Mroczny Znak do 2 3

Mroczny Znak


Autor: Zilidya


Beta: MichiruK,

Pairing: Jeszcze nie wiem

Raiting: + 15

Do oryginału:


* http://www.fanfiction.net/s/6657645/2/Mroczny_Znak


*http://forum.mirriel.net/viewtopic.php?f=2&t=14748&sid=460ec4173bd9d1353ba57404ce0ee04a



Prawa własności: Wszystkie postacie należą do J.K Rowling i z tego fanfiction nie są

pobierane żadne korzyści.




Prolog


W tym momencie Harry zastanawiał się, czy kiedykolwiek jego życie będzie choć trochę normalne.

Zamrugał i otarł oczy, rozmazując na twarzy sadzę.

Dom płonął. Z nim w środku. Był tego świadom.

Głowa bolała go od dobrych piętnastu minut i bardzo dobrze wiedział z czyjego powodu.

Voldemort.

Nachylił się nad parapetem okna w sypialni ciotki, rozglądając po ulicy.

Stał tam. W otoczeniu swoich zwolenników. Trzech z nich co jakiś czas rzucało zaklęcie ognia, podsycając pożar.

Dursleyów nie było, może i całe szczęście. Wyjechali na cotygodniowy raut po marketach.

Za to inny „raut” pastwił się nad ich domem.

Harry ścisnął kurczowo różdżkę i mocniej naciągnął pelerynę. Kalkulował, czy ma uciekać, czy nadal wierzyć, że jest bezpieczny za barierą. Bardzo w to wątpił. Przecież Voldemort posiadał w sobie jego krew, więc osłona nie powinna stanowić dla niego przeszkody.

Kaszlnął. Dym zaczął przedostawać się pod drzwiami. Wciśnięty na szybko ręcznik niewiele pomagał.

Gdzie jest Dumbledore? Czy nie powinien wiedzieć, że nastąpił atak na dom, w którym spędzał wakacje?

Dym coraz gęściej snuł się po dywanie, niczym wąż skradający się do swojej ofiary.

Gorąco też zaczynało dawać się we znaki.

Co robić?

Wyjdź, Harry Potterze. Nie mam zamiaru zabić cię w tak banalny sposób.

Chłopak zaklął cicho. Nigdy by nie przypuszczał, że ten osobnik potrafi wtargnąć w jego umysł, gdy nie śpi.

Wyjdź, chcę z tobą porozmawiać.

Chciałbyś.

Oczywiście, że chcę. — Czyżby usłyszał sarkastyczny śmiech? — Inaczej nie przyszedłbym tu osobiście.

Czego chcesz? Poza zabiciem mnie, oczywiście?

A kto mówi, że chcę cię zabić?

Ty. Przed momentem.

Och, Harry Potterze! Gdzie podziała się twoja gryfońska odwaga?

Ukryła się za ślizgońską rozwagą.

Czyli muszę zastosować inną zachętę?

Harry zauważył poruszenie wśród śmierciożerców. Aurorzy przybyli. Jednak coś odgradzało ich od domu, nie dopuszczając bliżej.

Myślę, że to cię przekona. Spójrz.

Chłopak ujrzał w swojej głowie obraz. Kamienna cela i ktoś leżący w środku. Nawet nie widząc twarzy, wiedział kto to. Nawet mając przed sobą zakrzepłą krew i nienaturalnie powykrzywiane kończyny, potrafił powiedzieć, kogo Voldemort mu pokazywał.

Severus Snape. Znienawidzony profesor Eliksirów.

Odkryłem jego spisek przeciwko mnie. Szpieg Dumbledore’a. Nie spodobało mi się to. Bardzo, jak widzisz.

I co z tego? — Harry przełknął ślinę, nie bardzo wiedząc, co miałby powiedzieć.

Nie czuł niczego szczególnego do Mistrza Eliksirów, ale teraz, gdy dowiedział się, dla kogo tak naprawdę mężczyzna pracuje, nagle zaczął rozumieć jego postępowanie. Nie do końca, ale niektóre aspekty na pewno.

Jesteś kimś, kto może go uratować. Wiem, jak zareagowałeś na śmierć tego niepotrzebnego chłopaka kilka tygodni temu. Tym razem możesz być tym, który powstrzyma mnie przed zabiciem akurat tej szczególnej osoby.

Powstrzymać ciebie?! Myślisz, że ci uwierzę? Właśnie próbujesz spalić mnie żywcem, i to w biały dzień, na oczach aurorów i mugoli.

Voldemort tylko machnął ręką i śmierciożercy przestali rzucać czary, odsuwając się w stronę obserwujących całą scenę aurorów.

Ci bez ustanku próbowali przebić się przez barierę. Jak na razie bezskutecznie.

Chcę z tobą zawrzeć układ, Harry Potterze. Umowę, dzięki której będziesz mógł ratować ludzi. Kilku, ale jednak to zawsze coś.

Harry zadrżał. Nie spodobało mu się to. Nie lubił żadnego rodzaju paktów.

Gdy Dudley umawiał się ze swoją bandą, Harry kończył poobijany i głodny.

Gdy Malfoy zmawiał się ze Ślizgonami, on kończył na szlabanie, i to zaraz po opuszczeniu Skrzydła Szpitalnego.

Gdy Voldemort chce umowy...

Jakieś szczegóły?

Po pierwsze będziesz chroniony. Nie chcę cię zabić. Chcę byś przystąpił do mnie...

Przystąpił do ciebie?! Nigdy! Zamordowałeś moich rodziców!

Po drugie — kontynuował Voldemort, nie zwracając uwagi na protesty Harry’ego — będziesz mógł decydować, kogo w danym tygodniu nie zabiję ja ani nikt z moich śmierciożerców. Powiedzmy dwie osoby tygodniowo. Co ty na to?

Nie!

Pięć osób, ale to moje ostatnie zdanie — targował się czarnoksiężnik.

Harry zamyślił się. Co jeśli to jedyna możliwość uratowania kogokolwiek? Potem mógłby spróbować...

Nie będziesz nastawał na moje życie bez uprzedniej prowokacji z mojej strony. — W tym momencie pojawiło się zrozumienie, że on siedzi w jego głowie i słyszy wszystkie myśli.

Tak? — Czuł, że to jeszcze nie wszystko.

Ostatni punkt, ale uprzedzam, jeśli się nie zgodzisz, tu i teraz zabijam Snape’a. Chcę...

To, czego chciał Voldemort, spowodowało, że Harry osunął się po ścianie na podłogę.

Co ma zrobić?

Jeśli się nie zgodzi, Snape zginie. Przez niego. Nie przepadał za nim, ale nie życzył mu śmierci, i to jeszcze takiej.

Przejechał dłonią po swoich i tak nieopanowanych włosach, wstając i opuszczając sypialnię.

Tylko bok schodów, tuż przy samej ścianie, nadawał się do zejścia, reszta ciągle się tliła. Salonie nie nadawał się już do niczego. Do kuchni nawet nie zajrzał.

Otworzył drzwi wejściowe, stając w progu.

Aurorzy natychmiast przerwali atak na barierę, patrząc prosto na niego.

On sam niebardzo wiedział, co robi. Może to tylko kolejny koszmar i wuj zaraz go obudzi, złorzecząc?

Uwolnij go w tej chwili! — zażądał. — Chcę go zobaczyć.

Na znak Mrocznego Lorda dwójka sług deportowała się i za chwilę pojawiła ponownie z ofiarą. Rzucili ją na drogę, tuż przy podjeździe na Privet Drive numer cztery. Harry podszedł do niej powoli, lecz nikt ze strony Voldemorta mu nie przeszkodził. Mężczyzna był nieprzytomny, a krew z wielu ran skapywała na drogę. Chłopak westchnął ciężko na jego widok. Uniósł różdżkę i ten jedyny raz nie bał się jej użyć w wakacje.

Mobilicorpus!

Ciało uniosło się kilka centymetrów nad ziemię. Wskazując różdżką, gdzie ma lecieć, podszedł do bariery Voldemorta. Nie był pewien, czy to zadziała, ale chciał – musiał – spróbować. Skoro Voldemort przekracza osłony z jego krwią to powinno działać i w drugą stronę. Dotknął jej dłonią, czując pod palcami mrowienie, jednocześnie przesuwając Snape’a w stronę aurorów. Ci machali i krzyczeli, by też przeszedł.

Umowa, Harry Potterze! — znów usłyszał ten syczący głos.

Wiem, Tom.

Opuścił różdżkę, kładąc ostrożnie profesora na ziemi i odwrócił się, widząc przerażenie na twarzach najbliżej stojących aurorów.

Witam oko w oko. A teraz zajmiemy się tobą.

Ból dotknięcia zwalił go z nóg, ale mimo to dzielnie patrzył w czerwone oczy swojego wroga.

Zabieram cię w bardziej ustronne miejsce — rzekł Voldemort i uśmiechnął się groteskowo w stronę zebranych za barierą.

W tej właśnie chwili pojawił się Dumbledore, ale nic nie zdołał zrobić, bo Voldemort wraz z Harrym i śmierciożercami zniknął.

Pozostał tylko ogień, dym i krzyki ludzi.


Rozdział 1.1


Severus budził się powoli, klnąc w duszy na wszystkich i na wszystko. Głowa pękała mu, jakby sam Hefajstos wykuwał sobie na niej jakąś boską zabawkę.

Otworzył oczy.

Witaj, Severusie. Jak się czujesz? — W fotelu obok jego łóżka siedział Albus Dumbledore z widocznym na twarzy zmartwieniem.

Jak się tu znalazłem? — szepnął, nie rozpoznając swojego głosu wydobywającego się przez zachrypnięte gardło.

Severusie, jakie są twoje ostatnie wspomnienia?

Snape zamyślił się, zaraz też zbladł.

Czarny Pan odkrył, że jestem twoim szpiegiem. Torturował mnie. Po kilku sesjach wrzucił do lochów, tam straciłem przytomność. — Spojrzał na swoje ręce, teraz już wyleczone, bez najmniejszych śladów po zranieniach. — Kto mnie uratował?

Harry Potter.

Jak? Miał wizję? Zobaczył, gdzie jestem, a ty wysłałeś odsiecz? Chociaż raz na coś się przydał. — Usiadł ostrożnie, oczekując bólu, ale nic takiego nie nastąpiło.

Harry dokonał wymiany — rzekł powoli dyrektor.

Wymiany? Na co? — Spojrzał na niego nie rozumiejąc.

Na siebie. Voldemort zabrał Harry’ego po oddaniu ciebie.

Severus patrzył na niego, mrugając zawzięcie.

Co zrobił ten bachor?! — wrzasnął. — Czemu nikt go nie powstrzymał? Czemu ty go nie powstrzymałeś?

Nie zdążyłem, Severusie.

Snape zaklął, wstając.

A ty dokąd? — zapytał Albus.

Do Malfoya! To jedyna osoba, która może coś wiedzieć i jednocześnie mnie nie zabije.

To nie jest zbyt bezpieczne, Severusie. Poza tym nie mamy najmniejszej przesłanki, że Harry jeszcze żyje.

Mężczyzna stanął przy drzwiach z dłonią na klamce.

Jak długo byłem nieprzytomny? — spytał cicho, nie odwracając się.

Osiem dni. Poppy ledwo cię poskładała. Dwóch uzdrowicieli z Munga pomagało jej przez trzy doby.

Muszę się napić — oznajmił sucho Mistrz Eliksirów, kierując się do gabinetu.

Sięgnął po pierwszą z brzegu butelkę i pociągnął spory łyk, nie patyczkując się z kieliszkiem.

