Falcones Ildefonso Katedra w簉celonie

KATEDRA W BARCELONIE

ILDEFONSO FALCONES

Z hiszpa艅skiego prze艂o偶y艂a MAGDALENA P艁ACHTA

Tytu艂 orygina艂u: LA CATEDRAL DEL MAR


Dla Carmen


Barcelona, XIV wiek

CZ臉艢膯 PIERWSZA

S艁UDZY ZIEMI

Gospodarstwo Bernata Estanyola Navarcles, Ksi臋stwo Katalonii, 1320 rok

Kiedy nikt nie zwraca艂 na niego uwagi, Bernat spojrza艂 na bezchmurne b艂臋kitne niebo. Blade s艂o艅ce ostatnich dni wrze艣nia pie艣ci艂o twarze weselnik贸w. W艂o偶y艂 tyle wysi艂ku i czasu w zorganizowanie przyj臋cia, 偶e tylko nie艂askawa pogoda mog艂aby je popsu膰. Bernat przes艂a艂 u艣miech jesiennemu niebu, a potem spu艣ci艂 wzrok i u艣miechn膮艂 si臋 jeszcze szerzej, s艂ysz膮c rejwach na kamiennym dziedzi艅cu przed oborami zajmuj膮cymi parter domu.

Jego trzydziestu go艣ciom dopisywa艂 humor, bo tegoroczne winobranie by艂o wyj膮tkowo udane. M臋偶czy藕ni, kobiety i dzieci pracowali od 艣witu do nocy, najpierw przy zbieraniu gron, potem przy ich udeptywaniu, nie pozwalaj膮c sobie na cho膰by jeden dzie艅 odpoczynku.

Dopiero gdy wino znalaz艂o si臋 w beczkach, gotowe do fermentacji, a wyt艂oczyny od艂o偶ono, by w gnu艣ne zimowe dni destylowa膰 up臋dzon膮 z nich w贸dk臋, dla katalo艅skich ch艂op贸w nadchodzi艂a pora wrze艣niowych 艣wi膮t. Bernat Estanyol wtedy w艂a艣nie postanowi艂 wyprawi膰 swe wesele.

Przyjrza艂 si臋 go艣ciom. Musieli wsta膰 skoro 艣wit, by przeby膰 pieszo odleg艂o艣膰, cz臋sto niema艂膮, dziel膮c膮 ich gospodarstwa od maj膮tku rodziny Estanyol. Teraz gaw臋dzili z o偶ywieniem, mo偶e o weselu, mo偶e o zbiorach, mo偶e o jednym i drugim. Kilku z nich - grupka tworzona przez jego kuzyn贸w oraz rodzin臋 Puig, krewnych jego szwagra - wybuch艂o 艣miechem, posy艂aj膮c mu filuterne spojrzenia. Bernat poczu艂, 偶e oblewa go rumieniec, ale nie zareagowa艂 na zaczepk臋, wola艂 nie zastanawia膰 si臋 nad przyczyn膮 ich rozbawienia. W t艂umie rozproszonym na dziedzi艅cu wypatrzy艂 rodziny Fontanies, Vila i Joaniquet oraz, a jak偶e, rodzin臋 Esteve - krewnych panny m艂odej.

Zerkn膮艂 k膮tem oka na swego te艣cia. Pere Esteve obnosi艂 mi臋dzy weselnikami swe wielkie brzuszysko, rozsy艂aj膮c u艣miechy i co chwila do kogo艣 zagaduj膮c. Gdy Pere zwr贸ci艂 ku niemu swe rozradowane oblicze, Bernat, chc膮c nie chc膮c, musia艂 go pozdrowi膰, chyba po raz setny w tym dniu. Nast臋pnie poszuka艂 wzrokiem i wy艂owi艂 z grupki go艣ci swoich szwagr贸w. Od pocz膮tku traktowali go do艣膰 nieufnie, mimo 偶e Bernat wy艂azi艂 ze sk贸ry, 偶eby ich sobie zjedna膰.

Znowu spojrza艂 w niebo. Urodzaj i pogoda postanowi艂y towarzyszy膰 mu w tym wa偶nym dniu. Zerkn膮艂 na dom, potem znowu na go艣ci, i wykrzywi艂 lekko wargi. Mimo rozgardiaszu poczu艂 si臋 samotny. Jego ojciec umar艂 przed rokiem, a siostra Guiamona, kt贸ra po wyj艣ciu za m膮偶 przenios艂a si臋 do Barcelony, nie odpowiada艂a na jego wiadomo艣ci, mimo 偶e bardzo za ni膮 t臋skni艂. A przecie偶 z bliskich krewnych pozosta艂a mu tylko ona...

W艂a艣nie po 艣mierci ich ojca dom rodziny Estanyol znalaz艂 si臋 w centrum uwagi ca艂ej okolicy i pocz臋艂y 艣ci膮ga膰 do niego t艂umnie swatki oraz ojcowie panien na wydaniu. Jeszcze do niedawna wie艣niacy trzymali si臋 z daleka od gospodarstwa 鈥渟zalonego Estanyola" -jak nazywano ojca Bernata ze wzgl臋du na jego buntownicz膮 natur臋 - ale 艣mier膰 starca tchn臋艂a nadziej臋 w serca s膮siad贸w pragn膮cych wyda膰 c贸rki za najbogatszego rolnika w okolicy.

- Najwy偶szy czas si臋 偶eni膰 - m贸wiono Bernatowi. - Ile masz lat?

- Dwadzie艣cia siedem. Chyba... - odpowiada艂.

- W tym wieku m贸g艂by艣 mie膰 nawet wnuki - strofowali

- Jak sobie poradzisz sam z takim gospodarstwem? Potrzebujesz 偶ony.

Bernat cierpliwie s艂ucha艂 rad, z g贸ry wiedz膮c, 偶e nie obejdzie si臋 bez wzmianki o kandydatce, kt贸rej cnoty przewy偶sza膰 b臋d膮 si艂臋 wo艂u oraz urok najpi臋kniejszego zachodu s艂o艅ca.

Zreszt膮 nie by艂o to dla niego nowo艣ci膮. Ju偶 szalony Estanyol, kt贸rego 偶ona umar艂a, wydaj膮c na 艣wiat Guiamon臋, pr贸bowa艂 go wyswata膰, ale wszyscy ojcowie panien na wydaniu opuszczali jego dom, miotaj膮c przekle艅stwa: nikt nie m贸g艂 sprosta膰 偶膮daniom dotycz膮cym posagu. Zainteresowanie Bernatem zacz臋艂o wi臋c powoli s艂abn膮膰. Dziwactwa starca pog艂臋bia艂y si臋 z wiekiem, a jego buntownicze porywy zacz臋艂y si臋 przeradza膰 w napady delirium. Bernat po艣wi臋ci艂 si臋 bez reszty dogl膮daniu ojca oraz w艂o艣ci i raptem, maj膮c dwadzie艣cia siedem lat, zosta艂 zupe艂nie sam na 艣wiecie, na dodatek osaczony przez natr臋t贸w.

Jednak pierwszy odwiedzi艂 go, jeszcze zanim Bernat zd膮偶y艂 pogrzeba膰 ojca, zarz膮dca pana Navarcles i wszystkich okolicznych ch艂op贸w. Mia艂e艣 艣wi臋t膮 racj臋, ojcze! - pomy艣la艂 Bernat na widok zarz膮dcy i towarzysz膮cych mu 偶o艂nierzy na koniach.

- Gdy tylko umr臋 - powtarza艂 starzec w przeb艂yskach 艣wiadomo艣ci - zjawi膮 si臋 tu, a wtedy poka偶esz im testament. - Wskazywa艂 kamie艅, pod kt贸rym le偶a艂a ostatnia wola szalonego Estanyola, owini臋ta w kawa艂ek sk贸ry.

- Ale dlaczego, ojcze? - spyta艂 Bernat za pierwszym razem.

- Jak wiesz - odpar艂 starzec - otrzymali艣my nasze ziemie na prawie emfiteuzy, wieczystej dzier偶awy, ale jestem wdowcem i gdybym nie sporz膮dzi艂 testamentu, po mojej 艣mierci pan mia艂by prawo zaj膮膰 po艂ow臋 naszego ruchomego maj膮tku i 偶ywego inwentarza. To przywilej zwany intestia, zreszt膮 istnieje wiele innych, podobnych, musisz je wszystkie pozna膰. Przyjd膮, Bernacie, zobaczysz, 偶e przyjd膮 zabra膰 nasz膮 w艂asno艣膰. Ale ten testament pozwoli ci si臋 od nich uwolni膰.

- A je艣li postawi膮 na swoim? - spyta艂 Bernat. - Przecie偶 ich znasz...

- Mog膮 pr贸bowa膰, ale wszystko zapisane jest w ksi臋gach.

Gniew zarz膮dcy i pana feudalnego poni贸s艂 si臋 po okolicy i sprawi艂, 偶e sierota, jedyny spadkobierca wszystkich w艂o艣ci starego szale艅ca, sta艂 si臋 jeszcze pon臋tniejsz膮 parti膮.

Bernat dobrze pami臋ta艂 wizyt臋 swego te艣cia, kt贸ry zjawi艂 si臋 u niego tu偶 przed winobraniem. Pi臋膰 sold贸w, siennik i bia艂a lniana kamizela - tak wygl膮da艂o wiano jego c贸rki Franceski.

- Na co mi kamizela? - spyta艂 Bernat i dalej przerzuca艂 s艂om臋 na parterze domu.

- Sam si臋 przekonaj - odpar艂 Pere Esteve.

Bernat wspar艂 si臋 na wid艂ach i spojrza艂 w kierunku wskazanym przez s膮siada. Wid艂y wysun臋艂y mu si臋 z r臋ki i upad艂y na s艂om臋. Na progu obory zobaczy艂 Francesc臋 w d艂ugiej bia艂ej koszuli... Dziewczyna sta艂a pod 艣wiat艂o i Bernat mia艂 jak na d艂oni ca艂e jej cia艂o!

Ciarki przesz艂y mu po plecach. Pere Esteve si臋 u艣miechn膮艂.

Bernat przyj膮艂 jego propozycj臋, i to natychmiast, jeszcze tam, w stodole, nie podchodz膮c nawet do wybranki, ale i nie odrywaj膮c od niej oczu.

Wiedzia艂, 偶e podj膮艂 decyzj臋 pochopnie, niczego jednak nie 偶a艂owa艂, bo oto stoi teraz przed nim Francesca: m艂oda, pi臋kna, silna... Zacz膮艂 szybciej oddycha膰. To ju偶 dzi艣... Ale co ona my艣li? Czy czuje to samo? Dziewczyna nie bra艂a udzia艂u w weso艂ej pogaw臋dce kobiet, sta艂a w milczeniu obok matki, nie uczestnicz膮c w og贸lnej weso艂o艣ci, kwituj膮c tylko 偶arty i chichoty towarzyszek wymuszonym u艣miechem. Ich spojrzenia skrzy偶owa艂y si臋 na u艂amek sekundy. Francesca zarumieni艂a si臋 i spu艣ci艂a wzrok, Bernat zd膮偶y艂 jednak dostrzec falowanie jej piersi, zdradzaj膮ce zdenerwowanie. Bia艂a lniana koszula i tym razem okaza艂a si臋 sprzymierze艅cem jego wyobra藕ni i pragnie艅.

- Winszuj臋 - us艂ysza艂 za sob膮, a potem z ca艂ej si艂y poklepano go po plecach i stan膮艂 ko艂o niego Pere Esteve. - B膮d藕 dla niej dobry. - Pod膮偶y艂 za wzrokiem Bernata i skin膮艂 na dziewcz臋, kt贸re w owej chwili najch臋tniej schowa艂oby si臋 do mysiej dziury. - Zreszt膮 wystarczy, 偶e b臋dziesz o ni膮 dba艂 jak o weselnych go艣ci... W 偶yciu nie widzia艂em przedniejszej uczty. S艂owo daj臋, nawet pan Navarcles nie raczy si臋 takimi przysmakami. To pewne!

Bernat postanowi艂 podj膮膰 swych go艣ci wystawnie, dlatego przygotowa艂 czterdzie艣ci siedem bochn贸w bia艂ego chleba z pszennej m膮ki, rezygnuj膮c tym razem z j臋czmienia, 偶yta i orkiszu - zb贸偶 pojawiaj膮cych si臋 najcz臋艣ciej na sto艂ach katalo艅skich ch艂op贸w. Czterdzie艣ci siedem bochn贸w z czystej pszennej m膮ki, bia艂ej jak koszula panny m艂odej! Uda艂 si臋 do zamku w Navarcles, aby upiec chleb z pa艅skim piecu, przekonany, 偶e jak zwykle zap艂aci za us艂ug臋 dwa bochenki. Na widok pszennego chleba oczy piekarza przemieni艂y si臋 w spodki, a zaraz potem zw臋zi艂y w nieprzeniknione szparki. Tym razem Bernat musia艂 zostawi膰 na zamku a偶 siedem bochenk贸w. Wraca艂 do domu, przeklinaj膮c prawo, zakazuj膮ce ch艂opom budowa膰 we w艂asnych gospodarstwach piec贸w chlebowych... A tak偶e ku藕ni i rymarni...

- Na pewno - zgodzi艂 si臋 z te艣ciem, odp臋dzaj膮c przykre my艣li.

Omietli wzrokiem folwarczny dziedziniec. Mo偶e i skradziono Bernatowi chleb, ale nie ruszono wina, kt贸rym raczyli si臋 teraz weselnicy - tego najlepszego, rozlewanego jeszcze przez jego ojca i le偶akuj膮cego przez d艂ugie lata - ani solonej wieprzowiny czy potrawki z dw贸ch kur w bukiecie z jarzyn, ani te偶, ma si臋 rozumie膰, czterech jagni膮t, kt贸re, przywi膮zane do kija, obraca艂y si臋 wolno nad 偶arem, skwiercz膮c i roztaczaj膮c smakowit膮 wo艅.

W ko艅cu potrawka by艂a ju偶 gotowa, wi臋c kobiety zacz臋艂y nape艂nia膰 miski przyniesione przez go艣ci. Pere i Bernat zaj臋li miejsca przy jedynym wyniesionym na dziedziniec stole, a kobiety ruszy艂y im pos艂ugiwa膰. Nikt nie usiad艂 na pozosta艂ych czterech zydlach. Rozpocz臋艂a si臋 uczta: niekt贸rzy weselnicy jedli na stoj膮co, inni siedzieli na pniakach lub na ziemi, zerkaj膮c w stron臋 jagni膮t piek膮cych si臋 pod czujnym okiem kilku kobiet. Wszyscy popijali wino, gaw臋dzili, pokrzykiwali i raz po raz wybuchali 艣miechem.

- Weselisko jak si臋 patrzy, bez dw贸ch zda艅 - orzek艂 Pere Esteve, wios艂uj膮c 艂y偶k膮.

Kto艣 wzni贸s艂 toast za nowo偶e艅c贸w, wszyscy mu zawt贸rowali.

- Francesco! - krzykn膮艂 ojciec panny m艂odej, stoj膮cej w艣r贸d kobiet pilnuj膮cych jagni膮t, i uni贸s艂 kubek w jej stron臋.

Bernat spojrza艂 na dziewczyn臋, a ta znowu skry艂a twarz.

- Jest zdenerwowana - usprawiedliwi艂 j膮 Pere, puszczaj膮c do niego oko. - Francesco, c贸ru艣! - krzykn膮艂 znowu. - Wznie艣 z nami toast! Korzystaj z okazji, bo niebawem zostaniesz sama... no, prawie sama.

Salwy 艣miechu jeszcze bardziej speszy艂y Francesc臋. Unios艂a wetkni臋ty jej w r臋k臋 kubek i nie przytykaj膮c go do ust, odwr贸ci艂a si臋 plecami do chichocz膮cych weselnik贸w. Ponownie skupi艂a ca艂膮 uwag臋 na jagni臋tach.

Pere Esteve stukn膮艂 si臋 kubkiem z Bernatem, rozbryzguj膮c wino. Go艣cie poszli w ich 艣lady.

- Oduczysz j膮 nie艣mia艂o艣ci - rzek艂 g艂o艣no Esteve do zi臋cia, tak by wszyscy go s艂yszeli.

Zn贸w rozleg艂y si臋 salwy 艣miechu, tym razem towarzyszy艂y im niewybredne uwagi, kt贸re Bernat wola艂 pu艣ci膰 mimo uszu.

W艣r贸d og贸lnej weso艂o艣ci raczono si臋 do syta winem, wieprzowin膮 i drobiow膮 potrawk膮. Kobiety zaczyna艂y w艂a艣nie 艣ci膮ga膰 jagni臋ta z ro偶n贸w, gdy nagle kilku go艣ci zamilk艂o i skierowa艂o wzrok ku granicy grunt贸w Bernata, na lini臋 lasu za rozleg艂ymi polami uprawnymi i niewielkim pag贸rkiem obsadzonym przez rodzin臋 Estanyol winoro艣l膮, z kt贸rej pochodzi艂 wy艣mienity trunek pity przez weselnik贸w.

Kilka sekund p贸藕niej na podw贸rzu zapanowa艂a cisza.

Z lasu wy艂onili si臋 trzej je藕d藕cy. Za nimi pod膮偶a艂o wielu umundurowanych piechur贸w.

- Czego tu szuka? - zapyta艂 cicho Pere Esteve.

Bernat nie spuszcza艂 wzroku ze zbli偶aj膮cego si臋 orszaku, kt贸ry okr膮偶a艂 w艂a艣nie pola. Go艣cie szeptali miedzy sob膮.

- Nie rozumiem - rzuci艂 w ko艅cu Bernat r贸wnie偶 szeptem. - Nigdy t臋dy nie przeje偶d偶a. To nie jest droga na zamek.

- Nie podoba mi si臋 ta wizyta - mrukn膮艂 Pere Esteve.

Orszak posuwa艂 si臋 powoli. 艢miechy i uwagi je藕d藕c贸w zacz臋艂y ju偶 dociera膰 na podw贸rzec i zast膮pi艂y gwar, panuj膮cy do niedawna w艣r贸d weselnik贸w. Bernat spojrza艂 na go艣ci: niekt贸rzy nie patrzyli ju偶 przed siebie, ale w ziemi臋. Odszuka艂 wzrokiem Francesc臋 stoj膮c膮 w艣r贸d kobiet. Dobieg艂 ich tubalny g艂os pana z Navarcles. Bernat poczu艂 wzbieraj膮cy gniew.

- Bernat! Bernat! - zawo艂a艂 Pere Esteve, szarpi膮c zi臋cia za rami臋. - Zamurowa艂o ci臋? Biegnij go przywita膰!

Bernat skoczy艂 na r贸wne nogi i pop臋dzi艂 do swego pana.

- B膮d藕cie pozdrowieni, panie. Go艣膰 w dom, B贸g w dom - powita艂 go, zasapany.

Llorenc de Bellera, pan Navarcles, 艣ci膮gn膮艂 wodze i zatrzyma艂 konia przed Bernatem.

- To ty jeste艣 Estanyol, syn tego wariata? - zapyta艂 oschle.

- Tak, panie.

- Byli艣my w艂a艣nie na polowaniu i wracaj膮c na zamek, us艂yszeli艣my odg艂osy zabawy. Co 艣wi臋tujecie?

Bernat wypatrzy艂 mi臋dzy ko艅mi woj贸w z 艂upami: kr贸likami, zaj膮cami i ba偶antami. 鈥淭o raczej wasza wizyta wymaga wyt艂umaczenia - mia艂 ochot臋 powiedzie膰. - Czy偶by zamkowy piekarz napomkn膮艂 wam o pszennych bochnach?".

Nawet konie, kt贸re sta艂y nieruchomo, 艣widruj膮c Bernata wielkimi okr膮g艂ymi 艣lepiami, zdawa艂y si臋 czeka膰 na odpowied藕.

- Moje wesele, panie.

- A kog贸偶 to po艣lubi艂e艣?

- C贸rk臋 Perego Esteve'a, panie.

Llorenc de Bellera zamilk艂, patrz膮c na Bernata ponad g艂ow膮 swego rumaka. Konie g艂o艣no ry艂y ziemi臋 kopytami. I? - warkn膮艂 pan Navarcles.

- Moja 偶ona i ja - rzek艂 Bernat, pr贸buj膮c ukry膰 niezadowolenie - b臋dziemy zaszczyceni, je艣li wasza wielmo偶no艣膰 i jego towarzysze zechc膮 si臋 do nas przy艂膮czy膰.

- Pi膰 nam si臋 chce, Estanyol - rzuci艂 Llorenc w odpowiedzi.

Konie ruszy艂y, jeszcze zanim je藕d藕cy spi臋li je ostrogami. Bernat spu艣ci艂 g艂ow臋 i poprowadzi艂 swego pana w stron臋 domu. Przed podw贸rcem czekali ju偶 na nich wszyscy weselnicy: kobiety ze wzrokiem wbitym w ziemi臋, m臋偶czy藕ni z odkrytymi g艂owami. Niewyra藕ny szmer poni贸s艂 si臋 po zgromadzonych, gdy Llorenc de Bellera stan膮艂 przed nimi.

- No dalej, dalej - ponagla艂, zsiadaj膮c z konia - wracajcie do zabawy.

Ch艂opi pos艂uchali i w milczeniu wr贸cili na swoje miejsca. Kilku 偶o艂nierzy przyskoczy艂o, by zaj膮膰 si臋 ko艅mi. Bernat poprowadzi艂 niezapowiedzianych go艣ci do sto艂u, przy kt贸rym siedzia艂 wcze艣niej z te艣ciem. Znikn臋艂y ich misy i kubki.

Pan de Bellera i jego dwaj towarzysze usiedli. Bernat cofn膮艂 si臋 kilka krok贸w, a trzej sto艂ownicy rozpocz臋li pogaw臋dk臋. Kobiety pospieszy艂y ku nim z dzbanami wina, szklanicami, bochnami chleba, misami z potrawk膮 drobiow膮, p贸艂miskami solonej wieprzowiny i 艣wie偶o upieczonym jagni臋ciem. Bernat na pr贸偶no szuka艂 wzrokiem Franceski, nie by艂o jej mi臋dzy kobietami. Napotka艂 spojrzenie te艣cia, stoj膮cego po艣r贸d go艣ci, kt贸ry wskaza艂 podbr贸dkiem niewiasty, po czym prawie niedostrzegalnie pokr臋ci艂 g艂ow膮 i si臋 odwr贸ci艂.

- Nie przerywajcie weseliska! - wrzasn膮艂 Llorenc, 艣ciskaj膮c w gar艣ci udziec jagni臋cy. - No dalej, bawcie si臋!

Ch艂opi ruszyli w milczeniu ku dogasaj膮cym ogniskom, na kt贸rych dopiero co piek艂o si臋 mi臋siwo. Tylko ma艂a grupka go艣ci - Pere Esteve, jego synowie oraz kilku innych weselnik贸w, stoj膮cych poza zasi臋giem wzroku pana z Navarcles i jego kamrat贸w - nie ruszy艂a si臋 z miejsca. Bernatowi mign臋艂a mi臋dzy nimi bia艂a lniana koszula, wi臋c skierowa艂 si臋 w ich stron臋.

- Odejd藕, g艂upcze - warkn膮艂 te艣膰.

Zanim zd膮偶y艂 odpowiedzie膰, matka Franceski w艂o偶y艂a mu do r膮k p贸艂misek jagni臋ciny i szepn臋艂a:

- Us艂uguj panu i nie podchod藕 do mojej c贸rki.

Ch艂opi zacz臋li kosztowa膰 w milczeniu pieczystego, zerkaj膮c ukradkiem na mo偶nych. Na podw贸rzu rozbrzmiewa艂 tylko rechot i pokrzykiwania pana z Navarcles oraz jego dw贸ch towarzyszy. 呕o艂nierze odpoczywali na uboczu.

- Przed chwil膮 za艣miewali艣cie si臋 tak - zagrzmia艂 Llorenc - 偶e p艂oszyli艣cie nam zwierzyn臋. A teraz co? Mow臋 wam odj臋艂o? 艢miejcie si臋, u licha!

Nikt go nie pos艂ucha艂.

- Durni wie艣niacy - mrukn膮艂 do swych towarzyszy, kt贸rzy skwitowali jego s艂owa rechotem.

Wszyscy trzej najedli si臋 do syta jagni臋ciny i pszennego chleba. Solona wieprzowina i misy z potrawk膮 pozosta艂y nietkni臋te. Bernat jad艂 na stoj膮co, nieco za nimi, k膮tem oka obserwuj膮c grupk臋 kobiet, w艣r贸d kt贸rych skrywa艂a si臋 Francesca.

- Wina! - za偶膮da艂 pan Navarcles, podnosz膮c kubek. - Estanyol! - krzykn膮艂 znienacka, szukaj膮c wzrokiem pana m艂odego. - Od tej pory masz mi p艂aci膰 dzier偶aw臋 takim winem, a nie tymi sikami, kt贸rymi oszukiwa艂 mnie tw贸j ojciec. - Bernat wci膮偶 sta艂 za jego plecami. Matka Franceski spieszy艂a ju偶 z dzbanem. - Estanyol, gdzie偶e艣 si臋 podzia艂?

Llorenc de Bellera uderzy艂 w st贸艂 akurat w chwili, gdy ch艂opka przechyla艂a dzban, by nape艂ni膰 jego szklanic臋. Kilka kropel wina prysn臋艂o na szaty mo偶nego.

Bernat sta艂 ju偶 przy nim. Pozosta艂ych dw贸ch sto艂ownik贸w wypadek z winem wyra藕nie rozbawi艂. Pere Esteve skry艂 twarz w d艂oniach.

- G艂upia starucho! Jak 艣miesz wylewa膰 na mnie wino? - kobiecina pochyli艂a g艂ow臋 w podda艅czym ge艣cie, a gdy pan zamachn膮艂 si臋, by j膮 spoliczkowa膰, odsun臋艂a si臋 i upad艂a.

Llorenc de Bellera odwr贸ci艂 si臋 do swych kompan贸w i wybuchn膮艂 艣miechem na widok uciekaj膮cej na czworakach babiny. Po chwili spowa偶nia艂 i zwr贸ci艂 si臋 do Bernata: - No, nareszcie raczy艂e艣 si臋 pojawi膰, Estanyol! Popatrz tylko, co wyprawiaj膮 te niezdarne staruchy! Czy偶by艣 pr贸bowa艂 obrazi膰 swego pana? Czy jeste艣 na tyle g艂upi, by nie wiedzie膰, 偶e go艣ciom us艂ugiwa膰 powinna pani domu? Gdzie panna m艂oda? - zapyta艂, wodz膮c wzrokiem po dziedzi艅cu. - Gdzie jest panna m艂oda?! - wrzasn膮艂, nie doczekawszy si臋 odpowiedzi.

Pere Esteve z艂apa艂 Francesc臋 za r臋k臋 i poprowadzi艂 do Bernata. Dziewczyna dr偶a艂a.

- Wasza wielmo偶no艣膰 - powiedzia艂 Bernat - przedstawiam wam moj膮 偶on臋 Francesc臋.

- To co innego - stwierdzi艂 Llorenc, bezczelnie ogl膮daj膮c dziewczyn臋 od st贸p do g艂贸w. - Zupe艂nie co innego. Teraz ty b臋dziesz nam polewa艂a wino.

Usiad艂 i podsun膮艂 kubek pannie m艂odej. Francesca wzi臋艂a dzban dr偶膮c膮 r臋k膮, by spe艂ni膰 jego rozkaz. Llorenc de Bellera z艂apa艂 j膮 za nadgarstek i nie pu艣ci艂, dop贸ki kubek nie by艂 pe艂en. Potem szarpn膮艂 j膮 za rami臋, zmuszaj膮c do obs艂u偶enia swych towarzyszy. Piersi dziewczyny musn臋艂y jego twarz.

- Tak si臋 polewa wino! - zarechota艂, podczas gdy stoj膮cy obok Bernat zacisn膮艂 z臋by i pi臋艣ci.

Llorenc de Bellera i jego druhowie raczyli si臋 winem, co rusz przywo艂uj膮c Francesc臋. Za ka偶dym razem powtarza艂a si臋 ta sama scena.

呕o艂nierze wt贸rowali im 艣miechem, gdy tylko dziewczyna nachyla艂a si臋 nad sto艂em. Pr贸bowa艂a powstrzyma膰 艂zy. Bernat coraz g艂臋biej wbija艂 paznokcie w d艂onie, rani膮c je do krwi. Weselnicy odwracali bez s艂owa wzrok za ka偶dym razem, gdy dziewczyna nalewa艂a wino.

- Estanyol! - krzykn膮艂 Llorenc de Bellera i wsta艂 od sto艂u, nie puszczaj膮c nadgarstka Franceski. - Zgodnie z przys艂uguj膮cym mi prawem pierwszej nocy, zabawi臋 si臋 teraz z twoj膮 偶onk膮.

Wsp贸艂biesiadnicy pana Navarcles nagrodzili jego pomys艂 brawami. Bernat rzuci艂 si臋 ku niemu, ale pozostali dwaj mo偶ni, pijani, zagrodzili mu drog臋, si臋gaj膮c po bro艅. Bernat zatrzyma艂 si臋 w p贸艂 kroku. Llorenc de Bellera popatrzy艂 na niego, u艣miechn膮艂 si臋, a potem g艂o艣no zarechota艂. Francesca wbi艂a w m臋偶a b艂agalny wzrok.

Bernat zrobi艂 krok do przodu, ale poczu艂 na brzuchu czubek miecza. Francesca, wleczona w stron臋 schod贸w prowadz膮cych na pi臋tro, nie przestawa艂a na niego spogl膮da膰. Gdy mo偶ny obj膮艂 j膮 w pasie i przerzuci艂 sobie przez rami臋, zacz臋艂a krzycze膰.

Kamraci pana Navarcles ponownie usiedli za sto艂em, by nadal za艣miewa膰 si臋 i raczy膰 winem. Stra偶nicy pilnowali schod贸w, zagradzaj膮c drog臋 Bernatowi.

Bernat, stoj膮c pod domem, twarz膮 do 偶o艂nierzy, nie s艂ysza艂 艣miechu mo偶nych ani szlochu kobiet. Nie przy艂膮czy艂 si臋 do milczenia weselnik贸w, nie zwraca艂 te偶 uwagi na drwiny rycerzy swego pana, kt贸rzy zerkali na dom, pozwalaj膮c sobie na niewybredne uwagi i gesty. S艂ysza艂 tylko rozpaczliwe krzyki dobiegaj膮ce z okna na pierwszym pi臋trze.

Niebo ci膮gle promienia艂o b艂臋kitem.

Po chwili, kt贸ra Bernatowi wyda艂a si臋 wieczno艣ci膮, spocony Llorenc de Bellera stan膮艂 na schodach, wi膮偶膮c my艣liwski kasak.

- Estanyol! - wrzasn膮艂, mijaj膮c Bernata i kieruj膮c si臋 do sto艂u. - Teraz twoja kolej. Donia Caterina - poinformowa艂 kompan贸w, maj膮c na my艣li sw膮 m艂od膮, 艣wie偶o po艣lubion膮 ma艂偶onk臋 - nie chce s艂ysze膰 o kolejnych b臋kartach, a i ja mam szczerze do艣膰 jej szloch贸w. No, dalej, poka偶, na co ci臋 sta膰! - zwr贸ci艂 si臋 rozkazuj膮co do pana m艂odego.

Bernat z rezygnacj膮 spu艣ci艂 g艂ow臋 i zacz膮艂 wchodzi膰 po bocznych schodach, odprowadzany wzrokiem przez wszystkich zebranych na dziedzi艅cu. Wszed艂 na pierwsze pi臋tro, do obszernej izby s艂u偶膮cej za kuchni臋 i jadalni臋. Do jednej ze 艣cian przylega艂o wielkie palenisko nakryte pot臋偶n膮 konstrukcj膮 z kutego 偶elaza, pe艂ni膮c膮 rol臋 kominka. Bernat, ws艂uchany we w艂asne kroki rozbrzmiewaj膮ce na pod艂odze z desek, ruszy艂 ku rabinie prowadz膮cej na drugie pi臋tro, gdzie znajdowa艂a si臋 sypialnia i spichlerz. Wysun膮艂 g艂ow臋 przez otw贸r w deskach i rozejrza艂 si臋 po izbie, boj膮c si臋 i艣膰 dalej. Panowa艂a ca艂kowita cisza.

Z podbr贸dkiem na wysoko艣ci pod艂ogi, wci膮偶 stoj膮c na drabinie, Bernat zobaczy艂 ubranie Franceski rozrzucone po izbie. Bia艂a lniana koszula - duma ca艂ej rodziny - by艂a podarta niczym pierwszy lepszy 艂achman. W ko艅cu zdecydowa艂 si臋 wej艣膰.

Le偶a艂a skulona na nowym sienniku poplamionym krwi膮. Naga, patrzy艂a przed siebie nieobecnym wzrokiem. By艂a spocona, podrapana i poobijana, nie rusza艂a si臋.

- Estanyol! - z podw贸rza dobieg艂y pokrzykiwania Llorenca de Bellera. - Tw贸j pan si臋 niecierpliwi.

Bernata chwyci艂y torsje i zacz膮艂 wymiotowa膰 na zmagazynowane w izbie zbo偶e. O ma艂o nie wyplu艂 wn臋trzno艣ci. Francesca ani drgn臋艂a. Wybieg艂 z izby. Po chwili wypad艂 blady na podw贸rze, w jego g艂owie k艂臋bi艂y si臋 najokropniejsze my艣li i uczucia. Za艣lepiony, omal nie zderzy艂 si臋 u st贸p schod贸w ze zwalist膮 postaci膮 Llorenca de Bellera.

- Co艣 mi si臋 nie wydaje, 偶eby pan m艂ody skonsumowa艂 ma艂偶e艅stwo - rzek艂 pan Navarcles do swych towarzyszy.

Bernat musia艂 zadrze膰 g艂ow臋, by spojrze膰 mu w twarz.

- Nie... nie mog艂em, wasza wielmo偶no艣膰 - wyj膮ka艂. Llorenc de Bellera nie odzywa艂 si臋 przez chwil臋.

- Je艣li ty nie mo偶esz, na pewno kt贸ry艣 z moich przyjaci贸艂... lub wojak贸w ch臋tnie ci臋 zast膮pi. Ju偶 m贸wi艂em, 偶e nie 偶ycz臋 sobie kolejnych b臋kart贸w.

- Nie macie prawa...!

Ch艂opi zadr偶eli na my艣l o skutkach takiego zuchwalstwa. Pan z Navarcles jedn膮 r臋k膮 z艂apa艂 Bernata za szyj臋 i zacz膮艂 go dusi膰. M艂odzieniec otwiera艂 rozpaczliwie usta, pr贸buj膮c 艂apa膰 powietrze.

- Jak 艣miesz? A mo偶e chcesz wykorzysta膰 moje prawo pierwszej nocy z 偶on膮 s艂ugi, by przybiec potem na zamek z b臋kartem, domagaj膮c si臋 nie wiadomo czego? - Zanim Llorenc postawi艂 Bernata na ziemi, potrz膮sn膮艂 nim jeszcze. - O to ci chodzi? To ja stanowi臋 tu prawa, tylko ja. Zrozumiano? Chyba zapomnia艂e艣, 偶e mog臋 ci臋 ukara膰, kiedy i jak tylko zechc臋?

Z ca艂ej si艂y uderzy艂 Bernata, powalaj膮c go na ziemi臋.

- Gdzie m贸j bat?! - wrzasn膮艂 rozw艣cieczony.

Bat! Bernat by艂 jeszcze dzieckiem, gdy wiele razy zmuszono jego, jego rodzic贸w oraz wielu innych ch艂op贸w do ogl膮dania publicznej ch艂osty wymierzonej przez pana Navarcles jakiemu艣 nieszcz臋艣nikowi, kt贸rego winy nikt nigdy do ko艅ca nie pozna艂. Trzask rzemienia o plecy wie艣niaka zad藕wi臋cza艂 teraz na nowo w uszach Bernata, zupe艂nie jak owego dnia i jak przez wiele, wiele nocy jego dzieci艅stwa. Nikt z obecnych nie 艣mia艂 wtedy drgn膮膰, podobnie jak teraz. Bernat zacz膮艂 si臋 czo艂ga膰, spogl膮daj膮c z do艂u na swego pana, kt贸ry sta艂 nad nim niczym ska艂a i czeka艂 z wyci膮gni臋t膮 r臋k膮, a偶 kto艣 poda mu bat. Przypomnia艂 sobie rozorane rzemieniem plecy tamtego nieszcz臋艣nika - krwaw膮 mas臋, na kt贸rej nawet bezbrze偶na nienawi艣膰 pana nie mog艂a ju偶 natrafi膰 na skrawek zdrowej sk贸ry. Powl贸k艂 si臋 na czworakach ku schodom z oczami pe艂nymi 艂ez, dr偶膮c jak w dzieci艅stwie, gdy dr臋czy艂y go koszmary. Nikt si臋 nie poruszy艂. Nikt si臋 nie odezwa艂. A s艂o艅ce nadal 艣wieci艂o promiennie.

- Przykro mi, Francesco - wyj膮ka艂, gdy wdrapa艂 si臋 z trudem po drabinie, odprowadzany przez jednego z 偶o艂nierzy, i znowu stan膮艂 w sypialni.

Opu艣ci艂 spodnie i ukl膮k艂 przy 偶onie. Ani drgn臋艂a. Spojrza艂 na sw贸j zwiotcza艂y cz艂onek, zastanawiaj膮c si臋, jak zdo艂a wykona膰 rozkaz pana. Delikatnie musn膮艂 palcem nagi bok Franceski. Dziewczyna nie zareagowa艂a.

- Musz臋... musimy to zrobi膰 - szepn膮艂, bior膮c 偶on臋 za Przegub r臋ki i pr贸buj膮c odwr贸ci膰 do siebie.

- Nie dotykaj mnie! - krzykn臋艂a, nagle oprzytomniawszy. Obedrze mnie ze sk贸ry! - Bernat si艂膮 odwr贸ci艂 偶on臋, odkrywaj膮c jej nagie cia艂o.

- Pu艣膰!

Mocowali si臋 przez chwil臋, ale w ko艅cu Bernat chwyci艂 Francesc臋 za oba nadgarstki i przyci膮gn膮艂 do siebie. Mimo to nadal si臋 broni艂a.

- Przyjdzie inny! - szepn膮艂 jej do ucha - przyjdzie inny i ci臋... zniewoli! - Oczy dziewczyny wbi艂y si臋 w m臋偶a z wyrzutem. - On mnie obedrze ze sk贸ry, obedrze ze sk贸ry... - usprawiedliwia艂 si臋.

Francesca nadal si臋 opiera艂a, ale Bernat rzuci艂 si臋 na ni膮 gwa艂townie. Nawet jej 艂zy nie zdo艂a艂y ostudzi膰 po偶膮dania, kt贸re opanowa艂o go, gdy dotkn膮艂 jej nagiego cia艂a. Wszed艂 w ni膮, a ona krzycza艂a wniebog艂osy.

Skowyt Franceski zaspokoi艂 ciekawo艣膰 rycerza, kt贸ry bez cienia zak艂opotania przygl膮da艂 si臋 ca艂ej scenie z drabiny.

Nim Bernat sko艅czy艂, op贸r Franceski niespodziewanie os艂ab艂. Jej krzyk przemieni艂 si臋 w szloch. W艂a艣nie p艂acz 偶ony towarzyszy艂 Bernatowi w chwili szczytowania.

Pan Navarcles s艂ysza艂 rozpaczliwe wycie dobiegaj膮ce z okna na drugim pi臋trze. Gdy tylko jego szpieg potwierdzi艂, 偶e ma艂偶e艅stwo zosta艂o skonsumowane, kaza艂 przyprowadzi膰 konie i oddali艂 si臋 wraz ze sw膮 ponur膮 kompani膮. Wi臋kszo艣膰 przygn臋bionych weselnik贸w posz艂a jego 艣ladem.

W izbie panowa艂a cisza. Bernat le偶a艂 na 偶onie, nie wiedz膮c, co robi膰. Dopiero teraz u艣wiadomi艂 sobie, 偶e przytrzymuje j膮 z ca艂ej si艂y za ramiona. Zwolni艂 u艣cisk, chc膮c oprze膰 d艂onie o siennik przy jej g艂owie, ale straci艂 r贸wnowag臋 i opad艂 na ni膮 bezw艂adnie. Gdy si臋 podni贸s艂 odruchowo, podpieraj膮c ramionami, napotka艂 b艂臋dny wzrok 偶ony. W takiej pozycji przy ka偶dym ruchu musia艂 si臋 otrze膰 o jej cia艂o. Za wszelk膮 cen臋 chcia艂 tego unikn膮膰, by nie sprawia膰 jej jeszcze wi臋cej b贸lu. 呕a艂owa艂, 偶e nie potrafi lewitowa膰 i nie mo偶e odsun膮膰 si臋, nie dotykaj膮c jej ponownie.

Wreszcie, po d艂ugim wahaniu, zsun膮艂 si臋 z Franceski i ukl膮k艂 obok. Wci膮偶 nie wiedzia艂, co robi膰 - wsta膰, po艂o偶y膰 si臋 przy niej, wyj艣膰, pr贸bowa膰 si臋 usprawiedliwi膰? Uciek艂 wzrokiem od prowokuj膮co wyci膮gni臋tego cia艂a Franceski. Nie m贸g艂 dojrze膰 jej twarzy, znajduj膮cej si臋 o dwie pi臋dzi od jego g艂owy. Spu艣ci艂 oczy, spojrza艂 na sw贸j nagi cz艂onek i nagle ogarn膮艂 go wstyd.

- Przeprasz...

Nieoczekiwany ruch Franceski zaskoczy艂 go. Dziewczyna zwr贸ci艂a ku niemu twarz. Bernat szuka艂 na tej twarzy zrozumienia, ale znalaz艂 tylko bezbrze偶n膮 pustk臋.

- Przepraszam - powt贸rzy艂. Francesca nadal patrzy艂a na niego bez wyrazu. - Przepraszam, przepraszam. Obdar艂by mnie, obdar艂by mnie ze sk贸ry... - wyb膮ka艂.

Przywo艂a艂 w my艣lach posta膰 pana Navarcles, kt贸ry sta艂 nad nim z r臋k膮 wyci膮gni臋t膮 po bat. Jeszcze raz przejrza艂 si臋 w spojrzeniu Franceski - zobaczy艂 w nim pustk臋. Zl膮k艂 si臋, popatrzywszy jej w oczy w poszukiwaniu odpowiedzi: krzycza艂y bezg艂o艣nie, krzycza艂y tak jak ona przed chwil膮.

Bernat chcia艂 j膮 pocieszy膰, g艂adz膮c d艂oni膮 po policzku, jakby by艂a ma艂膮 dziewczynk膮.

- Ja... - zacz膮艂.

Nie doko艅czy艂 zdania. Na widok jego wyci膮gni臋tej r臋ki rysy Franceski st臋偶a艂y. Cofn膮艂 d艂o艅, zakry艂 ni膮 twarz i za艂ka艂.

Dziewczyna le偶a艂a bez ruchu z nieobecnym spojrzeniem.

Gdy Bernat przesta艂 p艂aka膰, wsta艂, wci膮gn膮艂 spodnie i znikn膮艂 w otworze prowadz膮cym na ni偶sze pi臋tro. Kiedy jego kroki ucich艂y, Francesca zwlek艂a si臋 z 艂贸偶ka, podesz艂a do skrzyni stanowi膮cej jedyny mebel w izbie i wyj臋艂a ubranie. Odziawszy si臋, pozbiera艂a pieczo艂owicie z pod艂ogi sw贸j weselny str贸j, mi臋dzy innymi tak drog膮 jej sercu bia艂膮 lnian膮 koszul臋. Z艂o偶y艂a j膮 starannie, pr贸buj膮c dopasowa膰 strz臋py, i schowa艂a do skrzyni.


Francesca snu艂a si臋 po domu jak dusza pokutuj膮ca. Cho膰 nie zaniedbywa艂a swych obowi膮zk贸w, wype艂nia艂a je w milczeniu, brocz膮c smutkiem, kt贸ry niebawem zagnie藕dzi艂 si臋 w ka偶dym, nawet najodleglejszym zakamarku gospodarstwa.

Bernat wiele razy prosi艂 j膮 o wybaczenie. Gdy czas zatar艂 potworne wspomnienie wesela, m贸g艂 przedstawi膰 argumenty na swoj膮 obron臋: strach przed okrucie艅stwem pana Navarcles, konsekwencje, jakie niespe艂nienie jego rozkazu mia艂oby dla nich obojga. Przeprasza艂 Francesc臋 po tysi膮ckro膰, ale ona patrzy艂a tylko na niego i s艂ucha艂a w milczeniu, jakby czeka艂a, a偶 jego wyw贸d dotrze niezawodnie do tego samego, kluczowego argumentu: 鈥淕dybym tego nie zrobi艂, przyszed艂by inny...". Bo gdy Bernat dochodzi艂 do tego punktu, milk艂, jego usprawiedliwienia traci艂y na sile i dokonany gwa艂t na powr贸t stawa艂 mi臋dzy nimi jak przeszkoda nie do pokonania. Przeprosiny i usprawiedliwienia m臋偶a oraz milczenie, stanowi膮ce jedyn膮 odpowied藕 偶ony, powoli zabli藕nia艂y ran臋, kt贸r膮 Bernat stara艂 si臋 zaleczy膰. Jego wyrzuty sumienia zaczyna艂y nikn膮膰 po艣r贸d codziennych obowi膮zk贸w. W ko艅cu pogodzi艂 si臋 z oboj臋tno艣ci膮 Franceski.

Ka偶dego dnia o 艣wicie, przed rozpocz臋ciem ci臋偶kiej pracy na roli, Bernat wygl膮da艂 przez okno sypialni. To samo robi艂 kiedy艣 z ojcem, nawet w ostatnich latach 偶ycia starca: oparci o gruby kamienny parapet spogl膮dali razem w niebo, sprawdzaj膮c, jak膮 przyniesie im pogod臋. Nast臋pnie obejmowali wzrokiem swe 偶yzne pola, pokrywaj膮ce rozleg艂膮 dolin臋, kt贸ra otwiera艂a si臋 u st贸p gospodarstwa. Przygl膮dali si臋 ptakom i bacznie nas艂uchiwali dochodz膮cych z parteru odg艂os贸w zwierz膮t hodowlanych. By艂y to chwile duchowej komunii ojca i syna, ich komunii z ziemi膮, jedyny moment, gdy ojciec zdawa艂 si臋 odzyskiwa膰 jasno艣膰 umys艂u. Bernat marzy艂, by dzieli膰 te chwile z 偶on膮, a nie prze偶ywa膰 ich, jak teraz, w samotno艣ci, s艂uchaj膮c jej krz膮taniny w kuchni. Marzy艂, by opowiedzie膰 Francesce wszystko, czego dowiedzia艂 si臋 od ojca, a czego jego ojciec dowiedzia艂 od swego dziada, i tak dalej - przez wieki i pokolenia.

Marzy艂, by powiedzie膰 jej, 偶e te 偶yzne grunty stanowi艂y przed trzystu laty rodowy maj膮tek rodziny Estanyol, 偶e jego pradziadowie uprawiali je z mi艂o艣ci膮 i oddaniem oraz korzystali w pe艂ni z ich plon贸w, nie musz膮c p艂aci膰 danin i czynsz贸w ani sk艂ada膰 ho艂d贸w wynios艂ym i niesprawiedliwym panom. Marzy艂, by dzieli膰 z ni膮, sw膮 偶on膮 i matk膮 przysz艂ych spadkobierc贸w tych ziem, smutek, jaki dzieli艂 z nim jego ojciec, i wyja艣ni膰, dlaczego jej dzieci urodz膮 si臋 jako ch艂opi pa艅szczy藕niani. Ch臋tnie opowiedzia艂by jej - z dum膮 pobrzmiewaj膮c膮 w podobnych momentach w g艂osie jego ojca - 偶e przed trzystu laty r贸d Estanyol, jak wiele innych ch艂opskich rod贸w, mia艂 prawo przechowywa膰 w domu w艂asny or臋偶, jego przodkowie byli bowiem lud藕mi wolnymi, kt贸rzy pod dow贸dztwem hrabiego Ramona Borrella i jego brata Ermengola d'Urgell bronili Starej Katalonii przed najazdami Saracen贸w. Ch臋tnie opowiedzia艂by 偶onie, 偶e niekt贸rzy z jego przodk贸w walczyli w zwyci臋skich oddzia艂ach, kt贸re pod rozkazami hrabiego Ramona pokona艂y Saracen贸w z kalifatu kordoba艅skiego w bitwie pod Albes膮, na r贸wninie Urgel, niedaleko miejscowo艣ci Balaguer. W wolnych chwilach ojciec opowiada艂 mu o tym wszystkim z o偶ywieniem, cho膰 o偶ywienie to przeradza艂o si臋 w smutek na wspomnienie 艣mierci hrabiego Ramona Borrella w roku 1017. Ojciec Bernata uwa偶a艂, 偶e to w艂a艣nie wtedy zrobiono z nich ch艂op贸w pa艅szczy藕nianych. Gdy zmar艂ego hrabiego zast膮pi艂 jego pi臋tnastoletni syn, a regentk膮 zosta艂a wdowa, hrabina Ermessenda de Carcassonne, katalo艅scy baronowie - kt贸rzy dopiero co walczyli rami臋 w rami臋 z wolnymi ch艂opami przeciwko Saracenom - widz膮c, 偶e granice ksi臋stwa s膮 ju偶 bezpieczne, postanowili wykorzysta膰 bezkr贸lewie. Zastraszyli ch艂op贸w, zabili tych, kt贸rzy stawiali op贸r, i przyw艂aszczyli sobie ich ziemie, pozwalaj膮c im je uprawia膰 w zamian za prawo do cz臋艣ci plon贸w. Wiele rodzin ch艂opskich, w艣r贸d nich r贸d Estanyol, ust膮pi艂o pod naciskiem mo偶nych, jednak inne zosta艂y bestialsko wymordowane.

- My, katalo艅scy ch艂opi - mawia艂 ojciec Bernata - byli艣my wolnymi lud藕mi i jako piechota walczyli艣my u boku rycerzy przeciwko Maurom. Nie mogli艣my jednak stawa膰 przeciwko rycerzom. Gdy kolejni hrabiowie Barcelony pr贸bowali zaprowadzi膰 porz膮dek w Katalonii, napotykali op贸r bogatych i wp艂ywowych mo偶now艂adc贸w, musieli wi臋c i艣膰 z nimi na ugod臋, zawsze naszym kosztem. Najpierw odebrano nam ziemi臋, grunty Starej Katalonii, potem wolno艣膰 i... honor, na koniec pozwolono panom decydowa膰 o naszym 偶yciu. Twoi dziadowie - ci膮gn膮艂 dr偶膮cym g艂osem, nie odrywaj膮c wzroku od p贸l - pierwsi utracili wolno艣膰. Zabroniono im porzuca膰 ziemi臋, przemieniono ich w ch艂op贸w pa艅szczy藕nianych, ludzi z pokolenia na pokolenie przypisanych do maj膮tku. Od tej pory nasze 偶ycie... twoje 偶ycie spoczywa w r臋kach pana, kt贸ry wymierza sprawiedliwo艣膰 i ma prawo nas dr臋czy膰 i poni偶a膰. Nie mo偶emy si臋 nawet broni膰! Bo je艣li kto艣 ci臋 skrzywdzi, musisz prosi膰 pana, by wyst膮pi艂 w twoim imieniu o odszkodowanie, z kt贸rego po艂owa przypadnie w艂a艣nie jemu.

Nast臋pnie starzec wymienia艂 niezliczone prawa pana. Zapisa艂y si臋 one na zawsze w pami臋ci jego syna, kt贸ry nigdy nie mia艂 odwagi wej艣膰 w s艂owo rozsierdzonemu rodzicowi. Pan m贸g艂 w ka偶dej chwili za偶膮da膰 od poddanego odnowienia przysi臋gi. M贸g艂 przyw艂aszczy膰 sobie cz臋艣膰 maj膮tku poddanego, je艣li ten umar艂, nie zostawiwszy testamentu, lub je艣li dziedziczy艂 po nim syn, a tak偶e je艣li poddany nie doczeka艂 si臋 potomstwa, lub je艣li jego 偶ona dopu艣ci艂a si臋 cudzo艂贸stwa, je艣li w gospodarstwie wybuch艂 po偶ar, je艣li gospodarz musia艂 je zastawi膰 lub zawiera艂 ma艂偶e艅stwo z poddan膮 innego pana i oczywi艣cie je偶eli opuszcza艂 maj膮tek. Pan mia艂 prawo sp臋dzi膰 noc po艣lubn膮 z 偶on膮 ch艂opa i uczyni膰 j膮 mamk膮 swych dzieci, a jego c贸rki musia艂y us艂ugiwa膰 na zamku. Poddani musieli uprawia膰 pa艅skie pola, broni膰 zamku, oddawa膰 panu cz臋艣膰 plon贸w, u偶ycza膰 jemu oraz jego wys艂annikom go艣ciny i noclegu, p艂aci膰 mu za prawo do korzystania z las贸w i pastwisk - a tak偶e z zamkowej ku藕ni, pieca chlebowego i m艂yna... - oraz dawa膰 mu prezenty z okazji Bo偶ego Narodzenia i innych 艣wi膮t.

A Ko艣ci贸艂? Przy tym pytaniu ojciec Bernata jeszcze bardziej si臋 unosi艂.

- Mnisi, zakonnicy, ksi臋偶a, diakoni, archidiakoni, kanonicy, opaci, biskupi - wylicza艂. - Niczym si臋 oni nie r贸偶ni膮 od pan贸w feudalnych, kt贸rzy nas uciskaj膮! Zabroniono nawet ch艂opom sk艂ada膰 艣lub贸w zakonnych, by utrwali膰 nasze podda艅stwo i uniemo偶liwi膰 nam porzucenie roli! Synu - surowo przestrzega艂 Bernata ojciec, gdy zwraca艂 sw贸j gniew przeciwko Ko艣cio艂owi - nigdy nie ufaj tym, kt贸rzy twierdz膮, 偶e s艂u偶膮 Bogu. Ludzie ci przemawiaj膮 艂agodnie i tak uczenie, 偶e a偶 niezrozumiale. Pami臋taj, b臋d膮 ci臋 zwodzili pi臋knymi s艂贸wkami, kt贸re s膮 ich specjalno艣ci膮, a wszystko po to, by zaw艂adn膮膰 twoim umys艂em i sumieniem. B臋d膮 ci臋 przekonywali, 偶e przychodz膮 w dobrej wierze, 偶e chc膮 ci臋 uchroni膰 przed z艂em i pokusami, ale patrz膮 na nas poprzez swe ksi臋gi. Wszyscy ci, kt贸rzy zw膮 si臋 rycerzami Chrystusa, post臋puj膮 zgodnie ze swymi pismami. Ich s艂owa to wym贸wki, ich argumenty to bajeczki dla grzecznych dzieci.

- Ojcze, co m贸wi膮 o nas, ch艂opach, ich ksi臋gi? - zapyta艂 ch艂opak pewnego razu.

Ojciec powi贸d艂 wzrokiem po polach, ale tylko do linii, gdzie styka艂y si臋 z niebem. Nie chcia艂 patrze膰 na miejsce, w kt贸rego imieniu przemawiali ludzie w habitach i sutannach.

- 呕e jeste艣my t臋pi niczym bydl臋ta, 偶e nie mamy poj臋cia o og艂adzie. 呕e jeste艣my wstr臋tni, podli, plugawi, bezwstydni i ciemni. 呕e jeste艣my okrutni i uparci, 偶e nie zas艂ugujemy na 艂ask臋, bo nie potrafimy jej doceni膰, 偶e przemawia do nas tylko pi臋艣膰 i bat. Napisano tam, 偶e...1.

- Tacy w艂a艣nie jeste艣my, ojcze?

- Synu, to oni chc膮 nas takimi widzie膰.

- Ale przecie偶 wy, ojcze, modlicie si臋 codziennie, a gdy matka umar艂a...

- Modl臋 si臋 do Naj艣wi臋tszej Panienki, synu, do Naj艣wi臋tszej Panienki. Ona nie ma nic wsp贸lnego z zakonnikami i klechami. Jej mo偶emy zaufa膰.

Bernat Estanyol marzy艂, by oprze膰 si臋 rankiem o parapet i rozmawia膰 z Francesc膮, jak kiedy艣 z ojcem. By razem z ni膮 patrze膰 na pola i rozmawia膰 o tym, czego si臋 od niego nauczy艂.

Przez pozosta艂e dni wrze艣nia i ca艂y pa藕dziernik Bernat zaprz臋ga艂 wo艂y do p艂uga i ora艂 pola, rozdrapuj膮c i zrywaj膮c z nich stwardnia艂膮 skorup臋, by s艂o艅ce, powietrze i naw贸z tchn臋艂y w nie nowe 偶ycie. Nast臋pnie razem z 偶on膮 sia艂 zbo偶e: ona nios艂a korzec i rozrzuca艂a ziarno, on prowadzi艂 zaprz臋g wo艂贸w, kt贸ry ora艂, a potem ubija艂 obsian膮 ziemi臋, przeci膮gaj膮c po niej ci臋偶k膮 偶elazn膮 p艂yt臋. Pracowali w milczeniu, zak艂贸canym tylko od czasu do czasu przez Bernata pokrzykuj膮cego na wo艂y. Jego g艂os ni贸s艂 si臋 po dolinie. Bernat liczy艂, 偶e wsp贸lna praca ich zbli偶y, ale jego nadzieje okaza艂y si臋 p艂onne. Francesc膮 nadal traktowa艂a go jak powietrze. Si臋ga艂a do korca i rozrzuca艂a nasiona, nie patrz膮c nawet w stron臋 m臋偶a.

Nadszed艂 listopad, a wraz z nim kolejne obowi膮zki w gospodarstwie. Bernat pas艂 艣winie przeznaczone do uboju, r膮ba艂 drwa na zim膮, nawozi艂 i przygotowywa艂 do wiosennego siewu pola oraz warzywnik, przycina艂 i szczepi艂 winoro艣l. Gdy wchodzi艂 wieczorem do kuchni, Francesca, kt贸ra zd膮偶y艂a ju偶 zako艅czy膰 prac臋 w domu, w ogrodzie, w kurniku i przy kr贸likach, podawa艂a mu bez s艂owa kolacj臋, po czym sz艂a spa膰. Wstawa艂a wcze艣niej od niego, wi臋c codziennie rano na Bernata czeka艂a w kuchni torba z prowiantem i 艣niadanie. Jad艂 je samotnie, przys艂uchuj膮c si臋 krz膮taninie 偶ony w oborze.

Bo偶e Narodzenie min臋艂o w mgnieniu oka i w styczniu zako艅czono zbi贸r oliwek. Bernat mia艂 niewielki sad oliwny, kt贸ry wystarcza艂 na zaspokojenie domowych potrzeb oraz na sp艂at臋 czynszu nale偶nego panu.

Potem przyszed艂 czas na 艣winiobicie. Cho膰 za 偶ycia starego Estanyola s膮siedzi rzadko zagl膮dali do folwarku, w 艣winiobicie nigdy nie zawodzili. Bernat pami臋ta艂 tamte dni jako prawdziwe 艣wi臋to: po zabiciu i rozebraniu tucznik贸w m臋偶czy藕ni bawili si臋, a kobiety przygotowywa艂y w臋dliny.

Ojciec, matka i dwaj bracia Franceski przyszli z samego rana. Bernat przywita艂 ich na podw贸rzu, jego 偶ona czeka艂a z ty艂u.

- Jak si臋 masz, c贸ru艣? - zagadn臋艂a j膮 matka. Francesca nic nie odrzek艂a, pozwoli艂a si臋 jednak obj膮膰. Bernat obserwowa艂, jak st臋skniona matka tuli c贸rk臋, czekaj膮c, a偶 ta odwzajemni jej pieszczot臋. Na pr贸偶no, dziewczyna ani drgn臋艂a. Bernat spojrza艂 na te艣cia.

- Francesco - rzuci艂 tylko Pere Esteve, patrz膮c gdzie艣 za plecami dziewczyny.

Bracia pozdrowili j膮 skinieniem r臋ki.

Francesca posz艂a do chlewu po wieprzka, pozostali czekali na dziedzi艅cu. Nikt si臋 nie odezwa艂, cisz臋 przerywa艂 jedynie zd艂awiony szloch matki. Bernat chcia艂 j膮 pocieszy膰, powstrzyma艂 si臋 jednak, widz膮c, 偶e ani m膮偶, ani synowie nie reaguj膮 na jej p艂acz.

Francesca przyprowadzi艂a wieprzka, kt贸ry zapiera艂 si臋, jakby czu艂, co go czeka. Przekaza艂a go m臋偶owi, jak zwykle bez s艂owa. Bernat i jego dwaj szwagrowie rozci膮gn臋li zwierz臋 na ziemi i usiedli na nim. Przera藕liwy kwik wype艂ni艂 dolin臋. Pere Esteve jednym zdecydowanym ruchem poder偶n膮艂 wieprzowi gard艂o, a potem wszyscy czekali w milczeniu, a偶 krew zwierz臋cia sp艂ynie do naczy艅 podsuwanych raz za razem przez kobiety. Nikt na nikogo nie patrzy艂.

Tym razem, kiedy matka i c贸rka przyst膮pi艂y do obrabiania po膰wiartowanego ju偶 wieprzka, m臋偶czy藕ni nie si臋gn臋li po wino.

O zmroku, po zako艅czeniu 艣winiobicia, matka ponownie pr贸bowa艂a przytuli膰 c贸rk臋. Bernat obserwowa艂 t臋 scen臋 w nadziei, 偶e tym razem jego 偶ona nie pozostanie oboj臋tna na pieszczot臋 matki. Myli艂 si臋. Ojciec i bracia po偶egnali Francesc臋 ze wzrokiem wbitym w ziemi臋. Jej matka podesz艂a do Bernata.

- Gdy zobaczysz, 偶e zbli偶a si臋 rozwi膮zanie - powiedzia艂a, odci膮gn膮wszy go na bok - po艣lij po mnie. Nie s膮dz臋, by Francesca sama ci臋 o to poprosi艂a.

Rodzina Esteve ruszy艂a w drog臋 powrotn膮. Tamtego wieczoru, kiedy Francesca wchodzi艂a po drabinie do sypialni, Bernat nie m贸g艂 oderwa膰 oczu od jej nap臋cznia艂ego brzucha.

Pod koniec maja, pierwszego dnia 偶niw, Bernat z sierpem na ramieniu rozgl膮da艂 si臋 po swych polach. Jak zdo艂a sam zebra膰 ca艂e zbo偶e? Dwa tygodnie temu Francesca dwa razy zas艂ab艂a i zabroni艂 jej si臋 przem臋cza膰. Pos艂ucha艂a go bez s艂owa. Co te偶 go podkusi艂o? Znowu potoczy艂 wzrokiem po czekaj膮cych na niego 艂anach. Przecie偶 to mo偶e nawet nie jego dziecko, t艂umaczy艂 sobie. Poza tym wszystkie ch艂opki rodz膮 w polu, przy pracy. A jednak Bernat nie m贸g艂 ukry膰 niepokoju, widz膮c, jak Francesca osuwa si臋 na ziemi臋.

Chwyci艂 mocno sierp i zacz膮艂 z rozmachem 偶膮膰 zbo偶e. K艂osy pryska艂y na wszystkie strony. S艂o艅ce sta艂o ju偶 w zenicie, ale Bernat nie zrobi艂 sobie przerwy na obiad. 艁any ci膮gn臋艂y si臋 w niesko艅czono艣膰. Ojciec zawsze pomaga艂 mu przy 偶niwach, nawet w ostatnich latach, gdy ju偶 niedomaga艂. Zbo偶e zdawa艂o si臋 dodawa膰 mu si艂. 鈥淒alej, synu, do roboty - zagrzewa艂 go - zanim burza lub grad popsuj膮 nam zbiory". I kosili. Kiedy jeden s艂ab艂, drugi dodawa艂 mu otuchy. Razem jedli obiad w cieniu, popijali dobre wino (najlepsze, najstarsze wino z ojcowskich zapas贸w), gaw臋dzili i 艣miali si臋. A teraz... Teraz Bernat s艂ysza艂 tylko gwizd sierpa przecinaj膮cego powietrze, by uderzy膰 w k艂os. Sierp, sierp, sierp - wszechobecny znak zapytania, indaguj膮cy o ojcostwo dziecka, kt贸re mia艂o si臋 wkr贸tce urodzi膰.

Przez nast臋pne dni Bernat pracowa艂 a偶 do zachodu s艂o艅ca, nierzadko nawet przy 艣wietle ksi臋偶yca. W kuchni zawsze czeka艂a na niego kolacja. My艂 si臋 w miednicy i jad艂 bez apetytu. Pewnego wieczoru drgn臋艂a ko艂yska, kt贸r膮 Bernat wyrze藕bi艂 zim膮, gdy ci膮偶a Franceski by艂a ju偶 widoczna. Bernat zauwa偶y艂 ruch kolebki k膮tem oka, mimo to dalej jad艂 zup臋. Francesca spa艂a pi臋tro wy偶ej. Znowu zerkn膮艂 w stron臋 ko艂yski. Jeszcze jedna 艂y偶ka zupy, jeszcze jedna i nast臋pna. Kolebka znowu drgn臋艂a. Bernat przygl膮da艂 si臋 jej z 艂y偶k膮 zastyg艂膮 w powietrzu. Omi贸t艂 wzrokiem izb臋, szukaj膮c 艣lad贸w obecno艣ci te艣ciowej... Francesca urodzi艂a sama... A potem posz艂a spa膰.

Opu艣ci艂 艂y偶k臋, wsta艂, ale nim doszed艂 do ko艂yski, przystan膮艂, zawr贸ci艂 i znowu usiad艂. W膮tpliwo艣ci opad艂y go ze zdwojon膮 si艂膮. 鈥淜a偶dy Estanyol ma ko艂o prawego oka znami臋" - powiedzia艂 mu kiedy艣 ojciec. Bernat mia艂 ten szczeg贸lny znak, jego ojciec r贸wnie偶. 鈥淧odobnie jak tw贸j dziad - zapewni艂 go ojciec - I pradziad...".

Bernat by艂 wycie艅czony, przez ostatnie dni pracowa艂 od 艣witu do nocy. Znowu zerkn膮艂 na ko艂ysk臋.

Wsta艂 i zbli偶y艂 si臋 do noworodka, kt贸ry spa艂 s艂odko z otwartymi r膮czkami, przykryty prze艣cierad艂em zrobionym ze strz臋p贸w bia艂ej lnianej koszuli. Obszed艂 ko艂ysk臋, by przyjrze膰 si臋 twarzy dziecka.

Francesca nawet nie patrzy艂a na swego synka. Przystawiaj膮c do piersi niemowl臋, kt贸remu dali na imi臋 Arnau, odwraca艂a wzrok. Bernat cz臋sto widzia艂 wie艣niaczki karmi膮ce piersi膮. Wszystkie, zar贸wno te najubo偶sze, jak i op艂ywaj膮ce w dostatki w艂o艣cianki, u艣miecha艂y si臋 wtedy 艂agodnie, przymyka艂y powieki lub tuli艂y swe pociechy. Francesca co prawda przewija艂a i karmi艂a synka, ale przez dwa miesi膮ce od jego narodzin Bernat nie s艂ysza艂 ani nie widzia艂, by zagadn臋艂a do niego s艂odko, by si臋 z nim bawi艂a, 艂askota艂a, ca艂owa艂a czy chocia偶by przytuli艂a. Francesco, w czym偶e on zawini艂? - my艣la艂 Bernat, bior膮c Amaua na r臋ce. A potem zabiera艂 go jak najdalej od niej, przemawia艂 do niego i obsypywa艂 pieszczotami, by wynagrodzi膰 mu ozi臋b艂o艣膰 matki.

Bo Arnau by艂 jego synem. 鈥淶nak Estanyol贸w", mrucza艂 Bernat pod nosem, ca艂uj膮c znami臋 ko艂o prawej brwi dziecka. 鈥淲szyscy je mamy, ojcze", dodawa艂, unosz膮c syna ku niebu.

Znami臋 sta艂o si臋 niebawem czym艣 wi臋cej ni偶 tylko gwarancj膮 dla Bernata. Gdy Francesca sz艂a do zamku piec chleb, kumy unosi艂y kocyk, zerka艂y na Arnaua i u艣miecha艂y si臋 do siebie porozumiewawczo w obecno艣ci piekarza i 偶o艂nierzy. Tak偶e kiedy Bernat uprawia艂 pa艅skie ziemie, wie艣niacy gratulowali mu i klepali go po plecach na oczach pilnuj膮cego ich zarz膮dcy.

Llorenc de Bellera sp艂odzi艂 sporo nie艣lubnych dzieci, cho膰 nikomu nie uda艂o si臋 upomnie膰 o ich prawa, bo s艂owo pana liczy艂o si臋 bardziej ni偶 skarga pierwszej lepszej wie艣niaczki. Nie przeszkadza艂o to jednak Llorencowi przechwala膰 si臋 w gronie kamrat贸w sw膮 jurno艣ci膮. Lecz by艂o oczywiste, 偶e Arnau Estanyol nie jest jego synem i pan Navarcles coraz cz臋艣ciej zauwa偶a艂 drwi膮ce u艣mieszki ch艂opek odwiedzaj膮cych zamek i widzia艂 z okien zamkowych komnat, jak szepcz膮 mi臋dzy sob膮, a nawet z jego 偶o艂nierzami na widok 偶ony Estanyola. Wie艣膰 roznios艂a si臋 po okolicy i Llorenc sta艂 si臋 ofiar膮 docink贸w innych mo偶nych.

- Jedz, jedz, kochasiu - rzek艂 z u艣miechem pewien baron goszcz膮cy na zamku. - Dosz艂y mnie s艂uchy, 偶e si艂y ci nie dopisuj膮.

Biesiadnicy nagrodzili 偶art salw膮 艣miechu.

- W moich w艂o艣ciach - wtr膮ci艂 inny go艣膰 - nigdy nie pozwoli艂bym, by pierwszy lepszy parobek drwi艂 z mojej m臋sko艣ci.

- A co, zabraniasz noszenia znamion? - odpar艂 odurzony winem baron, zn贸w wywo艂uj膮c zbiorowy rechot, na kt贸ry gospodarz odpowiedzia艂 wymuszonym u艣miechem.

Pewnego dnia, na pocz膮tku sierpnia, Arnau le偶a艂 w ko艂ysce na folwarcznym dziedzi艅cu, w cieniu drzewa figowego. Jego matka krz膮ta艂a si臋 w ogrodzie warzywnym i w ob贸rkach, a ojciec, ani na chwil臋 nie spuszczaj膮c syna z oka, zmusza艂 wo艂y do deptania po zbo偶u rozrzuconym na klepisku. Pod ich kopytami k艂osy wypluwa艂y drogocenne ziarno, kt贸re mia艂o wy偶ywi膰 ca艂膮 rodzin臋 a偶 do przysz艂ych zbior贸w.

Nie s艂yszeli nadje偶d偶aj膮cych. Na podw贸rze wpadli galopem trzej je藕d藕cy: zarz膮dca w towarzystwie dw贸ch 偶o艂nierzy. Wszyscy trzej byli uzbrojeni i dosiadali okaza艂ych rumak贸w stworzonych do wojaczki. Bernat zauwa偶y艂, 偶e konie nie s膮 przystrojone jak podczas innych wypad贸w zbrojnych pana Navarclas. Najwyra藕niej Llorenc de Bellera uzna艂, 偶e pe艂ny rynsztunek nie jest konieczny do zastraszenia prostego ch艂opa. Zarz膮dca zosta艂 z ty艂u, ale towarzysz膮cy mu 偶o艂nierze nie tylko nie zwolnili, ale jeszcze spi臋li konie i skierowali si臋 wprost na gospodarza. Nawyk艂e do bitewnych natar膰 rumaki ruszy艂y z kopyta. Bernat potkn膮艂 si臋, cofaj膮c, i upad艂 tu偶 pod nogi rozp臋dzonych koni. Dopiero wtedy je藕d藕cy 艣ci膮gn臋li wodze.

- Pan Navarcles - krzykn膮艂 zarz膮dca - przysy艂a nas po twoj膮 偶on臋! Zamieszka na zamku jako mamka panicza Jaumego, syna twojej pani, donii Cateriny. - Bernat chcia艂 si臋 podnie艣膰, ale jeden z je藕d藕c贸w ponownie spi膮艂 konia ostrogami. Zarz膮dca zwr贸ci艂 si臋 do Franceski: - Bierz dzieciaka i chod藕! - rozkaza艂.

Francesca wyj臋艂a Arnaua z ko艂yski i ze spuszczon膮 g艂ow膮 ruszy艂a za koniem zarz膮dcy. Bernat krzykn膮艂 i zerwa艂 si臋 z ziemi, ale jeden z rycerzy znowu go powali艂. Spr贸bowa艂 jeszcze raz, jeszcze wiele razy, ale na pr贸偶no. Je藕d藕cy urz膮dzili sobie zabaw臋 jego kosztem, gonili go na koniach i przewracali raz po raz. W ko艅cu, zziajany i obola艂y, leg艂 na klepisku pod nogami koni, kt贸re gryz艂y nerwowo w臋dzid艂a. Kiedy zarz膮dca znikn膮艂 na horyzoncie, 偶o艂nierze spi臋li rumaki i odjechali.

Gdy na folwarku znowu zapanowa艂a cisza, Bernat spojrza艂 najpierw na ob艂ok kurzu wzbijanego przez je藕d藕c贸w, a potem na dwa wo艂y prze偶uwaj膮ce 艣wie偶o podeptane k艂osy.

Od tej pory Bernat zajmowa艂 si臋 gospodarstwem, jakby by艂 pogr膮偶ony we 艣nie, nie mog膮c przesta膰 my艣le膰 o synu. Nocami snu艂 si臋 po domu, wspominaj膮c dzieci臋ce gaworzenie oznaczaj膮ce 偶ycie i przysz艂o艣膰, skrzypienie drewnianej ko艂yski, rozpaczliwy p艂acz, kt贸rym Arnau domaga艂 si臋 jedzenia. Pr贸bowa艂 odszuka膰 w murach domu, w ka偶dym zak膮tku obej艣cia, zapach niewinno艣ci - zapach dziecka. Gdzie teraz sypia ma艂y Arnau?

Przecie偶 w rodzinnym domu pozosta艂a ko艂yska zrobiona przez jego ojca. Jeszcze dobrze nie zasn膮艂, a zaraz budzi艂a Bernata cisza. Wtedy zwija艂 si臋 w k艂臋bek na sienniku i ca艂ymi godzinami s艂ucha艂 odg艂os贸w zwierz膮t dochodz膮cych z parteru - tylko one dotrzymywa艂y mu towarzystwa.

Regularnie chodzi艂 na zamek piec chleb, kt贸rego nie mog艂a mu przynosi膰 Francesca, odci臋ta od 艣wiata i ca艂kowicie uzale偶niona od widzimisi臋 donii Cateriny i zmiennego apetytu jej synka. Bernat dowiedzia艂 si臋 od ojca - podczas jednej ze wsp贸lnych wizyt na zamku - 偶e siedziba pana Navarcles by艂a niegdy艣 zwyk艂膮 baszt膮 obronn膮 stoj膮c膮 na szczycie niewielkiego pag贸rka. Przodkowie Llorenca wykorzystali zamieszanie, jakie zapanowa艂o po 艣mierci hrabiego Ramona Borrella, i zamienili baszt臋 w warown膮 twierdz臋 dzi臋ki pracy ch艂op贸w ze swych coraz rozleg艂ej szych w艂o艣ci. Do wie偶y zamkowej doklejono bez 艂adu i sk艂adu piec chlebowy, ku藕ni臋, nowe, wi臋ksze stajnie, spichlerze, kuchnie i sypialnie.

Folwark Estanyol贸w dzieli艂a od zamku Llorenca ponad mila. Z pocz膮tku, ilekro膰 Bernat pr贸bowa艂 dowiedzie膰 si臋 czego艣 o synu, zawsze otrzymywa艂 t臋 sam膮 odpowied藕: Francesca i Arnau przebywaj膮 w komnatach donii Cateriny. Jednak niekt贸rzy m贸wili to z cynicznym u艣miechem, inni spuszczali wzrok, boj膮c si臋 spojrze膰 mu w oczy. Bernat pozwoli艂 si臋 tak zwodzi膰 przez ca艂y miesi膮c, a偶 pewnego dnia, opuszczaj膮c zamek z dwoma 艣wie偶o upieczonymi bochnami chleba z bobowej m膮ki, napotka艂 tyczkowatego czeladnika kowalskiego, kt贸rego ju偶 kilkakrotnie wypytywa艂 o ma艂ego Arnaua.

- Wiesz co艣 o moim synu? - zagadn膮艂 go i tym razem. Na zamkowym dziedzi艅cu nie by艂o akurat nikogo opr贸cz nich. Czeladnik uda艂, 偶e nie s艂yszy pytania, i pr贸bowa艂 wymin膮膰 Bernata, jednak ten z艂apa艂 go za rami臋.

- Pytam, czy wiesz co艣 o moim synu.

- Twoja 偶ona i syn przebywaj膮 w... - zacz膮艂 czeladnik ze Wzrokiem wbitym w ziemi臋.

- To ju偶 wiem - przerwa艂 mu Bernat. - Powiedz mi lepiej, czy Arnau ma si臋 dobrze.

Ch艂opak nie odrywa艂 wzroku od stopy, kt贸r膮 rozgrzebywa艂 ziemi臋. Bernat potrz膮sn膮艂 nim z ca艂ej si艂y.

- No, m贸w, ma si臋 dobrze czy nie?

Czeladnik sta艂 ze wzrokiem wbitym w ziemi臋. Bernat szarpa艂 go coraz gwa艂towniej.

- Nie! - krzykn膮艂 wreszcie ch艂opak. Bernat poluzowa艂 u艣cisk i stan膮艂 naprzeciwko rozm贸wcy. - Nie - powt贸rzy艂 czeladnik. Bernat wpatrywa艂 si臋 w niego pytaj膮co.

- Co si臋 dzieje z moim synem?

- Zakazano nam m贸wi膰... Nie mog臋... - g艂os czeladnika zacz膮艂 si臋 艂ama膰.

Bernat znowu potrz膮sn膮艂 nim z ca艂ej si艂y i zapominaj膮c, 偶e mo偶e 艣ci膮gn膮膰 sobie na g艂ow臋 stra偶nik贸w, krzykn膮艂:

- Co si臋 dzieje z moim dzieckiem? No, m贸w!

- Nie mog臋. Zakazano nam...

- Mo偶e to ci臋 przekona. - Bernat poda艂 ch艂opakowi jeden z bochn贸w chleba.

Czeladnik wyba艂uszy艂 oczy i bez s艂owa rzuci艂 si臋 na chleb, jakby od wielu dni nic nie jad艂. Bernat odci膮gn膮艂 go na bok, jak najdalej od ciekawskich spojrze艅.

- Co si臋 dzieje z moim synem? - zapyta艂 niespokojnie. Czeladnik spojrza艂 na niego z pe艂nymi ustami i da艂 mu znak, by szed艂 za nim. Ostro偶nie, przemykaj膮c pod murami, dotarli do ku藕ni. W艣lizgn臋li si臋 do 艣rodka i skierowali do przylegaj膮cej do ku藕ni kom贸rki, gdzie sk艂adowano narz臋dzia i materia艂y. Czeladnik usiad艂 na klepisku i w milczeniu poch艂ania艂 chleb. Bernat przeczesa艂 wzrokiem wn臋trze kom贸rki, w kt贸rej panowa艂 skwar i duchota. Nie bardzo rozumia艂, dlaczego czeladnik przyprowadzi艂 go w艂a艣nie tu: w kom贸rce nie by艂o nic pr贸cz narz臋dzi i starego 偶elastwa.

Bernat spojrza艂 pytaj膮co na ch艂opaka. Czeladnik, kt贸ry z najwi臋ksz膮 rozkosz膮 prze偶uwa艂 chleb, wskaza艂 na k膮t kom贸rki, daj膮c Bernatowi znak, by tam zajrza艂.

Na stercie desek le偶a艂 w dziurawym koszyku ma艂y Arnau: porzucony, g艂odny, czekaj膮cy na 艣mier膰. Przykryty by艂 onegdaj bia艂膮, a teraz brudn膮 i z艂achmanion膮 koszul膮 z lnu. Bernat nie potrafi艂 zd艂awi膰 wyrywaj膮cego si臋 z piersi krzyku - niemego, prawie nieludzkiego szlochu. Podni贸s艂 Arnaua i przytuli艂 do piersi. Dziecko zakwili艂o cichutko, bardzo cichutko, ale najwa偶niejsze, 偶e 偶y艂o.

- Pan rozkaza艂 je tu zamkn膮膰 - dobieg艂 go g艂os czeladnika. - Z pocz膮tku twoja 偶ona przychodzi艂a kilka razy dziennie je karmi膰. - Bernat ze 艂zami w oczach obejmowa艂 male艅kie cia艂ko, pr贸buj膮c podtrzyma膰 w nim 偶ycie. - Pierwszy dobra艂 si臋 do niej zarz膮dca - ci膮gn膮艂 czeladnik. - Twoja 偶ona opiera艂a si臋 i krzycza艂a... Ja by艂em akurat w ku藕ni i widzia艂em wszystko przez dziur臋 w deskach. Ale zarz膮dca jest bardzo silny... Gdy zrobi艂 swoje, wszed艂 pan z 偶o艂nierzami. Francesca le偶a艂a na klepisku. Pan zacz膮艂 si臋 艣mia膰, pozostali r贸wnie偶. Od tamtej pory, ilekro膰 twoja 偶ona przychodzi艂a karmi膰 dziecko, 偶o艂nierze czyhali ju偶 na ni膮 za drzwiami. Broni艂a si臋, lecz na pr贸偶no... Od kilku dni przychodzi rzadziej. 呕o艂nierze bior膮 j膮 w obroty... gdy tylko opu艣ci komnaty donii Cateriny. No a potem robi si臋 p贸藕no i musi wraca膰 do panicza. Czasami pan wszystko widzi, ale tylko si臋 艣mieje.

Bernat, niewiele my艣l膮c, ukry艂 za pazuch膮 male艅kie cia艂ko, zas艂aniaj膮c je bochenkiem chleba. Dziecko nawet nie drgn臋艂o. Gdy Bernat ruszy艂 ku wyj艣ciu, czeladnik skoczy艂 na r贸wne nogi.

- Pan zabroni艂. Nie wolno!

- Puszczaj, ch艂opcze!

Czeladnik chcia艂 zast膮pi膰 mu drog臋. Bernat, bez chwili wahania, przytrzymuj膮c jedn膮 r臋k膮 bochen chleba i dziecko, drug膮 zerwa艂 ze 艣ciany 偶elazny pr臋t i odwr贸ci艂 si臋, zdesperowany. Pr臋t dosi臋gn膮艂 g艂owy ch艂opaka dok艂adnie w chwili, gdy ten ju偶, ju偶 mia艂 wybiec z kom贸rki. Czeladnik zwali艂 si臋 na ziemi臋, nie zd膮偶ywszy nawet j臋kn膮膰. Bernat ani spojrza艂 na niego. Wyszed艂, zamykaj膮c za sob膮 drzwi.

Bez przeszk贸d opu艣ci艂 zamek. Nikt nie podejrzewa艂, 偶e pod bochnem 艣wie偶o upieczonego chleba Bernat niesie synka. Dopiero za bram膮 pomy艣la艂 o Francesce i 偶o艂nierzach. Oburzony, wyrzuca艂 jej w duchu, 偶e nie pr贸bowa艂a przes艂a膰 mu wiadomo艣ci i uprzedzi膰 go o niebezpiecze艅stwie gro偶膮cym ich dziecku, 偶e pogodzi艂a si臋 z losem. Przytuli艂 mocniej zawini膮tko pod koszul膮, my艣l膮c o 偶onie gwa艂conej przez 偶o艂nierzy i o niemowl臋ciu dogorywaj膮cym na stercie przegni艂ych desek.

Ile czasu up艂ynie, nim odnajd膮 czeladnika? Czy go zabi艂? Czy zamkn膮艂 drzwi kom贸rki? Takie pytania przebiega艂y przez g艂ow臋 uciekaj膮cego Bernata. Tak, chyba tak. Pami臋ta艂 jak przez mg艂臋, 偶e je zamyka艂.

Gdy tylko zamek znikn膮艂 za zakr臋tem wij膮cego si臋 go艣ci艅ca, Bernat wydoby艂 synka zza pazuchy. Oczy niemowl臋cia by艂y nieprzytomne. Malec wa偶y艂 mniej ni偶 bochenek chleba! A te r膮czyny, te n贸偶ki... Bernat poczu艂 mrowienie w 偶o艂膮dku, 偶al 艣cisn膮艂 go za gard艂o, a z oczu pop艂yn臋艂y 艂zy. Wyt艂umaczy艂 sobie jednak, 偶e nie ma czasu na p艂acz. Wiedzia艂, 偶e pan Navarcles wy艣le za nim pogo艅, spu艣ci psy... Ale Arnau musi 偶y膰, inaczej ca艂a ucieczka na nic. Bernat zszed艂 z drogi i skry艂 si臋 w zaro艣lach. Ukl臋kn膮艂, po艂o偶y艂 chleb na trawie, wzi膮艂 Arnaua i podni贸s艂 go na wysoko艣膰 oczu. Dziecko si臋 ruszy艂o, jego przechylona g艂贸wka zwisa艂a bezw艂adnie. 鈥淎rnau" - szepn膮艂 jego ojciec. Potrz膮sn膮艂 nim delikatnie raz, drugi... Male艅kie oczka popatrzy艂y na niego. Bernat zala艂 si臋 艂zami, widz膮c, 偶e jego syn nie ma si艂y nawet p艂aka膰. U艂o偶y艂 go sobie na ramieniu, a drug膮 r臋k膮 pokruszy艂 troch臋 chleba, wymiesza艂 go ze 艣lin膮 i podsun膮艂 ma艂emu. Arnau nie zareagowa艂, ale Bernat pr贸bowa艂 tak d艂ugo, a偶 w ko艅cu wsun膮艂 chleb do ust dziecka. Odczeka艂. 鈥淧rze艂knij, synku", b艂aga艂. Wargi Bernata zadr偶a艂y, gdy gard艂o dziecka poruszy艂o si臋 niedostrzegalnie. Pokruszy艂 jeszcze troch臋 chleba i ponownie z nadziej膮 podsun膮艂 okruszki dziecku. Arnau i tym razem prze艂kn膮艂 chlebow膮 papk臋, a potem po艂yka艂 j膮 jeszcze siedmiokrotnie.

- Poradzimy sobie - powiedzia艂 Bernat. - Obiecuj臋. Wyszed艂 na drog臋. By艂o cicho i spokojnie. Najwyra藕niej nie znaleziono jeszcze czeladnika, w przeciwnym razie na zamku wszcz臋to by ju偶 alarm. Pomy艣la艂 o panu Navarcles, cz艂owieku okrutnym, pod艂ym, nieub艂aganym. Z jak膮 przyjemno艣ci膮 Llorenc de Bellera pu艣ci si臋 w pogo艅 za jednym z Estanyol贸w!

- Poradzimy sobie, synku - powt贸rzy艂 Bernat, biegn膮c w stron臋 folwarku.

Przez ca艂膮 drog臋 nie przystan膮艂 ani nie spojrza艂 za siebie. Nawet w domu nie pozwoli艂 sobie na chwil臋 odpoczynku. U艂o偶y艂 Arnaua w ko艂ysce i zacz膮艂 przygotowywa膰 prowiant i ekwipunek na drog臋. Wzi膮艂 worek fasoli i zmielonej pszenicy, buk艂ak wody, buk艂ak mleka, solone mi臋so, misk臋, 艂y偶k臋, troch臋 ubra艅 i pieni臋dzy, a do tego n贸偶 my艣liwski i kusz臋. To duma mojego ojca! - pomy艣la艂, przek艂adaj膮c kusz臋 z r臋ki do r臋ki. Walczy艂a pod rozkazami Ramona Borrella, gdy Estanyolowie byli jeszcze wolnymi lud藕mi, powtarza艂 mu ojciec, ucz膮c go strzela膰 z kuszy. Wolnymi lud藕mi! Bernat przywi膮za艂 sobie dziecko do piersi i wzi膮艂 tobo艂ki. Na zawsze pozostaniemy ch艂opami pa艅szczy藕nianymi - pomy艣la艂. Chyba 偶e...

- Na razie jeste艣my uciekinierami - rzek艂 do syna i ruszy艂 w las. - Nikt nie zna tych bor贸w tak dobrze jak Estanyolowie - zapewni艂, zanurzaj膮c si臋 w g膮szcz. - Bo nasza rodzina poluje tu od pokole艅. - Przedziera艂 si臋 przez zaro艣la. Dotar艂szy do strumienia, wszed艂 w sam jego 艣rodek i pocz膮艂 i艣膰 pod pr膮d po kolana w wodzie. Arnau zasn膮艂, mimo to Bernat nadal do niego przemawia艂. - Psy pana sprytem nie grzesz膮, bo s膮 cz臋sto bite. P贸jdziemy w g贸ry, gdzie las jest jeszcze g臋stszy i trudno wjecha膰 koniom. Panowie zawsze poluj膮 konno i nie zapuszczaj膮 si臋 w kniej臋 w trosce o swe szaty. A 偶o艂nierze? Po co maj膮 polowa膰, skoro mog膮 kra艣膰 jedzenie nam, ch艂opom? Ukryjemy si臋. Nikt nas nie znajdzie, obiecuj臋. - Bernat pog艂aska艂 g艂贸wk臋 syna i pow臋drowa艂 w g贸r臋 rzeki.

Po po艂udniu przystan膮艂. Las robi艂 si臋 coraz g臋stszy, drzewa niemal wchodzi艂y do strumyka i ca艂kowicie przes艂ania艂y niebo. Przysiad艂 na kamieniu i spojrza艂 na swe bia艂e, pomarszczone od wody nogi. Dopiero teraz poczu艂, jak bardzo go bol膮. Nic sobie z tego nie robi膮c, zrzuci艂 z ramion tobo艂ki i odwi膮za艂 Arnaua. Dziecko otworzy艂o oczy. Bernat zmiesza艂 mleko z wod膮 oraz zmielon膮 pszenic膮 i podsun膮艂 miseczk臋 synkowi. Ten skrzywi艂 si臋 i odwr贸ci艂 g艂ow臋. Bernat obmy艂 palec w strumyku, zanurzy艂 go w papce i dotkn膮艂 ust syna. Po kilku pr贸bach Arnau nauczy艂 si臋 ssa膰 palec i pozwoli艂 si臋 karmi膰. Zaspokoiwszy g艂贸d, zamkn膮艂 oczy i usn膮艂. Bernat zjad艂 troch臋 solonego mi臋sa. Ch臋tnie by odpocz膮艂, ale mieli przed sob膮 d艂ug膮 drog臋.

Dopiero po zmroku Bernat dotar艂 do 鈥淕roty Estanyol贸w", jak jego ojciec lubi艂 nazywa膰 to miejsce. Po drodze raz jeszcze zatrzyma艂 si臋, by nakarmi膰 syna. Do groty wchodzi艂o si臋 przez w膮sk膮 szczelin臋. Bernat, jego ojciec oraz dziad, zapuszczaj膮cy si臋 w te okolice na polowania, zas艂aniali szczelin臋 od 艣rodka ga艂臋ziami, by przenocowa膰 bezpiecznie w grocie z dala od kaprys贸w pogody i od dzikiej zwierzyny.

Bernat rozpali艂 ognisko przed jaskini膮 i wszed艂 do 艣rodka z pochodni膮, by sprawdzi膰, czy nie zadomowi艂 si臋 w niej przypadkiem jaki艣 czworono偶ny lokator. Potem wypcha艂 worek suchymi ga艂膮zkami, u艂o偶y艂 synka na tym prowizorycznym pos艂aniu i go nakarmi艂. Niemowl臋 zjad艂o i zasn臋艂o, a Bernat, zbyt zm臋czony, by czu膰 g艂贸d, wzi膮艂 przyk艂ad z syna, nie spr贸bowawszy nawet solonego mi臋sa. Pan z Navarcles nas tu nie znajdzie, zd膮偶y艂 jeszcze pomy艣le膰, zamykaj膮c oczy i dopasowuj膮c oddech do oddechu ma艂ego Arnaua.

Llorenc de Bellera i jego 偶o艂nierze wypadli galopem z zamku, gdy tylko majster kowalski znalaz艂 martwego czeladnika w ka艂u偶y krwi. Znikni臋cie ma艂ego Arnaua i fakt, 偶e dopiero co widziano na zamku jego ojca, wskazywa艂o jednoznacznie na Bernata. Pan Navarcles, czekaj膮cy na koniu przed folwarkiem Estanyol贸w, u艣miechn膮艂 si臋 na wie艣膰, 偶e w domu panuje ba艂agan i 偶e Bernat najwyra藕niej zbieg艂 z synem.

- Po 艣mierci ojczulka ci si臋 upiek艂o - sykn膮艂 przez z臋by. - Ale tym razem wszystko b臋dzie moje. Szukajcie go! - rozkaza艂 swym ludziom, a potem zwr贸ci艂 si臋 do zarz膮dcy: - Spisz ca艂y dobytek, sprz臋ty oraz 偶ywy inwentarz i dopilnuj, by nie skradziono ani funta zbo偶a. A potem przyprowad藕 mi tego Estanyola.

Po wielu dniach zarz膮dca stan膮艂 przed swym panem.

- Przeszukali艣my okoliczne folwarki, lasy i pola, ale nie znale藕li艣my uciekiniera. Pewnikiem ukrywa si臋 w mie艣cie, mo偶e w Manresie albo...

Llorenc nakaza艂 mu gestem milczenie.

- Znajdziemy go. Zawiadom okolicznych mo偶nych oraz naszych szpieg贸w w mie艣cie, 偶e zbieg艂 jeden z moich ch艂op贸w. Niech go aresztuj膮. - Do komnaty wesz艂a donia Caterina w towarzystwie Franceski, nios膮cej na r臋kach panicza Jaumego. Llorenc spojrza艂 ze wzgard膮 na mamk臋. Ju偶 jej nie potrzebowa艂. - Pani - zwr贸ci艂 si臋 do 偶ony - pozwalacie, by dziewka uliczna wychowywa艂a waszego syna? - Donia Caterina wzdrygn臋艂a si臋. - Czy偶by艣cie nie wiedzieli, pani, 偶e ta ladacznica puszcza si臋 z moimi 偶o艂dakami?

Donia Caterina wyrwa艂a syna z r膮k mamki.

Gdy Francesca us艂ysza艂a, 偶e Bernat uciek艂 z ma艂ym Arnauem, zacz臋艂a si臋 zastanawia膰 nad przysz艂o艣ci膮 syna i nad w艂asnym losem. Ziemie i maj膮tek Estanyol贸w przesz艂y na w艂asno艣膰 pana Navarcles. Francesca nie mia艂a gdzie si臋 podzia膰, nadal by艂a zabawk膮 偶o艂nierzy. Kawa艂ek czerstwego chleba, zgni艂e jarzyny lub nie do ko艅ca ogryziona ko艣膰 by艂y zap艂at膮 za jej cia艂o.

Ch艂opi zagl膮daj膮cy na zamek odwracali od niej wzrok. Francesca pr贸bowa艂a zagadn膮膰 dawnych znajomych i s膮siad贸w, ale wszyscy na jej widok uciekali. Matka wyrzek艂a si臋 jej publicznie przed piecem chlebowym, wi臋c Francesca ba艂a si臋 wr贸ci膰 do domu. Chc膮c nie chc膮c, przy艂膮czy艂a si臋 do 偶ebrak贸w wegetuj膮cych pod murami zamku, 偶ywi艂a si臋 odpadkami i oddawa艂a si臋 偶o艂nierzom w zamian za resztki z ich sto艂u.

Tymczasem nadszed艂 wrzesie艅. Ma艂y Arnau nauczy艂 si臋 u艣miecha膰 i raczkowa艂 po jaskini i le艣nych polanach. Jednak zima by艂a tu偶-tu偶, a uciekinierom ko艅czy艂y si臋 zapasy. Trzeba by艂o rusza膰 w drog臋.

U st贸p Bernata rozci膮ga艂o si臋 miasto.

- Patrz, synu, to Barcelona - rzek艂 do Arnaua, kt贸ry spa艂 s艂odko, wtulony w jego pier艣. - Tu b臋dziemy wolni.

Od ucieczki z zamku nie przestawa艂 my艣le膰 o stolicy - mekce ch艂op贸w pa艅szczy藕nianych. Nieraz przys艂uchiwa艂 si臋 rozmowom towarzyszy, z kt贸rymi pracowa艂 na polach Llorenca, naprawia艂 zamkowe mury lub wype艂nia艂 inne zadania zlecone przez pana. Rozmowy te, zawsze prowadzone szeptem, w tajemnicy przed zarz膮dc膮 i 偶o艂nierzami, budzi艂y w Bernacie wy艂膮cznie ciekawo艣膰. By艂 szcz臋艣liwy w rodzinnym folwarku, poza tym za nic w 艣wiecie nie zostawi艂by ojca. Nie m贸g艂by te偶 zabra膰 go ze sob膮. Jednak teraz, gdy nie mia艂 ju偶 ziemi ani maj膮tku, Bernat, czuwaj膮c nocami nad snem syna, wspomina艂 te rozmowy, kt贸re pocz臋艂y o偶ywa膰 w jego my艣lach, a nawet rozbrzmiewa膰 echem w grocie.

鈥淛e艣li sp臋dzisz w Barcelonie rok i jeden dzie艅 i nie pozwolisz si臋 dopa艣膰 ludziom pana - przypomnia艂 sobie to, co kiedy艣 us艂ysza艂 -nabywasz prawa mieszka艅ca i zostajesz zwolniony z podda艅stwa". Bernat pami臋ta艂, 偶e po tych s艂owach zapad艂o milczenie, a on obrzuci艂 spojrzeniem swych towarzyszy: jedni przymkn臋li oczy i zacisn臋li usta, inni kr臋cili z niedowierzaniem g艂ow膮, ale wi臋kszo艣膰 u艣miecha艂a si臋, wpatrzona w niebo.

- M贸wisz, 偶e trzeba sp臋dzi膰 w mie艣cie tylko rok? - cisz臋 przerwa艂 m艂ody ch艂op, jeden z wielu, kt贸rzy spogl膮dali w niebo, marz膮c zapewne o zerwaniu 艂a艅cuch贸w podda艅stwa. - Dlaczego akurat w Barcelonie?

Najstarszy z ch艂op贸w zacz膮艂 niespiesznie opowiada膰:

- Tak, wystarczy przesiedzie膰 rok w Barcelonie, to jedyny warunek. - Pytaj膮cemu m艂odzianowi rozb艂ys艂y oczy. Ponagli艂 starca, by m贸wi艂 dalej. - Barcelona jest bardzo bogata. Przez d艂ugie lata, od Jakuba Zdobywcy po Piotra Wielkiego, kr贸lowie prosili miasto o pieni膮dze na prowadzenie wojen i utrzymanie dworu. Przyznawali mu w zamian specjalne przywileje, kt贸re Piotr Wielki, prowadz膮cy w贸wczas wojn臋 na Sycylii, zebra艂 w kodeksie... - starzec si臋 zaj膮kn膮艂 - nazwanym bodaj偶e Recognoverunt proceres. Tam w艂a艣nie zapisano, 偶e mo偶emy uzyska膰 wolno艣膰. Barcelona potrzebuje r膮k do pracy i wolnych pracownik贸w.

Nazajutrz ch艂opak nie przyszed艂 na pole, nast臋pnego dnia r贸wnie偶. Jego ojciec pracowa艂 w milczeniu. Trzy miesi膮ce p贸藕niej przyprowadzono go skutego 艂a艅cuchami. Mimo 艣migaj膮cego nad jego g艂ow膮 bata wszystkim wyda艂o si臋, 偶e widz膮 w jego oczach b艂ysk dumy.

W g贸rach Collserola i na przecinaj膮cym je trakcie, zbudowanym jeszcze przez Rzymian, by po艂膮czy膰 Ampurias z Tarragon膮, Bernat cieszy艂 si臋 wolno艣ci膮 oraz... morzem! Nigdy wcze艣niej nie widzia艂 - nawet oczami wyobra藕ni - takiego ogromu ci膮gn膮cych si臋 bez ko艅ca w贸d. Wiedzia艂, 偶e za morzem le偶膮 katalo艅skie l膮dy - tak twierdzili w臋drowni kupcy. Po raz pierwszy w 偶yciu mia艂 przed sob膮 co艣, czego nie m贸g艂 obj膮膰 wzrokiem. 鈥淶a tamt膮 g贸r膮. Na drugim brzegu tej rzeki" - do tej pory zawsze m贸g艂 wskaza膰 pytaj膮cemu o drog臋 konkretne miejsce lub punkt. Powi贸d艂 spojrzeniem po linii horyzontu stykaj膮cej si臋 z morzem. Sta艂 przez chwil臋, zapatrzony w sin膮 dal, g艂aszcz膮c g艂贸wk臋 Arnaua i jego niesforne w艂oski, kt贸re tak uros艂y podczas ich pobytu w lesie.

Nast臋pnie skierowa艂 wzrok tam, gdzie morze 艂膮czy si臋 z l膮dem. Tu偶 przy brzegu, obok wysepki Maians, dojrza艂 pi膮膰 statk贸w. Dot膮d widywa艂 statki tylko na obrazkach. Na prawo wnosi艂 si臋 szczyt Montjuic, podmywany przez morskie fale. Pod nim rozci膮ga艂y si臋 pola i r贸wniny, a za nimi - Barcelona. Od 艣rodka miasta, wyznaczonego przez niewielki pag贸rek mons Taber, rozchodzi艂y si臋 na wszystkie strony domy i setki budynk贸w: niekt贸re by艂y niziutkie, przytulone do znacznie wy偶szych s膮siad贸w, inne - pa艂ace, ko艣cio艂y, klasztory... - osza艂amia艂y wielko艣ci膮. Bernat pr贸bowa艂 zgadn膮膰, ile os贸b mieszka w Barcelonie. Miasto mia艂o wyra藕nie zarysowane granice, wygl膮da艂o jak ul otwarty tylko od strony morza, z innych stron otoczony murami, za kt贸rymi wida膰 by艂o pola. Znajomi ch艂opi twierdzili, 偶e 偶yje tu czterdzie艣ci tysi臋cy os贸b.

- Ludzie Llorenca nie znajd膮 nas w tym mrowisku - szepn膮艂 Bernat i spojrza艂 na Arnaua. - B臋dziesz wolnym cz艂owiekiem, synu.

Ukryj膮 si臋 w Barcelonie. Bernat postanowi艂 odszuka膰 siostr臋, wiedzia艂 jednak, 偶e najpierw b臋dzie musia艂 przej艣膰 przez miejsk膮 bram臋. A je艣li pan Navarcles rozes艂a艂 za nim listy go艅cze? No i to znami臋... Rozmy艣la艂 o tym przez trzy noce, pokonuj膮c mile dziel膮ce grot臋 Estanyol贸w od miasta. Teraz przysiad艂 na trawie i si臋gn膮艂 po zaj膮ca, ustrzelonego niedawno z kuszy. Poder偶n膮艂 szarakowi gard艂o i pozwoli艂, by krew kapn臋艂a mu na d艂o艅, do kt贸rej nabra艂 troch臋 ziemi. Poczeka艂, a偶 mieszanina zacznie zasycha膰, po czym rozsmarowa艂 j膮 sobie na prawym oku. Nast臋pnie schowa艂 zaj膮ca do sakwy.

Gdy mazid艂o przemieni艂o si臋 w strup, uniemo偶liwiaj膮cy otwarcie oka, Bernat skierowa艂 si臋 w d贸艂 ku bramie 艢wi臋tej Anny, nale偶膮cej do najbardziej na p贸艂noc wysuni臋tego odcinka mur贸w zachodnich. Do miasta ci膮gn膮艂 go艣ci艅cem zbity t艂um. Bernat, pow艂贸cz膮c nogami, ustawi艂 si臋 w kolejce, staraj膮c si臋 nie zwraca膰 na siebie uwagi. Tuli艂 dziecko, kt贸re zd膮偶y艂o ju偶 si臋 obudzi膰. Bosy ch艂op zgi臋ty wp贸艂 pod ci臋偶arem wielkiego wora rzepy odwr贸ci艂 g艂ow臋 w jego stron臋. Bernat si臋 u艣miechn膮艂.

- Tr膮d! - wrzasn膮艂 wie艣niak, ciskaj膮c w贸r na drog臋 i odskakuj膮c na bok.

T艂um, a偶 po sam膮 bram臋, rozpierzch艂 si臋 w mgnieniu oka. Na opustosza艂ym go艣ci艅cu zosta艂y tylko porzucone w panice sprz臋ty, tobo艂ki z jedzeniem, dwuk贸艂ki i kilka mu艂贸w. Na 艣rodku tego pobojowiska miotali si臋 艣lepcy, 偶ebrz膮cy zwykle pod bramami miasta.

Arnau wybuchn膮艂 p艂aczem. Bernat zobaczy艂, 偶e stra偶nicy si臋gaj膮 po miecze i pospiesznie zamykaj膮 bram臋.

- Id藕 do leprozorium! - krzykn膮艂 kto艣 w jego stron臋.

- Nie jestem tr臋dowaty! - zaprotestowa艂 Bernat. - Po prostu wbi艂em sobie do oka ga艂膮藕. Patrzcie! - Uni贸s艂 r臋ce i poruszy艂 palcami. Nast臋pnie po艂o偶y艂 Arnaua na ziemi i zacz膮艂 si臋 rozbiera膰. -No, patrzcie! -powt贸rzy艂, pokazuj膮c umi臋艣nione, zdrowe, wolne od ran, wrzod贸w i znamion cia艂o. - Sami widzicie! Jestem zwyk艂ym wie艣niakiem, szukam lekarza, kt贸ry wyleczy mi oko, bym m贸g艂 wr贸ci膰 do pracy.

Podszed艂 do niego jeden ze stra偶nik贸w. Dow贸dca musia艂 wypchn膮膰 go si艂膮 z bramy. Zatrzyma艂 si臋 kilka krok贸w od podejrzanego i zacz膮艂 uwa偶nie mu si臋 przygl膮da膰.

- Obr贸膰 si臋 - rozkaza艂, zataczaj膮c palcem ko艂o. Bernat spe艂ni艂 polecenie. Stra偶nik odwr贸ci艂 si臋 do dow贸dcy

i pokr臋ci艂 g艂ow膮. Z bramy wskazano mieczem na zawini膮tko u st贸p Bernata.

- A dziecko?

Bernat schyli艂 si臋 i podni贸s艂 Arnaua. Rozebra艂 go, przyciskaj膮c do piersi jego prawy policzek, po czym wyci膮gn膮艂 w stron臋 stra偶nika, trzymaj膮c g艂贸wk臋 tak, by zas艂oni膰 palcami znami臋 nad okiem.

呕o艂nierz znowu odwr贸ci艂 si臋 ku bramie i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Zakryj lepiej t臋 ran臋, wie艣niaku - poradzi艂. - W przeciwnym razie niedaleko zajdziesz.

Ludzie znowu wysypali si臋 na drog臋. Otworzono bramy. Ch艂op z rzep膮 pozbiera艂 sw贸j dobytek, omijaj膮c Bernata wzrokiem.

Bernat przeszed艂 przez bram臋 z prawym okiem przepasanym koszulk膮 Arnaua. Stra偶nicy odprowadzili go spojrzeniem. Jak偶e ma nie zwraca膰 na siebie uwagi w takim przebraniu? Po lewej stronie min膮艂 kolegiat臋 艢wi臋tej Anny i drepta艂 dalej z wlewaj膮c膮 si臋 do miasta ci偶b膮, po czym skr臋ci艂 w prawo na plac o tej samej nazwie. Szed艂 ze spuszczon膮 g艂ow膮... W miar臋 jak wie艣niacy rozchodzili si臋 po mie艣cie, sprzed jego oczu zacz臋艂y znika膰 bose stopy, 艂apcie i espadryle. Jego wzrok napotka艂 nagle 艂ydki obci膮gni臋te ogni艣cie czerwonymi po艅czochami z jedwabiu i obute w zielone trzewiki z delikatnej materii, bez podeszwy, dopasowane do stopy i zako艅czone d艂ugim szpicem, przywi膮zanym do kostki z艂otym 艂a艅cuszkiem.

Odruchowo podni贸s艂 g艂ow臋 i zobaczy艂 m臋偶czyzn臋 w kapeluszu, odzianego we wspania艂e czarne szaty kapi膮ce z艂otem i srebrem, z pasem haftowanym z艂ot膮 nici膮 oraz ze sk贸rzanymi wyko艅czeniami haftowanymi per艂ami i drogimi kamieniami. Bernat wpatrywa艂 si臋 w niego z otwartymi ustami. Strojni艣 odwr贸ci艂 si臋 w jego stron臋, ale zdawa艂 si臋 go nie dostrzega膰, zupe艂nie jakby by艂 powietrzem.

Bernat zawaha艂 si臋, spu艣ci艂 wzrok i odetchn膮艂 z ulg膮, widz膮c, 偶e przechodzie艅 nie zwr贸ci艂 na niego uwagi. Ruszy艂 dalej ulic膮 w stron臋 wznoszonej w艂a艣nie katedry. Podni贸s艂 ostro偶nie g艂ow臋. Nikt na niego nie patrzy艂. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 przygl膮da艂 si臋 robotnikom ciosaj膮cym kamienie, uwijaj膮cym si臋 na wysokich rusztowaniach wok贸艂 katedry, wci膮gaj膮cym na kr膮偶kach wielkie kamienne bloki... Z zamy艣lenia wyrwa艂 go dopiero p艂acz Arnaua.

