego społeczeństwa krajów rozwiniętych stawało się rzeczą codzienną także w Polsce. Wystarczy tu wspomnieć o cywilizacji samo­chodowej (choćby przyjmowanej z pozycji niższości i niedostatku). Innym zjawi­skiem, odczuwanym już w latach siedemdziesiątych, a pod koniec imperium komunistycznego jawnie stawiającym je na straconej pozycji, była rozwinięta na Zachodzie nowa technika informatyczno-komputerowa. Wspomnieć też należy o procesach demograficznych, związanych z tzw. przejściem demograficznym, zmie­rzającym do ukształtowania się nowej struktury demograficznej opartej na plano­waniu rodziny i ograniczeniu śmiertelności. Te zjawiska miały swój aspekt me­dyczny, obyczajowy oraz ekonomiczny i wiązały Polskę, a także jej sąsiadów z nowymi modelami życia społecznego.

Społeczeństwo wobec przekształceń politycznych i społecznych

Partia i państwo w swych planach oraz polityce gospodarczej i społecznej spo­tykały się ze zróżnicowanymi reakcjami środowisk i grup społeczeństwa polskie­go. Na ogół, z wyjątkiem wielkich poruszeń społecznych, jak np. w latach 1980-1981, w większości środowisk przeważała na co dzień bezwładność i dostosowy­wanie się do sytuacji. Od pierwszej chwili funkcjonowania władzy komunistycznej wystąpił jednak opór przeciw nowej sytuacji politycznej ze strony grup inteligencji i młodzieży oraz innych środowisk związanych z państwem podziemnym, w szcze-

676

gólności z partiami prawicowymi. Dochodziło nawet do walki zbrojnej przeciw nowemu reżimowi. Walka zbrojna i konspiracja ustały po paru latach. Opór wobec reżimu został jednak zasilony przez szerokie środowiska dotknięte posunięciami związanymi ze zwrotem ku “budowie socjalizmu" i z ofensywą ideologiczną partii w latach 1947-1950. Środowiska te, to chłopi, sektor prywatny, grupy ludności mocniej związane z Kościołem katolickim, znaczna część inteligencji, liczne kate­gorie represjonowanych, podejrzanych i szykanowanych ze względów politycz­nych oraz w ramach “przykręcania śruby" na wsi (dostawy obowiązkowe) i w fabrykach (drakońskie przepisy o dyscyplinie pracy). W 1956 r. opór społeczny stał się powszechny i spowodował powrót do władzy Władysława Gomułki oraz proklamowanie nowej polityki. Charakteryzowała się ona zaprzestaniem terroru i liczyła się bardziej z nastrojami społeczeństwa. Powszechność niezadowolenia i oporu występowała periodycznie. Wymienić można ruchy o szerokim zasięgu spo­łecznym, które - w różnym stopniu - wstrząsnęły reżimem w latach 1956, 1968, 1970, 1976, 1980-1981, głównie w momentach jawnego fiaska polityki gospo­darczej i społecznej poszczególnych ekip rządzących partią i krajem. W końco­wym okresie PRL nastawienie opozycyjne stało się powszechne, choć w różnym stopniu objęło poszczególne środowiska.

Poza tymi okresami masowego niezadowolenia dominowała postawa łącząca dostosowanie się i bierność społecznąz okazjonalnym niezadowoleniem, ale rów­nie często z przyzwoleniem na te czy inne działania władz, zwłaszcza w dziedzinie modernizacji i polityki społecznej. Entuzjastyczny stosunek do działań reżimu i do niego samego wykazywały w szczególności w pierwszych latach po wojnie nieliczne środowiska komunistyczne oraz garnąca się do nich część młodzieży inteligenckiej i młodzieży pochodzącej z warstw ludowych, zwłaszcza objętej pro­cesami awansu społecznego. Pozytywny stosunek do nowego systemu wykazy­wały (choć często z zastrzeżeniami) lewicowe środowiska w różnych war­stwach społecznych: lewicowa inteligencja, znaczna część robotników, część nowych gospodarzy nadzielonych przez reformę rolną i osadników na Zie­miach Zachodnich. Z czasem entuzjazm w tych środowiskach wygasał, zwła­szcza po kryzysie 1956 r. W czasie tego kryzysu poparcie dla powrotu Gomułki do władzy (z czym wiązano nadzieje na zasadniczą poprawę sytuacji) połączyło w bezprecedensowy sposób praktycznie wszystkie środowiska społeczne. W później­szym okresie w miejsce małych grup entuzjastów reżimu powstała natomiast bardzo liczna kategoria ludzi związanych życiowo z systemem i jego instytucja­mi. Stanowiła ona aż do 1989 r. poważną część społeczeństwa. O tej kategorii będzie mowa niżej.

W pewnych okresach poparcie społeczeństwa dla władz i pewien optymizm społeczny stawały się postawami bardzo rozpowszechnionymi, jeśli nie powszech­nymi. Można tu wymienić koniec lat pięćdziesiątych i początek lat siedemdziesią­tych.

677

Czynniki rozkładu (dysfunkcji) oraz społeczne uwarunkowania kryzysu i upadku systemu

Już uprzednio wymieniono niektóre czynniki społecznego rozkładu systemu komunistycznego w Polsce. Decydującą rolę odegrały czynniki ekonomiczne, a mianowicie niezdolność systemu gospodarczego do stałego rozwoju i asymilowa-nia nowej techniki, rozwijanej głównie na Zachodzie. To z kolei paraliżowało cały system społeczny, gdyż przekreślało perspektywy poprawy bytu indywidualnego i zbiorowego oraz prowadziło do częstych kryzysów społeczno-politycznych. Mniej ujawniało się to w czasie odbudowy kraju ze zniszczeń wojennych i pierwszym okresie industrializacji, gdy przeważała prymitywna technika i ogromny przyrost zatrudnienia nisko wykwalifikowanych robotników i pracowników umysłowych. Wówczas też zachodziły masowe procesy awansu społecznego części środowisk robotniczych i chłopskich. Procesy te objęły szerokie kręgi tych warstw, dokony­wały się w bardzo szybkim tempie i wywarły głęboki wpływ na świadomość spo­łeczną sporej części ludności. Czynniki destrukcji dały zaś o sobie mocniej znać, gdy stagnacja gospodarcza i idąca za nią społeczna zaczęły kontrastować z wręcz rewolucyjnym rozwojem gospodarczym i społecznym Europy Zachodniej. Na szer­szą skalę zaczęło się to ujawniać od lat sześćdziesiątych. Dużą rolę odegrała sła-

Podaj cegłę (mai. A. Kobzdej)

678

bóść reżimu komunistycznego w Polsce. Napotkał on tu na większy opór niż w innych krajach i musiał się zgodzić na poszerzenie marginesu swobody i na wzglę­dnie szerokie kontakty ludności z zagranicą, szczególnie w późniejszym okresie (lata siedemdziesiąte, a zwłaszcza osiemdziesiąte). Kolejne kryzysy coraz bar­dziej osłabiały reżim i delegitymizowały go w oczach społeczeństwa. Lecz warun­kiem ostatecznej klęski reżimu w Polsce stało się widoczne osłabienie w latach osiemdziesiątych gwaranta systemu - Związku Radzieckiego.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY

Państwo-partia-struktury reżimu

Okres przejściowy (do ukształtowania się systemu monopartyjnego)

Interesują nas tu społeczne procesy związane z przeobrażeniami systemu ko­munistycznego, nie zaś polityczne dzieje reżimu. Nie zawsze jednak te dwa zjawi­ska dadzą się oddzielić od siebie. W okresie przejściowym, to jest w latach 1944-1947, współistniały pozostałości dawnego społeczeństwa polskiego, które ocalały z pożogi wojennej, i struktury tworzone przez nowe władze. Pozostałości dawnego społeczeństwa to liczne środowiska wiejskie, małomiasteczkowe i miejskie, zwła­szcza w tych miastach, które nie uległy zniszczeniu (na przykład w Krakowie), a także wiele grup zawodowych inteligencji i drobnomieszczaństwa, odtwarzających w miarę możności struktury przedwojenne. Nowe środowiska i struktury tworzyły się dzięki przeobrażeniom agrarnym, obejmującym nie tylko reformę rolnąi parce­lację większej własności na ziemiach dawnych, ale przede wszystkim milionową migrację ludności wiejskiej na Ziemie Zachodnie. Strumień ludności kierował się oczywiście również do miast na tych ziemiach. Wkrótce też dołączyli do niego przesiedleńcy z dawnych ziem wschodnich Rzeczypospolitej oraz różne mniejsze grupy i kategorie ludności. Prowadziło to do wytworzenia się z czasem nowych społeczności miejskich na tych terenach, o bardzo zróżnicowanej genealogii tery­torialnej, społecznej i kulturowej.

Władza partii komunistycznej (PPR) starała się początkowo nawiązać do przedwojennych form i terminologii, tworząc fikcję ciągłości struktur państwo­wych. Partia nie określała się jako komunistyczna ani wówczas, ani później, gdy już zadeklarowano (1948) “budowę socjalizmu". W języku oficjalnym i propagan­dowym terminu “komunizm" w odniesieniu do Polski w ogóle używano niechętnie. Już wówczas jednak kształtowało się bezpośrednie zaplecze społeczne władzy, o którym wspomniano wyżej. Trudno jednak środowiska popierające nowy system określić jednoznacznie jako komunistyczne.

680

Obóz przeciwny nowej władzy kształtował się zwłaszcza w okresie pozornych współrządów komunistów ze Stanisławom Mikołaj czykiem i jego partiąłudowąpo porozumieniu moskiewskim z czerwca 1945 r. i powstaniu Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Mimo represji przez kilkanaście miesięcy działały legalnie środowiska polityczne organizujące sprzeciw i opór wobec władzy komunistycz­nej . PSL - partia Mikołaj czyka - była nie tylko zj awiskiem politycznym, ale także społecznym wyrazem szerokiego zasięgu środowisk antykomunistycznych w Pol­sce. Jej likwidacja spowodowała zamilknięcie i częściową neutralizację tych śro­dowisk, ale zarazem wzmocniła potencjał przyszłego niezadowolenia i oporu, chwi­lowo nie ujawniającego się z powodu represji, a nawet terroru.

Mechanizmy władzy w rozwiniętym państwie monopartyjnym i ich zaplecze społeczne

Mechanizmy władzy tworzyły się już od początków funkcjonowania nowego systemu w lipcu 1944 r., lecz ostateczną formę uzyskały dopiero wraz z ukształto­waniem się w latach 1947-1948 systemu monopartyjnego (z podrzędną rolą pozo­stałych grup politycznych funkcjonujących jako “partie sojusznicze": ZSL, SD). Scentralizowany aparat państwowy, który wchłonął wszelki samorząd, a występo­wał m.in. w formie Rad Narodowych, początkowo wyznaczanych przez “soju­sznicze stronnictwa" (a głównie bezpośrednio przez PPR), a potem w drodze fik­cyjnych “wyborów", był ściśle związany z tak samo scentralizowaną strukturą partyjną! równoległąpolicyjno-wojskową (milicja, UB, wojsko). W zasadzie źródłem władzy były instancje partyjne. Obsługiwał je aparat partyjny, złożony z kilkudzie­sięciu tysięcy pracowników, który wraz z równoległymi grupami: związkową, par-tyjno-gospodarczą, policyjno-wojskową, administracyjną itd. tworzył bezpośrednie zaplecze władzy. Między tymi grupami zachodziła stale wymiana osób, a funkcjo­nowanie w aparacie partyjnym było uważane za wyróżnienie i dawało największe wpływy. W ten sposób powstało dość liczne środowisko związane z partiąi kiero­wanym przez nią państwem. Szerszym zapleczem były setki tysięcy, a później nawet miliony członków partii, tworzących piramidę. Jej wyższe szczeble miały większy udział w sprawowaniu władzy, a zarazem ściślejszy obowiązek lojalnoś­ci. Najniższe szczeble z natury rzeczy nie mogły być tak ściśle kontrolowane, toteż w znacznym stopniu odbijały poglądy i nastroje szerszych warstw społeczeństwa. Do tego należy dodać sieć różnych organizacji, od młodzieżowych (ZWM, OMTUR, “Wici" do 1948 r., ZMP do 1957 r., potem ZMS, ZSMP i in.) do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Przynależność do nich była nieraz w rzeczywisto­ści obowiązkowa, trudno więc zaliczyć je do społecznego zaplecza systemu.

681

Odgrywały one jednak pewną rolę w kontroli nad społeczeństwem, w kształtowaniu jego świadomości i dyscyplinowaniu go.

Osłabienie tych ostatnich organizacji nastąpiło około 1956 r., a znaczna ich dyskredytacja wystąpiła w latach 1980-1981 i później. W każdym jednak razie warstwa mniej lub bardziej ściśle związana z istniejącym systemem była dość licz­na i nie odcinała się na co dzień wyraźnie od pozostałej części społeczeństwa, której stosunek do tego systemu wahał się w zależności od sytuacji i polityki władz. Izolacja warstwy związanej bezpośrednio z reżimem występowała w spo­sób widoczny tylko w wymienionych wyżej okresach wielkich napięć i ruchów społecznych.

Izolacja środowiska związanego z systemem ujawniła się szczególnie wyraźnie po wprowadzeniu w grudniu 1981 r. stanu wojennego. Wówczas też dał się zau­ważyć spory zasięg tej warstwy, ale też i znaczna przewaga środowisk nastawio­nych opozycyjnie, które były aktywne wśród intelektualistów, młodzieży studenc­kiej i inteligenckiej, wśród robotników wielkich fabryk - molochów socjalizmu. Nie brakło środowisk wykazujących rezerwę, w tym Szczególnie na wsi.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY

Naród

Kondycj a wspólnoty narodowej w pierwszych latach po wojnie

Losy Polaków w czasie II wojny światowej spowodowały znaczne podniesie­nie się temperatury uczuć narodowych i poczucia wspólnoty losu z innymi człon­kami społeczeństwa narodowego. Toteż hasła narodowe były szczególnie nośne bezpośrednio po wojnie. Strefy narodowo nieuświadomione i obojętne wśród lud­ności polskiej skurczyły się do minimum. Przemieszanie ludności w wyniku migra-cji i przymusowych przesiedleń działało również w tym kierunku, zmniejszając przy okazji odrębności regionalne. Po wysiedleniu Niemców z Polski (głównie w latach 1945-1947) i Ukraińców w ramach “repatriacji do ZSRR", a później w ramach akcji “Wisła" ze wschodnich terenów pogranicznych na ziemie zachodnie i północne (w 1947 r.) mniejszości narodowe stanowiły małe, marginesowe i roz­rzucone grupy, co przyczyniało się do jeszcze silniejszego utożsamiania narodu z państwem.

W tym stanie rzeczy podstawowe znaczenie polityczne i społeczne miała wal­ka o legitymizację narodową systemu stworzonego przez komunistów po 1944 r. Ci ostatni dysponowali nie tylko aparatem państwowym i siłą, ale także argu­mentem przyłączenia Ziem Zachodnich. Nastąpiło ono bowiem głównie dzięki ich staraniom i poparciu Stalina - przy niezdecydowanym i początkowo dwuznacz­nym stanowisku rządu londyńskiego. Przeciw legitymizacji reżimu komunistycz­nego przemawiał jego narzucony charakter, protektorat nad nim Związku Radzieckiego, zabór ziem wschodnich przez Rosję sowiecką! gehenna Pola­ków w ZSRR oraz Polaków zbiegłych w 1939 r. na wschód, jeńców itd., a także gwałty wojsk sowieckich i względy historyczne. Do tych ostatnich zali­czyć można utożsamianie Rosji Stalina z Rosją carów, a także dwuznaczny w przeszłości stosunek komunistów do niepodległości Polski. Rząd Jedności Naro­dowej z udziałem Mikołaj czyka wzmocnił legitymizację, ale likwidacja j ego partii

683

przemocą i wskutek fałszerstw wyborczych u znacznej części społeczeństwa ją osłabiła.

Umocnienie władzy komunistów po 1947 r. i utrwalenie podziału świata na dwa obozy zdjęło praktycznie z porządku dziennego problem legitymizacji, który powrócił w roku 1956 na fali żądań reformy systemu. Tym samym przesunął się on na płaszczyznę wewnątrzsystemową i dla większości społeczeństwa pozostał przez dłuższy okres problemem wyboru lepszego przywódcy na miejsce gorszego w ramach tego samego systemu. Dopiero wydarzenia końca lat siedemdziesiątych i lat osiemdziesiątych przywróciły praktyczne znaczenie problemowi społecznej legitymizacji systemu władzy. Brak poparcia dla reżimu ze strony większości ak­tywnych sił społeczeństwa w sprzyjających warunkach międzynarodowych doprowadził do jego upadku u schyłku lat osiemdziesiątych.

Zgodnie z zasadą przestrzeganą w całej książce zajmujemy się tu tylko proce­sami zachodzącymi w kraju, a pomijamy problem emigracji, gdzie znajdował się konkurencyjny polski ośrodek polityczny. Od lat pięćdziesiątych jego wpływy w kraju były jednak bardzo ograniczone.

Przejęcie retoryki narodowej i nacjonalizmu przez reżim komunistyczny

Od początku istnienia nowego systemu jego siły rządzące posługiwały się retoryką narodową, odpowiedniądo walki o legitymizację polityczną! obliczonąna wyzyskanie lekceważonych kiedyś przez komunistów dążeń narodowych. Z czasem nasilenie tej retoryki się zwiększało. Trzeba też pamiętać, że dawne kadry komunistyczne były zastępowane i uzupełniane ludźmi wyrosłymi już w czasach retoryki narodowej, którą przyjmowali najczęściej za swoją. Nowa kadra pochodziła na ogół z warstw ludo­wych, często ze wsi, która w okresie okupacji w przyspieszonym tempie pod mimo­wolne dyktando okupantów nadrabiała zaległości w świadomości narodowej. Uła­twiło to przejmowanie przez działaczy partyjnych postawy nacjonalistycznej, a na­wet szowinistycznej, gdy okazało się, że urzędowa ideologia marksizmu-leninizmu nie sprawdza się ani w praktyce polskiej, ani międzynarodowej. Ponieważ podobne nastawienie wykazywała spora część społeczeństwa, więc na pewien czas mogło to przysparzać partii dodatkowych argumentów politycznych i dodatkowego poparcia.

Przykładem takiego stanu rzeczy były wydarzenia roku 1968. W wyniku kon­fliktu władz z intelektualistami i studentami tolerancja dla aktualnego systemu w tych środowiskach co prawda spadła, ale w szerszych kręgach społecznych ani hasła nacjonalistyczne i kampania antyżydowska, ani też udział Polski w sowiec­kiej interwencji w Czechosłowacji pod flagą paktu warszawskiego nie wywołały większych sprzeciwów.

684

Dopiero w drugiej połowie lat siedemdziesiątych w szerszych kręgach ludności zaczęło rosnąć, a potem zdobyło przewagę przekonanie o sprzeczności interesów reżimu i społeczeństwa narodowego.

Przez cały omawiany okres pojęcie i idea narodu miały znaczenie nadrzędne i niekwestionowane - mimo zniecierpliwienia natrętnąpropagandąoficjalną, nadu­żywającą tego pojęcia dla celów legitymizacyjnych i propagandowych. Krytyko­wano głównie państwo -jako strukturę jakby narzuconą! mającą własne intere­sy, niekoniecznie zbieżne z interesami obywateli. Społeczeństwo często właści­wie utożsamiano ze wspólnotą narodową. Wskutek tego mniejszości narodowe nie znajdowały w tym układzie dla siebie miejsca. Publicznie rzadko o nich wspo­minano. Administracyjnie podlegały Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, co pla­sowało je dość dwuznacznie. Historia szykan, a nawet prześladowań mniejszości narodowych po 1945 r. jest długa: szykanowanie Niemców, traktowanie ich jak obywateli drugiej kategorii, uporczywe trzymanie się oficjalnej tezy, że w Polsce nie ma Niemców, zakazy podawania się za Niemców, zakazy nauki języka niemieckiego. Pomijamy tu wysiedlenia Niemców z Polski na podstawie postano­wień poczdamskich. Dalsze prześladowania mniejszości to wysiedlenie Ukraiń­ców w ramach akcji “Wisła" (problem ten wzbudza jednak nadal dyskusję), zaka­zanie im powrotu na dawne tereny i wieloletnia dyskryminacja; oraz akcja antyży­dowska przed, w czasie i po wydarzeniach 1968 r.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY

Struktury społeczne

Plan przebudowy społecznej i j ego realizacja

Struktury społeczne zaczęły się zmieniać natychmiast po ustaniu okupacji nie­mieckiej . Częściowe zmiażdżenie tych struktur w wyniku wojny i działań okupan­tów ułatwiało ich modelowanie. Początkowo w ciągujednego-dwóch lat dokona­no dwóch podstawowych posunięć: przeprowadzono reformę rolną, likwidując z miejsca warstwę ziemiańską (po okupacji pozostała ona na miejscu tylko w nie­których majątkach w środkowej Polsce, w dawnym Generalnym Gubernatorstwie, została natomiast zaraz po wkroczeniu okupantów usunięta na zachodzie przez Niemców, a na wschodzie przez władze sowieckie), oraz przejęto pod zarząd pań­stwowy cały większy i średni przemysł, choć zatwierdzenie tego stanu rzeczy w formie ustawy nastąpiło nieco później, na początku 1946 r. W ten sposób dwie główne warstwy posiadające przestały istnieć. Praktycznie bardziej odczuwalna była likwidacja ziemiaństwa. Wielu członków tej warstwy, której znaczna część zresztą opuściła kraj lub utraciła życie w czasie wojny, zamieszkało w mieście i jęło się różnych zawodów inteligenckich. Niektórzy prędzej czy później wyemigro­wali na Zachód. Inni byli czynni w nauce, kulturze, literaturze, rolnictwie i przemy­śle, jeszcze inni wegetowali na marginesie życia. Przemysłowcy polscy natomiast byli nieliczni (Żydów wymordowano, Niemcy uciekli) i nie stanowili znaczącego środowiska.

Reforma rolna zmieniła stosunki wśród chłopów. Nie zlikwidowałaby jednak problemu przeludnienia wsi, gdyby nie setki tysięcy hektarów stojące do dyspozy­cji po Niemcach na ziemiach dawnych (należących do Polski do 1939 r.), a miliony hektarów na Ziemiach Zachodnich. W rezultacie znaczna część proletariatu i pół-proletariatu wiejskiego stała się gospodarzami, powstało bowiem 800 tys. nowych gospodarstw, a ćwierć miliona upełnorolniono. Własność średniorolna zdomino­wała więc teraz warstwę chłopską, przy czym już w tym pierwszym okresie chło­pi uzyskali również większe możliwości zatrudnienia i nauki. Umocniła sięjed-

686

Parcelacja ziemi nadanej chłopom

ność wsi, nieco mniej osłabiana przez różnice majątkowe. W rezultacie dobrobyt wsi (względny i postrzegany w porównaniu z trudnymi czasami przedwojennymi) znacznie wzrósł, a warunki życia chłopskich rodzin wyraźnie się polepszyły. Szcze­gólne powody do akceptowania nowych władz mieli oczywiście nowi gospodarze na ziemiach dawnych i zachodnich, należący uprzednio do proletariatu i półproleta-riatu rolnego.

Na ten pierwszy okres przypadło także początkowe stadium awansu na ogół mło­dych i związanych z partią robotników oraz chłopów w administracji i przemyśle. Podjęto wówczas również próby udostępnienia tej grupie możliwości kształcenia się na poziomie średnim i wyższym przez stworzenie specjalnych instytucj i oraz ułatwień.

Ten początkowy, a zarazem przejściowy okres charakteryzował się także znacz­ną ekspansją gospodarczą drobnego handlu, przemysłu i rzemiosła, która dała za­trudnienie znacznej liczbie rodzin, ułatwiała w trudnej ówczesnej sytuacji zaopa­trzenie ludności i mogła stać się podłożem rozwoju polskiej klasy średniej. Do tej warstwy weszły różne żywioły, które częściowo próbowały już działać w czasie wojny w Generalnym Gubernatorstwie, to jest w centralnej Polsce, przejmując funkcje, a nieraz i schedę po zlikwidowanym przez Niemców drobnomieszczaństwie żydowskim.

687

Inteligencja znalazła się na rozdrożu między wielkimi zadaniami i możliwościa­mi indywidualnymi, które stanęły przed jej przedstawicielami w związku z odbudo­wą kraju, zasiedleniem Ziem Zachodnich, znaczną rozbudową szkolnictwa, po­czątkami industrializacji, a niechęcią jej większości dokomunizmu i narzucanego systemu. Wiele osób z tej warstwy podjęło pracę organiczną, niektórzy zostali społecznie i politycznie zneutralizowani, a tylko pewna część aktywnie przeciw­stawiała się nowemu reżimowi.

Przedstawiając ogólny obraz społeczeństwa polskiego w pierwszych latach powojennych, trzeba zwrócić uwagę na skutki przesunięcia terytorium państwo­wego w wyniku oderwania terenów wschodnich i przyłączenia Ziem Zachodnich. Wraz z tym struktura społeczno-gospodareza kraju zmieniła się, gdyż odeszły ob­szary gospodarczo zacofane, a do Polski zostały włączone tereny cywilizacyjnie bardziej rozwinięte. Już w 1946 r. odsetek ludności miejskiej był wyższy niż przed wojną. Siłą rzeczy wielu osadników na Ziemiach Zachodnich dawniej związanych z rolnictwem teraz przechodziło do zajęć pozarolniczych i zamieszkiwało w mie­ście.

Wszystko to działo się w okresie, gdy ludzie ze wszystkich warstw i środowisk społecznych starali się wrócić do normalnego życia, odbudować egzystencję wła­sną i swych rodzin. Te wysiłki zdominowały początkowo wszystkie inne i szły w parze z odbudową miast, przemysłu, rolnictwa, infrastruktury, z tworzeniem pod­staw polskiego życia na Ziemiach Zachodnich itd. Trzeba stwierdzić, że w latach 1945-1949 szybko i sprawnie odbudowano kraj. Dzięki nowej strukturze teryto­rialnej modernizowano strukturę społeczno-gospodareza, ułatwiając w ten sposób dalsze pogłębianie zmian cywilizacyjnych. Oceniając postawy jednostek i środo­wisk trzeba pamiętać o sytuacji społeczeństwa polskiego, któremu w czasie wojny w oczy zajrzała fizyczna zagłada. Tym cenniejsza wydawała się krucha i niepełna jeszcze stabilizacja, gdy ludzie chodzą do pracy, a dzieci do szkoły i gdy na ogół albo w pracy, albo po powrocie do domu czeka na nich obiad.

