W czerwonym pociągu, wijącym się jak gąsienica między polami i lasami, w przedziale, w środkowym wagonie, siedziała dwójka dzieci. Dziewczynka o płomienno rudych, długich włosach, brązowych oczach i trochę za dużych przednich zębach siedziała naprzeciw chudego chłopczyka, na oko dwunastoletniego. Chłopiec odgarnął swoje czarne, zawsze rozczochrane włosy z czoła. Jego zielone, migdałowe oczy rozszerzyły się ze strachu pod okrągłymi okularami.
- A jeśli nic mi nie będzie wychodziło? A jeśli nie zapamiętam wszystkich zaklęć? Wiesz przecież jaką mam słabą pamięć... Nie tak jak ty- Albus postanowił podzielić się swoimi wątpliwościami z Rose.
- Ach, kuzynku, nie rozpaczaj, wszystko będzie dobrze! Przecież słyszaleś jak rodzice opowiadali nam o swoim pobycie w Hogwarcie. Mówię ci, będzie super! I przestań w końcu o tym rozprawiać.
- Dobra, dobra...- Al wyraźnie się nachmurzył. Ale nie na długo.
- Coś z wózka skarbeczki?- nagle pojawiła się przed nimi stara czarownica sprzedająca słodycze.
Chłopiec wyrwał się pierwszy i z zachłannością omiótł spojrzeniem słodkości.- Ja poproszę kilka pieprznych diabełków, dziesięć czekoladowych żab i gumę Drooblesa. A Rose...?
- Ja dziękuję. Mam swoje.- powiedziała i zabrała się za rozpakowywanie mnóstwa kanapek, owoców i cukierków. Po chwili już oboje siedzieli milcząc i zajadając się smakołykami.
Domki mugoli, pola i lasy rozmazywały się w strugach deszczu. Pociąg Expres Hogwart mknął stale na północ i wraz z ulewą robiło się coraz ciemniej. Al myślał o swoim ojcu- Harry'm Potterze. Dokonał wielu rzeczy. Co roku w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart walczył z przeciwnościami losu i złem. W wieku 17 lat pokonał największego czarownika XX wieku: Lorda Voldemorta. Teraz pracował w Ministerstwie Magii i zajmował stanowisko Szefa Aurorów. Natomiast matka, Ginny, kiedyś grała w reprezentacji Angli w quidditcha, a teraz prowadzi rubrykę sportową w gazecie dla czarodziejów "Proroku Codziennym". Też kiedyś walczyła z Ciemną Stroną, narażając własne życie. A co zrobił on, Albus? Zawsze w cieniu swojego starszego brata Jamesa, zwykle opiekował się młodszą Lily. Pupilek obojga rodziców, ale... chciał zaistnieć, zrobić coś, żeby świat znał go nie tylko jako "młodszego syna Harry'ego Pottera, tego słynnego aurora". Postanowił - mimo swojej nieśmiałości, której szczerze w sobie nie znosił - że kiedy już zacznie uczyć się w Hogwarcie, zrobi coś niesamowitego, coś, co pozwoli mu "błyszczeć" wśród innych uczniów. Jeszcze dokładnie nie wiedział co, jednak...
- Al! Rusz się w końcu!- z zamyślenia wyrwał go głos Jamesa- Śpiochu, zaraz będziemy w szkole, radzę się przebrać.
- A gdzie jest Ros?
- Jak to "gdzie"? W innym przedziale. Poszła zawierać nowe znajomości, bo ty zdawałeś się tak pogrążoy w swoich marzeniach, że nie dało się z tobą gadać... Oczywiście, jest już przebrana- dodał z przekąsem patrząc na mugolskie ciuchy Ala.
- James! Wracaj tutaj!- gdzieś z innej części pociągu rozległ się głos trzecioklasistki.- Już idę, Sally!- zawołał James- Do zobaczenia braciszku.- I na pożegnanie wytargał Albusa za włosy.
Al postanowił się jednak przebrać, bo za oknem zobaczył rysujące się niewyraźnie na tle ciemnego nieba wieże Hogwartu.
Po chwili wróciła jego kuzynka. Roześmiana, z rumieńcami na policzkach.- Poznałam masę ludzi! Harry i Marry są z Doliny Godryka- zaczęła wyliczać na palcach- natomiast Natalia, Sev i Katie są z Londynu. Koniecznie musisz ich poznać!
Wzięła go za rękę i ciągnęła za sobą przez pół pociągu. Z niektórych przedziałów wychylały się głowy starszych uczniów, którzy zastanawiali się pewnie kto tak okropnie tupie. Na końcu ostatniego wagonu siedziała grupka roześmianych pierwszoroczniaków. Kuzynka wepchnęła go do przedziału i zaczęła przedstawiać zgromadzonym:
- To jest Al, mój kuzyn, o którym wam mówiłam. Syn Harry'ego Pottera. Poznajcie się!
Harry, Sev, Natalia, Katie i Marry okazali się bardzo mili i od razu zaczęli opowiadać dowcipy, ale ich nie dokończyli, bo wagony zaczęły spowalniać, aż w końcu całkiem się zatrzymały. Byli na miejscu: na stacji w Hogsmeade, wiosce mieszczącej się niedaleko ich szkoły, w której mieszkali sami czarodzieje.
W przejściu zrobiło się tłoczno. Uczniowie wysiadali, wesoło gawędzili i powoli zmierzali ku powozom zaprzężonym w niewidzialne konie. Ale on i reszta pierwszoklasistów udali się za głosem bardzo starego gajowego: Hagrida, półolbrzyma. Doszli do małych łódek na jeziorze, w których mieli popłynąć do wielkiego zamku, teraz już dobrze widocznego. Wsiedli, a łódeczki zaczęły płynąć same - jakby miały wbudowany mały silniczek. Ciszę rozdarł nagły okrzyk Rose:
- Witaj przygodo!!
*************************************************
Sala Wejściowa rozbrzmiewała podnieconymi głosami uczniów. Albus i Rose znali Hogwart z opowieści rodziców, dziadków i Jamesa, jednak będąc tu osobiście doznali głębokiego szoku: wszystko tutaj, od wspaniałej, lśniącej posadzki, po wysokie sklepienie było tak przesiąknięte magią, że wyglądało jak bajeczny sen. Na wyższe piętra prowadziły wielkie, marmurowe schody. Na prawo od wejścia były szerokie drzwi do Wielkiej Sali, do której tłumnie zmierzały dzieci. Ponad głowami innych odezwał się głos profesora Longbottoma:
- Uczniowie pierwszych klas! Proszę ustawić się przede mną!
Mały tłumek, składający się z około trzydziestu osób, ruszył do niewielkiej komnaty po lewej stronie, oznaczonej cyfrą 5. Nauczyciel zielarstwa uśmiechnął się do Ros, mrugnął do Ala i zaczął swoje zwykłe przemówienie.- No, to witam w Hogwarcie! Nazywam się Neville Longbottom i będę was tu zapoznawać z różnymi magicznymi roślinami. Zaraz rozpocznie się Ceremonia Przydziału. Poczekajcie tu chwilę i za 3 minuty udajcie się do Wielkiej Sali.- po czym okręcił się na pięcie i wyszedł.
- Och, jak dobrze, że on tu naucza! Przynajmniej go znamy...- westchnęła Rose
- Daj spokój, a profesor McGonagall? Przecież też jest dobrą znajomą rodziców- odpowiedział kuzyn, ale w jego głosie dało usłyszeć się małą nutkę ulgi.
- No tak- odparowała Rose- ale Minerva McGonagall jest dyrektorką, a ja mówię o nauczycielach.
- Ach... No chyba, że tak- zgodził się dla świętego spokoju.
- Trzy minuty chyba już minęły. Lepiej już pójść- odezwał się Harry.
Więc poszli. Cali rozdygotani, gęsiego, wmaszerowali do Wilekiej Sali. Mijali po kolei cztedy długie stoły - Ravenclawu, Hufflepuffu, Gryffindoru i Slytherinu. Na małym podwyższeniu stał największy stół: stół nauczycielski. Przed nim profesor Longbottom postawił niski stołek, na którym położył stary, wyświechtany kapelusz.- Kiedy wyczytam jakiegoś ucznia, proszę, aby usiadł na stołku, założył Tiarę Przydziału, która powie do jakiego domu najbardziej się nadaje i następnie usiadł przy właściwym stole. Zaczynamy. Abbott Camilla!
Mała dziewczynka weszła na podium lekko kulejąc. Usiadła, po chwili Tiara wrzasnęła: "Hufflepuff!", a Camilla pobiegła do właściwego stołu.
- Myślisz, że to jakaś krewna profesor Hanny Longbottom?- spytała Rose
- Yhy... całkiem możliwe...
I tak było z każdym uczniem. McKingston Natalia trafiła do Ravenclawu, bliźnięta Harry i Marry Porter do Gryffindoru (tak jak Moon Katie), a Blaise Sev poszedł do Hufflepuffu. W końcu, kiedy ponad połowa zajęła swoje miejsca, profesor Longbottom rzucił: "Potter Albus". Al stanął jak wryty, drżac na całym ciele. Rose musiała go lekko pchnąć, żeby ruszył z miejsca. A jeśli siądzie, a kapelusz uzna, że jest zbyt głupi, żeby należeć do któregokolwiek domu? A jeżeli nawet będzie się nadawał i trafi do Slytherinu... Wzdrygnął się mimowolnie. W końcu usiadł, założył Tiarę i czekał. Czuł na sobie spojrzenia wielu uczniów, którzy widocznie poznali go po słynnym nazwisku. Nagle w uchu usłyszał cichutki głosik:
- Hmm... Zbyt bystry, to ty nie jesteś, ale... Jest w tobie coś, czego brakuje pozostałym, odwaga, choć jeszcze dobrze ukryta, skromność, uczciwość. Pasowałbyś do...
- Tylko nie do Slytherinu- pomyślał Al- nie chcę być Ślizgonem!
- Do Slytherinu na pewno nie, również nie do Ravenclawu. Ale Hufflepuff... jednak... Gryffindor!!- ostatnie słowo Tiara wypowiedziała już głośno. Przy stole Gryfonów rozległa się burza oklasków. Albus udał się do ich stołu, bardzo szczęśliwy. Więc jednak nie trafił do Slytherinu. Całe szczęście, że poszedł w ślady swojego ojca i matki. Wyszczerzył zęby do Rose dalej czekającej na przydział i pobiegł do swoich.
Zostały już tylko trzy osoby, w tym jego kuzynka.
- Weasley Rose, teraz ty!- oznajmił nauczyciel zielarstwa. Rose podeszła trzęsąc się jak galareta. Długo musiała siedzieć na stołku, Tiara długo zastanawiała się nad wyborem właściwego domu. Albus zaczął się zastanawiać, czy aby nie zasnęła, jednak po jakimś czasie zawołała nieco zrezygnowanym tonem: "Gryffindor!!". Burza oklasków, a Rose już biegła do ich stołu. Uśmiechała się, lecz co jakiś czas rzucała niepewne spojrzenia na Tiarę i Krukonów. Po cichu wyjawiła kuzynowi, że Tiara miała wielki problem z jej przydziałem: najpierw myślała o Gryffindorze, później jednak stanowczo zaprzeczyła i postanowiła o Ravenclawie. Ale chyba jej się odwidziało, bo w końcu po wymienieniu wszystkich jej wad i zalet przydzieliła ją tutaj.
- Chciałam się zapaść pod ziemię! Tyle osób na mnie patrzyło i pewnie wszyscy zastanawiali się, dlaczego ta pierwszoklasistka tak długo...- ale nie skończyła, bo powstała dyrektorka Hogwartu, Minerva McGonagall i uniosła rękę, aby uciszyć uczniów.
- Witam was w kolejnym roku szkolnym! Przypominam, że wstęp do Zakazanego Lasu jest wzbroniony. Lista rzeczy, których nie wolno wam posiadać wisi na drzwiach biura pana Argusa Filcha, woźnego. Na korytarzach nie wolno używać wam różdżek, ewentualnie za pozwoleniem pedagoga. A teraz zapraszam wszystkich na wspaniałą ucztę powitalną!- zakończyła i usiadła zagłębiając się w rozmowie z panią profesor Hanną Abbott-Longbottom od opieki nad magicznymi stworzeniami.
Złote półmiski natychmiast zapełniły się wyszukanymi potrawami, wydzielając niesamowity zapach. Al rzucił się na jedzenie, bo z tego całego zdenerwowania zapomniał na chwilę o głodzie, a teraz wrócił on ze zdwojoną siłą. Dopiero kiedy skończył ogryzać tuzin nóżek kurczęcich rozejrzał się dokładniej omiatając wzrokiem nowe i znajome twarze. Obok niego, po prawej stronie siedziała Rose. Z jego drugiej strony pałaszował sałatkę jakiś starszy chłopiec o bladej twarzy i nierówno przyciętych, ciemnych włosach. Naprzeciw usadowił się starszy brat Ala, James ze swoją dziewczyną, cudną blondynką. "To pewnie Sally" pomyślał Albus. Trochę dalej od nich siedzieli Harry i Marry, a po drugiej stronie Ros siedziała Katie. Teraz Al skierował swój wzrok na sklepienie Wielkiej Sali. Zobaczył to, czego się spodziewał: czarna, upstrzona gwiazdami przestrzeń. Miało się wrażenie, że Sala w ogóle nie ma sufitu i jest otwarta na niebo, ale wiedział już z opowiadań starszych, że jest zaczarowane. Przedstawiało dokładnie taką pogodę jaka była wówczas na zewnątrz. Nad jego głową zawisła świeca, której światło chwiało się i drżało od powiewu lekkiego wiatru.
