Nik Pierumow 璦mant Henny


NIK PIERUMOW




PIER艢CIE艃 MROKU

Cz臋艣膰 III - Adamant Henny

( Prze艂o偶yli : Eugeniusz i Ewa D臋bscy )


CZ臉艢膯 PIERWSZA


ROK 1732 POCZ膭TEK


PROLOG



Swawolne fale wyrzuci艂y na brzeg cia艂o cz艂owieka. Nie mia艂y ju偶 ochoty na harce. S艂ugom Ulmo szybko znudzi艂a si臋 nieciekawa zabawka, kt贸ra coraz s艂abiej walczy艂a o 偶ycie. P贸ki ton膮cy szarpa艂 si臋 rozpaczliwie, usi艂uj膮c wyp艂yn膮膰 z zielonej toni, figlowa艂y nim z przyjemno艣ci膮, wywracaj膮c go niespodzianie, kiedy by艂 pewny, 偶e za chwil臋 zaczerpnie powietrza. Wtedy uderza艂y znienacka z r贸偶nych stron, zap臋dzaj膮c nieszcz臋艣nika w g艂臋bin臋, i przywala艂y swymi przezroczysto- b艂臋kitnymi cia艂ami. Biedak zrzuci艂 ci膮偶膮c膮 mu odzie偶 i buty, ale nadaremnie. Pogr膮偶a艂 si臋 w topieli coraz bardziej.

Walczy艂 nieust臋pliwie. Jednak偶e z ka偶d膮 sekund膮 traci艂 si艂y, a偶 w ko艅cu r臋ce znieruchomia艂y, g艂owa odchyli艂a si臋 do ty艂u - cz艂owiek podda艂 si臋 w艂adzy bezlitosnych fal. Te bawi艂y si臋 jeszcze jaki艣 czas, ale widz膮c, 偶e ofiara za moment p贸jdzie na dno, da艂y spok贸j i zaj臋艂y si臋 poszukiwaniem nowej rozrywki. Wtedy na dole, w przepastnej g艂臋binie mrocznych, dennych niecek morza, gdzie nawet sam Osse rzadko zagl膮da, niespodziewanie co艣 si臋 poruszy艂o: ku g贸rze sun膮艂 jaki艣 bezkszta艂tny, pozbawiony wyra藕nych kontur贸w cie艅. Fale po艣piesznie zesz艂y mu z drogi. Cie艅 na chwil臋 znieruchomia艂, dok艂adnie pod opadaj膮cym na dno nieszcz臋艣nikiem - i zaraz znikn膮艂, jakby go nigdy nie by艂o. Jednak偶e pojawienie si臋 osobliwego widma mia艂o swoje konsekwencje. Topielec z rozrzuconymi na boki r臋koma zacz膮艂 powoli wyp艂ywa膰 z g艂臋biny. Gdy na powierzchni pojawi艂a si臋 twarz blada, o zaostrzonych przed艣miertnie rysach, z zachodu nadci膮gn膮艂 nowy wodny wa艂; z 艂atwo艣ci膮 pochwyci艂 偶a艂osne cia艂o, szpec膮ce majestatyczn膮 urod臋 morza, i z obrzydzeniem, jak 艣mieciarz padlin臋, pcha艂 do brzegu. W ko艅cu parskn膮艂 resztkami z艂o艣ci na piasek i odst膮pi艂, ca艂y pieni艣cie zakrwawiony.

Przez jaki艣 czas cz艂owiek le偶a艂 nieruchomo. Potem ruszy艂 r臋kami, chc膮c podeprze膰 si臋 na 艂okciach, i z ust chlusn臋艂a mu woda. J臋cz膮c osun膮艂 si臋 na piasek, ale ju偶 po chwili znowu uni贸s艂 g艂ow臋, jakby wyczuwaj膮c niebezpiecze艅stwo. Od zachodu p臋dzi艂a spi臋trzona zielonkawa fala, kt贸ra z daleka wygl膮da艂a jak odziany w zbroj臋 monstrualny wojownik, z rozczapierzonym pi贸ropuszem na he艂mie, rzucaj膮cy si臋 do ataku.

Cz艂owiek wyostrzy艂 spojrzenie. Kiedy cudem uda艂o mu si臋 wsta膰, zacz膮艂 niezgrabnie biec. Pokona艂 grzbiet piaszczystej diuny i run膮艂, sturlawszy si臋 w g艂臋bok膮, poro艣ni臋t膮 mi臋kk膮 traw膮 nieck臋.

Zielona fala na horyzoncie wyg艂adzi艂a si臋, wyra藕nie rozczarowana.

M臋偶czyzna stopniowo dochodzi艂 do siebie, wraca艂y mu si艂y; mimo 偶e by艂 nagi i panowa艂 jesienny ch艂贸d, nie marz艂. Usiad艂 i s臋katymi, mocnymi d艂o艅mi do艣wiadczonego wojownika czy marynarza obj膮艂 g艂ow臋. Usi艂owa艂 przypomnie膰 sobie co艣 bardzo wa偶nego, pr贸bowa艂 - i nie m贸g艂.

- Na pami臋tam... - wyszepta艂 sinymi wargami. - Nic nie pami臋tam... Imi臋? Nie... S艂owa... tylko s艂owa...

Nasta艂o pe艂ne radosnych d藕wi臋k贸w i barw upalne lato.

W膮sk膮 艣cie偶k膮 pod膮偶a艂 je藕dziec - garbus w prostym czarnym odzieniu. Co rusz pochyla艂 g艂ow臋, k艂aniaj膮c si臋 wyci膮gni臋tym w poprzek dr贸偶ki ga艂臋ziom. W prawej r臋ce trzyma艂 obna偶ony miecz; kt贸rego ostrze pokrywa艂 jaki艣 zielonkawy 艣luz. Krople wolno sp艂ywa艂y po strudzinie i spada艂y na ziemi臋.

Mi臋dzy drzewami otworzy艂 si臋 prze艣wit. Je藕dziec ujrza艂 wspania艂膮 艂膮k臋. W przeciwleg艂ym jej ko艅cu, nad zielonym wielozielem dostrzeg艂 powoli formuj膮cy si臋 szarawy cie艅.

- Tak jak opowiadali - wyszepta艂. Ko艅 zar偶a艂, nie s艂ucha艂 wodzy. Je藕dziec spieszy艂 si臋, przywi膮za艂 wierzchowca, poprawi艂 miecz i ruszy艂 przed siebie. Drgaj膮cy cie艅 ju偶 sta艂 si臋 odbiciem przybysza; d艂ugi miecz wyci膮gn膮艂 si臋 niemal na sze艣膰 st贸p.

- Nie odst膮pi臋 - o艣wiadczy艂 garbus zimnym i skrzypi膮cym g艂osem, zwracaj膮c si臋 do postaci. - Mam na sumieniu wielu twoich wsp贸艂plemie艅c贸w, nie minie i ciebie ten sam los!...

Uni贸s艂 ostrze, spokojnie zrobi艂 krok w kierunku widma, za kt贸rego plecami majaczy艂a szeroka gardziel pieczary...

...A gdy garbus Sandello wraca艂, wydawa艂o si臋, 偶e jego twarz, surow膮, pooran膮 zmarszczkami, rozpromienia szcz臋艣cie.


1


3 Czerwca, Hornburg,

Marchia Roha艅ska



Zm臋czeni wojownicy wracali do domu. Za nimi pozosta艂y przestrzenie wolnych step贸w; G贸ry Bia艂e strzelistymi wierzcho艂kami przes艂oni艂y niemal po艂ow臋 niebosk艂onu. Min膮wszy Wrota Rohanu i przekroczywszy Isen臋, wojsko rozlokowa艂o si臋 na popas w Helmowym Jarze.

Okolica ta niedawno wr贸ci艂a pod rz膮dy ci臋偶kiej r臋ki Edorasa. Min臋艂y dopiero dwa lata od chwili, kiedy m艂ody kr贸l Eodreid rozpaczliwym uderzeniem zaj膮艂 najwa偶niejsz膮 ostoj臋 osiad艂ych w Zachodniej Bru藕dzie Howrar贸w. Szturm by艂 ci臋偶ki, krwawy; gdyby nie pomoc krasnolud贸w, kt贸rzy jeszcze raz, dochowuj膮c starej przysi臋gi, zaatakowali od ty艂u obro艅c贸w twierdzy, Rogaty Gr贸d wytrzyma艂by nap贸r. Po zwyci臋stwie Eodreid opr贸偶ni艂 skarbiec, za resztki z艂ota kupi艂 kunszt Podg贸rskiego Plemienia, a ono, od tego czasu, sprawi艂o, 偶e cytadela Wzg贸rza by艂a absolutnie nie do zdobycia.

Twierdza sta艂a si臋 oparciem dla roha艅skiego naporu na zach贸d. Wojna sprzed dwu lat doprowadzi艂a - za cen臋 niema艂o przelanej krwi! - do Iseny zachodni膮 rubie偶 Marchii, a teraz, po ostatniej wyprawie, granica odsun臋艂a si臋 jeszcze dalej w step, o trzy dni wytrwa艂ego galopu, jak to zapisano w umowach 鈥瀢ieczystego pokoju鈥 z Hazgami, Howrarami i Dunlandczykami. Obecna wyprawa uwa偶ana by艂a za zwyci臋sk膮 - w ka偶dym razie tak膮 wie艣膰 poleci艂 g艂osi膰 heroldom kr贸l Eodreid.

Na powitanie wojska wysz艂o niema艂o luda - prawie wszyscy obecni mieszka艅cy Zachodniej Bruzdy, wszyscy, kt贸rych nie obj膮艂 Zaci膮g. Kobiety, starcy i dzieciaki - m臋偶czyzn zabra艂a wojna, a m艂odzie偶 trzyma艂a stra偶 na granicach. Mimo ci臋偶kich wojennych czas贸w przybyszom zgotowano wspania艂膮 uczt臋. Na zielonym kobiercu doliny czeka艂y na nich suto zastawione sto艂y. Starcy kr臋cili g艂owami - nie te, powiadali, potrawy, co kiedy艣, zupe艂nie nie te, ale Rohan dopiero co zacz膮艂 odzyskiwa膰 si艂y po koszmarze bitwy na 艁uku Iseny. Tak wi臋c, wojowie, widz膮c pocz臋stunek, cz臋sto musieli odwraca膰 si臋, by nie pokazywa膰 nap艂ywaj膮cych do oczu 艂ez; oni wiedzieli, ile wyrzecze艅 kosztowa艂o ich 偶ony przygotowanie takiego pocz臋stunku...

Ale 艣wi臋to zacz臋艂o si臋 inaczej. Uroczy艣cie wkracza艂y do twierdzy roha艅skie pu艂ki.

- Powiedz mi, powiedz, kiedy b臋dzie Holbytla! - szarpa艂a starsz膮 siostr臋 m艂odziutka dziewczyna, mo偶e czternastoletnia, z d艂ugim z艂ocistym warkoczem. - Powiesz, no, powiesz?!

- Po co ci to? - wycedzi艂a przez zaci艣ni臋te wargi pytana. On na ciebie nawet nie popatrzy! Niepotrzebnie za nim usychasz, g艂upia!

Doko艂a rozleg艂 si臋 艣miech.

- Sama jeste艣 g艂upia! Wiem, czekasz na swojego Fa艂d臋 i nie mo偶esz si臋 doczeka膰. Nie wytrzymujesz?... - odgryz艂a si臋 natychmiast m艂odsza. - A ja to ju偶 nawet zapyta膰 o mistrza Holbytl臋 nie mog臋!

艢miech stawa艂 si臋 coraz g艂o艣niejszy.

- Widzicie j膮, jaka sprytna? Wybra艂a sobie najmniejszego! 呕eby, tego, wygodniej by艂o... - da艂 si臋 s艂ysze膰 dwuznaczny rechot. - A nie za wcze艣nie dla ciebie, 艣licznotko? Mo偶e najpierw podro艣nij, co?

- Ma艂y on, ale uda艂y! - zas臋pieni! bezz臋bny dziadek. Wiek przygi膮艂 jego plecy, ale nie star艂 z oblicza licznych blizn - ten do艣wiadczony woj walczy艂 swego czasu na Isenie... - Kr贸l Eodreid chyba nie ma lepszego!

- W艂a艣nie m贸wi臋 - podtrzyma艂a go jaka艣 kobieta. - Eowina zawsze marzy艂a o bohaterach!

Ale dziewczyna nie da艂a si臋 zawstydzi膰.

- O kim chc臋, o tym marz臋, i nie b臋d臋 nikogo o przyzwolenie pyta艂a! - wypali艂a, gwa艂townym ruchem odrzucaj膮c do ty艂u ci臋偶ki warkocz. - A Holbytla jest bohaterem, ka偶dy to wie! Mama mi o nim opowiada艂a. Ju偶 podczas bitwy na 艁uku Iseny wyr贸偶ni艂 si臋! I do Edorasu pierwszy si臋 wdar艂.

- Prawda, prawda! - pokiwa艂 g艂ow膮 starzec. - Odwagi niezmiernej to wojownik! Nie wiadomo, sk膮d j膮 bierze... Wydaje si臋, 偶e jednym uderzeniem mo偶na go zabi膰! Ale nie tak ci to 艂atwo...

- A powiadaj膮, 偶e jego wsp贸艂plemie艅cy, kt贸rych Gondorczycy 鈥瀙o艂贸wieczkami鈥 nazywaj膮, maj膮 swoje czary, gadaj膮 ludzie, 偶e potrafi膮 oni znika膰, a tak偶e za spraw膮 czar贸w ich strza艂y zawsze trafiaj膮 w cel.

- Do艣膰 tych bzdur! - pokr臋ci艂 g艂ow膮 rozz艂oszczony staruch. - Te偶 mi wymy艣li艂a - czary jakie艣! Nie ma w nich 偶adnych czar贸w i nie by艂o nigdy. Wzi臋艂o si臋 takie gadanie st膮d, 偶e lepiej od mistrza Holbytli nikt strza艂 nie miota!... Ee..., poczekajcie, sikorki! Eowino! Ty chcia艂a艣 zobaczy膰 swego Holbytl臋 - oto jest on!

Do rozwartej na o艣cie偶 bramy Rogatego Grodu zbli偶ali si臋 ra藕nym krokiem strzelcy piesi. Wojna bezlito艣nie przerzedzi艂a ich szeregi, pu艂k liczy艂 teraz nie wi臋cej ni偶 trzystu 偶o艂nierzy. Maszerowali jednak dziarsko, a na czele kroczy艂 ich niewielkiego wzrostu dow贸dca. Mimo upa艂u nie zdj膮艂 he艂mu ani kolczugi. Jakby by艂y dla niego drug膮 sk贸r膮. Przy szerokim pasie wojownika wisia艂 kr贸tki miecz, wed艂ug normalnych ludzkich miarek - zwyczajny sztylet, nieco tylko szerszy i grubszy. Na plecach mia艂 ko艂czan z dziwnym - bia艂ej barwy - 艂ukiem. Bro艅 t臋 znano od Przyg贸rza do Iseny, od Edorasu do Mordoru - s艂ynny 艂uk Holbytli, z kt贸rego trafia艂 on do podrzuconej w g贸r臋 monety lub przeszywa艂 oko ptaka w zupe艂nych ciemno艣ciach.

Za Holbytla maszerowa艂 jego hufiec: sze艣ciu woj贸w w rz臋dzie. Pu艂k zyska艂 ju偶 sobie wielk膮 s艂aw臋: dzi臋ki celno艣ci jego strzelc贸w roha艅skie wojsko mog艂o z marszu zdoby膰 silnie umocniony Tharbad - najwa偶niejsz膮 po艂udniow膮 ostoj臋 zdobywc贸w Arnoru - Easterling贸w. 呕aden obro艅ca nie m贸g艂 nawet wychyli膰 nosa ze strzelnicy: powietrze wype艂nia艂a 艣wiszcz膮ca chmura, kt贸ra, gdy dotkn臋艂a cia艂a, przemienia艂a si臋 cudownym sposobem w rani膮ce krwawo zwyczajne drzewce. Wydawa艂o si臋 to niemo偶liwe, 偶e 艢miertelni, nie elfy, mog膮 strzela膰 tak szybko i celnie, ale wszyscy wiedzieli, 偶e mistrz Holbytla nie je chleba darmo i nie bez potrzeby 膰wiczy swoich 偶o艂nierzy do si贸dmych pot贸w. W pu艂ku zebrano najlepszych strzelc贸w ziem roha艅skich. Mogli zatrzyma膰 ka偶dy atak. W za偶artej bitwie pod Tharbadem, gdy powodzenie na chwil臋 opu艣ci艂o Eodreida, pu艂k Holbytli stan膮艂 do walki na 艣mier膰 i 偶ycie, wytrzymuj膮c do czasu, a偶 nadszed艂 hird Dorina S艂awnego... Pu艂k sta艂 po kolana we krwi, a przed szykiem uk艂ada艂 si臋 艣liski wa艂 z ko艅skich i ludzkich cia艂, naszpikowany d艂ugimi, szaro opierzonymi strza艂ami roha艅skich mistrz贸w... O tym wiedziano i to pami臋tano.

Pu艂k mistrza Holbytli min膮艂 bram臋 twierdzy. Tam, na zielonej trawie He艂mowego Jaru, t艂umnie stali ci, kt贸rzy przyszli powita膰 wojownik贸w. Wszyscy krzyczeli jednocze艣nie. Jedni mieli nadziej臋, 偶e zobacz膮 w t艂umie ukochan膮 twarz, wykrzykiwali imiona m臋偶贸w, braci czy syn贸w, inni po prostu wrzeszczeli 鈥濶asi!鈥 lub 鈥瀂wyci臋stwo!鈥, piszcza艂y i ha艂asowa艂y dzieciaki.

- Mistrzu Holbytlo! - wo艂a艂a, podskakuj膮c, dziewczynka o d藕wi臋cznym imieniu Eowina, nazwana tak na cze艣膰 s艂ynnej Eowiny, wojowniczki, kt贸ra z pomoc膮 dalekiego przodka mistrza Holbytli pokona艂a samego Wodza Nazguli na Polach Pellenoru.

Dow贸dca 艂ucznik贸w us艂ysza艂 rozbrzmiewaj膮cy niczym d藕wi臋k srebrnego dzwoneczka g艂os dziewczyny i, u艣miechni臋ty, odwr贸ci艂 si臋 do niej. Kiedy艣 musia艂 by膰 rumiany, puco艂owaty i jasnow艂osy; teraz jego w艂osy niemal ca艂kowicie, i z pewno艣ci膮 przedwcze艣nie, sta艂y si臋 艣nie偶nobia艂e, policzki zapad艂y si臋, u nasady nosa widoczna by艂a stara szrama. Spojrzenie szarych oczu sta艂o si臋 cieplejsze, znikn膮艂 na jaki艣 czas w艂a艣ciwy starym wojom ch艂贸d.

- Witaj i dzi臋ki za powitanie! - odkrzykn膮艂.

- S艂ysza艂a艣?! S艂ysza艂a艣?! Odpowiedzia艂 mi! A ty m贸wi艂a艣, 偶e nawet na mnie nie spojrzy! - Eowina pokaza艂a j臋zyk niezadowolonej siostrze. - Za艂贸偶my si臋, 偶e zata艅cz臋 z nim po dzisiejszej uczcie!

- Zupe艂nie zwichn臋艂o si臋 na umy艣le dziewczynisko mrukn臋艂a z ob艂udnym westchnieniem stoj膮ca obok kobieta, ta, kt贸ra twierdzi艂a, 偶e wsp贸艂plemie艅cy Holbytli w艂adaj膮 magi膮, lecz jej zjadliwo艣膰 trafi艂a w pr贸偶ni臋, a zuchwa艂a dziewka wykrzywi艂a si臋 i zr臋cznie, niczym jaszczurka, 艣mign臋艂a w t艂um.

Za pu艂kiem 艂ucznik贸w sz艂a ci臋偶ka piechota pancerna. Z wielkim trudem, i to dopiero niedawno, uda艂o si臋 j膮 w Rohanie odrodzi膰, przej膮wszy szyk cz臋艣ciowo od krasnolud贸w, cz臋艣ciowo od Easterling贸w; Zachodnia Bruzda, kt贸rej falanga niczym kamienna 艣ciana zamyka艂a drog臋 burzliwemu zalewowi Angmarczyk贸w i Easterling贸w na 艁uku Iseny, straci艂a w tym boju wszystkich wojownik贸w.

Pu艂k pieszy by艂 niemal dwukrotnie liczniejszy od 艂ucznik贸w i dowodzony przez dwu, r贸wnie偶 niewysokich, ale bardzo barczystych wojownik贸w. Wzrostem si臋gali do ramion Mistrzom Koni, ale ich r臋ce, muskularne i silne, mog艂yby rywalizowa膰 z nied藕wiedzimi 艂apami.

- Patrz, patrz - krasnoludy! - rozleg艂o si臋 w t艂umie.

- Co, oni?! Rycerze Torin i Strori?

- Przetrzyj oczy, lebiego! A kto jeszcze? Kto dowodzi kr贸lewskimi pancernymi? Hej, heej! Wspania艂ym tangarom chwa艂a!

Jeden z dow贸dc贸w- krasnolud贸w w marszu odwr贸ci艂 si臋 do krzycz膮cego.

- I tobie chwa艂a! - rykn膮艂 tak, 偶e wszyscy poczuli wat臋 w uszach. - Jak tam, gotowi艣cie? Piwa nawarzyli艣cie?

- Nawarzyli艣my, nawarzyli! - odkrzykn膮艂 ch贸r g艂os贸w. B臋dzie czym pragnienie ugasi膰!

- No i dobrze! - o偶ywi艂 si臋 drugi krasnolud, nieco ni偶szy. - W gardle mi po prostu wysch艂o! Je艣li przypadnie dla mnie nieca艂y anta艂ek - 艣miertelnie si臋 obra偶臋.

I wojowie, i witaj膮cy ich roze艣miali si臋 serdecznie.

- Po pi臋膰 anta艂k贸w na cz艂owieka przypada, a mo偶e i po sze艣膰! - zawo艂a艂 kto艣.

- O! - Malec uni贸s艂 r臋k臋. Nie zdj膮艂 metalowej r臋kawicy. Ba艂em si臋, 偶e nie wystarczy! - zako艅czy艂 ze 艣miertelnie powa偶n膮 i przez to zabawn膮 min膮.

Ostatni, wed艂ug m艂odej roha艅skiej tradycji, do cytadeli wjecha艂 Eodreid. Zwyci臋skiego w艂adc臋, kt贸ry odzyska艂 prawie wszystkie roha艅skie ziemie, powitano ch贸ralnymi pe艂nymi zachwytu okrzykami. Min膮wszy wrota, kr贸l 艣ci膮gn膮艂 wodze i uni贸s艂 si臋 w strzemionach.

- Dzi臋kuj臋 wam za wytrwa艂o艣膰 i powitanie! - krzykn膮艂. W zapad艂ej ciszy jego g艂os dociera艂 do najdalszych zak膮tk贸w w膮wozu. - Zwyci臋偶yli艣my! Prawy brzeg Iseny odzyskali艣my, a z zachodnich rubie偶y naszych w艂o艣ci znowu wida膰 morze! Bliski jest dzie艅, kiedy na powr贸t b臋dziemy w艂adali tym, czym w艂adali nasi przodkowie, czym w艂ada艂 wielki Thengel po trzykro膰 os艂awiony! A tymczasem odpoczywajmy i cieszmy si臋! Niech dzi艣 zapanuje prawdziwe 艣wi臋to!...

Uroczysto艣膰 rzeczywi艣cie uda艂a si臋 nadzwyczaj. Kr贸l, jego m艂odzi synowie i c贸rka, wszyscy Marsza艂kowie Marchii, dow贸dcy pu艂k贸w, ca艂a arystokracja, tej nocy 艣wi臋towali z tymi, kt贸rzy mieczem czy p艂ugiem przybli偶ali zwyci臋stwo. Eodreid, poznawszy, co to bieda i niepowodzenie, nie unika艂 prostych ludzi, nawiasem m贸wi膮c, nigdy nie u偶ywa艂 s艂贸w 鈥瀋zer艅鈥 czy 鈥瀙rostactwo鈥...

Co prawda, potem, kiedy nad Helmowym Jarem szczodrze rozgwie藕dzi艂o si臋 wysokie letnie niebo, w艂adca Rohanu jednak偶e zebra艂 鈥瀗ajbli偶sze otoczenie鈥 w wysokiej wie偶y Rogatego Grodu, w tej samej komnacie, z kt贸rej okien patrzy艂 na b贸j sam Theoden Wielki. Nakryto st贸艂 dla dziesi臋ciu os贸b: kr贸la, jego Marsza艂k贸w i dow贸dc贸w. Zosta艂o ich ju偶 niewielu - obecna armia Rohanu to nie ta, kt贸ra bi艂a si臋 ofiarnie nad Anduin膮 czy Isen膮...

Nie ma potrzeby wspomina膰, 偶e Folko, syn Hemfasta, bardziej znany w Rohanie jako mistrz Holbytla, i jego przyjaciele krasnoludy Torin, syn Dartha, i Strori, syn Balina, o przezwisku Malec lub Ma艂y Krasnolud, znale藕li si臋 w gronie zaproszonych.

Hobbit, m贸l ksi膮偶kowy, kt贸ry nie potrafi艂 znale藕膰 sobie miejsca w艣r贸d swoich braci i kt贸ry wynajdywa艂 tysi膮ce powod贸w, byle tylko wykr臋ci膰 si臋 od pielenia rzepy czy okopywania kartofli, w tym roku ko艅czy艂 trzydzie艣ci osiem lat. Dla nizio艂k贸w to dopiero pocz膮tek dojrza艂o艣ci. Inna sprawa, 偶e patrz膮c na艅, nikt z pobratymc贸w nie da艂by mu mniej ni偶 pi臋膰dziesi膮t. Wojna na Zachodzie trwa艂a od dziesi臋ciu lat, to cichn膮c, to obejmuj膮c po偶arem wszystkie ziemie od G贸r Bia艂ych do B艂臋kitnych i, niestety, pozostawia艂a 艣lady r贸wnie偶 na obliczu Folka.

Wiele rzeczy si臋 jednak nie zmienia艂o, na przyk艂ad kolczuga z mithrilu czy, najwa偶niejsze, gundabadzkie trofeum Olmera, tajemnicze ostrze Otriny z g艂owni膮 zdobion膮 b艂臋kitnymi kwiatami, ostrze, kt贸re przerwa艂o ziemsk膮 drog臋 Kr贸la Bez Kr贸lestwa. Folko nie rozstawa艂 si臋 z t膮 broni膮 ani w dzie艅, ani w nocy. Przez dziesi臋膰 lat u偶ywania zniszczy艂y si臋, wytar艂y sk贸rzane troki pochwy, wi臋c Malec na pro艣b臋 hobbita wyku艂 cienkie, ale bardzo mocne 艂a艅cuszki, na kt贸rych teraz wisia艂 sztylet.

Po krasnoludach niemal nie wida膰 by艂o up艂ywu czasu: ich ras臋 wyr贸偶nia d艂ugowieczno艣膰, dla nich dwie艣cie pi臋膰dziesi膮t lat to wiek, kiedy bywa si臋 jeszcze na polu walki i mocno dzier偶y top贸r.

- Hej, Malec, ile mo偶na si臋 tak grzeba膰? - piekli艂 si臋 Torin, stoj膮c w drzwiach. - Sp贸藕nimy si臋! Nie wypada przychodzi膰 jako ostatni! Nie jeste艣 dziewczyn膮, 偶eby tak si臋 mizdrzy膰 przed lustrem! Zak艂adaj, co tam masz, i chod藕my!

- Zostaw go, Torinie - powiedzia艂 spokojnie hobbit, zapinaj膮c wyj艣ciowy p艂aszcz fibu艂膮. Chcia艂 tego czy nie, musia艂 za艂o偶y膰 od艣wi臋tny str贸j, bowiem kr贸l Eodreid 偶yczy艂 sobie, by jego dw贸r prezentowa艂 si臋 wytwornie. To by艂o poniek膮d zrozumia艂e: ludzie um臋czeni wojn膮 艂akn臋li prostych rado艣ci, takich, jakie na przyk艂ad nios艂o dzisiejsze 艣wi臋to.

Oczywi艣cie, dawno min臋艂y czasy, kiedy przyjaciele z dr偶eniem serca wst臋powali w szeregi mo偶nych tego 艣wiata. Dzi艣 sami byli w gronie silnych i posiadaj膮cych w艂adz臋. Nie szukali dla siebie s艂u偶by, to s艂u偶ba szuka艂a teraz ich. M膮dry i przewiduj膮cy Terling, w艂adca Nowego Kr贸lestwa, kt贸re Mistrzowie Koni tradycyjnie nazywali Arnorem, zaprasza艂 ca艂膮 tr贸jk臋 do siebie, proponowa艂 najwy偶sze stanowiska w swoim wojsku. Mia艂o to miejsce po tym, jak ruszenie Hobbitanii pod dow贸dztwem Folka Brandybucka, syna Hemfasta, i jego przyjaci贸艂 krasnolud贸w rozbi艂o doszcz臋tnie hord臋 ork贸w, kt贸ra wtargn臋艂a na ziemie nizio艂k贸w. Etchelion, ksi膮偶臋 zaj臋tego przez Easterling贸w i Haradrim贸w Ithilienu, omal nie wsadzi艂 pod klucz ca艂ej tr贸jki, dowiedziawszy si臋, 偶e zamierzaj膮 opu艣ci膰 jego oddzia艂. W艂adca Beorning贸w proponowa艂 najlepsze lenna w swoich w艂o艣ciach, byle Folko i krasnoludy zostali dow贸dcami w tym kr贸lestwie... Przyjaciele ju偶 do takich 艂ask przywykli. Ostatnimi czasy nieraz wst臋powali do wojsk Rohanu, Gondoru, Beorning贸w, walczyli za Hobbitani臋, ale zawsze odchodzili po zwyci臋stwie, nie odmawiali zaszczyt贸w, lecz odrzucali propozycje sta艂ego osiedlenia w tych krainach. Eodreid pierwszy zrozumia艂, 偶e to si臋 nie uda, i nie narzuca艂 przyjacio艂om swej woli. Dlatego Folko, Torin i Malec cz臋艣ciej znajdowali si臋 w szeregach roha艅skiego wojska... A przed nimi ju偶 sz艂a zrodzona w wojennej zawierusze opinia: 鈥濼am, gdzie niewysoczek, Krasnolud Wielki i Malec - zwyci臋stwo pewne!鈥.

Min臋艂y i te czasy, kiedy przyjaciele byli zwyk艂ymi wojownikami w pu艂kach, domy艣laj膮c si臋 jedynie, jakie rozkazy wydadz膮 nazajutrz dow贸dcy i w艂adcy. Teraz sami dowodzili. Podporz膮dkowuj膮c si臋 ich rozkazom, sz艂y do ataku setki ludzi. Wojna to najlepsza, cho膰 okrutna, nauczycielka; to ona sprawi艂a, 偶e spokojny, nieco che艂pliwy i naiwny hobbit sta艂 si臋 do艣wiadczonym dow贸dc膮 - przypadek w jego plemieniu nader rzadki. Do momentu, gdy los rzuci艂 go pod mury Szarych Przystani, to przeobra偶enie prawie si臋 dokona艂o. Przez kolejnych dziesi臋膰 lat doskonali艂 swoje umiej臋tno艣ci, awansuj膮c coraz wy偶ej w tych armiach, do kt贸rych wst臋powa艂, pozostaj膮c w zgodzie z w艂asnym sumieniem. Nie sta艂 si臋 najemnikiem, nie chodzi艂o mu o zbicie fortuny - nie, walczy艂 o to, by Zach贸d ponownie by艂 taki jak lata temu. W Rohanie niemal uda艂o si臋 tego dokona膰, Gondor przed o艣miu laty odebra艂 Minas Tirith; teraz przysz艂a kolej na Arnor, i Folko wierzy艂, 偶e nadejdzie taki dzie艅, kiedy nad wie偶ami Annuminas ponownie wzbije si臋 w niebo bia艂o- niebieski sztandar. Sztandar, pod kt贸rym pierwszy raz poszed艂 w b贸j. Hobbit rozumia艂, 偶e 艣wiat nigdy ju偶 nie b臋dzie taki, jak dawniej - znikn臋艂y Przystanie, upad艂 Kirdan Szkutnik - ale Folko postanowi艂 walczy膰 o to, by przywr贸ci膰 do 偶ycia przynajmniej widmo tamtego 艣wiata, kt贸ry wydawa艂 si臋 teraz tak pi臋kny.

Na p贸藕nej kolacji u Eodreida pojawili si臋 akurat na czas, w pe艂nej gali, z mieczami i toporami, w najlepszym odzieniu, tyle 偶e bez kolczug. Mithrilowe zbroje i ca艂膮 reszt臋 Malec w艂asnor臋cznie zanikn膮艂 na pi臋膰 zamk贸w, nie ufaj膮c nikomu. A drzwi zabezpieczone przez Malca mo偶na by艂o otworzy膰 tylko jednym sposobem: posiekawszy je na drzazgi.

- O, mistrz Holbytla! Czcigodne krasnoludy! - Kr贸l wsta艂 z fotela, wyra偶aj膮c uznanie swym najlepszym wojownikom.

- Witamy pot臋偶nego Eodreida... - zacz膮艂 Folko tradycyjne dworskie powitanie, jednak偶e w艂adca powstrzyma艂 go gestem:

- Nie pora na ceremonia艂y... Na polu pod Tharbadem rozmawiali艣cie ze mn膮 inaczej! I chcia艂bym, 偶eby tak by艂o zawsze. Siadajcie! Pocz臋stunek nie jest bogaty, ale nie mo偶na wi臋cej wymaga膰 od Zachodniej Rubie偶y... - pokiwa艂 g艂ow膮. - Siadajcie, zaprosi艂em was wszystkich nie po to, by rozkoszowa膰 si臋 jad艂em, ale na rozmow臋.

Z szacunkiem przywitawszy si臋 z Marsza艂kami, Folko i krasnoludy usiedli na wolnych miejscach przy d艂ugim stole. Jego widok przygn臋bi艂 Malca; na 艣nie偶nobia艂ym obrusie sta艂o tylko kilka p贸艂misk贸w z lekkimi przek膮skami, a wygl膮da艂y wr臋cz sieroco. Piwa nie by艂o, zamiast niego znalaz艂y si臋 ciemne butelki ze starym gondorskim winem, najpewniej przedwojennym. Wojn膮 za艣 wszyscy na Zachodzi nazywali w艂a艣nie wtargni臋cie Olmera, a nie owe niezliczone wyprawy i potyczki, kt贸re sta艂y si臋 tak cz臋ste po upadku Kr贸la Bez Kr贸lestwa. Czas wi臋c podzieli艂 si臋 na to co 鈥瀙rzed Wojn膮鈥 i po niej. Oczywi艣cie, teraz czasy 鈥瀙rzed Wojn膮鈥 uwa偶ane by艂y za Z艂oty Wiek.

- Przyjaciele - kr贸l podni贸s艂 i opu艣ci艂 z艂oty kielich, jedyn膮 relikwi臋, kt贸ra pozosta艂a w rodzie roha艅skich w艂adc贸w po Theodenie Wielkim. - Dla wszystkich na Zachodzie, P贸艂nocy i Wschodzie nasza wyprawa sko艅czy艂a si臋. Jednak偶e prawda jest inna.

Eodreid potrafi艂 zaskoczy膰 nawet swoich zaufanych. Do艣wiadczeni Marsza艂kowie ze zdumieniem wpatrywali si臋 w swojego pana. Malec przesta艂 rozmy艣la膰, czy nie pojawi si臋 aby na stole co艣 bardziej smakowitego do jedzenia, i oniemia艂y nie odrywa艂 wzroku od kr贸la.

Ten cz艂owiek wzbudza艂 zaufanie. Niedawno sko艅czy艂 czterdzie艣ci lat, by艂 w rozkwicie si艂; z艂ociste, charakterystyczne dla roha艅skiego przyw贸dcy w艂osy opada艂y mu na ramiona, g艂臋boko osadzone szare oczy patrzy艂y surowo i przenikliwie. D艂ugie w膮sy si臋ga艂y ko艅cami podbr贸dka - zgodnie z mod膮, przej臋t膮 od wschodnich plemion, cho膰 nikt nie chcia艂 si臋 do tego przyzna膰. Blizny, najstosowniejsza ozdoba m臋偶czyzny, przecina艂y mu czo艂o i lewy policzek. Zazwyczaj kr贸l ubiera艂 si臋 z wyszukan膮 prostot膮, jednak偶e podczas 艣wi膮t wspania艂o艣ci jego szat mogliby pozazdro艣ci膰 nawet w艂adcy Numenoru. I ma艂o kto wiedzia艂, 偶e owe z艂ote hafty, brylanty, szafiry, szmaragdy, aksamit i z艂otog艂贸w - wszystko to zosta艂o po偶yczone od krasnolud贸w, i 偶e w zamian kr贸lowa musi po nocach 艣l臋cze膰, haftuj膮c p艂aszcze paradne w艂adc贸w podziemi... Czasami, nie bacz膮c, 偶e nosi koron臋, siada艂 do pomocy i sam Eodreid, ale o tym wiedzia艂o tylko kilku zaufanych ludzi; nizio艂ek Folko, syn Hemfasta, znajdowa艂 si臋 w ich gronie.

- Jednak偶e prawda jest inna - powt贸rzy艂 kr贸l, uwa偶nie wpatruj膮c si臋 w twarze zebranych. Wszyscy oni byli zbyt m艂odzi jak na swoje wysokie stanowiska: stara gwardia Rohanu poleg艂a na 艁uku Iseny. Teraz kr贸lestwo z trudem mog艂o wystawi膰 osiem do dziesi臋ciu tysi臋cy kopii - a i to dopiero wtedy, je艣li stawiliby si臋 wszyscy, od pi臋tnastu lat do pi臋膰dziesi臋ciu. Zreszt膮, ten wojowniczy lud nie wyobra偶a艂 sobie innego 偶ycia.

- Wojna wkr贸tce si臋 rozpocznie, przyjaciele moi, to dopiero pocz膮tek. - Kr贸l wsta艂 od sto艂u, z przyzwyczajenia trzymaj膮c w r臋ku puchar Theodena, nape艂niony po brzegi. W taki spos贸b, z pe艂nym kielichem, kr贸l cz臋sto ko艅czy艂 uczt臋 - po prostu nie lubi艂 mocnych trunk贸w.

- Ale... przecie偶 zawarli艣my 鈥瀢ieczysty pok贸j鈥! - wykrztusi艂 ochryp艂ym g艂osem Erkenbrand, niem艂ody ju偶, nieco oty艂y wojownik, potomek w prostej linii tego w艂a艣nie Erkenbranda Westfoldinga, kt贸ry walczy艂 z hufcami Sarumana w czasie Wojny o Pier艣cie艅. By艂 to jedyny z zaufanych Eomunda, ojca Eodreida, kt贸ry przeszed艂 Anduin臋, Isen臋 i do偶y艂 dzisiejszego dnia. Tylko on mia艂 niepisane prawo przerywania kr贸lowi.

W艂adca spokojnie skin膮艂 g艂ow膮:

- S艂usznie, Najdzielniejszy. Ale czy cz艂owiek, kt贸remu przystawiono do gard艂a n贸偶 i zmuszono do porzucenia dobytku, nie ma prawa odzyska膰 swego maj膮tku si艂膮? Odebrano nam owoce naszych zwyci臋stw, tharbadzkie niepowodzenie drogo kosztowa艂o Rohan... Dlatego m贸j podpis na tym pergaminie, kt贸remu takie znaczenie przypisuj膮 Howrarowie, Dunlandczycy i Hazgowie wraz z easterlingowskimi barbarzy艅cami, jest niczym wi臋cej jak tylko znakiem pozostawionym przez bawi膮ce si臋 dziecko na nadmorskim piasku. Wystarczy chwila - i fala wszystko zetrze, nie pozostanie nawet 艣lad... Tak i tu, Najdzielniejszy. Przyj膮艂em pok贸j, poniewa偶 w innym wypadku armia mog艂a ponie艣膰 zbyt wielkie straty w drodze powrotnej. Uczyni艂em tak, by艣my mogli spokojnie wr贸ci膰. Pok贸j odegra艂 swoj膮 rol臋 i mo偶na o nim zapomnie膰.

Kr贸l ponownie powi贸d艂 spojrzeniem po zebranych.

- Tak, wiem, o czym wszyscy my艣licie: w艂adca Rohanu da艂 s艂owo, a teraz dopuszcza si臋 wiaro艂omno艣ci. Chce o nim zapomnie膰! Przyznajcie si臋, ka偶demu z was przysz艂a do g艂owy takowa my艣l, czy偶 nie mam racji? W ka偶dym razie ja pierwszy tak uzna艂em, wierzcie mi. Ale nie mamy innego wyj艣cia. Olmer by艂, cokolwiek by艣my o nim m贸wili, wielkim zdobywc膮. I wiedzia艂, jak nale偶y uderza膰 - niespodziewanie, b艂yskawicznie, nie daj膮c wrogowi czasu na opami臋tanie, wisz膮c na jego plecach wpada膰 do miast! Przypomnijcie sobie opowie艣膰 Teofrasta Kronikarza... Je艣li nie skorzystamy z lekcji Kr贸la Bez Kr贸lestwa - Isena mo偶e si臋 powt贸rzy膰. Tyle 偶e tym razem ju偶 nie b臋dzie komu ucieka膰. I odbudowa膰 Rohan te偶 nie b臋dzie komu. Na 艂uku mieli艣my sze艣膰set pe艂nych eored贸w! Nigdy nie wystawiali艣my takiej si艂y, i co si臋 sta艂o? Nasza armia zosta艂a starta z powierzchni ziemi! Do dzi艣 nie pojmuj臋, jak uda艂o si臋 potem zebra膰 trzydzie艣ci tysi臋cy...

Folko siedzia艂 os艂upia艂y. Eodreid, szlachetny kr贸l Rohanu, kt贸rego s艂owo uwa偶ano za twardsze od kamienia, pierwszy got贸w by艂 obrzuci膰 swe imi臋 b艂otem, okry膰 si臋 wieczn膮 ha艅b膮. Z trudem powstrzymywa艂 cisn膮ce si臋 na wargi s艂owa - szanowa艂 w艂adc臋, nieraz walczyli rami臋 w rami臋, dlatego nie zamierza艂 pokornie chyli膰 g艂owy po TAKIM o艣wiadczeniu. O nie!

- Wys艂uchajcie mnie uwa偶nie, przyjaciele. - Kr贸l uni贸s艂 r臋k臋. - Wys艂uchajcie jeszcze chwil臋. W gruncie rzeczy sprawa jest prosta. Podpisany przez nas pok贸j jest ugod膮 pozorn膮. Wszyscy rozumiej膮, 偶e my ani z Hazgami, ani z Howrarami czy innymi naje藕d藕cami nie mo偶emy 偶y膰 zgodnie. Oni z nami te偶 nie. S膮 tylko dwie mo偶liwo艣ci: albo oni zniszcz膮 nas, albo my ich. Przypomnijcie sobie, jak walczyli Dunlandczycy podczas tej wojny!

Folko nie zapomnia艂. Ale pami臋ta艂 tak偶e fatalne uderzenie dunlandzkiej piechoty na ty艂y otaczaj膮cych ju偶 Olmera

Rohirrim贸w w czasie Bitwy nad Isen膮, pami臋ta艂 i straszliw膮 zemst臋 ocala艂ych stepowych je藕d藕c贸w... Nie mo偶na zamkn膮膰 takich krwawych porachunk贸w. Zreszt膮, cudem ocala艂e niedobitki dunlandzkiego plemienia ponownie przekaza艂y wojownik贸w do armii Howrar贸w. A walczyli Dunlandczycy rozpaczliwie...

- D艂u偶ej tak by膰 nie mo偶e - m贸wi艂 Eodreid, jego oblicze za艣 coraz bardziej ciemnia艂o pod wp艂ywem powstrzymywanego gniewu. - Nadejdzie dzie艅, kiedy zmiot膮 nas z powierzchni ziemi, je艣li nie wzbudzimy w nich takiego l臋ku, 偶e b臋d膮 naszym imieniem straszy膰 dzieci w ko艂yskach!

Folko spu艣ci艂 oczy. Co艣 poruszy艂o si臋 obok serca, poczu艂 t臋py b贸l. Znane s艂owa... Zemsta, zemsta i jeszcze raz zemsta! Czy on sam nie 偶y艂 wed艂ug tego wilczego prawa przez ostatnich dziesi臋膰 lat?

Kr贸l upi艂 z pucharu, co by艂o nieomylnym znakiem, 偶e jest bardzo zdenerwowany.

- Nikt teraz nie oczekuje naszego uderzenia. Wra偶e zwiady zamelduj膮, 偶e wojsko wr贸ci艂o do Rogatego Grodu i lada moment rozejdzie si臋 do dom贸w. A my w tym czasie sekretnymi 艣cie偶kami przejdziemy G贸ry Bia艂e, ominiemy je od zachodu, odetniemy Howrar贸w i Hazg贸w od pomocy Otona i Terlinga, a potem zacznie si臋 wielkie polowanie! Nikt nie mo偶e uj艣膰 z 偶yciem.

- Jeste艣my wojownikami, a nie katami! - wychrypia艂 Erkenbrand. Oczy starego wojownika p艂on臋艂y oburzeniem.

- Wiem. - G艂os d藕wi臋cza艂 jak uderzone m艂otem kowad艂o. Eodreid z trudem powstrzymywa艂 gniew. - Wybieraj, Najdzielniejszy: albo my b臋dziemy oprawcami, albo inni stan膮 si臋 naszymi katami! Ja chc臋, by Rohan 偶y艂. Ka偶da cena, w tym i moje 偶ycie, co tam 偶ycie! - honor m贸j! - jest niczym w por贸wnaniu z tym. A zniszczywszy wszystkich wrog贸w w mi臋dzyrzeczu Gwathlo i Iseny - a tym bardziej, po zdobyciu Tharbadu! - mo偶emy inaczej rozmawia膰 z Annuminas... Zmusimy ich do uznania nienaruszalno艣ci naszych granic!... A teraz chc臋 wys艂ucha膰 was. Prosz臋, 偶eby艣 pierwszy wypowiedzia艂 si臋 ty, mistrzu Folko!

Hobbit by艂 zaskoczony - nie oczekiwa艂 takiego zaszczytu. Rzuci艂 szybkie spojrzenie na przyjaci贸艂 krasnolud贸w: ich nie przeniknione oblicza przypomina艂y maski, co 艣wiadczy艂o, 偶e nie spodoba艂y im si臋 s艂owa, kt贸re us艂yszeli, i to bardzo.

Folko wsta艂. Przechwyci艂 nieprzychylne spojrzenie Erkenbranda, odwr贸ci艂 si臋 do starego wojownika i z艂o偶y艂 mu pe艂en szacunku uk艂on.

- M贸j panie, mo偶e lepiej, by zacz膮艂 Najdzielniejszy?... zapyta艂 kr贸la.

- Pozw贸l, bym ja o tym decydowa艂! - uci膮艂 Eodreid. - Ty te偶 by艂e艣 nad Anduin膮 i nad Isen膮... jak i ja, zreszt膮. Tak wi臋c m贸w 艣mia艂o.

Folko uni贸s艂 brwi - tak by widzia艂 to sapi膮cy z oburzenia Erkenbrand. Spojrzeniem pragn膮艂 wyrazi膰 swoje odczucia: 鈥濲a to wszystko rozumiem, ale wykonuj臋 polecenie, nie gniewaj si臋 na mnie, Najdzielniejszy鈥. Zacz膮艂 m贸wi膰:

- M贸j panie, wed艂ug mnie to szale艅stwo. Wojsko jest zm臋czone i os艂abione stratami. Na wypraw臋 mo偶e p贸j艣膰 co najwy偶ej sze艣膰 tysi臋cy ludzi - pozosta艂ych nale偶y zostawi膰 w Rogatym Grodzie i na Isenie. Pr贸cz tego nie mo偶na zapomina膰 o wschodniej granicy. Za Anduin膮 nie ma spokoju... Ale nie to jest najwa偶niejsze. M贸j kr贸lu, wiele czasu sp臋dzi艂em w jednym oddziale z Hazgami i wiem, 偶e kto dopu艣ci si臋 zdrady, przestaje by膰 dla nich cz艂owiekiem. Je艣li swoje s艂owo z艂amie w艂adca wielkiego kraju - w oczach Hazg贸w ca艂y nar贸d jest tylko zbiorowiskiem drapie偶nych zwierz膮t, kt贸re nale偶y niszczy膰 bez skrupu艂贸w, i to im szybciej, tym lepiej. Teraz s艂owo w艂adcy Rohanu - wypowiedzia艂 to ze szczeg贸lnym naciskiem - warte jest wi臋cej ni偶 z艂oto. Dlatego, 偶e kr贸l nigdy od niego nie odst膮pi艂. I czy nie mo偶e by膰 tak, 偶e s艂owem swym obronisz kr贸lestwo skuteczniej ni偶 mieczami i kopiami? To pierwsza i najwa偶niejsza rzecz. M贸g艂bym jeszcze wiele powiedzie膰 o zaletach planu wyprawy - rzeczywi艣cie, 偶aden z wrog贸w nie b臋dzie nas oczekiwa艂 od strony morza, a je艣li odnowimy traktaty z Morskim Ludem, to szans臋 na sukces wzrosn膮 - ale umy艣lnie pomijam te wszystkie rozwa偶ania. Albowiem, wed艂ug mego rozumienia, kr贸lewskie s艂owo nie mo偶e by膰 z艂amane w 偶adnych okoliczno艣ciach. Rzek艂em.

- Zuch! - Siadaj膮c, us艂ysza艂 wyg艂oszon膮 偶arliwym szeptem pochwa艂臋 z ust Torina. Malec, kt贸ry by艂 bli偶ej niego, po prostu u艣cisn膮艂 mu r臋k臋 - tak 偶eby wszyscy widzieli.

Eodreid s艂ucha艂 hobbita w milczeniu, z kamienn膮 twarz膮, zacisn膮wszy szcz臋ki.

- Rozumiem opini臋 mistrza Holbytli - o艣wiadczy艂 lodowatym tonem. - Co powiedz膮 pozostali? Co s膮dzisz ty, o Najdzielniejszy?

T臋gi Erkenbrand z trudem wsta艂 zza sto艂u.

- Co mog臋 powiedzie膰 ja, stary i s艂aby? - Ura偶ony nie m贸g艂 opanowa膰 dr偶enia g艂osu. - M贸j kr贸l od dawna ju偶 偶yje owocami my艣li w艂asnych, a na dodatek podczas Rady Koronnej daje pierwsze s艂owo obcym, i to najemnikom, cho膰 i bardzo bieg艂ym!

Na zewn膮trz Folko pozosta艂 niewzruszony, cho膰 偶al i poczucie krzywdy rani艂y serce. 鈥濧ch, ty stary, stetrycza艂y ramolu! M贸wisz tak po tych wszystkich bojach, w kt贸rych walczy艂em pod roha艅skimi chor膮gwiami?鈥

Obok hobbita w艣ciekle sapa艂 Malec, ju偶 got贸w rzuci膰 si臋 na krzywdziciela.

- Najdzielniejszy, poczucie krzywdy zm膮ci艂o ci umys艂 powiedzia艂 oschle kr贸l. - Mistrz Holbytla rzeczywi艣cie otrzymuje zap艂at臋 z mojego skarbca, poniewa偶 nie ma 偶adnych lennych ziem w granicach Rohanu, co, jak widz臋 teraz, sta艂o si臋 z mojej winy! Ale zapomnia艂e艣, Najdzielniejszy, dzi臋ki komu zdobyli艣my Edoras, p艂ac膮c tak niewielk膮 danin臋 krwi!... Zreszt膮, teraz m贸wimy o czym艣 innym. Co powiesz o moim planie?

- Co ja mog臋 powiedzie膰... - Erkenbrand spurpurowia艂, a Folko wystraszy艂 si臋, 偶e w艂a艣nie tu, przy 艣wi膮tecznym stole powali starego apopleksja. - Pewnie, plan jest dobry... Ale chcia艂bym us艂ysze膰: co, pr贸cz w艂asnego przekonania, po艂o偶y艂 kr贸l na szal臋, podejmuj膮c decyzj臋? Zerwanie uk艂adu z s膮siadami, jakkolwiek 藕li oni byli, to co艣, co nie mia艂o dot膮d u nas miejsca!

- Zgoda. Nie zdarzy艂o si臋 - przyzna艂 Eodreid. - Nie mam rzeczywi艣cie 偶adnych mocnych dowod贸w, 偶e wr贸g na pewno zaatakuje. Przeciwnie, wszystko wskazuje na to, 偶e nie, Howrarowie i Hazgowie os艂abli, ich oddzia艂y s膮 porz膮dnie przetrzebione... Oczywi艣cie, musi up艂yn膮膰 czas, 偶eby si臋 otrz膮sn臋li. Ale co oni zrobi膮, kiedy podrosn膮 m艂odzi wojownicy? Na kogo uderz膮?... Czy aby nie na nas?...

Na kr贸tk膮 chwil臋 zapad艂a cisza.

- A sk膮d nasz w艂adca ma pewno艣膰, 偶e nie sko艅czy si臋 to wewn臋trznymi sporami? - zapyta艂 cicho Torin, gdy kr贸l skin膮艂 g艂ow膮, przyzwalaj膮c wypowiedzie膰 si臋 innym. - Dlaczego nie mieliby艣my zrobi膰 tak, by Howrarowie wczepili si臋 w gard艂a Hazg贸w czy - razem - Hegg贸w? Albo 偶eby ca艂e si艂y Minhiriathu i Enedhwaithu napad艂y na w艂adania Otona? Kr贸l Bez Kr贸lestwa po mistrzowsku sk艂贸ca艂 swoich wrog贸w i nie dawa艂 im zjednoczy膰 si臋...

- Robi膰 intrygi... - zmarszczy艂 czo艂o Eodreid.

- To lepsze, ni偶 艂ama膰 w艂asne s艂owo! - wtr膮ci艂 si臋 Malec.

- Tak, wys艂ucha艂em wszystkich, kt贸rzy s艂u偶膮 Rohanowi, nie b臋d膮c z jego krwi. A wy, pozostali Marsza艂kowie? - Usiad艂, opieraj膮c si臋 艂okciami o st贸艂, a podbr贸dkiem o splecione d艂onie.

W艣r贸d dow贸dc贸w zapanowa艂o poruszenie, da艂y si臋 s艂ysze膰 pochrz膮kiwania. Oczywi艣cie nikt nie chcia艂 spiera膰 si臋 ze swoim w艂adc膮. W ko艅cu zdecydowa艂 si臋 Brego, jeden z dow贸dc贸w konnych tysi臋cy - uderzeniowej si艂y roha艅skiego wojska.

- E... e... Kr贸lu m贸j... - Brego nie by艂 m贸wc膮, to wiedzieli wszyscy. Z艂o艣liwcy twierdzili, 偶e 艂atwiej nauczy膰 psa 艣piewa膰 uroczyste hymny ni偶 Trzeciego Marsza艂ka Brega sztuki przemawiania. To, 偶e nie by艂 oratorem, nie przeszkadza艂o mu jednak by膰 znakomitym dow贸dc膮 i dzielnym wojownikiem. - Kr贸lu m贸j, znaczy... My艣l臋 ja... e... niebezpieczne to. No tak. Niebezpieczne. Tak.

- Wystarczy, Brego, wystarczy! - Eodreid skrzywi艂 si臋 i wszyscy obecni wymienili zdziwione spojrzenia: w艂adca Rohanu nigdy wcze艣niej nie pozwala艂 sobie na przerywanie cz臋sto niezrozumia艂ych wywod贸w Trzeciego Marsza艂ka. - My艣l tw膮 pojmuj臋. Niebezpiecznie jest i艣膰 z sze艣cioma tysi膮cami na trzykrotnie liczniejsze oddzia艂y wroga, powiadacie? Ale mistrz Holbytla s艂usznie zauwa偶y艂, 偶e odnowiwszy sojusz z Morskim Ludem, zwi臋kszymy nasze szans臋. W razie powodzenia do艂膮cz膮 do nas cztery tysi膮ce mieczy! Z tak膮 armi膮 mo偶na ju偶 艣mia艂o i艣膰 na Tharbad...

Folko zacisn膮艂 usta: bardzo mu si臋 nie spodoba艂o takie ukierunkowanie narady. Eodreid sprowadzi艂 rozmow臋 do problem贸w czysto militarnych - czy wystarczy si艂, gdzie skierowa膰 g艂贸wne uderzenie, co zrobi膰, by zdoby膰 sojusznik贸w - jakby wszyscy ju偶 zgodzili si臋 z tym, 偶e traktat, podpisany przez w艂adc臋 Rohanu, jest niczym wi臋cej jak tylko pomazanym przez dzieciaka kawa艂kiem znakomicie wyprawionej sk贸ry.

- Ale okr臋ty Morskiego Ludu odp艂yn臋艂y - zaoponowa艂 Freka, Czwarty Marsza艂ek. - Trzeba b臋dzie wiele czasu, by ponownie zebrali swoje si艂y...

- Ale偶 oni nie zgodz膮 si臋 na to! - wypali艂 nieoczekiwanie Malec. - To s膮 przecie偶 piraci. Uczciwych wojownik贸w mo偶emy policzy膰 na palcach jednej r臋ki. Mo偶e Farnak, pewnie, Lodin - te偶... Powiadaj膮, 偶e Chelgie jest w porz膮dku... A reszta? Chocia偶by Skilludr! Gdzie tu jest dla nich 艂up? Oni ju偶 Howrarom odebrali wszystko, co mogli. A co do Hazg贸w, to nie s膮 tacy g艂upi, 偶eby si臋 z nimi w bitk臋 wdawa膰.

Folko zruga艂 siebie w my艣lach za to, 偶e tak oczywiste fakty nie przysz艂y mu do g艂owy.

- Racja! - zahucza艂 Torin. - Tym z Morskiego Ludu nale偶y p艂aci膰, i to z g贸ry. Wtedy walcz膮 jak orkowie. Gdy ich Morgoth zach臋ca艂...

Eodreid spu艣ci艂 wzrok, ale wcale nie wygl膮da艂 na kogo艣, kto przyznaje si臋 do w艂asnego b艂臋du. Wygl膮da艂 na 艣miertelnie zm臋czonego niewybaczaln膮 g艂upot膮 swoich najbli偶szych, nierozumiej膮cych oczywistych nawet dla dziecka spraw. Zapad艂a cisza; przytulna komnata niespodziewanie wyda艂a si臋 hobbitowi z艂owroga, jak izba tortur. Mia艂 wra偶enie, 偶e w starych murach od偶y艂a rozpacz Theodena, gdy ten, zamkni臋ty niczym nied藕wied藕 w norze, czeka艂, kiedy orkowie Sarumana wedr膮 si臋 w ko艅cu do jego cytadeli... Folko wyczu艂 t臋 przyt艂aczaj膮c膮 rozpacz tak wyra藕nie, jak dziesi臋膰 lat temu wyczuwa艂 zbli偶anie si臋 Olmera. Od czasu zag艂ady Szarych Przystani nie zdarza艂o mu si臋 nic podobnego; chwyta艂y go nie wiadomo czym wywo艂ane md艂o艣ci.

A tymczasem Eodreid m贸wi艂 dalej:

- C贸偶, znam ju偶 opini臋 Rady. Przyznam, 偶e oczekiwa艂em innej odpowiedzi... Oczywi艣cie, mog臋 po prostu wyda膰 rozkazy, ale wola艂bym przekona膰 was. Stary 艣wiat ju偶 nie istnieje, my艣la艂em, 偶e wszyscy o tym wiedz膮. Nadesz艂a pora innych wojen. Takich, w kt贸rych wrog贸w musisz wyci膮膰 w pie艅, od ma艂ego do starego, poniewa偶 w innym wypadku oni unicestwi膮 tw贸j r贸d. Minhiriath, Enedhwaith, Eriador - s膮 zaludnione przybyszami ze wschodu. Nasze ziemie to wysepka, ze wszystkich stron otoczona falami barbarzy艅skiego morza, morza obcych... Heggowie, Hazgowie, Howrarowie, Dunlandczycy... A za Anduin膮 - jakie tam 偶yj膮 nikomu nieznane plemiona, przyby艂e jeden Manwe wie sk膮d! A przeciwko nim stoimy tylko my. Gondor jest s艂aby i ledwo odpiera nacisk Haradrim贸w, dzia艂aj膮cych wsp贸lnie z korsarzami Umbaru. My jeste艣my ostatni膮 nadziej膮 Dobra i 艢wiat艂a. My powinni艣my rozpocz膮膰 t臋 wielk膮 wojn臋, kt贸ra sko艅czy z truj膮cymi pomiotami Olmerowego najazdu. Rohan ma do tego prawo. Zap艂acili艣my ju偶 najwy偶sz膮 z mo偶liwych cen. Po艂owa naszych m臋偶贸w poleg艂a w tej wojnie! Czy mo偶emy wi臋c pozwoli膰 sobie na czekanie, a偶 wr贸g raczy sam napa艣膰 na nas?! Nie, nie i jeszcze raz - nie! Post臋pujemy zgodnie z testamentem Valarow. Si艂y Mroku pad艂y, po艂amawszy sobie z臋by o mury Szarych Przystani. My nie jeden raz i nie dwa zwyci臋偶ali艣my naszych wrog贸w i wiemy: nie maj膮 oni ju偶 偶adnych magicznych mocy, jak, zreszt膮, i sprawnych dow贸dc贸w. Drugiego Olmera nie ma i nie b臋dzie! Zwyci臋偶ymy!

- Hm... - W g艂osie Torina nie wyczuwa艂o si臋 szacunku. A je艣li przegramy? Easterlingowie na razie s膮 jeszcze bardzo mocni... Nie jestem pewien, czy Dorin S艂awny ponownie wyprowadzi w pole moryjski hird. A czy oprze si臋 Rohan, b臋d膮c nawet w sojuszu z Morskim Ludem, w kt贸rego mo偶liwo艣ci bardzo pow膮tpiewam, gdy przeciwko nam wyst膮pi ca艂a moc Terlinga i Otona wraz z Angmarem? Pami臋tajmy, 偶e nie mogli艣my utrzyma膰 Tharbadu, mimo 偶e z nami byli i Beorningowie, i cz臋艣膰 Eldring贸w - niema艂a si艂a! A jednak czym si臋 to wszystko sko艅czy艂o? Ziemie o cztery tylko dni drogi od Iseny... 艢miech i tyle.

Zaleg艂a niezr臋czna cisza. Krasnolud m贸wi艂 prawd臋. Koniec wojny zupe艂nie nie przypomina艂 tego zaplanowanego w Edorasie, gdy wojn臋 rozpoczynano...

Folko wpatrywa艂 si臋 w oblicze kr贸la. Bardzo dobrze zna艂 w艂adc臋, pami臋ta艂 triumfuj膮c膮 armi臋 i samego wodza, m艂odego jeszcze: jego twarz promienia艂a szcz臋艣ciem, gdy padli ostatni Howrarowie - obro艅cy Meduseldu, i Eodreid na ziemi swych przodk贸w dono艣nym g艂osem obwie艣ci艂 Przywr贸cenie Rohanu. Pami臋ta艂 hobbit energicznego, m膮drego w艂adc臋 Marchii w dniach szturmu na Rogaty Gr贸d i walk o Isen臋. I on, mistrz Holbytla, nie m贸g艂 si臋 myli膰 - co艣 ow艂adn臋艂o kr贸lem. Eodreid nigdy nie napawa艂 si臋 wojn膮. Pok贸j by艂 wyj膮tkowo sprzyjaj膮cy Rohanowi: Howrarowie, po niez艂ej lekcji, raczej nie zaryzykowaliby w najbli偶szej przysz艂o艣ci napa艣ci na Marchi臋... Co艣 tu by艂o nie w porz膮dku, wmiesza艂y si臋 jakie艣 si艂y, kt贸re popycha艂y roha艅skiego w艂adc臋 do samob贸jczego kroku. Jakie to si艂y? Co mog艂o a偶 tak zm膮ci膰 umys艂 do艣wiadczonego, dzielnego stratega, kt贸ry mia艂 za sob膮 niejedn膮 wojn臋? Dlaczego podj膮艂 decyzj臋 absurdaln膮 nawet dla stetrycza艂ego Erkenbranda? Z艂ama艂 kr贸lewskie s艂owo. Poza ojcob贸jstwem nie by艂o dla przybyszy ze Wschodu ohydniejszej zbrodni. I gdzie艣 w g艂臋bi duszy hobbita, wy艂amuj膮c zakrzep艂膮 skorup臋 lodu, nagle odezwa艂o si臋 jakie艣 wspomnienie z przesz艂o艣ci, kt贸re jakby 艂膮czy艂o si臋 z niedaj膮cymi si臋 wymaza膰 z pami臋ci dniami pogoni za Olmerem. To by艂o jak spodziewany b贸l, towarzysz膮cy wyrywaniu zepsutego z臋ba...

艢ciany komnaty drgn臋艂y i rozmy艂y si臋. W piersi poruszy艂o si臋 co艣 ciep艂ego i Folko omal nie spad艂 z siedziska - od偶ywa艂 sztylet Otriny! Dziesi臋膰 lat, dziesi臋膰 d艂ugich lat s艂u偶y艂 mu wiernie, ale ca艂kowicie straci艂 magiczne w艂a艣ciwo艣ci, sta艂 si臋 zwyczajnym ostrzem, mo偶e nawet z doskona艂ej stali, ale tylko tyle. Nie wierz膮c sobie, hobbit dotkn膮艂 pochwy palcami - tak jest, stara wytarta sk贸ra promieniowa艂a wyra藕nym ciep艂em. Moce drzemi膮ce w ostrzu z b艂臋kitnymi kwiatami budzi艂y si臋 do 偶ycia.

Ca艂kowicie straci艂 poczucie rzeczywisto艣ci. Ws艂uchiwa艂 si臋 w swoje odczucia. Nie... niby nic szczeg贸lnego... a je艣liby zajrze膰 tu?!

Na prawej r臋ce nadal nosi艂 prezent ksi臋cia Forwego - z艂oty pier艣cie艅 z b艂臋kitnym kamieniem. Purpurowy motylek, kt贸ry kiedy艣 trzepota艂 skrzyde艂kami w rytm bicia serca hobbita, dawno znikn膮艂 z g艂臋bin kamienia; wszyscy przywykli do pier艣cienia, uwa偶ali go za zwyczajn膮 ozdob臋, dziwn膮 zachciank臋 dzielnego wojownika, kt贸remu, tak naprawd臋, nie przystoi zdobi膰 si臋 kobiecymi 艣wiecide艂kami. Przez dziesi臋膰 lat pier艣cie艅 by艂 martwy, a teraz, po tym, co si臋 sta艂o ze sztyletem, Folko nawet niezbyt si臋 zdziwi艂, dostrzegaj膮c w g艂臋binach kryszta艂u miarowe ruchy ogni艣cie purpurowych skrzyde艂. Motylek o偶y艂.

Dawniej Folko Brandybuck poderwa艂by si臋 z miejsca i z ogniem w oczach za偶膮da艂, by wszyscy ws艂uchali si臋 w te gro藕ne oznaki, wieszcz膮ce... Eru jeden wie, co. Na pewno co艣 z艂ego. Tego rodzaju emocje jednak ju偶 min臋艂y. Teraz hobbit odwr贸ci艂 pier艣cie艅 kamieniem w d贸艂, 偶eby nikt nie zauwa偶y艂 zmiany. Wysi艂kiem woli zmusi艂 si臋 do przys艂uchiwania temu, o czym rozmawiano.

A dzia艂o si臋 co艣 niedobrego. Eodreid chyba po raz pierwszy w trakcie swego panowania da艂 upust z艂o艣ci.

Nie, nie krzycza艂 i nie tupa艂 nogami, nie kaza艂 艣ci膮膰 wszystkich, kt贸rzy si臋 z nim nie zgadzaj膮, po prostu wydawa艂 polecenia lodowatym, martwym g艂osem, a to by艂o jeszcze gorsze. Do艣wiadczeni wojownicy czuli, jak w艂osy staj膮 im d臋ba, a po plecach sp艂ywa zimny pot. Mo偶na by艂o s膮dzi膰, 偶e zamiast ich kr贸la, kt贸remu wszyscy byli szczerze oddani, pojawi艂 si臋 w komnacie zupe艂nie inny cz艂owiek, twardy i okrutny. Rozkazy jego budzi艂y groz臋.

- Zatroszczcie si臋, by zabrano wystarczaj膮co du偶o trutki tej, kt贸r膮 otrzymali艣my od krasnolud贸w i kt贸r膮 oni stosuj膮 na kamienne szczury. Po drodze b臋dziemy zatruwa膰 studnie wszystkie, co do jednej! Wzi膮膰 ze sob膮 zapasy oleju - wypalimy pola i pastwiska. Wsie i miasta sp艂on膮 wraz z mieszka艅cami. Nikogo nie oszcz臋dza膰! B臋karty mroku nie zas艂uguj膮 na lito艣膰. Dzieci nie s膮 wyj膮tkiem. Nie chc臋, by wyro艣li z nich m艣ciciele. W ten spos贸b raz na zawsze powstrzymamy najazdy z zachodu na Rohan.

- A co, skoro tak, z Amorem, m贸j panie? - zapyta艂 Brego. - Terling jest mocny, przekl臋ty, 偶eby go rozerwa艂o na strz臋py! Pod Tharbadem odczuli艣my to na w艂asnych sk贸rach! - Tak, Terling jest mocny - bez zastanowienia odpowiedzia艂 Eodreid. W jego spojrzeniu pl膮sa艂y czerwone odblaski ognia pochodni, przez co wydawa艂o si臋, 偶e kr贸l ju偶 widzi olbrzymie po偶ary, trawi膮ce wra偶e miasta i wsie. - Ale b臋dzie musia艂 i艣膰 przez wypalone ziemie. Jego wojsko po przekroczeniu Gwathlo nie znajdzie wody, 偶ywno艣ci ni fura偶u. A my uderzymy na艅 na wcze艣niej przygotowanych rubie偶ach, wym臋czymy atakami z zasadzki... Nie dojd膮 do Iseny!

Malec g艂o艣no prychn膮艂. Ma艂y Krasnolud nie przebiera艂 w s艂owach nawet przed obliczem kr贸la.

- Dojd膮, dojd膮, jeszcze jak dojd膮! - rzuci艂, nie namy艣laj膮c si臋. - Wod臋 wezm膮 w buk艂akach z Gwathlo. A mog膮 nawet 艂atwiej si臋 tu dosta膰 - okr臋tami po Isenie... Z艂ota na przekupienie Morskiego Ludu maj膮 do艣膰.

Eodreidowi drgn膮艂 policzek.

- Rada zako艅czona - powiedzia艂 zgrzytliwym g艂osem, ledwie panuj膮c nad rozpieraj膮c膮 go w艣ciek艂o艣ci膮. - Mam nadziej臋, 偶e wszyscy Marsza艂kowie Marchii spe艂ni膮 sw贸j obowi膮zek. Wojska nie rozpuszcza膰! A pos艂贸w do Morskiego Ludu wy艣l臋 natychmiast. Na Isenie obecnie stoi dru偶yna tana Farnaka, czy偶 nie tak? Z nim w艂a艣nie pos艂owie wyrusz膮. A teraz pozwalam wszystkim odej艣膰.

Marsza艂kowie wstawali jeden po drugim, odchodzili, sk艂aniaj膮c g艂ow臋 przed w艂adc膮.

Grube d臋bowe drzwi zamkn臋艂y si臋. Z kr贸lewskich komnat ulokowanych na g贸rnych pi臋trach prowadzi艂 tylko jeden korytarz, a wi臋c czy kto艣 tego chcia艂 czy nie, wszyscy roha艅scy dow贸dcy szli razem. Panowa艂a przyt艂aczaj膮ca cisza.

- Ee...! Nie wolno nam, ten tego, rozumiecie, nie wolno tego wymy艣lonego robi膰! - zdumiewaj膮co dobitnie rzek艂 Brego.

Wszyscy zatrzymali si臋 jak na komend臋. Wygl膮da艂o, 偶e pozostali roha艅scy wielmo偶e my艣leli tak samo, poniewa偶 Frekowi wyrwa艂o si臋:

- Prawda, tylko jak?

- Jak, jak... - wychrypia艂 wci膮偶 jeszcze purpurowy Erkenbrand. - Co tu o tym gada膰... Wszak s膮 mi臋dzy nami najemnicy!

Folko gwa艂townie odwr贸ci艂 si臋, jakby smagni臋ty batem.

- Czy aby nie zamy艣la Najdzielniejszy spiskowa膰 przeciwko swemu kr贸lowi? - wycedzi艂 przez z臋by hobbit, k艂ad膮c d艂o艅 na r臋koje艣ci. Obok niego zatrzyma艂y si臋 krasnoludy, trzymaj膮c topory w pogotowiu.

- E, wy co... tego! - poderwa艂 si臋 Brego, b艂yskawicznie staj膮c mi臋dzy starym wojownikiem i Folkiem. - Najdzielniejszy, prosz臋 ci臋...

- Je艣li dojrzewa tu zdrada... - wyskandowa艂 Torin lodowatym g艂osem.

- Jaka zdrada! - wrzasn膮艂 rozpaczliwie Freka. - Wszak rozkazy kr贸la zgubi膮 Rohan! Przecie偶 pierwsi si臋 im sprzeciwili艣cie!

- Ale to nie znaczy, 偶e zdradzimy swoje s艂owo - odparowa艂 Malec.

- My te偶 nie zamierzamy! - wykrzykn膮艂 z zapa艂em Hama, najm艂odszy z roha艅skich Marsza艂k贸w. - Chcemy po prostu uratowa膰 kr贸la od zguby! Czy nie na tym polega prawdziwy obowi膮zek tych, kt贸rzy kochaj膮 sw贸j kraj i swego w艂adc臋?

Folko, Torin i Malec, wymieniwszy spojrzenia, beznami臋tnie i w milczeniu 偶egnali si臋 z pozosta艂ymi Marsza艂kami.

- Hej, dok膮d wy... ten... tego? - zaniepokoi艂 si臋 Brego. Musimy pogada膰. B臋dziecie z nami czy nie?

- Czy偶 mog膮 najemnicy, jak nas okre艣li艂 czcigodny Erkenbrand, dyskutowa膰 nad rozkazami naszego zleceniodawcy? odezwa艂 si臋 Torin umy艣lnie lodowatym tonem. - W艂adca Eodreid wyda艂 polecenie. Nie pozostaje nam nic innego, jak wykona膰 je.

Brego sp膮sowia艂.

- No, tego... znaczy si臋, nie miejcie w sercu z艂o艣ci. Ja, tego, wybaczenia prosz臋, s艂yszycie? Ja, jakby... e... od wszystkich nas... prawda? - Spocony z wysi艂ku, albowiem rzadko zdarza艂o mu si臋 prawi膰 takie uprzejmo艣ci, obrzuci艂 spojrzeniem pozosta艂ych Marsza艂k贸w Rohanu. - Wy, tego, nie z艂o艣膰cie si臋 na Najdzielniejszego. On przecie偶... no, znaczy, stary, czy jak tam...

- Poczekaj, Torinie. - Folko tr膮ci艂 艂okie膰 przyjaciela. Nie zaszkodzi, gdy wys艂uchamy wszystkich. Mo偶e razem dojdziemy do jakiego艣 s艂usznego wniosku.

Wida膰 by艂o, 偶e krasnoludy s膮 艣miertelnie obra偶one. Sam Folko r贸wnie偶 nie wybaczy艂by nikomu takich s艂贸w, gdyby Erkenbrand nie by艂 tak stary i stetrycza艂y. Cudem wyszed艂 z boju nad Isen膮 i, jak powiadaj膮 ludzie, zmieni艂 si臋 bardzo po tej bitwie - niestety nie na lepsze.

- S艂usznie, s艂usznie! - podchwyci艂 Freka. - Najdzielniejszy...

- Najdzielniejszy myli艂 si臋, wypowiadaj膮c zapalczywie o艣wiadczy艂 wolno Seorl, dot膮d milcz膮cy Pi膮ty Marsza艂ek. - Nie nale偶y z powodu nierozwa偶nych s艂贸w jednego k艂贸ci膰 si臋 ze wszystkimi. Mistrz Holbytla ma racj臋. Musimy om贸wi膰 wszystko dok艂adnie i bez emocji.

Nie od razu, ale uda艂o si臋 wsp贸lnymi si艂ami nak艂oni膰 do tego krasnoludy. Erkenbrand, obraziwszy si臋, o艣wiadczy艂, 偶e z 鈥瀗ajemnikami鈥 nie si膮dzie do sto艂u, i oddali艂 si臋, daremnie usi艂uj膮c przybra膰 dumn膮 i wielkopa艅sk膮 postaw臋. By艂o to jednak niemo偶liwe z powodu trz臋s膮cej si臋 g艂owy...

Folko ze smutkiem patrzy艂 w 艣lad za nim. Nie, nie mia艂 racji, obra偶aj膮c si臋 na zdziecinnia艂ego starca. Niech m贸wi, co chce! Kr贸l trzyma go w Radzie tylko dlatego, 偶e chce okaza膰 szacunek ostatniemu 偶yj膮cemu wsp贸艂towarzyszowi swego ojca...

O艣miu roha艅skich dow贸dc贸w zesz艂o do wielkiej sali balowej. By艂o tu dzi艣 ciemno i cicho - 艣wi臋towano poza murami zamku.

- Tu my... tego... ten, mo偶emy porozmawia膰. - Brego usiad艂 na 艂awie.

- Trzeba wymusi膰, by zmieni艂 rozkazy... - zacz膮艂 Seorl, jednak偶e Freka przerwa艂 mu gniewnie:

- To nawet baran wie!... Ale czy kt贸ry艣 z nas ma pomys艂, JAK tego dokona膰?

- Kr贸l Eodreid nie odst臋puje 艂atwo od swego zdania wtr膮ci艂 si臋 do rozmowy Teomund, Si贸dmy Marsza艂ek. - Zreszt膮, wcze艣niej...

- Wcze艣niej nie podejmowa艂 takich szalonych decyzji! warkn膮艂 Seorl. - Co za giez go ugryz艂? Jeszcze wczoraj nic nie zapowiada艂o...!

- A co tu gada膰... niewa偶ne, dlaczego tak zamy艣la, czy nie mam racji? - Brego, najstarszy stopniem w艣r贸d zebranych, usi艂owa艂 kierowa膰 rozmow膮. - Trzeba ratowa膰 Rohan! Tak czy nie? Znaczy, ten, tego... wojsko z wyprawy... e... nie wr贸ci, wiadomo, tak czy nie? Nie wr贸ci, wiemy to wszyscy. No to jak kr贸la przekona膰?

- Mo偶e gdy troch臋 och艂onie, porozmawiamy z nim znowu... - zaproponowa艂 Eotain.

- A je艣li odm贸wi? - nie ust臋powa艂 Trzeci Marsza艂ek.

- Wtedy si臋 zastanowimy. - Eotain uchyli艂 si臋 od odpowiedzi wprost.

- No... tego... a jak uwa偶aj膮 mistrz Holbytla i czcigodne krasnoludy? - Brego zwr贸ci艂 si臋 do Folka i przyjaci贸艂.

Torin wzruszy艂 pot臋偶nymi ramionami.

- Na wojnie nie dyskutuje si臋 z rozkazami kr贸la. Mo偶emy do woli spiera膰 si臋 podczas Rady, ale je艣li, mimo wszystko, nie zmieni zdania, nale偶y si臋 podporz膮dkowa膰 jego woli.

- Nawet je艣li... tego... no... ca艂y ten tego... kraj, jak mu tam? na zatracenie? A ludzi, kt贸rzy ocalej膮... tego... znaczy... w niewol臋 wp臋dzi? - zapyta艂 po prostu Brego. Pot臋偶ny m臋偶czyzna szeroko艣ci膮 ramion niewiele ust臋powa艂 krasnoludowi. Jego jasnobr膮zowe oczy pociemnia艂y. Folko przypomnia艂 sobie, 偶e Brego jako daleki krewny Eodreida, pomin膮wszy syna i c贸rk臋 kr贸la Rohanu, jest, zapewne, jednym z pierwszych pretendent贸w do korony Edorasu...

- A... tego... co winni zrobi膰... ci, no - oddani wojownicy... tego... oddani, znaczy si臋, narodowi swemu... je艣li... w艂adca, znaczy, prowadzi ich... jego... do zguby nieuniknionej? - rozwa偶a艂 Trzeci Marsza艂ek, coraz bardziej zapalczywie.

Folko skrzy偶owa艂 r臋ce na piersi i zmru偶y艂 oczy. Wszystko wskazywa艂o, 偶e mo偶e doj艣膰 do przewrotu. Dobry dow贸dca i odwa偶ny wojownik, Brego, bez wi臋kszego trudu przeci膮gnie na swoj膮 stron臋 pozosta艂ych Marsza艂k贸w. A je艣li armia si臋 nie wtr膮ci... to b臋dzie m贸g艂 on wyzwa膰 na pojedynek Eodreida pod jakimkolwiek pretekstem, nawet zarzucaj膮c mu nastawanie na cze艣膰 jego, Brega, ma艂偶onki. A w pojedynku Trzeci Marsza艂ek ma o wiele wi臋ksz膮 szans臋... Mo偶e nawet nie posunie si臋 do k艂amstwa - Rohirrimowie nie s膮 do tego sk艂onni ale po prostu o艣wiadczy, 偶e kr贸l oszala艂 i nie mo偶e ju偶 rz膮dzi膰 krajem. W obu wypadkach wyj艣cie jest jedno: pole, s膮d mieczy. Czy偶by Trzeci Marsza艂ek powa偶nie zapragn膮艂 by膰 Pierwszym?

Folko zerkn膮艂 na Torina i Ma艂ego Krasnoluda. Malec przybra艂 g艂upawo- senny wyraz twarzy, ale hobbit wiedzia艂, 偶e udaje. D艂o艅 Stroriego spocz臋艂a na r臋koje艣ci topora: by艂 got贸w do boju.

- Trzeba zrobi膰 tak, 偶eby rozkaz w艂adcy doprowadzi艂 kraj do zwyci臋stwa, a nie do kl臋ski - wzruszy艂 ramionami Torin. W ka偶dym razie tak jest przyj臋te u nas, krasnolud贸w.

Rozz艂oszczony Brego waln膮艂 pi臋艣ci膮 w kolano.

- Arr! No... ee... tego... Wyobra藕 sobie, tego - kr贸l, on, znaczy, nakazuje armii, e... ca艂ej... znaczy si臋... skaka膰 ze ska艂y. No to jak wtedy 鈥瀌oprowadzisz do zwyci臋stwa鈥?!

- Mo偶emy si臋 sprzecza膰 - odpar艂 spokojnie Torin. - Czy偶by艣 nie pami臋ta艂, czcigodny Brego, 偶e nie zgadza艂em si臋 z w艂adc膮? I nadal uwa偶am, 偶e nie honor teraz wojn臋 wszczyna膰. Ale - gdyby si臋 uda艂o - nie takie rzeczy mo偶na przeprowadzi膰. S艂owo kr贸lewskie... Dobrze, zostawmy to. Teraz i Howrar贸w, i Hazg贸w mo偶na rozbi膰, chocia偶 potem b臋dziemy musieli si臋 zetrze膰 z ca艂ym stepem, i na dodatek z Arnorem!... Ale pierwsza sprawa ma szans臋 powodzenia. Mo偶e, gdyby nie traktat, sam bym co艣 takiego zaproponowa艂. Zaskoczenie jest matk膮 zwyci臋stwa, jak mawiaj膮 u nas w Haldor Caisie...

- Wi臋c popierasz ten szale艅czy zamys艂? - zapiszcza艂 Brego, ujawniaj膮c w gniewie niebywa艂e krasom贸wstwo.

Torin tylko pokiwa艂 g艂ow膮:

- Nie chc臋 si臋 z tob膮 sprzecza膰, Trzeci Marsza艂ku. Z ca艂ej duszy b臋d臋 odradza艂 kr贸lowi takie dzia艂anie. Nie dlatego, 偶e nam po 艂bie si臋 oberwie, tylko dlatego, 偶e kr贸lewskie s艂owo jest dro偶sze od wszelkich zwyci臋stw. Tam, gdzie da si臋 rozwi膮za膰 problem pokojowo, po co wszczyna膰 wojn臋? S艂owo Eodreida jest teraz dla Rohanu cenniejsze ni偶 piesze dru偶yny i konne szwadrony. Ale je艣li kr贸lewskiemu s艂owu przestan膮 wierzy膰... - krasnolud westchn膮艂 ci臋偶ko.

Zapad艂a cisza. Koniec. Dalej roztrz膮sa膰 t臋 spraw臋 to jakby kr臋ci膰 ko艂o bez toczyd艂a. Folko rozumia艂, 偶e Brego w tej chwili si臋 waha: wyjawi膰 swoje plany ju偶 teraz czy jeszcze poczeka膰.

Musi si臋 wmiesza膰. W pu艂ku Folka byli nie tylko rodzimi Rohirrimowie, znalaz艂o si臋 tak偶e wielu wojownik贸w innych narodowo艣ci - Arnorczyk贸w, Gondorczyk贸w, Beorning贸w, do艂膮czy艂o do艅 nawet kilku Barding贸w z Nadrunia. Z wieloma z nich hobbit przyja藕ni艂 si臋 dawno temu, w czasie Wiosennej Wyprawy... Oni tak偶e otrzymywali wynagrodzenie z kr贸lewskiego skarbca, i z pewno艣ci膮 nie odm贸wiliby obrony Eodreida. Pu艂k 艂ucznik贸w pieszych bardziej ni偶 w codzienny wsch贸d s艂o艅ca wierzy艂 s艂owu swego dow贸dcy, 鈥瀔t贸rego wzrost nijak si臋 mia艂 do jego odwagi鈥.

Tak wi臋c w razie czego m贸g艂 Folko liczy膰 na co najmniej setk臋 dobrze wyszkolonych 艂ucznik贸w, tych, kt贸rzy nie pochodz膮 z Rohanu. Mniej wi臋cej dwie setki tak samo dobrych wojownik贸w z liczby pancernych posz艂yby za Torinem i Malcem...

Ty艣 chyba zupe艂nie si臋 zbiesi艂, bracie hobbicie!鈥 - zbeszta艂 siebie Folko. By艂o za co, bowiem okaza艂o si臋, 偶e jest on zdolny z zimn膮 krwi膮 planowa膰, na kim mo偶e si臋 oprze膰 w razie wewn臋trznej zawieruchy w Rohanie, i po czyjej stronie sam si臋 opowie!

I w艂a艣nie teraz poczu艂 przemo偶ny strach. U艣wiadomi艂 sobie nagle, 偶e ju偶 by艂 got贸w, pod byle jakim pretekstem uciekaj膮c st膮d, wyda膰 rozkaz swojej wybranej setce, stan膮膰 na posterunku doko艂a kr贸lewskich komnat i strzela膰 do ka偶dego, kto si臋 zamierzy na w艂adc臋. Hobbit jak na jawie zobaczy艂 Brega, wymachuj膮cego szerokim mieczem, i nier贸wny szyk wojownik贸w, kt贸rzy ruszyli pod jego komend膮 do szturmu... Pokr臋ci艂 g艂ow膮, jakby usi艂owa艂 odp臋dzi膰 koszmarne wizje. To oznacza艂oby koniec, koniec Rohanu i ostatniej nadziei... Na co? Na odrodzenie Arnoru?...

Daleko zaszed艂e艣, bracie hobbicie... - pomy艣la艂 skonfundowany. - Nie, nie, tak nie wolno. Nie wolno nam, hobbitom, tak d艂ugo w obcych krainach... pod obcymi sztandarami...

Sztylet Otriny uparcie dr偶a艂 na piersi, i - dziwne - ale w艂a艣nie to pomog艂o mu odzyska膰 r贸wnowag臋.

- Naszym obowi膮zkiem jest - zacz膮艂 hobbit z pewnym wysi艂kiem, nieco ochryp艂ym g艂osem - obowi膮zkiem wszystkich, kt贸rzy s艂u偶膮 Rohanowi, niewa偶ne, czy urodzili si臋 w okolicach Edorasu czy trzy tysi膮ce mil od niego, zachowa膰 spok贸j i nie dopu艣ci膰 do zgubnych sytuacji, kiedy brat staje przeciwko bratu. Jest jeszcze mo偶liwo艣膰 przekonania kr贸la. Spr贸buj臋 to uczyni膰. S膮dz臋, 偶e moi druhowie, Torin, syn Dartha, i Strori, syn Balina, pomog膮 mi w tym. Bunt nale偶y zd艂awi膰 w zarodku, zanim gadzina poka偶e jadowite k艂y. Rzek艂em. Wys艂uchali go w milczeniu. Wiadomo, co chcia艂 przekaza膰 mistrz Holbytla: ani on, ani jego pu艂k nie wyst膮pi膮 przeciwko prawowitemu w艂adcy.

Brego przygryz艂 warg臋. Jak na spiskowca niezr臋cznie ukrywa艂 swoje uczucia.

- C贸偶, mistrz Holbytla cieszy si臋 wielkim powa偶aniem u naszego w艂adcy - rzuci艂 Freka. - Mo偶e sam przem贸wi mu do rozumu lepiej ni偶 my wszyscy...

Brego zmuszony by艂 przytakn膮膰. Spisek si臋 nie zawi膮za艂.

A tymczasem pod murami cytadeli trwa艂a 艣wi膮teczna zabawa i piwo la艂o si臋 strumieniami. Lud ta艅czy艂, dok艂adniej ta艅czyli ci, kt贸rzy wr贸cili, i ci, kt贸rzy si臋 doczekali. Ci, kt贸rzy nie wr贸cili, le偶eli w odzyskanej ziemi, a ci, kt贸rzy si臋 ich nie doczekali, rozpaczali w samotno艣ci...

- Musimy uprzedzi膰 naszych! - wypali艂 Folko, gdy tylko Malec zatrzasn膮艂 drzwi.

Naszych, oznacza艂o takich jak oni, czyli najemnik贸w. Hobbit mocno w膮tpi艂 - i s艂usznie! - czy strzelcy Rohirrimowie pos艂uchaj膮 go, je艣li ka偶e im uj膮膰 Trzeciego Marsza艂ka Marchii i tych, kt贸rzy do niego do艂膮cz膮.

O tym, co si臋 dzieje ze sztyletem Otriny i pier艣cieniem Forwego, na razie postanowi艂 nie m贸wi膰. Zd膮偶y! W tej chwili najwa偶niejsz膮 spraw膮 by艂o rozmieszczenie swoich wojownik贸w w odpowiednich miejscach, by mogli zniweczy膰 zamys艂 Trzeciego Marsza艂ka... Trzy setki 偶o艂nierzy - nie za du偶o, ale i niema艂o, je艣li rozlokuje si臋 ich umiej臋tnie. A sztylet i pier艣cie艅 poczekaj膮.

Odpowiadaj膮c salutuj膮cym wartownikom, hobbit zauwa偶y艂, 偶e ca艂膮 ochron臋 tworz膮 ludzie z oddzia艂u Brega. Tr贸jka przyjaci贸艂 uda艂a si臋 na dziedziniec. Tu p艂on臋艂y strzelaj膮ce iskrami ogniska, niezliczona liczba pochodni rozprasza艂a mrok; niekt贸rzy ucztowali przy d艂ugich sto艂ach, obok wirowali tancerze. Muzykanci byli niezmordowani.

- Rozchodzimy si臋 - powiedzia艂 cicho Torin. - Jak tylko damy zna膰 - od razu z powrotem. Wierz臋 teraz Bregowi nie bardziej ni偶 kiedy艣 Gandalf Sarumanowi!

Folko skin膮艂 g艂ow膮 i ruszy艂 do sto艂贸w, wyszukuj膮c wzrokiem swoich dziesi臋tnik贸w. Z najemnik贸w, wojownik贸w fortuny, stworzy艂 swego czasu oddzieln膮 formacj臋, kt贸r膮 osobi艣cie dowodzi艂. Co poniekt贸rzy Marsza艂kowie wybrzydzali i, jak si臋 okaza艂o, mieli racj臋.

- Brand! Triod! Helsie! - wywo艂ywa艂 wojownik贸w jednego po drugim. Jego dziesi臋tnicy znali si臋 na rzeczy. Wystarczy艂o im jedno spojrzenie dow贸dcy, by zapomnieli o pija艅stwie. Wszyscy zaczynali jeszcze w Wiosennej Wyprawie, t臋 tr贸jk臋 zna艂 Folko prawie od dziesi臋ciu lat.

Zachowuj膮c spok贸j i beztroski wyraz twarzy, Brand, Triod i Helsie znale藕li si臋 obok hobbita. Rozumieli, 偶e sta艂o si臋 co艣 niezwyk艂ego, skoro dow贸dca przerwa艂 im 艣wi膮teczn膮 biesiad臋.

- Szybko zbierzcie wszystkich, kt贸rych spotkacie. Najlepiej ca艂y oddzia艂. Niech si臋 uzbroj膮 i b臋d膮 w pogotowiu. Je艣li zatr膮bi臋 w r贸g, wiecie jak, zajmujcie wie偶臋. Zablokujcie wej艣cie. Pami臋tajcie: musi wystarczy膰 strza艂. - I, ciszej, niemal szeptem, doda艂: - Rohirrimom na razie ani s艂owa!

Je艣li nawet kt贸ry艣 z dziesi臋tnik贸w zdziwi艂 si臋, to nie okaza艂 tego. Skin膮wszy g艂owami, wojownicy znikn臋li w t艂umie.

Nagle kto艣 dotkn膮艂 ramienia hobbita.

- Mistrz Holbytla! - rozleg艂 si臋 d藕wi臋czny g艂osik.

Folko odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie. Sta艂a przed nim wiotka niczym 藕d藕b艂o trawy m艂odziutka dziewczyna, nerwowo szarpi膮c bujny z艂ocisty warkocz. Hobbit pozna艂 j膮. To by艂a ta, kt贸ra krzycza艂a, witaj膮c go, gdy pu艂k uroczy艣cie wkracza艂 do twierdzy.

- Jestem Eowina. - M臋偶nie walczy艂a z nie艣mia艂o艣ci膮. Ja... Ja szuka艂am was przez ca艂y wiecz贸r... Chcia艂abym... je艣li mo偶na... - zarumieni艂a si臋 - ...zata艅czy膰 z wami...

Wpatrywa艂 si臋 w ni膮 zdumiony. Po raz pierwszy w 偶yciu s艂ysza艂 co艣 podobnego z ust dziewczyny nie z hobbiciego rodu. Skonfundowany zdo艂a艂 tylko wymamrota膰 co艣 o swoim nieodpowiednim stroju, ale to nie przekona艂o Eowiny. Pokonawszy w艂asn膮 wstydliwo艣膰, poci膮gn臋艂a hobbita za brzeg p艂aszcza:

- No prosz臋! Co wam szkodzi? Czy mo偶e... - zala艂a si臋 rumie艅cem - ...mo偶e uwa偶acie, 偶e... jestem brzydula?

Oczywi艣cie nie by艂a brzydul膮, i na miar臋 swych si艂 Folko usi艂owa艂 j膮 o tym przekona膰. Co prawda, nie mia艂 wnikliwego do艣wiadczenia w prawieniu komplement贸w - na pewno znacznie mniejsze ni偶 w strzelaniu z 艂uku czy fechtunku.

Eowina wci膮gn臋艂a go w kr膮g ta艅cz膮cych. R臋ce dziewczyny spocz臋艂y na ramionach Folka, ten za艣 ostro偶nie, jakby to by艂 ziej膮cy ogniem smok, dotkn膮艂 niewiarygodnie szczup艂ej dziewcz臋cej kibici... Niezbyt z艂o偶one figury ta艅ca pami臋ta艂 jeszcze z dawnych czas贸w, kiedy, po zdobyciu Edorasu, po raz pierwszy trafi艂 na roha艅skie 艣wi臋to i sama kr贸lowa Morwen pomaga艂a mu, przeta艅czywszy z nim pierwszych pi臋膰 okr膮偶e艅. Wtedy nikomu nie wydawa艂o si臋 to czym艣 niezwyk艂ym...

- Mistrzu Holbytlo... wybaczcie mi, ale... mog臋 was o co艣 zapyta膰? Gdzie mieszkacie? - jednym tchem wypali艂a dziewczyna.

- Gdzie mieszkam? - u艣miechn膮艂 si臋. - Teraz m贸j dom jest tam, gdzie wojsko Rohanu. A gdy wr贸cimy do Edorasu... Kr贸l Eodreid poka偶e mi, gdzie mam sk艂oni膰 g艂ow臋. Ale po co ci to wiedzie膰, Eowino?

- Mo偶e chcia艂abym odszuka膰 was., 偶eby zaprosi膰 w go艣ci! Potrafi臋 piec takie ko艂acze... Wszyscy m贸wi膮, 偶e lepsze s膮 ni偶 mojej siostry!

- W takim razie przyjd臋 na pewno! - odpar艂 rozbawiony Folko, zastanawiaj膮c si臋 jednocze艣nie nad mo偶liwie delikatnym sposobem opuszczenia kr臋gu ta艅cz膮cych. - Wybacz mi, musz臋 ju偶 i艣膰, i tak oderwa艂em si臋 od zaj臋膰, od wykonywania pilnego kr贸lewskiego rozkazu... 偶eby zata艅czy膰 z tob膮, Eowino...

- Mimo to zaprosz臋 was w go艣cin臋, mistrzu Holbytlo! - dobieg艂 go g艂os dziewczyny, kiedy si臋 oddala艂.

Folko jeszcze obejrza艂 si臋, na po偶egnanie zamacha艂 r臋k膮 i pogna艂 ku wej艣ciu do wie偶y.

- Sp贸藕niasz si臋 - obsztorcowa艂 go szeptem Malec. Krasnoludy niecierpliwie przest臋powa艂y z nogi na nog臋. - Szybciej, bo jako艣 mi na sercu markotno. 呕eby ten Brego czego艣 nie wymy艣li艂...

Trzeci Marsza艂ek znikn膮艂 gdzie艣. Folko, Torin i Malec rozlokowali si臋 przy rozwidleniu korytarzy, zamykaj膮c drog臋 na g贸r臋, do kr贸lewskich komnat. Wy偶ej stra偶 trzymali 偶o艂nierze osobistego eoredu w艂adcy i tym mo偶na by艂o ufa膰. Ca艂a natomiast reszta stra偶y postawiona zosta艂a przez Trzeciego Marsza艂ka... Ci mogliby straci膰 g艂owy...

Znowu Folko przy艂apa艂 si臋, 偶e my艣li o Bregu, z kt贸rym nieraz walczy艂 rami臋 przy ramieniu, jak o buntowniku i spiskowcu; ju偶 nie w膮tpi艂, 偶e wojownicy Trzeciego Marsza艂ka na pewno p贸jd膮 za nim, a nie za swoim kr贸lem...

Co艣 si臋 ze mn膮 dzieje! Jeszcze troch臋 i zaczn臋 si臋 ba膰 w艂asnego cienia, bo niby dlaczego ci膮gle si臋 chowa za moimi plecami?鈥 - Folko usi艂owa艂 zakpi膰 z siebie, ale 偶arty na nic si臋 zda艂y. Dotkn膮艂 ciep艂ej r臋koje艣ci sztyletu, wyj膮艂 bro艅 z pochwy.

- Jeszcze jest taka sprawa, przyjaciele... - opowiedzia艂 druhom o przywr贸conym do 偶ycia ostrzu i przebudzonym pier艣cieniu.

- To ci historia! - zachwyci艂 si臋 naiwny Malec, widz膮c purpurowego motyla we wn臋trzu kamienia. - A ja ju偶 my艣la艂em, 偶e na zawsze zgas艂...

- Dobrze by by艂o jeszcze wiedzie膰, co to znaczy. - Torin zdj膮艂 he艂m, wytar艂 spocone czo艂o. - Co je obudzi艂o, na Durina?

- Pewnie wszyscy my艣limy... albo przypominamy sobie... to samo - p贸艂g艂osem odezwa艂 si臋 Folko. - Wszystkie te przedmioty by艂y 偶ywe, gdy w naszym 艣wiecie dzia艂a艂y nieludzkie si艂y. No i Olmer...

- Prawda! - Torin uderzy艂 si臋 w czo艂o. - Wi臋c my艣lisz, 偶e gdzie艣 znowu...

- W艂a艣nie tak my艣l臋 - zapewni艂 go stanowczo Folko. Zbyt d艂ugo w膮tpili艣my za pierwszym razem. Rozmy艣lania, gadanina... i wpadli艣my po uszy. Do dzi艣 nie uda艂o si臋 wszystkiego rozwik艂a膰! Nie, Torinie, lepiej dmuchajmy na zimne! Oto, jak wida膰, znak otrzymali艣my - jaka艣 z艂a Moc znowu od偶y艂a w 艢r贸dziemiu... I magiczne przedmioty od razu j膮 wyczu艂y.

- Z艂a Moc... No dobrze, ale co nale偶a艂oby teraz zrobi膰? roz艂o偶y艂 r臋ce Malec. - Pos艂uchaj, Folko, mo偶e od艂贸偶my t臋 rozmow臋? Tu, obok nas, Brego szykuje si臋 do ataku... A ta twoja Moc - nie wiemy na razie, gdzie jest i jak wygl膮da. Czy Forwe m贸wi艂 ci, 偶e pier艣cie艅 wyczuwa takie Moce?

- Nie, tego nie m贸wi艂 - przyzna艂 Folko. - Ale on te偶 nie wiedzia艂 wszystkiego o tym przedmiocie. Na przyk艂ad, 偶e i pier艣cie艅, i Palantiry uda si臋 Olmer owi o艣lepi膰...

- I tylko tyle? A ty od razu zdecydowa艂e艣, 偶e z艂a Moc si臋 pojawi艂a? - Malec parskn膮艂 pogardliwie. - Chyba 偶e tw贸j sztylet...

- Przecie偶 czu艂 Moc, kiedy znajdowa艂 si臋 w pobli偶u. Przypomnij sobie b艂臋kitny kwiat!

- Czyli Moc jest gdzie艣 obok? - nie ustawa艂 Strori. Gdzie艣 blisko? Tu, w Rogatym Grodzie?

- Mo偶liwe, 偶e i w Rogatym Grodzie... - rzuci艂 Torin. - To nawet bardzo prawdopodobne. Wiecie, przyjaciele, co przy sz艂o mi do g艂owy? Mo偶e w艂a艣nie nap贸r owej si艂y tak odmieni艂 Eodreida?

- Z pewno艣ci膮! - Hobbit machn膮艂 r臋k膮. - Nie inaczej!

- Eodreid jest op臋tany z艂膮 Moc膮? - wykrzykn膮艂 Malec. Czy wy艣cie si臋 blekotu objedli?

- Nie tylko Eodreid - doda艂 po namy艣le Folko. - Ale i Brego. Przypuszczam, 偶e kto艣 postanowi艂 sk艂贸ci膰 dw贸ch najpot臋偶niejszych roha艅skich wojownik贸w... wiadomo po co.

- No w艂a艣nie, a tymczasem my zastanawiamy si臋 dlaczego... - przeci膮gaj膮c s艂owa, odezwa艂 si臋 Torin. - Skoro tak, to nasze przekonywanie zda si臋 psu na bud臋?

- Je艣li Eodreid zosta艂 zaczarowany, to b臋dzie, jak powiedzia艂e艣 - przytakn膮艂 Folko.

- Masz ci los! No to co mamy robi膰, niech mnie trza艣nie Hrugnir! - zdenerwowa艂 si臋 Malec. - Gdzie szuka膰 maga? Radagasta nie ma... - zako艅czy艂 rozwa偶ania maj膮cym wyrazi膰 brak nadziei gwizdem.

- Zobaczymy, mo偶e sztylet i pier艣cie艅 same nam co艣 podpowiedz膮? - odezwa艂 si臋 Folko. - Pami臋tam, m贸wi艂 mi Forwe, 偶e jego pier艣cie艅 wska偶e Wody Przebudzenia z ka偶dego miejsca w 艢r贸dziemiu... Mo偶e pr贸cz tego ma jeszcze inn膮 moc?

- Poprzednio jako艣 obeszli艣my si臋 bez pier艣cienia - prychn膮艂 Malec.

- Chyba dlatego, 偶e Avari byli z nami - znalaz艂 wyja艣nienie Folko. - Nie musia艂em i nie patrzy艂em na pier艣cie艅. A potem... kiedy ju偶 go艣cili艣my u ksi臋cia Forwego... zapomnia艂em, przyznam, o nim, tyle tam dziwnych rzeczy by艂o!

- Co do dziwnych rzeczy - zgoda... - chrz膮kn膮艂 Torin. Ech, wspania艂e dawne czasy! Elf贸w wojna nie dotkn臋艂a... Dobra, nie ma co gada膰! Sami nie chcieli艣my tam zosta膰, wi臋c po co teraz marudzi膰. Lepiej pogadajmy o najwa偶niejszych teraz sprawach. Co zrobimy z kr贸lem Eodreidem? I, w og贸le, na co si臋 przydadz膮 nasze domys艂y?

- A co mo偶emy zrobi膰? - Malec wzruszy艂 ramionami. - Jak powiadaj膮 - same domys艂y to nie s艂odkie pomys艂y! Mo偶emy je sobie kisi膰, mo偶emy w臋dzi膰, i tak 偶adnego z nich po偶ytku.

- Dziesi臋膰 lat temu te偶 tak m贸wi艂e艣 - u艣miechn膮艂 si臋 Folko, s艂uchaj膮c Ma艂ego Krasnoluda.

- M贸wi艂em i m贸wi艂em - mrukn膮艂 Malec. - A co wtedy si臋 dzia艂o - lepiej nie wspomina膰.

- Ale trzeba b臋dzie - zauwa偶y艂 Torin. - Bo je艣li Folko ma racj臋... a bezpieczniej dla nas jest przyj膮膰, 偶e si臋 nie myli, to, obawiam si臋, 偶e na 艣wiat艂o dzienne znowu wylaz艂 jaki艣 pomiot Saurona!

- Och, przesta艅 straszy膰! - nasro偶y艂 si臋 Malec. - Od czasu kiedy widzia艂em upadek Szarych Przystani, niczego ju偶 si臋 nie l臋kam. A poza tym - co b臋dziemy robi膰, do Mordoru si臋 uda my? Byli艣my tam wszak! I co znale藕li艣my? W kieszeni wesz, na polach perz! Czego tam mamy szuka膰? Przecie偶 nasz mistrz Holbytla w艂asnor臋cznie i przy naszej obecno艣ci pier艣cie艅 do Orodruiny cisn膮艂. Czy znowu jaki艣 od艂amek zosta艂 wyrzucony, 偶eby dzia艂o si臋 co艣 z艂ego? Folko pokr臋ci艂 g艂ow膮:

- Wszystko, co powiedzia艂e艣, jest s艂uszne, Strori. Ale... Poczekajmy, porozmawiam jeszcze raz z Eodreidem. Mo偶e i sztylet, i pier艣cie艅 jako艣 si臋 odezw膮... Mo偶e czego艣 si臋 dowiemy.

- A je艣li nie? - nie ustawa艂 Ma艂y Krasnolud. - Co wtedy? Znowu poniewierka po 艢r贸dziemiu? Czy co艣 innego? A poza tym - zapomnieli艣my, co obiecali艣my zrobi膰? Co m贸wili艣my tam, na Orodruinie? Skoro nie zniszczyli艣my Olmera, to zniszczymy owoce jego wojny! Tak wi臋c nie mo偶emy odej艣膰 z Rohanu...

- Oczywi艣cie, za wcze艣nie, 偶eby艣my st膮d odchodzili - pokiwa艂 g艂ow膮 Folko. - Eodreid... musimy wiedzie膰, co si臋 z nim dzieje. A i z Brega nie mo偶emy spuszcza膰 oka! Poczekajmy do rana, p贸jd臋 jeszcze raz do kr贸la, tak jak obieca艂em Marsza艂kom...

- Cokolwiek wymy艣limy - spa膰 nam dzi艣 nie wolno - pod sumowa艂 Torin. - B臋dziemy trzyma膰 wart臋! Je艣li w spraw臋 s膮 wpl膮tane jakie艣 moce, to nikomu nie mo偶emy wierzy膰...

- Nawet mnie? - zmarszczy艂 si臋 Malec. - Wydaje mi si臋, 偶e chyba zg艂upia艂e艣, synu Dartha. Dobra, mo偶emy sta膰 na warcie, ale ja chc臋 by膰 pierwszy - zamawiam. Nienawidz臋, jak si臋 mnie budzi w 艣rodku nocy!

- Dobrze, przekona艂e艣 mnie! - roze艣mia艂 si臋 Torin. - B臋dziesz pierwszy trzyma艂 wart臋. Na tym sko艅czy艂a si臋 narada.


2


4 Czerwca, Rogaty Gr贸d,

Marchia Roha艅ska



Od dziesi臋ciu lat Folko potrafi艂 zasypia膰 w mgnieniu oka niezale偶nie od okoliczno艣ci. Kto wie, kiedy znowu uda si臋 przy艂o偶y膰 g艂ow臋 do poduszki? Dlatego tej nocy zasn膮艂 r贸wnie 艂atwo jak pod dachem rodzinnego domu. G艂os wewn臋trzny mu szepta艂: dzisiaj nic si臋 nie wydarzy... nic si臋 nie wydarzy... nic si臋 nie wydarzy...

Torin wyrwa艂 go ze snu w 艣rodku nocy:

- Obud藕 si臋! Twoja kolej.

Skin膮艂 g艂ow膮, b艂yskawicznie przechodz膮c ze snu do jawy. T臋 umiej臋tno艣膰 opanowa艂 podczas wojennej tu艂aczki. Warta rzecz 艣wi臋ta. Narzuci艂 na ramiona peleryn臋, kryj膮c pod ni膮 kolczug臋 i miecz; sw贸j posterunek urz膮dzili na placyku mi臋dzy kolejnymi marszami schod贸w, obok wysokiego i w膮skiego okna, z kt贸rego znakomicie wida膰 by艂o niemal ca艂y He艂mowy Jar, w tej chwili zalany ksi臋偶ycow膮 po艣wiat膮. Pod oknem p艂on臋艂y liczne ogniska biwakuj膮cego wojska - koszary w Rogatym Grodzie okaza艂y si臋 za ma艂e. W obozie panowa艂 spok贸j, i hobbit ju偶 prawie nabra艂 pewno艣ci, 偶e do rana nic si臋 nie wydarzy, gdy k膮tem oka zauwa偶y艂 przemykaj膮ce mi臋dzy ogniskami sylwetki wojownik贸w. Na przedzie dostrzeg艂 pot臋偶n膮 posta膰 Trzeciego Marsza艂ka!

- Kln臋 si臋 na Wielkiego Orlangura! - szepn膮艂 zaskoczony Folko. Mimo wszystko nie oczekiwa艂 czego艣 takiego. Znaczy, Brego, jednak, zdecydowa艂 si臋... hobbit podni贸s艂 do ust nie wielki r贸g, chc膮c da膰 sygna艂 swoim wojownikom, i otworzy艂 okno, by d藕wi臋k lepiej si臋 rozni贸s艂.

Jednak偶e... Tak si臋 nie godzi. Nigdy jeszcze Rohan nie do艣wiadczy艂 wewn臋trznych bunt贸w, nigdy dot膮d brat nie wyst膮pi艂 przeciw bratu. Nieszcz臋艣cie, kt贸re spotka艂o Gondor, da艂o do my艣lenia innym. Tak wi臋c, czy jego wojownicy b臋d膮 pierwszymi, kt贸rzy zaczn膮 zawieruch臋 w Marchii? Oczywi艣cie, nic nie przeszkadza艂o hobbitowi pos艂a膰 strza艂臋 dok艂adnie mi臋dzy he艂m i kolczug臋 Trzeciego Marsza艂ka, ale... Co b臋dzie, je艣li...

- Hej tam! Czcigodny Brego, tak p贸藕no wybra艂e艣 si臋 na spacer? - krzykn膮艂 na ca艂y g艂os, wychyliwszy si臋 niemal do pasa ze strzelnicy. - Nie s艂ysza艂em alarmu!

Brego znieruchomia艂, jakby nagle jego stopy zapu艣ci艂y korzenie. Hobbit, nie kryj膮c si臋, patrzy艂 na zaskoczonego Marsza艂ka.

- Potrzebujesz tylu 偶o艂nierzy do towarzystwa? Mam nadziej臋, 偶e nie budzi艂e艣 moich. Nie lubi膮 oni tego, 偶e strach!

Brego, kt贸ry i tak mia艂 k艂opoty z wymow膮, zapomnia艂 j臋zyka w g臋bie. Nie mog膮c poradzi膰 sobie z trzema naraz s艂owami, tym bardziej nie potrafi艂 wymy艣li膰 偶adnej celnej riposty. Postanowi艂 jednak przej艣膰 do ataku.

- A ty... tego... co ja ci mam si臋... ten tego... opowiada膰?! - wrzasn膮艂, nieudolnie maskuj膮c niepok贸j. - Sprawdza艂em warty, tak czy nie, rozumiesz?

- I dlatego towarzyszy ci setka piechoty? - zadrwi艂 Folko.

Brego nie potrafi艂 wybrn膮膰 z k艂opotu. Hobbit nie mia艂 problem贸w z odgadni臋ciem, o czym my艣la艂 w tej chwili roha艅ski bohater: ten nizio艂ek nie 艣pi... to znaczy, 偶e jego przyjaciele krasnoludy - te偶... Uderzy膰 ca艂膮 si艂膮 - to wojna przeciwko wojsku Eodreida... A to wojsko dochowa wierno艣ci...

- A bo ten tego... przesadzi艂y zuchy moje, znaczy si臋, z winem... Zmusi艂em ich do wietrzenia g艂贸w! - wykrztusi艂 w ko艅cu Trzeci Marsza艂ek i, odwr贸ciwszy si臋 do swoich ludzi, wyda艂 rozkaz tak g艂o艣no, by i Folko go us艂ysza艂:

- No, pijanice, na kwatery!

Reszta nocy min臋艂a spokojnie. Brego wi臋cej si臋 nie pokaza艂. Nadszed艂 艣wit. 艢nie偶ne szczyty okrasi艂a purpura. W obozie odegrano pobudk臋. Po po艣piesznym 艣niadaniu hobbit i krasnoludy rozpocz臋li narad臋.

- Trzeba powiadomi膰 kr贸la - nalega艂 Torin. - Brego wyra藕nie chcia艂 wszcz膮膰 bunt!

- Je艣li nawet wszcz膮艂, to potwornie niezdarnie - sprzeciwi艂 si臋 hobbit. - Nie mamy 偶adnych dowod贸w, 偶eby m贸c go oskar偶y膰 o zdrad臋 - a m贸wimy o oskar偶eniu nie zwyk艂ego 偶o艂nierza, lecz Trzeciego Marsza艂ka Marchii!

- No to co, mamy czeka膰, a偶 on nas ruszy? - poderwa艂 si臋 Torin. - 呕eby艣my si臋 tylko znowu nie sp贸藕nili!

- Nie! - upiera艂 si臋 Folko. - Brego to nie Olmer. Lepiej chro艅my po prostu kr贸la. Nasi ludzie musz膮 by膰 ci膮gle w pogotowiu. Ja nie spuszcz臋 oka z Brega, przyrzekam wam. A jak tylko on...

Burzliwy sp贸r przerwa艂o pojawienie si臋 kr贸lewskiego pos艂a艅ca. Eodreid wzywa艂 ich wszystkich do siebie, natychmiast.

艁o偶e kr贸lewskie wygl膮da艂o na nietkni臋te. Oczy w艂adcy zapad艂y si臋 g艂臋boko, otacza艂y je sine podk贸wki. Z pewno艣ci膮 nie spa艂 tej nocy.

- Mistrzu Holbytlo, o czym tak g艂o艣no rozprawia艂e艣 tej nocy z Trzecim Marsza艂kiem? - zapyta艂 bez ogr贸dek kr贸l. - Co robi艂 on pod wie偶膮 z setk膮 uzbrojonych wojownik贸w?

- A... E... panie m贸j... - zaj膮kn膮艂 si臋 Folko. - My艣l臋, 偶e Brego nie m贸g艂 zasn膮膰... Szuka艂 wi臋c sobie zaj臋cia, kr膮偶y艂 po obozie...

- Twierdzisz zatem, 偶e nie zamierza艂 wszcz膮膰 buntu? Eodreid nie spuszcza艂 z hobbita uwa偶nego spojrzenia.

- Gdyby wszczyna艂, to zapewne d藕wi臋cza艂yby w obozie nasze wierne miecze - wzruszy艂 ramionami Folko. - Jednakowo偶... - Roz艂o偶y艂 r臋ce.

- C贸偶 - powiedzia艂 zamy艣lony Eodreid. - Chwali ci si臋, 偶e nie oskar偶asz cz艂owieka pochopnie... Ale nie ufam ju偶 swemu Marsza艂kowi. Widzia艂em wszystko i s艂ysza艂em. Szed艂 do mojej wie偶y... i tak si臋 sta艂o, 偶e dolne poziomy ochraniali wojownicy z jego tysi膮ca... Ty, mistrzu Holbytlo, zmusi艂e艣 go do odwrotu. Dla mnie wszystko jest jasne. Inna sprawa, 偶e s膮d Marsza艂k贸w nigdy nie wyda skazuj膮cego wyroku, tak wi臋c niech Brego sobie 偶yje. Ale od dzi艣 rozkazy mo偶e wydawa膰 tylko swojej 偶onie.

- Hm! Panie m贸j, dlaczego m贸wisz to wszystko nam? - wypali艂 bezceremonialnie Malec.

- Dlatego, 偶e chc臋 rozpu艣ci膰 oddzia艂y Brega, a wi臋ksz膮 ich cz臋艣膰 odda膰 wam pod dow贸dztwo. Szczeg贸lnie, 偶e tharbadzka bitwa wykaza艂a niezbicie, i偶 potrzebujemy wi臋cej piechoty oraz strzelc贸w pieszych ni偶 jazdy.

- Ale mo偶e to wywo艂a膰 plotki... - pr贸bowa艂 oponowa膰 hobbit.

- Plotki? Bzdura! Moi 偶o艂nierze ch臋tnie s艂u偶膮 pod waszym dow贸dztwem. Pu艂ki mistrza Holbytli, mistrza Torina i mistrza Stroriego bohatersko walczy艂y pod Tharbadem. Wszyscy wiedz膮, 偶e armi臋 uratowa艂a tylko wasza odwaga. S艂u偶ba w takich oddzia艂ach to niema艂e wyr贸偶nienie. Nikt ju偶 nie uwa偶a, 偶e znale藕膰 si臋 w strzelcach pieszych to znaczy przesta膰 by膰 m臋偶czyzn膮 i wojownikiem.

- Nie tylko w naszych formacjach s艂u偶膮 m臋偶owie z innych krain! - nadal nie zgadza艂 si臋 hobbit. - Ale to o nas m贸wi si臋 pogardliwie najemnicy...

- Kto was tak nazywa? Erkenbrand, kt贸remu sparcia艂 ju偶 rozum? Zapomnijcie o tym!

- Ludzie nie lubi膮 by膰 wdzi臋czni za cokolwiek komukolwiek - pokr臋ci艂 g艂ow膮 Folko. - Tym bardziej je艣li ci, kt贸rym winni okaza膰 wdzi臋czno艣膰, nie s膮 z ich plemienia, a s膮 obcymi, przybyszami... kt贸rzy pojawili si臋 na arenie wojny tylko z powodu 艂aski kr贸la... jednym s艂owem - najemnikami!

Eodreid uni贸s艂 brwi.

- Nie lubi臋 tego s艂owa... Nie jeste艣 偶adnym najemnikiem, mistrzu Holbytlo, sam to wiesz. Nie m贸w tak o sobie przy mnie! A o Erkenbrandzie, powtarzam, zapomnij. I do艣膰 ju偶 o tym. Mam dla was zadanie, bardzo wa偶ne: chc臋 odnowi膰 traktat z Morskim Ludem. Dru偶yna Farnaka, jak wiecie, stoi na Isenie - co艣 tam robi膮 ze swym 艂upem. Chcia艂bym, 偶eby艣cie udali si臋 z nimi na po艂udnie, do Umbaru. Otrzymacie moje pe艂nomocnictwa. - Kr贸l skinieniem g艂owy wskaza艂 zwitek dokument贸w. - Mo偶ecie obieca膰 Eldringom wszystko, co tylko chcecie, ale k艂ad藕cie szczeg贸lny nacisk na to, 偶e otrzymaj膮 ziemie w Minhiriacie. Wiem, i偶 wielu z Morskiego Ludu nie jest zadowolonych z tego, 偶e do tej pory siedz膮 w Umbarze. Od Haradu niewiele mo偶na wymaga膰 - ci po morzu transportuj膮 tylko zmar艂ych. Farnak od dawna ma chrapk臋 na uj艣cie Iseny, bo chce tam urz膮dzi膰 swoje stanowisko. Jestem temu przeciwny, bowiem straciwszy owo miejsce, stracimy swobod臋 handlu, ale dla sukcesu ca艂ego planu got贸w jestem nawet na takie ust臋pstwo. Terling i Oton post膮pili nierozumnie, wdaj膮c si臋 w sp贸r z Morskim Ludem. My艣leli, 偶e skoro ci weszli w sojusz z Olmerem, to r贸wnie偶 im b臋d膮 sprzyjali. Naiwni! - Eodreid pogardliwie gwizdn膮艂. - Morski Lud zawiera alianse tylko wtedy, kiedy jest to dla niego wygodne. Potem Oton po艂o偶y艂 艂apy na uj艣ciu Gwathlo... i po tym fakcie jedynie g艂upiec albo le艅, b臋d膮c na moim miejscu, nie zawar艂by przymierza z Eldringami!

Przyjaciele wymienili spojrzenia. Krasnoludy patrzy艂y wyczekuj膮co na Folka. Zazwyczaj to on prowadzi艂 takie rozmowy, ale tym razem hobbit niemal niezauwa偶alnie pokr臋ci艂 g艂ow膮: rad藕cie sobie sami, ja mam inne sprawy...

Rzeczywi艣cie mia艂. Na kr贸la Eodreida na pewno rzucono jaki艣 czar, i w艂a艣nie dlatego nie nale偶y mu si臋 przeciwstawia膰; pojawia si臋 problem: jak zachowa si臋 sztylet Otriny i pier艣cie艅 Forwego w pobli偶u w艂adcy, skoro pozostaje on pod wp艂ywem tej samej zagadkowej mocy, kt贸ra, przebudziwszy si臋, tchn臋艂a 偶ycie w dawno u艣pione ostrze i pier艣cie艅?

Torin odkaszln膮艂 i powa偶nie zacz膮艂 rozmow臋 z kr贸lem o tym, ilu nale偶y wzi膮膰 ze sob膮 偶o艂nierzy, jaka jest granica 鈥瀢ieczystej op艂aty鈥, bowiem morskie dru偶yny 偶膮da艂y w razie nieudanej wyprawy pieni臋dzy na pokrycie ich koszt贸w i rekompensaty za niezdobyte 艂upy. Pyta艂 te偶 w艂adc臋, kogo, pr贸cz Farnaka, chcia艂by widzie膰 w gronie sojusznik贸w, ile daje im czasu na za艂atwienie poselstwa i czy ma pewnych ludzi w Umbarze, na wypadek gdyby zasz艂y jakie艣 komplikacje...

Eodreid odpowiada艂, a Folko prawie 偶e nie s艂ysza艂 jego s艂贸w. Ju偶 dawno przesta艂 para膰 si臋 tym, co krasnoludy nazywa艂y 鈥瀖agi膮鈥. Ale teraz, jak w dniach wojny z Olmerem, pr贸bowa艂 za pomoc膮 swego wewn臋trznego spojrzenia przenikn膮膰 do duszy Eodreida, poj膮膰, co sk艂oni艂o m膮drego i sprawiedliwego kr贸la do powzi臋cia tej niezrozumia艂ej, okrutnej, zupe艂nie niepasuj膮cej do jego osoby decyzji? Co? Czy kto? Przez ca艂ych dziesi臋膰 lat Folko nie zapomina艂 o tym, 偶e Hraudun - czyli Sauron - 偶yje i do tej pory ukrywa si臋 gdzie艣 we wschodnich krainach; kto go wie, tego ojca k艂amstwa, czy nie powr贸ci艂 do znanych sobie, starych gier? Folko pami臋ta艂, jak po mistrzowsku sk艂贸ca艂 ze sob膮 s膮siaduj膮ce wsie w臋drowiec Hraudun w ostatnich latach prawdziwego arnorskiego kr贸lestwa...

Praw膮 d艂oni膮 hobbit obj膮艂 ciep艂膮 r臋koje艣膰 sztyletu. Lew膮 u艂o偶y艂 na stole tak, by kamie艅 w pier艣cieniu elfijskiego ksi臋cia by艂 skierowany na Eodreida, i widoczny dla niego, Folka. Skoncentrowa艂 wewn臋trzne spojrzenie na obliczu kr贸la i wprawi艂 si臋 w stan ca艂kowitego wyciszenia. Szara mg艂a zamaza艂a 艣wiadomo艣膰; powoli nikn膮艂 zewn臋trzny 艣wiat. Hobbit nie czu艂 ju偶 w艂asnego cia艂a; mia艂 wra偶enie, 偶e unosi si臋 w odm臋tach widmowego oceanu, a pr贸cz niego jest jeszcze kto艣 - kr贸l Eodreid. Kiedy ujrza艂 przed sob膮 p艂on膮c膮 blaskiem ognistopurpurow膮 istot臋 - z trudem pozna艂 motylka, kt贸ry 艂agodnie porusza艂 skrzyde艂kami w rytm jego oddechu, ukrywaj膮c si臋 gdzie艣 w g艂臋binach niebieskiego kryszta艂u.

Sk膮d艣 zza plec贸w Eodreida s膮czy艂o si臋 bardzo jasne, o艣lepiaj膮ce oczy 艣wiat艂o. Ale nie tylko si臋 s膮czy艂o - ono przenika艂o kr贸la na wylot, k艂臋bi艂o ogni艣cie w jego 艣wiadomo艣ci, przepe艂niaj膮c moc膮 i nienawi艣ci膮 do wrog贸w. I tam, do owego 艣wiat艂a mkn膮艂 r贸wnie偶 skrzydlaty dar ksi臋cia Forwego. Hobbitowi wydawa艂o si臋, 偶e r贸wnie偶 wzbija si臋 w przestworza w 艣lad za cudownym motylkiem. Szara mg艂a nieco przerzed艂a, ods艂aniaj膮c kraw臋dzie br膮zowych g贸r, po艂yskuj膮ce lodowe korony na szczytach, pasmo le艣nych wzg贸rz i, w ko艅cu, bezkresny przestw贸r morza. Spoza horyzontu, z tych krain, gdzie s艂o艅ce wisi prosto nad g艂ow膮, s膮czy艂o si臋 艣wiat艂o... Motylek p艂awi艂 si臋 w jego blasku, i nagle delikatne skrzyde艂ka obramowa艂 ogie艅, b艂yskawicznie obj膮艂 ca艂膮 istot臋 i zmieni艂 w ulotny, niewa偶ki popi贸艂. W tej samej chwili na spotkanie Folka nadlecia艂a ziemia.

Ockn膮艂 si臋, kiedy strumie艅 lodowatej wody bi艂 mu w twarz. Zobaczy艂 zaniepokojone oblicza krasnolud贸w i Eodreida. Wsta艂.

Okaza艂o si臋, 偶e spad艂 z siedziska i rozbi艂 sobie czo艂o. Uderzenie o kamienn膮 pod艂og臋 by艂o tak silne, 偶e straci艂 przytomno艣膰. Ale... ale co w takim razie widzia艂? Wpatrywa艂 si臋 w pier艣cie艅 - wszystko by艂o jak przedtem, ognistopurpurowy motylek p艂ynnie macha艂 skrzyde艂kami, ca艂y i nieuszkodzony...

- Prosz臋 o wybaczenie, panie i w艂adco - wykrztusi艂 hobbit.

- A czy co艣 si臋 sta艂o? - zapyta艂 spokojnie Eodreid. - Wi臋c na czym stan臋艂o, czcigodny Torinie?

W艂adca dzia艂a艂 zgodnie ze 艣wieckim kodeksem Rohanu: nie da膰 po sobie pozna膰, 偶e widzia艂o si臋 chwil臋 czyjej艣 s艂abo艣ci.

Folko wsta艂, ocieraj膮c twarz. Policzki p艂on臋艂y mu ze wstydu. Nogi mia艂 jak z waty, usiad艂 z trudem.

Dr臋czy艂o go pytanie, co si臋 naprawd臋 wydarzy艂o. Raczej nie by艂o to spowodowane uderzeniem g艂ow膮 o pod艂og臋. Dziwne 艣wiat艂o bij膮ce w plecy Eodreida...

I to widzenie... Droga na nieznane Po艂udnie - w stron臋 Umbaru i Haradu... Czy to znaczy, 偶e teraz musz膮 si臋 uda膰 na po艂udniowe rubie偶e 艢r贸dziemia? Pierwsza podr贸偶 wiod艂a na Wsch贸d, teraz za艣 - na Po艂udnie? Ale czy mo偶na wierzy膰 we wszystko, co si臋 widzi? Lepiej chyba uwierzy膰, bo poprzednio zbyt wiele mieli w膮tpliwo艣ci...

Jednak偶e pyta艅 by艂o znacznie wi臋cej ni偶 odpowiedzi. Gdzie mia艂o swe 藕r贸d艂o tajemnicze 艣wiat艂o? Dlaczego dzia艂a ono na Eodreida, a nie dzia艂a na niego? Kt贸偶 to wie... A si艂, by si臋 w tym rozezna膰, brak. Jak偶e pomocne teraz by艂yby elfy!... Lecz nie ma ich, a to znaczy, 偶e trzeba b臋dzie liczy膰 tylko na siebie.

- Nie mog臋 powiedzie膰, 偶e sprawa ta nie le偶y mi na sercu - m贸wi艂 ponuro Torin. - W razie niepowodzenia wyprawy Rohan znajdzie si臋 na kraw臋dzi przepa艣ci. Czy musz臋 to m贸wi膰? Podczas bitwy na 艁uku Iseny stracili艣my po艂ow臋 wojska. A w贸wczas by艂o go dziesi臋膰 razy wi臋cej ni偶 tego, kt贸re mo偶emy wystawi膰 dzisiaj. W Wyprawie Wiosennej uczestniczy艂a trzydziestotysi臋czna kawaleria, a teraz? Ledwie zbierzemy dziesi臋膰 tysi臋cy je藕d藕c贸w...

Eodreid skin膮艂 g艂ow膮:

- Masz racj臋. Zwyci臋stwa nie przysz艂y nam 艂atwo... Ale pomy艣l, dlaczego wyprowadzamy w pole tylko dziesi臋膰 tysi臋cy zamiast trzydziestu? Dlatego, 偶e wi臋kszo艣膰 tych, kt贸rzy prze偶yli 艁uk Iseny, to weterani, wszak min臋艂o dziesi臋膰 lat. Wojownicy zestarzali si臋, nie wyjd膮 ju偶 w pole. Ale mog膮 jeszcze walczy膰 - i to jak! - na murach twierdz. Nasze g贸rskie cytadele sprawdzi艂y si臋. Howrarom nie uda艂o si臋 zdoby膰 ani jednej z nich!

- Je艣li armia polowa zostanie wybita, kto przyjdzie na pomoc obl臋偶onym? - nie ust臋powa艂 Torin. - Przecie偶 ju偶 liczyli艣my i wysz艂o nam, 偶e mo偶emy wystawi膰 do walki sze艣膰 tysi臋cy, tylko sze艣膰 tysi臋cy! Trzy tysi膮ce trzeba b臋dzie zostawi膰 na Wschodzie. Jeden jako os艂ona Iseny. Nie ma innej mo偶liwo艣ci.

- Jestem got贸w zaryzykowa膰: nie pozostawi臋 nad Anduin膮 ani jednej w艂贸czni - zdecydowanie o艣wiadczy艂 Eodreid. Domy 艂atwo mo偶na odbudowa膰. Dobytek da si臋 wywie藕膰, gdyby lud ucieka艂. A wojsko, tu masz racj臋, musi wr贸ci膰. Je艣li b臋dzie armia, wszystko si臋 u艂o偶y.

- Nie s膮dz臋, by spodoba艂o si臋 to ludziom... - mrukn膮艂 Torin. - Dopiero co jedna wojna si臋 sko艅czy艂a...

- Przecie偶 nie wyruszamy jutro. Armia zostanie w Hornburgu. Zaczekam na wasz powr贸t, poniewa偶 bez Morskiego Ludu nie b臋dzie 艂atwo pokona膰 wroga.

- A je艣li nie uda si臋 nam zebra膰 czterech tysi臋cy mieczy? - wtr膮ci艂 si臋 do rozmowy Malec. - Je艣li Eldringowie odm贸wi膮?

- To wtedy b臋dziemy si臋 zastanawia膰 - odpar艂 kr贸l z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

Nie ust膮pi w 偶adnym wypadku, pomy艣la艂 Folko. Jakby p臋dzi艂 ow艂adni臋ty jakim艣 zgubnym porywem... i ju偶 nie mo偶e si臋 zatrzyma膰.

Rozmowa dobiega艂a ko艅ca. Polecenia zosta艂y wydane, listy uwierzytelniaj膮ce wr臋czone. Torin i Malec przynaglali hobbita wzrokiem.

- W takim razie prosimy o pozwolenie po偶egnania ci臋, panie - powiedzia艂 Folko, wstaj膮c. - Ale czy mog臋 - gdy znamy ju偶 rozkazy i zapewniamy, 偶e wype艂nimy je jak najlepiej - zapyta膰, kiedy zrodzi艂 si臋 ten pomys艂? Po bitwie o Tharbad ani razu, panie, nie wspomnia艂e艣 o takich zamiarach.

- Kiedy powsta艂 plan? - Wydawa艂o si臋, 偶e Eodreida wcale nie zdziwi艂o pytanie. - Ca艂kiem niedawno. Byli艣my ju偶 tu, w Rogatym Grodzie. Czy zadowala ci臋 moja odpowied藕?

- O tak. - Folko pochyli艂 g艂ow臋.

- No i co? I co robimy? - rzuci艂y si臋 na艅 krasnoludy, gdy znale藕li si臋 w swojej kwaterze.

- Co, co... - mrukn膮艂 Folko, wal膮c si臋 na 艂贸偶ko. Zm臋czenie nap艂ywa艂o falami, pali艂y powieki, jakby sparzy艂 oczy o艣lepia jacy blask tajemniczego, nieziemskiego 艣wiat艂a. - Widzia艂em... co艣. Pos艂uchajcie...

- Ogie艅 na Po艂udniu? 艢wiat艂o, kt贸re pozbawi艂o Eodreida rozs膮dku? - Torin wzruszy艂 ramionami. - Mo偶e tak i jest, rzecz jasna... Jednak ci膮gle niczego tak naprawd臋 nie wiemy!

- Nie wiemy - ponuro zgodzi艂 si臋 Folko. - Tylko guza si臋 nabawi艂em...

- Ale rozkazy kr贸la - na Po艂udnie wszak zaprowadz膮 nas, prawda? - zmru偶y艂 oczy Malec. - A nu偶 w艂a艣nie tam si臋 czego艣 dowiemy... Mo偶e i pier艣cie艅 wyra藕niej podpowie, co?

- Na pier艣cie艅 nie ma co liczy膰... - powiedzia艂 Torin. Och, nie podoba mi si臋 to wszystko! I zupe艂nie nie w por臋! A jeszcze sprawa Brega... Nie liczcie, 偶e daruje nam t臋 nock臋!

- Daruje, nie daruje... - machn膮艂 r臋k膮 Malec. - Powiedz lepiej, co si臋 dzieje z Eodreidem. Jak mu wybi膰 z g艂owy szalone pomys艂y? Ja, szczerze m贸wi膮c, pomy艣la艂em, 偶e najlepiej przywie藕膰 mu odmow臋 Morskiego Ludu...

- Albo sprawi膰, by Rohan zwyci臋偶y艂. A kr贸l, 偶eby zaniecha艂 haniebnego zamiaru wybicia wszystkich, od ma艂ego do starego...

- Chcia艂bym wiedzie膰, czy Rohan zdo艂a poradzi膰 sobie z Easterlingami - zastanawia艂 si臋 Malec. - Bo Howrar贸w z Hazgami, powiedzmy, 偶e pobijemy - cho膰 czuje serce moje, 偶e rozleje si臋 przy tym morze krwi. Ale co dalej?

- Jak to 鈥瀋o dalej鈥? - zdziwi艂 si臋 Torin. - Potem razem z krasnoludami i Beorningami - na Arnor! A gdyby co艣 posz艂o nie tak - p贸jdziemy na Gondor. Tam te偶 jest co odbiera膰!

A co dalej?鈥 - podkrad艂a si臋 cichaczem nieproszona my艣l, ale hobbit natychmiast j膮 odp臋dzi艂.

- Je艣li jutro wyruszamy, to nale偶y si臋 po艣pieszy膰. Nic jeszcze nie jest spakowane!

- Jedno tylko mi si臋 nie podoba, i to mnie prze艣laduje: wr贸cimy - a tu na tronie zamiast Eodreida zasiada Brego! paln膮艂 Ma艂y Krasnolud.

- Rozumiem ci臋, nie wiadomo, czy lepiej przyprowadzi膰 Morski Lud, czy nie - westchn膮艂 Torin. - Przyprowadzimy 藕le, nie przyprowadzimy - jeszcze gorzej: kr贸l ruszy na wojn臋 tylko ze swoim ludem!

- A, zauwa偶cie, nawet nie wspomnia艂 ani Dorina S艂awnego, ani Beorning贸w! - wtr膮ci艂 si臋 Malec.

- Oczywi艣cie! Beorning贸w pod Tharbadem tak przetrzebili, 偶e niech im Macha艂 pomo偶e w艂asne granice utrzyma膰. Dorin zamierza艂 walczy膰 ze Stra偶nikami G艂臋bin, ale i on mia艂 w hirdzie niema艂e straty!

- W艂a艣ciwie to tylko Eldringowie nie maj膮 powod贸w do narzekania... - rzuci艂 Folko.

- Oto dlaczego w艂adca wysy艂a do nich nas - podsumowa艂 Torin, g艂aszcz膮c d艂ug膮 brod臋. - Rozumiesz teraz, Strori?

- Rozumie膰, to ja rozumiem, ale co mog臋 skorzysta膰? Dobrze, 偶e Eldringowie chocia偶 piwo warzy膰 potrafi膮, nie zginiemy z pragnienia.

- Przypomnij sobie, jak nas Farnak t膮 berbeluch膮 z morskiej trawy uraczy艂 - u艣miechn膮艂 si臋 Torin. - Kto potem przez trzy dni nic w brzuchu nie m贸g艂 utrzyma膰?

- Mo偶e i tak, ale jak znowu pocz臋stuje, na pewno nie pogardz臋! - zapewni艂 Malec. - Zbyt dobrze i przyjemnie si臋 pije...

- No w艂a艣nie, a nast臋pnego dnia b臋dziesz si臋 rwa艂 do bitki? - nie ustawa艂 w zaczepkach Torin.

- Och, przesta艅cie ju偶! - napomina艂 przyjaci贸艂 Folko. Ci膮gle si臋 sprzeczacie i sprzeczacie... Przyst膮pmy do rzeczy. By艂oby dobrze dosta膰 si臋 do Nadbrze偶nej przed wieczorem.

Nadbrze偶n膮 zwano handlow膮 osad臋, kt贸ra powsta艂a nad Isen膮 na d艂ugo przed wtargni臋ciem Olmera i w kt贸rej przyjaciele poznali najpierw Hjarridiego, a potem samego tana Farnaka. W czasie bitwy nad Isen膮 osada zosta艂a zr贸wnana z ziemi膮; odbudowali j膮 Howrarowie, jednak偶e kr贸l Eodreid w 1730 roku zaj膮艂 Nadbrze偶n膮 ponownie. Co prawda zwyci臋zcy zdobyli tylko p艂on膮ce ruiny, ale Rohirrimowie chwycili za topory i w ci膮gu jednego lata zbudowali nowe drewniane miasteczko. Do 艣wiec膮cych biel膮, jeszcze nie 艣ciemnia艂ych belek przystani zacz臋艂y przybija膰 jeden po drugim statki Morskiego Ludu. Roha艅skie towary wysoko cenione by艂y zar贸wno w easterlingowym Arnorze, jak we w艂o艣ciach Otona, i na po艂udniu - w Gondorze, Umbarze i Haradzie. Dzi艣 w Nadbrze偶nej przycumowa艂 Farnak.

Przyjaciele porzucali Hornburg z ci臋偶kim sercem. Nikomu nic nie wyja艣niaj膮c, Eodreid wys艂a艂 Brega nad Anduin臋, daj膮c Trzeciemu Marsza艂kowi nikczemnie ma艂y oddzia艂 licz膮cy dwie setki wojownik贸w. Heros sypa艂 na wszystkie strony iskrz膮cymi spojrzeniami, jednak偶e Eodreid otoczony by艂 swoim eoredem, a obok - oczywi艣cie, zupe艂nie przypadkowo! - zaj臋li pozycj臋 艂ucznicy z pu艂ku mistrza Ho艂bytli - nie- Roha艅czycy z pochodzenia...

Wyjechali ju偶 poza bramy grodu i skr臋cili na prowadz膮c膮 do Iseny wyje偶d偶on膮 drog臋, gdy Folko nagle popuka艂 si臋 w g艂ow臋:

- G艂膮b! Osio艂! Jak mog艂em zapomnie膰!...

- Co si臋 sta艂o? - odezwa艂 si臋 Malec. - Nie do tego pucharu nasypa艂e艣 trucizny?

- 呕eby ci oz贸r pod m艂ot kowalski wpad艂! - machn膮艂 na艅 r臋k膮 hobbit. - Kto to powiedzia艂, 偶e potrzebni b臋d膮 magowie? Nie ma ju偶 ich w 艢r贸dziemiu, ale Drzewobr贸d jest ca艂y i 偶ywy! Jego nale偶y wypyta膰, o ile nie uda si臋 dosta膰 do Orlangura!

- A co on ci mo偶e powiedzie膰? - zdziwi艂 si臋 Malec. - Przecie偶 nie jest 偶adnym magiem! My艣lisz, 偶e b臋dzie m贸g艂 nam w czym艣 pom贸c? W膮tpi臋!

- Folko ma racj臋 - wtr膮ci艂 si臋 do sprzeczki Torin. - Opr贸cz Fangorna rzeczywi艣cie nikt nam nie pomo偶e, a sami mo偶emy b艂膮dzi膰 po omacku, jak 艣lepe koci臋ta. Nie, nie mo偶emy zlekcewa偶y膰 takiej mo偶liwo艣ci. Do Isengardu nad艂o偶ymy niewiele. Uprzedzimy Farnaka, 偶eby poczeka艂, i...

- A je艣li ten wasz Drzewobr贸d powl贸k艂 si臋 gdzie艣 w le艣ne g臋stwiny? - upiera艂 si臋 Ma艂y Krasnolud. - Zapomnia艂e艣, 偶e teraz jego lasy ci膮gn膮 si臋 do Dol Guldur?

- Ty by艣 si臋 tylko k艂贸ci艂, Strori - prychn膮艂 Torin. - Powiedz otwarcie, 偶e nie chce ci si臋 tam wlec!

- Nie to, 偶e nie chce mi si臋, tylko szkoda czasu! Sami m贸wicie, 偶e Fangorn nie jest magiem!

- Ale jest stary i bardzo m膮dry - zauwa偶y艂 Folko.

- No w艂a艣nie, bardzo nam poprzednio pom贸g艂... - wykrzywi艂 twarz Malec.

- Mo偶e teraz b臋dzie m贸g艂 uczyni膰 wi臋cej? - zapyta艂 z nadziej膮 hobbit. - Entowie, je艣li chc膮, z 艂atwo艣ci膮 powstrzymaj膮 t臋 wojn臋...

- W艂a艣nie m贸wi臋: ju偶 poprzednio bardzo chcieli... - nie przestawa艂 krytykowa膰 ent贸w Strori. - Olmer by艂 dla nich niczym, po co wi臋c mieli pakowa膰 si臋 w t臋 wojn臋? Przecie偶 tu tyle wojowa艂 kr贸l Eodreid, a oni nawet si臋 nie pokazali!

- Dlatego, 偶e najsurowiej zakaza艂 ludziom zbli偶a膰 si臋 do Fangorna - przypomnia艂 mu Torin. - Drzewobr贸d nie m贸g艂 nie zapami臋ta膰 tego. Kto wie, mo偶e go nam贸wimy?

Jednak偶e Ma艂y Krasnolud nie zamierza艂 wcale si臋 poddawa膰 i w ko艅cu, jako ostatecznym argumentem, trzeba by艂o pos艂u偶y膰 si臋 star膮 regu艂膮 post臋powania obowi膮zuj膮c膮 w ich kompanii: 鈥濭dzie dwaj, tam i trzeci鈥. Malec mrucza艂 pod nosem i krzywi艂 si臋, ale w ko艅cu ust膮pi艂.

Nie ogl膮dali si臋, wi臋c nie widzieli, 偶e w 艣lad za nimi z twierdzy wyjecha艂 jeszcze jeden je藕dziec.



5 Czerwca, Osada Nadbrze偶na,

Zachodnia Granica Marchii Roha艅skiej



Wed艂ug pokojowego traktatu z Howrarami, Hazgami i Dunlandczykami rubie偶e Rohanu odsuni臋to jeszcze bardziej na zach贸d - o trzy dni konnej drogi, jak zapisali w anna艂ach kronikarze. Pos艂a艅cy kr贸la Eodreida wraz z wybranymi przedstawicielami niedawnych wrog贸w ju偶 wyruszyli stawia膰 znaki graniczne. W 艣lad za nimi pod膮偶y艂y pierwsze setki stra偶y granicznej, kt贸re mia艂y stawia膰 ma艂e stra偶nicze forty. Minie jeszcze troch臋 czasu - i na zaj臋te ziemie 艣ci膮gn膮 pierwsi pasterze koni.

Jednak偶e Nadbrze偶na ci膮gle jeszcze pozostawa艂a miasteczkiem granicznym; stra偶e w bramie d艂ugo i dok艂adnie por贸wnywa艂y kr贸lewskie piecz臋cie z posiadanym wzorcem.

- Przecie偶 znamy si臋 od siedmiu lat, Eofarze - nie wytrzyma艂 w ko艅cu Torin. - Co to, nie poznajesz mnie czy co?

- Poznaj臋, nie poznaj臋 - co za r贸偶nica? Czasy niespokojne, sam wiesz - niezbyt przyja藕nie burkn膮艂 stra偶nik, odsuwaj膮c si臋 jednak z drogi.

Przyjaciele wjechali przez bram臋. Nadbrze偶na by艂a niewielk膮 mie艣cin膮; mia艂a raptem dwie ulice, w trzech czwartych zabudowane magazynami i spichrzami.

- Tak, wszystko tu jest inne - westchn膮艂 Malec, przygl膮daj膮c si臋 nowiutkim drewnianym budowlom.

- Tylko rzeka, jaka by艂a, taka zosta艂a - takim samym nostalgicznym tonem odezwa艂 si臋 Torin.

Statki Farnaka odnale藕li bez trudu. By艂y charakterystyczne - na wysokim maszcie powiewa艂 znany proporzec. W minionych latach tan nie藕le si臋 wzbogaci艂. Sporo zyska艂 dzi臋ki uk艂adom z Eodreidem, naby艂 nowe okr臋ty i teraz przyprowadzi艂 do Nadbrze偶nej ma艂膮 flot臋. Trwa艂 za艂adunek pi臋ciu z jego barek. Malec tr膮ci艂 艂okciem hobbita:

- Pami臋tasz, tam, w ober偶y?

Folko skin膮艂 g艂ow膮. Teraz z ober偶y nie pozosta艂y nawet w臋gle. A i sam Hjarridi ju偶 nie by艂 pomocnikiem Farnaka. Nie tak dawno zakupi艂 w艂asny statek i p艂ywa艂 na sw贸j rozrachunek i w艂asne ryzyko. Co prawda, trzyma艂 si臋 przy tym blisko starego pana i zajmowa艂 si臋 przede wszystkim handlem, a nie piractwem; wola艂 - je艣li nie by艂o czym handlowa膰 - sprzedawa膰 na us艂ugi miecze swojej dru偶yny. I je艣li tan Farnak znalaz艂 si臋 w Nadbrze偶nej, to najprawdopodobniej gdzie艣 w pobli偶u przytuli艂a si臋 r贸wnie偶 barka Hjarridiego...

Tak te偶 by艂o. Farnak od dawna ju偶 sam nie dogl膮da艂 za艂adunk贸w, ale Hjarridi, jeszcze nieposiadaj膮cy zaszczytnego tytu艂u tana, zadowalaj膮c si臋 mianem 鈥瀌ow贸dcy鈥, osobi艣cie pilnowa艂 porz膮dku na pok艂adzie, pohukuj膮c na leniwych tragarzy z plemienia Dunlandczyk贸w. Kr贸l Eodreid, kiedy zawiera艂 pok贸j, zobowi膮za艂 si臋 do wpuszczania na swoje ziemie innych plemion na zarobki... W艂adca wyczuwa艂 w tym jaki艣 podst臋p, ale ziemie na zachodzie by艂y warte tego ryzyka.

W ci膮gu dziesi臋ciu lat burzliwego 偶ycia smag艂y marynarz si臋 zmieni艂. Czarna niegdy艣 broda mocno posiwia艂a, twarz pobru藕dzi艂y wczesne zmarszczki, 艂adnie sklepione czo艂o oszpeci艂a blizna. Niezmienne pozosta艂y tylko akcent i gadatliwo艣膰... - Ho?! Heja! Ojcze Morski, kogo ja widz臋! - wrzasn膮艂 艣wie偶o upieczony dow贸dca, gdy tylko zoczy艂 na przystani hobbita i dw贸ch krasnolud贸w. - To my, Hjarridi, my! - krzykn膮艂 w odpowiedzi Malec. Jak si臋 p艂ywa?

- Wy艣mienicie!... Hej, co tak stoicie? Frak, Brok - szybko we藕cie wodze od naszych go艣ci! Konie rozsiod艂a膰 i nakarmi膰! A was zapraszam na pok艂ad, czym chata bogata!

Przyjaciele skorzystali z zaproszenia.

- Co was sprowadza? - Hjarridi przyj膮艂 ich w ciasnej dziobowej kajucie, wydoby艂 z kufra du偶y gliniany dzban z piwem i butl臋 czerwonego wina. - Smilgo! - krzykn膮艂 w przestrze艅 przynie艣 nam zak膮ski, ale najlepsze! Kln臋 si臋 na oko burzy nie mo偶na si臋 doczeka膰 prawdziwej ober偶y!

- O tym w艂a艣nie chcieli艣my z tob膮 pogada膰 - odwa偶nie przeszed艂 do rzeczy Folko.

Hjarridi natychmiast przesta艂 wykrzykiwa膰 i wymachiwa膰 r臋kami.

- O czym, je艣li mo偶na wiedzie膰? - zapyta艂 ostro偶nie.

- Powinni艣my si臋 dosta膰 na po艂udnie - jak gdyby od niechcenia powiedzia艂 Folko. - Do Umbaru. Przecie偶 tam jest teraz co艣, co mo偶na by nazwa膰 wasz膮 stolic膮?

- No tak, Haradrim贸w 偶e艣my stamt膮d wyprosili po dobremu - odpowiedzia艂, zastanawiaj膮c si臋 nad czym艣 innym marynarz. - Ale czy nie opowiada艂em ci o tym w zesz艂ym roku?

- Opowiada艂e艣. Dlatego tam w艂a艣nie musimy si臋 dosta膰 odpar艂 spokojnie hobbit. - Musimy porozmawia膰 z waszymi...

- Och, przesta艅, Folko! - Hjarridi roze艣mia艂 si臋 i tr膮ci艂 rozm贸wc臋 pi臋艣ci膮 w bok. - M贸w, co si臋 sta艂o. Chocia偶 mo偶e i sam si臋 domy艣le. Kr贸l Eodreid znowu potrzebuje mieczy Eldring贸w?

Ostatnie s艂owa powiedzia艂 powa偶nie, bez wyg艂up贸w i bardzo, bardzo cicho, ledwie s艂yszalnym szeptem.

Folko w milczeniu skin膮艂 g艂ow膮. Malec zr臋cznie rozwin膮艂 na stole okazale wygl膮daj膮ce listy, zdobione du偶ymi, dwukolorowymi - bia艂o- zielonymi - piecz臋ciami kr贸la Rohanu. Hjarridi z podziwem cmokn膮艂 ustami. R贸wnie偶 w milczeniu Strori zwin膮艂 i schowa艂 zw贸j.

- C贸偶, przypuszczam, 偶e sprawa prosta nie b臋dzie, ale da si臋 chyba za艂atwi膰. - Hjarridi popatrzy艂 w g贸r臋 i zastanawia艂 si臋, jakby co艣 kalkulowa艂. - Ale jedno jest wa偶ne: gdzie b臋dziemy... handlowa膰? - pu艣ci艂 do Folka oko.

Eldringowie wysoko sobie cenili wolno艣膰, i kupi膰 ich wojenn膮 moc nie by艂o 艂atwo. Ci, kt贸rzy id膮 na wypraw臋, powinni wiedzie膰, jaki jest jej cel. To by艂a 艣wi臋ta zasada morskich dru偶yn i nie odst臋powano od niej. Eodreid wiedzia艂 o tym i dlatego nie nalega艂 na zachowanie ca艂kowitej tajemnicy, szczeg贸lnie 偶e sekrety, swoje i cudze, Morski Lud zachowywa艂 dla siebie.

Folko w milczeniu zatoczy艂 r臋k膮 dooko艂a siebie, jakby pokazywa艂 - tu. Oczy Hjarridiego zaokr膮gli艂y si臋 ze zdumienia.

- Ale偶 tu... przehandlowali ju偶... wszystko? I umowy podpisano...

Hobbit zrobi艂 min臋, kt贸ra mniej wi臋cej mog艂a znaczy膰: sam si臋 dziwi臋, ale rozkaz jest rozkazem.

- Mam propozycj臋 - powiedzia艂. - Co艣 lepszego od zabawek i okr膮g艂ych monet.

- Znasz co艣 lepszego od tych rzeczy? - zdziwi艂 si臋 Hjarridi.

Folko wyszepta艂 mu prosto do ucha:

- Ziemia. Ziemia tu, w uj艣ciu Iseny. I nie lenno, ale na wieki. Rozumiesz?

- To ci... - westchn膮艂 Hjarridi, odruchowo drapi膮c si臋 po g艂owie. - Widocznie naprawd臋 was przypar艂o... Cena kr贸lewska! Dot膮d nikt niczego takiego nie proponowa艂... W ten spos贸b, bracie hobbicie, nazbierasz tu i tysi膮c, i dwa, i trzy tysi膮ce uzbierasz - tylko daj znak! Co tam trzy - dziesi臋膰 zgromadzisz...

- O tym w艂a艣nie b臋dziemy rozmawia膰 z Farnakiem - wyja艣ni艂 Folko.

- Ze starym? Nie us艂yszycie nic innego! On ma dziesi臋膰 razy wi臋cej ludzi ni偶 ja, ale niema艂o takich, kt贸rzy s膮 ju偶 leciwi... Ci z pewno艣ci膮 skusz膮 si臋 na ziemi臋...

Folkowi zrobi艂o si臋 przykro. Nie chcia艂 oszukiwa膰 Eodreida, a wszystko wskazywa艂o, 偶e kr贸l doskonale wie, jak mo偶na kupi膰 Morski Lud, w g艂臋bi duszy ho艂ubi膮cy marzenia o w艂asnej ziemi...

- No to musimy jak najpr臋dzej do Umbaru. A ty, jako tan, Hjarridi? P贸jdziesz?

- Jeszcze pytasz? Gdzie kr贸lewska umowa? Pierwszy wpisz臋 swoj膮 dru偶yn臋! Kiedy i w jakim miejscu mamy si臋 stawi膰?

- Punkt zborny b臋dzie w Tharnie, przy uj艣ciu Iseny. Dalej cz臋艣膰 p贸jdzie nad Isen膮, a cz臋艣膰 przez Gwathlo. A kiedy?... Ile dni zajmie nam podr贸偶 morzeni do Umbaru i z powrotem?

- Dwa pe艂ne tuziny - przy dobrej pogodzie - pad艂a natychmiastowa odpowied藕.

- No to ju偶 wiesz. Tam, z powrotem, i na miejscu troch臋...

Hjarridi skin膮艂 g艂ow膮.

- Dlaczego w Tharnie zbi贸rka, rozumiem - powiedzia艂. Ale co ma do tego Gwathlo? Powiadaj膮 ludzie, 偶e Oton buduje tam twierdz臋, i 艂a艅cuchy przeci膮gn膮艂 przez nurt... Czy偶by na Tharbad kr贸l Eodreid si臋 zamierzy艂? Dobrze my艣l臋?

Folko przytakn膮艂.

- Powa偶nej transakcji w艂adca zamierza dokona膰 - pokiwa艂 g艂ow膮 Hjarridi. - To znaczy, 偶e z Teorlingiem i Otonem przyjdzie nam si臋 zetrze膰?

- Od kiedy to wilki morskie boj膮 si臋 jakiego艣 Easterlinga? - Folko wzruszy艂 ramionami, doskonale udaj膮c pogard臋, a m艂ody sternik od razu si臋 poderwa艂.

- My? Boimy si臋? Nie zostanie po tych 艂apserdakach wschodnich nawet mokra plama! Po prostu do tej pory nie zabierali艣my si臋 do nich powa偶nie i tyle...

- Wspaniale - skwitowa艂 Folko. - Malec! Wyci膮gaj spis. Czytaj, czcigodny tanie! A twoi ludzie jak, nie b臋d膮 si臋 burzyli?

Marynarz wpi艂 si臋 wzrokiem w podany przez Ma艂ego Krasnoluda wykaz.

- Pieni膮dze niewielkie... - mrukn膮艂, 偶eby nie wygl膮da艂o, i偶 ust臋puje 艂atwo.

- Ale ile ziemi, poczytaj sobie! - roze艣mia艂 si臋 hobbit.

Po co ja to robi臋? - pomy艣la艂 nagle. - Przecie偶 je艣li przyprowadzimy ca艂膮 armi臋 Eldring贸w... Eodreid na pewno zacznie wojn臋. A je艣li tych si艂 mimo wszystko nie starczy?... Och, zamachn臋li艣my si臋 nie wiadomo na co...

- Zgoda. - Hjarridi zdecydowanie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Moi ch艂opcy nie b臋d膮 si臋 sprzeczali. Ja tak to rozumiem: pierwsi, kt贸rzy si臋 zg艂osz膮, dostan膮 najlepsze ziemie? Nad rzek膮 i takie tam inne?...

Hobbit poczu艂 si臋 tak, jakby go polano lodowat膮 wod膮.

Och, jak cwanie post臋pujesz, kr贸lu Eodreidzie! Jak wszystko chytrze wymy艣li艂e艣! Oczywi艣cie, najlepsza ziemia dla tych, kt贸rzy pierwsi przystan膮... a to oznacza, 偶e potem, przy podziale, zaczn膮 si臋 powa偶ne swary... mo偶e i miecze p贸jd膮 w ruch... i tak sta膰 si臋 mo偶e, 偶e pogr膮偶ony w 偶a艂obie po sojusznikach kr贸l utrzyma uj艣cie Iseny ca艂e i nienaruszone. A 偶e b臋dzie trupami zawalone - trudno. Wielkie stosy pogrzebowe potrafimy ju偶 pali膰...鈥.

Oczywi艣cie, swoich my艣li nie wypowiedzia艂 g艂o艣no.

- Zatem skoro si臋 dogadali艣my, to czas na nas. - Hobbit podni贸s艂 si臋. - Musimy jeszcze pogada膰 z Farnakiem.

- P贸jd臋 z wami! - odezwa艂 si臋 Hjarridi. - M贸wi臋 o Umbarze. I tak musz臋 dostarczy膰 tam towar. Bo, tak my艣l臋, d艂ugo chyba nie zabawicie, kt贸rzy si臋 w Umbarze zgodz膮 - z tymi idziecie?

Hobbit potwierdzi艂.

- No to 艣wietnie. - Marynarz plasn膮艂 d艂oni膮 w st贸艂. - Zaraz ka偶臋 szykowa膰 si臋 do drogi...

- Nie 艣piesz si臋 - powstrzyma艂 go Torin. - Mamy tu jeszcze do za艂atwienia kilka spraw, potrzebne nam jakie艣 pi臋膰 dni. A potem - wyruszamy. Zgoda?

- Przybite - skin膮艂 g艂ow膮 sternik. - Poczekam na was, a potem razem z Farnakiem ruszymy do Umbaru...

Tan Farnak nieco przyty艂 od czasu ich ostatniego spotkania, nieco postarza艂 si臋, posiwia艂. Powita艂 przyjaci贸艂 serdecznie, nawet bardziej go艣cinnie ni偶 Hjarridi. Jego te偶 nie trzeba by艂o d艂ugo namawia膰.

- Morze przestaje nas karmi膰 - poskar偶y艂 si臋, westchn膮wszy, stary tan.

- Co to - ryby odesz艂y z tych w贸d? - za偶artowa艂 Malec.

- Ryby? Co艣 ty, krasnoludzie! Kto powiedzia艂, 偶e jeste艣my rybakami?! My jeste艣my wojownikami! P贸ki istnia艂 Gondor... bogaty, szczodry, to albo z nim wojowali艣my, albo zawierali艣my pokoje - zale偶y, co bardziej nam by艂o potrzebne. A teraz... Obecny Gondor to blady cie艅 poprzedniego, w Arnorze siedz膮 Easterlingowie, pewnie dopiero teraz przestali si臋 gapi膰 z otwartymi g臋bami na bia艂e wie偶e i pa艂ace. Oton ma jeszcze wiele do zrobienia, a o tej drobnicy, kt贸ra siedzi w Minhiriacie, nawet nie wspominam. Harad jest pot臋偶ny i bogaty, ale w艂adza tam silna, handlu morskiego niemal nie prowadz膮. A my艣my si臋 pozbyli prawie wszystkich klient贸w... Ziemia nam jest potrzebna, jak nigdy dot膮d! - U艣miechn膮艂 si臋 z gorycz膮. - No i po patrzcie, jak to si臋 porobi艂o - ci, kt贸rzy poszli z Olmerem, zebrali niema艂e fortuny... Rz膮dz膮 teraz w Umbarze. Nie mam z nimi nic wsp贸lnego. Tak wi臋c, s膮dz臋, zgromadzimy hufce bez problemu. Tylko po co kr贸lowi ta wojna?

Hobbit i krasnoludy mogli wi臋cej powiedzie膰 Farnakowi ni偶 m艂odemu Hjarridiemu.

- Tak, tak... Rozumiem... Hm, pr臋dzej do Morskiego Ojca trafisz, ni偶 ziemi臋 zdob臋dziesz: z Easterlingami si臋 bi膰, to znaczy straci膰 p贸艂 dru偶yny. A i s艂owo kr贸lewskie... 呕eby nie by艂o tak, 偶e stanie si臋 Eodreid... k艂opotliwym s膮siadem. Nie chc臋 zapeszy膰, ale naszymi r臋kami wyrzuci obcych z Enedhwaithu, przejmie Tharbad, a potem my te偶 zaczniemy mu ci膮偶y膰. Nie chcia艂bym przeciwko jego je藕dzie wyst臋powa膰... Chyba 偶ebym mia艂 hird w sojuszu! Ale, z drugiej strony, jak odm贸wi膰 Eodreidowi? On jeden nas szanuje, c艂a ustanawia niskie, a towary ma dobre, na pewno mo偶na je sprzedawa膰, nawet onym Easterlingom. Ale dlaczego w og贸le przyszed艂 mu do g艂owy taki pomys艂? Uchodzi艂 zawsze za wojownika honorowego...

Przyjaciele wymienili spojrzenia. Nie, jeszcze nie pora, by m贸wi膰 Farnakowi o swych domys艂ach. Za wcze艣nie.

- Nie wiemy sami - roz艂o偶y艂 r臋ce Malec. - Mamy do spe艂nienia misj臋 poselsk膮, wi臋c wykonujemy zadanie. Cho膰 to sprawa nie ca艂kiem po naszej my艣li.

Farnak pokiwa艂 g艂ow膮 ze zrozumieniem.

- 艁akomy k膮sek, oj, 艂akomy - przyzna艂, wzdychaj膮c. S艂usznie Hjarridi prawi艂, i dziesi臋膰 tysi臋cy ludzi 艂atwo si臋 uzbiera. Ale i z takimi si艂ami wojn臋 przeciwko Terlingowi wszczyna膰... chyba lepiej samemu sobie podci膮膰 gard艂o. Wszak on bez trudu wystawi i sto tysi臋cy! A w bitwie pod Tharbadem pokaza艂, 偶e jego dow贸dcy walczy膰 potrafi膮. Nie dadz膮 si臋 zaskoczy膰, a tym bardziej wystraszy膰! Och, nie mia艂a baba k艂opotu...

- My i tak musimy do Umbaru - mimochodem wspomnia艂 Folko. - Mamy tam pewn膮 wa偶n膮 spraw臋 do za艂atwienia.

- C贸偶, raz jest sprawa. Co mi tam! Po starej przyja藕ni odwioz臋 was bez zap艂aty.

- Pos艂owie kr贸la Eodreida nie mog膮 p艂yn膮膰 po przyja藕ni. - Torin wyci膮gn膮艂 z zanadrza ci臋偶k膮 sakiewk臋. - Je艣li ty nie chcesz, niechaj twoi ch艂opcy zabawi膮 si臋 jak nale偶y!

- Ja nie potrzebuj臋. - Oblicze Farnaka pociemnia艂o z urazy. - Ale moi ludzie, na ile ich znam, pofolguj膮 sobie... - Zwa偶y艂 sakiewk臋 w d艂oni. - Za艂atwione! Co b臋dzie z wypraw膮, nawet Morski Ojciec jeszcze nie wie, ale skoro macie sprawy w Umbarze, ka偶臋 odbija膰, jak tylko wr贸cicie. Zanim dop艂yniemy do uj艣cia, tam si臋 prze艂adowa膰 trzeba... Czas ucieka.

Hjarridi i Farnak udali si臋 na statki; Folko, Torin i Malec postanowili wychyli膰 jeszcze po jednym kielichu na po偶egnanie.

Nagle us艂yszeli dobiegaj膮cy z k膮ta szelest.

- Szczury! - wrzasn膮艂 Malec. Nie znosi艂 tych gryzoni. Bez namys艂u cisn膮艂 w k膮t dopiero co osuszonym drewnianym kubkiem.

W k膮cie kto艣 j臋kn膮艂.

- Mistrzu Holbytlo! - da艂 si臋 s艂ysze膰 nie艣mia艂y g艂osik. Z ciemnego zakamarka niespodziewanie wy艂oni艂a si臋 niewysoka, bardzo szczup艂a posta膰, kt贸rej krucho艣ci nie m贸g艂 ukry膰 nawet niekszta艂tny gruby p艂aszcz.

Folko a偶 podskoczy艂:

- Eowina! Na Moce Ziemskie, co ty tu robisz?

- Masz ci los! - os艂upia艂 Malec. - Nie zabi艂em ci臋?

- Chyba nie... - pad艂a cicha odpowied藕.

Dziewczyna sta艂a, zaciskaj膮c d艂onie tak mocno, 偶e jej palce zbiela艂y. Pod rozchylonymi po艂ami p艂aszcza wida膰 by艂o zwyczajne odzienie m艂odego je藕d藕ca, na cienkim pasku mia艂a umocowany sztylet, a za plecami niewielki my艣liwski 艂uk.

Policzki dziewcz臋cia p艂on臋艂y.

- Ja chcia艂am... ja my艣la艂am... - zacz臋艂a, pr贸buj膮c opanowa膰 zdenerwowanie, gdy nagle, jakby zawstydzona tym mamrotaniem, dumnie podnios艂a g艂ow臋: - We藕cie mnie ze sob膮! wypali艂a jednym tchem.

Malec po raz pierwszy w 偶yciu zakrztusi艂 si臋 piwem.

- Ciebie?... Ze sob膮?... - Oszo艂omiony Folko wbi艂 w Eowin臋 wzrok. - Dok膮d?

- Dok膮dkolwiek. - Zarumieni艂a si臋. - Dok膮dkolwiek, cho膰by i na koniec 艣wiata... Nie mog臋 ju偶 d艂u偶ej siedzie膰 w murach twierdzy! To moje imi臋... Nie mam si艂y... Te偶 chc臋 by膰 wojowniczk膮! - zako艅czy艂a z pasj膮.

- No i co mamy teraz robi膰, wlec si臋 z powrotem do Hornburga? - zapyta艂 Malec, nie zwracaj膮c na ni膮 uwagi.

- Po co? - zdziwi艂 si臋 Torin. - Uciek艂a przecie偶! Oddamy roha艅skiemu setnikowi! Niech wyprawi do domu, 偶eby rodzina jak nale偶y sk贸r臋 wygarbowa艂a.

- Jestem Eowina, c贸rka Eotara - b艂ysn臋艂a oczyma. - I nikt mi nie b臋dzie niczego nakazywa艂 i zakazywa艂! Moi rodzice zgin臋li, a siostra wychodzi za m膮偶. Nie chc臋 by膰 nia艅k膮 siostrze艅c贸w! Ja znam si臋 na broni, na walce, potrafi臋 rany leczy膰...

- Pierogi piec... - mrukn膮艂 hobbit.

Eowina zarumieni艂a si臋 jeszcze mocniej.

- Tak, i pierogi piec! - Jej g艂os dr偶a艂, z trudem powstrzymywa艂a 艂zy. - Bo z pierogiem 偶ycie jest lepsze ni偶 bez niego!

Krasnoludy roze艣mia艂y si臋.

- We藕cie mnie ze sob膮... - prosi艂a 偶a艂o艣nie, trac膮c zn贸w pewno艣膰 siebie. - We藕cie, przydam si臋...

- A jak ci臋 zabij膮, to co zrobi臋? - nachmurzy艂 si臋 rozgniewany ju偶 Folko. - Zupe艂nie ci si臋 pomiesza艂o w g艂owie! Tam, dok膮d si臋 wybieramy, nie masz nic do roboty!

- A jakby si臋 znalaz艂o zaj臋cie? Przypomnicie sobie mnie, ale b臋dzie za p贸藕no!

- Mo偶e z trudem, ale jako艣 sobie poradzimy bez ciebie! zako艅czy艂 szyderczo rozmow臋 hobbit. - To wszystko. Ma艂y! Nie widzisz tam gdzie艣 roha艅skiego patrolu?

- Ja i tak za wami p贸jd臋! - zacisn臋艂a pi膮stki Eowina.

- Dziewczyno!... - Folko ju偶 traci艂 cierpliwo艣膰, ale nagle Torin lekko dotkn膮艂 jego 艂okcia.

- Przecie偶 ona jest w tobie zakochana po uszy - szepn膮艂 krasnolud na ucho hobbitowi. - A je艣li tak, to sprawa jest powa偶na. Nie znasz roha艅skich dziewoi? Do rzeki si臋 rzuci, utopi, wpadnie w 艂apy Hazg贸w, ale nie ust膮pi!

Krasnoludy do problem贸w sercowych zawsze podchodzi艂y nader powa偶nie, dokonuj膮c w 偶yciu jednego jedynego wyboru - lub nie dokonywa艂y go wcale. Ale w ich oczach przeszkadza膰 komukolwiek w takiej sprawie by艂o grzechem ci臋偶kim przeciwko postanowieniom Machala. Z punktu widzenia Torina, Folko ju偶 w tym momencie wyst臋powa艂 przeciwko sumieniu.

Zdumiony hobbit gapi艂 si臋 na przyjaciela, my艣l膮c, 偶e za chwil臋 zwariuje.

- To los - powiedzia艂 Malec, bardzo, bardzo, bardzo powa偶ny Malec; takiego nie widzia艂 go Folko od czasu Szarych Przystani.

- Czy wy艣cie!... - Hobbit wytrzeszczy艂 na nich oczy. - Zabra膰 ze sob膮... tam... t臋 dziewczyn臋?! Ale偶 Eodreid ka偶e nas obwiesi膰 za... za... przecie偶 to jeszcze dziecko!

- Mog艂abym ju偶 zawi膮za膰 w艂osy chustk膮 zam臋艣cia! - powiedzia艂a Eowina dumnie.

To by艂a prawda, w wyludnionym Rohanie wcze艣nie zawierano zwi膮zki ma艂偶e艅skie.

Krasnoludy bez s艂owa patrzy艂y na Folka, a ten na nich. Milcz膮ca gra, kto kogo 鈥瀙rzepatrzy鈥, trwa艂a do艣膰 d艂ugo.

- Gdzie dwaj, tam i trzeci, bracie hobbicie - zak艂贸ci艂 cisz臋 Torin.

- Wi臋c to znaczy, 偶e id臋 z wami?! - wykrzykn臋艂a dziewczyna.

Folko wolno skin膮艂 g艂ow膮, czuj膮c, 偶e podpisuje na siebie wyrok.

Eowina nie kry艂a rado艣ci, podskakiwa艂a i klaska艂a w d艂onie.

- Je艣li Farnak nie we藕mie jej na pok艂ad, to nie b臋dzie moja wina - z nadziej膮 w g艂osie mrukn膮艂 hobbit.



7 Czerwca, Las Stra偶niczy

W Dolinie Nan Kurunir,

Po艂udniowy Kraniec G贸r Mglistych



Tr贸jka przyjaci贸艂 i Eowina bez 偶adnych przyg贸d dotarli do granicy roha艅skiego pa艅stwa. Dziewczyna okaza艂a si臋 znakomitym kompanem - nie kaprysi艂a, by艂a wytrzyma艂a na trudy i niezmordowana. Jak ka偶dy w Rohanie, jakby urodzi艂a si臋 w siodle, potrafi艂a z niczego w mgnieniu oka sporz膮dzi膰 syc膮c膮 kolacj臋, a pr贸cz tego, co szczeg贸lnie ceni艂 Malec, nie藕le 艣piewa艂a i zna艂a mn贸stwo ballad - od krusz膮cej najtwardsze serce 鈥濨urzy nad Isen膮鈥, do triumfuj膮cej 鈥濫odreid w Edorasie鈥. 艢piewa艂a te偶 i o Olmerze, Kr贸lu Bez Kr贸lestwa; najwi臋kszego zdobywc臋 uhonorowali nawet wrogowie. W og贸le nie sprawia艂a k艂opot贸w.

Przyjaciele pod膮偶ali tym samym szlakiem, co dziesi臋膰 lat temu, kiedy w tajemnicy przedzierali si臋 do Isengardu, maj膮c nadziej臋, 偶e tam znajd膮 艣lady tajemniczego Wodza... Tym razem by艂o inaczej, nie musieli si臋 ukrywa膰. Stra偶e graniczne przepu艣ci艂y ich za spraw膮 kr贸lewskiego glejtu. Eowina natomiast, zr臋cznie jak w臋偶yk, przepe艂z艂a zaro艣lami. Nikt jej nie zauwa偶y艂.

Pozostawiwszy na wszelki wypadek topory u dow贸dcy granicznego posterunku, Folko i jego towarzysze ruszyli dalej.

Tu, w Nan Kurunir, przez lata nic si臋 nie zmieni艂o, w odr贸偶nieniu od Rohanu, Arnoru i ca艂ego Eriadoru. Tak samo niezbyt g艂o艣no plotkowa艂o na lekkim wietrze listowie buk贸w i grab贸w, spokojnie p艂yn臋艂a Isena, i wida膰 by艂o, 偶e od dawna ludzie unikaj膮 tej okolicy. Rohirrimowie nie zbli偶ali si臋 do Lasu Stra偶niczego bli偶ej ni偶 na trzy strza艂y z 艂uku. Eowina ucich艂a, z widocznym l臋kiem zerka艂a na pot臋偶niej膮c膮 艣cian臋 drzew.

- No i co, znowu zacznie nas ci膮ga膰 jak poprzednio? - wymamrota艂 ze z艂o艣ci膮 Malec. - Uwielbiam potyka膰 si臋 o korzenie i karcze!

- Postaramy mu si臋 przedstawi膰 - odpowiedzia艂 Folko, podchodz膮c na wyci膮gni臋cie r臋ki do zielonego muru zaro艣li i wysoko unosz膮c r臋k臋 z elfickim pier艣cieniem na palcu. Motylek w kamieniu, tak mu si臋 wydawa艂o, szybciej zamacha艂 skrzyde艂kami. A mo偶e to tylko serce hobbita szybciej bi艂o w uniesieniu? W burzach i zawieruchach ostatnich lat odszed艂 w zapomnienie Stary Ent. Los ciska艂 Folka to w rodzinne strony, gdzie za cen臋 obficie przelanej krwi przysz艂o odpiera膰 nap贸r Hegg贸w i ork贸w na Shire, to w odleg艂e wschodnie ziemie - do Wielkiego Orlangura i w艂o艣ci ksi臋cia Forwego. A Stary Ent przez wszystkie te lata nie opuszcza艂 swojego lasu, lecz hobbit nie w膮tpi艂, 偶e je艣li istnieje kto艣, kto jest osi膮galny i mo偶e im pom贸c, to tylko Drzewobr贸d.

- Mellon! - wypowiedzia艂 wyra藕nie s艂owo w elfickiej mowie. Kierowa艂 si臋 intuicj膮, co czasem bywa skuteczniejsze ni偶 najg艂臋bsze przemy艣lenia. Eldarskie s艂owo otwieraj膮ce Wrota Morii. Kto wie, mo偶e Fangorn nauczy艂 tego s艂owa poddanych, na wszelki wypadek, gdyby kto艣 z Pierworodnych zajrza艂 tu kiedy艣? - Elbereth Gilthoniel! Przepu艣膰cie nas, idziemy do Drzewobroda, w艂adcy Lasu Fangorn! Szukamy Fangorna!... Zaprowad藕cie nas do niego!

Stra偶niczy Las r贸偶ni艂 si臋 od Fangorna tym, 偶e tu - zw艂aszcza w pierwszych rz臋dach - roi艂o si臋 od huorn贸w. Folko czu艂: przygl膮da si臋 im mn贸stwo niewidzialnych oczu. Krasnoludy odbiera艂y podobne wra偶enia. Drepta艂y w miejscu, unosi艂y pozbawione broni r臋ce i na wszelkie mo偶liwe sposoby pokazywa艂y, 偶e nie maj膮 przy sobie topor贸w.

Nic si臋 nie zmieni艂o. Wszystko pozosta艂o po staremu. Nie otworzy艂a si臋 magicznie 偶adna 艣cie偶ka prowadz膮ca w g艂膮b lasu, nie pojawi艂 si臋 przed w臋drowcami Drzewobr贸d. Po prostu spojrzenia, kt贸re 艣ciga艂y hobbita i jego towarzyszy, nagle przesta艂y by膰 wyczuwalne. Folko odwr贸ci艂 si臋 do przyjaci贸艂:

- Idziemy.

- Dok膮d?! - wrzasn膮艂 Malec. My艣l o przedzieraniu si臋 przez g臋stwin臋 doprowadza艂a go do sza艂u.

- P贸jdziemy starym szlakiem, trzymaj膮c si臋 skraju g贸r. W ko艅cu przecie偶 dotrzemy do domu Drzewobroda.

Malec z pasj膮 splun膮艂 w traw臋.

Tym razem w臋dr贸wka przez Las Stra偶niczy by艂a 艂atwiejsza. Znikn臋艂y tak przeszkadzaj膮ce ongi sploty ga艂臋zi, drzewa nie zwiera艂y si臋 ze sob膮 na podobie艅stwo bali w palisadzie. Do艣膰 szybko w臋drowcy dotarli do skraju doliny; pozostawiwszy zbocza g贸r po lewej, ostro偶nie ruszyli w g艂膮b lasu. Najzr臋czniej radzi艂a sobie z korzeniami i karczami lekkostopa, zwinna Eowina.

- Poczekajcie! - Torin stan膮艂 jak wryty. - Czy nie tu byli艣my ju偶 kiedy艣?

Okr膮g艂a polana z mi臋kk膮 cienko藕d藕b艂膮 traw膮; szare cielsko ska艂y, pienista struga wodospadu; spieniony strumie艅, gin膮cy gdzie艣 w g臋stwinie; kamienny st贸艂 i kamienne dzbany w skalnej niszy. Tylko trawiaste 艂o偶e gdzie艣 znikn臋艂o...

Dom Starego Enta by艂 pusty.

- No i co? Nie pos艂uchali艣cie mnie! - wyrzuca艂 przyjacio艂om Strori. - Namordowali艣my si臋, zdarli艣my podeszwy, i co? Teraz do Lorienu b臋dziemy si臋 taszczy膰?

Ignoruj膮c jego zarzuty, Torin popatrzy艂 na hobbita.

- Szuka膰 Drzewobroda w ca艂ym Fangornie, oczywi艣cie, nie b臋dziemy - wolno powiedzia艂 Folko. - Ale jego dzbany... rozmy艣la艂 g艂o艣no. - Ja bym tam do nich zajrza艂!

- Czy艣 ty zwariowa艂?! - wykrzykn膮艂 Torin. - Kowad艂o ci na g艂ow臋 spad艂o?

- Nie... - Wyczulone palce hobbita delikatnie dotyka艂y zasklepionych glin膮 szyjek dzban贸w. - Fangorn odszed艂 st膮d... Czuj臋 to. Ale owo miejsce przechowuje pami臋膰 o nim, lecz on tu nie wr贸ci.

- Co ty gadasz! - nie wytrzyma艂 Malec. - Sk膮d mo偶esz takie rzeczy wiedzie膰?!

Folko z westchnieniem usiad艂 na ziemi obok jednego z dzban贸w. Przez kilka chwil patrzy艂 w g贸r臋, zas艂uchany, a potem pokiwa艂 g艂ow膮 i zwr贸ci艂 si臋 do Malca:

- Gdy szli艣my t臋dy przed dziesi臋cioma laty - okolica by艂a przesycona magi膮. Nie tak膮, kt贸ra mo偶e wywo艂a膰 ogniste wichry czy inne nadprzyrodzone zjawiska. Miejscem tym ow艂adn臋艂a magia zadziwiaj膮ca, subtelna, prastara; mn贸stwo by艂o tajemniczych cieni, rzucanych przez duchy pod promieniami Nietutejszych S艂o艅c... Widzia艂em zimne gwiazdy, zwiastuj膮ce pojawienie si臋 Fangorna. A teraz nie ma nawet 艣ladu magii. Las by艂 偶ywy, nie chcia艂 nas przepu艣ci膰... A teraz... Pusto tu, cicho i sennie. Trawa i drzewa u艣pione. Magia opu艣ci艂a te okolice. Czy kiedy艣 wr贸ci? Kto to wie? Z jakiego艣 powodu Drzewobr贸d wyni贸s艂 si臋 st膮d... Co艣 spowodowa艂o, 偶e wr贸ci艂 do 艣rodka Fangornu. Chcia艂bym wiedzie膰, co!

Folko m贸wi艂 z uniesieniem, 艣piewnie, ko艂ysz膮c si臋, jak w transie. Wewn臋trznym spojrzeniem dostrzega艂 wiruj膮ce przed nim delikatne p艂atki niebieskiego kwiatka, uratowanego przed 艂apczyw膮 ziemn膮 paszcz膮, dziesi臋膰 lat temu, nieopodal tego miejsca. Nawet nie zdziwi艂 go powracaj膮cy po latach widok. Przeciwnie, by艂by zdumiony, gdyby tak si臋 nie sta艂o. Budzi艂y si臋 do 偶ycia moce, kt贸re, jak si臋 wydawa艂o, na zawsze po偶egna艂y ten 艣wiat po tym, jak zgin臋艂y Szare Przystanie i po Odej艣ciu elf贸w...

Krasnoludy zerka艂y na siebie zatroskane, Eowina wpatrywa艂a si臋 w Folka z otwartymi ustami.

- Ee... tego... bracie hobbicie, kiedy艣 ju偶 przemawia艂e艣 podobnie - pokiwa艂 g艂ow膮 Torin. - Jakby艣my znowu za Olmerem si臋 uganiali...

- Gonili艣cie Olmera? - zapyta艂a Eowina, wstrzymuj膮c oddech, ale Torin jednym spojrzeniem sprawi艂, 偶e zamilk艂a.

- W艂a艣nie o to chodzi, 偶e znowu - burkn膮艂 Malec. - Pleciecie nie wiadomo co! Zawlekli艣cie mnie do tej puszczy, Drzewobroda nie ma. Chyba nie musi tu kisn膮膰 w oczekiwaniu na nas? A my znowu zaczniemy goni膰 jakie艣 widma? Och, nie sko艅czy si臋 to dobrze, oj, nie!... Po co tu sterczymy? - prowokowa艂 do sprzeczki. - Bierzmy wory i jazda st膮d!

- Gdyby Drzewobr贸d na zawsze porzuci艂 te okolice, nie pozostawi艂by swoich dzban贸w, zw艂aszcza tak starannie zapiecz臋towanych - powiedzia艂 zamy艣lony Torin, ignoruj膮c Malca i jego z艂o艣liwe wywody.

- A mo偶e umy艣lnie zostawi艂? - rzuci艂 Folko, uwa偶nie wpatruj膮c si臋 w kamienny bok jednego z naczy艅. - Mnie si臋 wydaje, 偶e ten w艂a艣nie dzban zapami臋ta艂em. Chyba z niego nalewa艂 mi napoju...

- Chcesz jeszcze urosn膮膰? - zachichota艂 Malec. Uwa偶a艂, 偶e wie ju偶 wszystko, i dlatego nudzi艂 si臋, przest臋powa艂 z nogi na nog臋, w艣ciekle poskubuj膮c brod臋.

- Podrosn膮膰, nie podrosn膮膰, ale... Torinie! Mo偶e we藕miemy je ze sob膮? Mam przeczucie, 偶e Stary Ent ju偶 ich nie potrzebuje...

Hobbit nagle urwa艂 w p贸艂 s艂owa, znieruchomia艂 i uwa偶nie wpatrywa艂 si臋 w kamie艅 pier艣cienia. Wydawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e zdumienie odebra艂o mu mow臋.

- Przesta艅, Folko - Torin pokiwa艂 g艂ow膮. - Nie podoba mi si臋 tw贸j pomys艂. Nap贸j ent贸w to nie zabawka, i chyba nie艂adnie jest dobiera膰 si臋 do zapas贸w gospodarza w czasie jego nieobecno艣ci?; jak s膮dzisz?

Hobbit drgn膮艂, wracaj膮c do przytomno艣ci.

- To nie s膮 zapasy. - Pokr臋ci艂 g艂ow膮. - On zostawi艂 podarunek... dla tego, kto przyjdzie tu i zechce skorzysta膰...

- Sk膮d mo偶esz to wiedzie膰, niech mnie zmia偶d偶y Hrugnir! - wrzasn膮艂, trac膮c cierpliwo艣膰, Malec.

Zamiast odpowiedzi Folko uni贸s艂 r臋k臋 z pier艣cieniem. Krasnoludy, nie wierz膮c w艂asnym oczom, j臋kn臋艂y. Eowina nie powstrzyma艂a si臋 od okrzyku.

Purpurowy motylek znikn膮艂. Zamiast niego pojawi艂 si臋 malusie艅ki, ruchomy obrazek: Noc, gwiazdy nad lasem, ciemny, si臋gaj膮cy niebosk艂onu stok i jaka艣 wysoka posta膰... Stary Ent, kt贸ry powoli ustawia艂 zapiecz臋towane dzbany.

- Wiem, 偶e pewnego dnia przyjdziesz tu, niepokorny hobbicie - 艣piewnie, niezwyk艂ym jak na niego, zwyczajnym ludzkim j臋zykiem m贸wi艂 Fangorn. - Wiem, 偶e b臋dziesz szuka艂. Widzenia! Tego, co sprawi, 偶e b臋dziesz widzia艂 dalej, ni偶 si臋ga wzrok..., daleko poza widok z okna. Zostawiam ci sw贸j nap贸j. Zostawiam go specjalnie dla ciebie. Niech twa droga b臋dzie szcz臋艣liwsza... Moje s艂owa zapami臋taj膮: woda i kamienie, trawa i ga艂臋zie. Kiedykolwiek przyjdziesz tu, dar elf贸w pomo偶e ci mnie us艂ysze膰. Przewiduj臋: 艢wiat nasz czekaj膮 jeszcze ci臋偶kie pr贸by, i los rzuci ciebie prosto w p艂omie艅.

G艂os umilk艂. Zapanowa艂a pora偶aj膮ca cisza. Pierwszy odezwa艂 si臋 Folko:

- Us艂ysza艂em go, kiedy dotkn膮艂em dzbana - powiedzia艂 wolno. - Nie wiem dlaczego, ale od razu poci膮gn臋艂o mnie do tego entowskiego napoju... R臋ce same przypomnia艂y sobie - jakbym to ja ustawia艂 dzbany.

- No w艂a艣nie - westchn膮艂 Torin po chwili milczenia. - Nie s膮dzi艂em, 偶e sprawy przyjm膮 taki obr贸t. Nie mog臋 tylko zrozumie膰, dlaczego Fangorn nie poczeka艂 na nas tutaj.

Hobbit si臋gn膮艂 po dzban. I - cud! Zaledwie jego r臋ce dotkn臋艂y kamiennej 艣cianki naczynia, zal艣ni艂o ono tak samo, jak kiedy艣 w d艂oniach Starego Enta, ale by艂o to niepokoj膮ce, purpurowe 艣wiecenie. Po l艣ni膮cych 艣ciankach przebiega艂y kr贸tkie, ciemne b艂yskawice.

Folko szybko, jednym ruchem wybi艂 gliniany korek i nape艂ni艂 stoj膮cy obok kielich oczekuj膮cy, jak i dzban, go艣ci.

- A my? - zapyta艂 natychmiast Malec.

- Nie s膮dz臋, by podzia艂a艂o na was tak jak na mnie - pokr臋ci艂 g艂ow膮 hobbit, ale, oczywi艣cie, nala艂 i przyjacio艂om.

- A tobie nie wolno - mrukn膮艂 do przest臋puj膮cej z nogi na nog臋 Eowiny, patrz膮c na ni膮 umy艣lnie surowo. - Jeszcze ci zaszkodzi... Nie ma tu napoju dla ludzi.

- Wi臋c ty, mistrzu Holbytlo, potrafisz r贸wnie偶 czarowa膰! - Dziewczyna wpi艂a w hobbita zachwycone spojrzenie, nie zwracaj膮c uwagi na jego marsow膮 min臋.

- Przesta艅 mi tu bzdury gada膰! - krzykn膮艂 Folko. - Pili艣my ju偶 kiedy艣 ten nap贸j. Ale jeden Eru wie, co si臋 z tob膮 stanie, gdy spr贸bujesz entowskiego trunku. Sied藕 wi臋c spokojnie!

Eowina ze skruch膮 skromnie spu艣ci艂a ocz臋ta.

- Zbli偶my kielichy - rzek艂 cicho Torin. - I podzi臋kujmy w艂adyce Fangornowi za jego dobro膰.