Ofensywa stalinizmu

Jednakże stabilizacja ta się zachwiała, gdy władza uporała się z opozycjąpoli-tyczną (Mikołaj czyk), a Stalin dał hasło do rozpoczęcia “socjalistycznej przebudo­wy", czyli przekształcenia społeczeństwa w podległych mu krajach wschodnio­europejskich według wzorów sowieckich. W Polsce ogłoszono te plany już w 1947 r. i rozpoczęto pierwsze przygotowania w postaci tak zwanej bitwy o handel. Pole­gała ona na prawie całkowitym wyrugowaniu z niego sektora prywatnego. Tylko w latach 1947-1949 zamknięto prawie połowę sklepów detalicznych. Jednocze­śnie zreorganizowano spółdzielczość spożywców, odgrywającą dużą rolę w han-

688

diu detalicznym i pozostającą pod wpływami PPS, w kierunku pozbawienia jej autonomii i podporządkowania państwu, czyli PPR.

Główne założenia tej polityki przewidywały wzmożoną industrializację kraju i kolektywizację rolnictwa. Napięte plany industrializacji jeszcze bardziej wyśrubo­wano po wybuchu wojny koreańskiej w 1950 r. dla zwiększenia produkcji zbroje­niowej. Spowodowało to powiększenie w planach inwestycyjnych ogromnej prze­wagi przemysłu ciężkiego i upośledzenie produkcji konsumpcyjnej. W wielu regio­nach kraju rozpoczęto budowę licznych zakładów przemysłowych i masową rekrutację siły roboczej, głównie ze wsi i z małych miasteczek. Jednym z pierw­szych zakładów przemysłowych budowanych w ten sposób, który stał się nawet symbolem socjalistycznej industrializacji, była podkrakowska Nowa Huta. Wwyniku masowej industrializacji po kilku latach klasa robotnicza w Polsce nabrała nowego charakteru. Już w czasie II wojny światowej przymusowo wcielono do niej liczne grupy spośród innych warstw (wywłaszczeni, przesiedleni, pracownicy umysłowi, robotnicy przymusowi itd.), które osłabiły jej dawny trzon. Teraz zaś skład oso­bowy tej klasy zmienił się zasadniczo. W końcu większość robotników byli to przybysze ze wsi w pierwszym, potem zaś i w drugim pokoleniu. Udział robot­ników w społeczeństwie zwiększał się systematycznie, głównie kosztem ludności chłopskiej.

Część nowych robotników zamieszkała w miastach, powodując ich “ruraliza-cję" - przejściowo utrzymujący się ich wiejski społeczno-kulturowy charakter. Takie cechy wykazywały przede wszystkim nowo powstałe miasta przemysłowe czy nowe dzielnice (na przykład Nowa Huta). Nowe miasta rozwijały się bardzo szybko, również i po 1956 r. Ludność siedmiu miast zwiększyła się w latach 1960--1980 od pięciu do trzydziestu (!) razy. Były to: Jastrzębie-Zdrój, Wodzisław Ślą­ski, Polkowice, Lubin, Tarnobrzeg, Żary i Głogów. W innych siedemdziesięciu pięciu miastach ludność zwiększyła się w tym czasie o 100 do 500%. Natomiast małe miasta nie objęte industrializacją nie rozwijały się, a nawet liczba ich mie­szkańców spadała.

Drugim elementem przebudowy społecznej miała się stać - dzięki tworzeniu spółdzielni produkcyjnych - kolektywizacja rolnictwa. Do zakładania spółdzielni przystąpiono w 1949 r., a następnie zwiększano tempo tego procesu. Na wielką skalę stosowano praktykę zmuszania chłopów, aby wstępowali do gospodarstw kolektywnych. Skutki nie dały na siebie czekać. W 1951 r. nastąpiło załamanie produkcji rolnej, wystąpiły znaczne trudności zaopatrzeniowe, w miastach wpro­wadzono kartki żywnościowe. Na wsi zapanował terror, opornych chłopów szy­kanowano, aresztowano i poniewierano w UB. Powszechne stały się procesy i kary. Rolnicy ograniczali produkcję, by nie znaleźć, się w sztucznie stworzonej i obcej nawet polskiemu słownikowi kategorii “kułaków". Jednak obok gospodarzy szykanowanych, opierających się kolektywizacji, pojawiła się na wsi grupa akty­wistów partyjnych, młodzieży wiejskiej przyjętej do aparatu państwowego, a na-

689

wet partyjnego, do milicji i UB. Jedność wsi została mocno podważona. Trzeba też dodać, że nowi rolnicy, którzy otrzymali gospodarstwa z reformy rolnej lub ziemię poniemieckąz przydziału na Ziemiach Zachodnich, byli szczególnie podatni na naci­ski, tym bardziej że często brakowało im środków do produkcji rolnej i hodowlanej.

Tak jak Stalin w czasie kolektywizacji w latach trzydziestych, partia skrytyko­wała “przegięcia" w terenie (1951 -Gryfice, Drawsko), polegające na zmuszaniu chłopów do wstępowania do spółdzielni. Metody te wynikały jednak z instrukcji otrzymanych od tej samej partii przez lokalnych funkcjonariuszy. Sytuacji to nie poprawiało. Jednak wskutek oporu chłopów do 1955 r. udało się skolektywizo-wać najwyżej 10% rolnictwa chłopskiego, a i to nie wiadomo, ile w tych danych było fikcji. Rok 1956, w związku z kryzysem partii, stał się końcem przymusowej kolektywizacji. Partia wycofała się z niej i około 85% spółdzielni produkcyjnych na żądanie członków rozwiązano. Nieufność chłopów jednak pozostała - i nie bez przyczyny. Aż do lat osiemdziesiątych kierownictwo partii rozważało ewentualne sposoby “socjalistycznej przebudowy rolnictwa".

Z okresu ofensywy stalinizmu warstwa chłopska wyszła obronną ręką, lecz osłabiona i lokalnie wewnętrznie skontaktowana. Jednak w ciągu dwu-trzech lat wytwórczość rolna doszła do poziomu sprzed kolektywizacji, odrabiając straty z okresu stalinizmu.

Poza robotnikami i chłopami w strukturze społecznej ówczesnej Polski była jeszcze inteligencja (którąw terminologii partyjnej utożsamiano z pracownikami umysłowymi) oraz resztki sektora prywatnego. Inteligencja w ścisłym tego słowa znaczeniu została wtłoczona w ramy systemu stalinowskiego, w którym miała obsługiwać reżim i partię, a także uczestniczyć w pracy propagandowej i oświato­wej oraz w industrializacji. Inteligencję traktowano jako niżej stojącą od kadro­wych robotników, uważanych za podporę socjalną reżimu. Za tym szło utrzymy­wanie płac pracowników umysłowych, w tym wykwalifikowanych specjalistów, na poziomie niższym od robotniczego. W jeszcze większym stopniu dotyczyło to rzesz urzędniczo-handlowych, których liczba ogromnie wzrosła wraz z postępami biurokratyzacji i planowania. W sumie szeregi pracowników umysłowych zwięk­szyły się tak, że dorównywali liczebnością warstwie chłopskiej, a nawet ich liczba była w pewnych momentach wyższa.

Degradacja materialna nie dotyczyła jednak wyższych kadr, aparatu partyjne­go (i związanych z nim grup, na przykład aparatu związkowego, milicji, UB, woj­ska itd.) oraz uznanych przez partię intelektualistów i artystów, którym nawet stwo­rzono cieplarniane warunki.

Zasadąpostępowania wobec sektora prywatnego była ideologiczna “klasowa" podejrzliwość, zawiść wywoływana przez jego dochody oraz szykany policyjne i podatkowe, które powodowały ogromną w tym środowisku fluktuację.

Młodzież chłopska i robotnicza uzyskała szerokie możliwości nauki na pozio­mie średnim i wyższym, co traktowano instrumentalnie dla celów politycznych.

690

Sala wykładowa w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, październik 1945 r.

Mimo to liczne jej zastępy, częściowo zaangażowane w ruchu politycznym, czę­ściowo raczej apolityczne, przeszły do wyższej kategorii wykształcenia i pozycji społecznej. Trzeba ten fakt odnotować jako ważny w historii społecznej, gdyż odegrał wielką rolę w dalszej ewolucji społeczeństwa.

Struktury klasowo-warstwowe w okresie poststalinowskim

Po kryzysie 1956 r. rozpoczął się długi okres, w którym struktura społeczeń­stwa ukształtowana przez forsowną industrializację i klęskę kolektywizacji pozo­stawała w ogólnych zarysach taka sama. Następowały raczej powolne zmiany ilościowe. Okres ten trwał aż do 1989 r., a więc ponad trzydzieści lat. Przerywały go kryzysy i wielkie ruchy społeczne, które jednak zasadniczo struktury tej nie zmieniały. Po burzy społecznej i politycznej w 1956 r. i kilkuletnim okresie przy­wracania normalnego życia, zaburzonego przez ofensywę stalinizmu, zaczęto mówić o “małej stabilizacji". Nie trwała jednak ona zbyt długo ze względu na cykliczny charakter ewolucji systemu realnego socjalizmu w Polsce, którego głównym źródłem

691

był komunistyczny dogmat szybszego rozwoju przemysłu ciężkiego niż reszty go­spodarki, co wyrażało się w ogromnych inwestycjach, zmuszających większość ludności kraju do ograniczenia konsumpcji. To wywoływało protesty, prowadzące do zaburzeń i zmiany ekipy (1956 - powrót Gomułki, 1970 - początek rządów Gierka, 1980 - koniec rządów Gierka oraz dojście do władzy Jaruzelskiego). K-ażda kolejna ekipa po paru latach prowadzenia polityki w większym stopniu uwzględniającej konsumpcyjne potrzeby społeczeństwa rozpoczynała rozszerzone ponad wszelki rozsądek inwestycje przemysłowe (częściowo zresztą na potrzeby imperium sowieckiego), co powodowało opisane wyżej skutki, kryzys i...podobny ciąg dalszy.

W kilku słowach scharakteryzowane zostaną kierunki zmian poszczególnych warstw społecznych w ciągu tego stosunkowo długiego okresu. Zaczniemy od robotników, których liczba bardzo wzrosła. W latach sześćdziesiątych stali się największą liczebnie warstwą społeczeństwa, dystansując pod tym względem rol­ników. Apogeum stanu liczebnego oraz znaczenia społecznego i politycznego kla­sy robotniczej przypadło na okres bezpośrednio poprzedzający wydarzenia lat 1980-1981.Alę już uprzednio, wiatach 1956 (wydarzenia w Poznaniu), 1970 (wydarze-na na Wybrzeżu), 1976 (wydarzenia w Radomiu) decydujące znaczenie w prze­łomach politycznych i społecznych należało do robotników wielkich centrów prze­mysłowych. Wiązało się to z zasadniczymi przekształceniami struktury i charakte­ru klasy robotniczej. Budowa ogromnych kombinatów przemysłowych spowodo­wała, że robotnicy wielkiego przemysłu, którzy przed wojną stanowili niewielką mniejszość ogółu tej warstwy, teraz stali się większością, tym bardziej że polityka gospodarcza zmierzała do likwidacji i łączenia drobnych zakładów przemysłowych.

T a b e l a 24

Ludność czynna zawodowo według kategorii spoleczno-zawodowych w latach 1960-1982 (w %)

Kategorie czynnych zawodowo


1960


1970


1978


1982


Pracownicy umysłowi Robotnicy Rolnicy indywidualni Samodzielni poza rol­nictwem


18,2 33,8 44,0

4,0


22,5 41,2 33,7

3,1


27,9 45,6 23,7

2,8


23,3 43,5 26,7

6,5



692

W dalszym ciągu trwał dopływ ze wsi, który jednak słabł w związku z wydre-nowaniem zasobów siły roboczej i brakiem rąk do pracy w gospodarstwach rol­nych. Nadal charakterystycznym zjawiskiem były milionowe (1,5-2 min) zastępy “chłopów-robotników", dojeżdżających ze wsi do pracy w zakładach przemysło­wych. Nowi robotnicy stopniowo asymilowali się w miastach, stając się najlicz­niejszą częścią ich mieszkańców. Coraz większą część klasy robotniczej stanowi­ła młodzież, która ukończyła szkoły zawodowe. Poziom wykształcenia i kultury ludności robotniczej znacznie się podniósł. W coraz bardziej zacofanym technicz­nie polskim przemyśle wielką rolę odgrywała jednak ciężka praca ręczna, dlatego najbardziej brakowało niewykwalifikowanej siły roboczej, potrzebnej do prostych i ciężkich robót.

Wśród robotników szczególnie uprzywilejowani pod względem wynagrodzenia i różnych dodatkowych świadczeń byli górnicy i pracownicy przemysłu ciężkiego. Wynikało to zarówno z dogmatu o najważniejszej roli przemysłu ciężkiego, jak i ze względów praktycznych, bo opozycja tych grup robotniczych była dla każdej rzą­dzącej ekipy śmiertelnie groźna.

Dla starszego pokolenia robotniczego warunki mieszkania i pracy w mieście często już same przez się oznaczały awans, ale coraz lepiej wykształconej mło­dzieży robotniczej to nie wystarczało. Brakło dla niej perspektyw życiowych, moż­liwości zdobycia środków materialnych, szans na życie na wyższym poziomie i zmianę warunków bytu "oraz rodzaju pracy. Nawet w samej fabryce awans był trudny i zależał od “układów". Wykształcenie było bardziej dostępne, lecz okazało się, że nie przynosi polepszenia bytu. Zdarzało się, że robotnicy zarabiali więcej od inżynierów, toteż zainteresowanie studiami wśród młodych robotników w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych zmniejszyło się. Nie pomogły tak zwane punk­ty, które przy kwalifikowaniu na studia przydzielano kandydatom należącym (cza­sem tylko na papierze) do środowiska robotniczego czy chłopskiego. Nasiliły się natomiast, poczynając od drugiej połowy lat siedemdziesiątych, zjawiska demora­lizacji i degradacji społecznej w środowiskach robotniczych (przestępczość, alko­holizm, częste samobójstwa).

Z czasem zaczęto zwracać większą uwagę na coraz większe zagrożenie śro­dowiska naturalnego. Większość ośrodków przemysłowych, wśród których nie­chlubną palmę pierwszeństwa dzierżył Śląsk, stała się obszarami klęski ekologicz­nej. Niewiele czyniono, aby temu przeciwdziałać.

Tak przygotowany materiał wybuchł płomieniem w 1980 r., kiedy robotnicy byli główną siłą ruchu społecznego, który związał się z “Solidarnością". W ruchu tym brali udział liczni przedstawiciele inteligencji i pracowników umysłowych, którzy jednak nie wszędzie grali rolę przywódczą.

Warstwa inteligencji, rozumianej jako - w zasadzie - ludzie z wyższym wy­kształceniem, w ciągu dziesięcioleci, które tu omawiamy, ogromnie się rozszerzy­ła. W 1988 r. osoby z wyższym wykształceniem stanowiły już 6-7% całej ludno-

693

ści i około 10% pracowników najemnych. Była to więc już masa milionowa, której liczebność tak zasadniczo się zmieniła, że rzutowało to (negatywnie) na jej pozycję społeczną. Dyskutowano wiele w tym czasie i później o tym, czy istnieje jeszcze inteligencja w Polsce i czy odczuwa ona jakąś więź społeczną, stanowiącą podsta­wę istnienia tej warstwy. Wraz ze zwiększeniem się liczebności tej kategorii ludno­ści, łączącym się ze znaczną rozbudową szkolnictwa średniego i wyższego, roz­wojem administracji i wszelkiego rodzaju instytucji oraz z rewolucjąnaukowo-tech-niczną nastąpiła również zmiana proporcji, w jakich poszczególne środowiska spo­łeczne zasilały inteligencję. Masowo zaczęli do niej przenikać i wchodzić ludzie pochodzący ze środowisk robotniczego i chłopskiego. Po pewnym czasie “dawna" inteligencja i jej potomkowie znaleźli się w mniejszości. Wydaje się zresztą, że w znacznym stopniu “nowi" przejęli i obyczaje, i mentalność “starej" inteligencji. Jed­nocześnie sama rozbudowa liczebności tej kategorii oraz postępująca specjalizacja zawodowa wytworzyły odrębne i tylko sporadycznie kontaktujące się ze sobą środowiska inteligencji, które raczej funkcjonowały w obrębie swych grup zawo-dowo-branżowych.

Tu dotykamy istotnej cechy struktury społecznej tych czasów. Środowiska bran­żowe, skupione wokół scentralizowanej struktury przemysłu, resortów, wielkich przedsiębiorstw (takich jak kolej), połączone podobnymi warunkami pracy, specy­fiką potrzeb oraz często przywilejów, odgrywały w tym ustroju i społeczeństwie co najmniej tak doniosłą rolę, jak podziały społeczne na klasy czy warstwy. Zwła­szcza na co dzień rola podziałów branżowych wydawała się ważniejsza.

Inteligencjajako warstwa społeczna była zawsze wymieniana w języku oficjal­nym oraz częściowo również w naukowym opisie społeczeństwa jako jedna z jego głównych części składowych i w jakimś sensie kategoria ta nadal istniała. Pytanie tylko, jaką rolę społeczną odgrywała. Na co dzień wyróżniały się rozbudowane liczebnie i organizacyjnie kręgi intelektualne. Intelektualiści mieli wielkie możliwo­ści pracy dzięki rozwojowi szkolnictwa, czytelnictwa, wszelkiego rodzaju instytucji kulturalnych - od domów kultury na wsi do wielkich muzeów, filharmonii, radia i tele-wizji. Stanowili teraz swoistą arystokraci ę społeczeństwa polskiego, o którą rządząca partia dbała i starała się zaprząc do swego rydwanu. Znajdowała zawsze sporo twórców, którzy ze względów ideowych lub życiowych godzili się na taką rolę. Środowiska intelektualne były jednak w większości wrażliwe na to, czego właśnie ten system dać nie mógł: na swobodę twórczości, poglądów i sposobu życia. Stąd konflikty między władzą a intelektualistami, które - gdy minęło zastraszenie czasów stalinizmu - zaczęły się prawie natychmiast po przełomie 1956 r.: zamknięcie pisma “Po prostu" (l 957), “List 34" (intelektualistów) do władz z protestem przeciw cenzu­rze i polityce kulturalnej (1964), wydarzenia roku 1968. Od połowy lat siedemdzie­siątych nastroje opozycyjne w tej grupie stawały się powszechne i wzięła ona udział w ruchu “Solidarności" oraz w dalszych działaniach przeciwko PRL, w których jej pomoc miała duże znaczenie moralne, propagandowe i organizacyjne.

694

Inteligencja prawie w całości była zatrudniona w sektorze państwowym. Wolne zawody zostały wtłoczone w ramy instytucji pod kontrolą państwową (na przykład adwokaci do “zespołów adwokackich", lekarze do państwowej służby zdrowia, notariusze do państwowych biur notarialnych itd.). Upośledzenie większości krę­gów inteligenckich pod względem wynagrodzenia w porównaniu z innymi grupami zawodowymi występowało nadal, podobnie jak i uprzywilejowanie pod tym wzglę­dem wybranych grup bliskich aparatowi partyjnemu (i tak zwanej nomenklaturze), które mogły otrzymać różne dodatkowe świadczenia w naturze. Był to niewątpli­wie czynnik sprzyjający korupcji (na przykład talony na samochody, inaczej niedo­stępne). Innym czynnikiem zróżnicowania materialnego były kontakty z Zacho­dem, pomoc rodzin i subwencje oraz stypendia instytucji zachodnioeuropejskich i amerykańskich, a także praca na Zachodzie i związana z tym emigracja zarobko­wa, która nie ograniczała się zresztą do inteligencji. Zjawiska te rozszerzały się w miarę rozkładu polskiej gospodarki i coraz bardziej absurdalnie wysokiego kursu walut zachodnich w Polsce (chodzi oczywiście o kurs czamorynkowy).

Upośledzenie materialne inteligencja dzieliła z całą warstwą pracowników umysłowych, bo prawie cała miała status pracowników umysłowych. Poza nią do kategorii pracowników umysłowych należały rzesze urzędników i pracowników handlowych, w dużym stopniu sfeminizowane. Kategoria ta prawie w całości, w wyższym stopniu niż inteligencja, pochodziła z warstw ludowych. Odrębność tej licznej grupy od inteligencji w świadomości społecznej potwierdzały badania so­cjologiczne. Wykazywały one jednak także fakt, że w przenoszeniu i upowszech­nianiu w społeczeństwie pewnych wartości kultury, mód, pojęć i nawyków war­stwa ta pełniła rolę łączącą inteligencję z innymi grupami ludności.

Trzecią wielką warstwą społeczną tych czasów byli chłopi, których odsetek w społeczeństwie znacznie się obniżył, ale do końca PRL nie spadł w zasadzie poni­żej 1/4 ludności. W ówczesnych warunkach, przy istnieniu licznej kategorii chłopów-robotników, ścisłe określenie granic warstwy chłopskiej było trudne. W każ­dym razie gospodarstwa rolne dawały jeśli nie całkowite utrzymanie, to przynaj­mniej mieszkania jednej trzeciej społeczeństwa. Dawały też ogromną większość produktów rolnych, głównie dla wyżywienia ludności.

Warstwa chłopska po doświadczeniach lat stalinizmu mogła powrócić do nor­malnego życia. W ciągu tego trzydziestolecia wygląd wsi bardzo się zmienił. Po­stęp cywilizacyjny przenikał na wieś przez cały omawiany okres i poziom życia ludności rolniczej znacznie się podniósł. Od lat siedemdziesiątych władze zabiega­ły o podniesienie plonów i zbiorów, promując - obok PGR - wyspecjalizowane gospodarstwa farmerskie. Jednak los drobnego rolnictwa nie był jasny. Na po­czątku rządów Gomułki, po przełomie 1956 r. i rezygnacji z przymusowej kolek­tywizacji, podjęto kroki dla gospodarczego umocnienia rolnictwa. Przez trzydzieści lat rozmyślano jednak i dyskutowano w kierownictwie PZPR nad tym, jak bezbo­leśnie zlikwidować drobne gospodarstwa i przejść do “rolnictwa socjalistycznego".

695

Władze nie zarzuciły nigdy myśli o “socjalistycznej przebudowie" wsi, lecz nie odważały się już na frontalny atak i proklamowanie kolektywizacji. Zaniechały prób “walki klasowej", lecz od czasu do czasu dokonywały posunięć niepokoją­cych chłopów. Przede wszystkim jeszcze przez kilkanaście lat po 1956 r. utrzy­mywały - zredukowane jednak - dostawy obowiązkowe, ograbiające chłopską gospodarkę. Ze spółdzielni i kółek rolniczych usiłowały uczynić “dźwignie uspo­łecznienia", próbując w ten sposób stworzyć struktury stanowiące namiastkę, a może i przedsionek gospodarstw kolektywnych. Przepisy prawne nie dawały chło­pom całkowitej pewności posiadania, utrudniano przekazywanie ziemi spadkobier­com, starano się przejmować ją na rzecz państwa. Państwo mogło teraz przejmo­wać grunty zaniedbane rolniczo. Uzyskaną ziemię przekazywano głównie pań­stwowym gospodarstwom rolnym, spółdzielniom produkcyjnym i kółkom rolniczym, a prywatnym rolnikom starano sięjątylko wydzierżawiać. W późniejszym okresie (po 1968 r.) wprowadzenie systemu emerytur dla chłopów służyło także przejmowa­niu gospodarstw “za rentę". W rezultacie areał pozostający we władaniu chłopów znacznie się zmniejszył. W ciągu dziesięciu lat (1970-1980) obszar ziemi chłop­skiej skurczył się z 83 do 75% całego areału. Dopiero w latach 1980-1981 chłopi otrzymali prawne gwarancje posiadania ziemi.

Forsowna industrializacja początkowo przejmowała nadwyżkę siły roboczej z rolnictwa, a potem drenowała drobne rolnictwo do granic możliwości. Nie mogło ono zmniejszyć zapotrzebowania na siłę roboczą dzięki dostatecznie szybkiej me­chanizacji, gdyż władze ją hamowały. Intensywnie mechanizowano tylko sektor państwowy. Przełom nastąpił dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych, gdy me­chanizacja prywatnych gospodarstw została przyspieszona. Trzon ludności wiej­skiej, czyli grupa zajmująca się wyłącznie rolnictwem, składał się głównie z ludzi starszych i starych. Z drugiej strony milionowa masa chłopów-robotników, z tru­dem wykonująca podwójne obowiązki, stanowiła jednak pewien pomost mocniej łączący wieś z miastem i cywilizacją miejską. Około 1970 r. z 3,4 mln gospo­darstw indywidualnych tylko około l ,3 mln utrzymywało się wyłącznie z rolnictwa, a reszta miała także dochody z pracy najemnej swych właścicieli i ich rodzin poza rolnictwem. Z 13,6 mln ludności zamieszkałej w gospodarstwach rolnych aż 65% utrzymywało się ze źródeł mieszanych (praca poza gospodarstwem i w gospodar­stwie), a tylko 35% wyłącznie z własnej produkcji rolnej. Nie trzeba dodawać, że już wówczas mieliśmy do czynienia z warstwą chłopską w znaczeniu całkiem innym niż dawniej. Teraz składała się ona z ludzi, którzy w przeszłości należeli do “stanu chłopskiego", ale obecnie nie musieli już koniecznie zajmować się tradycyj­nymi zajęciami chłopskimi. Wewnętrzne struktury i zróżnicowanie warstwy chłops­kiej układały się teraz według wielu różnych kryteriów, a nie tylko liczby posiada­nych hektarów.