- Dobry cz艂owieku - zagadn膮艂 przechodz膮cego obok robotnika - kt贸r臋dy do dzielnicy garncarzy? - M膮偶 jego siostry Guiamony by艂 garncarzem.

- Id藕 prosto - zacz膮艂 t艂umaczy膰 mu pospiesznie robotnik - a偶 do placu 艢wi臋tego Jakuba, kt贸ry poznasz po studni. Potem skr臋cisz w prawo i b臋dziesz szed艂 prosto do nowych mur贸w i do bramy Boqueria. Nie wchod藕 do dzielnicy Raval, tylko id藕 wzd艂u偶 mur贸w, kieruj膮c si臋 ku morzu, a偶 do bramy Trentaclaus. Tam w艂a艣nie zaczyna si臋 dzielnica garncarzy.

Bernat na pr贸偶no stara艂 si臋 spami臋ta膰 wszystkie nazwy. Gdy chcia艂 ponownie zagadn膮膰 robotnika, ten znikn膮艂 ju偶 w t艂umie.

- Prosto a偶 do placu 艢wi臋tego Jakuba - powt贸rzy艂, zwracaj膮c si臋 do Arnaua. - Tyle zd膮偶y艂em zapami臋ta膰. A potem mamy skr臋ci膰 w prawo, prawda, synku?

G艂os ojca dzia艂a艂 na Arnaua koj膮co. Sprawia艂, 偶e dziecko natychmiast przestawa艂o p艂aka膰.

- I co teraz? - spyta艂 g艂o艣no Bernat, wyszed艂szy na kolejny plac, plac 艢wi臋tego Micha艂a. - Robotnik nie wspomnia艂 o tym miejscu, ale niemo偶liwe, by艣my pob艂膮dzili. - Pr贸bowa艂 pyta膰 o drog臋 przechodni贸w, ale nikt nie przystan膮艂. - Wszystkim si臋 tu bardzo spieszy - informowa艂 w艂a艣nie synka, gdy dostrzeg艂 m臋偶czyzn臋 stoj膮cego do niego ty艂em przed wej艣ciem do... Do zamku? - Ten tu nie wygl膮da na zabieganego, mo偶e tym razem nam si臋 uda...

- Dobry cz艂owieku... - zagadn膮艂, dotykaj膮c czarnej peleryny na plecach nieznajomego.

M臋偶czyzna si臋 odwr贸ci艂. Bernat a偶 podskoczy艂 i Arnau, uczepiony piersi ojca, r贸wnie偶 si臋 wzdrygn膮艂.

Stary 呕yd pokr臋ci艂 z rezygnacj膮 g艂ow膮; oto skutek ognistych kaza艅 chrze艣cija艅skich ksi臋偶y.

- Tak? - zapyta艂.

Bernat nie m贸g艂 oderwa膰 oczu od czerwono-偶贸艂tego kr膮偶ka na ubraniu starca. Zajrza艂 do wn臋trza budowli, kt贸r膮 dopiero co wzi膮艂 za obwarowany zamek. Zobaczy艂 tam tylko i wy艂膮cznie 呕yd贸w! Wszyscy mieli na piersiach taki sam znak. Mo偶na z nimi rozmawia膰?

- W czym mog臋 ci pom贸c? - zapyta艂 ponownie starzec.

- Kt贸... kt贸r臋dy do dzielnicy garncarzy?

- Ca艂y czas prosto. - Starzec machn膮艂 r臋k膮. - A偶 do bramy Boqueria. Potem p贸jdziesz wzd艂u偶 mur贸w w kierunku wybrze偶a. Gdy dojdziesz do nast臋pnej bramy, b臋dziesz ju偶 na miejscu.

B膮d藕 co b膮d藕, Ko艣ci贸艂 pi臋tnuje tylko stosunki cielesne z 呕ydami. Dlatego ka偶e im nosi膰 ten znak na piersiach, by nikt nie t艂umaczy艂, 偶e nie wiedzia艂, z kim ma do czynienia. Ksi臋偶a grzmi膮 na 呕yd贸w, tymczasem ten starzec...

- Dzi臋kuj臋, dobry cz艂owieku - powiedzia艂 Bernat z u艣miechem.

- Nie ma za co - us艂ysza艂 w odpowiedzi. - Jednak na przysz艂o艣膰 nie zagaduj nas na ulicy, a tym bardziej nie u艣miechaj si臋 do nas. To mo偶e si臋 dla ciebie 藕le sko艅czy膰. - 呕yd wykrzywi艂 usta ze smutkiem.

W bramie Boqueria Bernat napotka艂 liczn膮 grupk臋 kobiet kupuj膮cych w jatce podroby drobiowe i ko藕l臋cin臋. Przygl膮da艂 si臋 przez chwil臋, jak wybrzydzaj膮 i targuj膮 si臋 z rze藕nikami. 鈥淥to mi臋so, kt贸re sp臋dza sen z powiek naszemu panu", mrukn膮艂 do syna i za艣mia艂 si臋 na wspomnienie Llorenca de Bellera. Nieraz widzia艂, jak pr贸buje zastraszy膰 pasterzy i hodowc贸w zaopatruj膮cych stolic臋 w mi臋so i nasy艂a na nich konnych! Zawsze jednak ko艅czy艂o si臋 na pogr贸偶kach. Do Barcelony wpuszczano tylko 偶ywe zwierz臋ta, dlatego dostawcy mi臋sa mieli prawo wypasa膰 stada na terenie ca艂ego ksi臋stwa.

Bernat obszed艂 targowisko i ruszy艂 ku bramie Trentaclaus. Ulice by艂y tu szersze, coraz wi臋cej by艂o na nich glinianych wyrob贸w: talerzy, mis, sagan贸w, dzban贸w i cegie艂 susz膮cych si臋 na s艂o艅cu.

- Szukam domu Graua Puiga - rzek艂 do jednego z wartownik贸w strzeg膮cych bramy.

Puigowie byli s膮siadami Estanyol贸w. Bernat przypomnia艂 sobie Graua, czwartego z o艣miorga wiecznie g艂odnych dzieciak贸w, kt贸re nie mog艂y si臋 wy偶ywi膰 z poletek uprawianych przez rodzin臋. Matka Bernata ceni艂a star膮 Puigow膮, kt贸ra pomog艂a Bernatowi i Guiamonie przyj艣膰 na 艣wiat. Grau by艂 najbystrzejszy i najpracowitszy z ca艂ego rodze艅stwa, dlatego gdy Josep Puig uprosi艂 krewnego garncarza z Barcelony, by pozwoli艂 jednemu z jego syn贸w terminowa膰 w swoim warsztacie, wyb贸r pad艂 na dziesi臋cioletniego Graua.

Ale skoro stary Puig nie potrafi艂 wy偶ywi膰 rodziny, tym bardziej nie sta膰 go by艂o na danie korca bia艂ej pszenicy i dziesi臋ciu sold贸w na utrzymanie Graua podczas pi臋cioletniej nauki rzemios艂a. Do tego dochodzi艂y dwa soldy dla Llorenca za uwolnienie poddanego oraz ubranie dla Graua, bo wed艂ug umowy, majster zapewnia艂 uczniowi przyodziewek tylko przez trzy ostatnie lata.

Dlatego stary Puig zawita艂 na folwark Estanyol贸w w towarzystwie Graua, nieco starszego od Bernata i jego siostry. Szalony Estanyol wys艂ucha艂 z uwag膮 propozycji Josepa Puiga: je艣li przeka偶e c贸rce w posagu potrzebn膮 sum臋 i wyp艂aci j膮 Grauowi ju偶 teraz, ten, gdy tylko sko艅czy osiemna艣cie lat i zostanie czeladnikiem garncarskim, o偶eni si臋 z Guiamon膮. Szalony Estanyol przyjrza艂 si臋 wyrostkowi. Gdy Puigowie nie mogli zwi膮za膰 ko艅ca z ko艅cem, przysy艂ali mu go do pomocy w polu. Ch艂opak nigdy nie 偶膮da艂 zap艂aty, ale i tak zawsze wraca艂 do domu z p臋czkiem jarzyn czy garncem zbo偶a. Estanyol mia艂 do niego zaufanie. Dlatego przysta艂 na propozycj臋 s膮siada.

Po pi臋ciu ci臋偶kich latach terminowania Grau zdoby艂 stopie艅 czeladnika. Nadal pracowa艂 pod kierunkiem dawnego majstra, kt贸ry, zadowolony z podw艂adnego, zacz膮艂 mu wyp艂aca膰 pensj臋. Grau dotrzyma艂 obietnicy i sko艅czywszy osiemna艣cie lat, o偶eni艂 si臋 z Guiamon膮.

- Synu - zwr贸ci艂 si臋 pewnego dnia szalony Estanyol do Bernata - postanowi艂em da膰 Guiamonie nowy posag. Nas jest tylko dw贸ch i mamy naj偶y藕niejsze i najbardziej rozleg艂e ziemie w okolicy. A twoja siostra potrzebuje zapewne pieni臋dzy.

- Ojcze - przerwa艂 mu Bernat - nie musicie pyta膰 mnie o zdanie.

- Guiamona ju偶 raz dosta艂a posag. Jeste艣 moim jedynym spadkobierc膮 i maj膮tek nale偶y do ciebie.

- Czy艅cie, co uwa偶acie za stosowne.


Cztery lata p贸藕niej dwudziestodwuletni Grau z艂o偶y艂 egzamin mistrzowski przed czteroosobowym trybuna艂em cechowym. Pod bacznym okiem cechmistrz贸w wykona艂 pierwsze samodzielne prace - dzban, dwa talerze oraz mis臋 - i otrzyma艂 stopie艅 majstra, kt贸ry pozwoli艂 mu otworzy膰 warsztat w Barcelonie i pos艂ugiwa膰 si臋 w艂asn膮 piecz臋ci膮, przybijan膮 od tej pory, na wypadek ewentualnych reklamacji, na wszystkich jego wyrobach. Zgodnie z katalo艅skim znaczeniem s艂owa puig, Grau umie艣ci艂 na swoim znaku firmowym g贸r臋.

Grau i oczekuj膮ca dziecka Guiamona zamieszkali w jednopi臋trowym domku w dzielnicy garncarzy, zlokalizowanej kr贸lewskim dekretem na zachodnich obrze偶ach Barcelony, mi臋dzy starymi murami miejskimi i nowszymi fortyfikacjami wzniesionymi przez Jakuba I. Dom kupili z posagu Guiamony, odk艂adanego specjalnie na ten upragniony cel.

W tym domku - b臋d膮cym jednocze艣nie warsztatem i mieszkaniem, gdzie 艂贸偶ka sta艂y obok pieca do wypalania gliny - Grau rozpocz膮艂 prac臋 w chwili, gdy pr臋偶ny rozw贸j katalo艅skiego handlu rewolucjonizowa艂 garncarski fach, sk艂aniaj膮c do specjalizacji, kt贸rej opiera艂o si臋 wielu przywi膮zanych do tradycji rzemie艣lnik贸w.

- B臋dziemy robili dzbany i amfory - oznajmi艂 Grau. - Wy艂膮cznie dzbany i amfory. - Wzrok Guiamony spocz膮艂 na czterech wyrobach, kt贸re zapewni艂y jej m臋偶owi tytu艂 mistrza garncarstwa. - Napatrzy艂em si臋 na kupc贸w, kt贸rzy b艂agali moich koleg贸w z cechu o amfory na oliw臋, mi贸d czy wino, a ci odprawiali ich z kwitkiem, bo mieli piece zawalone wymy艣lnymi kaflami, polichromowanymi zastawami sto艂owymi dla mo偶nych i flakonami dla aptekarzy.

Guiamona musn臋艂a palcami cztery naczynia. Jakie g艂adkie! Gdy uszcz臋艣liwiony Grau podarowa艂 jej po egzaminie te cacka, my艣la艂a, 偶e jej dom b臋dzie od tej pory pe艂en takich w艂a艣nie cudeniek. Zachwycali si臋 nimi nawet sami cechmistrzowie. Tymi czterema przedmiotami Grau dowi贸d艂, 偶e posiad艂 tajniki garncarskiego rzemios艂a. Dzban, dwa talerze i misa, powleczone bia艂膮 warstw膮 cyny i ozdobione zygzakami, ga艂膮zkami palmowymi, rozetami i lilijkami, mieni艂y si臋 kolorami t臋czy: charakterystyczn膮 miedzian膮 zieleni膮, nieodzown膮 w pracy ka偶dego szanuj膮cego si臋 garncarza z Barcelony, purpur膮 i fioletem manganu, czerni膮 偶elaza, b艂臋kitem kobaltu i 偶贸艂ci膮 antymonu. Ka偶da kreska, ka偶dy zawijas mia艂y inny kolor. Guiamona z dr偶eniem czeka艂a, a偶 zostan膮 wyj臋te z pieca, boj膮c si臋, 偶e pop臋kaj膮 w wysokiej temperaturze. Na zako艅czenie Grau powlek艂 je przezroczyst膮 warstewk膮 wodoodpornego lakieru z zeszklonego o艂owiu. Guiamona jeszcze raz musn臋艂a opuszkami palc贸w ich g艂adk膮 powierzchni臋. A teraz... mia艂 robi膰 tylko i wy艂膮cznie amfory.

Grau podszed艂 do 偶ony.

- Nie martw si臋 - pr贸bowa艂 j膮 pocieszy膰. - Dla ciebie nadal b臋d臋 robi艂 takie cude艅ka.

Decyzja Graua okaza艂a si臋 strza艂em w dziesi膮tk臋. Nape艂ni艂 przydomow膮 suszarni臋 dzbanami i amforami, a kupcy szybko zwiedzieli si臋, 偶e w jego niewielkim warsztacie zaspokoj膮 swe garncarskie potrzeby i nie b臋d膮 ju偶 musieli nadskakiwa膰 zadufanym majstrom.

Nic wi臋c dziwnego, 偶e dom, przed kt贸rym sta艂 teraz Bernat - trzymaj膮c na r臋kach Arnaua, zn贸w si臋 domagaj膮cego jedzenia - w niczym nie przypomina艂 pierwszego domku-warsztatu Graua i Guiamony. By艂 to wielki trzypi臋trowy budynek. Na wychodz膮cym na ulic臋 parterze znajdowa艂 si臋 warsztat, na pierwszym i drugim pi臋trze mieszkanie majstra. Do domu przylega艂 ogr贸d i warzywnik, kom贸rki s膮siaduj膮ce z piecami garncarskimi oraz wielkie, niezadaszone podw贸rze, zastawione nieprzebran膮 ilo艣ci膮 dzban贸w i amfor wszystkich rodzaj贸w, rozmiar贸w i kolor贸w. Za domem, zgodnie z zarz膮dzeniem w艂adz miejskich, sk艂adowano glin臋 i inne surowce. Gromadzono tam r贸wnie偶 popi贸艂 oraz odpady, kt贸rych prawo zabrania艂o garncarzom wyrzuca膰 na ulic臋.

W warsztacie uwija艂o si臋 jak w ukropie dziesi臋ciu pracownik贸w. Bernat nie dostrzeg艂 w艣r贸d nich Graua, zwr贸ci艂 natomiast uwag臋 na dw贸ch m臋偶czyzn, kt贸rzy 偶egnali si臋 w艂a艣nie przy bramie, obok za艂adowanej nowiutkimi amforami fury zaprz臋偶onej w wo艂y. Jeden z nich wskoczy艂 na w贸z i odjecha艂, drugi, elegancko ubrany, skierowa艂 si臋 do warsztatu.

- Poczekajcie! - krzykn膮艂 za nim Bernat. - Szukam Graua Puiga - wyja艣ni艂, zbli偶aj膮c si臋.

M臋偶czyzna zmierzy艂 go wzrokiem od st贸p do g艂贸w.

- Je艣li chcesz prosi膰 go o prac臋, marnujesz czas. Czas majstra - burkn膮艂 nie偶yczliwie - a przy okazji i m贸j - doda艂 i ruszy艂 przed siebie.

- Jestem krewnym majstra.

M臋偶czyzna zamar艂, a potem odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie.

- Do艣膰 ju偶 pieni臋dzy od niego wy艂udzi艂e艣! Daj mu wreszcie 艣wi臋ty spok贸j! - rzuci艂 przez zaci艣ni臋te z臋by i odepchn膮艂 Bernata. Arnau wybuchn膮艂 p艂aczem. - Przecie偶 ci臋 ostrzegano, 偶e je艣li nadal b臋dziesz nachodzi艂 majstra, zajm膮 si臋 tob膮 w艂adze. Chyba wiesz, 偶e Grau Puig jest wp艂ywow膮 osobisto艣ci膮...

M臋偶czyzna odpycha艂 Bernata, kt贸ry cofa艂 si臋, nic nie rozumiej膮c.

- Ale pos艂uchajcie - pr贸bowa艂 t艂umaczy膰 -ja... Arnau dar艂 si臋 w niebog艂osy.

- Nie rozumiesz po dobroci? - m臋偶czyzna pr贸bowa艂 przekrzycze膰 p艂acz膮ce niemowl臋.

Nagle z ostatniego pi臋tra domu dobieg艂y jeszcze g艂o艣niejsze krzyki.

- Bernat! Bernat!

Spojrzeli na kobiet臋, kt贸ra wychyla艂a si臋 z okna, machaj膮c w ich stron臋.

- Guiamona! - krzykn膮艂 Bernat, odpowiadaj膮c na jej pozdrowienie.

Gdy kobieta znik艂a w g艂臋bi domu, Bernat zmru偶y艂 oczy i spojrza艂 na swego prze艣ladowc臋.

- To pani Guiamona ci臋 zna? - zdziwi艂 si臋 tamten.

- Jestem jej bratem - oznajmi艂 ch艂odno Bernat. - I wiedz, 偶e niczego od nikogo nie wy艂udzam.

- Przepraszam. - M臋偶czyzna by艂 wyra藕nie zmieszany. -

Wzi膮艂em ci臋 za brata majstra. Nachodz膮 go na zmian臋 i bez ko艅ca domagaj膮 si臋 pieni臋dzy...

Na widok biegn膮cej siostry Bernat przerwa艂 mu w p贸艂 s艂owa i rzuci艂 si臋, by j膮 u艣ciska膰.

- A Grau? - zapyta艂 Bernat, obmywszy oko z krwi i oddawszy Arnaua arabskiej niewolnicy, kt贸ra opiekowa艂a si臋 najm艂odszymi dzie膰mi Guiamony. Przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋, jak malec poch艂ania kaszk臋 na mleku. - Chcia艂bym si臋 z nim przywita膰.

Guiamona spowa偶nia艂a.

- Co艣 si臋 sta艂o? - zdziwi艂 si臋 Bernat.

- Grau bardzo si臋 zmieni艂. Teraz jest bogaty i wp艂ywowy. - Guiamona wskaza艂a kufry stoj膮ce rz臋dem pod 艣cian膮, szaf臋 oraz zastawiony ksi膮偶kami i wyrobami ceramicznymi mebel, jakiego Bernat nigdy wcze艣niej nie widzia艂, na zas艂an膮 dywanami pod艂og臋 oraz na kobierce i kotary wisz膮ce na 艣cianach i w oknach. - Ju偶 si臋 prawie nie zajmuje warsztatem. Zast臋puje go Juame, podmajstrzy, z kt贸rym przed chwil膮 rozmawia艂e艣. Grau po艣wi臋ci艂 si臋 handlowi. No, wiesz, wino, oliwa, statki... Teraz nale偶y do starszych cechu, wi臋c wedle Usatges, katalo艅skiego kodeksu praw, jest patrycjuszem i prominentem miejskim, lada dzie艅 maj膮 go mianowa膰 cz艂onkiem Rady Stu. - Guiamona omiot艂a izb臋 nieobecnym spojrzeniem. - To ju偶 nie ten sam Grau.

- Ty te偶 bardzo si臋 zmieni艂a艣 - zauwa偶y艂 Bernat. Guiamona popatrzy艂a na sw膮 figur臋 matrony i przytakn臋艂a z u艣miechem. - Ten Jaume - Bernat zmieni艂 temat - napomkn膮艂 co艣 o krewnych Graua. Co mia艂 na my艣li?

Guiamona pokr臋ci艂a g艂ow膮 i zacz臋艂a opowiada膰:

- Gdy rozesz艂a si臋 wie艣膰, 偶e Grauowi 艣wietnie si臋 powodzi, wszyscy jego bracia, kuzyni, siostrze艅cy i bratankowie pocz臋li 艣ci膮ga膰 do Barcelony. Porzucali wie艣 i przychodzili prosi膰 Graua o pomoc. - Guiamona zauwa偶y艂a zmieszanie na twarzy brata. - Ty te偶? - Bernat przytakn膮艂. - Ale... Przecie偶 mieli艣my wspania艂e gospodarstwo!

Guiamona zala艂a si臋 艂zami, s艂uchaj膮c opowie艣ci brata. Gdy dowiedzia艂a si臋 o ch艂opaku z zamkowej ku藕ni, wsta艂a i ukl臋k艂a obok Bernata.

- Nie m贸w o tym nikomu - poradzi艂a, po czym po艂o偶y艂a g艂ow臋 na jego kolanach. - Nie martw si臋 - za艂ka艂a, gdy Bernat sko艅czy艂. - Pomo偶emy ci.

- Siostrzyczko - rzek艂 Bernat, g艂adz膮c Guiamon臋 po w艂osach - przecie偶 Grau nie pom贸g艂 nawet rodzonym braciom...

- Bo Bernat to co innego! - krzykn臋艂a Guiamona z tak膮 furi膮, 偶e Grau a偶 si臋 cofn膮艂.

Wr贸ci艂 do domu dopiero po zmroku. Ten drobny cz艂owieczek wbieg艂 po schodach rozjuszony, mamrocz膮c pod nosem przekle艅stwa. Guiamona czeka艂a na niego. Jaume powiedzia艂 mu o wszystkim jeszcze na podw贸rzu: 鈥淲asz szwagier 艣pi z terminatorami, a jego syn... z waszymi dzie膰mi".

Grau ruszy艂 czym pr臋dzej do 偶ony.

- Jak mog艂a艣?! - wrzasn膮艂, wys艂uchawszy jej wyja艣nie艅. - To zbieg艂y ch艂op pa艅szczy藕niany! Wiesz, co si臋 stanie, je艣li kto艣 si臋 dowie? To b臋dzie koniec mojej kariery! Rozumiesz? Koniec!

Guiamona patrzy艂a w milczeniu na piekl膮cego si臋 i wymachuj膮cego r臋kami m臋偶a. Przerasta艂a go o g艂ow臋.

- Rozum ci odj臋艂o?! W艂asnych braci wpakowa艂em na statek i wys艂a艂em za granic臋. Krewniaczkom na wydaniu da艂em posag, 偶eby wysz艂y za cudzoziemc贸w i nikt nie wyciera艂 sobie g臋by moj膮 rodzin膮, a ty... Dlaczego mia艂bym darzy膰 szczeg贸lnymi wzgl臋dami twojego brata?

- Bo Bernat to co innego! - krzykn臋艂a Guiamona ku zdumieniu m臋偶a.

Grau si臋 zawaha艂.

- Co...? Co masz na my艣li?

- Dobrze wiesz, co mam na my艣li. Chyba nie musz臋 ci przypomina膰...

Grau spu艣ci艂 wzrok.

- Akurat dzisiaj - mrukn膮艂 - namawia艂em jednego z pi臋ciu rajc贸w miejskich, by wybrano mnie jako cechmistrza garncarzy na cz艂onka Rady Stu. Zjedna艂em ju偶 sobie trzech z nich, musz臋 jeszcze tylko przekona膰 burmistrza i naczelnika miasta. Wyobra藕 sobie rado艣膰 moich wrog贸w, je艣li si臋 wyda, 偶e ukrywam zbieg艂ego ch艂opa...

- Wszystko, co mamy, zawdzi臋czamy w艂a艣nie jemu - przem贸wi艂a s艂odko Guiamona.

- Jestem tylko rzemie艣lnikiem, Guiamono. Zwyk艂ym, cho膰 bogatym rzemie艣lnikiem. Mo偶ni mn膮 gardz膮, kupcy mnie nienawidz膮, cho膰 chc膮c nie chc膮c, musz膮 ze mn膮 trzyma膰. Je艣li wyjdzie na jaw, 偶e udzielam schronienia zbiegowi... Pomy艣l tylko, co powiedz膮 mo偶ni ziemianie.

- Wszystko, co mamy, zawdzi臋czamy mojemu bratu - powt贸rzy艂a Guiamona.

- Dobrze, dajmy mu wi臋c pieni膮dze i niech sobie idzie.

- Bernat chce by膰 wolny. Musi przeczeka膰 rok i jeden dzie艅...

Grau chodzi艂 nerwowo po pokoju. Uni贸s艂 r臋ce do twarzy.

- Nie mo偶emy - powiedzia艂 przez palce. - Nie mo偶emy, Guiamono - powt贸rzy艂, zerkaj膮c na 偶on臋. - No, pomy艣l tylko...

- Pomy艣l tylko! Pomy艣l tylko! - przerwa艂a mu zirytowana Guiamona. - A ty pomy艣la艂e艣, co b臋dzie, je艣li go wyp臋dzimy i wpadnie w r臋ce pana Navarcles czy chocia偶by twoich wrog贸w? Wszyscy si臋 dowiedz膮, 偶e zawdzi臋czasz karier臋 zbieg艂emu ch艂opu pa艅szczy藕nianemu i posagowi, kt贸ry wcale mi si臋 nie nale偶a艂.

- Grozisz mi?

- Nie, bynajmniej, ale dokumenty wszystko potwierdz膮. Wszystko zosta艂o zapisane, Grau. Powiniene艣 pom贸c mojemu bratu, je艣li nie z wdzi臋czno艣ci, to przynajmniej kieruj膮c si臋 zdrowym rozs膮dkiem. Lepiej mie膰 go na oku. Chce by膰 wolnym cz艂owiekiem, wi臋c i tak nie opu艣ci Barcelony. Je艣li go wygnasz, b臋dzie b艂膮ka艂 si臋 po mie艣cie, a jego znami臋 nad prawym okiem, dok艂adnie takie jak moje, mo偶e zwr贸ci膰 uwag臋 twych wrog贸w, kt贸rych tak si臋 l臋kasz.

Grau Puig spojrza艂 przenikliwie na 偶on臋. Chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale machn膮艂 tylko r臋k膮 i wypad艂 z pokoju. Guiamona s艂ysza艂a, jak wchodzi po schodach do sypialni.

- Tw贸j syn zostanie u pa艅stwa, donia Guiamona we藕mie go na wychowanie. Gdy podro艣nie, b臋dzie si臋 uczy艂 na garncarza.

Bernat nie s艂ucha艂 ju偶 podmajstrzego. Jaume wszed艂 o 艣wicie do izby sypialnej. Niewolnicy i terminatorzy skoczyli na r贸wne nogi, jakby ukaza艂 im si臋 sam bies, i wypadli z izby, potr膮caj膮c si臋 nawzajem. Bernat pomy艣la艂, 偶e Arnau b臋dzie pod dobr膮 opiek膮, a z czasem zostanie terminatorem garncarstwa i wolnym rzemie艣lnikiem.

- S艂yszysz, co si臋 do ciebie m贸wi? - niecierpliwi艂 si臋 Jaume. Zakl膮艂, nie mog膮c doczeka膰 si臋 odpowiedzi: - Cholerni wie艣niacy!

Bernat ju偶, ju偶 mia艂 si臋 na niego rzuci膰, ale powstrzyma艂 go u艣mieszek na jego twarzy.

- Tylko spr贸buj mnie dotkn膮膰 - sykn膮艂 Jaume - a wylecisz na zbity pysk. Nie pomo偶e ci nawet protekcja siostry. Powtarzam ci, wie艣niaku, zasady: b臋dziesz pracowa艂 od 艣witu do nocy, jak wszyscy, za dach nad g艂ow膮 przyodziewek i straw臋. I za to, 偶e donia Guiamona zaopiekuje si臋 twoim synem. Nie mo偶esz wchodzi膰 do domu majstra. Nie wolno ci te偶 wysciubia膰 nosa z warsztatu, zanim up艂ynie rok i uzyskasz prawa wolnego obywatela. B臋dziesz musia艂 si臋 chowa膰, ilekro膰 przyjdzie kto艣 nieznajomy, i nie mo偶esz opowiada膰 o sobie nikomu, nawet pozosta艂ym robotnikom. Chocia偶 z tym znamieniem... - Jaume pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Tak zarz膮dzili majster i donia Guiamona. Co ty na to?

- Kiedy b臋d臋 m贸g艂 zobaczy膰 syna? - zapyta艂 Bernat.

- To ju偶 nie moja sprawa.

Bernat przymkn膮艂 oczy. Gdy po raz pierwszy zobaczy艂 Barcelon臋, obieca艂 Arnauowi wolno艣膰. Jego syn nie b臋dzie mia艂 pana.

- Co mam robi膰? - spyta艂 w ko艅cu.

Nosi艂 chrust. D藕wiga艂 drwa, setki, tysi膮ce drew, i podtrzymywa艂 ogie艅 w piecach. Nosi艂 glin臋 i czy艣ci艂 warsztat z b艂ota i glinianego py艂u, wymiata艂 popi贸艂 z piec贸w. Zlany potem pucowa艂 warsztat i wynosi艂 popi贸艂 za dom. Gdy wraca艂, umorusany sadz膮 i py艂em, warsztat znowu ton膮艂 w brudzie i musia艂 zaczyna膰 od nowa. Razem z niewolnikami wynosi艂 艣wie偶o ulepione naczynia na s艂o艅ce, zawsze pod bacznym okiem podmajstrzego, kt贸ry dogl膮daj膮c warsztatu, przechadza艂 si臋 w艣r贸d pracownik贸w i pokrzykiwa艂, policzkowa艂 terminator贸w i z byle powodu ok艂ada艂 batem niewolnik贸w.

Kiedy艣, gdy Bernat ni贸s艂 z niewolnikami do suszarni wielk膮 amfor臋, naczynie wy艣lizgn臋艂o im si臋 z r膮k i potoczy艂o po ziemi. Jaume rzuci艂 si臋 z batem na winowajc贸w. Amfora nawet si臋 nie wyszczerbi艂a, ale podmajstrzy, wrzeszcz膮c jak op臋tany, zacz膮艂 ok艂ada膰 bezlito艣nie niewolnik贸w. W pewnej chwili podni贸s艂 bat r贸wnie偶 na Bernata.

- Uderz, a zabij臋 - zagrozi艂 Estanyol, spogl膮daj膮c na niego hardo.

Jaume zawaha艂 si臋, sp膮sowia艂 i strzeli艂 z bata w kierunku towarzyszy Bernata, kt贸rzy zd膮偶yli ju偶 odsun膮膰 si臋 na bezpieczn膮 odleg艂o艣膰. Podmajstrzy pu艣ci艂 si臋 za nimi w pogo艅. Bernat odetchn膮艂 g艂臋boko, odprowadzaj膮c go wzrokiem.

Pracowa艂 bardzo ci臋偶ko i nie trzeba by艂o sta膰 nad nim z batem. Nie wybrzydza艂 przy posi艂kach, cho膰 mia艂 czasami ochot臋 powiedzie膰 us艂uguj膮cej im opas艂ej kobiecie, 偶e jego psy jada艂y lepiej. Jednak na widok terminator贸w i niewolnik贸w rzucaj膮cych si臋 艂apczywie na straw臋 wola艂 trzyma膰 j臋zyk za z臋bami. Spa艂 we wsp贸lnej izbie na sienniku, pod kt贸rym przechowywa艂 sw贸j lichy dobytek i sakiewk臋 zabran膮 z Navarcles. Odk膮d postawi艂 si臋 podmajstrzemu, niewolnicy, terminatorzy i czeladnicy darzyli go szacunkiem, m贸g艂 wi臋c spa膰 spokojnie mimo pche艂, odg艂os贸w chrapania i smrodu spoconych cia艂.

Znosi艂 to wszystko z my艣l膮 o dw贸ch dniach w tygodniu, gdy arabska niewolnica przynosi艂a mu, za zgod膮 Guiamony, syna. Arnau zazwyczaj spa艂. Bernat bra艂 go na r臋ce i rozkoszowa艂 si臋 zapachem jego czystej bielizny i dzieci臋cych pachnide艂. Delikatnie, nie chc膮c obudzi膰 synka, rozsuwa艂 ubranka i podziwia艂 jego pulchne n贸偶ki, r膮czki, pe艂ny brzuszek. Arnau r贸s艂 i przybiera艂 na wadze. Bernat tuli艂 go i spogl膮da艂 b艂agalnie na Habib臋, m艂od膮 niewolnic臋, prosz膮c o dodatkow膮 chwilk臋. Czasami chcia艂 pog艂aska膰 synka, ale jego szorstkie r臋ce rani艂y delikatn膮 sk贸r臋 dziecka i wtedy Habiba zabiera艂a mu malca. Z czasem zawar艂 z nia艅k膮 cich膮 umow臋 (Arabka nigdy si臋 do niego nie odzywa艂a) i g艂adzi艂 zarumienione policzki syna odwrotn膮 stron膮 d艂oni. Dotyk jego sk贸ry przyprawia艂 go o dr偶enie. Gdy s艂u偶膮ca dawa艂a znak, 偶e czas si臋 偶egna膰, Bernat ca艂owa艂 syna w czo艂o.

Po kilku miesi膮cach Jaume stwierdzi艂, 偶e Bernat mo偶e wykonywa膰 bardziej odpowiedzialne zadania. Nauczyli si臋 wzajemnie szanowa膰.

- Niewolnicy to banda gamoni - powiedzia艂 kiedy艣 Grauowi. - Pracuj膮 tylko ze strachu przed batem, nic ich nie obchodzi sam fach. Ale wasz szwagier...

- Nie nazywaj go moim szwagrem! - zruga艂 go, zreszt膮 nie po raz pierwszy, Puig. Jaume lubi艂 wypomina膰 mu pokrewie艅stwo z Bernatem.

- Przepraszam, wie艣niak... - poprawi艂 si臋 starszy czeladnik, udaj膮c zak艂opotanie. - Ten wie艣niak ma zupe艂nie inne podej艣cie, przyk艂ada si臋 nawet do najbardziej b艂ahych prac. Czy艣ci piece tak starannie, 偶e nigdy dot膮d...

- Co w zwi膮zku z tym proponujesz? - przerwa艂 mu Grau, zatopiony w dokumentach.

- Mo偶na mu powierzy膰 bardziej odpowiedzialne zadania. Skoro kosztuje nas tak niewiele...

Grau spiorunowa艂 podw艂adnego wzrokiem.

- Mylisz si臋 - powiedzia艂 - nie kupi艂em go jak niewolnika, nie podpisa艂em z nim umowy terminatorskiej i nie p艂ac臋 mu jak czeladnikowi, ale to m贸j najdro偶szy robotnik.

- Mia艂em na my艣li...

- Wiem, co mia艂e艣 na my艣li. - Grau znowu zacz膮艂 przegl膮da膰 papiery. - R贸b, co chcesz, pod jednym warunkiem: ten wie艣niak musi pami臋ta膰, gdzie jest jego miejsce. W przeciwnym razie stracisz prac臋 i nigdy nie zostaniesz majstrem. Zrozumiano?

Jaume skin膮艂 g艂ow膮. Od tej pory Bernat pracowa艂 rami臋 w rami臋 z czeladnikami. Zlecano mu nawet zadania, kt贸rych nie powierzano m艂odym terminatorom, zbyt s艂abym, by ud藕wign膮膰 niepor臋czne i ci臋偶kie formy z ognioodpornej gliny. Formy te, w kt贸rych wypalano fajans i ceramik臋, s艂u偶y艂y do wyrobu wielkich, p臋katych amfor o w膮skiej i kr贸tkiej szyjce oraz p艂askiej, zw臋偶aj膮cej si臋 podstawie, mog膮cych pomie艣ci膰 nawet dwie艣cie osiemdziesi膮t litr贸w2 ziarna lub wina. Dotychczas przy wyrobie takich naczy艅 asystowa艂o co najmniej dw贸ch czeladnik贸w, ale dzi臋ki pomocy Bernata jeden do艣wiadczony rzemie艣lnik wystarcza艂 do ca艂ego procesu, kt贸ry polega艂 na ulepieniu i wypaleniu formy, pokryciu naczynia warstw膮 topnika z tlenku cyny i o艂owiu, ponownym wypaleniu go w ni偶szej temperaturze, tak by cyna i o艂贸w stopi艂y si臋 i obla艂y naczynie, tworz膮c na jego powierzchni bia艂e, wodoodporne szkliwo.

Jaume 艣ledzi艂 efekty wprowadzonych zmian i gratulowa艂 sobie pomys艂u. Wydajno艣膰 warsztatu wyra藕nie wzros艂a, a Bernat nadal przyk艂ada艂 si臋 do pracy. Bardziej ni偶 niejeden tytu艂owany rzemie艣lnik! - musia艂 przyzna膰, podchodz膮c do Bernata i czeladnika, by odbi膰 znak mistrza pod przew臋偶eniem nowej amfory.

Jaume pr贸bowa艂 wyczyta膰 z oczu wie艣niaka, o czym my艣li. W jego spojrzeniu nie by艂o nienawi艣ci ani urazy. Zastanawia艂 si臋, co sprawi艂o, 偶e znalaz艂 si臋 w takim po艂o偶eniu. Nie przypomina艂 innych krewnych majstra, kt贸rym chodzi艂o wy艂膮cznie o pieni膮dze. Tymczasem Bernat... Jak on tuli艂 swego syna! Marzy艂 o wolno艣ci i potrafi艂 na ni膮 ci臋偶ko zapracowa膰, ci臋偶ej ni偶 ktokolwiek inny.

Odwzajemniona sympatia podmajstrzego do Bernata zaowocowa艂a nie tylko zwi臋kszeniem wydajno艣ci warsztatu. Pewnego razu, gdy Jaume ju偶, ju偶 mia艂 odbi膰 stempel na nowym naczyniu, Bernat zmru偶y艂 oczy i wbi艂 wzrok w podstaw臋 amfory.

鈥淣igdy nie zostaniesz majstrem!", zagrozi艂 Grau. S艂owa te rozbrzmiewa艂y w g艂owie podmajstrzego, ilekro膰 chcia艂 potraktowa膰 Bernata nieco serdeczniej.

Uda艂 napad kaszlu. Odsun膮艂 si臋 od amfory i spojrza艂 w kierunku wskazanym przez wie艣niaka. Zobaczy艂 ma艂e p臋kni臋cie, kt贸re spowodowa艂oby zniszczenie naczynia podczas wypalania. Wpad艂 w gniew, kt贸ry wy艂adowa艂 na czeladniku i na... Bernacie.

Up艂yn膮艂 rok i jeden dzie艅. Bernat i jego syn byli ju偶 wolnymi obywatelami Barcelony, a uszcz臋艣liwiony Grau Puig zosta艂 nareszcie cz艂onkiem Rady Stu. Podmajstrzemu zdawa艂o si臋, 偶e Bernat oboj臋tnie przyj膮艂 sw贸j nowy status. Ka偶dy inny wyst膮pi艂by natychmiast o glejt obywatelski i ruszy艂 na ulice Barcelony w pogoni za rozrywkami i kobietami. Ka偶dy, ale nie Bernat. Co gryzie tego wie艣niaka?

Bernat nie m贸g艂 zapomnie膰 o ch艂opcu z zamkowej ku藕ni. Nie mia艂 wyrzut贸w sumienia - nieszcz臋sny czeladnik zagra偶a艂 jego synowi. Ale je艣li go zabi艂... By艂 ju偶 wolny, ale rok i jeden dzie艅 nie wystarcz膮, by unikn膮膰 kary za morderstwo. Id膮c za rad膮 siostry, nie powiedzia艂 nikomu o tamtym wydarzeniu. Nie m贸g艂 ryzykowa膰, na wypadek gdyby Llorenc de Bellera 艣ciga艂 go nie tylko za porzucenie folwarku, ale r贸wnie偶 za zab贸jstwo. A je艣li zostanie pojmany, co stanie si臋 z jego synem? Morderc臋 czeka kara 艣mierci.

Arnau r贸s艂 zdrowy i silny. Jeszcze nie m贸wi艂, ale raczkowa艂 i gaworzy艂 tak, 偶e jego ojciec ze wzruszenia dostawa艂 g臋siej sk贸rki. Cho膰 Jaume nadal nie spoufala艂 si臋 z Bernatem, jego nowa pozycja w warsztacie - o kt贸rej Grau, poch艂oni臋ty interesami i obowi膮zkami w radzie miejskiej, nie mia艂 poj臋cia - sprawia艂a, 偶e szanowano go jeszcze bardziej. R贸wnie偶 Guiamona, bardzo zaj臋ta w zwi膮zku z nowym stanowiskiem m臋偶a, pozwoli艂a nia艅ce przynosi膰 mu cz臋艣ciej dziecko, kt贸re teraz ju偶 nie spa艂o podczas ich spotka艅.

Jednak dla dobra syna Bernat nadal musia艂 si臋 ukrywa膰.


CZ臉艢膯 DRUGA

S艁UDZY MO呕NYCH

Barcelona, Bo偶e Narodzenie 1329 roku

Arnau mia艂 ju偶 osiem lat. Wyr贸s艂 na grzecznego i roztropnego ch艂opca. K臋dzierzawe kasztanowe w艂osy sp艂ywa艂y mu na ramiona, okalaj膮c 艂adn膮 buzi臋, w kt贸rej zwraca艂y uwag臋 du偶e, b艂yszcz膮ce oczy barwy miodu.

Dom Graua Puiga by艂 udekorowany na Bo偶e Narodzenie. Puigowi, kt贸ry dzi臋ki pomocy hojnego s膮siada opu艣ci艂 dom rodzinny jako dziesi臋ciolatek, poszcz臋艣ci艂o si臋 w Barcelonie. Teraz czeka艂 z 偶on膮 na go艣ci.

- Chc膮 wkra艣膰 si臋 w moje 艂aski - rzek艂 do Guiamony. - Prosz臋, prosz臋, mo偶ni i kupcy wieczerzaj膮 pod dachem rzemie艣lnika...

Guiamona s艂ucha艂a go w milczeniu.

- Nawet kr贸l mnie popiera. Rozumiesz, co to znaczy? Kr贸l we w艂asnej osobie! Sam kr贸l Alfons.

Tego dnia nie pracowano w warsztacie, wi臋c Bernat i Arnau marzli na dziedzi艅cu zastawionym glinianymi naczyniami, patrz膮c, jak niewolnicy, czeladnicy i terminatorzy pojawiaj膮 si臋 i znikaj膮 w sieni Puig贸w. Przez osiem lat Bernat nie przekroczy艂 Progu domu. I co z tego? - my艣la艂, mierzwi膮c Arnauowi czupryn臋. Najwa偶niejsze, 偶e mam przy sobie syna, 偶e mog臋 go przytula膰. Czeg贸偶 chcie膰 wi臋cej? Arnau mieszka艂 i jada艂 w domu Guiamony, a nawet pobiera艂 nauki pod okiem preceptora jej dzieci. Razem z nimi nauczy艂 si臋 czyta膰, pisa膰 i rachowa膰. Guiamona dopilnowa艂a, by pami臋ta艂, kto jest jego ojcem. Z kolei Grau traktowa艂 ma艂ego krewniaka oboj臋tnie.

Arnau nie stroni艂 od psot, Bernat ci膮gle mu przypomina艂, by by艂 grzeczny. Gdy wpada艂 roze艣miany do warsztatu, twarz jego ojca promienia艂a. Niewolnicy i czeladnicy, nawet sam Jaume, u艣miechali si臋 do ch艂opca, kt贸ry wybiega艂 na podw贸rze i czeka艂, a偶 Bernat b臋dzie mia艂 dla niego chwilk臋. Rzuca艂 mu si臋 w ramiona, a potem znowu siada艂 na uboczu, przygl膮da艂 si臋 ojcu i u艣miecha艂 do wszystkich, kt贸rzy go zagadywali. Wieczorem, gdy ko艅czono prac臋 w warsztacie, Arnau wymyka艂 si臋 z domu za zgod膮 Habiby. Wtedy ojciec i syn mogli gaw臋dzi膰 i 艣mia膰 si臋 do woli.

Sytuacja w warsztacie uleg艂a zmianie, cho膰 Juame wci膮偶 odgrywa艂 rol臋 narzucon膮 mu przez ci膮gle aktualn膮 gro藕b臋 majstra. Grau nie zaprz膮ta艂 sobie g艂owy dochodami z warsztatu ani 偶adnymi innymi kwestiami z nim zwi膮zanymi. Warsztat by艂 mu potrzebny, by zdoby膰 i utrzyma膰 tytu艂 cechmistrza, patrycjusza i cz艂onka Rady Stu, pozwala艂 mu rzuci膰 si臋 w wir polityki i finans贸w, co dla patrycjusza takiego miasta jak Barcelona wcale nie by艂o rzecz膮 trudn膮.

Od pocz膮tku swego panowania Jakub II, kt贸ry obj膮艂 w艂adz臋 w roku 1291, pr贸bowa艂 zmniejszy膰 wp艂ywy katalo艅skiej oligarchii feudalnej, w czym pom贸c mu mieli mieszka艅cy wolnych miast, na czele z Barcelon膮. Sycyli臋 przy艂膮czy艂 do korony jeszcze Piotr Wielki, a gdy papie偶 zezwoli艂 Jakubowi II na podb贸j Sardynii, Barcelona i jej obywatele sfinansowali kr贸lewsk膮 wypraw臋 wojenn膮.

Przy艂膮czenie do korony dw贸ch wysp na Morzu 艢r贸dziemnym op艂aca艂o si臋 zar贸wno w艂adcy, jak i miastu: gwarantowa艂o dostawy zbo偶a do Katalonii oraz umacnia艂o jej pozycj臋 w zachodniej cz臋艣ci Morza 艢r贸dziemnego, a tym samym kontrol臋 morskich szlak贸w handlowych. Z kolei kr贸l zastrzega艂 sobie prawa do kopalni srebra i 偶up solnych na Sardynii.

Grau Puig nie uczestniczy艂 w owych wydarzeniach. Pocz膮tek jego politycznej kariery zbieg艂 si臋 ze 艣mierci膮 Jakuba II i koronacj膮 Alfonsa III. Wtedy w艂a艣nie, w roku 1329, wybuch艂o powstanie w sardy艅skim mie艣cie Sassari. Jednocze艣nie Genue艅czycy, niezadowoleni z rosn膮cych wp艂yw贸w Katalonii, wypowiedzieli jej wojn膮 i zaatakowali statki handlowe p艂ywaj膮ce pod katalo艅sk膮 bander膮. Kr贸l i kupcy uznali, 偶e st艂umienie buntu na Sardynii i wojna przeciw Genui powinny zosta膰 sfinansowane przez bogatych barcelo艅skich mieszczan. Tak te偶 si臋 sta艂o, przede wszystkim dzi臋ki staraniom jednego z g艂贸wnych patrycjuszy, Graua Puiga, kt贸ry nie tylko sam wy艂o偶y艂 spor膮 sum臋 na potrzeby wojny, ale p艂omiennymi przem贸wieniami zach臋ci艂 nawet najbardziej opornych mieszczan do p贸j艣cia w jego 艣lady.

Sam kr贸l publicznie podzi臋kowa艂 mu za pomoc.

Grau co rusz podchodzi艂 do okna, wypatruj膮c go艣ci. Bernat na po偶egnanie poca艂owa艂 Arnaua w policzek.

- Zrobi艂o si臋 zimno, synku. Biegnij lepiej do domu. - Ch艂opiec chcia艂 zaprotestowa膰. - No, ju偶! Na pewno czeka na ciebie pyszna kolacja.

- Kogut, nugat i wafelki - wyrecytowa艂 malec. Bernat klepn膮艂 go w pup臋.

- No, uciekaj. P贸藕niej porozmawiamy.

Gdy Arnau wszed艂 do domu, zasiadano ju偶 do kolacji. Mia艂 je艣膰 w kuchni razem z m艂odszymi kuzynami: jego r贸wie艣nikiem Guiamonem i p贸艂tora roku starsz膮 Margarid膮. Dw贸m starszym kuzynom, Josepowi i Genisowi, pozwolono je艣膰 na g贸rze z rodzicami.

Grau by艂 bardzo przej臋ty zjawieniem si臋 go艣ci.

- Sam wszystkiego dopilnuj臋 - oznajmi艂 Guiamonie podczas przygotowa艅 do uroczysto艣ci. - Ty b臋dziesz podejmowa膰 damy.

- Jak to ty dopilnujesz? - pr贸bowa艂a oponowa膰 Guiamona, ale Grau zabra艂 si臋 ochoczo do wydawania polece艅 kucharce: t臋giej, niepozbawionej tupetu Mulatce, kt贸ra s艂ucha艂a gospodarza, zezuj膮c na sw膮 pani膮.

A czego si臋 spodziewa艂e艣? - z偶yma艂a si臋 w duchu Guiamona. - Przecie偶 nie przemawiasz do swego sekretarza, nie jeste艣my te偶 w siedzibie cechu ani Rady Stu. Nie wierzysz, 偶e potrafi臋 obs艂u偶y膰 twoich go艣ci, boisz si臋, 偶e nie stan臋 na wysoko艣ci zadania? O to ci chodzi?

Za plecami m臋偶a pr贸bowa艂a zaprowadzi膰 porz膮dek w szeregach s艂u偶by i jak najlepiej przygotowa膰 bo偶onarodzeniowe przyj臋cie. Jednak gdy nadszed艂 oczekiwany moment i wszystko by艂o ju偶 gotowe - 艂膮cznie z wykwintnymi szklanicami dla go艣ci - Guiamona musia艂a wycofa膰 si臋 na miejsce wyznaczone jej przez m臋偶a i u艣miecha膰 si臋 do zaproszonych dam, kt贸re spogl膮da艂y na ni膮 z g贸ry. Grau natomiast przypomina艂 genera艂a na polu bitwy: gaw臋dzi艂 z go艣膰mi, pokazuj膮c jednocze艣nie niewolnikom, co maj膮 robi膰 i kogo obs艂u偶y膰. Jednak im 偶ywiej gestykulowa艂, tym wi臋ksza panika ogarnia艂a s艂u偶b臋. Na koniec wszyscy niewolnicy - z wyj膮tkiem kucharki, kt贸ra przygotowywa艂a kolacj臋 - chodzili krok w krok za gospodarzem w oczekiwaniu na rozkazy.

Margarida, Guiamon i Arnau, spuszczeni z oka przez kuchark臋, kt贸ra wraz z pomocnikami uwija艂a si臋 przy garnkach, wymieszali pieczonego koguta z nugatem oraz wafelkami i rozpocz臋li w艂asn膮 uczt臋 wigilijn膮, 艣miej膮c si臋 i 偶artuj膮c. W pewnej chwili Margarida si臋gn臋艂a po dzban nierozwodnionego wina i wypi艂a du偶y 艂yk. Krew uderzy艂a jej do twarzy, a policzki zap艂on臋艂y, ale dziewczynka znios艂a t臋 pr贸b臋 i nie wyplu艂a trunku. Sk艂oni艂a brata i kuzyna, by wzi臋li z niej przyk艂ad. Arnau i Guiamon prze艂kn臋li wino, robi膮c dobr膮 min臋 do z艂ej gry, ale 艂zy nap艂yn臋艂y im do oczu, zacz臋li si臋 krztusi膰 i wyci膮ga膰 r臋ce po wod臋. Po chwili ca艂a tr贸jka zacz臋艂a chichota膰 z byle powodu, patrz膮c po sobie, na dzbanek wina czy cho膰by na ty艂ek kucharki.

- Wynocha! - wrzasn臋艂a Estranya, maj膮c do艣膰 ich docink贸w. Dzieciarnia wypad艂a z kuchni z krzykiem i 艣miechem.

- Psss! - zgani艂 ich przy schodach niewolnik. - Pan nie chce was tu widzie膰.

- Ale... - zacz臋艂a Margarida.

- 呕adnych 鈥渁le" - uci膮艂 m臋偶czyzna.

Habiba zesz艂a akurat po wino. Pan dopiero co spiorunowa艂 j膮 wzrokiem, widz膮c, jak jeden z go艣ci si臋ga po pusty dzban.

- Pilnuj dzieci - rzuci艂a do niewolnika na schodach. - Polejcie wina! - zawo艂a艂a, wchodz膮c do kuchni.

Grau wybieg艂 za ni膮 w obawie, 偶e Arabka przyniesie zwyk艂e wino, a nie to trzymane na specjalne okazje.

Dzieci przesta艂y si臋 艣mia膰 i obserwowa艂y teraz nerwow膮 krz膮tanin臋, do kt贸rej do艂膮czy艂 niespodziewanie sam pan domu.

- Co wy tu robicie? - zgani艂 malc贸w. - A ty? - zwr贸ci艂 si臋 do niewolnika. - Co tak stoisz? P臋d藕 powiedzie膰 Habibie, 偶e ma zaczerpn膮膰 wina ze starych naczy艅. Tylko czego艣 nie pokr臋膰, bo obedr臋 ci臋 偶ywcem ze sk贸ry. Dzieci, do 艂贸偶ek!

Niewolnik pobieg艂 do kuchni. Dzieci spojrza艂y po sobie rozbawione, z oczami b艂yszcz膮cymi od wina. Gdy Grau znowu wbieg艂 po schodach, wybuch艂y 艣miechem. Do 艂贸偶ek? Margarida zerkn臋艂a na otwarte drzwi na podw贸rze, wykrzywi艂a wargi i unios艂a brwi.

- A dzieci? - zapyta艂a Habiba na widok wchodz膮cego niewolnika.

- Wino ze starych naczy艅... - be艂kota艂 niewolnik.

- A dzieci?

- Ze starych... z tych starych...

- A dzieci? - nie ust臋powa艂a Habiba.

- U ciebie w 艂贸偶ku. Pan powiedzia艂: do 艂贸偶ek! S膮 razem z nim. Ze starych naczy艅, s艂yszysz? Bo obedrze nas ze sk贸ry...

W noc wigilijn膮 Barcelona opustosza艂a. Wszyscy czekali na pasterk臋, by zanie艣膰 do ko艣cio艂a koguta zabitego specjalnie na t臋 okazj臋. Ksi臋偶yc odbija艂 si臋 w morzu, jakby ulica ci膮gn臋艂a si臋 a偶 po widnokr膮g. Troje dzieci wpatrywa艂o si臋 w srebrzysty odblask na wodzie.

- Na pla偶y nie ma na pewno 偶ywego ducha - szepn臋艂a Margarida.

- Nikt nie wyp艂ywa w morze w Wigili臋 - potwierdzi艂 Guiamon.

Odwr贸cili si臋 w stron臋 Arnaua, kt贸ry pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nikt si臋 nie dowie - przekonywa艂a Margarida. - P贸jdziemy na chwilk臋 i zaraz wr贸cimy. Przecie偶 to bliziutko.

- Tch贸rz - zadrwi艂 z kuzyna Guiamon.

Pobiegli do Framenors - po艂o偶onego nad samym morzem klasztoru franciszkan贸w, przylegaj膮cego do najbardziej wysuni臋tej na wsch贸d cz臋艣ci mur贸w miejskich. Stamt膮d popatrzyli na pla偶臋, kt贸ra ci膮gn臋艂a si臋 po zachodnie kra艅ce Barcelony, a偶 do klasztoru 艢wi臋tej Klary.

- Ojejku! - wykrzykn膮艂 Guiamon. - Ile statk贸w!

- Jeszcze nigdy nie widzia艂am tylu naraz - doda艂a Margarida.

Arnau, z oczami wielkimi jak spodki, tylko kiwa艂 g艂ow膮.

Ca艂a pla偶a, od Framenors po klasztor klarysek, zape艂niona by艂a statkami wszelkich rozmiar贸w. Brak nabrze偶nych zabudowa艅 u艂atwia艂 podziwianie tego niecodziennego widoku. Kiedy艣, gdy dzieci posz艂y z preceptorem popatrze膰 na wy艂adunek jednego z ojcowskich statk贸w, Grau opowiedzia艂 im, 偶e prawie sto lat temu kr贸l Jakub Zdobywca zakaza艂 wznoszenia budowli na pla偶y Barcelony. Ale dzieci nie bardzo rozumia艂y, co ojciec mia艂 na my艣li. Przecie偶 to jasne, 偶e statki stoj膮 na pla偶y. To ich miejsce, zawsze tu sta艂y. Grau i preceptor spojrzeli po sobie.

- W portach naszych nieprzyjaci贸艂 i rywali handlowych nikt nie wyci膮ga statk贸w na brzeg - wyja艣ni艂 preceptor.

Czworo dzieci Graua jak na komend臋 odwr贸ci艂o si臋 do nauczyciela. Nieprzyjaciele! To zaczyna艂o brzmie膰 interesuj膮co.

- 艢wi臋ta prawda - wtr膮ci艂 si臋 Grau, wzbudzaj膮c zainteresowanie dzieci, a preceptor si臋 u艣miechn膮艂. - Nasi wrogowie z Genui maj膮 wspania艂y, naturalnie os艂oni臋ty port i nie musz膮 wyci膮ga膰 艂odzi na pla偶臋. Wenecja, nasz sprzymierzeniec, posiada lagun臋, do kt贸rej wp艂ywa si臋 przez sie膰 w膮skich kana艂贸w. Nie przedostaj膮 si臋 tam wysokie fale i statki mog膮 bezpiecznie cumowa膰 nawet podczas najwi臋kszych sztorm贸w. Port w Pizie 艂膮czy z morzem rzeka Arno i nawet w Marsylii jest naturalny port, kt贸ry chroni j膮 przed kaprysami pogody.

- Ju偶 staro偶ytni Grecy korzystali z portu w Marsylii - zaznaczy艂 preceptor.

- Nasi nieprzyjaciele maj膮 dogodniejsze porty? - zapyta艂 Josep, najstarszy z rodze艅stwa. - Ale przecie偶 my jeste艣my od nich lepsi, panujemy na Morzu 艢r贸dziemnym! - powt贸rzy艂 s艂owa zas艂yszane od ojca. Jego rodze艅stwo przytakn臋艂o. - Jak to mo偶liwe?

Grau spojrza艂 pytaj膮co na preceptora.

- Barcelona zawsze mia艂a najlepszych marynarzy. I cho膰 nie mamy ju偶 portu...

- Jak to nie mamy portu? - wszed艂 mu w s艂owo Genis. - A to? - Wskaza艂 pla偶臋.

- To nie jest port. Port jest miejscem zacisznym, os艂oni臋tym, a to... - Preceptor wyci膮gn膮艂 r臋k臋 ku otwartemu morzu, kt贸re obmywa艂o pla偶臋. - Co艣 wam powiem. Barcelona od zawsze by艂a miastem 偶eglarzy. Kiedy艣, wiele, wiele lat temu mieli艣my w艂asny port, jak wszystkie miasta, o kt贸rych wspomnia艂 wasz ojciec. Za Rzymian statki cumowa艂y u st贸p g贸ry Taber, mniej wi臋cej w tym miejscu. - Wskaza艂 w g艂膮b miasta. - Jednak l膮d zacz膮艂 posuwa膰 si臋 w stron臋 morza i port znik艂. Potem mieli艣my jeszcze port Comtal, r贸wnie偶 poch艂oni臋ty z czasem przez l膮d, oraz port Jakuba Pierwszego w zatoczce u podn贸偶a niewielkiej g贸ry Puig de les Falsies. Wiecie, gdzie jest teraz Puig de les Falsies?

Dzieci spojrza艂y po sobie, a potem na ojca, kt贸ry z figlarnym u艣mieszkiem wskaza艂 palcem pod nogi tak, by preceptor go nie zauwa偶y艂.

- Tutaj? - zapyta艂y ch贸rem dzieci.

- Owszem - odpar艂 wychowawca. - W艂a艣nie tu, gdzie teraz stoimy. Dawna zatoczka r贸wnie偶 zosta艂a poch艂oni臋ta przez l膮d i Barcelona zosta艂a bez portu. Ale przez ten czas zd膮偶yli艣my si臋 wyszkoli膰 na doskona艂ych, najlepszych na 艣wiecie 偶eglarzy. Mimo 偶e nie mamy portu...

- W takim razie, po co komu port? - zapyta艂a Margarida.

- O tym opowie ci tw贸j ojciec - powiedzia艂 preceptor, a Grau skin膮艂 g艂ow膮.

- Port jest wa偶ny, c贸reczko, bardzo wa偶ny. Widzisz tamten okr臋t? - Wskaza艂 galer臋 otoczon膮 przez ma艂e 艂贸dki. - Gdyby艣my mieli port, wy艂adunek odbywa艂by si臋 bezpo艣rednio przy brzegu, obesz艂oby si臋 bez przewo藕nik贸w, kt贸rzy transportuj膮 艂adunek na pla偶臋. Poza tym, gdyby zerwa艂 si臋 teraz sztorm, okr臋towi grozi艂oby wielkie niebezpiecze艅stwo, bo stoi zakotwiczony blisko pla偶y. Musia艂by umyka膰 z Barcelony.

- Dlaczego? - dopytywa艂a si臋 dziewczynka.

- Bo na tak p艂ytkich wodach nie m贸g艂by walczy膰 ze sztormem i niechybnie zaton膮艂by. Nawet Kodeks Morski Barcelony nakazuje, by okr臋ty chroni艂y si臋 przed burz膮 w porcie w Salou lub w Tarragonie.

- Nie mamy portu - westchn膮艂 Guiamon, jakby w艂a艣nie straci艂 co艣 bardzo cennego.

- Ano nie - roze艣mia艂 si臋 Grau i przytuli艂 syna. - Ale i tak jeste艣my doskona艂ymi marynarzami, Guiamonie. Panujemy na Morzu 艢r贸dziemnym! I mamy pla偶臋, na kt贸rej trzymamy statki po sezonie, gdzie budujemy nowe 艂odzie i reperujemy uszkodzone. Widzisz doki - tam, na pla偶y, naprzeciwko arkad?

- Mo偶emy pobawi膰 si臋 na 艂odziach? - zapyta艂 Guiamon.

- Nie - odpar艂 z powag膮 ojciec. - Statek to rzecz 艣wi臋ta, synu.

Arnau nigdy nie chodzi艂 na spacery z Grauem i ma艂ymi krewniakami, a tym bardziej z Guiamon膮. Zostawa艂 w domu pod opiek膮 Habiby, ale kuzyni po powrocie opowiadali mu o tym, co widzieli i s艂yszeli. Powt贸rzyli mu te偶 wyk艂ad ojca o portach i statkach.

A teraz, w艂a艣nie w noc wigilijn膮, Arnau zobaczy艂 statki na w艂asne oczy. Wszystkie, wszy艣ciute艅kie! Ma艂e: feluki, cz贸艂na i gondole, 艣rednie: barki, tratwy, barkasy, karawele, brygi, galeasy i barquants, a nawet kilka wi臋kszych: karaki, navetes, cocas i galery, kt贸rym kr贸l zakazywa艂 偶eglugi od pa藕dziernika do kwietnia, mimo ich wielkich rozmiar贸w.

- Ojejku! - zawo艂a艂 znowu Guiamon.

W dokach naprzeciwko Regomir p艂on臋艂y ogniska, przy kt贸rych grzali si臋 stra偶nicy. Sk膮pane w blasku ksi臋偶yca statki wype艂nia艂y pogr膮偶on膮 w ciszy pla偶臋 od ulicy Regomir a偶 po klasztor Framenors.

- Za mn膮, marynarze! - rozkaza艂a Margarida, unosz膮c praw膮 r臋k臋.

Mimo sztorm贸w, pirat贸w, aborda偶y i morskich bitew kapitan Margarida prowadzi艂a sw贸j oddzia艂 od statku do statku, skacz膮c z pok艂adu na pok艂ad, wychodz膮c obronn膮 r臋k膮 ze star膰 z wojskami Genue艅czyk贸w i Maur贸w oraz zdobywaj膮c Sardyni臋 po艣r贸d wiwat贸w na cze艣膰 kr贸la Alfonsa.

- Sta膰! Kto idzie?

Troje dzieci przylgn臋艂o do pok艂adu jednej z feluk.

- Kto idzie?

Margarida wyjrza艂a zza burty. Mi臋dzy 艂odziami zbli偶a艂y si臋 ku nim trzy pochodnie.

- Uciekajmy - szepn膮艂 Guiamon, ci膮gn膮c siostr臋 za sukienk臋.

- Nie mo偶emy - odpar艂a Margarida. - Odci臋li nam drog臋...

- Mo偶e w stron臋 dok贸w? - zaproponowa艂 Arnau. Margarida spojrza艂a ku Regomir. W ich kierunku sun臋艂y kolejne dwie pochodnie.

- Nic z tego - wymamrota艂a.

Statek to rzecz 艣wi臋ta! Dzieci przypomnia艂y sobie przestrog臋 Graua. Guiamon zacz膮艂 pop艂akiwa膰, ale Margarida go uciszy艂a. Ksi臋偶yc skry艂 si臋 za chmurami.

Do morza! - rzuci艂a pani kapitan.

Wyskoczyli przez burt臋 i weszli do wody. Margarida i Arnau skulili si臋, Guiamon sta艂 wyprostowany. Ca艂a tr贸jka nie spuszcza艂a z oka klucz膮cych mi臋dzy 艂odziami 艣wiate艂. Gdy wartownicy podeszli do brzegu, dzieci cofn臋艂y si臋 g艂臋biej w morze. Margarida zerkn臋艂a na ksi臋偶yc, zaklinaj膮c go w duchu, by jak najd艂u偶ej pozosta艂 za chmurami.

Wartownicy niepr臋dko dali za wygran膮. 呕aden z nich nie spojrza艂 na morze, a nawet je艣li... Przecie偶 to Bo偶e Narodzenie i troje wystraszonych, przemoczonych do suchej nitki dzieciak贸w. Zi膮b by艂 nie do zniesienia.

Guiamon nie m贸g艂 wr贸ci膰 do domu o w艂asnych si艂ach. Szcz臋ka艂 z臋bami, kolana mu dr偶a艂y, trz膮s艂 si臋 jak galareta. Margarida i Arnau wzi臋li go pod pachy i nie艣li. Na szcz臋艣cie do domu by艂o blisko.

Gdy dotarli na miejsce, go艣cie ju偶 odjechali. Zauwa偶ono znikni臋cie dzieci i Grau wraz z niewolnikami wybiera艂 si臋 w艂a艣nie na ich poszukiwanie.

- To przez Arnaua - Margarida zrzuci艂a win臋 na kuzyna. Guiamona i arabska niewolnica wsadzi艂y jej m艂odszego brata do balii z gor膮c膮 wod膮. - Nam贸wi艂 nas, by艣my szli na pla偶臋. Ja nie chcia艂am... - Dziewczynka ubarwi艂a opowie艣膰 艂zami, na kt贸rych widok jej ojcu zawsze mi臋k艂o serce.

Guiamonowi nie pomog艂a ani gor膮ca k膮piel, ani pledy i koce, ani nawet cieplutki ros贸艂. Gdy temperatura podskoczy艂a, Grau wezwa艂 lekarza, ale i on by艂 bezradny. Gor膮czka ros艂a z ka偶d膮 chwil膮, Guiamon zacz膮艂 kaszle膰, a jego oddech przemieni艂 si臋 w 偶a艂osny 艣wist.

- Nie mog臋 mu pom贸c - przyzna艂 smutno trzeciego wieczoru lekarz, Sebastia Font.

Guiamona skry艂a blad膮, postarza艂膮 twarz w d艂oniach i za艂ka艂a.

- To nieprawda! - krzykn膮艂 Grau. - Musi by膰 jaki艣 spos贸b.

- Mo偶e jest, ale... - Sebastia Font zna艂 niech臋膰 swego klienta do 呕yd贸w... Jednak sytuacja by艂a naprawd臋 dramatyczna. - Radz臋 pos艂a膰 po Jafiida Bonsenyora.

Grau oniemia艂.

- Wezwij go! - ponagla艂a m臋偶a Guiamona, zanosz膮c si臋 p艂aczem.

呕yda?! - przemkn臋艂o przez g艂ow臋 Grauowi. W m艂odo艣ci wpojono mu, 偶e kto bije 呕yda, bije wcielonego diab艂a. W dzieci艅stwie Grau gania艂 z kolegami z warsztatu 呕yd贸wki, kt贸re chodzi艂y po wod臋 do miejskich studni, i t艂uk艂 im dzbany. Przesta艂 prze艣ladowa膰 starozakonnych, dopiero gdy na pro艣b臋 偶ydowskiej spo艂eczno艣ci osiad艂ej w Barcelonie kr贸l zakaza艂 tego rodzaju szykan. Jednak nadal ich nienawidzi艂. Ca艂e 偶ycie dr臋czy艂 i plu艂 na przechodni贸w z 偶贸艂to-czerwonym znakiem na piersiach. Przecie偶 to heretycy, ukrzy偶owali Chrystusa... Jak偶e mia艂 teraz wpu艣ci膰 jednego z nich do domu?

- Wezwij go! - krzykn臋艂a Guiamona, a jej krzyk poni贸s艂 si臋 echem po okolicy.

S艂ysz膮c go, Bernat i pozostali robotnicy skulili si臋 na siennikach. Bernat nie rozmawia艂 z Arnauem ani z Habib膮 od trzech dni, ale wiedzia艂 o wszystkim od podmajstrzego.

- Twojemu synowi nic si臋 nie sta艂o - szepn膮艂 Jaume, gdy nikt nie patrzy艂 w ich stron臋.

Jefuda Bonsenyor zjawi艂 si臋 niezw艂ocznie. Mia艂 na sobie zwyk艂膮 czarn膮 szat臋 z kapturem i nieodzown膮 naszywk膮 na piersi. Grau zaszy艂 si臋 w jadalni i tylko odprowadzi艂 wzrokiem zgarbionego starca z d艂ug膮 siw膮 brod膮, kt贸ry stoj膮c obok Guiamony, s艂ucha艂 wyja艣nie艅 Sebastia. 鈥淩atuj mego syna, 呕ydzie!" - mrukn膮艂 pod nosem, gdy ich spojrzenia si臋 spotka艂y. Jefuda Bonsenyor uk艂oni艂 mu si臋. By艂 m臋drcem, po艣wi臋ci艂 ca艂e 偶ycie studiowaniu 艣wi臋tych pism i zg艂臋bianiu nauk filozoficznych. Napisa艂 Llibre de paraules de savis yjilosofs3, ale zna艂 si臋 r贸wnie偶 na medycynie, by艂 najbardziej cenionym w Barcelonie lekarzem 偶ydowskim. Teraz jednak spojrza艂 na Guiamona i pokr臋ci艂 tylko smutno g艂ow膮.

Us艂yszawszy krzyk 偶ony, Grau rzuci艂 si臋 biegiem ku schodom. Guiamona wysz艂a z sypialni dzieci w towarzystwie Sebastia. Za nimi pod膮偶a艂 Jefuda.

- Ty 呕ydzie! - krzykn膮艂 Grau i splun膮艂 mu pod nogi.

Guiamon umar艂 dwa dni p贸藕niej.

Zaraz po powrocie z pogrzebu syna Grau przywo艂a艂 podmajstrzego.

- Zabierz st膮d Arnaua i dopilnuj, by nigdy wi臋cej nie przekroczy艂 progu tego domu.

Guiamona nie zareagowa艂a na s艂owa m臋偶a.

Grau powt贸rzy艂 偶onie zapewnienia c贸rki, 偶e to w艂a艣nie Arnau zaci膮gn膮艂 j膮 oraz jej brata nad morze. Jego synkowi i ma艂ej dziewczynce nigdy nie przysz艂oby to do g艂owy. Guiamona s艂ucha艂a wyrzut贸w m臋偶a, 偶e przyj臋艂a pod dach brata i bratanka. I cho膰 w g艂臋bi serca wiedzia艂a, 偶e wszystkiemu winna jest dzieci臋ca lekkomy艣lno艣膰, kt贸ra zaowocowa艂a tragedi膮, 艣mier膰 najm艂odszego dziecka pozbawi艂a j膮 si艂 i woli, by sprzeciwi膰 si臋 m臋偶owi. Oskar偶enie Margaridy sprawi艂o, 偶e nie mog艂a si臋 nawet do Arnaua odezwa膰. By艂 synem jej rodzonego brata, 偶yczy艂a mu jak najlepiej, ale nie chcia艂a go widzie膰.

- Przywi膮偶 Arabk臋 do belki - rzuci艂 Grau do podmajstrzego id膮cego po Arnaua. - I zgromad藕 w warsztacie ca艂膮 s艂u偶b臋, tego ma艂ego gagatka r贸wnie偶.

Podczas uroczysto艣ci pogrzebowych Grau doszed艂 do wniosku, 偶e g艂贸wn膮 win臋 za tragedi臋 ponosi nia艅ka, kt贸ra nie dopilnowa艂a dzieci. Podczas gdy Guiamona szlocha艂a, a ksi膮dz odmawia艂 偶a艂obne modlitwy, Grau przymkn膮艂 oczy i zacz膮艂 obmy艣la膰 zemst臋. Prawo zabrania艂o mu zabi膰 czy trwale okaleczy膰 niewolnika, ale nikt nic mu nie powie, je艣li Arabka umrze od ran. Grau nie mia艂 jeszcze do czynienia z tak powa偶nym przewinieniem. Przypomnia艂 sobie tortury, o jakich s艂ysza艂. Mo偶e powinien obla膰 niewolnic臋 wrz膮cym sad艂em? (Ale czy Estranya znajdzie w kuchni do艣膰 sad艂a?). A mo偶e raczej zaku膰 j膮 w kajdany i wrzuci膰 do lochu? (Nie, zbyt 艂agodne). Pobi膰? Zatru膰 w dyby? Wych艂osta膰?

鈥淯偶ywaj go ostro偶nie - ostrzeg艂 go kapitan jednego z jego okr臋t贸w, wr臋czaj膮c mu bicz - jednym uderzeniem mo偶esz zedrze膰 z cz艂owieka sk贸r臋". Od tamtej pory prezent kapitana - pi臋kny orientalny bicz z plecionych rzemieni, gruby, ale zgrabny i por臋czny, zako艅czony fr臋dzlami nabijanymi ostrymi kawa艂kami metalu - spoczywa艂 na dnie kufra

Kap艂an zamilk艂 i ministranci obeszli katafalk, ko艂ysz膮c kadzielnic膮. Guiamona zakaszla艂a, Grau wzi膮艂 g艂臋boki oddech.

Arabka, przywi膮zana za nadgarstki do belki, dotyka艂a klepiska tylko czubkami palc贸w.

- Nie chc臋, by m贸j syn na to patrzy艂 - powiedzia艂 Bernat podmajstrzemu.

- To nie jest najlepszy moment, Bernacie - ostrzeg艂 go Jaume. - Napytasz sobie biedy...

Bernat nie ust臋powa艂.

- Pracowa艂e艣 bardzo ci臋偶ko. Lepiej sied藕 cicho, zr贸b to dla syna.

Odziany w czer艅 Grau wyszed艂 na 艣rodek kr臋gu utworzonego wok贸艂 Habiby przez niewolnik贸w, terminator贸w i czeladnik贸w.

- Rozbierz j膮 - rozkaza艂 podmajstrzemu.

Czuj膮c, jak Jaume zrywa z niej ubranie, Arabka pr贸bowa艂a podci膮gn膮膰 wstydliwie nogi. Jej nagie, 艣niade, l艣ni膮ce od potu cia艂o mia艂o zosta膰 wystawione na pastw臋 gapi贸w zgromadzonych tu wbrew ich woli, oraz... bicza le偶膮cego na klepisku. Bernat 艣cisn膮艂 Arnaua za ramiona. Ch艂opiec wybuchn膮艂 p艂aczem.

Grau odrzuci艂 r臋k臋 do ty艂u i zamierzy艂 si臋. Rzemienie uderzy艂y o plecy niewolnicy i nabijane metalem fr臋dzle, opl贸t艂szy jej cia艂o, wbi艂y si臋 w piersi. Cienka stru偶ka krwi pop艂yn臋艂a Po 艣niadych plecach, metal zrywa艂 p艂aty sk贸ry. B贸l przeszy艂 Habib臋 od st贸p do g艂贸w. Unios艂a g艂ow臋 i krzykn臋艂a rozdzieraj膮co. Arnau zacz膮艂 si臋 trz膮艣膰, b艂agaj膮c Graua, by przesta艂.

Grau zamachn膮艂 si臋 ponownie.

- Nie dopilnowa艂a艣 dzieci!

Przy kolejnym trzasku rzemienia Bernat odwr贸ci艂 i przyci膮gn膮艂 do siebie syna. Niewolnica znowu zawy艂a. Ubranie Bernata zdusi艂o krzyki ch艂opca. Grau ch艂osta艂 Arabk臋, p贸ki jej plecy, ramiona, piersi, po艣ladki i nogi nie zamieni艂y si臋 w krwaw膮 mas臋.

- Przeka偶 majstrowi, 偶e odchodz臋.

Jaume zagryz艂 wargi. Mia艂 ochot臋 u艣ciska膰 Bernata, ale w ich stron臋 zerka艂o kilku terminator贸w.

Bernat odprowadzi艂 wzrokiem podmajstrzego, kt贸ry skierowa艂 si臋 do domu Puig贸w. Kilkakrotnie rozmawia艂 z siostr膮, by艂a jednak g艂ucha na jego wyja艣nienia i pro艣by. Od jakiego艣 czasu Arnau nie rusza艂 si臋 z siennika, kt贸ry dzieli艂 teraz z ojcem. Wpatrywa艂 si臋 w pos艂anie, na kt贸rym po艂o偶ono jego dogorywaj膮c膮 nia艅k臋.

Gdy Grau wyszed艂 z warsztatu, odwi膮zano j膮, nie wiedziano jednak, jak jej pom贸c. Kucharka Estranya przybieg艂a z olejami i ma艣ciami, ale spojrzawszy na krwaw膮 mas臋, w jak膮 zamieni艂o si臋 cia艂o Arabki, pokr臋ci艂a tylko g艂ow膮. Arnau 艣ledzi艂 z boku, ze 艂zami w oczach, rozpaczliwe wysi艂ki s艂u偶by. Bernat namawia艂 go, by opu艣ci艂 izb臋, ale ch艂opiec nie pos艂ucha艂. Jeszcze tej samej nocy usta艂o kwilenie - podobne do p艂aczu noworodka - kt贸re przez ca艂y dzie艅 rozdziera艂o wszystkim serca. Habiba umar艂a.

Jaume przekaza艂 Grauowi wiadomo艣膰 od Bernata. Tego tylko brakowa艂o: dwaj Estanyolowie ze znamieniem nad okiem szwendaj膮cy si臋 po Barcelonie w poszukiwaniu pracy, plotkuj膮cy z ka偶dym, kto tylko zechce nastawi膰 ucha. A ch臋tnych nie zabraknie, bo Grau by艂 ju偶 prawie u szczytu w艂adzy. Poczu艂 ucisk w 偶o艂膮dku i sucho艣膰 w gardle. Grau Puig, patrycjusz, starszy cechu garncarzy, cz艂onek Rady Stu, udziela schronienia zbieg艂ym ch艂opom. Mia艂 na pie艅ku z mo偶nymi. Im bardziej Barcelona wspiera艂a kr贸la, tym mniej byt on uzale偶niony od pan贸w feudalnych, mala艂y wi臋c korzy艣ci i przywileje, na kt贸re mogli liczy膰. A kto najbardziej zabiega艂 o pomoc dla kr贸la? On, Grau Puig. A komu najbardziej zaszkodzi ucieczka ch艂op贸w ze wsi? Mo偶nym ziemianom. Grau pokr臋ci艂 g艂ow膮 i westchn膮艂. Co te偶, u diab艂a, go podkusi艂o, 偶eby przyj膮膰 tego wie艣niaka pod sw贸j dach!

- Wezwij Estanyola - rozkaza艂 podmajstrzemu.

- Jaume powiadomi艂 mnie, 偶e zamierzasz nas opu艣ci膰 - rzek艂 do szwagra.

Bernat potwierdzi艂 skinieniem g艂owy.

- I co zamierzasz robi膰?

- Poszukam pracy, by zarobi膰 na utrzymanie syna.

- Nie znasz 偶adnego fachu. Barcelona pe艂na jest biedak贸w takich jak ty: ch艂op贸w, kt贸rzy porzucili rol臋, kt贸rzy nie maj膮 pracy i przymieraj膮 g艂odem. Poza tym - doda艂 Grau - sp臋dzi艂e艣 ju偶 do艣膰 czasu w Barcelonie, ale nie postara艂e艣 si臋 nawet o glejt mieszka艅ca.

- Jaki glejt? - zdziwi艂 si臋 Bernat.

- Dokument potwierdzaj膮cy, 偶e mieszkasz w Barcelonie od ponad roku i jeste艣 zwolniony z obowi膮zk贸w feudalnych.

- Gdzie mo偶na go dosta膰?

- Wystawiaj膮 go rajcy miejscy.

- Zdob臋d臋 ten glejt.

Grau spojrza艂 na Bernata. By艂 brudny, mia艂 na sobie znoszon膮 kamizel臋 i espadryle. Oczami wyobra藕ni zobaczy艂, jak staje przed rajcami, opowiedziawszy wszystkim pisarzom z magistratu, 偶e jest szwagrem Graua Puiga, patrycjusza Barcelony, i przez lata ukrywa艂 si臋 wraz z synem w jego warsztacie. Wie艣膰 roznios艂aby si臋 po mie艣cie lotem b艂yskawicy. Grau nieraz Pos艂u偶y艂 si臋 podobnymi informacjami, by zniszczy膰 swych wrog贸w.

- Siadaj. - Wskaza艂 szwagrowi krzes艂o. - Gdy tylko Jaume powiedzia艂 mi o twoich zamiarach, odby艂em rozmow臋 z Guiamon膮. - Sk艂ama艂, by usprawiedliwi膰 zmian臋 decyzji. - b艂aga艂a, bym si臋 nad tob膮 ulitowa艂.

- Nie potrzebuj臋 lito艣ci - przerwa艂 mu Bernat, my艣l膮c o synu siedz膮cym na pos艂aniu i patrz膮cym zagubionym wzrokiem. - Od wielu lat ci臋偶ko pracuj臋 w zamian za...

- Bo taka by艂a umowa - uci膮艂 Grau. - Przysta艂e艣 na moje warunki. Wtedy by艂y ci na r臋k臋.

- By膰 mo偶e. Ale nie sprzeda艂em si臋 jak niewolnik i teraz nasza umowa ju偶 mnie nie interesuje.

- Dobrze, zapomnijmy o lito艣ci. Nie s膮dz臋, by ktokolwiek w Barcelonie zechcia艂 ci臋 zatrudni膰, je艣li nie potrafisz dowie艣膰, 偶e jeste艣 wolnym mieszka艅cem. Bez glejtu czeka ci臋 wyzysk. Wiesz, ilu ch艂op贸w pa艅szczy藕nianych b艂膮ka si臋 po mie艣cie

1 pracuje bez zap艂aty, tylko i wy艂膮cznie po to, by przemieszka膰 w Barcelonie rok i jeden dzie艅? Nie mo偶esz z nimi konkurowa膰. Umrzesz z g艂odu w oczekiwaniu na glejt, ty albo... tw贸j syn. Mimo wszystko nie mo偶emy pozwoli膰, by ma艂y Arnau podzieli艂 los naszego Guiamona. Jedna tragedia to i tak za du偶o. Twoja siostra by tego nie prze偶y艂a. - Bernat milcza艂, czekaj膮c, a偶 szwagier sko艅czy wyw贸d. - Je艣li chcesz, mo偶esz nadal pracowa膰 u mnie na dotychczasowych warunkach, za pensj臋 przys艂uguj膮c膮 niewykwalifikowanemu robotnikowi, z kt贸rej odliczymy ci za pos艂anie i straw臋, twoj膮 i twego syna.

- A Arnau?

- Co masz na my艣li?

- Obieca艂e艣, 偶e b臋dzie u ciebie terminowa艂.

- I obietnicy dotrzymam, ale Arnau musi jeszcze podrosn膮膰.

- Chc臋 to na pi艣mie.

- Zgoda - przysta艂 Grau.

- A glejt?

Grau skin膮艂 g艂ow膮. Zdob臋dzie stosowny dokument tak, by nikt si臋 nie dowiedzia艂.

Ustanawiamy wolnymi mieszka艅cami Barcelony Bernata Estanyola i jego syna Arnaua... Nareszcie! Niepewne s艂owa m臋偶czyzny, kt贸ry odczyta艂 g艂o艣no dokument, przyprawi艂y Bernata o dreszcz. Natkn膮艂 si臋 na niego w dokach, gdzie rozpytywa艂 o kogo艣, kto potrafi czyta膰. Zap艂at膮 za przys艂ug臋 mia艂a by膰 ma艂a gliniana miska. Bernatowi, s艂uchaj膮cemu teraz tre艣ci drugiego dokumentu, towarzyszy艂 ha艂as jak zwykle panuj膮cy w dokach, zapach dziegciu oraz morska bryza, kt贸ra muska艂a mu twarz. Grau zobowi膮zywa艂 si臋 przyj膮膰 jego syna na terminatora, gdy ch艂opiec sko艅czy dziesi臋膰 lat, i nauczy膰 go sztuki garncarskiej. Arnau nie tylko jest wolnym cz艂owiekiem, ale w przysz艂o艣ci zostanie rzemie艣lnikiem i b臋dzie m贸g艂 utrzyma膰 si臋 w Barcelonie.

Bernat u艣miechn膮艂 si臋, wr臋czy艂 nieznajomemu obiecan膮 misk臋 i ruszy艂 w drog臋 powrotn膮 do warsztatu. Skoro przyznano im glejt miejski, najwidoczniej Llorenc de Bellera nie 艣ciga go za morderstwo. Czy偶by m艂ody czeladnik prze偶y艂? A je艣li nawet... Zatrzymaj sobie nasze ziemie, my wolimy wolno艣膰" - mrukn膮艂 Bernat hardo, przemawiaj膮c w my艣lach do pana Navarcles. Niewolnicy Graua, a nawet sam Jaume przerwali prac臋 na widok promieniej膮cego szcz臋艣ciem Bernata. Na klepisku wci膮偶 wida膰 by艂o krew Habiby, bo Grau nie pozwoli艂 jej zmy膰. Bernat spowa偶nia艂 i omin膮艂 krwawe plamy.

- Arnau - szepn膮艂 w nocy do syna.

- S艂ucham, ojcze?

- Od dzisiaj jeste艣my wolnymi mieszka艅cami Barcelony. Ch艂opiec nie odpowiedzia艂. Bernat odnalaz艂 w ciemno艣ci jego g艂ow臋 i pog艂aska艂 go. Wiedzia艂, jak niewiele znaczy wolno艣膰 dla dziecka, kt贸re utraci艂o rado艣膰 偶ycia. Nie przestaj膮c go do siebie tuli膰, ws艂ucha艂 si臋 w oddech 艣pi膮cych niewolnik贸w. Jedna my艣l nie dawa艂a mu spokoju: czy Arnau kiedykolwiek zechce pracowa膰 dla Graua? Jeszcze d艂ugo nie m贸g艂 zasn膮膰.

Codziennie, gdy robotnicy ruszali skoro 艣wit do pracy, Arnau opuszcza艂 warsztat. Bernat pr贸bowa艂 z nim rozmawia膰 i podnie艣膰 go na duchu. Powiniene艣 znale藕膰 sobie przyjaci贸艂, mia艂 mu kiedy艣 powiedzie膰, ale nie zd膮偶y艂, bo ch艂opiec odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i powl贸k艂 ku wyj艣ciu. Ciesz si臋 wolno艣ci膮, synu, chcia艂 doda膰 innym razem, a ch艂opiec, widz膮c, 偶e ojciec chce mu co艣 powiedzie膰, popatrzy艂 na niego pytaj膮co. Bernat ju偶 mia艂 si臋 odezwa膰, ale wtedy po policzku dziecka sp艂yn臋艂a 艂za. Bernat ukl臋kn膮艂 i przytuli艂 syna, a potem patrzy艂, jak idzie przez podw贸rze, pow艂贸cz膮c nogami. Gdy po raz kolejny Arnau omija艂 krwawe plamy na klepisku, w g艂owie Bernata rozleg艂 si臋 trzask bicza Graua. Obieca艂 sobie, 偶e nigdy wi臋cej nie ust膮pi przed batem: zrobi艂 to tylko raz, wystarczy.

Bernat podbieg艂 do syna, kt贸ry odwr贸ci艂 si臋 na odg艂os jego krok贸w. Dogoniwszy go, pocz膮艂 ry膰 stop膮 ziemi臋 przesi膮kni臋t膮 krwi膮 Habiby. Twarz Arnaua poja艣nia艂a, wi臋c Bernat kopa艂 z jeszcze wi臋kszym zapa艂em.

- Co ty wyprawiasz?! - krzykn膮艂 Jaume z drugiego ko艅ca podw贸rza.

Pytanie zmrozi艂o Bernata. Znowu us艂ysza艂 trzask bicza...

- Ojcze...

Czubkiem espadryla Arnau wolno odgarnia艂 poczernia艂膮 ziemi臋, dopiero co skopan膮 przez Bernata.

- Co robisz? - spyta艂 ponownie Jaume.

Bernat nie odpowiedzia艂. Jaume rozejrza艂 si臋 i zobaczy艂, 偶e niewolnicy tkwi膮 bez ruchu wpatrzeni w... niego.

- Przynie艣 wody, synu - rzuci艂 Bernat do Arnaua, wykorzystuj膮c wahanie podmajstrzego.

Ch艂opak wypad艂 z warsztatu jak strza艂a. Pierwszy raz od wielu miesi臋cy Bernat widzia艂, jak biegnie. Jaume skin膮艂 przyzwalaj膮co g艂ow膮.

Na kolanach, ojciec i syn ryli ziemi臋, p贸ki nie zmyli 艣lad贸w niesprawiedliwo艣ci.

- Id藕 si臋 bawi膰, synu - powiedzia艂 Bernat, gdy sko艅czyli. Arnau spu艣ci艂 wzrok. Mia艂 ochot臋 spyta膰, z kim ma si臋 bawi膰. Ojciec zmierzwi艂 mu czupryn臋 i popchn膮艂 ku wyj艣ciu. Arnau jak co dzie艅 obszed艂 dom i wdrapa艂 si臋 na roz艂o偶yste drzewo rosn膮ce przy ogrodowym murze. Z tej zielonej kryj贸wki podgl膮da艂 kuzyn贸w, kt贸rzy zwykle o tej porze wychodzili z Guiamon膮 do ogrodu.

- Dlaczego ju偶 mnie nie kochasz? - szepn膮艂 na widok ciotki. - Przecie偶 to nie moja wina...

Kuzyni wygl膮dali na szcz臋艣liwych. Czas zaciera艂 powoli wspomnienie ich m艂odszego braciszka, tylko na twarzy matki wci膮偶 malowa艂o si臋 cierpienie. Josep i Genis toczyli pojedynek na niby, Margarida przygl膮da艂a si臋 braciom, siedz膮c obok matki, kt贸ra nie odst臋powa艂a jej na krok. Ukrytemu w listowiu Arnauowi serce 艣cisn臋艂o si臋 na my艣l o pieszczotach ciotki.

Arnau przychodzi艂 tu ka偶dego ranka.

- Ju偶 ci臋 nie kochaj膮? - us艂ysza艂 pewnego razu. Przestraszy艂 si臋 nie na 偶arty, straci艂 r贸wnowag臋 i o ma艂y w艂os nie spad艂 z drzewa. Rozejrza艂 si臋, ale nikogo nie dostrzeg艂.

- Tutaj - us艂ysza艂 znowu.

Spojrza艂 w g艂膮b drzewa, sk膮d dochodzi艂 g艂os, ale i tym razem niczego nie zobaczy艂. Wreszcie li艣cie zaszele艣ci艂y i wyjrza艂 z nich ma艂y ch艂opiec, kt贸ry siedzia艂 okrakiem u nasady ga艂臋zi i z powa偶n膮 min膮 pozdrowi艂 Arnaua ruchem r臋ki.

- Co tu robisz? Sk膮d si臋 wzi膮艂e艣 na moim drzewie? - zapyta艂 oschle Arnau.

Umorusany dzieciak zachowa艂 stoicki spok贸j.

- To samo co ty - odpar艂 - patrz臋.

- Tobie nie wolno - stwierdzi艂 Arnau.

- Niby dlaczego? Od dawna tu przychodz臋. Przedtem podgl膮da艂em r贸wnie偶 ciebie. - Ma艂y brudas zamilk艂 na chwil臋. - Ju偶 ci臋 nie kochaj膮? Dlatego tak cz臋sto p艂aczesz?

Arnau poczu艂, 偶e 艂za sp艂ywa mu po policzku, i rozz艂o艣ci艂 si臋. Ten ma艂y go szpiegowa艂!

- Z艂a藕 - rozkaza艂 i sam zsun膮艂 si臋 z drzewa. Ch艂opiec zeskoczy艂 zwinnie i stan膮艂 przed Arnauem. By艂 od

niego ni偶szy o g艂ow臋, ale nie wygl膮da艂 na wystraszonego.

- Szpiegowa艂e艣! - oskar偶y艂 go Arnau.

- Podobnie jak ty - broni艂 si臋 malec.

- Tak, ale to moi kuzyni, mnie wolno.

- W takim razie dlaczego ju偶 si臋 z nimi nie bawisz? Arnau nie m贸g艂 zdusi膰 szlochu, kt贸ry nagle wyrwa艂 mu si臋 z piersi. G艂os mu dr偶a艂, gdy pr贸bowa艂 odpowiedzie膰 na pytanie.

- Nie wstyd藕 si臋. Ja te偶 cz臋sto p艂acz臋 - pociesza艂 go malec.

- Dlaczego? - wydusi艂 Arnau przez 艂zy.

- Sam nie wiem... Czasem p艂acz臋, gdy my艣l臋 o mamie.

- Masz mam臋?

- Mam, ale...

- Wi臋c co tu robisz? Czemu si臋 z ni膮 nie bawisz?

- Bo nie mog臋.

- Dlaczego? Nie mieszka z tob膮?

- Nie o to chodzi... - odpar艂 niepewnie ch艂opiec. - Mieszka膰, mieszka...

- W takim razie, dlaczego nie sp臋dzasz z ni膮 czasu? Ma艂y brudas nie odpowiada艂.

- Jest chora? Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie - b膮kn膮艂.

- W takim razie? - dopytywa艂 si臋 Arnau.

Maluch spojrza艂 na niego 偶a艂o艣nie. Kilkakrotnie przygryz艂 doln膮 warg臋, w ko艅cu rzuci艂:

- Chod藕 - poci膮gn膮艂 Arnaua za r臋kaw. - Co艣 ci poka偶臋.

Pu艣ci艂 si臋 biegiem z szybko艣ci膮 zadziwiaj膮c膮 u takiego szkraba. Amau p臋dzi艂 za nim, staraj膮c si臋 nie straci膰 go z oczu. W z rzadka zabudowanej dzielnicy garncarzy nie by艂o to trudne, ale sprawa zacz臋艂a si臋 komplikowa膰, w miar臋 jak zapuszczali si臋 w g艂膮b Barcelony. Zat艂oczone i zastawione kramami uliczki by艂y tak w膮skie, 偶e ci臋偶ko si臋 by艂o przecisn膮膰.

Arnau nie wiedzia艂, gdzie jest, ale by艂o mu wszystko jedno. Martwi艂 si臋 tylko o to, by nie straci膰 z oczu zwinnej sylwetki nowego kolegi, kt贸ry przepycha艂 si臋 mi臋dzy straganami, roztr膮caj膮c przechodni贸w i wzbudzaj膮c og贸lne oburzenie. Gniew t艂umu, potraktowanego bez pardonu przez bezczelnego malca, skrupi艂 si臋 na starszym ch艂opcu, mniej nawyk艂ym do manewrowania w ci偶bie. Posypa艂y si臋 na Arnaua przekle艅stwa i z艂orzeczenia. Oberwa艂 nawet po g艂owie i pr贸bowano go z艂apa膰 za koszul臋, na szcz臋艣cie uda艂o mu si臋 wyrwa膰. Jednak nawa艂 przeszk贸d sprawi艂, 偶e straci艂 z oczu swego przewodnika, i raptem znalaz艂 si臋 sam na wielkim placu, wype艂nionym lud藕mi.

Wiedzia艂, gdzie jest, by艂 tu kiedy艣 z ojcem. 鈥淭o plac Blat - powiedzia艂 mu wtedy Bernat. - Serce Barcelony. Widzisz ten kamie艅 na 艣rodku?". Arnau spojrza艂 we wskazanym kierunku. 鈥淒zieli on miasto na kwarta艂y: Mar, Framenors, Pi oraz Salada, zwany r贸wnie偶 Sant Pere". Arnau trafi艂 na ten plac, biegn膮c ulic膮 zamieszkan膮 przez handlarzy jedwabiu, i stan膮wszy w bramie pa艂acu naczelnikowskiego, wypatrywa艂 ma艂ego brudasa, jednak k艂臋bi膮cy si臋 t艂um zas艂ania艂 mu widok. Zaraz przy bramie znajdowa艂a si臋 g艂贸wna jatka miejska, po drugiej stronie sta艂y kramy piekarzy. Arnau szuka艂 kolegi po艣r贸d kamiennych 艂aw po obu stronach placu, gdzie przelewa艂 si臋 teraz zbity t艂um. 鈥淭u handluje si臋 pszenic膮 - wyja艣ni艂 mu kiedy艣 ojciec. - Na tych 艂awach ubijaj膮 interesy po艣rednicy i kupcy miejscy, po drugiej stronie handluj膮 wie艣niacy, kt贸rzy przywo偶膮 do miasta plony". Arnau nigdzie nie widzia艂 ma艂ego brudasa, kt贸ry przyprowadzi艂 go a偶 tutaj: ani w艣r贸d kupc贸w, ani w艣r贸d ch艂op贸w, ani w艣r贸d targuj膮cych si臋 i robi膮cych zakupy przechodni贸w.

Nagle, gdy sta艂 w bramie, rozgl膮daj膮c si臋 na wszystkie strony, porwa艂 go t艂um wlewaj膮cy si臋 na plac. Chc膮c si臋 odsun膮膰, podszed艂 do kram贸w z pieczywem, ale gdy tylko dotkn膮艂 plecami jednego ze sto艂贸w, oberwa艂 - i to porz膮dnie - po karku.

- Zmykaj st膮d, smarkaczu! - wrzasn膮艂 piekarz. Znowu porwa艂 go t艂um, znowu og艂uszy艂 zgie艂k i targowa wrzawa. Arnau nie wiedzia艂, co robi膰. Znacznie od niego wy偶si, zgi臋ci pod ci臋偶arem work贸w zbo偶a ludzie spychali go to na jeden, to na drugi koniec placu, nawet go nie dostrzegaj膮c.

Arnauowi zaczyna艂o kr臋ci膰 si臋 w g艂owie. Nagle, jak spod ziemi, wyr贸s艂 przed nim ma艂y szelma z umorusan膮 buzi膮, za kt贸rym gna艂 przez p贸艂 Barcelony.

- Co tak stoisz jak ciel臋?! - Malec pr贸bowa艂 przekrzycze膰 targowy gwar.

Arnau nie odpowiedzia艂. Z艂apa艂 si臋 koszuli ch艂opca i da艂 mu si臋 przeprowadzi膰 przez plac i przez ulic臋 B贸ria. Zapu艣cili si臋 w dzielnic臋 kotlarzy, w kr臋te uliczki, wibruj膮ce w takt m艂otk贸w klepi膮cych mied藕 i 偶elazo. Ju偶 nie biegli, ledwo 偶ywy ze zm臋czenia Arnau uwiesi艂 si臋 r臋kawa towarzysza, zmuszaj膮c niecierpliwego i lekkomy艣lnego przewodnika do zwolnienia kroku.

- To m贸j dom - oznajmi艂 wreszcie ch艂opiec, wskazuj膮c na ma艂y jednopi臋trowy budynek. Przy ustawionym przed wej艣ciem stole, zawalonym miedzianymi kocio艂kami i saganami rozmaitych rozmiar贸w, pracowa艂 t臋gi m臋偶czyzna, kt贸ry nawet na nich nie spojrza艂. - To m贸j ojciec - doda艂 malec, gdy min臋li dom.

- Dlaczego nie... - zacz膮艂 pyta膰 Arnau, ogl膮daj膮c si臋.

- Poczekaj - przerwa艂 mu ma艂y brudas.

Doszli do ko艅ca uliczki i zapu艣cili si臋 w labirynt przydomowych ogr贸dk贸w. Gdy dotarli na ty艂y domu ma艂ego brudasa, ten wspi膮艂 si臋 na mur otaczaj膮cy ogr贸d i da艂 znak Arnauowi, by zrobi艂 to samo.

- Dlaczego...

- No, wchod藕! - ponagli艂 go malec, siedz膮c okrakiem na murze.

Zeskoczyli do ma艂ego ogr贸dka. Ch艂opiec zamar艂, utkwiwszy wzrok w przyklejonej do domu przybud贸wce - niewielkiej kom贸rce z malutkim, wybitym do艣膰 wysoko i wychodz膮cym na ogr贸d otworem w kszta艂cie okna. Arnau odczeka艂 kilka sekund, ale jego towarzysz ani drgn膮艂.

- Co teraz? - zapyta艂 w ko艅cu. Malec odwr贸ci艂 si臋.

- I co...?

Ma艂y szelma nie zwraca艂 na niego uwagi. Arnau sta艂 bez ruchu i patrzy艂, jak ci膮gnie drewnian膮 skrzynk臋, ustawia j膮 pod oknem i wdrapuje si臋 na ni膮, nie odrywaj膮c oczu od okienka.

- Mamo - szepn膮艂, stan膮wszy na skrzyni.

Przez otw贸r z trudem przecisn臋艂a si臋 blada kobieca r臋ka. 艁okie膰 zatrzyma艂 si臋 na wysoko艣ci parapetu, d艂o艅 szybko namaca艂a g艂ow臋 dziecka i zacz臋艂a j膮 g艂aska膰.

- Joanet. - Arnau us艂ysza艂 s艂odki g艂os dobiegaj膮cy z okna. - Przyszed艂e艣 wcze艣niej ni偶 zwykle, jeszcze nie ma po艂udnia.

Joanet skin膮艂 tylko g艂ow膮.

- Co艣 si臋 sta艂o? - pyta艂 g艂os.

Joanet odczeka艂 kilka sekund, po czym poci膮gn膮艂 nosem i powiedzia艂:

- Przyprowadzi艂em koleg臋.

- Ciesz臋 si臋, 偶e masz koleg贸w. Jak ma na imi臋?

- Arnau.

Sk膮d on wie? No, tak! Przecie偶 mnie 艣ledzi艂, pomy艣la艂 Arnau.

- Przyszed艂 z tob膮? - Tak, mamo.

- Dzie艅 dobry, Arnau.

Arnau zerkn膮艂 na okno. Joanet odwr贸ci艂 si臋 do niego.

- Dzie艅 dobry... psze pani - wyb膮ka艂, nie wiedz膮c, jak Zwraca膰 si臋 do g艂osu p艂yn膮cego z okna.

- Ile masz lat? - zapyta艂a kobieta.

- Osiem, psze pani.

- Jeste艣 dwa lata starszy od mojego Joaneta, ale mam nadziej臋, 偶e 艂adnie si臋 razem bawicie i 偶e b臋dziecie dbali o wasz膮 przyja藕艅. Dobry przyjaciel to najwa偶niejsza rzecz na 艣wiecie, nigdy o tym nie zapominajcie.

G艂os zamilk艂, ale r臋ka nie przestawa艂a g艂adzi膰 g艂owy Joaneta. Arnau patrzy艂, jak maluch, siedz膮cy bez ruchu ze zwieszonymi nogami na drewnianej skrzyni opartej o 艣cian臋, poddaje si臋 matczynej pieszczocie.

- Id藕cie si臋 bawi膰 - powiedzia艂a nagle kobieta, cofaj膮c r臋k臋. - Do widzenia, Arnau. Opiekuj si臋 moim synkiem, jeste艣 od niego starszy. - Arnau chcia艂 si臋 po偶egna膰, ale s艂owa uwi臋z艂y mu w gardle. - Do widzenia, synku - doda艂 g艂os. - Przyjdziesz jeszcze?

- Oczywi艣cie, mamo.

- No, id藕cie ju偶.

Ch艂opcy zn贸w zapu艣cili si臋 w gwarne ulice Barcelony i pocz臋li przemierza膰 je bez celu. Arnau czeka艂 na wyja艣nienia Joaneta, ale widz膮c, 偶e jego kompan milczy jak zakl臋ty, zebra艂 si臋 na odwag臋 i zapyta艂:

- Dlaczego twoja mama nie wysz艂a do ogrodu?

- Bo jest zamkni臋ta - odpar艂 Joanet.

- Czemu?

- Nie wiem. Wiem, 偶e jest zamkni臋ta, i ju偶.

- To dlaczego nie wejdziesz do niej przez okno?

- Nie mog臋. Pone mi nie pozwala.

- Kto to jest Pone?

- M贸j tata.

- Dlaczego ci nie pozwala?

- Nie wiem.

- A dlaczego nie nazywasz go tat膮?

- Te偶 mi nie pozwala.

Arnau zatrzyma艂 si臋 i szarpn膮艂 Joaneta tak, 偶e ich twarze prawie si臋 zetkn臋艂y.

- I te偶 nie wiem dlaczego - malec ubieg艂 pytanie starszego kolegi.

W臋drowali dalej ulicami Barcelony. Arnau pr贸bowa艂 zrozumie膰 ca艂y ten galimatias, a Joanet czeka艂 na kolejne pytanie.

- Jak wygl膮da twoja mama? - zdecydowa艂 si臋 w ko艅cu odezwa膰 Arnau.

- Nigdy jej nie widzia艂em - wyzna艂 Joanet, sil膮c si臋 na u艣miech. - Kiedy艣, gdy Pone wyjecha艂, chcia艂em wej艣膰 przez okno, ale mi nie pozwoli艂a. Nie chce, 偶ebym j膮 ogl膮da艂.

- Dlaczego si臋 u艣miechasz?

Joanet przeszed艂 kilka krok贸w, nim zdecydowa艂 si臋 na odpowied藕.

- Bo mama mi ka偶e.

Przez reszt臋 przedpo艂udnia Arnau w艂贸czy艂 si臋 po Barcelonie z pochylon膮 g艂ow膮, w 艣lad za umorusanym ch艂opcem, kt贸ry nigdy nie widzia艂 w艂asnej matki.

- Mama g艂aszcze go przez okno kom贸rki, w kt贸rej j膮 zamkni臋to - zwierzy艂 si臋 Arnau ojcu jeszcze tej samej nocy, gdy le偶eli obok siebie. - Joanet nigdy jej nie widzia艂. Ojciec mu nie pozwala, zreszt膮 ona te偶 nie chce, 偶eby j膮 ogl膮da艂.

Bernat g艂aska艂 syna po g艂owie, zupe艂nie jak mama jego nowego kolegi. Tylko chrapanie niewolnik贸w i terminator贸w przerywa艂o cisz臋, kt贸ra zapanowa艂a nagle w izbie. Bernat zastanawia艂 si臋, czym nieszcz臋sna kobieta zas艂u偶y艂a sobie na tak straszny los.

"Cudzo艂贸stwem!" odpowiedzia艂by mu bez wahania kotlarz Pone. M贸wi艂 o tym ka偶demu, kto si臋 tylko napatoczy艂.

- Nakry艂em j膮 z kochankiem, m艂okosem w jej wieku. Zabawiali si臋, gdy ja pracowa艂em w ku藕ni. Poszed艂em, rzecz Jasna, do naczelnika miasta, upomnie膰 si臋 o przyk艂adn膮 kar臋. - Nast臋pnie osi艂kowaty kotlarz rozp艂ywa艂 si臋 w zachwytach nad Prawem, dzi臋ki kt贸remu sprawiedliwo艣ci sta艂o si臋 zado艣膰: - Nasi ksi膮偶臋ta to ludzie uczeni, wiedz膮, 偶e kobiety s膮 istotami do gruntu zepsutymi. Tylko niewiasty szlachetnie urodzone mog膮 uwolni膰 si臋 poprzez przysi臋g臋 od zarzutu cudzo艂贸stwa, pozosta艂e, takie jak moja Joana, musz膮 zda膰 si臋 na pojedynek i wyrok opatrzno艣ci.

艢wiadkowie pami臋taj膮, 偶e Pone rozni贸s艂 na strz臋py m艂odego kochanka Joany. Nawet opatrzno艣膰 nie mog艂a wybawi膰 w膮t艂ego m艂odzika, 偶yj膮cego tylko mi艂o艣ci膮, od 艣mierci z r膮k kotlarza zahartowanego prac膮 w ku藕ni.