Co mu wpadło do tego pustego łba?! — rzucił wściekle. — Kto kazał mu się wymieniać? Czyj to był pomysł? Pewnie jego. Musiałbym go nie znać.

Nikt nic nie wie. Jedyne co usłyszano, to słowa Toma o umowie i potwierdzenie Harry’ego, zanim go zabrał.

Gdzie go znalazł? Chyba Potter nie był taki głupi, żeby uciec z domu opiekunów.

Właśnie stamtąd, Severusie. Osłona krwi już nie działa.

Nagle kominek za plecami profesora rozbłysnął zielonym ogniem.

Wuju Severusie?! Jesteś tu? Ojcze, jesteś pewien, że już go wyleczyli? — Głos Draco Malfoya wydobywał się z ognia. — Wuju!

Słucham, Draco — odezwał się Snape swoim standardowym tonem.

Dzięki, na Merlina! — Głowa blondyna pojawiła się w płomieniach. — Już się obawiałem...

Do rzeczy! — warknął profesor. — Czego chcesz?

Potter jest w naszym domu. Musisz mu pomóc. My nie wiemy już, co robić.


**


Severus Snape wyszedł z zielonych płomieni, wkraczając na nieskazitelnie czysty dywan w salonie Malfoyów. Narcyza skinęła głową na powitanie i poprowadziła go za sobą.

Co jest z Potterem?

Nie wiemy. Lord odesłał wszystkich zaraz po powrocie z tej mugolskiej dzielnicy. Nakazał tylko Lucjuszowi być gotowym na wezwanie w każdym momencie. Dziś rano go przyzwał i kazał zabrać Pottera.

W jakim jest stanie fizycznym?

Wszystkie rany, które mogłam wyleczyć bez dotykania, uleczyłam. Nie pozwala nikomu zbliżać się do siebie. Metr i ani centymetra więcej.

A psychicznie? Domyślam się, że tu leży problem.

Sam zobacz. — Otworzyła przed nim drzwi, któreś z kolei z długiego szeregu w korytarzu.

Wszedł do komnaty, sam nie wiedząc, czego się spodziewać.

Może panikującego na każdy hałas nastolatka?

Może zamknięcia się w sobie i nie reagowanie na najmniejszy bodziec z zewnątrz?

Na pewno nie był przygotowany na widok stojącego przy oknie chłopca, który odwrócił się w jego stronę z... no właśnie. Z pustką w oczach.

Dotychczas te zielone oczy zawsze pełne były uczuć. Czy to radości, czy to wściekłości. Teraz nie było w nich nic. Nawet avadowa zieleń jakby zbladła.

Witam, profesorze. Dobrze widzieć pana w zdrowiu. — Głos tak samo ział totalną próżnią.

Zostaw nas samych, Narcyzo.

Gdybyś czegoś potrzebował, wezwij skrzata. Nadal reagują na twoje zawołanie.

Dziękuję.

Kobieta zamknęła za sobą cicho drzwi. Cisza, jaka po tym zapanowała, po raz pierwszy przeszkadzała mężczyźnie. Chłopak nie przejął się nim w ogóle. Na powrót odwrócił się do niego plecami, podziwiając widok za oknem.

Jesteś ranny? — przełamał w końcu ciszę profesor.

Nadal milczenie. Żadnej reakcji, że jego pytanie zostało usłyszane.

Zaczął się do niego zbliżać, oczekując teraz jakiejś reakcji. Jakiejkolwiek.

Chłopak odwrócił tylko głowę, a serce profesora, a wraz z nim stopy, zamarły. Nie mógł się ruszyć, choć nie wyczuł najlżejszego muśnięcia magii. To coś w tym pustym spojrzeniu go powstrzymywało.

Przynajmniej pan niech tego nie robi. Proszę. Mogę wrócić z panem do Hogwartu. Mogę nawet zostać tutaj, ale proszę się do mnie nie zbliżać.

Severus cofnął się do stolika stojącego w drugim końcu pokoju, siadając na krześle.

Co on ci zrobił? Jak cię zranił? Muszę wiedzieć, żeby podać ci odpowiednie eliksiry.

Chłopak jakby całkiem zapomniał, że on tu nadal jest. Patrzył przez okno, co jakiś czas zaciskając dłonie w pięści.

Co on panu kazał zrobić, zanim otrzymał pan Znak? Testował, prawda? — Jego wyzbyty emocji głos wdzierał się niczym nóż w umysł Mistrza Eliksirów, przez który przemknęły wspomnienia z tamtego piekielnego dnia. — On wie, jak grać na uczuciach. On zawsze dostaje to, czego chce, pragnie, pożąda. Zawsze. Nikt ani nic nie jest w stanie stanąć mu na drodze.

Dlaczego pozwolił ci żyć, Potter? Czego od ciebie chce, że nie spełnił swego pragnienia? Pragnienia twojej śmierci. — Snape spróbował wziąć go na gniew, ale tylko spowodował, że chłopak odwrócił się w jego stronę. Milczał. — To i tak wkrótce wyjdzie na jaw. Prorok wygrzebie najgorsze śmieci. Zniknąłeś na ponad tydzień, porwany przez Mrocznego Czarodzieja, którego jesteś wrogiem numer jeden, i nadal żyjesz. Znajduję cię u Malfoyów, którzy ryzykują gniew Czarnego Pana, wzywając mnie.

Nie obchodzi mnie to. Niech piszą, co tylko chcą. Wszyscy i tak mu uwierzą, a gdy okaże się to łgarstwem, tak naprawdę nic nie zrobią. Przyzwyczaiłem się. Proszę wracać do szkoły, skoro nie zabiera mnie pan ze sobą.

Kto powiedział, że cię nie zabieram, Potter? Skoro i tak nie pozwolisz się nikomu dotknąć, to wracamy do Hogwartu. Chcę cię mieć na oku.

Wstał i wyszedł na korytarz. Oddalił się kawałek, zostawiając wolną przestrzeń dla roztrzęsionego psychicznie, jak sam sobie próbował wmówić, chłopaka. W głębi korytarza czekała cała trójka Malfoyów. Potter wyszedł z komnaty i skierował się właśnie w ich stronę, gdy tylko ich spostrzegł. Stanął w bezpiecznej odległości przed Draco.

Pojutrze zostanie ci nadany Znak. Tego chciałeś, prawda? — Młody Malfoy zbladł, ale skinął głową. — Mam nadzieję, że po tym fakcie zmądrzejesz, bo będziesz należał do mnie — powiedział spokojnie Harry, patrząc mu w oczy.

Co? — odezwał się ostro Lucjusz. — Jak to do ciebie? O czym ty bredzisz, Potter?

Chłopak nie przejmował się pytaniami seniora rodu Malfoyów. Ruszył w stronę otwartych drzwi i kominka.

Czwarty. Został jeszcze jeden na ten tydzień.

Te słowa powiedział do siebie, ale dotarły one do uszu zebranych. Zerknęli na siebie niespokojnie.




Rozdział 1.2


Przybycie do szkoły odbyło się w ciszy.

Harry przeszedł na drugi koniec gabinetu dyrektora i stanął przy drzwiach. Snape pojawił się zaraz po nim.

Usiądźcie obaj — zaproponował Dumbledore.

Dziękuję, dyrektorze. Zostanę tutaj — rzekł Harry.

Starszy czarodziej spojrzał na młodszego kolegę, ale ten tylko kiwnął głową, żeby nie nalegał.

Harry, czy mógłbyś opowiedzieć, co działo się z tobą przez ostatnie sześć dni?

Muszę? — Patrzył prosto w oczy dyrektora. — Może chcę o tym zapomnieć?

Jednak będę nalegał. Poczujesz się lepiej, jeśli się tym z kimś podzielisz, chłopcze.

Harry stał, lekko drżąc. Snape mógł zauważyć ten drobny szczegół tylko dzięki temu, że siedział bliżej. Chłopak nagle jakby podjął decyzję, zaczął rozpinać przydużą koszulę. Zsunął jeden rękaw i obrócił się bokiem.

To powinno panu wystarczyć za odpowiedź, dyrektorze.

Krwistoczerwona czaszka i srebrno-zielony wąż wychodzący z jej ust, oplatający swoim cielskiem ramię trudno było pomylić z czymś innym.

Mroczny Znak.

Oznaczył cię — stwierdził Dumbledore, a jego ramiona opadły, jakby niesiony na nich ciężar zwiększył się wielokrotnie.

Chłopak ubrał się i czekał.

Kazał ci zabić? — Severus już znał odpowiedź, jednak chciał to usłyszeć.

Tak.

Kogo? Starca, kobietę, dziecko? — brnął dalej profesor. — Czarny Pan jest bardzo wybredny, jeśli chodzi o ofiary. Twój tatuaż jest wielobarwny, więc zbrodnia szczególnie musiała targnąć twoje sumienie, inaczej byłby tylko czarny.

Po raz pierwszy tego dnia zobaczył emocje na twarzy chłopaka, ale ten szybko się opanował. Za szybko.

Mam panu opisać każdą osobę? Nie mogę uratować wszystkich.

Każdą? Wszystkich? — szepnął Albus. — Harry, chłopcze... Ilu musiałeś...?

Dwadzieścia siedem ludzkich istnień. — Głos już nie należał do dziecka, lecz do kogoś, kto zobaczył zbyt dużo śmierci.

Mistrz Eliksirów patrzył na niego, nie mogąc pojąć.

Jak?

Skazałem ich. Każdego z osobna. Nawet gdy próbowali mnie zabić, skazywałem ich na śmierć. Nawet gdy błagali, płacząc u moich stóp, umierali, bo ich skazałem.

Skazałeś? Nauczył cię Avady i jeszcze kazał rozmawiać z ofiarami?

Nie umiem rzucać zaklęcia zabijającego, profesorze. Próbował przez cztery dni. Godzina po godzinie. Nie potrafię użyć żadnego zaklęcia Niewybaczalnego. Mój Cruciatus powoduje łaskotki, Imperius napad śmiechu, a Avada... to tylko fajerwerki.

Oparł się o ścianę, obejmując ramionami.

Jak ich zabiłeś? Przecież nie... — Snape nie dokończył.

Wystarczyło ich skazać. Zobaczy pan może w sobotę podczas oznaczenia Draco.

Zobaczę? — zdumiał się Mistrz Eliksirów.

Tak. Idzie pan ze mną. Należy pan do mnie.

Severus zerwał się ze swojego miejsca. Już podchodził, by wytrząsnąć z Harry’ego te idiotyzmy, gdy ten znów na niego spojrzał w ten sposób.

Stanął w miejscu. Odetchnął i opanował się.

To samo powiedziałeś Draco. Co to znaczy?

Zobaczy pan. Wkrótce pan zobaczy — powtórzył jak mantrę.

Ta rozmowa była chyba ponad jego siły. Osunął się po ścianie na podłogę, kryjąc twarz w dłoniach.

Został tylko jeden — szeptał cicho. — Tylko jeden.

Harry, chłopcze. — Dumbledore wstał i podszedł bliżej.

Zatrzymał się koło Snape’a, gdy głowa chłopaka uniosła się do góry.

Chcę odpocząć — mruknął chłopak, głęboko oddychając i wstając z podłogi.

Nie czekając na czyjąkolwiek zgodę, opuścił gabinet.

Co teraz, dyrektorze?

Nie wiem, Severusie. Po raz kolejny nie wiem, co robić. Dlaczego Tom oznaczył Harry’ego zamiast zabić, co planował od dawna? Jak dowiedział się, że jesteś szpiegiem, i co to ma wspólnego z całą tą sytuacją? Jak Harry zabił, nie mogąc rzucić Avady? Zbyt wiele pytań bez odpowiedzi.