Ogólna cecha gospodarki socjalistycznej - braki w zaopatrzeniu - czyniła z gospodarowania oraz budownictwa mieszkalnego i gospodarczego prawdziwą ge-

696

hennę. Przez dziesięciolecia wieś gromadziła jednak nadludzkim wysiłkiem i róż­nymi, nie zawsze legalnymi sposobami, potrzebne narzędzia i materiały, budulec, urządzenia instalacyjne oraz wyposażenie mieszkań wiejskich. Patrząc na obecny zewnętrzny wygląd domów i zabudowań wiejskich, trzeba pamiętać,że materia­łów budowlanych brakowało i trzeba było starać się o przydział, że oczekujący na możliwość zakupu zapisywali się na “listy społeczne" i stali w kolejkach, a wszy­stko podszyte było kombinacjami i łapownictwem. Była to nieodłączna część skła­dowa ówczesnego klimatu społecznego na wsi (i nie tylko na wsi).

Ludność chłopska pod względem społeczno-politycznym była bardziej bierna niż miasto. Jej życie ideowe, poza fasadowym funkcjonowaniem instytucji partyj-no-politycznych, często ogniskowało się wokół parafii. Kryzys gospodarczy, który najwcześniej dotknął przemysł, spowodował już w latach siedemdziesiątych zaha­mowanie odpływu ludzi z rolnictwa do przemysłu, a potem zwiększenie liczby osób pracujących w prywatnym rolnictwie i podniesienie się nawet odsetka tej grupy wśród całej pracującej ludności kraju. Zawód rolnika stał się nieco bardziej atrak­cyjny. Wśród trudności, przeszkód, zmian polityki rolnej, eksperymentów społecz­nych, wstrząsów politycznych i społecznych o charakterze rewolucyjnym - na wsi polskiej torowały sobie drogę zmiany modernizacyjne.

Do kompletu znaczących środowisk społecznych pozostały nam dwie: prywat­na inicjatywa i nomenklatura. Pierwsza z tych grup, to pozostałości dawnego, bujnie rozwijającego się po zakończeniu wojny sektora prywatnego, głównie o charakterze drobnomieszczańskim. Pewna część tego sektora, choć w zmienio­nym składzie osobowym, uchowała się przez okres stalinowski i nieco rozwinęła w następnych latach. Sektor prywatny poza rolnictwem stanowił niewielką część gospodarki i zatrudniał około 3-4% pracujących - włączając w to i właścicieli, i pracowników najemnych. Większość tego sektora przypadała na rzemiosło i drob­ny przemysł, mniejszość na handel, przy czym właściciele i ich pracujące rodziny liczebnie przeważali nad pracownikami. Należeli do niego także właściciele wiel­kich gospodarstw ogrodniczych i sadowniczych. Część tego środowiska należała do najbogatszych ludzi w ówczesnej Polsce. Sektor prywatny mógł funkcjonować w ówczesnych warunkach tylko pod warunkiem zachowania poprawnych stosun­ków z władzami. Toteż żyjąc jakby w porach społeczeństwa socjalistycznego, nie stanowił wcale zaczynu zmian gospodarczych, nie mówiąc już o politycznych. Prze­ciwnie, był jakby uzupełnieniem tego społeczeństwa. Przedstawicielom prywatnej inicjatywy zazdroszczono zamożności, lecz w hierarchii prestiżu nie stali wysoko.

Sytuacja sektora prywatnego zaczęła się zmieniać wraz z jego gwałtownym wzrostem w latach osiemdziesiątych, zwiastującym nie tylko zmiany polityki go­spodarczej, lecz także zmiany nastawienia społeczeństwa wobec inicjatywy pry­watnej. W 1989 r. angażował on poza rolnictwem prawie 9% pracujących i re­prezentował już dość istotną część gospodarki oraz społeczeństwa. Zapowiadało to zmiany, które nastąpiły po 1989 r.

697

Warstwa rządząca - nomenklatura. Gdy rozważa się zagadnienie struktury społecznej, niepodobna pominąć kwestii związanych z wyodrębnieniem się pewnej sfery czy może nawet warstwy skupionej wokół aparatu władzy. Jest to zjawisko normalne w każdym społeczeństwie państwowym, ale w systemie dyktatury czy autorytaryzmu trwającym wiele dziesięcioleci, opartym na swoistej, jednej ideolo­gii, która uzasadnia panowanie, taka warstwa w sposób nieunikniony zamyka się, obrasta w przywileje, które nieraz stają się dziedziczne. Tak było i w Polsce. Ta quasi-warstwa, złożona z funkcjonariuszy różnych aparatów władzy: partyjnego, administracyjnego, wojskowego, policyjnego, gospodarczego, propagandowego, nawet naukowego, w znacznej mierze pochodziła z warstw ludowych, lecz z upły­wem czasu stylem życia coraz bardziej naśladowała inteligencję, do której w ja­kimś stopniu należała. Stanowiska w aparacie władzy, w najszerszym tego słowa znaczeniu, zajmowali przecież, zwłaszcza z upływem lat, prawie wyłącznie ludzie mający za sobą wykształcenie w szkołach wyższych lub zbliżone do tego przygo­towanie, sama zaś ich działalność polegała na czynnościach określanych jako pra­ca umysłowa - najczęściej wykwalifikowana. Ludzie ci i ich rodziny, jeśli nie nale­żeli do grup wyodrębnionych i mających ograniczone kontakty zewnętrzne (aparat partyjny, UB), najczęściej obracali się w środowisku inteligenckim lub na jego obrze­żach. Do tego środowiska z reguły też ciążyły ich dzieci.

Określenie granic tej kategorii jest trudne, gdyż składała się z kolejnych szcze­bli i różnych środowisk władzy, której jakieś odbłyski sięgały nawet skromnego sekretarza organizacji partyjnej w małym zakładzie, gminie czy instytucie uczel­nianym. Trudno nawet określić stosunek tej warstwy rządzącej do tego, co określa się popularnym słowem “nomenklatura". Nie ulega wątpliwości, że “nomenklatura", czyli krąg ludzi rekomendowanych na swe stanowiska przez instancje partyjne, stanowiła trzon tej warstwy, lecz nie wyczerpywała jej zasięgu. Jeśli weźmiemy pod uwagę “aktyw", do którego na różnych szczeblach należeli członkowie władz partyjnych i instancji kierowniczych wszelkich możliwych instytucji, to widzimy tu kategorię pośrednią między aparatem, nomenklaturą a członkami partii i - szerzej - zwolennikami istniejącej władzy i systemu. Jak widać, precyzyjne przedstawie­nie struktur władzy w systemie komunistycznym i określenie ich bazy społecznej nie jest zadaniem łatwym.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY

Zależności-dystanse-hierarchie

Wiele spraw związanych z tym problemem poruszono już wyżej, między innymi w związku ze strukturą społeczną. System faktycznie (choć nie formalnie) mono-partyjny rodził z natury rzeczy hierarchię, dominację i zależność, które chciał utrwalić w polskim społeczeństwie. Jednak- i to stanowiło jego słabość - istniały także hierarchie oraz autorytety niezależne od niego i nie udało się ich wykorzenić. A to w przyszłości zdecydowało o jego klęsce.

W początkach Polski Ludowej hierarchia i system wartości propagowane (nie­zbyt jeszcze otwarcie) przez decydującą siłę systemu - PPR - stanowiły raczej wyspę otoczoną przez obce i przeważnie niechętne społeczeństwo. Już środowi­sko wytworzone wokół szybko rosnącej Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS), która miała znaczne wpływy wśród robotników i inteligencji, wykazywało wyraźną odręb­ność i nieufność mimo Jednolitego frontu" obu partii. Wielkie znaczenie miały ośrodki opromienione legendą niedawnej konspiracji w kraju (AK) i dyktowana przez nie hierarchia. Innym ośrodkiem był Kościół katolicki i szerokie koła z nim związane z różnych warstw społecznych - z inteligencjąkatolicką włącznie. Wre­szcie koła intelektualne i część inteligencji pozostająca pod ich bezpośrednim wpły­wem tworzyły j eszcze j edno niezależne środowisko.

W okresie ofensywy stalinizmu wszystkie środowiska poza partią (teraz już PZPR) musiały przycichnąć, a część ich zwolenników została zneutralizowana bądź sama przeszła do obozu popierającego nowy system. Za to wraz z kryzysem lat 1955-1956 w samym obozie rządzącym powstały środowiska niezadowolone, gotowe podważyć przynajmniej część komunistycznych dogmatów i autorytet gło­szących je przywódców. Taka sytuacja uległa przedłużeniu na kilkadziesiąt na­stępnych lat, z tym że atrakcyjność systemu coraz bardziej blakła, a ośrodki od niego niezależne zdobywały popularność w społeczeństwie, co ostatecznie nastą­piło w latach osiemdziesiątych. Póki jednak utrzymywał się stary system społecz-no-polityczny, hierarchia urzędowa miała zewnętrzną, jakby optyczną przewagę. Wpływało to także na świadomość szerokich warstw społeczeństwa, których opi­nię w większej czy mniejszej mierze kształtowały szkoła i środki masowego prze-

699

kazu -jedno i drugie pozostające pod kontrola, partii. Ale wszystkie wymienione wyżej niezależne siły społeczne: środowiska kombatanckie. Kościół oraz koła katolickie, środowisko intelektualne i krytycznie nastawione żywioły wewnątrz partii - funkcjonowały przez cały czas istnienia Polski Ludowej.

Występowały wówczas oczywiście dystanse społeczne wynikające ze struk­tury klasowo-warstwowej. Ich głębokość jednak osłabła. Wynikało to ze “spła­szczenia" hierarchii społecznej wskutek likwidacji klas posiadających i powstania elity politycznej pochodzenia ludowego. Sprzyjała temu względna degradacja inteli­gencji w stosunku do reszty społeczeństwa w wynagrodzeniach i warunkach ży­ciowych przy jednoczesnym awansie cywilizacyjnym szerokich rzesz ludności miej­skiej i wiej skiej. Spłaszczeniu uległa także drabina poważania i zarobków wewnątrz klasy robotniczej, wzrosły natomiast różnice między “branżami". Podobnie czę­ściowo stracił znaczenie podział na klasy zamożnościw strukturze warstwy chłop­skiej. W całym społeczeństwie dystanse wynikające z zamożności, pozycji zawodo­wej, wykształcenia i poziomu kulturalnego stały się niezależne od siebie. Kto inny znajdował się na czele tabeli szacunku, kto inny dominował pod względem docho­dów i zamożności, kto inny wreszcie był w ówczesnym systemie najbardziej uprzy­wilejowany itd. Trudno dopatrzeć się istnienia jakiejś jednej hierarchii, która integrowałaby te różne układy - takiej, jaką przed II wojną światową stanowiła struktura klas i warstw społecznych. Te ostatnie struktury istniały, ale nie odgry­wały już tak istotnej roli w uwarstwieniu społeczeństwa.

Urbanizacja kraju w nowy sposób postawiła problem dystansów między wsią a miastem. Wieś zawitała do miasta w osobach nowych robotników, którzy wkrót­ce wyrażali się z przekąsem o “wsiokach", lecz i miasto wpływało na wieś po­przez chłopów-robotników i nowinki techniczne oraz cywilizacyjne. W każdym razie dystanse miasto-wieś stały się może mniej widoczne, ale zarazem bardziej odczuwane przez ludność wiejską, aspirującą do takiego samego poziomu życia jak mieszkańcy miast.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY

Małe gmpy i więzi lokalne. Rodzina

Więzi lokalne i regionalne

Wydarzenia wojenne, dobrowolne i przymusowe migracje w czasie wojny i po wojnie oraz zmiany granic Polski spowodowały przemieszanie ludności i rozbicie części więzi lokalnych. Wszędzie pojawiło się wielu nowych mieszkańców, którzy musieli dopiero asymilować się w nowych środowiskach. Szczególna sytuacja powstała na przyłączonych do Polski ziemiach zachodnich i północnych, gdzie z osadników z centralnej części kraju, przesiedleńców z ZSRR (zwanych w ówcze­snej terminologii repatriantami) oraz z tak zwanej ludności autochtonicznej miało powstać nowe polskie społeczeństwo na szczeblu regionalnym i lokalnym. Proces ten, z socjologicznego i historycznego punktu widzenia bardzo ciekawy, odbywał się wśród oczywistych trudności. Należały do nich konflikty kulturowe, obawa przed utratą ziem zachodnich w związku z wypowiedziami zachodnich mężów stanu, kwestionujących władzę Polski na tych terenach, niechęć znacznej części ludności autochtonicznej do Polski w następstwie bezprawia, szykan, prześlado­wań itd. Z czasem nowe pokolenie przezwyciężyło znacznączęść tych podziałów, a zmiana sytuacji międzynarodowej przyniosła gwarancję przynależności tych ziem do Polski (zwłaszcza układ polsko-niemiecki z 1970 r.).

Masowe migracje związane z industrializacją kraj u i osiedlaniem się nowych robotników w miastach przyniosły kolejne osłabienie i przekształcenie więzi lokal­nych. Wszystkie te procesy doprowadziły do wzmocnienia wspólnoty ogólnonaro­dowej przy pewnym osłabieniu więzi lokalnych. Do tego przyczyniła się też centrali­zacja władzy i likwidacja samorządu terytorialnego oraz swobody zrzeszania się -także na szczeblu lokalnym. Późniejsza stabilizacja ludności przyczyniła się do czę­ściowego odtworzenia więzi lokalnych.

W wielu wypadkach również ogniwa lokalne organizacji masowych, młodzie­żowych, oświatowych i innych - niekiedy nawet politycznych - pełniły rolę ośrod-

701

ków organizujących lokalne społeczności. Wokół nich tworzyły się różnorakie więzi lokalne. Oczywiście taką rolę spełniały także parafie i inne placówki wyznaniowe. Wokół niektórych organizacji tworzyły się także więzi ponadlokalne, jak w wypad­ku organizacji sportowych, wielu stowarzyszeń zawodowych, naukowych itd. Trze­ba tu podkreślić ogromną rolę Kościoła katolickiego, mającego znaczną swobodę działania nie tylko na szczeblu lokalnym, lecz i na ogólnokrajowym i tworzącego -rzecz niespotykana w krajach komunistycznych - potężną strukturę niezależną od władz.

W ciągu kilku dziesięcioleci, które tu omawiamy, zmienił się skład ludności miast, przede wszystkim wskutek migracji, a w pewnym stopniu także dzięki no­wemu budownictwu mieszkaniowemu i polityce urbanizacyjnej oraz wchłanianiu przez większe miasta przedmieść i okolicznych osiedli. Wspomniano tu już o “ruraliza-cji" miast wskutek napływu elementu wiejskiego, który wniósł do nich swoiście przetworzone elementy właściwej sobie kultury. Nie trzeba zapominać o drugiej stronie tego procesu, a mianowicie o tym, że rzesze ludności przybyłej ze wsi po raz pierwszy zamieszkały, jeśli nie zaraz po przybyciu, to po pewnym czasie, w warunkach miejskiego standardu, a nawet komfortu (rozumiemy całą względność tego ostatniego terminu!). Oczywiście fakt,ten miał wielki wpływ na ludność wiej­ską pozostałą na wsi, zbliżając jądo wzorów, które stały się teraz codziennościąjej krewnych i przyjaciół osiadłych w mieście.

Polityka władz, które sterowały m.in. nowym budownictwem mieszkaniowym, zmierzała do zatarcia różnic klasowych między poszczególnymi dzielnicami miast i w dużym stopniu cel ten osiągnięto. Dotyczyło to zwłaszcza miast dużych, w których zbudowano nowe zakłady pracy. Te miasta rosły najszybciej i oczywiście w takim samym tempie zmieniał się też ich charakter. Zacierając różnice społeczne między dzielnicami, zniszczono przy okazji część istniejących tam więzi lokalnych.

Polityka władz odegrała poważną rolę również w odniesieniu do więzi regional­nych. Pomijając już tworzenie nowych ośrodków przemysłowych, które zmieniały charakter całych regionów kraju (dla przykładu wystarczy przypomnieć Nową Hutę), trzeba podkreślić znaczenie reformy administracyjnej za czasów Gierka. Utworzenie w 1975 r. czterdziestu dziewięciu województw w miejsce siedemna­stu spowodowało w wielu wypadkach powstanie nowych i autentycznych regio­nów o wyraźnej więzi, w innych znów nie zdało egzaminu.

Rodzina

W kilkudziesięcioletnim okresie Polski Ludowej szczególną rolę odgrywało ży­cie rodzinne. Sama rodzina przeszła ewolucję nieco odmiennąw różnych środowi­skach - w kierunku pewnej modernizacji stosunków wewnątrzrodzinnych, zwią-

702

zanej z coraz szerszym zatrudnieniem kobiet poza domem, przeobrażeniami statu­su dziecka w rodzinie i młodzieży w społeczeństwie. Trudności mieszkaniowe i zaopatrzeniowe organicznie wbudowane w realny socjalizm wywarły głęboki ne­gatywny wpływ na życie rodzinne, odczuwany - mimo pewnej poprawy - coraz silniej szczególnie w związku z coraz szerszą konfrontacjąz zagranicznymi wzora­mi życia jednostki i rodziny. Te ostatnie decydowały o wzorach mieszkania, ubra­nia, spędzania wolnego czasu, o aspiracjach i potrzebach, lecz nie zmieniły konser­watywnego nieco charakteru przeciętnej rodziny. W wielu rodzinach trzymano się jeśli nie zasad patriarchalnych, to przynajmniej wynikających z nich pewnych form obyczajowych w odniesieniu do roli ojca, matki, dzieci. Sprzyjała temu wspomnia­na wyżej ruralizacja miast, ponieważ tradycyjne formy życia rodzinnego w szer­szym zakresie utrzymywały się na wsi.

Rodzina funkcjonowała w sytuacji wytworzonej przez dążenie partii i państwa do poddania swej kontroli całego życia społecznego. Wiele funkcji, które w kra­jach demokratycznych spełniane są przede wszystkim we wszelkiego typu organiza­cjach społecznych, wykonywano w ramach rodziny i sąsiedztwa. Zwłaszcza po okre­sie stalinizmu, który potrafił wedrzeć się i do życia rodzinnego, rodzina stała się azylem. dla jednostki, gdyż poza jej obrębem natrafiało się" zaraz na instytucje kontrolowane przez państwo. Stąd też mocno rozwinięta solidarność rodzinna i krewniacza.

Jednocześnie rodzina stawała się coraz mniej liczna. Był to skutek “przejścia demograficznego", które ograniczyło do minimum płodność, liczbę zawieranych małżeństw i częściowo także śmiertelność ludności. Młode generacje były teraz mniej liczne niż dawniej. Ale ich następstwo miało kolosalny wpływ na historię społeczną! polityczną kraju. Doniosłe przełomy miały miejsce najczęściej w związku z dojściem do głosu kolejnych pokoleń. Można tu wskazać przykładowo na rok 1968 albo na lata 1980-1981.

W porównaniu z okresem przedwojennym znacznie zmieniła się sytuacja ko­biet. W pewnym zakresie posuwał się naprzód proces, który określano dawniej jako emancypację kobiet: dopuszczano je teraz do wielu dotąd dla nich niedostęp­nych stanowisk i zawodów w służbie państwowej, wymiarze sprawiedliwości, szkol­nictwie, niekiedy w gospodarce. Przede wszystkim jednak w znacznie wyższym niż dotychczas stopniu sięgnięto do zasobów kobiecej siły roboczej. Odsetek ko­biet wśród zatrudnionych to bodaj jedyny wskaźnik statystyczny, który od końca II wojny światowej aż do naszych czasów niezmiennie pnie się w górę. Gdy na początku kobiety stanowiły 30% zatrudnionych, to w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ich udział sięgał niemal połowy (46-47%). Nastąpiła femini-zacja niektórych zawodów, zwłaszcza usługowych w szerokim znaczeniu tego słowa. Przewagę liczebnąmiały kobiety w placówkach oświatowych, służbie zdro­wia, handlu i usługach oraz finansach. Od początku forsownej industrializacji za­trudniano coraz więcej kobiet w przemyśle, w tym także przy pracach, których przed wojną nie wykonywały.

703

Trzeba pamiętać, ze ten przyrost liczby zatrudnionych kobiet odbywał się w warunkach skrajnie dezorganizujących życie rodzinne: brak mieszkań i złe na ogół zaopatrzenie, co przekładało się na uciążliwe dojazdy do pracy (w tym ze wsi), życie w hotelach robotniczych, godziny poświęcone na wystawanie w kolejkach.

Oficjalna teoria stawiała na emancypację kobiet jako element demokracji spo­łecznej. Rzeczywista sytuacja kobiet w Polsce Ludowej była mieszaniną zjawisk sprzyjających emancypacji oraz posunięć mających rzeczywiście ułatwić życie kobietom pracującym (przedszkola, żłobki, opieka lekarska nad dziećmi) - z kon­serwatyzmem w praktyce, nikłym lub żadnym udziałem kobiet w pracy na stano­wiskach kierowniczych - nie tylko na najwyższym szczeblu, ale i na niższych - ze zgodą na model rodziny bliski zarówno konserwatywnym obyczajowo działaczom partyjnym, jak i kołom kościelnym. Zrzucał on na kobiety prawie cały trudny do udźwignięcia w ówczesnych warunkach ciężar prowadzenia domu i wychowania dzieci. Zarazem jednak rozszerzały się partnerskie stosunki w małżeństwach, wyrażające się w bardziej sprawiedliwym podziale obowiązków w domu i rodzi-nie.Wpływ na to miał choćby sam proces emancypacji kobiet, a także demokraty­czne wzory społeczne, pochodzące częściowo z zagranicy. Był to jednak proces bardzo powolny.

Feminizacja niektórych wymienionych grup zawodowych nie była wyrazem emancypacji, lecz raczej degradacji niektórych zawodów, w których utrzymywano szczególnie niskie płace. Światowe trendy w zakresie praw i społecznych możli­wości kobiet docierały do Polski z opóźnieniem i przebijały się tu z trudem, nie znajdując szerszego poparcia zarówno ze strony partii, jak i sił opozycyjnych (na przykład Kościoła katolickiego).

W ciągu bez mała półwiecza społeczeństwo przyzwyczaiło się jednak do szer­szego niż dawniej zatrudniania kobiet i do - nie zawsze przestrzeganej - zasady równouprawnienia ich w życiu zawodowym i społecznym. W planach rodziców i samych zainteresowanych punktem wyjścia kariery życiowej kobiet stawała się praca zawodowa. Badania Instytutu Gospodarstwa Społecznego z lat sześćdzie­siątych i siedemdziesiątych wykazały, że wśród zatrudnionych mężatek - a więc kobiet obciążonych rodzinąi domem -jedynie 40% pracowało tylko z konieczno­ści materialnej. 60% badanych kobiet wymieniało również (w tym 10% wyłącz­nie) motywy niematerialne, jak zadowolenie z pracy, samorealizację, pozycję spo­łeczną i zainteresowania zawodowe. Podobne badania z końca lat osiemdziesią­tych dały analogiczne wyniki.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY

Dobra społeczne

Wolność

Termin dobra społeczne, który pojawia się we wszystkich częściach tego tomu jako tytuł jednego z rozdziałów, zgodnie z wyjaśnieniem zawartym we Wstę­pie przedstawia zbiorowy dorobek społeczeństwa. Taka definicja jest identyczna z jednym z najbardziej popularnych znaczeń terminu kultura. Do kultury społecznej wchodzą zarówno dobra materialne, jak i duchowe. Nikogo nie może zdziwić, jeśli na czele wartości duchowych powojennego społeczeństwa na plan pierwszy wy­suniemy wolność indywidualną i zbiorową. To bowiem, poza samą uratowaną egzystencją, stanowić miało różnicę między czasami niewoli i swobody. Niewola okresu wojny i okupacji była zarówno niewolą narodu, społeczeństwa, jak i jedno­stki. Wyzwolenie od okupacji niemieckiej wywołało spontaniczne objawy radości i triumfu, które zostały jednak szybko przyćmione przez dalsze wydarzenia. W każ­dym razie przeciętny Polak, jeśli żył i był w kraju, wrócił tam, skąd go Niemcy wysiedlili, i starał się zająć pozycję społeczną, którą utracił. Mógł teraz manifesto­wać swą narodowość, uczyć dzieci w polskiej szkole i na ogół żyć bezpiecznie -ale nie wtedy, jeśli należał do organizacji wojskowej lub politycznej związanej z orientacją niekomunistyczną. Znaczna - i to najaktywniejsza - część społeczeń­stwa nadal oczekiwała na odzyskanie wolności.

Innego rodzaju wolność stała się udziałem członków nielicznej przed wojnąi w czasie wojny konspiracji komunistycznej, a zwłaszcza o wiele liczniejszych rzesz młodzieży wiejskiej czy robotniczej, która awansowała dzięki pracy w milicji czy aparacie politycznym oraz skierowaniu na studia czy przeszkolenie. Była to wol­ność od dotychczasowych więzi w obrębie gromady czy środowiska fabrycznego. Jeszcze inna wolność otworzyła się przed grupami skazanymi przez okupanta na śmierć. Dotyczyło to zwłaszcza Żydów i ludzi pochodzenia żydowskiego. Była to wolność od bezpośredniej zagłady, osłabiona jednak przez pogromy i pojedyncze mordy dokonywane przez prawicowe bojówki lub grupy na pół bandyckie.

705

Wkrótce jednak sytuacja zaczęła się komplikować. W związku z “budową so­cjalizmu" połączoną z sowietyzacją, to jest przebudową państwa i społeczeństwa na modłę sowiecką, zlikwidowano te resztki samodzielnego życia zbiorowego (orga­nizacje, stowarzyszenia, samorządy), które się zachowały do lat 1947-1949, i przystąpiono do całkowitego poddania jednostki systemowi i jego instytucjom. “Wolność to uświadomiona konieczność" głosiła (zwulgaryzowana w literaturze marksistowskiej) formuła Hegla, a tę konieczność narzucała partia i jej państwo. Tak skończyć się miała indywidualna i zbiorowa wolność społeczeństwa polskiego.

Tak się jednak nie stało, bo komunizm w Polsce był słaby, a jego ofensywa trwała krótko. Od przełomu październikowego w 1956 r. terror w zasadzie ustał i w życie jednostki oraz rodziny zbytnio się nie wtrącano. Natomiast wolność zbio­rowa pozostała skrępowana i pozbawiona swych instytucji. Osłabienie reżimu po­zwoliło na stopniowe odtwarzanie form ekspresji zbiorowej, czego wyrazem były organizacje polityczne, życie umysłowe, artystyczne i wydawnictwa tak zwanego

Wiec studentów przed Rek­toratem UW, 8 marca 1968 r.