Wyrok kr贸lewski by艂 zgodny z kodeksem Usatges: Je艣li pojedynek zostanie rozstrzygni臋ty na korzy艣膰 niewiasty, zachowa ona cze艣膰 i zostanie przy m臋偶u, kt贸ry pokryje koszty procesu i pojedynku, poniesione przez ni膮 i jej stronnik贸w, oraz wynagrodzi szkody rywalowi. Je艣li kobieta nie obroni swego honoru w pojedynku, zdana b臋dzie na 艂ask臋 m臋偶a, kt贸remu przypadnie ca艂y jej maj膮tek. Pone nie potrafi艂 czyta膰, ale recytowa艂 z pami臋ci orzeczenie trybuna艂u, podsuwaj膮c wszystkim pismo pod nos:

Zas膮dzamy, 偶e kotlarz Pone poczyni膰 musi, zanim wydana mu zostanie 偶ona Joana, stosown膮 por臋k臋 tudzie偶 gwarancj臋, 偶e zapewni jej mieszkanie we w艂asnym domu, w izbie mierz膮cej dwana艣cie pi臋dzi d艂ugo艣ci, sze艣膰 szeroko艣ci i wysokiej na dwie kany4. Ponadto zapewni jej dostatecznie gruby siennik i derk臋 do spania, otw贸r do za艂atwiania naturalnych potrzeb, tudzie偶 otw贸r okienny, przez kt贸ry podawa膰 jej b臋dzie po偶ywienie. Tym samym kotlarz Pone zobowi膮zany jest dostarcza膰 偶onie codziennie osiemna艣cie uncji upieczonego chleba i wod臋 pod艂ug potrzeb, przy czym nie mo偶e jej poda膰 ani poleci膰 poda膰 niczego, co przyspieszy jej zgon lub 艣mier膰 jej zada. Co do wszystkich niniejszych kwestii kotlarz Pone poczyni por臋k臋 i gwarancj臋, zanim przekazana mu zostanie rzeczona Joana.

Kotlarz Pone przedstawi艂 por臋k臋 zas膮dzon膮 przez naczelnika, a ten wyda艂 mu 偶on臋. Zdradzony m膮偶 wybudowa艂 w ogrodzie przybud贸wk臋 mierz膮c膮 dwa i p贸艂 metra na metr dwadzie艣cia, wykopa艂 dziur臋 pe艂ni膮c膮 rol臋 kloaki, wybi艂 okno i zamurowa艂 偶ywcem sw膮 m艂od膮 偶on臋. W艂a艣nie przez otw贸r w 艣cianie Joana mog艂a g艂aska膰 syna, kt贸ry przyszed艂 na 艣wiat dziewi臋膰 miesi臋cy po procesie i do kt贸rego kotlarz si臋 nie przyznawa艂.

- Ojcze - szepn膮艂 Arnau - opowiedz mi o mamie. Dlaczego nigdy o niej nie wspominasz?

Co mam ci powiedzie膰? 呕e dziewictwo odebra艂 jej pijany mo偶now艂adca? 呕e sko艅czy艂a jako ladacznica na zamku pana Navarcles? - pomy艣la艂 Bernat.

- Twoja mama... - zacz膮艂 - nie mia艂a w 偶yciu szcz臋艣cia. Du偶o wycierpia艂a.

Arnau poci膮gn膮艂 nosem.

- A kocha艂a mnie? - zapyta艂 po chwili zmienionym g艂osem.

- Nie zd膮偶y艂a. Umar艂a przy porodzie.

- Habiba mnie kocha艂a.

- Ja te偶 ci臋 kocham.

- Ale wy, ojcze, nie jeste艣cie moj膮 matk膮. Nawet Joanet ma mam臋, kt贸ra g艂aszcze go po g艂owie.

- Nie wszystkie dzieci maj膮... - zacz膮艂 t艂umaczy膰 Bernat. Matka wszystkich chrze艣cijan... Bernat przypomnia艂 sobie tylekro膰 s艂yszane s艂owa ksi臋偶y.

- Co m贸wili艣cie, ojcze?

- Masz matk臋. Oczywi艣cie, 偶e masz matk臋. - Bernat poczu艂, 偶e Arnau nieruchomieje. - Wszystkim osieroconym dzieciom Pan B贸g zsy艂a inn膮, wsp贸ln膮 matk臋, Matk臋 Bosk膮.

- A gdzie jest ta Boska?

- Matka Boska - poprawi艂 syna Bernat. - Czyli Madonna. Mieszka w niebie.

Arnau milcza艂 przez chwil臋, a potem powiedzia艂:

- Na co komu matka, kt贸ra mieszka w niebie? Taka matka nie mo偶e mnie przytuli膰 ani poca艂owa膰, ani si臋 ze mn膮 bawi膰, ani...

- Oczywi艣cie, 偶e mo偶e. - Bernat pami臋ta艂 s艂owa swego ojca, gdy zada艂 mu kiedy艣 to samo pytanie. - Matka Boska rozmawia ze swymi dzie膰mi za po艣rednictwem ptak贸w. Gdy zobaczysz ptaka, przeka偶 mu wiadomo艣膰 dla Madonny, a on zaniesie j膮 do nieba. Potem ptaki opowiedz膮 sobie o wszystkim i b臋d膮 ci臋 odwiedza膰, po膰wierkiwa膰 i fruwa膰 rado艣nie nad twoj膮 g艂ow膮.

- Ale ja nie rozumiem mowy ptak贸w.

- Nauczysz si臋.

- Nigdy nie zobacz臋 tej matki...

- Zobaczysz... W艂a艣nie, 偶e zobaczysz. Spotkasz j膮 w ko艣cio艂ach, b臋dziesz m贸g艂 z ni膮 nawet rozmawia膰.

- W ko艣ciele?

- Tak synku, w艂a艣nie tam. Matka Boska mieszka w niebie oraz w niekt贸rych 艣wi膮tyniach. Dlatego mo偶esz z ni膮 rozmawia膰 za po艣rednictwem ptak贸w i w ko艣ciele. Odpowie ci ptasim g艂osem lub noc膮, we 艣nie, a kocha膰 ci臋 b臋dzie i ho艂ubi膰 bardziej ni偶 jakakolwiek ziemska matka.

- Bardziej ni偶 Habiba?

- Du偶o bardziej.

- Tej nocy r贸wnie偶? - zapyta艂 Arnau. - Bo dzisiaj jeszcze z ni膮 nie rozmawia艂em.

- Nie martw si臋, zrobi艂em to za ciebie. Za艣nij, a sam si臋 przekonasz.


Dwaj przyjaciele widywali si臋 codziennie, biegali razem na pla偶臋 ogl膮da膰 statki, dokazywali na ulicach Barcelony lub po prostu w艂贸czyli si臋 po mie艣cie. Gdy bawili si臋 pod murem domu Puig贸w i z ogrodu dochodzi艂y 艣miechy Josepa, Genisa i Margaridy, Arnau spogl膮da艂 w niebo, jakby szuka艂 czego艣 w ob艂okach.

- Na co patrzysz? - zapyta艂 go kiedy艣 Joanet.

- Na nic - us艂ysza艂 w odpowiedzi.

Gdy odg艂osy zza muru przybra艂y na sile, Arnau znowu spojrza艂 w niebo.

- Chcesz wej艣膰 na drzewo? - zapyta艂 Joanet, my艣l膮c, 偶e przyjaciel przygl膮da si臋 konarom nad ich g艂owami.

- Nie - odpowiedzia艂 Arnau, rozgl膮daj膮c si臋 za ptakiem, kt贸ry przekaza艂by wiadomo艣膰 jego nowej matce.

- Dlaczego nie? Z g贸ry by艂oby wida膰...

Co ma powiedzie膰 Matce Boskiej? Co m贸wi si臋 matce? Joanet prawie nie odzywa艂 si臋 do swojej mamy, po prostu s艂ucha艂 i potakiwa艂 lub... zaprzecza艂. No tak, ale s艂ysza艂 jej g艂os i czu艂 na g艂owie dotyk jej d艂oni, pomy艣la艂 Arnau.

- To co, w艂azimy?

- Nie! - krzykn膮艂 Arnau, zdmuchuj膮c u艣miech z warg Przyjaciela. - Przecie偶 masz mam臋, kt贸ra ci臋 kocha, nie musisz podgl膮da膰 innych.

- Ale ty nie masz - przypomnia艂 Joanet. - Je艣li wejdziemy na drzewo...

Powie, 偶e j膮 kocha! To w艂a艣nie m贸wili cioci Guiamonie jego kuzyni.

鈥淭ak jej w艂a艣nie powiedz, ptaszku. - Arnau patrzy艂 w 艣lad za ulatuj膮cym ku niebu ptakiem. - Powiedz, 偶e j膮 kocham".

- No wi臋c jak? Wchodzisz czy nie? - nalega艂 Joanet, hu艣taj膮c si臋 na najni偶szej ga艂臋zi.

- Nie, ju偶 nie musz臋... - Joanet zeskoczy艂 z drzewa i wlepi艂 z przyjaciela pytaj膮ce spojrzenie. - Ja te偶 mam mam臋.

- Now膮 mam臋? Arnau zawaha艂 si臋.

- Sam nie wiem. Nazywa si臋 Madonna.

- Madonna? Kto to taki?

- Mo偶na j膮 spotka膰 w niekt贸rych ko艣cio艂ach. Oni - Arnau wskaza艂 ogr贸d za murem - chodzili do ko艣cio艂a, ale nigdy nie brali mnie ze sob膮.

- Znam kilka ko艣cio艂贸w. - Arnau wytrzeszczy艂 oczy na przyjaciela. - Mog臋 ci臋 zaprowadzi膰. Poka偶臋 ci najwi臋kszy ko艣ci贸艂 w Barcelonie!

Joanet ruszy艂 p臋dem w g艂膮b miasta, nie czekaj膮c nawet na odpowied藕, ale Arnau, nawyk艂y do tego, 偶e przyjaciel szybko biega, wnet go dogoni艂.

Przebiegli ulic臋 Boqueria i ulic臋 Bisbe, okalaj膮c膮 dzielnic臋 偶ydowsk膮, i stan臋li pod katedr膮.

- My艣lisz, 偶e spotkam tu Madonn臋? - zapyta艂 Arnau, wskazuj膮c labirynt rusztowa艅 oblepiaj膮cych niedoko艅czone mury. Zagapi艂 si臋 na wielki kamie艅, kt贸ry poszybowa艂 w g贸r臋 dzi臋ki wysi艂kowi kilku robotnik贸w ci膮gn膮cych za lin臋.

- Pewnie - rzuci艂 Joanet z przekonaniem. - Przecie偶 to ko艣ci贸艂.

- To nie ko艣ci贸艂! - us艂yszeli za plecami. Odwr贸cili si臋 i zobaczyli zwalistego m臋偶czyzn臋 z m艂otkiem i d艂utem w r臋ce. - Macie przed sob膮 katedr臋 - pouczy艂 ich dumny pomocnik kamieniarza. - Nie mylcie jej z ko艣cio艂em.

Arnau spiorunowa艂 przyjaciela wzrokiem.

- A gdzie jest jaki艣 ko艣ci贸艂? - zapyta艂 Joanet nieznajomego, gdy ten ju偶 mia艂 si臋 oddali膰.

- Cho膰by tam - odpar艂 robotnik i ku zdumieniu ch艂opc贸w wskaza艂 d艂utem ulic臋, kt贸r膮 trafili pod katedr臋. - Na placu 艢wi臋tego Jakuba.

Arnau i Joanet pop臋dzili z powrotem ulic膮 Bisbe i wbiegli na plac 艢wi臋tego Jakuba. Ich uwag臋 zwr贸ci艂 niewielki, r贸偶ni膮cy si臋 od s膮siednich dom贸w budynek z niezliczonymi figurami wykutymi nad wej艣ciem, oddzielonym od ulicy kilkoma schodkami. Ch艂opcy bez chwili namys艂u wbiegli do 艣rodka. Wewn膮trz panowa艂 mrok i ch艂贸d. Zanim ich wzrok przyzwyczai艂 si臋 do ciemno艣ci, mocne d艂onie z艂apa艂y dw贸ch ciekawskich za ramiona i wyrzuci艂y na zewn膮trz, spychaj膮c ze schod贸w.

- Ile razy mam powtarza膰, 偶eby艣cie nie ganiali po ko艣ciele 艢wi臋tego Jakuba!

Arnau i Joanet spojrzeli po sobie, nie przejmuj膮c si臋 z艂orzeczeniami ksi臋dza. Ko艣ci贸艂 艢wi臋tego Jakuba! A wi臋c to te偶 nie jest dom Matki Boskiej, zdawa艂 si臋 m贸wi膰 ich wzrok.

Gdy po odej艣ciu ksi臋dza zbierali si臋 z ziemi, otoczy艂o ich nagle sze艣ciu wyrostk贸w, bosych i brudnych obdartus贸w podobnych do Joaneta.

- Straszny z niego piekielnik - stwierdzi艂 jeden z nich, patrz膮c na znikaj膮cego w drzwiach kap艂ana.

- Mo偶emy wam pokaza膰 drugie wej艣cie - zaproponowa艂 inny - ale w 艣rodku b臋dziecie musieli radzi膰 sobie sami. Je艣li was dopadnie...

- Nie, nie mamy tu czego szuka膰 - odpar艂 Arnau. - Mo偶e wiecie, gdzie jest jaki艣 inny ko艣ci贸艂?

- Wiemy, ale tam te偶 was nie wpuszcz膮 - uprzedzi艂 ich trzeci cz艂onek bandy.

- To ju偶 nie wasza sprawa - uci膮艂 Joanet.

- Co ty powiesz, smarkaczu - za艣mia艂 si臋 najstarszy ch艂opak, podchodz膮c do Joaneta. By艂 od niego dwa razy wy偶szy. Amau pomy艣la艂 z niepokojem, 偶e mo偶e si臋 to 藕le sko艅czy膰 dla jego przyjaciela. - Wszystko, co dzieje si臋 na tym placu, to nasza sprawa, rozumiesz? - doda艂, odpychaj膮c malca.

Joanet ju偶, ju偶 mia艂 si臋 rzuci膰 na dryblasa, gdy nagle co艣 przyci膮gn臋艂o uwag臋 bandy.

- 呕ydziak! - krzykn膮艂 jeden z nich.

Pop臋dzili co tchu na drugi koniec placu do ch艂opca z 偶贸艂to-czerwon膮 naszywk膮 na piersiach. Ma艂y 呕yd da艂 drapaka, gdy tylko zobaczy艂, co si臋 艣wi臋ci. Zd膮偶y艂 ukry膰 si臋 w dzielnicy 偶ydowskiej. Jego prze艣ladowcy wyhamowali tu偶 przed bram膮 prowadz膮c膮 do getta. Tylko najm艂odszy cz艂onek szajki, mniejszy nawet od Joaneta, zosta艂 pod ko艣cio艂em i gapi艂 si臋 na ch艂opca, kt贸ry nie przestraszy艂 si臋 herszta jego bandy.

- Tam, zaraz za 艢wi臋tym Jakubem, jest jeszcze jeden ko艣ci贸艂. Ale lepiej uciekajcie, bo Pau - skin膮艂 na swych kamrat贸w, kt贸rzy ju偶 ku nim zmierzali - wr贸ci w艣ciek艂y i b臋dzie pr贸bowa艂 odbi膰 sobie na was nieudany po艣cig. Zawsze wpada w z艂o艣膰, gdy wymknie mu si臋 呕yd.

Arnau poci膮gn膮艂 Joaneta, kt贸ry zrobi艂 jednak gro藕n膮 min臋, gotowy zmierzy膰 si臋 z Pauem. Jednak na widok p臋dz膮cych na niego wyrostk贸w poszed艂 po rozum do g艂owy i us艂ucha艂 przyjaciela.

Pobiegli w stron臋 morza i zwolnili dopiero, gdy przekonali si臋, 偶e Pau i sp贸艂ka ju偶 ich nie goni膮. Ich nowi znajomi woleli najwyra藕niej wr贸ci膰 na plac, by dalej polowa膰 na 呕yd贸w.

Zaraz za placem Arnau i Joanet zobaczyli jeszcze jeden ko艣ci贸艂. Stan臋li przed nim i spojrzeli na siebie. Joanet wskaza艂 g艂ow膮 na drzwi.

- Lepiej zaczekajmy - postanowi艂 Arnau.

Jak na zawo艂anie, z ko艣cio艂a wy艂oni艂a si臋 staruszka i zacz臋艂a schodzi膰 po schodach. Arnau nie zastanawia艂 si臋 d艂ugo.

- Dobra kobieto - zagadn膮艂 j膮, gdy babina zesz艂a na ulic臋 - jaki to ko艣ci贸艂?

- 艢wi臋tego Micha艂a - odpar艂a, nie zatrzymuj膮c si臋. Arnau westchn膮艂. Masz babo placek! Najpierw 艣wi臋ty Jakub, teraz 艣wi臋ty Micha艂...

- A gdzie jest jaki艣 inny? - przej膮艂 inicjatyw臋 Joanet, widz膮c niet臋g膮 min臋 przyjaciela.

- Na ko艅cu tej ulicy.

- A jaki? - dopytywa艂 si臋 malec, wzbudzaj膮c podejrzliwo艣膰 staruszki.

- 艢wi臋tych Justa i Pastora. Dlaczego pytacie? Ch艂opcy nie odpowiedzieli, spu艣cili g艂owy i ruszyli przed siebie. Staruszka odprowadzi艂a ich wzrokiem.

- Sami m臋偶czy藕ni! - mrukn膮艂 Arnau. - Musimy znale藕膰 jaki艣 kobiecy ko艣ci贸艂, daj臋 g艂ow臋, 偶e tam w艂a艣nie znajdziemy Matk臋 Bosk膮.

Joanet popad艂 w zadum臋.

- Znam takie miejsce... - powiedzia艂 w ko艅cu. - Tam mieszkaj膮 same kobiety. Le偶y nad morzem, na ko艅cu miejskich mur贸w. Nazywa si臋... - Joanet wyt臋偶y艂 pami臋膰. - Nazywa si臋 艢wi臋ta Klara.

- A co ma 艣wi臋ta Klara do Madonny?

- To te偶 kobieta. Za艂o偶膮 si臋, 偶e twoja matka jest u niej. Przecie偶 nie mo偶e by膰 u m臋偶czyzny innego ni偶 tw贸j ojciec.

Ulic膮 Ciutat doszli do bramy Mar, obok zamku Regomir, nale偶膮cej do dawnych mur贸w obronnych zbudowanych przez Rzymian. St膮d droga wiod艂a do klasztoru 艢wi臋tej Klary, kt贸ry, po艂o偶ony nad samym morzem, wie艅czy艂by od wschodu nowe mury obronne. Min臋li zamek, odbili w lewo i doszli do ulicy Mar - ci膮gn膮cej si臋 od placu Blat po ko艣ci贸艂 Santa Maria de la Mar - gdzie rozga艂臋zia艂a si臋 ona na sie膰 r贸wnoleg艂ych uliczek prowadz膮cych na pla偶臋. Stamt膮d, min膮wszy plac Born, dochodzi艂o si臋 ulic膮 艢wi臋tej Klary do klasztoru.

Cho膰 mali poszukiwacze bardzo chcieli ujrze膰 upragniony ko艣ci贸艂, nie oparli si臋 pokusie i przystan臋li przy kramach srebrnik贸w na ulicy Mar. Barcelona by艂a op艂ywaj膮cym w dostatki miastem, 艣wiadczy艂y o tym drogocenne cacka pi臋trz膮ce si臋 na straganach: srebrne naczynia sto艂owe, dzbany i kubki ze szlachetnych kruszc贸w wysadzane drogimi kamieniami, naszyjniki, bransolety, pier艣cienie, klamry... Arnau i Joanet poch艂aniali wzrokiem te wspania艂o艣ci mieni膮ce si臋 w letnim s艂o艅cu. Kramarze przeganiali ich krzykami lub szturcha艅cami.

Zmykaj膮c przed pomocnikiem jednego z rzemie艣lnik贸w, dwaj przyjaciele dotarli na plac Santa Maria. Po prawej stronie zobaczyli ma艂y cmentarz, po lewej ko艣ci贸艂.

- Klasztor 艢wi臋tej Klary jest... - zacz膮艂 t艂umaczy膰 Joanet, lecz urwa艂 w p贸艂 s艂owa. Co艣... co艣 takiego! - pomy艣la艂.

- Co to? - wybe艂kota艂 Arnau i rozdziawi艂 buzi臋 ze zdumienia.

Stali przed kolejnym ko艣cio艂em: pot臋偶nym, dostojnym, pos臋pnym i przysadzistym, o wyj膮tkowo grubych murach bez okien. Ze 艣wie偶o uprz膮tni臋tego i wyr贸wnanego terenu wok贸艂 艣wi膮tyni wystawa艂o mn贸stwo powi膮zanych ko艂k贸w, tworz膮cych wok贸艂 budynku figury geometryczne.

Apsyd臋 ma艂ego ko艣ci贸艂ka otacza艂o dziesi臋膰 wysmuk艂ych, szesnastometrowych kolumn z kamienia, kt贸rych biel prze艣witywa艂a przez deski rusztowa艅.

Drewniane rusztowania, oparte o tyln膮 cz臋艣膰 ko艣cio艂a, pi臋艂y si臋 wysoko niczym schody do nieba. Cho膰 Arnau sta艂 w pewnej odleg艂o艣ci od placu budowy, musia艂 zadrze膰 g艂ow臋, by dojrze膰 punkt, znacznie powy偶ej kolumn, w kt贸rym rusztowania si臋 ko艅czy艂y.

- No, chod藕 - ponagli艂 go Joanet. Malec dosta艂 g臋siej sk贸rki na widok robotnik贸w uwijaj膮cych si臋 na podniebnej konstrukcji. - To na pewno kolejna katedra.

- To nie katedra - powiedzia艂 kto艣 za ich plecami. Arnau i Joanet u艣miechn臋li si臋 do siebie. Obejrzeli si臋 i zobaczyli spoconego osi艂ka taszcz膮cego wielki g艂az. W takim razie co? - zdawa艂 si臋 pyta膰 u艣miechni臋ty Joanet. - Katedry powstaj膮 z pieni臋dzy mo偶nych i rajc贸w, a ten ko艣ci贸艂, kt贸ry niebawem b臋dzie pi臋kniejszy i wspanialszy od katedry, buduj膮 wszyscy mieszka艅cy Barcelony.

M臋偶czyzna nawet nie przystan膮艂, zd膮偶y艂 si臋 tylko do malc贸w u艣miechn膮膰. Ci臋偶ar zdawa艂 si臋 pcha膰 go do przodu.

Ch艂opcy ruszyli za nim w stron臋 ko艣cio艂a. Stan臋li przy murze przylegaj膮cym do drugiego, mniejszego cmentarza.

- Pom贸c wam, panie? - zapyta艂 Arnau.

- Dzi臋kuj臋, ch艂opcze, lepiej nie.

Schyli艂 si臋 i zrzuci艂 ci臋偶ar z plec贸w. Ch艂opcy zerkn臋li na wielki kamie艅, Joanet spr贸bowa艂 go poruszy膰. G艂az ani drgn膮艂. Robotnik zarechota艂, Joanet si臋 u艣miechn膮艂.

- Je艣li to nie katedra... - odezwa艂 si臋 Arnau, wskazuj膮c na wysokie o艣mioboczne kolumny - to co?

- Nowy ko艣ci贸艂 budowany przez mieszka艅c贸w dzielnicy Ribera w podzi臋ce i ho艂dzie Matce Boskiej...

Arnau a偶 podskoczy艂.

- Matce Boskiej? - zapyta艂, wytrzeszczaj膮c oczy.

- A owszem, m贸j ch艂opcze - odpar艂 m臋偶czyzna, mierzwi膮c Arnauowi czupryn臋. - To ko艣ci贸艂 Santa Maria de la Mar, po艣wi臋cony Matce Boskiej, patronce morza.

- Ale... gdzie jest Madonna? - spyta艂 Arnau ze wzrokiem utkwionym w ko艣ciele.

- Na razie tam, w tym ma艂ym ko艣ci贸艂ku. Ale gdy sko艅czymy budow臋, b臋dzie mia艂a najwspanialsz膮 艣wi膮tyni臋 na 艣wiecie.

Tam w 艣rodku! Arnau nie s艂ysza艂 dalszych wyja艣nie艅 robotnika. Tam w 艣rodku mieszka Matka Boska! Us艂ysza艂 艂opot skrzyde艂 i zadar艂 g艂ow臋: ze szczytu rusztowa艅 poderwa艂o si臋 w niebo stado ptak贸w.

Ribera de Mar, dzielnica Barcelony, gdzie budowano teraz ko艣ci贸艂 Santa Maria de la Mar, w czasach karoli艅skich znajdowa艂a si臋 poza granicami miasta, szczelnie otoczonego murami obronnymi wzniesionymi przez Rzymian. Z pocz膮tku zamieszkiwali j膮 jedynie rybacy, tragarze portowi i pro艣ci ludzie trudni膮cy si臋 najpospolitszymi zaj臋ciami. Ju偶 wtedy sta艂 tam male艅ki ko艣ci贸艂ek pod wezwaniem Matki Boskiej od Piask贸w - Santa Maria de las Arenas - zbudowany w miejscu, gdzie w 303 roku ponios艂a m臋cze艅sk膮 艣mier膰 艣wi臋ta Eulalia. Jednak nanoszone przez morze osady, te same, kt贸re niszczy艂y kolejne porty, oddzieli艂y ko艣ci贸艂 od piaszczystego wybrze偶a i zadecydowa艂y o zmianie nazwy 艣wi膮tyni. Patronk臋 ko艣ci贸艂ka przemianowano na Matk臋 Bosk膮 od Morza - Santa Maria de la Mar - bo cho膰 艣wi膮tynia le偶a艂a teraz znacznie dalej od wybrze偶a, nadal odwiedzali j膮 ludzie morza.

Gdy czas oczy艣ci艂 z piasku okolice skromnego ko艣ci贸艂ka i stworzy艂 now膮 klas臋 spo艂eczn膮 - mieszcza艅stwo - Barcelona pocz臋艂a wylewa膰 si臋 poza swe nazbyt teraz ciasne granice wyznaczone jeszcze przez Rzymian. Zacz臋to szuka膰 nowych grunt贸w za murami miasta. Spo艣r贸d trzech mo偶liwych kierunk贸w mieszczanie wybrali przedmie艣cia przylegaj膮ce do wschodniego odcinka mur贸w, 艂膮cz膮ce wybrze偶e z centrum miasta. Tam w艂a艣nie, na ulicy Mar, osiedlili si臋 srebrnicy, a tu偶 obok bankierzy, rze藕nicy, piekarze, winiarze i serowarzy, kapelusznicy, p艂atnerze oraz inni rzemie艣lnicy, kt贸rzy nadali nazwy nowym ulicom. Ponadto powsta艂o tam miasteczko kupieckie, gdzie zatrzymywali si臋 kupcy zagraniczni, a na ty艂ach ko艣cio艂a Santa Maria zbudowano plac Born, na kt贸rym odbywa艂y si臋 turnieje rycerskie. Lecz nowa dzielnica Ribera przyci膮gn臋艂a nie tylko bogatych rzemie艣lnik贸w. W 艣lad za seneszalem Guillemem Ramonem de Montcada, kt贸remu hrabia Barcelony, Ramon Berenguer IV, przekaza艂 grunty - nazwane p贸藕niej na cze艣膰 darczy艅cy - zamieszka艂o tam r贸wnie偶 wielu mo偶nych. Niebawem na ulicy Montcada, przechodz膮cej w plac Born, kt贸ry przylega艂 do ko艣cio艂a Santa Maria de la Mar, wyros艂y wspania艂e pa艂ace.

Z chwil膮 gdy Ribera de Mar przemieni艂a si臋 w bogat膮, doskonale prosperuj膮c膮 dzielnic臋, stary ko艣ci贸艂ek roma艅ski, odwiedzany dotychczas przez rybak贸w i innych ludzi morza, okaza艂 si臋 zbyt ma艂y i zbyt ubogi dla tak wykwintnych i zamo偶nych parafian. Jednak w艂adze ko艣cielne i rodzina kr贸lewska kierowali ca艂膮 sw膮 uwag臋 i 艣rodki na rozbudow臋 katedry w Barcelonie.

Mieszka艅c贸w parafii Santa Maria de la Mar, bogatych i biednych, zjednoczonych mi艂o艣ci膮 do swej patronki, brak wsparcia bynajmniej nie zniech臋ci艂. Za po艣rednictwem Bernata Llulla, 艣wie偶o nominowanego archidiakona, wyst膮pili do w艂adz duchownych o zgod臋 na budow臋 nowego ko艣cio艂a. Marzyli 0 wzniesieniu najwi臋kszej i najwspanialszej 艣wi膮tyni ku czci Marii. Zgod臋 otrzymali.

Ko艣ci贸艂 Santa Maria de la Mar by艂 wi臋c budowany i finansowany przez mieszka艅c贸w Barcelony, co uwieczniono na kamieniu w臋gielnym umieszczonym dok艂adnie pod g艂贸wnym o艂tarzem. W przeciwie艅stwie do budynk贸w wznoszonych przez w艂adze miejskie, na kamieniu wyryto tylko herb parafii. Oznacza艂o to, 偶e ko艣ci贸艂 jest dzie艂em parafian: tych zamo偶nych, 艂o偶膮cych na budow臋, oraz biedniejszych, pracuj膮cych na niej. Od wmurowania kamienia w臋gielnego reprezentanci parafian i patrycjuszy - wyst臋puj膮cy pod nazw膮 鈥淰igesimoquinta" - spotykali si臋 co roku, by w obecno艣ci rejenta przekaza膰 kierownikowi budowy klucze do 艣wi膮tyni.

Arnau przyjrza艂 si臋 robotnikowi, kt贸ry przyd藕wiga艂 wielki g艂az. By艂 zasapany i spocony, ale u艣miecha艂 si臋, patrz膮c na powstaj膮cy ko艣ci贸艂.

- Mo偶na j膮 odwiedzi膰? - zapyta艂 Arnau.

- Kogo? Matk臋 Bosk膮? - Robotnik u艣miechn膮艂 si臋 do ch艂opca.

A je艣li dzieci nie mog膮 wchodzi膰 same do ko艣cio艂a? - pomy艣la艂 Arnau. A je艣li wpuszczane s膮 tylko z rodzicami? Czy nie to w艂a艣nie mia艂 na my艣li ksi膮dz z ko艣cio艂a 艢wi臋tego Jakuba?

- Oczywi艣cie, 偶e mo偶na. Madonna na pewno przyjmie was z rado艣ci膮.

Arnau zachichota艂 nerwowo i zerkn膮艂 na Joaneta. - Idziemy - powiedzia艂.

- Ej, ej! Chwileczk臋! - odrzek艂 robotnik. - Ja musz臋 wraca膰 do pracy. - Spojrza艂 na rzemie艣lnik贸w obrabiaj膮cych kamienne bloki. - Angel! - przywo艂a艂 mniej wi臋cej dwunastoletniego ch艂opca. - Zaprowad藕 ich do ko艣cio艂a. Powiedz proboszczowi, 偶e przyszli do Madonny.

Robotnik jeszcze raz zmierzwi艂 Arnauowi w艂osy i odszed艂 w stron臋 morza. Ch艂opcy zostali sami z Angelem. Gdy ten obrzuci艂 ich spojrzeniem, spu艣cili wzrok.

- Chcecie zobaczy膰 Madonn臋? - spyta艂 serdecznie. Arnau przytakn膮艂 i zapyta艂:

- To ty... j膮 znasz?

- Pewnie - za艣mia艂 si臋 Angel. - To moja patronka. M贸j ojciec jest przewo藕nikiem portowym, p艂ywa na 艂odzi! - doda艂 z dum膮. - Chod藕cie.

Podreptali za nim. Joanet rozgl膮da艂 si臋 szeroko rozwartymi oczami, Arnau szed艂 ze spuszczon膮 g艂ow膮.

- Masz mam臋? - zapyta艂 ni z tego, ni z owego.

- Oczywi艣cie - odpar艂 Angel, nie odwracaj膮c si臋.

Arnau u艣miechn膮艂 si臋 do Joaneta. Przystan臋li w progu 艣wi膮tyni, czekaj膮c, a偶 ich wzrok przywyknie do mroku. Pachnia艂o woskiem i kadzid艂em. Arnau por贸wna艂 d艂ugie, wysmuk艂e kolumny przed ko艣cio艂em z tymi wewn膮trz: niskimi, kwadratowymi, przysadzistymi. Md艂e 艣wiat艂o s膮czy艂o si臋 do 艣rodka przez w膮skie, pod艂u偶ne, zatopione w grubych murach okna, maluj膮c na posadzce 偶贸艂te prostok膮ty. Wsz臋dzie - pod sufitem, na 艣cianach - wisia艂y ma艂e 艂贸dki. Niekt贸re wygl膮da艂y zupe艂nie zwyczajnie, inne by艂y prawdziwymi dzie艂ami sztuki.

- Chod藕cie - szepn膮艂 Angel.

W drodze do o艂tarza min臋li wiele kl臋cz膮cych postaci. Zwr贸cili na nie uwag臋 dopiero teraz, gdy us艂yszeli szmer modlitw. Joanet szepn膮艂 Arnauowi do ucha:

- Co oni robi膮?

- Modl膮 si臋.

Gdy ciotka Guiamona wraca艂a z jego kuzynami z ko艣cio艂a, kaza艂a mu kl臋ka膰 pod krzy偶em w sypialni i odmawia膰 pacierz.

Joanet ukry艂 si臋 za Arnauem na widok chudego ksi臋dza zmierzaj膮cego ku nim od o艂tarza.

- Co ci臋 tu sprowadza? - zapyta艂 kap艂an Angela, zerkaj膮c na jego towarzyszy.

Angel schyli艂 si臋 do d艂oni wyci膮gni臋tej przez kap艂ana.

- Ci dwaj, ojcze. Przyszli zobaczy膰 Madonn臋.

Oczy ksi臋dza l艣ni艂y w p贸艂mroku, gdy wskazuj膮c o艂tarz, powiedzia艂:

- Oto ona.

Arnau pod膮偶y艂 wzrokiem za jego d艂oni膮 i zobaczy艂 skromn膮 kamienn膮 figurk臋 kobiety z dzieckiem na prawej r臋ce i drewnianym statkiem u st贸p. Przymkn膮艂 oczy. Ta kobieta o 艂agodnych rysach jest jego matk膮!

- Jak si臋 nazywacie? - zagadn膮艂 kap艂an.

- Arnau Estanyol.

- A ja Joan, ale wszyscy wo艂aj膮 na mnie Joanet.

- A na drugie?

Joanet przesta艂 si臋 u艣miecha膰. Nie potrafi艂 odpowiedzie膰 na pytanie ksi臋dza. Jego matka nie chcia艂a, by przedstawia艂 si臋 j jako Joan Pone, bo to mog艂oby rozz艂o艣ci膰 kotlarza, nie pozwoli艂a mu jednak u偶ywa膰 jej nazwiska. Nikt wcze艣niej go o to nie pyta艂. Dopiero ten ksi膮dz... Co go obchodzi jego nazwisko? Jednak duchowny najwyra藕niej czeka艂 na odpowied藕.

- Nazywam si臋 tak jak on - rzuci艂 w ko艅cu Joanet. - Estanyol.

Arnau odwr贸ci艂 si臋 do przyjaciela i napotka艂 jego b艂agalny wzrok.

- A, jeste艣cie bra膰mi.

- T... tak - b膮kn膮艂 Joanet wobec przyzwalaj膮cego milczenia Arnaua.

- Umiecie si臋 modli膰?

- Tak - odpar艂 Arnau.

- Ja nie... Jeszcze nie - wyzna艂 Joanet.

- Brat ci臋 nauczy - powiedzia艂 ksi膮dz. - Pom贸dlcie si臋 teraz do Matki Boskiej. Angel, chod藕 na chwilk臋. Przeka偶 ode mnie majstrowi, 偶e te kamienie...

G艂os ksi臋dza cich艂, w miar臋 jak si臋 oddala艂. Ch艂opcy zostali sami przed o艂tarzem.

- Powinni艣my ukl臋kn膮膰? - szepn膮艂 Joanet do Arnaua. Arnau zerkn膮艂 na wskazane przez niego cienie. Powstrzyma艂 przyjaciela, kt贸ry ju偶 ruszy艂 ku obitym czerwonym jedwabiem kl臋cznikom stoj膮cym przed g艂贸wnym o艂tarzem.

- Wszyscy kl臋cz膮 na posadzce - odpowiedzia艂 mu r贸wnie偶 szeptem i skin膮艂 na obecnych w ko艣ciele wiernych. - Poza tym oni si臋 modl膮.

- A ty niby co chcesz robi膰?

- Porozmawia膰 z now膮 matk膮. Przecie偶 nie b臋d臋 si臋 do niej modli艂. Ty nie kl臋kasz przed swoj膮 mam膮, prawda?

Joanet spojrza艂 na Arnaua. Nie, nie kl臋ka艂.

- Ale ksi膮dz powiedzia艂, 偶e mamy si臋 modli膰, nie rozmawia膰.

- Wi臋c lepiej mu o niczym nie m贸w. Chyba nie chcesz, 偶eby si臋 dowiedzia艂, 偶e go ok艂ama艂e艣 i wcale nie jeste艣 moim bratem?

Joanet stan膮艂 obok Arnaua i zacz膮艂 si臋 przygl膮da膰 艂贸dkom zdobi膮cym ko艣ci贸艂. Bardzo chcia艂 mie膰 kt贸r膮艣 z nich. By艂 ciekaw, czy unosz膮 si臋 na wodzie. Na pewno, bo po co by je rze藕biono? Postawi艂by jedn膮 na brzegu morza i...

Arnau wpatrywa艂 si臋 w kamienn膮 figurk臋. Co ma powiedzie膰 Matce Boskiej? Czy ptaki przekaza艂y jego wiadomo艣膰? Mia艂y jej powiedzie膰, 偶e j膮 kocha, powtarza艂 im to wiele, wiele razy.

Tata twierdzi, 偶e Habiba jest teraz z tob膮. Mimo 偶e by艂a Arabk膮. Nie mog臋 tylko o tym nikomu m贸wi膰, bo wszyscy my艣l膮, 偶e Arabowie nie id膮 do nieba. Habiba by艂a bardzo dobra. To nie ona zawini艂a. To Margarida...

Arnau nie odrywa艂 oczu od kamiennej figurki, otoczonej dziesi膮tkami p艂on膮cych 艣wiec, kt贸re wprawia艂y w dr偶enie powietrze.

Czy Habiba naprawd臋 jest u ciebie? Je艣li tak, przeka偶 jej, 偶e j膮 r贸wnie偶 kocham. Nie masz mi tego za z艂e, prawda? Nie masz mi za z艂e, 偶e kocham Arabk臋?

W mroku, w艣r贸d drgaj膮cego powietrza i migotania 艣wiec, k膮ciki warg Madonny zdawa艂y si臋 unosi膰 w u艣miechu.

- Joanet! - szepn膮艂 Arnau.

- Co?

Wskaza艂 na figurk臋, ale jej wargi... Mo偶e Madonna u艣miecha si臋 tylko do niego? Mo偶e to ich s艂odka tajemnica... - No, co? - dopytywa艂 si臋 Joanet.

- Nic, ju偶 nic...

- Pomodlili艣cie si臋?

Nie zauwa偶yli nadej艣cia ksi臋dza i Angela.

- Tak - odpar艂 Arnau.

- Ja nie... - zacz膮艂 si臋 usprawiedliwia膰 Joanet.

- Tak, wiem... - wszed艂 mu w s艂owo kap艂an, g艂aszcz膮c go czule po g艂owie. - No, a ty, jak膮 modlitw臋 zm贸wi艂e艣? - zwr贸ci艂 si臋 do Arnaua.

- Ave Maria.

- Tak, to pi臋kna modlitwa. Chod藕my ju偶 - rzuci艂 ksi膮dz, prowadz膮c ich do wyj艣cia.

- Ojcze - odezwa艂 si臋 Arnau, gdy znale藕li si臋 przed ko艣cio艂em - b臋dziemy mogli tu jeszcze kiedy艣 przyj艣膰?

Ksi膮dz si臋 u艣miechn膮艂.

- Oczywi艣cie. Ale mam nadziej臋, 偶e przed nast臋pn膮 wizyt膮 nauczysz brata si臋 modli膰. - Poklepa艂 Joaneta po j policzku. Ch艂opiec przyj膮艂 pieszczot臋 z pe艂n膮 powag膮. - i Przychod藕cie, kiedy chcecie - doda艂 kap艂an. - Jeste艣cie tu mile widziani.

Angel skierowa艂 si臋 ku g贸rze kamieni. Arnau i Joanet ruszyli za nim.

- A wy dok膮d? - zapyta艂 m艂ody robotnik. Ch艂opcy spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami. - Nie mo偶ecie p臋ta膰 si臋 po budowie. Je艣li majster...

- Masz na my艣li tego si艂acza z kamieniem? - wszed艂 mu w s艂owo Arnau.

- Ale偶 sk膮d! - za艣mia艂 si臋 Angel. - Tamten to bastaix i ma na imi臋 Ramon. - Joanet i Arnau spojrzeli na niego pytaj膮co. - Bastaixos to tragarze, tacy mulnicy, tyle 偶e pracuj膮 w porcie. Przenosz膮 towary z pla偶y do sk艂ad贸w kupieckich i z powrotem. Za艂adowuj膮 i roz艂adowuj膮 艂贸dki przewo藕nik贸w, kt贸rzy odbieraj膮 艂adunek z okr臋t贸w i dostarczaj膮 go na brzeg.

- To oni nie pracuj膮 w ko艣ciele Santa Maria? - zapyta艂 Arnau.

- Oj, pracuj膮, pracuj膮, i to ci臋偶ej od nas wszystkich. - Angel roze艣mia艂 si臋 na widok min ch艂opc贸w. - To pro艣ci robotnicy, ale bardzo kochaj膮 swoj膮 Madonn臋. S膮 biedni i nie mog膮 艂o偶y膰 na budow臋 ko艣cio艂a, za to przynosz膮 nam za darmo kamienie. Taszcz膮 je na plecach a偶 z kamienio艂omu Montjuic. - Angel zapatrzy艂 si臋 w sin膮 dal. - Pokonuj膮 ca艂e mile, d藕wigaj膮c g艂azy, kt贸rych my nie mo偶emy nawet ruszy膰 - Arnau przypomnia艂 sobie g艂az, dopiero co przyniesiony przez Ramona.

- Oj, pracuj膮 dla swojej Madonny, pracuj膮 - powt贸rzy艂 Angel. - Ci臋偶ej od nas wszystkich. No, id藕cie ju偶 si臋 bawi膰 - doda艂 i ruszy艂 do swoich zaj臋膰.

- Dlaczego te rusztowania s膮 takie wysokie?

Arnau wskaza艂 na ty艂y roma艅skiego ko艣ci贸艂ka. Angel, kt贸ry jad艂 w艂a艣nie chleb z serem, zadar艂 g艂ow臋 i co艣 wybe艂kota艂. Joanet roze艣mia艂 si臋, Arnau mu zawt贸rowa艂. Angel nie wytrzyma艂 i r贸wnie偶 parskn膮艂 艣miechem, ale si臋 zakrztusi艂 i zacz膮艂 kaszle膰.

Arnau i Joanet codziennie wst臋powali do ko艣cio艂a Santa Maria i kl臋kali przed o艂tarzem. Joanet, zach臋cony przez matk臋, postanowi艂 nauczy膰 si臋 modli膰 i na okr膮g艂o klepa艂 pacierze, na艣laduj膮c Arnaua. Gdy si臋 rozstawali, malec bieg艂 do ogrodu i opowiada艂 matce o swych post臋pach. Arnau nie modli艂 si臋, tylko rozmawia艂 ze sw膮 now膮 matk膮. Jedynie gdy podchodzi艂 do nich ojciec Albert - bo tak nazywa艂 si臋 znajomy ksi膮dz - I przy艂膮cza艂 si臋 do mamrotania przyjaciela.

Po wyj艣ciu z ko艣cio艂a przygl膮dali si臋 z pewnej odleg艂o艣ci post臋powi rob贸t oraz pracy cie艣li, kamieniarzy i murarzy. Potem siadali na placu i czekali na Angela, kt贸ry lubi艂 je艣膰 w ich towarzystwie drugie 艣niadanie. Zaskarbili sobie sympati臋 ojca Alberta, robotnicy u艣miechali si臋 do nich, nawet bastaixos, zgi臋ci pod ci臋偶arem ogromnych kamieni, zerkali przyja藕nie na dw贸ch ch艂opc贸w przesiaduj膮cych pod ko艣cio艂em Santa Maria.

- Dlaczego rusztowania si臋gaj膮 tak wysoko? - zapyta艂 zn贸w Arnau.

Wszyscy trzej spojrzeli na ty艂y ko艣cio艂a, gdzie sta艂o dziesi臋膰 kolumn: osiem w p贸艂kolu, dwie z boku. Za kolumnami zacz臋to ju偶 budowa膰 przypory oraz mury przysz艂ej apsydy. Kolumny g贸rowa艂y nad ko艣ci贸艂kiem, jednak rusztowania wznosi艂y si臋, nie wiadomo dlaczego, jeszcze wy偶ej. Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e robotnicy oszaleli i buduj膮 schody do nieba.

- Nie wiem - odpar艂 Angel.

- Przecie偶 te rusztowania niczego nie przytrzymuj膮 - zauwa偶y艂 Joanet.

- Ale b臋d膮 przytrzymywa膰 - rozleg艂 si臋 nagle stanowczy m臋ski g艂os.

Trzej ch艂opcy spojrzeli za siebie. Chichocz膮c i kaszl膮c, nawet nie zauwa偶yli, 偶e za ich plecami zebra艂a si臋 grupka m臋偶czyzn. Niekt贸rzy byli wytwornie ubrani, inni nosili sutanny, na szyi z艂ote, wysadzane drogimi kamieniami krzy偶e, a do tego wielkie pier艣cienie i pasy haftowane z艂otem i srebrem.

Ojciec Albert dopiero co dostrzeg艂 go艣ci i pospieszy艂 ich przywita膰. Angel skoczy艂 na r贸wne nogi i znowu si臋 zakrztusi艂. Zna艂 m臋偶czyzn臋, kt贸ry ich zagadn膮艂, niecz臋sto jednak widywa艂 go w tak doborowym towarzystwie. By艂 to Berenguer de Montagut, mistrz budowlany kieruj膮cy robotami w ko艣ciele Santa Maria de la Mar.

Arnau i Joanet r贸wnie偶 wstali. Ojciec Albert do艂膮czy艂 do zebranych i zacz膮艂 ca艂owa膰 biskupie pier艣cienie.

- A co b臋d膮 przytrzymywa膰?

Pytanie Joaneta zaskoczy艂o ojca Alberta, pochylaj膮cego si臋 w艂a艣nie nad d艂oni膮 kolejnego biskupa. Zgi臋ty wp贸艂 spiorunowa艂 ch艂opca wzrokiem, jakby chcia艂 mu powiedzie膰: nie odzywaj si臋 niepytany. Jeden z dostojnik贸w ju偶 zamierza艂 ruszy膰 w stron臋 ko艣cio艂a, ale Berenguer de Montagut po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu dociekliwego malca i pochyli艂 si臋 nad nim.

- Dzieci cz臋sto widz膮 to, czego nie dostrzegaj膮 doro艣li - rzek艂 g艂o艣no do otaczaj膮cych go osobisto艣ci. -Nie zdziwi艂bym si臋, gdyby te p臋draki zauwa偶y艂y co艣, co my艣my przeoczyli. Chcesz wiedzie膰, dlaczego rusztowania si臋gaj膮 tak wysoko? - Joanet skin膮艂 g艂ow膮, zerkn膮wszy jednak uprzednio na ojca Alberta. - Widzisz, gdzie ko艅cz膮 si臋 kolumny? No wi臋c tam, na g贸rze, ze szczytu tych kolumn odchodzi膰 b臋dzie sze艣膰 艂uk贸w, a na najwa偶niejszym z nich spocznie apsyda nowego ko艣cio艂a.

- Co to jest apsyda? - spyta艂 Arnau.

Berenguer u艣miechn膮艂 si臋 i zerkn膮艂 za siebie. Niekt贸rzy z towarzysz膮cych mu dostojnik贸w s艂uchali go nie mniej uwa偶nie ni偶 dzieci.

- Apsyda to co艣 takiego - mistrz z艂膮czy艂 ko艅ce d艂oni i rozstawi艂 palce. Dzieci z zapartym tchem obserwowa艂y ten j magiczny pokaz. Kilka os贸b stoj膮cych za mistrzem, mi臋dzy innymi sam ojciec Albert, zerkn臋艂o mu z zaciekawieniem przez rami臋. - No wi臋c na samej g贸rze - ci膮gn膮艂 Berenguer, odsuwaj膮c jedn膮 r臋k臋 i dotykaj膮c koniuszka palca wskazuj膮cego - umieszcza si臋 du偶y kamie艅, zwany kluczem sklepienia lub zwornikiem. Najpierw nale偶y wci膮gn膮膰 kamie艅 na sam szczyt rusztowa艅. W艂a艣nie tam, widzicie? - Wszyscy zadarli g艂owy. - Gdy kamie艅 znajdzie si臋 ju偶 na g贸rze, b臋dzie mo偶na rozpocz膮膰 budow臋 偶eber sklepienia, kt贸re podtrzymaj膮 zwornik. Do tego w艂a艣nie potrzebne s膮 tak wysokie rusztowania.

- Po co tyle zachodu? - wypali艂 Arnau. Ksi膮dz a偶 podskoczy艂, s艂ysz膮c pytanie swego pupila, mimo 偶e zaczyna艂 si臋 ju偶 przyzwyczaja膰 do jego uwag. - Przecie偶 od do艂u nic nie b臋dzie wida膰. Sklepienie ko艣cio艂a wszystko zas艂oni.

Berenguer roze艣mia艂 si臋 podobnie jak kilku innych dostojnik贸w. Ojciec Albert odetchn膮艂.

- Mylisz si臋, ch艂opcze. Sklepienie starej 艣wi膮tyni b臋dzie rozbierane w miar臋 powstawania nowej konstrukcji. To tak jakby stary ko艣ci贸艂 przeistacza艂 si臋 z wolna w nowy, wi臋kszy, bardziej...

Smutek na twarzy Joaneta zaskoczy艂 mistrza. Malec przyzwyczai艂 si臋 do przytulnego ma艂ego ko艣ci贸艂ka, do jego zapachu, p贸艂mroku, atmosfery zaciszno艣ci, kt贸r膮 rozkoszowa艂 si臋 podczas modlitwy.

- Kochasz Matk臋 Bosk膮 od Morza? - zapyta艂 Berenguer. Joanet zerkn膮艂 na Arnaua. Obaj przytakn臋li.

- Matka Boska, kt贸r膮 tak kochacie, b臋dzie mia艂a w nowym ko艣ciele wi臋cej 艣wiat艂a ni偶 jakakolwiek inna Madonna na 艣wiecie. Nie b臋dzie ju偶 musia艂a sta膰 w mroku, stworzymy dla niej najpi臋kniejsz膮 艣wi膮tyni臋, 艣wi膮tyni臋, o jakiej nikt nigdy nie marzy艂. Nie b臋dzie ju偶 zamkni臋ta w grubych murach, podarujemy jej nowy dom: wysoki, wysmuk艂y, strzelisty, z kolumnami i apsydami si臋gaj膮cymi niebios.

Wszyscy zn贸w zadarli g艂owy.

- Tak, tak - ci膮gn膮艂 Berenguer de Montagut - nowy ko艣ci贸艂 naszej Matki Boskiej si臋ga膰 b臋dzie a偶 do nieba. - Ruszy艂 w kierunku 艣wi膮tyni, za nim poszli towarzysz膮cy mu dostojnicy. Trzej ch艂opcy i ojciec Albert pozostali na placu i odprowadzili ich wzrokiem.

- Ojcze, co stanie si臋 z Matk膮 Bosk膮, gdy zacznie si臋 rozbi贸rka starego ko艣cio艂a, a nowy nie b臋dzie jeszcze gotowy? - zapyta艂 Arnau, upewniwszy si臋, 偶e odchodz膮cy ju偶 go nie us艂ysz膮.

- Widzisz tamte przypory? - Ksi膮dz skin膮艂 na podw贸jn膮 konstrukcj臋, kt贸ra przegrodzi膰 mia艂a ambit5 za g艂贸wnym o艂tarzem. - Tam w艂a艣nie stanie pierwsza kaplica nowej 艣wi膮tyni, kaplica Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu, gdzie wraz z cia艂em Chrystusa i relikwiarzem 艣wi臋tej Eulalii przeniesiona zostanie na czas budowy figurka Madonny.

- A kto b臋dzie jej strzeg艂?

- O to nie musisz si臋 martwi膰 - uspokoi艂 ch艂opca duchowny, u艣miechaj膮c si臋 od ucha do ucha. - Matka Boska b臋dzie w dobrych r臋kach. Piecz臋 nad kaplic膮 Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu sprawuje bractwo bastaixos. Powierzony im zostanie klucz do kraty kaplicy, by czuwali nad twoj膮 Madonn膮.

Arnau i Joanet znali ju偶 imiona portowych tragarzy. Pewnego dnia Angel przedstawi艂 im wszystkich bastaixos id膮cych g臋siego, ka偶dy z wielkim kamieniem na plecach. By艂 w艣r贸d nich Ramon, kt贸rego poznali pierwszego dnia na budowie; Guillem, nieprzenikniony niczym g艂azy, kt贸re d藕wiga艂, ale dobry i serdeczny, ogorza艂y od s艂o艅ca, z twarz膮 potwornie zniekszta艂con膮 po nieszcz臋艣liwym wypadku; drugi Ramon, nazywany 鈥淢niejszym", kr臋py i ni偶szy od swego imiennika; 偶ylasty Miquel, kt贸ry - wydawa艂oby si臋 - nie mo偶e ud藕wign膮膰 ci臋偶aru, ale kt贸ry napina艂 wszystkie mi臋艣nie i 艣ci臋gna, jakby mia艂 za chwil臋 p臋kn膮膰; Sebastia, najbardziej antypatyczny i pos臋pny ze wszystkich, oraz jego syn Bastianet; Pere, Jaume i wielu, wielu innych tragarzy z dzielnicy Ribera, kt贸rzy zaofiarowali si臋 dostarczy膰 z kr贸lewskich kamienio艂om贸w La Roca tysi膮ce blok贸w skalnych na budow臋 ko艣cio艂a Santa Maria de la Mar.

Arnau pomy艣la艂 o nich: o spojrzeniu, jakim obrzucali ko艣ci贸艂, gdy zgi臋ci wp贸艂 wchodzili na plac, o u艣miechu rozja艣niaj膮cym ich twarze, kiedy pozbywali si臋 艂adunku, o ich 偶elaznych plecach. Wiedzia艂, 偶e pod ich opiek膮 Matka Boska b臋dzie bezpieczna.

Zapowied藕 Berenguera de Montagut spe艂ni艂a si臋 siedem dni p贸藕niej.

- Jutro przyjd藕cie skoro 艣wit - poradzi艂 im Angel. - B臋dziemy wci膮gali klucz sklepienia.

Nazajutrz ch艂opcy od samiutkiego rana kr臋cili si臋 w ponad-stuosobowym t艂umie zgromadzonym pod rusztowaniami, w kt贸rym nie zabrak艂o tragarzy portowych, a nawet ksi臋偶y. Ojciec Albert tym razem zrezygnowa艂 z sutanny i wdzia艂 prosty str贸j robotnika, przewi膮zany w pasie grubym kawa艂kiem czerwonego sukna.

Arnau i Joanet lawirowali w t艂umie, witaj膮c si臋 ze znajomymi i u艣miechaj膮c si臋 do wszystkich.

- Ch艂opcy - zwr贸ci艂 si臋 do nich jeden z majstr贸w murarskich - gdy zaczniemy wci膮ga膰 zwornik, nie chc臋 was tu widzie膰.

Skin臋li g艂owami.

- A klucz sklepienia? - zapyta艂 Joanet, zerkaj膮c na majstra.

Pop臋dzili we wskazanym kierunku, pod pierwsze, najni偶sze rusztowanie.

- Wielkie nieba! - zakrzykn臋li jak na komend臋, stan膮wszy przed okr膮g艂ym g艂azem.

Spora grupka robotnik贸w r贸wnie偶 si臋 przygl膮da艂a kamieniowi, tyle 偶e w milczeniu. Wszyscy czuli, 偶e czeka ich donios艂a chwila.

- Wa偶y ponad sze艣膰 ton - rzuci艂 kto艣.

Joanet wytrzeszczy艂 oczy na stoj膮cego tu偶 obok tragarza Raniona.

- Nie, nie - powiedzia艂 tragarz, odgaduj膮c my艣li malca - to nie my go tu przytaszczyli艣my.

Kilka os贸b skwitowa艂o jego s艂owa nerwowym chichotem, kt贸ry bardzo szybko ucich艂. Arnau i Joanet patrzyli, jak robotnicy zerkaj膮 na g艂az, a potem przenosz膮 wzrok na szczyt rusztowania. Mieli wci膮gn膮膰 na linach sze艣ciotonowy g艂az na wysoko艣膰 trzydziestu metr贸w!

- Je艣li co艣 p贸jdzie nie tak... - powiedzia艂 kto艣, 偶egnaj膮c si臋.

- To nas zmia偶d偶y - doko艅czy艂 kto艣 inny, wykrzywiaj膮c wargi.

Nikt nie sta艂 w miejscu, nawet ojciec Albert w swym niecodziennym stroju kr臋ci艂 si臋 nerwowo w艣r贸d zgromadzonych, dodaj膮c im otuchy, poklepuj膮c po plecach i zagaduj膮c. Ten i 贸w zerka艂 w stron臋 starego ko艣ci贸艂ka stoj膮cego mi臋dzy robotnikami i rusztowaniami. Mieszka艅cy Barcelony zacz臋li gromadzi膰 si臋 w pewnej odleg艂o艣ci od placu budowy.

W ko艅cu zjawi艂 si臋 Berenguer de Montagut. Nie trac膮c czasu na powitania i pogaw臋dki, wst膮pi艂 na najni偶sze rusztowanie i przem贸wi艂 do zebranych. Tymczasem kilku murarzy zacz臋艂o przywi膮zywa膰 do zwornika wielki blok podci膮gowy.

- Jak zauwa偶yli艣cie - wyja艣nia艂 mistrz Berenguer - na szczycie rusztowania zamocowano liczne wielokr膮偶ki, kt贸re pomog膮 nam wci膮ga膰 zwornik. Bloki, zar贸wno te na g贸rze, jak i ten przywi膮zywany w艂a艣nie do klucza sklepienia, posiadaj膮 potr贸jny uk艂ad kr膮偶k贸w, z kt贸rych ka偶dy sk艂ada si臋 z trzech osobnych bloczk贸w. Jak ju偶 zapewne wiecie, nie pos艂u偶ymy si臋 ko艂owrotami ani ko艂ami, poniewa偶 b臋dziemy przesuwali zwornik w poprzek. Przez bloki przerzucono trzy liny, kt贸re prowadz膮 w g贸r臋 i w d贸艂. - Sto g艂贸w porusza艂o si臋 w 艣lad za palcem mistrza wskazuj膮cym powrozy. - Podzielcie si臋 na trzy grupy.

Majstrowie zacz臋li ustawia膰 robotnik贸w. Arnau i Joanet pobiegli na ty艂y ko艣cio艂a i stamt膮d, oparci o mur 艣wi膮tyni, 艣ledzili przygotowania. Gdy trzy grupy by艂y ju偶 wydzielone, Berenguer powiedzia艂:

- Ka偶da z dru偶yn b臋dzie ci膮gn膮膰 za jedn膮 lin臋. Wy - zwr贸ci艂 si臋 do pierwszej grupy - jeste艣cie dru偶yn膮 Madonny. Powt贸rzcie ze mn膮: Ma-don-na! - Robotnicy powt贸rzyli okrzyk mistrza. - Wy, dru偶yn膮 艣wi臋tej Klary. - Druga grupa r贸wnie偶 wyskandowa艂a sw膮 nazw臋. - Natomiast wy, dru偶yn膮 艣wi臋tej Eulalii. B臋d臋 si臋 do was zwraca艂 imionami waszych patronek. Gdy powiem: 鈥淩azem!", b臋d臋 mia艂 na my艣li wszystkie trzy grupy. Staniecie g臋siego i b臋dziecie ci膮gn臋li w linii prostej. Musicie mie膰 przed sob膮 plecy osoby przed wami i s艂ucha膰 rozkaz贸w majstra kieruj膮cego grup膮. Pami臋tajcie: musicie sta膰 r贸wno! Ustawcie si臋!

Ka偶dej grupie przydzielono majstra murarskiego, kt贸ry ustawi艂 swych podkomendnych. Robotnicy chwycili liny. Berenguer de Montagut nie da艂 im czasu do namys艂u.

- Razem! Na rozkaz 鈥淛u偶!" zaczynacie ci膮gn膮膰, z pocz膮tku powoli, a偶 poczujecie, 偶e liny si臋 napinaj膮. Ju偶!

Szeregi zafalowa艂y. Liny zacz臋艂y si臋 napr臋偶a膰.

- Razem! Z ca艂ej si艂y!

Arnau i Joanet wstrzymali oddech. Robotnicy wbili pi臋ty w ziemi臋 i zacz臋li ci膮gn膮膰, napinaj膮c mi臋艣nie ramion i plec贸w, wykrzywiaj膮c twarze. Arnau i Joanet utkwili wzrok w wielkim kamieniu. Ani drgn膮艂.

- Razem! Mocniej!

Rozkaz mistrza poni贸s艂 si臋 po placu, a grymas na poblad艂ych z wysi艂ku twarzach robotnik贸w sta艂 si臋 jeszcze bardziej wyrazisty. Drewniane rusztowania zatrzeszcza艂y, zwornik uni贸s艂 si臋 pi臋d藕 nad ziemi臋. Sze艣ciotonowa ska艂a!

- Mocniej! - rykn膮艂 Berenguer, nie odrywaj膮c wzroku od kamienia.

Dwie pi臋dzi. Arnau i Joanet wstrzymali z wra偶enia oddech.

- Madonna! Mocniej! Jeszcze mocniej!

Arnau i Joanet spojrzeli na dru偶yn臋 Madonny. Nale偶a艂 do niej ojciec Albert, kt贸ry zmru偶y艂 oczy i szarpn膮艂 za lin臋.

- Dobrze, w艂a艣nie tak! A teraz wszyscy razem! Mocniej!

Deski nadal trzeszcza艂y. Arnau i Joanet popatrzyli na rusztowania, potem przenie艣li wzrok na Berenguera de Montagut. Ca艂a jego uwaga skupiona by艂a na kamieniu, kt贸ry unosi艂 si臋 powoli, bardzo powoli...

- Jeszcze! Mocniej! Jeszcze mocniej! Wszyscy razem! Z ca艂ej si艂y!

Gdy zwornik znalaz艂 si臋 na wysoko艣ci pierwszego rusztowania, Berenguer kaza艂 przesta膰 ci膮gn膮膰 i utrzyma膰 kamie艅 w powietrzu.

- Madonna, 艢wi臋ta Eulalia, trzymajcie! - zawo艂a艂 po chwili. - 艢wi臋ta Klara, ci膮gnijcie! - Kamie艅 zawis艂 nad rusztowaniem, z kt贸rego Berenguer wydawa艂 rozkazy. - A teraz razem! Opuszczajcie powoli.

Wszyscy, nawet osoby ci膮gn膮ce za liny, wstrzymali oddech, Gdy g艂az spocz膮艂 u st贸p Berenguera.

- Powoli! - powt贸rzy艂 mistrz budowy. Rusztowanie wygi臋艂o si臋 pod ci臋偶arem zwornika.

- A je艣li si臋 zarwie? - szepn膮艂 Arnau do Joaneta.

Je艣li si臋 zarwie, Berenguer...

Nie zarwa艂o si臋. Jednak dolne rusztowanie nie utrzyma艂oby d艂ugo sze艣ciotonowego zwornika. Trzeba by艂o wci膮gn膮膰 kamie艅 na sam膮 g贸r臋, gdzie wedle oblicze艅 Berenguera deski mog艂y wytrzyma膰 wi臋ksze obci膮偶enie. Murarze prze艂o偶yli liny na wy偶sze bloki i robotnicy zn贸w chwycili za liny. W ten spos贸b, z rusztowania na rusztowanie, sze艣ciotonowy kamie艅 zbli偶a艂 si臋 do punktu, gdzie w przysz艂o艣ci mia艂 po艂膮czy膰 偶ebra sklepienia - ponad g艂owami robotnik贸w i gapi贸w, hen, wysoko, pod samym niebem.

Robotnicy byli mokrzy od potu, dr臋twia艂y im mi臋艣nie. Czasami kt贸ry艣 osuwa艂 si臋 na ziemi臋, a wtedy majster kaza艂 pospiesznie wyci膮gn膮膰 go spod n贸g towarzyszy. Silniejsi gapie rwali si臋 do pomocy i majster pozwala艂 im zast臋powa膰 zm臋czonych robotnik贸w.

Berenguer kierowa艂 teraz akcj膮 ze szczytu rusztowania, a stoj膮cy ni偶ej majster powtarza艂 jego rozkazy. Gdy klucz sklepienia znalaz艂 si臋 na najwy偶szym poziomie, na zagryzionych wargach niekt贸rych robotnik贸w pojawi艂 si臋 u艣miech. Jednak najtrudniejszy moment wci膮偶 by艂 przed nimi. Berenguer de Montagut starannie doliczy艂 punkt, w kt贸rym zwornik znajdzie si臋 dok艂adnie w 艣rodku 艂uk贸w sklepienia. Przez wiele dni, za pomoc膮 sznurk贸w i ko艂k贸w, dokonywa艂 triangulacji pomi臋dzy dziesi臋cioma kolumnami, sprawdza艂 pion i kre艣li艂 niezliczone linie przebiegaj膮ce od dolnych ko艂k贸w po sam szczyt konstrukcji. Nast臋pnie przenosi艂 obliczenia na pergamin, skre艣la艂, wymazywa艂, poprawia艂 szkice, rysowa艂 od nowa. Klucz sklepienia, umieszczony w niew艂a艣ciwym miejscu, nie wytrzyma艂by naporu 艂uk贸w i apsyda by si臋 zawali艂a.

W ko艅cu, po tysi膮cach oblicze艅 i szkic贸w, zaznaczy艂 na deskach g贸rnego rusztowania punkt, w kt贸rym nale偶a艂o umie艣ci膰 klucz sklepienia - dok艂adnie tu, ani pi臋dzi w jedn膮 czy drug膮 stron臋. Robotnicy niecierpliwili si臋, nie wiedz膮c, dlaczego nie mog膮 jeszcze opu艣ci膰 kamienia na rusztowanie. Berenguer de Montagut zarz膮dza艂:

- Madonna, jeszcze troch臋. Nie! 艢wi臋ta Klara, ci膮gnijcie.

A teraz trzymajcie. 艢wi臋ta Eulalia! 艢wi臋ta Klara! Madonna! W d贸艂! Do g贸ry! Teraz! - krzykn膮艂 nagle. - Wszyscy razem, trzymajcie! W d贸艂! Powoli, powoli... Ostro偶nie!

Nagle liny przesta艂y ci膮偶y膰. Zapanowa艂a cisza i wszyscy spojrzeli w g贸r臋. Berenguer de Montagut kucn膮艂, by sprawdzi膰 po艂o偶enie zwornika. Okr膮偶ywszy dwumetrowej 艣rednicy kamie艅, wsta艂 i uni贸s艂 r臋ce, pozdrawiaj膮c zgromadzony na dole t艂um.

Arnaua i Joaneta, opartych o mury starego ko艣cio艂a, przesz艂y ciarki na odg艂os pomruku wydobywaj膮cego si臋 z garde艂 robotnik贸w, kt贸rzy przez kilka godzin ci膮gn臋li za liny. Wielu osun臋艂o si臋 na ziemi臋. Tylko kilku mia艂o jeszcze si艂臋 skaka膰 z rado艣ci i pada膰 sobie w ramiona. Setki 艣ledz膮cych ca艂膮 operacj臋 gapi贸w wiwatowa艂y i bi艂y brawo. Arnau poczu艂 ucisk w gardle i dosta艂 g臋siej sk贸rki.

- Chcia艂bym ju偶 by膰 du偶y - szepn膮艂 tej nocy do ojca, gdy le偶eli razem na sienniku. Jak zwykle towarzyszy艂o im chrapanie i pokas艂ywanie niewolnik贸w i terminator贸w.

Bernat pr贸bowa艂 odgadn膮膰, sk膮d u syna to osobliwe pragnienie. Kilka godzin wcze艣niej Arnau wpad艂 do warsztatu rozradowany i zacz膮艂 opowiada膰, jak wci膮gano zwornik apsydy na wierzcho艂ek ko艣cio艂a Santa Maria. Nawet Jaume s艂ucha艂 z zainteresowaniem.

- Dlaczego, synku?

Wszyscy co艣 robi膮. W Santa Maria du偶o dzieci pomaga rodzicom lub majstrom na budowie, tymczasem ja i Joanet... Bernat przytuli艂 syna do serca. Rzeczywi艣cie, z wyj膮tkiem rzadkich zlece艅 i drobnych zaj臋膰 Arnau sp臋dza艂 ca艂e dnie, w艂贸cz膮c si臋 po mie艣cie. Co po偶ytecznego m贸g艂by robi膰? - Lubisz bastaixos, prawda?

Bernat pami臋ta艂 o偶ywienie, z jakim Arnau opowiada艂 o tragarzach portowych znosz膮cych kamienie na budow臋. Ch艂opcy odprowadzali ich a偶 do bram miasta, gdzie czekali na ich powr贸t z kamienio艂omu, a potem szli za nimi wzd艂u偶 pla偶y, od klasztoru Framenors a偶 do ko艣cio艂a Santa Maria.

- Bardzo lubi臋 - przytakn膮艂 Arnau. Bernat wsun膮艂 woln膮 r臋k臋 pod siennik, pr贸buj膮c co艣 namaca膰.

- Prosz臋 - powiedzia艂 w ko艅cu, wr臋czaj膮c synowi stary buk艂ak, kt贸ry towarzyszy艂 im podczas ucieczki z Navarcles. Arnau chwyci艂 buk艂ak po omacku. - Mo偶esz cz臋stowa膰 pracuj膮cych bastaixos 艣wie偶膮 wod膮. Zobaczysz, nie tylko nie odm贸wi膮, ale b臋d膮 ci bardzo wdzi臋czni.

Nazajutrz o 艣wicie Joanet jak zwykle czeka艂 na przyjaciela pod warsztatem Graua. Arnau pokaza艂 mu buk艂ak, kt贸ry zawiesi艂 sobie na szyi, i pobiegli nad morze, do po艂o偶onej obok targowiska Encantes studni Pod Anio艂em, jedynej na szlaku bastaixos. Nast臋pna studnia by艂a dopiero przy ko艣ciele Santa Maria.

Gdy ch艂opcy zobaczyli nadci膮gaj膮cych z wolna tragarzy, zgi臋tych pod ci臋偶arem kamieni, wskoczyli na jedn膮 z 艂贸dek wyci膮gni臋tych na pla偶臋. Arnau podsun膮艂 buk艂ak pierwszemu z nich. Bastaix u艣miechn膮艂 si臋, przystan膮艂 obok 艂贸dki i pozwoli艂 nala膰 sobie wody wprost do ust. Jego towarzysze czekali z ty艂u na swoj膮 kolej. W drodze powrotnej do kamienio艂omu przystawali i dzi臋kowali ch艂opcom za przys艂ug臋.

I tak Arnau i Joanet zostali oficjalnymi 鈥減oicielami" portowych tragarzy. Czekali na nich przy studni Pod Anio艂em, a kiedy bastaixos nie nosili kamieni, tylko roz艂adowywali statki, szli za nimi przez miasto i wlewali im orze藕wiaj膮c膮 wod臋 wprost do ust, by nie musieli zrzuca膰 z plec贸w ci臋偶kich pakunk贸w.

Nie przestali zagl膮da膰 na plac budowy. Sprawdzali post臋p prac, rozmawiali z ojcem Albertem lub po prostu siadali na ziemi i patrzyli na Angela poch艂aniaj膮cego drugie 艣niadanie. Gdy zerkali na ko艣ci贸艂, ich oczy l艣ni艂y inaczej ni偶 dotychczas, go teraz oni r贸wnie偶 brali udzia艂 w budowie! Tak im powiedzieli tragarze oraz sam ojciec Albert.

Ch艂opcy mogli obserwowa膰, jak z czubka o艣miu kolumn przysz艂ej apsydy zaczynaj膮 wyrasta膰 ku zwornikowi 偶ebra nowego sklepienia. Murarze zbili z desek kr膮偶yny, na kt贸rych opierali teraz kamienne bloki, wznosz膮ce si臋 艂ukiem a偶 do zwornika. Za o艣mioma pierwszymi kolumnami powsta艂y ju偶 mury ambitu wzmocnione wewn臋trznymi przyporami. Mi臋dzy tymi przyporami, powiedzia艂 ojciec Albert, wskazuj膮c dwie z nich, powstanie dogl膮dana przed bastaixos kaplica Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu, do kt贸rej przeniesiemy Matk臋 Bosk膮.

W miar臋 budowy ambitu i dziewi臋ciu kolebek sklepiennych, wspartych na 偶ebrach odchodz膮cych od kolumn, zacz臋to bowiem rozbiera膰 stary ko艣ci贸艂.

- Apsyda - opowiada艂 ksi膮dz, a Angel kiwa艂 g艂ow膮 - przykryta zostanie dachem. A wiecie, z czego b臋dzie dach? - Ch艂opcy pokr臋cili g艂owami. - Z wybrakowanych naczy艅 glinianych zebranych na mie艣cie. Najpierw powstanie sklepienie z kamienia, na nich u艂o偶one zostan膮 w rz臋dach naczynia, a dopiero na ko艅cu w艂a艣ciwe zadaszenie.

Arnau zwr贸ci艂 ju偶 uwag臋 na g贸r臋 glinianych naczy艅 zmagazynowanych na placu, obok kamieni. Nawet zapyta艂 o nie ojca, ale Bernat nie potrafi艂 zaspokoi膰 jego ciekawo艣ci.

- Wiem tylko - powiedzia艂 - 偶e polecono nam odk艂ada膰 wszystkie wybrakowane naczynia, bo kto艣 ma si臋 po nie zg艂osi膰. Nie mia艂em poj臋cia, 偶e trafi膮 akurat do twojego ko艣cio艂a.

Za apsyd膮 starej 艣wi膮tyni - kt贸r膮 zacz臋to rozbiera膰 ostro偶nie, by wykorzysta膰 budulec - powstawa艂 wi臋c powoli nowy ko艣ci贸艂. Mieszka艅cy dzielnicy Ribera chcieli odwiedza膰 ulubione miejsce kultu nawet podczas budowy okazalszej 艣wi膮tyni Maryjnej, dlatego nie odwo艂ano nabo偶e艅stw, mimo trwaj膮cych prac. Jednak wierni czuli si臋 tu dziwnie. Arnau nadal wchodzi艂, podobnie jak wszyscy, przez zw臋偶aj膮cy si臋 roma艅ski portyk, ale mrok, kt贸ry spowija艂 go dot膮d podczas rozmowy z Madonn膮, rozprasza艂o teraz 艣wiat艂o wlewaj膮ce si臋 przez okna nowej apsydy. Stary ko艣ci贸艂ek przypomina艂 szkatu艂k臋 w szkatule, j skazan膮 na zniszczenie w miar臋 powstawania tej wi臋kszej ( i wspanialszej - szkatu艂k臋, nad kt贸r膮 otwiera艂a si臋 niezwykle wysoka i zadaszona ju偶 apsyda.


Jednak 偶ycie Arnaua nie ogranicza艂o si臋 wy艂膮cznie do wizyt w ko艣ciele Santa Maria i pojenia bastaixos. Aby zapracowa膰 na straw臋 i pos艂anie, musia艂 mi臋dzy innymi chodzi膰 z kuchark膮 na zakupy.

Co dwa, trzy dni Arnau opuszcza艂 bladym 艣witem warsztat i rusza艂 do miasta z niewolnic膮 Estrany膮, Mulatk膮, kt贸ra drepta艂a niepewnie na szeroko rozstawionych nogach, a jej bujne cia艂o ko艂ysa艂o si臋 niebezpiecznie. Gdy tylko Arnau stawa艂 w drzwiach kuchni, niewolnica wr臋cza艂a mu bez s艂owa pierwsze pakunki: dwa kosze z ciastem chlebowym, kt贸re mieli zanie艣膰 na ulic臋 Ollers Blancs, by tam upieczono chleb. Jeden kosz zawiera艂 ciasto na chleb dla rodziny Graua, zaczynione z czystej pszennej m膮ki, maj膮ce si臋 niebawem przemieni膰 w pyszne bia艂e bochenki. W drugim koszyku znajdowa艂o si臋 ciasto na chleb dla s艂u偶by i robotnik贸w: z j臋czmienia, prosa, czasem nawet z bobu lub grochu. Powstawa艂 z niego ciemny, zbity i twardy chleb.

Przekazawszy piekarzowi ciasto, Estranya i Arnau opuszczali dzielnic臋 garncarzy i przez bram臋 w murach miejskich udawali si臋 do centrum Barcelony. Z pocz膮tku Arnau nad膮偶a艂 za niewolnic膮 bez k艂opotu, na艣miewaj膮c si臋 z jej kaczego chodu i faluj膮cych fa艂d贸w ciemnej sk贸ry.

- Z czego r偶ysz? - pyta艂a go nieraz Mulatka.

Arnau zerka艂 na jej okr膮g艂膮, sp艂aszczon膮 twarz, pr贸buj膮c ukry膰 rozbawienie.

- Tak ci weso艂o? Zobaczymy, czy teraz te偶 ci b臋dzie do 艣miechu - oznajmia艂a kucharka na placu Blat, obarczaj膮c ma艂ego pomocnika worem pszenicy. - No co, dlaczego ju偶 si臋 nie 艣miejesz? - pyta艂a go na stromej uliczce La Llet, dodaj膮c do wora pszenicy mleko dla jego kuzyn贸w. Powtarza艂a to samo pytanie na skwerze Les Cols, gdzie kupowali kapust臋, jarzyny i warzywa str膮czkowe, oraz na placu L'Oli, gdy wr臋cza艂a mu艂 oliw臋, dziczyzn臋 i dr贸b.

Ale to by艂 dopiero pocz膮tek. Potem Arnau ze spuszczon膮 g艂ow膮 przemierza艂 w 艣lad za Mulatk膮 ca艂膮 Barcelon臋. W dni postne, przypadaj膮ce na sto sze艣膰dziesi膮t - prawie po艂ow臋 - dni w roku, ta t艂usta kobieta zmierza艂a kaczym krokiem na wybrze偶e, niedaleko ko艣cio艂a Santa Maria, gdzie na jednym z dw贸ch miejskich targ贸w rybnych - starym lub nowym - wyk艂贸ca艂a si臋 o najdorodniejsze delfiny, tu艅czyki, jesiotry, amie, graniki, scjeny lub drumy.

- A teraz idziemy po rybki dla ciebie - obwieszcza艂a rado艣nie Arnauowi, gdy zdoby艂a ju偶 dla swoich pa艅stwa najdorodniejsze okazy.

Szli na ty艂y kram贸w, gdzie Mulatka kupowa艂a rybie resztki. R贸wnie偶 tam k艂臋bi艂 si臋 t艂um, ale Estranya tym razem bra艂a co popadnie, nie wybrzydzaj膮c.

Mimo wszystko Arnau wola艂 dni postne od tych, kiedy Estranya kupowa艂a mi臋so, bo rybie odpadki czeka艂y na nich na zapleczu, a po mi臋sne och艂apy musieli i艣膰 na drugi koniec Barcelony. W drodze powrotnej Arnau a偶 si臋 ugina艂 pod ci臋偶arem wor贸w i pakun贸w.

W jatkach przylegaj膮cych do miejskich rze藕ni kupowali mi臋so dla Graua i jego rodziny - mi臋so najlepszego gatunku, jak ka偶de sprzedawane w Barcelonie. Zwierz臋ta hodowlane przekracza艂y bramy miejskie o w艂asnych si艂ach i prowadzone by艂y wprost do rze藕ni, prawo zabrania艂o bowiem wnoszenia do Barcelony mi臋sa.

Dlatego aby kupi膰 och艂apy, kt贸rymi 偶ywiono s艂u偶b臋 i niewolnik贸w, nale偶a艂o uda膰 si臋 bram膮 Portaferrisa na podmiejski targ, gdzie trafia艂o mi臋so niewiadomego pochodzenia. Estranya u艣miecha艂a si臋 do Arnaua, kupuj膮c och艂apy i ob艂adowuj膮c go kolejnymi pakunami. Na koniec odbierali upieczone bochny i wracali do domu: Estranya, ko艂ysz膮c si臋 jak zwykle, Arnau, pow艂贸cz膮c nogami.

Pewnego ranka, gdy Estranya i Arnau robili zakupy w g艂贸wnej rze藕ni miejskiej przy placu Blat, w ko艣ciele 艢wi臋tego Jakuba zabi艂y dzwony, cho膰 nie by艂a to niedziela ani 偶adne 艣wi臋to. Zwalista Estranya zamar艂a w pociesznym rozkroku. Kto艣 krzykn膮艂 co艣, czego Arnau nie zrozumia艂. Wiele g艂os贸w podchwyci艂o ten okrzyk i ludzie rozbiegli si臋 na wszystkie strony. Arnau spojrza艂 pytaj膮co na Estrany臋, nie mog膮c wydusi膰 s艂owa. Upu艣ci艂 pakunki. Kupcy zbo偶owi pospiesznie zwijali kramy. Ludzie biegali po ulicach, pokrzykuj膮c, dzwony ko艣cio艂a 艢wi臋tego Jakuba nie przestawa艂y bi膰. Arnau ju偶 chcia艂 ruszy膰 na plac 艢wi臋tego Jakuba, ale... Czy偶by dzwoniono r贸wnie偶 u klarysek? Skierowa艂 ucho ku klasztornej wie偶y, a tu nagle odezwa艂y si臋 r贸wnie偶 dzwony u 艢wi臋tego Piotra, u franciszkan贸w i u 艢wi臋tego Justa. Bito we wszystkie dzwony w Barcelonie! Arnau, og艂uszony, zastyg艂 z otwartymi ustami, wodz膮c wzrokiem za mijaj膮cymi go biegiem przechodniami.

Nagle zobaczy艂 przed sob膮 buzi臋 Joaneta. Jego przyjaciel, rozemocjonowany, nie m贸g艂 usta膰 w miejscu.

- Via fora! Via fora! - krzycza艂.

- Co?

- Via fora! - wrzasn膮艂 mu do ucha Joanet. Co to znaczy?

Joanet uciszy艂 go ruchem r臋ki i wskaza艂 na dawn膮 bram臋 miejsk膮 pod pa艂acem naczelnika.

W艂a艣nie wyszed艂 z niej herold w stroju bojowym: srebrzystej i z wielkim mieczem u pasa. W prawej r臋ce trzyma艂 z艂ote drzewce z chor膮gwi膮 艣wi臋tego Jerzego, patrona Katalonii; czerwony krzy偶 na bia艂ym polu. Za nim kroczy艂 drugi herold r贸wnie偶 w stroju bojowym, nios膮c chor膮giew miasta. Obaj skierowali si臋 na 艣rodek placu, ku kamieniowi wyznaczaj膮cemu dzielnice miasta. Stan膮wszy przy nim, unie艣li chor膮gwie i krzykn臋li jednocze艣nie:

- Via fora! Via fora!

Dzwony nie przestawa艂y bi膰, a Via fora!, powtarzane przez setki ust, wype艂nia艂o ulice Barcelony.

Joanet, kt贸ry dot膮d z przej臋ciem obserwowa艂 herold贸w, zacz膮艂 krzycze膰 bez opami臋tania.

Estranya oprzytomnia艂a i popchn臋艂a Arnaua. Ch艂opiec oci膮ga艂 si臋, nie mog膮c oderwa膰 oczu od herold贸w w l艣ni膮cych zbrojach, kt贸rzy pr臋偶yli si臋 na 艣rodku placu pod barwnymi chor膮gwiami.

- Do domu - rozkaza艂a Estranya.

- Nie - zbuntowa艂 si臋 Arnau, podburzony przez Joaneta. Mulatka z艂apa艂a go za rami臋 i potrz膮sn臋艂a.

- Idziemy. Nas to nie dotyczy.

- Co艣 ty powiedzia艂a, niewolnico? - rzuci艂a jedna z kobiet, kt贸re przygl膮da艂y si臋, oczarowane, wydarzeniom na placu i by艂y 艣wiadkiem szarpaniny Arnaua i Mulatki. - Ch艂opiec jest niewolnikiem? - Estranya zaprzeczy艂a ruchem g艂owy. - Jest obywatelem Barcelony? - Arnau potwierdzi艂. - W takim razie dlaczego m贸wisz, 偶e Via fora go nie dotyczy? - Estranya zawaha艂a si臋, a jej stopy poruszy艂y si臋 jak u rozleniwionej kaczki.

- Jak 艣miesz, niewolnico - doda艂a inna kobieta - odmawia膰 ch艂opcu zaszczytu obrony naszych praw, praw Barcelony?

Estranya spu艣ci艂a g艂ow臋. Co powie jej pan, kiedy si臋 dowie? Przecie偶 tak zabiega o miejskie zaszczyty. Dzwony nie milk艂y. Joanet podszed艂 do grupki kobiet i pr贸bowa艂 nak艂oni膰 Arnaua, by zrobi艂 to samo.

- Niewiasty nie bior膮 udzia艂u w pospolitym ruszeniu - przypomnia艂a kobieta, kt贸ra pierwsza zbeszta艂a Estrany臋.

- Tym bardziej niewolnicy - doda艂a inna.

-Jak my艣lisz, Mulatko, kto pomaga艂by naszym m臋偶om w wojaczce, je艣li nie tacy w艂a艣nie ch艂opcy?

Estranya ba艂a si臋 podnie艣膰 wzrok.

- Kto przyrz膮dza艂by im straw臋, biega艂 na posy艂ki, rozzuwa艂, czy艣ci艂 kusze?

- Wracaj do swych zaj臋膰 - rozkaza艂y Mulatce. - To nie miejsce dla niewolnik贸w.

Estranya wzi臋艂a worki, kt贸re do tej pory d藕wiga艂 Arnau, i ruszy艂a przed siebie, ko艂ysz膮c wielkim cielskiem. Joanet promienia艂 szcz臋艣ciem i patrzy艂 z wdzi臋czno艣ci膮 na grupk臋 kobiet. Arnau nie rusza艂 si臋 z miejsca.

- No, id藕cie ju偶, ch艂opcy - ponagli艂y ich kobiety. - I opiekujcie si臋 naszymi m臋偶ami.

- Powiedz ojcu! - zawo艂a艂 Arnau do Estranyi, kt贸ra oddali艂a si臋 zaledwie o trzy lub cztery kroki.

Joanet, widz膮c, 偶e Arnau nie odrywa wzroku od cz艂api膮cej powoli niewolnicy, odgad艂 jego my艣li.

- Sam s艂ysza艂e艣 - powiedzia艂. - Musimy opiekowa膰 si臋 偶o艂nierzami Barcelony. Tw贸j ojciec zrozumie.

Arnau przytakn膮艂, najpierw bez przekonania, potem bardziej zdecydowanie. Oczywi艣cie, 偶e zrozumie! Przecie偶 zabiega艂 o to, by zostali obywatelami Barcelony!

Zwr贸ciwszy si臋 zn贸w w stron臋 placu, ch艂opcy spostrzegli trzeci膮 chor膮giew - kupieck膮. Tym razem herold nie mia艂 na sobie zbroi, jednak przez plecy przewiesi艂 kusz臋 i przypi膮艂 do Pasa miecz. Po chwili pojawi艂 si臋 nast臋pny sztandar: srebrnik贸w. Stopniowo plac Blat pocz臋艂y zalewa膰 barwne chor膮gwie przer贸偶nych cech贸w: ku艣nierzy, felczer贸w i cyrulik贸w, cie艣li, kotlarzy, garncarzy...

Pod sztandarami bractw cechowych zbierali si臋 wolni obywatele Barcelony. Zgodnie z prawem wszyscy uzbrojeni byli w kusz臋, ko艂czan z setk膮 strza艂 i miecz lub w艂贸czni臋. Nieca艂e 3 godziny p贸藕niej oddzia艂y pospolitego ruszenia by艂y gotowe walki w obronie przywilej贸w Barcelony.

W ci膮gu tych dw贸ch godzin Arnau poj膮艂 sens ca艂ego zamieszania. Joanet nareszcie mu wszystko wyja艣ni艂:

- Barcelona mo偶e si臋 nie tylko broni膰 - t艂umaczy艂 - ale r贸wnie偶 atakowa膰 tych, kt贸rzy jej szkodz膮. - Malec m贸wi艂 z przej臋ciem, wskazuj膮c 偶o艂nierzy i sztandary. By艂 wyra藕nie dumny ze swego miasta i jego mieszka艅c贸w. - Czeka nas wspania艂a przygoda, zobaczysz. Przy odrobinie szcz臋艣cia sp臋dzimy kilka dni poza domem. Gdy kto艣 podniesie r臋k臋 na obywatela Barcelony albo pogwa艂ci nasze przywileje, powiadamia si臋 o tym... no, nie wiem kogo, chyba naczelnika lub Rad臋 Stu. W ka偶dym razie, je艣li w艂adze miasta uznaj膮, 偶el pogwa艂cono prawo, zwo艂uj膮 pod sztandarem 艣wi臋tego Jerzego pospolite ruszenie, czyli host Barcelony. Widzisz chor膮giew; 艣wi臋tego Jerzego? Tam, na samym 艣rodku, g贸ruje nad innymi. No wi臋c w艂adze ka偶膮 bi膰 w dzwony i wzywaj膮 wszystkich mieszka艅c贸w do broni okrzykiem Via fora! Na ten znak cechmistrze wynosz膮 na plac chor膮gwie cechowe, a cz艂onkowie bractw gromadz膮 si臋 wok贸艂, by wsp贸lnie ruszy膰 do walki.

Arnau ch艂on膮艂 szeroko otwartymi oczami wszystko, co dzia艂o si臋 wok贸艂. Przedziera艂 si臋 za Joanetem przez ci偶b臋 wype艂niaj膮c膮 plac Blat.

- A co trzeba robi膰? Czy to niebezpieczne? - zapyta艂 na widok kusz, mieczy i w艂贸czni.

- Na og贸艂 nie - u艣miechn膮艂 si臋 Joanet. - Pami臋taj, 偶e naczelnik zwo艂uje pospolite ruszenie nie tylko w imieniu miasta, ale r贸wnie偶 samego kr贸la, a nikt przy zdrowych zmys艂ach nie zadziera z monarch膮. Zale偶y, kto jest sprawc膮 ca艂ego zamieszania, cho膰 najcz臋艣ciej pan feudalny na widok nadci膮gaj膮cego host poddaje si臋 i przystaje na 偶膮dania miasta.

- Nie dochodzi do bitwy?

- To zale偶y od decyzji w艂adz miejskich i zachowania winnego. Ostatnim razem szturmowali艣my zamek i nie oby艂o si臋 bez bitwy, ofiar, obl臋偶enia i... O, patrz! Tam na pewno jest tw贸j wuj - rzuci艂 nagle Joanet, wskazuj膮c chor膮giew garncarzy. - Chod藕my!

Pod sztandarem bractwa sta艂 Grau Puig w wysokich butach, sk贸rzanym kasaku si臋gaj膮cym do p贸艂 艂ydki i z mieczem u pasa. Wok贸艂 niego oraz trzech pozosta艂ych cechmistrz贸w zgromadzili si臋 garncarze z ca艂ego miasta. Grau dostrzeg艂 krewniaka w t艂umie i skin膮艂 na Jaumego, kt贸ry natychmiast zagrodzi艂 ch艂opcom drog臋.

- Dok膮d to? - zapyta艂.

Arnau spojrza艂 b艂agalnie na Joaneta.

- Proponujemy majstrowi nasze us艂ugi - oznajmi艂 malec. - Mo偶emy nosi膰 prowiant i... spe艂nia膰 wszystkie rozkazy.

- Przykro mi, nie - uci膮艂 Jaume.

- I co teraz? - spyta艂 Arnau, gdy podmajstrzy si臋 odwr贸ci艂.

- Te偶 mi co艣! - rzuci艂 Joanet. - Tu a偶 si臋 roi od ludzi, kt贸rzy bardzo ch臋tnie przyjm膮 nas na giermk贸w. A tw贸j wuj nawet nas nie zauwa偶y w takim t艂umie.

Ch艂opcy zacz臋li brn膮膰 przez ci偶b臋, przygl膮daj膮c si臋 mieczom, kuszom i w艂贸czniom, zerkaj膮c z podziwem na 偶o艂nierzy w zbrojach i przys艂uchuj膮c si臋 o偶ywionym rozmowom.

- Co z t膮 wod膮? - us艂yszeli za plecami.

Odwr贸cili si臋. Buzie ch艂opc贸w poja艣nia艂y na widok u艣miechaj膮cego si臋 do nich Ramona. Pr贸cz niego patrzy艂o na nich ponad dwudziestu innych uzbrojonych i pot臋偶nych bastaixos.

Arnau si臋gn膮艂 na plecy, a nie wymacawszy buk艂aka, zrobi艂 tak 偶a艂osn膮 min臋, 偶e kilku tragarzy poda艂o mu ze 艣miechem w艂asne 艂agwie.

- Trzeba by膰 zwartym i gotowym, gdy miasto wzywa - 偶artowali.

Oddzia艂y host opu艣ci艂y Barcelon臋 za sztandarem 艣wi臋tego Jerzego i skierowa艂y si臋 ku s膮siaduj膮cemu z Tarragon膮 grodowi Creixell, kt贸rego mieszka艅cy zatrzymali stado z Barcelony.

To a偶 takie przest臋pstwo? - zagadn膮艂 Arnau Ramona, Kt贸rego giermkami postanowili zosta膰.

A pewnie. Byd艂u rze藕nik贸w z Barcelony przys艂uguje na terenie ca艂ej Katalonii prawo wolnego wypasu. Nikt, nawet sam kr贸l, nie mo偶e przetrzymywa膰 naszych stad. Nasze dzieciaki musz膮 je艣膰 najlepsze mi臋so - odpar艂 Ramon, mierzwi膮c w艂osy obu ch艂opcom. - Pan z Creixell zatrzyma艂 stado i domaga si臋 od pasterza zap艂aty za wypas i przej艣cie przez jego ziemie. Pomy艣lcie tylko, co by by艂o, gdyby wszyscy feuda艂owie, od Tarragony po Barcelon臋, domagali si臋 op艂at za wypas i przej艣cie byd艂a. Musieliby艣my zamieni膰 si臋 w jarosz贸w!

Gdyby艣 wiedzia艂, jakim mi臋sem karmi mnie Estranya, pomy艣la艂 Arnau. Joanet odgad艂 my艣li przyjaciela i skrzywi艂 si臋 z obrzydzeniem. Arnau tylko jemu powiedzia艂 o wstr臋tnych och艂apach kupowanych przez kuchark臋. Nieraz kusi艂o go, by u艣wiadomi膰 ojcu pochodzenie mi臋sa p艂ywaj膮cego w zupie, ale widz膮c, 偶el apetyt mu dopisuje - podobnie jak reszcie robotnik贸w i niewolnikom - robi艂 dobr膮 min臋 do z艂ej gry i jad艂 w milczeniu.

- S膮 jakie艣 inne powody zwo艂ania host - zapyta艂 Arnau, wci膮偶 walcz膮c z obrzydzeniem.

- Oczywi艣cie. Ka偶dy atak na przywileje Barcelony lub jej mieszka艅c贸w mo偶e spowodowa膰 zbrojn膮 wypraw臋. Je艣li, dajmy na to, kto艣 o艣mieli si臋 uprowadzi膰 obywatela miasta, pospieszymy mu na ratunek.

Gaw臋dz膮c, Arnau i Joanet przemierzali z oddzia艂ami pospolitego ruszenia katalo艅skie wybrze偶e - Sant Boi, Castelldefels i Garraf - obserwowani spod oka przez napotkanych po drodze w臋drowc贸w, kt贸rzy na ich widok milkli i ust臋powali im z drogi. Nawet morze zdawa艂o si臋 czu膰 respekt przed hostem Barcelony, bo cich艂o, gdy setki uzbrojonych m臋偶czyzn, maszeruj膮cych za bia艂膮 chor膮gwi膮 z czerwonym krzy偶em, sun臋艂y brzegiem. S艂o艅ce 艣wieci艂o przez ca艂y dzie艅, a gdy morze zacz臋艂o powleka膰 si臋 srebrem, zatrzymali si臋 na noc w Sitges. Pan z Fonollar ugo艣ci艂 miejskich dygnitarzy w swym zamku, reszta wojsk rozbi艂a ob贸z za murami.

- B臋dzie wojna? - zapyta艂 Arnau.

Wzrok wszystkich bastaixos spocz膮艂 na ch艂opcu. Cisz臋 zak艂贸ca艂 tylko syk p艂omieni. Joanet zasn膮艂 z g艂ow膮 na kolanach Ramona. S艂ysz膮c pytanie Arnaua, kilku tragarzy portowych spojrza艂o po sobie. B臋dzie wojna?

-Nie - odpowiedzia艂 Ramon. - Pan z Creixell nie odwa偶y si臋 wyst膮pi膰 przeciwko nam.

Arnau by艂 wyra藕nie zawiedziony.

- A mo偶e b臋dzie - pociesza艂 go siedz膮cy po drugiej stronie ogniska inny cz艂onek cechowej starszyzny. - Wiele lat temu, gdy by艂em jeszcze bardzo m艂ody, mniej wi臋cej w twoim wieku, host wyruszy艂o do Castellbisbal. - Arnau s艂ucha艂 z takim przej臋ciem, 偶e omal si臋 nie poparzy艂. - Tamtejszy pan feudalny r贸wnie偶 zatrzyma艂 stado byd艂a, zupe艂nie jak tym razem. Zamiast podda膰 si臋 po dobroci, stan膮艂 do walki z naszymi wojskami. Pewnie my艣la艂, 偶e kupcy, rzemie艣lnicy i bastaixos nie znaj膮 si臋 na wojaczce. Zdobyli艣my zamek i pojmali艣my pana oraz jego wojak贸w. Z twierdzy nie pozosta艂 kamie艅 na kamieniu.

Arnau widzia艂 ju偶 oczami wyobra藕ni, jak wspina si臋 z mieczem na drabin臋 przystawion膮 do mur贸w i krzyczy zwyci臋sko z blank贸w zamku Creixell: 鈥淜to 艣mie stawa膰 do walki z host Barcelony?!". Bastaixos roz艣mieszy艂a mina ch艂opca, kt贸ry przej臋ty, ze wzrokiem utkwionym w p艂omieniach, 艣ciska艂 kurczowo kijek, s艂u偶膮cy mu wcze艣niej do zabawy, i rozdmuchiwa艂 ogie艅, dr偶膮c na ca艂ym ciele. 鈥淛a, Arnau Estanyol...". 艢miechy sprawi艂y, 偶e Arnau ockn膮艂 si臋 zn贸w w obozowisku w Sitges.

- Id藕 spa膰 - poradzi艂 mu Ramon, podnosz膮c Joaneta. Arnau zmarszczy艂 czo艂o. - Mo偶e przy艣ni ci si臋 bitwa - pr贸bowa艂 go pocieszy膰.

Noc by艂a ch艂odna, wi臋c kto艣 otuli艂 ch艂opc贸w derk膮.

Nazajutrz o 艣wicie ruszyli w dalsz膮 drog臋. Min臋li osady Vilanova, Cubelles, Segur i Bara, z kt贸rych ka偶da Posiada艂a w艂asny zamek. W Bara odbili w g艂膮b l膮du, kieruj膮c si臋 ku Creixell, oddalonemu nieca艂膮 mil臋 od morza. Gr贸d znajdowa艂 si臋 na wzniesieniu, na kt贸rego szczycie, na o艣miobocznej kamiennej skarpie sta艂 zamek naszpikowany obronnymi basztami. Wok贸艂 zamku przykucn臋艂y cha艂upy.

Do zmierzchu pozosta艂o kilka godzin. Rajcy i naczelnik miasta wezwali cechmistrz贸w. Wojsko ustawi艂o si臋 w szyku bojowym, z chor膮gwiami na czele. Arnau i Joanet kr膮偶yli na ty艂ach z buk艂akami wody, ale bastaixos, wpatrzeni w warowni臋, nie zwracali na nich uwagi. Nikt si臋 nie odzywa艂, wi臋c ch艂opcy r贸wnie偶 bali si臋 przerwa膰 cisz臋. Starszyzna wr贸ci艂a z narady i zaj臋艂a miejsca w szyku bojowym. Na oczach wojska trzej pos艂owie ruszyli w stron臋 zamku. Z przeciwka zmierza艂o ku nim poselstwo wroga. Do spotkania dosz艂o w p贸艂 drogi.

Arnau i Joanet, podobnie jak wszyscy inni obywatele Barcelony, spogl膮dali w milczeniu na rozmawiaj膮cych pos艂贸w.

Nie dosz艂o do bitwy. Pan z Creixell zd膮偶y艂 umkn膮膰 przed nadci膮gaj膮c膮 armi膮, wykorzystuj膮c tajne przej艣cie 艂膮cz膮ce zamek z morzem. Alkad grodu, na widok wojsk Barcelony gotowych do ataku, podda艂 si臋, przystaj膮c na wszystkie 偶膮dania. Creixell odda艂o przetrzymywane byd艂o, uwolni艂o pasterza i zgodzi艂o si臋 zap艂aci膰 du偶e odszkodowanie, przyrzek艂o szanowa膰 przywileje Barcelony oraz wyda艂o dw贸ch domniemanych sprawc贸w ca艂ego zdarzenia, kt贸rzy natychmiast zostali wzi臋ci do niewoli.

- Creixell si臋 podda艂o - obwie艣cili rajcy miejscy.

Po oddzia艂ach host przeszed艂 pomruk. Mieszczanie, tymczasowo przemienieni w wojak贸w, wsun臋li miecze do pochw, od艂o偶yli kusze i w艂贸cznie, zrzucili zbroje oraz kasaki. W szeregach rozleg艂y si臋 艣miechy, krzyki i 偶arty.

- Dzieciaki, przynie艣cie wina! - ponagli艂 swych pupili bastaix Ramon. - Co wam tak miny zrzed艂y? - zapyta艂, bo ch艂opcy nie ruszali si臋 z miejsca. - Ostrzyli艣cie sobie z臋by na bitw臋, zgad艂em?

Arnau i Joanet nie musieli odpowiada膰. Ich twarze wyra偶a艂y wszystko.

- Kto艣 z nas m贸g艂 zosta膰 ranny, a nawet zgin膮膰 w walce. Chyba by艣cie tego nie chcieli? - Arnau i Joanet skwapliwie pokr臋cili g艂owami. - Sp贸jrzcie na to z drugiej strony: mieszkacie w najwi臋kszym i najpot臋偶niejszym mie艣cie w Katalonii, wszyscy boj膮 si臋 stan膮膰 z nami do walki. - Ch艂opcy s艂uchali Ramona z szeroko otwartymi oczami. - No, a teraz p臋d藕cie po wino. Wam te偶 nale偶y si臋 toast za nasze wsp贸lne zwyci臋stwo. Sztandar 艣wi臋tego Jerzego powr贸ci艂 z honorami do Barcelony, a wraz z nim dwaj ch艂opcy, dumni ze swego miasta, z jego obywateli i z siebie samych. Skuci 艂a艅cuchami je艅cy z Creixell zostali oprowadzeni po ulicach. Kobiety oraz wszyscy, kt贸rzy wypatrywali powrotu host, wiwatowali na cze艣膰 swych obro艅c贸w i pluli na je艅c贸w. Arnau i Joanet, dumni i wynio艣li, towarzyszyli wojsku podczas jego przemarszu. Gdy je艅cy zostali wtr膮ceni do loch贸w pa艂acu naczelnikowskiego, ch艂opcy - nadal dumni i wynio艣li - stawili si臋 przed Bernatem. Ten, na widok syna, ca艂ego i zdrowego, zapomnia艂 u burze, jak膮 mu obieca艂, i z u艣miechem s艂ucha艂 jego relacji z wyprawy.

Od wydarze艅 w Creixell up艂yn臋艂o kilka miesi臋cy, ale 偶ycie Arnaua niewiele si臋 zmieni艂o. Nie sko艅czy艂 jeszcze dziesi臋ciu lat, wieku, w kt贸rym mia艂 rozpocz膮膰 nauk臋 w warsztacie Graua, m贸g艂 wi臋c nadal przemierza膰 z Joanetem Barcelon臋, jak zwykle pe艂n膮 atrakcji i niespodzianek, poi膰 bastaixos, a przede wszystkim odwiedza膰 艣wi膮tyni臋 Santa Maria de la Mar, gdzie 艣ledzi艂 post臋p rob贸t i rozmawia艂 z Matk膮 Bosk膮, otwieraj膮c przed ni膮 serce, zachwycony u艣miechem, jaki dostrzega艂 na wargach kamiennej figurki.

Zgodnie z zapowiedzi膮 ojca Alberta, po rozebraniu starego o艂tarza Madonn臋 przeniesiono do niewielkiej kaplicy Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu, zbudowanej w ambicie na ty艂ach nowego o艂tarza, mi臋dzy dwoma przyporami i masywn膮 偶elazn膮 krat膮. Kaplica Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu nie by艂a ob艂o偶ona 偶adnym prawem do dochod贸w, z wyj膮tkiem czysto duchowego przywileju, jakim cieszyli si臋 jej oficjalni opiekunowie, bastaixos, obowi膮zani czuwa膰 nad ni膮 i dba膰, by zawsze p艂on臋艂y w niej 艣wiece. Cho膰 by艂a to najwa偶niejsza kaplica w ko艣ciele i w niej w艂a艣nie przechowywano cia艂o Chrystusa, parafia powierzy艂a opiek臋 nad ni膮 skromnym tragarzom portowym. Wielu mo偶nych i bogatych kupc贸w zamierza艂o, z my艣l膮 o przysz艂ych zyskach, op艂aci膰 budow臋 trzydziestu trzech kaplic, kt贸re - jak wyja艣ni艂 ojciec Albert - mia艂y powsta膰 w Santa Maria de la Mar mi臋dzy przyporami ambitu lub naw bocznych, ale akurat ta, kaplica Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu, nale偶a艂a do bastaixos. Dlatego Arnau m贸g艂 bez przeszk贸d odwiedza膰 Matk臋 Bosk膮.

Pewnego ranka Bernat robi艂 porz膮dki pod siennikiem, gdzie trzyma艂 mi臋dzy innymi sakiewk臋 z monetami, kt贸re dziewi臋膰 lat temu zabra艂 z rodzinnego folwarku, oraz skromn膮 sumk臋 wyp艂acan膮 mu przez szwagra. Oszcz臋dno艣ci te mia艂y si臋 przyda膰, gdy Arnau zg艂臋bi tajniki zawodu i b臋dzie chcia艂 si臋 uniezale偶ni膰. Gdy Jaume stan膮艂 przed nim, Bernat spojrza艂 na niego zdziwiony. Podmajstrzy nie zwyk艂 przychodzi膰 do izby niewolnik贸w.

- Co...?

Jaume nie da艂 mu doko艅czy膰:

- Twoja siostra nie 偶yje.

Pod Bernatem ugi臋艂y si臋 nogi. Z sakiewk膮 w r臋ku opad艂 na pos艂anie.

- Jak... Jak to? Co si臋 sta艂o? - wyj膮ka艂.

- Nie wiadomo. Rano znaleziono j膮 martw膮 w 艂贸偶ku. Bernat upu艣ci艂 monety i ukry艂 twarz w d艂oniach. Gdy po chwili podni贸s艂 wzrok, podmajstrzego nie by艂o ju偶 w izbie. Ze 艣ci艣ni臋tym gard艂em przypomnia艂 sobie dziewczynk臋, kt贸ra towarzyszy艂a jemu i ojcu w pracach polowych lub ze 艣piewem na ustach krz膮ta艂a si臋 przy zwierz臋tach. Ojciec cz臋sto przerywa艂 zaj臋cia, oczarowany weso艂ym, beztroskim g艂osem c贸rki, i przymyka艂 oczy, by na chwil臋 o wszystkim zapomnie膰. A teraz Guiamona...

Podczas obiadu Bernat przekaza艂 wiadomo艣膰 synowi, ale twarz ch艂opca nawet nie drgn臋艂a.

"- S艂ysza艂e艣, co powiedzia艂em? - dopytywa艂 si臋 Bernat.

Arnau skin膮艂 g艂ow膮. Od roku nie widywa艂 Guiamony, z wyj膮tkiem odleg艂ych ju偶 dni, gdy z kryj贸wki na drzewie podgl膮da艂, Jak bawi si臋 z jego kuzynami. Siedzia艂 na g贸rze, patrzy艂 na nich, pop艂akiwa艂, podczas gdy oni 艣miali si臋, biegali i nikt... Mia艂 ochot臋 powiedzie膰 ojcu, 偶e nie obchodzi go jej 艣mier膰, 偶e Guiamona go nie kocha艂a, jednak powstrzyma艂 go jego smutny wzrok.

- Ojcze - rzek艂, podchodz膮c do niego. Bernat obj膮艂 syna.

- Nie p艂acz - szepn膮艂 Arnau i opar艂 g艂ow臋 na piersi ojca. Bernat przyci膮gn膮艂 go do siebie, a wtedy Arnau opasa艂 go ramionami.

Jedli w ciszy, w towarzystwie niewolnik贸w i terminator贸w, gdy nagle rozleg艂 si臋 pierwszy krzyk: przera藕liwe zawodzenie, kt贸re zdawa艂o si臋 rozdziera膰 powietrze. Sto艂ownicy zerkn臋li w stron臋 domu.