Aromatyczny i cierpki nap贸j kojarzy艂 si臋 hobbitowi z dobrze wyle偶akowanym starym winem. Nap贸j bardzo przypomina艂 ten, kt贸rego skosztowa艂 podczas pierwszego spotkania z Drzewobrodem, ale wyczu艂 w nim co艣 dziwnego. S艂odki i gorzki, zimny i gor膮cy - wszystko jednocze艣nie. Folkowi zakr臋ci艂o si臋 w g艂owie, nie m贸g艂 usta膰 na nogach. W oczach zap艂on膮艂 purpurowy p艂omie艅 - taki, jakim 艣wieci艂 dzban. Na mgnienie oka zobaczy艂 le艣ne ost臋py Fangornu, a w samym 艣rodku wielkiego lasu wolno id膮c膮 posta膰 pi臋tnastostopowego olbrzyma. Stary Ent nagle znieruchomia艂, popatrzy艂 w g贸r臋 - i spojrzenia ich spotka艂y si臋.

- Rad jestem, 偶e m贸j dar ci臋 odnalaz艂, huum, hom! - rozleg艂 si臋 znajomy g艂os w uszach Folka. - O co chcesz mnie zapyta膰? 艢piesz si臋!

- 艢wiat艂o! Widzisz to 艣wiat艂o?! - krzykn膮艂 hobbit, wyczuwaj膮cy sz贸stym zmys艂em, 偶e to jest teraz najwa偶niejsze, wa偶niejsze od tej g艂upiej wojny Eodreida, wa偶niejsze od wszystkiego, nawet od sztyletu i pier艣cienia.

- 艢wiat艂o? Huum, hom! Tak, tak! Stare 艣wiat艂o! Wydaje mi si臋, 偶e jego b艂yski by艂y w oczach nazywanego Szarym P艂aszczem, Thingola...

- Co powiedzia艂e艣? Thingol?

- Thingol! - zagrzmia艂o w odpowiedzi. - I ta, kt贸ra jest z nim... Elfy nazywa艂y j膮 Mediana.

- W ich oczach? To 艣wiat艂o? Drzewobrodzie, musz臋 si臋 z tob膮 widzie膰!

- Nic z tego, m贸j kochany hobbicie. Ju偶 jestem w drodze i nie zawr贸c臋. To moja droga i nie pytaj, dok膮d wiedzie! M贸j dar pomo偶e ci odnale藕膰 mnie i rozmawia膰 ze mn膮! A teraz 偶egnaj!

Widzenie urwa艂o si臋. Trwa艂o niewiele d艂u偶ej ni偶 kilka mgnie艅, i Folko szybko oprzytomnia艂.

Krasnoludy wytrzeszcza艂y na艅 oczy.

- Smaczny, ale nic szczeg贸lnego - wyda艂 opini臋 o napoju Malec.

- Widzia艂em Drzewobroda - powiedzia艂 wyra藕nie Folko.

- Widzia艂e艣 Drzewobroda? - zdziwili si臋 jego towarzysze.

Folko w kilku zdaniach przekaza艂 to, co zobaczy艂.

Krasnoludy jednocze艣nie zacz臋艂y si臋 drapa膰 po g艂owach, a oczy Eowiny przypomina艂y spodeczki.

- 艢wiat艂o, 艣wiat艂o, 艣wiat艂o! - Hobbit 艣cisn膮艂 g艂ow臋 d艂o艅mi. - Co to za 艣wiat艂o? Odblask, kt贸ry widzia艂 Fangorn w oczach...

- Tych, kt贸rzy odwiedzili Valinor - ponuro doko艅czy艂 Malec. - Wed艂ug mnie, to wszystko bzdury. Nap贸j ent贸w nie takie widzenia mo偶e podsun膮膰! Wydaje mi si臋, 偶e oni... tego... przesadzili...

Torin pokr臋ci艂 g艂ow膮, nie kryj膮c w膮tpliwo艣ci.

- Dobra! Musimy wraca膰. Na razie nie porzucili艣my s艂u偶by u Eodreida, prawda?...

- My艣l臋, 偶e powinienem zabra膰 dzban ze sob膮. - Folko rozgl膮da艂 si臋, szukaj膮c korka.

- Przelej do manierki - poradzi艂 Ma艂y Krasnolud.

- O nie. - Folko st臋ka艂, ale wepchn膮艂 drewniany ko艂ek w szyjk臋 naczynia. - To 鈥瀘pakowanie鈥 jest nie mniej wa偶ne ni偶 jego zawarto艣膰.

- No to b臋dziesz taszczy艂 na w艂asnym grzbiecie - prychn膮艂 Malec.

- Nie martw si臋, wytrzymam ja, i m贸j grzbiet nie zawiedzie - odparowa艂 hobbit.

Zbierali si臋 do powrotnej drogi.

- Mistrzu Holbytlo, mistrzu Holbytlo! - Eowina ostro偶nie dotkn臋艂a jego ramienia. - A... nie m贸g艂by艣 mi opowiedzie膰... o Valinorze... bardzo bym chcia艂a wiedzie膰!

Popatrzy艂 na dziewczyn臋. Policzki jej znowu p艂on臋艂y, ale tym razem nie ze wstydu - ju偶 cieszy艂a si臋, 偶e mo偶e zajrze膰 za kraw臋d藕 tej przepa艣ci, do kt贸rej, jak si臋 okaza艂o, schodzi艂 sam mistrz Holbytla...

Moce ziemskie, jak偶e ona jest podobna do mnie! - przemkn臋艂a przez g艂ow臋 Folka zaskakuj膮ca jego samego my艣l. Do mnie z tamtych czas贸w... kiedy przeczyta艂em w t臋 i z powrotem wszystkie ksi臋gi i got贸w by艂em odda膰 praw膮 r臋k臋 za prawd臋 o Valinorze i Valarach. I tak samo, jak Eowina, opu艣ci艂em rodzinny dom i polecia艂em na z艂amanie karku za Torinem... po drodze, kt贸ra doprowadzi艂a nas najpierw do Szarych Przystani, a teraz tutaj...

- Opowiem, Eowino, opowiem ci - obieca艂. - Gdy pop艂yniemy, czasu wtedy b臋dzie a偶 za du偶o...

- 艢wietnie! - Dziewczyna klasn臋艂a w d艂onie.

Do Farnaka dotarli na czas. Mimo pokusy, hobbit nie kosztowa艂 ju偶 napoju ent贸w. Wznowi艂 dawno zarzucone 膰wiczenia: zaciskaj膮c my艣l w cienk膮, tward膮 kling臋, usi艂owa艂 czerpa膰 moc z pier艣cienia Forwego albo ostrza Otriny i si臋gn膮膰 spojrzeniem poza to, co widzialne. Jednak偶e, p贸ki p艂yn臋li po Isenie, nic z tego nie wychodzi艂o. Malec otwarcie kpi艂 z przyjaciela i sugerowa艂, 偶eby dar Drzewobroda postawi膰 na stole podczas po偶egnania z tanem Farnakiem...

Stary marynarz skrzywi艂 si臋 na widok dziewczyny, bo wiadomo, 偶e baba na pok艂adzie to pewne k艂opoty, ale s艂owa swego nie cofn膮艂.


14 Czerwca, Tharn, Portowa Przysta艅

Morskiego Ludu W Uj艣ciu Iseny



Wojna toczy艂a si臋 r贸wnie偶 nad brzegami Iseny. Arnorczycy porzucili Tharn na wie艣膰 o przebiciu si臋 Olmera za Anduin臋; cz臋艣膰 dru偶yn Morskiego Ludu wesz艂a w sojusz z Wodzem i uczestniczy艂a w jego pochodzie na p贸艂noc; jednak偶e pr贸偶no liczyli na wdzi臋czno艣膰 zwyci臋zc贸w. Heggowie mimochodem zaj臋li uj艣cie Iseny; kilkuset Eldring贸w, kt贸rzy znale藕li si臋 w Tharnie, odpar艂o dwa szturmy, ale w ko艅cu zostali wybici co do jednego. Heggowie spalili magazyny i przystanie, nie wiedz膮c, co pocz膮膰 ze zdobycz膮; nienawidzili Morza i bali si臋 go. Porzuciwszy pogorzelisko, odeszli na p贸艂noc. Tharn przeszed艂 w r臋ce Howrar贸w, jednak偶e i oni niczego tu nie zbudowali. Eldringowie pami臋tali o krzywdzie, i dlatego kr贸l Eodreid 艂atwo nam贸wi艂 ich do sojuszu, obiecawszy odbudow臋 Tharnu. Dru偶yna Farnaka by艂a w艣r贸d tych, kt贸re w maju 1730 roku wdar艂y si臋 w uj艣cie Iseny; po zwyci臋stwie kr贸l Eodreid wynegocjowa艂 u Howrar贸w zwrot Tharnu Eldringom - co prawda, bez prawa budowy umocnie艅. Dzia艂ania ostatniej wojny omin臋艂y Tharn, a Morski Lud zadowala艂 si臋 tylko przystaniami i magazynami. Miejsce to s艂u偶y艂o jako zwyczajny punkt prze艂adunkowy, gdzie dostarczane po p艂ytkiej Isenie na barkach towary prze艂adowywano na morskie 鈥瀞moki鈥. Co prawda, dzi艣 nasta艂y niedobre czasy dla handlu, Howrarowie nic nie kupowali u Roha艅czyk贸w, a Gondor by艂 biedny... Tharn zmniejszy艂 si臋 niemal trzykrotnie w por贸wnaniu z wielko艣ci膮 sprzed wojny.

Teraz przy d艂ugich przystaniach sta艂y tylko trzy statki.

- Hedwigh, Oria i Fram - okre艣li艂 ich w艂a艣cicieli Farnak, ledwie zerkn膮wszy na proporce. - Warto rozmawia膰 tylko z Ori膮. Pozostali to 鈥瀌robnica鈥, i to z tych gorszych. A Oria ma tysi膮c mieczy. Silniejszy od niego jest tylko Skilludr, lecz ten jest teraz daleko, w Umbarze. Mo偶e go spotkacie...

- Nawet je艣li spotkamy, to zaprasza膰 nie b臋dziemy o艣wiadczy艂 stanowczo Torin.

Skilludr po upadku Szarych Przystani usi艂owa艂 wtargn膮膰 do Arnoru po Brandywinie, jednak偶e niegdysiejsi jego sojusznicy, Easterlingowie, dali mu mocny odp贸r. W okrutnej potyczce przebi艂 si臋 do Carn Fordu, ale tam, napotkawszy wojska Otona, zawr贸ci艂. Nast臋pnie Jastrz膮b, jak zwano Skilludra, niczym huragan przemkn膮艂 przez ca艂e wybrze偶e. Bez 偶adnych sojusznik贸w, dzia艂aj膮c w pojedynk臋, spustoszy艂 brzegi Minhiriathu i Enedhwaithu, spad艂 na Belfalas i nawet podchodzi艂 pod Dol Amroth, ale rzecz jasna, nie da艂 rady zdoby膰 nieprzyst臋pnej twierdzy. Jego dru偶yna bardzo si臋 powi臋kszy艂a, wyprowadza艂 w morze ca艂膮 flotyll臋 - trzy dziesi膮tki 鈥瀞mok贸w鈥 i dowodzi艂 prawdziw膮 armi膮 z sze艣ciu tysi臋cy mieczy, wyprzedziwszy znacznie pozosta艂ych tan贸w, utrzymuj膮cych pi臋膰 - sze艣膰 setek wojownik贸w i dwa- trzy okr臋ty... Przez dziesi臋膰 lat Skilludr rujnowa艂 nadbrze偶ne ziemie, walcz膮c z Gondorem, z Haradem, z Terlingiem i Otonem. Z powodu jego najazd贸w haradzcy w艂adycy nieraz grozili, 偶e zetr膮 Umbar z powierzchni ziemi, ale ich hufce, oczywi艣cie, nie mog艂y sobie poradzi膰 z t膮 twierdz膮, tym bardziej 偶e morskie przestrzenie niew膮tpliwie nale偶a艂y do 鈥瀞mok贸w鈥 Eldring贸w.

Tan Oria przyj膮艂 wysokich pos艂贸w na pok艂adzie swojego najlepszego statku. Farnak zd膮偶y艂 ju偶 szepn膮膰 staremu druhowi, co i jak, i do przedstawienia list贸w uwierzytelniaj膮cych dosz艂o dopiero w malutkiej kajucie sternika.

Oria, bardzo wysoki, chudy, ca艂kowicie 艂ysy, ze 艣ladami straszliwych oparze艅 na czaszce (w m艂odo艣ci wpad艂 w r臋ce haradzkich handlarzy niewolnik贸w), wys艂ucha艂 przemowy Folka spokojnie, nie mrugn膮wszy nawet okiem.

- Farnak, rozumiem, ju偶 si臋 zgodzi艂, sztary lisz... - zasepleni艂 tan. Haradzcy nadzorcy mocno te偶 przetrzebili jego z臋by. - Znaczy, 偶e sziedemszet mieczy ju偶 maczie... No to dodajczie jeszcze m贸j tyszi膮c! - I zdecydowanym ruchem si臋gn膮艂 do wy艂o偶onej przez Malca umowy. - Do Umbaru 偶 wami nie pop艂yn臋. B臋d臋 czeka艂 w Tharnie. Aha! Wy te偶 powinniszczie poczekacz - lada moment ma przybicz Szwaran. Ma trzy szelki, ale to uczciwy ch艂op, myszl臋, 偶e jutro, pojutrze b臋dzie...

- Je艣li tak dalej potoczy si臋 sprawa, to naprawd臋 uzbieramy ca艂膮 armi臋! - szepn膮艂 hobbit do Torina, gdy wr贸cili na statek Farnaka. - Jednak nie bardzo mnie to cieszy...

Krasnolud te偶 by艂 pochmurny, bardziej ni偶 zimowe niebo.

- Je艣li Eodreid tak 艂atwo raz z艂ama艂 s艂owo, to dlaczego nie m贸g艂by z艂ama膰 i drugi raz? Nie s膮dz臋, by zgodzi艂 si臋 odda膰 jedyne wyj艣cie Rohanu do Morza!

Folko westchn膮艂. Gorszy humor mia艂 chyba tylko po upadku Szarych Przystani...

Po rozmowie z Farnakiem przyjaciele rzeczywi艣cie postanowili zatrzyma膰 si臋 na kilka dni.

- Swaran? Jak偶e - znam go. To m艂ody tan, ale 艣wietny wojownik. By艂 taki czas, kiedy trzyma艂 si臋 Skilludra, ale po tym, jak tamten zacz膮艂 polowa膰 na gondorskie kobiety, by sprzedawa膰 je do Haradu, odszed艂 od Jastrz臋bia. Teraz sam si臋 wyprawia... Oria od dawna mu patronuje. Dobra, poczekajmy. Warto.



15 Czerwca, Tharn



Przenocowawszy na statku, przyjaciele z rana postanowili wybra膰 si臋 na spacer, przewietrzy膰, rozprostowa膰 ko艣ci. Nie mieli wielkiego wyboru - nie by艂o karczm, ober偶y ani nawet rynku, ale w Tharnie spotyka艂o si臋 nie tylko Eldring贸w. Mogli natkn膮膰 si臋 na Dunlandczyka, trafiali si臋 Hazgowie; ci 偶yli nieopodal, za granic膮 miasta, gdzie znajdowa艂o si臋 co艣 w rodzaju tymczasowego obozu. Ich g艂贸wnym zaj臋ciem by艂a s艂u偶ba u morskich tan贸w, tu wi臋c zbierali si臋 ci, kt贸rzy chcieli wst膮pi膰 do swobodnych dru偶yn Morskiego Ludu.

Eowin臋, mimo jej protest贸w, Folko zamkn膮艂 w kajucie, przykazawszy Eldringom Farnaka pilnowa膰 jej, by przypadkiem nie uciek艂a.

Torin, Folko i Malec ruszyli jeszcze niewyje偶d偶on膮 drog膮 i wkr贸tce opu艣cili Tharn. Isena zosta艂a po prawej r臋ce; pokryta traw膮 艂膮ka - urwista stepowa grz臋da ci膮gn膮ca si臋 wzd艂u偶 rzecznego brzegu - nios艂a na swoim grzbiecie 艣cie偶k臋. Na niej rozmin臋li si臋 z kilkoma Dunlandczykami; ci przed nieznajomymi w b艂yszcz膮cej zbroi po艣piesznie zdj臋li nakrycia g艂owy, jak nale偶a艂o, ale spojrzenia, jakimi obrzucili Folka i krasnoludy, by艂y dalekie od przyjaznych...

- Mo偶e wybierasz si臋 w go艣cin臋 do tego towarzystwa? zdziwi艂 si臋 Malec, kiedy Folko zdecydowanie skierowa艂 si臋 do obozu eldringowych najemnik贸w.

- Chc臋 zerkn膮膰, co si臋 tam u nich dzieje. A ty, Strori, co, boisz si臋?

- Nie podpuszczaj mnie. Niczego si臋 nie boj臋. Po prostu, nie lubi臋, kiedy tak si臋 na mnie gapi膮, jakby mnie chcieli zar偶n膮膰...

- W艂a艣nie o tym oni marz膮 - u艣miechn膮艂 si臋 Torin. - My艣lisz, 偶e imi臋 mistrza Stroriego, dow贸dcy pu艂ku pancernego w wojsku kr贸la Eodreida, nie jest znane w tych stepach? Czy zapomnia艂e艣, jak miesi膮c temu ci臋li艣my tych w艂a艣nie Dunlandczyk贸w pod Tharbadem?

Strori milcza艂.

W obozie powitano przyjaci贸艂 pogardliwym, zimnym milczeniem. Wszyscy im czapkowali i k艂aniali si臋, ale w stron臋 plec贸w lecia艂y ciskane przez z臋by przekle艅stwa. Ani Folko, ani krasnoludy nie okazywali, 偶e to s艂ysz膮.

Ob贸z by艂 zwyczajnym zbiorowiskiem napr臋dce skleconych namiot贸w, sza艂as贸w, po艣piesznie wygrzebanych ziemianek i p贸艂ziemianek. Folko dziwowa艂 si臋, jak mieszka艅cy przetrzymuj膮 tu zimy - niby to po艂udnie, blisko morza, lecz zimno jest zimnem.

W pewnym oddaleniu, przy ognisku siedzia艂a w kucki grupa Hazg贸w - oko艂o dziesi臋ciu wojownik贸w, z szablami, ale bez swoich straszliwych 艂uk贸w. Jeden z siedz膮cych niespodziewanie cisn膮艂 w ogie艅 garstk臋 jakiego艣 proszku, p艂omie艅 natychmiast zabarwi艂 si臋 na niebiesko. Rzucaj膮cy wolno wyprostowa艂 si臋, podj膮艂 jak膮艣 przeci膮g艂膮 pie艣艅 w swoim j臋zyku; u偶ywa艂 starego s艂ownictwa i Folko, nie藕le znaj膮cy potoczn膮 mow臋 Hazg贸w, nie m贸g艂 niczego zrozumie膰.

Nie przerywaj膮c 艣piewu, Hazg stan膮艂 na otwartej przestrzeni. Krzywonogi, siwy, stary, poznaczony szramami... Jego oblicze wydawa艂o si臋 hobbitowi znajome. Czy nie byli razem w oddziale Otona? Hazg, szeroko roz艂o偶ywszy r臋ce i odrzucaj膮c do ty艂u g艂ow臋, kr臋ci艂 si臋 w jakim艣 osobliwym ta艅cu.

Folko zamar艂, ws艂ucha艂 si臋.

- Co si臋 sta艂o? - zdziwi艂 si臋 Malec.

- Cicho! - sykn膮艂 hobbit.

艢wiat艂o, 艣wiat艂o, 艣wiat艂o! Leje si臋, leje, leje! Wstaje wr贸g, wstaje, wstaje! My te偶 musimy wsta膰, bracia! Wstaniemy! Wstaniemy! Wstaniemy! - zrozumia艂 hobbit. - Ogie艅! Ogie艅! Ogie艅! Na starej ziemi, na naszej ziemi! Id藕my za 艣wiat艂em, za 艣wiat艂em id藕my! Ziemia - nasza! Nasza! Z ogniem i za ni膮!鈥.

M臋偶czyzna szybko przesta艂 m贸wi膰 zrozumiale, wprowadzi艂 siebie w jaki艣 dziwny trans. Pozostali Hazgowie do艂膮czyli do niego. Wirowali w uniesieniu, zapami臋tale. Wyci膮gn臋li szable z pochew.

- Hej, Folko, chod藕my st膮d! - nachmurzy艂 si臋 Malec. - Jestem pewien, 偶e oni na偶arli si臋 blekotu.

Stary Hazg nagle szarpn膮艂 si臋, jakby uderzy艂 w co艣, us艂yszawszy imi臋 hobbita. W tej samej chwili w jego r臋ku b艂yszcza艂a szabla.

- Zdrajca! - da艂 si臋 s艂ysze膰 niski w艣ciek艂y ryk. Oczy Hazga miota艂y szale艅cze b艂yski; wzi膮wszy szeroki zamach, rzuci艂 si臋 na hobbita.

- Co艣 ty!? - wykrzykn膮艂 po hazsku Folko, uchylaj膮c si臋 od ciosu, i w tej samej chwili pozna艂 atakuj膮cego.

Jak偶e m贸g艂 go zapomnie膰? To przecie偶 贸w stary przyw贸dca Hazg贸w z oddzia艂u Otona!

- Powstrzymaj si臋. - Miecz hobbita zgrzytn膮艂 w zetkni臋ciu z szabl膮 napastnika.

- Dopiero gdy tw贸j 艂eb p贸jdzie na karm臋 dla 艣wi艅! - pad艂a odpowied藕.

Z obu stron na pomoc przyjacielowi ruszy艂y krasnoludy. Pozostali Hazgowie, nie pytaj膮c o nic, te偶 chwycili za bro艅. B艂yskawicznie pojawi艂y si臋 straszliwe 艂uki. Brz臋kn臋艂a puszczona ci臋ciwa; po he艂mie, kt贸ry na wszelki wypadek na艂o偶y艂 hobbit, ze艣lizn臋艂a si臋 strza艂a. Folko zachwia艂 si臋, a stary Hazg natychmiast zaatakowa艂. Ostrze chlasn臋艂o po naramienniku hobbita - i bezsilnie odskoczy艂o od mithrilowej p艂yty.

- Nie poradzisz sobie ze mn膮! - Folko sparowa艂 ci臋cie szabli.

Hazg nie odpowiedzia艂. Hobbit zakr臋ci艂 nad g艂ow膮 m艂ynka mieczem, odkrywaj膮c si臋, i przy艂apawszy przeciwnika na zamachu, precyzyjnie skierowa艂 ostrze na prawe rami臋 starego wojownika. Hazg nie mia艂 na sobie pancerza; hobbit chcia艂 rozbroi膰 przeciwnika, ale tym jakby kierowa艂a jaka艣 z艂a moc: niespodziewanie potkn膮艂 si臋, kiwn膮艂 do przodu i miecz Folka przeszy艂 mu serce.

Krasnoludy odpar艂y atakuj膮cych; jednak偶e widok martwego starca tylko rozjuszy艂 stepowc贸w.

- Pow艣ci膮gnijcie z艂o艣膰, ba艂wany! - krzykn膮艂 Malec, ale Hazgowie, wydawa艂o si臋, przestali rozumie膰 Wsp贸ln膮 Mow臋. Wybijemy was! - Miecz i jego daga wirowa艂y i po艂yskiwa艂y. Co prawda, na razie tylko si臋 zabawia艂. Niewielki to honor wy gra膰 z nieokrytymi pancerzem, gdy ma si臋 na sobie mithrilow膮 kolczug臋.

- Ale potem nasi waszych! - nieoczekiwanie wrzasn膮艂 jeszcze jeden Hazg, wyskakuj膮c zza plec贸w atakuj膮cych. Miecz Malca ze艣lizn膮艂 si臋 po podstawionej szabli i Hazg, zr臋cznie podci膮wszy nogi, zwali艂 krasnoluda na ziemi臋. Czterech Hazg贸w natychmiast run臋艂o na艅 z g贸ry.

Sprawy przybiera艂y z艂y obr贸t.

- Do艣膰 tych ceregieli! - rykn膮艂 Torin, a jego top贸r natychmiast zada艂 艣miertelny cios.

Folko w milczeniu, nie trac膮c czasu na rozmowy, przebi艂 na wylot jeszcze jednego stepowego wojownika. Ci臋偶kie strza艂y uderza艂y w jego pier艣 i brzuch, jedna czy dwie trafi艂y w przy艂bic臋. Gdyby nie mithril, ju偶 by艂by martwy.

Torin dwukrotnie ci膮艂 toporem, pomagaj膮c Ma艂emu Krasnoludowi. Ten strz膮sn膮艂 z siebie pozosta艂ych 偶ywych i ju偶 si臋 podnosi艂, jednak偶e, pomagaj膮c przyjacielowi, krasnolud na chwil臋 straci艂 z oczu tego samego Hazga, kt贸ry tak zr臋cznie powali艂 Malca. Pot臋偶ny, barczysty, niemal nie ust臋powa艂 si艂膮 synowi Dartha. R臋koje艣膰 szabli uderzy艂a w przy艂bic臋 Torina. W tym momencie, nie wiadomo czy krasnolud 藕le zapi膮艂 pasek, czy mo偶e mocowanie p臋k艂o, he艂m zlecia艂 z g艂owy Torina. Po艂yskuj膮ce ostrze rozp艂ata艂o mu twarz. Malec z dzikim wrzaskiem poderwa艂 si臋 na r贸wne nogi, zamachn膮艂 si臋, ale Hazg zr臋cznie odskoczy艂 w bok i podni贸s艂 r臋k臋, powstrzymuj膮c swoich.

- Do艣膰! Chc臋, by艣cie odeszli. A tego - pogardliwie skin膮艂 na Torina, le偶膮cego na wydeptanej trawie - oznakowa艂em. Drugi raz ju偶 nie ujdzie. Zabierajcie go i wyno艣cie si臋 st膮d, ale najpierw zostawcie rynsztunki!

- A to niby dlaczego?! - rykn膮艂 Malec.

- Dlatego, 偶e bez swojego wspania艂ego he艂mu b臋dzie martwy w mgnieniu oka. - Przyw贸dca Hazg贸w skin膮艂 na 艂ucznik贸w, kt贸rzy ju偶 wymierzyli 艂uki w niechronion膮 g艂ow臋 krasnoluda. - Je艣li jego 偶ycie jest wam drogie, zr贸bcie to, co m贸wi臋.

- My zdejmiemy rynsztunek, a wy nam wsadzicie po strzale w plecy?! - wychrypia艂 Malec.

- W odr贸偶nieniu od was my nie 艂amiemy danego s艂owa rzuci艂 pogardliwie stepowie膰.

- Poczekaj, Ma艂y. - Folko m贸wi艂 i porusza艂 si臋 umy艣lnie wolno, jakby w obawie, 偶e gwa艂towny ruch sprowokuje kt贸rego艣 z 艂ucznik贸w do puszczenia naci膮gni臋tej ci臋ciwy. - Poczekaj. Nasi wspaniali przeciwnicy zapomnieli o jednej wa偶nej rzeczy... Bardzo, bardzo wa偶nej rzeczy...

M贸wi膮c tak, hobbit odwr贸ci艂 si臋 bokiem do otaczaj膮cych ich wojownik贸w.

- Zapomnieli艣cie o 艣wi臋cie rodu Haruz - powiedzia艂, gwa艂townie si臋 prostuj膮c.

Co艣 kr贸tko b艂ysn臋艂o w powietrzu. Trzej martwi 艂ucznicy zwalili si臋 na ziemi臋. Z piersi ka偶dego stercza艂a r臋koje艣膰 no偶a do miotania.

Hazgowie zostali kompletnie zaskoczeni, Malec natychmiast na艂o偶y艂 Torinowi na g艂ow臋 he艂m.

- Wycofujemy si臋!

Wycofywali si臋 w dziwnym szyku: Malec podtrzymywa艂 Torina, kt贸remu po napier艣niku obficie sp艂ywa艂a krew, a hobbit cofa艂 si臋, trzymaj膮c na widoku sprz臋t do miotania. Hazgowie podnie艣li 艂uki zabitych, pojawili si臋 nowi 艂ucznicy; wolno nast臋powali, ale nie decydowali si臋 na atak. Kilka wystrzelonych na chybi艂 trafi艂 strza艂 odskoczy艂o od rynsztunku Folka i krasnolud贸w.

Dunlandczycy ponuro gapili si臋 na potyczk臋, ale nie wtr膮cali si臋.

Pomogli im Eldringowie: dziesi臋ciu wojownik贸w Orii w jakim艣 celu kierowa艂o si臋 do obozu najemnik贸w.

- Co to za zamieszanie? - wrzasn膮艂 przysadzisty dziesi臋tnik, widz膮c uzbrojonych Hazg贸w. - Zapomnieli艣cie o Tharnskim Rozejmie?

Niekt贸rzy ze stepowych strzelc贸w unie艣li mimo wszystko 艂uki i, niew膮tpliwie, odwa偶ny wojownik Orii straci艂by za chwil臋 偶ycie, gdyby nie przyw贸dca Hazg贸w.

- Niech uchodz膮 - zwr贸ci艂 si臋 do swoich. - Jeszcze si臋 policzymy, i to szybko! A Tharnski Rozejm... Na razie jest nam jeszcze potrzebny. Ale potem...

Urwa艂, jakby przypomniawszy sobie, 偶e jeden z wrog贸w dobrze rozumie hazsk膮 mow臋. Podporz膮dkowuj膮c si臋 jego bezg艂o艣nemu rozkazowi, Hazgowie natychmiast znikn臋li. W贸dz zatrzyma艂 si臋. Widz膮c, 偶e chyba chce co艣 powiedzie膰, Folko zrobi艂 krok w jego kierunku, staraj膮c si臋 okaza膰, 偶e jest got贸w wys艂ucha膰 wszystkiego, ale nie da si臋 ju偶 zaskoczy膰.

- Dlaczego on mnie zaatakowa艂? - zacz膮艂 pierwszy, maj膮c na my艣li zabitego przez siebie starego Hazga.

- Jeszcze si臋 pytasz? - Przyw贸dca pogardliwie splun膮艂 w traw臋. - Czy nie przysi臋ga艂e艣 Wodzowi Earnilowi? Czy nie walczy艂e艣 w oddziale Otona? Nie ty dowodzi艂e艣 potem s艂omianow艂osymi, gdy ci wdarli si臋 na nasze ziemie? Nale偶a艂oby ci臋 偶ywcem obedrze膰 ze sk贸ry! Mo偶e niebiosa b臋d膮 przychylne i jeszcze uda mi si臋 to zobaczy膰!

- Czy to wszystko, co chcia艂e艣 mi powiedzie膰? - beznami臋tnie zapyta艂 Folko.

- Nie! Nie wszystko! - Hazg wycharkiwa艂 z siebie s艂owa jak najgorsze przekle艅stwa. - Powiedz swojemu kr贸lowi, 偶e niczego nie zapomnieli艣my i niczego nie wybaczyli艣my. Wiemy, 偶e Wielka Moc prostuje skrzyd艂a swe gdzie艣 na po艂udniowym wschodzie - o tym powiedzieli nam nasi jasnowidze. Jednego z nich zabi艂e艣, niegodziwcze, dzisiaj! Wiemy, 偶e ta Moc jest nam wroga. Wiemy, 偶e by膰 mo偶e kto艣 znowu b臋dzie chcia艂 zetrze膰 z powierzchni ziemi nasz lud. Zatem wiedz: nie b臋dziemy pokornie czekali na uderzenie, jak byki w rze藕ni! - Hazg splun膮艂 pod nogi Folka, odwr贸ci艂 si臋 do艅 plecami i szybkim krokiem odszed艂, w 艣lad za ziomkami. Hobbit zgrzytn膮艂 z臋bami i te偶 po艣pieszy艂 w swoj膮 stron臋.

Rana Torina, na szcz臋艣cie, cho膰 obficie krwawi膮ca, nie by艂a gro藕na, ale czo艂o, tak to wygl膮da艂o, b臋dzie mia艂 do ko艅ca 偶ycia przekre艣lone szram膮. Nie wiadomo dlaczego ostrze szabli nie rozci臋艂o sk贸ry, lecz poszarpa艂o j膮, obna偶aj膮c nawet gdzieniegdzie ko艣ci czaszki. Pot臋偶ny krasnolud z trudem doku艣tyka艂 do okr臋tu Farnaka i dopiero tam pozwoli艂 sobie na omdlenie.

Eowina tylko cicho j臋kn臋艂a i sama, zas艂aniaj膮c usta d艂oni膮, natychmiast rzuci艂a si臋 do pomocy.

Powsta艂 spory rozgardiasz. Eldringowie bardzo byli czuli na punkcie porz膮dku w swoich w艂o艣ciach: Oria proponowa艂 ruszy膰 kilkuset wojownik贸w i spali膰 do cna wszystkie hazskie osady. Ledwo uda艂o si臋 go uspokoi膰. Starcie z odwa偶nymi strzelcami i je藕d藕cami, bez wsparcia pot臋偶nej roha艅skiej jazdy, oznacza艂o daremn膮 zgub臋 ca艂ego wojska.

Jednak oko艂o setki Eldring贸w w pe艂nym uzbrojeniu otoczy艂o ob贸z ze wszystkich stron i za偶膮da艂o wydania Hazg贸w. Ale ci, jakby przeczuwaj膮c konsekwencje swego post臋pku, zd膮偶yli uciec. Nikt nie zamierza艂 ich 艣ciga膰.

W przewidzianym przez Ori臋 czasie pojawi艂 si臋 Swaran. M艂ody tan bez d艂u偶szych waha艅 zgodzi艂 si臋 uczestniczy膰 w wyprawie; wraz z Ori膮, podpisawszy umow臋, zosta艂 w Tharnie, czekaj膮c na nadej艣cie g艂贸wnych si艂 floty Eldring贸w.

- Wychodzimy w morze czy nie? - pyta艂 rozgniewany Farnak Ma艂ego Krasnoluda.

- Wychodzimy, wychodzimy - uspokaja艂 go ten. - Tylko niech Folko nazbiera zi贸艂, 偶eby przygotowa膰 wywary dla rannego i - w drog臋.

Zatrzyma艂o ich to jeszcze na p贸艂tora dnia. Torin le偶a艂 w gor膮czce, rana si臋 paskudzi艂a, i kto wie, jak by si臋 to sko艅czy艂o, gdyby hobbit nie natrafi艂 przypadkiem na ziele zdrowie艅ca nie wiadomo jakimi wiatrami przywiane tu z p贸艂nocy. Po jego zastosowaniu posz艂o ku lepszemu, i rano odcumowali. Torin zasn膮艂 spokojnie, oddech si臋 wyr贸wna艂. Gor膮czka spad艂a.

Smoki鈥 Farnaka i Hjarridiego wysz艂y w otwarte morze.



20 Czerwca,

Trawers Przyl膮dka Balar,

Otwarte Morze



Torin szala艂. Od chwili gdy oprzytomnia艂, nie przestawa艂 obrzuca膰 siebie najci臋偶szymi wyzwiskami, co prawda tylko wtedy, gdy nie by艂o w pobli偶u Eowiny, a poniewa偶 ta niemal przez ca艂y czas by艂a w pobli偶u, pomagaj膮c Folkowi piel臋gnowa膰 rannego, to oczywiste, 偶e krasnolud do艣膰 d艂ugo gromadzi艂 zapas mocnych s艂贸w, kt贸re, gdy w ko艅cu dziewczyna wyskakiwa艂a na chwil臋 na pok艂ad, natychmiast wyrzuca艂 z siebie.

- Odzwyczai艂e艣 si臋 przegrywa膰, m贸j drogi - zauwa偶y艂 Folko, zmieniaj膮c nas膮czony wywarem ze zdrowie艅ca opatrunek. - Mithril jest podst臋pny - nabierasz przekonania, 偶e zranienie ci臋 jest niemo偶liwe. A nieprawda!

- Znajd臋 tego stepowego psa - trac膮c oddech ze z艂o艣ci, cedzi艂 krasnolud, rzucaj膮c si臋 na 艂o偶u tak, 偶e omal nie spad艂 na pod艂og臋. - Znajd臋 i...

- Grozi艂 mi, 偶e zedrze ze mnie 偶ywcem sk贸r臋 - wtr膮ci艂 spokojnie Folko.

- Ju偶 ja go lepiej urz膮dz臋!

- Przesta艅, lepiej pos艂uchaj, co zapami臋ta艂em z ich gadania...

Folko i Malec siedzieli przy 艂o偶u Torina, kt贸re znajdowa艂o si臋 w malutkiej - dwie osoby ledwo mog艂y si臋 obr贸ci膰 - kajutce pod kr贸tkim dziobowym pok艂adem 鈥瀞moka鈥.

- Hazgowie te偶 co艣 wyczuli. Ich szamani na pewno. I czuj膮 oni, 偶e ta Moc - wroga im - popycha zwyci臋偶onych do zemsty. Ich w贸dz otwarcie mi to powiedzia艂, 偶e nie zamierzaj膮 czeka膰, a偶 ich wyr偶n膮 jak byd艂o. Tak to zrozumia艂em...

- 呕e mog膮 naplu膰 na rozejm i zacz膮膰 pierwsi - doko艅czy艂 ponuro Malec.

- W艂a艣nie tak - skin膮艂 g艂ow膮 Folko. - I, przyznam si臋 wam, 偶e to mnie napawa najwi臋kszym l臋kiem.

- A czego tu si臋 ba膰? - zapyta艂 Torin, krzywi膮c si臋 z b贸lu. - Niech napadaj膮! Przynajmniej wtedy Eodreid nie wyjdzie na wiaro艂omc臋...

- Ju偶 jest wiaro艂omc膮 - o艣wiadczy艂 stanowczo hobbit. - Z艂ama艂 s艂owo, gdy uzna艂, 偶e umowa i przysi臋ga to tylko puste s艂owa! Olmer, o ile pami臋tam, od tego samego zaczyna艂. A to, co zauwa偶y艂e艣, to 艣wiat艂o - chocia偶 ja uwa偶am, 偶e to nie 艣wiat艂o, lecz jaka艣 niespodzianka ze spadku po Ghortaurze Okrutnym albo i samym Melkorze - to 艣wiat艂o doprowadza ludzi do szale艅stwa, zmusza do zapominania o wszystkim, popycha ich do 艂amania przysi膮g i obietnic, byle tylko osi膮gn臋li sw贸j cel. Eodreid wymy艣li艂 wojn臋 na wyniszczenie. Gdy us艂ysza艂em to, omal nie spad艂em z siedziska po raz drugi. Czego艣 takiego nie wykoncypowa艂by nawet sam Sauron! Hazgowie te偶 wymy艣lili, 偶e nie b臋d膮 si臋 ceregieli膰 ze s艂omianow艂osymi, nie b臋d膮 czekali, a偶 ci przygotuj膮 zemst臋 i uderz膮 pierwsi. Nie zdziwi臋 si臋, je艣li zaczn膮 wyrzyna膰 gdzie si臋 da Rohirrim贸w... jak tam to sz艂o w legendzie?

- 鈥濩o doro艣li do osi wozu鈥 - doko艅czy艂 Malec. Jego oblicze spochmurnia艂o i sta艂o si臋 mroczniejsze od burzowej nocy.

- W艂a艣nie - skin膮艂 g艂ow膮 hobbit. - Oto dlaczego musimy jak najszybciej dosta膰 si臋 do Umbaru. To jest blisko naszego tajemniczego 鈥炁泈iat艂a鈥. Mam nadziej臋, 偶e tam si臋 jeszcze czego艣 dowiemy.

- O ile w Umbarze ju偶 nie odbywa si臋 rze藕 - poderwa艂 si臋 Malec. - Mo偶e ten ca艂y Skilludr pomy艣la艂, 偶e pozostali Eldringowie marz膮 tylko o jego 艣mierci, i zacz膮艂 r偶n膮膰 kogo si臋 da, czy tego wart czy nie?

- Korzenie i s臋ki! O tym nie pomy艣la艂em - przyzna艂 hobbit. - W takim razie tym bardziej nale偶y si臋 艣pieszy膰. Bo nie zd膮偶ymy nawet na szturm!

- 艢wiat艂o, 艣wiat艂o, 艣wiat艂o... - mamrota艂 Torin. - Na Durina, co to mo偶e znaczy膰?

- Nie 艂am sobie g艂owy, i tak masz j膮 nadp臋kni臋t膮 - rzuci艂 Malec. - Och, jak mi si臋 to wszystko nie podoba! W czasie tej zabawy z Olmerem - wr贸偶yli艣my i co? Nic nie wysz艂o. Teraz, wspomnicie moje s艂owa, to samo nam wyjdzie. Znowu b臋dziemy si臋 p臋ta膰 po 艢r贸dziemiu w poszukiwaniu wroga, a on si臋 tu偶 pod nosem objawi. Zrozumiemy to, ale b臋dzie za p贸藕no.

- Przesta艅 kraka膰! - powstrzyma艂 przyjaciela Folko. Masz racj臋 co do Umbaru. S膮dz臋, 偶e nie zaszkodzi tam zajrze膰. Gdzie mamy ten nap贸j Drzewobroda?

- Na Macha艂a, co chcesz zrobi膰? - jednocze艣nie zakrzykn臋艂y krasnoludy.

- Przecie偶 nie by艂e艣 nigdy w Umbarze! - uzupe艂ni艂 Strori.

- No to co?

- Jak to 鈥瀗o to co?鈥 - obruszy艂 si臋 Malec. - Trzeba wiedzie膰, co chce si臋 zobaczy膰 - o ile w uczonych traktatach zapisano prawd臋! To znaczy, 偶e musisz sobie wyobrazi膰 albo zatok臋 umbarsk膮, albo sam膮 twierdz臋... Co艣 takiego czyta艂em.

- Nie wiem, mo偶e si臋 i nie uda - przyzna艂 hobbit. - Ale spr贸bowa膰 warto, nic nie tracimy.

- Je艣li zobaczysz co艣, to uznasz, 偶e tak jest naprawd臋. A potem oka偶e si臋, 偶e wszystko jest inaczej - mrukn膮艂 Torin. - Por贸wnamy, jak przyp艂yniemy do Umbaru.

Oba krasnoludy wzruszy艂y jak na komend臋 ramionami.

Folko wydoby艂 z sakwy starannie zawini臋ty w koc kamienny dzban. Przez ca艂膮 drog臋 bezlito艣nie obci膮偶a艂 on plecy hobbita; nadesz艂a pora, by udowodni膰, 偶e nie by艂 to daremny wysi艂ek.

Ju偶 po pierwszym 艂yku po ca艂ym ciele rozla艂o si臋 przyjemne niczym ko艂dra w zimow膮 noc, niczym dobre grzane wino w mro藕ny wiecz贸r, ciep艂o, ale nie by艂o w nim niczego, co m膮ci艂o zmys艂y. Hobbit zamkn膮艂 oczy i skoncentrowa艂 si臋. Powinien by艂 jak ptak przemkn膮膰 nad morskimi przestworami do ogromnej umbarskiej zatoki, do 偶贸艂toszarych ska艂, kt贸re niczym szcz臋ki zwiera艂y si臋 na jej w膮skiej gardzieli, do wysokich bastion贸w, od wiek贸w broni膮cych twierdzy przed atakami od morza; musia艂 pokona膰 powietrzne szlaki i zobaczy膰 prawd臋!

Nad podziw 艂atwo uda艂o si臋 hobbitowi wej艣膰 w dalekowidzenie. Wzrok jego pos艂usznie pomkn膮艂 w przestrze艅, w jednej chwili pokonawszy ogromne odleg艂o艣ci. Pojawi艂y si臋 zarysy umbarskiego brzegu.

Morze dotar艂o tu do dw贸ch starych, zbiegaj膮cych si臋 g贸rskich grz臋d. G艂臋boka dolina sta艂a si臋 zatok膮, a zbocza g贸r - brzegami. Trudno naprawd臋 o lepsz膮 ochron臋 przed burzami i sztormami.

W tej chwili w Umbarze zakotwiczonych by艂o mn贸stwo okr臋t贸w - i wios艂owych, i 偶aglowych. Najwi臋cej, rzecz jasna, 鈥瀞mok贸w鈥 Morskiego Ludu, kt贸ry zaj膮艂 Umbar po kl臋sce kr贸lestwa Gondoru. Umbarscy korsarze - dawno temu napsuli niema艂o krwi kr贸lom z Minas Tirith i dali pocz膮tek morskiemu plemieniu - mogli spa膰 spokojnie - zostali pomszczeni. Co prawda, na Umbar od dawna zerka艂 po偶膮dliwie bogaty i ludny Harad, ale tym razem wierni sojusznicy Saurona musieli odej艣膰 z kwitkiem. Z l膮du twierdza by艂a nieprzyst臋pna, i haradzcy w艂adcy chyba ju偶 si臋 z tym pogodzili.

Z lotu ptaka hobbit widzia艂 kipi膮ce 偶yciem ulice miasta. Zupe艂nie nie przypomina艂o Annuminas, ani tym bardziej Minas Tirith. Pi臋trowe i dwupi臋trowe domy z 偶贸艂tej gliny odwr贸ci艂y si臋 ty艂em do ulic, okna wychodzi艂y wy艂膮cznie na wewn臋trzne podw贸rza. O bruku nie by艂o nawet mowy, kurz niemal przes艂ania艂 s艂o艅ce. Po ulicach wolno przemieszcza艂y si臋 karawany, ci膮gn臋艂y 艂a艅cuszki dziwnych stworze艅 - jedno- i dwugarbnych - przypominaj膮cych troch臋 konie, ale wi臋ksze. Targowiska wype艂nia艂y t艂umy ludzi. S艂owem - spok贸j.

Widzenie urwa艂o si臋, jak zawsze, niespodziewanie.

Po opowie艣ci hobbita krasnoludy tylko wzruszy艂y ramionami.

- Przyp艂yniemy do Umbaru, zobaczymy, co ci si臋 naroi艂o - skwitowa艂 markotnie Strori.



20 Czerwca, Morski Brzeg,

Sze艣膰 Mil Na P贸艂noc Od Gwathlo,

Przy Uj艣ciu Szarego Strumienia



Tego dnia po艂贸w by艂 ca艂kowicie nieudany. Niem艂ody rybak, w samych tylko p艂贸ciennych, podwini臋tych do kolan spodniach, wl贸k艂 si臋 艣cie偶k膮 do swej chaty. Do pasa mia艂 przytroczony kosz z rybami - by艂o ich co najmniej o po艂ow臋 mniej ni偶 zwykle.

艢cie偶ka wspina艂a si臋 po zielonym zboczu i nurkowa艂a do zacisznego, zaro艣ni臋tego wiklin膮 parowu. Na jego zboczu sta艂a chatka, krzywa nieco, ale dobrze osadzona w gruncie i solidnie zbudowana z niezbyt grubych bali - takich, by m贸g艂 je ud藕wign膮膰 samotny cz艂owiek. Rozszczeka艂o si臋 kud艂ate psisko, rzucaj膮c do n贸g pana.

- Witaj, Sanie, witaj. - Rybak potarmosi艂 psa za kud艂y na karku. - Zaraz b臋dziemy jedli. Dzi艣 jeszcze mamy co je艣膰, a jutro b臋dzie g艂odno. Wytrzymasz?

Pies z rado艣ci膮 pomacha艂 ogonem - jutrzejszy dzie艅 dla niego nie istnia艂.

Cz艂owiek zabra艂 si臋 do obrabiania po艂owu, ale nie zd膮偶y艂 nawet wypatroszy膰 trzeciej ryby, gdy zaskrzypia艂y drzwi.

- Pracujesz, Szary? - rzuci艂 hardo go艣膰. By艂 to niski m臋偶czyzna, z wyra藕nym brzuchem i czerwonym obliczem, ale - pomimo w艂adczego wygl膮du - ubrany niewyszukanie. Przez rami臋 mia艂 przewieszony du偶y pleciony kosz na rzemykach. Dobrze czynisz, zuch, dziedzic b臋dzie zadowolony. Tylko szybkim spojrzeniem oszacowa艂 stosik ryb - co艣 ich ma艂o!

- Nic na to nie poradz臋... - Rybak bezradnie poruszy艂 ramionami. - Tyle si臋 da艂o z艂owi膰... Masz zamiar wszystko zabra膰, Millogu?

Rozmowa toczy艂a si臋 w j臋zyku Howrar贸w. Dla poborcy by艂 to wyra藕nie j臋zyk ojczysty, rybak za艣 o imieniu Szary m贸wi艂 z pewnym trudem.

- Co艣 ty, czy ja jestem jakim艣 zbirem? - oburzy艂 si臋 ten, kt贸rego imi臋 brzmia艂o Millog. - Pracownik dot膮d pracuje, p贸ki ma co 偶re膰 - szybko od艂o偶y艂 na bok pi臋膰 gorszych rybek. To dla ciebie i psa twego.

- Dzi臋kuj臋 ci, czcigodny - oboj臋tnie skin膮艂 g艂ow膮 rybak.

Millog zr臋cznie wrzuci艂 zdobycz do kosza, jednak偶e nie zamierza艂 jeszcze odchodzi膰.

- Ech, Szary, Szary... Jakim durniem by艂e艣, takim zosta艂e艣. Ju偶 dziesi臋膰 lat temu znale藕li ci臋 ludziska w diunach, go艂ego, mamrocz膮cego co艣 w obcym j臋zyku, a wcale nie zm膮drza艂e艣 od tego czasu. Ledwo, ledwo wyrabiasz danin臋! Och, 偶eby si臋 to nie sko艅czy艂o na batach od naszego w艂adyki...

- Dzi臋kuj臋 ci, Millogu - poruszy艂y si臋 nieznacznie wargi Szarego. - Wiem, 偶e mnie bronisz...

Na obliczu grubasa pojawi艂o si臋 co艣 na kszta艂t wsp贸艂czucia.

- Od dawna ci t艂umacz臋 - zmie艅 to rzemios艂o! Id藕 do drwali albo wypalaczy w臋gla. Las zawsze jest - mo偶na ci膮膰 do woli. A tu - nigdy nie wiadomo: b臋dzie zdobycz czy nie. A i tak, i tak danin臋 p艂aci膰 trzeba. Poza tym - ile mo偶esz tu siedzie膰 sam jak palec? Baby ci potrzeba, bo 偶yjesz jak zwierz jaki dziki. Chcesz, to ci poszukam? Bab niezam臋偶nych jest teraz jak mr贸wek w mrowisku. Przecie偶 tylu ch艂op贸w pad艂o... Podzi臋kuj mi, 偶e ci臋 do ruszenia nie powo艂ali!

Szary sta艂 i pokornie s艂ucha艂, opieraj膮c si臋 spracowanymi r臋kami o st贸艂, po艂yskuj膮cy rybimi 艂uskami. Broda opad艂a mu na pier艣.

- Gdzie mi tam, do ruszenia... - odezwa艂 si臋 g艂uchym g艂osem. - Nawet miecza trzyma膰 nie umiem...

- Wiadomo! - parskn膮艂 grubas z pogard膮. - Pami臋tam, jak ci go dali艣my...

- Nie ma co wspomina膰...

- Dobra. Pora mi, 偶eby ryby nie st臋ch艂y. No to jak z bab膮, co, Szary?

- Za starym, Millogu.

- Za stary, za stary... Ja przez te dziesi臋膰 lat si臋 postarza艂em, a ty - wcale. Aha! Jeszcze jedno! S艂ysza艂e艣, 偶e Hazgowie w Tharnie poprztykali si臋 z jakimi艣 roha艅skimi szyszkami? Szhakara zabili...

- Szhakara? - Szary uni贸s艂 d艂o艅 do zmarszczonego czo艂a.

- No tak! Przebili go na wylot, wyobra偶asz sobie? I jeszcze ni to trzech, ni to pi臋ciu zabili... A sami jak zaczarowani, strza艂y od nich odskakiwa艂y...

M臋tne oczy Szarego nagle zab艂ys艂y, ale tylko na moment.

- Odskakuj膮 strza艂y, powiadasz? Hazskie strza艂y? Bajki mi tu opowiadasz, czcigodny...

- Ale偶 nie, prawd臋 m贸wi臋! Trzech ich by艂o. Dwa krasnoludy i jeszcze jaki艣 jeden niewyrostek...

- Niewyrostek w roha艅skim wojsku? Przecie偶 m贸wi艂e艣, 偶e oni wszyscy s膮 bardzo ro艣li...

- Durniu! To nie jest Rohirrim, pojmujesz? Z p贸艂nocy on jest. Takich po艂贸wieczkami zw膮. Trzeciego roku naszych ziem wyr偶n臋li oni Hegg贸w i ork贸w Grahura niemal co do sztuki. Nie pami臋tasz, jak ci opowiada艂em?

Szary w milczeniu skin膮艂 g艂ow膮.

- A teraz jeden si臋 taki tu objawi艂 - perorowa艂 poborca. Nie wiadomo tylko, po co si臋 przyp臋ta艂. Wszyscy przecie偶 wiedz膮, 偶e on roha艅skiemu w艂adcy, Eodreidowi - 偶eby si臋 wywali艂 na r贸wnej drodze! - s艂u偶y艂. No, i wiadoma rzecz - Szhakar nie wytrzyma艂. I g艂upio wysz艂o - z Wodzem Wielkim, Earnilem, tyle wojen przeszed艂, Annuminas zdobywa艂, inne miasto - to elfickie, kt贸re si臋 pod ziemi臋 zapad艂o - i ca艂y z tego wyszed艂, a tu - znalaz艂 艣mier膰.

- Szhakar zgin膮艂... - zamamrota艂 Szary. - Szhakar... Szhakar...

- Pl贸t艂 on ostatnio jakie艣 wierutne bzdury. 呕e niby widzi ogie艅 za g贸rami, 艣wiat艂o nieziemskie, 偶e wojna si臋 rozleje jak woda powodziowa, i 偶e wrogowie nasi rusz膮 tedy na nas i wszystkich co do jednego wyr偶n膮... Bzdury, i tyle. Widocznie na staro艣膰 zupe艂nie zbzikowa艂.

Rybak milcza艂.

- No dobra, zagada艂em si臋. - Siekn膮wszy, Millog zarzuci艂 na plecy kosz. - Hej, no co tak stoisz jak g艂膮b? Pomagaj! Sam mam na konia 艂adowa膰?

Poborca odjecha艂. Rybak o imieniu Szary przez jaki艣 czas patrzy艂 w 艣lad za nim, a potem, przygarbiony, powl贸k艂 si臋 na brzeg. Suszy艂 tam sieci, poszed艂 sprawdzi膰, czy nie porwa艂y si臋 gdzie.

- Szhakar... - powtarza艂 mrukliwie jak nakr臋cony, wlok膮c si臋 ku morzu wydeptan膮 przez dziesi臋膰 lat 艣cie偶k膮. - No tak, pami臋tam go! Hazg... Stary, siwy, na szyi mia艂 szram臋... Przekle艅stwo! Przecie偶 ani razu go tu nie widzia艂em! Sk膮d wi臋c tyle o nim wiem?

Pies truchta艂 przy nodze, z zatroskaniem zerkaj膮c na pana. Ch臋tnie by mu pom贸g艂, ale nie wiedzia艂 jak...

Szary 偶y艂 w tej okolicy ju偶 prawie dziesi臋膰 lat. Pami臋膰 nie wr贸ci艂a mu, ale nie by艂 dla nikogo ci臋偶arem - nauczy艂 si臋 rybackiego fachu, jako艣 radzi艂 sobie z sieciami i prostym kawalerskim gospodarstwem. Kiedy go znaleziono, nie pami臋ta艂 niczego - ani imienia, ani wieku. Na oko mo偶na mu by艂o da膰 oko艂o czterdziestu lat; w艂osy mia艂 zupe艂nie siwe, w brudnopopielnym kolorze. Co prawda, przez te lata ma艂o si臋 zmieni艂, i poniewa偶 w wiosce Howrar贸w pojawia艂 si臋 Szary rzadko, to jego niezmieniony wygl膮d rzuca艂 si臋 jako艣 w oczy. Cia艂o mia艂 wojaka, howrarski w艂adyka ucieszy艂 si臋, s膮dz膮c, 偶e cz艂owiek ten pochodzi z Morskiego Ludu, a to znaczy, 偶e b臋dzie dobrym wojownikiem i innych jeszcze wyszkoli. Jednak偶e szybko wyda艂o si臋, 偶e Szary nie potrafi w og贸le trzyma膰 miecza. Je艣li nawet by艂 kiedy艣 wojownikiem, to ca艂a jego wiedza znikn臋艂a z pami臋ci. W艂adyka machn膮艂 r臋k膮, kaza艂 wkropi膰 znajdzie tuzin bat贸w, tak na wszelki wypadek, i przegoni膰 na cztery 艣wiata strony albo, je艣li zechce, zostawi膰 w swojej dziedzinie, ale da膰 mu co艣 do roboty...

Rybak wyszed艂 na piach. Leniwie toczy艂y si臋 ku ziemi fale; morze by艂o spokojne i g艂adkie; mog艂o si臋 wydawa膰, 偶e nigdy nie zdarzaj膮 si臋 na nim burze czy huragany. Wypraktykowanymi ruchami Szary zacz膮艂 sprawdza膰 sieci, nie przestaj膮c mamrota膰 do siebie - ci膮gle powtarza艂 imi臋 zabitego Hazga.

Nagle znieruchomia艂. Przycisn膮艂 lew膮 r臋k臋 do piersi i sta艂 tak. Pies niespokojnie otrzepa艂 si臋, podbieg艂, postawi艂 uszy, pytaj膮co wpatruj膮c si臋 w pana.

- Boli co艣... tu... - poskar偶y艂 si臋 cicho psu cz艂owiek, trzymaj膮c si臋 za pier艣. - Mocno boli... I pali, jakby p艂on膮艂 tam ogie艅...

Pies niespokojnie zaskowyta艂. Skoczy艂 do Szarego, poliza艂 go po twarzy i nagle zacz膮艂 biec ze wszystkich si艂, jakby goni艂 uciekaj膮c膮 zdobycz. Zdumiony rybak przygl膮da艂 mu si臋, stoj膮c nieruchomo.

Ale b贸l nie ust臋powa艂, wr臋cz przeciwnie - stawa艂 si臋 coraz silniejszy. Szary opad艂 na piasek, ci膮gle trzymaj膮c d艂o艅 na sercu. J臋kn膮艂 cicho.

- Pali... - wyrwa艂o mu si臋 przez zaci艣ni臋te z臋by.

Niebo ciemnia艂o. Ze wszystkich stron nap艂ywa艂y chmury - ogromne niebia艅skie pola, na kt贸rych, jak wierzyli Heggowie, bogowie siej膮 ziarna, a deszcze padaj膮, gdy podlewaj膮 kie艂kuj膮ce zbo偶a...

Szary wypr臋偶y艂 si臋, zaj臋cza艂 i wsta艂. Chwiejnie podszed艂 do samej wody.

- Przeklinam ci臋! - krzykn膮艂, gro偶膮c pi臋艣ci膮 bezkresnej przestrzeni przed sob膮. - To ty mnie dr臋czysz, wiem to! Ale ju偶 ci nie sprawi臋 takiej rado艣ci! Wo艂aj swoje ryby i raki, bo ja ju偶 nie mog臋, p艂on臋 ca艂y we wn臋trzu!

Z tymi s艂owy run膮艂 prosto w fale. Chwila - woda zakry艂a go z g艂ow膮.

Da艂o si臋 s艂ysze膰 d藕wi臋czne szczekanie. Chwil臋 p贸藕niej na pla偶臋 wypad艂 pies, a za nim, sapi膮c i kln膮c na czym 艣wiat stoi, podskakuj膮c w siodle, p臋dzi艂 grubas Millog. Pies i je藕dziec zamarli, wpatrzeni w 艣wie偶y 艂a艅cuszek 艣lad贸w prowadz膮cych prosto do morza...

Pies od razu oklap艂, usiad艂 na piachu, podni贸s艂 艂eb i zawy艂.

- Musi uton膮艂... - szepn膮艂 gruby poborca daniny. Twarz mu poblad艂a. - Bogowie wielcy, jestem ostatni, kt贸ry z samob贸jc膮 rozmawia艂! - Zadygota艂. - Dzi臋kuj臋 ci, piesku... - Dr偶膮cymi r臋kami wygrzeba艂 z torby i cisn膮艂 psu kawa艂ek w臋dzonego mi臋sa, ale zwierzak nawet nie obr贸ci艂 艂ba. - Nie wiedzia艂bym i jeszcze by mnie gor膮czka opad艂a, trz臋sawka i 艂amikostnica... A tak, je艣li cia艂o na brzeg wyrzuci... a ja go zakopi臋... to i ca艂e nieszcz臋艣cie bokiem przejdzie. No, piesku, szukaj pana, szukaj... M膮dry piesek, uratowa膰 mnie chcia艂... M膮dry! B臋dziesz sobie u mnie 偶y艂, do ko艅ca dni twoich karmi膰 ci臋 b臋d臋 i nie za偶膮dam pracy 偶adnej w zamian...

Pies, jakby rozumiej膮c, co si臋 do niego m贸wi, niespodziewanie przesta艂 wy膰, poderwa艂 si臋 i rzuci艂 wzd艂u偶 brzegu. Sapi膮c i kiwaj膮c si臋 w siodle, grubas odwr贸ci艂 konia i pok艂usowa艂 za psem.



12 Lipca, Reda Umbaru



Po艂udniowe s艂o艅ce przypieka艂o. Tu, na rubie偶ach Wielkiego Haradu, by艂o znacznie gor臋cej ni偶 w Gondorze, gdzie g贸ry i Anduina Wielka jako艣 chroni艂y ziemi臋 przed spiekot膮. Farnak troch臋 si臋 nam臋czy艂, wyszukuj膮c dla swoich go艣ci odpowiednie ubrania.

- W rynsztunku zapewne b臋dzie wam niewygodnie, ale nie radzi艂bym go zdejmowa膰. Wszystko mo偶e si臋 zdarzy膰... W po艂udnie w og贸le si臋 nie pokazujcie na ulicy, 偶ycie toczy si臋 tu rankami i wieczorami, w upa艂 wszyscy siedz膮 w domu poucza艂 przyjaci贸艂 stary tan.

Krasnoludom naprawd臋 by艂o trudno znosi膰 pal膮ce w艣ciekle promienie s艂o艅ca, natomiast Eowina czu艂a si臋 jak w si贸dmym niebie. Twarz i r臋ce dziewczyny od razu pokry艂a ciemna opalenizna; szybko sta艂a si臋 kim艣 swoim na 鈥瀞moku鈥, starzy morscy tu艂acze ka偶dego wieczora domagali si臋 pie艣ni, porzuciwszy na ten czas swe ociekaj膮ce krwi膮 ballady. Eowina wi臋c 艣piewa艂a, z r臋kami odwiedzionymi do ty艂u, rozczulaj膮co, jak wyg艂odnia艂e piskl臋 wyci膮gaj膮c do g贸ry szyj臋. Zabijaki Farnaka d藕wi臋cznie dzi臋kowali za wyst臋p, wal膮c r臋koje艣ciami mieczy w tarcze, przymocowane od wewn臋trznej strony burty.

I oto nasta艂 dzie艅, kiedy z wody wyros艂y strome urwiska otaczaj膮cych Umbar G贸r Skalistych. Przed dziobem statku pojawi艂a si臋 w膮ska gardziel zalewu. 鈥濻moki鈥 zwolni艂y, refuj膮c 偶agle.

- Hej tam! Rusza膰 si臋! Wszystkich bym was wys艂a艂 do Morskich Ojc贸w, ale sk膮d wzi膮膰 lepszych! Gondorskie szczury l膮dowe lepiej by si臋 sprawi艂y! - zwyczajowo pokrzykiwa艂 dziesi臋tnik, kt贸rego ludzie spuszczali na wod臋 o艣miowios艂ow膮 szybk膮 艂贸d藕.

- Po co to, czcigodny Farnaku? - pyta艂 hobbit, stoj膮c obok tana na dziobie 鈥瀞moka鈥.

- Jak to 鈥瀙o co鈥? A popatrz tam, widzisz - p艂yn膮 za nami obce okr臋ty? To Starch, je艣li mnie wzrok nie myli. Musimy przej膮膰 miejsce przy nabrze偶u, bo inaczej b臋dziemy si臋 be艂tali na 艣rodku zalewu, p贸ki kto艣 nie odp艂ynie...

Folko odwr贸ci艂 si臋. Doganiaj膮c 鈥瀞moka鈥 Hjarridiego, z zachodu szybko p艂yn膮艂 d艂ugi w膮ski okr臋t. Widocznie sternik dobrze zna艂 w臋偶owaty i niezbyt szeroki szlak wody, bo okr臋t nie zwalnia艂, wr臋cz przeciwnie - pomaga艂 艣wie偶emu, wydymaj膮cemu 偶agle wiatrowi wszystkimi co do sztuki wios艂ami.

- Starch, Starch to jest, nikt inny tylko Starch - mrukn膮艂 Farnak. - Nie honor nam zostawa膰 z ty艂u! Hej, zuchy, 艣picie tam czy jak? Teraz nas nie wyprzedzi - doko艂a rafy. Ale w porcie te偶 spu艣ci 艂贸d藕 - tam si臋 nie da 艣ciga膰 okr臋tem; wtedy zmierzymy si臋! A na razie mo偶emy si臋 wlec...

Tak te偶 si臋 sta艂o. Okr臋t Starcha zbli偶y艂 si臋 na styk do smoka鈥 Farnaka. Folko widzia艂, jak i z tamtej jednostki spuszczona zostaje 艂贸d藕.

- No i dop艂yn臋li艣my - rzuci艂 Farnak, zwracaj膮c si臋 do stoj膮cego obok hobbita. Ledwo poruszaj膮c wios艂ami, 鈥瀞mok鈥 wsuwa艂 si臋 w w膮ski przesmyk, prowadz膮cy do obszernej umbarskiej zatoki. Mog艂a ona zmie艣ci膰 w sobie tysi膮ce i tysi膮ce statk贸w: g艂臋boka, wspaniale chroniona przed wiatrami lepszego postoju dla floty nie mo偶na by艂o sobie wyobrazi膰. Z p贸艂nocy i po艂udnia otacza艂y j膮 g贸ry. Na szczytach hobbit dojrza艂 wie偶e stra偶nicze; prze艂臋cze przegradza艂y mury.

- 呕eby od morza nie wtargn臋li - wyja艣ni艂 tan.

Sama twierdza wyrasta艂a prosto z zielonkawych w贸d zatoki. Szare mury z czarnymi arkami tuneli przystani, w kt贸rych cumowa艂y statki, wystawa艂y z fal.

- Gdyby nieprzyjaciel zdo艂a艂 zaj膮膰 p贸艂nocny i po艂udniowy grzbiet, to od strony zalewu i tak nie m贸g艂by zaatakowa膰. Te arki zamykane s膮 bramami - i koniec! Zreszt膮, jak pami臋tam, jeszcze nigdy nie by艂o takiej potrzeby. I popatrz - ile zbudowano tratw, bo dla wszystkich miejsca w tunelach nie wystarczy...

Pokryte deskami powierzchnie tymczasowych przystani ugina艂y si臋 pod ci臋偶arem setek i setek ludzi, jucznych zwierz膮t i pak z towarami. W pewnej odleg艂o艣ci wy艂adowywano drewno z barek.

- Drzew w okolicy jest ma艂o. Te, kt贸re by艂y, wyci臋to, a nowe nie wiadomo kiedy wyrosn膮! Trzeba przywozi膰 a偶 zza trzech m贸rz...

Ledwo statek flagowy eskadry Farnaka min膮艂 gardziel zalewu, natychmiast do przodu run臋艂a o艣miowios艂owa 艂贸d藕 - z zadaniem wyszukania i zaj臋cia wolnego miejsca przy nabrze偶u, i teraz sternik wpatrywa艂 si臋 w g臋st膮 mieszanin臋 statk贸w, tratw, kutr贸w, 艂odzi i innych p艂ywaj膮cych drobiazg贸w, wyszukuj膮c swojej flagi.

- Tanie! Oto oni, tam z lewej burty! - krzykn膮艂 marynarz z bocianiego gniazda.

Farnak zarz膮dzi艂 zwrot.

Ale wolne miejsce zauwa偶ono r贸wnie偶 na 艂odzi Starcha. Z rywalizuj膮cego 鈥瀞moka鈥 rozleg艂y si臋 wrzaski. Ludzie Farnaka te偶 wyci膮gn臋li szyje, usi艂uj膮c rozezna膰 si臋 w sytuacji. Siedz膮cy przy przeciwleg艂ej burcie wio艣larze sypali przekle艅stwami i 偶膮dali, by i im, na Morskiego Ojca, odpowiedziano, kto prowadzi.

Eowina, podniecona do granic mo偶liwo艣ci, piszcza艂a tak, 偶e s艂ycha膰 j膮 by艂o na drugim ko艅cu zatoki.

Same 鈥瀞moki鈥 niemal zatrzyma艂y si臋. Przed nimi g臋sto by艂o od drobnych 艂odzi, stateczk贸w, barek, a mi臋dzy nimi, zr臋cznie lawiruj膮c i unikaj膮c w ostatniej chwili zderzenia, mkn臋艂y dwie szalupy - Farnaka i Starcha.

- Nie ma z moimi ch艂opakami szans - zauwa偶y艂 Farnak nie bez dumy w g艂osie. - Dobij膮 z ogonem mojej 艂odzi w z臋bach...

艁贸d藕 Starcha najpierw wysun臋艂a si臋 odrobin臋 do przodu; za艂oga Farnaka, jak przyklejona, mkn臋艂a za nimi. Sternik Starcha musia艂 lawirowa膰, unikaj膮c wal膮cych ze wszystkich stron 艂odzi; wyczekawszy na odpowiedni膮 chwil臋, jego rywal zr臋cznie przemkn膮艂 przed samym nosem niemal wywr贸conej barki i wyszed艂 na prowadzenie.

Eldringowie Farnaka og艂uszaj膮co ryczeli i gwizdali.

To oni zdobyli miejsce przy nabrze偶u.

- No, teraz Starch b臋dzie si臋 w艣cieka艂 - rzuci艂 rozradowany Farnak. - Nikt tu nie lubi by膰 drugi... Nic to, nast臋pnym razem b臋dzie m膮drzejszy. M贸g艂 poprosi膰, by艣my stan臋li burta w burt臋 - ale nie, wola艂 si臋 艣ciga膰...

Okr臋ty Farnaka i Hjarridiego przybi艂y. Wtedy na dziobie swojego 鈥瀞moka鈥 pojawi艂 si臋 sam Starch - kr臋py, mocny, we wspania艂ym he艂mie z d艂ugim pluma偶em z pi贸r nieznanego ptaka.

- Przypomn臋 ci to, Farnaku, pomiocie rekina! - wrzasn膮艂, potrz膮saj膮c pi臋艣ci膮. - Poczekaj, rekini pomiocie, jeszcze si臋 gdzie艣 spotkamy!

- Z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮 - odpar艂 Farnak i dalsze pe艂ne oburzenia okrzyki skwitowa艂 wzruszeniem ramion.

Pomocnicy Farnaka zabrali si臋 do wy艂adunku.

- No, to i na nas pora. - Torin mia艂 jeszcze na g艂owie opatrunek, ale czu艂 si臋 ju偶 艣wietnie. - Folko! Jak tam ta twoja dziewczyna? Idziemy do miasta...

- Poczekajcie, my z Hjarridim te偶 idziemy. - Na pok艂adzie pojawi艂 si臋 Farnak, narzuci艂 na ramiona lekk膮 peleryn臋. - Dok膮d si臋 kierujecie?

Folko wzruszy艂 ramionami:

- Chcieliby艣my zatrzyma膰 si臋 gdzie艣 na kilka dni, rozejrze膰 si臋... Potem by艣my zdecydowali, co robimy dalej. S膮 tu jakie艣 zajazdy?

- Zajazd贸w jest tu niema艂o, ale nie ufa艂bym im ca艂kowicie - rzuci艂 Farnak, kiedy zbli偶yli si臋 do ciemnego otworu arki. - Lepiej wracajcie na noc na statek. Czy to wiadomo, co si臋 mo偶e zdarzy膰?

- To znaczy - co?

- Tutejsze karczmy i zajazdy s膮 dla Haradrim贸w i przez nich s膮 zajmowane - wyja艣ni艂 tan. - W艂a艣ciciele w wi臋kszo艣ci te偶 s膮 z Haradu. A na nich trzeba uwa偶a膰. Zdarzy艂o si臋, 偶e gor膮ce g艂owy proponowa艂y, by wszystkich nie- Eldring贸w przegna膰 z miasta - ale gdzie tam! Nie mamy teraz z kim wojowa膰, tylko z handlu 偶yjemy. W艂a艣nie Haradowi niemal wszystko sprzedajemy. Nie mo偶emy si臋 z nimi wadzi膰... - Farnak westchn膮艂. - Nigdy nie przepada艂em za najazdami, ale teraz zaczynam 偶a艂owa膰, 偶e nie mo偶na, jak ongi, zwyczajnie... Wrog贸w prawie ju偶 nie mamy. Chyba 偶e Easterlingowie i w Amorze... Ale do nich na 鈥瀞mokach鈥 nie bardzo mo偶na si臋 dosta膰. Skilludr mocny jest, a i on da艂 sobie spok贸j. No, do艣膰 ju偶 o tym. Jak zamierzacie odbywa膰 swoje poselstwo?

- Pogadamy z tanami, kt贸rych nam wska偶esz, czcigodny Farnaku - wzruszy艂 ramionami Torin. - Najmiemy wojownik贸w - i tyle naszego pobytu.

- W porcie widzia艂em flagi... - zacz膮艂 Farnak wymienia膰 imiona i bojow膮 moc tan贸w, z kt贸rymi, wed艂ug jego s艂贸w, mo偶na by艂o cho膰by i 鈥濧nnuminas zdobywa膰鈥. Torin s艂ucha艂 uwa偶nie; Malec, jak zawsze - rozgl膮da艂 si臋 na wszystkie strony. Ten etap dzia艂ania nie interesowa艂 go zupe艂nie. Folko uwa偶nie przygl膮da艂 si臋 miastu.

Zakurzone ulice, g艂uche mury dom贸w; smr贸d czego艣 gnij膮cego, wrzaski i nawo艂ywania z kram贸w; i bezlitosne s艂o艅ce nad g艂ow膮. Hobbit zauwa偶y艂, 偶e Eldring贸w nie ma tu przesadnie du偶o. Ciemnosk贸rzy Haradrimowie, smagli Khandyjczycy, inni za艣 - czarni jak smo艂a, o grubych wargach i z kr贸tkimi k臋dzierzawymi w艂osami, a takich Folko jeszcze w 偶yciu nie widzia艂. Wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w mia艂a na sobie narzuty w przedziwnych kolorach, przewa偶nie jaskrawych; na g艂owach widnia艂y nakrycia dziwaczne - co艣 jak skr臋cone prze艣cierad艂a. Czarnosk贸rzy przechadzali si臋 w samych przepaskach na biodrach. Nikt nie nosi艂 tu broni - nikt, poza Eldringami.

W Umbarze by艂o gor膮co. M臋czy艂 upa艂 i wszechobecny kurz. Ale, jak zauwa偶y艂 Folko, przechodnie byli jako艣 dziwnie podnieceni, roze藕leni, gotowi z byle powodu wszcz膮膰 b贸jk臋. Hobbit widzia艂 iskry niepokoju, ukryte zniecierpliwienie, niemal sza艂 - Umbar puch艂 z gniewu, sam nie wiedz膮c, na kim roz艂adowa膰 w艣ciek艂o艣膰. Zupe艂nie inaczej powinno wygl膮da膰, zdaniem Folka, weso艂e portowe miasto, stolica ha艂a艣liwego Morskiego Ludu! Teraz przypomina艂o raczej twierdz臋 w przeddzie艅 obl臋偶enia, ale nikt nie wiedzia艂, przed jakim wrogiem nale偶y jej broni膰.

- Je艣li wszystko p贸jdzie dobrze, to uwiniemy si臋 w kilka dni - rzuci艂 Farnak, kiedy w pi膮tk臋 wchodzili przez szerokie drzwi do jakiej艣 ober偶y. - Chodzi tylko o jedno - 偶eby dotrze膰 do wszystkich. Zaczniemy st膮d.

Ogromna mroczna sala, trzy razy wi臋ksza od legendarnego 鈥濺ozbrykanego Kucyka鈥. W poprzek sta艂y d艂ugie wsp贸lne sto艂y. 艢wiat艂o s膮czy艂o si臋 przez w膮skie okna, wychodz膮ce na wewn臋trzny dziedziniec. Folko oczekiwa艂, 偶e zobacz膮 rozwrzeszczany ha艂a艣liwy t艂um, jednak偶e powita艂a ich g艂臋boka cisza. Niewiele by艂o zaj臋tych miejsc, przy drzwiach, prowadz膮cych do kuchni, nudzi艂o si臋 kilku haradzkich s艂u偶膮cych.

- Tu przychodz膮 tylko tanowie i zaproszeni przez nich go艣cie - wyja艣ni艂 Farnak, widz膮c zdumienie hobbita i krasnolud贸w. - Miejsc musi wystarczy膰 zawsze dla wszystkich, cho膰by nie wiadomo ilu go艣ci si臋 mia艂o zjawi膰. Tu si臋 obgaduje bie偶膮ce sprawy i zawiera sojusze. Tu, je艣li tak si臋 spodoba Morskiemu Ojcu, znajdziecie brakuj膮ce miecze.

- Hej, Farnaku! - rykn膮艂 jeden z go艣ci, siedz膮cy w otoczeniu trzech zuch贸w - nie wiadomo, przyjaci贸艂 czy ochroniarzy, w ka偶dym razie wszyscy oni byli uzbrojeni od st贸p do g艂贸w. Dawno si臋 nie widzieli艣my!

- Witaj, Wingetorze. - Farnak skin膮艂 g艂ow膮. - Jak si臋 uda艂a twoja wyprawa na po艂udnie?

- Fatalnie, drogi przyjacielu, fatalnie!

- No, nie przesadzaj! S膮dz臋, 偶e twoje 鈥瀎atalnie鈥 oznacza tylko, 偶e zamiast pi臋ciu barek z 艂upami, przywlok艂e艣 do Umbaru tylko cztery.

- Niestety, drogi przyjacielu, nie do 偶art贸w mi dzi艣! Przysi膮d藕 si臋, czcigodny Farnaku, i twoich szanownych go艣ci r贸wnie偶 zapraszam. Hej, wy tam, od kuchni! Piwa poda膰, zimnego piwa, j臋czmiennego, naszego, a nie tego waszego skis艂ego mleka chorej wielb艂膮dzicy!... Siadajcie, prosz臋, siadajcie!

- Wingetorze, zawsze s艂yn膮艂e艣 z go艣cinno艣ci - zauwa偶y艂 Farnak, siadaj膮c. - Przedstaw mi swoich go艣ci, ja poznam ci臋 z moimi, i zacznijmy!

- A! - machn膮艂 r臋k膮 Wingetor. - To moi dziesi臋tnicy, Hlifjandi, Oswald, Braldo i Bakar. Zuchy na schwa艂.

Wojownicy Wingetora r贸偶nili si臋 mi臋dzy sob膮 niczym dzie艅 i noc, niczym rano i wiecz贸r. Braldo by艂 czarnosk贸rym olbrzymem, Bakar - szczup艂y, o 偶贸艂tej sk贸rze, sko艣nooki, Oswald - jasnow艂osy, o grubo ciosanych rysach twarzy i zimnych niebieskich oczach, Hlifjandi za艣 i z imienia, i wygl膮du przypomina艂 Hjarridiego. Od razu wpi艂 si臋 spojrzeniem w cich膮 Eowin臋, a ta stara艂a si臋 trzyma膰 mo偶liwie blisko Folka.

Natomiast sam Wingetor by艂 wytwornym m臋偶czyzn膮 oko艂o czterdziestki, szczup艂ym, 偶ylastym, z ostrym jak klin podbr贸dkiem. Po policzkach rozchodzi艂a si臋 ca艂a sie膰 zmarszczek. Pod krzaczastymi brwiami kry艂y si臋 przenikliwe szare oczy. Zupe艂nie nie przypomina艂 wilka morskiego, raczej arnorskiego dworzanina z czas贸w ostatniego Namiestnika. Na stole przed nim le偶a艂a dziwna bro艅, d艂uga i szeroka klinga na p贸艂torej d艂oni, nieco podobna do hazskiej szabli, zatkni臋ta na drzewcu o d艂ugo艣ci p贸艂tora 艂okcia, a zako艅czona przypominaj膮cym w艂贸czni臋 grotem. 艢rodkowa cz臋艣膰 r臋koje艣ci by艂a okuta 偶elazem. Morskie zuchy nie korzysta艂y z takiej broni, cho膰 co艣 podobnego widywa艂 Folko w Annuminas - jeszcze przed jego upadkiem...

- Znasz Hjarridiego.

- Gratuluj臋, ch艂opie! Nied艂ugo tanem b臋dziesz. Jeszcze nas, starych, zakasujesz...

- To s膮 moi przyjaciele - mistrz Folko, syn Hemfasta, mistrz Torin, syn Dartha, i Strori, syn Balina. Pochodz膮 z P贸艂nocy.

Wingetor pokiwa艂 g艂ow膮. Jego uwa偶ne spojrzenie przemkn臋艂o po go艣ciach.

- Krasnoludy! Nie s膮dzi艂em, 偶e tu... Witamy, witamy!

Folko postanowi艂 nie poprawia膰 tana. Niech s膮dzi, 偶e on te偶 jest krasnoludem.

- Ich towarzyszka, Eowina, wojowniczka z Rohanu przedstawi艂 Farnak dziewczyn臋. Powiedzia艂 to bez cienia kpiny, bardzo serio i z szacunkiem. Ta zarumieni艂a si臋 nieco, ale na lekki sk艂on g艂owy Wingetora odpowiedzia艂a z prawdziwie kr贸lewskim dostoje艅stwem.

- Czy偶by s艂awny Rohan tak ma艂o mia艂 m臋偶czyzn, 偶e wysy艂a na niebezpieczne wyprawy m艂ode wojowniczki!? - zakrzykn膮艂 Wingetor, wpatruj膮c si臋 w Eowin臋 tak, jakby dopiero w tej w艂a艣nie chwili nagle wy艂oni艂a si臋 przed nim. Eldringowie uwa偶ali, 偶e p贸ki go艣膰 nie zosta艂 przedstawiony, zwracanie na niego uwagi by艂oby szczytem braku szacunku.

- Mia艂e艣 opowiedzie膰 nam o swojej wyprawie - przypomnia艂 Farnak.

- O! Dawno ju偶 takiej nie odby艂em. Ruszyli艣my za po艂udniowe rubie偶e Haradu, za G贸ry Hlawijskie. Stan臋li艣my na kotwicy, przecie偶 wiesz - s膮 tam bardzo dobre zatoczki, gdzie zawsze mo偶na by艂o chwyci膰 oddech. Ale okaza艂o si臋, 偶e w okolicy pojawili si臋 jacy艣 nieznani nam wcze艣niej dwunodzy mi艂o艣nicy ludzkiego mi臋sa. Odparli艣my ich atak, lecz kosztowa艂o to nas pi臋ciu wspania艂ych zwiadowc贸w. Potem trafili艣my na gaje palmowe, zatrute jakim艣 艣wi艅stwem, dobrze przynajmniej, 偶e zabija艂o toto od razu, bez m臋czarni - straci艂em jeszcze dziesi臋ciu ludzi.

- Poczekaj! - zaniepokoi艂 si臋 Farnak. - Zatrute gaje?!

- No tak! Owoce sta艂y si臋 truj膮ce jak 偶mije b艂yskawki. Poszli艣my dalej. Przeprawili艣my si臋 przez Kamionk臋 i zamierzali艣my si臋 zatrzyma膰 w Nardozie, popyta膰, co si臋 dzieje w Haradzie Dalekim, a co ujrzeli艣my zamiast miasta?

Wingetor wytrzyma艂 efektown膮 pauz臋, w艂a艣ciw膮 szlachetnie urodzonemu arystokracie, wyg艂aszaj膮cemu wa偶ne przem贸wienie, i Folko ostatecznie uwierzy艂, 偶e ten cz艂owiek znalaz艂 si臋 w szeregach Morskiego Ludu tylko na zasadzie kaprysu wszechpot臋偶nego losu. Opowiadaj膮cy pos艂ugiwa艂 si臋 Wsp贸ln膮 Mow膮, m贸wi艂 dobrze, ale z obcym akcentem, nieco nosowo takiej intonacji hobbit nie s艂ysza艂 nawet w Cytadeli Olmera, gdzie Westron by艂 zniekszta艂cany niesamowicie.

- No i co? - zainteresowa艂 si臋 Farnak, kryj膮c u艣miech, bowiem dobrze zna艂 ulubione sposoby na podtrzymywanie zainteresowania rozm贸wcy.

Z oblicza Wingetora znikn膮艂 u艣miech.

- Miasto zosta艂o spalone. - Ton jego g艂osu brzmia艂 tak ponuro, 偶e wszystkim wyda艂o si臋, i偶 informuje co najmniej o rozpocz臋ciu Dagor Dagorrath. - Spalone do cna. Ulice zapchane szkieletami.

Farnak zblad艂.

- Nie mo偶e by膰! - wykrzykn膮艂 Hjarridi.

- Mo偶e. A w okolicy rozpanoszy艂o si臋 plemi臋 jakich艣 pierzastor臋kich. S艂yszeli艣cie co艣 o takich?

Folko zacisn膮艂 pod sto艂em r臋ce. Oto i jest! Oto jest!...

Wymieniwszy spojrzenia, Farnak i Hjarridi pokr臋cili g艂owami.

- Najprawdziwsi pierzastor臋cy, powiadani wam. Mo偶ecie popatrze膰, je艣li艣cie ciekawi, jednego takiego przywioz艂em tu 偶ywego. We wszystkim jak normalni ludzie, ale na r臋kach, o, tu - przejecha艂 po kancie d艂oni i dalej, do 艂okcia i ramienia rosn膮 im pi贸ra. Co prawda, nie wszystkim, tylko wodzom. Pozostali maj膮 jedynie ledwo widoczny ko艣cisty grzebie艅.

- No, no! - zdziwi艂y si臋 krasnoludy.

- W艂a艣nie - no, no! My te偶 tak... G臋by rozdziawili艣my. A zanim zd膮偶yli艣my zamkn膮膰 k艂apaczki, oni powyci膮gali gdzie艣 spod brzegu ukryte tam 艂贸dki, i mieli艣my spore k艂opoty. Walczyli jak szaleni i ani jeden si臋 nie wycofa艂. Ich cz贸艂na sz艂y burta w burt臋, tak 偶e nie widzia艂em wody. Zabijali艣my setki ich, lecz i tak musieli艣my odda膰 zatok臋. Ci pierzastor臋cy walczyli nie za pomoc膮 zwyk艂ych mieczy czy w艂贸czni. Nie! Na drzewce mieli pozak艂adane naostrzone 艂opaty, grabie albo wid艂y! Jak wam si臋 to podoba? A w艂adaj膮 t膮 broni膮 nies艂ychanie zr臋cznie.

- Poczekaj, poczekaj! - Do Farnaka w ko艅cu dotar艂a ca艂a groza opowie艣ci. - Powiadasz, 偶e Nardoz spalony... a okolica? Przecie偶 tam 偶y艂o niema艂o naszych!

- Wszyscy zgin臋li, ch艂opie - cicho odpowiedzia艂 Wingetor. W jego g艂osie nie by艂o ju偶 s艂ycha膰 poprzedniej weso艂o艣ci. Potrafi艂 opowiada膰 o w艂asnym niepowodzeniu pogodnie, ale gdy rzecz tyczy艂a innych...

- Nie ma ju偶 tam nikogo - powt贸rzy艂. - Pierzastor臋cy opanowali ca艂e wybrze偶e od Kamionki do Milcz膮cych Ska艂... Pos艂uchajcie dalej! Po bitwie pod Nardozem przysi膮g艂em sobie: zdechn臋, ale dowiem si臋, co to za stworzenia i sk膮d si臋 wzi臋艂y. Schwyta艂em jednego z ich wodz贸w, co nie by艂o nawet takie trudne. Musia艂em zar偶n膮膰 dziesi臋ciu jego towarzyszy i nakarmi膰 morskie stwory ich cia艂ami, zanim ten zacz膮艂 gada膰 i nauczyli艣my si臋 rozumie膰 jego j臋zyk. Zwie si臋 Fellastr, opowiedzia艂 nam sporo ciekawych rzeczy, naprawd臋 sporo, cho膰 b臋d臋 musia艂 za to odpowiedzie膰 przed Morskim Ojcem, bo wyci膮ga艂em z pierzastor臋kiego wiadomo艣ci za pomoc膮 roz偶arzonych szczypiec... - Wingetor ze smutkiem pokiwa艂 g艂ow膮.

- Nie rozumiem - zdziwi艂 si臋 Farnak. - Torturowa艂e艣 je艅ca, co w tym dziwnego? Wojna ma swoje prawa... Ja te偶 torturowa艂em, zdarza艂o si臋. Nie poznaj臋 ci臋!

Wingetor skrzywi艂 si臋 i opu艣ci艂 wzrok.

- Dlatego 偶e 贸w Fellastr, kiedy艣my go... hm... kiedy ju偶 dogadali艣my si臋... wykrzycza艂 do swoich wsp贸艂plemie艅c贸w, co mu si臋 przydarzy艂o, kim jeste艣my, jak zw膮 wodza porywaczy oraz gdzie i na kim on, Fellastr, b臋dzie zemsty szuka膰.

- Jak to tak?! - nie wytrzyma艂 Torin.

Wingetor ponuro zerkn膮艂 na krasnoluda: - Sam ci膮gle pytam siebie, jak to mo偶liwe. Podejrzewam mocne to podejrzenia! - 偶e m贸j jeniec 艣wietnie zna Westron, tylko ukrywa to umiej臋tnie. Ma te偶 偶elazn膮 zaprawd臋 wol臋. Sprawdzaj膮c go, g艂o艣no dyskutowa艂em z Oswaldem, jak lepiej post膮pi膰 z je艅cem - podsma偶y膰 na wolnym ogniu, po膰wiartowa膰 czy po prostu utopi膰 - a ten pysza艂ek nawet nie mrugn膮艂 okiem, jakby to nie o nim by艂a mowa! My艣la艂em, 偶e nie rozumie, i da艂em sobie spok贸j. Nie mia艂em jednak racji... A jak wszystko swoim przekaza艂... Wlekli si臋 za nami przez ca艂y czas. Wzd艂u偶 brzegu po suwali si臋 na swoich wielbudach, a gdy p艂yn臋li艣my - na 艂贸dkach. Nie atakowali, ale zdarzy艂o si臋, 偶e byli ca艂kiem blisko. A ten jakby ich wyczu艂, gadzina! Zacz膮艂 wrzeszcze膰, jak nie wiem co. W tych jego wrzaskach us艂ysza艂em i 鈥濽mbar鈥, i 鈥濵orski Lud鈥, i 鈥濫ldringowie鈥, i nawet - 鈥瀟an Wingetor鈥. Jak ci si臋 to podoba?

- Mnie si臋 to zupe艂nie nie podoba - wycedzi艂 przez z臋by Farnak. - By艂e艣 w Radzie?

- No pewnie. Warty wzmocnione. Ale - czuje serce moje - to nie wystarczy! Musimy sami p贸j艣膰 na po艂udnie, dlatego 偶e je艣li nie my pierzastor臋kich, to oni nas... A nie b臋dzie to 艂atwe - wojownik贸w tam maj膮 tylu, co piasku na brzegu morza albo gwiazd na niebie...

- Wingetorze, Wingetorze... - zacz膮艂 Farnak. - Nie s艂ysza艂em, 偶eby艣 przemawia艂 jak targowy bajarz.

- Wcze艣niej nie przemawia艂em tak - odparowa艂 sucho rozm贸wca. - I sam si臋 艣mia艂em z podobnych opowie艣ci. A teraz trzeba b臋dzie inaczej. Poniewa偶 na brzeg wyprowadzali oni potworne t艂umy, rozumiesz, Farnaku - t艂umy! Na trzydzie艣ci mil sta艂 zwarty szyk. Jak ci si臋 to podoba? My艣lisz, 偶e Wingetor na staro艣膰 zwariowa艂 i nie zamierza艂 pom艣ci膰 towarzyszy? Akurat! Ale sam po艂o偶y艂bym swoich ludzi, gdybym spr贸bowa艂 przybi膰 do brzegu. Pierzastor臋cy wspaniale pos艂uguj膮 si臋 zapalaj膮cymi strza艂ami, zapewniam ci臋.

Chciwie przylgn膮艂 do kubka z piwem.

- Ale uciek艂em im!... I nawet wyl膮dowa艂em na brzegu!... W nocy, tam, gdzie mnie nie oczekiwali. Przeszed艂em prawie sto dwadzie艣cia mil od morza. Spali艂em trzydzie艣ci wiosek. Chcia艂em znale藕膰 ich s艂aby punkt. I znalaz艂em go. Znalaz艂em, rozumiesz? - Waln膮艂 kubkiem w st贸艂.

Wszyscy zamarli.

- Oni si臋 boj膮 - oznajmi艂 ponuro Wingetor. - Niezliczony, niezwyci臋偶ony nar贸d 艣miertelnie boi si臋 jakiej艣 koszmarnej istoty, 偶yj膮cej gdzie艣 na wschodzie, nad jeziorem Sohot.

- Nad jeziorem Sohot? - zdziwi艂 si臋 Hjarridi. - Przecie偶 tam zawsze zamieszkiwa艂y pokojowe plemiona... I nie by艂o nikogo wi臋cej...

- To teraz ju偶 jest. Tam, gdzie si臋 ko艅cz膮 G贸ry Szkielet贸w i las dochodzi do jeziora - tam 偶yje jaka艣 moc, kt贸ra wyp臋dzi艂a pierzastor臋kich z ich starych w艂o艣ci i spowodowa艂a, 偶e stali si臋 - niestety! - naszymi najgorszymi wrogami. Ta moc p臋dzi ich stale na p贸艂noc. Wkr贸tce natkn膮 si臋 na Harad. Co si臋 wtedy stanie - strach pomy艣le膰, poniewa偶 ci, kt贸rzy nie maj膮 pi贸r na r臋kach, s膮 dla nich zwierzyn膮. Rozumiesz, Farnaku? Zwierzyn膮, niczym wi臋cej! A ze zwierz臋tami nie prowadzi si臋 rozm贸w, nie zawiera sojuszy i nie wymienia si臋 je艅c贸w. Albo my ich, albo oni nas. To w艂a艣nie chcia艂em wyja艣ni膰 Radzie, ale chyba nie zdo艂a艂em jej przekona膰. - Wingetor u艣miechn膮艂 si臋 pogardliwie. - Przecie偶 pierzastor臋cy nie obozuj膮 jeszcze pod murami Umbaru. Chocia偶 dano mi wiar臋, nie powiem, szczeg贸lnie kiedy pokaza艂em im je艅ca. Jedyny, kt贸ry zaniepokoi艂 si臋 tak naprawd臋 - to Skilludr.

- A偶 tak? - Hjarridi by艂 nieprzyjemnie zdziwiony, Farnak uni贸s艂 brew. Co si臋 tyczy Folka i krasnolud贸w, to na razie woleli s艂ucha膰. Hobbit patrzy艂 na Wingetora jak zaczarowany, Torin i Malec, widz膮c zainteresowanie swego druha, s艂uchali r贸wnie uwa偶nie. Potem przedyskutuj膮 razem ca艂膮 spraw臋.

- W艂a艣nie tak. Wyda艂 chyba wszystko swoje z艂oto. Zebra艂 armad臋 - co zdarza艂o si臋 tylko w przesz艂o艣ci, i poszed艂 na po艂udnie. Sam, jak zawsze. Pi臋tna艣cie tysi臋cy ludzi z nim.

- On sam zmontowa艂 tak膮 wypraw臋? - nie m贸g艂 uwierzy膰 Farnak.

- Tak. Przecie偶 powiedzia艂em. Chyba ca艂y sw贸j maj膮tek pu艣ci艂.

- I co?

- Na razie nie ma wie艣ci. Ale, ale! Nie zechc膮 moi szlachetni przyjaciele na w艂asne oczy zobaczy膰 je艅ca? Mam go tu偶 obok...

- B臋dziemy zaszczyceni! - wyskoczy艂 przed wszystkich Folko.

Towarzysze Wingetora, kt贸rzy podczas ca艂ej rozmowy nie wypowiedzieli ani jednego s艂owa, wstali i nadal milcz膮c ruszyli za swoim panem.

Dom, w kt贸rym ulokowano wa偶nego je艅ca, by艂 prawdziw膮 twierdz膮. Przez w膮skie niskie drzwi musieli si臋 przeciska膰 zgi臋ci we troje. Dalej korytarz prowadzi艂 zakolami. W 艣wietle m臋tnych lampek oliwnych hobbit widzia艂 g臋sto rozmieszczone strzelnice na styku 艣cian i sufitu. Nieprzyjaciela, kt贸ry wtargn膮艂by do budynku, czeka艂a niechybna 艣mier膰.

Wewn臋trzny dziedziniec, odgrodzony od wiod膮cej na ulic臋 jaskini - nie da si臋 tego okre艣li膰 inaczej! - 偶elazn膮 bram膮 i kilkoma opuszczonymi kratami, zadziwia艂 wspania艂o艣ci膮 pe艂nego aromat贸w ogrodu. W kadziach ros艂y niewidziane nigdy przez hobbita palmy r贸偶nych gatunk贸w, a w sztucznym strumieniu drapie偶nie porusza艂o mackami drzewo- rybo艂贸w. Fruwa艂y pstre ptaki, specjalny s艂uga zajmowa艂 si臋 ich karmieniem. Oswald, id膮cy na czele, wykona艂 tylko jeden gest i ca艂a czelad藕 znikn臋艂a jak za podmuchem wiatru.

- Prosz臋 t臋dy. - Wingetor pchn膮艂 przeci膮gle skrzypi膮ce drzwi. Otworzy艂 si臋 widok na kamienne, spiralne schody prowadz膮ce gdzie艣 w d贸艂. Oswald wyj膮艂 z pier艣cienia w 艣cianie pochodni臋 i ruszy艂 przodem.

- Zosta艂o to zbudowane solidnie, na lata - pochwali艂 Torin, zerkaj膮c na masywne mury i sklepienia.

- Ha! Kiedy Gondorem w艂adali Morscy Kr贸lowie, to w tym kraju potrafili budowa膰! - krzykn膮艂 tan.

Spiralne schody doprowadzi艂y ich do korytarza, niskiego i szerokiego, kt贸ry okaza艂 si臋 g艂贸wnym traktem podziemnego wi臋zienia - niewielkiego, ale bardzo mocnego i pewnego. Czterech wielkich stra偶nik贸w wypr臋偶y艂o si臋 na widok pana.

- Nic si臋 nie dzieje, tanie! - zameldowa艂 dow贸dca warty.

- We藕 pochodni臋, Andra艣cie, i chod藕 z nami.

Jeniec znajdowa艂 si臋 w najodleglejszej celi, niemaj膮cej nawet najmniejszego okienka. Wingetor odpi膮艂 od pasa ci臋偶ki klucz, otworzy艂 drzwi. Stra偶nicy, nie czekaj膮c komendy, obna偶yli miecze.

- Oto macie, napatrzcie si臋. - Tan wskaza艂 偶yw膮 zdobycz.

Folko wpi艂 si臋 wzrokiem w posta膰. Najpierw zobaczy艂 jakie艣 monstrum, tak dziwna i znaczna by艂a r贸偶nica mi臋dzy masywnym ludzkim torsem i r臋kami- skrzyd艂ami, kt贸rych nie powstydzi艂by si臋 nawet kt贸ry艣 z or艂贸w Manwego. Dopiero przyjrzawszy si臋 uwa偶niej, dostrzeg艂, 偶e r臋ce je艅ca s膮 normalnej d艂ugo艣ci, zwyczajne, ludzkie, co prawda nieco szczuplejsze i s艂absze, je艣li por贸wna膰 je z torsem i wspaniale rozwini臋tymi mi臋艣niami n贸g. Od ramion otacza艂y je ciemnopurpurowe pi贸ra. Mog艂o si臋 wyda膰, 偶e to jakie艣 karnawa艂owe przebranie, jednak偶e pi贸ra wyrasta艂y prosto z r膮k, jak w艂osy czy paznokcie u zwyk艂ych ludzi.

Biodra pierzastor臋kiego okrywa艂a brudna opaska. Skrzy偶owawszy na piersiach r臋ce- skrzyd艂a, jeniec patrzy艂 w przeciwleg艂膮 艣cian臋, umy艣lnie ignoruj膮c przybysz贸w. Szlachetne, przypominaj膮ce kobiece rysy poci膮g艂ej twarzy mo偶na by uzna膰 za 艂adne, gdyby nie nos, zgi臋ty jak dzi贸b drapie偶nego ptaka. W膮skie wargi zaci艣ni臋te by艂y w pogardliwym grymasie.

- Oto, macie przystojniaczka - wskaza艂 Wingetor. - Tak sobie stoi. Nie je, a od dw贸ch dni te偶 nie pije. Pewnie postanowi艂 umrze膰. Ale to mu si臋 nie uda. B臋dziemy go karmi膰 si艂膮!

Fellastr nawet nie drgn膮艂.

- Dumny jaki. Ale nic to - raz si臋 odezwa艂, to i teraz nie wykpi si臋 milczeniem.

Folko uwa偶nie przygl膮da艂 si臋 wi臋藕niowi. Teraz bardzo by si臋 przyda艂a przenikliwo艣膰 Drzewobroda. W spojrzeniu je艅ca widzia艂, mo偶e niepewnie i niewyra藕nie, ale widzia艂 - 艣lady dziwnego szale艅stwa, w jaki艣 spos贸b podobne do tego, kt贸re niekiedy dostrzega艂 we wzroku Eodreida.

Wingetor zacz膮艂 m贸wi膰, zwracaj膮c si臋 do je艅ca, w dziwnym, pe艂nym kl膮skaj膮cych d藕wi臋k贸w j臋zyku. Pierzastor臋ki nie odwr贸ci艂 nawet g艂owy.

- Na razie milczy. - Gospodarz roz艂o偶y艂 r臋ce. - Ale dzisiaj si臋 nim zajm臋. Rozgada si臋, b膮d藕cie pewni.

- A... Hm... No tak - Folko z trudem oderwa艂 spojrzenie od Fellastra, przypomniawszy sobie, 偶e obowi膮zki zwi膮zane z poselstwem, czy si臋 tego chce, czy nie, nale偶y wykonywa膰. A czy mogliby艣my z czcigodnym Wingetorem porozmawia膰 o jeszcze jednej sprawie, te偶 nadzwyczaj wa偶nej i, jestem przekonany, do艣膰 korzystnej dla pot臋偶nego tana!...

- No to chod藕my na g贸r臋.

Wyszli na wewn臋trzne podw贸rko.

- Eowino! - Folko odwr贸ci艂 si臋 do dziewczyny. - Musisz tu poczeka膰. Kr贸l Eodreid wys艂a艂 nas w sekretnej misji... i nie wolno ci s艂ucha膰, o czym rozmawiamy.

- Mo偶e moi s艂udzy potrafi膮 zabawi膰 wojowniczk臋 Rohirrim贸w? - uk艂oni艂 si臋 z szacunkiem Wingetor, daj膮c znak czeladzi. - Mam tu niespotykane kamienie i kwiaty, rzadkich gatunk贸w ptaki i zwierz臋ta...

Dobre, a nawet dystyngowane maniery gospodarza bardzo r贸偶ni艂y si臋 od do艣膰 prostego, by nie rzec obcesowego traktowania hobbita i krasnolud贸w przez Farnaka i Hjarridiego. Folko nie potrafi艂 si臋 powstrzyma膰, by nie zada膰 pytania:

- Niema艂o mia艂em do czynienia z Morskim Ludem, ale...

- Ale nigdy nie spotka艂e艣 podobnych do mnie, tak? - roze艣mia艂 si臋 Wingetor. - Racja! Dlatego, 偶e pochodz臋 z Gondoru. Moja rodzina d艂ugo 偶y艂a w Minas Tirith - jako zak艂adnicy korsarzy Umbaru jeszcze przed Wojn膮 o Pier艣cie艅. Nasza krew zmiesza艂a si臋 z gondorsk膮, a ja te偶 niema艂o czasu tam sp臋dzi艂em... Kiedy nadszed艂 odpowiedni czas, ponownie sta艂em si臋 tym, czym powinienem by艂 by膰 - morskim tanem, przyw贸dc膮 wolnej dru偶yny.

Folko z szacunkiem uk艂oni艂 si臋, dzi臋kuj膮c uprzejmemu gospodarzowi za szczero艣膰.

Same pertraktacje nie zaj臋艂y du偶o czasu.

- Mo偶esz nie ko艅czy膰. - Wingetor uni贸s艂 d艂o艅, nawet nie patrz膮c na listy uwierzytelniaj膮ce kr贸la Eodreida. - I tak 艣wietnie wiem, z kim zetkn膮艂 mnie Morski Ojciec. Wasze imiona, przyjaciele moi - mam nadziej臋, 偶e pozwolicie si臋 tak nazywa膰? - znane s膮 daleko za granicami Arnoru i Gondoru. Szczeg贸艂y wojny o przywr贸cenie do 偶ycia Rohanu d艂ugo by艂y roztrz膮sane w艣r贸d morskich tan贸w. Wasze imiona pada艂y tam cz臋sto. Wierz臋 wam bez 偶adnych list贸w i skoro kr贸l Eodreid proponuje tak sowit膮 zap艂at臋, bez wahania podpisz臋 z wami umow臋. Radz臋 te偶, by艣cie porozmawiali z Amlodim i Grottim. To do艣wiadczeni wojownicy, a i obaj s膮 tu teraz. Ka偶dy ma po pi臋膰 setek mieczy. S膮dz臋, 偶e z powodu pierzastor臋kich musimy zatroszczy膰 si臋 o pewniejsze ni偶 Umbar schronienie na p贸艂nocy... Z tymi szalonymi po艂udniowcami przyjdzie nam i tak walczy膰, ale przewiduj膮cy w贸dz zawsze ma dok膮d si臋 wycofa膰 w razie niepowodzenia...

- No, to nasze poselstwo, mo偶emy tak uwa偶a膰, zosta艂o spe艂nione - zauwa偶y艂 Torin, gdy przyjaciele urz膮dzili si臋 w zaje藕dzie. Eowina zm臋czona podr贸偶膮 i wycieczk膮 do miasta spa艂a kamiennym snem, a Folko i krasnoludy siedzieli w s膮siednim pokoiku, walcz膮c z w臋dzonym kurakiem. - Policzmy. Farnak - siedemset mieczy, Swaran - trzysta, Oria - tysi膮c, Hjarridi - dwie艣cie, Wingetor - sze艣膰set, to daje dwa tysi膮ce osiemset; a je艣li jutro zgodz膮 si臋 Amlodi i Grotti, to b臋dzie ju偶 trzy osiemset. Dobrze by艂oby znale藕膰 jeszcze jednego i... i ju偶!

- Ale nic nie wyja艣nili艣my - mrukn膮艂 Malec.

- Bo i nie wyja艣niali艣my nic - odparowa艂 Folko. - Jakby艣my jutro sko艅czyli, to wtedy...

- Co 鈥瀟o wtedy鈥? Wiesz przynajmniej, czego chcesz szuka膰? - podskoczy艂 Ma艂y Krasnolud. - Cz艂owieka, elfa, krasnoluda, orka? Miejsce, przedmiot, zjawisko? Co? Mo偶esz nam wyt艂umaczy膰?

Hobbit wolno pokr臋ci艂 g艂ow膮:

- Po historii z Olmerem przywyk艂em wierzy膰 we w艂asne przeczucia i obawy, Ma艂y. A teraz si臋 boj臋. I jeszcze bardziej dlatego, 偶e nie wiem, czego w艂a艣ciwie powinienem si臋 ba膰.

Strori skrzywi艂 si臋 z niezadowoleniem i w艂o偶y艂 do ust ca艂e udo kury.

- Musz臋 troch臋 si臋 rozejrze膰... popatrze膰... pomy艣le膰... ci膮gn膮艂 hobbit.

- A twoje amulety, talizmany to co? - nie ust臋powa艂 Malec.

- To nie s膮 lampki oliwne! Przysuniesz ogie艅 - hop i p艂onie! Nie wystarczy sama ch臋膰! I w og贸le, czy ty uwa偶asz, 偶e mnie si臋 bardzo podoba siedzenie tutaj, w Umbarze?! My艣lisz, 偶e nie wola艂bym si臋 st膮d wynie艣膰? 呕eby tak si臋 sta艂o, zrobi臋 wszystko, co w mojej mocy! - Dla nadania wagi swoim s艂owom Folko hukn膮艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂.



13 Lipca, Umbar



Rankiem przyby艂 goniec od Farnaka. Jego ludzie odnale藕li Amlodiego, Grottiego i jeszcze jednego tana, Fridleiwa, kt贸rego dobrze zna艂 sam tan Farnak. Trzeba by艂o p贸j艣膰 na spotkanie, zako艅czy膰 rokowania dotycz膮ce wynajmu floty.

- Eowino! - Ma艂y Krasnolud wali艂 do drzwi jej pokoiku. Wstawaj, obiboku!

Ranek w Umbarze to rzecz wspania艂a. Delikatny morski wiatr, szmaragdowe niebo, ciep艂o, ale jeszcze nie upa艂. Na ulicach t艂umy, ludzie 艣piesz膮 si臋, chc膮c zako艅czy膰 swoje sprawy przed nadej艣ciem po艂udniowego skwaru...

Folko z przyjaci贸艂mi nie zd膮偶yli nawet min膮膰 dw贸ch przecznic, gdy przyczepi艂 si臋 do nich jaki艣 przysadzisty ciemnosk贸ry Haradrim. Na hobbita i pozosta艂ych run臋艂a lawina szybko wyrzucanych s艂贸w. M臋偶czyzna nerwowo gestykulowa艂, wywraca艂 bia艂kami oczu, uderza艂 siebie w policzki, usi艂uj膮c co艣 przekaza膰. Przys艂any przez Farnaka Eldring pr贸bowa艂 odepchn膮膰 bezczelnego typa, ale ten b艂yskawicznie wyszarpn膮艂 spod zwoj贸w szarego cha艂atu po艂yskuj膮c膮 z艂otem p艂ytk臋, pokryt膮 jakimi艣 znakami. Wojownik Farnaka pochyli艂 si臋 nad ni膮, a gdy po chwili si臋 wyprostowa艂, jego oblicze wyra偶a艂o z trudem hamowan膮 w艣ciek艂o艣膰.

- Ten 艣mierdz膮cy wype艂zek, zrodzony tylko z powodu chwili nieuwagi Morskiego Ojca, jest g艂贸wnym dostawc膮 niewolnic i na艂o偶nic na dw贸r jego wysoko艣ci w艂adcy Haradu - powiedzia艂 wojownik 艂ami膮cym si臋 z gniewu g艂osem. - On ma... ten... placet Haradu...

- No to co? - Malec chwyci艂 si臋 pod boki i po艂o偶y艂 r臋k臋 na r臋koje艣ci szabli tak, by wszyscy to widzieli. Ma艂y Krasnolud mia艂 wielk膮 ochot臋 na ma艂膮 szamotanin臋.

- To... 偶e ten po偶eracz padliny bardzo prosi was, czcigodni... hm... by艣cie... - Oczy wojownika b艂ysn臋艂y. - Jednym s艂owem - chce kupi膰 wojowniczk臋 Eowin臋!

B臋c! Pi臋艣膰 Malca wbi艂a si臋 w podbr贸dek Haradrima, zanim ktokolwiek zd膮偶y艂 si臋 odezwa膰. Handlarz niewolnik贸w wzlecia艂 w powietrze i pad艂 ci臋偶ko na plecy, 艣miesznie zadzieraj膮c nogi w dziwacznych, drogich sanda艂ach. Zwali艂 si臋 na jezdni臋 jak w贸r z gnojem i nawet nie drgn膮艂.

- Ma艂y! - rykn膮艂 Torin.

- 呕yje. - Folko dotkn膮艂 gard艂a Haradrima. - Tylko z臋b贸w ma jakby mniej...

Grubas le偶a艂 na plecach i nie dawa艂 znaku 偶ycia.

- Nie chcia艂em go... - t艂umaczy艂 si臋 Malec, spogl膮daj膮c na rozgniewanego Torina. - Samo tak wysz艂o...

- Nie mog艂e艣 poczeka膰? Potem by艣my go w og贸le zat艂ukli!

- A dlaczego niby mia艂 czeka膰? - oburzy艂a si臋 Eowina. Czy mo偶na czeka膰, kiedy kto艣 obra偶a wojowniczk臋 Rohanu?! Dzi臋kuj臋 ci, czcigodny Strori!

I, niespodziewanie obj膮wszy zaczerwienionego krasnoluda, mocno poca艂owa艂a go w usta.

Eldring odkorkowa艂 wisz膮c膮 u pasa manierk臋 i chlusn膮艂 wod膮 na twarz Haradrima. Ten j臋kn膮艂 i podni贸s艂 g艂ow臋. Wojownik Farnaka rzuci艂 do艅 kilka ostrych kr贸tkich s艂贸w w j臋zyku Po艂udniowych Ziem.

Na zakrwawionym obliczu handlarza niewolnik贸w pojawi艂 si臋 z艂o艣liwy u艣miech. Ponownie uni贸s艂 sw贸j placet i co艣 piskliwie wykrzykn膮艂. Obok nich zebra艂 si臋 spory t艂umek - wy艂膮cznie Haradrimowie.

- Do broni! - rzuci艂 Eldring. - Obna偶cie miecze, te psy musz膮 stch贸rzy膰...

Mgnienie oka p贸藕niej przed os艂upia艂ymi Haradrimami wzbi艂a si臋 w powietrze 艣ciana stali. Ma艂y Krasnolud nie przepuszcza艂 okazji do pokazania swego s艂ynnego wachlarza. Ciemnosk贸rzy odsun臋li si臋. Grubas wsta艂, j臋kn膮艂 p艂aczliwie, rzuci艂 kilka s艂贸w do swoich ziomk贸w i ku艣tykaj膮c opu艣ci艂 miejsce potyczki, przycisn膮wszy do g臋by po艂臋 swego cha艂ata.

- Chod藕my st膮d! - Przewodnik mia艂 ponur膮 min臋. - Nie inaczej, jak narobili艣my sobie k艂opot贸w... Na pewno p贸jd膮 na skarg臋 do Rady... A w Radzie takie psy z placetami rej wodz膮...

- No to co? - wzruszy艂 ramionami Folko. - Pierwszy zacz膮艂.

- Zacz膮艂, zacz膮艂... On nie zacz膮艂, bo tylko chcia艂 kupi膰 kobiet臋, tak? A kobiety u nich s膮 uwa偶ane nie za ludzi, takie tam - byd艂o dwunogie! - Wojownik zakl膮艂 przez zaci艣ni臋te z臋by. Natomiast w Umbarze wa偶ne s膮 ich prawa... kt贸rych on nie z艂ama艂, proponuj膮c kupno Eowiny...

- No to szkoda, 偶em go nie przebi艂 na wylot - po偶a艂owa艂 Malec.

- Obawiam si臋, 偶e s艂ono by艣 za to zap艂aci艂, bracie krasnoludzie - pokiwa艂 g艂ow膮 Eldring. - Wyp臋dziliby ci臋 z Umbaru co najmniej, a mo偶e i sprzedali Haradrimom do kopalni... Opowiadaj膮 ludzie, 偶e nawet krasnoludy wytrzymuj膮 tam najwy偶ej trzy miesi膮ce.

- Co si臋 sta艂o, to nie odstanie - roz艂o偶y艂 r臋ce Torin. W najgorszym razie zap艂acimy temu psu. Z艂oto mamy.

- Dobrze, je艣li to wystarczy...

Ruszyli w dalsz膮 drog臋.

Dziwnie cicha Eowina sz艂a teraz w 艣rodku, mi臋dzy Torinem i Malcem. Otwiera艂 poch贸d wojownik Farnaka, Folko os艂ania艂 ty艂y oddzia艂u. W takim szyku dotarli do ober偶y, w kt贸rej wczoraj spotkali si臋 z Wingetorem.

Folko i pozostali ju偶 na nich czekali. Przewodnik kr贸tko przekaza艂 istot臋 zaj艣cia. Eldringowie w milczeniu wymienili spojrzenia.

- Musicie szybko st膮d uchodzi膰 - powiedzia艂 basem Grotti, prawdziwy olbrzym, maj膮cy siedem st贸p wzrostu i ramiona jak u Torina. - Zreszt膮, na co macie czeka膰? Sprawa chyba zako艅czona. My si臋 zgadzamy. Co wy na to, tanowie?

- Opowiedzia艂em im, tak pokr贸tce, o co chodzi - wyja艣ni艂 Farnak.

Pozostali Eldringowie kiwali g艂owami.

W sumie uda艂o si臋 podpisa膰 umowy na cztery tysi膮ce trzystu woj贸w.

- Wi臋cej chyba nawet nie trzeba - zauwa偶y艂 Farnak. Ziemi nie ma a偶 tak du偶o... Jak zbyt wielu b臋dzie do podzia艂u...

- Cztery z hakiem tysi膮ce, nie za ma艂o to? - zapyta艂 Torin. - Ta wojna to nie 偶arty!

- My te偶 nie zamierzamy 偶artowa膰! - hukn膮艂 basem Grotti, a szklane naczynia rozbrz臋cza艂y si臋. - Uderzymy nie gorzej ni偶 hird, zobaczycie!

- Nie w膮tpi臋, nie w膮tpi臋 - zapewni艂 Folko rozgor膮czkowanego tana. - Je艣li wszystko p贸jdzie wed艂ug planu...

- Czy偶by艣 nie wiedzia艂, 偶e ka偶dy plan jest dobry tylko do pierwszej bitwy? Potem wszystko od nowa trzeba wymy艣la膰 uni贸s艂 brwi Farnak.

- Wiem, wiem - zgodzi艂 si臋 Folko. - Ale to jest szczeg贸lny przypadek. Ryzykujemy przegran膮, je艣li wszystko nie b臋dzie wykonywane szybko i dok艂adnie jak trzeba...

Gdy rozmowy sko艅czy艂y si臋, umowy zosta艂y podpisane i tanowie ruszyli zbiera膰 swoje dru偶yny, Folko i krasnoludy zatrzymali si臋 w ober偶y.

- Zadanie wykonane. - Hobbit zm臋czonym ruchem przetar艂 czo艂o. - Wype艂nili艣my polecenie kr贸la. Ale czy ta wojna wyjdzie Rohanowi na dobre, czy na z艂e? Nawet zwyci臋ska?

- Na z艂e? - Eowina zrobi艂a wielkie oczy. - Jak mo偶e zwyci臋stwo obr贸ci膰 si臋 na z艂e?

- Lepiej o tym nie my艣l - poradzi艂 nachmurzony Torin. Ani on, ani Malec nie tkn臋li nawet piwa. - Jako艣 szybko i g艂adko posz艂o nam, tu, w Umbarze! Ani dzie艅 nie min膮艂, a flota ju偶 naj臋ta.

- Tak, zosta艂o nam tylko... - zacz膮艂 Malec, ale koniec zdania zag艂uszy艂 trzask kruszonego drewna i w艣ciek艂e, niezrozumia艂e wrzaski.

Drzwi ober偶y wypad艂y z zawias贸w. Do pustawej obszernej sali wpad艂 t艂um wrzeszcz膮cych Haradrim贸w. Jedni wymachiwali kr贸tkimi mieczami, inni wlekli sie膰...

- Kln臋 si臋 na Duri... - Torin zd膮偶y艂 poderwa膰 si臋 na r贸wne nogi, a zaraz potem na czw贸rk臋 przyjaci贸艂 run膮艂 t艂um ciemnosk贸rych miecznik贸w. W ich szeregach pojawi艂a si臋 i znikn臋艂a t艂usta morda handlarza niewolnik贸w. Szcz臋k臋 mia艂 podwi膮zan膮 brudn膮 szmat膮.

- Aaagch! - rykn膮艂 Malec nie gorzej od t艂umu napastnik贸w. - No to si臋 wreszcie porz膮dnie zabawimy!

Folko obna偶y艂 miecz, zas艂aniaj膮c sob膮 przera偶on膮 Eowin臋.

Przyjaciele zostali otoczeni na samym 艣rodku sali. Haradrimowie zaopatrzyli si臋 w mn贸stwo arkan贸w i lin, 偶aden z nich nie by艂 na tyle g艂upi, by pakowa膰 si臋 w zasi臋g kling krasnolud贸w. Najpierw spr贸bowali u偶y膰 sprz臋tu do chwytania i p臋tania.

- Przebijamy si臋! - rzuci艂 rozkaz Torin, obracaj膮c toporem nad g艂ow膮. - Folko, os艂aniaj dziewuszk臋!

Jednak偶e Eowina wcale nie zamierza艂a poprzesta膰 na byciu 鈥瀘s艂anian膮鈥. Wyszarpn膮wszy lekk膮 kr贸tk膮 szabl臋, na 艂eb na szyj臋 pogna艂a za Torinem.

- Dok膮d?! - rykn膮艂 na ca艂e gard艂o Malec.

Dziewczyna omal nie podesz艂a mu pod cios ostrza.

Torin tymczasem wbi艂 si臋 w t艂um Haradrim贸w jak odyniec w stado ps贸w. Pierwszy ruch topora przeci膮艂 wroga od ramienia do pasa, chlusn臋艂a krew, doko艂a krasnoluda powsta艂a pusta przestrze艅. Folko, sparowawszy wra偶y miecz, skoczy艂 za Eowin膮, usi艂uj膮c zatrzyma膰 j膮, ale za p贸藕no. Wzbi艂y si臋 w powietrze sieci, mgnienie oka potem dziewczyna zosta艂a omotana, a wij膮cy si臋 kokon natychmiast zosta艂 odci膮gni臋ty i znikn膮艂 za tylnymi szeregami Haradrim贸w.

Torin, Malec i Folko rzucili si臋 w po艣cig. W wypr贸bowanym ustawieniu, rami臋 przy ramieniu, uderzyli w sam 艣rodek nieprzyjacielskiego szyku; jeden z napastnik贸w upad艂, trafiwszy pod ci臋cie miecza hobbita, ale tak w og贸le, to Haradrimowie nie zamierzali stawia膰 oporu. Jednocze艣nie odwr贸ciwszy si臋, pr贸bowali ucieka膰. W drzwiach tawerny natychmiast powsta艂 korek.

- Tnij!!! - wrzasn膮艂 Torin. Zachlapany krwi膮 krasnolud wali艂 z prawa na lewo i z lewa na prawo. Haradrimowie, wrzeszcz膮c cienko i przenikliwie, uskakiwali na boki, usi艂uj膮c wydosta膰 si臋 z pu艂apki; Folko i krasnoludy, niemaj膮cy dzi艣 na sobie mithrilowego rynsztunku, rozrzucili na boki sk艂臋biony przed drzwiami t艂um, wypadli na zewn膮trz - ale po grubym handlarzu ani po uwi臋zionej Eowinie nie by艂o ju偶 艣ladu.

Zwabieni ha艂asem i krzykami, zbiegali si臋 uzbrojeni Eldringowie. Po chwili w zau艂ku rozgorza艂a potyczka. Usi艂uj膮cy uciec Haradrimowie wpadali na palisad臋 z mieczy, ale broni nie opuszczali, walczyli jak szaleni, jak zap臋dzone w 艣lep膮 uliczk臋 szczury. Morskich wojownik贸w nie by艂o wielu i kilku napastnikom uda艂o si臋 wyrwa膰 z okr膮偶enia.

- Hej! Czcigodni, co si臋 tu dzieje? - da艂y si臋 s艂ysze膰 ze wszystkich stron pytania, gdy potyczka si臋 sko艅czy艂a. - Co ich ugryz艂o?

Nie by艂o kogo przes艂uchiwa膰 - ci, kt贸rzy zdo艂ali, uciekli, pozosta艂y tylko trupy i kilku rannych, ale oni lada moment mieli wyda膰 ostatnie tchnienie.

- Porwali nasz膮 wojowniczk臋! - krzykn膮艂 Folko. - Dziewczyn臋 ze z艂otymi w艂osami. T臋 z Rohanu!

- Porwali?! Z Rohanu?! - rozleg艂y si臋 pe艂ne oburzenia g艂osy. T艂um Eldring贸w szybko r贸s艂, ju偶 ich tu by艂o ponad trzydziestu. - Do bramy! Szybko! Wybijemy te psy!!!

Z艂owieszczo pobrz臋kuj膮c broni膮, biegli przez w膮skie uliczki w kierunku rogatek miasta. Folko pomy艣la艂, 偶e nale偶a艂o 艣ci膮gn膮膰 tana Farnaka i reszt臋... Ale za p贸藕no by艂o, za p贸藕no, ju偶 nic nie da艂o si臋 zrobi膰.

Ulice przed rozjuszonym t艂umem b艂yskawicznie pustosza艂y, jakby poprzedza艂 ich jaki艣 magiczny taran. Po drodze do艂膮czali do nich wci膮偶 nowi i nowi Eldringowie; s膮dz膮c po tym, Haradrimowie nie byli tu kochani; po kilku s艂owach wyja艣nienia, o co chodzi, wojownicy chwytali za miecze i do艂膮czali do po艣cigu.

Wychodz膮ce na pustyni臋 mury Umbaru niemal nie ust臋powa艂y bastionom Annuminas. Dumne i nieprzyst臋pne, z milcz膮c膮 wzgard膮 patrzy艂y na zgrupowane u swych st贸p domki. Szeroka brama by艂a otwarta na o艣cie偶, stra偶 drzema艂a. Haradrimowie nie p艂acili myta.

Folkowi i jego towarzyszom nie poszcz臋艣ci艂o si臋. Akurat w tym momencie do bramy podesz艂a karawana, juczne zwierz臋ta ca艂kowicie zablokowa艂y przej艣cie.

- Hej, z drogi tam! Niech was Hrugnir!... - Torin, trzymaj膮c top贸r w r臋ku, rzuci艂 si臋 do poganiaczy. Stra偶nicy os艂upieli, widz膮c rozjuszonego krasnoluda, za kt贸rym wali艂o pi臋膰dziesi臋ciu uzbrojonych po z臋by Eldring贸w, z obna偶on膮 broni膮.

- Co to za awantura?! - rykn膮艂 dziesi臋tnik.

- Czy przed t膮 karawan膮 opuszcza艂 kto艣 miasto?! - rzuci艂 Folko, powstrzymuj膮c Torina, kt贸ry, jak si臋 wydawa艂o, got贸w by艂 w tej chwili do zwady z byle kim.

- Opuszczali, jak偶e nie, opuszczali! Haradrimowie, by艂o ich p贸艂tora dziesi膮tki. Bez baga偶y. Tylko jeden tob贸艂 chyba mieli. A p臋dzili, jakby sam Morski Ojciec ich 艣ciga艂.

Folko j臋kn膮艂. Nie藕le si臋 sprawili - tr贸jka do艣wiadczonych wojownik贸w, kt贸rym sprzed nosa ukradziono dziewczyn臋! Wstyd, ha艅ba! I co si臋 teraz stanie z biedn膮 Eowin膮?!!

T艂um Eldring贸w za plecami przyjaci贸艂 hucza艂 podniecony.

- Zhardzieli ci Haradrimowie do cna! Nigdy nic takiego si臋 nie zdarza艂o!

- Zaiste - poszaleli!... W bia艂y dzie艅 taka napa艣膰?

- Zwierz臋ta! Ech, szkoda, 偶e swego czasu Gondor ich nie...

- Hej, czcigodni, a co si臋 sta艂o, mo偶e wyja艣nicie mi? - Zaniepokojony dziesi臋tnik patrzy艂 na t艂um.

- Porwali dziewczyn臋 przed chwil膮 - rzuci艂 Malec. - I, o ile dobrze rozumiem, wywieziono j膮 z miasta... Troch臋 si臋 posprzeczali艣my...

- Co tam gada膰, trzeba wyr偶n膮膰 ca艂膮 t臋 band臋! - wrzasn膮艂 kto艣 z t艂umu. - Za du偶o maj膮 tu w艂adzy! Gdziekolwiek si臋 obr贸cisz w naszym pi臋knym Umbarze - wsz臋dzie oni rz膮dz膮. A teraz to ju偶 zbiesili si臋 - porywaj膮 nasze kobiety w bia艂y dzie艅! Co si臋 dzieje, bracia Eldringowie?!

- Tak jest! S艂usznie prawi! - rozleg艂y si臋 g艂osy. - Chod藕my i skubnijmy ich! Niech wiedz膮...

W powietrzu niemal wyczuwa艂o si臋 pogrom. Dziesi臋tnik wodzi艂 wzrokiem od Folka i krasnolud贸w do t艂umu i z powrotem.

- St贸jcie! - krzykn膮艂 Folko, wskakuj膮c na bardzo przydatny w tej chwili anta艂ek. - Czy wy艣cie aby nie poszaleli? Co jest winna reszta? Trzeba znale藕膰 porywaczy, a nie m艣ci膰 si臋 na niewinnych! S艂yszycie mnie?!

Jego s艂owa podzia艂a艂y jak kamienie na wzburzone morze. B艂yszcza艂y obna偶one klingi; Eldringowie ju偶 nikogo nie s艂uchali, chyba nawet zapomnieli, co ich sprowadzi艂o pod bram臋.

- Zbiesili si臋, jako 偶ywo, zbiesili - us艂ysza艂 hobbit szept Torina.

Ze dwudziestu ludzi napar艂o na haradzkich handlarzy i ju偶 kto艣 uderzy艂 r臋koje艣ci膮 szabli w twarz bezbronnego poganiacza. To sta艂o si臋 sygna艂em. Rozleg艂 si臋 przera藕liwy wrzask 鈥濨ij!鈥 i nad g艂owami zamigota艂a stal mieczy. Handlarze te偶 nie wypadli sroce spod ogona - wyszarpn臋li z tobo艂贸w ukryte tam szable.

Dziesi臋tnik w ko艅cu poj膮艂, co si臋 dzieje, zrozumia艂, 偶e na powierzonym mu odcinku za chwil臋 zacznie si臋 b贸j, i z ca艂ej si艂y wrzasn膮wszy 鈥濧larm!鈥, rzuci艂 si臋 do rozdzielania gotuj膮cych si臋 do walki. Folko, Torin i Malec po艣pieszyli mu na pomoc.

Wy膰wiczonymi ruchami odrzucaj膮c miecze ogarni臋tych sza艂em ludzi, Folko chc膮c nie chc膮c przypomnia艂 sobie poln膮 miedz臋 w Amorze i spokojn膮 jesie艅, kiedy on, ca艂kiem jeszcze m艂ody hobbit, wraz z Torinem i Rogwoldem (ach, nie ma ju偶 Rogwolda, a jaki by艂 z niego cz艂owiek!...) przemierzali Arnor...

Szale艅stwo, na szcz臋艣cie, nie ogarn臋艂o jeszcze wszystkich Eldring贸w. Odepchn膮wszy najbardziej rozjuszonych, uda艂o si臋 st艂umi膰 rozpalaj膮c膮 si臋 bitewn膮 w艣ciek艂o艣膰. Haradrimowie mieli tylko kilku lekko rannych.

- Przepu艣膰cie nas! - krzykn膮艂 hobbit do ros艂ego wojownika w bogatej, haftowanej purpur膮 i z艂otem pelerynie, wyra藕nie dowodz膮cego tu. Trzymaj膮c w r臋ku cienk膮 wygi臋t膮 szabl臋, roztr膮caj膮c zaskoczonych poganiaczy, przepycha艂 si臋 on do miejsca potyczki.

- Hej, co si臋 sta艂o, dziesi臋tniku? - gard艂owo wykrzykn膮艂 Haradrim. - Dlaczego?...

M贸wi艂 we Wsp贸lnej Mowie czysto, bez 艣lad贸w obcego akcentu.

- Dlaczego, dlaczego? - rykn膮艂 Eldring. - Dlatego, 偶e twoi rodacy porwali dziewczyn臋! I wywie藕li j膮 tu偶 przed tob膮, Zalbulu! No to si臋 nasi rozjuszyli... Bierz lepiej nogi za pas i wyno艣 si臋 st膮d, bo ci臋 rozszarpi膮 na strz臋py!

Wspania艂y bia艂y pi贸ropusz na wysokim he艂mie Haradrima zako艂ysa艂 si臋 - przecz膮co - na boki.

- Odejd臋, jak zawsze, a 鈥瀗ogi za pas鈥 bior膮 tylko szakale, kiedy widz膮 lwa. Pami臋taj, dziesi臋tniku, 偶e zamelduj臋 o twojej bezczelno艣ci wysokiemu w艂adcy Haradu! Czy mo偶e nie wiesz, 偶e jestem Zalbul, dostawca dworu?!

Folko da艂by sobie r臋k臋 uci膮膰, 偶e stoj膮cy przed nimi Haradrim bardziej przyzwyczajony jest do kierowania w boju hufcami wojownik贸w ni偶 do prowadzenia kupieckich karawan.

- Na M艂oty Morii! Po co marnujemy tu czas! - rozdar艂 si臋 Malec.

- Nie dogonimy ich - stwierdzi艂 ponuro Torin. - Kuc nie dogoni konia.

- Musicie lepiej pilnowa膰 swoich niewolnic - rzuci艂 kpi膮co Zalbul.

Z艂o艣膰 ow艂adn臋艂a Malcem niczym ogie艅 p臋kiem s艂omy. Niewiele my艣l膮c, u偶y艂 pi臋艣ci.

- Ma艂y!! - rykn膮艂 Torin, kt贸remu w ostatniej chwili uda艂o si臋 przechwyci膰 pi臋艣膰 przyjaciela. - Nie do艣膰 mamy k艂opot贸w, 偶e jeszcze chcesz tu robi膰 rze藕?!

Za ich plecami zgromadzili si臋 Eldringowie gotowi w ka偶dej chwili rzuci膰 si臋 na Haradrim贸w. Ci zd膮偶yli si臋 uzbroi膰, ale dwudziestu wojownik贸w z lekkimi szablami ochraniaj膮cych karawan臋 raczej nie mia艂o szans w starciu z dobr膮 setk膮 do艣wiadczonych woj贸w, z kt贸rych po艂owa, mimo upa艂u, nie rozsta艂a si臋 z kolczugami.

- No, tak lepiej - wynio艣le rzuci艂 Zalbul. Odwr贸ciwszy si臋 z pogard膮 plecami do Folka i krasnolud贸w, umy艣lnie wolno ruszy艂 w kierunku karawany porz膮dkowa膰 szyki. Zwierz臋ta jedno po drugim ruszy艂y przez bram臋, kieruj膮c si臋 na pustyni臋.

- Ach, co za nieszcz臋艣cie. - Dziesi臋tnik zacz膮艂 drapa膰 si臋 po g艂owie, kiedy Folko w kilku s艂owach przekaza艂 mu szczeg贸艂y wydarze艅. - My tu na posterunku nie mamy nawet koni, 偶eby ruszy膰 w po艣cig...

Przyjaciele milczeli, wracaj膮c od bramy miasta. Kierowali si臋 do portu, chc膮c odszuka膰 Farnaka. Malec najpierw kl膮艂, na czym 艣wiat stoi, ale po jakim艣 czasie i on zamilk艂. Dopiero w porcie hobbit nie wytrzyma艂:

- Och, przecie偶 wam m贸wi艂em...

- Odszukamy j膮 - rzuci艂 z ponur膮 determinacj膮 Torin. P贸jdziemy do Haradu i odszukamy j膮. Jak my艣lisz, Strori?

- Odszukamy, odszukamy... - warkn膮艂 Ma艂y Krasnolud, jednak bez zwyk艂ej zuchowato艣ci. - Je艣li b臋dzie to mi艂e Machalowi...

- Od kiedy to Machala prosisz o przychylno艣膰? - u艣miechn膮艂 si臋 krzywo Torin. - Nie, je艣li sami sobie nie poradzimy, to nikt nam nie pomo偶e. My, jak i ty, Strori, jeste艣my winni, poradzili艣my Folkowi zabra膰 Eowin臋 ze sob膮, to znaczy, 偶e przede wszystkim my za ni膮 odpowiadamy. I p贸jdziemy do Haradu...

O dziwo, Malec nie sprzecza艂 si臋. Skin膮艂 tylko g艂ow膮.

- Farnak poprowadzi flot臋 bez nas. Wy艣lemy do kr贸la Eodreida list... - zacz膮艂 Torin.

- Jasne, a on uzna nas za zdrajc贸w! - rzuci艂 Malec.

- No to niech uzna. Mam to w nosie. Dziewczyn臋 trzeba odbi膰, a 艂aska kr贸la... Jako艣 to prze偶yjemy.

Folko przemierza艂 zakurzone umbarskie ulice, a przez g艂ow臋 przelatywa艂y mu jakie艣 dziwne my艣li, nie tylko dotycz膮ce biednej Eowiny. Szale艅stwo, niebezpieczne i niepoj臋te, rozpe艂za艂o si臋 po 艢r贸dziemiu i zatruwa艂o wszystkich jednako Eodreida i Skilludra, Eldring贸w i Haradrim贸w... Pierzastor臋cy, nie wiadomo sk膮d i po co przybyli na wybrze偶e... Szcz臋艣cie, 偶e, jak na razie, przynajmniej ani on, ani krasnoludy nie do艣wiadczyli tego, co si臋 stanie ze 艢r贸dziemiem, gdy owa trucizna przeniknie w dusze wszystkich jego mieszka艅c贸w, od p贸艂nocnych lod贸w pocz膮wszy, do po艂udniowych z艂otomrocznych pusty艅.

I znowu, jak w czasie pami臋tnego po艣cigu za Olmerem, pogoni za Pier艣cieniem Mroku, Folko ca艂膮 dusz膮 odczu艂 z艂owrogi nap贸r obcej, straszliwej si艂y. Wrogiej Mocy, niewa偶ne, jakie szaty przyobleka - 艢wiat艂a czy Mroku...

Drga艂 w pochwie obudzony t膮 si艂膮 sztylet Otriny.

Uratujemy dziewczyn臋. Jestem tego pewien. Kr贸l Eodreid rzeczywi艣cie b臋dzie musia艂 obej艣膰 si臋 bez nas...

W my艣lach pod膮偶y艂 za Eowin膮, wo艂a艂 j膮, pr贸buj膮c odszuka膰 w przestworzach piaszczystego morza 偶yw膮 drobink臋 - ale nie, nie starczy艂o si艂, a poza tym, trudno by艂o skoncentrowa膰 si臋, b臋d膮c w t艂umie na umbarskiej ulicy.

Farnaka twarz sta艂a si臋 ciemniejsza od chmury gradowej. Hjarridi d艂ugo i kunsztownie sypa艂 przekle艅stwami.

- Wi臋c jak mo偶emy wam pom贸c? Jeste艣my przygotowani do odp艂yni臋cia... Nie b臋dziemy przecie偶 wysy艂ali armii do Haradu! - ze z艂o艣ci膮 rzuci艂 stary sternik.

- Armii nie trzeba - odezwa艂 si臋 Malec. - Ale my p贸jdziemy. Pop艂yniecie bez nas...

- W艂azi膰 w takiej sile do Haradu to samob贸jstwo! - wypali艂 Hjarridi. - Co mo偶emy zdzia艂a膰 we tr贸jk臋?

- A co zdzia艂a setka czy nawet tysi膮c? - odparowa艂 Ma艂y Krasnolud. - Nie, tu trzeba, jak Folko do Mordoru - albo olbrzymi膮 si艂膮, albo w pojedynk臋...

Farnak skin膮艂 g艂ow膮:

- Nie b臋dziemy was pouczali. Jak zdecydowali艣cie, tak b臋dzie. Poprowadz臋 flot臋 do Tharnu. Tam si臋 spotkamy z kr贸lem Eodreidem.

Zrozpaczony hobbit r膮bn膮艂 pi臋艣ci膮 w otwart膮 d艂o艅. Wszystko si臋 wali艂o! Flota Eldring贸w przyb臋dzie do Tharnu... i by膰 mo偶e Rohan wytrzyma nap贸r oszala艂ych Hazg贸w, Hegg贸w, Howrar贸w i innych mieszka艅c贸w Minhiriathu... I kto wie, czy potrafi nowy dow贸dca poprowadzi膰 jego pieszych 艂ucznik贸w?

Pomy艣la艂 tak偶e, 偶e zabijanie nieszcz臋snych Hazg贸w jest nieuczciwe, to jest to samo, co zabijanie chorych. Gdyby wojskowa moc Morskiego Ludu pomog艂a powstrzyma膰 wojn臋!... Gdyby偶 uda艂o si臋 ca艂膮 spraw臋 za艂atwi膰 pokojowo!...

- Oczywi艣cie, wszyscy razem w uj艣cie Iseny nie b臋dziemy si臋 pchali - doda艂 Farnak. - Kr贸l musi ruszy膰 swoje wojsko. A my z Tharnu wy艣lemy do艅 pos艂a艅c贸w...

Farnak m贸wi艂 co艣 jeszcze, ale Folko ju偶 go nie s艂ucha艂. My艣la艂 o tym, 偶e spe艂nili sw贸j obowi膮zek Marsza艂k贸w Marchii, wynaj臋li flot臋 Eldring贸w... i teraz nie zosta艂o im nic innego, jak spe艂ni膰 nast臋pny - nie pozwoli膰, by kr贸l Eodreid z艂ama艂 swoje s艂owo. I uratowa膰 Eowin臋! Nie艂atwy wyb贸r - ratowa膰 偶ycie ufnej dziewuszki czy kr贸lewskie s艂owo, kt贸rego z艂amanie pogr膮偶y we krwi i Rohan, i Enedhwaith. Chocia偶... kto wie, mo偶e to i lepiej - nie b臋d膮 musieli uczestniczy膰 w tej haniebnej wyprawie...

Wstyd藕 si臋! - natychmiast obsztorcowa艂 sam siebie. - Tam, w Rohanie, krwawa zawierucha... do kt贸rej - nie wykr臋caj si臋! - nie wolno ci dopu艣ci膰... A Eowina... - Hobbit odczuwa艂 wstyd i b贸l. - Jeste艣 jej to winien. Odpowiadasz za ni膮. Od tego te偶 si臋 nie wykr臋caj. Wi臋c co zrobi膰? Co wybra膰!?

- Mog臋 ci troch臋 pom贸c. - Farnak tymczasem zacz膮艂 ju偶 m贸wi膰 o czekaj膮cej przyjaci贸艂 drodze. - B臋dziecie wiedzieli o Haradzie to, co wiem i ja, otrzymacie pewnego przewodnika - w mojej dru偶ynie s膮 Khandyjczycy, ci wszak 偶yj膮 od wiek贸w z Haradem obok siebie...

- No taak!... - Malec splun膮艂. - Zamiast goni膰 tego drania, siedzimy sobie i m膮drze gadamy! A z Eowiny tymczasem... - Przerwa艂. 鈥濶ie wywo艂uj wilka z lasu, nie nazywaj nieszcz臋艣cia po imieniu鈥.

Nie, nie mog臋 jej opu艣ci膰 - zdecydowa艂, sam dziwi膮c si臋 swoim my艣lom, Folko. - To ponad moje si艂y...

- W tej chwili raczej nic jej nie grozi. - M贸wi膮c to, Farnak pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Z waszego opisu wynika, 偶e ten 艂ajdak jest rzeczywi艣cie znanym w Umbarze handlarzem niewolnik贸w. Od dawna m贸wiono o nim, 偶e dostarcza na艂o偶nic do pa艂acu monarchy. Je艣li to prawda, Eowiny nikt nawet nie tknie palcem. Musi trafi膰 do r膮k haradzkiego w艂adcy ca艂a i zdrowa, ale ju偶 potem...

- M贸w, co potem - machn膮艂 r臋k膮 Folko.

- Gadaj膮 ludzie, 偶e ulubion膮 rozrywk膮 haradzkiego kr贸la jest gotowanie m艂odziutkich niewolnic w oleju na wolnym ogniu, 偶eby jak najd艂u偶ej krzycza艂y i m臋czy艂y si臋.

Torin sypn膮艂 przekle艅stwami. Folko zblad艂. Nie, zostan膮 tutaj!...

- Ca艂a nasza wyprawa od pocz膮tku sz艂a jako艣 kulawo! Najpierw oberwa艂em od tego Hazga, teraz zagin臋艂a Eowina...

- Ale sta膰 nas na to, 偶eby co艣 naprawi膰 - zauwa偶y艂 Folko. - Je艣li wyruszymy dzisiaj przed wieczorem, mo偶emy dogoni膰 ich jeszcze w drodze...

Kiedy tr贸jka przyjaci贸艂 wr贸ci艂a do siebie, hobbit - sam nie wiedz膮c dlaczego - si臋gn膮艂 po starannie przechowywany nap贸j Starego Enta. Serce z wolna ogarnia艂o mro偶膮ce krew przeczucie, mgliste i z艂owieszcze. Nie m贸g艂 znale藕膰 sobie miejsca. Co go tak nosi? Raczej nie jest to zwi膮zane z Eowina. Niech si臋 dzieje, co chce, spr贸buje napoju! My艣lowym spojrzeniem musi si臋gn膮膰... wstecz? Do Rohanu? Tak! Zanim dokona ostatecznego, decyduj膮cego wyboru...

- Pakujcie si臋 na razie beze mnie - zakomunikowa艂 bezbarwnym g艂osem.

Torin uwa偶nie przyjrza艂 si臋 druhowi i powiedzia艂:

- S艂usznie, to ty musisz zdecydowa膰, bracie hobbicie. Wzi膮艂e艣 Eowin臋 za nasz膮 namow膮, wi臋c tym razem b臋dzie tak, 偶e gdzie ty, tam my z Malcem. Prawda, Strori?

Ma艂y Krasnolud energicznie skin膮艂 g艂ow膮.

...I znowu, nu偶膮c ducha wielk膮, nieobj臋t膮 przestrzeni膮, przed my艣lowym spojrzeniem hobbita pojawi艂y si臋 przestrzenie 艢r贸dziemia. Z艂ociste piaski Haradu z malutkimi zielonymi kropeczkami, gdzie wok贸艂 podziemnych 藕r贸de艂 kwit艂a bezp艂odna pustynia; ponure g贸ry Mordoru - co si臋 tam teraz dzieje w Ciemnym Kraju? B艂臋kit Anduiny; powoli odzyskuj膮ce si艂y po wojnie z Olmerem Minas Tirith... Ogrom G贸r Bia艂ych i zielony dywan roha艅skiego stepu... Dalej, dalej, do drzemi膮cego Fangornu i otoczonego czujn膮 stra偶膮 Isengardu... Stop!

Tam, bardziej na p贸艂nocny zach贸d od Iseny i Dunlandu, na niewidocznych st膮d stepowych drogach pe艂z艂y, wij膮c si臋, czarne w臋偶e hufc贸w. Piesze, konne, na szerokich bojowych powozach z wysokimi burtami, na ogromnych wilkach... Hazgowie, Heggowie, Howrarowie, Dunlandczycy i inni, drobniejsze si艂y i ludy, kt贸rych nazwy nie by艂y mu znane - wszyscy oni szybkim marszem zmierzali na po艂udnie i po艂udniowy wsch贸d - ku 艁ukowi Iseny, ku rubie偶om Rohanu.

Wojna w Enedhwaicie zacz臋艂a si臋 ju偶, ale nie tak, jak przewidywa艂 to kr贸l Eodreid.

Folko przyjrza艂 si臋 dok艂adnie wszystkiemu, co otworzy艂o si臋 jego wzrokowi. G艂owa bola艂a go coraz mocniej, t臋py b贸l promieniowa艂 gdzie艣 od ty艂u, 艂zy zrasza艂y oczy, ale uparcie wpatrywa艂 si臋, p贸ki nie wyczerpa艂y si臋 si艂y - jego i Drzewobrodowego napoju.

- W Rohanie trwa wojna! - oszo艂omi艂 wiadomo艣ci膮 krasnoludy, ledwo doszed艂szy do siebie. - Pok贸j zosta艂 zerwany i to nie przez Eodreida!

Postara艂 si臋 najwierniej jak m贸g艂 przekaza膰 wszystko, co widzia艂.

- No, mo偶e to i lepiej - odetchn膮艂 Malec. - Wychodzi, 偶e kr贸l nie z艂ama艂 danego s艂owa...

- Z艂ama艂 je w chwili, kiedy wysy艂a艂 nas tutaj - pokr臋ci艂 g艂ow膮 Torin. - I kto wie, mo偶e w艂a艣nie ta decyzja przechyli艂a Szale...

- Ale zamy艣li膰 co艣, nie znaczy wcale dokona膰! - obruszy艂 si臋 szczerze Malec.

- Nie zawsze jest to prawd膮, przyjacielu Strori...

- Jakkolwiek jest - flota Eldring贸w przyb臋dzie bardzo w por臋 - wzruszy艂 ramionami Ma艂y Krasnolud. - Ale dziwnie rozumujesz, Torinie. Mo偶esz sobie powtarza膰 do 艣mierci 鈥濸iwo鈥, a w ustach nie poczujesz ani kropli. Czy wi臋c mo偶na my艣li i gadanie przyr贸wnywa膰 do czynu?

Torin patrzy艂 na niego z ponur膮 min膮.

- Czasem wydaje mi si臋... - powiedzia艂 cicho - ...偶e z Olmerem mo偶e by si臋 wszystko inaczej, lepiej u艂o偶y艂o, gdyby艣my nie pragn臋li go zabi膰.

Do rozmowy w艂膮czy艂 si臋 hobbit:

- Ale偶 co ty gadasz!... Przecie偶 nas wys艂a艂 Radagast!

- W艂a艣nie. I dlatego, 偶e mia艂 w tym sw贸j udzia艂 jeden z Majar贸w... wszystko tak si臋 potoczy艂o.

Strori machn膮艂 z rezygnacj膮 r臋k膮.

- Chcesz, przynios臋 ci piwo, co? Jako艣 mi si臋 wydaje, 偶e zacz膮艂e艣, bracie, tak si臋 pl膮ta膰 w swoich wywodach...

Teraz Torin machn膮艂 r臋k膮.

- No, przynajmniej wszystko si臋 wyja艣ni艂o - powiedzia艂 Malec, wzruszywszy ramionami. - Rohan poradzi sobie i bez nas. Brego, cho膰 i dwulicowy, ale na swojej robocie zna si臋 jak ma艂o kto. A dziewczyny na zmarnowanie nie damy, cho膰 mo偶e Eodreid nas za to przeklnie...

- Niech sobie przeklina - zby艂 jego przepowiedni臋 Folko. - 呕eby艣my tylko sami siebie nie przeklinali, o tym powinni艣my my艣le膰. 鈥濶ie dla ludzi, ale dla siebie miej dusz臋 czyst膮鈥 - kto to powiedzia艂?

- S艂usznie - skin膮艂 g艂ow膮 Torin. - Zgadzam si臋 z Folkiem. Je艣li Eodreid si臋 na nas w艣cieknie... C贸偶, znajdziemy takich, kt贸rzy zechc膮, by艣my dowodzili ichnimi pu艂kami. Mo偶emy si臋 uda膰 do Beorning贸w albo do Kr贸lestwa 艁ucznik贸w...

- Nie ma co wr贸偶y膰! - zmarszczy艂 czo艂o hobbit. - Najpierw musimy uratowa膰 Eowin臋, a potem b臋dziemy sobie g艂owy 艂ama膰...

- To te偶 racja - zgodzi艂 si臋 Torin.

Pakowanie nie zabra艂o im wiele czasu. Farnak i jego przyjaciele tanowie okazali si臋 niezwykle szczodrzy - zdobyli wytrzyma艂e hazskie koniki i ca艂y ekwipunek, potrzebny w dalekiej i niebezpiecznej w臋dr贸wce przez pustyni臋. Krasnoludy zawi膮zywa艂y ju偶 ostatnie tobo艂y z baga偶ami, gdy kto艣 zastuka艂 do drzwi.

Torin, chwyciwszy na wszelki wypadek top贸r, poszed艂 otworzy膰. Czasy, kiedy wystarczy艂o krzykn膮膰 鈥濿ej艣膰, otwarte!鈥, sko艅czy艂y si臋 nieodwo艂alnie.

- Kto tam?

- Od tana Farnaka z pozdrowieniem i s艂owami: 鈥濲estem przewodnikiem z Khandu!鈥. - I go艣膰 wypowiedzia艂 has艂o.

- No to wchod藕 - Torin odsun膮艂 zasuw臋.

Przewodnik musia艂 mocno si臋 pochyli膰, 偶eby nie rozwali膰 g艂owy o nisk膮 framug臋. Wysoki, szczup艂y, o w膮skiej twarzy, spalony s艂o艅cem, w obszernej bia艂ej szacie; w ruchach jego widoczna by艂a leniwa gracja do艣wiadczonego wojownika, chocia偶 broni na widoku nie trzyma艂. Szare oczy Eldringa patrzy艂y przenikliwie i otwarcie. - M贸j tan opowiedzia艂 mi o waszej sprawie. - Khandyjczyk nieoczekiwanie u艣miechn膮艂 si臋, b艂yskaj膮c o艣lepiaj膮co bia艂ymi z臋bami. - Powiem wam, 偶e to dla mnie robota! Im bardziej szalone przedsi臋wzi臋cie, tym lepiej! Kto przemierza diuny - jest do ptaka podobny, Do soko艂a czy or艂a szlachetnej krwi, Kto statecznie przemierza go艣ci艅ce Tego nie wypada nawet nazwa膰 m臋偶em! - wyrecytowa艂 nieoczekiwanie. - Zw膮 mnie Ragnur. Tak na mnie m贸wiono w dru偶ynie, prawdziwe moje imi臋 jest znacznie d艂u偶sze... Pora nam w drog臋. Trakt od Umbaru do Hrissaady, stolicy Haradu, znam jak swoje pi臋膰 palc贸w. Nie martwcie si臋, uratujemy dziewuszk臋! 呕ar dnia opada艂, ust臋puj膮c mi臋kkim falom nap艂ywaj膮cego od oceanu ch艂odu. Czw贸rka je藕d藕c贸w min臋艂a wrota Umbaru.



CZ臉艢膯 DRUGA


ROK 1732 艢RODEK LATA



1


14 Lipca, Umbar,

Targ Niewolnik贸w



- Frrch! - Tan Starch wykrzywi艂 si臋 z obrzydzeniem, patrz膮c na szary t艂um wystawionych przeze艅 do sprzeda偶y niewolnik贸w. - Pomioty rekina! - rzuci艂 do pierwszego zast臋pcy. Kto to we藕mie?! W Haradzie nie kupuj膮 ju偶 teraz byle czego...

- A sk膮d mamy wzi膮膰 lepszych? - usprawiedliwia艂 si臋 zast臋pca. - Prosz臋, do czego doszli艣my! Howrar贸w wystawiamy! Czy kiedy艣 by艂o to do pomy艣lenia?

- Pomiot rekina! By艂o, p贸ki ten ba艂wan Skilludr nie ruszy艂 z Olmerem...

- No w艂a艣nie! Przecie偶 bywa艂o tak, 偶e mieli艣my same gondorskie dziewczyny, ach, gdzie te czasy! I mamona by艂a, i spok贸j... Towar wyrywali z r膮k!

- Dobra, nie zadr臋czaj wspominkami... - przerwa艂 roze藕lony Starch. - Jeszcze ten Farnak nam nabru藕dzi艂... Przez niego be艂tali艣my si臋 na redzie tyle czasu, sp贸藕nili艣my z za艂adunkiem... Ludzie m贸wi膮, 偶e Zalbul ju偶 wyruszy艂, nie czeka艂 na nas... Kto teraz kupi tych zdechlak贸w?...

Pierwszy zast臋pca uzna艂, 偶e nale偶y to pytanie przemilcze膰.

Ogromny zakurzony plac nieopodal miejskich 艣cian Umbaru zajmowa艂o targowisko niewolnik贸w - obecnie jedna z wa偶niejszych dziedzin handlu portowego miasta. Tu sta艂y d艂ugie szare pomosty z g臋sto rozmieszczonymi pier艣cieniami, na kt贸re to pomosty p臋dzono niewolnik贸w, by mo偶na ich by艂o obejrze膰 ze wszystkich stron. Powiadali ludziska, 偶e czasem sprzedaje si臋 tam i kupuje po dziesi臋膰 tysi臋cy niewolnik贸w, ale kto by to policzy艂?...

Starch, ci膮gle skrzywiony, jeszcze raz rzuci艂 okiem na sw贸j towar. Ma艂o! Dwie setki, i to kto - on, pierwszy 艂owca niewolnik贸w w艣r贸d umbarskich tan贸w! P贸艂 biedy, gdyby niewolnicy ci byli z Gondoru czy Rohanu, ale nie! 呕a艂osna wschodnia banda, mizeroty, kt贸re przywlok艂y si臋 na Zach贸d, trzymaj膮c po艂y peleryny Olmera Wielkiego! Starch gardzi艂 nimi z ca艂ej duszy. Do niczego si臋 nie nadaje to dwunogie byd艂o, chyba tylko do tego, by przynosi膰 jemu, Starchowi, brz臋cz膮cy haradzki pieni膮dz.

W szeregach sta艂o stu czterdziestu m臋偶czyzn i tylko sze艣膰dziesi膮t kobiet. Wyprawa wyra藕nie si臋 nie uda艂a, kto艣 uprzedzi艂 wie艣niak贸w i wi臋kszo艣膰 z nich zd膮偶y艂a si臋 ukry膰. M臋偶czy藕ni - g艂upcy! - usi艂owali walczy膰. Starannie, bez zbytnich strat - trupa si臋 nie sprzeda, komu taki potrzebny! - ludzie Starcha odci臋li broni膮cych si臋 od lasu, otoczyli i zmusili do z艂o偶enia broni. Ale m臋偶czy藕ni niewolnicy ostatnio kiepsko szli w Haradzie. O, kobiety - tak! Mog膮 wykonywa膰 niemal wszystkie m臋skie prace, a to 偶e z wysi艂ku umieraj膮 przedwcze艣nie, nie ma znaczenia, Eldringowie przywioz膮 now膮 parti臋. No i jeszcze jedno - baby s膮 znacznie mniej sk艂onne do bunt贸w ni偶 ch艂opy.

Ale i ze schwytanych kobiet Starch zadowolony nie by艂. M艂ode i 艂adne zd膮偶y艂y si臋 ukry膰, dosta艂y mu si臋 tylko te starszawe. Z min膮 jakby go bola艂y z臋by, tan zezowa艂 na szerokie p艂askie twarze z wystaj膮cymi ko艣膰mi policzkowymi i nieco sko艣nymi oczami. Kobiety sta艂y w milczeniu i wpatrywa艂y si臋 w pomosty pod swoimi stopami. Starch splun膮艂. Za naj艂adniejsz膮 z nich dadz膮 co najwy偶ej pi臋膰 monet... podczas gdy za z艂otow艂os膮 roha艅sk膮 dziewoj臋 p艂acono po pi臋膰 tysi臋cy! Co prawda, Starchowi jak dotychczas takie w 艂apy nie wpada艂y, co bardzo go martwi艂o, ale nie starcza艂o mu odwagi pop艂yn膮膰 w g贸r臋 Iseny i napa艣膰 na w艂o艣ci Eodreida.

Tan z nawyku nie s艂ysza艂 odwiecznego i nieod艂膮cznego ha艂asu targowiska. Eldringowie, w艂a艣ciciele niewolnik贸w, nigdy sami nie zachwalali swego towaru, tym zajmowali si臋 specjalnie wynajmowani Haradrimowie zachwalacze, kt贸rzy zdzierali sobie gard艂a, wzywaj膮c najczcigodniejszych klient贸w, by 鈥...zwr贸cili sw膮 艂askaw膮 uwag臋 w艂a艣nie na naszych heros贸w, 艣licznotki nasze i soko艂y i nie gapili si臋 na schorowane trupolce i szkarady z wystawionych naprzeciwko!鈥.

Takie zach臋ty tanowie od dawna puszczali mimo uszu. Haradrimowie kupuj膮 - niech dla nich si臋 staraj膮 zachwalacze...

Szary - bezimienny rybak z howrarskiej wioski - sta艂 w t艂umie niewolnik贸w Starcha. Nogi mia艂 skute 偶elaznym 艂a艅cuchem, jednym ko艅cem umocowanym do og贸lnego 艂a艅cucha, wsp贸lnego dla ca艂ej gromady niewolnik贸w. On, jedyny w ca艂ym tym zm臋czonym, wyn臋dznia艂ym, zoboj臋tnia艂ym t艂umie, patrzy艂 spokojnie przed siebie. Co艣 si臋 zmieni艂o w Szarym, po tym jak rzuci艂 si臋 w fale, chc膮c sko艅czy膰 ze sob膮 i z 偶yciem, kt贸re tak mu zbrzyd艂o...

Nie pami臋ta艂, co si臋 z nim dzia艂o. Przez chwil臋, gdy ju偶 zanurza艂 si臋 w seledynowej otch艂ani, przed jego oczami przemkn臋艂o niespodziewanie oblicze wojownika - zdecydowana, powa偶na twarz obramowana g臋st膮 brod膮. To by艂 m艂ody jeszcze m臋偶czyzna, 贸w wojownik z przymocowanym do plec贸w mieczem, ale w jego postawie i obliczu wida膰 by艂o wyra藕nie, 偶e przywyk艂 do rozkazywania i wydawania polece艅. Stoj膮c na wy艂o偶onym kamiennymi p艂ytami dziedzi艅cu twierdzy, wojownik niespodziewanie wyszarpn膮艂 z pochwy miecz, a klinga zal艣ni艂a niebia艅sk膮 biel膮, i uni贸s艂 go nad g艂ow膮, jakby wydawa艂 rozkaz ataku...

I, nie wiadomo dlaczego, ten w艂adczy ruch - naprz贸d, na wroga, nie liczmy strat! - doda艂 si艂 ton膮cemu Szaremu. Jego r臋ce i nogi wbrew w艂asnej woli wypchn臋艂y cia艂o na powierzchni臋...

Wy艂owi艂 go okr臋t Starcha.

- Po licho ci on! - zbeszta艂 dziesi臋tnik Eldringa, kt贸ry rzuci艂 Szaremu koniec sznura. - Stary i siwy - komu on si臋 przyda? Nie dadz膮 za niego nawet monety! Zobaczysz - nie sprzedamy, to sam za niego zap艂acisz, ze swojej doli.

- Nic to, stary, ale krzepki - oponowa艂 Eldring. - Zobacz, jakie bary! A 偶e siwy, to nie k艂opot...

Szary nie wypowiedzia艂 nawet jednego s艂owa, znalaz艂szy si臋 na pok艂adzie 鈥瀞moka鈥. Milcza艂, kiedy zakuwano go w 艂a艅cuchy, milcza艂 podczas ca艂ej drogi do Umbaru, milcza艂 i teraz, stoj膮c na pomo艣cie ha艅by. I tylko oczy, przedtem bezbarwne, a teraz znowu br膮zowe - powoli rozpala艂 zimny ogie艅.

Odda艂 si臋 wspomnieniom. Wolno i bole艣nie, ale co艣 zaczyna艂o wraca膰, pobudza艂o my艣li. Co powiedzia艂 wojownik z b艂臋kitnym mieczem? Sk膮d si臋 wzi臋艂o to widzenie? Czy to tylko by艂o przed艣miertne majaczenie, dziwnym sposobem przywracaj膮ce jego, Szarego... nie, jako艣 inaczej kiedy艣 si臋 nazywa艂! do 偶ycia? Nie wiedzia艂.

Ale to, 偶e wcze艣niej nie nosi艂 takiego imienia - wiedzia艂 ju偶 na pewno.

W ko艅cu pojawi艂 si臋 klient. Wysoki, chudy jak 偶erd藕, kupiec, kt贸rego wspania艂a zielona odzie偶 podkre艣la艂a chorobliwie 偶贸艂t膮 cer臋, niespiesznie, z godno艣ci膮 wszed艂 w przej艣cie, wzd艂u偶 kt贸rego ustawieni byli niewolnicy. Zachwalacze jednocze艣nie potroili wysi艂ki, niemal zdzieraj膮c sobie gard艂a.

M臋偶czy藕ni pozostali oboj臋tni. Kobiety wyci膮gn臋艂y szyje, a nu偶 kt贸r膮艣 kupi? Natomiast Szary, jako jedyny z niewolnik贸w, popatrzy艂 kupuj膮cemu prosto w oczy, rzuci艂 tak ci臋偶kie i przenikliwe spojrzenie, 偶e Haradrim potkn膮艂 si臋 na r贸wnej drodze i wymamrota艂 gniewnie przekle艅stwo. Starch skrzywi艂 si臋 - teraz to ju偶 na pewno nie kupi... Ci po艂udniowi barbarzy艅cy uwa偶aj膮, 偶e je艣li kto艣 si臋 potknie przed kramem, towar stamt膮d przyniesie mu pecha...

Jednak偶e tym razem sta艂o si臋 inaczej. Obrzuciwszy spojrzeniem przysadzistych, s艂abowitych z natury Howrar贸w, kupiec jakby w zamy艣leniu wyci膮gn膮艂 wargi w dziobek, pocmoka艂 i, kiwn膮wszy do zachwalacza, poda艂 cen臋.

Starch w zdumieniu wytrzeszczy艂 oczy. To ci historia! Chce wzi膮膰 wszystkich, razem, i na dodatek m臋偶czy藕ni po raz pierwszy od d艂u偶szego czasu dro偶si od kobiet! Ale tan nie by艂by tanem, gdyby od razu ust膮pi艂, nawet w tak dogodnym dla siebie interesie, bez targowania.

- Zaraz, zaraz - zby艂 go machni臋ciem r臋ki Haradrim. Wpatrzy艂 si臋 w szeregi niewolnik贸w, p贸ki ponownie nie skrzy偶owa艂 spojrzenia z Szarym. Kupiec prze艂kn膮艂 艣lin臋 i po艣piesznie si臋 odwr贸ci艂.

- Tak... bior臋. Jaka, powiedz, jest twoja cena...

Dobiwszy targu, Starch tylko si臋 u艣miecha艂 i kiwa艂 g艂ow膮, g艂aszcz膮c pod lekk膮 peleryn膮 mocno wypchany mieszek ze z艂otem. Nies艂ychane powodzenie! Nies艂ychane!... W uszach jeszcze rozbrzmiewa艂y ostatnie s艂owa dziwnego kupca:

Wie藕 ich wi臋cej, tanie. Potrzebujemy m艂odych mocnych m臋偶czyzn i kobiet, 偶eby je 艂膮czy膰 z m臋偶czyznami...鈥.

No, to ju偶 zupe艂na nowo艣膰! Ale czy warto, by szlachetny morski tan zawraca艂 sobie g艂ow臋 dziwactwami brudnych barbarzy艅c贸w? Skoro dure艅 ma du偶o pieni臋dzy, uczy艅 tak, by przesz艂y one do ciebie - ty je wykorzystasz lepiej...

Tego samego dnia, gdy tylko niewielka flotylla Starcha uzupe艂ni艂a zapasy 偶ywno艣ci i wody, opu艣ci艂a Umbar. I nie tylko jego statki wyp艂yn臋艂y w morze. Haradrimowie wykupili wszystkich wystawionych na targ niewolnik贸w i wszystkim sprzedaj膮cym m贸wili to samo: przywie藕cie jeszcze. Jak najwi臋cej!...

Skuci jednym d艂ugim 艂a艅cuchem niewolnicy wychodzili przez bram臋 Umbaru. Stra偶nicy przygl膮dali si臋 im oboj臋tnie: takie widoki by艂y tu na porz膮dku dziennym. Emocje wywo艂a艂o co艣 innego: od 艣witu do nocy wyprowadzono co najmniej dziesi臋膰 tysi臋cy niewolnik贸w. To si臋 jeszcze w historii miasta nie zdarzy艂o, ani za czas贸w rozkwitu Umbaru korsarzy, nienawidz膮cych Gondoru, ani w ci膮gu ostatnich dziesi臋ciu lat, kiedy w艂ada艂 Morski Lud.

Pierwszy etap. Nowi w艂a艣ciciele zatroszczyli si臋 o zakupion膮 w艂asno艣膰: karawana porusza艂a si臋 w nocy, w dzie艅 kryj膮c si臋 przed pal膮cym s艂o艅cem w specjalnie urz膮dzonych 鈥瀖iasteczkach鈥 pod p艂贸ciennymi dachami. Roznoszono lekko osolon膮 wod臋.

Chudy kupiec z dwoma przysadzistymi ochroniarzami wpatrywa艂 si臋 w t艂um. 呕eby utrzyma膰 dyscyplin臋, nie wystarczy nawet setka wojownik贸w, je艣li sami niewolnicy nie b臋d膮 si臋 wzajemnie pilnowali. Od dawna wypr贸bowany i stosowany chwyt - dziel i rz膮d藕... Do艣wiadczone oko handlarza natychmiast wychwyci艂o z t艂umu niem艂odego niewolnika, wyr贸偶niaj膮cego si臋 dumn膮 postaw膮 - ten nie wygl膮da艂 ani na zaszczutego, ani na wymizerowanego.

Szary wyr贸偶nia艂 si臋 z t艂umu niewolnik贸w, jak wyr贸偶nia si臋 wilk ze stada kundli.

- Ty!... - Palec kupca uderzy艂 w pier艣 Szarego. - B臋dziesz nimi dowodzi艂. Uwa偶aj, je艣li ta padlina zacznie zdycha膰, za nim dojdziemy do Hrissaady, to zostawi臋 ci臋 w pustyni zwi膮zanego, na 偶er piaskownikom!

Szary w milczeniu skin膮艂 g艂ow膮. Ponownie kupiec odwr贸ci艂 si臋, nie mog膮c znie艣膰 pogardliwego wzroku dopiero co kupionego przeze艅 niewolnika...

Szary zabra艂 si臋 do pracy.

- Hej, ch艂opcze! - Jego cichy g艂os nie wiadomo dlaczego zmusza艂 wszystkich do przerywania rozm贸w. - Zostaw t臋 wod臋. Swoj膮 ju偶 dosta艂e艣.

M臋偶czyzna, chyba najmocniejszy ze wszystkich je艅c贸w, wyszczerzy艂 kpi膮co z臋by:

- Ba, Szary! W艂a艣nie nie mog艂em sobie przypomnie膰, sk膮d znam twoj膮 g臋b臋?!

Wcze艣niej 偶y艂 we wsi s膮siaduj膮cej z osad膮 Szarego. I teraz, jak to mieli w zwyczaju jemu podobni, zamierza艂 odebra膰 naczynie z wod膮 jakiej艣 kobiecie.

- Zostaw t臋 wod臋 - powt贸rzy艂 Szary, a niewolnicy zacz臋li si臋 odsuwa膰, najdalej jak pozwala艂y na to 艂a艅cuchy.

Ch艂opak wyprostowa艂 si臋:

- Ty mi tu zamierzasz rz膮dzi膰?

Szary nawet si臋 nie odsun膮艂. Zwar艂 si臋 w sobie, a pi臋艣膰 niewolnika, zamiast wyl膮dowa膰 na jego twarzy, opad艂a. M臋偶czyzna zawy艂, chwyciwszy si臋 za d艂o艅 - wyda艂o mu si臋, 偶e uderzy艂 w kamienn膮 艣cian臋. Szary sta艂 nieruchomo, a jego oczy razi艂y czarnym blaskiem.

- Zostaw t臋 wod臋 - powiedzia艂 po raz trzeci, i to wystarczy艂o, buntownik ju偶 si臋 nie stawia艂.

Niewolnicy patrzyli na Szarego z trwog膮. A potem jaka艣 kobieta j臋kn臋艂a: 鈥濻zary, Szary, uratuj nas, Szary!...鈥.

Przez ogarni臋te rozpacz膮 ludzkie mrowisko przeszed艂 spazm. Brz臋cz膮c 艂a艅cuchami, ludzie skierowali b艂agalne spojrzenia na niego, wyci膮gn臋li do艅 r臋ce, z garde艂 wyrywa艂 si臋 ni to j臋k, ni to zwierz臋cy skowyt...

Rybak sta艂 nieruchomo, tylko oczy jego p艂on臋艂y coraz mocniejszym ogniem, i otaczaj膮cym go niewolnikom wydawa艂o si臋, 偶e gdyby teraz rozkaza艂 okowom 鈥濷padnijcie!鈥, to 偶elazne bransolety znikn臋艂yby jak sen z艂owrogi...

Ale nadzorcy te偶 nienadaremnie jedli chleb pana swego. 艢wisn臋艂y baty, zafurkota艂y pa艂ki, kilku 艂ucznik贸w na艂o偶y艂o na ci臋ciwy po strzale i dr偶膮ca, sk艂adaj膮ca si臋 z wielu cia艂, wielu r膮k i n贸g istota znieruchomia艂a, skurczy艂a si臋 w sobie, zwin臋艂a pod razami...

Szary nawet nie drgn膮艂, kiedy doko艂a jego cia艂a owin膮艂 si臋 bicz.

- Hej, czcigodni! - krzykn膮艂, wiedz膮c ju偶, 偶e stra偶nicy karawan najcz臋艣ciej znaj膮 zachodnie narzecze. - To si臋 wi臋cej nie powt贸rzy! U艣mierzcie sw贸j gniew!...

Dr偶膮cy i skowycz膮cy t艂um niewolnik贸w przylgn膮艂 do艅 niczym piskl臋ta do matki.

Kilka s艂贸w Szarego przywr贸ci艂o porz膮dek. I po chwili wi臋kszo艣膰 zastanawia艂a si臋: co te偶 takiego zobaczyli w tym niem艂odym niewolniku, dok艂adnie takim samym, jak inni?...

Dalej ju偶 karawana porusza艂a si臋 we wzorowym porz膮dku. Chciwe demony pustyni, zawsze zbieraj膮ce obfite 偶niwo z takich pogrzebowych pochod贸w, tym razem musia艂y si臋 zadowoli膰 ja艂mu偶n膮...



28 Lipca,

Przedmie艣cia Hrissaady



Dwa tygodnie sz艂a karawana przez martw膮 pustyni臋, gdzie rz膮dzi艂 tylko piasek, upa艂 i wiatr. Droga wi艂a si臋 jak szary w膮偶, od jednej oazy - zielonego wybuchu na 偶贸艂tym popielisku piachu - do drugiej. Studnie trafia艂y si臋 rzadko, a woda w nich by艂a wyra藕nie s艂ona. Na poboczu, wy偶arzone przez s艂o艅ce le偶a艂y obficie porozrzucane ko艣ci i czerepy - pozosta艂o艣ci po niewolnikach, kt贸rym nie uda艂o si臋 dotrze膰 do haradzkiej stolicy. Najpierw wszyscy z l臋kiem wpatrywali si臋 w ko艣ci, potem przywykli...

Ale powoli, powoli pustynia zacz臋艂a si臋 zieleni膰, stopniowo zmieniaj膮c w trawiasty step. Na horyzoncie zarysowa艂 si臋 w膮ski niebieski pasek - to by艂y lasy. Zacz臋艂a si臋 pojawia膰 woda, a potem karawana dotar艂a do granic miasta.

Na ogromnym, wydeptanym niemal do lustrzanego blasku polu, otoczonym wysokim kolczastym p艂otem, Haradrimowie zmie艣cili chyba z dziesi臋膰 tysi臋cy nowo zakupionych niewolnik贸w. Kobiety uwolniono z 艂a艅cuch贸w, m臋偶czy藕ni na razie pozostawali w okowach.

Na wysoki pomost, sk膮d wida膰 by艂o ca艂膮 wype艂nion膮 przez niewolnik贸w przestrze艅, wchodzili ludzie w drogich, purpurowo- z艂otych ubraniach. By艂o ich pi臋ciu - wszyscy ro艣li, dumni, uzbrojeni. Wraz z nimi wspi膮艂 si臋 na pomost dow贸dca nadzorc贸w, tego zagonu dwunogiego byd艂a.

- S艂uchajcie mnie, wy, wielbudzia mierzwo! - krzykn膮艂 nadzorca, jak na t臋 funkcj臋 zbyt dobrze zbudowany i dumny m臋偶czyzna, u kt贸rego na trzy mile widoczna by艂a gwardyjska postawa. - W wielkiej swej 艂askawo艣ci bezkresny jak piaszczyste morze w艂adca Tcheremu, znanego wam pod nazw膮 Harad, powiada - ka偶dy mo偶e zas艂u偶y膰 na sw膮 wolno艣膰 i bogactwo! S艂yszycie mnie - wolno艣膰 i bogactwo! Je艣li b臋dziecie wiernie s艂u偶y膰 sile Tcheremu!

Przez t艂um przetoczy艂a si臋 fala pe艂nych zdziwienia okrzyk贸w i pomruk贸w. Nadzorca ci膮gn膮艂:

- M臋偶czy藕ni maj膮 wyb贸r - udaj膮 si臋 do kopal艅 z艂ota Tcheremu albo wst臋puj膮 do jego wspania艂ej, niezwyci臋偶onej armii! Mog膮 sta膰 si臋 prawdziwymi wojownikami Wielkiego Tcheremu, na zawsze uwolni膰 si臋 od losu niewolnika! A gdy upadn膮 miasta naszych wrog贸w, ka偶dy taki gr贸d b臋dzie oddawany wam na trzy dni i wszystko, co tam znajdziecie, b臋dzie wasze! M臋偶czy藕ni, kt贸rzy wst膮pi膮 do wojska, otrzymaj膮 kobiety! Ka偶dy sta膰 si臋 mo偶e dziesi臋tnikiem, setnikiem czy nawet tysi臋cznikiem, je艣li b臋dzie wyr贸偶nia艂 si臋 w s艂u偶bie! A teraz, kto chce do kopal艅, niech wychodzi za bram臋!

T艂um zamar艂. Wydawa艂o si臋, 偶e wszyscy przestali oddycha膰.

Jednak偶e Haradrimom potrzebni byli r贸wnie偶 ludzie do kator偶niczej pracy w kopalniach. Ze trzy tuziny stra偶nik贸w z kr贸tkimi w艂贸czniami zacz臋艂o wywleka膰 m臋偶czyzn za wrota, wybieraj膮c starszych i s艂abszych. Rozpaczliwe krzyki i b艂agania wcale ich nie wzrusza艂y.

- Ja, ja mog臋 walczy膰! - wrzeszcza艂 jeden z nieszcz臋艣nik贸w. Straciwszy panowanie nad sob膮, rzuci艂 si臋 do stra偶nika i zwali艂 na ziemi臋, uderzony w g艂ow臋 t臋pym ko艅cem w艂贸czni. Stra偶nicy nie zwracali ju偶 wi臋cej na niego uwagi - chwycili po prostu za nogi i powlekli za wrota.

Inni wbijali si臋 w t艂um, coraz g艂臋biej i g艂臋biej: byli odwa偶ni, ci Haradrimowie - niewolnicy, nawet skuci, mogli 艣mia艂o zd艂awi膰 ich sam膮 tylko sw膮 liczebno艣ci膮.

Para nadzorc贸w znalaz艂a si臋 obok Szarego. Rybak sta艂 ze skrzy偶owanymi na piersiach r臋kami; jeden ze stra偶nik贸w obrzuci艂 go pogardliwym spojrzeniem - za stary i pewnie do niczego ju偶 si臋 nienadaj膮cy niewolnik.

- Grar'd ermon!1

Wojownik brutalnie chwyci艂 Szarego za rami臋, szarpni臋ciem odwr贸ci艂 do siebie. I - niespodziewanie znieruchomia艂, potem, jakby co艣 sobie przypominaj膮c, uni贸s艂 d艂o艅 do czo艂a.

- Inszach'kr ermon'w, Satlach!2

Nadzorcy poszli dalej. Szary westchn膮艂 ci臋偶ko, dumnie wyprostowane ramiona nagle jakby si臋 zapad艂y. W jednej chwili postarza艂 si臋 o dobry dziesi膮tek lat.

- Jak偶e ci臋偶ko... - mrukn膮艂 do siebie, cho膰 wydawa艂o si臋, 偶e nie bardzo rozumie sens wypowiedzianych s艂贸w. - Zupe艂nie ju偶 nie mam si艂y...



30 Lipca, Oko艂o Dw贸ch Godzin Przed P贸艂noc膮,

Przedmie艣cia Hrissaady



- Tfu, tfu, tfu! - Strori zawzi臋cie spluwa艂. - 呕eby go m艂otem sp艂aszczy艂o, ten wiatr! I piach! I upa艂!

- Co to, nigdy nie przypieka艂e艣 si臋 przy piecu kowalskim? - zapyta艂 Torin.

-

- - Te偶 mi por贸wnanie! - prychn膮艂 Malec. - Czy tam panuje taki 偶ar? Nie, tamten 偶ar sprawia, 偶e krew szybciej kr膮偶y w 偶y艂ach! A ten? Czuj臋 si臋 jak kawa艂ek ciasta na ruszcie!

- Cicho tam! - sykn膮艂 Folko. - Ragnur powiedzia艂 przecie偶, 偶e jest tu pe艂no stra偶nik贸w. A psy s艂ysz膮, jak trzy mile dalej myszy wygrzebuj膮 nory!

- Te偶 mi! - machn膮艂 niefrasobliwie r臋k膮 Ma艂y Krasnolud. Rozstawszy si臋 z pu艂kiem, tangar ponownie wr贸ci艂 do beztroskiego trybu 偶ycia, staj膮c si臋 na powr贸t chwatem, raduj膮cym si臋 z ka偶dej okazji do walki. - Co to, nie po艂o偶ymy ich?

- Jemu si臋 wszystko w g艂owie z upa艂u pomiesza艂o - zauwa偶y艂 Torin. - Dobra, ju偶 teraz milczymy!

Ukrywali si臋 w niezbyt g臋stym zagajniku nieopodal przedmie艣膰 Hrissaady. Za sob膮 mieli trudn膮 dwutygodniow膮 drog臋 przez Harad - doko艂a, w tajemnicy, niespokojnie... W膮ska ni膰 szlaku do Umbaru wi艂a si臋 mi臋dzy zalegaj膮cymi niczym piaskowe 偶mije barchanami, a by艂 on szczeg贸lnie chroniony. Studnie i oazy trafia艂y si臋 rzadko i ka偶de takie miejsce strze偶one by艂o przez dwa pier艣cienie wojownik贸w.

Gdyby nie Ragnur, przyjaciele chybaby nie dotarli do haradzkiej stolicy. Doko艂a nich rozci膮ga艂 si臋 zupe艂nie im nieznany 艣wiat, 艣wiat wypalonego roz偶arzonego piek艂a, bezwodnej pustyni, nad kt贸r膮 panoszy艂o si臋 bezlitosne s艂o艅ce. Nie czu艂e i daruj膮ce 偶ycie, lecz niszczycielskie i rujnuj膮ce. W臋drowa膰 mo偶na by艂o tylko w nocy.

Ale nie tylko upa艂, s艂o艅ce i brak wody stawa艂y na przeszkodzie. Jaka艣 inna si艂a, jaka艣 niewidzialna i uparta moc nie chcia艂a ich pu艣ci膰 na Po艂udnie, usi艂uj膮c rozdmucha膰 偶artobliwe przekomarzania do walk na 艣mier膰 i 偶ycie, a przynajmniej wywo艂ywa膰 g艂upie spory z byle powodu i bez powodu. Dziwi艂 si臋 nawet Ragnur.

- Nic nie rozumiem - rzuci艂 zm臋czonym i ponurym tonem, gdy chwil臋 wcze艣niej omal nie dosz艂o do b贸jki na no偶e z Malcem. - Co si臋 ze mn膮 dzieje? Jakby mnie co艣 przygniata艂o... Sk膮d艣 z wewn膮trz...

- Nie tylko ciebie - odezwa艂 si臋 cicho Folko. - Nas wszystkich... i chc臋 powiedzie膰, 偶e nie tylko nasz膮 czw贸rk臋, ale ca艂y Harad... i Khand... i Umbar...

Hobbit wyra藕niej ni偶 inni wyczuwa艂 ten nap贸r. Nie przygniataj膮cy do ziemi ci臋偶ar, kt贸ry zwali艂 si臋 na Froda, gdy W艂adca Pier艣cienia zbli偶y艂 si臋 do czarnej twierdzy Saurona - ale co艣, jak bij膮cy w twarz wicher, kt贸ry napiera艂, a potem przenika艂 na wylot i rozpala艂 w duszy niedaj膮cy si臋 ugasi膰 po偶ar sza艂u. Gniew m贸g艂 wybuchn膮膰 lada moment, nie broni艂y przed nim 偶adne talizmany i amulety. Ostrze Otriny od偶y艂o, ale nie pomaga艂o ju偶 w艂a艣cicielowi. Pier艣cie艅 ksi臋cia Forwego, raz wskazawszy hobbitowi drog臋 na Po艂udnie, pokierowa艂 ich krokami, lecz przeciwstawi膰 si臋 szale艅stwu mog艂a tylko ich w艂asna wola.

W miar臋 swych si艂 Folko usi艂owa艂 rozezna膰 si臋 w tym, co doko艂a si臋 dzia艂o. Za pomoc膮 pier艣cienia elf贸w pr贸bowa艂 odnale藕膰 藕r贸d艂o przeciwstawiaj膮cej si臋 im si艂y, zrozumie膰, sk膮d p艂ynie, i, by膰 mo偶e, kto za ni膮 stoi.

Jednak偶e z niezwyk艂膮 uporczywo艣ci膮 powraca艂o do niego jedno i to samo widzenie: 艢wiat艂o, o艣lepiaj膮ce 艣wiat艂o, tak podobne do tego, kt贸re panowa艂o tu, w wy偶arzonej pustyni Haradu. 艢wiat艂o, w kt贸rym ton臋艂o wszystko doko艂a, 艣wiat艂o, po偶eraj膮ce nawet cienie; tu nie by艂o miejsca na noc i mrok. Dla jego promieni, wydawa艂o si臋, nie istnia艂y 偶adne przeszkody, przenika艂y przez ska艂y i rzadkie drzewa, mury starej Hrissaady i nawet owo wzg贸rze, na kt贸rym siedzia艂a teraz kompania. Musieli wyt臋偶a膰 wszystkie swoje si艂y, by utrzyma膰 si臋 w ryzach - ka偶dy czyn druha wydawa艂 si臋 obraz膮, ka偶de s艂owo brzmia艂o jak kpina, a ka偶de w艂asne dzia艂anie uwa偶ane by艂o za jedyne prawid艂owe i s艂uszne...

Kiedy ca艂a czw贸rka opu艣ci艂a Umbar, Khandyjczyk Ragnur, pokazuj膮c w u艣miechu ol艣niewaj膮ce z臋by, poradzi艂 przyjacio艂om, by zdj臋li i ukryli dobrze swoje kolczugi.

- Przez pustyni臋 musimy przechodzi膰 tak, by nie wyczu艂 nas czujny haradzki pies. Dlatego, 偶e tu nie ma gdzie si臋 ukry膰, nie ma las贸w, nie to, co u nas, w Khandzie, czy bardziej na po艂udnie - za Hrissaad膮. Od studni do studni musimy przemyka膰 bardzo ostro偶nie, 偶eby i konie nie pad艂y, i stra偶nicy nie dostrzegli. No bo co - mo偶e powalimy dziesi臋ciu, ale setka na pewno nas pochwyci.

Nie wiadomo, czy nie trudy w臋dr贸wki by艂y ci臋偶sze od ca艂ego poprzedniego 偶ywota. Ragnur prowadzi艂 ich szerokimi p臋tlami, zacieraj膮c 艣lady, myl膮c tropy, by doj艣膰 do zapomnianych przez wszystkich kamiennych ruin, kt贸re niczym ogryzione do cna gnaty stercza艂y z piaszczystych fal i gdzie艣 w g艂臋bokich piwnicach udawa艂o si臋 odszuka膰 zapomniane studnie.

- Czyje to miasta? Kto tu wcze艣niej 偶y艂? - dopytywa艂 si臋 Folko.

- Ziemia jest haradzka, od zarania dziej贸w. Wcze艣niej, tak m贸wi膮 ludzie, by艂o tu pod dostatkiem i las贸w, i step贸w, i nawet rzeki p艂yn臋艂y - kr贸tkie, p艂ytkie, ale jednak rzeki. A potem... Jakby kto艣 przekl膮艂 t臋 ziemi臋 - czy to poprzedni mordorski w艂adca, czy ci, kt贸rzy s膮 na Zachodzie, za Morzem... Kr贸tko m贸wi膮c - pola przesta艂y rodzi膰, ludzie porzucali je i zaczynali uprawia膰 inne. A pocz膮tki uprawy wiadomo jakie s膮 - top贸r i ogie艅. Gdy las st膮d odszed艂, na jego miejsce przyszed艂 piasek... Nawet si臋 nie obejrzeli, jak doko艂a rozpanoszy艂a si臋 pustynia. No to ludzie odeszli na po艂udnie, gdzie doko艂a Hrissaady ziemie bogate s膮... A tu pozosta艂y mury i wie偶e...

W starych ruinach 偶y艂y tylko 偶mije, drobne ptactwo gniazdowa艂o wysoko na zniszczonych murach. Przez pokiereszowane okna wpada艂 piach, ale pod jego warstw膮 czu艂o si臋 mocne jeszcze fundamenty. Pod艂ogi przykrywa艂y ogromne g艂adkie p艂yty; z ciekawo艣ci krasnoludy, jeszcze nie zm臋czone w臋dr贸wk膮, zmiot艂y piach. Ods艂oni艂y si臋 stare, ale solidne piwnice, czas nie da艂 im rady. A p艂yty pod艂贸g pokryte by艂y nieznanym pismem, nie Kirithem ani nie Tengwarem.

- Co to? - nie m贸g艂 powstrzyma膰 ciekawo艣ci Folko.

- Kto to wie? - wzruszy艂 ramionami Khandyjczyk. - Takie pismo nie jest mi znane. A zreszt膮 - co ja do tego mam? B臋d臋 si臋 cieszy艂, je艣li studnia nie wysch艂a. W艂a艣nie to powinno nas zajmowa膰!

Hobbit d艂ugo si臋 wpatrywa艂 w przedziwne kreski znak贸w. Nie by艂o w nich lekkiej powagi run贸w Feanora, wymy艣lno艣ci krasnoludzkiej symboliki; szybkie, zaokr膮glone, zlewaj膮ce si臋, z wieloma kropkami i zawijasami, wygl膮da艂y jak zastyg艂y strumyk, otoczony ob艂okiem lekkich rozbryzg贸w...

I oto ca艂e piek艂o w臋dr贸wki poza nimi. A przed nimi - haradzka stolica. W odr贸偶nieniu od Minas Tirith i Annuminas, tu w艂adcy nigdy nie zapominali, 偶e nale偶y w odpowiednim czasie odnowi膰 umocnienia albo wznie艣膰 nowe. Wydawa艂o si臋, 偶e szare porowate cielsko miasta jest mocno przepasane licznymi rzemieniami - br膮zowe mury przecina艂y miejskie dzielnice, a w samym 艣rodku, na wzg贸rzu, panuj膮cym nad m臋tnymi wodami jeziora Sohot, wznosi艂 si臋 pa艂ac w艂adcy - cytadela, twierdza w twierdzy.

Hrissaada nie by艂a taka stara, ledwie min臋艂o jej sze艣膰set lat. W por贸wnaniu z Isengardem, Edorasem - nie wspominaj膮c ju偶 o Minas Tirith czy Annuminas - to naprawd臋 niewiele.