Po chwili zniknęły niedokończone resztki jedzenia i pojawiły się w tym miejscu smakowite desery. Albus próbował wszystkiego, co było w zasięgu jego rąk. Rose już chyba się najadła, bo pogrążyła się w rozmowie z ciemnowłosą Katie. James też nie zdawał się zainteresowany tym co się wokół niego dzieje, bo ciągle wpatrywał się w swoją Sally. Al nie miał już co robić - poczuł się samotny - więc powitał z ulgą propozycję pani dyrektor, żeby iść już spać. Był okropnie zmęczony po dniu pełnym wrażeń. Powoli, wraz z innymi Gryfonami, prowadzeni przez prefekta, udali się do portretu Grubej Damy, za którym znajdowało się przejście do ich pokoju wspólnego. Prefekt podał hasło ("Cukrowe pióro") i przez dziurę pod portretem przeleźli do środka. Piękny, okrągły i wielki pokój wyglądał dokładnie tak, jak mówiła mu mama. Wskazano Albusowi drzwi do dormitorium chłopców, gdzie zaraz się udał, pożegnawszy się wcześniej z kuzynką i bratem. Wspiął się po schodach na górę wieży i dotarł do drzwi oznaczonych tabliczką "Pierwszy rok". Ciekawiło go, z kim będzie dzielił swoją sypialnię. Pchnął drzwi i zobaczył cztery łóżka- przy jednym z nich stał jego kufer. Rozejrzał się i zobaczył swoich dobrych znajomych Lorcana i Lysandera Skamanderów. Ich rodzice przyjaźnili się z rodzicami Ala, więc znali się "od piaskownicy". Kiedy go zobaczyli, podbiegli, uścisnęli mu dłoń i równocześnie spytali:
- Ty też jesteś na pierwszym roku? A myśmy nic o tym nie wiedzieli!
- No tak, bo jestem o rok starszy. W listopadzie skończę już dwanaście lat, ale rok wcześniej nie mogli mnie przyjąć, bo byłem za młody.- cierpliwie tłumaczył Al z uśmiechem.
Musieli na chwilę przerwać rozmowę, bo do pokoju wszedł jeszcze jeden chłopiec - Harry Porter. Gdy zobaczył Albusa, wyszczerzył zęby i oświadczył: "Wiedziałem, że będziemy razem!", po czym podszedł przywitać się z bliźniakami.
Gdy już wszyscy leżeli bezpiecznie w swoich łóżkach, osłoniętych szkarłatnymi kotarami, a na szafce przy łóżku Ala stała ruchoma fotografia rodziny, leżały okulary z okrągłymi szkłami i jego nowa różdżka, poczuł, że czuje się tu jak w domu. Mimo tego, że jego prawdziwy dom znajdował się setki mil stąd, wiedział już, że będzie tu z chęcią wracał.
Nie zdążył pomyśleć o niczym więcej, bo zaraz zasnął.
*************************************************
Następnego dnia Albusowi nie chciało się wstawać. Przez chwilę leżał rozpamiętując wydarzenia ostatniego wieczoru, w końcu rozsunął kotary. W sypialni został już tylko Harry, cicho pochrapując. Albus uśmiechnął się na myśl, że jego nowy znajomy nie dość, że ma tak samo na imię jak jego ojciec, to jeszcze nosi podobne nazwisko. Dziwny zbieg okoliczności.
Spojrzał na zegarek i stwierdził ze strachem, że ma prawdopodobnie jeszcze tylko pół godziny do rozpoczęcia pierwszej lekcji. Szybko wciągnął na siebie szatę, wygrzebał z dna kufra nowe skarpetki i pobiegł obudzić swojego kolegę.
- Mamo, daj mi jeszcze pospać...- mruknął zaspany. Dopiero kiedy Al mocno nim potrząsnął, Harry obudził się i poznał kto go tak szarpie.- Ach, to ty!
- Nie gadaj tyle, nie mamy czasu! Już za dwadzieścia dziewiąta!
Harry zerwał się i zaczął, tak jak poprzednio Albus, prędko ubierać. Potem zbiegli razem po schodach, wydostali się z wieży Gryffindoru i pognali ile sił w nogach do Wielkiej Sali. Nawet udało im się ani razu nie zabłądzić, co powitali z radością.
Tam, przy stole Gryfonów czekały na nich Katie, Marry i Rose.
- Gdzie wy tak długo byliście? Już prawie wszyscy poszli na lekcje!
Usiedli i zaczęli szybko połykać jajecznicę na bekonie. Nagle pojawił się przy nich profesor Longbottom.
- Chłopcy, co tak długo? Trzeba wcześniej wstawać. To wasze plany lekcji- wręczył im dwie małe karteczki- I miłego dnia!- rzucił na odchodne.
- Cała piątka zaczęła porównywać ze sobą swoje plany. Okazało się, że wszyscy mają te same lekcje w tym samym czasie, co bardzo ich ucieszyło.
- Pierwszą mamy transmutację i... dopiero o dziewiątej trzydzieści! Nie musieliście się tak spieszyć!- zauważyła Katie- O, nie! Razem ze Ślizgonami. Jak ja ich nie lubię!- spojrzała na stół Slytherinu, gdzie chłopiec o bladej twarzy i jasnych, prawie białych włosach, pokazywał wszystkim swoją lśniącą różdżkę.- Kim jest ten chłopak? Ten który tak się przechwala?
- To chyba Scorpius Malfoy, co nie Al?- odparła Ros. Kiwnął głową.
- Tata mnie przed nim ostrzegał. Kiedy sam chodził tu do szkoły, on i ojciec Scorpiusa byli wrogami.- Rose snuła swoją historię- Mówił mi wczoraj na dworcu, że rodzina Malfoyów była kiedyś po stronie Voldemorta.- już teraz, po tylu latach, nikt nie bał się wymówić imienia złego czarownika- Ale już są dobrzy... Tak przynajmniej mówi mama. Jednak ja myślę inaczej: kto jest zły, ten zły już zawsze pozostanie. Ale, Katie, dlaczego o niego pytasz?
- Bo w pociągu, razem z jakimiś chłopakami wpadł do naszego przedziału- Marry gorliwie pokiwała głową- i oskarżył mnie, że nie powinno mnie tu być, że nie jestem czystej krwi, czy jakoś tak.
- Katie, nie przejmuj się! Mnie też rodzice sporo opowiadali o jego rodzinie. Oni już tacy są - mają świra na punkcie tzw. "czystej krwi". To znaczy, że pochodzisz z rodziny mugolskiej i dlatego, według nich, jesteś gorsza od innych czarodziejów. Ale to nie prawda. Tylko oni tak uważają.- Albus ze złością spojrzał na młodego Ślizgona.
- Ojej, już jest po dziewiątej! Lepiej się pospieszmy, bo nie zdążymy na transmutację! Będziemy musieli trochę połazić... bo ja nie wiem gdzie jest sala 213, a wy? Profesor Bones będzie zła jak nie przyjdziemy na czas- Marry zerwała się ze swojego miejsca.
Już po chwili cała czwórka ruszyła szukająć właściwej komnaty.
*************************************************
Po dniu pełnym zajęć grupka Gryfonów wróciła do swojej wieży. Ros, Katie i Marry siedziały razem z innymi Gryfonami zaśmiewająć się do łez z dowcipów Jamesa. Natomiast Albus i Harry nie wiedząc co zrobić z wolnym popołudniem, postanowili zwiedzić zamek.
- Popatrz, te postacie na portretach mogą się nawzajem odwiedzać!- fascynował się Harry- wiedziałeś o tym Al?
- Taak, babcia Molly coś o tym wspominała. Wiesz, na błoniach jest takie dziwne drzewo, Wierzba Bijąca. Podobno kto się do niej za bardzo zbliży, może dostać od niej gałęziami. Pójdziemy jej poszukać?
- Jasne, chodźmy!
Zanim chłopcy znaleźli wyjście z zamku, słońce zdążyło już schować się za drzewami Zakazanego Lasu. Idąc po błoniach ich rozmowa zeszła na koligacje rodzinne:
- Wiesz, ty i Marry nie jesteście do siebie za bardzo podobni.
- Wiem, wiem i całe szczęście. Nie masz pojęcia jaki ona ma charakter.- zdusili w sobie śmiech
- A twoi rodzice?
- Nie żyją... Byliśmy bardzo mali... Ale nie chcę o tym mówić.
Albus przez chwilę przyglądał się przyjacielowi, ale postanowił szybko zmienić temat.
- Ale Marry chyba zaprzyjaźniła się z Ros i Katie. Mnie to odpowiada, chociaż wolałbym, gdyby Ros spędzała też czas ze mną. Bo ona ciągle siedzi w bibliotece i chyba przeczytała już wszystkie możliwe książki, więc może czasem coś podpowiedzieć... Na przykład na historii magii, bo profesor Binns okropnie przynudza.
- To może ja też się z nią zaprzyjaźnię?- rzucił Harry ze śmiechem.
Kiedy zaczęło się ściemniać, doszli do Wierzby, która chłostała drapieżnie powietrze swoimi gałęziami. Spróbowali podejść jak najbliżej, ale skończyli zabawę, gdy jeden konar musnął Albusowi włosy. Wracając do szkoły wrócili do wcześniej rozpoczętej rozmowy.
- A bliźniaki Skamander? Czy to przypadkiem nie krewni Newta Skamandera, autora "Niebezpiecznych zwierząt"?
- Yhy, to jego daleka rodzina. Moi rodzice i rodzice Rose przyjaźnią się z ich matką, więc znamy sie już od wczesnego dzieciństwa. Jednak ostatnio straciliśmy z nimi kontakt, bo przenieśli się do innej miejscowości. A właśnie, miałem cię zapytać, jak to się stało, że oboje mieszkamy w Dolinie Godryka, a do tego czasu nigdy się nie spotkaliśmy?
- Bo mieszkamy tam dopiero od niedawna. Jeszcze nie zdążyliśmy poznać sąsiadów.
Weszli po schodach do zamku i w drzwiach wejściowych wpadli prosto na...
- Pani Norris!- szepnął gorączkowo Al- to ona jeszcze nie zdechła?
- Widać nie.- Kotka woźnego miałknęła głośno i pobiegła truchcikiem do lochów.- Pewnie idzie po Filcha! Która godzina?
- Już po ósmej! Zwiewamy!
Uczniom pierwszej klasy można było przebywać na korytarzach najpóźniej do ósmej wieczorem. Na szczęście absolwenci wyższych klas mogli siedzieć trochę dłużej i chłopcy starali się wtopić w tłum. Tylko gdzie ten pokój wspólny? Puścili się biegiem. Albus modlił się w duchu, żeby po drodze nie spotkać Filcha. Jaka kara ich czeka? Szlaban, utrata punktów przez Gryffindor? Bo chyba ich nie wyrzucą?
W końcu, po szleńczej gonitwie, kiedy przeszli przez jakiś nie znany im dotąd skrót, dotarli do portretu Grubej Damy.
- Cukrowe pióro!- wysapał Harry, bo Al nie mógł złapać tchu. Udało im się! Jednak tutaj też ktoś już na nich czekał.
- Gdzieście byli?!- wrzasnęła Roxanne Weasley- Chcecie, żeby Gryffindor stracił przez was punkty? Przecież ktoś z nauczycieli mógł was zobaczyć!
- Kuzyneczko, nie musisz się na nas pastwić. Nic się nie stało, żaden nauczyciel nas nie widział.- odpowiedział spokojnym głosem Albus.
- Ale jestem prefektem i mogę was karać. Jeszcze jeden taki wyskok i, przyrzekam, odejmę wam punkty!- po czym odwróciła się, trzepiąc Harry'ego i Albusa długimi włosami po twarzy.
- Co jej się stało? Czyżby rósł nam kolejny wujek Percy w damskiej wersji?- podszedł do nich James- ale jednak niegrzecznie się maluszki zachowały. Czy nikt im nie powiedział, że trzeba wrócić wcześniej?- zapytał uśniechając się złośliwie.
- Zjeżdżaj James.- odparował Al.
- Ale on ma rację. Zachowaliście się bardzo nieodpowiedzialnie!- teraz odezwała się Marry.
- Dobra, już dobra! Dostaliśmy za swoje! Możecie dać nam wszyscy spokój?!- Albus w końcu nie wytrzymał. Odwrócił się na pięcie i pociągnął za sobą Harry'ego.
Podeszli do reszty klasy, która plotkowała wesoło przy kominku.
- Ciesz się, że nie masz starszego brata- mruknął Al.
- Ciesz się, że nie masz siostry bliźniaczki- szepnął Harry.
*************************************************
I tak mijały dni, później tygodnie. Tylko zamiast włóczyć sie po zamku, trzeba było radzić sobie z nawałem prac domowych. Na szczęście, jedyną lekcją, którą mieli ze Ślizgonami była transmutacja. Z innymi domami pierwszoroczniacy szybko się zaprzyjaźnili chodząc z nimi na różne magiczne zajęcia.
W końcu, po prawie miesięcznej nauce, przyszedł czas na zajęcia najbardziej wyczekiwane przez uczniów: zajęcia latania.
- Uwaga, pierwszoroczniacy! Nazywam się profesor Hooch i spróbuję nauczyć was latać na miotłach. Nie trudźcie się: książki ani tęgi umysł wam tu nie pomogą. Potrzebny jest zmysł równowagi i trochę rozsądku, żeby nie spaść. No to do dzieła! Ravenclaw i Gryffindor, proszę się ustawić po mojej lewej stronie, a Slytherin i Hufflepuff po prawej.
Na boisku zrobiło się zamieszanie. Po chwili, po każdej stronie profesor Hooch stało po piętnaście osób.
- Dobrze. Teraz proszę stanąć przy swoich miotłach, wyciągnąć prawą rękę i wyraźnie powiedzieć "Do mnie!". No, próbujcie.
Teraz wszędzie dało sie słyszeć polecenia. Albus nie zdziwił się, gdy jego miotła natychmiast poderwała się z ziemi i wylądowała w jego ręce, bo już wiele razy z rodzeństwem latał na miotle pod czujnym okiem ojca. Jednak niektórzy mieli z tym sporo kłopotów.
- Do mnie! Do mnie!- darła się Katie.