- To p艂aczki - wyja艣ni艂 jeden z terminator贸w. - Moja matka te偶 tam jest. By膰 mo偶e to ona tak wyje. Jest najlepsz膮 p艂aczk膮 w mie艣cie - doda艂 z dum膮.

Arnau spojrza艂 na ojca. Znowu rozleg艂o si臋 zawodzenie. Bernat zobaczy艂, 偶e malec si臋 kuli.

- To dopiero pocz膮tek - ostrzeg艂 go. - S艂ysza艂em, 偶e Grau zam贸wi艂 du偶o p艂aczek.

Bernat mia艂 racj臋. Ca艂e popo艂udnie i ca艂膮 noc, gdy t艂umy nawiedza艂y domostwo Puig贸w i sk艂ada艂y Grauowi kondolencje, armia kobiet op艂akiwa艂a 艣mier膰 Guiamony. Ich zawodzenie nie pozwoli艂o Bernatowi ani jego synowi zmru偶y膰 oka.

- Ca艂a Barcelona wie - poinformowa艂 Joanet przyjaciela, kt贸ry znalaz艂 go rano w艣r贸d ci偶by k艂臋bi膮cej si臋 przed bram膮. Arnau wzruszy艂 ramionami. - Wszyscy chc膮 wzi膮膰 udzia艂 w pogrzebie - doda艂 malec na widok reakcji swego przyjaciela.

- A to dlaczego?

- Bo Grau jest bogaty i rozdaje 偶a艂obnikom ubrania. - Joanet zademonstrowa艂 now膮 czarn膮 kamizel臋. - O, prosz臋. - U艣miechn膮艂 si臋.

P贸藕nym rankiem, gdy wszyscy otrzymali ju偶 ubrania, orszak 偶a艂obny ruszy艂 w kierunku ko艣cio艂a Nazaret, do tamtejszej kaplicy 艢wi臋tego Hipolita, patrona ceramik贸w. P艂aczki sz艂y przy trumnie, p艂acz膮c, zawodz膮c i rw膮c w艂osy z g艂owy.

Ko艣ci贸艂 by艂 pe艂en osobisto艣ci: na pogrzeb stawili si臋 cech-mistrze bractw rzemie艣lniczych, rajcy miejscy i prawie ca艂a Rada Stu. Nikt nie pami臋ta艂 o Estanyolach i Bernat, ci膮gn膮c za sob膮 syna, ledwo zdo艂a艂 przecisn膮膰 si臋 przez zwarty t艂um, w kt贸rym zgrzebne koszule, rozdane przez Graua, miesza艂y si臋 z jedwabiami i biss贸s - kosztown膮 lnian膮 materi膮 czarnej barwy. Bernatowi nie pozwolono nawet po偶egna膰 siostry.

Podczas nabo偶e艅stwa 偶a艂obnego Arnau dojrza艂 w oddali poblad艂e twarze kuzyn贸w: Josep i Genis nie dawali si臋 ponie艣膰 emocjom, Margarida sta艂a wyprostowana, nie mog艂a jednak zapanowa膰 nad dr偶eniem dolnej wargi. Teraz i oni s膮 sierotami. Wiedz膮 o Matce Boskiej? - zastanowi艂 si臋 i przeni贸s艂 wzrok na wuja, kt贸ry z kamienn膮 twarz膮 tkwi艂 przy trumnie. By艂 pewien, 偶e Grau Puig nie opowie dzieciom o Madonnie. Bogacze s膮 inni, powtarzano mu zawsze. Mo偶e maj膮 swoje sposoby na znalezienie nowej matki.

Owszem, mieli swoje sposoby. Zw艂aszcza bogaty wdowiec o wybuja艂ych ambicjach... Jeszcze przed ko艅cem 偶a艂oby Grau zacz膮艂 otrzymywa膰 propozycje matrymonialne. I nie zawaha艂 si臋 przyst膮pi膰 do pertraktacji. Wybrank膮, maj膮c膮 zaj膮膰 miejsce Guiamony, zosta艂a ostatecznie Isabel, m艂oda, niegrzesz膮ca urod膮, ale za to szlachetnie urodzona panna. Grau rozwa偶y艂 wszystkie kandydatury i zdecydowa艂 si臋 w ko艅cu na jedyn膮 arystokratk臋. W posagu mia艂a wnie艣膰 tytu艂, pozbawiony co prawda dochod贸w, posiad艂o艣ci czy maj膮tku, ale stanowi膮cy przepustk臋 do klasy spo艂ecznej, znajduj膮cej si臋 dotychczas poza zasi臋giem Graua. Co go obchodz膮 du偶e posagi, kt贸rymi kusili go niekt贸rzy kupcy, marz膮cy o po艂膮czeniu swojej fortuny maj膮tkiem wp艂ywowego rzemie艣lnika? Barcelo艅skiej arystokracji nie interesowa艂 wdowiec ceramik, cho膰by najbogatszy, tyko ojciec Isabel, bez grosza przy duszy, wyczu艂, 偶e z ambicji Graua mo偶e narodzi膰 si臋 korzystny dla obu stron sojusz, i bynajmniej si臋 nie pomyli艂.

- Chyba si臋 zgodzisz - przekonywa艂 przysz艂ego zi臋cia - 偶e moja c贸rka nie mo偶e mieszka膰 w warsztacie garncarskim. - Grau przytakn膮艂. - I 偶e nie przystoi jej wyj艣膰 za zwyk艂ego ceramika. - Tym razem Grau pr贸bowa艂 co艣 powiedzie膰, ale te艣膰 machn膮艂 tylko r臋k膮 ze wzgard膮. - Grau - doda艂 - my, arystokraci, nie paramy si臋 rzemios艂em, rozumiesz? Mo偶e nie jeste艣my bogaci, ale to nie znaczy, 偶e b臋dziemy lepili garnki.

My, arystokraci... Grau nie da艂 po sobie pozna膰, jak s艂odko zrobi艂o mu si臋 na duszy od tych s艂贸w. Jego te艣膰 mia艂 racj臋: jaki arystokrata Barcelony zajmuje si臋 rzemios艂em? A tym bardziej baron. Bo od tej pory podczas pertraktacji handlowych i w Radzie Stu miano go nazywa膰 panem baronem... Pan baron! Kto s艂ysza艂, 偶eby katalo艅ski baron prowadzi艂 warsztat garncarski?

Za wstawiennictwem Graua, ci膮gle jeszcze piastuj膮cego funkcj臋 cechmistrza, Jaume bez trudu zdoby艂 tytu艂 mistrzowski, po czym dobi艂 szybko targu ze swym by艂ym majstrem. Grau chcia艂 jak najszybciej przypiecz臋towa膰 sw贸j zwi膮zek z Isabel, obawiaj膮c si臋, 偶e jego chimeryczny - jak na rasowego arystokrat臋 przysta艂o - te艣膰 zmieni zdanie. Przysz艂y baron nie mia艂 czasu na targowanie si臋 i rozpatrywanie ofert. Postanowiono, 偶e Juame zostanie majstrem, a Grau odsprzeda mu na raty warsztat i dom. By艂 tylko jeden szkopu艂.

- Mam czterech syn贸w - przypomnia艂 Jaume. - B臋d臋 musia艂 wypruwa膰 z siebie 偶y艂y, 偶eby zap艂aci膰 wam cen臋, jak膮... - Grau da艂 znak, by przeszed艂 do sedna. - Nie mog臋 przej膮膰 po was wszystkich zobowi膮za艅: niewolnik贸w, czeladnik贸w, terminator贸w... Nie zdo艂a艂bym ich nawet wy偶ywi膰! B臋d臋 musia艂 poprzesta膰 na pomocy moich czterech syn贸w.

Data 艣lubu by艂a ju偶 wyznaczona. Za namow膮 ojca Isabel Grau naby艂 pa艂ac na ulicy Montcada, gdzie mieszka艂a arystokratyczna 艣mietanka Barcelony.

- Dop贸ki nie pozb臋dziesz si臋 warsztatu - ostrzeg艂 go te艣膰 na progu w艂a艣nie zakupionej posesji - nie ma mowy o 艣lubie.

Obeszli now膮 rezydencj臋 od piwnic po strych. Baron kiwa艂 pob艂a偶liwie g艂ow膮, a Grau liczy艂 w my艣lach fortun臋, jak膮 przyjdzie mu wyda膰 na umeblowanie tak wielu komnat. Za bram膮 oddzielaj膮c膮 pa艂ac od ulicy Montcada rozci膮ga艂 si臋 wybrukowany dziedziniec, a dalej stajnie, zajmuj膮ce wi臋ksz膮 cz臋艣膰 parteru, oraz pomieszczenia kuchenne i izby dla niewolnik贸w. Po prawej stronie wielkie kamienne schody prowadzi艂y na pierwsze pi臋tro rezydencji, gdzie znajdowa艂y si臋 salony i komnaty go艣cinne. Wy偶ej, na drugim pi臋trze, urz膮dzono sypialnie. Pa艂acyk zbudowany by艂 z kamienia, dwa g贸rne pi臋tra rezydencji mia艂y rz膮d ostro艂ukowych okien wychodz膮cych na patio.

- Niech ci b臋dzie - rzek艂 Grau do cz艂owieka, kt贸ry przez lata by艂 jego praw膮 r臋k膮 - przejmiesz interes bez zobowi膮za艅.

Jeszcze tego samego dnia spisali umow臋 i Grau, nie posiadaj膮c si臋 z rado艣ci, pokaza艂 dokument te艣ciowi.

- Sprzeda艂em warsztat - oznajmi艂.

- Gratuluj臋, panie baronie - odpar艂 te艣膰, podaj膮c mu r臋k臋. I co teraz? - pomy艣la艂 Grau, gdy zosta艂 sam. Niewolnicy to ma艂e piwo, zatrzymam tych, kt贸rzy nadaj膮 si臋 na s艂u偶膮cych, a reszta... trafi na targ. Co do czeladnik贸w i terminator贸w...

Grau porozmawia艂 z cz艂onkami cechu i za niewielk膮 dop艂at膮 przekaza艂 im swych robotnik贸w. Nie wiedzia艂 tylko, co zrobi膰 z Bernatem i Arnauem. Jego by艂y szwagier nie mia艂 偶adnego tytu艂u rzemie艣lniczego, nie by艂 nawet czeladnikiem. Nikt nie da mu pracy, zreszt膮 by艂oby to sprzeczne z prawem. Dzieciak nie zacz膮艂 jeszcze nauki, istnia艂a jednak umowa... Przecie偶 nie b臋dzie nikogo prosi艂, 偶eby przyj膮艂 do warsztatu kogo艣, kto nosi to samo nazwisko co Guiamona. Wszyscy zaraz by si臋 dowiedli, 偶e ci dwaj uciekinierzy to jego krewni. Wyda艂oby si臋, 偶e ukrywa艂 ch艂op贸w pa艅szczy藕nianych, a teraz, gdy mia艂 zosta膰 gronem... Przecie偶 to w艂a艣nie arystokracja 艣ciga艂a zbieg艂ych ch艂op贸w, domagaj膮c si臋 od kr贸la, by uchyli艂 prawo pozwalaj膮ce porzuca膰 ziemi臋. Co na to powie przysz艂y te艣膰? Je艣li ca艂a Barcelona zacznie plotkowa膰 o Estanyolach, przyjdzie mu sil po偶egna膰 z tytu艂em.

- Wy idziecie ze mn膮 - oznajmi艂 Bernatowi, kt贸ry zamartwia艂 si臋 od kilku dni.

Jaume, nowy w艂a艣ciciel warsztatu, porozmawia艂 z Bernatem, serdecznie, nie musz膮c ju偶 przejmowa膰 si臋 rozkazami Grauaj 鈥淣ic wam nie grozi z jego strony. Sam mi to powiedzia艂. Boi si臋, 偶e wyjdzie na jaw wasza przesz艂o艣膰. Wytargowa艂em ca艂kiem dobre warunki. Spieszy mu si臋, chce za艂atwi膰 wszystko przed 艣lubem. Masz podpisan膮 umow臋 dotycz膮c膮 Arnaua. Wykorzystaj to. Przyci艣nij tego 艂ajdaka. Zagro藕, 偶e poskar偶ysz si臋 w艂adzom. Jeste艣 szlachetnym cz艂owiekiem. Chcia艂bym, 偶eby艣 zrozumia艂, 偶e wszystko, co wydarzy艂o si臋 mi臋dzy nami...".

Bernat rozumia艂. I za namow膮 dawnego podmajstrzego zmierzy艂 si臋 ze szwagrem.

- Co艣 ty powiedzia艂?! - wrzasn膮艂 Grau, us艂yszawszy od Bernata zdawkowe 鈥淒ok膮d i po co?". - Dok膮d ja zechc臋 i po to, co ci rozka偶臋! - krzycza艂 rozjuszony, wymachuj膮c r臋kami.

- Nie jeste艣my twoimi niewolnikami.

- Ale nie macie wyboru.

Bernat odchrz膮kn膮艂, nim poszed艂 za rad膮 Jaumego.

- Mog臋 upomnie膰 si臋 o moje prawa w s膮dzie. Wyprowadzony z r贸wnowagi, chudy i ma艂y Grau zerwa艂 si臋 z krzes艂a, jednak Bernat ani drgn膮艂, mimo 偶e mia艂 ochot臋 uciec, gdzie pieprz ro艣nie. Gro藕ba szwagra rozbrzmiewa艂a w uszach wdowca.

Mieli dogl膮da膰 koni, kt贸re Grau si艂膮 rzeczy musia艂 kupi膰-鈥淐hcesz mie膰 puste stajnie?"- zapyta艂 go mimochodem te艣膰, jakby przemawia艂 do dziecka. Grau rachowa艂 i rachowa艂 w my艣lach. 鈥淢oja Isabel zawsze je藕dzi艂a konno", obruszy艂 si臋 ojciec jego przysz艂ej ma艂偶onki.

Jednak Bernata najbardziej cieszy艂a przyzwoita pensja, jaka wywalczy艂 dla siebie i dla Arnaua, kt贸ry r贸wnie偶 mia艂 rozpocz膮膰 prac臋 w stajni. Dzi臋ki temu zamieszkaj膮 poza pa艂acem, we w艂asnej izbie, ju偶 nie b臋d膮 sypiali z niewolnikami i terminatorami. Sami na siebie zarobi膮.

Za zgod膮 Bernata Grau uniewa偶ni艂 dokument dotycz膮cy nauki Arnaua i sporz膮dzi艂 now膮 umow臋.

Odk膮d zosta艂 obywatelem Barcelony, Bernat rzadko wyprawia艂 si臋 do miasta, a je艣li ju偶, zawsze sam lub z Arnauem. Podczas ka偶dej przechadzki t艂umaczy艂 sobie, 偶e najwyra藕niej nie 艣cigano go za morderstwo, w przeciwnym razie dawno ju偶 zosta艂by pojmany, wszak jego nazwisko figurowa艂o w miejskim rejestrze. Zwykle szed艂 nad morze, gdzie wtapia艂 si臋 w t艂um robotnik贸w. Spacerowa艂, wpatrzony w muskany morsk膮 bryz膮 widnokr膮g, wdychaj膮c unosz膮c膮 si臋 nad pla偶膮 cierpk膮 wo艅 statk贸w i dziegciu.

Min臋艂o ju偶 prawie dziesi臋膰 lat, odk膮d uderzy艂 ch艂opca z ku藕ni. Mia艂 nadziej臋, 偶e go jednak nie zabi艂.

Arnau i Joanet szli obok niego, podskakuj膮c. Wybiegali do przodu, a potem wracali p臋dem z b艂yszcz膮cymi oczami, u艣miechaj膮c si臋 od ucha do ucha.

- Nasz w艂asny dom! - krzycza艂 Arnau. - Tato, prosz臋, zamieszkajmy w dzielnicy Ribera!

- Obawiam si臋, 偶e nie dom, tylko licha izdebka - t艂umaczy艂 Bernat, ale ch艂opiec nadal u艣miecha艂 si臋, jakby mieli si臋 wprowadzi膰 do najwspanialszego pa艂acu w Barcelonie.

- To niez艂y pomys艂 - skwitowa艂 Jaume pomys艂 Arnaua. - Na pewno znajdziesz tam co艣 dla siebie.

Ca艂a tr贸jka zmierza艂a teraz do nadmorskiej dzielnicy. Ch艂opcy biegali w t臋 i z powrotem, Bernat ni贸s艂 ca艂y sw贸j dobytek. Mieszkali w Barcelonie prawie od dziesi臋ciu lat.

Po drodze do ko艣cio艂a Santa Maria Arnau i Joanet nie przestawali pozdrawia膰 przechodni贸w.

To m贸j tata! - zawo艂a艂 Arnau do d藕wigaj膮cego w贸r zbo偶a tragarza portowego i wskaza艂 Bernata, kt贸ry szed艂 co i dwadzie艣cia metr贸w za nimi.

Zgi臋ty pod ci臋偶arem bastaix u艣miechn膮艂 si臋, nie przystaj膮c, Arnau odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 p臋dem do ojca, stan膮艂 jednak po kilku krokach, widz膮c, 偶e Joanet nie biegnie za nim.

- No, chod藕 - przynagli艂 go, machaj膮c r臋k膮. Joanet pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂 Arnau i stan膮艂 obok niego. Malec wbi艂 wzrok w ziemi臋.

- To tw贸j tata - wymamrota艂. - Co teraz b臋dzie ze mn膮? Joanet mia艂 racj臋. Wszyscy uwa偶ali ich za braci. Arnau nie wzi膮艂 tego pod uwag臋.

- Chod藕 - poci膮gn膮艂 go za sob膮.

Bernat dostrzeg艂 ich z daleka. Arnau prowadzi艂 oci膮gaj膮cego si臋 przyjaciela. 鈥淕ratuluj臋 wspania艂ych syn贸w", zagadn膮艂 go po drodze bastaix. Bernat si臋 u艣miechn膮艂. Ch艂opcy przyja藕nili si臋 ju偶 od ponad roku. A matka Joaneta? Bernat wyobrazi艂 sobie malca, jak siedzi na skrzynce i czeka na pieszczot臋 kobiety, kt贸rej twarzy nigdy nie widzia艂. Poczu艂 ucisk w gardle.

- Ojcze... - zacz膮艂 Arnau, stan膮wszy przed nim. Joanet schowa艂 si臋 za przyjacielem.

- Ch艂opcy - przerwa艂 synowi Bernat - my艣l臋, 偶e...

- Zostaniesz tat膮 Joaneta? - rzuci艂 pospiesznie Arnau. I Bernat zobaczy艂, 偶e malec zerka na niego zza plec贸w przyjaciela.

- Chod藕 no tu. Chcesz by膰 moim synem? Twarz Joaneta rozpromieni艂a si臋.

- Mam to uzna膰 za zgod臋? - zapyta艂 Bernat. Ch艂opiec wtuli艂 si臋 w jego nogi. Arnau u艣miechn膮艂 si臋 do ojca.

- No ju偶, biegnijcie si臋 bawi膰 - rzuci艂 Bernat zd艂awionym g艂osem.

Ch艂opcy zaprowadzili Bernata do ojca Alberta. - On na pewno nam pomo偶e - stwierdzi艂 Arnau, a jego przyjaciel pokiwa艂 g艂ow膮.

-To nasz ojciec! - zawo艂a艂 Joanet, wyprzedzaj膮c Arnaua.

To samo zdanie wykrzykiwa艂 przez ca艂膮 drog臋, nawet do os贸b, kt贸re zna艂 tylko z widzenia.

Ojciec Albert poprosi艂 ch艂opc贸w, by zostawili ich samych, pocz臋stowa艂 Bernata s艂odkim winem i wys艂ucha艂 jego opowie艣ci.

- Znam takie miejsce - powiedzia艂. - W domu dobrych ludzi. Ale chcia艂em ci臋 jeszcze o co艣 zapyta膰. Wystara艂e艣 si臋 o posad臋 dla Arnaua, b臋dzie przyzwoicie zarabia艂, nauczy si臋 zawodu, stajennemu pracy nigdy nie zabraknie. A co z twoim drugim synem? My艣la艂e艣 ju偶 o przysz艂o艣ci Joaneta?

Bernat spowa偶nia艂 i wyzna艂 duchownemu prawd臋.

Ojciec Albert zaprowadzi艂 ich do Perego i jego 偶ony, staruszk贸w mieszkaj膮cych samotnie w niewielkim dwupi臋trowym domku nad brzegiem morza. Na parterze mie艣ci艂a si臋 kuchnia, na g贸rze trzy pokoje, z kt贸rych jeden by艂 do wynaj臋cia.

Po drodze do domu staruszk贸w oraz potem, gdy przedstawia艂 gospodarzom znajomych i patrzy艂, jak Bernat wy艂uskuje z sakiewki oszcz臋dno艣ci, ojciec Albert nie puszcza艂 ramienia Joaneta. Jak m贸g艂 by膰 tak 艣lepy? Dlaczego nie domy艣li艂 si臋, 偶e to biedne dziecko prze偶ywa prawdziwe piek艂o. Tyle razy widzia艂, jak smutnieje i zamy艣la si臋 lub patrzy przed siebie niewidz膮cym wzrokiem!

Przytuli艂 malca. Joanet spojrza艂 na niego i si臋 u艣miechn膮艂.

Pok贸j by艂 skromny, ale czysty, jedyne umeblowanie stanowi艂y dwa sienniki roz艂o偶one na pod艂odze. Izdebk臋 wype艂nia艂 niecichn膮cy szum morskich fal. Arnau wy艂owi艂 r贸wnie偶 odg艂osy dobiegaj膮ce z placu budowy ko艣cio艂a Santa Maria, znajduj膮cego si臋 zaraz za domem. Na kolacj臋 zjedli tradycyjn膮 potrawk臋 przyrz膮dzon膮 przez gospodyni臋. Arnau zerkn膮艂 na talerz i u艣miechn膮艂 si臋 do ojca. Nareszcie koniec ze 艣wi艅stwami gotowanymi przez Estrany臋! Ca艂a tr贸jka zajada艂a ze smakiem pod bacznym okiem staruszki, gotowej w ka偶dej chwili nape艂ni膰 im ponownie miski.


- A teraz do 艂贸偶ek - oznajmi艂 syty Bernat. - Rano czeka nas praca.

Joanet zawaha艂 si臋. Spojrza艂 na Bernata, a gdy wszyscy wstali od sto艂u, ruszy艂 ku drzwiom wyj艣ciowym.

- To nie pora na spacery, synu - powiedzia艂 Bernat tak, 偶eby s艂yszeli go gospodarze.

- To brat mojej matki i jego syn - wyja艣ni艂a Margarida macosze, zdziwionej, 偶e jej m膮偶 zatrudni艂 dwie dodatkowe osoby do siedmiu koni.

Grau zapowiedzia艂, 偶e nie chce mie膰 nic wsp贸lnego z ko艅mi i rzeczywi艣cie, nawet nie zajrza艂 do wspania艂ych stajni mieszcz膮cych si臋 na parterze rezydencji. Isabel wszystkiego dopilnowa艂a: kupi艂a wierzchowce i sprowadzi艂a masztalerza swego ojca, Jesiisa, kt贸ry z kolei poleci艂 jej do艣wiadczonego stajennego, Tomasa.

Ale czterech s艂u偶膮cych do siedmiu koni to przesada nawet jak na baronow膮. Isabel nie omieszka艂a napomkn膮膰 o tym podczas pierwszej wizyty w stajni, zaraz po rozpocz臋ciu pracy przez Estanyol贸w.

Macocha zach臋ci艂a Margarid臋, by m贸wi艂a dalej.

- Pochodz膮 ze wsi, byli ch艂opami pa艅szczy藕nianymi.

Podejrzenie zakie艂kowa艂o w duszy Isabel, kt贸ra nie zdradzi艂a si臋 jednak ani s艂owem.

Dziewczynka ci膮gn臋艂a:

- Ten m艂odszy, Arnau, jest winien 艣mierci mojego braciszka Guiamona. Dlatego ich nienawidz臋. Nie rozumiem, czemu ojciec da艂 im prac臋.

- Dowiemy si臋 - mrukn臋艂a baronowa, wpatrzona w plecy szczotkuj膮cego konia.

Lecz tego wieczoru Grau zlekcewa偶y艂 podchody ma艂偶onki.

- Bo uzna艂em to za stosowne - uci膮艂, potwierdziwszy, dwaj nowi stajenni zbiegli przed laty ze wsi.

- Je艣li m贸j tata si臋 dowie...

- Ale si臋 nie dowie, prawda? - Grau przyjrza艂 si臋 偶onie wystrojonej do kolacji. By艂 to jeden z nowych zwyczaj贸w, jaki Isabel zaszczepi艂a Grauowi i pasierbom. Mia艂a zaledwie dwadzie艣cia lat, by艂a wyj膮tkowo chuda, podobnie jak Grau, niezbyt urodziwa i nie mog艂a si臋 pochwali膰 zmys艂owymi kr膮g艂o艣ciami, kt贸rymi Guiamona podbi艂a serce m臋偶a. Jednak pochodzi艂a szlachetnego rodu, wi臋c Grau uzna艂, 偶e jej charakter r贸wnie偶 mo偶e by膰 szlachetny. - Chyba nie chcesz, by tw贸j tatu艣 dowiedzia艂 si臋, 偶e mieszkasz pod jednym dachem ze zbieg艂ymi ch艂opami?

Isabel spiorunowa艂a go wzrokiem i wysz艂a z jadalni.

Mimo wrogo艣ci baronowej i jej pasierb贸w Bernat dobrze spisywa艂 si臋 jako stajenny. Zna艂 si臋 na koniach, potrafi艂 je karmi膰, czy艣ci膰 im kopyta i leczy膰, je艣li zasz艂a taka potrzeba, czu艂 si臋 w艣r贸d nich jak ryba w wodzie. Brakowa艂o mu jedynie do艣wiadczenia w zabiegach upi臋kszaj膮cych.

- Chc膮 mie膰 konie na najwy偶szy po艂ysk - opowiada艂 Arnauowi w drodze do domu. - Bez najmniejszego py艂ku kurzu. Najpierw musz臋 wyczesywa膰 im zgrzeb艂em piasek z sier艣ci, a potem szczotkowa膰, a偶 sk贸ra zacznie l艣ni膰.

- A co z grzyw膮 i ogonem?

- Przycinam, plot臋 warkoczyki, przypinam wst膮偶eczki...!

- Po co im te wszystkie ozd贸bki?

Arnaua nie dopuszczano do koni. Podziwia艂 je z daleka, patrzy艂, jak 艂asz膮 si臋 do jego ojca, lubi艂 je g艂aska膰, gdy zostawa艂 z nim sam w stajni. Raz czy dwa razy, gdy nikt nie patrzy艂, Bernat posadzi艂 go na nieosiod艂anego wierzchowca. Ch艂opiec sp臋dza艂 ca艂e dnie w siod艂ami. Czy艣ci艂 uprz臋偶e, smarowa艂 rzemienie sad艂em i przeciera艂 je ga艂gankiem, by t艂uszcz wsi膮k艂 w sk贸r臋, a rz膮d i wodze nabra艂y po艂ysku. Szorowa艂 w臋dzid艂a i strzemiona, szczotkowa艂 derki i ozdoby, usuwaj膮c z nich ko艅sk膮 sier艣膰. Paznokciami, niczym prowizoryczn膮 pesety musia艂 wyci膮ga膰 niedostrzegalne igie艂ki w艂osia wbite w tkanin臋. Reszt臋 dnia sp臋dza艂 na pucowaniu karocy kupionej przez Graua, po kilku miesi膮cach nawet Jesus musia艂 uzna膰 fachowo艣膰 Bernata. Konie lgn臋艂y do niego, a on poklepywa艂 je, g艂aska艂 uspokaja艂 szeptem. Natomiast na widok Tomasa zwierz臋ta k艂ad艂y uszy po sobie i ucieka艂y w drugi koniec zagrody, jak najdalej od niego. Co si臋 dzieje? Przecie偶 Tomas by艂 do tej pory znakomitym stajennym, zachodzi艂 w g艂ow臋 Jesus na widok rozwrzeszczanego parobka.

Rano, gdy Bernat i Arnau szli do pracy, Joanet pomaga艂 偶onie Perego, Marionie. Zmywa艂, sprz膮ta艂, chodzi艂 po zakupy. Potem, kiedy staruszka zaczyna艂a gotowa膰 obiad, bieg艂 na pla偶臋 pomaga膰 jej m臋偶owi. Pere, by艂y rybak, otrzymywa艂 od czasu do czasu niewielkie wsparcie od bractwa rybackiego, poza tym dorabia艂 艂ataniem sieci. Joanet s艂ucha艂 uwa偶nie jego wyja艣nie艅 i podawa艂 mu narz臋dzia.

W wolnych chwilach wymyka艂 si臋 do matki.

- Dzisiaj rano - powiedzia艂 jej pewnego razu - gdy Bernat chcia艂 zap艂aci膰 naszemu gospodarzowi czynsz, Pere zwr贸ci艂 mu cz臋艣膰 nale偶no艣ci. Wyja艣ni艂, 偶e malec, czyli ja... Bo wiesz, mamo, nazywaj膮 mnie malcem. No wi臋c powiedzia艂, 偶e zarabiam na swoje utrzymanie, pomagaj膮c w domu i przy sieciach.

Wi臋藕niarka g艂adzi艂a ch艂opca po g艂owie. Jak偶e si臋 wszystko zmieni艂o! Odk膮d jej synek zamieszka艂 z Arnauem i jego ojcem, nie przesiadywa艂 ju偶 pod oknem, pop艂akuj膮c, dopraszaj膮c si臋 cichej pieszczoty, ciep艂ego s艂owa, jej 艣lepej mi艂o艣ci. Teraz gada艂 jak naj臋ty, opowiada艂 jej rozmaite historie! Nawet si臋 艣mia艂!

- Bernat mnie przytuli艂 - ci膮gn膮艂 Joanet. - A Arnau pochwali艂.

Kobieca d艂o艅 zacisn臋艂a si臋 na w艂osach ch艂opca.

Joanet nie przestawa艂 m贸wi膰. Opowiada艂 i opowiada艂: o swoim przyjacielu, o Bernacie, o Marionie i jej m臋偶u, o pla偶y, #akach# i naprawianiu sieci... A matka s艂ucha艂a, szcz臋艣liwa, 偶e jej syn nareszcie wie, czym jest u艣cisk bliskiej osoby, 偶e jest mu dobrze.

- P臋d藕 do nich, synku - przerwa艂a mu, pr贸buj膮c ukry膰 dr偶enie g艂osu. - Pewnie na ciebie czekaj膮.

Z g艂臋bi celi s艂ysza艂a, 偶e malec zeskakuje ze skrzyni i odbiega. Wyobrazi艂a sobie, jak prze艂azi przez mur, kt贸ry tak bardzo chcia艂a wymaza膰 z pami臋ci.

Po co dalej 偶y膰? Przetrzyma艂a lata o chlebie i wodzie, zamkni臋ta w izbie, kt贸rej zakamarki przemierzy艂a palcami tysi膮ce razy. Walczy艂a z samotno艣ci膮 i ob艂臋dem, zerkaj膮c w niebo przez male艅kie okienko, na kt贸re wspania艂omy艣lnie zezwoli艂 kr贸l. Wielkoduszny monarcha! Znios艂a gor膮czk臋 i chorob臋, a wszystko dla synka, po to by g艂aska膰 go po g艂owie, podtrzyma膰 na duchu, da膰 mu odczu膰, 偶e mimo wszystko nie jest sam na 艣wiecie.

Ale teraz nie by艂 ju偶 sam. Bernat go przytula艂! Joana mia艂a wra偶enie, 偶e zna tego cz艂owieka od dawna. Rozmy艣la艂a o nim podczas trwaj膮cych wieczno艣膰 godzin. 鈥淥piekuj si臋 moim synkiem", przemawia艂a do niego w my艣lach. Joanet jest nareszcie szcz臋艣liwy, 艣mieje si臋, biega i...

Joana osun臋艂a si臋 na pod艂og臋 i zamar艂a. Tego dnia nie tkn臋艂a chleba ani wody, nie czu艂a ju偶 g艂odu.

Joanet odwiedzi艂 j膮 nazajutrz i nast臋pnego dnia, i jeszcze nast臋pnego, a ona ch艂on臋艂a jego 艣miech, s艂ucha艂a, jak opowiada z rado艣ci膮 o otaczaj膮cym go 艣wiecie. Z okna dochodzi艂 ju偶 tylko przyt艂umiony g艂os: 鈥淭ak", 鈥淣ie", 鈥淚d藕 ju偶", 鈥淏iegnij, korzystaj z 偶ycia".

- Ciesz si臋 偶yciem, kt贸re ci zatru艂am - szepn臋艂a resztk膮 si艂, gdy ch艂opiec przechodzi艂 przez mur.

Wi臋zienie Joany zacz膮艂 wype艂nia膰 chleb.

- Wiesz, co si臋 sta艂o, mamo? - Joanet podsun膮艂 skrzynk臋 pod 艣cian臋 i na niej usiad艂. Stopami nie si臋ga艂 jeszcze ziemi. -I Nie, bo sk膮d mia艂aby艣 wiedzie膰? - Przywar艂 plecami do 艣ciany w miejscu, gdzie matczyna r臋ka mog艂a wymaca膰 jego g艂ow臋. - Powiem ci. To bardzo zabawne. Wyobra藕 sobie, 偶e wczoraj jeden z koni Graua...

Ale tym razem z otworu nie wysun臋艂a si臋 r臋ka.

- Mamo? No, pos艂uchaj. M贸wi臋 ci, to naprawd臋 艣mieszne. Chodzi o jednego z koni...

Joanet zerkn膮艂 w stron臋 okna.

- Mamo? Odczeka艂 chwil臋.

- Mamo?

Nas艂uchiwa艂, ale zewsz膮d dobiega艂 tylko stukot kotlarskich m艂otk贸w.

- Mamo! - krzykn膮艂.

Ukl膮k艂 na skrzynce. Co robi膰? Matka zabroni艂a mu zagl膮da膰 przez okno.

- Mamo! - krzykn膮艂 znowu, podci膮gaj膮c si臋 do otworu. Zawsze mu powtarza艂a, 偶eby nie zagl膮da艂 do izdebki i nie pr贸bowa艂 jej zobaczy膰. Ale przecie偶 si臋 nie odzywa! Joanet zerkn膮艂 przez okno. W 艣rodku by艂o ciemno.

Prze艂o偶y艂 jedn膮 nog臋 przez parapet. Okno by艂o bardzo w膮skie. M贸g艂 przez nie przej艣膰 tylko bokiem.

- Mamo? - powt贸rzy艂.

Uczepi艂 si臋 g贸rnej cz臋艣ci okna, postawi艂 na parapecie obie stopy i wcisn膮艂 si臋 do izdebki.

- Mamo? - szepta艂, oswajaj膮c oczy z mrokiem.

W ko艅cu uda艂o mu si臋 wy艂owi膰 z ciemno艣ci zarys otworu, z kt贸rego wydobywa艂 si臋 potworny fetor. Za dziur膮 w pod艂odze, na lewo, pod 艣cian膮, dojrza艂 posta膰 zwini臋t膮 na sienniku.

Posta膰 si臋 nie rusza艂a. Stukot m艂otk贸w pozosta艂 na zewn膮trz.

- Chcia艂em ci opowiedzie膰 co艣 zabawnego - powiedzia艂, Podchodz膮c, a po jego policzkach pop艂yn臋艂y 艂zy. - Na pewno by艣 si臋 艣mia艂a - wyszepta艂, staj膮c nad matk膮.

Usiad艂 przy zw艂okach. Joana mia艂a twarz skryt膮 w ramionach, Jakby przeczuwa艂a, 偶e malec wejdzie do celi, i zas艂ania艂a si臋 Przed nim nawet po 艣mierci.

- Mog臋 ci臋 dotkn膮膰?

Pog艂adzi艂 matk臋 po w艂osach: brudnych, sko艂tunionych, suchych, szorstkich.

- Dopiero teraz, gdy ju偶 ci臋 nie ma, mo偶emy by膰 razem. I wybuchn膮艂 p艂aczem.

Wieczorem Bernat ju偶 w progu us艂ysza艂 od zaniepokojonych gospodarzy, 偶e Joanet jeszcze nie wr贸ci艂. Staruszkowie nie pytali nigdy malca, gdzie si臋 podziewa, gdy znika z domu. My艣leli, 偶e chodzi na budow臋, jednak tego popo艂udnia go tam nie widziano. Mariona podnios艂a r臋k臋 do ust.

- A je艣li co艣 mu si臋 sta艂o? - za艂ka艂a.

- Znajdziemy go - uspokaja艂 j膮 Bernat.

Joanet zosta艂 przy matce. Najpierw g艂adzi艂 j膮 po g艂owie, potem wpl贸t艂 palce w jej w艂osy i zacz膮艂 je rozczesywa膰. Nie pr贸bowa艂 ods艂oni膰 jej twarzy. W ko艅cu wsta艂 i spojrza艂 w okno.

Na dworze by艂o ju偶 ciemno.

- Joanet?

Zn贸w spojrza艂 na otw贸r w murze.

- Joanet? - us艂ysza艂 ponownie.

- Arnau?

- Co si臋 sta艂o?

Z izby doszed艂 Arnaua g艂os przyjaciela:

- Umar艂a.

- Dlaczego nie...?

- Nie mog臋. Tu nie ma skrzyni. Nie si臋gam do okna.

鈥淭am bardzo 艣mierdzi", doda艂 na koniec Arnau. Bernat zn贸w zapuka艂 do drzwi kotlarza Ponca. Co biedny malec robi艂 tam przez ca艂y dzie艅? Zastuka艂 jeszcze raz, z ca艂ej si艂y. Dlaczego nikt nie otwiera? W tej samej chwili drzwi si臋 otworzy艂y i stan膮艂 w nich olbrzym, kt贸ry wype艂ni艂 niemal ca艂膮 przestrze艅 mi臋dzy framugami. Arnau si臋 cofn膮艂.

Czego?! - rykn膮艂 kotlarz. By艂 boso, mia艂 na sobie tylko si臋gaj膮c膮 do kolan koszul臋.

Nazywam si臋 Bernat Estanyol, a to m贸j syn - powiedzia艂 Bernat, chwytaj膮c Arnaua za rami臋 i popychaj膮c do przodu. - Przyja藕ni si臋 z waszym synem Joa...

- Ja nie mam syna - przerwa艂 mu gospodarz i chcia艂 zatrzasn膮膰 drzwi.

- Ale macie 偶on臋 - rzuci艂 Bernat, przytrzymuj膮c drzwi ramieniem. Pone przesta艂 si臋 mocowa膰. - To znaczy... - doda艂, 艣widruj膮c kotlarza wzrokiem - mieli艣cie 偶on臋. Umar艂a. Pone przyj膮艂 t臋 wiadomo艣膰 zupe艂nie oboj臋tnie.

- I co z tego? - zapyta艂, wzruszaj膮c ramionami.

- Joanet jest teraz u niej. - Bernat spojrza艂 na kotlarza najsurowiej, jak tylko potrafi艂. - Nie mo偶e wyj艣膰.

- Ten b臋kart powinien przesiedzie膰 tam ca艂e 偶ycie. Bernat wpatrywa艂 si臋 w kotlarza, nie puszczaj膮c ramienia syna. Arnau mia艂 ochot臋 si臋 skuli膰, ale czuj膮c na sobie wzrok olbrzyma, wyprostowa艂 si臋.

- Co zamierzacie zrobi膰? - zapyta艂 Bernat.

- Nic - odpar艂 kotlarz. - Jutro zburz臋 kom贸rk臋 i dzieciak wyjdzie.

- Nie mo偶ecie zostawi膰 tam ch艂opca na ca艂膮 noc...

- To m贸j dom i mog臋 w nim robi膰, co mi si臋 偶ywnie podoba.

- Zawiadomi臋 w艂adze miejskie - zagrozi艂 Bernat, z g贸ry wiedz膮c, 偶e nie na wiele si臋 to zda.

Pone zmru偶y艂 oczy i bez s艂owa znikn膮艂 w g艂臋bi domu, zostawiaj膮c ich w otwartych drzwiach. Po chwili wr贸ci艂 z powrozem, kt贸ry wr臋czy艂 Arnauowi.

Wyci膮gnij go stamt膮d - rozkaza艂 - i przeka偶 mu, Ze teraz, gdy jego matka nie 偶yje, nie chc臋 go tu wi臋cej widzie膰.

- Jak... - zacz膮艂 Bernat.

Tak jak ten smarkacz zakrada艂 si臋 tu przez te wszystkie lata, - uprzedzi艂 jego pytanie Pone. - Przez p艂ot. Do domu was nie wpuszcz臋.

- A co z matk膮? - zd膮偶y艂 jeszcze zapyta膰 Bernat, kotlarz zatrzasn膮艂 im drzwi przed nosem.

- Kr贸l odda艂 mi j膮 pod warunkiem, 偶e jej nie zabij臋 wi臋c teraz, gdy sama umar艂a, zwr贸c臋 j膮 kr贸lowi - odpowiedzia艂 Pone pospiesznie. - Zap艂aci艂em za ni膮 spory zastaw, i B贸g mi 艣wiadkiem, nie zamierzam traci膰 pieni臋dzy przez t臋 ladacznic臋.

Tylko ojciec Albert, kt贸ry zna艂 histori臋 Joaneta, oraz stary Pere i jego 偶ona, kt贸rym Bernat musia艂 wszystko wyja艣ni膰, wiedzieli o nieszcz臋艣ciu, jakie spotka艂o malca. Ca艂a tr贸jka stara艂a si臋 podnie艣膰 go na duchu, ale ch艂opiec milcza艂, a jego ruchy, wcze艣niej nerwowe i o偶ywione, spowolnia艂y, jakby d藕wiga艂 na ramionach niewyobra偶alny ci臋偶ar.

- Czas leczy rany - pociesza艂 Bernat Arnaua. - Musimy by膰 cierpliwi i wspiera膰 Joaneta nasz膮 mi艂o艣ci膮 i zrozumieniem.

Lecz Joanet za dnia milcza艂 jak zakl臋ty, a nocami szlocha艂 rozpaczliwie. Ojciec i syn, skuleni na pos艂aniu, przys艂uchiwali si臋 w ciszy 艂kaniu malca, czekaj膮c, a偶 zmorzy go wreszcie niespokojny sen.

- Joanet! - Bernat us艂ysza艂 pewnej nocy, jak Arnau wo艂a przyjaciela. - Joanet.

Odpowiedzia艂a mu cisza.

- Je艣li chcesz, poprosz臋 Madonn臋, by zosta艂a r贸wnie偶 twoj膮 matk膮.

Brawo, synu, pomy艣la艂 Bernat. Nie mia艂 odwagi sam go o to prosi膰. Przecie偶 to by艂a jego Madonna, jego sekret. Zgodzi艂 si臋 podzieli膰 z Joanetem w艂asnym ojcem, tym razem decyzja nale偶a艂a tylko do niego.

Arnau by艂 gotowy dzieli膰 z przyjacielem r贸wnie偶 matk膮, mimo to Joanet nie odpowiada艂. W pokoju panowa艂a cisza jak makiem zasia艂.

- Joanet? - nie poddawa艂 si臋 Arnau.

- Tak m贸wi艂a do mnie mama. - To by艂y pierwsze s艂owa Joaneta od wielu dni. Bernat zamar艂 na pos艂aniu. - Ale jej ju偶 nie ma. Od tej pory mam na imi臋 Joan.

- Jak chcesz, Joane... Joan - poprawi艂 si臋 Arnau. -

- S艂ysza艂e艣, co m贸wi艂em?

- Ale twoja Madonna nie rozmawia z tob膮 tak jak moja matka.

- Powiedz mu o ptakach - podsun膮艂 Bernat.

- Za to ja j膮 widz臋, a ty nie widzia艂e艣 swojej matki. Znowu zapad艂a cisza.

- A sk膮d wiesz, 偶e ona ci臋 w og贸le s艂yszy? - zapyta艂 w ko艅cu malec. - To tylko kamienna figurka, a kamienie s膮 g艂uche.

Bernat wstrzyma艂 oddech.

- Skoro jest g艂ucha, to dlaczego wszyscy do niej przemawiaj膮? - odci膮艂 si臋 Arnau. - Nawet ojciec Albert. Przecie偶 sam widzia艂e艣. My艣lisz, 偶e ojciec Albert nie wie, co robi?

- Ale to nie jest jego matka - nie dawa艂 za wygran膮 malec. - Ojciec Albert ma inn膮 matk臋, sam mi m贸wi艂. Sk膮d mam wiedzie膰, czy Madonna chce by膰 moj膮 matk膮, skoro si臋 nie odzywa?

- Powie ci to noc膮, we 艣nie lub za po艣rednictwem ptak贸w.

- Ptak贸w?

- No, tak... - zaj膮kn膮艂 si臋 Arnau. Na dobr膮 spraw臋 sam nie bardzo rozumia艂, o co chodzi z tymi ptakami, ale ba艂 si臋 do tego przyzna膰. - To nieco skomplikowane. Wszystko wyja艣ni Cl m贸j... nasz ojciec.

Wzruszenie 艣cisn臋艂o Bernata za gard艂o. W izbie znowu zrobi艂o si臋 cicho. W ko艅cu Joan szepn膮艂:

Arnau, p贸jdziesz ze mn膮 porozmawia膰 z Madonn膮?

- Teraz?

Tak, synu, teraz, w艂a艣nie teraz. To dla Joana bardzo wa偶ne, pomy艣la艂 Bernat, prosz臋...

- Wiesz, 偶e nie wolno wchodzi膰 noc膮 do ko艣cio艂a. Ojciec Albert...

- B臋dziemy cichutko. Nikt si臋 nie dowie. Prosz臋...

W ko艅cu Arnau da艂 si臋 przekona膰 i ch艂opcy wymkn臋li si臋 cichutko z domu i pobiegli do odleg艂ego o kilka krok贸w ko艣cio艂a Santa Maria de la Mar.

Bernat wyci膮gn膮艂 si臋 na pos艂aniu. C贸偶 mo偶e si臋 im przydarzy膰? Przecie偶 s膮 ulubie艅cami ca艂ej dzielnicy.

Promienie ksi臋偶yca igra艂y na rusztowaniach, mi臋dzy niedoko艅czonymi murami, przyporami, 艂ukami, apsydami...

Okolica ton臋艂a w ciszy i tylko gdzieniegdzie pojedyncze ogniska zdradza艂y obecno艣膰 wartownik贸w. Arnau i Joanet okr膮偶yli ko艣ci贸艂 i doszli do ulicy Born. G艂贸wne wej艣cie by艂o zamkni臋te, najpilniej strze偶ono okolic cmentarza Moreres, gdzie sk艂adowano wi臋kszo艣膰 materia艂贸w budowlanych. Samotne ognisko o艣wietla艂o niedoko艅czon膮 fasad臋 艣wi膮tyni. Nietrudno by艂o dosta膰 si臋 do ko艣cio艂a: 艣ciany i przypory absydy obni偶a艂y si臋 ku ulicy Born, gdzie drewniany podest zast臋powa艂 nieistniej膮ce jeszcze schody. Ch艂opcy przeszli po rysunkach mistrza de Montagut, wyznaczaj膮cych po艂o偶enie drzwi i stopni, w艣lizgn臋li si臋 do ko艣cio艂a i w milczeniu skierowali w stron臋 ambitu, ku kaplicy Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu, gdzie za masywnymi, pi臋knie wyko艅czonymi kratami z 偶elaza, w blasku 艣wiec wymienianych regularnie przez bastaixos, czeka艂a na nich Madonna.

Prze偶egnali si臋. 鈥淧owinni艣cie robi膰 znak krzy偶a zawsze, gdy wchodzicie do 艣wi膮tyni", poucza艂 ich ojciec Albert. Ch艂opcy przypadli do krat kaplicy.

- Joan chcia艂by, by艣 zosta艂a r贸wnie偶 jego matk膮 - wyszepta艂 Arnau. - Jego mama umar艂a, a ja mog臋 si臋 podzieli膰.

Joan, z d艂o艅mi zaci艣ni臋tymi na kratach, zerka艂 to na Madonn臋, to na Arnaua.

- I co? - przerwa艂 przyjacielowi.

- Cicho!

Ojciec m贸wi, 偶e wiele wycierpia艂. Wiesz, jego matk臋 zamurowano. Mog艂a tylko wysuwa膰 r臋k臋 przez male艅kie okienko. Joan nigdy jej nie widzia艂. Powiedzia艂, 偶e nawet gdyby umar艂a, nie ods艂oni艂 jej twarzy. Ona nie chcia艂a, by j膮 ogl膮da艂.

Dym 艣wiec z czystego pszczelego wosku, stoj膮cych w lichtarzu dok艂adnie pod figurk膮, zn贸w zamgli艂 ch艂opcu wzrok i kamienne wargi podnios艂y si臋 w u艣miechu.

- Zgadza si臋 - oznajmi艂 Arnau, spogl膮daj膮c na Joana.

- Sk膮d wiesz, przecie偶 m贸wi艂e艣, 偶e odpowiada przez...

- Bo wiem i ju偶 - uci膮艂 Arnau.

- A gdybym tak sam zapyta艂?

- Nie.

Joan wbi艂 wzrok w kamienn膮 figurk臋. Chcia艂 rozmawia膰 z ni膮 tak jak jego brat. Dlaczego s艂ucha Arnaua, a jego nie? No i sk膮d Arnau m贸g艂 wiedzie膰... Gdy Joan obiecywa艂 sobie w艂a艣nie, 偶e kiedy艣 i on zas艂u偶y na s艂owa Madonny, w 艣wi膮tyni rozleg艂 si臋 ha艂as.

- Pssss! - sykn膮艂 Arnau, zerkaj膮c na drzwi od strony Moreres.

- Kto tam? - W otworze pojawi艂o si臋 艣wiat艂o uniesionego kaganka.

Arnau ruszy艂 ku ulicy Born, ale Joan zagapi艂 si臋 na kaganek, kt贸ry zbli偶a艂 si臋 ju偶 do ambitu.

- Chod藕偶e! - Arnau poci膮gn膮艂 brata.

Gdy wychyn臋li na ulic臋, zobaczyli nadci膮gaj膮ce ku nim 艣wiate艂ka. Arnau zerkn膮艂 przez rami臋: r贸wnie偶 w ko艣ciele pojawi艂o si臋 kilka kagank贸w.

Odci臋to im drog臋. Wartownicy rozmawiali i pokrzykiwali mi臋dzy sob膮. Co robi膰? Drewniany podest! Arnau przypad艂 do ziemi, poci膮gaj膮c za sob膮 Joana. Malec by艂 sparali偶owany strachem. Na bokach drewnianej konstrukcji nie by艂o desek, Arnau znowu popchn膮艂 brata i razem wczo艂gali si臋 pod podest, g艂臋boko, a偶 do fundament贸w ko艣cio艂a. Joan przywar艂 do kamieni- 艣wiat艂a by艂y ju偶 nad nimi, na przykrywaj膮cych ich deskach. Kroki wartownik贸w rozbrzmiewa艂y w uszach Arnaua zag艂uszaj膮c bicie jego serca.

Siedzieli jak trusie, podczas gdy wartownicy przeszukiwali ko艣ci贸艂. Trwa艂o to ca艂膮 wieczno艣膰! Arnau zerka艂 ku g贸rze pr贸buj膮c dojrze膰, co si臋 nad nimi dzieje, ale ilekro膰 艣wiat艂o prze艣wieca艂o przez szpary w deskach, kuli艂 si臋 i wciska艂 jeszcze g艂臋biej.

W ko艅cu wartownicy dali za wygran膮. Dw贸ch z nich stan臋艂o na pode艣cie, o艣wietlaj膮c przez chwil臋 okolic臋. Jak to mo偶liwe, 偶e nie s艂ysz膮 bicia mojego serca? I serca Joana. Stra偶nicy zeszli z podestu. Arnau spojrza艂 w k膮t, gdzie chowa艂 si臋 malec. Jeden z wartownik贸w zawiesi艂 kaganek nad podestem, jego towarzysz oddali艂 si臋 ju偶 na znaczn膮 odleg艂o艣膰. Joana nie by艂o! Gdzie on si臋 podzia艂? Arnau podszed艂 do miejsca, w kt贸rym fundamenty ko艣cio艂a 艂膮czy艂y si臋 z podestem. Pomaca艂 d艂oni膮 kamienie. Natrafi艂 na szczelin臋, niewielki tunel mi臋dzy fundamentami.

Joan, popychany przez Arnaua, wczo艂ga艂 si臋 pod podest, a nie napotkawszy 偶adnej przeszkody, przelaz艂 przez szczelin臋 i czo艂ga艂 si臋 dalej korytarzem, kt贸ry schodzi艂 艂agodnie w kierunku g艂贸wnego o艂tarza. Arnau kaza艂 mu si臋 czo艂ga膰. 鈥淐icho!", upomina艂 go co rusz. Szelest, jaki sam czyni艂, przeciskaj膮c si臋 przez tunel, zag艂usza艂 wszelkie inne odg艂osy, ale by艂 przekonany, 偶e Arnau idzie za nim. Przecie偶 wszed艂 ra偶eni z nim pod podest. Dopiero gdy w膮ski korytarz rozszerzy艂 si臋 i Joan m贸g艂 zerkn膮膰 do ty艂u, a nawet ukl臋kn膮膰, przekona艂 si臋, 偶e jest sam. Gdzie doszed艂? Wok贸艂 panowa艂y nieprzeniknione ciemno艣ci.

- Arnau?! - zawo艂a艂.

Odpowiedzia艂o mu tylko echo odbijaj膮ce si臋 od 艣cian. To jaka艣... jaka艣 grota. W podziemiach ko艣cio艂a!

Znowu zawo艂a艂 przyjaciela. Najpierw cicho, potem na ca艂y g艂os, ale przestraszy艂 si臋 echa. Mo偶e zawr贸ci膰, tylko... gdzie jest tunel? Joan wyci膮gn膮艂 ramiona, ale nie m贸g艂 wymaca膰 wyj艣cia z korytarza. Przeczo艂ga艂 si臋 za daleko.

- Arnau! - krzykn膮艂 jeszcze raz.

Cisza. Joan wybuchn膮艂 p艂aczem. Co kryje si臋 w tych ciemno艣ciach? Mo偶e jaki艣 potw贸r? A je艣li zszed艂 do samego piek艂a? przecie偶 to podziemia ko艣cio艂a, a wszyscy m贸wi膮, 偶e piek艂o jest na dole. A je艣li przyjdzie Lucyfer?

Arnau wczo艂ga艂 si臋 do tunelu. Joan musi by膰 w艂a艣nie tu. Na pewno nie wyszed艂by sam spod desek. Pokonawszy spory kawa艂ek i upewniwszy si臋, 偶e wartownicy go ju偶 nie us艂ysz膮, zawo艂a艂 przyjaciela. Cisza. Czo艂ga艂 si臋 dalej.

- Joanet! - krzykn膮艂. - Joan! - poprawi艂 si臋.

- Tutaj! - us艂ysza艂 z oddali.

- To znaczy gdzie?

- Na ko艅cu tunelu.

- Wszystko w porz膮dku? Joan przesta艂 si臋 trz膮艣膰.

- Tak.

- No to wracaj.

- Nie mog臋. - Arnau westchn膮艂. - Trafi艂em do jakiej艣 groty, czy czego艣 w tym rodzaju, i nie mog臋 znale藕膰 wyj艣cia.

- Pomacaj 艣ciany, a偶 natr膮... Nie! - zreflektowa艂 si臋. - Lepiej nie, s艂yszysz, Joan? M贸g艂by艣 znale藕膰 inny tunel, a wtedy by艣my si臋 rozmin臋li... Widzisz tam co艣, Joan?

- Nie, nic - odpar艂 malec.

W gruncie rzeczy m贸g艂by doczo艂ga膰 si臋 do Joana, ale... A je艣li tunel si臋 rozga艂臋zi i zgubi膮 si臋 na dobre? No i sk膮d wzi臋艂a si臋 tam, na dole, grota? Ju偶 wie, co zrobi. Wr贸ci po 艣wiat艂o. O艣wietl膮 sobie drog臋 kagankiem i b臋d膮 uratowani.

Joan, czekaj na mnie! S艂yszysz? Nigdzie si臋 nie ruszaj, sied藕 i czekaj, a偶 wr贸c臋. S艂yszysz?

S艂ysz臋. Co chcesz zrobi膰?

Id臋 po kaganek, zaraz wracam. Zaczekaj na mnie, nigdzie nie id藕. Dobrze?

D... Dobrze... - wyj膮ka艂 Joan.

- Pomy艣l, 偶e dok艂adnie nad tob膮 znajduje si臋 Madonna twoja matka. - Arnau nie us艂ysza艂 odpowiedzi. - Joan, rozumiesz?

A pewnie, pomy艣la艂 malec. Arnau powiedzia艂: 鈥渢woja matka". Ale on j膮 s艂yszy, a ja nie. Nie pozwoli艂 mi z ni膮 porozmawia膰, A je艣li Arnau nie chce, 偶eby艣my mieli wsp贸ln膮 matk臋, i dlatego uwi臋zi艂 mnie tu, w piekle?

- Joan?! - nawo艂ywa艂 Arnau.

- Co?

- Czekaj na mnie, nigdzie si臋 nie ruszaj.

Nie艂atwo by艂o Arnauowi wyczo艂ga膰 si臋 ty艂em z tunelu. W ko艅cu jednak znalaz艂 si臋 pod ulic膮 Born, a wtedy, niewiele my艣l膮c, z艂apa艂 kaganek, kt贸ry wartownik zawiesi艂 obok podestu, i znowu da艂 nura pod deski.

Joan dostrzeg艂 zbli偶aj膮ce si臋 艣wiate艂ko. Gdy 艣ciany tunelu zacz臋艂y si臋 rozszerza膰, Arnau zwi臋kszy艂 p艂omie艅. Zobaczy艂 malca kl臋cz膮cego zaledwie dwa kroki od wylotu tunelu. Joan popatrzy艂 na niego przera偶ony.

- Nie b贸j si臋 - pr贸bowa艂 go uspokoi膰 Arnau. Jeszcze bardziej podkr臋ci艂 p艂omie艅 i uni贸s艂 kaganek. Co to za miejsce? Cmentarz! Odkryli podziemny cmentarz. Znajdowali si臋 w niewielkiej grocie, kt贸ra z jakiego艣 powodu zachowa艂a si臋 pod ko艣cio艂em niby p臋cherzyk powietrza. Strop by艂 tak nisko, 偶e nie mogli si臋 nawet wyprostowa膰. Arnau skierowa艂 艣wiat艂o na wielkie amfory, podobne do tych, jakie widzia艂 w warsztacie Graua, tyle 偶e bardziej prymitywne. Niekt贸re by艂y rozbite i ze skorup wystawa艂y ko艣ciotrupy, inne zachowa艂y si臋 w ca艂o艣ci: wielkie naczynia uci臋te w najszerszym miejscu, po艂膮czone ze sob膮 i zaklejone.

Joan dygota艂, nie odrywaj膮c wzroku od jednego z nieboszczyk贸w.

- Nie b贸j si臋 - pr贸bowa艂 go uspokoi膰 Arnau. Joan odskoczy艂 od niego jak oparzony.

- Co... - zacz膮艂 Arnau.

Uciekajmy - przerwa艂 mu Joan b艂agalnym tonem, czekaj膮c na odpowied藕, wszed艂 do tunelu. Arnau pospieszy艂 za nim. Gdy znale藕li si臋 pod podestem, zdmuchn膮艂 p艂omie艅. Wok贸艂 nie by艂o 偶ywego ducha. Arnau odwiesi艂 kaganek na miejsce, po czym ruszyli do domu.

- Nikomu ani s艂owa - powiedzia艂 Arnau po drodze. - Zgoda? Joan nie odpowiedzia艂.

Odk膮d Arnau zapewni艂 go, 偶e Madonna zgodzi艂a si臋 zosta膰 r贸wnie偶 jego matk膮, Joan w ka偶dej wolnej chwili p臋dzi艂 do ko艣cio艂a, wciska艂 buzi臋 mi臋dzy kraty kaplicy Naj艣wi臋tszego Sakramentu i zamiera艂, wpatrzony w kamienn膮 figurk臋 z dzieckiem na r臋ku i statkiem u st贸p.

- Zobaczysz, kiedy艣 utkniesz tu na dobre - ostrzeg艂 go pewnego razu ojciec Albert.

Joan wyci膮gn膮艂 g艂ow臋 spomi臋dzy pr臋t贸w i u艣miechn膮艂 si臋. Ksi膮dz zmierzwi艂 mu czupryn臋 i przykucn膮艂.

- Kochasz j膮? - zapyta艂, wskazuj膮c na Madonn臋. Joan si臋 zawaha艂.

- Teraz to moja matka - powiedzia艂, cho膰 przemawia艂o przez niego raczej pragnienie ni偶 pewno艣膰.

Wzruszenie 艣cisn臋艂o ojca Alberta za serce. Ile偶 rzeczy m贸g艂by mu o niej opowiedzie膰! Chcia艂 si臋 odezwa膰, ale g艂os uwi膮z艂 mu w gardle, wi臋c tylko przytuli艂 malca.

- Modlisz si臋 do niej? - zapyta艂 po chwili.

- Nie, rozmawiam z ni膮. - Ojciec Albert zerkn膮艂 na ch艂opca pytaj膮co. - No, opowiadam jej r贸偶ne rzeczy.

Kap艂an spojrza艂 na Madonn臋.

- Rozmawiaj, synku, rozmawiaj dalej - powiedzia艂 i zostawi艂 Joana samego.


Sprawa okaza艂a si臋 do艣膰 prosta. Ojciec Albert rozwa偶y艂 trzy czy cztery kandydatury i wybra艂 w ko艅cu bogatego srebrnika. #jsja #ostatniej rocznej spowiedzi rzemie艣lnik by艂 szczerze skruszony, poniewa偶 kilka razy cudzo艂o偶y艂.

- Skoro jeste艣 jego matk膮 - wymamrota艂 ojciec Albert, wznosz膮c oczy do nieba - chyba nie b臋dziesz mia艂a mi za z艂e, 偶e uciekn臋 si臋 do ma艂ego podst臋pu. Prawda, Pani?

Srebrnik nie odwa偶y艂 si臋 odm贸wi膰 spowiednikowi.

- Chodzi o skromny datek na szko艂臋 katedraln膮 - us艂ysza艂. - W ten spos贸b wspomo偶esz pewnego ch艂opca i B贸g... B贸g ci to wynagrodzi.

Nale偶a艂o jeszcze rozm贸wi膰 si臋 z Bernatem. Ojciec Albert nie zasypia艂 gruszek w popiele.

- Postara艂em si臋 o przyj臋cie Joaneta do szko艂y katedralnej - oznajmi艂 mu podczas spaceru po pla偶y, niedaleko domu Perego.

Bernat odwr贸ci艂 si臋 do ksi臋dza.

- Nie sta膰 mnie, ojcze... - zacz膮艂.

- Nie b臋dzie ci臋 to nic kosztowa膰.

- My艣la艂em, 偶e szko艂y...

- Tak, ale tylko szko艂y miejskie. W szkole katedralnej wystarczy... - Po co te wyja艣nienia? - No, najwa偶niejsze, 偶e wszystko jest ju偶 za艂atwione. Joan nauczy si臋 czyta膰 i pisa膰, najpierw z elementarza, potem z psa艂terza i modlitewnik贸w. - Dlaczego Bernat nic nie m贸wi? - Po sko艅czeniu trzynastu lat przejdzie do gimnazjum i rozpocznie nauk臋 艂aciny i siedmiu sztuk wyzwolonych: gramatyki, retoryki, dialektyki, arytmetyki, geometrii, muzyki i astronomii.

Ojcze, Joanet pomaga w pracach domowych i zarabia w ten spos贸b na swoje utrzymanie. Je艣li rozpocznie nauk臋...

B臋dzie jad艂 w szkole. - Bernat spojrza艂 na ksi臋dza i pokr臋ci艂 g艂ow膮, jakby si臋 nad czym艣 zastanawia艂. - Poza tym doda艂 kap艂an - rozmawia艂em z twoim gospodarzem. Pere zgodzi艂 si臋 nie podnosi膰 wam komornego.

Bardzo si臋 po艣wi臋cacie dla Joana.

- Chyba nie masz nic przeciwko temu? - Bernat zaprzeczy艂 z u艣miechem. - Kto wie, mo偶e Joanet wst膮pi z czasem na uniwersytet, na Studium Generale w Leridzie albo nawet na kt贸ry艣 z uniwersytet贸w zagranicznych, w Bolonii, w Pary偶u...

Bernat parskn膮艂 艣miechem.

- Gdybym si臋 sprzeciwi艂, by艂by ojciec niepocieszony, prawda? - Ojciec Albert przytakn膮艂. - Zreszt膮 Joan nie jest moim synem - ci膮gn膮艂 Bernat. - Nigdy nie pozwoli艂bym, by jeden ch艂opiec pracowa艂 na drugiego, ale skoro nic mnie to nie b臋dzie kosztowa膰, nie mam nic przeciwko temu. Joanet na to zas艂uguje. By膰 mo偶e pewnego dnia pojedzie do tych wszystkich miejsc, kt贸re wymienili艣cie.

- Wola艂bym zajmowa膰 si臋 ko艅mi, tak jak ty - wyzna艂 Joanet Arnauowi podczas spaceru po tej samej pla偶y, gdzie ojciec Albert i Bernat zadecydowali o jego przysz艂o艣ci.

- To ci臋偶ka praca, Joanet... Joan. Nic tylko pucuj臋 i czyszcz臋, czyszcz臋 i pucuj臋, a gdy doprowadz臋 uprz膮偶 i ca艂y rz膮d do po艂ysku, wyprowadzaj膮 konia i musz臋 zaczyna膰 od pocz膮tku. A i to je艣li wcze艣niej Tomas nie wpadnie z krzykiem, ka偶膮c doczy艣ci膰 jak膮艣 uzd臋 lub cugle. Za pierwszym razem nawet mnie uderzy艂, ale wtedy przybieg艂 ojciec i... Gdyby艣 to widzia艂! Akurat mia艂 przy sobie wid艂y, wi臋c przypar艂 go do 艣ciany, a偶 Tomas zacz膮艂 si臋 j膮ka膰 i przeprasza膰.

- W艂a艣nie dlatego chcia艂bym z wami pracowa膰.

- Oj, nie wiesz, co m贸wisz! Co prawda od tamtej pory Tomas nie podni贸s艂 na mnie r臋ki, ale ci膮gle krytykuje moj膮 prac臋. Sam wszystko brudzi, 偶eby zrobi膰 mi na z艂o艣膰. Raz przy艂apa艂em go nawet na gor膮cym uczynku.

- To dlaczego nie powiecie Jesusowi?

- Ojciec odradza, m贸wi, 偶e mi nie uwierzy, bo przyja藕ni si臋 z Tomasem i trzyma jego stron臋. I 偶e baronowa wykorzysta ka偶d膮 okazj臋, by nam zaszkodzi膰, bo nas nienawidzi. Tylko popatrz: ty uczysz si臋 w szkole wielu ciekawych rzeczy, ja musz臋 sprz膮ta膰 po innych, znosi膰 krzyki i spe艂nia膰 rozkazy. - Ch艂opcy nie odzywali si臋 przez chwil臋, brn膮c w piasku ze wzrokiem utkwionym w falach. - Nie zmarnuj tej szansy, Joan, nie zmarnuj jej - powiedzia艂 nagle Arnau, powtarzaj膮c rad臋 ojca.

Joan przyk艂ada艂 si臋 do nauki, nic wi臋c dziwnego, 偶e nauczyciel pochwali艂 go przed ca艂膮 klas膮. Ch艂opiec poczu艂 przyjemne mrowienie, gdy koledzy patrzyli na niego z podziwem. Gdyby mama do偶y艂a tej chwili! Pobieg艂by co si艂 do ogrodu kotlarza, przysiad艂by na skrzynce i opowiedzia艂 jej o wszystkim. Najlepszy z ca艂ej klasy, powiedzia艂 profesor, a oczy uczni贸w spocz臋艂y w艂a艣nie na nim. Nigdy dot膮d nie by艂 w niczym najlepszy!

Wieczorem Joan wraca艂 do domu jak na skrzyd艂ach. Pere i Mariona wys艂uchali go z u艣miechem, uszcz臋艣liwieni, prosz膮c, by powt贸rzy艂 spokojnie t臋 cz臋艣膰 opowie艣ci, kt贸r膮 nadmiar emocji przeobrazi艂 w kaskad臋 gest贸w i krzyk贸w. Gdy Arnau i Bernat stan臋li w progu, staruszkowie i malec odwr贸cili si臋 w ich stron臋. Joan ju偶 mia艂 pobiec w ich stron臋, powstrzyma艂a go jednak mina brata i 艣lady 艂ez na jego twarzy. Bernat tuli艂 do siebie syna.

- Co si臋... - Mariona podesz艂a, by obj膮膰 ch艂opca. Bernat machn膮艂 r臋k膮, nie pozwalaj膮c jej doko艅czy膰 pytania.

- Musimy by膰 silni - powiedzia艂, nie zwracaj膮c si臋 do nikogo konkretnego.

Joan poszuka艂 wzroku brata, ale Arnau patrzy艂 na Marion臋. I byli silni. Stajenny Tomas ba艂 si臋 dokucza膰 Bernatowi, wi臋c dr臋czy艂 Arnaua.

- Szuka zaczepki, synu - t艂umaczy艂 Bernat, gdy Arnau miota艂 si臋 i z艂o艣ci艂. - Nie dajmy si臋 sprowokowa膰.

- Ale, ojcze, nie mo偶emy znosi膰 tego w niesko艅czono艣膰 - 偶ali艂 si臋 Arnau.

- Kto m贸wi o znoszeniu w niesko艅czono艣膰? Jesus wiele razy upomina艂 Tomasa, sam s艂ysza艂em. Nie pracuje jak nale偶y. Jesus o tym wie. Przy nim konie robi膮 si臋 nerwowe: wierzgaj膮 i gryz膮. Zobaczysz, synu, lada dzie艅 Tomas straci prac臋, lada dzie艅...

Bernat mia艂 racj臋, na zmiany nie trzeba by艂o d艂ugo czeka膰. Baronessa postanowi艂a nauczy膰 syn贸w Graua jazdy konnej. Pogodzi艂a si臋 z tym, 偶e jej m膮偶 nie potrafi dosi膮艣膰 konia, ale pasierbom nie zamierza艂a odpu艣ci膰, dlatego kilka razy w tygodniu, po lekcjach, wszyscy: ch艂opcy, preceptor oraz Tomas - z koniem na postronku - pieszo, a Isabel i Margarida w powozie kierowanym przez Jesusa, udawali si臋 za miasto, na ma艂y, po艂o偶ony za murami skrawek terenu, gdzie synowie Graua pobierali od masztalerza lekcje je藕dziectwa.

Jesus stawa艂 na 艣rodku, trzymaj膮c w prawej r臋ce d艂ugi, przymocowany do w臋dzid艂a powr贸z, kt贸rym zmusza艂 konia do chodzenia w k贸艂ko, natomiast w lewej r臋ce 艣ciska艂 bat do poganiania wierzchowca. Kandydaci naje藕d藕c贸w robili kolejno rundki wok贸艂 masztalerza, s艂uchaj膮c jego polece艅 i wskaz贸wek.

Tego dnia Tomas, obserwuj膮cy z koz艂a przebieg lekcji, wpatrywa艂 si臋 uwa偶nie w pysk konia. Wystarczy艂o jedno silniejsze szarpni臋cie, tylko jedno... Wcze艣niej czy p贸藕niej zwierz臋 si臋 sp艂oszy.

Na koniu siedzia艂 Genfs Puig.

Stajenny spojrza艂 na przera偶on膮 buzi臋 dziecka. M艂odszy syn Graua panicznie ba艂 si臋 koni, dlatego siedzia艂 w siodle sztywno. Wcze艣niej czy p贸藕niej ko艅 si臋 sp艂oszy.

Jesus strzeli艂 z bicza, 偶eby zmusi膰 zwierz臋 do galopu. Ko艅 potrz膮sn膮艂 艂bem, szarpi膮c powr贸z.

Tomas nie m贸g艂 powstrzyma膰 u艣miechu, kt贸ry natychmiast znikn膮艂 z jego warg, gdy lina wysun臋艂a si臋 z karabi艅czyka i ko艅 znalaz艂 si臋 na wolno艣ci. Nietrudno by艂o zakra艣膰 si臋 do siod艂ami i naci膮膰 powr贸z, os艂abiaj膮c w ten spos贸b jego wytrzyma艂o艣膰. Krzyk zamar艂 Isabeli i Margaridzie na ustach. Jesus rzuci艂 bat i pr贸bowa艂 schwyta膰 konia. Na pr贸偶no.

Genis, zdany na siebie i na konia, przywar艂 do jego grzywy piszcz膮c przera藕liwie. Stopami i nogami uderzy艂 niechc膮cy w boki zwierz臋cia, kt贸re skoczy艂o jak oparzone i pocwa艂owa艂o ku bramom miasta. Przesadzaj膮c niewysoki pag贸rek, ko艅 zrzuci艂 je藕d藕ca. Genis przekozio艂kowa艂 po ziemi i wpad艂 w g臋ste chaszcze.

Z g艂臋bi stajni Bernat us艂ysza艂 t臋tent na pa艂acowym dziedzi艅cu, a zaraz potem krzyki baronessy. Konie, miast zajecha膰 jak zwykle r贸wno i spokojnie, wali艂y kopytami o bruk. W drodze do drzwi Bernat napotka艂 Tomasa. Stajenny prowadzi艂 wystraszonego, mokrego od potu konia, kt贸rego chrapy drga艂y niespokojnie.

- Co si臋...? - zacz膮艂 Bernat.

- Baronessa wzywa twego syna! - krzykn膮艂 Tomas, ok艂adaj膮c konia.

Wrzaski baronessy wype艂nia艂y ju偶 ca艂y dziedziniec. Bernat jeszcze raz spojrza艂 na nieszcz臋sne zwierz臋, kt贸re ry艂o kopytami ziemi臋.

- Pani chce ci臋 natychmiast widzie膰! - krzykn膮艂 Tomas na widok Arnaua wy艂aniaj膮cego si臋 z siod艂ami.

Ch艂opiec zerkn膮艂 na ojca, kt贸ry wzruszy艂 ramionami.

Wyszli na dziedziniec. Rozsierdzona baronessa, potrz膮saj膮c szpicrut膮, z kt贸r膮 nie rozstawa艂a si臋 podczas konnych przeja偶d偶ek, pokrzykiwa艂a na Jesusa, na preceptora i na us艂uguj膮cych jej niewolnik贸w. Margarida i Josep stali za Isabel膮. Obok tkwi艂 Genis: poobijany, zakrwawiony, w podartym ubraniu. Na widok Arnaua i Bernata baronessa ruszy艂a ku ch艂opcu i uderzy艂a go batem w twarz. Arnau podni贸s艂 d艂onie do ust i policzka. Bernat chcia艂 broni膰 syna, ale Jesus zagrodzi艂 mu drog臋.

- Tylko popatrz! - rykn膮艂 masztalerz, podsuwaj膮c Bernatowi rozerwany powr贸z i karabi艅czyk. - Oto, jak tw贸j synalek przyk艂ada si臋 do pracy!

Bernat wzi膮艂 domniemany dow贸d winy i przyjrza艂 mu si臋 uwa偶nie. Arnau, nie odrywaj膮c d艂oni od twarzy, poszed艂 w jego 艣lady. Poprzedniego dnia dok艂adnie wszystko sprawdzi艂. Podni贸s艂 oczy na ojca akurat w chwili, gdy ten zerka艂 na bram臋, sk膮d Tomas obserwowa艂 ca艂e zaj艣cie.

- Jeszcze wczoraj by艂y w najlepszym porz膮dku! - krzykn膮艂 Arnau, 艂api膮c powr贸z i karabi艅czyk i potrz膮saj膮c nim przed Jesusem. Znowu spojrza艂 na bram臋 stajni. - W porz膮dku! - powt贸rzy艂. Do oczu nap艂yn臋艂y mu 艂zy.

- Ale mazgaj! - rozleg艂 si臋 g艂os Margaridy, kt贸ra pokazywa艂a palcem Arnaua. - O ma艂o ci臋 nie zabi艂, a teraz beczy - doda艂a, zwracaj膮c si臋 do m艂odszego brata. - Ty nie p艂aka艂e艣, gdy przez niego spad艂e艣 z konia - sk艂ama艂a.

Josep i Genis nie od razu zareagowali, ale ju偶 po chwili i oni drwili z kuzyna:

- Pop艂acz sobie, bekso-lalo - powiedzia艂 jeden z nich.

- P艂acz, p艂acz, ty mazgaju - zawt贸rowa艂 mu brat. Arnau widzia艂, jak wytykaj膮 go palcami i dworuj膮 z niego, nie m贸g艂 si臋 jednak opanowa膰! 艁zy p艂yn臋艂y mu po policzkach, a z piersi wyrywa艂o si臋 艂kanie. Sta艂 w miejscu, pokazuj膮c wszystkim, nawet niewolnikom, powr贸z i karabi艅czyk.

- Zamiast si臋 maza膰, powiniene艣 przeprosi膰 za swe niechlujstwo - ofukn臋艂a go baronessa, u艣miechaj膮c si臋 bezczelnie do pasierb贸w.

Przeprosi膰? Arnau spojrza艂 zdziwiony na ojca, a jego oczy zdawa艂y si臋 pyta膰: 鈥淶a co?". Bernat patrzy艂 przenikliwie na baroness臋. Margarida wci膮偶 wytyka艂a palcem kuzyna, szepcz膮c co艣 braciom na ucho.

- Nie mam za co przeprasza膰 - odrzek艂 Arnau. - Wczoraj sprawdzi艂em uprz膮偶 - doda艂 i cisn膮艂 na ziemi臋 powr贸z oraz karabi艅czyk.

Baronessa zacz臋艂a wymachiwa膰 r臋kami, ale zamar艂a, gdy Bernat zrobi艂 krok w jej kierunku. Jesus z艂apa艂 go za rami臋.

- To arystokratka - sykn膮艂 mu do ucha.

Arnau powi贸d艂 wzrokiem po twarzach obecnych i wybieg艂 za bram臋 pa艂acu.

- O, nie! - krzykn臋艂a Isabel, gdy Grau, dowiedziawszy si臋 o ca艂ym zdarzeniu, postanowi艂 zwolni膰 ojca i syna. - Chc臋, by Bernat Estanyol zosta艂 w stajni i nadal pracowa艂 dla twoich dzieci. Chc臋, by ani na chwil臋 nie zapomnia艂, 偶e nale偶膮 nam si臋 przeprosiny. Chc臋, by ten smarkacz b艂aga艂 nas o wybaczenie! Je艣li ich zwolnisz, nie postawi臋 na swoim. Ka偶 powiedzie膰 stajennemu, 偶e jego synalek nie b臋dzie m贸g艂 wr贸ci膰 do pracy, dop贸ki nie przeprosi... - Isabel krzycza艂a i wymachiwa艂a r臋kami. - Tymczasem jego ojciec b臋dzie otrzymywa艂 po艂ow臋 pensji, a je艣li spr贸buje szuka膰 innej posady, ca艂a Barcelona dowie si臋 o tym, co zasz艂o, i nikt nie przyjmie go do pracy. Chc臋 przeprosin! - za偶膮da艂a rozhisteryzowana.

鈥淐a艂a Barcelona si臋 dowie...". Grau zadr偶a艂. Przez lata ukrywa艂 szwagra, a teraz, dzi臋ki jego 偶onie ca艂a Barcelona dowie si臋 prawdy!

- B艂agam, b膮d藕 dyskretna - zdo艂a艂 tylko wyb膮ka膰. Isabel wbi艂a w m臋偶a oczy nabieg艂e krwi膮.

- Maj膮 si臋 przede mn膮 ukorzy膰!

Grau chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale nagle zamilk艂 i zagryz艂 wargi.

- Na Boga, b膮d藕 dyskretna - rzuci艂 tylko.

Grau przysta艂 ostatecznie na 偶膮dania ma艂偶onki. Guiamony nie by艂o ju偶 na 艣wiecie, a ich dzieci nie odziedziczy艂y na szcz臋艣cie znamienia nad okiem. Kiedy Grau opu艣ci艂 stajni臋, Bernat, mru偶膮c oczy, wys艂ucha艂 masztalerza, kt贸ry poinformowa艂 go o nowych warunkach pracy.

- Tato, ja naprawd臋 wszystko sprawdzi艂em - t艂umaczy艂 Arnau p贸藕nym wieczorem, gdy k艂adli si臋 spa膰 w ma艂ej izdebce. - Przysi臋gam! - krzykn膮艂, nie mog膮c si臋 doczeka膰 odpowiedzi.

Ale nie masz dowod贸w - wtr膮ci艂 Joan, kt贸ry zna艂 ju偶 szczeg贸艂y ca艂ego zaj艣cia.

Wierz臋 ci, nie musisz przysi臋ga膰, pomy艣la艂 Bernat. Jak mam jednak powiedzie膰, 偶e... zadr偶a艂, wspominaj膮c zachowanie w stajni: 鈥淣ie zawini艂em, wi臋c nie b臋d臋 nikogo przeprasza艂".

- Ojcze, przysi臋gam, 偶e m贸wi臋 prawd臋 - powt贸rzy} Arnau.

- Ale... - zacz膮艂 Joan, lecz Bernat go uciszy艂.

- Wierz臋 ci, synu, 艣pijmy.

- Ale... - Arnau nie dawa艂 za wygran膮.

- 艢pimy!

Arnau i Joan zgasili kaganek, ale up艂yn臋艂o jeszcze sporo czasu, nim Bernat us艂ysza艂 rytmiczny oddech 艣pi膮cych ch艂opc贸w. Jak ma powiedzie膰 synowi, 偶e baronessa domaga si臋 przeprosin?

- Synu... - g艂os Bernata zadr偶a艂, gdy Arnau przesta艂 si臋 ubiera膰 i popatrzy艂 na niego. - Grau... Grau 偶膮da przeprosin, w przeciwnym razie...

Arnau spojrza艂 na niego pytaj膮co.

- W przeciwnym razie nie mo偶esz wr贸ci膰 do pracy...

Ju偶 po pierwszych s艂owach twarz ch艂opca spowa偶nia艂a i pojawi艂 si臋 na niej nieznany jego ojcu wyraz. Bernat zerkn膮艂 na Joana i zobaczy艂, 偶e malec, nie do ko艅ca ubrany, r贸wnie偶 zamar艂 z otwart膮 buzi膮. Chcia艂 m贸wi膰 dalej, ale g艂os uwi膮z艂 mu w gardle.

- I co teraz? - zapyta艂 Joan, przerywaj膮c milczenie.

- My艣licie, 偶e powinienem przeprosi膰?

- Synu, po艣wi臋ci艂em wszystko, 偶eby艣 by艂 wolnym cz艂owiekiem. Porzuci艂em ziemie nale偶膮ce od wiek贸w do naszej rodziny, bo nie chcia艂em, by pomiatano tob膮, tak jak pomiatano mn膮, moim ojcem i ojcem mojego ojca... A teraz zn贸w znale藕li艣my si臋 na 艂asce i nie艂asce ludzi, kt贸rzy mieni膮 si臋 szlachetnie urodzonymi. Jednak tym razem mamy wyb贸r i mo偶emy si臋 sprzeciwi膰. Synu, nauczy膰 si臋 korzysta膰 z wolno艣ci, kt贸rej zdobycie przysz艂o nam z takim trudem. Decyzja nale偶y tylko do ciebie.

- Ale co mi radzicie, ojcze?

Po chwili namys艂u Bernat powiedzia艂:

- Ja na twoim miejscu nie ust膮pi艂bym.

Joan pr贸bowa艂 w艂膮czy膰 si臋 do rozmowy:

- Przecie偶 to tylko baronessa! Przebaczenie... przebaczenie dostaje si臋 od Boga.

- Ale z czego b臋dziemy 偶yli? - zapyta艂 Arnau.

- Nie martw si臋, synu. Mamy troch臋 oszcz臋dno艣ci, wi臋c mo偶emy si臋 na razie utrzymywa膰. Poszukamy pracy gdzie indziej, przecie偶 nie tylko Grau Puig ma konie.

Bernat nie zasypia艂 gruszek w popiele: jeszcze tego samego wieczoru, po pracy, zacz膮艂 szuka膰 nowej posady dla siebie i syna. Znalaz艂 inn膮 arystokratyczn膮 rezydencj臋 ze stajniami i zosta艂 dobrze przyj臋ty przez zarz膮dc臋. W Barcelonie zazdroszczono Grauowi Puigowi zadbanych koni i kiedy okaza艂o si臋, 偶e jest to g艂贸wnie zas艂uga Bernata, zgodzono si臋 go zatrudni膰. Jednak nazajutrz, gdy Bernat, uczciwszy z synami dobr膮 wiadomo艣膰, stawi艂 si臋 w nowym miejscu pracy, by dope艂ni膰 formalno艣ci, nie chciano nawet z nim rozmawia膰. 鈥淢arnie p艂acili", sk艂ama艂 wieczorem przy kolacji. Pr贸bowa艂 szcz臋艣cia w innych pa艂acach, ale cho膰 najpierw patrzono na niego przychylnie, nazajutrz zamykano mu drzwi przed nosem.

- Marnujesz tylko czas - ulitowa艂 si臋 w ko艅cu jeden ze stajennych na widok zrozpaczonej miny Bernata, kt贸ry, po raz kolejny odprawiony z kwitkiem, wbi艂 wzrok w kamienn膮 posadzk臋 stajni. - Baronessa uwzi臋艂a si臋 na ciebie - wyja艣ni艂. - Wczoraj, zaraz po twoim wyj艣ciu, przys艂a艂a go艅ca z pro艣b膮, by nie przyjmowano ci臋 do pracy. Przykro mi.

- Ty gnido! - sykn膮艂 mu do ucha, cicho, ale dobitnie, przeci膮gaj膮c samog艂oski. Tomas skoczy艂 jak oparzony i chcia艂 ucieka膰, jednak Bernat z艂apa艂 go za szyj臋 i dusi艂, p贸ki stajenny nie zacz膮艂 si臋 s艂ania膰. Dopiero wtedy Bernat pozwoli艂 mu czerpn膮膰 powietrza. Skoro baronessa wysy艂a pos艂a艅c贸w wsz臋dzie tam, gdzie pytam o prac臋, pomy艣la艂, ani chybi kto艣 mnie 艣ledzi. 鈥淲ypu艣膰 mnie tylnym wyj艣ciem", poprosi艂 zarz膮dc臋, kt贸ry dopiero co otworzy艂 mu oczy. Tomas, stoj膮cy na rogu, naprzeciwko g艂贸wnej bramy pa艂acu, nie zauwa偶y艂 Bernata, kt贸ry podkrad艂 si臋 do niego od ty艂u. - To ty sprawi艂e艣, 偶e zerwa艂 si臋 powr贸z, prawda? Czego jeszcze chcesz? - Bernat znowu przy dusi艂 stajennego.

- Co...? Co za r贸偶nica? - be艂kota艂 Tomas, 艂api膮c rozpaczliwie powietrze.

- Co masz na my艣li? - Bernat nie przestawa艂 zaciska膰 palc贸w na jego szyi. Stajenny szamota艂 si臋 na pr贸偶no. Gdy Bernat poczu艂, 偶e Tomas zaczyna omdlewa膰, przesta艂 go dusi膰 i odwr贸ci艂 w swoj膮 stron臋. - O czym ty m贸wisz? - dopytywa艂 si臋.

Tomas, zanim zacz膮艂 odpowiada膰, wzi膮艂 kilka g艂臋bokich oddech贸w. Gdy jego twarz odzyskiwa艂a z wolna normaln膮 barw臋, na wargach pojawi艂 si臋 ironiczny u艣mieszek.

- Mo偶esz mnie zabi膰 - powiedzia艂 zasapany - ale wiesz doskonale, 偶e powr贸z to tylko pretekst, bo baronessa si臋 na ciebie uwzi臋艂a. Nienawidzi ci臋, zawsze b臋dzie ci臋 nienawidzi艂a. Jeste艣 tylko zbieg艂ym ch艂opem pa艅szczy藕nianym, a tw贸j ch艂opak to syn zbieg艂ego ch艂opa pa艅szczy藕nianego. Nie znajdziesz pracy w Barcelonie, bo ona tak postanowi艂a. Je艣li mnie zabijesz, ka偶e ci臋 艣ledzi膰 komu innemu.

Bernat splun膮艂 stajennemu w twarz. Tomas ani drgn膮艂, tylko u艣miechn膮艂 si臋 jeszcze szerzej.

- Nie masz wyj艣cia, Estanyol. Tw贸j synalek b臋dzie musia艂 b艂aga膰 o przebaczenie.

- Przeprosz臋 - podda艂 si臋 Arnau, wys艂uchawszy z zaci艣ni臋tymi pi臋艣ciami i 艂zami w oczach opowie艣ci ojca. - Nie mo偶emy walczy膰 przeciwko ca艂ej arystokracji Barcelony. Nie mo偶emy te偶 偶y膰 bez pracy. 艢winie, 艣winie, jeszcze raz 艣winie!

Bernat spojrza艂 na Arnaua. 鈥淭u b臋dziemy wolni", przypomnia艂 sobie obietnic臋 z艂o偶on膮 kilkumiesi臋cznemu synowi, gdy po raz pierwszy ujrzeli Barcelon臋. Tyle wycierpieli, tak zawalczyli o swoje prawa, a teraz... Nie, synu, zaczekaj. Poszukamy innej... - Oni maj膮 w艂adz臋, ojcze. Mo偶ni rz膮dz膮 na wsi, rz膮dzili na waszych ziemiach, rz膮dz膮 i w Barcelonie.

Joanet patrzy艂 na nich w milczeniu. 鈥淜si膮偶臋tom nale偶y si臋 szacunek i 艣lepe pos艂usze艅stwo - uczono go w szkole. - Wolno艣膰 czeka nas w Kr贸lestwie Bo偶ym, nie na ziemi".

- Nie mog膮 rz膮dzi膰 w ca艂ej Barcelonie. Tylko mo偶nych sta膰 na konie, to prawda, ale nauczymy si臋 innego fachu. Poradzimy sobie, synu.

Bernat dostrzeg艂 b艂ysk nadziei w oczach ch艂opca, kt贸re rozszerzy艂y si臋, jakby chcia艂y pochwyci膰 otuch臋 p艂yn膮c膮 z jego s艂贸w. Przyrzek艂em, 偶e b臋dziesz wolny, i obietnicy dotrzymam. Nie wyrzekaj si臋 tak 艂atwo wolno艣ci, synu.

Przez nast臋pne dni Bernat przemierzy艂 Barcelon臋 w pogoni za wolno艣ci膮. Z pocz膮tku Tomas 艂azi艂 za nim krok w krok, nawet si臋 nie kryj膮c, ale zostawi艂 go w spokoju, gdy baronessa zrozumia艂a, 偶e nie wp艂ynie na rzemie艣lnik贸w, drobnych kupc贸w i murarzy.

- I tak niewiele zdzia艂a - pociesza艂 Grau rozhisteryzowan膮 偶on臋, kt贸ra poskar偶y艂a mu si臋 na bezczelno艣膰 ch艂opa.

- Co chcesz przez to powiedzie膰? - zapyta艂a.

- 呕e nie znajdzie pracy. Barcelona cierpi w艂a艣nie z braku przezorno艣ci. - Isabela, licz膮ca si臋 ze zdaniem m臋偶a, zach臋ci艂a go do m贸wienia. - Od kilku lat Katalonia prze偶ywa kl臋sk臋 nieurodzaju - t艂umaczy艂 Grau. - Wie艣 jest zbyt ludna, niewielkie zbiory zjadane s膮 przez samych ch艂op贸w i 偶ywno艣膰 nie dociera do miast.

Ale przecie偶 Katalonia jest bardzo du偶a. Mylisz si臋, moja droga. Mo偶e i Katalonia jest du偶a, ale katalo艅scy ch艂opi wiele lat temu zarzucili upraw臋 zbo偶a, b臋d膮cego podstaw膮 wy偶ywienia. Teraz uprawiaj膮 len, winoro艣l i orzechy, ale nie zbo偶e. Zmiana op艂aci艂a si臋 panom, przynios艂a korzy艣ci r贸wnie偶 nam, kupcom, ale sytuacja zaczyna si臋 komplikowa膰. Do tej pory jedli艣my zbo偶e z Sycylii i Sardynii, lecz wojna z Genu膮 odci臋艂a dostawy, Bernat nie znajdzie pracy, ale kryzys odbije si臋 na innych mieszka艅cach Katalonii, r贸wnie偶 na nas. A wszystko z winy kilku t臋pych arystokrat贸w...

- Jak mo偶esz?! - przerwa艂a mu ura偶ona baronessa.

- Zrozum, moja droga - t艂umaczy艂 Grau z powag膮 - my, kupcy, zajmujemy si臋 handlem i zbijamy fortuny, nie zapominamy jednak o inwestowaniu cz臋艣ci zarobk贸w w rozw贸j interesu. Dzisiaj nie p艂ywamy na tych samych statkach co przed dziesi臋cioma laty i dlatego nasze dochody s膮 pewne. Ale panowie feudalni nie chc膮 zainwestowa膰 ani solda w grunty ani w unowocze艣nienie metod pracy. Pomy艣l tylko, katalo艅scy ch艂opi u偶ywaj膮 tych samych narz臋dzi i technik co Rzymianie. Rzymianie! Ich pola co dwa lub trzy lata musz膮 le偶e膰 od艂ogiem, podczas gdy przy odpowiedniej uprawie i nawo偶eniu mog艂yby pozosta膰 偶yzne dwa, a nawet trzy razy d艂u偶ej. Tych pan贸w, kt贸rych tak bronisz, guzik obchodzi przysz艂o艣膰 Katalonii, chc膮 si臋 tylko szybko i 艂atwo wzbogaci膰. Nawet je艣li mia艂oby to doprowadzi膰 do ruiny ca艂e pa艅stwo.

- E tam, przesadzasz. - Baronessa nie dowierza艂a m臋偶owi.

- Wiesz, ile kosztuje pszenica? - Grau, nie doczekawszy si臋 odpowiedzi, pokr臋ci艂 g艂ow膮, i ci膮gn膮艂: - Prawie sto sold贸w za korczyk. A wiesz, ile kosztowa艂a do niedawna? - Tym razem nie zawiesi艂 nawet g艂osu: - Niemielona dziesi臋膰 sold贸w, mielona szesna艣cie. Podro偶a艂a dziesi臋ciokrotnie!

- Ale g艂贸d nam nie grozi? - spyta艂a baronessa, wyra藕nie zaniepokojona.

- Nie rozumiesz sedna problemu, moja droga. Sta膰 nas na pszenic臋... je艣li b臋dzie w og贸le dost臋pna. Bo pewnego dnia mo偶e po prostu znikn膮膰 z rynku... Kto wie, czy ju偶 nie znik艂a? S臋k w tym, 偶e cho膰 pszenica zdro偶a艂a dziesi臋ciokrotnie, ch艂opi otrzymuj膮 dok艂adnie tyle samo...

- A wi臋c pszenicy nam nie zabraknie? - wesz艂a i w s艂owo 偶ona.

- Nie, ale...

- A Bernat nie znajdzie pracy?

- Nie s膮dz臋, ale...

-To dobrze, bo tylko to mnie interesuje - rzuci艂a baronessa, znudzona wywodami m臋偶a, i odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie.

- ...ale Katalonia jest na skraju katastrofy 鈥 doko艅czy艂 Grau. Lecz baronessa ju偶 go nie us艂ysza艂a.

Z艂y rok. Bernat mia艂 powy偶ej uszu tej samej wym贸wki, pojawiaj膮cej si臋 za ka偶dym razem, gdy prosi艂 o prac臋. 鈥淢usia艂em zwolni膰 po艂ow臋 terminator贸w, jak偶e mam przyj膮膰 ciebie?", us艂ysza艂 w jednym z warsztat贸w. 鈥淢amy z艂y rok, nie mog臋 wy偶ywi膰 nawet w艂asnych dzieci", powiedziano mu w nast臋pnym. 鈥淐zy偶by艣 nie wiedzia艂 - dorzuci艂 kto艣 inny - 偶e mamy z艂y rok? Po艂ow臋 zarobk贸w wyda艂em na jedzenie dla rodziny, a dotychczas wystarcza艂a mi tylko dwudziesta cz臋艣膰 dochod贸w". Trudno nie wiedzie膰, pomy艣la艂 Bernat. Ale si臋 nie poddawa艂 i szuka艂 dalej, a偶 w ko艅cu nadesz艂a zima, a wraz z ni膮 ch艂ody. Wtedy w niekt贸rych miejscach nie 艣mia艂 nawet pyta膰. Dzieci chodzi艂y g艂odne, rodzice odejmowali sobie od ust, by je nakarmi膰, a ospa, tyfus i dyfteryt zacz臋艂y zbiera膰 艣miertelne 偶niwo.

Pod nieobecno艣膰 ojca Arnau przelicza艂 kurcz膮ce si臋 oszcz臋dno艣ci. Z pocz膮tku robi艂 to co tydzie艅, potem dzie艅 w dzie艅, a nawet kilka razy dziennie, widz膮c, 偶e jego duma jest coraz bardziej zagro偶ona.

- Ile kosztuje wolno艣膰? - zapyta艂 pewnego razu Joana, gdy modlili si臋 do Madonny.

- 艢wi臋ty Grzegorz naucza, 偶e z pocz膮tku wszyscy ludzie rodzili si臋 wolni i byli sobie r贸wni. - Joan m贸wi艂 spokojnie, beznami臋tnie, jakby powtarza艂 wyuczon膮 lekcj臋. - I w艂a艣nie wolni ludzie dla w艂asnego dobra podporz膮dkowali si臋 panu w zamian za opiek臋. Utracili wolno艣膰, ale zyskali bezpiecze艅stwo i troskliwego pana.

Arnau ch艂on膮艂 s艂owa brata wpatrzony w Madonn臋. Dlaczego si臋 do mnie nie u艣miechasz? 艢wi臋ty Grzegorz... Czy 艣wi臋ty Grzegorz mia艂 kiedy艣 pust膮 sakiewk臋, jak m贸j ojciec?

- Joan?

- Co?

- Co powinienem zrobi膰?

- Sam musisz zdecydowa膰.

- A co ty my艣lisz?

- Ju偶 ci powiedzia艂em. Wolni ludzie z w艂asnej woli oddali si臋 pod opiek臋 pan贸w.

Jeszcze tego samego dnia Arnau, bez wiedzy ojca, stawi艂 si臋 w domu Graua Puiga. Nie chc膮c, by dostrze偶ono go ze stajni, wszed艂 do pa艂acu od kuchni, gdzie natkn膮艂 si臋 na Estrany臋, t艂ust膮 jak zwykle - najwyra藕niej panuj膮cy w Barcelonie g艂贸d j膮 omija艂 - tkwi膮c膮 przed kocio艂kiem.

- Przeka偶 pa艅stwu, 偶e przyszed艂em - powiedzia艂 Arnau, gdy zmierzy艂a go wzrokiem.

Na jej wargach rozla艂 si臋 g艂upi u艣miech. Estranya zawo艂a艂a ochmistrza, kt贸ry powiadomi艂 pana domu o przybyciu ch艂opca. Kazano mu czeka膰 na stoj膮co wiele godzin. W tym czasie przez kuchni臋 przewin臋艂a si臋 ca艂a s艂u偶ba, wszyscy chcieli zobaczy膰 pokonanego buntownika. Niekt贸rzy u艣miechali si臋 z艂o艣liwie, inni - nieliczni - przyj臋li jego kapitulacj臋 ze smutkiem. Arnau patrzy艂 wszystkim prosto w oczy i odpowiada艂 wynio艣le na drwi膮ce u艣mieszki, ale nie zmaza艂 kpiny z wielu twarzy.

Brakowa艂o tylko Bernata, cho膰 Tomas nie omieszka艂 go poinformowa膰, 偶e jego synalek przyszed艂 b艂aga膰 o wybaczenie. 鈥淧rzykro mi, synku, bardzo mi przykro", mamrota艂 Bernat, szczotkuj膮c konia.

Po wielogodzinnym oczekiwaniu, gdy ch艂opiec nie czu艂 ju偶 n贸g - Estranya nie pozwoli艂a mu usi膮艣膰 - poprowadzono go do g艂贸wnego salonu. Arnau nie zwr贸ci艂 nawet uwagi na bogaty wystr贸j rezydencji. Gdy tylko przest膮pi艂 pr贸g komnaty, wbi艂 wzrok w pi臋膰 postaci czekaj膮cych w g艂臋bi: baron i baronowa siedzieli, jego trzej kuzyni stali obok. M臋偶czy藕ni odziani byli w jedwabne rajtuzy w jaskrawych kolorach i 艣ci膮gni臋te z艂otymi pasami kaftany do kolan; Isabel i Margarida mia艂y na sobie suknie wyszywane per艂ami i szlachetnymi kamieniami.

Ochmistrz zaprowadzi艂 Arnaua na 艣rodek komnaty, kilka trok贸w od pa艅stwa, po czym zawr贸ci艂 do drzwi. Grau rozkaza艂 mu tam czeka膰.

- Co ci臋 do nas sprowadza? - spyta艂 Grau, jak zwykle z kamienn膮 twarz膮.

- Przyszed艂em prosi膰 o wybaczenie.

- Wi臋c pro艣.

Arnau ju偶 chcia艂 przem贸wi膰, ale baronessa mu przerwa艂a.

- Co艣 takiego! Chyba nie zamierzasz prosi膰 o wybaczenie na stoj膮co?

Arnau zawaha艂 si臋, ale zgi膮艂 jedno kolano, wbijaj膮c je w posadzk臋. Komnat臋 wype艂ni艂 g艂upawy chichot Margaridy.

- Prosz臋 wszystkich o wybaczenie - wyrecytowa艂 Arnau, patrz膮c Isabel prosto w oczy.

Kobieta 艣widrowa艂a go spojrzeniem. Wiedz, kokoto, 偶e robi臋 to wy艂膮cznie dla ojca - zdawa艂 si臋 m贸wi膰 wzrok Arnaua.

- Po nogach! - krzykn臋艂a baronessa. - Ca艂uj nas po nogach! - Arnau chcia艂 wsta膰, ale kobieta znowu go powstrzyma艂a. - Na kolanach! - wrzasn臋艂a na ca艂y salon.

Arnau pos艂usznie przyczo艂ga艂 si臋 do nich na kolanach. Robi臋 to dla ojca. Dla ojca. Tylko dla ojca... Isabel podsun臋艂a mu stopy w jedwabnych trzewikach, Arnau uca艂owa艂 najpierw lewy, potem prawy. Nie podnosz膮c oczu, przesun膮艂 si臋 do wuja, kt贸ry na widok kl臋cz膮cego i wpatrzonego w jego nogi ch艂opca, zawaha艂 si臋. 呕ona zgromi艂a go jednak wzrokiem i Grau uni贸s艂 kolejno stopy. Dzieci zrobi艂y to samo. Gdy wargi Arnaua mia艂y musn膮膰 bucik Margaridy, dziewczynka schowa艂a stop臋 i znowu zachichota艂a. Arnau schyli艂 si臋 ponownie, ale kuzynka po raz olejny z niego zadrwi艂a. W ko艅cu zaczeka艂, a偶 sama dotknie Jego ust stopami: jedn膮 i... drug膮.


Barcelona, 15 kwietnia 1334 roku

Bernat przeliczy艂 denary wyp艂acone mu przez Graua i wsypa艂 je do sakiewki, mamrocz膮c pod nosem. Wystarczy艂oby, gdyby... Przekl臋ci Genue艅czycy! Czy nigdy nie sko艅cz膮 blokady? Przecie偶 Barcelona przymiera g艂odem.

Bernat przytroczy艂 sakiewk臋 do pasa i poszed艂 po Arnaua. Ch艂opiec by艂 niedo偶ywiony. Ojciec przyjrza艂 mu si臋 z niepokojem. Mieli za sob膮 ci臋偶k膮 zim臋. Ale, Bogu dzi臋ki, doczekali wiosny. Wiele os贸b nie mia艂o tyle szcz臋艣cia. Bernat zagryz艂 wargi, zmierzwi艂 synowi w艂osy i po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu. Ilu偶 mieszka艅c贸w Barcelony zmar艂o tej zimy z g艂odu, chor贸b i zimna? Ilu偶 ojc贸w nigdy ju偶 nie przytuli syna? Przynajmniej 偶yjesz, pomy艣la艂.

Tego dnia do miasta przybi艂 statek ze zbo偶em, jeden z nielicznych, kt贸ry zdo艂a艂 przedrze膰 si臋 przez blokad臋. W艂adze zakupi艂y zbo偶e po astronomicznych cenach, by rozprowadzi膰 je w艣r贸d mieszka艅c贸w po przyst臋pnych cenach. W ten pi膮tek na targowisku Blat nareszcie pojawi艂a si臋 pszenica, wi臋c od wczesnych godzin rannych ludzie 艣ci膮gali na plac i rozpychali si臋 艂okciami, by zobaczy膰, jak mierniczy przygotowuj膮 ziarno.

Od kilku miesi臋cy pewien karmelita grzmia艂 na mo偶nych mimo wysi艂k贸w rajc贸w, pr贸buj膮cych przywo艂a膰 go do porz膮dku, obarcza艂 arystokracj臋 win膮 za g艂贸d, twierdz膮c, 偶e chowaj膮 pszenic臋 przed mieszka艅cami. Filipiki mnicha zapad艂y g艂臋boko w serca wiernych i w mie艣cie zawrza艂o. Dlatego w pi膮tek g臋stniej膮cy z ka偶d膮 chwil膮 t艂um falowa艂 niespokojnie po placu Blat, a gapie wszczynali k艂贸tnie, pr贸buj膮c dopcha膰 si臋 do kram贸w, przy kt贸rych urz臋dnicy miejscy odwa偶ali zbo偶e.

W艂adze wyliczy艂y miar臋 przypadaj膮c膮 na ka偶dego mieszka艅ca. Oficjalny inspektor targowiska Blat, sukiennik Pere Juyol, mia艂 wszystko nadzorowa膰.

- On nie ma rodziny! - wrzasn膮艂 chwil臋 po rozpocz臋ciu sprzeda偶y pewien n臋dzarz, kt贸remu towarzyszy艂o odziane w 艂achmany pachol臋, i wskaza艂 kupuj膮cego w艂a艣nie m臋偶czyzn臋. - Wszyscy mu pomarli tej zimy - doda艂.

Mierniczy odebrali ziarno domniemanemu oszustowi, ale krzyki nie ustawa艂y: tego syn stoi w kolejce do kramu obok, tamten ju偶 raz kupi艂, ten nie ma rodziny, a stoj膮cy obok niego p臋tak nie jest jego synem; cwaniak przyprowadzi艂 go, by wy艂udzi膰 wi臋kszy przydzia艂...

Na placu zawrza艂o. Ludzie porzucili kolejki, wybuch艂y k艂贸tnie, posypa艂y si臋 obelgi. Kto艣 za偶膮da艂, by w艂adze wystawi艂y na sprzeda偶 ukrywane przed mieszka艅cami zbo偶e, a rozw艣cieczony t艂um mu przyklasn膮艂. Mierniczy nie mogli powstrzyma膰 wyg艂odnia艂ej ci偶by napieraj膮cej na kramy, przyby艂a stra偶 kr贸lewska i tylko dzi臋ki przytomno艣ci umys艂u Perego Juyola uda艂o si臋 uspokoi膰 ludzi. Ziarno odniesiono do pa艂acu naczelnika, stoj膮cego na wschodniej 艣cianie placu, a sprzeda偶 prze艂o偶ono na popo艂udnie.

Bernat i Arnau wr贸cili do pa艂acu Graua rozczarowani, bo nie uda艂o im si臋 naby膰 upragnionego ziarna. Jeszcze na dziedzi艅cu przed stajniami opowiedzieli masztalerzowi i wszystkim obecnym o zamieszaniu na placu. Nie 偶a艂owali przy tym obelg pod adresem w艂adz miejskich, skar偶膮c si臋 na doskwieraj膮cy im g艂贸d. Okna wychodz膮cego na dziedziniec, zaalarmowana krzykami baronessa, z lubo艣ci膮 przys艂uchiwa艂a si臋 偶a艂osnej opowie艣ci zbieg艂ego ch艂opa i jego bezczelnego synalka. Przewrotny u艣miech wykrzywi艂 jej usta na wspomnienie polecenia, jakie otrzyma艂a od wyprawiaj膮cego si臋 w podr贸偶 Graua. Tak, tak, kaza艂 jej dopilnowa膰, by jego d艂u偶nicy mieli co je艣膰.

Si臋gn臋艂a po sakiewk臋 z pieni臋dzmi na wy偶ywienie wi臋藕ni贸w, kt贸rych jej m膮偶 poleci艂 aresztowa膰 za d艂ugi, i przywo艂awszy ochmistrza, poleci艂a mu wys艂a膰 do wi臋zienia Bernata Estanyola. Ch艂opu towarzyszy膰 powinien - na wszelki wypadek - Arnau.

- Nie omieszkaj im powiedzie膰 - przypomnia艂a u艣miechaj膮cemu si臋 do niej perfidnie s艂udze - 偶e to pieni膮dze na zakup pszenicy dla d艂u偶nik贸w.

Ochmistrz wykona艂 rozkaz. Z zadowoleniem 艣ledzi艂 niedowierzanie na twarzach ojca i syna, kt贸re wzros艂o, gdy Bernat wzi膮艂 sakiewk臋 do r臋ki.