Po drodze Ragnur wiele opowiada艂 o Haradzie. Czarna wola Saurona podporz膮dkowa艂a sobie tutejszych mieszka艅c贸w ju偶 dawno temu, jednak偶e przez d艂ugi czas po艂udniowe plemiona 偶y艂y w rozdrobnieniu, cz臋sto wojuj膮c mi臋dzy sob膮, nie zwa偶aj膮c na zakazy mordorskiego W艂adcy. Ale potem znalaz艂 si臋 jeden w贸dz - silniejszy od innych, a mo偶e po prostu mia艂 wi臋cej szcz臋艣cia - kt贸ry zjednoczy艂 wszystkie plemiona w jeden kraj. Wtedy, sze艣膰 wiek贸w temu, za艂o偶y艂 on w艂a艣nie Hrissaad臋 - o trzy dni drogi od s艂ynnej Czarnej Ska艂y, kt贸r膮 od wiek贸w czci艂y haradzkie plemiona.

- A drzewo Nur- Nur? - przypomnia艂 hobbit.

- Aaa! - Khandyjczyk machn膮艂 r臋k膮. - Bzik na tym drzewie ro艣nie i tyle, najprawdziwszy!

- Bzik - na drzewie? - zdziwi艂 si臋 Folko.

- W Khandzie tak m贸wi膮. Nur- Nur ma i kor臋, i orzechy, i li艣cie - wszystko z jakim艣 艣wi艅stwem. Haradrimowie 偶uj膮 li艣cie, z orzech贸w jaki艣 odwar przyrz膮dzaj膮, a i z kory robi膮 co艣, co podobno wojownika czyni odwa偶niejszym w boju. Moim zdaniem to wszystko bzdury. Nasi ludzie ryzykowali 偶ycie, li艣cie owe zdobyli, ale potem trzy dni spali jak zabici, jakby si臋 mocnym winem upili.

- A to... drzewo... du偶e jest? - zapyta艂 Malec. - Olbrzymie - skin膮艂 powa偶nie g艂ow膮 Eldring. - Takich wielkich to chyba nigdzie wi臋cej nie widzia艂em. Si臋ga ob艂ok贸w! Nie tak 艂atwo i pie艅 doko艂a obej艣膰. - Hm?! - prychn膮艂 Torin. - Co? - Ragnur zas臋pi艂 si臋. Dumny Khandyjczyk nie lubi艂, kiedy kto艣 w膮tpi艂 w jego s艂owa. - Nie wierzysz mi czy co? - Bez obrazy. - Torin klepn膮艂 go w rami臋. - Nie ma w 艢r贸dziemiu takich drzew! Rozumiesz? Wiatr by je 艂atwo powali艂, cho膰by nie wiem jakie mia艂o korzenie. Mo偶esz mnie, tangarowi, wierzy膰. Przychodzi nam wiele budowa膰, potrafimy wi臋c obliczy膰, co gdzie wytrzyma, a co gdzie runie.

- Sam widzia艂em to drzewo, na w艂asne oczy! - Ragnur gniewnie uderzy艂 si臋 w pier艣.

- Cicho, cicho, przyjacielu, uspok贸j si臋. Nie m贸wi臋 tego po to, by poda膰 w w膮tpliwo艣膰 twoje s艂owa. Musi by膰 w tym drzewie jaka艣 magia, rozumiesz? W przeciwnym razie nie mog艂aby istnie膰 tak ogromna ro艣lina.

- Co do magii - to nie ze mn膮 rozmowa. - Khandyjczyk machn膮艂 r臋k膮. - We wszystkie te cuda po prostu nie wierz臋. Dlatego, 偶e nie widzia艂em jeszcze ani jednego czarodzieja, kt贸ry m贸g艂by powstrzyma膰 burz臋.

- A my widzieli艣my - wtr膮ci艂 si臋 Malec. - I burz臋 powstrzyma艂by, i nas艂a艂by, gdyby chcia艂!

- Kto to by艂? - zdumia艂 si臋 Khandyjczyk.

- Olmer, kt贸偶 by jeszcze! - Malec machn膮艂 r臋k膮.

- O, Olmer! Olmer Wielki - inna sprawa! Chocia偶 dlaczego wda艂 si臋 w wojn臋 z elfami - niech mnie Ojciec Morski utopi - nie wiem do tej pory. Co mu oni przeszkadzali?

- Tan Farnak te偶 nie bardzo, jak pami臋tam, ich szanowa艂? - przypomnia艂 Torin.

- Szanowa艂, nie szanowa艂 - nie napadali艣my na nich. Oni na nas te偶. Przecie偶 nasz tan ze Skilludrem na przystanie elf贸w nie poszed艂, prawda? A Olmer... M贸g艂by zawojowa膰 Gondor i Arnor, potem Beorning贸w by podbi艂... A elfy by sobie posz艂y precz - wszak ludzie m贸wi膮, 偶e i tak ju偶 same si臋 do odp艂yni臋cia szykowa艂y. No to po co si臋 do nich pcha艂? - zako艅czy艂 Ragnur z wyra藕nym 偶alem.

- Z kim by艣cie wtedy wojowali, gdyby ca艂y brzeg sta艂 si臋 jednym pa艅stwem? - zapyta艂 Malec.

- Wst膮piliby艣my na s艂u偶b臋 do niego. On te偶 ziemie obiecywa艂, ale nie zdo艂a艂 spe艂ni膰 obietnic. Ech, szkoda... Wojaczka, wiecie, te偶 z czasem zbrzydnie... Ale - b艂ysn膮艂 艣nie偶nobia艂ym u艣miechem Eldring - na razie jeszcze si臋 nie znudzi艂a!

Wszystko to by艂o ju偶 za nimi. W臋dr贸wka, d艂ugie etapy od jednej sekretnej studni do drugiej, patrole Haradrim贸w... Malec a偶 podrygiwa艂 z oburzenia, gdy oni, czw贸rka 艣wietnie uzbrojonych i do艣wiadczonych woj贸w, le偶a艂a w krzakach, z nosami wbitymi w piach i kurz, a obok nich przeje偶d偶a艂a mizerna para czujek z nowego zaci膮gu.

- Wyr偶n膮膰 ich i po k艂opocie! - warcza艂 Ma艂y Krasnolud.

- Po co, Strori, po co, powiedz?! - t艂umaczy艂 mu Folko. Co ci zrobili ci ch艂opcy? Nie wojujemy jak na razie z nimi.

- Nie m贸wi膮c ju偶 o tym, 偶e takie czujki mo偶emy, oczywi艣cie, wyci膮膰, ale odnajd膮 ich szybciej, ni偶 by艣my tego chcieli wspar艂 go Ragnur. - Wtedy nie unikniemy ob艂awy. Poczekaj, krasnoludzie, dojdziemy do Hrissaady - popracujesz swoim mieczem...

I oto Hrissaada przed nimi.

Obcy, odleg艂y 艣wiat. Wszystko tu jest inne - niebo, drzewa, trawa, zwierz臋ta... 艢wiat nieznany hobbitowi, tu przychodzi mu znowu si臋 uczy膰, a opanowanie przedmiotu sprawdzi najsurowszy z nauczycieli - b贸j.

Zmierzcha艂o. Ragnur przekr臋ci艂 si臋 na plecy i w艂o偶y艂 r臋ce za g艂ow臋. Khandyjczyk przed chwil膮 wr贸ci艂 - chodzi艂 na zwiad do miasta. Nowiny na po艂udniowych targowiskach rozchodz膮 si臋 migiem: karawana, z kt贸r膮 przyby艂y niewolnice dla w艂adcy z艂otych pustynnych m贸rz, przyby艂a o jeden dzie艅 wcze艣niej. Wie艣膰 ta 偶ywo interesowa艂a wielu handlarzy 偶ywym towarem, i nie by艂o w tym nic dziwnego - niewolnice, odrzucone przez monarch臋, p贸jd膮 na licytacji, a p贸艂nocne pi臋kno艣ci od dawna wysoko cenione by艂y w Haradzie...

- Wszystkie nowo przyby艂e s膮 ju偶 w pa艂acu. Eowina 偶yje, widzia艂y j膮 s艂u偶ebnice i, oczywi艣cie, nie pomin臋艂y okazji rozgada膰 wszystkiego po ca艂ym bazarze. Jedyna z艂otow艂osa branka, nie ma z kim jej pomyli膰.

- Wi臋c dlaczego tu siedzimy? - obruszy艂 si臋 Malec.

- Nie denerwuj si臋, tangarze. Niech si臋 troch臋 艣ciemni ruszymy. Dzisiaj nie b臋dzie ksi臋偶yca, to dobrze.

- Nie mo偶emy wej艣膰 w dzie艅? - zainteresowa艂 si臋 hobbit.

- Nie mo偶emy. Krasnolud贸w nigdy tu nie by艂o, stra偶e od razu si臋 przyczepi膮: kto i po co, a poka偶cie list podr贸偶ny, a dlaczego nie ma cech z posterunk贸w przydro偶nych... Do miasta lepiej przedosta膰 si臋 potajemnie. Mam tam kryj贸wk臋.

- A potem zastukamy do pa艂acowych wr贸t i powiemy: wybaczcie, ale musimy st膮d zabra膰 pewn膮 dziewuszk臋? - zakpi艂 Malec.

- Mniej wi臋cej tak - odpowiedzia艂 Ragnur. - Zaufaj mi, znam dobrze Haradrim贸w i mam z nimi od dawna na pie艅ku. Swego czasu przyparli nas do morskich g贸r i niewiele brakowa艂o, by wyci臋li wszystkich co do jednego. Wodzowie uratowali plemi臋 tylko dlatego, 偶e run臋li do st贸p gospodarza Czarnej Wie偶y, a ten przywo艂a艂 do porz膮dku Haradrim贸w...

- A plan pa艂acu? Gdzie b臋dziemy szukali Eowiny? Masz poj臋cie? - zapyta艂 Folko.

- Planu nie mam, oczywi艣cie - Ragnur b艂ysn膮艂 beztroskim u艣miechem. - Ale i nie potrzebuj臋 go. B臋dziemy dzia艂ali tak...


31 Lipca, Oko艂o Godziny Po P贸艂nocy,

Hrissaada Pa艂ac W艂adcy



Eowina szykowa艂a si臋 na 艣mier膰. M艂oda c贸ra Rohanu od male艅ko艣ci by艂a wychowywana na heroicznych balladach, w kt贸rych dziewice wojowniczki, znalaz艂szy si臋 w niewoli, zawsze wybiera艂y 艣mier膰, byle unikn膮膰 ha艅by; stara艂y si臋 przy tym zabra膰 ze sob膮 mo偶liwie wielu prze艣ladowc贸w.

Przez ca艂y czas by艂a pilnie strze偶ona. Z pragnienia i wyczerpania umiera艂y inne niewolnice, jej nawet w艂os nie spad艂 z g艂owy. Drog臋 od Umbaru do Hrissaady przeby艂a w zamkni臋tej lektyce, wody dostawa艂a pod dostatkiem. Kiedy odmawia艂a jej przyjmowania, by艂a zmuszana do picia. Haradzcy handlarze niewolnik贸w mieli spore do艣wiadczenie w takich sprawach. Dziewczyny pilnowali bez przerwy dwaj s艂udzy, kt贸rzy nie mogli dopu艣ci膰, by ta szczeg贸lnie cenna niewolnica, maj膮ca dogadza膰 偶膮dzom i kaprysom W艂adcy, targn臋艂a si臋 na 偶ycie. I dopiero tu, w pa艂acu, kt贸ry osza艂amia艂 brzydk膮, zbytkown膮 wystawno艣ci膮, uwolni艂a si臋 od ich towarzystwa.

Eowina zosta艂a ulokowana w malute艅kiej kom贸rce z okratowanym oknem, wy艂o偶onej mi臋kkimi dywanami. Pr贸cz me talowego naczynia nie by艂o tu 偶adnego przedmiotu mog膮cego pos艂u偶y膰 jako bro艅. Przez otw贸r w suficie dociera艂o 艣wiat艂o. Zamiast drzwi by艂y kraty. Pot臋偶na stra偶niczka, ciemnosk贸re babsko, szeroko艣ci膮 bar贸w nieust臋puj膮ca krasnoludowi, uzbrojona w bicz i sztylet, przechadza艂a si臋 tam i z powrotem po d艂ugim korytarzu, za ka偶dym razem zatrzymuj膮c si臋 przed kom贸rk膮. Najwidoczniej babsztyl szanowa艂 swoje zaj臋cie.

Ci臋偶kie kroki nadzorczym g艂uchym echem dudni艂y w ciszy korytarza. Eowina ws艂uchiwa艂a si臋 w nie i nagle drgn臋艂a; przed kom贸rk膮 pojawi艂 si臋 kto艣 jeszcze. Zaskoczenie jej by艂o tym wi臋ksze, gdy przyjrza艂a si臋 owej postaci.

Kobieta mia艂a si臋gaj膮ce ramion, bez艂adnie rozrzucone ciemnoblond w艂osy. Mocno zaci艣ni臋te wargi nadawa艂y twarzy ostry wyraz. Policzki zdobi艂y figlarne do艂eczki, zupe艂nie niepasuj膮ce do gro藕nego wygl膮du przyby艂ej.

Nieznajoma by艂a bardzo m艂oda, mo偶e tylko o dwa czy trzy lata starsza od Eowiny. Wydawa艂o si臋, 偶e jest ciemnej karnacji, ale by艂a to opalenizna, a nie naturalny kolor sk贸ry. Mia艂a wyra藕nie zaznaczone 艂uki brwi, delikatne ko艣ci policzkowe i ostry podbr贸dek - co sugerowa艂o, 偶e mog艂a pochodzi膰 z Rohanu lub innych ziem p贸艂nocnych. Ubrana by艂a w cienk膮 bia艂膮 bluz臋 i bia艂e szarawary, doskona艂e do jazdy konnej. Szczup艂膮 tali臋 okala艂 w膮ski br膮zowy pasek. Uzupe艂nienie stroju stanowi艂y budz膮ce respekt dodatki: cienka krzywa szabla, bro艅 haradzkich wojownik贸w, para kind偶a艂贸w, niewielki 艂uk za plecami, na nadgarstkach kolczaste bojowe bransolety. Dziewczyna by艂a uzbrojona po z臋by.

Ale najwa偶niejsze w ca艂ym jej wygl膮dzie by艂y oczy.

Ogromne, ciemne, przykuwa艂y uwag臋 i odstrasza艂y. Czai艂 si臋 w nich mrok, g艂臋boka otch艂a艅 przepastnej, bezksi臋偶ycowej i bezgwiezdnej nocy, z czas贸w kiedy jeszcze nie istnia艂y stworzone przez Vard niebia艅skie ognie... Wzrok dziewczyny przeszywa艂 niczym ostra szpada.

Mimo swej odwagi i hartu, Eowina nie mog艂a opanowa膰 dr偶enia kolan. By艂a przygotowana na spotkanie z oprawcami, na tortury, na b贸l, nawet na 艣mier膰, ale nie na to druzgoc膮ce, 艂ami膮ce wol臋 spojrzenie.

- Tak, tak... - odezwa艂a si臋 przyby艂a we Wsp贸lnej Mowie. - To ci historia! Hurguz mnie oszuka艂! Stary, parszywy wielbud! Sk膮d jeste艣?

Eowina chcia艂a dumnie milcze膰, ale spojrzenie czarnych oczu uniemo偶liwia艂o nawet my艣l o oporze. Wargi jakby same wypowiedzia艂y:

- Jestem Eowina. Z Rohanu.

Dziewczyna unios艂a brew:

- Ach tak? Rzadka zdobycz, kln臋 si臋 na wszystkie piaszczyste morza Tcheremu! Jak Hurguzowi uda艂o si臋 ciebie porwa膰? Nigdy nie uwierz臋, 偶e ten parszywy worek szakalego g贸wna o艣mieli艂 si臋 przekroczy膰 Harnen!

- Dlaczego niby mam ci odpowiada膰? - Eowina chcia艂a pokaza膰, 偶e nie brakuje jej odwagi. - Kim jeste艣?

- Ja? - roze艣mia艂a si臋 nieznajoma. - Zw膮 mnie... zreszt膮, nie musisz zna膰 mego prawdziwego imienia, jeszcze mnie przeklniesz... Tu nazywaj膮 mnie Tubala, co po tcheremsku znaczy mniej wi臋cej 鈥濸oluj膮ca w mroku鈥.

Kroki nadzorczyni rozleg艂y si臋 w pobli偶u i Eowina zobaczy艂a, jak ciemnosk贸ra stra偶niczka pochyli艂a si臋 w uk艂onie przed Tubala. Ta odpowiedzia艂a tylko lekkim skinieniem g艂owy, jak do艣wiadczony kapitan poborowemu.

- Nie b臋d臋 nic m贸wi膰. - Eowina walczy艂a ze sob膮 i go艣ciem, przywo艂awszy na pomoc wszystkie zasoby m臋stwa. Niech mnie zabij膮, b臋d臋 milcze膰!

- No, zabi膰, to i tak ci臋 zabij膮 - czy b臋dziesz milcze膰, czy te偶 oszo艂omisz wszystkich swym krasom贸wstwem. - Tubala wzruszy艂a ramionami. - Ale je艣li uda ci si臋 mnie ub艂aga膰, u艣mierc臋 ci臋 szybko i bez m臋czarni. Gotowanie si臋 we wrz膮cym oleju... Chyba przyznasz, 偶e to bardzo, ale to bardzo nieprzyjemne uczucie. Gotuj膮 ci臋 wolno, niejedn膮 godzin臋, tak 偶e mi臋so odchodzi od ko艣ci, a ty ci膮gle 偶yjesz...

Eowina zadygota艂a, przeszy艂 j膮 dreszcz.

- Boisz si臋? S艂usznie. Ja ci臋 nie ok艂amuj臋. No to jak, porozmawiasz ze mn膮? Obiecuj臋 ci celn膮 strza艂臋 prosto w serce, zanim zaczn膮 ci臋 torturowa膰. Co masz do stracenia?

- A je艣li k艂amiesz? Ja musz臋 sko艅czy膰 ze sob膮 nieodwo艂alnie!

Brwi Tubali zetkn臋艂y si臋. Przez kilka chwil wpatrywa艂a si臋 uwa偶nie w oczy niewolnicy. Tej wydawa艂o si臋, 偶e niewidzialne szponiaste 艂apy rozszarpuj膮 jej cia艂o na tysi膮ce kawa艂k贸w.

- Widz臋, 偶e jeste艣 zdecydowana na wszystko! - powiedzia艂a wojowniczka, wolno wymawiaj膮c s艂owa. Zaskoczona nieco pociera艂a podbr贸dek. - Chyba naprawd臋 jeste艣 gotowa... S艂uchaj, mnie si臋 to podoba. Kln臋 si臋 na sw贸j 艂uk, 偶e zabij臋 ci臋 w ka偶dym przypadku, i tutejsi fagasi nie dotkn膮 ci臋 nawet swoimi 艂apskami. - Tubala zrzuci艂a z ramion 艂uk i ko艂czan, usiad艂a na pod艂odze na wprost kraty. - Ale mo偶e mi co艣 o sobie opowiesz?

- Porwano mnie w Umbarze - wykrztusi艂a Eowina.

- W Umbarze? - Tubala jakby mimowolnie unios艂a brwi. - Jak si臋 tam znalaz艂a艣? Przecie偶 to do艣膰 daleko od Rohanu!

- Przyw臋drowa艂am tam razem... razem z pewnym... cz艂owiekiem.

Nie zamierza艂a podawa膰 Tubali imienia mistrza Holbytli.

- O, ho, ho! Uwielbiam historie mi艂osne! No, opowiadaj dalej! To jest jaki艣 s艂awny roha艅ski rycerz? Tw贸j m膮偶?

Eowina zarumieni艂a si臋.

- To jest s艂awny roha艅ski wojownik - powiedzia艂a dobitnie. - Jest dow贸dc膮 jednego z pu艂k贸w kr贸la Eodreida!

- Jest dow贸dc膮 pu艂ku?... Hm... Brego jest niezdarny w mowie, nigdy by go nie pos艂ali do Umbaru, bo nic by nie za艂atwi艂, na dodatek jest od dawna 偶onaty... Erkenbrand jest stary i mo偶e co najwy偶ej si臋 艣lini膰... Hama jest za m艂ody, tego te偶 nikt by nie pos艂a艂 do Morskiego Ludu... Teomund jest z Anorienu, nie zna wolnych tan贸w... Eotajn jest zbyt porywczy, Seorl natomiast za du偶o gada, nie potrafi ukrywa膰 my艣li... Pod ka偶dym wzgl臋dem nada艂by si臋 Freka, ale ten te偶 jest 偶onaty... i to od niedawna... a o narzeczonej jego m贸wiono, 偶e w艂osy ma bielutkie jak 艣nieg... Wi臋c kto tam jeszcze zosta艂 z Marsza艂k贸w? Nikt! Wydaje mi si臋, 偶e 艂偶esz, przyjaci贸艂ko moja...

- Nie k艂ami臋! - odpar艂a z przekonaniem Eowina. Monolog Tubali zrobi艂 na niej du偶e wra偶enie. Nawet ona nie zna艂a tylu szczeg贸艂贸w dotycz膮cych roha艅skiego dow贸dztwa.

Wojowniczka znowu skierowa艂a ci臋偶kie spojrzenie na brank臋. Po policzkach Eowiny pop艂yn臋艂y 艂zy, jednak偶e nie odwr贸ci艂a wzroku.

- Rzeczywi艣cie - nie k艂amiesz! - stwierdzi艂a zdziwiona Tubala. - Wi臋c kim jest ten roha艅ski wojownik? Czy zosta艂 Marsza艂kiem niedawno?

To by艂o okrutne przes艂uchanie. Wola Tubali skuwa艂a 艣wiadomo艣膰 dziewczyny, opl膮tywa艂a j膮 tysi膮cami tysi臋cy 艂a艅cuch贸w; w uszach dudni艂 uporczywy rozkaz: 鈥濸rawd臋! Prawd臋! Prawd臋! Tylko prawd臋!鈥.

- Co ci do tego? - j臋kn臋艂a Eowina. - Widz臋, 偶e chcesz jak najwi臋cej ze mnie wydoby膰! Nie uda...

I zamilk艂a ugodzona przenikliwym spojrzeniem mrocznych oczu. Z gard艂a jej wyrwa艂 si臋 nieartyku艂owany okrzyk.

- Wydoby膰? - Tubala u艣miechn臋艂a si臋, ale jej oczy pozosta艂y straszne, nie potrafi艂y si臋 u艣miecha膰. - Tak, chyba tak, dziewczyno. Mam do ciebie pytanie... Je艣li twoja odpowied藕 b臋dzie twierdz膮ca... to obiecaj, 偶e pomo偶esz mi, a wtedy ja przysi臋gam na Czarn膮 Ska艂臋 Tcheremu, wyci膮gn臋 ci臋 st膮d! - Nawet przez mocn膮 opalenizn臋 Tubali przebi艂 si臋 wyra藕ny rumieniec podniecenia. M贸wi艂a teraz gor膮czkowo, nie bacz膮c na nic, jakby doko艂a nie by艂o pa艂acowej stra偶y i nie spacerowa艂a po korytarzu, dudni膮c podkutymi buciorami, barczysta nadzorczym...

- Wyci膮gniesz mnie st膮d? - zapyta艂a Eowina. Nie chcia艂a m贸wi膰, ale te偶 nie chcia艂a umiera膰, by艂a przecie偶 taka m艂oda...

Tubala w milczeniu skin臋艂a g艂ow膮.

- Ale je艣li spytasz mnie o nasze wojsko...

- Milcz, g艂upia! Wszystko, czego mi potrzeba - wiem. Patrz mi w oczy! I m贸w prawd臋, czy znane ci s膮 krasnoludy Torin, syn Dartha, Strori, syn Balina, i... - g艂os jej zadr偶a艂, jakby z nienawi艣ci - i taki niewysoki cz艂owiek, kt贸ry dowodzi pu艂kiem 艂ucznik贸w pieszych Rohanu, mistrz Holbytla? Odpowiadaj szybko!

- Znam ich - odpowiedzia艂a Eowina, zanim zd膮偶y艂a zas艂oni膰 usta d艂oni膮. - Oj!...

- No, to wszystko. - Tubala wolno otar艂a pot z czo艂a. - To w艂a艣nie chcia艂am wiedzie膰. Teraz rozumiem... Czy oni s膮 tu, w Umbarze? Odpowiadaj!

Mroczne spojrzenie przeszywa艂o dusz臋 branki.

Przecie偶 nie ma w tym nic z艂ego, 偶e znam mistrza Holbytl臋!鈥 - krzykn臋艂a bezd藕wi臋cznie w obronie w艂asnej Eowina.

- Czy oni s膮 w Umbarze!? - rykn臋艂a wojowniczka, wczepiaj膮c si臋 r臋kami w krat臋.

- Tak... - wykrztusi艂a oszo艂omiona dziewczyna i nagle straci艂a czucie w nogach. Pochlipuj膮c, usiad艂a na pod艂odze. G艂owa p臋ka艂a jej z b贸lu, oczy pali艂y, czu艂a pod powiekami piasek...

- To znaczy, 偶e porwali ci臋 sprzed ich nosa... 艢wietnie! Tubala przyj臋艂a dumn膮 postaw臋. - C贸偶, ja nie z艂ami臋 swego s艂owa. Dzisiaj w nocy wyprowadz臋 ci臋 st膮d! Jeszcze przed 艣witem b臋dziesz wolna!

Obr贸ci艂a si臋 gwa艂townie i natychmiast znikn臋艂a Eowinie z oczu. Udr臋czona dziewczyna znieruchomia艂a, zwin膮wszy si臋 w k艂臋bek na mi臋kkich dywanach. W tej chwili sta膰 j膮 by艂o tylko na p艂acz.


31 Lipca, Trzy Godziny Po P贸艂nocy,

Hrissaada



Doko艂a panowa艂 g臋sty nieprzenikniony mrok. Szli z wyci膮gni臋tymi r臋kami, wyznaczaj膮c sobie kierunek drogi dotykiem. Malec nawet wcisn膮艂 mi臋dzy z臋by jak膮艣 szmat臋, 偶eby nie przeklina膰 zbyt g艂o艣no, kiedy co rusz o co艣 si臋 potyka艂.

Kozi膮 perci膮 Khandyjczyk przeprowadzi艂 w臋drowc贸w pod mury obronne otaczaj膮ce miasto.

- Grube te mury, ale postawione byle jak - szepn膮艂 Torin, obmacuj膮c 艣cian臋. - Nie wytrzymaj膮 porz膮dnego tarana.

- A kto tu przyjdzie z taranem! - sykn膮艂 Ragnur. - Cicho b膮d藕cie! I id藕cie za mn膮...

- Na Machala! Tu s膮 jeszcze jakie艣 ciernie!... - w艣cieka艂 si臋 Malec, przedzieraj膮c przez zaro艣la.

- B膮d藕偶e cicho - napomnia艂 Khandyjczyk. - Jeste艣my na miejscu...

Da艂 si臋 s艂ysze膰 szelest rozwijanych lin.

- Tu umocuj. Masz hak?

- Yhy. - Torin zarzuci艂 p臋tl臋 na wbity w szczelin臋 mi臋dzy kamiennymi blokami ko艂ek. Zr臋cznie zaci膮gn膮wszy w臋ze艂, Ragnur bezszelestnie, niczym kot, wspi膮艂 si臋 wy偶ej.

- Drug膮 p臋tl臋 dawaj!... Tak... Trzyma! Folko, wchod藕 tu! Torinie, przygotuj p臋tl臋! On mi j膮 poda...

Hobbit jednym ruchem podci膮gn膮艂 si臋 wy偶ej, palce wymaca艂y 偶elazny hak. Wisz膮c na jednej r臋ce, przej膮艂 od Torina lin臋, zacisn膮艂 na niej z臋by i chwyci艂 zwisaj膮cy koniec innej liny. Teraz nale偶a艂o wspi膮膰 si臋 wy偶ej i przekaza膰 lin臋 Ragnurowi...

Tym sposobem, po wbitych w 艣cian臋 ko艂kach, czw贸rka w臋drowc贸w szcz臋艣liwie przedosta艂a si臋 na wysoki parapet. W zamy艣le mia艂a na nim by膰 warta, ale czy kt贸remu艣 ze stra偶nik贸w przysz艂oby do g艂owy, 偶e z艂oczy艅ca m贸g艂by pokona膰 siedemdziesi臋ciostopowy mur? To si臋 nigdy nie zdarzy艂o... Dlatego wartownicy spokojnie spali w wie偶yczce stra偶niczej, drzema艂 r贸wnie偶 dowodz膮cy nimi setnik - warta na murach uwa偶ana by艂a za co艣 w rodzaju wypoczynku.

- 艢wietnie. - Khandyjczyk szybko i zr臋cznie zwija艂 liny. Teraz na d贸艂!

- A kto powbija艂 te haki? - Odwieczna ciekawo艣膰 hobbita i teraz wzi臋艂a g贸r臋 nad ostro偶no艣ci膮.

- My - odpar艂 Ragnur. - Zwiadowcy Morskiego Ludu. Haki mo偶na zauwa偶y膰 tylko z bliska - dobrze udaj膮 kamienie. A o stra偶ach u do艂u mur贸w to ju偶 nawet zd膮偶yli zapomnie膰...

Zej艣cie ze 艣ciany okaza艂o si臋 znacznie 艂atwiejsze od wspinaczki po niej. Na d贸艂 prowadzi艂y szerokie schody, przez nikogo niepilnowane.

U st贸p mieli Hrissaad臋. Obce, ca艂kowicie obce miasto. Nie dobre, nie z艂e - po prostu obce. Obce by艂o tu wszystko, nawet zapachy i d藕wi臋ki. Miasto mrucza艂o i przewraca艂o si臋 przez sen niczym ogromny pies. Migota艂y ogniki w w膮skich oknach; kiwaj膮c si臋 p艂yn臋艂y przez ulice pochodnie trzymane przez nocn膮 stra偶; w zajazdach i jad艂odajniach ju偶 szykowano si臋 do nowego dnia. Miasto oddycha艂o, owiewaj膮c przyjaci贸艂 aromatami pieczonej baraniny i 艣wie偶ego chleba, pospo艂u ze smrodem 艣ciek贸w, kt贸re sp艂ywa艂y brzegami ulic prosto do rzeki.

- No, idziemy. - Khandyjczyk ruszy艂 pierwszy.

Mimo upa艂u, nieco tylko s艂abszego w nocy, czw贸rka zwiadowc贸w mia艂a na sobie kompletny rynsztunek. Ragnur zawistnie zerkn膮艂 na dziwne, srebrzystoper艂owe kolczugi Folka i tangar贸w - sam w艂o偶y艂 zwyczajn膮 oksydowan膮 kolczug臋, podw贸jn膮, uczciwie splecion膮 - ale, rzecz jasna, nie mo偶na jej by艂o w 偶aden spos贸b przyr贸wna膰 do tych, kt贸re wykonali podziemni mistrzowie.

- Teraz id藕cie za mn膮. W razie czego, jak si臋 umawiali艣my: stoicie nieruchomo, bez s艂owa, z wartownikami sam b臋d臋 gada艂.

Czw贸rka uzbrojonych po z臋by wojownik贸w przemierza艂a kr臋ty labirynt hrissaada艅skich uliczek. Im bli偶ej pa艂acu, tym - to naturalne - by艂y szersze i czystsze, sta艂y przy nich okaza艂e i bogate domy.

- Na peryferiach miasta jest najbezpieczniej - zauwa偶y艂 p贸艂g艂osem Ragnur. - Stra偶e wchodz膮 tam rzadko - wyja艣ni艂 i po chwili doda艂: - Co prawda, je艣li ju偶, to ca艂膮 ob艂aw膮. A nam ju偶 niewiele zosta艂o.

Folko maszerowa艂 z mieczem wysuni臋tym na jedn膮 trzeci膮 z pochwy. Lata w臋dr贸wek wiele go nauczy艂y: bardzo cz臋sto wynik walki okre艣laj膮 pierwsze uderzenia. Je艣li wyprzedzisz wroga o mgnienie oka - to ju偶 mo偶esz dzi臋ki temu wygra膰. Nie bardzo wierzy艂 s艂owom Ragnura, 偶e ten potrafi bez rozlewu krwi poradzi膰 sobie z wartownikami, bowiem to niewidzialne pal膮ce 艣wiat艂o, 艣wiat艂o, kt贸re poprowadzi艂o go na t臋 now膮 wypraw臋, ju偶 od dawna zalewa艂o Hrissaad臋, nieroz艂膮cznie sczepiaj膮c si臋 ze 艣wiadomo艣ci膮 tutejszych mieszka艅c贸w. Sz贸stym zmys艂em hobbit wyczuwa艂 rozlany doko艂a gniew niemaj膮cy przyczyny, czekaj膮cy tylko okazji, by wyp艂yn膮膰 na zewn膮trz - niewa偶ne, na kogo si臋 zwali, na swego s膮siada na targowisku czy kogo艣 obcego...

My艣li Folka by艂y jasne i precyzyjne. Nie pozwala艂 sobie na rozlu藕nienie, trzyma艂 si臋 w ryzach - mistrz Holbytla, bywa艂y i do艣wiadczony wojownik, dow贸dca pieszych 艂ucznik贸w, dawno temu zast膮pi艂 Folka Brandybucka, spokojnego mi艂o艣nika ksi膮g, lubi膮cego zakpi膰 z wujaszka Paladyna (pok贸j z tob膮, wujaszku, 艣pij spokojnie, mia艂e艣 wspania艂膮 styp臋...).

艢wiat艂o, 艢wiat艂o, 艢wiat艂o... 艢wiat艂o to dobro. Tak samo jak Mrok. Pod warunkiem, 偶e ka偶de zajmuje nale偶ne mu miejsce i nie usi艂uj膮 si臋 nawzajem wyprze膰. Przychodzi dzie艅 - dojrzewaj膮 k艂osy zb贸偶, ludzie pracuj膮, zdobywaj膮 po偶ywienie zwierz臋ta i ptaki; nadchodzi noc, a wraz z ni膮 przyjazny, daj膮cy wypoczynek sen. Nabiera si艂 ziemia, a ludzie w wieczornej ciszy uk艂adaj膮 pie艣ni - albo kochaj膮 si臋, poczynaj膮c dzieci...

- Jeste艣my na miejscu! - szepn膮艂 Khandyjczyk. - Oto pa艂ac!

- A co dalej? - zapyta艂 niepotrafi膮cy poskromi膰 swej wiecznej ciekawo艣ci Malec.

- To proste. - Ragnur obna偶y艂 szabl臋 i bezceremonialnie zastuka艂 r臋koje艣ci膮 w drewniane drzwi.

Znajdowali si臋 przed bocznymi drzwiami, pewnie jakiego艣 wej艣cia do pa艂acowej kuchni czy magazynu. Przez jaki艣 czas nikt nie reagowa艂 na stukanie - wtedy Ragnur rzuci艂 kilka g艂o艣nych przekle艅stw po haradzku.

To podzia艂a艂o. W drzwiach otworzy艂o si臋 niewielkie przeszklone okienko, zamigota艂o m臋tne i s艂abe 艣wiat艂o lampki. Senny g艂os zapyta艂 o co艣 z niezadowoleniem, zapewne - 鈥瀔im jeste艣cie?鈥.

W艂adczego g艂osu Ragnura m贸g艂by pozazdro艣ci膰 pa艂acowy mistrz ceremonii. Tak czy inaczej, drzwi uchyli艂y si臋, akurat tyle, by khandyjski zwiadowca m贸g艂 wetkn膮膰 w szczelin臋 szabl臋. Kto艣 zachrypia艂, co艣 zabulgota艂o, jaki艣 ci臋偶ar run膮艂 na pod艂og臋.

- Torinie!

Drzwi zabezpiecza艂 gruby 艂a艅cuch, kt贸ry mo偶na by艂o zdj膮膰 tylko od wewn膮trz, i to wtedy, gdy by艂y one ca艂kowicie zamkni臋te. Krasnolud zamachn膮艂 si臋 toporem - mithrilowe ostrze, wykonane w piecu Durina, 艣ci臋艂o p臋tl臋 zamka.

- Za mn膮! - rzuci艂 Ragnur.

Przest膮pili przez rozci膮gni臋te na ziemi cia艂o stra偶nika.

Ale偶 艂atwo przychodzi nam zabijanie... - pomy艣la艂 mimowolnie hobbit, patrz膮c na nieruchom膮, wykrzywion膮 zdumieniem i b贸lem twarz nieszcz臋snego wojownika, m艂odego ch艂opaka, na kt贸rego twarzy nie by艂o jeszcze nawet zarostu.

- Folko! Nie zostawaj z ty艂u!

Znale藕li si臋 w nisko sklepionym pomieszczeniu. To by艂 jaki艣 magazyn: pod 艣cianami le偶a艂y wory, rozmaite tobo艂y i paki. Sk膮pe 艣wiat艂o dawa艂 jeden jedyny kaganek; w odleg艂ym ko艅cu znajdowa艂y si臋 jeszcze jedne drzwi, a za nimi schody na g贸r臋.

Teraz potrzebowali ju偶 przewodnika. Nawet Ragnur nie wiedzia艂, gdzie mieszkaj膮 niewolnice haradzkiego w艂adcy.

Schody wyprowadzi艂y ich na pi臋tro. Zrobi艂o si臋 ja艣niej tu wisia艂y prawdziwe lampy, mocniej 艣wiec膮ce. 艢ciany udrapowane by艂y purpurowo- czarno- 偶贸艂tymi gobelinami, obrazuj膮cymi takie sceny, 偶e na ich widok Folko sp艂on膮艂 rumie艅cem.

- Dobrze jest - szepn膮艂 Khandyjczyk. - To musi by膰 korytarz prowadz膮cy do Sali Rozkoszy w艂adcy... Za mn膮!

Posterunek ochrony znajdowa艂 si臋 za nast臋pnym zakr臋tem. To spotkanie ca艂kowicie zaskoczy艂o Ragnura, w ka偶dym razie chwil臋 si臋 zawaha艂. Nie by艂o tam t艂ustego haremowego s艂ugi, lecz czterej uzbrojeni od st贸p do g艂贸w wojownicy z gwardii przybocznej w艂adcy...

Folko nawet nie zorientowa艂 si臋, kiedy miecz znalaz艂 si臋 w jego r臋ku, a cia艂o, pos艂uszne instynktowi, wyrzuci艂o kling臋 przed siebie w g艂臋bokim wypadzie. Miecz, ostrzejszy ni偶 s艂ynna khandyjska szpada, prze艣lizn膮艂 si臋 po pancerzu stra偶nika, tylko lekko drasn膮wszy go w gard艂o.

Cisza wybuch艂a ha艂asem. Szcz臋k i brz臋k broni, ochryp艂y ryk, wrzaski pe艂ne zdumienia - wszystko przez chwil臋 zmiesza艂o si臋. Mimo zaskoczenia Haradrimowie zachowali zimn膮 krew. Jeden z nich rzuci艂 si臋 do sznura dzwonu alarmowego, trzech, rami臋 przy ramieniu, stan臋艂o do walki.

Przez mgnienie oka hobbita zala艂a gor膮ca fala wstydu. Jak m贸g艂 tak spud艂owa膰?! I zanim jego przeciwnik zd膮偶y艂 si臋 zdziwi膰, 偶e walczy z nim jaki艣 niedomiarek, Folko z zaskakuj膮c膮 si艂膮 odbi艂 w bok szabl臋 stra偶nika i, powrotnym ci臋ciem, mocno uderzy艂, celuj膮c w szczelin臋 mi臋dzy niskim he艂mem i wierzchem kolczugowej koszuli...

Mithrilowe ostrze przeci臋艂o pier艣cienie kaptura, podbr贸dek i 偶uchw臋 stra偶nika. Zach艂ystuj膮c si臋 krwi膮, run膮艂 na pod艂og臋, a Folko natychmiast opu艣ci艂 z ty艂u miecz na g艂ow臋 Haradrima, walcz膮cego z Ragnurem. Po kilku chwilach wszystko by艂o sko艅czone. Stra偶nika, kt贸ry skoczy艂 do dzwonu, zar膮ba艂 Torin, jego top贸r z tak膮 si艂膮 wbi艂 si臋 w he艂m 偶o艂nierza, 偶e uderzenie wgniot艂o czaszk臋. Malec precyzyjnie, jak na 膰wiczeniach, wbi艂 dag臋 w gard艂o swego przeciwnika, 偶ywy zosta艂 tylko jeden wartownik, og艂uszony uderzeniem Folka.

- Szszybko! - sykn膮艂 Ragnur, przez jego twarz przebiega艂y nerwowe skurcze. - Pokazuj drog臋... O, przekle艅stwo! przeszed艂 na haradzki.

Ledwo oprzytomnia艂y stra偶nik mruga艂 powiekami, wytrzeszczaj膮c oczy. Dopiero przy艂o偶ony do gard艂a sztylet zmusi艂 go do dzia艂ania. Gorliwie pokiwa艂 g艂ow膮 i ruszy艂 korytarzem. Ragnur szed艂 obok, trzymaj膮c jego wykr臋con膮 za plecy r臋k臋, Torin przy艂o偶y艂 do gard艂a ostrze sztyletu.

- Powiedzia艂em, 偶e je艣li zaprowadzi nas nie tam, gdzie trzeba, to umrze pierwszy - przet艂umaczy艂 na Wsp贸ln膮 Ragnur.

- Zapami臋tujmy drog臋 powrotn膮! - rzuci艂 Malec, licz膮c drzwi i zakr臋ty.

Zosta艂o im ma艂o czasu, bardzo ma艂o czasu: do chwili kiedy obch贸d, albo kto艣, kto us艂ysza艂 podejrzane ha艂asy, natrafi na p艂ywaj膮ce w ka艂u偶ach krwi cia艂a.


31 Lipca, Cztery Godziny Po P贸艂nocy,

Hrissaada, Pa艂ac W艂adcy



Eowina przycupn臋艂a w k膮ciku celi jak myszka. Czy偶by Tubala naprawd臋 chcia艂a j膮 uratowa膰? Czy偶by?... Ju偶 nie zastanawia艂a si臋, kim jest ta dziwna wojowniczka. Nie dawa艂a jej spokoju inna my艣l: by膰 mo偶e naprowadzi艂a na trop mistrza Holbytli prawdziwego zab贸jc臋. Tubala potrafi pos艂ugiwa膰 si臋 szabl膮...

Zmieni艂y si臋 stra偶e. Teraz w t臋 i z powrotem wzd艂u偶 d艂ugiego korytarza maszerowa艂a inna stra偶niczka - co prawda, olbrzymi膮 postur膮 przypominaj膮ca poprzedniczk臋. Za ka偶dym razem przechodz膮c obok celi Eowiny, obrzuca艂a j膮 badawczym spojrzeniem.

- No, jestem.

Dziewczyna drgn臋艂a zaskoczona. Przed krat膮 jej celi sta艂a Tubala. By艂a lekko zasapana, jakby bieg艂a po schodach. W jej r臋ku ko艂ysa艂 si臋 i cicho pobrz臋kiwa艂 p臋k kluczy. Nie przejmuj膮c si臋 obecno艣ci膮 stra偶niczki, wojowniczka otworzy艂a zamek.

- Wychod藕 - poleci艂a.

Czy jej wszystko przychodzi tak 艂atwo? - zd膮偶y艂a pomy艣le膰 Eowina chwil臋 przed tym, jak na widok tego, co si臋 dzieje, nieludzkim g艂osem rozdar艂a si臋 nadzoruj膮ca.

Tubala niemal bezg艂o艣nie wyszarpn臋艂a szabl臋.

Ale stra偶niczka nie zamierza艂a walczy膰. B艂yskaj膮c pi臋tami, rzuci艂a si臋 do ucieczki, tam, gdzie z dziury w suficie zwisa艂 gruby sznur w purpurowym kolorze.

Co艣 brz臋kn臋艂o, potem szcz臋kn臋艂o, 艣wisn臋艂o w powietrzu i stra偶niczka w po艂owie w biegu jakby z艂ama艂a si臋; obj膮wszy r臋kami przebit膮 na wylot szyj臋, zachwia艂a si臋 i run臋艂a na pod艂og臋. Brz臋kn臋艂a o pod艂og臋 zbroja, kt贸ra nie ochroni艂a swojej w艂a艣cicielki.

Tubala opu艣ci艂a w d贸艂 niewielk膮, wspaniale wykonan膮 kusz臋. Nie 艣piesz膮c si臋, prze艂adowa艂a j膮 i skin臋艂a na Eowin臋:

- Chod藕my. B臋dziemy mija艂y jeszcze kilka posterunk贸w, wi臋c id藕 ze spuszczon膮 g艂ow膮, r臋ce do ty艂u - niech my艣l膮, 偶e prowadz臋 ci臋 do w艂adcy... Co to?!

Pod sklepieniem rozleg艂 si臋 alarmuj膮cy d藕wi臋k du偶ego dzwonu. Potem da艂o si臋 s艂ysze膰 kolejne uderzenie, potem jeszcze jedno... Przera偶ona Eowina dostrzeg艂a, jak jej zbawczym z w艣ciek艂o艣ci膮 przygryza wargi.

- By膰 nie mo偶e!... Co to jest?... Uciekajmy! - To ostatnie skierowane by艂o do branki.

Jednak偶e nie uda艂o im si臋 uciec. W przeciwleg艂ym ko艅cu korytarza otworzy艂y si臋 szerokie okratowane drzwi i co najmniej tuzin pa艂acowych stra偶nik贸w z szablami i kr贸tkimi w艂贸czniami wpad艂 do 艣rodka. Widz膮c le偶膮c膮 na ziemi stra偶niczk臋, jednocze艣nie rzucili si臋 do biegu: wydawa艂o im si臋, 偶e odkryli przyczyn臋 alarmu.

Ten najszybszy dosta艂 strza艂臋 w szczelin臋 he艂mu i, kr贸tko j臋kn膮wszy, poturla艂 si臋 pod nogi pozosta艂ym wojownikom; biegn膮cy z nadziej膮 na nagrod臋 wsp贸艂towarzysze po prostu zadeptali le偶膮cego.

- Uciekamy!

Wydawa艂o si臋, 偶e droga przez drugie drzwi korytarza jest jeszcze wolna.

- Trzymaj! - Tubala poda艂a Eowinie d艂ugi kind偶a艂. - 呕ywej mnie nie wezm膮!

Niczym wicher przemkn臋艂y przez otwarte drzwi; Tubala zatrzyma艂a si臋 na chwil臋, 偶eby zamkn膮膰 zasuw臋 - otwiera艂a si臋 tylko z ich strony, wi臋c 艣cigaj膮cy nie mogliby ich goni膰 - gdy rozleg艂 si臋 tupot ci臋偶kich st贸p. Cwa艂owa艂 tabun prze艣ladowc贸w. Eowina zd膮偶y艂a zauwa偶y膰, jak wyszczerzy艂a z臋by Tubala - niczym rozw艣cieczona kocica, potem zobaczy艂a, 偶e wojowniczka ponownie unosi kusz臋 - i nagle zza rogu wynurzy艂o si臋 czterech... Tej czw贸rki Eowina w 偶adnym razie nie spodziewa艂a si臋 tu i teraz. Chocia偶 nadzieja tli艂a si臋 jeszcze gdzie艣 g艂臋boko w jej sercu...

- Nie! - pisn臋艂a i rzuci艂a si臋 do Tubali, ale za p贸藕no. Wojowniczka by艂a szybsza.

Strza艂a, brz臋kn膮wszy z bezsiln膮 z艂o艣ci膮, odbi艂a si臋 od pancerza Torina.

Nadbiegaj膮cy z ty艂u stra偶nicy z rykiem szarpali zamkni臋te kraty.

Tubala zamar艂a, patrzy艂a wytrzeszczonymi, szklanymi oczami. Wydawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e spotka艂a si臋 z upiorami. Jak zaczarowana wpatrywa艂a si臋 w stoj膮cego przed ni膮 hobbita i krasnoluda, jej r臋ka nerwowo szuka艂a czego艣 przy biodrze, i nie znajdowa艂a r臋koje艣ci szabli...

- Eowina! - krzykn膮艂 Folko, chwytaj膮c dziewczyn臋 za rami臋. - Chod藕my st膮d szybko! Jeste艣cie razem? - Skinieniem g艂owy wskaza艂 Tubal臋.

- Ona mnie uratowa艂a! - krzykn臋艂a Eowina.

- Dok膮d?! - wychrypia艂a wojowniczka. Jej wzrok by艂 rozbiegany, jak u szale艅ca.

- Uciekajmy st膮d! - rykn膮艂 Torin, 艂api膮c j膮 za r臋k臋.

Wojowniczka, oszo艂omiona spotkaniem, nawet si臋 nie sprzeciwi艂a. Wybiegli w sz贸stk臋. Kr贸tkie w艣ciek艂e starcie na schodach - oprzytomniawszy, Tubala wyrwa艂a r臋k臋 z d艂oni Torina, prze艂adowa艂a kusz臋, a jej strza艂a po艂o偶y艂a kapitana dowodz膮cego oddzia艂kiem.

W pa艂acu panowa艂 w艣ciek艂y harmider. Bi艂y niezliczone dzwony, miotali si臋 wrzeszcz膮cy ludzie, na 艂eb na szyj臋 gna艂y sk膮d艣 dok膮d艣 grupki stra偶nik贸w... Zostawiwszy po sobie siedem trup贸w, uciekinierzy wyrwali si臋 na wolno艣膰.

Teraz prowadzi艂 ich Ragnur. Kilka zakr臋t贸w, nieprzyci膮gaj膮ce uwagi podw贸reczko, zawalona 艣mieciami pokrywa w odleg艂ym k膮cie podw贸rka - i mrok podziemi.

Dopiero tu mogli chwyci膰 oddech.

- Na co czekamy? - pierwszy oprzytomnia艂 Malec. - Musimy wia膰 st膮d, p贸ki stra偶e na murach si臋 nie obudzi艂y!

- Zaraz. - Ragnur otar艂 czo艂o obficie zroszone potem. Natychmiast wy艣l膮 wsparcie do bram; jak us艂yszymy, 偶e przetupali nam nad g艂owami - wychodzimy!

Ci臋偶ko dysz膮c, dochodzili do siebie. Eowina b艂yszcz膮cymi od 艂ez oczami wpatrywa艂a si臋 w ciemno艣膰, staraj膮c si臋 przyjrze膰 przyjacio艂om - nie porzucili jej... przyszli po ni膮... przyszli jej na pomoc, ryzykuj膮c 偶ycie... Och, nie na pr贸偶no m贸wi si臋, 偶e mistrz Holbytla jest najodwa偶niejszym w艣r贸d 偶o艂nierzy kr贸la Eodreida!

- A ty kim jeste艣 - dziewczyno wojowniczko? - zapyta艂 Malec najbardziej wytwornym tonem, na jaki m贸g艂 si臋 zdoby膰. W mroku piwnicy nie wida膰 by艂o kompletnie niczego.

- Ja? - odezwa艂a si臋 Tubala ochryp艂ym g艂osem. - Ja...

- No ty, jasne, 偶e ty! Co si臋 tyczy mnie, to jestem Strori, syn Balina, krasnolud z G贸r Ksi臋偶ycowych... dok艂adniej - by艂y krasnolud z G贸r Ksi臋偶ycowych, poniewa偶 od dawna tam nie bywa艂em. A kim ty jeste艣 i dlaczego uratowa艂a艣 Eowin臋?

Dziewczyna nagle poczu艂a na gardle 偶elazn膮 d艂o艅 Tubali - jej si艂a chyba nie ust臋powa艂a sile doros艂ego m臋偶czyzny.

- Milcz, je艣li chceszszsz 偶y膰膰! - sykn臋艂a tamta wprost do ucha Eowiny. Szyi dziewcz臋cia dotkn臋艂o zimne ostrze.

W tym momencie nad g艂owami, jak to przepowiedzia艂 Ragnur, zatupa艂y stopy biegn膮cych stra偶nik贸w.

- Trzydziestu co najmniej - zauwa偶y艂 Khandyjczyk, wstaj膮c. - Idziemy, nie ma co tu siedzie膰. - Daj r臋k臋, Eowino - powiedzia艂 cicho Folko. Czu艂: w podziemiu gromadzi艂a si臋 duszna nienawi艣膰. Kto艣 tu strasznie mocno nienawidzi艂 jego, Folka Brandybucka - a to mu si臋 bardzo nie podoba艂o. Uprzedzaj膮c o niebezpiecze艅stwie, silnie drgn膮艂 na piersi sztylet Otriny. Poza tym, hobbit wyczuwa艂 strach Eowiny, strach nie o siebie, lecz o kogo艣 innego...

Wydawa艂o si臋, 偶e Tubala jest zaskoczona i nie wie, co pocz膮膰. Folko zrobi艂 krok w stron臋, z kt贸rej dochodzi艂 cichy, dr偶膮cy oddech Eowiny, ostro偶nie wyci膮gn膮艂 r臋k臋... i natrafi艂 na 艂okie膰, oblany r臋kawem kolczugi. 艁okie膰 ten znajdowa艂 si臋 w takiej pozycji, jakby gard艂a Eowiny dotyka艂a jaka艣 bro艅...

Bez wahania Folko szarpn膮艂 t臋 r臋k臋 do siebie. Tubala w艣ciekle sykn臋艂a, jak rozsierdzona kotka, jednak hobbit ju偶 wo艂a艂 krasnoludy:

- Do mnie!

Miecz wyskoczy艂 do przodu, ostrze opar艂o si臋 o szyj臋 Tubali. Wszystko to dzia艂o si臋 w kompletnych ciemno艣ciach, i Folko m贸g艂 tylko si臋 dziwi膰, jak dobrze ta dziwna wojowniczka widzi w takim mroku!

Hobbit dzia艂a艂 intuicyjnie, jak zawsze w chwili niebezpiecze艅stwa. Nie traci艂 czasu na rozmowy. Dok艂adnie wiedzia艂, 偶e d艂o艅 Tubali 艣ciska sztylet przytkni臋ty do szyi Eowiny, i nie mia艂 czasu zastanawia膰 si臋 co, dlaczego, po co... Zrobi艂 t臋 jedyn膮 rzecz, kt贸r膮 wed艂ug niego mo偶na by艂o zrobi膰. Pewnie, potem Tubala mog艂aby si臋 wyt艂umaczy膰, m贸wi膮c, 偶e wszystko to by艂o tylko przypadkiem - ale kiedy dowody s艂owne nie maj膮 mocy, mog膮 za dowody pos艂u偶y膰 i odczucia.

Do akcji wkroczy艂y krasnoludy, Tubala zosta艂a rozbrojona.

R臋ka hobbita dotkn臋艂a twardej ma艂ej d艂oni Eowiny.

- Potem wypytamy t臋 diablic臋, co i jak! - ponagla艂 Ragnur. - Szybciej ruszajmy, bo wszystko si臋 zawali!

- Ale偶 mocna! - sapn膮艂 Malec.

On i Torin trzymali w艣ciekle wyrywaj膮c膮 si臋 dziewczyn臋.

- Zostawcie j膮! - rzuci艂 gwa艂townie Khandyjczyk. - Mamy Eowin臋 - czego jeszcze chcecie? Chodu teraz, chodu!

- Nieee! Nie uwolnicie si臋 ode mnie! - pisn臋艂a wojowniczka, zapomniawszy o wszelkiej ostro偶no艣ci. - Nie uwolniiicie si臋!...

- Poczekajcie! - krzykn臋艂a Eowina. - Przecie偶 ona mnie uratowa艂a!...

Malec i Torin, zebrawszy wszystkie si艂y, odepchn臋li w ciemno艣膰 szalej膮c膮 Tubal臋 i skoczyli do wyj艣cia. Pokrywa zatrzasn臋艂a si臋 przed samym nosem rozjuszonej dziewczyny. Ragnur siekn膮wszy zasun膮艂 zardzewia艂y skobel.

I zacz膮艂 si臋 bieg przez 艣pi膮ce miasto. Krzyki zaskoczenia doko艂a, miotaj膮cy si臋 ludzie z pochodniami; nikt z haradzkich wojownik贸w do ko艅ca nie wiedzia艂, co si臋 dzieje; w zamieszaniu ma艂y oddzia艂ek pokona艂 mury.

Zatrzymali si臋, by wypocz膮膰, kiedy od miasta dzieli艂y ich co najmniej trzy mile. Tu, ukryte w zaro艣lach, spokojnie czeka艂y ich wierzchowce.

Eowina, zaciskaj膮c z臋by, z ca艂ej si艂y stara艂a si臋 powstrzyma膰 艂zy.

- No, teraz opowiadaj! - za偶膮da艂 niecierpliwie Malec. Co to za cudo znalaz艂o si臋 obok ciebie?

- Ona mnie uratowa艂a - chlipn臋艂a dziewczyna. - Uratowa艂a, zabi艂a stra偶niczk臋, otworzy艂a cel臋...

- No to dlaczego grozi艂a ci 艣mierci膮? - zdziwi艂 si臋 Folko.

- Ona... Ona... - I Eowina opowiedzia艂a wszystko.

- Szuka艂a nas?! - Wys艂uchawszy opowie艣ci, zakrzykn膮艂 Folko. - Szuka艂a nas? Po co?!

Eowina poci膮gn臋艂a nosem:

- Nie wiem... Ale mnie si臋 wydaje, 偶e w jej sercu panuje mrok...

- Rozumiem - mrukn膮艂 Torin. - Szuka艂a nas, 偶eby wypru膰 flaki. Tylko dlaczego, kto mi powie?

- Czy musimy sobie nad tym g艂owy 艂ama膰? - Malec oboj臋tnie wzruszy艂 ramionami. - Co to - ma艂o komu nadepn臋li艣my na odciski? Ot, we藕my na przyk艂ad, Marsza艂ka Brego...

- A tak, i Trzeci Marsza艂ek Marchii wys艂a艂 za nami do Haradu najemnego zab贸jc臋! - u艣miechn膮艂 si臋 krzywo Torin.

- Co to za r贸偶nica, kto wys艂a艂! - splun膮艂 Malec. - Na razie nie dotrzemy do niego i tak. A potem si臋 zobaczy. Co艣 nie chce mi si臋 za daleko w przysz艂o艣膰 zagl膮da膰... Dobrze by by艂o, by艣my z Haradu ca艂o uszli!

- O to si臋 nie martw - zapewni艂 go Ragnur. - Jakim sposobem przyszli艣my, takim i odejdziemy. Przy okazji - nie za d艂ugo tu biwakujemy? Na ko艅!

W zaro艣lach rozleg艂 si臋 cichy gwizd, a w umy艣le Folka natychmiast pojawi艂a si臋 jadowita mg艂a niespokojnego przeczucia.

- Do broni! - zd膮偶y艂 krzykn膮膰, ju偶 nie kryj膮c si臋, na ca艂e gard艂o.

Krzewy doko艂a zatrzeszcza艂y, przedziera艂o si臋 przez nie co najmniej dwudziestu haradzkich wojownik贸w. W p贸艂mroku hobbit zdo艂a艂 tylko zobaczy膰 spiczaste wysokie he艂my.

W艣ciekle rozszczeka艂y si臋 puszczone ich tropem znakomicie u艂o偶one psy.

Nie by艂o nawet czasu na dziwienie si臋, jakim sposobem Haradrimowie tak szybko i skutecznie namierzyli ma艂y oddzia艂, kt贸ry - jak mo偶na by s膮dzi膰 - dobrze ukrywa艂 si臋 i myli艂 tropy w upalnej po艂udniowej nocy...

Ksi臋偶ycowe 艣wiat艂o matowo zal艣ni艂o na ostrzu topora - Torin spokojnie uni贸s艂 bro艅, ju偶 szukaj膮c wzrokiem pierwszej ofiary, tego zucha, kt贸ry wkroczy w zab贸jczy kr膮g - zasi臋g jego or臋偶a.

Jednak偶e Haradrimowie specjalnie nie kwapili si臋 do starcia. Da艂 si臋 s艂ysze膰 g艂o艣ny tupot wielu n贸g, porywiste komendy - od strony miasta wyra藕nie nadchodzi艂o wsparcie.

- Przebijamy si臋 - rzuci艂 bezg艂o艣nie Folko, a towarzysze zrozumieli go.

Eowina zosta艂a os艂oni臋ta ze wszystkich stron plecami przyjaci贸艂.

- Nie zostawaj z ty艂u - szepn膮艂 do niej hobbit.

W nast臋pnej chwili rzucili si臋 na ju偶 triumfuj膮cy po艣cig.

Zmyliwszy wielkoluda z Po艂udnia, Malec spokojnie, jakby to by艂a nie 艣miertelna walka, tylko zabawa, wetkn膮艂 ostr膮 dag臋 w serce przeciwnika. Tak mocny okaza艂 si臋 cios, 偶e dobra przecie偶 kolczuga nie wytrzyma艂a - a mo偶e pomog艂a rozpacz?

B贸j na przebicie by艂 szybki, b艂yskawiczny, trwa艂 kr贸tko pl膮s kling, brz臋k, zgrzyt - i oto przed oczami hobbita ju偶 rozwar艂a si臋 zbawcza czer艅 nocy. Z ty艂u wrzeszczeli i wyli Haradrimowie, w艣ciekle ujada艂y psy, j臋czeli ranni - a przed nimi by艂 tylko mrok i po艂y jego p艂aszcza otula艂y zbieg贸w, chroni膮c lepiej od wszelkich kolczug. Ragnur, nie odwracaj膮c si臋, cisn膮艂 za plecy gar艣膰 jakiego艣 suchego proszku, potem jeszcze jedn膮 i jeszcze - zbija艂 z tropu psy.

Folko i przyjaciele oddalali si臋 od miasta. Poro艣ni臋te rzadkimi kolczastymi drzewami wzg贸rza ci膮gn臋艂y si臋 daleko na po艂udnie i wsch贸d. Uciekinierzy oderwali si臋 od pogoni. Eowina, urodzona chyba w siodle, na grzbiecie konia od razu zapomnia艂a o przej艣ciach w niewoli i zm臋czeniu - krasnoludy ledwo nad膮偶a艂y za ni膮.

- 艢wietnie! - sapn膮艂 Malec, gdy Ragnur zaordynowa艂 popas. - To by艂a czysta rob贸tka, tangarowie!

Niekiedy, w przyp艂ywach dobrego humoru, Ma艂y Krasnolud zwraca艂 si臋 do pozosta艂ych tak, jakby wszyscy oni nale偶eli do rasy Podg贸rskiego Plemienia. Szczeg贸lny to honor, zw艂aszcza je艣li si臋 wie, jak膮 wag臋 przywi膮zuj膮 krasnoludy do pokrewie艅stwa i rodzimego j臋zyka - nawet Folko, od dziesi臋ciu lat w臋druj膮cy obok Torina i Stroriego, zna艂 z tego j臋zyka tylko jakie艣 pi臋膰 czy sze艣膰 zwrot贸w, a i to by艂y przekle艅stwa.

- Oderwali艣my si臋? - zapyta艂 Folko Khandyjczyka. Zmys艂y podpowiada艂y mu, 偶e tak, 偶e po艣cig skr臋ci艂 gdzie艣 w zalesionych wzg贸rzach i przynajmniej do 艣witu, p贸ki nie pofrun膮 na poszukiwania specjalnie wyszkolone soko艂y, nie maj膮 czego si臋 obawia膰. Ale co powie na to urodzony nieopodal tych okolic?

- Oderwali艣my si臋 - skin膮艂 g艂ow膮 Ragnur. - Czcigodny krasnolud ma racj臋 - czysta robota. Musz臋 przyzna膰, bi膰 si臋 umiecie, czcigodni! - W g艂osie wojownika zabrzmia艂a pewna zawistna nutka, lecz by艂a to nutka szlachetnej zawi艣ci do艣wiadczonego wojownika wobec bardziej do艣wiadczonego, od kt贸rego nie jest ha艅b膮 czego艣 si臋 nauczy膰. - Pami臋tam, dziwi艂em si臋, kiedy s艂ucha艂em opowie艣ci o waszej tr贸jce... Teraz wiem, 偶e ludziska nie k艂amali. Hobbit, cho膰 wiotki, a nie da si臋 prze艂ama膰 nawet taranem! - Roze艣mia艂 si臋.

- Dzi臋ki - u艣miechn膮艂 si臋 Folko. - Dzi臋kuj臋 za dobre s艂owo, ale i ja mam dla ciebie s艂owa uznania: gdyby nie tw贸j proszek, dawno by艣my mieli po艣cig na karku...

- To prawda - zgodzi艂 si臋 od razu Khandyjczyk i obaj roze艣miali si臋 - co to tak siebie zachwala膰 wzajemnie? Ka偶dy z nich, b臋d膮c sam, ju偶 dawno by zgin膮艂...

Krasnoludy tymczasem zaj臋艂y si臋 Eowina. Dziewczyna znakomicie spisa艂a si臋 podczas okrutnego starcia - i dopiero teraz, gdy niebezpiecze艅stwo min臋艂o, zacz臋艂a dygota膰. Ale przede wszystkim by艂a Rohank膮, wi臋c od razu obruga艂a Torina za 藕le za艂o偶on膮 uprz膮偶.

- Je艣li ko艅 natrze sobie grzbiet, to jak si臋 st膮d wydostaniemy? - wyrzuca艂a tangarowi, zr臋cznie poprawiaj膮c rzemienie i klamry. - Patrz, jak to ma by膰... Tak i tak... i tu...

Torin i Malec z minami najgorliwszych uczni贸w s艂uchali jej uwag, to by艂o jasne - przez nich Eowina znalaz艂a si臋 w oddziale i ich obowi膮zkiem by艂o sprawi膰, by jak najszybciej zapomnia艂a o koszmarnych przej艣ciach...

Tak zhardzieli, 偶e rozpalili nawet ognisko. Ragnur wy艂owi艂 z g艂臋bin przysiod艂owej sakwy szkic haradzkich ziem:

- Jeste艣my teraz, najprawdopodobniej, tu... Udanie uciekali艣my, a偶 dziw, 偶e to by艂o na chybi艂 trafi艂... W pobli偶u nie ma posterunk贸w. O 艣wicie ruszymy na p贸艂noc.

Folko skin膮艂 g艂ow膮. Jego umys艂 zaprz膮ta艂o ju偶 co innego: znale藕li si臋 na dalekim Po艂udniu. Czy nie uda si臋 st膮d za pomoc膮 magii elfijskiego pier艣cienia si臋gn膮膰 do 藕r贸d艂a nieznanego p艂omienia?

Eowina, zm臋czona musztrowaniem krasnolud贸w, usiad艂a przy ogniu, nie spuszczaj膮c z hobbita uwa偶nego spojrzenia.

Folko zag艂臋bi艂 si臋 w siebie, wpatrzony w tajemniczy kamie艅. My艣li wolno odp艂ywa艂y... Dziwny motylek w pier艣cieniu od偶ywa艂, szykuj膮c si臋 do ucieczki na wolno艣膰...

Ale gdy tylko hobbit podni贸s艂 wzrok, gdy w 藕renice uderzy艂 parz膮cy strumie艅 w艣ciek艂ego p艂omienia, omal nie krzykn膮艂 z b贸lu - podobnie poczu艂by si臋, gdyby patrzy艂 na s艂o艅ce szeroko otwartymi oczami, patrzy艂 i nie m贸g艂 przymkn膮膰 powiek...

Wtr膮ci艂a si臋 w艂asna wola: przecie偶 to nie jest s艂o艅ce, powiedzia艂 sobie, zmagaj膮c si臋 z b贸lem. Powiniene艣 walczy膰 i wytrwa膰. W innym wypadku... Mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e b臋dzie jeszcze gorzej ni偶 z Olmerem...

P艂omie艅 by艂 blisko. Folko czu艂 jego p艂on膮ce serce, kt贸re uderza艂o miarowo i ci臋偶ko. Jego puls szed艂 od ziemi.

Tak, od ziemi, poniewa偶 przez kurtyn臋 z 艂ez widzia艂 rozmyte zarysy jakich艣 g贸r, wzg贸rz, dolin; pozbawione 艣wiat艂a wydawa艂y si臋 mie膰 piaskowoszar膮 barw臋 w tym w艣ciek艂ym bia艂ym p艂omieniu. Nie by艂y to zwidy ani mira偶, lecz prawdziwy, zwyczajny grunt.

P艂omie艅, wydawa艂o si臋, trawi艂 ca艂膮 jego dusz臋, na zawsze, wczepiaj膮c si臋 w ni膮. B贸l w opalonych oczach nie s艂ab艂, coraz trudniej by艂o wytrzyma膰 - a na dodatek znowu zacz臋艂a piec stara oparzelina na lewej r臋ce, blizna- pami膮tka pozostawiona przez pier艣cie艅 Olmera. To sprawi艂o, 偶e hobbit powr贸ci艂 do zwyczajnego 艣wiata, gdzie nad g艂owami migota艂y jaskrawe po艂udniowe gwiazdy, gdzie doko艂a s艂a艂a si臋 noc i, jakby rywalizuj膮c ze sob膮, nieustannie ha艂asowa艂y miejscowe pasikoniki.

Folko przeckn膮艂 si臋, czuj膮c, 偶e kto艣 z ca艂ej si艂y potrz膮sa go za rami臋.

- A... Eowino, przesta艅! - wykrztusi艂. - Ju偶 wszystko w porz膮dku!...

- Patrzcie, przecie偶 on jest blady jak 艣mier膰! - zawo艂a艂a dziewczyna odwracaj膮c si臋, najwidoczniej do krasnolud贸w.

- Nic to, oczmycha si臋! - powiedzia艂 basem Torin. - Zrobi艂 to umy艣lnie...

- Daj mu 艂ykn膮膰 - rozleg艂 si臋 g艂os Malca i do warg Folka kto艣 przystawi艂 szyjk臋 manierki.

Hobbit poci膮gn膮艂. Cierpkie, aromatyczne wino, tylko Malcowi wiadomym sposobem zdobyte w Umbarze, najprawdopodobniej jeszcze sprzed wojny, le偶akowa艂o w jakiej艣 przyjaznej piwniczce. Co teraz jest w miejscu tych winnic, lepiej nie my艣le膰...

Folko wyprostowa艂 si臋, otar艂 艂zy z oczu. B贸l w r臋ce stopniowo mija艂, a to 艣wiadczy艂o, 偶e wszystko, co widzia艂, nie by艂o malign膮.

Siedz膮ce w kucki krasnoludy wpatrywa艂y si臋 we艅 z uwag膮.

- Co... co艣 widzia艂e艣? - zaj膮kn膮wszy si臋, zapyta艂 Torin.

- Widzia艂em - westchn膮艂 Folko. Wci膮偶 jeszcze ociera艂 艂zy, wszystko przed oczami rozmywa艂o si臋. - Widzia艂em i... wydaje mi si臋... 偶e wiem, gdzie szuka膰 tego p艂omienia.

- Jak to?! - zakrzykn臋li jednocze艣nie Torin i Malec. Wiesz, sk膮d bije?

Eowina patrzy艂a na nich, nic nie rozumiej膮c. Ragnura jakie艣 tam ognie i inne bzdury nie interesowa艂y zupe艂nie Khandyjczyk nawet nie przys艂uchiwa艂 si臋 rozmowie. Siedzia艂, ostrzy艂 szabl臋...

- Tak, wiem... Jeszcze bardziej na po艂udnie od Haradu. Tam s膮 g贸ry... bardzo wysokie... i chyba morze jest nieopodal - przypomina艂 sobie z trudem hobbit, wywlekaj膮c z pami臋ci opalony bia艂ym 艣wiat艂em szary brzeg; o brzeg z pluskiem uderza艂y takie same szare, martwe fale, jakby nie by艂a to woda, tylko jaki艣 truj膮cy 艣luz...

- G贸ry? Na po艂udnie od Haradu? - poderwa艂 si臋 Ragnur, dos艂yszawszy ostatnie s艂owa hobbita. - S膮 tam g贸ry! My je nazywamy G贸rami Szkielet贸w. Tam w niepami臋tnych czasach odby艂a si臋 podobno niesamowita rze藕... Kto z kim walczy艂 i o co - tylko Morski Ojciec wie. O ile, rzecz jasna, zagl膮da艂 kiedykolwiek do tych krain.

- A dlaczego 鈥濻zkielet贸w鈥? - zapyta艂 hobbit.

- No bo ko艣ci si臋 tam wala - nie wiadomo ile. Ca艂e hordy, jak s膮dz臋, tam poleg艂y. Broni pe艂no - starej, bardzo starej. Wiadomo, w pustyni 偶elazo wolniej rdzewieje, nie to co u nas, na morzu.

- G贸ry... - powiedzia艂 w zamy艣leniu Folko. - A za g贸rami...

- A za g贸rami jest rzeka, rzeka Kamienka... Oraz Nardoz - nasz Nardoz. Stoi sobie... to znaczy - sta艂. - Khandyjczyk zacisn膮艂 pi臋艣ci. - Jeszcze bardziej na po艂udnie s膮 Milcz膮ce Ska艂y. I - Dalekie Po艂udnie.

- Pierzastor臋cy! - sapn膮艂 hobbit. - To ich ojczyzna...

Ragnur skin膮艂 g艂ow膮:

- Tan opowiada艂 mi, zanim mnie do was wys艂a艂... M贸wi艂, 偶e widzieli艣cie je艅ca tana Wingetora?

- Yhy - burkn膮艂 Torin.

- I co - naprawd臋 pierzastor臋ki?

- Najprawdziwszy z najprawdziwszych, po trzykro膰 pierzastor臋ki! - zapewni艂 Khandyjczyka Malec. - Oczywi艣cie, nie ma pi贸r jak orze艂 Manwe... ale ma. W贸dz to, podobno.

- Cuda i cude艅ka... - Przewodnik roz艂o偶y艂 r臋ce. - Z nimi jeszcze si臋 nie bili艣my... Ale to nawet lepiej! B臋dzie ciekawiej...

Dla Ragnura wojna by艂a wci膮偶 jeszcze zabaw膮, 艣mierteln膮 i krwaw膮 gr膮, w kt贸rej stawk膮 jest 艣mier膰, ale to tylko podnieca艂o wojownika.

- No, jak na razie nie wybieramy si臋 do pierzastor臋kich, lecz do Umbaru - zauwa偶y艂 Ma艂y Krasnolud. - Czy kto艣 si臋 ju偶 wybiera do tych, jak im tam, G贸r Szkielet贸w? - zapyta艂 z przeb艂yskiem przeczucia, przenikliwym spojrzeniem obrzucaj膮c Torina i Folka.

- Nie zapominaj, po co si臋 tu wybrali艣my - przypomnia艂 przyjacielowi hobbit.

- O Wielki Durinie! - j臋kn膮艂 Malec, 艣cisn膮wszy g艂ow臋 r臋kami. - I za co to wszystko - czy偶by kara za mi艂o艣膰 do piwa? Za co nas艂a艂e艣 na mnie tych dwu szale艅c贸w, po co mi da艂e艣 takich przyjaci贸艂? Przecie偶 ci膮gle pakuj膮 si臋 w jakie艣 sprzyjaj膮ce utracie g艂owy miejsca - a ja, chc臋 tego czy nie, wlok臋 si臋 za nimi, bowiem musi im towarzyszy膰 cho膰 jeden zdrowy na umy艣le tangar!

- No, no! - Torin nie powiedzia艂 ju偶 nic wi臋cej, machn膮艂 tylko r臋k膮, przyzwyczaiwszy si臋 do dziwactw ziomka.

- Kto艣 musi pom贸c Eowinie dosta膰 si臋 do Umbaru o艣wiadczy艂 Folko nieznosz膮cym sprzeciwu tonem. - I nie ma o czym gada膰! Raz ju偶 j膮 porwano... Brakowa艂oby tylko, 偶eby teraz j膮 po prostu zabili, je艣li nas dogoni膮! S艂yszycie mnie, o tangarowie?!

- Nigdzie nie p贸jd臋! - Eowina prychn臋艂a jak rozjuszona kotka. - Za nic!

- Jak to sobie wyobra偶asz, bracie hobbicie? - niewinnym tonem zapyta艂 Torin, z wielkim zainteresowaniem przygl膮daj膮c si臋 ostrzu swego topora. - 呕e jeden z nas porzuci pozosta艂ych i powlecze si臋 do Umbaru? I tam b臋dzie sobie spokojnie popija膰 piwko w ober偶ach - fatalne piwko, nale偶y powiedzie膰 sobie szczerze, w艂a艣ciwie nie mo偶na tego nazwa膰 piwem! - 艂apa膰 muchy sobie b臋dzie i g艂o艣no narzeka膰 na nud臋?! Chcesz skaza膰 jednego z nas na tak膮 m臋k臋? Ty, nasz stary przyjaciel?

- Torinie! - Hobbit a偶 kipia艂 ze z艂o艣ci. - Nie rozumiesz, 偶e Eowina nie mo偶e tu pozosta膰? Czy w twojej t臋pej krasnoludzkiej 艂epetynie wszystko ju偶 si臋 pomiesza艂o z powodu picia bez umiaru piwa?

Torin spurpurowia艂, na policzkach zadrga艂y wzg贸rki mi臋艣ni, a ogromne pi臋艣ci zacisn臋艂y si臋. Zawsze tak wygl膮da艂 przed najokrutniejszymi bitwami.

- Czy ty aby nie uzna艂e艣, ty... - zacz膮艂 krasnolud i zapewne wszystko sko艅czy艂oby si臋 powa偶n膮 awantur膮, gdyby hobbit nie opanowa艂 si臋 pierwszy.

- Torinie, opami臋taj si臋! Przecie偶 to w艂a艣nie owo szale艅stwo, kt贸re dr臋czy Haradrim贸w i pierzastor臋kich! Rozumiesz czy nie? Ma艂y, pom贸偶 mi!

Malec dzia艂a艂, jak zwykle, szybko i bez namys艂u. Chwyciwszy kocio艂ek z wod膮, w mgnieniu oka wyla艂 j膮 za ko艂nierz Torina. Ten rykn膮艂 jak dziesi膮tka balrag贸w jednocze艣nie - tak 偶e Ragnur, skrzywiwszy si臋, zawis艂 na jego ramionach, ma艂o uprzejmie usi艂uj膮c zamkn膮膰 mu usta.

- Zwariowa艂e艣, krasnoludzie! - krzykn膮艂 Khandyjczyk wprost w ucho Torina.

Na rycz膮cym tangarze zawi艣li Ragnur i Malec, chwil臋 potem do艂膮czy艂 do nich Folko. I - czy to podzia艂a艂a wylana przez Stroriego woda, czy jeszcze co艣 innego, ale Torin nagle jako艣 zwiotcza艂, opu艣ci艂 r臋ce i przesta艂 si臋 wyrywa膰.

- Ju偶, przyjaciele, ju偶 koniec. - Przetar艂 twarz szerok膮 d艂oni膮, jakby 艣ci膮ga艂 z niej obrzydliw膮 paj臋czyn臋. - Ju偶 mi przesz艂o... Uff!...

- Nie wolno nam si臋 sprzecza膰, czy nikt tego nie rozumie? - powiedzia艂 hobbit z wyrzutem. - Owszem, na nas to co艣 dzia艂a s艂abiej - ale dzia艂a i tak, i tak. Po prostu popodcinamy sobie gard艂a, je艣li zaczniemy si臋 k艂贸ci膰 z byle powodu...

- No w艂a艣nie - popar艂 go Malec. - Zatem mo偶e ty by艣 ust膮pi艂 na pocz膮tek?

Eowina popatrzy艂a b艂agalnie na Folka. Ten, nie wytrzymawszy jej spojrzenia, odwr贸ci艂 g艂ow臋.

- Eowino... My艣my wiele prze偶yli, w臋drujemy i walczymy od dziesi臋ciu ju偶 lat... A ty nie masz na razie ani si艂 do tego, ani do艣wiadczenia... B臋dziemy musieli przez ca艂y czas my艣le膰 nie o tym, jak spe艂ni膰 nasz obowi膮zek - dobrowolnie na siebie wzi臋ty - ale o tym, jak ustrzec ci臋 przed niebezpiecze艅stwem. Pope艂ni艂em ogromny b艂膮d... Ju偶 tam, w Rohanie... kiedy zgodzi艂em si臋, 偶eby艣 w臋drowa艂a z nami...

- Sprzeczacie si臋, kto wr贸ci z os艂awion膮 wojowniczk膮 Eowina. Mog臋 to by膰 tylko ja - o艣wiadczy艂 spokojnie Ragnur. - M贸j tan poleci艂 mi pom贸c j膮 uwolni膰 i wraca膰 z powrotem. Nie dosta艂em rozkazu w臋drowania z wami do Dalekiego Haradu - a wiecie, jak si臋 karze u nas za niewykonanie rozkazu tana, kt贸remu przysi臋ga si臋 dobrowolnie i s艂u偶y bez przymusu...

- Innymi s艂owy - stch贸rzy艂e艣 - powiedzia艂 wolno Malec, czyszcz膮c paznokcie koniuszkiem sztyletu.

W nast臋pnej chwili na ramionach Khandyjczyka zawi艣li Torin i Folko - wraz z Eowina.

- Przyjaciele, przyjaciele! - krzykn膮艂 rozpaczliwie hobbit, gdy mokry Torin doprowadzi艂 Ragnura do przytomno艣ci tym samym, jak wcze艣niej doprowadzono jego, sposobem - wylewaj膮c na艅 drugi kocio艂ek wody.

- Kto艣 musi p贸j艣膰 po wod臋 - sko艅czy艂a si臋, a czuj臋, 偶e pooblewamy dzi艣 si臋 wzajemnie - zauwa偶y艂 Malec.

Ragnur, prychaj膮c niczym kocur, grzeba艂 w worku w poszukiwaniu suchego odzienia.

- S艂usznie - mrukn膮艂, wyci膮gaj膮c koszul臋. - S艂usznie, bracie Folko - pozabijamy si臋 wzajemnie... Poniewa偶 teraz jest tak, 偶e ka偶de s艂owo sprzeciwu staje si臋 艣mierteln膮 obraz膮...

- Czy rozumiesz ju偶, po co chcemy p贸j艣膰 do Dalekiego Haradu? - zapyta艂 wprost Torin.

- Nie rozumia艂em... p贸ki nie poczu艂em tego na w艂asnej sk贸rze - u艣miechn膮艂 si臋 krzywo Khandyjczyk, uwalniaj膮c si臋 od kolczugi.

- No to widzisz chyba te偶, 偶e nijak nam bez ciebie? - napiera艂 krasnolud. - To nie p贸艂nocne ziemie... tu nawet trawa jest inna!

Ragnur opu艣ci艂 g艂ow臋, oddycha艂 ci臋偶ko, w blasku ksi臋偶yca jego czo艂o l艣ni艂o od potu.

- Poczekaj, Torinie, poczekaj! - opami臋ta艂 si臋 Folko. - Je艣li tak, to kto odprowadzi Eowin臋 do Umbaru?

- Nie p贸jd臋 do 偶adnego Umbaru! - poderwa艂a si臋 dziewczyna. - Raz mnie schwytali, ale kln臋 si臋 na Eowin臋 Wielk膮, kt贸rej imi臋 nosz臋, 偶e drugi raz to si臋 nikomu nie uda! A co, zreszt膮, mo偶e by膰 lepszego od 艣mierci w s艂usznej sprawie?

- Och, te dziewuszki, kt贸re si臋 nas艂ucha艂y bohaterskich ballad! - westchn膮艂 hobbit.

- Przesta艅, Folko. - Torin klepn膮艂 go w rami臋. - Tak nie wolno. Wiek to nie przeszkoda w godnym 偶yciu. Mamy wolny wyb贸r. Pomy艣l, co by si臋 sta艂o, gdyby zabroni艂 ci i艣膰 moim 艣ladem tw贸j wujaszek Paladyn - niech jego dusza odpoczywa w spokoju na drugim brzegu Grzmi膮cych W贸d!

Hobbit spu艣ci艂 g艂ow臋. Krasnoludy to krasnoludy, nic si臋 na to nie poradzi. Ka偶dy jest kowalem swego losu - co chcesz, to r贸b. To zapewne rezultat rz膮d贸w silnej r臋ki ich podziemnych w艂adc贸w - tam, w starych, licz膮cych niejedno tysi膮clecie miastach...

Z resztk膮 nadziei zerkn膮艂 na Ragnura, ale Khandyjczyk, jak gdyby nigdy nic, ju偶 nak艂ada艂 na siebie kolczug臋.

Eowina nagle pokaza艂a Folkowi j臋zyk.



1 Sierpnia, Druga Po Po艂udniu,

Dziewi臋膰 Mil Na Po艂udniowy Wsch贸d

Od Hrissaady



Od czterech dni, niczym nabrzmia艂e wod膮 rzeki wczorajszych niewolnik贸w, a dzi艣 ju偶 jakby wojownik贸w Wielkiego Tcheremu, p艂yn臋艂y na Po艂udnie, do granic Haradu. Dumnemu mocarstwu grozi艂a wojna z niewiadomego pochodzenia hordami dziwnych przybysz贸w. Kobiety sz艂y wraz z m臋偶czyznami, karmiono wszystkich lepiej, ale ok贸w na razie nie zdejmowano. Pojawili si臋 te偶 haradzcy p贸艂tysi臋cznicy, tacy, kt贸rzy znali Westron, ka偶dy otoczony dwudziestoma- trzydziestoma wojownikami z najbli偶szej ochrony. Setnicy i dziesi臋tnicy pochodzili z niewolnik贸w.

- Z t膮 band膮 mam wojowa膰! - Wzi膮wszy si臋 pod boki dow贸dca - Haradrim w pe艂nym rynsztunku bojowym - zatrzyma艂 si臋 przed zgrupowanymi doko艂a Szarego niewolnikami.

Karma dla 艣cierwnik贸w! - Splun膮艂 z obrzydzeniem. - Dlaczego tu jest tylu starc贸w? - zapyta艂 p贸艂tysi臋cznik nie wiadomo kogo. - Dlaczego ci膮gn膮 ich na po艂udnie? Czy mo偶e kto艣 s膮dzi, 偶e jestem 艣lepy? Przecie偶 po艂owa z nich nawet nie umie trzy ma膰 broni!

By艂a to prawda, cho膰 nieco przesadzona. W艣r贸d dw贸ch setek niewolnik贸w, kt贸rzy trzymali si臋 Szarego, ze trzydziestu rzeczywi艣cie nie nadawa艂o si臋 do szyku - howrarscy starcy, schwytani przez zuch贸w Starcha i hurtem sprzedani w Umbarze wraz z silnymi, zdrowymi i m艂odymi. Czeka艂y ich zab贸jcze kopalnie, gdyby nie... gdyby nie Szary i dziwna 艣lepo ta, kt贸ra porazi艂a nadzorc臋, kt贸ry wybiera艂 kopalnianych skaza艅c贸w...

Haradrim obrzuci艂 znieruchomia艂y t艂um uwa偶nym spojrzeniem do艣wiadczonego wojownika. I jak podziemna 偶y艂a wodna przyci膮ga witk臋 poszukiwacza 藕r贸de艂, tak spojrzenie Tcheremczyka wczepi艂o si臋 w oblicze Szarego. Dow贸dca bezb艂臋dnie wyczu艂 w tym nierzucaj膮cym si臋 w oczy niem艂odym m臋偶czy藕nie prawdziwego przyw贸dc臋. I znowu, jak na drodze, kt贸r膮 przemierza艂a karawana z Umbaru do Hrissaady, rozleg艂o si臋 gwa艂towne:

- Ty! Jak zw膮? Ile lat? Sk膮d pochodzisz?

Szary spokojnie zrobi艂 krok do przodu. G艂ow臋 mia艂 dumnie uniesion膮, r臋ce skrzy偶owane na piersi.

- Zw膮 mnie Szary - odpar艂 niezbyt g艂o艣no, patrz膮c uwa偶nie na Haradrima. - Sk膮d pochodz臋? Z Minhiriathu. Ile lat? Nie liczy艂em. Niewa偶ne to.

- Skoro ci臋 pytaj膮, wielbudzi flaku, masz odpowiada膰, kl臋cz膮c! - rozgniewa艂 si臋 Haradrim. Jego r臋ka ju偶 si臋 zacisn臋艂a na r臋koje艣ci szabli.

- Nie nauczono mnie kl臋cze膰. - G艂os Szarego nawet nie zadr偶a艂.

- W takim razie, to bydl臋 harde - po膰wiartowa膰 - poleci艂 dow贸dca umy艣lnie wolno i spokojnie, daj膮c znak otaczaj膮cym go wojownikom, i natychmiast powt贸rzy艂 - ju偶 dla swojego otoczenia - polecenie w ojczystym j臋zyku:

- Grar'doa chir! Rezar'g! Nassir'g!*3

Szary ani drgn膮艂.

- No to koniec, wyko艅cz膮... - szepn膮艂 kto艣 za jego plecami. Jednak偶e, jakkolwiek cichy by艂 to szept, rybak us艂ysza艂 go i odwr贸ci艂 si臋. Czterysta oczu patrzy艂o na艅 ze strachem i nadziej膮.

- Postaram si臋, by im si臋 to nie uda艂o - powiedzia艂 z zimn膮 krwi膮 i ponownie si臋 odwr贸ci艂.

Dwaj Tcheremczycy znajdowali si臋 ju偶 obok niego. Jeden brutalnie chwyci艂 Szarego za prawy nadgarstek, wyra藕nie szykuj膮c si臋 do wykr臋cenia ma r臋ki - tradycyjny chwyt haradzkich nadzorc贸w - jednak偶e Szary, wyra藕nie ust臋puj膮cy im i wzrostem, i postur膮, sta艂 tak, jak wcze艣niej. Z r贸wnym powodzeniem stra偶nik m贸g艂by pr贸bowa膰 wyrwa膰 go艂ymi r臋kami stuletni d膮b. Na pomoc pierwszemu stra偶nikowi po艣pieszy艂 drugi - z takim samym skutkiem.

Ich dow贸dca spurpurowia艂. Szabla z cichym 艣wistem wyfrun臋艂a z pochwy. Przez t艂um niewolnik贸w przemkn臋艂o ciche westchnienie.

Szary zrobi艂 krok do przodu, strz膮sn膮wszy z siebie wojownik贸w jak nied藕wied藕 psy. Jeden z nich, niczym k艂oda, run膮艂 w py艂 drogi, wprost pod nogi rybaka. Pochyliwszy si臋, Szary wyrwa艂 przytroczon膮 do jego pasa szabl臋 - 偶elazny 艂a艅cuszek p臋k艂 jak przegni艂y sznurek. Przez chwil臋 niewolnik uwa偶nie wpatrywa艂 si臋 w bro艅... a potem jego twarz wykrzywi艂a si臋, jakby z b贸lu, i niespodziewanym gwa艂townym ruchem z艂ama艂 szabl臋 wraz z pochw膮 o kolano.

Niewolnicy j臋kn臋li.

Haradrim tak samo b艂yskawicznie blad艂, jak przed chwil膮 purpurowia艂. Smag艂a sk贸ra po艂udniowca poszarza艂a, na czo艂o wyst膮pi艂 pot.

- Mog臋 by膰 dobrym wojownikiem - powiedzia艂 wolno Szary, patrz膮c mu w oczy. - Udowodni艂em to.

Dow贸dca spazmatycznie prze艂kn膮艂 tkwi膮c膮 w gardle kul臋.

Szary spokojnie westchn膮艂.

- No dobrze, widz臋, 偶e rzeczywi艣cie jeste艣 silny - rzuci艂 przez z臋by Haradrim. - Ale nie okaza艂e艣 szacunku i musisz by膰 ukarany. W naszym wojsku za to dostaje si臋 tuzin bat贸w.

Nie spuszczaj膮c oka z dziwnego niewolnika, Haradrim si臋gn膮艂 po przytroczony do prawego biodra d艂ugi bicz.

Szary nadal si臋 nie rusza艂. Ale niewolnicy widzieli, 偶e jego plecy nagle zal艣ni艂y od potu. Powaleni na ziemi臋 stra偶nicy st臋kali, podnosz膮c si臋. Z l臋kiem zerkaj膮c na Szarego, po艣piesznie usun臋li si臋 na boki. Ten, kt贸rego szabla zosta艂a po艂amana, po z艂odziejsku zerkn膮wszy na Szarego, chwyci艂 od艂amki i odskoczy艂.

艢wisn膮艂 bicz, owin膮艂 si臋 doko艂a ramion Szarego. Ten drgn膮艂, ale nie wyda艂 ani d藕wi臋ku i nie poruszy艂 si臋.

- Raz - usi艂uj膮c nada膰 g艂osowi poprzedni膮 pewno艣膰, liczy艂 dow贸dca. - Dwa... Trzy... Cztery... - Razy spada艂y jeden po drugim, tryska艂a krew, ci臋偶ki bicz z ostrymi kraw臋dziami rwa艂 sk贸r臋 na plecach i ramionach. Szary milcza艂, cho膰 pi臋艣ci mu zbiela艂y, i raz, nie wytrzymawszy, zgrzytn膮艂 z臋bami.

Haradrim odliczy艂 dwana艣cie raz贸w. Nieoczekiwanie Szary opu艣ci艂 si臋 na jedno kolano niczym szlachetny gondorski arystokrata przed kr贸lem:

- Przyj膮艂em kar臋.

Powiedzia艂 to twardo, bez najmniejszego dr偶enia w g艂osie - jakby plecy i brzuch nie ocieka艂y mu krwi膮.

Dow贸dca roze艣mia艂 si臋 z przymusem. Nie rozumia艂, co si臋 dzieje, ale nie by艂 g艂upi i postanowi艂 poczeka膰.

- Tak, przyj膮艂e艣 kar臋, godnie wytrzyma艂e艣 b贸l. Jeste艣 prawdziwym wojownikiem i b臋dziesz odt膮d setnikiem! Dziesi臋tnik贸w wybior臋 p贸藕niej! - Haradrim po艣piesznie wskoczy艂 w siod艂o i da艂 ostrogi koniowi.

Kawalkada znikn臋艂a przes艂oni臋ta wzbitym z drogi py艂em. Dopiero teraz Szary m贸g艂 sobie pozwoli膰 na s艂abo艣膰 i zwali艂 si臋 na r臋ce 艣piesz膮cych do艅 niewolnik贸w.



l Sierpnia, Trzecia Po Po艂udniu,

Sze艣膰 Mil Na Po艂udniowy Wsch贸d

Od Hrissaady



Popas Folka i jego towarzyszy nie by艂 spokojny. Gdzie艣 nieopodal, wed艂ug s艂贸w Ragnura, przebiega艂 jeden z g艂贸wnych haradzkich trakt贸w i teraz ci膮gn臋艂o nim stale wojsko. A bokami, nie wiadomo czego si臋 obawiaj膮c w sercu w艂asnych ziem, w臋szy艂y konne patrole Haradrim贸w, czasem zapuszczaj膮c si臋 g艂臋boko w zaro艣la. To by艂y tereny my艣liwskie w艂adcy Wielkiego Tcheremu, nad臋tego z dumy po d艂ugo oczekiwanym upadku Gondoru.

- Tu staraj膮 si臋 nie wspomina膰 Olmera - zauwa偶y艂 p贸艂g艂osem Ragnur. - Przyjemniej im jest, gdy przekonuj膮 siebie, 偶e sami osi膮gn臋li zwyci臋stwo... A w艂a艣nie - 偶e Minas Tirith znowu jest gondorskie, i to od dawna - te偶 si臋 nie m贸wi... Co za kraj, niech go poch艂on膮 wody zes艂ane przez Morskiego Ojca!

Z powodu tych patroli - a Folko od razu wyczu艂, 偶e co艣 tu jest nie tak - musieli kilka razy zmienia膰 miejsce dziennego postoju, niedostrzegalnie dla nikogo przemieszczaj膮c si臋 g艂臋biej w zaro艣la. Ragnur, kt贸ry mia艂 sokoli wzrok, zauwa偶y艂 kilka drapie偶nych ptak贸w kr膮偶膮cych nad lasem, ale czy by艂y to wys艂ane na poszukiwania nocnych m膮cicieli spokoju tropi膮ce soko艂y, czy nie, powiedzie膰 nie m贸g艂.

- Lepiej uwa偶ajmy, 偶e nas szukaj膮 - zaproponowa艂 hobbit.

- Tak jest, i nie ruszymy si臋 z miejsca, p贸ki wszyscy doko艂a nie p贸jd膮 sobie. Mnie si臋 tu podoba, a w manierce zosta艂o mi jeszcze stare gondorskie. Dobrze, 偶e艣 Folko, tam, w Minas Tirith, domy艣li艂 si臋 i zajrzeli艣my do piwniczki!... Znakomite wino tam by艂o przechowywane, kr贸lewskie, s艂owo daj臋! Nie gorsze od piwa, 偶ebym pad艂! Tak, ale piwko by by艂o... - Ma艂y Krasnolud ze smutkiem pokiwa艂 g艂ow膮.

- Przesta艅 marzy膰! - ofukn膮艂 druha Torin. - Jeszcze co艣 wykraczesz, niech nas Durin strze偶e...

Tym razem nie us艂yszeli ani trzasku krzew贸w, ani podnieconego szczekania go艅czych ps贸w. Nic nie poruszy艂o si臋, nie zaszele艣ci艂o, po prostu mi臋dzy nimi, bezszelestnie - niczym elf Thranduila - pojawi艂a si臋 wojowniczka Tubala.

Nawet w d艂ugiej kolczudze, w艂o偶onej na grub膮 koszul臋, by艂a smuk艂a i silna, jak m艂ode drzewko, ju偶 dysponuj膮ce w艂asnymi si艂ami i dwukrotnie wy偶sze od sadownika, kt贸ry je posadzi艂.

- O, ho, ho!... - zdo艂a艂 wykrztusi膰 Malec, rzucaj膮c si臋 do broni, ale wyprzedzi艂a go Eowina:

- Tubalo! Poczekaj! Po co mamy si臋 bi膰?! Przecie偶 mnie uratowa艂a艣!

- Odejd藕, dziewczynko - rzuci艂a ozi臋ble m艂oda wojowniczka. W pe艂nym, cho膰 lekkim rynsztunku, z obna偶on膮 szabl膮, uwa偶nie wpatrywa艂a si臋 w hobbita - i tylko w niego. Jednak偶e Folko nie w膮tpi艂, 偶e widzi przy tym r贸wnie偶 ka偶dy ruch Torina i Malca, i Ragnura...

Khandyjczyk nie zwleka艂. Jego szabla, znacznie d艂u偶sza i ci臋偶sza od tej, le偶膮cej w d艂oni Tubali, po艂yskiwa艂a matowo. Dobra stal, mo偶e nie z podziemnych ku藕ni, ale i tak mocna.

- Przysz艂am - powiedzia艂a d藕wi臋cznym g艂osem Tubala po to, by was zabi膰. B臋d臋 walczy艂a ze wszystkimi naraz albo z ka偶dym po kolei - mnie jest bez r贸偶nicy. Wyprzedzi艂am wys艂anych w celu schwytania was gwardzist贸w - ale w艂adca otrzyma wasze g艂owy, tyle 偶e nie od swych zapasionych dupas贸w, co tylko potrafi膮 muchy t艂uc w wartowniach, ale ode mnie!

- Po co tyle s艂贸w, dziewczyno. - Folko zrobi艂 krok w jej kierunku. Zd膮偶y艂 w艂o偶y膰 he艂m z mithrilu i zosta艂o mu tylko opu艣ci膰 przy艂bic臋. - Ile偶 s艂贸w, i to jakich! Ale zapomnia艂a艣: jest wojna, a nie turniej. Nas jest czworo...

- Pi臋cioro! - krzykn臋艂a oburzona Eowina.

- Pi臋cioro - poprawi艂 si臋 hobbit. - Pi臋cioro, a ty sama. Masz nadziej臋 pokona膰 wszystkich?

- W艂a艣nie tak! Nawet je艣li czcigodny po艂贸wieczek zajdzie mnie od plec贸w, jak jeden z jego s艂ynnych ziomk贸w na Polach Pelennoru! - rzuci艂a z pogard膮 Tubala.

- Ona chyba zwariowa艂a. - Malec ruszy艂 do przodu. Jego miecz i daga po艂yskiwa艂y. - Po co z ni膮 gadamy, Folko? Tu, w Haradzie, wszyscy maj膮 troch臋 nie po kolei. Na dodatek to 艣wiat艂o...

- Ja bym j膮 rozbroi艂, zabija膰 nie ma potrzeby wed艂ug mnie - zauwa偶y艂 spokojnie Torin, te偶 unosz膮c top贸r.

- Pos艂uchaj, a nie mog艂aby艣 nas o艣wieci膰, dlaczego w艂a艣ciwie chcesz nas zabi膰? - zapyta艂 hobbit, nie dotykaj膮c nawet miecza.

- Kiedy ju偶 b臋dziesz si臋 wala艂 na ziemi z rozprutym brzuchem, to mo偶e ci powiem, wolno nawijaj膮c twoje flaki na m贸j kind偶a艂! - odparowa艂a dziewczyna.

- No, w takim po艂o偶eniu raczej nie b臋d臋 ci臋 s艂ucha艂 uwa偶nie. - Folko u艣miechn膮艂 si臋, ci膮gle maj膮c nadziej臋, 偶e uda si臋 unikn膮膰 awantury. Wyra藕nie mieli do czynienia z szalon膮 dziewczyn膮, a takich si臋 nie bije i nie zabija, cho膰 mog膮 by膰 niebezpieczne...

- Postaram si臋, by艣 pos艂ucha艂 - zapewni艂a go wojowniczka.

I w nast臋pnej chwili zaatakowa艂a go.

Nigdy jeszcze dot膮d Folko nie zetkn膮艂 si臋 z takim przeciwnikiem. Szczup艂a i krucha na oko dziewczyna dysponowa艂a si艂膮 i kunsztem Sandella; jej szabla tak mocno uderzy艂a w kling臋 Folka, 偶e ten, omal nie utraciwszy broni, ledwo usta艂 na nogach. Obca klinga zahaczy艂a o kolczug臋; metal zgrzytn膮艂 oburzony, jakby odzwyczajony od odpierania wra偶ych cios贸w.

Torin, Malec i Ragnur rzucili si臋 ze wszystkich stron na Tubal臋. Z szale艅cami nie ma co si臋 pojedynkowa膰, trzeba ich wi膮za膰 - dla w艂asnego dobra.

Wojowniczka broni艂a si臋 po mistrzowsku - jej ruchy by艂y odmierzone, dok艂adne, a klinga ani na mgnienie oka nie pozostawa艂a za my艣lami. 呕elazny wicher Malca rozbi艂 si臋 o niezbyt wyszukan膮, ale precyzyjn膮 obron臋 Tubali. Torin, st臋kn膮wszy, uderzy艂 swoim toporem, chc膮c wybi膰 szabl臋 z jej r臋ki - ale ta, nawet nie mrugn膮wszy okiem, sama podstawi艂a kling臋 i krasnolud, kt贸ry tym uderzeniem przecina艂 os艂oni臋tego zbroj膮 przeciwnika od ramienia do pasa, zachwia艂 si臋 i zosta艂 odrzucony - a Tubala tylko si臋 u艣miechn臋艂a.

- Jest gorsza od garbusa! - wyrwa艂o si臋 Ma艂emu Krasnoludowi.

Zamigota艂a, zlawszy si臋 w szary wichrowy okr膮g, szabla Ragnura. Khandyjczyk by艂, jak si臋 okaza艂o, znakomicie wyszkolony w pos艂ugiwaniu si臋 kling膮 - i Folko, wykorzystawszy odpowiedni moment, run膮艂 pod nogi dziewczyny. Za chwil臋 na powalon膮 wojowniczk臋 rzucili si臋 wszyscy razem.

Tubala zawy艂a jak ranna wilczyca. Otrzymawszy solidny kopniak w pier艣, odlecia艂 na bok Malec; Torin przeklinaj膮c os艂abi艂 chwyt; i kto wie, jak sko艅czy艂aby si臋 ta potyczka, gdyby nie wmiesza艂a si臋 w ko艅cu Eowina. Dziewczyna wczepi艂a si臋 palcami w gard艂o Tubali i w czasie gdy ta usi艂owa艂a oderwa膰 jej wczepione w swoj膮 szyj臋 palce, Malec, Torin i Folko z Ragnurem zdo艂ali sp臋ta膰 mieszkank臋 Po艂udnia.

- Uffff... - Malec zrzuci艂 he艂m. - Ale historia! Gdzie si臋 rodz膮 takie cuda?

- Nigdy si臋 tego nie dowiesz, niedomiarku! - Tubala sycza艂a i plu艂a, miotaj膮c si臋 w p臋tach niczym pantera. - Nigdy nie pokonaliby艣cie mnie, s艂yszycie? Tylko pod艂o艣ci膮 mo偶ecie pokona膰...

Nikt jej nie odpowiedzia艂 - po prostu nikt nie zd膮偶y艂. Nowa walka rozgorza艂a, zanim jeszcze tak naprawd臋 zako艅czy艂a si臋 poprzednia.

Nienadaremnie kr膮偶y艂y tu te ptaszyska - zd膮偶y艂 pomy艣le膰 Folko. Ze wszystkich stron nadchodzili Haradrimowie.

Jak zdo艂ali podej艣膰 niezauwa偶eni, jak m贸g艂 hobbit, zawsze tak wyra藕nie przeczuwaj膮cy zagro偶enie, nie wyczu膰 ich nadci膮gania - nikt w tym momencie nie wiedzia艂. Po prostu nadszed艂 czas walki.

By膰 mo偶e przyjacio艂om uda艂oby si臋 ponownie przebi膰 przez szeregi wrog贸w - ale okaza艂o si臋, 偶e Haradrimowie szybko si臋 ucz膮. Tym razem by艂o ich znacznie wi臋cej, przybyli zakuci w ci臋偶kie pancerze, ro艣li, prawdziwi giganci, od st贸p do g艂贸w zakryci 偶elazem i ogromnymi - niemal ludzkiego wzrostu - tarczami.

Dziko wrzasn臋艂a, wij膮c si臋 w p臋tach, Tubala - usi艂owa艂a si臋gn膮膰 w臋z艂贸w z臋bami - najwyra藕niej nie mia艂a z艂udze艅 r贸wnie偶 co do swego losu.

Krzyk ten, przepe艂niony niemal zwierz臋cym i jakim艣 nieziemskim smutkiem, echem odezwa艂 si臋 w duszy hobbita. Cokolwiek o niej m贸wi膰, to w艂a艣nie Tubala uratowa艂a Eowin臋... zdradzi艂a w艂adc臋 Haradu, i nie mo偶na by艂o porzuca膰 jej, bezbronnej i bezsilnej... Zanim sam zrozumia艂, co robi - ostrze jego miecza dwukrotnie przemkn臋艂o po wi臋zach wojowniczki, uwalniaj膮c j膮.

Ale potem w艣ciek艂y wir walki rozdzieli艂 ich. Nie uda艂o si臋 uratowa膰 koni. Teraz mo偶na by艂o postara膰 si臋 tylko o jedno za wszelk膮 cen臋 rozerwa膰 艣miertelny pier艣cie艅 wra偶ych tarcz.

- Razem! - rykn膮艂 Torin. Ale nawet mocarz krasnolud musia艂 ust膮pi膰 miejsca hobbitowi - przeciwko zakutej w pancerz sile konieczna by艂a zr臋czno艣膰.

- Eowino, nie zostawaj! - z kolei rykn膮艂 hobbit.

Znalaz艂szy si臋 na czele szyku, Folko zanurkowa艂 pod miecz najbli偶szego pancernego, skoczy艂 za brzeg ogromnej tarczy i wyrzuci艂 do przodu r臋k臋 z mieczem, celuj膮c w szczelin臋 w pancerzu. Stal znalaz艂a dla siebie drog臋, Haradrim z wrzaskiem run膮艂 na plecy, i zanim jego towarzysze zd膮偶yli zewrze膰 szereg, ca艂a pi膮tka znalaz艂a si臋 po drugiej stronie zaganiaczy.

S膮 tacy, kt贸rzy uwa偶aj膮 krasnoludy za niezgrabne i powolne istoty, ale to s膮 ci, kt贸rzy nie widzieli w akcji przedstawicieli tej podziemnej rasy. Kiedy trzeba, tangarowie potrafi膮 biega膰, i to bardzo szybko. Teraz w艂a艣nie by艂a taka chwila prawie prze艣cign臋li szybkiego jak kuna Ragnura.

Obcy las za wszelk膮 cen臋 stara艂 si臋 nie dawa膰 schronienia uciekinierom. Ci臋偶kie, duszne powietrze, jak 偶膮dny krwi wampir, wysysa艂o z piersi oddech i si艂y. Korzenie wype艂za艂y z ziemi w najmniej oczekiwanych miejscach, usi艂uj膮c chwyci膰 w swoje p臋tle stop臋 i powali膰. Drog臋 przegradza艂y nie wiadomo sk膮d bior膮ce si臋 albo niespodziewane parowy, albo szerokie strumienie o bagnistych brzegach czy nagle wyrastaj膮ce niemal na 艣rodku bagien wzg贸rza.

Ale uda艂o im si臋 oderwa膰 od ci臋偶kich haradzkich pancernych. Oderwali si臋 - ale tylko po to, by stan膮膰 twarz膮 w twarz z kolejnym zagro偶eniem.

- Eowino!!!

Przed nimi, po艂yskuj膮c metalem zdobionych pancerzy i dumnymi z艂otymi herbami na purpurowych tarczach, nadci膮ga艂 drugi 艂a艅cuch.

Tu poradzi艂 sobie, przewodz膮cy teraz grupie, Torin. Tcheremczycy nie zdo艂ali zewrze膰 szereg贸w, potyczka by艂a jeden na jednego, i krasnolud z nieoczekiwan膮 zr臋czno艣ci膮 nagle cisn膮艂 sw贸j, zupe艂nie do tego nieprzeznaczony, bojowy top贸r. Maj膮c ca艂kiem inne wywa偶enie ni偶 bro艅 do miotania, top贸r ze 艣wistem przelecia艂 nad tarcz膮 Haradrima i ugrz膮z艂 w przy艂bicy. Wojownik j臋kn膮艂, upu艣ci艂 tarcz臋 - i ju偶 obok sta艂 Malec, jednym ruchem dagi dobijaj膮c rannego.

Przebili si臋 raz jeszcze. Ale Eowina mia艂a mniej szcz臋艣cia. Haradrim z prawej by艂 nieco bardziej roztropny i odwa偶niejszy, ni偶by si臋 tego chcia艂o, i Eowina chwyci艂a za bro艅, os艂aniaj膮c ty艂y przyjaci贸艂. Ale rozpaczliwy wypad jej dziecinnej szabelki zosta艂 sparowany kantem ci臋偶kiej tarczy, a w nast臋pnej chwili dziewczyna zosta艂a uderzeniem tarczy rzucona o ziemi臋. Co prawda, gibka i zr臋czna jak kot poderwa艂a si臋 od razu na r贸wne nogi, ale mi臋dzy ni膮 i towarzyszami w臋dr贸wki wyros艂a 艣ciana tarczownik贸w.

Nie by艂o innego wyj艣cia.

- Eowino, uciekaj! - odwr贸ciwszy si臋, Folko zaatakowa艂 prze艣ladowc贸w.

Za nim, rycz膮c z w艣ciek艂o艣ci, uderzy艂y krasnoludy.

Czasu by艂o ma艂o, bardzo ma艂o - ale jednak wystarczy艂o go, by, powaliwszy jeszcze jednego z haradzkiego szeregu, da膰 dziewczynie mo偶liwo艣膰 ucieczki. Mo偶e i nie ma dok膮d uciec ale i tak lepsze to ni偶 niewola! Przecie偶 nie b臋dzie spokojnie czeka艂a, a偶 narzuc膮 jej arkan na szyj臋!?

Znowu rozpaczliwy skok. Dobrze, 偶e mithril jest znacznie l偶ejszy od stali, pozwala zachowa膰 si艂y podczas d艂ugiego biegu...

Psy straci艂y trop - na szcz臋艣cie Ragnur zachowa艂 kilka gar艣ci niszcz膮cego psi w臋ch ziela.

Eowino, Eowino, co mamy teraz robi膰?! Gdzie ci臋 szuka膰?!



2 Sierpnia, Wczesny Ranek,

Dwadzie艣cia Pi臋膰 I P贸艂 Mili Na Po艂udniowy Wsch贸d Od Hrissaady,

Ob贸z Niewolnik贸w



Szary nie m贸g艂 zasn膮膰. Do pobudki mia艂 jeszcze niema艂o czasu, jego oddzia艂 spa艂, spa艂 te偶 ca艂y ogromny ob贸z niewolnik贸w, kt贸rych nie wiadomo dlaczego haradzcy dow贸dcy uparcie nazywali 鈥瀢olnymi wojownikami Wielkiego Tcheremu鈥.

Nieopodal zaskrzypia艂y ko艂a ogromnych woz贸w, kt贸re przywozi艂y do obozu wod臋 z najbli偶szych studzien. Wod臋 wydzielano sk膮po, nie wystarcza艂o jej dla wszystkich, i doko艂a beczek nieustannie wybucha艂y b贸jki. Zacz臋li si臋 rusza膰 niewolnicy pilnuj膮cy woz贸w - ci maj膮 p臋dzi膰 do beczek, ledwie te si臋 zatrzymaj膮.

Szary energicznie podni贸s艂 si臋 z legowiska. Nikt mu tego nie kaza艂, ale co rano robi艂 obch贸d swojego oddzia艂u, jakby pami臋taj膮c jaki艣 mocno wbity w pami臋膰 wojskowy rytua艂. Wygl膮da艂o, 偶e to zaj臋cie nie ma sensu - ale ludzie czuli si臋 pewniej, je艣li pierwsz膮 rzecz膮, jak膮 widzieli obudzeni chrobotaniem sk贸rzanej grzechotki, by艂a posta膰 Szarego, w milczeniu dokonuj膮cego obchodu placyku, zaj臋tego przez stu swoich.

- Ju偶, ju偶, dow贸dco. - Dwaj ch艂opcy nieco mocniej zbudowani od innych, podtrzymuj膮c 艂a艅cuchy kajdan, po艣pieszyli z wiadrami do beczek. Nikt ze 艣pi膮cych jeszcze si臋 nie poruszy艂 - czeka艂 ich ci臋偶ki dzie艅, i ka偶dy stara艂 si臋 do ko艅ca wykorzysta膰 wydzielony im przez pan贸w wypoczynek.

Przemierzaj膮c teren, Szary znalaz艂 si臋 nieopodal granicy obozu. Na rogach rozlokowa艂y si臋 warty Tcheremczyk贸w, ale ogrodzenia doko艂a nie by艂o. Mimo kusz膮cej blisko艣ci krzew贸w nikt nie pr贸bowa艂 uciec. Zbyt 艣wie偶e by艂y w pami臋ci wrzaski tych, kt贸rzy kiedy艣 zaryzykowali. Psy go艅cze i soko艂y migiem ich znalaz艂y. Kara by艂a okrutna: schwytani umierali nad dysz膮cymi 偶arem w臋glami, a id膮ce obok kolumny niewolnik贸w pos臋pnie patrzy艂y na ka藕艅... Wszyscy mieli nadziej臋, 偶e tam, gdzie spotka艂y si臋 armie Haradu i nieznane hordy po艂udniowych przybysz贸w, b臋dzie lepiej. Powinni im przecie偶 da膰 bro艅, w ko艅cu! I rozku膰... A wtedy zobaczymy kto kogo...

Tak, czy te偶 niemal tak, my艣la艂a mia偶d偶膮ca wi臋kszo艣膰 niewolniczego wojska, kt贸re powoli i niezgrabnie posuwa艂o si臋 coraz bardziej na po艂udnie...

O jakie艣 pi臋膰 krok贸w od krzak贸w Szary zatrzyma艂 si臋. Nie, nawet mu przez my艣l nie przesz艂o, 偶eby ucieka膰, cho膰 pozostawione przez bicz p贸艂tysi臋cznika blizny mocno bola艂y. Po prostu - tam, w g臋stwinie, zauwa偶y艂 chyba jaki艣 ruch - jakby kto艣 przedziera艂 si臋 przez pl膮tanin臋 krzew贸w, ostatkiem si艂, rozpaczliwie staraj膮c si臋 uj艣膰 depcz膮cej po pi臋tach pogoni.

A po艣cig naprawd臋 si臋 zbli偶a艂. Szcz臋ka艂a bro艅, chrypia艂y i r偶a艂y wierzchowce; haradzcy my艣liwi zr臋cznie i nieub艂aganie wyp臋dzali ofiar臋 na skraj lasu.

Szary zamar艂, przys艂uchiwa艂 si臋. Ob贸z lada chwila powinien zosta膰 obudzony, ale doko艂a wszyscy ci膮gle jeszcze spali, wysysaj膮c resztki nocnego wypoczynku. Wartownicy Haradrimowie leniwie przeci膮gali si臋 na swych posterunkach - Szary, kt贸ry sta艂 niedaleko od krzew贸w, nie wzbudza艂 ich zainteresowania. Nigdzie nie zniknie - w kajdanach, zreszt膮. A je艣li i z g艂upoty spr贸buje uciec - od tego s膮 psy.

Ofiara pogoni tymczasem zbli偶a艂a si臋 do Szarego, p臋dzi艂a resztkami si艂. Prosto do miejsca, w kt贸rym sta艂.

Li艣cie drgn臋艂y i rybak zobaczy艂 艂adniutk膮, cho膰 podrapan膮 i posiekan膮 ga艂臋ziami, wym臋czon膮 twarzyczk臋 m艂odej dziewczyny. Z艂ociste w艂osy spl膮ta艂y si臋. Wielkie szare oczy przepe艂ni艂 strach - dziewczyna zobaczy艂a przed sob膮 zakutego w kajdany cz艂owieka, a nieopodal - haradzkich 艂ucznik贸w. Ale z ty艂u dop臋dza艂a j膮 pogo艅, na twarzy uciekinierki pojawi艂a si臋 rozpacz i rezygnacja. Szary zobaczy艂, 偶e wyj臋艂a z pochwy lekk膮 szabl臋.

Wtedy samym wzrokiem poleci艂 jej:

Chod藕 tu do mnie!鈥.

Wartownicy oboj臋tnie gapili si臋 na boki. Odg艂osy po艣cigu zbli偶a艂y si臋 i uciekinierka podj臋艂a decyzj臋. Jednym skokiem pokona艂a dziel膮c膮 ich odleg艂o艣膰 i znalaz艂a si臋 przy Szarym. Nie m贸wi膮c ani s艂owa, pchn膮艂 j膮 w kierunku le偶膮cych na ziemi, 艣pi膮cych jeszcze ludzi. Skin臋艂a g艂ow膮 - i, szybko przykrywszy brzegiem odzienia wspania艂e z艂ote w艂osy, natychmiast uda艂a 艣pi膮c膮.

Nikt niczego nie zauwa偶y艂. Tylko dziesi臋tnik, w艣r贸d ludzi kt贸rego Szary ukry艂 dziewczyn臋, zerkn膮艂 na niego i kiwn膮艂 g艂ow膮. Skoro setnik tak post膮pi艂 - widocznie tak trzeba.

Rozleg艂 si臋 trzask w krzakach. Wartownicy natychmiast unie艣li 艂uki - ale od razu je opu艣cili. Z zaro艣li wypad艂a kawalkada tcheremskich my艣liwych; na d艂ugich smyczach prowadzone by艂y psy. Dowodz膮cy polowaniem na niewolnika krzykn膮艂 co艣 do stra偶nik贸w, i wcale nie trzeba by艂o zna膰 haradzkiego, by zrozumie膰, 偶e pyta: 鈥濶ie pojawi艂a si臋 tu?...鈥.

Wartownicy zgodnie pokr臋cili g艂owami - nie widzieli艣my, nic nie wiemy. Psy natomiast niespodziewanie zaskowycza艂y, zapar艂y si臋 艂apami w ziemi臋 - nie chcia艂y si臋 ruszy膰.

Szary uwa偶nie popatrzy艂 na nie.

Dowodz膮cy po艣cigiem splun膮艂, w艣ciekle rykn膮艂 na kr臋c膮cego si臋 obok ko艅skich kopyt psa i wykona艂 na koniu zwrot. Za nim, poganiaj膮c konie, pop臋dzi艂a reszta poluj膮cych.

Szary wolno odwr贸ci艂 si臋 do zaro艣li plecami. Jego twarz by艂a dos艂ownie zlana potem. Wydawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e przed chwil膮 przetaszczy艂 na w艂asnym grzbiecie dobr膮 setk臋 ci臋偶kich tobo艂贸w.

Ca艂e to zaj艣cie trwa艂o zaledwie kilka minut.

I chwil臋 potem rozleg艂 si臋 sygna艂 pobudki.



3 Sierpnia, Centrum Haradu



Nie ma potrzeby t艂umaczy膰, 偶e Folko i jego towarzysze byli w rozpaczy. Nikt si臋 nie odzywa艂. Ukrywszy si臋 w ciemnym, zaro艣ni臋tym jarze, wyszukanym przez Ragnura, milczeli solidarnie jak zakl臋ci. 呕aden nie mia艂 si艂 ani ch臋ci otworzy膰 ust. Malec co艣 szepta艂, zacisn膮wszy pi臋艣ci - ni to przeklina艂 najgorszymi s艂owy, ni to wzywa艂 na pomoc praojca Durina... Torin po prostu milcza艂 - ale twarz jego mog艂a w tej chwili przestraszy膰 艣miertelnie wszystkich dziewi臋ciu Nazguli z Sauronem na dodatek. Najspokojniej wygl膮da艂 Ragnur - Khandyjczyk mocno wierzy艂 w przeznaczenie. Zrobili wszystko, co mogli, a nawet wi臋cej. Wszechpot臋偶ny Los zrz膮dzi艂 inaczej - wi臋c nie ma co si臋 teraz zabija膰! Widocznie Eowinie s膮dzone jest pozosta膰 w Haradzie...

W ko艅cu Khandyjczyk przerwa艂 grobow膮 cisz臋:

- Musimy ucieka膰. I to szybko. Oni zorganizuj膮 nowe polowanie, a my nie mamy ani zapas贸w, ani wierzchowc贸w. P贸艂nocny szlak na pewno zostanie szczelnie zamkni臋ty. Dlatego musimy ucieka膰 tam, gdzie si臋 nas nie spodziewaj膮 - na po艂udnie.

S艂owa pada艂y z jego ust wyra藕nie i zdecydowanie, jakby Ragnur wszystko ju偶 przemy艣la艂 i nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, jak nale偶y post臋powa膰.

- Na po艂udnie? - Folko popatrzy艂 na niego. - S艂uch mnie nie myli? Na po艂udnie?

- W艂a艣nie tak. - Khandyjczyk stukn膮艂 pi臋艣ci膮 w d艂o艅. Tam nas nie czekaj膮. Konie i wszystko inne zdob臋dziemy na wrogach. A potem - do morza!

- Tak, z艂o偶ymy sobie tratw臋 i pop艂yniemy - zakpi艂 Malec.

- Je艣li potrzeba przyci艣nie nas do muru - mo偶e i pop艂yniemy. Je偶eli, oczywi艣cie, chcesz wr贸ci膰 do Umbaru - powiedzia艂 Ragnur powa偶nie, bez cienia u艣miechu. - My, Morski Lud, mamy swoje sekrety. Tak wi臋c, je艣li dotrzemy do okre艣lonego miejsca na wybrze偶u i wy艣lemy sygna艂 - kto艣 nas zabierze. Pierwszy okr臋t, jaki si臋 nadarzy.

- Jak to? - zaciekawi艂o to Folka.

- Zobaczysz - nie wdawa艂 si臋 w szczeg贸艂y Eldring. - To jest jedna z naszych tajemnic.

- Rozumiem - powiedzia艂, przeci膮gaj膮c g艂oski, Folko. A Eowina niech sobie ginie? Tak?

- Los nam nie sprzyja - wzruszy艂 ramionami Khandyjczyk. - Zrobili艣my wszystko, co mogli艣my. Ale je艣li powiesz mi, 偶e to nieprawda, 偶e mo偶emy jeszcze co艣 zmieni膰 - zgodz臋 si臋 z tob膮!

Hobbit spu艣ci艂 g艂ow臋. Wszystko przepad艂o! I drogocenne naczynie z napojeni Drzewobroda te偶. Nie si臋gnie teraz Eowiny nawet w my艣lach, nie dowie si臋, gdzie ona jest... A zreszt膮 nie ma co 偶a艂owa膰 tego, co niemo偶liwe! Konie przej臋li Haradrimowie, mo偶na o wierzchowcach zapomnie膰. Jak i o baga偶ach w sakwach przy siod艂ach. Dobrze przynajmniej, 偶e bro艅 zosta艂a przy nich...

Milcza艂, nie znajduj膮c s艂贸w, 偶eby odrzuci膰 okrutn膮 prawd臋 Ragnura. Rzeczywi艣cie - co mo偶e wywalczy膰 teraz ich czw贸rka, pozbawiona wszystkiego? Niechby nawet w walce zdobyli wierzchowce - co dalej? Po艣cig natychmiast uczepi si臋 ich plec贸w. Poza tym - co mog膮 zdzia艂a膰 tam, przy morzu? Sekretne sygna艂y Morskiego Ludu? Ile b臋d膮 musieli czeka膰 na odpowied藕?

- Nie mo偶emy odej艣膰 - powiedzia艂 Torin spokojnie i powa偶nie, patrz膮c prosto w oczy Khandyjczykowi. - Nie mo偶emy - powt贸rzy艂. - Ty uczynisz, jak zechcesz. Odejd藕, je偶eli ci pozwala twoje sumienie i honor.

Ragnur poderwa艂 si臋 na r贸wne nogi, jego oblicze zala艂a purpura, si臋gaj膮c g艂臋bin oczu, r臋ka wyszarpn臋艂a do po艂owy szabl臋 z pochwy.

Ma艂y Krasnolud natychmiast stan膮艂 naprzeciw niego, z mieczem i dag膮 w gotowo艣ci.

- St贸jcie, przesta艅cie偶! - Folko rzuci艂 si臋 do rozdzielania cz艂owieka i krasnoluda, gotowych wczepi膰 si臋 sobie w gard艂a. - Zupe艂nie powariowali艣cie! Ragnurze! Ma艂y! Torinie! Zapomnieli艣cie, z czym mamy do czynienia?

- A bo on... - razem wypalili Khandyjczyk i Strori.

- Ka偶dy powiedzia艂, co my艣li - odezwa艂 si臋 z powag膮 hobbit. - Nie mo偶emy si臋 wzajemnie s膮dzi膰. Ka偶dy sam wybiera dla siebie drog臋. B臋dzie nam ciebie bardzo brakowa艂o, Ragnurze, ale je艣li tak zdecydowa艂e艣 - id藕. Zostaniemy tu i albo zginiemy, ratuj膮c Eowin臋, albo dokonamy tego. Powr贸t bez niej jest dla nas gorszy od 艣mierci. Ot, i wszystko. I nie ma si臋 o co bi膰... - zako艅czy艂 zm臋czony.

Torin ponuro skin膮艂 g艂ow膮 na znak zgody. Malec schowa艂 bro艅. Tak偶e Khandyjczyk zdj膮艂 d艂o艅 z r臋koje艣ci. Przez chwil臋 panowa艂a g艂臋boka cisza.

- To szale艅stwo... - wycedzi艂 w ko艅cu przez z臋by Ragnur. - Szale艅stwo, ale... A, wszystko mi jedno! Zostaj臋! - I od razu, jakby nie by艂o 偶adnej k艂贸tni: - A jak macie zamiar szuka膰 naszej zaginionej?

Folko, Torin i Malec jednocze艣nie i g艂臋boko westchn臋li. Udzieli膰 odpowiedzi nie m贸g艂 nikt.



4 Sierpnia,

Dziewi臋膰dziesi膮t Mil Na Po艂udniowy Wsch贸d Od Hrissaady,

Ob贸z Niewolnik贸w



Nie tak 艂atwo jest ukry膰 nowego niewolnika, skoro codziennie rano i codziennie wieczorem odbywa si臋 sprawdzanie stanu osobowego. A na dodatek wszyscy doko艂a s膮 w kajdanach, a ten nowy nie. I na domiar nieszcz臋艣cia, jest to jedyna z艂otow艂osa dziewczyna w ogromnej niewolniczej karawanie.

- Rohanka! - pisn臋艂a jaka艣 m艂oda niewolniczka - z plemienia Hegg贸w, s膮dz膮c po wyd艂u偶onym owalu twarzy, ostrym podbr贸dku i nieco sko艣nych oczach.

- Rohanka! - podchwyci艂o kilka g艂os贸w.

Przez szeregi oddzia艂u Szarego, w kt贸rym, o ile policzono by kobiety, by艂oby tak naprawd臋 dwadzie艣cia dziesi膮tk贸w niewolnik贸w, przetoczy艂 si臋 g艂uchy pomruk: 鈥濺ohanka...鈥, 鈥濺ohanka...鈥, 鈥濺ohanka...鈥, 鈥瀊ydl臋鈥... Doko艂a Eowiny b艂yskawicznie powsta艂 pusty kr膮g. Kobiety w艣ciekle sycza艂y, m臋偶czy藕ni zerkali z nienawi艣ci膮.

Dziewczyna mia艂a wzrok zaszczutego zwierz臋cia. Od momentu, gdy znalaz艂a si臋 w艣r贸d niewolnik贸w, czu艂a, jakby zala艂a j膮 nagle obca z艂a wola. Nie mog艂aby nawet wyt艂umaczy膰, co sk艂oni艂o j膮 do zrobienia tego decyduj膮cego kroku z zaro艣li na spotkanie Szarego. Mo偶e, gdyby potrafi艂a przeczeka膰 tam, w krzakach, usz艂aby pogoni i zdo艂a艂a odszuka膰 przyjaci贸艂... A teraz ukrywa si臋 w t艂umie wczorajszych wrog贸w, w艣r贸d tych, kt贸rzy 艣miertelnie nienawidz膮 jej zwyci臋skiej ojczyzny, step贸w zielonego Rohanu i dumnego, wiecznego cwa艂u bia艂ego rumaka na jej sztandarach... Eowina czu艂a, 偶e tylko szabla, kt贸r膮 schowa艂a w okrywaj膮cych j膮 艂achmanach, w jakie obficie zaopatrzy艂 j膮 Szary, powstrzymuje pozosta艂ych niewolnik贸w od natychmiastowego ataku - skoro setnik nie pozwoli艂 wyda膰 jej ochronie...

W nocy ba艂a si臋 spa膰. Co j膮 uratuje, je艣li ci wszyscy brudni Heggowie, Howrarowie i inne dzikusy, zalewaj膮cy w czasie wojny zachodnie ziemie, w ciemno艣ciach rzuc膮 si臋 na ni膮? Nie pomo偶e ani szabla, ani kr贸tki sztylet, kt贸ry ukrywa艂a za szerokim pasem.

Szary zauwa偶y艂 to. Kiedy po pierwszej nieprzespanej nocy zataczaj膮ca si臋 Eowina stan臋艂a w szeregu, natychmiast znalaz艂 si臋 obok niej.

- Nie spa艂a艣 - powiedzia艂, nawet nie pytaj膮c. - Dobrze. Dzisiaj po艂o偶ysz si臋 ze mn膮.

Zaczerwieni艂a si臋. Ona, dziewczyna wojowniczka, us艂ysza艂a po prostu: 鈥濳艂ad藕 si臋 ze mn膮!鈥.

Szary zerkn膮艂 na ni膮 - i Eowina odwr贸ci艂a wzrok. Rozumia艂 wszystko. Bez s艂贸w, od jednego spojrzenia. I jego wzrok odpowiada艂 - nieco ironicznie i jednocze艣nie uspokajaj膮co: 鈥濶ie wyg艂upiaj si臋, dziewczyno, nie wyg艂upiaj鈥.

Na kobiet臋 setnika nikt, rzecz jasna, nie 艣mia艂 podnie艣膰 r臋ki. Szary utrzymywa艂 w swoich szeregach surowy 艂ad. Dwa czy trzy razy na pocz膮tku musia艂 u偶y膰 pi臋艣ci - najmocniejsi, najzdrowsi m臋偶czy藕ni walili si臋 nieprzytomni na ziemi臋.

Z艂ote w艂osy Eowiny pokry艂a teraz gruba warstwa szarego wyschni臋tego b艂ota. Ca艂a twarz r贸wnie偶 zosta艂a zasmarowana na szaro. Na nogach i r臋kach brz臋cza艂y kajdany - nieprawdziwe, rzecz jasna. 艁a艅cuchy to skuteczna bro艅 w do艣wiadczonych r臋kach, i w niewolniczym wojsku nie wala艂y si臋 bezu偶ytecznie gdzie popad艂o, ale Szaremu uda艂o si臋 zdoby膰 dla siebie odpowiednie p臋ta. Pochodz膮cy nie wiadomo sk膮d 艂a艅cuch by艂 stary i zardzewia艂y, bez 偶elaznych bransolet, musia艂 wi臋c po prostu owin膮膰 go doko艂a nadgarstk贸w i kostek. Haradrim贸w mog艂o wprowadzi膰 to w b艂膮d tylko z daleka...

Rybak o nic nie wypytywa艂 dziewczyny. Chroni艂 - tak, broni艂 - tak; ale zupe艂nie nie interesowa艂 si臋 ani ni膮, ani tym, jak si臋 znalaz艂a w haradzkich lasach, o setki mil od Rohanu... To Eowina nie wytrzyma艂a:

- Dok膮d idziemy?

Zapada艂 wiecz贸r. Ob贸z przygotowywa艂 si臋 do noclegu. Trakt przecina艂 rzadki las i wchodzi艂 w senne, upalne g臋stwiny, gdzie drzewa si臋ga艂y niebios. Ale jakie偶 to by艂y drzewa! Nigdy dot膮d Eowina nie widzia艂a takich. Kora olbrzym贸w ton臋艂a w strumieniach oplataj膮cych szczelnie pnie lian, okrytych z kolei wspania艂ymi barwnymi kwiatami. Ciemnozielone mi臋siste li艣cie jakby rozpycha艂y si臋, zach艂annie d膮偶膮c ku s艂o艅cu. Panowa艂a duchota - i by艂o bardzo wilgotno. Tcheremscy przewodnicy kilka razy obeszli ca艂e wojsko, uprzedzaj膮c: niechby nie wiadomo jak chcia艂o si臋 pi膰, to u偶ywa膰 mo偶na tylko wody przywo偶onej w beczkach. Le艣ne strumienie i rzeczki, takie mi艂e i czu艂e, nios膮 艣mier膰...

Im dalej na po艂udnie, tym mniej szans na powr贸t do domu, tym mniej szans, 偶e mistrz Holbytla i jego przyjaciele odszukaj膮 j膮...

- Dok膮d idziemy?

Eowina le偶a艂a na go艂ej ziemi. Obok na plecach, ze skrzy偶owanymi r臋kami na piersi (co za dziwna, niewygodna pozycja!), wyci膮gn膮艂 si臋 Szary.

Nie odpowiedzia艂. Tylko niemal niezauwa偶alnie poruszy艂 g艂ow膮 - nie wszystko ci jedno? I tak nic nie da si臋 w tej chwili zmieni膰.

- Ja tak d艂u偶ej nie mog臋! - wyrwa艂o si臋 dziewczynie.

- Nikt nie mo偶e - odezwa艂 si臋 cicho Szary. - Ale wszyscy id膮.

- Dok膮d? Dok膮d, co tam nas czeka?

- Tam nas czeka wojna. - Szary le偶a艂 zupe艂nie nieruchomo, jak nie偶ywy. - B臋dziemy walczy膰... za Wielki Tcherem.

Nie wiadomo, czy m贸wi艂 serio, czy 偶artowa艂.

- Wojna? Przecie偶 nie mo偶na walczy膰 w okowach?!

- B臋dziemy pierwsi - odpowiedzia艂 beznami臋tnie rybak.

- A bro艅?

- S膮dz臋, 偶e trzeba b臋dzie j膮 zdobywa膰 na wrogu. Tak wi臋c twoja szabla nam si臋 przyda.

- Zdobywa膰? - nie mog艂a uwierzy膰 Eowina. - Go艂ymi r臋kami?

Szary nie odpowiedzia艂.

Na ziemi臋 opada艂a noc. Daleko na po艂udniu, za lasem, na skraju nieba pl膮sa艂y i wi艂y si臋 olbrzymie bia艂e b艂yskawice, ale w obozie nie s艂ycha膰 by艂o 偶adnych odg艂os贸w grzmot贸w. Dziwna jaka艣 ta burza...

Eowin臋 przebieg艂 dreszcz, jakby zmarz艂a - cho膰 doko艂a wszystko ton臋艂o w gor膮cym, dusznym, przesyconym fetorem gnij膮cych bagien powietrzu. By艂o ono nieruchome, upalne jakby z艂y duch tych okolic z艂ym okiem zerka艂 na tych, kt贸rzy wtargn臋li do jego w艂o艣ci; ludzie bezskutecznie starali si臋 odszuka膰 dla siebie cho膰by najmniejszy powiew powietrza.

Dziewczyna zwin臋艂a si臋, zakrywaj膮c g艂ow臋 r臋koma. G艂upia, g艂upia, nieszcz臋sna wariatka! Co ona sobie wymy艣li艂a... Jak 艂adnie wszystko wygl膮da艂o w marzeniach! Po艂yskuj膮cy zbrojami szyk piechoty, niczym lawina p臋dz膮ce pu艂ki jazdy, w艂贸cznie i strza艂y, cia艂a pokonanych wrog贸w - wszystkie, co do jednego, wstr臋tne, nieludzkie - a ona w kolczudze, sp艂ywaj膮cej po ciele, jak woda, z uniesionym mieczem, p臋dz膮ca co si艂 na pierzchaj膮ce na sam jej widok wra偶e hufce... I co ma zamiast tego? Najpierw porwanie i niewola, seraj w艂adcy Tcheremu, potem Tubala, wyci膮gaj膮ca j膮 z pu艂apki, jak koci臋 z przer臋bli, potem mistrz Holbytla i jego przyjaciele, dla kt贸rych okaza艂a si臋 by膰 tylko niepotrzebnym ci臋偶arem, a na koniec g艂upia ucieczka i szczyt wszystkiego - karawana niewolnik贸w!

Oczywi艣cie, Eowina nie sz艂a w okowach. Ka偶dej nocy mog艂a spr贸bowa膰 szcz臋艣cia - zaro艣la kusi艂y blisko艣ci膮. Jednak偶e dziewczyna wiedzia艂a, 偶e tym razem daleko nie ucieknie. Karawana by艂a starannie strze偶ona. I mimo 偶e tcheremskich stra偶nik贸w nie by艂o a偶 tak wielu, to g艂贸wne niebezpiecze艅stwo stanowi艂y lotne oddzia艂y my艣liwych ze specjalnie wyszkolonymi psami i soko艂ami - w艂a艣nie oni nie pozwalali, by karawana rozbieg艂a si臋 po okolicy. Ci, kt贸rym starczy艂o odwagi, by spr贸bowa膰 si臋 ukry膰, zap艂acili za to straszn膮 cen臋. Niewielu by艂o takich, kt贸rzy chcieli p贸j艣膰 w ich 艣lady.

No i te lasy... Obce, niezrozumia艂e, w kt贸rych 艣mier膰 czai si臋 na ka偶dym kroku, w kt贸rych wszystkie drzewa, wszystkie krzewinki i bylinki s膮 nieznane, gdzie nie wiadomo, co mo偶na zje艣膰, gdzie przytuli膰 g艂ow臋, 偶eby nie obudzi膰 si臋 w brzuchu nocnego drapie偶nika...

A na dodatek Szary. Jego oczy, dziwne, niemrugaj膮ce powiekami, do艣膰 cz臋sto zatrzymywa艂y si臋 na Eowinie - a wtedy dziewczyn臋 przeszywa艂y dreszcze. By艂a na siebie z艂a: dlaczego dr偶臋? Z jakiego powodu? Szary nie by艂 ani olbrzymem, ani si艂aczem, ani szczeg贸lnie z艂ym cz艂owiekiem. Niem艂ody, zupe艂nie siwy... m贸g艂by by膰 starszym bratem ojca Eowiny... Niczego szczeg贸lnego nie by艂o w tym cz艂owieku: zwyczajna twarz, zwyczajne oczy, nieco wyblak艂e, a przecie偶 jak popatrzy - strach cz艂owieka ogarnia. Jaki艣 dziwny cz艂owiek... jakby martwy.

Jednak偶e rybak nie wiadomo jakim sposobem ca艂kowicie panowa艂 nad dwustu oddanymi mu pod rozkazy lud藕mi. Wystarczy艂o, by spojrza艂, rzuci艂 s艂owo czy dwa - i koniec. W oddziale Szarego nikt si臋 nie bi艂 o k臋s jedzenia, nie gwa艂ci艂 kobiet, jak to mia艂o miejsce w s膮siednich oddzia艂ach. Niem艂ody przyw贸dca dziwnym jakim艣 sposobem zawsze pojawia艂 si臋 tam, gdzie tego wymaga艂a sytuacja. Eowina by艂a ca艂a i zdrowa tylko dzi臋ki niemu.

Dziewczyna nie rozmawia艂a z nikim. Plecy p艂on臋艂y od nienawistnych spojrze艅 innych niewolnik贸w, jakby to ona, dlatego, 偶e urodzi艂a si臋 w Rohanie, by艂a winna ich niewoli. Nie mia艂a z艂udze艅, 偶e gdyby tylko spr贸bowa艂a ucieczki, znalaz艂oby si臋 a偶 nadto ch臋tnych, by donie艣膰 o tym stra偶nikom. Nawet Szary by nie pom贸g艂...

Noc, roz艂o偶ywszy na ca艂ym niebosk艂onie swe skrzyd艂a, Opad艂a na cichn膮cy ob贸z. Jak puchacz na nietoperza.

Eowina przymkn臋艂a powieki. Niech si臋 dzieje, co chce.


5 Sierpnia, Ranek,

Cytadela Olmera



B艂ysn膮wszy kr贸tko, miecz wer偶n膮艂 si臋 w bok uszytego z trzech byczych sk贸r wora, wype艂nionego po brzegi piaskiem, w kt贸ry zazwyczaj pi臋艣ciami i stopami t艂ukli nowi poborowi, szkol膮cy si臋 w walce bez broni. Piasek wychwytuje i t艂umi ka偶de uderzenie, ale d艂o艅 trzymaj膮ca miecz okaza艂a si臋 silniejsza. Ostrze rozci臋艂o 鈥炁泈ini臋鈥 na dwie cz臋艣ci: g贸rna cz臋艣膰 wisia艂a nadal na linie, dolna plasn臋艂a pod stopy miecznikowi. Piasek bryzn膮艂 na wszystkie strony.

- Widzia艂e艣? - zapyta艂 miecznik skrzypi膮cym, zimnym g艂osem.

Na szerokim dziedzi艅cu szko艂y wojskowej, jeszcze pustym i cichym, obok majtaj膮cych si臋 jak wisielcy sk贸rzanych wor贸w z piaskiem, stali dwaj wojownicy. Jeden, wcale nie stary jeszcze, wysoki, postawny, w bogatym, cho膰 nieco zbyt wyszukanym jak na skromne miasteczko odzieniu: malinowa, haftowana z艂otem peleryna, jasnopurpurowa koszula, wysadzany rubinami pas tangarskiej roboty, karminowe zamszowe buty z odwini臋tymi cholewami - a cholewy zdobione cienkimi z艂otymi 艂a艅cuszkami, za pasem - nieoczekiwanie prosty miecz, w wys艂u偶onej pochwie i z r臋koje艣ci膮 zupe艂nie nierzucaj膮c膮 si臋 w oczy. Obok m臋偶czyzny odzianego w rozmaite odcienie czerwieni sta艂 przysadzisty garbus w wytartej kurtce sk贸rzanej, w czarnej pelerynie i czarnych butach z grubej sk贸ry. W r臋ku trzyma艂 dziwny wygi臋ty miecz, zupe艂nie niepodobny do zachodnich.

- Nie jestem 艣lepy - rzuci艂 z rozdra偶nieniem cz艂owiek w purpurach. - Co mi chcia艂e艣 przez to udowodni膰, Sandello? Jeste艣 mi potrzebny tu. Zabraniam ci opuszcza膰 Cytadel臋! W og贸le, nie rozumiem, jak mog艂o ci to przyj艣膰 do g艂owy? Wkr贸tce nadejdzie jesie艅, Dorwagowie zbior膮 plony - i dok膮d, jak s膮dzisz, si臋 wybior膮? Czy aby nie tu?

- Nie trzeba by艂o rusza膰 tej dziewczyny, Olwenie. - Spojrzenie zmru偶onych oczu najwierniejszego wsp贸艂towarzysza Olmera by艂o ci臋偶kie.

- W艂adco Olwenie! - M臋偶czyzna gwa艂townie poprawi艂 starego miecznika.

W膮skie, blade wargi garbusa nieco drgn臋艂y. Lodowate spojrzenie niemal znikn臋艂o pod przymkni臋tymi powiekami.

- Nie trzeba by艂o rusza膰 tej dziewczyny, w艂adco Olwenie. To, w ko艅cu, c贸rka jednego z dorwaskich senior贸w. S艂owo 鈥瀢艂adco鈥 akcentowa艂 szczeg贸lnie.

- B臋dziesz mnie poucza艂, starcze? - poderwa艂 si臋 syn Kr贸la Bez Kr贸lestwa.

Sandello wolno i starannie w艂o偶y艂 miecz do pochwy. Wyprostowawszy si臋, na ile mu pozwala艂 garb, przejecha艂 br膮zow膮 d艂oni膮 po pomarszczonej i pokrytej bliznami twarzy. Odetchn膮艂.

- Je艣li w艂adcy Olwena nie potrafi臋 ju偶 niczego nauczy膰 to po co mnie tu trzymasz?

- A kto b臋dzie dowodzi艂?! - oburzy艂 si臋 Olwen. - Mo偶e te szczeniaki? - Z rozdra偶nieniem wskaza艂 ruchem g艂owy na szko艂臋 wojskow膮.

- W艂adca Olwen, kt贸ry nie potrzebuje ju偶 moich lekcji, oczywi艣cie - beznami臋tnie odpowiedzia艂 Sandello.

Ten spochmurnia艂 i przygryz艂 wargi. Widocznie obecny w艂adca Cytadeli Olmera nie uwa偶a艂 za konieczne ukrywanie swych uczu膰.

- Sam sobie nie poradz臋. Jeste艣 tu koniecznie potrzebny, by uderzy膰 w odpowiednim momencie! Kto lepiej od ciebie b臋dzie wiedzia艂, kiedy nadesz艂a taka chwila?

- Czy to znaczy, 偶e w艂adca Olwen odmawia mojej pro艣bie? - lodowatym tonem zapyta艂 garbus.

- Odmawiam, odmawiam, czy to nie jest jasne? - prychn膮艂 Olwen. - A rozp艂atany przez ciebie w贸r stanowi kolejny dow贸d na to, 偶e wypuszcza膰 ci臋 to to samo, co wysypa膰 z艂oto w przydro偶ny py艂!

K膮cik w膮skich ust drgn膮艂. Sandello niezr臋cznie uk艂oni艂 si臋, odwr贸ci艂 plecami do Olwena i odszed艂. Maszerowa艂 zgi臋ty i nawet jako艣 przechylony, tak 偶e koniuszek pochwy pozostawia艂 w kurzu w膮sk膮 bruzd臋. Olwen przez jaki艣 czas, skrzywiony, jakby go bola艂 z膮b, patrzy艂 za nim, a potem g艂o艣no gwizdn膮艂. We wrotach pojawi艂 si臋 stajenny, trzymaj膮cy za uzd臋 wierzchowca w艂adcy.


8 Sierpnia, Po艂udniowy Zach贸d Haradu



...Jak偶e dr偶y i t艂ucze si臋 to niewidzialne, le偶膮ce na ziemi s艂o艅ce! Tam, przed nimi, za pn膮cymi si臋 ku chmurom grzbietami g贸r, za szerokimi przestrzeniami las贸w, za bagnami i rzekami, za murami i twierdzami - tam, na po艂udniu, bije, p艂onie ono, a przed jego promieniami nie ma gdzie i jak si臋 ukry膰. Na razie jeszcze nie wszyscy to zauwa偶aj膮 - ale z ka偶d膮 chwil膮 przenikaj膮 one coraz mocniej i si臋gaj膮 coraz dalej. Nadejdzie taki czas, kiedy si臋gn膮 najbardziej oddalonych zak膮tk贸w 艢r贸dziemia - a wtedy ju偶 nie uratuje si臋 nikt. Nie b臋dzie 鈥瀓asnych鈥 ani 鈥瀋iemnych鈥, ani dobrych, ani z艂ych, ani elf贸w, ani ork贸w - dlatego, 偶e wszystko, co 偶yje, zetrze si臋 w straszliwej wyniszczaj膮cej bitwie, jeszcze straszliwszej ni偶 Dagor Dagorrath, poniewa偶 - w odr贸偶nieniu od Ostatecznej Bitwy - b臋dzie ona ca艂kowicie bezsensowna, okrutna i zako艅czy si臋 dopiero wtedy, gdy polegn膮 wszyscy, co do jednego, wojownicy, poniewa偶 ka偶dy b臋dzie walczy艂 z ka偶dym. Ale czym jest to 艢wiat艂o? Z jakiego tajnego pieca Melkora - czy Aule'a - bije ono? Kto, jak i, co najwa偶niejsze, po co rozpali艂, tam na odleg艂ych rubie偶ach, w jakim celu? Czy naprawd臋 - by oczy艣ci膰 ziemi臋 ze wszystkiego, co na niej 偶yje?...

Hobbit otworzy艂 oczy. Doko艂a g艂ucha ciemna noc. Obok malutkiego ogniska siedzia艂 Malec, trzymaj膮c obna偶ony miecz na kolanach. Nad g艂ow膮 pokrzykiwa艂y nieznane ptaki.

- Ma艂y! - Folko uni贸s艂 si臋 na 艂okciu. - K艂ad藕 si臋. Teraz moja kolej.

Ma艂y Krasnolud nie kaza艂 sobie tego powtarza膰. Mrukn膮wszy pod nosem co艣 w rodzaju: 鈥濪oko艂a spok贸j鈥 - zsun膮艂 si臋 z pie艅ka przy ognisku, zrobi艂 krok w bok, zwali艂 na opuszczon膮 przez Folka derk臋 i po kr贸tkiej chwili ju偶 zacz膮艂 sapa膰 przez nos.

Hobbit obszed艂 ich ma艂y ob贸z. Khandyjczyk Ragnur spa艂, wyci膮gn膮wszy si臋 jak gotowy do skoku leopard - Folko widzia艂 kiedy艣 takie zwierz臋 w cudem ocala艂ym z wojennej po偶ogi zamku Etchelion. Wiedzia艂, 偶e przewodnik poderwie si臋 na r贸wne nogi, gdy tylko po艣cig da si臋 s艂ysze膰 w oddali. Torin, syn Dartha, te偶 spa艂 - to偶 zdziwi艂aby si臋 dumna starszyzna Haldor Caisa, gdyby wiedzia艂a, gdzie zanios艂o beztroskiego poddanego! Palce Torina nawet we 艣nie zaciska艂y si臋 na r臋koje艣ci topora. Wargi krasnoluda porusza艂y si臋, wypowiada艂 czyje艣 imi臋; przez ca艂y czas, przez ca艂ych tych dziesi臋膰 lat - jedno i to samo, wci膮偶 to samo...

Na razie jeszcze si臋 trzymamy - pomy艣la艂 Folko. - Szale艅stwo jakby odst膮pi艂o od nas. Spr贸bowa艂o raz i da艂o sobie spok贸j... Co nam pomaga? Jaki talizman? Ostrze Otriny czy pier艣cie艅 Forwego?... Czy mo偶e co艣 innego?...

Zastanawia艂 si臋, a uszy i oczy, niezale偶nie od my艣li, trzyma艂y stra偶, wychwytywa艂y niemal niezauwa偶alne szelesty w miarowym oddechu nocnego lasu. Niby doko艂a spokojnie, ale... co艣 nie tak... Do haradzkich wartowni daleko. Po艣cig?... Nie... Chocia偶, po tym jak zaskoczyli ich Haradrimowie gdy zagin臋艂a Eowina - czy mo偶na ufa膰 swoim zmys艂om?... Hobbit czyni艂 sobie wielkie wyrzuty za ten wypadek - jak m贸g艂 tak przegapi膰 moment! No nic, teraz ju偶 za p贸藕no na takie rozwa偶ania. Raz wyci膮gn臋li Eowin臋 z haradzkich 艂ap, drugi - nie uda艂o si臋... A 偶eby zachowa膰 cho膰 resztki dumy, nale偶y uda膰 si臋 na P贸艂noc, gdzie armie Eodreida i Morskiego Ludu zetkn膮 si臋 w 艣miertelnym boju z mieszka艅cami minhiriackich r贸wnin... Z wrogami... Do艣膰! - hobbit plasn膮艂 d艂oni膮 w kolano. Opami臋taj si臋, jacy偶 to wrogowie? Wrogiem by艂 Sauron... by艂 Olmer... A Hazgowie, Heggowie, Howrarowie i inni - to nieszcz臋艣nicy, za艣lepieni, doprowadzeni do szale艅stwa przez bij膮ce od Po艂udnia 艢wiat艂o... Fa艂szywe, rzecz jasna, 艢wiat艂o. 艢wiat艂o rozgrzanych do bia艂o艣ci szczypiec w r臋kach kata. 艢wiat艂o, kt贸re rozpali艂o wstr臋tn膮 czarn膮 moc. I on, Folko, winien za wszelk膮 cen臋 dotrze膰 do jego 藕r贸d艂a! Cokolwiek sta膰 by si臋 mia艂o! Bo w innym wypadku... przyjdzie zabija膰 wszystkich tych biedak贸w tylko po to, by samemu nie zgin膮膰...

Hobbita obla艂 zimny pot.

Bo to wszystko by艂o gorsze od Saurona. Gorsze od Olmera, bowiem ten, gdyby uda艂o mu si臋 zwyci臋偶y膰, niew膮tpliwie poszed艂by drog膮 Ar- Farazona Z艂otego, ostatniego numenorskiego w艂adcy, nic wi臋cej. Ale je艣li to promieniowanie b臋dzie zalewa艂o 艢r贸dziemie swoj膮 niewidzialn膮 trucizn膮... Przekle艅stwo - jeste艣 sam na odludziu, nie ma kogo zapyta膰, nie ma ju偶 Radagasta, kt贸ry naprowadza艂 na w艂a艣ciwy trop, nie ma m臋drca Forwego ani Wielkiego Orlangura - oboj臋tnego, ale pomagaj膮cego wszystkim - i dobrym, i z艂ym, byle nie zatrzyma艂a si臋 przemiana 艢wiat贸w... Koniec, nie ma nikogo. Pier艣cie艅 ksi臋cia Avarich, cho膰 od偶y艂, ale niezupe艂nie - do W贸d Przebudzenia nie da rady si臋gn膮膰...

Znowu, jak w czasie szalonej Pogoni za Olmerem - wstr臋tna szara mg艂a przed oczami. Mo偶na j膮 ci膮膰 mieczem, mo偶na przeszy膰 strza艂膮 - wszystko na pr贸偶no. Zostaje tylko jedno wlec si臋 na o艣lep.

W skroniach pulsowa艂a krew. Przedbitewny sza艂 zala艂 dusz臋 hobbita, wype艂ni艂 j膮 nowymi si艂ami. Folko znieruchomia艂, zacisn膮艂 pi臋艣ci i mocno zmru偶y艂 oczy. Wydawa艂o mu si臋, 偶e otaczaj膮cy mrok powoli staje si臋 szarym p贸艂艣wiat艂em, 偶e on sam jakby szybuje nad ziemi膮 - nawet bez napoju Drzewobroda. Las pozosta艂 na dole; pnie drzew zmniejszy艂y si臋, wygl膮da艂y jak koszmarne kopie szkielet贸w ze stercz膮cymi na boki ko艣cianymi r臋kami- ga艂臋ziami. Hobbit wznosi艂 si臋 coraz wy偶ej i wy偶ej, i widzia艂: g臋stwiny doko艂a niego s膮 puste, tylko drapie偶niki w臋sz膮 i szukaj膮 偶eru, tcheremski po艣cig gdzie艣 si臋 zgubi艂. Co prawda, nieca艂y. Jeden jedyny je藕dziec uparcie wl贸k艂 si臋 po tropach uciekinier贸w. Szczup艂a, raczej drobna posta膰, wcale niepodobna do haradrimskiego wojownika... Czy偶by to ci膮gle by艂a namolna Tubala?...

Zreszt膮, jak na razie jeszcze jest daleko. Popatrzmy lepiej o tam...

Stop! Co to znowu?! Droga? Tak... w艂a艣nie tak... I... ludzie na drodze! Tcheremskie wojsko? Ciekawe, dok膮d si臋 kieruje... Ale niech lepiej idzie sobie, gdzie chce, byle dalej od granic wycie艅czonego, rzuconego ju偶 na jedno kolano Gondoru... I... Nie - stop! Tam, na drodze!

Hobbitowi wyda艂o si臋, 偶e traci rozum. Tam... w szarym t艂umie, nagle mign臋艂y mu, lej膮ce si臋 z艂ot膮 strug膮 niczym p艂omienie na wietrze, w艂osy Eowiny! Pokryte b艂otem w celu odwr贸cenia uwagi - ale czy mo偶na oszuka膰 elficki pier艣cie艅?



9 Sierpnia, Wielki Step,

Droga Od Cytadeli Olmera Na Po艂udnie



Wytrzyma艂y konik bez po艣piechu k艂usowa艂 przed siebie, po nieko艅cz膮cych si臋 wielkich easterlingowych stepach. Wielu, zbyt wielu odesz艂o z tych okolic w poszukiwaniu lepszego 偶ycia na Zachodzie, pod sztandarami kr贸la Olmera; wr贸ci艂o bardzo niewielu. Wi臋kszo艣膰 ocala艂ych osiad艂a w Amorze, za艂o偶ywszy nowe kr贸lestwo. Rodziny ich powoli tak偶e przenios艂y si臋 na Zach贸d, a pozosta艂ych tu, wiernych obyczajom przodk贸w, by艂o zbyt ma艂o, by step, jak ongi, ciemnia艂 plamami niezliczonych tabun贸w. Rzadko trafia艂y si臋 obozy i osady, a jeszcze rzadziej mo偶na by艂o spotka膰 w nich m艂odzie偶. Starcy, cho膰 nikt ich nie krzywdzi艂 przy podziale 艂up贸w, spogl膮dali na go艣cia pochmurnie, z 艂aski cedz膮c przez z臋by obowi膮zkowe wed艂ug praw go艣cinno艣ci s艂owa. I to wszystko dotyczy艂o w臋drowca, dobrze znanego w tych okolicach.

Garbusa Sandello.

Wyjecha艂 z Cytadeli w nocy, zmyliwszy czujnych wartownik贸w. Ch艂opaczki! Czy tacy potrafi膮 go upilnowa膰! Ech, Olwenie, Olwenie... Chcia艂e艣 uderzy膰 - uderzaj. Wsad藕 do lochu, zakuj w 艂a艅cuchy, a stawiaj na stra偶y bezw膮sych ch艂opak贸w, przekonanych, 偶e garbaty szermierz mo偶e swoj膮 kling膮 zaledwie od much si臋 op臋dza膰.

Blade wargi wykrzywi艂 niby- u艣miech. Nie zabi艂 偶adnego durnia z ochrony. Jednemu wystarczy skaleczone biodro, drugiemu zranione rami臋. M艂ode cia艂a, pozarastaj膮 si臋 szybko. 鈥濧 w ko艣膰 nie trafi艂bym鈥 - tak, zapewne, m贸g艂 pomy艣le膰 Sandello w chwili, kiedy r臋ka jego dotkn臋艂a pary no偶y do miotania wisz膮cych na pasie.

Bano si臋 go. Plotka p臋dzi艂a przed nim, wyprzedzaj膮c znacznie starego wojownika. Ust臋powano mu najlepsze miejsca w namiotach, i on sam, potrafi膮cy kiedy艣 spa膰 w dowolnym miejscu, na zimnie i wietrze, chc膮c nie chc膮c, garn膮艂 si臋 teraz do ciep艂a.

Prawie nie odzywa艂 si臋 do nikogo. W milczeniu przyjmowa艂 pocz臋stunek i, wydawa艂o si臋, nie obchodz膮 go ani k艂uj膮ce spojrzenia, ani gwa艂towne s艂owa - wszystko to ju偶 na granicy przyzwolenia przez stary obyczaj. K艂ad艂 tylko w poprzek kolan miecz w wytartej starej pochwie - a na plecach garbusa przytroczona by艂a druga klinga, dok艂adnie owini臋ta szarymi szmatami.

Niekiedy zatrzymywa艂 si臋 na szczycie jakiego艣 wzg贸rza i sta艂 d艂ugo znieruchomia艂y, wpatruj膮c si臋 w horyzont na p贸艂nocy. Ale niczego, pr贸cz trawiastego morza i nieba, zlewaj膮cego si臋 gdzie艣 tam, poza granic膮 widzenia, z wielkim wschodnim stepem, nie widzia艂. Czasem dostrzega艂 nieliczne figurki je藕d藕c贸w zawsze otoczonych wianuszkami jucznych wierzchowc贸w czy nawet wozami o wysokich burtach - easterlingowski lud przenosi艂 si臋 na nowe miejsce. Kto m贸g艂 uwierzy膰, 偶e jeszcze nie tak dawno z tych okolic wylewa艂a si臋 fala niebywa艂ego najazdu, fala, kt贸ra wywr贸ci艂a i pogrzeba艂a pod sob膮 wieczne, wydawa艂o si臋, mocarstwa?... Zreszt膮, Gondoru, tak naprawd臋 do ko艅ca nie dobili...

Nie zawsze wieczorem udawa艂o mu si臋 znale藕膰 stanowisko Easterling贸w. Wtedy garbus, st臋kaj膮c, urz膮dza艂 si臋 na nocleg w jakiej艣 ustronnej niecce czy zaro艣ni臋tym parowie. W臋chem, nieust臋puj膮cym zwierz臋cemu, odnajdywa艂 wod臋. Podr贸偶owa艂 na dwu wierzchowcach; napoiwszy konie, jad艂 co popad艂o, z zapas贸w, nie rozpalaj膮c ogniska. Niep臋tane konie ochrania艂y pana lepiej od ostrych ps贸w.

Mrok zmywa艂y ulewy s艂onecznych strza艂, ale Sandello ju偶 wcze艣niej siedzia艂 w siodle. Na bladym obliczu garbusa 偶ywe by艂y tylko oczy, tylko oczy. Ca艂a reszta przypomina艂a nieruchom膮 mask臋. Nie u艣miecha艂 si臋. Nie cieszy艂a go ani ziele艅 r贸wnin, ani po艣wistywanie ma艂ych ptak贸w, ani ko艂ysz膮ce si臋 na wietrze fale trawiastego morza. Przez te lata garbus jeszcze bardziej wyszczupla艂, w艂a艣ciwie - wysech艂, jego policzki zapad艂y si臋, nos wyostrzy艂; na g艂owie - same siwe w艂osy, a i tych, a偶 艣miech bierze, zosta艂o niewiele. Do licznych blizn z walk dosz艂y zmarszczki; staruch i tyle, taki powinien siedzie膰 na zapiecku i prze偶uwa膰 bezz臋bnymi dzi膮s艂ami, przecieraj膮c nimi podan膮 przez 偶on臋 m艂odszego wnuka kasz臋...

Jednak ma艂o kto wiedzia艂, 偶e wzrok Sandello ma ostry jak w m艂odo艣ci. 呕e jego r臋ce, kt贸re nie leni艂y si臋 ani przez jeden dzie艅 偶ycia, z 艂atwo艣ci rozegn膮 podkow臋, zwin膮 w rurk臋 monet臋, zawi膮偶膮 gw贸藕d藕 na supe艂ek; 偶e jego n贸偶 do miotania trafi w w膮sk膮 szczelin臋 przy艂bicy z dwudziestu krok贸w; i 偶e przez dziesi臋膰 lat od 艣mierci Olmera garbus Sandello ani razu nie zosta艂 pokonany. Nigdy i przez nikogo. Pr贸cz... pr贸cz tej tr贸jki, ale o tym lepiej nie my艣le膰.

Olwen... No, spotkamy si臋 jeszcze z tob膮, g艂uptasie. Spotkamy si臋 na pewno kiedy艣...鈥.

Sandello pod膮偶a艂 na po艂udnie. Sam. Ale - z dwoma mieczami.



9 Sierpnia, Wiecz贸r,

Po艂udniowy Harad



- A ja ci m贸wi臋, 偶e ona jest tam! - Rozgniewany Folko tupn膮艂 nog膮. - Widzia艂em j膮, rozumiesz?

- W haradzkim wojsku? - Malec z niedowierzaniem uni贸s艂 brew. - Oszala艂e艣, bracie hobbicie. Ma艂o tego, 偶e poderwa艂e艣 nas ze snu i przez ca艂y dzie艅 wleczesz przez te g臋stwiny - to jeszcze na dodatek zaczynasz m贸wi膰 od rzeczy! Jak mog艂a znale藕膰 si臋 w armii Haradu?! Przecie偶 zosta艂aby rozszarpana na strz臋py!

- Ale jako艣 nie zosta艂a rozszarpana - odci膮艂 si臋 hobbit.

Malec plasn膮艂 w d艂onie, pozostali, Torin i Ragnur, z zainteresowaniem przys艂uchiwali si臋 ich sporowi.

- Tamt臋dy akurat przechodzi wojenna droga Haradrim贸w - zauwa偶y艂 Khandyjczyk. - Znam te strony kiepsko, ale co do Traktu nie myl臋 si臋. Bardzo prawdopodobne, 偶e mog膮 to by膰 Tcheremczycy. I Eowina, je艣li tak偶e zosta艂a schwytana nie przez my艣liwych w艂adcy - oby mu bandzioch rozerwa艂o z powodu niestrawno艣ci! - tylko przez zwyczajnych aptar贸w, wojownik贸w.

- Nie rozumiem, Ma艂y. Proponujesz, 偶eby j膮 tu pozostawi膰 w艂asnemu losowi? - naciera艂 tymczasem Folko.

- A mo偶e nie chcia艂e艣 jej porzuci膰, kiedy skierowali艣my si臋 do morza! - odgryz艂 si臋 Ma艂y Krasnolud.

Folko zarumieni艂 si臋. Niby sam rozumia艂, 偶e nie mieli innego wyj艣cia, chyba 偶e powr贸t do Hrissaady, do rozjuszonego gniazda os, na swoj膮 zgub臋, maj膮c p艂onn膮 nadziej臋, 偶e ju偶 schwytan膮 brank臋 wprowadzono ponownie do pa艂acowego wi臋zienia. Czy nie stch贸rzy艂e艣, bracie hobbicie?

- Tak zdecydowa艂em. To prawda. Ale teraz tak s膮dz臋, mo偶emy j膮 uratowa膰.

- A je艣li tylko ci si臋 wydawa艂o? Albo co艣 ci si臋 pojawi w Wodach Przebudzenia, to co - tam nas poniesie? - nie ust臋powa艂 Ma艂y Krasnolud.

- Jak mi si臋 co艣 przywidzi w Wodach Przebudzenia, wtedy b臋dziemy o tym gada膰 - nachmurzy艂 si臋 Folko. - A na razie mamy do niej kilka dni marszu!

Malec wzruszy艂 ramionami:

- Co mi tam... Pami臋tam, co prawda, 偶e 艣pieszyli艣my si臋 do Rohanu, 偶eby na wojn臋 zd膮偶y膰 - ale niech b臋dzie...

Krew uderzy艂a hobbitowi do g艂owy.

- Czy nie chcesz powiedzie膰, 偶e stch贸rzy艂em?

- O co wam chodzi? O co chodzi?! - rykn膮艂 Torin, migiem rzucaj膮c si臋 mi臋dzy przyjaci贸艂. - Folko! Strori! Czy wy艣cie powariowali?!

Malec chlusn膮艂 sobie w twarz kilkoma gar艣ciami wody.

- Spr贸buj tego - pomaga - pos臋pnie burkn膮艂 do Folka. Co si臋 wyrabia - naprawd臋 jeste艣my gotowi rzuci膰 si臋 sobie do garde艂?

- Je艣li nie b臋dziemy trzymali si臋 w ryzach - na pewno tak - rzuci艂 podobnym tonem hobbit. - Dobrze, 偶e na razie mamy kogo艣, kto nas powstrzyma... Ale je艣li si臋 wszyscy poddamy?

- Wed艂ug mnie, po prostu nie powinni艣my si臋 sprzecza膰 o艣wiadczy艂 rozs膮dnie Khandyjczyk.

- Jak to? - os艂upia艂 Strori. - A je艣li ja z czym艣 nie b臋d臋 si臋 zgadza艂?

- Zagry藕 z臋by na r臋koje艣ci topora. Nie wolno nam si臋 sprzecza膰, rozumiesz? Ja mam wyprowadzi膰 was do morza nie ma co si臋 ze mn膮 sprzecza膰. A na dodatek mamy uratowa膰 dziewczyn臋 - jeszcze raz... Skoro mistrz Folko uwa偶a, 偶e jest w wojsku Tcheremu, znaczy trzeba tam p贸j艣膰. Je艣li to nie ona - po prostu stracimy cztery dni. To strata, ale nie 艣miertelna. Natomiast je艣li to ona...

- Stracimy g艂owy... by膰 mo偶e - krzywo u艣miechn膮艂 si臋 Malec. - Ale - na wszystko jest wola Machala! Znasz drog臋, Ragnurze? Prowad藕 wi臋c, p贸ki si臋 nie rozmy艣li艂em!



10 Sierpnia, Ob贸z Niewolnik贸w



Straszna droga przez lasy dobiega艂a ko艅ca. Jeszcze dwa, najwy偶ej trzy dzienne etapy i wyrwie si臋 z le艣nych ok贸w na przestrzenie urodzajnych step贸w. Tam, po艣r贸d niezmierzonych zalew贸w traw, 艣wie偶o upieczonym obro艅com Tcheremu przyjdzie stan膮膰 do pierwszego boju... w kajdanach.

Po zat艂oczonej niewolniczymi karawanami drodze maszerowali nie tylko niewolnicy. Szerokim krokiem przemierza艂y j膮 oddzia艂y piechoty, p臋dzi艂y konne rozjazdy i oddzia艂y - ale by艂o ich ma艂o, bardzo ma艂o. Ca艂y ci臋偶ar pierwszego uderzenia mia艂 przyj艣膰 na niezborny t艂um wzi臋tych w Minhiriacie rab贸w. O wrogu Tcheremczycy nie m贸wili wcale; i powoli, powoli, ale coraz g艂o艣niej, niewolnicy zaczynali si臋 burzy膰. Gdzie obiecana bro艅? Gdzie normalne po偶ywienie? Ju偶 niewiele zosta艂o do przej艣cia, a tylu z nich wci膮偶 jeszcze nie odzyska艂o si艂 i wlecze si臋 noga za nog膮! Jak tacy maj膮 walczy膰?

Eowina powoli dosz艂a do siebie. Urodzona w Rohanie, od ma艂ego przyzwyczajona do siod艂a, nie za艂ama艂a si臋, nie pogr膮偶y艂a w t臋pej oboj臋tno艣ci, jak wielu jej towarzyszy. Kiedy sp艂yn臋艂o z niej oszo艂omienie pierwszych dni i nawet wzrok Szarego, jak jej si臋 wydawa艂o, straci艂 sw膮 moc, Eowina znowu, i to powa偶nie, rozmy艣la艂a o ucieczce. Po co p臋dz膮 do walki takie t艂umy niewolnik贸w? Przecie偶 nie po to, by dzielili si臋 z Tcheremczykami zdobycz膮, wiadomo... Mo偶e wrogowie Haradrim贸w oka偶膮 si臋 ich sprzymierze艅cami? Zreszt膮, na to by艂o niewiele szans. Nie, jest przed ni膮 tylko jedna droga - na p贸艂noc, do Gondoru. Co prawda, przez niezmierzone przestrzenie wrogiego Haradu, ale s膮dzi艂a, 偶e gdy wojna wy buchnie z ca艂膮 si艂膮, to i tej ma艂ej szansy na ucieczk臋 ju偶 nie b臋dzie.

Zacz臋艂a gromadzi膰 chleb. Ostro偶nie, by nie zauwa偶yli tego inni, a szczeg贸lnie kobiety. Rzuc膮 si臋 t艂umnie i co - zabija膰 je?... W g艂臋bi ducha mia艂a nadziej臋, 偶e nam贸wi do ucieczki tak偶e Szarego.

Niemal codziennie mi臋dzy rabami wybucha艂y sprzeczki, natychmiast przeradzaj膮ce si臋 w b贸jki. Haradzcy stra偶nicy nie mieszali si臋 - ale i oni robili si臋 coraz bardziej 藕li. Najmniejsze podejrzenie - i niewolnik ryzykowa艂, 偶e wpakuj膮 mu w艂贸czni臋 w bebechy. Na ob贸z jakby opad艂a niewidzialna sie膰 szale艅stwa.

Wieczorem, kiedy znu偶ona karawana w ko艅cu si臋 zatrzyma艂a, a tego dnia konni Haradrimowie z niewyt艂umaczalnym okrucie艅stwem zmusili niewolnik贸w, by maszerowali jeszcze sze艣膰 mil, zanim pozwolili rozbi膰 ob贸z, Eowina znalaz艂a dobry moment i chcia艂a ostro偶nie dotkn膮膰 艂okcia Szarego.

Sta艂 do niej plecami, ale, jak si臋 okaza艂o, chyba widzia艂 wszystko, co si臋 dzieje doko艂a: nagle zacz膮艂 m贸wi膰, zwracaj膮c si臋 do dziewczyny, zanim jeszcze dotkn臋艂a jego r臋ki:

- Chcesz ucieka膰?

Eowina skamienia艂a. Powiedzia艂 to niezbyt g艂o艣no, spokojnym g艂osem, beznami臋tnie.

- Z tob膮 - wykrztusi艂a, zebrawszy wszystkie si艂y.

Szary westchn膮艂, opuszczaj膮c g艂ow臋, jakby przykro mu si臋 zrobi艂o z powodu t臋poty uczennicy.

- Uciekniesz na spotkanie wolnej i okrutnej 艣mierci - powiedzia艂 znu偶ony. Jego usta niemal nie porusza艂y si臋 i stoj膮ca tu偶 obok Eowina musia艂a wyt臋偶a膰 s艂uch, by zrozumie膰 wypowiadane s艂owa. - Tu mo偶na si臋 uratowa膰, tylko patrz膮c do przodu, a nie wstecz. Drogi powrotnej nie ma. Tam czyha jeszcze bardziej okrutna 艣mier膰, straszniejsza ni偶 艣mier膰 od strza艂 i w艂贸czni wroga na po艂udniu.

- Ale... przecie偶 nas p臋dz膮 na rze藕!

Szary uni贸s艂 g艂ow臋 i dziewczyna odruchowo odsun臋艂a si臋: setnik wyszczerzy艂 z臋by niczym czuj膮cy zdobycz wilk. Wyblak艂e oczy nagle 艣ciemnia艂y, a niezbyt szerokie ramiona wyprostowa艂y si臋, jakby wzbiera艂a w nich moc. Przed wystraszon膮 Eowina sta艂 zupe艂nie inny cz艂owiek - okrutny, bezlitosny, gotowy zabi膰 nawet z臋bami, nawet pazurami.

- Na rze藕 - skin膮艂 wolno g艂ow膮. - Ale... zobaczymy jeszcze, kto kogo zabije!

- Chcesz wybi膰 Tcheremczyk贸w? - wyrwa艂o si臋 dziewczynie.

Szary u艣miechn膮艂 si臋:

- Tcheremczyk贸w?... O nie. Na to nie wystarczy nam si艂. Gdybym by艂 sam... - Nagle urwa艂, ale jakby wcale nie dlatego, 偶e powiedzia艂 za du偶o, raczej sam zdziwiony swoimi s艂owami.

- To co wtedy? - j臋kn臋艂a cicho Eowina.

- Zobaczysz - ponuro rzuci艂 Szary. - Wiem, 偶e musimy i艣膰 na p贸艂noc, nie na po艂udnie. Ratunek jest tylko tam. Ratunek... i zemsta.

By艂a to chyba najd艂u偶sza rozmowa Eowiny z Szarym.



11 Sierpnia, Granica Lasu I Stepu,

Po艂udniowy Harad



- Ech, jaka偶 tu okolica pi臋kna! - zachwyci艂 si臋 Malec, patrz膮c na rozci膮gaj膮cy si臋 przed nim widok.

Rzeczywi艣cie - by艂o czym si臋 zachwyca膰. Od wschodu na zach贸d ci膮gn膮艂 si臋 olbrzymi grzbiet. Mi臋dzy g贸rami le偶a艂y szerokie zielone doliny. Z r贸偶owawych od s艂o艅ca wiecznych 艣nieg贸w w d贸艂, na r贸wnin臋, sp艂ywa艂y niezliczone strumyki i rzeczki. W艣r贸d porozrzucanych tu i tam wzg贸rz gdzieniegdzie po艂yskiwa艂y b艂臋kitne plamy jezior. Ziemia b艂ogos艂awiona.

Wybiegaj膮c z lasu, haradzka droga natychmiast zaczyna艂a si臋 rozga艂臋zia膰. Wsz臋dzie widoczne by艂y osady, pola uprawne i ogrody. Na r贸wninie pas艂y si臋 stada.

- Teraz musimy by膰 ostro偶niejsi - nie zapomnia艂 ostrzec Ragnur. - Wszystko wida膰 jak na d艂oni... 艁owcze soko艂y Haradrim贸w s膮 wspaniale u艂o偶one.

- Kto powiedzia艂, 偶e kowad艂o ma m艂ot poucza膰? - rzuci艂 zaczepnie Malec. - Co to, sami nie wiemy?

Khandyje偶ykowi drgn膮艂 policzek, ale uda艂o mu si臋 opanowa膰.

- Do艣膰 tego, Strori! - skrzywi艂 si臋 Torin. - Ragnur m贸wi do rzeczy. Raz si臋 zagapimy i natychmiast nas capn膮.

Malec przetar艂 mocno twarz r臋kami.

- Sam nie wiem, co mnie op臋ta艂o - przyzna艂 nieco zawstydzony. - Te s艂owa, cho膰 wcale tego nie chc臋, same wylatuj膮 mi z ust!

- Wiadomo dlaczego - mrukn膮艂 Torin, ale Ma艂y Krasnolud rozjuszy艂 si臋 jeszcze bardziej.

- Nie wierz臋! - wrzasn膮艂, wyci膮gaj膮c miecz, jednym ci臋ciem 艣ci膮艂 niczemu niewinne drzewko. - Nie wierz臋, 偶eby kto艣 tak mn膮 sobie rz膮dzi艂! Nawet z Olmerem... nie tak by艂o! Co to ja jestem dla nich - lalka?!

- Nie jeste艣 lalk膮. - Folko po przyjacielsku po艂o偶y艂 mu d艂o艅 na ramieniu. - Nie jeste艣 i zabawk膮, i my te偶 - nie... Ale je艣li nie ugasimy tego ogniska - niew膮tpliwie jeden drugiemu w gard艂o si臋 wczepi... o ile nie starczy si艂, by wcze艣niej ze sob膮 sko艅czy膰.

- To ci dopiero 艣mieszna historia! - Malec uspokaja艂 si臋 powoli, ci臋偶ko dysz膮c. - Hej, Ragnurze! Ty, tego... nie z艂o艣膰 si臋. Lepiej prowad藕 nas dalej.

- Ale dok膮d? - zapyta艂 Khandyjczyk. - Niech Folko powie, w jakim kierunku!

Hobbit pos臋pnie milcza艂. Kierunek! Nie takie to proste...

- Musimy wzi膮膰 鈥瀓臋zyka鈥 i porz膮dnie go wypyta膰 - odezwa艂 si臋 Torin. - Gdzie s膮 wojskowe obozy i takie inne rzeczy... Wtedy b臋dziemy mogli dzia艂a膰 nieco pewniej...

- Patrzcie! - Malec przerwa艂 mu, wskazuj膮c co艣 gwa艂townie uniesion膮 r臋k膮.

Z pobliskiej bramy le艣nej na przestw贸r zielonego stepu wype艂za艂 olbrzymi szary 鈥瀢膮偶鈥. Haradzk膮 drog臋 przemierza艂y szare kolumny ludzi - wcale nie wojskowe oddzia艂y. Folko wpatrzy艂 si臋 w nie.

- Niewolnicy - powiedzia艂 po chwili. - Id膮 w kajdanach, po bokach tcheremska stra偶. Oho, niema艂o ludzi prowadz膮!

Kolumna rzeczywi艣cie nie mia艂a ko艅ca.

- Oto masz odpowied藕 - zauwa偶y艂 Khandyjczyk. - Id藕my za nimi! Widz臋 tam kogo艣 w z艂oconej zbroi...

Przebiegaj膮c z miejsca na miejsce, kryj膮c si臋 jak tylko mo偶na w rzadkich zaro艣lach, Folko i jego towarzysze pod膮偶ali za kolumn膮 rab贸w. By艂o to okropnie niewygodne i niebezpieczne, ale jedyne co mogli zrobi膰. Byle uda艂o si臋 doci膮gn膮膰 w ten spos贸b do zmierzchu, a w ciemno艣ciach... Fortuna sprzyja odwa偶nym!

Niewolnicy - wed艂ug najskromniejszych szacunk贸w Folka by艂o ich co najmniej pi臋膰 tysi臋cy - szli po Trakcie do samego wieczora. I dopiero gdy zg臋stnia艂 po艂udniowy zmierzch, marsz sko艅czy艂 si臋 w bramie ogromnego warownego obozu.

- Na M艂ot Durina! - niemal j臋kn膮艂 Torin, patrz膮c, jak otwarte wrota po艂ykaj膮 kolumn臋 po kolumnie. Ochrona, jak si臋 okaza艂o, te偶 nie zamierza艂a sp臋dza膰 nocy na otwartym terenie - mimo 偶e wojsko jeszcze nie wysz艂o poza rubie偶e Wielkiego Tcheremu.

Ob贸z znajdowa艂 si臋 w pewnym oddaleniu od osad i wsi. Malec z Ragnurem ruszyli, chc膮c najpierw obej艣膰 ob贸z doko艂a - i wr贸cili dopiero po p贸艂nocy. Torin i Folko umierali z niepokoju.

- Co najmniej pi臋tna艣cie mil przedreptali艣my, uf! - Malec zwali艂 si臋 na ziemi臋. - Dadz膮 tu co艣 je艣膰 g艂odnemu krasnoludowi czy nie?

- Dadz膮, dadz膮 - mrukn膮艂 Folko, pe艂ni膮cy, jak za starych czas贸w, obowi膮zki kucharza. Lasy obfitowa艂y w dziczyzn臋 cho膰 nieco dziwn膮, jak na hobbita gust. Ale po dziesi臋ciu latach w臋dr贸wek nauczy艂 si臋, 偶e nale偶y je艣膰 wszystko, co biega, fruwa, p艂ywa czy pe艂za. Oto i teraz - kolacja w臋drowc贸w sk艂ada艂a si臋 ze schwytanej wczoraj przez Ragnura grubej szarej 偶mii. Malec niemal zwymiotowa艂 na widok takiej zdobyczy ale nic lepszego nie uda艂o si臋 upolowa膰, i Ma艂y Krasnolud, zacisn膮wszy powieki, cicho kln膮c, jad艂 ze wszystkimi, po omacku si臋gaj膮c 艂y偶k膮 do kocio艂ka. Potem, co prawda, przesta艂 i mru偶y膰 oczy, i kl膮膰. Mi臋so to mi臋so.

- Ob贸z jest naprawd臋 ogromny - wskaza艂 ruchem g艂owy Ragnur. - Nigdy nie widzia艂em takiego. Jeden bok - cztery i p贸艂 mili! Ile偶 tam jest ludzi? I po co tyle, oto pytanie!

- Dowiemy si臋 jutro. - Malec z wyra藕nym 偶alem wylizywa艂 艂y偶k臋 - kolacja by艂a nie tylko p贸藕na, ale i sk膮pa. - Jak spotkamy inn膮 kolumn臋... to ju偶 nie przepu艣cimy.

Ob贸z wygl膮da艂 teraz jak nieco ciemniejsze wzg贸rze - tylko na wie偶ach stra偶niczych p艂on臋艂y ognie sygna艂owe. Folko z druhami urz膮dzili sobie nocleg nieopodal, od nawietrznej mo偶e Haradrimowie maj膮 w pogotowiu psie sfory?

- I nie zapomnijcie o Tubali! - uprzedzi艂 pozosta艂ych hobbit. - Wcze艣niej czy p贸藕niej dotrze ona do nas...

- Niech mnie Durin o艣wieci - kim ona jest? - warkn膮艂 Malec. - Za dobrze si臋 bije!

- I czego od nas chce? Dlaczego nas nienawidzi? - Torin odruchowo poprawi艂 sw贸j top贸r.

- Mo偶e jeste艣cie d艂u偶nikami krwi? - zapyta艂 Ragnur.

- D艂u偶nikami krwi? - powt贸rzy艂a jednocze艣nie ca艂a tr贸jka - Torin, Folko i Malec.

- No tak. Zabili艣cie jej przyjaciela... Czy mo偶e ojca albo brata - wi臋c m艣ci si臋 - wyja艣ni艂 ch臋tnie Khandyjczyk. - Co to - ma艂o z waszej r臋ki poleg艂o ludzi? A Tubala dowiedzia艂a si臋, kto zabi艂 bliskiego jej cz艂owieka... Nic innego nie przychodzi mi do g艂owy.

- Mo偶e tak by膰 - mrukn膮艂 Malec. - Ale nie za bardzo przypomina ona mieszkanki Po艂udnia... Powiedzia艂bym raczej, 偶e jest z P贸艂nocy... Mo偶e z Kr贸lestwa 艁ucznik贸w...

- Na ziemiach Barding贸w nie ma obyczaju krwawej zemsty - pokr臋ci艂 g艂ow膮 Torin.

- No, mo偶e ona jest jaka艣 szczeg贸lna... - podsun膮艂 Ragnur.

- Dobra. - Folko ziewn膮艂. - Walmy si臋 spa膰... Jutro o 艣wicie ruszamy na polowanie...



11 Sierpnia, Wielki Step,

Na P贸艂nocny Wsch贸d Od Mordoru



Sandello kl臋cza艂. Obok spokojnie szczypa艂y traw臋 wierzchowce. Przed nim na roz艂o偶onej derce le偶a艂o obna偶one ostrze - w艂a艣nie to, kt贸re by艂y wsp贸艂towarzysz Olmera zazwyczaj nosi艂 na plecach. Garbus wpatrywa艂 si臋 w miecz, spl贸t艂szy d艂onie na piersi. Stary miecznik szepta艂 - nami臋tnie, gor膮co, zapami臋tale; nie odrywa艂 wzroku od miecza.

Dopala艂 si臋 zmierzch. G贸ry Czarne, p贸艂nocna granica Mordoru, zakrywa艂y po艂ow臋 nieba. Tam, za ciemnymi stromiznami, le偶a艂a pusta, jak i Wielki Step, ziemia - ma艂o kt贸remu z uczestnicz膮cych w Olmerowym pochodzie ork贸w uda艂o si臋 wr贸ci膰 do swych domowych pieleszy...

Nieoczekiwanie garbus wyprostowa艂 si臋. Jego miecz wymkn膮艂 si臋 z pochwy z zadziwiaj膮c膮 lekko艣ci膮 i gracj膮 偶mii.

- Udowodni臋! - rykn膮艂 Sandello. Klinga g艂臋boko wesz艂a w ziemi臋, p艂on膮c w wieczornych promieniach s艂o艅ca, niczym ognisty miecz samego Tulkasa, S艂onecznego Valara, w dniach dawno temu odbywaj膮cych si臋 Bitew Wielkich Bog贸w.

Ziemia st臋kn臋艂a ci臋偶ko. Ponury i w艣ciek艂y j臋k gniewnego b贸lu rozleg艂 si臋 doko艂a; wok贸艂 zatopionej w ciele ziemi klingi zakipia艂a ciemna krew. Twarz Sandella poblad艂a, ale garbus ani drgn膮艂. Gwa艂townym ruchem wyszarpn膮艂 pokryty czerni膮 miecz.

- Udowodni臋! - Uni贸s艂 poczernia艂e ostrze, gro偶膮c nie wiadomo komu - Zachodowi, P贸艂nocy czy Po艂udniu.

Jak szalony wskoczy艂 w siod艂o i ruszy艂 cwa艂em przed siebie.

A na szczycie wzg贸rza po wetkni臋tym w ziemi臋 mieczu pozosta艂a w膮ska szrama wype艂niona ciemn膮 krwi膮. Tylko czyj膮?


12 Sierpnia, 艢wit, Ob贸z Niewolnik贸w

Na Po艂udniowej Granicy Haradu



Rogi pos臋pnie odegra艂y pobudk臋. Szary akurat zd膮偶y艂 po艂o偶y膰 ostatni膮 gar艣膰 rzadkiego b艂ota na z艂ociste k臋dziory Eowiny i sprawdzi膰, czy dobrze trzymaj膮 fa艂szywe 艂a艅cuchy.

- Stawa膰, wronia padlino, stawa膰 w szeregu! - wrzeszczeli haradzcy heroldowie. Tcheremczycy, dowodz膮cy swoimi p贸艂tysi膮cami, niespiesznie kierowali si臋 do oddzia艂贸w; setnicy z szereg贸w niewolniczych szybko ustawiali swoje oddzia艂y w szeregach.

- Dzi艣 si臋 wszystko zacznie... - us艂ysza艂a Eowina cichy szept Szarego. Podnios艂a wzrok i nie wytrzyma艂a - odskoczy艂a. Wyblak艂e oczy p艂on臋艂y. Czarny wicher na mgnienie oka pojawi艂 si臋 w nich - i ponownie znikn膮艂.

- Cco?... Co si臋 zacznie? - dziewczynie pl膮ta艂 si臋 j臋zyk, ledwo wypowiedzia艂a tych kilka s艂贸w.

- Wr贸g jest blisko - wytchn膮艂 Szary. Jego oblicze l艣ni艂o od potu. - Walka... jak nie dzi艣, to jutro.

Wi臋cej niczego nie zd膮偶y艂a Eowina od niego us艂ysze膰 rykn臋艂y tr膮by, pi臋ciosetnik wrzasn膮艂, stoj膮c w otoczeniu kilkudziesi臋ciu ochroniarzy - szereg zamkni臋ty, strza艂y na ci臋ciwach, w艂贸cznie w pogotowiu:

- S艂uchajcie mnie wszyscy! Okrutny wr贸g jest blisko! Nadszed艂 czas, by艣cie okazali, 偶e macie prawo do wolno艣ci. Za mn膮! Marsz!... Naprz贸d!...

Oddzia艂 za oddzia艂em, ogromna armia rab贸w Haradu a do tego obozu sp臋dzono co najmniej sto tysi臋cy ludzi, zapewne wybrawszy z niewolniczych targ贸w wszystko, co si臋 da艂o, z Umbaru i wewn臋trznych domen kraju - wyp艂ywa艂a przez bramy.

- Bro艅!... Gdzie jest bro艅? - nios艂y si臋 g艂osy nad nier贸wnymi szeregami.

Eowina trzyma艂a si臋 blisko Szarego. D艂o艅 c贸rki Rohanu dotkn臋艂a ukrytej w 艂achmanach szabli. Usi艂owa艂a przechwyci膰 spojrzenie milcz膮cego setnika, ale on nie wypowiedzia艂 ju偶 ani jednego s艂owa - tylko, mru偶膮c oczy, rozgl膮da艂 si臋 na boki.