Rozmawiali jeszcze jakiś czas, ale nic nie wymyślili. Mając tak mało informacji, nie da się za dużo planować.

Severus udał się w końcu w stronę swoich komnat. Postać pod drzwiami od razu została rozpoznana.

Potter, co ty tu robisz?

Nie znam hasła do Wieży, a Zgredek już nie chce się do mnie zbliżać.

Zgredek? A, ten twój głupi skrzat. Czyżby oprzytomniał? — zironizował mężczyzna.

Wyczuł Znak — odparł tylko chłopak.

Snape dotknął drzwi, otwierając je swoją magią, i wszedł do środka.

Nie znam hasła, Potter. Idź do Dumbledore’a albo wchodź tutaj. Do kolacji możesz zostać. Nie mam zamiaru szukać cię po całej szkole.

Snape miał plan. Pomysł na dowiedzenie się czegoś więcej o tym, co Potter robił u Czarnego Pana. Chłopak zamknął za sobą drzwi i stanął, nie wiedząc, co robić.

Możesz usiąść. Nie ruszaj niczego bez pytania.

Dobrze, proszę pana.

Zajął fotel przed płonącym kominkiem i prawie natychmiast zapatrzył się w ogień. Wyglądał tak samo jak u Malfoyów.

Co on ci zrobił, Potter? — Już drugi raz tego dnia zadał to samo pytanie.

Nie chce pan wiedzieć. Za to ja chcę zapomnieć. A on będzie mi o tym przypominać. Co tydzień.

Będzie cię wzywał?

Nie tylko mnie. Może nie zawsze, ale wystarczająco często, także i pana.

Draco też?

Tak i każdego oznaczonego, którego zdecyduję się uratować. — Chłopak zaśmiał się gorzko. — Czemu ja to panu mówię? Jeszcze nie tak dawno cieszyłem się z każdej chwili bez pana uwag, a teraz...? Teraz siedzę w pana gabinecie i nawet nie mam szlabanu.

Zawsze coś da się załatwić, jeśli tak za tym tęsknisz. Jakieś kociołki do czyszczenia się znajdą.

Pan zawsze zostanie sarkastycznym dupkiem.

Potter!

Przepraszam — szepnął zrugany chłopak. — Jestem zmęczony.

Oparł głowę na oparciu, przymykając oczy.

Tylko jeden — szepnął znowu.

Co jeden? — nie wytrzymał Snape. — Już któryś raz z kolei to mówisz.

Nie otrzymał odpowiedzi. Pierś nastolatka unosiła się miarowo.

Teraz miał okazję. Chłopak musiał być mocno wyczerpany, skoro tak szybko zasnął. Podszedł ostrożnie i zatrzymał się metr od śpiącego. Nie wyczuł żadnej magii, nawet osłony. Nic tym razem nie powstrzyma go przed dotknięciem. Wyciągnął dłoń, robiąc kolejny krok. I następny. Nic. Czyżby Potter zatrzymał go wcześniej samym tylko spojrzeniem? Niemożliwe!

Dotknął jego ramienia i wtedy to poczuł. Magia przebiegła po jego ręce, opanowując całe ciało.

Bolało. Jakby setki maleńkich ostrzy przebijało się przez jego skórę. Milimetr po milimetrze. Zaczął krzyczeć.

Poczuł, jak jego ręka zostaje odtrącona. Przestało boleć.

Dlaczego pan to zrobił? — Słaby głos Pottera dobiegał z pewnego oddalenia.

Uniósł się na rękach, dopiero teraz uświadamiając sobie, że leży na dywanie przed kominkiem. Wzrokiem poszukał ran, ale nie znalazł ani jednej.

Usłyszał głuchy odgłos uderzenia. Spojrzał w tym kierunku. Potter osunął się na podłogę, trzymając ściany. Mężczyzna sapnął z wrażenia. Chłopak pozostawił krwawy ślad w miejscu, gdzie wcześniej dotykał ściany.

Potter?

Wystarczy eliksir i proszę się nie zbliżać. Może go pan lewitować.

Potter?

Czego znowu?! — warknął blady chłopak wściekle. — Mało panu jeszcze? Omal mnie pan nie zabił swoją ciekawością. Lepiej panu?!

Uspokój się! — krzyknął profesor. — Oddychaj.

Chłopak zaczął wpadać w panikę, tracąc przy tym coraz więcej krwi. Snape przywołał kilka eliksirów, ustawiając je przed Gryfonem.

Wypij wszystkie, a potem idź się umyj.

Fiolki zostały opróżnione z grymaszeniem na temat smaku. Czując się już lepiej, chłopak wstał i ruszył w stronę wskazanej łazienki. Zanim zamknął drzwi usłyszał:

Przepraszam, Potter.


**

Rozdział 1.3


Kąpiel Złotego Chłopca trwała niepokojąco długo, ale Snape nie interweniował. Po dobrej godzinie chłopak wyszedł z łazienki. Nadal blady, ale już spokojny. Rany zniknęły, wyleczone miksturami.

Za pół godziny kolacja — poinformował go profesor, chcąc przełamać ciszę.

Nic jednak to nie zmieniło, chłopak milczał, patrząc na niego chłodno. Snape poczuł się nieswojo. To spojrzenie przewiercało go na wylot, a nie było w nim ani grama legilimencji.

Powiedz, co masz do powiedzenia, zamiast tak się na mnie gapić.

To jest ta chwila, w której powinienem zachować się jak mój ojciec, a nie potrafię. Kolejna porażka do mojej kolekcji.

Przynajmniej jedna dobra cecha odziedziczona po twojej matce.

Chłopak nie spuszczał z niego wzroku nawet na sekundę, gdy się odezwał po tej dziwnej deklaracji.

Idę na chwilę na błonia — rzucił krótko i wyszedł.

Harry musiał szybko opuścić gabinet. Jeszcze chwila i zacząłby mówić. A tego nie chciał. Bardzo nie chciał. Musiał się uspokoić. Zaraz po przekroczeniu progu szkoły odszedł na bok i usiadł pod ścianą. Nie było sensu oddalać się, skoro zaraz będzie kolacja. Odetchnął głęboko, po raz pierwszy od tygodnia rozluźniając się. Voldemort nie dał mu chwili wytchnienia aż do pierwszego skazanego. Potem już sam nie potrafił zasnąć na dłużej niż kilkanaście minut. Jednak organizm domagał się snu. Eliksir wypity u Malfoyów nie starczył na długo. Miał tego dowód w gabinecie Snape’a. Gdy tylko otrzyma hasło do Wieży, pójdzie spać. Jeśli ma jasno myśleć, musi odpocząć.

Harry?! Co ty tu robisz? Czy dyrektor wie, że tu jesteś? — Donośny głos Hagrida poderwał go na równe nogi.

Witaj, Hagridzie. Niedawno przybyłem. Proszę, o nic nie pytaj — poprosił cicho.

Gajowy westchnął, ale nie drążył tematu.

Jakby co, to wiesz gdzie mnie znaleźć. I Kieł się za tobą stęsknił. A teraz chodź, kolacja zaraz się zacznie.

Chciał go przyjacielsko poklepać po plecach, ale ten szybko odsunął się poza jego zasięg.

Harry?

Przepraszam, Hagridzie. Nie chcę być dotykany.

I wszedł do zamku, zanim półolbrzym zaczął pytać.

Wielka Sala poza rokiem szkolnym wydawała się jeszcze bardziej ogromna. I pusta. Nikogo jeszcze nie było.

Harry stanął w drzwiach, nie wiedząc, gdzie powinien usiąść. Zdecydował się na stół Gryffindoru. Najwyżej wezmą go za odludka. Po całej tej aferze chyba ma prawo? Zajął miejsce zaraz na początku stołu swego domu. Skrzat pojawił się natychmiast z tacą i zniknął tak samo szybko. W połowie kanapki do Sali zaczęli wchodzić nauczyciele, rozmawiając o czymś z ożywieniem.

Tyle ofiar. Nie ma za grosz serca. Co mu przychodzi z tego mordowania, Minerwo? Pytam się, co?

Bardzo trudno było zgadnąć, o kim mowa. Tak bardzo, że Harry natychmiast stracił apetyt. W tej samej chwili wchodzący nauczyciele zauważyli go. Chyba nikt w zamku jeszcze nie wiedział o jego powrocie, bo szok widniał na wszystkich twarzach.

Panie Potter!

Spokojnie, Minerwo. — Całe szczęście pojawił się Dumbledore. — Harry przybył dziś do zamku i zostanie tu przez resztę wakacji. Proszę wszystkich o zostawienie go w spokoju i nie wypytywanie o ostatnie dni.

Flitwick skinął głową, a Trelawney aż nosiło z ciekawości, ale także przytaknęła. Snape nawet nie zareagował na to całe zamieszanie przy drzwiach i siedział już na swoim miejscu.

Ale... — McGonagall nie dała się tak łatwo.

Nie, Minerwo! — nalegał Albus.

Kobieta kiwnęła w końcu głową.

Gdybyś jednak czegoś potrzebował, panie Potter, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.

Podczas całego tego zajścia Harry nie podniósł głowy, tak jakby kanapka na jego talerzu była najważniejsza.

Chciałbym tylko otrzymać hasło do portretu, proszę pani.

Odwaga, panie Potter. Powinien pan odpocząć, jest pan trochę blady.

Dobrze, proszę pani. Tak zrobię.

Zostawili go samego. Gdy tylko wszyscy zajęli miejsca, on sam wstał i wyszedł. Nie miał apetytu, a siedzieć bezczynnie też nie miał zamiaru. W swoim dormitorium rozebrał się do bokserek i skrył się w łóżku. Skrzaty wyczyszczą ubranie, a potem zastanowi się nad kupnem nowej odzieży.

Teraz chciał tylko spać. Uciec od rzeczywistości.


**


Cały kolejny dzień przesiedział w jednej ze szklarni pani Sprout. Widziała go, ale nie zwróciła mu uwagi.

Jadł w kuchni, choć Zgredek oddalał się wtedy na drugi koniec pomieszczenia. Za to inne skrzaty nic się nie zmieniły. Zapytane o odzież udzieliły mu bardzo szczegółowych informacji. Nigdy by nie przypuszczał, że wystarczy, jak w mugolskim świecie, zamówić i wszystko zostanie dostarczone. Różnica polegała na wysłaniu skrzata z notką z własną sygnaturą do sklepu i już. Zamówił w ten sposób podstawową garderobę i poprosił jednego ze skrzatów o zrealizowanie swojego zlecenia. Nie przypuszczał, aby Dursleyowie wysłali mu cokolwiek.

Skoro już któryś rok z rzędu nikogo nie interesowało jego ubranie, to musi się sam tym w końcu zająć.

Ciekaw był, jak Dursleyowie zareagowali na stan domu. Ciotka chyba dostała zawału, widząc salon.

Pozostawała jeszcze możliwość, że wszystko zostało posprzątane, zanim wrócili. Aurorzy musieli pewnie kasować pamięć mugolom obecnym podczas całego zdarzenia.

Sobotni poranek przywitał z grymasem.

Snape w ten czy inny sposób go zabije. A on nie miał wyboru.

Wszedł do wielkiej Sali podczas śniadania i zaczął jeść przy stole Gryffindoru. Czekał. Voldemort uprzedzał, że odezwie się gdzieś o tej porze.

Syknął cicho, czując sygnał. Choć wypróbował to na nim już kilkukrotnie, Harry wciąż nie potrafił się przyzwyczaić. Jak Snape znosił to tyle czasu, nie wiedział. Wstał, odkładając szklankę z sokiem dyniowym.

Zamorduje mnie, poćwiartuje i posieka. W dowolnej kolejności.