- Spokojnie, nie krzycz tak. Pomogę ci.- błyskawicznie pojawiła się przy niej Rose ciągnąc za sobą swoją miotłę.
- A więc dobrze. Wszyscy mają miotły w dłoniach?- ponownie zagrzmiała pani Hooch- Więc dosiadamy jej w ten sposób...
Po godzinie szybowania nad boiskiem do Quidditcha, uczniowie wracali do swoich domów z wesołymi minami. Najbardziej uśmiechał się Al, bo pani profesor najbardziej go chwaliła: "Cóż za technika! Założę się, że nauczył cię tego twój tata. Tak, on był wspaniałym szukającym i ty też może na takiego wyrośniesz." A ucieszył się jeszcze bardziej, gdy odwołano ostatnią w tym dniu lekcję - eliksiry. W dodatku akurat tego dnia nic nie mieli zadane. Mając tyle wolnego czasu, razem z Harry'm, Marry, Rose i Katie, Al postanowił wybrać się na przechadzkę po błoniach. Gawędząc wesoło i ciesząc się z wyjątkowo ładnej pogody jak na październik, usiedli pod wielkim dębem. Myśleli, że nic nie może zepsuć im tego pięknego dnia, jednak...
- Potter! Weasley! Porter! Do gabinetu profesora Longbottoma! Natychmiast!- z nikąd pojawił się przed nimi stary woźny Filch i prawie natychmiast poczłapał do zamku.
Grupka wymieniła między sobą porozumiewawcze spojrzenia i wszyscy ruszyli przez błonia.
- Odprowadzimy was- zapewniła Marry- Ale, Harry, coś ty zbroił? Po co wzywają waszą trójkę?
- Żebym to ja wiedział...- mruknął brat.
Resztę drogi przeszli w milczeniu. Pod gabinetem nauczyciela zielarstwa rozdzielili się. Winna trójka zapukała do drzwi.
- Proszę wejść!
Ku ich zdziwieniu profesor nie był sam. Obok niego stał opiekun Ślizgonów, pan Perks i...
- Malfoy!- jęknęła Ros.
Gdy tylko ich zobaczył, uśmiechnął się szyderczo. Już wiedzieli, że ta rozmowa nie będzie należała do najprzyjemniejszych.
- Nareszcie!- nauczyciel obrony przed czarną magią, pan Perks, wyciągnął w ich stronę wskazujący palec- Nareszcie pojawili się winowajcy! Macie nam coś do powiedzenia?
Opiekun Gryffindoru widząc ich zdziwione miny, powiedział.
- Widzę, że nie wiecie, dlaczego was tu wezwałem- zaczął oschle- Zaraz wam przypomnę. Otóż pan Scorpius Malfoy przyszedł dziś do profesora Perks'a i powiedział, że skradziono mu nowy zestaw piór do pisania. I twierdzi, że wie kto to zrobił. Czy przypomina wam to coś?
Ros, Al i Harry dalej stali w miejscu, jakby wrośli w posadzkę.
- Nie?- teraz głos przejął opiekun Slytherinu- Pan Malfoy twierdzi, że dzisiaj na lekcji transmutacji siedział niedaleko państwa. W środku zajęć wyszedł do toalety, a jak wrócił, zobaczył jak panna Weasley chowa jego pióra do swojej torby. Pamiętacie chyba, że w Hogwarcie nikt nigdy nie będzie tolerował kradzieży? Więc teraz czekamy na wyjaśnienia.
Scorpius patrzył Albusowi prosto w oczy. O co mu chodzi? Czy Rose rzeczywiście coś ukradła Malfoyowi? Mechanizm w głowie Ala mozolnie pracował, ale i tak nie mógł sobie przypomnieć, kiedy mogli zrobić coś podobnego. W końcu doszedł do jedynego sensownego wniosku - Malfoy kłamie. I to z powodzeniem. Ale już niedługo... Przecież mogą udowodnić, że są niewinni.
- Panie profesorze- Scorpius zwrócił się przymilnie do nauczyciela zielarstwa- Proponowałbym, żeby wywrócili swoje torby na lewą stronę. Wtedy okaże się, czy są winni.
- My tego nie zrobiliśmy! W klasie było mnóstwo osób, które mogą to potwierdzić!- Rose w końcu odzyskała głos.
- Czyżby...? O ile wiem wszyscy ćwiczyli rzucanie zaklęć i nikt nie widział, co działo się z tyłu klasy.
- Pan Malfoy ma rację. Proszę podać mi swoje torby. Jeśli nic nie zrobiliście, to na pewno nie poniesiecie żadnych konsekwencji.- opiekun Gryffindoru wyciągnął ręce- No! Proszę!
Podali mu swoje torby z książkami, piórami, kałamażami, różdżkami i pergaminami. Nauczyciel do każdego z plecaków wsadzał końcówkę swojej różdżki, wypowiadał "Accio!" i wyjmował ją. Przy ostatniej torbie, torbie Harry'ego coś się wydarzyło. Z jej przepastnego wnętrza wyleciał i wylądował na otwartej dłoni pana Longbottoma zestaw nowiutkich gęsich piór.
Albusowi wydarł się z gardła pospiesznie zduszony krzyk zdumienia. I co teraz? Malfoy nieźle to sobie zaplanował... Trzeba będzie mu się jakoś odpłacić... obojętnie jak... żeby też miał się czym martwić. O ile, oczywiście, nie będą musieli pakować dziś swoich kufrów.
- To pańskie pióra?- Perks zwrócił się do Scorpiusa. Ten gorliwie pokiwał głową.- No więc mamy tu klasyczny przypadek kradzieży. Oto dowód.- Perks wskazał na dłoń Longbottoma.
- Taak. Dziękuję, Teodorze. Możesz zabrać swojego ucznia. Ja już się moimi zajmę.
Malfoy wraz z opiekunem wyszli z gabinetu. Albus usłyszał, jak ten głośno oznajmia: "Ciekawe co na ten temat sądzi mój ojciec... Powiem mojemu ojcu."
- Usiądźcie- profesor zielarstwa wyczarował trzy krzesła, które wirując, opadły głośno na posadzkę- A więc tak... Więc tak... Zawiodłem się na was. Na tobie, Potter, bo twoi rodzice to uczciwi ludzie, więc spodziewałem się tego samego po synu. Tak jak na tobie, panno Weasley. Nie znam pańskiej rodziny, Porter, ale śmiem twierdzić, że nigdy nie posunęli by się do tak chaniebnego czynu. Tak, zawiodłem się.
- Panie profesorze, to nie my! To Malfoy coś sobie ubzdurał!
- Pewnie podrzucił mi te pióra do torby!
- Na pewno! Prosimy, niech nam pan uwierzy!
- Niestety nie mam podstaw aby twierdzić, że jest inaczej. Przykro mi, ale muszę was ukarać. Jak i kiedy to zrobiliście mnie nie interesuje. Gryffindor traci przez was 150 punktów. I macie wszyscy szlaban. Jutro was o nim poinformuję. I zapamiętajcie jedno: tu nikt nie lubi złodziei. Miłego dnia życzę.
*************************************************
- Wredny nietoperz! Jak on mógł tak nakłamać?!- piekliła się Rose- Co myśmy mu zrobili?!
- No wiesz, nasze rodziny i rodzina Malfoyów już od wielu lat się nie znosiły- zauważył rozsądnie Albus.
- Ale to go nie upoważnia do robienia takich świństw! Musiał mi te swoje pióra podłożyć, kiedy wszyscy dawaliśmy transmutowane pudełka od zapałek do oceny.
- Masz rację Harry. Ale nie powiedzieliście nam jaką dostaliście karę...- Katie urwała, bo przechodzili akurat przez Salę Wejściową, nad którą wisiały wielkie, złote klepsydry pokazujące stan punktów danego domu. W klepsydrze Gryffindoru przesypywały się powoli szkarłatne kamienie.- Odjął wam punkty? Ile?- zwróciła się do Harry'ego.
- Sto pięćdziesiąt- odpowiedział przez zęby- i dowalił nam szlabany. Przyrzekam, jak spotkamy tego Malfoya, to...
-...zemścimy się- dokończyła za niego Marry.
Albus, idąc samotnie do wieży Gryffindoru, zastanawiał się nad karą która czeka go prawdopodobnie następnego dnia. Może będą musieli czyścić nocniki w skrzydle szpitalnym? Przecież on nigdy tego nie robił... Albo każą im pójść do Zakazanego Lasu, tak jak jego tacie, kiedy był mały...? Nagła myśl przyszła mu do głowy: "Jasne! Napiszę do rodziców, może oni coś poradzą?" W jednej chwili zawrócił i poszedł w stronę sowiarni.
Kiedy już się tam znalazł, wyjął z kieszeni zapasowy kawałek pergaminu, swoje nowe pióro i zaczął pisać:
Kochani rodzice!
Mam nadzieję, że w domu wszystko w porządku i że Lily przestała już za nami płakać.
James jest jak zwykle złośliwy, ale nie widuję go zbyt często (na szczęście).
Ostatnio dostałem Powyżej Oczekiwań z wypracowania na temat zwierzęcej transmutacji. Rose oczywiście Wybitny.
Mam pewien problem. Ja, Rose i mój przyjaciel Harry dostaliśmy szlaban i odjęto nam sto pięćdziesiąt punktów za niewinność. Scorpius Malfoy nakłamał panu Neville'owi i profesorowi Perksowi, że niby ukradliśmy mu nowy zestaw piór. To oczywiście nieprawda, ja ich nawet wcześniej na oczy nie widziałem. Profesor Longbottom opróżnił nasze torby i w plecaku Harry'ego znalazł te gęsie pióra Malfoya. Musiał mu je podłożyć na transmutacji. Niestety, ale nikt nie uwierzył nam, że nie mamy z tym nic wspólnego.
Czekam z niecierpliwością na odpowiedź.
Pozdrawiam, Al
Zadowolony złożył skończony list i przywołał swoją płomykówkę. Hedwiga (nazwana tak na cześć dzielnej sowy ojca) usiadła mu posłusznie na ramieniu i wyciągnęła nóżkę. Przywiązał list i wyrzucił sówkę przez okno. Patrzył przez chwilę za odlatującym ptakiem, aż ten zniknął mu z oczu. Później ponownie udał się do wieży Gryfonów.
*************************************************
W sobotę przy śniadaniu cała trójka była strapiona. Marry i Katie próbowały jakoś pocieszyć przyjaciół, jednak gdy tylko humory zaczynały im się poprawiać, przychodził James i złośliwie pytał, czy mu czegoś nie ukradli. Malfoy chodził dumny jak paw, zadowolony z tego, że udało mu się tak wspaniale nakłamać. Nic dziwnego, że kiedy przyleciały sowy z poranną pocztą, Albus bardzo się ucieszył. Liczył na szybką odpowiedź rodziców. Jednak Hedwigi nigdzie nie było widać wsród chmary sów. Zamiast niej wylądowała inna sowa, niosąca skrawek pergaminu, która jeszcze bardziej popsuła mu humor. Zobaczył, że jego przyjaciele dostali podobne karteczki. Rozwinął swoją i przeczytał: "Panie Potter, pański szlaban rozpocznie się dzisiaj o 20:00. Proszę stawić się w Izbie Pamięci."
- W Izbie Pamięci...? To najnudniejsza robota pod słońcem: czyścić medale! I to jeszcze z Filchem na głowie. Koszmar! Już wolałabym pomóc Hagridowi przy nieśmiałkach...- odezwała się Rose.
- Mhm. Ale teraz lepiej chodźmy do biblioteki. Im szybciej napiszemy wypracowanie dla Perksa, tym lepiej- zaproponował strapiony Al. Reszta zgodziła się z nim i powłócząc nogami wspięli się po marmurowych schodach na drugie piętro.
Albus chciał zaistnieć, to prawda. Ale w jakimś dobrym świetle! Teraz każdy patrzył na niego nie jak na syna słynnego Pottera (z podziwem), ale jak na małego złodziejaszka. Już Malfoy się postarał, żeby wiadomość o kradzieży rozniosła się po całej szkole. O ile Alowi było wiadomo, od dobrych 10 lat w Hogwarcie nic nikomu nie zginęło. A przynajmniej nikomu nie udowodniono kradzieży. Niestety, musiał być ten pierwszy raz.
O 20:00 trójka przyjaciół stawiła się w Izbie Pamięci. Jak się spodziewali, woźny kazał czyścić wszystkie nagrody jakie kiedykolwiek zdobyli uczniowie. Dokładnie. ("W każdym medalu musiał zobaczyć swoją ohydną twarz" jak się później wyraził Harry). Kiedy skończyli, było już dobrze po północy. Bardzo zmęczeni pognali do wieży Gryffindoru. Gruba Dama nie była zachwycona tym, że musi ich wpuścić. W pokoju wspólnym nie było ani żywej duszy. Pożegnali się i powlekli do swoich dormitoriów. Albus nawet nie pomyślał o przebraniu się: padł na łóżko i od razu zasnął.
Ku zadowoleniu wszystkich, okazja by zemścić się na Malfoy'u nadarzyła się następnego dnia.
Na transmutacji, której uczył opiekun Ravenclawu, mieli zamienić piórko w stokrotkę. (Bardzo dziwny temat, ale pani dyrektor stwierdziła, że potrzeba im z tuzin ładnych stokrotek do przystrojenia Wielkiej Sali. Nie chciała powiedzieć, po co.)
Co prawda, Scorpius był przystojnym Ślizgonem, ale na pewno nie odziedziczył inteligencji po ojcu. Więc nawet nie próbował się bronić, kiedy pan Ackerley odjął mu 20 punktów za nieodrobienie pracy domowej, którą wcześniej schował mu Harry. A na korytarzu, Rose całkiem "przypadkowo" wylała na szatę Malfoy'a atrament, tłumacząc się, że potknęła się o kawałek wyleniałego dywanika z frędzelkami. Później trójka przyjaciół obserwowała zza gargulca, jak Filch podchodzi do niego, krzyczy coś o "braku higieny i bezczeszczeniu szat szkolnych" i wlepia mu szlaban.