706

Strajk w Stoczni Gdańskiej, sierpień 1980 r.

dmgiego obiegu, a także wystąpienia, manifestacje i strajki. Dopiero jednak upa­dek reżimu umożliwił przekreślenie tych ograniczeń, które nałożone zostały na społeczeństwo polskie już w latach czterdziestych.

Oświata

Eksterminacja przez okupanta oświaty i kultury polskiej idąca w parze z próbą eksterminacji społeczeństwa polskiego spowodowała zarówno doraźne przeciw­działanie w czasie wojny w postaci tajnego nauczania, jak i widoczny bezpośrednio po wojnie pęd do wykształcenia na wszystkich poziomach. Stąd w pierwszych latach po wojnie bardzo szybki rozwój szkolnictwa wszystkich typów, zwłaszcza średniego i wyższego, do którego spontanicznie garnęła się młodzież także spoza tak zwanej warstwy oświeconej. Szkoły średnie powstawały także tam, gdzie ich dotąd nie było - podobnie zresztą wyższe uczelnie (Toruń). Część tej ekspansji stanowiło powstanie polskiego szkolnictwa na Ziemiach Zachodnich, w tym uni­wersytetu we Wrocławiu. Żywiołowy pęd do nauki był popierany przez władze,

707

ale zarazem traktowany instrumentalnie w dążeniu do wytworzenia własnej, ideo­logicznie i politycznie pewnej kadry dla administracji i gospodarki. Stąd brały się zorganizowane wkrótce nowe formy przyspieszonego kształcenia dla młodzieży robotniczej i chłopskiej. Uniwersyteckie Kursy Przygotowawcze to jedna ze zmie­niających się nazw tej instytucji, która miała na celu ominięcie normalnej nauki w szkole średniej dla społecznie i politycznie wyselekcjonowanej młodzieży. Obok tego podobną rolę spełniały różne kursy.

Polityka partii w pierwszych latach po 1945 r. zbiegła się ze wspomnianymi żywiołowymi tendencjami młodzieży i z dawno wyrażanymi także wśród inteligen­cji poglądami o konieczności rozszerzenia podłoża społecznego i bazy rekrutacyj­nej tej warstwy. Rozszerzenie takie istotnie wystąpiło, choć" nie bez deformacji związanych ze sztywną “klasową" klasyfikacją kandydatów i studentów oraz z nieuniknionymi negatywnymi skutkami masowego wykształcenia średniego i wyższego.

W następnych latach i dziesięcioleciach polityka partii zmierzała jednak do prze­prowadzenia przyszłych kadr przez normalny tok nauki i studiów. Młodzież przyj­mowano na studia, a nawet do szkół średnich, stosując między innymi selekcję klasową i polityczną. Wprawdzie skuteczność tej selekcji była niewielka, jednak na uczelniach znaczny odsetek studentów stanowiła młodzież ze środowisk chłop­skich i robotniczych. Oczywiście te zabiegi nic by nie dały, gdyby nie chęci samej młodzieży pochodzącej z tych środowisk. Ponieważ liczba studentów w porówna­niu z czasami przedwojennymi bardzo wzrosła, więc przy tych wszystkich selek­cjach młodzież z innych warstw społecznych, zwłaszcza inteligencka, też na ogół znajdowała dla siebie miejsce - z pewnymi wyjątkami, wynikającymi z represji ściśle politycznych.

Okresowo wzmacniano selekcje społeczne (i polityczne zarazem), jak na przy­kład w połowie lat sześćdziesiątych, gdy wprowadzono system dodatkowych punk­tów dla młodzieży robotniczej i chłopskiej przy przyjmowaniu na uczelnie. Intencją tego posunięcia była majoryzacja młodzieży inteligenckiej jako potencjalnie opozy­cyjnej. Te zabiegi nie dały jednak wiele, tym bardziej że zainteresowanie młodzie­ży z owych uprzywilejowanych środowisk robotniczo-chłopskich studiami wyższymi nie rokującymi wyższego wynagrodzenia stale się zmniejszało.

Te wszystkie zmiany były częścią rewolucji oświatowej, dokonywanej jako konieczna część składowa industrializacji. Objęła ona rozszerzenie sieci szkół po­wszechnych, zwiększenie liczby nauczycieli i masową walkę z analfabetyzmem. Była to ewolucja w sumie pożyteczna dla społeczeństwa polskiego, bez porówna­nia zresztą łatwiejsza do osiągnięcia w nowym układzie terytorialnym i narodo­wościowym niż przed wojną. Doceniając te zmiany trzeba pamiętać o równole­głej instrumentalizacji politycznej i ideologicznej szkoły, nasilającej się wraz z po­stępami “socjalistycznej przebudowy", której szkoła do 1989 r. nigdy się nie wy­zbyła.

708

Z czasem osiągnięcia pierwszych lat powojennych zaczęły blaknąć. Szkoła stała się instytucja, coraz bardziej zacofaną, zarówno w sensie dydaktycznym, jak i ideologicznym. Propagując oficjalną ideologię partii, jawnie przeciwstawiała się prądom zdobywającym przewagę w coraz bardziej krytycznym i opozycyjnie na­stawionym społeczeństwie. Tak było zwłaszcza w dwóch ostatnich dekadach re­żimu komunistycznego, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Ale już prawie od początku omawianego okresu wystąpił konflikt między szkołą a domem większości uczniów, który wyznawał inne wartości niż narzucane przez programy edukacji. Konflikt ten zaostrzył się wraz z przejściem w końcu lat czterdziestych do rugowania ze szkoły religii i księży. Gdy po 1956 r. terror minął, raz po raz dochodziło do konfrontacji.

Mimo tych negatywnych i niepokojących zjawisk w latach 1945-1989 społe­czeństwo polskie stało się znacznie bardziej wykształcone niż dawniej. W stosun­ku do lat przedwojennych było to osiągnięcie, ale w porównaniu z ewolucjąw tej dziedzinie krajów cywilizacyjnie przodujących, zwłaszcza na zachodzie Europy, nie było pod koniec reżimu komunistycznego żadnych powodów do radości. Zaco­fanie polskiej szkoły stało się szczególnie oczywiste wraz z przejściem do ery informatycznej.

Podniesienie się po wojnie poziomu wykształcenia ludności w połączeniu z przemieszaniem różnych jej grup społecznych i regionalnych wpłynęło na ekspan­sję literackiej polszczyzny w jej formie gazetowo-szkolnej, która zastąpiła u więk­szości bodaj społeczeństwa dawne gwary i odrębności regionalne. W wielu śro­dowiskach o mieszanym składzie regionalnym (na przykład na Ziemiach Zacho­dnich) tylko polszczyzna literacka (czy raczej szkolna) mogła być powszechnym narzędziem porozumiewania się. To samo dotyczyło ośrodków przemysłowych z załogami robotniczymi rekrutującymi się z różnych stron.

Kultura

Po wojnie głód kultury, podobny do głodu oświaty, spowodował rozrost wszel­kiego rodzaju instytucji kulturalnych. Pęd do odbudowy i rozwoju polskiej kultury, analogicznie do sytuacji w dziedzinie oświaty i szkolnictwa, został wykorzystany przez nowy reżim do instrumentalizacji niektórych jej elementów. Jednak posunię­cia, mające zapewnić szerszym środowiskom dostęp do kultury artystycznej i inte­lektualnej, wywarły pozytywny wpływ na rozwój kultury, znalazły też wielu soju­szników w kołach intelektualnych. Masowe wydania klasyków literatury polskiej i obcej, powstające wówczas liczne domy kultury o działalności nie tylko fasadowej, biblioteki na wsi i w małych miasteczkach odegrały bardzo pozytywną rolę. Takie było położenie kultury i jej instytucji w pierwszych latach po wojnie.

709

Klęską dla kultury było natomiast wprowadzanie od 1949 r. sowieckiej doktry­ny “realizmu socjalistycznego" z intencją przekształcenia twórczości artystycznej w element propagandy partyjnej. Groteskowość przedsięwzięcia ułatwiła odrzu­cenie tej “doktryny" przez twórców jeszcze przed kryzysem politycznym 1956 r. (symboliczna była tu wystawa młodej plastyki wArsenale w Warszawie w 1955 r., stanowiąca odrzucenie sugestii i nakazów partyjnych w tej dziedzinie). Odmiennie niż w innych krajach realnego socjalizmu również na tym polu partia nie odważyła się już wrócić do polityki z lat 1948-1955, zadowalając się cenzurowaniem politycz­nym (zwłaszcza literatury). Po serii konfliktów z twórcami kultury w latach sześć­dziesiątych i siedemdziesiątych, w ostatnim okresie istnienia PRL partia pozosta­wała w defensywie, gdyż większość środowisk intelektualnych nie tylko przeszła do opozycji politycznej, ale także usiłowała, z różnym powodzeniem, stworzyć kul­turę alternatywną wobec uznanej za urzędową.

W twórczości artystycznej i intelektualnej osiągnięcia omawianego okresu były duże. Dla społecznego odbioru treści kultury podniesienie poziomu wykształcenia odniosło pozytywny skutek. Doniosłe były zmiany, które zaszły pod wpływem rozwoju starych, a zwłaszcza pojawienia się nowych środków masowej komuni­kacji społecznej, z których na plan pierwszy wybijała się telewizja. Pod wpływem tego zjawiska odbiór wartości kultury uległ zmianom. Ujednolicenie kulturalne róż­nych warstw społecznych, w zalążkach widoczne już przed wojną, posunęło się ogromnie naprzód. Telewizja chwilami jednoczyła całe społeczeństwo w odbiorze tych samych treści. Z tego ujednolicenia wyłamywały się, a i to tylko w pewnym zakresie, środowiska intelektualne. Nie były to jednak zjawiska specyficznie pol­skie, lecz tendencje ogólnoświatowe.

Wspomnieć tu należy także o rozwoju przez cały omawiany okres różnych form wypoczynku zbiorowego i turystyki adresowanych do odbiorcy masowego, nie pozostających bez wpływu na kulturę wypoczynku i rekreacji. Pod koniec PRL instytucje służące tym celom uległy degeneracji - podobnie jak inne organizacje zależne od państwa. W tym czasie potrzeby i aspiracje elity społecznej dawno wykroczyły już zresztą poza horyzont domów wczasowych i FWP (Fundusz Wcza­sów Pracowniczych - instytucja organizująca wczasy z ramienia państwa) i prze­sunęły się do strefy bardziej luksusowej.

Ideologia. Religia

Epoka powojenna pozostawała pod znakiem walki dwóch tendencji ideologicz­nych: marksizmu i katolicyzmu. Inne środowiska i kierunki były stosunkowo słabe oraz pozbawione masowego poparcia, które zyskiwały najwyżej wśród inteligencji. Dotyczyło to przede wszystkim tendencji liberalnej - filozoficznej i obyczajowej -

710

obecnej głównie w kołach intelektualnych. Walka dwóch głównych tendencji była spaczona i oderwana od podłoża czysto światopoglądowego wskutek administra­cyjnej przewagi ideologii państwowej, jaką był marksizm-leninizm. Poparcia dla tej ideologii partyjnej nie można jednak lekceważyć, zwłaszcza że do środowisk tra­dycyjnie z nią związanych doszły nowe. Stało się tak dzięki pojawieniu się inteli­gencji “z awansu" i dzięki neofickiemu zapałowi części młodej inteligencji nawróco­nej na marksizm w początkach Polski Ludowej.

Stopniowo (przełomem były lata 1956i 1980/1981 oraz ogólna kompromitacja komunizmu) nastąpił odpływ ideologii socjalistycznej, a katolicyzm, który zawsze miał najsilniejsze zaplecze w Polsce, uzyskał nowe pozycje także wśród warstwy oświeconej. Ujawniło się wówczas rozczarowanie inteligencji twórczej i wspo­mnianych wyżej kręgów neofickich do partii i komunizmu. Wzrosło również, wraz z procesem odchodzenia inteligencji i młodszych pokoleń od partii, znaczenie ideo­logii liberalnej, bo te kategorie społeczne jednak w większości nie dołączały do zorganizowanego katolicyzmu.

Do tej pory mówiliśmy o ideologii katolickiej, a więc o rozwiniętym światopo­glądzie, wyznawanym przez niektóre koła inteligencji, w tym część młodzieży. Oczywiście katolicyzm w Polsce do tego się nie ograniczał. Ilościową przewagę miał katolicyzm popularny, ludowy, ogniskujący się wokół nawykowego udziału w obrzędach kościelnych. Stwierdzano jednak z jednej strony laicyzację społeczeń­stwa, w której pewien udział miały szkoła, partia i organizacje polityczne, propa­ganda itd., ale która była też w znacznym stopniu odbiciem procesów laicyzacji od dawna występujących w kulturze europejskiej. Z drugiej strony obserwowano powstawanie grup świadomie pogłębiających swą aktywność i poziom religijny. Później zawitały do Polski sekty i wyznania egzotyczne, których powodzenie wy­nikało z niezaspokojenia przez Kościół potrzeb duchowych wielu jednostek.

W latach osiemdziesiątych trwał miodowy miesiąc opozycyjnych intelektualistów i Kościoła; działaniu tych pierwszych obliczonemu na powstanie opozycyjnej “kul­tury niezależnej" Kościół dostarczał osłony i schronienia. Z obu stron miało to, jak się później okazało, charakter instrumentalny.

Kultura materialna

Na fali industrializacji i modernizacji społeczeństwa, przedsięwziętej przez re­żim komunistyczny w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, a także po prostu z upływem czasu i przenikaniem wzorów zagranicznych, podniósł się poziom tech­niczny i poziom kultury materialnej w Polsce. Trzeba przy tym pamiętać o trudno­ściach wynikających ze zniszczenia kraju i masowych migracji. W pewnym mo­mencie, gdy wyczerpały się rezerwy ekstensywnego rozwoju, postęp w tej dziedzinie

711został zahamowany. Było to widoczne już od lat sześćdziesiątych. W związku z rozwojem dobrobytu materialnego na Zachodzie, przy fiasku prób izolacji społeczeństwa polskiego od zagranicy, głównie z powodu słabości reżimu, wzmagało się uczucie zacofania i tracenia szansy - indywidualnej i społecznej. Wyjazdy do krajów zachodnich były w końcowych dziesięcioleciach PRL bardzo częste i przy­czyniały się do szerzenia takich nastrojów. Prowadziło to między innymi do nasi­lenia się emigracji. Przywożone lub zaszczepiane w Polsce elementy kultury mate­rialnej i techniki z Zachodu - od używanych samochodów po sprzęt elektroniczny - pogłębiały takie nastroje społeczne i wzmagały fascynację cywilizacją krajów Zachodu. Reżim był wobec tego bezradny.

Zjawisko to mocno wpływało na jakość życia, która miała swą materialną, niezadowalającą społeczeństwo podstawę, lecz także swą stronę świadomościo­, a nawet ideową. Powstało przekonanie, że jakość życia jest u nas gorsza, a niekiedy nawet nie do zniesienia niska - i to nie tylko ze względów materialnych. Stąd krokjdo prób zmiany tego stanu rzeczy przez zasadnicze reformy polityczne, a równolegle zniechęcenie brakiem perspektyw, skłaniające do emigracji.

Kultura pracy

Z punktu widzenia nowoczesnego społeczeństwa i nowoczesnej techniki po­ziom wyjściowy kultury pracy w Polsce był po II wojnie światowej bardzo niski. W ramach forsownej industrializacji wprowadzano elementy techniki, głównie prze­mysłowej . Poza tym zmiany terytorialne spowodowały, że — mimo zniszczeń wo­jennych—przeciętny stan infrastruktury w Polsce był wyższy niż przed wojną, co odegrało pewnąrolę w kształtowaniu się poziomu cywilizacyjnego i kultury pracy. Późniejsza ewolucja nie sprzyjała jednak na ogół podniesieniu się kultury pracy. Działo się tak nie tylko z powodu rosnącego zacofania technicznego produkcji i infrastruktury, widocznego z czasem także dla przeciętnego pracownika, lecz tak­że ze względu na narastającą dezorganizację i marnotrawstwo pracy, co rodziło poczucie nonsensu i zniechęcenie. W tym systemie brak bezrobocia i powszechne zatrudnienie wydawały się rzecząnaturalną. Wpływało to pozytywnie na samopo­czucie pracujących i na stabilizację społeczną rodzin i środowisk, w mniejszym stopniu na kulturę pracy. Brak związku między wydajnościąpracy a wynag­rodzeniem, fikcje związane z planowaniem, skutki niedostatecznie rozwiniętej in­frastruktury (na przykład wyłączanie prądu paraliżujące pracę w fabrykach) sta­wały się coraz bardziej nieznośne i musiały doprowadzić do poparcia przez robot­ników wystąpień opozycyjnych, które wraz z innymi czynnikami spowodowały upadek systemu. To jednak samo przez się nie uzdrowiło kultury pracy w Polsce.

ZAKOŃCZENIE

Upadek systemu komunistycznego i zastąpienie go systemem demokratycz­nym i rynkowo-kapitalistycznymjuż same przez się spowodowały daleko idące przesunięcia w strukturze władzy i elit oraz ich zaplecza społecznego. Wkrótce też wystąpiły głębsze procesy gospodarcze i społeczne - na przykład kryzys przemy­słu, który podważył podstawy klasy robotniczej, tak bardzo czynnej przy obaleniu poprzedniego systemu. Jednak struktury społeczne, które powstały w ciągu czter­dziestu pięciu lat Polski Ludowej, pozostały w wielu swoich fragmentach i ich przebudowa wymaga dokładnej znajomości historii i natury systemu, który w Pol­sce panował w ciągu bez mała półwiecza.

System ten wprowadził w strukturach społecznych i w życiu społeczeństwa różne zmiany i przekształcenia, które dadzą się zakwalifikować do trzech katego­rii. Pierwsza - to zmiany wynikające z procesu modernizacji, mające charakter konieczności historycznej, co do których w społeczeństwie polskim, z grubsza bio­rąc, panowała zgodna opinia pozytywna. Druga - to elementy pozornej moderni­zacji, w istocie rzeczy narzucającej społeczeństwu polskiemu przestarzałą struktu­rę gospodarki, zatrudnienia i życia społecznego, jak na przykład hypertrofia cięż­kiego przemysłu i zaniedbanie potrzeb konsumpcyjnych ludności. Wreszcie trzecia -to struktury patologiczne, powszechnie dziś oceniane negatywnie, wśród których najważniejsza była narzucona dominacja aparatu politycznego partii nad całym życiem społeczeństwa i państwa.

Bibliografia

1. PRACE OGÓLNE

Bardach J., Leśnodorski B., Pietrzak W..,Historia ustroju i prawa polskiego. Warszawa 1993

Bogucka M., Dzieje kultury polskiejdo 1918 roku, Wrocław 1991

Bogucka M., Samsonowicz H., Dzieje miast i mieszczaństwa w Polsce przedrozbiorowej, Wrocław 1986

BrucknerA., Dzieje kultury polskiej, 1.1—IV, Warszawa 1991

BrucknerA., Kultura piśmiennictwa, folklor. Warszawa 1974

Bujak J., Wybór pism, 1.1—II, Warszawa 1976

Burszta J., Od osady słowiańskiej do wsi współczesnej. O tworzeniu się krajobrazu osadniczego ziem

polskich i rozplanowaniu wsi, Wrocław 1958 .

Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego w latach 1364—1764, pod red. K. Lepszego, Kraków 1964 Dzieje Wielkopolski t.. I—II, Poznań 1969—1973 Dzieje wsi wielkopolskiej, pod red. W. Rusińskiego, Poznań 1959 Encyklopedia historii gospodarczej Polski do 1945 roku, pod red. A. Mączaka, 1.1—II, Warszawa 1981 Gieysztorowa I., Badania nad historią zaludnienia Polski, “Kwartalnik Historii Kultury Materialnej",

t.IX,1963 , , , •,...,. i Historia chłopów polskich, pod red. S. Inglota, 1.1—III, Warszawa 1970—1980 Historia Kościoła w Polsce, pod red. B. Kumora, 1.1—II, Poznań 1974—1979 Historia kultury materialnej Polski w zarysie, pod red. W. Hensla i J. Pazdura, t. I—VI, Wrocław

1978—1979

Historia nauki polskiej, pod red. B. Suchodolskiego, 1.1—IV, Wrocław 1970—1987 Historia Pomorza, pod red. G. Labudy, 1.1—III, Poznań 1969—1984 Historia Śląska, pod red. K. Maleczyńskiego, W. Długoborskiego, J. Michalkiewicza, t. I—III,

Wrocław 1960—1976

Kościół w Polsce, pod red. J. Kłoczowskiego, 1.1—II, Kraków 1966—1969 Samsonowicz H., Miejsce Polski w Europie, Warszawa 1995 Swojskosć i cudzoziemszczyzna w dziejach kultury polskiej, pod red. Z. Stefanowskiej, Warszawa 1973 Tradycje szlacheckie w kulturze polskiej, pod red. Z. Stefanowskiej, Warszawa 1976 Tyszkiewicz J., Tatarzy na Litwie i w Polsce, “Studia z dziejów XVI—XVIII w.", Warszawa 1989 Zientara B., MączakA., Ihnatowicz I., Landau i.,Dzieje gospodarcze Polski do roku 1939, Warszawa 1983

2. PRACE DOTYCZĄCE OKRESU ŚREDNIOWIECZA

Abraham W., Organizacja Kościoła w Polsce do połowy XIII wieku, Poznań 1962

Adamus J., Polska teoria rodowa. Łódź 1958

Buczek K., Książęca ludność służebna w Polsce wczesnofeudalnej, Wrocław—Kraków 1958

Buczek K., Targi i miasta na prawie polskim (okres wczesnośredniowieczny), Wrocław 1964

Buczek K., Ziemie polskie przed tysiącem lat, Wrocław—Kraków 1960

Chmielewski W., Jażdżewski K., Kostrzewski i..Pradzieje Polski, Wrocław 1965

Czekanowski J., Wstęp do historii Słowian, Poznań 1957

Dembińska M., Konsumpcja żywnościowa w Polsce średniowiecznej, Wrocław 1963

Dowiat J., Chrzest Polski, Warszawa 1961

714

Dowiat J., Polska —państwem średniowiecznej Europy, Warszawa 1968

Dzieje Mazowsza do l526roku,podTed.A. Gieysztora i H. Samsonowicza, Warszawa 1994

Dzieje sztuki polskiej, pod red. M. Walickiego, 1.1, Warszawa 1971

Dziewulski W., Postępy chrystianizacji i proces likwidacji pogaństwa w Polsce wczesna feudalnej,

Wrocław 1964 , . , . ., Elity mieszczańskie i szlacheckie Prus Królewskich i Kujaw w XIV—XVIII wieku, pod red. J. Staszewskie-. go, Toruń 1995

Fałkowski W., Elita wladzy w Polsce zapanowania Kazimierza Jagiellończyka, Warszawa 1992 Friedberg M., Kultura polska a niemiecka. Elementy rodzinne a wpływy niemieckie w ustroju

i kulturze Polski średniowiecznej, 1.1—II, Poznań 1946 Gawęda Z., Możnowładztwo małopolskie w XIV i pierwszej połowie XV wieku, Kraków 1966 Gieysztor A., Podstawy społeczne i treści ideowe kultury wcześniejszego średniowiecza polskiego

[W:] IX Powszechny Zjazd Historyków Polskich. Historia kultury średniowiecznej w Polsce,

t. II, Warszawa 1964 , Grabski A. F., Polska w opiniach Europy Zachodniej XIV—XV wieku. Warszawa 1968 Gródecki Vi., Polska piastowska. Warszawa 1969 Gródecki R., Powstanie polskiej świadomości narodowej. Katowice 1946 Grudziński T., Pogaństwo i chrześcijaństwo w świadomości społecznej Polski wczesnofeudalnej [W:]

IX Powszechny Zjazd Historyków Polskich. Historia kultury średniowiecznej w Polsce, 1.1, Warszawa

1963

Hensel W., Polska starożytna, Wrocław 1973

Koczerska M., Rodzina szalchecka w Polsce późnego średniowiecza. Warszawa 1975 Korta W., Rozwój wielkiej własności feudalnej na Śląsku do polewy XIII w., Wrocław 1964 Kostrzewski J., Kultura prapolska. Warszawa 1962 Kultura Polski średniowiecznejX—XIIIw., pod red. J. Dowiata, Warszawa 1985 Labuda G. .Fragmenty dziejów Słowiańszczyzny zachodniej, 1.1—III, Poznań 1960—1975 Lalik T., O cyrkulacji kruszców w Polsce X—Kil wieku, “Przegląd Historyczny", z. LVIII, 1967 Lalik T., Organizacja grodowo-prowincjonalna w Polsce XI i początków XII wieku, “Studia z dziejów

osadnictwa", t. V, 1967

Leciejewicz L., Słowiańszczyzna zachodnia, Wrocław 1976 Lesiński B., Stanowisko kobiety w polskim prawie ziemskim do polowy XV wieku, Wrocław 1956 Ładogórski T., Studia nad zaludnieniem Polski XIV wieku, Wrocław 1958 ŁowmiańskiH.,Poczqrt;Pofafa,t.I—V, Warszawa 1963—1973 Łowmiański H., Podstawy gospodarcze formowania się państw słowiańskich. Warszawa 1953 Modzelewski K., Organizacja gospodarcza państwa piastowskiego X—XII w., Wrocław 1975 MflnchH., Geneza rozplanowania miast wielkopolskich XIII—XIV w., Kraków 1946 Nalepa J., Słowiańszczyzna pólnocno-zachodnia. Podstawy jedności i jej rozpad, Poznań 1968 Pałucki W., Narok. Studium z dziejów służby informacyjno-lącznikowej w Polsce średniowiecznej, Wro­cław 1958

Początki państwa polskiegto. Księga tysiąclecia, pod red. K. Tymienieckiego, t. I—II, Poznań 1962 Podwińska Z., Zmiany form osadnictwa wiejskiego na ziemiach polskich we wczesnym średniowieczu.