Całe szczęście, że dziś na śniadaniu byli tylko McGonagall, Dumbledore i Snape. Inni nauczyciele mogliby pospadać z krzeseł, słysząc go.

Severusie Snape, chodź ze mną!

Słucham, Potter?!

Teraz! — ponaglił, stając przy drzwiach.

Na głowę upadłeś, Potter?! Nigdzie nie idę!

Harry musnął palcami swoje oznakowane ramię.

Nie powtórzę tego kolejny raz, Snape!

Mistrz Eliksirów trzymał się za lewe ramię, krzywiąc z bólu i patrząc na wychodzącego chłopaka z wyrazem szoku na twarzy. Kolejne przywołanie bolało tak bardzo, że nie ociągał się więcej. Ruszył szybko w stronę wyjścia, słysząc jeszcze słowa McGonagall:

Co się dzieje, Albusie?

Potter czekał przy schodach lekko blady, ale z uporem patrząc na wychodzącego.

Gdzie kończy się pole antydeportacyjne?

W Zakazanym Lesie.

Proszę rzucić zaklęcie śledzące i ruszyć za mną.

A jeśli tego nie zrobię, Potter?

Naprawdę chce pan wiedzieć? Proszę się pośpieszyć, on nie jest cierpliwy.

Tego jestem świadom. Znam go dłużej niż ty.

Rzucił czar i razem ruszyli w głąb lasu.

To tutaj.

Harry odwrócił się do profesora, mówiąc:

A teraz dobra rada. Cokolwiek każe panu zrobić, lepiej żeby pan to zrobił.

Dotknął swego ramienia i zamknął oczy. Szarpnięcie w okolicy pępka oznaczało, że aportacja się rozpoczęła. Kręcenie nie należało do przyjemnych, ale na szczęście było krótkie. Potknął się przy lądowaniu i odsunął się kilka kroków.

Dziedziniec był pusty.

Snape pojawił się kilka sekund później.

Gdzie jesteśmy?

Nie wiem. Chodź! — rzucił i ruszył do drzwi sporego budynku przed nimi.

Potter!

Chłopak odwrócił się na pięcie wściekły.

Jeszcze słowo, Snape, a pożałujesz! Nie jesteś już na swoim terenie. Tu rządzę ja!

Mężczyznę wmurowało. Gdzie podział się zastraszony piętnastolatek?

Drzwi otworzyły się przed nimi same. Wkroczyli w ciemność.

Przyszedłeś, Harry Potterze.

Mrok zaczął się rozjaśniać wraz z coraz większą ilością płonących pochodni.

Nawet przyprowadziłeś jednego ze swych pieszczoszków.

Voldemorcie. — Potter skinął głową, stając w niewielkim oddaleniu od tronu Mrocznego Lorda.

Krąg śmierciożerców zafalował. Oni sami nie mieli prawa stawać tak blisko. Nawet Snape nie ważył się podejść tak blisko jak chłopak. I jeszcze ten szacunek w jego głosie.

Czekaj pod ścianą, Snape! — usłyszał polecenie Mistrz Eliksirów.

Sam jeden przeciwko takiej ilości czarodziei nie miał szans. Pozostawało mu usłuchać.

Szybko został wyszkolony — pochwalił Voldemort sycząc.

Miałem dobrego nauczyciela.

Voldemort zaśmiał się, głaszcząc Nagini. Wstał i zbliżył się do Kręgu, zostawiając chłopaka za swoimi plecami.

Dziś dołączy do nas nowy zaufany. Draco Malfoy, wystąp.

Draco jako jedyny nie był odziany w szaty śmierciożercy. Choć, jakby na to nie patrzeć, to Potter i Snape też nie mieli takich szat.

Blondyn był lekko blady i drżał.

Przeszedłeś pomyślnie dwa pierwsze testy. A teraz trzeci i ostatni. Tym jednak razem ktoś będzie ci towarzyszył. Wprowadźcie je. Ty też podejdź, Harry Potterze.

Snape zbyt dobrze znał trzy testy, by nie być świadom tego, co się teraz stanie.

Dziś są tylko dwie. Dokonaj wyboru — odezwał się do Harry’ego Voldemort w wężomowie.

Wprowadzono dwie dziewczyny, mające na oko nie więcej niż szesnaście, siedemnaście lat. Pomimo tego, że ich usta były otwarte, nic nie było słychać. Chłopak natychmiast domyślił się, że został użyty czar milczenia. Wyciągnął różdżkę. Śmierciożercy natychmiast zareagowali, ale Voldemort powstrzymał ich ruchem dłoni.

Finite Incantatem!

Dziewczyny krzyczały jedna przez drugą, błagając, grożąc.

Cisza! — Jak na komendę zamilkły. — Dobrze. Trochę godności. Nie mam zamiaru wam słodzić. Jedna z was za chwilę zginie i to ja zdecyduję która.

Obie zbladły jak ściana. Jedna opuściła głowę, płacząc, druga hardo popatrzyła na chłopaka.

Harry wrócił na swoje miejsce, gdy odważna dziewczyna zniknęła zaraz po jego dotknięciu. Płacząca upadła na kolana.

Dziękuję. Dziękuję — szlochała.

Och, moja droga. — Mroczny Lord postawił ją na nogi. — Niestety mam dla ciebie smutne wieści. Przegrałaś.

Przerażenie natychmiast odmalowało się na jej twarzy. Śmiech Lorda towarzyszył jej lądowaniu pod nogami Draco.

Zabij szlamę!

Malfoy rzucał Avadę pięciokrotnie, zanim zadziałała prawidłowo. Z każdym zaklęciem dziewczyna krzyczała coraz głośniej. W końcu umilkła.

Uklęknij! — Voldemort stanął przed pozieleniałym Malfoyem zaraz po tym, jak usunął ciało.

Chłopak wykonał polecenie.

Wyciągnij przed siebie lewą rękę.

Różdżka Czarnego Pana dotknęła bladej skóry blondyna. Malfoy syknął, gdy na jej powierzchni zaczął pojawiać się czarny jak heban Znak.

Widzisz, Harry Potterze? Nawet w tym jesteś niezwykły. Jako jedyny twój Znak nie jest czarny.

Potter bez słowa zbliżył się do tej dwójki.

Och, wiedziałem. Inaczej ratowałbyś obie. Niech ci będzie. I tak go ukarzę.

Ale nie możesz go zabić. Od teraz jest mój.

Dotknął piersi nowego naznaczonego. Spod jego dłoni rozbłysło światło, by zaraz potem zgasnąć.

Idź do Snape’a, Malfoy! — rozkazał Potter, nie patrząc na chłopaka.

Drwiący uśmieszek na wężowatej twarzy powiedział mu, że polecenie nie zostało wykonane. Słowa Draco tylko to potwierdziły:

Nie ty tu rządzisz, Potter!

Spojrzał na niego lodowato.

A miałem nadzieję, że jednak zmądrzejesz.

Dotknął swojego Znaku przez szatę i przytrzymał. Dwa krzyki rozdarły ciszę. Malfoy trzymał się za ramię, tak samo Snape. Harry opuścił dłoń.

Snape, pokaż mu, jak wykonuje się moje rozkazy.

Mistrz Eliksirów podszedł i złapał Malfoya za szatę, ciągnąc za sobą. Następnie rzucił bladego chłopaka pod ścianę, stając zaraz obok.

Bardzo ładnie, Harry Potterze. Wystarczy tydzień i od razu widać różnicę. W takim razie do zobaczenia wkrótce.

Tak wyproszony Potter skierował się ku wyjściu.

Za mną! Obaj!

Snape podniósł Malfoya i znów pociągnął za sobą. Potter nie czekał na nich na zewnątrz. Aportował się zaraz po wyjściu na dziedziniec. Gdy Snape pojawił się z Draco w Zakazanym Lesie, Potter wymiotował, opierając się o drzewo.

Zamorduję cię, Potter!

Malfoy rzucił się w jego kierunku, gdy tylko odzyskał równowagę. Nie zrealizował jednak swojego zamiaru, powstrzymany przez starszego mężczyznę. Potter właśnie odwrócił się do nich, wycierając usta w rękaw. Po jego twarzy spływały łzy, a szloch szarpał pierś. Malfoy zamarł. Nie tego oczekiwał. Nie po całym tym przedstawieniu.

Co tu jest grane?

Potter zbierał się powoli do kupy. Wstał, pociągając nosem, i ruszył do zamku.

Jesteście na razie wolni. Możecie iść — rzucił na odchodne.


**


Severus, po odesłaniu Draco do domu, udał się do Dumbledore’a i opisał mu całe zdarzenie.

On go szkolił, Albusie. I to nie tylko w Niewybaczalnych. Aportacja w cztery, pięć dni? Wiesz, co on mu musiał zrobić, żeby nauczył się tego tak szybko? Tylko jedna metoda działa tak skutecznie.

Wiem, i dlatego jest zabroniona.

Nie dla Czarnego Pana. On nie boi się zadawać ból. Nie chcę nawet wiedzieć, ile razy zostawił go po nieudanej aportacji. Wiesz, jak to boli? Ja wiem. Miałem raz tę nieprzyjemność.

Albus westchnął ciężko.

Co jeszcze potrafi Harry?

Odesłał dziewczynę. Nie wiem gdzie ani jak. O to trzeba zapytać chłopaka. Ale ona na pewno żyje. Gdy dotknął Draco, tylko rozbłysło światło i nic poza tym. A, i jeszcze jedno. Jest bliżej Voldemorta niż Wewnętrzny Krąg, co nie podoba się innym śmierciożercom.

A co z jego postawą? Tą mroczną.

Gra. Bardzo dobrze gra.

Jesteś pewien?

Albusie! Twój Złoty Chłopiec nadal jest Złoty. Nie przeszedł na stronę Czarnego Pana. Widziałem go zaraz po powrocie stamtąd. Tak nie zachowuje się ktoś, kto przeszedł na drugą stronę.

Mam nadzieję, że się nie mylisz. Nie wiem, czy bylibyśmy w stanie stawić czoło dwóm Mrocznym Panom.

No, tak. Na Longbottoma nie ma co liczyć — rzucił sarkastycznie Snape.

Severusie, to nie czas na żarty! — oburzył się dyrektor.

Ani na zwątpienie. Nie przepadam za Potterem, ale widziałem dziś, jak uratował dwie osoby przed śmiercią w męczarniach, stawiając się Czarnemu Panu. Który to już raz? A o ilu nie wiemy?

Co z Draco Malfoyem?

Odesłałem go do domu. Na razie jest w szoku. Nie wiem, dlaczego Czarny Pan chciał go zabić zaraz po oznaczeniu. Nie miał jeszcze czym mu podpaść.

A jego ojciec? Może to miała być nauczka dla niego.

Mogę pójść i zapytać. Skoro mam ochronę Pottera, mogę pojawić się w Malfoy Manor bez obaw, że Voldemort zechce mnie zobaczyć martwego.

Dobrze. Weź ze sobą Harry’ego.

Dlaczego? — zdziwił się.

Bo w razie kłopotów jest w stanie obronić was przed innymi śmierciożercami. Nie znam na razie szczegółów. Ale wygląda na to, że jest waszym panem i stoi w hierarchii Kręgu wyżej niż inni. Nie postawią mu się, chyba że będą chcieli ryzykować.



Rozdział 2.1



Snape’owi pozostawało jeszcze poinformować Pottera o wizycie u Malfoyów.

Zdecydował się zrobić to zaraz po obiedzie. Chłopak pojawił się na nim spóźniony i prawie nie tknął posiłku. Siedział przy stole i mieszał w talerzu widelcem, jakby na coś czekał. Gdy wstał równocześnie z profesorem, ten domyślił się, że Gryfon chce coś właśnie od niego.