- Dla wi臋藕ni贸w? - zapyta艂 Arnau, kiedy wyszli z pa艂acu Puig贸w.

- Tak.

- Ale dlaczego, ojcze?

- Bo wtr膮cono ich do lochu za niep艂acenie d艂ug贸w i wierzyciel, w tym wypadku Grau, ma obowi膮zek 艂o偶y膰 na ich utrzymanie.

- A gdyby nie 艂o偶y艂? Szli w stron臋 wybrze偶a.

- Wypuszczono by ich na wolno艣膰, a Grau sobie tego nie 偶yczy. Op艂aca c艂a kr贸lewskie, naczelnika wi臋zienia i wikt dla aresztowanych. Prawo jest po jego stronie.

- Ale...

- Daj spok贸j synu, daj spok贸j. Zbli偶ali si臋 w milczeniu do domu.

Po po艂udniu Arnau i Bernat poszli do wi臋zienia wype艂ni膰 osobliwe polecenie baronessy. Od Joana, kt贸ry w drodze ze szko艂y katedralnej musia艂 przej艣膰 przez plac Blat, wiedzieli, 偶e sytuacja nadal jest napi臋ta. Rzeczywi艣cie, ju偶 na ulicy M&r> wiod膮cej od ko艣cio艂a Santa Maria do placu Blat, s艂ycha膰 by艂o w t艂um k艂臋bi艂 si臋 pod pa艂acem naczelnikowskim, gdzie przetrzymywano nie tylko niesprzedane rano ziarno, ale r贸wnie偶 d艂u偶nik贸w Graua.

Mieszka艅cy domagali si臋 pszenicy, ale w艂adze Barcelony nie dysponowa艂y odpowiedni膮 liczb膮 stra偶nik贸w, by zapewni膰 porz膮dek w czasie wydawania zbo偶a. Pi臋ciu rajc贸w namawia艂o si臋 z naczelnikiem miasta, pr贸buj膮c zaradzi膰 trudnej sytuacji.

- Niech ka偶dy z艂o偶y przysi臋g臋 - zaproponowa艂 jeden z rajc贸w. - Niech przysi臋gnie, 偶e zbo偶e, kt贸re kupuje, jest niezb臋dne do wy偶ywienia jego rodziny i 偶e nie bierze nic ponad przydzia艂.

- Czy to aby wystarczy? - zastanawia艂 si臋 inny rajca.

- Przysi臋ga to rzecz 艣wi臋ta! - dowodzi艂 jego oponent. - Pozwala zawiera膰 umowy, dowodzi膰 niewinno艣ci, gwarantuje dotrzymanie zobowi膮za艅. Przecie偶 w艂a艣nie przysi臋ga z艂o偶ona przed o艂tarzem 艣wi臋tego Feliksa uwierzytelnia testamentos sacramentales!6

Postanowienie rajc贸w zosta艂o og艂oszone z pa艂acowego balkonu. Lud przekazywa艂 je z ust do ust, a偶 obieg艂o ca艂y plac oraz s膮siednie ulice, i bogobojni chrze艣cijanie, st艂oczeni pod pa艂acem w oczekiwaniu na upragnione zbo偶e, ruszyli sk艂ada膰 przysi臋g臋... nie pierwsz膮 i nie ostatni膮 w 偶yciu.

Pszenica znowu pojawi艂a si臋 na placu, gdzie g艂贸d nadal doskwiera艂. Jedni przysi臋gali, inni w膮tpili w szczero艣膰 przysi臋gi. Powt贸rzy艂y si臋 oskar偶enia i krzyki, znowu wybuch艂y awantury. T艂um przypomnia艂 sobie nagle o ziarnie, kt贸re zdaniem mnicha karmelity zosta艂o ukryte przez w艂adze miasta, i uni贸s艂 si臋 艣wi臋tym gniewem.

Arnau i Bernat nadal stali u wylotu ulicy Mar, po przeciwleg艂ej stronie pa艂acu naczelnika, gdzie rozpocz臋to ju偶 sprzeda偶 pszenicy. Wok贸艂 nich rozbrzmiewa艂y krzyki rozsierdzonej ci偶by.

- Ojcze, wystarczy dla nas? - zapyta艂 Arnau.

- Mam nadziej臋. - Bernat uciek艂 wzrokiem przed spojrzeniem syna. Jak ma wystarczy膰? Ta ilo艣膰 zbo偶a nie zaspokoi potrzeb nawet jednej czwartej zgromadzonych na placu ludzi.

- Ojcze, dlaczego wi臋藕niowie maj膮 pszenic臋, a my g艂odujemy? - dopytywa艂 si臋 ch艂opak.

Bernat uda艂, 偶e panuj膮cy na placu gwar zag艂uszy艂 pytanie, nie m贸g艂 jednak oderwa膰 wzroku od syna. Ch艂opiec by艂 wychudzony, ramiona i nogi mia艂 jak patyki, a na wymizerowanej twarzy b艂yszcza艂y wielkie oczy, kt贸re jeszcze niedawno beztrosko si臋 u艣miecha艂y.

- Ojcze, s艂yszeli艣cie, co powiedzia艂em?

S艂ysza艂em, synu, s艂ysza艂em, pomy艣la艂 Bernat. Ale co mam ci odpowiedzie膰? 呕e my, biedacy, skazani jeste艣my na g艂odowanie? 呕e tylko bogacze mog膮 najada膰 si臋 do syta i op艂aca膰 wi臋zienny wikt swoim d艂u偶nikom? 呕e my, biedacy, nic ich nie obchodzimy? 呕e nasze dzieci znacz膮 dla nich mniej ni偶 kt贸rykolwiek z wi臋藕ni贸w przetrzymywanych w pa艂acu naczelnika? Bernat nie odpowiedzia艂 synowi.

- W pa艂acu jest pszenica! - krzykn膮艂, przy艂膮czaj膮c si臋 do wrzeszcz膮cego t艂umu. - W pa艂acu jest pszenica! - zawo艂a艂 jeszcze g艂o艣niej, gdy otaczaj膮cy go ludzie zamilkli i zmierzyli go wzrokiem. Z ka偶d膮 chwil膮 coraz wi臋cej os贸b odwraca艂o si臋 w stron臋 Bernata zapewniaj膮cego, 偶e w pa艂acu jest wi臋cej zbo偶a. - W艂adze karmi膮 ni膮 wi臋藕ni贸w! - Potrz膮sn膮艂 sakiewk膮 Isabel. - Panowie i bogacze op艂acaj膮 wikt d艂u偶nik贸w przetrzymywanych w pa艂acu! A sk膮d w艂adze wi臋zienia bior膮 pszenic臋? Czy kto艣 widzia艂, by stali w kolejkach tak jak my?

T艂um rozst臋powa艂 si臋 przed Bernatem, kt贸ry szed艂 jak w transie. Arnau bieg艂 za nim, pr贸buj膮c go powstrzyma膰.

- Ojcze, co wy?

- Widzieli艣cie, by zmuszano ich do sk艂adania przysi臋gi?

- Co wam si臋 sta艂o, ojcze?

- Sk膮d dozorcy bior膮 pszenic臋 dla zatrzymanych? Dlaczego nasze dzieci g艂oduj膮, a wi臋藕niowie najadaj膮 si臋 do syta?

S艂owa Bernata podzia艂a艂y na zgromadzonych jak p艂achta na byka. Tym razem mierniczy nie zd膮偶yli ukry膰 pszenicy i t艂um rzuci艂 si臋 na stragany. Pere Juyol i naczelnik miasta omal nie zostali zlinczowani. Zawdzi臋czali 偶ycie tylko stra偶nikom, kt贸rzy stan臋li w ich obronie i odprowadzili, ca艂ych i zdrowych, do pa艂acu.

Tylko nieliczni zdobyli troch臋 pszenicy, bo nacieraj膮cy t艂um wywr贸ci艂 kramy, rozsypuj膮c i depcz膮c zbo偶e. Niekt贸rzy, tratowani przez towarzyszy niedoli, na pr贸偶no starali si臋 zebra膰 ziarno z ziemi.

Kto艣 krzykn膮艂, 偶e win臋 za wszystko ponosz膮 rajcy, i t艂um ruszy艂 do miasta w poszukiwaniu kryj膮cych si臋 po domach patrycjuszy.

Bernat, zara偶ony zbiorowym szale艅stwem, krzycz膮c, da艂 si臋 ponie艣膰 rozjuszonej ci偶bie.

- Tato, tato! Bernat si臋 obejrza艂.

- Co ty tu jeszcze robisz? - zapyta艂, nie przystaj膮c. Raz po raz wznosi艂 gro藕ne okrzyki.

- Ja... Co wam si臋...

- Zmykaj st膮d. To nie miejsce dla dzieci.

- Dok膮d mam...?

- We藕 to - Bernat wr臋czy艂 synowi dwie sakiewki: w艂asn膮 oraz baronessy.

- Co mam z tym zrobi膰? - zapyta艂 Arnau.

- Uciekaj ju偶, synu, uciekaj.

Arnau odprowadzi艂 wzrokiem znikaj膮c膮 w t艂umie sylwetk臋 ojca. Dojrza艂 w jego oczach b艂ysk nienawi艣ci.

Ojcze, dok膮d idziecie? - krzykn膮艂, gdy straci艂 Bernata z oczu.

Szuka膰 wolno艣ci - odpowiedzia艂a mu niewiasta, kt贸ra r贸wnie偶 obserwowa艂a t艂um rozlewaj膮cy si臋 po ulicach. - Ale my jeste艣my wolni - odwa偶y艂 si臋 odezwa膰 Arnau. - Cz艂owiek g艂odny nie wie, co to wolno艣膰 - zawyrokowa艂a kobieta.

Arnau rozp艂aka艂 si臋 i ruszy艂 biegiem pod pr膮d, przeciskaj膮c si臋 przez nacieraj膮c膮 ci偶b臋.

Rozruchy trwa艂y dwa dni. Domy rajc贸w i pa艂ace zosta艂y spl膮drowane, a lud, oszala艂y i rozw艣cieczony, przewala艂 si臋 przez miasto, z pocz膮tku szukaj膮c zbo偶a, a potem... zemsty.

Przez dwa dni w Barcelonie panowa艂 chaos. W艂adze by艂y bezsilne i nie potrafi艂y zapanowa膰 nad sytuacj膮. Dopiero kr贸lewskiemu wys艂annikowi, kt贸ry przyby艂 do miasta z licznymi posi艂kami, uda艂o si臋 zd艂awi膰 zamieszki. Zatrzymano sto os贸b, wiele innych ukarano grzywn膮. Ze stu zatrzymanych dziesi臋ciu os膮dzono w trybie dora藕nym i powieszono. Spo艣r贸d os贸b wezwanych na 艣wiadk贸w prawie nikt nie rozpozna艂 w Bernacie Estanyolu, m臋偶czy藕nie ze znamieniem nad prawym okiem, jednego z g艂贸wnych pod偶egaczy z placu Blat.

Arnau przebieg艂 ca艂膮 ulic膮 Mar a偶 do domu Perego, nie zerkn膮wszy nawet w stron臋 ko艣cio艂a Santa Maria. Wci膮偶 mia艂 przed oczami wzrok ojca, a w uszach rozbrzmiewa艂y mu jego okrzyki. Jeszcze nigdy nie widzia艂 go w takim stanie. Co wam si臋 sta艂o, ojcze? Czy偶by tamta kumoszka mia艂a racj臋, m贸wi膮c, 偶e nie jeste艣my wolnymi lud藕mi?

Ch艂opak wpad艂 do domu i bez s艂owa zaszy艂 si臋 w izbie. Joan zasta艂 go ton膮cego we 艂zach.

- Barcelona oszala艂a... - rzuci艂 od progu. - Ale... co ci jest?

Arnau nie odpowiada艂. Malec rozejrza艂 si臋 po pokoju.

- A ojciec? - Arnau poci膮gn膮艂 nosem i wskaza艂 r臋k膮 w kierunku miasta. - Jest z... nimi? - zgad艂 Joan.

- W艂a艣nie - wydusi艂 Arnau.

Joan przypomnia艂 sobie burdy uliczne, jakie widzia艂 w drodze powrotnej z pa艂acu biskupiego. 呕o艂nierze zaryglowali i zabezpieczyli bramy getta przed w艣ciek艂膮 ha艂astr膮, kt贸ra zacz臋艂a pl膮drowa膰 domy chrze艣cijan. Jak Bernat mo偶e bra膰 w tym udzia艂? Stan臋艂a mu przed oczami ci偶ba wdzieraj膮ca si臋 do dom贸w przyk艂adnych obywateli, by rabowa膰 i niszczy膰 ich dobytek. Nie, to niemo偶liwe.

-To nieprawda. - Joan ubra艂 swe my艣li w s艂owa. Arnau zerkn膮艂 na niego z siennika, na kt贸rym siedzia艂. - Bernat nie jest taki... Jak to mo偶liwe?

- Nie wiem... Tam by艂o bardzo du偶o ludzi. Wszyscy krzyczeli...

- Ale... Bernat? Przecie偶 to do niego niepodobne, mo偶e tylko... czyja wiem... Mo偶e tylko szuka艂 kogo艣 w t艂umie!

Arnau spojrza艂 na brata. Jak mam ci powiedzie膰, 偶e on te偶 krzycza艂, krzycza艂 najg艂o艣niej ze wszystkich, 偶e to w艂a艣nie on podburzy艂 t艂um? Jak mam ci to opowiedzie膰, skoro nie wierzy艂em w艂asnym oczom?

- Nie wiem, Joan. By艂o bardzo du偶o ludzi.

- Ale oni rabuj膮! Napadaj膮 na patrycjuszy. Spojrzenie brata musia艂o wystarczy膰 Joanowi za odpowied藕.

Ch艂opcy na pr贸偶no czekali na ojca ca艂膮 noc. Nazajutrz Joan zacz膮艂 zbiera膰 si臋 do szko艂y.

- Nie powiniene艣 wychodzi膰 - poradzi艂 mu Arnau. Tym razem Joan odpowiedzia艂 mu spojrzeniem.

- Wojska kr贸la Alfonsa zd艂awi艂y rebeli臋 - oznajmi艂 Joan po powrocie z lekcji.

Bernat r贸wnie偶 tej nocy nie wr贸ci艂 do domu. Rankiem udaj膮cy si臋 do szko艂y Joan zagadn膮艂 brata:

- Powiniene艣 wyj艣膰 si臋 przewietrzy膰.

- A je艣li akurat wr贸ci? Mo偶e przyj艣膰 tylko tu - t艂umaczy艂 Arnau zd艂awionym g艂osem.

Bracia u艣cisn臋li si臋. Tato, gdzie jeste艣? Pere, owszem, wyszed艂 zasi臋gn膮膰 j臋zyka. 艁atwiej by艂o mu jednak zdoby膰 informacje, ni偶 przekaza膰 je domownikom.

- Ch艂opcze, bardzo mi przykro - powiedzia艂 Arnauowi. - Tw贸j ojciec zosta艂 aresztowany.

- Gdzie go trzymaj膮?

- W pa艂acu naczelnika, ale...

Arnau nie s艂ucha艂, tylko p臋dem wypad艂 z domu. Pere zerkn膮艂 na 偶on臋 i pokr臋ci艂 g艂ow膮. Staruszka ukry艂a twarz w d艂oniach.

- Proces odby艂 si臋 w trybie dora藕nym - wyja艣ni艂 Pere.

Liczni 艣wiadkowie rozpoznali w Bernacie, m臋偶czy藕nie ze znamieniem nad okiem, g艂贸wnego wichrzyciela, kt贸ry wyprowadzi艂 t艂umy na ulice. Dlaczego to zrobi艂? Wydawa艂 si臋 taki #???BRAK#

- Bo ma na utrzymaniu dwoje dzieci - przerwa艂a mu 偶ona ze 艂zami w oczach.

- Mia艂... - poprawi艂 j膮 Pere zrezygnowanym tonem. - Powieszono go na placu Blat razem z dziewi臋cioma innymi prowokatorami.

Mariona znowu zakry艂a twarz, ale tylko na chwil臋.

- Arnau...! - krzykn臋艂a, rzucaj膮c si臋 do drzwi, ale s艂owa m臋偶a zatrzyma艂y j膮 w p贸艂 kroku:

- To wszystko na nic. Od dzisiaj Arnau nie jest ju偶 dzieckiem. Mariona przytakn臋艂a. Pere j膮 obj膮艂.

Na rozkaz kr贸la egzekucj臋 wykonano natychmiast po og艂oszeniu wyroku. Nie zd膮偶ono nawet zbi膰 szafotu i skaza艅c贸w stracono na zwyk艂ych wozach.

Arnau wbieg艂 na plac Blat i stan膮艂 jak wryty. Dysza艂 ci臋偶ko. Na placu, wype艂nionym po brzegi lud藕mi, panowa艂a cisza, wszyscy tkwili bez ruchu, plecami do Arnaua, ze wzrokiem wbitym w... Przed pa艂acem naczelnikowskim wisia艂o dziesi臋膰 nieruchomych cia艂.

Nie...! Tato! - krzykn膮艂 rozpaczliwie ch艂opak. Zgromadzeni spojrzeli za siebie i zacz臋li si臋 przed nim rozst臋powa膰, a on szed艂 powoli w stron臋 pa艂acu. Arnau szuka艂 w艣r贸d wisielc贸w...

Pozw贸l mi chocia偶 zawiadomi膰 ojca Alberta 鈥 poprosi艂a m臋偶a. Ju偶 to zrobi艂em. Pewnie jest teraz na placu.

Na widok martwego ojca Arnau zwymiotowa艂. Ludzie odsun臋li si臋 od niego z obrzydzeniem. Znowu spojrza艂 na wykrzywion膮 twarz, tak sin膮, 偶e a偶 poczernia艂膮, prawie nierozpoznawaln膮, na wytrzeszczone - ju偶 na zawsze - oczy, na j臋zyk zwisaj膮cy z k膮cika ust. Za drugim i trzecim razem Arnau wymiotowa艂 ju偶 tylko 偶贸艂ci膮.

Nagle poczu艂 na ramieniu u艣cisk d艂oni.

- Chod藕my, synu - us艂ysza艂 g艂os ojca Alberta. Kap艂an pr贸bowa艂 zaprowadzi膰 go do ko艣cio艂a Santa Maria, ale Arnau sta艂 jak wro艣ni臋ty w ziemi臋. Znowu spojrza艂 na ojca i przymkn膮艂 oczy. Ju偶 nie b臋dzie cierpia艂 g艂odu. Ch艂opcem wstrz膮sn膮艂 spazm. Ojciec Albert znowu go poci膮gn膮艂, nie chc膮c, by d艂u偶ej na to patrzy艂.

- Zostawcie mnie, ojcze, prosz臋.

Na oczach kap艂ana i wszystkich obecnych Arnau pokona艂 chwiejnym krokiem niewielk膮 odleg艂o艣膰 dziel膮c膮 go od zaimprowizowanego szafotu. Trzyma艂 si臋 za brzuch, dr偶a艂 na ca艂ym ciele. Stan膮wszy pod zw艂okami Bernata, zagadn膮艂 偶o艂nierza, trzymaj膮cego stra偶 przy wisielcach:

- Mog臋 go zdj膮膰?

呕o艂nierz zawaha艂 si臋 na widok ch艂opca stoj膮cego pod szubienic膮 w艂asnego ojca. Co zrobi艂yby w takiej sytuacji jego dzieci?

- Nie - by艂 zmuszony odpowiedzie膰. Bardzo chcia艂by by膰 teraz daleko st膮d: zmaga膰 si臋 z hord膮 Maur贸w lub wr贸ci膰 do domu, do dzieci... Czym ten m臋偶czyzna zas艂u偶y艂 sobie na 艣mier膰? Przecie偶 chcia艂 tylko nakarmi膰 swoj膮 rodzin臋, to dziecko, kt贸re wpatrywa艂o si臋 teraz w niego pytaj膮co, podobnie jak wszyscy ludzie zgromadzeni na placu. Gdzie jest naczelnik miasta? Dlaczego go tu nie ma? - Cia艂a pozostan膮 na placu trzy dni. To rozkaz naczelnika.

- Zaczekam.

- Potem zostan膮 wywieszone na bramach miasta, by ludzie wchodz膮cy do miasta poznali tutejsze prawo. Tak robi si臋 wszystkimi skaza艅cami straconymi w Barcelonie.


呕o艂nierz odwr贸ci艂 si臋 i zacz膮艂 okr膮偶a膰 wozy udaj膮ce szubienice.

- By艂 g艂odny - us艂ysza艂 za plecami. - By艂 tylko g艂odny.

Gdy 偶o艂nierz zako艅czy艂 sw贸j bezsensowny obch贸d i znowu stan膮艂 przy Bernacie, Arnau siedzia艂 na ziemi, pod cia艂em ojcem, i p艂aka艂 z g艂ow膮 ukryt膮 w d艂oniach. Wartownik nie mia艂 odwagi na niego spojrze膰.

- Chod藕my, synku. - Kap艂an znowu podszed艂 do ch艂opca.

Arnau pokr臋ci艂 g艂ow膮. Ojciec Albert chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale nagle rozleg艂 si臋 krzyk. To nadchodzi艂y rodziny pozosta艂ych skaza艅c贸w: matki, 偶ony, dzieci, rodze艅stwo. Zbiera艂y si臋 pod szubienicami w pe艂nym rozpaczy milczeniu, rozdzieranym niekiedy przez krzyk b贸lu. 呕o艂nierz nadal robi艂 rundy wok贸艂 szubienic, pr贸buj膮c przypomnie膰 sobie okrzyki bojowe niewiernych. Joan, przechodz膮cy przez plac w drodze powrotnej ze szko艂y, zemdla艂 na widok tego potwornego widowiska. Nie zauwa偶y艂 nawet brata, kt贸ry wci膮偶 siedzia艂 w tym samym miejscu i ko艂ysa艂 si臋 w prz贸d i w ty艂, w ty艂 i w prz贸d... Koledzy podnie艣li Joana i odprowadzili do pa艂acu biskupa. Arnau r贸wnie偶 nie widzia艂 brata.

Mija艂y godziny, a Arnau nie rusza艂 si臋 z miejsca, nie zwracaj膮c uwagi na ludzi, kt贸rzy 艣ci膮gali na plac Blat powodowani wsp贸艂czuciem, ciekawo艣ci膮 lub 偶膮dz膮 mocnych wra偶e艅. Jedynie buty 偶o艂nierza, migaj膮ce mu raz po raz przed oczami, wyrywa艂y go z zamy艣lenia.

禄Synu, po艣wi臋ci艂em wszystko, 偶eby艣 by艂 wolnym cz艂owiekiem - us艂ysza艂 niedawno od ojca. - Porzuci艂em ziemie, bie偶膮ce od wiek贸w do naszej rodziny, bo nie chcia艂em, by pomiatano tob膮, jak pomiatano mn膮, moim ojcem i ojcem mojego ojca... A teraz znale藕li艣my si臋 w tej samej sytuacji, na 艂asce i nie艂asce ludzi, kt贸rzy mieni膮 si臋 szlachetnie urodzonymi. Jednak tym razem mamy wyb贸r, mo偶emy im si臋 sprzeciwi膰, nauczy膰 si臋 korzysta膰 z wolno艣ci, kt贸rej zdobycie przysz艂o nam z takim trudem. Decyzja nale偶y tylko do ciebie".

"Czy aby na pewno mo偶emy si臋 sprzeciwi膰, ojcze? 鈥 Buty znowu przemaszerowa艂y przed jego oczami. - Cz艂owiek g艂odny nie wie, co to wolno艣膰. G艂贸d wam ju偶 nie grozi, ojcze. Ale co z wolno艣ci膮?".

- Przyjrzyjcie im si臋 dobrze, dzieci. Ten g艂os...

- To bandyci. Przyjrzyjcie im si臋 dobrze. - Arnau po raz pierwszy spojrza艂 na t艂um cisn膮cy si臋 przed wisielcami. Baronessa z trojgiem pasierb贸w gapili si臋 na wykrzywion膮 twarz Bernata Estanyola. Arnau wbi艂 wzrok w stopy Margaridy, po czym spojrza艂 jej w twarz. Jego kuzyni zbledli, ale Isabel u艣miecha艂a si臋 i patrzy艂a na niego, wprost na niego. Arnau wsta艂, dygocz膮c. - Nie zas艂u偶yli na miano obywateli Barcelony - s艂ysza艂, jak m贸wi. Zblad艂, poczu艂, 偶e wbija sobie paznokcie w d艂onie, 偶e dr偶y mu dolna warga. Baronessa nie przestawa艂a si臋 u艣miecha膰. - Ale czeg贸偶 mo偶na oczekiwa膰 po zbieg艂ym ch艂opie?

Arnau chcia艂 si臋 na ni膮 rzuci膰, lecz 偶o艂nierz zast膮pi艂 mu drog臋.

- Co ci jest, ch艂opcze? - 呕o艂nierz pow臋drowa艂 wzrokiem za spojrzeniem ch艂opca. - Na twoim miejscu by艂 tego nie robi艂 - poradzi艂. Arnau pr贸bowa艂 omin膮膰 przeszkod臋, jednak m臋偶czyzna chwyci艂 go za rami臋. Isabel przesta艂a si臋 u艣miecha膰. Teraz patrzy艂a na ch艂opca hardo i wynio艣le. - To nie jest najlepszy pomys艂, 艣ci膮gniesz na siebie zgub臋 - doda艂. Arnau spojrza艂 na 偶o艂nierza. - On jest ju偶 martwy - t艂umaczy艂 stra偶nik - ale ty masz przed sob膮 ca艂e 偶ycie. Usi膮d藕, ch艂opcze. - 呕o艂nierz poczu艂, 偶e Arnau daje za wygran膮. - No, usi膮d藕 - powt贸rzy艂.

Arnau uspokoi艂 si臋, ale 偶o艂nierz nadal przy nim sta艂.

- Przyjrzyjcie im si臋 dobrze, dzieci. - U艣miech powr贸ci艂 na wargi baronessy. - Jutro znowu przyjdziemy na nich popatrze膰, bo b臋d膮 tu wisieli, a偶 zgnij膮. Taki jest los zbieg艂ych bandyt贸w.

Arnau wci膮偶 nie m贸g艂 opanowa膰 dr偶enia dolnej wargi. Wpatrywa艂 si臋 w krewnych, dop贸ki baronowa nie odwr贸ci艂a si臋 do niego plecami.

Pewnego dnia... pewnego dnia ujrz臋 ci臋 martw膮... Wszyscy b臋dziecie martwi, obieca艂 sobie. Odprowadzi艂 ich nienawistnym spojrzeniem na drugi koniec placu Blat. Isabel powiedzia艂a, 偶e wr贸ci nazajutrz. Arnau podni贸s艂 wzrok na ojca.

Kln臋 si臋 na rany Chrystusa, 偶e nie pozwol臋 im z ciebie kpi膰. Tylko jak? Przed oczyma mign臋艂y mu buty 偶o艂nierza. Ojcze, obiecuj臋, 偶e was tu nie zostawi臋.

Przez nast臋pne godziny ch艂opak zastanawia艂 si臋, jak wykra艣膰 cia艂o, ale ka偶dy pomys艂 przekre艣la艂y buty pojawiaj膮ce si臋 przed nim raz po raz. Nie ma co teraz marzy膰 o zdj臋ciu ojca z szubienicy, a noc膮 zap艂on膮 pochodnie... zap艂on膮 pochodnie... zap艂on膮 pochodnie... W tej samej chwili na plac wszed艂, pow艂贸cz膮c nogami, Joan. Mia艂 blad膮, prawie bia艂膮 twarz i zapuchni臋te, nabieg艂e krwi膮 oczy. Arnau wsta艂. Joan rzuci艂 si臋 bratu w ramiona.

- Arnau... ja... - szlocha艂.

- S艂uchaj uwa偶nie - przerwa艂 mu Arnau, przyciskaj膮c go do siebie. - Nie przestawaj p艂aka膰. - Nie m贸g艂bym, pomy艣la艂 Joan zaskoczony tonem brata. - Dzisiaj o dziesi膮tej ukryj si臋 na rogu ulicy Mar i czekaj tam na mnie. Pami臋taj, nikt nie mo偶e ci臋 widzie膰. Przynie艣... przynie艣 koc, najwi臋kszy, jaki znajdziesz. A teraz ju偶 id藕.

- Ale...

- No, id藕, Joan. Nie chc臋, 偶eby 偶o艂nierze zwr贸cili na ciebie uwag臋.

Musia艂 odepchn膮膰 malca, by wyrwa膰 si臋 z jego u艣cisku. Oczy Joana spocz臋艂y najpierw na twarzy brata, potem zn贸w na ciele Bernata. Zadr偶a艂.

- Id藕 ju偶! - sykn膮艂 Arnau.

Gdy zapad艂a noc, plac Blat opustosza艂 i na miejscu egzekucji pozosta艂y tylko rodziny skaza艅c贸w. Po zmianie warty nowi 偶o艂nierze przestali kr膮偶y膰 wok贸艂 wisielc贸w i zasiedli przy ognisku rozpalonym za wozami. Panowa艂 spok贸j, och艂odzi艂o si臋. Arnau wsta艂 i przeszed艂 obok 偶o艂nierzy, pr贸buj膮c ukry膰 twarz.

- Id臋 po koc - rzuci艂 w ich stron臋.

Jeden z wartownik贸w spojrza艂 na niego k膮tem oka.

Arnau doszed艂 do ulicy Mar i zacz膮艂 si臋 rozgl膮da膰 za Joanem. Um贸wiona godzina wybi艂a, powinien ju偶 by膰. Arnau zagwizda艂 Odpowiedzia艂a mu cisza.

- Joan! - odwa偶y艂 si臋 zawo艂a膰.

Od bramy jednego z dom贸w odklei艂 si臋 cie艅.

- Arnau?

- Oczywi艣cie, 偶e to ja. - Westchnienie ulgi Joana s艂ucha膰 by艂o w promieniu wielu metr贸w. - My艣la艂e艣, 偶e kto? Dlaczego nie wyszed艂e艣 wcze艣niej?

- Jest bardzo ciemno - j臋kn膮艂 Joan.

- Przynios艂e艣, o co prosi艂em? - Cie艅 uni贸s艂 spore zawini膮tko. - Znakomicie, w艂a艣nie im powiedzia艂em, 偶e id臋 po koc. Okryj si臋 nim i zajmij moje miejsce na placu. Id藕 na palcach, 偶eby si臋 wydawa艂o, 偶e jeste艣 wy偶szy.

- Co chcesz zrobi膰?

- Spal臋 ojca - odpar艂 Arnau, gdy Joan by艂 ju偶 obok niego. - Zajmiesz moje miejsce, 偶o艂nierze musz膮 wzi膮膰 ci臋 za mnie. Po prostu usi膮d藕 pod... usi膮d藕 na moim miejscu i nie ruszaj si臋. Przykryj si臋 kocem, twarz r贸wnie偶. I ani drgnij. Nie r贸b nic, bez wzgl臋du na to, co si臋 wydarzy, bez wzgl臋du na to, co zobaczysz. Zrozumiano? - Arnau nie czeka艂 na odpowied藕. - Od tej pory jeste艣 mn膮, nazywasz si臋 Arnau Estanyol i jeste艣 jedynakiem. Rozumiesz? Je艣li 偶o艂nierze ci臋 spytaj膮...

- Arnau...

- Co?

- Nie mog臋.

- Jak... jak to?

- Nie mog臋. Boj臋 si臋. Wszystko si臋 wyda. Wystarczy, 偶e spojrz臋 na niego i...

- Chcesz patrze膰, jak cia艂o naszego ojca gnije na stryczku? Chcesz, 偶eby wisia艂o na murach miasta, wydane na 偶er krukom i robakom?

Arnau zaczeka艂, a偶 brat wyobrazi sobie ten potworny widok.

- Chcesz, 偶eby Isabel kpi艂a z naszego ojca... nawet po jego 艣mierci?

- Ale czy to nie grzech? - zapyta艂 niespodziewanie Joan.

Arnau pr贸bowa艂 przyjrze膰 si臋 bratu w ciemno艣ciach, ale zobaczy艂 tylko mroczny cie艅.

- On by艂 tylko g艂odny! Poj臋cia nie mam, czy to grzech, niewiele mnie to obchodzi. Nie pozwol臋, by cia艂o naszego ojca gni艂o na szubienicy. Wiem, co powinienem robi膰. Je艣li chcesz mi pom贸c, przykryj si臋 kocem i ju偶, o nic wi臋cej nie prosz臋. Je艣li nie chcesz...

Arnau ruszy艂 przed siebie ulic膮 Mar. Joan zarzuci艂 koc na g艂ow臋 i wszed艂 na plac, wpatrzony w jedno z dziesi臋ciu widm wisz膮cych nad wozami, 艂agodnie o艣wietlonych blaskiem ogniska, przy kt贸rym zasiadali 偶o艂nierze. Joan wola艂 nie patrze膰 w tamt膮 stron臋, na zsinia艂y j臋zyk ojca, ale oczy go zdradzi艂y i szed艂 przed siebie ze wzrokiem utkwionym w Bernacie. 呕o艂nierze dostrzegli zmierzaj膮cego ku nim ch艂opca.

Tymczasem Arnau pop臋dzi艂 do domu, wzi膮艂 buk艂ak i wylawszy z niego wod臋, nape艂ni艂 go oliw膮 do kagank贸w. Pere i jego 偶ona przygl膮dali mu si臋, siedz膮c przed paleniskiem.

- Ja ju偶 nie istniej臋 - powiedzia艂 Arnau s艂abym g艂osem, kl臋kaj膮c i 艣ciskaj膮c r臋k臋 staruszki, patrz膮cej na niego czule. - Joan b臋dzie mn膮. Ojciec mia艂 tylko jednego syna... W razie czego zaopiekujcie si臋 Joanem.

- Ale, Arnau... - odezwa艂 si臋 Pere. - Ciiii - szepn膮艂 Arnau.

Co chcesz zrobi膰, ch艂opcze? - dopytywa艂 si臋 starzec. Musz臋 to zrobi膰 - odpar艂 Arnau, wstaj膮c.


Istniej臋. Jestem Arnau Estanyol. 呕o艂nierze odprowadzali go wzrokiem. Palenie zw艂ok to grzech, na pewno, my艣la艂 Joan. On na mnie patrzy! Przystan膮艂 kilka metr贸w od wisielca. O tak, wpatruje si臋 we mnie! To wszystko pomys艂 Arnaua.

- Co艣 nie tak, ch艂opcze? - Jeden z 偶o艂nierzy wykona艂 ruch, jakby chcia艂 si臋 podnie艣膰.

- Nie... nic - odpar艂 Joan i ruszy艂 ku 艣widruj膮cym go martwym oczom.


Arnau z艂apa艂 kaganek i wybieg艂 z domu. Wymaza艂 twarz b艂otem. Ile偶 razy ojciec opowiada艂 mu o dniu, gdy po raz pierwszy wszed艂 przez bram臋 miasta, kt贸re go zabi艂o. Ulicami Llet i Corretgeria Arnau okr膮偶y艂 plac Blat i dotar艂 do ulicy Tapineria, blisko woz贸w, na kt贸rych powieszono skaza艅c贸w. Joan siedzia艂 pod szubienic膮 ojca, trz臋s膮c si臋 jak galareta. Jego dziwne zachowanie mog艂o w ka偶dej chwili zwr贸ci膰 uwag臋 stra偶nik贸w.

Arnau ukry艂 kaganek w ulicznym zakamarku, przewiesi艂 sobie buk艂ak przez plecy i zacz膮艂 si臋 czo艂ga膰 ku wozom. Na czwartym z nich wisia艂 Bernat. 呕o艂nierze gaw臋dzili w najlepsze przy ognisku p艂on膮cym za ostatnim wozem. Gdy Arnau znalaz艂 si臋 na ty艂ach szubienic, dostrzeg艂a go kobieta o opuchni臋tych od p艂aczu oczach, nieodst臋puj膮ca drugiego wozu. Ch艂opiec zamar艂, ale kobieta pogr膮偶y艂a si臋 na powr贸t w b贸lu, udaj膮c, 偶e go nie widzi. Arnau bez przeszk贸d wdrapa艂 si臋 na w贸z, na kt贸rym wisia艂 jego ojciec. Joan us艂ysza艂 za sob膮 dziwne odg艂osy i si臋 odwr贸ci艂.

- Nie odwracaj si臋! - Joan natychmiast przesta艂 wpatrywa膰 si臋 w mrok. - I nie trz臋艣 si臋 tak - dobieg艂 go szept brata.

Arnau wsta艂, by dosi臋gn膮膰 cia艂a Bernata, ale w贸z zaskrzypia艂 i ch艂opiec odruchowo przypad艂 do desek. Odczeka艂 kilka sekund i powt贸rzy艂 pr贸b臋; skrzypienie i tym razem przej臋艂o go dreszczem, jednak wytrzyma艂 na stoj膮co. 呕o艂nierze nie przerywali pogaw臋dki. Arnau podni贸s艂 buk艂ak i zacz膮艂 polewa膰 oliw膮 cia艂o ojca. G艂owa znajdowa艂a si臋 do艣膰 wysoko, wi臋c ch艂opiec wspi膮艂 si臋 na palce, po czym z ca艂ej si艂y 艣cisn膮艂 buk艂ak, by oliwa trysn臋艂a jak najdalej. Stru偶ki lepkiego p艂ynu sp艂ywa艂y po w艂osach Bernata. Opr贸偶niwszy buk艂ak, Arnau wycofa艂 si臋 na ulic臋 Tapineria.

Mia艂 tylko jedn膮 szans臋. Ukry艂 kaganek za plecami, zapaIaj膮c sob膮 s艂aby p艂omyk. Musz臋 dobrze wycelowa膰 i trafi膰 za pierwszym razem. Zerkn膮艂 na wartownik贸w. Teraz to on dygota艂. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech i zdecydowanie wkroczy艂 na plac. Dziesi臋膰 krok贸w przed Bernatem i Joanem zwi臋kszy艂 p艂omie艅 zwracaj膮c na siebie uwag臋 stra偶nik贸w. Blask kaganka zalewaj膮cy plac Blat przypomina艂 艣wiat艂o jutrzenki - zapowied藕 bezchmurnego dnia. 呕o艂nierze spojrzeli na niego. Ju偶, ju偶 mia艂 poderwa膰 si臋 do biegu, ale zmieni艂 zdanie, widz膮c, 偶e wartownicy nie ruszaj膮 si臋 z miejsc. Bo i dlaczego mieliby wstawa膰? Przecie偶 nie wiedz膮, 偶e id臋 spali膰 ojca. Spali膰 ojca! Kaganek zachybota艂 si臋 w jego d艂oni. Podszed艂 do Joana, odprowadzany spojrzeniami 偶o艂nierzy. Nikt nie pr贸bowa艂 go zatrzyma膰. Stan膮艂 przed ojcem, 偶eby popatrze膰 na niego po raz ostatni. 艢wiat艂o zacz臋艂o pe艂ga膰 po twarzy wisielca, skrywaj膮c maluj膮ce si臋 na nim przera偶enie i b贸l.

Cisn膮艂 kaganek w ojca i cia艂o natychmiast stan臋艂o w p艂omieniach. 呕o艂nierze zerwali si臋 na r贸wne nogi i ruszyli w stron臋 Arnaua. Rozbity kaganek wpad艂 do ka艂u偶y, utworzonej przez skapuj膮c膮 oliw臋, i w贸z r贸wnie偶 zacz膮艂 p艂on膮膰.

- Ej! - krzyczeli 偶o艂nierze do podpalacza.

Gdy Arnau ju偶 mia艂 rzuci膰 si臋 do ucieczki, spostrzeg艂, 偶e Joan, sparali偶owany strachem, wci膮偶 siedzi na ziemi, szczelnie okryty kocem. Rodziny skaza艅c贸w obserwowa艂y p艂omienie w milczeniu, pogr膮偶one w rozpaczy.

- Sta膰! Sta膰 w imieniu kr贸la!

- Joan, uciekaj! - Arnau obejrza艂 si臋 na 偶o艂nierzy, kt贸rzy byli tu偶-tu偶. - Rusz si臋! Bo sp艂oniesz!

Nie mo偶e zostawi膰 brata. Rozlana na ziemi stru偶ka oliwy zbli偶a艂a si臋 do dygocz膮cej sylwetki malca. Arnau ju偶 mia艂 zawr贸ci膰, ale kobieta, kt贸ra wcze艣niej zauwa偶y艂a go przy wozach, zagrodzi艂a mu drog臋. Uciekaj - ponagli艂a go.

Arnau wyrwa艂 si臋 偶o艂nierzowi, kt贸ry w艂a艣nie z艂apa艂 go za #??#, i pu艣ci艂 si臋 biegiem ulic膮 B贸ria w kierunku bramy Nou s艂ysz膮c za sob膮 pokrzykiwania 偶o艂nierzy. Im d艂u偶ej b臋d膮 go 艣cigali, tym p贸藕niej wr贸c膮 na plac, by ugasi膰 ogie艅, my艣la艂. Starsi od niego 偶o艂nierze w pe艂nym rynsztunku nigdy nie dogoni膮 m艂odzika p臋dz膮cego jak na skrzyd艂ach.

- W imieniu kr贸la! - us艂ysza艂 za plecami.

Co艣 musn臋艂o z gwizdem jego prawe ucho. Strza艂a uderzy艂a z trzaskiem o ziemi臋, kilka krok贸w przed nim. Przeci膮艂 plac Liana w deszczu strza艂, min膮艂 kaplic臋 Bernata Marcusa i znalaz艂 si臋 na ulicy Carders. Nawo艂ywania 偶o艂nierzy zacz臋艂y cichn膮膰. Nie mo偶e biec do bramy Nou, tam z pewno艣ci膮 ju偶 na niego czekaj膮. Je艣li skieruje si臋 ku morzu, trafi do ko艣cio艂a Santa Maria. Biegn膮c w drug膮 stron臋, ku g贸rom, dotrze do klasztoru Sant Pere de les Puelles, ale potem drog臋 znowu zagrodz膮 mu mury.

Wybra艂 pierwsz膮 mo偶liwo艣膰 i ruszy艂 w stron臋 morza. Min膮艂 klasztor 艢wi臋tego Augustyna i zanurzy艂 si臋 w labiryncie uliczek za dzielnic膮 Mercadal: przesadza艂 p艂oty, tratowa艂 warzywniki, szuka艂 jak najmroczniej szych zau艂k贸w. Zwolni艂 dopiero, gdy przekona艂 si臋, 偶e goni go ju偶 tylko echo jego w艂asnych krok贸w. Pod膮偶aj膮c wzd艂u偶 kana艂u Rec Comtal, dotar艂 do Pla d'en Llull, zaraz obok klasztoru klarysek, stamt膮d trafi艂 bez przeszk贸d na plac i ulic臋 Born, do swej kryj贸wki - ko艣cio艂a Santa Maria. Gdy ju偶 mia艂 si臋 wczo艂ga膰 pod drewniane schody przy wej艣ciu do 艣wi膮tyni, zauwa偶y艂 le偶膮cy na ulicy kaganek, kt贸rego dogasaj膮cy p艂omyk migota艂 chybotliwie. Rozejrza艂 si臋 i dostrzeg艂 w p贸艂mroku le偶膮cego wartownika. M臋偶czyzna nie rusza艂 si臋, z k膮cika jego ust sp艂ywa艂a stru偶ka krwi.

Serce Arnaua zacz臋艂o wali膰 jak m艂ot. Co to ma znaczy膰? Wartownik strzeg艂 ko艣cio艂a Santa Maria. Po c贸偶 kto艣 mia艂by - Madonna! Kaplica Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu! Skarbonka bastaixos!

Ch艂opak nie zastanawia艂 si臋 ani chwili. Dopiero co straci艂 ojca, nie dopu艣ci, by skrzywdzono r贸wnie偶 jego matk臋. W艣lizgn膮艂 si臋 po cichu do ko艣cio艂a i ruszy艂 w stron臋 ambitu. Na lewo, mi臋dzy dwoma przyporami, znajdowa艂a si臋 kaplica Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu. Przeszed艂 przez ko艣ci贸艂 i skry艂 si臋 za jedn膮 z kolumn w g艂贸wnym o艂tarzu. Z daleka s艂ysza艂 odg艂osy dobiegaj膮ce z kaplicy Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu, kt贸ra znajdowa艂a si臋 jeszcze poza zasi臋giem jego wzroku. Dopiero przypad艂szy do s膮siedniej kolumny, ujrza艂 kaplic臋 sk膮pan膮 jak zwykle w blasku 艣wiec.

W ich 艣wietle Arnau dostrzeg艂 m臋偶czyzn臋 wdrapuj膮cego si臋 od wewn膮trz na krat臋. Spojrza艂 na Madonn臋. Sta艂a na swoim miejscu. Szybko obieg艂 wzrokiem kaplic臋. Zamek skarbonki bastaixos by艂 wy艂amany. Gdy z艂odziej wspina艂 si臋 po kracie, Arnauowi wyda艂o si臋, 偶e s艂yszy pobrz臋kiwanie monet, kt贸re tragarze portowi odk艂adali dla sierot i wd贸w swych zmar艂ych towarzyszy.

- Ty z艂odzieju! - krzykn膮艂 Arnau, wyskakuj膮c zza kolumny.

Jednym susem wspi膮艂 si臋 na krat臋 i uderzy艂 rabusia w pier艣. Zaskoczony m臋偶czyzna spad艂 z hukiem na ziemi臋. Zanim Arnau zd膮偶y艂 och艂on膮膰, z艂odziej zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi i wymierzy艂 mu pi臋艣ci膮 pot臋偶ny cios w twarz. Arnau run膮艂 na ko艣cieln膮 posadzk臋.

- Pewnie spad艂, gdy ucieka艂 z zawarto艣ci膮 skarbonki - stwierdzi艂 jeden z kr贸lewskich oficer贸w, stoj膮cy nad ci膮gle nieprzytomnym Arnauem. Ojciec Albert pokr臋ci艂 g艂ow膮. Arnau nie pope艂ni艂by podobnego okropie艅stwa, za nic w 艣wiecie nie obrabowa艂by skarbonki bastaixos w kaplicy Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu, obok jego ukochanej Madonny! 呕o艂nierze powiadomili go o zdarzeniu dwie godziny przed 艣witem.

- To niemo偶liwe - wyszepta艂.

- Wszystko 艣wiadczy przeciwko niemu, ojcze - przekonywa艂 oficer. - Mia艂 przy sobie dow贸d rzeczowy - stwierdzi艂, pokazuj膮c sakiewk臋 Graua z monetami dla naczelnika wi臋zienia i jego podopiecznych. - Sk膮d taki smarkacz wzi膮艂by tyle pieni臋dzy?

- No i jego wygl膮d - wtr膮ci艂 inny 偶o艂nierz. - Po c贸偶 brudzi艂by sobie twarz b艂otem, je艣li nie po to, by zakra艣膰 si臋 tu niezauwa偶ony?

Ojciec Albert zn贸w pokr臋ci艂 g艂ow膮, wpatruj膮c si臋 w sakiewk臋 trzyman膮 przez oficera. Czego Arnau szuka艂 w 艣rodku nocy w ko艣ciele? Sk膮d wzi膮艂 sakiewk臋?

- Co robicie? - spyta艂 偶o艂nierzy, kt贸rzy zacz臋li podnosi膰 Arnaua.

- Zabieramy go do wi臋zienia.

- Mowy nie ma - zabrzmia艂 mu w uszach jego w艂asny glos.

Mo偶e... mo偶e da si臋 to jako艣 wyt艂umaczy膰. Niemo偶liwe, by Arnau obrabowa艂 skarbonk臋 bastaixos. Wszyscy tylko nie Arnau.

- To z艂odziej, ojcze.

- O tym zadecyduje s膮d.

- 艢wi臋ta racja - przyzna艂 oficer, gdy jego ludzie brali Arnaua pod pachy. - W ka偶dym razie ch艂opak poczeka na wyrok w lochu.

- Je艣li ju偶 to w wi臋zieniu biskupim - powiedzia艂 ksi膮dz. - Przest臋pstwa dokonano w miejscu 艣wi臋tym i podejrzany podlega jurysdykcji ko艣cielnej, nie 艣wieckiej.

Oficer, zrezygnowany, zerkn膮艂 na Arnaua i na 偶o艂nierzy, po czym kaza艂 im pu艣ci膰 ch艂opaka. Jego ludzie wykonali rozkaz bardzo skwapliwie - gdy g艂owa ch艂opca uderzy艂a o posadzk臋, na ich ustach pojawi艂 si臋 szyderczy u艣mieszek.

Ojciec Albert rzuci艂 im gniewne spojrzenie.

- Ocu膰cie go - powiedzia艂 i wyj膮艂 klucze, by otworzy膰 krat臋 i wej艣膰 do 艣rodka. - Chc臋 pos艂ucha膰, co ma do powiedzenia.

Kap艂an podszed艂 do skarbonki, kt贸rej potr贸jny zamek zosta艂 wy艂amany, i przekona艂 si臋, 偶e skrzynka jest pusta. Z kaplicy nie znikn臋艂o nic pr贸cz pieni臋dzy, nie by艂o te偶 wida膰 偶adnych zniszcze艅. Co si臋 sta艂o, o Pani? - spyta艂 w my艣lach Madonny. Dlaczego pozwoli艂a艣 Arnauowi tak bardzo zgrzeszy膰? Us艂ysza艂 chlu艣ni臋cie wody, kt贸r膮 偶o艂nierze cucili ch艂opca. Gdy opuszcza艂 kaplic臋, do 艣wi膮tyni wchodzili pierwsi bastaixos, powiadomieni o rabunku.

Lodowata woda natychmiast przywr贸ci艂a Arnauowi przytomno艣膰. Zobaczy艂 otaczaj膮cych go 偶o艂nierzy. Przypomnia艂 sobie 艣wist strza艂y na ulicy B贸ria. Przecie偶 ich wyprzedzi艂. Jak zdo艂ali go dopa艣膰? Czy偶by upad艂? Twarze 偶o艂nierzy pochyli艂y si臋 nad nim. Ojciec! P艂omienie! Musi ucieka膰! Poderwa艂 si臋 i odepchn膮艂 偶o艂nierzy, kt贸rzy jednak bez trudu go obezw艂adnili.

Ojciec Albert, strapiony, patrzy艂, jak ch艂opiec szarpie si臋 i pr贸buje wyrwa膰.

- Jeszcze chcecie go s艂ucha膰, ojcze? - zapyta艂 z ironi膮 oficer. - Jego zachowanie 艣wiadczy chyba samo za siebie - doda艂, wskazuj膮c na miotaj膮cego si臋 Arnaua.

Ojciec Albert uni贸s艂 r臋ce do twarzy i westchn膮艂. Nast臋pnie zwr贸ci艂 si臋, zrezygnowany, do Arnaua, przytrzymywanego przez 偶o艂nierzy.

- Jak mog艂e艣? Przecie偶 wiesz, 偶e to skarbonka twoich przyjaci贸艂 bastaixos, 偶e dzi臋ki tym pieni膮dzom wspieraj膮 w potrzebie wdowy i sieroty, grzebi膮 swych zmar艂ych, pomagaj膮 potrzebuj膮cym, ustrajaj膮 Madonn臋, twoj膮 matk臋, i pilnuj膮, by nigdy nie zabrak艂o przed ni膮 zapalonych 艣wiec. Dlaczego to zrobi艂e艣?

Arnau uspokoi艂 si臋 na widok kap艂ana. Dobrze, ale co tu robi ojciec Albert? Skarbonka bastaixos! Z艂odziej! Uderzy艂 go, ale... Co sta艂o si臋 potem? Zacz膮艂 si臋 rozgl膮da膰, szeroko otwieraj膮c oczy. Zza plec贸w 偶o艂nierzy wpatrywa艂y si臋 w niego znajome twarze, czekaj膮c niecierpliwie na odpowied藕. By艂 tam jego przyjaciel Ramon i Ramon Mniejszy, Pere i Jaume, a tak偶e bastaix Joan, kt贸ry stawa艂 na palcach, pr贸buj膮c cokolwiek dojrze膰, Sebastia, jego syn Bastianet i wielu innych bastaixos, kt贸rym niejednokrotnie pomaga艂 ugasi膰 pragnienie i u boku kt贸rych prze偶y艂 niezapomniane chwile podczas wyprawy barcelo艅skiej host do zamku Creixell. Podejrzewaj膮 go o kradzie偶! O to im chodzi!

- Ja nie... - wyj膮ka艂.

Oficer podetkn膮艂 mu pod nos sakiewk臋. Arnau si臋gn膮艂 do miejsca, gdzie trzyma艂 mieszek z pieni臋dzmi Graua. Nie zostawi艂 go pod siennikiem w obawie, 偶e baronessa na nich doniesie i oskar偶膮 Joana, a teraz... Przekl臋ty Grau! Przekl臋ta sakiewka!

- Tego szukasz? - rzuci艂 oficer.

Po zgromadzonych bastaixos przeszed艂 pomruk oburzenia-

- To nie ja, ojcze - broni艂 si臋 Arnau.

Oficer zarechota艂, po chwili zawt贸rowali mu 偶o艂nierze.

- Ramon, to nie ja, przysi臋gam - powt贸rzy艂 Arnau, patrz膮c na zaprzyja藕nionego tragarza.

- W takim razie, czego szuka艂e艣 w 艣rodku nocy w ko艣ciele?

Sk膮d wzi膮艂e艣 sakiewk臋 pe艂n膮 pieni臋dzy? Dlaczego chcia艂e艣 uciec? Po co ubrudzi艂e艣 si臋 b艂otem?

Arnau przeci膮gn膮艂 r臋k膮 po twarzy. B艂oto zd膮偶y艂o ju偶 zaschn膮膰.

Sakiewka! Oficer nie przestawa艂 wymachiwa膰 mu ni膮 przed nosem. Do ko艣cio艂a 艣ci膮gali kolejni bastaixos. Ich towarzysze opowiadali im o ca艂ym zaj艣ciu. Arnau wodzi艂 oczami za sakiewk膮. Przekl臋ty mieszek! Po chwili zwr贸ci艂 si臋 wprost do ojca Alberta:

- Zobaczy艂em z艂odzieja. Chcia艂em go z艂apa膰, ale mi si臋 wymkn膮艂. By艂 bardzo silny.

Ambit znowu wype艂ni艂 pe艂en niedowierzania rechot oficera.

- Arnau - ponagli艂 ch艂opca ojciec Albert - odpowiedz na pytania oficera.

- Nie... nie mog臋 - wyj膮ka艂 ch艂opak. Jego s艂owa oburzy艂y oficer贸w i 偶o艂nierzy, wywo艂a艂y te偶 poruszenie w艣r贸d bastaixos.

Kap艂an milcza艂, przypatruj膮c si臋 Arnauowi. Ile razy s艂ysza艂 ju偶 podobn膮 odpowied藕? Ilu parafian wzbrania艂o si臋 przed wyznaniem grzech贸w? 鈥淣ie mog臋 - m贸wili z zal臋knion膮 min膮 - gdyby si臋 wyda艂o...". A ju艣ci, my艣la艂 wtedy ksi膮dz, gdyby wyda艂a si臋 ich kradzie偶, cudzo艂贸stwo lub blu藕nierstwo, Pewnikiem sko艅czyliby w wi臋zieniu, ale... Musia艂 ich zapewnia膰 o tajemnicy spowiedzi i namawia膰 do otwarcia serca na Boga i boskie przebaczenie.

- Powiesz mi prawd臋 na osobno艣ci? - zapyta艂 Arnaua. Ch艂opiec przytakn膮艂, a wtedy kap艂an skierowa艂 si臋 z nim ku kaplicy Naj艣wi臋tszego Sakramentu.

Zaczekajcie tu na nas - powiedzia艂 ksi膮dz Albert. Chodzi o skarbonk臋 bastaixos - zatrzyma艂 ich g艂os dochodz膮cy zza plec贸w 偶o艂nierzy. - Dlatego powinien by膰 tym r贸wnie偶 jeden z nas.

Ojciec Albert skin膮艂 g艂ow膮 na znak zgody i zerkn膮艂 na Arnaiia

- Ramon? - zaproponowa艂.

Ch艂opiec ponownie skin膮艂 g艂ow膮 i wszyscy trzej weszli do kaplicy. Arnau m贸g艂 nareszcie wyzna膰 prawd臋 i zrzuci膰 ci臋偶ar z serca. Opowiedzia艂 o stajennym Tomasie, o ojcu, sakiewce Graua, zleceniu Isabel, zamieszkach w mie艣cie i egzekucji o ogniu... o pogoni, rabusiu i nieudanej pr贸bie powstrzymania go. Wyzna艂, 偶e boi si臋, i偶 zostanie wtr膮cony do wi臋zienia, bo zatrzyma艂 sakiewk臋 Graua i podpali艂 zw艂oki ojca.

Arnau nie potrafi艂 opisa膰 m臋偶czyzny, kt贸ry go og艂uszy艂. W ko艣ciele panowa艂 mrok, skwitowa艂 pytania ksi臋dza i Ramona, wiedzia艂 jedynie, 偶e ma do czynienia z m臋偶czyzn膮 pot臋偶nym i silnym. W ko艅cu ksi膮dz i bastaix wymienili spojrzenia. Wierzyli ch艂opcu, ale... Jak udowodni膰 ludziom, kt贸rych zniecierpliwione pomruki dobiega艂y z g艂臋bi ko艣cio艂a, 偶e Arnau nie ma nic wsp贸lnego z kradzie偶膮? Ksi膮dz zerkn膮艂 na Madonn膮 i na wy艂amane zamki skarbonki, po czym wyszed艂 z kaplicy.

- Ch艂opiec m贸wi prawd臋 - og艂osi艂 zgromadzonym w ambicie. - Uwa偶am, 偶e nie tylko nie okrad艂 skarbonki, ale nawet pr贸bowa艂 z艂apa膰 z艂odzieja.

Ramon, kt贸ry wyszed艂 z kaplicy zaraz za ksi臋dzem, potwierdzi艂 jego s艂owa skinieniem g艂owy.

- W takim razie, dlaczego nie chce odpowiedzie膰 na moje pytania? - dopytywa艂 si臋 oficer.

- Ma powody. - Ramon nadal potakiwa艂. - I mog臋 was zapewni膰, 偶e nie s膮 one b艂ahe. Czy kto艣 mi nie wierzy? - Nikt si臋 nie odezwa艂. - A wi臋c dobrze, mog臋 poprosi膰 do siebie cechmistrz贸w? - Trzej m臋偶czy藕ni wyst膮pili z t艂umu i podeszli do ojca Alberta. - Ka偶dy z was ma jeden z trzech kluczy do skarbonki, nieprawda偶? - Trzej bastaixos przytakn臋li. Przysi臋gacie, 偶e zosta艂a ona otwarta tylko przez was trzech jednocze艣nie w obecno艣ci dziesi臋ciu cz艂onk贸w bractwa, jak nakazuje wasz statut? - Zapytani przysi臋gli g艂o艣no uroczystym tonem, jakim zwraca艂 si臋 do nich kap艂an. - Przysi臋gach r贸wnie偶, 偶e ostatni zapis w ksi臋dze rachunkowej bractwa odpowiada sumie znajduj膮cej si臋 w贸wczas w skarbonce? - Ochmistrzowie ponowili przysi臋g臋. - A wy, oficerze, przysi臋gacie, 偶e t臋 w艂a艣nie sakiewk臋 mia艂 przy sobie podejrzany? - Oficer poszed艂 za przyk艂adem swych poprzednik贸w. - I przysi臋gacie, 偶e jej zawarto艣膰 nie uleg艂a zmianie od chwili pojmania ch艂opca? -Wasze s艂owa s膮 zniewag膮 dla oficera kr贸la Alfonsa!

- Przysi臋gacie, czy nie?! - krzykn膮艂 ksi膮dz.

Kilku bastaixos podesz艂o do oficera, spojrzeniem domagaj膮c si臋 od niego odpowiedzi.

- Przysi臋gam.

- Doskonale - ci膮gn膮艂 ojciec Albert. - Przynios臋 ksi臋g臋 rachunkow膮. Je艣li ch艂opiec okrad艂 skarbonk臋, zawarto艣膰 sakiewki powinna by膰 r贸wna ostatniej sumie odnotowanej w ksi臋dze lub j膮 przekracza膰. Je艣li oka偶e si臋, 偶e jest mniejsza, b臋dzie to dowodzi艂o jego niewinno艣ci.

Portowi tragarze odpowiedzieli na propozycj臋 ksi臋dza pomrukiem zadowolenia. Wi臋kszo艣膰 z nich spojrza艂a na Arnaua - dobrze pami臋tali orze藕wiaj膮cy smak wody z jego buk艂aka.

Ojciec Albert wr臋czy艂 Ramonowi klucz, prosz膮c, by zamkn膮艂 kaplic臋, a sam uda艂 si臋 po ksi臋g臋, w kt贸rej odnotowywano zmiany zawarto艣ci skarbonki. Zgodnie ze statutem bastaixos musia艂a by膰 ona przechowywana przez osob臋 niezwi膮zan膮 z bractwem. Je艣li pami臋膰 go nie myli, zawarto艣膰 skarbonki nie tylko nie zgadza艂a si臋 z sum膮 wyp艂acan膮 przez Graua Puiga naczelnikowi wi臋zienia na wy偶ywienie d艂u偶nik贸w, ale znacznie je przekracza艂a. To b臋dzie niepodwa偶alny dow贸d, my艣la艂, u艣miechaj膮c si臋 pod nosem.

Gdy ojciec Albert uda艂 si臋 po ksi臋g臋, Ramon zamkn膮艂 krat臋 na klucz. Nagle jego uwag臋 zwr贸ci艂 b艂ysk dochodz膮cy z wn臋trza. Wszed艂 z powrotem do kaplicy i przyjrza艂 si臋 po艂yskuj膮cemu przedmiotowi, nie dotykaj膮c go. Bez s艂owa zamkn膮艂 krat臋 i skierowa艂 si臋 do towarzyszy, kt贸rzy obst膮pili Arnaua karabinierzy, czekaj膮c na powr贸t kap艂ana.

Ramon szepn膮艂 co艣 na ucho trzem kompanom i wszyscy czterej wymkn臋li si臋 niezauwa偶eni z ko艣cio艂a.

- Wedle ostatniego zapisu - oznajmi艂 po powrocie ojciec Albert, podsuwaj膮c ksi臋g臋 cechmistrzom - w skarbonce by艂y siedemdziesi膮t cztery denary i pi臋膰 sold贸w. Przeliczcie zawarto艣膰 sakiewki - zwr贸ci艂 si臋 do oficera.

Ten, jeszcze przed wysypaniem monet, pokr臋ci艂 g艂ow膮. Po ci臋偶arze sakiewki pozna艂, 偶e nie mo偶e zawiera膰 siedemdziesi臋ciu czterech denar贸w.

- Trzyna艣cie denar贸w - oznajmi艂 po przeliczeniu monet. - Ale to jeszcze o niczym nie 艣wiadczy! Ch艂opak m贸g艂 mie膰 wsp贸lnika, kt贸remu uda艂o si臋 wymkn膮膰 z pieni臋dzmi.

- Dlaczego mia艂by zostawi膰 Arnauowi trzyna艣cie denar贸w? - zapyta艂 jeden z tragarzy.

Pozostali bastaixos poparli argument swego towarzysza.

Oficer spojrza艂 na tragarzy. Z powodu zwyk艂ego niedopatrzenia - mia艂 ochot臋 odpowiedzie膰. - Bo si臋 spieszy艂, bo by艂 bardzo zdenerwowany... Ale jakie to mia艂o znaczenie? Kilku tragarzy podesz艂o ju偶 do Arnaua, poklepywa艂o go po plecach i mierzwi艂o mu w艂osy.

- No dobrze, ale je艣li nie on, to kto? - zapyta艂.

- Chyba wiem, czyja to sprawka - odpowiedzia艂 Ramon, zbli偶aj膮c si臋 od strony g艂贸wnego o艂tarza.

Za Ramonem szli dwaj inni bastaixos, wlok膮c za偶ywnego m臋偶czyzn臋.

- 呕e te偶 od razu si臋 nie domy艣lili艣my - rzuci艂 kt贸ry艣 z bastaixos.

- To on! - krzykn膮艂 Arnau.

Bastaix, znany wszystkim jako Majorka艅czyk zawsze by艂 czarn膮 owc膮 bractwa. Starszyzna zdecydowa艂a si臋 go wydali膰, gdy wysz艂o na jaw, 偶e ma kochank臋. Cz艂onkom bractwa nie wolno by艂o utrzymywa膰 nie艣lubnych zwi膮zk贸w. Ani im, ani ich 偶onom. Bastaix, kt贸ry sprzeniewierza艂 si臋 tej zasadzie, zostawa艂 usuni臋ty z bractwa.

- Co ten dzieciak plecie? - krzykn膮艂 Majorka艅czyk, gdy oprowadzono go do ambitu.

- Oskar偶a ci臋 o obrabowanie skarbonki bastaixos - oznajmi艂 ojciec Albert.

- 艁偶e!

Kap艂an poszuka艂 wzrokiem Raniona. Bastaix skin膮艂 lekko g艂ow膮.

- Ja r贸wnie偶 ci臋 oskar偶am! - krzykn膮艂, wskazuj膮c palcem podejrzanego.

- Ojciec te偶 k艂amie.

- B臋dziesz mia艂 okazj臋 tego dowie艣膰 w kotle klasztoru Santes Creus.

Przest臋pstwa dokonano w ko艣ciele i wed艂ug praw porz膮dku publicznego - zebranych w kodeksie Constituciones de Pazy Tregua - oskar偶ony, kt贸ry chcia艂 dowie艣膰 swej niewinno艣ci, poddawany by艂 pr贸bie wrz膮tku.

Majorka艅czyk zblad艂. Dwaj oficerowie i 偶o艂nierze spojrzeli zdumieni na kap艂ana, kt贸ry da艂 im znak, by milczeli. Pr贸ba wrz膮tku zosta艂a ju偶 wycofana, cho膰 duchowni lubili straszy膰 ni膮 podejrzanych, by wym贸c na nich zeznania.

Ojciec Albert zmru偶y艂 oczy i spojrza艂 na Majorka艅czyka.

- Je艣li ch艂opak i ja k艂amiemy, na pewno zanurzysz r臋ce i nogi we wrz膮tku, dowodz膮c swej niewinno艣ci.

- Bo jestem niewinny - wymamrota艂 nieszcz臋艣nik.

- Doskonale. Jak ci ju偶 wspomnia艂em, b臋dziesz mia艂 okazj臋 tego dowie艣膰 - powt贸rzy艂 ksi膮dz.

- Je艣li jeste艣 niewinny - wtr膮ci艂 Ramon - mo偶e nam wyja艣nisz, sk膮d wzi膮艂 si臋 w kaplicy tw贸j sztylet. Majorka艅czyk odwr贸ci艂 si臋 do Ramona.

To pu艂apka! - odpowiedzia艂 natychmiast. - Kto艣 go tu podrzuci艂, 偶eby zwali膰 na mnie win臋. Ten smarkacz! To na Pewno on!

Ojciec Albert wszed艂 ponownie do kaplicy Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu. Po chwili wy艂oni艂 si臋 z dowodem rzeczowym w r臋ce.

- Czy to twoja zguba? - zapyta艂, podsuwaj膮c Majorka艅czykowi sztylet pod nos.

- Nie... nie.

Cechmistrzowie oraz kilku bastaixos podeszli do ksi臋dza, by rzuci膰 okiem na znaleziony w kaplicy przedmiot.

- Tak, to jego - o艣wiadczy艂 cz艂onek starszyzny, bior膮c sztylet do r臋ki.

Sze艣膰 lat temu, w zwi膮zku z licznymi awanturami wybuchaj膮cymi w porcie, kr贸l Alfons zabroni艂 noszenia pa艂asz贸w i podobnej broni tragarzom oraz wszystkim innym wolnym pracownikom portowym. Jedyn膮 dozwolon膮 broni膮 sta艂y si臋 st臋pione na czubku sztylety. Majorka艅czyk nie chcia艂 podda膰 si臋 kr贸lewskiemu rozkazowi, dumny ze swego pi臋knego, ostro zako艅czonego no偶a, kt贸rym chwali艂 si臋 wszystkim, jakby usprawiedliwiaj膮c w ten spos贸b niepos艂usze艅stwo wobec kr贸la. Dopiero gdy zagro偶ono mu wydaleniem z bractwa, zani贸s艂 sztylet do kowala, by ten spi艂owa艂 jego czubek.

- 艁garz - parskn膮艂 jeden z bastaixos.

- Z艂odziej - doda艂 inny.

- Kto艣 ukrad艂 sztylet, by zrzuci膰 na mnie win臋! - protestowa艂 Majorka艅czyk, pr贸buj膮c wyrwa膰 si臋 z 偶elaznego u艣cisku swych by艂ych towarzyszy.

Wtedy zjawi艂 si臋 trzeci bastaix, kt贸ry opu艣ciwszy ko艣ci贸艂 razem z Ramonem, uda艂 si臋 do domu podejrzanego w poszukiwaniu z艂odziejskiego 艂upu.

- Prosz臋! - wykrzykn膮艂, unosz膮c sakiewk臋 i wr臋czaj膮c ja. ksi臋dzu, kt贸ry poda艂 j膮 z kolei oficerowi.

- Siedemdziesi膮t cztery denary i pi臋膰 sold贸w - oznajmi艂 oficer, przeliczywszy zawarto艣膰 sakiewki.

Podczas gdy oficer liczy艂 monety, bastaixos zacz臋li coraz cia艣niej otacza膰 Majorka艅czyka. 呕aden z nich nie m贸g艂 nawet marzy膰 o takiej fortunie! Kiedy pieni膮dze zosta艂y przeliczone, rzucili si臋 na z艂odzieja. Nie obesz艂o si臋 bez obelg, kopniak贸w i plucia, posz艂y w ruch pie艣ci. 呕o艂nierze ani my艣leli stawa膰 w obronie rabusia, oficer wzruszy艂 tylko ramionami i zerkn膮艂 na ojca Alberta.

- Jeste艣cie w Domu Bo偶ym! - krzykn膮艂 kap艂an, pr贸buj膮c powstrzyma膰 tragarzy. - Jeste艣cie w Domu Bo偶ym! - powtarza艂, p贸ki nie przedar艂 si臋 do z艂odzieja, le偶膮cego na ko艣cielnej posadzce. - Cho膰 cz艂owiek ten jest 艂ajdakiem, do tego tch贸rzem, ma prawo do procesu. Nie zni偶ajcie si臋 do jego poziomu i nie zachowujcie jak uliczni przest臋pcy. Zaprowad藕cie go do biskupa - przykaza艂 oficerowi.

Gdy tylko ksi膮dz odwr贸ci艂 si臋 do oficera, kto艣 skorzysta艂 z okazji i wymierzy艂 rabusiowi ostatniego kopniaka. Bastaixos pluli na Majorkanczyka, kiedy 偶o艂nierze podnosili go z ziemi i wyprowadzali ze 艣wi膮tyni.

Kiedy 偶o艂nierze i Majorka艅czyk opu艣cili ko艣ci贸艂, bastaixos otoczyli Arnaua, u艣miechaj膮c si臋 do niego i prosz膮c o przebaczenie. Nast臋pnie zacz臋li rozchodzi膰 si臋 do dom贸w. Po jakim艣 czasie przed otwart膮 kaplic膮 Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu zosta艂 ju偶 tylko ojciec Albert, Arnau, trzej cechmistrzowie oraz dziesi臋ciu 艣wiadk贸w, bo tak nakazywa艂y przepisy dotycz膮ce skarbonki bastaixos.

Ksi膮dz wsypa艂 z powrotem monety do skrzynki i opisa艂 w ksi臋dze nocne zdarzenie. A 偶e nasta艂 ju偶 艣wit, pos艂ano po 艣lusarza, kt贸ry mia艂 naprawi膰 trzy wywa偶one zamki. Zebrani musieli zaczeka膰, a偶 skarbonka zostanie na powr贸t zamkni臋ta.

Ojciec Albert po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu Arnaua. Dopiero teraz przypomnia艂 sobie o biednym ch艂opcu siedz膮cym pod szubienic膮 ojca. Zapomnia艂 o ogniu. To przecie偶 tylko dziecko!

Spojrza艂 na Madonn臋. I tak zawis艂by na bramie miasta, t艂umaczy艂 sobie w my艣lach. Co za r贸偶nica! To tylko dziecko, kt贸re zosta艂o zupe艂nie samo: bez ojca, bez pracy, bez 艣rodk贸w do 偶ycia...

Uwa偶am, 偶e powinni艣cie przyj膮膰 Arnaua Estanyola do siebie - oznajmi艂.

Ramon si臋 u艣miechn膮艂. On r贸wnie偶, gdy tylko sytuacja nieco si臋 uspokoi艂a, zacz膮艂 zastanawia膰 si臋 nad przysz艂o艣ci膮 ch艂opca i doszed艂 do tego samego wniosku. Jednak wszyscy pozostali 艂膮cznie z samym Arnauem, spojrzeli os艂upiali na ojca Alberta

- Przecie偶 to jeszcze dziecko - zauwa偶y艂 jeden z cechmistrz贸w.

- Nie ma do艣膰 si艂y. Jak takie chuchro b臋dzie d藕wiga艂o ci臋偶kie 艂adunki i kamienie? - doda艂 drugi.

- Jest jeszcze bardzo ma艂y - przyzna艂 trzeci. Arnau patrzy艂 na wszystkich szeroko otwartymi oczami.

- Trudno nie przyzna膰 wam racji - odpar艂 ksi膮dz. - Jednak mimo m艂odego wieku, niewielkiego wzrostu i w膮t艂ych si艂 nie zawaha艂 si臋 walczy膰 o wasze denary. Gdyby nie on, skarbonka by艂aby teraz pusta.

Bastaixos przez chwil臋 mierzyli ch艂opca wzrokiem.

- My艣l臋, 偶e powinni艣my spr贸bowa膰 - przerwa艂 milczenie Ramon. - Je艣li si臋 nie sprawdzi...

Inny bastaix popar艂 jego propozycj臋.

- Zgoda - powiedzia艂 w ko艅cu jeden z cechmistrz贸w, spogl膮daj膮c na swych dw贸ch towarzyszy, z kt贸rych 偶aden nie zaprotestowa艂. - Przyjmiemy go na pr贸b臋. Je艣li przez pierwsze trzy miesi膮ce udowodni, 偶e nadaje si臋 na tragarza portowego, zostanie pe艂noprawnym cz艂onkiem gremium. Jego zarobki b臋d膮 proporcjonalne do wykonanej pracy. To dla ciebie - doda艂, wr臋czaj膮c Arnauowi sztylet Majorka艅czyka. -Jest tw贸j. Ojcze, odnotujcie to w naszej ksi臋dze, by oszcz臋dzi膰 ch艂opcu ewentualnych nieprzyjemno艣ci.

Arnau poczu艂, 偶e ksi膮dz 艣ciska go za rami臋. U艣miecha艂 si臋 od ucha do ucha, nie wiedz膮c, jak dzi臋kowa膰 tragarzom. Zosta艂 jednym z nich, jednym z bastaixos! Gdyby偶 jego ojciec do偶y艂 tej chwili!

- Kto to? Znasz go, ch艂opcze?

Na placu nie usta艂a jeszcze bieganina i nawo艂ywania 偶o艂nierzy 艣cigaj膮cych Arnaua. Jednak Joan niczego nie s艂ysza艂 - wci膮偶 mia艂 w uszach skwierczenie p艂on膮cego cia艂a.

Dow贸dca nocnej warty, kt贸ry zosta艂 pod szubienic膮, potrz膮sn膮艂 ch艂opcem i zapyta艂 po raz kolejny:

- Znasz go?

Joan jednak nie odwraca艂 wzroku od ludzkiej pochodni - od cz艂owieka, kt贸ry zast膮pi艂 mu ojca.

Oficer nie przestawa艂 go szarpa膰, a偶 w ko艅cu malec odwr贸ci艂 si臋 w jego stron臋. Mia艂 b艂臋dny wzrok i szcz臋ka艂 z臋bami.

- Kto to by艂? Dlaczego spali艂 twojego ojca? Joan nie s艂ysza艂 pytania. Zacz膮艂 si臋 trz膮艣膰.

Dziecku odj臋艂o mow臋 - wtr膮ci艂a kobieta, kt贸ra nam贸wi艂a Amaua do ucieczki, odci膮gn臋艂a sparali偶owanego strachem Joana od p艂on膮cego wozu i rozpozna艂a w podpalaczu ch艂opca czuwaj膮cego przez ca艂e popo艂udnie i wiecz贸r przy zw艂okach. Gdybym mia艂a tyle odwagi co on, pomy艣la艂a, nie pozwoli艂abym, by wydano mojego m臋偶a ptakom na 偶er. Tak, ten ch艂opiec zrobi艂 to, co ka偶dy z 偶a艂obnik贸w tkwi膮cych pod szubienicami chcia艂 zrobi膰, a oficer... Oficer by艂 dow贸dc膮 nocnej warty i nie zna艂 Arnaua. By艂 przekonany, 偶e synem p艂on膮cego wisielca jest ch艂opiec stoj膮cy teraz pod szubienic膮. Kobieta obj臋艂a Joana i przytuli艂a do serca.

- Musz臋 si臋 dowiedzie膰, kto podpali艂 cia艂o - t艂umaczy艂 oficer.

Wok贸艂 stali gapie przygl膮daj膮cy si臋 p艂on膮cemu wisielcowi.

- Co za r贸偶nica? - mrukn臋艂a kobieta, czuj膮c dygotanie Joana. - To dziecko jest ledwie 偶ywe ze strachu i z g艂odu.

呕o艂nierz przymkn膮艂 oczy, a potem wolno, bardzo wolno pokiwa艂 g艂ow膮. G艂贸d! On sam straci艂 ma艂ego synka: dziecko pocz臋艂o chudn膮膰 w oczach, a偶 w ko艅cu zabi艂a je gor膮czka. Jego 偶ona przytula艂a je wtedy tak samo, jak teraz nieznajoma tuli艂a to dygocz膮ce pachol臋. A on patrzy艂 na nich oboje: na ton膮c膮 w 艂zach 偶on臋 i na dziecko szukaj膮ce ratunku przy piersi matki, tak samo jak...

- Odprowad藕 go do domu - powiedzia艂 do nieznajomej. - G艂贸d - mrukn膮艂, zerkaj膮c znowu na p艂on膮ce zw艂oki. - Przekl臋ci Genue艅czycy!

W Barcelonie wstawa艂 dzie艅.

- Joan! - wrzasn膮艂 od drzwi Arnau.

Siedz膮cy przy palenisku Pere i Mariona uciszyli go ruchem r臋ki.

- 艢pi - szepn臋艂a Mariona.

Nieznajoma, kt贸ra przyprowadzi艂a Joana, opowiedzia艂a im o wydarzeniach na placu Blat. Staruszkowie dogl膮dali malca, p贸ki nie zasn膮艂. Nast臋pnie usiedli w kuchni, by si臋 ogrza膰.

- Co teraz b臋dzie z ch艂opcami? - spyta艂a Mariona m臋偶a. - Teraz, gdy Bernat nie 偶yje, Arnau ani chybi straci posad臋 u Puiga.

Nie mo偶emy wzi膮膰 ich na utrzymanie, pomy艣la艂 Pere. Nie mog膮 odst膮pi膰 im za darmo izby, nie mog膮 ich wy偶ywi膰. Gospodarza zdziwi艂 osobliwy b艂ysk w oczach Arnaua. Przecie偶 w艂a艣nie straci艂 ojca! Od nieznajomej dowiedzieli si臋, 偶e spali艂 jego zw艂oki. Sk膮d wi臋c ten b艂ysk?

Zosta艂em przyj臋ty do gremium bastaixos! - oznajmi艂, rzucaj膮c si臋 na zimne resztki z kolacji. Staruszkowie spojrzeli po sobie, potem przenie艣li wzrok na ch艂opca, kt贸ry, odwr贸cony do nich plecami, skroba艂 warz膮chwi膮 dno garnka. By艂 chudy jak szczapa! Brak zbo偶a odbi艂 si臋 na wygl膮dzie jego i innych mieszka艅c贸w Barcelony. Jak taki chudzielec mo偶e cokolwiek ud藕wign膮膰? Mariona pokr臋ci艂a g艂ow膮, zerkaj膮c na m臋偶a.

- Wszystko w r臋kach Boga - szepn膮艂 Pere.

- Prosz臋? - spyta艂 Arnau z pe艂nymi ustami, odwracaj膮c si臋.

- Nic, synku, nic takiego.

- Czas na mnie - powiedzia艂 Arnau, si臋gaj膮c po pajd臋 czerstwego chleba i wbijaj膮c w ni膮 z臋by. Nie m贸g艂 si臋 zdecydowa膰, czy wypyta膰 o wydarzenia na placu, czy biec do swoich nowych towarzyszy. W ko艅cu dokona艂 wyboru: - Kiedy Joan si臋 obudzi, opowiedzcie mu o wszystkim.

W kwietniu wznowiono zawieszon膮 od pa藕dziernika 偶eglug臋. Dni si臋 wyd艂u偶a艂y, wielkie okr臋ty zacz臋艂y zawija膰 do miasta i wyp艂ywa膰 na szerokie morze, ale nikt, ani w艂a艣ciciele statk贸w, ani armatorzy, ani kapitanowie nie chcieli przebywa膰 d艂u偶ej ni偶 to konieczne w niebezpiecznym porcie Barcelony.

Przed do艂膮czeniem do gromadz膮cych si臋 na pla偶y bastaixos Arnau ogarn膮艂 wzrokiem morze. Zawsze tu by艂o, na wyci膮gni臋cie r臋ki, ale podczas spacer贸w z ojcem ju偶 po kilku krokach Przestawa艂 si臋 nim interesowa膰. Teraz patrzy艂 na nie zupe艂nie inaczej, od tej pory mia艂o zapewni膰 mu utrzymanie. Niedaleko od brzegu, w艣r贸d niezliczonych 艂贸dek i pomniejszych jednostek, sta艂y na kotwicy dwa wielkie, dopiero co przyby艂e do portu okr臋ty oraz sze艣膰 ogromnych galer wojennych, z kt贸rych ka偶da wyposa偶ona by艂a w dwie艣cie sze艣膰dziesi膮t szalup i dwadzie艣cia sze艣膰 rz臋d贸w wio艣larzy.

S艂ysza艂 ju偶 o tej eskadrze. Wyekwipowa艂o j膮 miasto, by wesprze膰 kr贸la w wojnie z Genu膮, a dowodzi艂 ni膮 czwarty rajca Barcelony, Galcera Marquet. Szczodro艣膰 miasta wobec kr贸la Alfonsa nie by艂a bynajmniej bezinteresowna: tylko zwyci臋stwo nad Genue艅czykami mog艂o odblokowa膰 szlaki handlowe i przywr贸ci膰 stolicy ksi臋stwa g艂贸wne 藕r贸d艂o utrzymania.

- Mam nadziej臋, 偶e si臋 nie rozmy艣li艂e艣? - rozleg艂 si臋 g艂os za plecami Arnaua. Ch艂opiec odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 jednego z cechmistrz贸w. - No, chod藕my - ponagli艂 go, nie przystaj膮c.

Arnau ruszy艂 za nim. Tragarze z u艣miechem powitali nowego towarzysza.

- B臋dziesz teraz nosi艂 艂adunki ciut ci臋偶sze ni偶 buk艂ak z wod膮 - za偶artowa艂 kto艣, roz艣mieszaj膮c wszystkich.

- To dla ciebie. - Ramon wr臋czy艂 mu poduszk臋 capcana. - Najmniejsza jak膮 znale藕li艣my.

Arnau ostro偶nie wzi膮艂 j膮 do r臋ki.

- Nie b贸j si臋, nie艂atwo j膮 popsu膰! - roze艣mia艂 si臋 jeden z bastaixos, widz膮c, 偶e Arnau obchodzi si臋 z poduszk膮 jak z jajkiem.

Pewnie, 偶e nie! - pomy艣la艂 Arnau z u艣miechem, bo niby jak mia艂aby si臋 zepsu膰? Umie艣ci艂 poduszeczk臋 na karku, na czo艂o naci膮gn膮艂 przytroczony do niej rzemie艅 i znowu si臋 rozpromieni艂.

Ramon sprawdzi艂, czy capcana znajduje si臋 we w艂a艣ciwym miejscu.

- 艢wietnie - stwierdzi艂, poklepuj膮c swego ulubie艅ca. - Do kompletu brakuje ci ju偶 tylko nagniotka.

- Jakiego znowu... - chcia艂 zapyta膰 Arnau, ale uwag臋 wszystkich przyci膮gn臋艂o nadej艣cie cechmistrz贸w.

- Nie mog膮 doj艣膰 do porozumienia - wyja艣ni艂 jeden z przyby艂ych. Wszyscy bastabcos, z Arnauem w艂膮cznie, spojrzeli na rozprawiaj膮c膮 z o偶ywieniem grupk臋 m臋偶czyzn w wykwintnych szatach. - Galcera Marquet chce, by w pierwszej kolejno艣ci za艂adowano galery, kupcy - by przedtem roz艂adowano okr臋ty, kt贸re niedawno zawin臋艂y do portu. Przyjdzie nam zaczeka膰 - skwitowa艂.

Tragarze zacz臋li si臋 z艂o艣ci膰. Wi臋kszo艣膰 z nich usiad艂a na piasku. Arnau zaj膮艂 miejsce obok Ramona, ci膮gle z poduszk膮 na karku i rzemieniem na czole.

- Zepsu膰 si臋 nie zepsuje - powiedzia艂 mu Ramon, wskazuj膮c na jego nowe narz臋dzie pracy - ale je艣li ubrudzisz j膮 piaskiem, b臋dzie ci臋 potem uwiera膰 przy noszeniu 艂adunku.

Ch艂opiec ostro偶nie zdj膮艂 poduszk臋 i schowa艂 j膮 za pazuch臋.

- O co im chodzi? - spyta艂 Ramona. - Przecie偶 mo偶na obs艂u偶y膰 statki po kolei.

- Nikt nie chce sta膰 w porcie Barcelony d艂u偶ej ni偶 to konieczne. Okr臋ty nie maj膮 tu 偶adnej os艂ony i je艣li zerwie si臋 sztorm, b臋d膮 w tarapatach.

Arnau obieg艂 wzrokiem wybrze偶e, od Puig de les Falsies po klasztor klarysek, nast臋pnie spojrza艂 na spieraj膮cych si臋 mo偶nych.

- Liczy si臋 zdanie rajcy miejskiego, nieprawda偶? Ramon za艣mia艂 si臋 i przejecha艂 d艂oni膮 po w艂osach ch艂opca.

- W Barcelonie licz膮 si臋 kupcy. To z ich pieni臋dzy wyekwipowano kr贸lewskie galery.

Ostatecznie sp贸r zako艅czy艂 si臋 ugod膮: gdy bastaixos udadz膮 si臋 do miasta po ekwipunek galer, przewo藕nicy zaczn膮 roz艂adowywa膰 statki handlowe. Bastaixos powinni wr贸ci膰, zanim przewo藕nicy przybij膮 do pla偶y z 艂adunkiem, kt贸ry z艂o偶ony zostanie tymczasowo w bezpiecznym miejscu, a dopiero p贸藕niej rozdzieli si臋 go mi臋dzy poszczeg贸lne sk艂ady. Nast臋pnie bastaixos udadz膮 si臋 po reszt臋 wojennego ekwipunku, podczas gdy przewo藕nicy przenios膮 jego pierwsz膮 cz臋艣膰 na galery. Stamt膮d pop艂yn膮 na okr臋ty handlowe po nast臋pn膮 porcj臋 艂adunku. I tak kilka razy, dop贸ki galery nie zostan膮 wyekwipowane, a statki handlowe roz艂adowane. Bastaixos dostarcz膮 towar na koniec do sk艂ad贸w kupieckich. Je艣li pogoda pozwoli, zd膮偶膮 jeszcze ponownie za艂adowa膰 statki handlowe.

Gdy tylko dygnitarze doszli do porozumienia, robotnicy portowi wzi臋li si臋 do pracy. Bastaixos podzielili si臋 na grupy i ruszyli ku sk艂adom w centrum miasta, sk膮d odebra膰 mieli ekwipunek ca艂ej za艂ogi galer, r贸wnie偶 wio艣larzy. Przewo藕nicy podp艂yn臋li do w艂a艣nie przyby艂ych do portu okr臋t贸w handlowych, kt贸re z braku nabrze偶a prze艂adunkowego musia艂y zosta膰 roz艂adowane na morzu przez specjalnie w tym celu stworzone i nieodzowne w Barcelonie s艂u偶by.

Za艂oga ka偶dej barki, feluki, barkasu czy przybrze偶nej tratwy sk艂ada艂a si臋 z trzech lub czterech m臋偶czyzn: przewo藕nika oraz - w zale偶no艣ci od bractwa - niewolnik贸w lub robotnik贸w najemnych. Cz艂onkom najstarszego i najbogatszego bractwa, Sant Pere, pomagali niewolnicy - regulamin ogranicza艂 ich liczb臋 do dw贸ch na 艂贸d藕 - przewo藕nikom nowszego, mniej zamo偶nego bractwa Santa Maria towarzyszyli najemnicy. Tak czy inaczej za艂adunek i wy艂adunek towar贸w z okr臋t贸w handlowych na mniejsze jednostki by艂 operacj膮 delikatn膮 i czasoch艂onn膮 nawet na spokojnym morzu. Nic dziwnego, skoro przewo藕nicy odpowiadali przed w艂a艣cicielem 艂adunku za ewentualne uszkodzenia i straty, a je艣li nie mogli wyp艂aci膰 kupcom nale偶nych odszkodowa艅, grozi艂o im nawet wi臋zienie.

Gdy sztorm nawiedza艂 wybrze偶e Barcelony, sytuacja komplikowa艂a si臋 jeszcze bardziej, i to nie tylko dla przewo藕nik贸w, ale r贸wnie偶 dla wszystkich innych uczestnik贸w morskiego transportu. Po pierwsze dlatego, 偶e przewo藕nicy mogli odm贸wi膰 roz艂adowania towar贸w przy sztormowej pogodzie - czego nie wolno im by艂o robi膰 podczas ciszy na morzu - lub wynegocjowa膰 z w艂a艣cicielem 艂adunku specjaln膮 cen臋. Jednak skutki sztormu najdotkliwiej odczuwa艂 w艂a艣ciciel, kapitan, a nawet za艂oga statku. Pod gro藕b膮 surowych kar nie mogli oni opu艣ci膰 nieroz艂adowanego okr臋tu, a w艂a艣ciciel lub pisarz pok艂adowy - jedyni cz艂onkowie za艂ogi, kt贸rym pozwalano zej艣膰 na l膮d - musieli jak najszybciej wraca膰 na pok艂ad.

Tak wi臋c, podczas gdy przewo藕nicy zabrali si臋 do roz艂adowywania pierwszego okr臋tu, bastaixos, podzieleni na grupy z rozlicznych magazyn贸w miejskich pocz臋li znosi膰 na pla偶臋 wyposa偶enie galer. Cechmistrz spojrza艂 wymownie na Ramona przydzielaj膮c Arnaua do jego grupy.

Grupa ta uda艂a si臋 brzegiem morza ku bramie Forment, do spichlerza miejskiego pilnie strze偶onego po ostatnich zamieszkach przez oddzia艂y kr贸lewskie. Arnau pr贸bowa艂 skry膰 si臋 za plecami Ramona, ale 偶o艂nierze od razu zwr贸cili uwag臋 na m艂odego chudzielca towarzysz膮cego osi艂kom.

- Co ma niby nosi膰 ten p臋drak? - zapyta艂 jeden z 偶o艂nierzy, rechocz膮c i wytykaj膮c go palcem.

Gdy Arnau poczu艂 na sobie wzrok stra偶nik贸w, 偶o艂膮dek podskoczy艂 mu do gard艂a. Pr贸bowa艂 wcisn膮膰 si臋 jeszcze g艂臋biej za Ramona, ale ten chwyci艂 go za rami臋, naci膮gn膮艂 mu na czo艂o rzemie艅 nakarcznika i odpowiedzia艂, na艣laduj膮c ton 偶o艂nierza:

- Najwy偶sza pora, by wzi膮艂 si臋 do pracy! Ma ju偶 czterna艣cie lat i rodzina musi mie膰 z niego po偶ytek.

呕o艂nierze przytakn臋li i ust膮pili im z drogi. Arnau przeszed艂 obok nich z opuszczon膮 g艂ow膮 i rzemieniem na czole. Gdy wszed艂 do bramy, uderzy艂a go w nozdrza silna wo艅 zbo偶a. Wpadaj膮ce przez okno 艣wiat艂o ujawnia艂o wiruj膮cy w powietrzu py艂: drobne cz膮stki, od kt贸rych Arnau i wielu bastaixos zacz臋艂o prycha膰 i kaszle膰.

- Przed wojn膮 z Genue艅czykami - powiedzia艂 Ramon, zataczaj膮c r臋k膮 艂uk, jakby pr贸bowa艂 przygarn膮膰 do siebie ca艂膮 izb臋 - spichlerz by艂 pe艂en ziarna, ale teraz...

Arnau wypatrzy艂 pi臋trz膮ce si臋 tu偶 obok wielkie amfory Graua.

- No, do roboty! - krzykn膮艂 cechmistrz.

Naczelnik magazynu z pergaminem w d艂oni wskazywa艂 im amfory. Jak偶e wyniesiemy st膮d te olbrzymie, wype艂nione po brzegi naczynia? - zastanawia艂 si臋 Arnau. Jedna osoba nijak nie ud藕wignie takiego ci臋偶aru. Bastaixos ustawili si臋 w pary, obwi膮zali ka偶d膮 amfor臋 powrozem, powiesili na solidnym kiju, kt贸ry zarzucili sobie na ramiona. W ten w艂a艣nie spos贸b, amfor臋 mi臋dzy sob膮, ruszyli parami ku wybrze偶u. Wisz膮cy w powietrzu kurz zg臋stnia艂 i zawirowa艂. Arnau znowu kaszla艂. Gdy nadesz艂a jego kolej, us艂ysza艂 g艂os Ramona: - Ch艂opcu daj mniejsze naczynie, cho膰by to z sol膮. Zarz膮dca zerkn膮艂 na Arnaua i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- S贸l jest droga - t艂umaczy艂. - Je艣li ch艂opak upu艣ci...

- Daj mu s贸l!

Amfory z ziarnem mia艂y blisko metr wysoko艣ci, natomiast naczynie z sol膮 by艂o o po艂ow臋 mniejsze, mimo to, gdy Arnau z pomoc膮 Ramona zarzuci艂 je sobie na plecy, ugi臋艂y si臋 pod nim kolana.

Ramon przytrzyma艂 go od ty艂u za ramiona.

- Nadesz艂a chwila pr贸by. Musisz udowodni膰, 偶e jeste艣 jednym z nas - szepn膮艂 mu do ucha.

Ch艂opak ruszy艂 przygarbiony, zaciskaj膮c z ca艂ej si艂y r臋ce na uchach naczynia, pr膮c z g艂ow膮 do przodu i czuj膮c wpijaj膮cy si臋 w czo艂o rzemie艅.

Ramon patrzy艂, jak wychodzi chwiejnym krokiem z magazynu, st膮paj膮c ostro偶nie, powoli. Zarz膮dca spichlerza znowu pokr臋ci艂 g艂ow膮. 呕o艂nierze zamilkli, gdy ch艂opiec przechodzi艂 obok nich.

- To dla was, ojcze! - wymamrota艂 Arnau przez zaci艣ni臋te z臋by, gdy poczu艂 na twarzy ciep艂o s艂onecznych promieni. Mia艂 wra偶enie, 偶e lada chwila z艂amie si臋 pod ci臋偶arem! - Widzicie, ojcze? Nie jestem ju偶 dzieckiem.

Ramon oraz bastaix, z kt贸rym ni贸s艂 przywi膮zan膮 do dr膮ga amfor臋 z ziarnem, szli zaraz za Arnauem, bacznie obserwuj膮c jego stopy. Nagle ch艂opiec potkn膮艂 si臋 i zachwia艂. Ramon zamkn膮艂 oczy. Jeste艣cie jeszcze na placu? - pomy艣la艂 Arnau, przypominaj膮c sobie wisz膮ce na szubienicy cia艂o ojca. Teraz ju偶 nikt nie b臋dzie z was drwi艂! Nawet ta wied藕ma Isabel i jej pasierbowie. Odzyska艂 r贸wnowag臋 i ruszy艂 przed siebie.

Gdy wchodzi艂 na pla偶臋, Ramon u艣miecha艂 si臋 za jego plecami. Wszyscy zamilkli. Przewo藕nicy nie czekali, a偶 ch艂opiec dotrze do brzegu, tylko podeszli, by odebra膰 s贸l. Arnau nie od razu zdo艂a艂 si臋 wyprostowa膰. Patrzy艂e艣 na mnie, tato, tam, z g贸ry? - wyszepta艂, podnosz膮c wzrok ku niebu.

Ramon, r贸wnie偶 uwolniwszy si臋 od ci臋偶aru, poklepa艂 Arnaua po plecach.

- Jeszcze jedna? - zapyta艂 ch艂opiec z powa偶n膮 min膮?

- Jeszcze dwie. Do Arnaua wnosz膮cego na pla偶臋 trzecie naczynie podszed艂 cechmistrz Josep.

-Na dzisiaj wystarczy, ch艂opcze - powiedzia艂.

-Mog臋 jeszcze - zapewni艂 Arnau, staraj膮c si臋 nie pokaza膰, 偶e jest ledwie 偶ywy.

-Nie, nie mo偶esz. Zreszt膮 nie pozwol臋, 偶eby艣 chodzi艂 po Barcelonie, krwawi膮c jak ranny zwierz - powiedzia艂 ojcowskim tonem, wskazuj膮c czerwone stru偶ki sp艂ywaj膮ce Arnauowi po bokach. Ch艂opiec dotkn膮艂 plec贸w i zerkn膮艂 na r臋k臋. - Nie jeste艣my niewolnikami, lecz wolnymi lud藕mi, wolnymi robotnikami, i tak w艂a艣nie powinno si臋 nas traktowa膰. Nie przejmuj si臋 - doda艂, widz膮c jego niet臋g膮 min臋. - Ka偶dy z nas kiedy艣 zaczyna艂 i zawsze kto艣 nas powstrzyma艂. Za kilka dni rana na karku i plecach zabli藕ni si臋 i powstanie nagniotek. To tylko par臋 dni, potem, mo偶esz mi wierzy膰, b臋dziesz odpoczywa艂 dok艂adnie tak d艂ugo, jak twoi towarzysze, ani chwili d艂u偶ej. - Josep poda艂 Arnauowi male艅k膮 fiolk臋. - Oczy艣膰 dok艂adnie ran臋 i smaruj j膮 t膮 ma艣ci膮 osuszaj膮c膮.

Arnau si臋 odpr臋偶y艂. Na dzisiaj koniec d藕wigania. Jednak pojawi艂 si臋 b贸l, zm臋czenie, dawa艂a o sobie zna膰 nieprzespana noc. Ch艂opiec s艂ania艂 si臋 na nogach. Mrukn膮艂 co艣 na po偶egnanie i powl贸k艂 si臋 do domu. Joan czeka艂 na niego w progu. Od dawna tak stoi?

- Wiesz, 偶e jestem tragarzem portowym? - zapyta艂 Arnau, Podchodz膮c do brata.

Joan przytakn膮艂. Wiedzia艂. Przygl膮da艂 mu si臋 podczas dw贸ch ostatnich transport贸w, widzia艂, jak zaciska z臋by i d艂onie przy ka偶dym chwiejnym kroku, zbli偶aj膮cym go do celu. Modli艂 si臋, by nie upad艂, p艂aka艂, patrz膮c na jego poblad艂膮 twarz. Joan otar艂 艂zy i otworzy艂 ramiona. Arnau osun膮艂 si臋 w jego obj臋cia.

I Musisz smarowa膰 mi plecy t膮 ma艣ci膮 - zd膮偶y艂 jeszcze powiedzie膰, gdy Joan prowadzi艂 go na pi臋tro.

Nic wi臋cej nie zdo艂a艂 wydusi膰. Run膮艂 jak d艂ugi na pos艂anie rozrzuconymi na boki r臋kami zapad艂 w krzepi膮cy sen. Ostro偶nie, by nie obudzi膰 brata, Joan obmy艂 mu plecy ciep艂膮 wod膮, przyniesion膮 przez Marion臋, kt贸ra zna艂a si臋 na rzeczy. Nast臋pnie posmarowa艂 rany ma艣ci膮 o ostrym, cierpkawym zapachu, kt贸ra najwyra藕niej zacz臋艂a dzia艂a膰 natychmiast, bo Arnau drgn膮艂 niespokojnie, cho膰 si臋 nie obudzi艂.

Tej nocy to Joan nie zmru偶y艂 oka. Siedzia艂 na pod艂odze ws艂uchany w oddech brata. Gdy Arnau oddycha艂 r贸wno i spokojnie, Joanowi opada艂y powieki, budzi艂 si臋 jednak natychmiast przy najmniejszym ruchu Arnaua. Od czasu do czasu nachodzi艂a go my艣l: Co teraz z nami b臋dzie? Rozmawia艂 z gospodarzami i wiedzia艂, 偶e zarobki Arnaua jako pocz膮tkuj膮cego bastaix nie wystarcz膮 na utrzymanie dw贸ch os贸b.

- Do szko艂y! - rozkaza艂 mu nast臋pnego ranka Arnau, gdy Joan pomaga艂 Marionie w kuchni.

Poprzedniego dnia zdecydowa艂, 偶e wszystko pozostanie tak jak dawniej, za 偶ycia ojca.

Mariona, pochylona nad kuchni膮, zerkn臋艂a na m臋偶a. Joan chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale Pere go uprzedzi艂:

- S艂uchaj starszego brata.

Staruszka u艣miechn臋艂a si臋, ale starzec nie rozchmurzy艂 surowego oblicza. Jak zdo艂aj膮 utrzyma膰 si臋 we czw贸rk臋? Na widok rozpromienionej 偶ony Pere pokr臋ci艂 g艂ow膮, jakby pr贸bowa艂 odegna膰 gromadz膮ce si臋 nad ich g艂owami czarne chmury, o kt贸rych tyle rozmawiali poprzedniej nocy.

Gdy tylko Joan wybieg艂 z domu, Arnau spr贸bowa艂 si臋 przeci膮gn膮膰. Nie m贸g艂 napi膮膰 偶adnego mi臋艣nia, by艂 ca艂y zdr臋twia艂y, na dodatek od szyi po stopy czu艂 bolesne skurcze. Jednak m艂ode cia艂o z wolna dochodzi艂o do siebie i po skromnym 艣niadaniu Arnau wyszed艂 na s艂o艅ce i u艣miechn膮艂 si臋 do pla偶y, do morza oraz do sze艣ciu galer, nadal stoj膮cych u wybrze偶y Barcelony.

Ramon i Josep przyjrzeli si臋 jego plecom. - Jedna rundka - powiedzia艂 cechmistrz. - A potem do kaplicy.

Obci膮gn膮艂 koszul臋 i zerkn膮艂 na Raniona. -Sam s艂ysza艂e艣 - powiedzia艂 jego przyjaciel.

- Ale...

- 呕adnego ale Josep wie, co robi.

Wiedzia艂. Po kilku krokach rana si臋 otworzy艂a i po plecach ch艂opaka znowu pop艂yn臋艂a krew.

- Wczoraj te偶 krwawi艂em - t艂umaczy艂 Arnau Ramonowi po powrocie na pla偶臋. - Nic mi si臋 nie stanie, je艣li obr贸c臋 jeszcze kilka razy.

- Nagniotek, Arnau, musi powsta膰 nagniotek. Niewiele wsk贸rasz, zdzieraj膮c sobie sk贸r臋 do ko艣ci. A teraz marsz do domu. Przemyj ran臋, posmaruj j膮 ma艣ci膮 i id藕 do kaplicy Przenaj艣wi臋tszego... - Arnau zacz膮艂 protestowa膰. - To nasza kaplica, teraz r贸wnie偶 twoja, mamy obowi膮zek o ni膮 dba膰.

- Ch艂opcze - doda艂 bastaix towarzysz膮cy Ramonowi - ta kaplica bardzo wiele dla nas znaczy. Jeste艣my prostymi tragarzami, mimo to powierzono nam co艣, czego nie ma 偶aden arystokratyczny r贸d, 偶adne zamo偶ne bractwo cechowe: kaplic臋 Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu oraz klucze do ko艣cio艂a naszej Madonny, Madonny od Morza. Rozumiesz? - Arnau skin膮艂 g艂ow膮 w zamy艣leniu. - Tylko nam przys艂uguje przywilej opieki nad kaplic膮. To dla nas najwi臋kszy honor. Jeszcze si臋 nanosisz ci臋偶ar贸w, niech ci臋 o to g艂owa nie boli.

Mariona opatrzy艂a mu rany i Arnau uda艂 si臋 do ko艣cio艂a Santa Maria. Ojciec Albert, do kt贸rego zg艂osi艂 si臋 po klucze do kaplicy, zaprowadzi艂 go na cmentarz naprzeciwko bramy Moreres.

Dzi艣 rano pochowa艂em twego ojca - powiedzia艂, wskazuj膮c groby. Arnau spojrza艂 na niego zdziwiony. - Nic ci nie 艂owi艂em na wypadek, gdyby przypa艂臋ta艂 si臋 jaki艣 偶o艂nierz. Naczelnik miasta rozkaza艂 usun膮膰 zw臋glone zw艂oki z placu, nie chcia艂 ich te偶 wywiesza膰 na murach miasta, boj膮c si臋, 偶e kto艣 we藕mie z ciebie przyk艂ad. Dlatego nietrudno by艂o mi zdoby膰 zezwolenie na poch贸wek.

Szli przez chwil臋 w milczeniu.

- Chcesz poby膰 chwil臋 sam? - zapyta艂 kap艂an.

- Musz臋 posprz膮ta膰 kaplic臋 - odpar艂 Arnau, ocieraj膮c 艂zy. Jeszcze przez kilka dni ch艂opak robi艂 tylko jedn膮 rundk臋 po czym bieg艂 do kaplicy. Galery odp艂yn臋艂y i bastaixos nosili towary bardziej odpowiadaj膮ce kupieckim tradycjom miasta: sukno, koral, przyprawy, mied藕, wosk... A偶 w ko艅cu rana na jego plecach przesta艂a krwawi膰. Po ogl臋dzinach Josepa Arnau m贸g艂 ju偶 nosi膰 do woli wielkie bele sukna u艣miechaj膮c si臋 do wszystkich mijanych po drodze bastaixos.

W tym czasie otrzyma艂 pierwsz膮 pensj臋. Niewiele wi臋cej ni偶 zarabia艂 u Graua. Odda艂 wszystko gospodarzowi, dodaj膮c kilka monet z sakiewki Bernata. To za ma艂o, pomy艣la艂, odliczaj膮c pieni膮dze. Bernat p艂aci艂 znacznie wi臋cej. Zajrza艂 do sakiewki. Nie na d艂ugo tego wystarczy, stwierdzi艂, szacuj膮c uszczuplone oszcz臋dno艣ci ojca. Z r臋k膮 w sakiewce spojrza艂 na starca. Pere zagryz艂 wargi.

- Gdy podrosn臋, unios臋 znacznie wi臋cej i b臋d臋 lepiej zarabia艂 - przekonywa艂 Arnau.

- Ale to nie stanie si臋 od razu, synku. Do tego czasu po oszcz臋dno艣ciach twego ojca nie b臋dzie 艣ladu. Przecie偶 wiesz, 偶e dom nie nale偶y do mnie... Nie, nie nale偶y - wyja艣ni艂, widz膮c zdumienie na twarzy ch艂opca. - Wi臋kszo艣膰 dom贸w w Barcelonie stanowi w艂asno艣膰 Ko艣cio艂a, biskupa lub kt贸rego艣 z zakon贸w, a mieszka艅cy u偶ytkuj膮 je tylko na zasadzie effifiteuzy, p艂ac膮c roczny czynsz, czyli canon. Jak sam wiesz, niewiele mog臋 ju偶 zarobi膰, dlatego tylko wynajem waszej izby pozwala nam p艂aci膰 czynsz. Je艣li nie masz wystarczaj膮cej sumy... Chyba rozumiesz?

- Co wi臋c obywatelom Barcelony po wolno艣ci, skoro s膮 przywi膮zani do dom贸w niczym ch艂op pa艅szczy藕niany do ziemi? - zapyta艂 Arnau, kr臋c膮c g艂ow膮.

- Nie jeste艣my przywi膮zani - odpar艂 Pere.

- Ale przecie偶 domy przechodz膮 z ojca na syna, s艂ysza艂em. Mo偶na je nawet sprzeda膰! Jak to mo偶liwe, je偶eli mieszka艅cy nie s膮 ich w艂a艣cicielami ani nie s膮 do nich przypisani? -. To proste. Ko艣ci贸艂 posiada wielki maj膮tek z艂o偶ony z ziem i nieruchomo艣ci, ale prawo ko艣cielne zabrania ich sprzeda偶y -Arnau chcia艂 co艣 wtr膮ci膰, ale Pere da艂 mu znak, by mu nie przerywa艂. - Problem w tym, 偶e biskup贸w, opat贸w i innych dostojnik贸w ko艣cielnych kr贸l mianuje po znajomo艣ci. Papie偶 przymyka na to oko, a wszyscy kr贸lewscy zausznicy ostrz膮 sobie z臋by na dochody z d贸br, kt贸re przypadn膮 im w udziale wraz z tytu艂em. A poniewa偶 nie mog膮 ich sprzeda膰, wymy艣lili emfiteuz臋, kt贸ra pozwala omin膮膰 zakaz sprzeda偶y.