Zręb, wieś, opole, Wrocław 1971 Polska dzielnicowa i zjednoczona. Państwo—społeczeństwo—kultura, pod red. A. Gieysztora,

Warszawa 1972 . , Polska pierwszych Piastów. Państwo—społeczeństwo—kultura, pod red. T. Manteuffla, Warszawa 1968 Polska w okresie rozdrobnienia feudalnego, pod red. H. Łowmiańskiego, Wrocław 1973 Rymarzewski Z., Prawa blizszości krewnych w polskim prawie ziemskim do końca XV wieku, Wrocław

1970

Samsonowicz H., Złota jesień polskiego średniowiecza. Warszawa 1971 Słownik starożytności słowiańskich, Wrocław od r. 1961

715

Społeczeństwo Polski średniowiecznej, pod red. S. K. Kuczyńskiego, t. I—II, Warszawa 1981—1982

Studia nad historią dominikanów w Polsce, pod red. J. Kłoczowskiego, 1.1, Warszawa 1975

Trawkowski S., Jak powstawała Polska, Warszawa 1969

Tyć T., Początki kolonizacji naprawie niemieckim w Wielkopolsce, Poznań 1974

Wędzki A., Początki reformy miejskiej w środkowej Europie do polowy XIII wieku, Poznań 1974

Zajączkowski S. M., Służba wojskowa chłopów w Polsce do polowy XV wieku. Łódź 1958

Zawistowicz-Adamska K., Systemy krewniacze na Slowiańszczyźnie w ich historyczno-spolecznym

uwarunkowaniu, Wrocław 1971 ZientaraB., Henryk Brodaty ijego czasy. Warszawa 1975

3. PRACE DOTYCZĄCE CZASÓW NOWOŻYTNYCH

Baranowski B., Procesy czarownic w Polsce w XVII i XVIII w.,Łódź 1955 Bogucka M., Walka opozycji mieszczańskiej z patrycjatem gdańskim wXVIwieku, “Przegląd Historyczny",

z. XL V, 1954

Burszta J., Wieś i karczma. Rola karczmy w życiu wsi pańszczyźnianej. Warszawa 1950 Bystion J..Dzieje obyczajów w dawnej Polsce, Warszawa 1976 • Charewiczowa Ł., Lwowskie organizacje rzemieślnicze za czasów Polski przedrozbiorowej, Lwów 1929 Ciara S., Senatorowie i dygnitarze koronni w drugiej polowie XVII wieku, Wrocław 1990 Ciesielska K., Osadnictwo “olęderskie" w Prusach Królewskich i na Kujawach w świetle kontraktów

osadniczych, “Studia i materiały z dziejów Wielkopolski i Pomorza", t. IV, 1958 Ćwiek Z,., Z dziejów wsi koronnej XVII wieku. Warszawa 1966 . Deresiewicz J., Transakcje chłopami w Rzeczypospolitej szlacheckiej (XVI—XVIIIw.), Warszawa 1959 Dworzaczek W., “Dobrowolne" poddaństwo chłopów. Warszawa 1952 Dworzaczek W., Skład społeczny wielkopolskiej reprezentacji sejmowej w latach 1572—1655, “Roczniki

Historyczne", t. XXIII, 1957

Dworzaczek W., Przenikanie szlachty do stanu mieszczańskiego w Wielkopolsce w XVI iXVIIw., “Prze­gląd Historyczny", z. XLVII, 1956 Gapski H., Rekrutacja do zakonów męskich w Polsce w końcu XVI i w pierwszej polowie XVII wieku na

przykładzie krakowskiego ośrodka zakonnego, Lublin 1987 Gierszewski S., Obywatele miast Polski przedrozbiorowej. Warszawa 1973 Gieysztorowa I., Wstęp do demografii staropolskiej, Warszawa 1976 Goldberg J., Stosunki agrarne w miastach ziemi wieluńskiej w drugiej połowie XVII i w XVIIIwieku. Łódź

1960

Grodziski S., Ludzie luźni. Studium z historii państwa i prawa polskiego, Kraków 1961 Grodziski S., Obywatelstwo w szlacheckiej Rzeczypospolitej, Kraków 1963 Herbst S., Toruńskie cechy rzemieślnicze, Toruń 1933 Jedlicki S..Klejnot i bariery społeczne. Przeobrażenia szlachectwa polskiego w schyłkowym okresie feudalizmu. Warszawa 1968

Kamler M., Świat przestępczy w Polsce XVI i XVII stulecia. Warszawa 1991 KiełbickaA., Studia nad sołectwami w województwie krakowskim w XVI—XVUIw., Toruń 1964 Kot S., Szkolnictwo parafialne w Malopolsce w XVI—XVIII w., Kraków 1911 . Kriegseisen W., Samorząd szlachecki w Malopolsce w latach 1669—1717, Warszawa 1989 Kuchowicz Z., Człowiek polskiego baroku. Łódź 1992 Kuchowicz Z., Warunki zdrowotne wsi i miasteczek województwa łęczyckiego i sieradzkiego w XVIII w

Łódź 1961

Kultura staropolska, Kraków 1932 LaszukA., Szlachta w województwie krakowskim w świetle rejestrów pogiównego z 1662 roku, “Przegląd

Historyczny" LXXIX, 3,1988

716

Leśnodorski B.,Lesfacteurs intellectuels de laformafion de la societepolonaise modernę au siecle des lu-

mieres. La Polegnę auXe Congres Intemational des Sciences Historiques a Rome, Varsovie 1955 Lewin I., Palestra w dawnej Polsce, “Pamiętnik Historyczno-Prawny", XIII, 1936 Litwin H., Magnatem polska 1454—1648. Kształtowanie się stanu, Przegląd Historyczny" LXXIV, 3, 1983 Łoziński ..Prawem i lewem, t. tO., wyd. VI, Kraków 1960 Maciszewski J., Szlachta polska i je} państwo. Warszawa 1987 Mark B..Rzemiosło żydowskie w Polsce feudalnej, “Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego", 1954 MączakA., Klientela. Nieformalne systemy władzy w Polsce i w Europie XVI—XVIII w.. Warszawa 1994 MączakA., Żur Grundeigentumsstruktur in Polen im 16, bis 18, Jahrhundert, “Jahrbuch fur Wirtschaftsge-

schichte", 1967 Michalski J., Sprawa miejska w opinii szlacheckiej przed Sejmem Czteroletnim, “Przegląd Historyczny",

z. XLII, 1951

Ochmański W., Zbój ectwo góralskie. Warszawa 1950 . Pawiński A., Rządy sejmikowe w Polsce 1572—1795 na tle stosunków województw kujawskich, oprać.

H. Olszewski, Warszawa 1978

Polska w epoce Odrodzenia. Państwo—społeczeństwo—kultura, pod red. A. Wyczańskiego, Warszawa 1970 Polska w epoce Oświecenia. Państwo—społeczeństwo—kultura, pod red. B. Leśnodorskiego, Warszawa 1971 Polska XVII wieku. Państwo—społeczeństwo—kultura, pod red. J. Tazbira, Warszawa 1974 Pośpiech A., Majętności na sprzedaż. Szlachecki handel ziemią i przemiany struktury majątkowej w po­wiecie kaliskim w latach 1580—1655, Wrocław 1989

Rafacz J., Gromada w ustroju dawnej wsi małopolskiej, “Pamiętnik Naukowy i Literacki", XLVII, 1919 Rostworowski E., Rola urzędu wiejskiego w walce klasowej wsi małopolskiej w drugiej połowie XVIII w.,

Kraków 1955

Rusiński W., Uwagi o rozwarstwieniu wsiw Polsce wXVIIIw., “Kwartalnik Historyczny", z. LX, 1953 Rutkowski J., Studia z dziejów wsi polskiej XVI—XVIII wieku. Warszawa 1956 Smoleński W., Wybór pism. Warszawa 1954 , . Społeczeństwo staropolskie, pod red. A. Wyczańskiego, 1.1—IV, Warszawa 1976—1986 Studia z dziej ów wsi małopolskiej w drugiej połowie XVIII wieku, pod red. C. Bobińskiej, Warszawa 1957 Szczotka S., Zwalnianie chłopów z poddaństwa w województwie krakowskim w latach 1572—1794, “Cza­sopismo Prawno-Historyczne", z. III, 1951 Śreniowski S., Zbiegostwo chłopów w dawnej Polsce jako zagadnienie ustroju społecznego. Warszawa

1948 Tomkiewicz W., O składzie społecznym i etnicznym kozaczyzny ukraińskiej na przełomie XVI i wXVUw.,

Przegląd Historyczny", t. XXXVII, 1948 Topolski J., Położenie i walka klasowa chłopów wXVIIIw. w dobrach arcybiskupstwa gnieźnieńskiego,

Warszawa 1956 , -Urban W., Umiejętność pisania w Mafopolsce w drugiej polowie XVI wieku, Przegląd Historyczny",

z. LXVIII, 1977

Vetulani A., W sprawie prawa chłopskiego w Polsce feudalnej, “Państwo i Prawo", 1956 Zielińska T., Magnateria polska epoki saskiej, Wrocław 1977 Zielińska T., Ordynacje rodowe w dawnej Polsce, “Przegląd Historyczny", z. LXVIII, 1977 Zielińska T., Szlacheccy właściciele nieruchomości w miastach XVIII w.. Warszawa 1987 Zielińska Z., Mechanizm sejmikowy i klientela radziwiłłowska za Sasów, “Przegląd Historyczny", z. LXII, 1971

4. PRACE DOTYCZĄCE CZASÓW POROZBIOROWYCH

Bazylow ..Historia powszechna 1789—1918, Warszawa 1995 Bielecki R., Zarys rozproszenia Wielkiej Emigracji we Francji 1831—1837, Warszawa 1986

717

Borowski S., Kształtowanie się rolniczego rynku pracy w okresie wielkich reform agrarnych 1807—1860,

Poznań 1963

Bortkiewicz F., Nadziały i powinności chłopów pańszczyźnianych w dobrach prywatnych Królestwa Pol­skiego, Warszawa 1958

Bujak F., Galicja, t.I—II, Lwów—Warszawa 1908—1910 Buszko J., Historia Polski 1864— 1948, Warszawa 1986

Chlebowczyk J., Procesy narodowotwórcze we wschodniej Europie środkowej w dobie kapitalizmu (Od ••• schyłku XVIII do początków XXw.), Warszawa 1975 • Czepulis-Rastenis R., Klassa umysłowa ". Inteligencja Królestwa Polskiego 1832—1862, Warszawa 1973 Drewniak B., Robotnicy sezonowi na Pomorzu Zachodnim 1890—1918, Poznań 1959

@Drobnomieszczaństwo w XIX i XX wieku, pod red. S. Kowalskiej-Glikman, Warszawa 1984 Dzieje Uniwersytetu Warszawskiego 1807—1815, pod red. S. Kieniewicza, Warszawa 1981 Eisenbach A., Z dziejów ludności żydowskiej w Polsce w XVIII i XIX wieku. Warszawa 1983 Gierowski A., Historia Polski 1764—1864, Warszawa 1986 GrochulskaB.,Księstwo Warszawskie, Warszawa 1966 Grodziski S., W Królestwie Galicji i Lodomerii, Kraków 1976 Groniowski.K., Uwłaszczenie chłopów w Polsce. Geneza, realizacja, skutki. Warszawa 1976 Grzybowski K., Galicja 1848—1914. Historia ustroju politycznego na tle historii ustrojuAustrii, Kraków

1959

Historia Polski w liczbach, oprać. J. Łukasiewicz, z. l, Warszawa 1990 Ihnatowicz I., Burżuazja warszawska. Warszawa 1972

@Inteligencja polska XIX i XX wieku, pod red. R. Czepulis-Rastenis, 1.1—TV, Warszawa 1981—1985 Jaroszewski T. S., Baraniewski W., Pałace i dwory w okolicach Warszawy, Warszawa 1992 Jońca K., Położenie robotników w przemyśle gómiczo-hutniczym na Śląsku w latach 1889—1914, Wro­cław 1960 KaczyńskaE., Człowiek przed sadem. Społeczne aspekty przestępczości w Królestwie Polskim 1815—1914, Warszawa 1982

Kaczyńska Vi..Dzieje robotników przemysłowych w Polsce pod zaborami. Warszawa 1970 Kieniewicz S., Historia Polski 1795—1918, Warszawa 1968 Kieniewicz S. .Powstanie styczniowe. Warszawa 1972 Kieniewicz S., Społeczeństwo polskie w powstaniu poznańskim 1848 r.. Warszawa 1960 Kołodziej czyk R., Kształtowanie się burżuazji w Królestwie Polskim 1815—1850, Warszawa 1957 Kostrowicka I., Landau Z., Tomaszewski J., Historia gospodarcza Polski XIX i XX wieku. Warszawa 1975 Kukieł M., Dzieje Polski porozbiorowej 1795—1921, Londyn 1963 Kulczycka-Saloni J., Życie literackie Warszawy w latach 1864—1892, Warszawa 1970 Losy Polaków w XIX i XX weku. Studia ofiarowane profesorowi Stefanowi Kieniewiczowi w osiemdziesiątą rocznicę jego urodzin, 1.1—IV, Warszawa 1987 Łepkowski T., Polska — narodziny nowoczesnego narodu. 1784—1870, Warszawa 1967 Łepkowski T..Początki klasy robotniczej Warszawy, Warszawa 1956 Łuczak Cz., Przemysł wielkopolski w latach 1815—1870, Warszawa 1959 Łuczak Cz., Przemysł wielkopolski w latach 1871—1914, Poznań 1960 Łukasiewicz J., Kryzys agrarny na ziemiach polskich w końcu XIX wieku. Warszawa 1968 Mencel T., Galicja Zachodnia 1795—1809, Lublin 1976 Mencel T., Wieś pańszczyźniana w Królestwie Polskim w połowie XIX wieku, Lublin 1988 Polska XIXwieku. Państwo—społeczeństwo—kultura, pod red. S. Kieniewicza, Warszawa 1977 Przemiany społeczne w Królestwie Polskim 1815—1864, praca zespołowa wykonana pod kier. W. Kuli i

J. Leskiewiczowej, Wrocław 1979 , . Rychlikowa I., Ziemiaństwo polskie 1789—1864. Zróżnicowanie społeczne. Warszawa 1983 Styś W., Współzależność rozwoju rodziny chłopskiej i jej gospodarstwa, Wrocław 1959 Sztuka XIX wieku w Polsce. Naród—miasto, Warszawa 1979

718

Sztuka 2 polowy XIX wieku. Warszawa 1973 Wajda K., Wieś pomorska na przełomie XIX i XX wieku. Kwestia rolna na Pomorzu Gdańskim,

Poznań 1964

Wasylewski S., Życie polskie wXIXwieku, Kraków 1962

Wąsicki J., Ziemie polskie pod zaborem pruskim. Prusy Nowowschodnie 1795—1806, Poznań 1963 Wąsicki J., Ziemie polskie pod zaborem pruskim. Prusy Południowe 1793—1806, Wrocław 1957 WerwickiA., Białostocki okręg przemysłu włókienniczego do 1945 roku. Warszawa 1957 Wiek XIX. Prace ofiarowane Stefanowi Kieniewiczowi w 60 rocznicę urodzin. Warszawa 1967 Wielopolski A., Gospodarka Pomorza Zachodniego w latach 1800—1918, Szczecin 1959

@Ziemianstwo polskie 1795—1945, pod red. J. Leskiewiczowej, Warszawa 1985 Żamowska A., Klasa robotnicza Królestwa Polskiego 1870—1914, Warszawa 1974

5. PRACE DOTYCZĄCE OKRESU 1914—1945

Cynalewska U., Sytuacja społeczno-ekonomiczna miast wielkopolskich 1918-1939, Warszawa 1977

Drozdowski M., Klasa robotnicza Warszawy 1918—1939, Warszawa 1968

Dunin-Wąsowicz K., Warszawa w czasie pierwszej wojny światowej. Warszawa 1974

HrebendaA., Górnośląska klasa robotnicza w latach międzywojennych 1922—1939, Warszawa 1979

Kaja J., Klasa robotnicza Białostocczyzny 1929—1939, Warszawa 1974

Kopeć E., “My i oni" na polskim Śląsku (1918—1939), Katowice 1986

Kowal S., Struktura społeczna Wielkopolski w międzywojennym dwudziestoleciu 1918—1939, Poznań 1974

Kusiak F., Życie codzienne oficerów Drugiej Rzeczypospolitej, Warszawa 1992

LaadaaZ.,Tomaszewski].,Robotnicy przemysłowi w Polsce,Warszawa 1971

LandauL., Kromka lat wojny i okupacji, 1.1—III, Warszawa 1962—1963

Łuczak Cz., Polityka ludnościowa i ekonomiczna hitlerowskich Niemiec w okupowanej Polsce,

Poznań 1979

Madajczyk Ci.., Polityka III Rzeszy w okupowanej Polsce, 1.1—II, Warszawa 1970 Markowski M., Obywatele ziemscy w województwie kieleckim 1918—1939, Kielce 1993 Markowski M., Robotnicy przemysłowi w województwie kieleckim 1918—1939, Warszawa 1980 Meducki S., Przemysł i klasa robotnicza w dystrykcie radomskim w okresie okupacji hitlerowskiej. War­szawa 1981

Meducki S., Wieś kielecka w czasie okupacji niemieckiej 1939—1945, Kielce 1991 Mędrzecki W., Województwo wołyńskie 1921—1939, Wrocław 1988 Mieszczankowski M.,Rolnictwo II Rzeczypospolitej, Warszawa 1983 Mroczka L., Fenomen robotniczy Drugiej Rzeczypospolitej, Kraków 1987 Renz R., Społeczności małomiasteczkowe w województwie kieleckim 1918—1939, Kielce 1990 Roszkowski W., Gospodarcza rola większej prywatnej własności ziemskiej -w Polsce 1918—1939, War­szawa 1986

Tomaszewski J., Z dziejów Polesia 1921—1939, Warszawa 1963 Wanatowicz M., Inteligencja na Śląsku w okresie międzywojennym. Katowice 1986 Wanatowicz M., Ludność napływowa na Górnym Śląsku w latach 1922—1939, Katowice 1982 @WapińskiR., Pokolenia Drugiej Rzeczypospolitej, Wrocław 1991 Wyka K., Życie na niby. Pamiętnik po klęsce, Kraków—Wrocław 1984 Wysocka B., Regionalizm wielkopolski w II Rzeczypospolitej 1919—1939, Poznań 1981

Wyka K., Życie

@Żarnowski J., Polska 1918—1939. Praca—technika—społeczeństwo. Warszawa 1992 Żarnowski J., Struktura społeczna inteligencji w Polsce w latach 1918—1939, Warszawa 1964 Żarnowski J., Społeczeństwo II Rzeczypospolitej, Warszawa 1973

719

6. PRACE DOTYCZĄCE OKRESU 1945—1989

Czemiakiewicz J., Repatriacja ludności polskiej z ZSRR 1944-1948, Warszawa t987

Dobieszewski A., Kolektywizacja wsi polskiej 1948-1956, Warszawa 1993

Fijałkowska B., Polityka i twórcy (1948-1959), Warszawa 1985

Fijałkowska B., Sumienie narodu? Sprawy i ludzie kultury w Polsce Ludowej, Wrocław 1985

Fik M., Kultura polska po Jałcie. Kronika lat 1944-1981, Londyn 1989

Gadzińska G., Chłopi wobec kryzysów społeczno-politycznych w Polsce (1944—1989). Studium histo-

ryczno-politologiczne, Poznań 1993

Historia gospodarcza Polski (1939—1989), pod red. naukową!. Kalińskiego, Warszawa 1996 Jarosz D., Polityka władz komunistycznych w Polsce w latach 1948-1956 a chłopi. Warszawa 1998 Kaliński J., Gospodarka Polski w latach 1944-1989. Przemiany strukturalne. Warszawa 1995 Kształt struktury społecznej. Studia do syntezy, praca zbiorowa pod red. W. Wesołowskiego,

Wrocław 1978 Kurzynowski A., Aktywizacja zawodowa kobiet w Polsce Ludowej. Geneza — czynniki rozwoju —

perspektywy. Warszawa 1979

Landau Z., Roszkowski W., Polityka gospodarcza II RP i PRL, Warszawa 1995 Lewandowski J., Rodowód społeczny powojennej inteligencji polskiej (1944-1949), Szczecin 1991 Nosko J., Rewolucja i inteligencja. PPR i PZPR w łódzkim środowisku akademickim 1945-1971,

Łódź 1985 • Osękowski Cz., Społeczeństwo Polski zachodniej i północnej w latach 1945—1956. Procesy integracji

i dezintegracji. Zielona Góra 1994 "

Palska H., Nowa inteligencja w Polsce Ludowej. Świat przedstawień i elementy rzeczywistości. War­szawa 1994

Polska Ludowa 1944-1950. Przemiany społeczne, Wrocław 1974

Słabek ..Intelektualistów obraz własny w świetle dokumentów autobiograficznych, 1944-1989,

Warszawa 1997

Struktura i dynamika społeczeństwa polskiego, pod red. W. Wesołowskiego, Warszawa 1970

@Szczepański J., Polskie losy. Warszawa 1993

Szczepański J., Zmiany społeczeństwa polskiego w procesie uprzemysłowienia. Warszawa 1978 Zróżnicowanie społeczne, praca zbiorowa pod red. W. Wesołowskiego, wyd. II, Wrocław 1974

Indeks nazwisk

Abraham Władysław 3 2

AdamusJan26, 41

Agafia, ż. Konrada I 72

Albert, wójt krakowski 129

Aleksander, biskup płocki 44

Aleksander I 568

Andegaweni 150

Andersen Perry 426

Anna, ż. Henryka Pobożnego 168

Anna Jagiellonka 344

Apeczko Jan 170

Arnold Stanisław 45, 109,215

Assorodobraj Nina 194

Awdańcy 75, 143

August II Mocny 403

August III 285, 299, 328, 411

Bacciarelli Marcello 320 Balzer Oswald 25, 26,41, 66, 184 Baranierogi, ród 149 Baranowski Bohdan 314,409 Barbara Radziwiłłówna 394 Bardach Juliusz 22, 26 Barycz Henryk 416 Baszkiewicz Jan 194 -Bażyńscy 228, 268 Beauvoir Simone de 423 Benedykt, pustelnik 75 Benedykt z Wrocławia 168 Benni Karol 474, 529, 585 BerecciBartolo318 BergFiodor486 Bernard z Clairvaux 118 Bielecka Janina 232,422 Bielski Marcin 341 Bieniak Janusz 159 BischoffTheodor Ludwig 457 Biskup Marian 239, 376 Biskupice Jan 170 Bloch Jan Gottiieb 534

Bnińscy 150

Bobj-owski Stefan 567

Bobrzyński Michał 25, 386, 579

Bogoriowie 80,150

Bogucka Maria 147

Bolechower Ber 327

Bolesław Chrobry 29, 32, 39-41, 46,48,52,69,

71-73, 75, 79, 87, 88, 195 Bolesław Krzywousty 44, 52, 57, 70, 72, 74,

75,82,87,88,96,142,143 Bolesław I, książę świdnicko-jaworski 185 Bolesław Pobożny 168, 184, 185 Bolesław II Rogatka 199 Bolesław Szczodry, Śmiały 41, 48, 71, 87 Bolesław Wstydliwy 168 Bolesław Wysoki 97, 167 Bołotnikow Iwan 378 Bona Sforza 224, 344 Bonerowie 268 Borkowic Macko 150 Borzysław, arcybiskup 169 Bosi Kari 40

Bożęta Stefan, arcybiskup 44 BrackmannAlbert 25 Branicka Krystyna 298 Branicki, wojewoda podlaski 298 Branicki Jan Klemens 298,299 Branicki Ksawery 403 Breyne Filip, Breinius 262 BruceWilliam415

Briickner Aleksander 196, 358, 370,423 Brygida św. 173

Brzostowski Paweł Ksawery 351, 389 Brzóska Stanisław 559 Buczaecy 147

3uczek Karol 39, 52, 54, 55, 92 Bujak-Franciszek 5, 41, 157, 232 Bukar Seweryn 310, 355, 367 BuridanJan 175 BursztaJózefll7

721

Butyr Hugo 75 Bystroń Jan Stanisław 344, 358, 370, 423

Cacci375

CalotKlaudiusz319

Cemblak Grzegorz 206

Chałasiński Józef 530, 536

Chałubiński Tytus 529

Chamerska Halina 502, 523

Chłapowski Dezydery 484

Chłędowski Kazimierz 473

Chłopicki Józef 484-486

Chmielnicki Bohdan 231,3 81

Chmielowski Benedykt 408

Chodkiewicz Jan Karol 236

Chodkiewiczowie 275

Chrapowicki Jan Antoni 312

Chruszczow Nikita 673

Chrzanowska Anna Dorota 346

Ciołek Stanisław 170

Ciszewski Stanisław 14

Czarnkowscy 150

Czamkowski 148

Czarnoccy (bracia) Jan, Francz, Stanisław 229

Czarnowska Maria 421, 422

Czartoryscy 299, 317

Czartoryska Izabela 345, 459

Czartoryski Adam Jerzy 537, 538, 580

Czartoryski Adam Kazimierz 419

Czartoryski August 299

Czartoryski Józef 217, 299

CzeczotJan481

Czemowie 228, 268

Czepulis-Rastenis Ryszarda 437, 530

Czamiecki Stanisław 3 79

Dannenbauer Hendrich 40

Dąbkowski Przemysław 26

Dąbrowska Maria 568

Dąbrowski Jan Henryk 484

Dembiński Henryk 484

Denhoff Krzysztof 355

Denhoffowie241,297

Deotyma patrz Łuszczewska Jadwiga

Despot-Zenowicz Aleksander 489

Dębnowie Oleśniccy 149

Dionizy św. 72

Długosz Jan 104,105,157,163,171, 176, 181,

187,203,205,206 Dobrawka, ż. Mieszka I 74 Dobrogost z Głuchowa 149

Dobrowolski Kazimierz 108

Dolabella Tomasz 319

Drzewiecki h. Ogończyk 275

Dulska Zofia 286, 344

Dulski Melchior 344

Dworzaczek Włodzimierz 268, 300, 303

Dybicz Iwan 564

Działyńscy 228, 582

Działyński Tytus 539

Dziąg Dominik 432

Dzierzwa (lub Mierzwa) 168

Elżbieta, ż. Kazimierza Jagiellończyka 344

Elżbieta, ż. Ludwika Węgierskiego 151

Elżbieta I, królowaAnglii 415

Eryk Pyszny 75, 163

Ewers J. Ph. 25

Evansowie435

Falski Marian 648

Farensbach Jerzy 296, 297

Ferberowie255

FijałekJanl77

Firlej Mikołaj 267

Firlejowie 267,268

FirlejównaAnna295, 345

Fiszer Stanisław 484

Flemming Jan Jerzy 299, 304, 365

Florian św. 73 ;

Franciszek Józef I 570 Franco Bahamonde 664 Frank Jakub Lejbowicz 328 Friedberg Marian 149 FuchsEmil435

Gali Anonim 41,45, 55, 70, 73,75, 78, 87,195

Gallici,ródl43

Gałka Andrzej z Dobczyna 175, 178

Gasztołdowie 275

Gąsiorowska Natalia 435

Gembiccy 297

Gembicki Wawrzyniec 281

Gerward, biskup 169

Geyer Ludwik 457

GiełgudAntoni 538

Gierard-Filip de 435, 527

Gierek Edward 676, 692, 702

Gieysztorowa Irena 237, 240

Głowacz Jan z Oleśnicy 149

Gojawiczyńska Pola 658

Gołuchowski Abraham 380

722

Gomułka Władysław 677,692,695

Gonzagowie 267

GostomskiAnzelm 219,246,248-250,307,380,

383,391,409

Gosz Mechitar 184

Górka Łukasz 148,267

Górkowie314,402

Gómicki Łukasz 341,402

Górski Karol 344

Grabiowie 75

Grabowski Stanisław 580

Grabowski Zygmunt 455

Granowski Wincenty 160-

Grochulska Barbara 447

Gródecki Roman 39, 60,184, 194

Grodzicki Albin 502

Grodziski Stanisław 271,437

Groniowski Krzysztof 431

Grotowic Jan 169

Groll Michał 524

Grudziński Zygmunt 228, 229

Grzegorz z Sanoka 175

Grzybowski Konstanty 384, 423, ,501

GucciSanti318

Guenee Bernard 195

GuibertzNogentll8

Gustaw Waza 267

Gwidon, kardynał 186

Habsburgowie 407,408

Halszka z Ostroga 402

Hampe Kar! 92

Handeisman Marceli 26

Hauke Maurycy 486 .