************************************************
Mijały tygodnie, a Albus i James wciąż nie dostawali odpowiedzi od rodziców. Natomiast państwo Weasley'owie ograniczyli się tylko do przysłania krótkiego listu podczas niedzielnego śniadania: "Poważne kłopoty. Natychmiast idźcie do profesor McGonagall". Rose zrobiła wielkie oczy i podała kuzynom kopertę. Oboje natychmiast zerwali się z miejsc i razem z dziewczyną pobiegli wzdłuż Wielkiej Sali. Harry zdążył wyjąkać: "Co się stało...?", ale nie dostał odpowiedzi, bo przyjaciół już nie było.
Dopadli do stołu nauczycielskiego szukając wzrokiem dyrektora. Jednak nie było jej na zwykłym miejscu.
- Hagrid, gdzie jest profesor McGonagall?
- W swoim gabinecie- odparł zdziwiony Hagrid. Widząc, że dzieci już odbiegają, krzyknął za nimi- Hasło to "Diabelskie Sidła"!
Biegnąc korytarzami ciągle wpadali na innych uczniów zmierzających powoli na śniadanie. Kiedy dotarli do chimery, ta popatrzyła na nich przeciągle, po czym sama się odsunęła. Weszli po schodach do gabinetu.
Za czasów Dumbledore'a stały w nim przeróżne magiczne przedmioty, które sam wykonał. Na żerdzi w rogu zawsze siedział Fawkes. Jednak teraz pomieszczenie zajmowały głównie regały pełne książek i małe biurko stojące samotnie na środku ręcznie robionego dywanu z myślodsiewnią. W komiku, jak gdyby nigdy nic, trzaskał wesoły ogień, a portrety dawnych dyrektorów głośno chrapały.Tylko jeden zerkał wciąż niespokojnie znad okularów-połówek. Nic nie wskazywało na jakieś niebezpieczeństwo, więc dzieci odetchnęły z ulgą. I w tej chwili weszła do gabinetu pani profesor.
- Widzę, że dostaliście już wiadomość?- westchnęła siadając za biurkiem.
- Co się stało? Mama pisała, że mają kłopoty...
- Tak, istotnie. Czeka na was przykra wiadomość.- Minerwa przerwała rozgorączkowanej Rose.- Wasi rodzice za chwilę powinni tu być. Usiądźcie.
Al powoli zsunął się na jedno ze wskazanych im przez dyrektorkę, drewnianych krzeseł z oparciem, ale reszta rodziny nie ruszyła się z miejsca.
Przyglądał się bladej twarzy pani profesor: wyrażała więcej smutku i współczucia, niż przerażenia.
Nagle w kominku buchnął wysoki płomień i wyszedł z niego Harry Potter. Podszedł do synów zostawiając ślady popiołu na dywanie i uścisnął ich. Potem bez słowa pogłaskał Rose po policzku i skinął głową w kierunku profesor McGonagall.
- Żyje- oświadczył krótko- ale nie wiadomo, czy wyleczą ją całkowicie.
Policzki pani dyrektor wreszcie odzyskały kolor. Zdobyła się nawet na słaby uśmiech w kierunku swojego dawnego wychowanka.
Albus, James i Rose wpatrywali się z napięciem w czarodziejów oczekując najdrobniejszej informacji. Wreszcie starszy z braci nie wytrzymał.
- Tato, powiedz w końcu, co się stało!
- No dobrze.- zgodził się Harry- Tydzień temu zabrałem Lily do Ministerstwa, ponieważ Ginny musiała jechać do redakcji. Początkowo wszystko było w porządku: ja segregowałem dokumenty, a ona wesoło rozmawiała z Hermioną. Jednak później, wezwali mnie i Hermionę na rozprawę, a Lily miała poczekać w gabinecie...- jego opowieść przerwało głośne pociągnięcie nosem Rose. Była chora.
- Więc kiedy wróciłem, Lily leżała na podłodze, a na moim biurku stał pusty, lekko dymiący kufel. Była blada i wyglądała, jakby spała... Kiedy przybył oddział uzdrowicieli i brygada uderzeniowa, myślałem, że jest już za późno, że Lily odeszła z tego świata...
- Ale jednak żyje i leży w Szpitalu Świętego Munga- tym razem przerwała mu profesor McGonagall. Potter, patrząc po przerażonych twarzach dzieci, uznał to za dobre posunięcie.
Albusowi Lily była tak droga... Oczywiście często go denerwowała i gdyby umiał, to najchętniej rzuciłby na nią jakiś urok, ale i tak byłą jego ulubioną siostrzyczką, towarzyszką rozmów i zabaw. Wyobraził sobie, że wraca do domu, a jej w nim nie ma, nikt nie wita go okrzykiem radości i nie pyta, jak minął rok w Hogwarcie. Szybko odrzucił tę przykrą myśl od siebie. W końcu odzyskał głos.
- Co jej się stało? Ktoś ją zaatakował?
- Nie. Podobno ktoś z pracowników przyniósł jej "Wywar Żywej Śmierci", mówiąc, że to napój, który przesyła Minister. Ona musiała to wypić, w końcu kto mógł podejrzewać jakiś podstęp w samym Ministerstwie Magii i to w Biurze Aurorów! Kingsley na pewno nic jej nie wysłał, bo nie było go tego dnia. Nawet nie wiedział, że w Ministerstwie jest jakieś dziecko. Ale i tak od początku nikt go o coś takiego nie podejrzewał. Tyle, że jedyny świadek zdarzenia nie zauważył, kim jest sprawca. Więc stoimy w punkcie wyjścia- Harry chodził tam i spowrotem po gabinecie. Był coraz bardziej zdenerwowany.
- A co miałeś na myśli, mówiąc na początku, że "Nie wiadomo, czy wyleczą ją całkowicie"?- cicho zapytał Al.
- Bo ona zapadła w pewien rodzaj śpiączki... i może się już nie obudzić. Magomedycy ją oglądali, ale najlepszym lekarstwem jest czas. Nie potrafią powiedzieć, jak tak duża dawka eliksiru może zadziałać na dziesięcioletnią dziewczynkę.
W tym momencie ogień w kominku buchnął po raz drugi i w gabinecie znalazła się burza loków należąca do Hermiony Weasley. Przywitała się z panią dyrektor, przytuliła przyjaciela i rzuciła się uściskać dzieci.
- Harry, Ginevra wciąż jest w szpitalu?
- Tak, całe noce siedzi przy łóżku Lily, pani profesor. Chyba obwinia się za to, że nie została z nią wtedy w domu. Ale- ściszył głos- to i tak niewiele by dało. Prawdopodobnie byliśmy już przez jakiś czas obserwowani. Nie wiadomo przez kogo i po co, ale oczywiście staramy się to wyjaśnić. Dostaliśmy dodatkową ochronę. Tylko wolałbym na razie nie mówić o tym dzieciom...
- Oczywiście- McGonagall spojrzała na przejęte i wystraszone buzie swoich uczniów wpatrzone w panią Weasley.
- Zabieramy was do naszego domu- zwróciła się do Albusa i Jamesa, kiedy już ich wycałowała- Czy mogą już pójść pakować kufry, Minerwo?- wskazała na chłopców i córkę.
- Tak, tak... Idźcie. Ale z państwem chciałabym jeszcze pomówić- dodała patrząc na Harry'ego i Hermionę.
- Spotykamy się za chwilę w wieży- rzucił za nimi ojciec.
Postać Albusa Dumbledore'a na obrazie, wpatrywała się w drzwi zamykające się z łoskotem za dziećmi.
*************************************************
Albus wpadł do swojego dormitorium i zabrał się za pakowanie kufra. Nie zauważył przy tym Harry'ego Porter'a leżącego na łóżku i wpatrującego się w niego z zaciekawieniem Wreszcie spytał:
- Al, co się dzieje? Wyjeżdżasz gdzieś?
Albus zawachał się na moment. Wyszkolony przez ojca aurora, nie był pewny, czy może powiedzieć prawdę. W końcu był to pewnego rodzaju zamach na członka jego rodziny, co jest sprawą osobistą.
- Ee... Moja młodsza siostra jest w Świętym Mungu. Miała wypadek...- mówił to wpychając do kufra wszystkie fotografie rodzinne, starając się nie spojrzeć przyjacielowi w oczy.- Razem z Ros i Jamesem jedziemy do domu.
- Ale wrócicie do Hogwartu przed świętami?- Harry był zaniepokojony rozgoryczonym głosem Albusa.
- Nie wiem... Muszę już iść. Trzymaj się i... będziemy w kontakcie- uścisnęli sobie dłonie.
Al zaczął ciągnąć za sobą kufer po schodach. W połowie drogi dobiegła do niego ciotka Hermiona i zaczarowała jego kufer tak, by płynął za nimi w powietrzu.
Rose czekała już w pokoju wspólnym szybko mówiąc coś do Katie i Marry. Obok stał James przytulony do swojej dziewczyny.
- No, czas się zbierać!- przez dziurę w ścianie wszedł Harry i zaczarował pozostałe kufry- Hedwiga może zostać w sowiarni. Hagrid się nią zaopiekuje.
Albus pomachał ręką do przyjaciółek kuzynki i razem z rodziną ruszył korytarzami Hogwartu do Sali Wejściowej.
Kiedy wyszli na błonia, a chłodny wiatr chlasnął ich po twarzach, do Ala dotarła powaga sytuacji. Co dalej z nimi będzie? Kiedy wrócą do Hogwartu? I przede wszystkim, jak przedstawi się stan Lily??
Przez ramię spojrzał na oddalający się zamek. Natomiast przed sobą zobaczył coraz wyraźniej mur odgradzający szkołę. Wyszli za bramę.
- Jest nas za dużo, żeby naraz się teleportować- zauważył Harry- Hermiono, zabierz kufry, ja wezmę Jamesa. A wy- dodał zwracając się do Albusa i Rose- zaczekajcie tu na nas. Zaraz po was wrócimy.
Po czym deportowali się z głośnym trzaskiem.
Rodzeństwo cioteczne stało w ciszy, patrząc na siebie. W pewnym momencie zauważyli lecącą ku nim sowę. Hedwiga wylądowała na ramieniu Albusa wyciągając nóżkę. Odwiązał od niej kawałek pergaminu i wystraszony przeczytał: "Zacznij bać się o swoją rodzinę. Już niedługo Harry Potter będzie tylko wspomnieniem..." Rose zastygła w niemym okrzyku przerażenia. W tym momencie usłyszeli dźwięk podobny do strzału z bata i przed nimi aportowali się opiekunowie.
- Gotowi, możemy ruszać?- zapytała dziarsko Hermiona. Ale straciła humor patrząc na dzieci. Albus podał pergamin ojcu.
- Deportujemy się. Natychmiast. Al, złap się mnie mocno. Ros, złap się Hermiony. Tobie powiem później- dodał jeszcze mówiąc do pani Weasley.
Dorośli z dziećmi okręcili się w miejscu i nagle zniknęli. Na błoniach pozostała już tylko sowa płomykówka szybująca na szczyt jednej z wież.
*************************************************
Albus poczuł się jak w wąskiej, gumowej rurze. Nie mógł złapać tchu. Teleportował się pierwszy raz w życiu, a już wiedział, że mu się to nie podoba.
Zaportowali się w Norze. Jednak nie była ona już tą starą, rozpadającą się chatą. Teraz stała prosto, z zewnątrz wszystko było wyremontowane, czyste i świeże. Ogród rówież przeszedł transformację: trawa była równo przystrzyżona, grządki opielone, co i tak nie przeszkadzało biegającym tu gnomom. Remontem niewątpliwie kierowała Hermiona, której zawsze trochę przeszkadzał panujący tu rozgardiasz. Jednak wnętrze domu przypominało miejsce sprzed kilkunastu lat. Meble- choć nowsze- były źle dobrane, a w kominku wciąż wesoło trzaskał ogień. Wszystkie pomieszczenia sprawiały wrażenie przytulnych i ciepłych.
Przy stole kuchennym czekali już na przybyszów dziadkowie i James. Albus wreszcie mógł złapać oddech i rozejrzeć się trochę. Naczynia same się nie zmywały, miotła nie zamiatała podłogi. Kuchnnia wyglądała, jakby zamarła oczekując na rychłe wydarzenie. Molly i Artur podeszli do wnucząt przywitać się.
- Ok. Albus, James, Rose- na górę do pokoi. I proszę nie podsłuchiwać, bo chcemy porozmawiać- powiedział Harry ostrym tonem. Albus wiedział, o czym ojciec chce pomówić. Rose również: wzięła go za rękę i zaczęła wchodzić po schodach. James, troche ogłupiały, ruszył za nimi. Minęli się z Ronem Weasley'em, który zmierzał do salonu. Powitał dzieci promiennym uśmiechem i zniknął za zamkniętymi drzwiami.
Weszli na poddasze, gdzie mieścił się pokój Ros. Cała ściana po prawej stronie była poobwieszana ruchomymi fotografiami. Rose i Hugo jako niemowlęta, Albus na ulicy Pokątnej, cała rodzina Weasleyów i Potter'ów oraz wiele innych postaci patrzyło na nich uśmiechając się, machając rękami lub szepcząc do siebie na ucho. Po lewej stronie stało proste łóżko, a obok szafa z ubraniami. Na przeciw, pod oknem, znajdowało się biurko z mnóstwem szuflad.
Trójka rodzeństwa usiadła na fotelach otaczających okrągły stolik na środku pokoju. Al opowiedział bratu o tajemniczym liściku przyniesionym przez Hedwigę. James zareagował inaczej, niż to sobie wyobrażał brat.
- To pewnie tylko jakiś głupi dowcip. Nie wiem po co wy i rodzice tak się tym przejmujecie- powiedział szczerząc zęby. Zawsze miał dobry humor i ciężko było go czymś zmartwić.