- Jakby艣my byli najemcami - zauwa偶y艂 Arnau.

- Niezupe艂nie. Najemc膮 w ka偶dej chwili mo偶na wyrzuci膰 na bruk, dzier偶awcy wyrzuci膰 nie mo偶na, p贸ki... p艂aci czynsz.

- A m贸g艂by艣 sprzeda膰 ten dom?

- M贸g艂bym. By艂aby to tak zwana emfiteusis. Biskup otrzyma艂by wtedy laudemium, czyli cz臋艣膰 zysk贸w ze sprzeda偶y, a nowy dzier偶awca mia艂by dok艂adnie takie same prawa i obowi膮zki jak ja. Istnieje tylko jeden zakaz. - Arnau spojrza艂 na starca z zaciekawieniem. - Nie wolno sprzeda膰 w艂asno艣ci osobie wy偶szego stanu. Nie m贸g艂bym wi臋c odst膮pi膰 tego domu 偶adnemu baronowi... cho膰 w膮tpi臋, by jaki艣 baron po艂akomi艂 si臋 na nasz膮 cha艂up臋. Jak my艣lisz? - za艣mia艂 si臋 Pere. Jednak Arnau nie by艂 w nastroju do 偶art贸w, wi臋c Pere r贸wnie偶 spowa偶nia艂. Obaj milczeli d艂u偶sz膮 chwil臋. - Wszystko rozbija si臋 wi臋c o to - ci膮gn膮艂 starzec - 偶e musimy p艂aci膰 canon, a z tego, co ty przynosisz do domu, a ja dorobi臋 na 艂ataniu sieci...

I co teraz z nami b臋dzie? - pomy艣la艂 Arnau. Jego n臋dzne zarobki nie wystarcza艂y na nic, nawet na straw臋 dla dw贸ch os贸b, nie chcia艂 jednak sta膰 si臋 ci臋偶arem dla gospodarzy, kt贸rzy byli dla nich tacy dobrzy.

- Nie martw si臋 - b膮kn膮艂 - wyniesiemy si臋, 偶eby艣 m贸g艂...

- Mariona i ja doszli艣my do wniosku - przerwa艂 mu Pele 偶e mo偶e macie ochot臋 spa膰 tutaj, w kuchni. 鈥 Arnau wytrzeszczy艂 na niego oczy. - W ten... w ten spos贸b wynajmiemy wasz pok贸j i op艂acimy czynsz. B臋dziecie tylko musieli sprawi膰 sobie nowe sienniki. Co wy na to? Twarz ch艂opca poja艣nia艂a. Wargi mu zadr偶a艂y. - Czy mam rozumie膰, 偶e si臋 zgadzasz? - pom贸g艂 mu Pere, Arnau zacisn膮艂 wargi i zacz膮艂 energicznie kiwa膰 g艂ow膮.


- Idziemy pracowa膰 dla Madonny! - zakrzykn膮艂 jeden z cechmistrz贸w.

Arnau poczu艂 g臋si膮 sk贸rk臋 na nogach i ramionach.

Tego dnia nie by艂o pracy przy statkach, poniewa偶 u brzeg贸w Barcelony kr臋ci艂y si臋 tylko ma艂e 艂贸dki rybackie. Tragarze jak zwykle spotkali si臋 na pla偶y o wschodzie s艂o艅ca, kt贸re zapowiada艂o pogodny wiosenny dzie艅.

Odk膮d Arnau wst膮pi艂 na pocz膮tku sezonu 偶eglugi do gremium, tragarze portowi nie mieli ani jednego wolnego dnia na prac臋 przy budowie tak drogiej ich sercu 艣wi膮tyni.

- Idziemy pracowa膰 dla Madonny! - powtarzano raz za razem.

Arnau przyjrza艂 si臋 swym towarzyszom: ich zaspane twarze nagle o偶ywi艂 u艣miech. Niekt贸rzy poruszali energicznie ramionami, rozgrzewaj膮c si臋 i przygotowuj膮c cia艂o do nowego wyzwania. Arnau przypomnia艂 sobie czasy, gdy ich poi艂, a oni przechodzili obok niego zgi臋ci wp贸艂, z zaci艣ni臋tymi z臋bami i wielkimi g艂azami na plecach. Czy podo艂a zadaniu? L臋k obezw艂adni艂 go niczym skurcz, wi臋c postanowi艂 wzi膮膰 przyk艂ad z kompan贸w i zacz膮艂 rozci膮ga膰 mi臋艣nie, kr臋c膮c m艂ynki ramionami.

- To tw贸j pierwszy raz - powinszowa艂 mu Ramon. Aniau nie odpowiedzia艂, tylko opu艣ci艂 r臋ce wzd艂u偶 tu艂owia. Ramon zmru偶y艂 oczy. - Nie martw si臋, ch艂opie - doda艂, obejmuje go ramieniem i popychaj膮c w 艣lad za towarzyszami, kt贸rzy ruszyli ju偶 w drog臋. - Pami臋taj, 偶e cz臋艣膰 ci臋偶aru niesie za nas Madonna.

Arnau podni贸s艂 wzrok na Ramona.

- To prawda - zapewni艂 go bastaix z u艣miechem. - Zaraz sam si臋 przekonasz.

Wyruszyli ze wschodniego kra艅ca miasta, spod klasztoru 艢wi臋tej Klary, przemierzyli ca艂膮 Barcelon臋, wyszli za mury, skierowali si臋 ku kr贸lewskim kamienio艂omom La Roca na g贸rze Montjuic. Arnau szed艂 w milczeniu, od czasu do czasu czuj膮c na sobie wzrok towarzyszy. Min臋li dzielnic臋 Ribera, gie艂d臋 i bram臋 Forment. Przechodz膮c obok studni Pod Anio艂em, Arnau zerkn膮艂 na kobiety z dzbanami. Gdy przychodzi艂 tu z Joanem nape艂ni膰 buk艂ak, przepuszcza艂y go bez kolejki, przechodnie pozdrawiali ich, dzieciarnia obskakiwa艂a i bieg艂a za nimi, szepcz膮c co艣 i zerkaj膮c z podziwem na Arnaua. Pozostawiwszy za sob膮 bramy stoczni, dotarli do klasztoru Framenors, na zachodnim kra艅cu Barcelony, gdzie ko艅czy艂y si臋 mury miejskie. Za nimi rozci膮ga艂 si臋 budowany w艂a艣nie kr贸lewski arsena艂 morski - Atarazanas Reales - a potem ju偶 tylko pola i sady: Sant Nicolau, Sant Bertran i Sant Pau del Camp, sk膮d pi臋艂a si臋 droga do kamienio艂om贸w.

Ale przedtem bastaixos musieli przej艣膰 przez Cagalell. Jeszcze zanim tam dotarli, zemdli艂 ich fetor miejskich 艣ciek贸w.

- Chyba spuszczaj膮 wod臋 ze stawu - zauwa偶y艂 jeden z nich, zatykaj膮c nos.

Wi臋kszo艣膰 bastaixos przytakn臋艂a.

- W przeciwnym razie by tak nie 艣mierdzia艂o - doda艂 inny. Cagalell to zbiornik powsta艂y u uj艣cia rzeczki Rambla, tu偶 przy murach Barcelony, do kt贸rego sp艂ywa艂y miejskie odpady i 艣cieki. Ze wzgl臋du na pofa艂dowanie terenu woda nigdy nie trafia艂a od razu do morza, ale gni艂a w zakolach dop贸ty, dop贸ki robotnik magistracki nie przekopa艂 odp艂ywu i nie zepchn膮艂 艣ciek贸w ku pla偶y. W艂a艣nie wtedy Cagalell cuchn臋艂o najbardziej

Bastaixos okr膮偶yli go w poszukiwaniu brodu i pokonawszy zbiornik, ruszyli dalej po艂ami ku podn贸偶om g贸ry Mont.

- A kt贸r臋dy si臋 wraca? - spyta艂 Arnau, wskazuj膮c wod臋. i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Jeszcze nie spotka艂em takiego, kt贸ry przeskoczy艂by strumienie ze ska艂膮 na grzbiecie - odpowiedzia艂.

Id膮c pod g贸r臋, Arnau spojrza艂 na miasto. Zosta艂o daleko w tyle, bardzo daleko. Jak zdo艂a przeby膰 t臋 drog臋 z kamieniem na plecach? Poczu艂, 偶e kolana zaczynaj膮 mu dr偶e膰, wi臋c przyspieszy艂, by dogoni膰 towarzyszy, kt贸rzy gaw臋dzili i 艣miali si臋 w najlepsze.

Za kolejnym zakr臋tem ich oczom ukaza艂 si臋 kr贸lewski kamienio艂om La Roca. Arnau a偶 j臋kn膮艂 z wra偶enia. To by艂 prawdziwy plac targowy, prawie jak Blat, tyle 偶e bez kobiet! Na wielkiej esplanadzie urz臋dnicy kr贸lewscy przyjmowali interesant贸w przyby艂ych po materia艂 budowlany. Wozy i zaprz臋gi mu艂贸w sta艂y pod jedyn膮 艣cian膮, w kt贸r膮 nie zacz臋艂y si臋 jeszcze wgryza膰 m艂oty i kilofy. Na wszystkich pozosta艂ych, ostro 艣ci臋tych bokach placu pob艂yskiwa艂a naga ska艂a. Mrowie kamieniarzy, nie bacz膮c na niebezpiecze艅stwo, odrywa艂o wielkie bloki skalne, kt贸re by艂y nast臋pnie dzielone i ociosywane na placu.

Bastaixos zostali serdecznie przyj臋ci przez zgromadzonych i podczas gdy cechmistrzowie poszli si臋 zameldowa膰 u urz臋dnik贸w, tragarze wmieszali si臋 w t艂um. U艣ciskom, 偶artom i 艣miechom nie by艂o ko艅ca, dzbany z wod膮 i winem w臋drowa艂y ponad g艂owami z r膮k do r膮k.

Arnau nie m贸g艂 oderwa膰 wzroku od kamieniarzy i robotnik贸w, kt贸rzy 艂adowali bloki na wozy i na mu艂y pod czujnym okiem wszystko skwapliwie odnotowuj膮cych urz臋dnik贸w. Interesanci rozprawiali z o偶ywieniem lub niecierpliwie czekali na swoj膮 kolej. W kamienio艂omie panowa艂a atmosfera jak na targu.

- Tego si臋 nie spodziewa艂e艣, co?

Arnau odwr贸ci艂 si臋 akurat w chwili, gdy Ramon #??# komu艣 dzban. Zaprzeczy艂 ruchem g艂owy.

- Na co idzie tyle kamienia?

- Ho, ho! - odpar艂 Ramon i zacz膮艂 wymienia膰: na katedr臋, na ko艣ci贸艂 Santa Maria del Pi i ko艣ci贸艂 艢wi臋tej #??# na klasztor Pedralbes, na arsena艂 morski, na klasztor klarysek, na mury miejskie... Ca艂a Barcelona jest w budowie lub w przebudowie, 偶e nie wspomn臋 o nowych rezydencjach patrycjuszy i arystokracji. Nikt ju偶 nie chce drewna ani suszonej na s艂o艅cu ceg艂y. Teraz buduje si臋 wszystko z kamienia, tylko z kamienia.

- I kr贸l oddaje tyle kamienia za darmo? Ramon parskn膮艂 艣miechem.

- Za darmo oddaje kamie艅 na ko艣ci贸艂 Santa Maria de la Mar... No, mo偶e jeszcze na klasztor Pedralbes, ufundowany przez kr贸low膮. W pozosta艂ych przypadkach ka偶e sobie s艂ono p艂aci膰.

- A co z now膮 stoczni膮, czyli z kr贸lewskim arsena艂em? - zapyta艂 Arnau. - Skoro jest kr贸lewski...

Ramon znowu si臋 u艣miechn膮艂.

- Mo偶e i jest kr贸lewski - wszed艂 ch艂opcu w s艂owo - ale na pewno nie powstaje z pieni臋dzy kr贸la.

- A z czyich? Miasta?

- Te偶 nie.

- Kupc贸w?

- Pud艂o.

- Wi臋c czyich? - dopytywa艂 si臋 Arnau, spogl膮daj膮c na Przyjaciela.

- Wyobra藕 sobie, 偶e Atarazanas Reales powstaj膮 z pieni臋dzy...

- Grzesznik贸w! - doko艅czy艂 mulnik pracuj膮cy przy budowie katedry, kt贸remu Ramon dopiero co odda艂 dzban.

Obaj m臋偶czy藕ni wybuchn臋li 艣miechem na widok os艂upia艂ej miny Arnaua.

- Grzesznik贸w?

Ano tak - ci膮gn膮艂 Ramon. - Nowy arsena艂 morski powstaje z denar贸w grzesznych kupc贸w. Sprawa jest prosta, raz ci wszystko wyt艂umacz臋. No wi臋c po wyprawach krzy偶owych... Wiesz, o czym mowa? - Ch艂opak skin膮艂 g艂ow膮. Jak tu nie wiedzie膰, czym by艂y wyprawy krzy偶owe? - Znakomicie. No wi臋c po ostatecznej utracie Jerozolimy przez chrze艣cijan Ko艣ci贸艂 zakaza艂 wymiany handlowej z su艂tanem Egiptu. Tyle 偶e w艂a艣nie z Egiptu nasi kupcy sprowadzaj膮 najlepsze i najbardziej poszukiwane towary, wi臋c ani my艣l膮 zrywa膰 kontakty handlowe z su艂tanem. Udaj膮 si臋 przeto zawczasu do konsulatu morskiego i grzecznie p艂ac膮 grzywn臋 za grzech kt贸ry zamierzaj膮 pope艂ni膰. Dzi臋ki temu otrzymuj膮 z wyprzedzeniem rozgrzeszenie i maj膮 艣wi臋ty spok贸j. W艂a艣nie z denar贸w grzesznych kupc贸w kr贸l Alfons rozkaza艂 wybudowa膰 nowy arsena艂 morski.

Arnau chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale Ramon go powstrzyma艂. Starszyzna zwo艂ywa艂a w艂a艣nie tragarzy i Ramon poprowadzi艂 Arnaua za sob膮.

- Mamy pierwsze艅stwo? - zapyta艂 Arnau, wskazuj膮c stoj膮cych w kolejce mulnik贸w, kt贸rzy zostali w tyle.

- Oczywi艣cie - odpar艂 Ramon, nie zatrzymuj膮c si臋. - Nas nie obowi膮zuj膮 kontrole, bo dostajemy towar za darmo, a i rachunek jest prosty: jeden bastaix jeden kamie艅.

- Jeden bastaix, jeden kamie艅 - powt贸rzy艂 pod nosem Arnau, gdy mija艂 go pierwszy tragarz z kamieniem. Dotarli do miejsca, gdzie rzemie艣lnicy obrabiali pot臋偶ne bloki. Spojrza艂 na skupion膮, napi臋t膮 twarz kamieniarza i u艣miechn膮艂 si臋, ale Ramon nie odpowiedzia艂 mu u艣miechem. Koniec 偶art贸w, nikt ju偶 si臋 nie 艣mia艂, nikt nikogo nie zagadywa艂, wszyscy, z rzemieniem nakarcznika nasuni臋tym na czo艂o, spogl膮dali na g贸r臋 kamieni. Capcanal Arnau r贸wnie偶 u艂o偶y艂 poduszk臋 na karku. Zacz臋li przechodzi膰 obok niego kolejni bastaixos, jeden po drugim, g臋siego, w milczeniu, nie ogl膮daj膮c si臋 na towarzyszy. W miar臋 jak go mijali, kurczy艂a si臋 grupka otaczaj膮ca g贸r臋 kamieni. Arnau spojrza艂 na skalne bloki. Nagle zasch艂o mu w gardle, poczu艂 ucisk w 偶o艂膮dku. Kolejny bastaix nadstawi艂 kark, na kt贸rym dwaj robotnicy zaraz u艂o偶yli kamie艅. Arnau widzia艂, jak ugina si臋 pod ci臋偶arem, jak dr偶膮 mu kolana. Tragarz odczeka艂 kilka sekund, po czym wyprostowa艂 si臋, przeszed艂 obok Arnaua i skierowa艂 si臋 do ko艣cio艂a Santa Maria. O Bo偶e, ten bastaix by艂 trzy razy pot臋偶niejszy ni偶 on, a jednak ugi臋艂y si臋 pod nim kolana! Jak偶e on, Arnau, zdo艂a...

- Kolej na ciebie - skin臋li na niego cechmistrzowie, kt贸rzy zawsze ostatni opuszczali kamienio艂om.

Zosta艂o jeszcze kilku bastaixos. Ramon popchn膮艂 Arnaua do przodu.

- Odwagi - rzuci艂.

Trzej cz艂onkowie starszyzny rozprawiali z kamieniarzem, kt贸ry tylko kr臋ci艂 g艂ow膮. Przeszukiwali g贸r臋 kamieni, wskazywali to tu, to tam, po czym wszyscy czterej kr臋cili g艂owami. Arnau zbli偶y艂 si臋 do nich. Spr贸bowa艂 prze艂kn膮膰 艣lin臋, ale zasch艂o mu w gardle. Dr偶a艂 na ca艂ym ciele. Nie powinien dr偶e膰! Poruszy艂 d艂o艅mi, a potem ramionami, do ty艂u, do przodu. Nikt nie mo偶e zobaczy膰, 偶e si臋 trz臋sie!

Cechmistrz Josep wskaza艂 jeden ze skalnych blok贸w. Kamieniarz wzruszy艂 ramionami, zerkn膮艂 na Arnaua i kiwaj膮c z rezygnacj膮 g艂ow膮, da艂 znak wyrobnikom, by unie艣li kamie艅. Ile razy ma powtarza膰, 偶e wszystkie s膮 tak samo ci臋偶kie?

Arnau podszed艂 do robotnik贸w unosz膮cych kamie艅. Pochyli艂 si臋 i napi膮艂 wszystkie mi臋艣nie. Wok贸艂 zapanowa艂a cisza. Robotnicy delikatnie opu艣cili kamie艅 i pomogli Arnauowi przytrzyma膰 go r臋kami. Ch艂opiec zgarbi艂 si臋 pod ci臋偶arem, nogi si臋 pod nim ugi臋艂y. Zacisn膮艂 z臋by i przymkn膮艂 oczy. 鈥淒o g贸ry!", zda艂o mu si臋, 偶e s艂yszy. Nikt si臋 nie odezwa艂, ale wszyscy pomy艣leli to samo, widz膮c uginaj膮ce si臋 nogi ch艂opca. Do g贸ry! Do g贸ry! Arnau si臋 wyprostowa艂. Wielu odetchn臋艂o z ulg膮. Zdo艂a ruszy膰 z miejsca? Odczeka艂 z zamkni臋tymi oczami. Zdo艂am ruszy膰?

Wysun膮艂 jedn膮 stop臋. Ci臋偶ar kamienia zmusi艂 go do postawienia drugiej... wysuni臋cia pierwszej... i dostawienia drugiej. Gdyby stan膮艂... Gdyby stan膮艂, ci臋偶ar powali艂by go na ziemi臋.

Ramon poci膮gn膮艂 nosem i zakry艂 oczy. . Odwagi, ch艂opcze! - dodawali Arnauowi otuchy czekamy w kolejce mulnicy. Dalej, zuchu!

- Dasz rad臋!

- To przecie偶 dla Madonny!

Pokrzykiwania odbija艂y si臋 echem od 艣cian kamienio艂omu towarzysz膮c Arnauowi w samotnej drodze powrotnej do miasta.

A jednak nie szed艂 zupe艂nie sam. Niebawem zacz臋li go dogania膰 bastaixos, kt贸rych zostawi艂 w kamienio艂omie. Ka偶dy zwalnia艂, przez chwil臋 dopasowywa艂 krok do kroku Arnaua i podnosi艂 go na duchu, a potem ust臋powa艂 miejsca id膮cemu za nim towarzyszowi.

Ale Arnau nie s艂ysza艂, co do niego m贸wiono. Nawet nie my艣la艂. Skoncentrowa艂 ca艂膮 uwag臋 na swojej stopie, kt贸ra mia艂a lada moment wysun膮膰 si臋 do przodu, a widz膮c, jak przesuwa si臋 pod nim, zaczyna艂 od razu wypatrywa膰 drugiej, i tak krok za krokiem, krok za krokiem... Stara艂 si臋 nie zwraca膰 uwagi na b贸l.

Jednak przy sadach Sant Bertran stopy kaza艂y na siebie czeka膰 w niesko艅czono艣膰. Szed艂 na samym ko艅cu, wszyscy bastaixos zd膮偶yli go wyprzedzi膰. Arnau przypomnia艂 sobie, jak poi艂 z Joanem tragarzy, kt贸rzy opierali ci臋偶ar o burt臋 napotkanej po drodze 艂odzi. I on zacz膮艂 si臋 rozgl膮da膰 za odpowiednim oparciem i po chwili wypatrzy艂 drzewo oliwne. Opar艂 kamie艅 o ni偶szy konar. Gdyby po艂o偶y艂 go na ziemi, nie zdo艂a艂by go potem unie艣膰. Nogi przebieg艂 mu skurcz.

- Kiedy przystajesz - poucza艂 go Ramon - nie pozw贸l, by nogi ci si臋 zasta艂y. W przeciwnym razie ci臋偶ko b臋dzie ci si臋 ruszy膰.

Arnau, przeni贸s艂szy cz臋艣膰 ci臋偶aru na konar, nadal przebiera艂 nogami. Odsapn膮艂 raz, drugi, niesko艅czon膮 ilo艣膰 razy. Cz臋艣膰 ci臋偶aru poniesie za ciebie Madonna, powiedzia艂 mu Ramon. Wielki Bo偶e! W takim razie ile wa偶y ten kamie艅? Arnau nie 艣mia艂 wyprostowa膰 plec贸w. Kr臋gos艂up bola艂 go, potwornie go bola艂. Odpoczywa艂 d艂ug膮 chwil臋. Czy zdo艂a si臋 ruszy膰? Rozejrza艂 si臋. By艂 zupe艂nie sam. Opu艣cili go nawet mulnicy, kt贸rzy wchodzili do miasta przez bram臋 Trentaclaus.

Zdo艂a ruszy膰? Spojrza艂 w niebo. Jednym szarpni臋ciem podni贸s艂 kamie艅. Zn贸w zmusi艂 stopy do wysi艂ku: raz, dwa, raz, dwa. W Cagalell, gdzie zrobi艂 kolejny przystanek, opar艂 kamie艅 na skalnym wyst臋pie. Tam napotka艂 pierwszych bastaixos wracaj膮cych do kamienio艂omu. Nie powiedzieli ani s艂owa. Wymienili tylko spojrzenia. Arnau znowu zacisn膮艂 z臋by i podni贸s艂 kamie艅. Niekt贸rzy bastaixos kiwn臋li g艂ow膮, jednak 偶aden nie przystan膮艂. 鈥淭o jego walka", powiedzia艂 jeden z nich, patrz膮c za oddalaj膮cym si臋 wolno Arnauem, kt贸ry nie m贸g艂 go us艂ysze膰. 鈥淢usi j膮 stoczy膰 sam" - doda艂 inny.

Min膮wszy zachodnie skrzyd艂o mur贸w i klasztor Framenors, Arnau natkn膮艂 si臋 na pierwszych przechodni贸w. Wci膮偶 nie odrywa艂 wzroku od swoich st贸p. By艂 ju偶 w mie艣cie! Wszyscy - 偶eglarze, rybacy, kobiety i dzieci, robotnicy i stoczniowi cie艣le - w ciszy obserwowali zlanego potem ch艂opca o twarzy nabieg艂ej krwi膮, uginaj膮cego si臋 pod ci臋偶arem skalnego bloku. Wszyscy zerkali na jego stopy - kt贸re on sam 艣ledzi艂 w zapami臋taniu, oboj臋tny na wszystko, co dzieje si臋 wok贸艂 - i w milczeniu nak艂aniali je do wysi艂ku: raz, dwa, raz, dwa...

Niekt贸rzy zacz臋li i艣膰 za nim w ciszy, dopasowuj膮c kroki do tempa m艂odego tragarza. W ten spos贸b, po ponaddwugodzinnej mord臋dze, Arnau dotar艂 do ko艣cio艂a Santa Maria, prowadz膮c za sob膮 niewielki, milcz膮cy t艂umek. Praca na placu usta艂a. Murarze wychylili si臋 z rusztowa艅, narz臋dzia znieruchomia艂y w d艂oniach cie艣li i kamieniarzy. Ojciec Albert, Pere i Mariona czekali ju偶 na Arnaua. Angel, syn przewo藕nika, mianowany niedawno czeladnikiem, zbli偶y艂 si臋 do niego.

No, jeszcze troch臋! - krzykn膮艂. - Jeste艣 na miejscu! Ju偶 po wszystkim! Jeszcze tylko kilka krok贸w!

Angelowi zawt贸rowali z rusztowa艅 robotnicy. Ludzie, kt贸rzy Przyszli za Arnauem, zacz臋li wiwatowa膰. Na placu zawrza艂o.

Nawet ojciec Albert da艂 si臋 ponie艣膰 emocjom. Jednak Arnau nie odrywa艂 wzroku od swych st贸p - raz, dwa, raz, dwa 鈥 p贸ki nie dotar艂 do miejsca, gdzie sk艂adowano kamienie. Terminatorzy i czeladnicy obst膮pili go i zdj臋li ci臋偶ar z jego bark贸w.

Dopiero wtedy Arnau, ci膮gle przygarbiony i dr偶膮cy, podni贸s艂 wzrok i si臋 u艣miechn膮艂. Otoczyli go ludzie, by mu pogratulowa膰 Nie zna艂 ich, z morza obcych twarzy wy艂owi艂 jedynie oblicze ojca Alberta. Gdy kap艂an pow臋drowa艂 wzrokiem ku cmentarzowi Moreres, Arnau poszed艂 za jego przyk艂adem.

- To dla ciebie, ojcze - szepn膮艂.

Kiedy emocje opad艂y i t艂um si臋 rozszed艂, Arnau chcia艂 wraca膰 do kamienio艂omu w 艣lad za towarzyszami, z kt贸rych niekt贸rzy zd膮偶yli ju偶 obr贸ci膰 trzykrotnie. Lecz ojciec Albert otrzyma艂 wskaz贸wki od cechmistrza Josepa i przywo艂a艂 ch艂opca do siebie.

- Mam dla ciebie zadanie - powiedzia艂. Arnau zamar艂 i spojrza艂 na ksi臋dza zdziwiony. - Trzeba zaj膮膰 si臋 kaplic膮 Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu, przyci膮膰 knoty w 艣wiecach, posprz膮ta膰.

- Ale... - zaprotestowa艂 Arnau, wskazuj膮c kamienie.

- 呕adnych ale.

To by艂 ci臋偶ki dzie艅. Dopiero co min臋艂o letnie przesilenie, wi臋c noc zapada艂a p贸藕no, a bastaixos pracowali od wschodu do zachodu s艂o艅ca, 艂aduj膮c i roz艂adowuj膮c okr臋ty zawijaj膮ce do portu, poganiani przez kupc贸w i kapitan贸w, kt贸rzy chcieli jak najszybciej opu艣ci膰 Barcelon臋.

Gdy Arnau, pow艂贸cz膮c nogami, wszed艂 do domu z nakarcznikiem w r臋ku, spojrza艂o na niego osiem par oczu. Pere i Mariona siedzieli przy stole obok nieznajomej pary. Z pod艂ogi zerkali na niego, oparci plecami o 艣cian臋, Joan oraz ch艂opiec i dwie dziewczynki. Wszyscy jedli kolacj臋.

- Arnau - odezwa艂 si臋 Pere - poznaj naszych nowych lokator贸w: Gast贸 Segura, garbarz. - Przedstawiony skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 nowo przyby艂ego, nie przerywaj膮c jedzenia. - jego 偶ona Eulalia. - Kobieta, w przeciwie艅stwie do m臋偶a, u艣miechn臋艂a si臋. - I dzieci: Sim贸, Aledis i Alesta.

Arnau, ledwo 偶ywy ze zm臋czenia, skin膮艂 r臋k膮 w kierunku Juana i jego towarzyszy, po czym si臋gn膮艂 po misk臋 podan膮 mu Przez Marion臋. Co艣 jednak kaza艂o mu znowu spojrze膰 na troje dopiero co poznanych dzieci. Co...? Oczy dziewczynek! 艢widrowa艂y go dwie pary oczu... wielkich, kasztanowych, bystrych.

Dziewczynki u艣miechn臋艂y si臋 do niego jednocze艣nie.

- Jedz, ch艂opcze!

U艣miech znikn膮艂 z dziewcz臋cych warg. Alesta i Aledis zatopi艂y wzrok w misce, a Arnau odwr贸ci艂 si臋 do garbarza. M臋偶czyzna przerwa艂 jedzenie i wskazywa艂 g艂ow膮 Marion臋 kt贸ra sta艂a przy palenisku, wyci膮gaj膮c ku niemu misk臋.

Mariona ust膮pi艂a mu miejsca przy stole i Arnau zabra艂 si臋 do jedzenia. Siedz膮cy naprzeciwko Gast贸 Segura siorba艂 i prze偶uwa艂 wieczerz臋 z otwartymi ustami. Ilekro膰 Arnau podnosi艂 wzrok znad miski, napotyka艂 jego oczy.

Po chwili Sim贸 wsta艂 i poda艂 Marionie puste naczynia: swoje i si贸str.

- A teraz marsz do 艂贸偶ek - rozkaza艂 Gast贸, przerywaj膮c cisz臋.

Po tych s艂owach garbarz zmru偶y艂 oczy i spojrza艂 na Arnaua tak, 偶e ch艂opak poczu艂 si臋 nieswojo i zn贸w zatopi艂 wzrok w misce. Tylko po odg艂osach domy艣li艂 si臋, 偶e dziewcz臋ta wsta艂y. Us艂ysza艂 ich nie艣mia艂e po偶egnanie. Gdy kroki ucich艂y, Arnau podni贸s艂 oczy. Zainteresowanie garbarza jego osob膮 wyra藕nie zmala艂o.

- Jakie one s膮? - zapyta艂 tej nocy Joana, gdy po raz pierwszy spali w kuchni, po obu stronach paleniska, na siennikach u艂o偶onych na pod艂odze.

- Kto? - Joan odpowiedzia艂 pytaniem na pytanie.

- C贸rki garbarza.

- Jakie? Zwyczajne - mrukn膮艂 Joan, wzruszaj膮c ramionami, cho膰 Arnau nie dostrzeg艂 w mroku jego gestu. - Zupe艂nie zwyczajne. Tak mi si臋 przynajmniej wydaje - poprawi艂 si臋. - Pewno艣ci nie mam 偶adnej, bo nie mog艂em zamieni膰 z nimi s艂owa. Ich brat nie pozwoli艂 mi nawet poda膰 im r臋ki. U艣cisn膮艂 moj膮, po czym odci膮gn膮艂 mnie od si贸str.

Arnau ju偶 go nie s艂ucha艂. Zwyczajne? Dziewcz臋ta o takich oczach nie mog膮 by膰 zwyczajne. U艣miechn臋艂y si臋 do niego. Obie.

Bladym 艣witem Pere i Mariona zeszli do kuchni. Arnau i Joan zd膮偶yli ju偶 z艂o偶y膰 pos艂ania. Chwil臋 potem zjawi艂 si臋 garbarz i jego syn. Kobiety jeszcze nie zesz艂y, poniewa偶 kaza艂 im pozosta膰 w izbie a偶 do wyj艣cia obu wyrostk贸w. Arnau poszed艂 do pracy, nie przestaj膮c ani na chwil臋 my艣le膰 o wielkich kasztanowych oczach.

- Dzisiaj zajmiesz si臋 kaplic膮 - powiedzia艂 mu na pla偶y jeden z cechmistrz贸w, kt贸ry poprzedniego dnia zauwa偶y艂, 偶e Arnau s艂ania艂 si臋 na nogach przy zrzucaniu ostatniego 艂adunku.

Arnau nie protestowa艂. Nie mia艂 nic przeciwko pracy w kaplicy. Dowi贸d艂 wszystkim, 偶e zas艂uguje na miano tragarza portowego i zosta艂 oficjalnie przyj臋ty do bractwa. I cho膰 nie m贸g艂 jeszcze ud藕wign膮膰 tyle co Ramon lub wi臋kszo艣膰 towarzyszy, ca艂ym sercem oddawa艂 si臋 zaj臋ciu, kt贸re naprawd臋 lubi艂. Zreszt膮 i tak nie m贸g艂by si臋 skupi膰 na pracy. A wszystko przez te kasztanowe oczy... Poza tym nie czu艂 si臋 najlepiej, pierwsza noc przy kuchennym palenisku nie wysz艂a mu na zdrowie.

Wszed艂 do ko艣cio艂a przez g艂贸wn膮 bram臋 starej 艣wi膮tyni, kt贸ra nie zosta艂a jeszcze wyburzona. Gast贸 Segura nie pozwoli艂 mu na nie nawet spojrze膰. Dlaczego nie mo偶e patrze膰 na dwie zupe艂nie zwyczajne dziewczynki? A dzi艣 rano to pewnie on zabroni艂 im... Arnau zahaczy艂 nog膮 o rozpi臋ty na ziemi sznurek i o ma艂o si臋 nie przewr贸ci艂. Zatoczy艂 si臋 i potkn膮艂 jeszcze o kilka sznurk贸w. Kto艣 go w ko艅cu przytrzyma艂, ale i tak ch艂opak zd膮偶y艂 wykr臋ci膰 sobie nog臋 w kostce. Zawy艂 z b贸lu.

- Ej! - krzykn膮艂 m臋偶czyzna, kt贸ry uratowa艂 go przed upadkiem. - Uwa偶aj, jak chodzisz. Zobacz, co艣 narobi艂!

Arnau natychmiast zapomnia艂 o kasztanowych oczach i b贸lu nogi i spojrza艂 nad ziemi臋. Pozrywa艂 sznurki i ko艂ki, kt贸rymi Berenguer de Montagut znaczy艂... Ale... ale czy on 艣ni! Arnau odwr贸ci艂 si臋 powoli do m臋偶czyzny, kt贸ry z艂apa艂 go za rami臋. To niemo偶liwe, mistrz we w艂asnej osobie! Arnau obla艂 si臋 rumie艅cem, stan膮艂 bowiem twarz膮 w twarz z samym Berenguerem de Ontagut. Zerkn膮艂 na robotnik贸w, kt贸rzy przerwali prac臋 i spogl膮dali w ich stron臋.

- Ja... - wyj膮ka艂. - Je艣li chcecie, panie... - doda艂 wskazuj膮c na sznurki opl膮tuj膮ce mu stopy - pomog臋... ja przepraszam, mistrzu.

Nagle oblicze Berenguera de Montagut z艂agodnia艂o. Wci膮偶 trzyma艂 Arnaua za rami臋.

- Ty jeste艣 tym tragarzem? - zapyta艂 z u艣miechem. Arnau przytakn膮艂. - Nieraz widzia艂em ci臋 przy pracy.

Berenguer u艣miechn膮艂 si臋 jeszcze szerzej, a robotnicy odetchn臋li z ulg膮. Arnau znowu zerkn膮艂 na sznurki spl膮tane mi臋dzy jego stopami.

- Naprawd臋 przepraszam - powt贸rzy艂.

- Co si臋 sta艂o, to si臋 nie odstanie. - Mistrz skin膮艂 na czeladnik贸w. - Zajmijcie si臋 tym - rozkaza艂. - Chod藕 no tu, usi膮d藕. Bardzo ci臋 boli? - zwr贸ci艂 si臋 znowu do Arnaua.

- Nie chc臋 przeszkadza膰 - wyb膮ka艂 ch艂opak. Pr贸bowa艂 ukucn膮膰, by wyswobodzi膰 si臋 ze sznurk贸w, ale b贸l wykrzywi! mu twarz.

- Zaczekaj.

Berenguer de Montagut kaza艂 mu wsta膰, a potem przykl臋kn膮艂 i w艂asnor臋cznie zacz膮艂 wypl膮tywa膰 m艂odego tragarza ze sznurk贸w. Arnau, nie maj膮c odwagi na niego spojrze膰, zerkn膮艂 na czeladnik贸w, kt贸rzy przygl膮dali si臋 w os艂upieniu ca艂ej scenie. Nie wierzyli w艂asnym oczom: mistrz kl臋czy przed prostym tragarzem!

- Musimy dba膰 o bastaixos - krzykn膮艂 Berenguer de Montagut, oswobodziwszy Arnaua. - Gdyby nie oni, nie mieliby艣my z czego budowa膰 ko艣cio艂a. Chod藕 no tu. Usi膮d藕. Boli? - Arnau zaprzeczy艂 ruchem g艂owy, cho膰 wyra藕nie utyka艂. Pr贸bowa艂 jednak nie opiera膰 si臋 na mistrzu. Berenguer de Montagut przytrzyma艂 go mocno za rami臋 i poprowadzi艂 ku le偶膮cym na ziemi i gotowym do ustawienia kolumnom. Zdradz臋 ci tajemnic臋 - powiedzia艂, gdy usiedli na kolumnach. Arnau spojrza艂 na niego. Sam mistrz chce mu zdradzi膰 tajemnic臋! Co jeszcze przydarzy mu si臋 tego ranka? - Niedawno pr贸bowa艂em unie艣膰 jeden z przyniesionych przez ciebie kamieni i nie przysz艂o mi to 艂atwo. Zdo艂a艂em przej艣膰 z nim tylko kilka krok贸w. Ta 艣wi膮tynia nale偶y do was. - Omi贸t艂 wzrokiem powstaj膮c膮 budowl臋. Arnaua przeszy艂 dreszcz. - W przysz艂o艣ci w czasach naszych wnuk贸w, prawnuk贸w lub praprawnuk贸w kto艣, kto spojrzy na t臋 艣wi膮tyni臋, pomy艣li nie o Berenguerze de Montagut, ale o tobie, ch艂opcze.

Wzruszenie 艣cisn臋艂o Arnaua za gard艂o. Chyba si臋 przes艂ysza艂. Jak prosty bastaix mo偶e by膰 wa偶niejszy od s艂awnego budowniczego ko艣cio艂a Santa Maria i katedry w Manresie. Przecie偶 Berenguer de Montagut jest najwa偶niejszy!

- Boli? - dopytywa艂 si臋 mistrz.

- Nie... troszk臋. To tylko zwichni臋cie.

- Mam nadziej臋. - Berenguer poklepa艂 Arnaua po plecach. - Potrzebujemy ciebie i twoich kamieni. Przed nami jeszcze sporo pracy.

Arnau pod膮偶y艂 za spojrzeniem mistrza, kt贸ry wci膮偶 przygl膮da艂 si臋 powstaj膮cej budowli.

- Podoba ci si臋? - zapyta艂 nagle.

Czy podoba mu si臋 ko艣ci贸艂? Ch艂opak nigdy si臋 nad tym nie zastanawia艂. Patrzy艂, jak ro艣nie, jak powstaj膮cego mury, apsydy, wspania艂e, wysmuk艂e kolumny, przypory, ale... Czy mu si臋 podoba?

- Podobno b臋dzie to najwspanialszy ko艣ci贸艂 maryjny na 艣wiecie - odwa偶y艂 si臋 powiedzie膰.

Berenguer spojrza艂 na niego z u艣miechem. Jak偶e ma wyja艣ni膰 m艂odemu tragarzowi sw膮 wizj臋 艣wi膮tyni, skoro nawet biskupi i mo偶ni nie potrafi膮 jej zrozumie膰? Jak ci na imi臋? Arnau.

Powiem ci jedno, Arnau. Nie wiem, czy b臋dzie to najwspanialsza 艣wi膮tynia. - Ch艂opak zapomnia艂 o bol膮cej stopie wtopi艂 wzrok w mistrza. - Ale mog臋 ci臋 zapewni膰, 偶e b臋dzie na niepowtarzalna. A s艂owo 鈥渘iepowtarzalna" nie oznacza cale lepsza czy gorsza, oznacza po prostu, 偶e b臋dzie to budowla niepowtarzalna.

Berenguer de Montagut, nie przestaj膮c wodzi膰 nieobecnym wzrokiem po powstaj膮cej budowli, ci膮gn膮艂:

- S艂ysza艂e艣 o Francji, Lombardii, Genui, Pizie lub Florencji? - Arnau przytakn膮艂. Trudno, 偶eby nie s艂ysza艂 o wrogach ojczyzny. - We wszystkich tych miejscach buduje si臋 ko艣cio艂y, wspania艂e, majestatyczne, bogato zdobione. Tamtejsi ksi膮偶ka chc膮, by by艂y najwi臋ksze i najpi臋kniejsze ze wszystkich 艣wi膮ty艅 na 艣wiecie.

- A my? Czy nam nie chodzi o to samo?

- I tak, i nie. - Arnau pokr臋ci艂 g艂ow膮. Berenguer zerkn膮艂 na niego i si臋 u艣miechn膮艂. - Pos艂uchaj mnie uwa偶nie. Owszem my r贸wnie偶 pragniemy stworzy膰 najwspanialsz膮 艣wi膮tyni臋 wszech czas贸w, ale wed艂ug nieco innych kryteri贸w. Chcemy, by dom patronki morza by艂 domem wszystkich Katalo艅czyk贸w, podobnie jak domy, w kt贸rych mieszkaj膮 jej wyznawcy. Chcemy, by 艣wi膮tyni臋 o偶ywia艂 ten sam duch, kt贸ry okre艣la nasz膮 to偶samo艣膰, by z艂o偶y艂y si臋 na ni膮 dwa rdzennie katalo艅skie elementy: morze oraz 艣wiat艂o. Rozumiesz?

Arnau zastanowi艂 si臋 chwil臋, ale w ko艅cu zaprzeczy艂 ruchem g艂owy.

- Przynajmniej jeste艣 szczery - roze艣mia艂 si臋 mistrz. - Ksi膮偶臋ta buduj膮 ko艣cio艂y dla w艂asnej chwa艂y, mu budujemy t臋 艣wi膮tyni臋 z my艣l膮 o nas wszystkich. Widzia艂em, 偶e nieraz, zamiast d藕wiga膰 艂adunek na plecach, przywi膮zujecie go do dr膮ga i niesiecie we dw贸ch.

- Tak, kiedy jest zbyt ci臋偶ki lub niepor臋czny.

- Co by si臋 sta艂o, gdyby艣cie podwoili d艂ugo艣膰 dr膮ga?

- Z艂ama艂by si臋.

- Dok艂adnie to samo dzieje si臋 z ko艣cio艂ami ksi膮偶膮t... Nie, nie 艂ami膮 si臋 - zaznaczy艂 mistrz, zauwa偶ywszy niedowierzanie na twarzy ch艂opca. - Chodzi o to, 偶e ksi膮偶臋ta chc膮, by byty ogromne, wysokie i d艂ugie, dlatego ich konstrukcje s膮 bardzo w膮skie. Wysokie, d艂ugie i w膮skie. Rozumiesz? - Tym razem Arnau pokiwa艂 g艂ow膮. - Nasz ko艣ci贸艂 b臋dzie dok艂adnym przeciwie艅stwem tamtych budowli. Nie dor贸wna im d艂ugo艣ci膮 i wysoko艣ci膮, ale b臋dzie na tyle szeroki, by pomie艣ci膰 tu Madonny wszystkich Katalo艅czyk贸w. Pewnego dnia sam si臋 o tym przekonasz, bo wn臋trze ko艣cio艂a udost臋pnione zostanie wszystkim wiernym, nikt nie b臋dzie uprzywilejowany a jedyny element dekoracyjny stanowi膰 b臋dzie 艣wiat艂o, nasze 艣r贸dziemnomorskie 艣wiat艂o. Nie potrzeba innych ozd贸b, wystarczy nam przestrze艅 i 艣wiat艂o wpadaj膮ce tamt臋dy. - Berenguer wskaza艂 na apsyd臋, po czym opu艣ci艂 powoli d艂o艅 a偶 do samej posadzki. Arnau 艣ledzi艂 jej ruch. - Ko艣ci贸艂 ten powstaje dla ludu, nie na chwa艂臋 偶adnego ksi臋cia.

- Mistrzu... - zwr贸ci艂 si臋 do majstra czeladnik, gdy ko艂ki i sznurki wr贸ci艂y ju偶 na swe miejsce.

- Teraz rozumiesz? Dla ludu!

- Tak, mistrzu.

- Pami臋taj, 偶e twoje kamienie s膮 dla naszej 艣wi膮tyni na wag臋 z艂ota - doda艂 Berenguer, wstaj膮c. - Boli ci臋 jeszcze?

Arnau, kt贸ry zupe艂nie zapomnia艂 o zwichni臋tej kostce, pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Tego przedpo艂udnia Arnau, zwolniony z pracy przy noszeniu towar贸w, wr贸ci艂 wcze艣niej do domu. Raz-dwa posprz膮ta艂 w kaplicy, podci膮艂 knoty, zast膮pi艂 wypalone 艣wiece nowymi i po kr贸tkiej modlitwie po偶egna艂 si臋 z Madonn膮. Na oczach ojca Alberta wybieg艂 jak burza z ko艣cio艂a, a chwil臋 potem, r贸wnie偶 jak burza, wpad艂 do kuchennej izby.

- Co si臋 sta艂o? - zapyta艂a Mariona. - Czemu wracasz tak wcze艣nie?

Arnau rozejrza艂 si臋 po izbie. Napotka艂 wzrok nowych lokator贸w: matki i dw贸ch c贸rek, szyj膮cych przy stole.

- Arnau! Sta艂o si臋 co艣? - dopytywa艂a si臋 Mariona. Ch艂opak poczu艂, 偶e oblewa si臋 rumie艅cem.

- Nie... - Nie przygotowa艂 偶adnej wym贸wki! Zachowa艂 si臋 jak ostatni g艂upiec. A one, prosz臋, patrz膮 na niego. Patrz膮 jak sterczy zziajany w drzwiach. - Nie... - powt贸rzy艂 - po prostu dzisiaj... dzisiaj wcze艣niej sko艅czy艂em.

Mariona u艣miechn臋艂a si臋 i zerkn臋艂a na dziewczynki. Eulalia ich matka, r贸wnie偶 nie mog艂a ukry膰 rozbawienia.

- 艢wietnie si臋 sk艂ada - powiedzia艂a Mariona, wyrywaj膮c Arnaua z zamy艣lenia. - Przyniesiesz wod臋.

Znowu na mnie spojrza艂a, pomy艣la艂 ch艂opiec, id膮c z wiadrem do studni Pod Anio艂em. Chcia艂a mi co艣 powiedzie膰? Arnau zamachn膮艂 si臋 wiadrem. Na pewno.

Jednak nie dane mu by艂o potwierdzi膰 swych przypuszcze艅. Przeszkodzi艂a mu w tym Eulalia oraz Gast贸, kt贸rego zepsute z臋by, a raczej ich resztki, pojawia艂y si臋 przed nim przy ka偶dej pr贸bie zagadni臋cia dziewczynek. Pod nieobecno艣膰 rodzic贸w dost臋pu do nich broni艂 Sim贸. Przez wiele dni Arnau musia艂 si臋 zadowala膰 ukradkowymi spojrzeniami. Czasami udawa艂o mu si臋 przez kilka sekund wodzi膰 wzrokiem po ich subtelnych twarzach. Wpatrywa艂 si臋 w wyra藕nie zarysowany podbr贸dek, wystaj膮ce policzki, prosty i zgrabny italski nos, 艂adne, bia艂e z臋by, no i te cudne kasztanowe oczy. Innym razem, gdy do kuchennej izby wpada艂o s艂o艅ce, m贸g艂 prawie dotkn膮膰 niebieskawego po艂ysku ich d艂ugich, jedwabistych, czarnych jak heban w艂os贸w. Bardzo rzadko, gdy by艂 pewny, 偶e nikt nie patrzy, pozwala艂 sobie pow臋drowa膰 wzrokiem ni偶ej, tam gdzie piersi starszej z si贸str, Aledis, zarysowywa艂y si臋 pod zgrzebn膮 koszul膮. W贸wczas przebiega艂 go dziwny dreszcz. A je艣li wci膮偶 nikt nie zwraca艂 na niego uwagi, przesuwa艂 spojrzenie jeszcze ni偶ej, by syci膰 zmys艂y kr膮g艂o艣ciami dziewcz臋cia.

W latach g艂odu Gast贸 Segura straci艂 ca艂y maj膮tek i jego charakter, ju偶 wcze艣niej do艣膰 nieprzyjemny, sta艂 si臋 wyj膮tkowo szorstki. Sim贸 pracowa艂 razem z nim w garbarni jako terminator, natomiast sen z powiek sp臋dza艂a ojcu przysz艂o艣膰 dw贸ch c贸rek kt贸rym nie m贸g艂 zapewni膰 posagu, a tym samym bogatego zi臋cia. Jednak uroda dziewczynek dawa艂a pewne nadzieje i Gast贸 wierzy艂, 偶e znajdzie im dobr膮 parti臋 i nareszcie b臋dzie mia艂 dwie g臋by mniej do wy偶ywienia.

By wszystko posz艂o dobrze, my艣la艂 Gast贸, dziewczynki musz膮 pozosta膰 czyste jak 艂za, nie mo偶e ich splami膰 cho膰by najmniejszy cie艅 podejrzenia. Tylko w ten spos贸b, powtarza艂 bez ko艅ca 偶onie i synowi, Alesta i Aledis maj膮 szans臋 dobrze wyj艣膰 za m膮偶. Wi臋c ca艂a tr贸jka - ojciec, matka i brat - czuwa艂a nad cnot膮 dziewczynek, i cho膰 Gast贸 i Eulalia wierzyli, 偶e nie przyjdzie im to z trudem, Sim贸 mia艂 co do tego pewne w膮tpliwo艣ci. Zw艂aszcza odk膮d zamieszkali pod jednym dachem z Arnauem i Joanem.

Joan by艂 w szkole katedralnej prymusem. Bardzo szybko nauczy艂 si臋 艂aciny, a nauczyciele szczerze pokochali tego spokojnego, rozs膮dnego, sk艂onnego do refleksji, a przede wszystkim g艂臋boko wierz膮cego ch艂opca. Dzi臋ki jego wielkim przymiotom nikt nie w膮tpi艂, 偶e malca czeka 艣wietlana przysz艂o艣膰 na 艂onie Ko艣cio艂a. Joan zjedna艂 sobie r贸wnie偶 Gast贸 i Eulali臋, kt贸rzy wraz z gospodarzami cz臋sto s艂uchali, oczarowani, opowie艣ci malca o 艣wi臋tych pismach. Tylko kap艂ani potrafili odczyta膰 te ksi臋gi, spisane po 艂acinie. Dzi臋ki Joanowi w ubogiej kuchni na skraju morza rozbrzmiewa艂y 艣wi臋te s艂owa, starotestamentowe historie i or臋dzia Pana, kt贸re do tej pory domownicy s艂yszeli tylko z ambony.

R贸wnie偶 Arnau, podobnie jak Joan, zjedna艂 sobie sympati臋 nowych lokator贸w. Nawet Sim贸 spogl膮da艂 na niego z podziwem, my艣l膮c: prawdziwy bastaix. Niemal wszyscy mieszka艅cy dzielnicy Ribera znali wyrostka, kt贸ry z takim po艣wi臋ceniem d藕wiga艂 kamienie na budow臋 ko艣cio艂a dla Madonny. 鈥淪am Berenguer de Montagut ukl臋kn膮艂, by mu pom贸c", opowiada艂 Sim贸 kolegom garbarni, pokrzykuj膮c i wymachuj膮c r臋kami. Wyobrazi艂 sobie s艂awnego mistrza, powa偶anego przez mo偶nych i biskup贸w, l偶膮cego przed Arnauem. Gdy Berenguer przemawia艂, wszyscy, nawet jego ojciec, milkli, a gdy krzycza艂... gdy krzycza艂, #ano# ze strachu. Sim贸 przygl膮da艂 si臋 Arnauowi, wracaj膮cemu wieczorem z pracy. Zawsze zjawia艂 si臋 ostatni. By艂 zm臋czony zlany potem, trzyma艂 w r臋ku nakarcznik, a mimo to... U艣miecha艂 si臋! Czy on, Sim贸, u艣miecha si臋 kiedykolwiek, gdy wraca z pracy? Nieraz spotyka艂 Arnaua d藕wigaj膮cego kamienie do ko艣cio艂a Santa Maria: jego nogi, ramiona, tors, ca艂e jego cia艂o by艂o jak z 偶elaza. Sim贸 zerka艂 na kamie艅, potem na nabrzmia艂膮 z wysi艂ku twarz ch艂opca. A jednak Arnau wraca艂 do domu z u艣miechem na ustach!

Arnau i Joan, m艂odsi od Sim贸, onie艣mielali m艂odego garbarza, nic wi臋c dziwnego, 偶e Aledis i Alesta cieszy艂y si臋 pod opiek膮 brata swobod膮, o jakiej w obecno艣ci rodzic贸w nie mog艂y marzy膰.

- Chod藕my na spacer po pla偶y! - zaproponowa艂a pewnego dnia Alesta.

Sim贸 ju偶 mia艂 zaprotestowa膰. Spacer po pla偶y! Je艣li ojciec si臋 dowie...

- Zgoda - rzek艂 Arnau.

- 艢wie偶e powietrze dobrze nam zrobi - doda艂 Joan.

Sim贸 milcza艂. Ca艂a pi膮tka wybieg艂a na s艂o艅ce. Aledis sz艂a z Arnauem, Alesta z Joanem, Sim贸 wl贸k艂 si臋 na ko艅cu. Dziewcz臋ta pozwala艂y, by morska bryza bawi艂a si臋 ich w艂osami i zalotnie przykleja艂a im lu藕ne koszule do cia艂a, obrysowuj膮c piersi, brzuch, 艂ono...

Spacerowali w milczeniu, zerkaj膮c na morze i brn膮c w piasku. Po drodze natkn臋li si臋 na grupk臋 odpoczywaj膮cych bastaixos. Arnau skin膮艂 im r臋k膮 na powitanie.

- Chcesz pozna膰 moich towarzyszy? - zapyta艂 Aledis. Dziewczyna spojrza艂a na tragarzy. Po偶erali j膮 wzrokiem. Na co si臋 tak gapi膮? Wiatr sprawi艂, 偶e koszula przylgn臋艂a do jej cia艂a, podkre艣laj膮c kszta艂t piersi i sutk贸w... O, Bo偶e! Aledis czu艂a, 偶e rozbieraj膮 j膮 wzrokiem. Arnau szed艂 ju偶 w ich stron臋. Aledis pokr臋ci艂a g艂ow膮, obla艂a si臋 rumie艅cem i odwr贸ci艂a ty艂em. Arnau przystan膮艂 w po艂owie drogi.

- Biegnij za ni膮, Arnau! - krzykn膮艂 jeden z bastaixos.

- Nie daj jej uciec! - doradzi艂 mu inny.

- Jest bardzo 艂adna! - doda艂 trzeci.

Arnau przyspieszy艂 kroku i dogoni艂 dziewczyn臋.

- Co si臋. sta艂o?

Dziewczyna milcza艂a. Spu艣ci艂a g艂ow臋 i skrzy偶owa艂a r臋ce na piersiach, ale nie chcia艂a wraca膰 do domu.

Spacerowali, s艂uchaj膮c szumu fal - tylko one dotrzymywa艂y im towarzystwa.

Wieczorem, podczas kolacji, Aledis obdarzy艂a Arnaua spojrzeniem o sekund臋 d艂u偶szym, ni偶 nakazuje przyzwoito艣膰, sekund臋, podczas kt贸rej spocz臋艂y na nim jej wielkie kasztanowe oczy.

Sekunda ta pozwoli艂a Arnauowi znowu us艂ysze膰 szum morza i poczu膰 pod stopami sypki piasek. Zerkn膮艂 dooko艂a, chc膮c si臋 przekona膰, czy kto艣 zauwa偶y艂 艣mia艂o艣膰 dziewczyny. Gast贸 gaw臋dzi艂 w najlepsze z Perem. Nikt nie zwraca艂 na nich uwagi. Nikt inny nie s艂ysza艂 szumu fal.

Gdy Arnau znowu zebra艂 si臋 na odwag臋 i spojrza艂 na Aledis, dziewczyna siedzia艂a ze spuszczon膮 g艂ow膮, od niechcenia grzebi膮c 艂y偶k膮 w misce.

- Jedz偶e! - hukn膮艂 na ni膮 Gast贸, widz膮c, 偶e c贸rka nie podnosi 艂y偶ki do ust. - Kto to widzia艂 bawi膰 si臋 jedzeniem?

Te s艂owa wyrwa艂y Arnaua ze snu na jawie. Do ko艅ca kolacji Aledis ani razu na niego nie spojrza艂a, a nawet omija艂a go wzrokiem.

Przez nast臋pne dni, podczas przypadkowych spotka艅, pragn膮艂 znowu poczu膰 na sobie spojrzenie jej kasztanowych oczu, lecz dziewczyna unika艂a go i na jego widok natychmiast spuszcza艂a wzrok. Dopiero kilka dni p贸藕niej zagadn臋艂a go tym samym cichym tonem, kt贸rym zwraca艂a si臋 do niego owego wieczoru po powrocie z pla偶y.

- Do widzenia, Aledis - rzuci艂 jej w roztargnieniu pewnego ranka, wychodz膮c do pracy.

Byli sami. Arnau mia艂 ju偶 zamkn膮膰 za sob膮 drzwi, ale co艣 kaza艂o mu si臋 obejrze膰. Sta艂a tam, tu偶 przy palenisku, wyprostowana, pi臋kna, n臋c膮c go cudnymi kasztanowymi oczami.

Nareszcie! Nareszcie. Zarumieni艂 si臋 i spu艣ci艂 wzrok. Zmieszany, si臋gn膮艂 do rygla, ale co艣 znowu sk艂oni艂o go do zerkni臋cia za siebie. Aledis nie rusza艂a si臋 z miejsca, u艣miechaj膮c si臋 i przyzywaj膮c go wielkimi kasztanowymi oczami. Tak, u艣miecha艂a si臋 do niego!

Jego d艂o艅 ze艣lizgn臋艂a si臋 z rygla, zachwia艂 si臋 i o ma艂o nie upad艂. Nie maj膮c odwagi obejrze膰 si臋 ponownie, wybieg艂 z domu i pogna艂 ku pla偶y. Zapomnia艂 zamkn膮膰 za sob膮 drzwi.

- Wstydzi si臋 mnie - szepn臋艂a Aledis do siostry wieczorem, gdy le偶a艂y na sienniku. Rodzice i brat zostali w kuchni.

- Dlaczego mia艂by si臋 ciebie wstydzi膰? - zdziwi艂a si臋 Alesta. - Przecie偶 to bastaix. Pracuje na wybrze偶u, nosi kamienie dla Madonny. To prawdziwy m臋偶czyzna - doda艂a z podziwem w g艂osie. - A ty jeste艣 jeszcze dzieckiem.

- Sama jeste艣 dzieckiem - odburkn臋艂a Aledis.

- Prosz臋, prosz臋, kobieta si臋 znalaz艂a! - mrukn臋艂a Alesta, odwracaj膮c si臋 do siostry plecami. To w艂a艣nie m贸wi艂a im matka, gdy domaga艂y si臋 czego艣, na co by艂y jeszcze za ma艂e.

- Dobra, dobra - prychn臋艂a Aledis.

Kobieta si臋 znalaz艂a. A co, mo偶e nie jestem kobiet膮? - Aledis pomy艣la艂a o matce, o jej przyjaci贸艂kach, o ojcu. A je艣li... je艣li Alesta ma racj臋? Dlaczego Arnau, bastaix podziwiany w ca艂ej Barcelonie za swe oddanie Madonnie, patronce morza, ma si臋 wstydzi膰, gdy patrzy na niego dziewczynka taka jak ona?

" Wstydzi si臋. S艂owo daj臋, 偶e si臋 wstydzi鈥. - Nast臋pnej nocy Aledis wr贸ci艂a do tematu.

- Ale偶 ty jeste艣 nudna! Niby dlaczego Arnau mia艂by si臋 ciebie wstydzi膰?

- Nie wiem. Ale si臋 wstydzi. Wstydzi si臋, gdy na mnie patrzy. Wstydzi si臋, gdy ja na niego patrz臋. Peszy si臋, rumieni unika mnie...

- Jeste艣 szalona!

- Mo偶e, ale... - Aledis wiedzia艂a, co m贸wi. Poprzedniego wieczoru siostra zasia艂a w niej zw膮tpienie, ale tym razem nie da si臋 przekona膰. By艂a pewna swego. 艢ledzi艂a Arnaua, wybra艂a w艂a艣ciwy moment, gdy w pobli偶u nie by艂o nikogo, podesz艂a do niego tak blisko, 偶e a偶 poczu艂a zapach jego sk贸ry i szepn臋艂a: 鈥淲itaj, Arnau". To by艂o zwyk艂e pozdrowienie, powitanie okraszone czu艂ym spojrzeniem - sta艂a tak blisko, 偶e prawie go musn臋艂a... Znowu si臋 zarumieni艂, spu艣ci艂 wzrok, uciek艂 przed ni膮. Patrz膮c za nim, dziewczyna u艣miechn臋艂a si臋, dumna z w艂adzy, z kt贸rej dotychczas nie zdawa艂a sobie sprawy.

- Jutro ci to udowodni臋 - obieca艂a siostrze. Towarzystwo Alesty podkusi艂o j膮, by posun膮膰 si臋 w swych zalotach jeszcze dalej. Tym razem musi si臋 uda膰. Z samego rana, gdy Arnau wychodzi艂 do pracy, Aledis zast膮pi艂a mu drog臋, opieraj膮c si臋 o drzwi. W nocy, kiedy jej siostra spa艂a w najlepsze, Aledis wszystko zaplanowa艂a i prze膰wiczy艂a.

- Dlaczego mnie unikasz? - przem贸wi艂a s艂odko, patrz膮c mu w oczy.

Zdumia艂a j膮 w艂asna odwaga. Przez p贸艂 nocy powtarza艂a w my艣lach to zdanie, niepewna, czy zdo艂a wypowiedzie膰 je bez zaj膮kni臋cia. Gdyby Arnau odpowiedzia艂, by艂aby bezbronna. Na szcz臋艣cie wszystko posz艂o po jej my艣li. Ch艂opak, 艣wiadom obecno艣ci Alesty, odwr贸ci艂 si臋 instynktownie ku jej siostrze, jak zwykle oblany rumie艅cem. Nie m贸g艂 wyj艣膰, nie mia艂 te偶 odwagi spojrze膰 na Alest臋.

- Nie, ja... ja...

- Tak, ty, ty - przerwa艂a mu Aledis, czuj膮c si臋 pani膮 sytuacji. - Unikasz mnie. Przedtem rozmawiali艣my i 艣miali艣my si臋, a teraz, ilekro膰 ci臋 zagadn臋...

Wyprostowa艂a si臋, a jej m艂ode piersi wypr臋偶y艂y si臋 pod koszul膮. Sutki, cho膰 przykryte zgrzebn膮 tkanin膮, przypomina艂y groty strza艂. Arnau nie zamieni艂by takiego widoku na 偶adne ska艂y z kr贸lewskiego kamienio艂omu. Poch艂ania艂 wzrokiem to, co Aledis mia艂a mu do ofiarowania. Dreszcz przebieg艂 mu po plecach.

- Dziewczynki!

G艂os schodz膮cej ze schod贸w Eulalii przywr贸ci艂 do rzeczywisto艣ci ca艂膮 tr贸jk臋. Aledis otworzy艂a drzwi i wybieg艂a, zanim matka znalaz艂a si臋 w kuchni. Arnau spojrza艂 na Alest臋, kt贸ra sta艂a oniemia艂a, z otwartymi ustami, i r贸wnie偶 wyszed艂 z domu. Nigdzie nie dostrzeg艂 Aledis.

Tego wieczoru siostry szepta艂y mi臋dzy sob膮, szukaj膮c odpowiedzi na pytania zrodzone po nowym do艣wiadczeniu. Cho膰 Aledis nie wiedzia艂a, jak to siostrze wyja艣ni膰, by艂a pewna, 偶e jej cia艂o ma nad Arnauem osobliw膮 w艂adz臋. Doznanie to sprawia艂o jej przyjemno艣膰, dawa艂o uczucie spe艂nienia. Zastanawia艂a si臋, czy wszyscy m臋偶czy藕ni reaguj膮 podobnie, jednak za nic nie odwa偶y艂aby si臋 zachowa膰 tak przy kim艣 innym ni偶 Arnau - ani przy Joanie, ani przy kt贸rymkolwiek z m艂odych garbarzy zaprzyja藕nionych z jej bratem. Na sam膮 my艣l o tym... To Arnau sprawia艂, 偶e co艣 w ni膮 wst臋powa艂o...

Co si臋 dzieje z tym ch艂opakiem? - zagadn膮艂 Ramona cechmistrz bractwa. - Poj臋cia nie mam - odpowiedzia艂 szczerze zapytany. Spojrzeli ku brzegowi, gdzie Arnau, wymachuj膮c r臋kami, domaga艂 si臋 od przewo藕nik贸w jak najwi臋kszych ci臋偶ar贸w. w ko艅cu dopi膮艂 swego i Josep, Ramon oraz pozostali bastaixos Patrzyli, jak rusza do miasta chwiejnym krokiem, zagryzaj膮c wargi i wykrzywiaj膮c twarz z wysi艂ku. - D艂ugo tak nie poci膮gnie - zawyrokowa艂 Josep.

Jest m艂ody - pr贸bowa艂 go broni膰 Ramon. - Nie wytrzyma.

Wszyscy to zauwa偶yli. Arnau upomina艂 si臋 o najci臋偶sze 艂adunki oraz o najwi臋ksze kamienie i ni贸s艂 je tak, jakby od tego zale偶a艂o jego 偶ycie. Wraca艂 prawie biegiem i znowu chcia艂 bra膰 na plecy ci臋偶ary wi臋ksze, ni偶 m贸g艂 unie艣膰. Po ca艂ym dniu pracy wl贸k艂 si臋 do domu jak z krzy偶a zdj臋ty.

- Co艣 nie tak, ch艂opcze? - spyta艂 nazajutrz Ramon, gdy nosili tobo艂y do miejskich magazyn贸w.

Arnau nic nie odrzek艂. Ramon nie wiedzia艂, jak rozumie膰 to milczenie: ch艂opak nie chce czy raczej nie mo偶e rozmawia膰? Znowu szed艂 objuczony do granic mo偶liwo艣ci, z twarz膮 nabrzmia艂膮 z wysi艂ku.

- Je艣li co艣 ci臋 gryzie, mo偶e m贸g艂bym...

- Nie, nie - wyb膮ka艂 tylko Arnau. Jak ma powiedzie膰 Ramonowi, 偶e jego cia艂o p艂onie z po偶膮dania? Jak ma wyzna膰, 偶e d藕wiganie ci臋偶ar贸w - wielkich, coraz wi臋kszych - jest dla niego ukojeniem, bo wtedy jego umys艂 koncentruje si臋 na dotarciu do celu i pozwala na chwil臋 zapomnie膰 o oczach, o u艣miechu, o piersiach, o ciele Aledis? Jak ma wyzna膰, 偶e gdy Aledis go zagaduje, nie potrafi zapanowa膰 nad wyobra藕ni膮 i widzi, jak le偶y obok niego naga, obsypuj膮c go pieszczotami? Wtedy przypomina艂 sobie s艂owa kap艂ana, pi臋tnuj膮cego nieczyste zwi膮zki. 鈥淕rzech! Grzech!" - grzmia艂 na parafian. Jak ma wyzna膰 Ramonowi, 偶e chce wraca膰 do domu wyczerpany, by zwali膰 si臋 na pos艂anie i zasn膮膰, mimo blisko艣ci Aledis? - Nie, nie - powt贸rzy艂. - W ka偶dym razie dzi臋kuj臋.

- Nie wytrzyma - skwitowa艂 Josep pod koniec dnia. Tym razem Ramon nie odwa偶y艂 si臋 zaprzeczy膰.

- Czy nie posuwasz si臋 aby za daleko? - spyta艂a Alesta siostr臋 pewnego wieczoru.

- A to dlaczego? - zdziwi艂a si臋 Aledis.

- Je艣li ojciec si臋 dowie...

- Niby o czym?

- 呕e kochasz Arnaua.

- Wcale go nie kocham. Po prostu... po prostu... Jest mi z tym dobrze, Alesto. Lubi臋 to uczucie. Gdy Arnau na mnie patrzy.

- Kochasz go - upiera艂a si臋 siostra.

- Nie. Spr贸buj臋 ci to wyt艂umaczy膰... Kiedy Arnau na mnie patrzy, gdy rumieni si臋 na m贸j widok, czuj臋, jakby kto艣 muska艂 mnie pi贸rkiem po ca艂ym ciele.

- Ty go kochasz.

- Wcale nie. Zreszt膮, co ty mo偶esz wiedzie膰 o tych sprawach? Lepiej 艣pij. No, 艣pij ju偶.

- Kochasz go, kochasz go, kochasz go...

Aledis wola艂a zby膰 siostr臋 milczeniem. Czy rzeczywi艣cie kocha Arnaua? By艂o jej przyjemnie, gdy po偶era艂 j膮 wzrokiem, gdy czu艂a, 偶e jej pragnie. Schlebia艂a jej 艣wiadomo艣膰, 偶e nie mo偶e oderwa膰 oczu od jej cia艂a, 偶e smutnieje, kiedy przestaje zwraca膰 na niego uwag臋. Czy to w艂a艣nie mi艂o艣膰? Pr贸bowa艂a odpowiedzie膰 sobie na to pytanie, ale po chwili zn贸w zaczyna艂a rozkoszowa膰 si臋 wspomnieniem tych cudownych uczu膰 i zapada艂a w sen.

Pewnego ranka Ramon dojrza艂 z pla偶y wychodz膮cego z domu Joana i ruszy艂 w jego stron臋.

- Co si臋 dzieje z twoim bratem? - zapyta艂, nie trac膮c czasu na powitania.

Joan zastanawia艂 si臋 przez chwil臋.

Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e zakocha艂 si臋 w c贸rce garbarza. Ramon parskn膮艂 艣miechem.

- A wi臋c to mi艂o艣膰 odj臋艂a mu rozum! Je艣li si臋 nie uspokoi, zaharuje si臋 na 艣mier膰. Nie mo偶na pracowa膰 tak ci臋偶ko. Nie dor贸s艂 jeszcze do d藕wigania takich ci臋偶ar贸w. Niejeden bastaix skr臋ci艂 w ten spos贸b kark. Tw贸j brat jest za m艂ody, by zosta膰 kalek膮. Zr贸b co艣, Joan.

Jeszcze tego samego wieczoru Joan pr贸bowa艂 porozmawia膰 z Arnauem.

- Co ci臋 gryzie? - spyta艂.

Z siennika po drugiej stronie paleniska odpowiedzia艂a mu cisza.

- Mo偶esz mi wszystko wyzna膰. Jestem twoim bratem i chc臋... pragn臋 ci pom贸c. Ty zawsze mnie wspiera艂e艣, teraz kolej na mnie. Podziel si臋 ze mn膮 swoimi zmartwieniami.

Joan pozwoli艂 bratu przemy艣le膰 te s艂owa.

- To... chodzi o Aledis - wyzna艂 w ko艅cu Arnau. - Nie wiem, co si臋 ze mn膮 dzieje. Od tamtego spaceru po pla偶y... co艣 si臋 mi臋dzy nami zmieni艂o. Aledis przygl膮da mi si臋, jakby chcia艂a... sam nie wiem. Poza tym...

- Poza tym co? - zapyta艂 Joan, bo jego brat urwa艂 w p贸艂 zdania.

Powiem mu tylko o spojrzeniach, o niczym wi臋cej, zdecydowa艂 Arnau, wci膮偶 maj膮c przed oczami piersi Aledis.

- Nic.

- W takim razie w czym problem?

- Ano w tym, 偶e mam nieczyste my艣li, widz臋 j膮 nag膮. To znaczy, chcia艂bym j膮 widzie膰 nag膮. Chcia艂bym...

Joan poprosi艂 nauczycieli, by wyja艣nili mu dog艂臋bnie interesuj膮ce go zagadnienie, a ci, nie przypuszczaj膮c, 偶e chodzi o brata ich beniaminka, i boj膮c si臋, by ch艂opiec nie uleg艂 pokusom doczesnego 艣wiata i nie zszed艂 z drogi cnoty, zacz臋li si臋 rozwodzi膰 nad charakterem i przewrotn膮 natur膮 kobiet.

- To nie twoja wina - zawyrokowa艂 Joan.

- Nie?

- Bynajmniej. Przewrotno艣膰 - zacz膮艂 szeptem wyja艣nia膰 bratu le偶膮cemu po drugiej stronie paleniska - to jedna z czterech naturalnych chor贸b cz艂owieka, kt贸re za spraw膮 grzechu pierworodnego towarzysz膮 nam od chwili narodzin, a kobieca przewrotno艣膰 jest najgorsza ze wszystkich. - Joan powtarza艂 wyw贸d nauczycieli.

- A jak nazywaj膮 si臋 pozosta艂e trzy choroby?

- Sk膮pstwo, ciemnota i oboj臋tno艣膰, czyli niezdolno艣膰 do czynienia dobra.

- Ale co ma wsp贸lnego przewrotno艣膰 z Aledis? - Kobiety to istoty z natury przewrotne, lubuj膮 si臋 w sprowadzaniu m臋偶czyzn na z艂膮 drog臋. - wyrecytowa艂 Joan. - Dlaczego?

- Ano dlatego, 偶e, primo, s膮 niczym powiew wiatru, s膮 w ci膮g艂ym ruchu, zupe艂nie jak powietrze. - Joan przypomnia艂 sobie duchownego, kt贸ry nader obrazowo zilustrowa艂 mu to por贸wnanie, rozk艂adaj膮c ramiona i machaj膮c nimi wok贸艂 g艂owy, podczas gdy jego rozczapierzone palce wibrowa艂y. - Secundo, poniewa偶 kobietom z natury brakuje zdrowego rozs膮dku i tym samym ich wrodzona przewrotno艣膰 jest niepohamowana.

Joan wyczyta艂 to wszystko - a nawet znacznie wi臋cej - z uczonych ksi膮g, cho膰 nie potrafi艂 przedstawi膰 tych teorii w艂asnymi s艂owami. M臋drcy twierdzili, 偶e kobiety s膮 - r贸wnie偶 z natury - ozi臋b艂e i gnu艣ne, a jak wiadomo, zimne przedmioty, gdy si臋 ju偶 zajm膮, p艂on膮 gwa艂townie. Wed艂ug znawc贸w tematu kobieta jest antytez膮 m臋偶czyzny, a co za tym idzie, istot膮 niedorzeczn膮 i niesp贸jn膮. Dowodem jest chocia偶by fakt, 偶e kobiece cia艂o - w膮skie na g贸rze, rozszerzaj膮ce si臋 ku do艂owi - stanowi ca艂kowite przeciwie艅stwo zw臋偶aj膮cego si臋 od torsu w d贸艂 cia艂a prawid艂owo zbudowanego m臋偶czyzny, kt贸rego charakteryzuje kr贸tka, gruba szyja, szerokie bary i du偶a g艂owa. Pierwsz膮 liter膮 wymawian膮 przez nowo narodzon膮 kobiet臋 jest g艂oska 鈥渆", wyra偶aj膮ca z艂o艣膰, natomiast m臋偶czyzna zaraz po narodzeniu wymawia 鈥渁", czyli samog艂osk臋 otwieraj膮c膮 alfabet i przeciwstawian膮 samog艂osce 鈥渆".

- To niemo偶liwe. Aledis taka nie jest - zaprotestowa艂 w ko艅cu Arnau.

- Nie oszukuj si臋. Z wyj膮tkiem Naj艣wi臋tszej Panienki, kt贸ra pocz臋艂a bez grzechu Pana naszego, Jezusa, wszystkie kobiety s膮 takie same. Wspomina o tym nawet statut twojego bractwa! Nie bez powodu zabrania on zwi膮zk贸w cudzo艂o偶nych, 偶e bez powodu r贸wnie偶 nakazuje usun膮膰 z bractwa m臋偶czyzn臋, kt贸ry ma na艂o偶nic臋 lub wiaro艂omn膮 偶on臋.

Wobec takiego argumentu Arnau czu艂 si臋 zmuszony skapitulowa膰. Nie zna艂 si臋 na wywodach uczonych i filozof贸w, m贸g艂, by wi臋c pu艣ci膰 mimo uszu wyja艣nienia Joana, jednak za nic w 艣wiecie nie zlekcewa偶y艂by regulaminu bractwa. Zapoznali go z nim cechmistrzowie, ostrzegaj膮c, 偶e ka偶de nie. pos艂usze艅stwo grozi wydaleniem. Co jak co, ale bractwo myli膰 si臋 nie mo偶e!

Arnau poczu艂 si臋 zupe艂nie zagubiony.

- W takim razie, co nale偶y czyni膰? Bo skoro ka偶da kobieta jest z natury z艂a...

- Przede wszystkim nale偶y wzi膮膰 艣lub - przerwa艂 mu Joan - a nast臋pnie post臋powa膰 zgodnie z nauk膮 Ko艣cio艂a.

艢lub, 艣lub... Nie przysz艂o mu to do g艂owy... Ale je艣li to jedyne wyj艣cie...

- A co si臋 robi po 艣lubie? - zapyta艂 i g艂os mu zadr偶a艂 na my艣l o sp臋dzeniu z Aledis reszty 偶ycia.

Joan nadal na艣ladowa艂 retoryk臋 wyk艂adowc贸w szko艂y katedralnej:

- Dobry m膮偶 powinien okie艂zna膰 naturaln膮 przewrotno艣膰 偶ony, przestrzegaj膮c nauk zawartych w 艣wi臋tych pismach. Po pierwsze musi podporz膮dkowa膰 sobie kobiet臋, kt贸ra winna si臋 podda膰 jego woli: Sub potestate viri eris, jak uczy Ksi臋ga Rodzaju. Po drugie, napisano w Ksi臋dze Koheleta: Mulier si primatum haber... - Joan si臋 zaj膮kn膮艂. -Mulier si primatum habuerit, contraria est viro suo, co znaczy, 偶e kobieta rz膮dz膮ca w domu jest obelg膮 dla m臋偶a. Kolejn膮 wskaz贸wk臋 odnajdujemy w Ksi臋dze Przys艂贸w: Qui delicate nutrii servum suum, inveniet contumacem, czyli: kto okazuje pob艂a偶anie s艂ugom, do kt贸rych zalicza si臋 r贸wnie偶 偶ona, sieje bunt tam, gdzie rozkwita0 powinna pokora, uleg艂o艣膰 i pos艂usze艅stwo. Je艣li nawet te nauki nie pomog膮 m臋偶owi zdusi膰 wrodzonej kobiecie przewrotno艣ci. winien kara膰 偶on臋 gro藕bami, aby sprowadzi膰 j膮 na drog臋 cnoty p贸ki jest jeszcze m艂oda, i nie czeka膰, a偶 si臋 zestarzeje.

Arnau s艂ucha艂 s艂贸w brata w milczeniu.

- Jak my艣lisz - powiedzia艂, gdy Joan zako艅czy艂 wyk艂ad -"i m贸g艂bym po艣lubi膰 Aledis?

-.Jasne! Powiniene艣 jednak zaczeka膰, a偶 b臋dziesz wi臋cej zarabia艂 i zdo艂asz j膮 utrzyma膰. Tak czy inaczej radz臋 ci rozm贸wi膰 si臋 z garbarzem, nim znajdzie jej innego kandydata na m臋偶a, bo wtedy b臋dzie za p贸藕no.

Posta膰 Gast贸 Segury, zw艂aszcza jego nieliczne, spr贸chnia艂e z臋by, od razu pozbawi艂y Arnaua animuszu, jawi膮c mu si臋 jako przeszkoda nie do pokonania. Joan odgad艂 obawy brata.

- Musisz si臋 przem贸c - namawia艂 go.

- Pomo偶esz mi?

- No pewnie!

Nad dwoma okalaj膮cymi palenisko siennikami zapad艂a cisza, przerwana po chwili przez Arnua:

- Joan...

- Co?

- Dzi臋kuj臋.

- Nie ma za co.

Bracia na pr贸偶no starali si臋 zasn膮膰. Arnau by艂 zbyt rozgor膮czkowany my艣l膮 o o偶enku z upragnion膮 Aledis, Joan za艣 pogr膮偶y艂 si臋 we wspomnieniach o matce. Czy偶by kotlarz Pone mia艂 racj臋? Przewrotno艣膰 to druga natura kobiety? 呕ona winna podporz膮dkowa膰 si臋 woli m臋偶a. Obowi膮zkiem m臋偶czyzny jest kara膰 kobiet臋. Czy偶by kotlarz mia艂 racj臋? Czy udzielaj膮c podobnych rad, nie zdradza wspomnienia swej matki? Joan Przypomnia艂 sobie r臋k臋 wysuwaj膮c膮 si臋 z okienka, by pog艂aska膰 go po g艂owie. Przypomnia艂 sobie, jak bardzo nienawidzi艂 - i nienawidzi - Ponca... Czy偶by kotlarz mia艂 racj臋?

Dni mija艂y, a Joan i Arnau nie mieli odwagi zagadn膮膰 #wego# Gast贸. Mogli si臋 z nim rozm贸wi膰 jedynie w domu, a to miejsce to pog艂臋bia艂o jeszcze wisielczy nastr贸j garbarza, przypominaj膮c mu o jego biedzie i utraconym dachu nad g艂ow膮. Jego powarkiwania i zrz臋dliwe, a nawet grubia艅skie uwagi skutecznie zniech臋ca艂y ch艂opc贸w, tymczasem Arnau 艣wiata nie widzia艂 poza Aledis: chodzi艂 jak w transie i 偶y艂 tylko dla niej. Obserwowa艂 j膮, 艣ciga艂 wzrokiem i wyobra藕ni膮, jego my艣li b艂膮dzi艂y dniem i noc膮 wok贸艂 jej osoby. Oczywi艣cie dop贸ki nie pojawi艂 si臋 na horyzoncie garbarz, bo wtedy ch艂opak mia艂 ochot臋 schowa膰 si臋 w mysiej dziurze.

Wbrew ostrze偶eniom duchownych i starszych bractwa nie potrafi艂 oderwa膰 wzroku od dziewczyny, gdy ta, znalaz艂szy si臋 sam na sam ze sw膮 ofiar膮, wszelkimi mo偶liwymi sposobami pr贸bowa艂a podkre艣li膰 swe kobiece atrybuty i sprawi膰, by lu藕na wyblak艂a koszula opi臋艂a jej cia艂o. Wtedy Arnau zapomina艂 o bo偶ym 艣wiecie: piersi, sutki... ca艂e cia艂o Aledis osza艂amia艂o go. O偶eni臋 si臋 z tob膮, b臋dziesz moja, my艣la艂, podniecony. Kiedy rozbiera艂 j膮 oczami, jego umys艂 przemierza艂 zakazane, nieznane mu rejony, bo z wyj膮tkiem cia艂a zakatowanej Habiby Arnau nigdy nie widzia艂 nagiej kobiety.

Czasami Aledis, czuj膮c na sobie jego wzrok, miast przykucn膮膰, schyla艂a si臋 i wypina艂a po艣ladki i kr膮g艂e biodra. Przy pierwszej lepszej okazji unosi艂a kamizel臋 nad kolana, pokazuj膮c mu uda, innym razem, pod pozorem nag艂ego b贸lu, 艂apa艂a si臋 za krzy偶 i wygina艂a jak najbardziej do ty艂u, by pochwali膰 si臋 p艂askim, twardym brzuchem. Zaraz potem u艣miecha艂a si臋 lub udawa艂a zmieszanie, jakby dopiero co dostrzeg艂a Arnaua. Gdy wychodzi艂a, ch艂opiec stara艂 si臋 rozpaczliwie zapomnie膰 o tym, co zobaczy艂.

Zawsze po takich spotkaniach Arnau stara艂 si臋 porozmawia膰 z Gast贸.

- Co, u diaska, tak stoicie! - zgani艂 ich pewnego razu, gdy przyszli prosi膰 go naiwnie o r臋k臋 c贸rki.

U艣miech, kt贸rym Joan zamierza艂 zmi臋kczy膰 serce garbarza, znikn膮艂 z jego ust, bo Gast贸 odepchn膮艂 ich bez pardonu.

- Zagadnij go - szepn膮艂 innym razem Arnau do brata. Garbarz siedzia艂 akurat przy kuchennym stole. Joan usiad艂 naprzeciwko, odchrz膮kn膮艂, a gdy ju偶 mia艂 przem贸wi膰, garbarz podni贸s艂 wzrok znad kawa艂ka sk贸ry, kt贸rej si臋 w艂a艣nie ogl膮da艂.

- Gast贸... - wyb膮ka艂 Joan.

- Nogi z dupy powyrywam! 艁eb ukr臋c臋! - rykn膮艂 garbarz, pluj膮c na wszystkie strony przez szpary w spr贸chnia艂ych z臋bach. - Simooo贸! - Joan pos艂a艂 zrezygnowane spojrzenie Arnauowi, zaszytemu w k膮cie izby. Po chwili nadbieg艂 Sim贸. - Co to za partactwo?! - wrzasn膮艂 Gast贸, podsuwaj膮c synowi sk贸r臋 pod nos.

Joan wsta艂 od sto艂u, nie chc膮c si臋 miesza膰 do rodzinnej awantury.

Mimo to ch艂opcy nie poddawali si臋.

- Gast贸 - raz jeszcze pr贸bowa艂 szcz臋艣cia Joan. Tego dnia garbarzowi, o dziwo, dopisywa艂 humor, wi臋c wybra艂 si臋 po kolacji na przechadzk臋 po pla偶y. Joan i Arnau ruszyli za nim.

- Czego chcesz? - warkn膮艂 Gast贸, nie przystaj膮c. Przynajmniej pozwala nam m贸wi膰, pomy艣leli ch艂opcy.

- Chcia艂bym... pom贸wi膰 z tob膮 o Aledis...

Na wzmiank臋 o c贸rce Gast贸 stan膮艂 jak wryty, a nast臋pnie podszed艂 do Joana tak blisko, 偶e jego smrodliwy oddech podzia艂a艂 na ch艂opca jak b艂ysk pioruna.

- Co zrobi艂a? - Garbarz szanowa艂 Joana, mia艂 go za statecznego m艂odzie艅ca. Wrodzony brak zaufania podpowiada艂 mu, 偶e Joan chce si臋 poskar偶y膰 na Aledis, a przecie偶 Gast贸 nie m贸g艂 dopu艣ci膰 do skazy na honorze c贸rki.

- Nic nie zrobi艂a - uspokoi艂 go Joan.

Jak to nic? - pyta艂 rozgor膮czkowany Gast贸, nie odsuwaj膮c si臋 od ch艂opca ani na milimetr. - W takim razie dlaczego chcesz o niej m贸wi膰? M贸w no szybko, co zrobi艂a? Nic nie zrobi艂a, naprawd臋. Nic? A ty? - teraz zaatakowa艂 Arnaua. - Mo偶e ty mi powiesz, o co chodzi? M贸w, co wiesz o Aledis? 鈥 Ja - nic... - zmieszanie Arnaua podsyci艂o tylko chorobliw膮 podejrzliwo艣膰 Gast贸. - Gadaj, o co chodzi! - O nic... nie...

- Eulalia! - Gast贸 straci艂 cierpliwo艣膰 i zawr贸ci艂 do domu wykrzykuj膮c jak furiat imi臋 偶ony.

Tej nocy ch艂opcy, dr臋czeni wyrzutami sumienia, s艂uchali krzyk贸w Bogu ducha winnej Eulalii, kt贸r膮 Gast贸 biciem chcia艂 zmusi膰 do wyzna艅.

Pr贸bowali jeszcze dwa razy, ale garbarz nie dopu艣ci艂 ich do s艂owa. Po kilku tygodniach nieudanych podchod贸w zrezygnowani ch艂opcy opowiedzieli o wszystkim ojcu Albertowi. Ksi膮dz u艣miechn膮艂 si臋 i obieca艂 porozmawia膰 z Gast贸.

- Przykro mi, Arnau - rzek艂 tydzie艅 p贸藕niej, spotkawszy si臋 z ch艂opcami na pla偶y. - Gast贸 Segura nie zgadza si臋 na twoje ma艂偶e艅stwo z Aledis.

- Dlaczego? - zapyta艂 Joan. - Przecie偶 Arnau jest prawym cz艂owiekiem.

- Mam wyda膰 c贸rk臋 za niewolnika portowego? - odpowiedzia艂 ksi臋dzu garbarz. - Za niewolnika, kt贸ry 艣pi w kuchni, bo nie sta膰 go na wynaj臋cie izby?

Ojciec Albert pr贸bowa艂 przem贸wi膰 mu do rozs膮dku:

- W porcie nie pracuj膮 ju偶 niewolnicy, tak by艂o kiedy艣. Wiesz dobrze, 偶e prawo zabrania, by niewolnicy...

- Tak czy inaczej to zaw贸d niewolnika.

- To by艂o kiedy艣 - nie ust臋powa艂 ojciec Albert. - Poza tym - doda艂 - wystara艂em si臋 o przyzwoity posag dla twojej c贸rki. - Gast贸 Segura, kt贸ry uzna艂 rozmow臋 za zako艅czon膮, spiorunowa艂 kap艂ana wzrokiem. - Wystarczy na kupno domu.

Gast贸 znowu wszed艂 mu w s艂owo:

- Moja c贸rka nie potrzebuje ja艂mu偶ny. Niech ksi膮dz uszcz臋艣liwia innych mi艂osiernymi uczynkami.

Arnau popatrzy艂 na morze. Ksi臋偶ycowa po艣wiata migota" na wodzie od widnokr臋gu a偶 po pla偶臋 i gin臋艂a w pianie i rozbijaj膮cych si臋 o brzeg.

Kap艂an odczeka艂, a偶 otuli ich szum morza. A je艣li Arnau b臋dzie si臋 dopytywa艂 o powody odmowy? Co mu powie?

- Dlaczego? - wyszepta艂 Arnau, nie odrywaj膮c wzroku od linii horyzontu.

- Gast贸 Segura to... to dziwak. - Kap艂an wola艂 nie pog艂臋bia膰 rozpaczy m艂odzie艅ca. - Ubzdura艂 sobie, 偶e wyda c贸rk臋 za arystokrat臋. On, zwyk艂y czeladnik garbarski... W g艂owie mu si臋 chyba przewr贸ci艂o...

呕e wyda c贸rk臋 za arystokrat臋. Czy Arnau mu uwierzy艂? Przegrana z arystokrat膮 nie by艂aby dla niego ujm膮. Nawet szum fal, cierpliwy, niezmienny, zdawa艂 si臋 czeka膰 na odpowied藕 ch艂opaka.

Po pla偶y poni贸s艂 si臋 szloch.

Kap艂an otoczy艂 Arnaua ramieniem. Poczu艂 spazmy wstrz膮saj膮ce jego cia艂em. Drugim ramieniem przygarn膮艂 Joana. Przez jaki艣 czas stali wpatrzeni w morze.

- Znajdziesz sobie jeszcze dobr膮 偶on臋 - odezwa艂 si臋 w ko艅cu ojciec Albert.

Na pewno nie tak膮 jak Aledis, pomy艣la艂 Arnau.


CZ臉艢膯 TRZECIA

S艁UDZY NAMI臉TNO艢CI

Ko艣ci贸艂 Santa Maria de la Mar, Barcelona, druga niedziela lipca 1339 roku

Odk膮d Gast贸 Segura odrzuci艂 o艣wiadczyny Arnaua, up艂yn臋艂y cztery lata. Kilka miesi臋cy potem wyda艂 Aledis za owdowia艂ego mistrza garbarstwa, starego lubie偶nika, kt贸ry bynajmniej nie szuka艂 posagu. A偶 do dnia 艣lubu Eulalia ani na chwil臋 nie odst臋powa艂a c贸rki.

Arnau dojrza艂 i zmieni艂 si臋 w silnego, wysokiego i przystojnego osiemnastolatka. Przez cztery ostatnie lata 偶y艂 tylko wy艂膮cznie dla bastaixos, ko艣cio艂a Santa Maria de la Mar Joana. By艂 zawsze pierwszy do pracy i noszenia kamieni dla Madonny, regularnie zasila艂 skarbonk臋 bractwa i uczestniczy艂 w uroczysto艣ciach religijnych, nie mia艂 jednak 偶ony, co wyra藕nie niepokoi艂o cechmistrz贸w. Gdyby - jak wielu r贸wie艣nik贸w - uleg艂 cielesnym pokusom, musiano by go usun膮膰 z bractwa. Jednak Arnau nie chcia艂 nawet s艂ysze膰 o p艂ci pi臋knej. Gdy ksi膮dz powiedzia艂 mu, 偶e Gast贸 odrzuci艂 jego propozycj臋, przypomnia艂 sobie, ze wzrokiem utkwionym w morze, kobiety, kt贸re przewin臋艂y si臋 przez jego 偶ycie. Nie dane mu by艂o pozna膰 w艂asnej matki, Guiamona przyj臋艂a go serdecznie, by nast臋pnie si臋 go wyrzec, Habiba odesz艂a w b贸lu i krwi - nieraz 艣ni艂 mu si臋 bicz Graua tn膮cy jej nagie cia艂o - Estranya traktowa艂a go jak niewolnika, Margarida szydzi艂a z niego w chwili najwi臋kszego poni偶enia, a Aledis... C贸偶 powiedzie膰 o Aledis? Pomog艂a mu odkry膰 w sobie m臋偶czyzn臋, a potem go porzuci艂a.

- Musz臋 opiekowa膰 si臋 Joanem - t艂umaczy艂 cechmistrzom, gdy napomykali mu o o偶enku. - Przecie偶 wiecie, 偶e po艣wi臋ci艂 si臋 s艂u偶bie Bogu i Ko艣cio艂owi - dodawa艂, podczas gdy oni rozmy艣lali nad jego s艂owami. - Trudno o lepszy cel w 偶yciu.

Cechmistrze milkli.

Tak w艂a艣nie prze偶y艂 Arnau owe cztery lata: w spokoju, oddany pracy, 艣wi膮tyni Santa Maria, a przede wszystkim Joanowi.

Druga niedziela lipca 1339 roku by艂a dla miasta dniem szczeg贸lnym. W styczniu 1336 roku zmar艂 w Barcelonie kr贸l Alfons Dobrotliwy, a po 艣wi臋tach Wielkiej Nocy koronowany zosta艂 w Saragossie jego syn Piotr, nazywany w Katalonii Piotrem III, w Aragonii Piotrem IV, a w Walencji Piotrem II.

Przez prawie cztery lata, od roku 1336 do 1339, nowy monarcha nie odwiedzi艂 stolicy Katalonii i tamtejsz膮 arystokracj臋 oraz kupc贸w niepokoi艂 fakt, 偶e kr贸l odk艂ada w niesko艅czono艣膰 ho艂d, kt贸ry winien by艂 najwa偶niejszemu miastu swego kr贸lestwa. Niech臋膰 nowego w艂adcy do katalo艅skich mo偶now艂adc贸w nie by艂a dla nikogo tajemnic膮. Matka Piotra III - pierwsza 偶ona kr贸la Alfonsa, Teresa Entenza, hrabina Urgelu i wicehrabina Ageru - obumar艂a go jeszcze przed koronacj膮 jego ojca. Po jej 艣mierci kr贸l po艣lubi艂 Eleonor臋 Kastylijsk膮 niewiast臋 ambitn膮 i okrutn膮, kt贸ra urodzi艂a mu dw贸ch syn贸w.

Alfons Dobrotliwy, zdobywca Sardynii, mia艂 s艂aby charakter i 艂atwo ulega艂 wp艂ywom. Nic wi臋c dziwnego, 偶e kr贸lowa wnet wystara艂a si臋 dla swych syn贸w o wa偶ne nadania w postaci ziemi i tytu艂贸w. Eleonora nienawidzi艂a swych pasierb贸w, potomkom Teresy Entenzy, i dawa艂a im to odczu膰. Przez osiem lat panowania m臋偶a, za wiedz膮 i przyzwoleniem monarchy oraz katalo艅skiego dworu, dr臋czy艂a ma艂oletniego kr贸lewicza Piotra oraz jego brata Jakuba, hrabiego Urgelu. Tylko dwaj katalo艅scy mo偶ni: Ot de Montcada, ojciec chrzestny Piotra, oraz Vidal de Vilanova, komandor zakonu Montalban, opowiedzieli si臋 po stronie potomk贸w Teresy Entenzy i wys艂ali ich do Aragonii, ratuje przed otruciem. Kr贸lewicze Piotr i Jakub z pocz膮tku ukrywali si臋 w g贸rzystych okolicach miasta Jaca, po czym, zjednawszy sobie arago艅skich mo偶nych, schronili si臋 w Saraepssie u arcybiskupa Pedra de Luna.

Koronacja Piotra stanowi艂a wy艂om w tradycji przestrzeganej od zjednoczenia kr贸lestwa Aragonii i ksi臋stwa Katalonii. Podczas uroczysto艣ci koronacyjnych w Saragossie kr贸l贸w mianowano jedynie w艂adcami Aragonii; w艂adz臋 nad Kataloni膮 - przys艂uguj膮c膮 im wraz w tytu艂em hrabiego Barcelony - otrzymywali oni podczas osobnej uroczysto艣ci, organizowanej zawsze na terenie ksi臋stwa, podczas kt贸rej sk艂adali przysi臋g臋 na wierno艣膰 katalo艅skim statutom i przywilejom. Poprzednicy Piotra III dopiero po z艂o偶eniu przysi臋gi w Barcelonie udawali si臋 na koronacj臋 do Saragossy.

Hrabia Barcelony - i ksi膮偶臋 Katalonii w jednej osobie - by艂 wobec arystokracji katalo艅skiej jedynie primus inter pares, o czym przypomina艂a tre艣膰 ho艂du sk艂adanego kr贸lowi: My, kt贸rzy jeste艣my wam r贸wni, 艣lubujemy Waszej Wielmo偶no艣ci, w niczym nas nieprzewy偶szaj膮cej, i偶 przyjmiemy go na kr贸la i suwerena naszego, tylko je艣li Wasza Wielmo偶no艣膰 uszanuje nasze prawa i przywileje. W przeciwnym wypadku odmawiamy. Dlatego podczas przygotowa艅 do koronacji arystokracja katalo艅ska uda艂a si臋 do Saragossy z 偶膮daniem, by monarcha, za przyk艂adem swych poprzednik贸w, z艂o偶y艂 uprzednio przysi臋g臋 w Barcelonie. Kr贸l odprawi艂 pos艂a艅c贸w z kwitkiem, a ci na znak protestu nie stawili si臋 na uroczysto艣ci koronacyjnej. Tak czy inaczej Piotr Ceremonialny musia艂 jednak odebra膰 od Katalo艅czyk贸w 艣lubowanie wierno艣ci, dlatego w czerwcu 1336 roku na z艂o艣膰 mo偶nym i w艂adzom Barcelony - uda艂 si臋 do #n<ty# i tam, zaprzysi膮g艂szy statuty i przywileje katalo艅skie, ho艂d od arystokracji.


W drug膮 niedziel臋 lipca 1339 roku kr贸l Piotr po raz pierwszy go艣ci艂 w zniewa偶onym przez siebie mie艣cie. Sprowadza艂y go tu trzy kwestie. Pierwsz膮 by艂 ho艂d lenny, kt贸ry z艂o偶y膰 mu mia艂 jako wasal Korony Aragonii jego szwagier, Jakub III, kr贸l Majorki, hrabia Roussillonu i Cerdagne oraz pan Montpellier. Drugim powodem kr贸lewskiej wizyty by艂 synod biskup贸w prowincji Tarragona, kt贸rej podlega艂o duchowie艅stwo Barcelony, a trzecim - przeniesienie relikwii 艣wi臋tej Eulalii z ko艣cio艂a Santa Maria de la Mar do katedry.

W dw贸ch pierwszych uroczysto艣ciach nie uczestniczyli mieszka艅cy Barcelony. Zgodnie z 偶yczeniem Jakuba III z艂o偶y艂 on ho艂d lenny w zaciszu pa艂acowej kaplicy, w obecno艣ci niewielkiej grupki mo偶nych.

Trzecia z kolei ceremonia przemieni艂a si臋 w nie lada widowisko. Ca艂a Barcelona wyleg艂a na ulice, by przygl膮da膰 si臋 lub - w przypadku nielicznych uprzywilejowanych - towarzyszy膰 orszakowi kr贸lewskiemu, kt贸ry po mszy w katedrze uda艂 si臋 w procesji po relikwie 艣wi臋tej m臋czennicy.

Ca艂膮 tras臋 pochodu, od katedry a偶 do ko艣cio艂a Santa Maria de la Mar, wype艂nia艂 zbity t艂um wiwatuj膮cy na cze艣膰 w艂adcy. Apsyda ko艣cio艂a zosta艂a ju偶 zamkni臋ta od g贸ry, trwa艂y prace przy 偶ebrach drugiego sklepienia i uchowa艂a si臋 jeszcze niewielka cz臋艣膰 budowli roma艅skiej.

艢wi臋ta Eulalia ponios艂a m臋cze艅sk膮 艣mier膰 w roku 303 w czasach panowania Rzymian. Pochowano j膮 na rzymskim cmentarzu, a nast臋pnie, po edykcie cesarza Konstantyna zapewniaj膮cym chrze艣cijanom swobod臋 wyznania, przeniesiono jej relikwie do ko艣cio艂a Santa Maria de las Arenas, wzniesionego na miejscu dawnej nekropolii. Za panowania Maur贸w opiekunowie ko艣ci贸艂ka ukryli relikwie 艣wi臋tej. W roku 801, po wyzwoleniu miasta przez kr贸la Frank贸w, Ludwika Pobo偶nego, 贸wczesny biskup Barcelony, Frodoi, odszuka艂 szcz膮tki 艣wi臋tej, prze艂o偶y艂 je do relikwiarza i ponownie umie艣ci艂 z ko艣ciele Santa Maria, gdzie spoczywa艂y a偶 do tej pory.

Mimo rusztowa艅 oraz pi臋trz膮cych si臋 wok贸艂 kamieni i materia艂贸w budowlanych 艣wi膮tynia prezentowa艂a si臋 znakomicie. Jej archidiakon, Bernat Rosell, wraz z cz艂onkami rady budowlanej, wielmo偶ami, beneficjentami i pozosta艂ymi duchownymi oczekiwali w od艣wi臋tnych szatach przybycia kr贸lewskiego orszaku. Barwno艣膰 ich stroj贸w by艂a osza艂amiaj膮ca. Lipcowe s艂o艅ce wlewa艂o si臋 strumieniami do 艣wi膮tyni przez otwory okienne i niedoko艅czone sklepienia, wydobywaj膮c blaski ze z艂ota i innych drogocennych kruszc贸w ozdabiaj膮cych ubi贸r dostojnik贸w, kt贸rzy czekali na monarch臋 wewn膮trz 艣wi膮tyni.

S艂oneczne promienie odbija艂y si臋 r贸wnie偶 od t臋po zako艅czonego sztyletu Arnaua. Do os贸b uprzywilejowanych, witaj膮cych kr贸la w ko艣ciele, nale偶eli tak偶e skromni bastaixos. Cz臋艣膰 z nich - w艣r贸d nich Arnau - sta艂a przed kaplic膮 Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu, kaplic膮 bastaixos, reszta, zgodnie z tradycj膮, trzyma艂a stra偶 przy g艂贸wnym, starym wej艣ciu.

Dawnym niewolnikom portowym, bastaixos, przys艂ugiwa艂y w ko艣ciele Santa Maria de la Mar niezliczone przywileje, o czym Arnau przekona艂 si臋 w ci膮gu ostatnich czterech lat. Pr贸cz opieki nad najwa偶niejsz膮 kaplic膮 i pe艂nienia stra偶y przy g艂贸wnej bramie 艣wi膮tyni, bastaixos nie艣li w procesji w 艣wi臋to Bo偶ego Cia艂a Madonn臋 oraz - nieco ni偶ej od niej - figury 艣wi臋tej Tekli, 艣wi臋tej Katarzyny oraz 艣wi臋tego Macia. Ponadto klucz do Grobu Pa艅skiego powierzano najwa偶niejszemu cechmistrzowi, msze w intencji bastaixos odprawiane by艂y przy g艂贸wnym o艂tarzu, a kap艂an z wiatykiem dla umieraj膮cego cz艂onka bractwa wychodzi艂 zawsze, bez wzgl臋du na por臋 dnia i nocy, pod baldachimem i przez g艂贸wn膮 bram臋 艣wi膮tyni.

Tego ranka 偶o艂nierze pilnuj膮cy ulic, kt贸rymi kroczy膰 mia艂 orszak kr贸lewski, rozst膮pili si臋 przed bastaixos. Arnau poczu艂 a sobie zazdrosne spojrzenia mieszka艅c贸w Barcelony, kt贸rzy obiegali ko艣ci贸艂, wypatruj膮c kr贸la. On, skromny tragarz portowy wszed艂 do 艣wi膮tyni Santa Maria rami臋 w rami臋 z arystokracj膮 i najzamo偶niejszymi kupcami, niczym jeden z nich. Na wewn膮trz, po drodze do kaplicy Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu natkn膮艂 si臋 na Graua Puiga i jego rodzin臋. Stali dumni, odziani w jedwabne szaty l艣ni膮ce z艂otem.

Arnau zawaha艂 si臋. Spojrzeli na niego, a on, przechodz膮c obok nich, spu艣ci艂 wzrok.

- Arnau! - us艂ysza艂 w chwili, gdy mija艂 Margarid臋. Nie do艣膰 im, 偶e zrujnowali 偶ycie jego ojcu? Chc膮 go znowu poni偶y膰 i to w艂a艣nie teraz, przed towarzyszami z bractwa, w jego ko艣ciele? - Arnau! - powt贸rzy艂 ten sam g艂os.

Podni贸s艂 wzrok i zobaczy艂 Berenguera de Montagut. Od Puig贸w dzieli艂 go zaledwie krok.

- Ekscelencjo - mistrz zwr贸ci艂 si臋 do archidiakona 艣wi膮tyni - pozw贸lcie, 偶e przedstawi臋 wam Arnaua. Arnaua... - 鈥淓stanyola" wymamrota艂 Arnau. - To bastaix, o kt贸rym tyle ekscelencji opowiada艂em. Od dziecka d藕wiga kamienie dla Madonny.

Pra艂at skin膮艂 g艂ow膮 i poda艂 ch艂opcu d艂o艅. Arnau schyli艂 si臋, by poca艂owa膰 pier艣cie艅. Berenguer de Montagut poklepa艂 go po plecach. Arnau widzia艂, jak Grau i jego rodzina k艂aniaj膮 si臋 duchownemu i mistrzowi, a ci mijaj膮 ich oboj臋tnie, kieruj膮c si臋 ku pozosta艂ym dostojnikom. Wyprostowa艂 si臋. Pewnym krokiem, ze wzrokiem utkwionym w ambicie 艣wi膮tyni, oddali艂 si臋 od Puig贸w i skierowa艂 do kaplicy Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu, gdzie zaj膮艂 miejsce obok towarzyszy.

Wrzawa na zewn膮trz obwie艣ci艂a przybycie monarchy i jego 艣wity. Ulic膮 Mar nadchodzili w procesji: Piotr III i kr贸lowa Maria; kr贸lowa Elisenda, wdowa po kr贸lu Jakubie, dziadku obecnego monarchy; wujowie Piotra III: Piotr i Rajmund de Berenguer; brat kr贸la, Jakub, oraz ich siostra, towarzysz膮ca m臋偶owi, kr贸lowi Majorki. Ponadto w procesji szli: legat papieski kardyna艂 Rodes, arcybiskup Tarragony oraz biskupi, pra艂aci, mo偶now艂adcy i rycerze. Nigdy jeszcze Barcelona nie widzia艂a tylu osobisto艣ci naraz, takiego pychy i bogactwa.

Piotr III Ceremonialny chcia艂 oczarowa膰 poddanych, kt贸rym kaza艂 na siebie czeka膰 ponad trzy lata, i w pe艂ni mu si臋 to uda艂o. Obaj kr贸lowie, kardyna艂 oraz arcybiskup kroczyli pod baldachimem niesionym przez biskup贸w i wielmo偶贸w. Przed niedoko艅czonym o艂tarzem archidiakon na oczach zgromadzonych i przej臋tego Arnaua wr臋czy艂 przyby艂ym szkatu艂臋 z relikwiami m臋czennicy. Kr贸l osobi艣cie zani贸s艂 relikwiarz do katedry, gdzie szcz膮tki 艣wi臋tej spocz臋艂y w specjalnie w tym celu wybudowanej krypcie pod g艂贸wnym o艂tarzem.

Gdy relikwie 艣wi臋tej Eulalii spocz臋艂y w katedrze, kr贸l wyprawi艂 w swym pa艂acu uczt臋. Opr贸cz Piotra III, jego ma艂偶onki i kr贸lowej matki, przy kr贸lewskim stole zasiedli pozostali cz艂onkowie rodziny kr贸lewskiej, kardyna艂, kr贸l i kr贸lowa Majorki oraz liczni dygnitarze ko艣cielni - w sumie dwadzie艣cia pi臋膰 os贸b. Przy innych sto艂ach biesiadowali mo偶ni oraz - po raz pierwszy w dziejach uczt kr贸lewskich - liczne grono rycerzy. Jednak 艣wi臋towano nie tylko w pa艂acu kr贸lewskim, przez osiem dni bawi艂a si臋 ca艂a Barcelona.