Oddzia艂 Szarego wyprowadzono z obozu. Przed niewolnikami, p艂ynnie obni偶aj膮c si臋 ku horyzontowi, le偶a艂a obszerna, ozdobiona kilkoma wzg贸rkami, r贸wnina z wystaj膮cymi gdzieniegdzie z traw k臋pami drzew. Na pierwszy rzut oka kraj wygl膮da艂 na bogaty i spokojny - gdyby tylko po cienkich ta艣mach dr贸g nie ci膮gn臋艂y si臋 niemaj膮ce ko艅ca 艂a艅cuchy woz贸w, wy艂adowanych domowymi skarbami. S艂o艅ce wzbija艂o coraz wy偶ej, ale po艂udniowo- wschodni skraj horyzontu - tam, gdzie ko艅czy艂y si臋 g贸ry - nie zamierza艂 ja艣nie膰. Ca艂e niebo nad t膮 okolic膮 zasnuwa艂y dymy po偶ar贸w.

- Co to jest?... - us艂ysza艂a za plecami czyj艣 szept Eowina. To by艂a jaka艣 kobieta - nikt nawet nie pomy艣la艂 o tym, by oddzieli膰 je od m臋偶czyzn wojownik贸w.

Na spotkanie szukaj膮cym ratunku w ucieczce mieszka艅com po艂udniowego Haradu sz艂y tcheremskie oddzia艂y konne ale by艂o ich ma艂o, bardzo ma艂o...

- Hej! S艂uchajcie mnie wszyscy! Wasze zadanie - kopa膰 rowy i sypa膰 wa艂y! - wrzasn膮艂 Haradrim herold, ch艂opak ze zdartym od krzyk贸w gard艂em. Obok niego zamar艂 na koniu ponury pi臋膰setnik - jego twarz by艂a ciemniejsza od bezksi臋偶ycowej nocy. - Bra膰 kilofy i rydle!

Brz臋cz膮c 偶elastwem, z bram obozu wyje偶d偶a艂y ju偶 wozy z narz臋dziami. 艁ucznicy konni rozwijali szyk, przygotowuj膮c 艂uki. Niewolnik贸w odp臋dzano nieco w bok od obozu.

- Kopa膰 - st膮d i dalej! - Dow贸dca machn膮艂 r臋k膮 w do艣膰 nieokre艣lony spos贸b. - G艂臋boko艣膰 rowu - dwa razy m贸j wzrost. Wa艂... Sami zobaczycie. Do roboty!

- To nie s膮 rozkazy - us艂ysza艂a Eowina ciche mamrotanie Szarego.

- Co powiedzia艂e艣? - zapyta艂a.

- To nie s膮 rozkazy, powiadam. Kopcie, i ju偶. A na dodatek - tu nie ma potrzeby kopa膰 row贸w. Nie ma tylu r膮k, by przegrodzi膰 r贸wnin臋. Oni po prostu graj膮 na zw艂ok臋...

Niemniej jednak nale偶a艂o si臋 zabra膰 do pracy serio Haradrimowie nie znali si臋 na 偶artach. Szary szybko rozstawi艂 swoich ludzi na miejsca - kto ma kopa膰, kto wybiera膰, kto wynosi膰; kopanie posuwa艂o si臋 szybciej ni偶 w s膮siednich oddzia艂ach, w kt贸rych wszyscy grzebali si臋 w ziemi, jak chcieli.

S艂o艅ce wznosi艂o si臋 wy偶ej i wy偶ej; strumie艅 uciekinier贸w zanikn膮艂. Nie pojawia艂y si臋 te偶 oddzia艂y Tcheremczyk贸w. Tylko na horyzoncie k艂臋bi艂 si臋 czarny dym po偶ar贸w.



12 Sierpnia, Zmierzch,

Okolica Obozu Niewolnik贸w



- Jak si臋 nie wiedzie, to nie wiedzie. - Malec przewr贸ci艂 si臋 na plecy i, za艂o偶ywszy r臋ce pod g艂ow臋, filozoficznie wpatrzy艂 si臋 w stopniowo ciemniej膮ce niebo. - Dzie艅 szczurowi pod ogon! Przez ca艂y dzie艅 ani pieszego, ani konnego!

Prowadz膮ca na p贸艂noc droga rzeczywi艣cie wymar艂a. O trzy mile dalej, na po艂udniowy wsch贸d burzy艂a si臋 niezliczona armia niewolnik贸w - kopali ziemi臋, budowali umocnienia, kt贸rych plan Torin oceni艂 bardzo nisko.

- Chyba si臋 opili mocnego piwa czy jak? Po co im tu rowy? Gdziekolwiek wykopaliby, i tak mo偶na je obej艣膰.

- Mo偶e chc膮 walczy膰 na skrzyd艂ach? - zastanawia艂 si臋 Folko. - A tu, tylko tak, 偶eby 艂atwiej utrzyma膰 艣rodek?

- No to gdzie s膮 wojownicy? - nie da艂 si臋 przekona膰 Ragnur. - Tu jest tylko kilka tysi臋cy stra偶y! Wystarczy, 偶eby niewolnik贸w trzyma膰 w ryzach, ale nie 偶eby powstrzyma膰 powa偶ny szturm!

- W nocy p贸jd臋 do obozu. - Zmru偶ywszy oczy, hobbit patrzy艂 na brzydk膮 naro艣l ze 艣cian i wie偶, szpec膮c膮 wspania艂e, wielkie zielone wzg贸rze. - Nie sprzeczajcie si臋! P贸jd臋 sam. Wy, krasnoludy, wi臋cej ha艂asu czynicie ni偶 turlane pod g贸r臋 beki z kamieniami.

- Jak co艣 powiesz! - Malec z szacunkiem podrapa艂 si臋 po brodzie, zapomnia艂 nawet si臋 obruszy膰.

- Krasnoludy - tak - spokojnie rzuci艂 Ragnur. - A my, Khandyjczycy? Na dodatek - jak b臋dziesz przes艂uchiwa艂 Haradrima?

- Zobaczysz - hardo postawi艂 si臋 hobbit.

- Nie masz racji, Folko. - Torin pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Musimy i艣膰 razem. Znajdziemy jakiego艣 Khandyjczyka, takiego bogatszego i...

- Tylko si臋 nie k艂贸膰my! - wtr膮ci艂 si臋 ostrzegawczo Malec. - Bo, jak znam 偶ycie... znowu zaczniemy si臋 偶re膰...

- W obozie jest pe艂no luda - pr贸bowa艂 przekonywa膰 ich Folko. - Niewolnicy, nadzorcy, wojownicy... Sam przemkn臋 niezauwa偶ony - a ca艂a grupa b臋dzie musia艂a zdejmowa膰 wartownik贸w! Lepiej poczekajcie na mnie pod 艣cianami. Przygotujcie pochodnie i jak dam sygna艂 - podpalicie wszystko doko艂a!

- Jaki sygna艂?! - zakrzykn臋li jednocze艣nie Torin i Malec.

Zamiast odpowiedzi Folko otworzy艂 zaci艣ni臋t膮 pi臋艣膰.

Na d艂oni le偶a艂 niewielki drewniany cylinder, kt贸rego ko艅ce zapiecz臋towane by艂y purpurowymi piecz臋ciami. Pleciony sznur przenika艂 przez 艂膮kowy korek, wchodz膮c do wn臋trza cylindra.

- Co to za zabawka? - zdziwi艂 si臋 Torin. - Sk膮d to masz?

- Zmajstrowa艂em, kiedy jeszcze byli艣my w Bucklandzie. Folko podrzuci艂 cylinderek. - To chyba jeszcze spadek po starym dobrym Gandalfie... Kiedy si臋 poci膮gnie za sznurek, z cylindra wylatuje purpurowa ognista kula... Nawet nie wiedzia艂em, 偶e jeszcze si臋 zachowa艂a w Hobbitanii sztuka wykonywania tego. Ale, zachowa艂a... Pewien mistrz w Bucklandzie nauczy艂 mnie, podczas gdy wy, czcigodni, sprzeczali艣cie si臋, gdzie jest lepsze piwo - w 鈥瀂ielonym Smoku鈥 czy w 鈥瀂艂otej Grz臋dzie鈥!... S艂owem, je艣li zrobi si臋 kiepsko, wypuszcz臋 t臋 kul臋, a wtedy wy postarajcie si臋 narobi膰 mo偶liwie du偶o zamieszania!



13 Sierpnia, Pierwsza W Nocy,

Ob贸z Niewolnik贸w



Mimo zm臋czenia ca艂odzienn膮 prac膮 Eowina nie mog艂a zasn膮膰. Doko艂a k艂臋bi艂a si臋 upalna, duszna noc. Nie wiadomo sk膮d nadlecia艂y chmary ssaczy; nawet kiedy karawana wlok艂a si臋 mi臋dzy 艣mierdz膮cymi le艣nymi bagnami, tych ma艂ych drapie偶c贸w nie by艂o a偶 tyle.

Ale nie tylko owady okaza艂y si臋 problemem. Ledwo ucich艂y ha艂asy wielotysi臋cznego obozu, gdy powiew upalnego po艂udniowo- wschodniego wiatru przyni贸s艂 odleg艂e wielog艂ose wycie - na po艂y z g艂uchym dudnieniem, jakby setki b臋bn贸w grzmia艂y unisono.

Szary uni贸s艂 si臋 na 艂okciu. Oblicze mia艂 ponure, ale spokojne.

- Rano tu b臋d膮 - o艣wiadczy艂 cicho i beznami臋tnie.

Ten niem艂ody i dziwny cz艂owiek by艂 jedyn膮 nadziej膮 Eowiny; czasem wydawa艂o si臋, 偶e dopiero wczoraj pojawi艂 si臋 na 艣wiecie, a innym razem - 偶e od dawna przemierza niemaj膮ce ko艅ca 艣cie偶ki tej ziemi.

- Kto?

- Wrogowie Tcheremu. Haradzkie wojsko ucieka. Jutro sko艅czy si臋 nasza niewola. - W oczach Szarego pojawi艂 si臋 dziwny wyraz - ale raczej nie da艂oby si臋 go uzna膰 za pewno艣膰 zwyci臋stwa.

- Ale... rowy niewykopane... nic nie zosta艂o przygotowane...

- Oni musieli tylko przetrzyma膰 tych biedak贸w do nadej艣cia napastnik贸w. A 偶eby do g艂owy im nie przychodzi艂y g艂upie my艣li, dali szpadle.

- Ale... jak b臋dziemy jutro walczyli?! - Mimo upa艂u po ciele Eowiny przebieg艂y zimne ciarki. - Go艂ymi r臋kami?!

- Nie s膮dz臋. Za du偶o w obozie mamy dziwnych woz贸w... odpowiedzia艂 cicho Szary.

I nie uda艂o si臋 ju偶 Eowinie wyci膮gn膮膰 z niego ani s艂owa.



13 Sierpnia, Druga W Nocy,

Ob贸z Niewolnik贸w



Folko bez przeszk贸d przedosta艂 si臋 przez wysok膮 艣cian臋 obozu. Na wie偶ach stra偶niczych p艂on臋艂y pochodnie, wymieniali okrzyki wartownicy, czasem szczekn膮艂 pies - 藕le wyszkolony, dobry str贸偶 daje g艂os tylko wtedy, kiedy jest pewien, 偶e wr贸g jest tu偶 obok - ale czy to wszystko mog艂o powstrzyma膰 zr臋cznego, gibkiego hobbita, maj膮cego za sob膮 dziesi臋膰 lat niebezpiecznych wojennych wypraw? Bezszelestnie zahaczywszy owini臋ty szmatami hak o kraw臋d藕 艣ciany, Folko po kilku chwilach znalaz艂 si臋 na szczycie muru. Starannie zwin膮艂 sznur i ukry艂.

Ob贸z by艂 budowany w po艣piechu, wewn膮trz mury podtrzymywa艂a g臋stwina podp贸r. Hobbit jak cie艅 przemkn膮艂 w d贸艂. Nikt go nie zauwa偶y艂. Przed nim rozci膮ga艂a si臋 ogromna przestrze艅, pokryta namiotami, daszkami i os艂onami. Zwin膮wszy si臋 na n臋dznych derkach, niewolnicy spali, gdzie kto pad艂. Po w膮skich 艣cie偶kach mi臋dzy nimi przechadza艂a si臋 uzbrojona po z臋by stra偶 - co najmniej czterej wojownicy w ka偶dym patrolu. By艂o do艣膰 jasno - ogniska p艂on臋艂y na ka偶dym skrzy偶owaniu. Teraz nale偶a艂o dokona膰 tylko jeszcze jednej rzeczy - schwyta膰 Tcheremczyka. Najlepiej dow贸dc臋, by m贸g艂 odpowiedzie膰 na pytania. Folko nie mia艂 nadziei na odszukanie Eowiny - chyba 偶eby przypadkowo natrafi艂 na ni膮.

Odpowiedni Haradrim znalaz艂 si臋 nadspodziewanie szybko. Gruby, poruszaj膮cy si臋 z pewnym trudem, w wyz艂oconej zbroi, ci臋偶ko przemaszerowa艂 do wej艣cia wysokiego namiotu, niedba艂ym gestem odprawiaj膮c stra偶.

Wyczekawszy na odpowiedni moment, hobbit ruszy艂 jego 艣ladem. Zwyk艂a sprawa... czy to ma艂o razy ujmowa艂 takich pewnych siebie, poz艂acanych si艂aczy, kt贸rzy patrzyli na艅 z g贸ry i s膮dzili, 偶e mog膮 go zmia偶d偶y膰 jak much臋?

Co si臋 ze mn膮 dzieje? - my艣la艂 Folko ukryty w g臋stym cieniu obok namiotu. - Jakby czyje艣 spojrzenie wpija艂o si臋 w plecy... Albo... nie, co艣 znanego... gdzie艣 blisko... ju偶 to prze偶ywa艂em... czu艂em... dawno temu...

Przenika艂 go niepok贸j. Nie po raz pierwszy przedziera艂 si臋 w sam 艣rodek wra偶ego wojska, ale dot膮d nigdy nie odczuwa艂 tego, co dzi艣. Jakie艣 uczucie, jakby zapomniane ca艂kowicie... Wewn臋trzne spojrzenie ci膮gle natrafia艂o na dziwne odst臋pstwo w otaczaj膮cym go szarym p贸艂mroku - tam, w pewnej odleg艂o艣ci, puch艂o Co艣, odpychaj膮c to, co ludzie zazwyczaj nazywaj膮 Realno艣ci膮. Gruda nowo zrodzonej, nieludzkiej Mocy... 艢lepej, nieznaj膮cej swej w艂asnej pot臋gi... Bardzo, nawet bardzo podobnej do...

Chyba masz nie po kolei - ofukn膮艂 sam siebie Folko. - Ju偶 ci si臋 wszystko miesza... Zwidzi ci si臋 nie wiadomo co... Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i postara艂 si臋 usun膮膰 z niej to, co zobaczy艂. Rozwa偶y to potem... Kiedy ju偶 upora si臋 z Tcheremczykiem.

Obok wybranego namiotu p艂on臋艂o ognisko. Pi臋tna艣cie krok贸w od niego siedzieli wartownicy. Rzuciwszy na nich tylko jedno spojrzenie, hobbit prze艣lizn膮艂 si臋 pod po艂膮 namiotu.

Tcheremczyk by艂 bardzo zdziwiony, kiedy jego gard艂a dotkn臋艂o nagrzane cia艂em hobbita ostrze sztyletu. A dalej wszystko posz艂o g艂adko.

Zr臋cznie pos艂uguj膮c si臋 jedn膮 r臋k膮, Folko sp臋ta艂 Haradrimowi r臋ce.

Ten rozszerzonymi ze strachu oczami gapi艂 si臋 na nie wiadomo sk膮d przyby艂ego wroga. Sztylet pewnie le偶a艂 w d艂oni, ciemne oczy nocnego go艣cia patrzy艂y zimno i zdecydowanie. I tcheremski tysi臋cznik nagle uwierzy艂, 偶e ten typek naprawd臋 poder偶nie mu gard艂o w tym samym momencie, w kt贸rym on otworzy usta, 偶eby wezwa膰 pomoc... Przy tym poder偶nie, zanim uda mu si臋 zaalarmowa膰 ob贸z... Pogodzony z losem Haradrim postanowi艂 si臋 nie sprzeciwia膰.

Folko zwi膮za艂 porz膮dnie je艅ca i zako艅czywszy pewne inne sprawy, machn膮艂 r臋k膮 w stron臋 wyj艣cia.

Tak w艂a艣nie szli - ogromny Tcheremczyk i niewysoki hobbit. Jeniec czu艂 stal tu偶 pod sercem i maszerowa艂 potulnie tylko poci艂 si臋 obficie, zapewne ze strachu. Wartownicy z szacunkiem oddali honory oficerowi, umiej臋tnie kryj膮cego si臋 w cieniu je艅ca hobbita nikt nie zauwa偶y艂. Zreszt膮, nikt si臋 nie spodziewa艂 takiego wroga w dobrze strze偶onym obozie. Owo przekonanie sprzyja艂o hobbitowi.

Podeszli do muru, Tcheremczyk zasycza艂, kr臋c膮c g艂ow膮 Folko niedwuznacznie popycha艂 go w g贸r臋 - ale po jednym uk艂uciu sztyletem w lewe 偶ebro podporz膮dkowa艂 si臋.

Pozornie wydawa艂o si臋, 偶e udr臋czony duchot膮 namiotu wojownik wyszed艂 odetchn膮膰 w ch艂odzie nocy. Stra偶nicy na murach leniwie zerkn臋li na oficera. Skoro nie sprawdza posterunk贸w, to niech sobie robi, co chce...

Nic tak nie ukrywa jak otwarto艣膰. Na oczach wszystkich wartownik贸w jeniec wszed艂 na kraw臋d藕 艣ciany i zatrzyma艂 si臋, opieraj膮c o cz臋stok贸艂. Tego, 偶e w cieniu jego du偶ej postaci kryje si臋 zr臋czny hobbit, nie zauwa偶y艂 nikt.

Lew膮 r臋k膮 Folko narzuci艂 na belki owini臋ty ga艂ganem hak. Lina ze艣lizn臋艂a si臋 w d贸艂 z cichym szelestem. Teraz nadesz艂a kolej na najtrudniejsz膮 rzecz.

Z do艂u dotar艂o do hobbita potr贸jne skrzypienie - krasnoludy i Ragnur byli na miejscu. Folko musia艂 tylko czeka膰.

Nie trwa艂o to d艂ugo. Nad jednym z namiot贸w niespodzianie wzbi艂y si臋 w niebo j臋zory p艂omieni. Wiecznie g艂odny ogie艅 pomkn膮艂 po bogatych, haftowanych zas艂onach, szczodrze sypi膮c snopami iskier. Stra偶nicy poderwali si臋 na r贸wne nogi; kto艣 uderzy艂 na alarm.

Na to w艂a艣nie czeka艂 hobbit. Wartownicy na wie偶ach, wszyscy jak jeden, gapili si臋 tylko w stron臋 szybko rozszerzaj膮cego si臋 po偶aru; chwil臋 potem oszala艂y ze strachu Tcheremczyk, zdzieraj膮c d艂onie do 偶ywego mi臋sa, 艣lizga艂 si臋 po linie w d贸艂 - prosto w obj臋cia Ma艂ego Krasnoluda.

- Uciekamy! - Folko zsun膮艂 si臋 zaraz po je艅cu. - Zaraz si臋 zorientuj膮, co i jak...

Jednak偶e tam, za murami, wszyscy zajmowali si臋 po偶arem i tylko po偶arem. Gwa艂towny ruch Tcheremczyka, prze艂a偶膮cego przez 艣cian臋, zauwa偶y艂 k膮tem oka tylko jeden wartownik, ale i temu wyda艂o si臋, 偶e oficer poruszy艂 si臋, energicznie zbiegaj膮c w d贸艂 po schodach - dlatego nie przyda艂 temu znaczenia... Ale o tym Folko nigdy si臋 nie dowie.

- Ale zuchy z was, hobbit贸w! - pokr臋ci艂 g艂ow膮 zachwycony Malec, gdy znale藕li si臋 w bezpiecznej odleg艂o艣ci. - Ja bym nigdy na to nie wpad艂... Jak偶e艣 to za艂atwi艂?

- Nic specjalnego - machn膮艂 niedbale r臋k膮 Folko. - Oliwna lampka, sznurek i ogarek 艣wiecy.

Po偶ar tymczasem rozszerza艂 swe w艂o艣ci. W obozie rozumiano powag臋 sytuacji - coraz g艂o艣niej i mocniej bi艂y na alarm sygna艂owe grzechoty. Kto艣 nawet u偶y艂 bojowego rogu.

- Dobra, niech si臋 miotaj膮 - machn膮艂 r臋k膮 Torin. - Mamy wa偶niejsze sprawy...

Ragnur, nie trac膮c czasu, zabra艂 si臋 do dzie艂a. Jeniec, oszo艂omiony do g艂臋bi ducha 艂atwo艣ci膮, z jak膮 zosta艂 wykradziony z samego serca tcheremskiego wojska, pogodzi艂 si臋 ze swoim losem i odpowiada艂, niczego nie kryj膮c - tym bardziej 偶e jego porywacze nie przypominali wcale tych wrog贸w, kt贸rzy nadchodzili z po艂udniowego wschodu... Folko i jego przyjaciele dowiedzieli si臋 wielu ciekawych rzeczy. Wielki Tcherem, jak si臋 okaza艂o, walczy艂 z dziwnym plemieniem pierzastor臋kich, kt贸rzy nie wiadomo sk膮d zwalili si臋 na jego po艂udniowo- wschodnie rubie偶e. Wojna toczy艂a si臋 z fatalnym dla Tcheremu skutkiem - Tcheremczycy wycofywali si臋, poniewa偶 wr贸g bi艂 si臋 z niebywa艂膮 zaci臋to艣ci膮, bez namys艂u sk艂adaj膮c siebie w ofierze, je艣li tego wymaga艂a sytuacja. W tej okolicy mia艂a si臋 odby膰 ostatnia walka...

- Dlaczego ostatnia? - zdziwi艂 si臋 Folko.

W艂a艣nie - na p贸艂noc od urodzajnego stepu ci膮gn臋艂y si臋 gor膮ce i wilgotne lasy, neprzebyte g臋stwiny i bagna; tam jeden cz艂owiek z 艂ukiem m贸g艂 powstrzyma膰 ca艂膮 armi臋.

- Wielki W艂adca i szlachetni doradcy szukali pomocy i wskaz贸wek obok Czarnej Wie偶y i odpowied藕 Mocy by艂a dok艂adna i jednoznaczna - wyja艣ni艂 Ragnur. - Wroga nale偶y za trzyma膰 tutaj.

- Ale偶 g艂upia ta ich Moc! - prychn膮艂 Malec bez cienia szacunku.

- Mo偶e nie o to chodzi - zauwa偶y艂 Khandyjczyk. - Mo偶e w Hrissaadzie kto艣 chce kogo艣 wysadzi膰 z tronu... Takie rzeczy tu, u nich, s膮 na porz膮dku dziennym.

- Zapytaj go, po co im tu tylu niewolnik贸w - zwr贸ci艂 si臋 do Ragnura Folko. - I jeszcze o jedno zapytaj - czy on rozumie, 偶e walk臋 na tych pozycjach musi Tcherem przegra膰?

- Sprzyjaj膮 nam wielkie Moce - pad艂a odpowied藕. - Wrogowie nasi jutro oblej膮 si臋 krwi膮!

- Co to za bzdury?! - Torin wzruszy艂 pot臋偶nymi ramionami.

- To nie bzdury... - rzuci艂 zamy艣lony Folko. - S膮dz臋, 偶e nie obesz艂o si臋 tu bez tego, czego szukamy...

- Jeste艣 pewien?... - zacz膮艂 Malec.

- W艂a艣nie. Cuchnie wyra藕nym szale艅stwem... Postawi膰 wojsko na z g贸ry skazan膮 pozycj臋... Przecie偶 my by艣my wybrali inn膮... A dlaczego? Dlatego, 偶e kto艣 z w艂adc贸w pomy艣la艂, i偶 ust臋powanie przed wrogiem jest ha艅b膮 i nale偶y tu walczy膰 na 艣mier膰...

- To nam niczego nie u艂atwia - burkn膮艂 Ma艂y Krasnolud.

Folko przytakn膮艂:

- Tak, prawdy mo偶emy chyba dowiedzie膰 si臋 tylko od pierzastor臋kich...

- Od ich przyw贸dc贸w - sprecyzowa艂 Torin.

Khandyjczyk pokiwa艂 g艂ow膮:

- Ja tamtejszych okolic nie znam. Ju偶 tu prowadz臋 bardziej na intuicj臋...

- E tam, nam to nie pierwszyzna! - machn膮艂 beztrosko r臋k膮 Malec. - Tyle mil przeszli艣my na wyczucie... Mo偶emy i dalej tak i艣膰.

- Jedno mnie tylko martwi - nie znamy po艂udniowych j臋zyk贸w - zauwa偶y艂 Torin.

- Ja te偶 mog臋 gada膰 tylko po haradzku. - Ragnur roz艂o偶y艂 r臋ce.

- Wingetor by si臋 przyda艂 - powiedzia艂 Folko. - On zna艂 ich mow臋...

- Bez niego te偶 sobie poradzimy - uzna艂 Torin.

- A Eowina? Co z Eowin膮? - przypomnia艂 Khandyjczykowi Folko.

Jednak偶e teraz przyjaciele musieli pogodzi膰 si臋 z pora偶k膮. Zreszt膮, nie by艂o du偶ych szans na sukces - chyba 偶eby dziewczyna trafi艂a w r臋ce stra偶nik贸w. Raczej nie rozstaliby si臋 tak 艂atwo ze z艂otow艂os膮 Rohank膮...

Ale wszystkie ich wysi艂ki posz艂y na marne. Jeniec, a nie byle jaki, bowiem by艂 to tysi臋cznik, niczego nie wiedzia艂 o Eowinie. Chocia偶 przez z臋by wykrztusi艂, 偶e mog艂aby ukry膰 si臋 mi臋dzy rabami...

- Znaczy - b臋dziemy szukali mi臋dzy niewolnikami - podsumowa艂 Torin. - Folko! Nie m贸g艂by艣...

- Oczywi艣cie, 偶e m贸g艂bym, gdyby tylko pewien krasnolud nie szarpa艂 mnie przez ca艂y czas - u艣miechn膮艂 si臋 hobbit.

Zadziwiaj膮cy nap贸j Drzewobroda zagin膮艂 bez 艣ladu i Folko m贸g艂 tylko liczy膰 na siebie - mo偶e jeszcze na wsparcie pier艣cienia Forwego. Nie艂atwo jest zmusi膰 do wyga艣ni臋cia wszystkich co do jednej my艣li; szalony blask wypala艂 oczy nawet przez zaci艣ni臋te powieki.

Wewn臋trznym spojrzeniem hobbit zobaczy艂 faluj膮cy t艂um. Wydawa艂o si臋, i偶 ludzie w nim stoj膮 tak 艣ci艣ni臋ci, 偶e kto opu艣ci r臋k臋, ju偶 jej nie uniesie.

Eowino!鈥

Ognisty motylek wyrwa艂 si臋 spod r臋ki, wzlecia艂 w powietrze nad obozem, gdzie ko艅czono zalewanie wod膮 resztek kilku spalonych namiot贸w.

Eowino!鈥

Ka偶de machni臋cie t臋czowych skrzyde艂 odzywa艂o si臋 b贸lem w ca艂ym ciele. T艂um... mn贸stwo ludzi, tyle my艣li... Jak odszuka膰 w tym skupisku czyste i jasne my艣li Eowiny?

Ale - co to? Motylek jakby natkn膮艂 si臋 na niewidzialny mur... Kt贸ry natychmiast zmieni艂 si臋 w okrutny, wlok膮cy do siebie zgubny p艂omie艅. Nieznaj膮ca lito艣ci - jak nowo na rodzone niemowl臋 - Moc, bez kszta艂tu, bez pami臋ci, na po艂y 艣lepa...

I niezmiernie pot臋偶na.

Folkowi wydawa艂o si臋, 偶e motylek pe艂znie przez w膮ski tunel, kt贸rego 艣ciany g臋sto usiane s膮 ostrymi, szarpi膮cymi cia艂o kolcami. Motylek wbija艂 si臋 w zg臋stnia艂e powietrze niczym w艂贸cznia w cia艂o wroga. T臋czowe skrzyde艂ka zatrzepota艂y bezsilnie i opad艂y; pos艂a艅ca utrzymywa艂a tylko wola hobbita.

Na dole porusza艂a si臋 bezkszta艂tna masa.

I nagle... Znajomy blask z艂ota - rozrzucone w niespokojnym 艣nie w艂osy, pokryte zaschni臋tym b艂otem, ochron膮 przed nieprzyjaznym wzrokiem - tu偶 obok tej obcej Mocy!... Tej w艂a艣nie, kt贸ra...

Folko j臋kn膮艂. Motylek sta艂 si臋 bezkszta艂tnym k艂臋bkiem strz臋pk贸w t臋czowych skrzyde艂ek. R臋ka hobbita si臋gn臋艂a do ostrza Otriny: mo偶e je艣li da si臋 klindze napi膰 krwi, ona przyjdzie z pomoc膮...

Tak, to by艂a Eowina. W oczy bi艂 偶贸艂ty p艂omienisty blask, ale hobbit pozna艂 dziewczyn臋. A obok niej...

Tylko przez jedno mgnienie oka patrzy艂 na le偶膮cego obok Eowiny cz艂owieka. A potem nieznana Moc z 艂atwo艣ci膮, niczym puszek, odrzuci艂a hobbita precz...

Ockn膮艂 si臋. Usta mia艂 pe艂ne krwi, z o艣lepionych oczu obficie p艂yn臋艂y 艂zy, r臋ce, jakby nagle oddzieli艂y si臋 od cia艂a i zacz臋艂y 偶y膰 w艂asnym 偶yciem, spazmatycznie szpera艂y w trawie.

Zaniepokojone krasnoludy d艂ugo cuci艂y przyjaciela, zu偶ywaj膮c ostatnie krople zachowanego na podobne okazje wina.

- Oona jest tam... - wykrztusi艂 w ko艅cu hobbit, gdy odzyska艂 zdolno艣膰 widzenia, my艣lenia i s艂uchu. - Znalaz艂em j膮. Ale tam jest jeszcze... kto艣... nie wiem... duch... uciele艣niony duch... bardzo, bardzo silny... pochyli艂em si臋 nad nim... chcia艂em dojrze膰 twarz... ale nie da艂em rady... tylko mrok... mrok i nic wi臋cej... twarzy nie ma, rozumiecie, zupe艂nie nic nie ma!

Os艂upia艂e krasnoludy s艂ucha艂y go w milczeniu. Ragnur za艣 tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮, nie rozumiej膮c z tego ani s艂owa.

- Czarodziej?... Mag w艣r贸d niewolnik贸w? Co za bzdury? burcza艂 pod nosem Torin. - Sk膮d mia艂by si臋 tam wzi膮膰?

- Lepiej zapytaj, sk膮d w og贸le mia艂by si臋 wzi膮膰 w 艢r贸dziemiu! - Folko zaciekle tar艂 zaognione powieki. - Czasy mag贸w si臋 sko艅czy艂y! Dawno temu! Olmer... zabity! Jego pow艂oka zosta艂a zmyta przez fale Wielkiego Morza!

- Saruman... - podsun膮艂 ostro偶nie Malec.

- No tak, pewnie - Saruman - prychn膮艂 ironicznie hobbit. - O ile Varda ulitowa艂a si臋 i przywr贸ci艂a mu poprzedni wygl膮d! Nie gadaj g艂upot...

- Elf? - rzuci艂 pytaj膮cym tonem Torin.

- Och, nie wiem! - Folko opada艂 na plecy, zas艂aniaj膮c twarz d艂o艅mi. - Powiadam wam - nic nie da艂o si臋 zobaczy膰 ani zrozumie膰...

- No to mamy jeszcze jedn膮 zgryzot臋! - splun膮艂 rozz艂oszczony Malec. - Za co nas tak nie lubi Wielki Durin?...

- Na pewno z powodu twojego zami艂owania do piwa - za偶artowa艂 ponuro Torin. - Ale co za sens pyta膰 Praojca? Mo偶e w Morii udzieli艂by 艂askawie odpowiedzi, ale tu... Zbyt daleko jest do naszej ojcowizny. Zapomnijmy wi臋c o Durinie! Przynajmniej p贸ki nie wr贸cimy na P贸艂noc...

- Nic nie rozumiem z waszego gadania, ale niech wam b臋dzie - u艣miechn膮艂 si臋 Khandyjczyk. - Powiedzcie lepiej, co robimy dalej. Folko odnalaz艂 dziewczyn臋, i co teraz?

- Teraz trzeba b臋dzie znowu wej艣膰 do obozu - mrukn膮艂 Torin. - Jak inaczej j膮 uratujemy?

- A mo偶e wymienimy z Haradrimami na tego t艂u艣ciocha? - zaproponowa艂 Ragnur.

- Ty lepiej ich znasz i wiesz, czy zgodz膮 si臋 na tak膮 wymian臋 - wzruszy艂 ramionami Folko.

- Mo偶e si臋 zgodz膮... tyle 偶e potem i tak ze sk贸ry wylez膮, 偶eby nas dogoni膰 i zetrze膰 z oblicza ziemi - powiedzia艂 cicho Ragnur. - Szansa jest niewielka...

Pogr膮偶y艂 si臋 w namy艣le, co艣 od czasu do czasu mrucz膮c pod nosem.

Krz膮tanina w obozie ucich艂a.

- Zaraz zaczn膮 szuka膰 tego wieprza... i, obawiam si臋, b臋dziemy musieli wia膰 st膮d bez ogl膮dania si臋 za siebie - zauwa偶y艂 Folko.

- Tak, trzeba si臋 wycofa膰 - poderwa艂 si臋 Ragnur. - Wstawa膰, wstawa膰! P贸ki jeszcze nie spu艣cili ps贸w...

- A co z nim? - Malec z 偶膮dnym krwi wyrazem twarzy wskaza艂 na je艅ca i si臋gn膮艂 do sztyletu.

Jeniec zadygota艂.

- Zostawimy tu. Najp贸藕niej rano go odnajd膮 - odpowiedzia艂 Folko, szybko pakuj膮c niewielki baga偶. - Nie b臋dziemy sobie plami膰 r膮k krwi膮...

- Te偶 racja - popar艂 decyzj臋 druha Torin. - Nie jeste艣my bandziorami...

Cztery okryte pelerynami postacie znikn臋艂y w mroku. Skr臋powany tcheremski tysi臋cznik pozosta艂 na ziemi, nie mog膮c uwierzy膰 we w艂asne szcz臋艣cie.

Nad 艢r贸dziemiem zamar艂a noc. Zamar艂a w niespokojnym oczekiwaniu - co przyniesie 艣wit?



13 Sierpnia, Noc



Przez ca艂y czas, p贸ki Folko, Torin i Malec podr贸偶owali z Hornburgu do Umbaru i dalej, p贸ki gromadzono flot臋 Morskiego Ludu i dokonywa艂y si臋 pozosta艂e wydarzenia, najpierw skrajem Minhiriathu, a potem Belfalasu w臋drowa艂a dziwna para - niezgrabny gruby je藕dziec w towarzystwie z艂ego psa. Zaciekle przeszukiwali ka偶d膮 stop臋 brzegu, 偶ywi膮c si臋 sk膮pymi 艂upami z przybrze偶nego polowania i w臋dkowania.

Zbieracz podatk贸w Millog i osierocony pies szukali cia艂a Szarego.


13 Sierpnia, Wczesny Ranek,

P贸艂nocno- Wschodnie Rubie偶e Mordoru



Tej nocy garbus o imieniu Sandello kiepsko spa艂. Gdyby kto艣 m贸g艂 zobaczy膰 jego twarz, pomy艣la艂by zapewne, 偶e starego szermierza wyczerpa艂y senne koszmary. Oczy wojownika zapad艂y si臋, otoczy艂y je sine kr臋gi. Obudziwszy si臋, d艂ugo nie m贸g艂 zebra膰 my艣li.

Mia艂 za sob膮 d艂ug膮 drog臋. Przed nim pi臋trzy艂y si臋 ska艂y Mordoru - ogromne, czarne, gro藕ne. 艁a艅cuchy grzbiet贸w zakrywa艂y wierzcho艂ek Orodruiny, ale olbrzymia g贸ra nie spa艂a - nad szczytami w niebo wzbija艂a si臋 cienka smuga czarnego dymu. Zmru偶ywszy oczy, garbus przez moment patrzy艂 tam, na po艂udniowy zach贸d, a potem jego r臋ka si臋gn臋艂a do niewielkiej sakiewki przytroczonej do pasa. Rozwi膮za艂 艣ci膮gaj膮cy j膮 rzemyk, naci膮gn膮艂 r臋kawic臋 i ostro偶nie si臋gn膮艂 palcami do wn臋trza.

Wyj膮艂 najpierw cienki czarny 艂a艅cuszek, a potem wisz膮cy na nim pier艣cie艅 z matowego 偶贸艂tego metalu. Policzek Sandella drgn膮艂, nie wiadomo - czy to z pogardy, czy oburzenia.

- Szukaj - poleci艂 cicho, pozwalaj膮c, by pier艣cie艅 zawis艂 swobodnie na 艂a艅cuszku.

Przez kilka chwil nic si臋 nie dzia艂o, i na twarzy garbusa ju偶 wida膰 by艂o rozczarowanie, gdy pier艣cie艅 nagle drgn膮艂 i 艂a艅cuszek odchyli艂 si臋 od pionu. Zadziwiaj膮cy kompas wskazywa艂 na po艂udnie.


13 Sierpnia, Rano,

Po艂udniowe Rubie偶e Haradu



Je艣li nawet wys艂ano za oddzia艂em Folka po艣cig, to na pr贸偶no. Czw贸rka w臋drowc贸w szcz臋艣liwie ukry艂a si臋 w zaro艣lach na granicy stepu i lasu. Ob贸z pozosta艂 na po艂udniowym wschodzie.

- Mo偶emy uwa偶a膰, 偶e zmylili艣my po艣cig - podsumowa艂 Torin, rozgl膮daj膮c si臋 po okolicy.

- Zmyli膰 mo偶e i zmylili艣my, ale s膮dz臋, 偶e nie z powodu naszej zr臋czno艣ci i szybko艣ci - u艣miechn膮艂 si臋 ze szczytu drzewa Malec. - Popatrzcie, o tam!

Ma艂y Krasnolud wlaz艂 nawet wy偶ej.

- No i co? - dopytywa艂 si臋 niecierpliwie Torin.

- W艂a藕, to sam wszystko zobaczysz!

Na zaproszenie Malca zareagowa艂 tak偶e Folko.

Ze szczytu dobrze wida膰 by艂o okolic臋 na po艂udnie i wsch贸d. Oto ob贸z, oto czarne krechy row贸w, wa艂y i ca艂a reszta... Zgromadzenie jakich艣 dziwnych woz贸w o sze艣ciu olbrzymich, wysoko艣ci m臋偶czyzny, ko艂ach, ka偶de z tej odleg艂o艣ci ju偶 ledwo widoczne... Oto i kolumny niewolnik贸w wychodz膮ce z bram obozu...

- Nie tam patrzycie, nie tam - sykn膮艂 Malec, wygodnie usadowiony w rozwidleniu o pi臋膰 st贸p ni偶ej. - Dalej patrzcie, dalej!

Wzrok hobbita pomkn膮艂 ku samemu horyzontowi.

Zakrywa艂a go czer艅. S艂oneczne promienie nie mog艂y przenikn膮膰 przez szczeln膮 kurtyn臋. Dym tworzy艂 prawdziw膮 艣cian臋, a wysoko艣膰 jej si臋ga艂a wieluset st贸p, je艣li mo偶na by艂o j膮 szacowa膰 wed艂ug g贸rskiego 艂a艅cucha, wpijaj膮cego si臋 w czarn膮 zas艂on臋. Przy samej ziemi, od czasu do czasu, b艂yska艂y purpurowe i 偶贸艂te iskierki.

I jeszcze co艣 si臋 tam dzia艂o. W pobli偶u 艣ciany dymu ziele艅 stepu znika艂a, pogrzebana pod jakim艣 faluj膮cym pokryciem. Z wolna hobbit zacz膮艂 odr贸偶nia膰 poszczeg贸lne strumyki i rzeki, nieub艂aganie sp艂ywaj膮ce na p贸艂nocny zach贸d - ludzkie rzeki. To faluj膮ce pokrycie by艂o w istocie olbrzymi膮 armi膮 - armi膮 licz膮c膮 nie wiadomo ileset tysi臋cy wojownik贸w i wszyscy oni szybko walili przed siebie.

Nie wierz膮c w艂asnym oczom, Folko przetar艂 je. Nic, rzecz jasna, si臋 nie zmieni艂o. Owszem, chwilowo armia ta jest daleko, do艣膰 daleko, ale nie minie i godzina... Ale nie, to g艂upota, bzdura, nonsens! Przecie偶 nie zaatakuj膮 od razu - po takim d艂ugim marszu? Wojownik musi i艣膰 w b贸j wypocz臋ty, a nie wyczerpany d艂ug膮 drog膮, i to jeszcze w tutejszym po艂udniowym upale!

W obozie Haradrim贸w r贸wnie偶 zauwa偶ono nadci膮gaj膮ce niebezpiecze艅stwo. Porzucaj膮c niedoko艅czone rowy, oddzia艂y niewolnik贸w schodzi艂y z drogi wytaczanym wozom i nielicznym haradzkim tysi膮com, na koniach i wielbudach.

Hobbit tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮. Owszem, rab贸w Haradrimowie przyprowadzili tu wielu... Tylko czy b臋d膮 oni walczy膰? I czy mo偶e tych kilka tysi臋cy tcheremskich wojownik贸w powstrzyma膰 mia偶d偶膮c膮 wszystko szar膮 lawin臋, kt贸ra toczy艂a si臋 z po艂udniowego wschodu?

Od g贸r na po艂udniu do zielonego pasma las贸w na p贸艂nocy - w nadci膮gaj膮cym szarym morzu nie wida膰 ani jednej wyrwy! Gdzie tam do nich Sauronowi z jego 偶a艂osnymi oddzia艂ami ork贸w! Gdzie do nich Olmerowi, kt贸ry przyprowadzi艂 na 艁uk Iseny oko艂o stu tysi臋cy! Nie. Tych, nadchodz膮cych w tej chwili na jeden jedyny umocniony ob贸z Tcheremczyk贸w, by艂o znacznie wi臋cej. Znacznie wi臋cej...

Ale to jest niemo偶liwe! - wykrzykn膮艂 sam do siebie Folko. - Sk膮d mog艂a si臋 wzi膮膰 taka armia? Przecie偶 tam wszyscy powinni byli wymrze膰 z g艂odu albo pragnienia! Na drodze szarej armady jeden po drugim zaczyna艂y p艂on膮膰 malutkie pude艂eczka dom贸w. Czarna pionowa 艣ciana dymu powoli zbli偶a艂a si臋.

I krasnoludy, i Ragnur skamienieli, wpatrzeni w tocz膮c膮 si臋 lawin臋. Jaka ska艂a j膮 powstrzyma? Ile ludzkich cia艂 legnie u podstawy tej ska艂y, zanim bitewny sza艂 napastnik贸w rozbije si臋 o up贸r obro艅c贸w?

- Eowina! - wyrwa艂o si臋 hobbitowi. - Ona jest teraz tam!

- To nasza ostatnia szansa - rzuci艂 ochryp艂ym g艂osem Torin. - W zawierusze bitwy...

- W razie czego - odeprzemy atak! - rzuci艂 beztrosko Malec. - Tylko Ragnur...

- No, na pewno nie ust臋puj臋 ci w zr臋czno艣ci, kr贸ciaku! obruszy艂 si臋 Khandyjczyk. - I nie cofn臋 si臋, nie my艣lcie sobie!

- No to dobrze. - Hobbit po艣piesznie uzbroi艂 si臋 po z臋by. - Id藕my, nie mo偶emy zwleka膰!

- Poleje si臋 mn贸stwo krwi... - rzuci艂 Torin.

- Tak! - odpar艂 Folko. - Ale co mo偶emy na to poradzi膰? Postaramy si臋 nie zabija膰 bez potrzeby...

Ma艂y Krasnolud podskakiwa艂 z niecierpliwo艣ci. Dla niego, jak i wcze艣niej, ka偶da walka by艂a zabaw膮...

Biegli przez r贸wnin臋, niemal nie kryj膮c si臋, licz膮c na szcz臋艣cie. Oczywi艣cie, wyprzedzali mocno szar膮 fal臋, ale jak potem odnale藕膰 Eowin臋, gdy zacznie si臋 walka? I na dodatek na piechot臋... Jak zabra膰 dziewczyn臋 sprzed samego nosa atakuj膮cych?

- Ot, i wszystko - powiedzia艂 Szary bardzo spokojnie, opuszczaj膮c d艂o艅, kt贸r膮 os艂ania艂 oczy przed s艂o艅cem. - Ot, i koniec. Ju偶 tu s膮. Naprawd臋, Rohanko, warto na to popatrze膰!

Przez ostatnie dni setnik zwraca艂 si臋 wy艂膮cznie do Eowiny.

Oddzia艂 jego znalaz艂 si臋 przed wszystkimi innymi niewolniczymi formacjami, nadej艣cie ca艂ej szarej armady widzieli ze wzg贸rza jak na d艂oni. W t艂umie rozleg艂y si臋 wrzaski strachu, kto艣 ju偶 przeklina艂 sw贸j 偶ywot, kto艣 inny upad艂 na ziemi臋 i zakry艂 g艂ow臋 r臋koma. Czy偶 mogli wytrzyma膰 贸w widok ci nieszcz臋艣ni oracze i drwale Minhiriathu, kt贸rzy nigdy wcze艣niej nie rwali si臋 do boju?

Eowina zamar艂a, przygryzaj膮c warg臋. Czu艂a w d艂oni ciep艂膮 r臋koje艣膰 szabli. Nie, niedoczekanie, by zha艅bi艂a roha艅sk膮 krew wrzaskami i szlochami! Je艣li tu s膮dzone jej walczy膰 po raz ostatni, to niech tak b臋dzie. Mo偶e i nikt nie u艂o偶y pie艣ni o jej 艣mierci, mo偶e i nikt nie b臋dzie op艂akiwa膰. Starsza siostra si臋 nie liczy, na pewno jej wiano, pozostawione przez mate艅k臋, ju偶 zabra艂a... Niech tak b臋dzie! Ale ona chce walczy膰 na tym wzg贸rzu tak, jak walczyli herosi 艁uku Iseny i He艂mowego Jaru!

Tymczasem Haradrimowie, jak si臋 wydawa艂o, otrz膮sn臋li si臋 z zaskoczenia. Niezbyt przestraszy艂 ich widok nadci膮gaj膮cej wra偶ej hordy - widocznie wiedzieli, z czym przyjdzie im si臋 zetkn膮膰. 艢wisn臋艂y baty; uzbrojeni po z臋by stra偶nicy zaprowadzali porz膮dek. Niewolnik贸w, dziesi膮tka po dziesi膮tce, setka po setce, p臋dzono do olbrzymich sze艣cioko艂owych woz贸w nadzwyczaj dziwnych woz贸w z niezwykle wysokimi burtami i ogromnymi ko艂ami o bardzo grubych szprychach i okuciach.

- Ho, ho! - Szary w zdziwieniu uni贸s艂 brwi, przypatruj膮c si臋 osobliwym konstrukcjom. Najbardziej przypomina艂y one ustawione na ko艂ach drewniane pude艂ka. 呕adnych oznak tego, 偶e powinno si臋 do nich zaprz臋ga膰 zwierz臋ta poci膮gowe. Poza tym, krz膮taj膮cy si臋 doko艂a woz贸w mistrzowie szybko i zr臋cznie mocowali do obr臋czy k贸艂 d艂ugie, po艂yskuj膮ce klingi w kszta艂cie sierp贸w, d艂ugo艣ci trzech, a nawet czterech 艂okci. W g贸rnej cz臋艣ci pude艂 znajdowa艂y si臋 szeregi w膮skich otwor贸w, przypominaj膮ce strzelnice. Burty obite by艂y mokrymi sk贸rami.

W oczach Szarego co艣 b艂ysn臋艂o.

- Zwariowali - szepn膮艂 do nierozumiej膮cej, co si臋 dzieje, Eowiny. - Nic z tego nie wyjdzie. Ugrz臋藕nie ca艂a ta machina...

- Do wn臋trza! Do 艣rodka! Wszyscy do 艣rodka! - przerwa艂y jego s艂owa wrzaski p贸艂tysi臋cznika.

Z ty艂u burty woz贸w otwiera艂y si臋 jak prawdziwe wrota. Zar贸wno na d艂ugo艣膰, jak i na szeroko艣膰 powozy te by艂y dwukrotnie wi臋ksze od najwi臋kszych znanych Eowinie.

Na poziomie piersi od jednej burty do drugiej ci膮gn臋艂y si臋 d艂ugie poprzeczne 偶erdzie - tak 偶e mo偶na by艂o na nie napiera膰 i r臋kami, i piersi膮. Nad g艂owami - sufit z desek. Od do艂u w贸z bojowy chroni艂y podwieszone na 艂a艅cuchach deski ochrona przed ewentualnymi strza艂ami.

- Ale wymy艣lili!... - Wargi Szarego wykrzywi艂 niedobry u艣miech.

- Wasze zadanie - popycha膰 to! - wrzasn膮艂 dow贸dca Tcheremczyk. - Ci co na dole - pchaj膮! Cz臋艣膰 na g贸rze - bije wroga strza艂ami i w艂贸czniami!

- I tylko tyle? - zapyta艂 spokojnie stary rybak. - A jak mo偶na skr臋ci膰?

Okaza艂o si臋, 偶e przednia o艣 jest skr臋tna...

- Za mn膮. - Setnik pierwszy wszed艂 do wn臋trza.

Na g贸rze rzeczywi艣cie znalaz艂y si臋 艂uki, w艂贸cznie, topory na d艂ugich r臋koje艣ciach i bardzo du偶o strza艂. Ca艂y stuosobowy oddzia艂 Szarego zmie艣ci艂 si臋 w czterech wozach.

- Trzymaj si臋 mnie - rzuci艂 dow贸dca do swojej podopiecznej, ustawiaj膮c ludzi na miejscach i dodaj膮c otuchy tym, kt贸rzy ju偶 si臋 za艂amywali. Doko艂a siebie setnik zgromadzi艂 najmocniejszych i najzr臋czniejszych. Eowina by艂a jedyn膮 dziewczyn膮, kt贸ra trafi艂a pod jego dow贸dztwo.

- Tam, na dole - wrzeszcza艂 tcheremski herold - jest wasza wolno艣膰! Wszyscy, kt贸rzy wr贸c膮 do obozu - zostan膮 wolnymi i szlachetnymi Tcheremczykami! Ka偶dy, kto stch贸rzy i ucieknie - b臋dzie okrutnie ukarany! Wybierajcie sami: wolno艣膰 czy d贸艂 z g艂odnymi szakalami!

Wzd艂u偶 d艂ugiej grz臋dy wzg贸rz ustawi艂 si臋 niemaj膮cy ko艅ca szereg woz贸w bojowych. Wszyscy Tcheremczycy byli w drugiej linii. Teraz pozosta艂o tylko czeka膰.

- A mo偶e by tak... - szepn臋艂a cichutko Eowina do Szarego - ...mo偶e wszystkich tych Haradrim贸w... ich w艂asnymi strza艂ami... i uciekniemy?

- Nie. - Szary nawet nie odwr贸ci艂 g艂owy. - Ci, kt贸rzy b臋d膮 my艣leli o uratowaniu w艂asnej sk贸ry, zgin膮.

- Ale dlaczego... - zacz臋艂a Eowina, i nagle okaza艂o si臋, 偶e g艂upie my艣li przychodz膮 jednocze艣nie do kilku g艂贸w.

Z jednego z rydwan贸w w stron臋 Haradrim贸w wyfrun臋艂a chmara strza艂. Rydwan zaskrzypia艂 i ruszy艂 z miejsca, kieruj膮c si臋 prosto ku grupie haradzkich je藕d藕c贸w. Dw贸ch czy trzech z nich pad艂o pod strza艂ami - ale okaza艂o si臋, 偶e tcheremscy wojownicy dobrze przygotowali si臋 do takiej niespodzianki. Pod stopy poruszaj膮cych rydwanem niewolnik贸w polecia艂y naszpikowane gwo藕dziami deski - i to nie jedna czy kilka, ale ca艂e dziesi膮tki. W jednej chwili buntownicy znale藕li si臋 w k艂uj膮cym pier艣cieniu. Krzyki i wrzaski tych, kt贸rzy pok艂uli sobie stopy... przekle艅stwa... i rydwan stan膮艂. Teraz przysz艂o najgorsze.

Nie da艂o si臋 podej艣膰 do rydwanu, ustawili si臋 doko艂a niego haradzcy procarze, za艂o偶yli zamiast kamieni do rzemiennych p臋tli jakie艣 dymi膮ce naczynia. Ciskali tymi przedmiotami, a one lecia艂y wolno, ale kr贸tko, trafia艂y w rydwan, rozbija艂y si臋 i wybucha艂y dymi膮cym jaskraworudym p艂omieniem.

Eowina krzykn臋艂a.

W贸z stan膮艂 w p艂omieniach, od k贸艂 do dachu, strumienie ciek艂ego ognia p艂yn臋艂y po mokrych sk贸rach; powietrze b艂yskawicznie przesi膮k艂o straszliwym smrodem. Dzikie przed艣miertne wycie dobiega艂o z wn臋trza wozu, ludziom pozosta艂o do 偶ycia kilka zaledwie chwil, zabije ich nie tyle nawet ogie艅, ile czarny 偶r膮cy dym...

Pozostali niewolnicy, wszyscy ilu ich by艂o, skamienieli z przera偶enia. Tak, Haradrimowie nie byli sk艂onni do 偶art贸w.

Krzyki ucich艂y. S艂ycha膰 by艂o tylko trzask p艂omieni.

Dziewczyna zerkn臋艂a na Szarego: sta艂, skrzy偶owawszy na piersiach r臋ce, i w milczeniu wpatrywa艂 si臋 w po偶ar. Jakby ju偶 kiedy艣 widzia艂 co艣 podobnego... co艣 bardzo podobnego... i wtedy cierpia艂 z powodu straszliwego b贸lu...

- Patrzcie, zapalili w贸z nie wiadomo po co! - zdziwi艂 si臋 Malec na widok wzbijaj膮cego si臋 w niebo p艂omienia.

Przyjaciele zatrzymali si臋, 偶eby odetchn膮膰. W ko艅cu czeka艂 ich prawdziwy b贸j i lepiej by艂o oszcz臋dza膰 na艅 si艂y.

- Podpalili, to i dobrze - machn膮艂 r臋k膮 Torin. - Oby nam si臋 to na co艣 przyda艂o.

- Nie s膮dz臋 - powiedzia艂 ze smutkiem Folko. - Widzia艂e艣, 偶e rab贸w do 艣rodka zap臋dzili! 呕eby jeszcze wiadomo by艂o dlaczego... Czy teraz mamy zagl膮da膰 do ka偶dego wozu i rozpytywa膰: wybaczcie, panowie szlachetni, nie ma tu w艣r贸d was niejakiej Eowiny z Rohanu?

- Jak trzeba b臋dzie - zajrzymy do ka偶dego wozu - zagrozi艂 Strori.

Zosta艂 im do pokonania jeden skok. Ale ju偶 po g艂adkiej i r贸wnej jak st贸艂 艂膮ce. Przed sob膮 mieli tylko jedno jedyne drzewo, na kt贸rego ga艂臋ziach rozsiad艂o si臋 stado 艣cierwojad贸w z go艂ymi szyjami, czekaj膮cych na uczt臋...

- Na偶r膮 si臋 dzi艣 - zauwa偶y艂 ponuro Ma艂y Krasnolud. - No to co teraz? Wstaniemy wyprostowani i - naprz贸d?...

- Naprz贸d, naprz贸d... Hej, wydaje si臋, 偶e Haradrimowie sma偶膮 w tym ognisku ludzkie mi臋so. - Torin zacisn膮艂 d艂onie w pi臋艣ci.

- Eowiny tam nie ma! - wyrwa艂o si臋 hobbitowi.

- Ale s膮 inni, wcale nie gorsi - stwierdzi艂 powa偶nie Torin. Folko tylko westchn膮艂 ci臋偶ko i zgrzytn膮艂 z臋bami. W duszy jego panowa艂 mrok, ju偶 nawet nie my艣la艂 o tym, i偶 oni sami mog膮 nie wyj艣膰 z tego boju cali i zdrowi; najpierw przyjdzie im walczy膰 z Tcheremczykami, a potem z ow膮 tajemnicz膮 szar膮 armad膮, kt贸ra nadchodzi艂a z po艂udniowego wschodu. Czy偶by naprawd臋 byli to pierzastor臋cy?

- Je艣li bez krycia si臋, to w艂a艣nie nale偶y i艣膰, a nie biec. Torin jeszcze raz sprawdzi艂, czy top贸r 艂atwo wychodzi z pochwy. - Je艣li pobiegniemy, to nawet ostatni g艂upiec zrozumie, 偶e co艣 tu nie gra... A jak p贸jdziemy, mo偶e si臋 uda...

- Szale艅stwo, prawdziwe szale艅stwo... - mamrota艂 Folko, nie spuszczaj膮c spojrzenia z p艂on膮cego rydwanu. - Chyba nawet wi臋ksze ni偶 wtedy, z Olmerem... pod B艂otnym Zamkiem...

- Gdyby co - nie pchajcie si臋 od razu do b贸jki, ja najpierw z nimi porozmawiam - rzuci艂 po艣piesznie Ragnur. - Co艣 im naplot臋... 鈥濲este艣my najemnikami z Umbaru, pragniemy walczy膰 u waszego boku鈥... Dobrze? Za bro艅 zawsze zd膮偶ymy chwyci膰...

S艂o艅ce tymczasem wznosi艂o si臋 coraz wy偶ej i, jakby zazdroszcz膮c dziennemu 艣wiat艂u, jakby usi艂uj膮c z nim walczy膰 o dominacj臋, ros艂a na horyzoncie 艣ciana dymu. Wrogie wojsko by艂o ju偶 blisko. Folko nagle pomy艣la艂, 偶e dla Wielkiego Orlangura bitwy ludzi naprawd臋 mog膮 by膰 niezwykle widowiskowe. Pot臋偶na, zmiataj膮ca wszystko po drodze szara fala ludzkich cia艂, przed kt贸r膮 wyrasta tama, budowana w po艣piechu przez Tcheremczyk贸w; d艂ugi szereg wysokich rydwan贸w z po艂yskuj膮cymi stal膮 okutymi ko艂ami (o takich rydwanach hobbit czyta艂 i s艂ysza艂 w Gondorze i Edorasie); szyk kawalerii Haradrim贸w na koniach i wielbudach, je藕d藕c贸w w po艂yskuj膮cych zbrojach, purpurowych i z艂otych strojach; ziele艅 stepu, kt贸ry dawno ju偶 powinien by膰 sp艂owia艂y i 偶贸艂ty; b艂臋kit nieba, czer艅 wzbijaj膮cej si臋 w g贸r臋 kurtyny dymu. Po raz pierwszy w 偶yciu hobbit patrzy艂 na rozwijaj膮cy si臋 przed jego oczyma dramat z boku, wzrokiem hobbita, a nie wojownika, r贸偶ni膮cego si臋 od ludzi tylko wzrostem i g臋stym ow艂osieniem na stopach. To, co widzia艂, by艂o wspania艂e. Straszne. Osza艂amiaj膮ce. Zgubne. Rozumia艂, 偶e ju偶 za chwil臋 贸w zachwycaj膮cy widok, kt贸ry m贸g艂 cieszy膰 oko zimnego, stoj膮cego ponad Dobrem i Z艂em Z艂otego Smoka, zniknie, zginie, rozwieje si臋 jak poranna mg艂a pod naporem wiatru. Rozwieje si臋, gdy tylko przeciwnicy si臋 zetr膮. Do trzech podstawowych kolor贸w obrazu dojdzie czwarty - purpura, kolor krwi. A ta barwa, zapewne, rozleje si臋 tu niczym wiosenna pow贸d藕.

Nagle hobbit przypomnia艂 sobie atak hirdu w tej pierwszej, zwyci臋skiej bitwie z wojskiem Olmera w po艂owie drogi mi臋dzy Annuminas i Fornostem, przypomnia艂 sobie kolorow膮 艂aciat膮 derk臋, kt贸ra pad艂a pod stopy atakuj膮cych podziemnych w艂贸cznik贸w. To samo stanie si臋 r贸wnie偶 tu... tylko 偶e teraz szara fala pierzastor臋kich zaleje i pogrzebie pod sob膮 wystrojone haradzkie tysi膮ce. Nic na to nie mo偶na ju偶 by艂o poradzi膰. Czw贸rka nie zatrzyma takiej armii. 呕eby tylko uda艂o si臋 uratowa膰 Eowin臋 - a potem, stanie si臋 - jak to m贸wi膮 krasnoludy - wed艂ug Durina woli...

Czw贸rka wojownik贸w sz艂a przez pole, prosto do linii haradzkiej armii. Moment zosta艂 wspaniale utrafiony: b贸j za chwil臋 mia艂 si臋 zacz膮膰 - Tcheremczycy b臋d膮 mieli inne k艂opoty na g艂owie. Ale jak da膰 zna膰 Eowinie o swojej obecno艣ci?

Cylinderek, zalakowany purpurowym korkiem!... Dziecinna zabawka, ognista uciecha, kt贸r膮 tak lubi pokojowe plemi臋 hobbit贸w!... Awantura, bezsensowne ryzyko - ale co jeszcze mo偶na zrobi膰?

R臋ka hobbita ju偶 艣ciska艂a ciep艂y drewniany cylinder, palce ju偶 dotkn臋艂y sznurka... A wtedy w haradzkich szeregach zagrzmia艂y bojowe rogi i wszystkie rydwany, co do jednego, szybko nabieraj膮c impetu, ruszy艂y w d贸艂 zbocza.

Szeroko otwartymi oczami, zapomniawszy o szabli i o 艂uku, Eowina patrzy艂a przed siebie, nie maj膮c si艂y odwr贸ci膰 spojrzenia. Gdziekolwiek spojrze膰, od horyzontu do horyzontu, od g贸r do lasu, rozwija艂a si臋 kapa z setek tysi臋cy 偶ywych istot. Za ich plecami wida膰 by艂o tylko dym. Wydawa艂o si臋, 偶e to w艂a艣nie on je rodzi, swe niezliczone s艂ugi i niewolnik贸w, kt贸rzy pos艂uszni z艂ej woli chmury, id膮 i id膮 przed siebie - by zabija膰 i by膰 zabijani. Przednie oddzia艂y podesz艂y ju偶 wystarczaj膮co blisko; mo偶na by艂o zobaczy膰 poszczeg贸lnych wojownik贸w, lekko uzbrojonych, z kr贸tkimi dzidami albo toporami. Nie nosili he艂m贸w, tarcz ani kolczug.

Bolesne pchni臋cie w rami臋 przywr贸ci艂o dziewczyn臋 do przytomno艣ci. Zmru偶ywszy oczy, Szary uwa偶nie wpatrywa艂 si臋 w ni膮, a jego spojrzenie sprawi艂o, 偶e Eowin臋 natychmiast opu艣ci艂 strach. Ich rydwan, nabieraj膮c impetu, turla艂 si臋 w d贸艂 po 艂agodnym, d艂ugim zboczu, prosto na spotkanie z naje藕d藕cami. W dole, pod pod艂og膮 z desek, s艂ycha膰 by艂o miarowy tupot n贸g. B艂yszcza艂y, zlewaj膮c si臋 w jeden wiruj膮cy kr膮g, ostre kosy na obwodach k贸艂. Wojownicy Szarego ju偶 si臋 przygotowali do walki. Na艂o偶yli strza艂y na ci臋ciwy, wystawili w艂贸cznie...

Z prawej i lewej strony wozu Eowiny turla艂y si臋 dziesi膮tki innych rydwan贸w. Ich d艂ugi 艂a艅cuch rozwin膮艂 si臋 na trzy, a mo偶e nawet i wi臋cej mil, ale skrzyd艂a wra偶ej armii i tak mog艂y bez przeszk贸d otacza膰 bojowe wozy rab贸w.

- Pierwsze uderzenie niczego nie przes膮dzi - zauwa偶y艂 spokojnie Szary. Setnik znieruchomia艂 w swojej ulubionej pozycji - r臋ce skrzy偶owane na piersi - i beznami臋tnie spogl膮da艂 na szybko zbli偶aj膮ce si臋 wrogie szeregi.

Pierzastor臋cy atakowali bez 偶adnego szyku, dodaj膮c sobie ducha wizgliwymi bojowymi okrzykami. Wydawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e widok zbli偶aj膮cych si臋 rydwan贸w wcale nie poruszy艂 wrog贸w Wielkiego Tcheremu. Wojownicy innych lud贸w by膰 mo偶e staraliby si臋 usun膮膰 z drogi, rozst膮pi膰, przepu艣ci膰 rozp臋dzone ju偶, naje偶one 偶elazem powozy; pierzastor臋cy natomiast jakby niczego nie zauwa偶ali. Wr臋cz przeciwnie - wydawa艂o si臋, 偶e blask wiruj膮cych kos na ko艂ach nawet ich przyci膮ga.

- Przygotowa膰 si臋! - rzuci艂 rozkaz Szary. Niewolnicy unie艣li 艂uki i w艂贸cznie. Eowina natomiast by艂a w rozterce z sumieniem: Po raz pierwszy w 偶yciu mia艂a przyst膮pi膰 do walki z tymi, kt贸rzy nie uczynili jej 偶adnej krzywdy, nie wyrz膮dzili z艂a ani jej, ani jej ziomkom. Dlaczego zabija膰 tych ludzi? Chocia偶 mia艂a dopiero pi臋tna艣cie lat, widzia艂a ju偶 艣mier膰 i cierpienie; i - mimo 偶e dziewczyny w roha艅skich stepach doro艣lej膮 szybciej ni偶 gdzie indziej i ucz膮 si臋 walczy膰 na r贸wni z ch艂opakami, ona nie mog艂a si臋 zmusi膰, by pierwsza wypu艣ci膰 strza艂臋 w stron臋 atakuj膮cych.

Szary chyba zrozumia艂 jej wahanie.

- Albo zabijesz ty, albo zabij膮 ciebie. - Obdarzy艂 j膮 okrutnym spojrzeniem. - Wybieraj, ale nie zwlekaj!

Wojownicy pierzastor臋kich byli tu偶- tu偶. Oczywi艣cie nie mieli na r臋kach pi贸r. Jak to wyja艣ni艂 Wingetor, pi贸ra by艂y tylko znakiem odr贸偶niaj膮cym arystokracj臋 od reszty. Eowina widzia艂a zupe艂nie zwyczajnych ludzi, szczup艂ych, wysokich, z wyd艂u偶onymi owalami twarzy, smag艂ych. Ka偶dy z nich mia艂 na g艂owie pi贸ropusz.

艢wisn臋艂a pierwsza strza艂a wypuszczona przez kt贸rego艣 z pierzastor臋kich. Tcheremczycy nie wyposa偶yli niewolnik贸w w zbroje, chroni艂y ich tylko 艣cianki woz贸w; co rusz trzeba by艂o chyli膰 g艂ow臋 przed szeleszcz膮c膮 艣mierci膮. Pod stopy Eowiny trafi艂a ju偶 spadaj膮ca strza艂a - grube drzewce, byle jak umocowane opierzenie, grot z ko艣ci... Takie s艂u偶y艂y roha艅skim dzieciakom do zabawy, gdy otrzymywa艂y swoje pierwsze w 偶yciu pancerze z grubej byczej sk贸ry. Ech, gdyby tak mia艂a kolczug臋!... Niechby nawet nie by艂a taka jak mistrza Holbytli, niechby by艂a najzwyklejsza!...

- Strzelaj! - rykn膮艂 Szary. Do wra偶ych szereg贸w pozosta艂o niewiele. Rydwan rozp臋dza艂 si臋 coraz bardziej, w艣ciekle wirowa艂y sierpy na ko艂ach, gotowe wci膮膰 si臋 w nieos艂oni臋te niczym ludzkie cia艂o.

Pozostali niewolnicy razem wystrzelili, po艣piesznie nak艂adali na ci臋ciwy nowe strza艂y. Nie spos贸b by艂o spud艂owa膰, tak zwarte i szczelne by艂y szeregi wrog贸w. Eowina niepewnie unios艂a 艂uk... i nag艂y b贸l lewego ramienia, niespodziewany i gwa艂towny, jak oparzenie, zmusi艂 j膮 do wypuszczenia pierwszej strza艂y.

Na zawsze pozostaj膮cy bez imienia wojownik pierzastor臋kich chwyci艂 si臋 za przebit膮 pier艣 i run膮艂.

Kilka chwil p贸藕niej rydwan wbi艂 si臋 w t艂um.

Pierwsz膮 rzecz膮, jak膮 us艂ysza艂a Eowina, by艂 t臋py, straszliwy chrz臋st. Chrz臋st, kt贸ry w mgnieniu oka zmieni艂 si臋 w przera偶aj膮cy ch贸r przed艣miertnych wrzask贸w. Mia偶d偶膮c, tn膮c i kalecz膮c, rydwan wyr膮bywa艂 sobie drog臋 przez morze ludzi, a jego burty sta艂y si臋 w kilka chwil purpurowe od krwi.

Eowina wystrzeli艂a tylko jedn膮 strza艂臋. I znieruchomia艂a pora偶ona koszmarem, nie maj膮c si艂y patrze膰, nie maj膮c te偶 si艂y si臋 odwr贸ci膰. Widzia艂a, z jak膮 艂atwo艣ci膮 ogromne kosy szatkowa艂y ludzkie cia艂a, jak przebija艂y na wylot pierzastor臋kich d艂ugie w艂贸cznie, ci臋艂y topory i przeszywa艂y strza艂y. Zamiast rozst膮pi膰 si臋 przed potworem, ci rzucili si臋 na艅 ze wszystkich stron. Widzia艂a ich twarze - nie by艂y to ludzkie oblicza, nie by艂y to nawet zwierz臋ce pyski, nie... Wygl膮dali tak, jakby jaka艣 si艂a wyssa艂a do cna dusze tym nieszcz臋艣nikom, wydaj膮c ich potem na rze藕. Napastnicy najwidoczniej zapomnieli o tym, 偶e 偶ycie dostaje si臋 tylko raz, 偶e walka polega na pokonaniu przeciwnika tak, by samemu nie zgin膮膰, 偶e umieranie bez sensu jest rzecz膮 najprostsz膮... Pierzastor臋cy pchali si臋 do rydwanu ze wszystkich stron, jakby chcieli zatrzyma膰 go go艂ymi r臋kami. Ich toporki usi艂owa艂y skruszy膰 pociemnia艂e od krwi sierpy - bezskutecznie; sami wojownicy rzucali si臋 pod ko艂a, usi艂owali chwyci膰 za wystaj膮ce groty w艂贸czni i wspi膮膰 si臋 po nich do g贸ry - tylko po to, by rozwali艂y im czaszki d艂ugie topory wojownik贸w Szarego.

Sam setnik nie dotkn膮艂 ani w艂贸czni, ani 艂uku. Nie zwracaj膮c uwagi na odbywaj膮c膮 si臋 doko艂a straszliw膮 rze藕, na bryzgi krwi, rozgl膮da艂 si臋 bacznie, rzucaj膮c rozkazy. Najgorsze, co mog艂o si臋 przydarzy膰 rydwanowi i jego za艂odze, to ugrz臋藕ni臋cie w stertach martwych cia艂, utrata rozp臋du i zatrzymanie wozu. To by艂oby wyrokiem na ca艂y oddzia艂. Zanim wyczerpi膮 si臋 si艂y tych, kt贸rzy popychaj膮 rydwan, Szary musia艂 wyrwa膰 si臋 z terenu bitwy albo znale藕膰 takie miejsce, w kt贸rym mogliby przetrzyma膰 obl臋偶enie...

Eowina odwr贸ci艂a si臋. Tam, na grzbiecie wzg贸rza, nieruchomo sta艂a kawaleria Wielkiego Tcheremu. Stali je藕d藕cy, oboj臋tnie przygl膮daj膮c si臋 rzezi. Nie musieli si臋 na razie niczym przejmowa膰 - ani jeden z wojownik贸w wra偶ej falangi nie przedar艂 si臋 przez lini臋 woz贸w bojowych. Nie dlatego, 偶e nie da艂o si臋 tego zrobi膰, ale dlatego, 偶e 偶aden z pierzastor臋kich nie uchyli艂 si臋 od walki.

Zbocze ko艅czy艂o si臋, wozy przemieszcza艂y si臋 coraz wolniej. Ka偶dy z nich przypomina艂 teraz nied藕wiedzia, ze wszystkich stron otoczonego w艣ciek艂ymi psami. Burty by艂y podobne do sk贸ry nastroszonego je偶a - tak wiele wpi艂o si臋 w nie dzid. Sierpy grz臋z艂y w krwawej mieszance mi臋sa i ko艣ci.

Z przodu i z ty艂u, gdzie nie by艂o krwawych kos, wrza艂y szczeg贸lnie zajad艂e walki. Pierzastor臋cy b艂yskawicznie tworzyli 偶ywe piramidy, usi艂uj膮c po nich wdrapa膰 si臋 na g贸r臋; groty w艂贸czni grz臋z艂y w nadzianych na nie trupach. Stalowe no偶e ci臋艂y tych, kt贸rzy usi艂owali w艂asn膮 piersi膮 powstrzyma膰 rydwan, ale w miejsce zabitych stawali nowi i nowi wojownicy. Wydawa艂o si臋 to niemo偶liwe, ale tak by艂o. Rydwan Szarego pozostawia艂 po sobie szerok膮 drog臋, wy艂o偶on膮 martwymi cia艂ami; zapewne wojownicy innych plemion zatrzymaliby si臋, mo偶e spr贸bowaliby jako艣 inaczej poradzi膰 sobie z niedost臋pnym wrogiem, ale nie pierzastor臋cy. Ci z niepoj臋t膮 zaciek艂o艣ci膮 i szale艅stwem pchali si臋 na pewn膮 艣mier膰.

Dra艣ni臋te strza艂膮 rami臋 Eowiny krwawi艂o, ale dziewczyna nie czu艂a b贸lu. Pora偶ona widokiem straszliwej jatki z trudem utrzymywa艂a si臋 na nogach. Niewolnicy z oddzia艂u Szarego znakomicie radzili sobie bez niej. Twierdza na ko艂ach przebija艂a si臋 przez t艂um nieprzyjacielskich oddzia艂贸w i teraz ju偶 ca艂a zalana by艂a gor膮c膮 ludzk膮 krwi膮.

S膮siednie wozy, na艣laduj膮c Szarego, przebija艂y si臋 coraz g艂臋biej i g艂臋biej w szeregi pierzastor臋kich, kt贸rym los sprzyja艂 tylko w jednym wypadku. Eowina widzia艂a, jak, wzni贸s艂szy prawdziw膮 barykad臋 z martwych cia艂, wdarli si臋 na prz贸d wozu i wkr贸tce przez jego burty polecia艂y rozszarpane na kawa艂ki cia艂a rab贸w.

- Patrzysz? - zainteresowa艂 si臋 beznami臋tnie Szary. Setnik sta艂 niczym kamienny pos膮g, nieprawdopodobnie spokojny; wydawa艂o si臋, 偶e wie, co si臋 b臋dzie dzia艂o za chwil臋, 偶e zna przysz艂o艣膰. - Patrz sobie, patrz. To po偶yteczne... Hej, wy tam! Teraz walcie prosto!...

Lawiruj膮c, cofaj膮c si臋 i przedzieraj膮c do przodu, rydwan przebija艂 si臋 coraz dalej i dalej, na spotkanie 艣ciany dymu. Szeregi pierzastor臋kich wydawa艂y si臋 nie mie膰 ko艅ca; miejsce zabitych zajmowali natychmiast nowi wojownicy. Niewolnicy tracili ducha.

- To daremne! - Olbrzymi niewolnik, kt贸ry dopiero co zar膮ba艂 kolejnego wroga, nagle odrzuci艂 halabard臋, zwali艂 si臋 na ty艂ek i zaszlocha艂 g艂o艣no, wbiwszy brodate oblicze w d艂onie. Wszystko to dareeemneee...

- Wstawaj natychmiast! - krzykn臋艂a niespodziewanie dla samej siebie Eowina. - Wstyd藕 si臋, tch贸rzu! I popatrz!

Chwyci艂a 艂uk i wypu艣ci艂a strza艂臋. Pierzastor臋ki, kt贸ry wdrapa艂 si臋 na burt臋 wozu z zaci艣ni臋tym w z臋bach no偶em, w milczeniu run膮艂 na plecy, a wiruj膮ca kosa przeci臋艂a jego cia艂o na dwie cz臋艣ci.

- Zuch! - us艂ysza艂a pochwa艂臋 z ust Szarego. - Dzia艂aj tak dalej!

Po pierwszej strzale wystrzeli艂a drug膮, trzeci膮, czwart膮... Nie mo偶na by艂o spud艂owa膰, strzelaj膮c w taki t艂um, trafi艂by nawet 艣lepy. Wrogowie padali jeden po drugim. Bez pancerzy, niemal bezbronni... Wymachiwali toporami, ciskali dzidy- ale Eowin臋 jakby chroni艂y inne, wy偶sze moce. M艂oda Rohanka odpowiada艂a wrogom, puszczaj膮c kolejny raz ci臋ciw臋 - i liczba zabitych powi臋ksza艂a si臋 o nast臋pn膮 ofiar臋.

- Teraz walimy prosto! - wyda艂 rozkaz Szary. Zaczyna艂o si臋 tu 艂agodne zbocze; je艣li skierowaliby si臋 nieco w lewo, to mo偶e uda艂oby si臋 przebi膰 do ciemniej膮cego w oddali lasu. Inne wozy, prowadzone przez mniej sprawnych dow贸dc贸w - ciekawe, gdzie m贸g艂 Szary zdoby膰 takie do艣wiadczenia - zosta艂y w tyle.

Dopiero teraz Eowina zobaczy艂a, 偶e wojsko pierzastor臋kich nie jest bezgraniczne. Szeregi woj贸w w szarych narzutach z pi贸ropuszami rzed艂y; sta艂a si臋 widoczna wydeptana, zmacerowana ziemia. A przed nimi, o kilka mil przed rydwanem, wzbija艂a si臋 w niebo gigantyczna czarna 艣ciana. Wzd艂u偶 jej dolnej kraw臋dzi pe艂ga艂y niewielkie j臋zyki p艂omieni.

- Co to jest?! - zawo艂a艂a przera偶ona Eowina.

- To p艂onie ziemia! - odkrzykn膮艂 w odpowiedzi Szary. Wychyli艂 si臋 do przodu, uwa偶nie przypatruj膮c 艣cianie dymu.

- Jak to?

- Nie wiem. Wygl膮da mi na jaki艣 czar!

Niewolnicy, wszyscy jak jeden m膮偶, zacz臋li wy膰:

- Zawracajmy! Zawracajmy!

- Nie! - rykn膮艂 Szary, jak stary przyw贸dca na stado ze zje偶on膮 ze strachu sier艣ci膮. - Do przodu! Tylko tak mo偶emy si臋 uratowa膰!

- Ale...

- 呕adnych 鈥瀉le鈥! Obejrzyjcie si臋 - tylko nie zwalniajcie, tnijcie i r偶nijcie, p贸ki jeszcze nas nie zatrzymali i nie rozdarli na strz臋py!

Eowina obejrza艂a si臋. S艂usznie - wolno, bo wolno, ale jednak, za cen臋 nies艂ychanej liczby ofiar, pierzastor臋cy zatrzymywali rydwany jeden po drugim. Moc woz贸w polega艂a na ruchu, zatrzymuj膮c si臋, pr臋dzej czy p贸藕niej, nie wytrzymywa艂y naporu. A wtedy fale smag艂ych, z lekka przykrytych szarymi narzutami wojownik贸w, z okrzykami triumfu wdziera艂y si臋 do wn臋trza... Zwyci臋ski wizg miesza艂 si臋 z przed艣miertnymi wrzaskami i 偶a艂osnymi b艂aganiami o lito艣膰...

Spory natychmiast usta艂y.

- Hej, na dole! Jeszcze popracujcie! Ju偶 niewiele zosta艂o!

Rubie偶 dymu te偶 nie sta艂a w miejscu. Zbli偶a艂a si臋, i to do艣膰 szybko. W szczelinie mi臋dzy ziemi膮 i doln膮 kraw臋dzi膮 nieprzeniknionego mroku szala艂 ogie艅. Dziewczyna mog艂a ju偶 odr贸偶ni膰 p臋dz膮ce ku g贸rze k艂臋by p艂omieni, jaskraworude, przenicowane czarnymi strugami dymu... Eowina zadr偶a艂a ze strachu. 鈥濿szak to pewna 艣mier膰!鈥 - wrzeszcza艂 jej umys艂 i ca艂e cia艂o. Ale Szary, niczym na poz贸r si臋 nie przejmuj膮c, prowadzi艂 w膮t艂y drewniany okr臋t coraz dalej i dalej, ju偶 w d贸艂 po stoku, na spotkanie ognistego wa艂u. Wojownicy pierzastor臋kich ci膮gle walili si臋 pod ko艂a, upadali pod razami topor贸w, turlali si臋 w d贸艂 przeszyci strza艂ami i w艂贸czniami...

Ale ju偶 tracili si艂y ci, kt贸rzy popychali rydwan, tam, pod spodem. Zgrzytaj膮c z臋bami, Szary skierowa艂 na d贸艂 z p贸艂 tuzina wojownik贸w, z grupy tych silniejszych; Eowina zmuszona zosta艂a walczy膰 za trzech. Zarzuciwszy 艂uk na plecy, chwyci艂a w d艂onie ukryt膮 przez ca艂y czas szabl臋. Pierwsza g艂owa, kt贸ra pojawi艂a si臋 ponad burt膮 wozu, spad艂a z ramion; dziewczyna sama nie wiedzia艂a, 偶e mo偶e tak ci膮膰 - dok艂adnie, skutecznie... Chlusn臋艂a na艅 ciep艂a krew, za zabitym na w贸z wspina艂o si臋 dwu innych...

Nie zosta艂o ju偶 nic innego, jak wzi膮膰 si臋 do dzie艂a i samemu Szaremu. Eowina nawet nie widzia艂a zamachu - tylko j臋kn臋艂o przecinane ostrzem powietrze. Szeroki top贸r na d艂ugiej r臋koje艣ci 艣ci膮艂 g艂owy dwu pierzastor臋kim, kt贸rzy na swoje nieszcz臋艣cie wdarli si臋 na burt臋 wozu...

To nie jest zwyczajny cz艂owiek - pomy艣la艂a nagle dziewczyna. - Cz艂owiek nie mo偶e tak ci膮膰. Tylko jaki艣 heros... taki jak Hama... A Szary przecie偶... na oko... nie jest zbyt silny...

Setnik w kilka chwil oczy艣ci艂 burty od wisz膮cych i wspinaj膮cych si臋 na nie wrog贸w. Niewolnicy na dole wyt臋偶yli si艂y, rozleg艂y si臋 st臋kania, pohukiwania - i wyrwali, wydawa艂oby si臋 ugrz臋z艂y w trz臋sawisku z por膮banych cia艂, rydwan.

Ogie艅 jarzy艂 si臋 ju偶 ca艂kiem blisko. Eowina ca艂ym cia艂em odczuwa艂a gro藕ny, z艂y oddech p艂omienia. Mia艂a wra偶enie, 偶e tam, przed ni膮, p艂onie sama ziemia i chciwy ogie艅 nie uspokoi si臋, dop贸ki nie po偶re wszystkiego pod sob膮, a偶 dotrze do kamiennych Ko艣ci Ziemi, od kt贸rych nie ma na 艣wiecie nic mocniejszego.

Niewolnicy walili si臋 na deski z 偶a艂osnymi j臋kami, rzucali bro艅 i zakrywali g艂ow臋 r臋kami. Byli przekonani, 偶e ich setnik zwariowa艂, kieruj膮c sw贸j w贸z, ju偶 niemal uwolniony od zaciekle atakuj膮cych napastnik贸w, wprost w obj臋cia 艣mierci. Nie skapitulowa艂a tylko Eowina ca艂a zachlapana krwi膮, niczym jakie艣 pradawne b贸stwo wojny.

Pierzastor臋cy nie o艣mielili si臋 walczy膰 blisko 艣ciany ognia. Z ochryp艂ymi wrzaskami i wyciem rozbiegli si臋 na boki. Droga by艂a wolna.

P艂omie艅 triumfalnie hucza艂, zwijaj膮c si臋 w j臋drne wyd艂u偶one wiry. Zanim run臋艂a na deski, kryj膮c si臋 za p艂askimi burtami, Eowina rzuci艂a ostatnie spojrzenie za siebie: tam, daleko z ty艂u, bez po艣piechu ruszy艂a ze wzg贸rz haradzka jazda. Nie istnia艂a ju偶 lawina, jednolita fala pierzastor臋kich; po艣r贸d usianej wieloma tysi膮cami trup贸w r贸wniny ocalali naje藕d藕cy z okrutn膮 rozkosz膮 dobijali niewolnik贸w w ich bojowych wozach. Haradzcy stratedzy dobrze wybrali czas na uderzenie. Ani wcze艣niej, ani p贸藕niej ich oddzia艂y nie mog艂yby dokona膰 wi臋cej...

呕ar parzy艂 sk贸r臋 twarzy, dziewczynie wydawa艂o si臋, 偶e za chwil臋 zacznie na niej p艂on膮膰 ubranie.

- Przykryj g艂ow臋! - us艂ysza艂a w艣ciek艂y krzyk Szarego. Setnik, jedyny z otoczenia, ci膮gle sta艂, jakby przekonany, 偶e jemu p艂omie艅 nie mo偶e wyrz膮dzi膰 krzywdy.

W nast臋pnej chwili rydwan zanurzy艂 si臋 w ogniu.

W ca艂ym swoim 偶yciu Folko nie widzia艂 okrutniejszego widoku.

Bra艂 udzia艂 w wielu bitwach, pozna艂 czarn膮 rozpacz na wie偶ach skazanej na zag艂ad臋 twierdzy Kirdana, kiedy my艣la艂, 偶e wali si臋 w gruzy ca艂y 艣wiat. Pozna艂 艣mierteln膮 gorycz - po pora偶ce na 艁uku Iseny, kiedy pod stopy wojska Olmera leg艂o trzydzie艣ci tysi臋cy rohirrimskich zuch贸w. Walczy艂 z upiorami i widmami, sta艂 twarz膮 w twarz z sam膮 Nocn膮 W艂odark膮, do艣wiadczaj膮c na sobie dzia艂ania jej z艂o艣liwej u艣miercaj膮cej magii. Przez dziesi臋膰 lat 偶ycie targa艂o nim, jak mog艂o; w tym czasie przemierza艂 na w艂asnych nogach ca艂e wielkie 艢r贸dziemie, od W贸d Przebudzenia na Wschodzie do G贸r Niebieskich na Zachodzie, walcz膮c pod sztandarami Rohanu, Beorning贸w, Gondoru, Esgarothu, ojczystej Hobbitanii - ale nigdy nie ba艂 si臋 tak, jak tego dnia.

Ukrywszy si臋 za murem porzuconego haradzkiego obozu, czuj膮c nieznany wcze艣niej b贸l rozrywaj膮cy serce, Folko Brandybuck widzia艂, jak toczy艂y si臋 po zboczu wzg贸rza wozy bojowe Haradrim贸w. Nie trzeba by艂o d艂ugo si臋 zastanawia膰, by zrozumie膰 ich zamys艂. To, co na pierwszy rzut oka wydawa艂o si臋 szale艅stwem, w rzeczywisto艣ci okaza艂o si臋 dobrze przemy艣lanym planem. Pierzastor臋cy rzucili si臋 na wozy jak wyg艂odnia艂e psy na zdobycz, zapomniawszy o wszystkim.

Z zamieraj膮cym sercem, czuj膮c, 偶e za chwil臋 mo偶e straci膰 oddech, Folko przygl膮da艂 si臋, jak masa woz贸w bojowych wcina si臋 coraz g艂臋biej i g艂臋biej w pulchne szeregi wojska pierzastor臋kich. Ka偶dy z pojazd贸w pozostawia艂 za sob膮 szeroki krwawy 艣lad - prawdziwe kurhany por膮banych i zmia偶d偶onych cia艂. Jeszcze przed chwil膮 to martwe 艣cierwo by艂o 偶ywym mi臋sem 偶ywych ludzi, bezsensownie wychodz膮cych w艂asnej 艣mierci na spotkanie... Nie 偶ywi艂 do nich nienawi艣ci, wr臋cz przeciwnie - nieoczekiwanie dla samego siebie odkry艂, 偶e wsp贸艂czuje im. Wiele tysi臋cy 偶egna艂o si臋 ze 艣wiatem tam, na zboczu wzg贸rza, rozstawali si臋 z 偶yciem nie wiadomo po co i dlaczego. Nigdy ju偶 nie wr贸c膮 do rodzin, ich ogniska domowe ostygn膮, a synowie zaczn膮 gromadzi膰 si艂y i rozdmuchiwa膰 w duszach 偶膮dz臋 zemsty.

Nastanie dzie艅, kiedy do niej dojdzie.

Stal sierp贸w na ko艂ach woz贸w bojowych zabra艂a wiele tysi臋cy 偶ywot贸w, a hobbit z zaskakuj膮c膮 jasno艣ci膮 zrozumia艂, po co przywiod艂a jego i wsp贸艂towarzyszy tu, na dalekie Po艂udnie. O nie, nie przybyli tu po to, by wyrwa膰 z niewoli Eowin臋, w tak niedobrym czasie uczepion膮 ich tr贸jki, i nawet nie po to, by pozna膰 natur臋 艢wiat艂a, kt贸re wywo艂uje szale艅stwo 艣wiata. Nie.

Przywi贸d艂 ich tu sam Los, ten sam Los, kt贸ry stoi ponad elfami, lud藕mi i krasnoludami, ponad magami i widmami, ponad Orlangurem i Valarami, ponad nawet Jedynym. Przywi贸d艂 po to, by hobbit i dwa krasnoludy zd艂awi艂y t臋 wojn臋. Poprzednim razem nie uda艂o im si臋 powstrzyma膰 Olmera. Z wielk膮 szczodro艣ci膮 Los darowa艂 im drug膮 szans臋.

Oto masz przed sob膮 pole 艣mierci, hobbicie. W ka偶dej chwili kilkuset wojownik贸w rozstaje si臋 na nim z 偶yciem. 呕elazo sieka cia艂o, mia偶d偶y ko艣ci, ko艂a wgniataj膮 trupy w ziemi臋, a nadchodz膮ca ze wschodu 艣ciana p艂omieni ko艅czy t臋 nies艂ychan膮 bitw臋 w gigantycznym stosie pogrzebowym, po偶eraj膮c wszystkich, i martwych, i rannych, i umieraj膮cych. Ju偶 nie mo偶esz im pom贸c, hobbicie. Ale w twej mocy jest uczyni膰 tak, by ten koszmar pozosta艂 w przesz艂o艣ci. Ju偶 chocia偶by dlatego warto, by艣 偶y艂.

Krasnoludy i Khandyjczyk stali w milczeniu obok. Folko got贸w by艂 postawi膰 sw膮 mithrilow膮 kolczug臋 przeciwko zardzewia艂emu gwo藕dziowi, 偶e jego towarzysze my艣l膮 i czuj膮 w tej chwili dok艂adnie to, co i on.

By艂o co艣 przyci膮gaj膮cego w tym olbrzymim krwawym przedstawieniu, r贸wnego kt贸remu nie widziano od czasu Wojny Gniewu...

Drugiego takiego pola 艣mierci w 艢r贸dziemiu nie b臋dzie a偶 do Ko艅ca Dni.

Niewolnicy niemal wykonali swoje zadanie. Wojsko pierzastor臋kich tarmosi艂o ich rydwany jak sfora dzikich ps贸w, szarpa艂o i - traci艂o, traci艂o, traci艂o ludzi, dziesi膮tki ludzi, setki, tysi膮ce... Tam gdzie inni wojownicy - nawet 藕le dowodzeni - zap艂aciliby pi臋膰dziesi臋cioma lud藕mi, pierzastor臋cy walili si臋 tysi膮cami.

Dla Folka by艂o to nie do poj臋cia. Jego umys艂 skapitulowa艂, nie mog膮c obja艣ni膰 tego, co widzia艂y oczy. Co to za dziwny atak? Kto nim dowodzi? Szaleniec? I ca艂e jego wojsko te偶 sk艂ada si臋 z szale艅c贸w? Sk膮d si臋 wzi臋li? Jakie olbrzymie kr贸lestwo mog艂o wystawi膰 tak膮 niepoliczaln膮 armi臋? To, co widzia艂, nie mie艣ci艂o si臋 w 偶adnych ramach...

- Musimy odszuka膰 Eowin臋 - us艂ysza艂 w艂asny g艂os.

Malec a偶 podskoczy艂, nie zwracaj膮c uwagi na stoj膮cych do艣膰 blisko haradzkich je藕d藕c贸w.

- Co ty gadasz?! Gdzie j膮 odszukamy, co? Tam?! - Tkn膮艂 palcem w stron臋 pola 艣mierci.

- Skoro jest tam, wi臋c powinni艣my ci膮gn膮膰 za ni膮. - Hobbit rozumia艂, 偶e oznacza to niemal pewn膮 艣mier膰, ale jednak...

Ostrze Otriny w艂adczo tr膮ci艂o go w pier艣, jakby m贸wi膮c: 鈥濲a mog臋! Pomog臋!鈥. 鈥濪zi臋kuj臋鈥 - zwr贸ci艂 si臋 w my艣lach do sztyletu. Palce zwar艂y si臋 na rze藕bionej r臋koje艣ci i poprzez znajomy rozwichrzony korow贸d niebieskich p艂atk贸w Folko dojrza艂 malutk膮 posta膰 ze z艂otymi w艂osami, kt贸ra zaciekle macha艂a szabl膮, stoj膮c przy burcie - tej, kt贸ra najbardziej zbli偶y艂a si臋 do skraju ognistej chmury - swojego rydwanu.

- Przekle艅stwo! - Folko poderwa艂 si臋 na r贸wne nogi, zapomniawszy o ostro偶no艣ci.

Uratowa艂o go tylko to, 偶e w艂a艣nie w tym momencie haradzkie rogi zagra艂y sygna艂 do ataku.

R贸wna linia jazdy niespiesznym krokiem ruszy艂a w d贸艂. Niekt贸rzy wojownicy unie艣li 艂uki, inni przygotowali kopie; rogi zagrzmia艂y powt贸rnie i wszystkie wierzchowce Tcheremczyk贸w ruszy艂y z miejsca. Z krzykami, wizgiem i szczuciem, wystawiwszy kopie i ustawiwszy szereg, Haradrimowie pomkn臋li po zboczu, w stron臋, gdzie pierzastor臋cy dobijali niewolnicze oddzia艂y.

A w 艣lad za gro藕n膮 lawin膮 je藕d藕c贸w bieg艂a czw贸rka dzielnych pieszych wojownik贸w, na kt贸rych nikt dotychczas nie zwr贸ci艂 uwagi. Bojowy sztandar Tcheremu w kolorze purpury rozwin膮艂 si臋 daleko z prawej; tam, doko艂a tcheremskiego dow贸dcy, zosta艂o jeszcze kilkudziesi臋ciu wojownik贸w jego osobistej ochrony. Wszyscy inni, co do jednego, poszli w b贸j - doko艅czy膰 dzie艂a niewolnik贸w. Je艣li kto艣 nawet zobaczy艂 Folka i jego towarzyszy, nie przywi膮zywa艂 do tego wagi.

Hobbit bieg艂, usi艂uj膮c nie straci膰 w swym wewn臋trznym widzeniu rydwanu, na kt贸rym zaciekle walczy艂a przy burcie Eowina. Wkr贸tce pokryte muraw膮 zbocze sko艅czy艂o si臋 - ziemia znikn臋艂a pod warstw膮 trup贸w.

Na r臋kach zabitych, od ramienia do nadgarstk贸w widoczne by艂y niewysokie grzebienie, niekt贸rzy mieli je wy偶sze, inni mniej wyra藕ne; oczywi艣cie - nie da艂o si臋 ich por贸wna膰 z prawdziwymi pi贸rami Fellastra, ale nie mo偶na by艂o si臋 pomyli膰. Poza tymi grzebieniami nic nie r贸偶ni艂o ich od ludzi - byli wysocy, pi臋kni... Co prawda ich r臋ce ust臋powa艂y si艂膮 mieszka艅com P贸艂nocy, ale je艣li ten nar贸d mo偶e wystawia膰 takie hufce...

Niekt贸rzy jeszcze 偶yli, bezsensownie usi艂owali pe艂za膰, dygotali, chrypieli w agonii i w ko艅cu umierali.

A przed nimi wci膮偶 trwa艂 b贸j. Uparcie walczy艂o jeszcze o 偶ycie kilkadziesi膮t rydwan贸w. Zaj臋ci atakiem, a mo偶e po prostu o艣lepieni jak膮艣 Moc膮 - pierzastor臋cy, zamiast zewrze膰 szyk czy przynajmniej odwr贸ci膰 si臋 i nie da膰 zaskoczy膰 od ty艂u, ci膮gle szturmowali wysokie 艣cianki woz贸w. Haradzka jazda, wysy艂aj膮c przed siebie 艣miertelne wachlarze strza艂, wbi艂a si臋 w t艂um jak kosa 艢mierci.

Konie depta艂y kopytami ludzi. Je藕d藕cy przeszywali pierzastor臋kich w艂贸czniami, ci臋li z wysoko艣ci siode艂 krzywymi szablami i szpikowali strza艂ami z 艂uk贸w. Na spotkanie atakuj膮cej kawalerii polecia艂y nieliczne dzidy, zbyt ma艂o, bo wi臋kszo艣膰 tkwi艂a w burtach rydwan贸w. Heros贸w Tcheremu nie mog艂y powstrzyma膰. Straciwszy co najwy偶ej dwudziestu ludzi, konna lawina zacz臋艂a gna膰 pierzastor臋kich na wsch贸d, ku p艂on膮cej ognistej 艣cianie.

- Nie zd膮偶ymy! - wykrzykn膮艂 z rozpacz膮 Folko.

Rydwan z Eowin膮 toczy艂 si臋 prosto ku ognistej kurtynie. Co za szaleniec prowadzi na 艣mier膰 ocala艂ych w tym nies艂ychanym boju ludzi?!

Bli偶ej, bli偶ej, jeszcze bli偶ej... Folko bieg艂 z zamkni臋tymi oczami - nieznana Moc prowadzi艂a, chroni膮c przed upadkiem. Wewn臋trznym wzrokiem trzyma艂 w polu widzenia ma艂膮 posta膰 ze z艂otymi w艂osami - oto nieumiej臋tnie, ale w艣ciekle d藕gn臋艂a szabl膮 jakiego艣 wojownika pierzastor臋kich... Oto, zakrywaj膮c przed 偶arem r臋kami twarz, rzuci艂a si臋 na pod艂og臋 z desek...

W tym momencie rydwan wbi艂 si臋 w ogie艅.

- Nie! - Zach艂ystuj膮c si臋 krzykiem, Folko potkn膮艂 si臋, run膮艂 na ziemi臋, wprost na por膮banego, pokrytego krwi膮 trupa. 艢wiat znikn膮艂 mu z oczu. Cienka ni膰, przeci膮gni臋ta mi臋dzy nim i z艂otow艂os膮 postaci膮, nagle p臋k艂a, chlasn膮wszy piek膮cym, nie mo偶liwym do wytrzymania b贸lem, Folko niemal straci艂 przytomno艣膰. Widzia艂, jak zamkn臋艂y si臋 doko艂a wozu fale p艂omieni, b艂yskawicznie poch艂aniaj膮ce upragnion膮 zdobycz...

Koniec. Dalej nie by艂o ju偶 po co biec.

Mocne r臋ce przyjaci贸艂 krasnolud贸w pochwyci艂y hobbita i postawi艂y na nogi.

- Uciekamy! P贸ki Haradrimowie nie natkn臋li si臋 jeszcze na nas... - Malec kr臋ci艂 g艂ow膮, rozgl膮daj膮c si臋 na boki.

B贸j przesuwa艂 si臋 powoli dalej i dalej na po艂udniowy wsch贸d. Pierwszy impet haradzkiej kawalerii wygas艂, ale przewaga w uzbrojeniu i umiej臋tno艣ciach walki zosta艂y. Cienki szyk je藕d藕c贸w jak i poprzednio spycha艂 pierzastor臋kich prosto ku ognistej 艣cianie.

- Do lasu! - poleci艂 Torin.

- Nie! - Folko z trudem rozklei艂 wargi. - Naprz贸d... za ni膮... trzeba... znale藕膰...

- Przecie偶 oni wjechali w p艂omie艅! - rykn膮艂 Malec. W ogie艅! Ju偶 ich nie ma, tak nale偶y uwa偶a膰!

- Mo偶e... przez ogie艅... mo偶na przeskoczy膰 - wykrztusi艂 hobbit, podtrzymywany przez krasnoludy. - Powinni艣my... wiedzie膰 to dok艂adnie... na pewno... Rozumiesz?

- Rozumiem, rozumiem! Flaki z nas Haradrimowie wypruj膮, wtedy wszystko zrozumiemy!

- Naprawd臋, Folko... - zacz膮艂 Torin, ale hobbit tak w艣ciekle si臋 wykrzywi艂, a oczy jego rozb艂ys艂y takim blaskiem, 偶e nawet do艣wiadczony Malec, nieust臋pliwy pieniacz, odchrz膮kn膮艂 i bez sprzeciw贸w ruszy艂 do przodu.

Zdradziecka s艂abo艣膰 w nogach ust臋powa艂a. Do chwili, kiedy p贸艂tora dziesi膮tka wojownik贸w w poszarpanych, zakrwawionych szarych narzutach rzuci艂o si臋 ze wszystkich stron na ma艂y oddzia艂, Folko odzyska艂 ju偶 ca艂kowicie si艂y. I pierwszy zaatakowa艂 - p艂azem uderzywszy w g艂ow臋 szale艅ca, kt贸ry rzuci艂 si臋 na niego z dzid膮.

- Nie mordujcie ich! - krzykn膮艂 hobbit do przyjaci贸艂. Zd膮偶y艂 na czas - daga Malca ju偶 sun臋艂a ku gard艂u skazanego na 艣mier膰 przeciwnika; cienka szabla Khandyje偶yka odrzuci艂a na bok lekki toporek pierzastor臋kiego i wyra藕nie mierzy艂a w g艂ow臋 napastnika. - Przebijemy si臋 i tak!

Rzeczywi艣cie - przebili si臋. Lekkie dzidy i niemal niewa偶kie toporki pierzastor臋kich - 偶adna przeszkoda dla wykutej w Ku藕ni Durina broni. Og艂uszywszy i powaliwszy na ziemi臋 p贸艂 tuzina ludzi, hobbit i jego przyjaciele oczy艣cili dla siebie drog臋 do ognistej 艣ciany...

Chyba po raz pierwszy w ci膮gu dziesi臋ciu lat burzliwego 偶ycia w臋drownego wojownika, Folko przez ca艂y czas tej potyczki odczuwa艂 wstr臋t i strach. Zabi膰 szale艅ca to tak jakby zabi膰 dziecko, kt贸re dla 偶artu cisn臋艂o w kogo艣 kamykiem. Mo偶e ci ludzie byli z艂oczy艅cami, gwa艂cicielami i zab贸jcami. Ale czy偶 on ma prawo os膮dza膰 ich, skazuj膮c na 艣mier膰 bez mo偶liwo艣ci obrony?!

Pozostawili po prawej stronie znieruchomia艂y rydwan niewolnik贸w. Trupy pi臋trzy艂y si臋 niemal do g贸rnej kraw臋dzi burty. W艣r贸d szarych p艂aszczy gdzieniegdzie pojawia艂o si臋 odzienie tcheremskich niewolnik贸w i wiele wskazywa艂o na to, 偶e byli 偶ywcem wyszarpywani z rydwanu i rozdzierani na strz臋py go艂ymi r臋kami...

W ko艅cu jednak, dwukrotnie jeszcze zetkn膮wszy si臋 z biegn膮cymi dok膮d艣 pierzastor臋kimi, dotarli do ognistej 艣ciany. P艂omie艅 atakowa艂, wyrzucaj膮c przed siebie d艂ugie 艣ciel膮ce si臋 po ziemi j臋zyki - jakby jaki艣 niezwyk艂y jaskraworudy podpalany na czarno zwierz chciwie liza艂 bezbronn膮 ziemi臋, a ta natychmiast zaczyna艂a p艂on膮膰, nawet je艣li - wydawa艂o si臋 - nie mia艂o co na niej p艂on膮膰.

Niestety, dalej ju偶 nie mogli i艣膰. 呕ar panowa艂 taki, 偶e nie da艂o si臋 podej艣膰 nawet na sto krok贸w. P艂omie艅 艣piewa艂 pie艣艅 zwyci臋stwa, niemaj膮c膮 ko艅ca, szydercz膮... P艂omie艅 naciera艂. Co b臋dzie, gdy dotrze do lasu?

- Musimy ucieka膰! - krzykn膮艂 Torin. - Spe艂nili艣my nasz obowi膮zek! Teraz czas pomy艣le膰 o innych!

Folko j臋kn膮艂 i rzuci艂 si臋 do przodu, ale Ma艂y Krasnolud zr臋cznie zawis艂 na jego ramionach, b艂yskawicznie przycisn膮wszy do ziemi.

- Opami臋taj si臋 wreszcie! - rykn膮艂 do ucha hobbita.

Krasnoludy zmuszone by艂y si艂膮 wyci膮ga膰 go z pola 艣mierci. Najpierw Folko milcz膮c zawzi臋cie usi艂owa艂 si臋 wyrwa膰, potem sta艂 si臋 apatyczny i podda艂 si臋 woli przyjaci贸艂. Torin z niepokojem patrzy艂 na niego: czy aby nie postrada艂 zmys艂贸w?

Folko ledwo widzia艂, co si臋 doko艂a dzieje. Wszystko przes艂ania艂a mu czarna kurtyna rozpaczy. Eowiny ju偶 nie ma... w tym piekle nic nie mog艂o ocale膰... zgin臋艂a... przez niego...

Jego drugi wzrok, ten wewn臋trzny, zanikn膮艂 w jednej chwili i ca艂kowicie, gdy tylko rydwan przekroczy艂 granic臋 ognistego 艂uku. Mog艂o to znaczy膰 wszystko: dziewczyna nie 偶yje, a p艂omie艅 po偶era w tej chwili jej ko艣ci... albo w ognistej kurtynie kryje si臋 jaka艣 magia...

Ani Haradrimowie, ani pierzastor臋cy nie 艣cigali tej czw贸rki, byli zbytnio zaj臋ci wzajemnym mordowaniem si臋.



13 Sierpnia, Wiecz贸r,

Okolice Wschodniego Kra艅ca

G贸r Popielnych



Dawno ju偶 pozostawi艂 za sob膮 stepy Easterling贸w i B艂臋kitne Lasy Nadrunia. Przed garbusem le偶a艂 wschodni Mordor - porzucona, bezludna ziemia. Zawsze by艂y to ubogie tereny, ale jako艣 karmi艂y osiad艂ych po Upadku Barad- duru mordorskich ork贸w, tych, kt贸rzy zmienili miecz na p艂ug oracza czy kielni臋 murarza. Dziesi臋膰 lat temu wszystkie tutejsze plemiona, przypomniawszy sobie przesz艂o艣膰, zgodnie powsta艂y, zgromadziwszy si臋 pod sztandarami Earnila. Sz艂y pod nimi od zwyci臋stwa do zwyci臋stwa, podbi艂y Zach贸d, dotar艂y do ostatniej elfijskiej twierdzy - gdzie znalaz艂y swoj膮 zgub臋. Wyprowadzeni przez Olmera z walki Easterlingowie rozkoszowali si臋 owocami d艂ugo oczekiwanego zwyci臋stwa w kamiennych miastach Arnoru, a orkowie... Orkowie ruszyli za swoim Wodzem na ostateczny, decyduj膮cy szturm i znale藕li si臋 w samym 艣rodku pot臋偶nego wybuchu, gdy Szare Przystanie zgin臋艂y wraz z triumfuj膮cymi zwyci臋zcami.

Ziemie Mordoru ca艂kowicie si臋 wyludni艂y. I je艣li w stepach Easterling贸w ci, kt贸rzy pozostali, wiedzieli, 偶e ich synowie, bracia czy po prostu krewniacy s膮 偶ywi i zdrowi w nowym pot臋偶nym pa艅stwie - kr贸lestwie Terlinga (kt贸ry zd膮偶y艂 ju偶 og艂osi膰 siebie prawowitym nast臋pc膮 Kr贸la Elessara), to mieszka艅cy Mordoru tak samo na pewno wiedzieli, 偶e ich bliscy stali si臋 pokarmem dla ryb...

Sandello wjecha艂 do przygranicznej wioski. Orkowie, tak samo jak hobbici, niech臋tnie rozstawali si臋 z wielowiekowym przyzwyczajeniem mieszkania pod ziemi膮, i domy budowano tylko w ostateczno艣ci. W p贸艂nocno- wschodnim Mordorze - pustynnym, pofa艂dowanym wzg贸rzami, bezle艣nym - domy by艂y z konieczno艣ci - kamienne.

Garbus zsiad艂 z konia. W wiosce znajdowa艂o si臋 mo偶e z dziesi臋膰 dom贸w, z kt贸rych trzy wyra藕nie zosta艂y porzucone. A pozosta艂e... Osada 偶膮dnych krwi ork贸w, tak d艂ugo b臋d膮cych postrachem ca艂ego 艢r贸dziemia, niczym szczeg贸lnym nie r贸偶ni艂a si臋 od, powiedzmy, odleg艂ych osiedli Easterling贸w oraczy. Takie same dzieci, bawi膮ce si臋 na poboczu jedynej uliczki, tacy sami starcy, wygrzewaj膮cy si臋 w s艂o艅cu...

Siedz膮cy obok pierwszego z brzegu domeczku stary goblin, mru偶膮cy oczy, 偶eby lepiej widzie膰, wpatrzy艂 si臋 w znieruchomia艂ego przybysza, owini臋tego czarnym jak noc p艂aszczem. Wpatrzy艂 si臋 - i nagle drgn膮艂, jak uderzony, usi艂uj膮c poderwa膰 si臋 i uk艂oni膰. Prawa jego noga by艂a sztywna, potraktowana kiedy艣 kling膮 - goblin zachwia艂 si臋, niezgrabnie zamachn膮艂 r臋kami, usi艂uj膮c utrzyma膰 r贸wnowag臋, i...

Mocna r臋ka Sandella podtrzyma艂a starca.

- Pan... pan... - wychrypia艂 ork, z l臋kiem wpatruj膮c si臋 w twarz garbusa.

- Czasy si臋 zmieni艂y, Gorbagu - zauwa偶y艂 spokojnie stary miecznik. - Nie nazywaj mnie panem.

Ork wyprostowa艂 si臋 ura偶ony, b艂ysn膮艂 gniewnie oczami.

- S艂u偶y艂em wielkiemu wodzowi Earnilowi. Wiem, kto by艂 jego praw膮 r臋k膮! I do 艣mierci swej nie zapomn臋 tego! I pami臋tam, jak nale偶y zwraca膰 si臋 do dow贸dcy!

- No to rozkazuj臋 ci zapomnie膰 o tym - westchn膮艂 Sandello...

- ...Tak oto sobie 偶yjemy od tamtego czasu. Ani jeden ch艂opak nie wr贸ci艂 z wojny. Tylko ja, kaleka, kt贸rego nie wzi臋to do ostatniego ataku! - Gorbag opu艣ci艂 g艂ow臋, czarne w艂osy opad艂y na p艂ask膮, pokryt膮 bliznami twarz. Sandello wiedzia艂, 偶e na tej twarzy zostawi艂y swe znaki i strza艂y Rohirrim贸w, i w艂贸cznie Gondorczyk贸w, i miecze Arnoru...

Siedzieli w niewielkim domku goblina przy zniszczonym, pociemnia艂ym ze staro艣ci stole z desek. Garbus pomy艣la艂, 偶e dok艂adnie taki sam st贸艂, odrapany, poci臋ty no偶em, nigdy nieprzykrywany obrusem, znajdowa艂 si臋 w jego, porzuconym na los szcz臋艣cia, domu - tam, na p贸艂nocnym wschodzie, w Cytadeli Olmera...

- Wiesz co艣 o drodze na po艂udnie? - Sandello roz艂o偶y艂 na blacie sto艂u map臋. - Przechodzili艣my skrajem tych okolic, ale bardziej na wsch贸d... Nie chcia艂bym znowu nadk艂ada膰 drogi.

- Kiedy艣 wojowali艣my z Khandem - wychrypia艂 Gorbag. Teraz nikt nie pami臋ta ju偶 dlaczego. Kto艣 na kogo艣 napad艂, kto艣 odpowiedzia艂... Poci臋li艣my si臋, ale ka偶da strona zosta艂a na swoim...

Sandello cierpliwie s艂ucha艂.

- Przypominam to dlatego, bo w艂a艣nie chc臋 powiedzie膰, 偶e droga do Po艂udniowej 艢ciany jest czysta, a dalej, przez Khand, mo偶e by膰 ci臋偶ko. U nas wszystko jest 艂atwe i proste... Tylko troch臋 na zach贸d trzeba si臋 odchyli膰. Tu jest ma艂o naszych wsi.

Milczeli d艂ug膮 chwil臋. Stary ork opu艣ci艂 g艂ow臋 - wydawa艂o si臋, 偶e ci臋偶kie spojrzenie Sandella si臋ga艂o do najg艂臋bszych pok艂ad贸w jego my艣li. Go艣膰 chyba chcia艂 o co艣 zapyta膰, ju偶 nawet otworzy艂 usta, ale z jakiego艣 powodu powstrzyma艂 si臋, wykrzywi艂 w膮skie wargi i nie odezwa艂 si臋.

- Co do noclegu... - zacz膮艂 Gorbag, ale miecznik ju偶 wstawa艂:

- Dzi臋kuj臋. Czas na mnie.

Skin膮wszy lekko g艂ow膮 w odpowiedzi na niski uk艂on, Sandello przekroczy艂 pr贸g.

Do艣wiadczone spojrzenie wojownika ponownie obieg艂o wiosk臋. Tak... Z takimi nie da si臋 wojowa膰. Dzieciaki! Tych to dopiero trzeba by szkoli膰 i szkoli膰...

Przybycie garbusa oczywi艣cie nie pozosta艂o we wsi niezauwa偶one. Pod domem Gorbaga zebrali si臋 pozostali mieszka艅cy - kobiety w 艣rednim wieku i staruchy. Gobliny, te m艂odsze, przest臋powa艂y z nogi na nog臋 w tylnych szeregach.

- Po co, burcgulu, znowu do nas przyszed艂e艣?

Straszna siwa starucha wysun臋艂a si臋 przed innych. Poci臋te zmarszczkami r臋ce, powykr臋cane z powodu ci臋偶kiej pracy palce, zapadni臋te policzki... Ale nadal mia艂a dumn膮 postaw臋.

Sandello w milczeniu patrzy艂 na m贸wi膮c膮. Dziesi臋膰 lat garbus by艂... a zreszt膮, po co wspomina膰, teraz ju偶 nie ten czas. Niby dlaczego mia艂aby mile wita膰 jego, kt贸ry uprowadzi艂 na 艣mier膰 wszystkich co do jednego wojownik贸w jej ludu...

- Znowu potrzebujesz naszych ch艂opak贸w? Pos艂uchaj mnie, czarny snaga, wyno艣 si臋 st膮d po dobremu! Jeste艣 zr臋czny w machaniu mieczem, wiem - ale i my potrafimy ci odpowiedzie膰!

Za ni膮 przest臋powa艂o z nogi na nog臋 kilku 艂ucznik贸w, wszyscy m艂odzi, smarkaci wr臋cz.

Sandello milcza艂. Starucha rozpala艂a si臋 coraz bardziej:

- Dopiero zacz臋li艣my odzyskiwa膰 si艂y, dopiero nam wnuki, zamiast pozabijanych syn贸w, podros艂y - a ty znowu tu?! Poprzednim razem ci g艂upcy wrzeszczeli: 鈥濶aprz贸d!鈥 i 鈥濿贸dz Earnil!鈥. Teraz nikt ju偶 nie b臋dzie wrzeszcza艂. Zm膮drzeli艣my, chwa艂a Lugburcowi! Wi臋c po co艣 tu przyby艂?

Gorbag pojawi艂 si臋 za plecami Sandella:

- Jest moim go艣ciem, Garro.

- Go艣ciem... - nie milk艂a starucha. - Znamy takich go艣ci. Pewnie znowu potrzebujecie naszych jatagan贸w. 呕eby co znowu m艣ci膰 si臋 na kim艣?

- Nie, czcigodna - odpowiedzia艂 cicho Sandello. - Po prostu jad臋 na po艂udnie. Nie potrzebuj臋 waszych jatagan贸w ani waszych strza艂. Ale przewiduj臋 i przepowiadam, 偶e wkr贸tce b臋d膮 wam one potrzebne. A teraz - 偶egnajcie! Galakh golug narkuu gimbubut lat!4

- Poczekaj! - poderwa艂 si臋 Gorbag. - Ty... z tob膮... czuj臋 to... - Wci膮gn膮艂 g艂o艣no powietrze przez szerokie nozdrza.

- Cz臋艣膰 Mocy mojego - i twojego, Gorbagu!, pana - odpar艂 spokojnie Sandello, dotkn膮wszy palcami sakwy przy pasie. - Ale je艣li oka偶e si臋, 偶e mam racj臋... to ta rzecz jeszcze wyjdzie na 艣wiat艂o dzienne, a wy zmuszeni b臋dziecie wyj膮膰 jatagany i oczy艣ci膰 ze rdzy groty w艂贸czni!

Wie艣 po偶egna艂a garbusa z艂owieszcz膮, niedobr膮 cisz膮. Milcza艂 nawet Gorbag, znieruchomia艂y, z r臋k膮 uniesion膮 do g贸ry, by si臋 podrapa膰 po g艂owie. Sandello wskoczy艂 w siod艂o i wkr贸tce wie艣 znikn臋艂a za zakr臋tem.

Przenocowa艂 w szczerym polu, daleko od osady. Sierpniowa noc by艂a zimna i deszczowa, jakby W艂adca Wichr贸w ci膮gle jeszcze gniewa艂 si臋 na t臋 nieszcz臋sn膮 krain臋, raz po raz wysy艂aj膮c pe艂ne 艁ez Ulma chmury od zachodnich granic do brzeg贸w ponurego Nurnenu. Deszcz niemi艂osiernie ci膮艂 艂any i tak ju偶 le偶膮cego, cherlawego zbo偶a, jakie z wielkim trudem uda艂o si臋 orkom- oraczom wyhodowa膰 na ja艂owych, chyba pozbawionych B艂ogos艂awie艅stwa Yavanny, ziemiach. Garbus sp臋dzi艂 t臋 noc w namiocie zszytym z futer w艂osem na zewn膮trz; chroni艂 on jako艣 przed uko艣nie tn膮cymi zimnymi strugami, ale ogniska nie da艂o si臋 rozpali膰... Sandello siedzia艂 d艂ugo, wpatrywa艂 si臋 w 偶贸艂ty okr膮g pier艣cienia. Kiedy艣 Olmer zrobi艂 ten Talizman dla swych dow贸dc贸w, przez jaki艣 czas posiada艂 go Oton... Potem W贸dz odebra艂 pier艣cie艅, jakby zw膮tpiwszy w wierno艣膰 Otona. Przed ostatni膮 walk膮 otrzyma艂 go Sandello... ten - przekaza艂 Olwenowi... A syn Wodza nie potrafi艂 godnie wykorzysta膰 spu艣cizny po ojcu. Ju偶 si臋 Talizman Olwenowi nie przyda - oblicze garbusa sta艂o si臋 ponownie zimne, twarde i okrutne; tak samo wygl膮da艂 jak kiedy艣, dziesi臋膰 lat temu, gdy bardzo- bardzo wystraszy艂 pewnego m艂odego hobbita w pewnym przyg贸rza艅skim zaje藕dzie...

Garbus delikatnie uwolni艂 z n臋dznych szmat zawini臋ty w nie miecz. Nie ten, kt贸ry s艂u偶y艂 mu jako bro艅 powszedniego u偶ytku i kt贸ry odebra艂 niema艂o wra偶ych 偶ywot贸w, tylko ten drugi, mocno przytroczony za plecami, 偶eby, niech strze偶e Wieczna Noc, nie zgubi膰 go przypadkiem. Nawet udaj膮c si臋 na spoczynek, nie rozstawa艂 si臋 z nim.

Odleg艂e, odleg艂e dni widzia艂a ta klinga, nie tak znana, jak Pier艣cie艅 Barahira czy Ber艂o Gondoru, ale w mroku Nan Elmothu Eol Ciemny Elf wyku艂 go ze skrzydlatego 偶elaza, kt贸re spad艂o z niebios, po艂膮czywszy w jedno z innym swym zadziwiaj膮cym tworem - gelvornem, wynalezionym przez siebie metalem, nieust臋puj膮cym mithrilowi. Jego syn, Maeglin, w tajemnicy wyni贸s艂 ostrze z Na艅 Elmothu, gdy ucieka艂 wraz z matk膮 Aredhel膮, siostr膮 Turgona. Cudowna bro艅 trafi艂a do Gondolinu; Tuor z Idril膮 uratowali go z ruin p艂on膮cego miasta, a poprzez Earendila, ich syna, miecz trafi艂 do Elrosa, pierwszego kr贸la Numenoru.

Bro艅 owa d艂ugo przechowywana by艂a w kr贸lewskiej skarbnicy, a Elros chyba niezbyt lubi艂 ten miecz, stworzony r臋kami Eola i pami臋taj膮cy zdrajc臋 Maeglina. Nigdy pierwszy w艂adca Numenoru nie przypasa艂 go; nigdy nie obna偶y艂 w boju. I, jakby za milcz膮c膮 zgod膮, wszyscy nast臋pni kr贸lowie unikali dotykania wspania艂ego ostrza. M贸wiono, 偶e podczas pierwszej wojny z Sauronem, w 1701 roku Drugiej Ery, wielk膮 s艂aw臋 zyska艂 Erneldur, 贸wczesny Lord Andunie, a Tar- Minastir niemal z rado艣ci膮 pozby艂 si臋 z艂owieszczego skarbu, nagrodziwszy nim wspania艂ego dow贸dc臋. By膰 mo偶e nie by艂a ta opowie艣膰 niczym wi臋cej ni偶 jedn膮 z bajd, by膰 mo偶e nie le偶a艂a nigdy ta bro艅 w kr贸lewskiej skarbnicy, a od powstania przechowywana by艂a w zachodniej przystani Numenoru... Sandello w swoim czasie przebywa艂 w ksi膮偶nicy zaj臋tego przez Haradrim贸w Minas Tirith, zupe艂nym przypadkiem ocala艂ej z po偶ogi... Kr贸l Olmer wys艂a艂 do gondorskiej twierdzy kilka wyborowych oddzia艂贸w, kt贸rych jednym jedynym zadaniem by艂o uratowanie za wszelk膮 cen臋 przed rozszala艂ymi haradrimskimi wojownikami staro偶ytnych r臋kopis贸w, od wiek贸w przechowywanych w Twierdzy Ostatniej Nadziei. Oddzia艂y wykona艂y rozkaz, biblioteka przesz艂a w r臋ce zwyci臋zc贸w ca艂a i nietkni臋ta, ale... Wodzowi Earnilowi nie by艂o ju偶 s膮dzone z niej skorzysta膰.

Ze statkami Elendila Wysokiego miecz Eola trafi艂 do 艢r贸dziemia. I ponownie los uczyni艂 go wi臋藕niem pa艂acowej skarbnicy. Do bitew kr贸lowie Gondoru stawali z innymi mieczami, chroni膮c drogocenn膮 kling臋; najwa偶niejszy tw贸r Ciemnego Elfa by艂 ukryty za siedmioma zamkami. Sko艅czy艂y si臋 wojny z Easterlingami, potem - z umbarskimi korsarzami, jeszcze p贸藕niej - z Haradrimami, i w ko艅cu, po Wojnie o Pier艣cie艅, miecz Eola nieoczekiwanie zyska艂 wolno艣膰...

Sandello westchn膮艂 i przymkn膮艂 zm臋czone powieki. Szczup艂e palce garbusa g艂aska艂y ciemne ostrze... Staremu wojownikowi wydawa艂o si臋, 偶e jak na jawie widzi ten dzie艅 w stolicy zwyci臋skiego Gondoru, trzy wieki temu...

Weso艂o艣膰 i rado艣膰 zapanowa艂y w Mie艣cie. Znienawidzony wr贸g pad艂, Mrok zosta艂 na zawsze zwyci臋偶ony, nowy, Prawdziwy W艂adca ponownie zjednoczy艂 pod swym ber艂em P贸艂nocne i Po艂udniowe Kr贸lestwa, sko艅czy艂 si臋 czas strachu i braku nadziei, nadszed艂 czas odbudowy zburzonych miast i orki na porzuconych polach...

M贸wi膮, 偶e Kr贸l Aragorn, Elessarem Elfijskim zwany, wraz z pi臋kn膮 ma艂偶onk膮 sw膮, Arwen膮 Undomiel, Gwiazd膮 Wieczorn膮 elf贸w, siedzieli w sali tronowej, sprawuj膮c kr贸lewskie s膮dy. A w czasach tych, powiadaj膮, trafi膰 przed oblicze Wielkiego Kr贸la wcale nie by艂o tak trudno, nie to co w latach nast臋pnych! I oto stra偶nicy przyprowadzili przed jego oblicze pewnego m艂odzie艅ca, czarnow艂osego i o szlachetnym obliczu. Nie sk艂aniaj膮c g艂owy, sta艂 on przed tronem W艂adc贸w, zuchwale wpatruj膮c si臋 w Elessara.

- Co sprowadza ci臋 tu, m艂odzie艅cze? - takimi s艂owy, jak g艂osi opowie艣膰, zwr贸ci艂 si臋 Aragorn do przybysza. - Twarz twa dziwnie jest mi znajoma...

U艣miechn膮艂 si臋 m艂odzian i w milczeniu pokaza艂 Wielkiemu W艂adcy dwie po艂owy przeci臋tego rogu, oprawionego w srebro.

- R贸g... r贸g Boromira! - zakrzykn膮艂 Aragorn i nawet najja艣niejsza Arwen膮 ze zdziwieniem popatrzy艂a na go艣cia. Sk膮d go masz?

- Przyjrzyj si臋 uwa偶nie, w艂adco, i ty te偶, w艂adczyni! - odpowiedzia艂 surowo m艂odzieniec.

Zmarszczy艂 czo艂o Wielki W艂adca, albowiem nadmiernie zuchwa艂ym wyda艂o mu si臋 zachowanie go艣cia; ale Arwen膮 Undomiel spojrza艂a na niego i jej 艂agodny wzrok zmi臋kczy艂 serce Elessara.

- To jest syn Boromira, syna Denethora, ostatniego Namiestnika Gondoru - rzek艂a Arwen膮, albowiem potrafi艂a, jak i wszyscy Pierworodni, czyta膰 w ludzkich sercach. - I w duszy tego m艂odziana jest gniew na ciebie, m贸j kr贸lu. Nie odpowiadaj mu tym samym, prosz臋 ci臋. B膮d藕 dla niego 艂agodny, a wtedy... wtedy gro藕ny cie艅, kt贸ry widz臋, ominie nasz kraj...

Cichym g艂osem powiedzia艂a to W艂adczyni Arwen膮 i nie wiedzia艂 go艣膰, o czym rozmawiaj膮 W艂adcy; dlatego odziedziczony po ojcu gwa艂towny charakter sprawi艂, 偶e m艂odzie艅ca za艣lepi艂a z艂o艣膰:

- O czym szepczecie, wy, przez oszustwo zajmuj膮cy tron mojego ojca? O czym szepczecie, wy, kt贸rzy nie przeszkodzili艣cie mojemu dziadowi zgin膮膰 straszliw膮, m臋cze艅sk膮 艣mierci膮 na stosie? O czym szepczecie, wy, nie wiadomo sk膮d osiedli w mie艣cie, kt贸rego moi przodkowie od pokole艅 strzegli?

Wiele jeszcze s艂贸w wypowiedzia艂 syn Boromira, gniewnych i g艂upich, oskar偶aj膮c Wielkiego Kr贸la o przej臋cie w艂adzy. W milczeniu wys艂ucha艂 go Aragorn.

- Dlaczego zgin膮艂 m贸j ojciec - zgin膮艂 z r臋ki 偶a艂osnych ork贸w, podczas gdy ca艂a reszta pozosta艂a przy 偶yciu? Dlaczego nie okaza艂e艣 mu pomocy, gdy przywo艂ywa艂 ci臋? Wiadomym mi jest, 偶e chcia艂e艣 jego 艣mierci! Dlatego, 偶e wed艂ug starego prawa winien by艂 on, ojciec m贸j, Boromir, syn Denethora, rz膮dzi膰 w Minas Tirith, a nie ty, osadzony na tronie przez tego w艂贸cz臋g臋 w szarych 艂achmanach!

Mocno rozgniewa艂 si臋 W艂adca Aragorn, Prawdziwy W艂adca, Odnowiciel - ale W艂adczyni Arwena spojrzeniem powstrzymywa艂a go. I nie wdaj膮c si臋 w k艂贸tni臋 z go艣ciem, tak odpowiedzia艂 mu Kr贸l Elessar:

- Smutek zm膮ci艂 tw贸j rozum, m艂odzie艅cze. Boromir by艂 wspania艂ym wojownikiem i zgin膮艂 艣mierci膮 wojownika. Niech padnie na mnie przekle艅stwo Valarow, je艣li cho膰 s艂owem czy nawet my艣l膮 zha艅bi臋 jego pami臋膰! Przyjd藕 do mnie znowu za siedem dni, kiedy tw贸j umys艂 zapanuje nad uczuciami.

- Aha! - zakrzykn膮艂 go艣膰, kt贸ry ci膮gle jeszcze nie wypowiedzia艂 swego imienia. - Boisz si臋 sprzecza膰 ze mn膮! To znaczy, 偶e wszystko, co m贸wi艂em, jest prawd膮! Boisz si臋 zha艅bi膰 usta k艂amstwem tu, w 艣wi臋tej sali Gondoru!

- Nie, zaiste b贸l i smutek z艂ama艂y twego ducha - pokiwa艂 g艂ow膮 W艂adca Aragorn. - Jutro b臋dziesz si臋 wstydzi艂 swych s艂贸w, jestem tego pewien. Po prostu przeczysz sam sobie. Skoro jestem takim potwornym z艂oczy艅c膮, jakim mnie odmalowa艂e艣, to c贸偶 dla mnie znaczy艂aby 艣wi臋to艣膰 jakiej艣 sali? Nie spieram si臋 z tob膮 nie dlatego, 偶e nie mam ci nic do powiedzenia, ale dlatego, 偶e i tak w tej chwili mnie nie pos艂uchasz. Przyszed艂e艣 tu, by cisn膮膰 mi w twarz gniewne s艂owa, przyszed艂e艣 w nadziei, 偶e odpowiem ci gniewem - ale pomyli艂e艣 si臋. Mo偶esz odej艣膰 bez przeszk贸d, a po siedmiu dniach, jak powiedzia艂em - wracaj! Bardzo bym chcia艂 ci pom贸c...

- Pr臋dzej bym przyj膮艂 pomoc Saurona! - pad艂a harda odpowied藕.

I m艂odzian odszed艂, a trzy dni p贸藕niej wyzwa艂 Wielkiego Kr贸la na pojedynek.

Boromir, syn Boromira, syna Denethora, prawny w艂adca Gondoru - g艂osi艂 dostarczony Wielkiemu Kr贸lowi zw贸j - wzywa na pojedynek 艣miertelny Aragorna, syna Arahorna, mieni膮cego si臋 Kr贸lem Arnoru i Gondoru芦.

I wiele innych obra藕liwych s艂贸w do艂膮czonych by艂o do tego pos艂ania...

Nikt nie wie, co powiedzia艂a kr贸lewskiemu ma艂偶onkowi W艂adczyni Arwena, ale Wielki Kr贸l przyj膮艂 wyzwanie.

Powiadaj膮, 偶e na obszernym dziedzi艅cu Twierdzy starli si臋 oni, a 偶adne oko nie widzia艂o tego pojedynku. Ale M膮drzy wiedz膮: nim zamkn臋艂y si臋 wrota, uni贸s艂 m艂ody Boromir miecz wysoko nad g艂ow臋, dumnie pytaj膮c Aragorna: znany jest ci ten miecz?

Jednego spojrzenia wystarczy艂o Kr贸lowi Elessarowi, by pozna膰 bro艅. S艂ynny miecz Eola Ciemnego Elfa nie wiadomo jak znalaz艂 si臋 w r臋kach m艂odego i nieujarzmionego wojownika. By膰 mo偶e moc膮 sw膮 przewy偶sza艂 on nawet Anduril Kr贸la... Ale nie uchyli艂 si臋 Aragorn od potyczki ani nie 偶膮da艂 zamiany broni na r贸wn膮 co do mocy, cho膰 mia艂 przy sobie zwyk艂y, niczym niewyr贸偶niaj膮cy si臋 miecz.

- Kradzione szcz臋艣cia nie przynosi - zauwa偶y艂 spokojnie i by艂y to ostatnie s艂owa, jakie us艂yszeli ludzie w Twierdzy, zanim zatrzasn臋艂y si臋 wrota.

A potem otwar艂y si臋 i wyszed艂 przez nie tylko Kr贸l Aragorn...

S艂udzy widzieli plamy krwi na kamieniach dziedzi艅ca, ale nikt nie o艣mieli艂 si臋 zapyta膰 Elessara, jak zako艅czy艂 si臋 贸w pojedynek i gdzie znikn臋艂o cia艂o nieszcz臋snego Boromira, kt贸rego od tamtej pory nikt nie widzia艂 ani w Gondorze, ani w Arnorze, ani nigdzie w granicach Zachodu. Wraz z m艂odzie艅cem znikn膮艂 bez 艣ladu i miecz.

Nikomu i nigdy, a偶 do samej 艣mierci swej, nie opowiedzia艂 W艂adca o tym, co te偶 si臋 wydarzy艂o na dziedzi艅cu Twierdzy, pr贸cz jednej tylko osoby, ma艂偶onki swej, kr贸lowej Arweny Undomiel, ale i ona 艣wi臋cie strzeg艂a tajemnicy...鈥.

Sandello gwa艂townie uni贸s艂 g艂ow臋. Tak, tak w艂a艣nie to si臋 odby艂o - albo prawie tak. Nikt ju偶 teraz nie wyja艣ni wszystkich wydarze艅 sprzed trzech wiek贸w. Ale miecz Eola w pewnej chwili przeszed艂 we w艂adanie Olmera, poszukiwacza z艂ota z Dale - d艂ugo przed tym, nim sta艂 si臋 wodzem Earnilem i Kr贸lem Bez Kr贸lestwa...

A teraz oto miecz le偶a艂 przed garbusem o imieniu Sandello.

Oblicze starego wojownika by艂o zachmurzone. Czasem wydawa艂o si臋, 偶e patrzy na miecz zupe艂nie oboj臋tnie, bez szacunku, niemal z nienawi艣ci膮. Tak, Sandello strzeg艂 miecza ale nienawidzi艂 przy tym mo偶e nawet mocniej ni偶 przekl臋tego Pier艣cienia, kt贸ry przyni贸s艂 zgub臋 jego w艂a艣cicielowi i potem, po zwyci臋stwie, z dobrej woli oddany zosta艂 niewysoczkowi Folkowi Brandybuckowi. Wtedy jeszcze Olwen s艂ucha艂 Sandella... Uda艂o si臋 go przekona膰, cho膰 bardzo niech臋tnie rozstawa艂 si臋 z przekl臋tym Pier艣cieniem...

- Dok膮d prowadzisz mnie tym razem, mieczu? - szepn膮艂 garbus, niemal dotykaj膮c wargami zimnego czarnego metalu. - Jaka moc tam, na po艂udniu, przywr贸ci艂a ci臋 do 偶ycia, natchn臋艂a ponownie 偶膮dz膮 krwi? Wiem, wiem, 偶e ciemny duch twego stworzyciela wci膮偶 jeszcze mieszka w tobie... Wiem, 偶e tylko r臋ka mojego pana godna by艂a twej r臋koje艣ci! Wiem, 偶e by艂e艣 rad, tn膮c elfy pod murami Szarych Przystani, poniewa偶 nie wybaczy艂e艣 im 艣mierci mistrza, kt贸ry ci臋 wyku艂!... Powiedz zatem mi - co si臋 wydarzy艂o?... Co si臋 sta艂o?...

Ale miecz nadal zachowywa艂 pogardliwe milczenie. Co tam dla niego, pami臋taj膮cego trzy epoki 艢r贸dziemia, jaki艣 garbaty wojownik! Co znaczy dla niego, kt贸ry zna艂 r臋k臋 Maeglina, Tuora - co tam Tuora, samego Turgona! - Sandello, dzisiejszy jego powiernik? Tylko jednego cz艂owieka uznawa艂 za swego pana - ale pan ten od dziesi臋ciu lat spoczywa艂 na dnie nowo powsta艂ego zalewu, znajduj膮cego si臋 na najdalszym zachodzie 艢r贸dziemia...

Garbus nie zasn膮艂 do 艣witu. Czasem jego wargi porusza艂y si臋, a wtedy mog艂o si臋 wydawa膰, 偶e przemawia do kogo艣; ale odpowied藕 chyba nie nadchodzi艂a...

Rano zwin膮艂 swoje malutkie obozowisko i pogalopowa艂 dalej. Na po艂udnie, na po艂udnie, patrz膮c prosto w oblicze s艂o艅ca, jak wojownik, piersi膮 nacieraj膮cy na wroga...



14 Sierpnia Noc,

Pole Bitwy W Po艂udniowym Haradzie



Wyrzucaj膮c przed siebie ogniste j臋zory, straszny jaskraworudy zwierz pe艂z艂, wci膮偶 pe艂z艂 przed siebie, chciwie po偶eraj膮c wszystko na swojej drodze: traw臋, drzewa, resztki rydwan贸w, trupy niewolnik贸w, pierzastor臋kich, Haradrim贸w - i, wydawa艂o si臋, nie ma dla niego granic, nic nie mo偶e go powstrzyma膰, przejdzie tak, niezatrzymany, do samego brzegu morza - a, co tam do morza! - do G贸r Mordoru, obracaj膮c po drodze w popi贸艂 wszystkie miasta i osady Wielkiego Tcheremu...

Ale nie; 艂apska, szpony i paszcza ognistego potwora z rozbiegu uderzy艂y w nasycon膮 wod膮 艣cian臋 las贸w i... potw贸r odskoczy艂. Bezsilnie sycza艂y j臋zyki p艂omieni, ale jaskrawe, soczyste li艣cie, p臋dy, pnie tylko zw臋gla艂y si臋, nie zapalaj膮c. 呕ar p艂omieni wysuszy艂 le艣n膮 g臋stwin臋 na pi臋膰dziesi膮t krok贸w w g艂膮b - i zdech艂.

Na pokrytej popio艂em r贸wninie nie zosta艂o nic 偶ywego. Kilka ocala艂ych haradzkich oddzia艂贸w, ledwo zd膮偶ywszy pozbiera膰 rannych, po艣piesznie wycofa艂o si臋 drog膮, porzuciwszy na pastw臋 p艂omieni sw贸j ogromny ob贸z, zbyt du偶y dla niewielkiej garstki pozosta艂ych przy 偶yciu. Pierzastor臋cy, kt贸rzy byli w stanie, pod膮偶yli gdzie艣 na po艂udnie, wzd艂u偶 p艂omienistej 艣ciany, z nadziej膮 na ratunek.

Ogie艅 skierowa艂 si臋 na zach贸d, ale i tam sta艂y mu na drodze bastiony las贸w, a na dodatek oko艂o p贸艂nocy lun膮艂 ze zg臋stnia艂ych chmur ulewny deszcz. Ostatnie iskry zdycha艂y pod naporem mocnych wodnych strug; na ziemi pozostawa艂o wstr臋tne rzadkie b艂oto - rozmi臋k艂e w臋gle zmieszane z popio艂em.

Ma艂y oddzia艂 Folka schroni艂 si臋 przed deszczem pod roz艂o偶ystym d臋bem, kt贸re Khandyjczyk nazwa艂 albalomem, drzewem w臋drowc贸w. Szerokie i g臋ste listowie wspaniale chroni艂o przed lej膮c膮 si臋 z g贸ry wod膮, ziemia doko艂a pnia pozostawa艂a sucha. Na mocnych, wystaj膮cych z gruntu korzeniach mo偶na by艂o wygodnie siedzie膰, nawet le偶e膰!

- To du偶e szcz臋艣cie - powiedzia艂 Ragnur. - Albalom rzadko wyst臋puje tak daleko na po艂udniu. Tu jeste艣my bezpieczni... w ka偶dym razie 偶adne jadowite gady do nas si臋 nie zbli偶膮 - nie znosz膮 zapachu albalomu. Mo偶emy spa膰 spokojnie.

- Jako艣 wcze艣niej nam nie m贸wi艂e艣 o jadowitych gadach! - wzdrygn膮艂 si臋 Malec, kt贸rego stosunek do miejscowych lataj膮cych, pe艂zaj膮cych, skacz膮cych, biegaj膮cych i innych pozbawionych rozumu zwierz膮t by艂 nader skomplikowany.

- Nie m贸wi艂em, nie m贸wi艂em... Nie chcia艂em was przestraszy膰 - mrukn膮艂 Khandyjczyk. - A widzia艂e艣 to?

W r臋ku przewodnik trzyma艂 gruby sznur. Co noc otacza艂 nim ob贸z, a na pytanie Folka, po co to robi, odpowiedzia艂 tylko, 偶e dzi臋ki temu mo偶na b臋dzie spokojniej spa膰...

- W艂a艣nie ta lina jest nas膮czona wywarem z kory albalomu. Gdy le偶y na ziemi doko艂a obozu - nie ma si臋 czego ba膰... Skorpiony ani prugasty za nic jej nie przekrocz膮. A nikt nie zna lekarstwa na ich uk膮szenie, ani w Khandzie, ani u nas, w Umbarze...

- Tfu, scze藕nij! Oby ci臋 Hrugnir zgni贸t艂 za takie rozmowy przed snem! - splun膮艂 Malec. - Straszy膰 mnie tu b臋dzie...

Folko u艣miechn膮艂 si臋 w ciemno艣ci. Malec, boj膮cy si臋 strasznych opowie艣ci przed snem - warto by艂o to zobaczy膰.

Pojawi艂 si臋 ma艂y p艂omyk ogniska. Mimo ulewy pod listowiem albalomu by艂o sucho. Torin umocowa艂 nad p艂omieniem okopcony kocio艂ek i pogr膮偶y艂 si臋 w nieweso艂ych my艣lach, podpar艂szy g艂ow臋 ogromn膮 pi臋艣ci膮; broda krasnoluda 艣miesznie zadar艂a si臋, ale nawet kpiarz Strori nie o艣mieli艂by si臋 naigrawa膰 z tego.

Rzucali si臋 w wir obozowych zaj臋膰 z wi臋ksz膮 ni偶 zazwyczaj ochot膮, by zapomnie膰, odgrodzi膰 od my艣li, 偶e na zawsze stracili Eowin臋. Nikt nie m贸g艂 prze偶y膰 w ognistym piekle, kt贸re szala艂o nad r贸wnin膮 zaledwie kilka godzin temu.

Hobbit le偶a艂 na plecach. Twardy korze艅 albalomu wydawa艂 mu si臋 mi臋kszy od najlepszej hobbiciej pierzyny. Widzia艂 wyra藕nie l艣ni膮ce niczym z艂ota iskra w艂osy Eowiny, mgnienie oka przed tym, nim jej w贸z wbi艂 si臋 w p艂omienie; niewolnicy woleli honorow膮 艣mier膰 m臋czennik贸w w ogniu ni偶 straszn膮 i haniebn膮 艣mier膰 z r臋ki rozszala艂ego wroga. Eowina... taka wiotka niczym trzcina i taka mocna duchem jak stalowa klinga. Eowina, kt贸ra porzuci艂a Rohan dla przyg贸d i... nie, lepiej o tym nie my艣le膰! Lepiej wm贸wi膰 sobie, 偶e wszystko to si臋 wydawa艂o, zwidzia艂o, przywidzia艂o... Dziewczyny ju偶 nie ma. Spotkaj膮 si臋 dopiero... dopiero po spe艂nieniu Drugiej Wielkiej Muzyki Amur贸w, kiedy zamys艂 Jedynego zostanie wcielony tu, w Ardzie, kr贸lestwie zagubionym w艣r贸d niezliczonych gwiazd Ea...

Drzwi Nocy... - my艣la艂 hobbit. - A za nimi - pustka... zimna, wszystko przenikaj膮ca, milcz膮ca... Pustka, czarne zapomnienie... Elfy m贸wi膮 o 鈥瀙rezencie鈥 Jedynego... Po swojej 艣mierci Pierworodni uciele艣niaj膮 si臋 tu, na ziemi - a ludzie? Czy ich czeka taki sam los? Ale nie tu - tam, na kra艅cu tajnych dr贸g, bior膮cych sw贸j pocz膮tek od Drzwi Nocy. A Nienna op艂akuje pewnie ka偶dego odchodz膮cego t膮 偶a艂obn膮 drog膮, ale co znacz膮 jej 艂zy? Czy zmniejszy艂y one b贸l oparze艅 ostatnich chwil 偶ycia Eowiny? A je艣li nie - to po co s膮?...

Jeste艣 winien jej 艣mierci, Folko - bezlito艣nie podsumowa艂 siebie. - Ty i nikt inny. Mog艂e艣 nie bra膰 dziewczyny ze sob膮, ale nie - ust膮pi艂e艣 namowom krasnolud贸w, a dlaczego? Ale偶 dlatego, 偶e chcia艂e艣 ust膮pi膰. Zbyt pochlebny dla ci臋 by艂 jej zachwyt, z jakim patrzy艂a na ciebie...

Udr臋ka, b贸l nie ust臋powa艂y, i wiedzia艂, 偶e od tej chwili zawsze b臋d膮 mu towarzyszy艂y - do samego ko艅ca jego ziemskiej drogi, a mo偶e nie odejd膮 i po tamtej stronie Zachodnich M贸rz...

Jednak偶e, przysi臋gam na Brod臋 Durina, musisz sobie z tym poradzi膰! Niech b贸l i 偶al b臋d膮 z tob膮 - ale nie mog膮 one pozbawi膰 ci臋 si艂y. G艂贸wny cel nie zosta艂 osi膮gni臋ty, jutro czeka nas ci臋偶ka w臋dr贸wka przez spalony step - musisz wytrzyma膰!鈥.

Wysi艂kiem woli hobbit zd艂awi艂 b贸l.

- Hej, co艣cie si臋 tak zasmucili? - Wiedzia艂, 偶e jego weso艂o艣膰 jest naci膮gana, ale nic nie m贸g艂 na to poradzi膰. - Do艣膰 ju偶 tego zamiatania ziemi brodami, czcigodni wy moi! Powiedzcie mi lepiej, co si臋 sta艂o we wczorajszej bitwie.

Torin uni贸s艂 oczy, jakby budzi艂 si臋 ze snu:

- Wczorajszej?

- No tak! W 偶yciu nie widzia艂em niczego bardziej krwawego i... dzikiego.

- To prawda! - odezwa艂 si臋 jak echo Khandyjczyk. - Nigdy bym nie pomy艣la艂, 偶e co艣 takiego mo偶e si臋 naprawd臋 wydarzy膰...

- Zbyt wiele tu niedorzeczno艣ci - ci膮gn膮艂 hobbit. - Pierzastor臋cy - sk膮d ich tylu? Id膮 lawin膮, bez szyku, jakby ich sam Morgoth p臋dzi艂, nie pozwalaj膮c si臋 zastanowi膰. Jednej czwartej tej armii wystarczy艂oby, by za艂atwi膰 si臋 z rydwanami, a pozostali w mig rozprawiliby si臋 z Haradrimami!

- Tcheremczycy te偶 dobrzy - podchwyci艂 Torin. - Gdzie ich wojsko? Dlaczego niewolnicy? Po co bronili ju偶 skazanej ziemi?

- Nie takiej znowu, jak si臋 okaza艂o, skazanej - zaprotestowa艂 Ma艂y Krasnolud. - Haradrimowie, to jasne, stracili niemal wszystkich swoich ludzi, a pierzastor臋cy gdzie si臋 podziali?

- Gdyby ci pierzastor臋cy nie post臋powali tak g艂upio... zaczai Torin.

- Jak post臋powali, z takimi przysz艂o walczy膰 - przerwa艂 mu Malec. - Widocznie wiedzieli Haradrimowie...

- 呕e ich wrogowie s膮 g艂upi? No to dlaczego wcze艣niej ich nie powstrzymali? - nie ustawa艂 Torin. - Sk膮d Tcheremczycy wiedzieli, 偶e pierzastor臋cy wszyscy co do jednego b臋d膮 napiera膰 na wozy? 呕e 偶aden z nich nie poprowadzi dalej ataku? Przecie偶 oni dokonali rzeczy najg艂upszej z mo偶liwych - wypu艣cili te wozy...

Malec wzruszy艂 ramionami:

- Folko na pewno powie: 鈥炁歸iat艂o winne...鈥.

- Mo偶e i tak - odezwa艂 si臋 hobbit. Wydawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e ju偶 straci艂 zainteresowanie sporem, kt贸ry sam wszcz膮艂. Jego palce niecierpliwie skuba艂y elficki pier艣cie艅. - Sk膮d mo偶emy wiedzie膰?...

- Jako艣 dziwnie to 艢wiat艂o dzia艂a - pokr臋ci艂 g艂ow膮 Malec. - Na nas, w艂a艣ciwie - s艂abo... A Eodreid, mo偶na powiedzie膰, zupe艂nie zwariowa艂... Na Eldring贸w chyba nie dzia艂a, i Haradrimowie ze sob膮 te偶 si臋 nie bij膮, ja przynajmniej tego nie widzia艂em.

- A Hazgowie ruszyli na Rohan - zauwa偶y艂 Torin.

- W艂a艣nie! O tym w艂a艣nie m贸wi臋! - ucieszy艂 si臋 Malec. Na jednych, jak wida膰, dzia艂a, a na innych - nie?

- Przecie偶 Pier艣cie艅 te偶 r贸偶nie dzia艂a艂. - Folko podrzuci艂 polano do przygasaj膮cego ogniska. - Bilbo, prosz臋, ile lat go posiada艂! A Boromir? Ju偶 po kilku miesi膮cach bliskiego przebywania straci艂 rozs膮dek! Denethor r贸wnie偶...

- Hej, o czym m贸wicie? - zdziwi艂 si臋 Ragnur. - Jaki znowu Pier艣cie艅? Jaki Denethor? Imi臋 jakby gondorskie...

- To d艂uga historia... - machn膮艂 r臋k膮 Torin. - Potem kiedy艣 opowiemy... kiedy b臋dzie troch臋 spokojniej. No, przyjaciele, mo偶emy jeszcze d艂ugo si臋 sprzecza膰, ale dok膮d jutro p贸jdziemy? Do morza?

- Do morza mog臋 was poprowadzi膰 - wtr膮ci艂 Ragnur. A na po艂udnie - raczej nie. Nie znam tutejszych okolic...

Folko opu艣ci艂 g艂ow臋. Tak, ich pierwotny plan - przedosta膰 si臋 do morza i czeka膰 pomocy od Morskiego Ludu - by艂 chyba najlepszy. A jednak... jakie艣 dziwne uczucie podpowiada艂o hobbitowi: droga na po艂udnie b臋dzie 艂atwiejsza, cho膰 przyjdzie i艣膰 przez po偶art膮 przez ogie艅, spustoszon膮 przeze艅 ziemi臋. A poza tym...

- Zaraz.

Pier艣cieniu, drogocenny pier艣cieniu, bezcenny darze elfickiego ksi臋cia! Przecie偶 mo偶esz podpowiedzie膰 mi, czy 偶yje jeszcze z艂otow艂osa roha艅ska dziewczyna, czy ko艣ci jej zmiesza艂y si臋 z ko艣膰mi innych rab贸w w jednej wielkiej mogile, przykryte tylko cienk膮 warstw膮 popio艂u - a i ten mo偶e zmy艂 wczorajszy deszcz...

T臋czowy motylek 艂atwo wyskoczy艂 z kamiennego schronienia. Zatrzepota艂y, rozwijaj膮c si臋, wielobarwne skrzyd艂a, i ciemny nocny niebosk艂on run膮艂 na spotkanie.

Naprawd臋 by艂 ciemny. Okaleczon膮 przez ogie艅 r贸wnin臋 jakby pokry艂a jadowita mg艂a - mg艂a z wrzeszcz膮cych w ostatniej m臋ce dusz poleg艂ych w tym boju wojownik贸w. Bezcielesne widma wyci膮ga艂y d艂ugie r臋ce do dziwnej istoty, w nadziei, 偶e je ustrze偶e od koszmaru drogi przez Drzwi Nocy. Wysi艂kiem woli Folko popycha艂 swoje skrzydlate 鈥瀓a鈥 przed siebie, pop臋dza艂, nie zwracaj膮c uwagi na zapalaj膮ce si臋 na ca艂ym ciele drobne, ale bolesne p艂omyki - jakby przedziera艂 si臋 przez chmur臋 ognistych strza艂.

Wola hobbita p臋dzi艂a t臋czowego motylka coraz dalej i dalej, przez ciemne, wype艂nione wiruj膮cym popio艂em, powietrze. Nic... nic... nic... I nagle - iskra!

Iskra w艣r贸d czarnych wzg贸rz, malutki 偶ywy ognik; motylek 艣mign膮艂 jak wystrzelona strza艂a.

Iskra natychmiast zgas艂a.

Folko dozna艂 bolesnego rozczarowania. Wydawa艂o mu si臋... wydawa艂o... i nie dziw, 偶e po takim dniu... Czy偶by? z resztk膮 nadziei wpatrywa艂 si臋 w mrok...

Rozczarowanie sprawi艂o, 偶e powr贸ci艂 do realnego 艣wiata; odkry艂, 偶e siedzi obok starego, twardego korzenia albalomu, drzewa w臋drowc贸w. Krasnoludy i Ragnur zaj臋ci byli jakimi艣 swoimi sprawami, nikt nie patrzy艂 na hobbita, rozumiej膮c, 偶e jego poszukiwania s膮 bezowocne i wywo艂uj膮 tylko b贸l w sercu.

- Nie ma... Nic nie ma... - zmusi艂 si臋 do powiedzenia tego g艂o艣no.

Torin westchn膮艂 g艂臋boko, Malec zas臋pi艂 si臋, niezachwianie wierz膮cy w przeznaczenie Ragnur roz艂o偶y艂 r臋ce - 偶e niby na przek贸r losowi nie da si臋 i艣膰.

- Nie jeste艣 tylko ty winien, bracie hobbicie, my te偶 jeste艣my winni. - Torin zrobi艂 krok w kierunku przyjaciela.

- Dobra, nie ma co gada膰! - krzykn膮艂 Folko 艂ami膮cym si臋 g艂osem. - Co by艂o, to by艂o... Jej... Eowiny... ju偶 nie przywr贸cimy. Trzeba zdecydowa膰, co dalej!

- Przecie偶 ju偶 zacz臋li艣my o tym m贸wi膰 - zdziwi艂 si臋 Malec. - Ja my艣l臋 tak: nic nam nie pozostaje, jak i艣膰 ku morzu. Wed艂ug mnie, na po艂udnie lepiej si臋 nie pcha膰. Wr贸cimy do Umbaru, znajdziemy spos贸b...

- Do tego czasu mo偶e i Umbaru ju偶 nie b臋dzie - prychn膮艂 Folko. - Nie wiadomo, czy nie zetr膮 si臋 oni z Haradem...

- Przecie偶 sam widzia艂e艣, ilu tu poleg艂o Tcheremczyk贸w zaoponowa艂 Ragnur. - Czy oni wed艂ug ciebie ca艂kiem zwariowali, 偶eby pcha膰 si臋 na mury Umbaru?

- Mo偶e i zwariowali, sk膮d mamy to wiedzie膰? - powiedzia艂 Torin. - Popatrzcie na pierzastor臋kich - jak ich musia艂o przycisn膮膰, 偶eby tak wszyscy na 艣mier膰 poszli?

- Dodaj jeszcze - sk膮d si臋 wzi膮艂 p艂omie艅? - wtr膮ci艂 Folko.

- P艂omie艅? - zdumia艂 si臋 Torin.

- No - p艂omie艅. Co si臋 tak gapisz, jakbym by艂 zdech艂ym szczurem w beczce z piwem? Gdzie widzia艂e艣 ogie艅, kt贸ry strawi takie g贸ry trup贸w? Ile偶 drewna posz艂oby na stosy pogrzebowe! A tu - nic, go艂a r贸wnina, rzadko kiedy jakie艣 drzewko si臋 trafia艂o, sama trawa... Pami臋tasz, jak p艂on臋艂o wszystko?

- Wiesz co - masz racj臋! - zgodzi艂 si臋 Malec. - Jak to si臋 sta艂o, 偶e tego nie zauwa偶yli艣my?

- Ja te偶 dopiero teraz o tym pomy艣la艂em - przyzna艂 hobbit. - A wtedy... co innego mieli艣my na g艂owie.

- Magia? - od razu zapyta艂 Ragnur.

Folko pow膮tpiewaj膮co pokiwa艂 na boki g艂ow膮:

- Niby nie ma kto teraz magi膮 w艂ada膰...

- Kiedy pojawi艂 si臋 Olmer, wszyscy wtedy m贸wili: 鈥濶ie ma kto, nie ma kto!...鈥. A czym si臋 sprawa sko艅czy艂a? - burkn膮艂 Malec.

- No w艂a艣nie. A my si臋 wybieramy do morza... - wyrwa艂o si臋 Folkowi.

- A gdzie by艣 chcia艂? - szczerze zdziwi艂 si臋 Ma艂y. - Chyba nie przez pustyni臋?

Hobbit milcza艂. Serce podpowiada艂o mu, 偶e nale偶y i艣膰 na po艂udnie... Ale przyjaciele maj膮 racj臋: w臋dr贸wka przez pozbawion膮 偶ycia r贸wnin臋 do g贸r, nie znaj膮c w nich szlak贸w ani prze艂臋czy - to naprawd臋 samob贸jstwo.

- Gdzie dwaj... to znaczy trzej - tam i jeden. - Torin uzna艂 za stosowne przypomnie膰 star膮 zasad臋, jak膮 kierowa艂 si臋 ich oddzia艂.

Folko przemilcza艂 jego s艂owa.

Noc sp臋dzili pod drzewem w臋drowc贸w, a kiedy si臋 rozwidni艂o, ruszyli na zach贸d. Ku morzu.


20 Sierpnia, Rubie偶 Khandu I Mordoru



S艂o艅ce przypieka艂o. Sierpniowy upa艂 daleko od morza by艂 naprawd臋 trudny do zniesienia. Sandello z przyjemno艣ci膮 w臋drowa艂by nocami, ale przecie偶 nie przez te dzikie i niego艣cinne ziemie. Przeci膮艂 kilka starych, na po艂y zaro艣ni臋tych trakt贸w, prowadz膮cych ongi od granic Mordoru na po艂udnie i wsch贸d, do podbitych kraj贸w. Dawno nieucz臋szczane szlaki by艂y tylko ponurym wspomnieniem niegdysiejszej pot臋gi Barad- duru. Szerokie, starannie brukowane dopasowanymi do siebie p艂ytami, trwale opiera艂y si臋 pr贸bie czasu. I mimo 偶e ze szczelin wybija艂a trawa, to jazda po takiej drodze by艂a nadzwyczajn膮 przyjemno艣ci膮.

Sandello widzia艂, 偶e z dr贸g tych od dawna nikt ju偶 nie korzysta艂. Wojowniczy Khandyjczycy i mordorscy orkowie uwa偶nie strzegli ich, przes艂aniaj膮c mocnymi wartowniami. Nie chc膮c ryzykowa膰, stary miecznik musia艂 zej艣膰 z traktu.

Doko艂a niego na wiele mil ci膮gn臋艂y si臋 drobne, niewysokie, ale bardzo, bardzo strome wzg贸rza. Deszcze i wiatry by艂y dla nich niczym; pokryte g臋stymi krzewami wydawa艂y si臋 nie do przebycia, a g臋sto usiane kolcami ga艂臋zie odbiera艂y ch臋膰 przedzierania si臋 przez chaszcze.

Sandello d艂ugo przemierza艂 labirynt wzg贸rz, p贸ki nie natkn膮艂 si臋 na owini臋ty bluszczem szary g艂az, wro艣ni臋ty trwale w ziemi臋. Tr贸jgraniast膮 piramid臋, mocn膮, pokancerowan膮, pokrywa艂o nieznane pismo.

- Witaj, Kamieniu Drogi - wyszepta艂 garbus, westchn膮wszy z ulg膮. - No, to teraz i 艣cie偶k臋 pewnie odnajd臋 z 艂atwo艣ci膮...

艢pieszy艂 si臋. Ostro偶nie, bokiem podszed艂 do Kamienia, delikatnie dotkn膮艂 d艂oni膮 szorstkiej powierzchni.

- T臋dy szli艣my z tob膮, Olmerze - powiedzia艂 cicho, chyba po raz pierwszy od wielu lat wym贸wiwszy g艂o艣no imi臋 swego pana. - Szli艣my razem... a przy Kamieniu Drogi zobaczy艂e艣 Znak...

Garbus zamilk艂, przy艂o偶ywszy czo艂o do Kamienia.

- Podpowiedz mi... - wyszepta艂 dr偶膮cymi wargami.

Ale Kamie艅 milcza艂. Milcza艂y te偶 okoliczny las, i ziemia, i niebo. Zachmurzywszy si臋, Sandello cofn膮艂 si臋 o krok, znowu si臋gn膮艂 do troskliwie przechowywanego miecza Eola.

Czarna klinga oboj臋tnie dotkn臋艂a Kamienia Drogi. 呕elazo i kamie艅... Wydawa艂o si臋, 偶e nie maj膮 ze sob膮 nic wsp贸lnego. Zwyczajny miecz... zwyk艂y g艂az...

Ostrze miecza wolno przesun臋艂o si臋 po z艂o偶onych zawijasach run贸w. Nie Tengwar, nie Kirith - tylko zupe艂nie inne znaki. Olmer zna艂 je... i zabra艂 t臋 wiedz臋 ze sob膮.

Sta艂 w贸wczas d艂ugo przy Kamieniu, prowadz膮c palce po rysach zagadkowego pisma; co wtedy mu si臋 pokaza艂o? I czego, tak naprawd臋, chce si臋 dowiedzie膰 tu on, Sandello?

Rozczarowany westchn膮艂 i zacz膮艂 zawija膰 w szmaty miecz Olmera. Ju偶 owin膮艂 ostrze, wyprostowa艂 si臋 i wtedy obok jego ucha 艣wisn臋艂a strza艂a. Grot z brz臋kiem trafi艂 w g艂az - wystrzeli艂 snop iskier, jakby kowal uderzy艂 m艂otem w roz偶arzony metal. Pod nogi garbusa upad艂o drzewce z bia艂ym opierzeniem.

R臋ka Sandella ju偶 mia艂a chwyci膰 miecz... gdy nagle znieruchomia艂a. Wyprostowa艂 si臋 i umy艣lnie wolno skrzy偶owa艂 r臋ce na piersi. Zbyt dobrze zna艂 te strza艂y, zbyt dobrze u偶ywaj膮cych ich 艂ucznik贸w.

W zaro艣lach rozleg艂 si臋 cichy 艣miech - czysty, lekki, melodyjny. Nie drgn臋艂y k艂uj膮ce ga艂臋zie, nie zaszele艣ci艂a trawa, nie trzasn膮艂 chrust. Nie wiadomo jak obok Kamienia Drogi znalaz艂a si臋 pi膮tka wysokich postaci w szarozielonych pelerynach, u偶ywanych do sekretnego przemieszczania si臋 po lasach. Czworo mia艂o naci膮gni臋te 艂uki i ich strza艂y by艂y gotowe natychmiast poszybowa膰 w stron臋 Sandella. Pi膮ty zrobi艂 krok w jego stron臋, tak samo skrzy偶owawszy r臋ce na piersiach.

Garbus sta艂 nieruchomo, 艂ucznicy zwolnili ci臋ciwy, ale nie zdejmowali z nich strza艂. Stary miecznik dobrze wiedzia艂, 偶e zd膮偶膮 w ka偶dej chwili je naci膮gn膮膰. Szybciej, ni偶 on mrugnie okiem.

Nikt i nigdy nie m贸g艂 si臋 mierzy膰 w 艢r贸dziemiu z Pierworodnymi w strzelaniu z 艂uk贸w. Pewnie tylko niewysoczek Folko Brandybuck odwa偶y艂by si臋 rywalizowa膰 z nimi w celno艣ci.

By艂by to prawdziwy 鈥瀙ojedynek serc鈥, jak m贸wi膮 na Wschodzie. Miecz garbusa wisia艂 w pochwie, tak samo jak klinga jego przeciwnika - d艂uga i w膮ska, kt贸r膮 wygodniej by艂o k艂u膰, ni偶 ci膮膰. Gdyby znalaz艂 si臋 tu wspomniany Folko, od razu przypomnia艂by sobie no偶e do miotania Sandella i to, 偶e garbus potrafi艂 przeci膮膰 na p贸艂 siedz膮c膮 na 艣cianie much臋.

- Od ksi臋cia W贸d Przebudzenia Forwego wojownikowi Sandellowi - pozdrowienie! - odezwa艂 si臋 w ko艅cu elf.

- Od Sandella Forwemu - r贸wnie偶 pozdrowienie! - odpowiedzia艂 garbus z ch艂odem w g艂osie, nie spuszczaj膮c z oka elfickiego ksi臋cia.

Przez minionych dziesi臋膰 lat elf zupe艂nie si臋 nie zmieni艂. Wiadomo, dla Pierworodnych to kr贸tki okres. Szlachetne czo艂o ksi臋cia opasywa艂a z艂ota obr臋cz z iskrz膮cym zielonym kamieniem, wielkie oczy patrzy艂y uwa偶nie i przenikliwie.

Sandello czeka艂. Wydawa艂o si臋, 偶e nieoczekiwane spotkanie wcale go nie zdziwi艂o.

Milczenie to zaniepokoi艂o ksi臋cia. Lekko uni贸s艂 brew.

- Znalaz艂e艣 mnie, wi臋c ty powiniene艣 zacz膮膰 m贸wi膰 - wykraka艂 z u艣mieszkiem garbus.

- Dok膮d idziesz? - zapyta艂 natychmiast ksi膮偶臋 ostrym tonem.

- Nie b膮d藕 taki ciekawy. Czy to s膮 twoje w艂o艣ci?

- Pytam jako silniejszy. Czy wojownik Sandello rozumie inny j臋zyk?

- Pos艂uchaj, mo偶e ju偶 do艣膰 tego, co? - zmarszczy艂 nos miecznik. - Chcesz si臋 bi膰 - bijmy si臋. Nie, to nie. Ja si臋 do ciebie na 艣wie偶e piwo nie wprasza艂em.

- Masz za plecami, ukryty w szmatach, staro偶ytny miecz mojego ludu - stwierdzi艂 powa偶nie Forwe. - Wiadomo mi, czyja r臋ka w艂ada艂a nim dziesi臋膰 lat temu, porazi艂a Kirdana i Naugrima! Po co znowu wynios艂e艣 na 艣wiat艂o dzienne t臋 przekl臋t膮 kling臋?

- Nie twoja rzecz, ciekawski. Mo偶e chcia艂by艣 przej膮膰 miecz mojego pana? We藕miesz go jednak dopiero po mojej 艣mierci.

- Gdybym tego chcia艂, by艂by艣 ju偶 r贸wnie 偶ywy, jak ten g艂az! - podni贸s艂 g艂os Forwe. - I 艣wietnie o tym wiesz.

- No to ka偶 swoim zuchom, by strzelali. - Garbus oboj臋tnie wzruszy艂 ramionami.

Forwe skrzywi艂 si臋:

- Mo偶e przesta艅my ciska膰 w siebie s艂owami. Wiadomo ci, 偶e nie jeste艣my w tej chwili wrogami. Ale w twoim 艣wiecie dzieje si臋 co艣... co艣 gro藕nego, strasznego i nie do opisania, a my nie mo偶emy zrozumie膰, o co chodzi, i nie mo偶emy te偶 siedzie膰 z za艂o偶onymi r臋kami...

- Skoro wy sami nie potraficie poj膮膰, co si臋 dzieje, to czego m膮drzy m膮dro艣ci膮 wiek贸w Pierworodni chc膮 od zwyk艂ego 艣miertelnego? - odparowa艂 Sandello.

- By艂e艣 praw膮 r臋k膮 Olmera. Wiedzia艂e艣 wszystko - czy prawie wszystko - o jego planach. Kiedy wi臋c us艂yszeli艣my, 偶e zaufany naszego wroga, najgorszego od upadku Saurona, uda艂 si臋 samotnie na odleg艂膮 wypraw臋 na Po艂udnie, sk膮d wyp艂ywa na ca艂y 艢wiat cie艅 niezrozumia艂ego niebezpiecze艅stwa - oczywista sprawa, 偶e poczuli艣my niepok贸j. Wy艣ledzili艣my ciebie, ale przyznam, 偶e nie by艂o to 艂atwe. Nasi dwaj zwiadowcy zgin臋li w potyczkach z mordorskimi orkami, ale nie porzucili艣my po艣cigu za tob膮. Skoro uda艂e艣 si臋 w drog臋, Sandello, oznacza to, 偶e wojna tu偶- tu偶. A my nie chcemy wojny, nie zachodzi potrzeba przelewania krwi - ludzie w 艢r贸dziemiu nie maj膮 ju偶 wrog贸w. Nikt z waszego plemienia nie znajdzie drogi do W贸d Przebudzenia, tak jak nie odnajd膮 marynarze Morskiego Ludu Prostej Drogi do Valinoru. Powiedz otwarcie z kim zamierzasz walczy膰, Sandello? Z kim i o jak膮 spraw臋?

- Od kiedy to elfy sta艂y si臋 dobrymi pasterzami ludzi? warkn膮艂 nieprzyja藕nie garbus. - Zostawcie nas w spokoju! Ze swoimi wrogami jako艣 poradzimy sobie sami.

- Wiadomo mi, 偶e jeste艣 twardym wojownikiem, mieczniku. Spokojnie poprowadzisz hufce do szturmu miasta i z czystym sercem oddasz je na trzy dni swoim zuchom na spl膮drowanie. Ale czy krzyki dzieci, kt贸re b臋d膮 oni wrzucali do ognia, nic dla ciebie nie znacz膮?

- Nie b臋d臋 z tob膮 rozmawia艂, elfie. To moje ostatnie s艂owo. Nie otrzymasz miecza mojego pana ani ci nie wyjawi臋, dok膮d i po co si臋 udaj臋. Rzek艂em. A teraz - je艣li chcesz mnie zabi膰 - zabijaj! Ale pami臋taj: nawet elficka strza艂a nie da rady od razu 艣ci膮膰 starego Sandella. Co艣 tam zawsze zd膮偶臋 zrobi膰...

Garbus odwr贸ci艂 si臋 z lekka i Forwe zobaczy艂: palce Sandella ju偶 obj臋艂y r臋koje艣膰 no偶a do miotania.

- Ta rzecz, cho膰 leci wolniej od twoich strza艂, ale zabija na pewniaka. - U艣miechn膮艂 si臋 drapie偶nie.

Gdzie si臋 podzia艂y niezdecydowanie i niepewno艣膰 starego wojownika! Cia艂o jego ponownie sta艂o si臋 zr臋czne jak cia艂o tygrysa; sta艂, kiwaj膮c si臋 z lekka na napi臋tych nogach, i garb jego gdzie艣 znikn膮艂, jakby nie by艂o go nigdy, a po prostu teraz cz艂owiek przygarbi艂 si臋 specjalnie, maj膮c w zamy艣le jak膮艣 sztuczk臋...

Forwe odetchn膮艂 ci臋偶ko. Pokiwawszy g艂ow膮, zrobi艂 jeszcze krok w kierunku miecznika i opar艂 si臋 艂okciem o Kamie艅.

- Je艣li s膮dzisz, 偶e boj臋 si臋 艣mierci - to mocno si臋 mylisz. Komu s膮dzone jest wr贸ci膰 do 偶ycia we w艂asnym ciele i z w艂asn膮 pami臋ci膮, nie boi si臋 艣mierci. Nie my艣l, 偶e nie szanuj臋 twego m臋stwa. Gdyby艣my chcieli, mogliby艣my dalej ci臋 艣ledzi膰, a ty - zapewniam ci臋 - nadal by艣 nic nie wiedzia艂. Ale nie chc臋 z tob膮 walczy膰. 呕eby艣 m贸g艂 uwierzy膰 w moje dobre intencje, opowiem ci wszystko, co wiem - mam nadziej臋, 偶e to docenisz.

S艂uchaj wi臋c, Sandello! Wiem, 偶e Talizman twego pana, w kt贸ry w艂o偶y艂 on cz臋艣膰 zaczerpni臋tej od Po艂膮czonego Pier艣cienia Mocy, wezwa艂 ci臋 w drog臋. Przez dziesi臋膰 lat drzema艂 贸w Talizman, b臋d膮c najzwyklejszym pier艣cieniem, i w 偶aden spos贸b nie pomaga艂 Olwenowi - przez dziesi臋膰 lat, to du偶o wed艂ug ludzkiej miary. Ale zupe艂nie niedawno pier艣cie艅 obudzi艂 si臋. My, elfy Avari, poczuli艣my to pierwsi. Lecz przebudzenie to wcale nie by艂o jedynym znakiem. By艂y r贸wnie偶 inne, uwierz mi. Tak, na przyk艂ad, obudzi艂 si臋 ze snu i m贸j pier艣cie艅, swego czasu podarowany niewysoczkowi... O, nawet przypomnia艂e艣 sobie jego imi臋... S艂usznie, to jest Folko Brandybuck, hobbit, kt贸ry zabi艂 twego pana...

- Nie zabi艂 go, tylko uwolni艂! - wykrzykn膮艂 ochryple Sandello.

- O, zrozumia艂e艣 to? - Forwe uni贸s艂 brew, jakby nie zauwa偶aj膮c p艂on膮cego w oczach garbusa gniewnego p艂omienia. - To nawet lepiej. Tak wi臋c m贸j pier艣cie艅 na r臋ku Folka ponownie od偶y艂. Poczu艂em to od razu... Ale nie potrafi艂em poj膮膰, co go obudzi艂o. I ten tw贸j Talizman... To nie przypadek. Nasi m臋drcy ustalili, 偶e niedobry wicher wieje z Po艂udnia. Tam obudzi艂a si臋 dziwna Moc. Nasi magowie, niestety, nie potrafili powiedzie膰, gdzie bije serce tej Mocy. I oto ty, Sandello, udajesz si臋 r贸wnie偶 tam, na Po艂udnie, samotnie, nios膮c ze sob膮 Czarny Miecz Eola! W pa艂acu mojego dziada s膮 klingi starsze od tej, ale ta... Ten miecz 艂aknie krwi! Ka偶dy tw贸j krok na Po艂udnie zbli偶a miecz do wojny, przed kt贸r膮, obawiam si臋, blednie nawet wielka Wojna z Olmerem... Czego wi臋c chcesz? Pom艣ci膰 Olmera? Wtedy zaiste 偶ycie moje i moich towarzyszy b臋dzie prawdziwie mizern膮 cen膮 za to, 偶e uda nam si臋 powstrzyma膰 nieszcz臋艣cie. Wiem, 偶e jeste艣 mistrzem sztuki wojskowej, wiem, 偶e nawet strza艂a w twoim gardle, sercu czy oku nie zabije ci臋 w jednej chwili... Co wi臋c? Na spotkanie sojusznika czy wroga idziesz?

Ksi膮偶臋 patrzy艂 uwa偶nie i badawczo. Oszuka膰 elfa by艂o nie spos贸b. Garbus chyba to wiedzia艂.

- Nie jest wa偶ne - wr贸g czy przyjaciel czeka mnie na Po艂udniu, i czy w og贸le czeka - odpowiedzia艂 wolno, ci臋偶ko rzucaj膮c s艂owa. - Dana mi jest tylko taka wiedza: od po艂udnia idzie nieszcz臋艣cie.

- Nie powiedzia艂e艣 mi wszystkiego - pokr臋ci艂 g艂ow膮 Forwe. - Domy艣lam si臋, 偶e Talizman pomaga ci w odszukaniu drogi... Ja mam rzecz podobn膮, tak wi臋c zapewne w ko艅cu trafimy w to samo miejsce. Mo偶e by艣my stali si臋 na jaki艣 czas sojusznikami? A potem z rado艣ci膮 wyzw臋 ci臋 na pojedynek, wojowniku Sandello, je艣li sobie tego za偶yczysz.

Miecznik szarpn膮艂 si臋, jakby dosta艂 cios. Wygl膮da艂o na to, 偶e ju偶 za moment jego rozm贸wca us艂yszy 鈥瀟ak鈥, ale garbus tylko mocniej zacisn膮艂 usta i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Forwe westchn膮艂 rozczarowany: - C贸偶, wybra艂e艣. Nie le偶y w naszych obyczajach zaczynanie walki zaraz po negocjacjach, nawet je艣li nie zako艅czy艂y si臋 sukcesem. Rozstajemy si臋 w pokoju, wojowniku Sandello, ale pami臋taj: je艣li nasze drogi przetn膮 si臋 raz jeszcze, to nie b臋d臋 marnowa艂 strza艂y na kamie艅, tylko po to, by uprzedzi膰 ciebie.



25 Sierpnia, Wybrze偶e Haradu



- No, to dotarli艣my. - Malec cisn膮艂 do wody p艂aski kamyczek. - Siedem - policzy艂 鈥瀔aczki鈥 na wodzie. - I co dalej, Ragnurze?

Mieli za sob膮 dwunastodniow膮 w臋dr贸wk臋 przez lasy wype艂nione wstr臋tnymi stworzeniami. Kilka razy tylko zr臋czno艣ci Ragnura zawdzi臋czali, 偶e prze偶yli. Bez niego - przyzna艂 Folko - oddzia艂ek zgin膮艂by w ci膮gu pierwszych kilku dni. Celno艣膰 hobbita okaza艂a si臋 nieprzydatna - zwierz臋ta kry艂y si臋 w nieprzeniknionych koronach le艣nych gigant贸w, a poza tym - sk膮d mogli wiedzie膰, kt贸re z tutejszych stworze艅 s膮 jadalne? Okaza艂o si臋, 偶e odra偶aj膮ce bia艂e 偶mije znakomicie nadaj膮 si臋 na gulasz, za to wspaniale utuczone ptaki - 艂akomy k膮sek dla kucharza - potrafi膮 szybko ciska膰 zatrutymi ci臋偶kimi pi贸rami, kt贸re ra偶膮 nie gorzej ni偶 strza艂y. Mi臋so tych stworze艅 by艂o r贸wnie偶 jadowite...

Khandyjczyk bezb艂臋dnie wyprowadzi艂 oddzia艂 na wybrze偶e. Krasnoludy z og艂uszaj膮cym rykiem - sk膮d mia艂y na to si艂y? - pokonawszy odwieczn膮 w swoim plemieniu niech臋膰 do wody, wskoczy艂y do niej, ledwo zd膮偶ywszy zrzuci膰 z siebie kolczugi. Odzie偶y nie zdejmowali - nawet hobbit, kt贸ry w ko艅cu przew臋drowa艂 z Torinem i Malcem dobrych dziesi臋膰 lat, nigdy nie widzia艂 tangar贸w nago.

Folko, czuj膮c, 偶e s艂abnie, przysiad艂 na nadbrze偶nym kamieniu. Od tygodnia bardzo dokucza艂a mu lewa d艂o艅 - ataki b贸lu r贸偶ni艂y si臋 czasem trwania, ale nie opuszcza艂y go na d艂ugo. Mimowolnie wspomina艂 swoje dawne, stare widzenie... Tylko sk膮d wzi膮膰 ten specyfik, kt贸ry 艂agodzi艂 b贸l?

Ob贸z rozbito w os艂oni臋tym miejscu. Krasnoludy i hobbit zostali w nim, Ragnur ruszy艂 na zwiad po okolicy.

- Gdy odnajd臋 Znak - zawo艂am was!

Po drodze ani Folkowi, ani jego druhom nie uda艂o si臋 wywiedzie膰, co to za Znak i w jaki spos贸b marynarze Morskiego Ludu dowiedz膮 si臋 o potrzebuj膮cej pomocy czw贸rce.

- Krasnoludy maj膮 swe sekrety - dlaczego nie mieliby ich mie膰 Eldringowie? - rzuci艂 pewnego razu Ragnur. - Po tym, jak znajdziemy Znak, zostanie nam tylko poczeka膰.

- Ciekawe, jak d艂ugo... - burkn膮艂 pod nosem Malec, ale Ragnur tylko wzruszy艂 ramionami, i wi臋cej niczego si臋 nie dowiedzieli.

Czekaj膮c na niego, Folko siedzia艂 w milczeniu, przys艂oniwszy oczy, oparty plecami o rozgrzany s艂o艅cem g艂az.

Tu, na odleg艂ym po艂udniu, jesieni w og贸le nie widziano. Tu przylatywa艂y z p贸艂nocnych krain ptaki; pory roku dzieli艂y si臋 na te, podczas kt贸rych pada艂y deszcze, i te suche. Ale nawet pod koniec pory suchej lasy zieleni艂y si臋 soczy艣cie i liany, gardz膮c wszystkim, pokrywa艂y si臋 wspania艂ymi jaskrawymi kwiatami...

Hobbit cierpia艂 z powodu upa艂u i duchoty - nie tylko on, ale i przyzwyczajone do 偶aru ku藕ni krasnoludy. Co prawda, w ku藕niach panowa艂 inny upa艂 - suchy i d藕wi臋czny, a tu - gnij膮cy i wilgotny. Wszystko natychmiast pokrywa艂a ple艣艅; wydawa艂o si臋 chwilami, 偶e oddychaj膮c, wci膮ga si臋 do p艂uc nie powietrze, ale jak膮艣 lepk膮, pal膮c膮 wn臋trze kasz臋. Nie mogli spa膰 - atakowa艂y drobne owady. Morza wygl膮dali jak ratunku.

I oto s膮 na miejscu. Dawno zostawili z ty艂u haradzki po艣cig, kt贸ry straci艂 tropy jeszcze przed bitw膮 z pierzastor臋kimi; gdzie艣 zgin臋艂a w艣ciek艂a Tubala (a w艂a艣nie, dlaczego tak zawzi臋cie ich prze艣laduje?); daleko, za wysokimi 艣cianami b艂otnistych las贸w zosta艂a Eowina - m艂oda Rohanka, kt贸rej nie potrafili ustrzec przed fatalnym losem.

Znowu zala艂a go fala znanej ju偶 goryczy. Nie ucieknie od niej do ko艅ca 偶ycia... Ech, jak偶e brak teraz tego Drzewobrodowego daru! - Hobbit m贸g艂 tylko zgrzyta膰 z臋bami. Przeczuwa艂 Stary Ent, wielk膮 mia艂 intuicj臋, przewidzia艂, 偶e Folko zjawi si臋 u niego po pomoc - i przygotowa艂 wszystko... A on, b臋cwa艂, nie potrafi艂 jak nale偶y skorzysta膰 z prezentu!

Oczywiste by艂o jedno: trzeba wraca膰 do Umbaru... I stamt膮d zaczyna膰 now膮 wypraw臋 na Po艂udnie - je艣li tylko nie we zwie do siebie Rohan. Nie wiadomo, w ko艅cu, jak tam toczy si臋 wojna... Ale nie, maj膮c Morski Lud za sojusznika, powinni sobie poradzi膰. Eodreid, rzecz jasna, b臋dzie si臋 w艣cieka艂, 偶e jego trzej Marsza艂kowie, dowodz膮cy pu艂kami, zostali w Umbarze, zamiast po艣pieszy膰 na P贸艂noc. Na pewno nazwie ich zdrajcami. Dobrze b臋dzie, je艣li nie ska偶e ich na 艣mier膰 - bo jeszcze trzeba by si臋 ukrywa膰 przed roha艅skimi 艂owcami nagr贸d za zdrajc贸w!

Rozmy艣lania hobbita przerwa艂 zasapany Ragnur:

- Ale mamy szcz臋艣cie! Znak jest tu偶 obok, nie musimy nigdzie i艣膰! Chod藕cie szybko, chod藕cie!

Znakiem by艂a ciemna i w膮ska pieczara, z kt贸rej wydobywa艂 si臋 zapach ple艣ni i zgnilizny. Malec z niezadowoleniem zmarszczy艂 nos; na ramionach wszyscy cz艂onkowie dru偶yny nie艣li spore wi膮zki chrustu.

- Te偶 mi - tajemnica! - prychn膮艂 pogardliwie Torin, kiedy zobaczy艂, 偶e jaskinia ko艅czy si臋 ma艂膮 p贸艂okr膮g艂膮 komor膮 z paleniskiem w przeciwleg艂ym od wej艣cia ko艅cu. - U nas w Morii takie co艣 dzia艂a od wiek贸w! Zwierciad艂a tu macie, kamienne zwierciad艂a - a komin prowadzi do g贸ry. Musz膮 by膰 soczewki, 偶eby skupia膰 艣wiat艂o i rzuca膰 je daleko st膮d... Tylko 偶e raczej nie b臋dzie to dzia艂a艂o w dzie艅...

- Zwierciad艂a... Soczewki... Mo偶esz sobie o tym pogada膰 z naszymi przyw贸dcami, skoro tak wiele wiesz... - wzruszy艂 ramionami Ragnur. - My mamy roznieci膰 ogie艅... i czeka膰.

Tak w艂a艣nie uczynili. Kiedy dru偶yna zesz艂a na d贸艂, Folko ze zdumieniem zobaczy艂, 偶e szczyt, po艂o偶ony jakie艣 sze艣膰set st贸p nad ziemi膮, wygl膮da艂, jakby ogarn膮艂 go p艂omie艅; pal膮cy si臋 tam ogie艅 by艂 znacznie ja艣niejszy od s艂o艅ca. Na pewno jest widoczny na wiele mil doko艂a... w dzie艅 i w nocy, niezale偶nie od pogody, nawet przy najbardziej jasnym 艣wietle...

- Teraz czekamy - powt贸rzy艂 Ragnur.

Pierwsz膮 rzecz膮, kt贸r膮 zrobi艂 hobbit po powrocie do obozu, by艂a pr贸ba kontaktu z pier艣cieniem Forwego. 艢wiat艂o, 艢wiat艂o, zagadkowe 艢wiat艂o lej膮ce si臋 sk膮d艣 z pobliskich po艂udniowych okolic - co si臋 z nim dzieje? Ca艂ym sob膮 czu艂 jego nap贸r; ka偶de s艂owo, ka偶dy gest towarzyszy wywo艂ywa艂 rozdra偶nienie, przez ca艂y czas mia艂 ochot臋 odpowiedzie膰 jako艣 gwa艂townie, kogo艣 urazi膰. Stale trzeba by艂o powstrzymywa膰 samego siebie, niemal co sekund臋 przypominaj膮c: kto艣 zmusza ci臋 do nienawi艣ci... komu艣 bardzo na tym zale偶y, 偶eby艣cie skoczyli sobie do garde艂... Nie poddawajcie si臋 temu komu艣, trzymajcie si臋, trzymajcie za wszelk膮 cen臋!

Wiedzia艂, 偶e pozostali odczuwaj膮 to samo. Trudy w臋dr贸wki pomaga艂y gasi膰 w zarodku spory i k艂贸tnie, ale teraz, kiedy dru偶yna zatrzyma艂a si臋 na brzegu lazurowej zatoki, wszystko, co si臋 podczas podr贸偶y nagromadzi艂o, i... Folko drgn膮艂, wyobraziwszy sobie, jak si臋 bior膮 za 艂by Malec z Torinem.

Musz膮 wytrzyma膰! Musz膮! Rze藕 sprzed dwunastu dni, niepotrzebna i dziwna bitwa - wyra藕nie by艂a wynikiem dzia艂ania tego wypalaj膮cego rozs膮dek p艂omienia! On, Folko, musi go wyczu膰! Musi!

...I znowu, ulegaj膮c napi臋tej jak struna woli, uda艂 si臋 w podr贸偶 t臋czowy motylek.

Czarna ziemia, ciemnogranatowe niebo, niemal niedaj膮ce si臋 oddzieli膰 od gruntu - i bij膮cy prosto w oczy, ostry jak grot w艂贸czni, promie艅 艣wiat艂a. Nic poza tym nie by艂o wida膰 w tym 艣wiecie, tylko czarn膮 martw膮 ziemi臋 i ciemnoniebieskie niebo bez gwiazd. Hobbitowi wydawa艂o si臋, 偶e zwali艂 si臋 do niemaj膮cego dna do艂u czas贸w, trafiwszy akurat na t臋 por臋, kiedy zes艂ane przez Melkora chmury zasnu艂y ca艂e niebo 艢r贸dziemia i w tej mgle, t艂umi膮cej i 艣wiat艂o S艂o艅ca, i Ksi臋偶yca, obudzi艂y si臋, zgodnie z legend膮, Pierworodne elfy...

Tym razem b贸l nadszed艂 jeszcze mocniejszy. Zacz膮艂 si臋 ju偶 w pierwszej chwili lotu i nasila艂 coraz bardziej. O艣lepiaj膮ce 艣wiat艂o nie pozwala艂o nic zobaczy膰, Folkowi wydawa艂o si臋, 偶e leci nad g贸rami, ale nie m贸g艂 dostrzec niczego wyra藕nie. Powykr臋cany mrok na dole, kt贸ry wydawa艂 mu si臋 szczytami g贸rskich grzbiet贸w, zmieni艂 si臋 w g艂adki mrok r贸wniny a z niej bi艂 w ciemne niebo, w膮ski jak sztylet nocnego mordercy, promie艅 艣wiat艂a...

Hobbit usi艂owa艂 przenikn膮膰 jeszcze bli偶ej - ale nie, op贸r by艂 zbyt silny, w g艂owie t艂uk艂y kowalskie m艂oty, jakby w ca艂ej Morii wszyscy jednocze艣nie stan臋li przy kowad艂ach.

I nagle us艂ysza艂 g艂os. W艂a艣ciwie wiele g艂os贸w. Niezbyt g艂o艣ne, i przy tym niezbyt przyjemne.

- Tak, tak, znowu!... (Wszystko uton臋艂o w 艂oskocie b臋bn贸w...)

- Znowu to samo, w艂ad...

- Skieruj sw膮 moc!...

- Spal niecnego czarodzieja!...

B贸l w ko艅cu wzi膮艂 g贸r臋. Hobbit dos艂ownie zosta艂 rzucony z powrotem w realny 艣wiat. G艂owa p臋ka艂a z b贸lu, hucza艂o w skroniach, przed oczami wszystko si臋 rozmazywa艂o. Ale owe g艂osy zapami臋ta艂 dobrze. S艂ysza艂 je naprawd臋. To nie by艂a halucynacja czy przejaw szale艅stwa. Zdania, kt贸re do niego dotar艂y - jakkolwiek kr贸tkie i urwane - bardzo mu si臋 nie podoba艂y.