Słucham, Potter — odezwał się pierwszy, minimalnie wytrącając z równowagi stojącego na korytarzu chłopca.

Chciałbym porozmawiać z Draco Malfoyem. Czy poszedłby pan ze mną?

Ironiczny uśmieszek zagościł na twarzy Postrachu Hogwartu.

A gdzie podziałeś ten swój mroczny nakaz, Potter?

I znów te puste, wyzbyte emocji oczy spojrzały na niego smutno.

Zawsze mogę iść sam, ale zdaje się, że pan też chciałby uczestniczyć w tej rozmowie. Chyba że podoba się panu rola mojego pieszczoszka. Tak chyba pana nazwał, prawda?

Brew nad lewym okiem mężczyzny zadrgała nerwowo.

Potter!

To pan zaczął, profesorze — stwierdził Harry. — Ja grzecznie zapytałem.

I tu bachor miał cholerną rację. Musiał mu to przyznać.

Możemy iść w każdej chwili.

Mnie nic nie trzyma.


**


W głosie Lucjusza słychać było hamowaną furię, ale zaprosił ich do siebie, aktywując ze swej strony kominek. Snape ruszył pierwszy, a zaraz za nim Harry.

Chłopak bardzo dobrze wiedział, że Ślizgon jest na niego zły, ale tego się nie spodziewał.

Crucio!

Zaklęcie trafiło go prosto w klatkę piersiową, wpychając z powrotem w kominek. Nie wiedział, co bardziej bolało. Czar czy ogień. Zaklęcie zostało jednak nagle przerwane i ktoś zgasił płomienie, rzucając jednocześnie czar chłodzący na jego ciało. Skóra na dłoniach już zajmowała się bąblami, a twarz szczypała coraz mocniej. Nie słyszał, co mówi Snape. Był świadomy tylko jednostajnego szumu własnej krwi w uszach. Nauczyciel przynajmniej nie starał się go dotknąć, za to był wdzięczny.

Narcyza już przywoływała skrzata, a Harry zaczął odzyskiwać słuch, uspokajając się.

Potter! Słyszysz, co do ciebie mówię?!

Teraz już tak — mruknął, podnosząc się. — Malfoy, wisisz mi ubranie.

Mam to głęboko gdzieś.

Draco! Język! — skarciła go matka.

Skrzat wrócił z tacą zapełnioną fiolkami i słoiczkami.

Profesorze, proszę przygotować te, które według pana powinienem zażyć. Zaczyna coraz bardziej boleć.

Tym razem bez grymaszenia wypił eliksiry i wsmarował maść w poparzoną twarz oraz ręce. Reszta ciała, całe szczęście, nie ucierpiała. Skrzat pojawił się ponownie, niosąc odzież na zmianę.

Dziękuję pani. — Skinął głową w stronę Narcyzy, gdy ta zaprowadziła go do łazienki.

Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, w salonie rozgorzała kłótnia.

Severusie, co to wszystko ma znaczyć? Avery był łaskaw poinformować mnie, że mój syn jest służącym czy czymś tam Pottera. Gdyby nie wyraźny zakaz Czarnego Pana, byłbym na inicjacji Draco i wtrąciłbym się. Dlaczego ty tego nie zrobiłeś? Skoro tam byłeś i żyjesz, musiał ci wybaczyć.

Lucjuszu... — zaczął Snape, ale wtedy wszedł Potter.

On nigdy nie wybacza.

Potter! — Draco już się zrywał z miejsca. — Poniżyłeś mnie na oczach całego Wewnętrznego Kręgu! Nie wiem, co on ci obiecał, ale...

Usiądź, Malfoy — rzekł spokojnie Harry, nadal stojąc w drzwiach.

Skrzyżował ręce na piersi i czekał.

Nie będziesz mi rozkazywał, Potter! — wrzasnął Ślizgon.

Jeśli zaraz się nie uspokoisz, wezmę sprawy w swoje ręce, zamiast ci wszystko tłumaczyć. Uprzedzam, że pożałujesz. I profesor Snape też.

Hej! Ja nic nie robię! — obruszył się dziecinnie Severus, siedząc najzwyczajniej na świecie w fotelu i częstując się czymś z kryształowej karafki. — Mam na tyle rozumu, żeby wiedzieć, jak się zachowywać w niektórych sytuacjach.

Severusie, będziesz tak łaskaw wytłumaczyć, o co chodzi? — poprosiła Narcyza, jak na razie jedyny członek rodziny Malfoyów, który zachował spokój.

Sam Lucjusz był na granicy wybuchu. I to potężnego.

Poczekam, aż szczenięta załatwią to między sobą. Zakładam się o butelkę Ognistej, że Potter znów postawi na swoim.

Czy ty coś brałeś, Snape?! — krzyknął wściekły Malfoy senior.

Ależ skąd! — warknął w odpowiedzi profesor. — Tylko mam dość niewiedzy, a ta durna kłótnia, mam nadzieję, zakończy się wyjaśnieniami.

Mam gdzieś twoje zachcianki! On mnie ośmieszył! — Draco nie dawał za wygraną, podchodząc do bruneta.

Nie zbliżaj się do mnie — powiedział Harry, nie odsuwając się jednak.

Bo co mi zrobisz?

Snape prewencyjnie odstawił kieliszek na stolik.

Malfoy! Ostrzegam, jeszcze krok...

Młody jednak nie dał się zastraszyć. Gdy przekroczył strefę bezpieczeństwa Pottera, ten dotknął swojego ramienia.

Nagły ból spowodował, że Severus skulił się w fotelu, trzymając za ramię, a Draco zwijał się na dywanie.

Harry oddalił się w inną część salonu, bliżej okna. Dopiero wtedy puścił Znak.

Pani Malfoy, czy mogę prosić o herbatę? Wydaje się, że tylko pani ma tu wystarczająco dużo rozsądku.

Kobieta nie obraziła się, wręcz przeciwnie – uśmiechnęła, podsuwając mu filiżankę z napojem.

Dziękuję bardzo. — Wziął ją i upił łyk. — Przepraszam, profesorze. Nie potrafię kierować bólu do poszczególnych Znaków. Ale jeśli Draco nadal będzie się tak zachowywał, myślę, że opanuję to dosyć szybko. Siadaj, Malfoy! — Tym razem dobitniej nakazał blondynowi, który znów zaczął się zbliżać.

Ten nie usiadł, ale zatrzymał się w miejscu.

Dowiem się w końcu, o co chodzi? I kiedy to stałeś się śmierciożercą? — Lucjusz opanował się trochę po pokazie, zajmując drugi fotel i także sięgając po kieliszek.

Przypomina pan sobie któreś z zadań dla Voldemorta z ostatnich dwóch miesięcy? Chodzi mi o te, których wykonanie się nie powiodło.

Mars na czole mężczyzny oznaczał, że doskonale pamięta.

Udałoby mi się, gdyby nie...

Nie interesują mnie tłumaczenia, panie Malfoy. Jego też nie. Pańską karą miała być śmierć pańskiego syna zaraz po naznaczeniu. Chciał pokazać, że nie lubi nieudolnych.

Cała trójka Malfoyów zamarła, blednąc.

Skąd wiesz, że chciał go ukarać, Potter? — Snape jako jedyny zachował przytomność umysłu.

Podsłuchałem przypadkiem.

Jakież to gryfońskie. I zdecydowałeś się go uratować? Ot tak? Twojego wroga numer dwa?

Chłopak odwrócił się w stronę okna, popijając herbatę.

Chcę mieć kogoś, kogo chociaż trochę znam, gdy mnie wzywa. Nawet jeśli miałby to być pan albo Malfoy. Przynajmniej wiem, czego mogę się po was spodziewać.

Co oznacza, że nie możesz uratować wszystkich? — Snape przypomniał sobie jego słowa w gabinecie Dumbledore’a.

Ręka trzymająca filiżankę zadrżała. Zaczął mówić tak cicho, że w pierwszej chwili Severus myślał, że ten mruczy coś do siebie.

Gdy kazał mi uśmiercić pierwszą osobę, miałem jeszcze cztery zaklęcia. Musiałem zdecydować, komu okazać tę łaskę. Wrzucił mnie do lochów, gdzie zamknięto trzydziestu mugoli. Odchodząc, powiedział im, że to ja wybiorę czwórkę – tych, którzy przeżyją. To było dzień po tym, jak usłyszałem jego rozmowę z Nagini. Przez większość nocy dochodziłem do siebie, tak mnie poranili.

Kogo wybrałeś?

Troje dzieci. Niemowlęta. Ich matki jako jedyne nie błagały o życie dla siebie, lecz dla nich.

Mówiłeś, że miałeś cztery zaklęcia. Dlaczego nie użyłeś wszystkich? I o co chodzi z tym limitem, dlaczego cztery? — zapytała Narcyza.

Był początek tygodnia. Chciałem coś zachować na wszelki wypadek. Myśli pani, że jestem potworem?

Kobieta chciała do niego podejść, ale natychmiast się odsunął. Zatrzymała się w miejscu, podwijając rękaw.

Nie mam Znaku.

To nie robi różnicy. I tak będzie boleć nas oboje — szepnął, pochylając głowę.

Co on ci zrobił, Potter? — ponowił po raz kolejny pytanie Snape.

Ma pan nadzieję, że jeśli będzie ciągle o to pytał, to odpowiem? Proszę się nie łudzić. Nie mam na razie na to ochoty.

Nikt nie może cię dotknąć? Ani znaczeni, ani ci, którzy Znaku nie mają? Dlatego on wrzucił cię wtedy do tych lochów. Chciał wzbudzić w tobie gniew, byś za to, że cię ranią, pozwolił im wszystkim umrzeć.

Nie wiem. Gdy wtedy wrócił, był wściekły, że tak mnie poranili. Chyba nie spodziewał się tego.

Harry oparł czoło o szybę, zamykając oczy.

Wytłumaczysz mi w końcu, co ze mną? — Draco w końcu opanował swój gniew na tyle, że zaczął myśleć.

Zaklęcie powoduje odesłanie mugola do jego świata, z amnezją. Za to czarodziej jest ze mną powiązany. Jeśli jest śmierciożercą, staje się mój. Voldemort uważa to za bardzo zabawne.

Stwarzasz swój własny Krąg — sapnął Snape, dość dobrze znając tok myślenia Czarnego Pana.

On powiedział dokładnie to samo. Mój prywatny Wewnętrzny Krąg.

Chce zrobić z ciebie drugiego Mrocznego Lorda?

Potter milczał, podczas gdy Draco zaczął krążyć po pokoju.

Nie mam zamiaru być twoim służącym.

Nie jesteś służącym. Jesteś moim pieszczoszkiem, Malfoy, i lepiej zacznij się do tego przyzwyczajać. Jego to bawi, a póki tak jest, ty nie cierpisz. Nadal ma zamiar cię ukarać za niepowodzenie twego ojca.

Co ze szkołą?

Nic. Wszystko bez zmian. Obaj będziemy uczęszczać do Hogwartu. Co jakiś czas będę zabierał któregoś z was. Ja muszę zjawiać się co tydzień, a jak będzie chciał, to częściej. — Mówił cicho, a na koniec westchnął słabo.

Nawet na chwilę nie otworzył oczu, tak jakby chciał się od wszystkich odgrodzić, a ten prywatny mrok mu na to pozwalał.

I ty, Severusie, zgadzasz się na ten piekielny układ? Jesteś jego...