Codziennie rano po mszy zako艅czonej uroczyst膮 procesj膮, kt贸ra przemierza艂a miasto przy d藕wi臋kach dzwon贸w, Arnau i Joan gin臋li w t艂umie wype艂niaj膮cym ulice Barcelony. Obserwowali turnieje organizowane w dzielnicy Born, gdzie mo偶ni i rycerze prezentowali swe umiej臋tno艣ci pieszo - w walce na pot臋偶ne miecze - lub konno, cwa艂uj膮c z wycelowan膮 w przeciwnika kopi膮. Oczarowani ch艂opcy nie mogli si臋 te偶 napatrzy膰 na pokazy bitew morskich. 鈥淣a l膮dzie wydaj膮 si臋 znacznie wi臋ksze", zauwa偶y艂 Arnau, wskazuj膮c ci膮gni臋te na wozach galeasy i galery, na kt贸rych demonstrowano aborda偶e i morskie potyczki. Joan gani艂 wzrokiem brata, graj膮cego na #pied# w karty i w ko艣ci, natomiast ochoczo przy艂膮cza艂 si臋 do gry w kr臋gle i do innych zabaw zr臋czno艣ciowych, w kt贸rych okaza艂 si臋 prawdziwym asem.

Jednak najch臋tniej przys艂uchiwa艂 si臋 licznym trubadurom, kt贸rzy zjechali do Barcelony na go艣cinne wyst臋py i opiewali bohaterskie czyny Katalo艅czyk贸w. 鈥淭o kroniki kr贸la Jakuba pierwszego", poinformowa艂 kiedy艣 Arnaua, wys艂uchawszy pie艣ni o podboju Walencji. 鈥淎 to kroniki Bernata Desclota", oznajmi艂 innym razem, gdy trubadur opowiada艂 o wojennych dokonaniach Piotra Wielkiego podczas podboju Sycylii i wyprawy krzy偶owej Francuz贸w przeciwko Katalonii.

- Musimy dzisiaj zajrze膰 na Pla d'en Llull - oznajmi艂 pewnego ranka po procesji.

- Po co?

- Podobno pewien trubadur z Walencji opowiada tam kroniki Ramona Muntanera. - Arnau spojrza艂 na brata pytaj膮co. - Ramon Muntaner to nasz s艂awny kronikarz, cz艂onek Wielkiej Kompanii Katalo艅skiej, kt贸ry bra艂 udzia艂 w podboju Ksi臋stwa Aten i Neopatrii. Siedem lat temu spisa艂 histori臋 tych wypraw i r臋cz臋, 偶e warto jej pos艂ucha膰, tym bardziej 偶e to opowie艣膰 z pierwszej r臋ki.

Pla d'en Llull - niezabudowany plac rozci膮gaj膮cy si臋 mi臋dzy ko艣cio艂em Santa Maria i klasztorem klarysek - p臋ka艂 w szwach. Ludzie siedzieli na ziemi i gaw臋dzili, co chwila zerkaj膮c na miejsce, sk膮d mia艂 si臋 wy艂oni膰 Walencjanin. Jego s艂awa zwabi艂a na plac nawet arystokrat贸w, kt贸rym towarzyszy艂 zast臋p niewolnik贸w objuczonych sto艂kami. 鈥淣ie, nie ma ich", uspokoi艂 Joan brata, kt贸ry zacz膮艂 si臋 nerwowo rozgl膮da膰. Arnau opowiedzia艂 mu o spotkaniu z Puigami w ko艣ciele Santa Maria.

Ch艂opcy zaj臋li dobre miejsca obok grupki bastaixos, kt贸rzy od dawna czekali na rozpocz臋cie widowiska. Arnau, zanim usiad艂, jeszcze raz powi贸d艂 wzrokiem po wyr贸偶niaj膮cych si臋 w t艂umie grupkach mo偶nych.

- Powiniene艣 im przebaczy膰 - szepn膮艂 Joan. W odpowiedzi Arnau rzuci艂 bratu srogie spojrzenie. - Dobry chrze艣cijanin...

- W 偶yciu! - wszed艂 mu w s艂owo Arnau. - Nigdy nie zapomn膮, co ta j臋dza zrobi艂a ojcu.

W tej w艂a艣nie chwili pojawi艂 si臋 trubadur. Powitano go burz膮 oklask贸w. Marti de Xativa, wysoki, szczup艂y m臋偶czyzna na, poruszaj膮cy si臋 lekko i z gracj膮, gestem r臋ki poprosi艂 o cisz臋.

- Opowiem wam o sze艣ciotysi臋cznej armii Katalo艅czyk贸w, kt贸ra podbi艂a Wsch贸d, pokonuj膮c Turk贸w, Bizantyjczyk贸w, Alan贸w i wszelkie inne wojownicze ludy, kt贸re stan臋艂y im na drodze.

Na Pla d'en Llull zn贸w rozleg艂y si臋 oklaski, do kt贸rych przy艂膮czyli si臋 Arnau i Joan.

- Opowiem wam r贸wnie偶, jak cesarz Bizancjum zamordowa艂 naszego admira艂a Rogera de Flor oraz licznych Katalo艅czyk贸w, kt贸rych zaprosi艂 na uczt臋... - Kto艣 krzykn膮艂: 鈥淶drajca!" i ze wszystkich stron posypa艂y si臋 obelgi. - Na koniec dowiecie si臋, jak Katalo艅czycy pom艣cili 艣mier膰 wodza, siej膮c mord i zniszczenie na ca艂ym Wschodzie. Oto historia Wielkiej Kompanii Katalo艅skiej, kt贸ra w roku 1305 wyp艂yn臋艂a pod dow贸dztwem admira艂a Rogera de Flor...

Walencjanin potrafi艂 oczarowa膰 s艂uchaczy: 偶ywo gestykulowa艂 i wciela艂 si臋 w bohater贸w, a jego dwaj pomocnicy odgrywali w g艂臋bi sceny wydarzenia, o kt贸rych w艂a艣nie opowiada艂. Trubadur zaprasza艂 r贸wnie偶 do udzia艂u publiczno艣膰.

- Teraz zn贸w opowiem wam o Rogerze de Flor - oznajmi艂, dochodz膮c do okoliczno艣ci towarzysz膮cych 艣mierci wodza - kt贸ry wraz z trzystoma je藕d藕cami i tysi膮cem piechur贸w zjawi艂 si臋 w Adrianopolu, zaproszony przez syna cesarza, Micha艂a, na uczt臋 wydan膮 na jego cze艣膰. - Trubadur poprosi艂 jednego z najwykwintniej ubranych widz贸w, by wyszed艂 na scen臋 i odegra艂 rol臋 Rogera de Flor. 鈥淛e艣li wci膮gniesz do przedstawienia publiczno艣膰 - powiedzia艂 mu kiedy艣 jego nauczyciel i mistrz - zw艂aszcza pan贸w, zostaniesz sowiciej wynagrodzony". Pomocnicy pokazywali widzom, jak schlebiano Rogerowi de Flor przez sze艣膰 dni, kt贸re w贸dz Katalo艅czyk贸w sp臋dzi艂 w Adrianopolu. Si贸dmego dnia jego gospodarz, Miquel, wezwa艂 girgana, wodza Alan贸w, oraz Melika, dow贸dc臋 turkopoli, z o艣miotysi臋cznym zast臋pem je藕d藕c贸w.

Walencjanin kr臋ci艂 si臋 po scenie jak fryga. Widzowie zn贸w zacz臋li krzycze膰, niekt贸rzy zerwali si臋 z miejsc i gdyby nie interwencja s膮siad贸w, ruszyliby na pomoc Rogerowi de Flor, kt贸rego trubadur osobi艣cie zamordowa艂. Mo偶ny, graj膮cy rol臋 katalo艅skiego admira艂a, osun膮艂 si臋 na ziemi臋. Publiczno艣膰 zacz臋艂a domaga膰 si臋 zemsty za tak pod艂膮 zdrad臋. Joan zerkn膮艂 na Arnaua -jego brat wpatrywa艂 si臋 spokojnie w le偶膮cego na scenie mo偶nego. O艣miotysi臋czna armia Alan贸w i turkopoli zamordowa艂a tysi膮c trzystu Katalo艅czyk贸w, towarzysz膮cych Rogerowi de Flor. Na scenie pomocnicy trubadura udawali, 偶e zabijaj膮 si臋 nawzajem.

- Tylko trzech usz艂o z 偶yciem - ci膮gn膮艂 Walencjanin podniesionym g艂osem. - Ramon de Arquer, kawaler z Castell贸 cTempuries i Ramon de Tous...

Nast臋pnie zacz膮艂 opowiada膰 o zem艣cie Katalo艅czyk贸w i zniszczeniu Tracji, Chalkidiki, Macedonii i Tesalii. Barcelo艅czycy wiwatami przyjmowali nazw臋 ka偶dej wymienionej przez trubadura krainy. 鈥淣iech dosi臋gnie ci臋 katalo艅ska zemsta!", wykrzykiwano raz po raz. Potem s艂uchano z zapartym tchem o kolejnych podbojach swych ziomk贸w. W Ksi臋stwie Aten r贸wnie偶 odnie艣li zwyci臋stwo - ci膮gn膮艂 trubadur - zg艂adziwszy ponad dwadzie艣cia tysi臋cy nieprzyjaci贸艂 i okrzykn膮wszy kapitanem Rogera Deslaura, kt贸ry po艣lubi艂 偶on臋 pana La Sola i przej膮艂 jego zamek. Walencjanin upatrzy艂 sobie nast臋pnego mo偶nego i zaprosi艂 go na scen臋, po czym na chybi艂 trafi艂 wybra艂 t艂umu kobiet臋 i poprowadzi艂 j膮 do nowego kapitana.

- Tak w艂a艣nie - obwie艣ci艂, staj膮c obok trzymaj膮cej si臋 za w pary - rycerze podzielili mi臋dzy siebie pod艂ug zas艂ug Teby oraz wszystkie inne miasta i zamki, a tak偶e wzi臋li za 偶ony tamtejsze kobiety.

Podczas gdy trubadur 艣piewa艂 stosowne fragmenty Kroniki Muntanera, jego pomocnicy wybierali spo艣r贸d publiczno艣ci m臋偶czyzn i kobiety, ustawiaj膮c ich w dw贸ch r贸wnoleg艂ych rz臋dach, twarzami do siebie. Wielu wyrywa艂o si臋 na scen臋 - sercem byli teraz w Ksi臋stwie Aten i dopiero co pom艣cili 艣mier膰 Rogera de Flor. Pomocnicy trubadura zwr贸cili uwag臋 na grupk臋 bastaixos. Arnau by艂 jedynym kawalerem w ich gronie i jego towarzysze wskazali go jako ochotnika Pomocnicy wybrali go ku rado艣ci bastaixos, kt贸rzy zacz臋li bi膰 mu brawo. Arnau wszed艂 na scen臋.

Gdy stan膮艂 w szeregu, udaj膮c cz艂onka Wielkiej Kompanii Katalo艅skiej, z t艂umu widz贸w podnios艂a si臋 dziewczyna, kt贸ra wbi艂a w niego olbrzymie kasztanowe oczy. Pomocnicy trubadura nie mogli jej nie zauwa偶y膰: by艂a pi臋kna, m艂oda i a偶 si臋 prosi艂a, by j膮 wybrano. Kiedy ruszyli ku niej, jaki艣 rozz艂oszczony starzec z艂apa艂 j膮 za r臋k臋 i pr贸bowa艂 posadzi膰, roz艣mieszaj膮c tym publiczno艣膰. Dziewczyna wyrywa艂a si臋 starcowi. Pomocnicy zerkn臋li na trubadura, a ten skin膮艂 na nich ponaglaj膮co. Nie wahaj si臋 upokorzy膰 kogo艣 z widz贸w, nauczono go, byle tylko zjedna膰 sobie publiczno艣膰. A publiczno艣膰 rechota艂a teraz ze starucha, kt贸ry szamota艂 si臋 z dziewczyn膮.

- To moja 偶ona - oburza艂 si臋, szarpi膮c z pomocnikiem trubadura.

- Pokonani nie maj膮 偶on - odci膮艂 si臋 trubadur. - Wszystkie kobiety Ksi臋stwa Aten nale偶膮 do Katalo艅czyk贸w.

Starzec zawaha艂 si臋, z czego skrz臋tnie skorzystali pomocnicy pie艣niarza, odbieraj膮c mu dziewczyn臋, kt贸ra na oczach wiwatuj膮cej publiczno艣ci do艂膮czy艂a do kobiet na scenie.

Gdy trubadur kontynuowa艂 przedstawienie, przekazuj膮c Atenki Katalo艅czykom, a publiczno艣膰 kwitowa艂a radosnymi okrzykami ka偶de nowe za艣lubiny, Arnau i Aledis nie odrywali o siebie wzroku.

Ile to ju偶 czasu? - pyta艂y Arnaua kasztanowe oczy. Cztery lata? Arnau zerkn膮艂 na bastaixos, kt贸rzy dopingowali go u艣miechami, wola艂 jednak nie patrzy膰 na Joana. 鈥淪p贸jrz na mnie鈥, cho膰 usta Aledis nie drgn臋艂y, jej pro艣ba wyra藕nie zabrzmij w uszach ch艂opaka. Uton膮艂 w jej oczach. Trubadur wzi膮艂 Aledis za r臋k臋 i pom贸g艂 jej pokona膰 odleg艂o艣膰 mi臋dzy szeregami. Nast臋pnie podni贸s艂 r臋k臋 Arnaua, sk艂adaj膮c na niej d艂o艅 dziewczyny.

Znowu podnios艂a si臋 wrzawa. Pary ustawi艂y si臋 w szeregu, jedna za drug膮, twarz膮 do publiczno艣ci. Arnau i Aledis stali na samym przodzie. Dziewczyna zadr偶a艂a i 艣cisn臋艂a lekko d艂o艅 Arnaua, obserwuj膮cego k膮tem oka starca, kt贸ry sta艂 w t艂umie i przeszywa艂 go wzrokiem.

- I tak w艂a艣nie ko艅czy si臋 historia Wielkiej Kompanii Katalo艅skiej - 艣piewa艂 trubadur, wskazuj膮c pary. - Jej uczestnicy osiedlili si臋 w dalekim Ksi臋stwie Aten, gdzie do dzisiaj wiod膮 偶ywot na chwa艂臋 Katalonii.

Publiczno艣膰 na Pla d'en Llull poderwa艂a si臋, bij膮c brawo. Aledis u艣cisn臋艂a d艂o艅 Arnaua, by zwr贸ci膰 jego uwag臋. Popatrzyli na siebie. We藕 mnie, b艂aga艂y kasztanowe oczy. Chwil臋 potem d艂o艅 Arnaua by艂a ju偶 pusta, Aledis znikn臋艂a ze sceny. Staruch wl贸k艂 j膮 za w艂osy ku ko艣cio艂owi Santa Maria po艣r贸d kpin t艂umu.

- Kilka monet, panie - poprosi艂 trubadur, zbli偶aj膮c si臋 do niego. Starzec splun膮艂, nie przystaj膮c i nie puszczaj膮c 偶ony.

- Ty zdziro! Dlaczego to zrobi艂a艣?

Cho膰 stary, mistrz garbarski nadal mia艂 siln膮 r臋k臋, Aledis nawet nie poczu艂a uderzenia.

Nie... nie wiem. Tam by艂o tyle ludzi, no i te krzyki... Nagle poczu艂am, 偶e jestem w Ksi臋stwie Aten. Nie mog艂am Pozwoli膰, by oddano go innej!

- W Ksi臋stwie Aten? Ty dziwko!

Gdy garbarz si臋gn膮艂 po rzemie艅, Arnau natychmiast wywietrza艂 jej z g艂owy. Prosz臋, Pau. B艂agam. Sama nie wiem, co mnie podkusi艂o. Przysi臋gam. Przepraszam. Wybacz mi, prosz臋. - Aledis pad艂a na kolana i spu艣ci艂a g艂ow臋. Sk贸rzany pas zadr偶a艂 w d艂oni starca.

- B臋dziesz siedzia艂a w domu. Nigdzie si臋 st膮d nie ruszysz dop贸ki nie cofn臋 zakazu - ust膮pi艂.

Aledis milcza艂a. Tkwi艂a bez ruchu, p贸ki nie us艂ysza艂a trz膮艣ni臋cia frontowych drzwi.

Od ich 艣lubu up艂yn臋艂y cztery lata. Bezdzietny wdowiec stary majster garbarstwa, by艂 najlepsz膮 parti膮, jak膮 Gast贸 Segura znalaz艂 dla c贸rki bez posagu. 鈥淜iedy艣 odziedziczysz po nim wszystko", to by艂o jego jedyne wyja艣nienie. Nie doda艂 najwa偶niejszego: 偶e wtedy przejmie jego warsztat. Zdaniem Gast贸 Segury c贸rki nie musia艂y zna膰 wszystkich szczeg贸艂贸w.

W dniu 艣lubu starzec zaci膮gn膮艂 pann臋 m艂od膮 do sypialni jeszcze w trakcie uczty weselnej. Aledis pozwoli艂a, by rozebra艂 j膮 dr偶膮cymi r臋kami, by jego za艣linione usta b艂膮dzi艂y po jej piersiach. Gdy poczu艂a dotyk jego szorstkich, pe艂nych odcisk贸w d艂oni, wzdrygn臋艂a si臋. Pau zawlek艂 j膮 do 艂贸偶ka i po艂o偶y艂 si臋 na niej w ubraniu, 艣lini膮c si臋, trz臋s膮c i sapi膮c. Zacz膮艂 j膮 obmacywa膰 i gry藕膰 jej sutki. Wcisn膮艂 jej r臋k膮 mi臋dzy uda i le偶膮c na niej, ci膮gle w ubraniu, zacz膮艂 coraz szybciej dysze膰 i porusza膰 si臋, a偶 w ko艅cu westchn膮艂 g艂臋boko, zamar艂 i zasn膮艂.

Nast臋pnego ranka pozbawi艂o j膮 dziewictwa starcze cia艂o i zwiotcza艂y cz艂onek, kt贸ry wbija艂 si臋 w ni膮 lubie偶nie i nieczule. Zd膮偶y艂a jedynie pomy艣le膰, czy ju偶 zawsze takim chwilom towarzyszy膰 b臋dzie obrzydzenie?

Ilekro膰 Aledis schodzi艂a do warsztatu, przygl膮da艂a si臋 m艂odym terminatorom. Dlaczego na ni膮 nie patrz膮? Ona nie mog艂a oderwa膰 od nich oczu. Wodzi艂a wzrokiem po ich spr臋偶ystych cia艂ach, wpatrywa艂a si臋 z rozkosz膮 w pot, perl膮cy si臋 na ich czo艂ach, sp艂ywaj膮cy po twarzy, po szyi i skapuj膮cy na silny, szeroki tors. Trawi膮ce Aledis po偶膮danie ta艅czy艂o w rytm wybijany przez nieustanny ruch ich ramion garbuj膮cych sk贸ry raz, dwa, raz, dwa, raz, dwa... Ale mistrz rozm贸wi艂 si臋 z nimi bez ogr贸dek: 鈥淒ziesi臋膰 bat贸w dla ka偶dego, kto odwa偶y si臋 cho膰 raz spojrze膰 na moj膮 偶on臋, dwadzie艣cia, je艣li kto艣 zapomni si臋 po raz drugi. Recydywist贸w czeka g艂od贸wka". Dlatego Aledis mog艂a tylko marzy膰 noc w noc o rozkoszy, o kt贸rej tyle si臋 nas艂ucha艂a, kt贸rej domaga艂o si臋 jej m艂ode cia艂o, a kt贸rej nie potrafi艂 jej zapewni膰 zniedo艂臋偶nia艂y starzec.

W niekt贸re noce leciwy majster kaleczy艂 j膮 chropowatymi d艂o艅mi, innym razem zmusza艂, by go pie艣ci艂a, kiedy indziej rzuca艂 si臋 na ni膮 i wchodzi艂 w ni膮 pospiesznie, chc膮c uprzedzi膰 w艂asn膮 niemoc. Potem natychmiast zasypia艂. W艂a艣nie takiej nocy Aledis wsta艂a cichutko, by go nie obudzi膰, ale staruch nawet nie drgn膮艂.

Zesz艂a do warsztatu. Jej uwag臋 zwr贸ci艂y majacz膮ce w mroku sto艂y, wi臋c przesz艂a mi臋dzy nimi, muskaj膮c palcami g艂adkie blaty. Pomy艣la艂a o terminatorach i zacz臋艂a g艂aska膰 si臋 po piersiach i biodrach. Nie po偶膮dacie mnie? Nie podobam si臋 wam? Nagle dostrzeg艂a blade 艣wiat艂o s膮cz膮ce si臋 z k膮ta izby. Okaza艂o si臋, 偶e z deski tworz膮cej przepierzenie mi臋dzy warsztatem a sypialni膮 terminator贸w wypad艂 s臋k. Aledis przytkn臋艂a oko do otworu i odskoczy艂a jak oparzona. Przesz艂y j膮 ciarki. Znowu popatrzy艂a. Byli nadzy! Przestraszy艂a si臋, 偶e us艂ysz膮 jej oddech. Jeden z ch艂opak贸w pie艣ci艂 si臋 na sienniku!

- O kim my艣lisz? - zapyta艂 kto艣 spod 艣ciany, za kt贸r膮 sta艂a Aledis. - O 偶once majstra?

Zagadni臋ty nie odpowiedzia艂. Nadal przesuwa艂 r臋k膮 po cz艂onku: w g贸r臋, w d贸艂, w g贸r臋, w d贸艂... Aledis zacz臋艂a si臋 poci膰. Bezwiednie wsun臋艂a d艂o艅 mi臋dzy uda i podgl膮daj膮c darz膮cego o niej terminatora, sama znalaz艂a drog臋 do rozkoszy, ko艅czy艂a szybciej od niego. Wstrz膮sn膮艂 ni膮 spazm i osun臋艂a si臋 na ziemi臋, przywieraj膮c plecami do 艣ciany.

Nast臋pnego ranka przesz艂a przez warsztat. Emanowa艂a niej zmys艂owo艣膰. Nie艣wiadomie przystan臋艂a przy stole terminatora. M艂odzieniec na chwil臋 podni贸s艂 na ni膮 wzrok, wystarczy艂o, by zrozumia艂a, 偶e w nocy my艣la艂 w艂a艣nie o niej. - U艣miechn臋艂a si臋.

Po po艂udniu wezwano j膮 do warsztatu. Majster sta艂 za jej ulubie艅cem, czeka艂 na ni膮.

- Moja droga - powiedzia艂, gdy podesz艂a - dobrze wiesz 偶e nie lubi臋, gdy ktokolwiek odrywa moich uczni贸w od pracy

Aledis spojrza艂a na plecy ch艂opca. Przecina艂o je dziesi臋膰 krwawych pr臋g. Nie odezwa艂a si臋. Tamtej nocy nie zesz艂a do warsztatu. Ani nast臋pnej, ani kolejnej. Ale potem wr贸ci艂a i od tej pory zakrada艂a si臋 tam co noc, by pie艣ci膰 si臋 r臋kami Arnaua. Arnau nie ma nikogo. Wyczyta艂a to z jego oczu. B臋dzie nale偶e膰 do niej! Musi!


Barcelona nadal 艣wi臋towa艂a.

Gospodarstwo Bartolome, jak wszystkie gospodarstwa bastaixos, by艂o skromne, mimo 偶e nale偶a艂o do cechmistrza bractwa. Dom, podobnie jak wi臋kszo艣膰 cha艂up portowych tragarzy, sta艂 wci艣ni臋ty w w膮skie uliczki 艂膮cz膮ce Santa Maria, Born lub Pla d'en Llull z morzem. Parter z izb膮 kuchenn膮 i paleniskiem zbudowany by艂 z wypalanej na s艂o艅cu ceg艂y, dobudowane p贸藕niej g贸rne pi臋tro - z drewna.

Arnauowi ciek艂a 艣linka na widok przysmak贸w przygotowywanych przez 偶on臋 Bartolome: bia艂ego pszennego chleba, wo艂owiny z warzywami i boczkiem (doprawionej pieprzem, cynamonem i szafranem!), dusz膮cej si臋 na oczach sto艂ownik贸w w wielkiej patelni ustawionej na palenisku, oraz wina z miodem, ser贸w i racuch贸w.

C贸偶 to dzisiaj 艣wi臋tujemy? - zapyta艂. Naprzeciwko niego przy stole siedzia艂 Joan, po lewej stronie Bartolome, a po Prawej ojciec Albert.

Dowiesz si臋 niebawem - odpar艂 ksi膮dz, spojrza艂 na Joana, ten jednak milcza艂.

- Dowiesz si臋 niebawem - powt贸rzy艂 za kap艂anem Bartolome. - Na razie jedz.

Arnau wzruszy艂 ramionami. Najstarsza c贸rka cechmistrza poda艂a mu mis臋 pe艂n膮 mi臋siwa i p贸艂 bochenka chleba.

- To moja c贸rka Maria - przedstawi艂 dziewczyn臋 Bartolome.

Arnau skin膮艂 g艂ow膮, nie odrywaj膮c wzroku od miski.

Kiedy czterej m臋偶czy藕ni zostali obs艂u偶eni, a kap艂an po. b艂ogos艂awi艂 st贸艂, zabrano si臋 w milczeniu do jedzenia. 呕ona cechmistrza, jego c贸rka i czworo mniejszych dzieci rozsiedli si臋 na pod艂odze, ale jedli tylko tradycyjn膮 potrawk臋.

Arnau skosztowa艂 mi臋sa z warzywami. Co za dziwny smak! Pieprz, cynamon i szafran - przyprawy wielmo偶贸w i bogatych kupc贸w. 鈥淲y艂adowuj膮c takie frykasy - opowiadali mu przewo藕nicy - klepiemy modlitwy, bo gdyby wpad艂y do wody lub si臋 rozsypa艂y, nie mogliby艣my zap艂aci膰 za straty. No i wi臋zienie murowane". Arnau u艂ama艂 kawa艂ek chleba i podni贸s艂 go do ust, nast臋pnie si臋gn膮艂 po kubek z winem doprawionym miodem... Dlaczego mu si臋 tak przygl膮daj膮? Jego trzej wsp贸艂biesiadnicy obserwowali go, by艂 tego pewien, cho膰 pr贸bowali to ukry膰. Zauwa偶y艂, 偶e Joan wbi艂 wzrok w misk臋. Arnau jak gdyby nigdy nic zabra艂 si臋 do mi臋siwa - jeden k臋s, drugi, trzeci... - i rozejrza艂 si臋 znienacka. Joan i ojciec Albert dawali sobie jakie艣 znaki.

- No dobrze, o co chodzi? - od艂o偶y艂 艂y偶k臋. Bartolome 艣ci膮gn膮艂 brwi. 鈥淜o艣ci zosta艂y rzucone", zdawa艂 si臋 m贸wi膰 towarzyszom.

- Tw贸j brat postanowi艂 z艂o偶y膰 艣luby zakonne i wst膮pi膰 do klasztoru franciszkan贸w - powiedzia艂 w ko艅cu ojciec Albert.

- A wi臋c o to chodzi? - Arnau uni贸s艂 kubek i odwr贸ci艂 si臋 do Joana z u艣miechem. - Moje gratulacje!

Joan jednak nie przy艂膮czy艂 si臋 do toastu. Ani on, ani Bartolome, ani ojciec Albert. Arnau zamar艂 z kubkiem w powietrzu. Co si臋 dzieje? Z wyj膮tkiem czworga zajadaj膮cych w najlepsze malc贸w, wzrok wszystkich obecnych spocz膮艂 na nim.

Arnau odstawi艂 kubek.

- I? - zapyta艂 brata wprost.

Nie mog臋 tego zrobi膰 - wyj膮ka艂 Joan, a Arnau spochmurnia艂. - Nie zostawi臋 ci臋 samego. Nie z艂o偶臋 艣lub贸w, p贸ki nie znajdziesz sobie... dobrej 偶ony, matki twoich dzieci.

Przy tych s艂owach Joan spojrza艂 ukradkiem na c贸rk臋 Bartolome, kt贸ra odwr贸ci艂a twarz.

Arnau westchn膮艂.

- Powiniene艣 si臋 o偶eni膰 i za艂o偶y膰 rodzin臋 - zabra艂 g艂os ojciec Albert.

- Nie zostawi臋 ci臋 samego - powt贸rzy艂 Joan.

- B臋d臋 zaszczycony, je艣li zechcesz po艣lubi膰 moj膮 c贸rk臋 Mari臋 - oznajmi艂 Bartolome, spogl膮daj膮c na dziewczyn臋, kt贸ra schowa艂a si臋 za matk膮. - Jeste艣 prawym cz艂owiekiem, silnym, pracowitym i pobo偶nym. Oddaj臋 ci kobiet臋 cnotliw膮, kt贸r膮 odpowiednio wyposa偶臋, 偶eby艣cie mogli zamieszka膰 we w艂asnym domu. Poza tym, jak wiesz, bractwo p艂aci wi臋cej 偶onatym cz艂onkom.

Arnau nie mia艂 odwagi pod膮偶y膰 za wzrokiem Bartolome.

- Po d艂ugich naradach doszli艣my do wniosku, 偶e trudno o lepsz膮 kandydatk臋 - doda艂 kap艂an.

Arnau spojrza艂 na ksi臋dza.

- Ka偶dy dobry chrze艣cijanin powinien si臋 o偶eni膰 i mie膰 dzieci - pouczy艂 go Joan.

Arnau zerkn膮艂 na brata, ale zanim ten sko艅czy艂 m贸wi膰, g艂os z lewej strony odwr贸ci艂 uwag臋 m艂odego tragarza.

- Nie ma si臋 co zastanawia膰, synu - radzi艂 Bartolome.

- Nie wst膮pi臋 do zakonu, p贸ki si臋 nie o偶enisz - powt贸rzy艂 Joan.

Uszcz臋艣liwisz nas wszystkich, porzucaj膮c stan kawalerii - rzek艂 ksi膮dz.

Bractwo przyjmie z niezadowoleniem fakt, 偶e wzbraniasz przed ma艂偶e艅stwem, uniemo偶liwiaj膮c Joanowi p贸j艣cie za g艂osem powo艂ania.

Napad艂a cisza. Arnau zagryz艂 wargi. Bractwo! Nie ma wyj艣cia.

A wi臋c? - zapyta艂 Joan.

Ch艂opak podni贸s艂 wzrok. Zobaczy艂 przed sob膮 zupe艂nie inn膮 nieznan膮 mu osob臋: doros艂ego m臋偶czyzn臋, kt贸ry patrzy艂 na niego badawczo, z powag膮. Dlaczego wcze艣niej nie dostrzeg艂 tej przemiany? Ca艂y czas mia艂 przed oczami jego niewinny u艣miech, widzia艂 w nim dziecko, kt贸re pokaza艂o mu kiedy艣 miasto, a kt贸re nie dostawa艂o nogami do ziemi, gdy siedz膮c na skrzyni, doprasza艂o si臋 matczynych pieszczot. Jak偶e niewiele rozmawiali przez te cztery lata! Arnau pracowa艂 bez wytchnienia, ca艂ymi dniami roz艂adowywa艂 statki i wraca艂 do domu o zmroku, s艂aniaj膮c si臋, ze 艣wiadomo艣ci膮 dobrze spe艂nionego obowi膮zku, ale bez ochoty na rozmow臋. Nie, to ju偶 nie jest ten sam ma艂y Joanet.

- Po艣wi臋ci艂by艣 dla mnie 偶ycie zakonne? Arnau mia艂 wra偶enie, 偶e zostali sami w izbie.

- Tak.

Sami, tylko on i Joan.

- Kosztowa艂o nas to wiele wysi艂ku.

- Tak.

Arnau podrapa艂 si臋 po brodzie i zamy艣li艂. Bractwo. Bartolome jest cechmistrzem. Co powiedz膮 inni bastaixos Nie mo偶e zawie艣膰 Joana, nie po tym, co razem przeszli. A je艣li zostanie sam, bez Joana? Co wtedy zrobi? Zerkn膮艂 na c贸rk臋 gospodarza.

Na znak ojca Maria podesz艂a nie艣mia艂o do sto艂u.

Arnau ujrza艂 prost膮 dziewczyn臋 o kr臋conych w艂osach i dobrotliwym spojrzeniu.

- Ma pi臋tna艣cie lat - powiedzia艂 Bartolome, gdy stan臋艂a przed nimi. Czuj膮c na sobie wzrok czterech m臋偶czyzn, z艂o偶y艂a r臋ce na podo艂ku i spu艣ci艂a g艂ow臋. - Mario! - zawo艂a艂 jej ojciec.

Dziewczyna spojrza艂a na Arnaua, rumieni膮c si臋, i zacisn臋艂a d艂onie.

Tym razem to Arnau spu艣ci艂 oczy. Bartolome zaniepokoi艂 si臋, widz膮c, 偶e ch艂opak odwraca wzrok. Dziewczyna westchn臋艂a. Czy偶by p艂aka艂a? Nie chcia艂 jej urazi膰.

- Zgoda - powiedzia艂 w ko艅cu m艂odzieniec.

Joan uni贸s艂 kubek, Bartolome i kap艂an poszli jego 艣ladem. Arnau przy艂膮czy艂 si臋 do nich.

- Nawet sobie nie wyobra偶asz, jak si臋 ciesz臋 - powiedzia艂 bratu Joan.

- Za m艂od膮 par臋! - zakrzykn膮艂 Bartolome.

Sto sze艣膰dziesi膮t dni w roku! Ko艣ci贸艂 nakazywa艂 wiernym po艣ci膰 przez sto sze艣膰dziesi膮t dni w roku. W ka偶dy postny dzie艅 Aledis, podobnie jak wszystkie mieszkanki Barcelony, udawa艂a si臋 na pla偶臋, w okolice ko艣cio艂a Santa Maria, na jeden z dw贸ch miejskich targ贸w rybnych: stary lub nowy.

Gdzie jeste艣? Na widok ka偶dego okr臋tu Aledis zerka艂a ku brzegowi, gdzie przewo藕nicy odbierali lub wy艂adowywali towar. Arnau, gdzie jeste艣? Niekiedy udawa艂o si臋 jej wypatrzy膰 go w t艂umie, widzia艂a jego mi臋艣nie, pr臋偶膮ce si臋 pod sk贸r膮, jakby lada moment mia艂y j膮 rozerwa膰. Wielki Bo偶e! Przechodzi艂y j膮 wtedy ciarki i odlicza艂a godziny do zmroku, gdy jej m膮偶 za艣nie i b臋dzie mog艂a zej艣膰 do warsztatu na spotkanie z Arnauem, a raczej z jego wspomnieniem. Mnogo艣膰 dni postnych pozwoli艂a Aledis zapozna膰 si臋 z trybem pracy i zwyczajami bastaixos. Wiedzia艂a, 偶e gdy nie ma statk贸w, nosz膮 kamienie na budow臋 swego ko艣cio艂a i 偶e po pierwszej kolejce id膮 ka偶dy w艂asnym rytmem, nie czekaj膮c na towarzyszy.

Pewnego letniego ranka Arnau wraca艂 po kolejny kamie艅. Szed艂 sam, wymachuj膮c nakarcznikiem. By艂 nagi od pasa w g贸r臋! Aledis widzia艂a, jak przechodzi obok kramu z rybami. S艂o艅ce migota艂o w kroplach potu zraszaj膮cych jego sk贸r臋, a on szed艂 weso艂o, u艣miechaj膮c si臋 do wszystkich. Aledis wysz艂a z kolejki. Arnau! Krzyk wydziera艂 si臋 jej z gard艂a. Arnau! Musia艂a si臋 jednak opami臋ta膰. Kobiety przy kramie przygl膮da艂y si臋. Stoj膮ca za ni膮 staruszka wskaza艂a odst臋p, jaki dzieli艂 j膮 od nast臋pnej klientki. Aledis j膮 przepu艣ci艂a. Jak odwr贸ci膰 uwag臋 tych w艣cibskich kumoszek? Uda艂a, 偶e zbiera si臋 jej na wymioty.

Kto艣 chcia艂 jej pom贸c, lecz Aledis pokr臋ci艂a g艂ow膮 uspokajaj膮co. Jej towarzyszki u艣miechn臋艂y si臋 pob艂a偶liwie. Powt贸rzy艂a sztuczk臋 i wybieg艂a z kolejki, podczas gdy kilka ci臋偶arnych kobiet kiwa艂o ze zrozumieniem g艂owami.

Arnau szed艂 wybrze偶em do kr贸lewskiego kamienio艂omu na g贸rze Montjuic. Jak go dogoni膰? Aledis pop臋dzi艂a ulic膮 Mar do placu Blat, skr臋ci艂a na lewo w bram臋 rzymskich mur贸w miejskich, obok pa艂acu naczelnika, a potem bieg艂a ca艂y czas prosto a偶 do ulicy Boqueria i bramy o tej samej nazwie. Musi go dogoni膰. Przechodnie ogl膮dali si臋 za ni膮. Rozpoznali j膮? Pal licho! Najwa偶niejsze, 偶e Arnau idzie sam. Wypad艂a przez bram臋 Boqueria i pomkn臋艂a jak na skrzyd艂ach ku Montjuic. Musi tu gdzie艣 by膰...

- Arnau! - Tym razem krzykn臋艂a na g艂os.

Arnau zatrzyma艂 si臋 w po艂owie podej艣cia i obejrza艂 na biegn膮c膮 za nim kobiet臋.

- Aledis! Co ty tu robisz? 艁apa艂a oddech. Co mu powie?

- Co艣 si臋 sta艂o, Aledis? Co ma mu powiedzie膰?

Zgi臋艂a si臋 wp贸艂, chwyci艂a za brzuch i znowu uda艂a atak torsji. Czemu nie? Arnau podszed艂 do niej i wzi膮艂 j膮 za ramiona. Jego dotyk przyprawi艂 j膮 o g臋si膮 sk贸rk臋.

- Co ci jest?

Te d艂onie! Chwyci艂y j膮 mocno, obj臋艂y ca艂e jej rami臋. Aledis unios艂a g艂ow臋, napotykaj膮c pier艣 Arnaua, wci膮偶 zroszon膮 potem. Wdycha艂a wo艅 jego spoconej sk贸ry.

- Co ci jest? - powt贸rzy艂, pomagaj膮c jej si臋 wyprostowa膰. Wykorzysta艂a ten moment, by go obj膮膰.

- Wielki Bo偶e! - wyszepta艂a.

Wtuli艂a twarz w szyj臋 Arnaua i zacz臋艂a okrywa膰 j膮 poca艂unkami, zlizuj膮c z niej pot.

- Co ty wyprawiasz?

Arnau chcia艂 si臋 wyrwa膰, lecz Aledis mocno do niego przywar艂a.

Przerazi艂y go g艂osy dobiegaj膮ce zza rogu. Bastaixos! Jak to wyt艂umaczy? A je艣li to sam Bartolome? Je艣li go zobacz膮 z Aledis uwieszon膮 u jego szyi, ca艂uj膮c膮 go... Wyrzuc膮 go z bractwa! Z艂apa艂 j膮 w pasie i wskoczy艂 w pobliskie zaro艣la. Zakry艂 jej r臋k膮 usta.

G艂osy zbli偶y艂y si臋, a potem zacz臋艂y oddala膰, ale Arnau nie zwraca艂 ju偶 na nie uwagi. Siedzia艂 na ziemi z Aledis na kolanach, jedn膮 r臋k膮 przytrzymywa艂 j膮 w pasie, drug膮 zas艂ania艂 jej usta. Dziewczyna wpatrywa艂a si臋 w niego. Ach, te kasztanowe oczy! Nagle uprzytomni艂 sobie, 偶e j膮 obejmuje. Przyciska艂 d艂o艅 do jej brzucha, a jej piersi... jej piersi ociera艂y si臋 o niego, unosz膮c si臋 i opadaj膮c. Tyle nocy marzy艂, by trzyma膰 j膮 w obj臋ciach... Tyle nocy odkrywa艂 w wyobra藕ni zakamarki jej cia艂a... Aledis nie wyrywa艂a si臋. Po prostu przeszywa艂a go wielkimi kasztanowymi oczami.

Odj膮艂 d艂o艅 od jej ust.

- Pragn臋 ci臋 - dobieg艂 go jej j臋k.

Chwil臋 potem jej usta - s艂odkie, mi臋kkie, z艂aknione - przywar艂y do jego warg.

Co za smak! Arnaua przesz艂y ciarki.

Aledis dr偶a艂a.

Ten smak, to cia艂o... to po偶膮danie.

Nic wi臋cej nie powiedzieli.

Tamtej nocy Aledis nie zesz艂a do warsztatu, by podgl膮da膰 terminator贸w.

Up艂yn臋艂y ponad dwa miesi膮ce, odk膮d ojciec Albert udzieli艂 艣lubu Marii i Arnauowi w ko艣ciele Santa Maria, w obecno艣ci wszystkich bastaixos, Perego, Mariony i Joana, kt贸ry stawi艂 si臋 na uroczysto艣膰 z tonsur膮 i w habicie franciszkanina. Dzi臋ki wy偶szej pensji przys艂uguj膮cej Arnauowi po 艣lubie nowo偶e艅cy mogli si臋 wprowadzi膰 do w艂asnego domku przy pla偶y, umeblowanego z pomoc膮 rodziny Marii oraz licznych znajomych, kt贸rzy ch臋tnie wsparli m艂od膮 par臋. Arnau nie musia艂 kiwn膮膰 palcem podczas przeprowadzki i przy urz膮dzaniu gospodarstwa. Dom, meble, zastawa sto艂owa, ubrania, jedzenie - jego 偶ona i te艣ciowa wzi臋艂y wszystko na siebie, a jemu kaza艂y odpoczywa膰. W noc po艣lubn膮 Maria odda艂a si臋 m臋偶owi bez nami臋tno艣ci, ale i bez opor贸w. Nast臋pnego dnia o 艣wicie na Arnaua czeka艂o 艣niadanie: jajka, mleko, peklowane mi臋so, chleb. To samo powt贸rzy艂o si臋 w porze obiadu i kolacji tego dnia, nazajutrz i przez wszystkie nast臋pne dni - na Arnaua zawsze czeka艂 nakryty st贸艂. Maria zdejmowa艂a mu buty, my艂a go, troskliwie opatrywa艂a rany i otarcia. W 艂o偶u ma艂偶e艅skim spe艂nia艂a wszystkie jego zachcianki. Arnau mia艂 w domu to, o czym marzy ka偶dy m臋偶czyzna: gotowe jedzenie, porz膮dek, pos艂uch, oddali i cia艂o m艂odej, pi臋knej kobiety. Dobrze, Arnau. Jak sobie 偶yczysz, Arnau. Maria nigdy nie sprzeciwia艂a si臋 m臋偶owi.

Gdy potrzebowa艂 艣wieczki, rzuca艂a wszystko i bieg艂a po 艣wieczk臋. Kiedy si臋 z艂o艣ci艂, nadskakiwa艂a mu. By艂a gotowa przychyli膰 mu nieba.

Lalo jak z cebra. Nagle pociemnia艂o i b艂yskawice z w艣ciek艂o艣ci膮, pocz臋艂y siec czarne chmury, o艣wietlaj膮c morze. Arnau i Bartolome, przemoczeni do suchej nitki, stali na pla偶y. Wszystkie statki uciek艂y z niebezpiecznych wybrze偶y Barcelony, szukaj膮c schronienia w porcie w Salou. Zamkni臋to r贸wnie偶 kamienio艂om. Tego dnia bastaixos nie mieli pracy.

- Jak si臋 sprawy maj膮, synu? - zagadn膮艂 zi臋cia Bartolome.

- Dobrze. Bardzo dobrze... ale...

- Co艣 nie tak?

- Chodzi o to, 偶e... Maria jest dla mnie zbyt dobra. Nie przywyk艂em do takiego traktowania.

- Tak j膮 wychowali艣my - wyja艣ni艂 Bartolome, nie kryj膮c zadowolenia.

- Ale to naprawd臋 za du偶o.

- A nie m贸wi艂em, 偶e nie po偶a艂ujesz? - Te艣膰 zerkn膮艂 na Arnaua. - Przyzwyczaisz si臋. A tymczasem ciesz si臋 偶on膮.

Dotarli do ulicy Dames, w膮skiego zau艂ka wychodz膮cego bezpo艣rednio na pla偶臋, po kt贸rym spacerowa艂o w deszczu oko艂o dwudziestu kobiet: m艂odych i starych, urodziwych i brzydkich, zdrowych i schorowanych.

- Widzisz je? - Bartolome wskaza艂 babiniec. - Wiesz, co tu robi膮? - Arnau zaprzeczy艂 ruchem g艂owy. - W burzowe dni takie jak dzisiaj, kutry rybackie s膮 w wielkim niebezpiecze艅stwie i kapitan ratuje statek, jak tylko mo偶e, polecaj膮c si臋 swym patronom i wszystkim 艣wi臋tym. Je艣li mimo to przegrywa walk臋 ze sztormem, pozostaje mu tylko jedno wyj艣cie, Kt贸rym nie omieszka mu zreszt膮 przypomnie膰 za艂oga. Kapitan przysi臋ga przed Bogiem i w obecno艣ci swych ludzi, 偶e je艣li kuter oraz ca艂a za艂oga zawin膮 bezpiecznie do portu, pojmie za 偶on臋 pierwsz膮 napotkan膮 na l膮dzie kobiet臋. Rozumiesz?

Arnau przyjrza艂 si臋 ponownie grupce kobiet, kt贸re przechadza艂y si臋 nerwowo po ulicy, w t臋 i z powrotem, wpatrzone w horyzont. - Kobiety rodz膮 si臋 po to, by wyj艣膰 za i s艂u偶y膰 m臋偶czy藕nie. Tak w艂a艣nie wychowali艣my Mari臋 i po to da艂em ci j膮 za 偶on臋.

Mija艂y dni. Maria nadal 艣wiata nie widzia艂a poza Arnauem ale on my艣la艂 tylko o Aledis.

- Ach, te kamienie! Zniszcz膮 ci plecy - z偶yma艂a si臋 Maria, masuj膮c m臋偶owi kark i nacieraj膮c lecznicz膮 ma艣ci膮 ran臋 w okolicach 艂opatki.

Arnau nie odpowiedzia艂.

- Dzi艣 wieczorem przyjrz臋 si臋 uwa偶nie twojemu nakarcznikowi. Co艣 jest z nim nie tak, kamienie nie powinny zostawia膰 ci takich zadrapa艅.

Arnau milcza艂. Wr贸ci艂 do domu po zmroku. Maria zdj臋艂a mu buty, poda艂a wino, kaza艂a usi膮艣膰 i zacz臋艂a masowa膰 mu plecy, bo tak w艂a艣nie jej matka przyjmowa艂a wracaj膮cego z pracy m臋偶a. Arnau jak zwykle poddawa艂 si臋 tym zabiegom. S艂ucha艂 偶ony w milczeniu. Jego rany na plecach nie mia艂y nic wsp贸lnego z nakarcznikiem ani z kamieniami dla Madonny. Maria obmywa艂a i opatrywa艂a pi臋tno grzechu, zadrapania b臋d膮ce dzie艂em kobiety, kt贸rej Arnau nie potrafi艂 si臋 oprze膰.

- Te kamienie zniszcz膮 wam plecy - powt贸rzy艂a. Arnau pi艂 wino, podczas gdy d艂onie Marii delikatnie b艂膮dzi艂y po jego karku.


Odk膮d garbarz wezwa艂 j膮 do warsztatu, by pokaza膰 jej pr臋gi na plecach terminatora, kt贸ry odwa偶y艂 si臋 na ni膮 spojrze膰, Aledis przygl膮da艂a si臋 pracownikom m臋偶a tylko z ukrycia. Zauwa偶y艂a, 偶e noc膮 zakradaj膮 si臋 do ogrodu na schadzki z kobietami, kt贸re przechodzi艂y przez mur. Terminatorzy, dysponuj膮cy surowcem, narz臋dziami oraz umiej臋tno艣ciami wyrabiali z cieniutkiej sk贸rki kapturki, kt贸re po nat艂uszczeni wsuwali tu偶 przed stosunkiem na cz艂onek, chroni膮c swe partnerki przed ha艅b膮. A to, w po艂膮czeniu z atrakcyjno艣ci膮 m艂odych kochank贸w oraz ciemno艣ciami nocy, stanowi艂o nieodpart膮 pokus臋 dla wielu kobiet, marz膮cych o mi艂osnej przygodzie. Aledis bez trudu w艣lizgn臋艂a si臋 do izby terminator贸w i ukrad艂a jeden z ich zmy艣lnych wynalazk贸w. Nie musia艂a si臋 obawia膰 ci膮偶y, co doda艂o jej skrzyde艂 podczas schadzek z Arnauem.

Arnau patrzy艂, jak Aledis nak艂ada mu kapturek, dzi臋ki kt贸remu, jak zapewnia艂a, nie b臋d膮 mieli dzieci. Czy to ten t艂uszcz, kt贸ry pozostawa艂 mu na cz艂onku? A mo偶e raczej kara boska za sprzeniewierzanie si臋 jego prawom? Tak czy owak Maria nie zachodzi艂a w ci膮偶臋. By艂a zdrowa i silna. C贸偶 wi臋c, je艣li nie grzechy Arnaua, mog艂o zawini膰? Z jakiego innego powodu Pan odmawia艂by im upragnionego dziecka? Bartolome chcia艂 mie膰 wnuka. Ojciec Albert i Joan bez ko艅ca pytali, kiedy Arnau zostanie ojcem. Ca艂e bractwo czeka艂o niecierpliwie na wiadomo艣膰, towarzysze zaczepiali Arnaua, ich 偶ony odwiedza艂y Mari臋, udzielaj膮c jej rad i rozwodz膮c si臋 nad urokami macierzy艅stwa.

Arnau r贸wnie偶 pragn膮艂 dziecka.

- Nie zak艂adaj mi tego - sprzeciwi艂 si臋 pewnego razu, gdy Aledis dogoni艂a go po drodze do kamienio艂omu.

Aledis zlekcewa偶y艂a jego s艂owa.

- Nie chc臋 ci臋 straci膰 - powiedzia艂a. - Wola艂abym raczej uciec od starego i upomnie膰 si臋 o ciebie. Wtedy wszyscy dowiedzieliby si臋 o naszej mi艂o艣ci, popad艂by艣 w nie艂ask臋 j wydalono by ci臋 z bractwa, z miasta zapewne r贸wnie偶. Ja jedna bym ci臋 wtedy nie opu艣ci艂a i towarzyszy艂a ci na wygnaniu. Bez ciebie wszystko traci sens, bo jestem skazana na starego impotenta i zbocze艅ca. Chcesz mi zniszczy膰 偶ycie? Dlaczego? Bo wiem, 偶e w g艂臋bi duszy mnie kochasz - odpar艂a stanowczo Aledis. - W ten spos贸b pomog艂abym ci zrobi膰 krok, kt贸ry przejmuje ci臋 l臋kiem.

Pod os艂on膮 zaro艣li porastaj膮cych zbocza Montjuic Aledis wsun臋艂a kapturek na cz艂onek kochanka. Arnau podda艂 si臋 jej si臋. Czy to prawda? Czy w g艂臋bi duszy marzy o ucieczce i o porzuceniu 偶ony i wszystkiego, czego si臋 dorobi艂?

Gdyby chocia偶 jego cia艂o nie by艂o takie skore... Co ma w sobie ta kobieta, 偶e potrafi owin膮膰 go sobie wok贸艂 palca? Arnau chcia艂 jej opowiedzie膰 o matce Joana, u艣wiadomi膰, 偶e je艣li 艣wiat si臋 o nich dowie, by膰 mo偶e jej stary m膮偶 upomni sie o swe prawa, a wtedy ona dokona 偶ywota zamurowana w czterech 艣cianach. Ale miast tego posiad艂 j膮... po raz kolejny Aledis j臋cza艂a pod natarciami Arnaua, ale on s艂ysza艂 tylko w艂asne l臋ki: Maria, praca, bractwo, Joan, ha艅ba, Maria, Madonna, Maria, Madonna...


Siedz膮cy na tronie kr贸l Piotr uni贸s艂 d艂o艅. Po jego prawicy stali wuj i brat: ksi膮偶臋 Piotr oraz ksi膮偶臋 Jakub, po lewicy: hrabia Terranova i ojciec Ot de Montcada. Monarcha odczeka艂, a偶 pozostali cz艂onkowie rady zamilkn膮. Znajdowali si臋 w Walencji, w pa艂acu kr贸lewskim, gdzie przyj臋li Perego Ramona de Codoler, ochmistrza i pos艂a kr贸la Majorki. Wed艂ug pana Codoler kr贸l Majorki, Jakub III, hrabia Roussillonu i Cerdagne, i pan Montpellier, postanowili wypowiedzie膰 wojn臋 Francji z racji ci膮g艂ych wypad贸w wojsk francuskich w g艂膮b jego terytorium. W zwi膮zku z tym 偶膮da艂, by dnia 21 kwietnia 1341 roku kr贸l Piotr stawi艂 si臋 na czele armii Katalonii w Perpignan i wspar艂 wasala w wojnie z Francuzami.

Przez ca艂e przedpo艂udnie kr贸l Piotr debatowa艂 z doradcami nad pro艣b膮 Jakuba III. Je艣li odm贸wi pomocy kr贸lowi Majorki, ten b臋dzie mia艂 prawo wypowiedzie膰 mu pos艂usze艅stwo i uwolni膰 si臋 od obowi膮zk贸w lennych. Jednak w przeciwnym razie - co do tego wszyscy byli zgodni - Katalonia wpadnie w pu艂apk臋, bo kiedy tylko jej wojska wkrocz膮 do Perpignan, jego szwagier sprzymierzy si臋 z kr贸lem Francji i wyst膮pi przeciwko Piotrowi III.

Kiedy w komnacie zapanowa艂a cisza, kr贸l przem贸wi艂: Obradujemy tu, jak bez szkody dla nas odrzuci膰 pro艣b臋 kr贸la Majorki. I chyba znale藕li艣my rozwi膮zanie: jed藕my do Barcelony zwo艂a膰 kortezy i powiadommy Jakuba III, 偶e ma si臋 stawi膰 dwudziestego pi膮tego marca. Co zrobi kr贸l Majorki? Albo przyb臋dzie, albo nie. Je艣li tak, spe艂ni sw膮 powinno艣膰 a wtedy i my spe艂nimy jego pro艣b臋... - Niekt贸rzy doradcy zacz臋li kr臋ci膰 si臋 niespokojnie. Uczestnictwo kr贸la Majorki w kortezach b臋dzie oznacza膰 wojn臋 z Francj膮. Jakby nie mieli ju偶 do艣膰 wojny z Genu膮! Kto艣 nawet odwa偶y艂 si臋 g艂o艣no zaprotestowa膰, ale monarcha uciszy艂 go ruchem r臋ki, u艣miechn膮艂 si臋, po czym ci膮gn膮艂 dono艣nym g艂osem: - I poprosimy o rad臋 naszych wasal贸w, kt贸rzy najlepiej b臋d膮 wiedzieli, co winni艣my czyni膰. - Niekt贸rzy u艣miechn臋li si臋 za przyk艂adem kr贸la, inni skin臋li g艂ow膮. Kortezy mog膮 decydowa膰 o polityce zagranicznej Katalonii, a wi臋c r贸wnie偶 o wypowiedzeniu wojny i to nie monarcha, ale kortezy Katalonii odm贸wi艂yby pomocy Jakubowi. - A je艣li si臋 nie stawi - m贸wi艂 dalej kr贸l - sprzeniewierzy si臋 umowie lennej i nie b臋dziemy musieli mu pomaga膰 ani miesza膰 si臋 do wojny z Francj膮.


Barcelona 1341

Trzy cz艂ony sk艂adaj膮ce si臋 na kortezy 鈥 mo偶now艂adcy, duchowie艅stwo oraz przedstawiciele wolnych miast Ksi臋stwa Katalonii - zjecha艂y do Barcelony, wype艂niaj膮c ulice miasta t臋cz膮 barw oraz jedwabiami z Almerii, Barbarii, Aleksandrii i Damaszku, we艂nianym suknem z Anglii, Brukseli, Flandrii, Mechelen i Orlandii oraz wspania艂ymi strojami z czarnego lnu z Bisso. Szaty wszystkich dostojnik贸w uszyte te偶 byty z pi臋knych wzorzystych brokat贸w przetykanych z艂ot膮 i srebrni nitk膮.

Kr贸l Majorki jeszcze si臋 nie stawi艂. Od kilku dni bastaixos, przewo藕nicy oraz pozostali robotnicy portowi, powiadomieni przez naczelnika miasta, byli w pogotowiu na wypadek przybycia oczekiwanego go艣cia. Port w Barcelonie nie by艂 najlepszym miejscem do przyjmowania wielkich osobisto艣ci, nie wypada艂o bowiem wynosi膰 ich na r臋kach ze skromnych 艂贸dek przewo藕nik贸w, jak czyniono w przypadku kupc贸w, kt贸rzy nie chcieli zamoczy膰 szat. Dlatego gdy do Barcelony przyp艂ywa艂 jaki艣 wyj膮tkowy go艣膰, 艂膮czono 艂贸dki burtami, ustawiano je w linii prostej si臋gaj膮cej w g艂膮b morza, i budowano na nich most, by kr贸lowie i ksi膮偶臋ta mogli zej艣膰 na l膮d such膮 nog膮. Arnau wraz z innymi bastaixos zni贸s艂 na pla偶臋 deski do budowy mostu, a teraz, podobnie jak wielu mieszka艅c贸w Barcelony i dostojnik贸w uczestnicz膮cych w kortezach, zagl膮da艂 na pla偶臋 i wypatrywa艂 na horyzoncie majorka艅skich galer. Kortezy by艂y g艂贸wnym tematem rozm贸w w Barcelonie, wszyscy rozprawiali o 偶膮daniach w艂adcy Majorki i o fortelu Piotra III.

- Chyba niepotrzebnie czekamy na kr贸la Jakuba - zastanawia艂 si臋 Arnau, podcinaj膮c wraz z ojcem Albertem knoty w kaplicy Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu. - 艁atwo si臋 domy艣li膰, 偶e je艣li ca艂e miasto zna plan naszego kr贸la, wie o nim r贸wnie偶 w艂adca Majorki.

- I dlatego nie przyjedzie - odpar艂 ksi膮dz, nie przerywaj膮c krz膮taniny.

- W takim razie?

Arnau popatrzy艂 na zatroskan膮 twarz ojca Alberta. - Obawiam si臋, 偶e czeka nas wojna z Majork膮.

- Kolejna wojna?

- Niestety. Wiadomo, 偶e kr贸l Piotr marzy o scaleniu dawnych posiad艂o艣ci katalo艅skich, kt贸re Jakub Pierwszy Zdobywca podzieli艂 mi臋dzy swych spadkobierc贸w. Od tamtej pory kr贸lowie Majorki raz po raz zdradzaj膮 Katalo艅czyk贸w. Nie up艂yn臋艂o nawet p贸艂 wieku, odk膮d Piotr Wielki rozprawi艂 si臋 z Francuzami i Majorka艅czykami w w膮wozie Panissars. Nast臋pnie podbi艂 Majork臋, Roussillon i Cerdagne, ale papie偶 nakaza艂 mu odda膰 zdobyte terytoria kr贸lowi Jakubowi Drugiemu. - Kap艂an zwr贸ci艂 si臋 do Arauna. - Szykuje si臋 wojna, synu. Nie wiem dlaczego ani kiedy, ale b臋dziemy mieli wojn臋.


Kr贸l Majorki nie stawi艂 si臋 na obradach kortez贸w. Piotr III da艂 mu dodatkowe trzy dni, lecz i w tym czasie majorka艅skie galery nie zawin臋艂y do portu w Barcelonie.

- Oto dlaczego - rzek艂 ojciec Albert do Arnaua. - Pow贸d ju偶 mamy, pozostaje tylko pytanie kiedy.

Po zako艅czeniu obrad kortez贸w Piotr III nakaza艂 wszcz膮膰 przeciwko swemu wasalowi proces o niepos艂usze艅stwo, zarzucaj膮c mu dodatkowo, 偶e w hrabstwach Roussillonu i Cerdagne bito monet臋 katalo艅sk膮, cho膰 pozwolenie na to mia艂y wy艂膮cznie kr贸lewskie mennice w Barcelonie.

Cho膰 kr贸l Majorki zlekcewa偶y艂 ca艂膮 spraw臋, naczelnik Barcelony, Arnau d'Erill, z pomoc膮 Felipa de Montroig oraz wicekanclerza kr贸lewskiego Arnaua Camorery wytoczy艂 mu zaoczny proces. Jakub III zacz膮艂 si臋 niepokoi膰, dopiero gdy jego doradcy donie艣li, 偶e grozi mu utrata posiad艂o艣ci. W贸wczas Jakub z艂o偶y艂 ho艂d kr贸lowi Francji, licz膮c na jego pomoc, i poprosi艂 papie偶a, by wstawi艂 si臋 za nim u Piotra III.

G艂owa Ko艣cio艂a, obro艅ca interes贸w w艂adcy Majorki, wym贸g艂 na Piotrze glejt dla krn膮brnego wasala, by ten, nie wystawiaj膮c na niebezpiecze艅stwo siebie i swych bliskich, m贸g艂 stawi膰 si臋 w Barcelonie i wyt艂umaczy膰 z przedstawianych mu zarzut贸w. Kr贸l Piotr, nie mog膮c odm贸wi膰 papie偶owi, wyda艂 stosowny glejt, poprosiwszy jednak Walencj臋 o przys艂anie do Barcelony czterech galer pod dow贸dztwem Mateua Mercera, kt贸re pilnowa膰 mia艂y okr臋t贸w Jakuba III.

Kiedy 偶agle majorka艅skich galer zamajaczy艂y na horyzoncie, ca艂a Barcelona 艣ci膮gn臋艂a do portu. Uzbrojona flota pod dow贸dztwem Mateua Mercera czeka艂a ju偶 na go艣cia, r贸wnie偶 p艂yn膮cego w pe艂nym rynsztunku. Naczelnik Barcelony, Arnau d'Erill rozkaza艂 przyst膮pi膰 do budowy mostu. Przewo藕nicy ustawili 艂odzie w poprzek, a robotnicy portowi zacz臋li mocowa膰 na nich deski.

Gdy galery zarzuci艂y kotwice, pozostali przewo藕nicy podp艂yn臋li do kr贸lewskiego okr臋tu.

- Co si臋 dzieje? - zapyta艂 jeden z bastaixos, widz膮c, 偶e chor膮giew kr贸la Majorki wci膮偶 powiewa na maszcie, a na 艂贸d藕 schodzi tylko jedna osoba.

Arnau i jego towarzysze byli przemoczeni do suchej nitki. Wszyscy patrzyli na naczelnika miasta, kt贸ry 艣ledzi艂 wzrokiem odbijaj膮c膮 od kr贸lewskiej galery bark臋.

Na most wszed艂 tylko jeden cz艂owiek. Wicehrabia Evol, uzbrojony i bogato odziany wielmo偶a z Roussillonu, zatrzyma艂 si臋 przy ko艅cu drewnianego mostu, nie schodz膮c na l膮d.

Naczelnik pospieszy艂 mu na spotkanie i wys艂ucha艂, stoj膮c na pla偶y, wyja艣nie艅 pos艂a, kt贸ry na przemian wskazywa艂 to klasztor franciszkan贸w, to majorka艅skie okr臋ty. Po sko艅czonej rozmowie wicehrabia wr贸ci艂 na pok艂ad galery, a naczelnik uda艂 si臋 do miasta po rozkazy od Piotra III.

- Kr贸l Majorki - obwie艣ci艂 wszem wobec po powrocie - oraz kr贸lowa Konstancja, siostra mi艂o艣ciwie nam panuj膮cego w艂adcy, zatrzymaj膮 si臋 w klasztorze Framenors. Postawimy osadzony na dnie drewniany most, zadaszony i obudowany z obu stron, przez kt贸ry Jakub III przejdzie bezpo艣rednio z pok艂adu do komnat kr贸lewskich w klasztorze.

Po pla偶y poni贸s艂 si臋 szmer, ale surowe spojrzenie naczelnika uciszy艂o zgromadzonych. Wi臋kszo艣膰 robotnik贸w zerkn臋艂a na g贸ruj膮cy nad lini膮 wybrze偶a klasztor Framenors.

- Czyste szale艅stwo - dobieg艂 Arnaua sprzeciw jednego z towarzyszy.

- Je艣li zerwie si臋 sztorm - zauwa偶y艂 kto艣 inny - most nie wytrzyma.

Po co kr贸lowi Majorki zadaszony i obudowany most?!

Arnau zerkn膮艂 na naczelnika akurat w chwili, gdy na pla偶y zjawi艂 si臋 Berenguer de Montagut. Arnau d'Erill wskaza艂 mistrzowi klasztor franciszkan贸w, po czym praw膮 r臋k膮 zakre艣li艂 lini臋 wiod膮c膮 w g艂膮b morza.

Bastaixos, przewo藕nicy, cie艣le, rzemie艣lnicy wyrabiaj膮cy wios艂a, kowale oraz powro藕nicy czekali w milczeniu, a偶 naczelnik sko艅czy m贸wi膰. Mistrz zamy艣li艂 si臋.

Na rozkaz kr贸la wstrzymano roboty w katedrze i w ko艣ciele Santa Maria. Wszyscy robotnicy skierowani zostali do budowy mostu. Pod czujnym okiem Berenguera rozebrano cz臋艣膰 rusztowa艅 ze 艣wi膮tyni maryjnej i jeszcze tego samego ranka bastaixos zacz臋li przenosi膰 materia艂 budowlany do klasztoru Framenors.

- Szczyt g艂upoty! - rzuci艂 Arnau do Ramona, gdy nie艣li razem ci臋偶ki pie艅. - Najpierw nadwyr臋偶amy sobie karki nosz膮c kamienie na budow臋 ko艣cio艂a, a teraz go rozbieramy dla kaprysu...

- Milcz! - sykn膮艂 Ramon. - Wykonujemy rozkaz kr贸la. On wie, co robi.

Galery Jakuba III, obserwowane z bliska przez flot臋 z Walencji, ustawi艂y si臋 naprzeciwko Framenors, zarzucaj膮c kotwice w znacznej odleg艂o艣ci od klasztoru. Murarze i cie艣le zacz臋li stawia膰 rusztowanie przy 艣cianie klasztoru granicz膮cej z morzem. By艂a to pot臋偶na drewniana konstrukcja schodz膮c膮 do wody. W tym samym czasie bastaixos oraz wszyscy robotnicy, kt贸rym nie przydzielono innego zadania, kr膮偶yli mi臋dzy pla偶膮 i ko艣cio艂em Santa Maria, nosz膮c bale i deski.

O zmroku przerwano prace. Arnau wr贸ci艂 do domu z艂y jak osa.

- Nasz kr贸l nigdy nie ma podobnych fanaberii, wystarcza mu zwyk艂y pomost na 艂odziach. Po co, u licha, zaspokaja zachcianki zdrajcy?

Jednak jego s艂owa traci艂y na sile, a my艣li kierowa艂y si臋 na inne tory, w miar臋 jak Maria masowa艂a mu ramiona.

- Zadrapania nareszcie zaczynaj膮 si臋 goi膰 - stwierdzi艂a. -" Niekt贸rzy u偶ywaj膮 bodziszka z dodatkiem malin, cho膰 w naszej rodzinie wolimy stosowa膰 rojnik. Moja babka leczy艂a nimi dziadka, a matka ojca...

Arnau przymkn膮艂 oczy. Rojnik? Od kilku dni nie widzie Aledis. Nic dziwnego, 偶e jego plecy maj膮 si臋 lepiej!

- Nie napinaj mi臋艣ni - upomnia艂a go Maria, wyrywaj膮c zamy艣lenia. - Rozlu藕nij si臋, powiniene艣 si臋 rozlu藕ni膰, 偶ebym mog艂a - Arnau wola艂 jej nie s艂ucha膰. Bo i po co? Ma si臋 rozlu藕ni膰, by mog艂a opatrzy膰 rany zadane przez kobiet臋, z kt贸r膮 j膮 zdradza? Gdyby chocia偶 si臋 na niego pogniewa艂a...

Ale miast go przeklina膰, Maria tej nocy obsypa艂a go pieszczotami i przylgn臋艂a do niego czule. Aledis nie wiedzia艂a, co to czu艂o艣膰. Sp贸艂kowali jak zwierz臋ta! Arnau przyj膮艂 zaproszenie 偶ony z zamkni臋tymi oczami. Jak偶e mia艂 spojrze膰 jej w oczy? Maria pie艣ci艂a jego cia艂o i... dusz臋, daj膮c rozkosz. Rozkosz, kt贸ra bola艂a go tym bardziej, im by艂a wi臋ksza.

Arnau wsta艂 skoro 艣wit, by ruszy膰 do pracy. Maria krz膮ta艂a si臋 ju偶 w kuchni, przygotowuj膮c mu 艣niadanie.

Budowa pomostu trwa艂a trzy dni. Przez ten czas 偶aden cz艂onek 艣wity kr贸lewskiej z Majorki nie zszed艂 na l膮d, pok艂adu nie opuszcza艂a r贸wnie偶 za艂oga walenckich galer. Gdy przylegaj膮ca do klasztornego muru konstrukcja si臋gn臋艂a morza, przewo藕nicy po艂膮czyli 艂odzie, by u艂atwi膰 transport materia艂贸w. Arnau pracowa艂 bez wytchnienia, bo tylko zm臋czenie pozwala艂o mu zapomnie膰 o delikatnych d艂oniach Marii pieszcz膮cych jego cia艂o, pogryzione i podrapane przez Aledis. Stoj膮cy na barkach robotnicy wbijali bale w dno pod czujnym okiem Berenguera de Montagut, kt贸ry nadzorowa艂 budow臋 z dziobu barkasu. Podp艂ywa艂 to tu, to tam i dopiero zbadawszy osobi艣cie wytrzyma艂o艣膰 filar贸w, zezwala艂 na kontynuowanie rob贸t.

Trzy dni p贸藕niej ponad pi臋膰dziesi臋ciometrowy drewniany pomost przecina艂 otwart膮 do tej pory przestrze艅 nadbrze偶n膮 Barcelony. Kr贸lewska galera podp艂yn臋艂a do konstrukcji, a chwil臋 potem Arnau i pozostali robotnicy us艂yszeli dudni膮ce na deskach kroki kr贸la i jego 艣wity. Wielu podnios艂o g艂owy.

Framenors Jakub III zawiadomi艂 kr贸la Piotra, 偶e on i kr贸lowa zaniemogli z powodu trud贸w morskiej wyprawy i 偶e jego siostra b艂aga go o odwiedziny. Gdy kr贸l wybiera艂 si臋 w艂a艣nie do klasztoru, jego wuj, ksi膮偶臋 Piotr, stawi艂 si臋 przed nim w towarzystwie m艂odego franciszkanina.

- M贸w, mnichu - rozkaza艂 monarcha, wyra藕nie poirytowany faktem, 偶e b臋dzie musia艂 od艂o偶y膰 wizyt臋 u siostry.

Joan si臋 skuli艂. Nikt nie zgad艂by, 偶e przerasta kr贸la o g艂ow臋. 鈥淛est bardzo niski - opowiadano Joanowi - dlatego nigdy nie przyjmuje dworzan na stoj膮co". Jednak tym razem kr贸l sta艂 przed nim i patrzy艂 mu prosto w oczy, jakby chcia艂 przejrze膰 go na wylot.

Joan wyj膮ka艂 co艣 niezrozumia艂ego.

- No, m贸w, co wiesz - ponagli艂 go ksi膮偶臋 Jakub. Joana obla艂 zimny pot. Nowy, sztywny jeszcze habit lepi艂 mu si臋 do cia艂a. A je艣li to nieprawda? Dopiero teraz pomy艣la艂 o takiej ewentualno艣ci. Gdy dowiedzia艂 si臋 o wszystkim od starego mnicha, kt贸ry przyp艂yn膮艂 na majorka艅skich galerach, przybieg艂 co si艂 w nogach do kr贸lewskiego pa艂acu, pok艂贸ci艂 si臋 ze stra偶nikami, zdecydowany osobi艣cie przekaza膰 wiadomo艣膰 kr贸lowi, a偶 w ko艅cu zgodzi艂 si臋 wyzna膰 wszystko ksi臋ciu Piotrowi, ale teraz... A je艣li to k艂amstwo? Je艣li da艂 si臋 nabra膰 na jeszcze jeden podst臋p kr贸la Majorki...

- M贸w, na Boga! - krzykn膮艂 w ko艅cu kr贸l. Joan wyrzuci艂 niemal jednym tchem:

- Mi艂o艣ciwie nam panuj膮cy panie, nie id藕cie do waszej siostry, kr贸lowej Konstancji. To pu艂apka. Kr贸l Jakub, t艂umacz膮c si臋 jej niedomaganiem, rozkaza艂 wpu艣ci膰 do jej komnaty tylko wasz膮 wysoko艣膰 oraz jego wysoko艣膰 ksi臋cia Piotra i ksi臋cia Jakuba. Nikogo wi臋cej. W 艣rodku rzuci si臋 na was tuzin uzbrojonych po z臋by 偶o艂nierzy, kt贸rzy was pojmaj膮, wprowadz膮 po pomo艣cie na galery, wywioz膮 na Majork臋 i b臋d膮 wi臋zili w zamku Alar贸 dop贸ty, dop贸ki nie zwolnicie kr贸la Jakuba z przysi臋gi lennej i nie oddacie mu nowych posiad艂o艣ci w Katalonii.

Wreszcie zrzuci艂 z serca ten ci臋偶ar! Kr贸l zmru偶y艂 oczy i zapyta艂:

- Jak taki m艂ody franciszkanin dowiedzia艂 si臋 o wszystkim?

- Od brata Berenguera, krewnego waszej wysoko艣ci.

- Od brata Berenguera?

Ksi膮偶臋 Piotr skin膮艂 g艂ow膮, a wtedy kr贸l najwyra藕niej przypomnia艂 sobie, o kim mowa.

- Bratu Berenguerowi - ci膮gn膮艂 Joan - opowiedzia艂 o wszystkim skruszony zdrajca, kt贸ry poprosi艂 o ostrze偶enie waszej wysoko艣ci. Jednak s臋dziwy wiek mego wsp贸艂brata sk艂oni艂 go do powierzenia tej misji w艂a艣nie mnie.

- No i wiemy ju偶, dlaczego kr贸lowi Majorki zale偶a艂o na os艂oni臋tym pomo艣cie - mrukn膮艂 ksi膮偶臋 Jakub. - Chcia艂 nas uprowadzi膰, nie budz膮c niczyich podejrze艅.

- Wszystko si臋 zgadza - doda艂 ksi膮偶臋 Piotr, kiwaj膮c g艂ow膮.

- Sami rozumiecie - kr贸l zwr贸ci艂 si臋 do wuja oraz brata - 偶e musz臋 odwiedzi膰 siostr臋, kt贸ra zaniemog艂a podczas wizyty w moim kr贸lestwie. - Joan s艂ucha艂, nie maj膮c odwagi podnie艣膰 wzroku. Kr贸l zamilk艂 na chwil臋. - Odwo艂am dzisiejsze spotkanie, trzeba jednak... S艂uchasz mnie, mnichu? - Joan drgn膮艂. - Trzeba przekona膰 tego skruszonego penitenta, by pozwoli艂 nam ujawni膰 zdrad臋. P贸ki nad spraw膮 ci膮偶y tajemnica spowiedzi, wizyta u kr贸lowej mnie nie ominie. Id藕 ju偶 - rozkaza艂.

Joan pobieg艂 do klasztoru, by opowiedzie膰 o wszystkim bratu Berenguerowi. Piotr III nie stawi艂 si臋 na spotkanie z siostr膮, tym bardziej 偶e i jego stan zapalny w okolicy oka, wymagaj膮cy upuszczenia krwi - uznany przez kr贸la za znak boskiej opatrzno艣ci - przyku艂 na kilka dni do 艂o偶a. W tym czasie brat Berenguer otrzyma艂 pozwolenie, na kt贸rym tak zale偶a艂o kr贸lowi piotrowi III.

Tym razem Joan nie w膮tpi艂 w prawdziwo艣膰 przekazywanej przez siebie wiadomo艣ci.

Penitentem brata Berenguera - oznajmi艂, staj膮c przed monarch膮 - jest nie kto inny, tylko wasza siostra, kr贸lowa Konstancja, kt贸ra prosi, by艣cie sprowadzili j膮 do pa艂acu cho膰by tu, pod wasz膮 opiek膮 i z dala od w艂adzy m臋偶a, opowie nam o szczeg贸艂ach planowanej zdrady.

Brat kr贸la uda艂 si臋 wraz z oddzia艂em 偶o艂nierzy po kr贸lowa Konstancj臋. Zakonnicy z klasztoru Framenors wpu艣cili ich do 艣rodka i ksi膮偶臋 Jakub stan膮艂 przed kr贸lem Majorki. Protesty nie na wiele si臋 zda艂y - Konstancja zosta艂a zabrana do kr贸lewskiego pa艂acu.

Na nic zda艂a si臋 r贸wnie偶 kr贸lowi Majorki wizyta, kt贸r膮 zaraz potem z艂o偶y艂 szwagrowi.

- Uszanuj臋 wasz glejt - oznajmi艂 mu Piotr Ceremonialny - tylko ze wzgl臋du na s艂owo dane papie偶owi. Jednak Konstancja pozostanie w Barcelonie, pod moj膮 opiek膮. Rozkazuj臋 wam natychmiast opu艣ci膰 moje kr贸lestwo.

Gdy tylko cztery m膮jorka艅skie galery odp艂yn臋艂y, kr贸l rozkaza艂 Arnauaowi d'Erill sformu艂owanie oskar偶enia przeciwko szwagrowi. Nied艂ugo potem naczelnik Barcelony og艂osi艂 wyrok, na mocy kt贸rego posiad艂o艣ci niewiernego wasala, skazanego zaocznie, mia艂y przej艣膰 na w艂asno艣膰 Piotra III. Kr贸l Katalonii mia艂 ju偶 pretekst do wszcz臋cia wojny z Majork膮.

Piotr Ceremonialny, zadowolony z nadarzaj膮cej si臋 okazji zjednoczenia kr贸lestwa podzielonego przed laty przez jego przodka Jakuba Zdobywc臋, wezwa艂 m艂odego zakonnika, kt贸ry pom贸g艂 w wykryciu spisku.

- S艂u偶y艂e艣 nam wiernie i ofiarnie - oznajmi艂 kr贸l, tym razem z wysoko艣ci tronu. - Pro艣 wi臋c, o co chcesz.

Joan dowiedzia艂 si臋 o zamiarze kr贸la od pos艂a艅c贸w, mia艂 wi臋c do艣膰 czasu, by zastanowi膰 si臋 nad odpowiedzi膮. I przemy艣la艂 j膮 dog艂臋bnie. Za rad膮 nauczycieli wst膮pi艂 do zakonu franciszkan贸w, jednak w klasztorze Framenors dozna艂 zawodu. Gdzie podzia艂y si臋 jego ukochane ksi臋gi? A okazja do pog艂臋biania wiedzy? Co z wymarzon膮 nauk膮 i studiami? Uda艂 si臋 do przeora, kt贸ry ze 艣wi臋t膮 cierpliwo艣ci膮 przypomnia艂 regu艂臋 zakonu za艂o偶onego przez Franciszka z Asy偶u:

- Skrajna prostota, ca艂kowite ub贸stwo i pokora. Oto trzy cechy dobrego franciszkanina.

Ale Joan pragn膮艂 pog艂臋bia膰 wiedz臋, kontynuowa膰 studia, czyta膰, uczy膰 si臋. Przecie偶 jego nauczyciele zapewniali, 偶e ka偶da #jjja# z dr贸g prowadz膮cych do Pana. Dlatego zerka艂 z zazdro艣ci膮 dominikan贸w. Zakon ten, zajmuj膮cy si臋 g艂贸wnie studiowaniem filozofii i teologii, za艂o偶y艂 i prowadzi艂 liczne uniwersytety. Toan marzy艂 o zostaniu dominikaninem i kontynuowaniu nauki na s艂awnym uniwersytecie w Bolonii.

- Niech tak b臋dzie - rzek艂 kr贸l, wys艂uchawszy pro艣by Joana. M艂odego zakonnika przesz艂y ciarki. - Wierzymy, 偶e zdobyta wiedza przemieni was w autorytet moralny i z czasem wr贸cicie do ojczyzny, by s艂u偶y膰 waszemu kr贸lowi i jego poddanym.


Ko艣ci贸艂 Santa Maria de la Mar, Barcelona, maj 1343 roku

Od wydania przez naczelnika Barcelony wyroku przeciwko Jakubowi III up艂yn臋艂y dwa lata. Arnau sta艂 wewn膮trz niedoko艅czonego ko艣cio艂a Santa Maria, przys艂uchuj膮c si臋 ze 艣ci艣ni臋tym sercem dzwonom rozbrzmiewaj膮cym w ca艂ym mie艣cie. Kr贸l rusza艂 na wojn臋 przeciwko Majorce i w Barcelonie zaroi艂o si臋 od wielmo偶贸w i rycerzy. Arnau, trzymaj膮cy wart臋 przed kaplic膮 Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu, obserwowa艂 ich w t艂umie wype艂niaj膮cym ko艣ci贸艂 i plac na zewn膮trz. We wszystkich 艣wi膮tyniach odprawiano msze w intencji wojsk katalo艅skich.

Arnau by艂 zm臋czony. Kr贸l zgromadzi艂 w Barcelonie ca艂膮 flot臋 wojenn膮 i od wielu dni bastaixos pracowali bez wytchnienia. Sto siedemna艣cie okr臋t贸w! Nigdy nie widziano tu tylu statk贸w naraz. Morze roi艂o si臋 od maszt贸w, a u brzeg贸w Barcelony sta艂y dwadzie艣cia dwie olbrzymie galery gotowe o wyruszenia na wojn臋, siedem brzuchatych karak do transportu koni, osiem wielkich dwu- i trzypok艂adowych okr臋t贸w do przewozu 偶o艂nierzy oraz ca艂e mn贸stwo 艣rednich i ma艂ych 艂odzi.

Z pewno艣ci膮 na jednej z tych galer, teraz uzbrojonych, ponad rok temu odp艂yn膮艂 do Bolonii Joan w habicie dominikanina.

Arnau odprowadzi艂 go na sam brzeg. Brat wskoczy艂 na 艂贸dk臋 i usiad艂szy plecami do morza, u艣miechn膮艂 si臋 do niego. Arnau patrzy艂, jak wchodzi na pok艂ad galery. Na widok poruszaj膮cych je wiose艂 poczu艂 ucisk w 偶o艂膮dku, a po jego policzkach pop艂yn臋艂y 艂zy. Zosta艂 sam.

Rozejrza艂 si臋 dooko艂a. Nie przestawano bi膰 we wszystkie dzwony w mie艣cie. Mo偶ni, duchowie艅stwo, 偶o艂nierze, kupcy, rzemie艣lnicy oraz prosty lud wype艂niali ko艣ci贸艂 Santa Maria. Towarzysze Arnaua stali na baczno艣膰 tu偶 przy nim. Mimo to czu艂 si臋 taki samotny! Jego nadzieje i ca艂e jego 偶ycie leg艂y z gruzach, podobnie jak stary ko艣ci贸艂ek, na miejscu kt贸rego powsta艂a nowa 艣wi膮tynia. Stara budowla przesta艂a istnie膰. Nie pozosta艂 po niej nawet 艣lad. Przed Arnauem otwiera艂a si臋 teraz olbrzymia szeroka nawa g艂贸wna, okolona o艣miok膮tnymi kolumnami podpieraj膮cymi sklepienie. Po bokach, po zewn臋trznej stronie kolumn, mury ko艣cio艂a wci膮偶 powoli pi臋艂y si臋 ku niebu, kamie艅 po kamieniu.

Arnau zadar艂 g艂ow臋. Po umieszczeniu w drugim sklepieniu zwornika, przedstawiaj膮cego scen臋 narodzenia Pana, prace przenios艂y si臋 do naw bocznych. Zamkni臋to od g贸ry prezbiterium, ale nast臋pne w kolejno艣ci sklepienie - pierwsze wchodz膮ce w sk艂ad prostok膮tnej nawy g艂贸wnej - w dalszym ci膮gu przypomina艂o paj臋czyn臋: niebo przecina艂y cztery 偶ebra rozpi臋te niczym delikatna sie膰 i po艂膮czone zwornikiem, kt贸ry wygl膮da艂 jak paj膮k czyhaj膮cy na ofiar臋. Arnau utkwi艂 wzrok w cienkich 偶ebrach sklepienia. Dobrze wiedzia艂, co czuje ofiara z艂apana w paj臋czyn臋! Aledis by艂a coraz bardziej natarczywa. Powiem o wszystkim twoim cechmistrzom", grozi艂a, gdy Arnau pr贸bowa艂 si臋 od niej op臋dza膰. A wtedy on grzeszy艂 znowu, i znowu, i jeszcze raz... Zerkn膮艂 na swych towarzyszy鈥 jak si臋 dowiedz膮... Spojrza艂 na Bartolome, swego te艣cia Cechmistrza, oraz na Ramona, przyjaciela i opiekuna. Jak zareaguj膮? a Joan jest tak daleko...

Zdawa艂o si臋, 偶e nawet jego ukochany ko艣ci贸艂 si臋 go wyrzek艂, gdy tylko uko艅czono cz臋艣膰 sklepienia i wzniesiono przypory podtrzymuj膮ce 艂uki naw bocznych, arystokracja i bogaci kupcy zacz臋li urz膮dza膰 ko艣cielne kaplice, by uwieczni膰 sw贸j r贸d w herbach, figurach, sarkofagach i innych znakach wyrytych w kamieniu.

Arnau mia艂 wra偶enie, 偶e skradziono mu jego ko艣ci贸艂. Gdy odwiedza艂 Madonn臋, wypatruj膮c u niej pociechy, coraz cz臋艣ciej napotyka艂 kupc贸w i wielmo偶贸w kr臋c膮cych si臋 mi臋dzy rusztowaniami. Pojawili si臋 ni z tego, ni z owego, a teraz z dum膮 przystawali przed pierwszymi jedenastoma kaplicami - z trzydziestu czterech zaplanowanych - powstaj膮cymi w ambicie. W kaplicy Wszystkich 艢wi臋tych widnia艂y ju偶 ptaki - herb rodziny Busquets. W kaplicy 艢wi臋tego Jakuba herb rodu Junyent: r臋ka i lew. Tu偶 obok - trzy gruszki rodu Boronat de Pera, wyrze藕bione na kluczu sklepienia gotyckiej kaplicy 艢wi臋tego Paw艂a, na kt贸rej marmurach wyryto r贸wnie偶 podkow膮 i pasy - herb rodu Pau Ferran. Natomiast w kaplicy 艢wi臋tej Ma艂gorzaty widnia艂y herby rodzin Dufort i Dusay oraz zdr贸j symbolizuj膮cy r贸d Font. Nie pozostawiono w spokoju nawet kaplicy Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu! Tak, w bliskiej sercu Arnaua kaplicy bastaixos pojawi艂 si臋 sarkofag Bernata Lulla - archidiakona, kt贸ry rozpocz膮艂 budow臋 艣wi膮tyni - oraz herb rodziny Ferrer.

Arnau przechodzi艂 ze spuszczon膮 g艂ow膮 obok wielmo偶贸w i kupc贸w. On tylko nosi艂 kamienie i kl臋ka艂 przed Madonn膮, b艂agaj膮c, by uwolni艂a go od czatuj膮cej na niego paj臋czycy.

Gdy uroczysto艣ci religijne dobieg艂y ko艅ca, ca艂a Barcelona uda艂a si臋 do portu. Stawi艂 si臋 tam r贸wnie偶 Piotr III w zbroi oraz jego doradcy. Tylko ksi膮偶臋 Jakub, hrabia Urgelu, mia艂 zosta膰 w Katalonii, by broni膰 Ampurdan, Besalu i Camprod贸n - teren贸w granicz膮cych z posiad艂o艣ciami Jakuba III. Wszyscy pozostali mo偶now艂adcy ruszali wraz z kr贸lem na podb贸j Majorki: seneszal Katalonii ksi膮偶臋 Piotr, g艂贸wnodowodz膮cy floty wojennej Pere de Montcada, Pedro de Eixerica i Blasco Alag贸, Gonzalo Diez de Aren贸s i Felipe de Castro, ojciec Jode Arborea, Alfonso de Ll贸ria, Galvany de Anglesola, #ArcaalC# , Arnau d'Erill, ojciec Gonzalo Garcia, Joan Ximenez de oraz wielu innych przedstawicieli arystokracji i rycerstwa, kt贸rym towarzyszy艂o ich wojsko i wasale.

Maria, kt贸ra spotka艂a si臋 z Arnauem przed ko艣cio艂em, wskaza艂a na nich palcem i poci膮gn臋艂a m臋偶a w ich kierunku.

-Kr贸l! Sp贸jrz tylko na naszego monarch臋. Co za prezencja!

A widzia艂e艣 jego miecz? To偶 to cudo, nie miecz! A tamten mo偶ny? Kto to taki, Arnau? Znasz go? Jakie pi臋kne zbroje, tarcze, chor膮gwie...

Zaci膮gn臋艂a Arnaua na drugi koniec pla偶y, pod sam klasztor franciszkan贸w. Wielu m臋偶czyzn, trzymaj膮cych si臋 z dala od mo偶nych i 偶o艂nierzy, wsiada艂o w艂a艣nie na 艂odzie, kt贸re mia艂y ich zawie藕膰 na okr臋ty. Byli brudni i obszarpani, nie mieli tarcz, zbroi ani mieczy, a ich jedyny ubi贸r stanowi艂a d艂uga, zniszczona tunika, wysokie buty i sk贸rzana czapka.

Uzbrojeni byli tylko w n贸偶 i w艂贸czni臋!

- Czy to Kompania Katalo艅ska? - zapyta艂a Maria.

- Tak, to w艂a艣nie oni - potwierdzi艂 Arnau. Przy艂膮czyli si臋 do pe艂nego szacunku milczenia, w jakim mieszka艅cy Barcelony obserwowali najemnych wojownik贸w, zdobywc贸w Bizancjum! Nawet dzieci i kobiety, kt贸re, podobnie jak Maria, dopiero co zachwyca艂y si臋 mieczami i zbroj膮 mo偶nych, spogl膮da艂y na nich z dum膮. Walczyli pieszo, bez 偶adnej os艂ony, zdani wy艂膮cznie na sw膮 zr臋czno艣膰 i si艂臋. Kt贸偶 kpi艂by wi臋c z ich stroju, zniszczonych tunik i lichej broni?

Arnau s艂ysza艂, 偶e znale藕li si臋 tacy 艣mia艂kowie. Pono膰 Sycylijczycy wy艣miali ich kiedy艣 na polu bitwy. Co taka banda obszarpa艅c贸w mo偶e zrobi膰 rycerzom na koniach? A jednak Katalo艅czycy rozprawili si臋 z nimi i podbili Sycyli臋. Podobnie rzecz mia艂a si臋 z Francuzami. Ta historia, przekazywana z ust do ust, obieg艂a ca艂膮 Kataloni臋. Arnau s艂ysza艂 j膮 wiele razy. - Wie艣膰 niesie - szepn膮艂 Marii do ucha - 偶e francuscy 偶o艂nierze pojmali kiedy艣 jednego z tych najemnik贸w i zaprowadzili przed oblicze ksi臋cia Karola z Salerno, kt贸ry zwymy艣la艂 mu od obdartus贸w, n臋dzarzy i dzikus贸w, na艣miewaj膮c si臋 z wojsk katalo艅skich. - Arnau i Maria przygl膮dali si臋 almogawarom, wchodz膮cym na 艂odzie. - Wtedy jeniec w obecno艣ci ksi臋cia i rycerzy wyzwa艂 na pojedynek najdzielniejszego z jego woj贸w. Chcia艂 walczy膰 pieszo, uzbrojony jedynie we w艂贸czni臋, podczas gdy Francuz mia艂 stan膮膰 do pojedynku na koniu i w pe艂nym rynsztunku. - Gdy Arnau przerwa艂 na chwil臋, Maria odwr贸ci艂a si臋 do niego, ciekawa ko艅ca historii. - Francuzi wy艣miali je艅ca, przyj臋li jednak wyzwanie. Wyjechali na otwarty teren przed obozowiskiem Francuz贸w, a tam Katalo艅czyk zabi艂 konia, po czym bez trudu pokona艂 przeciwnika nieprzyzwyczajonego do walki wr臋cz. Gdy ju偶, ju偶 mia艂 poder偶n膮膰 gard艂o Francuzowi, ksi膮偶臋 Karol ofiarowa艂 mu wolno艣膰 w zamian za 偶ycie swego rycerza.

- To wszystko prawda - rzuci艂 kto艣 za ich plecami. - Oni walcz膮 jak wcielone diab艂y.

Arnau poczu艂, 偶e Maria tuli si臋 do niego i mocno 艣ciska mu rami臋, wpatruj膮c si臋 w almogawar贸w. Czego ode mnie oczekujesz, kobieto? Opieki? Gdyby艣 wiedzia艂a! Nie potrafi臋 zapanowa膰 nawet nad w艂asn膮 偶膮dz膮. Naprawd臋 my艣lisz, 偶e oni skrzywdziliby ci臋 bardziej ni偶 ja? Walcz膮 jak diab艂y. Arnau przyjrza艂 si臋 najemnikom: porzucili swe rodziny, id膮 na wojn臋 weseli, szcz臋艣liwi. Dlaczego... dlaczego nie mog臋 i艣膰 z nimi?

Okr臋towanie wojsk ci膮gn臋艂o si臋 godzinami. Maria wr贸ci艂a do domu, Arnau b艂膮ka艂 si臋 po pla偶y, w艣r贸d gapi贸w. Spotka艂 kilku towarzyszy z gremium.

- Dlaczego tak si臋 spiesz膮? - zapyta艂 Raniona, wskazuj膮c barki, kt贸re kursowa艂y bez przerwy w t臋 i z powrotem, wype艂nione po brzegi 偶o艂nierzami. - Przecie偶 pogoda dopisuje i nie zanosi si臋 na sztorm.

- Zaraz zrozumiesz dlaczego - odpar艂 Ramon.

W tym w艂a艣nie momencie zar偶a艂 pierwszy ko艅. Po chwili zawt贸rowa艂y mu setki innych, czekaj膮cych pod murami na swoj膮 kolej. Z siedmiu karak przeznaczonych do przewozu koni niekt贸re - te, kt贸re towarzyszy艂y walenckim mo偶nym lub przyp艂yn臋艂y z port贸w w Salou, Tarragonie i z p贸艂nocy garcelony - by艂y ju偶 pe艂ne.

- Lepiej uciekajmy - ponagli艂 Arnaua Ramon. 鈥 Lada chwila to miejsce zamieni si臋 w pole bitwy.

Po drodze min臋li pierwsze prowadzone przez stajennych wierzchowce - wielkie rumaki bojowe, kt贸re wierzga艂y, wali艂y kopytami w ziemi臋 i k膮sa艂y, wyrywaj膮c si臋 swym opiekunom.

- Wiedz膮, 偶e id膮 na wojn臋 - stwierdzi艂 Ramon, gdy zaszyli si臋 mi臋dzy barkami.

- Wiedz膮?

- Pewnie. Dla nich wyprawa statkiem zawsze oznacza wojn臋. Popatrz tylko. - Arnau zerkn膮艂 na morze. Cztery brzuchate karaki o niewielkim zanurzeniu podp艂yn臋艂y jak najbli偶ej brzegu. Klapy umieszczone na rufie opad艂y z g艂o艣nym pluskiem na wod臋, ods艂aniaj膮c wn臋trze 艂adowni. - A tym, kt贸re nie wiedz膮 - ci膮gn膮艂 Ramon - udziela si臋 podniecenie innych wierzchowc贸w.

Niebawem pla偶a zaroi艂a si臋 od koni: setek ros艂ych, silnych, pot臋偶nych rumak贸w przyzwyczajonych do walki. Ch艂opcy stajenni i giermkowie biegali mi臋dzy nimi, trzymaj膮c si臋 jak najdalej od ich kopyt i z臋b贸w. Mimo to ten i 贸w na oczach Arnaua zosta艂 stratowany lub wyrzucony w g贸r臋 przez wierzgaj膮ce zwierz臋. Wsz臋dzie panowa艂 zam臋t i og艂uszaj膮ca wrzawa.

- Na co jeszcze czekaj膮?! - Arnau pr贸bowa艂 przekrzycze膰 zgie艂k.

Ramon zn贸w wskaza艂 morze. Giermkowie, brodz膮c po pachy w wodzie, prowadzili w stron臋 okr臋t贸w kilka wierzchowc贸w.

- To przyw贸dcy stada. Za nimi p贸jd膮 pozosta艂e.

Rzeczywi艣cie. Gdy tylko pierwsze zwierz臋ta wdrapa艂y si臋 na Pochylni臋 艂adowni, odwr贸cono je 艂bem do pla偶y i zacz臋艂y r偶e膰 Jak oszala艂e.

Na ten w艂a艣nie znak czeka艂y pozosta艂e konie.

Stado wbieg艂o do wody, wzbijaj膮c pian臋, kt贸ra na kilka chwil przes艂oni艂a ca艂y widok. Po bokach szli, trzaskaj膮c z bat贸w, o艣wiadczeni masztalerze, kt贸rzy mieli za zadanie utrzyma膰 zwierz臋ta w stadzie i zagoni膰 je prosto na okr臋ty. Konie wyrywa艂y si臋 opiekunom i wi臋kszo艣膰 z nich gna艂a teraz samopas, potr膮caj膮c si臋 nawzajem. Na chwil臋 zapanowa艂 chaos, krzyki stajennych i trzask bat贸w miesza艂y si臋 z r偶eniem koni chc膮cych wej艣膰 na statek, i nawo艂ywaniami z pla偶y. Gdy wszystkie konie trafi艂y pod pok艂ad, zamkni臋to w艂azy. Karaki by艂y gotowe do podniesienia kotwicy. W porcie zapanowa艂 spok贸j.

W 艣lad za galer膮 admira艂a Perego de Montcada sto siedemdziesi膮t okr臋t贸w wyp艂yn臋艂o na pe艂ne morze. Arnau i Ramon zn贸w podeszli do brzegu.

- Prosz臋, wyruszyli na podb贸j Majorki - skwitowa艂 starszy bastaix.

Arnau skin膮艂 g艂ow膮 w milczeniu. Tak, wyruszyli. Sami, porzucaj膮c troski i niedol臋. 呕egnano ich jak bohater贸w, a oni my艣leli ju偶 tylko o wojnie, wy艂膮cznie o wojnie. Da艂by wiele, by p艂yn膮膰 teraz na jednej z tych galer!

Dwudziestego pierwszego czerwca Piotr III uczestniczy艂 w majorka艅skiej katedrze we mszy in sede majestatis, odbieraj膮c nale偶ne mu honory, przyobleczony w od艣wi臋tne szaty i koron臋 kr贸la Majorki. Jakub III zbieg艂 do swych posiad艂o艣ci w Roussillonie.

Wiadomo艣膰 dotar艂a do Barcelony, a potem rozesz艂a si臋 po ca艂ym P贸艂wyspie Iberyjskim. Kr贸l zrobi艂 pierwszy krok, by wywi膮za膰 si臋 z obietnicy i scali膰 ziemie podzielone przez Jakuba I. Musia艂 jeszcze odzyska膰 hrabstwo Cerdagne i terytorium katalo艅skie po艂o偶one po drugiej stronie Pirenej贸w - Roussillon.

Przez ca艂y d艂u偶膮cy si臋 miesi膮c - bo tyle czasu zaj臋艂o Katalo艅czykom zdobycie Majorki - Arnau nie m贸g艂 zapomnie膰 widoku kr贸lewskiej floty opuszczaj膮cej Barcelon臋. Gdy okr臋ty by艂y ju偶 daleko, ludzie zacz臋li rozchodzi膰 si臋 do dom贸w. On nie mia艂 po co wraca膰. Nie chcia艂 zn贸w przyjmowa膰 mi艂o艣ci i czu艂o艣ci, na kt贸re nie zas艂ugiwa艂. Dlatego usiad艂 na piasku i siedzia艂 jeszcze d艂ugo po znikni臋ciu z horyzontu ostatniego 偶agla

- Im to dobrze, pozostawili zmartwienia na l膮dzie, powtarza艂 bez ko艅ca. Ca艂y miesi膮c - ilekro膰 Aledis dopada艂a go na zboczach Montjuic lub Maria zawstydza艂a swym oddaniem - rozbrzmiewa艂y mu w uszach krzyki i 艣miechy almogawar贸w, a przed oczami stawa艂y odp艂ywaj膮ce okr臋ty. Wcze艣niej czy p贸藕niej wszystko si臋 wyda. Niedawno, gdy Aledis j臋cza艂a, siedz膮c na nim okrakiem, us艂yszeli czyj艣 krzyk. Zamarli na chwil臋, ale potem Aledis zachichota艂a i znowu si臋 na niego rzuci艂a. Je艣li si臋 wyda... Spadnie na niego ha艅ba, zostanie usuni臋ty z bractwa. Co z nim wtedy b臋dzie? Jak zarobi na chleb?

Kiedy 29 czerwca 1343 roku ca艂a Barcelona wyleg艂a wita膰 kr贸lewsk膮 flot臋 u uj艣cia rzeki Llobregat, Arnau wiedzia艂 ju偶, co robi膰. Kr贸l, zgodnie ze sw膮 obietnic膮, ruszy na podb贸j Roussillonu i Cerdagne, a on, Arnau Estanyol, b臋dzie mu towarzyszy艂. Musi uciec od Aledis! By膰 mo偶e podczas nieobecno艣ci zapomni o nim, a po powrocie... Arnau wzdrygn膮艂 si臋: idzie na wojn臋, a na wojnie gin膮 ludzie. A mo偶e po powrocie rozpocznie nowe 偶ycie u boku Marii - ju偶 bez Aledis?

Piotr III rozkaza艂 okr臋tom wp艂ywa膰 do portu w okre艣lonym porz膮dku: najpierw galera kr贸lewska, potem okr臋t ksi臋cia Piotra, ojca Perego de Montcada, Pedra de Eixerica i tak dalej.

Podczas gdy reszta floty czeka艂a, kr贸lewska galera wp艂yn臋艂a do portu i wykona艂a rund臋 honorow膮 na oczach wiwatuj膮cych, pe艂nych podziwu poddanych zgromadzonych na pla偶y.

Okr臋t przep艂yn膮艂 przed Arnauem, witany entuzjastycznymi okrzykami. Bastaixos i przewo藕nicy stali na pla偶y, tu偶 przy brzegu, gotowi do budowy mostu, po kt贸rym monarcha m贸g艂by zej艣膰 na l膮d. Tu偶 obok, r贸wnie偶 w wyczekuj膮cych pozach, stali patrycjusze - Francesc Grony, Bernat Santcliment i Galcera #^arb贸# - w otoczeniu cechmistrz贸w. Przewo藕nicy zacz臋li ustawia膰 w poprzek swe 艂odzie, ale dostojnicy ich powstrzymali.

Co si臋 dzieje? Arnau zerkn膮艂 na pozosta艂ych bastaixos. Jak Monarcha zejdzie na l膮d bez pomostu?

- Kr贸l powinien pozosta膰 na pok艂adzie - us艂ysza艂, jak Francesc Grony t艂umaczy panu Santcliment. - Wojska musz膮 wyruszy膰 na Roussillon, zanim kr贸l Jakub 艣ci膮gnie posi艂ki i sprzymierzy si臋 z Francuzami.

Wszyscy obecni przytakn臋li. Arnau pobieg艂 wzrokiem ku kr贸lewskiej galerze, kt贸ra kontynuowa艂a rund臋 honorow膮 wzd艂u偶 wybrze偶a. Je艣li kr贸l nie zejdzie na l膮d, je艣li flota wyruszy do Roussillonu, nie zatrzymuj膮c si臋 w mie艣cie... Nogi si臋 pod nim ugi臋艂y. Kr贸l musi zej艣膰 na l膮d!

Nawet doradca kr贸lewski, hrabia Terranova, kt贸ry zatrzyma艂 si臋 w Barcelonie pod nieobecno艣膰 monarchy, by艂 przeciwko niemu. Arnau rzuci艂 mu gniewne spojrzenie.

Trzej patrycjusze, hrabia Terranova oraz kilku innych przedstawicieli w艂adz miejskich wsiad艂o do 艂odzi, kt贸ra zawioz艂a ich na kr贸lewsk膮 galer臋. Arnau przekona艂 si臋, 偶e nawet jego towarzysze popieraj膮 plan miejskich dygnitarzy: 鈥淣ie mo偶na dopu艣ci膰, by kr贸l Majorki przegrupowa艂 wojska", m贸wili, kiwaj膮c g艂owami.

Rozmowy trwa艂y wiele godzin. Mieszka艅cy nie opuszczali pla偶y, czekaj膮c na decyzj臋 kr贸la.

Ostatecznie nie zbudowano pomostu, ale nie wyruszono te偶 od razu na podb贸j Roussillonu i Cerdagne. Kr贸l uzna艂, 偶e w obecnej sytuacji nie mo偶na kontynuowa膰 kampanii: brakowa艂o pieni臋dzy na wojn臋, podczas morskiej przeprawy wi臋kszo艣膰 rycerzy straci艂a konie, wi臋c i tak musia艂aby opu艣ci膰 okr臋t. Poza tym trzeba by艂o uzupe艂ni膰 zapasy 偶ywno艣ci przed wyruszeniem na podb贸j nowych terytori贸w. W艂adze miejskie chcia艂y uczci膰 zdobycie Majorki, jednak kr贸l sprzeciwi艂 si臋 temu pomys艂owi i kaza艂 od艂o偶y膰 艣wi臋towanie na p贸藕niej, gdy ca艂e dawne kr贸lestwo zostanie na powr贸t scalone. Dlatego tez 29 czerwca 1343 roku Piotr III zszed艂 na l膮d jak zwyk艂y 偶eglarz, skacz膮c z 艂odzi do wody.

Jak powiedzie膰 Marii, 偶e chce zaci膮gn膮膰 si臋 do armii? Reakcja Aledis go nie obchodzi艂a, nic nie zyska, wydaj膮c go, Arnau rusza艂 na wojn臋, po c贸偶 wi臋c mia艂aby szkodzi膰? Pomy艣la艂 o matce Joana - je艣li cudzo艂贸stwo wyjdzie a jaw, Aledis spotka膰 mo偶e ten sam los, i ona o tym wie. Ale Maria. Jak powiedzie膰 Marii?

Spr贸bowa艂. Spr贸bowa艂 si臋 z ni膮 po偶egna膰, gdy masowa艂a mu plecy. 鈥淚d臋 na wojn臋", chcia艂 jej oznajmi膰. Tak po prostu: 鈥淚d臋 na wojn臋". Na pewno zaleje si臋 艂zami. A przecie偶 to nie jej wina. Spr贸bowa艂, gdy podawa艂a mu kolacj臋, ale jej s艂odkie spojrzenie odebra艂o mu g艂os. 鈥淐o艣 ci dolega?", zapyta艂a. Pr贸bowa艂 nawet w 艂贸偶ku, gdy sko艅czyli si臋 kocha膰, ale wtedy Maria go g艂aska艂a.

Tymczasem w mie艣cie wrza艂o. Wbrew oczekiwaniom poddanych, kr贸l zwleka艂 z wyruszeniem na podb贸j Cerdagne i Roussillonu. Rycerze domagali si臋 偶o艂du i odszkodowa艅 za utracone konie i bro艅, ale kr贸lewski skarbiec 艣wieci艂 pustkami. Dlatego wielu rycerzy - mi臋dzy innymi Ramon de Anglesola, Joan de Arborea, Alfonso de Ll贸ria i Gonzalo Diez de Aron贸s - wr贸ci艂o do swych posiad艂o艣ci.

Kr贸l zdecydowa艂, 偶e tym razem poprowadzi do boju prosty lud, i zwo艂a艂 host, pospolite ruszenie ca艂ej Katalonii. Kaza艂 bi膰 we wszystkie dzwony w ksi臋stwie i wyg艂asza膰 z ambon 偶arliwe kazania, by sk艂oni膰 wolnych obywateli do ruszenia na wojn臋. Mo偶ni wyst臋powali z armii! Ojciec Albert przemawia艂 p艂omiennie, jego s艂owa brzmia艂y g艂o艣no i dobitnie, gestykulowa艂 z o偶ywieniem. Jak偶e kr贸l Piotr ma broni膰 Katalonii? A je艣li w艂adca Majorki, zach臋cony postaw膮 wielmo偶贸w, sprzymierzy si臋 z Francuzami i zaatakuje Kataloni臋? Nie by艂by to zreszt膮 pierwszy raz! G艂os ojca Alberta porusza艂 wiernych. Czy ju偶 zapomnieli艣cie? Przecie偶 s艂yszeli艣cie o francuskiej wyprawie Ny偶owej przeciwko Katalonii. Wtedy stawili艣my op贸r. A teraz? Czy i tym razem szcz臋艣cie nam dopisze, je艣li pozwolimy Jakubowi III otrz膮sn膮膰 si臋 po kl臋sce?

Arnau wpatrywa艂 si臋 w kamienn膮 figurk臋 Madonny z Dzieckiem. Gdyby chocia偶 mieli dziecko. Wtedy sprawy na pewno nie posun臋艂yby si臋 tak daleko. Aledis nie by艂aby dla niego taka okrutna. Gdyby mieli dziecko...