Po pierwsze, jaki艣 鈥瀢艂ad...鈥 - wiadomo, 鈥瀢艂adca鈥. A jego otoczenie u偶ywa艂o zrozumia艂ego dla hobbita j臋zyka - w widzeniu by艂a to Wsp贸lna Mowa. Je艣li wszystko, co us艂ysza艂, jest prawd膮, nale偶y s膮dzi膰, 偶e pr贸by hobbita zajrzenia za kulisy tego, co si臋 dzieje w 艢r贸dziemiu, nie pozosta艂y niezauwa偶one. Wyobra藕nia natychmiast wyrysowa艂a pos臋pny t艂um starc贸w w czarnych pelerynach, wymachuj膮cych chudymi, wysuszonymi przez czas r臋kami, potrz膮saj膮cych laskami - a na wysokim tronie ponurego jak chmura gradowa... kogo? Cz艂owieka? Elfa? A mo偶e nie wiadomo jakim cudem ocala艂ego s艂ug臋 Saurona, jakiego艣 Czarnego Numenoryjczyka?...

Spal niecnego czarodzieja鈥... Hm, no taaak... St膮d wiadomo, 偶e, po pierwsze, istniej膮 r贸wnie偶 cni czarodzieje, co ju偶 jest zastanawiaj膮ce; po drugie, doprowadzaj膮ce do szale艅stwa 艢wiat艂o mog艂o spopiela膰 tych, kt贸rzy mieli zakusy na jego moc. Ciekawa historia, nie ma co...

Krasnoludy, rzecz jasna, nie omieszka艂y zasypa膰 go pytaniami.

- Tylko si臋 nie k艂贸膰cie! - rzuci艂 hobbit najsurowiej, jak tylko potrafi艂. - Na razie nie ma powodu. Wydaje si臋, 偶e doko艂a tej lampy zebra艂o si臋 sporo drani, i obawiam si臋, 偶e b臋dziemy musieli w艂o偶y膰 sporo wysi艂ku, zanim ich rozp臋dzimy... Jacy艣 zaklinacze... Ludzie...

- 艢wietnie! To oznacza, 偶e jest komu zdmuchn膮膰 g艂ow臋 z szyi! - drapie偶nie wyszczerzy艂 z臋by Malec.

- Najpierw trzeba si臋 do nich dosta膰 - ostudzi艂 go lodowatym g艂osem Torin. - Nie ma co si臋 pcha膰 na wariata na Po艂udnie. Musimy wr贸ci膰 do Umbaru... I wszystko zacz膮膰 od pocz膮tku.

- O ile dostaniemy a偶 tyle czasu - zauwa偶y艂 Folko.

- Raczej tak. Nie wszystko im wychodzi. Ot, pos艂ali pierzastor臋kich na Harad - i czym si臋 to sko艅czy艂o?

- To wszystko nie jest takie proste - pokr臋ci艂 g艂ow膮 hobbit. - Durniem jest, kto uwa偶a wroga za g艂upca, bracie tangarze. Wydaje mi si臋, 偶e to by艂a tylko pr贸ba... co i jak...

- A sk膮d si臋 wzi臋艂o tylu pierzastor臋kich? - nie zgodzi艂 si臋 Torin.

- Nie zdziwi mnie, je艣li si臋 oka偶e, 偶e to by艂o ca艂e plemi臋, ca艂y lud, co do jednego... - Wzruszy艂 ramionami Folko. - Przypomnij sobie, co Wingetor opowiada艂...

- Nie za bardzo podoba mi si臋 pomys艂, 偶eby taszczy膰 si臋 a偶 za Harad! - o艣wiadczy艂 Malec. - Nawet tu, w Haradzie, ma艂o co do Komnat Umar艂ych nie trafili艣my... To nie Wsch贸d! Tu nale偶y powa偶nie si臋 zastanowi膰...

- Je艣li si臋 dobrze przygotujemy, to nic si臋 nam nie stanie - zdecydowanie powiedzia艂 Torin. - W Umbarze jest du偶o do艣wiadczonych i odwa偶nych ludzi. We藕my, na przyk艂ad, Ragnura.

- Dlaczego nie? Ja - ch臋tnie. - Khandyjczyk drapie偶nie wyszczerzy艂 z臋by. - Raczej nie zdob臋dziemy podczas tej wyprawy bogactwa - ale co tam bogactwo w por贸wnaniu ze s艂aw膮! Nie martwcie si臋, do Umbaru dotrzemy do艣膰 szybko. Okr臋ty przep艂ywaj膮 tu rzadko, ale 艣wiat艂o Znaku widoczne jest na dziesi膮tki mil. Jaki艣 okr臋t nas na pewno zabierze.

- Sk膮d masz pewno艣膰, 偶e b臋dzie p艂yn膮艂 w odpowiednim kierunku? - zapyta艂 Folko.

- Dlatego, 偶e p艂yn膮cy na wypraw臋 鈥瀞mok鈥 nigdy nie zmienia kursu - machn膮艂 r臋k膮 Ragnur. - Morski Ojciec ka偶e pomaga膰 innym, gdy za艂atwisz ju偶 swoje sprawy.

- Jako艣 mi si臋 to niezbyt podoba... - warkn膮艂 Torin. - Ile razy mia艂em do czynienia z morskimi tanami, zawsze wychodzi艂o wszystko nie tak, jak chcia艂em!

- To znaczy, 偶e w艂a艣nie pomoc by艂a dla nich t膮 鈥瀞woj膮 spraw膮鈥 - u艣miechn膮艂 si臋 Ragnur.

Krasnolud uni贸s艂 brew, ale nie odezwa艂 si臋.

Rozpocz臋艂o si臋 m臋cz膮ce oczekiwanie. Znowu - 鈥瀘czekiwanie na kraw臋dzi鈥...



20 Sierpnia,

Po艂udniowy Harad, Pole Bitwy



Sandello osadzi艂 wierzchowca. Sta艂o si臋, niestety, tak jak m贸wi艂 ten godny pogardy tch贸rz z wystrojonej pa艂acowej stra偶y - tu ko艅czy艂 si臋 szlak. Nie k艂ama艂, znaczy... Mo偶e nie trzeba by艂o 艣cina膰 mu g艂owy?...

W ci膮gu dziesi臋ciu dni garbus przemierzy艂 ca艂y Harad, pozostawiaj膮c po sobie bardzo ponure wspomnienia. Jecha艂 znajomymi szlakami, gdzie cz臋sto jeszcze spotka膰 mo偶na by艂o ludzi, dobrze pami臋taj膮cych i jego, i Olmera. Ale pod Hrissaad膮 fortuna przesta艂a mu sprzyja膰. Natkn膮艂 si臋 na konny rozjazd Haradrim贸w, kt贸rymi dowodzi艂 m艂ody, zapalczywy, a to znaczy - g艂upi, dziesi臋tnik. Od garbusa za偶膮dano jakiego艣 glejtu, wypytywali, a sk膮d jedzie, a dok膮d, a po co... Sko艅czy艂o si臋 na trzech trupach i parze rannych. Nale偶a艂o ich dobi膰, lecz te szakale tak wi艂y si臋 u st贸p, b艂agaj膮c o lito艣膰, 偶e serce starego miecznika drgn臋艂o - mo偶e nawet po raz pierwszy w 偶yciu. Pozwoli艂 tym hienom 偶y膰... A potem na plecy wsiad艂 mu po艣cig. Oderwa艂 si臋 ode艅, wyko艅czywszy jeszcze kilku ludzi, i wymkn膮艂 si臋 pozosta艂ym, zmyliwszy swoje tropy w d偶ungli. Dla cz艂owieka z p贸艂nocy taki las by艂 jednoznacznie 艣miertelny, ale Sandello, widocznie, sta艂 si臋 tak twardy i 偶ylasty, 偶e nie posmakowa艂 Starej Mamuni, jak nazywano Ko艣cist膮 w stepie Eastlandu - wyrwa艂 si臋 zatem i z le艣nej twierdzy. I znalaz艂 si臋 na pogorzelisku.

Dwa tygodnie min臋艂y od dnia starcia na tym polu hufc贸w pierzastor臋kich i Wielkiego Tcheremu. Zwyci臋stwo przechyli艂o si臋 na stron臋 Haradu - cho膰, mo偶na i tak powiedzie膰 - nikt tu nie zwyci臋偶y艂. Obie armie wyniszczy艂y si臋 wzajemnie niemal doszcz臋tnie. Ale nawa艂a pierzastor臋kich ju偶 nie zagra偶a艂a przedarciem si臋 na p贸艂noc, i w Hrissaadzie uznano to za najprawdziwszy triumf. Na umbarskie targowiska zostali wyprawieni kupcy; w kopalniach z艂ota podniesiono rabom o po艂ow臋 norm臋 dziennego wydobycia...

Owszem, min臋艂o p贸艂 miesi膮ca, ale pogorzelisko nie zmieni艂o si臋 wcale od pierwszego dnia po bitwie - r贸wnin臋 pokrywa艂a gruba warstwa zlepionego b艂ota, skamienia艂ego w promieniach po艂udniowego s艂o艅ca po ulewie, kt贸ra ostatecznie ugasi艂a p艂omie艅. Konie chrypia艂y i nie chcia艂y i艣膰 dalej. Zw臋glone pnie drzew stercza艂y w niebo jak r臋ce umar艂ych, bezskutecznie wzywaj膮cych pomocy. Nigdzie, a偶 do samych g贸r, Sandello nie widzia艂 najmniejszego skrawka zieleni.

Mia艂 ze sob膮 niewielki zapas prowiantu - tylko tyle, 偶eby starczy艂o na czarn膮 godzin臋; zazwyczaj 偶ywi艂 si臋 tym, co upolowa艂. Ale tu, na wypalonej ziemi, nie by艂o takiej mo偶liwo艣ci. Garbus musia艂 skr臋ci膰 z prostej drogi i, odchylaj膮c si臋 na zach贸d, omin膮膰 martw膮 okolic臋.

Sta艂 przez kilka minut, wpatruj膮c si臋 w czarn膮 r贸wnin臋. Nawet teraz, b臋d膮c sam jak oko si臋ga艂o, nie wysun膮艂 si臋 na otwarty teren - dlatego te偶 pierwszy zauwa偶y艂 ma艂膮 posta膰, kt贸ra, prowadz膮c konia za uzd臋, wolno sz艂a skrajem pogorzeliska i patrzy艂a w ziemi臋, jakby czego艣 szukaj膮c.

Garbus nie spuszcza艂 jej z oczu. Wzrok starego wojownika by艂 niemal tak samo ostry jak w m艂odo艣ci. Przez r贸wnin臋 sz艂a uzbrojona po z臋by dziewczyna.

Jakby wyczuwaj膮c jego uwa偶ne spojrzenie, raptownie zatrzyma艂a si臋, ustawiaj膮c twarz膮 do Sandella. Odwr贸ci艂a si臋, popatrzy艂a - i jednym ruchem wskoczy艂a w siod艂o, kieruj膮c wierzchowca w stron臋 kryj膮cych garbusa zaro艣li.

Wargi Sandella wykrzywi艂 niedobry, zimny u艣mieszek. Wy膰wiczonym ruchem wyj膮艂 z pochwy hazski 艂uk, na艂o偶y艂 strza艂臋; szeroki ko艣ciany pier艣cie艅 艂ucznika zawsze nosi艂 na kciuku.

Nie lubi艂 czarodziej贸w, do kt贸rych - niebezpodstawnie - zalicza艂 ka偶dego, kto wyczuwa艂 obce spojrzenie. W ko艅cu nic innego nie mog艂o zdradzi膰 starego miecznika: starannie u艂o偶one wierzchowce sta艂y nieruchomo, a wiatr wia艂 mu w twarz.

Mo偶e by膰 tak... strza艂a wejdzie akurat w rami臋. Z konia zwalimy, a potem si臋 zobaczy. Wypytamy - kto zacz i po co si臋 t臋dy wlecze鈥...

Uni贸s艂szy 艂uk, Sandello gwa艂townie wypchn膮艂 do przodu lew膮 r臋k臋 - strzela艂 sposobem przyj臋tym na Wschodzie, a nie zachodnim, kiedy naci膮ga si臋 ci臋ciw臋 praw膮 r臋k膮. Wyprowadza艂 w ten spos贸b sam 艂uk, ci臋ciw臋 jakby zostawiaj膮c na miejscu. Wstrzyma艂 oddech, grot p艂ynnie zako艂ysa艂 si臋, ustawiaj膮c na celu...

Specjalnie obci膮偶ona strza艂a wyfrun臋艂a, czu艂, jak p臋dzi na spotkanie z cia艂em w膮ski grot - takimi hazscy mistrzowie przebijali na wylot krasnoludzkie pancerze w bitwie pod Tharbadem. Zaraz, zaraz...

Kr贸tka chwila okaza艂a si臋 d艂ug膮, cho膰 w rzeczywisto艣ci, oczywi艣cie, up艂yn臋艂o zaledwie kilka mgnie艅 oka, mo偶e tylko jedno. Garbus widzia艂, jak dziewczyna unios艂a si臋 lekko w strzemionach... i z 艂atwo艣ci膮 z艂apa艂a strza艂臋 w powietrzu.

Sandello zmru偶y艂 oczy. Naprawd臋, nie艂atwo by艂o go zaskoczy膰 podobnymi sztuczkami - hazscy i angmarscy mistrzowie pokazywali nie takie cuda - dlatego wcale by si臋 nie zdziwi艂, gdyby nie fakt, 偶e zrobi艂a to niepozorna dziewczyna!

Druga strza艂a poszybowa艂a w 艣lad za pierwsz膮. Zosta艂a sparowana uderzeniem szabli. Garbus westchn膮艂 g艂臋boko i wyszarpn膮艂 miecz. Wygl膮da艂o, 偶e potyczka mo偶e by膰 zaci臋ta. Lewa r臋ka wojownika ju偶 si臋ga艂a po n贸偶 do miotania - w pojedynku ma艂o z niego po偶ytku, nie mo偶na nim sparowa膰 wrogiego ciosu, ale Sandello m贸g艂 rzuci膰 nim z ka偶dej pozycji, czy to stoj膮c, czy siedz膮c, nawet le偶膮c.

Nie by艂 na otwartym polu, a jego przeciwniczka na 艂eb na szyj臋 rzuci艂a si臋 w krzaki. Po co to?...

N贸偶 wyskoczy艂 z r臋ki garbusa kr贸tkim srebrzystym promieniem.

Brz臋k. Szabla ponownie znalaz艂a si臋 w odpowiednim miejscu, w odpowiedniej chwili - o 膰wier膰 mgnienia oka wyprzedzaj膮c ci艣ni臋ty n贸偶.

A potem z twarzy starego miecznika znikn臋艂a - zwykle na niej goszcz膮ca - ch艂odna oboj臋tno艣膰. Na opadaj膮cym mieczu brz臋kn臋艂y pier艣cienie.

Ju偶 uniesiona, przygotowana do uderzenia szabla zamar艂a w p贸艂 drogi.

- To ty?! - jednocze艣nie zakrzykn臋li i garbus, i dziewczyna.

Ale bro艅 pozosta艂a w pogotowiu.

- Sandello!

- Oessie!

- Nie, nie Oessie! Dawno ju偶 nie Oessie... Tubala!

- Tubala... Co za barbarzy艅skie imi臋!

- Nie bardziej barbarzy艅skie ni偶 te kraje.

- Jak tu trafi艂a艣?

- Jak tu trafi艂e艣?

Owe pytania te偶 wyrwa艂y si臋 z ich ust jednocze艣nie.

Sandello rozci膮gn膮艂 wargi w czym艣, co z daleka przypomina艂o u艣miech:

- Nie uk艂ada艂o si臋 dobrze z Olwenem. Za bardzo chcia艂 robi膰 wszystko po swojemu... Wyprawi艂em si臋 na po艂udnie. Chcia艂em zosta膰 najemnikiem w tcheremskiej armii, ale z nimi te偶 si臋 nie dogada艂em. Musia艂em ucieka膰... Oto, oderwa艂em si臋 od po艣cigu, chcia艂em ju偶 skr臋ci膰 na wsch贸d... Tam, powiadaj膮 ludziska, dobre miecze s膮 w cenie. A ty?

- Ja 艣ciga艂am znan膮 ci tr贸jc臋. Niedomiarka z ow艂osionymi stopami i dwa d臋bog艂owe krasnoludy! - Pi臋kn膮 twarz Tubali wykrzywi艂 grymas.

- Ach tak? - Sandello uni贸s艂 brew, dok艂adnie tak jak elficki ksi膮偶臋 Forwe podczas rozmowy przy Kamieniu Drogi. Jeszcze nie porzuci艂a艣 tego g艂upiego pomys艂u?

- Nie porzuci艂am i nie porzuc臋 nigdy! - krzykn臋艂a zapalczywie Oessie- Tubala. - Rozmawiali艣my wszak o tym!

- Ale ty mia艂a艣 wtedy dziesi臋膰 lat! - przypomnia艂 Sandello.

- Nic si臋 nie zmieni艂o od tego czasu - pad艂a zimna odpowied藕.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Od dawna wiadomo, 偶e skoro Oessie co艣 wbi艂a sobie do g艂owy, to nic jej od tego nie odwiedzie - rzuci艂, badawczym spojrzeniem omiataj膮c m艂od膮 wojowniczk臋.

- W艂a艣nie. Radam, 偶e to rozumiesz! - Tubala patrzy艂a na艅 zimno i hardo, jak pani na s艂ug臋 swego. Garbus za艣 ledwo zauwa偶alnie u艣miecha艂 si臋 k膮cikami ust. W opuszczonej prawej r臋ce pozostawa艂 jego szeroki, dziwny, niezwyk艂y dla oka zachodniego wojownika miecz. Tubala odp艂aca艂a tym samym ostrze szabli spogl膮da艂o w ziemi臋, ale wida膰 by艂o, 偶e dziewczyna gotowa by艂a w ka偶dej chwili do starcia.

- Sk膮d wiedzia艂a艣, 偶e na ciebie patrz臋? - zapyta艂 spokojnie Sandello.

- Od dawna mam t臋 umiej臋tno艣膰, tylko wcze艣niej jej nie zauwa偶a艂e艣 - machn臋艂a niedbale r臋k膮. - A po co strzela艂e艣?

- Nie lubi臋 czarodziej贸w - u艣miechn膮艂 si臋 garbus. - Zwyk艂y 艣miertelnik nie powinien wyczuwa膰 obcego spojrzenia. Poza tym - tak run臋艂a艣 na mnie...

- 呕e nieustraszony wojownik Wielkiego Olmera - ostatnie dwa s艂owa wypowiedzia艂a z prawdziwym nabo偶e艅stwem tak si臋 od razu wystraszy艂, 偶e chwyci艂 za ten g艂upi kij z naci膮gni臋tym sznurem z 偶y艂?

Po takich s艂owach Folko, syn Hemfasta, natychmiast uzna艂by, 偶e musi doj艣膰 do zab贸jstwa.

Sandello tylko oboj臋tnie poruszy艂 ramieniem:

- My艣l sobie, jak chcesz. Dawno min臋艂y czasy, kiedy moje s艂owo cokolwiek dla ciebie znaczy艂o. Ta twoja tr贸jca te偶 jest w Haradzie?

- W艂a艣nie tak - rzuci艂a hardo Tubala. - P臋dz臋 za nimi od Hrissaady... Nat艂uk艂am mas臋 ludzi...

- Rozumiem. Przyjdzie s艂a膰 w艂adcy Wielkiego Tcheremu jaki艣 wspania艂y dar, 偶eby przymkn膮艂 oko na twoje harce - odpowiedzia艂 garbus.

- Nie twoja to sprawa! - uci臋艂a Tubala, gryz膮c wargi.

- Nie moja, nie moja... Dawno ju偶 nie moja. Zosta艂o mi s艂owo, mo偶esz wi臋c nawet na dno morskie si臋 wybra膰, skoro tego chcesz. Dobrze! Doko艅cz o swoich wrogach i - rozstajemy si臋... Tubalo.

- Widzisz go! - Dziewczyna wykrzywi艂a si臋 pogardliwie, kryj膮c za hardym u艣mieszkiem zaskoczenie. - Jaki z ciebie... naprawd臋...

- Jaki jestem, taki jestem. No wi臋c?

- Ciekawy masz miecz. - Jakby nie s艂ysza艂a jego s艂贸w. A po co te pier艣cienie?

- Weselej mi, kiedy dzwoni膮.

Tubala znowu skrzywi艂a si臋, ale milcza艂a.

Sandello patrzy艂 na ni膮 spokojnie i twardo.

- Dwa razy zwiali mi sprzed nosa - mrukn臋艂a w ko艅cu niech臋tnie dziewczyna. - 艢lady prowadzi艂y do tego pola... i tu je straci艂am.

- S膮dz臋, 偶e zgin臋艂a tu kupa ludzi - rzuci艂 Sandello. - Mo偶e oni te偶 padli i nie masz ju偶 na kim si臋 m艣ci膰?

- Zapomnia艂e艣, 偶e maj膮 mithrilowe kolczugi?!

- Nie ratuj膮 przed ogniem...

- Ale same kolczugi powinny by艂y ocale膰!

- O ile nie zwin膮艂 ich jaki艣 szcz臋艣ciarz...

- Nie! - wrzasn臋艂a w艣ciekle Tubala. Jej d艂onie zacisn臋艂y si臋 w pi臋艣ci, w oczach p艂on臋艂o szale艅stwo. 艢wisn臋艂a szabla, posypa艂y si臋 na ziemi臋 艣ci臋te ga艂臋zie. - Nie! Czu艂abym to. Czu艂abym smutek i rozpacz metalu... j臋k ich ko艣ci... Nie! Oni 偶yj膮! Musz臋 tylko znowu wpa艣膰 na trop.

- Ch臋tnie ci podpowiem. Poszli na zach贸d, do Morza. Nie ma innej drogi.

- Sama to wiem! - sykn臋艂a. - Znajd臋 ich! Cokolwiek by to mia艂o mnie kosztowa膰!

- No to 艣wietnie. A teraz ruszajmy. Zachcia艂o mi si臋 zobaczy膰 tutejszy ocean. Mam nadziej臋, 偶e jest pi臋kniejszy ni偶 przy tej elfickiej twierdzy...

Tubala wyda艂a z siebie st艂umiony ryk.

- No to jak, idziemy? - zapyta艂 niewzruszenie Sandello.

- Id藕, gdzie chcesz - ja mam swoj膮 drog臋! - pad艂a harda odpowied藕.

Garbus rozejrza艂 si臋 na boki, jakby szukaj膮c kogo艣:

- Nie chcia艂bym ci臋 rozczarowa膰... Ale po drodze spotka艂em dru偶yn臋 bardzo bojowo nastawionych elf贸w Avari, a ci uprzejmie zgodzili si臋 i艣膰 za mn膮 na po艂udnie... Raczej nie spodoba im si臋, je艣li przyjdzie ci do g艂owy mnie zabi膰. Tak wi臋c lepiej nie sprzeczaj si臋 ze mn膮... Tubalo.

- Ach tak? - Dziewczyna roze艣mia艂a si臋 dumnie. - Chcia艂abym ich zobaczy膰!

Strza艂a z bia艂ym opierzeniem uderzy艂a w ostrze opuszczonej szabli.

- Coo... - Wygl膮da艂o, 偶e Tubala naprawd臋 jest oszo艂omiona. Zaskoczona rozgl膮da艂a si臋 wok贸艂, usi艂uj膮c dociec, sk膮d nadlecia艂 艣mierciono艣ny prezent.

- Uprzedza艂em ci臋 - powiedzia艂 spokojnie Sandello. - Elfy kochaj膮 mnie nie mniej ni偶 ty i obieca艂y naszpikowa膰 strza艂ami jak je偶a, je艣li wejd臋 im w drog臋, ale jednocze艣nie jestem im potrzebny. Tak wi臋c nie sprzeciwiaj si臋 mi.

- Czy oni ci臋 艣ledz膮? - sykn臋艂a Tubala.

- W艂a艣nie tak. Przez ca艂y czas. Okazuje si臋, 偶e czasem cz艂owiek jest 艣ledzony i wychodzi mu to na dobre. Tak wi臋c pomy艣l: je艣li zaczniemy walczy膰, i tak nie pozwol膮 ci mnie zabi膰.

Tubala opu艣ci艂a g艂ow臋, ow艂adni臋ta bezsiln膮 z艂o艣ci膮 przygryz艂a a偶 do b贸lu warg臋. Celno艣膰 elfickich 艂ucznik贸w by艂a przys艂owiowa.

- Jednym s艂owem, je艣li chcesz wypr贸bowa膰 m贸j miecz pr贸buj - sko艅czy艂 wyw贸d Sandello.

- Zbyt wiele dla ci臋 honoru, by z tob膮 walczy膰, snaga wykrztusi艂a Tubala, usi艂uj膮c opanowa膰 wzburzenie.

- Ajjajjaj! Tyle s艂贸w, i to jakie mocne! Nie s膮dz臋, by spodoba艂y si臋 moim elfickim wojownikom. Jaka jest wi臋c twoja decyzja?

- Niech b臋dzie... - wycedzi艂a wojowniczka. - Idziemy razem... Ale je艣li staniesz mi na drodze... przysi臋gam, wtedy nie pomog膮 ci nawet twoje zachwalane elfy...

Sandello ponownie si臋 u艣miechn膮艂 - jak doros艂y, kt贸remu grozi obra偶ony dzieciak.

Ruszyli na zach贸d.


Wrzesie艅, Latarnia Morskiego Ludu

Na Wybrze偶u Po艂udniowego Haradu



Ostrza z szorstkim, j臋drnym odg艂osem wbija艂y si臋 w twarde drewno. Odszed艂szy na jakie艣 dziesi臋膰 krok贸w, hobbit Folko Brandybuck raz po raz ciska艂 no偶em w k贸艂ka wielko艣ci ma艂ej monety narysowane na karbie pnia. Wysoko za pniem jarzy艂 si臋 l艣ni膮cy bia艂ym p艂omieniem szczyt g贸ry - tajny Znak Morskiego Ludu. Pi臋tna艣cie dni trwa艂o oczekiwanie, m臋cz膮ce, ci膮gn膮ce si臋, niezno艣ne; cie艅 zbli偶aj膮cego si臋 zagro偶enia zatruwa艂 ka偶d膮 chwil臋, stale przypomina艂 o sobie. Nie, nie by艂o to prymitywne Zakl臋cie K艂贸tni, kt贸re, zgodnie z tym, co g艂osi艂y stare gondorskie ksi臋gi, potrafili rzuca膰 podw艂adni Sauronowi czarodzieje, wcale nie! By艂o to co艣 znacznie bardziej wyrafinowanego i o wiele bardziej niebezpiecznego. Tajemnicza Moc dzia艂a艂a tylko na odwa偶nych i silnych, penetruj膮c ich umys艂y i wypaczaj膮c ich sekretne ci膮goty; im odwa偶niejszy by艂 obiekt jej dzia艂ania, im wy偶ej sta艂 w hierarchii - tym ci臋偶sze by艂o jego brzemi臋. Teraz Folko ju偶 nie w膮tpi艂, 偶e Eodreid, kr贸l Rohanu, sta艂 si臋 jedn膮 z pierwszych ofiar - tak samo jak i jego odwieczni wrogowie, Hazgowie, Heggowie i Howrarowie. Teraz na granicy Rohanu wrze nowa wojna... Mo偶e mieszka艅com Minhiriathu uda艂o si臋 odeprze膰 atak, a mo偶e wojenne szcz臋艣cie odwr贸ci艂o si臋 od jasnow艂osych je藕d藕c贸w i wra偶e hufce stoj膮 ju偶 pod murami Edorasu? Nie dane jest wiedzie膰... Do tamtych miejsc wzrok Folka bez cudownego, ale - niestety - straconego daru Drzewobroda si臋gn膮膰 nie m贸g艂.

Wracali do Umbaru... Znowu pora偶ka! Pora偶ka i pierwsze straty. Potrzeba du偶o czasu na podr贸偶 do twierdzy Morskiego Ludu, jeszcze wi臋cej - na wynaj臋cie okr臋tu na po艂udnie... Kto wie, czy nie powt贸rzy si臋 historia z Olmerem - stan臋li z nim twarz膮 w twarz, kiedy ju偶 za p贸藕no by艂o cokolwiek naprawia膰...

Dlatego Folko a偶 do przesady d艂ugo zajmowa艂 si臋 ciskaniem no偶ami do celu, usi艂uj膮c zag艂uszy膰 trawi膮cy go od wewn膮trz niepok贸j.

Do艣wiadczone oko Ragnura pierwsze zauwa偶y艂o p艂yn膮cego do brzegu 鈥瀞moka鈥.

- Heej! D艂ugobrodzi! Zbierajcie swoje wory!

Torin i Malec, zawzi臋cie 膰wicz膮cy pojedynek - dwur臋czny top贸r przeciwko mieczowi i dadze - jednocze艣nie opu艣cili bro艅.

Z zachodu, z morskiej mg艂y niespodziewanie wynurzy艂 si臋 niski i d艂ugi kontur. Wiatr wydyma艂 mu 偶agiel, czterna艣cie par wiose艂 rytmicznie zanurza艂o si臋 i wynurza艂o z wody, wysoki dzi贸b, ozdobiony g艂ow膮 morskiego smoka, dumnie ci膮艂 fale.

- O! O! - Ragnur nie potrafi艂 ukry膰 zdziwienia. - To ci historia! Tan Wingetor! Jak si臋 ma szcz臋艣cie, to si臋 ma szcz臋艣cie!

- Wingetor? - zdziwi艂 si臋 Folko. - Ale... Przecie偶 powinien teraz by膰 na p贸艂nocy, w Rohanie! Podpisa艂 z nami umow臋.

- Mo偶e wojna ju偶 si臋 sko艅czy艂a? - podsun膮艂 Malec.

- Akurat! Rozpal ogie艅 i czekaj, a偶 sztaba sama wlezie do pieca! - prychn膮艂 Torin. - Wojna w艂a艣nie powinna toczy膰 si臋 na ca艂ego... Ju偶 pr臋dzej uwierz臋, 偶e w og贸le nie pop艂yn膮艂 do Rohanu...

- No to poprosimy go o wyja艣nienia i nie b臋dziemy zwa偶ali, 偶e jest tanem! - hobbit zacisn膮艂 pi臋艣ci.

- Poczekajcie偶! Je艣li Wingetor nie wyruszy艂 na wypraw臋, to znaczy, 偶e wyprawi艂 tam kogo艣 w swoim zast臋pstwie! - wtr膮ci艂 si臋 do rozmowy obra偶ony za tana Ragnur. - Najpierw trzeba pozna膰 prawd臋, a dopiero potem s膮dzi膰 kogo艣, czcigodni!

Smok鈥 zwalnia艂, zbli偶aj膮c si臋 do p艂ycizny. Z pok艂adu opuszczono ma艂膮 艂贸deczk臋.

- M贸wi艂em, 偶e d艂ugo tu nie b臋dziemy czekali. - Mimo wys艂uchanych przed chwil膮 pe艂nych oburzenia s艂贸w towarzyszy, twarz Ragnura rozja艣nia艂 radosny u艣miech. - Zosta艂o nam tylko wygasi膰 ogie艅 w jaskini i zas艂oni膰 wej艣cie...

Tan Wingetor by艂 tak ciekaw, kt贸偶 to rozpali艂 alarmowy ogie艅 w tych dzikich okolicach, 偶e machn膮艂 r臋k膮 na zwyczaje Morskiego Ludu i uda艂 si臋 osobi艣cie na brzeg. Przyw贸dca nie pozby艂 si臋 pancerza mimo upa艂u i porusza艂 si臋 w nim ze zr臋czno艣ci膮 urodzonego dworzanina. Towarzyszy艂y mu dwa barczyste zuchy, obaj - z 艂ukami w d艂oniach.

Ragnur wyst膮pi艂 przed dru偶yn臋, przykl膮k艂 na jedno kolano:

- Ragnur, wojownik tana Farnaka, dzi臋kuje silnemu i pot臋偶nemu tanowi Wingetorowi!

- Tan Wingetor m贸wi odwa偶nemu Ragnurowi, wojownikowi silnego i pot臋偶nego tana Farnaka: dzia艂anie moje niewarte jest podzi臋ki... Ba, kogo ja tu widz臋! Krasnoludy - i niewysoczek?! Jak si臋 tu znale藕li艣cie?

- D艂uga to historia, szlachetny tanie - powiedzia艂 hobbit. - Je艣li mo偶na, opowiem ci ca艂膮, bez skrywania czegokolwiek... ale ju偶 na pok艂adzie okr臋tu. Po tym, jak us艂ysz臋 opowie艣膰 samego tana. S膮dzili艣my, 偶e tan prowadzi swoj膮 odwa偶n膮 dru偶yn臋, by zawojowa膰 dla siebie ziemie w uj艣ciu Iseny? Co艣 si臋 sta艂o? Przecie偶, je艣li dobrze rozumiem, silny i pot臋偶ny tan kierowa艂 si臋 do Umbaru?

- Wszystko to prawda - skin膮艂 g艂ow膮 Wingetor. - Wys艂a艂em dwa inne okr臋ty z flot膮 Farnaka i doda艂em jeszcze jednego 鈥瀞moka鈥 swojego rodaka, tak wi臋c liczebno艣膰 nic na mojej nieobecno艣ci nie straci艂a... Nie mo偶na by艂o zostawi膰 Po艂udnia bez ochrony, nizio艂ku. M贸g艂 mnie kusi膰 ziemi膮 i z艂otem - kt贸re i tak dostan臋, chocia偶 mniej ni偶 pozostali - ale ja musz臋 wiedzie膰, co to pe艂znie na nas z Po艂udnia! Rozumiesz? Musz臋! Nie mia艂bym ani chwili spokoju... Ani ja, ani ca艂a moja dru偶yna, ta, kt贸ra by艂a ze mn膮 na Po艂udniu... Wzi膮艂em wi臋c dwie setki dobrych zuch贸w i ruszyli艣my ponownie na po艂udnie. Min臋li艣my Harad G贸ry Szkielet贸w i Kamionk臋... potem poszli艣my dalej, swoim starym szlakiem... Nie bardzo wiedzia艂em, dok膮d kierowa膰 sw贸j statek - bogate handlowe miasta Dalekiego Po艂udnia, znajduj膮ce si臋 przy samym Zakr臋cie, nie interesowa艂y mnie, szli艣my na chybi艂 trafi艂... Kr贸tko m贸wi膮c, zobaczyli艣my wiele i dowiedzieli艣my si臋 wiele, o czym ty i twoi szlachetni towarzysze na pewno wkr贸tce us艂yszycie. Teraz wierzysz mi, 偶e nie z艂ama艂em umowy?

Towarzysze Folka nie kazali na siebie d艂ugo czeka膰. Dwoma kursami 艂贸deczka przewioz艂a ich i dobytek na pok艂ad 鈥瀞moka鈥.



12 Wrze艣nia, Ta Sama Okolica



- Koniec, dalej 艣lad贸w nie ma! - j臋kn臋艂a z rozpacz膮 Tubala.

- Oczywi艣cie, 偶e nie ma. I nie b臋dzie - rzuci艂 Sandello, oboj臋tnie obserwuj膮c jej wysi艂ki.

- Dlaczego?

- Dlatego, 偶e wsiedli na statek. Czy to nie jest jasne?

- Aha, a statek czeka艂 tu na nich przez ca艂y czas? - Dziewczyna zrobi艂a pogardliwy grymas. - To by膰 nie mo偶e! Oni gdzie艣 tu s膮, tylko zmylili tropy...

- My艣l sobie, co chcesz, ale to ja mam racj臋 - rzuci艂 garbus tak samo oboj臋tnie. - Wzi膮艂 ich na pok艂ad 鈥瀞mok鈥 Morskiego Ludu... na pewno tak by艂o... musieli da膰 im jaki艣 znak. Tak wi臋c, czy to ci si臋 podoba, czy nie, nies膮dzone ci jest dogoni膰 ich tutaj.

- W takim razie, gdzie?!

- Skierowa艂bym si臋 do Umbaru - wzruszy艂 ramionami. Twoja tr贸jca odby艂a nie wiadomo w jakim celu podr贸偶 na Po艂udnie...

- Wiem po co! - przerwa艂a mu Tubala. - Ratowali pewn膮 roha艅sk膮 dziewczyn臋...

Sandello zn贸w tylko wzruszy艂 ramionami. Wida膰 by艂o, 偶e wszystkie roha艅skie dziewczyny, niewa偶ne, ile ich jest na 艣wiecie, zupe艂nie go nie interesowa艂y.

- My艣l臋 wi臋c, 偶e ona zosta艂a uratowana - mamy do czynienia z wyj膮tkowo upart膮 dru偶yn膮, jak mog艂a艣 si臋 sama przekona膰. A teraz skierowali si臋 na p贸艂noc...

Garbus rzuca艂 oboj臋tne s艂owa, ale na dnie jego oczu czai艂y si臋 podejrzliwo艣膰 i trwoga. Wydawa艂o si臋, 偶e wszystko, co powiedzia艂, ma jeden jedyny cel - przekonanie Oessie- Tubali, 偶e jej zadanie tu, na Po艂udniu, sko艅czy艂o si臋. Mo偶na by s膮dzi膰, 偶e Sandello uzna艂 towarzyszenie tej energicznej wojowniczce za swoje zadanie, a mia艂 j膮 uchroni膰 przed spotkaniem z Folkiem, Torinem i Malcem. I raczej stary wojownik nie troszczy艂 si臋 w tym momencie o bezpiecze艅stwo owej tr贸jki.

Tubala za艣 w tej chwili, jak nigdy dot膮d, przypomina艂a rozjuszon膮 panter臋, kt贸rej sprzed nosa sprz膮tni臋to zdobycz. Trzy kroki w prawo - zwrot, a偶 piasek wzbija艂 si臋 w powietrze spod obcas贸w, trzy kroki w lewo - zwrot, i tak dalej. Przez zaci艣ni臋te z臋by wyrywa艂o si臋 tylko hamowane warczenie dzikiego zwierza. Sandello natomiast - odwrotnie - trwa艂 spokojnie, niewzruszony, zimny i opanowany.

- No i stoimy teraz w miejscu! - krzykn臋艂a dziewczyna. Dok膮d dalej?

Garbusowi drgn膮艂 policzek.

- Dok膮d zechcesz. Je艣li chcesz do Umbaru - kieruj si臋 do Umbaru...

- A... A ty?

- A ja - tam. - R臋ka starego wojownika wskazywa艂a na po艂udnie.

- Po co?

- Po nic. Po prostu na staro艣膰 nasz艂a mnie ochota na w臋dr贸wk臋 - rzuci艂 oschle. - Tak wi臋c rozstaniemy si臋 teraz...

- A... dlaczego by艣 nie mia艂 ruszy膰 ze mn膮 do Umbaru?

- W Umbarze ju偶 kiedy艣 by艂em, nie ma tam dla mnie nic ciekawego.

- Ale nie mo偶esz i艣膰 na Dzikie Po艂udnie z takimi zapasami, z jednym jucznym koniem! Co艣 przede mn膮 ukrywasz, garbusie!

- Min臋艂y te czasy, kiedy obawia艂em si臋 twego gniewu, Tubalo. Zapomnia艂em, jak nosi艂em ci臋 na r臋kach, tak膮 ma艂膮 kruszyn臋... i uczy艂em fechtunku... i jazdy konnej... i nie p艂aka膰, kiedy si臋 spada z wierzchowca... Wtedy nazywa艂a艣 mnie inaczej i rozmawia艂a艣 te偶 inaczej, nie tak, jak teraz. To tw贸j wyb贸r. Mnie ju偶 jest wszystko jedno. Szed艂em z tob膮 do oceanu, poniewa偶 wiedzia艂em - je艣li zetrzesz si臋 z nizio艂kiem i krasnoludami na serio, to nie pomo偶e ci nawet twa zr臋czna szabla, kt贸r膮 potrafisz parowa膰 strza艂y. Folko jako 艂ucznik jest ode mnie o niebo lepszy... Jego strza艂 by艣 nie unikn臋艂a. A jedno uderzenie krasnoludzkiego topora po艂ama艂oby ci wszystkie ko艣ci... nawet je艣liby艣 parowa艂a je szabl膮. Sp艂aci艂em sw贸j ostatni d艂ug... wiesz sama, kogo mam na my艣li. Teraz, kiedy twoi wrogowie s膮 daleko, ja mog臋 uda膰 si臋 tam, gdzie si臋 od dawna wybiera艂em.

Garbus m贸wi艂 cicho, osch艂ym tonem. Patrzy艂 ch艂odno, lecz w jego spojrzeniu czai艂a si臋, g艂臋boko ukryta, odrobina starej goryczy. Szeroki miecz po艂o偶y艂 na kolanach; jedna r臋ka zaci艣ni臋ta by艂a na r臋koje艣ci, druga trzyma艂a kling臋 za oczko obok szpica.

Tubala zaskoczona s艂ucha艂a niezwykle d艂ugiej, jak na zazwyczaj oszcz臋dnego w s艂owach wojownika, przemowy. Nie oczekiwa艂a takiej odpowiedzi - jakby nagle zyska艂a dar mowy drewniana lalka, kt贸ra wcze艣niej s艂u偶y艂a do 膰wiczenia na niej uderze艅...

- Ale, Sandello...

- 呕adnego 鈥瀉le鈥, Tubalo. Wyrzek艂a艣 si臋 przesz艂o艣ci, zmieni艂a艣 imi臋... Ju偶 nie jeste艣 Oessie. Wybra艂a艣 drog臋 zemsty bezsensown膮, wyniszczaj膮c膮 dusz臋 - c贸偶, twoje prawo. Ale ja nie zamierzam ci na niej towarzyszy膰. Mam swoje w艂asne sprawy do za艂atwienia. Tak wi臋c - 偶egnaj.

Garbus wsta艂 i, nie wiadomo dlaczego kulej膮c mocniej ni偶 zazwyczaj, poku艣tyka艂 do swoich koni. Gryz膮c wargi, dziewczyna patrzy艂a w 艣lad za nim. Sandello nie odwraca艂 si臋.

Stary miecznik ju偶 siedzia艂 w siodle, gdy nagle poderwa艂a si臋:

- Poczekaj, Sandello! Poczekaj! Ja... jad臋 z tob膮!

Garbus niemal niezauwa偶alnie wzruszy艂 ramionami.

- C贸偶, prosz臋. Ja kieruj臋 si臋 na Daleki Harad. Zapas贸w mamy ma艂o, b臋dziemy musieli polowa膰. Gotowa?

- Gotowa - burkn臋艂a Tubala. - A co tam b臋dziemy robi膰?

Przez oblicze Sandella przemkn膮艂 cie艅.

- Zobaczysz - rzuci艂 obiecuj膮cym tonem, 艣ci膮gaj膮c wodze. - Jeszcze jedno... Je艣li moje domys艂y s膮 s艂uszne, to nie warto, by艣 tropi艂a Folka, Torina i Malca w Umbarze. Wydaje mi si臋, 偶e b臋dziemy szli ich 艣ladami... - Ale ostatnie zdanie stary miecznik wypowiedzia艂 cicho, niemal bezg艂o艣nie, jakby tylko do siebie.

Niewielka kawalkada ruszy艂a wzd艂u偶 brzegu na po艂udnie - tam, gdzie widnia艂y g贸ry. Sandello nie ogl膮da艂 si臋 - ale wiedzia艂, 偶e pi臋膰 wysokich, gibkich postaci w szarozielonych pelerynach nie odst臋puje go ani na krok, nie obawiaj膮c si臋 ani bagien, ani las贸w - i na pewno nie strac膮 oni tropu.

Tubala te偶 pami臋ta艂a o bia艂ej strzale, kt贸ra dziobn臋艂a jej szabl臋.

- A ci Avari? - rzuci艂a i zacisn臋艂a wargi. - Nie przeszkodz膮 w twojej sprawie?

- Przeszkodz膮 - odpowiedzia艂 spokojnie Sandello. - Ale zanim oni si臋 do nas zabior膮, my dobierzemy si臋 do nich.



14 Wrze艣nia, Umbar



Przychylny wiatr i mocne r臋ce wio艣larzy Eldring贸w znakomicie wykona艂y robot臋 - 鈥瀞mok鈥 tana Wingetora przelecia艂 wzd艂u偶 ca艂ego haradzkiego wybrze偶a w ci膮gu pi臋ciu dni. A wraz z okr臋tem dumnego tana na p贸艂noc, do twierdzy Morskiego Ludu mkn臋艂a gro藕na wie艣膰: z po艂udniowego wybrze偶a niemal znikn臋艂y hordy pierzastor臋kich. Co prawda, niezupe艂nie. Zosta艂y tylko wyborowe oddzia艂y. Ale to po艂owa nieszcz臋艣cia. Teraz do pierzastor臋kich do艂膮czyli wojownicy innych plemion - smagli, o garbatych nosach, we wspania艂ych kolczugach. By艂o ich niewielu - ale walczyli nader umiej臋tnie. Wingetor schwyta艂 kilku je艅c贸w; milczeli zawzi臋cie, a ich up贸r z艂ama艂y dopiero tortury - zwyczajna, cho膰 okrutna taktyka morskich zuch贸w. Tan dowiedzia艂 si臋 o dziwnych sprawach - o powstaj膮cym tam, na Po艂udniu, wielkim pa艅stwie i wielkim wodzu, kt贸ry wstrz膮sa ziemi膮 i niebiosami, o w艂adcy dusz, panu widm i duch贸w, rz膮dz膮cym strachem i l臋kiem.

Poza tym je藕d藕cy m贸wili, 偶e pot臋偶n膮 r臋k臋 tego w艂adcy ju偶 uzna艂y wszystkie po艂udniowe krainy, a teraz nadesz艂a kolej na p贸艂nocne; do jego st贸p tak偶e got贸w jest pa艣膰 Wielki Tcherem, chocia偶 tak naprawd臋 wcale nie jest on wielki, to tylko py艂, niegodny tego, by depta艂y go stopy Najwi臋kszego... Pierzastor臋cy uznali jego w艂adz臋 i wkr贸tce stanie si臋 tak z ca艂膮 ziemi膮, do samych las贸w, kt贸re gubi膮 jesieni膮 swe listowie...

Wingetor poj膮艂, 偶e sprawy maj膮 si臋 藕le. Na jego okr臋cie te偶 dzia艂o si臋 niedobrze - spory i k艂贸tnie mi臋dzy Eldringami sta艂y si臋 spraw膮 powszedni膮. Najlepszym sposobem na takie humory za艂ogi by艂o z艂oto, i Wingetor, po nied艂ugim zwiadzie, natkn膮艂 si臋 na niedawno zbudowany port, wyros艂y jak spod ziemi, port, gdzie sta艂y dziwne p臋kate statki - wed艂ug opowie艣ci starych tan贸w, takie spotka膰 mo偶na na Tamtej Stronie.

Nied艂ugo my艣l膮c, poprowadzi艂 dru偶yn臋 do szturmu. Eldringowie zaatakowali z zaskoczenia, w nocy, ale natkn臋li si臋 na silny op贸r. Miasteczko okaza艂o si臋 by膰 wype艂nione mistrzami walki... By艂o ich tak wielu, 偶e zacz膮艂 w tym podejrzewa膰 chytr膮 pu艂apk臋. Ale tej nocy Morski Ojciec pom贸g艂 swym zuchwa艂ym dzieciom, i o 艣wicie nienazwana zatoka znalaz艂a si臋 w r臋ku umbarczyk贸w. Zdobycz rzeczywi艣cie by艂a znaczna, ale nast臋pnego dnia do mocno podniszczonej po偶arami twierdzy podesz艂y hufce tutejszych w艂adc贸w - pierzastor臋kich wesp贸艂 z orlonosymi. Spalony, w wielu miejscach powalony cz臋stok贸艂 nie m贸g艂 ju偶 s艂u偶y膰 obronie, wi臋c Wingetor wyprowadzi艂 dru偶yn臋 w pole - wojownicy, jak jeden m膮偶, odm贸wili powrotu na okr臋t. Szyk Eldring贸w zwin膮艂 si臋, niczym k艂uj膮cy je偶, przed dymi膮cymi resztkami palisady. Wingetor oczekiwa艂 ataku jazdy - mia艂 nadziej臋, 偶e taki atak otrze藕wi jego zapalczywych ludzi, kt贸rzy pami臋tali spalony Nardoz, i to tan odprowadzi oddzia艂 na okr臋t. Jednak偶e oddzia艂 umbarczyk贸w zaatakowa艂 bez艂adny, na pierwszy rzut oka, t艂um wojownik贸w, uzbrojonych fatalnie i dziwnie - trzymali w r臋kach ni to zaostrzone 艂opaty, ni to szerokie miecze na drzewcach kopii... Szyk Eldring贸w walczy艂 umiej臋tnie, cho膰, rzecz jasna, ust臋powa艂 w skuteczno艣ci hirdowi krasnolud贸w. Ale dziwaczna bro艅 wojownik贸w Po艂udnia ci臋艂a drzewca w艂贸czni Eldring贸w niczym such膮 trzcin臋, lekki rynsztunek napastnik贸w pozwala艂 im na zr臋czne uchylanie si臋 od cios贸w, obficie zdobi膮ce ich bro艅 haki pomaga艂y im wyszarpywa膰 poszczeg贸lnych wojownik贸w ze zwartego szyku umbarczyk贸w.

Ale i tak Wingetor nie przegra艂 potyczki. Zawa偶y艂 kunszt 艂ucznik贸w, procarzy i kusznik贸w Morskiego Ludu, kt贸rzy potrafili razi膰 przeciwnik贸w ponad g艂owami swoich albo trafi膰 w otwieraj膮ce si臋 na chwil臋 luki w szyku pierwszego rz臋du. Wrogowie zmuszeni byli rozej艣膰 si臋 - nie zwyci臋偶y艂a 偶adna ze stron. Co prawda, wojownicy Wingetora zm膮drzeli po tej bitwie i ju偶 nie sprzeciwiali si臋 rozkazom swojego tana... 鈥濻mok鈥 pop艂yn膮艂 dalej na po艂udnie.

Im wy偶ej stawa艂o w po艂udniowej godzinie s艂o艅ce, tym gro藕niejsze i mroczniejsze dochodzi艂y do nich wie艣ci. Stamt膮d, zza zapory g贸r, spoza r贸wnin, chciwie wyci膮ga艂o 艂apy nowe silne mocarstwo. Dow贸dcy jego hufc贸w ju偶 umacniali nadmorskie ziemie i nikomu wcze艣niej nieznane plemiona, wypchni臋te na widok fal膮 najazdu, rozbija艂y swe namioty na samym morskim brzegu...

Jednak偶e pewnych wiadomo艣ci by艂o ma艂o. Najwa偶niejsze si艂y nowego mocarstwa na razie trzyma艂y si臋 z daleka od Morza; wp艂ywania do w膮skich rzek Wingetor nie zaryzykowa艂. Nieznane tak偶e by艂o imi臋 wielkiego w艂adcy, za spraw膮 kt贸rego dokonywa艂o si臋 to wielkie przemieszczenie narod贸w. Wi臋ksze ni偶 wed艂ug s艂贸w Wingetora - podczas wtargni臋cia armii Olmera.

- Wcze艣niej przep艂ywali艣my od Kamionki do Milcz膮cych Ska艂, prawie nie cumuj膮c do brzegu - opowiada艂 wolno Wingetor. - Brzeg by艂 w艂a艣ciwie pustyni膮, no - mo偶e na po艂y pustyni膮, z rzadka trafia艂y si臋 ubogie plemiona... a teraz w jednej chwili wszystko si臋 zmieni艂o. Nie przez dziesi臋ciolecia - przez kilka miesi臋cy! Na ogromnym odcinku morskiego brzegu trwaj膮 wyt臋偶one prace ziemne... A mnie si臋 robi jako艣 dziwnie na sam膮 my艣l o tym, co jeszcze mo偶e uczyni膰 owa moc, jakie b臋dzie nast臋pne zadanie.

- Mo偶e skieruje si臋 na po艂udnie? - podsun膮艂 Ragnur.

- W膮tpi臋 - wzruszy艂 ramionami tan. - Po艂udniowe miasta s膮 bogate, ale nieliczne. Tam mo偶emy po偶ywi膰 si臋 my, tanowie... A krajowi, kt贸ry widzia艂em, nie wystarczy tego nawet na p贸艂k臋sek...

Dowiedziawszy si臋 wiele, Wingetor zawr贸ci艂 do Umbaru. A po drodze niespodziewanie jego uwag臋 zwr贸ci艂o jasne 艣wiat艂o jednego ze Znak贸w Nieszcz臋艣cia.

Potem przysz艂a kolej na opowie艣膰 Folka.

Wingetor tylko pokiwa艂 g艂ow膮, kiedy hobbit opowiedzia艂 o wielkiej bitwie w Po艂udniowym Haradzie, o 艣mierci olbrzymiej armii pierzastor臋kich, o zwyci臋stwie Haradu, kupionym za cen臋 rzuconych na rze藕 wielu tysi臋cy niewolnik贸w...

- Tak czy inaczej - horda zosta艂a powstrzymana - w zamy艣leniu rzuci艂 tan, wys艂uchawszy opowie艣ci. - Jednak偶e chcia艂bym wiedzie膰, kto dowodzi艂 tymi nieszcz臋snymi pierzastor臋kimi! Gdybym mia艂 cho膰 dziesi膮t膮 cz臋艣膰 ich armii, przeszed艂bym na wylot przez ca艂y Harad!

- Dlatego prawdziwe niebezpiecze艅stwo nadejdzie wtedy, kiedy pojawi膮 si臋 u nich silni, m膮drzy i odwa偶ni dow贸dcy - zauwa偶y艂 Torin.

- S艂usznie! Dziwn膮 opowie艣膰 us艂ysza艂em z waszych ust. To jest takie... takie g艂upie...

- My te偶 tak uwa偶amy - wtr膮ci艂 Malec.

- I to mi si臋 szczeg贸lnie nie podoba! - Zawsze opanowany Wingetor z ca艂ej si艂y waln膮艂 pi臋艣ci膮 w d臋bow膮 belk臋 dziobnicy, drewno odpowiedzia艂o pe艂nym niezadowolenia odg艂osem. - Nie mog艂o si臋 to obej艣膰 bez magii!

- Magii... - powt贸rzy艂 wolno Folko. - Nie wiem. Sk膮d by si臋 tam wzi臋艂a? Ostatnie resztki Spu艣cizny Saurona odesz艂y wraz z Ostatnim Pier艣cieniem Nazguli...

- Co, co? - zdziwi艂 si臋 Wingetor.

- By艂a w nim cz臋艣膰 Mocy Olmera Wielkiego. Potem t臋 rzecz uda艂o si臋 zniszczy膰... - machn膮艂 r臋k膮 hobbit.

- Pos艂a膰 na dno - wtr膮ci艂 szybko Torin.

- No tak. - Folko potar艂 czo艂o. Krasnolud odezwa艂 si臋 w bardzo dobrym momencie, bo on, Folko, jako艣 o tym zapomnia艂... - Potem nie powinno ju偶 by膰 w 艢r贸dziemiu magii. Mo偶e tylko u Ent贸w... Nast膮pi艂a og艂oszona wcze艣niej Epoka Ludzi...

- A tu nagle pojawili si臋 pierzastor臋cy, i to na dodatek w liczbie przekraczaj膮cej zdrowy rozs膮dek! - zauwa偶y艂 Wingetor.

- Tak - przyzna艂 hobbit. - Pojawili si臋 pierzastor臋cy... I tej tajemnicy nie uda艂o si臋 nam, jak na razie, rozwik艂a膰.

- A kto by potrafi艂? - wzruszy艂 ramionami tan. - Ja na pewno nie. Przesta艅my wi臋c 艂ama膰 sobie g艂owy. Dowiemy si臋 wi臋cej - wtedy mo偶na b臋dzie co艣 decydowa膰. Na razie czeka nas Umbar - chc臋 uprzedzi膰 Rad臋... chocia偶, obawiam si臋, 偶e niewiele ma to sensu. W Radzie wszyscy uwa偶aj膮 za g艂贸wnego wroga Harad i dop贸ki to pa艅stwo si臋 nie ruszy, nie ma co liczy膰 na fjergun Morskiego Ludu. Chyba 偶e uda si臋 zjednoczy膰 kilku tan贸w, takich rozs膮dniejszych, jak na przyk艂ad pot臋偶ny Farnak, o ile, oczywi艣cie, jego dru偶yna ocaleje w ise艅skiej wyprawie...

- A czy nasz dostojny gospodarz ma na ten temat jakie艣 wiadomo艣ci? - od razu zapyta艂 Folko.

- Niestety, nie. Sk膮d?... Wyp艂yn膮艂em z Umbaru jednocze艣nie z flotyll膮 Farnaka. Obyczaj ka偶e tym, kt贸rzy wyruszyli na podobnego typu wypraw臋, s艂a膰 go艅c贸w do Umbaru... 呕eby w razie potrzeby mo偶na by艂o wys艂a膰 pomoc, a gdyby wszyscy zgin臋li - pom艣ci膰.

- A cz臋sto... tak... m艣cili艣cie? - zainteresowa艂 si臋 Malec.

- Zdarza艂o si臋. - Spojrzenie Wingetora nabra艂o ostro艣ci. Wcale nie wszyscy wracali z wypraw na Tamt膮 Stron臋... Zbierali艣my wtedy fjergun - i m艣cili艣my si臋. Nikt nie mo偶e poszczyci膰 si臋 nieukaranym zwyci臋stwem nad Morskim Ludem! Obawiam si臋, by艣my nie musieli tym razem po tej stronie walczy膰!

A Moc p艂ynie w艂a艣nie stamt膮d - pomy艣la艂 Folko. - Samo si臋 rodzi pytanie - czy nie ona w艂a艣nie stworzy艂a to kr贸lestwo? Chocia偶 - dlaczego kr贸lestwo? Przecie偶 wtedy poznaliby艣my imi臋 w艂adcy... Trzeba, koniecznie trzeba tam si臋 uda膰! Na Dalekie Po艂udnie, na najbardziej oddalone granice Haradu, za popielisko, kt贸re nas zatrzyma艂o, za g贸ry, widoczne na horyzoncie... Eowinie nie przywr贸cimy 偶ycia. Zosta艂o nam tylko jedno: d艂ug. I je艣li nie wywi膮偶emy si臋 po raz drugi, to ja... ja przebij臋 si臋 w艂asnym mieczem.

- Czy dobrze bij膮 si臋 ci z po艂udnia? - pyta艂 tymczasem Torin. - Chcia艂bym jak najwi臋cej o nich wiedzie膰, pot臋偶ny tanie!

- Poniewa偶, jak mi si臋 zdaje, wyruszymy na to przekl臋te Po艂udnie, oby sp艂on臋艂o w piecu Machala - wtr膮ci艂 si臋 Ma艂y Krasnolud, najdok艂adniej jak potrafi艂 wyra偶aj膮c i my艣li, i stosunek swoich druh贸w do ziem za Dalekim Haradem.

- Te偶 tak s膮dz臋 - skin膮艂 g艂ow膮 Wingetor. - Musz臋 o wiele rzeczy zapyta膰 Fellastra, je艅ca z plemienia pierzastor臋kich...

- Pewnie znowu b臋dzie milcza艂 - burkn膮艂 Malec.

- Jak si臋 zaczyna s艂uszn膮 spraw臋 od tortur... - zacz膮艂 Folko.

Wingetor u艣miechn膮艂 si臋.

- Nie, tym razem chc臋 od niego naprawd臋 niewiele. Obiecam mu wolno艣膰... a potem, je艣li naprawd臋 b臋dzie rozmowny, wypuszcz臋 go.

- Mo偶e nie uwierzy? Albo ze艂ga? - nie ust臋powa艂 Malec.

- Je艣li zacznie m贸wi膰 - powie prawd臋. Pierzastor臋cy s膮 na sw贸j spos贸b uczciwi i przestrzegaj膮 danego s艂owa.

- Mam w nosie tego Fellastra! - machn膮艂 r臋k膮 Torin. Fjergun i tak, i tak przyjdzie zwo艂ywa膰... Co by艂o wcze艣niej na miejscu tego pa艅stwa?

- Nic tam nie by艂o! - pad艂a odpowied藕. - Rozumiem tw贸j spos贸b my艣lenia, czcigodny krasnoludzie. Powtarzam: tak, mocarstwo to powsta艂o znik膮d, na pustym wcze艣niej miejscu, gdzie od wiek贸w p臋dzi艂o n臋dzny 偶ywot kilka biednych koczowniczych plemion...

Pi臋膰 dni min臋艂o jak jeden.

Umbarska zatoka powita艂a okr臋t Wingetora zwyk艂膮 codzienn膮 krz膮tanin膮. Obok pirs贸w spokojnie zamar艂y statki pod flagami Amlodiego, Grottiego, Hjarridiego i innych, kt贸rzy wyruszyli na wypraw臋 w d贸艂 Iseny. Znalaz艂 si臋 i proporzec Farnaka.

- A to ci historia! - wyrwa艂o si臋 Malcowi. - Wygl膮da na to, 偶e oni ju偶 wr贸cili...

Umbar bardzo si臋 zmieni艂. Niemal nie by艂o wida膰 na ulicach Haradrim贸w, co rusz stuka艂y na brukowanych ulicach podkute buty Eldring贸w, wyznaczonych do pe艂nienia stra偶y w mie艣cie. Obok pami臋tnej tawerny zbudowano prawdziwe sza艅ce z bali i kamieni, obsadzone przez dwa dziesi膮tki uzbrojonych po z臋by zuch贸w.

Folko, Torin, Malec, Wingetor i Farnak siedzieli we wn臋trzu, przy d艂ugim stole. Sala by艂a wype艂niona lud藕mi, doko艂a panowa艂 gwar, fruwa艂y ostre dowcipy i perli艂 si臋 rechot. Zacni morscy tanowie bawili si臋.

- Nie mo偶na powiedzie膰, 偶e wszystko posz艂o jak po ma艣le - bez po艣piechu snu艂 opowie艣膰 Farnak, poci膮gaj膮c piwo. - Kiedy wy艂adowali艣my si臋 w Tharnie, nie zosta艂 ju偶 po nim kamie艅 na kamieniu, a czekaj膮cy na nas Oria opowiedzia艂, 偶e Heggowie i Howrarowie podeszli w wielkiej sile. Nie by艂o szans obroni膰 twierdzy, przy jej wielko艣ci i mocy mur贸w. Dowiedzieli艣my si臋 te偶, 偶e wi臋ksza cz臋艣膰 si艂 zbuntowanego Minhiriathu ruszy艂a na Rohan, na spotkanie Eodreida. A potem... potem zacz臋艂a si臋 zabawa - koty p艂aka艂y, a myszy si臋 艣mia艂y. Uderzyli艣my z trzech stron... Bez Hazg贸w wszyscy ci Heggowie i Howrarowie nie oparliby si臋 nam nawet przez kilka chwil, ale... walczyli jak szaleni, i niema艂o naszych poleg艂o, zanim ich powalili艣my. W艂a艣nie powalili艣my, a nie wybili艣my - oni po prostu si臋 rozbiegli. Zaj臋li艣my Tharn i ruszyli艣my w g贸r臋 Iseny. Je艣li nawet kr贸l Eodreid mia艂 jaki艣 plan na tak膮 okoliczno艣膰, to powiadomi膰 nas o tym, niestety, nie m贸g艂. Jego wojsko walczy艂o na 艁uku Iseny i utrzyma艂o si臋, p贸ki nie podeszli艣my my. Wspania艂a odby艂a si臋 bitwa! Ale Hazgowie s膮 Hazgami i zanim Rohirrimowie zdo艂ali ich rozp臋dzi膰, stracili sami wielu wojownik贸w... Kr贸tko m贸wi膮c - wojna sko艅czy艂a si臋 po jednej bitwie. Ludzie Minhiriathu rozpe艂zli si臋, gdzie kto m贸g艂. Eodreid ruszy艂 za nimi, ale z Hazgami nie ma 偶art贸w - pu艂k awangardy zosta艂 niemal ca艂kowicie wybity. Fakt, 偶e tych ma艂ych kapcan贸w- 艂ucznik贸w nat艂uk艂 te偶 porz膮dnie. Potem wszystko si臋 uspokoi艂o. Rohan pozosta艂 na swoim - no, mo偶e przesun膮艂 si臋 o jedn膮 grz臋d臋 wzg贸rz bardziej na zach贸d. My dostali艣my swoj膮 ziemi臋 w uj艣ciu Iseny, chocia偶 mniej, ni偶 si臋 spodziewali艣my. Nawet nie o kr贸la Eodreida chodzi, i nie o Hegg贸w i Howrar贸w - ale o to, 偶e Rohan nie rozszerzy艂 swych w艂o艣ci do morza! Zreszt膮, chcia艂bym wiedzie膰, jak oni chcieli utrzyma膰 tak obszerne nowe ziemie... Jednak偶e, tak czy inaczej, ca艂a Isena a偶 do samego uj艣cia - w naszych i roha艅skich r臋kach, i tak po prostu nie zamierzamy jej odda膰. A przydzia艂 ziemi zmniejszyli艣my sami - nie nale偶y bra膰 tego, co si臋 nie nale偶y. Kiedy nast膮pi to, 偶e wr贸g, jak powiedziano w umowie, nie b臋dzie m贸g艂 ruszy膰 na Edoras z Zachodu - wtedy za偶膮damy wszystkiego. Tak to, moi drodzy przyjaciele! - 艁ykn膮艂 piwa. Pokr贸tce - to tyle. O wyczynach bohaterskich za艣piewaj膮 wam skaldowie! - Tan g艂o艣no si臋 roze艣mia艂.

- Czcigodny Farnaku... - Folko z trudem dobiera艂 s艂owa. - A... czy widzia艂e艣 si臋 z kr贸lem Eodreidem?

Torin i Malec od razu stali si臋 czujni, domy艣laj膮c si臋, sk膮d wiatr wieje.

- Widzia艂em go - machn膮艂 r臋k膮 Farnak. - A偶 pobiela艂 z sza艂u, 偶e jego plan si臋 zawali艂. I... hm... na was, przyjaciele moi, z艂y jest bardzo, ale to bardzo. Na razie nie powinni艣cie pojawia膰 si臋 w Rohanie...

Folko westchn膮艂. Malec wykrzywi艂 si臋 z rozczarowaniem, Torin spu艣ci艂 g艂ow臋. Nie oczekiwali niczego innego, ale... jako艣 mimo wszystko nie dawali temu wiary.

- Pu艂k 艂ucznik贸w trafi艂 pod dow贸dztwo tego, jak mu tam, Si贸dmego Marsza艂ka Marchii, zapomnia艂em jego imi臋 - ci膮gn膮艂 Farnak. - Ch艂op to mo偶e i odwa偶ny, ale Morski Ojciec nie obarczy艂 go zbyt wielkim umys艂em. Wyprowadzi艂 swoich pi臋ciuset 艂ucznik贸w w szczere pole przeciwko hazskiemu atakowi... Chcia艂 os艂oni膰 kr贸lewsk膮 jazd臋. No i po艂o偶y艂 po艂ow臋 swoich ludzi.

Folko a偶 do b贸lu waln膮艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂. By艂 pewien! Jego pu艂k! Przez niego skompletowany, wykszta艂cony, przyzwyczajony do jego rozkaz贸w!... Oczywi艣cie! Teomund! Si贸dmy Marsza艂ek! Nie powinien nawet dziesi臋cioma lud藕mi dowodzi膰, co dopiero pu艂kiem! Przekle艅stwo! 呕eby go Szeloba po偶ar艂a!

- Co si臋 sta艂o, nie odstanie si臋, Folko - mrukn膮艂 ponuro Torin, obserwuj膮c przyjaciela.

- Tak. Tak. Masz racj臋. Nie odstanie si臋. - Hobbit niewidz膮cym wzrokiem patrzy艂 w bok. Jego pu艂k!

- Nie zapomnij, dlaczego tak si臋 sta艂o - przypomnia艂 Malec.

Machn膮wszy r臋k膮, Folko przyssa艂 si臋 do kufla. Cierpkie gondorskie... pi艂 je teraz jak wod臋.

- Nie mo偶emy tu siedzie膰 - rzuci艂 gwa艂townie. - Musimy i艣膰 na Po艂udnie.

- Na Po艂udnie? - Zdziwiony Farnak uni贸s艂 brwi.

- W艂a艣nie tak, pot臋偶ny tanie. - Wingetor opar艂 d艂o艅 na r臋koje艣ci miecza. - W艂a艣nie na Po艂udnie. Ja te偶 pocz膮tkowo s膮dzi艂em, 偶e nale偶y znale藕膰 dla siebie dobre schronienie na P贸艂nocy, 偶eby mi臋dzy nami i napieraj膮cymi z Po艂udnia znalaz艂 si臋 i Gondor, i Harad... a teraz widz臋, 偶e si臋 myli艂em. Ratunek jest tylko w natarciu. Szybkim, b艂yskawicznym... Jak wtedy, w tym roku, kiedy zosta艂 wzi臋ty Torhood...

- Fjergun! Proponujesz... fjergun? - zdziwi艂 si臋 Farnak.

- Gdybym m贸g艂 鈥瀙roponowa膰鈥! - Wingetor ze z艂o艣ci膮 wzruszy艂 ramionami. - Czy Rada mnie pos艂ucha? Twoje s艂owo, pot臋偶ny tanie, te偶 tam niespecjalnie si臋 liczy!

- My艣lisz, 偶e po艂udniowcy wkr贸tce zmia偶d偶膮 Harad i zwal膮 si臋 na nas?

O ile wcze艣niej Harad nie zwali si臋 na was - pomy艣la艂 Folko.

- S膮dz膮c z tego, jak si臋 urz膮dzaj膮 na nowych w艂o艣ciach bez w膮tpienia.

- Zawsze lepiej jest nie docenia膰 niebezpiecze艅stwo, ni偶 je przeceni膰... - burkn膮艂 Farnak. - Ale, przekle艅stwo, moi ludzie s膮 zm臋czeni, kln臋 si臋 na Morskiego Ojca! A po艂owa dru偶yny zosta艂a w Tharnie!

- Do zwiadu wi臋cej nie trzeba, przyjacielu - u艣miechn膮艂 si臋 Wingetor. - Zbierzemy ochotnik贸w.

- Dwie dru偶yny na jednym okr臋cie? - Folko zmarszczy艂 czo艂o. - To si臋 musi sko艅czy膰 mordobiciem, przecie偶 wiesz!

- Nie. Dwa niewielkie okr臋ty. Tw贸j 鈥濻krzydlaty Smok鈥 i m贸j 鈥濺ybo艂贸w鈥. Dwana艣cie dziesi膮tk贸w mieczy. Wystarczy.

- Kln臋 si臋 na Morskiego Ojca! Gdyby nie ten pierzastor臋ki w twojej piwnicy... i opowie艣ci moich starych przyjaci贸艂... Powiedzia艂bym, 偶e masz straszne sny, o pot臋偶ny, nie gniewaj si臋, 偶e m贸wi臋 wprost!...

Przy okazji, o pierzastor臋kim - rzuci艂 ponuro Wingetor. - Fellastr uciek艂.

Jak to: 鈥瀠ciek艂鈥? - zawo艂ali jednocze艣nie obecni.

W艂a艣nie tak. - Wingetor ze z艂o艣ci膮 zacisn膮艂 pi臋艣ci. - Da艂 rad臋 uciec spod klucza, zabijaj膮c trzech stra偶nik贸w - do艣wiadczonych, sprawdzonych wojownik贸w... Podejrzewam, 偶e pom贸g艂 mu kto艣 z czeladzi... Nie b臋d臋 marnowa艂 czasu moich szanownych rozm贸wc贸w tymi szczeg贸艂ami... Wa偶ne jest jedno: Fellastr uciek艂 i, niew膮tpliwie, wkr贸tce o nim us艂yszymy. Zreszt膮, nie przeszkodzi nam to w przygotowaniach. A zwleka膰 nie nale偶y...

- Zgadza si臋, wkr贸tce zaczn膮 si臋 jesienne sztormy... - burkn膮艂 Farnak. - Dobrze by by艂o, gdyby艣my przemkn臋li im pod nosem... Tam, dalej na po艂udniu, morze b臋dzie spokojniejsze...

- Mam nadziej臋, 偶e za tydzie艅 odcumujemy. - Wingetor nieoczekiwanie si臋 podni贸s艂. - Musz臋 jednak uprzedzi膰 starszyzn臋...

A ja musz臋 ruszy膰 swoich... - Farnak dopi艂 piwo. - Idziemy, przyjaciele...



21 Wrze艣nia, Umbar



Folko sta艂 na w膮skim dziobowym pok艂adzie 鈥濺ybo艂owa鈥.

Ten okr臋cik, zaledwie o sze艣ciu parach wiose艂, raczej zas艂ugiwa艂 na nazw臋 鈥瀞moczek鈥 ni偶 dumny 鈥瀞mok鈥. Lekki, zwrotny i szybki, przeznaczony by艂 do b艂yskawicznych rajd贸w, zwiadu i nalot贸w na bezbronne kraje. Teraz mia艂 rzuci膰 wyzwanie po t臋偶nemu i tajemniczemu mocarstwu, jak Feniks z popio艂贸w powsta艂emu za najodleglejszymi rubie偶ami znanych w Gondorze i Amorze ziem.

W 艣lad za 鈥濺ybo艂owem鈥 z zatoki wyp艂ywa艂 鈥濻krzydlaty Smok鈥 - te偶 na sze艣ciu parach wiose艂, tak samo d艂ugi, w膮skii szybki. Wiatr zmienia艂 si臋; wa偶ne by艂o, by z艂apa膰 p贸艂nocny lub p贸艂nocno- zachodni i przeskoczy膰 tereny Umbaru w ci膮gu kilku dni, nie zatrzymuj膮c si臋 na noclegi. Sternicy ponaglali pok艂adow膮 za艂og臋. I mieli racj臋.

Folko przez kilka miesi臋cy nie by艂 w Umbarze i nie m贸g艂 nadziwi膰 si臋 panuj膮cemu w mie艣cie zaniepokojeniu. Co rusz wybucha艂y b贸jki z Haradrimami, po ulicach ci膮gle przechadzali si臋 wartownicy. Po艂udniowcy nie zostawali d艂u偶ni, dlatego wszystkie ober偶e, zajazdy i inne ulubione przez Eldring贸w miejsca wystawi艂y solidne ochrony. Z pustyni dochodzi艂y z艂o wieszcze plotki: w艂adca Haradu jakoby postanowi艂 raz i na zawsze zd艂awi膰 Umbar i przechwyci膰 jedyn膮 wielk膮 zatok臋 na wybrze偶u Tcheremu. Co prawda, pog艂oski te nie przeszkadza艂y umbarskim handlarzom niewolnik贸w z powodzeniem i zyskiem sprzedawa膰 偶ywy towar haradzkim klientom - wszystkich niewolnik贸w zabiera艂 sam w艂adca Wielkiego Tcheremu...

Pal膮ce, z艂e 艢wiat艂o jak poprzednio bez przeszk贸d rozlewa艂o si臋 po po艂udniowych ziemiach; a tam, gdzie nie mog艂o przenikn膮膰, nieuchronnie zaczyna艂 gromadzi膰 si臋 taki sam niedobry Mrok.

Szpiedzy powiadomili tana Starcha: jego wrogowie wyszli w morze. Uwa偶a艂 Farnaka za swojego najwi臋kszego wroga od chwili, gdy ten wyprzedzi艂 go w wy艣cigu do umbarskich pirs贸w. I nawet nie zastanawia艂 si臋 nad tym, 偶e wcze艣niej nie chcia艂oby mu si臋 o tej sprawie my艣le膰 - pewnie postara艂by si臋 sprawi膰 Farnakowi kilka 鈥瀖i艂ych鈥 niespodzianek. Ale tym razem nie uda艂o si臋 niczego takiego przygotowa膰, i to dziwnie pozbawi艂o Starcha snu i spokoju. Nie cieszy艂y go nawet du偶e zyski ze sprzeda偶y rab贸w.

- M贸j tanie! - Hirbach, jeden z dziesi臋tnik贸w Starcha, przest臋powa艂 z nogi na nog臋 w drzwiach. - Wyszli w morze, m贸j tanie. Dwa okr臋ty. 鈥濻krzydlaty Smok鈥 starego lisa Farnaka i 鈥濺ybo艂贸w鈥 tego gondorskiego w臋偶a Wingetora. Na obu pok艂adach, 艣wiadkiem mi Morski Ojciec, zaledwie p贸艂torej setki mieczy - a najprawdopodobniej i tylu si臋 nie nazbiera.

- Wspaniale - wycedzi艂 przez z臋by Starch. - P艂yniemy za nimi. Ich skorupy, cho膰 i szybkie, to do Dwurogiej Ska艂y nie oderw膮 si臋 od nas. Dawa膰 mi tu go艂臋biarza!

Po jakim艣 czasie wytrenowany ptak wzbi艂 si臋 pod niebiosa, nios膮c zawini臋ty w rurk臋 list Starcha, zaadresowany do pot臋偶nego tana Skilludra...


Ten Sam Dzie艅, Zachodni Kraniec G贸r Hlawijskich



- No, to jeste艣my na miejscu - zauwa偶y艂 spokojnie Sandello.

- Dotarli艣my - sapn臋艂a Tubala.

Po prawej mieli kolosy G贸r Hlawijskich, w j臋zyku Tcheremczyk贸w - G贸r Lodowych Potok贸w. Garbus i wojowniczka omin臋li olbrzymi grzbiet w膮skim, przybrze偶nym pasem mi臋dzy ska艂ami i oceanem, szerokim najwy偶ej na trzy czwarte mili. Tu ko艅czy艂y si臋 ziemie nale偶膮ce do Wielkiego Tcheremu. Kiedy艣 od Morza do g贸r ci膮gn膮艂 si臋 prawdziwy wysoki mur z wie偶ami, ale potem krainy od strony g贸r wyludni艂y si臋 i w艂adca Tcheremu uzna艂 utrzymywanie wielkiego garnizonu tak daleko od stolicy za zbyt kosztowne. Mur powoli zacz膮艂 zamienia膰 si臋 w ruin臋, bujny miejscowy las jak fala zala艂 j膮, opl贸t艂 gibkimi 艂ozami, podkopa艂 si臋 korzeniami, rozchwieruta艂 kamienne bloki przerastaj膮c膮 spoiny traw膮. Wie偶e stra偶nicze zosta艂y porzucone... ale tak si臋 tylko wydawa艂o.

Tubala i Sandello wle藕li nieco wy偶ej po wyszczerbionym murze, przygl膮dali si臋 przechylonej nieco, p臋katej wie偶y. Na pociemnia艂ym, starym dachu widnia艂y 艣wie偶e, nowe 艂aty. Kto艣 usi艂owa艂 jako艣 doprowadzi膰 wie偶臋 do stanu u偶yteczno艣ci... Czy偶by Tcheremczycy?

- Nie przeci膮gniemy koni przez mur, a i ja ju偶 jestem za stary na skoki po ska艂ach - rzek艂 miecznik. - Zobacz, jeszcze nie zd膮偶yli naprawi膰 bramy. A za bram膮 mamy 艣cie偶k臋?

Dziewczyna milcza艂a.

- W艂a艣nie tamt臋dy przejedziemy. Nie wiem, kogo nam tu zes艂a艂 los...

- Ale kimkolwiek s膮, maj膮 du偶ego pecha - doko艅czy艂a Tubala.

Garbus pos艂a艂 jej zimny u艣miech. Jego prawa r臋ka pog艂aska艂a bandolet z no偶ami do miotania.

Zapewne wygl膮da艂o to na senny koszmar, nie wiadomo tylko dlaczego rozgrywaj膮cy si臋 na jawie, w bia艂y dzie艅... Z g臋stwiny wypad艂a para je藕d藕c贸w; brz臋kn臋艂a ci臋ciwa straszliwego 艂uku garbusa, 艣wisn臋艂a pierwsza strza艂a - jeden z wartownik贸w, smag艂y m艂odzieniec o garbatym nosie, umar艂, nawet nie wiedz膮c, 偶e umiera. B艂ysn膮艂 ci艣ni臋ty n贸偶 - ci臋偶kie ostrze przebi艂o kuty pancerz drugiego stra偶nika. Ostrze, wyrzucone delikatn膮 dziewcz臋c膮 r臋k膮, przeszy艂o z 艂atwo艣ci膮 stalowy napier艣nik, mog膮cy powstrzyma膰 nawet be艂t kuszy...

Niegdy艣 szeroki otw贸r bramy zamyka艂y masywne skrzyd艂a; czas, deszcze i inne po艂udniowe atrakcje spowodowa艂y, 偶e deski sta艂y si臋 pr贸chnem. Obsada wie偶y zacz臋艂a remontowa膰 bram臋, ale zd膮偶y艂a zawiesi膰 na zawiasach tylko jedno skrzyd艂o. Drug膮 cz臋艣膰 otworu - na wszelki wypadek - przegradza艂y rogatki.

Tubala wyskoczy艂a przed garbusa. P贸ki ten naci膮ga艂 艂uk, mierz膮c do stoj膮cego na szczycie muru w艂贸cznika, dziewczyna znalaz艂a si臋 obok bramy. Na spotkanie jej wyskoczy艂 stra偶nik z d艂ug膮 partyzan膮 w r臋ku, ale nim szerokie ostrze straszliwej halabardy opad艂o, by 艣ci膮膰 za jednym zamachem g艂owy je藕d藕cowi i wierzchowcowi, kr贸tko i bezlito艣nie b艂ysn臋艂a szabla. Cienka klinga z 艂atwo艣ci膮 przeci臋艂a pot臋偶ne, okute metalem drzewce i przepo艂owi艂a cia艂o nadmiernie odwa偶nego po艂udniowca...

Za murem rozlega艂y si臋 wrzaski:

- Henna! Henna!

Sandello strza艂ami z 艂uku zdj膮艂 z muru dw贸ch - ci ju偶 zd膮偶yli napi膮膰 ci臋ciwy.

Tubala szarpn臋艂a podwieszone z prawej strony siod艂a d艂ugie, szare zawini膮tko. Sekund臋 p贸藕niej na 艣wiat艂o dzienne wyjrza艂 prawdziwy stalowy potw贸r - nawet do艣wiadczony co si臋 zowie miecznik gwizdn膮艂.

W r臋ku dziewczyny pojawi艂 si臋 miecz, ogromny dwur臋czny miecz: szeroka garda, dwa dodatkowe ostrza w dolnej cz臋艣ci klingi; tak膮 broni膮 mog膮 walczy膰 tylko najsilniejsi i najbardziej do艣wiadczeni wojownicy.

Tubala bez widocznego wysi艂ku unios艂a straszliw膮 bro艅. Jedno ci臋cie i zapora w bramie rozpad艂a si臋 na dwie cz臋艣ci z suchym trzaskiem. Drugie ci臋cie - p贸艂okr膮g艂y cios skasowa艂 stercz膮ce jeszcze do g贸ry 偶erdzie.

- Idziemyy! - wrzasn臋艂a.

Jej wierzchowiec przeskoczy艂 przez powalon膮 przeszkod臋, przewracaj膮c jeszcze jednego wroga.

Sandello ruszy艂 za dziewczyn膮.

W膮ska droga skr臋ca艂a gwa艂townie, zaro艣la dobrze ukry艂y dwoje poszukiwaczy przyg贸d, z ty艂u nie milk艂y w艣ciek艂e wrzaski. Las p臋dzi艂 uciekinierom na spotkanie...

Kluczyli. Starali si臋 zmyli膰 ewentualny po艣cig. Zmuszeni byli do wyszukiwania przerw w zwartej 艣cianie drzew, musieli skr臋ca膰, odszukiwa膰 strumienie i le偶膮ce z dala od macierzystych ska艂 gruzowiska - a z ty艂u nie milk艂o ujadanie ps贸w.

Ale te wysi艂ki nie na wiele si臋 zda艂y. 艢cigali ich prawdziwi mistrzowie swego fachu. Wrzaski 鈥濰enna! Henna! Kuanlo! Henna!鈥 - rozleg艂y si臋 coraz bli偶ej. Konie Tubali i Sandella nios艂y pr贸cz je藕d藕c贸w ci臋偶kie juki, prze艣ladowcy galopowali bez obci膮偶enia.

Garbus gwa艂townie osadzi艂 wierzchowca.

- Nie uciekniemy! - wychrypia艂, przygotowuj膮c 艂uk. - Musimy popracowa膰...

Tubala zrozumia艂a go bez zb臋dnych s艂贸w.

W膮ska dr贸偶ka - zupe艂nie niedawno przetarta w miejsce zwierz臋cej 艣cie偶ki. Z lewej - g艂uchy szczelny las, dziwny, straszny i obcy cz艂owiekowi z P贸艂nocy, z prawej - bagniste miejsce, szeroki i p艂ytki strumie艅, w kt贸rym 艂atwo ugrz臋zn膮膰...

Pierwsza strza艂a Sandella wyrwa艂a z siod艂a p臋dz膮cego na czele po艣cigu wojownika. Garbus strzela艂 niemal z kilku metr贸w, zd膮偶y艂 pos艂a膰 tylko jeszcze jedn膮 strza艂臋, gdy z zaro艣li po prawej od 艣cie偶ki wypad艂a jak b艂yskawica Tubala, unosz膮c sw贸j straszliwy dwur臋czny miecz.

B艂yszcz膮cy p贸艂okr膮g ci臋cia pozbawi艂 g艂owy wierzchowca jednego z prze艣ladowc贸w. Je藕dziec polecia艂 w kurz i strza艂a wpi艂a si臋 w jego niechronion膮 pancerzem szyj臋. Nad ramieniem i g艂ow膮 dziewczyny j臋kn臋艂y cicho dwie wra偶e strza艂y, ale ona, wydaj膮c z siebie potworny ryk, niczym rozjuszony berserk, nie zwr贸ci艂a na nie uwagi. Dwur臋czny miecz wzni贸s艂 si臋 do zamachu r贸wnie lekko jak szabelka, ci臋cie - i g贸rna po艂owa tu艂owia je藕d藕ca spad艂a, nogi i krzy偶 pozosta艂y w siodle, jakby mia艂y jeszcze ochot臋 posiedzie膰 w nim...

Sandello odrzuci艂 艂uk.

Pier艣cienie na mieczu rado艣nie i beztrosko brz臋cza艂y jak dzieci臋ca zabawka.

Szczerbi膮c si臋, wra偶a klinga zgrzytn臋艂a po pier艣cieniach. Obr贸t - i r臋ka napastnika odlecia艂a od tu艂owia...

Doko艂a Tubali szala艂 krwawy wicher. Ci臋偶ki, prosty miecz, w jej wydawa艂oby si臋 szczup艂ych i s艂abych r臋kach, fruwa艂 ni czym motylek, tn膮c na prawo i lewo. Nikt nie zd膮偶y艂 nie tylko chwyci膰 za 艂uk, ale nawet 艣ci膮gn膮膰 wodzy. W kilka chwil, straciwszy dziesi膮tk臋, prze艣ladowcy cofn臋li si臋, ale niedaleko. Kto艣 dziko wrzasn膮艂: 鈥濳uanlo! Henna! Henna!鈥 - i dziesi膮tka ocala艂ych ponownie rzuci艂a si臋 do ataku...

W ko艅cu pad艂 ostatni z nich. Dziewczyna z pogardliwym u艣mieszkiem otar艂a pokryty krwi膮 dwur臋czny miecz i starannie przytroczy艂a go do siod艂a.

- Nie藕le walczy艂a艣, naprawd臋 nie藕le - pochwali艂 garbus. Jednak to miejsce nie nadaje si臋 na post贸j dla nas.

- Ale... poczekaj, to nie s膮 Tcheremczycy! - zawo艂a艂a dziewczyna, przyjrzawszy si臋 dok艂adnie twarzy jednego z zabitych.

- Oczywi艣cie, 偶e nie. Dopiero teraz to zrozumia艂a艣? Nie zwr贸ci艂a艣 uwagi, 偶e rogatki w bramie zamyka艂y drog臋 z p贸艂nocy na po艂udnie, a nie odwrotnie? - u艣miechn膮艂 si臋 Sandello i tr膮ci艂 pi臋tami konia.

- Otworzyli艣my drog臋 tym twoim Avarim... - sykn臋艂a Tubala i zacisn臋艂a wargi.

- Otworzyli艣my - zgodzi艂 si臋 garbus bez cienia u艣miechu. - Ale to nawet lepiej. Wszystkich ich strza艂 nie sparujesz nawet ty, moja najlepsza uczennico... A im, z kolei, wystarczy teraz rozumu, by w razie czego nie pcha膰 ci si臋 pod miecz...

Min臋艂y dwa kolejne dni. Przedg贸rskie wilgotne lasy sko艅czy艂y si臋; przed w臋drowcami ponownie rozwin膮艂 si臋 niemaj膮cy ko艅ca step, po kt贸rym w臋drowa艂y niezliczone stada rogatych antylop.

- No, to gdzie si臋 teraz kierujemy? - zapyta艂a dziewczyna zrz臋dliwym tonem, gdy zatrzymali si臋 na szczycie wyg艂adzonego deszczem i wiatrem wzg贸rza.

- Odejd藕 na pi臋膰dziesi膮t krok贸w i nie przeszkadzaj mi odpar艂 spokojnie garbus, twardo patrz膮c w oczy wojowniczce. - Nie masz na co patrze膰.

- A to dlaczego? - odezwa艂a si臋 przekornie Tubala, ale spojrzenie zimnych oczu Sandella nie zmieni艂o si臋, i dziewczyna, sypi膮c pod nosem takimi przekle艅stwami, kt贸re wywo艂a艂yby rumieniec na twarzy sko艅czonego pijaczyny Eldringa, odesz艂a precz.

Sandello wyj膮艂 Talizman Olmera.

Tubala drgn臋艂a, jakby poczu艂a uderzenie, gdy tylko matowo po艂yskuj膮cy kr膮偶ek 偶贸艂tego metalu, nier贸wny, podrapany, nawet w kilku miejscach zgnieciony, wynurzy艂 si臋 ze sk贸rzanej sakwy u pasa garbusa.

Chwil臋 potem Sandello wyprostowa艂 si臋:

- Teraz kierujmy si臋 dok艂adnie na wsch贸d. Wzd艂u偶 tych g贸r. Jedziemy...

By艂y poborca podatkowy Millog i nieodst臋puj膮cy go pies szli bez przerwy na wsch贸d. Dawno ju偶 min臋li Druwaith Laur, zostawili za sob膮 Andrast, jako艣 tam, omal nie uton膮wszy, przeprawili si臋 przez Lefnui, min臋li ca艂e Anfalas, skradaj膮c si臋 obeszli bokiem Dol Amroth, na ukradzionej 艂贸dce pokonali Delt臋 Anduiny i weszli do Po艂udniowego Gondoru. W nadmorskich osadach Milloga uznawano za szale艅ca, ale nie przep臋dzano go i nie krzywdzono, czasem nawet karmiono. Grubas schud艂, zniszczy艂 swe odzienie, psu mo偶na by艂o policzy膰 wszystkie 偶ebra. Przeszukiwali ka偶dy jard wybrze偶a; Millog ci膮gle rozpytywa艂 rybak贸w, czy nie trafia艂 si臋 im topielec. Ludziska si臋 艣miali - sk膮d mo偶e si臋 wzi膮膰 w tych okolicach topielec, skoro uton膮艂 a偶 za uj艣ciem Iseny! Millog nie przejmowa艂 si臋 kpinami. Po prostu odwraca艂 si臋 i szed艂 dalej. Gdy Sandello i Tubala dotarli do G贸r Hlawijskich, Millog z psem zbli偶ali si臋 do Poros.


CZ臉艢膯 TRZECIA


ROK 1732 JESIE艃



PROLOG



W膮ska, kr臋ta dolina prowadzi艂a z p贸艂nocy na po艂udnie, przebijaj膮c si臋 przez G贸ry Hlawijskie. Ocieniona czarnymi cielskami stromych ska艂, wype艂niona warcz膮cymi wodospadami, wal膮cymi si臋 na 艂eb na szyj臋 z ogromnych urwisk. Mimo stromizny i wysoko艣ci g贸rskich 艣cian, upalne po艂udniowe s艂o艅ce zagl膮da艂o r贸wnie偶 i tu, i dolina wspaniale si臋 zieleni艂a. Wi艂a si臋 po jej dnie ma艂o widoczna, ale uparcie niepoddaj膮ca si臋 naporowi zaro艣li 艣cie偶ka; wyra藕nie zosta艂a wydeptana przez ludzi, nie zwierz臋ta. Teraz 艣cie偶k膮 sz艂y dwie osoby. Porusza艂y si臋 z wielkim trudem. Dziewczyna mia艂a bujne z艂ociste w艂osy, uwag臋 zwraca艂a jej wymizerowana twarz - policzki by艂y zapadni臋te, oczy podkr膮偶one; niepewnie stawia艂a kroki, opieraj膮c si臋 o rami臋 towarzysza - niem艂odego, siwow艂osego m臋偶czyzny ze szczup艂膮, wysmagan膮 wiatrami twarz膮 i p艂on膮cym spojrzeniu g艂臋boko osadzonych oczu. Odzienie w臋drowc贸w stanowi艂y osmalone ga艂gany, na ramieniu starca wisia艂 po艣piesznie wykonany prymitywny 艂uk; za sznurem, kt贸ry zast臋powa艂 mu pas, wetkni臋ta by艂a cienka wytworna szabla z ma艂膮 r臋koje艣ci膮. Na plecach mia艂 przytroczon膮 drug膮 kling臋 miecz, znacznie wi臋kszy i ci臋偶szy. Jedn膮 r臋k膮 m臋偶czyzna mocno podtrzymywa艂 dziewczyn臋, kt贸ra coraz bardziej s艂ab艂a. Patrzy艂a pustym wzrokiem, oboj臋tna na wszystko, wydawa艂a si臋 skupiona tylko na jednym: zmusza膰 nogi do pos艂usze艅stwa i艣膰. M臋偶czyzna, niczym w transie, par艂 do przodu, jakby przedziera艂 si臋 przez wra偶e szeregi, d膮偶膮c do tylko sobie znanego celu. Ciemne oczy p艂on臋艂y szale艅stwem.

Szary i Eowina przebijali si臋 na po艂udnie. Jakim艣 cudem, niemal konaj膮c z pragnienia, pokonali spopielon膮 r贸wnin臋. Eowina nigdy nie dokona艂aby tego sama. Gdy 艣wiadomo艣膰 jej zaczyna艂a si臋 m膮ci膰, widzia艂a pochylon膮 nad sob膮, wykrzywion膮 grymasem twarz Szarego; jego wargi szepta艂y co艣, a wtedy nie wiadomo sk膮d wst臋powa艂y w ni膮 nowe si艂y i pragnienie ust臋powa艂o.

A potem na skraju popieliska znale藕li ma艂y strumyk, sp艂ywaj膮cy z g贸r do przypadkowo ocala艂ego z po偶ogi zagajnika... Jak偶e wtedy pili!...

...Ostatnie, co pami臋ta艂a Eowina, to wzbijaj膮ce si臋 w niebo, rozszala艂e, hucz膮ce kurtyny ognia. 呕ar opali艂 jej twarz i r臋ce... Straci艂a przytomno艣膰, nawet nie zd膮偶y艂a si臋 wystraszy膰 czy pomy艣le膰 o 艣mierci. Gdy dosz艂a do siebie, by艂 ju偶 wiecz贸r. Ogie艅 zosta艂 st艂amszony przez deszcz, pole walki zmieni艂o si臋 w pokryte wyschni臋tym b艂otem cmentarzysko.

- Nie ma ich... nikogo... - wyra藕nie, jak m贸wi kto艣, kto straci艂 s艂uch, powiedzia艂 Szary, a dziewczyna nagle u艣wiadomi艂a sobie, 偶e siedzi on tak i powtarza te s艂owa ju偶 od d艂u偶szego czasu - mo偶e nawet min臋艂o kilkana艣cie godzin.

Stary rybak przeni贸s艂 nieprzytomn膮 dziewczyn臋 do niewielkiego 藕r贸de艂ka, kt贸re jakim艣 cudem zn贸w przebi艂o si臋 przez popio艂y i b艂oto. Wszystko, co im zosta艂o, to szabelka Eowiny i znaleziony przez Szarego miecz.

- Nie ma... ich... nikogo - powt贸rzy艂 znowu, podnosz膮c si臋. - A ja winien by艂em ich uratowa膰. Obieca艂em im! - wykrzykn膮艂, zaciskaj膮c pi臋艣ci. - Obieca艂em!

- Co... - wymamrota艂a Eowina.

- Kiedy wjechali艣my w p艂omie艅 - zacz膮艂 ponurym g艂osem, ale spokojnie Szary - powiedzia艂em mu: 鈥瀂atrzymaj si臋!鈥. Ale on mnie nie pos艂ucha艂...

Zwariowa艂! - pomy艣la艂a ze strachem Eowina.

- My艣lisz, 偶e straci艂em rozum? - u艣miechn膮艂 si臋, jakby czytaj膮c w jej my艣lach. - Wcale nie. Patrz!

Jego pi臋艣膰 wbi艂a si臋 w pokryt膮 popio艂em ziemi臋. W powietrze uni贸s艂 si臋 szaroczarny ob艂oczek, pokaza艂y si臋 dysz膮ce 偶arem w臋gle i zamigota艂 pierwszy p艂omyczek. Co tu mog艂o si臋 pali膰? Nie wiadomo... Przecie偶 przebiegaj膮ca t臋dy 艣ciana ognia poch艂on臋艂a wszystko, co mog艂o sp艂on膮膰...

Po czole Szarego obficie sp艂ywa艂 pot, zostawiaj膮c brudne smugi na pokrytym sadz膮 obliczu. Oddech mia艂 ci臋偶ki, przerywany.

- Mog臋 rozpali膰. Mog臋 te偶 zgasi膰. Patrz!

Szary ponownie wyci膮gn膮艂 r臋k臋, zacisn膮艂 w pi臋艣膰. Wycelowa艂 ni膮 w ognisko - i wyt臋偶y艂 si臋. Przez twarz przebieg艂 skurcz.

J臋zyczek p艂omienia drgn膮艂 i znikn膮艂, w臋gle zirytowane zasycza艂y, jakby polan臋 wod膮.

- Jeste艣 czarownikiem! - wykrzykn臋艂a Eowina. - Najprawdziwszym czarownikiem.

- Ja? O nie! - roze艣mia艂 si臋 z gorycz膮. - Gdyby偶 to by艂o mo偶liwe! Nie przemierzy艂bym ca艂ej tej drogi w kajdanach niewolnika, a tu, na polu bitwy, znalaz艂bym spos贸b, by uratowa膰 wszystkich, wesp贸艂 z kt贸rymi walczy艂em! Nie, Eowino, nie. Nic wi臋cej nie potrafi臋. Kiedy ogie艅 run膮艂 na nas i zrozumia艂em, 偶e nie ma ju偶 ratunku... nagle poczu艂em, 偶e jestem w stanie opanowa膰 p艂omie艅... ocali膰 przynajmniej tych, kt贸rzy w tej bitwie stali ze mn膮 w jednym szeregu. Ale wyci膮gn膮艂em z po偶ogi tylko ciebie! Zapytasz - dlaczego? Nie wiem! Kto艣 mnie powstrzyma艂... Kto艣 wyra藕nie podstawi艂 mi nog臋... Chcia艂bym wiedzie膰 - kto?... Dobrze, idziemy dalej, na po艂udnie. Jaka艣 Moc mnie popycha... czuj臋, 偶e wszystko jest tam - wszystkie odpowiedzi, ca艂a prawda... Kim jestem? Jak si臋 naprawd臋 nazywam? Gdzie moja ojczyzna? I... zobacz...

Stary rybak si臋gn膮艂 po miecz. D艂ugi niemal na cztery stopy, z szerok膮 kling膮 - tak膮 broni膮 wygodnie jest ci膮膰 i k艂u膰, mo偶na walczy膰 jednor膮cz i dwur臋cznie. Podczas 艣wi膮t i turniej贸w w Hornburgu Eowina widzia艂a pot臋偶nych wojownik贸w z podobnymi mieczami. Najwa偶niejsze, 偶e taka bro艅 dobrze si臋 sprawdza zar贸wno w pieszym, jak i konnym boju - tak m贸wi艂, przypomnia艂a sobie, jej nauczyciel. W Rohanie sztuki walki uczono wszystkie dzieci, bez wzgl臋du na p艂e膰...

Szary chwyci艂 miecz. Mgnienie oka - i ostrze 艣wisn臋艂o, pruj膮c powietrze; klinga natychmiast sta艂a si臋 mglistym ob艂okiem, kt贸ry przes艂oni艂 Szarego. Eowina skamienia艂a w bezruchu. W taki spos贸b mo偶na wymachiwa膰 szabelk膮, ale nie czterostopowym mieczem!

Szary gwa艂townie obr贸ci艂 si臋 doko艂a siebie. Lew膮 r臋k膮 chwyci艂 r臋koje艣膰 poni偶ej prawej d艂oni, klinga sykn臋艂a; mign臋艂o ci臋cie jak b艂yskawica. Gdyby w tym miejscu sta艂 wojownik, nawet w pe艂nym rynsztunku - zosta艂by przeci臋ty na dwie po艂owy.

- Tak to. - Setnik opu艣ci艂 bro艅. - Tam, gdzie wcze艣niej 偶y艂em, nie wzi臋to mnie nawet do ruszenia... nie wiedzia艂em, z jakiego ko艅ca trzyma si臋 miecz...

Mieli szcz臋艣cie, natrafili na prowadz膮c膮 w g贸ry, prawie niewidoczn膮 艣cie偶ynk臋. Krucho by艂o z jedzeniem. Szary zmajstrowa艂 艂uk, wyskubawszy na ci臋ciw臋 nici z ubrania. Strza艂y szkoda, 偶e bez grot贸w, tylko opalone na ognisku i zaostrzone kamieniem - znakomicie wywa偶one lecia艂y tam, gdzie on chcia艂, ale zwierzyny by艂o tu ma艂o, musieli 偶ywi膰 si臋 korzonkami i jakimi艣 podejrzanymi zio艂ami, po kt贸rych potem szumia艂o w g艂owie, a my艣li si臋 pl膮ta艂y. Eowina ledwo si臋 ockn臋艂a po pierwszym takim obiedzie...

W膮w贸z wydawa艂 si臋 martwy - ani ludzi, ani zwierzyny, tylko z rzadka podrywa艂y si臋 do lotu ptaki. Droga d艂ugo pi臋艂a si臋 w g贸r臋, i ka偶dy krok kosztowa艂 Eowin臋 coraz wi臋cej wysi艂ku. Ale w ko艅cu nasta艂 dzie艅, kiedy min臋li grzbiet 艂a艅cucha i zacz臋li schodzi膰 w d贸艂.



1


28 Wrze艣nia,

Trawers Zachodniego Kra艅ca

G贸r Hlawijskich



W lewej r臋ce powoli narasta艂 rw膮cy, uporczywy b贸l. A jak dosz艂o pieczenie, jeszcze bardziej doskwiera艂. Folko ju偶 przywyk艂 do takich atak贸w. Powtarza艂y si臋 z ponur膮 regularno艣ci膮 co cztery dni i trwa艂y godzin臋, a czasem d艂u偶ej. Kiedy b贸l stawa艂 si臋 nie do wytrzymania, hobbit zgrzyta艂 z臋bami. Przyjaciele nie mogli mu pom贸c w cierpieniu, nawet do艣wiadczony w leczeniu Wingetor. Hobbit znosi艂 m臋偶nie kolejne napady, maj膮c nadziej臋, 偶e wcze艣niej czy p贸藕niej uda im si臋 znale藕膰 藕r贸d艂o tego przekl臋tego 艢wiat艂a - i zgasi膰 je.

Na malutkim 鈥濺ybo艂owie鈥 by艂o bardzo ciasno. Znaczn膮 cz臋艣膰 miejsca pod pok艂adem zajmowa艂y przechowywane tam zapasy; Folko m贸g艂 co najwy偶ej wcisn膮膰 si臋 gdzie艣 w k膮t. Przekl臋ty b贸l! Zbli偶a si臋 brzeg, pierwszy zwiad - a on le偶y tu, czuj膮c, 偶e jego lewa r臋ka si臋gn臋艂a do gniazda dzikich pszcz贸艂!

Przem贸g艂szy w艂asn膮 s艂abo艣膰, wyszed艂 na pok艂ad. 鈥濺ybo艂贸w鈥 z powodu ma艂ego zanurzenia m贸g艂 podej艣膰 do samego niemal brzegu, ale sternik Wingetora, jasnow艂osy olbrzym Oswald, by艂 ostro偶ny, nie zamierza艂 ryzykowa膰 w nieznanym miejscu. Dlatego zosta艂a spuszczona tylko niewielka 艂贸deczka.

Przyciskaj膮c lew膮 r臋k臋 do piersi, Folko z zawi艣ci膮 patrzy艂, jak Torin i Malec wsiadaj膮 do 艂贸dki. Na brzeg wychodzili z nimi jeszcze dwaj ludzie z za艂ogi Wingetora. 鈥濻krzydlaty Smok鈥 Farnaka r贸wnie偶 wysy艂a艂 kilku swoich na zwiad.

Wysz艂o na brzeg o艣miu wojownik贸w. Teraz lepiej ni偶 z morza widoczny by艂 stary mur z wie偶ami, zbudowany tu przez Tcheremczyk贸w w odleg艂ych czasach; bystrooki Hjarridi, kt贸ry ub艂aga艂 dow贸dc臋 i pop艂yn膮艂 na wypraw臋 jako zwyk艂y dziesi臋tnik, ju偶 z pok艂adu okr臋tu dojrza艂 stru偶k臋 dymu nad jedn膮 z wie偶. Niew膮tpliwie by艂o to dziwne. Umocnienia, je艣li wierzy膰 Wingetorowi i Farnakowi, zosta艂y porzucone dawno temu. Zdecydowano, 偶e nale偶y si臋 dowiedzie膰, kto i po co rozpali艂 tam ogie艅. Wszystkich obowi膮zywa艂 zakaz wszczynania b贸jek. Dlatego 艂贸dki p艂yn臋艂y, nie kryj膮c si臋, ale na okr臋tach 艂ucznicy i kusznicy zachowywali pe艂n膮 gotowo艣膰.

Wybieg okaza艂 si臋 skuteczny. Folko nie w膮tpi艂, 偶e s膮 obserwowani - wyczuwa艂 obce zainteresowanie, obce uwa偶ne spojrzenia, kt贸re chciwie penetrowa艂y pok艂ady statk贸w. Sze艣ciu Eldring贸w i dwa krasnoludy zatrzymali si臋 na pla偶y, nie 艣piesz膮c w g艂膮b l膮du. I dobrze zrobili - na spotkanie im szed艂 spory oddzia艂.

Oko艂o dwudziestu wojownik贸w - ludzi i pierzastor臋kich. Wida膰 by艂o 艂uki, kopie, lekkie tarcze - u rodak贸w Fellastra; d艂ugie jak koszule kolczugi i wysokie spiczaste he艂my - u ich towarzyszy broni. Rozmowa nie trwa艂a d艂ugo, strony rozsta艂y si臋 w pokoju.

- Nie wiem nawet, co powiedzie膰. - Zawstydzony Torin drapa艂 si臋 po g艂owie wszystkimi pi臋cioma palcami. - Normalni ludzie. I pierzastor臋cy... mo偶na si臋 z nimi dogada膰! My ich mowy, rzecz jasna, nie rozumieli艣my, ale mieli w swojej kompanii jednego, kt贸ry ca艂kiem nie藕le zna艂 tcheremski...

- Z nim w艂a艣nie porozmawia艂em - podchwyci艂 Ragnur. Kr贸tko: to jest graniczna stra偶 wielkiego imperium Henna albo Henny... Uwa偶aj膮, 偶e jest on pos艂a艅cem bog贸w. Jaki艣 czas temu dozna艂 ol艣nienia, posiad艂 prawd臋 i... wszystkie plemiona odda艂y mu cze艣膰. On wype艂nia rado艣ci膮 serca wiernych swych s艂ug, a odst臋pc贸w i wrog贸w karze szale艅stwem... I takie tam inne rzeczy.

- Ja powiedzia艂em, 偶e chcemy si臋 z nim zobaczy膰, przy艂膮czy膰 si臋 do jego grona - ci膮gn膮艂 Torin. - To im si臋 chyba spodoba艂o. W miejscu Nardozu buduj膮 teraz swoje miasto... Trzeba p艂yn膮膰 na po艂udnie, do uj艣cia Kamionki. A potem w g贸r臋 rzeki. Tam, powiedzieli, b臋dzie trakt wiod膮cy do dow贸dztwa tego w艂a艣nie Henny...

- Nie ma on stolicy? - zapyta艂 podejrzliwie Folko.

- Kto? Henna? Wygl膮da na to, 偶e nie. Koczuje na po艂udniowych kra艅cach G贸r Hlawijskich, u 藕r贸d艂a Kamionki - odezwa艂 si臋 Ragnur. - W艂a艣nie tam mieszka...

- Mamy wp艂yn膮膰 dwoma 鈥瀞mokami鈥 w g艂膮b kontynentu... hm... - rzuci艂 zamy艣lony Farnak. - A oni nam rzek臋 w dowolnym miejscu zamkn膮... I co?...

- Nieweso艂o, to jasne - skin膮艂 g艂ow膮 Wingetor.

- Zapytali艣my ich wprost - kontynuowa艂 Ragnur. - Ich dow贸dca odpowiedzia艂, 偶e niby Wielki Henna zawsze rad jest tym, kt贸rzy pragn膮 skosztowa膰 owocu jego dobroci. Ja m贸wi臋: 鈥瀓este艣my uzbrojeni鈥. A on: 鈥瀖y nie mamy si臋 czego obawia膰鈥.

- A potem dowiedzieli艣my si臋 o czym艣 jeszcze - przypomnia艂 Torin. - Interesowa艂o ich, sk膮d jeste艣my; Ragnur wyja艣ni艂, 偶e z Umbaru, z P贸艂nocy. Ich dow贸dca pokiwa艂 g艂ow膮 i zapyta艂, czy nie 艣cigamy aby dw贸ch przest臋pc贸w...

- To dlatego, 偶e pr贸bowa艂em si臋 dowiedzie膰, czy ostatnimi czasy kto艣 t臋dy przeje偶d偶a艂! - wtr膮ci艂 si臋 Khandyjczyk. Nie mog艂em poj膮膰, po co tu siedz膮 ca艂膮 band膮 i przed kim strzeg膮 tych od dawna nikomu ju偶 niepotrzebnych mur贸w. A us艂yszeli艣my w odpowiedzi... 偶e ca艂kiem niedawno przez ich posterunek, uciekaj膮c si臋 do oszustwa, okrutnego i z艂ego czaru, przebi艂a si臋 dw贸jka zbieg艂ych morderc贸w. Za pomoc膮 magii zabili kilku stra偶nik贸w...

- A to historia! Kt贸偶 to by艂? - nie wytrzyma艂 Folko.

Torin pos臋pnie si臋 u艣miechn膮艂.

- Zaraz b臋dziesz wiedzia艂. Jedna dziewczyna, m艂odziutka, z ciemnoblond w艂osami. Walczy niczym uwolniony z podziemi demon. Drugi... niem艂ody ju偶 m臋偶czyzna, r贸wnie偶 znakomity wojownik, 艂ucznik... i garbaty na dodatek.

Folko poczu艂 zimne ciarki na plecach. Ostatnie s艂owa przyjaciela ca艂kowicie go zaskoczy艂y. No c贸偶, nie pomylili si臋. Skoro sam Sandello przejecha艂 setki i setki mil, pod膮偶aj膮c na Po艂udnie, to znaczy, 偶e oni tym bardziej powinni si臋 tam uda膰. Hobbit nawet nie poczu艂, kiedy b贸l r臋ki ust膮pi艂.

Sandello na Po艂udniu! A ciemnow艂osa dziewczyna wojowniczka - nazbyt przypomina Tubal臋! Gdzie ta para mog艂a si臋 spotka膰, jak trafili na siebie? Zreszt膮, czy to teraz takie wa偶ne?...

- Powiedzieli艣my, rzecz jasna, 偶e jeste艣my bardzo oburzeni - zako艅czy艂 Ragnur. - Hej, co si臋 tak na nas gapicie? Znacie t臋 par臋 z艂oczy艅c贸w?

- Przecie偶 dziewczyn臋 i ty znasz... - mrukn膮艂 Torin.

- Tubala?... No tak, rozumiem. A drugi? Garbus?

- Te偶 nasz stary znajomy...

Okr臋ty pop艂yn臋艂y na po艂udnie.



30 Wrze艣nia, 殴r贸d艂a Kamionki,

Po艂udniowe Zbocza G贸r Hlawijskich



- No i koniec. - Szary ostro偶nie u艂o偶y艂 dziewczyn臋 na mi臋kkiej trawie. Przez ostatnie dwa dni Eowina by艂a nieprzytomna. M贸g艂 tylko poi膰 j膮, dopiero gdy zeszli z prze艂臋czy, zwierzyna pojawia艂a si臋 cz臋艣ciej. - Doszli艣my. - Pochyli艂 si臋 nad le偶膮c膮, ostro偶nie dotkn膮艂 szorstk膮 d艂oni膮 jej czo艂a.

- Doszli艣my, ale ona umiera - powiedzia艂 nagle wyra藕nie i spokojnie. - Duchy g贸r wyssa艂y z niej wszystkie si艂y... A mnie si臋 z jakiego艣 powodu ba艂y... Musisz sobie przypomnie膰, co nale偶y teraz zrobi膰... Musisz sobie przypomnie膰!

Setnik porusza艂 si臋 wolno i jako艣 niepewnie, jakby we 艣nie - a偶 sam si臋 temu dziwi艂. D艂ugi, czterostopowy miecz wbi艂 w ziemi臋 obok g艂owy Eowiny, tak 偶e cie艅 krzy偶a utworzonego z r臋koje艣ci i jelc贸w pada艂 na jej lew膮 pier艣, na serce. Lekk膮, wygi臋t膮 szabl臋 Szary wetkn膮艂 w ziemi臋 u st贸p dziewczyny; sam ustawi艂 si臋 plecami do zachodu, twarz膮 na wsch贸d, szeroko roz艂o偶y艂 r臋ce i zacz膮艂 艣piewa膰.

By艂a to przejmuj膮ca, straszna pie艣艅, w zapomnianym j臋zyku plemion Wschodu. Ludy te czerpa艂y energi臋 ze wschodz膮cego S艂o艅ca i Ksi臋偶yca, nasycaj膮c ni膮 swe pie艣ni, by nabra艂y mocy zakl臋cia; miarowo recytuj膮c, Szary odmierza艂 dziwne tr贸jwiersze, a cie艅 na piersi Eowiny g臋stnia艂 i ciemnia艂...

Gdy spod cienia nagle chlusn臋艂a czarna krew, dziewczyna z westchnieniem otworzy艂a oczy:

- Co?... Gdzie?... Krew...

Szary bez si艂 opad艂 na kolana.

- Zjedz... - wychrypia艂. - Zjedz... ja tam... str膮ci艂em kilka ptak贸w... upiek艂em. Zjedz...

Nie min膮艂 dzie艅, a Eowina niemal ca艂kowicie odzyska艂a si艂y. Ju偶 szykowali si臋, by ruszy膰 w dalsz膮 drog臋, ku r贸wninie, wzd艂u偶 brzegu w膮skiej, rw膮cej rzeczki, gdy Szary nagle wyprostowa艂 si臋 i gwa艂townym ruchem wyszarpn膮艂 miecz z ziemi. W pewnej odleg艂o艣ci od nich pojawili si臋 je藕d藕cy i p臋dem gnali w ich stron臋. Jakby dobrze wiedzieli, 偶e tu ich spotkaj膮.

Eowina si臋gn臋艂a po szabl臋; Szary przygotowa艂 miecz. Mieli za plecami g臋ste, nie do przebycia, zaro艣la. Ach, jaka szkoda, 偶e tak daleko odeszli od ska艂! - ale drogo sprzedadz膮 sw膮 sk贸r臋, je艣li tylko atakuj膮cy nie u偶yj膮 strza艂!

Je藕d藕cy szybko dopadli i otoczyli w臋drowc贸w. Wysocy, pot臋偶nie zbudowani wojownicy - by艂o ich oko艂o pi臋tnastu w d艂ugich kolczugach, z mocnymi, podobnymi do hazskich 艂ukami i niezbyt d艂ugimi krzywymi szablami w r臋kach, wygl膮dali na do艣wiadczonych i znaj膮cych wojenne rzemios艂o.

Trzech z nich, w po艣piechu rozwijaj膮c arkany, ostro偶nie wspina艂o si臋 na wzg贸rek. Pozostali trzymali 艂uki wycelowane w Szarego.

Eowina czeka艂a, zaciskaj膮c d艂o艅 na r臋koje艣ci szabli. Niech si臋 dzieje, co chce, ale 偶ywej jej nie wezm膮! Wystarczy, ju偶 ma do艣膰 niewoli!

Tr贸jka z arkanami nie 艣pieszy艂a si臋. Okr膮偶eni i tak nie mogli uciec. Niech sobie stary wymachuje d艂ugim mieczem nikt mu pod kling臋 nie podejdzie... A jak b臋dzie si臋 miota艂 czy zechce pobiec w d贸艂 - to si臋 go naszpikuje strza艂ami.

Nikt nawet nie zamierza艂 pyta膰 obcych, sk膮d s膮, po co przyszli, dok膮d id膮... Najpierw trzeba ich zwi膮za膰, potem si臋 zobaczy.

艢mign膮艂 w powietrzu pierwszy arkan i od razu za nim, jak b艂yskawica, drugi.

Szary machn膮艂 ci臋偶kim mieczem. Tak膮 broni膮 nie jest 艂atwo przeci膮膰 w powietrzu lec膮cy sznur, mo偶e to zrobi膰 tylko najlepszy z najlepszych szermierzy - ale klinga w r臋ku Szarego 艣wisn臋艂a, zatoczy艂a ko艂o... arkany jeszcze lecia艂y, lecz ka偶dy by艂 ju偶 przeci臋ty na trzy cz臋艣ci. P臋tle le偶a艂y na ziemi, tu偶 obok Szarego; ci臋偶ki miecz znieruchomia艂, stanowi膮c niejako przed艂u偶enie nieumi臋艣nionego nadmiernie ramienia setnika.

Wojownicy z orlimi nosami wymienili spojrzenia. Znali si臋 na mieczach i wiedzieli, 偶e zetkn臋li si臋 z czym艣 nadzwyczajnym. Najrozs膮dniej by艂oby teraz zacz膮膰 pertraktacje, trzymaj膮c, oczywi艣cie, nieznajomych na celowniku. A potem...

Z ty艂u, za szeregiem wojownik贸w w kolczugach, na ma艂ym koniku siedzia艂 jaki艣 cz艂owieczek w skromnym br膮zowym odzieniu, bez broni. W艂a艣nie on, kiedy je藕d藕cy rozwa偶ali, co robi膰, nagle uni贸s艂 si臋 w siodle, wywrzaskuj膮c wysokim, zachryp艂ym g艂osem:

- Kulla! Kullaa, Henna, Henna, Hennaa!!!

Ten wizg przenika艂 a偶 do m贸zgu. Eowina upad艂a na kolana i, upu艣ciwszy szabl臋, zas艂oni艂a uszy d艂o艅mi.

Szary potkn膮艂 si臋 i chwyci艂 za pier艣, jakby otrzyma艂 cios niewidzialn膮 broni膮.

Do艣wiadczeni i opanowani wojownicy, kt贸rzy jeszcze chwil臋 temu raczej nie zamierzali szafowa膰 swoim 偶yciem, teraz zmienili si臋 w szalonych, 偶膮dnych krwi dzikus贸w, uwa偶aj膮cych siebie za nie艣miertelnych.

Eowina chwyci艂a szabl臋 i poderwa艂a si臋 na r贸wne nogi. Szary, odzyskawszy si艂y, zamachn膮艂 si臋 mieczem. P臋dzi艂a na nich 艢mier膰 - gna艂a, rozdziawiaj膮c w krzyku usta i wytrzeszczaj膮c szalone oczy. Dziewczynie wydawa艂o si臋, 偶e z ust wojownik贸w wydobywa si臋 piana, jak u epileptyk贸w w czasie ataku.

Rzucili si臋 ze wszystkich stron, kt贸ry艣 wpad艂 w krzaki i ci膮艂 je w艣ciekle szabl膮 niczym wrog贸w. Siedmiu zbli偶y艂o si臋 do Szarego i Eowiny.

Dziewczynie nieobca by艂a sztuka walki. Pierwszy wykonany w jej kierunku wypad sparowa艂a i zr臋cznie odskoczy艂a w bok. Kolczuga chroni艂a wojownika tylko do wysoko艣ci kolan. Eowina z ca艂ej si艂y ci臋艂a po nogach. Ci臋艂a i w pewnym momencie poci膮gn臋艂a ostrze do siebie, jak j膮 uczono... Wr贸g zawy艂 z b贸lu, wal膮c si臋 na plecy.

Szary z ca艂ej si艂y m艂贸ci艂 swoim d艂ugim mieczem. Jego klinga 艂ama艂a szable jak trzcin臋. Ale nawet nie maj膮c ju偶 broni, wojownicy Henny nie ust臋powali, a wtedy miecz razi艂 ich bezlito艣nie, nie szcz臋dz膮c, na 艣mier膰, pruj膮c kolczugi i 艣cinaj膮c g艂owy... Pi臋ciu napastnik贸w zgin臋艂o, zanim poj臋li, co si臋 dzieje.

Innego przeciwnika zapewne taki obr贸t sprawy zmusi艂by do przerwania walki, odwrotu, mo偶e zmiany szabli na 艂uki, by skutecznie naszpikowa膰 strza艂ami nadmiernie zr臋cznego szermierza. Ale nie tych nieszcz臋艣nik贸w. Napierali na Szarego, usi艂uj膮c powali膰 go cho膰by i go艂ymi r臋kami.

Cz艂owiek w br膮zowym odzieniu ponownie uni贸s艂 si臋 w strzemionach. Teraz ju偶 wrzeszcza艂 bez chwili przerwy, jego wizg przypomina艂 rozpaczliwy kwik mordowanej 艣wini. Oblicze Szarego, i tak ju偶 pokryte potem, wykrzywi艂 b贸l - ale nie zaprzesta艂 rzezi.

Eowina znalaz艂a si臋 jakby na drugim planie. O niej wszyscy zapomnieli, chyba tylko pr贸cz jednego napastnika, kt贸ry wi艂 si臋 i gryz艂 ziemi臋, celnie ugodzony przez dziewczyn臋. A 艣mierciono艣na bro艅 Szarego wci膮偶 ci臋艂a i ci臋艂a, przepo艂awiaj膮c he艂my, odcinaj膮c r臋ce... Grunt wok贸艂 nich by艂 ju偶 nasi膮kni臋ty krwi膮. Ostatniego z napastnik贸w setnik przeci膮艂 na dwoje straszliwym uderzeniem z g贸ry.

Ocala艂y cz艂owieczek w br膮zowym odzieniu natychmiast odwr贸ci艂 konia i, siekn膮wszy go batem, pogalopowa艂 precz.

- Ufff... - Szary zwali艂 si臋 na ziemi臋. - Jeste艣 ca艂a? ; - Ca艂a... : - Przestraszy艂a艣 si臋?

- No pewnie... Strasznie... - Eowina zarumieni艂a si臋 ze wstydu.

- Nie ma co si臋 wstydzi膰 prawdy - zauwa偶y艂 cicho Szary, wolnymi ruchami 艣cieraj膮c krew z klingi. - Wstawaj, idziemy. Dobrze by by艂o konie schwyta膰... i poszuka膰 kolczug. Wydaje mi si臋, 偶e kilku po prostu 艣ci膮艂em g艂owy...

Wkr贸tce oboje, ju偶 w kolczugach, ruszyli dalej. Dziewczynie kolczuga si臋ga艂a niemal pi臋t - ale stary setnik nalega艂, by j膮 za艂o偶y艂a.

- Ochroni przed przypadkow膮 strza艂膮. No bo je艣li z bliska, to i kuty pancerz nie pomo偶e... Dobra, jed藕my Losowi na spotkanie. Czuj臋, 偶e nies膮dzone nam d艂ugo w臋drowa膰... Jed藕my!

- A co to za dziwni ludzie? I ten w br膮zowym?

- Kto zamieszkuje te ziemie, nie wiem. Okrzyk 鈥濰enna!鈥 s艂ysza艂em po raz pierwszy. Ale... wida膰 ma on czarodziejsk膮 moc! Omal mnie na dwie cz臋艣ci nie rozerwa艂o, gdy dotar艂 do moich uszu... 艢wiat艂o... te偶 ci臋艂o po oczach... jaskrawe, o艣lepiaj膮ce... Ech, ledwo wytrzyma艂em...

Eowina podjecha艂a bli偶ej.

- SSzary... powiedz mi... prawd臋... Jeste艣 czarownikiem, wiem... ale... mo偶e... nie jeste艣 cz艂owiekiem? Co?

- Nie jestem cz艂owiekiem? Bzdura! - stary setnik rozsierdzi艂 si臋 naprawd臋, jego oczy b艂ysn臋艂y w艣ciekle. - A kim? Elfem czy jak?

- Pierworodni w艂adaj膮 pot臋偶n膮 magi膮, tak m贸wili w Konanie...

- Czy ja jestem podobny do elfa?

- Czary mog膮 zmieni膰 wygl膮d...

- Bzdura! - Z艂o艣膰 wzbiera艂a w nim z ka偶d膮 chwil膮. - Te偶 mi por贸wnanie! Jestem cz艂owiekiem! Jasne?

- Ale w艂adasz Moc膮...

- Tego w艂a艣nie chc臋 si臋 dowiedzie膰 - co to za Moc jest! rykn膮艂. - Sk膮d si臋 wzi臋艂a i czego ode mnie chce!... A teraz, do艣膰 ju偶 tych g艂upich rozm贸w! Trzeba wynosi膰 si臋 st膮d, i to jak najszybciej!



1 Pa藕dziernika, Po艂udniowe Kra艅ce G贸r Hlawijskich



To by艂 wspania艂y po艣cig. Niemal przez dziesi臋膰 dni co najmniej trzystu je藕d藕c贸w depta艂o po pi臋tach Tubali i Sandellowi. Tu, w pa艅stwie tajemniczego Henny, rozkazy by艂y wykonywane dok艂adnie i bezzw艂ocznie. Str贸偶uj膮cy na rubie偶ach widocznie powiadomili kogo nale偶a艂o i z po艂udnia nadesz艂o wsparcie. Do konnych oddzia艂贸w do艂膮czy艂y piesze; pier艣cie艅 nieub艂aganie si臋 zacie艣nia艂.

Okolica by艂a dzika i niezamieszkana. Garbus i jego towarzyszka musieli coraz mocniej zaciska膰 pasa - prze艣ladowcy dos艂ownie siedzieli im na plecach. Nie by艂o czasu na polowania. Sandello m贸g艂 tylko od czasu do czasu ustrzeli膰 jakie艣 jadalne stworzenie.

Pierwsza nie wytrzyma艂a Tubala:

- Ile偶 tak mo偶na ucieka膰 jak zaj膮ce? Urz膮d藕my zasadzk臋. Poka偶emy tym bydlakom, co to znaczy gania膰 za nami! Je艣li si臋 nie zgadzasz - zrobi臋 to sama! Moja si艂a wzros艂a...

Sandello zmru偶y艂 oczy.

- ...wi臋c mog臋 teraz o wiele wi臋cej ni偶 przedtem! Po艂o偶臋 cho膰by i setk臋!

- A sto pierwszy po艂o偶y ciebie - skwitowa艂 beznami臋tnie garbus.

- Raczej w膮tpi臋 w to!

- Nie 艂ud藕 si臋, po艂o偶y. I to szybciej, ni偶 my艣lisz. Zr臋cznie kr臋cisz mieczem, nie przecz臋 - ale po艂o偶y膰 setki nikt nie mo偶e. Nie dasz rady nawet z trzydziestoma. Czy偶 nie widzia艂em, 偶e pod koniec potyczki traci艂a艣 si艂y? Jeszcze troch臋 i nie wytrzyma艂aby艣...

Zaczerwieniona a偶 po czubek g艂owy Tubala wysycza艂a co艣 nieokre艣lonego i w艣ciek艂ego.

- Dlatego pos艂uchaj mnie. - Sandello m贸wi艂 spokojnie i z tak膮 pewno艣ci膮 siebie, jakby sta艂 za nim oddzia艂 w liczbie tysi膮ca szabel. - I nie sprzeczaj si臋, je艣li nie chcesz przed czasem przekroczy膰 progu Drzwi Nocy!

S艂o艅ce chyli艂o si臋 ku zachodowi. Drog臋 garbusowi i Tubali przegrodzi艂a kolejna g艂臋boka dolina, le偶膮ca mi臋dzy odga艂臋zieniami grzbietu; 偶eby j膮 przej艣膰, musieli pokona膰 poro艣ni臋ty rzadkimi krzewami stok. Sandello uni贸s艂 r臋k臋:

- St贸j! - tchn膮艂 niemal bezg艂o艣nie. - Oni tam s膮.

- Sk膮d wiesz? - Tubala jakby tylko czeka艂a na najmniejszy pow贸d do sprzeczki.

- Pewien jestem, 偶e tam siedz膮!

- Czy to ci podpowiada Talizman, kt贸ry nosisz nie wiadomo jakim prawem?

- Mam, jak mi si臋 wydaje, do niego wi臋cej prawa ni偶 ty odci膮艂 si臋 garbus. - A je艣li b臋dziesz si臋 sprzecza膰, to na pewno dostan膮 go ci, kt贸rzy za nami goni膮!

- Co wi臋c proponujesz? - Tubala uj臋艂a si臋 pod boki.

- Omin膮膰 ich.

- Jak?

- Skr臋ci膰 na po艂udnie. Nie mamy innego wyj艣cia. B臋dziesz si臋 pcha艂a t膮 stron膮 pod ich strza艂y?

- Odbij臋 je!

- A te przeznaczone dla konia te偶? - Sandello przemawia艂 do niej z ogromn膮 cierpliwo艣ci膮.

Tubala zamilk艂a.

- Gdyby si臋 ciebie nie hamowa艂o, dawno straci艂aby艣 g艂ow臋 - powiedzia艂 garbus pouczaj膮cym tonem.

Sta艂 chwil臋, mru偶膮c oczy, i wpatrywa艂 si臋 w zaro艣la po drugiej strome doliny. Potem spokojnie zdj膮艂 z ramienia 艂uk, na艂o偶y艂 ci臋偶k膮 strza艂臋 z w膮skim karbowanym grotem, takim do przebijania pancerzy, uni贸s艂 bro艅 i, niemal nie celuj膮c, pu艣ci艂 ci臋ciw臋.

Czy to s艂o艅ce b艂ysn臋艂o na broni kt贸rego艣 z nagonki, czy poruszy艂a si臋 ga艂膮zka, zdradzaj膮c nieostro偶ny ruch - tak czy inaczej, z trzaskiem 艂ami膮c ga艂臋zie, po zboczu poturla艂o si臋 przeszyte na wylot cia艂o. Z takiej odleg艂o艣ci hazski 艂uk uderza ze 艣mierteln膮 si艂膮.

- Teraz rozumiesz? - Sandello gwa艂townie obr贸ci艂 konia.

- Henna! Henna! Hennaa! - kwikn膮艂 przera藕liwie kto艣 niewidzialny, a ze zbocza run臋艂y natychmiast dziesi膮tki wojownik贸w - w tym r贸wnie偶 pierzastor臋cy. Tubala z艂owieszczo wyszczerzy艂a z臋by, wyrwa艂a z pochwy swojego dwur臋cznego potwora.

- Lepiej oszcz臋dzaj si艂y. - Pier艣cienie na mieczu garbusa zabrz臋cza艂y.

Wrogowie, piesi i konni otaczali ich ze wszystkich stron.

- Przekona艂a艣 si臋? - rzuci艂 garbus lodowatym tonem.

Dziewczyna prychn臋艂a jak rozz艂oszczona kotka.

Nie uda艂o im si臋 nigdzie uciec. W艣r贸d rzadkich zaro艣li, na samym brzegu g臋stego lasu, ponownie rozgorza艂a bitwa. Sandello i Tubala usi艂owali przebi膰 si臋 przez szeregi po艂udniowc贸w, ludzie i pierzastor臋cy umierali z przed艣miertnym chrypieniem 鈥濰enna!鈥 na ustach - i nawet niezr贸wnany kunszt bojowy pary wojownik贸w nie m贸g艂 pokona膰 ich waleczno艣ci i ofiarno艣ci. Wrogowie nie szcz臋dzili siebie; na obliczach umieraj膮cych malowa艂y si臋 b艂ogo艣膰 i szcz臋艣cie.

Garbusa i dziewczyn臋 popychano coraz dalej na po艂udnie. Po艣cig trwa艂 a偶 do zapadni臋cia nocy.

Gdy ziemi臋 ogarn臋艂y ciemno艣ci, nie mieli ju偶 si艂 ani 艣cigaj膮cy, ani 艣cigani. Lasy przedg贸rza sko艅czy艂y si臋, na ich miejscu pojawi艂 si臋 szeroki, kusz膮cy do galopu step. Tu, w przeciwie艅stwie do g贸rskich okolic, mieszkali ludzie - Sandello i Tubala przeci臋li cz臋sto u偶ywan膮, wyje偶d偶on膮 drog臋.

Zm臋czone wierzchowce wymaga艂y odpoczynku. Musieli si臋 zatrzyma膰. Bez koni czeka艂a ich pewna 艣mier膰.

Stary miecznik wszed艂 na wzg贸rze. Wszystko doko艂a ton臋艂o ju偶 w mroku, s艂o艅ce skry艂o si臋 za zachodnim brzegiem horyzontu; garbus najpierw skierowa艂 wzrok na wsch贸d - zupe艂nie blisko p艂on臋艂y ogniska i s艂abe podmuchy wiatru przynosi艂y wielog艂ose pienia.

To samo na zachodzie i po艂udniu... Tylko p贸艂noc by艂a ciemna - ale tam czai艂 si臋 po艣cig.

- Mamy tylko jedn膮 drog臋 - na po艂udnie. - Nawet w takiej chwili g艂os starego wojownika by艂 spokojny.

- A dlaczego nie na wsch贸d czy zach贸d?

- D艂ugo i uparcie pchali艣my si臋 na wsch贸d. Podejrzewam... 偶e tutejsi dow贸dcy wiedz膮 po co.

- Ciekawe sk膮d, skoro nawet ja nie wiem!

- Nie por贸wnuj siebie do nich! Czy偶by艣 do tej pory nie zrozumia艂a, po co taszcz臋 na po艂udnie Talizman Olmera...

- I Czarny Miecz... - Tubala u艣miechn臋艂a si臋 blado.

- Skoro tyle wiesz, to wstyd by by艂o si臋 nie domy艣li膰 reszty - zauwa偶y艂 bez emocji garbus.

- Domy艣li膰? Czego?

Przysun膮艂 si臋 do dziewczyny i powiedzia艂 jej co艣 do ucha.

Tubala j臋kn臋艂a, i straciwszy przytomno艣膰, zwali艂a si臋 bezw艂adnie w obj臋cia oszo艂omionego Sandella.


2 Wrze艣nia, Uj艣cie Kamionki



Gdy 鈥濺ybo艂贸w鈥 i 鈥濻krzydlaty Smok鈥 min臋艂y trawers G贸r Hlawijskich, pogoda raptownie si臋 zepsu艂a. Jakby na z艂o艣膰 wyprawie zacz膮艂 wia膰 wiatr od dziobu, wio艣larze pracowali bez wytchnienia. Postawiwszy sko艣ne 偶agle, 鈥瀞moki鈥 艂amanymi halsami uparcie posuwa艂y si臋 do przodu. Przez pi臋膰 d贸b okr臋ty walczy艂y z niepogod膮 - podczas gdy przy pomy艣lnym wietrze straciliby na ten odcinek najwy偶ej dwa dni.

Do wiose艂 siadali wszyscy, nawet Folko, cho膰 gruba r臋koje艣膰 wios艂a wyra藕nie nie dla hobbita zosta艂a wystrugana. Ci臋偶ka praca poch艂ania艂a wszystkie ich si艂y, ochotnicy zacz臋li si臋 burzy膰. Niby wiadomo by艂o, z jakiego powodu, ale ta 艣wiadomo艣膰 nie poprawia艂a sytuacji. Hobbit ju偶 nie pr贸bowa艂 przebijania si臋 swym wewn臋trznym spojrzeniem do 藕r贸d艂a tajemniczego 艢wiat艂a - brakowa艂o mu si艂. Na dodatek, pojawienie si臋 na granicy kr贸lestwa Henny garbusa w towarzystwie Tubali dawa艂o pow贸d do zastanowienia. Sk膮d ta para mog艂a si臋 zna膰? Czy mo偶e spotkali si臋 przypadkowo i dopiero potem zostali towarzyszami broni?

Henna, Henna, Henna... Dozna艂 objawienia...

O, 偶eby mnie Durin natchn膮艂 m膮dro艣ci膮 - sk膮d ono mog艂o si臋 wzi膮膰?鈥.

Pierwsze, co przychodzi do g艂owy - Opieku艅stwo Valarow. Nie! Gdyby to by艂 ich dar, to... to raczej nie zwariowa艂by ca艂y nar贸d i nie run臋艂yby na haradzkie miecze hordy nieszcz臋snych pierzastor臋kich. Nie pogwa艂ci艂by umowy, nie zha艅bi艂by w艂asnego honoru m膮dry i 艣mia艂y Eodreid. Nie ugrz膮z艂by w bagnie wzajemnej nienawi艣ci Umbar. Dary Mocy mog膮 by膰 r贸偶ne, czasami przepe艂nione gorycz膮... ale nie tak straszliwe. Nie!

Drugie - spu艣cizna po Sauronie. Folko dobrze pami臋ta艂 opowiadania Teofrasta o Czarnej Skale Haradu! Mo偶e 贸w Henna jest kim艣 w rodzaju Olmera, kim艣, kto przeciera sobie drog臋 do w艂adzy za pomoc膮 zgubnego talizmanu z przesz艂o艣ci? Nie, nie wygl膮da na to. 艢wiat艂o! Oto najwa偶niejszy problem. Ani Sauron, ani by艂y jego w艂adca Melkor nigdy nie korzystali ze 艣wiat艂a. Bali si臋 go i nienawidzili - tak, w ka偶dym razie, twierdz膮 elfy. Broni膮 Saurona jest Mrok... Nie m贸g艂 Henna wykorzysta膰 niczego z arsena艂u Barad- duru. Oczywi艣cie, o ile to tajemnicze 艣wiat艂o jest owocem 鈥瀘bjawienia鈥, jakiego dozna艂 Henna...

Trzecia mo偶liwo艣膰 - to co艣 zupe艂nie nieoczekiwanego. Wymy艣li膰 mo偶na wszystko, co si臋 chce - od B艂臋kitnych Mag贸w pocz膮wszy do ingerencji Wielkiego Orlangura. Nie, to nie to. Orlangur nie miesza si臋 do ludzkich spraw, one s膮 dla niego czym艣 w rodzaju migotania s艂onecznych zaj膮czk贸w na powierzchni wody.

B艂臋kitni Magowie... Naugrim... kt贸ry nie wiadomo czy wy偶y艂, po straszliwym ciosie Olmera pod murami Szarych Przystani... A kto jeszcze?

Pojawienie si臋 kt贸rego艣 z Majar贸w... Powr贸t Gandalfa...

Tfu, 偶eby to pokr臋ci艂o! - hobbit zmarszczy艂 si臋 ze z艂o艣ci膮. 呕e te偶 przychodz膮 do g艂owy takie g艂upie my艣li... Upad艂y Szare Przystanie, upad艂a Prosta Droga! Mo偶e jest tak, 偶e ju偶 i Avari, Oporni, nie mog膮 odnale藕膰 drogi do B艂ogos艂awionego Kr贸lestwa, gdyby nawet tego chcieli...

Hobbit odwr贸ci艂 elficki pier艣cie艅 kamieniem do g贸ry.

...I prawie o艣lep艂. Czu艂 si臋, jakby wpad艂 do samego 艣rodka, do serca jarz膮cego si臋 oceanu bia艂ego, 艣nie偶nobia艂ego p艂omienia. Nie parzy艂, ale po偶era艂, jak kwas, i poch艂ania艂 nie cia艂o, ale dusz臋. Zagin膮艂 nawet w tym blasku t臋czowy motylek.

Folko by艂 sam w tym bia艂ym p艂omieniu, gdzie g贸ra zla艂a si臋 z do艂em, prawa strona - z lew膮, nie by艂o punkt贸w orientacyjnych - tylko jeden wielki b贸l. Nagle poczu艂, 偶e jest ma艂ym, przestraszonym i niedo艣wiadczonym hobbitem, kt贸ry w przyg贸rza艅skim zaje藕dzie bez namys艂u stan膮艂 do walki z do艣wiadczonym miecznikiem. Rozumia艂 - w艂a艣ciwie, pami臋ta艂 jeszcze - 偶e nie m贸g艂 znikn膮膰 ani ocean, ani pasmo brzegu, 偶e nad 艣wiatem i nad nim na razie jeszcze 艣wieci gor膮ce, ale nie zab贸jcze s艂o艅ce, 偶e pod nogami ma pok艂ad starego, mocnego 鈥瀞moka鈥... Pami臋ta艂 to wszystko, ale w艂a艣nie - pami臋ta艂. 艢wiat, jaki pojawi艂 si臋 przed jego wewn臋trznym spojrzeniem, znacznie r贸偶ni艂 si臋 od tego, kt贸ry widzia艂y oczy. W艂a艣ciwie 艣wiat, jako taki, wcale tu nie istnia艂.

Jednak偶e by艂o co innego. Gdzie艣 we w艣ciek艂ym bia艂ym ogniu kry艂o si臋 CO艢; b贸l parzy艂 po dwakro膰 mocniej, gdy hobbit usi艂owa艂 dojrze膰 owo niewidzialne j膮dro Mocy. Ale w艂a艣nie ten b贸l jednocze艣nie go prowadzi艂. Wysi艂kiem woli Folko skierowa艂 motylka - a w rzeczywisto艣ci w艂asn膮 my艣l - przed siebie, niewa偶ne, w d贸艂 czy w g贸r臋, na wsch贸d czy zach贸d najwa偶niejsze, 偶e przed siebie.

Pami臋ta艂, 偶e tam, w trzewiach ognistego wiru, czyhaj膮 na艅 owi tajemniczy 鈥瀦aklinacze鈥. Jednak偶e z rado艣ci膮 i beztrosk膮 neofity, kt贸ry zanurzy艂 si臋 po uszy w niedost臋pnym innym 艣miertelnikom 艣wiecie magii, Folko przebija艂 si臋 do przodu. Jego wola gasi艂a b贸l, zmusza艂a do milczenia szarpany cierpieniem kszta艂t 鈥瀋ienkiego鈥 cia艂a, kt贸rego sta艂 si臋 posiadaczem, u偶ywszy elfickiej magii.

Poprzednim razem widzia艂 zalany Mrokiem 艣wiat, 艣wiat, przeszyty w膮sk膮 s艂oneczn膮 szpad膮; teraz w tym miejscu by艂o zamiast Mroku 艢wiat艂o, niemniej skutecznie przes艂aniaj膮ce widok. Wtedy p艂on膮艂 ma艂y punkcik na 艂onie zalanej mrokiem ziemi; teraz natomiast otworzy艂o si臋 niewidzialne serce ognia, tajemnicze serce w bij膮cym i jarz膮cym si臋 niespo偶yt膮 moc膮 oceanie nieziemskiego p艂omienia. I teraz Folko potrafi艂 ju偶, pokonawszy parz膮cy b贸l, przebi膰 si臋 przez wszystkie zas艂ony prosto do sekretnego j膮dra.

Wyobra藕nia, pobudzona pami臋tnym z poprzedniego razu 鈥瀢艂adc膮鈥 i innymi 鈥瀋zarodziejami鈥, podsuwa艂a mu widok ponurego zamku, jego wysokich arek, kt贸rych szczyty gin臋艂y w mroku, gigantycznych sal i - na koniec - olbrzymiego czarnego tronu...

Jednak偶e wszystko wygl膮da艂o zupe艂nie inaczej.

Folko widzia艂 wn臋trze obszernego namiotu w s艂onecznym, z艂ocistym kolorze. Nie by艂o tu ani czarnych tron贸w, ani dymi膮cych truj膮cymi oparami kadzielnic. Pod艂og臋 w namiocie wy艣cie艂a艂y jasne wielobarwne dywany, pokryte dziwnym ornamentem.

Nie by艂o tu niczego mrocznego ani z艂owieszczego; zreszt膮, hobbit ju偶 dawno przywyk艂 do tego - 偶ycie nie lubi czarno- bia艂ych kolor贸w. Wr贸g wcale nie musi by膰 straszliwym potworem, czym艣 nieludzkim, co nale偶y z zuchwa艂ym okrzykiem rozci膮膰 na p贸艂, niewa偶ne, czy b臋dzie to bezm贸zgie monstrum, czy obdarzony rozumem i mow膮 ork. Wr贸g, to si臋 zdarza, r贸wnie偶 wierzy w jakie艣 idea艂y...

W namiocie siedzia艂o pi臋ciu m臋偶czyzn. Czterech z nich w jednym szeregu, podkurczywszy nogi; pi膮ty zajmowa艂 miejsce na podwy偶szeniu z kwiecistych poduszek, wysoki, o wyrazistym orlim profilu, z kruczoczarnymi w艂osami do ramion. Twarz okala艂a mu zadbana br贸dka. Oczy mia艂 ciemne, du偶e, nieco sko艣ne, dziwnie jarz膮ce si臋 w swych g艂臋binach. Ramiona przykrywa艂a obszerna, opadaj膮ca kaskadami peleryna z drogiego po艂yskliwego jedwabiu. Palce jego zdobi艂y pier艣cienie, na wspania艂ym, wyra藕nie krasnoludzkiej roboty pasie pyszni艂 si臋 sztylet w z艂ocistej pochwie. Rubiny, szmaragdy, wielkie graniaste brylanty, niebieskie szafiry - wszystkie skarby g艂臋bin ziemi znajdowa艂y si臋 na pochwie i r臋koje艣ci sztyletu, 艣wiadcz膮c przy okazji o braku dobrego smaku jego w艂a艣ciciela.

Zebrani w namiocie u偶ywali dziwnej mowy. Folko skupi艂 si臋, maj膮c nadziej臋 wychwyci膰 przynajmniej jakie艣 odleg艂e podobie艅stwa do kt贸rego艣 ze znanych j臋zyk贸w. Przecie偶 jako艣 tam w艂ada艂 i quenejskim, i sindaria艅skim, j臋zykiem Rohirrim贸w i surowym hazskim, ubog膮 mow膮 Dunlandczyk贸w i prostym jak strza艂a j臋zykiem Easterling贸w! Ale tym razem nie uda艂o mu si臋 niczego zrozumie膰. Nie s艂ycha膰 by艂o w tej mowie nawet haradzkich s艂贸w.

Jednak偶e wystarczy艂o, by wyt臋偶y艂 wol臋, zmieni艂 j膮 w s艂uch - i rozmowa obcych stawa艂a si臋 cudownym sposobem zrozumia艂a, jakby w 艣wiadomo艣ci Folka kto艣 powtarza艂 te s艂owa w znanym mu j臋zyku.

- ...W ten spos贸b pozbyli艣my si臋 dokuczliwych t艂um贸w do niczego nieprzydatnych pierzastor臋kich. Moc Tcheremu zosta艂a zniwelowana. B臋dzie teraz 艂atwym 艂upem - m贸wi艂 艣piewnie jeden z czw贸rki, siedz膮cy z prawego brzegu, plecami do niewidzialnego Folka.

- Dzi臋ki m膮dro艣ci niezr贸wnanego Henny, darowanej mu przez wspania艂omy艣lnych Bog贸w... - natychmiast podchwyci艂 siedz膮cy po lewej r臋ce m贸wi膮cego.

- Do艣膰! - nieoczekiwanie gwa艂townie wtr膮ci艂 si臋 czarnobrody m臋偶czyzna w jedwabnej pelerynie, zasiadaj膮cy na podwy偶szeniu - s膮dz膮c ze wszystkiego, 贸w w艂a艣nie tajemniczy Henna. - Do艣膰 tych pochlebstw, Boabdilu! Wiesz przecie偶, 偶e my wszyscy, i ja w tej liczbie, jeste艣my niczym wobec m膮dro艣ci Bog贸w. Oni mieli taki kaprys, by wybra膰 mnie i obdarzy膰 si艂膮 i m膮dro艣ci膮 - ale to wszystko zawdzi臋czam im. Jestem tylko ich nikczemnym s艂ug膮 - jak i wy wszyscy.

G艂os Henny by艂 niski i silny. Prawdziwy bas, niemal ryk. P艂on膮ce spojrzenie wyra偶a艂o wol臋 i zdecydowanie. W jaki艣 spos贸b przypomina艂 Olmera...

- Wiadomo mi, 偶e w rubie偶e nasze - m贸wi艂 tymczasem Henna - wszed艂 oddzia艂 Bogom obrzydliwych elf贸w. Dlaczego do tej pory nie widz臋 jeszcze ich g艂贸w? Ka偶da chwila, kiedy ich niegodne stopy depcz膮 u艣wi臋con膮 przez Bog贸w i darowan膮 mi ziemi臋, jest najci臋偶szym 艣wi臋tokradztwem i bezczeszczeniem najmi艂o艣ciwiej na nas spogl膮daj膮cych Bog贸w. Saladinie! Chc臋 widzie膰 ich g艂owy!

- 呕yczenie najmi艂o艣ciwszego w艂adcy, pod stop膮 kt贸rego dr偶y ziemia, jest rozkazem dla jego pokornego s艂ugi. Ja, Saladin, przynios臋 g艂owy tych ohydnych stwor贸w albo po偶egnam si臋 z 偶yciem...

- Nie tak kwieci艣cie... - skrzywi艂 si臋 Henna.

- Moja wina... - Saladin ni to wyda艂 z siebie kr贸tki urwany szloch, ni to si臋 zakrztusi艂, ale Henna nawet ju偶 nie patrzy艂 na niego.

- Chcia艂e艣 co艣 powiedzie膰, wierny nasz Boabdilu?

- Czy wolno b臋dzie poprosi膰 mnie, najpokorniejszemu s艂udze, Boskiego Henn臋...

- Ile razy mam ci powtarza膰, by艣 mnie tak nie tytu艂owa艂! Zostaw pochlebstwa dla moich 偶on!

- Moja wina. - Boabdil zadygota艂, ale nie tak wyrazi艣cie jak Saladin, w tym czasie ju偶 ty艂em zmierzaj膮cy do wyj艣cia z namiotu. Jego twarzy hobbit ci膮gle nie m贸g艂 zobaczy膰. - Czy b臋dzie mi dane wiedzie膰, w jaki spos贸b zobaczy艂 w艂adca pojawienie si臋 na naszej ziemi bogomzbrzyd艂ych elf贸w? B臋d膮c g艂贸wnym czarodziejem, nie potrafi艂em dostrzec ich szlaku! A znaczy to, 偶e s艂u偶ba moja wierna nie jest ju偶 potrzebna Hennie Boskiemu i mo偶e on natychmiast odsiec mi g艂ow臋 lub ugotowa膰 w oleju wrz膮cym!...

Pod koniec tej nami臋tnej perory g艂os Boabdila dr偶a艂 od t艂umionych 艂ez, a on sam, jak szalony, ale z du偶膮 doz膮 zr臋czno艣ci, wali艂 czo艂em w pokryt膮 dywanem pod艂og臋.

- Uspok贸j si臋, m贸j wierny Boabdilu. - Henna u艣miechn膮艂 si臋 艂askawie. - Darowana mi przez Bog贸w w艂adza mo偶e, jak si臋 okazuje, ukaza膰 drog臋 kalaj膮cych Boski Zamys艂. Dot膮d nie mia艂em okazji zrozumie膰 tej strony mojej mocy, ale gdy pojawili si臋 oni na naszych ziemiach, to 艢wiat艂o Adamantu wskaza艂o mi ich. Od granicy p贸艂nocnej, od wie偶 na granicy z Tcheremem, kieruj膮 si臋 oni do Kwatery naszej i, bez w膮tpienia, maj膮 z艂e zamiary w stosunku do Naszej Osoby!...

- 艢mier膰 im! - wrzasn臋li jednocze艣nie trzej pozostali doradcy.

- 艢mier膰 im - skin膮艂 g艂ow膮 Henna. Jego oczy p艂on臋艂y niczym w臋gle. - Ale najpierw niech powiedz膮 nam oni, przez kogo zostali wys艂ani, gdzie jest przysta艅 wrog贸w Naszych i jakie do nich prowadz膮 szlaki... A gdy przejdzie w Nasze r臋ce Tcherem - wtedy zjednoczone hufce Nasze rusz膮 dalej i sko艅cz膮 ostatecznie z gniazdami bogomzbrzyd艂ych plemion i wstr臋tnych herezji!

- Oby poumierali wszyscy potomkowie 偶mij i szakala! wtr膮cili si臋 ponownie doradcy.

- Poumierali, tak - poumierali... No, opowiadajcie co dalej!

- Przybyli na dw贸ch okr臋tach mianuj膮cy si臋 Morskim Ludem w liczbie niedu偶ej, nie wi臋cej ni偶 dziesi臋膰 tuzin贸w. Prosz膮 o pozwolenie stan膮膰 przed obliczem Boskiego. - Boabdil nisko pochyli艂 g艂ow臋, na wszelki wypadek jeszcze raz waln膮艂 czo艂em o pod艂og臋. - Z mowy s膮dz膮c - szukaj膮 Jego 艂aski...

- Morski Lud? Hmmm... Jest to ciekawe nader. - Henna przy艂o偶y艂 do czo艂a palec, wskazuj膮c, ca艂膮 postaw膮 daj膮c do zrozumienia, 偶e jest strasznie zamy艣lony. - C贸偶... Darujemy im sw膮 艂ask臋... Stu i dwudziestu nie mo偶e zagrozi膰 wojsku Naszemu - wi臋c niech pod膮偶aj膮. Oczywi艣cie - w towarzystwie wzmocnionego konwoju. My艣l臋... - przerwa艂 ponownie na chwil臋 - ...tysi膮c pancernych b臋dzie akurat.

- Bos- s- s- s- s- s- ki... - siedz膮cy z samego brzegu doradca nagle wyda艂 z siebie co艣, co jednocze艣nie przypomina艂o syk i gwizd. - Jesssste艣艣艣艣my podsssss艂uchiwani!

- Co?! - Henna w jednej chwili sta艂 na nogach. Jedwabna peleryna opad艂a z jego ramion, ukazuj膮c pot臋偶ny tors prawdziwego wojownika. Na szyi wisia艂 gruby z艂oty 艂a艅cuch, na kt贸rym umocowany by艂 olbrzymi kamie艅, szary i niepozorny - zaostrzony, zw臋偶aj膮cy si臋 ku do艂owi od艂amek.

Co za ozdoba - zd膮偶y艂 pomy艣le膰 hobbit i w tej samej chwili albo sam Henna, albo jego czarodzieje, a mo偶e wsp贸lnie odpowiedzieli uderzeniem. Nie, nie by艂 to huraganowy szkwa艂 wszystko spopielaj膮cego p艂omienia, znacznie gorzej - skrzyd艂a t臋czowego motylka zatrzepota艂y, sp臋tane niewidzialn膮 paj臋czyn膮. Obraz si臋 rozmaza艂, znikn膮艂 - zosta艂a tylko jednolita poruszaj膮ca si臋 masa czego艣 bezkszta艂tnego, szarego, jakie艣 puchn膮ce i zapadaj膮ce si臋 k艂臋by - i trzepoc膮cy w mocnych okowach t臋czowy motylek.

W 艣wiadomo艣膰 wpija艂 si臋 nowy, nieznany, d艂awi膮cy b贸l, jakby Folka 艣ciska艂y ogromne c臋gi. Krzycza艂, bezskutecznie usi艂uj膮c uwolni膰 si臋 z p臋t; przed oczami eksplodowa艂y fajerwerki barw... i nagle poczu艂 pod 艂opatkami deski pok艂adu. Potrz膮sa艂 nim Torin. Szarpa艂 z ca艂ej si艂y.

- Folko, Folko, ocknij偶e si臋, ocknij w ko艅cu!... Och, co za nieszcz臋艣cie!...

Hobbit j臋kn膮艂. W g艂owie ch贸rem wali艂y pot臋偶ne m艂oty, znajduj膮ce si臋 w r臋kach co najmniej setki silnych kowali.

- Ocknij si臋! Znowu mamy z kim walczy膰. Spotkali艣my Skilludra!

- Och!... Czego od nas chce?

- Chce nami nakarmi膰 tutejsze rybki! Wstawaj, zaraz zrobi si臋 gor膮co!

Hobbit nie nadawa艂 si臋 do walki. 艢wiat rozmazywa艂 si臋 przed oczami, r臋ce dr偶a艂y, nawet podniesiony przez Torina ledwo sta艂 na nogach. Krasnolud z rozpacz膮 machn膮艂 r臋k膮:

- Przynajmniej za艂贸偶 kolczug臋! I podkolczug臋! Sied藕 tu i nie ruszaj si臋! Bo jeszcze si臋 na co艣 napatoczysz...

Jednak偶e Folko wygramoli艂 si臋 na pok艂ad - w chwili gdy 鈥瀞moki鈥 Skilludra znajdowa艂y si臋 ca艂kiem blisko.

By艂o ich du偶o - mniej wi臋cej dwadzie艣cia okr臋t贸w, ogromna si艂a na skal臋 Morskiego Ludu. Skilludrowi pomaga艂 sprzyjaj膮cy wiatr, podczas gdy za艂ogi 鈥濻krzydlatego Smoka鈥 i 鈥濺ybo艂owa鈥 musia艂y jeszcze przed walk膮 przy艂o偶y膰 si臋 do wiose艂.

Flota zbli偶a艂a si臋 w szyku sierpa, obejmuj膮cego okr臋ty Farnaka i Wingetora z bok贸w, odcinaj膮c i drog臋 honorowego wycofania si臋 w otwarte morze, i drog臋 haniebnej ucieczki na brzeg. Tarcze ju偶 by艂y uniesione, na dziobach stali 艂ucznicy; sternicy 鈥濺ybo艂owa鈥 i 鈥濻moka鈥 mogli ju偶 tylko jedno - wykona膰 zwrot i zwiewa膰 z ca艂ej si艂y na p贸艂noc, polegaj膮c na szybko艣ci swoich okr臋cik贸w. Skilludr, wydawa艂o si臋, przewidzia艂 i taki manewr - jego lewe skrzyd艂o wyci膮ga艂o si臋 coraz dalej i dalej, z wyra藕nym zamiarem odci臋cia wrogowi ostatniej mo偶liwo艣ci ucieczki.

- Hej!... Czego oni chc膮? - wielce zatroskany Malec, ci膮gn膮cy ogromn膮 tarcz臋 na dzi贸b 鈥濺ybo艂owa鈥, znalaz艂 si臋 obok Folka.

- A! - Ma艂y Krasnolud machn膮艂 beznadziejnie r臋k膮. Krzyczeli艣my do nich - nie odpowiadaj膮. Farnak wywo艂ywa艂 samego Skilludra - te偶 nic. Oni, popatrz no, nie 偶artuj膮!

- Przecie偶 Skilludr podobno poszed艂 walczy膰 z pierzastor臋kimi...

- Widocznie wr贸ci艂.

Na dziobie 鈥濺ybo艂owa鈥 nagle pojawi艂 si臋 Wingetor w paradnym, czarnym ze z艂otymi c臋tkami, rynsztunku, ale bez he艂mu, z odkryt膮 g艂ow膮 i bez broni.

- Heej! Skilludrze, tanie Skilludrze! Je艣li jeste艣 tu i chcesz napa艣膰 na nas, to wiedz - po艣lemy na dno ca艂膮 twoj膮 armad臋!

- Co on plecie? - wymamrota艂 pod nosem hobbit.

Ani jeden ze statk贸w Skilludra nie zwolni艂. Na 偶adnym nie opad艂y tarcze i nie odsun臋li si臋 od burt 艂ucznicy.

- Ma w nosie twoje s艂owa - burkn膮艂 Folko. - Niech nie b臋d臋 sob膮, je艣li wszystko to nie jest sprawk膮 najja艣niejszego Henny!

No to po co w takim razie m贸wi do swoich najbli偶szych doradc贸w, 偶e wszyscy, kt贸rzy chc膮 za偶y膰 jego 艂aski, nie napotkaj膮 na swej drodze przeszk贸d?鈥

Krwawa bitwa mia艂a si臋 za chwil臋 rozpocz膮膰. Jeszcze moment i frun膮 pierwsze strza艂y. Gdzieniegdzie nad okr臋tami Skilludra pojawi艂y si臋 w膮t艂e dymy - przygotowywano tam pociski zapalaj膮ce. Nikt nie zamierza艂 bra膰 鈥濺ybo艂owa鈥 i 鈥濻moka鈥 do niewoli.

Skilludr, wiadomo, niczego nie robi za darmo! A to znaczy, 偶e dla niego ten b贸j ma jak膮艣 warto艣膰, jest mu do czego艣 potrzebny...

Walka oznacza艂a pewn膮 艣mier膰. Folko widzia艂, 偶e olbrzym Oswald usi艂uje przechwyci膰 spojrzenie swego tana - czy nie wyda rozkazu odwrotu?

Wio艣larze porzucili wios艂a; przez 鈥瀞moka鈥 przenikn膮艂 brz臋cz膮cy 偶elazem skurcz - Eldringowie zbroili si臋.

Skilludr jest tak samo szalony, jak i wszyscy w tym kr贸lestwie Henny - pomy艣la艂 hobbit. - A szale艅stwo czasem zmywa si臋... krwi膮!

Dziesi臋膰 lat temu, g艂uchy las przy wypalonym przez Niebia艅ski Ogie艅 dole - i p艂on膮ce 偶膮dz膮 mordu oczy Otona. I lec膮ce na spotkanie ostrze Folka...

Pierzastor臋cy na polu bitwy w Po艂udniowym Haradzie, otrzymawszy ran臋, wcale nie wypadali z mocy czaru Henny.

Na piersi poczu艂 ciep艂o. Od偶ywa艂o, prosz膮c, by wzi膮膰 je w r臋ce, ostrze Otriny. Czy czu艂o swoj膮 moc, czy odpowiada艂o tylko na niewypowiedzian膮 ch臋膰 w艂a艣ciciela u偶ycia go?

Walcz膮c ze s艂abo艣ci膮, Folko podszed艂 do burty. Sztylet z niebieskimi kwiatami na klindze ju偶 le偶a艂 w prawej r臋ce.

- Gdzie jest 鈥瀞mok鈥 Skilludra?

- O tam, akurat na nas prze. - Oblicze Oswalda by艂o mroczniejsze od chmury gradowej.

Pot臋偶ny czarny okr臋t, wspania艂y w swej mocy, wali艂 na nich jak taran. Jednak偶e 艂ucznicy na jego pok艂adzie na razie nie strzelali - i Wingetor, odwr贸ciwszy si臋 do swoich ludzi, r贸wnie偶 wyda艂 rozkaz - nie strzela膰!

- Niech nie b臋dzie, 偶e to my rozpocz臋li艣my walk臋!

Strzelc贸w na dziobie Skilludrowego okr臋tu zas艂ania艂y wielkie czarne tarcze. Folko zmru偶y艂 oczy: mo偶na trafi膰 w szczelin臋, ale...

Okr臋ty ju偶 zbli偶y艂y si臋 na jedn膮 trzeci膮 lotu strza艂y. Skilludr milcza艂.

- Mo偶e si臋 uda... - b膮kn膮艂 niepewnie kto艣 za plecami hobbita.

I wtedy strza艂y wzbi艂y si臋 w powietrze.

Skilludr nie czeka艂 nadaremnie. Nie strzela艂 na chybi艂 trafi艂, tylko na pewniaka. Pok艂ad 鈥濺ybo艂owa鈥 zala艂 si臋 krwi膮, rozleg艂y si臋 krzyki rannych. Wojownicy Farnaka i Wingetora odpowiedzieli - nikt nie o艣mieli艂by si臋 nazwa膰 ich tch贸rzami. Ich strza艂y razi艂y r贸wnie celnie - ale 鈥濺ybo艂贸w鈥 i 鈥濻mok鈥 nie mia艂y szans na odparcie natarcia dziesi臋ciokrotnie silniejszego przeciwnika.

- Skilludrze - Folko przepchn膮艂 si臋 do burty, nie zwracaj膮c uwagi na 艣wist 艣mierci doko艂a. Wysoki g艂os hobbita nieoczekiwanie d藕wi臋cznie rozleg艂 si臋 nad Morzem i - w jaki spos贸b nabra艂 takiej si艂y! - zag艂uszy艂 nawet odg艂osy walki.

- Skilludrze! Wyzywam ci臋! Tylko ciebie! Ja, Folko, syn Hemfasta, Rycerz Gondoru i Rohanu, Marsza艂ek Marchii, dow贸dca pu艂ku strzelc贸w pieszych!

Fruwa艂y oboj臋tne strza艂y. Odpowiedzi nie by艂o.

Gor膮ca fala dop艂yn臋艂a do serca. 鈥濶ie, nie poddam si臋 tak 艂atwo! Nie dam si臋 wys艂a膰 na dno tym 艂obuzom!鈥.

Folko zdj膮艂 rynsztunek.

- Co ty wyprawiasz?! - zd膮偶y艂 wrzasn膮膰 Torin, ale w nast臋pnej chwili oszala艂y hobbit w samej koszuli wskoczy艂 na burt臋 i rzuci艂 si臋 w wod臋.

Zamurowa艂o nawet wojownik贸w Skilludra.

Folko wychowa艂 si臋 nad Brandywin膮 - niewielk膮 wed艂ug miar 艢r贸dziemia rzek膮. Ale dla hobbit贸w jest ona czym艣 jak Anduina Wielka dla ludzi. P艂ywa艂 nie藕le, potem 偶ycie zmusi艂o go, by doskonali艂 sw贸j kunszt. Ale 偶eby tak skoczy膰 do oceanu, i to na widoku podp艂ywaj膮cego wrogiego 鈥瀞moka鈥?! Co by pomy艣la艂 wujaszek Paladyn, gdyby przysz艂o mu to zobaczy膰?...

Tn膮cy fale 鈥瀞mok鈥 wydawa艂 si臋 p艂ywakowi olbrzymim morskim potworem. Niewysoka niby- burta wzbija艂a si臋 niemal pod niebiosa. Wios艂a, jak ogromne 艂apy, mocno wpija艂y si臋 w fale i Folko w ka偶dej chwili ryzykowa艂, 偶e otrzyma pot臋偶ne 艣miertelne uderzenie w g艂ow臋.

Oto i burta. Obok nagle plusn臋艂a strza艂a - nie wiadomo przypadkowa czy wypuszczona przez kt贸rego艣 ze Skilludrowych zuch贸w. Hobbit mocno chwyci艂 si臋 wios艂a. Podci膮gn膮艂 si臋 i zaczai wdrapywa膰 wy偶ej.

Ca艂ym cia艂em czu艂 ostro艣膰 grot贸w wycelowanych w niego strza艂. Lekki ruch r臋ki Skilludra - i on, Folko Brandybuck, stanie si臋 poduszk膮 dla igie艂.

Zmru偶one oczy patrzy艂y spoza opierzenia. Mokry, w oklejaj膮cej cia艂o koszuli, chwyci艂 si臋 burty 鈥瀞moka鈥.

Eldringowie najpot臋偶niejszego na Morzu tana patrzyli na Folka z niepoj臋t膮 wprost nienawi艣ci膮. Widzia艂 zmarszczone brwi, zaci艣ni臋te na r臋koje艣ciach mieczy d艂onie, zbiela艂e kostki (nie wszyscy wojownicy mieli pancerne r臋kawice); jasne by艂o, 偶e tylko 偶elazna wola Skilludra powstrzymywa艂a ich od rozstrzelania hobbita ju偶 w wodzie. Jeszcze jedna cegie艂ka leg艂a u podstaw piramidy. Za co wojownicy Skilludra tak nienawidz膮 Folka? Na jak膮 zdobycz licz膮 ci wojowie, widz膮c dwa ma艂e stateczki, wyra藕nie zwiadowcze?

Szeregi 艂ucznik贸w rozsun臋艂y si臋. Hobbit zobaczy艂 Skilludra.

Tan bardzo si臋 zmieni艂. Dawniej, kamienne, zimne oblicze beznami臋tnego, pewnego siebie dow贸dcy zuchwa艂ej morskiej dru偶yny, teraz by艂o pe艂ne napi臋cia. Twarz z mocno zmru偶onymi oczami przypomina艂a mask臋. Wida膰 by艂o, 偶e cz艂owiek ten z trudno艣ci膮 nad sob膮 panuje. Mi臋艣nie na policzkach drga艂y. Skilludr odziany by艂 w obszern膮 czarn膮 kolczug臋, ale he艂mu nie za艂o偶y艂. W r臋ku trzyma艂 d艂ugi prosty miecz.

- Czego chcesz, niewysoczku? - Tym rykiem zapewne wprawi艂by w pop艂och i zmusi艂 do ucieczki stado wyg艂odnia艂ych wilk贸w.

- Zaproponowa膰 uczciw膮 walk臋 tanowi Skilludrowi, s艂yn膮cemu z tego, 偶e jest najsprawiedliwszym ze sprawiedliwych. - Folko sta艂 spokojnie, skrzy偶owawszy r臋ce na piersi, i wszyscy widzieli: mia艂 tylko kr贸tki sztylet.

- Uczciw膮 walk臋? - Skilludr zarechota艂. - Nie walcz臋 z niedomiarkami!

Ale da艂 znak - pomrukuj膮c z niezadowoleniem, nie obawiaj膮c si臋 nawet gniewu tana, ludzie Skilludra opuszczali 艂uki. Hobbit, jak nigdy, gor膮co modli艂 si臋 do Morskiego Ojca by natchn膮艂 m膮dro艣ci膮 Farnaka i Wingetora...

Wydawa艂o si臋, mod艂y zosta艂y wys艂uchane. Z ma艂ych okr臋t贸w przesta艂y dolatywa膰 strza艂y.

- Niedomiarki? No to patrzcie na t臋 lin臋! - Folko nie m贸g艂 pochwali膰 si臋 si艂膮, na pewno, ale zr臋czno艣膰 i szybko艣膰 by艂y jego mocnymi stronami. Rraz! - jego r臋ka wyszarpn臋艂a zza pasa sztylet, oczywi艣cie, nie zza swego pasa, tylko stoj膮cego jakie艣 sze艣膰 st贸p dalej Eldringa.

Skok uda艂 si臋 nad podziw; ostrze jak srebrzysta rybka przemkn臋艂o powietrzem, d藕wi臋cznie uderzy艂o w maszt. Lina zosta艂a przeci臋ta; gdzie艣 na g贸rze za艂opota艂o uwolnione p艂贸tno 偶aglowe.

Nie mo偶na powiedzie膰, by Eldringowie porozdziawiali usta, jakby zobaczyli nie wiadomo co. Na pok艂adzie by艂o wielu wspania艂ych woj贸w. Jednak偶e Skilludr - co by艂o zupe艂nie do niego niepodobne - straci艂 do ko艅ca cierpliwo艣膰. Folko zapewne znalaz艂by drog臋 do pokojowego rozstrzygni臋cia sporu, gdyby dano mu tak膮 szans臋, ale postawa tana prowadzi艂a do zako艅czenia problemu szybko i prosto.

- Dobrze! - rykn膮艂 hobbit. - B臋dziemy si臋 bi膰!

Okr臋ty Wingetora i Farnaka tymczasem zd膮偶y艂y wykona膰 zwrot. Co prawda i skrzyd艂a floty Skilludra zdo艂a艂y ju偶 ca艂kowicie zamkn膮膰 okr膮偶enie, 鈥濺ybo艂贸w鈥 i 鈥濻krzydlaty Smok鈥 by艂y otoczone. Tan zrzuci艂 kolczug臋, przekaza艂 zbrojmistrzowi bro艅, zostawiaj膮c sobie sztylet, kt贸ry kszta艂tem swojej gardy przypomina艂 nieco dag臋 Malca. Ludzie rozst膮pili si臋; na niewielkim pok艂adzie dziobowym zwolni艂o si臋 miejsce dla pojedynkowicz贸w.

Hobbit wiedzia艂, 偶e brak miejsca jest dla niego zab贸jczy, ale nie m贸g艂 si臋 ju偶 wycofa膰.

- Bijemy si臋 do pierwszej krwi czy na 艣mier膰? - Wyt臋偶ywszy ca艂膮 sw膮 wol臋, Folko spojrza艂 Skilludrowi prosto w oczy. Pami臋taj, 偶e nawet je艣li ja zgin臋, to moi towarzysze nie poddadz膮 si臋.

- Wiem - skin膮艂 g艂ow膮 tan. - Ale ja i tak b臋d臋 g贸r膮. To znaczy - je艣li cho膰 raz uda ci si臋 mnie drasn膮膰... pozwol臋 wam odej艣膰, cho膰 twoi nowi przyjaciele - i Farnak, i Wingetor - to tylko podli zdrajcy 艣wi臋tego bractwa morskich tan贸w...

To by艂o co艣 zupe艂nie nowego. Zdrajcy? Nie, Skilludr na pewno zwariowa艂. I on, i jego ludzie...

Na pewno.

- Po co, po co, tanie? - rozleg艂y si臋 ze wszystkich stron gniewne okrzyki. - Przecie偶 to zdrajcy! Wszyscy, jak jeden m膮偶! Na dno z nimi! Danina dla Morskiego Ojca!

- Cicho! - rykn膮艂 Skilludr. - Cicho! Nikt nie mo偶e powiedzie膰, 偶e ja tch贸rzliwie uchyli艂em si臋 od walki! Nikt!... S艂yszycie? Jeste艣 got贸w? - zwr贸ci艂 si臋 z pytaniem do hobbita. - No to zaczynamy!

Skilludr trzyma艂 sztylet ostrzem skierowanym ku pok艂adowi.

- Bijemy si臋 do mojej pierwszej krwi. - Skilludr patrzy艂 hardo, wysoko zadar艂szy g艂ow臋.

- Lub do mojej 艣mierci?

- Lub do twojej 艣mierci - u艣miechn膮艂 si臋.

- Nie za bardzo to uczciwe, nieprawda偶?

- Nie masz wyboru.

Folko w milczeniu skin膮艂 g艂ow膮. 鈥濪obra, sko艅czy艂y si臋 pogaduszki. Zaczynamy, silny i pot臋偶ny tanie! Zobaczymy, czyje b臋dzie na wierzchu鈥... Hobbit nie odczuwa艂 strachu, znikn臋艂o te偶 zm臋czenie i znu偶enie niezliczon膮 ilo艣ci膮 pojedynk贸w, w kt贸rych zmienia艂y si臋 tylko twarze przeciwnik贸w... Dzi艣 walczy艂 nie o uratowanie siebie; i to nape艂nia艂o jego cia艂o energi膮, jak dobre, wyle偶akowane mocne wino.

To nie jest tw贸j wr贸g, albowiem nie wie, co czyni鈥 - wyp艂yn臋艂o z odm臋t贸w pami臋ci.

Skilludr zaatakowa艂 pierwszy. Zab贸jcza stal run臋艂a ku ofierze, a Folko, zamiast odst膮pi膰, sam skoczy艂 do przodu. A usun膮艂 si臋 dopiero w ostatniej chwili - gdy sztylet ju偶 mia艂 si臋gn膮膰 jego cia艂a.

Ostrze Otriny nie zawiod艂o. Skilludr wykona艂 ruch lew膮 r臋k膮 - ale za p贸藕no. Klinga hobbita wykre艣li艂a d艂ugie, krwawe pasemko od lewego ramienia w poprzek ca艂ej piersi.

Nad pok艂adem zawis艂a cisza. Tylko woda pluska艂a za burt膮 i 艣wista艂 wiatr w olinowaniu. Wojownicy zamarli. Folko zaciska艂 lew膮 d艂oni膮 krwawi膮ce rami臋; Skilludr znieruchomia艂 w oszo艂omieniu, wpatruj膮c si臋 w purpurow膮 wst臋g臋, kt贸ra w jednej chwili przekre艣li艂a koszul臋.

Sztylet Otriny s艂abo, niemal niezauwa偶alnie, ale jarzy艂 si臋. W jasnych promieniach s艂o艅ca tylko hobbit m贸g艂 to dostrzec. Sycza艂a i puch艂a p臋cherzykami krew na ostrzu. Sk膮d jej a偶 tyle? Przecie偶 ci臋cie by艂o p艂ytkie...

Od cudownej broni falami rozchodzi艂a si臋 Moc, obudzona do 偶ycia krwi膮 Skilludra. A hobbitowi przypomnia艂y si臋 s艂owa Henny, pods艂uchane w namiocie w艂adcy Po艂udnia:

艢wiat艂o Adamantu wskaza艂o mi ich...鈥. 呕eby tylko nie wskaza艂o ono i jego, Folka Brandybucka, na kt贸rego piersi od wielu ju偶 lat wisia艂 sztylet z b艂臋kitnymi kwiatami na ostrzu...

Tan z wysi艂kiem przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po twarzy - z do艂u do g贸ry, jakby 艣ciera艂 lepk膮 paj臋czyn臋. A kiedy si臋 odezwa艂, g艂os jego by艂 g艂osem znanego dawniej hobbitowi Skilludra - zimny, spokojny, beznami臋tny:

- Wstrzyma膰 ogie艅.


4 Pa藕dziernika, Lewy Brzeg Kamionki,

Dzie艅 Drogi Od G贸r Hlawijskich



Eowina i Szary pokonali kolejn膮 grz臋d臋 wzg贸rz. Przed nimi le偶a艂a rozleg艂a, s艂abo pofa艂dowana r贸wnina, ca艂a ozdobiona pstrymi plamami namiot贸w.

- Tu - odezwa艂 si臋 z moc膮 Szary. - To tu.

Dziewczyna wstrzyma艂a konia. Przez pi臋膰 dni, w ci膮gu kt贸rych przedzierali si臋 na wsch贸d, szcz臋艣liwie unikaj膮c spotka艅 z patrolami, jej towarzysz bardzo si臋 zmieni艂. Rysy twarzy si臋 wyostrzy艂y, policzki zapad艂y, oczy p艂on臋艂y gor膮czkowym blaskiem. W nocy cz臋sto mamrota艂 co艣 niezrozumiale - we Wsp贸lnej Mowie. To w ko艅cu j膮 przekona艂o, 偶e setnik nie jest z rasy Pierworodnych. Na jego obliczu coraz cz臋艣ciej pojawia艂 si臋 dziwny grymas - jakby powraca艂 jaki艣 dawno temu prze偶yty b贸l...

- Wydaje mi si臋, 偶e przypominam sobie... - Szary znieruchomia艂 w siodle, wolno wymawiaj膮c s艂owa, i chyba nie bardzo si臋 przejmowa艂 tym, czy s艂yszy go Eowina czy nie. - Kierujemy si臋 na tajemne s艂o艅ce. Ono pali... ono prze艣wietla... Pami臋tam... armia sz艂a na zach贸d...

- Pos艂uchaj, zaraz zostaniemy zauwa偶eni! - odezwa艂a si臋 dziewczyna.

- No to co? Teraz to nam nawet na r臋k臋.

- Na r臋k臋? Przecie偶 nas zabij膮...

- Nie odwa偶膮 si臋 - rzuci艂 w艂adczo Szary. Nie by艂 to ju偶 ten nie艣mia艂y rybak, kt贸rego poniewiera艂 nawet poborca podatkowy. Postaw臋 mia艂 teraz i艣cie kr贸lewsk膮, resztki odzienia - podarte, przepalone, okopcone - nosi艂 niczym purpurow膮 opo艅cz臋.

Eowina nie o艣mieli艂a si臋 sprzeciwi膰. Ten cz艂owiek... to by艂a Moc, sama w sobie.

Dolin臋 wype艂nia艂o mn贸stwo namiot贸w. Bystre oczy m艂odej Rohanki widzia艂y przemieszczaj膮ce si臋 mozolnie mi臋dzy namiotami i daszkami postacie ludzi; w r贸偶ne strony galopowali je藕d藕cy, przemaszerowa艂 nawet ogromny olifant. Eowina odprowadzi艂a go zdumionym spojrzeniem szeroko otwartych oczu - o olifantach opowiada艂y roha艅skie pie艣ni- gesty, ale co innego zobaczy膰 ogromnego bajkowego zwierza na w艂asne oczy! Tego wcze艣niej dziewczyna nie do艣wiadczy艂a.

Nieproszeni go艣cie zostali szybko zauwa偶eni. Nie kryj膮c si臋, w stron臋 znieruchomia艂ych na szczycie wzg贸rza dw贸ch postaci ruszy艂a ca艂a kawalkada - co najmniej p贸艂 setki po z臋by uzbrojonych je藕d藕c贸w. Przyjrzawszy si臋, Eowina zauwa偶y艂a r贸wnie偶 dw贸ch w br膮zowych pelerynach - owini臋ci w nie byli po same uszy, mimo upa艂u.

- Stado i poganiacze - u艣miechn膮艂 si臋 pogardliwie Szary. - No, nic to, nic to... Nie pr贸buj tylko macha膰 szabelk膮!

Je藕d藕cy w galopie naci膮gali 艂uki. P臋dzili w ich stron臋 nie tylko smagli wojownicy wyr贸偶niaj膮cy si臋 orlimi nosami, byli tu pierzastor臋cy, znani ju偶 Eowinie, byli tak偶e czarnosk贸rzy, 偶贸艂tosk贸rzy i sko艣noocy - synowie najprzer贸偶niejszych plemion 艢r贸dziemia.

Pier艣cie艅 doko艂a Szarego i Eowiny zamkn膮艂 si臋, a wtedy m膮偶 nagle uni贸s艂 si臋 w strzemionach, dumnie uni贸s艂 r臋k臋 i zakrzykn膮艂:

- Prowad藕cie nas do Henny! Musimy widzie膰 si臋 z Henn膮! - I widz膮c, 偶e jego s艂owa wprawiaj膮 napastnik贸w w zmieszanie, z lekkim u艣miechem mrukn膮艂: - 殴le, och jak偶e 藕le zostali艣cie wyszkoleni! Nigdy nie nale偶y s艂ucha膰 s艂贸w wroga... Prowad藕cie nas do Henny! - krzykn膮艂 do nich raz jeszcze.

Oszo艂omieni wojownicy opu艣cili 艂uki. Skierowanych do siebie s艂贸w niemal na pewno nie rozumieli, ale imi臋 swojego w艂adcy...

Dziesi臋ciu je藕d藕c贸w zbli偶y艂o si臋 do Szarego i Eowiny; dziewczyna wzdrygn臋艂a si臋, widz膮c ich po偶膮dliwe spojrzenia bezwstydnie smakuj膮ce jej posta膰. Dow贸dca stra偶y, dobrze zbudowany m臋偶czyzna, posiadacz kilku szram po ci臋ciu szabl膮, rzuci艂 kilka kr贸tkich s艂贸w. Szary z u艣miechem roz艂o偶y艂 r臋ce i z kolei sam zacz膮艂 m贸wi膰, powtarzaj膮c to, co powiedzia艂 wcze艣niej po haradzku.

Dowodz膮cy uni贸s艂 brwi i obejrza艂 si臋. Jeden z jego wojownik贸w, pierzastor臋ki, wyprowadzi艂 wierzchowca na front od dzia艂u i szepn膮艂 co艣 dow贸dcy. Zacz臋艂a si臋 rozmowa; Eowina z trudem rozumia艂a tylko pojedyncze s艂owa. Jej towarzysz, jak si臋 domy艣la艂a, przekonywa艂, 偶e spotkanie z pot臋偶nym Henn膮 jest spraw膮 偶ycia i 艣mierci; dow贸dca patrolu natomiast dopytywa艂 si臋, kim s膮 w臋drowcy, sk膮d i po co si臋 tu pojawili. Jednak偶e nie艂atwo by艂o sprzecza膰 si臋 z Szarym. Przemawia艂 z takim dostoje艅stwem, tak imponowa艂 postaw膮, kr贸lewsk膮 dum膮 i wspania艂ym lekcewa偶eniem otoczenia - albo leniwie cedzi艂 s艂owa przez zaci艣ni臋te z臋by, albo wrzeszcza艂 na t艂umacza tak, 偶e tamten kurczy艂 si臋 w siodle. I w ko艅cu...

- Uff! - Setnik odwr贸ci艂 si臋 do Eowiny. - Koniec. Oddaj im szabl臋. Nie b臋dziemy potrzebowali teraz broni... To znaczy - przyda si臋, ale p贸藕niej. Dziewczyna podporz膮dkowa艂a si臋. Oczy Szarego z br膮zowych sta艂y si臋 czarne jak w臋gle. K艂臋bi艂 si臋 w nich Mrok - archaiczny Mrok. Niczym kr贸l z m艂od膮 ksi臋偶niczk膮 w otoczeniu pocztu honorowego - tak wjechali do obozu Henny. Sponiewierani je藕d藕cy zwarli szeregi ze wszystkich stron, ale Szary tylko pogardliwie mru偶y艂 oczy, patrz膮c na stra偶e.

- Wzi膮艂bym ich... na miesi膮c... zrobi艂bym z nich wojownik贸w... - us艂ysza艂a Eowina. Przez zwarty mur je藕d藕c贸w nie mog艂a przyjrze膰 si臋 obozowi - a Szarego wcale to nie interesowa艂o. Pogardliwie patrzy艂 gdzie艣 ponad g艂owami 偶o艂nierzy, ale Eowina wyczuwa艂a straszliwe napi臋cie, jakiego do艣wiadcza艂 jej towarzysz - napi臋cie, pokonywane r贸wnie straszliwym wysi艂kiem 偶elaznej woli. Zmuszono ich do zej艣cia z koni na ogromnym placu przed okaza艂ym z艂ocistym namiotem. Obok wej艣cia, tradycyjnie, za marli liczni stra偶nicy; po obu stronach pe艂ni膮cej funkcj臋 drzwi po艂y namiotu p艂on臋艂y dwa ogniska, ob艂o偶one z jakiego艣 powodu glinianymi kulami, upstrzonymi czarnymi literami i znakami.

T艂umacz pierzastor臋ki co艣 powiedzia艂 do Szarego.

- Mamy przej艣膰 mi臋dzy tymi ogniskami. 艢wiat艂o z nich bij膮ce podobno zniszczy w nas z艂e pomys艂y. - Stary setnik u艣miechn膮艂 si臋 na pokaz. - C贸偶, chod藕my...

- A... a... - nagle Eowina zadr偶a艂a, przypadkowo zerkn膮wszy w prawo. - Tam... tam s膮 g艂owy na palach?!

- S艂usznie. - Szary spokojnie obr贸ci艂 si臋 do t艂umacza. On powiada, 偶e s膮 to g艂owy niepokornych, kt贸rzy nie chcieli si臋 podda膰 oczyszczaj膮cemu dzia艂aniu ogni.

- Nie chcieli? Dlaczego?

- M贸wi, 偶e nie pozwala艂a im na to ich wiara.

- Co?... - zupe艂nie pogubi艂a si臋 dziewczyna.

- Potem ci wyja艣ni臋. Mam nadziej臋, 偶e nie odm贸wisz przej艣cia mi臋dzy ogniskami, cho膰 i tak jest tu ciep艂o?

Tak po prostu prowadz膮 nas do Henny... do tego, kt贸ry pos艂a艂 na pewn膮 艣mier膰 hord臋 pierzastor臋kich...鈥 - Eowina wys艂ucha艂a wiele pie艣ni- gest贸w, w kt贸rych bohater d艂ugo i z wielkim trudem walczy艂 o to, by najwa偶niejszy z艂oczy艅ca, przyw贸dca niezliczonego wra偶ego wojska, zni偶y艂 si臋 do rozmowy z nim...

Przeszli mi臋dzy p艂on膮cymi ogniskami i dziewczyna zdziwi艂a si臋 znowu - nikt ich nawet nie przeszuka艂. A co sta艂o na przeszkodzie, by w okrywaj膮cych j膮 艂achmanach ukry艂a niewielki, ale ostry n贸偶 do miotania? Czy naprawd臋 a偶 tak mocno wierz膮 ci ludzie w oczyszczaj膮c膮 moc dw贸ch s艂abych, zwyczajnych ognisk?

Odrzuciwszy ci臋偶k膮 po艂臋 namiotu, weszli do wn臋trza. Eowina zauwa偶y艂a, 偶e jej towarzysz z ka偶d膮 chwil膮 coraz bardziej mru偶y oczy i marszczy si臋, jakby by艂 zmuszony patrze膰 w jaskrawo 艣wiec膮ce s艂o艅ce...

Ogromny namiot, w kt贸rym zmie艣ci艂aby si臋 pewnie dobra setka ucztuj膮cych, by艂 niemal pusty. Czworo ludzi w 艣nie偶nobia艂ych p艂aszczach z kapturami siedzia艂o bokiem do wchodz膮cych. Na wprost za艣 nich zajmowa艂 miejsce m艂ody, pot臋偶nie zbudowany m臋偶czyzna z twarz膮 okolon膮 czarn膮 brod膮. Jego g艂臋bokie, czarne oczy przewierca艂y na wylot.

Jeden z siedz膮cych zamierza艂 si臋 odezwa膰, ale Henna natychmiast powstrzyma艂 go w艂adczym, gwa艂townym gestem.

Szary i Henna skrzy偶owali spojrzenia, a Eowina nagle zadr偶a艂a - wydawa艂o si臋 jej, 偶e mi臋dzy tymi dwoma wojownikami przelecia艂y niebieskie b艂yskawice. Twarz Henny st臋偶a艂a, brwi niemal zetkn臋艂y si臋 ze sob膮, pi臋艣ci zacisn臋艂y - jakby lada chwila mia艂 zaatakowa膰 nieproszonego go艣cia.

Setnik natomiast sta艂 zupe艂nie spokojnie, na jego wargach b艂膮ka艂 si臋 leciutki, nieco gorzki u艣mieszek, i patrzy艂 na rozjuszonego przeciwnika. Wydawa艂o si臋, 偶e czyta z niewidzialnych stronic - czyta, na nowo odkrywaj膮c dla siebie ka偶de s艂owo. Przez jego oblicze przemyka艂y cienie b贸lu. B贸lu i czego艣 jeszcze - gorzkich wspomnie艅. W ko艅cu Szary po prostu zrobi艂 krok do przodu, wyci膮gaj膮c r臋k臋.

- Daj mi go.

Skoku i w艣ciek艂ego ryku pozazdro艣ci艂by Hennie nawet le艣ny zab贸jca - tygrys. Czw贸rka w bia艂ych opo艅czach poderwa艂a si臋 na r贸wne nogi; z trzaskiem p臋k艂a wej艣ciowa po艂a i do namiotu wdarli si臋 stra偶nicy.

Ju偶 po nas! - zd膮偶y艂a pomy艣le膰 Eowina. Strach przejecha艂 jej po plecach lodowatym 艂apskiem... i natychmiast ust膮pi艂 pod naporem nieujarzmionej roha艅skiej dumy.