- No a Lily? Przecież to może mieć jakiś związek, prawda?- Rose wyraziła swoje wątpliwości. Al gorliwie kiwnął głową.
- Nie sądzę. Ten incydent z Lily pewnie również miał być kawałem- James wciąż nie tracił animuszu- nie martwcie się tak i zajmijcie czymś pożytecznym. Ona na pewno wkrótce z tego wyjdzie- dodał. Ledwo skończył mówić, drzwi otworzyły się z hukiem i wpadł wesoły Hugo. Ciemnowłosy chłopiec rzucił okiem na ich miny i zaraz sam przywołał na twarz zbolały grymas.
- Mi też brakuje Lily...- mruknął cicho.
Reszta popatrzyła po sobie. Chyba nie warto mówić o tym liście młodemu? Zawsze mogą powiedzieć mu o tym rodzice.
W tym momencie z dołu rozległo się wołanie: "Chodźcie na obiad!", więc powoli zwlekli się z siedzisk i milcząc poszli na posiłek.
*************************************************
Przez resztę dnia nie rozmawiali o owym tajemniczym liście i sytuacji Lily. Dopiero wieczorem, gdy cała rodzina zasiadła przed kominkiem, Harry znów zaczął temat.
- Słuchajcie. Jutro wczesnym rankiem ja i Hermiona zabierzemy was do Świętego Munga. Macie być gotowi już o 6:00 rano. Więc idźcie do łóżek. Mieliście ciężki dzień...
- Nigdzie nie pójdziemy, dopóki nie powiecie nam, co się dzieje- przerwał mu James z buntowniczą miną.
Harry rzucił rozpaczliwe spojrzenie w stronę Artura i Rona. Hugo popatrzył po twarzach wszystkich z wyrazem szczerego zdumienia. Ron zignorował go, westchnął i 'przechwycił pałeczkę'.
- Uzgodniliśmy, że nic nam nie mogą zrobić, dopóki mamy za sobą całe Ministerstwo. Byłem tam dzisiaj i prosiłem o dodatkową ochronę, oraz o dokładną analizę tej wiadomości. Norę i dom na Grimmauld Place chronią silne zaklęcia.
- Więc to nie mógł być... jakiś żart?- zapytał z nadzieją Albus.
- Kingsley uważa, że nie. W końcu nie brakuje czarnoksiężników, którzy chcą dopaść waszego tatę... i naszą rodzinę. Rozumiecie- dodał po chwili- przecież Harry wsadził do Azkabanu większość popleczników Voldemorta i komuś może się to nie podobać.
- Dobrze, na razie wystarczy. Jest późno, idźcie spać, bo rano będziecie nieprzytomni- wtrąciła się Molly.
Rodzeństwo z niewyraźnymi minami zaczęło podnosić się z dywanu i wlec po schodach na górę.
Każdy wszedł do swojej sypialni, a po chwili pogasły światła.
Nie minęło kilka chwil, kiedy na palcach, wyśliznęli się z sypialni dla gości Albus i James. Zeszli po cichu na pierwsze piętro i rozwinęli Uszy Dalekiego Zasięgu.
- Podejrzewasz kogoś, Harry?- usłyszeli głos Hermiony.
- Taak... Myślę, że to może być sprawka pewnego wiernego sługi Lorda Voldemorta.
- Ale po tylu latach? To przecież bezsensowne...
- Raczej nie. Może chce pomścić swojego dawnego pana?- podsunął Ron- Powiedz w końcu, kogo masz na myśli.
- Nathan O'Brien.
- Ten, którego ścigasz od kilku miesięcy? Sprawca brutalnych mordów na mugolach?- szepnął z przejęciem Artur Weasley.
- Ten sam.
Przez chwilę panowała cisza. A potem...
- Jemu nie chodzi tylko o ciebie, prawda?- ponownie usłyszeli drżący z emocji głos Hermiony.
- Chyba nie- westchnął Potter- Raczej będzie próbował posłać jak najwięcej członków naszej rodziny i aurorów na tamten świat- dodał prawie szeptem.
Na chwilę zapadła cisza. Prawie wyczuwało się napięcie w powietrzu.
- Nie mówmy dzieciom. To będzie dla nich duży szok: tak ciągle bać się o swoje życie- teraz odezwała się Molly.
- Ale muszą...
- Czy muszą wiedzieć? Nie. Lepiej ich nie niepokoić. Damy sobie radę, więc po co ich dodatkowo denerwować?
Albus i James spojrzeli na siebie w panice. Skoro coś grozi ich rodzinie, to jak mogą się nie denerwować? Jak mogą tak bezczynnie siedzieć?
Al już chciał powiedzieć bratu, że zamierza coś zrobić, cokolwiek, co tylko mogłoby im pomóc, ale w tej chwili James przyłożył palec do ust i ponownie wetknął koniec sznurka do jego ucha.
- No, to ja już pójdę. Muszę porozmawiać z Kingsley'em i sprawdzić, co u Lily i Ginny.
- Tak idź... Ale Harry, proszę, bądź ostrożny- powiedziała Hermiona.
Rozległo się szuranie krzeseł, odgłos sunięcia płaszcza po podłodze i trzask drzwi. Po chwili, gdzieś blisko, rozległy się kroki i James pospiesznie zwinął Uszy, po czym oboje z bratem czmychnęli do sypialni.
Albus jeszcze długo nie mógł zasnąć. Słowa ojca wciąż dzwoniły mu w uszach: "będzie próbował posłać jak najwięcej członków naszej rodziny na tamten świat". Muszą być uważni i jakoś pomóc rodzicom. Jutro pojadą do szpitala i koniecznie opowiedzą podsłuchaną rozmowę Ros.
*************************************************
O świcie obudziła ich Hermiona. Zeszli na dół i zastali tam już w pełni ubranych państwa Weasley'ów i Harry'ego. Musiał wrócić w nocy, gdy oni jeszcze spali. Pospiesznie zjedli śniadanie, złapali za Świstoklik ("Który pewnie został stworzony dla naszego bezpieczeństwa"- jak pomyślał Al) i prawie natychmiast znaleźli się na zatłoczonej uliczce Londynu. Wydawało się, że nikt nie zauważył ich nagłego pojawienia się. Mugole w garniturach pędzili do pracy- jedni z teczkami, drudzy z kawą, jeszcze inni w pośpiechu czytali gazetę.
Harry Potter brnął przez ten tłum z miną skazańcy i mówił coś szybko do Hermiony przyciszonym głosem. Albus i James skorzystali z okazji i opowiedzieli Rose i Hugo o podsłuchanej rozmowie. Tym razem Hugo nie wyraził zdumienia, więc Albus uznał, że siostra powiedziała mu już o wszystkim. Jednak ona sama wyglądała, jakby w nią piorun trzasnął.
- I my mamy się nie martwić!? Oni chyba żartują!
- Nie drzyj się tak. Jeszcze nas usłyszą- syknął na nią James.
- Przepraszam... Ale sytuacja jest poważna i trzeba zacząć działać.
- Nie bądź śmieszna. Co może zrobić czwórka dzieciaków?- odpowiedział jej Hugo.
Rose nie zdąrzyła już nic powiedzieć, bo oto doszli do wielkiego, starego budynku. Hermiona szepnęła coś manekinowi zza szyby, po czym wepchnęła ich po kolei do środka.
Znaleźli się w szerokim korytarzu, gdzie po bokach stało z tuzin krzeseł. Siedziała tam tylko jedna stara czarownica, przeglądająca leniwie stare wydanie 'Proroka Codziennego'. Skierowali się w lewo i zaczęli wspinać po płaskich stopniach na III piętro.
Zajrzeli do maleńkiej sali, gdzie znajdowało się tylko szpitalne łóżko, szafka nocna i drewniane krzesło. Przez małe okienko częściowo przysłonięte pomarańczową tkaniną sączyło się światło. Albusowi wydawało się, jakby ktoś miał tu umrzeć... Lecz szybko odrzucił tę myśl od siebie.
Na tym pojedynczym, rozklekotanym łóżku leżała wątła, blada dziewczynka. Niewątpliwie spała i była bardzo słaba. Częściowo zakryły ją długie, rude włosy należące do kobiety siedzącej na krześle z głową położoną na brzuchu dziecka. Musiała, biedaczka, zasnąć podczas nocnego czuwania.
Harry nakazał dzieciom być cicho i poczekać z Hermioną na zewnątrz, a sam wszedł do salki i zamknął za sobą drzwi.
Minuty ciągnęły się strasznie długo, a oni nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. Po pół godzinie, która wydawała się wiecznością, przez drzwi wyszła owa rudowłosa kobieta, przytuliła się do dzieci i złapała Hermionę za szyję. Gdy się odwróciła, jej twarz lśniła od łez.
- Ginny, co się stało?- zapytała przyjaciółka.
- Lily... Lily się wybudziła. Dzisiaj w nocy.
- Mówiła coś? Mówiła, kto jej to zrobił? Mamo, powiedz coś!- synowie zaczęli bombardować ją pytaniami.
- Tylko otworzyła oczy, ale magomedyk uznał to za objaw powrotu do zdrowia- pani Potter starała się otrzeć łzy wierzchem dłoni, jednak one wciąż spływały uparcie po jej lekko zarumienionych policzkach. Na jej twarzy zagościł uśmiech, pierwszy raz od wielu dni.
- Myślę, że możecie już wejść- powiedział Harry wychodząc na korytarz i obejmując Ginny w pasie, która położyła mu głowę na ramieniu i na powrót zaczęła szlochać.
Albus i reszta powoli podeszli do łóżka. Stanęli przy nim z lekkimi uśmiechami patrząc na Lily toczącą szeroko otwartymi oczami po suficie. Gdy ich zobaczyła, również uśmiechnęła się.
- Jest jeszcze zbyt słaba by mówić, ale pewnie z chęcią was posłucha... Tylko nie wolno jej denerwować- Hermiona pogroziła im palcem- my idziemy napić się herbaty i zaraz tu wrócimy- dodała jeszcze i wyszła.
Rodzeństwo obsiadło Lily i zaczęło opowiadać: o tym, co dzieje się w domu i jak wyglądały ich pierwsze miesiące w Hogwarcie. Wszyscy jednym spojrzeniem uzgodnili, że teraz nie warto jej stresować takimi sprawami, jak spisek O'Briena.
*************************************************
- No to wracamy- oświadczyła Ginny.
- Ja zostanę z Lily. Robimy wymianę- powiedział Harry do dzieci opierając się o framugę drzwi na korytarzu.
- No już, na dół- Ginny i Hermiona zagoniły podopiecznych na schody. Pani Potter jeszcze tylko przelotnie pocałowała męża i już ich nie było.
Wyszli przez tę samą szybę, która była kiedyś witryną sklepową. Skierowali kroki w stronę małej, cichej uliczki, gdzie mogli spokojnie wyczarować Świstoklik i przenieść się do Nory. Szli beztrosko, ciesząc się z dobrego stanu Lily i myśląc jedynie o ciepłym posiłku. James opowiadał dowcipy, a Albus i Rose głośno się z nich śmiali. Kobiety pogrążone były w rozmowie; jedna z nich trzymała za rękę syna Hugona.
To się stało w jednej chwili. Towarzystwo doszło do celu i Hermiona podniosiła z ziemi jakąś starą puszkę i już miała ją zmienić, kiedy rozległ się głośny trzask, a obok nich zmaterializowało się czterech zakapturzonych mężczyzn z wyciągniętymi w ich stonę różdżkami. Ginny i Hermiona również dobyły różdżek, a zaraz w ich ślady poszły dzieci. Cała grupa stała tak naprzeciw siebie kilka minut w milczeniu. I nagle, bez żadnego ostrzeżenia, z różdżek posypały się różnokolorowe iskry.
- Drętwota!
- Crucio!
- Expelliarmus! Duro!
- Imperio!
- Expecto Patronum!- to ostatnie zaklęcie wypowiedziała Ginny, a z końca jej różdżki wystrzelił srebrzysty patronus i pobiegł w stronę szpitala.
Kobiety starały się osłaniać dzieci własnymi ciałami i wymachiwały wściekle różdżkami. James wychylał się co chwilę zza swojej matki i rzucał zaklęcia rozbrajające. Dwójka pierwszoklasistów wołała co chwila "Impedimenta!"- było to jedyne skuteczne zaklęcie, którego zdążyli się nauczyć na obronie przed czarną magią.
Mały Hugo kulił się za śmietnikiem będąc całkowicie bezradnym. Tylko wbijał wzrok w plecy swojej mamy, jakby miał nadzieję, że doda jej to otuchy.
Ginny i Hermiona co chwila robiły uniki przed złowrogimi zaklęciami. Widać było, że są już zmęczone, jednak nie raz walczyły o życie, więc zacisnęły zęby i broniły się dalej.
- Avada Kedavra!- zielone światło pomknęło w stronę Huga. Ten w ostatniej chwili przetoczył się i uniknął śmierci. Albus pomyślał, że nie dadzą już rady... Zginą tu wszyscy, w tej małej alejce, tak jak planował ten Śmierciożerca...
- Incarcerous!- jedna z zakapturzonych postaci padła na ziemię związana grubymi linami. To Harry Potter wbiegł do alejki dysząc głośno, gotów do walki. Zapewne żona posłała mu mówiącego patronusa. Miał przekrzywione okulary i wyglądał bardzo groźnie. Albus uśmiechnął się mimowolnie. Jednak zwycięstwo jest bliskie.
Gdy już bardziej pewny siebie wyskoczył zza pleców ciotki dalej rzucając zaklęcia spowalniające, zobaczył czerwone światło, poczuł się nagle dziwnie sztywny... Zrobiło się ciemno.
Kilka godzin później, w Hogwarcie, chłopiec z czarnymi włosami obudził się z krzykiem. Był zlany potem i ciężko dyszał. Lorcan i Lysander wolno podnieśli głowy z łóżek i odsłonili kotary.
- Co się stało? Ktoś cię napadł?- pytali zaspanymi głosami- Przecież jest środek nocy!