Haur Jakub 343, 409, 410

Heck Roman 117

HeckscherEliF.411

Hegel Fryderyk 706

Heltman Wiktor 480

Henryk z Brehny 197

Henryk Brodaty 97, 98, 100-102, 167, 168,

180 Henryk III, książę głogowski 140,185,189,193,

199

Henryk, książę sandomierski 79, 80 Henryk V Otyły, Gruby 140, 185 Henryk II Pobożny 168 Henryk IV Probus 140, 185, 197-199 Henryk II Święty 69, 79 Henryk Walczy 409 Herbord 45

Herbst Stanisław 314,316

Herburtowie 182

Herder Johann Gottftied 25

Hesse Benedykt 175

Heweliusz Jan 262

HexterJ.H.424

Hilchenowie241

Hohenstaufowie 198

Hohenzollernowie 161

Holtzmann Robert 25

Horn Maurycy 321

Hozjusz Stanisław, biskup 282

Hreczyna h. Korsak 275

Hubę Józef 25

Haus Jan 175,202, 205

Ibrahim ibn Jakub 32 Iwan, biskup krakowski 32 Iwan Groźny 346, 404

Jabłonowska Anna 459

Jadwiga, królowa Polski 163,188,202

Jagiellonowie 313,412

Jaksa z Miechowa 80

Jakub z Paradyża 175

Jakub z Wolborza 420

Jakubowicz Pasehalis 524

JanKapistran 173, 186, 187

Jan Kazimierz 225, 265

Jan Kropidło 170, 174

Jan Luksemburski 140, 201

Jan Olbracht 279

Jan III Sobieski 319, 347, 382

Jan z Ludziska 117, 157, 161, 175,210

Janisław, arcybiskup 169

Janko z Czarnkowa 206

Jarosławscy 147, 148, 236

Jaruzelski Wojciech 692

Jasienica Paweł 423

Jedlicki Jerzy 271, 394, 447, 502,531

Jerzy z Podiebradu 205

Jezierski Andrzej 447

Jezierski Jacek 346

Jirećek Hermenegild 25

Jolanta, ż. Bolesława Pobożnego 168

Jońca Karol 506

Jordan Spytko z Zakliczyna 245

Kaczyńska Elżbieta 506 Kadlec Karol 25 Kaindl Rajmund 66

Kalabiński Stanisław 506

Kalergis Maria 459,487

Kalinowscy 150

Kalinowski Marcin 400

Kamler Marcin 311

Kantorski Ignacy 432

Karol Ferdynand 279

Karol IV Luksemburski 149

Kaszy c 271

Kazanowski Adam 296

Kazimierz I, książę kujawski 72, 145, 197

Kazimierz, książę opolski 80

Kazimierz Jagiellończyk 117, 132, 157, 163,

164,186,193,204,205,256,279,313,344 Kazimierz Odnowiciel 46, 48, 75, 78, 87 Kazimierz Sprawiedliwy 69, 74, 142 Kazimierz Wielki 95, 106, 107, 109, 110, 113,

116,121,130,140,145-147,150,151,158,

159,161,169,175,179,185,187-189,201,

204,205,267,292,329,404 Kieniewicz Stefan 481, 536 Kietlicz Henryk 165, 166 Kinga, ż. Bolesława Wstydliwego 119,168 Kistesterowicz Eliasz 330 Kitowicz Jędrzej 285, 286, 288, 309, 335, 347,

348,353,361-364,411 Klemens VIII 267 Klemens XIV 504 Klemensiewicz Zenon 196 Klonowic Sebastian 227 Kloczewski Jerzy 163, 173, 174, 275, 504 KmitaJaśkol28 Kmitowie 268 Kobryt Fryderyk 531 Koch Robert 565

Kochanowski Jan 266, 291, 306, 347 Kochowski Wespazjan 408 Koczerska Maria 158 Koloman, książę halicki 168 Koliątaj Hugo 352,420,421, 560 Kołodziejczyk Ryszard 532 Komeński Jan Amos, Komensky 417 Konarski Stanisław 417,419, 538 Koniar Maurycy 435 Koniecpolscy 275, 295, 316 Koniecpolski Aleksander 295 Koniecpolski Stanisław 295,316 Konopnicka Maria 530 Konrad I Mazowiecki 72 Konstanty Pawłowicz w. ks. roś. 485, 574 Kopernik Mikołaj 262, 278, 514

Kopernikowie 281

Korffbwie241

Komiakt400

Korczbokowie 143, 182

Kosim Jan 531

KosińskiAntoni “Amilkar" 485

Kosmas 78, 87

Kossakowska Katarzyna z d. Potocka 345

Kossakowski h. Ślepowron 275

Kossinna Gustaw 18

Kossmann Oskar 40, 435

Koswien M. (etnograf) 23

Kostka Piotr 344

Kostkowie 228, 344

Kostrzewski Józef 18, 66

Kościeleccy 402

Kościuszko Tadeusz 317

Kowalewski Maksym 25

Kowalska Stefania 530

Kowalenko Władysław 28

Koźmian Kajetan 310, 403, 414

Krasicki Ignacy 250, 284, 365, 537, 560

Krasiński Olbracht 400

Kraszewski Józef Ignacy 539

Kraushar Aleksander “Alkar" 482

Krępowiecki Tadeusz 480

Kroguleccy 311

Krogulecki 311

Krokowscy 315

Krokowski 315

Kromer Marcin 262

Kronenberg Leopold 534, 543, 582, 583

Król Kazimierz 482

Królikowscy 161

Krusche Benjamin Gottiieb 524

Krukowiecki Jan Stefan 484

Krystian I V 312

Krzywicki Ludwik 40, 41, 482

Kuchowicz Zbigniew 412

Kula Witold 237, 239, 294, 382,435, 530

Kuncewiczowa Maria 658

Kunkowski Hryc 221

Kunkowski Marek 221

Kupiszeński Franciszek 527

Kuraś Stanisław 140

Kumatowska Zofia 30

Kumatowski Stefan 30

Kurozwęccy 150

Kwiatkowski Kajetan 309

724

Laboureur Jean le 254

Labuda Gerard 87

Lalik Tadeusz 62

Lampedusa Giussepe 355

Lamprecht Kari 92

Lanckorońscy 156

Landau Zbigniew 597

Lasocki Mikołaj 177,204

Lasota h. Rawicz 275

Lehr-Spławiński Tadeusz 196

Lelewel Joachim 37,38

Leliwici 143,148-150

Leliwici Tarnowscy 149

Lengnich Gottfried 262

Leskiewiczowa Janina 530

Leszczyńscy 327

Leszczyński Anatol 325

Leszczyński Stanisław 421

Leszek Czarny 139, 197

Leśnodorski Bogusław 423

Lewko syn Jordana 185

Lewocka Katarzyna 459

Lippomano Hieronim 223

Lisowski Aleksander 303

Lubomirscy 230, 295

Lubomirska Katarzyna 296

Lubomirski Jerzy Sebastian 230,268,295, 382,

386,387,394,402,408 Lubomirski Stanisław 230, 231, 236, 267, 295,

303,359,363,364 Ludat Herbert 25,66

Ludwik Węgierski 140,150,151,153,161, 188 Ludwika Maria, królowa polska 226, 254, 344 Luksemburgowie 116

Łabędziowie 75, 80, 143

Ładogórski Tadeusz 95

Ładysław z Gielniowa 173

Łaskarz Andrzej, biskup krakowski 170

Łaski Jan 414

Łastowski 304 .

Łepkowski Tadeusz 7, 485, 506, 535, 536, 576

Łodzią Jan 169

Łoś Jakub 326 ;

Łowmiański Henryk 21, 22, 28, 29, 39,41, 46,

52

Łoziński Władysław 398-400 Łuczak Czesław 447 Łukasiewicz Ignacy 582 Łukasiewicz Juliusz 9, 444, 445 • Łuszczewscy 499

Łuszczewska Jadwiga, Deotyma 486, 585 Łuszczewska Magdalena 459 Łysiak Ludwik 109

Machowski Mikołaj 368

Maciej Korwin 204

Maciej owski WacławAleksander 25

Madajczyk Czesław 667

Madurowicz Helena 447

Magnus, komes 67

Małachowski Kazimierz 484

Manteufflowie 241

Marcin z Mieszek 156

Marcin z Opawy 197

Marcinkowski 539

Maria Kazimiera, królowa polska zw. Mary-

sieńką344 Maria Teresa 478 Marks Karol 334

Marycjusz Szymon z Pilzna 416 Massalscy 270 Massalski Ignacy 420 Matemowie, bracia 401 Mateusz z Krakowa 175 Matuszewicz Jan Kazimierz 297 Matuszewicz Józef Jerzy 297 Matuszewicz Marcin 270, 284, 287, 298,299,

303,354,355 Matuszewicz Tadeusz 299 Matuszewiczowie 299 Matuszewski Józef 270 Mayer Eduard 13 Mayer Theodor 40 Meciszewski Filip 486 MeitzenAugust91 Melsztyńscy 147-149, 156 Michałowicz Jan z Urzędowa 318 Michałowicz Konstanty z Ostrowicy 204 Mickiewicz Adam 271, 481, 538, 539 Miecław42,87

Mieszczankowski Mieczysław 608, 621 Mieszko I 32, 40, 46, 52, 63, 72, 74, 79, 94 Mieszko II 41, 42, 48, 71, 87 Mieszko III Stary 59, 76 Mikołaj I 540 Mikołaj, ksiądz 177

Mikołajczyk Stanisław 681, 683, 688 Mikora, komes 45 Milczyński Sebastian 322 Milewski Tadeusz 196 Minasowicz Józef Epitafi 330

725

Missalowa Gryzelda 435

Mniszkówna Helena 642

Moćhnacki Maurycy 480

Modrzewski Andrzej Frycz 264, 416, 420

Modzelewski Karol 39

Molińska Julia 459

Moraczewski Jędrzej 601

Morelowski Józef 537

Morsztynowie 149

Mortęska Anna 297 ,

Mortęska Magdalena 286, 344, 345

Muchanow Sergiusz 487

MuskataJan 170

Myszkowscy 236

Myszkowski Zygmunt 267

NakwaskaAnna 459

Nałkowska Zofia 658

Nanker, biskup 177

Nałęczowie 150

Napierski Kostka 315, 381, 388

Napoleon l Bonaparte 485

Naruszewicz Adam 25, 365

Natansanowie 545

Nencki Marceli 582

Niemcewicz Julian Ursyn 310, 337, 351, 358,

387,420,537 Niewęgłowski Kajetan 486 Nitsch Kazimierz 196 Norwid Cyprian Kamil 460 Nowacki Józef 136 Nowosilcow Nikolaj 574

Ochocki 367 Ochocki Jan Duklan 310, 342, 346, 355, 359,

360,362,364,366 Odolan41

Odrowążowie 45, 75, 167, 268, 313 OffenbergJan482 Okręt Rudolf 583 Oleśniccy 150

Oleśnicki Jan Zbigniew 347 Oleśnicki Zbigniew 151,170,177,186,; 187,204 Olszewski Karol 582 Opalińscy 295,417 Opaliński Łukasz 401, 417 Opaliński Krzysztof 220, 222, 224, 226, 295,

364,417

Oraczewski Feliks 421 Oraczewski Jan 128 Orgelbrand Samuel 582

Orzechowski Stanisław 392

Ossolińscy 296, 582

Ossoliński Jerzy 267, 296, 297

Ossoliński Zbigniew 229, 296

Ostrorogowie 150

Ostroróg Jan 202

Ostrogscy 263, 255, 275

Ostrogska Anna 401

Ostrogska Zofia 295

Ostrogski Janusz 236, 296

Ostrogski Konstanty Wasyl 231, 267, 275

Pabiś Jan 539

Pac Ignacy 271

Pallacky Franciszek 25

Pałukowie 75, 80

Paprocki Franciszek 437

Parkoszowic Jakub 175, 202

Pasek Jan Chryzostom 337, 338, 343-345, 370,

386,387,402 Pasteur Ludwik 565 Pawlikowscy 582

Pełka, arcybiskup 165, 166, 168, 169 Piastowie 29, 39-43, 45, 46, 52, 55, 69, 70-72,

75,77,87,96,110,144,165,169,179,195,

197,199

Piekosiński Franciszek 25, 38 Pieniążek h. Jelita 275 Pileccy 147, 160 Pilecka Elżbieta 160 Piłsudski Józef 608, 630, 646 Piontkowski Jan 508 Piorunowski 303 Piotr św. 79, 80

Piotrowski Jan 225, 297, 404 Piramowicz Grzegorz 330 Pius II, Eneasz Piccolomini 163 Plater Emilia 346,459 Pociej Ludwik 298

Poczobut Odlanicki Jan Władysław 213, 356 Podraża Antoni 447 PodwińskaZofia30,31 Poniatowscy 270 Poniatowski Józef 484 Poniatowski Michał 420 Ponińscy 270 Poniński Adam 270 Popiel 29

Porajowie Kurozwęccy 149 PortiusRobert331 Postan Michael 424

726

Potkański Karol 145, 375

Potoccy 290, 327

Potoccy Śreniawici 244

Potocki I gnący 419

Potocki Józef 327

Potocki Prot 531, 543, 580

Potocki Stanisław Kostka 527

Potocki Wacław 343, 365

Potworowski Gustaw 539

Prądzyński Ignacy 484

Pretwicze 143, 182

Probolo Marcin z Modinicy 149

Prochaska Antoni 154

Prus Bolesław 482, 530

Przemysł II 193, 200

Przemyślidzi 28,4346, 69, 72, 75, 140,200

Przybyszewski Stanisław 479

Przybywoj 41

Pszczółka Mikołaj z Błonia 126

Ptaśnik Jan 65

Ptolemeusz21

Raczyńscy 582

Radwan 121

Radziwiłł Dominik 297

Radziwiłł Hieronim 271

Radziwiłł Jerzy 280

Radziwiłł Karol 269

Radziwiłł II Krzysztof 316

Radziwiłł Michał Kazimierz Antoni 271

Radziwiłł Mikołaj 354

Radziwiłł Mikołaj Krzysztof 409

Radziwiłłowa Helena 345, 459,

Radziwiłłowie 236,267,268,274,275,290,297,

299, 300, 304, 327, 3.54 • Rasche Georg 66 Rawicze 75

Repphan (bracia), firma 508 Riazin Stiepan (Stieńka) 378 Robert Pobożny 32 Roentgen Wilhelm Conrad 565 Roepell Ryszard 25, 38, 39 Rogoyski Jędrzej 481 Rostocki Władysław 43 6 Rostworowski Emanuel 411 Róźycowie Poraje 75 Rupert z Deutz 118 Ruśkiewicz Tomasz 482 Rutkowski Jan 5, 10.8, 109, 218 Rutski Józef Welamin 290 Rybiński Maciej 484

Rychlikowa Irena 391

Rychliński Stanisław 597, 603, 619

Rzeszowscy 156

Rzewuski, podstoli litewski 217

Rzyszczewski Zygmunt 455

Saint-Simon Henri de 459

Salomea, ż. Kolomana halickiego 168

Salomonowie 255

Samsonowicz Henryk 33, 117

SandGeorge459

Sanguszko Dymitr 402

Sanguszko Janusz Aleksander 236

Sapieha Jan 298

Sapieha Kazimierz Jan 274

Sapieha Kazimierz Nestor 403

Sapieha Michał 298

Sapiehowie 270, 275, 281, 297, 298, 3-17

Sassoferrato Bartolo de 145

ScheiblerKarl511

SchluterAndrzej319

Schmid Heinrich Felix 92

Schmidt Mieczysław 482

Schmidt Erich 66

Schmoller Gustaw 43 5

Semkowicz Władysław 26, 45, 145, 148

Sieciech, palatyn 80

Siegel Stanisław 232,422

Siemomysł, książę kujawski 198

Siemowit29

Siemowit IV, książę mazowiecki 147,188,193

Sieniawscy268

Sienkiewicz Henryk 482, 530, 537

Sienkiewicz Witold 274

Skarbek Fryderyk 340

Skarga Piotr 288

Skłodowska-Curie Maria 582

Skrzynecki Jan Zygmunt 484, 486

Slanczowie 122

Słaboszewski 400

Sławnikowice 43, 75

Słota 158, 163,207

Słowacki Juliusz 25, 527, 588

Słuszka, wojewoda połocki 299

Smoleńska Barbara 527

Smoleński Władysław 408

Smółka Stanisław 25, 37-40

Sobiebor 75

Sobiescy 307

Sołowiew Sergiusz 25.

Spitmerowie 122

727Spytko z Melsztyna 151, 161

Sroczycka Anna 295

Stadnicki Stanisław 401

Stalin Józef W. 673, 683, 688, 690

Stanisław August Poniatowski 312, 328, 355,

362,366,394, 419 Stanisław ze Skarbimierza 175 Stanisław św., arcybiskup 44, 73,168,199,201,

408

Stanisławska Maria 344,347 Stanisławski Michał 344 Starczewski 303

Starekonie (Toporczykowie), ród 149 Starowolski Szymon 227, 231, 263, 266, 342,

365,393 Staszic Stanisław 393 Stefan, hospodar mołdawski 204 Stefan Batory 225, 265, 296, 297, 314, 316 Stefan z Toumai 118 Steinkellerowie 524 Stenzel Gustaw Adolf 91 Stępkowski 367 Stojałowski Stanisław 466 Stoklińska367 Suchorzewski Piotr 381 Suchywilk Janusz 169 Suta, Lambert 44 Sułkowscy 270 SułkowskiAugust 420 Sułowski Zbigniew 80 Sułowski Zygmunt 322 Surowiecki Wawrzyniec 255 Syreński, Syreniusz Szymon 416 Szafraniec Jan 177 Szafrańcowie 149, 313 Szajnocha Karol 25 Szczekną Jan 175 Szczepański Jan 530 Szembekowie281

Szeptycki Roman Andrzej Aleksander 638 SzulcKarol531 Szymon z Lipnicy 173

Ściegienny Piotr 559 Śladkowska 337, 338, 344 Śladkowski 338 Śniadeccy582 Śreniowski Stanisław 383 Świerad, pustelnik 75 Świętochowski Aleksander 482 Świętopełk, książę morawski 28

Świętosławski h. Rola 275 Świnka Jakub 169, 197-201

Tabaszewski Wojciech 245

Taine Hipolit 424

Tarnowscy 148, 236, 268, 314, 316

Tarnowski Jan 365

Taszycki Witold 196

Tazbir Janusz 9, 357, 370, 407, 426

Tepper Piotr 524, 531,557

Terzyński 304

Tęczyńscy 268

Tęczyński Andrzej 128, 141, 155,267

Thietmar z Merseburga 80

Timurzw. Tamerlanem 161

Tomasz I, biskup wrocławski 100

Tomasz II, biskup wrocławski 198

Tomaszewski Jerzy 597

Tomkiewicz Władysław 231

Topolski Jerzy 9, 215, 218, 405

Trawkowski Stanisław 9

Trąba Mikołaj 154, 171

Trembicki Stanisław 486

Trepka Walerian Nekanda 300, 301, 303, 304,

307

TreuguttStefan588 Trzciński 432 Turski Kazimierz 398

Tymieniecki Kazimierz 39, 66, 121,145, 157 Tymowski Jerzy 334 Tyszkiewicz Jan 27 Tyzenhauz Antoni 382 Tyzenhauzowie 241, 346

Urban Wacław 422

Veblen Thorstein 359,365 YetulaniAdam 109

Wacław św. 72

Wacław II 140, 153, 189, 193, 200, 201

Wacław III 201

Wacław IV Luksemburski 163

Walezjusze315

Walter, biskup wrocławski 97

Wańkowicz Melchior 451

Warszycki Jan Kazimierz 344

Wasilewski Tadeusz 273

Watzenrode Łukasz 281

Wawelberg Hipolit 582

Wawrzyniec, biskup wrocławski 167

728

Wazowie 255,267,280, 319, 398

Wąsowicz Michał 232

Weiher Ernest 297

WeiherJan226,355

Weiherowie297,316

Weinryb Bernard D. 321

WenskusReinhard21

Weyssenhoff Józef 455

Wezenborgowie 143,182

WielopolskiAleksander494,497, 549, 569, 580

Wilde K. 66

Wincenty Kadłubek 53, 59, 74, 87,168,195

Wielhorski Józef 484, 485

Wierzbięta 150

Wilhelm II 483

WimmerJan314

Wincenty, arcybiskup 166

Wincenty z Kielc 168,199

Wincenty a Paulo 287

Wiśniowieccy 275

Wiśniowiecki Jarema 230,231,316

Wiśniewski Eugeniusz 117

Witold, w. ks. litewski 151,161

Witos Wincenty 644

Władysław, książę legnicki 113

Władysław I Herman 41, 67, 80

Władysław Jagiełło 104,128,131,140,147,149,

151,154, 160, 173, 185, 188,205 Władysław Laskonogi 153

Władysław Łokietek 94,140,150,193,194,201 Władysław Opolski, Opolczyk 104, 144, 173,

188

Władysław III Warneńczyk 204 Władysław IV Waza 226, 269, 288, 296, 297,

315,355

Włodko z Domaborza 190 Włodkowic Paweł 175 Włodzimierz św. 72 WodzickiEliasz391

Wojciech (Adalbeń) św. 70, 72-75,408 Wojciechowski Zygmunt 26,41 Wolimir, biskup włocławski 147 Wolski Jan 271 Wratysław I 28 Wrociwoj 100 Wrotnowski Lucjan 529 Wróblewski Zygmunt 580 Wrszowce 75 Wyczański Andrzej 215,218,410, 411,422

Wyka Kazimierz 636 Wyrobisz Andrzej 384 Wysz Piotr 170

YoungAbraham 330

Zabiełłowie299

Zachariasiewicz Bedros 319

Zakrzewska Marysia 367

Zaleska (Zgalińska) Małgorzata 305

Załuscy 281

Zamoyscy275,310,495

Zamoyski Andrzej 294, 419, 421

Zamoyski Jan 230,232,236,268,310,402,414,

415

Zamoyski Jan, wnuk hetmana 310 Zamoyski Tomasz 236 Zarębowie 143, 156 Zasławscy 236 Zawisza Czarny 161, 163 Zawisza Krzysztof 354, 355 Zawisza z Kurozwęk 169, 170 Zbąski Jan Bogusław 148 Zbigniew, kardynał 149 Zborowscy 402 Zborowski Marcin 402 Zborowski Samuel 402 Zebrzydowscy 268 Zegadłowicz Emil 665 Zielińska Teresa 306 Ziemięcka Eleonora 459 Zientara Benedykt 5 Zygmunt II August 225, 279 Zygmunt Luksemburski 161, 163 Zygmunt I Stary 264, 247, 268, 394

ZamowskaAnna 506 Żebrowski Wojciech 399 Żókiewscy 295 Żubrowa Joanna 458 Żuchowska 345 Żupański Stefan 539 Żytkowicz Leonid 215, 219, 248

Indeks nazw geograficznych

W indeksie nie uwzględniono nazw:

Polska, Królestwo Polskie (średniowieczne), Korona, Rzeczpospolita szlachecka, PKL

Afryka 163, 357

Alpy 312

Altenburg415

Amersztyn 254

Ameryka 357, 595, 615

Ameryka Północna 437

Anglia 216,277,292, 308, 334,355,395,415,

425,468 Arras 163 Arrovaise 79 Astrachań 565 Augustowskie 461, 464 Augustów 326 Austria 184, 235,441,453,458,485,487,502-

504,541,547,557,567,569-572 Austro-Węgry 441 Ayinion 176 Azja 357

Bałkański Półwysep, Bałkany 21, 29, 93, 254

Bałtyckie Morze, Bałtyk 29, 93, 254

Batuty koło Łodzi (dziś: dzielnica .Łodzi) 468,

515 Bamberga79 Bar 328 Bath40

Bazylea 163, 175, 176, 20-5,416 Belgia 448, 553, 580 bełskie księstwo 147 Bergamo375