Nie, nie zobacz膮, 偶e si臋 boj臋!鈥 - dziewczyna rzuci艂a si臋 pod nogi nadbiegaj膮cego wojownika. Szary za艣 jednym ruchem strz膮sn膮艂 z siebie obsiad艂a go sfor臋 - dok艂adnie jak nied藕wied藕 wisz膮ce na nim psy - i, nie zwracaj膮c uwagi na turlaj膮cych si臋 ludzi, post膮pi艂 w kierunku Henny.

- Oddaj - us艂ysza艂a Eowina wypowiedziane spokojnie przez setnika s艂owo.

W nast臋pnej chwili przeciwnik wyszarpn膮艂 zza pasa kind偶a艂...

Dziewczyna b艂yskawicznie chwyci艂a upuszczon膮 przez stra偶nika szabl臋. Zamachn臋艂a si臋 raz, drugi - klinga z brz臋kiem star艂a si臋 z wrogami - i nagle zrozumia艂a, 偶e 艣mier膰 naprawd臋 zagl膮da jej w oczy. Nacierali na ni膮 trzej wojownicy, i ka偶dy z nich bardzo zr臋cznie w艂ada艂 mieczem!

- Zaraz ci pomog臋. - G艂os Szarego - jakby z lekk膮 nutk膮 rozczarowania - rozbrzmia艂 nad samym jej uchem, a potem silna r臋ka poci膮gn臋艂a Rohank臋 do ty艂u. W mgnieniu oka znale藕li si臋 na zewn膮trz.

Na placu panowa艂 niesamowity rozgardiasz. Z namiotu dochodzi艂y w艣ciek艂e ryki samego Henny, ze wszystkich stron walili tu stra偶nicy...

- Wydaje mi si臋, 偶e zostawiali艣my nasz膮 bro艅 i konie gdzie艣 tutaj. - Szary by艂 nadal spokojny jak kamie艅. Tylko twarz mia艂 zupe艂nie obc膮.

Nad g艂ow膮 艣wisn臋艂y pierwsze strza艂y. Towarzysz Eowiny poci膮gn膮艂 j膮 przez t艂um; nikt nie odwa偶a艂 si臋 ich zaczepi膰.

- Nie my艣l o nich - rzuci艂 nagle Szary. - Nie my艣l, a nie tkn膮 ci臋.

Z namiotu wypad艂 Henna. W r臋ku trzyma艂 ju偶 nie kr贸tki kind偶a艂, lecz szeroki, wygi臋ty miecz, nasadzony na d艂ugie, niemal d艂ugo艣ci kopii, drzewce.

Wraz z jego pojawieniem si臋 niezrozumia艂e, parali偶uj膮ce wszystkich oszo艂omienie powoli mija艂o.

Ale Rohanka i stary rybak byli ju偶 w siod艂ach. Ci臋偶ki, prosty miecz Szarego zawirowa艂 z sykiem - zrozumia艂e dla ka偶dego ostrze偶enie przed pr贸b膮 ataku i po艣cigu.

Zalewa艂 ich deszcz strza艂 - i wszystkie pada艂y obok. Czy偶by 艂ucznicy Henny nagle stracili umiej臋tno艣膰 celowania? - pomy艣la艂a Eowina...

By艂o jasne po艂udnie. Para je藕d藕c贸w galopowa艂a co si艂, dziewczyna jeszcze nie wierzy艂a w cudowne ocalenie. Za plecami wzbiera艂 t臋tent setek kopyt - ruszy艂 po艣cig, a na jego czele, jak si臋 wydawa艂o, p臋dzi艂 sam Henna...


5 Pa藕dziernika, Koryto Kamionki



Folko mru偶y艂 oczy jak zadowolony kot, przytuliwszy si臋 do nagrzanej tutejszym s艂o艅cem drewnianej szyi morskiego zwierza, zdobi膮cego dzi贸b 鈥濺ybo艂owa鈥. Snycerz, kt贸ry wykona艂 t臋 rze藕b臋, zadziwi艂 wszystkich, na艂o偶ywszy 艂eb drapie偶nego ptaka na d艂ugie, pokryte 艂uskami smocze cia艂o. Wysz艂o z te go ni to, ni owo - ale za艂oga 鈥濺ybo艂owa鈥 utrzymywa艂a co艣 wr臋cz przeciwnego.

Po raz pierwszy od wielu dni Folko mia艂 艣wietny humor znakomity, nawet je艣li uwzgl臋dni膰 sporego siniaka, kt贸rego zafundowa艂 mu rozgor膮czkowany Malec, ju偶 po tym, jak Skilludr wstrzyma艂 atak swoich zuch贸w.

Klinga Otriny sprawi艂a si臋 wspaniale. Dziwne szale艅stwo Skilludra min臋艂o bez 艣ladu. Jednak, wcale nie od razu dali si臋 przekona膰 pozostali sternicy i setnicy - kilku Skilludr kaza艂 na postrach wyrzuci膰 za burt臋. Co prawda, zaraz potem poleci艂 ich wy艂owi膰...

Zostawiaj膮c tana z zadawanym sobie ci膮gle tym samym pytaniem: 鈥濩o te偶 na mnie nasz艂o?鈥 - 鈥濺ybo艂贸w鈥 i 鈥濻mok鈥, tak jak zdecydowali wszyscy wcze艣niej, ruszy艂y w g贸r臋 Kamionki. Jej uj艣cie zamyka艂a nowo wybudowana cytadela; nurt przegradza艂y 艂a艅cuchy. Floty Skilludra nikt, rzecz jasna, nie zamierza艂 wpuszcza膰; dlatego zdecydowa艂 on, 偶e zostanie na redzie.

Straszne jest to tajemnicze 艢wiat艂o - pomy艣la艂 wtedy Folko. - Domys艂y zmienia w pewno艣膰, i nie wystarczy usun膮膰 zakl臋cie cudownym ostrzem - jego mocy wystarczy艂o zaledwie na samego Skilludra; trzeba jeszcze przekona膰 pozosta艂ych... Inna sprawa, 偶e je艣li si臋 ich przekona, to s膮 gotowi r偶n膮膰 i pali膰 z poprzednim zdecydowaniem, tylko zmieniaj膮 cel...

Ale, jakkolwiek by to by艂o, w cytadeli Henny okr臋ty zwiadowc贸w spotka艂o mo偶e nie serdeczne, ale te偶 i nie wrogie przyj臋cie.

- Dobrej drogi! - 偶yczono im. - Dobrej drogi! Oby艣cie jak najszybciej przy艂膮czyli si臋 do 艂aski Boskiego Henny!

S艂ysz膮c s艂owo 鈥瀊oski鈥, Folko czu艂 lodowate ciarki na sk贸rze. By艂 ju偶 taki numenorski kr贸l, kt贸ry te偶 bardzo chcia艂 si臋 zr贸wna膰 z Bogami... albo chocia偶by z elfami... a co z tego wysz艂o...

Okr臋ty p艂yn臋艂y przez ludne ziemie. Kiedy艣 nale偶a艂y do pierzastor臋kich, od 鈥瀗adwy偶ek鈥 kt贸rych tak 鈥瀞prytnie鈥 uwolni艂 si臋 Henna i jego pomocnicy; teraz osiad艂o tu mn贸stwo plemion, kt贸re przyby艂y ze wschodu i p贸艂nocnego wschodu. Przez jaki艣 czas hobbitowi nawet wydawa艂o si臋, 偶e ponownie jest w Cytadeli Olmera - tyle tu przemiesza艂o si臋 narod贸w.

Teraz nie musia艂 ju偶 ucieka膰 si臋 do daru Forwego. Czu艂: okr臋ty p艂yn膮 na spotkanie straszliwej Mocy - Mocy promieniuj膮cej zgubnym 艢wiat艂em. Nie 偶ywym 艣wiat艂em czu艂ego s艂o艅ca - lecz zgubnym, spopielaj膮cym... por贸wnywalnym mo偶e tylko z blaskiem po偶aru zw臋glaj膮cego wszystko. Na przyk艂ad, z tym, kt贸ry po偶ar艂 cia艂a pad艂ych w bitwie pierzastor臋kich z Haradrimami... Czy偶by Henna panowa艂 nad tak膮 magi膮?...

Smoki鈥 p艂yn臋艂y nap臋dzane wios艂ami; bro艅 marynarze trzymali w pe艂nej gotowo艣ci. Zbli偶ali si臋 do obozu 鈥濨oskiego鈥...


6 Pa藕dziernika, Pierwsza Po P贸艂nocy,

艢rodkowy Bieg Kamionki



Sandello opad艂 ci臋偶ko na rozgrzan膮 upa艂em ziemi臋. Na ca艂ym Zag贸rzu, jak nazywa艂 po prostu okolice na po艂udnie za Grzbietem Hlawijskim, panowa艂a duszna noc. Tu nie znano jesieni. Upa艂 nie zamierza艂 s艂abn膮膰. Ch艂贸d pozosta艂 daleko na p贸艂nocy, i wojownik pomy艣la艂, 偶e jego starym ranom s艂u偶膮 znacznie lepiej tutejsze ciep艂o i s艂o艅ce ni偶 zawieje i ch艂ody Cytadeli Olmera... Zreszt膮, nie Olmera ju偶, lecz Olwena... Garbus zmarszczy艂 si臋 i pokiwa艂 g艂ow膮.

Tubala sta艂a obok, przywi膮zawszy konie do wspania艂ej sykomory. Po艣cig uda艂o si臋 zmyli膰, teraz mogli pozwoli膰 sobie na noc sp臋dzon膮 nie w siod艂ach, bez mylenia 艣lad贸w...

Od czasu jak straci艂a przytomno艣膰, Tubala zachowywa艂a si臋 zupe艂nie inaczej. Ka偶de s艂owo Sandella sta艂o si臋 dla niej prawem. Ka偶de jego spojrzenie - poleceniem wykonania. Ka偶dy ruch brwi - znakiem, kt贸remu nale偶y si臋 podporz膮dkowa膰.

- Niewa偶ne dlaczego i jak, ale osi膮gn臋li to, co chcieli powiedzia艂a cicho wojowniczka. - Odparli nas daleko na po艂udnie...

- Nigdy nie jest za p贸藕no, by skr臋ci膰 na wsch贸d - odpar艂 Sandello. - 艢piesz臋 si臋, to jasne - mam ma艂o czasu, ale je艣li mi si臋 nie uda...

- A czy ja potrafi臋? - wystraszy艂a si臋 dziewczyna.

- I to m贸wi moja najlepsza uczennica! A sk膮d ja mam wiedzie膰, czy potrafi臋? Ale je艣li nie ja i nie ty, to kto? Olwen?

Tubala tylko si臋 skrzywi艂a.

- No, to znaczy, 偶e nie mo偶emy si臋 wycofa膰. Dojdziemy do ko艅ca, a je艣li czeka nas pora偶ka...

- To polegniemy - doko艅czy艂a wojowniczka g艂uchym i zdecydowanym g艂osem. - A moja pomsta nie zostanie spe艂niona...

- Twoja pomsta... - u艣miechn膮艂 si臋 znowu garbus. - Chcia艂a艣 wymy艣li膰 dla siebie cel 偶ycia - i wymy艣li艂a艣. W艂adza zosta艂a przy Olwenie... A ty postanowi艂a艣, 偶e si臋 zem艣cisz. Nie przecz臋, na jaki艣 czas da艂o ci to si艂臋. A dalej? Nawet je艣li poradzisz sobie z t膮 tr贸jk膮 - tak przy okazji - bardzo wprawn膮?

- 呕e s膮 wprawni - sama ju偶 wiem!

- No to przesta艅 my艣le膰 o nich. Je艣li Los b臋dzie tego chcia艂...

- Pierwszy raz s艂ysz臋, by najlepszy wojownik armii Olmera Wielkiego m贸wi艂 o Losie!

- Nie, to nie tak, pierwszym wojownikiem zawsze by艂 sam W贸dz... A co do Losu - nie zarzekaj si臋. Poniewa偶, o ile mam racj臋, to wcze艣niej czy p贸藕niej ci trzej powinni pojawi膰 si臋 w naszej historii.

Tubala przeci膮gn臋艂a si臋 z gracj膮 m艂odej lwicy.

- Dobrze!... A z innej beczki - przyznaj, 偶e zr臋cznie zmylili艣my po艣cig!...

- Poczekaj do rana - poradzi艂 miecznik.

5 Pa藕dziernika, Druga W Nocy,

Ta Sama Okolica



Tej nocy sternicy d艂ugo nie mogli przycumowa膰. Gdzie艣 po brzegu na skr贸ty cwa艂owa艂 konw贸j w obsadzie dziesi臋ciu setek wojownik贸w, a wzd艂u偶 rzeki, zmieniaj膮c si臋 co jaki艣 czas, czaty bez chwili przerwy prowadzi艂y obserwacj臋 okr臋t贸w. Mija艂y godziny, coraz wy偶ej wspina艂 si臋 po niebia艅skiej 艣cie偶ce ksi臋偶yc, a Eldringowie ci膮gle wios艂owali i wios艂owali, jakby postanowili, 偶e w ci膮gu jednej nocy pokonaj膮 ca艂膮, dziel膮c膮 ich od brzegu do obozu 鈥瀊oskiego鈥 Henny, odleg艂o艣膰.

Wszystko by艂o obce w tym odleg艂ym 艣wiecie, odleg艂ym i od wydarze艅 Wojny z Olmerem, i nawet - a偶 strach powiedzie膰! - Wojny o Pier艣cie艅.

Tu dopiero zaczyna艂y powstawa膰 miasta - w gor膮czkowym po艣piechu, jakby budowniczowie mieli zamiar w ci膮gu jednego roku przekszta艂ci膰 ogromny step w Krain臋 Bogatych Miast. Dziwacznie miesza艂y si臋 ze sob膮 r贸偶ne plemiona i Folko ci膮gle gubi艂 si臋 w domys艂ach: dlaczego Henna rzuci艂 na rze藕 setki tysi臋cy nieszcz臋snych pierzastor臋kich? Co si臋 sta艂o z ich 偶onami, dzie膰mi, starcami? Jak uda艂o mu si臋 zebra膰 tak膮 armi臋? Dlaczego nie wys艂a艂 z nimi prawdziwych dow贸dc贸w? Przecie偶 taka pot臋ga 艣mia艂o mog艂a doj艣膰 pod Minas Tirith, mia偶d偶膮c po drodze wszystkie armie Wielkiego Tcheremu... Folko nie znajdowa艂 odpowiedzi na te pytania. A to go z艂o艣ci艂o. W dzia艂aniach Olmera przynajmniej wida膰 by艂o jaki艣 sens. A tu...

No i zostawa艂o, oczywi艣cie, najwa偶niejsze pytanie: co to jest za 艢wiat艂o, wyra藕nie niemaj膮ce nic wsp贸lnego ze 艢wiat艂em Prawdziwym? Chocia偶 nie znajdzie si臋 raczej taki 艢miertelny, kt贸ry powie, jak si臋 rodzi 鈥瀙rawdziwe 艣wiat艂o鈥... 艢wiat艂o Valinoru? Niegasn膮ce 艢wiat艂o Dw贸ch Drzew, z kt贸rych powsta艂y S艂o艅ce i Ksi臋偶yc? Istniej膮 archaiczne r臋kopisy, podaj膮ce odwrotn膮 kolejno艣膰. Najpierw by艂y S艂o艅ce i Ksi臋偶yc, a dopiero potem - Dwa Drzewa... po zha艅bieniu S艂o艅ca przez Melkora... Jest te偶 opowie艣膰 o Mi艂o艣ci Upad艂ego Valara do pi臋knej Arieny, s艂onecznej Maia... 鈥濱 b艂aga艂 Melkor, naonczas nienosz膮cy jeszcze haniebnego imienia Morgotha Bauglira, b艂aga艂 niezr贸wnan膮 Arien臋, by zosta艂a jego ma艂偶onk膮 - ale spotka艂a go dumna odmowa i, wybuchn膮wszy, chcia艂 on porwa膰 j膮 si艂膮... I w gniewie opu艣ci艂a Ea pi臋kna Ariena, a 艣wiat艂o S艂o艅ca od tamtej chwili jest przygaszone gniewem i b贸lem Melkora... I stworzone zosta艂y Dwa Drzewa, by chroni艂y 藕r贸d艂o s艂onecznego 艣wiat艂a...鈥. Tak... Nie ma co 艣lepo wierzy膰 r臋kopisom, nawet je艣li s膮 to 鈥濸rzek艂ady z elfickiego鈥 s艂ynnego Bilba Bagginsa. Zawsze znajdzie si臋 kto艣, kto powie co innego. A gdzie le偶y prawda? Nie wie tego sam Forwe... Chyba 偶e Wielki Orlangur...

Rozmy艣lania Folka przerwa艂 nieoczekiwanie st艂umiony j臋k, dochodz膮cy z lewego, p贸艂nocnego, brzegu. A chwil臋 potem rozleg艂 si臋 plusk - jakby do wody run臋艂o co艣 ci臋偶kiego. Rozdzwoni艂a si臋 stal, na brzegu w ca艂kowitym mroku wybuch艂a potyczka.

- Ciekaw jestem, kogo tam oni tn膮. - Hobbit stan膮艂 na palcach, by lepiej wpatrzy膰 si臋 w ciemno艣膰...

Pierwszego z napastnik贸w przepo艂owi艂a Tubala swym straszliwym dwur臋cznym mieczem. Sandello, bez szczeg贸lnego wysi艂ku, w ca艂kowitym mroku przeszy艂 jednego strza艂膮, zarzuci艂 艂uk na plecy i chwyci艂 miecz. Walczy艂 w spos贸b niezwyczajny dla wojownika p贸艂nocnych i zachodnich krain, nieznan膮 na Zachodzie broni膮; nie parowa艂 uderze艅, ale odchyla艂 klingi przeciwnik贸w.

Potyczka wybuch艂a nagle. Jak wojownikom Henny uda艂o si臋 podej艣膰 niezauwa偶alnie tak blisko? Przecie偶 jeszcze chwil臋 temu by艂o spokojnie, cicho pochrapywa艂a przez sen Tubala, jak dziecko pod艂o偶ywszy sobie d艂o艅 pod policzek, a stoj膮cy na warcie garbus przywar艂 plecami do pnia drzewa i drzema艂 - co prawda, czujnie, jak dobry pies wartowniczy. W mgnieniu oka cisza zanika w jednej chwili. Chrypi膮 konie, d藕wi臋czy stal, ostatni, przed艣miertny j臋k niesie si臋 po okolicy...

Niespodziewany atak nie by艂 prowadzony przez g艂upc贸w. Straciwszy trzech wojownik贸w, nie pchali si臋 wi臋cej pod razy Sandella i Tubali. Zamiast tego zasypali ich strza艂ami z ci臋偶kimi t臋pymi grotami. Starali si臋 nie zabi膰, a nawet nie zrani膰 艣ciganych, tylko odci膮gn膮膰 ich uwag臋, by potem mog艂y doko艅czy膰 dzie艂o arkany. Najpierw dziewczyna odbi艂a zr臋cznie mieczem dziesi臋膰 albo i wi臋cej lec膮cych w jej kierunku strza艂, ale po艣r贸d tych t臋pych trafi艂a si臋 jedna bojowa, i szeroki niczym n贸偶 grot przeci膮艂 sk贸r臋 na jej lewym ramieniu.

Sandello pierwszy pogna艂 ku rzece, z trudem zarzuciwszy na plecy ci臋偶ki tob贸艂. Chlasn膮艂 mieczem rzemie艅, kt贸rym przywi膮zany by艂 ko艅, ale przeciwnicy udaremnili ucieczk臋. W zad zwierz臋cia wpi艂o si臋 jednocze艣nie kilka prawdziwych, ostrych strza艂, wierzchowiec stan膮艂 d臋ba, zar偶a艂 - i wyrwa艂 si臋. U偶ywszy ca艂ej swej si艂y, garbus nie zdo艂a艂 powstrzyma膰 pot臋偶nego ogiera.

A rzek膮 niespiesznie sun臋艂y, pluskaj膮c wios艂ami, dobrze widoczne w ksi臋偶ycowym 艣wietle, dwa dziwne, nieznane w tych okolicach statki... Miecznik wpatrywa艂 si臋 w nie chwil臋, potem chwyci艂 Tubal臋 za r臋k臋 i skoczyli do wody.

- Patrzcie! Chyba do nas p艂yn膮! - zdziwi艂 si臋 Malec, stoj膮cy w tym momencie rami臋 w rami臋 z Folkiem. - A tamci - zobacz! - za nimi!

Strori naiwnie zachwyca艂 si臋 nieoczekiwan膮 rozrywk膮. Dla niego na tej ziemi wszyscy byli wrogami i je艣li jeden wr贸g tnie drugiego, to dlaczego mia艂by nie pogapi膰 si臋 i nacieszy膰 oka? Folka troch臋 to razi艂o, ale chyba tylko Wielki Durin m贸g艂by zmieni膰 Malca...

Uciekaj膮cy przed po艣cigiem rzeczywi艣cie p艂yn臋li prosto ku burcie 鈥濺ybo艂owa鈥. Ostrzegawczo krzykn膮艂 sternik. Skoczy艂 do burty Wingetor, trzymaj膮c w r臋ku miecz; niespokojnie zadudni艂y kroki na pok艂adzie p艂yn膮cego kilwaterem 鈥濻krzydlatego Smoka鈥.

- Prosto do nas - mrukn膮艂 Malec. - Och, czuje serce moje - b臋dziemy mieli k艂opoty!

Dw贸jka uciekinier贸w znalaz艂a si臋 obok burty. Za nimi, co prawda odstaj膮c sporo, ale nie szcz臋dz膮c si艂, p艂yn臋li prze艣ladowcy. Jeszcze chwila i r臋ka p艂yn膮cego wczepi艂a si臋 w znieruchomia艂e - na rozkaz Wingetora - wios艂o.

- Wci膮gn膮膰 ich! - poleci艂 tan.

艢wisn臋艂y liny rzucone z pok艂adu. Prze艣ladowcy rozwrzeszczeli si臋. Z brzegu kto艣 wypu艣ci艂 wymierzon膮 w okr臋t strza艂臋.

Pierwszy uratowany przewali艂 si臋 przez burt臋, za nim nast臋pny. Folko schyli艂 si臋 odruchowo - i nawet niezbyt zdziwi艂, zobaczywszy garbusa. Los uporczywie wpl膮tywa艂 by艂ego towarzysza Olmera w t臋 histori臋; i je艣li pojawi艂 si臋 w niej - na zachodnim kra艅cu G贸r Hlawijskich - bez w膮tpienia 艂atwo si臋 nie wywik艂a. A skoro Sandello jest tutaj, to znaczy, 偶e nie da si臋 unikn膮膰...

- Ho, ho! To ci spotkanie! W ko艅cu wypruj臋 ci flaki! us艂ysza艂 hobbit. Tak zapewne sycza艂aby rozjuszona kocica, gdyby potrafi艂a m贸wi膰.

Tubala podnios艂a si臋, sp艂ywa艂y z niej strugi wody, sklejone w艂osy zas艂ania艂y oczy, ale nieujarzmiona wojowniczka ju偶 unios艂a miecz - i to nie lekk膮 zakrzywion膮 szabelk臋, jak膮 zapami臋ta艂 Folko, lecz prawdziwy dwur臋czny miecz, nieomal jej wzrostu!

Jakim cudem nie uton臋艂a z nim...鈥.

- Hej! Hej! - Torin i Malec jednocze艣nie wysun臋li si臋 do przodu.

Parskaj膮c podni贸s艂 si臋 r贸wnie偶 Sandello. Wydawa艂o si臋, 偶e nie jest zaskoczony tym spotkaniem.

- Dzi臋kuj臋 silnemu i pot臋偶nemu tanowi...

Na skinienie Wingetora Oswald uderzy艂 w dysk z br膮zu. Wio艣larze przy艂o偶yli si臋 do roboty. Uton臋艂y w mroku w艣ciek艂e wrzaski prze艣ladowc贸w.

A na pok艂adzie stali twarz膮 w twarz Tubala i krasnoludy. Oblicze wojowniczki przes艂ania艂y cienie nocy, ale ksi臋偶ycowe 艣wiat艂o rzuca艂o blask na wspania艂膮 kling臋. Eldringowie gotowi ju偶 byli rzuci膰 si臋 na dziewczyn臋, ale Sandello ostrzegawczo uni贸s艂 r臋k臋.

- Zaraz - powiedzia艂 dobrze znanym hobbitowi lodowatym g艂osem i wysun膮艂 si臋 do przodu, zas艂aniaj膮c Folka i krasnoludy.

- Najpierw b臋dziesz musia艂a stan膮膰 do walki ze mn膮.

Niezwykle szeroki, zakrzywiony miecz uni贸s艂 si臋 do pozycji obronnej.

- Najpierw b臋dziesz musia艂a stan膮膰 do walki ze mn膮 - powt贸rzy艂 tym samym lodowatym tonem garbus.

Tubala ci臋偶ko dysza艂a. Jej ogromne ostrze drgn臋艂o i unios艂o si臋 odrobin臋.

- Nie wtr膮cajcie si臋! - rzuci艂 gwa艂townie miecznik, k膮tem oka dostrzegaj膮c poruszenie w艣r贸d Eldring贸w.

- Hej, Sandello, czy to ty, czy nie? - dopiero teraz zorientowa艂 si臋 Malec. - Torinie, co to, on chce nas zast膮pi膰?! Kto to widzia艂?!

Folko i Torin przesun臋li si臋 do przodu, trzymaj膮c bro艅 w pogotowiu.

- No, to w takim razie wszyscy umrzecie! Wszyscy! - wrzasn臋艂a piskliwie Tubala.

Wygl膮da艂o, 偶e pozby艂a si臋 ostatnich w膮tpliwo艣ci.

Sandello zaatakowa艂 pierwszy.

Srebrzysty wicher pochwyci艂 w obroty uniesiony miecz Tubali, zakr臋ci艂 nim, odchylaj膮c w bok; garbus wykona艂 jeden mi臋kki, niedostrzegalny ruch, w mgnieniu oka znalaz艂szy si臋 obok dziewczyny; jego pi臋艣膰 trafi艂a w podbr贸dek wojowniczki - niezupe艂nie wed艂ug szlachetnych zasad pojedynku, ale za to skutecznie. Tubala run臋艂a na plecy.

- No i ju偶 - rzuci艂 z zimn膮 krwi膮 Sandello. - A teraz niech no j膮 kto艣 podniesie!...

Garbus odwr贸ci艂 si臋 do znieruchomia艂ej tr贸jki przyjaci贸艂. W ksi臋偶ycowym 艣wietle hobbit zobaczy艂, 偶e w膮skie wargi starego miecznika rozci膮gn臋艂y si臋 na podobie艅stwo u艣miechu.

- Oto znowu si臋 spotkali艣my. - Powiedzia艂 po prostu, jakby nie dzieli艂o ich od ostatniego spotkania dziesi臋膰 lat, tylko co najwy偶ej tydzie艅.

- Wi臋c ty jeste艣 Sandello? - Wingetor potrafi艂 szybko kojarzy膰 fakty.

- We w艂asnej osobie.

- No, chcieliby艣my zada膰 ci par臋 pyta艅...

- Ale nie otrzymacie odpowiedzi na wszystkie.

- A ja powiem - witaj, odwa偶ny Sandello! - Hobbit, czuj膮c, 偶e awantura wisi w powietrzu, po艣piesznie wyst膮pi艂 do przodu i wyci膮gn膮艂 do garbusa r臋k臋. Ten, ju偶 schowawszy miecz, ostro偶nie dotkn膮艂 jego d艂oni wilgotnymi palcami - i Folko natychmiast przypomnia艂 sobie si艂臋 tej r臋ki...

- Witaj i ty, 艣mia艂y hobbicie, kt贸rego nazywam 鈥瀘swobodzicielem Olmera鈥 - odpowiedzia艂 miecznik ch艂odno, ale nie bez szczerego szacunku. - Um贸wmy si臋: ja nie zamierzam wnika膰 w wasze sekrety - twoje i twych przyjaci贸艂. Nic mi do tego, czego szukacie tu, ale jestem got贸w wesprze膰 was swoim mieczem. W zamian prosz臋 tylko o jedno - nie przeszkadzajcie mi w spe艂nieniu mojego obowi膮zku.

- Jak mo偶emy si臋 na to zgodzi膰, skoro niczego nam nie powiedzia艂e艣? - Wingetor uwa偶nie wpatrywa艂 si臋 w garbusa. Po co nam obietnice twej pomocy? Mo偶e nasze zamys艂y przecz膮 twoim?

- W takim razie pierwszy zakomunikuj臋 ci o tym, wszechpot臋偶ny tanie. - Sandello wzruszy艂 ramionami. - Ty zdecydujesz, jak post膮pi膰 ze mn膮. Teraz powiem ci tylko jedno: jestem wrogiem mieszka艅c贸w tych ziem. Oni 艣cigaj膮 nas i, jestem pewien, drogo wyceniliby nasze g艂owy - Tubali i moj膮.

- A czy ty mo偶e wiesz, kim ona jest? - wskoczy艂 mu w s艂owo ciekawski Malec.

- Wiem - skin膮艂 g艂ow膮 garbus.

- No to kim?

- O tym kiedy艣 porozmawiamy, nie teraz i nie tu! - uci膮艂 Sandello.

Zachowywa艂 si臋 tak, jakby to nie on zosta艂 uratowany od niechybnej 艣mierci z r膮k rozjuszonych prze艣ladowc贸w, wr臋cz przeciwnie - jemu zawdzi臋czaj膮 偶ycie wszyscy znajduj膮cy si臋 w tej chwili na pok艂adzie 鈥濺ybo艂owa鈥.

Rozleg艂y si臋 pomruki niezadowolenia. G艂os Wingetora nabra艂 metalicznego brzmienia:

- Chcesz, by艣my ratowali ci臋, wyci膮gali za sk贸r臋 z wody jak ton膮cego kociaka, a potem zostawili w spokoju? I to w takiej sytuacji! Do tej pory nie mieli艣my 偶adnych wa艣ni z narodem tych ziem, 偶adnych powod贸w do wrogo艣ci! Teraz ju偶 jeste艣my sk艂贸ceni, przez ciebie!

- Czy mam skaka膰 z powrotem za burt臋, wszechpot臋偶ny tanie? - zapyta艂 zgrzytliwym g艂osem Sandello.

- Wed艂ug mnie, tak by艂oby lepiej! - nie kry艂 gniewu Wingetor.

- 呕yczenie wszechpot臋偶nego tana b臋dzie spe艂nione. Prosz臋 tylko o pozwolenie doprowadzenia do przytomno艣ci mojej towarzyszki. Zapewne szlachetny tan nie wyrzuci za burt臋 bezbronnej kobiety?

Sandello, kt贸ry tak m贸wi o kobiecie?... Nie uwierzy艂bym nigdy w 偶yciu! - przemkn臋艂o przez my艣l hobbitowi.

- B臋dzie, jak chcesz! - rzuci艂 Wingetor i, ju偶 odwracaj膮c si臋 plecami do garbusa, poleci艂 jednemu ze swych dziesi臋tnik贸w: - Je艣li nie odejdzie po dobremu, wyrzuci膰 si艂膮!

- Obawiam si臋, 偶e wtedy polegnie po艂owa za艂ogi, m贸j tanie - odezwa艂 si臋 p贸艂g艂osem Folko. - Garbus po艂o偶y ich, nawet nie mrugn膮wszy okiem. A mrugn膮wszy, po艂o偶y drug膮 po艂ow臋.

- 艁ucznicy do mnie! - rykn膮艂 Wingetor.

- Pozw贸l mi porozmawia膰 z nim! - Folko zdecydowanie zast膮pi艂 drog臋 tanowi. - Sandello nie ma r贸wnego sobie w walce i starcie z nim to pr贸偶ne przelewanie krwi. Skoro nie chce m贸wi膰, znaczy, 偶e ma wa偶kie powody. Uwierzmy jego s艂owom. Dziesi臋膰 lat temu byli艣my wrogami i nawet walczyli艣my - jeden na jednego - ale potem wszystko si臋 zmieni艂o.

- B臋dzie, jak rzek艂em, nizio艂ku. - Wingetor odwr贸ci艂 si臋, daj膮c do zrozumienia, 偶e rozmowa zosta艂a zako艅czona.

- Sk艂adam podzi臋kowanie wszechpot臋偶nemu tanowi za sprawiedliwy os膮d - odezwa艂 si臋 spokojnie garbus. - Nie by艂o innego wyj艣cia. Ja nie mog臋 wyjawi膰 wam mojego zadania, wy mnie swojego. Dlatego dzi臋kuj臋 za ratunek... i odchodz臋.

Odwr贸ci艂 si臋 do nieprzytomnej Tubali, kt贸r膮 Eldringowie podnie艣li ju偶 i posadzili, opieraj膮c plecami o maszt.

- Wszechmocny tan pope艂nia b艂膮d - powiedzia艂 Folko cicho, by nie us艂ysza艂 nikt z dru偶yny.

- Je艣li to m贸j b艂膮d, to odpowiem za niego! - odpar艂 Wingetor r贸wnie偶 p贸艂g艂osem, nie odwracaj膮c si臋.

- A nie s膮dzi wszechpot臋偶ny tan, 偶e nasza sprzeczka tylko raduje Henn臋? - rzuci艂 Folko, nieco zmieniaj膮c znane s艂owa z Czerwonej Ksi臋gi.

On te偶 przez ca艂y czas powstrzymywa艂 si臋, gasz膮c napieraj膮cy gniew. 鈥濸ami臋taj, 偶e to nie twoje uczucie, ale pochodz膮ce z zewn膮trz! Zaci艣nij z臋by i pami臋taj o tym przez ca艂y czas!鈥.

Sandello tymczasem zaj膮艂 si臋 nieprzytomn膮 Tubal膮. Wydawa艂o si臋, 偶e nie obchodzi go ju偶 nic, co si臋 dzieje na pok艂adzie. Hobbit nie w膮tpi艂, 偶e za kilka minut, kiedy dziewczyna si臋 ocknie, garbus z zimn膮 krwi膮 przeskoczy burt臋 i zniknie w odm臋tach.

- Nasza sprzeczka tylko raduje Henn臋... - Wydaje si臋, 偶e Wingetor my艣la艂 o tym samym. - Pos艂uchaj, mieczniku! Henna jest twym wrogiem?

- Odpowiedzia艂em ju偶 wszechpot臋偶nemu. Jest mym wrogiem.

- Dobrze, zosta艅 do rana - mrukn膮艂 niezbyt zadowolony z obrotu sprawy Wingetor. - Tylko dlatego, 偶e wstawi艂 si臋 za tob膮 nizio艂ek Folko...

- Jestem wdzi臋czny wszechpot臋偶nemu. - Sandello uk艂oni艂 si臋 z szacunkiem.

- Wi臋c nic nam nie opowiesz? - zapyta艂 tan, zamierzaj膮c odej艣膰.

- Dlaczego 鈥nic鈥? Wszystko, co wiem o Hennie i jego wojownikach, wszystko o tym, jak walcz膮, wszystko o tym, co widzieli艣my po drodze.

- No to chod藕my. Przebierzesz si臋 w suche rzeczy.

- A czy znajdzie si臋 co艣 dla niej? - Sandello kiwn膮艂 g艂ow膮 w stron臋 Tubali. Wojowniczka ju偶 dochodzi艂a do siebie, ale jeszcze nie by艂a 艣wiadoma tego, co si臋 wydarzy艂o.

- Znajdzie si臋 - mrukn膮艂 Wingetor. - Chocia偶 dziewczyna na pok艂adzie 鈥瀞moka鈥 to pewne nieszcz臋艣cie!

- Ale nie jeste艣my w morzu - u艣miechn膮艂 si臋 garbus...

Sandello rzeczywi艣cie opowiada艂 wiele, niczego nie ukrywaj膮c. Tubal膮, ju偶 oprzytomniawszy, siedzia艂a wyra藕nie oszo艂omiona, co jaki艣 czas ostro偶nie, niemal z szacunkiem dotykaj膮c ogromnego siniaka, kt贸ry zdobi艂 jej brod臋. Garbus szepn膮艂 jej tylko kilka s艂贸w na ucho, ale wojowniczka, cho膰 wzrok mia艂a nieprzyjazny, zaprzesta艂a ostrych wypowiedzi i nie wyra偶a艂a g艂o艣no nami臋tnego 偶yczenia wyprucia flak贸w z hobbita i krasnolud贸w. Rozwi膮zanie owej zagadki Folko od艂o偶y艂 na p贸藕niej - a na razie s艂uchali Sandella...

- I przebili艣cie si臋 przez wszystkie te zapory? - zapyta艂 z niedowierzaniem Wingetor.

- Dlaczego nie? - wzruszy艂 ramionami, przyby艂y z pok艂adu 鈥濻krzydlatego Smoka鈥 w zwi膮zku z niecodziennym wydarzeniem, Farnak. - Opowie艣ci o tym cz艂owieku od dawna kr膮偶膮 r贸wnie偶 w艣r贸d Morskiego Ludu.

- Ale powiedz mi, jak膮 mamy korzy艣膰 z jego s艂贸w? - rzuci艂 rozgor膮czkowany Wingetor.

- To zale偶y od tego, co zamierzacie zrobi膰 - wzruszy艂 ramionami garbus.

Rozm贸wcy wymienili spojrzenia.

- Zamierzamy odszuka膰... odszuka膰 co艣, co wnosi zamieszanie i gniew do 偶ycia 艢r贸dziemia - zacz膮艂 hobbit.

- Odszuka膰 - i co dalej? - Sandello wpi艂 si臋 w niego spojrzeniem.

- Zobaczymy, jak znajdziemy. - Hobbit uchyli艂 si臋 od jednoznacznej odpowiedzi.

Stary miecznik zmru偶y艂 oczy.

- Niestety! Nie mo偶emy sobie ufa膰. Ka偶da ze stron obawia si臋, 偶e ta druga przeszkodzi w jej planach - odpar艂 z lekkim u艣miechem.

- No to powiedz, co zmusi艂o ci臋 do tej wyprawy? - zapyta艂 wprost Folko.

- Co mnie zmusi艂o... - W膮skie wargi Sandella wykrzywi艂 grymas. - Poczu艂em, 偶e z Po艂udnia wali na mnie upalna lawina Mocy... 呕e stamt膮d promieniuje Co艣, co nie ma sobie r贸wnego w naszym 艢wiecie od bardzo, bardzo dawna... Pami臋tam Moc Pier艣cienia. Znam moc Talizmanu... Ale tym razem to jest niepodobne do niczego! Jakby mnie kto艣 przywo艂ywa艂... I... ten g艂os jest podobny do... - Garbus na chwil臋 zamilk艂, oddychaj膮c chrapliwie. - Rzuci艂em wszystko i pop臋dzi艂em na Po艂udnie. No i spotkali艣my si臋. A ty... - przenikliwie popatrzy艂 na hobbita. - Nie zdziwi臋 si臋, je艣li powiesz, 偶e poczu艂e艣 to samo. I, nie trac膮c czasu... Jeste艣 zuch. Zebra艂e艣 tak膮 si艂臋...

- Ale co zamierzasz zrobi膰 z t膮 Moc膮? - nie wytrzyma艂 Torin. - Czego chcesz - podporz膮dkowa膰 j膮 sobie? Zako艅czy膰 to, co nie uda艂o si臋 Olmerowi? Podarowa膰 jego synowi ca艂e 艢r贸dziemie?

Oblicze garbusa nie wyra偶a艂o 偶adnych emocji.

- Olwen od dawna kieruje si臋 swoim rozumem i w艂ada Cytadel膮 wed艂ug swego uznania. Co za艣 si臋 tyczy mnie...

- To na wszelki wypadek przej膮艂e艣 Talizman? - Folko siedzia艂 odchylony do ty艂u, ze zmru偶onymi oczami. Na jego skroniach obficie perli艂 si臋 pot.

Tubala wbi艂a paznokcie w d艂onie, jej spojrzenie przeszywa艂o hobbita na wylot.

- Czujesz to? - Sandello wcale si臋 nie zdziwi艂. - Oczywi艣cie, przecie偶 tyle w臋drowa艂e艣 z Otonem... Tak, Talizman jest przy mnie. Co z tego?

- Dziwne, 偶e Olwen rozsta艂 si臋 z tak膮 relikwi膮...

- Ukrad艂em mu Talizman - oznajmi艂 spokojnie garbus.

- Ukraad艂e艣? - Malec a偶 si臋 zaj膮kn膮艂.

- W艂a艣nie tak. - Garbus spokojnie potwierdzi艂 s艂owa skinieniem g艂owy. - Wskazywa艂 mi drog臋.

- A... gdzie le偶y tw贸j cel? - Folko wpatrywa艂 si臋 w niego z napi臋ciem, mimochodem przypomniawszy sobie, i偶 swego czasu byli nieprzejednanymi wrogami, i ci艣ni臋ty r臋k膮 Sandella n贸偶 omal nie wys艂a艂 go na tamt膮 stron臋 Grzmi膮cych M贸rz...

- Tam, gdzie i wasz, jak rozumiem - stary wojownik oboj臋tnie wzruszy艂 ramionami. - Na wschodzie, na po艂udniowych rubie偶ach G贸r Hlawijskich. Tam, sk膮d wyp艂ywa Kamionka.



2


7 Pa藕dziernika,

Jaskinia Wielkiego Orlangura



Przez niedost臋pne p贸艂nocne lasy, omijaj膮c bezdenne czarne bagna, pe艂ne rozmi臋k艂ych, pokrytych mchem karcz贸w, przez bory sosnowe, w kt贸rych dopala艂y si臋 jeszcze na k臋pkach iskierki brusznicy, szed艂 w臋drowiec, w膮sk膮, niewidoczn膮 niemal 艣cie偶k膮. Jak na krasnoluda by艂 za wysoki, jak na cz艂owieka zbyt barczysty. Mia艂 na sobie prost膮 podr贸偶n膮 opo艅cz臋, narzucon膮 na sk贸rzan膮 kurt臋; na plecach d藕wiga艂 p臋katy w贸r. W prawej r臋ce trzyma艂, niczym kostur, ci臋偶ki i d艂ugi berdysz. Grube buty z wo艂owej sk贸ry walczy艂y niestrudzenie z pokryt膮 wilgotnymi li艣膰mi ziemi膮. Wydawa艂o si臋, 偶e drog臋 w臋drowiec zna doskonale - prawie si臋 nie rozgl膮da艂, bezb艂臋dnie odnajduj膮c w艂a艣ciwy kierunek w艣r贸d le艣nej g臋stwiny, bagien, wysepek i wzg贸rk贸w.

To by艂y w艂o艣ci Wielkiego Orlangura i nawet elfy Avari stara艂y si臋 zagl膮da膰 tutaj jak najrzadziej. Jakby kpi膮c sobie ze wszystkich, Duch Wiedzy zgromadzi艂 wok贸艂 siebie mn贸stwo osobliwych potwor贸w, penetruj膮cych najbli偶sze chaszcze. Jednych przestrasza艂y, innych zawraca艂y z drogi, a niekt贸rym zadawa艂y 艣mier膰...

Ale stan膮膰 na drodze dziwnemu w臋drowcowi nie o艣mieli艂 si臋 nikt po tym, jak jednym uderzeniem berdysza rozsiek艂 pe艂zn膮cego mu na spotkanie wielog艂owego potwora. W臋drowiec u艣miechn膮艂 si臋, str膮ci艂 resztki stwora do bagna i maszerowa艂 dalej - ju偶 bez takich koniecznych przystank贸w.

Wyszed艂 z mroku przepastnych bor贸w.

Oto i 艂膮ka, przed samym wej艣ciem...

Jesie艅 panowa艂a i tu - Wielki Duch Wiedzy nie ingerowa艂 w naturalny porz膮dek rzeczy. Czas 偶ycia i czas 艣mierci, czas rozkwitu i czas owocowania - jak nale偶y, jak zapisano na niewidzialnych tablicach w skarbnicach 艢wiata tego, tak ma by膰. Z艂oty Smok nie mia艂 w swym otoczeniu bajkowych ogrod贸w. Milsze mu by艂o to, co zgodne z odwiecznymi prawami natury...

Przed czarn膮 paszcz膮 jaskini, jak kaza艂 prastary obyczaj, powita艂 go艣cia od藕wierny - dok艂adna kopia wchodz膮cego. W臋drowiec pu艣ci艂 oko do samego siebie, zasalutowa艂 sobie berdyszem i bez cienia strachu wszed艂 pod niskie sklepienie.

W samej jaskini nic si臋 nie zmieni艂o. Ten sam mi臋kki, zielonkawy p贸艂mrok, to samo kamienne 艂o偶e Wielkiego Smoka i on, jak zwykle, na podwy偶szeniu zwini臋ty w ciasne spirale... Oczy o czterech 藕renicach wpi艂y si臋 w przybysza.

- Witaj, Wszechwiedz膮cy.

- Witaj i ty, stary przyjacielu - odezwa艂 si臋 delikatny g艂os w 艣wiadomo艣ci go艣cia.

- Przyszed艂em z zapytaniem. - Przybysz sta艂 na szeroko rozstawionych nogach, opieraj膮c si臋 na wbitym w ziemi臋 berdyszu, jakby przygotowany do odparcia fali sztormowej.

- Znane mi jest twe pytanie i znana odpowied藕 na艅. - Powieki Smoka drgn臋艂y i opad艂y.

- Mo偶e r贸wnie偶 znasz moje zamiary?

- Przecie偶 wiesz, 偶e nie dysponuj臋 tak膮 wiedz膮. B臋d臋 wiedzia艂, je艣li tego zapragniesz.

- M臋drcy Ksi臋stwa 艢rodka...

- I elfy czarodzieje W贸d Przebudzenia...

- Jak to? Czy to znaczy, 偶e nie jestem pierwszy, kt贸ry przyszed艂 z tym do ciebie?

- Pierwszy. Ale oni odwo艂ywali si臋 do mnie... a ja przeczyta艂em ich niepok贸j i niepewno艣膰.

- No to mo偶esz przeczyta膰 i moje. Stara rana odezwa艂a si臋 i dr臋czy... I gdyby偶 tylko tyle!

- Wiem o wszystkim, co zak艂贸ca porz膮dek tego 艣wiata. Cudowne oczy Wielkiego Smoka zamkn臋艂y si臋 ca艂kowicie. I czy w jego nies艂yszalnym g艂osie nie rozbrzmia艂 zaskakuj膮cy b贸l?

- Musz臋 i艣膰 na Po艂udnie. Czuj臋, 偶e zgubne dr偶enie zaczyna rozchodzi膰 si臋 po Ko艣ciach Ziemi. Czarne Krasnoludy robi膮, co mog膮, ale...

- Wiem to.

- Przyszed艂em zapyta膰 - czy i tym razem b臋dziesz sta艂 z boku?!

Odpowied藕 nie przysz艂a od razu, by艂a poprzedzona d艂ugim westchnieniem. Gdyby to westchn膮艂 cz艂owiek, w臋drowiec pewnie uzna艂by, 偶e przepe艂nione by艂o ono skarg膮 i b贸lem. Ale nie - wszak Duch Wiedzy nie odczuwa b贸lu.

- Ca艂y ten 艣wiat got贸w jest si臋 poruszy膰. Drzemi膮ce Moce budz膮 si臋. I po raz pierwszy w ci膮gu tych wszystkich wiek贸w nie mog臋 przewidzie膰, co si臋 stanie. Mo偶e stanie si臋 tak, 偶e bariery run膮 wcze艣niej, ni偶 przewidywano. I losy 艢wiata znajd膮 si臋 w r臋kach garstki zuch贸w... podczas gdy widzia艂em pot臋偶n膮 armi臋, w kt贸rej ka偶dy od dawna ma ju偶 moc r贸wn膮 mocy wojownik贸w armii B艂ogos艂awionych Kr贸lestw.

- Ach tak? Ale mo偶e jeszcze nie jest za p贸藕no, by za艂atwi膰 wszystko pokojowo?

- Pokojowo? Mo偶liwe. Ale raczej W艂adcy Zachodu nie pogodz膮 si臋 z tym, 偶e stworzona przez nich na Pocz膮tku Pocz膮tk贸w Wielka Muzyka ca艂kowicie si臋 zmieni.

- Oni s膮 dobrzy i szlachetni - zaoponowa艂 w臋drowiec.

- Mo偶esz tak uwa偶a膰 - zgodzi艂 si臋 Smok. - Ale dawno temu porzucili powszednie sprawy tego 艣wiata...

- Podobnie jak i ty - z surowo艣ci膮 w g艂osie rzuci艂 przybysz.

- Tak samo, jak i ja. Ja nie pas臋 narod贸w...

- Ale te偶 ich nie... Dlaczego spokojnie przygl膮dasz si臋 wojnom, bezprawiu i nieszcz臋艣ciom, nie podejmujesz 偶adnych krok贸w, nawet wtedy, gdy dobrze wiesz, kto jest winien?

- Rozumiem tw贸j gniew - zaszele艣ci艂a odpowied藕. - Ale 偶yj膮cy nie s膮 moimi dzie膰mi. Nie mnie s膮dzi膰 ich czyny...

- Je艣li r臋ka zab贸jcy uniesie si臋 nad dziecin膮 - co tu s膮dzi膰?... Ja te偶 rozumiem ciebie. W swoim czasie my艣la艂em tak samo, jak ty. Do czasu, p贸ki...

- P贸ki nie wyszed艂e艣 na pole bitwy pod murami Szarych Przystani... - zauwa偶y艂 Smok.

- Tak - pad艂o ci臋偶kie niczym kamie艅 s艂owo. - Prze偶y艂em cudem. I przysi膮g艂em, 偶e p贸ki me r臋ce mog膮 utrzyma膰 top贸r, b臋d臋 walczy艂. I je艣li nie uda mi si臋 rozs膮dzi膰 dwu wojuj膮cych stepowych rod贸w, to przynajmniej mog臋 nie dopu艣ci膰 do zab贸jstwa dzieci. Mo偶e nie uratuj臋 wszystkich. Ale - kogo uratuj臋, tego uratuj臋. Czy mnie rozumiesz?

- Rozumiem, co czujesz. Dzi臋kuj臋 ci, 偶e da艂e艣 mi o tym zna膰.

- Wi臋c i teraz pozostaniesz tu?

- A co, wed艂ug ciebie, powinienem zrobi膰?

- Jak to 鈥瀋o鈥?! Zgasi膰 P艂omie艅!

- A czy wiesz, co to jest?! - W niematerialnym g艂osie Ducha Wiedzy pojawi艂o si臋 co艣, co przypomina艂o gniew.

Po d艂ugiej chwili milczenia:

- Nie. A ty?

- Ja - wiem.

- I czekasz? Bezczynnie?

- Tak. - Zabrzmia艂o g艂ucho, jak uderzenie tarana w mur cytadeli.

- Ale dlaczego, na Podziemne Moce?! Na Po艂udniu ludzie wyrzynaj膮 si臋 z tak膮 艂atwo艣ci膮, jakby kroili chleb do obiadu!

- Wiem to. Ale je艣li taka jest ich wola...

- To przymus z zewn膮trz!

- Nie. To idzie z wn臋trza. Po prostu jest wzmocnione.

- Jakie to ma, w ko艅cu, znaczenie! Czarne Krasnoludy codziennie przynosz膮 wie艣ci, jedn膮 straszniejsz膮 od drugiej. Harad, oszalawszy, przyni贸s艂 wojn臋 Umbarowi. Niezgoda w Rohanie. Dojrzewa bunt w Gondorze. Jeszcze ci tego ma艂o?

- Co to znaczy 鈥瀖a艂o鈥 czy 鈥瀌u偶o鈥? Takie jest ludzkie 偶ycie.

- Ale w twej mocy jest to zmieni膰!

- Nie uczyni臋 tego. A ty bardzo szybko zrozumiesz dlaczego...

Go艣膰 milcza艂, ci臋偶ko oddycha艂. Po jego twarzy sp艂ywa艂y krople potu i gin臋艂y w g臋stej brodzie.

- S艂uchaj i zapami臋taj. - G艂os Smoka sta艂 si臋 g艂o艣niejszy. - Czeka ci臋 ci臋偶ka droga na Po艂udnie. Ja nigdy nie wtr膮ca艂em si臋 do wielkiego Ta艅ca Mocy, ale teraz prosz臋 ci臋 o jedno...

- Chcesz, 偶ebym ci TO przyni贸s艂?

- Tak.

- A dlaczego Wielki Orlangur sam nie mo偶e tego zrobi膰? Kto si臋 oprze twojej mocy?

- W艂adaj膮cy TYM teraz - oprze si臋.

- Zrozumia艂em ci臋, Wielki. 呕egnaj.

- 呕egnaj. Pami臋taj: je艣li TO nam umknie - wszystko, czemu po艣wi臋ci艂o si臋 Ksi臋stwo 艢rodkowe, oka偶e si臋 bez sensu. A ch贸ry Ainur贸w zagrzmi膮 wcze艣niej, ni偶 b臋dziemy gotowi.

- Szkoda, 偶e nie chcesz powiedzie膰 mi wszystkiego. Wcze艣niej nie by艂e艣 taki.

- Wcze艣niej nigdy nie stawa艂em po czyjej艣 stronie. A teraz stan膮艂em. I trac臋 przez to odporno艣膰 na Moc Valarow. Czy teraz ju偶 wszystko rozumiesz?

- O, najwi臋ksze Podziemne Moce! - W臋drowiec odruchowo chwyci艂 si臋 za serce, jakby poczu艂, 偶e przesta艂o na chwil臋 bi膰.

S艂abe jesienne s艂o艅ce 艣wieci艂o prosto w twarz w臋drowca. Najpierw musia艂 dotrze膰 do Czarnych Krasnolud贸w... A potem ich sekretnymi szlakami - na Dalekie Po艂udnie. Nie wolno zwleka膰. To, co nie uda艂o si臋 nawet Olmerowi Wielkiemu, ca艂kiem dobrze mo偶e si臋 uda膰 nieznanemu oszustowi z po艂udnia. Nie wolno nadu偶ywa膰 cierpliwo艣ci Mocy 艢wiata. Je艣li trzeba uderzy膰, to na ca艂ego!


Ten Sam Dzie艅, Wybrze偶e Haradu,

Pi臋膰dziesi膮t Mil Na Po艂udnie

Od Umbrau



Millog 偶y艂 jeszcze, cho膰 pozosta艂 z niego wysuszony cie艅. Mia艂 za sob膮 straszliwy Gondor, mia艂 za sob膮 ja艂owe, wypalone ziemie mi臋dzy Anduin膮 i Harnenem, gdzie w zaro艣lach niepodzielnie rz膮dzi艂y szakale. Zostawi艂 w tyle Zatok臋 Umbar i dumn膮 twierdz臋 w pier艣cieniu niezdobytych mur贸w. Zostawi艂 za sob膮 haradzkich my艣liwych poluj膮cych na niewolnik贸w, ich 艂owcze soko艂y i sfory ps贸w tropi膮cych. Milloga, kt贸ry nigdy nawet nie my艣la艂 o takich w臋dr贸wkach, jak wida膰, strzeg艂 sam Los. Omija艂 jedno niebezpiecze艅stwo po drugim, nawet nie podejrzewaj膮c tego; przyzwyczai艂 si臋 艣lepo wierzy膰 instynktowi psa, swego wiernego przewodnika.

Mimo 偶e przysi膮g艂 psu, i偶 b臋dzie go karmi艂 do ko艅ca dni jego i nigdy nie zaprz臋gnie do pracy, to - jak na razie - dzia艂o si臋 inaczej. W艂a艣nie pies wyszukiwa艂 jedzenie w tych niezbyt obfituj膮cych w zwierzyn臋 okolicach i uczciwie dzieli艂 si臋 zdobycz膮 z Howrarem. Millog, z kolei, usi艂owa艂 艂owi膰 ryby, i czasem jego wysi艂ki op艂aca艂y si臋.

Cz艂owiek i pies jak poprzednio przeszukiwali ka偶dy skrawek brzegu. Oczywi艣cie, te ich starania wywo艂a艂yby u艣miech ka偶dego zdrowo my艣l膮cego cz艂owieka: jaki jest sens szukania w Haradzie cia艂a cz艂owieka, kt贸ry uton膮艂 na wybrze偶u Enedhwaithu! Ale dla Milloga, jak si臋 zdawa艂o, te sensowne rozwa偶ania nie mia艂y 偶adnej warto艣ci. Sam nigdy si臋 nad tym nie zastanawia艂, a pies, nawet je艣li si臋 zastanawia艂 - nic nie m贸wi艂.

Tego dnia postanowili, 偶e stan膮 na odpoczynek.

- Chyba powinny tu by膰 ryby - t艂umaczy艂 Millog patrz膮cemu na niego z wyrzutem psu. - Co艣 musimy je艣膰. Ju偶 drugi dzie艅 nie uda艂o si臋 nic upolowa膰...

Pies 偶a艂o艣nie skamla艂, ca艂y czas zezuj膮c na Morze. Spokojne, niebieskie, ciep艂e - wylegiwa艂o si臋 w promieniach s艂o艅ca. Nie wiadomo dok艂adnie, sk膮d Millog czerpa艂 prze艣wiadczenie, 偶e pogoda i miejsce sprzyjaj膮 rybo艂贸wstwu; a psu, cho膰 m贸g艂by posprzecza膰 si臋 z cz艂owiekiem w tej kwestii, pozosta艂o tylko szczekanie i popiskiwanie. Zwr贸ciwszy si臋 do Morza, zje偶y艂 sier艣膰, warcza艂, szczerz膮c z臋by.

- Co si臋 z tob膮 dzieje? - zdziwi艂 si臋 Millog. - Takie pi臋kne miejsce... Woda pod nosem i cie艅, i wszystko inne... Odpoczniemy, a jutro ruszymy dalej!

Pies chwyci艂 Milloga z臋bami za ubranie, poci膮gn膮艂 dalej od brzegu.

Ale by艂o ju偶 za p贸藕no.

Horyzont niespodzianie 艣ciemnia艂. Tam, na styku wody i nieba, powsta艂 w膮ski mglisty pasek - jakby ob艂oczek postanowi艂 wstrzyma膰 sw贸j bieg i odpocz膮膰 na morskiej g艂adzi. Co prawda, ob艂oczek zacz膮艂 nie wiadomo dlaczego gwa艂townie puchn膮膰, zbli偶a膰 si臋, i po chwili w ca艂ej swej upiornej krasie pokaza艂a si臋 olbrzymia, zielonkawa fala - si臋gaj膮ca chyba nieba. Millog skamienia艂. Pies w trwodze zacz膮艂 miota膰 si臋 po brzegu; ale potem, w艣ciekle warcz膮c, ustawi艂 si臋 przy nogach Howrara i obna偶y艂 k艂y. By艂 got贸w do boju. Millog sta艂, upu艣ciwszy prost膮 w臋dk臋, z szeroko otwartymi ustami, unieruchomiony strachem - gigantyczna fala, p臋dz膮ca na l膮d, zmiecie wszystko, co stanie jej na drodze; nie by艂o schronienia na p艂askim, rozleg艂ym brzegu. Nie pozosta艂o nic innego, jak czeka膰 na 艣mier膰...

Jednak偶e wkr贸tce sta艂o si臋 jasne, 偶e nadci膮gaj膮cy wodny 偶ywio艂 nie zamierza trwoni膰 mocy w bezsilnym szale, zmywaj膮c do Wielkiego Morza drobne 艣mieci. Fala z wolna traci艂a wysoko艣膰 i p臋d, jej grzbiet obni偶a艂 si臋, a wraz z nim zwalnia艂 bieg cudowny, 艣nie偶nobia艂y okr臋t z dziwnymi sko艣nymi 偶aglami, bardzo przypominaj膮cymi rozwini臋te skrzyd艂a gotowego do lotu 艂ab臋dzia. Dzi贸b okr臋tu by艂 wygi臋ty niczym szyja dumnego ptaka, ozdobiona g艂ow膮 艂ab臋dzia.

Fala wyg艂adza艂a si臋, cudowny okr臋t zwalnia艂 bieg, wyra藕nie zamierza艂 przybi膰 do brzegu.

Pies przy nogach Milloga ju偶 nie warcza艂. Po prostu sta艂 got贸w do walki, got贸w bi膰 si臋 do ko艅ca i spotka膰 艣mier膰 jak prawdziwy wojownik - twarz膮 w twarz. Fala tymczasem zupe艂nie znikn臋艂a - jakby wcale nie istnia艂 jaki艣 ogromny wa艂, p臋dz膮cy ku brzegowi jak sam Ulmo...

Okr臋t zwolni艂 jeszcze bardziej. Nie przybijaj膮c do brzegu, zatrzyma艂 si臋, z cichym pluskiem wpad艂y w wod臋 kotwice. Wydawa艂o si臋, 偶e bia艂e 偶agle i burty l艣ni膮 mi臋kko i ten blask widoczny jest nawet teraz w jasny, bezchmurny poranek. Lekka szara 艂贸deczka 艣miga艂a po wodnej przestrzeni jak niewa偶ki puszek; dwaj wio艣larze na dziobie i rufie niemal nie poruszali d艂ugimi wios艂ami. Pr贸cz nich w 艂odzi siedzia艂y jeszcze dwie osoby - w lekkich pelerynach z kapturami, chroni膮cymi przed w艣ciek艂ym po艂udniowym s艂o艅cem. M臋偶czyzna cicho poj臋kiwa艂. Z ka偶d膮 chwil膮 w prostej duszy Howrara narasta艂 paniczny strach, 艣lepy, bezsensowny, z powodu kt贸rego ludzie albo rzucaj膮 si臋 w przepa艣膰, albo podcinaj膮 sobie 偶y艂y, byle tylko uwolni膰 si臋 od niego. Nogi Milloga wros艂y w nadbrze偶ny piasek.

Pies, warcz膮c g艂ucho, cofn膮艂 si臋 o krok, przypad艂 do ziemi i szykowa艂 do skoku. Oczy jego p艂on臋艂y purpurowym ogniem i wygl膮da艂y teraz jak prawdziwe p艂omieniste karbunku艂y.

艁贸deczka mkn臋艂a do brzegu, Millog m贸g艂 tylko 艣ledzi膰 jej bieg, nie maj膮c si艂 ani poruszy膰 si臋, ani odwr贸ci膰 wzroku. 呕ywy trup. Pot la艂 si臋 ze艅 jak krople deszczu.

艁贸deczka wbi艂a si臋 dziobem w piach. Dwie postacie w pelerynach ostro偶nie, staraj膮c si臋 nie zmoczy膰 st贸p, wysz艂y na piasek. M臋偶czyzna, niem艂ody, w rozkwicie si艂, i kobieta, o kt贸rej minstrele powiedzieliby co艣 w rodzaju: 鈥濸i臋kna jak sama Mi艂o艣膰!鈥. Wspania艂e z艂ociste w艂osy, wydawa艂o si臋, zachowa艂y odblask innej, nie z tego 艣wiata b艂ogo艣ci, dost臋pnej tylko niekt贸rym...

Wio艣larze po艣piesznie - nawet bardzo po艣piesznie, jak wyda艂o si臋 Howrarowi - odepchn臋li cz贸艂no od brzegu. 艁贸dka niczym strza艂a pomkn臋艂a z powrotem, kilka ruch贸w wios艂em wystarczy艂o, by przybi艂a do burty okr臋tu. Zosta艂a szybko wci膮gni臋ta na pok艂ad i statek, wykonawszy niemo偶liwy dla 偶aglowca manewr, obr贸ci艂 si臋 i oddala艂 niespiesznie, a偶 zgin膮艂 w niespodziewanie zbieraj膮cej si臋 mgle. Przybysze pozostali na brzegu.

Kobieta wygl膮da艂a m艂odo, ale chyba nikt nie o艣mieli艂by si臋 nazwa膰 jej dziewczyn膮. M膮dro艣膰 ca艂ych wiek贸w widnia艂a w jej oczach. M膮dro艣膰 niezliczonych wiek贸w, b贸l i nadzieja, smutek i rado艣膰. Nie by艂o 艢miertelnego, kt贸rego nie poruszy艂oby takie spojrzenie.

M臋偶czyzn臋, dumnego, postawnego, wyr贸偶nia艂o przenikliwe spojrzenie jasnych oczu. Jego ruchy by艂y szybkie i zdecydowane; zar贸wno on, jak i jego towarzyszka nie mieli przy sobie broni. Przechodz膮c obok os艂upia艂ego Milloga, dziwni przybysze nie obdarzyli go nawet jednym spojrzeniem - i nagle w powietrzu jakby 艣mign臋艂a szara b艂yskawica. Pies skoczy艂, a oczy jego p艂on臋艂y ja艣niej ni偶 roz偶arzone w臋gle.

Rozleg艂 si臋 krzyk. Pies przewr贸ci艂 z艂otow艂os膮 podr贸偶niczk臋 na ziemi臋, z臋by rozora艂y jej rami臋 i ju偶 mia艂y zewrze膰 si臋 na gardle...

Czarnow艂osy m臋偶czyzna, b艂yskawicznie chwyciwszy psa za kark, jedn膮 r臋k膮, bez trudu odrzuci艂 go o jakie艣 dziesi臋膰 krok贸w w bok, po czym sam ruszy艂 ku niemu, os艂aniaj膮c sob膮 towarzyszk臋. Bia艂a peleryna zabarwi艂a si臋 krwi膮.

Pies skoczy艂, udaj膮c, 偶e zamierza rzuci膰 si臋 na czarnow艂osego, nagle gwa艂townie odbi艂 w bok, jak w膮偶 przenikn膮艂 mi臋dzy r臋kami m臋偶czyzny i ponownie zaatakowa艂 kobiet臋.

Jednak偶e ta zachowa艂a zimn膮 krew, nie ucieka艂a, tylko wpatrywa艂a si臋 w p艂on膮ce sza艂em oczy psa. Nieoczekiwanie wyci膮gn臋艂a r臋k臋, chc膮c pog艂aska膰 zje偶on膮 na karku sier艣膰 zwierz臋cia. Wargi poruszy艂y si臋 i rozbrzmia艂 艣piewny melodyjny j臋zyk, jakiego nigdy wcze艣niej Millog nie s艂ysza艂.

Pies zaskowycza艂, rzucaj膮c 艂bem, jakby chcia艂 si臋 pozby膰 uroku. Z艂otow艂osa powiedzia艂a co艣 do swojego towarzysza, ten zrobi艂 krok w kierunku Milloga.

- Czy... to... tw贸j... pies? - zapyta艂 wolno m臋偶czyzna. Howrara zala艂o lodowat膮 fal膮 spojrzenie jego stalowych oczu.

- Nnie... - Wargi poruszy艂y si臋 same, bez wysi艂ku woli. To... jest pies... Szarego...

- Kto to jest Szary? - M臋偶czyzna by艂 bardzo cierpliwy.

- Szary... rybak... morze go wyrzuci艂o... Dziesi臋膰 lat temu...

Pies odczo艂ga艂 si臋 do ty艂u, 偶a艂o艣nie skowycz膮c. Jakby op艂akiwa艂 swoje poni偶enie. Z艂otow艂osa, ci膮gle siedz膮c na piasku i przyciskaj膮c d艂o艅 do skaleczonego ramienia, uwa偶nie, nie mrugaj膮c, wpatrywa艂a si臋 w oczy zwierz臋cia.

Po s艂owach Milloga 鈥瀖orze go wyrzuci艂o鈥 - czarnow艂osy rzuci艂 szybkie spojrzenie na swoj膮 towarzyszk臋. A ta r贸wnie szybko, niemal niezauwa偶alnie, skin臋艂a g艂ow膮.

- Gdzie potem podzia艂 si臋 Szary? - dopytywa艂 si臋 przyby艂y, a jego ostre spojrzenie zmusza艂o Milloga do odpowiadania, mimo 偶e wcale tego nie chcia艂:

- Rzuci艂 si臋... do morza...

- A ty, co tutaj robisz?

- Szukam... cia艂a... Szarego...

- W Haradzie? - M臋偶czyzna ironicznie uni贸s艂 brwi.

- Wsz臋dzie... od samego uj艣cia... Iseny...

- A to historia!... - Czarnow艂osy u艣miechn膮艂 si臋.

Nagle kobieta wsta艂a. Nie odwracaj膮c magicznego spojrzenia od wycofuj膮cego si臋 na brzuchu psa, podesz艂a do艅, chwyci艂a w d艂onie wielki 艂eb i co艣 cicho, z 偶alem powiedzia艂a w tym samym, nieznanym Howrarowi j臋zyku.

Pies zawy艂 tak, jakby kto艣 d藕gn膮艂 go rozpalonym do bia艂o艣ci metalowym pr臋tem. Szarpn膮wszy si臋, odskoczy艂 w bok, dwoma susami dopad艂 krzew贸w i znikn膮艂. Z艂otow艂osa z 偶alem pokr臋ci艂a g艂ow膮.

Dziwna para, niczym z bajki, przesz艂a obok Milloga. Przybyli nie wiadomo sk膮d i nie wiadomo dok膮d si臋 kierowali. Bez baga偶y, bez koni, bezbronni... Odeszli. Howrara niespodziewany b贸l 艣cisn膮艂 za serce, nagle run膮艂 na piasek i szlocha艂.

Z艂otow艂osa odwr贸ci艂a si臋. Spojrzenie cudownych, przyzywaj膮cych, bezkresnych jak samo Morze oczu przeszy艂o Milloga tak, 偶e ten skurczy艂 si臋, gdy偶 serce znowu da艂o o sobie zna膰. Wydawa艂o mu si臋, 偶e kurtyna mg艂y za chwil臋 spadnie - ludzkie oczy nie mog艂y, nie powinny patrze膰 na t臋 doskona艂o艣膰.

Towarzysz z艂otow艂osej pi臋kno艣ci zatrzyma艂 si臋. Rzuci艂 kilka s艂贸w w swoim tajemnym, melodyjnym j臋zyku. Kobieta kiwn臋艂a g艂ow膮.

- S艂uchaj mnie! Ty i tw贸j pies p贸jdziecie z nami. Ju偶 do艣膰 tego szukania topielca. I tak go nie znajdziesz... a przed gniewem Losu jako艣 ci臋 obronimy.

Kobieta przy艂o偶y艂a do ust zwini臋te w tr膮bk臋 d艂onie. Gdzie艣 w przestworza ulecia艂o melodyjne zawo艂anie, czu艂e, ale jednocze艣nie powa偶ne.

Z podwini臋tym ogonem z zaro艣li wy艂oni艂 si臋 pies. Szed艂 tak, jakby mia艂 przetr膮cone 艂apy. Kobieta skin臋艂a z zadowoleniem g艂ow膮 i znowu co艣 za艣piewa艂a w swoim dziwnym j臋zyku. Pies skowycza艂, grzeba艂 pazurami w piasku, potem przewr贸ci艂 si臋 na grzbiet, tarza艂... a kiedy ju偶 si臋 wyszala艂, pokornie wsta艂 i powl贸k艂 si臋 za now膮 w艂a艣cicielk膮...



8 Pa藕dziernika, Noc,

Pok艂ad 鈥濺ybo艂owa鈥



Hobbit Folk Brandybuck mia艂 zadziwiaj膮ce sny. Wydawa艂o mu si臋, 偶e jeszcze chwil臋 temu pod plecami czu艂 twardy, pachn膮cy smo艂膮 pok艂ad 鈥瀞moka鈥 - a teraz, patrzcie, stoi na morskim brzegu i widzi straszliw膮 fal臋, kt贸ra toczy si臋, niczym hird olbrzymich krasnolud贸w, na skamienia艂y z trwogi brzeg. Toczy si臋 - i nagle rozp艂ywa, zostawiwszy na nieprawdopodobnie g艂adkiej toni okr臋cik - dok艂adnie jak na starych rysunkach, kt贸rych kopie cudem uda艂o mu si臋 zobaczy膰 w Minas Tirith... legendarne elfickie 鈥炁俛b臋dzie鈥 z czas贸w Pierwszej Ery i nawet jeszcze starsze, niemal z czas贸w ery Wielkiej W臋dr贸wki. Poza tym 艣ni艂o si臋 Folkowi, widzia艂 to, jak z tego okr臋tu na brzeg zesz艂a para. M臋偶czyzna i kobieta odziani w niewidzialne dla innych, widmowe peleryny Mocy, tej w艂a艣nie Mocy, kt贸ra objawi艂a si臋 w s艂ynnym magicznym pojedynku Saurona z Finrodem Felagundem - bezbronni, niepotrzebuj膮cy ani mieczy, ani w艂贸czni czy sztylet贸w, niczego, pr贸cz samych siebie, Mocy swego ducha; widzia艂 wi臋c, jak zeszli oni na brzeg, a pies z p艂on膮cymi niczym piece Morgotha oczami rzuci艂 si臋 na nich i zosta艂 poskromiony, para za艣 ruszy艂a w g艂膮b l膮du, nie obawiaj膮c si臋 nikogo ani niczego...

Hobbit otworzy艂 oczy. Doko艂a chrapali Eldringowie. Ani Farnak, ani Wingetor nie ryzykowaliby teraz przybicia do brzegu. O powrocie te偶 nikt nawet si臋 nie zaj膮kn膮艂. Wszyscy rozumieli - je艣li nawet b臋d膮 wracali, to nie bez walki.

Folko przywyk艂 ufa膰 swym przeczuciom. Teraz ten sen... Ale z drugiej strony - przecie偶 to zupe艂nie nieprawdopodobne! Bia艂y elficki okr臋t, przyby艂y na grzywaczu niesamowitej fali co to mo偶e oznacza膰? Nie ma Prostej Drogi!

Ale za pozwoleniem Wielkich mog膮 jeszcze p艂yn膮膰 okr臋ty po Prostej Drodze...鈥.

Nie, nie, nie! To by膰 nie mo偶e! A je艣li tak? Je艣li p艂yn膮ce st膮d 艢wiat艂o si臋gn臋艂o Valinoru? Mo偶e w艂adcy Zachodu postanowili zm膮ci膰 tok wydarze艅? Mo偶e nowi Istari zst膮pili dzi艣 na ziemi臋 Haradu?... Kto wie, mo偶e w 艢miertelnych Ziemiach wi臋cej nie ma ju偶 takich, kt贸rzy potrafi膮 zrozumie膰 s艂owa Zachodu? Elfy Zachodu... odesz艂y. Elfy Wschodu - maj膮 swoje drogi. Arnor pad艂, Gondor d艂ugo jeszcze b臋dzie leczy艂 swoje rany; kto wi臋c jeszcze? Or艂y? Pewnie Radagast m贸g艂by wezwa膰 je. Radagast albo Gandalf...

...Nie strasz samego siebie pustymi snami - pomy艣la艂 nagle Folko. - R贸b, co powiniene艣 zrobi膰, a Mocami mo偶esz si臋 zaj膮膰 w贸wczas, gdy staniesz z nimi twarz膮 w twarz. 艢pij, Folku Brandybucku, i my艣l lepiej o tym, 偶eby ci we 艣nie nie poder偶n臋艂a gard艂a Tubala!

Wingetor poleci艂 na wszelki wypadek trzyma膰 wojowniczk臋 pod stra偶膮. Wywo艂a艂o to prawdziwy wybuch sza艂u, ale Sandello szepn膮艂 jej co艣 na ucho - i ta podporz膮dkowa艂a si臋.

Noc, niczym rzewna, dorodna pi臋kno艣膰, czarnooka, kruczow艂osa, p艂yn臋艂a nad Po艂udniowymi Ziemiami. Z r贸偶nych stron ci膮gn臋li tu, do zagubionych w odga艂臋zieniach G贸r Hlawijskich oboz贸w Henny, r贸偶ni, bardzo r贸偶ni w臋drowcy...



8 Pa藕dziernika, 艢wit,

Okolice Obozu Henny



S艂o艅ce dopiero wzesz艂o. Z lewej strony pi臋艂y si臋 w niebo pos臋pne olbrzymie kszta艂ty G贸r Hlawijskich, a mi臋dzy wyci膮gni臋tymi daleko na po艂udnie d艂ugimi ramionami grzbiet贸w ci膮gle jeszcze zalega艂 mrok. Wkr贸tce, wkr贸tce upalne promienie dotr膮 i tu, do ostatnich legowisk nocy - ale na razie by艂o jeszcze ciemno i do艣膰 ch艂odno.

Eowina unios艂a g艂ow臋. Oczy j膮 pali艂y, jakby pod powiekami mia艂a piasek: tej nocy uda艂o im si臋 oderwa膰 od po艣cigu, i dziewczynie, ma艂o bo ma艂o, ale uda艂o si臋 pospa膰. Szary natomiast nie zmru偶y艂 oka. Teraz te偶 sta艂 na warcie, co prawda wygl膮da艂 na strasznie zm臋czonego, jakby przez ca艂膮 noc walczy艂 niezmordowanie z hufcami wroga. Oczy mia艂 zapadni臋te, pod nimi sine wory. Twarz przybra艂a blad膮, chorobliw膮 barw臋. Siedzia艂 oparty plecami o pie艅 drzewa, praw膮 r臋k膮 mocno 艣ciska艂 r臋koje艣膰 wetkni臋tego w ziemi臋 miecza.

- My... musimy... i艣膰 - wyrzek艂 z wysi艂kiem.

- Dok膮d?

Od czterech dni mylili jak zaj膮ce tropy, pl膮tali swoje 艣lady. Przez pierwsze dni po艣cig dos艂ownie niemal wisia艂 uczepiony ich plec贸w, ale potem jakim艣 cudem uda艂o si臋 od prze艣ladowc贸w oderwa膰. Co prawda Eowina podejrzewa艂a, 偶e najwa偶niejsz膮 rol臋 w tym sukcesie odegra艂y szczeg贸lne umiej臋tno艣ci jej towarzysza - nie w膮tpi艂a, 偶e jest wielkim czarodziejem. To uspokaja艂o i odstr臋cza艂o jednocze艣nie. Z jednej strony jest takim samym cz艂owiekiem jak i ona, tak samo cierpi z powodu g艂odu i pragnienia, tak samo si臋 m臋czy, tak samo potrzebuje snu, a z drugiej strony - rozkazuje pot臋偶nym Mocom, kt贸re mog膮 wyrwa膰 j膮, Eowin臋, z paszczy ognistej 艣mierci... Kim on jest? Kim?...

- Musimy wr贸ci膰 do... Henny. - Oczy Szarego zmieni艂y si臋 w prawdziwe przepa艣cie, zalane mrokiem.

To na pewno cie艅 tak pada na jego twarz - uspokaja艂a siebie Eowina.

- Musimy wr贸ci膰... Poniewa偶 on ma klucz... Klucz do wszystkiego... - Pi臋艣ci Szarego spazmatycznie zaciska艂y si臋 i prostowa艂y. - Wiem, 偶e ja to nie ja, 偶e nie jestem sob膮... a kiedy patrzy艂em na t臋 jego o艣lepiaj膮c膮 Moc... czu艂em, jak mi wraca pami臋膰... Na razie to s膮 tylko skrawki, oderwane i mroczne... Pami臋tam, 偶e mia艂em c贸rk臋 i syna...

- Ale oni nas zabij膮... - zaprotestowa艂a nie艣mia艂o Eowina, kt贸ra nie wiadomo dlaczego od razu przypomnia艂a sobie, 偶e ma dopiero pi臋tna艣cie lat.

Szary popatrzy艂 na ni膮 przenikliwie, a dziewczyna poczu艂a si臋 jak spoliczkowana.

- P贸jd臋 tam. A ty p贸jdziesz ze mn膮. Albo zwyci臋偶ymy, albo zginiemy. Je艣li padniemy - to tylko udamy si臋 za Grzmi膮ce Morza... gdzie ju偶 raz by艂em. To wcale nie jest straszne...

- Jjak to? Byby艂e艣?...

- Umiera艂em - mrukn膮艂 ponuro Szary. - 艢mier膰 sta艂a tu偶 przy moim sercu... i ju偶 widzia艂em otwieraj膮c膮 si臋 przede mn膮 Czarn膮 Drog臋... Tam, do B艂ogos艂awionego Kr贸lestwa, dok膮d odesz艂y elfy... Ale potem... kto艣 chyba postanowi艂 zobaczy膰, czego jeszcze mog臋 dokona膰 - i zawr贸ci艂 mnie.

- Ale偶 stamt膮d nie ma powrotu! Tylko Beren...

Po zwyci臋stwie w Wojnie o Pier艣cie艅 sporo spu艣cizny po elfach przesz艂o do pie艣ni - szczeg贸lnie w Rohanie, gdzie zawsze s艂owo m贸wione panowa艂o nad pisanym. 鈥濭esty o Leitan鈥, 鈥濽wolnienie z p臋t鈥 cz臋sto by艂y prezentowane w szerokich roha艅skich stepach, przed z艂otym tronem w艂adc贸w Edorasu i w sza艂asach pastuch贸w na letnich pastwiskach. Nieraz s艂ysza艂a t臋 pie艣艅 Eowina.

- Beren umar艂 naprawd臋 - zaprzeczy艂 ponuro Szary. Umar艂 i zosta艂 przywr贸cony... z powodu szczeg贸lnej 艂aski Najwy偶szych. Ze mn膮 za艣 by艂o co innego. Czarna Droga sta艂a przede mn膮 otworem... ale nie wszed艂em na ni膮.

- Ale ja i tak nie chc臋 umiera膰! Boj臋 si臋!

Szary przez kilka chwil wpatrywa艂 si臋 w dziewczyn臋.

- Ani ty, ani ja nie mamy wyboru. Tw贸j Los zacz膮艂 si臋 snu膰 w chwili, kiedy ci臋 porwano w Umbarze. Potem ju偶 kroczy艂a艣 po 艣cie偶ce swojego Losu. Pomy艣l - czy mogli艣my wr贸ci膰 po bitwie z pierzastor臋kimi? Dok膮d by艣my poszli? Do Haradu, na spotkanie nowej niewoli i 艣mierci?

- Ale czy ty, taki pot臋偶ny...

- To nie musia艂o si臋 powt贸rzy膰 - powa偶nie odpar艂 setnik. - Czu艂em, 偶e tam na Po艂udniu p艂onie podsycaj膮cy moje si艂y ogie艅 i gdyby艣my zawr贸cili na P贸艂noc, nie wiadomo, jak by si臋 to sko艅czy艂o. Nie, nie oszukujmy siebie. Musimy i艣膰 naprz贸d do samego kresu. Wed艂ug mnie 艣mier膰 w boju jest znacznie godniejsza ni偶 haniebna 艣mier膰 pod haradzkimi biczami, czy nie tak?... Ja mam za sob膮 Mrok i 艢mier膰. Ale wiem te偶, wystarczy艂o mi jednego spojrzenia! - 偶e w przesz艂o艣ci nie by艂em zwyk艂ym rybakiem czy nawet wojownikiem. Co艣 wa偶nego i nies艂ychanie wysokiego ci膮gn臋艂o mnie... Czy偶by艣 ty, odwa偶na Eowino, kt贸ra porzuci艂a ojczyzn臋 dla przyg贸d - czy偶by艣 ty nie chcia艂a zaryzykowa膰 wszystkiego, 偶eby zagarn膮膰 te偶 wszystko?

- Nie rozumiem... - Dziewczyna skurczy艂a si臋 w sobie.

- Posiada艂em Moc. - G艂os Szarego opad艂 do szeptu. - Nie t臋, co teraz... zupe艂nie inn膮... czyst膮 jak skrzyd艂a nocy! Nie, co ja m贸wi臋... Nie, ona... ona mnie ci膮gn臋艂a... gdzie艣... ja walczy艂em... nie rozumiej膮c...

Wydawa艂o si臋, 偶e bredzi. G艂owa majta艂a mu si臋 we wszystkie strony, czo艂o b艂yszcza艂o zroszone potem. Walcz膮c ze strachem, Eowina dotkn臋艂a d艂oni膮 p艂on膮cego policzka Szarego no tak, ma gor膮czk臋. Co teraz pocz膮膰? W stepie, w znajomym lesie nie straci艂aby g艂owy, zna艂a dziesi膮tki zi贸艂, i leczniczych, i truj膮cych...

Szary nagle odepchn膮艂 jej r臋k臋, upad艂 twarz膮 w traw臋. Dygota艂, oddycha艂 ci臋偶ko. Potem zachrypia艂, jakby nie starcza艂o mu powietrza... i gwa艂townie si臋 wyprostowa艂.

- Och... Co艣 mnie nasz艂o... Jakie艣 szale艅stwo... Wiesz, co艣 widzia艂em przed chwil膮... dziwne... niczym sen - dwie postacie na brzegu, w bia艂ych szatach, pi臋kne jak... jak elfy. Kobieta ze z艂otymi w艂osami, nawet pi臋kniejszymi od twoich, wybacz patrzy艂a prosto na mnie... - G艂os Szarego z ka偶dym s艂owem stawa艂 si臋 spokojniejszy i zimniejszy. Eowinie wydawa艂o si臋 nawet, 偶e nabiera艂 innego brzmienia. - Patrzy艂a prosto na mnie - u艣miechn膮艂 si臋 - patrzy艂a z l臋kiem... Ba艂a si臋 mnie! Nie wiem, co oznacza to widzenie, ale... Kiedy kto艣 si臋 ciebie boi, to znaczy, 偶e ma do tego pow贸d. W ka偶dym razie - chcia艂bym w to wierzy膰. - Spojrza艂 przelotnie na dziewczyn臋. - Wystraszy艂a艣 si臋? My艣la艂a艣, 偶e wpad艂em w ob艂臋d? Nie, wcale nie.

Szary podni贸s艂 si臋 z ziemi - mi臋kkim, kocim ruchem, jakiego Eowina nigdy nie widzia艂a u tego niem艂odego, siwow艂osego setnika, rzuconego na pewn膮 艣mier膰 niewolniczego hufca.

- Idziesz ze mn膮?

- Ppo co?... Odebra膰?... - nie doko艅czy艂a.

- W艂a艣nie tak. Odebra膰 Hennie jego Moc. Nie wierz臋, 偶e nale偶y mu si臋 z prawa urodzenia. Wi臋cej powiem - jestem niemal pewien, gdzie le偶y serce tej Mocy. Przywr贸c臋 sobie pami臋膰, a potem uczyni臋 ci臋 kr贸low膮.

- Coo?... - wyszepta艂a oszo艂omiona Eowina.

Setnik patrzy艂 na ni膮 bardzo powa偶nie, bez cienia ironii czy kpiny.

- Mam pewien d艂ug... - powiedzia艂 wolno. - Jeszcze z przesz艂o艣ci... to jedno z pierwszych wspomnie艅, kt贸re do mnie wr贸ci艂o... Martwa dziewczyna, taka jak ty... zgin臋艂a, bym ja prze偶y艂. Pami臋tam jej spojrzenia... Pal膮 mnie... Stary d艂ug, ale musi by膰 sp艂acony. Wstawaj! B臋dziesz pierwsz膮 wojowniczk膮 mojej nowej armii... i przysi臋gam ci na swe imi臋, kt贸rego jeszcze nie znam, kr贸lewski wieniec u艂o偶y si臋 na twej g艂owie!

W jego s艂owach t艂uk艂o si臋 serce Mocy. Widmowa opo艅cza kr贸l贸w z przesz艂o艣ci, wyko艅czona purpur膮 i z艂otem, powiewa艂a za jego plecami.

Jednym zr臋cznym ruchem Szary wskoczy艂 w siod艂o. Porwana jego energi膮 - w tym momencie ju偶 czu艂a na g艂owie ci臋偶ar korony - Eowina ruszy艂a za nim.

Gardz膮c niebezpiecze艅stwem, p臋dzili prosto do g艂贸wnego obozu Henny.



Ten Sam Dzie艅, Podziemny Szlak

Czarnych Krasnolud贸w



Cz贸艂no wbi艂o si臋 dziobem w kamienne osypisko. Nurt pot臋偶nej podziemnej rzeki rozga艂臋zia艂 si臋 tu, a na rozdro偶u, jak i nale偶a艂o oczekiwa膰, powsta艂a niewielka osada. Miejsce by艂o jeszcze dobre dlatego, 偶e uda艂o si臋 przebi膰 st膮d do dolnych horyzont贸w, gdzie, wed艂ug zamys艂u w艂adc贸w Podg贸rskiego Plemienia - winien by艂 zalega膰 mithril. Dlatego osada, cho膰 niewielka, kipia艂a 偶yciem.

Dwaj wio艣larze czekali, a偶 ich wa偶ny pasa偶er wyjdzie na brzeg.

- Co艣 niedobrego si臋 szykuje, czuje serce moje - z niepokojem w g艂osie odezwa艂 si臋 jeden z przewo藕nik贸w, odprowadzaj膮c pasa偶era wzrokiem. - Wiadomo, 偶e ON tak z byle powodu si臋 nie pokazuje...

- A ja poczu艂em, 偶e mam lodowate wn臋trzno艣ci, jak GO zobaczy艂em - podchwyci艂 drugi.

Rozmow臋 prowadzono, ma si臋 rozumie膰, w j臋zyku Czarnych Krasnolud贸w - tajnym, nawet bardziej tajnym ni偶 narzecze innych plemion dzieci Aule'a...

- Oj, co艣 si臋 wydarzy... - westchn膮艂 pierwszy przewo藕nik.

- Na pewno. Pojawi艂 si臋 ponury jak chmura gradowa! Stra偶nicy na g贸rze m贸wili, 偶e nigdy GO nie widzieli z takim obliczem. Do nikogo nawet s艂owa nie powiedzia艂 - od razu do nas, na d贸艂 ruszy艂... Gdzie艣 na Po艂udnie, powiadaj膮 ludzie, si臋 艣pieszy...

- Ale tam! Nie na Po艂udnie! Na Zach贸d - tak s艂ysza艂em.

- Ciekawe, kiedy zd膮偶y艂e艣 to us艂ysze膰? - zapyta艂 z niedowierzaniem drugi wio艣larz.

- Po prostu - zd膮偶y艂em, a w tym czasie co poniekt贸rzy jakich艣 g艂upot s艂uchaj膮...

- Co za 鈥瀙oniekt贸rzy鈥? Czy to mo偶e o mnie mowa?! - rozgniewa艂 si臋 drugi. - B臋d臋 ci musia艂 pokaza膰...

Z pochwy na szerokim zdobionym pasie wyfrun膮艂 sztylet. Ale i pierwszy wio艣larz nie wypad艂 sroce spod ogona zr臋cznie odparowa艂 uderzenie przestebnowanym stal膮 r臋kawem i uderzy艂 sam - no偶em w gard艂o swego do niedawna jeszcze przyjaciela. Ten zachrypia艂, zabulgota艂, zach艂ystuj膮c si臋 krwi膮; jednak偶e wystarczy艂o mu jeszcze si艂 na jeden jedyny wypad. Sztylet wbi艂 si臋 prosto w serce przeciwnika, zbyt wcze艣nie 艣wi臋tuj膮cego ju偶 swe zwyci臋stwo... Szalona b贸jka sko艅czy艂a si臋 po kilku chwilach. Dwa trupy pozosta艂y w p艂ytkiej wodzie.


9 Pa藕dziernika, Po艂udnie,

Brzeg Kamionki W G贸rnym Jej Biegu,

Nieopodal Obozu Henny



Sztafeta Henny - konna lub wielbudzia - mo偶e niezbyt, ale jednak wyprzedzi艂a okr臋ty Eldring贸w. Kamionka sta艂a si臋 rzeczk膮 bardzo w膮sk膮 i szybk膮. Kile 鈥瀞mok贸w鈥 lada moment mog艂y zacz膮膰 zgrzyta膰 po kamieniach dna. Na brzegach wypi臋trzy艂y si臋 wzg贸rza, z p贸艂nocy coraz pewniej stawia艂y si臋 do przegl膮du przednie oddzia艂y zagajnik贸w i las贸w. Tam, w przedg贸rzu, zlej膮 si臋 one w jeden zwarty zielony dywan, bez najmniejszej luki za艣cielaj膮cy ziemi臋.

Marynarz na oku gwizdn膮艂 perli艣cie.

- Przysta艅!

- Zbroi膰 si臋! - poleci艂 natychmiast Wingetor, a dziesi臋tnicy podchwycili jego komend臋. Kt贸ry艣 ju偶 z kolei raz, nie mog膮c oderwa膰 oczu, Folko gapi艂 si臋, jak Eldringowie nak艂adaj膮 rynsztunek. S艂o艅ce po艂udnia pali艂o niemi艂osiernie, miejscowi przedk艂adali nad ubranie lu藕ne, powiewne bia艂e szaty; p贸艂nocny rynsztunek nie nadawa艂 si臋 tu raczej, ale w 艂adowniach do 艣wiadczonego tana, kt贸ry nieraz chadza艂 na Odleg艂e Po艂udnie, znalaz艂o si臋 wszystko, co potrzebne i na tak膮 okazj臋.

Doko艂a przystani k艂臋bi艂a si臋 chmara ludzi. Wygl膮da艂o, 偶e Henna nie zamierza艂 oszcz臋dza膰 na przys艂anej go艣ciom z P贸艂nocy eskorcie. Samej tylko jazdy wojownik贸w w mieni膮cych si臋 na s艂o艅cu d艂ugich kolczugach i spiczastych stalowych he艂mach Folko naliczy艂 co najmniej setk臋. Trzymaj膮c pionowo zdobione proporczykami kopie, zamarli w milcz膮cym gro藕nym szeregu, gotowi w ka偶dej chwili run膮膰 do ataku po艂yskuj膮c膮 lawin膮... A doko艂a nich zgromadzili si臋 艂ucznicy i procarze, oszczepnicy - prawie nadzy czarnosk贸rzy wojownicy - i inni czarnosk贸rzy - z d艂ugimi w艂贸czniami, zwie艅czonymi niezwykle szerokimi i wyd艂u偶onymi grotami - niemal d艂ugo艣ci mieczy. Nad sam膮 wod膮 siedzieli w siod艂ach dwaj niscy - je艣li uwzgl臋dni膰 ludzkie miary - je藕d藕cy, okryci wyzywaj膮co prostymi br膮zowymi opo艅czami. Nikt nie o艣mieli艂 si臋 zbli偶y膰 do nich bli偶ej ni偶 na dziesi臋膰 krok贸w.

- To w艂a艣nie ci, o kt贸rych opowiada艂em, po艂贸wieczku - da艂 si臋 s艂ysze膰 nad uchem hobbita skrzypi膮cy g艂os. Garbus Sandello, uzbrojony od st贸p do g艂贸w, podszed艂 bezg艂o艣nie do burty i stan膮艂 obok hobbita. - Oni zast臋puj膮 pastuch贸w... tego ludzkiego stada, kt贸re umiera z wrzaskiem 鈥濰enna!鈥 na ustach...

- S艂ysza艂em - odpar艂 hobbit, nie odrywaj膮c spojrzenia od ludzi w br膮zowych opo艅czach - 偶e dziesi臋膰 lat temu... wielu umiera艂o z wrzaskiem 鈥濷lmer!鈥.

- Earnil - sprostowa艂 garbus. - Nie Olmer. Armia zna艂a go jako Wodza Earnila - nie pami臋tasz?

- Co za r贸偶nica?

- Masz racj臋... - Sandello odwr贸ci艂 si臋.

Wcze艣niej hobbit usi艂owa艂 ostro偶nie wypyta膰 niezbyt rozmownego garbusa, co si臋 dzieje na Wschodzie, jak si臋 maj膮 sprawy w Cytadeli i o inne takie rzeczy, ale natkn膮艂 si臋 na mur milczenia. Najwierniejszy z wojownik贸w Olmera opowiedzia艂 tylko o jednej rzeczy. O swoim dziwnym, nieznanym na Zachodzie mieczu.

- Czasami trafiali do nas do Cytadeli - opowiada艂 - dziwni wojownicy, kt贸rych sk贸ra jest 偶贸艂ta, w艂osy czarne, a oczy sko艣ne. 呕yj膮 oni na najbardziej wysuni臋tym na wsch贸d skraju ziemi, gdzie nie si臋ga ju偶 wzrok W艂adc贸w Zachodu. Dysponuj膮 dziwnymi talentami i wiedz膮, dziwne s膮 ich cele i drogi, niepoj臋te dla nas, kt贸rzy艣my wyro艣li na drugim ko艅cu ziemskiego Widnokr臋gu... Jako艣 tak pojawili si臋 w Cytadeli dwaj - m艂ody ch艂opak i starzec, odziani w 偶a艂osne szmaty... Wszystko, co mieli, to para mieczy... i osobliwych w艂贸czni, kt贸rych ostrza, szerokie i zakrzywione, by艂y jak jatagany. M艂ody za偶膮da艂 - nie poprosi艂, tylko za偶膮da艂 - przydzielenia mu jakiej艣 honorowej s艂u偶by, o艣wiadczywszy, 偶e we藕mie g贸r臋 nad ka偶dym, kto do walki stanie... Przypadkowo by艂 tam Berel, kt贸ry nie strzyma艂 takiej bezczelno艣ci, wyszed艂 do pojedynku z nim... I omal nie pozby艂 si臋 uszu. Zha艅biony, targn膮艂 si臋 na 偶ycie... Wtedy wyszed艂em ja. - Garbus rozci膮gn膮艂 wargi w czym艣, co mia艂o by膰 u艣miechem. - D艂ugo walczyli艣my... A ja nie mog艂em go pokona膰. Ja, Sandello - nie mog艂em! Ch艂opak 艣mia艂 mi si臋 w twarz. Ale i on nie m贸g艂 mnie razi膰, chocia偶... kosztowa艂o mnie to sporo trudu. Wtedy opu艣ci艂em miecz i powiedzia艂em, 偶e chc臋 by膰 jego uczniem. Ten bezczelny szczeniak znowu si臋 roze艣mia艂. 鈥濭dzie ci, stary! - rzuci艂 mi w twarz. - Zr臋cznie machasz tym swoim 偶elastwem, ale zaraz zobaczymy, co zrobisz, kiedy zaczn臋 si臋 bi膰 na serio!鈥. Zaatakowa艂... i tym razem rzeczywi艣cie zacz膮艂em si臋 poci膰. W ko艅cu... w ko艅cu potkn膮艂em si臋. On wykorzysta艂 to... i przystawi艂 mi miecz do piersi. Wtedy... pokaza艂em mu, 偶e walczy膰 mo偶na nie tylko mieczem, ale i nogami, nawet je艣li s膮 to nogi garbusa. Odrzuci艂em go, a kiedy w ko艅cu wsta艂, to zrozumia艂em, 偶e odt膮d b臋dziemy walczy膰 na 艣mier膰 i 偶ycie. Mia艂em par臋 no偶y... ju偶 zastanawia艂em si臋, czy nie powstrzyma膰 ch艂opaka, rani膮c go w udo - gdy wtr膮ci艂 si臋 jego stary towarzysz. Wszed艂 mi臋dzy nas - raz, dwa, zamach, drugi - i ch艂opak zosta艂 bez broni, a starzec podszed艂 do mnie i sk艂oni艂 si臋: 鈥濽czyni艂e艣 mu wielki honor, tak jak si臋 go okazuje mistrzowi. Prosi艂e艣, by pozwoli艂 ci by膰 jego uczniem. Odm贸wi艂, gdy偶 gniew zapanowa艂 nad nim. Wybacz mojemu nierozs膮dnemu synowi! Jestem got贸w sta膰 si臋 twoim nauczycielem...鈥. A kiedy si臋 rozstawali艣my - podarowa艂 mi to ostrze.

Folko potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Sandello przypomnia艂 sobie owo wydarzenie bardzo w por臋. Na przystani by艂o wielu ludzi, uzbrojonych w niemal takie same miecze i dziwne w艂贸cznie...

Do garbusa podesz艂a Tubala. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 wym贸g艂 na niej s艂owo, 偶e nie b臋dzie atakowa艂a hobbita i krasnolud贸w. Ale czy zechce go dotrzyma膰, kto to wie?

- To tu? - Nie podarowawszy hobbitowi ani jednego spojrzenia, wojowniczka skin臋艂a g艂ow膮, brod膮 wskazawszy brzeg.

- Tu - potwierdzi艂 Sandello. - Spe艂nimy nasz obowi膮zek albo zginiemy.

- A ci - pogardliwie spojrza艂a na Folka - nie przeszkodz膮 nam? Bo jak tylko spr贸buj膮, to ja...

- Mo偶e by艣 mnie zapyta艂a, co? - roze藕li艂 si臋 hobbit.

Tubala przeszy艂a go nienawistnym spojrzeniem.

- Zemsta moja ci臋 dosi臋gnie - sykn臋艂a.

- Gniew m贸j wszystko pokona. - Nie wytrzymawszy, Folko odpowiedzia艂 w podobnej manierze zapalczywej wojowniczce.

Torin i Malec, ju偶 w rynsztunku, na wszelki wypadek podeszli bli偶ej.

- Do艣膰! - rzuci艂 lodowatym g艂osem Sandello. - Mamy do wykonania wsp贸lne zadanie... B臋dziemy si臋 k艂贸cili, gdy zostanie zako艅czone.

- Jakby艣 wszystko wiedzia艂 o przysz艂o艣ci! - prychn膮艂 Ma艂y Krasnolud.

- Co wiem, to wiem - odparowa艂 garbus.

Smoki鈥 przybija艂y do przystani. Wingetor, w paradnej zbroi, w otoczeniu 艣wity - pot臋偶nych dziesi臋tnik贸w - sta艂 przy burcie. Ludzie w br膮zowych opo艅czach jednocze艣nie unie艣li nieuzbrojone r臋ce, jakby na znak pokojowych zamiar贸w.

- Nie spuszczaj z nich oka - jeszcze raz uprzedzi艂 hobbita garbus. - Je艣li tylko zaczn膮 wywrzaskiwa膰 to swoje 鈥濰enna! Henna!鈥 - wal w nich bez namys艂u. Bo inaczej oni wyko艅cz膮 nas.

Folko uni贸s艂 brew:

- Nie b臋d臋 zabija艂 bezbronnych.

- G艂upcze! - Przez policzek Sandella przemkn膮艂 skurcz powstrzymywanego gniewu. - Bi艂em si臋 z tymi gadami! Oni p臋dz膮 ludzi na 艣mier膰 niczym byd艂o do rze藕ni.

- Powiedzia艂em. - Folko wysun膮艂 do przodu brod臋.

Garbus westchn膮艂, milcz膮c pokr臋ci艂 g艂ow膮, ale ju偶 si臋 nie odezwa艂.

Burta 鈥濺ybo艂owa鈥 dotkn臋艂a drewna przystani. Zaraz za ni膮 przybi艂 鈥濻krzydlaty Smok鈥. Wingetor odwr贸ci艂 si臋 - Farnak ze swoimi ju偶 si臋 zbli偶a艂. Folko, Torin, Malec i Sandello z Tubal膮 skromnie trzymali si臋 z boku. Ich czas nadejdzie p贸藕niej.

Ludzie w br膮zowych szatach 艣pieszyli si臋. Spotkanie z tanami odby艂o si臋 w po艂owie mola; wraz z Wingetorem i Farnakiem jako t艂umacz poszed艂 Ragnur.

Zaleg艂a cisza. Nie drgn臋艂y szeregi wojownik贸w na brzegu; milczeli Eldringowie, gotowi w ka偶dej chwili wyci膮gn膮膰 miecze i naci膮gn膮膰 艂uki. Jeden z pos艂a艅c贸w Henny powiedzia艂 co艣; w rozmowie, nale偶a艂o tak s膮dzi膰, pos艂ugiwali si臋 haradzkim. Ragnur przet艂umaczy艂 - umy艣lnie g艂o艣no, by ludzie na statkach te偶 us艂yszeli.

- Najpokorniejsi s艂udzy 艣wietlistego Henny, kt贸rym dozwolone zosta艂o ca艂owa膰 py艂, po kt贸rym przesz艂y stopy jego, radzi s膮 powita膰 odwa偶nych go艣ci z Morza!

Odpowiada艂 pos艂a艅com Farnak jako starszy.

- I my jeste艣my radzi powita膰 was!... - Chcia艂 doda膰 co艣 jeszcze, ale herold Henny przerwa艂 mu, jak gdyby obawiaj膮c si臋, 偶e nie zd膮偶y powiedzie膰 wszystkiego, co ma do powiedzenia.

- Przybyli艣cie tu niezaproszeni, ale nie ma to 偶adnego znaczenia. Jeste艣my radzi ka偶demu, kto chce otrzyma膰 b艂ogos艂awie艅stwo Boskiego Henny. (Ragnur zaj膮kn膮艂 si臋 na 鈥瀊oskim鈥, wyra藕nie nie mog膮c od razu przypomnie膰 sobie tego s艂owa). Boski Henna jest got贸w przyj膮膰 was. Je艣li chcecie zachowa膰 przy sobie bro艅 - nie b臋dziemy si臋 upiera膰. Widz膮c na w艂asne oczy Boskiego, odrzucicie sami wszystkie podejrzenia i staniecie w szeregach naszych wojownik贸w.

- Nie s膮dz臋... - mrukn膮艂 Malec. - I, przy okazji, skoro ju偶 zapraszaj膮 nas w go艣cin臋, to zamierzaj膮 mo偶e czym艣 pocz臋stowa膰?

- W膮tpi臋 - zauwa偶y艂 sceptycznie Torin. - Popatrz na tych w br膮zowych szatach - sk贸ra i ko艣ci! Ledwo 偶yj膮! Dmuchniesz, to odlec膮...

Sandello tylko si臋 u艣miechn膮艂, s艂ysz膮c naiwne przechwa艂ki krasnoluda.

Maszerowali po udeptanej drodze. Farnak, Wingetor, Ragnur, Folko, Torin, Malec, Sandello z Tubal膮 i jeszcze dziesi臋ciu Eldring贸w, takich mocarniejszych, wybranych przez samych tan贸w. Pozosta艂ym go艣ciom gospodarze zaproponowali tymczasem pobyt na statkach - co prawda na molo zacz臋艂y od razu podje偶d偶a膰 wozy z prowiantem. Oczywi艣cie, nikt nie zamierza艂 go dotyka膰 - co to za gwarancja, 偶e pos艂a艅cy sami go kosztowali! Mo偶e to by艂y specjalnie znaczone kawa艂ki... Uzbrojeni po z臋by Eldringowie czekali.

Farnak i Wingetor chcieli najpierw ukry膰 Sandella i Tubal臋, pod pozorem, 偶e niby trwa na nich polowanie, i 偶e gdy tylko zausznicy Henny zrozumiej膮, 偶e to w艂a艣nie ci ludzie... Ale garbus tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮:

- Nie. To moja sprawa i musz臋 i艣膰 do ko艅ca. Ona - wskaza艂 na Tubal臋 - te偶.

Hobbitowi i jego druhom towarzyszy艂 robi膮cy wra偶enie oddzia艂 wojownik贸w Henny. Jak zakomunikowa艂 Ragnur, godno艣ci obu wys艂annik贸w przek艂ada艂y si臋 z haradzkiego mniej wi臋cej jak 鈥瀘bdarzeni moc膮 艢wiat艂a鈥 - 鈥瀏rar' le' on pros'g鈥.

- Co艣 jak tysi臋cznicy - wyja艣ni艂 Khandyjczyk.

Kwater臋 g艂贸wn膮 Henny tworzy艂 ogromny koczowniczy tabor. D艂ugie szeregi namiot贸w we wszystkich mo偶liwych kolorach, w艣r贸d kt贸rych wyr贸偶nia艂 si臋 jedyny po艂yskuj膮cy czystym z艂otem. Tak wspania艂a by艂a praca tkaczy, 偶e po艂y namiotu wydawa艂y si臋 by膰 bardzo cienkimi, gi臋tkimi arkuszami szlachetnego metalu.

- Skoro wszystko tu jest takie b艂ogos艂awione, to po co im tylu stra偶nik贸w? - mrukn膮艂 Folko pod nosem.

Hobbit ws艂uchiwa艂 si臋 w siebie. Nie mia艂 ju偶 偶adnych w膮tpliwo艣ci - sta艂 tu偶 obok serca i 藕r贸d艂a tajemniczej Mocy. Tu, gdzie艣 w pobli偶u, ju偶 nie by艂a takim spopielaj膮cym wszystko ogniem. Wr臋cz przeciwnie - mi臋kkim, ciep艂ym 艣wiat艂em, czu艂ym i delikatnym. Co to za dziwna przemiana? Czy mo偶e wszystko zale偶y od tego, komu ta Moc jest podporz膮dkowana? Ale w takim razie - kim jest Henna?

Niebiescy Magowie... czy te偶 inni S艂udzy Valarow, pos艂ani do walki z Sauronem... Czarni Numenoryjczycy...

Zreszt膮, zaraz sam to zobaczysz. Przypomnij sobie - d艂ugo i bezskutecznie gania艂e艣 za Olmerem, 艣cigaj膮c go po ca艂ym 艢r贸dziemiu... a teraz wszystko jest inaczej. Z przesz艂o艣ci膮 艂膮czy ci臋 tylko jedno - znowu uzurpujesz sobie prawo do s膮dzenia i ferowania wyrok贸w. Zobaczy艂e艣, 偶e zmieni艂 si臋 Eodreid... i postanowi艂e艣 ratowa膰 艢r贸dziemie przed nowym zagro偶eniem. Wygl膮da na to, 偶e ratowanie staje si臋 twoim obowi膮zkiem... Oto, na przyk艂ad - zobaczysz zaraz Henn臋... znowu, tym razem w swoim ciele, a nie tylko duchem, wejdziesz do z艂otego namiotu... i co uczynisz? Rzucisz si臋, by go udusi膰? Przypomnij sobie, jak 偶a艂owa艂e艣, 偶e nie zabi艂e艣 Olmera w jego w艂asnym namiocie, niechby i za cen臋 w艂asnego 偶ywota... Co, wszystko si臋 powtarza? Wystarczy ci zr臋czno艣ci, by z trzydziestu krok贸w przebi膰 no偶em much臋... nie spud艂ujesz. Ale czy jeste艣 pewien, 偶e masz prawo tak po prostu zabi膰 tego cz艂owieka? Przecie偶 to niewa偶ne, czy jego 艣mier膰 co艣 zmieni, czy nie... Och, co za niebezpieczne my艣li... W ten spos贸b rozumuj膮c, mo偶na spowodowa膰, 偶e r臋ce we w艂a艣ciwym momencie zadr偶膮... Pewnie, bo chwilami s膮 m膮drzejsze od swojego w艂a艣ciciela. Popatrz - czy ma co艣 wsp贸lnego z upiorn膮 atmosfer膮 Mordoru? Czy to jest podobne do nieziemskiego Mroku, kt贸ry tak rwa艂 si臋 do Szarych Przystani, poch艂on膮wszy ju偶 dusz臋 i cia艂o Olmera, Kr贸la Bez Kr贸lestwa? Nie! Niezliczone legiony pierzastor臋kich poleg艂y w bitwie z Haradrimami, bitwie tak samo bezsensownej, jak i niepoj臋tej. No偶e rydwan贸w... Jak mog艂y one z tak膮 艂atwo艣ci膮 ci膮膰 ludzkie cia艂o? Jak ostre musia艂y by膰 te ostrza?

I Sandello... Co wlecze go tu, do serca P艂omienia? Znalaz艂 tu drog臋. Po co?... Kim jest dla niego Tubala? Kim w og贸le ona jest i dlaczego tak bardzo chce wypru膰 ze mnie flaki? Co j膮 tu ci膮gnie? Czy tylko ch臋膰 zemsty? Czy?...

Stra偶nik贸w doko艂a coraz wi臋cej... Na garbusa i Tubal臋 zezuj膮 coraz cz臋艣ciej i wcale si臋 z tym nie kryj膮... Pojawi艂 si臋 trzeci kurdupel w br膮zowych szmatach... co艣 m贸wi do tych, jak im tam... grarleonprosg贸w... uf, j臋zyk sobie mo偶na zwichn膮膰... A tu ju偶 namiot...鈥.

Folko zmru偶y艂 oczy - i z艂ota mi臋kka paj臋czyna sp艂yn臋艂a na艅, owin臋艂a, otuli艂a, zasnu艂a spokojnym b艂ogim snem. 鈥濷to i sam Henna... no to co... te偶 mi - popatrzymy sobie i p贸jdziemy... i wszystko b臋dzie dobrze... wszystko dobrze...鈥.

Ocknij偶e si臋! - wrzasn膮艂 sam na siebie. - To pu艂apka! Pu艂apka!...

Plac z dwoma ogniskami. T艂umy stra偶nik贸w wype艂ni艂y szczelnie przestrze艅 doko艂a. Ma艂y Krasnolud rozgl膮da艂 si臋 nerwowo i Folko zauwa偶y艂, 偶e r臋ka Malca niespokojnie dotkn臋艂a r臋koje艣ci.

Co oni... Co oni m贸wi膮? 呕e nale偶y przej艣膰 mi臋dzy dwoma ogniskami, 偶eby oczy艣ci膰 si臋 od z艂ych pragnie艅?... Mo偶emy przej艣膰... A teraz co? Zostawi膰 bro艅? To ju偶 gorzej... Ale - trzeba b臋dzie... Co tam? A, Wingetor nakazuje 艣wicie, by zosta艂a i pilnowa艂a broni... S艂usznie... Jakby si臋 co艣 dzia艂o - mo偶e zd膮偶ymy... Ale nie, nie zd膮偶ymy... O, ilu 艂ucznik贸w... Je艣li nie s膮 g艂upi - naszpikuj膮 strza艂ami, nie wdaj膮c si臋 w og贸le w b贸j...

Po艂a si臋 odchyla... Dobra, wchodzimy!鈥.

I - p艂omie艅 po oczach! A po艣r贸d tego p艂omienia - wznosz膮ca si臋 ku niebiosom posta膰. Ca艂a z ognia, z艂otego, purpurowego, rudego; a w tym ognistym 偶ywiole wyr贸偶niaj膮 si臋 dwa jeziora o艣lepiaj膮cego 艢wiat艂a - oczy.

Folko znikn膮艂. Znikli jego towarzysze. Znikn臋艂o wn臋trze namiotu. Znikn臋艂o wszystko. To si臋 nie zdarza艂o nawet w jaskini Wielkiego Orlangura.

Tak. To by艂a Prawda. To by艂o Wielkie 艢wiat艂o, 艢wiat艂o Promieniste, 艢wiat艂o Niespotykane.

Milczenie. S艂owa nie s膮 ju偶 potrzebne. Przed ma艂ym hobbitem, kt贸ry nie wiadomo w jaki spos贸b zamieni艂 chochl臋 i sekator na sztylet i miecz, by艂 Prawdziwy W艂adca. Doko艂a nich - l艣ni膮cy 艣wiat, 艣wiat, w kt贸rym nie zosta艂o nic 偶yj膮cego, pr贸cz czystej Mocy. I Folko patrzy w oczy Pytaj膮cego. I nie znajduje ani s艂贸w, ani si艂y, by si臋 sprzeciwi膰. Tu nie u偶ywa si臋 s艂贸w.

P艂omie艅 wdar艂 si臋 do duszy hobbita. G艂臋boko, g艂臋boko, a偶 do najskrytszych wspomnie艅. Jakimi偶 teraz g艂upimi i p艂ytkimi wydawa艂y mu si臋 jego zamiary i plany! 鈥瀂abi膰鈥, 鈥瀝ozprawi膰 si臋鈥, 鈥瀦niszczy膰鈥... Nie! S艂u偶y膰 Mu - oto prawdziwe szcz臋艣cie!

Stop. Czy ju偶 tak nie by艂o, nie pami臋tasz? - nagle powsta艂a inna, szydercza my艣l. - Przypomnij sobie, jak sta艂e艣 przed Olmerem... W艂a艣ciwie, to ju偶 nie przed Olmerem, lecz przed Tym, Kto zaw艂adn膮艂 nim... I wtedy te偶 la艂y si臋 strumienie jasnego, bia艂ego 艢wiat艂a... Wtedy te偶 zaw艂adn膮艂 duchem przejmuj膮cy, d艂awi膮cy w gardle zachwyt...

A potem odezwa艂 si臋 g艂os - g艂os Olmera. 芦Zabij mnie!禄. I to zerwa艂o kurtyn臋. A teraz? Mo偶e jednak otworzysz oczy?鈥.

Spopielaj膮cy wszystko blask znikn膮艂. Czyste, krystalicznie czyste 艢wiat艂o ust膮pi艂o miejsca normalnemu 艣wiatu. Wewn膮trz z艂otego namiotu na podwy偶szeniu sta艂 wysoki, zupe艂nie zwyczajny cz艂owiek, ten sam, kt贸rego Folko widzia艂, gdy ostatnio skorzysta艂 z pier艣cienia Forwego. I ta sama czw贸rka siedz膮cych szeregiem... O, ten, to chyba Boabdil... A co z reszt膮, z towarzyszami?

Jak ci臋偶ko... Czuj臋 si臋, jakbym spogl膮da艂 w s艂o艅ce鈥...

- Czy ty jeste艣 Henna? - Skrzypi膮cy g艂os Sandella zerwa艂 s艂odkie mira偶e. Nie okazuj膮c 偶adnego szacunku, garbus zrobi艂 krok przed siebie. Pozostali, i krasnoludy, i Wingetor, i Farnak, i Khandyjczyk Ragnur - znieruchomieli w jakim艣 dziwnym oszo艂omieniu. Pewnie i Folko sta艂 tak samo jeszcze kilka chwil temu...

Sandello odezwa艂 si臋 pierwszy, zmiataj膮c wszystkie oznaki czci.

Przem贸wi艂 Henna, i nie by艂 potrzebny t艂umacz, by zrozumie膰 wypowiadane gromopodobnym g艂osem s艂owa. Niemniej jednak t艂umacz - nie Ragnur, tylko jeden z czw贸rki siedz膮cej w rz臋dzie, po lewej r臋ce od najbli偶szego Hennie - zacz膮艂 przek艂ada膰. Kwieciste, pochlebcze epitety Folko przepuszcza艂 mimo uszu.

- ...Ja, pokorny Saladin... (鈥濲ak to, przecie偶 chyba obiecywa艂e艣, 偶e przyniesiesz g艂owy elfickich potwor贸w? Przynios艂e艣? Czy nie? A je艣li nie - dlaczego nie ugotowano ci臋 we wrz膮cym oleju?鈥)... okazano mi zaszczyt... donie艣膰 do go艣ci mow臋 wielkiego, pot臋偶nego (鈥濱 tak dalej!鈥)... Tak powiada Henna do go艣cia swego: dlaczego naruszy艂e艣 pok贸j w ziemiach moich? Wiadomo mi, 偶e z r臋ki twej pad艂o niema艂o moich wojownik贸w, a ja, Saladin, dodam - drzyj przed wszechwiedz膮 i wszystkowidzeniem Boskiego!

- Nie b臋d臋 bawi艂 si臋 z tob膮 w s艂贸wka, Henno. Wiem, 偶e mnie zrozumiesz. Przyszed艂em zabra膰 to, co sobie przyw艂aszczy艂e艣. Odbior臋 to, bo takie jest prawo silniejszego. - Sandello spokojnie post膮pi艂 o krok, nie zwracaj膮c uwagi ani na podrywaj膮cych si臋 na r贸wne nogi doradc贸w Boskiego, ani na gniewnie chwytaj膮c膮 za sztylet r臋k臋 samego Henny. Za garbusem niczym cie艅 przemkn臋艂a Tubala.

Zwariowa艂! Zgubi nas wszystkich! - tylko zd膮偶y艂 pomy艣le膰 hobbit. Boski Henna co艣 rykn膮艂 - do namiotu ze wszystkich stron wali艂y stra偶e - i ludzie, i pierzastor臋cy.

Nagle oszo艂omienie znik艂o, jakby zakl臋cie skuwaj膮ce ich cz艂onki straci艂o moc. Sandello jednym ruchem wyci膮gn膮艂 zza cholewy kr贸tki i cienki n贸偶. Tubala bez polecenia rzuci艂a si臋 na znajduj膮cego si臋 obok niej stra偶nika. Torin pot臋偶nym uderzeniem odrzuci艂 na dziesi臋膰 st贸p najodwa偶niejszego z wartownik贸w - mo偶e by艂 to r贸wnie偶 ten najmniej ostro偶ny. Farnak i Wingetor ustawili si臋 plecami do siebie, odpieraj膮c ataki; z zewn膮trz s艂ycha膰 by艂o krzyki i brz臋k stali - dru偶yna tan贸w star艂a si臋 ze stra偶膮 Henny.

Wszystko by艂o wcze艣niej przemy艣lane. - Folko usun膮艂 si臋 z drogi pot臋偶nej maczugi. - Henna wszystko obliczy艂 z g贸ry! Wiedzia艂 wszystko... i o mnie, i o Sandellu... A my - dali艣my si臋 tak 艂atwo podej艣膰鈥.

W ruch posz艂y arkany, a nie by艂o czym ci膮膰 gibkich rzemiennych p臋tli. Pierwszy zosta艂 powalony Farnak, za nim Wingetor. Lina owin臋艂a si臋 wok贸艂 ramion Torina, lecz pot臋偶ny tangar, rykn膮wszy z wysi艂ku, jednym ruchem rozerwa艂 p臋tl臋.

Sandello, niczym 艣mierciono艣na czarna 偶mija, przemkn膮艂 mi臋dzy wyci膮gaj膮cymi si臋 do niego r臋kami. Jego kr贸tki n贸偶 ju偶 zd膮偶y艂 艂ykn膮膰 krwi. Garbus rwa艂 si臋 do Henny. Zostawiaj膮c skrawki odzienia na pami膮tk臋 tym, kt贸rzy wczepiali si臋 w mego, w jednej chwili znalaz艂 si臋 obok Boskiego. Folko, sprytnie unikaj膮c lec膮cych w jego stron臋 arkan贸w, zd膮偶y艂 zauwa偶y膰 k膮tem oka atakuj膮cego ju偶 miecznika. W prawej r臋ce trzyma艂 n贸偶, a w lewej przez mgnienie oka b艂ysn膮艂 z艂oty okr膮g Talizmanu... W tej samej chwili opo艅cza Henny rozchyli艂a si臋. Wisz膮cy na jego szyi kamie艅, kt贸ry na pierwszy rzut oka wydawa艂 si臋 szary i niepozorny, nagle rozjarzy艂 si臋 od wewn膮trz. W jednej chwili znikn臋艂y niezgrabne i nier贸wne jego kraw臋dzie; os艂upia艂y hobbit zobaczy艂 najpi臋kniejszy, z kiedykolwiek widzianych, skarb. To by艂 brylant! Adamant najczystszej wody! W tysi膮cach powierzchni migota艂o magiczne, lej膮ce si臋 z wn臋trza 艢wiat艂o.

Sandello zachwia艂 si臋 i znieruchomia艂, jakby uderzy艂 piersi膮 w niewidzialn膮 przeszkod臋. Na pomoc mu skoczy艂a Tuba la, ale jaki艣 sprytny wartownik by艂 szybszy i rzuci艂 si臋 dziewczynie pod nogi.

Torin, roztr膮ciwszy stra偶nik贸w, w mgnieniu oka znalaz艂 si臋 przy garbusie, lecz by艂o ju偶 za p贸藕no.

Henna nie unosi艂 r膮k, nie u偶ywa艂 zakl臋膰 ani czar贸w. Po prostu pod garbusem ugi臋艂y si臋 nogi, run膮艂 ci臋偶ko i niezgrabnie na bok, a szara艅cza natychmiast go oblepi艂a.

Wi臋cej nie da si臋 ju偶 nic tu zrobi膰. Uciekaj!鈥.

Mimo ca艂ej swej zr臋czno艣ci, w walce bez broni, bez - chocia偶by - kufla do piwa, hobbit nie by艂 szczeg贸lnie gro藕ny.

- Uciekaj, Folko! - da艂 si臋 s艂ysze膰 rozpaczliwy krzyk Malca.

Dok膮d?!鈥 - omal nie wrzasn膮艂 hobbit. Jednak偶e, kiedy uda艂o mu si臋 przemkn膮膰 pod ju偶 dopadaj膮cymi go 艂apskami, z rozbiegu rzuci艂 si臋 pod doln膮 kraw臋d藕 namiotu. Taka tkanina powinna szczelnie przylega膰 do gruntu, ale hobbit mia艂 po prostu niesamowite szcz臋艣cie - po raz pierwszy chyba od czasu rozpocz臋cia wyprawy. Przeturla艂 si臋 pod p艂acht膮... i znalaz艂 na zewn膮trz.

Doko艂a namiotu wrza艂a bitwa na 艣mier膰 i 偶ycie. Do艣wiadczeni, silni i dobrze uzbrojeni Eldringowie walczyli z zaciek艂o艣ci膮, kt贸ra powstrzyma艂a nawet szturm wyborowych oddzia艂贸w stra偶y Henny. Folko pogna艂 w kierunku swych towarzyszy.

Bzykn臋艂a pierwsza strza艂a. Wojownicy Henny wcale nie byli g艂upi. Rzuciwszy si臋 na do艣wiadczonych szermierzy- marynarzy, szybko zrozumieli, 偶e nie by艂 to najlepszy pomys艂. Lepiej wysun膮膰 przed front 艂ucznik贸w - i spokojnie rozstrzela膰 opornych Eldring贸w.

Po kolczudze przejecha艂 ze zgrzytem krzywy miecz. Hobbit na moment straci艂 r贸wnowag臋 i zary艂 nosem w warstw臋 py艂u na ziemi.

- Mistrzu Folko! Co si臋 dzieje? - wrzasn膮艂 czarnosk贸ry Braldo, jeden z dziesi臋tnik贸w Wingetora, kt贸rego hobbit pozna艂 dawno temu w umbarskiej ober偶y tan贸w. Olbrzym kr臋ci艂 m艂ynka ogromnym m艂otem bojowym, ulubion膮 swoj膮 broni膮.

艁ucznicy zbiegali si臋 ze wszystkich stron. Przemkn臋艂a druga strza艂a, trzecia, czwarta... Zostawiaj膮c zabitych i rannych, wojownicy Henny z wolna opuszczali plac boju...

- Wynosimy si臋 st膮d! - machn膮艂 r臋k膮 hobbit.

- Nie odejdziemy! - rykn膮艂 Braldo, celnym uderzeniem mia偶d偶膮c pier艣 zbyt powolnie wycofuj膮cemu si臋 stra偶nikowi. - Co艣 ty? Przecie偶 tam jest nasz tan!

Przed namiotem stali ju偶 艂ucznicy niczym 偶ywy k艂uj膮cy mur.

- Zaraz nas wystrzelaj膮! - wrzasn膮艂 rozpaczliwie Folko, ale by艂o ju偶 za p贸藕no.

Strza艂y sypn臋艂y gradem ze wszystkich stron. Eldringowie mieli dobry rynsztunek, jednak nie m贸g艂 on powstrzyma膰 strza艂y z bezpo艣redniej odleg艂o艣ci. Z przekle艅stwem na ustach zwali艂 si臋 jeden z odwa偶nych marynarzy, za nim drugi. Strza艂a przeszy艂a kolczug臋 Bralda i olbrzym, rykn膮wszy w艣ciekle, wyrwa艂 j膮 z zalanego krwi膮 ramienia.

Trzy czy cztery strza艂y pos艂ano do Folka. Mithril odbi艂 je, ale i tak same uderzenia bola艂y - strza艂y by艂y niemo偶ebnie ci臋偶kie.

- Za mn膮! - krzykn膮艂 hobbit.

Daremnie. Ocalali Eldringowie z ch贸ralnym rykiem rzucili si臋 na odgradzaj膮cy ich od namiotu szereg 艂ucznik贸w. Przez chwil臋 Folko by艂 sam... a za moment pad艂a 艣miertelna salwa. Ra偶ony kilkoma strza艂ami olbrzym Braldo jeszcze trzykrotnie zakr臋ci艂 swoim niszczycielskim m艂otem, a ka偶dy zamach zabiera艂 ze sob膮 偶ycie pechowego wroga. Ale oto i ten gro藕ny wojownik run膮艂 w py艂 - g艂owa jego natychmiast odci臋ta zosta艂a bezlitosnym ci臋ciem...

I wtedy Folko rzuci艂 si臋 do ucieczki. Do tch贸rzliwej, haniebnej ucieczki, poniewa偶 wyb贸r by艂 jasny: albo umrze膰 teraz i tutaj, albo spr贸bowa膰 prze偶y膰 i ratowa膰 przyjaci贸艂. Przecie偶 nie zabijano ich, p臋tano tylko, co znaczy艂o, 偶e s艂aba, ale jednak, nadzieja pozosta艂a...

- Hullahulalala! - Ca艂a armia Henny pogna艂a za hobbitem.

Ucieka膰! Nie biegnie, lecz frunie. Dziobn臋艂a w rami臋 strza艂a. Celnie strzelaj膮... Unik, skr臋t, skr臋t! Otwarte w krzyku usta, oszala艂e wytrzeszczone oczy... i coraz silniejszy, pal膮cy dusz臋 wewn臋trzny ogie艅. Henna chyba posk艂ada艂 wszystko i ju偶 co nieco zrozumia艂...

Hobbit miota艂 si臋 jak 艣cigany zaj膮c. Mithrilowa kolczuga w tej sytuacji mog艂a uratowa膰 go co najwy偶ej od przypadkowej strza艂y. Sztylet Otriny, miecz i 艂uk ze strza艂ami - tylko odsun膮 w czasie moment ostatecznej kl臋ski. A on przecie偶 musi...

Ledwie dysz膮c, Folko ju偶 za granic膮 obozu wbi艂 si臋 w 艣cian臋 zaro艣li. Za nim narasta艂 t臋tent koni. Ratunku nie by艂o. Jednak na razie wrogowie nie poj臋li, gdzie podzia艂 si臋 ten zwinny niczym w膮偶 uciekinier, ale do odg艂osu ko艅skich kopyt do艂膮czy艂o ju偶 ha艂a艣liwe ujadanie ps贸w. Sprawy przybra艂y wi臋c fatalny obr贸t.

Folko czu艂, 偶e ju偶 nie jest w stanie zrobi膰 ani kroku. Jeszcze troch臋 i b臋dzie go mo偶na schwyta膰 go艂ymi r臋kami.

Nie, ju偶 nie b臋d臋 dalej ucieka艂. Wybaczcie, bracia tangarowie, wybacz, Farnaku i Wingetorze... i ty, Sandello, te偶 wybacz... Pewnie my艣licie, 偶e mo偶e wyratuje was z opresji zr臋czny hobbit, tak jak Bilbo wyci膮gn膮艂 przyjaci贸艂 krasnolud贸w z lochu Thranduila... a tymczasem zr臋czny hobbit po prostu szykuje si臋 na 艣mier膰...鈥.

Zerwa艂 z ramienia ko艂czan, ukry艂 si臋 za drzewem, uni贸s艂 艂uk. Dwa tuziny dobrych strza艂... dobrych elfickich strza艂... mia艂 dzi艣 ze sob膮... wzi膮艂 ze 鈥瀞moka鈥 w艂a艣nie te, jakby czu艂... Jeszcze ma inne kupione u Radagasta, i nowsze - prezent od ksi臋cia Forwego... Zacisn膮艂 d艂o艅 na drzewcu, staraj膮c si臋 wyr贸wna膰 oddech...

Pierwszego napastnika zdmuchn膮艂 z siod艂a jak na turnieju strzeleckim - grot wpi艂 si臋 偶ar艂ocznie w w膮sk膮 szczelin臋 pod podbr贸dkiem je藕d藕ca. W ostatnim przed艣miertnym odruchu wojownik zamacha艂 r臋kami... cia艂o jego zwali艂o si臋 na ziemi臋, pod kopyta w艂asnego rumaka.

Druga strza艂a. I jeszcze jedna. Ale wojownik贸w Henny dzi艣 nic nie powstrzyma. Konie skacz膮 ponad le偶膮cymi. Po艣cig coraz bli偶ej...


Tego Samego Dnia

I Prawie W Tym Samym Miejscu,

Szary I Eowina



- Wygl膮da, 偶e tam co艣 si臋 dzieje - zauwa偶y艂 Szary. - 艢cigaj膮 kogo艣...

Ob贸z Henny le偶a艂 przed nimi jak na d艂oni. Tutaj setnik powoli odzyskiwa艂 utracon膮 pami臋膰 i stanowczo postanowi艂 sobie, 偶e 鈥瀗adrobi鈥 stracony czas. Co prawda, Eowina nie potrafi艂a wyobrazi膰 sobie, jak mo偶na tego dokona膰...

- O, patrz, kogo艣 schwytali! - Szary z nieukrywanym zainteresowaniem czemu艣 si臋 przygl膮da艂. - Nie... no zobacz!

Wy艂oniwszy si臋 ze z艂otego namiotu, ci膮gn膮艂 osobliwy poch贸d. Pod stra偶膮, powoli maszerowa艂o kilku ludzi, jak mo偶na by艂o przypuszcza膰, je艅c贸w. Dwaj wysocy, postawni m臋偶czy藕ni, dwie postacie niskie i barczyste nad podziw, szczup艂a, raczej kobieca posta膰 - Szary uni贸s艂 brew - i, na ko艅cu, dziwnie wygl膮daj膮cy, mocno pochylony jeniec, z - chyba potwornie ci臋偶kim - tobo艂em na plecach...

Oczy starego setnika nagle rozb艂ys艂y. Zniecierpliwiony strzeli艂 palcami, jakby z艂oszcz膮c si臋 na siebie samego, 偶e nie mo偶e przypomnie膰 sobie czego艣 niezwykle wa偶nego. Eowina widzia艂a, 偶e Szary nie odrywa艂 wzroku od z wolna oddalaj膮cej si臋 kolumny.

- Poczekaj! - wyrwa艂o si臋 jej.

Mia艂a pewne przypuszczenia. Ci dwaj niscy si艂acze - czy to nie bracia tangarowie Torin i Malec? Twarzy, oczywi艣cie, z tej odleg艂o艣ci nie da si臋 rozr贸偶ni膰... ale ci je艅cy tak przypominaj膮 krasnolud贸w! A gdzie w takim razie mistrz Holbytla?! Czy mo偶e?... Serce jej zala艂 ciek艂y l贸d.

Szary, zak艂opotany i spi臋ty, tar艂 czo艂o.

- Musimy ich ratowa膰! - Eowina zacisn臋艂a pi臋艣ci.

- Kogo? Tych je艅c贸w? Dlaczego musimy ich ratowa膰? wzruszy艂 ramionami Szary.

- Czy偶by艣 ich nie zna艂?! Wydawa艂o mi si臋...

- Mnie te偶... wydawa艂o si臋... Ale teraz mamy wa偶niejsze sprawy.

- To s膮 moi przyjaciele! Krasnoludy! Torin i Strori! I mistrz Holbytla musi by膰 z nimi! Na pewno mnie tu szukali!

W tym momencie dziewczyna nawet nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e plecie bzdury...

- Mistrz Holbytla? Albo...

- Albo Folko Brandybuck! Hobbit z Shire!

- Folko Brandybuck... - G艂os Szarego nagle straci艂 sw膮 d藕wi臋czno艣膰. - Tak... przypominam sobie... - Niespodziewanie jego r臋ka dotkn臋艂a piersi, tam, gdzie - Eowina to widzia艂a przecina艂a sk贸r臋 niewielka, ale g艂臋boka szrama, jak膮 pozostawia wbity sztylet albo n贸偶.

- Musimy ich uratowa膰!

- By膰 mo偶e. Ale najpierw musz臋 zrobi膰 to, co przygna艂o mnie tutaj. A potem - je艣li s膮 moi - ja ich nie zostawi臋 - zako艅czy艂 niezrozumiale dla Eowiny Szary.

- A... co nas tu przygna艂o? Wiem, zwr贸cenie ci pami臋ci... ale jak?

- Wykonuj wszystko, co ci ka偶臋.

I Szary powr贸ci艂 do obserwowania obozu.


Folko



Nie zauwa偶y艂, sk膮d wymkn臋艂a si臋 strza艂a, kt贸ra wybi艂a z siod艂a kolejnego je藕d藕ca. Jakby nagle zrodzi艂o j膮 samo powietrze. Strza艂a z bia艂ym opierzeniem, wyciosana, wydawa艂o si臋, z l艣ni膮cego kryszta艂u. Zaraz za pierwsz膮 przemkn臋艂y, wy艣piewuj膮c sw膮 pie艣艅 艣mierci, inne; p臋dz膮cy je藕d藕cy znajdowali sw膮 zgub臋 w po艂yskuj膮cych srebrem grotach.

Dopiero gdy run膮艂 dziesi膮ty z rz臋du wojownik, poddali si臋 i wycofali. Folko oszo艂omiony rozgl膮da艂 si臋 - to, co si臋 tu sta艂o, zbyt przypomina艂o cud, by mog艂o by膰 prawd膮.

I wtedy us艂ysza艂 znajomy g艂os:

- Oto i spotkali艣my si臋 ponownie, mistrzu Folko! Trzymaj! Pytania zostaw na p贸藕niej!

Co艣 rozwin臋艂o si臋, na ramiona hobbita opad艂a jaka艣 mi臋kka, delikatna, mglista materia. Chwil臋 przedtem ku zaskoczeniu hobbita pojawi艂a si臋 twarz ksi臋cia Forwego!

- Potem pytania i odpowiedzi! Teraz uciekamy!

Wilgotny p贸艂mrok lasu wch艂on膮艂 ich, rozpu艣ci艂 w sobie, stopi艂 z szalonymi splotami ga艂臋zi. Gdyby kt贸ry艣 z nich przytuli艂 si臋 do drzewa - nie dojrzy go 偶adne oko. Opo艅cze elf贸w Avari by艂y lepsze nawet od s艂ynnych lorie艅skich; znakomicie ukrywa艂y zwiadowc臋, wr贸g m贸g艂 przej艣膰 o krok od niego i nic nie zauwa偶y膰...

- St贸j nieruchomo! - szepn膮艂 ksi膮偶臋.

Zamarli, przytuliwszy si臋 do pomarszczonej kory jakiego艣 le艣nego olbrzyma. Napotkawszy nieoczekiwany, zaciek艂y i skuteczny op贸r, je藕d藕cy Henny byli teraz m膮drzejsi i ostro偶niejsi; ka偶dy cie艅 wydawa艂 im si臋 by膰 owym zaczajonym 艂ucznikiem, kt贸ry tak pewnie razi艂 ich i towarzyszy, znajduj膮c najmniejsz膮 szczelin臋 w zbroi... Dziwne, ale straci艂y trop czujne psy; skowycz膮c i podwijaj膮c ogony, kr臋ci艂y si臋 w jednym miejscu, jakby przekl臋ty uciekinier poszybowa艂 prosto w niebiosa!...

Po d艂u偶szej chwili po艣cig przemie艣ci艂 si臋 w inne rejony lasu. Szczekanie ps贸w ucich艂o; zarzuciwszy tarcze na plecy, na ugi臋tych kolanach, je藕d藕cy starali si臋 mo偶liwie szybko wynie艣膰 z zaczarowanych zaro艣li.

- Oto spotkali艣my si臋 znowu, Folko, synu Hemfasta! Forwe u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - W szcz臋艣liwej godzinie. - Wyci膮gn膮艂 r臋k臋.

- Witam wysoko urodzonego... - zacz膮艂 Folko, ale elf nieoczekiwanie klepn膮艂 go w rami臋.

- Przesta艅, jeste艣my na wojnie. A mo偶e ona by膰 jeszcze straszliwsza ni偶 z Olmerem.

- Ksi膮偶臋!... Ale... sk膮d si臋 tu wzi膮艂e艣?! I... Czy wiesz co艣 o Torinie i innych?

- Po kolei, przyjacielu m贸j, po kolei. - Forwe odrzuci艂 do ty艂u kryj膮c膮 twarz mask臋 z siatki. Mi臋kko l艣ni艂 zielonkawy kamie艅 na obr臋czy okalaj膮cej czo艂o. Czas nie zostawi艂 najmniejszego 艣ladu na pi臋knym obliczu ksi臋cia - mo偶e tylko na dnie oczu osiedli艂 si臋 niemo偶liwy do usuni臋cia smutek.

- Sk膮d si臋 tu wzi臋li艣my? 艁atwo na to odpowiedzie膰. Nie tylko ty poczu艂e艣, 偶e sk膮d艣 z Po艂udnia leje si臋 dziwne i straszne 艢wiat艂o, niemaj膮ce nic wsp贸lnego ze 艣wiat艂em, do kt贸rego ju偶 przywykli艣my. W Wodach Przebudzenia wszyscy si臋 zaniepokoili. Tak偶e w Ksi臋stwie 艢rodka. Wyruszy艂o kilka oddzia艂贸w zwiadowczych, m贸j jest jednym z nich. S膮dz臋, 偶e ucieszysz si臋 ze spotkania z niekt贸rymi spo艣r贸d starych znajomych.

- Czy偶by Amrod, Maelnor i Bearnas? - wyrwa艂o si臋 hobbitowi.

- Oczywi艣cie. Jak m贸g艂bym si臋 bez nich obej艣膰?... Ojciec i dziad byli przeciwni mojej wyprawie, ale upar艂em si臋. Sprawa jest powa偶na... Jednak偶e nigdy by艣my tak szybko nie znale藕li serca tego ognia, gdyby nie tw贸j stary znajomy, a mianowicie - garbus Sandello. Wy艣ledzili艣my go... i spotkali艣my obok Kamienia Drogi.

- Co to jest?

- Kiedy艣 ci opowiem. Tak wi臋c, kiedy wartownicy, pe艂ni膮cy s艂u偶b臋 na granicach Cytadeli Olmera, zameldowali, 偶e garbus samotnie wyruszy艂 na Po艂udnie, od razu pomy艣la艂em, 偶e sprawa nie jest czysta. Podejrzewali艣my, 偶e Sandello, odwieczny i wierny towarzysz Kr贸la Bez Kr贸lestwa, te偶 nauczy艂 si臋 wyczuwa膰 niewidzialne... A poza tym - wzi膮艂 ze sob膮 Talizman i... i czarne ostrze, kt贸re nosi艂 Olmer. Spotkali艣my si臋 ze starym miecznikiem. Zaproponowa艂em mu, by艣my zapomnieli o przesz艂o艣ci, ale... on si臋 nie zgodzi艂. Wtedy uczciwie uprzedzi艂em go, 偶e b臋dzie 艣ledzony i nie uwolni si臋 od nas ani nie oszuka. Garbus czu艂 nasz oddech na plecach... ale szed艂 dalej. Wraz z pewn膮 bardzo dziwn膮 wojowniczk膮, Tubal膮, przebili si臋 przez zapory Tareg贸w - bo tak si臋 zwie nar贸d Henny i ruszyli dalej na wsch贸d, po po艂udniowej stronie Grzbietu Hlawijskiego. 艢cigano go zaciekle, ale on za ka偶dym razem potrafi艂 si臋 oderwa膰, walcz膮c tak, 偶e nie mogli艣my wyj艣膰 z podziwu. A jeszcze bardziej zdumia艂a nas nieprawdopodobna, nieludzka si艂a Tubali. W艂ada mieczem, kt贸ry z trudno艣ci膮 uni贸s艂by najmocniejszy wojownik. 艢ledzili艣my garbusa przez ca艂y czas, a偶 do chwili, kiedy wzi膮艂 go na pok艂ad wasz okr臋t na Kamionce, jak zw膮 t臋 rzek臋 Eldringowie... Tak wi臋c nie dziw si臋, 偶e przybyli艣my ci na pomoc - sam Los nas tu sprowadzi艂.

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 szczerze Folko. - Wam zawdzi臋czam...

- Zostawmy to - machn膮艂 r臋k膮 ksi膮偶臋. - Ca艂e 艢r贸dziemie winno ci podzi臋kowa膰 - gdyby nie twoja klinga, Olmer odni贸s艂by ca艂kowite zwyci臋stwo i jeden Eru wie, co sta艂oby si臋 wtedy z naszym 艣wiatem!

Hobbit wzruszy艂 ramionami. Ostatnio nawet ju偶 my艣la艂, 偶e mocarstwo Olmera, by膰 mo偶e, by艂oby lepsze ni偶 trwaj膮ce nieprzerwanie wyniszczaj膮ce wojny, kt贸re nie ko艅cz膮 si臋 w Eriadorze. Ale g艂o艣no, oczywi艣cie, tego nie powiedzia艂.

- Powiedz lepiej, czego uda艂o ci si臋 dowiedzie膰! - poprosi艂 elf.

- Zapewne b臋dzie to jeszcze d艂u偶sza opowie艣膰 ni偶 ta o Kamieniu Drogi - wzruszy艂 ramionami Folko. - Na dodatek nie to jest w tej chwili najwa偶niejsze. Torin, Malec i inni moi towarzysze - a przy okazji: Sandello i Tubal膮 te偶 - trafili w 艂apy Henny. Mnie si臋 uda艂o cudem uciec... a potem ocali艂a mnie twoja zr臋czna r臋ka, ksi膮偶臋. Wed艂ug mnie nale偶y przede wszystkim ratowa膰 je艅c贸w, a potem b臋dziemy gada膰 o sprawach wy偶szych!

Ksi膮偶臋 skin膮艂 g艂ow膮:

- Masz racj臋, m贸j drogi przyjacielu. Hej, Maelnorze!

Elf wojownik jednym p艂ynnym, bezg艂o艣nym ruchem znalaz艂 si臋 przy nich. Wydawa艂o si臋, 偶e to po prostu o偶y艂o drzewo, niezbyt wysoki m艂ody ent albo huorn - tak udane by艂o maskowanie.

- Jestem, m贸j ksi膮偶臋! Ciesz臋 si臋, 偶e widz臋 ci臋 w zdrowiu, przyjacielu Folko!

- B臋dziesz musia艂 przedosta膰 si臋 do obozu Henny. Zmie艅 opo艅cz臋 z lasu na step.

- Id臋 z nim! Nie powiesz, ksi膮偶臋, 偶e hobbici s膮 g艂o艣niejsi od elf贸w?

- Nie powiem - u艣miechn膮艂 si臋 ksi膮偶臋 Opornych. - Id藕cie razem. Musimy dowiedzie膰 si臋, gdzie s膮 przetrzymywani je艅cy, by艣my mogli uderzy膰 w nocy! Dobrze by by艂o zdoby膰 konie... Mamy, co prawda, swoje, ale na d艂u偶sz膮 drog臋 przyda艂yby si臋 luzaki...

- Konie - to inna sprawa - zauwa偶y艂 Maelnor. - Dobrze, by Bearnas z innymi ruszy艂 i zdobyli z dziesi臋膰, najlepiej z uprz臋偶膮. Przypuszczam, 偶e druhowie Folka raczej nie s膮 przyzwyczajeni do naszego sposobu jazdy...

Elfy od wiek贸w nie korzysta艂y ani z uzdy, ani z siode艂. Ko艅 te偶 mo偶e sprawi膰, 偶e b臋dzie si臋 na nim jecha艂o lepiej, ni偶 siedzia艂o w wygodnym fotelu - tak mawiali Pierworodni.

- Masz racj臋 - skin膮艂 g艂ow膮 Forwe. - Wydam dyspozycje. A wy ju偶 id藕cie! P贸ki po艣cig b臋dzie przeczesywa艂 lasy, nikomu nie przyjdzie do g艂owy szuka膰 uciekiniera w obozie Henny...

- Ruszamy, przyjacielu. - Maelnor u艣miechn膮艂 si臋 do hobbita. - Jestem rad, 偶e znowu stan臋li艣my obok siebie!...

- Ja te偶. - Folko uk艂oni艂 si臋 ceremonialnie. - Po艣pieszmy si臋! Co najja艣niejszy ksi膮偶臋 powiedzia艂 o tym p艂aszczu?

- O p艂aszczu? A, p艂aszcz - potrafi przyjmowa膰 r贸偶ne kolory. W nim 艂atwo mo偶esz uda膰 k臋pk臋 na r贸wnej 艂膮ce czy garb na stepie, czy zwini臋t膮 po艂臋 namiotu. Wcze艣niej nie mieli艣my takich, potrzeba matk膮 wynalazk贸w!...

- Potrzeba? - zapyta艂 hobbit. Szli przez las ku rosn膮cym na jego brzegu zaro艣lom, gdzie zaczyna艂o si臋 miasteczko namiot贸w. - Cz臋sto walczyli艣cie od czasu, gdy by艂em w Wodach Przebudzenia?

- Zdarza艂o si臋 - skin膮艂 nieznacznie g艂ow膮 elf. - Ale najwa偶niejsze - po Wojnie z Olmerem, Wielki W艂adca, dziad naszego ksi臋cia... pos艂ucha艂 rad m艂odszych. Przedtem zbyt wiele czasu po艣wi臋cali艣my na 艣piewy, na rozprawianie o pi臋knych i nieziemskich sprawach, za bardzo pogr膮偶yli艣my si臋 w interesuj膮cych, ale oderwanych od rzeczywisto艣ci rozmy艣laniach... To jest, oczywi艣cie, potrzebne, wr臋cz konieczne do 偶ycia, ale nie mo偶na ca艂kowicie oddali膰 si臋 od 艢wiata rzeczywistego. Mimo naszej magii! Owszem, nikt teraz nie ma dost臋pu do W贸d Przebudzenia, ale my wiemy ju偶, 偶e nie mo偶na tworzy膰 pi臋kna tylko dla siebie, nie wolno odwraca膰 si臋 z pogard膮 od wojen i niedoli, kt贸re dotykaj膮 贸w nieszcz臋sny 艢wiat poza kryszta艂owymi 艣cianami naszych w艂o艣ci... A 偶eby wej艣膰 do tego 艢wiata i nie gin膮膰 niepotrzebnie, potrzeba rynsztunku i broni... I opo艅cze, takie jak mamy teraz, te偶 s膮 przydatne. Obecnie dobry tkacz, kt贸ry potrafi nie tylko utka膰 opo艅cz臋, ale doda膰 do niej silne czary, jest szanowany i ceniony nie mniej ni偶 dobry minstrel! Dawniej nie by艂o tego w naszym 艢wiecie! I nie wszystkim to si臋 podoba... Ale my jeste艣my z domeny Forwego, z jego oddzia艂u, i nikt z nas nie chce siedzie膰 w pa艂acu Wiecznego W艂adcy... Kocham przestrze艅 i powietrze, Folko! Dusz臋 si臋 za murami, nawet je艣li s膮 to mury magiczne i nie stoj膮 na drodze ani wiatrom, ani 艣wiat艂u. Och, co艣 si臋 rozgada艂em... Idziemy na zwiad, a rozmawiamy o sprawach wiecznych. - Roze艣mia艂 si臋 cicho.

- Zgadza si臋 - odpar艂 Folko. - Patrz, prze艣wit. Dalej ju偶 jest otwarta przestrze艅! Pe艂zniemy?

- My艣l臋, 偶e trzeba b臋dzie. Jeden pe艂znie, drugi os艂ania. Kierujmy si臋 na tamten namiot!... Lepiej by by艂o w nocy, ale skoro tak wysz艂o...

- Kto wie, mo偶e ich strac膮 o zmierzchu - zauwa偶y艂 ponuro hobbit, przykl臋kaj膮c. - Nie mo偶emy czeka膰!

Maelnor zapi膮艂 opo艅cz臋 i zr臋cznie u艂o偶y艂 si臋 obok hobbita.

- No, pe艂zniemy!

Poszli. Mimo 偶e zacz膮艂 si臋 pa藕dziernik, trawa by艂a soczysta i zielona. Posuwali si臋 na zmian臋 - p贸ki jeden obserwowa艂 drugi par艂 do przodu. Potem zmieniali si臋 rolami, nie oddalaj膮c zbytnio od siebie. Bez trudu dotarli do stoj膮cego z brzegu namiotu, ukryli si臋 za nim. Folko ze zdziwieniem zauwa偶y艂, 偶e jego okrycie zla艂o si臋 z tkanin膮 samego namiotu - nie da艂o si臋 ich odr贸偶ni膰.

- Widzisz teraz? - powiedzia艂 elf, nie bez przechwa艂ki w g艂osie. - No, ruszajmy! Skokami!

Kwater臋 G艂贸wn膮 Boskiego Henny wype艂niali ludzie. Byli tam i czarnosk贸rzy, i pierzastor臋cy, i orlonosi Taregowie o smag艂ych obliczach, i jeszcze jacy艣 inni, nieznani... Dziwnie i r贸偶norodnie uzbrojeni, w jaskrawych odzieniach; ma艂o kto mia艂 pancerz czy kolczug臋. Co prawda, Folko te偶 by nie wytrzyma艂 w swojej kolczudze, gdyby by艂a ze stali, a nie z mithrilu...

Skradaj膮c si臋, kr贸tkimi skokami, zwiadowcy przedostali si臋 bli偶ej do centrum obozu. Niekiedy przysz艂o d艂ugo czeka膰 p贸ki nie zwolni艂a si臋 droga.

Jednak偶e im dalej, tym trudniej by艂o si臋 porusza膰, w ko艅cu szlak ca艂kowicie zosta艂 zamkni臋ty.

- Musimy inaczej - szepn膮艂 do Maelnora hobbit. - Musimy wsta膰 i i艣膰, jak gdyby nigdy nic. Ci, kt贸rzy si臋 nie kryj膮, nie wzbudzaj膮 podejrze艅...

- Chyba nic innego nam nie pozostaje - zgodzi艂 si臋 elf.

Stra偶nicy byli niemal przy ka偶dym namiocie. Maelnor wyci膮gn膮艂 d艂onie nad opo艅cz臋 hobbita, mrukn膮艂 co艣 cicho, rozgl膮daj膮c si臋 na boki - i okrycie Folka nagle nastroszy艂o si臋, zmieni艂o kolor, upodabniaj膮c hobbita do snuj膮cych si臋 po obozie wojownik贸w. Oczywi艣cie, uwa偶ne czujne oko, przyjrzawszy si臋, wykry艂oby maskowanie, ale nie mo偶na by艂o unikn膮膰 ryzyka.

Z zatroskanymi minami, nie rozgl膮daj膮c si臋 na boki, pomaszerowali w g艂膮b obozu. Manewr uda艂 si臋 znakomicie - szeregowi stra偶nicy nawet nie popatrzyli w ich stron臋, a dow贸dcy, jak nale偶a艂o przypuszcza膰, niech臋tnie chodzili po terenie. Folko i Maelnor bez przeszk贸d dotarli do pami臋tnego placu przed namiotem Henny. Ci膮gle p艂on臋艂y tu dwa ogniska; cia艂a zabitych uprz膮tni臋to, plamy krwi zosta艂y posypane 艣wie偶ym piaskiem. Namiot otacza艂 potr贸jny pier艣cie艅 stra偶y.

- Nie rozgl膮daj si臋! - szepn膮艂 hobbit. - Usi艂uj臋 zlokalizowa膰 Torina... dowiedzie膰 si臋 przynajmniej, czy 偶yj膮...

Elf skin膮艂 g艂ow膮. Min臋li placyk, ponownie zanurzyli si臋 w labiryncie namiot贸w i daszk贸w. 鈥濶a pewno musieli ich ukry膰 gdzie艣 w g艂臋bi. Henna nie zadowoli si臋 zwyk艂ym namiotem. Loch, je艣li nawet tu jaki艣 ma, to chyba nie g艂臋boki... pewnie raczej co艣 w rodzaju wykopu... zas艂oni臋ty od g贸ry... Szukaj, hobbicie, szukaj!鈥.

Ale pami臋ta艂 Folko r贸wnie偶 i o zagadkowym kamieniu na piersi w艂adcy. Czy nie on w艂a艣nie promieniuje tym szalonym p艂omieniem? Wydaje si臋, 偶e tak, chyba tak... Adamant... Adamant Henny... z powodu kt贸rego przela艂o si臋 ju偶 tyle krwi, 偶e nie 艣ni艂o si臋 nawet Olmerowi!

Zwiadowcy mieli szcz臋艣cie. Przemierzywszy ob贸z od kra艅ca do kra艅ca, z powodzeniem unikn膮wszy czujnych spojrze艅 stra偶nik贸w i do艣膰 bezceremonialnej go艣cinno艣ci Tareg贸w, znale藕li to, czego szukali.

Pom贸g艂 im Malec. W niewoli Ma艂y Krasnolud roz艂adowywa艂 napi臋cie w ten spos贸b, 偶e przeklina艂 we wszystkich znanych sobie j臋zykach - Wsp贸lnej Mowie, roha艅skim, narzeczu Beorning贸w, mieszka艅c贸w Kr贸lestwa 艁ucznik贸w, nie gardz膮c nawet s艂ownictwem z Czarnej Mowy. Kl膮艂 nieustannie, tworz膮c niewyobra偶alne kombinacje - tak 偶e od czasu do czasu s艂ycha膰 by艂o protesty oburzonej Tubali. Jedn膮 z takich tyrad us艂yszeli w艂a艣nie Folko i Maelnor.

- Nie zapominaj, g艂膮bie nieokrzesany - jestem dam膮! wrzeszcza艂a Tubala.

Namioty w tym miejscu by艂y ustawione w kr膮g. Przestrze艅 mi臋dzy nimi zosta艂a wydeptana do cna, na 艣rodku ustawiono p艂ot, nie dla zapobie偶enia ucieczce je艅c贸w, lecz dlatego, 偶e napierali swoi ludzie. Za p艂otem przechadza艂a si臋 sz贸stka stra偶nik贸w z obna偶onymi mieczami. Nieopodal nudzi艂y si臋 dwie pary 艂ucznik贸w, r贸wnie偶 przydzielonych do ochrony je艅c贸w.

Na 艣rodku placu Folko zobaczy艂 okr膮g艂膮 dziur臋 w ziemi, przes艂oni臋t膮 g臋st膮 drewnian膮 krat膮 z grubych, okorowanych bali. Mi臋dzy nie z trudem wsun臋艂aby si臋 nawet szczup艂a r臋ka hobbita.

Doko艂a p艂otu zebra艂o si臋 mn贸stwo gapi贸w. Folko musia艂 znale藕膰 spos贸b, by cho膰 pobie偶nie obejrze膰 wej艣cie do wi臋zienia.

- Wszystko jasne, wracajmy - rzuci艂 szeptem Maelnor. Zapami臋ta艂em wszystko. W nocy wr贸cimy tu. Sprawa nie b臋dzie trudna. Stra偶nik贸w - strza艂ami... wi臋藕ni贸w wyci膮gniemy linami. Wracamy!...


Szary I Eowina



- Kiedy wzejdzie ksi臋偶yc... - rzuci艂 Szary i urwa艂. Odwr贸ci艂 si臋 na plecy i przes艂oni艂 zm臋czone oczy d艂oni膮. - Dzisiaj w nocy - doda艂, nie ko艅cz膮c. - A jutro, je艣li wszystko si臋 uda - u naszych st贸p legnie ca艂e 艢r贸dziemie. Chcesz tego, co? Podbij臋 ca艂e 艢r贸dziemie i rzuc臋 ci do st贸p.

- O czym ty m贸wisz? - Eowina patrzy艂a na setnika szeroko otwartymi ze strachu oczami. Nie, on naprawd臋 oszala艂... 呕eby takie rzeczy wygadywa膰...

- My艣lisz, 偶e zwariowa艂em? - Znu偶ony, odruchowo potar艂 czo艂o. - Rozumiem ci臋, rozumiem... Staruch z utracon膮 pami臋ci膮, be艂koc膮cy o w艂adzy nad 艢r贸dziemiem! 艢mieszne... oczywi艣cie, 偶e 艣mieszne. Mnie te偶 by to rozbawi艂o. Ale o wiele 艣mieszniejsze jest to, 偶e moje s艂owa s膮 prawdziwe. Tak, tak, Eowino - wszystko, co us艂ysza艂a艣, to czysta prawda! Kiedy m贸wi臋, 偶e mog臋 podbi膰 艢r贸dziemie - tak w艂a艣nie jest. Temu ba艂wanowi Hennie uda艂o si臋 przej膮膰 potworn膮, niewyobra偶aln膮 Moc... Moc, kt贸ra przysz艂a z tak odleg艂ej przesz艂o艣ci, 偶e nawet elfy o niej zapomnia艂y! Nie wie, g艂upiec, jak t臋 Moc wykorzysta膰... Wystarczy艂o mu pomys艂u tylko na to, by wys艂a膰 nieszcz臋snych pierzastor臋kich na rze藕... Teraz ja przejm臋 Serce Wielkiej Mocy. Przywr贸ci mi ono pami臋膰... - Nagle u艣miechn膮艂 si臋, lecz by艂 to u艣miech pe艂en goryczy, zm臋czenia i smutku. - A w艂a艣ciwie - po co? Z przyjemno艣ci膮 podbi艂bym 艢r贸dziemie... uczyni艂bym ci臋 kr贸low膮... i wr贸ci艂bym do tego cienia, z kt贸rego wyszed艂em. Do Morza, kt贸re mnie odrzuci艂o... Nie wiem, kim by艂em. Mog臋 si臋 tylko domy艣la膰... zwa偶ywszy na spos贸b, w jaki w艂adam mieczem. Ciekawe, jakie otch艂anie otworz膮 si臋 przede mn膮, gdy ca艂kowicie wr贸ci mi pami臋膰? Przecie偶 by艂y tam i strach, i l臋k, i b贸l - lecz tego si臋 nie obawiam. Tam by艂a te偶 krew - ale czy 偶ycie nasze nie jest okrutne ju偶 od urodzenia? By艂o tam r贸wnie偶 co艣 ciemnego, niekszta艂tnego, strasznego... ja... walczy艂em... z tym... i, jak mi si臋 wydaje, przegra艂em. Ale chc臋 spr贸bowa膰 jeszcze raz! Chc臋 us艂ysze膰, jak trza艣nie krta艅 mego wroga pod naciskiem mych r膮k! Nigdy nie przegrywa艂em - a wtedy przegra艂em! Nie mog臋 tego znie艣膰! Rozumiesz?

- Rozzumiem - wykrztusi艂a Eowina.

Dziewczyn膮 znowu zaw艂adn臋艂a pot臋偶na wola tego cz艂owieka, wola, kt贸ra nios艂a ich gdzie艣 przed siebie, do ostatniej walki z nie wiadomo kim. Teraz Szary t艂uk艂 si臋 o pr臋ty niewidzialnej klatki, ale m艂oda Rohanka czu艂a: je艣li te niewidzialne mury upadn膮, to Szary si臋 zmieni. Ca艂kowicie. Zniknie Szary, prosty rybak, niewolnik Wielkiego Tcheremu. Kto go zast膮pi? Czy偶by naprawd臋 wielki zdobywca, kt贸ry pchnie ca艂e 艢r贸dziemie w po偶og臋 wyniszczaj膮cej wojny?

Zrodzi艂o si臋 mocne jak roha艅ska stal, jak up贸r m艂odego roha艅skiego rumaka przekonanie: 鈥濵usz臋 mu przeszkodzi膰! Prawd膮 jest, 偶e uratowa艂 mnie, ale to szaleniec. Potrzebny jest mu dobry lekarz i troskliwa opieka. Serca, o kt贸rym przez ca艂y czas gada, nie powinien zdoby膰! Je艣li b臋dzie do tego d膮偶y艂, to dostanie je po moim trupie!鈥.

Szary tymczasem le偶a艂 spokojnie, milcza艂, uwa偶nie przygl膮daj膮c si臋 swojej towarzyszce. Potem odezwa艂 si臋 ponownie:

- Nie 艣pieszmy si臋. Ja rozumiem, 偶e ka偶da z was, kt贸r膮 obdarzono imieniem Eowina, przez ca艂e 偶ycie w tajemnicy marzy o tym, by spotka膰 swego Wodza Nazguli... spotka膰 i pokona膰 go, dor贸wnuj膮c w ten spos贸b swojej wielkiej imienniczce... Ale nie s膮d藕 pochopnie! Nie 艣piesz si臋 nazywa膰 mnie szale艅cem! Czy przez ca艂y czas, od kiedy w臋drujemy razem, nie udowodni艂em, 偶e tak nie jest?

Dziewczynie j臋zyk przywar艂 do podniebienia, nie mog艂a wykrztusi膰 ani s艂owa. Wszechwiedza i przenikliwo艣膰 tego cz艂owieka dos艂ownie wstrz膮sn臋艂y ni膮. Czyta艂 w jej my艣lach jak w otwartej ksi臋dze.

- Boisz si臋 mnie - powiedzia艂 w ko艅cu Szary z wyrzutem. - Chyba nie uwa偶asz, 偶e mog臋 przenikn膮膰 do twego umys艂u? Zapewniam ci臋, 偶e tak nie jest. Po prostu nie sprawia mi 偶adnego trudu odgadni臋cie, o czym w tej chwili my艣lisz... A zreszt膮 wy, z Rohanu, nie potrafili艣cie nigdy ukrywa膰 swoich zamys艂贸w. Jeste艣cie pro艣ci jak drzewce kopii!... Dlaczego w贸wczas nie byli艣my razem?... - powiedzia艂 nagle, ni w pi臋膰, ni w dziewi臋膰, jakby pyta艂 sam siebie. - Ale do艣膰. Eowino, masz swoj膮 szabl臋. Przysi臋gam na swoje jeszcze nieodkryte imi臋 nie b臋d臋 si臋 broni艂, je艣li uznasz, 偶e trzeba mnie zabi膰. Odda艂bym ci m贸j miecz, lecz tej nocy mi si臋 przyda, wybacz, wi臋c. A potem... Czuj臋, 偶e stoj臋 o krok od Wielkiej Mocy. Nie mog臋 si臋 myli膰 - czy nie wyrwa艂em ci臋 z p艂omieni? Tak, wi臋c... Pomy艣l - mo偶e bycie kr贸low膮 艢r贸dziemia nie jest z艂ym losem dla dumnej c贸ry Rohanu?

Eowina milcza艂a. Ca艂ym sercem wierzy艂a, 偶e Szary nie k艂amie. M贸wi艂 prawd臋, by膰 mo偶e nigdy nie zdoby艂 si臋 na tak膮 szczero艣膰, niewa偶ne - w tym 偶yciu czy w tym poprzednim. Otwiera艂 przed ni膮 ciemne otch艂anie swojej duszy, gdzie k艂臋bi艂 si臋 nieprzenikniony czarny dym b贸lu, gniewu i strachu. Nie ukrywa艂 niczego. Domy艣la艂a si臋, 偶e nawet je艣li nie uda im si臋 zaw艂adn膮膰 owym tajemniczym Sercem Mocy, to i tak Szary nigdy ju偶 nie b臋dzie z ni膮 rozmawia艂 w ten spos贸b. W najlepszym razie - obdarzy j膮 zimnym u艣mieszkiem. B臋dzie natomiast zwyczajny, otwarty, nawet czu艂y - dla innych. Ale z ni膮, z ni膮, kt贸ra widzia艂a go takim, jakim jest w tej chwili - nigdy! Dlatego wykupuje si臋, proponuj膮c najwy偶sz膮 cen臋, jak膮 mo偶e zaoferowa膰 艣miertelnik. Nie swoje 偶ycie, bo co tam - 偶ycie! Zdarza si臋, 偶e i 偶a艂osny tch贸rz, czerpi膮c si艂y z w艂asnego strachu, wbija w siebie sztylet. Nie - Szary chce odda膰 to, co wy maga 偶elaznej woli, wielkiej si艂y i nieopisanego okrucie艅stwa, to co艣, co wzbudzi w艣ciek艂o艣膰 i gniew Valarow.

Milczenie przeci膮ga艂o si臋. Zreszt膮 - wcale nie by艂o m臋cz膮ce. Szary czeka艂, czeka艂 spokojny. A Eowina rozumia艂a, 偶e od jej decyzji nic ju偶 nie zale偶y, 偶e naprawd臋 zosta艂o jej tylko jedno - zabi膰 tego cz艂owieka, poniewa偶 nie da si臋 go ju偶 powstrzyma膰 w inny spos贸b. Bo on p贸jdzie dalej, nie bacz膮c na nic. Nie przeszkodz膮 ani strza艂y, ani w艂贸cznie wrog贸w - pokona wszystko, wykorzystuj膮c t臋 艣lep膮, niszcz膮c膮 Moc, kt贸ra ju偶 uwi艂a gniazdko w jego duszy.

P贸jdzie po trupach. A skoro tak - Eowina powinna go zabi膰. Powinna, cokolwiek si臋 stanie. Nie bacz膮c na to, 偶e ma dopiero pi臋tna艣cie lat. Zreszt膮, jej r臋ce i tak ju偶 s膮 splamione krwi膮...

Ale to co innego! R臋ce splamione krwi膮?! Krwi膮 pierzastor臋kich, kt贸rych zabija艂a艣, 偶eby ocali膰 w艂asne 偶ycie! A teraz zamierzasz s膮dzi膰 Szarego!鈥.

- Uspok贸j si臋, dziewczyno. - Stary setnik wsta艂. - To wszystko tylko wydaje si臋 okropne. Nie dr臋cz siebie. Powiadam ci - nie b臋d臋 si臋 broni艂. Zabijesz mnie, je艣li uznasz za konieczne. Powiem wi臋cej - sam ci臋 b臋d臋 prosi艂 o 艣mier膰... je艣li zobaczysz, 偶e Serce Mocy, do kt贸rego d膮偶臋, zmienia mnie, robi ze mnie... robi ze mnie co艣 potwornego. Oczywi艣cie s艂ucha艂a艣 bajek, w kt贸rych bohaterka winna by艂a zabi膰 ukochanego, by uchroni膰 go przed znacznie gorszym losem? Tak wi臋c b膮d藕 gotowa zrobi膰 to w艂a艣nie teraz. Wiadomo, 偶e nie jestem twym ukochanym, ale mi wszystko... Uszanujesz moj膮 pro艣b臋, prawda?

Eowina zdoby艂a si臋 na milcz膮ce skinienie g艂ow膮.

- No i 艣wietnie. Wierz臋 w to bardziej ni偶 w jakie艣 wymy艣lne przysi臋gi. - Wyszarpn膮艂 z pochwy miecz i zacz膮艂 ostrzy膰 kling臋. - Nie st贸j tak bezczynnie! Sprawd藕 swoj膮 szabl臋. Nie powinna ci臋 dzi艣 zawie艣膰. Zawierzasz jej swe 偶ycie. Dawaj, dawaj - sprawdzaj! Mam dla ciebie kamie艅 szlifierski. Zajmij si臋 czym艣, bo jak nie ma dla r膮k zaj臋cia...

Dziewczyna pos艂usznie wyj臋艂a szabl臋.

- 呕eby mi b艂yszcza艂a! - powiedzia艂 surowym tonem, dok艂adnie jak kr贸lewski setnik, szkol膮cy poborowych. - Miej na uwadze, 偶e sprawdz臋!

- A je艣li nie b臋dzie b艂yszcza艂a? - wypali艂a Eowina, zebrawszy ca艂膮 odwag臋.

- Wytn臋 witk臋 i wysiek臋 - zagrozi艂 Szary.



10 Pa藕dziernika, Noc,

Kwatera G艂贸wna Henny,

Folko, Forwe, Elfy



Noc by艂a nad podziw cicha. Cudowne, niezwyk艂e zapachy dra偶ni艂y powonienie, 艂askota艂y niczym dokuczliwe mr贸wki. Folko le偶a艂 na skraju lasu. Przed nim rozpo艣ciera艂 si臋 ob贸z grzmia艂y b臋bny i grzechotki, rozlega艂y si臋 wrzaskliwe pie艣ni i pijackie okrzyki podchmielonych wojownik贸w Henny. Wysoko w niebo wzbija艂y si臋 k膮艣liwe iskry licznych ognisk. O zachodzie s艂o艅ca wr贸ci艂 do obozu wys艂any za Folkiem po艣cig. Hobbit zd膮偶y艂 zauwa偶y膰, 偶e je藕d藕cy wie藕li ze sob膮 jak膮艣 sp臋tan膮 posta膰. Wkr贸tce 贸w nieszcz臋艣nik zosta艂 szybko i zr臋cznie pozbawiony g艂owy przez obozowego kata. Folko zastanawia艂 si臋 chwil臋, czy to aby nie pechowy setnik, dowodz膮cy pogoni膮 za nim, zap艂aci艂 偶yciem za nieudan膮 wypraw臋, a jego, hobbita, szcz臋艣liwe spotkanie z elfami.

Egzekucja nie wywo艂a艂a w obozie 偶adnego wra偶enia. Widocznie takie rzeczy by艂y tu na porz膮dku dziennym. Trup zosta艂 odci膮gni臋ty poza teren i porzucony. Wystarczy艂o, by ludzie odeszli, a z g臋stniej膮cego mroku do martwego cia艂a wype艂z艂y jakie艣 niskie, przywieraj膮ce do ziemi stwory ni to wielonogie w臋偶e, ni to w臋偶owate wielonogi... Da艂 si臋 s艂ysze膰 chrz臋st i mokre mlaskanie, kt贸remu towarzyszy艂y w艣ciek艂e, zduszone syki. Nocni padlino偶ercy ucztowali. Folko obejrza艂 si臋 - przez moment wydawa艂o mu si臋, 偶e ju偶 czuje obrzydliwe dotkni臋cia zimnych, pokrytych 艂usk膮 cia艂. Ale nie - wygl膮da艂o, 偶e miejscowe stwory zosta艂y dobrze u艂o偶one i wiedz膮, na kogo mog膮 zapolowa膰, a przed kim nawet nie wa偶y膰 si臋 rozewrze膰 pyska. 呕aden z nich nie zbli偶y艂 si臋 do hobbita.

- Widzia艂e艣? Co za ohyda - szepn膮艂 na ucho Folkowi le偶膮cy obok Bearnas. - Sk膮d to si臋 bierze? Nic innego, jak spu艣cizna po Melkorze!

- Nie wymawiaj tego imienia! - zbeszta艂 elfa wojownika ksi膮偶臋 Forwe. - Nie ma co przywo艂ywa膰 jego cienia. Wystarczy Z艂a w tym miejscu...

Ksi臋偶yc przes艂oni艂y chmury. Nic lepiej nie mog艂o sprzyja膰 powodzeniu planu hobbita. Elfy 艣wietnie widz膮 w ciemno艣ciach; Folko, mimo 偶e widzia艂 gorzej, te偶 nie spud艂owa艂by na sto krok贸w w mroku, kt贸ry dla zwyk艂ego cz艂owieka by艂 ciemno艣ci膮 nieprzeniknion膮.

- Idziemy. - Forwe podni贸s艂 si臋 z ziemi. - Nie my艣lcie teraz o tym Hennie!

- St贸jcie! - wykrzykn膮艂 nagle hobbit. - Jak偶e mog艂em zapomnie膰! Nie mo偶ecie, nie wolno wam nigdzie i艣膰!

- Dlaczego? - zdziwi艂 si臋 ksi膮偶臋.

- To ja, ja, ja jestem wszystkiemu winien... - I hobbit, j膮kaj膮c si臋, 艣piesz膮c si臋 i po艂ykaj膮c w po艣piechu ko艅c贸wki s艂贸w, opowiedzia艂 przyjacio艂om Avarim o swoim widzeniu, o tym, 偶e Henna potrafi chyba co艣 widzie膰 za po艣rednictwem 鈥darowanej mu Mocy鈥, o tym, 偶e 偶膮da艂 dla siebie 鈥瀏艂贸w boguzbrzyd艂ych elf贸w鈥...

- Wiedzieli艣my, 偶e nas 艣cigaj膮 - powiedzia艂 wolno Forwe. - Ale nie chcieli艣my dopu艣ci膰 do przelewu krwi i dlatego tylko mylili艣my tropy i zwodzili艣my po艣cig na manowce. A tu si臋 okazuje...

- Zgadzam si臋 z Folkiem. Przed nami na pewno jest zasadzka - mrukn膮艂 pos臋pnie Amrod. - Henna wykorzystuje je艅c贸w jako przyn臋t臋. Mo偶e nawet wcale nie chcieli ci臋 do艣cign膮膰, bracie hobbicie... Ten dra艅 艣wietnie wiedzia艂, 偶e nie porzucisz swych przyjaci贸艂 w niedoli.

- Cokolwiek si臋 dzieje, teraz ju偶 nie mo偶emy si臋 wycofa膰 - zauwa偶y艂 spokojnie Maelnor, - Nawet je艣li czyha na nas pu艂apka, powinni艣my dzia艂a膰. Bo inaczej... - Zamilk艂, ale nie musia艂 nic wi臋cej m贸wi膰.

- Tak, Maelnor ma racj臋 - skin膮艂 g艂ow膮 ksi膮偶臋 Forwe. Zielony kamie艅 na jego obr臋czy jarzy艂 si臋 delikatnie. - Nie mo偶emy si臋 wycofa膰. Idziemy!

Siedem cieni bezszelestnie ruszy艂o przed siebie.



Ten Sam Czas I Miejsce,

Szary I Eowina



Klinga z lekkim szelestem wysun臋艂a si臋 z pochwy.

- Dobijaj tych, kt贸rych tylko zrani臋 - rzuci艂 do dziewczyny Szary, podnosz膮c si臋 z ziemi.

S艂abe ksi臋偶ycowe 艣wiat艂o pada艂o na d艂ugie ostrze, upodabniaj膮c miecz do strasznych morgulskich kling. Towarzysz Eowiny wyszed艂 z ukrycia w zaro艣lach i, zarzuciwszy bro艅 na rami臋, pomaszerowa艂 prosto w kierunku namiot贸w.


10 Pa藕dziernika, Noc,

Lasy Po艂udniowego Haradu,

Na Szlaku Do Pola Bitwy Z Pierzastor臋kimi



Nigdy jeszcze Millog nie wpad艂 w takie tarapaty. W milczeniu, pokornie wl贸k艂 si臋 za ci膮gle go zadziwiaj膮c膮 par膮 wsp贸艂w臋drowc贸w. Nie mo偶na powiedzie膰, by odnosili si臋 do艅 藕le albo 偶e, powiedzmy, by艂 traktowany jak s艂u偶膮cy. Wcale nie. Z艂otow艂osa pi臋kno艣膰 i jej towarzysz cz臋sto i d艂ugo rozmawiali z nim, wypytywali o 偶ycie, o mieszka艅c贸w jego rodzinnej wsi, o ich obyczaje i zaj臋cia, o to, co on sam prze偶y艂 podczas dni Wojny... I Howrar opowiada艂. Nie m贸g艂 powstrzyma膰 si臋 od paplania ani sk艂ama膰. Jedno spojrzenie magicznych oczu pozbawia艂o go wszelkich my艣li o sprzeciwie.

Nikt te偶 nie krzywdzi艂 psa. Ale ten na wszelkie pr贸by z艂otow艂osej, by jako艣 si臋 pogodzi膰, odpowiada艂 warczeniem, z kt贸rego - co prawda - przebija艂a niemoc, ale te偶 i niemal ludzki smutek. Jad艂 tylko to, co udawa艂o mu si臋 schwyta膰 w okolicznych zaro艣lach, mimo 偶e wsp贸艂towarzysze Milloga mieli spory zapas dziwnych plack贸w. Po zjedzeniu nawet kawa艂eczka takiego, Howrar przez ca艂y dzie艅 rozkoszowa艂 si臋 b艂ogim uczuciem syto艣ci, jak w czasach, kiedy s艂u偶y艂 jako poborca podatkowy...

Millogowi zdarzy艂o si臋, 偶e usi艂owa艂 sam zada膰 kilka pyta艅, ale wszystkie jego usi艂owania gasi艂y pob艂a偶liwe, a jednocze艣nie nieprzeniknione u艣miechy pary w臋drowc贸w. U艣miechali si臋 czule i 偶yczliwie, m臋偶czyzna klepa艂 Howrara po ramieniu (sam Millog nie potrafi艂 sobie wyobrazi膰 czego艣 takiego w stosunku do niego) i natychmiast kierowa艂 rozmow臋 na inne tory.

Mo偶e i niespecjalnie rozgarni臋ty, Millog jednak偶e rozumia艂, 偶e nieoczekiwani wsp贸艂towarzysze podr贸偶y, kt贸rzy tak szybko i ostatecznie go zniewolili, szczeg贸lnie s膮 zainteresowani Olmerem Wielkim. Z nieukrywanym zainteresowaniem i uwag膮 wys艂uchiwali wszelkich, nawet najdrobniejszych szczeg贸艂贸w, jakie zachowa艂a niezbyt dobra pami臋膰 Howrara.

...Millog prze偶y艂 straszliw膮 potyczk臋 nad Anduin膮, kiedy jego tratwa na samym pocz膮tku bitwy zosta艂a pocz臋stowana kamieniem z katapulty. Porzuciwszy tarcz臋 i miecz, Howrar zdo艂a艂 si臋 uczepi膰 jakiej艣 belki i uda艂o mu si臋 przedosta膰 na brzeg. W czasie boju z niezwyci臋偶on膮 westfoldzk膮 falang膮 Millog mocno oberwa艂 w g艂ow臋, i do ko艅ca bitwy wala艂 si臋 na ziemi, nieprzytomny. Potem by艂 艁uk Iseny, gdzie oddzia艂y Howrar贸w d艂ugo i bezskutecznie usi艂owa艂y prze艂ama膰 roha艅ski szyk, i tu Millog, umiej臋tnie lawiruj膮c, kiedy trzeba - wycofuj膮c si臋 do tylnych szereg贸w, kiedy indziej - ponownie wysuwaj膮c si臋 na czo艂o - wyszed艂 z bitwy bez najmniejszego zadrapania, cho膰 w jego tysi膮cu poleg艂o trzy czwarte wojownik贸w. A potem nadesz艂y czasy ju偶 weselsze. Jedno po drugim kapitulowa艂y arnorskie miasta... ale na nich zaraz k艂ad艂y 艂apy ulubieni Wodza Easterlingowie, i nadzieje Milloga, 偶e dojdzie do mi艂ego 艂upienia, nie zi艣ci艂y si臋.

Najgorzej by艂o pod przekl臋t膮 elfick膮 twierdz膮. W贸dz - kto wie dlaczego! - najpierw poprowadzi艂 na szturm oddzia艂y ludzkie, pozostawiwszy ork贸w, trolli i innych nieludzi w odwodzie. Oddzia艂 Milloga by艂 wyznaczony do pierwszej wie偶y szturmowej i gdy obro艅cy twierdzy podpalili maszyn臋 obl臋偶nicz膮, Milloga uratowa艂 tylko prawdziwy cud. Mia艂 w r臋ku top贸r; 艣ci膮wszy nim jak膮艣 lin臋, Howrar wyrzuci艂 jej koniec ze strzelnicy i zacz膮艂 po niej zje偶d偶a膰. Co prawda szalej膮cy w wie偶y p艂omie艅 przepali艂 sznur i Millog run膮艂 na ziemi臋, ale by艂o ju偶 do niej blisko, zap艂aci艂 wi臋c za upadek tylko kilkoma z艂amaniami. Nic takiego, nosi艂 jaki艣 czas 艂upki, potem zdj膮艂 i chodzi艂 normalnie. Dopiero teraz stare ko艣ci da艂y o sobie zna膰, bola艂y na zmian臋 pogody... Ksi膮偶臋 za rany i kontuzje odwdzi臋czy艂 si臋 wojownikowi, daj膮c mu wa偶n膮 i syt膮 funkcj臋 poborcy podatk贸w. Millog s艂u偶y艂 mu wi臋c wierniej ni偶 pies. Wiedzia艂, 偶e w razie czego chlebodawca nie b臋dzie si臋 d艂ugo zastanawia艂, wy艣le do lasu, na wyr膮b, i po krzyku... 呕egnaj wtedy, mi臋kka po艣cieli, dobre jedzonko i mi艂a 偶onko... Niewa偶ne, 偶e cudza, nie swoja...

A potem nawin膮艂 si臋 Szary... Szukaj go teraz po ca艂ym 艢r贸dziemiu...

Rozmowy te nieodmiennie ko艅czy艂y si臋 tym samym - m臋偶czyzna poklepywa艂 Milloga krzepi膮co po ramieniu, a kobieta m贸wi艂a:

- Nie b贸j si臋. Z艂y Los ci臋 nie dosi臋gnie.

Howrar, nawiasem m贸wi膮c, nie zdecydowa艂 si臋 zapyta膰 swoich towarzyszy w臋dr贸wki, jak si臋 nazywaj膮...



10 Pa藕dziernika, Noc, Ob贸z Henny,

Folko I Elfy



Niczym bezszelestne, niewa偶kie cienie przemkn臋li ku namiotom. Rozp艂yn膮wszy si臋 w mroku, b臋d膮c mniej wyczuwalni ni藕li lekki le艣ny wiaterek, hobbit i elfy ostro偶nie zbli偶ali si臋 do pier艣cienia wartownik贸w. Na noc Henna wystawia艂 posterunki i czaty. Ale czy zwyczajni 艢miertelni s膮 w stanie zobaczy膰, w nieprzeniknionym po艂udniowym mroku nocy, Pierworodnych, na dodatek owini臋tych w maskuj膮ce opo艅cze? Bez najmniejszego d藕wi臋ku Forwe i jego oddzia艂 przenikn膮艂 obok wartownik贸w, nie odbieraj膮c ani jednego 偶ycia.

D贸艂, w kt贸rym trzymani byli je艅cy, znajdowa艂 si臋 nieopodal p贸艂nocnego skraju obozowiska. Doko艂a p艂on臋艂y ogniska, chodzili w t臋 i we w t臋 wojownicy, trwa艂y uczty i pocz臋stunki, pieczono na ro偶nach mi臋siwa i sta艂y otwarte beczki z napojami. Ale wewn膮trz ogrodzenia nadal przebywali trze藕wi i czujni stra偶nicy. Tuzin 艂ucznik贸w... osiemnastu miecznik贸w... miecznicy wewn膮trz ogrodzenia, 艂ucznicy na skraju wolnej przestrzeni... I co najmniej p贸艂 setki podchmielonych wojownik贸w doko艂a. I te trzy tuziny kobiet!... Folko zacisn膮艂 z臋by. Widzia艂, 偶e sprawa b臋dzie trudna.

- Jak na razie nie widz臋 偶adnych pu艂apek - zaszele艣ci艂 nad uchem g艂os Forwego.

- Czekaj膮, a偶 my zaatakujemy - odpar艂 hobbit r贸wnie偶 szeptem.

- Jaki w tym sens? Przyn臋ta jest tu, my te偶. Skoro nas widzi...

- Po co budzisz licho, skoro siedzi cicho - rzuci艂 Folko, zapomniawszy o kr贸lewskim pochodzeniu rozm贸wcy. - Idziemy, na co jeszcze czeka膰? My艣lisz, 偶e oni tu w ko艅cu si臋 uspokoj膮?... Raczej nie, a i tak ju偶 min臋艂a po艂owa nocy...

- No wi臋c zaczynajmy - us艂ysza艂 g艂os ksi臋cia i natychmiast po tym - ch贸r puszczanych ci臋ciw.

Strza艂y z bia艂ym opierzeniem przelecia艂y ponad placem niczym b艂yskawice. Siedmiu 艂ucznik贸w mierzy艂o przez ca艂y czas w wartownik贸w obok do艂u i w stoj膮cych w pogotowiu wra偶ych strzelc贸w. Pierwsze strza艂y jeszcze nie si臋gn臋艂y cia艂 ofiar, gdy pomkn臋艂y za nimi nast臋pne. W mgnieniu oka zapanowa艂 chaos. Wrzaski i j臋ki umieraj膮cych i rannych, przera藕liwe krzyki przestraszonych kobiet, przekle艅stwa i ryki na po艂y pijanych woj贸w, po omacku szukaj膮cych na ziemi swojej, tak beztrosko od艂o偶onej onegdaj broni.

- Naprz贸d - poleci艂 cicho Forwe, i si贸demka wojownik贸w ruszy艂a przez plac, w biegu puszczaj膮c ci臋ciwy. R臋ce Folka odruchowo wykonywa艂y krwaw膮 robot臋. Wzrok sam wychwytywa艂 kolejny cel, okre艣la艂 poprawk臋, d艂onie same naci膮ga艂y 艂uk i wychwytywa艂y strza艂y z ko艂czana. Elfy i hobbit zaatakowali w formacji klina, i ostrzem tego klina by艂 Folko, jedyny w dru偶ynie, kt贸ry mia艂 prawdziw膮 mithrilow膮 kolczug臋. Zdumieni wrogowie nie zd膮偶yli nawet mrugn膮膰 okiem, gdy siedem chyboc膮cych w ciemno艣ciach cieni przebi艂o si臋 przez ogrodzenie. Po艂owa miecznik贸w ochrony ju偶 poleg艂a ra偶ona celnymi strza艂ami, a ci, kt贸rzy si臋 ostali, parli naprz贸d. Szerokie krzywe miecze, tak niepodobne do prostych kling Zachodu, unios艂y si臋 w g贸r臋, walka nimi r贸wnie偶 nie przypomina艂a tej zachodniej - stal nie uderzy艂a w stal, jak mia艂oby to miejsce, gdyby walczy艂 Eldring z Gondorczykiem. Te klingi s艂u偶y艂y raczej do odwodzenia broni przeciwnika, a nie do podstawiania pod ci臋cie wroga. Z prawej strony hobbita b艂ysn膮艂 d艂ugi i cienki miecz ksi臋cia Forwego; cios zosta艂 zadany z tak膮 szybko艣ci膮, 偶e Tareg po prostu nie zrobi艂 偶adnego ruchu. Na hobbita natomiast natar艂 znacznie zr臋czniejszy przeciwnik - pierwszy wypad Folka sparowa艂, odbi艂 i drugi... ale bzykn臋艂a nagle elficka strza艂a i wojownik Henny run膮艂 ze strza艂膮 w oczodole.

Stra偶nicy natychmiast wytrze藕wieli i biegli ze wszystkich stron. Tr贸jka elf贸w sypn臋艂a im na powitanie strza艂ami, ale to ich nie powstrzyma艂o. Odwa偶ni ratownicy mieli jeszcze tylko kilka chwil, by nie sta膰 si臋 艂upem... i wykorzystali je. Powaliwszy swego przeciwnika, Forwe uni贸s艂 miecz nad g艂ow膮, znieruchomia艂 na moment jak pos膮g i z niespodziewan膮 moc膮 uderzy艂 w drewnian膮 krat臋. Po艂yskuj膮cy matow膮 szaro艣ci膮 miecz przemkn膮艂 przez grube drewniane bele jak przez pust膮 przestrze艅; od艂amki run臋艂y w d贸艂, sk膮d od razu dobieg艂 g艂os niezadowolonego Malca:

- Hej, wy tam! Troch臋 ostro偶niej mo偶e, co? Drzazgi mi si臋 za ko艂nierz sypi膮!

Zaraz za przeci臋tymi belkami polecia艂y w d贸艂 liny z p臋tlami na ko艅cu. Folko, star艂szy si臋 z kolejnym Taregiem, z ca艂ej si艂y rykn膮艂 do przyjaci贸艂 w dole:

- Wy艂a藕cie na g贸r臋 sami! My tu walczymy!

Nad skrajem do艂u pokaza艂a si臋 g艂owa Sandella. Folko, zobaczywszy garbusa, poczu艂 dreszcz - wydawa艂o si臋 mu, 偶e do oblicza Sandella przyros艂a maska samej 艢mierci. Nie m贸wi膮c ani s艂owa, stary wojownik chwyci艂 walaj膮cy si臋 pod nogami miecz - i ju偶 pierwszy jego wypad kosztowa艂 偶ycie jednego z nacieraj膮cych.

Ale, mimo wszystko, to pu艂apka - z zaskakuj膮cym brakiem nadziei pomy艣la艂 Folko, kolejny raz uchylaj膮c si臋 przed przecinaj膮cym ze 艣wistem powietrze ostrzem. Tutejsze miecze raczej nie da艂yby rady mithrilowej kolczudze, ale si艂a uderze艅 by艂a tak wielka, 偶e ju偶 tylko to mog艂o powali膰 hobbita. Ze wszystkich stron nadbiegali wojownicy Henny. Oczywiste, 偶e przeciwko takiej sile d艂ugo nie da si臋 usta膰.

A Hennie nie by艂 potrzebny wcale 偶aden Adamant... - pomy艣la艂 hobbit.

Zaraz za garbusem wdrapa艂 si臋 na g贸r臋 Torin, za nim Malec, potem, jednocze艣nie, Tubala i Ragnur. Farnak z Wingetorem wyszli na powierzchni臋 na ko艅cu.