- Nie nic...- odparł Harry Porter- To tylko koszmar...
Jednak nie był pewien, czy TYLKO koszmar. Śniło mu się, że stoi przed Szpitalem Świętego Munga i patrzy, jak jacyś czarnokiężnicy atakują dwie kobiety z dziećmi... Walkę... I w końcu ich zwycięstwo. Postacie w czarnych pelerynach leżą na ziemi... Nagle zaczął unosić się w powietrzu... Leciał gdzieś ponad chmurami, nie wiedząc gdzie, ale mając jasno określony cel. Wylądował w ogrodzie jakiegoś starego domu... Patrzył, jak mężczyzna w średnim wieku stoi nad kobietą, która zwija się z bólu leżąc w trawie i celuje w nią różdżką. Coś mówił... Harry wytężył słuch.
- I co?! Uciekli! Mieliście ich zabić, a nie swoim nieudolnym atakiem ostrzec przed kolejnymi napaściami!
- Ale Panie... Błagam... To oni zawinili... Nie chcieli mnie posłuchać, a mówiłam żeby zrobić to później...
- Milcz! Rodzina Potter'ów musi zginąć! I nie obchodzi mnie, jak to zrobicie! Wiesz, że mnie nikt nie pokona... więc nawet nie próbujcie mi się sprzeciwiać! Crucio!
Wrzask kobiety. W końcu przestała się ruszać...
Harry znów zasłonił kotary i zaczął intensywnie myśleć. Już kiedyś pewna osoba miała takie sny... I przez to musiała pokonała najpotężniejszego czarodzieja na świecie. Czy jego czeka podobna przyszłość? Może to, że ma na imię Harry i tak dziwne nazwisko coś oznacza? Że nie ma rodziców, jest w Gryffindorze i ma dwójkę wspaniałych przyjaciół? Tak, następnego dnia powie o wszystkim McGonagall. I wyśle list do Harry'ego Pottera...
Ale nie, nie dajmy się zwariować! Przecież to tylko sen. A jeszcze ktoś pomyśli, że jest mięczakiem i przestraszył się głupiego koszmaru! Nie, jednak nic nikomu nie powie- musi po prostu o tym zapomnieć.
Przekręcił się na brzuch i powoli zasnął.
- Enervate.
Albus bardzo niechętnie otworzył oczy. Czuł pod plecami twardy i zimny kamień. Nad nim stała prawie cała rodzina w różnym stopniu zabrudzenia: od czarnej twarzy w popiole (Hermiona), po całkiem czystą buzię (Rose). Dopiero po chwili dotarło do niego, jakie wydarzenie miało miejsce przed chwilą.
- Gdzie oni są? Co się stało? Kto to był?- zawył wystraszony. Zerwał się z miejsca trochę za szybko, bo zakręciło mu się w głowie.
- Później. Teraz, skoro już cię wybudziłem, musimy wrócić do domu. Tu nie jest bezpiecznie- stanowczo powiedział jego ojciec. Wziął go pod ramię i już mieli się deportować, gdy odezwała się Ginny.
- A co z Lily? Przecież nie możemy jej samej zostawić...
Harry zamrugał oczami, jakby żona wyrwała go z głębokiego zamyślenia.
- Ee... No, poprosiłem znajomego aurora, żeby tam z nią został.
Ginny kiwnęła głową, po czym wzięła Jamesa i Rose za ręce i deportowała się. Hermiona rozejrzała się, złapała w pół Hugo i również zniknęła. Harry zacisnął palce na ramieniu syna i okręcił się w miejscu. Al znów poczuł się, ja przepychany przez gumową rurę.
*************************************************
Aportowali się wszyscy przed furtką prowadzącą do Nory. Otworzyli ją i ruszyli śmiało przez trawnik ku domowi. Przez drzwi frontowe wypadł nagle rudy mężczyzna z ulgą na twarzy.
- Ale jesteście brudni... Nie było was prawie cały dzień! Co się stało?!
- Może wejdźmy do domu. Ron, przecież widzisz, że nic im nie jest. Daj ludziom odpocząć- Artur odciągnął go od żony- Molly siedzi w kuchni i już odchodzi od zmysłów.
Usiedli przy kuchennym stole i Harry z małą pomocą Ginny i Hermiony opowiedział im o całym zajściu.
- ...i trafili Ala Drętwotą. James odciągnął go na bok, a my dalej walczyliśmy...
Albus zaczerwienił się. Znowu wyszedł na słabeusza.
- W końcu został już tylko jeden, więc zabrał pozostałych trzech i się teleportował.
Starsi państwo Weasley'owie patrzyli na nich z niedowierzaniem, natomiast Ron zerwał się i zaczął chodzić po całej kuchni. Po chwili odezwał się.
- Och, no dobrze. Nie możemy już dłużej tego przeciągać... Nie po tym, co się dzisiaj stało.
- Taak... No więc...- Harry zaczął niepewnie patrząc na dzieci- Na naszą rodzinę...
- Dybie Nathan O'Brien i chce nas wszystkich załatwić. Wszystko już wiemy- niecierpliwie dokończył za niego James.
- Wiecie? Ale... skąd? Z resztą to nieważne. Musimy coś postanowić. Uważam, że zaklęcia chroniące Norę są wystarczająco silne, by go zatrzymać. Jednak chyba powinniśmy posłać was spowrotem do Hogwartu.
- Harry, czy to na pewno rozsądne? Czy nie lepiej byłoby ich tutaj zatrzymać?
- Nie, Molly. Zrobimy to w tajemnicy, tak żeby O'Brien się o tym nie dowiedział. W razie czego dopadnie nas tutaj, ale dzieciaki będą bezpieczne przy McGonagall.
Zrobiło się cicho. Ginny i Molly powoli kiwnęły głowami. W ich oczach pojawiły się łzy. Ron ponownie usiadł przy stole i utkwił wzrok w małej biedronce idącej po blacie stołu.
- A ja mam tu z wami zostać?- ciszę przerwał Hugo.
- Myślę, że uda nam się przekonać Minervę, żebyś ty również pojechał. Mógłbyś siedzieć w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, albo uczestniczyć w niektórych lekcjach... Tylko na jakiś czas- Hermiona powiedziała niechętnie. Twarz jej synka rozjaśnił szeroki uśmiech.
- To my pójdziemy się spakować- zaproponował nieśmiało James.
- Tak, tak. Wyślemy was... Pojutrze?- zapytał Harry zwracając się do reszty. Ron mruknął coś pod nosem, co zapewne miało być oznaką zgody.
Rodzeństwo ruszyło na schody z posępnymi minami. Tylko Hugo wciąż zdwał się być szczęśliwy.
Kolejny dzień minął im na pakowaniu kufrów (i małej walizeczki w przypadku Huga), oraz rozprawianiu o O'Brienie. Minerva McGonagall zgodziła się na ich przybycie i na zaopiekowanie się najmłodszym chłopcem. Całe popołudnie słuchali mądrych rad ojców o czarnej magii i o nieufności wobec czarodziejów, których nie znamy. Nawet nie spostrzegli się, kiedy trzeba było iść do łóżka.
Następnego dnia obudzili się dość późno. Ubrali się i zeszli do kuchni na śniadanie. Rodzice i dziadkowie byli lekko poddenerwowani- nawet wzięli wolne w pracy. Wciąż udzielali im dobrych rad, mówili żeby się nie martwili, że złapią tego Śmierciożercę, że nic im się nie stanie.
W końcu każdy zaciągnął swój spakowany kufer do salonu i stanął przy kominku.
- Ja pójdę z wami wszystkiego dopilnować- zaoferował Harry- No to... żegnajcie się, a ja czekam na was w Hogwarcie.
Wziął garść zielonkawego proszku, po czym rzucił go w ogień. Wszedł do kominka krzycząc "Hogwart!" i zaczął wirować wokół własnej osi, aż zniknął.
Molly, Ginny i Hermiona rzuciły się na chłopców i dziewczynkę życząc udanego semestru, przestrzegając przed Malfoy'em, całując i przytulając. Artur tylko wszystkim pomachał, a Ron poklepał siostrzeńców po ramieniu i przytulił do piersi syna i córkę. Molly ukradkiem ocierała łzy, gdy dzieci po kolei wchodziły z bagażami do kominka i znikały w nim.
Ostatnią rzeczą, jaką Albus zobaczył zanim zaczął wirować wśród szmaragdowych płomieni, była jego matka, która stała nieopodal i uśmiechała się do niego. Miał nadzieję, że zobaczą się na Boże Narodzenie... Chociaż nie był pewien, czy pozwolą im wrócić z tego 'bezpiecznego Hogwartu'.
Trochę go zemdliło, więc zamknął oczy. Już nie raz podróżował za pośrednictwem proszka Fiuu, ale i tak nigdy nie potrafił w porę się zatrzymać, by nie wypaść na twarz z kominka. Jednak tym razem mu się udało. Wyszedł na posadzkę cały w popiole i zobaczył, że znajduje się w pokoju nauczycielskim. Obok niego stał James i Rose, a trochę dalej zauważył panią dyrektor rozmawiającą z jego ojcem i trzymającą rękę na głowie Huga. Wytaszczył swój kufer z paleniska i zaczął przyglądać się portretom wiszącym na ścianach.
Po chwili profesor McGonagall poleciła rodzeństwu iść do Pokoju Wspólnego i oprowadzić Hugona po zamku. Harry pożegnał się z Ros i z chłopcami, zaczarował ich kufry tak, by nic nie ważyły i już miał nabrać zielonego proszku w garść, gdy odwrócił się gwałtownie i podszedł do synów.
- Wy już idźcie... Chciałbym jeszcze tylko zamienić słówko z Jamesem i Albusem, dobrze? Minervo?
Profesor kiwnęła głową i wyszła na korytarz za dwójką Weasley'ów.
- Al, mam dla ciebie coś, co przechodzi w naszej rodzinie z ojca na syna już od niepamiętnych czasów. To Peleryna-Niewidka. Wiele razy pomagała mi w Hogwarcie i w walce z Voldemortem. Proszę cię, byś używał jej mądrze i w razie niebezpieczeństwa schował się pod nią- wyjął spod szaty szary pakunek i wręczył zdziwionemu chłopcu.
- A to..- pan Potter zwrócił się teraz do Jamesa podając mu stary pergamin- To jest Mapa Huncwotów. Pamiętasz, mówiłem ci kiedyś, że dostaniesz ją jak będziesz starszy. Myślę, że teraz może być wam potrzebna. Pamiętasz zaklęcia? To dobrze. Pilnuj rodzeństwa- dodał trochę ciszej.
- Dobrze tato- odpowiedział dziarsko James.
- Chciałbym, żebyście mnie informowali o tym, co dzieje sie w Hogwarcie. Jeśli coś wyda wam się dziwne, czy tajemnicze, idźcie do profesor McGonagall. Ona już się ze mną skontaktuje. Dobrze?
Chłopcy kiwnęli głowami. Harry ostatni raz machnął ręką do synów i zniknął wśród płomieni mówiąc: "Ministerstwo Magii".
*************************************************
Hugo czuł się w zamku bardzo dobrze. Całymi dniami przesiadywał przed kominkiem, grał w eksplodującego durnia z rodzeństwem lub zwiedzał różne komnaty.
Inni uczniowie byli bardzo ciekawi, po co ten jeszcze zbyt młody chłopiec nagle znalazł się w Hogwarcie. Próbowali podpytać Ros, Jamesa i Ala, ale oni nie mogli nic im powiedzieć. Wreszcie profesor McGonagall ogłosiła na jednym ze śniadań, że Hugo zostanie z nimi przez jakiś czas z ważnej przyczyny, której oni poznać nie mogą i wszyscy mają być dla niego uprzejmi. Na tym kłopotliwe pytania skończyły się.
Życie dzieci znów stało się spokojne i normalne. Mimo to, że codziennie rozprawiali o niebezpieczeństwie, które czycha na ich rodzinę, wrócili do swoich dawnych nawyków i przyjaciół.
Czasem dostawali informacje od rodziców przez profesor McGonagall o poprawie stanu zdrowia Lily, jak przedstawia się sytuacja w ich domu i Ministerstwie, oraz o staraniach Teddy'ego Lupina, by zostać aurorem. Po każdej takiej wiadomości Albus czuł się bliżej ojca i siostry i prawie zapominał co im groziło. Pelerynę-Niewidkę włożył głęboko do kufra: nie była mu potrzebna. Natomiast James bardzo polubił swój prezent i co wieczór wszystkich 'śledził'.
Był jeden z mroźnych, ale słonecznych dni. Al obudził się w swoim ciepłym łóżku z czterema kolumienkami o świcie. Niebo za oknem było stalowoszare. A obok niego siedział skulony...
- Harry! Co ty tu robisz?- wysapał Albus szybko zakładając okulary i podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Co? A tak...- Harry ocknął się- Wiesz, miałem dziwny sen. I pomyślałem, że mógłbyś mi pomóc... A na pewno twój tata.
Al wyglądał, jakby go ktoś uderzył po głowie. Chciał zapytać, czy to jakiś żart o tak wczesnej porze, ale mina przyjaciela bynajmniej nie wyglądała na rozbawioną. Postanowił się temu bliżej przyjrzeć.
- No OK. Mów, co takiego się stało?
- Tylko Al... Nie śmiej się, dobrze?
Albus otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, ale kiwnął potakująco głową.
- Więc już kiedyś miałem podobny sen. On był taki realny... Jakbym naprawdę tam był. Bo nagle znalazłem się na ulicy Pokątnej, a była noc. Widziałem czarodzieja idącego po pustej ulicy kierującego się w stronę śmietników koło Gringotta. Stanął przy nich, więc cicho podszedłem bliżej. On mnie nie widział. Zaraz potem pojawił się drugi mężczyzna, którego twarz ukryta była w kapturze i podszedł do tego pierwszego. Uścisnęli sobie dłonie i zaczęli o czymś szybko rozmawiać, a potem ten zakapturzony gdzieś sobie poszedł. Pozostały mężczyzna skierował kroki do Dziurawego Kotła, kiedy rozległ się trzask i z bocznej uliczki wypadło z tuzin czarnych postaci. On próbował się bronić, ale go obezwładnili i się z nim deportowali. No i wtedy się obudziłem i postanowiłem przyjść z tym do ciebie.