Berlin 435, 457, 574, 613 Beskidy 104, 180 Bełz 173, 188 Będzin 322 Biała 271

Biała Cerkiew 326

Biała Radziwiłłowska (dziś: Biała Podlaska) 256 Białobork (dziś: Biały Bór) 254 Białoruś 274, 429, 451, 539, 580 Białostockie, Białostocczyzna 461,476,514,605

Białystok 326,513, 566, 618

biecki powiat 3 52

Biecz 216, 262, 410

bielska ziemia 325,326

Bieszczady 398

Biłgoraj 521

Bizantyjskie Cesarstwo, Bizancjum, Cesarstwo

Wschodniorzymskie 21, 79 Bliski Wschód 184, 204 Błonie 126 Bobrza 375 Bochnia 374 Boćki 521 Bodzentyn 281 Bogoria 144 Boleścice30 Bolonia 177 Bonn 483 Borsuk 379 Borzykowa 61, 166 Bóbr 97

Brandenburgia 93, 96,97,161, 312 Brazylia 43 8 Brehnal97

Brody 327-329, 531 Brudzew 175

Brunsberga, Braniewo 258,277,282 Brzeg 129, 161 Brzesk (Hebdów) 48 Brześć Kujawski 15 Brzeziny 476 Brzeźnica 80 Brzeżany 328 Brzozów 400 Buczacz 290 Bug 29, 214, 623 Bułgaria 110,541 Busko 304 Busza 173 Byczyna 297

730

Bytom 508

bytowska ziemia 241 Bytów 225

Cerekwica 151

Ceuta 163

chazarskie państwo 76

Chełm 31, 670

chełmińska ziemia 241,259,376

Chełmno 99, 344,414

Chełmszczyzna 477, 547

Chliny 379

Chłopotyn 255

Chocim 298, 408

Chojnice 187, 259, 376

Chortyca 332

Chorwacja 110

Chrzanów 651

Citeaux 79

Clairvauxll8

Ciechanów 254

Ciechocinek 475

Cień 153

Ciężkowice 303

Czarne Morze 121

Czarnków 206

Czarnogóra 541

Czarny Dunajec 388

Czechosłowacja 684

Czechy 21,25,41,48,69,72,77, 78, 92, 94, 110,145,154,161,181,182,184,198,200-202,205,207,216,402,417,425,441,474

Czerwińskl51, 154

Częstochowa 451, 476, 514, 651

Częstochowskie Zagłębie 374

Człuchów 400

Czorsztyn 315

Cypr 163, 204

Dalmacja 161

Dania 226, 312

Dąbki 114, 191

Dąbrowa 31

Dąbrowskie Zagłębie 438, 448, 544, 549, 578;

618

Dąbrówka 432 Deutz 118 Dęblin 470 Dębsko31 Dniepr 18 Dobczyn 178

Dobromil 400

dobrzyńska ziemia 275

Dolny Śląsk 28, 95, 180, 181,216,374,433

Domaborz 190

Dorpat404,435,483

Drawsko 690

Drezdenko 198

Dubno 236

Dunaj 21, 330

Dunajec 119

Duszniki 475

Dźwina 215

Edynburg 331

Elbląg 95, 226,256, 258, 260, 368, 414

Estonia 93

Europa 15, 16, 21, 40, 48, 92, 106, 107, 177, 183,203,204,215,217,237,254,255,262, 266,312,315,382,397,398,405,407,423, 424,426,429-431,435,438,456,481,490, 531,533,541,552,557,567,574,575,583, 589, 593, 596,625,636

Europa środkowa 18, 19, 21, 91-95, 197

Europa wschodnia 18, 19, 21, 595

Europa zachodnia 24,76,93,95,96,118,124, 146,167,185,186,250,408,434,488, 547, 589,595,615,678,695,712

Ferraral77

Finlandia 93

Flandria 97

Florencja 177

Francja 41,48, 71,95, 167,176, 177,237,254, 266,296,308,312,315, 326, 358,378, 385, 395, 415, 440, 448, 468,485,544,553,580

Franeker416

Frankonia 97

Fryzja 331

Fulda27

Galicja 37, 429, 430, 432, 433, 437, 438, 440, 444,445,447,448,453,454,459,466,469, 470, 478 480, 483,487,492, 495, 500-502, 508,512,514,522,528,530,536,541,545-548, 552, 556, 565,566,568,569,573,574, 576, 579, 580, 604,608,623,638,643,662

Galicja Wschodnia 466,470,477,513, 548,611, 638,650

Galicja Zachodnia 477, 548

Gdańsk 64, 95, 173, 198, 213, 215, 216, 225-227,232,254-264,279,293,298,306,318,

731

319,327,329-331,334,358,368,371,374,

394,396,405,414,416,438,513,516,531,

581,582 . Gdynia 605, 608

Generalne Gubernatorstwo 686,687 Genua 327 Gielniów 173 Głębowice30 Głogów 689 Głuchów149

gniewkowskie księstwo 142 Gniezno 29, 64, 66, 73, 87, 119, 140, 188, 193,

196,280 Golub-Dobrzyń 516 Gorlice 244 Góra Kalwaria 63 9 Górne Niemcy 216 ;

rny Śląsk 121,181,433,438,442,444,447,

448,639 Graz 415 Grecja 542, 553 Grembów352 Grotniki 151 Grudziądz 374 Grunwald 408 Gryfice 690

Hadziacz288

Haga 255

Haiti 485

Halicz 183, 187, 188

Hiszpania 46, 177, 204, 237, 266, 395, 408,

434,485, 664 Holandia 97,227 Humań 290

Iłża 521 Inflanty 93,225, 249,250,282,314.346,372,

385,406 Ingolstadt415 Innsbruck415 Inowrocław 322 Irlandia 93, 580 Izmaił 330

Janikowa313 Janiszki 390 Januszpol 366 Jarosław 230, 236, 324 Jasionówka 326 Jastrzębie-Zdrój 689

Jassy 330 Jaśliska400 Jawomik 368 Jazłowiec 330 Jerozolima 93 Jędrzejów 48

Kaffa 181,204,328

Kaliskie 256, 374, 387, 440,461

Kalisz 76, 129, 140, 327» 381, 451, 497, 508,

567

Kalwaria Zebrzydowska 476, 514 Kamienica 119 Kamieniec Podolski 125, 138, 183, 227, 260,

328 Kanada 332 Kańczuga 379 Kańsk 489

Karpaty 19, 29, 69, 75, 104, 216, 398, 412 Karpaty Wschodnie 180 Karakorum 168 Kartuzy 173 Katowice 610 Kaukaz 487,488

Kazimierz nad Wisłą 187, 215, 324 Kazimierza Wielka 28 Kębliny 432 Kielce 168, 281,480 Kieleckie, Kielecczyzna, kieleckie województwo

438,578,645 Kijów 40, 328, 435, 581 kijowskie województwo 231 Kleck236

kleckie księstwo 274 Kodeń 476, 514 Kolonia 79 Kołaty 166 Kołbacz 48 Koło 155 Kołobrzeg 64

Konstancja 163, 175, 176, 205, 206 Konstantynopol 187, 204, 205, 288 Końskie 45 Koprzywnica 80 Kosów 623 Kościan 173, 3 74 Kotlice432

kożuchowskie księstwo 142 Komik 582 Krakowskie, krakowskie województwo 230,

243,338,387,432

732

krakowskie księstwo 142

Krakowskie Zagłębie 618

Kraków 28, 44,48, 50, 64, 76,80, 95,119,121, 122,124,126-131,135,136,138-140,150, 161,173,175,176,180,186-188,193,194, 201, 204, 230, 255, 258-260, 275, 278, 280,284, 318, 322, 323,330,375,384,420, 424,438,456,468,472,481,513,520,528, 531,564,566,581, 582,584,585,605,612, 613,627,634,651,680

Kresy Wschodnie 610

Krotoszyn 327

Królestwo Polskie (Królestwo Kongresowe, Kongresówka) 432-434,437,440,446-448, 450, 454,458,464,466,468,470,474,476-488,494,497,498,502-506,508,509,512-516,521,523, 528,531-533, 538-541,543-547, 549,552,553,556,565-573, 575,580-582,589,605,623,643

Królewiec 226, 232, 263, 291, 306, 327, 330, 405,414

Krym 204, 329, 330

Krynica 475, 612

Krzemieniec 612

krzemieniecki powiat 231

Krzeszowice 475

Krzyszkowice 149

Księstwo Pruskie 373, 375

Księstwo Warszawskie 255,432,434,436,444, 446,447,450,458,464,476,479,484,485, 494,498,540, 541, 543,549, 552, 556, 569-572,574,575, 580

Kujawy 27, 28, 50, 94,110,145,160,181,194, 214,219,248,341

Kurozwęki 169, 170

Kuty 328

Lateran 186

Ląd 48

Lechnica 173

Legnica 121,129,180

Lejda416

Lembork225

lemborska ziemia 241

Leodium 79

Lepanto 408

Leszno 256,327,374,417

Leśnica 31

Lewant 93

Leżajsk 514

Lipnical73

Lipsk 228, 326, 327

Litwa 93,94,144,173,188,206,216,217,226, 238,241,252,267,275,279,290,298,299, 312, 321-323,328-330,349,351,356,374, 382, 385, 390,404, 406,435,463,538,580

Londyn 355

Lubartów 403

Lubeka 99

Lubelskie, lubelskie województwo, Lubelszczy­zna 275, 403, 474, 518, 611

Lubiąż 50

Lubin 48, 689

Lublin 150, 151, 173, 284, 322, 324, 331, 497, 513, 520,531,544,612

Lubuska Ziemia 97,180, 198

Lubusz 69

Ludzisko 175, 210

Ludźmierz 80

Luneville421

Lutomyśl 153

lwowskie województwo 611

lwowska ziemia 3 81

Lwów 124-126, 129, 137, 181, 183, 227, 228, 235,260,284,318,319,326,328,329,513, 515,517,520,531,536,581,582, 584, 585, 612,613,627,638,651

Lwówek 180

Łaba 66,99,182,206

Łańcut 230

Łekno 48, 80

Łęczyckie, łęczyckie województwo 217, 229,

275,387

łęczycka ziemia 28, 94, 97, 181, 191 łomżyńska gubernia 523 Łomżyńskie 438 Łowicz 281

łódzkie województwo 637 Łódź 432, 433, 436, 451-453, 457, 470, 472,

509,511,513,517,533,544,545,549,578,

610-612,642,654 Łuck 328 łucki powiat 231 Łuków 566 Łużyce 69 Łysieć 48

Magdeburg 79,99 Magdeburgia255 Malbork 348, 368, 384 malborskie województwo 259

733

Małopolska 21, 27, 28, 30, 45, 71, 79, 95, 97, 110,121,136,143,145,146,148,149,152, 153,155,156,159,160,181,182,185,188, 189,193-196,201,202,204,214,216,221, 228,229,237,240,243,248,256,278,300, 313,324,351,374-376,391,422,441,447, 463, 548,645

Maroko 204, 565

Mantua488

Mazowsze 30, 48, 58, 71, 87, 95, 98, 103, 107,111,121,143,145-147,155-157,159, 173,193,214,216,221,229,239,240,246-248,252:256,274,278,281,292,298,303, 311,373, 374,386, 399,402,461,464,467, 523, 548,623

Mazury 108, 238, 435, 463,639

Medyka 582

Meklemburgia 219,43 8

Melsztyn 151, 161

Merseburg 80

Mieszki 156

Milatyn476,514

mińskie województwo 298

Miśnia 93, 96, 97

Mława 254

Modena 355

Modlin 470

Mogilno 48

Mohylew 327, 328

Mołdawia 173, 398

Monachium 483

Morawa 21

Morawy 28, 41, 207, 216, 423, 425

Moskwa 296,298,303,400,404,407,435,674

Mysłowice 508

Nadrenia 143,216,441

nakielski powiat 229

Nakło 114

Namysłów 115

Niderlandy 216, 358, 415, 423

Niderlandy Północne 416, 425

Niebylec 368

Niemcy 25, 41, 48, 91, 93, 95, 97, 99, 102, 120-122,124,, 167,176,177,181,183,186, 191,198,237,257, 315, 320, 358, 395,400, 401,416, 438, 440, 442,453,458, 542, 597, 605,634

Niemen 216

Nieśwież 271,272, 646

Nitych (dziś: Nowy Staw) 368

Niżni Nowgorod 488

Nogentll8

Nowa Huta 689, 702

Nowa Marchia 180

Nowe 3 81

Nowe Miasto, dzielnica Wilna 515

Nowe Miasto Korczyn 155

nowogródzki powiat 274

Nowy Dwór 517

Nowy Sącz 119, 137, 201, 234

Nysa 99

Nysa Łużycka 670

Obra 30

Odra 18,21,28,29,182,206,216,670

Olbin50,80

Oleśnica 149

Oliwa 48

Olkienniki 274

Olkusz 180, 374

Opawa 197

Opoki 151

Opole 66

Opolszczyzna 95

Orla 325

Ostrowica 204

Ostróg 23 6

Ostrów Lednicki 29

Ostrów Mazowiecka 156

Oszmiana 304

Pabianice 476,524

Padwa 177, 310,415

Pajęczno 388

Palenno 355

Palestyna 163

Płuki 144

Paradyz 175

Paryż 226, 254, 483

Pawłów (Merecz) 351

Perpignan 163

Persja 329

Petersburg, Piotrogród435,613

Piaseczno 31

Piaski, dzielnica Wrocławia 80

Pilica 508

pilzneński powiat 368

Pilno 416

Piła 256

Pińczów 138,236, 318,414

piotrkowska gubernia 420,453

734

Piotrków 154, 497 Pireneje 163 Pińskóll

Płock 48, 50, 64, 76, 119, 136, 181,497,612

płocka gubernia 430, 523

płocka ziemia 614

Płockie 43 8

Podegrodzie 119

Podhajce 328

Podhale 3 81

Podkarpacie 108, 180, 374, 381, 399

Podlasie 108,229,274,277,278,279,325,374, 402, 523,623

Podole 154,206, 231, 274, 275, 295

Polesie 356, 623, 637, 638

poleskie województwo 611

Polkowice 689

Połonne 230, 255

pomorskie województwo 254, 381

Pomorze 27, 54,. 64, 69, 79, 93, 110, 201, 203, 225,429,430,435,439,447,448,461,463, 477,478,548,622,623,634

Pomorze Gdańskie (Wschodnie) 95, 200, 259, 315,373,401,430,444, 461

Pomorze Zachodnie 48, 66, 136, 161, 180, 198, 246,297,381,429,439,476

Powiśle, osiedle Warszawy 515

Portugalia 423 ,

Poznań 64, 66, 87,119,121,126,129,131,,136, 140,173,186,194,255,248,284, 318, 322, 323,327,330,375,409,414,456,513,520, 531,544,582,612,627,634, 662, 692

Poznańskie, poznańskie województwo 256,374, 387,429,430,435,439,441,451,461,474, 477, 522, 533, 579,610,622,623,634,660

Praga 197

Praga, dzielnica Warszawy 515, 567,611

Proszowice 278

proszowska ziemia 149

Prusy 79,93,181,193,219, 257,259,268,278, 281,292,312,322,326,330,341, 349-351, 368, 376, 386,389,407,437,439,441,485, 487,490,500,502,542,544, 545,548, 557, 564,569-571,575,579,663

Prusy Królewskie 179,213,216,221,222,228, 238,239,241,243,246,248, 251,255, 256, 261-263,268,278,279,281,282,297,313, 324,331,339,340,345, 349, 352, 373,374, 376,377,384,399,403,404,414

Prusy Książęce 267, 328, 463

Prusy Nowowschodnie 461, 491

Prusy Wschodnie 491

Prusy Zachodnie 461

Przedgórze Sudeckie 180

Przeginia 144

przemyska ziemia 379

Przemyskie 399

Przemyśl 64, 76, 205, 517, 612

Psie Pole 96

Psków225,297,316,404

Puławy 345

Pułtusk 381,463

Puszcza Zielona 613

Pyzdry 140

Racibórz 99

Racławice 30

Radom 136,451,497,531,544, 692

Radomsk 140, 150

Radomskie 43 8, 614

Radymno 400

Rajgród326

Raków 414

Rasna 284,298,299

Raszków 328

Ratyzbona 27, 79

Rawicz 256

Rawskie, rawskie województwo 217, 298, 386

Riwiera 642

Ren 66, 216, 332

Rosja 25, 237, 332, 395, 429, 434, 435, 440, 441,458,478,483,487,488,502,517,549, 552, 557,569, 570,580,589,663,683

Rumunia 541

Ruś Halicko-Włodzimierska, tzw. Ruś Czerwo­na 30, 41, 64, 72, 76, 79, 87, 94, 95, 1.04, 108,110,121,124,137,146,147, 150,153, 154,156,161,173,179,182-184,188,190, 194,228,231,232,243,256,274,280,282, 285, 328, 340, 375, 422

Rychłowice 158

Rydzyna 256

Ryga 226, 405

Rzeczpospolita Krakowska 437, 442, 476,481, 541,556,569,570,573,575

Rzym 79,83,176,188, 197, 205, 279-281, 283,289,298,329,407,638

Rzymskie Imperium 20, 23, 76

Saksonia 181, 216, 320, 435, 438, 476 Sambia381

Sandomierskie, sandomierskie województwo 387, 438

735

Sandomierz 43, 64, 136, 140, 206, 497, 612

Sanockie275

Sanok 175

Santok 198

Saska Kępa, osiedle Warszawy 611

Sącz 119 -

Secymin298

Sekwana 420

Sieciechów 80

Siedlce 513,566

siedlecka gubernia 523

Sielskie274

Sieradz 150

sieradzkie województwo 387

Sieradzka Ziemia 28, 94, 97,181,191

siewierskie księstwo 274

Siewierz 274,275

Sitno 340

Skalbmierz 138

Skarbimierzl75

Skierniewice 281

sochaczewskie księstwo 142

Soława97,99

Sosnowiec 468, 515

Spisz 173, 181

St. Gilies 79

Stanisławowskie województwo 611, 623

Stanisławów 328, 508

Stare Miasto, osiedle Warszawy 517

Staropolskie Zagłębie 374, 446, 527-531, 558,

577,578 Stary Sącz 119,245 Stolin356 Stradom 43 Stradów28 Strasburg4l4,415 Strzelno 345

Sudety 19, 69, 97, 577 Sulejów94 Suwalskie 43 8 Swarzędz 256

Syberia 358, 434, 460, 572 Szczawnica 475 Szezebrzeszyn 566 Szczecin 216 Szkłów 274, 327 Szkocja 93, 331 Szwajcaria 458 , , Szwecja 241,267,297, 374

Śląsk 9,21,27,28,30,39,45,57,71,91,95,97,

101,121,136,143,146,168,169,180,182, 185,193,195,198,201,203,215,216,229, 251,274,292,293,295,404,423,425,429, 430,433,435,439,441,445-448,477,478, 506, 532, 533, 577, 578,611,613,618,634, 637,650,665,693

Śląsk Cieszyński 104, 430, 442, 476, 639

Ślęża 80

Śniatyń 328

Środa Śląska 99

Środka 119

Świdnica 129,180

świecki powiat 376

Świerzeń290

Św. Krzyż 172

Tarnobrzeg 689

tarnopolskie województwo 611

Tarnowskie Góry 442

Tarnów 216, 520

Tatry 475

Tochat 330 .

Tobolsk 489

Toruń 95, 133, 161, 256, 258, 260, 262, 264,

278,344,346,371,374,394,414,416,424,

531,582,707 toszeckie księstwo 142 Toumai 118 Trembowla 346 Trydent 279 Trzebnica 50 Tuchola 376 Tuchów 138 Tum 409

Turcja 227, 228, 322, 329, 541 Turyngia 216 Tyszowee 324 Tykocin 275, 326 Tyniec 48

Ukraina 216,217,237,256,268,274,275,279,

293,323,325,327,328,332,381,382,423,

329, 539,557,580 Urzędów 318

Waliszew409

Warmia 277,373,448:

Warna 164

Warszawa 173, 181, 225, 255, 258, 262, 271, 284,318,346,355,358,371,432,436,437, 451,456,457,470,472.474,480,481,483,

736

497,506,509, 511,513-517, 520,524, 527, 528,531,533,538,539,543, 549, 565,566, 582-585,605, 609-6.14,618,619,634,650, 662,710

warszawskie województwo 461, 637

Warta 177, 202,216

Wejherowo 256

Wenecja 177

Węgry 71, 72, 92-94, 147, 150, 161, 173, 177, 182,184,188,204,381, 398,412, 541

Wiedeń 176,435, 574, 575, 613

Wieliczka 140,374

Wielka Brytania 439,440

Wielkie Księstwo Litewskie 189,237,256,268, 273,274,284,288,289,292,321,419,423

Wielkie Księstwo Poznańskie 437,479,541,552, 569,573-575

Wielkie Łuki 297

Wielkopolska 21, 27, 28, 30, 31, 48, 69, 71, 87, 94,95,97, 98,108,110, 121,136,140,143, 146-148,150,152,156,157,160,181,182, 191,193-196,200,215-217,227-229,240, 248,250,256,259,270,278,281,304, 311, 313,324,331,368,374-376,381,430,437-439,447,448,474,478, 608, 623,648

wieluński powiat 229

Wieluńska Ziemia 388

Wierzbnall3

Wilczyca 100

Wileńszczyzna 238, 482

Wilno 9, 280, 284, 290, 318, 327, 384, 387;

414,480, 528, 531,538,584,585,612,613, 627 .

Wisła21,99,175,177,202,213-215,225,226, 33t,332,374,376,424,435, 513, 552

Wiślany Zalew 373

Wiślica28,150

Wiśnicz 230, 264

Witebszczyzna 312

Wittenberga291

Wizna 69

Włochy 73, 95, 163, 176, 177, 207, 216, 257, 267,312,320,407,415,434,541,553

Włocławek 248

Wodzisław Śląski 689

Wolborz 61, 166,281,420

Wola, dzielnica Warszawy 515, 611

Wolin 64, 66

Wołochy 398

Wołyń 206, 217, 231, 279, 355, 358, 360, 362, 366,367,514,611,638

wołyńskie województwo 611, 637

Worksla 161

Wrocław 28, 5.0,64,67,76, 80,95-97,113,119, 120,122,126,128,129,131,135,140,161, 168,180,186,194,201,228, 298,329,438, 472,509,511,513,520,531,581, 707

Września 540

Wschowa 173, 3 74

Wybrzeże 692

Wysokie 299

Wyspy Brytyjskie 237

Zagórzany352

Zakopane 612

Zaleszczyki 216

Zamojszczyzna 668

Zamość 256, 260, 280, 328-330, 345

Zduńska Wola 476

Zęborzyce 178

Zgierz 432

Ziemie Zachodnie 677,680,683,686, 688,690,

707,709 Złoczów 328 Złotoryja 97, 121, 180 Związek Radziecki (ZSRR) 595, 673, 674, 679,

683,701

Zwierzyniec pod Krakowem (dziś: dzielnica Krakowa) 50 Zwiniacz 398

Żagań 69 Żary 689

Żerków 305

Żoliborz, dzielnica Warszawy 611

Żukowice 30

Żuków 345

Żuławy 251, 350, 368, 369, 373

Żurawica 175, 400

Żurawina 45

Żwaniec 328

Spis ilustracj-

Figurka szachowa, wyobrażająca wojownika (XII w.). Sztuka polska, przedromańska i

romańska do schyłku XIII w., red. M. Walicki, Warszawa 1971, s. 331, tabl. 91-92. Fot.

W. Jerke . 43

Biskup płocki Aleksander w asyście subdiakona i diakona, tamże s. 647, tabl. 1174. Fot.

W. Jerke . 44

Postać wojownika z mieczem z rzeźbionej kolumny kościoła Norbertanek (Św. Trójcy) w

Strzelnic, XII w. Zbiory Instytutu Sztuki PAN. Fot. M. Moraczewska 47 Wnętrze kapitularza klasztoru Cystersów w Wąchocku(pocz. XIII w.), jw. Fot. J. Langda . 49 Podgrodzie w Opolu podczas wykopalisk. Sztuka polska, red. M. Walicki, Warszawa 1971,

s. 344, tabl. 153. Fot. W. Jerke . 64

Chrzest Prusów przez św. Wojciecha, Sztuka polska, s. 651, tabl. 1180. Fot. W. Jerke 70 Patena ofiarowana katedrze płockiej przez Konrada l Mazowieckiego (w skarbcu katedry).

Fot. E. Kozłowska-Tomczyk .. 72

Empora w kościele Św. Idziego w Inowłodzu z XII w. (rekonstrukcja z XX W.). Zbiory

Instytutu Sztuki PAN. Fot. E. Koztowska-Tomczyk .. 81

Wizerunki demonów na ścianie północnej kościoła Panny Marii w Inowrocławiu (XII w.)

Sztuka polska, s. 233, tabl. XIV. Fot. W. Jerke 83

Lokacja na prawie niemieckim. Der achsenspiegel in Bildern, ed. W. Koschorreck, Frankfurt

n. Menem 1976, po. s. 126. Fot. W. Jerke .. 102

Rycerze i chłopi. Pięć wieków malarstwa polskiego. Warszawa 1952, tabl. 4. Fot.

W. Jerke . 114

Miasto lokacyjne Złotoryja (układ urbanistyczny XIII w., od strony wschodniej). Sztuka

polska, s. 345. Fot. W. Jerke .. 120

Kupiec z konwojentem. Miniatura z Kodeksu Baltazara Bohema (pocz. XVI w.) Zbiory

Instytutu Sztuki PAN. Fot. E. Kozłowska-Tomczyk .. 123

Handel w kramie ulicznym. Miniatura z Kodeksu Baltazara Behema (pocz. XVI w.).,jw 124 Tragarze. Na drugim planie alkowa-sypialnia. M. Walicki, Krakowska legenda Jana

Jałmuznika, War.szawa 1966, tabl. 48. Fot. W. Jerke 125

Warsztat krawiecki. Miniatura z Kodeksu Baltazara Behema (pocz. XVI w.) Zbiory Instytutu

Sztuki PAN. Fot. E. Kozłowska-Tomczyk . 132

Garbarz czyszczący skórę. Miniatura z Kodeksu Baltazara Behema, jw . 133

Bednarze. Miniatura z Kodeksu Baltazara Behema, jw. 135

Zabawa dworska. Taniec Salome z ołtarza św. Jana Chrzciciela w kościele Św. Floriana w

Krakowie (pocz. XVI w.). T. Dobrowolski, Sztuka Krakowa, wyd. 4, Kraków 1971, s. 161.