- Przebijamy si臋! - machn膮艂 r臋k膮 Forwe. Wysokie ogrodzenie dawa艂o jakie艣 szans臋 hobbitowi i jego towarzyszom. Ale doko艂a ju偶 zbi艂 si臋 zwarty t艂um wrog贸w, a ze wszystkich stron wali艂y wci膮偶 nowe i nowe oddzia艂y, w dziwacznych he艂mach i pancerzach, z du偶ymi 艂ukami... Pu艂apka zatrzasn臋艂a si臋: garstka wojownik贸w raczej nie mog艂aby przebi膰 si臋 przez szeregi wrog贸w - zebra艂o si臋 tu ju偶 chyba z tysi膮c Tareg贸w i wojownik贸w innych plemion. Co prawda, z powodu t艂oku przeszkadzali sobie wzajemnie i 艂ucznicy nie mogli dobrze przymierzy膰, ale i tak ju偶 kilka strza艂 艣wisn臋艂o nad g艂ow膮 hobbita.

- Przebijamy si臋! - powt贸rzy艂 Forwe. I nagle, wyprzedziwszy wszystkich, do przodu ruszy艂a Tubala. Wydawa艂o si臋, 偶e z mroku piekielnych komnat Morgotha wyrwa艂 si臋 na wolno艣膰 nieznany potw贸r, godna przyjaci贸艂ka Carcharotha. W ka偶dej r臋ce Tubala trzyma艂a po zakrzywionym mieczu, powietrze doko艂a niej rozj臋cza艂o si臋 - z tak niewiarygodn膮 pr臋dko艣ci膮 wirowa艂y klingi. Nie mo偶na by艂o dojrze膰 偶adnej z nich; wrogowie odskoczyli na boki. A dziewczyna par艂a naprz贸d, zostawiaj膮c za sob膮 prawdziwie krwaw膮 przesiek臋. Jej miecze ci臋艂y metal pancerzy i stal mieczy, odbija艂y wycelowane w ni膮 strza艂y, 艣cina艂y g艂owy i rozpo艂awia艂y cia艂a biedak贸w, kt贸rzy akurat znale藕li si臋 na szlaku.

Za Tubala skoczy艂 Sandello, za nim Folko. Migiem utworzywszy klin, uderzyli - i 艣wiat pogr膮偶y艂 si臋 w straszliwym wirze krwawej rzezi.

Jednak偶e Tubali zabrak艂o si艂. Niemal wyr膮ba艂a sobie drog臋 do wolno艣ci - ale oto nagle nogi ugi臋艂y si臋 pod ni膮 i Sandello ledwo zd膮偶y艂 os艂oni膰 dziewczyn臋. Kt贸ry艣 z elf贸w - Folko nie zauwa偶y艂 kt贸ry - trzymaj膮c miecz w prawej r臋ce, lew膮 podchwyci艂 opad艂膮 z si艂 wojowniczk臋.

Taregowie w ko艅cu zrozumieli, co si臋 tu dzieje, czarnosk贸rzy, pierzastor臋cy po艣piesznie rozst臋powali si臋 przed straszliwymi wojownikami. Z tylnych szereg贸w poszybowa艂y w艂贸cznie i dzidy, 艣wisn臋艂y strza艂y. Jedna z nich rozora艂a cia艂o Farnaka, zgrzytn膮艂 z臋bami Ragnur, 艂ami膮c wczepione w rami臋 drzewce...

Wydawa艂o si臋, 偶e 艢mier膰 pochwyci艂a przyjaci贸艂 w lodowate obj臋cia. Teraz, zaraz, jeszcze chwila - i 艂ucznicy spe艂ni膮 sw膮 powinno艣膰. Folko, oczywi艣cie, ma na sobie mithril - ale czy to mo偶e pom贸c? Wszystko przepad艂o?...

Nie! Na razie jeszcze nie straci艂em 偶ycia!鈥.

D艂ugi wypad i ostra klinga wpija si臋 w gard艂o kolejnego wroga...

Walka trwa艂a. Walka beznadziejna.


Ob贸z Henny W Tym Samym Czasie,

Szary I Eowina



Szary nie kry艂 si臋. Wyprostowany dumnie, z podniesion膮 g艂ow膮 szed艂 prosto na wartownika. Ten krzykn膮艂 co艣 ostrzegawczo i uni贸s艂 w艂贸czni臋, kieruj膮c grot w pier艣 nieoczekiwanego przybysza. Szary zatrzyma艂 si臋. Mru偶膮c oczy, jakby o艣lepione mocnym, jaskrawym 艣wiat艂em, uni贸s艂 lew膮 r臋k臋 do czo艂a, jak gdyby chcia艂 co艣 sobie przypomnie膰... i nagle zacz膮艂 m贸wi膰 po haradzku. M贸wi艂 wolno, j膮ka艂 si臋, z trudem wywlekaj膮c z pami臋ci odpowiednie s艂owa.

Wartownik drgn膮艂 i zrobi艂 zamach. Od s膮siednich namiot贸w bieg艂o ku nim kilku wojownik贸w. Stary setnik jeszcze co艣 powiedzia艂, zwracaj膮c si臋 do wartownika - i nagle ten, jak lunatyk, uni贸s艂 w艂贸czni臋 i stan膮艂 obok niego. Tr贸jka tych, kt贸rzy biegli ku nim, rozdziawi艂a g臋by. Szary odwr贸ci艂 si臋 do skamienia艂ych wojownik贸w. Nawet w s艂abej ksi臋偶ycowej po艣wiacie Eowina dostrzeg艂a, 偶e oblicze jej towarzysza zalane jest potem. Jak poprzednio, cichym g艂osem Szary zwr贸ci艂 si臋 do dziwnie znieruchomia艂ej tr贸jki. Tym razem co艣 posz艂o nie tak, i jeden z wartownik贸w, straciwszy g艂ow臋 ze strachu, miotn膮艂 w艂贸czni臋. Ale jeszcze szybciej zareagowa艂 ten, kt贸ry pierwszy stan膮艂 u boku Szarego; z niemo偶liw膮 dla cz艂owieka szybko艣ci膮 przesun膮艂 si臋, zas艂aniaj膮c swego nowego pana, i te偶 rzuci艂 w艂贸czni臋. Chwil臋 p贸藕niej obaj Taregowie zwalili si臋 na ziemi臋 martwi, a setnik, skrzywiwszy si臋, jakby zabola艂 go z膮b, jednym b艂yskawicznym ruchem wyrzuci艂 przed siebie miecz. Tareg upad艂 z przeszyt膮 mieczem piersi膮, ostatni wojownik rzuci艂 si臋 do ucieczki. Szary nie 艣ciga艂 go. Nieoczekiwanie pochyli艂 si臋 nad tym, kt贸ry go os艂oni艂. Westchn膮艂 ze smutkiem. D艂o艅 spocz臋艂a na powiekach zabitego.

- Nie chcia艂em tego... - us艂ysza艂a dziewczyna ciche, pe艂ne rozterki westchnienie. - Eowino! Idziemy dalej. Ta rzecz jest straszniejsza, ni偶 s膮dzi艂em...

Weszli do obozu. Uciekaj膮cego wartownika albo sparali偶owa艂 strach, albo sta艂o si臋 jeszcze co艣; fakt by艂 taki, 偶e nikt nie wszczyna艂 alarmu. Inaczej - sygna艂y alarmu rozbrzmia艂y, ale na drugim ko艅cu obozu. Eowina zobaczy艂a uniesione ze zdziwieniem brwi Szarego.

- Kto by to m贸g艂 by膰? Dobra, idziemy dalej...

W obozie tymczasem w tempie lawiny narasta艂 chaos. Od namiot贸w i ognisk do p贸艂nocnego kra艅ca p臋dzili wojownicy. Na Szarego i Eowin臋 nikt nie zwraca艂 uwagi; jakby jaka艣 sprzyjaj膮ca im wola gna艂a wojownik贸w tam, gdzie byli potrzebni, i nie mogli podczas tej drogi rozgl膮da膰 si臋...

- My idziemy tam! - Szary gwa艂townie skr臋ci艂 w kierunku z艂otego namiotu.

Tu, w przeciwie艅stwie do pogr膮偶aj膮cego si臋 w rozgardiaszu ca艂ego obozu, panowa艂 idealny porz膮dek. Tak samo p艂on臋艂y dwa ogniska przed wej艣ciem do namiotu Henny, tak samo sta艂 potr贸jny pier艣cie艅 艂ucznik贸w i w艂贸cznik贸w doko艂a schronienia Boskiego. Na placyku przed namiotem nie by艂o 偶ywej duszy, 艣piesz膮cy na zew b臋bn贸w i tr膮b wojownicy starannie omijali siedzib臋 swego w艂adcy.

- Idziemy. - Szary chwyci艂 miecz dwiema r臋kami i spokojnie pomaszerowa艂 przez placyk.

Kto艣 co艣 do nich krzykn膮艂 - setnik, rzecz jasna, nie odezwa艂 si臋. Strzelcy unie艣li 艂uki - Szary tylko rzuci艂 do Eowiny: 鈥濼rzymaj si臋 za moimi plecami鈥. Rozleg艂 si臋 gwa艂towny i pe艂en gniewu okrzyk rozkaz - i 艂ucznicy pu艣cili ci臋ciwy.

Ostre 偶膮d艂a z brz臋kiem uderzy艂y w stal szerokiego ostrza. Szary manewrowa艂 mieczem jak tarcz膮 - ani jedna ze strza艂 nie zahaczy艂a go nawet. Eowina a偶 si臋 skuli艂a ze strachu - wydawa艂o si臋 jej, 偶e k艂uj膮ca chmura ju偶 za chwil臋 nakryje ich, zmieniaj膮c w naszpikowane strza艂ami trupy. Ale nie - uda艂o si臋. Stary wojownik ci膮gle szed艂 przed siebie, a w szeregach stra偶nik贸w rozleg艂y si臋 pierwsze pe艂ne paniki okrzyki.

Szary u艣miechn膮艂 si臋.

Kt贸ry艣 z wojownik贸w rzuci艂 si臋 do namiotu w艂adcy, w艂贸cznicy jednocze艣nie pochylili groty, 艂ucznicy, nie szcz臋dz膮c si艂, rwali ci臋ciwy - a stary setnik szed艂 i szed艂, jak zaczarowany. Szed艂, z niezadowoleniem i nawet z jakim艣 wyrzutem, kiwaj膮c g艂ow膮. Miecz fruwa艂, otaczaj膮c swego pana nieprzenikaln膮 dla strza艂 kurtyn膮, i gdy do linii stra偶nik贸w zosta艂o nie wi臋cej ni偶 dziesi臋膰 krok贸w, fala strachu przetoczy艂a si臋 ponad szeregami wojownik贸w. Z g艂o艣nymi wrzaskami, rzucaj膮c bro艅, rozbiegli si臋 w panice w r贸偶ne strony; zaledwie kilku w艂贸cznik贸w, do ko艅ca wiernych swemu honorowi, pozosta艂o na miejscach, zagradzaj膮c wej艣cie do namiotu.

Eowina rozumia艂a, 偶e ca艂y ten sukces mo偶e trwa膰 tylko kilka chwil. Jakkolwiek szybki by艂 Szary, nie m贸g艂 os艂ania膰 si臋 mieczem od lec膮cych jednocze艣nie z przodu i z ty艂u strza艂. Zaraz kt贸ry艣 z szybciej my艣l膮cych 艂ucznik贸w wpadnie na to... i koniec. Tak samo, widocznie, my艣la艂 r贸wnie偶 Szary.

- Tnij! - rykn膮艂 nagle, rzucaj膮c si臋 naprz贸d.

Eowinie nie pozosta艂o nic innego, jak skoczy膰 za nim...

Dzika potyczka sko艅czy艂a si臋 szybko. D艂ugi miecz razi艂, nie chybiaj膮c ani razu - ci膮艂 w艂贸cznie, przebija艂 pancerze, przepo艂awia艂 he艂my... Dla Eowiny najwa偶niejsze by艂o w tym momencie nie tyle obroni膰 si臋 przed wra偶ymi wypadami, ile nie wpa艣膰 pod cios Szarego. Ale oto ostatni z obro艅c贸w wej艣cia pad艂, trzymaj膮c si臋 r臋kami za przeci臋ty brzuch - i Szary odrzuci艂 na bok ci臋偶k膮, z艂ot膮 po艂臋.



Folko, Sandello I Pozostali



Przyjaciele fechtowali si臋 w pe艂nym okr膮偶eniu. Teraz musieli atakowa膰 sami, by nie trafi膰 pod ulew臋 wra偶ych pocisk贸w. W gor膮czce boju ma艂y oddzia艂 skierowa艂 si臋 w przeciwnym ni偶 na pocz膮tku kierunku. Nie wycinali ju偶 sobie przej艣cia z obozu, tylko kierowali si臋 dok艂adnie w jego 艣rodek, na spotkanie nadbiegaj膮cym wci膮偶 nowym i nowym wojownikom. Tu, w zamieszaniu, wr贸g nie m贸g艂 sformowa膰 odpowiedniego szyku i pozwoli膰 po prostu 艂ucznikom, by wystrzelali przekl臋tych obcych.

Sandello walczy艂 jak zawsze - z rozmys艂em, nieludzko dok艂adnie i skutecznie. Jego ruchy by艂y b艂yskawiczne i wywa偶one, oszcz臋dnie szafowa艂 si艂ami, nigdy nie odchylaj膮c si臋 ani o cal wi臋cej, ni偶 to by艂o potrzebne. Krzywy miecz stanowi艂 przed艂u偶enie jego r臋ki, a wyraz twarzy mia艂 taki, 偶e zetkn膮wszy si臋 z nim, jak to si臋 m贸wi - oko w oko, Taregowie i pierzastor臋cy rzucali bro艅 i wiali, gdzie tylko mogli.

Za plecami garbusa dwaj Avari podtrzymywali nieprzytomn膮 Tubal臋. Jeden z elf贸w, Sienor, by艂 ma艅kutem i os艂ania艂 dziewczyn臋 z lewego boku. Krasnoludy operowa艂y niezwyczajnymi dla nich krzywymi mieczami; szczeg贸lnie ci臋偶ko by艂o Torinowi, kt贸ry nigdy nie u偶ywa艂 innej broni ni偶 bojowego topora. Malec te偶 nie czu艂 si臋 dobrze, i on przede wszystkim broni艂 si臋, a nie atakowa艂. Wingetor pomaga艂 rannym Farnakowi i Ragnurowi; w ko艅cu wysz艂o tak, 偶e opr贸cz Sandella, z ca艂膮 moc膮 mogli walczy膰 tylko Folko i czw贸rka elf贸w...

Los sprzyja艂 dru偶ynie - albo, by膰 mo偶e, chcia艂 tylko przed艂u偶y膰 swoj膮 przyjemno艣膰. Ile偶 mo偶e trwa膰 szalona walka czternastu przeciwko wielu setkom? Za grubymi murami d艂ugo, ca艂e dnie, a mo偶e i miesi膮ce; ale nie tu, w otwartym polu. Ile jeszcze wytrzymaj膮 mimo ca艂ego swego kunsztu?

Musicie zgin膮膰鈥 - s艂ysza艂 zimny i oboj臋tny szept hobbit. Ten paskudny g艂os mia艂 racj臋. Oddzia艂 nie m贸g艂 wyrwa膰 si臋 z okr膮偶enia.

Nagle tr膮by rykn臋艂y za plecami atakuj膮cych. Co si臋 sta艂o? Kto艣 przyszed艂 z pomoc膮?... Wojownicy Henny ca艂ymi dziesi膮tkami odwracali si臋, podporz膮dkowuj膮c rozkazowi, rzucali si臋 biegiem z powrotem, tam, gdzie sta艂 wspania艂y z艂oty namiot Boskiego...

Nie byli ju偶 w stanie odpiera膰 szalonego nacisku ani Folko, ani jego towarzysze. Wojownicy Henny atakowali jak w艣ciekli, zupe艂nie nie szcz臋dz膮c siebie - mniej wi臋cej tak, jak nieszcz臋艣ni pierzastor臋cy na polu bitwy z niewolniczymi hufcami Tcheremu. Porwani og贸lnym szalonym strumieniem, elfy, ludzie, hobbit - wszyscy oni mogli tylko biec, w biegu parowa膰 ciosy, biec prosto do z艂otego namiotu...



Szary I Eowina



Odchyli艂a si臋, niczym za spraw膮 huraganowego wichru, zas艂aniaj膮ca wej艣cie fa艂da namiotu. Szary zrobi艂 krok do wn臋trza. Eowina - za nim.

Zamar艂 z uniesionym do ciosu szerokim, krzywym mieczem na dziwnej r臋koje艣ci Henna, a przed nim rami臋 przy ramieniu, sta艂a czw贸rka. Trzech ludzi i pierzastor臋ki. Wszyscy uzbrojeni, pierzastor臋ki 艣ciska艂 w d艂oni 艂uk. Jego strza艂臋 Szary odbi艂 pogardliwie gdzie艣 w bok.

Wrzask w艂adcy wprawi艂 w dr偶enie 艣cianki namiotu. Na rozkaz, czw贸rka towarzyszy Henny ruszy艂a na Szarego; a z zewn膮trz coraz g艂o艣niej s艂ycha膰 by艂o tupot n贸g i krzyki - na 艂eb na szyj臋 walili do namiotu swego pana podlegli jego woli Taregowie, pierzastor臋cy, czarnosk贸rzy...

- Oddaj mi go! - G艂os Szarego zag艂uszy艂 w艣ciek艂y ryk Henny. D艂ugi prosty miecz b艂ysn膮艂 w wypadzie - trzy ostrza run臋艂y mu na spotkanie, sparowa艂y uderzenie. Pierzastor臋ki naci膮gn膮艂 ci臋ciw臋.

Wtedy zza plec贸w setnika wyskoczy艂a Eowina. Lekka szabla pofrun臋艂a z szybko艣ci膮 i gracj膮 motyla. Ci臋ciwa p臋k艂a, prawy nadgarstek pierzastor臋kiego przeci臋艂a purpurowa smuga. Szary uderzeniem r臋koje艣ci zwali艂 z n贸g jednego z obro艅c贸w Henny, odwracaj膮c si臋 zrani艂 drugiego i - znalaz艂 si臋 twarz膮 w twarz z Boskim.

Jedwabna peleryna na w艂adcy rozchyli艂a si臋 - cudowny kamie艅 na jego piersi p艂on膮艂 niewyobra偶alnym blaskiem. W oczach Henny, jak w ciasnej klatce, miota艂 si臋 potworny strach. W艂adca nie pojmowa艂, kto 艣mia艂 mu si臋 przeciwstawi膰, a Szary, nie zwracaj膮c wi臋cej uwagi ani na pozosta艂ych przeciwnik贸w, ani na Eowin臋, zrobi艂 krok w kierunku swego wroga.

Klingi star艂y si臋 i roz艂膮czy艂y. Roz艂膮czy艂y, by ju偶 si臋 wi臋cej nie spotka膰. Wrogowie wpili si臋 w siebie wzrokiem, i Rohanka, wymachuj膮c swoj膮 szabl膮, nagle zobaczy艂a, 偶e za Szarym rozwin臋艂a si臋 jakby czarna opo艅cza i blade postacie widm ustawi艂y si臋 obok niego, wyci膮gaj膮c swe d艂ugie, bezcielesne r臋ce ku Hennie. Jakby w odpowiedzi b艂ysn膮艂 jaskrawo Adamant. Za plecami Boskiego otworzy艂y si臋 wrota do l艣ni膮cego 艣wiata i przez kr贸tk膮 chwil臋 dziewczyna widzia艂a olbrzymi膮, uchodz膮c膮 w niebiosa kolumn臋, na kt贸rej szczycie l艣ni艂o w艣ciek艂e 艢wiat艂o, oblewaj膮ce blaskiem pokryt膮 ciemnymi lasami ziemi臋 na dole...

Czas zwalnia艂 bieg. Henna, nikomu nieznane ksi膮偶膮tko dziwnego, dzikiego plemienia, wyrasta艂 w tej chwili na prawdziwego olbrzyma. Oszo艂omieni zamarli jego podw艂adni, zapomniawszy o wszystkim, bez reszty ow艂adni臋ci rozwijaj膮c膮 si臋 przed nimi panoram膮 olbrzymiej bitwy.

...D艂ugie kolumny armii maszerowa艂y przez lasy i stepy, kieruj膮c si臋 do zwie艅czonej 偶ywym ogniem kolumny. Mrok by艂 ich tarcz膮 i mieczem, Mrokiem uderzali i Mrokiem si臋 bronili.

...Sp艂ywa艂y na nich strumienie pal膮cego, w艣ciek艂ego 偶aru. Legiony bia艂ych wojownik贸w ustawia艂y si臋 w szyku bojowym, gotowe zgnie艣膰 i zmia偶d偶y膰 艣mia艂k贸w, kt贸rzy o艣mielili si臋 zbli偶y膰 do cytadeli 艢wiat艂a.

...Czarne armie odpowiada艂y gradem strza艂 i tam, gdzie 艢wiat艂o styka艂o si臋 z Mrokiem, znika艂 zar贸wno szalony blask promieni, jak i 艣miertelna okrywa wiecznej nocy. Szare, r贸wne 艣wiat艂o rozlewa艂o si臋 po okolicy, k艂ad艂o welonem mg艂y, rozp艂ywa艂o si臋 korytami rzek - g臋stnia艂a mg艂a i przybiera艂y wody. Od偶ywa艂y ja艂owe pustynie, a na brzegach nowo powsta艂ych rzek pojawia艂y si臋 cieniste lasy.

...Ale je藕d藕cy w b艂yszcz膮cych ornatach nie zatrzymywali si臋, w pe艂nym galopie wpadali na nieznaj膮ce strachu czarne falangi, a groty kopii lecia艂y na ziemi臋, 艣cinane jasnymi klingami. Wysuwa艂a si臋 do przodu pancerna piechota, kt贸rej rynsztunek wydawa艂 si臋 ciemniejszy od czarnego nieba w bezksi臋偶ycow膮 noc. Wzlatywa艂y i opada艂y m艂oty bojowe, mia偶d偶膮c ko艅skie 艂by i cia艂a je藕d藕c贸w; a 艣mier膰 ka偶dego ciemnego lub jasnego woja darowa艂a 偶ycie jeszcze jednemu skrawkowi poszarpanej niezno艣nym skwarem lub, odwrotnie, srogim mrozem ziemi.

...Na bia艂ym koniu, pochyliwszy ostr膮 pik臋 z grotem, niczym opad艂a na ziemi臋 z nieba gwiazda, p臋dzi艂 na czarne szeregi cudowny je藕dziec, a rzeki na jego drodze zmienia艂y si臋 w wype艂nione gor膮cym popio艂em suche w膮wozy, przypominaj膮ce trupy olbrzymich w臋偶y. Pika uderzy艂a w ciemne szyki, przebija艂a tarcze, przek艂uwa艂a pancerze; ale na spotkanie olbrzymowi, kt贸ry prze艂ama艂 szyk, ju偶 p臋dzi艂a niewielka posta膰 odziana w czer艅; ziemia rozst膮pi艂a si臋 pod kopytami wierzchowca, i spad艂 on w otch艂a艅.

...Ale i zwyci臋zca nie ocala艂. Ze szczytu podpieraj膮cej niebo wie偶y run臋艂a w d贸艂 ognista kula i przebiwszy pancerz ciemnego maga, zmieni艂a go w Nico艣膰.

...A w贸wczas z szereg贸w czarnej armii wyszed艂 cz艂owiek bez he艂mu, ciemnow艂osy, z ciemn膮 brod膮. Czarny Miecz tkwi艂 w jego r臋ku, na sobie mia艂 wys艂u偶on膮, nie raz i nie dwa naprawian膮, po wielekro膰 wypr贸bowan膮 kolczug臋. Nie by艂 ten wojownik stworem z mroku i czerni, by艂 cz艂owiekiem, z cia艂a i krwi. Szed艂 na spotkanie p臋dz膮cym na niego je藕d藕com i, wydawa艂o si臋, 偶e z u艣miechem patrzy im prosto w twarz.

...Przed szereg wypad艂a wojowniczka w po艂yskliwej zbroi, siedz膮ca na jednoro偶cu, a w rozdwojonym zako艅czeniu jej kopii l艣ni艂o malutkie s艂o艅ce. I wojownicy czarnej armii uciekali przed ni膮; jednak偶e cz艂owiek z ciemn膮 brod膮 tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮. A gdy o kilka zaledwie st贸p od jego piersi pojawi艂o si臋 b艂yszcz膮ce ostrze kopii, nagle opad艂 na jedno kolano, tak 偶e 艣miertelna bro艅 przelecia艂a nad jego ramieniem, i jednym uderzeniem Czarnego Miecza wojownik 贸w przer膮ba艂 nogi wierzchowca.

Nie chc臋 ci臋 zabija膰...鈥 - imi臋 zgin臋艂o gdzie艣 w grzmocie bitwy.

S艂oneczna kopia wbi艂a si臋 w ziemi臋; widzenie natychmiast znikn臋艂o.

Na pomi臋tych jedwabnych poduszkach i prze艣cierad艂ach le偶a艂 bez tchu Henna, pot臋偶ny w艂adca.

Szary wyprostowa艂 si臋, zaciskaj膮c w d艂oni skrz膮cy nieujarzmionym 艢wiat艂em Adamant.

Towarzysze Boskiego z wrzaskiem padali na twarz, porzucaj膮c bro艅, tylko pierzastor臋ki wojownik zacisn膮艂 d艂o艅 na ranie i piorunuj膮c wrog贸w w艣ciek艂ymi spojrzeniami, rzuci艂 si臋 do ucieczki. Nikt go nie goni艂.

Eowina znieruchomia艂a. Rysy twarzy Szarego nagle wyostrzy艂y si臋, wydawa艂 si臋 nawet wy偶szy; trzyma艂 przed sam膮 twarz膮 Adamant, wpatruj膮c si臋 bez mru偶enia oczu, uwa偶nie, w nieznan膮, niedost臋pn膮 wzrokowi zwyk艂ego 艢miertelnego g艂臋bi臋. Z grymasu warg powoli wy艂ania艂 si臋 z艂o艣liwy u艣miech, jakby stary wojownik chcia艂 powiedzie膰: 鈥濶o i co wy wszyscy na to?鈥.

- Oto i koniec historii - odezwa艂 si臋 Szary z ironi膮 w g艂osie, zwracaj膮c si臋 nie wiadomo do kogo. - Jak偶e sprytnie wszystko wymy艣lili... Ale i na sprytnego znajdzie si臋 co艣 niemi艂ego... Nie wszystko im si臋 udaje tak, jak sobie wykoncypowali. Wr贸ci艂em! I teraz zobaczymy, kto z kim...

Dziewczyna zacisn臋艂a d艂o艅 na r臋koje艣ci.

Zabij mnie...鈥.

- Tak, raz ju偶 wypowiedzia艂em te s艂owa. - W g艂osie Szarego pobrzmiewa艂a kpina. - W艂a艣nie tak by艂o. W艂a艣nie tak. Ale teraz wszystko b臋dzie inaczej. Zobaczymy, jak id膮cy za mn膮 zarz膮dzali moj膮 spu艣cizn膮! Triumf wydawa艂 si臋 by膰 pewny.

A ciebie, Eowino, jak obieca艂em - uczyni臋 kr贸low膮 艢r贸dziemia - powiedzia艂, wieszaj膮c l艣ni膮cy Adamant na szyi. - Tak, tak, kr贸low膮, ze wszystkimi prawami i z ca艂膮 w艂adz膮. Dlatego, 偶e ja zamierzam zmierzy膰 si臋 z si艂ami o inne w艂o艣ci!...



Folko I Pozostali



Doko艂a s艂ycha膰 by艂o brz臋k 艣cieraj膮cej si臋 stali. J臋czeli ranni, z ostatnim przekle艅stwem na ustach walili si臋 zabici. Folko i towarzysze w ci膮gu kilku chwil dotarli pod z艂oty namiot. K膮tem oka hobbit zobaczy艂 le偶膮cych pokotem stra偶nik贸w i w tym samym momencie poczu艂, jakby kto艣 wyla艂 na niego kube艂 gor膮cej wody. 艢wiat艂o tajemniczego Adamantu uderzy艂o z tak膮 moc膮, 偶e zakr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie, a r臋ce odm贸wi艂y trzymania broni.

Wewn臋trznym spojrzeniem zobaczy艂 dok艂adnie to, co widzia艂a oszo艂omiona Eowina, obserwuj膮ca starcie Szarego i Henny. Olbrzymia kolumna z jasnym szczytem... bitwa jasnych i ciemnych hufc贸w...

A potem w jednej chwili wszystko si臋 popl膮ta艂o. Niekt贸rzy wojownicy Henny przecierali oczy, jakby dopiero co wysun臋li si臋 z obj臋膰 snu. Jako艣 niech臋tnie atakowali, bez przekonania, nie bardzo rozumiej膮c, z jakiego powodu walcz膮 z odwa偶nymi cudzoziemcami.

- Do 艣rodka! - zakrzykn臋li jednocze艣nie Folko z Sandellem.

Miecz garbusa przeci膮艂 z艂ot膮 tkanin臋, oddzia艂 rzuci艂 si臋 w utworzone przej艣cie. Zbici z panta艂yku przeciwnicy nawet nie usi艂owali przeszkadza膰. Nie wolno by艂o marnowa膰, kr贸tkiej zapewne, chwili powodzenia!

W namiocie by艂o jasno. Trzeszcza艂y p艂omienie spokojnie li偶膮ce pochodnie; po艣r贸d zmi臋tych prze艣cierade艂 le偶a艂y dwa cia艂a - nie wiadomo, zabici czy po prostu nieprzytomni. Wojownik, w szatach najbli偶szego zausznika Henny, j臋cza艂, kl臋cz膮c i obejmuj膮c g艂ow臋 r臋kami. Z zakrwawion膮 szabl膮 w d艂oni zamar艂a z艂otow艂osa dziewczyna... O wielkie moce! Eowina! 呕ywa, ca艂a i zdrowa! Jednak偶e Folko nie zd膮偶y艂 si臋 ucieszy膰. Nad powalonym Henn膮, zaciskaj膮c w d艂oni Adamant, sta艂 wysoki, siwow艂osy m臋偶czyzna o dumnej postawie. Sta艂 i patrzy艂 prosto w o艣lepiaj膮cy blaskiem p艂omie艅 cudownego Kamienia. S艂ysz膮c ha艂as, cz艂owiek z Adamantem w d艂oni wolno odwr贸ci艂 si臋. Zapad艂a straszliwa cisza. Folko poczu艂, jak na karku zje偶y艂y mu si臋 w艂osy; chcia艂 krzycze膰 - i nie m贸g艂, chcia艂 machn膮膰 mieczem - i te偶 nie m贸g艂. Patrzy艂, a czas p艂yn膮艂, bardzo bardzo powoli...

- Oto spotkali艣my si臋 - powiedzia艂 spokojnie Olmer.

...Poszukiwacz z艂ota z Dale, Okrutny Strzelec, W贸dz Earnil, Kr贸l Bez Kr贸lestwa, W艂adca Pier艣cienia, Postrach Zachodu, Przekle艅stwo Gondoru, Bicz Arnoru i Zguba elf贸w...

Folko patrzy艂. Twarz, kt贸ra na zawsze zapad艂a w pami臋膰, cho膰 i jego, oczywi艣cie, nie szcz臋dzi艂 czas. Olmer bardzo si臋 zmieni艂 - pozosta艂y nieusuwalne 艣lady wielkiego b贸lu i nieludzkiego strachu. Ale oczy - oczy by艂y te same. I jak poprzednio, dobrze znany u艣mieszek wykrzywia艂 usta...

- Kln臋 si臋 na Brod臋 Durina, przecie偶 to... to... - us艂ysza艂 Folko szept wstrz膮艣ni臋tego Malca.

I jednocze艣nie wydarzy艂o si臋 kilka rzeczy.

Sandello zrobi艂 krok do przodu. Trzyma艂 w r臋ku d艂ugi pakunek - 鈥瀟rofea鈥 Henny odebrane pokonanej wcze艣niej dru偶ynie le偶a艂y na pod艂odze namiotu. Garbus sk艂oni艂 si臋 przed Olmerem.

- Tw贸j miecz, W艂adco - oznajmi艂 skrzypi膮cym i zimnym g艂osem, z szacunkiem podaj膮c obiema r臋kami bro艅; poda艂 tak, jakby rozstali si臋 z Wodzem wczoraj i wojsko Kr贸la Bez Kr贸lestwa ponownie sta艂o pod murami Szarych Przystani...

Sp艂owia艂a tkanina opad艂a.

- Dzi臋kuj臋 ci, stary druhu - odrzek艂 cicho Olmer. Jego oczy sta艂y si臋 takie, jakie maj膮 zwykli 艣miertelnicy. - Czy偶by艣 wierzy艂 przez tyle lat, 偶e nadejdzie ta chwila?

- Wierzy艂em, W艂adco - odpowiedzia艂 tak samo cicho Sandello. - Wierzy艂em i...

- Olmer?... - wyrwa艂o si臋 biednej Eowinie. - Jak...

Chcia艂a powiedzie膰 co艣 jeszcze, ale nagle z zewn膮trz rozleg艂y si臋 odg艂osy walki. Pod ciosami zatrzeszcza艂a tkanina z艂otego namiotu. Z r贸偶nych stron do wn臋trza wdarli si臋 pierzastor臋cy, a na widok ich wodza ranny Wingetor krzykn膮艂:

- Fellastr!



10 Pa藕dziernika, Noc, Podziemne

Szlaki Czarnych Krasnolud贸w,

Gdzie艣 Pod Mordorem



Nie zatrzymywa艂 si臋 ani na chwil臋, p艂yn膮c po ciemnych wodach wielkiej podziemnej rzeki, swego rodzaju Anduiny Czarnych Krasnolud贸w. A s艂owa 鈥瀂 woli Wielkiego Orlangura!鈥 sprawia艂y, 偶e zawsze mia艂 najsilniejszych wio艣larzy i najszybsze cz贸艂na. 呕aden z jego wsp贸艂towarzyszy nie odwa偶y艂 si臋 ani razu zada膰 mu cho膰by jednego pytania. Oblicze pos艂a艅ca by艂o chmurniejsze od mroku podziemnej nocy, a oczy rzuca艂y zimne, okrutne b艂yski. Bardzo si臋 艣pieszy艂. Co艣 podpowiada艂o mu, 偶e bezcenna jest ka偶da godzina, 偶e jeszcze chwila, i 贸w cud, kt贸ry ma dostarczy膰 Z艂otemu Smokowi, mo偶e trafi膰 w niepowo艂ane r臋ce, a wtedy odzyskanie go b臋dzie kosztowa艂o wiele krwi, bardzo wiele krwi... Jakby odgaduj膮c my艣li cz艂owieka, od偶ywa艂 i niemal sam pcha艂 mu si臋 w r臋ce d艂ugi berdysz, straszliwa bro艅, kt贸r膮 mo偶na by艂o i ci膮膰, i k艂u膰...

Wielki Orlangur nie prowadzi艂 rozm贸w ze swym pos艂a艅cem. Zamiast nich, w臋drowiec mia艂 widzenia; w jednym z nich pojawi艂 si臋 bajkowy okr臋t 艂ab臋d藕 i schodz膮ce z pok艂adu dwie osoby przyby艂e z Zachodu. Obraz ten przepe艂ni艂 jego serce b贸lem i l臋kiem. Domy艣la艂 si臋, kim s膮 ci dwoje. By艂 niemal pewien, 偶e wie, dlaczego przybyli do 艢r贸dziemia i dlaczego sta艂o si臋 to mo偶liwe mimo upadku Szarych Przystani i zamkni臋cia Prostej Drogi. A jeszcze lepiej potrafi艂 przewidzie膰, co si臋 stanie, je艣li w r臋ce owej pary trafi Ogniste 殴r贸d艂o Mocy.

P艂omienne Serce widywa艂 r贸wnie偶. Czasem wygl膮da艂o jak po艂yskuj膮ce ko艂o, tocz膮ce si臋 po ziemi, kt贸re zostawia艂o po sobie zwart膮 艣cian臋 po偶ogi, albo jak 艂agodnie skrz膮cy si臋 kryszta艂, otoczony ciemn膮 g臋stwin膮 ludzkich r膮k, albo jako p艂on膮ce w zenicie 艣wiat艂o, znacznie czystsze i ja艣niejsze od s艂o艅ca... Im bardziej oddala艂 si臋 na po艂udnie, tym dok艂adniej i wyra藕niej wyczuwa艂 je. A teraz m贸g艂 znale藕膰 drog臋 do艅 z zamkni臋tymi oczami.

Jednak偶e tej nocy co艣 dziwnego dzia艂o si臋 z P艂omiennym Sercem. To rozpala艂o si臋 niewyobra偶alnie - a wtedy pos艂aniec musia艂 uspokaja膰 wszczynaj膮cych co rusz k艂贸tnie i b贸jki wio艣larzy, albo gas艂o tak, 偶e niemal traci艂 je z oczu. Kiedy nagle zap艂on臋艂o, wys艂annik odruchowo spu艣ci艂 wzrok, ratuj膮c si臋 przed przeszywaj膮cymi promieniami; a potem zobaczy艂 cz艂owieka, kt贸ry w obu r臋kach trzyma艂 Kamie艅 i uwa偶nie wpatrywa艂 si臋 we艅.

- Olmer! - wykrzykn膮艂 pos艂aniec, nie kryj膮c zdumienia i w艣ciek艂o艣ci. - Przecie偶 jeste艣 martwy! Martwy jak g艂az! Znalaz艂e艣 sw膮 zgub臋 w Szarych Przystaniach! A mo偶e jeste艣 tylko z艂o艣liwym upiorem?!

Wio艣larze l臋kliwie zezowali na pasa偶era.

Nie, to nie by艂 upi贸r ani oszuka艅cze widzenie, kt贸re wymy艣li艂 jaki艣 nieznany czarodziej. Pos艂aniec nie mia艂 co do tego 偶adnych w膮tpliwo艣ci; r臋ka jego a偶 do b贸lu zaciska艂a si臋 na berdyszu. 鈥濲ak uda艂o ci si臋 dotrze膰 do Niego, ty, kt贸ry wyszed艂e艣 z cienia 艣mierci? Dlaczego Mandos zgodzi艂 si臋 wypu艣ci膰 ci臋? Jakie Moce zadecydowa艂y o twoim losie? Dlaczego znowu jeste艣 na tym 艣wiecie, kto ci臋 tu przys艂a艂? Po co? Po Moc Ognistego Serca? Czy zdoby艂e艣 je tylko dla siebie? Trudno, przyjdzie wypr贸bowa膰 m贸j berdysz w prawdziwym boju!鈥.

Tej nocy 偶aden z wio艣larzy nawet nie zmru偶y艂 oka. Na granicy ich obozowiska, ulokowanego na malutkiej 偶wirowej mierzei, nieruchomo zastyg艂a niezwykle barczysta i pot臋偶na nawet jak na Czarnego Krasnoluda posta膰.

Powiniene艣 by艂 polecie膰 sam - my艣la艂 wys艂annik, zwracaj膮c si臋 do Wielkiego Orlangura. Dobrze wiedzia艂, 偶e Duch Wiedzy mo偶e go s艂ysze膰, je艣li tylko zechce. - Trzeba by艂o zaryzykowa膰. A teraz... 艢wiat zwariuje, je艣li Olmer rzeczywi艣cie wr贸ci艂 zza Morza! Poprzednim razem tylko jeden cieniutki w艂osek dzieli艂 艢r贸dziemie od Dagor Dagorrath, a teraz? Czy偶bym si臋 sp贸藕ni艂 i ca艂a wyprawa jest na darmo? Nie, nie mo偶e tak by膰! Pogodz臋 si臋 z pora偶k膮, dopiero gdy sam zgin臋 i odejd臋 do Komnat Oczekiwania!... A tych dwoje... Pewnie mnie znacznie wyprzedzaj膮, ale ja przecie偶 pod膮偶am podziemnym szlakiem! I znajd臋 si臋 po tamtej stronie G贸r Hlawijskich na pewno wcze艣niej ni偶 ta parka! Wtedy si臋 zmierzymy i zobaczymy, czyje b臋dzie na wierzchu...

Oj, Olmerze, Olmerze! Trudno b臋dzie zwyci臋偶y膰 ciebie... O ile, oczywi艣cie, twoi wrogowie nie zdob臋d膮 wcze艣niej Zguby Olmera...



Tego Samego Dnia, Ob贸z Henny

- Fellastr!

Pierzastor臋cy wype艂nili namiot. Ich w贸dz machn膮艂 r臋k膮 i rami臋 Wingetora przeszy艂a dzida. Wydawa艂o si臋, 偶e lekcewa偶膮 w艣ciek艂e jarzenie Kamienia trzymanego przez Olmera; za nic maj膮c 艣mier膰, szli prosto na klingi dru偶yny Folka.

Olmer pierwszy wzi膮艂 si臋 w gar艣膰.

- Za mn膮! - Machn膮艂 mieczem i w tej samej chwili ci艣ni臋ta przez zr臋cznego wojownika dzida uderzy艂a go w bok. Olmer drgn膮艂, przycisn膮艂 do rany d艂o艅. L艣ni膮ce kraw臋dzie Adamantu sp艂yn臋艂y krwi膮.

Pierwszy dopad艂 s艂aniaj膮cego si臋 Wodza Sandello. Podtrzyma艂, by nie upad艂, elfy tymczasem ruszy艂y do boju...

Torin odrzuci艂 uderzaj膮cego na艅 pierzastor臋kiego jak snopek siana. Folko 艣ci膮艂 znajduj膮cego si臋 przed nim nieszcz臋艣nika. Droga by艂a wolna, ale w tym momencie Fellastr, kt贸rego plany chyba si臋 nieco r贸偶ni艂y od zamys艂贸w hobbita i jego przyjaci贸艂, skoczy艂 na Olmera. Dzida wymierzona by艂a prosto w gard艂o Wodza; na spotkanie jej wzlecia艂 miecz Sandella, ale w艂a艣nie tego oczekiwa艂 przyw贸dca pierzastor臋kich. Z triumfuj膮cym wrzaskiem wczepi艂 si臋 w zalany krwi膮 Adamant - i, wal膮c si臋 na ziemi臋, wyrwa艂 go z r臋ki Olmera.

Ten rycz膮c w艣ciekle, rzuci艂 si臋 za nim, lecz z rany w boku chlusn臋艂a krew, W贸dz zachwia艂 si臋 i z trudem usta艂 na nogach. Fellastr ju偶 gotowa艂 si臋 do ucieczki, ale w tym momencie okaza艂o si臋, 偶e w namiocie jest kto艣 jeszcze, kogo nie satysfakcjonuje takie zako艅czenie. Zanim Folko zd膮偶y艂 cisn膮膰 n贸偶, a kt贸ry艣 z elf贸w naci膮gn膮膰 ci臋ciw臋 艂uku, tu偶 przed triumfuj膮cym Fellastrem pojawi艂 si臋 wykrzywiony z b贸lu, poblad艂y Henna. W prawym r臋ku 艣ciska艂 z艂amane ostrze sztyletu i ko艅cem od艂amka ugodzi艂 prosto w oko wodza pierzastor臋kich. Fellastr z j臋kiem pad艂 na ziemi臋, a Henna, mimo 偶e ledwie m贸g艂 chodzi膰, zaryzykowa艂 ucieczk臋...

W贸dz uczyni艂 krok za nim, ale powstrzyma艂a go r臋ka Sandella. Garbus surowo popatrzy艂 w oczy swego pana i Olmer, zacisn膮wszy z臋by, w milczeniu skin膮艂 g艂ow膮.

- Wycofujemy si臋! - krzykn膮艂 Forwe, zaciekle wymachuj膮c mieczem.

Pierzastor臋cy naparli ponownie, i trzeba by艂o ucieka膰, p贸ki nie odzyska艂 si艂 Henna, nie uporz膮dkowa艂 swych hufc贸w...

Powodzenie im sprzyja艂o. Os艂aniaj膮c si臋 wzajemnie, hojnie zu偶ywaj膮c ostatnie strza艂y, ma艂a dru偶yna wyrwa艂a si臋 z piek艂a kipi膮cego szale艅stwem obozu...

- Do przystani! Przebijamy si臋 do przystani! - rzuci艂 rozkaz hobbit.

Droga, szcz臋艣liwie, nie by艂a strze偶ona.

A potem nast膮pi艂a zwyczajna ucieczka. Ci臋偶ka, niebywale ci臋偶ka. Tubala nie odzyskiwa艂a przytomno艣ci, ociekali krwi膮 Farnak i Wingetor, maszerowa艂, zgrzytaj膮c z臋bami i przyciskaj膮c do krwawi膮cego boku d艂o艅, Olmer. Ragnur szed艂 z opuszczon膮 g艂ow膮, potykaj膮c si臋 niemal co krok. Nikomu nie chcia艂o si臋 rozmawia膰, wspomina膰... Trzeba by艂o przede wszystkim oderwa膰 si臋 od mo偶liwego po艣cigu...

Opadali z si艂 nawet, niewiedz膮cy co to zm臋czenie, krasnoludy. Ale ju偶 wida膰 by艂o przysta艅. Nikt nie wznosi艂 radosnych powitalnych okrzyk贸w. Eowina i Folko tylko wymienili spojrzenia i pos艂ali sobie przelotne, bez s艂贸w, u艣miechy.

Smok贸w鈥 pilnowa艂y sta艂e posterunki. Wojownicy Henny nie lekcewa偶yli s艂u偶by. Warta by艂a liczna, wszystkie podej艣cia do okr臋t贸w pilnie strze偶one.

- Nie ma rady - szepn膮艂 hobbit do ucha Forwemu. - Atakujemy! A wy, czcigodni tanowie, rozka偶cie swoim, by wsparli nas strza艂ami.

Ma艂a dru偶yna ponownie zwar艂a si臋 w ciasny klin, os艂aniaj膮c rannych.

- Heeej! Na 鈥濺ybo艂owie鈥! Na 鈥濻moku鈥! - zagrzmia艂 Wingetor, zebrawszy resztki si艂. - Przebijamy si臋! Os艂aniajcie nas z 艂uk贸w!

Na przystani w jednej chwili zapanowa艂 rozgardiasz. Na 鈥瀞mokach鈥 uderzono na alarm. Wartownicy miotali si臋, nie bardzo jeszcze wiedz膮c, co pocz膮膰. A Eldringowie, s艂yn膮cy z wyszkolenia, natychmiast zasypali wojownik贸w Boskiego strza艂ami i pociskami z proc. I jedne, i drugie kosi艂y woj贸w Henny dobrze widocznych na tle ognisk.

Tym razem na ostrzu klina stan臋li Folko, Torin i Malec... Krasnoludy odzyska艂y mithrilowe kolczugi i bro艅 - wszystko, szcz臋艣liwie, le偶a艂o w namiocie Henny. Tr贸jka przyjaci贸艂 uderzy艂a jednocze艣nie. Elfy ksi臋cia Forwego os艂ania艂y ty艂y.

- Tnijcie liny! Do wiose艂! - g艂o艣no wrzasn膮艂 Farnak, gdy tylko ostatni z ich dru偶yny znalaz艂 si臋 na pok艂adzie 鈥濺ybo艂owa鈥.

Eldringowie przy艂o偶yli si臋 do wiose艂. 鈥濻moki鈥 odbi艂y od przystani. Z brzegu dochodzi艂y furiackie wrzaski, fruwa艂y strza艂y, r贸wnie偶 zapalaj膮ce, ale i 鈥濺ybo艂贸w鈥, i 鈥濻krzydlaty Smok鈥 - niezwykle zr臋czne, co potwierdza艂y tak偶e ich nazwy - szybko znikn臋艂y w mroku...

Skrzypienie wiose艂 wyda艂o si臋 teraz hobbitowi najpi臋kniejsz膮 muzyk膮 艣wiata.

Zm臋czeni wojownicy natychmiast zwalili si臋 na pok艂ad, elfy i Folko krz膮tali si臋 przy rannych. Sandello starannie dar艂 na pasma jak膮艣 bia艂膮 tkanin臋; Olmer marszczy艂 si臋, gdy garbus zak艂ada艂 mu opatrunek. Eowina dogl膮da艂a Wingetora i Farnaka...

Forwe pochyli艂 si臋 nad Tubal膮.

- To ona?...

- Oessie jest tu - powiedzia艂 cicho garbus Olmerowi.

Oczy tamtego rozb艂ys艂y. Stary miecznik w milczeniu skin膮艂 g艂ow膮, jakby ju偶 wiedzia艂, co chcia艂 mu powiedzie膰 W贸dz...

- Tak, to ona - potwierdzi艂 Malec. - Omal nie 艣ci臋艂a g艂贸w ca艂ej naszej czw贸rce. Sk膮d w tym ma艂ym i drobnym ciele tyle si艂y?

- Ale to ona uratowa艂a mnie z niewoli - przypomnia艂a, oddaj膮c sprawiedliwo艣膰 Tubali, Eowina.

- A ty, dziewczyno, lepiej zamilcz! - machn膮艂 na ni膮 r臋k膮 Ma艂y Krasnolud. - Ganiamy za tob膮 przez ca艂y Harad!...

- Ona by艂a ze mn膮 - powiedzia艂 wolno Olmer. - Szli艣my razem... Usi膮d藕cie wszyscy! Musimy porozmawia膰.

- Jeste艣 tego pewien, Wodzu? - zapyta艂 lodowatym tonem Forwe. Zielony kamie艅 na obr臋czy ksi臋cia p艂on膮艂 jaskrawym 艣wiat艂em. - Jeste艣 pewien, 偶e b臋dziemy z tob膮 rozmawiali? Pami臋taj膮c wszystko, czego wcze艣niej dokona艂e艣?

- Dlaczego wi臋c nie zostawili艣cie mnie Hennie? - zapyta艂 sarkastycznie Kr贸l Bez Kr贸lestwa, wzruszaj膮c ramionami. Dajcie偶 na chwil臋 spok贸j tym swoim elfickim zasadom!...

Na pok艂adzie zapad艂a przygniataj膮ca cisza. R臋ka Olmera spoczywa艂a na r臋koje艣ci Czarnego Miecza. Sandello sta艂 nieruchomo obok, wsun膮wszy d艂o艅 pod opo艅cz臋 - Folko nie w膮tpi艂, 偶e trzyma ju偶 w gar艣ci n贸偶 do miotania.

- Hej, zamierzacie si臋 bi膰? - poderwa艂 si臋 Torin. - Opami臋tajcie si臋! Tak, byli艣my wrogami - dziesi臋膰 lat temu. Ale prze艂amali艣my si臋 z Sandellem chlebem, i...

- Tak, prze艂amali艣my si臋 chlebem, Torinie, synu Dartha jak echo podchwyci艂 garbus. - Masz racj臋. Zanim zaczniemy si臋 bi膰, powinni艣my spr贸bowa膰 si臋 dogada膰. Po co nam teraz spory? Nie rozumiem ci臋, ksi膮偶臋. Nie my艣l, 偶e zapomnia艂em twe s艂owa. Jestem do twojej dyspozycji. Je艣li chcesz mnie zabi膰 - zabij. Nie b臋d臋 si臋 broni艂 - spe艂ni艂em sw贸j obowi膮zek, i teraz mog臋 spokojnie odej艣膰.

- Czy to znaczy, 偶e twoim obowi膮zkiem by艂o... - zacz膮艂 wstrz膮艣ni臋ty Folko.

- Masz racj臋, po艂贸wieczku. Mia艂em przywr贸ci膰 do 偶ycia swego pana. I ja...

- Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e jest to mo偶liwe? - wykrzykn膮艂 hobbit.

Sandello u艣miechn膮艂 si臋. W 艣wietle ksi臋偶yca jego twarz wydawa艂a si臋 z艂owieszcza - tak pewnie m贸g艂by si臋 u艣miecha膰 kt贸ry艣 z Nazguli...

- Wiedzia艂em. Najpierw, przyznaj臋, uwierzy艂em, 偶e... 偶e W艂adca zgin膮艂. Ale pozosta艂 mi Czarny Miecz... i Talizman. I Olwen...

- Olwen 偶yje? - zapyta艂 szybko Olmer.

- 呕yje, W艂adco. On... rz膮dzi Cytadel膮. Tak wi臋c... potem powiedzia艂em sobie: 鈥濶ie zna艂e艣 dobrze tego, kt贸ry w swoim czasie uratowa艂 ci臋! Jeste艣 cz艂owiekiem ma艂ej wiary, my艣l膮c, 偶e jego duch spokojnie przejdzie przez Drzwi Nocy!...鈥. Wi臋c ruszy艂em pok艂oni膰 si臋 Wielkiemu Orlangurowi.

- Ale nic nam o tym nie powiedzia艂! - poderwa艂 si臋 Forwe.

- Bo m贸wi tylko to, co chce, i tylko temu, komu chce. Nigdy nie k艂amie, ale odpowiada wy艂膮cznie na bezpo艣rednie pytania. Gdyby艣, czcigodny elfie, zapyta艂 go, czy mo偶e jeszcze wr贸ci膰 do tego 艢wiata ten, kt贸rego nazywano Kr贸lem Bez Kr贸lestwa, odpowiedzia艂by ci natychmiast. Odpowiedzia艂by, 偶e m贸j pan... nie da si臋 ko艣cistej starusze, ale znale藕膰 go mog臋 dopiero wtedy, gdy 艢wiat zacznie si臋 zmienia膰 i w jego rubie偶e wst膮pi nowa Moc. Wi臋c gdy z Po艂udnia powia艂 straszliwy wicher, zrozumia艂em, 偶e moja godzina nadesz艂a. Pomy艣la艂em, 偶e skoro mog臋 gdzie艣 przywr贸ci膰 do 偶ycia swego pana, to tylko tam, obok serca nieznanej Mocy. Tak zacz臋艂a si臋 moja droga na Po艂udnie... A przy Kamieniu Drogi spotka艂em czcigodnego ksi臋cia Forwego... - Garbus uk艂oni艂 si臋 z lekkim u艣miechem. - Ksi膮偶臋 m贸g艂 mnie zabi膰... ale nie uczyni艂 tego, chc膮c sprawdzi膰, dok膮d si臋 kieruj臋. A kierowa艂em si臋, prowadzony Moc膮 Talizmanu, w艂a艣nie do obozu Henny. Dok膮d, jak si臋 okaza艂o, zmierzali i inni. M膮dre pomys艂y przychodz膮 jednocze艣nie do m膮drych g艂贸w - zako艅czy艂 skromnie.

Wszyscy spojrzeli na Olmera. Oparty plecami o burt臋 W贸dz, przymkn膮wszy oczy, s艂ucha艂 swego wiernego towarzysza.

- Czekacie na moj膮 opowie艣膰, wielce czcigodni? C贸偶, prosz臋 bardzo, chocia偶 opowie艣膰 d艂uga nie b臋dzie.

Chmury rozst臋powa艂y si臋. Ksi臋偶yc 艣wieci艂 z ka偶d膮 chwil膮 coraz ja艣niej i ja艣niej. Hobbit patrzy艂 na oblicze Wodza znaczone skurczami b贸lu.

- ...Teraz przypomnia艂em sobie wiele szczeg贸艂贸w. Przypomnia艂em sobie, jak szed艂em do mola Szarych Przystani... i ogie艅 rozst臋powa艂 si臋 pod moimi stopami. Ale w rzeczywisto艣ci to nie by艂em ja... Czasem wydaje mi si臋, 偶e obserwuj臋 siebie z boku. To by艂o... to by艂o straszne. To nie szed艂 Mrok, ale co艣... co艣 jeszcze straszniejszego. Rozumia艂em, co robi臋... i co si臋 dzieje. Nie my艣lcie, 偶e zamierzam tu si臋 kaja膰 i usprawiedliwia膰! - Uni贸s艂 dumnie g艂ow臋. - Je艣li chcecie mnie zabi膰...

- Najpierw musicie zabi膰 mnie - rzuci艂 ponurym g艂osem Sandello.

Maelnor nachmurzy艂 si臋 i jednym ruchem napi膮艂 艂uk.

Wtedy odezwa艂 si臋 Folko. Zacz膮艂 m贸wi膰, zacisn膮wszy d艂o艅 na ciep艂ej r臋koje艣ci ostrza Otriny.

- Zawdzi臋czasz mi 偶ycie, Olmerze, Kr贸lu Bez Kr贸lestwa. Gdyby nie moja d艂o艅, wiesz, co by ci臋 czeka艂o. I niech chroni ci臋 w tej chwili najlepszy miecz 艢r贸dziemia - wiesz, 偶e nie spud艂uj臋! - Niebieskie kwiaty na ostrzu niespodziewanie rozb艂ys艂y jasnym p艂omieniem - tak mocno, 偶e odruchowo odst膮pili o krok wszyscy, nawet garbus. - Kiedy艣 byli艣my wrogami - ci膮gn膮艂 hobbit, sam zaskoczony swym krasom贸wstwem. - Chcesz, by艣my znowu nimi si臋 stali? Mamy, tak uwa偶am, wsp贸lnego wroga. Owego Henn臋, w kt贸rego r臋ku pozosta艂 Adamant! Henn臋, kt贸ry - jak i ty kiedy艣 - postanowi艂 podbi膰 艢r贸dziemie!

- Ja nie chcia艂em podbija膰 艢r贸dziemia - odpar艂 lodowatym tonem Olmer. - Gdyby tak by艂o, czcigodny Folko, synu Hemfasta - widzisz, wr贸ci艂a mi pami臋膰 - tak wi臋c, gdyby tak by艂o, to dawno ju偶 mia艂bym je dla siebie!

- Bawisz si臋 s艂owami, Okrutny Strzelcze! - wtr膮ci艂 surowo Maelnor. - Zbyt dobrze pami臋tam tw贸j Miecz... Miecz ten przeci膮艂 mi pier艣. 艢miertelne ostrze wcale nie gorsze od morgulskich kling! A z nimi ju偶 wcze艣niej przysz艂o mi si臋 zetkn膮膰...

Olmer, zmru偶ywszy oczy, kpi膮co zerkn膮艂 na elfa.

- Aa, czcigodny, nie znam twego imienia... Wi臋c to ciebie ci膮艂em pod Dol Guldurem? Pami臋tam t臋 bitw臋... To o czym rozmawiamy - o moim Mieczu - pog艂aska艂 czarne ostrze - czy o tym, 偶e bawi臋 si臋 s艂owami?

- I o jednym, i o drugim! - odci膮艂 Maelnor. - M贸wisz, 偶e nie chcia艂e艣 opanowa膰 艢r贸dziemia? Zatem, do czego jeszcze mog艂a d膮偶y膰 ta Moc, kt贸ra syci艂a trucizn膮 tw贸j Miecz?

- Wed艂ug mnie, chcia艂a ona po prostu zemsty - odpowiedzia艂 spokojnie i powa偶nie Kr贸l Bez Kr贸lestwa. - A ja... walczy艂em z elfami. Gdyby Szare Przystanie znajdowa艂y si臋 na brzegu Morza Rhun, nie poszed艂bym na Arnor. Wystarczy艂by mi Gondor.

- Czy nie dlatego, 偶e... - zaczai Folko, lecz Olmer przerwa艂 mu:

- Masz racj臋, niewysoczku. Widzisz - dzi艣 niczego nie ukrywam.

- Racj臋, w czym? - zdziwi艂 si臋 Forwe.

- Moim przodkiem by艂 Boromir, syn Denethora, Namiestnika Gondoru, Stra偶nik Bia艂ej Wie偶y! - rzek艂 z dum膮 W贸dz. - Boromir, a nie Aragorn, winien by艂 przej膮膰 w艂adz臋 w Minas Tirith!

- Nie do nas nale偶y zmienianie historii! - wtr膮ci艂 si臋 Amrod. - A poza tym - jak mo偶na usprawiedliwi膰 wojn臋?

- Znajd藕 usprawiedliwienie dla zimy i sztormu, elfie. Znajd藕 usprawiedliwienie dla burzy i grzmotu. Znajd藕 usprawiedliwienie dla b艂yskawicy. Je艣li to uczynisz, uznam twe prawo do 偶膮dania ode mnie usprawiedliwienia.

- Czy to aby nie za wiele - por贸wnywa膰 ciebie do b艂yskawicy? - zauwa偶y艂 ironicznie Ma艂y Krasnolud. Malec siedzia艂, przyj膮wszy, jak si臋 wydawa艂o, niedba艂膮 poz臋, jakby wypoczywa艂, ale Folko widzia艂, 偶e jest got贸w w ka偶dej chwili u偶y膰 broni.

- Nie za wiele, czcigodny krasnoludzie, nie za wiele. Powiesz mi, 偶e 艂atwo jest 偶y膰 wed艂ug praw wilka, a ja ci powiadani - wcale nie tak 艂atwo, kiedy masz przeciwko sobie ca艂y 艣wiat. Po raz pierwszy i ostatni m贸wi臋 wam: nie jeste艣cie moimi s臋dziami, a ja nie jestem waszym pods膮dnym. Uratowali艣cie si臋 z r膮k Henny tylko dzi臋ki mnie. A ja uratowa艂em si臋 tylko dzi臋ki wam. Jeste艣my kwita. Wi臋cej nawet - na Wschodzie byliby艣my uwa偶ani za braci. I to wi膮za艂oby nas znacznie bardziej ni偶 pokrewie艅stwo krwi... Wi臋c co, znowu mam powtarza膰, dlaczego wszcz膮艂em t臋 wojn臋?

- Jakie to ma teraz znaczenie? - burkn膮艂 Torin. - Co by艂o, to by艂o. Mo偶emy odbudowa膰 miasta, ale nie przywr贸cimy 偶ycia martwym. Powiedz mi; przemierzy艂e艣 z mieczem w d艂oni ziemie od Morza Rhun do Zatoki Ksi臋偶ycowej. Czy osi膮gn膮艂e艣 to, czego chcia艂e艣?

- Tak. Nie ma ju偶 zachodnich Elf贸w w 艢r贸dziemiu.

- Ale jeste艣my my, Avari - przypomnia艂 ch艂odno Forwe.

- Tak. Wy jeste艣cie. I b臋dziecie wiecznie. Poniewa偶 byli艣cie na tyle m膮drzy, by nie wtr膮ca膰 si臋 do spraw ludzi.

- Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e wtr膮ca艂 si臋 do nich Kirdan Szkutnik! - parskn膮艂 Malec.

- Gdy poczu艂em kling臋 hobbita, przebijaj膮c膮 m膮 pier艣 po chwili milczenia powiedzia艂 cicho Olmer - to widzia艂em, jak wali si臋 kryszta艂owy most... wali si臋 srebrzysta droga... Nie istnieje ju偶 Prosta Droga! 艢miertelni od tej chwili s膮 sami sobie panami. Nie ma magii i czar贸w...

- co z Adamantem? - przerwa艂 mu Folko.

- O tym za chwil臋, mi艂y hobbicie - odpowiedzia艂 W贸dz powa偶nie, bez cienia kpiny. - Tak wi臋c, ludzie, je艣li dobrze zrozumia艂em - 偶yj膮 teraz wed艂ug swoich praw. Ju偶 nie ogl膮daj膮 si臋 na Moce niebia艅skie...

- Ale 艢miertelni cz臋sto post臋puj膮 nierozumnie! - Nie zgodzi艂 si臋 z jego s艂owami Forwe. - Nie od rzeczy jest pami臋ta膰 o Mocy B艂ogos艂awionego Kr贸lestwa...

- Ale wy sami niezbyt cz臋sto o niej pami臋tacie - parowa艂 Olmer. - Nie, ludzie 偶yj膮 tak, jak uwa偶aj膮 za s艂uszne. I je艣li nawet czyni膮 Z艂o, jest to ich, ludzkie, z艂o. Mog膮 za nie wini膰 tylko siebie. Je艣li za艣 czyni膮 Dobro - nie my艣l, hobbicie, 偶e nie wiem, czym si臋 owe rzeczy r贸偶ni膮 od siebie - jest to Dobro po stokro膰 cenniejsze od tego, kt贸re narodzi艂o si臋 za spraw膮 czyjej艣 sugestii - elf贸w, Valarow czy czarodziej贸w...

- Zala艂e艣 ca艂e 艢r贸dziemie krwi膮 tylko dla jednego celu, by ludzie odnale藕li swoje w艂asne dobro? - Folko u艣miechn膮艂 si臋. - Czy odrzuci艂by艣 tron, Okrutny Strzelcze?

- Nie odrzuci艂bym. Ale nie wyg艂asza艂bym tyrad o powszechnym szcz臋艣ciu i nie uwa偶a艂bym siebie za wielkiego Ojca i W艂adc臋. W艂ada艂em Cytadel膮. I to do艣膰 d艂ugo. Powiedz, Sandello, czy by艂em z艂ym w艂adc膮?

- Nie znam niezadowolonych - odpowiedzia艂 ponuro garbus. - Jeszcze zanim m贸j pan znalaz艂 jeden z tych mrocznych pier艣cieni, by艂 przyw贸dc膮 Swobodnej Dru偶yny. Z innych ludzie uciekali, by przy艂膮czy膰 si臋 do naszej...

Torin prychn膮艂, jakby chcia艂 powiedzie膰: 鈥濼en tw贸j Sandello zawsze jest got贸w ci臋 rozgrzeszy膰...鈥.

- Przesta艅my rozpami臋tywa膰 przesz艂o艣膰 - zasugerowa艂 ponownie Olmer. - Czy nie lepiej pogada膰 o tera藕niejszo艣ci? I o przysz艂o艣ci, jednocze艣nie?

- A co tu gada膰? - Folko, nie odrywaj膮c spojrzenia, wpatrywa艂 si臋 w by艂ego 艣miertelnego wroga. - Adamant, Serce Z艂ej Mocy, pozosta艂 w r臋ku Henny. To oznacza, 偶e musimy wr贸ci膰. Wr贸ci膰 nie na dw贸ch okr臋cikach, ale z ca艂膮 flot膮. Inaczej, tak czuj臋, 艢r贸dziemie czekaj膮 mroczne czasy... Nawet nie jest wa偶ne, co to za Moc, sk膮d si臋 wzi臋艂a...

- A co by艣 z ni膮 zrobi艂, gdyby trafi艂a do twych r膮k? - przerwa艂 mu W贸dz. - Co zrobisz z tym Kamieniem? Raczej nie uda ci si臋 go rozbi膰 czy zniszczy膰. Jest w nim Moc znacznie starsza i pot臋偶niejsza od Sauronowej. Patrzy艂em w Adamant. Wiem to.

- Mo偶e wiesz w takim razie, sk膮d si臋 wzi膮艂? I jak trafi艂 do r膮k Henny? I jakie s膮 granice jego mocy? - Ksi膮偶臋 Forwe przenikliwie patrzy艂 na Olmera.

- Nie wiem na pewno, nie jestem Jedynym - odpowiedzia艂 natychmiast Olmer. - Ale nie ma w nim Mroku. Wiedzia艂 bym, gdyby by艂... - Przed spojrzeniem Folka nie umkn膮艂 atak b贸lu, kt贸ry na chwil臋 zamgli艂 wzrok Okrutnego Strzelca. W nim jest 艢wiat艂o. Tylko 艢wiat艂o. Nic wi臋cej.

- Ci膮gle o tym samym i o tym samym! - odezwa艂 si臋 Malec. - Oto 艣wieci ksi臋偶yc, a w dzie艅 - s艂o艅ce... To jest 艣wiat艂o, to ja rozumiem. 艢wiat艂o jest wtedy, kiedy widno. Mrok, kiedy nic nie wida膰. A wy tu m臋drkujcie, nie wiadomo po co!

Folko nie potrafi艂 powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu.

- A ta 艣ciana ognia, kt贸ra sz艂a za wojskiem pierzastor臋kich? - zapyta艂 Olmera Torin. - Ten rydwan, na kt贸rym by艂a Eowina, wjecha艂 prosto w ogie艅.

- Byli艣my razem... by艂am razem z... - Wydawa艂o si臋, 偶e dziewczyna nie jest w stanie wypowiedzie膰 owego, fatalnego dla 艢r贸dziemia, imienia. Niemal z mistycznym strachem wpatrywa艂a si臋 w oblicze swego zbawcy i obro艅cy... kt贸ry okaza艂 si臋 by膰 Olmerem, i za spraw膮 nieznanej Mocy powr贸ci艂 z domeny umar艂ych. Przekle艅stwo Zachodu! Zguba Rohanu! Wiele mia艂 imion, i wszystkie oznacza艂y 艣mier膰, strach, zniszczenie i zgub臋... Tysi膮ce, tysi膮ce poleg艂o z jego rozkazu... Zgni贸t艂 wolno艣膰 Rohanu...

- Razem ze mn膮 - doko艅czy艂 za Eowin臋 Olmer. Wydawa艂o si臋, 偶e rozumia艂, co si臋 dzieje w duszy m艂odej Rohanki... Byli艣my razem na tym rydwanie... 艢cian臋 ognia widzia艂em z tej odleg艂o艣ci, co ciebie, czcigodny krasnoludzie... Ale... chcia艂em uratowa膰 ludzi, kt贸rzy walczyli rami臋 w rami臋 ze mn膮. Teraz rozumiem, 偶e pami臋膰 zacz臋艂a mi wraca膰 ju偶 wtedy... stopniowo, w promieniach 艢wiat艂a Adamantu... by膰 mo偶e wr贸ci艂aby ca艂kowicie, a mo偶e i nie, nie wiem... Zrozumia艂em, 偶e mog臋 przeciwstawi膰 si臋... temu ognistemu 偶ywio艂owi. Nie wiem, jak si臋 to sta艂o, ale si臋 uda艂o! Nigdy wcze艣niej nie potrafi艂em czego艣 takiego robi膰... I nagle... - Poczekaj, a sk膮d w og贸le wzi臋艂a si臋 ta 艣ciana ognia? przerwa艂 mu Torin. - Kto艣 j膮 wys艂a艂? Step tak si臋 nie pali sam. My艣lisz, 偶e po偶ar贸w stepu nie widzieli艣my? - To by艂 p艂omie艅 Adamantu - odpowiedzia艂 po kr贸tkiej chwili namys艂u, i jak si臋 hobbitowi wydawa艂o, niech臋tnie, Olmer. - Jakim艣 sposobem podtrzymywa艂 ten ogie艅 i kierowa艂 nim...

Rozleg艂y si臋 okrzyki zdumienia.

- Ale jaki interes mia艂 w tym Henna? - nie wytrzyma艂 Malec. - Po co p臋dzi艂 na rze藕 tak膮 ogromn膮 armi臋? Przecie偶 gdyby j膮 wyszkoli艂, przeszed艂by od Hrissaady do Annuminas!

W贸dz pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Adamant zawiera pot臋偶n膮, prawdziw膮 magi臋. Dok艂adnie m贸wi膮c... nie magi臋, to my tak nazywamy niedost臋pne naszemu rozumieniu Moce. Henna... bawi艂 si臋 t膮 Moc膮 jak dziecko zabawk膮. Nie wiem, po co postanowi艂 zniszczy膰 hord臋 pierzastor臋kich... Mo偶e Moc膮 Adamantu pomno偶y艂 ich, a kiedy sta艂o si臋 jasne, 偶e nie ma mo偶liwo艣ci wykarmienia tylu ludzi, wys艂a艂 ich na zgub臋... Trzeba powiedzie膰, 偶e osi膮gn膮艂 sw贸j cel. Harad jest os艂abiony i b臋dzie teraz 艂atwym 艂upem... A 艣ciana ognia... na Wschodzie jest mn贸stwo ciekawych legend. W臋druj膮c po tych ziemiach, styka艂em si臋 z nast臋pcami B艂臋kitnych Mag贸w... Potrafili oni wiele. Na przyk艂ad spalali ludzi wzrokiem. Dlaczego wi臋c mamy odm贸wi膰 Hennie takich umiej臋tno艣ci? Adamant m贸g艂 da膰 mu tak膮 moc.

- No to, dlaczego nie spali艂 nas? - zapyta艂 Farnak, marszcz膮c si臋 z b贸lu.

- Odpowied藕 mo偶e by膰 prostsza, ni偶 s膮dzisz. - Olmer wzruszy艂 ramionami. - Henna nie jest Sauronem, nie jest Nazgulem, nawet Czarnym Numenoryjczykiem. Bez Adamantu jest niczym.

- No to, czym jest, wed艂ug ciebie, Adamant? - wtr膮ci艂 pytanie Ma艂y Krasnolud.

Kr贸l Bez Kr贸lestwa pokiwa艂 g艂ow膮.

- Rad bym ci odpowiedzie膰, m贸j dobry Strori, ale nie mog臋. Nie wyobra偶am sobie tego. Wcze艣niej, by膰 mo偶e, powiedzia艂bym, 偶e to jeden z Silmarilli... Ale to, oczywi艣cie, nieprawda. Adamant jest od艂amkiem, od艂amkiem czego艣 ogromnego, ale b臋d膮cego 藕r贸d艂em 艢wiat艂a czystego i jasnego... Mo偶emy wi臋c d艂ugo si臋 zastanawia膰, sk膮d si臋 wzi膮艂 i na czym polega Moc jego. To by by艂o, rzecz jasna, bardzo ciekawe, ale raczej nie pomo偶e nam w sprawie najwa偶niejszej - odzyskaniu go. Bo w to, 偶e nale偶y go odzyska膰, chyba nie w膮tpicie?...

- A co z nim zrobimy, kiedy znajdzie si臋 ju偶 w naszych r臋kach? - zapyta艂 Forwe, patrz膮c Olmerowi prosto w oczy.

- W naszych? - zdziwi艂 si臋 W贸dz. - Nie, tak nie mo偶na. Niech ka偶dy m贸wi o sobie. Pami臋tacie, jak straszliw膮 Moc膮 dysponuje ta rzecz? Zapewne jest to Moc wi臋ksza ni偶 os艂awiony Pier艣cie艅!

- Mamy w takim razie tylko jedno wyj艣cie - odezwa艂 si臋 Folko. - Wrzuci膰 do Orodruiny.

- Pewnie, Orodruina to ju偶 nie Orodruina, lecz 艣mietnik wszelkich takich magicznych rzeczy - u艣miechn膮艂 si臋 Olmer. Nie 艣piesz si臋, po艂贸wieczku! Przecie偶 to nie Jedyny Pier艣cie艅, to nawet nie jest m贸j Po艂膮czony Pier艣cie艅 Martwych! Adamant jest pe艂en 艢wiat艂a, rozumiesz? 艢wiat艂a, a nie Mroku! On nie ma w sobie 偶adnego Z艂a!

- Ale te偶 i nie ma Dobra - mrukn膮艂 Torin. - 艢wiat艂o, Mrok - czy trzeba kr贸lowi Earnilowi t艂umaczy膰, 偶e to tylko s艂owa?

- Nie trzeba. D膮偶臋 do tego, by teraz wyja艣ni膰 wszystkie okoliczno艣ci raz na zawsze. Tak wi臋c rada hobbita: 鈥瀢rzuci膰 do Orodruiny鈥, zniszczy膰. Kto ma inne zdanie?

- Zniszczy膰! - Malec popar艂 swoje s艂owa, uderzaj膮c pi臋艣ci膮 w pok艂ad.

Torin skin膮艂 g艂ow膮 na znak zgody.

- Ja bym najpierw przedstawi艂 spraw臋 Wielkiemu Orlangurowi - powiedzia艂 wolno Forwe. - Kto wie, jakie Moce siedz膮 w Adamancie? I czy utrzymaj膮 si臋 Ko艣ci Ziemi, je艣li bez namys艂u ci艣niemy ten skarb do Orodruiny? M膮drzy post臋puj膮 m膮drze. Tylko Z艂oty Smok mo偶e odpowiedzie膰 na takie pytanie!

- A nie kusi ci臋, by wszystko odwr贸ci膰? - zapyta艂 Olmer elfa z zaskakuj膮cym u艣mieszkiem. - Zastan贸w si臋, ksi膮偶臋 Forwe. W twoich r臋kach znalaz艂by si臋 najwi臋kszy co do Mocy magiczny przedmiot 艢r贸dziemia! Pot臋偶niejszy od Pier艣cieni Saurona i elf贸w, pot臋偶niejszy, by膰 mo偶e, ni偶 sam Morgoth w dniach swojej pot臋gi i chwa艂y! Pomy艣l, ksi膮偶臋, przecie偶 ty masz czyst膮 i jasn膮 dusz臋 - przecie偶 m贸g艂by艣 wszystko odwr贸ci膰 wed艂ug swego 偶yczenia! Odtworzy艂by艣 Prost膮 Drog臋, na przyk艂ad. Albo odwiedzi艂by艣 Valinor, a potem wr贸ci艂 tu. M贸g艂by艣 cisn膮膰 do podn贸偶a tronu W贸d Przebudzenia wszystkie bez wyj膮tku ziemie - od p贸艂nocnych lod贸w do po艂udniowych spiekot. M贸g艂by艣 wstrzyma膰 wojny, ukara膰 z艂ych, ustanowi膰 tysi膮cletnie kr贸lestwo 艢wiat艂a!... Czy chcesz powiedzie膰, 偶e odrzucisz to wszystko bez 偶alu?

Nawet w s艂abym ksi臋偶ycowym 艣wietle wida膰 by艂o, jak strasznie zblad艂 Forwe. Pi臋kne oblicze elfickiego ksi臋cia przypomina艂o teraz mask臋. Gdy uni贸s艂 r臋k臋 do czo艂a, Folko zauwa偶y艂, 偶e palce elfa mocno dr偶膮.

- Przecie偶 znasz moj膮 odpowied藕, Ojcze K艂amstwa - odpowiedzia艂 ksi膮偶臋 z trudem.

- Dlaczego przypisa艂e艣 mi tak wysoki, cho膰 nienale偶ny mi tytu艂? - W贸dz w 偶artobliwym zdziwieniu uni贸s艂 brwi.

- A czy to Olmer, poszukiwacz z艂ota z Dale, wypowiedzia艂 te s艂owa? - odparowa艂 Forwe, patrz膮c prosto w oczy Kr贸lowi Bez Kr贸lestwa.

- Przyznam, 偶e my艣la艂em w艂a艣nie tak... - Olmer zacz膮艂 si臋 obmacywa膰 z udawanym przestrachem.

- Poczekajcie, poczekajcie! - wtr膮ci艂 si臋 Folko, widz膮c, 偶e Forwe ju偶 zamierza odci膮膰 si臋 Olmerowi. - Porozmawiamy o tym p贸藕niej. Jak... jak to si臋 sta艂o, 偶e ocala艂e艣, Olmerze?

- Nie艂atwo to by艂o po twoim sztylecie, po艂贸wieczku. - Wargi Okrutnego Strzelca rozci膮gn臋艂y si臋 w u艣miechu, ale oczy pozosta艂y zimne i ciemne niczym stal. - Nie wiem, wtargni臋ciu jakich mocy sprzyja艂o moje gundabadzkie trofeum... ale tego b贸lu nie zapomn臋 do ko艅ca mych dni, kt贸ry kiedy艣, nie w膮tpi臋, nast膮pi. - Kr贸l Bez Kr贸lestwa z wysi艂kiem potar艂 czo艂o. G艂os mia艂 suchy i 艂ami膮cy si臋. - By艂 tam ogie艅. Widzia艂em... nie, lepiej nie b臋d臋 o tym m贸wi艂! Widzia艂em w jednej chwili ca艂y 艢wiat, od najg艂臋bszych otch艂ani Ungoliantu do g贸rskich szczyt贸w, ponad kt贸rymi p艂ynie dumny okr臋t Earendila... Widzia艂em Wielkie Schody i tajne korytarze Czarnych Krasnolud贸w. Poza tym... widzia艂em l艣ni膮cy Szlak, kt贸ry prowadzi艂 do niebios, t臋 w艂a艣nie Prost膮 Drog臋 do Valinoru. I zacz膮艂em gna膰 tym Szlakiem coraz pr臋dzej i pr臋dzej, 艢wiat pozosta艂 z ty艂u, na dole rozpostar艂o si臋 morze, ale nie nasze, ludzkie morze, nie jedno z tych, kt贸re zw膮 Nietutejszym albo Grzmi膮cym, cho膰 nie s艂ysza艂em ani jednego d藕wi臋ku. W milczeniu p臋dzi艂y pode mn膮 szare fale, pozbawione 偶ycia jak sama 艢mier膰. Widzia艂em wyspy... zas艂ane mg艂膮 wyspy, gdzie czarne szczyty wynurza艂y si臋 z piany przyboju... A potem...

- Potem by艂 per艂owy brzeg i wiecznie zielone zaro艣la, i w膮skie przej艣cie do olbrzymiej g贸rskiej 艣ciany - podpowiedzia艂 hobbit.

- Zgadza si臋, wszystko by艂o dok艂adnie tak, jak m贸wisz. Niez艂a rzecz, te 鈥濸rzek艂ady z j臋zyka elf贸w鈥! Wspania艂y Bilbo Baggins odwali艂 kawa艂 dobrej roboty... Nie widzia艂em swojego cia艂a. Pewnie sta艂em si臋 widmem...

- A potem? - dopytywa艂 si臋 niecierpliwie Malec. - Widzia艂e艣 Valinor?!

- Valinor? O nie! Nie dost膮pi艂em tego zaszczytu. O艣lepiaj膮ce 艣wiat艂o otoczy艂o mnie znowu... a potem obok mnie pojawi艂y si臋 dziwne istoty. Podobne do ob艂ok贸w, ale z p艂on膮cymi niczym w臋gle oczyma. Zacz臋艂y wylicza膰 wszystkie moje grzechy z niebywa艂ym wprost krasom贸wstwem. 鈥濼eraz w ko艅cu za wszystko odpowiesz - cieszy艂y si臋. - Surowy b臋dzie s膮d i straszliwa zaiste zap艂ata!鈥. 鈥濷dejd藕cie ode mnie - odpowiedzia艂em im. - S膮d? - znakomicie! Nie przepuszcz臋 okazji, by powiedzie膰 swoim wrogom, co o nich my艣l臋!鈥. 鈥濨贸j si臋, cz艂owiecze! - zasycza艂y istoty. - Wielka jest moc S臋dzi贸w! Wysoki jest ich tron, i bacz, by nie o艣lep艂y oczy twe od 艣wiat艂a, kt贸re oni roztaczaj膮!鈥. 鈥濶o to cieszcie si臋! - odparowa艂em w贸wczas. A w og贸le - to po co wy tu jeste艣cie? 呕eby mnie zasmuci膰, wystraszy膰, z艂ama膰 m膮 wol臋? Nie uda si臋 wam! Unikn膮艂em ju偶 tego, czego najbardziej si臋 ba艂em, cho膰 rozsta艂em si臋 przy tym ze 艣miertelnym cia艂em. Co mi tam s膮d! Nikt nie os膮dzi mnie surowiej, ni偶 uczyni艂em to ja sam鈥. I odst膮pi艂y owe istoty... A potem... potem ju偶 nic nie widzia艂em - ani ziemi pod sob膮, ani nieba nad g艂ow膮. Po prostu znalaz艂em si臋 w Kr臋gu, Kr臋gu Mocy, kt贸rego nie mog艂em opu艣ci膰. Sta艂em si臋 zabawk膮 dla tych, kt贸rzy zasiadali na wysokich tronach doko艂a mnie... Czternastu ich by艂o, czternastu otoczonych 艢wiat艂em... i teraz ju偶 wiem, do czego podobny jest P艂omie艅 Adamantu. Nie widzia艂em twarzy s臋dzi贸w, tylko l艣ni膮ce kontury, niewyra藕ne zarysy ludzkich postaci na tle o艣lepiaj膮cego p艂omienia... A potem nast膮pi艂 b贸l. Nie wiem, w jaki spos贸b si臋gn臋li mnie. Pewnie to by艂a po prostu pami臋膰 uderzenia ostrza Otriny... Pami臋膰 tej kr贸tkiej chwili, kt贸ra sta艂a si臋 wieczno艣ci膮... - G艂owa Olmera opad艂a na pier艣, przez twarz przeszed艂 skurcz. Sta艂em. Nie pami臋tam, jak mi si臋 to uda艂o, ale sta艂em. Wtedy najwa偶niejsze dla mnie by艂o jedno: za 偶adne skarby nie upa艣膰 na kolana. I, zapewne, dlatego niezbyt dobrze s艂ysza艂em skierowane do mnie s艂owa... Pami臋tam tylko, 偶e by艂y to perory, w szczeg贸艂ach przedstawiaj膮ce wszystkie moje przest臋pstwa... - U艣miechn膮艂 si臋 znowu. - 鈥濽padnij na twarz i pokajaj si臋, z艂oczy艅co! Upadnij na twarz przed S臋dziami swoimi! B艂agaj o 艂ask臋! 呕a艂uj za czyny swe, odrzu膰 podszepty Wsp贸lnego Wroga! A wtedy, by膰 mo偶e, b臋dziesz m贸g艂 odej艣膰 drog膮 innych zwyk艂ych ludzi...鈥. Nie wiem, czy tak by艂o naprawd臋, czy tylko mi si臋 to wszystko przywidzia艂o... Kt贸ry艣 z S臋dzi贸w usi艂owa艂 powiedzie膰 co艣 w mojej obronie, ale tak niepewnie przemawia艂 i takie to by艂o bezbarwne, 偶e sam szybko zaniecha艂 obrony. A potem... wydaje mi si臋, 偶e s艂ysza艂em og贸lny wyrok: 鈥濪o Mroku Zewn臋trznego! Poza Drog膮 艢miertelnych!鈥. Rozwar艂y si臋 wrota... czeka艂a mnie tam Noc, Wieczysta Noc, kt贸ra nie zna granic... Pewnie S臋dziowie chcieli widzie膰 m贸j l臋k, ale ja z niewiadomego mi powodu - nie ba艂em si臋. Patrzy艂em na rozko艂ysane morze Mroku i my艣la艂em - w ko艅cu odpoczn臋. W ko艅cu ust膮pi b贸l... Wtedy to chyba, pewnie kt贸ry艣 z nich, m膮drzejszy od innych, zrozumia艂, 偶e ta kara - o ile to kara! - nie przejmuje mnie l臋kiem w najmniejszym stopniu, i decyzja zosta艂a natychmiast zmieniona. Rozbrzmia艂 g艂os, g艂臋boki i d藕wi臋czny, jak pie艣艅 oceanicznych fal... M贸wi艂 co艣 o R贸wnowadze, o tym, 偶e z g艂臋bin czasu powinno w ko艅cu wy艂oni膰 si臋 to Utracone... Wi臋cej nie pami臋tam. Do gard艂a chlusn臋艂a woda... i ockn膮艂em si臋 w samym sercu wiru. Wydaje mi si臋, 偶e to musia艂o by膰 w艂a艣nie w Szarych Przystaniach... Kto艣 inny na moim miejscu zgin膮艂by w kilka chwil, ale... co艣 mnie podtrzymywa艂o. Jaki艣 cie艅... czy moc... podtrzymywa艂a mnie. A potem, wiatry i pr膮dy zanios艂y mnie na po艂udnie. I w ko艅cu fale wyrzuci艂y na brzeg... przypuszczam, 偶e by艂o to gdzie艣 na ziemiach Howrar贸w. Tam sta艂em si臋 tym, kt贸rego pozna艂a Eowina - Szarym, rybakiem z nadmorskiej wioski... - Olmer wzruszy艂 ramionami. Min臋艂o dziesi臋膰 lat, i oto... wyrwa艂 si臋 na wolno艣膰 Adamant, wczorajsi wrogowie rozmawiaj膮 spokojnie na pok艂adzie 鈥瀞moka鈥. - U艣miechn膮艂 si臋. - A przed nami nowa wojna! Henna jest jeszcze nowicjuszem. Ale zadziwiaj膮co szybko si臋 uczy!...

Oczywi艣cie, rozmowa nie mog艂a si臋 sko艅czy膰 tak po prostu. Wszyscy, nie wy艂膮czaj膮c ksi臋cia Forwego, patrzyli ze strachem i zdumieniem na 艢miertelnego, kt贸ry by艂 na s膮dzie Valar贸w. Jaki los go czeka艂, jego - wroga elfickiej rasy? Po co zosta艂 wys艂any do 艢r贸dziemia? Czy jego cudowny powr贸t to tylko 艣lepy przypadek?

Folko uwa偶nie wpatrywa艂 si臋 w twarz swego najgorszego niegdy艣 wroga. Cierpienia i czas zmieni艂y oblicze Wodza Earnila. Teraz bardziej ni偶 kiedykolwiek przypomina艂 przyw贸dc臋 Mocy Mroku. Prze偶ycia wysrebrzy艂y mu w艂osy, twarz pobru藕dzi艂y niezliczone zmarszczki, ale oczy pozosta艂y takie same. Moc kry艂a si臋 w nich, dziwna moc, cz臋艣ciowo, by膰 mo偶e zapo偶yczona, ale cz臋艣ciowo - w艂asna. Mroczna, ale swoja, ludzka.

- Tak wi臋c powiadam wam raz jeszcze - nie czas na spory - ci膮gn膮艂 Olmer. - Ratowali艣my sobie wzajemnie 偶ycia. Powtarzam, na Wschodzie to znaczy wi臋cej ni偶 pokrewie艅stwo krwi. I teraz musimy sta膰 si臋 sojusznikami. Adamant nie mo偶e pozosta膰 w r臋ku Henny. To chyba dla wszystkich jest jasne. Co uczynimy z nim potem - nie jest takie istotne. Najwa偶niejsze, by zaw艂adn膮膰 nim teraz!

- A wed艂ug mnie, wr臋cz przeciwnie. W艂a艣nie teraz musimy zdecydowa膰, co zamierzamy z nim zrobi膰 - sprzeciwi艂 si臋 Forwe. - Ty raczej nie oddasz go dobrowolnie?

- Czy oddam go?... - Olmer u艣miechn膮艂 si臋. - To zale偶y przede wszystkim od tego, czy zrozumiemy prawdziw膮 istot臋 owego skarbu.

- Nie s膮dz臋, by nam si臋 to uda艂o - pokr臋ci艂 g艂ow膮 ksi膮偶臋. - Mo偶e Wielki Orlangur... Ale je艣li odzyskamy Adamant - na pewno nie b臋dzie to w pobli偶u jego schronienia. Zatem takie rozstrzygni臋cie odpada. Powiedz prawd臋, Olmerze z Dale! Teraz decyduje si臋 - b臋dziemy wrogami czy nie!

- Ja nie chc臋 z wami sporu. Ale przecie偶 i wy nie wymy艣lili艣cie nic m膮drzejszego ni偶 wrzucenie go do Orodruiny! Zrozumcie, nikt nie mo偶e przepowiedzie膰 biegu wydarze艅. Nie b臋d臋 k艂ama艂 i powiem, 偶e gdybym zdoby艂 Adamant ju偶 dzi艣, teraz, zapewne wykorzysta艂bym go jako艣 inaczej.

- To znaczy jak? - zapyta艂 sarkastycznie Forwe. - Jestem niemal pewien - zacz膮艂by艣 now膮 wojn臋.

- Tak, wytoczy艂bym now膮 wojn臋 - odpar艂 W贸dz nieoczekiwanie szczerze. - Chc臋 odp艂aci膰... nie, nie Amorowi i Gondorowi, i nawet nie elfom 艢r贸dziemia - o ile wiem, opu艣cili ju偶 wszyscy Granice 艢miertelnych. Komu? Zgadnijcie!... U艣miechn膮艂 si臋. - Chocia偶 nie odm贸wi艂bym i 艢r贸dziemia. Widzicie, przysi膮g艂em...

Eowina j臋kn臋艂a.

- Tak, tak. W艂a艣nie tak - potwierdzi艂 Olmer. - Przysi膮g艂em podarowa膰 艢r贸dziemie odwa偶nej, prostej dziewczynie o imieniu Eowina, urodzonej w roha艅skich stepach. Walczyli艣my rami臋 w rami臋 z pierzastor臋kimi... a potem ze s艂ugami Henny. Z艂o偶y艂em przysi臋g臋 nie jej - sobie, 偶e uczyni臋 j膮 w艂adczyni膮 艢r贸dziemia. Z Adamantem by艂oby to do艣膰 艂atwe.

Wszyscy znieruchomieli.

- Ja... ja zwalniam ci臋 z teej przysi臋gi, Oolmerze... - wykrztusi艂a Eowina. - Nie chc臋 takich prezent贸w! Krew, strach, zguba!... Nie, nie chc臋!...

- By艂aby艣 znakomit膮 kr贸low膮, wspania艂a Eowino, m膮dr膮, dobr膮 i sprawiedliw膮 - pokr臋ci艂 g艂ow膮 W贸dz. - Dla mnie 艢r贸dziemie jest w tej chwili za ma艂e... Podobnie jak i dla moich wczorajszych wrog贸w.

- M贸wisz zagadkami - zauwa偶y艂 Folko.

- Ja? Zagadkami? O nie, wcale nie. Sam si臋 domy艣la艂e艣 tego, prawda, po艂贸wieczku? I w艂a艣nie dlatego nie 艣pieszy艂em si臋 z niszczeniem Adamantu. Mo偶e jeszcze pos艂u偶y膰 i jako tarcza, i jako miecz. Kiedy skarb ten obudzi艂 si臋 z tysi膮cletniego snu, uruchomione zosta艂y r贸wnie偶 inne pot臋偶ne Moce, stra偶nicy R贸wnowagi Ardy. S艂ysza艂em o Szalach, mi艂y Folko... jak i ty o nich s艂ysza艂e艣. Tak, wi臋c - czuj臋 to: poruszy艂y si臋 one. To dar. - U艣miechn膮艂 si臋 znowu, ale jako艣 krzywo, tylko samymi wargami. - Dar stamt膮d, zza Morza... Taki sam, jak umiej臋tno艣膰 gaszenia ognia, zes艂anego przez Adamant... Nie wiem, jak sko艅czy si臋 nasza potyczka. Nie przecz臋, 偶e potrzebuj臋 Adamantu, ale skoro przecudowna Eowina uwolni艂a mnie od przysi臋gi...

- Uwolni艂am, uwolni艂am! - zakrzykn臋艂a dziewczyna.

- No to... Adamant i tak jest mi potrzebny - ci膮gn膮艂 Olmer. - Poniewa偶...

- Czy nie chcesz aby powiedzie膰, 偶e zamierzasz rzuci膰 wyzwania Mo偶nym W艂adcom Zachodu? - zapyta艂 ksi膮偶臋 Forwe nie bez l臋ku.

- A czy ty by艣 nie chcia艂 tego, najja艣niejszy ksi膮偶臋? Czy nie przygotowywa艂 nas Wielki Orlangur do gigantycznej wyprawy na Zach贸d?

Forwe drgn膮艂 jak uderzony.

- Hej, o czym wy m贸wicie? - zapyta艂 z niedowierzaniem Wingetor, ale nikt mu nie odpowiedzia艂.

- Nie powinni艣my opuszcza膰 granic Ardy - g艂ucho powiedzia艂 ksi膮偶臋.

- Ale czy to nie wasze armie wraz z armiami 艢rodkowego Ksi臋stwa mia艂y zaatakowa膰 Valinor? Czy to nie wy mieli艣cie si艂膮 lub podst臋pem zdoby膰 klucze do Drzwi Nocy?... Nie odpowiadaj, ksi膮偶臋. Odpowied藕 jest znana. Czy ca艂e 偶ycie czczonego przez ciebie Ducha Wiedzy nie jest jednym wielkim wyzwaniem rzuconym W艂adcom Zachodu? Czy 偶ywot elf贸w Avari, o kt贸rych legendy Elf贸w Zachodnich m贸wi膮, 偶e nie zgodziwszy si臋 pokornie i艣膰 do Valinoru za pi臋knym, ale obcym 艣wiat艂em, zagin臋艂y bez 艣ladu i pami臋ci - czy wasze 偶ycie nie jest jednym wielkim wyzwaniem rzuconym Mocom Zachodu? I skoro mamy ju偶 szczerze rozmawia膰 - czy nie przygotowuje Wielki Orlangur bratob贸jczej wojny w Valinorze, je艣li wyobrazimy sobie, 偶e Vanyarowie, Noldorowie i Teleri sprzeciwi膮 si臋 waszemu przedarciu? Bo przecie偶, przyjdzie ci, ksi膮偶臋 Forwe, skrzy偶owa膰 miecz z rodakiem. By膰 mo偶e znamienitym rodakiem, s艂awnym jeszcze z wojen z Morgothem! Na przyk艂ad, z Fingolfinem... Albo Finrodem... Je艣li wierzy膰 鈥濸rzek艂adom z j臋zyka elf贸w鈥, to zabici tu, w 艢r贸dziemiu, elfowie odradzaj膮 si臋 do 偶ycia w blasku i chwale Valinoru...

- Jakie to ma znaczenie? - zapyta艂 pos臋pnie Forwe. - Skoro twoja wiedza o planie Wielkiego Orlangura jest tak dog艂臋bna, zatem powiniene艣 wiedzie膰, 偶e Z艂oty Smok chcia艂, by ludzie upodobnili si臋 do Bog贸w. Wtedy wszelki op贸r elf贸w Valinoru nie mia艂by znaczenia.

- Co to za przem膮drza艂e gadanie? - rzuci艂 roze藕lony Farnak. - Hej, je艣li ju偶 rozmawiacie o takich sprawach, m贸wcie tak, by wszyscy rozumieli.

- Zrozumiesz wszystko, czcigodny Farnaku - odezwa艂 si臋 Olmer. - Musimy teraz zdecydowa膰 - jeste艣my wrogami czy przyjaci贸艂mi? Ja ze swej strony ponownie proponuj臋 przyja藕艅...

- Na razie nie mamy powodu do sporu z tob膮, Wodzu powiedzia艂 spokojnie Folko. L臋k przed cz艂owiekiem naznaczonym Mocami Mroku ca艂kowicie ust膮pi艂. - Uratowa艂e艣 Eowin臋. I szczerze uprzedzi艂e艣 nas o swych zamiarach. Mnie te偶 si臋 wydaje, 偶e w sprawie Adamantu nale偶y zwr贸ci膰 si臋 do Wielkiego Orlangura. Tylko on w ca艂ym 艢r贸dziemiu mo偶e rozstrzygn膮膰 nasz sp贸r.

- Aha, my b臋dziemy si臋 bili, przelewali krew, a potem z pok艂onem oddamy skarb tej niepomiernie wyro艣ni臋tej 偶贸艂tej skrzydlatej jaszczurce? - rzuci艂 Olmer zaskakuj膮co gwa艂townie. - My艣la艂em, 偶e jeste艣 bardziej dumny, po艂贸wieczku Folko! Tak po prostu k艂ania膰 si臋 jakiemu艣 duchowi! Niechby to by艂 nawet Duch Wiedzy!

- Nasze swary tylko raduj膮 Henn臋 - pokiwa艂 g艂ow膮 hobbit. - Wcze艣niej m贸wiono - Olmera... a jeszcze wcze艣niej Saurona...

- Niez艂e towarzystwo! - roze艣mia艂 si臋 Torin.

- W艂a艣nie - u艣miechn膮艂 si臋 Okrutny Strzelec. - Masz, Folko, absolutn膮 racj臋. Chocia偶 Sauron by艂 Majarem, ja nosi艂em Pier艣cie艅 Umar艂ych, a Henna - to tylko szcz臋艣liwy w贸dz nieznanego plemienia w Odleg艂ym Haradzie; Henna dlatego, 偶e nikomu nieznany, jest niebezpieczniejszy od Saurona, kt贸rego ruchy by艂y do przewidzenia. Pokornie kroczy艂 do w艂asnej zguby, pope艂niwszy po drodze wszystkie mo偶liwe b艂臋dy - takie do pomy艣lenia i nie do pomy艣lenia. A Henna - co on wykoncypuje jutro, kto wie?...

- Tak czy inaczej, przyjdzie nam z nim walczy膰! - zauwa偶y艂 ponuro Wingetor.

- Przyjdzie - skin膮艂 g艂ow膮 Forwe. - Nie wiemy, czym jest Adamant, nie wiemy, sk膮d si臋 wzi膮艂, ale co do reszty, to zgadzam si臋 z Okrutnym Strzelcem.

- Henna b臋dzie usi艂owa艂 nas powstrzyma膰 - odezwa艂 si臋 Torin.

- I na pewno ruszy na Umbar - doda艂 hobbit.

- S艂usznie - skin膮艂 g艂ow膮 Olmer. - Najpewniej tak b臋dzie. Adamant zosta艂 w jego r臋ku, a ten g艂upiec nie przepu艣ci okazji, by si臋 zem艣ci膰. O wszechpot臋偶ny przypadku! Wyznaczono nam przeciwnika, kt贸ry nawet w jednej tysi臋cznej nie ma poj臋cia o swoim 艂upie! W tym nasz ratunek i nasza s艂abo艣膰. Dlatego, 偶e nie mo偶emy przewidzie膰, co zrobi. Mo偶e zaatakuje Umbar, rzuciwszy swe si艂y przez os艂abiony Harad. Mo偶e postara si臋 napu艣ci膰 na Umbar Haradrim贸w...

Folko m贸g艂 tylko si臋 dziwi膰, jak szybko Olmer - Olmer, a nie Szary! - oswoi艂 si臋 z otaczaj膮cym go 艣wiatem.

- No to musimy poderwa膰 hufce morskich tan贸w - wtr膮ci艂 si臋 do rozmowy Farnak. - I tak zreszt膮 innych si艂 nie mamy...

- A Henna raczej nie da nam drugiej szansy zdobycia Adamantu z marszu, jak poprzednio - popar艂 marynarza Torin.

- S艂usznie - skin膮艂 g艂ow膮 Forwe. - Ale czy Eldringowie p贸jd膮 na t臋 wojn臋?...

- Moi ludzie i tak narzekaj膮 na brak 艂up贸w - rzuci艂 Wingetor, krzywi膮c si臋 z b贸lu.

- Ale nie zapominajcie, 偶e przyjdzie nam wojowa膰 przeciwko og艂upionym i rozjuszonym przez Adamant - przypomnia艂 wszystkim Folko. - Widzia艂em... wszyscy widzieli艣my, jak bij膮 si臋 pierzastor臋cy... Czy偶by艣my mieli urz膮dzi膰 taki sam pogrom? Przecie偶 oni nie robi膮 tego z w艂asnej woli, nie s膮 niczemu winni!

- Prawda - zgodzi艂 si臋 elf. - Ale nie mamy innego wyj艣cia. Jakkolwiek gorzko brzmi膮 te s艂owa! Wszystko by艂oby inaczej, gdyby los bardziej nam sprzyja艂!... Ale po co rozpami臋tywa膰 przesz艂o艣膰, i tak nie mo偶emy jej zmieni膰...

I nagle poruszy艂a si臋 przytomniej膮ca Tubala. Sandello siedzia艂 obok niej, ale W贸dz by艂 szybszy. Mi臋kkim, zr臋cznym ruchem pochyli艂 si臋 nad dziewczyn膮 i na chwil臋 znowu sta艂 si臋 tym Okrutnym Strzelcem, kt贸ry za pieni膮dze str膮ca艂 w locie go艂臋bie na rynku; tam po raz pierwszy zobaczy艂 go okrutnie rozsierdzony skr贸ceniem 艢wi臋tej Brody Durina krasnolud Torin.

Tubala szeroko otworzy艂a oczy. Pierwsz膮 osob膮, kt贸r膮 zobaczy艂a, by艂 pochylony nad ni膮 Olmer.

- Ma cz艂owiek przywidzenia - us艂ysza艂 Folko mamrotanie wojowniczki. - A mo偶e ju偶 naprawd臋 umar艂am...

- Nie umar艂a艣, Oessie - czule odezwa艂 si臋 W贸dz. - Ja te偶 nie. Znaczy, 偶e nie ma ju偶 potrzeby mszczenia si臋 na tych czcigodnych krasnoludach i nie mniej czcigodnym hobbicie...

Ostatnie s艂owa powiedzia艂 tak, by dotar艂y do Torina, Folka i Malca.

- Jeszcze jedna ma艂a tajemnica - pokiwa艂 g艂ow膮, z u艣miechem pomagaj膮c usi膮艣膰 dziewczynie.

Oczy Tubali stawa艂y si臋 coraz wi臋ksze.

- Ojciec?! Niemo偶liwe, to ty, naprawd臋?

- Ma艂a tajemnica - powt贸rzy艂, spogl膮daj膮c na zebranych. - Oessie czy Tubala - imi臋, pod jakim sta艂a si臋 znana w Khandzie i Haradzie, to moja c贸rka.

Przez kr贸tk膮, jak mgnienie oka, chwil臋 g艂os Wodza dr偶a艂.

- Ojcze! - pisn臋艂a gro藕na wojowniczka i rzuci艂a si臋 Olmerowi na szyj臋.

- To ci historia! - klasn膮艂 w d艂onie Malec. - A mnie m臋czy艂o - kogo mi przypomina t膮 swoj膮 zuchwa艂o艣ci膮!

Tubala rozgl膮da艂a si臋 oszo艂omiona, widzia艂a otaczaj膮cych j膮 ludzi, elf贸w, krasnoludy. Nieoczekiwanie Olmer zrobi艂 krok w kierunku hobbita i po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu. Folko omal nie run膮艂 na pok艂ad - jakby na rami臋 zwali艂 mu si臋 olbrzymi g艂az.

- To on mnie uratowa艂, Oessie. Uratowa艂, a nie zabi艂 w tym boju pod Szarymi Przystaniami. Nie masz 偶adnego powodu do zemsty. U艣ci艣nijcie sobie d艂onie i zako艅czcie t臋 g艂upi膮 wojn臋. Tym bardziej 偶e od tej chwili przyjdzie nam walczy膰 rami臋 w rami臋.

Wpatrzona w hobbita szeroko otwartymi oczyma, Tubala wolno, jak we 艣nie, wyci膮gn臋艂a do niego r臋k臋.


10 Pa藕dziernika, Wczesny Poranek,

Lasy Po艂udniowego Haradu



Przez ca艂膮 noc 艣ni艂y si臋 Millogowi koszmary. Pies t臋sknie wy艂, a dwaj tajemniczy towarzysze Howrara nawet nie zmru偶yli oka. O 艣wicie wydawali si臋 by膰 czym艣 zaniepokojeni; wymieniwszy d艂ugie znacz膮ce spojrzenia, wyja艣nili Millogowi, 偶e ich plan uleg艂 zmianie. Zamierzaj膮 i艣膰 na po艂udnie, a tam Howrar ma im pom贸c w pewnej bardzo wa偶nej sprawie, za co czeka go wielka nagroda, taka, o kt贸rej marzy膰 tylko mo偶e ka偶dy 艢miertelny. Millog przysta艂 na to, nie wyobra偶aj膮c sobie nawet, 偶e m贸g艂by si臋 im przeciwstawi膰...

Pod膮偶ali wi臋c na po艂udnie, kieruj膮c si臋 dok艂adnie na dolin臋, kt贸r膮 kilka tygodni temu przeszli Szary i Eowina...

Z艂otow艂osa zawo艂a艂a do siebie psa - i ten podszed艂 do niej, co prawda niech臋tnie, ca艂ym swym cia艂em sprzeciwiaj膮c si臋 wezwaniu: skowycza艂, uszy po艂o偶y艂 po sobie i w艂a艣ciwie pe艂z艂, a nie szed艂... Jednak偶e zbli偶y艂 si臋, a w艂adczyni, 艣ciskaj膮c w d艂oniach du偶y 艂eb, zacz臋艂a co艣 szepta膰 mu do ucha. Nagle pies zawy艂, jakby oznajmiaj膮c czyj膮艣 艣mier膰, usi艂owa艂 si臋 wyrwa膰, ale zwyci臋偶ony przez wielekro膰 silniejsz膮 wol臋, po chwili ju偶 tylko 偶a艂o艣nie popiskiwa艂.


Tego Samego Dnia, Podziemne Szlaki

Czarnych Krasnolud贸w,

Gdzie艣 Pod Mordorem



Noc by艂a naprawd臋 koszmarna. Pos艂aniec nie zmru偶y艂 oka. Ponury i rozgniewany obudzi艂 niewyspanych, z艂ych wio艣larzy.

- Naprz贸d!

No, wi臋c - sta艂o si臋. Wiem. Serce Mocy p艂onie tak, 偶e oczy moje d艂u偶ej tego nie znios膮. Ten, kt贸ry nad nim panuje, uwolni艂 ukryt膮 w Sercu si艂臋, i teraz chyba tylko szczera stal mo偶e poskromi膰 owego w艂adc臋. Co艣 si臋 tam, na Po艂udniu sta艂o... niewa偶ne ju偶 nawet co. Kto, kogo i jak zabi艂 nie ma najmniejszego znaczenia. Szybciej, rzeko! Inni my艣liwi nie 艣pi膮. 艢piesz si臋 wi臋c i ty, wys艂anniku Wielkiego Orlangura!鈥.



15 Pa藕dziernika, Uj艣cie Kamionki



Eldringowie pokazali, ile s膮 warci. Wios艂a gi臋艂y si臋 w mocnych r臋kach. Nie zatrzymuj膮c si臋 w dzie艅 ani w nocy, okr臋ty wysz艂y z domeny Henny. Zap艂acili jedynie kilkoma strza艂ami, kt贸re wbi艂y si臋, nie wyrz膮dzaj膮c nikomu krzywdy, w nasmo艂owane drewno burt szybkich 鈥瀞mok贸w鈥. Henna wys艂a艂 po艣cig, ale 鈥瀞moki鈥 dopad艂y do morza pierwsze. Nie dosz艂o do bitwy w uj艣ciu rzeki. Henna nie zd膮偶y艂 przygotowa膰 艂a艅cuch贸w przegradzaj膮cych nurt, do walki z ludno艣ci膮 miasteczka Eldringowie nie parli, szczeg贸lnie 偶e dociera艂y tam ju偶 pierwsze oddzia艂y. Przemkn膮wszy obok rozjuszonych podw艂adnych Henny, Farnak i Wingetor wyprowadzili okr臋ty w morze, by po艂膮czy膰 si臋 z flot膮 Skilludra...

Wie艣膰 o tym, 偶e wioz膮 na pok艂adzie Olmera, Olmera Wielkiego, Wodza Earnila, kt贸ry wr贸ci艂 z W艂o艣ci 艢mierci, podzia艂a艂a na Eldring贸w jak grom z jasnego nieba. Patrzyli na niego jak na nieziemskie zjawisko, a Okrutny Strzelec, 艣miej膮c si臋, opowiada艂 ciekawskim - wolnej zmianie wio艣larzy - 艣mieszne opowiastki o S膮dzie Valarow.

Folko przy艂apa艂 si臋 na tym, 偶e nie czuje wrogo艣ci do tego cz艂owieka. Tamten Olmer umar艂, zgin膮艂 z jego r臋ki, a tego nale偶y poznawa膰 od nowa. Du偶o w nim pozosta艂o z poprzedniego Wodza, op臋tanego my艣l膮 o zem艣cie na elfach. A na kim zamierza艂 m艣ci膰 si臋 teraz? Mo偶e na Valarach? Czy偶by potrzebowa艂 Adamantu, by si艂膮 wedrze膰 si臋 na Prost膮 Drog臋?

Wybrawszy dogodny moment, Folko zapyta艂 go o to wprost.

Olmer milcza艂 chwil臋. Mijali brzegi Kamionki, zielone, bujne, z kt贸rych lecia艂y co jaki艣 czas strza艂y. Je藕d藕cy Henny deptali im po pi臋tach, ale nie byli w stanie dotrzyma膰 kroku. Dwukrotnie 鈥濺ybo艂贸w鈥 i 鈥濻mok鈥 taranowa艂y po艣piesznie zmontowane przegrody z tratw - ich budowniczym zabrak艂o czasu, a mo偶e umiej臋tno艣ci - bowiem ust臋powa艂y pod naporem 鈥瀞mok贸w鈥.

- Potrzebuj臋, oczywi艣cie, 偶e potrzebuj臋 Adamantu, m贸j mi艂y po艂贸wieczku. Nie ukrywam tego. Na pewno wykorzystam go lepiej ni偶 ten g艂upiec Henna! Masz racj臋 - w 艢r贸dziemiu nie mam ju偶 wrog贸w. Easterlingowie zaj臋li Arnor... no i niech sobie zajmuj膮. Oton zosta艂 kr贸lem - c贸偶, b臋dzie z niego niez艂y w艂adca. Niech sobie b臋dzie. Ja chc臋 i艣膰 dalej! - Wyprostowa艂 ramiona, popatrzy艂 hardo. - Tam, za najdalszy widnokr膮g, tam, gdzie zlewa si臋 morze z niebem, tam, za Obce Morza... Chc臋 zobaczy膰 na w艂asne oczy wszystko to, o czym tak d艂ugo i pi臋knie opowiada艂y nam elfickie bajki. Chocia偶by dlatego jest mi potrzebny Adamant. Ty, zreszt膮, po艂贸wieczku, ty, kt贸ry ugania艂e艣 si臋 za mn膮 najpierw z zachodu na wsch贸d, a potem ze wschodu na zach贸d - czy zrezygnowa艂by艣 z takiej wyprawy? - A czy mo偶e Adamant... - zacz膮艂 Folko. - Mo偶e - przerwa艂 mu Olmer. - Wiele rzeczy mo偶e. Musimy tylko baczy膰, by nie sprz膮tni臋to nam go sprzed nosa!... W ka偶dym razie pomys艂, by wrzuci膰 go do Orodruiny, jest wielce nierozs膮dny. Ale o tym ju偶 ci m贸wi艂em. - Czy偶by艣my mieli walczy膰 o zdobycz jak zb贸je z go艣ci艅ca? - Folko u艣miechn膮艂 si臋 sm臋tnie. - Ludzie dokonywali znacznie wi臋kszych przest臋pstw z mniej wa偶kich powod贸w - rzuci艂 oboj臋tnie W贸dz. - Ale poczekajmy! Adamant nale偶y najpierw zdoby膰... a nie mamy do tego si艂. W Cytadeli rz膮dzi m贸j syn... a jest ona daleko. Przyjdzie nam liczy膰 tylko na zuch贸w z Umbaru... i mo偶e na ork贸w, o ile uda si臋 ich poderwa膰 i wyci膮gn膮膰 z Mordoru. A potem dosz艂o do spotkania ze Skilludrem, i najwi臋kszy z morskich tan贸w w milczeniu pochyli艂 g艂ow臋 przed Olmerem - pok艂oni艂 si臋 tak, jakby Okrutny Strzelec wcale nie zgin膮艂. 鈥濻moki鈥 szybko p艂yn臋艂y na p贸艂noc.


CZ臉艢膯 CZWARTA


ROK 1733 ZIMA


1


Folko, Torin, Malec I Inni



Rybo艂贸w鈥, 鈥濻krzydlaty Smok鈥 i flota Skilludra szcz臋艣liwie dotar艂y do umbarskiej zatoki, pewnego schronienia. Hobbit musia艂 przyzna膰 - nie oni, nie Farnak i nie Wingetor, nie Sandello i nie Tubala byli najwa偶niejsi w tej wyprawie. Setki oczu bez przerwy wpija艂y si臋 w jednego, jedynego cz艂owieka - Olmera.

Wie艣膰 o jego cudownym powrocie wyprzedzi艂a frun膮ce po falach 鈥瀞moki鈥. Najwa偶niejsi z dru偶yny Skilludra po kolei wspinali si臋 na pok艂ad 鈥濺ybo艂owa鈥 - wielu z nich osobi艣cie zna艂o Wodza Earnila, chadzali pod jego dow贸dztwem na wyprawy, przygotowywali si臋 do szturmu na Szare Przystanie od strony morza...

Olmer rozmawia艂 ze wszystkimi. Jego oczy stawa艂y si臋 ciemne i nieprzeniknione, ale dla ka偶dego ze starych woj贸w znalaz艂 chwil臋 czasu. Wydawa膰 by si臋 mog艂o, 偶e po pok艂adach okr臋t贸w za chwil臋 przemknie wezwanie: 鈥濶aprz贸d, za Wodza Earnila!鈥. Folko widzia艂, jak codziennie coraz bardziej zas臋piali si臋 jego przyjaciele krasnoludy, jak przygryza艂 warg臋 Farnak i z jak nieprzeniknionym obliczem odwraca艂 si臋 Wingetor... S艂awa Olmera Wielkiego niczym morski wir wci膮ga艂a Eldring贸w; jeszcze troch臋 i Kr贸l Bez Kr贸lestwa bez trudu poprowadzi za sob膮 wszystkich, poprowadzi tam, gdzie mu si臋 zamarzy...

Przez ca艂y ten czas Tubala- Oessie starannie unika艂a Folka, Torina i Malca - unika艂a, mimo wyra藕nego polecenia Olmera, by si臋 z nimi pogodzi艂a.

Wydarzy艂o si臋 to wieczorem ostatniego dnia drogi. Folko wyczu艂, stoj膮c ty艂em, 偶e zbli偶a si臋 c贸rka Olmera, i zd膮偶y艂 odwr贸ci膰 si臋 na czas, co pozbawi艂o j膮 po艂owy przyjemno艣ci dziewczyna zamierza艂a podej艣膰 niezauwa偶alnie.

Pi臋kn膮 twarz wykrzywia艂 grymas nienawi艣ci.

- Mi臋dzy nami nie ma zgody - us艂ysza艂 hobbit zduszony syk. - Zabi艂e艣 mojego ojca! Pozbawi艂e艣 go zwyci臋stwa! Mo偶e mi wmawia膰, co chce, ale wiedz, ma艂y szczurze, 偶e za Szare Przystanie jeszcze mi zap艂acisz!

- Po co to odk艂ada膰? Mo偶e si臋 boisz? - rzuci艂 oboj臋tnie Folko. Pod opo艅cz膮 mia艂 mithrilow膮 kolczug臋: spodziewa艂 si臋, 偶e za艣lepiona nienawi艣ci膮 dziewczyna pchnie go w plecy no偶em... - Lepiej b臋dzie za艂atwi膰 wszystko od razu, teraz!

- Nie! - rykn臋艂a w艣ciekle. - Nie teraz. W Umbarze. Kiedy b臋dziemy sami, kiedy nikt nie przeszkodzi, usi艂uj膮c mnie powstrzyma膰!

- Twoja sprawa. - Hobbit wzruszy艂 oboj臋tnie ramionami. Dyskusja z szalon膮 wojowniczk膮 - czy ma jakikolwiek sens?

Tubala odwr贸ciwszy si臋 na pi臋cie, b艂yskawicznie znikn臋艂a w ciemno艣ciach...

A gdy noc obj臋艂a we w艂adanie morze, Folko, Torin i Malec znowu, jak drzewiej bywa艂o, zasiedli, by porozmawia膰, by zdecydowa膰 - co dalej z Olmerem?...

Nawet nie zd膮偶yli zamieni膰 kilku s艂贸w, gdy obok pojawi艂y si臋 bezszelestnie dwie postacie - jedna wysoka, druga nieco ni偶sza, mocno przygarbiona. Olmer i Sandello.

- Nietrudno si臋 domy艣li膰, o czym b臋d膮 rozmawia膰 dwa wojownicze krasnoludy i nie mniej odwa偶ny hobbit - rozleg艂 si臋 g艂os Kr贸la Bez Kr贸lestwa. - Decydujecie, czy aby nie warto zad藕ga膰 tego, kt贸ry wr贸ci艂 zza Morza, dla spokoju ca艂ego pozosta艂ego 艣wiata?

- Jeszcze nawet nie rozpocz臋li艣my rozmowy, Olmerze odpar艂 Folko.

- Ale nikt nie zagwarantuje, 偶e co艣 takiego mo偶e nam przyj艣膰 do g艂owy! - paln膮艂 bez namys艂u Malec.

Garbus b艂yskawicznie wysun膮艂 si臋 do przodu, zas艂aniaj膮c Olmera.

- Sandello! - ofukn膮艂 go W贸dz. - Uspok贸j si臋. Sprawa jest powa偶na... Tak, wi臋c, pos艂uchajcie mnie, wojownicy! Chc臋, by艣my walczyli rami臋 przy ramieniu, a nie przeciwko sobie. Tym bardziej 偶e wojna ju偶 si臋 chyba rozpocz臋艂a i oddzia艂y Henny id膮 na p贸艂noc. B臋dziemy musieli walczy膰. Walczy膰 o Adamant. Na ten temat powiedziano ju偶 wiele s艂贸w. Zamierzam zacz膮膰 od Umbaru. Ale nie w膮tpi臋 - z Henn膮 sobie poradzimy.

- A potem? - zapyta艂 wprost Torin. - Ju偶 rozmawiali艣my czy mo偶e 藕le zapami臋ta艂em?

- Rozmawiali艣my, ale nie doko艅czyli艣my - nie zgodzi艂 si臋 z nim Olmer. - Kto b臋dzie chcia艂 zagarn膮膰 Adamant? Farnak? Wingetor? Skilludr? Nie. B臋d膮 chcieli go przyw艂aszczy膰 ci, kt贸rzy zatrzymali mnie... - Jego g艂os za艂ama艂 si臋, jakby z powodu ataku niespodziewanego b贸lu. - Ci, kt贸rzy powstrzymali mnie w Szarych Przystaniach. Wy troje - przed wami cofa si臋 sam Los. Je艣li b臋dziemy razem, to nie b臋dzie problemu, co nale偶y uczyni膰 z Adamantem.

- Czy ty naprawd臋 s膮dzisz, 偶e b臋dziemy ci pomagali? - zapyta艂 cicho i spokojnie Folko, ale jego palce ju偶 si臋 zacisn臋艂y na no偶u do miotania. Tym razem nie b臋dzie zwleka艂. - 呕eby艣 znowu zala艂 krwi膮 ca艂e 艢r贸dziemie?

- 艢r贸dziemie? O nie! W 艢r贸dziemiu nie mam ju偶 wrog贸w. Z rado艣ci膮 uczyni艂bym Eowin臋 w艂adczyni膮 wszystkich ziem, ale ona zwolni艂a mnie z przysi臋gi. M贸wi艂em ci, co mnie poci膮ga teraz. Czy odm贸wi艂by艣 udzia艂u w takiej wyprawie?

- Przecie偶 postawisz na nogi ca艂膮 Ard臋! Opami臋taj si臋! Tam, na Zachodzie, s膮 Moce 艢wiata! Czy ma艂o nam Numenoru? Chcesz, 偶eby Valarowie zatopili 艢r贸dziemie?...

- No, skoro nie s膮 do niczego innego zdolni, jak tylko do zatapiania wraz z niewinnymi dzie膰mi i bezsilnymi starcami ca艂ych kraj贸w...

- Bardzo艣 szcz臋dzi艂 dzieci i starc贸w, Okrutny Strzelcze mrukn膮艂 Torin, zaciskaj膮c w d艂oniach top贸r.

- O ile to by艂o mo偶liwe - szcz臋dzi艂em. Roha艅skie g贸rskie twierdze w og贸le nie ucierpia艂y. Arnorskie miasta przesz艂y w r臋ce Easterling贸w niemal bez walki... A ci nigdy nie urz膮dzali rzezi.

- Tak, tylko grabili! - nie wytrzyma艂 Malec.

- Grabili. A czy ja twierdzi艂em, 偶e s膮 przyk艂adem cn贸t i dobroci? Ludzie. Nie 藕li i nie dobrzy. R贸偶ni... Ale teraz nie o tym m贸wimy... Skoro Valarowie s膮 w stanie tylko zatopi膰 ca艂e pa艅stwa, pytam, czy nie zas艂u偶yli oni, by p贸j艣膰 do nich i kaza膰 im za to odpowiedzie膰?...

- Oszala艂e艣. - Torin mierzy艂 Olmera ci臋偶kim jak o艂贸w spojrzeniem. - Powiadam ci - jeste艣 szalony. Walczy膰 z Valarami... Gdy wypowiedzia艂e艣 te s艂owa poprzednio, nie wzi臋li艣my ich powa偶nie, a i to chyba powinni艣my. Co ci臋 napad艂o, 偶eby...

- To w艂a艣nie zobaczymy i sprawdzimy - rzuci艂 Olmer z jak膮艣 zuchowat膮, beztrosk膮 weso艂o艣ci膮. - To w艂a艣nie sprawdzimy! I je艣li mam racj臋, uderzymy w samo centrum si艂y naszych wrog贸w!

- Twoich wrog贸w, nie naszych - pokr臋ci艂 g艂ow膮 hobbit. A poza tym, nie zapominaj: to, 偶e 偶yjesz i 偶e 偶yje twoja c贸rka, zawdzi臋czasz w du偶ej mierze elfom Avari...

- Nigdy nie walczy艂em z nimi. Powstrzymywa艂em ich i Ksi臋stwo 艢rodkowe - tak. Moimi wrogami by艂y Elfy Zachodnie... A m贸wi膮c 艣ci艣le - Valarowie. I je艣li Adamant na zawsze opu艣ci 艢r贸dziemie, to Avari tylko na tym zyskaj膮. Dlatego, 偶e w innym wypadku zawsze b臋dzie istnia艂a mo偶liwo艣膰 przej臋cia skarbu przez nowego Henn臋... i ko艂o zakr臋ci si臋 w drug膮 stron臋.

- Mo偶e Adamant potrafi zmieni膰 nasz膮 ziemi臋 w kwitn膮cy ogr贸d? - zauwa偶y艂 Folko. - Znane ci s膮 granice jego Mocy, Okrutny Strzelcze?

- Granice - oczywi艣cie, 偶e nie. Ale, jak s膮dz臋, z jego pomoc膮 raczej nie da si臋 zak艂ada膰 sad贸w i ogrod贸w czy zmienia膰 w kwietniki porzucone ziemie. Adamant to Moc Ognia... Starego, pierworodnego... Mo偶e nawet kryje w sobie cz膮stk臋 Niezniszczalnego P艂omienia!

- Niezniszczalnego P艂omienia?! - zakrzykn臋li razem hobbit, Torin i Malec.

- Niezniszczalnego P艂omienia - skin膮艂 g艂ow膮 Olmer. W inny spos贸b nie potrafi臋 wyja艣ni膰 jego cudownych w艂a艣ciwo艣ci.

- Ale przecie偶... Przecie偶 to P艂omie艅... Jest tylko u Jedynego... - pr贸bowa艂 oponowa膰 Folko, lecz W贸dz powstrzyma艂 go ruchem r臋ki:

- Wiem, wiem, czcigodny po艂贸wieczku! Znam elfickie podania nie gorzej ni偶 ty. Mo偶e nie jest to Istota owego P艂omienia... mo偶e jakie艣 jego odbicie... Ale r臋cz臋, 偶e istnieje jaki艣 zwi膮zek. Moi byli gospodarze - u艣miechn膮艂 si臋 krzywo - postarali si臋 bardzo, by obdarzy膰 mnie na po偶egnanie wieloma skarbami, wi臋c teraz widz臋 ostrzej i g艂臋biej ni偶 kiedy艣... Zreszt膮, jak dzia艂a Adamant, jakie taj膮 si臋 w nim Moce - b臋dziemy roztrz膮sa膰 p贸藕niej, kiedy Kamie艅 znajdzie si臋 w naszych r臋kach...

- W twoich r臋kach - mrukn膮艂 Torin.

- W moich r臋kach - zgodzi艂 si臋 bez namys艂u Olmer. - Wed艂ug mnie, to nawet lepiej, ni偶 wrzuci膰 skarb do Orodruiny!... No, chyba powiedziane zosta艂o tyle, ile trzeba. Jeste艣cie ze mn膮? Tak czy nie? Je艣li tak, to mo偶na uwa偶a膰, 偶e Adamant jest nasz...

- Wed艂ug mnie, nie tak dawno z tob膮 i razem, ledwo艣my uciekli z pa艅stwa Henny - odezwa艂 si臋 zjadliwie Folko.

- S艂usznie. Ale za drugim razem b臋dzie inaczej. Mamy do艣wiadczenie. No, to jak?...

Przyjaciele wymienili spojrzenia.

- Olmerze - odezwa艂 si臋 Folko, wysi艂kiem woli zmuszaj膮c si臋 do patrzenia w oczy Kr贸lowi Bez Kr贸lestwa, przes艂oni臋te teraz nocnym cieniem. - Nie p贸jdziemy z tob膮. Zamy艣li艂e艣 rzecz szalon膮. Nie ma sensu namawia膰 ci臋 do porzucenia tego pomys艂u... - Hobbit u艣miechn膮艂 si臋 z gorycz膮. - A to znaczy, 偶e znowu jeste艣my wrogami!

W贸dz zastanawia艂 si臋. Folko czu艂, 偶e dos艂ownie przewierca go na wylot w艣ciek艂e spojrzenie garbusa, jakby ten chcia艂 krzykn膮膰: 鈥濩o narobi艂e艣?! CO?!鈥.

- Raz ju偶 pozbawi艂e艣 mnie 偶ycia, po艂贸wieczku - g艂os Olmera brzmia艂 g艂ucho. - To bardzo, bardzo bola艂o. Ale nie 偶ywi臋 do ciebie nienawi艣ci, poniewa偶 zabijaj膮c mnie, jednocze艣nie uchroni艂e艣 od jeszcze gorszego losu. Dlatego, pami臋taj膮c o tym, do Umbaru b臋dziemy zachowywa膰 pok贸j. Ale - r贸wnie偶 pami臋taj膮c o tym dniu - powiem ci, 偶e po raz drugi nie uda ci si臋 mnie zniszczy膰. Wszystko jasne?

Zapad艂a cisza. Hobbitowi zrobi艂o si臋 przykro - przecie偶 mogli by膰 przyjaci贸艂mi...

- 呕a艂uj臋 - m贸wi艂 cicho W贸dz. - Ale nie mo偶e by膰 inaczej. Wy jeste艣cie stra偶nikami spokoju 艢r贸dziemia. Ja - wiecznym jego m膮cicielem. Zatem musimy walczy膰 ze sob膮. R贸偶nymi sposobami, w r贸偶nych czasach... Mo偶e nawet w r贸偶nych 艢wiatach... I o spok贸j nie tylko 艢r贸dziemia... - zako艅czy艂 niezrozumiale.

- Ech... - sykn膮艂 Malec. - Jako艣 nie tak to wychodzi... Po jakiego kamiennego szczura ci ten Valinor, Olmerze?

- By艂oby lepiej zabi膰 t臋 wojn臋, ni偶 rozpala膰 now膮 - rzek艂 Folko.

- Zabi膰 wojn臋... - W贸dz si臋 u艣miechn膮艂. W ciemno艣ciach hobbit nie m贸g艂 dostrzec wyrazu jego oczu, ale g艂os Okrutnego Strzelca znowu przepe艂nia艂a niezrozumia艂a gorycz. - Zabijemy t臋 - natychmiast wybuchnie nowa. Ile teraz toczy si臋 wojen, kt贸rych nie jeste艣 w stanie powstrzyma膰, hobbicie? Na Po艂udniu, na Wschodzie, na P贸艂nocy?

- Ale t臋 mo偶emy - upiera艂 si臋 Folko.

- Nie mo偶emy - odezwa艂 si臋 nagle Sandello. - Z Henn膮 musimy walczy膰. I to nie tylko z nim jednym. Z ca艂膮 jego armi膮. Przyjdzie nam te偶 wrog贸w zabija膰. Widzisz inne wyj艣cie?

- Magia elf贸w... - zacz膮艂 Folko, ale Olmer tylko machn膮艂 r臋k膮.

- Przecie偶 sam w ni膮 nie wierzysz, m臋偶ny po艂贸wieczku. Mo偶e tylko sam Wielki Orlangur... A Avari... Oczywi艣cie, b臋d膮 walczyli m臋偶nie, ale sami nie pokonaj膮 ca艂ej armii. Nie, tu rozstrzygni臋cie przynios膮 zwyczajne miecze. Zwyczajne miecze Eldring贸w... i ork贸w, je艣li p贸jd膮 ze mn膮... - Milcza艂 chwil臋. - C贸偶, powiedzieli艣my sobie wszystko. Dobrej drogi 偶ycz臋! Mo偶e kiedy艣 zrozumiecie, 偶e to ja mia艂em racj臋...

- Raczej nie - odezwa艂 si臋 przekornie Malec.

W贸dz wzruszy艂 ramionami.

- Nie u偶ywaj po艣piesznie zbyt 艣mia艂ych s艂贸w, czcigodny tangarze. Si艂y nasze nie s膮 nieograniczone. Nikt nie wie, jak zachowa si臋 Adamant. Mo偶e to ja uznam wasz膮 s艂uszno艣膰 i wraz z wami ponios臋 skarb do Orodruiny...

S艂owa Olmera okaza艂y si臋 prorocze.

Wojna zawrza艂a, rozla艂a si臋 po 艣wiecie jak ropa z p臋kni臋tego wrzodu, z krwi膮, po偶arami i 艣mierci膮. Henna nie kaza艂 d艂ugo na siebie czeka膰. Po艂udniowe plemiona, w wi臋kszo艣ci nieznane dotychczas nie tylko w Umbarze, ale i Haradzie, ruszy艂y przez G贸ry Hlawijskie. Nie mo偶na powiedzie膰, by by艂o ich bardzo du偶o, ale os艂abiony stratami Harad nie m贸g艂 stawia膰 silnego oporu. Targi niewolnik贸w Umbaru by艂y puste: Tcheremczycy po艣piesznie, nie targuj膮c si臋, kupowali wszystkich niewolnik贸w, ale ich karawany 艣pieszy艂y na wsch贸d szybciej, ni偶 dostawcy niewolnik贸w, tacy jak tan Starch, nad膮偶ali z dostawami nowych...

Do samego ko艅ca podr贸偶y Folko i Okrutny Strzelec nie zamienili ani jednego s艂owa. Hobbit cz臋sto przechwytywa艂 bardziej ni偶 wyraziste spojrzenia Tubali, ale pewnego dnia takie spojrzenie zauwa偶y艂 r贸wnie偶 Olmer; szepn膮艂 co艣 c贸rce, a ta natychmiast odwr贸ci艂a si臋 od Folka, jakby patrzenie na niego by艂o prawdziw膮 tortur膮.

Ale oto w ko艅cu Umbar, w ko艅cu przysta艅 i...

Co dalej mieli robi膰 Folko, Torin i Malec?...

Olmer, w przeciwie艅stwie do nich, wiedzia艂 dok艂adnie.

Nast臋pnego dnia w Umbarze m贸wiono tylko o nim. O Olmerze Wielkim, pogromcy Zachodu. O Olmerze Wszechpot臋偶nym, kt贸ry wyrwa艂 si臋 z 艂ap 艢mierci. Byli tacy, kt贸rzy nie wierzyli w to, ale zbyt wielu tan贸w i prostych Eldring贸w zna艂o Wodza Earnila. W ogarniaj膮cym Umbar zamieszaniu nikt nie interesowa艂 si臋 dwoma krasnoludami, hobbitem, jedn膮 z艂otow艂os膮 dziewczyn膮 i smag艂olicym Khandyje偶ykiem, kt贸ry pozosta艂 z nimi, nie bacz膮c na to, co si臋 doko艂a dzieje.

- Musimy wraca膰 - upiera艂 si臋 Malec. - Z powrotem, do Henny!

- Dopiero co uszli艣my stamt膮d - przypomnia艂 przyjacielowi Torin.

- Do tcheremskiej armii b臋dziemy si臋 zg艂asza膰? - pyta艂 z gorycz膮 Folko, zm臋czony trwaj膮cymi trzeci dzie艅 sporami.

- Mo偶emy wst膮pi膰 - wzrusza艂 ramionami Ragnur. - Teraz ka偶dy wojownik jest tam na wag臋 z艂ota. A z艂ota nie 偶a艂uj膮...

Tymczasem wojsko Olmera ros艂o nie z dnia na dzie艅, ale z godziny na godzin臋. Tanowie, jeden po drugim, wst臋powali pod jego sztandary, nad masztami ponownie za艂opota艂y znane proporce - bia艂y kr膮g z tr贸jz臋bn膮 czarn膮 koron膮 na 艣rodku tak偶e czarnego pola...


Wys艂annik Wielkiego Orlangura



Serce Mocy obudzi艂o si臋 do 偶ycia. By艂o nies艂ychanie w艣ciek艂e. Przez wiele warstw ziemi przebija艂o si臋 tu, do jej g艂臋bin, z tak膮 sam膮 艂atwo艣ci膮, z jak膮 s艂oneczne promienie przenikaj膮 na wylot wody le艣nego strumyka, roz艣wietlaj膮c przy tym ka偶d膮 drobink臋 piasku le偶膮c膮 na dnie.

Podziemne rzeki nios艂y 艂贸d藕 coraz dalej i dalej. Gdzie艣 za nimi pozosta艂y granice Mordoru.

Zaczyna艂 si臋 Harad. I jednocze艣nie na spotkanie sz艂o Serce. Ogniste Serce, szcz臋艣cie i przekle艅stwo 艢r贸dziemna...

Wielki Orlangur niepokoi艂 si臋.

Wysy艂ane co noc widzenia stawa艂y si臋 coraz gro藕niejsze. Dlatego pos艂aniec 艣pieszy艂 si臋. 艢pieszy艂 si臋, wiedz膮c ju偶 wiele. 艢pieszy艂 si臋, maj膮c pewno艣膰, 偶e s艂udzy Mocy, kt贸rzy przybyli zza Morza, s膮 ju偶 niedaleko celu...



Millog, Pies I Pozostali



Nie 艣pieszyli si臋.

Z po艂udnia ci膮gn臋艂y pu艂ki Henny, a dziwna czw贸rka - je艣li liczy膰 psa - zaszy艂a si臋 w lesistych, oszcz臋dzonych przez p艂omienie odnogach G贸r Hlawijskich. Ukry艂a si臋 dobrze i wygl膮da艂o, 偶e na d艂ugo.

Millog z jak膮艣 dziwn膮 rado艣ci膮 ponownie zanurzy艂 si臋 w 艣wiecie zwyczajnych ludzkich spraw. W czasie podr贸偶y uby艂o mu sad艂a i ci膮gle wspomina艂, 偶e kiedy艣 lubi艂 majsterkowa膰, by艂 鈥瀦艂ot膮 r膮czk膮鈥, podobnie zreszt膮 jak i wielu jego wsp贸艂plemie艅c贸w.

Jednak偶e w臋drowcy niezbyt byli zainteresowani jego us艂ugami. Dom dla siebie - nie dla Milloga - zbudowali za pomoc膮 jakiej艣 pie艣ni, zmusiwszy drzewa, by pochyli艂y si臋 i posplata艂y ga艂臋zie tak, 偶e powsta艂o wygodne schronienie. Strumyk pos艂usznie zmieni艂 koryto, trawa nastroszy艂a si臋, tworz膮c prawdziwy dywan, a s膮siedni lasek nagle sta艂 si臋 owocowym sadem, gdzie dojrzewa艂y nieznane i niewidziane nigdy i ni gdzie owoce... Pies sm臋tnie przygl膮da艂 si臋 im, popiskiwa艂, ale nie jad艂 ich, nawet kiedy go cz臋stowano. Wola艂 mi臋so.

Millog nie zadawa艂 pyta艅. Po prostu czeka艂.



2 Listopada, Rohan



- Tak dalej by膰 nie mo偶e. Jego szale艅stwo zgubi ca艂y kraj!

- E... No... tak, znaczy si臋, dobrze m贸wi臋... co? Tego, ten tego, nie mo偶emy zwleka膰, tak, no.

- Masz racj臋, Brego. Nie mo偶emy zwleka膰. P贸ki jeszcze po naszej stronie jest si艂a... Ludzie s膮 niezadowoleni. Ma艂o kto z notabli cieszy si臋, 偶e uj艣cie rzeki Iseny dosta艂o si臋 tym morskim zb贸jcom.

- I, tego, ci strzelcy...

- Tak, bardzo szcz臋艣liwie si臋 z艂o偶y艂o, 偶e ci zdrajcy zgin臋li. Pancerni i 艂ucznicy teraz nam nie zagra偶aj膮. Ilu masz ludzi, Trzeci Marsza艂ku?

- No, tego, tam... Ze cztery setki tu, znaczy si臋, a...

- Rozumiem, rozumiem, rozumiem! I ja mam pi臋tna艣cie dziesi膮tk贸w. I Freka ma co najmniej trzystu. Wystarczy, a偶 nadto b臋dzie. Szale艅ca - w okowy! Kr贸l pad艂, niech 偶yje kr贸l! Kr贸l Brego!

- A... no... kghm!...

- Nikogo wi臋cej z rodu Eorling贸w nie mamy.

- A jego dzieci?

- Dzieci? Zbyt mi臋kkie masz serce, Seorelu! O dw贸jce dzieci my艣lisz, a o tysi膮cach zapomnia艂e艣? Co si臋 stanie, je艣li nie zawrzemy pokoju na Zachodzie? Ile dzieci wtedy pozostanie przy 偶yciu?



2 Listopada, Umbar



Olmer Wielki, Kr贸l Bez Kr贸lestwa, nie trudz膮c si臋 zbytnio, pozyska艂 przychylno艣膰 niemal wszystkich morskich tan贸w. Flota odp艂ywa艂a na po艂udnie, odp艂ywa艂a na pro艣b臋, 艂zaw膮 pro艣b臋 tcheremskich pos艂贸w. Resztki haradzkich si艂 wycofywa艂y si臋 na p贸艂noc, nie mog膮c przeciwstawi膰 si臋 wtargni臋ciu Henny. Flota odp艂yn臋艂a, znikn膮艂 gdzie艣 Olmer, a Folko, Torin i Malec ci膮gle jeszcze przebywali w twierdzy. Do艂膮czy膰 do hufc贸w Kr贸la Bez Kr贸lestwa? O nie, do艣膰. Od dzi艣 walcz膮 tylko pod swoim w艂asnym sztandarem.

Z po艂udnia nadchodzi艂y coraz bardziej niepokoj膮ce wie艣ci, i hobbit, bardzo ostro偶nie korzystaj膮c z pomocy ksi臋cia Forwego, stale obserwowa艂 w臋druj膮cy na p贸艂noc Adamant. Przemieszcza艂 si臋 - a wraz z nim pe艂z艂y na Umbar hufce Haradrim贸w i Henny.

- Musimy co艣 postanowi膰 - rzuci艂 ponuro Forwe. - Bo rzeczywi艣cie Olmer nas wyprzedzi. Nie mamy wojska, a w pojedynk臋, jestem pewien, Henny nie pokonamy. Ju偶 pr臋dzej uczyni to Olmer. Na pewno teraz podrywa do walki mordorskich ork贸w... Wys艂a艂em wie艣ci do W贸d Przebudzenia, ale zanim przyjdzie stamt膮d pomoc...

Rozmowa toczy艂a si臋 w wielkiej mrocznej izbie, zaj臋tej przez Folka i krasnoludy, na pi臋trze porz膮dnej ober偶y.

- Nie mo偶emy na nich polega膰 - dorzuci艂 pos臋pnie Torin. - Mo偶emy liczy膰 tylko na siebie.

- A ilu nas jest? Ty, ja i Folko? Ragnur, elfy, tanowie? Dziesi臋ciu, nie wi臋cej - pokr臋ci艂 g艂ow膮 Malec.

- Miecze mo偶na kupi膰 - odezwa艂 si臋 Khandyjczyk.

- Kupi膰? - zdziwi艂 si臋 Amrod.

- Ragnur ma racj臋 - zauwa偶y艂 Wingetor. - Miecze mo偶na kupi膰... Szlak Olmera nam nie odpowiada, wi臋c musimy zebra膰 w艂asne dru偶yny. Ale czy takie co艣 znacz膮? Wielu, wiem to, chcia艂o i艣膰 z Okrutnym Strzelcem...

- Ile potrzebujemy z艂ota, by wasze zuchy walczy艂y po naszej stronie? - rzuci艂 Forwe.

Hobbit mia艂 wra偶enie, 偶e w g艂osie elfickiego ksi臋cia da艂y si臋 s艂ysze膰 starannie ukrywane nutki wzgardy.

- Niema艂o - u艣miechn膮艂 si臋 krzywo Wingetor. - Zrozum, czcigodny elfie - dru偶ynnik walczy dla swego tana do chwili, kiedy tan jest hojny i dopisuje mu szcz臋艣cie. Je艣li przestaje mu si臋 wie艣膰 i nie mo偶e zdoby膰 z艂ota dla swych ludzi, to szybko ich traci, traci sw膮 moc. Nikt za takiego nie b臋dzie wojowa艂, przy pierwszej okazji wojownicy wyjd膮 z szeregu i z艂o偶膮 przysi臋g臋 innemu tanowi. To nie jest dyshonor, to jest 偶ycie.

- Czy jest w Umbarze miejsce, gdzie mo偶na by wyceni膰 t臋 rzecz? - Forwe zdecydowanym ruchem zdj膮艂 z czo艂a obr臋cz, w kt贸rej po艂yskiwa艂 drogocenny zielonkawy kamie艅.

Wszyscy j臋kn臋li. Elfy, towarzysze ksi臋cia z dru偶yny, jak na komend臋 poderwa艂y si臋 na r贸wne nogi.

- Najja艣niejszy ksi膮偶臋!...

- Skoro trzeba, to trzeba - przerwa艂 zdecydowanie protesty Forwe. - Wi臋c co mi powiecie, czcigodni tanowie? Czy jest w Umbarze miejsce, w kt贸rym dostan臋 za ten przedmiot odpowiednio du偶o z艂ota?

Zapanowa艂a martwa cisza.

- My te偶 potrz膮艣niemy sakw膮 - o艣wiadczy艂 Wingetor, pochylaj膮c g艂ow臋. - Nie my艣l, czcigodny elfie, 偶e tylko ty si臋 przejmujesz losami 艢r贸dziemia!

Forwe zdecydowanym ruchem zrzuci艂 obr臋cz z czo艂a. Folko czu艂, 偶e gor膮cy rumieniec zalewa jego twarz, ale co m贸g艂 odda膰? Pier艣cie艅, prezent ksi臋cia? Czy... czy mo偶e ostrze Otriny?! Pr臋dzej rozsta艂by si臋 z 偶yciem ni偶 z t膮 broni膮, ale...

Torin co艣 burkn膮艂 i si臋gn膮艂 do torby, ale ksi膮偶臋 elf贸w powstrzyma艂 go:

- Nie ma potrzeby, szlachetny krasnoludzie, i ty, czcigodny Folko. Wiem, co zamierzacie, ale... pomy艣lcie sami: obr臋cz to po prostu drogocenna zabawka. Je艣li si臋 dobrze zastanowi膰, nic nie jest warta. Czy mo偶na nawet za ca艂e z艂oto 艢r贸dziemia kupi膰 przynajmniej jedno ludzkie 偶ycie?...

- Mo偶na, i niejedno - mrukn膮艂 Farnak, ale Forwe jakby nie us艂ysza艂 jego s艂贸w.

- Wasze mithrilowe kolczugi, wasza bro艅 wkr贸tce b臋d膮 nam potrzebne. A obr臋cz... to po prostu ozdoba, nic wi臋cej. Na dodatek - elf u艣miechn膮艂 si臋 - my, elfy, jeste艣my d艂ugowieczne, mo偶e jeszcze zdo艂am j膮 wykupi膰...

Kamie艅 zosta艂 sprzedany tego samego wieczora. Naby艂a go gildia lichwiarzy Umbaru - zakupili wsp贸lnie, poniewa偶 偶aden z nich nie mia艂 偶膮danej kwoty, ale i wypuszcza膰 z r膮k takiego skarbu nie chcieli...

Kolejny dzie艅 zaj臋艂y przygotowania. A nast臋pnego dnia niewielka flota - tanowie Farnak, Wingetor i Hjarridi - wyp艂yn臋艂a z portu i skierowa艂a si臋 na po艂udnie, w 艣lad za pot臋偶n膮 flot膮 Olmera, kt贸r膮 z powodu nieobecno艣ci Kr贸la Bez Kr贸lestwa - on i Sandello naprawd臋 udali si臋 do Mordoru - dowodzi艂 Skilludr.



4 Listopada, G贸ry Hlawijskie



W oczy uderzy艂o bezlitosne 艣wiat艂o. Wys艂annik Wielkiego Orlangura sta艂 sam na w膮ziutkiej, ledwo widocznej 艣cie偶ce. Podziemne szlaki pozosta艂y za nim. Z ulg膮 odetchn臋li wio艣larze, zawracaj膮c; pozbyli si臋 tajemniczego pos艂a艅ca. Jednak ten mia艂 prawie pewno艣膰, 偶e nie wszyscy doczekaj膮 powrotu, bowiem Serce Mocy p艂on臋艂o w艣ciekle, siej膮c spory i bunty. P贸ki on by艂 z wio艣larzami, jego tarcza os艂ania艂a r贸wnie偶 ich, ale teraz, kiedy go nie b臋dzie... Mimo wszystko trzeba mie膰 nadziej臋, 偶e nie wymorduj膮 si臋 do ostatniego. Natomiast tu nikt pr贸cz niego nie ma najmniejszej szansy.

Serce Mocy? Jest ju偶 blisko. I szybko zbli偶aj膮 si臋 ci, kt贸rzy przyp艂yn臋li na okr臋cie z 偶aglami jak 艂ab臋dzie skrzyd艂a... Je艣li stan膮 mu na drodze, to zadanie, zlecone przez Wielkiego Orlangura, mo偶e nie zosta膰 wykonane.

Podci膮gn膮艂 pas, wygodnie chwyci艂 berdysz. R贸wnym energicznym krokiem ruszy艂 w drog臋, kt贸ra prowadzi艂a na p贸艂nocny wsch贸d. Tam, na spotkanie Serca Mocy. Czy maj膮 znaczenie jakiekolwiek przekle艅stwa, je艣li uda mu si臋 zaw艂adn膮膰 TYM?! Niech p艂omie艅 spali go - to mniej straszne ni偶 艣wiadomo艣膰, 偶e ca艂y trud poszed艂 na marne i nic ju偶 nie mo偶na zrobi膰...

C贸偶, walka to walka. Chcia艂bym wiedzie膰, na co czekaj膮, skoro byli tu przede mn膮? - rozmy艣la艂 pos艂aniec. - Na co czekaj膮? Zreszt膮, nie mam czasu na rozwi膮zywanie ich zagadek. Ale kiedy Serce Mocy znajdzie si臋 w moich r臋kach... wtedy mo偶na b臋dzie pobawi膰 si臋 w odgadywanie...

Droga sama uk艂ada艂a si臋 pod stopami. A przysadzist膮 posta膰, kt贸ra przemierza艂a szlak, opieraj膮c si臋 o berdysz, uwa偶nie obserwowa艂o dwoje bardzo dziwnych oczu o czterech 藕renicach ka偶de...

Tego dnia z nisko wisz膮cych nad ziemi膮 kosmatych chmur, kt贸re przylecia艂y z p贸艂nocy, nieoczekiwanie sypn臋艂o 艣niegiem. Droga pod kopytami ko艅skimi b艂yskawicznie zmienia艂a si臋 w podmarzni臋t膮 br膮zow膮 kasz臋. Niewielki oddzia艂 jazdy - zaledwie dwudziestu wojownik贸w - nie 偶a艂uj膮c wierzchowc贸w, p臋dzi艂 na zach贸d. Za nimi zosta艂 Helmowy Jar, droga skr臋ci艂a w prawo, prowadz膮c w kierunku Iseny...

- M贸j panie... Musimy skr臋ci膰. Ludzie Brega na pewno pilnuj膮 przeprawy!! - Szczup艂y wojownik w prostej zbroi zbli偶y艂 si臋 do p臋dz膮cego na czele Eodreida. W twarzy kr贸la nie wida膰 by艂o skry 偶ycia - w siodle siedzia艂 skamienia艂y trup.

- Nie, Hamo, nie zawr贸cimy. Brego, cho膰 jest krzywoprzysi臋zc膮, nie jest durniem. 艢wietnie wie, 偶e dla nas to szale艅stwo pcha膰 si臋 do Brod贸w, i dlatego zostawi艂 tam niezbyt liczn膮 stra偶. O wiele wi臋cej ludzi szpera na po艂udnie od przeprawy, poniewa偶 w naszej sytuacji to jest najbardziej rozumne - najkr贸tsz膮 drog膮 ucieka膰 do Tharnu, pod os艂on臋 Eldring贸w... Przekle艅stwo z t膮 pogod膮! Isena na pewno przybra艂a. Ot, tak sobie, nie przeprawimy si臋. B臋dziemy musieli przebija膰 si臋 przez Brody.

- Ale tam s膮... - zacz膮艂 Hama.

- Tam s膮 Dunlandczycy, Howrarowie, Hazgowie, a za nimi Heggowie i inni - to chcia艂e艣 powiedzie膰?

- Tak, panie m贸j - odpar艂 po chwili wahania m艂ody Marsza艂ek.

- Oni nie s膮 tak gro藕ni jak rodacy - u艣miechn膮艂 si臋 blado Eodreid. - Przez ich ziemie damy rad臋 si臋 przebi膰. A potem do Tharnu!

- Brego zapewne i tam wys艂a艂 oddzia艂... - zauwa偶y艂 Harna.

- Na pewno - zgodzi艂 si臋 kr贸l. - Ale ja mam z nimi umow臋, a Brego zacz膮艂 od tego, 偶e zerwa艂 uk艂ad z Morskim Ludem, ten w艂a艣nie, kt贸ry dawa艂 im ziemie w uj艣ciu Iseny! Tak wi臋c, moim zdaniem, do艣膰 jasne jest, po czyjej stronie stan膮 Eldringowie.

- Ale... co dalej, m贸j w艂adco? Nieszcz臋艣liwie potoczy艂 si臋 ten b贸j... Tak naprawd臋, to do ko艅ca wiernie stali po twojej stronie najemnicy, ci ze strzelc贸w pieszych i pancernych... Oby im los pozwoli艂 szcz臋艣liwie pokona膰 G贸ry Bia艂e i doj艣膰 do Gondoru!

- Jak偶e mi brakowa艂o w tym boju Mistrza Holbytli i krasnolud贸w! - westchn膮艂 Eodreid. - Ale co si臋 sta艂o, to si臋 nie odstanie. Zosta艂o nas dwudziestu - a wi臋c rozpoczniemy walk臋 o tron Edorasu z dwoma dziesi膮tkami!

- Ale... twoje dzieci, panie... - odezwa艂 si臋 cicho Hama. Twoje dzieci, wzi臋te przez Brega jako zak艂adnicy...

Oblicze kr贸la pociemnia艂o.

- Nie przypominaj mi o tym, Hamo. Nigdy wi臋cej mi tego nie m贸w.

Malutki oddzia艂 Eodreida dotar艂 do Brod贸w niezauwa偶ony. W kr贸tkiej potyczce z ochraniaj膮cymi przepraw臋 wojownikami Brega zgin臋艂a po艂owa ostatniej dru偶yny roha艅skiego kr贸la; wieczne ukojenie znalaz艂 r贸wnie偶 Hama, najm艂odszy z marsza艂k贸w Rohanu...

Ale sam Eodreid uszed艂 z 偶yciem. Uratowa艂a go dobra zbroja i szybko艣膰 konia. Z dziesi膮tk膮 ocala艂ych wojownik贸w znikn膮艂 we mgle stepu, po艣cig zgubi艂 trop i ponownie z艂apa艂 go ju偶 pod samym Tharnem...

Dwie setki jazdy Brega otoczy艂y ze wszystkich stron niewielkie wzg贸rze, na kt贸rym znajdowali si臋 Eodreid i niedobitki z jego dru偶yny...

- Przyjaciele. - Kr贸l przyjrza艂 si臋 uwa偶nie swoim ludziom. - Dzi臋kuj臋 wam za wierno艣膰. Szli艣cie ze mn膮 do samego ko艅ca. Ale tu jest kres naszej drogi. Do艣膰 tych bezsensownych 艣mierci. Ludziom Brega nie wy jeste艣cie potrzebni, tylko ja. Dlatego te偶 ja, wasz w艂adca, nakazuj臋 - z艂贸偶cie bro艅. Mo偶e da wam to szans臋...

- Dlaczego nas obra偶asz, o kr贸lu? - Siwy setnik kr贸lewskiego eoredu otar艂 twarz zm臋czonym gestem. - Nie poddamy si臋 i nie przyjmiemy 艂aski 偶ycia od uzurpatora. Czy偶 m贸j w艂adca straci艂 serce przed ostatnim bojem? Po co mamy czeka膰 na koniec w tej pu艂apce? Zaatakujmy sami, i je艣li taki nam los pisany, padnijmy, ale z honorem! A kt贸remu艣 z nas mo偶e i uda si臋 dosta膰 do Eldring贸w... Co wy na to, bracia? - Odwr贸ci艂 si臋 do pozosta艂ych wojownik贸w.

Ci tylko w milczeniu pochylili g艂owy. Ka偶de s艂owo zabrzmia艂oby teraz patetycznie i fa艂szywie.

Eodreid pochyli艂 g艂ow臋.

- Dzi臋kuj臋 wam... - powiedzia艂 g艂uchym g艂osem. - Macie racj臋. Nie mog臋 偶膮da膰 od was, by艣cie post膮pili niehonorowo. C贸偶! Jad臋 pierwszy...

- Nie, panie m贸j. - Setnik pokr臋ci艂 g艂ow膮. - My zaatakujemy pierwsi. Ty powiniene艣 ocale膰. Powiniene艣 odzyska膰 tron. I... musisz pom艣ci膰 Eomera i Teodwein臋! To nie mo偶e uj艣膰 Bregowi bezkarnie!

- No to... naprz贸d - powiedzia艂 niezwykle spokojnie kr贸l i, unosz膮c si臋 w strzemionach, nieoczekiwanie g艂o艣no zatr膮bi艂 w niewielki r贸g, wisz膮cy u jego pasa.

Wojownicy osobistej dru偶yny Brega stali oszo艂omieni, gdy nagle ze wzg贸rza run臋艂o na nich dziesi臋ciu je藕d藕c贸w. Zanim 艣cigaj膮cy opami臋tali si臋 i chwycili za 艂uki, Eodreid i jego wsp贸艂towarzysze zd膮偶yli pokona膰 niemal po艂ow臋 dziel膮cej ich odleg艂o艣ci.

Ale potem jednak roz艣piewa艂y si臋 strza艂y.

Stary setnik zgin膮艂 pierwszy. To on p臋dzi艂 na ostrzu klina, i wielu strzelaj膮cych wzi臋艂o go za kr贸la Eodreida...

Tylko dwaj cz艂onkowie dru偶yny i sam kr贸l pozostali w siod艂ach, gdy dosz艂o w ko艅cu do starcia z wojownikami Brega. Uderzy艂y kopie, zwolennicy obalonego w艂adcy i ich przeciwnicy starli si臋. Kr贸l zosta艂 sam. Jednak偶e nie straci艂 jeszcze kopii, jeszcze dwaj wrogowie padli, usi艂uj膮c przegrodzi膰 mu drog臋; potem chwyci艂 za miecz, zwali艂 z siode艂 jeszcze pi臋ciu. I nie wiadomo jakim cudem przedar艂 si臋 przez wra偶e szeregi, a potem nakry艂a go zbawcza peleryna wieczornej mg艂y...

A w tym samym czasie bardzo, bardzo daleko od Rohanu, w Umbarze i Haradzie...

Nie ma potrzeby opisywania po艂udniowej wyprawy Skilludra. Nie ma potrzeby szczeg贸艂owego omawiania tego, jak sze艣膰 okr臋t贸w Farnaka i Wingetora niezauwa偶alnie przemkn臋艂o po wzburzonej jesiennymi sztormami powierzchni Morza, i znalaz艂o si臋 tam, gdzie mniej ni偶 miesi膮c temu omal nie zdecydowa艂y si臋 losy 艢r贸dziemia...

Wielki Tcherem wycofywa艂 si臋. Rozbita w bitwie pod Pstrym Kurhanem armia w panice ucieka艂a na p贸艂noc. Pu艂ki Henny nieub艂aganie po艂yka艂y przestrze艅, a do Hrissaady nieoczekiwanie przyby艂o poselstwo od Boskiego. Nikt nie wiedzia艂, o czym rozmawiali jego wys艂annicy z W艂adc膮 Tcheremu, ale zaraz potem wojna Haradu z Henn膮 gwa艂townie zmieni艂a si臋 w wojn臋 Haradu i Henny z Umbarem...

D艂ugie kolumny wojsk Boskiego przesz艂y przez ca艂y Harad. Pod ich stopami j臋cza艂a ziemia. Nieliczni z ocala艂ych mieszka艅c贸w w panice uciekali, gdzie oczy ponios膮 - wydawa艂o si臋, 偶e id膮 na nich nie wojownicy z krwi i cia艂a, kt贸rych nawet da si臋 czasami sk艂oni膰 do odruchu lito艣ci - maj膮, przecie偶, sami dzieci! - ale 偶e id膮 powstali z grob贸w bezlito艣ni umarlacy. Najgorsze by艂y k艂贸tnie w艣r贸d samych uciekaj膮cych Tcheremczyk贸w, kiedy to silny odbiera艂 s艂abszemu ka偶dy k臋s, by, z kolei, straci膰, gdy zoczy go jeszcze silniejszy.

Nadszed艂 dzie艅 pi臋tnasty grudnia. Zacz臋艂o si臋 obl臋偶enie Umbaru.

I w tym momencie nieoczekiwanie od morza zaatakowa艂 Skilludr. A spoza G贸r Cienia wy艂oni艂y si臋 zjednoczone hufce Khandyjczyk贸w i ork贸w Czarnego Kraju - i nad ich szeregami wysoko powiewa艂y sztandary Olmera Wielkiego...

Szybki jak ptak okr臋cik Eldring贸w wpad艂 w obj臋cia brzeg贸w Umbaru. Kr贸l Eodreid sta艂 na dziobie, nie odrywaj膮c spojrzenia od zbli偶aj膮cego si臋 szarego brzegu. Wiedzia艂, 偶e twierdza jest oblegana, wiedzia艂, 偶e szans臋 ma niewielkie... ale nie pozosta艂a mu inna droga, by odwdzi臋czy膰 si臋 Morskiemu Ludowi za uratowanie od 艣mierci. No c贸偶, Umbar to Umbar. B臋dzie bi艂 si臋 z oblegaj膮cymi tak samo, jak bi艂 si臋 z wrogami rodzimego Rohanu. Rohanu, kt贸ry niczym dojrza艂y owoc wpad艂 w r臋ce uzurpatora Brega...

Twarz kr贸la wykrzywi艂 grymas. Przelewa膰 krew rodak贸w w jakiej艣 wewn臋trznej wojnie - nie ma chyba nic gorszego. On znajdzie inny spos贸b na wyr贸wnanie rachunk贸w z Trzecim Marsza艂kiem... Kiedy nadejdzie czas. A wtedy Brego zap艂aci za wszystko.



18 Grudnia,

Wybrze偶e Po艂udniowego Haradu



- Widzisz go? - Ksi膮偶臋 Forwe opad艂 na kolana przy hobbicie. Oczy Folka by艂y wp贸艂przymkni臋te, d艂o艅 przykrywa艂a pier艣cie艅.

- Widz臋... - pad艂a odpowied藕. - Nie tak znowu daleko. Dla wojska ze trzy dni marszu.

- Co艣 si臋 nie 艣pieszy na p贸艂noc nasz Boski... - zauwa偶y艂 Torin.

- A po co mu to? I bez niego wszystko tam 艣wietnie idzie - warkn膮艂 Malec.

- Ale o mury twierdzy to on sobie z臋by po艂amie - nie wytrzyma艂 Farnak.

- W艂a艣nie. I zanim do tego nie dojdzie, nie ruszy na p贸艂noc. Bez mocy Adamantu tej twierdzy nie zdob臋dzie - zgodzi艂 si臋 Forwe, ale Folko tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Je艣li w Umbarze zaczn膮 si臋 wewn臋trzne zamieszki...

Zapanowa艂a cisza.

- Folko, powinienem da膰 rozkaz do wymarszu. Gdzie si臋 kierujemy? - Wingetor nie lubi艂 pustos艂owia.

Hobbit usta艂 z pewnym trudem. Tylko on m贸g艂 i potrafi艂 wskaza膰, gdzie w tej chwili jest Adamant Henny. Torin rozwin膮艂 map臋 - wyszukan膮 w zapasach Wingetora niez艂膮 map臋 Po艂udniowego Haradu, wykre艣lon膮 przez kr贸lewskich kartograf贸w Gondoru jeszcze za panowania Elessara, ocala艂膮 w niezliczonych burzach i zamieszkach nast臋pnych wiek贸w.

- Mniej wi臋cej tu. Zakole Rzeki Br膮zowej.

- Jaki偶 tam prowadzi szlak, niech nas Durin wesprze! j臋kn膮艂 Malec, chwytaj膮c si臋 z rozpacz膮 za g艂ow臋. - G臋stwiny i bagna...

- Tak, Henna rozs膮dnie czyni, trzymaj膮c si臋 z daleka od Morza - zauwa偶y艂 Forwe.

- Nie pomo偶e mu to - mrukn膮艂 Torin.

- Nie chcia艂bym, 偶eby nas Skilludr wyprzedzi艂... - rzuci艂 Folko.

- Nie zd膮偶y. Henna na pewno zostawi艂 na jego drodze oddzia艂y zaporowe. - Farnak uwa偶nie wpatrywa艂 si臋 w map臋. Zreszt膮 Skilludr mo偶e si臋 porusza膰 tylko na chybi艂 trafi艂. Ma wi臋kszy oddzia艂, ale o takim nizio艂ku, jak ty, czcigodny hobbicie, nawet nie marzy! Musi wi臋c teraz g艂贸wkowa膰, jaki obra膰 kierunek...

Nie min臋艂a nawet godzina, jak niewielki - p贸艂tora tysi膮ca mieczy - oddzia艂 zwin膮艂 ob贸z i szybkim marszem pod膮偶y艂 dalej. Eldringowie potrafili pokonywa膰 pieszo dwadzie艣cia pe艂nych mil dziennie, d藕wigaj膮c na sobie ci臋偶kie uzbrojenie oraz zapasy i mimo to zachowa膰 si艂y do walki. Na razie los im sprzyja艂. Przeciwnik nie stawa艂 na drodze. Oddzia艂 szed艂 przez pusty, ca艂kowicie zrujnowany kraj, w kt贸rym nie ocala艂o nic 偶ywego...


20 Grudnia,

Wys艂annik Wielkiego Orlangura



Droga wbrew pozorom nie by艂a 艂atwa. Wydawa艂o si臋, 偶e wystarczy przeby膰 jakie艣 sze艣膰dziesi膮t mil - i oto jest, wymarzone, pulsuj膮ce 偶ywym ogniem Serce!... Ale nie. Nienadaremnie pojawili si臋 w tym 艣wiecie wys艂annicy Prawdziwych Mocy. Nie inaczej, jak za ich spraw膮 kozie 艣cie偶ki zwin臋艂y si臋 w zwarty w臋ze艂, ich wola kierowa艂a mira偶ami, kt贸re wprowadza艂y do ko艅cz膮cych si臋 艣lepymi 艣cianami w膮woz贸w, z ich nakazu wysycha艂a woda w 藕r贸d艂ach i zanika艂y istniej膮ce od wiek贸w g贸rskie strumienie. Pokaza艂o si臋 dno w worku z zapasami...

Najpierw wys艂annik oczekiwa艂 spotkania - otwartego i szczerego, by stan膮膰 twarz膮 w twarz i zdecydowa膰 raz na zawsze, kto ma w艂ada膰 najwi臋kszym w Ardzie skarbem. Ale zastanowiwszy si臋, uzna艂 pomys艂 za niedorzeczny. Musi przecie偶 wykona膰 zadanie, nawet gdyby mia艂 pozosta膰 z mianem ostatniego tch贸rza. Nie b臋dzie walczy艂 z przyby艂ymi zza Morza. Przeciwnie, postara si臋 unikn膮膰 spotkania, by 艣lepy przypadek nie m贸g艂 zaskoczy膰 niekorzystnym rozstrzygni臋ciem.

Ale Los zarz膮dzi艂 inne rozwi膮zanie.

艢cie偶ka wi艂a si臋 po dnie w膮skiego w膮wozu, i pos艂aniec Wielkiego Orlangura ju偶 si臋 ucieszy艂, 偶e w oddali wida膰 prze艣wit i droga wyprowadzi go na r贸wnin臋, sk膮d ju偶 tylko r臋k膮 si臋gn膮膰 do schronienia Serca, gdy ska艂y na bocznych 艣cianach jaru nagle si臋 sko艅czy艂y. To, co zobaczy艂, by艂o zdumiewaj膮ce: drzewa, skupione w ciasny kr膮g i splataj膮ce ga艂臋zie tak, 偶e powsta艂 prawdziwy dom; starszy wyn臋dznia艂y m臋偶czyzna, kt贸rego wygl膮d sugerowa艂, 偶e najprawdopodobniej pochodzi z kt贸rego艣 ze wschodnich plemion; pies, le偶膮cy obok z uszami po sobie, oraz para: z艂otow艂osa kobieta i m臋偶czyzna, kt贸rego loki, wydawa艂o si臋, mia艂y niebieski odcie艅.

Cofn膮艂 si臋, ale by艂o ju偶 za p贸藕no. Oboje podnie艣li wzrok. I - jednocze艣nie u艣miechn臋li si臋.

Chwyci艂 berdysz, przygotowuj膮c si臋 do obrony. O wycofaniu si臋, to ju偶 wiedzia艂, nie by艂o mowy. Nigdy nie poddawa艂 si臋. Teraz r贸wnie偶 zamierza艂 walczy膰. Trzymaj膮c bro艅 w pogotowiu, ruszy艂 przez 艂膮k臋. Na tych dwoje nawet nie popatrzy艂. Kto wie, mo偶e uda mu si臋 przedrze膰? A mo偶e ta para wcale nie chce starcia?

- Zatrzymaj si臋 - us艂ysza艂 mi臋kki g艂os. - Zatrzymaj si臋 i zawr贸膰. Nie chcemy twej 艣mierci. Wr贸膰 do przygotowanego dla siebie podziemnego domu i nie przeszkadzaj nam wykona膰 tego, co powinni艣my!

Pos艂aniec nie odpowiedzia艂. R臋ce skamienia艂y mu na d艂ugiej r臋koje艣ci ci臋偶kiego berdysza. Wyku艂 go - osobi艣cie w ku藕niach Czarnych Krasnolud贸w, maj膮c na wzgl臋dzie mo偶e w艂a艣nie takie spotkanie. Mithril i stal zla艂y si臋 w jedno w ostrzu, ale by艂o tam jeszcze co艣, co艣 takiego, przed czym, na sam widok ostrza, pora偶eni strachem odskakiwali najznakomitsi mistrzowie Podg贸rskiego plemienia. Poniewa偶 nienadaremnie przemierza艂 wys艂annik Wielkiego Orlangura 艣cie偶ki smutnej krainy Mordor, nienadaremnie, ryzykuj膮c 偶ycie, szpera艂 w ruinach Barad- duru, nieustannie budz膮cego strach u wszystkiego, co 偶ywe. Od艂amki ciemnych nocnych kling, rozp艂yn膮wszy si臋 w tyglu sekretnej pracowni, wlane zosta艂y do czystego metalu, nadaj膮c mu zab贸jcz膮 moc... Nie do walki ze 艢miertelnymi czy nawet Pierworodnymi wykuty zosta艂 berdysz. D艂ugo czeka艂 na swoj膮 kolej, na spotkanie takie jak to dzisiejsze, i oto nadszed艂 jego czas.

Pos艂aniec szed艂 dalej. I wtedy na granicy jego spojrzenia mign膮艂 ognisty run. D艂uga i cienka klinga, niczym z艂oty promie艅, razi艂a zab贸jczym wypadem.

Wzlecia艂 w g贸r臋 podstawiony na czas berdysz. Cienka klinga jeszcze sun臋艂a po okutym pasami 偶elaza drzewcu, ale ostrze berdysza ju偶 si臋ga艂o ods艂oni臋tego gard艂a ciemnow艂osego wojownika...

...I wtedy zosta艂 uderzony w plecy. Ognista kurtyna przes艂oni艂a wzrok, ugi臋艂y si臋 s艂abn膮ce nogi. Kleisty wolny b贸l rozchodzi艂 si臋 od skamienia艂ych st贸p do g贸ry, min膮艂 kolana, opanowa艂 biodra i pe艂za艂 dalej. Kiedy dojdzie do serca, nast膮pi koniec.

Uda艂o mu si臋 jeszcze odwr贸ci膰 do niej, do z艂otow艂osej, kt贸ra sta艂a z uniesionymi w odwiecznym ge艣cie w艂adzy r臋koma.

- Tak b臋dzie lepiej - us艂ysza艂 jej s艂owa.

O g贸ry, przyjmijcie mnie! Kamienie, rozst膮pcie si臋 na moje s艂owa! Ziemio, daj mi drog臋 do Twych Ko艣ci, daj mi drog臋 do twego 艂ona! Nie chc臋 umiera膰 jak tch贸rz, w oboj臋tnych promieniach s艂o艅ca! Przyjmijcie mnie, g贸ry!...鈥.

...I ostatnia rzecz, kt贸r膮 zapami臋ta艂 - nieopisane zdziwienie na bajecznie pi臋knym obliczu Z艂otow艂osej.

Rozwar艂y si臋 czarne wargi ziemi i Wielka Matka przyj臋艂a swego syna. Jego r臋ce nadal 艣ciska艂y berdysz.


21 Grudnia, Brzeg Rzeki Br膮zowej



Oddzia艂om wreszcie uda艂o si臋 wydosta膰 z przegni艂ych, zgubnych bagien i znalaz艂y si臋 na w miar臋 suchym terenie. Gdyby nie Ragnur i jeszcze kilku po艂udniowc贸w z szereg贸w Eldring贸w, w mlaszcz膮cych i bulgoc膮cych trzewiach b艂ot pozo sta艂aby po艂owa wojska. Przed nimi kusz膮co 艣wieci艂a g艂adzizna Rzeki Br膮zowej. Wojownicy zatrzymali si臋. Potrzebny im by艂 cho膰 kr贸tki wypoczynek...

- Wr贸cili zwiadowcy - m贸wi艂 Forwe szybko, przerywanie. - Przed nami w lesie zasadzka. Henna nie powtarza starych b艂臋d贸w. Teraz spotyka nas z wyprzedzeniem. Zapewne Adamant pom贸g艂 mu wy艣ledzi膰 nas...

- Wcze艣niej czy p贸藕niej musia艂o do tego doj艣膰 - zauwa偶y艂 Maelnor.

- Tak. - Folko skin膮艂 g艂ow膮. - Walki nie da si臋 unikn膮膰... Przecie偶 dlatego naj臋li艣my wojownik贸w.

- A ci w zasadzce my艣l膮, 偶e zdo艂aj膮 si臋 ukry膰 przed wzrokiem elfa z W贸d Przebudzenia! - u艣miechn膮艂 si臋 r贸wnie偶 b臋d膮cy w zwiadzie Bearnas.

- Musimy atakowa膰! - uzna艂 Malec, wojowniczo potrz膮saj膮c mieczem.

- Pewnie tak, ale pomy艣lmy przedtem chwil臋, co? - zaproponowa艂 z u艣miechem Torin.

- Jest ich tam co najmniej pi臋膰 tysi臋cy - rzuci艂 Amrod. Wielu 艂ucznik贸w. S膮 te偶 ci臋偶kozbrojni. Wszystkie 艣cie偶ki przegrodzone barykadami.

- Barykady to jedno, ale jak poradzimy sobie z 艂ucznikami? - westchn膮艂 Hjarridi.

- Jak ucz膮 m膮dre ksi臋gi? 鈥瀂dziwi膰 to zwyci臋偶y膰!鈥 - zauwa偶y艂 Torin.

- A czym to zamierzasz ich zdziwi膰? - wzi膮艂 si臋 pod boki Malec.

- St贸jcie! - Folko uderzy艂 si臋 w czo艂o. - Chyba mam pewien pomys艂...



22 Grudnia, Pierwsza W Nocy,

W Tej Samej Okolicy



Nocny las wzdycha艂, wierci艂 si臋 pod uszyt膮 z kawa艂k贸w mg艂y derk膮, skrzypia艂, oddycha艂. Mrok got贸w by艂 w ka偶dej chwili wybuchn膮膰 strumieniem k艂uj膮cych strza艂. Eldringowie brn臋li zanurzeni po pier艣 w grz膮skiej bagiennej brei. Powi膮zani linami i uzbrojeni w tyczki, d艂ugie 艂a艅cuchy wojownik贸w ostro偶nie przedziera艂y si臋 przez g臋sty mrok. Prowadzili Khandyjczycy; pr贸cz nich nikt w hufcach nie potrafi艂 pokona膰 takiego bagna.

Hobbitowi by艂o ci臋偶ej od innych. Trz臋sawisko niemal zakrywa艂o go z g艂ow膮.

Nikt nie rozmawia艂. Noc jest z艂udna i wredna - daleko niesie nieostro偶ne s艂owo, a powodzenie ca艂ego zamys艂u zale偶a艂o od zaskoczenia. Je艣li si臋 uda zaskoczy膰 Tareg贸w - trzy czwarte sukcesu w r臋ku. Ale je艣li si臋 nie uda... O tym Folko zabroni艂 sobie nawet my艣le膰.

Wolno, bo wolno, ale jednak, dno bagna zacz臋艂o si臋 podnosi膰. Wysmarowani od st贸p do g艂贸w b艂otem Eldringowie wychodzili na twardy grunt - uwalani i straszni, niczym wampiry ze strasznych bajek Czarnego Po艂udnia.

Skr臋cali. Przekl臋ty las, kt贸ry przes艂ania艂 widok nie tylko mrokiem, ale i niezliczonymi szerokimi, bezw艂adnie zwisaj膮cymi li艣膰mi! Folko chwyci艂 wygodniej 艂uk. Wraz z elfami i ksi臋ciem Forwem szed艂 w pierwszym szeregu.

Stop! Amrod niespodziewanie uni贸s艂 r臋k臋. Tak, tam przed nimi... Folko wpatrywa艂 si臋 uwa偶nie. No tak - wartownik. Jasne, 偶e postawiony tylko dla czystego sumienia - w innym wypadku sam by si臋 ukry艂. Biedak stercza艂 na widoku, jakby kusi艂 los.

Mrok by艂 nieprzenikniony, ale nie dla elf贸w. Niemal nies艂yszalnie, jakby rozumiej膮c, 偶e nie wolno zdradza膰 swoich, zanuci艂a pie艣艅 艣mierci ci臋ciwa elfickiego 艂uku. Ksi膮偶臋 Forwe zacz膮艂 b贸j. Wartownik chwyci艂 si臋 obiema r臋kami za gard艂o i pad艂 na ziemi臋.

Ale, jak si臋 okaza艂o, nie by艂 sam. Jego towarzysze kryli si臋 za grubym pniem powalonego le艣nego olbrzyma i zaledwie szeregi Eldring贸w zr贸wna艂y si臋 z nimi, odpowiedzieli strza艂ami.

Folko pierwszy raz pu艣ci艂 ci臋ciw臋.

Koniec, koniec ciszy. Teraz - przeciwnie, nale偶y wrzeszcze膰 i ha艂asowa膰 mo偶liwie g艂o艣no... W r臋kach Eldring贸w pojawia艂y si臋 jedna po drugiej p艂on膮ce pochodnie, a morskie zuchy z g艂o艣nym zwyci臋skim rykiem p臋dzi艂y przed siebie, wywracaj膮c jak zabawki stoj膮ce im na drodze pojedyncze kupki pancernych wojownik贸w Henny... We wszystkie strony lecia艂y pochodnie i zapalaj膮ce strza艂y.

Mi臋dzy drzewami pojawi艂y si臋 szarfy dymu. Zacz臋艂y pl膮sa膰 ogniste widma; elficka magia pomaga艂a p艂omieniowi poch艂ania膰 zar贸wno ziele艅 listowia, jak i nasycone wod膮 mchy i spr贸chnia艂e pnie. Wiatr poni贸s艂 ogie艅 na po艂udnie i po艂udniowy zach贸d.

Po偶ar jednym skokiem odci膮艂 cz臋艣膰 siedz膮cego w zasadzce wojska Henny od atakuj膮cych Eldring贸w. Niewielu pozosta艂ych - tych, kt贸rzy byli na drzewach - zosta艂o zestrzelonych przez wyborowych elfickich strzelc贸w, znakomicie widz膮cych w ciemno艣ciach.

Folko i krasnoludy nie tak znowu cz臋sto musieli si臋ga膰 po bro艅. Niespodziewane uderzenie ze skrzyd艂a niewielkiego, ale 艣wietnie wyszkolonego oddzia艂u morskich zuchwalc贸w nie zniszczy艂o, rzecz jasna, wszystkich stawiaj膮cych op贸r, ale oddzia艂y Henny sk艂臋bi艂y si臋, drgn臋艂y i rozpocz臋艂y bez艂adny odwr贸t. Tylko kilka razy, kiedy na drodze Eldring贸w stawa艂y ci臋偶kozbrojne oddzia艂y Tareg贸w, Folko, Malec i Torin brali si臋 do roboty. Wypr贸bowany szyk - Torin na czele, Malec - z prawej, hobbit - z lewej - wbija艂 si臋 niczym straszliwy klin w szeregi Tareg贸w, a id膮cy za nimi Eldringowie dope艂niali dzie艂a zniszczenia...

Oko艂o czwartej rano walka ucich艂a. Poluj膮cy na Adamant przebili si臋, pozostawiaj膮c za sob膮 p艂on膮cy las i miotaj膮ce si臋 w panice resztki wrogich oddzia艂贸w. Obok spokojnie p艂yn臋艂a Br膮zowa, a gdzie艣 bardzo niedaleko znajdowa艂 si臋 upragniony Adamant...

- Musimy poczeka膰 do rana. - Forwe powolnym ruchem schowa艂 艂uk, ko艂czan ksi臋cia by艂 pusty, i - Folko to wiedzia艂 ani jedna strza艂a nie zosta艂a zmarnowana.

- Ludzie s膮 zm臋czeni - zgodzi艂 si臋 z nim Hjarridi.

- Wykluczone, nie mo偶emy czeka膰! - poderwa艂 si臋 hobbit. - Henna wcale nie jest durniem. Ju偶 na pewno wie, co si臋 wydarzy艂o. Je艣li nie zwariowa艂, to za wszelk膮 cen臋 postara si臋 trzyma膰 jak najdalej od nas!

- Mo偶e tak - zgodzi艂 si臋 ksi膮偶臋. - Ale przeczesywanie tych las贸w teraz, w mroku...

Ksi膮偶臋 mia艂 racj臋, i Folko rozumia艂 to. Nale偶a艂o uporz膮dkowa膰 w艂asne si艂y, opatrzy膰 rannych i dopiero potem rusza膰 dalej. Tym bardziej 偶e znacznych si艂 chyba ju偶 w okolicy Henna nie mia艂...

- Popatrz no lepiej, co tam robi Okrutny Strzelec - zaproponowa艂 Torin.

- Ojojoj... Zmi艂uj si臋, czcigodny tangarze! - zaj臋cza艂 Folko. - Pospa艂bym chwil臋... A ty - Olmer i Olmer...

Ale 偶artowa艂 tylko. Hobbit sam czu艂, 偶e na p贸艂nocy, gdzie dzia艂a艂 W贸dz, i na po艂udniu, dok膮d ruszy艂 Skilludr, dzieje si臋 co艣 wa偶nego, i dlatego zebra艂 si艂y, ruszy艂 lotem t臋czowego motylka...

Folko widzia艂 pos臋pne i smutne bezludzia Mordoru, porozrzucane na wielkiej przestrzeni biedne wioseczki ork贸w rolnik贸w, teraz ca艂kowicie puste, i g臋ste kolumny wojska, przemieszczaj膮cego si臋 po starych drogach z Kraju Cieni do Khandu. Wydawa艂o mu si臋, 偶e widzi nie tylko to, co si臋 dzieje w tej chwili, ale r贸wnie偶 to, co dzia艂o si臋 tygodnie temu. Widzia艂, jak Olmer rozmawia艂 z orkami. Widzia艂 w艣ciek艂o艣膰 na obliczach starych kobiet, kt贸re z braku m臋偶czyzn przej臋艂y w艂adz臋 w plemionach, i widzia艂 ciemny p艂omie艅 w oczach Okrutnego Strzelca, kiedy m贸wi艂 o tym, co si臋 sta艂o podczas ostatniej bitwy...

Jego s艂owa wstrz膮sa艂y hobbitem.

Nie z elfami i elfickimi s艂ugusami winni艣my walczy膰 dzi艣. Albowiem, patrzcie! Jam jest Olmer, Przekle艅stwo Zachodu, kt贸rym wr贸ci艂 spod Drzwi 艢mierci nie po to, by prowadzi膰 dziecinne wojenki z zabawkowymi kr贸lestwami o mizerne strz臋py spornych ziem! Nie! Poprowadz臋 was na tych, kt贸rzy s膮 waszymi odwiecznymi wrogami, na tych, kt贸rzy oznajmili, 偶e jeste艣cie wytworami z艂a, na tych, dla kt贸rych nie ma i nie mo偶e by膰 lito艣ci! Poprowadz臋 was... nie, nie przeciwko resztkom Gondoru - czy偶 nale偶y dobija膰 le偶膮cego? Pytacie, dok膮d p贸jdziemy? Jeszcze si臋 nie domy艣lili艣cie? Tak wi臋c, s艂uchajcie - p贸jdziemy Prost膮 Drog膮 na Zach贸d. S膮 tam krainy, do kt贸rych zawsze ucieka艂y przed wasz膮 si艂膮 przestraszone elfy!... Milczycie? Dziwicie si臋? A czy kiedykolwiek rzuca艂 s艂owa na wiatr W贸dz Earnil? Oszukiwa艂 was albo obiecywa艂 co艣 nieosi膮galnego? Raz jeszcze powiadam wam - wyprowadz臋 was na Prost膮 Drog臋! Do skostnia艂ego Valinoru prowadzi nasz szlak! A tam zem艣cimy si臋 za wszystko!...鈥.

I nad g艂owami s艂uchaj膮cych go jednocze艣nie pojawia艂y si臋 wyci膮gni臋te z kryj贸wek stare, wypr贸bowane jatagany.

Orkowe wojsko min臋艂o wschodni kraniec Ephel Duath, G贸r Cienia, i wesz艂o w obszar Khandu. Szybkim marszem par艂o na po艂udniowy zach贸d, po drodze b艂yskawicznie obrastaj膮c oddzia艂ami z miejscowych plemion. Rodacy Ragnura zawsze s艂yn臋li jako wojownicy odwa偶ni i zaciekli, wiele pokole艅 zahartowa艂o si臋 podczas nieustaj膮cych walk z Gondorem.

P贸艂nocno- wschodnie rubie偶e Wielkiego Tcheremu sta艂y otworem. Wszystkie si艂y poch艂on臋艂a szalona wojna z hufcami Boskiego Henny; wojsko Olmera, niewielkie - zaledwie jakie艣 dwana艣cie czy pi臋tna艣cie tysi臋cy wojownik贸w - sz艂o przez Harad Bliski. Po drodze spotka艂o si臋 z wys艂anym mu na spotkanie silnym dwudziestotysi臋cznym korpusem wyborowych rezerw tcheremskiej armii; Folko zobaczy艂 t臋 bitw臋 z lotu ptaka. Piesi wojownicy ork贸w przyj臋li na siebie uderzenie Haradrim贸w, kryj膮c si臋 za w po艣piechu skleconymi zaporami, i zasypali przeciwnika ulew膮 strza艂. Atak zach艂ysn膮艂 si臋, a w tym czasie Olmer wyprowadzi艂 starannie ukryt膮 do tej pory khandyjsk膮 jazd臋... Tcheremczycy w panice uciekli; W贸dz nie 艣ciga艂 wroga, powstrzyma艂 nawet swoich wojownik贸w od okrutnego wymordowania uciekaj膮cych.

Jutro b臋d膮 oni naszymi sojusznikami!鈥.

Nast臋pnie jego armia podzieli艂a si臋. Folko widzia艂 pochylonego w siodle Sandella - Olmer poleci艂 mu przej膮膰 dow贸dztwo nad jedn膮 trzeci膮 si艂 i zaatakowa膰 Hrissaad臋...

Pi臋膰 tysi臋cy ork贸w i Khandyjczyk贸w przeciwko mocnej twierdzy!... Jednak偶e Okrutny Strzelec wiedzia艂, co czyni, szturmuj膮c haradzk膮 stolic臋. Sandello zaatakowa艂 z marszu, nie marnowa艂 czasu na budowanie maszyn obl臋偶niczych i temu podobnych 艣rodk贸w. Khandyjsk膮 kawaleria z marszu przej臋艂a miejskie bramy i wytrzyma艂a nap贸r pa艂acowej gwardii w艂adzy, a偶 do nadej艣cia oddzia艂贸w ork贸w. Pod wiecz贸r w r臋ku Sandella by艂a jedna trzecia miasta i pa艂ac w艂adcy. Jednak偶e na tym sko艅czy艂y si臋 triumfy tej kampanii. Mieszka艅cy miasta otrz膮sn臋li si臋 z zaskoczenia i strachu, zgromadzili si艂y, co pozwoli艂o im utrzyma膰 pozosta艂膮 cz臋艣膰 miasta. Z g艂臋bi kraju nadci膮ga艂y posi艂ki - 藕le uzbrojeni, jeszcze gorzej wyszkoleni, ale liczni wojownicy; i wkr贸tce oddzia艂 Sandella sam znalaz艂 si臋 w obl臋偶eniu.

Olmer za艣 nie traci艂 czasu. Jego dziesi臋ciotysi臋czne wojsko podesz艂o do uparcie bronionego przez Eldring贸w Umbaru. Zebrane doko艂a twierdzy po艂膮czone oddzia艂y Boskiego Henny i tcheremskiego w艂adcy by艂y liczniejsze od hufc贸w Okrutnego Strzelca - 偶a艂osn膮 kpin膮 z jego poprzednich armad! - co najmniej pi臋ciokrotnie.

Mimo to zaatakowa艂. Niespodziewanie, w nocy, kiedy orcza piechota mog艂a najlepiej wykaza膰 si臋 swoimi walorami. Ciemna fala ork贸w przela艂a si臋 przez wzniesiony oddzia艂ami Boskiego wa艂 i pop艂yn臋艂a dalej, zostawiaj膮c po sobie tylko trupy. Khandyjczycy dobijali ka偶dego, kto pr贸bowa艂 ucieczki.

Atak Olmera, ten gwa艂towny i szybki wypad, zostawi艂 g艂臋bok膮 bruzd臋 w szeregach oblegaj膮cych Umbar. Przebiwszy si臋 do morza, W贸dz pobra艂 ze 鈥瀞mok贸w鈥 zapasy i ludzi, przygotowywa艂 si臋 do kolejnych walk...

A na po艂udniu zwyci臋ski marsz kontynuowa艂 Skilludr, odcinaj膮c Henn臋 od jego rodzinnych okolic. Rozbiwszy w odleg艂o艣ci trzech dni marszu od morza wys艂ane mu na spotkanie oddzia艂y, tan par艂 do przodu.

Atak na Hrissaad臋 musia艂 si臋 odbi膰 na oblegaj膮cych Umbar wojskach. Najja艣niejszy w艂adca Tcheremu postanowi艂 odci膮gn膮膰 swoje wojska od niezdobytej twierdzy, by sko艅czy膰 z zuchwa艂ym wtargni臋ciem garbatego stratega do jego stolicy, albowiem ten nie zamierza艂 sam si臋 z niej wynie艣膰...

Jednak偶e tym razem Henna zaniepokoi艂 si臋 ju偶 serio. I Adamant, podporz膮dkowuj膮c si臋 swemu posiadaczowi, zap艂on膮艂 pe艂ni膮 mocy.