- Ale po co mi to mówisz? Nie lepiej iść z tym do profesora Longbottom'a?- zapytał teraz już naprawdę zdziwiony i zaniepokojony przyjaciel.
- Bo...- Harry spuścił smutno oczy i zainteresował się nagle swoimi paznokciami- Widzisz, Al... Ten mężczyzna, którego porwali to był... To chyba był twój tata.
Al patrzył na niego marszcząc czoło. Nie, to na pewno jakiś dowcip. Kiepski trochę, ale na pewno bliźniacy zaraz wyskoczą z łóżek i krzykną: "Nabraliśmy cię!". Ale oczywiście nic takiego się nie stało. Miał przed sobą wciąż lekko zgarbioną postać swojego przyjaciela w zielonej pidżamie.
- Jesteś pewny? Ale widziałeś przyszłość, czy co? Może to był zwykły sen?
- Na pewno nie. Mówię ci, już kiedyś miałem taki sen. Tzn. taki rzeczywisty. Wydaje mi się, że one są podobne do tych, jakie miał twój ojciec w młodości... Te wizje związane z Voldemortem...
- Dobra. Chodź ze mną- Albus zerwał się nagle z łóżka- No chodź!
- A-ale gdzie?- wydukał Harry.
- Do kogoś, kto będzie wiedział, co robić.
Podszedł do kufra i wyjął z niego szary pakunek. Odpakował go i na ręce wyśliznęła mu się srebrna Peleryna utkana jakby z wody.
- Właź pod to- powiedział do Harry'ego rozwijając ją- Filch może nas przyłapać.
Przyjaciel zwlókł się z łóżka z wysoko uniesionymi brwiami, ale posłusznie wszedł pod pelerynę.
- Al, czy to... Czy to nie jest Pel...
- Ciicho! Teraz idziemy!
I zaczęli oboje przemykać się na palcach przez dormitorium ukryci pod niewidzialną płachtą.
Przeszli przez pusty Pokój Wspólny, gdzie w kominku trzaskał już wesoło ogień. Popchnęli portret i przeleźli przez dziurę. Gruba Dama spała mocnym snem pochrapując cicho. Chłopcy puścili się pędem po korytarzach. O dziwo, nie spotkali żadnych nauczycieli, co jednak bardzo ich ucieszyło.
Albus biegł przed siebie mając jasno określony cel i ciągnąc za sobą zdezorientowanego przyjaciela. W końcu dotarli do kamiennej chimery, za którą znajdował się gabinet pani dyrektor.
Alowi przemknęła przez głowę myśl, czy aby nie jest za wcześnie i czy McGonagall ich nie wyrzuci, ale jakoś sie tym nie przejął. W końcu sprawa jego rodziny była ważniejsza.
- Diabelskie Sidła- szepnął. Weszli na ruchome schody i podeszli do drzwi z mosiężną koładką. Albus zdjął z siebie Pelerynę-Niewidkę i mocno zastukał.
-Wejść!
Al i Harry weszli nieśmiało. Ujrzeli profesor McGonagall siedzącą przy biurku, już w pełni ubraną, kończącą upinać swój misterny kok.
- Ależ co wy tu robicie? Przecież jeszcze jest bardzo wcześnie!- zawołała zaskoczona.
- Pani profesor... Ja wiem, ale Harry miał dziwny sen i... Tata mówił, że gdyby wydarzyło się coś dziwnego, to... to ja mam pani o tym powiedzieć... A to jest chyba właśnie taka sprawa...- wydukał Albus.
- No dobrze- westchnęła.- Co chcieliście mi powiedzieć?
Albus szturchnął Harry'ego. Ten zaczął wszystko opowiadać: łącznie ze swoim pierwszym koszmarem.
- Taak...- Minerva wyprostowała się jak struna na swoim krześle, gdy Harry skończył opowiadać.- Panie Porter, czy zdarzały się panu już kiedyś takie sny?
- Kiedy byłem mały śniło mi się, że wpadnę pod mugolski samochód. No a następnego dnia miałem właśnie taki wypadek i złamałem nogę. Więc chyba tak.
Dyrektor wstała i ruszyła szybkim krokiem w stronę jednego z regałów z książkami. Wyjęła jeden wyjątkowo opasły wolumin i zaczęła przerzucać pożółknięte kartki. Wreszcie przytknęła palec do jednego z wersów i przeczytała na głos:
Raz na kilkanaście lat rodzi się czarodziej, który naprawdę potrafi przewidywać przyszłość.
Widzi ją najczęściej w snach lecz może mieć również wizje i przeczucia.
Ta umiejętność jest wrodzona- studiowanie wróżbiarstwa tylko ją zaciemnia.
- A więc ja jestem... Przewiduję przyszłość?- zapytał zszokowany Harry.
- Cóż, nie możemy tego wykluczyć. Jednak jeśli to jest prawdą...- położyła wielką księgę na biurku- To musimy powiadomić o tym pana Pottera.
Zaczęła coś bardzo szybko notować na długim zwoju pergaminu. Chłopcy stali jak wrośnięci w ziemię i zastanawiali się nad słowami dyrektorki. Albus wpatrywał się w białawe obłoki płynące leniwie po niebie: zaczynał się dzień, a na korytarzu rozległ się zwykły poranny gwar.
- Aha, wy idźcie na śniadanie. Powiadomię was później o wszystkim- powiedziała Minerva nie patrząc na nich i wskazując drzwi wolną ręką- Tylko lepiej nikomu o tym nie mówcie. Nie potrzeba nam rozgłosu- dodała ostrzejszym tonem.
Więc poszli.
*************************************************
Przy stole Al był przygaszony, natomiast Harry tryskał radością. Był kimś, koło kogo nie można było przejść obojętnie- miał niezwykły dar! Może będzie mógł go wykorzystać w przyszłości?
- Al, co się dzieje?- Rose wydawała się być zmartwiona niewyraźną miną kuzyna.
- No... Miałem nikomu tego nie mówić, ale ty przecież należysz do rodziny...- Al zawachał się na chwilę nad swoją miską owsianki, lecz opowiedział jej wszystko, czego dowiedział się dzisiejszej nocy.
Kuzynka zaniepokoiła się tym bardziej niż on. Źrenice jej się rozszerzyły, a włosy jakby zwiększyły swą objętość. Katie, która właśnie koło nich przechodziła, aż się wystraszyła przyjaciółki- nic dziwnego, bo Ros wyglądała teraz jak rozjuszona lwica. Zaraz zaczęła wymyślać najróżniejsze sposoby powiadomienia Harry'ego Pottera o tym śnie, kto mógł go napaść (a raczej, kto go napadnie) i kiedy to się stanie. Już miała przywołać do siebie Jamesa, który znalazł się w jej polu widzenia, kiedy obok nich stanął profesor Neville.
- Rose, Albus i James, podejdźcie do mnie!- powiedział zagarniając rękami powietrze. Podeszli.- Słuchajcie, pani dyrektor prosi was do siebie. Tylko chciała to zachować w tajemnicy, więc...
- Nie ma sprawy, panie profesorze- odpowiedział mu Al.
James był tym zaskoczony, ale ucałował tylko swoją dziewczynę i bez pytania ruszył do wyjścia.
Katie i Marry spojrzały na przyjaciół z wyrzutem: znowu działo się coś dziwnego, o czym nie miały pojęcia. Natomiast Harry tylko uśmiechnął się i zatonął w najnowszym wydaniu Proroka Codziennego.
James czekał na nich przy schodach.
- Co się dzieje? Powiecie mi w końcu?
Albus ponownie opowiedział o wydarzeniach dzisiejszej nocy.
- Znowu atak?! Przecież to już robi się śmieszne! Czego ten O'Brien od nas chce? Przecież on nam całą rodzinę w końcu załatwi!
- Ciszej! Idioto, chcesz, żeby ktoś nas usłyszał?- syknął na niego Albus, gdy przechodzili koło grupki Krukonek trzepoczących rzęsami.
Wreszcie doszli do gabinetu. Podali hasło i weszli po ruchomych schodach. Pod drzwiami stał Hugo z założonymi rękami.
- Profesor McGonagall kazała nam chwilę poczekać, bo musi się z wujkiem rozmówić.
Przez drzwi dochodziły do nich stłumione głosy, jednak pojedynczych słów nie mogli rozróżnić.
Stali tam we czwórkę połączeni nie tylko więzami rodzinnymi, ale też wspólnym problemem. Jakoś wcześniej, mimo tego ataku, nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Ale teraz... Gdyby nie Harry, to ich ojciec zostałby porwany, może nawet już nigdy by go nie zobaczyli.
Ten ciężar zwalił się na nich nagle, niczym nocny koszmar. Tyle, że nie mogli się z niego obudzić i stwierdzić, że nic się nie stało. Musieli zmierzyć się z tym faktem: ich rodzina jest w niebezpieczeństwie, a każdy z jej członków może w każdej chwili stać się ofiarą, jak Lily. I właśnie dlatego tutaj są. Dlatego nie wracają na Święta do domu. Hogwart ma im w tych trudnych dniach przede wszystkim zapewnić bezpieczeństwo. Mogą się więc tylko martwić o rodziców i dziadków, którzy nie mają nad sobą takiej 'opieki'.
Zwykle opanowana i znająca odpowiedź na wszystkie pytania Rose była teraz zaniepokojona i chmurna. Musiała się powstrzymywać, by nie zaciskać pięści co chwila. Włosy miała lekko potargane od biegu, a jej źrenice wciąż nie wróciły do zwykłych rozmiarów.
Ciemnowłosy Albus cały czas przytupywał nerwowo nogą i poprawiał okulary na nosie. Był zamyślony i jakby nieobecny.
James mruczał coś pod nosem, co brzmiało jak groźby pod adresem Natana. Co jakiś czas jego ręka machinalnie wędrowała do włosów czochrając je. Powstrzymywał tylko zgrzytanie zębów, które jego samego doprowadzało do furii.
Najbardziej opanowany był Hugo. Jego zdenerwowanie objawiało się jedynie przez zesztywnienie- wciąż stał z założonymi rękami na piersiach wyprostowany jak drut i wpatrzony w jakiś odległy punkt nad głową siostry.
Gdyby zobaczył ich teraz ktoś obcy, mógłby pomyśleć, że przygotowują się do jakiejś ważnej bitwy.
W tym momencie drzwi gabinetu się otworzyły i stanął w nich Harry Potter.
- Cześć- wyszczerzył do nich zęby- Wchodźcie. Musimy porozmawiać.
Każdy mruknął pod nosem słowa powitania i weszli do środka. Od razu zauważyli profesor McGonagall siedzącą za biurkiem z bardzo skupioną miną i Kingsley'a Shackebolt'a- Ministra Magii podpierającego kominek. Ten ostatni uśmiechnął się do nich i uścisnął im ręce.
- Jak już pewnie wiecie, waszemu tacie... lub wujkowi grozi wielkie niebezpieczeństwo. Tylko dzięki waszemu koledze możemy zapobiec katastrofie- Minister zaczął przechadzać się po gabinecie jednocześnie wyjaśniając dzieciom całą sytuację.- Właśnie dzisiaj w nocy Harry miał wyruszyć na Pokątną, by spotkać się z naszym tajnym szpiegiem. I prawdopodobnie to wtedy miało dojść do porwania.
- Jednak będziemy przygotowani- wtrącił się Harry- Pójdę na Pokątną z wieloma aurorami. W razie niebezpieczeństwa oni zaatakują z ukrycia i dzięki temu może uda nam się złapać nawet samego O'Briena.
- No, na to bym nie liczyła. Chyba nie jest aż taki głupi, żeby wystawiać się na pastwę losu- powiedziała niecierpliwie Minerva.
- Tak, chyba masz rację. Ale nie możemy tego wykluczyć.
Kingsley przestał krążyć po pokoju i podszedł do biurka.
- Wy- zwrócił się ponownie do dzieci- oczywiście zostaniecie w Hogwarcie. Powiadomimy was o wszystkim jutro rano, gdy to się skończy. Chyba możecie już iść.
- Już? I to wszystko?- zapytał zaskoczony James.
- A macie jakieś pytania?
- Nie, ale...
- To możecie iść na lekcje. Nie martwcie się. My damy sobie z nimi radę, więc możecie spać spokojnie.
James wyglądał, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zaniechał tego. Rose i Albus popatrzyli po sobie, a następnie zwrócili głowy w stronę Hugona. Ten tylko nieznacznie wzruszył ramionami, widocznie przekonany o doskonałości tego planu.
- Jutro się zobaczymy. Wpadnę tutaj, żeby opowiedzieć wam o wszystkim- Harry pogłaskał Rose po głowie.- Naprawdę, nie bójcie się o mnie.
Chłopcy skinęli głowami. Wszyscy podeszli do Shackebolt'a ponownie uścisnąć mu rękę, później pożegnali się z Harry'm Potterem. Profesor McGonagall delikatnie wygoniła ich z gabinetu.
Wciąż zmartwieni, choć z nieco lżejszymi duszami udali się na lekcje.
*************************************************
Ta noc upłynęła bardzo niespokojnie. Albus długo leżał w swoim łóżku z otwartymi oczami wsłuchując się w spokojne oddechy kolegów. Rozmyślał o tym, co teraz może robić jego ojciec. Czy im się udało i wyjdzie z tego cało? W końcu, po kilkugodzinnym czuwaniu, zapadł w sen.
Obudził się jeszcze przed świtem. Zmartwienie, zmęczenie i niepokój znów wróciły by nim szargać.