Tak, pieszczoszkiem — dokończył za Lucjusza profesor. — Jakkolwiek groteskowo brzmi to określenie, żyję tylko dzięki Potterowi. I choć nadal nie chcesz tego przyjąć do wiadomości, twój syn także. On kupił nam czas. Co jeszcze chce od ciebie Czarny Pan, Potter?

Chłopak milczał.

Potter, bądź tak miły odpowiedzieć — rzucił Draco.

Żadnej reakcji.

Snape wstał i stanął kawałek od Gryfona.

On śpi — stwierdził, przyglądając mu się chwilę. — Tak po prostu zasnął.

Ja mu zaraz dam spać! — sapnął młody Malfoy, zły jak osa.

Przejdźmy do biblioteki — zaproponowała spokojnie Narcyza, puszczając mimo uszu komentarz Draco. — Skoro czuje się wśród nas na tyle bezpiecznie, żeby zasnąć, nie traćmy tej odrobiny zaufania.

Opuścili salon, choć Draco musiał być wyprowadzany przez wuja za ramię. Cicho coś burczał z niezadowoleniem, ale w końcu wyszedł.


**


Nie podoba mi się twoje zachowanie.

Dałeś mi wybór. Dokonałem go.

On miał umrzeć dla przykładu. To patałach i rozkapryszony nieudacznik.

Wie, że jesteś na niego zły. Jego ojciec będzie się starał.

Bronisz go?

Ktoś musi, skoro ty już postawiłeś na nim krzyżyk.

W takim razie zobaczymy... Za to ty...


**


Rozdział 2.2



Spokojną już konwersację na banalne tematy przerwał dobiegający z salonu krzyk.
— Co on tam robi?
Snape zerwał się pierwszy, dopadając drzwi. Biblioteka znajdowała się dokładnie naprzeciwko. Jednym szarpnięciem otworzył i te drzwi z różdżką gotową do ataku.
W pomieszczeniu nie było nikogo poza Potterem.
Potterem, zwijającym się z bólu na podłodze pod parapetem okiennym, z którego musiał spaść. Kurczowo ściskając lewą dłonią nogawkę spodni, drugą rękę przyciskał do piersi.
— Potter, co się dzieje?
Do chłopaka nic nie docierało. Zamknął się w swym bólu. Po dłużących się strasznie minutach atak ustał i chłopak opadł nieprzytomny na dywan. Nie chcąc go dotykać, Snape przelewitował go na sofę i rzucił zaklęcie diagnozujące.
— Dziwne — szepnął.
— Co?
— Ma efekty pocruciatusowe. Przecież nikogo tu nie było oprócz nas.
— A Czarny Pan? Może nas karać przez Znak, tak jak Potter zrobił to wcześniej z wami. Może to on?
— Ale za co? Przecież rano był zadowolony.
Chłopak oprzytomniał, otwierając oczy i rozglądając się dookoła. Zatrzymał wzrok na Lucjuszu, mrużąc oczy. Usiadł, nadal tuląc rękę do piersi, ale nie dotykając jej drugą.
— Jakieś wyjaśnienia, Potter? Czy to Czarny Pan? Czyżbyś mu czymś podpadł?
Nastolatek zaśmiał się gorzko.
— A czy jemu kiedykolwiek coś się podobało? Poza mordowaniem i sprowadzaniem cierpienia na innych?
— Zaczyna ci odbijać — zauważył cierpko Draco. — Ledwo tydzień i co? Już? Masz dosyć?
Potter zerwał się z sofy i stanął przed Malfoyem. Stał tak i patrzył chwilę, chyba starając się uspokoić. W końcu odezwał się cicho:
— Uważaj, żebym nie zmienił zdania. Zawsze mogę oddać zaklęcie komuś innemu, a wtedy Malfoyów będzie o jednego mniej. — Jakby od niechcenia przesunął dłonią po rękawie koszuli, nie dotykając jednak Znaku. Blondyn spiął się w oczekiwaniu. — Nie bój się. Nie mam zamiaru karać profesora za twoją tępotę, Malfoy. — Zatoczył się nagle, przytrzymując najbliższego mebla. — Mam dość na dziś, chciałbym wrócić. Pan pewnie musi złożyć raport dyrektorowi — rzucił w stronę Severusa i jeszcze raz zerknął na Lucjusza.
Narcyza podniosła z szafki misę z proszkiem Fiuu i czekała przy kominku. Ogień miło płonął i Harry zapatrzył się w niego na chwilę zanim wywołał połączenie ze szkołą.

**

Mężczyzna obserwował chłopaka bardzo uważnie. Przez ostatnie sześć dni Potter chodził przygaszony i ciągle zamyślony. Nie wiedział dlaczego, choć wizyta u Czarnego Pana mogła być wyjaśnieniem. No i jeszcze początek roku szkolnego. Zaczynał się w ten sam dzień co zaplanowana wizyta. Czyli jutro.
Po piątkowej kolacji zatrzymał go na korytarzu.
— Potter!
— Tak, proszę pana? — Chłopak stanął przy schodach, ściskając dłonią barierkę.
— Którego z nas masz zamiar zabrać? Któż otrzyma ten zaszczyt?
— Nikogo. Pójdę sam — odrzekł i zaczął iść po schodach.
— Czekaj! Jak to nikogo? Potter!
Chłopak zatrzymał się kilka stopni wyżej. Nie odwracając się, rzekł:
— Ten jeden raz nie chcę mieć żadnego z was koło siebie.
Snape spiął się. Jego szpiegowski instynkt zaczął krzyczeć.
— Ty coś wiesz. Domyślasz się, co będzie na spotkaniu. Albo kto?
Drżenie chłopaka powiedziało mu, że trafił w sedno.
— Kto to? Któryś z uczniów? Jakoś ci przekazał, kogo złapał? Jak? Sową?
Nastolatek jakby go nie słyszał, na powrót zaczął wspinać się na górę.
— Potter! — krzyknął za nim profesor, ale bez efektu.
— Coś się stało, Severusie? — Dumbledore podszedł do niego powoli.
— Bachor chce iść sam i nie chce powiedzieć dlaczego — warknął.
Dyrektor spojrzał ze smutkiem za oddalającym się chłopcem.
— Choć tego wcale nie chciał, teraz to on stał się naszym szpiegiem. I to on decyduje, co robić.
— Czy ty siebie słyszysz, Dumbledore? To jeszcze dziecko!
— Martwisz się o niego?
— Albusie! — ostrzegł go Snape.
Dumbledore napinał strunę coraz mocniej. Kiedyś ona pęknie i dyrektor gorzko tego pożałuje.
— Och, Severusie. Gdybym był jednym z twoich uczniów, może bym się przeraził. Wiem, że martwisz się o chłopca. Przyznaj się do tego, a będzie ci łatwiej.
Severus sapnął rozdrażniony i z łopotem szat skierował się do swoich komnat. Miał czas do rana. Jeśli będzie tak jak poprzednio, to Potter ruszy po śniadaniu. Zastanawiał się, skąd chłopak wie, kiedy ma iść. Czy jego Znak nie powinien odzywać się w tym samym czasie? Chociaż Czarny Pan potrafił sygnalizować pojedynczym osobom chęć, łaskawą, spotkania. I jeszcze ta sprawa z niechęcią zabrania któregoś ze swoich „pieszczoszków”. Wzdrygnął się na to określenie. Jakby był zwierzęciem, a nie człowiekiem. Rano musi dorwać młodego i wręcz nakazać mu zabranie go ze sobą. Plan był niezły. Prawie doskonały, biorąc pod uwagę charakter mężczyzny i lęk, jaki wzbudzał.
Nie wziął jednak pod uwagę jednego bardzo ważnego czynnika.
Fortuny.
Wezwanie Pottera nadeszło godzinę po kolacji, gdy niczego nieświadomy mężczyzna popijał bursztynowy płyn o bardzo wysokiej zawartości procentów.
Harry nie kłopotał się skradaniem, Filch nie patrolował jeszcze korytarzy. Zacznie dopiero od następnego wieczoru, gdy uczniowie wrócą i zapełnią puste do tej pory mury. Przejście przez błonia i wkroczenie do Zakazanego Lasu zajęło mu dosłownie kilka minut. Aportacja do dworu Voldemorta trwała sekundy, choć wolałby dłużej, ale cóż, magia rządzi się swoimi prawami.
Chłopak wszedł, trochę sztywno, do kryjówki Mrocznego Czarodzieja. Mugole już byli ustawieni szeregiem pod jedną ze ścian. Voldemort krążył przed nimi niczym sęp, co pewien czas dotykając któregoś, niby przypadkiem czy z ciekawości. On sam już wiedział, co to oznacza.
Zaklęcie Śmierci gorsze od Avady, której można się chociaż spodziewać. Stanął na swoim miejscu, nie patrząc nikomu w oczy. Czuł pod skórą, że śmierciożercy obserwują go w ciszy. Tu się nie szeptało. Przynajmniej nie za często. Lord skończył przegląd i usiadł na tronie, milcząco wskazując Potterowi zgromadzonych. Harry potarł palcami wnętrze dłoni, nadal wyczuwając zgrubienie, którego tak naprawdę tam nie było. Uniósł wysoko głowę i podszedł do mugoli, którzy zerkali na niego z lękiem. Wielu było poranionych – znak, że ktoś wcześniej już się nimi zajął. Nie odzywali się, jakby byli potraktowani zaklęciem, chłopak domyślał się, że pewnie właśnie tak było.
Voldemort lubił ciszę. Czasami.
Choć preferował krzyki, najlepiej te wyrażające cierpienie. I, jeszcze lepiej, spowodowane przez niego.
— Lucjuszu, podejdź. — Przywódca skierował swoją uwagę na zbliżającego się sługę.
— Mój Panie. — Według Harry’ego ukłon był trochę za głęboki, by uznać go za szczery.
Rób swoje, Harry Potterze. Potem możesz odejść.
Syczenie Lorda nie zwracało już uwagi śmierciożerców przyzwyczajonych do jego rozmów z Nagini.
Chłopak odwrócił się do ludzi. Z dwudziestu wybrać tylko kilku. Nawet dorosły miałby problem, a on był nadal dzieckiem – nastolatkiem ze sporym problemem stojącym za jego plecami. Dziś darował mu chociaż dzieci. Byli wyłącznie dorośli. I nie wiedzieli, kim on dla nich jest. Nie wiedzieli, że stoi przed nimi Anioł Śmierci, Egzekutor, Kat. Tym razem ukrył serce głęboko, na wierzch wydobywając rozum. Omijał starszych, wiedząc, że przeżyli już swoje. W ciągu pięciu minut wybrał i odesłał kilka osób. Młodych i z ogromnym pragnieniem życia.
Krzyki Malfoya docierały do niego z większym lub mniejszym natężeniem. Nie mogąc ukarać Draco, Voldemort dorwał jego ojca. Nagini z krwiożerczą żądzą obserwowała wszystko spod tronu, czekając na jakiś kąsek. Harry wrócił na swoje miejsce, przygotowując się na to, co miało teraz nastąpić.
— Gotowe — rzucił niby od niechcenia, walcząc, by głos mu nie zadrżał.
Zaczynał coraz lepiej rozumieć Snape’a i jego zachowanie. Musiał odreagowywać.
— Bardzo dobrze. — Voldemort nawet na niego nie spojrzał, chłonąc wzrokiem krew spływającą z ran Lucjusza. — Wiesz, co masz robić.
— Tak, wiem. — Ostatni raz spojrzał na zebrane ofiary. — Zostajecie skazani na śmierć — zasyczał.
I ludzie zaczęli umierać. Chłopak zamknął oczy, nie chcąc po raz kolejny patrzeć na ten koszmar. Czuł, że zabija ich jego magia, choć nie wiedział jak. Widział już, co ona robi z ofiarami, ale nie domyślał się nawet dlaczego. On tylko mówił w wężomowie. Oni natomiast rozpadali się, nadal żyjąc. Krew była wszędzie. Wąskimi strumykami zalewała podłogę. Krąg poruszył się niczym łan zboża na wietrze. Tak samo szybko zatrzymał się, kiedy dotarł do niego kolejny krzyk jednego z nich.
Masz zamiar go zabić, prawda? Za to, że zabrałem ci Draco.
Zbliżył się kilka kroków, omijając krew.
Wykorzystałeś już swój limit. Odejdź. On należy do mnie — zasyczał wściekle Voldemort, niczym kobra gotowa do ataku. — Może dotrwa do następnej twojej wizyty, to go uratujesz.
— Mam inne plany, Mój Panie. — Zwrot zabrzmiał zbyt ironicznie, ale Harry tego właśnie chciał.
Przygotował się na to. Pochylił się szybko nad leżącym we własnej krwi mężczyzną i dotknął go.
Zabłysło.
Zgasło.
A Voldemort się wkur... Można by napisać trochę delikatniej, ale nie oddałoby to sytuacji. Teraz krzyki Harry’ego dołączyły do słabych już jęków Lucjusza.
Może nie mogę cię zabić, ale nadal mogę cię ukarać.
Złość Voldemorta trwała bardzo długo. Malfoy już dawno leżał pod ścianą zapomniany, gdy Mroczny Lord dalej zajmował się Potterem. Pozostali śmierciożercy zostali odesłani przed świtem. Voldemort, dysząc ze zmęczenia, ostatnim kopnięciem posłał nieprzytomnego chłopaka w stronę Lucjusza.
— Zabierz go stąd. Uprzedź, że następnym razem chcę zobaczyć skruchę za ten czyn.
I opuścił salę, uśmiechając się zimno, choć nikt nie mógł tego zobaczyć.
Malfoy, odzyskawszy trochę sił, przelewitował chłopca na zewnątrz i deportował się z nim pod bramy Hogwartu. Ostatkiem magii wysłał patronusa z wiadomością dla Severusa i upadł nieprzytomny obok swego wybawcy.
Bo to, że piętnastolatek go uratował, w końcu do niego dotarło.