Fot. W. Jerke 162

Uczony XV w. przy swym warsztacie pracy. Epitafium Filipa Kallimacha w kościele

Dominikanów w Krakowie, odlew z pracowni Fischerów w Norymberdze wg projektu

Wita Stwosza, ok. 1500 r. Zbiory Instytutu Sztuki PAN. Fot. J. Langda 176 Skrzypek dopraszający się zapłaty, M. Walicki. Krakowska legenda, tabl. 27. Fot. W. Jerke 191

738

Prawnik z dokumentem w ręku, jw. tabl. 36. Fot.W. Jerke . 192

Scena portowa w Gdańsku. Fragment obrazu “Powitanie św. Urszuli", Pelplin, katedra, jw.

Foi. W. Jerke 214

Zajęcia gospodarskie we wrześniu. Rycina z kalendarza poznańskiego (XVII w.). Reprodukcja

w Kwartalniku Historii Kultury Materialnej, t. II, 1954, z. 3. Fot. W. Jerke 217 Grajek wiejski. Fragment polichromii drewnianego kościoła w Grębieniu koło Wielunia, ok.

1520-1530 r. Reprodukcja wg H. i S. Kozakiewiczów, Renesans w Polsce, Warszawa

1976. Fot. W. Jerke . 252

Wilhelm Orsetti, rajca Lublina. Portret pędzla Bartłomieja Strobla, ok. 1650 r. Reprodukcja

wg Malarstwo Polskie. Manieryzm, Barok, Warszawa 1971, Fot. W. Jerke . 257 Portret trumienny Stanisława Wayszy, podstolego smoleńskiego. Malował nieznany malarz

warszawski, 1672 r. Muzeum Narodowe w Warszawie, reprodukcja wg Malarstwo

polskie Fot. W. Jerke 265

Sarmacka scena dworska. Rycina z połowy X VIII w. Muzeum Narodowe w Krakowie, zbiory

XX Czartoryskich. Fot. Z. Malinowski .. 269

Procesja. Obraz monogramisty A.H., ok. 1640 r. Gidle, klasztor Dominikanów. Reprodukcja

wg Malarstwo polskie jw. Fot. W. Jerke . 285

Portret fundatorki Katarzyny z Kretkowskich Ligęziny w lubelskim klasztorze Karmelitanek

(połowa XVII w.) Zbiory Państwowego Instytutu Sztuki 287

Loża teatralna. Polichromia w teatrze w Pomarańczami. Łazienki Królewskie w Warszawie.

Mai. Jan Bogumił Plersch, 1788 r. Reprodukcja wg S. Kozakiewicza, Malarstwo polskie.

Oświecenie, klasycyzm i romantyzm. Warszawa 1976 r . 319

Szlachcianka polska. Rycina z VII w, oparta na C. Vecellio, Degli abiti antichi a modemi,

1950 r. Muzeum Narodowe w Krakowie, zbiory XX Czartoryskich . 342

Mieszczanka poznańska. Rycina z XVII w., oparta na C. Vecellio, jw. 342

Izba dworu szlacheckiego w Jeżowie. Rysunek z natury Stanisława Wyspiańskiego

dla inwentaryzacji. Reprodukcja wg W. Łozińskiego, Życie polskie w dawnych wiekach,

wyd. III. Lwów 1912. Fot. W. Jerke . 356

Świetlica dworu w Chruszczynie Wielkiej. Rys. Kazimierza Mokłowskiego. Reprodukcja

tamże. Fot. W. Jerke . 357

Polowanie na żubra. Rycina ze zbiorów Pawlikowskich, reprodukowana wg W. Łozińskiego,

Życie polskie Fot. W. Jerke .. 359

Łowy na niedźwiedzia w Polsce. Rycina niemiecka. Muzeum Narodowe w Krakowie, zbiory

XX Czartoryskich. Fot. Z. Malinowski . 361

Typy służby rękodajnej szlacheckiej. Wg gobelinu z manufaktury Radziwiłłowskiej w

Koreliczach (XVIII w.). Reprodukcja wg W. Łozińskiego. Życie polskie jw. Fot.

W. Jerke . 363

Targ w Polsce. Rycina włoska wg rys. Aleksandra Orłowskiego. Muzeum Narodowe w

Krakowie, zbiory XX Czartoryskich. Fot. Z. Malinowski . 370

“Zboże płaci". Anonimowy obraz toruński z końca XVII i początku XVIII w. Muzeum

Miejskie w Toruniu . 386

“Zboże nie płaci", jw. 387

Włościanin-milicjant z Pawłowa. Rycina C. Antoniniego. Muzeum Narodowe w Krakowie,

zbiory XX Czartoryskich 390

Bakałarz. Obraz Krzysztofa Lubienieckiego, 1727 r. Muzeum Narodowe w Warszawie.

Reprodukcja wg Malarstwo polskie, Manieryzm, Barok. Fot. W. Jerke . 418

Koloniści. Rys. F. Kostrzewski, ryt. Walter, Klasy 1866, t. II, nr 63, s. 121 . 436

Kafle mazurskie z połowy XIX w. Instytut Mazurski w Olsztynie 462

Jarmark w Galicji. Drzeworyt K. Krzyżanowskiego, wg S. Wasylewskiego, Życie polskie w

XIX w., s. 33 465

Rozmaite gatunki szarańczy. Różne grupy społeczności miejskiej. Tygodnik Ilustrowany 1869,

t. II, nr 57, s. 570 .. 469

Rozmaite gatunki szarańczy. Różne grupy społeczności wiejskiej, jw. nr 55, s. 520 471

739

Jarmark w małym miasteczku. Rys. F. Kostrzewski, ryt. F. Zabłocki. Album Franciszka

Kostrzewskiego, 1893, seria I .. 475

Ratusz i rynek w Poznaniu w dzień targowy. Litogr. wg rys. Basiora. S. Wasylewski, Życie

polskie w XIX w., s. 169 , . 477

Fragment książki “Katechizm poddanych galicyjskich" (1832) . 493

Obrachunek robocizny. Rys. F. Kostrzewski. Tygodnik Ilustrowany 1859,1.1, s. 338 508 Obiady pięciogroszowe w Towarzystwie Dobroczynności. Klasy 1866, t. II, s. 317 . 515 Tania kuchnia przy Krakowskim Przedmieściu. Rys. K. Pillati. Tygodnik Ilustrowany 1880,

t. X, s. 353 , . , 516

Otwarcie Ochrony dla Ubogich Dzieci w Warszawie. Rys. J. Lewicki. Tygodnik Ilustrowany

1860, t. II, nr 55, s. 517 . 517

Ulica Chłodna. Wzbogaceni rzemieślnicy i terminator. Rys. M. Kluczewski . 519 Ulica Rybaki. Ubożsi rzemieślnicy. Rys. M. Kluczewski .. 520

Ulica Wołowa. Handlarze starzyzną. Rys. M. Kluczewski .. 525

Ulica Nowy Świat. Bogate mieszczaństwo i inteligencja. Rys. M. Kluczewski . 529 Przed bankiem. Rys. M. Kluczewski . 533

Przedstawiciele różnych grup ludności na obchodzie żałobnym po śmierci Aleksandra I. Lit. J. F. Piwarski. Zakład Zbiorów Ikonograficznych, Biblioteka Narodowa w

Warszawie 554

Ulica Marszałkowska. Przybysze spoza Warszawy i tragarz. Rys. M. Kluczewski 558 Petent. Rys. F. Kostrzewski. Muzeum Historyczne m.st. Warszawy .. 560

Wywłaszczanie. Mai. K. Żelechowski. Kłosy 1890, nr 1283, s. 73 561

:,i ;. i ,-hw

Bezpłatna wizyta ubogich pacjentów u lekarza. Rys. F. Kostrzewski ..". . 565

Różne nieszczęścia. Rys. F. Kostrzewski 587

Kolejka po chleb w Warszawie (1915). Tygodnik Ilustrowany 1915, s. 539 599

Gospodarka okupantów na wsi. Historia Polski, t. III, cz. 3, Warszawa 1974, s. 352 . 596 Praca górników (kop. “Paweł" na Śląsku). Dziesięciolecie Polski Odrodzonej, Kraków-War-

szawa 1928, s. 1025 . 598

Chłop polski. F. A. Ossendowski, Polesie, Poznań b.r., s. 80 . 606

Targ na Kercelaku. E. Borecka, Portret Warszawy lat międzywojennych. Warszawa, s. 41 . 609 Montaż karoserii samochodowych Generał Motors w Warszawie. E. Borecka, Portret.., s. 32,

nr 34 619

Robotnik na budowie. E. Borecka, Portret s. 23, nr 21 ., ..,*., ., T. ; . . 619 Gospodarze na Śląsku. Dziesięciolecie, s. 41 .. <“,;. ifi,, . 621

Robotnicy rolni. Dziesięciolecie, s. 949 . : . 622

Szewcy uliczni. E. Borecka, Portret, s. 41, nr 46 624

Studentki. “Światowid" 1935, nr 13, s. 10 626

Wnętrze willi na Saskiej Kępie w Warszawie. E. Borecka, Portret, s. 57, nr 72 628 Podwórko kamienicy na Nalewkach w Warszawie. E. Borecka, Portret, s. 90, nr 136 633 Żydzi podczas szabasu. Tygodnik Ilustrowany 1925, nr l, s. 7 . 636

Kino “Czary" na warszawskiej Woli. Historia Polski, t. IV, cz. 4, Warszawa 1978, s. 120 . 647 Domy chłopskie w Malopolsce. Dom średniorolnego chłopa w pow. Tarnobrzeg. Dom

średniaka w pow. Ropczyce. Historia chłopów polskich, t. III, Warszawa 1980, s. 450,

nr 55-56 . 653

Mieszkanie robotnicze. E. Borecka. Portrety, s. 85, nr 128 . 655

Wnętrze mieszczańskie. E. Borecka, Portrety, s. 85, nr 128 . 655

Drużyna po meczu. Społeczeństwo Warszawy w rozwoju historycznym. Warszawa 1977,

s. 147 . . 656

Zabudowa wsi wielkopolskiej (pow. Oborniki). Historia chłopów s. 445, nr 51 659 Zagrody chłopskie w pow. konińskim. Historia chłopów, s. 446, nr 54 660

Pokaz w sali anatomii patologicznej w Krakowie. Dziesięciolecie, s. 606 . 662

Studio muzyczne Polskiego Radia w 1927 r. M. J. Kwiatkowski, Narodziny Polskiego Radia,

Warszawa 1972, nr 21 663

740

Podaj cegłę. Mai. A. Kobzdej. B. Fijałkowska, Polityka i twórcy. Warszawa 1985,

nr 55 678

Parcelacja ziemi nadanej chłopom. A. Gańwki, Bolesław B ierut. Warszawa 1994 . 687

Sala wykładowa w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, październik 1945 r. J. Górski, Warszawa w latach 1944-1949, w: Dzieje Warszawy, t. VI, Warszawa 1988,

nr 74 691

Wiec studentów przed Rektoratem UW, 8 marca 1968 r. J. Walczak, Ruch studencki

w Polsce 1944-1984, Wrocław 1990 .. 706

Strajk w Stoczni Gdańskiej, sierpień 1980 r. A. Czubiński, Dzieje najnowsze Polski 1944-1989, Poznań 1992 . 70

7

SPIS TREŚCI

Przedmowa do czwartego wydania 5

Wstęp 6

CZĘŚĆ PieRWSZA

Społeczeństwa słowiańskie w starożytności i wczesnym średniowieczu

(Benedykt Zientara)

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Od więzi rodowych do zróżnicowania społecznego

Geneza najstarszych grup społecznych . 13

Ród i inne grupy krewniacze . 14

Gospodarcze i społeczno-polityczne funkcje rodu 15

Plemiona i związki plemion 18

Początki różnic społecznych . 19

Okres wędrówek ludów . 21

Przekształcenie wspólnoty rodowej w terytorialną 22

Rozkład organizacji rodowej . 23

Teoria rodowa społeczeństwa polskiego . 25

Związki plemion na ziemiach polskich i powstanie państwa polskiego. 27

Opole i osada . 29

Więzi krewniacze i sąsiedzkie. Czynniki integrujące o szerszym charakterze 32

CZĘŚĆ DRUGA

Społeczeństwo polskie X—XII wieku

(Benedykt Zientara)

ROZDZIAŁ DRUGI

Państwo a społeczeństwo

Historiografia wobec ustroju społecznego Polski wczesnopiastowskiej . 37 Charakter władzy Piastów 40

ROZDZIAŁ TRZECI

Warstwy społeczne. Kształtowanie się społeczeństwa klasowego

Możnowładztwo . 42

Drużyna i kler . 46

742

Wolna ludność wiejska . 50

Książęce regale ziemi. Niewolni. i ludzie książęcy 51

Ciężary ludzi książęcych i ich specjalne kategorie . 54

Wojowie 57

Początki poddaństwa chłopów . 58

Immunitety 59

Targi i podgrodzia 62

Początki miast w Polsce 65

ROZDZIAŁ CZWARTY

Więzi społeczne i dobra społeczne

Więzi lokalne i regionalne 68

Więzi ogólnopolskie . 69

Rola cudzoziemców i stosunek do nich .74

Świadomość narodowa a więzi ponadnarodowe . 78

Świadomość religijna . 80

Wzorce i systemy wartości . 84

Opozycyjne systemy wartości i walka klasowa . 86

CZĘŚĆ TRZECIA

Społeczeństwo polskie XIII—XV wieku

(Benedykt Zientara)

ROZDZIAŁ PIĄTY

Więzi społeczne w XIII-XV wieku — czynniki dynamizujące struktury społeczne

Sprawa kolonizacji na prawie niemieckim w historiografii 91

Europa środkowa wobec ekspansji Zachodu . 93

Wzrost zaludnienia . 94

Polityka osadnicza książąt polskich 96

Prawo niemieckie 97

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Struktura stanowa: chłopi

Polska ludność wiejska a prawo niemieckie . 100

Proces lokacji . 101

Prawo niemieckie w praktyce wsi polskiej. Prawo wołoskie 103

Powstanie stanu chłopskiego . 104

Ograniczenia swobody i własności chłopów 106

Uwarstwienie ludności wiejskiej: sołtysi i lemani 108

Uwarstwienie ludności wiejskiej: kmiecie, zagrodnicy, ludność bezrolna 110 Więzi społeczne ludności wiejskiej: krewniacze i lokalne . 112

Chłopi a szersze więzi społeczne: naród, państwo. Kościół 115

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Struktura stanowa: mieszczaństwo

Początki mieszczaństwa 118

Lokacje miast 119

743

Ludność miast . 122

Niemieszczańscy mieszkańcy miast 126

Podłoże konfliktów społecznych w miastach. Kształtowanie się władz miejskich 128

Patrycjat 130

Cechy . 131

Bractwa czeladnicze . 134

Bractwa religijne 135

Ogólny eharakter życia- społecznego miast 137

Mieszczaństwo a inne stany. Miasta a państwo . 139

RozDZIAŁ ÓSMY

Struktura stanowa: szlachta

Geneza stanu rycerskiego 142

Włodycy 145

Rycerstwo służebne i lenne 146

Zamknięcie się stanu szlacheckiego i sposoby przenikania doń “nowych ludzi" 148

Uwarstwienie stanu szlacheckiego i jego prawna jednolitość 149

Sejmy, sejmiki, konfederacje . 151

Przywileje stanowe szlachty 153

Świadomość stanowa szlachty . 156

Rodzina i ród szlachecki 157

Więzi sąsiedzkie, patriotyzm lokalny, świadomość narodowa szlachty . 160 Horyzonty i mentalność szlachty 161

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Struktura staNowa: duchowieństwo

Stan duchowny . 165

Zakony . 167

Kościół a państwo X III-XV w 168

Rozwarstwienie kleru . 170

Środowiska zakonne XIV-XV w . 172

Mentalność duchowieństwa 174

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Więzi ponadstanowe i dobra społeczne

Zmiany struktury etnicznej Polski. Napływ cudzoziemców, znaczenie imigracji niemieckiej 179

Żydzi . 184

Ludność ruska w granicach państwa polskiego . 187

Bezpieczeństwo publiczne 189

Separatyzmy dzielnicowe i więzi międzystanowe 190

Rozwój świadomości narodowej

Antagonizm polsko-niemiecki . 197

Odrodzenie Królestwa Polskiego 199

Przekształcenie świadomości narodowej w XIV i XV wieku 201

Polacy we wspólnocie chrześcijańskiej . 203

Solidaryzm słowiański . 205

Wzorce osobowe i ich praktyczna realizacja . 206

Modele życia i kariery 208

744

CZĘŚĆ CZWARTA

Od połowy XV wieku do rozbiorów

(Antoni Mączak) ROZDZIAŁ JEDENASTY

Czynniki dynamizujące strukturę społeczną

Sposób gospodarowania. Rozwój rynku 213

Podział dochodu społecznego . 218

Koncentracja własności ziemskiej 227

Zaludnienie: różnice regionalne, zmiany w czasie . 236

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Więzi stanowe

Zagadnienia ogólne 241

Chłopi .242

Sołtysi i inne grupy uprzywilejowane . 241

Kmiecie 247

Bezrolni i małorolni mieszkańcy wsi .251

Mieszczaństwo: podziały społeczne 254

Mieszczaństwo: elity . 261

Szlachta: przywileje 263

Szlachta: jaśnie oświeceni, urodzeni i tylko szlachetni . 264

Szlachta: lennicy 274

Duchowieństwo: kler świecki . 275

Duchowieństwo zakonne 281

Duchowieństwo prawosławne, unickie i protestanckie . 288

Ludzie luźni i margines społeczny 291

Awans społeczny i degradacja . 295

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Grupy zawodowe w społeczeństwie stanowym

Palestra 308

Urzędnicy 310

Wojskowi 313

Artyści . 318

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Grupy etniczno-prawne

Żydzi . 321

Ormianie 328

Szkoci . 330

Olędrzy . 331

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Struktura klasowa społeczeństwa stanowego 333

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Więzi lokalne

Rodzina

Kobieta

336 341

745

Społeczność wiejska . 348

Sąsiedztwo szlacheckie 353

Dwór szlachecki i magnacki . 358

Więzi miasta ze wsią . 368

Migracje 371

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Zależności i dystanse społeczne

Walka klasowa chłopstwa 378

Inne płaszczyzny konfliktów społecznych 383

Formy władzy, autorytet i prestiż społeczny 387

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Dobra społeczne

Bezpieczeństwo publiczne . 397

Kultura materialna 404

Wierzenia, przesądy i ich społeczne funkcje 406

Konsumpcja i zdrowie . 410

Oświata 413

Staropolska jakość życia 423

CZĘŚĆ PIĄTA

Od rozbiorów do pierwszej wojny światowej

(Ireneusz Ihnatowicz)

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Czynniki dynamizujące strukturę społeczną

Wielkość zaludnienia. Wielka eksplozja - . 429

Migracje - 431

Zmiany sposobu gospodarowania i rozwój rynku . 439

Wzrost globalnej wielkości produkcji . 442

Zmiany podziału dochodu społecznego . 446

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Więzi społeczne lokalne

Rodzina 450

Kobieta 456

Społeczność wiejska 461

Społeczność miejska . 468

Region, dzielnica, zabór . 474

Szkoła . 479

Wojsko polskie . 484

Wojsko obce, zesłanie, więzienie 486

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Rozpadanie się więzi stanowych

Chłopi jako stan 490

Mieszczanie jako stan . 495

746

Szlachta . 499

Duchowieństwo 504.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

Kształtowanie się więzi klasowych

Klasa robotnicza 506

Lumpenproletariat i margines społeczny , . 512

Rzemieślnicy w dobie produkcji kapitalistycznej 518

Chłopi jako samodzielni producenci . 521

Drobni pośrednicy w obrocie ekonomicznym . 524

Inteligencja 526

Burżuazja 531

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

Naród

Świadomość narodowa . 535

Naród a państwo 540

Naród a stany i klasy . 542

Naród polski a narody i narodowości na ziemiach polskich 546

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Zależności i dystanse społeczne

Zależności i dystanse polityczne 551

Zależności i dystanse ekonomiczne — walka klasowa . 557

Zależności i dystanse kulturalne — kryzys ideologii i autorytetu . 559

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY

Dobra społeczne

Bezpieczeństwo człowieka 564

Formy władzy . 568

Kultura polityczna 573

Kultura materialna ~ 577

Oświata, nauka . 579

Obieg informacji w społeczeństwie 582

Sposób życia . 586

CZĘŚĆ SZÓSTA

Epoka dwóch wojen

(Janusz Żarnowski)

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Postęp czy stagnacja

Pokój i wojna . 593

Sytuacja historyczna . 595

Gospodarcze czynniki zmian społecznych 597

Czynniki społeczno-kulturalne . 600

ii Państwo a ewolucja społeczna . 601

, Miary postępu w badaniach procesów społecznych 601

747

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Małe grupy" i więzi lokalne

Więzi lokalne w czasie pokoju i wojny 604

Wieś . 605

Więzi lokalne w miastach i ich typy . 608

Więzi regionalne . 612

Małe grupy: rodzina 614

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

Więzi społeczne: struktura klasowo-warstwowa

Kierunki ewolucji . 617

Robotnicy 618

Chłopi 620

Drobnomieszczaństwo . 624

Inteligencja . 626

Klasy posiadające i elity rządzące 629

Struktura klasowa a inne podziały społeczne 631

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY

Społeczeństwo - naród - państwo

Polacy a mniejszośei narodowe 632

Więzi narodowe, ich rozwój i zasięg . 634

Więzi państwowe. Państwo a społeczeństwo 635

Wspólnoty narodowe i wyznaniowe . 636

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

Hierarchia społeczna. Zależności, dystanse, konflikty

Struktury klasowe jako struktury hierarchiczne 640

Struktury zależności gospodarczej i hierarchia dochodów 641

Wieś-miasto 644

Struktury władzy . 646

Prestiż. Wykształcenie. Hierarchie kulturowe 648

Konflikty społeczne i narodowościowe - dwa główne typy konfliktów 649

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY

Dobra społeczne: kultura

Kultura a zróżnicowanie społeczne 652

Kultura obyczajowa. Wzory konsumpcyjne . 656

Kultura materialna. Kultura pracy . 659

Oświata. Kultura intelektualna. Ideologia 661

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI

Tragedia wojenna i koniec epoki

Wstrząsy wojenne a wspólnota narodowa . 665

Wojna a hierarchia społeczna . 666

Wstrząsy ideowe i moralne 668

Koniec epoki i zalążki nowych form życia społecznego 670

748

CZĘŚĆ SIÓDMA

Epoka powojenna: 1945-1989

(Janusz Żarnowski)

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI

Czynniki i procesy dynamizujące strukturę społeczeństwa. Czynniki rozkładu

Specyfika tego okresu historii społecznej: szczególna rola polityki partii

i państwa w przekształceniach struktur społecznych 673

Czynniki ograniczające swobodę działania partii i wykonanie jej planu

społecznego . 674

Wpływ światowych tendencji oraz procesów demograficznych,

technologicznych i kulturowych na społeczeństwo polskie 675

Społeczeństwo wobec przekształceń politycznych i społecznych . 676 Czynniki rozkładu (dysfunkcji) oraz społeczne uwarunkowania kryzysu

i upadku systemy . 678

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY

Państwo-partia-stmktury reżimu

Okres przejściowy (do ukształtowania się systemu

monopartyjnego) . 680

Mechanizmy władzy w rozwiniętym państwie monopartyjnym

i ich zaplecze społeczne . 681

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY

Naród

Kondycja wspólnoty narodowej w pierwszych latach

po wojnie . 683

Przejęcie retoryki narodowej i nacjonalizmu przez

reżim komunistyczny . 684

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY

Struktury społeczne

Plan przebudowy społecznej i jego realizacja . 686

Ofensywa stalinizmu . 688

Struktury klasowo-warstwowe w okresie poststalinowskim . 691

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY

Zależności - dystanse - hierarchie . 699

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY

Małe grupy i więzi lokalne. Rodzina

Więzi lokalne i regionalne . 701

Rodzina . 702

749

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY i

Dobra społeczne

Wolność . 705

Oświata . 707

Kultura 709

Ideologia. Religia . 710

Kultura materialna 711

Kultura pracy 712

Zakończenie . 713

BIBLIOGRAFIA . 714

INDEKSY . 721

SPIS ILUSTRACJI . 738

Wydawnictwo “Książka i Wiedza" poleca

LUDWIK BAZYLOW

Historia powszechna 1492-1648

Cena det. 20 zł

ISABELLE BRICARD

Leksykon śmierci wielkich ludzi

Cena det. 42 zł

PETER CALYOCORESSI Polityka międzynarodowa po 1945 roku

Cena det. 45 zł

LLOYD C. GARDNER

Strefy wpływów. Wielkie mocarstwa i podział Europy.

Od Monachium do Jałty

Cena det. 39 zł

JOHNK.EEGAN Historia wojen

Cena det.- 42 zł

WARREN F. KIMBALL

Roosevelt, ChurchiU i II wojna światowa

Cena det. 39,80 zł

ZBIGNIEW LANDAU, JERZY TOMASZEWSKI

Zarys historii gospodarczej Polski 1918-1939

Cena det. 26 zł

FRANCISZEK RYSZKA Noc i mgla. Niemcy w okresie hitlerowskim

Cena det. 29 zł

STANISŁAW SALMONOWICZ Prusy. Dzieje państwa i społeczeństwa

Cena det. 29,80 zł

JANUSZ ŻARNOWSKI Polska 1918-1939. Praca-technika-spoleczeństwo

Cena det. 33 zł

Prowadzimy sprzedaż wysyłkową. Książki można zamawiać telefonicznie i pisemnie. Jeśli zamówienie będzie opiewać na co najmniej 45,00 zł, koszt przesyłki pokryje wydawca

NASZ ADRES:

Wydawnictwo “Książka i Wiedza" ul. Smolna 13 00-375 Warszawa

tel. 827-54-01 wewn. 246 fax 827-94-16, 827-94-23 e-mail:publisher@kiw.com.pl

Informacje o naszych książkach można znaleźć na stronie http://www.kiw.com.pl



Wyszukiwarka