Nie mogąc dłużej tego wytrzymać założył okulary, ubrał się i zszedł do Pokoju Wspólnego, uważający, by nikomu nie przeszkodzić. Harry przez sen wierzgał mocno nogami. Al uśmiechnął się pod nosem.
Siedząc przy kominku mimowolnie zaczął drzemać. Koło niego usiadła Rose i mówiła: "Nie dadzą sobie rady. Musisz iść i im pomóc bez różdżki!". Po chwili zamieniła się w McGonagall, która odczytywała mu z księgi jakieś przysłowia. Albus nie wiedział, o co im chodzi i komu ma pomóc. Nagle znalazł się na pustyni, a na jego plecach siedział jego przyjaciel, Harry, który do niego wołał: "Widzisz?! Teraz ja jestem panem, a ty już nie będziesz sławny!".
Obudził się. Wciąż siedział w zapadniętym fotelu przed kominkiem. Tyle, że teraz stał obok niego jego ojciec z zabandarzowaną głową.
- Tato! Już po wszystkim?
- A czego się spodziewałeś? Mam dobre nowiny- powiedział wesoło.- Wołaj mi tu zaraz Jamesa!
Al zerwał się z miejsca i jak na skrzydłach poleciał do dormitorium brata.
Już po chwili schodził z nim po schodach, a za nimi kilkoro drugoroczniaków, którzy wybierali się na śniadanie.
- To co, może znajdziemy sobie jakieś bardziej ustronne miejsce?- zapytał Harry widząc, jak uczniowie pokazują go sobie palcami i coś szepczą do ucha.
- Jasne.
We trójkę przeleźli przez dziurę w ścianie i ruszyli pustymi korytarzami. Wyszli na pokryte grudniowym śniegiem błonia i stanęli przy schodach, gdzie Harry- wciąż szeroko uśmiechnięty- zaczął swoją opowieść.
- A więc dzięki waszemu koledze udało się mi, i może nawet wam, przeżyć. Musimy mu jakoś podziękować. Ale tym zajmiemy się później.
- Mów lepiej, co ci się stało w głowę?- zapytał niecierpliwie James.
- Już dobrze, dobrze- zaśmiał się ojciec.- Razem z Kingsley'em opracowaliśmy plan. Zwerbowaliśmy kilku aurorów do pomocy i dostaliśmy się na Pokątną trochę wcześniej, niż byłem umówiony z informatorem. Czekałem koło Gringotta w ustalonym miejscu, a z tuzin aurorów stał nieopodal rzucając na siebie silne zaklęcia zwodzące. Była czarna noc, więc praktycznie nic nie było widać. Po chwili czekania pojawił się ten szpieg.
- I co ci powiedział?- przerwał mu Al.
- Tajne informacje dla Ministerstwa. Ściśle tajne- jego synowi spełzła z twarzy dociekliwość.- W każdym razie, gdy już poszedł, a ja zostałem 'sam', nagle zaportowało się mnóstwo zakapturzonych postaci. Jedna z nich zdąrzyła rąbnąć mnie jakimś zaklęciem, tak, że odrzuciło mnie do tyłu i uderzyłem głową w mur. Stąd ten bandarz- dodał wskazując palcem na swoją głowę.- Już mieli mnie związać, kiedy aurorzy zdjęli z siebie zaklęcia zwodzące i zaczęli strzelać w nich oszałamiaczami. Wyobraźcie sobie, jak byli tym zdziwieni- Harry uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby pamięć o tym była bardzo przyjemna.
- I pokonaliście ich tak?- znów zapytał Albus. Jego zaciekawienie sięgnęło już granic, co można było poznać po łaknących informacji oczach i trudnością z ustaniem w jednym miejscu.
- No wiesz, nas było dużo więcej, więc załatwiliśmy ich niemal z łatwością. Tylko jedna z tych czarnych postaci walczyła bardzo długo i zaciekle, jednak musiała się w końcu poddać. Skończyło się to nieszczęśliwie jedynie dla Charlesa Thompsona, którego tak ugodził jakimś silnym czarem, że wylądował w Świętym Mungu... Ale to nie koniec. Jak już przybyliśmy z naszymi jeńcami do Ministerstwa Magii i ściągnęliśmy im kaptury, to okazało się, że jednym z nich jest sam O'Brien! To on tak urządził Thompsona.
James wydał z siebie okrzyk radości, a Al nie dbając o to, że brat będzie później z niego szydził, rzucił się na ojca z szerokim uśmiechem. Harry objął synów.
- Już nie będziemy musieli się ukrywać! Właśnie teraz, rano, aurorzy dotarli do kryjówki O'Briena i wyłapali wszystkich jego zwolenników. Teraz czekają na sprawę sądową.
Ledwie Potter skończył to mówić, jak przez dębowe drzwi wysypało się z tuzin uczniów, którzy już zjedli śniadanie i wyszli bawić się w śniegu. Razem z nimi wyszła Ros ze zmarszczonym czołem i Hugo, którzy podbiegli do nich z pytającym wyrazem twarzy.
- Wszędzie was szukamy! I co, udało się?
Więc Harry w skrócie przedstawił im całe wydarzenie. Rose wyglądała, jakby zdjęła brzydką maskę, a pod nią ukazała się śliczna, zarumieniona i radosna twarzyczka. Zarzuciła wujkowi ręce na szyję i mruczała coś, co brzmiało jak: "Wiedziałam, że się uda!".
- To może pójdziemy do profesor McGonagall? I wymyślimy jakiś sposób, żeby podziękować temu młodemu Harry'emu?- zaproponował Potter. Wszyscy zgodzili się i zaczęli wspinać po schodach prowadzących do zamku.
- Tato, bo Harry ma siostrę bliźniaczkę, a oboje nie mają rodziców, więc może byśmy zaprosili ich na Święta?
- Dobry pomysł, Al. Zapytamy się mamy.- skwitował krótko.
- A wiesz, że oboje mieszkają koło nas, w Dolinie Godrika?- mówił wciąż rozentuzjowany Albus.
- Koło nas, mówisz?- powiedział Harry z tajemniczym uśmiechem- Chyba już niedługo.
Więcej tego tematu nie poruszał, ale wciąż miał tajemniczy wyraz twarzy.
*************************************************
Ginny zgodziła się na goszczenie Harry'ego i Marry u siebie w domu podczas ferii.
Bliźniętom usłyszawszym tę dobrą nowinę usta rozciągnęły się w identycznym, szerokim uśmiechu. Dzieci ponownie wiodły spokojne i ciche życie przygotowując się do wyjazdu. Zarezerwowali sobie miejsca w Expresie Hogwart-Londyn.
Gdy nadszedł ten dzień, rodzeństwo Potter'ów, Weasley'ów i Porterów żegnali się z Katie, która zostawała w zamku i z resztą. Wsiadając do wozów, które ciągnęły niewidzialne testrale, wszyscy byli rozradowani. Wszyscy, prócz Huga. Wiedział, że wróci tu dopiero za pół roku, gdy sam pójdzie do pierwszej klasy.
Albusowi zaś drgnęło lekko serce, gdy zobaczył Katie stojącą samotnie na szczycie schodów i machającą ręką do przyjaciół. Była jeszcze ładniejsza niż zwykle, gdy wiatr rozwiewał jej długie, czarne włosy, a oczy błyszczały.
Gdy znaleźli się w pociągu, zaczęli szukać przedziału dla siebie. Nareszcie udało się znaleźć jakiś pusty, do którego zaraz weszli taszcząc swoje kufry. Było im trochę ciasno w szóstkę, ale James zaraz wyleciał na korytarz mówiąc coś, że nie chce im przeszkadzać. Jego brat oczywiście wiedział, gdzie naprawdę gna James- do swojej Sally. Podrywacz.
Świetnie się bawili bez niego grając w eksplodującego durnia, wybuchowe karty i obżerając się słodyczami z wózka. Ala męczyła tylko jedna myśl: co z Lily? Czy siostra spędzi z nimi to Boże Narodzenie? Miał nadzieję, że tak.
Już oczami wyobraźni zobaczył, jak on z całą rodziną Potter'ów siedzą przy wielkim stole zasłanym białym obrusem, z wiszącymi świecami nad nim... Jak słychać dzwonek do drzwi, przez które wpadają wszyscy Weasley'owie. Jest ich mnóstwo, ale przecież w dużym domu Harry'ego i Ginny pomieszczą się wszyscy... Tak było co roku, więc i teraz Al miał nadzieję na tak ogromny zjazd rodzinny. Ale tym razem obok niego będzie siedział również roześmiany przyjaciel i Marry, którzy nie będą mogli oderwać wzroku od dekoracji.
Nagle z tych marzeń wyrwał go odgłos gwałtownego rozsuwania drzwi. Stanął w nich Scorpius Malfoy ze swoją nową bandą. Większość z nich chodziła do pierwszej klasy, ale był też jeden trochę starszy. Miał, na oko, ze trzynaście lat.
- Oo, kogo my tu widzimy? Kolejny Głupotter i Weasley'owie z wysypiska... I nawet dwie szlamy!
Al i Harry zerwali się na równe nogi sięgając do kieszeni szat. Rose próbowała przytrzymać kuzyna za szatę, ale jej sie nie udało. Sama wstała wyciągając różdżkę. Wszyscy goryle Malfoy'a zrobili to samo.
- Co, myślicie, że nas pokonacie? Nas jest sześcioro, w tym Matthew- najstarszy chłopak zrobił krok do przodu.
Przez chwilę stali tak walcząc na spojrzenia. Wreszcie rozległ się głośny huk, a w powietrzu znalazło się mnóstwo dymu. Albus kaszląc i prychając próbował dojrzeć, co się stało. Prawdopodobnie wszyscy rzucili zaklęcia w tej samej chwili, co dało niesamowity efekt.
Na ziemi leżał Malfoy przygnieciony wielkim cielskiem trzecioroczniaka, któremu nos zamienił się w wyjątkowo malowniczy dziób. Pozostała czwórka też nie wyglądała zbyt zachęcająco: dwóch tańczyło i skakało bez opamiętania nie mogąc przestać, jeden leżał na ziemi turlając się ze śmiechu z paskudną wysypką na twarzy, a ostatni stał jak ogłupiały wpatrując się w swoje dłonie, które nagle urosły do rozmiarów rakiet tenisowych.
Gdy pył opadł całkowicie, Al zobaczył zziajaną Rose celującą różdżką w skamlącego Malfoya, Harry'ego podnoszącego się pospiesznie z ziemi i Marry z Hugonem wbitych w najgłębszy kąt przedziału. Przez ciała Ślizgonów przestąpił James z wyciągniętą różdżką trzymając drugą ręką dłoń Slally, która również musiała rzucić jakiś urok, a za nimi wpadła Roxanne.
- Właśnie robiłam obchód po pociągu, jak usłyszałam, że te gnojki znów wam dokuczają. No to dałam im nauczkę- powiedziała wzruszając ramionami w odpowiedzi na pytające miny rodziny. Zaraz zniknęła im z oczu ("w końcu była prefektem i nie mogła dać się komuś przyłapać w tak niezręcznej sytuacji"- jak wyjaśnił to sobie Al).
- No, no, Roxi nam się zrobiła trochę rozbrykana, prawda?- zapytał z szelmowskim uśmiechem James, jak gdyby nigdy nic.- Nic wam nie jest? To pomóżcie mi ich stąd usunąć. Nie mogę zamknąć drzwi.
I razem z Harry'm i Albusem przesunął tłuste brzuchy Ślizgońskich 'ochroniarzy' wraz z ich właścicielami i przygniecionym Malfoy'em.
On i Sally jakoś wcisnęli się koło piątki przyjaciół i zaczęli sobie gratulować uroków.
- I co, warto było nauczyć się od staruszka kilku przydatnych zaklęć?- zaśmiał się James mówiąc do brata i Ros. Pozostali również wybuchnęli śmiechem.
Na peronie powitali ich Hermiona z Ronem i Ginny, która trzymała za rękę wątłą dziewczynkę.
- Albus!- krzyknęła Lily biegnąc do brata.
Powitaniom i uściskom praktycznie nie było końca- nie z tęsknoty, ale z tej niedawnej ogromnej obawy o swoje życie. Dzieci przedstawiły rodzicom swoich nowych przyjaciół, którzy stali na uboczu trochę onieśmieleni.
- Och, Harry, nie wygłupiaj się! W końcu uratowałeś nam życie!- powiedziała Ginny targając chłopcu włosy.
Po chwili nadeszła Roxanne z rumieńcami na twarzy. Za wszelką cenę starała się nie patrzeć na Jamesa.
- Możemy już jechać do Nory?- zapytał z nadzieją Hugo.- Jestem już strasznie głodny.
- Och, nie, nie jedziemy do Nory!- zawołała wesoło jego matka.
- A więc do Doliny Godrika- Al założył ręce na piersiach pewny swego.
Ginny zrobiła tajemniczą minę.
- Też nie. Za mną, na Grimmauld Place!- odwróciła się do nich plecami ciągnąc za sobą Lily. Weasley'owie poszli za nią, więc dzieci z niewyraźnymi minami zrobiły to samo.
- Witajcie w domu!- powitał ich Harry Potter stojąc przed starym domem z numerem 12.
- Ale... Jak to w domu?- podejrzliwie spytał starszy brat.
- Bo to miała być niespodzianka. Ginny i Harry przeprowadzili się tu z Doliny Godrika podczas waszej nieobecności. Wchodźcie!- zawołał dziarsko Ron patrząc na ich zdumione miny.
Ojciec trójki rodzeństwa odsunął się od drzwi i uścisnął rękę młodemu Harry'emu i Marry, po czym zabrał się za kufry.
Albus wszedł do starego i ponurego domu, który... wcale taki już nie był. Teraz został odnowiony i pięknie wykończony ze ścianami w ciepłych barwach. Wielki portret pewnej zrzędliwej wiedźmy zniknął. Za nim wchodziła reszta rodziny wydając z siebie ciche "Och" i "Ach".
Wiedział, że dla niego znów zaczyna się nowa przygoda.
*************************************************
Koniec (?)