2.3


On o tym wiedział! To jasne jak słońce! — Zdenerwowany głos Severusa docierał do wrażliwych teraz uszu Gryfona.

Lucjusz i Severus stali bokiem do leżacego Pottera i ten mógł spokojnie przyglądać się im spod przymkiętych lekko powiek.

Severusie, skąd mógł wiedzieć? Sam przecież mówiłeś, że nie opuścił zamku przez ostatni tydzień. Czarny Pan też nie organizował żadnego spotkania.

Wiem, że wiedział! Nie chciał zabrać ani mnie, ani Draco.

Snape był wyraźnie zły.

Może dobrze, że cię nie zabrał. To, co zrobił z tymi mugolami... Nie twierdzę, że jestem bez winy i nigdy nikogo nie zabiłem, ale to... to była masakra.

Harry patrzył na tę dwójkę bez słowa. Bladość na twarzy Malfoya mówiła wystarczająco dużo. Nawet wieloletni Śmierciożerca był wstrząśnięty, a on wcale się temu nie dziwił.

Jęknął, chcąc usiąść, zwracając tym ich uwagę.

Potter! Co to miało znaczyć?! — zagrzmiał Mistrz Eliksirów, podchodząc do niego. — Dlaczego nikogo nie poinformowałeś o zamiarze opuszczenia zamku?

Ciszej — szepnął Harry, łapiąc się za czoło. — Głowa mi pęka.

Wypij to!

Na jego kolanach wylądowała fiolka błękitnej mikstury. Po tylu wizytach w ambulatorium nie musiał pytać co to. Wypił bez sprzeciwów, wzdychając z ulgą za jej szybkie działanie.

Panie Potter — odezwał się Lucjusz, stając koło jego łóżka. — Chciałem podziękować.

Proszę bardzo. Pański syn nie dałby mi spokoju, gdybym tego nie zrobił. Proszę jednak go trochę utemperować, mam ważniejsze problemy niż jego humorki. Inaczej ja się nim zajmę.

Nie musi pan grozić, panie Potter. Proszę być pewnym, że porozmawiam z nim — zapewnił mężczyzna. — Czy mogę wiedzieć, skąd...

Sam mi powiedział, że i tak pana ukarze. I wcale nie grożę, po prostu ciągle jestem jeszcze nastawiony na tę druga opcję. Nie mogę mu pokazać, że się go boję. Co ze mnie byłby za Gryfon? – rzucił chłodno i sarkastycznie. Czyżby zaczynał zmieniać się w Snape’a?

Od kiedy wiedziałeś? — Snape miał swoje podejrzenia, a chłopak tylko je potwierdził.

Od zeszłej soboty. Jakoś tak.

Mam jedno bardzo ważne pytanie. Jak kontaktujesz się z Czarnym Panem?

Chłopka zbladł. Dotąd to była jego tajemnica. Czy miał się nią podzielić? Nie miał za bardzo ochoty. Jeszcze nie teraz.

Czy ma to coś wspólnego z tym atakiem w moim salonie? — wtrącił się Lucjusz.

To była kara za Draco. Teraz pewnie też jeszcze nie skończył.

Kazał cię uprzedzić, że chce zobaczyć twoją skruchę.

Chłopak zaklął. Tylko lodowaty wzrok profesora był naganą za słownictwo.

To będzie cud, jeśli dożyję końca roku — mruknął, poprawiając okulary.

Nagle dotarło do jego umysłu, jaki jest dzień.

Uczta! Czy już się zaczęła? — Zapytał przestraszony.

Przyjaciele pewnie by się o niego martwili, gdyby się na niej nie pokazał.

Jeszcze nie, ale już wkrótce. Zdążysz się ogarnąć, Potter.

Wstał zbyt szybko i gdyby nie ramię Lucjusza, upadłby, choć mimo interwencji efekt końcowy był taki sam. Jęk chłopca i odepchnięcie mężczyzny spowodowało, że Harry wylądował na tyłku, uderzając głową o ramę łóżka. Chyba cała galaktyka mignęła mu przed oczami. Poczuł smak krwi w ustach i zdał sobie sprawę, że ugryzł się w język. Kilka ran ciętych już pojawiło się na jego ciele.

Przepraszam, panie Potter. Zapomniałem.

Snape przelewitował chłopaka z powrotem na łóżko.

Gdy jesteś nieprzytomny, nie ma takich rewelacji. Pomfrey opatrzyła cię wcześniej i nie bolało jej to w ogóle, a u ciebie nie wystąpiły reakcje na dotyk.

Przynajmniej będzie szansa, że uda się mnie wyleczyć, gdy będę w bardzo kiepskim stanie — odparł sarkastycznie Harry, wypijając kolejne mikstury podawane przez Mistrza Eliksirów na tacy.

Chciałem raczej zainsynuować, że to ty powodujesz oba efekty. I ból, i zranienia.

Ja? Po co miałbym to robić? — wręcz zapiszczał chłopak, sam się dziwiąc nagłej zmianie swojej tonacji.

Nie wiem, to ty znasz odpowiedź.

Wybaczcie mi, ale chciałbym złapać Draco przed ucztą — wtrącił Lucjusz, żegnając się i wychodząc.

Ja też już muszę iść. Nie spóźnij się, choć wiem, że lubisz wielkie wejścia — rzucił Snape odwracając się i kierując za Malfoyem.

Nie spóźnię się — obiecał Potter.

I dotrzymał słowa, prawie. Wszedł do Wielkiej Sali kilka minut przed pierwszorocznymi. Na chwilę ucichło, ale trwało to bardzo krótko. Odetchnął z ulgą. Usiadł na swoim miejscu, ciesząc się, że Ron i Hermiona jeszcze nie zajęli miejsc, rozmawiając z przyjaciółmi. Musiał ich uprzedzić, żeby go nie dotykali.

Harry!

Na planach się skończyło, gdy ramiona dziewczyny objęły go i uściskały. Klepnięcie Rona prawie wytrząsnęło mu płuca, ale nic poza tym. Żadnego bólu. Popatrzył na nich nieprzytomnie.

Co jest, stary! W końcu przypomniałeś sobie o nas? Całe wakacje cisza, a potem ta afera. Mam nadzieję usłyszeć szczegóły twojej wielkiej ucieczki.

Odetchnął z ulgą. Nic nie wiedzieli. Zakładał, że to Dumbledore wszystkim odpowiednio się zajął. Kolejna ucieczka Złotego Chłopca z rąk Voldemorta.

Musiałeś przeżyć straszne chwile. Minęło tyle czasu, a ty nadal nie wyglądasz za dobrze. Byłeś u pani Pomfrey? Może da ci jakiś eliksir na wzmocnienie?

Nic mi nie jest, Hermiono. Jak trochę się uspokoi, wszystko wam opowiem. — A nachylając się nad jej uchem, dodał: — Choć to, co usłyszysz może cię przerazić, nadal jestem Harrym.

Oczywiście, że to ty. Nie może być tak źle, prawda?

Nie otrzymała jednak odpowiedzi, bo weszli prowadzeni przez McGonagall pierwszoroczni. Teraz dopiero Harry miał czas się rozejrzeć. Kilku Ślizgonów patrzyło na niego dziwnie, jakby z uciechą. Malfoy też, lecz on, w przeciwieństwie do tamtych, miał wzrok jakby zamyślony. Czyżby już coś planował?

Harry natomiast rozmyślał, dlaczego dwójka przyjaciół nie powoduje u niego ran, a u siebie spazmów bólu. Czyżby Snape miał rację? Gdy Neville musnął jego ramię, odskoczył tak szybko, jakby się poparzył. Chłopak spojrzał na Harry’ego pytająco.

Przepraszam, Neville, lepiej mnie nie dotykać. — Zakrył małą ranę na dłoni rękawem szaty.

Przydział skończył się szybko i nadeszła pora na przemowę dyrektora. Początek niewiele się różnił od poprzednich: powitanie, ostrzeżenia, zakazy i tym podobne.

A na koniec chciałem prosić w imieniu Harry’ego Pottera o unikanie z nim kontaktu. — Chłopak uniósł głowę zdziwiony. — Podczas letniego zdarzenia został potraktowany nieznaną klątwą, która powoduje ból u osoby, która go dotknie, a samemu panu Potterowi robi o wiele większą krzywdę. Proszę nie sprawdzać specjalnie czy to prawda, każdy taki czyn będzie traktowany jako atak na ucznia i odpowiednio karany, nawet wydaleniem.

Podziękował jeszcze za uwagę i stoły zapełniły się jedzeniem.

Harry, o czym mówił Dumbledore? Przecież dotykałam cię przed chwilą i nic nie czułam.

Ty i Ron chyba jesteście wyjątkiem. Nie wiem dlaczego. Za pierwszym razem omal nie zginąłem — wytłumaczył szeptem.

Powinieneś uważać. Ślizgoni będą chcieli to wykorzystać, skoro ty masz gorzej — rzucił Ron, zapychając się kolacją, jak zwykle niespecjalnie przejęty kolejną rewelacją, mając w perspektywie góry jedzenia.

W końcu mając za przyjaciela Złotego Chłopca, Wybrańca czy jak kto tam woli po prostu Harry’ego Pottera, do niektórych rzeczy trzeba przejść do porządku dziennego.

W tej chwili to raczej mój najmniejszy problem. Poza tym przypuszczam, że nie będą ryzykować mojego gniewu, zemsty, odwetu, czy jak tam zwał.

Harry, zaczynasz brzmieć coraz bardziej tajemniczo — zauważyła Hermiona.