24 Grudnia, Poranek,

Brzeg Rzeki Br膮zowej



Ze Wschodu nadci膮ga艂y wci膮偶 nowe si艂y. Zreszt膮, nie by艂o to nawet zorganizowane wojsko, tylko po prostu spory oddzia艂, jakie艣 pi臋膰 tysi臋cy. Ale za ich plecami p艂on膮艂 Adamant, zmieniaj膮c ludzi w rozszala艂e tygrysy.

Torin, Folko i Malec jak zawsze znale藕li si臋 w pierwszym szeregu.

Przyparci do brzegu Br膮zowej Eldringowie walczyli spokojnie i twardo. Dobrze uzbrojeni i znakomicie wyszkoleni stali niczym mur, wystawiwszy przed siebie kopie, i pierwszy atak Tareg贸w rozbi艂 si臋 w艂a艣nie o ich groty.

Atakuj膮cy odp艂yn臋li, si臋gn臋li do strza艂. Eldringowie nie pozostali d艂u偶ni: ich 艂uki by艂y mocniejsze, strza艂y lecia艂y dalej i bi艂y mocniej, na wylot przeszywaj膮c Tareg贸w, nie ratowa艂y tamtych nawet ich pancerze.

- Musimy i艣膰 do przodu! - krzykn膮艂 hobbit do Farnaka, gdy ten z krasnoludami oddali艂 si臋 z pierwszej linii, by z艂apa膰 oddech. - D艂ugo tu nie ustoimy!

Stary tan skin膮艂 g艂ow膮. W szeregach Eldring贸w odezwa艂y si臋 rogi. 呕elazny 偶贸艂w szyku ruszy艂 do ataku.

Folko, Torin i Malec szli razem. Znowu, kt贸ry to ju偶 raz. Ile偶 za nimi dr贸g, ile potyczek... wydawa艂oby si臋 takich niepodobnych do siebie i jednocze艣nie w nieuchwytny spos贸b jednakowych. Na przyk艂ad teraz. Zmia偶d偶y膰 szyki Tareg贸w, wbi膰 ich w kurz, przedrze膰 si臋 do lasu i dalej, tam, gdzie za le艣nymi ost臋pami p艂onie upragniony Adamant...

Ale Tareg贸w tym razem gna艂a do walki Moc P艂on膮cego Kamienia. Na drodze pancernej 艣ciany Eldring贸w w mgnieniu oka powsta艂, nieust臋puj膮cy jej si艂膮, 偶ywy mur Tareg贸w. Walczyli, nie szcz臋dz膮c siebie, i nawet wojenny kunszt p贸艂nocnych zuch贸w niewiele m贸g艂 tu pom贸c. Umieraj膮cy wrogowie tracili ostatnie mgnienia 偶ycia, by jeszcze raz wykorzysta膰 偶elazo kling, staraj膮c si臋 zabra膰 ze sob膮 przynajmniej jedno 偶ycie...

Nigdy wcze艣niej Folko nie styka艂 si臋 z takimi przeciwnikami. Miejsce zabitych zajmowali 偶ywi, luki w szeregach wype艂nia艂y si臋 od razu. Jedna wykrzywiona sza艂em twarz zmienia艂a inn膮, migota艂y i migota艂y klingi.

Coraz wolniej unosi艂 si臋 wypr贸bowany bojowy top贸r Torina. Coraz wolniej wirowa艂 stalowy wicher doko艂a Ma艂ego Krasnoluda. Wolno, ale coraz wyra藕niej Eldringowie zaczynali opada膰 z si艂. Mogliby zwyci臋偶y膰, gdyby przebili si臋 przez szeregi wroga, ale w tej szalonej rzezi ich si艂y topnia艂y r贸wnie偶 - i to do艣膰 szybko.

Pierwszy opami臋ta艂 si臋 Forwe. Ksi膮偶臋 podbieg艂 do Wingetora. Tan Farnak, jak i ka偶dy Eldring, te偶 walczy艂 na r贸wni z prostymi wojownikami.

- Wycofajmy si臋! - krzykn膮艂 elf. - Wycofajmy si臋, bo tu legnie ca艂e nasze wojsko!...

Mia艂 ca艂kowit膮 s艂uszno艣膰. Taregowie p艂acili pi臋cioma za jednego - i sta膰 ich by艂o na t臋 straszliw膮 wymian臋.

Pos艂uszny rozkazom rog贸w hufiec morskich wojownik贸w wycofa艂 si臋. Skoro nie uda艂o si臋 si艂膮 wyr膮ba膰 sobie drogi spr贸bujemy podst臋pem!

Nap贸r Tareg贸w natychmiast os艂ab艂. Wida膰 niebezgraniczna by艂a nad nimi w艂adza Kamienia - nie zmienia艂 Tareg贸w, wolnych i dumnych wojownik贸w, z kt贸rego to rodu pochodzi艂 i sam Henna, w pokorne, bezmy艣lne marionetki. Zbyt wysok膮 cen臋 p艂aci艂a tcheremska armia za ka偶d膮 urwan膮 Eldringom pi臋d藕 ziemi...

Nadesz艂o po艂udnie. Nadesz艂o i min臋艂o, s艂o艅ce leniwie powlok艂o sw贸j p艂on膮cy dysk po niebia艅skiej 艣cie偶ce, przelotnie zerkn膮wszy w d贸艂, gdzie w艣r贸d szmaragdowej zieleni po艂udniowych las贸w ludzie zabijali si臋 wzajemnie, podobni do dzikich zwierz膮t; zajrza艂o - i odwr贸ci艂o si臋. Co obchodzi przecudown膮 Arien臋 cho膰, powiadaj膮, 偶e odm贸wiwszy swego czasu Melkorowi, porzuci艂a granice Ardy - co obchodzi s艂oneczn膮 Mai臋 ludzkie cierpienie, ludzkie j臋ki i wrzaski rannych, przed艣miertne chrypienie tych, kt贸rym dzi艣 s膮dzone jest po偶egna膰 si臋 z ziemskim pado艂em...

- Musimy si臋 wycofa膰 - wycedzi艂 pos臋pnie Folko. - Atakiem czo艂owym sobie nie poradzimy...

Narada wojenna by艂a kr贸tka. Poni贸s艂szy straty i nie osi膮gn膮wszy celu, wojsko Eldring贸w zosta艂o skazane na kr臋cenie si臋 po lasach, w nadziei na zmylenie trop贸w, na oderwanie si臋 od przeciwnika.



29 Grudnia, Umbar



Jedno, nawet najbardziej udane uderzenie Olmera nie mog艂o zlikwidowa膰 obl臋偶enia twierdzy. Tcheremczycy i wojownicy Henny jak i poprzednio zaciskali cytadel臋 Morskiego Ludu w 偶elaznych okowach. Przebiwszy si臋 przez ich szeregi, wojsko Okrutnego Strzelca dotar艂o do Morza. A potem nagle zatrzyma艂o si臋 i niespodziewanie uderzy艂o na prze艣laduj膮cego wroga czarn膮 stal膮 orkowych jatagan贸w. Z zasadzek wyskoczyli Khandyjczycy, i jazda Tareg贸w, nie wytrzymawszy uderzenia, zacz臋艂a wycofywa膰 si臋.

Przed noc膮 wojska zamar艂y naprzeciwko siebie. Kr贸l Bez Kr贸lestwa umocni艂 si臋 na przybrze偶nych wzg贸rzach, nie inaczej jak za pomoc膮 magii zmieniaj膮c s艂on膮 wod臋 w s艂odk膮. Zreszt膮, dow贸dcy Boskiego Henny - a sam on nie pojawia艂 si臋 w pobli偶u wra偶ych linii - nie byli tym specjalnie zaniepokojeni. Si艂 im starcza艂o i na to, by blokowa膰 Umbar, i by przeciwstawi膰 si臋 nieoczekiwanemu i zaskakuj膮cemu wsparciu dla Eldring贸w.

Jednak偶e Okrutny Strzelec my艣la艂 inaczej. G艂uch膮 noc膮 orkowie, brodz膮c po szyj臋 w wodzie wzd艂u偶 oblegaj膮cych miasto linii Tcheremczyk贸w, uderzyli na ich ob贸z niczym huragan. Atak by艂 kr贸tki i ca艂kowicie zaskakuj膮cy. Wys艂any za nimi po艣cig nadzia艂 si臋 na piki khandyjskiej jazdy. Olmer ponownie wycofa艂 si臋 na urwiste wzg贸rza na morskim brzegu...



25 Grudnia,

Jaskinia Wielkiego Orlangura



Zadziwiaj膮ce oczy Z艂otego Smoka, o czterech 藕renicach ka偶de, bez drgni臋cia wpatrywa艂y si臋 w szare i ziemne niebo. Tu, w samym sercu Ziem 艢rodkowych, zima panoszy艂a si臋 okrutnie. Wysokie zaspy wspina艂y si臋 do nieba po obu stronach wej艣cia do jaskini. Po raz pierwszy od wielu, wielu wiek贸w po bielutkim puchu od paszczy pieczary prowadzi艂 dziwny 艣lad - jakby przemkn膮艂 t臋dy ogromny w膮偶.

Wielki Smok porzuci艂 sw膮 samotni臋. Patrzy艂 w g贸r臋 i przed jego oczyma stawa艂a nie zwarta tarcza ob艂ok贸w, chroni膮ca ziemi臋 przed k膮saj膮cymi mro藕nymi strza艂ami, i nawet nie wysoki b艂臋kit zimowego nieba, ale straszliwy, niewyobra偶alny splot Mocy, kt贸rej 艣cis艂y k艂膮b sta艂 si臋 Ard膮, Kr贸lestwem Ziemi.

Pokonawszy potworne odleg艂o艣ci, przebiwszy si臋 przez paj臋czyny innych 艣wiat贸w, wzrok Ducha Absolutnej Wiedzy znalaz艂 otoczony ze wszystkich stron mrokiem k臋s czego艣 twardego, jakby p艂ywaj膮cego na falach czarnego, nieprzeniknionego morza. Nad ostrymi szczytami czarnych g贸r p艂on臋艂a s艂aba zorza - jakby tam dopiero rodzi艂 si臋 dzie艅, zmiataj膮c k艂aki ciemno艣ci. Ale Wielki Duch 艣wietnie wiedzia艂, 偶e to nie tak, 偶e w rzeczywisto艣ci dzie艅 i noc przeplataj膮 si臋 r贸wnie偶 tam, nawet w od艂膮czonym od Kr臋g贸w tego 艢wiata Valinorze.

Od przodu, przed murem g贸r z jedn膮 jedyn膮 szczelin膮 doliny, przed usypanymi per艂ami i kamieniami szlachetnymi pla偶ami, po艣r贸d ciemnego morza zamar艂a niewielka wysepka. Kryszta艂owe szpile, opiewane w opowie艣ciach 艢miertelnych o Avalonie, pi臋艂y si臋 ku nieprzeniknionej niebia艅skiej kopule.

Spojrzenie Wielkiego Smoka ukaza艂o mu wysp臋, bardzo szybko odnalaz艂o jednego z mieszka艅c贸w.

W wyszukanym pokoju, w stoj膮cym przy oknie fotelu, trzymaj膮c opas艂y r臋kopis w r臋ku, siedzia艂 elf, wysoki, czarnow艂osy, z pier艣cieniem na palcu; w obj臋ciach z艂otego otoku mi臋kko po艂yskiwa艂 ogromny niebieski kamie艅.

- Pos艂uchaj mnie, Elrondzie. Od艂贸偶 na bok ksi臋g臋 i wys艂uchaj mnie. A o wszystkim, co ci powiem, powinni dowiedzie膰 si臋 Valarowie.

Ksi臋ga wypad艂a z r臋ki. Ale rozm贸wca Orlangura nie straci艂 panowania nad sob膮.

- Czego chcesz, wrogu?

- Nie jestem wrogiem ani twym, ani twego plemienia. Ale mog臋 nim si臋 sta膰. Jeste艣 najm膮drzejszy ze swych wsp贸艂plemie艅c贸w. Dlatego wys艂uchaj mnie i nie przerywaj. Niech Moce Ardy odwo艂aj膮 swych wys艂annik贸w z Po艂udniowego Haradu...

- Ale...

- Nie przerywaj! Powiedz im tylko tyle: R贸wnowaga zosta艂a niebezpiecznie zachwiana. Dlaczego, z jakiego powodu Moce 艣wietnie wiedz膮. Ale nie wiem, czy wiedz膮, 偶e inne, nie mniej pot臋偶ne stwory r贸wnie偶 obudzi艂y si臋 do 偶ycia. I nawet je艣li to, na co Moce Ardy poluj膮, trafi do ich r膮k, to nap贸r tego Obcego nie ustanie. Przeka偶 im - niech mi nie przeszkadzaj膮. By膰 mo偶e uda si臋 wtedy to wszystko jako艣 u艂adzi膰. Je艣li natomiast zaczn膮 si臋 upiera膰...

O艣lepiaj膮co bia艂ym 艢wiat艂em rozjarzy艂 si臋 szczyt olbrzymiej g贸ry, kt贸ra wznosi艂a si臋 nawet ponad z臋batymi murami ska艂 obronnych, i mi臋kki, ale przepe艂niony moc膮 kobiecy g艂os - niski, piersiowy - wolno wyrzek艂:

- Oto nadesz艂a twa godzina, o Cieniu Wroga! Ale my nigdy nie napadamy znienacka, jak nocni bandyci. Przyjmujesz wyzwanie? Ty, 艣wi臋tokradczo 艂ami膮cy plany Jedynego? Czy by艂e艣 w Wielkiej Muzyce?...

- Przyjmuj臋 twe wyzwanie - pad艂a ch艂odna odpowied藕. I ty, i ja wiemy, czym si臋 sko艅czy ta walka, ale jestem got贸w zap艂aci膰 t臋 cen臋...



21 Stycznia,

Wybrze偶e Po艂udniowego Haradu



Folko siedzia艂 na p艂askim kamieniu. Tu偶 przed stopami pluska艂o Morze - niebieskie, ciep艂e, czu艂e. Dlaczego jego rodacy tak si臋 bali tej przestrzeni?... Zreszt膮, to niewa偶ne.

B贸l zagnie藕dzi艂 si臋 w lewej r臋ce, wolno rozlewa艂 si臋.

Boli... boli i boli, pami臋膰 o truj膮cym uk膮szeniu Pier艣cienia Olmera, i nie ma takiego lekarza, kt贸ry podj膮艂by si臋 leczenia tej przypad艂o艣ci. Ksi膮偶臋 Forwe da艂 hobbitowi g臋st膮, smolist膮, w艂asnor臋cznie przygotowan膮 ma艣膰 - pomaga艂a nieco, ale nie leczy艂a.

Po tym ci臋偶kim przej艣ciu niewielka armia wysz艂a na morski brzeg. Za nimi by艂y dziesi膮tki mil 艣miertelnie niebezpiecznych las贸w, ale co tam - wspomina膰 wszystkie straszliwe chwile wyprawy - s膮 ju偶 tu, weso艂o stukaj膮 topory, buduje si臋 umocniony ob贸z, i lada dzie艅 przyp艂yn膮 okr臋ty...

Wojna o Adamant szala艂a na ca艂ego. Skilludr odci膮艂 znajduj膮c膮 si臋 w Haradzie armi臋 Henny od G贸r Szkielet贸w i uporczywie par艂 na p贸艂noc, ku kwaterze Boskiego, znajduj膮cej si臋 mi臋dzy bagnami i b艂otami nieopodal Rzeki Br膮zowej; Olmer niczym g艂odny wilk szala艂 ze sw膮 niewielk膮 armi膮 doko艂a Umbaru; Sandello nadal trzyma艂 w gar艣ci jedn膮 trzeci膮 Hrissaady.

Folko 艣cisn膮艂 r臋kami g艂ow臋. Po prawdzie, to ju偶 go niezbyt zajmowa艂a taktyka i strategia tej wojny. Tak, wojna - to zawsze wojna, ale po owym pot臋偶nym wtargni臋ciu Olmera, kiedy zadr偶a艂y podstawy 艢wiata, kiedy armada Wschodu run臋艂a na Arnor przez Wrota Rohanu, wszystko sta艂o si臋 nieco inne. Jakie艣 takie uczciwsze, bardziej szczere... A teraz? Wielki W贸dz, jak si臋 wydaje, przyprowadzi艂 pod mury Umbaru ledwie dziesi臋膰 tysi臋cy mieczy - i to kto, Olmer, rozkazuj膮cy ca艂ym narodom! Armia Boskiego Henny, ta dzia艂aj膮ca w Tcheremie, nie przekracza艂a pi臋膰dziesi臋ciu tysi臋cy. Chc膮c nie chc膮c, przypomina si臋 ta straszliwa armia pierzastor臋kich, kt贸rych w艂adca Adamantu bezlito艣nie rzuci艂 na rze藕, kieruj膮c si臋 bardzo prymitywnym pomys艂em - uwolni膰 si臋 od zb臋dnych g膮b, os艂abiaj膮c przy tym Tcherem, i jednocze艣nie sprawdzaj膮c moc swej magii.

Tak, Henna - to nie Olmer. Wcale nie Olmer... Folko przejecha艂 d艂oni膮 po czole. Nie opuszcza艂o go poczucie, 偶e te wszystkie drobne podchody, potyczki, obl臋偶enia i nawet szturmy s膮 tylko przygrywk膮 do czego艣 prawdziwie strasznego, przed czym zbledn膮 potworno艣ci agresji Kr贸la Bez Kr贸lestwa.

Malec zajmowa艂 si臋 swym ulubionym zaj臋ciem - puszcza艂 kaczki po wodzie. Torin z ponur膮 min膮 polerowa艂 top贸r. Wojownicy musz膮 odpocz膮膰, a potem... potem nowa wyprawa po ju偶 znanym szlaku. I tak b臋dzie trwa艂o, dop贸ki ten przekl臋ty Adamant nie znajdzie si臋 w ich r臋kach... oby nigdy nie pojawia艂 si臋 w tym nieszcz臋snym 艣wiecie! Oto Tcherem ju偶 niemal doszcz臋tnie zniszczony. A my ci膮gle t艂uczemy si臋 i bijemy... o ten po艂yskuj膮cy kawa艂ek kamienia, kt贸ry nie wiadomo sk膮d si臋 tu wzi膮艂, i nie wiadomo po co tak膮 Moc膮 zosta艂 obdarzony... Bywa艂y chwile, kiedy Folko - nie inaczej jak z rozpaczy - godzi艂 si臋 uwa偶a膰 go za od艂amek Silmarilla, ale rozumia艂 te偶, 偶e to niemo偶liwe. Po prostu - niemo偶liwe.

Obok hobbita przy艂o偶y艂a si臋 na piasku, zwin臋艂a w k艂臋bek, zm臋czona, wyzuta z si艂 Eowina. Sko艅czy艂a ju偶 pi臋tna艣cie lat, i nikt teraz w Rohanie nie odwa偶y艂by si臋 powiedzie膰 o niej 鈥瀌ziewczynka鈥, nie ryzykuj膮c przy tym siarczystego policzka. Przez ca艂y ten czas trzyma艂a si臋 dzielnie, i w czasie, kiedy oddzia艂y Eldring贸w przebija艂y si臋 ku brzegom Rzeki Br膮zowej, i potem, gdy r贸wnie uparcie par艂y do Morza. Folko rzadko widywa艂 j膮 w tym czasie: ona zajmowa艂a si臋 rannymi, a on z krasnoludami szed艂 w ariergardzie, odpieraj膮c nieustanne ataki Tareg贸w. Trwa艂a ma艂a wojna, tak dobrze znana hobbitowi jeszcze z czas贸w Enedhwaithu...

A co dalej?

Odpoczniemy, uzupe艂nimy zapasy - i jeszcze raz ku upragnionemu Adamantowi...

A ci wojownicy, kt贸rzy z艂o偶膮 swe g艂owy, zdobywaj膮c go?鈥.

Nic na to nie poradzisz鈥.

Ich krew le偶y na twym sumieniu, hobbicie鈥.

Na mym sumieniu le偶y krew wielu, kt贸rych zabi艂em, poniewa偶 oni chcieli zabi膰 mnie. Zostawmy t臋 g艂upi膮 sprzeczk臋, s艂yszysz?鈥.

S艂ysz臋. Ale skoro powiadasz, 偶e jeste艣 godzien w艂ada膰 Adamantem...鈥.

Nie powiedzia艂em, 偶e jestem godzien! Jedyne, czego chc臋 - to przep臋dzi膰 Z艂o z naszego 艢wiata... wszystkie te Pier艣cienie, Kamienie i ca艂a reszta - to nie dla nas鈥.

A jeste艣 pewien, 偶e potrafisz? Nie zagl膮da艂e艣 od dawna do swojego pier艣cienia, czy nie czas?鈥.

Wi臋c Folko zajrza艂.

Okrzep艂y jego duch pos艂usznie poszybowa艂 pod niebiosa, w sekund臋 ogarniaj膮c wzrokiem ogromne przestrzenie; nie by艂o to co艣, co uchodzi艂o porz膮dnemu hobbitowi, nieprzyzwoite by艂o to nawet, ale on ju偶 rozumia艂 - nie ma dla niego miejsca w Hobbitanii. Ojczyzna b臋dzie 偶y艂a bez niego... jak 偶y艂a przez ca艂y ten czas, kiedy on w臋drowa艂 po 艢r贸dziemiu...

艢wiat艂o Adamantu rozla艂o si臋 ogromn膮 plam膮, si臋gaj膮c膮 najodleglejszych kra艅c贸w ogromnego kontynentu. I wsz臋dzie, gdzie tylko mog艂y przenikn膮膰 jego promienie, Folko widzia艂 jedynie te dwie rzeczy - krew i 艣mier膰.

...Widzia艂 Brega, Trzeciego Marsza艂ka Marchii, z kamienn膮 twarz膮 rozkazuj膮cego straci膰 Eomera i Teodwein臋 - brata i siostr臋, dzieci Eodreida. Widzia艂 oddzia艂y Je藕d藕c贸w Rohanu, walcz膮ce ze sob膮 - i musia艂 przygry藕膰 d艂o艅, by nie krzycze膰 z b贸lu. Nad Dunharrowem k艂臋bi艂y si臋 chmury dymu, armia sta艂a pod murami Hornburga...

...Nie lepiej rzecz si臋 mia艂a w艣r贸d tych lud贸w, kt贸re sprowadzi艂a na te ziemie agresja Olmera. Heggowie i Howrarowie przypomnieli sobie jakie艣 dawno poros艂e mchem zapomnienia krzywdy, i nadmorskie wsie przysypa艂y popio艂y zgliszcz, a ich mieszka艅cy trafiali do niewoli, i nie by艂o ju偶 r贸偶nicy mi臋dzy nimi...

...Hazgowie starli si臋 z Dunlandczykami, i 艣mierciono艣na ulewa ci臋偶kich, przeszywaj膮cych ka偶dy pancerz strza艂 wycina艂a szereg po szeregu wojownik贸w- g贸rali. Ale i ci nie pozostawali d艂u偶ni - oddzia艂y Hazg贸w wpada艂y w zasadzki, i wtedy o wyniku starcia decydowa艂y nie 艂uki, ale miecze i piki...

...I w Gondorze, kt贸remu jak powietrze potrzebny by艂 pok贸j, rozjuszeni ludzie miotali si臋 po placach, 艣cierali si臋 z kr贸lewskimi stra偶nikami bezsensownie i zaciekle. A dumni w艂adcy Dol Amrothu nagle przypomnieli sobie, 偶e w ich 偶y艂ach p艂ynie elficka krew, i nie chcieli ju偶 mie膰 do czynienia z 鈥瀖izerot膮鈥...

...Beorningowie o co艣 posprzeczali si臋 z mieszka艅cami Rhovanionu; wybuch艂 bunt w Kraju 艁ucznik贸w - Esgaroth za偶膮da艂o ulg handlowych i przywilej贸w...

...I nawet w szeregach krasnolud贸w wolno, ale nieub艂aganie dojrzewa艂 fatalny roz艂am. Folko widzia艂 brn膮cych przez 艣nie偶yce wygna艅c贸w: 偶a艂osne worki na plecach, matki przyciskaj膮ce do piersi p艂acz膮ce dzieci, usi艂uj膮c w jakim艣 przynajmniej stopniu uchroni膰 je przed ch艂odem...

- O Wielkie Moce... - wyszepta艂 hobbit, nie wiedz膮c, do kogo w istocie si臋 zwraca. - On jest wszystkiemu winien? Adamant? Kim wi臋c jeste艣my - 偶ywymi istotami czy czyimi艣 zabawkami, skoro bez trudu mog膮 nas zmusi膰 do takich rzeczy? Czy mo偶e mia艂 racj臋 Melkor: 鈥瀟aka jest natura wszystkich Dzieci Eru鈥? Nie, nie, nie chc臋 w to wierzy膰! To wszystko jego wina! Adamantu! Do Orodruiny go... do Orodruiny... Niechby nawet z tego powodu trzeba by艂o jeszcze raz zabi膰 Olmera...

Ale czy uczynione Z艂o mo偶na 艂atwo zapomnie膰?

Folko wzdrygn膮艂 si臋. Tak. Na pewno. Nie da si臋 zapomnie膰. Ani nie zapomn膮 ci, kt贸rzy Z艂o tworzyli, ani ci, kt贸rzy przez nie cierpieli. Z w臋gli zemsty zap艂on膮 nowe zarzewia wojen; nie, nie maj膮 racji ci, kt贸rzy uwa偶aj膮, 偶e Adamant b臋dzie im s艂u偶y艂 jak wierny pies! Potrzebny jest taki Henna... by sta艂 si臋 Boskim i m贸g艂 gasi膰 wszystkie spory i swary mi臋dzy swoimi... bawi膮c si臋 magi膮 Kamienia jak dziecko i kieruj膮c na 艣mier膰 tysi膮ce i jeszcze raz tysi膮ce...

A co u mnie w domu?! - nagle przemkn臋艂a straszna my艣l. - Mo偶e i tam... Buckland zwar艂 si臋 z Wschodni膮 膯wiartk膮, a 膯wiartka P贸艂nocna z Zachodni膮? Popatrze膰!...

Nie, jednak strach by艂 silniejszy. Folko pokr臋ci艂 g艂ow膮, i t臋czowy motylek, cudowny elficki tw贸r, znieruchomia艂, s艂abo trzepoc膮c skrzyde艂kami zawis艂 na niewyobra偶alnej wysoko艣ci.

Nie. Mo偶e to i g艂upie, ale wol臋 wierzy膰! Chc臋 wierzy膰, 偶e w domu nic z艂ego si臋 nie dzieje!... Mo偶e nawet nigdy wi臋cej nie zobacz臋 ojczyzny, ale chc臋 wierzy膰!...

Teraz znowu patrzy艂 w pier艣cie艅. Boski Henna przeni贸s艂 sw贸j ob贸z nieco bardziej na p贸艂noc. Ugrz膮z艂 w tych, zupe艂nie nieprzychylnych kramach Wielkiego Tcheremu, i Folko nawet wiedzia艂 dlaczego - Henna musia艂 prowadzi膰 wojn臋 w okr膮偶eniu. Hrissaada w po艂owie nale偶a艂a do Sandella i jego zuchwa艂ego oddzia艂u; Olmer zr臋cznie kr膮偶y艂 wok贸艂 Umbaru, raz po raz wygrywaj膮c drobne potyczki; Skilludr odci膮艂 drogi na po艂udnie, do rodzimych ziem Tareg贸w, a nowe ich oddzia艂y, kt贸re wysz艂y zza G贸r Szkielet贸w, ju偶 si臋 star艂y z jego licznym wojskiem. Na razie lewa r臋ka Olmera, bo praw膮, rzecz jasna, pozostawa艂 Sandello, mimo 偶e dzia艂a艂 na lewym skrzydle, z powodzeniem powstrzymywa艂a nap贸r, trzymaj膮c w szachu g贸rskie 艣cie偶ki...

Adamant p艂on膮艂 w艣ciek艂ym, niemal o艣lepiaj膮cym 艢wiat艂em. Jego p艂omie艅 wpija艂 si臋 w umys艂y - co tam, zreszt膮, umys艂y! - w cia艂o! Cieniutkie strumyki 艢wiat艂a s膮czy艂y si臋 przez osnow臋 Ardy, najdrobniejszymi, niewidocznymi go艂ym okiem drogami dociera艂y do Ko艣ci Ziemi, a wszystkie wysi艂ki Czarnych Krasnolud贸w nie mog艂y naprawi膰 tych szk贸d. Kruszy艂 si臋 najtwardszy granit, i miliony razy przekuwana stal niespodziewanie zaczyna艂a si臋 gi膮膰...

A wzrok hobbita si臋ga艂 dalej i jeszcze dalej, i widzia艂 on ju偶 oceany szalej膮cego podziemnego p艂omienia - pos臋pnego, purpurowego, gniewnego. Stara nienawi艣膰 rozpala艂a jego fale - wydawa艂o si臋, 偶e do tej pory przechowywa艂y w sobie b贸l i gniew Melkora. Spojrzenie Folka przemkn臋艂o obok czarnej gardzieli Orodruiny: warstwy ziemi rozst臋powa艂y si臋 przed nim jak przecinane olbrzymim niewidzialnym mieczem.

Nie wolno wrzuci膰 tam Adamantu鈥 - pomy艣la艂 hobbit niespodziewanie dla samego siebie.

Zrozumia艂e艣 mnie鈥 - pad艂a zaskakuj膮ca odpowied藕 w g艂owie Folka odezwa艂 si臋 czyj艣 dziwny g艂os.

Hobbit omal nie zemdla艂.

Popatrz na p贸艂noc. Skieruj sw贸j wzrok na mnie鈥.

Folko ju偶 wiedzia艂, kto do艅 przemawia, ale podporz膮dkowuj膮c si臋 przepe艂nionemu moc膮 g艂osowi, skierowa艂 t臋czowego motylka na p贸艂noc od niego艣cinnego Mordoru. Step, Morze Rhun, szpile wie偶 Highbury... dalej!

Lasy Dorwag贸w, G贸ry Helijskie, Opustosza艂y Grzbiet... O! Cytadela Olmera!... Dalej... Dor Feafaroth... Grzbiet Barr... Hoar...

Nad za艣nie偶onymi lasami wolno kr膮偶y艂 Z艂oty Smok, po艂yskuj膮c w sk膮pych promieniach przygaszonego zimowego s艂o艅ca. P艂yn膮艂 w powietrzu, wykonuj膮c p艂ynne zwroty, cho膰 Folko nagle to poj膮艂 - doko艂a niego szaleje i w艣cieka si臋 rozjuszony, z korzeniami wyrywaj膮cy drzewa wiatr.

Orlangurze... S艂ucham ci臋, o Wielki...鈥.

Opu艣ci艂em sw膮 jaskini臋, poniewa偶 Adamant okaza艂 si臋 by膰 znacznie niebezpieczniejszy, ni偶 s膮dzisz, niebezpieczniejszy, ni偶 s膮dz膮 Valarowie. On nie jest z naszego czasu. Ko艣ci Ziemi s膮 zbyt s艂abe, by ud藕wign膮膰 jego ci臋偶ar鈥.

Co mo偶emy z nim uczyni膰?鈥.

Nie wiem鈥.

Przez kilka sekund Folko usi艂owa艂 zrozumie膰 s艂owa Orlangura.

Co? - TY - nie wiesz?鈥.

Nie wiem. Wy zdecydowali艣cie, 偶e nale偶y go cisn膮膰 w gardziel Orodruiny, prawda? Zaklinam ci臋 - nie r贸b tego. Ani z Gondoru, ani z Rohanu, ani z Mordoru nie zostanie kamie艅 na kamieniu. I to jest ten naj艂agodniejszy skutek, kt贸ry mog臋 przewidzie膰. Nowe Morze dojdzie do Baranzibaru, i Moria, je艣li oszcz臋dzi j膮 wybuch, b臋dzie zatopiona. To, powtarzam, najmniejsze z艂o鈥.

Czym偶e jest Adamant?鈥.

R贸wnowaga wymaga ode mnie milczenia. Im mniej b臋dziesz wiedzia艂, tym wi臋cej szans, 偶e uda mi si臋 utrzyma膰 ko艂ysz膮ce si臋 coraz mocniej Szale鈥.

Rozumiem. Co mamy robi膰?... Jasne, mam sam znale藕膰 odpowied藕... Mo偶e przynios臋 t臋 rzecz tobie?鈥.

Masz racj臋. Prawie masz racj臋. Ale p艂omie艅 zbyt g艂臋boko w偶ar艂 si臋 w cia艂o Ardy. A ona jest stara. I ten m艂ody p艂omie艅 z dni jej dawno minionej m艂odo艣ci - nie mie艣ci si臋 w naszych czasach鈥.

Olmer chce...鈥.

Tak, wedrze膰 si臋 do Valinoru. Mam nadziej臋, 偶e uda si臋 tego unikn膮膰鈥.

Dlaczego wi臋c sam nie pojawisz si臋 na polu walki? Dlaczego los Ardy ponownie decyduje si臋 bez ciebie?!鈥.

Nie zrozumia艂e艣 tego jeszcze? Dzia艂anie jest r贸wne przeciwdzia艂aniu. Je艣li wtr膮c臋 si臋 ja lub otwarcie wtr膮c膮 si臋 Valarowie - upadek Niebios stanie si臋 nieuchronny. To b臋dzie Dagor Dagorrath... kt贸rego uda艂o si臋 unikn膮膰 dziesi臋膰 lat temu dopiero w ostatniej sekundzie. Tak wi臋c, je艣li uda ci si臋 wyrwa膰 Adamant z r膮k Henny i Olmera... Wtedy, nie wcze艣niej, przyb臋d臋 po niego. Trzymaj si臋 i pami臋taj - pos艂a艅cy Valinoru te偶 tu s膮. I oni tak偶e czekaj膮. Ale na czym polega ich plan - na razie nie wiem. Dowiem si臋 na pewno i b臋d臋 wszystko wiedzia艂, ale potrzebuj臋 czasu. Wiedza Doskona艂a nie przychodzi sama z siebie鈥.

I znowu wyprawa. Nadchodzi艂a wiosna 1733 roku, wojna o Adamant przeci膮ga艂a si臋. Powtarza艂y si臋 m臋cz膮cymi nawrotami walki na Po艂udniu - Skilludr mocno trzyma艂 G贸ry Szkielet贸w, a jego wyborowe oddzia艂y rozbi艂y wojsko pierzastor臋kich i Tareg贸w nad jeziorem Sohot. Sandello odpar艂 rozpaczliwy szturm Hrissaady i nawet uda艂o mu si臋 potem zaj膮膰 ca艂e miasto. Trzyma艂 si臋 pewnie Umbar, cho膰 wojsko Olmera ponios艂o spore straty. Nic si臋 w艂a艣ciwie nie zmieni艂o. Niczym niewyr贸偶niaj膮ca si臋 wojna, jakich wiele by艂o w ka偶dej epoce 艢r贸dziemia.

Folko, Torin i Malec walczyli jak zwykle. Hobbit nie czu艂 do swoich przeciwnik贸w wrogo艣ci, tylko lito艣膰. Umys艂 jego by艂 spokojny. I zawsze, gdy tylko m贸g艂, unika艂 zabijania.

Wolniej, znacznie wolniej ni偶 jesieni膮, malutka armia pod dow贸dztwem Farnaka, Wingetora i ksi臋cia Forwego przesuwa艂a si臋 na wsch贸d. Przemierzali zrujnowane, spustoszone i bezludne ziemie, jedli tylko to, co nie艣li w workach na plecach. Dobrze przynajmniej, 偶e 鈥瀞moki鈥 mog艂y bez przeszk贸d podrzuca膰 zapasy z Gondoru...

Min膮艂 stycze艅 i luty. Przypadkowa strza艂a odebra艂a 偶ycie wybuchowemu Hjarridiemu. Gin臋li Eldringowie, gin臋li ich przeciwnicy... 呕arna wojny kr臋ci艂y si臋, miel膮c dziesi膮tki i setki 偶ywot贸w; i nagle - jak grom z jasnego nieba! - nadesz艂a wiadomo艣膰 o zwyci臋stwie Olmera pod Umbarem...

...Zar贸wno obro艅cy, jak i Tcheremczycy, i Taregowie z pierzastor臋kimi, i orkowie - wszyscy byli kra艅cowo wyczerpani. Nieko艅cz膮ce si臋 szturmy, nocne potyczki, ataki i kontrataki - W贸dz nie pozwala艂 oblegaj膮cym na spokojny wypoczynek. I w ko艅cu...

Widocznie Boskiemu Hennie znudzi艂o si臋 dreptanie jego hufc贸w w miejscu obok znienawidzonego Umbaru. W ko艅cu surowy rozkaz, wzmocniony gniewem Adamantu, ponownie pogna艂 wojownik贸w na mury cytadeli. Mocny oddzia艂 blokowa艂 na brzegu si艂y Kr贸la Bez Kr贸lestwa.

Niedu偶o zosta艂o w Umbarze ludzi zdolnych do noszenia broni: wielu odesz艂o na po艂udnie z flot膮 Skilludra, wielu zabra艂a wojna. Mimo tych brak贸w twierdza nie poddawa艂a si臋... p贸ki tcheremski dow贸dca nie zaryzykowa艂 i nie rzuci艂 do boju trzymaj膮ce w szachu tysi膮ce Olmera. Plan by艂 prosty: je艣li zdob臋dziemy twierdz臋, to nic nam jego oddzia艂y nie zrobi膮.

Atakuj膮cy ju偶 wdrapali si臋 na grzbiet muru, gdy z dzikim wyciem orkowie Wodza Earnila sami przeszli do ataku.

To by艂 ten w艂a艣nie zwrot w boju, kiedy to Eldringowie, kt贸rzy ju偶 niemal oddali mur, rozpaczliwie tylko bronili gdzieniegdzie wie偶 i poszczeg贸lnych jego odcink贸w. A gdy nad szeregami ork贸w i Khandyje偶yk贸w wzlecia艂 w niebo czarno- bia艂o- czarny sztandar Kr贸la Bez Kr贸lestwa, zmusi艂o to obro艅c贸w do tak szalonej obrony pozosta艂ych w ich r臋ku odcink贸w, 偶e 偶adna si艂a nie zdo艂a艂aby ich odeprze膰.

Rozproszywszy nieliczne si艂y pod murami, wojsko Olmera wdar艂o si臋 na nie. W Umbarze zacz臋艂a si臋 krwawa rze藕 i ma艂o kto z pierzastor臋kich, Tareg贸w i Tcheremczyk贸w mia艂 szcz臋艣cie wyj艣膰 ca艂o z tego pogromu.

Nie zwalniaj膮c, Olmer rzuci艂 si臋 na po艂udniowy wsch贸d, depcz膮c po pi臋tach wycofuj膮cym si臋 poszarpanym oddzia艂om Boskiego Henny.

Starli si臋 na szerokiej r贸wninie, przy granicy lasu i stepu. Niemi艂osiernie pali艂o s艂o艅ce, co przeszkadza艂o pieszym orkom, Khandyjczycy za艣 przeciwnie - wszyscy jak jeden m膮偶 byli zadowoleni, rze艣cy, weseli, wykrzykiwali, 偶e ju偶 wystarczaj膮co zmarzli na brzegu zimnego Morza, niechby je po trzykro膰 wysuszy艂o, i 偶e przed bitw膮 nale偶y dobrze wygrza膰 ko艣ci.

Rezerwowe pu艂ki Boskiego dwukrotnie przewy偶sza艂y liczebno艣ci膮 ca艂膮 armi臋 Okrutnego Strzelca.

Eodreid Roha艅ski, potomek w prostej linii Eomera Eorlinga, sta艂 w pierwszym szeregu wojska Kr贸la Bez Kr贸lestwa. Jakkolwiek wiadomo艣膰 o powrocie Olmera Wielkiego wstrz膮sn臋艂a by艂ym w艂adc膮 Edorasu, och艂on膮艂 szybko z zaskoczenia. Wr贸ci艂 to wr贸ci艂. 鈥濼o znaczy, 偶e pojawi艂 si臋, pr贸cz Brega, jeszcze jeden krwawy wr贸g. No i dobrze. Doczekamy si臋 odpowiedniej chwili鈥. A na razie po prostu walczy艂, walczy艂 odwa偶nie, 艣mia艂o bi艂 si臋 pod sztandarem - tr贸jz臋bna czarna korona w bia艂ym kr臋gu na czarnym tle - widok kt贸rego mrozi艂 mu serce.

Nie ukrywa艂 swego imienia ani pochodzenia. Po艣r贸d Morskiego Ludu wielu zna艂o go z twarzy, nie uda艂oby mu si臋 nigdy ukry膰. Nie wiedzia艂, czy do Kr贸la Bez Kr贸lestwa dosz艂y ju偶 s艂uchy o jego obecno艣ci, i nie zastanawia艂 si臋 nawet nad tym. By艂o mu wszystko jedno. Pomaga艂 tym, od kt贸rych do艣wiadczy艂 pomocy w trudnej chwili - to mu wystarcza艂o. Je艣li za艣 Olmer b臋dzie chcia艂 si臋 jako艣 z nim policzy膰... c贸偶, to by by艂o najlepsze wyj艣cie. Eodreid marzy艂 o pojedynku z Wodzem nie wiadomo czy nie bardziej ni偶 o walce z Bregiem. Trzeci Marsza艂ek Marchii kaza艂 tylko straci膰 jego 偶on臋 i dzieci - a Olmer zala艂 krwi膮 ca艂y Rohan.

A co dzi艣?... Jego wojsko ustawi艂o szyki, W贸dz Earnil postanowi艂, nie sil膮c si臋 na jakie艣 pu艂apki i zwody, uderzy膰 piersi膮 w pier艣. W centrum zamar艂y hufce ork贸w i piesi Eldringowie, boki os艂ania艂a jazda Khandyje偶yk贸w. Niewielki oddzia艂 艂ucznik贸w wys艂ano przed linie. Koniec.

Przed nimi ustawi艂y si臋 hufce Henny - kim on jest, Eodreida nie interesowa艂o. Jest przeciwnikiem tych, kt贸rzy go przygarn臋li - to wystarczy. By艂y w艂adca Edorasu widzia艂 pu艂ki Tcheremczyk贸w, konne i piesze, zajmuj膮ce pozycje na lewym skrzydle; Taregowie ustawili si臋 po prawej. Wszystko si臋 zgadza - mocne skrzyd艂a i s艂aby 艣rodek. Eodreid zmru偶y艂 oczy. Tak, chyba tak zacz膮艂by on sam. Atak pierzastor臋kich... fa艂szywy odwr贸t... i potem uderzenie z daleko odci膮gni臋tych skrzyde艂. A co zrobi W贸dz Earnil?

A W贸dz Earnil, jak si臋 wydawa艂o, zmierza艂 w艂a艣nie w t臋 pu艂apk臋. Wyra藕nie planowa艂 atakowa膰 - w艂a艣nie tam i w艂a艣nie tak, jak tego chcieli tcheremscy dow贸dcy.

Zacz臋li b贸j orkowie 艂ucznicy. Pod ulew膮 ich strza艂, pewnie - nie ma por贸wnania z Hazgami, ale te偶 co艣 warte - pierzastor臋kim nieco popl膮ta艂y si臋 szyki. No tak... ruszyli... p臋dz膮... starli si臋 z 艂ucznikami... ci poszli w rozsypk臋 i wycofali si臋...

Przez szeregi pieszych przemkn膮艂 rozkaz 鈥濸rzygotowa膰 si臋!鈥.

Dziwne, ale znalaz艂szy si臋 w jednym szeregu z orkami, kr贸l Rohanu nie czu艂 dawnej do nich nienawi艣ci. Nie ich jatagany skruszy艂y Rohan, ale dunlandzkie miecze i angmarskie kusze. A orkowie... co tam orkowie. Tacy sami jak inni, nie gorsi i nie lepsi.

Pierzastor臋cy niemal dotarli ju偶 do pierwszych szereg贸w wojska Olmera. Niemal dotarli - zawr贸cili i rzucili si臋 do ucieczki. Nieliczni 艂ucznicy, stoj膮cy w pierwszych szeregach piechoty, pos艂ali im w plecy ile si臋 da艂o strza艂. Tak jest wszystko si臋 zgadza... sta膰 w miejscu, i niech sobie 艂ami膮 z臋by... ale zamiast tego nagle rozleg艂o si臋: 鈥濶aprz贸d!鈥.

Czy oni zwariowali? - zd膮偶y艂 pomy艣le膰 Eodreid. - Sami pchaj膮 si臋 w paszcz臋 zwierza!...

Strumie艅 wojownik贸w porwa艂 go i powl贸k艂 ze sob膮, w po艣cigu za po艣piesznie wycofuj膮cymi si臋 pierzastor臋kimi.

W tej chwili ruszy艂y skrzyd艂a. Taregowie i Tcheremczycy pochylili piki, gotowi do zadania 艣miertelnego ciosu.

Eodreid nie pami臋ta艂 chwili, kiedy nad polem bitwy niespodziewanie zawis艂 og艂uszaj膮cy ryk: 鈥濫arnil! Earnil!鈥.

Czarno- bia艂o- czarny sztandar trzepota艂 nad he艂mem chor膮偶ego. Na czele doborowego oddzia艂u, stoj膮c w strzemionach, p臋dzi艂 W贸dz. Za nim wali艂a khandyjska kawaleria.

Nic takiego - pomy艣la艂 oszo艂omiony Eodreid. - To wszystko, co m贸g艂 zrobi膰 - rzuci膰 do walki swoj膮 jazd臋. Tylko nie s膮dz臋, by to w tej chwili pomog艂o.

Okrutny Strzelec wysun膮艂 si臋 na czo艂o, wyra藕nie wyprzedzaj膮c swych towarzyszy. W jego uniesionej r臋ce kr贸l widzia艂 d艂ugi miecz z dziwn膮 czarn膮 kling膮, promieniuj膮c膮 suchym, w艣ciek艂ym 偶arem.

Tcheremscy kawalerzy艣ci prysn臋li przed Olmerem na boki, jak p艂ocie przed szczupakiem.

Suchy 偶ar zast膮pi艂 g艂臋boki truj膮cy ch艂贸d. Eodreid nagle poczu艂, 偶e na karku zje偶y艂y mu si臋 w艂osy. Nie, nie bez powodu 艣mier膰 nie mia艂a w艂adzy nad Kr贸lem Bez Kr贸lestwa... Posiada艂 on inne, nadludzkie moce, cho膰 nie ujawnia艂 ich a偶 do tej chwili...

Oszo艂omienie je藕d藕c贸w lewego skrzyd艂a drogo kosztowa艂o wojsko Boskiego Henny. Khandyjczycy obalili tcheremsk膮 jazd臋 i bezzw艂ocznie uderzyli w bok i od ty艂u na pierzastor臋kich.

Wkr贸tce wszystko si臋 sko艅czy艂o. I cho膰 jatagany ork贸w i miecze Eldring贸w skosztowa艂y wra偶ej krwi, to wojsko Henny raczej rozpierzch艂o si臋, ni偶 zosta艂o wybite. Ocalali po艣piesznie wycofywali si臋 na po艂udniowy wsch贸d, w kierunku kwatery g艂贸wnej Boskiego...

Dzia艂o si臋 to dziewi臋tnastego lutego.


22 Lutego,

G贸rny Bieg Rzeki Br膮zowej



- Na Durina! Jakby艣my wcale st膮d nie odchodzili - Malec pykn膮艂 z fajeczki.

- W艂a艣nie, wr贸cili艣my na poprzednie miejsce - skin膮艂 g艂ow膮 Torin.

Eowina milcza艂a. Ostatnio w og贸le ma艂o si臋 odzywa艂a. Po tym jak m艂od膮 Rohank臋 poch艂on臋艂a 艣ciana ognia, a magia Szarego - czy Olmera - ustrzeg艂a od 艣mierci tylko j膮 jedn膮 dziewczyna bardzo si臋 zmieni艂a. Bez s艂owa skargi pokona艂a ca艂膮 drog臋 od Umbaru do Rzeki Br膮zowej i potem od Br膮zowej do wybrze偶a morskiego. Bez narzekania przebija艂a si臋 ze wszystkimi, z oddzia艂ami Farnaka i Wingetora przez lasy i bagna do kwatery Boskiego.

Wojna toczy艂a si臋 nie tak, jak tego chcia艂 Henna, p贸艂tora roku temu nikomu nieznany w贸dz niewielkiego plemienia Tareg贸w. Nie mo偶na powiedzie膰, 偶e dzia艂a艂 g艂upio. Przeciwnie maj膮c takie si艂y, zrobi艂, co m贸g艂. Ale teraz by艂o ju偶 wiadomo, w czym tkwi sedno jego pot臋gi. I mimo 偶e ksi臋cia Forwego niepokoi艂y prawdziwe ludzkie rzeki, p艂yn膮ce doko艂a jeziora Sohot na p贸艂nocny zach贸d, przebijaj膮c si臋 przez zapory Skilludra, wszyscy rozumieli, 偶e w tej chwili najwa偶niejszy jest nie Henna. W艂a艣ciwie, to o nim nikt nie m贸wi艂. Wszyscy wiedzieli, 偶e nie o to chodzi, by rozbi膰 jego wojsko czy zdoby膰 szturmem twierdze. Chodzi艂o tylko o Adamant. Tylko o Adamant.

- Mistrzu Holbytlo! - Eowina ostro偶nie przycupn臋艂a przy hobbicie.

- Pos艂uchaj, kiedy wreszcie przestaniesz nazywa膰 mnie 鈥濵istrzem鈥? Tyle razy ci m贸wi艂em...

- Ten, kto robi co艣 wspaniale - jest dla mnie mistrzem! odpar艂a z przekonaniem dziewczyna. - Mistrzu Holbytlo... jako艣 si臋 zapl膮ta艂am. Walczymy i walczymy... o co? O ten bajeczny Adamant? Ale to takie... puste...

- Puste? Prawda. - Hobbit skin膮艂 g艂ow膮. - Masz racj臋, Eowino. Puste. Puste, jak na ka偶dej z tych bezsensownych wojen, kt贸re wcale nie s膮 bohaterskie, lecz przepe艂nione krwi膮, b艂otem, cierpieniem, 艣mierci膮 - i znu偶eniem. - Przetar艂 zaczerwienione ze zm臋czenia oczy: poprzedniej nocy Taregowie ponownie urz膮dzili nalot na ty艂y ich oddzia艂u... Walka trwa艂a niemal do rana. - Dziesi臋膰 lat temu, kiedy walczyli艣my z Olmerem, niebezpiecze艅stwem by艂y w艂a艣nie jego wojska, jego pu艂ki, rzucone przez niego na Zach贸d narody... Walczyli艣my z nimi, a ka偶dy b贸j by艂 tym decyduj膮cym. A teraz, nie. Nie Henna jest niebezpieczny, chocia偶 troch臋 i on, niebezpieczny jest Adamant. Jest gro藕niejszy od wszystkich pier艣cieni i Olmer贸w razem wzi臋tych. Rozumiesz?

- A je艣li... gdyby Adamant trafi艂 do r膮k Wodza? Wtedy, dziesi臋膰 lat temu?

Folko wzruszy艂 ramionami.

- Co tam gdyba膰... Pami臋tasz jego s艂owa, 偶e w 艢r贸dziemiu nie ma wrog贸w? Oczywi艣cie - nie lubi艂 elf贸w... Gondoru te偶 nie kocha艂... Ale Pier艣cie艅 wspiera艂 jego nap贸r... za艣 Ada mant... Gdyby go mia艂, pewnie poszed艂by jeszcze dalej... i m臋czy艂by si臋 jeszcze bardziej. Dlatego, 偶e taki cz艂owiek jak on zawsze czuje si臋 藕le, gdy jest prowadzony...

- A co by si臋 sta艂o, gdyby Henna... by艂 taki... jak Olmer?

- Pewnie nic. Pewnie lepiej by tylko dowodzi艂 swymi pierzastor臋kimi... nie p臋dzi艂 ich na rze藕. Chcia艂bym mimo wszystko wiedzie膰, sk膮d oni si臋 wzi臋li. Co艣 nie bardzo chce mi si臋 wierzy膰, 偶e zebra艂 tak膮 armad臋 w granicach Po艂udnia...

- A ognista 艣ciana? - przerwa艂a mu Eowina.

- Dlaczego Henna nie u偶y艂 jej przeciwko nam? Na razie jeszcze potrzebuje Haradu... Pewnie jednak ma nadziej臋, 偶e si臋 tu umocni...

Przysz艂o艣膰 pokaza艂a, 偶e Folko si臋 myli艂. I to do艣膰 powa偶nie.

Tego dnia, kiedy armia Tcheremczyk贸w, Tareg贸w i pierzastor臋kich zosta艂a rozproszona przez Olmera, i wojsko uciek艂o w bez艂adzie, Sandello uderzy艂 r贸wnie偶. Mia艂 za przeciwnik贸w tylko Haradrim贸w, a o swoj膮 stolic臋 walczyli oni znacznie lepiej ni偶 o jaki艣 tam Umbar.

Jednak偶e oblegani i, wydawa艂oby si臋, szczelnie zamkni臋ci w murach Hrissaady, wojownicy Wodza wcale nie zamierzali spokojnie i cicho siedzie膰 za murami bastion贸w, czekaj膮c na Drug膮 Muzyk臋 Ainur贸w. Z ciemnych niebios wprost do st贸p Sandella spad艂, z艂o偶ywszy skrzyd艂a, ma艂y lataj膮cy jaszczur- ulagh, w drewnianej tubce przyni贸s艂 kr贸tki list od Olmera. Garbus w milczeniu przeczyta艂 wie艣ci, pokiwa艂 g艂ow膮 - i chwyciwszy sw贸j dziwny krzywy miecz z dziewi臋cioma pier艣cieniami, poleci艂 kr贸tko:

- Budzi膰 wojsko, idziemy.

Zaatakowali o p贸艂nocy, kiedy pos臋pny zimowy ksi臋偶yc o艣wietla艂 poplamione 艣wiat艂ami po偶ar贸w dzielnice tcheremskiej stolicy. Niespodziewanie otwar艂y si臋 miejskie wrota, a z mur贸w posypa艂y si臋 dziesi膮tki i setki lin i drabin sznurowych. Sandello atakowa艂 nie w szyku, lecz w rozsypce, ka偶dy jakby walczy艂 sam dla siebie...

Garbus szed艂 na czele. Praw膮 r臋k膮 trzyma艂 r臋koje艣膰 miecza, lew膮 podtrzymywa艂 kling臋. A operowa艂 t膮 niezwyczajn膮 dla Zachodu broni膮 z tak膮 zr臋czno艣ci膮, 偶e wydawa艂o si臋, i偶 miecz jest przed艂u偶eniem jego r臋ki, a cia艂o przej臋艂o cechy ostrza i to ono tnie i k艂uje.

Zmia偶d偶ywszy pierwsze szeregi Haradrim贸w, orkowie i Khandyjczycy zwarli si臋 w szyk i, naje偶ywszy si臋 pikami, parli dalej, dope艂niaj膮c pogromu. Rozproszona armia oblegaj膮cych prysn臋艂a i znikn臋艂a niczym dym pod naporem 艣lepego wiatru.

Niewielkie si艂y garbusa szybkim marszem par艂y na po艂udnie. Nad losem Hrissaady nikt si臋 nie zastanawia艂 - w tej wojnie prawdziwe bitwy toczone by艂y nie o miasta i nie o twierdze.



26 Lutego,

Przedg贸rze G贸r Szkielet贸w,

Millog I Reszta



D艂ugo, bardzo d艂ugo siedzieli w jednym miejscu. Millog przyzwyczai艂 si臋 do okolicy i kwatery; przyjemnie si臋 tu 偶y艂o, mimo jesiennej pory. Dlaczego - Howrar si臋 nie zastanawia艂. Znowu by艂o tak, 偶e kto inny decydowa艂 za niego, a on po prostu podporz膮dkowywa艂 si臋 tej mi臋kkiej u藕dzienicy.

Pies natomiast, przeciwnie. Chud艂 przera藕liwie, sk贸ra i ko艣ci, oczy p艂on膮ce g艂odnym ogniem. Kilka razy Millog widzia艂, jak kobieta pochyla艂a si臋 nad psem, przemawia艂a do艅 cicho w nieznanym 艣piewnym j臋zyku, ale Howrar nie interesowa艂 si臋 tym. Wiedzia艂 tylko, 偶e zosta艂 wezwany do wykonania czego艣 wa偶nego, bardzo wa偶nego i dowie si臋 o wszystkim w stosownym czasie.

Tego dnia z rana jego towarzysze d艂ugo nad czym艣 radzili. A potem us艂ysza艂:

- Wyruszamy. Nadchodzi dzie艅, w kt贸rym zostan膮 sp艂acone wszystkie d艂ugi.

Niewidocznymi 艣cie偶kami ruszyli na p贸艂noc.


Ten Sam Czas I Miejsce,

Wys艂annik Wielkiego Orlangura



Wielkie Ko艣ci Ziemi, jak偶e to boli! Przekl臋ci, jednak dobrali si臋 do mnie! Do mnie, wys艂annika Wielkiego Orlangura... ale nawet Duch Wiedzy nie zna granicy mocy tych, kt贸rzy przybyli z Valinoru. Kamienie pomog艂y mi, wypi艂y, wyssa艂y zatrute wra偶e ziele, i teraz, kiedy oni st膮d odeszli, mog臋 opu艣ci膰 podziemne schronienie. I - p贸jd臋 za nimi, za tymi, kt贸rzy 艂udz膮 si臋, 偶e mnie zabili. Poka偶臋 im, jak wielki jest ich b艂膮d. Drugi raz mnie nie si臋gn膮鈥.

Szar膮 tusz臋 ska艂y wolno przecina艂a pionowa prosta szczelina. Chwil臋 p贸藕niej z podziemnego mroku wyst膮pi艂a przysadzista posta膰. Przy ka偶dym kroku wys艂annik krzywi艂 si臋 z b贸lu, ale berdysz trzyma艂 prosto i mocno. Wiedzia艂, 偶e Adamant l艣ni pe艂nym blaskiem i 偶e je艣li on nie powstrzyma pos艂a艅c贸w B艂ogos艂awionych Kr贸lestw, wszystkie plany i nadzieje Z艂otego Smoka rozsypi膮 si臋 w py艂.

Wyra藕nie widzia艂 艣wie偶y 艣lad wrog贸w. Dogoni ich... a potem dowiedz膮 si臋, ile trzeba zap艂aci膰 za pod艂e uderzenie w plecy.



27 Lutego, Okolice Obozu Henny

W G贸rnym Biegu Rzeki Br膮zowej



- Ma艂o mieli艣my zmartwie艅! - burkn膮艂 Torin. - Znowu ta para b臋dzie razem!

- W otwartym boju nie pokonamy Henny - pokiwa艂 g艂ow膮 ksi膮偶臋 Forwe. - Mamy za ma艂o si艂. A on zebra艂 wszystkich, kogo si臋 da艂o.

- To znaczy, 偶e musimy zrobi膰 tak, by wojsko zwi膮za艂o bojem jego si艂y, a my tymczasem... - Malec wykrzywi艂 twarz w zwierz臋cym grymasie.

- Pomys艂owe - pochwali艂 Farnak.

- Nic lepszego i tak nie wymy艣limy - popar艂 go Amrod.


1 Marca, G贸rny Bieg Rzeki Br膮zowej



Tysi膮c zm臋czonych i z艂ych Eldring贸w rzuci艂o wyzwanie dziesi臋ciokrotnie silniejszej armii Boskiego. Z boku wygl膮da艂o to na czyste szale艅stwo - i tak zreszt膮 by艂o. O 艣wicie morskie zuchy, w milczeniu, bez okrzyk贸w bojowych, uderzy艂y na 艣pi膮cy jeszcze ob贸z Henny. Ulecia艂 w niebo i opad艂 grad strza艂 zapalaj膮cych, wybuch艂o zamieszanie, w kt贸rym wszystkie atuty mieli Eldringowie: ci walczyli w niewielkich zwartych grupkach, os艂aniaj膮c si臋 wzajemnie. Wraz z nimi walczy艂 Farnak.

- Po偶egnajmy si臋, przyjaciele! - Stary tan zapi膮艂 rzemyk he艂mu. - Odci膮gniemy ich. Wy zr贸bcie swoje, i niech wam sprzyja Morski Ojciec!...

- Nic innego nam nie zosta艂o, jak polega膰 na Morskim Ojcu - zauwa偶y艂 ksi膮偶臋 Forwe, r贸wnie偶 dopinaj膮c zbroj臋.

Folko, Torin, Malec. Elfy - Forwe, Amrod, Maelnor, Bearnas. Khandyjczyk Ragnur. Tan Wingetor. I do tego dwa tuziny wyborowych wojownik贸w.

Noc j臋cza艂a i wy艂a kilkoma tysi膮cami g艂os贸w. Tu偶 obok wrza艂a zaciek艂a bitwa, i hobbit wiedzia艂, 偶e maj膮 bardzo ma艂o czasu, 偶e za chwil臋 wojownicy Boskiego otrz膮sn膮 si臋 z zaskoczenia. Adamant l艣ni艂 i p艂on膮艂 gdzie艣 obok, tu偶 obok... Wydawa艂o si臋, 偶e wystarczy wyci膮gn膮膰 r臋k臋 - a sam wpadnie w d艂o艅.

Folko wiedzia艂, 偶e 艣cigaj膮c rozproszone oddzia艂y Henny i Haradrim贸w, hufce Olmera i Sandella nieub艂aganie zbli偶aj膮 si臋 do kwatery Henny. Dlaczego Boski zwleka? Ma do艣膰 wojska, by rozprawi膰 si臋 z niewielkim oddzia艂em Farnaka i Wingetora, ale z si艂ami Kr贸la Bez Kr贸lestwa po艂膮czonymi ze wsparciem Sandella mo偶e sobie nie poradzi膰.

- Naprz贸d!

Kwatera g艂贸wna Henny, kt贸r膮 tworzy艂 szeroki kr膮g zdobionych namiot贸w, znajdowa艂a si臋 na szczycie niewielkiego wzg贸rza, nieopodal Br膮zowej.

Hobbit mocno zacisn膮艂 powieki. Tak. Adamant znajduje si臋 tu偶 obok... i ca艂a jego Moc zwr贸cona jest w tej chwili na to, by odeprze膰 atak na ob贸z. Ju偶 nie ma na co czeka膰. Idzieeemy!...

Nie wolno dopu艣ci膰 do ucieczki Henny. W 偶adnym wypadku. Niech nawet polegn膮 wszyscy, kt贸rzy id膮 do tego ataku wszyscy, z wyj膮tkiem jednego, by mia艂 kto wynie艣膰 z pola boju ten przekl臋ty Adamant.

Folko ostatni raz sprawdzi艂, czy lekko wysuwaj膮 si臋 z pochew no偶e do miotania, czy ma zapas strza艂 i wyprostowawszy si臋, pierwszy pogna艂 do namiot贸w.

Na drodze stan膮艂 im wartownik, ale zmiot艂a go strza艂a Maelnora. Niemal w tej samej chwili kto艣 zaalarmowa艂 za艂og臋 i hobbit pomy艣la艂 w biegu - oby tylko Boski nie ukry艂 si臋 w ostatniej chwili; w twarz buchn臋艂a nagle fala niezno艣nego 偶aru, i os艂upia艂y Folko zobaczy艂, jak od skraju namiot贸w w nocne niebo uderzy艂a zwarta kurtyna ognia. P艂omie艅 natychmiast po偶ar艂 ciemno艣膰, poch艂on膮艂 j膮 i pomkn膮艂 po zboczu na p贸艂noc, gdzie niespodziewanie chwil臋 temu odezwa艂y si臋 rogi obcego wojska. To nadchodzi艂 Olmer, Okrutny Strzelec, Kr贸l Bez Kr贸lestwa...

- Ale si臋 po艣pieszy艂... - u艣miechn膮艂 si臋 krzywo Malec, patrz膮c na ognist膮 zas艂on臋. - No to, jak si臋 wydaje, jednego wroga mamy z g艂owy...

- Nie tak 艂atwo mu p贸jdzie z Wodzeni Earnilem, byle ogie艅 nie da mu rady! - nie zgodzi艂 si臋 Torin. - Poza tym ju偶 raz si臋 w nim pali艂. Nie nowina mu.

- Ale wtedy tylko on i Eowina si臋 uratowali! A wojownicy - fiu, fiu!...

Nie uda艂o im si臋 doko艅czy膰 tego sporu - wkroczy艂a do艅 osobista ochrona Boskiego.

Pierwszy stra偶nik run膮艂 ze strza艂膮 Folka w oczodole. Kolejnych trzech po艂o偶y艂y elfy. A chwil臋 p贸藕niej przysz艂a kolej na miecze...

- Ogie艅, m贸j panie.

- Widz臋, Sandello. Dobrze, wydaj rozkaz. Twoi tysi臋cznicy sami b臋d膮 wiedzieli, co robi膰. Ogie艅 idzie na nas... ale to nic. Wojsko niech si臋 rozproszy... a ja i ty przejdziemy przez ogie艅. Ty, ja i... Oessie!

- Jestem tu, ojcze.

- Dobrze. Sandello!

- Tak, panie m贸j.

- Nie w膮tpisz we mnie? Jeste艣 got贸w?...

Garbus tylko si臋 u艣miechn膮艂 k膮cikami w膮skich ust.

Trzy postacie w rynsztunku, z obna偶onymi mieczami sz艂y na spotkanie nadchodz膮cej ognistej 艣mierci.

- Poza tym wojsko, obawiam si臋, ju偶 nam nie b臋dzie potrzebne - rzuci艂 cicho Olmer.

- Tak. Ju偶 wyda艂em rozkazy - odezwa艂 si臋 g艂uchym g艂osem garbus.

- 艢wietnie. Tam si艂膮 wojska niczego si臋 nie osi膮ga. Niech wi臋c odejdzie. Kto wie, mo偶e jednak na koniec uda mi si臋 poruszy膰 to mrowisko... - rzuci艂 w zamy艣leniu Olmer.

艢ciana p艂omieni zbli偶a艂a si臋. Znowu, jak i na pozbawionym nazwy polu Haradu Po艂udniowego, gdzie poleg艂y niezliczone hufce pierzastor臋kich, ogie艅 szala艂 tam, gdzie, jak si臋 wydawa艂o, nie by艂o dla niego 偶adnej karmy. Ale podtrzymywa艂y go jakie艣 inne Moce; co prawda nie domy艣la艂y si臋 one, kto idzie im na spotkanie.

Sandello odruchowo uni贸s艂 r臋k臋, 偶ar ju偶 parzy艂 twarz.

- Nabierzcie wi臋cej powietrza i nie zostawajcie z ty艂u - zarz膮dzi艂 Olmer. W nast臋pnej chwili rzuci艂 si臋 przed siebie, prosto w zwarty splot j臋drnych, ognistych pasm.

呕eby tylko nie uciek艂, 偶eby tylko nie uciek艂 - powtarza艂

jak zakl臋cie Folko. Doko艂a z艂otego namiotu trwa艂a za偶arta potyczka, stra偶nicy Boskiego wyr贸偶niali si臋 zaciek艂o艣ci膮 i wyszkoleniem. Wysoko, niemal do samych gwiazd wznosi艂a si臋 艣ciana p艂omieni; doko艂a by艂o jasno jak w dzie艅. Na dole, w obozie, ci膮gle jeszcze trwa艂a bitwa, chocia偶 odg艂osy walki wyra藕nie si臋 oddala艂y - Taregowie wypierali morskich zuch贸w.

W ko艂czanie hobbita znacznie uby艂o strza艂. Niewielki oddzia艂 przeszed艂 po cia艂ach wojownik贸w Boskiego; w pierwszym szeregu walczy艂y krasnoludy, elfy ksi臋cia Forwego os艂ania艂y ich niechybiaj膮cymi strza艂ami, trac膮c na celowanie mniej czasu ni偶 zwyk艂y cz艂owiek na mrugni臋cie okiem.

Folko wystrzeli艂 ostatni膮 strza艂臋 i wyszarpn膮艂 miecz. Sparowa艂 ci臋cie... zwrot... atak! Klinga znalaz艂a dla siebie szczelin臋 w rynsztunku Tarega, hobbit przekroczy艂 cia艂o, by natychmiast zacz膮膰 nowy pojedynek. 鈥濲e艣li Henna nie jest durniem, to powinien teraz si臋 ukry膰; chocia偶, by膰 mo偶e, w celu podtrzymania ognistego zakl臋cia musi siedzie膰 w jednym miejscu...鈥.

Boski nie siedzia艂 w jednym miejscu. Ale te偶 i nie ucieka艂. P艂achta zas艂aniaj膮ca wej艣cie odsun臋艂a si臋 na bok, w przej艣ciu pojawi艂a si臋 ludzka posta膰.

Henna by艂 obna偶ony do pasa, na piersi mia艂 zawieszony, p艂on膮cy niesamowicie mocnym 艣wiat艂em, Adamant. W r臋ku trzyma艂 nie miecz i nie top贸r, i nie m艂ot, ale szeroki wygi臋ty miecz, podobny do tego, kt贸rego u偶ywa艂 Sandello, a miecz ten osadzony by艂 na d艂ugim drzewcu.

Torin rykn膮艂 z b贸lu, odruchowo odwracaj膮c si臋; 艢wiat艂o Adamantu ci臋艂o po oczach niczym roz偶arzony bicz. Malec uderzy艂, przebi艂 na wylot jeszcze jednego Tarega i, te偶 nie mog膮c wytrzyma膰 blasku, przys艂oni艂 艂okciem oczy. Ksi膮偶臋 Forwe zacisn膮艂 powieki i wypu艣ci艂 strza艂臋 - szerokie ostrze przeci臋艂o j膮 w powietrzu. Boski g艂o艣no zarechota艂 szalonym, dzikim 艣miechem. Jakby by艂 pewien swej nietykalno艣ci.

- Kulla, kulla, Henna! - zawy艂 nieludzkim g艂osem, a niedobitki jego osobistej stra偶y, zapomniawszy o wszystkim, rzuci艂y si臋 na garstk臋 zuchwa艂ych napastnik贸w. Sam w贸dz szed艂 w pierwszym szeregu. Nie da艂o si臋 patrze膰 na Adamant.

Kilku stra偶nik贸w pad艂o przeszytych strza艂ami, ale straty nie omin臋艂y i towarzyszy hobbita. Ragnur j臋cz膮c przyciska艂 do zranionego boku d艂o艅, spod niej la艂a si臋 z szerokiej rany krew. Wingetor powali艂 trzech, lecz chwil臋 potem celnie ci艣ni臋ta w艂贸cznia wbi艂a mu si臋 mi臋dzy 艂opatki.

- Kulla! Henna!

Z jakim trudem bije serce... jak wolno poruszaj膮 si臋 r臋ce, jakby 艢wiat艂o Adamantu zmieni艂o si臋 w lepk膮 paj臋czyn臋...

Folko walczy艂 bokiem do Boskiego, kilka razy od 艣mierci ratowa艂a go niezr贸wnana mithrilowa kolczuga. Miecz hobbita zalany by艂 krwi膮 po r臋koje艣膰, pod nogami wala艂y si臋 cia艂a.

A tymczasem sam Henna przyst膮pi艂 do walki, a ostrze jego dziwnej broni od razu zgrzytn臋艂o po p艂ytach zbroi Torina.

Tangar odpowiedzia艂 b艂yskawicznym wypadem, przeciwnik zas艂oni艂 si臋 drzewcem, odwracaj膮c si臋 piersi膮 do Torina. 艢wiat艂o Adamantu uderzy艂o krasnoluda w oczy i w tym momencie wystrzelona przez Forwego strza艂a wpi艂a si臋 Hennie w pier艣.

Boski tylko roze艣mia艂 si臋 kpi膮co, wyszarpuj膮c drzewce z rany.

Czy on jest nietykalny?... Ale przecie偶 poprzednim razem Olmer niemal go wyko艅czy艂...鈥.

Jednak wyszarpywanie strza艂y z rany da艂o Torinowi czas, by otrz膮sn膮艂 si臋 z oszo艂omienia. Stra偶nicy Boskiego napierali z bok贸w, tam ich powstrzymywa艂y elfy; doko艂a wodza Tareg贸w zrobi艂o si臋 pusto, ale nawet Torin, Folko i Malec tylko z najwy偶szym trudem powstrzymywali Henn臋.

Nie trac膮c czasu, hobbit wyszarpn膮艂 z pochwy sztylet Otriny. Nie ma na co czeka膰, skoro zwyczajna bro艅 jest tu bezsilna. S艂usznie uczyni艂 - Boski sparowa艂 drzewcem uderzenie miecza Ma艂ego Krasnoluda, ale daga uderzy艂a w bok Henny. W nast臋pnej chwili ostrze jego krzywego miecza ci臋艂o w nog臋 Malca. Mithril wytrzyma艂, lecz krasnolud rozci膮gn膮艂 si臋 na ziemi.

Folko zamachn膮艂 si臋. Niebieskie kwiaty na ostrzu p艂on臋艂y, teraz, za chwil臋, zaczarowane ostrze znajdzie cel, i zobaczymy wtedy, czy pomo偶e ci Adamant, o Bosko Boski Henno!

Ale niebieskie ostrze, jak si臋 okaza艂o, mia艂o swoje w艂asne porachunki z Adamantem. Hobbit celowa艂 w gard艂o wroga, jednak偶e klinga uderzy艂a znacznie ni偶ej, ostrze skrzesa艂o iskry z b艂yszcz膮cego boku cudownego kamienia. Wykrzesa艂o - i bezsilnie opad艂o w d贸艂, w mrok pod nogami wodza.

Adamant niespodziewanie zap艂on膮艂 purpur膮, jakby rozgniewany. Henna z kr贸tkim okrzykiem zachwia艂 si臋, z zadanej mu sztyletem Malca rany w boku chlusn臋艂a krew.

Torin natychmiast skoczy艂 do ataku. Na pr贸偶no. Krzywe ostrze Boskiego zgrzytn臋艂o, sypi膮c skrami po 艣ciance he艂mu, og艂uszony krasnolud zachwia艂 si臋.

Jest nie do pokonania! - przemkn臋艂o przez g艂ow臋 hobbita. - Adamant chroni go... a Kamie艅 nie boi si臋 nawet sztyletu Otriny!

Forwe trzema niezauwa偶alnymi ruchami pos艂a艂 w Henn臋 trzy strza艂y - na pr贸偶no. Elf chcia艂 o艣lepi膰 Boskiego, ale drzewca strza艂, nie doleciawszy do celu, zap艂on臋艂y - tak w艣ciek艂ym 偶arem bi艂o od Kamienia.

Plecy Olmera znikn臋艂y w czerwonym wirze. Bez wahania Sandello ruszy艂 za nim, w ostatniej chwili spostrzeg艂szy, 偶e za 艂okie膰 chwytaj膮 go palce Oessie. Garbus u艣miechn膮艂 si臋, niepomny na szalej膮cy doko艂a ogie艅.

Nie mo偶na powiedzie膰, by nic nie poczuli. By艂o tam bardzo, bardzo, bardzo gor膮co; pancerze i bro艅 b艂yskawicznie zacz臋艂y parzy膰. Krok, drugi, trzeci... i oto rycz膮cy p艂omie艅 pozosta艂 z ty艂u, a na czarnej, pokrytej popio艂em ziemi sta艂 W贸dz. Ze smutnym u艣mieszkiem na twarzy powiedzia艂 do c贸rki i najwierniejszego ze swych towarzyszy:

- Ostatni raz przechodzili艣my przez ogie艅.

- Co? - nie zrozumia艂a go Oessie.

- Moja moc... s艂abnie... - Olmer u艣miechn膮艂 si臋 blado. Kto艣 chyba do艣膰 dok艂adnie okre艣li艂 jej zasoby... Odmierzone dok艂adnie na okre艣lon膮 spraw臋...

- O czym ty m贸wisz, ojcze? - Oessie patrzy艂a mu w oczy. Sandello wyra藕nie zmarkotnia艂.

- O niczym, c贸rko, o niczym. Idziemy. Wydaje mi si臋, 偶e w tamtym kierunku...

...Uderzaj膮cych na nich stra偶nik贸w Henny ci臋li Sandello i Oessie. Olmer kroczy艂 z pochylon膮 g艂ow膮 i, wydawa艂o si臋, niczego doko艂a nie zauwa偶a艂. Jego wargi porusza艂y si臋, szepta艂 jakie艣 s艂owa, w tym momencie jak nigdy przypomina艂 niegdysiejszego Wodza, kt贸ry - ju偶 nie cz艂owiek - wkracza艂 do p艂on膮cego elfickiego miasta.

Przed nimi by艂y namioty.

- Panie... tam trwa walka! - Sandello wskaza艂 kierunek.

- C贸偶, nie zdziwi臋 si臋, je艣li nasz odwa偶ny po艂贸wieczek jako pierwszy dopad艂 skarbu - spokojnie odpar艂 Olmer. - Ale to ju偶 nie jest wa偶ne. Utrzymajcie ochron臋 z daleka... p贸ki b臋d臋 z nim rozmawia艂. D艂ugo to nie potrwa. A potem...

- Ojcze, powiadasz po艂贸wieczek? Folko? Przecie偶 on ma mn贸stwo r贸偶nych elfickich przedmiot贸w! Co b臋dzie, je艣li zagarnie Adamant?! - nie wytrzyma艂a Oessie.

- Nie zagarnie - odparowa艂 W贸dz.

Stali naprzeciwko siebie, oddychali g艂臋boko. Walka si臋 sko艅czy艂a. Adamant popycha艂 ludzi do boju, ale nie przydawa艂 im kunsztu wojskowego. Wi臋kszo艣膰 stra偶nik贸w Boskiego Henny pad艂a w boju.

Maelnor siedzia艂, zaciskaj膮c d艂onie na ranie. Mi臋dzy palcami wolno s膮czy艂a si臋 krew. Ksi膮偶臋 Forwe niedbale owin膮艂 g艂ow臋 jak膮艣 tkanin膮. Bro艅 Tareg贸w pokancerowa艂a r贸wnie偶 i innych.

Mithrilowe kolczugi uratowa艂y przyjaci贸艂, ale l艣ni膮cy Kamie艅 obdarzy艂 Henn臋 nietykalno艣ci膮. Rany na jego ciele wygl膮da艂y po prostu jak czerwone pr臋gi, jakby p艂yn膮ce z Adamantu 艣wiat艂o natychmiast przypala艂o i zwiera艂o je.

Hobbitowi pozosta艂 tylko miecz. Sztylet Otriny wala艂 si臋 tam, gdzie i reszta no偶y do miotania - pod stopami w艂a艣ciciela Adamantu. Wyzuty do cna z si艂 Malec zwali艂 si臋 na ziemi臋, opieraj膮c si臋 na r臋koje艣ci wbitego w gleb臋 miecza. Tylko Torin sta艂 w postawie wojownika, z toporem w gotowo艣ci.

Henna zarechota艂 kpi膮co, ale Folko wyra藕nie us艂ysza艂 w tym 艣miechu nutk臋 szale艅stwa. Szerokie ostrze Boskiego ze 艣wistem przeci臋艂o powietrze...

Jakkolwiek wspania艂e s膮 pancerze z mithrilu, zawsze jednak mo偶na znale藕膰 jakie艣 miejsce do zadania rani膮cego ciosu.

Pierwsze uderzenie Torin odparowa艂. Malec poderwa艂 si臋, podnosz膮c swoje klingi... i w tym momencie niespodziewanie rozleg艂 si臋 spokojny g艂os:

- Mo偶e lepiej walcz ze mn膮, Henno.

Boski gwa艂townie si臋 odwr贸ci艂 - jednocze艣nie zr臋cznym podci臋ciem wal膮c z n贸g Torina.

O jakie艣 dziesi臋膰 krok贸w od niego sta艂 Olmer. Z prawej znieruchomia艂 gotowy do walki Sandello - praw膮 r臋k膮 dzier偶y艂 r臋koje艣膰, lew膮 podtrzymywa艂 miecz za kling臋. Z lewej od ojca - Oessie, z lekk膮 szabl膮 przed sob膮.

Henna wyda艂 z siebie kr贸tki ryk. Nie zwracaj膮c uwagi na hobbita i krasnoludy, przyskoczy艂 do Olmera, unosz膮c nad g艂ow膮 sw膮 straszliw膮 bro艅. Folko nazwa艂 j膮 w duchu halabard膮, chocia偶 bro艅 ta niezbyt przypomina艂a halabardy, kt贸re widzia艂 w Amorze czy Gondorze.

Ocalali s艂udzy Boskiego ponownie rzucili si臋 na hobbita i jego towarzyszy, sk艂adaj膮c z siebie ofiar臋...

Olmer nie poruszy艂 si臋. Jednak偶e znowu, jak podczas bitwy pod murami Szarych Przystani, do przodu wyst膮pi艂 stary miecznik, zas艂aniaj膮c sob膮 Wodza. Oessie skoczy艂a i znalaz艂a si臋 po lewej stronie przyw贸dcy Tareg贸w.

Boski ju偶 si臋 nie 艣mia艂. Szeroka klinga jego broni pomkn臋艂a do przodu... ale garbus, tylko lekko si臋 odwr贸ciwszy, gwa艂townie z ukosa uderzy艂 mieczem - i ostrze Henny zgrzytn臋艂o po pier艣cieniach na klindze Sandella. Posypa艂y si臋 iskry.

Olmer sta艂 bez ruchu, przymkn膮wszy oczy. Czarny Miecz wci膮偶 tkwi艂 w pochwie.

Garbus i Henna walczyli w milczeniu. Boski prezentowa艂 dziwny, nieznany zachodnim wojownikom kunszt walki, ale i Sandellowi, jak si臋 wydawa艂o, nieobce by艂y te umiej臋tno艣ci. By膰 mo偶e 藕r贸d艂o ich by艂o wsp贸lne. Nie ust臋powa艂 przeciwnikowi, a tamtemu w 偶aden spos贸b nie udawa艂o si臋 zaczepi膰 zr臋cznego i szybkiego garbusa - ci膮gle ostrza 艣ciera艂y si臋 ze sob膮, szczerbi艂y si臋, zgrzyta艂y na pier艣cieniach. Oessie skoczy艂a nawet na pomoc, usi艂uj膮c zaatakowa膰 Henn臋 z boku, ale natychmiast dosi臋g艂o j膮 okrutne uderzenie drzewcem. Mimo pancerza dziewczyna mocno odczu艂a ten cios - zgi臋艂a si臋 wp贸艂 i osun臋艂a na kolana, a potem z j臋kiem zwali艂a si臋 na bok.

Nie wiadomo sk膮d do Boskiego dotar艂o wsparcie; zaj臋ty nowymi wojownikami Folko nie widzia艂, kiedy i jak uda艂o si臋 garbusowi przeci膮膰 grube drzewce broni Henny, ale ten wcale si臋 nie przej膮艂 - odci臋ty kawa艂ek sta艂 si臋 pa艂k膮, a mocno skr贸con膮 鈥瀐alabard臋鈥 Boski trzyma艂 teraz jedn膮 r臋k膮.

- Wystarczy, Sandello. Jestem got贸w - powiedzia艂 cicho Olmer, ale jego s艂owa us艂yszeli wszyscy bez wyj膮tku walcz膮cy.

Klinga Czarnego Miecza wycelowana by艂a w pier艣 Henny.

Jednak偶e do garbusa jakby nie dotar艂y s艂owa Kr贸la Bez Kr贸lestwa. Olmer szarpn膮艂 go za rami臋, odrzucaj膮c na bok...

Czarny Miecz wykre艣li艂 w powietrzu 艂uk. Klingi star艂y si臋, a w ziemi臋 uderzy艂 snop zielonkawych b艂yskawic. Hobbitowi wyda艂o si臋, 偶e Miecz Wodza wyda艂 z siebie w艣ciek艂y okrzyk.

Adamant na piersi Henny sta艂 si臋 ognistym ob艂okiem. To nie by艂 ju偶 roz偶arzony Kamie艅 - to by艂 k艂膮b gniewnego 艢wiat艂a. Jego promienie sta艂y si臋 strza艂ami, Moc p艂yn臋艂a do klingi miecza w r臋ku Boskiego.

Folko zachwia艂 si臋 i cofn膮艂 o krok. Znowu, jak podczas bitwy pod Szarymi Przystaniami, twarz膮 w twarz zetkn臋艂y si臋 dwa Pocz膮tki... tyle 偶e tym razem hobbit nie wiedzia艂, komu 偶yczy zwyci臋stwa.

A starcia doko艂a Henny i Olmera powoli zamiera艂y. Opu艣cili bro艅 i Taregowie, i elfy, i krasnoludy. Ca艂a Moc Adamantu skierowana zosta艂a na walk臋 z Czarnym Mieczem.

A daleko st膮d run臋艂a, rozsypawszy si臋 na mn贸stwo poszczeg贸lnych po偶ar贸w, wzniesiona magi膮 Kamienia niszczycielska ognista 艣ciana.

Poderwawszy si臋 na nogi, ruszy艂 do walki Sandello, ale zosta艂 odrzucony, natkn膮wszy si臋 na niewidzialn膮 przegrod臋, podobnie jak niegdy艣 Folko i krasnoludy, przed placykiem, na kt贸rym starli si臋 Kr贸l Bez Kr贸lestwa i Kirdan Szkutnik...

A wzg贸rze, gdzie toczy艂 si臋 pojedynek, b艂yskawicznie ogarnia艂 mrok. Jednak偶e... dziwne... Z g艂臋bi ciemno艣ci wyp艂yn臋艂y dwie z艂ociste iskry i powoli sun臋艂y w stron臋 wzniesienia. Co by to mog艂o by膰?

...I w贸wczas z szereg贸w czarnego wojska wyszed艂 cz艂owiek, bez he艂mu, ciemnow艂osy i ciemnobrody鈥...

B贸j trwa艂. Wojsko 艢wiat艂a wyr贸wna艂o i zwar艂o nadszarpni臋te szeregi鈥...

Czarny Miecz tkwi艂 w jego r臋ku, na ramionach mia艂 zu偶yt膮, wielekro膰 naprawian膮, wypr贸bowan膮 kolczug臋. Nie by艂 on stworem Mroku i Ciemno艣ci, lecz 偶ywym, z krwi i ko艣ci cz艂owiekiem鈥...

Folko widzia艂, jak widmowe armie szykuj膮 si臋 do ostatecznej bitwy.

Szed艂 on na spotkanie z p臋dz膮cymi na艅 je藕d藕cami i - rzec by mo偶na - 艣mia艂 si臋 im w twarz鈥...

Je藕d藕cy byli jeszcze daleko鈥...

...Przed szyki wypad艂a wojowniczka w l艣ni膮cej zbroi, dosiadaj膮ca jednoro偶ca, a w rozwidleniach jej kopii dr偶a艂o i p艂on臋艂o ma艂e s艂o艅ce鈥...

Tak! Ona! Ta, kt贸r膮 chyba widzia艂 hobbit w niebie nad gin膮cym elfickim miastem! Bia艂y jednoro偶ec! I dziwna dwuz臋bna kopia w szczup艂ej d艂oni, kopia zwie艅czona malutkim s艂o艅cem!... Z ca艂ej si艂y p臋dzi艂a wojowniczka w stron臋 skamienia艂ego Olmera; Czarny Miecz znieruchomia艂, got贸w zar贸wno do obrony, jak i do ataku鈥...

Nie chc臋 zabija膰 ci臋... - imi臋 zatar艂o si臋 w huku bitwy鈥.

Tym razem wi臋c imi臋 pi臋knej wojowniczki pozosta艂o nieznane.

Czarny Miecz uderzy艂, ale teraz jego ostrze przeci臋艂o drzewce s艂onecznej kopii. Wierzchowiec w pe艂nym biegu przewr贸ci艂 Okrutnego Strzelca. Ten run膮艂 ze st艂umionym j臋kiem, ale jego d艂o艅 wczepi艂a si臋 w p艂on膮c膮 kul臋.

Widmo znikn臋艂o.

Na spalonej b艂yskawicami ziemi le偶a艂 Boski Henna, a nad jego cia艂em, chwiej膮c si臋, kl臋cza艂 Olmer, trzymaj膮c upragniony Adamant.

Wszystko, co si臋 sta艂o potem, dzia艂o si臋 tak szybko, 偶e nikt nawet nie zd膮偶y艂 si臋 poruszy膰.


Millog



W szczyt wzg贸rza wali艂y b艂yskawice. P艂on臋艂y namioty, ale by艂 to jaki艣 dziwnie s艂aby, kopc膮cy p艂omie艅. Na ziemi le偶a艂y cia艂a - mn贸stwo cia艂. Pies wy艂 i przywiera艂 do n贸g Howrara.

- Id藕 przodem - powiedzia艂a do Milloga kobieta. Jej cudowne z艂ociste w艂osy porusza艂 powiew nie wiadomo sk膮d nadlatuj膮cego wiatru. - I nie zapomnij o mieczu!

Na pasie Howrara rzeczywi艣cie wisia艂 kr贸tki miecz, wykuty przez kowala z jego plemienia. Bro艅 nie odznacza艂a si臋 niczym szczeg贸lnym, poza tym, 偶e by艂a broni膮 howrarsk膮.

Za Millogiem szed艂 pies. Za nimi, w odleg艂o艣ci dziesi臋ciu krok贸w, pod膮偶ali jasnow艂osa i jej towarzysz.

Howrar maszerowa艂, niemal niczego przed sob膮 nie widz膮c. Co艣 znacznie silniejszego od woli by艂ego poborcy podatkowego pcha艂o go do przodu. Wkr贸tce zobaczy艂 znieruchomia艂ych na szczycie wzg贸rza ludzi. Chyba jeszcze przed chwil膮 walczyli i...

Ten, kt贸rego d艂o艅 trzyma co艣 艣wietlistego! Niewa偶ne, co to jest!

To... Przecie偶 to Szary! Samob贸jca, kt贸rego ostatnie s艂owa skierowane by艂y do Milloga!

Oto znalaz艂em ci臋, ze szczer膮 ulg膮 pomy艣la艂 Howrar. - Zaraz zabij臋 ci臋, i wszystko b臋dzie dobrze.

Szary wolno wyprostowa艂 si臋, nie odrywaj膮c wzroku od l艣ni膮cego przedmiotu w swojej d艂oni. Zbli偶a艂 si臋 do niego dziwnie wygl膮daj膮cy garbus z szerokim krzywym mieczem, bardzo podobny do... Ale Milloga nic ju偶 nie mog艂o powstrzyma膰. Bez 偶adnych wybieg贸w i zmy艂ek wkroczy艂 do kr臋gu 艣wiat艂a i zamierzy艂 si臋 mieczem.

Sk膮d wzi膮艂 si臋 ten dziwny, wychudzony i wycie艅czony cz艂owiek, w 艂achmanach, kt贸re zast臋powa艂y mu odzienie? Jak to mo偶liwe, 偶e nikt nie zauwa偶y艂, jak znalaz艂 si臋 tu偶 obok?...

Pierwszy dostrzeg艂 miecz w r臋ku obcego - jak偶eby inaczej! - Sandello. Rzuci艂 si臋 do przodu, wznosz膮c bro艅 do ciosu, ale... obcy niedbale machn膮艂 kr贸tkim szerokim mieczem i garbus, zachwiawszy si臋 na nogach, run膮艂 na ziemi臋. 呕y艂 i nie by艂 ranny, lecz chwila, w kt贸rej m贸g艂 powstrzyma膰 nieznajomego, zosta艂a stracona.

Olmer nieustannie wpatrywa艂 si臋 w Adamant.

Folkowi uda艂o si臋 wyj艣膰 z oszo艂omienia, zerwa艂 z ramienia 艂uk, ale ko艂czan by艂 ju偶 pusty, gniazda na no偶e do miotania r贸wnie偶.

Kr贸l Bez Kr贸lestwa odwr贸ci艂 si臋 w ostatniej chwili. Zerkn膮艂 na zamierzaj膮cego si臋 do ciosu Milloga... i hobbit przysi膮g艂by, 偶e oblicze Wodza zniekszta艂ci艂 najprawdziwszy strach.


Wys艂annik Wielkiego Orlangura



Natychmiast go rozpozna艂. Tak, tak, oczywi艣cie. Widzia艂 tego nieszcz臋艣nika obok przybyszy z Valinoru.

My艣leli, 偶e zabili mnie... mylili si臋.

Ale zatroszczyli si臋, by wzi膮膰 ze sob膮 Zgub臋 Olmera. W艂a艣nie, Zgub臋 Olmera. Tego, kt贸ry z woli wszechpot臋偶nego Losu ma go zabi膰. A skoro tak, to niechby nawet by艂 bezbronnym ch艂opcem - powali najbardziej do艣wiadczonego m臋偶a, i nikt nie b臋dzie m贸g艂 mu przeszkodzi膰鈥.

Wys艂annik widzia艂, jak wzni贸s艂 si臋 miecz, widzia艂, jak Olmer usi艂owa艂 unie艣膰 sw贸j Czarny Miecz, ale ostrze nieoczekiwanie zaczepi艂o o pas le偶膮cego na ziemi Henny i sp贸藕ni艂o si臋. W tym momencie sk膮d艣 z ty艂u wylecia艂a szara b艂yskawica.

Pies. Zwyczajny pies, jakich pe艂no w ludzkich osadach. Niema艂y, ale te偶 wcale niedu偶y. Skoczy艂 prosto na plecy gotowego do ci臋cia cz艂owieka - mocne szcz臋ki zwar艂y si臋 na karku Zguby Olmera...

Cz艂owiek krzykn膮艂. Ale miecz nie uderzy艂 w psa - mo偶e wtedy by艂aby jaka艣 szansa na prze偶ycie - uderzy艂 w podnosz膮cego si臋 z kolan Olmera. A偶 po r臋koje艣膰 wbi艂a si臋 klinga w pier艣 Kr贸la Bez Kr贸lestwa... potem zosta艂a wyszarpni臋ta z rany... i dopiero wtedy uderzy艂a psa w bok.


Folko



Pogna艂a ca艂a tr贸jka - Olmer, obcy i pies, kt贸ry przegryz艂 kark obcego. W mgnieniu oka hobbit znalaz艂 si臋 przy Adamancie... nadal czystym, niesplamionym krwi膮 Adamancie, zaci艣ni臋tym w nieruchomej d艂oni Olmera.

S艂udzy Boskiego, skowycz膮c, rzucili si臋 do ucieczki. Nikt ich nie 艣ciga艂.

- Sta膰! - rozleg艂 si臋 nagle czyj艣 w艂adczy g艂os. Folka ogarn臋艂a jaka艣 dziwna oci臋偶a艂o艣膰... Palce si臋ga艂y Adamantu i w 偶aden spos贸b nie mog艂y go dotkn膮膰.

Sandello i Oessie rzucili si臋 jednocze艣nie, nie do Adamantu, lecz do powalonego Olmera. Ale, wyprzedziwszy ich, pierwsza przy jego ciele by艂a inna para - tak dziwna, 偶e zobaczywszy ich, Folko oniemia艂 i zapomnia艂 nawet o broni.

Z艂otow艂osa, m艂oda i pi臋kna, nios膮ca na czole poca艂unek Wiecznej Wiosny, i jej ciemnow艂osy towarzysz - wcielenie Mocy. Oboje przeszli bez przeszk贸d obok elf贸w Forwego, obok krasnolud贸w, nawet obok Sandella i Oessie. Szczup艂e palce dotkn臋艂y Adamantu. Przez cia艂o Wodza przesz艂a fala dreszczy.

Zabieraj膮 Adamant! Kim oni s膮? Po co?... Dok膮d?... miota艂y si臋 po g艂owie hobbita my艣li. Folko ju偶 si臋 prostowa艂, zaciskaj膮c w jednej r臋ce r臋koje艣膰 miecza, a w drugiej sztylet Otriny, gdy nagle z mroku niespodziewanie wynurzy艂a si臋 posta膰 masywna, przysadzista, podpieraj膮ca si臋...

Folko zamar艂 z otwartymi ustami, wpatruj膮c si臋 w przyby艂ego. By艂 przekonany, 偶e ten dziesi臋膰 lat temu po偶egna艂 艣wiat 偶ywych.

- Oddaj! - rykn膮艂 Naugrim, wymachuj膮c broni膮. - Zanios臋 TO do Wielkiego Orlangura!

Na pi臋knych obliczach jego przeciwnik贸w odmalowa艂o si臋 lekkie zdumienie.

Berdysz ze 艣wistem przeci膮艂 powietrze... i zosta艂 z brz臋kiem odbity - ciemnow艂osy m臋偶czyzna niedba艂ym ruchem uni贸s艂 d艂ugi, cienki miecz.

Pier艣cie艅 na palcu hobbita niespodziewanie rozgrza艂 si臋, a偶 parzy艂 sk贸r臋. T臋czowy motylek wyrywa艂 si臋 z kamiennej niewoli, jakby chcia艂 pom贸c.

Nadszed艂 czas wyboru, mistrzu Holbytlo, pomy艣la艂 hobbit. Naugrim... niewa偶ne, sk膮d si臋 wzi膮艂. Jego s艂owa: 鈥濷dnios臋 TO do Wielkiego Orlangura...鈥. Dok艂adnie to samo zrobi艂by i on, Folko...

Jak偶e wlok膮 si臋 sekundy!

T臋czowy motylek w jednej chwili znalaz艂 si臋 obok syna Niebieskiego Maga. Tak. On nie k艂amie. W sercu jego i oczach nie ma k艂amstwa. Odda Adamant Duchowi Wiedzy...

Ale, by膰 mo偶e, ci dwoje...

Z艂otow艂osa zacz臋艂a m贸wi膰 we Wsp贸lnej Mowie, d藕wi臋cznie wymawiaj膮c poszczeg贸lne s艂owa. Moc w jej g艂osie sprawi艂a, 偶e wszyscy opu艣cili bro艅. Nawet rozjuszony Naugrim.

- Od艂amek Pucharu, tego, w kt贸rym przechowywany by艂 Pierwotny P艂omie艅, ten w艂a艣nie, kt贸ry podarowa艂 艢wiat艂o 艢r贸dziemiu! Wr贸ci艂 do nas poprzez mrok niezliczonych wiek贸w! Tylko sam Przedwieczny Kr贸l, zasiadaj膮cy na szczycie Taniquetilu, ma prawo nim dysponowa膰. Przepu艣膰cie nas! Wracamy do Valinoru. Cz艂owiek o imieniu Olmer wykona艂 swoje zadanie. Darowane mu by艂y moce, kt贸re mia艂y pom贸c w pokonaniu tego, kt贸ry zwa艂 si臋 Henn膮. A ni膰 jego losu przerwa艂 ten, kt贸remu s膮dzone by艂o sta膰 si臋 Zgub膮 Olmera... Pierwotne 艢wiat艂o uda si臋 do Valinoru... by, kiedy sko艅czy si臋 Dzie艅 Ostatniej Bitwy, Wielkiej Muzyce towarzyszy艂y promienie tego Prawdziwego 艢wiat艂a!

Wszyscy znieruchomieli. Wygl膮da艂o, 偶e walczyli zupe艂nie niepotrzebnie?...

Daleko na p贸艂nocny wsch贸d od Haradu ten, kt贸rego 艢miertelni nazywali Duchem Wiedzy, te偶 s艂ysza艂 owe s艂owa. Ale widzia艂 i s艂ysza艂 tak偶e wiele innych rzeczy. I w granicach tego 艣wiata, i poza jego rubie偶ami.

Nie pos艂uchali mnie鈥.

Przetoczy艂 si臋 st艂umiony, bardzo, bardzo odleg艂y grzmot.

Czas. R贸wnowaga si臋 chwieje鈥.

Oczy Smoka nagle rozjarzy艂y si臋 purpur膮.

Z艂ote skrzyd艂a rozwin臋艂y si臋. Cia艂o wzlecia艂o nad ziemi臋. J臋kn臋艂o ci臋te bezlito艣nie powietrze: zostawiaj膮c za sob膮 ognisty 艣lad na ciemnym niebie, Smok p臋dzi艂 na po艂udnie.

Ko艣ci Ziemi na jego drodze dr偶a艂y i pokrywa艂y si臋 paj臋czyn膮 p臋kni臋膰. Ale to ju偶 nie mia艂o 偶adnego znaczenia.

Musi zd膮偶y膰. Zd膮偶y膰, zanim stamt膮d, z nieznanych okolic tego 艣wiata, nie dotrze zab贸jcza odpowied藕. Niewa偶ne, 偶e Valarowie nie s膮 tu niczemu winni. Oni wys艂ali swoje s艂ugi... ale nawet zaw艂adn膮wszy Adamantem za po艣rednictwem Olmera, zniszczyli kruch膮 R贸wnowag臋, ustalon膮 po zniszczeniu Pier艣cienia Upior贸w. A to znaczy艂o, 偶e Adamant ju偶 nie mo偶e pozostawa膰 w tym 艣wiecie.

Ognista krecha przekre艣li艂a niebo. Us艂ysza艂 znajomy g艂os, przepe艂niony skrywanym triumfem.

- Nie zapomnia艂e艣, 偶e nie jeste艣 dzi艣 nietykalny, o Cieniu Wroga?

- Nie zapomnia艂em.

Pod nim przemkn臋艂y grzbiety mordorskich g贸r.

- No to zatrzymaj si臋.

- Nigdy.

- Nie obawiasz si臋, 偶e zostaniesz ci艣ni臋ty w Mrok Zewn臋trzny?

- Tam te偶 mog臋 sobie rozmy艣la膰.

- Ale mo偶emy te偶 wi臋cej.

- Wiadomo mi to.

Oto i Harad. A oto...

- Zatrzymaj si臋!

Duch Wiedzy nie odpowiedzia艂. Bardzo si臋 艣pieszy艂. Ale i tak sp贸藕ni艂 si臋.

- S艂odkie s艂贸wka! - rykn膮艂 w艣ciekle Naugrim. - Chcecie wszystko zagarn膮膰 dla siebie i nie wiecie, co si臋 stanie, je艣li ta rzecz zostanie w tym 艢wiecie!

Z艂otow艂osa u艣miechn臋艂a si臋. Jej towarzysz post膮pi艂 krok naprz贸d i opu艣ci艂 miecz, jakby doko艂a nie by艂o ju偶 przeciwnik贸w.

A wtedy poruszy艂o si臋 zalane krwi膮 cia艂o Olmera. Jego palce zacisn臋艂y si臋 na Czarnym Mieczu. Chwil臋 potem, zrzuciwszy z siebie cia艂a nieszcz臋snego Milloga i psa, kt贸ry pom艣ci艂 pana, W贸dz wsta艂.

- Odwr贸膰 si臋 - wychrypia艂.

Cudowna klinga czarnow艂osego wys艂annika odpowiedzia艂a. Wzlecia艂 Czarny Miecz. Krzykn膮wszy skoczy艂a do przodu Oessie, za ni膮 Sandello.

- Sta膰! - Okrutny Strzelec chwia艂 si臋, ale spojrzenie mia艂 tak 艣wietliste, 偶e wydawa艂o si臋, i偶 w oczach skupi艂 si臋 teraz blask Adamantu. - To jest... pojedynek!

Doko艂a wys艂annik贸w Valinoru utworzy艂 si臋 kr膮g. Folko, Torin, Malec, Naugrim, Forwe i jego elfy...

- Nie b臋dzie pojedynku - rozleg艂 si臋 jasny, czysty g艂os z艂otow艂osej pi臋kno艣ci. - Jeste艣 martwy, Olmerze, i Drzwi Nocy ju偶 si臋 przed tob膮 otworzy艂y... Co do ciebie, Forwe, to wstyd i ha艅ba! Powiniene艣 nam pom贸c! Zr贸b nam przej艣cie!

Elf nie odpowiedzia艂. Nie mia艂 na to czasu. W贸dz nie czeka艂 d艂u偶ej.

Czarna klinga zwar艂a si臋 ze srebrn膮.

Pozostali nie mogli nic zrobi膰, tylko czeka膰. Wola Olmera skuwa艂a nawet garbusa - sta艂 blady, zagryzaj膮c cienkie wargi; Sandello - wcielenie zimnej krwi!

U偶y膰 broni przeciwko wys艂annikom Valinoru... Czy ty masz, hobbicie, dobrze w g艂owie?! Ty, kt贸ry walczy艂e艣 rami臋 przy ramieniu z Pierworodnymi na murach Szarych Przystani鈥?...

Ale oni odeszli z tych mur贸w. Odeszli za Morze, a walczyli tam ludzie鈥.

No i czy to jest pow贸d, by teraz skierowa膰 przeciwko nim bro艅?鈥.

Mo偶e鈥.

A dlaczego jeste艣 taki pewien, 偶e Adamant nie powinien trafi膰 do nich? Mo偶e to najlepsze... najlepsze dla wszystkich?鈥.

Je艣li Kamie艅 zostanie w granicach tego 艣wiata - dojdzie do nieszcz臋艣cia. Valarowie i elfy za bardzo kochaj膮 przesz艂o艣膰. A 艢wiat艂o z niej mo偶e sta膰 si臋 Z艂em鈥.

I b臋dziesz zabija艂 w imi臋鈥?...

Postaram si臋 obej艣膰 bez tego鈥.

Czarny Miecz, wydawa艂o si臋, 偶y艂 w艂asnym 偶yciem. Sp艂ywaj膮ce krwi膮 cia艂o Olmera tylko podtrzymywa艂o go w powietrzu. Wszyscy czuli, 偶e Miecz spotka艂 w ko艅cu swego wroga krwi... i ju偶 nie odst膮pi.

Ale co si臋 stanie, je艣li dojdzie do przelewu krwi pos艂a艅c贸w Valinoru?!

Miecz poci膮gn膮艂 rannego Olmera do ataku. Strzeli艂a czarna b艂yskawica, przebijaj膮c si臋 przez obron臋, i ciemnow艂osy m臋偶czyzna j臋kn膮艂, zaciskaj膮c ran臋 na lewym ramieniu. Jednak偶e prawa r臋ka odpowiedzia艂a b艂yskawicznym wypadem - i srebrzyste ostrze zada艂o drugie ci臋cie w pier艣 Kr贸la Bez Kr贸lestwa.

Folko poderwa艂 si臋 na r贸wne nogi. Adamant nie mo偶e pozosta膰 w tych r臋kach! Oni, to oni wszystko zmontowali, oni zr臋cznie rozprawili si臋 z Olmerem r臋kami jego nieszcz臋snego zab贸jcy, r臋kami jego Zguby - i teraz dobijaj膮.

Okrutny Strzelec zachwia艂 si臋 i ci臋偶ko opad艂 na jedno kolano. W nast臋pnej chwili klinga hobbita skrzy偶owa艂a si臋 ze srebrzystym mieczem ciemnow艂osego wojownika. Obok Folka znalaz艂 si臋 Sandello, za garbusem do walki ruszy艂a Oessie...

Ale wszystkich wyprzedzi艂 Naugrim. Jego straszliwy berdysz ju偶 uni贸s艂 si臋, szykuj膮c do ciosu, ale srebrzysty miecz, sparowawszy pierwszy wypad hobbita, z 艂atwo艣ci膮, jak gor膮cy n贸偶 w mas艂o, wszed艂 w gard艂o podg贸rskiego wojownika.

R臋ce ciemnow艂osego obdarzone by艂y straszliw膮, nieprawdopodobn膮 si艂膮. Kiedy klingi star艂y si臋, hobbit zosta艂 rzucony na plecy... i to, zapewne, uratowa艂o mu 偶ycie.

Naugrim zachwia艂 si臋. Z rany bryzn臋艂a struga gor膮cej krwi... to si臋 nie zdarza, by z przeci臋tych 偶y艂 tryska艂a krew na dwadzie艣cia st贸p... Purpurowa struga obficie zrosi艂a Adamant.

Folko chwyci艂 le偶膮cy w b艂ocie sztylet Otriny. Klinga jakby sama znalaz艂a si臋 we w艂a艣ciwym miejscu... Cisn膮艂 cudown膮 bro艅, mierz膮c w r臋k臋 z艂otow艂osej - w t臋, w kt贸rej trzyma艂a zakrwawiony Adamant.

I po raz drugi tego dnia sztylet zawi贸d艂 swego w艂a艣ciciela. Wyrwa艂 si臋 z wilgotnych d艂oni hobbita nieco wcze艣niej, ni偶 nale偶a艂o... i bezb艂臋dnie odnalaz艂 drog臋 do gard艂a z艂otow艂osej.

B贸l i udr臋ka odmalowa艂y si臋 na jej bosko pi臋knym obliczu. Smuk艂e d艂onie unios艂y si臋 do rany... Adamant upad艂 na ziemi臋.

- Jak g艂upio... jest gin膮膰 z r臋ki po艂贸wieczka... - wyszepta艂y jej wargi.

Ciemnow艂osy z krzykiem rzuci艂 si臋 ku osuwaj膮cej si臋 na ziemi臋 kobiecie, a wtedy berdysz Naugrima przeci膮艂 mu nogi. Ostatni wysi艂ek poch艂on膮艂 chyba resztki si艂 Czarnego Krasnoluda - wychrypia艂 co艣, opu艣ci艂 g艂ow臋, oczy zasz艂y mg艂膮...

Ciemnow艂osy miota艂 si臋 po ziemi, z kikut贸w n贸g chlusta艂a krew... Usi艂owa艂 pe艂zn膮膰, ale wyrachowany cios Sandella skr贸ci艂 jego m臋k臋.

Ju偶 w g贸rze wiedzia艂, 偶e si臋 sp贸藕ni艂. Krew wys艂annik贸w Valinoru chlusn臋艂a na Adamant... Nic gorszego sta膰 si臋 nie mog艂o. To znaczy, 偶e pozosta艂o tylko jedno jedyne wyj艣cie.

Z艂o偶y艂 skrzyd艂a i jak kamie艅 lecia艂 ku ziemi. Oczy jego o艣lepia艂 blask Adamantu. 艢miertelni i Nie艣miertelni stali doko艂a Kamienia. Jeden z nich siedzia艂 i do uszu Wielkiego Orlangura dotar艂 jego st艂umiony j臋k.

Zabi艂em j膮 - z trudem powstrzymuj膮c 艂zy, powtarza艂 w duchu hobbit. Zabi艂em j膮. Dlaczego, dlaczego drgn臋艂a mi r臋ka?

- Dlatego, 偶e w innym wypadku Adamant pozosta艂by w 艢wiecie... I bardzo szybko by艣 si臋 przekona艂: obecna si艂a Valar贸w jest niczym w por贸wnaniu z jego Moc膮.

Hobbit odruchowo uni贸s艂 g艂ow臋.

Z艂oty Smok patrzy艂 na niego.

- Nie rozpaczaj. Przecie偶 oni s膮 nie艣miertelni. Mandos nie b臋dzie ich d艂ugo przetrzymywa艂... A my musimy si臋 po艣pieszy膰. Krew Valinoru, przelana tu, przy艣piesza nadej艣cie gro藕nych wydarze艅. Mamy bardzo ma艂o czasu.

- Ale... co si臋 stanie? - odwa偶y艂 si臋 zapyta膰 Forwe.

Cztero藕renicowe oczy p艂on臋艂y purpur膮.

- 艢wiat艂o Adamantu przywo艂a艂o do 偶ycia pot臋偶ne Moce Mroku Zewn臋trznego. Pot臋偶ne i 艣lepe. S膮 w jaki艣 spos贸b podobne do oceanicznych fal... Ale nie ma na nich Ulmo, by opanowa艂 ich sza艂. Dziesi臋膰 lat temu m臋stwo tych, kt贸rzy stan臋li na drodze Olmera, uratowa艂o 艣wiat przed Dagor Dagorrath... A dzi艣 nawet ja nie mog臋 tego dokona膰. Je艣li Adamant tu pozostanie... Jedyny mo偶e tylko zrealizowa膰 - przed czasem! sw贸j zamys艂 Drugiej Muzyki. Mamy jedno wyj艣cie: przebi膰 si臋 do Drzwi Nocy... i wrzuci膰 tam 贸w skarb.

- Ale poprzednio m贸wi艂e艣... - zaczai ksi膮偶臋.

- Tak, tak. M贸wi艂em o Melkorze. Sp臋tany, czeka on na sw贸j czas w otch艂ani 艣wiata... Ale je艣li 艢wiat艂o Adamantu tu pozostanie, to Melkor zginie wraz ze wszystkimi. Nam nie wolno cisn膮膰 Kamienia do Orodruiny - podziemny p艂omie艅 jest niczym dla niego. W og贸le nie mo偶emy go zniszczy膰.

- Ale... no to jak? - wykrztusi艂 Malec. - Co, w takim razie, mo偶emy zrobi膰?

- Kiedy艣 Adamant by艂 tylko cz臋艣ci膮 Wielkiego Pucharu, w kt贸rym p艂on膮艂 Niezniszczalny P艂omie艅. On podarowa艂 艢wiat艂o m艂odemu 艢r贸dziemiu. I wch艂on膮艂 w siebie Moc tego wielkiego P艂omienia. Nawet kiedy zosta艂 rozbity, nie przesta艂 istnie膰, poniewa偶 nie ma takiej mocy, kt贸ra zniszczy艂aby jego magi臋. I oto jeden z od艂amk贸w wstrz膮sy skorupy ziemskiej wyrzuci艂y na powierzchni臋...

- A pozosta艂e?! - jednocze艣nie zakrzykn臋li Folko, Sandello i Forwe.

- Pozosta艂e... Pozosta艂e le偶膮 pogrzebane w trzewiach Ardy.

- Ale dlaczego musimy tylko ten jeden zniszczy膰? - wychrypia艂 Sandello.

- Dlatego, 偶e do pozosta艂ych nie zdo艂amy dotrze膰. A one nie ujawniaj膮 si臋 - s膮 jakby pogr膮偶one w wiecznym 艣nie. A P艂omie艅 tego Kamienia obudzi艂 si臋. Henna, na swoje nieszcz臋艣cie, zdecydowa艂, 偶e nadesz艂a chwila, kiedy mo偶e zapanowa膰 nad ca艂ym 艣wiatem...

- A... ty... mo偶esz... uratowa膰... Olmera? - zapyta艂 ochryple Sandello. Oessie- Tubala cicho pop艂akiwa艂a nad cia艂em ojca.

- W tym 艣wiecie, nie - pad艂a odpowied藕. - Valarowie szczodrze wyposa偶yli go w moc... niezb臋dn膮 do pokonania Henny, kt贸remu Adamant da艂 niemal ca艂kowit膮 odporno艣膰 na rany. Moc ta zosta艂a zu偶yta, ale dusza Olmera jeszcze nie rozsta艂a si臋 z cia艂em. I je艣li uda si臋 nam...

- Co nale偶y zrobi膰?! - krzykn膮艂 garbus.

- Musimy dotrze膰 do Morza. Tam wsi膮dziecie na okr臋t... i wyruszymy na Zach贸d. Nie mamy czasu... Ja b臋d臋 偶aglem na 鈥濺ybo艂owie鈥.

- Ale, Wielki... - odezwa艂 si臋 Folko. - Tak wyra藕nie m贸wi艂e艣 nam dziesi臋膰 lat temu... 偶e nie wmieszasz si臋 w wojn臋...

- A teraz wtr膮ci艂em si臋 i przesta艂em by膰 chroniony, poniewa偶 stan膮艂em po waszej stronie. W Valinorze czeka nas okrutna walka... Ale lepiej na razie o tym nie my艣le膰. Nie pomog膮 nam tam armie! Kto idzie z nami? Uprzedzam - drogi powrotnej mo偶e nie by膰.

- Ja! - Sandello wyst膮pi艂 pierwszy.

- I ja! - rozbrzmia艂 dr偶膮cy od 艂ez g艂os Oessie.

Folko, Torin i Malec wymienili spojrzenia. Wygl膮da艂o, 偶e po艣cig za Adamantem kierowa艂 ich w odleg艂e od 艢r贸dziemia strony... Tak odleg艂e, 偶e by膰 mo偶e bez powrotu...

- Ttrzeba... - wykrztusi艂 z trudem Folko. Poczu艂 nagle, 偶e nie pragnie niczego innego, jak wr贸ci膰 do domu.

- To ty odzyska艂e艣 Adamant - odezwa艂 si臋 Wielki Orlangur, patrz膮c mu prosto w oczy. - Twoje ostrze przerwa艂o 偶ywot tej, kt贸rej imi臋 niech pozostanie dla ciebie tajemnic膮. Tylko ty mo偶esz by膰 powiernikiem Adamantu.

- No to... id臋 - zdecydowa艂 si臋 Torin.

- Gdzie dwaj - tam trzeci! - wzruszy艂 niedbale ramionami Malec.

- A Eowina? - zapyta艂 krasnoludy Folko. Przed bitw膮 zostawili dziewczyn臋 w obozie. - Co z ni膮, 偶yje?...

Wielki Orlangur zastanawia艂 si臋 kr贸tk膮 chwil臋, zanim udzieli艂 odpowiedzi.

- Wszystko w porz膮dku. Wojsko Henny rozproszy艂o si臋... Eldringowie wracaj膮 do obozu.

- A nasze wojsko? - zapyta艂 zaraz garbus.

- Czeka na swojego wodza. - Hobbitowi wyda艂o si臋, 偶e w g艂osie Ducha Wiedzy zabrzmia艂a ironia. - Nie martw si臋, czcigodny Sandello, w jego szeregach jest cz艂owiek... kt贸ry wyprowadzi wojownik贸w z Haradu.

- Kim on jest? - Garbus wytrzeszczy艂 oczy na Smoka.

- Zw膮 go Eodreid z rodu Eorling贸w.

Folko i krasnoludy otworzyli ze zdziwienia usta.

Elfy ponuro milcza艂y.

- Tylko, co my mo偶emy zdzia艂a膰 przeciwko ca艂ej pot臋dze Valarow? - zapyta艂 Malec. - Czy jeste艣my r贸wni Bogom? Czy mo偶emy przepala膰 spojrzeniem ska艂y lub zmienia膰 bieg rzeki jednym ruchem r臋ki?

- Nie, nie stali艣cie si臋 r贸wni Bogom. - Z艂oty Smok odpowiada艂 powa偶nie, jakby nie zauwa偶a艂 ironii. - Ale nie mamy wyboru. Postaram si臋 powstrzyma膰 Valarow... A wy b臋dziecie mieli do czynienia z ich s艂ugami.

- To znaczy z kim? - zapyta艂 Forwe podejrzanie skrzypi膮cym g艂osem.

- Obawiam si臋, 偶e z twymi wsp贸艂plemie艅cami, przezacny ksi膮偶臋 - odpowiedzia艂 spokojnie Smok. - Vanyarowie, Teleri... mo偶e r贸wnie偶 Noldorowie...

- Nie mo偶emy... podnie艣膰 broni na braci krwi... - rzek艂 Maelnor.

- Wi臋c zosta艅cie tu - odpowiedzia艂 spokojnie Duch Wiedzy. - No, koniec! Czas up艂yn膮艂. Opowiedziawszy wam wszystko, tr膮ci艂em raz jeszcze Szale... Ale nie by艂o innego wyj艣cia. Adamant kosztowa艂 was wiele, bardzo wiele... - Szponiasta 艂apa wskaza艂a martwego Naugrima. - Jego nie uratuj膮 ju偶 nawet Drzwi Nocy...

- Musimy pogrzeba膰 zabitego! - odezwali si臋 natychmiast Torin i Malec.

- My go pogrzebiemy... wed艂ug obyczaju Spalonych Krasnolud贸w - o艣wiadczy艂 Smok. - Niewysoczku Folko! Wydaj rozkaz Adamantowi.

- Ja?! - zapyta艂 zaskoczony hobbit.

- Ty, ty! Przypomnij sobie - walczyli艣cie r臋ka w r臋k臋. Czy偶by艣 chcia艂 odm贸wi膰 towarzyszowi walki ostatniej pos艂ugi?

- Ale ja... Ja nie w艂adam magi膮 Kamienia...

- A my艣lisz, 偶e Henna w艂ada艂? Po prostu pomy艣l, co nale偶y wykona膰... i ju偶. I po艣piesz si臋!

Folko wsta艂. Pokryty ciep艂膮 krwi膮 Adamant 艣wieci艂 mi臋kkim 艣wiat艂em. 鈥濩o mam uczyni膰, 艣mierciono艣na zabawko Bog贸w? No, nie przeci膮gaj, Naugrim czeka na ognisty pogrzeb, godny Spalonego Krasnoluda!鈥.

Kamie艅 odezwa艂 si臋 natychmiast. Z jednej z jego kraw臋dzi oderwa艂a si臋 o艣lepiaj膮co bia艂a b艂yskawica; w艣ciek艂y ogie艅 natychmiast ogarn膮艂 cia艂o Naugrima, zmieniaj膮c je w popi贸艂, nie zostawiaj膮c niczego, po偶eraj膮c nawet mithril i stal rynsztunku. Ogie艅 poch艂ania艂 ziemi臋. Wszyscy, zakrywaj膮c r臋kami twarze, odst膮pili o kilka krok贸w - wszyscy poza Folkiem i Wielkim Orlangurem. Wraz z cia艂em Czarnego Krasnoluda w popi贸艂 zmieni艂y si臋 cia艂a wys艂annik贸w Valinoru, Milloga i psa...

Hobbit mia艂 wra偶enie, 偶e przed oczami przemkn膮艂 mu jaki艣 cie艅, gdy ogie艅 dotar艂 do cia艂a zwierz臋cia, i zauwa偶y艂 dziwny wyraz oczu Wielkiego Orlangura...

P艂omie艅 przesta艂 szale膰, dopiero gdy na szczycie wzg贸rza zosta艂a tylko naga wy偶arzona ska艂a.

- Teraz - w drog臋! - poleci艂 Wielki Orlangur. - Wchod藕cie na m贸j grzbiet. Migiem dolecimy do wybrze偶a... a ja wr贸c臋 po pozosta艂ych.

- Czy偶by Duch Absolutnej Wiedzy postanowi艂 zbezcze艣ci膰 siebie... - zacz膮艂 Forwe, ale Z艂oty Smok przerwa艂 mu gwa艂townie:

- Dzi艣 jest taki dzie艅, 偶e nale偶y o wielu zasadach zapomnie膰!... I zapoznaj nas wreszcie ze swoj膮 decyzj膮, ksi膮偶臋!...

Elfy spochmurnia艂y jeszcze bardziej.

- Przygotowywali艣my si臋 do wyprawy do Valinoru... ale nie s膮dzili艣my, 偶e to nast膮pi tak szybko. - Forwe opu艣ci艂 g艂ow臋. - Nie mog臋 nakaza膰 niczego moim towarzyszom... Ale ja sam id臋 do ko艅ca. Je艣li padniemy, niech kara dosi臋gnie tylko mnie.

Po tych s艂owach Amrod, Maelnor i Bearnas, mimo ran, zdecydowali si臋 i艣膰 z ksi臋ciem.

Wielki Smok wyci膮gn膮艂 do hobbita sw膮 straszliw膮 szponiast膮 艂ap臋.

- Czas - powiedzia艂. - Musimy i艣膰 wszyscy razem...

Uderzy艂o w twarze ciep艂e nocne powietrze. Razem z Folkiem, rzecz jasna, wybrali si臋 Torin i Malec.

- Do obozu! - zakrzykn膮艂 hobbit. Czu艂, 偶e jego serce zamiera, 偶e brakuje mu oddechu, wyda艂o mu si臋, 偶e za chwil臋 odpadnie i poleci w d贸艂. - Tam jest Eowina!

- Jeste艣 pewien, 偶e b臋dzie chcia艂a porzuci膰 sw贸j Rohan? - Smok zerkn膮艂 z ciekawo艣ci膮 na hobbita.

- Nie jestem! Ale nie mo偶emy jej zostawi膰!

- Oczywi艣cie, 偶e nie. Powiedzia艂em ci o Eodreidzie nie bez kozery. Uciek艂 z Rohanu, przy艂膮czy艂 si臋 do Eldring贸w i, wcale tego nie chc膮c, znalaz艂 si臋 w armii Olmera. Potomek Boromira odchodzi z tego 艣wiata, jego armia zostaje bez wodza... Eodreid nie opu艣ci takiej okazji. Mo偶e zostawmy dziewczyn臋 z nim?

- Nie! - wyrwa艂o si臋 hobbitowi. Speszony w艂asnym rozgor膮czkowaniem doda艂 szybko: - Musimy j膮... tego, najpierw zapyta膰...

- Znam jej odpowied藕 - odpar艂 Wielki Orlangur ze smutkiem - tak to odebra艂 hobbit - i gwa艂townie zanurkowa艂 ku ziemi. Folko ostro偶nie zerkn膮艂 w d贸艂. L膮dowali obok obozu Eldring贸w... Farnakowi uda艂o si臋 wyprowadzi膰 ocala艂ych do obozu.

Stary tan znieruchomia艂, widz膮c w r臋ku hobbita l艣ni膮cy kamie艅.

呕eby wynagrodzi膰 Eldring贸w, oddam im kilka haradzkich skarbc贸w鈥 - przypomnia艂 sobie hobbit s艂owa Wielkiego Orlangura. Z艂oty Smok opad艂 na ziemi臋 w pewnej odleg艂o艣ci od obozu, by nie p艂oszy膰 swym widokiem wojownik贸w. Torin i Malec odci膮gn臋li Farnaka na bok, a hobbit pomkn膮艂 do obozu szuka膰 Eowiny.

Zawini臋ty w opo艅cz臋 Adamant pali艂 go w d艂onie nawet przez metalowe r臋kawice.

Znalaz艂 Eowin臋 stoj膮c膮 na samym skraju obozu. Zacisn膮wszy d艂onie w pi膮stki, dziewczyna wpatrywa艂a si臋 w miejsce, gdzie za lasem w艂a艣nie opad艂a ognista smuga.

Folko zawo艂a艂 j膮 cicho. Eowina odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie, jej z艂ociste w艂osy zawirowa艂y, niemal otulaj膮c sob膮 dziewczyn臋; wyda艂a okrzyk taki, jakim od wiek贸w witaj膮 偶ony i narzeczone wracaj膮cych z pola walki wojownik贸w:

- Wr贸ci艂e艣!...

Gdyby nie Adamant, pewnie rzuci艂aby si臋 hobbitowi na szyj臋.

- Uda艂o si臋... - szepn臋艂a, nie spuszczaj膮c wzroku z Kamienia. - A teraz dok膮d, mistrzu Holbytlo? Do Orodruiny?

- Nie, Eowino. - Folko poczu艂 d艂awienie w gardle. 鈥濩o on robi, dok膮d idzie鈥? - Dalej. Znacznie dalej.

- Dok膮d wi臋c?

- Za Morze. Do Valinoru! I... jeszcze dalej.

Milcza艂a. Po zm臋czonej, wychud艂ej twarzyczce p艂yn臋艂y 艂zy. Zrozumia艂a wszystko, po pierwszym s艂owie.

- Id臋 z tob膮. Nie chc臋 si臋 z tob膮 rozstawa膰. S艂yszysz? Tym razem nawet zapomnia艂a nazwa膰 hobbita mistrzem Holbytl膮.

Pogrzebali zabitych. Cia艂a Wingetora i Ragnura znikn臋艂y w p艂omieniu uczciwego stosu pogrzebowego; Eldringowie wierzyli, 偶e ich dusze w臋druj膮 do Morskiego Ojca. O ile nie zasmucali go swym post臋powaniem w ci膮gu 偶ycia.

Folko nie p艂aka艂. W oczach nie wida膰 by艂o 艂ez. Nie po raz pierwszy uczestniczy艂 w pogrzebie przyjaci贸艂 i towarzyszy. Przecie偶 w tej wojnie... Hjarridi... Ragnur, ratuj膮cy ich podczas w臋dr贸wki po Haradzie... Wingetor, kt贸ry chyba najwcze艣niej dostrzeg艂 niebezpiecze艅stwo, gro偶膮ce z Po艂udnia. A ilu ludzi pad艂o jeszcze wcze艣niej... Teofrast... Atlis... Rogwold... Teraz do艂膮czy艂 jeszcze Naugrim...

Straty, straty, straty... Ile i jakie przyjdzie jeszcze ponie艣膰, p贸ki truj膮cy p艂omie艅 Adamantu nie przestanie wypala膰 cierpi膮cej ziemi?



3


3 Marca, Brzeg Haradu



Stali na pok艂adzie 鈥濺ybo艂owa鈥. Niewielki okr臋cik zabitego Wingetora by艂 pusty. Eldringowie przy艂膮czyli si臋 do dru偶yny Farnaka - nie zamierzali przed czasem opuszcza膰 tego 艣wiata.

Folko siedzia艂 nieruchomo na rufie, wpatruj膮c si臋 w pokryty zaro艣lami brzeg.

呕egnaj, 艢r贸dziemie. W dziwnym towarzystwie przysz艂o mi ci臋 opuszcza膰... Ranny Olmer, najgorszy wr贸g, Oessie- Tubala, zapewne nie porzuci艂a zamiaru wyprucia ze mnie flak贸w, Sandello, kt贸rego r臋ka omal nie wyprawi艂a mnie do B艂ogos艂awionych Kr贸lestw... I elfy ksi臋cia Forwego!鈥.

- Jeste艣my przykuci do tego 艣wiata - odezwa艂 si臋 cicho ksi膮偶臋, jakby pods艂uchawszy my艣li hobbita. - Stw贸rca da艂 nam nie艣miertelno艣膰... Ale skaza艂 na wieczn膮 niewol臋 Ardy. W Komnatach Mandosa oczekuje Drugiej Muzyki wielu moich towarzyszy... Chcia艂bym zajrze膰 do nich, nie rozstaj膮c si臋 przy tym z cia艂em. - U艣miechn膮艂 si臋. - Powiadaj膮, 偶e tam do tej pory przebywa wielki Feanor... Bardzo bym chcia艂 si臋 z nim spotka膰!

- Je艣li dojdziemy do tych Komnat, s膮dz臋, 偶e b臋dziemy mieli na g艂owie inne zmartwienia, elfie - us艂yszeli ch艂odny g艂os Sandella.

Forwe odwr贸ci艂 si臋, obdarzaj膮c garbusa sm臋tnym u艣miechem.

- Nasze zmartwienia sko艅cz膮 si臋 na brzegu Amanu, wojowniku.

- Dlaczego? - zdziwi艂 si臋 hobbit.

- Czy napraw臋 s膮dzisz, 偶e Moce Morza pozwol膮 nam, tak po prostu, spacerowa膰 po Valinorze? Nie b臋d臋 zdziwiony, je艣li spotkaj膮 nas ju偶 przy Samotnej Wyspie. Wszystko si臋 rozstrzygnie jeszcze przed Komnatami Mandosa, Folko.

- S膮dzisz, 偶e mo偶emy stawi膰 czo艂o Tulkasowi?

- Nie, m贸j mi艂y hobbicie, nie. O ile dobrze zrozumia艂em, wszystkich Valarow bierze na siebie Z艂oty Smok... Cho膰 grozi mu to zgub膮. My mamy tylko donie艣膰 Adamant do Drzwi Nocy... a co dalej, nie wie nawet Eru.

- Nie ukrywamy si臋 - zauwa偶y艂 Sandello. - A je艣li wr贸g wyprzedzi nasze uderzenie?

Forwe wzruszy艂 ramionami.

- Miejmy nadziej臋, 偶e to nast膮pi gdzie艣 na resztkach Prostej Drogi... I 偶e mocy Eru wystarczy, by zniszczy膰 Adamant.

- Co艣 mi tu nie pasuje - rzek艂 z p贸艂u艣miechem garbus.

- Nie mamy wyboru - odpar艂 beznami臋tnie ksi膮偶臋.

Przerwali rozmow臋. Nad lasem nieoczekiwanie pojawi艂 si臋 szybki, skrzydlaty cie艅; drobinki promieni wschodz膮cego s艂o艅ca osiad艂y na z艂otych 艂uskach Wielkiego Smoka.

- W drog臋! - rozleg艂 si臋 jego pot臋偶ny g艂os. Dawniej Orlangur zwraca艂 si臋 do rozm贸wcy w my艣lach, teraz m贸wi艂 zwyczajnie, jego s艂owa mogli us艂ysze膰 wszyscy.

- No, to do dna! - Malec wychyli艂 zawarto艣膰 kubka. To by艂y resztki z ostatniej beczki gondorskiego piwa. Teraz pewnie d艂ugo nie b臋dzie czym si臋 uraczy膰...

Torin milcza艂.

Krasnoludy, hobbit, Eowina, Sandello, Oessie, nieprzytomny Olmer, wci膮偶 na granicy 偶ycia i 艣mierci, ksi膮偶臋 Forwe, Amrod, Maelnor i Bearnas - oto i ca艂e wojsko, kt贸re wyruszy艂o na szturm cytadeli Bog贸w! Co prawda, by艂 jeszcze Wielki Orlangur; Folko chcia艂 wierzy膰, 偶e to wyr贸wnuje szans臋.

Z艂oty Smok opad艂 na wod臋 przed dziobem 鈥濺ybo艂owa鈥, statek zako艂ysa艂 si臋. Na pot臋偶nej szyi Orlangura hobbit zauwa偶y艂 ciemny pier艣cie艅 chom膮ta.

- Liny! - rozkaza艂 Duch Wiedzy, podp艂ywaj膮c bli偶ej. Czas, by wycisn膮膰 z tego cia艂a tyle, ile si臋 da...

Do chom膮ta przywi膮zano sze艣膰 lin grubych na m臋skie rami臋, plecionych ze sk贸ry wieloryba. Orlangur poruszy艂 szyj膮, sprawdzaj膮c wytrzyma艂o艣膰 w臋z艂贸w.

- Gotowi? - rozleg艂 si臋 jego g艂os. - Odchodzimy ze 艢r贸dziemia. Nie ma powrotnej drogi. Co prawda, mo偶e wkr贸tce pojawi si臋 jeszcze jeden towarzysz...

Nikt si臋 nie odezwa艂. Eowina drgn臋艂a i jej rami臋 przywar艂o jeszcze mocniej do ramienia hobbita.

- Powiedz nam... Powiedz nam, kiedy wkroczymy na Prost膮 Drog臋... - poprosi艂 nieoczekiwanie Malec.

- Dobrze - rzuci艂 Duch Wiedzy, jednym mocnym ruchem rozwijaj膮c skrzyd艂a. W mgnieniu oka Z艂oty Smok wzlecia艂 nad wod臋 - liny napi臋艂y si臋, przed dziobem 鈥濺ybo艂owa鈥 bryzn臋艂y zwa艂y piany i okr臋t szybciej ni偶by gnany sztormowym wiatrem 艣mign膮艂 przed siebie. Wios艂a i 偶agle zosta艂y schowane, podr贸偶nym nie pozosta艂o nic innego, jak po偶egna膰 spojrzeniem coraz bardziej oddalaj膮cy si臋 brzeg Haradu.

Sandello zgrzytn膮艂 z臋bami.

Eowina cicho p艂aka艂a.

Hobbit s艂ysza艂 to.

Na pok艂adzie hula艂 okrutny wiatr. Z艂otego Smoka nie nios艂y skrzyd艂a - ani skrzyd艂a, ani mi臋艣nie nie mog艂yby da膰 a偶 takiej szybko艣ci. Ducha Wiedzy popycha艂y inne Moce. Dzi贸b okr臋tu gin膮艂 w bia艂ej pianie. P臋dzili na Zach贸d.

Ot i wszystko. Za nimi 艢r贸dziemie. Pewnie smag艂y Khandyjczyk Ragnur, gdyby by艂 teraz, zacytowa艂by jaki艣 odpowiedni do sytuacji czterowiersz. Ale Ragnur ju偶 dawno po偶egna艂 艣wiat 偶ywych, a hobbitowi j臋zyk przywar艂 do podniebienia.

Ot i wszystko. Za nimi 艢r贸dziemie. Nie dosta艂o si臋 Nieziemskiemu Mrokowi, nie dosta艂o si臋 Wiecznemu 艢wiat艂u... Nie zala艂a go ciemno艣膰, nie znikn膮艂 jego duch pod gniewnymi falami morza; powsta艂 nowy Arnor Easterling贸w, ale zachowa艂 si臋 stary Gondor, i, przewidywa艂 Folko, kr贸lowie Minas Tirith odbuduj膮 swoje miasto, cho膰 mo偶e nie b臋dzie tak pi臋kne jak kiedy艣, mo偶e te偶 zaczn膮 Wojn臋 o Odtworzenie, usi艂uj膮c przywr贸ci膰 sobie stare ziemie pa艅stwa Aragorna... Rohan odbuduje si臋, i Eodreid, nie w膮tpi艂 hobbit, wr贸ci na tron. Wsp贸lny j臋zyk znajd膮 w ko艅cu Hazgowie, Heggowie, Howrarowie, Rohirrimowie, mieszka艅cy pos臋pnego Dunlandu, i nawet orkowie. Stworz膮 swoje kr贸lestwo Dorwagowie, zaleczy rany Harad i nawet nieszcz臋艣ni Taregowie, na kt贸rych Henna dokona艂 straszliwej masakry, wr贸c膮 do normalnego 偶ycia. Wszystko b臋dzie jak dawniej. Zabraknie tylko tych wojownik贸w, kt贸rzy stoj膮 w tej chwili na pok艂adzie 鈥濺ybo艂owa鈥. 艢r贸dziemie nauczy si臋 偶y膰 bez nich.

Nikt si臋 nie odzywa艂. Za nimi nad mglistym wschodnim horyzontem pojawi艂o si臋 s艂o艅ce, ale chyba nie nad膮偶a艂o za szybszym od b艂yskawicy Orlangurem. Doko艂a nie by艂o nic tylko bezkresna p艂aszczyzna szarego morza.

Hobbit nadal nie m贸g艂 uwierzy膰 w to, co si臋 wydarzy艂o. P臋dz膮 do Valinoru! Do tajemniczego Tirionu, do tronu samego Manwe... Tam, gdzie przebywa Najwy偶sza Moc tego 艣wiata, Moc, wobec kt贸rej niczym jest ca艂a Moc Saurona czy nawet Morgotha. A oni rzucili wyzwanie tej niezwyci臋偶onej, niepokonanej Mocy...

Mo偶e jednak wszystko sko艅czy si臋 pokojowo? M膮drzy, szlachetni Valarowie zgodz膮 si臋 uchyli膰 dla nich Drzwi Nocy... I fatalny Kamie艅 poleci w wieczn膮 otch艂a艅. A potem... potem wszystko b臋dzie dobrze, nadzwyczajnie dobrze鈥.

Przypomnij sobie Earendila. Nie pozwolono mu wr贸ci膰 do Ziem 艢miertelnych, cho膰 by艂 pos艂em Dwu narod贸w. Jego domem sta艂 si臋 pok艂ad. W膮tpi臋, by pozwolono wr贸ci膰 i wam... Nawet je艣li wszystko stanie si臋 tak, jak ci si臋 marzy鈥.

A co mog膮 nam zrobi膰? Zabi膰鈥?

Po co? Nie trzeba wcale nikogo zabija膰. Wystarczy wieczna niewola. Podobna do tej, w jakiej przebywa Ar- Farazon i jego wojownicy, kt贸rzy mieli odwag臋 postawi膰 stop臋 na ziemi Amanu. I jako艣 nie chce mi si臋 wierzy膰 w szlachetno艣膰 Valar贸w, po tym jak zatopili Numenor, nie dziel膮c jego ludzi na winnych i niewinnych...鈥.

Ale Elendeil鈥...

Elendeil - tak. A dzieci i kobiety Numenoru? Nienarodzone dzieci w 艂onach matek? Czym zawini艂y one?... I nie zapominaj o wys艂annikach Valinoru. Czy usi艂owali zaw艂adn膮膰 Kamieniem w uczciwy spos贸b鈥?

Mogli upa艣膰 tak samo jak Saruman. D膮偶yli do zaw艂adni臋cia Adamantem鈥...

Mo偶e. Ale Bogowie, jak mi si臋 wydaje, nie bardzo chc膮 wnika膰 w 偶yczenia 艢miertelnych. Oni rz膮dz膮... jak mog膮. I dlatego b膮d藕 przygotowany - spr贸buj膮 zatrzyma膰 nas si艂膮鈥.

Sp贸r hobbita z samym sob膮 przerwa艂y dochodz膮ce przez 艣wist wiatru s艂owa Wielkiego Orlangura:

- Trzymajcie si臋 mocniej! Osse chce sprawdzi膰, jak mocny jest 鈥濺ybo艂贸w鈥!

Niebo b艂yskawicznie 艣ciemnia艂o. Zachodni wiatr p臋dzi艂 kosmate chmury. Fale pi臋trzy艂y si臋 coraz wy偶ej i wy偶ej, jakby podporz膮dkowane czyjemu艣 rozkazowi. Dzi贸b 鈥濺ybo艂owa鈥 zary艂 si臋 w niespodzianie powsta艂y z nich wa艂, okr臋t zalewa艂a woda.

- Pod pok艂ad! - poleci艂 Sandello.

Rybo艂贸w鈥 sta艂 si臋 偶a艂osn膮 zabawk膮 morza i wichru. Gdyby nie Z艂oty Smok, poszliby na dno w kilka chwil. Rycz膮cy sztorm wype艂ni艂 wszystko, wzbijaj膮c fale pod niebo. 鈥濿 burzach ca艂a rado艣膰 Ossego鈥...

W 艂adowni ju偶 gromadzi艂a si臋 woda.

- Chcia艂bym wiedzie膰, na co czekaj膮 - odezwa艂 si臋 beznami臋tnie Malec. - Wys艂aliby kamienie czy co艣 innego, co zmia偶d偶y艂oby brzuch 鈥濺ybo艂owa鈥...

- To si臋 raczej Ossemu nie uda - odezwa艂 si臋 Forwe. W艂adza Orlangura jest wielka... Majar, nawet jeden z ulubie艅c贸w Ulmo, nie powstrzyma go. Zreszt膮, po co? Zostali艣my po prostu uprzedzeni. Wys艂annicy Valinoru powinni byli dostarczy膰 Adamant do podn贸偶a Taniquetilu, tak? My te偶 zmierzamy w tamtym kierunku! Zatem, po co maj膮 nam przeszkadza膰?

- Sk膮d wi臋c ten sztorm? - zapyta艂 Sandello. Garbus siedzia艂 obok przywi膮zanego do le偶aka Olmera.

- Uprzedzaj膮 nas, by艣my nie liczyli na przyjemny spacerek.

- To g艂upie. - Miecznik z pogard膮 wzruszy艂 ramionami. - Je艣li chcesz na kogo艣 uderzy膰, nie powiniene艣 go o tym uprzedza膰.

- Mo偶e to propozycja, by艣my si臋 poddali? - podsun膮艂 Maelnor.

- Ciekawe, jak mo偶emy to zrobi膰? - prychn膮艂 garbus.

Sztorm nie cich艂 d艂ugo, bardzo d艂ugo. Deski j臋cza艂y pod uderzeniami fal, ale zwinny 鈥濺ybo艂贸w鈥 by艂 zbudowany przez wspania艂ych szkutnik贸w.

A potem nagle, w jednej chwili ryk fal usta艂.

- Prosta Droga - us艂yszeli s艂owa Wielkiego Orlangura.

Nie zmawiaj膮c si臋, wszyscy wyskoczyli na pok艂ad; przy le偶膮cym bezw艂adnie Olmerze pozostali Sandello i Oessie.

Okr臋t p艂yn膮艂 w g臋stej jak kisiel po艂yskuj膮cej mgle... Przez per艂owobia艂膮 kurtyn臋 ci膮gn臋艂o si臋 pionowo sze艣膰 grubych, czarnych lin.

Z wolna mg艂a rzed艂a. O burty 鈥濺ybo艂owa鈥 cicho uderza艂y fale. R贸偶ne ksi臋gi r贸偶nie opowiada艂y o Prostej Drodze. Folko wychyli艂 si臋 przez burt臋 - woda, zwyczajna woda.

- Mo偶e wcale nie jeste艣my na 偶adnej Prostej Drodze? zapyta艂 Malec.

- Jeste艣my - odezwa艂 si臋, machaj膮cy bez chwili przerwy skrzyd艂ami, Z艂oty Smok. - Jeste艣my ju偶 na niej. A woda pod 鈥濺ybo艂owem鈥 jest wod膮 Nietutejszych M贸rz.

- Ale powinni艣my zobaczy膰 zmniejszaj膮c膮 si臋 Ard臋! - zaprotestowa艂 hobbit.

- Zobaczymy. Wkr贸tce. Lecz nie radz臋 za d艂ugo si臋 wpatrywa膰! Lecimy szybciej od elfickich okr臋t贸w. Wkr贸tce pojawi si臋 przed nami Samotna Wyspa. Nie mamy tam nic do roboty, ale jej mieszka艅cy mog膮 mie膰 co艣 do nas. Nie chcia艂bym, by dosz艂o do przelewu krwi.

Wielki Orlangur, jak zwykle, mia艂 racj臋. Powoli przez warstw臋 szarych w贸d mo偶na by艂o dojrze膰 zarysy olbrzymiej kuli, b艂臋kitnej, z dziwnymi bia艂ymi wzorami.

- Arda... - szepn膮艂 oczarowany Malec, niemal zwaliwszy si臋 przez burt臋.

Folko te偶 wytrzeszcza艂 oczy. Jak偶e dziwnie urz膮dzony jest 艣wiat! Jest w nim miejsce i na Wielkie Schody, i Ungoliant, i na Korzenie Ardy, i na t臋 kul臋 - proste miejsce zamieszkania 呕ywych. Jest w nim miejsce na wszystko - i tylko Adamant musi odej艣膰.

Powoli, powoli kula zmniejsza艂a si臋. A o burty jak poprzednio pluska艂a woda.

Nie wiedzieli, ile min臋艂o czasu. Bez chwili przerwy wznosi艂y si臋 i opada艂y skrzyd艂a Z艂otego Smoka. Kraina Wiecznego 艢witu zbli偶a艂a si臋.

Folko! Folko! S艂yszysz mnie, hobbicie鈥? - Znajomy, znajomy starczy g艂os! Jak偶e dawno go nie s艂ysza艂... Stary Olo... To znaczy Gandalf.

S艂ysz臋 ci臋鈥! - Nie by艂o sensu si臋 ukrywa膰.

Zatrzymaj si臋, g艂upi hobbicie! Zatrzymaj! W towarzystwie Z艂a idziecie do B艂ogos艂awionych Kr贸lestw. Czy偶by艣 ty, kt贸ry powstrzyma艂 Olmera, stan膮艂 teraz po jego stronie i wspomaga艂 wykonanie jego szalonych i krwawych plan贸w鈥?

Przecie偶 wiesz, po co idziemy do Valinoru鈥.

Wiem! Olmer dyszy 偶膮dz膮 zemsty! Chce rozpali膰 p艂omie艅 wojny w samym sercu praojczyzny elf贸w!... On鈥...

Praojczyzna elf贸w jest w 艢r贸dziemiu. Na Wodach Przebudzenia鈥 - przerwa艂 Folko wypowied藕 niewidzialnego rozm贸wcy.

To nie jest wa偶ne! Od wielu wiek贸w ich ojczyzn膮 jest Valinor! A ten Kamie艅, kt贸ry niesiecie ze sob膮, mo偶e wyrz膮dzi膰 wiele z艂a B艂ogos艂awionym Kr贸lestwom!鈥.

Pos艂uchaj mnie - nie wiadomo dlaczego Folko zupe艂nie nie ba艂 si臋 tego widmowego g艂osu. Wiedzia艂, czego musi si臋 twardo trzyma膰. I wiedzia艂, 偶e nie ma ju偶 odwrotu. - Pos艂uchaj mnie uwa偶nie, Majarze. Teraz chcemy tylko doj艣膰 do Drzwi Nocy. Walczy膰 z Valarami鈥...

Rozleg艂 si臋 st艂umiony chichot.

Nie nale偶y za bardzo liczy膰 na waszego Smoka. Pami臋tam, 偶e jednego bardzo zarozumia艂ego jego wsp贸艂plemie艅ca wyko艅czy艂 sam Earendil, drugiego Turin Turambar, a trzeciego - strza艂a prostego 艂ucznika Barda鈥...

Ja nie rozumiem, po co w og贸le musimy walczy膰. Pozw贸lcie nam spokojnie przej艣膰 i w Valinorze nie zostanie przelana ani kropla krwi鈥!

Nie rozumiesz - da艂o si臋 s艂ysze膰 westchnienie. - Tw贸j Smok te偶 nie rozumie鈥...

Mylisz si臋, Szary鈥 - wtr膮ci艂 si臋 bezceremonialnie Z艂oty Smok do nies艂yszalnej dla innych rozmowy.

O!... Czy to znaczy, 偶e jeste艣 teraz zdolny i do takich rzeczy鈥?! - Gan... Nie, raczej Olorin, u艣miechn膮艂 si臋.

Owszem. I chcia艂bym, 偶eby艣 to zrozumia艂. Nie jestem wrogiem Valarow. Mog艂e艣 przekona膰 si臋 o tym dawno, bardzo dawno temu... Ale wola艂e艣 wierzy膰 s艂owom Kurunira!鈥.

Kt贸rego taszczysz ze sob膮. Dla ciebie to nowina, nieprawda, Folko?鈥.

Hobbit ze zdziwienia otworzy艂 usta. Chocia偶 - rzeczywi艣cie... Orlangur co艣 m贸wi艂 o jeszcze jednym w臋drowcu...

Im bli偶ej do Valinoru, tym szybciej zmienia si臋 cia艂o Kurunira - odpar艂 spokojnie Orlangur. - Zamkni臋ty w ciele psa, odkupi艂 sw膮 win臋. I powt贸rnie przyj膮艂 艣mier膰 m臋czennika. Od dzi艣 jest wolny. Zatem - czego nie rozumiem?鈥.

Nie rozumiesz, 偶e 艢wiat艂o Adamantu w r臋kach Wielkiego Manwe czyni cuda! By膰 mo偶e uda nam si臋 zaleczy膰 rany zadane Ardzie w trakcie d艂ugiej wojny najpierw z Melkorem, a potem Sauronem. W艂a艣nie dlatego do 艢r贸dziemia udali si臋 wys艂annicy... i sporo si艂 Valarow zosta艂o w艂o偶onych w t臋 wypraw臋 do Ziem 艢miertelnik贸w!鈥.

Wiesz, 偶e to nieprawda - odrzek艂 Orlangur. - Zapomnia艂e艣 o ryzyku. Moc Valarow zmieni艂a si臋 z up艂ywem lat. Poniewa偶 na 艣wiecie wszystko si臋 zmienia. Raczej nie mog膮 oni teraz opanowa膰 P艂omienia, kt贸ry kiedy艣 sami w艂o偶yli do Wielkiego Pucharu. Mo偶e uwa偶aj膮, 偶e nadszed艂 czas na Drug膮 Muzyk臋? Nie dopuszcz臋 do tego, przecie偶 wiesz. Ale je艣li twoi w艂adcy zgodz膮 si臋 wys艂ucha膰 mnie... poka偶臋 im to, co jest niedost臋pne nawet dla nich, poniewa偶 Valarowie, tak jak i ukochane przez nich elfy, s膮 przykuci do Ardy i wielu rzeczy spoza jej granic zobaczy膰 nie mog膮鈥.

Przeka偶臋 twe s艂owa Wielkiemu Manwe. - W g艂osie Olorina rozbrzmia艂 metal. - Oczekujcie jego decyzji!鈥.

Nie. Nie mamy czasu. Niech ten, kt贸rego nazywasz Wielkim Manwe, oka偶e sw膮 m膮dro艣膰 i nie przeszkadza nam. Gdy moi druhowie b臋d膮 stali na progu Drzwi Nocy, ja stan臋 na Wzg贸rzu Ezellohar i poka偶臋 Valarom to, co jest ukryte przed ich spojrzeniem. Wed艂ug mnie to jest sprawiedliwe鈥.

Przeka偶臋 twe s艂owa Wielkiemu Manwe鈥 - powt贸rzy艂 Olorin. Policzek hobbita musn膮艂 lekki, ch艂odny powiew. Go艣膰 z Valinoru znikn膮艂.

Folko potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Co za historia! Olorin... Kurunir...

Rybo艂贸w鈥 ci膮gni臋ty przez pot臋偶nego Smoka udowadnia艂, 偶e zas艂uguje, by si臋 tak nazywa膰 - mkn膮艂 po szarej g艂adzi. Przed nimi nagle zg臋stnia艂 mrok i Folko us艂ysza艂 g艂os ksi臋cia Forwego:

- Samotna Wyspa...

Hobbit tylko k膮tem oka zobaczy艂 kryszta艂owe wie偶e, wznosz膮ce si臋 niczym widma nad szar膮 ziemi膮. Na nadbrze偶ach, do niedawna jasno o艣wietlonych, szybko gas艂y ognie. Wyspa wyra藕nie szykowa艂a si臋 do walki... chocia偶 nikt nie zamierza艂 jej atakowa膰.

- Szkoda - rzuci艂 Malec. - Zawsze chcia艂em tam wpa艣膰... policzy膰 si臋 z niekt贸rymi zuchwalcami z Doriathu...

- Czy艣 ty oszala艂! Jaki Doriath? Na Samotn膮 Wysp臋 odesz艂y resztki Noldor贸w, a Thingol - je艣li o niego ci chodzi - od dawna jest w Valinorze...

- A hobbici? Te偶 tam s膮? - Folko jakby nie zwraca艂 si臋 do nikogo w szczeg贸lno艣ci, ale Duch Wiedzy uzna艂, 偶e powinien odpowiedzie膰.

- Raczej nie. 呕yli w Valinorze d艂ugo, ale nie艣miertelno艣膰 nie by艂a im dana. Mieli natomiast prawo odej艣膰 na 偶yczenie. Nie wiem, czy spotka艂e艣 kt贸rego艣 z nich... Mog臋 si臋 dowiedzie膰... ale wkr贸tce sami b臋dziemy w Valinorze.

Eressea przep艂ywa艂a obok nich, pogr膮偶aj膮c si臋 w szarej porannej mgle. S艂o艅ce wstawa艂o nad horyzontem, wstawa艂o i nie mog艂o wsta膰.

Folko czu艂, 偶e nie b臋dzie mu dane po raz drugi przyjrze膰 si臋 tym brzegom. Przypomnia艂 sobie dar Drzewobroda i zrobi艂o mu si臋 偶al, 偶e zagin膮艂, i 偶e nie uda艂o mu si臋 tak naprawd臋 z niego skorzysta膰. Widocznie Stary Ent te偶 co艣 przewidywa艂 i stara艂 si臋 pom贸c, jak m贸g艂.

Kurunir wr贸ci艂 do ludzkiej postaci, gdy Samotna Wyspa znikn臋艂a z oczu, a na zachodnim horyzoncie zarysowa艂y si臋 olbrzymie 艣ciany G贸r Czarnych. Wielki Orlangur nie zwalnia艂...

...Starzec ze z艂aman膮 lask膮 w prawej r臋ce ci臋偶ko run膮艂 na deski pok艂adu. Wypowiada艂 niewyra藕nie jakie艣 s艂owa. Wydawa艂o si臋, 偶e wci膮偶 jeszcze tkwi艂 w tym straszliwym dla艅 dniu, kiedy Gandalf Szary po艂ama艂 symbol jego czarodziejskiej mocy, og艂osiwszy, i偶 Saruman Bia艂y straci艂 barw臋 i jest wykluczony z bractwa Istriach.

- Hej, a to co? - zapyta艂 bezceremonialnie Malec, na wszelki wypadek chwytaj膮c za miecz.

- Poczekajcie! - zakrzykn膮艂 Folko. - Wydaje mi si臋... Bia艂a R臋ka!

...D艂ugie lata sp臋dzi艂 Kurunir w postaci psa, szczerze i oddanie s艂u偶膮c Olmerowi. I gdy ten wynurzy艂 si臋 spoza Drzwi Nocy, czyja艣 wola (teraz wiadomo czyja) nakaza艂a nie odst臋powa膰 swego pana nawet o krok. Nie m贸g艂 wtedy poj膮膰 dlaczego. Widocznie Valarowie przewidzieli, 偶e kto艣 taki jak Olmer mo偶e im si臋 przyda膰... I rzeczywi艣cie - przyda艂 si臋. Kto wie, czy Okrutny Strzelec zosta艂 u艂askawiony z powodu Adamantu, czy z innego powodu? Nie wiadomo...

A gdy on, Saruman, gin膮艂 kolejny raz - i tak bola艂o to w艣ciekle. Millog okaza艂 si臋 by膰 nadzwyczaj trudny do zabicia - jego r臋ka zada艂a cios, gdy szyja ju偶 sta艂a si臋 krwaw膮 miazg膮, w jak膮 zmieni艂y j膮 k艂y psa- Kurunira...

Ale duch powt贸rnie zabitego rywala Gandalfa nie opu艣ci艂 艢r贸dziemia. Powstrzymany przez pot臋偶n膮 magi臋 Wielkiego Orlangura pozosta艂 tu. I niewidzialny wszed艂 na pok艂ad 鈥濺ybo艂owa鈥, by powr贸ci膰 do ludzkiej postaci nieopodal Valinoru.

- B臋dziemy walczy膰? - zapyta艂 rzeczowo Saruman, podrzucaj膮c i chwytaj膮c lask臋. - Mam tam d艂u偶nik贸w... tam, za tymi g贸rami...

- Walczy膰 b臋dziemy tylko w ostateczno艣ci - mrukn膮艂 Malec.

- Tam jest w ko艅cu... sam Machal... - powiedzia艂 troch臋 niepewnie Torin.

- Mam nadziej臋, 偶e wystarczy mu rozumu, by si臋 nie wtr膮ca膰 - rzek艂 szyderczo Saruman.

Elfy milcza艂y ponuro. Nawet ksi膮偶臋 Forwe opu艣ci艂 g艂ow臋.

Nie zauwa偶yli nawet, jak przed nimi pojawi艂a si臋 ogromna arka, s艂u偶膮ca za wrota do przystani. 鈥濺ybo艂贸w鈥 przedar艂 si臋 przez ni膮... i dopiero teraz Orlangur zwolni艂 pr臋dko艣膰 lotu.

Wzd艂u偶 nadbrze偶y przycumowane by艂y okr臋ty. D艂ugie, pi臋kne okr臋ty, pi臋kne nie z powodu drogocennych ozd贸b, ale pi臋kne z powodu proporcji, kontur贸w, linii. Mola 艣wieci艂y pustkami. Nie wida膰 by艂o 偶ywego ducha. Widocznie Teleri opu艣cili 艁ab臋dzi膮 Przysta艅, podporz膮dkowuj膮c si臋 rozkazom Valarow.

Nikt nie przeszkodzi艂 im, gdy wychodzili na stare kamienie portu. Folko rozgl膮da艂 si臋 we wszystkie strony. Serce wali艂o mu tak, 偶e wydawa艂o si臋, i偶 za chwil臋 wyskoczy z piersi. Jest w Valinorze! W Valinorze! Zobaczy ten dziw nad dziwy... I, by膰 mo偶e, z艂o偶y tu sw膮 g艂ow臋.

Orlangur szybko uwalnia艂 si臋 z chom膮ta.

- Naprz贸d! Nie mo偶emy traci膰 czasu. Droga do Drzwi Nocy jest daleka.

Nieprzytomnego Olmera na noszach nie艣li Sandello i Oessie. Nikogo innego do pana i ojca nie dopuszczali. Palce Wodza ci膮gle zaci艣ni臋te by艂y na r臋koje艣ci Czarnego Miecza.

Z艂owieszcza cisza przywita艂a oddzia艂. Przemierzyli ulice portowego miasta i Folko poczu艂, 偶e w tej chwili pragnie 艣mierci, albowiem nigdy ju偶 nie b臋dzie m贸g艂 偶y膰, nie maj膮c przed oczami takiego pi臋kna. Ogrody i pa艂ace, pa艂ace i ogrody - wydawa艂o si臋, 偶e ka偶dy elf 偶yje tu jak kr贸l.

Saruman co艣 mamrota艂 pod nosem, rzucaj膮c z艂e spojrzenia to na jeden dom, to na drugi.

- O Wielki! - nie wytrzyma艂 w ko艅cu. - Pozw贸l mi...

- Nie! - Podobny do grzmotu ryk Wielkiego Smoka wstrz膮sn膮艂, rzec by mo偶na, wie偶ami. - Przyszli艣my tu z pokojem. Je艣li nas zaatakuj膮 - b臋dziemy walczyli. Ale tylko je艣li zostaniemy napadni臋ci!...

Kurunir poruszy艂 wargami, a Folko dos艂ysza艂 cz臋艣膰 wymamrotanych s艂贸w:

- Ma艂a cz膮stka Ognia Orthanku wcale nie by艂aby tu nie na miejscu...

Miasto zosta艂o za nimi. Wspania艂a droga, obramowana wiecznie zielonymi zaro艣lami, prowadzi艂a dalej na zach贸d przez prze艂臋cz Kalakirya do Tirionu na Tunie. Powinny tu znajdowa膰 si臋 czujne stra偶e, pilnuj膮ce przej艣cia... Ale oddzia艂 porusza艂 si臋 bez najmniejszych przeszk贸d.

Pelori sprawia艂y wstrz膮saj膮ce wra偶enie. Ich g艂adkie, niczym w szkle wyci臋te 艣ciany wspina艂y si臋 na osza艂amiaj膮c膮 wysoko艣膰. Za plecami w臋drowc贸w pot臋偶nia艂o 艣wiat艂o poranka, i d艂ugie cienie po艣piesznie maszerowa艂y przed nimi. Oddzia艂 nadal otacza艂a straszna, a偶 hucz膮ca cisza.

- Wydaje si臋, 偶e Valarowie spe艂niaj膮 nasze warunki - wykrztusi艂 Torin. Spod przy艂bicy he艂mu strumieniem p艂yn膮艂 pot, mimo 偶e doko艂a panowa艂 mi艂y ch艂贸d.

- Valarowie nigdy nie spe艂niaj膮 czyich艣 warunk贸w - powiedzia艂 Wielki Orlangur. - To oni stawiaj膮 warunki innym. Ale skoro nic si臋 nie dzieje, to znaczy, 偶e sprawy tocz膮 si臋 wed艂ug ich planu. Przy okazji - pami臋tacie, 偶e Yarda i Manwe widz膮 ka偶dy nasz krok i s艂ysz膮 ka偶de nasze s艂owo?

- Nie mamy czego si臋 obawia膰! - rzuci艂 zuchowato Malec. - My tu nie przyszli艣my walczy膰. A jakby pocz臋stowano nas jeszcze kufelkiem piwa - dopiero zacz膮艂bym szanowa膰 gospodarzy!

Szli i nie odczuwali zm臋czenia; a d艂ugie zazwyczaj mile tu by艂y kr贸tkie. Min臋li Tirion na Tunie, lecz wspania艂e miasto by艂o puste, a diamentowy uliczny py艂 osiada艂 na ich butach. Folko przys艂oni艂 oczy d艂oni膮 - to pi臋kno a偶 bola艂o, pora偶a艂o.

- Teraz rozumiem, dlaczego nie dopuszczano tu 艢miertelnych - wyszepta艂. - Nie powinni艣my widzie膰 takiego pi臋kna, wszak nigdy nie zdo艂amy stworzy膰 czego艣 nawet podobnego...

- H臋, h臋! Mylisz si臋 - wtr膮ci艂 szyderczo Saruman. - Przebywaj膮c w 艢wiecie, Valarowie nie mogli nie wiedzie膰, 偶e 艢miertelni b臋d膮 chcieli zobaczy膰 B艂ogos艂awione Kr贸lestwa. Dla siebie stworzyli przytulny Valinor, jak zwykli ludzie, buduj膮c domy wed艂ug swego gustu. Ale zapomnieli, 偶e NIE s膮 lud藕mi. I NIE s膮 elfami. I nawet NIE s膮 Majarami. Stworzyli wi臋c co艣 Najdalszego... A skoro najdalsze, to i nieosi膮galne, zakazane. A skoro zakazane... Sam wiesz, jak si臋 sko艅czy艂 Numenor.

W milczeniu min臋li wielki Tirion. Min臋li, nie napotkawszy po drodze 偶ywego ducha. Wszystko jakby wymar艂o w b艂ogos艂awionym Valinorze, ale hobbita nie opuszcza艂o prze艣wiadczenie, 偶e czyje艣 spojrzenie nieustannie 艣ledzi ka偶dy ich ruch i gest.

A co bym zrobi艂, gdyby nagle stan膮艂 przede mn膮 Bilbo? Albo Frodo? - zastanawia艂 si臋 Folko. - Gdyby oni poprosili, bym odda艂 im Adamant?...

Nie znalaz艂 odpowiedzi na to pytanie.

Prze艂臋cz Kalakirya sko艅czy艂a si臋. Czarne 艣ciany g贸r odst膮pi艂y, oczom w臋drowc贸w ukaza艂y si臋 zielone wzg贸rza i r贸wniny Valinoru. Ale nie dane jest 艢miertelnemu opisa膰 ich pi臋kna i wielko艣ci. Nie dane jest 艢miertelnemu opowiedzie膰, co poczuli przyjaciele, patrz膮c na po艂yskuj膮cy ogromny szczyt Taniquetilu, na g贸ry kryj膮ce wspania艂o艣ci Valimaru...

Gro藕ny Ezellohar min臋li dr偶膮c i w milczeniu. A s艂o艅ce ci膮gle nie mog艂o wznie艣膰 si臋 nad horyzontem i wydawa艂o si臋, 偶e ci膮gle jeszcze trwa dzie艅 trzeci marca, kiedy to 鈥濺ybo艂贸w鈥 opu艣ci艂 brzeg Haradu...

Szli dalej przed siebie, nie potrzebuj膮c snu, nie odczuwaj膮c g艂odu ani pragnienia. Szli, nie odzywaj膮c si臋. Nawet zawsze m臋drkuj膮cy Malec tym razem zamilk艂. Milcza艂 r贸wnie偶 Duch Wiedzy, i milczeli Valarowie.

Min臋li Komnaty Mandosa, min臋li Pa艂ac Nienny, P艂aczki. Zatrzymali si臋 dopiero na Ostatnim Brzegu.

Pusto tu by艂o i sm臋tnie. Zupe艂nie nie przypomina艂a ta ziemia radosnego, szcz臋艣liwego Valinoru. Zreszt膮, czy naprawd臋 szcz臋艣liwego?... Vanyarowie, Elfy Pi臋kne - czemu po艣wi臋cone by艂y tysi膮clecia ich pobytu przy tronie Manwe? Gromadzili wiedz臋? Ale czy taka wiedza, pod korcem, ukryta przed wszystkimi - czy nie staje si臋 bezwarto艣ciowa, je艣li nikomu nie s艂u偶y?... Tak my艣la艂 hobbit, stoj膮c nad smutnymi falami Ostatniego Morza.

- No to gdzie s膮 te wasze Drzwi? - przerwa艂 dr臋cz膮c膮 cisz臋 Malec.

- Cierpliwo艣ci - pad艂a odpowied藕. Orlangur prostowa艂 skrzyd艂a. Z艂ote 艂uski po艂yskiwa艂y z艂owrogo. - Cierpliwo艣ci. Zostali艣my przepuszczeni a偶 tu, bez walki. Mo偶e jeszcze si臋 uda. Tu nie mam mocy przewidywania przysz艂o艣ci.

Nikt nie zauwa偶y艂, 偶e na szczycie pobliskiego wzg贸rza, opadaj膮cego w kierunku brzegu spadzistym zboczem, pojawi艂a si臋 niewysoka, prezentuj膮ca si臋 wynio艣le posta膰. Rozleg艂 si臋 g艂os, i Folko zadr偶a艂; osobliw膮 moc i dum臋 wyczu艂 w owym g艂osie.

- Ja, Fionwe, herold Wielkiego Manwe, powiadam wam: Ty, mieni膮cy si臋 Duchem Wiedzy, masz uda膰 si臋 do Ezellohara! Pozostali niech oczekuj膮 tu.

- Kr贸tko i wyra藕nie. - Saruman stara艂 si臋 nie okazywa膰 strachu, ale powiedzia艂 to jako艣 niepewnie. Eowina, nie wstydz膮c si臋 nikogo i niczego, podesz艂a do Folka, obj臋艂a go i przywar艂a do艅... Mocno zacisn臋艂a powieki. Wargi szepta艂y co艣... Co? Modlitw臋 czy przekle艅stwo?

Z艂oty Smok jednym ruchem wzbi艂 si臋 w niebo.

- Czekajcie na mnie! I... nie tra膰cie nadziei!

Nagle poruszy艂 si臋 i j臋kn膮艂 Olmer. Sandello i Oessie rzucili si臋 do niego, jednak偶e odtr膮ci艂 ich. Jego oblicze wykrzywia艂 spazm b贸lu, ale uda艂o mu si臋 wsta膰. Czarny Miecz gro藕nie po艂yskiwa艂 w jego r臋ku. Chwiejnym krokiem skierowa艂 si臋 w stron臋 hobbita.

- Czy... my... jeste艣my w Valinorze? - wychrypia艂 Kr贸l Bez Kr贸lestwa.

- Tak - odpowiedzia艂 Folko, nie spuszczaj膮c wzroku.

- Dlaczego... dlaczego nic nie p艂onie?!

- Przyszli艣my z pokojem.

- Z pokojem?! Przecie偶 to pu艂apka! Wykorzystaj Adamant, Folko! Musimy otworzy膰 Drzwi, p贸ki Orlangur powstrzymuje Valarow!

Olmer wygl膮da艂 strasznie. Czarny Miecz dygota艂 w jego r臋ku, jakby wyszukiwa艂 ofiary.

- Przepuszczono nas! - wyja艣ni艂 hobbit. - Nie mo偶emy atakowa膰 pierwsi!

- No to oni zaatakuj膮 nas. - W贸dz zamkn膮艂 oczy.

W tym momencie, zza skrywaj膮cych Valimar wysokich g贸r dobieg艂 g艂uchy odg艂os grzmotu. Za nim drugi, trzeci, czwarty... A potem w dziewiczo czyste niebiosa wzbi艂 si臋 t艂usty, czarny s艂up dymu. Drgn臋艂a ziemia, pobliskie wzg贸rze przekre艣li艂a szczelina.

- Zacz臋艂o si臋 - szepn膮艂 Saruman. - C贸偶, zobaczymy, czy potrafi臋 jeszcze co艣 poza podnoszeniem 艂apy pod drzewkiem! - Zakasa艂 r臋kawy niczym wiejski zabijaka.

- Otwieraj Drzwi, Folko! - rykn膮艂 Olmer. - Pozostali, ustawcie si臋 w kr臋gu! Musimy da膰 mu czas! Szybciej! Wywa偶 Drzwi!

Trzask grzmotu rozlega艂 si臋 coraz cz臋艣ciej. S艂up dymu by艂 ju偶 niemal szerszy od pier艣cienia g贸r. A nad ich szczytami pojawi艂a si臋 blada aureola dziwnego p艂omienia.

- W kr膮g! - wychrypia艂 W贸dz, popychaj膮c na miejsca zbyt wolno poruszaj膮cych si臋 towarzyszy. I zd膮偶y艂 - w ostatniej chwili.

Kto wie, jak planowali Valarowie t臋 walk臋. Pewnie my艣leli, 偶e Zloty Smok stanie si臋 dla nich 艂atwym 艂upem, a z pozosta艂ymi bez trudu poradzi sobie ka偶dy Majar.

Ale wszystko posz艂o nie tak. Folko nie widzia艂 Bitwy Mocy, ale s膮dz膮c po dr偶eniu ziemi i osypywaniu si臋 wzg贸rz, po ich p臋kaniu na g艂azy, s膮dz膮c po mroku zasnuwaj膮cym s艂o艅ce - Valarom nie uda艂a si臋 艂atwa potyczka. Zamiast wi臋c Majara hobbit i jego towarzysze zobaczyli b艂yszcz膮ce szeregi elf贸w.

Os艂awieni wojownicy nadci膮gali w milczeniu, zwartym murem. W srebrnych zbrojach, z dumnymi herbami i dewizami na tarczach - tarczach, kt贸re widzia艂y pewnie koniec hufc贸w samego Morgotha w dniach Wojny Gniewu...

Hobbitowi wyda艂o si臋, 偶e poznaje ich, przypomniawszy sobie opis z ksi臋gi Bilba. Wszyscy wielcy herosi minionych Epok, bohaterowie walk z Morgothem i Sauronem przyszli tu, by odebra膰 zuchwa艂ym przybyszom skarb.

Saruman g艂o艣no, szyderczo roze艣mia艂 si臋.

- Ach, i ty jeste艣, mistrzu Kirdanie! Co ci臋 tu sprowadza? Czy w twoim wieku mo偶na jeszcze ugania膰 si臋 po bitewnych polach?

Odpowiedzi膮 by艂o milczenie. Folko zauwa偶y艂, 偶e wprawdzie trz臋sienie ziemi druzgota艂o i powala艂o wszystko doko艂a, to w tym rumowisku oni wci膮偶 trwali na nieporuszonej wysepce spokoju. Na niej sta艂y teraz, spychaj膮ce dru偶yn臋 hobbita do morza, elfy.

Wielki W贸dz wyszed艂 przed wszystkich.

- Ba! - u艣miechn膮艂 si臋 ironicznie. - Ile偶 znajomych twarzy!... C贸偶, czcigodni, zaczynajcie! Zaczynajcie, a my zobaczymy, na ile was sta膰!

Nie odpowiedzia艂 mu nikt. Z elfickich szereg贸w wylecia艂a strza艂a, ale na kilka krok贸w przed Kr贸lem Bez Kr贸lestwa bezsilnie opad艂a na ziemi臋. Olmer ponownie si臋 u艣miechn膮艂:

- W艂a艣nie, to wam chyba si臋 nie uda!

Ale Folko widzia艂 - po szyi Wodza strumykiem sp艂ywa艂a krew. On ju偶 do ko艅ca wykorzysta艂 wszystkie swoje si艂y, wyszarpywa艂 jeszcze po k臋sie bezcenny czas...

Hobbit zerwa艂 okrywaj膮ce Adamant szmaty, wpi艂 si臋 spojrzeniem we w艣ciek艂y blask. Spr贸bowa艂 wyobrazi膰 sobie Drzwi Nocy. Wyobrazi膰, jak p臋ka kopu艂a szarych niebios i czarne wody Ukrytego za Najdalszym run膮 na niego i ponios膮... coraz dalej i dalej, do skraju Wielkiej Nocy...

呕ar pali艂 w twarz. Adamant 艣wieci艂 coraz ja艣niej i ja艣niej, hobbit nie widzia艂 ju偶 niczego pr贸cz w艣ciek艂ego blasku, ton膮艂 w tych okrutnych, pal膮cych p艂omieniach...

A doko艂a rozlega艂y si臋 coraz mocniejsze grzmoty. 艢wit wypar艂a ciemna noc. Tam, pod Ezelloharem, trwa艂a wielka, nieznana dot膮d w Ardzie bitwa, a 艣cieraj膮ce si臋 ze sob膮 Moce szarpa艂y cia艂o 艢wiata, zmieniaj膮c go w Nico艣膰 sw膮 si艂膮. S艂upy p艂omienia wznios艂y si臋 powy偶ej g贸r, a i same g贸ry wyra藕nie topnia艂y, ich stopione warstwy sp艂ywa艂y w d贸艂, jakby szalony p艂omie艅 po偶era艂 ich korzenie. Niewyra藕ne olbrzymie cienie widoczne by艂y w k艂臋bach dymu, bia艂e b艂yskawice przeszywa艂y mrok, a w samym sercu chmur po艂yskiwa艂a z艂ota iskra, p艂on膮ca niczym ma艂e s艂oneczko, mo偶e nawet ja艣niej.

Niepowodzenie Pierwszego 艁ucznika nie speszy艂o Pierworodnych. Z ich szereg贸w wylecia艂a chmura strza艂, ale nagle wtr膮ci艂 si臋 Kurunir.

- Istnieje taka stara sztuczka - powiedzia艂 umy艣lnie g艂o艣no, a z jego palc贸w trysn膮艂 blady p艂omie艅. - Bardzo, bardzo stara... bardzo, bardzo prosta... Ale skuteczna!

Strza艂y, kt贸re przebi艂y si臋 przez niewidzialn膮 tarcz臋 Olmera, zaczyna艂y p艂on膮膰 w locie. Saruman g艂o艣no, szyderczo zarechota艂.

Folko, zapomniawszy o wszystkim, obraca艂 w d艂oniach l艣ni膮cy Kamie艅. Nic... nic... nic!...

A wtedy po艂yskuj膮ce szeregi elfickiego wojska ruszy艂y do przodu, jakby na jaki艣 bezg艂o艣ny rozkaz. Wzbi艂a si臋 w powietrze chmura strza艂... Niekt贸re przenika艂y przez tarcz臋 Olmera i ogniste b艂yskawice Sarumana.

J臋kn膮wszy, chwyci艂a si臋 za przeszyt膮 strza艂膮 pier艣 Eowina. Pancerz nie uratowa艂 Eldring贸w przed 艣mierciono艣n膮 pewno艣ci膮 r臋ki najlepszych strzelc贸w Ardy. Trafiony zosta艂 w rami臋 Maelnor, kilka strza艂 odbi艂o si臋 od rynsztunku Torina i Malca...

Folko z krzykiem rzuci艂 si臋 do le偶膮cej Eowiny i znieruchomia艂 - okrutna r臋ka Forwego ze straszliw膮 moc膮 ustawi艂a go twarz膮 do brzegu.

- Je艣li nie otworzysz Drzwi Nocy - zginie ca艂y 艢wiat! Wybieraj szybko!

Hobbit odwr贸ci艂 si臋. Przed oczami mia艂 twarz Eowiny... z kt贸rej ju偶 uchodzi艂o 偶ycie.

Oessie i Sandello niezmordowanie odbijali strza艂y wroga.

Jeszcze chwila i zgin膮 wszyscy. Pierwszy zrozumia艂 to Olmer.

- Naprz贸d! - rykn膮艂, wymachuj膮c mieczem. - P贸ki Folko nie otworzy艂 Drzwi!...

Okrutny Strzelec star艂 si臋 z Pierworodnym. Na drodze stan膮艂 mu ciemnow艂osy wojownik, i nagle rozleg艂 si臋 pe艂en nienawi艣ci g艂os, dobiegaj膮cy z klingi Czarnego Miecza:

- Ach, to sam Turgon! D艂ugo czeka艂em na to spotkanie! W ko艅cu zemszcz臋 si臋 za 艣mier膰 mojego tw贸rcy!

Turgon cofn膮艂 si臋, ale by艂o ju偶 za p贸藕no. Niczym czarna b艂yskawica prosto w serce uderzy艂 go Czarny Miecz, przeci膮艂 zbroj臋, jakby by艂a z cienkiej tkaniny, wyszed艂 plecami Pierworodnego.

I zacz臋艂o si臋.

Elfy ksi臋cia Forwego skrzy偶owa艂y bro艅 z wojownikami Vanyarow. Krasnoludy star艂y si臋 z Noldorczykami, Sandello i Oessie walczyli w centrum, obok Olmera.

Czarny Miecz nie zna艂 lito艣ci. W r臋ku Oessie b艂yska艂a jej lekka szabla, niedbale paruj膮c i 艂ami膮c pot臋偶ne, ci臋偶kie klingi. Sandello, bez tarczy, zr臋cznie pos艂ugiwa艂 si臋 krzywym mieczem z pier艣cieniami na obuchu; kt贸ry艣 z elf贸w dojrza艂 to i krzykn膮艂 ostrzegawczo: pier艣cieni by艂o DZIEWI臉膯!...

I nagle do 艂oskotu wybuch贸w, dobiegaj膮cych zza G贸r Valimarskich, niespodziewanie do艂膮czy艂 si臋 z艂owieszczy syk. Niezbyt g艂o艣ny przenika艂 dusze wszystkich walcz膮cych, wype艂niaj膮c je niepoj臋tym, lodowatym strachem...

Horyzont Morza niespodziewanie zabarwi艂 si臋 purpur膮. A potem, na tym krwistym tle wolno wyros艂y niezliczone j臋zyki czarnego p艂omienia. Ogniste pasma pe艂z艂y na wsch贸d.

Folko skamienia艂. Adamant podarowa艂 jego oczom niezwyk艂膮 moc. Niemal o艣lepiony, m贸g艂 hobbit jednocze艣nie dojrze膰, co si臋 dzieje za horyzontem. I to, co zobaczy艂, jego rozum odrzuca艂, nie mog膮c poj膮膰.

Sun臋艂y na nich nie j臋zyki p艂omieni. Nie. Czarny kleks Absolutnej Nico艣ci rozpe艂za艂 si臋 po ciele B艂ogos艂awionych Kr贸lestw, po偶eraj膮c je i wch艂aniaj膮c w siebie. Kopu艂a niebios p臋k艂a. Niebosk艂on zosta艂 przeci臋ty olbrzymim mieczem. Z rany do 艢wiata Valinoru run膮艂 j臋drny strumie艅 nieznanej, straszliwej Mocy... A nieco wy偶ej, nad ni膮, hobbit zobaczy艂 niewyra藕ne kontury dwu olbrzymich ludzkich postaci... A jedna z nich mia艂a na g艂owie tr贸jz臋bn膮 koron臋.

Trz臋sienie ziemi r贸wna艂o wzg贸rza, zmuszaj膮c oszala艂e fale, by k膮sa艂y pokiereszowany brzeg. Nad G贸rami Valimarskimi paj臋czyna bia艂ych b艂yskawic niespodziewanie otoczy艂a z艂ot膮 iskr臋 Wielkiego Orlangura i Smok run膮艂 z niebios. Ogarni臋ty p艂omieniami toczy艂 si臋 gdzie艣 w kierunku wschodnich rubie偶y Valinoru...

- Chyba to koniec! - wrzasn膮艂 Ma艂y Krasnolud, paruj膮c kolejny atak przeciwnika.

- Och, oberwie si臋 nam od Machala! - odkrzykn膮艂 Torin, zadaj膮c 艣miertelne uderzenie...

Elficcy wojownicy nie szcz臋dzili siebie. To zrozumia艂e 艣mier膰 by艂a dla nich jedynie kr贸tk膮 przerw膮 w bycie. Wr贸c膮 do Komnat Mandosa... A potem, posiad艂szy nowe cia艂a, wr贸c膮 do 艢wiata. Ale nawet ich bezgraniczna odwaga nie zdo艂a艂a z艂ama膰 oporu garstki wojownik贸w. Saruman, dziko rechoc膮c, traci艂 resztki si艂, ale wysy艂any przeze艅 p艂omie艅 zabija艂 skutecznie.

- Folko! Nie mamy ju偶 ani chwili czasu! - zawo艂a艂 Olmer, nie odwracaj膮c g艂owy.

Hobbit dobrze wiedzia艂, 偶e nie maj膮 ju偶 czasu. Widzia艂 nadpe艂zaj膮cego zza Rubie偶y 艢wiata po偶eraj膮cego wszystko Potwora - czy nie o czym艣 takim m贸wi艂 Wielki Orlangur? Widzia艂 t臋 par臋 w niebiosach... I rozumia艂, 偶e Wielki Smok pad艂, 艣ci膮gaj膮c na siebie ca艂膮 Moc Valarow, i 偶e za chwil臋 ta Moc zwali si臋 na nich.

Decyzja przysz艂a sama. Prosta i jednocze艣nie straszna. Imi臋 rozjarzy艂o si臋 w 艣wiadomo艣ci niczym po偶ar, i w mgnieniu oka, odwr贸ciwszy si臋, Folko skierowa艂 ca艂膮 moc Adamantu na wrota Komnat Mandosa. Wargi hobbita wyszepta艂y p艂on膮ce w umy艣le imi臋:

- Feanorze!

Przez nieszcz臋sn膮 ziemi臋 przetoczy艂o si臋 ci臋偶kie westchnienie. Walcz膮cy wylecieli w powietrze, wielu nie utrzyma艂o si臋 na nogach. Tam, gdzie zdaniem hobbita mia艂y znajdowa膰 si臋 Komnaty Mandosa, do nieba wzbi艂a si臋 pot臋偶na fontanna ziemi i p艂omieni. Ale nawet ten p艂omie艅 nie m贸g艂 si臋 r贸wna膰 z blaskiem o艣lepiaj膮co bia艂ej klingi, kt贸ra na ukos przeszy艂a niebiosa. I do uszu hobbita dotar艂y s艂owa:

- Dzi臋kuj臋 ci, Folko, synu Hemfasta. Moja niewola sko艅czy艂a si臋! I teraz zemszcz臋 si臋 za wszystko!

W nast臋pnej chwili nad g贸rami rozleg艂 si臋 tak pot臋偶ny grzmot, 偶e hobbit omal nie og艂uch艂. I nagle z okrywaj膮cych niebiosa ob艂ok贸w dymu wynurzy艂 si臋 znajomy kontur Wielkiego Smoka. Orlangur lecia艂 wolno, z trudem utrzymuj膮c si臋 w powietrzu: jedno skrzyd艂o mia艂 niemal do po艂owy oderwane, z ran na ziemi臋 chlusta艂a krwawa ulewa. 艁uski straci艂y sw贸j blask, pokryte sadz膮 i krwi膮; elfy z tylnych szereg贸w przywita艂y Smoka gradem strza艂, ale ten nie obdarzy艂 ich nawet jednym spojrzeniem. Run膮艂 ci臋偶ko w p艂ytk膮 wod臋 obok hobbita.

- Mia艂e艣 szcz臋艣cie z Feanorem... - wychrypia艂 Z艂oty Smok. - Ale uwa偶aj... m贸wi艂em ci... oni jednak si臋 przedarli...

Folko nie odpowiedzia艂. Widmo Dagor Dagorrath stawa艂o si臋 coraz wyra藕niejsze. A on MUSIA艁 otworzy膰 Drzwi! Tylko, co nale偶a艂o w tym celu zrobi膰?... 呕eby to poj膮膰 jeszcze g艂臋biej, czuj膮c, 偶e blask wypala mu oczy, zanurzy艂 si臋 w szalonym l艣nieniu Kamienia... W 偶y艂y trysn膮艂 p艂on膮cy 偶ar... Jego wola, zjednoczona z wol膮 Adamantu, niczym przepot臋偶ny taran uderzy艂a w zamkni臋te Drzwi.

I te nie opar艂y si臋.

Cofn臋艂y si臋 elfy, ogarni臋te panik膮.

Skamieniali ze strachu towarzysze Folka.

Paszcza 艣lepej Nico艣ci rozwar艂a si臋 przed nimi... paszcza 艣lepej Nico艣ci, w kt贸rej nie ma nawet Mroku - nie ma zupe艂nie niczego.

- Tam! - rykn膮艂 Smok. Odwr贸ci艂 si臋 i uni贸s艂 niezranione skrzyd艂o, jakby zas艂aniaj膮c si臋 przed czym艣 straszliwym.

Tylko przez mgnienie oka widzieli Malec i Torin niewyra藕ne olbrzymie kszta艂ty, kt贸re wznosi艂y si臋 nad po偶eranymi przez ogie艅 G贸rami Valimaru. Tylko przez chwil臋 - ale pot臋ga ich i moc osza艂amia艂y; wydawa艂o si臋, 偶e serca zuchwalc贸w lada chwila p臋kn膮...

Uderzenie, kt贸re spad艂o na z艂odziei Adamantu, mog艂o pewnie wyrzuci膰 w powietrze ca艂y Angband. Jakby pod ciosem straszliwego m艂ota cia艂o Orlangura zmieni艂o si臋 w krwaw膮 miazg臋 mi臋sa, ko艣ci i z艂otej 艂uski. Skrzyd艂a zosta艂y z艂amane, kr臋gos艂up zmia偶d偶ony. Ale g艂owa ocala艂a i g艂owa ta wyszepta艂a ostatni rozkaz:

- Uciekajcie!

Pierwszy w otch艂a艅 skoczy艂 Forwe, wlok膮c za sob膮 ociekaj膮cego krwi膮 Maelnora. Bearnas, r贸wnie偶 ranny, ni贸s艂 na plecach trafionego dziesi膮tkiem strza艂 Amroda. Saruman podni贸s艂 bezw艂adne cia艂o Eowiny i pobieg艂 za elfami. Sandello najpierw cisn膮艂 w wy艂om Oessie, za ni膮 Folka. Zamykali odwr贸t krasnoludy i Olmer.

Ostatni膮 rzecz膮, jak膮 widzia艂 hobbit 艣lepn膮cymi oczami, by艂 widok wys艂anej przez Adamant ognistej fali, kt贸ra run臋艂a na spotkanie Potwora z Zewn膮trz i zmia偶d偶y艂a go, wywr贸ci艂a, przep臋dzi艂a precz, a wraz z nim - tych Dwoje.

Przej艣cie zamyka艂o si臋.

I ostatni zdo艂a艂 tu wskoczy膰 p艂omienny duch Feanora.

A potem na hobbita zwali艂 si臋 b贸l. Trac膮c przytomno艣膰, wpadaj膮c w zbawczy niebyt, niewa偶ne - braku 艣wiadomo艣ci tylko czy 艣mierci - Folko zd膮偶y艂 pomy艣le膰: 鈥濶a koniec by艂oby mi艂o pole偶e膰 na trawie鈥...

Potem przysz艂o jeszcze gorsze.

Le偶a艂 na czym艣 mi臋kkim i przyjemnym. Oparzon膮 sk贸r臋 ch艂odzi艂 lekki wiaterek. Zanurzony by艂 w mroku. Uni贸s艂 r臋k臋, a wtedy puste, wypalone oczodo艂y odezwa艂y si臋 atakiem szalonego b贸lu.

W贸wczas rozp艂aka艂 si臋.

Nagle us艂ysza艂 zaniepokojone g艂osy. Czyje艣 troskliwe, delikatne r臋ce podtrzyma艂y jego g艂ow臋, na wargach poczu艂 ch艂贸d jakiego艣 napoju.

- Folko, Folko, s艂yszysz mnie? S艂yszysz mnie? Odpowiedz, prosz臋 ci臋!

To chyba g艂os Torina.

- Sss艂yszsz臋... Gdziee jesstem?... Co... z Kamieniem?

- Wszystko w porz膮dku, uciekli艣my! - To chyba Oessie... Czy偶by Oessie p艂aka艂a? - Adamant... jest obok ciebie! Pod praw膮 r臋k膮!

- Gdzie jeste艣my?... Opiszcie mi...

- Jeste艣my na brzegu morza. - G艂os ksi臋cia Forwego dr偶a艂. - Nad nami s膮 szare ska艂y, pn膮ce si臋 a偶 do niebios. J臋zyki kamiennych osypisk schodz膮 do wody. Mi臋dzy ska艂ami wida膰 las. Sosny, jod艂y... A my jeste艣my na skraju lasu... Tu jest wspania艂a mi臋kka trawa... Chcia艂bym wiedzie膰, jak si臋 tu znale藕li艣my...

Wargi hobbita drgn臋艂y w s艂abym u艣miechu, kt贸ry kosztowa艂 go kolejn膮 fal臋 b贸lu. Znowu w 艣wiadomo艣ci pojawi艂o si臋 IMI臉. Ale ju偶 nie Feanora. Nie 偶ywej istoty. Wi臋cej. 艢wiata.

- Jeste艣my... za rubie偶ami Ardy. My...

- Chcesz powiedzie膰, 偶e jeste艣my w innym 艣wiecie? - To odezwa艂 si臋 g艂臋boki, przepe艂niony moc膮 g艂os, nieznany hobbitowi. Mo偶e to m贸wi艂 Feanor?

- Tak. Jeste艣my w innym 艣wiecie. W innym... I nazwiemy go... - To s艂owo a偶 si臋 rwa艂o na wolno艣膰.

I 艣wiat ten wyzna艂 hobbitowi swoje imi臋.

1 Bierz t臋 ruin臋! - j. haradzki.

2 Ale偶 to wcale nie jest ruina, Satlachu! - j. haradzki.

3 Bra膰 go! Zabi膰! Po膰wiartowa膰! - j. haradzki.

4 Oby nie znalaz艂 ci臋 Noldor - Czarna Mowa.


Wyszukiwarka