Westchnął. Już wiedział, jak czuł się Snape.

Opowiem wam. Obiecuję, że wam opowiem, choćbym miał potem tego żałować. Nie wszystko, ale sporo.

Żałować? Dlaczego miałbyś żałować? — dopytywała przyjaciółka.

Bo możecie się ode mnie odwrócić — szepnął.

No, co ty?! Przecież jesteśmy przyjaciółmi! — wyrwał się Ron.

Dlaczego Snape i Malfoy ciągle się na ciebie gapią? — spytała nagle Hermiona, zwracając uwagę obu swoich przyjaciół. — Robią to od kiedy tylko weszłeś.

To jedna z moich tajemnic, o których się dowiecie.

Uczta powoli dobiegała końca i uczniowie zaczęli się rozchodzić do dormitoriów. Harry czekał, aż się trochę rozluźni. Nie chciał przypadkowo na kogoś wpaść. I bez tego był w centrum uwagi.

Potter.

Zamrugał, widząc stojącego przy stole Gryffindoru Malfoya ze swoimi gorylami.

Malfoy.

Zapadła niezręczna cisza. Ron, o dziwo, nie odzywał się, jakby tylko czekając na zaczepkę.

Chciałem podziękować, myślę że wiesz za co — rzekł Draco dosyć normalnym głosem.

Domyślam się, że za ojca — odparł tak samo spokojnie Harry.

Może nie zrozumiesz, ale naprawdę znienawidziłbym cię jeszcze bardziej, gdybyś nie spróbował.

To też wiem, chociaż nie był to mój główny motyw.

Nie? — zdziwił się.

Nie, nie był. Mam zamiar zrobić to, o czym ostatnio rozmawialiśmy. Może mi się nie uda, ale będę mieć po swojej stronie jak największą ich liczbę.

Zwariowałeś?! — krzyknął ostro Malfoy, zwracając uwagę wychodzących nauczycieli.

Coś się stało, panie Potter? — McGonagall już do nich podchodziła.

Nie, proszę pani. Malfoy już szedł do siebie.

Kiwnął głową na blondyna, żeby się ruszył.

Nie będziesz mi rozkazywał, Potter! — warknął Draco i zaraz lekko pobladł, przypominając sobie podobną sytuację sprzed tygodnia.

Zawsze mogę spróbować, nieprawdaż? Idź, bo obie nasze obstawy zaraz dostaną zawału — zaśmiał się słabo Harry, widząc głupawe miny Crabbe’a i Goyle’a oraz już nabierającą oddech na spory ciąg pytań Hermionę.

Spokojnie. Dowiesz się — rzucił do niej krótko i ruszył za Malfoyem do wyjścia.

Przyjaciele szybko się opamiętali i dogonili go przy drzwiach, stając po obu jego bokach.

Tak dla bezpieczeństwa, stary.

Czyjego?

Myślę, że wszystkich — rzuciła wesoło Granger.

Harry posmutniał, ale szybko się otrząsnął.

Potter! — Kolejny głos wywołał go na korytarzu.

Jeszcze tego mu brakowało.

Tak, profesorze? — Odwrócił się do Mistrza Eliksirów.

Czarne szaty mężczyzny chyba miały wpleciony jakiś czar mroku, bo wkoło nagle zrobiło się jakby ciemniej.

Jutro po śniadaniu masz wizytę u dyrektora.

Nie wystarczy raport Malfoya? — Starał się odłożyć spotkanie na jak najdalszy termin.

Potter! — warknął Snape, podchodząc krok bliżej, a Harry automatycznie się cofnął. — To jest polecenie, nie prośba.

Dobrze, proszę pana. Będę — obiecał ze skruchą.

Snape ruszył w swoją stronę.

Czy możemy iść do Pokoju Życzeń? Hermiona zaraz wybuchnie od ilości pytań kłębiących się w jej głowie — powiedział Ron, gdy światło odzyskało panowanie nad korytarzem.

Chyba tak — odparł powoli Harry, zastanawiając się, czy na pewno dobrze robi.

Najbardziej nabuzowana Hermiona prawie przeleciała przez korytarze, a trzykrotne przejście w oczekiwaniu na drzwi trwało dosłownie sekundy. Komnata wyglądała dokładnie jak kopia pokoju wspólnego. Dziewczyna rozsiadła się przed kominkiem, nie spuszczając wzroku z Harry’ego. Ron usiadł koło niej i też spojrzał na przyjaciela wyczekująco.

Harry nie siadał. Chyba za bardzo bał się ich reakcji.

No, wal, stary! — ponaglił Ron.

Zamiast mówić, chłopak zaczął się rozbierać. Odłożył szatę i zaczął rozpinać koszulę.

Harry? — Hermiona zarumieniła się jak piwonia.

Merlinie! Dziewczyny! — parsknął Ron, a Harry zatrzymał się w pół ruchu opuszczając ręce. — Pewnie chce nam pokazać blizny, żeby potem nie było, że nas zaskoczy. Nie wiem, o czym ty myślisz?

O czymś znacznie gorszym niż blizny, Ron — szepnęła Hermiona, widząc zsuwający się jeden rękaw koszuli.

Ron zbladł, łapiąc powietrze haustami. W końcu nie wytrzymał i zemdlał. Hermiona przyjęła to lepiej. Była blada, ale jakoś się trzymała. Położyli Weasleya na sofie, sami zajmując fotele. Czekali w ciszy. Harry zapiął na powrót koszulę. Po dziesięciu minutach Ron ocknął się, ale widząc Harry’ego, znów zbladł.

Oddychaj powoli, Ron. — Dziewczyna chwyciła go za dłoń i uścisnęła.

Bladość przeszła w rumieniec, a to spowodowało, że chłopak trochę się uspokoił.

Opowiadaj, Harry — poprosiła Hermiona. — Co zdarzyło się naprawdę?

Jak sami widzieliście, jestem Śmierciożercą. Nie biorę udziału w akcjach, ale tak, zabijam.

Hermiona zachłysnęła się powietrzem, zasłaniając dłonią usta. Ron zerwał się z sofy i zaczął chodzić po komnacie.

Jak? — spytał krótko, zatrzymując się nagle.

Co „jak”? Jak dostałem Znak? Jak zabijam?

Po kolei. Jak otrzymałeś to paskudztwo? — Barwa głosu była nie podobna do tego używanego zwykle przez chłopaka.

Zabiłem dwadzieścia siedem osób, dlatego jest kolorowy. Snape mówił coś o sumieniu.

Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach.

Jak? — dopytywał się dalej Weasley chłodno.

Wężomową. Skazuję ich na śmierć i oni umierają. Podejrzewam, że Voldemort wplata w nich najpierw jakiś czar. Jeszcze nie próbowałem robić tego inaczej i nie mam takiego zamiaru.

Dlaczego? Dlaczego przyjąłeś Znak? — szepnęła Granger, podnosząc zapłakaną twarz. — Przecież on zamordował twoich rodziców, Cedrika.

Żeby ratować.

Ty to nazywasz ratowaniem? Zabiłeś dwadzieścia siedem osób.

Teraz będzie już koło pięćdziesięciu — zauważył sucho Harry.

Hermiona odsunęła się na drugi koniec sofy. Harry wcale jej się nie dziwił, sam by tak zrobił. Opuścił głowę i patrzył na swoje dłonie. Ręce, na których nie widać było krwi, a które jednak były nią splamione.

O co chodzi z Malfoyem? — zapytał Ron, stając za plecami dziewczyny i kładąc dłonie na jej ramionach.

Należy do mnie. Uratowałem go z rąk Voldemorta, gdy ten chciał go zabić.

Malfoya! Ratowałeś Malfoya, a nie kogoś z tych ludzi? I on ci na to pozwolił?

Taką mamy umowę. Mogę darować życie pięciu osobom tygodniowo. Reszta musi umrzeć.

To było ponad trzy tygodnie temu, jak cię porwał. Co się wtedy stało? Dlaczego wyszedłeś z domu?

Bariera ochronna już nie działa. Voldemort po prostu stał sobie przed domem — odpowiadał cierpliwie, choć już czuł jak to się skończy.

A ty po prostu wyszedłeś z nim pogadać? Dlaczego on cię zwyczajnie nie zabił? Zawsze tego chciał.

Harry spojrzał na nich, nic nie rozumiejąc.

To wy nie wiecie?

O czym?

O Snape’ie.

A co Snape ma z tym wspólnego?

Dobiłem targu z Voldemortem. Och, przestań, Ron, to tylko imię — rzucił widząc wzdrygnięcie. — Wymieniłem siebie na Snape’a. On był szpiegiem Dumbledore’a w szeregach Śmierciożerców, ale został odkryty. Do dziś nie wiem jak Voldemort to odkrył.

Snape jest po naszej stronie?

Teraz bardziej po mojej. Należy do mnie.

O co chodzi z tym należeniem? — Ciekawość Granger była większa od strachu.

Śmierciożerca, którego uratuję, zostaje ze mną powiązany. Magicznie. Reaguje nawet na mój Znak.

Hermiona odetchnęła głęboko i podeszła do fotela Harry’ego. Uklęknęła przed nim, przytulając go mocno.

Przepraszam, Harry. Przepraszam, że w ciebie zwątpiłam. Wiem, że musiałeś to zrobić.

Harry również ją przytulił, chłonąc ludzki dotyk, którego był pozbawiony przez ostatnie tygodnie.

Rozumiem cię, Hermiono. Sam się siebie brzydzę.

Nie powinieneś. Starasz się ratować tylu, ilu zdołasz. To cały ty.

A reszta ginie. Zabita przeze mnie.

Nie z twojej winy. To wina Voldemorta. Nie patrz tak na mnie, Ron. Harry ma rację, to tylko imię.

Harry opadł na oparcie fotela, przymykając oczy. Myślał, że będzie gorzej.

Ron, dlaczego nie podejdziesz?

Harry, słysząc pytanie Hermiony, natychmiast otworzył oczy. Weasley nadal stał w oddaleniu.

Jesteś Śmierciożercą? — zapytał chłodno.

Tak. — Skurcz szarpnął sercem Harry’ego.

Zabijasz?

Tak.

Bawi cię to?

To pytanie coś w nim złamało.

No, pewnie! O niczym innym całe życie nie marzyłem, jak tylko patrzeć, jak strumienie krwi ofiar zalewają podłogę u mych stóp, debilu! — W końcu nie wytrzymał.

Wiedział, że Ron ma czasami opóźniony zapłon intelektu, ale tym razem chłopak przedobrzył. Harry wyszedł z Pokoju Życzeń, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zbroja w pobliżu zadrżała. Na razie miał dość, musiał odpocząć. Wrażeń na dziś miał wystarczającą ilość. Prawie przebiegł przez Wieżę, lawirując pomiędzy domownikami. Neville już był w pokoju, rozpakowując się.

Cześć, Harry. Jak tam?

Ron jest... — nie dokończył, ale Longbottom chyba się domyślił, o co mu chodzi.

Zdarza mu się, ale to nadal twój przyjaciel.

To się jeszcze okaże — mruknął Harry, siadając na brzegu swego łóżka i obejmując kolana.

O co tym razem poszło? Nawet rok szkolny się dobrze nie zaczął, a wy już zdążyliście się pokłócić? Pobijacie jakiś rekord? Co roku się kłócicie i potem godzicie. W zeszłym to chociaż poczekaliście tydzień czy dwa.

Może faktycznie wprowadziliśmy jakiś rytuał — zaśmiał się gorzko brunet. — Wszystko się wkrótce wyjaśni.

Po tych słowach schował się za kotarami i po chwili już spał.




Wyszukiwarka