- Z艂o偶y艂em 艣luby - szepn膮艂 nagle do Marii, gdy kapral nadal werbowa艂 偶o艂nierzy. - P贸jd臋 na wojn臋. Mo偶e gdy Wr贸c臋 Madonna pob艂ogos艂awi nas potomstwem.

Maria odwr贸ci艂a si臋, chwyci艂a d艂o艅 m臋偶a i u艣cisn臋艂a ja mocno. Potem ona r贸wnie偶 spojrza艂a na Madonn臋.

- Nie mo偶esz mi tego zrobi膰! - krzykn臋艂a Aledis, gdy Arnau powiedzia艂 jej o swoim postanowieniu. Arnau pr贸bowa艂 uciszy膰 j膮 gestem r臋ki, ale ona wci膮偶 krzycza艂a: - Nie mo偶esz mnie tak zostawi膰! Powiem wszystko...

- I co ci to da? - przerwa艂 jej Arnau. - Ja b臋d臋 ju偶 wtedy na wojnie. Zgubisz sam膮 siebie.

Spojrzeli sobie w oczy. Jak zwykle siedzieli w zaro艣lach. Dolna warga Aledis dr偶a艂a. Jaka偶 ona pi臋kna! Arnau chcia艂 dotkn膮膰 jej policzka, po kt贸rym zacz臋艂y p艂yn膮膰 艂zy, ale powstrzyma艂 si臋 w ostatniej chwili.

- 呕egnaj, Aledis.

- Nie mo偶esz mnie zostawi膰 - 艂ka艂a.

Osun臋艂a si臋 na kolana, z g艂ow膮 w ramionach. Cisza sprawi艂a, 偶e podnios艂a na niego wzrok.

- Dlaczego mi to robisz? - szlocha艂a.

Arnau patrzy艂 na 艂zy sp艂ywaj膮ce po jej twarzy, na cia艂o wstrz膮sane spazmami. Zagryz艂 wargi i uciek艂 wzrokiem ku szczytowi g贸ry Montjuic, sk膮d znosi艂 kamienie. Po co krzywdzi膰 j膮 jeszcze bardziej? Rozwar艂 ramiona.

- Musz臋, zrozum.

Aledis podczo艂ga艂a si臋 do niego na kl臋czkach i dotkn臋艂a jego n贸g.

- Musz臋! - powt贸rzy艂 Arnau, odsuwaj膮c si臋. A potem ruszy艂 w d贸艂 ku miastu.

To by艂y prostytutki, zdradza艂y je barwne stroje. Aledis nie wiedzia艂a, czy powinna do nich podej艣膰, nie mog艂a si臋 jednak oprze膰 woni przygotowywanej przez nie zupy. Umiera艂a z g艂odu. Bardzo zmizernia艂a. M艂ode dziewczyny, jej r贸wie艣niczki, krz膮ta艂y si臋 przy ognisku, gaw臋dz膮c weso艂o. Dostrzeg艂y j膮 przy obozowych namiotach i zaprosi艂y do siebie, ale... to przecie偶 nierz膮dnice. Aledis spojrza艂a na siebie: mia艂a na sobie brudne, cuchn膮ce 艂achmany. Prostytutki skin臋艂y na ni膮 ponownie, a ona zapatrzy艂a si臋 na ich jedwabne, pob艂yskuj膮ce w s艂o艅cu ubrania. Nikt nie chcia艂 jej pom贸c. A przecie偶 prosi艂a o co艣 do jedzenia we wszystkich namiotach, szopach, przy ogniskach. Czy ktokolwiek si臋 nad ni膮 ulitowa艂? Potraktowano j膮 jak zwyk艂膮 偶ebraczk臋.. Prosi艂a o ja艂mu偶n臋 - o kromk臋 chleba, och艂ap mi臋sa lub cho膰by kawa艂ek jarzyny - ale napluto na jej wyci膮gni臋t膮 r臋k臋. A. potem wy艣miano. Te kobiety s膮 ladacznicami, ale przynajmniej zaprosi艂y j膮 na zup臋.

Kr贸l zwo艂a艂 wojsko do Figueras, miasta na p贸艂nocy Katalonii. Stawili si臋 tam mo偶ni, kt贸rzy nie opu艣cili monarchy, oraz pospolite ruszenie, r贸wnie偶 oddzia艂y z Barcelony. By艂 w艣r贸d nich Arnau Estanyol, nareszcie spokojny, pe艂en optymizmu, zbrojony w odziedziczon膮 po ojcu kusz臋 oraz sztylet o st臋pionym czubku.

Jednak kr贸l Piotr zgromadzi艂 w Figueras nie tylko tysi膮c dwustu je藕d藕c贸w i cztery tysi膮ce piechur贸w. Wraz z nim 艣ci膮gn臋艂a tu innego rodzaju armia, z艂o偶ona z rodzin 偶o艂nierzy - g艂贸wnie almogawar贸w, kt贸rzy prowadzili koczowniczy tryb 偶ycia i w臋drowali z ca艂ym dobytkiem - kupc贸w, ostrz膮cych sobie z臋by na skarby z艂upione przez wojsko, oraz z handlarzy niewolnik贸w, klech贸w, szuler贸w, z艂odziejaszk贸w, prostytutki, 偶ebrak贸w i wszelkiego rodzaju n臋dzarzy, kt贸rzy Ign臋li do padliny niczym s臋py. By艂a to pot臋偶na tylna stra偶, w臋druj膮ca w 艣lad za wojskiem i rz膮dz膮ca si臋 w艂asnymi prawami, nierzadko okrutniejszymi ni偶 prawa wojny, na kt贸rej paso偶ytowa艂a.

W艣r贸d tej niejednorodnej ci偶by znalaz艂a si臋 r贸wnie偶 Aledis. Po偶egnalne s艂owa Arnaua rozbrzmiewa艂y jej w uszach, gdy po raz kolejny poczu艂a, jak chropowate i pomarszczone r臋ce si臋gaj膮 do najbardziej intymnych zak膮tk贸w jej cia艂a. Rz臋偶enie starego garbarza zla艂o si臋 z jej wspomnieniami. Starzec uszczypn膮艂 j膮 w srom. Aledis ani drgn臋艂a. Staruch uszczypn膮艂 j膮 znowu, tym razem znacznie mocniej, domagaj膮c si臋 gotowo艣ci, jak膮 zawsze udawa艂a przed nim jego m艂oda 偶ona. Jednak kobieta zacisn臋艂a uda. Dlaczego mnie porzuci艂e艣, Arnau? - pomy艣la艂a, czuj膮c, 偶e Pau w艂azi na ni膮 i r臋kami pr贸buje utorowa膰 sobie drog臋 do jej wn臋trza. Ust膮pi艂a i roz艂o偶y艂a nogi, a gorycz podchodzi艂a jej do gard艂a. Nie da艂a po sobie pozna膰, 偶e zbiera jej si臋 na wymioty. Staruch wi艂 si臋 na niej niczym gad. Przekr臋ci艂a g艂ow臋 i zwymiotowa艂a na 艂贸偶ko. Nawet tego nie zauwa偶y艂. Nadal naciera艂 na ni膮 niedo艂臋偶nie, podtrzymuj膮c r臋kami sw膮 obwis艂膮 m臋sko艣膰. Trzyma艂 g艂ow臋 na jej piersiach i gryz艂 mi臋kkie z obrzydzenia sutki. Gdy sko艅czy艂, osun膮艂 si臋 na siennik i zasn膮艂. Nazajutrz Aledis spakowa艂a do tobo艂ka sw贸j lichy dobytek, troch臋 jedzenia oraz kilka monet skradzionych m臋偶owi i jak gdyby nigdy nic wysz艂a z domu.

Min臋艂a klasztor Sant Pere de les Puelles i znalaz艂a si臋 murami Barcelony, na wiekowym rzymskim trakcie, kt贸ry j膮 zaprowadzi膰 do Figueras. Przesz艂a przez bram臋 miasta ze spuszczon膮 g艂ow膮, nie patrz膮c na 偶o艂nierzy, cho膰 mia艂a ochot臋 rzuci膰 si臋 do ucieczki. Potem spojrza艂a na jasne, b艂臋kitne niebo i ruszy艂a na spotkanie przysz艂o艣ci, u艣miechaj膮c si臋 do licznych w臋drowc贸w, kt贸rzy zmierzali do wielkiego miasta. Arnau r贸wnie偶 porzuci艂 偶on臋. Pewnie poszed艂 na wojn臋 tylko po to, by si臋 od niej uwolni膰! Niemo偶liwe, by kocha艂 Mari臋. Ona, Aledis, czu艂a to, gdy byli razem. Gdy w ni膮 wchodzi艂! Zna艂a jego my艣li, wiedzia艂a, 偶e kocha tylko j膮. A ju偶 niebawem, gdy j膮 ujrzy... Aledis wyobrazi艂a sobie, jak biegnie ku niej z otwartymi ramionami. Uciekn膮! Tak, uciekn膮 i ju偶 zawsze b臋d膮 razem.

Przez pierwsze godziny sz艂a z grupk膮 wie艣niak贸w, kt贸rzy wracali do domu, sprzedawszy w mie艣cie plony. Wyja艣ni艂a im, 偶e spodziewa si臋 dziecka i idzie powiedzie膰 o tym m臋偶owi. Dowiedzia艂a si臋 od nich, 偶e od Figueras dzieli j膮 pi臋膰 lub sze艣膰 dni marszu i 偶e nie powinna zbacza膰 z traktu a偶 do Gerony. Mia艂a r贸wnie偶 okazj臋 wys艂ucha膰 rad dw贸ch bezz臋bnych i bosych babin, kt贸re zdawa艂y si臋 艂ama膰 pod ci臋偶arem pustych koszy, mimo to pru艂y przed siebie z energi膮 nijak niepasuj膮c膮 do ich stare艅kich i zasuszonych cia艂.

- Kobieta nie powinna samotnie zapuszcza膰 si臋 na te szlaki - rzuci艂a jedna z nich, kr臋c膮c g艂ow膮.

- Oj nie, nie - zawt贸rowa艂a jej towarzyszka.

Min臋艂o kilka sekund, tyle, ile zaj臋艂o starowinom zaczerpni臋cie oddechu.

- Zw艂aszcza gdy jest m艂oda i pi臋kna - doda艂a ta druga.

- 艢wi臋ta prawda - potwierdzi艂a pierwsza.

- C贸偶 z艂ego mo偶e mi si臋 przytrafi膰? - zapyta艂a naiwnie Aledis. - Przecie偶 trakt jest pe艂en ludzi, dobrych ludzi, takich jak wy.

Znowu musia艂a zaczeka膰 na odpowied藕. Babiny sz艂y przez chwil臋 w milczeniu, tym razem nieco szybciej, by nad膮偶y膰 za grupk膮 wie艣niak贸w.

- Owszem, nie brak tu w臋drowc贸w. Barcelona otoczona jest wioskami, kt贸re, podobnie jak my, zawdzi臋czaj膮 byt s膮siedztwu wielkiego miasta. Ale nieco dalej - doda艂a staruszka, patrz膮c ca艂y czas pod nogi - wsie s膮 coraz rzadsze, w pobli偶u nie ma 偶adnych grod贸w, a drogi pustoszej膮 i staj膮 si臋 niebezpieczne.

Tym razem druga kobiecina nie powiedzia艂a s艂owa. Jednak po obowi膮zkowej przerwie zwr贸ci艂a si臋 do Aledis:

- Kiedy zostaniesz sama, lepiej nie zwracaj na siebie uwagi. Chowaj si臋, gdy tylko us艂yszysz, 偶e kto艣 nadchodzi. Unikaj towarzystwa.

- Nawet rycerzy? - zdziwi艂a si臋 Aledis.

- Zw艂aszcza rycerzy! - wykrzykn臋艂a jedna z babin.

- Na odg艂os ko艅skich kopyt kryj si臋, gdzie popadnie, i klep zdrowa艣ki! - poradzi艂a druga.

Obie, wyra藕nie poruszone, odpowiedzia艂y tym razem jednocze艣nie, zapominaj膮c o przerwie na zaczerpni臋cie powietrza. Nawet przystan臋艂y, przez co zosta艂y daleko w tyle za reszt膮 ch艂op贸w. Niedowierzanie na twarzy Aledis by艂o tak wyra藕ne, 偶e babule艅ki, ruszywszy znowu 偶wawym krokiem, wr贸ci艂y do tematu:

- Pos艂uchaj, dziecko - zacz臋艂a jedna, a druga kiwa艂a g艂ow膮, jeszcze zanim tamta przesz艂a do sedna - na twoim miejscu wr贸ci艂abym do Barcelony i poczeka艂a na m臋偶a w domu. Na go艣ci艅cach a偶 roi si臋 od niebezpiecze艅stw, zw艂aszcza teraz, gdy 偶o艂nierze i stra偶 kr贸lewska s膮 na wojnie. Rzezimieszki rozmaitej ma艣ci czuj膮 si臋 bezkarni i wsz臋dzie szerzy si臋 z艂o i bezprawie, bo nikt nie pilnuje porz膮dku, a kr贸l ma wa偶niejsze sprawy na g艂owie ni偶 ochrona dr贸g.

Aledis sz艂a zamy艣lona obok staruszek. Ma si臋 chowa膰 przed rycerzami? Dlaczego? Wszyscy rycerze odwiedzaj膮cy warsztat garbarski traktowali j膮 z szacunkiem. Nigdy nie s艂ysza艂a, by liczni kupcy, zaopatruj膮cy jej m臋偶a w surowce, wspominali o rozbojach i gwa艂tach na katalo艅skich go艣ci艅cach. Natomiast doskonale pami臋ta艂a mro偶膮ce krew w 偶y艂ach opowie艣ci o niebezpiecze艅stwach czyhaj膮cych na uczestnik贸w morskich podr贸偶y oraz kupc贸w przemierzaj膮cych ziemie Maur贸w lub te odleglejsze, nale偶膮ce do su艂tana Egiptu. M膮偶 wspomina艂, 偶e od ponad dwustu lat katalo艅skie drogi znajduj膮 si臋 pod szczeg贸ln膮 opiek膮 prawa i kr贸la, a z艂oczy艅c贸w trudni膮cych si臋 rozbojem na kr贸lewskich go艣ci艅cach czekaj膮 wyj膮tkowo surowe kary. bezpiecze艅stwo na traktach jest w handlu ogromnie wa偶ne - m贸wi艂- 鈥淛ak偶eby inaczej nasze produkty dociera艂y do najdalszych zak膮tk贸w Katalonii?". Nast臋pnie opowiedzia艂 jej, jak opowiada si臋 dziecku, 偶e ju偶 dwie艣cie lat temu Ko艣ci贸艂 pr贸bowa艂 zaprowadzi膰 porz膮dek na go艣ci艅cach. Wtedy w艂a艣nie synody og艂osi艂y stosowny edykt znany jako Constituciones de Paz y Tregua. Je艣li kto艣 go pogwa艂ci艂, natychmiast zostawa艂 ob艂o偶ony kl膮tw膮. Biskupi zabronili mieszka艅com swych hrabstw i biskupstw napada膰 na wrog贸w od hora nona w sobot臋, do hora prima w poniedzia艂ek oraz podczas 艣wi膮t ko艣cielnych. Edykt chroni艂 w spos贸b szczeg贸lny duchownych, 艣wi膮tynie tudzie偶 wiernych id膮cych na msz臋 lub wracaj膮cych z ko艣cio艂a. Constituciones, jak dowiedzia艂a si臋 Aledis, zosta艂y z czasem poszerzone i bra艂y w obron臋 coraz wi臋cej os贸b i dobytku, a mianowicie kupc贸w, zwierz臋ta gospodarcze i juczne, narz臋dzia rolnicze, gospodarstwa ch艂opskie, mieszczan, niewiasty, p艂ody rolne, gaje oliwne, wino... Ostatecznie kr贸l Alfons I obj膮艂 tymi przywilejami wszystkie drogi i go艣ci艅ce publiczne, o艣wiadczaj膮c, 偶e ka偶dy, kto je pogwa艂ci, dopu艣ci si臋 obrazy majestatu. Aledis zerkn臋艂a na ob艂adowane tobo艂kami staruszki, kt贸re sz艂y w milczeniu, pow艂贸cz膮c bosymi nogami. Kto odwa偶y艂by si臋 dopu艣ci膰 obrazy majestatu? Jaki chrze艣cijanin nara偶a艂by si臋 na ekskomunik臋 i napada艂 na w臋drowc贸w na katalo艅skich go艣ci艅cach? O tym w艂a艣nie rozmy艣la艂a Aledis, gdy towarzysz膮ca jej grupka ch艂op贸w skr臋ci艂a w stron臋 San Andres. - Do widzenia, c贸reczko - po偶egna艂y j膮 staruszki. Nie lekcewa偶 naszych przestr贸g - doda艂a jedna. - Je艣li wszystko nie zawr贸cisz z drogi, b膮d藕 ostro偶na. Lepiej nie zachod藕 do wsi ani do miasteczek. Kto艣 m贸g艂by zwr贸ci膰 na ciebie uwag臋 i p贸j艣膰 za tob膮. Zatrzymuj si臋 wy艂膮cznie w folwarkach, ale tylko tam, gdzie zobaczysz kobiety i dzieci. Aledis odprowadzi艂a wzrokiem ch艂op贸w oraz bosonogie 偶ony, staraj膮ce si臋 za nimi nad膮偶y膰. Zosta艂a sama. Do tej pory sz艂a w towarzystwie wie艣niak贸w, gaw臋dz膮c z nimi i pozwalaj膮 my艣lom oraz wyobra藕ni szybowa膰 swobodnie i beztrosko. Marzy艂a o spotkaniu z Arnauem, podekscytowana przygod膮 w kt贸r膮 rzuci艂a si臋 pod wp艂ywem impulsu, jednak gdy g艂osy i kroki wie艣niak贸w ucich艂y w oddali, samotno艣膰 zacz臋艂a jej ci膮偶y膰. Czeka艂a j膮 daleka droga i Aledis - chc膮c sprawdzi膰 jak daleka - os艂oni艂a r臋k膮 oczy, by chroni膰 je przed s艂o艅cem stoj膮cym wysoko na b艂臋kitnym niebie. Ani jedna chmurka nie plami艂a niebosk艂onu, zlewaj膮cego si臋 na horyzoncie z niezmierzonymi i 偶yznymi ziemiami Katalonii.

Gdy wie艣niacy poszli w swoj膮 stron臋, Aledis zacz臋艂a doskwiera膰 nie tylko samotno艣膰. Czu艂a si臋 nieswojo w obcym miejscu, nigdy nie mia艂a bowiem do czynienia z tak rozleg艂ymi, otwartymi przestrzeniami, gdzie mog艂a ogarn膮膰 jednym spojrzeniem niebosk艂on i widnokr膮g. Rozejrza艂a si臋. Popatrzy艂a przed siebie, tam, gdzie podobno znajdowa艂o si臋 Figueras. Nogi si臋 pod ni膮 ugi臋艂y. Odwr贸ci艂a si臋 i spojrza艂a za siebie. Nic, pustka. Barcelona pozosta艂a daleko w tyle, a otaczaj膮ce Aledis ziemie by艂y zupe艂nie obce. Poszuka艂a wzrokiem dach贸w, kt贸re do tej pory zawsze zas艂ania艂y jej nieznany cud natury - ogrom nieba. Wci膮gn臋艂a powietrze, chc膮c wy艂owi膰 swojskie zapachy, wo艅 garbowanej sk贸ry... Nastawi艂a ucha, by us艂ysze膰 nawo艂ywania przechodni贸w, zgie艂k t臋tni膮cego 偶yciem miasta. Wszystko na nic, by艂a zupe艂nie sama. Nagle przypomnia艂a sobie przestrogi staruszek. Obejrza艂a si臋 i spr贸bowa艂a wypatrzy膰 w oddali Barcelon臋. Ma przed sob膮 pi臋膰 lub sze艣膰 dni drogi! Gdzie b臋dzie spa艂a? Czym si臋 po偶ywi? Zwa偶y艂a w r臋ku w臋ze艂ek z ca艂ym swym dobytkiem. A je艣li staruszki mia艂y racj臋? Jak sobie poradzi? Co zrobi, je艣li zaczepi j膮 jaki艣 rycerz lub opryszek? S艂o艅ce sta艂o ju偶 wysoko na niebie. Wzrok Aledis zn贸w pow臋drowa艂 za widnokr膮g, gdzie czeka艂o na ni膮 Figueras i... Arnau.

Zdwoi艂a czujno艣膰. Mia艂a teraz oczy i uszy szeroko otwarte, nas艂uchiwa艂a najl偶ejszego odg艂osu, kt贸ry zak艂贸ci艂by panuj膮cy na drodze spok贸j. W samo po艂udnie dotar艂a w okolice Montcady, gdzie zamek na wzg贸rzu, dziel膮cym nazw臋 z grodem, broni艂 dost臋pu do r贸wniny otaczaj膮cej Barcelon臋. Go艣ciniec zn贸w zape艂ni艂 si臋 ch艂opami i kupcami. Aledis przy艂膮czy艂a si臋 do nich, jakby i ona zmierza艂a do grodu, ale na przedmie艣ciach, przypomniawszy sobie przestrog臋 staruszek, zboczy艂a z drogi i obesz艂a miasto szerokim 艂ukiem.

Z rado艣ci膮 zauwa偶y艂a, 偶e boi si臋 mniej ni偶 na pocz膮tku samotnej podr贸偶y. Na p贸艂noc od Montcady nadal napotyka艂a ch艂op贸w i kupc贸w. Wi臋kszo艣膰 sz艂a pieszo, tylko niekt贸rzy jechali na wozach, mu艂ach lub os艂ach. Wszyscy pozdrawiali si臋 uprzejmie i Aledis bardzo podoba艂a si臋 ta serdeczna atmosfera. Znowu przy艂膮czy艂a si臋 do grupki w臋drowc贸w, tym razem kupc贸w pod膮偶aj膮cych do Ripollet. Z ich pomoc膮 przeprawi艂a si臋 przez rzek臋 Bes贸s, ale wkr贸tce potem ich szlaki si臋 rozesz艂y i kupcy skr臋cili na lewo. Aledis obesz艂a Val Romanas, ale zaraz za grodem drog臋 przeci臋艂a jej g艂贸wna odnoga rzeki Bes贸s. O tej porze roku by艂a jeszcze tak rw膮ca, 偶e o samodzielnej przeprawie nie mog艂o by膰 mowy.

Aledis zerkn臋艂a na rzek臋 i na ospa艂ego przewo藕nika czekaj膮cego na brzegu. M臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋 do niej z niezrozumia艂膮 pob艂a偶liwo艣ci膮, ukazuj膮c czarne z臋by. Aby kontynuowa膰 podr贸偶, Aledis, chc膮c nie chc膮c, musia艂a skorzysta膰 z jego us艂ug. Si臋gn臋艂a do wszytych w bluzk臋 tasiemek, by jak najszczelniej zas艂oni膰 dekolt, ale w臋ze艂ek, kt贸ry nios艂a, utrudnia艂 jej ruchy. Zwolni艂a kroku. Zawsze podziwiano jej zgrabne ruchy, a ona stara艂a si臋 podkre艣li膰 sw贸j wdzi臋k, ilekro膰 czu艂a na sobie czyje艣 spojrzenie. Zepsute z臋by to nic w por贸wnaniu z reszt膮! Ch艂op by艂 dos艂ownie poro艣ni臋ty brudem. Mo偶e lepiej upu艣ci w臋ze艂ek? Nie, zauwa偶y. Ale czego si臋 tu ba膰? Koszula przewo藕nika by艂a sztywna od py艂u. A stopy? Wielki Bo偶e! Pod brunatn膮 skorup膮 prawie nie by艂o wida膰 palc贸w. Powoli. Spokojnie - Chryste Panie, co za oble艣ny typ, pomy艣la艂a Aledis.

- Chc臋 dosta膰 si臋 na drugi brzeg - rzek艂a.

Przewo藕nik przeni贸s艂 wzrok z jej piersi na wielkie, kaszkowe oczy.

- Aha - rzuci艂 tylko, po czym zacz膮艂 znowu si臋 bezwstydnie jej piersiom.

- S艂yszysz, co do ciebie m贸wi臋?

- Aha - powt贸rzy艂 przewo藕nik, tym razem nie podnosz膮c nawet wzroku.

Przez d艂ug膮 chwil臋 s艂ycha膰 by艂o tylko szum rzeki. Aledis czu艂a, 偶e m臋偶czyzna rozbiera j膮 wzrokiem. Zacz臋艂a szybciej oddycha膰, co jeszcze uwydatni艂o jej kobiece kszta艂ty, a wtedy nabieg艂e krwi膮 藕renice przewo藕nika zacz臋艂y b艂膮dzi膰 po jej ciele.

Aledis by艂a sama samiute艅ka gdzie艣 w sercu Katalonii, na brzegu rzeki, o kt贸rej nigdy w 偶yciu nie s艂ysza艂a, a przez kt贸r膮 ju偶 raz si臋 przeprawi艂a, i w towarzystwie zerkaj膮cego na ni膮 oble艣nie osi艂ka. Rozejrza艂a si臋. Nigdzie nie by艂o 偶ywej duszy. Kilka metr贸w na lewo, z dala od rzeki, sta艂a szopa sklecona z niechlujnie pouk艂adanych bali, tak samo cuchn膮ca i zapuszczona jak gospodarz. Przed wej艣ciem, w艣r贸d odpadk贸w i 艣mieci pali艂o si臋 ognisko, nad nim, na 偶elaznym tr贸jnogu wisia艂 kocio艂ek, z kt贸rego unosi艂 si臋 zapach tak odra偶aj膮cy, 偶e Aledis wola艂a nawet nie my艣le膰, co jest w 艣rodku.

- Musz臋 dogoni膰 armi臋 - powiedzia艂a niepewnie.

- Aha.

- M贸j m膮偶 s艂u偶y w wojsku naszego kr贸la - sk艂ama艂a, podnosz膮c g艂os. - Id臋 go powiadomi膰, 偶e oczekuj臋 dziecka. Musz臋 zd膮偶y膰, zanim zostanie wys艂any na pole bitwy.

- Aha. - M臋偶czyzna pokaza艂 czarne z臋by, a z k膮cik贸w jego ust pociek艂a 艣lina.

Otar艂 wargi r臋kawem.

- Nie potrafisz powiedzie膰 nic innego?

- A owszem - odpar艂, mru偶膮c oczy. - 呕o艂nierze kr贸lewscy padaj膮 w bitwach jak muchy.

Znienacka uderzy艂 j膮 na odlew w twarz. Odwr贸ci艂a si臋 a zaraz potem run臋艂a pod nieludzko brudne stopy napastnika.

Osi艂ek schyli艂 si臋, z艂apa艂 j膮 za w艂osy i powl贸k艂 do szopy. Aledis zatopi艂a paznokcie w jego d艂oni, mimo to jej nie pu艣ci艂. Pr贸bowa艂a wsta膰, ale potkn臋艂a si臋 i znowu upad艂a. Szybko oprzytomnia艂a i rzuci艂a si臋 na czworakach na nogi napastnika, w go powali膰, lecz on wyrwa艂 si臋 i kopn膮艂 j膮 z ca艂ej si艂y w brzuch.

Ju偶 w szopie, gdy rozpaczliwie pr贸bowa艂a z艂apa膰 oddech, poczu艂a, jak b艂oto i ziemia kalecz膮 jej cia艂o w rytm ruch贸w m臋偶czyzny.


W oczekiwaniu na rycerstwo i 艣ci膮gaj膮ce z ca艂ej Katalonii oddzia艂y pospolitego ruszenia tudzie偶 prowizje kr贸l Piotr zatrzyma艂 si臋 w ober偶y w Figueras, mie艣cie po艂o偶onym niedaleko granic Roussillonu i maj膮cym przedstawicieli w kortezach. Ksi膮偶臋 Piotr i jego rycerze rozbili ob贸z w Pereladzie, a ksi膮偶臋 Jakub i pozostali mo偶now艂adcy - mi臋dzy innymi pan Eixerica, hrabia de Luna, Blasco de Alag贸, Juan Ximenez de Urrea, Felipe de Castro i Juan Ferrandez de Luna - roz艂o偶yli si臋 wraz ze swymi oddzia艂ami na przedmie艣ciach Figueras.

Arnaua Estanyola wcielono do wojsk kr贸lewskich. Mia艂 dwadzie艣cia dwa lata i wszystko by艂o dla niego nowe. Obozowisko skupiaj膮ce ponad dwa tysi膮ce m臋偶czyzn - rozsadzanych eufori膮 z powodu zwyci臋stwa na Majorce, 偶膮dnych wojennych wra偶e艅, krwi i 艂up贸w, czekaj膮cych bezczynnie, a偶 kr贸l wyda rozkaz do ataku na Roussillon - by艂o zaprzeczeniem 艂adu panuj膮cego w Barcelonie. Z wyj膮tkiem musztry i 膰wicze艅 strzeleckich obozowe 偶ycie sprowadza艂o si臋 do hazardu, straszliwych historii wojennych, opowiadanych przez starych wyjadaczy, przechwalaj膮cych si臋 przed niezaprawionymi w bojach towarzyszami oraz - bo jak偶eby inaczej - do rabunk贸w i burd.

Arnau lubi艂 spacerowa膰 po obozowisku w towarzystwie trzech r贸wie艣nik贸w z Barcelony, r贸wnie niedo艣wiadczonych w wojennym rzemio艣le jak on. Podziwia艂 wierzchowce i zbroje, kt贸re giermkowie polerowali ca艂ymi dniami, a potem wystawiali przed namiot, jakby brali udzia艂 w konkursie na najbardziej l艣ni膮cy bojowy ekwipunek. Z jednej strony ol艣niewa艂y go ko艅skie rz臋dy i rozmaito艣膰 wszelakiej broni, z drugiej o md艂o艣ci przyprawia艂 fetor, brud i chmary owad贸w unosz膮ce si臋 nad 艣mieciami i odchodami tysi臋cy ludzi i zwierz膮t. Stra偶 kr贸lewska poleci艂a wykopa膰 z dala od obozowiska latryny - d艂ugie g艂臋bokie rowy obok strumyka, kt贸ry mia艂 odprowadza膰 nieczysto艣ci. Jednak strumie艅 by艂 prawie suchy i nagromadzone odchody rozk艂ada艂y si臋, wydzielaj膮c niezno艣ny, lepki fetor.

Pewnego ranka czterem nowym znajomym przechadzaj膮cym si臋 w艣r贸d namiot贸w drog臋 przeci膮艂 wracaj膮cy z 膰wicze艅 rycerz. Ko艅, kt贸ry nie m贸g艂 si臋 ju偶 doczeka膰 zas艂u偶onego obroku i zrzucenia z piersi i bok贸w ci臋偶kiej zbroi, bi艂 kopytami o ziemi臋, podczas gdy je藕dziec stara艂 si臋 dotrze膰 bezpiecznie do namiotu, lawiruj膮c mi臋dzy 偶o艂nierzami i dobytkiem nagromadzonym na obozowych uliczkach. Wielki, skoczny rumak, kt贸remu wbijaj膮ce si臋 brutalnie w pysk w臋dzid艂o nie pozwala艂o pogna膰 r膮czo do stajni, przebiera艂 nogami w niezwyk艂ym ta艅cu, tocz膮c bia艂膮 pian臋.

Arnau i jego kompani ust膮pili miejsca rycerzowi, jednak pech chcia艂, 偶e ko艅 gwa艂townie zarzuci艂 zadem na Jaumego, najmniejszego z czw贸rki, kt贸ry straci艂 r贸wnowag臋 i upad艂. Je藕dziec nawet si臋 nie obejrza艂 i odjecha艂 do pobliskiego namiotu, a drobny Jaume r贸wnie偶 wyszed艂by z ca艂ego zdarzenia bez szwanku, gdyby nie zwali艂 si臋 na grupk臋 starych r臋baj艂贸w graj膮cych w ko艣ci. A 偶e jeden z nich straci艂 w艂a艣nie fortun臋, jakiej nie pokry艂by 偶o艂d ze wszystkich przysz艂ych wojen kr贸la Piotra, awantura by艂a nieunikniona. Pechowy gracz rzuci艂 si臋 na Jaumego, by da膰 upust w艣ciek艂o艣ci, kt贸rej wola艂 nie wy艂adowywa膰 na swych ros艂ych towarzyszach. By艂 to zwalisty, brodaty m臋偶czyzna o d艂ugiej, brudnej czuprynie i minie - 艣wiadectwie wielu przegranych partii - kt贸ra przerazi艂aby nawet najm臋偶niejszego wroga.

Stary wojak uni贸s艂 intruza jak kukie艂k臋. Jaume nie wiedzia艂, co si臋 dzieje. W艂a艣nie oberwa艂 od konia i straci艂 r贸wnowag臋, a teraz jaki艣 furiat potrz膮sa艂 nim, wrzeszcz膮c jak op臋tany, i ok艂ada艂 go po twarzy tak zawzi臋cie, 偶e z k膮cik贸w ust pop艂yn臋艂a mu krew.

Arnau patrzy艂, jak ch艂opak przebiera nogami w powietrzu.

- Pu艣膰 go, ty wieprzu! - wrzasn膮艂, zdumiewaj膮c nawet samego siebie.

艢wiadkowie odsun臋li si臋. Jaume przesta艂 przebiera膰 nogami. Chwil臋 potem wyl膮dowa艂 na ziemi, bo napastnik pu艣ci艂 go, by rozprawi膰 si臋 z 偶o艂nierzykiem, kt贸ry mia艂 czelno艣膰 nazwa膰 go wieprzem. Otoczy艂 ich kr膮g gapi贸w, kt贸rzy zacierali ju偶 r臋ce, ciesz膮c si臋, 偶e zaraz b臋dzie widowisko. On, Arnau, przeciw w艣ciek艂emu 偶o艂dakowi. Gdyby go chocia偶 nie obrazi艂. Co go podkusi艂o, by nazwa膰 tego osi艂ka wieprzem?

- To nie jego wina... - wyj膮ka艂, wskazuj膮c na Jaumego kt贸ry rozgl膮da艂 si臋 nieprzytomnie.

呕o艂nierz nie odpowiedzia艂, tylko ruszy艂 na Arnaua niczym rozjuszony byk: uderzy艂 go g艂ow膮 w pier艣 i odrzuci艂 na kilka metr贸w, zmuszaj膮c gapi贸w do rozst膮pienia si臋. Arnau poczu艂, 偶e b贸l rozrywa mu klatk臋 piersiow膮. Nagle zabrak艂o mu cuchn膮cego powietrza, do kt贸rego wdychania zd膮偶y艂 si臋 ju偶 przyzwyczai膰. Zacz膮艂 porusza膰 rozpaczliwie ustami, 偶eby si臋 nie udusi膰. Pr贸bowa艂 wsta膰, ale napastnik kopn膮艂 go w twarz, posy艂aj膮c z powrotem na ziemi臋. Mimo przejmuj膮cego b贸lu g艂owy wci膮偶 stara艂 si臋 zaczerpn膮膰 powietrza i gdy ju偶, ju偶 mia艂 wzi膮膰 oddech, otrzyma艂 kolejnego kopniaka, tym razem w nerki. Pod gradem cios贸w zwin膮艂 si臋 w k艂臋bek i zacisn膮艂 z ca艂ej si艂y powieki.

Kiedy 偶o艂dak przesta艂 si臋 nad nim zn臋ca膰, Arnau pomy艣la艂, 偶e ma pogruchotane wszystkie ko艣ci. Wyda艂o mu si臋, 偶e przez zas艂on臋 b贸lu dociera do niego jaki艣 odg艂os.

Nastawi艂 ucha.

Us艂ysza艂 raz, a potem jeszcze raz, i znowu, i znowu. Otworzy艂 oczy i powi贸d艂 wzrokiem po otaczaj膮cych go ludziach, kt贸rzy nie przestawali si臋 艣mia膰: wytykali go palcem i rechotali. " jego obola艂ych uszach zabrzmia艂y s艂owa ojca: 鈥淧o艣wi臋ci艂em wszystko, 偶eby艣 by艂 wolny". W jego ot臋pia艂ym umy艣le obrazy i wspomnienia zla艂y si臋 ze sob膮: zobaczy艂 ojca wisz膮cego na placu Blat... Wsta艂 z twarz膮 zalan膮 krwi膮. Przypomnia艂 sobie pierwszy kamie艅, jaki zani贸s艂 Madonnie... 呕o艂dak sta艂 do niego ty艂em. Wysi艂ek, jakiego wymaga艂o przyd藕wiganie tamtego skalnego bloku... b贸l, cierpienie i przepe艂niaj膮ca go duma, gdy sk艂ada艂 kamie艅 na placu przed ko艣cio艂em...

- Ty wieprzu!

Brodacz odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie. Szelest jego ubrania poni贸s艂 si臋 po ca艂ym obozowisku.

- G艂upi wie艣niaku! - wrzasn膮艂, znowu ruszaj膮c na Arnaua. 呕aden kamie艅 nie by艂 tak ci臋偶ki jak ten wieprz. 呕aden kamie艅... Arnau rzuci艂 si臋 na 偶o艂nierza i wczepi艂 w niego, uniemo偶liwiaj膮c mu zadanie ciosu. Poturlali si臋 po piachu. Arnau zerwa艂 si臋 pierwszy, ale miast uderzy膰 napastnika, z艂apa艂 go za w艂osy i za sk贸rzany pas, uni贸s艂 nad g艂ow膮 jak kuk艂臋 i cisn膮艂 na gapi贸w.

Brodacz wpad艂 z hukiem w otaczaj膮cych ich 偶o艂nierzy.

Jednak ta nauczka nie ostudzi艂a jego zap臋d贸w. Zahartowany w walce, po kilku sekundach stan膮艂 zn贸w przed Arnauem, kt贸ry ju偶 na niego czeka艂. Tym razem nie rzuci艂 si臋 na niego, lecz zamachn膮艂, jednak i tym razem m艂odzieniec okaza艂 si臋 szybszy: odparowa艂 cios, chwytaj膮c przeciwnika za przedrami臋, obracaj膮c go i wyrzucaj膮c wysoko w powietrze. Jednak nie wyrz膮dza艂 wi臋kszej krzywdy wojakowi, kt贸ry raz po raz wznawia艂 atak.

W ko艅cu, gdy 偶o艂nierz oczekiwa艂, 偶e przeciwnik znowu ci艣nie nim o ziemi臋, Arnau uderzy艂 go pi臋艣ci膮 w twarz, wk艂adaj膮c w ten cios ca艂膮 buzuj膮c膮 w nim w艣ciek艂o艣膰.

Widzowie umilkli. Brodacz zwali艂 si臋 nieprzytomny nogi Arnaua, kt贸ry najch臋tniej zacz膮艂by rozciera膰 obola艂e kostki. Opanowa艂 si臋 jednak i powi贸d艂 wzrokiem, nie opuszczaj膮c pi臋艣ci, jakby gotowa艂 si臋 do zadania nowego ciosu. Nie wstawaj - szepn膮艂 w duchu, zerkaj膮c na 偶o艂nierza. - B艂agam, nie wstawaj.

呕o艂dak zacz膮艂 zbiera膰 si臋 niezdarnie. Ani si臋 wa偶! postawi艂 praw膮 stop臋 na twarzy przeciwnika i przycisn膮艂 go do ziemi. - Nie wstawaj, psubracie. Nie wsta艂. Kompani odci膮gn臋li Arnaua na bok.

- Ch艂opcze! - rozleg艂 si臋 w艂adczy g艂os. Arnau odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 rycerza, kt贸rego zachowanie sprowokowa艂o b贸jk臋, nadal by艂 w zbroi. - Zbli偶 si臋.

Arnau wykona艂 rozkaz, masuj膮c ukradkiem d艂o艅.

- Ja, Eiximen d'Esparca, rycerz jego wysoko艣ci kr贸la Piotra Trzeciego, chc臋, by艣 s艂u偶y艂 pod mymi rozkazami. Zg艂o艣 si臋 do moich 偶o艂nierzy.


Trzy dziewczyny umilk艂y i spojrza艂y po sobie, bo Aledis rzuci艂a si臋 na jedzenie jak wyg艂odzone zwierz臋, r臋kami wy艂awiaj膮c z zupy mi臋so i jarzyny. Jednak ani na chwil臋 nie przestawa艂a zerka膰 znad miski na swoje dobrodziejki. Najm艂odsza z nich, blondynka z kaskad膮 kr臋conych w艂os贸w opadaj膮cych na b艂臋kitn膮 sukni臋, zacisn臋艂a wargi i zerkn臋艂a na towarzyszki. Kt贸ra z nas przez to nie przechodzi艂a? - zdawa艂a si臋 m贸wi膰. Tamte przytakn臋艂y wzrokiem, a potem wszystkie trzy odsun臋艂y si臋 o kilka krok贸w.

W贸wczas wzrok blondynki o kr臋conych w艂osach pow臋drowa艂 do wn臋trza namiotu, sk膮d - z dala od pra偶膮cego niemi艂osiernie lipcowego s艂o艅ca - cztery inne dziewczyny, nieco starsze, oraz ich opiekunka, siedz膮ca na taborecie, uwa偶nie obserwowa艂y nieznajom膮. Kiedy tylko Aledis zacz臋艂a kr膮偶y膰 wok贸艂 namiotu, kobieta na taborecie da艂a znak dziewczynom na zewn膮trz, by j膮 nakarmi艂y. Odt膮d nie przestawa艂a badawczo si臋 jej przygl膮da膰. Nieznajoma, brudna i w 艂achmanach, by艂a mimo wszystko pi臋kna i... m艂oda. Sk膮d si臋 tu wzi臋艂a? Nie jest w艂贸cz臋g膮, nie 偶ebra艂a. Nie jest r贸wnie偶 dziewk膮 uliczn膮, bo na widok prostytutek instynktownie si臋 cofn臋艂a. Mo偶e i jest brudna. Mo偶e i ma sko艂tunione t艂uste w艂osy i podarte ubranie, jednak jej z臋by s膮 bia艂e jak 艣nieg. Ta dziewczyna nie zazna艂a g艂odu ani chor贸b, od kt贸rych psuj膮 si臋 z臋by. Co tu robi? Pewnikiem ucieka. Ale od czego? Opiekunka przywo艂a艂a jedn膮 z siedz膮cych w namiocie kobiet.

- Umyjcie j膮 i doprowad藕cie do porz膮dku - szepn臋艂a jej do ucha.

Kobieta spojrza艂a na Aledis, u艣miechn臋艂a si臋 i skin臋艂a g艂ow膮.

Aledis nie wierzy艂a w艂asnym uszom. 鈥淜膮piel dobrze ci zrobi", us艂ysza艂a, gdy sko艅czy艂a je艣膰, od innej prostytutki, kt贸ra wysz艂a z namiotu. K膮piel! Od tylu dni si臋 nie my艂a! W namiocie naszykowano miednic臋 z przyjemnie ch艂odn膮 wod膮 i Aledis usiad艂a w niej z podkurczonymi nogami. Trzy dziewczyny, kt贸re pocz臋stowa艂y j膮 zup膮, zakrz膮tn臋艂y si臋 ko艂o niej i zacz臋艂y j膮 my膰. C贸偶 szkodzi, 偶e da si臋 troch臋 porozpieszcza膰? Nie mo偶e przecie偶 stan膮膰 przed Arnauem czarna od brudu. Oddzia艂y kr贸la stacjonowa艂y tu偶 obok. Tam zapewne go znajdzie. Uda艂o si臋, dotar艂a do Figueras! C贸偶 w tym z艂ego, 偶e pozwoli si臋 umy膰? Pozwoli艂a si臋 r贸wnie偶 ubra膰. Dosta艂a najmniej wyzywaj膮cy str贸j, ale jednak... 鈥淜obiety lekkich obyczaj贸w musz膮 nosi膰 kolorowe ubrania", wyt艂umaczy艂a jej kiedy艣 matka, gdy jako ma艂a dziewczynka pomyli艂a prostytutk臋 z mo偶n膮 pani膮 i zesz艂a jej z drogi. 鈥淲i臋c jak je odr贸偶ni膰?", zapyta艂a Aledis. 鈥淶 nakazu kr贸la musz膮 ubiera膰 si臋 kolorowo, nie mog膮 jednak nosi膰 pelerynki ani 偶adnego innego okrycia, nawet zim膮. Kobiet臋 lekkich obyczaj贸w poznasz po nagich ramionach".

Aledis znowu spojrza艂a na siebie. Kobiety takie jak ona, 偶ony rzemie艣lnik贸w, nigdy nie ubiera艂y si臋 kolorowo, bo nie pozwala艂 im na to kr贸l. A przecie偶 barwne materie s膮 takie pi臋kne! Jednak nie mo偶e pokaza膰 si臋 tak Arnauowi. 呕o艂nierze #???#

za... Unios艂a r臋k臋, by obejrze膰 si臋 z boku. I co, podoba ci si臋?

Odwr贸ci艂a si臋 i zobaczy艂a madame. Na znak wchodz膮cej, #ia#, k臋dzierzawa blondynka, kt贸ra pomaga艂a Aledis si臋 ubra膰, wysz艂a z namiotu, zostawiaj膮c je same.

- Tak... nie... - Aledis jeszcze raz spojrza艂a na siebie. Suknia by艂a jasnozielona. Czy znajdzie tu jakie艣 okrycie na ramiona, by nikt nie wzi膮艂 jej za kobiet臋 lekkich obyczaj贸w?

Madame zmierzy艂a j膮 od st贸p do g艂贸w. Nie pomyli艂a si臋. Te rozkoszne kr膮g艂o艣ci uszcz臋艣liwi膮 nawet najbardziej kapry艣nego wojaka. A oczy? Ich spojrzenia si臋 spotka艂y. Olbrzymie. Kasztanowe. Wydaj膮 si臋 smutne.

- Co ci臋 tu przywiod艂o, dziecko?

- M贸j m膮偶. Poszed艂 na wojn臋, nie wiedz膮c, 偶e zostanie ojcem. Chc臋 mu powiedzie膰, zanim ruszy do walki.

Wyrecytowa艂a to jednym tchem, podobnie jak kupcom, kt贸rzy przyszli jej z pomoc膮 w Bes贸s, gdy przewo藕nik, zgwa艂ciwszy j膮, pr贸bowa艂 utopi膰 w rzece. Jednak na widok nadchodz膮cych ludzi rzuci艂 si臋 do ucieczki. Aledis nie zdo艂a艂a si臋 wyrwa膰 czarnoz臋bnemu m臋偶czy藕nie. 艁ka艂a, le偶膮c w b艂ocie, podczas gdy j膮 gwa艂ci艂, a potem wl贸k艂 do rzeki. 艢wiat przesta艂 dla niej istnie膰, s艂o艅ce zgas艂o, a sapanie wciskaj膮cego si臋 w ni膮 osi艂ka gin臋艂o w jej wn臋trzu, zlewaj膮c si臋 ze wspomnieniami i bezsilno艣ci膮. Kupcy ulitowali si臋 nad zha艅bion膮 dziewczyn膮.

- Musisz powiadomi膰 o wszystkim naczelnika - powiedzieli.

Ale co ma powiedzie膰 kr贸lewskiemu przedstawicielowi? A je艣li jej m膮偶 wys艂a艂 za ni膮 pogo艅? A je艣li wszystko si臋 wyda? Wszcz臋to by dochodzenie, a przecie偶 nie mo偶e...

- Nie. Musz臋 dotrze膰 do obozu, zanim kr贸l ruszy do Roussillonu - powiedzia艂a, wyja艣niwszy, 偶e jest przy nadziei, ale jej m膮偶 jeszcze o tym nie wie. - Gdy opowiem o wszystkim m臋偶owi, on zdecyduje, co robi膰.

Kupcy towarzyszyli jej a偶 do Gerony. Rozstali si臋 ko艂o ko艣cio艂a 艢wi臋tego Feliksa, pod murami miasta. Najstarszy z kupc贸w pokr臋ci艂 g艂ow膮, widz膮c, 偶e zostaje sama w tak op艂akanym stanie. Aledis przypomnia艂a sobie, 偶e znajome staruszki radzi艂y jej omija膰 miasta, dlatego nie wesz艂a do sze艣ciotysi臋cznej Gerony. Z daleka przyjrza艂a si臋 dachowi ko艣cio艂a po艣wi臋conego Marii i budowanej w艂a艣nie katedrze, p艂acowi biskupiemu i wysokiej, masywnej wie偶y Gironella, R贸wnemu punktowi obronnemu miasta. Jeszcze przez chwil臋 spogl膮da艂a na Geron臋, po czym ruszy艂a ku Figueras.

Madame obserwowa艂a Aledis zatopion膮 we wspomnieniach. Zauwa偶y艂a, 偶e dr偶y.

W 艣lad za wojskiem do Figueras 艣ci膮ga艂y setki ludzi. Aledis, os艂abiona g艂odem, do艂膮czy艂a do nich. Nie pami臋ta艂a nawet ich twarzy. Pocz臋stowali j膮 chlebem i 艣wie偶膮 wod膮, dosta艂a te偶 od kogo艣 troch臋 jarzyn. Zatrzymali si臋 na nocleg na p贸艂nocnym brzegu rzeki Fluvia, u st贸p zamku Pontons, kt贸ry strzeg艂 grodu Bascara w po艂owie drogi mi臋dzy Geron膮 i Figueras. Wtedy w艂a艣nie jej dwaj towarzysze podr贸偶y odebrali w naturze zap艂at臋 za pocz臋stunek i zgwa艂cili j膮 brutalnie pod os艂on膮 nocy. Jednak Aledis by艂o ju偶 wszystko jedno. Przywo艂a艂a twarz ukochanego, szukaj膮c w tym wspomnieniu ukojenia. Nazajutrz powlok艂a si臋 kilka metr贸w za swymi prze艣ladowcami niczym pies, jednak tym razem nie dali jej je艣膰, nawet si臋 do niej nie odezwali. W ko艅cu dotar艂a do obozowiska.

A teraz... Dlaczego ta kobieta tak si臋 jej przygl膮da? Nie odrywa oczu od jej... 艂ona! Aledis poczu艂a, jak sukienka opina p艂aski, twardy brzuch. Drgn臋艂a i spu艣ci艂a wzrok.

Madame u艣miechn臋艂a si臋 pod nosem, cho膰 Aledis tego nie dostrzeg艂a. Ile偶 razy s艂ysza艂a ju偶 takie ciche wyznania? Wymy艣lone historyjki dziewcz膮t, kt贸re pierwsze badawcze spojrzenie zbija艂o z tropu. Zdradza艂o je zdenerwowanie i spuszcza艂y wzrok, zupe艂nie jak ta nieznajoma. Z iloma ci膮偶ami mia艂a ju偶 do czynienia? Z tuzinami? Setkami? Nigdy nie widzia艂a kobiety w ci膮偶y z tak p艂askim, spr臋偶ystym brzuchem. Krwawienie si臋 op贸藕nia? By膰 mo偶e, ale ka偶da kobieta wola艂aby si臋 najpierw upewni膰, zamiast od razu gna膰 taki kawa艂 za m臋偶em, kt贸ry wyruszy艂 na wojn臋.

- W takim stroju nie wejdziesz do obozu. - Na te s艂owa Aledis podnios艂a wzrok i znowu spojrza艂a na siebie. - Nie mamy tam wst臋pu. Je艣li chcesz, popytam o twojego m臋偶a.

- Pani! Zrobiliby艣cie to dla mnie? Dlaczego chcecie mi pom贸c?

- Chyba ju偶 ci pomog艂am. Nakarmi艂am ci臋, umy艂am i ubra艂am. Czy kto艣 inny cokolwiek dla ciebie zrobi艂 w tym obozie wariat贸w? - Aledis pokr臋ci艂a g艂ow膮. Kiedy przypomnia艂a sobie, jak j膮 potraktowano, ciarki przesz艂y jej po plecach. -. Wi臋c dlaczego tak si臋 dziwisz? - ci膮gn臋艂a kobieta. Aledis nie wiedzia艂a, co odpowiedzie膰. - Jeste艣my kobietami lekkich obyczaj贸w, ale serca mamy mi臋kkie. Gdyby mi kto艣 pom贸g艂 wiele lat temu... - Popatrzy艂a przed siebie nieobecnym wzrokiem, a jej s艂owa zawis艂y pod sufitem namiotu. - No, ale teraz to ju偶 bez znaczenia. Pomog臋 ci. Mam znajomo艣ci w obozie i je艣li chcesz, sprowadz臋 tu twojego m臋偶a.

Aledis zastanowi艂a si臋. Czemu nie? Madame cieszy艂a si臋 ju偶 na my艣l o nowym nabytku. Nietrudno b臋dzie pozby膰 si臋 m臋偶a, wielu 偶o艂nierzy winnych jej jest przys艂ug臋. Ma艂a b贸jka w obozie i po krzyku... A wtedy do kogo zwr贸ci si臋 ta ma艂a? Zostanie zupe艂nie sama. B臋dzie jej jad艂a z r臋ki. Je艣li rzeczywi艣cie jest w ci膮偶y, kilka monet wszystko za艂atwi. W ko艅cu to jej chleb powszedni.

- B臋d臋 wam bardzo wdzi臋czna - odezwa艂a si臋 Aledis. Prosz臋. Ju偶 zaczyna by膰 pos艂uszna.

- Jak si臋 nazywa tw贸j m膮偶 i w jakim oddziale s艂u偶y?

- Nale偶y do pospolitego ruszenia z Barcelony, a nazywa si臋 Arnau. Arnau Estanyol. - Madame zadr偶a艂a. - S艂abo pani? - zapyta艂a Aledis.

Kobieta osun臋艂a si臋 na taboret. Obla艂 j膮 zimny pot.

- Nie, nic mi nie jest - wysapa艂a. - To przez ten przekl臋ty upa艂. Podaj mi wachlarz.

To niemo偶liwe, pomy艣la艂a, gdy Aledis si臋ga艂a po wachlarz. Pulsowa艂o jej w skroniach. Arnau Estanyol! To niemo偶liwe!

- Jak on wygl膮da? - zapyta艂a, wachluj膮c si臋.

- Och! Nietrudno b臋dzie go odnale藕膰. Pracuje jako bastaix w porcie. Jest m艂ody, silny, wysoki i przystojny, ko艂o prawego oka ma znami臋.

Madame milcza艂a, nie przestaj膮c si臋 wachlowa膰. My艣lami bardzo daleko: widzia艂a teraz Navarcles, przyj臋cie weselne, siennik, zamek... Llorenca de Bellera, sw膮 ha艅b臋, g艂贸d i cierpienie... Ile to ju偶 lat? Dwadzie艣cia? Tak, dwadzie艣cia, mo偶e troch臋 wi臋cej. A teraz...

Aledis przerwa艂a jej rozmy艣lania:

- Znacie go? - Nie... nie.

Czy go zna? Prawie go nie pami臋ta. By艂a wtedy dzieckiem!

- Pomo偶ecie mi go odnale藕膰?

A kto pomo偶e mnie, gdy go odnajd臋? Wola艂a zosta膰 sama.

- Zgoda - powiedzia艂a i wyprosi艂a Aledis ruchem r臋ki. Zostawszy sama, Francesca ukry艂a twarz w d艂oniach. Arnau!

Uda艂o jej si臋 zapomnie膰, zmusi艂a si臋 do tego, a teraz, po dwudziestu latach... Je艣li dziewczyna m贸wi prawd臋, nosi w 艂onie... jej wnuka! A ona chcia艂a go zabi膰. Dwadzie艣cia lat! Jak wygl膮da teraz Arnau? Aledis powiedzia艂a, 偶e jest wysoki, silny i przystojny. Nie potrafi艂a go sobie przypomnie膰, nawet jako noworodka. Wystara艂a si臋 dla niego o ciep艂y k膮t w ku藕ni, ale nie mog艂a go odwiedza膰. Banda 艂ajdak贸w! By艂am jeszcze dzieckiem, a oni gwa艂cili mnie raz po raz! Po jej policzku sp艂yn臋艂a 艂za. Kiedy ostatni raz p艂aka艂a? Wtedy, przed dwudziestoma laty nie uroni艂a ani jednej 艂zy. Dziecku b臋dzie lepiej z Bernatem, t艂umaczy艂a sobie. Dowiedziawszy si臋 o wszystkim, donia Caterina spoliczkowa艂a j膮 i wyda艂a na 艂ask臋 偶o艂dak贸w. A potem, gdy nawet oni si臋 jej brzydzili, trafi艂a pod mury zamku. Wraz z mn贸stwem podobnych do niej nieszcz臋艣nik贸w brodzi艂a w odpadkach i 艣mieciach, bij膮c si臋 z nimi o zaple艣nia艂e kawa艂ki chleba nadjedzone przez robaki. Tam spotka艂a dziewczynk臋, kt贸ra te偶 rozgrzebywa艂a 艣mieci. By艂a chuda, ale 艂adna. I nikogo nie obchodzi艂 jej los. A je艣li... Pocz臋stowa艂a j膮 resztkami, kt贸re od艂o偶y艂a dla siebie. Dziewczynka u艣miechn臋艂a si臋, oczy jej rozb艂ys艂y. Zapewne nie zazna艂a innego 偶ycia. Francesca umy艂a j膮 w rzece. Naciera艂a jej sk贸r臋 piaskiem, p贸ki nie zacz臋艂a wy膰 z b贸lu i zimna. Potem zaprowadzi艂a j膮 do jednego z 偶o艂nierzy pana Navarcles. Tak si臋 wszystko zacz臋艂o. Tak, synu, 偶ycie mnie znieczuli艂o, zamieni艂o moje serce w kamie艅. Co powiedzia艂 ci o mnie ojciec? 呕e ci臋 porzuci艂am skaza艂am na pewn膮 艣mier膰?

Jeszcze tej nocy Francesca wypyta艂a o Arnaua oficer贸w i 偶o艂nierzy najemnych, kt贸rym poszcz臋艣ci艂o si臋 w grze w karty lub ko艣ci i przyszli 艣wi臋towa膰 zwyci臋stwo z jej dziewcz臋tami.

- Bastaix? - powiedzia艂 jeden z nich. - Znam go, a jak偶e. Wszyscy go znaj膮. - Francesca przechyli艂a g艂ow臋. - Podobno zada艂 bobu staremu wydze, przed kt贸rym wszyscy trz臋艣li portkami i Eiximen d'Esparca, adiutant samego kr贸la, przyj膮艂 go do swej stra偶y przybocznej. Ma znami臋 ko艂o oka. Wy膰wiczy艂 si臋 we w艂adaniu sztyletem i od tej pory stoczy艂 wiele walk i 偶adnej nie przegra艂. Warto obstawia膰 go w zak艂adach. - Oficer si臋 u艣miechn膮艂. - Ale, ale... Dlaczego pytasz? - U艣miechn膮艂 si臋 jeszcze szerzej.

Niby czemu nie rozpali膰 jego wyuzdanej wyobra藕ni? - pomy艣la艂a Francesca. Zreszt膮 i tak nie mog艂aby powiedzie膰 mu prawdy. Mrugn臋艂a do niego porozumiewawczo.

- Jeste艣 za stara dla tego byczka - za艣mia艂 si臋 偶o艂nierz. Francesca zby艂a milczeniem jego s艂owa.

- Pode艣lij mi go, a nie po偶a艂ujesz.

- Gdzie? Tutaj?

A je艣li Aledis k艂amie? Instynkt nigdy jej jeszcze nie zawi贸d艂.

- Nie, tutaj nie.

Aledis odesz艂a kilka krok贸w od namiotu Franceski. By艂a pi臋kna, ciep艂a i gwia藕dzista noc, a ksi臋偶yc barwi艂 mrok na 偶贸艂to. Spogl膮da艂a to na niebo, to na m臋偶czyzn, kt贸rzy wchodzili do namiotu, a zaraz potem wy艂aniali si臋 w towarzystwie jednej z dziewcz膮t. Znikali w ma艂ych sza艂asach, z kt贸rych wychodzili jaki艣 czas potem roze艣miani lub milcz膮cy. I tak w k贸艂ko. Za ka偶dym razem dziewczyny podchodzi艂y do miednicy, w kt贸rej niedawno k膮pa艂y Aledis, i podmywa艂y si臋, patrz膮c na ni膮 bez wstydu. Tak samo patrzy艂a tamta kobieta, kt贸rej matka Aledis zabroni艂a ust臋powa膰 z drogi. -Dlaczego nie wsadz膮 jej do wi臋zienia? - zapyta艂a wtedy matk臋.

Eulalia zerkn臋艂a na c贸rk臋, zastanawiaj膮c si臋, czy doros艂a ju偶 do takich rozm贸w.

- Nie mo偶na jej aresztowa膰. Zar贸wno kr贸l jak i Ko艣ci贸艂 pozwalaj膮 jej uprawia膰 nierz膮d. - Dziewczynka spojrza艂a na matk臋 z niedowierzaniem. - Tak, c贸ru艣, taka jest prawda. Ko艣ci贸艂 twierdzi, 偶e kobiety wszeteczne podlegaj膮 prawu boskiemu, nie ziemskiemu. - Jak偶e ma powiedzie膰 dziecku, 偶e Ko艣ci贸艂 chce z ich pomoc膮 zapobiega膰 cudzo艂贸stwu i zwi膮zkom przeciwnym naturze? Eulalia znowu przyjrza艂a si臋 c贸rce. Nie, jest jeszcze za ma艂a, by m贸wi膰 jej o zwi膮zkach przeciwnych naturze.

Ant贸nia u艣miechn臋艂a si臋 do niej, podszed艂szy do miednicy. Aledis te偶 wykrzywi艂a usta, pr贸buj膮c si臋 u艣miechn膮膰.

Co jeszcze m贸wi艂a jej matka? - pr贸bowa艂a sobie przypomnie膰. 呕e nie wolno im mieszka膰 w obr臋bie mur贸w miasta ani nigdzie, gdzie 偶yj膮 ludzie przyzwoici, a te z nich, kt贸re nie zastosuj膮 si臋 do zakazu, mog膮 zosta膰 - na 偶膮danie s膮siad贸w - wyp臋dzone z w艂asnego domu. 呕e musia艂y s艂ucha膰 kaza艅, maj膮cych je nawr贸ci膰 na drog臋 cnoty. 呕e mog艂y korzysta膰 z 艂a藕ni publicznych tylko w poniedzia艂ki i pi膮tki, czyli w dni zarezerwowane dla 呕yd贸w i Saracen贸w. I 偶e z zarobionych pieni臋dzy mog艂y dawa膰 ja艂mu偶n臋, nie wolno im by艂o jednak dawa膰 ofiar na tac臋 ani na msz臋.

Ant贸nia sta艂a w miednicy, jedn膮 r臋k膮 si臋 podmywa艂a, drug膮 trzyma艂a podkasan膮 sp贸dnic臋. Nie przestawa艂a si臋 u艣miecha膰! Ilekro膰 prostowa艂a si臋 po nabraniu wody i podnosi艂a d艂o艅 do sromu, zerka艂a z u艣miechem na Aledis, kt贸ra pr贸bowa艂a omija膰 wzrokiem jej ods艂oni臋te i sk膮pane w ksi臋偶ycowej po艣wiacie 艂ono.

Dlaczego si臋 u艣miecha? To jeszcze dziewczynka, a ju偶 jest pot臋piona. Przed kilkoma laty, nied艂ugo po tym, jak ojciec Aledis odrzuci艂 o艣wiadczyny Arnaua, matka zaprowadzi艂a j膮 i Alest臋 do klasztoru 艢wi臋tego Piotra w Barcelonie. 鈥淣iech to zobacz膮!", przykaza艂 garbarz 偶onie. Klasztorny przedsionek wype艂nia艂y wyrwane z zawias贸w drzwi, kt贸re sta艂y oparte o arkady lub le偶a艂y na dziedzi艅cu. Kr贸l Piotr pozwoli艂 przeoryszy wygania膰 ze swej parafii - wedle w艂asnego uznania i bez niczyjego po艣rednictwa - niemoralne kobiety i wystawia膰 w klasztorze drzwi wyrwane z ich dom贸w. Przeorysza z zapa艂em zabra艂a si臋 do dzie艂a. A zapa艂 ten by艂 zaiste wielki!

- Tyle rodzin wyrzucono? - zapyta艂a Alesta. Pami臋ta艂a, jak ich wyrzucono z domu za niep艂acenie czynszu: wtedy te偶 wyrwano im drzwi. Kilka dni p贸藕niej zamieszkali u Perego i Mariony.

- Nie, dziecko - odpar艂a Eulalia. - To drzwi kobiet, kt贸re nie potrafi艂y upilnowa膰 swego dziewictwa.

Aledis przypomnia艂a sobie tamt膮 scen臋: m贸wi膮c te s艂owa, matka wpatrywa艂a si臋 w ni膮, mru偶膮c oczy.

Aledis potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, by odgoni膰 nieprzyjemne wspomnienie, a wtedy jej wzrok znowu pad艂 na Ant贸ni臋 i na jej 艂ono poro艣ni臋te, podobnie jak g艂owa, jasnymi k臋dziorami. Co zrobi艂aby z Ant贸ni膮 przeorysza klasztoru 艢wi臋tego Piotra?

Francesca wysz艂a z namiotu i przywo艂a艂a Ant贸ni臋. 鈥淐hod藕 no tu!" krzykn臋艂a. Aledis patrzy艂a, jak dziewczyna wyskakuje z miednicy, wk艂ada buty i wbiega do namiotu. Potem oczy Aledis napotka艂y badawcze spojrzenie Franceski. Przez kilka sekund madame mierzy艂a j膮 wzrokiem, zanim wr贸ci艂a do swych zaj臋膰. Co to spojrzenie mog艂o oznacza膰?

Eiximen d'Esparca, adiutant jego wysoko艣ci Piotra III, by艂 wa偶n膮 osobisto艣ci膮, cho膰 raczej ze wzgl臋du na swe stanowisko ni偶 postur臋, bo gdy zsiad艂 z olbrzymiego rumaka i zdj膮艂 zbroj臋, okaza艂 si臋 cz艂owiekiem niskim i chudym. S艂abeusz, uzna艂 Arnau i przestraszy艂 si臋, 偶e Eiximen odgadnie jego my艣li.

Eiximen d'Esparca dowodzi艂 kompani膮 almogawar贸w, kt贸rych op艂aca艂 z w艂asnej kiesy. Gdy przygl膮da艂 si臋 swoim ludziom, zawsze opada艂y go w膮tpliwo艣ci. Co gwarantuje ich lojalno艣膰? 呕o艂d, tylko i wy艂膮cznie 偶o艂d. Dlatego kr贸lewski adiutant otacza艂 si臋 stra偶膮 przyboczn膮. Pojedynek stoczony przez Arnaua wywar艂 na nim du偶e wra偶enie.

- Jak膮 broni膮 w艂adasz? - zapyta艂 Arnaua oficer Eiximena d'Esparca. Bastaix pokaza艂 mu kusz臋 ojca. - Wszyscy Katalo艅czycy potrafi膮 strzela膰 z kuszy, to nasz obowi膮zek. A poza tym? Arnau pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- A to? - Oficer wskaza艂 sztylet, kt贸ry m艂odzieniec nosi艂 u pasa, po czym, odrzucaj膮c do ty艂u g艂ow臋, rykn膮艂 tubalnym 艣miechem na widok t臋pego czubka. - Czym艣 takim - zarechota艂 - nie m贸g艂by艣 nawet zadrasn膮膰 panience cnoty. B臋dziesz si臋 wprawia艂 w walce, ale broni膮 z prawdziwego zdarzenia.

Oficer poszpera艂 w kufrze i wyj膮艂 znacznie d艂u偶szy i wi臋kszy sztylet. Arnau przejecha艂 palcem po ostrzu. Od tej pory, wraz z innymi cz艂onkami stra偶y przybocznej Eiximena d'Esparca, codziennie 膰wiczy艂 walk臋 wr臋cz. Dosta艂 barwny mundur, kolczug臋 i he艂m, kt贸ry polerowa艂 do po艂ysku, oraz solidne, sk贸rzane buty wi膮zane na 艂ydkach krzy偶uj膮cymi si臋 rzemieniami. Wyczerpuj膮ce 膰wiczenia uzupe艂niane by艂y pojedynkami bez broni, toczonymi przez 偶o艂nierzy r贸偶nych mo偶nych stacjonuj膮cych w obozie. Arnau szybko awansowa艂 na pierwszego zawodnika Eiximena d'Esparca i przynajmniej raz dziennie stacza艂 pojedynek na oczach t艂umu 偶o艂nierzy, kt贸rzy dopingowali i obstawiali walcz膮cych.

Wkr贸tce wie艣膰 o jego zr臋czno艣ci i sile rozesz艂a si臋 po obozie. Kiedy w nielicznych wolnych chwilach spacerowa艂 mi臋dzy namiotami, czu艂 na sobie wzrok 偶o艂nierzy, kt贸rzy na jego widok milkli i szturchali si臋 porozumiewawczo!

Oficer Eiximena d'Esparca u艣miechn膮艂 si臋, s艂ysz膮c pro艣b臋 towarzysza.

- Czy i ja b臋d臋 m贸g艂 zabawi膰 si臋 z kt贸r膮艣 z dziewcz膮t? - chcia艂 wiedzie膰.

- A jak偶e. Stara ma wielk膮 chrapk臋 na twojego 偶o艂nierzyka Poj臋cia nie masz, jak jej si臋 艣wieci艂y oczy.

Wybuchn臋li 艣miechem.

- Dok膮d mam go zaprowadzi膰?

Francesca um贸wi艂a si臋 z nimi w ober偶y za miastem.

- Nie zadawaj pyta艅, tylko s艂uchaj - us艂ysza艂 Arnau. - Kto艣 chce si臋 z tob膮 widzie膰.

Dwaj oficerowie zaprowadzili go do ober偶y, a nast臋pnie do lichej izby, w kt贸rej czeka艂a Francesca. Gdy wszed艂 do 艣rodka, zatrzasn臋li za nim drzwi i zaryglowali je od zewn膮trz. M艂odzieniec odwr贸ci艂 si臋, i widz膮c, 偶e nie mo偶e wyj艣膰, zacz膮艂 wali膰 w drzwi.

- Co si臋 dzieje?! - krzykn膮艂. - Co to ma znaczy膰?! Odpowiedzia艂 mu rechot oficer贸w.

Arnau nas艂uchiwa艂 przez chwil臋. Co to wszystko znaczy? Nagle poczu艂, 偶e nie jest w izbie sam. Odwr贸ci艂 si臋. Francesca sta艂a pod oknem, o艣wietlona bladym 艣wiat艂em 艣wiecy umieszczonej w 艣wieczniku na 艣cianie i przygl膮da艂a mu si臋. Jej suknia po艂yskiwa艂a, mimo panuj膮cego w izbie p贸艂mroku. Prostytutka! Tylu historii o tych kobietach nas艂ucha艂 si臋 przy obozowym ognisku, tylu towarzyszy przechwala艂o si臋, 偶e przepu艣ci艂o 偶o艂d z uliczn膮 dziewk膮, zawsze i niezmiennie lepsz膮, pi臋kniejsz膮 i bardziej rozpustn膮 ni偶 towarzyszka kompana. W takich chwilach Arnau milk艂 i spuszcza艂 wzrok. Bo on uciek艂 przed kobietami! Mo偶e... mo偶e to milczenie i pozorny brak zainteresowania p艂ci膮 pi臋kn膮 sk艂oni艂y jego towarzyszy do zrobienia mu g艂upiego kawa艂u... Ju偶 nieraz docinali mu z tego powodu.

- Co to za 偶art? - zapyta艂. - Czego ode mnie chcesz? Wci膮偶 nie widzia艂a jego twarzy. 艢wieca dawa艂a zbyt s艂abe 艣wiat艂o, ale ten g艂os... Arnau mia艂 ju偶 g艂os doros艂ego m臋偶czyzny i by艂 rzeczywi艣cie pot臋偶ny i wysoki, Aledis nie k艂ama艂a. Francesca poczu艂a, 偶e dr偶膮 jej kolana. Jej syn! Odchrz膮kn臋艂a i powiedzia艂a:

- Nie musisz si臋 obawia膰. Nie b臋d臋 nastawa艂a na tw贸j honor- Poza tym 鈥 doda艂a - jeste艣my sami. C贸偶 mo偶e wsk贸ra膰 s艂aba kobieta przeciwko m艂odemu i silnemu m臋偶czy藕nie?

- W takim razie dlaczego tamci si臋 艣miej膮? - spyta艂 Arnau, nie odchodz膮c od drzwi.

- Niech si臋 艣miej膮. M臋ski umys艂 jest perfidny, wyci膮ga zawsze najbardziej bezecne wnioski. By膰 mo偶e gdybym powiedzia艂a im prawd臋 i zdradzi艂a, dlaczego chcia艂am si臋 z tob膮 spotka膰, nie przystaliby tak ch臋tnie na moj膮 pro艣b臋. Pozwoli艂am wi臋c, by wyuzdane my艣li pobudzi艂y ich wyobra藕ni臋.

- A c贸偶 innego mieliby my艣le膰 o dziwce, kt贸ra zamyka si臋 z m臋偶czyzn膮 w izbie ober偶y? Czego w og贸le mo偶na si臋 spodziewa膰 po dziwce?

Jego ton by艂 surowy, agresywny, jednak Francesca zachowa艂a spok贸j.

- Nawet my, dziwki, jeste艣my istotami ludzkimi - powiedzia艂a podniesionym g艂osem. - 艢wi臋ty Augustyn uczy, 偶e s膮dzi膰 nas b臋dzie B贸g, a nie ludzie.

- Zwabi艂a艣 mnie tu, by m贸wi膰 o Bogu?

- Bynajmniej. - Francesca zrobi艂a krok naprz贸d. Musia艂a zobaczy膰 jego twarz. - Zwabi艂am ci臋 tu, by m贸wi膰 o twojej 偶onie.

Arnau zawaha艂 si臋. Rzeczywi艣cie jest przystojny.

- Co si臋 sta艂o? Jak to mo偶liwe, 偶e...

- Jest w ci膮偶y. - Maria?

- Aledis... - poprawi艂a go Francesca. Ale, ale, czy偶by Powiedzia艂 鈥淢aria"?

- Aledis?

Dostrzeg艂a, 偶e Arnau dr偶y. Co to wszystko znaczy?

Tylko paplacie i paplacie! - Us艂yszeli walenie w drzwi, i rechot. - C贸偶 to, madame, ten byczek dla ciebie za jurny?

Wymienili spojrzenia. Na znak Franceski Arnau odsun膮艂 si臋 od drzwi. Zacz臋li m贸wi膰 ciszej.

- M贸wi艂e艣 co艣 o jakiej艣 Marii... - podj臋艂a Francesca, gdy stan臋li pod oknem, w drugim ko艅cu izby.

- Moja 偶ona ma na imi臋 Maria.

- Kim w takim razie jest Aledis? Twierdzi...

Arnau pokr臋ci艂 g艂ow膮. Posmutnia艂, czy tylko mi si臋 zdaje? - zastanawia艂a si臋 Francesca. M艂odzieniec skuli艂 si臋, jego ramiona opad艂y bezsilnie wzd艂u偶 tu艂owia, a szyja, przedtem dumnie wyprostowana, zdawa艂a si臋 chyli膰 pod ci臋偶arem g艂owy. Jednak milcza艂. Serce Franceski zako艂ata艂o bole艣nie. Co ci jest synku?

- Kim jest Aledis? - powt贸rzy艂a.

Arnau znowu pokr臋ci艂 g艂ow膮. Porzuci艂 wszystko - Mari臋, prac臋, Madonn臋... - byle si臋 od niej uwolni膰, ale znowu go dopad艂a! Na domiar z艂ego jest w ci膮偶y! Wszystko si臋 wyda. Jak wr贸ci teraz do Barcelony, do pracy, do domu?

Francesca spojrza艂a w okno. Na dworze panowa艂 mrok. Co za dziwny b贸l chwyta j膮 za serce? Widzia艂a w 偶yciu tylu upodlonych m臋偶czyzn, tyle zaszczutych kobiet pozbawionych nadziei, by艂a 艣wiadkiem 艣mierci, n臋dzy, choroby i agonii wielu, wielu ludzi, jednak nigdy a偶 tak nie poruszy艂o jej czyje艣 cierpienie.

- Chyba k艂amie - wydusi艂a przez 艣ci艣ni臋te gard艂o, nie odrywaj膮c oczu od okna. Poczu艂a, 偶e Arnau drgn膮艂.

- Co masz na my艣li?

- Nie s膮dz臋, by by艂a w ci膮偶y. K艂amie.

- To bez znaczenia... - dosz艂y Arnaua jego w艂asne s艂owa. Znalaz艂a go, to wystarczy. Trafi艂a za nim a偶 tu, teraz znowu zacznie go szanta偶owa膰. Wszystkie jego wysi艂ki posz艂y na marne.

- Pomog臋 ci.

- Niby dlaczego?

Francesca odwr贸ci艂a si臋 do Arnaua. Ich ubrania prawie si臋 styka艂y. Mog艂a go dotkn膮膰. Czu艂a zapach jego sk贸ry. Bo jeste艣 moim synem! - mia艂a ochot臋 powiedzie膰, trudno o lepszy moment. Ale co powiedzia艂 mu o niej Bernat? Po co mu wiedzie膰, 偶e jego matka jest dziwk膮? Wyci膮gn臋艂a do niego dr偶膮c膮 r臋k臋. Nie odsun膮艂 si臋. Po c贸偶 mu wiedzie膰... Cofn臋艂a r臋k臋. Min臋艂o ponad dwadzie艣cia lat. Przecie偶 jest zwyk艂膮 prostytutk膮.

- Bo mnie oszuka艂a - rzuci艂a. - Przygarn臋艂am j膮, nakarmi艂am, ubra艂am. Nie lubi臋, gdy kto艣 pr贸buje wystrychn膮膰 mnie na dudka. Wygl膮dasz na ch艂opca szlachetnego i co艣 mi si臋 wydaje, 偶e ona pr贸buje oszuka膰 r贸wnie偶 ciebie.

Arnau spojrza艂 jej w oczy. I tak wszystko stracone! Z dala od m臋偶a i Barcelony nic ju偶 Aledis nie powstrzyma. Rozpowie wszystkim o ich zwi膮zku. Poza tym ta kobieta... Dzia艂a na niego koj膮co.

Arnau spu艣ci艂 g艂ow臋 i zacz膮艂 opowiada膰.


Dwudziestego 贸smego lipca 1343 roku Piotr III Ceremonialny, po sze艣ciu dniach sp臋dzonych w Figueras, rozkaza艂 armii zwin膮膰 ob贸z i rusza膰 na Roussillon.

- B臋dziesz musia艂a zaczeka膰 - oznajmi艂a Francesca, gdy dziewcz臋ta sk艂ada艂y namiot, by uda膰 si臋 w 艣lad za wojskiem. - Gdy kr贸l nakazuje wymarsz, 偶o艂nierzom nie wolno opuszcza膰 obozu. Mo偶e na nast臋pnym postoju...

Aledis spojrza艂a na ni膮 pytaj膮co.

- Przekaza艂am wiadomo艣膰 - powiedzia艂a Francesca i doda艂a jakby od niechcenia: - Idziesz z nami?

Aledis skin臋艂a g艂ow膮.

- To do roboty.

Tysi膮c dwustu je藕d藕c贸w i ponad cztery tysi膮ce piechur贸w w pe艂nym rynsztunku, z zapasami 偶ywno艣ci na osiem dni, wyruszy艂o do La Junquera, oddalonego nieco ponad p贸艂 dnia drogi od Figueras. Za wojskiem ci膮gn膮艂 sznur woz贸w, mu艂贸w i rzesze ludzi. W La Junquera kr贸l zarz膮dzi艂 popas, gdy偶 z listem od kr贸la Majorki przyby艂 kolejny pose艂 papieski, tym razem mnich augustianin. Odk膮d po ucieczce z wyspy Jakub II zwr贸ci艂 si臋 o pomoc do papie偶a, mnisi, biskupi i kardyna艂owie nie przestali wstawia膰 si臋 za nim u Piotra III - jak dot膮d bezskutecznie.

R贸wnie偶 tym razem kr贸l odes艂a艂 wys艂annika papieskiego z kwitkiem. Wojsko zatrzyma艂o si臋 na noc w La Junquera. Czy nadszed艂 ju偶 w艂a艣ciwy moment? - zastanawia艂a si臋 Francesca, obserwuj膮c Aledis przygotowuj膮c膮 wraz z innymi dziewcz臋tami wieczerz臋. Jeszcze nie, uzna艂a. Im dalej od Barcelony i od poprzedniego wcielenia dziewczyny, tym pewniejsze zwyci臋stwo. 鈥淢usimy uzbroi膰 si臋 w cierpliwo艣膰", odpar艂a, gdy Aledis zapyta艂a j膮 o Arnaua.

Nast臋pnego ranka kr贸l kaza艂 zwija膰 ob贸z.

- Do Panissars! W szyku bojowym! W czterech kolumnach gotowych do walki!

Rozkaz szybko rozni贸s艂 si臋 po szeregach. Dotar艂 r贸wnie偶 do Arnaua, kt贸ry wraz z pozosta艂ymi 偶o艂nierzami przybocznej stra偶y Eiximena d'Esparc czeka艂 na has艂o do wymarszu. Niekt贸rzy przekazywali sobie rozkaz krzykiem, inni szeptem, jednak we wszystkich g艂osach pobrzmiewa艂y duma i szacunek. W膮w贸z Panissars! G贸rski przesmyk w Pirenejach, 艂膮cz膮cy Kataloni臋 z hrabstwem Roussillon. Tej nocy przy wszystkich obozowych ogniskach, rozpalonych zaledwie p贸艂 mili od La Junquera, s艂ycha膰 by艂o opowie艣ci o bohaterach z w膮wozu Panissars.

To w艂a艣nie oni, Katalo艅czycy - ojcowie i dziadowie siedz膮cych teraz przy ogniu 偶o艂nierzy - rozprawili si臋 tam z Francuzami. Sami, bez niczyjej pomocy! Przed laty, gdy Piotr Wielki ob艂o偶ony zosta艂 przez papie偶a kl膮tw膮 za podbicie bez jego zgody Sycylii, kr贸l Francji, Filip 艢mia艂y, wypowiedzia艂 - w imi臋 chrze艣cija艅stwa! - wojn臋 odszczepie艅cowi i wojska francuskie, z pomoc膮 kilku zdrajc贸w, przekroczy艂y Pireneje na Prze艂臋czy Macana.

Piotr Wielki musia艂 dokona膰 odwrotu, na domiar z艂ego arago艅scy mo偶ni i rycerze opu艣cili go i rozjechali si臋 do swych zamk贸w.

- Zostali艣my tylko my! - krzykn膮艂 kto艣 w 艣rodku nocy, Zag艂uszaj膮c trzaskaj膮cy ogie艅.

I Roger de Lluria! - rozleg艂o si臋 w odpowiedzi.

Kr贸l i jego zdziesi膮tkowane wojska mogli si臋 tylko przygl膮da膰, jak Francuzi wkraczaj膮 do Katalonii, i czeka膰 na posilaj z Sycylii, nadp艂ywaj膮ce pod wodz膮 admira艂a Rogera de Llurja Piotr Wielki rozkaza艂 wicehrabiemu Ramonowi Folchowi z Cardony, dowodz膮cemu obron膮 Gerony, wytrzyma膰 obl臋偶enie do przybycia Rogera de Lluria. Wicehrabia z Cardony rozkaz wykona艂 i bohatersko broni艂 miasta, p贸ki kr贸l nie pozwoli艂 mu skapitulowa膰 przed naje藕d藕c膮.

Roger de Lluria pokona艂 flot臋 francusk膮 na morzu, z kolei na l膮dzie wojska francuskie zdziesi膮tkowa艂a epidemia.

- Po zdobyciu miasta Francuzi sprofanowali gr贸b 艣wi臋tego Narcyza - wtr膮ci艂 kt贸ry艣 z 偶o艂nierzy.

Podobno z otwartego grobowca wylecia艂y chmary much, tak przynajmniej twierdz膮 najstarsi mieszka艅cy Gerony. Owady sprowadzi艂y na wojska francuskie zaraz臋. Na widok swych ludzi pokonanych na morzu i chorych na l膮dzie Filip 艢mia艂y poprosi艂 o rozejm, by unikn膮膰 rzezi podczas odwrotu. Piotr Wielki okaza艂 si臋 wspania艂omy艣lny, zaznaczy艂 jednak, 偶e mo偶e r臋czy膰 wy艂膮cznie za siebie, za swoich rycerzy oraz za mo偶nych.

Arnau s艂ucha艂 krzyk贸w almogawar贸w wkraczaj膮cych do w膮wozu Panissars. Os艂aniaj膮c oczy przed s艂o艅cem, zadar艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na okalaj膮ce przesmyk szczyty, od kt贸rych odbija艂y si臋 echem wrzaski najemnik贸w. W艂a艣nie tutaj ich przodkowie, obserwowani z g贸ry przez Piotra Wielkiego i jego 艣wit臋, pod wodz膮 Rogera de Lluria wyci臋li w pie艅 wielotysi臋czn膮 armi臋 francusk膮. Nazajutrz Filip 艢mia艂y skona艂 w Perpignan. Tak w艂a艣nie zako艅czy艂a si臋 jego wyprawa krzy偶owa przeciwko Katalonii.

Almogawarzy pokrzykiwali podczas przeprawy przez w膮w贸z. rzucaj膮c wyzwanie niewidzialnemu przeciwnikowi. Wspomina艂 by膰 mo偶e opowie艣ci swych ojc贸w i dziad贸w o wydarzeniach, kt贸re mia艂y tu miejsce przed pi臋膰dziesi臋cioma laty.

Ci obszarpa艅cy, kt贸rzy albo walczyli jako najemnicy, albo powali si臋 po g贸rach i lasach, by 艂upi膰 i pustoszy膰 terytoria sarace艅skie - lekcewa偶膮c sobie pakty o nieagresji zawierane przez w艂adc贸w chrze艣cija艅skich z hersztami Maur贸w - robili, co im si臋 偶ywnie podoba艂o. Arnau mia艂 okazj臋 przekona膰 si臋 o tym ju偶 w drodze z Figueras do La Junquera, a teraz z czterech kolumn, na kt贸re kr贸l podzieli艂 wojsko, tylko trzy maszerowa艂y w zwartym szyku pod chor膮gwiami. Almogawarzy szli jak zwykle w rozsypce, pokrzykuj膮c, 艣miej膮c si臋, a nawet stroj膮c sobie 偶arty i drwi膮c z wroga, kt贸ry si臋 nie pojawia艂 oraz z tego, kt贸remu swego czasu przetrzepali sk贸r臋.

- Nie maj膮 dow贸dc贸w? - zapyta艂 Arnau, gdy Eiximen d'Esparca rozkaza艂 swym oddzia艂om si臋 zatrzyma膰, a almogawarzy, g艂usi na jego rozkaz, kroczyli bez艂adn膮 ha艂astr膮.

- Patrz膮c na to, co si臋 tu wyprawia, rzec by mo偶na, 偶e nie - odpar艂 do艣wiadczony 偶o艂nierz stoj膮cy na baczno艣膰, podobnie jak wszyscy inni cz艂onkowie przybocznej stra偶y kr贸lewskiego giermka.

- Ano w艂a艣nie.

- A jednak maj膮 dow贸dc贸w i s膮 im 艣lepo pos艂uszni. Ich wodzowie w niczym nie przypominaj膮 tych - wojak, spogl膮daj膮c na Eiximena d'Esparca, uda艂, 偶e 艂apie much臋 i potrz膮sa ni膮 w powietrzu. Arnau roze艣mia艂 si臋, zawt贸rowa艂o mu kilku kompan贸w. - Almogawarzy maj膮 prawdziwych wodz贸w - ci膮gn膮艂 stary wiarus, powa偶niej膮c - nie takich, kt贸rym rang臋 zapewnia pochodzenie, nazwisko lub protekcja tego czy innego hrabiego. Ich wodzowie nazywaj膮 si臋 adalils. - Arnau zacz膮艂 przygl膮da膰 mijaj膮cym go almogawarom. - Nie, szkoda wysi艂ku - us艂ysza艂 - niczym nie odr贸偶niaj膮 si臋 od innych. Ale almogawarzy dobrze wiedz膮, kto im przewodzi. Przysz艂y adalil musi si臋 wykaza膰 czterema zaletami: umiej臋tno艣ci膮 zawiadywania zbrojnymi hufcami, waleczno艣ci膮 i zdolno艣ci膮 zaszczepienia tej偶e swym podw艂adnym, wrodzonym kentem przyw贸dczym, a przede wszystkim lojalno艣ci膮.

- Podobno cechy te nie s膮 obce i jemu - wtr膮ci艂 u i wskaza艂 kr贸lewskiego adiutanta, palcami prawej r臋ki powtarzaj膮c gest 偶o艂nierza.

- Tak, ale on nie musi nic nikomu udowadnia膰. Natomiast adalil zostaje wodzem, tylko je艣li dwunastu innych adalils przysi臋gnie na w艂asne g艂owy, 偶e kandydat spe艂ni pok艂adane w nim nadzieje. Ani chybi ostaliby艣my si臋 bez mo偶nych, gdyby musieli oni r臋czy膰 w ten spos贸b za cnoty swych kompan贸w zw艂aszcza je艣li chodzi o... lojalno艣膰.

呕o艂nierze przys艂uchuj膮cy si臋 rozmowie z u艣miechem kiwali g艂owami. Arnau znowu spojrza艂 na almogawar贸w. Jak to mo偶liwe, 偶e potrafi膮 zabi膰 konia zwyk艂膮 w艂贸czni膮, i to podczas szturmu?

- Wodzom adalils - ci膮gn膮艂 wojak - podlegaj膮 bezpo艣rednio almogatens. Wymaga si臋 od nich znajomo艣ci taktyki wojennej, waleczno艣ci i lojalno艣ci, a wybierani s膮 w taki sam spos贸b: dwunastu innych almogatens sk艂ada przysi臋g臋, r臋cz膮c za kandydata.

- G艂ow膮? - upewni艂 si臋 Arnau.

- G艂ow膮 - potwierdzi艂 wiarus.

Jednak m艂odzieniec nie podejrzewa艂, 偶e almogawarzy mog膮 si臋 posun膮膰 w swym zuchwalstwie do zlekcewa偶enia rozkaz贸w samego kr贸la. Piotr III wyra藕nie zaznaczy艂, 偶e po przej艣ciu Panissars wojska maj膮 si臋 uda膰 do Perpignan, stolicy Roussillonu. Jednak almogawarzy od艂膮czyli si臋 od armii i pognali w kierunku zamku Bellaguarda, wzniesionego nad w膮wozem na g贸rze o tej samej nazwie.

Arnau i 偶o艂nierze Eiximena d'Esparca patrzyli, jak p臋dz膮 z krzykiem pod g贸r臋, zupe艂nie jak przed chwil膮 w w膮wozie. Kr贸lewski adiutant zerkn膮艂 na monarch臋.

Piotr III nie kiwn膮艂 palcem. Jak niby ma powstrzyma膰 tych najemnik贸w? Spi膮艂 konia i jak gdyby nigdy nic ruszy艂 przed siebie. Dawa艂 tym samym znak swemu adiutantowi, 偶e zezwala na zdobycie zamku, ale Eiximen d'Esparca p艂aci 偶o艂d a mogawarom, wi臋c nie powinno go zabrakn膮膰 tam, gdzie jest 艂up. Tak wi臋c, podczas gdy wi臋kszo艣膰 armii pod膮偶a艂a w zwartym szyku w kierunku stolicy Roussillonu, kr贸lewski adiutant i jego ludzie zboczyli z drogi w 艣lad za almogawarami.

Otoczyli zamek i przez reszt臋 dnia oraz ca艂膮 noc najemnicy 艣cinali drzewa potrzebne do budowy maszyn obl臋偶niczych oraz wielkiego tarana na ko艂ach - pokrytego sk贸rami dla wygody obs艂uguj膮cych go wojownik贸w - przywi膮zanego sznurami do umieszczonego wy偶ej bala.

Arnau sta艂 na warcie naprzeciwko mur贸w Bellaguardy. Jak si臋 szturmuje zamek? B臋d膮 biegli pod g贸r臋, widoczni jak na d艂oni, w gradzie strza艂 obro艅c贸w skrytych na blankach? Tak, ju偶 czekaj膮 na nich tam na g贸rze. Arnau widzia艂 postacie wygl膮daj膮ce zza wyst臋p贸w. Niekiedy wydawa艂o mu si臋, 偶e patrz膮 wprost na niego. Wygl膮dali na spokojnych, natomiast on dr偶a艂, czuj膮c na sobie ich wzrok.

- Zdaj膮 si臋 bardzo pewni siebie - powiedzia艂 do jednego z do艣wiadczonych 偶o艂nierzy stoj膮cych obok.

- To tylko pozory - us艂ysza艂 w odpowiedzi. - Jest im zdecydowanie mniej do 艣miechu ni偶 nam. Tym bardziej 偶e dostrzegli ju偶 almogawar贸w.

Almogawarzy, znowu ci almogawarzy. Arnau odwr贸ci艂 si臋 w ich stron臋. Pracowali bez wytchnienia, teraz karni i zorganizowani. Nikt si臋 nie 艣mia艂 ani nie k艂贸ci艂, wszyscy si臋 uwijali.

- Dlaczego maj膮 si臋 ich ba膰, skoro chroni膮 ich grube mury? - zapyta艂.

Wiarus si臋 roze艣mia艂.

- Nigdy nie widzia艂e艣 almogawar贸w w boju, prawda? - Arnau pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Poczekaj, a sam si臋 przekonasz.

Wi臋c czeka艂, drzemi膮c na go艂ej ziemi. Noc by艂a niespokojna, najemnicy nadal budowali maszyny obl臋偶nicze przy 艣wietle pochodni obnoszonych po obozowisku.

O 艣wicie, gdy s艂o艅ce zacz臋艂o si臋 wy艂ania膰 zza horyzontu, Eximen d'Esparca rozkaza艂 wojskom stan膮膰 w szyku bojowym.

Blade 艣wiat艂o poranka ledwie roz艣wietla艂o mroki nocy. Arnau poszuka艂 wzrokiem najemnik贸w. Tym razem wykonali rozkaz i ustawili si臋 na wprost zamku. Pow臋drowa艂 wzrokiem ponad ich g艂owami i spojrza艂 na fortec臋. Na murach pogas艂y 艣wiat艂a ale obro艅cy nie opu艣cili swych posterunk贸w, przez ca艂膮 noc przygotowywali si臋 do odparcia szturmu. Arnaua przesz艂y ciarki. Co ja tu robi臋? Ranek by艂 ch艂odny, mimo to jego d艂onie zaci艣ni臋te na kuszy nie przestawa艂y si臋 poci膰. Wok贸艂 panowa艂a cisza. Przecie偶 mog臋 zgin膮膰. W ci膮gu dnia obro艅cy niejednokrotnie zerkali w jego kierunku: patrzyli na niego, na prostego tragarza portowego. Twarze tych ludzi, dotychczas zamazane w oddali, stan臋艂y mu teraz przed oczyma. Tak, czekaj膮 na niego! Zadr偶a艂. Kolana mu si臋 trz臋s艂y, rozpaczliwie stara艂 si臋 zapanowa膰 nad szcz臋kaj膮cymi z臋bami. Przycisn膮艂 kusz臋 do piersi, by nikt nie zauwa偶y艂, jak bardzo dr偶膮 mu r臋ce. Oficer powiedzia艂, 偶e gdy padnie rozkaz do ataku, ma biec w stron臋 mur贸w, przypa艣膰 do ska艂 i ostrzeliwa膰 zza nich zamek. S臋k w tym, 偶e musi skry膰 si臋 za ska艂ami, zanim go zabij膮. Uda mu si臋? Nie odrywa艂 oczu od kamieni: ma tam dobiec, schowa膰 si臋 za nimi, strzeli膰, znowu si臋 schowa膰, znowu strzeli膰...

Nagle cisz臋 przeci膮艂 krzyk.

Rozkaz! Ska艂y! Arnau skoczy艂 do przodu, ale oficer z艂apa艂 go za rami臋.

- Jeszcze nie - sykn膮艂.

- Ale...

- Jeszcze nie - powt贸rzy艂. - Patrz. Wskaza艂 na almogawar贸w.

W ich szeregach znowu rozleg艂 si臋 krzyk:

- Bud藕 si臋, 偶elazo!

Arnau patrzy艂 na nich os艂upia艂y. Po chwili wszyscy krzyczeli ch贸rem:

- Bud藕 si臋, 偶elazo! Bud藕 si臋, 偶elazo!

Zacz臋li tr膮ca膰 si臋 w艂贸czniami i no偶ami, a偶 w ko艅cu szcz臋k broni zag艂uszy艂 nawet ich krzyki.

- Bud藕 si臋, 偶elazo!

Metal zacz膮艂 si臋 budzi膰: bro艅 uderza艂a o siebie lub o kamienie, sypa艂 si臋 deszcz iskier. Arnaua zn贸w przesz艂y ciarki. Z czasem setki, tysi膮ce iskier rozja艣ni艂y mrok, otaczaj膮c almogawar贸w po艣wiat膮. Arnau zdumia艂 si臋, czuj膮c, 偶e i on wymachuje swoj膮 kusz膮.

- Bud藕 si臋, 偶elazo - krzycza艂. Przesta艂 si臋 poci膰, ju偶 nie dygota艂. - Bud藕 si臋, 偶elazo!

Powi贸d艂 wzrokiem po murach zamku, kt贸re wygl膮da艂y, jakby mia艂y si臋 zaraz rozsypa膰 od krzyk贸w almogawar贸w. Ziemia trz臋s艂a si臋 pod nogami, iskry tworzy艂y coraz ja艣niejsz膮 艂un臋. Nagle rozleg艂 si臋 g艂os tr膮bki i wrzask przerodzi艂 si臋 w przera藕liwe wycie:

- 艢wi臋ty Jerzy! 艢wi臋ty Jerzy!

- Teraz! - krzykn膮艂 oficer, popychaj膮c Arnaua w 艣lad za dwiema setkami 偶o艂nierzy p臋dz膮cych zaciekle do ataku. Arnau dopad艂 ska艂 i ukry艂 si臋 za nimi wraz z oficerem i z oddzia艂em kusznik贸w. Skoncentrowawszy si臋 na jednej z drabin przystawionych do mur贸w, wzi膮艂 na cel postacie str膮caj膮ce nacieraj膮cych almogawar贸w, kt贸rzy wci膮偶 wyli jak op臋tani. Uda艂o si臋. Trafi艂 dw贸ch obro艅c贸w w miejsca, gdzie nie chroni艂a ich kolczuga, i widzia艂, jak osuwaj膮 si臋 za blanki.

Gdy jedna z atakuj膮cych grup wdar艂a si臋 na mury, oficer tr膮ci艂 go w rami臋 i kaza艂 przerwa膰 ostrza艂. Taran okaza艂 si臋 niepotrzebny. Kiedy almogawarzy przedostali si臋 na blanki, rozwar艂y si臋 bramy zamku, przez kt贸re wypadli cwa艂em rycerze umykaj膮cy przed niewol膮. Dw贸ch dosi臋g艂y nieprzyjacielskie strza艂y, reszcie uda艂o si臋 uj艣膰 z 偶yciem. Mieszka艅cy fortecy, opuszczeni przez dow贸dc贸w, zacz臋li sk艂ada膰 bro艅. Eiximen d'Esparca oraz jego rycerze wpadli na zamek na rumakach i zabili tych, kt贸rzy stawiali jeszcze op贸r. Za nimi pod膮偶ali piechurzy.

Arnau zatrzyma艂 si臋 zaraz za bram膮 z kusz膮 przewieszon膮 przez plecy i sztyletem w d艂oni. Nie mia艂 tu ju偶 nic do roboty, dziedziniec usiany by艂 trupami. 呕ywi kl臋czeli rozbrojeni i b艂agali o lito艣膰 rycerzy, kt贸rzy przechadzali si臋 mi臋dzy nimi z d艂ugimi obna偶onymi mieczami. Almogawarzy pl膮drowali zamek: cz臋艣膰 z nich wdar艂a si臋 na wie偶臋, inni okradali trupy.

Arnau odwr贸ci艂 si臋 z niesmakiem na widok ich pazerno艣ci Jeden z almogawar贸w podsun膮艂 mu p臋k strza艂; niekt贸re spad艂y na dziedziniec, nie dosi臋gn膮wszy celu, inne ubrudzone by艂y krwi膮, z jeszcze innych zwisa艂y strz臋py mi臋sa. Arnau zawaha艂 si臋. Stary almogawar, nie mniej chudy ni偶 jego strza艂y, zdumia艂 si臋, po czym rozdziawi艂 usta w bezz臋bnym u艣miechu i odda艂 strza艂y innemu kusznikowi.

- Co ty wyrabiasz? - zwr贸ci艂 si臋 obdarowany do Arnaua. - Chyba nie my艣lisz, 偶e Eiximen da ci nowe strza艂y? Nie kr臋膰 nosem, tylko je czy艣膰 - doda艂, rzucaj膮c mu strza艂y pod nogi.

Kilka godzin p贸藕niej doko艅czono dzie艂a zniszczenia. Zebrano wszystkich 偶ywych obro艅c贸w i zwi膮zano im r臋ce. Jeszcze tej samej nocy mieli zosta膰 sprzedani handlarzom niewolnik贸w, kt贸rzy ci膮gn臋li za armi膮. Oddzia艂y Eiximena d'Esparca ruszy艂y w 艣lad za kr贸lem, prowadz膮c i nios膮c rannych. Zostawiali za sob膮 siedemnastu martwych towarzyszy oraz p艂on膮c膮 fortec臋 - bezu偶yteczn膮 dla stronnik贸w Jakuba III.


Eiximen d'Esparca i jego ludzie dogonili kr贸lewskie wojska zaledwie dwie mile przed Perpignan, niedaleko grodu Elne, gdzie kr贸l postanowi艂 zatrzyma膰 si臋 na noc i gdzie przyj膮艂 kolejnego biskupa, kt贸ry wstawia艂 si臋, jak zwykle bezskutecznie, za kr贸lem Majorki.

Cho膰 monarcha pozwoli艂 Eiximenowi d'Esparca i jego almogawarom zdoby膰 zamek Bellaguarda, pr贸bowa艂 nie dopu艣ci膰 do spl膮drowania baszty Nidoleres, le偶膮cej po drodze do Elne. Jednak zanim dotar艂 na miejsce, inna grupka rycerzy zd膮偶y艂a ju偶 zdoby膰 twierdz臋 i pu艣ci膰 j膮 z dymem, wymordowawszy ca艂膮 za艂og臋.

Natomiast nikt nie wa偶y艂 si臋 ruszy膰 na Elne ani zaczepia膰 jego mieszka艅c贸w.

Zgromadzona wok贸艂 ognisk armia spogl膮da艂a na p艂on膮ce w oddali 艣wiat艂a. Bramy miasta by艂y prowokacyjnie otwarte na o艣cie偶.

- Dlaczego... - ju偶 mia艂 zapyta膰 Arnau siedz膮cy przy ognisku.

- Elne? - odgad艂 jego my艣li jeden z najbardziej do艣wiadczonych 偶o艂nierzy.

- No w艂a艣nie. Dlaczego nikt nie pr贸buje wzi膮膰 go szturmem? Dlaczego mieszka艅cy nie zamykaj膮 bram?

Wiarus popatrzy艂 w stron臋 miasta, a dopiero potem od powiedzia艂:

- Elne ci膮偶y nam na sumieniu... Ci膮偶y na sumieniu Katalo艅czyk贸w. Tubylcy dobrze wiedz膮, 偶e z naszej strony nic im nie grozi. - Zamilk艂. Arnau nauczy艂 si臋 szanowa膰 偶o艂nierskie zwyczaje. Rozumia艂, 偶e je艣li zacznie ponagla膰 rozm贸wc臋, ten spojrzy na niego pogardliwie i wi臋cej si臋 nie odezwie. Wszyscy starzy 偶o艂nierze rozkoszowali si臋 swymi wspomnieniami i opowie艣ciami, czasem wyolbrzymionymi, innym razem nie, prawdziwymi lub zmy艣lonymi. Lubili igra膰 z emocjami s艂uchacza. W ko艅cu wiarus podj膮艂 przerwan膮 opowie艣膰: - Podczas wojny z Francuzami, gdy Elne nale偶a艂o jeszcze do Katalonii, Piotr Wielki obieca艂 broni膰 grodu i przys艂a艂 tu katalo艅skich rycerzy. Ci jednak zdradzili, uciekli pod os艂on膮 nocy, wydaj膮c gr贸d na pastw臋 nieprzyjaciela. - 呕o艂nierz splun膮艂 w ogie艅. - Francuzi zbezcze艣cili ko艣cio艂y, wymordowali dzieci, ciskaj膮c nimi o mury, zha艅bili kobiety i zabili wszystkich m臋偶czyzn... z wyj膮tkiem jednego. Rze藕 w Elne ci膮偶y na katalo艅skim sumieniu. Dlatego nikt z nas nie podniesie r臋ki na ten gr贸d.

Arnau ponownie spojrza艂 na otwarte bramy, nast臋pnie powi贸d艂 wzrokiem po grupkach 偶o艂nierzy siedz膮cych przy ogniskach. Co rusz kto艣 zerka艂 w milczeniu na miasto.

- Komu Francuzi darowali 偶ycie? - zapyta艂, tym razem wbrew swym w艂asnym zasadom.

Weteran przyjrza艂 mu si臋 badawczo z drugiej strony ogniska.

- Niejakiemu B臋kartowi z Roussillonu. - Arnau znowu odczeka艂, a偶 rozm贸wca podejmie w膮tek. - Po latach cz艂owiek ten wprowadzi艂 wojska francuskie przez prze艂臋cz Macana do Katalonii.


Wojsko sp臋dzi艂o noc w cieniu Elne.

Setki pod膮偶aj膮cych za armi膮 ludzi rozbi艂y si臋 nieco dalej. Francesca spojrza艂a na Aledis. Czy nadszed艂 ju偶 w艂a艣ciwy moment? Gdy wie艣膰 o tym, co spotka艂o przed laty Elfle roznios艂a si臋 po namiotach i sza艂asach, w obozie zapanowa艂a dziwna cisza. Nawet Francesca spojrza艂a kilkakrotnie na otwarte na o艣cie偶 bramy miasta. Tak, znajdowali si臋 na obcej ziemi, 偶aden Katalo艅czyk nie jest mile widziany w Elne ani w okolicach. Aledis jest tak daleko od domu. Teraz musi poczu膰, 偶e jest zupe艂nie sama.

- Tw贸j Arnau nie 偶yje - rzuci艂a madame, przywo艂awszy j膮 do siebie.

Aledis skuli艂a si臋 jak od uderzenia. Zielona sukienka wyda艂a si臋 nagle na ni膮 za du偶a. Ukry艂a twarz w d艂oniach, a po chwili osobliw膮 cisz臋 panuj膮c膮 w obozowisku zak艂贸ci艂 jej szloch.

- Jak... jak to si臋 sta艂o? - wyj膮ka艂a.

- Ok艂ama艂a艣 mnie - rzek艂a zimno Francesca.

Aledis, 艂kaj膮c i dygocz膮c, podnios艂a oczy pe艂ne 艂ez, po czym znowu spu艣ci艂a wzrok.

- Ok艂ama艂a艣 mnie - powt贸rzy艂a Francesca. Dziewczyna milcza艂a. - Chcesz wiedzie膰, jak to si臋 sta艂o? Zabi艂 go tw贸j m膮偶, tw贸j prawdziwy m膮偶, garbarz.

Pau? To niemo偶liwe. Aledis unios艂a g艂ow臋. Niemo偶liwe, 偶eby taki starzec...

- Pojawi艂 si臋 w obozie i oskar偶y艂 Arnaua Estanyola o porwanie jego 偶ony - ci膮gn臋艂a Francesca, wyrywaj膮c Aledis z zamy艣lenia. Chcia艂a si臋 przekona膰, jaka b臋dzie jej reakcja. Arnau powiedzia艂, 偶e Aledis bardzo boi si臋 m臋偶a. - Ch艂opak zaprzeczy艂, a wtedy tw贸j m膮偶 wyzwa艂 go na pojedynek. - Aledis pr贸bowa艂a jej przerwa膰. Jak Pau m贸g艂 si臋 z kimkolwiek pojedynkowa膰? - Tw贸j m膮偶 zap艂aci艂 pewnemu oficerowi, by bi艂 si臋 w jego imieniu. Nie wiedzia艂a艣, 偶e je艣li kto艣 jest za stary, by walczy膰, mo偶e op艂aci膰 zast臋pc臋? Tw贸j Arnau zgin膮艂 w obronie swego honoru.

Aledis by艂a zrozpaczona. Francesca patrzy艂a, jak dr偶y. Nogi pod ni膮 ugi臋艂y i osun臋艂a si臋 na kolana. Jednak Francesca ani my艣la艂a si臋 litowa膰.

Podobno m膮偶 ci臋 szuka.

Znowu ukry艂a twarz w d艂oniach.

- B臋dziesz musia艂a nas opu艣ci膰. Ant贸nia odda ci twoje stare ubranie.

Na to w艂a艣nie spojrzenie czeka艂a Francesca! Na ten l臋k! I na to przera偶enie!

W g艂owie Aledis roi艂o si臋 od pyta艅. Co teraz pocznie? Gdzie si臋 podzieje? Barcelona by艂a na drugim ko艅cu 艣wiata, a zreszt膮 nie mia艂a po co tam wraca膰. Arnau nie 偶yje! Przed oczami stan臋艂a jej nagle w臋dr贸wka z Barcelony do Figueras, a wtedy wstrz膮sn臋艂o ni膮 przera偶enie, upokorzenie, wstyd... I b贸l. Na domiar z艂ego Pau jej szuka!

- Nie... - szlocha艂a. - Nie mog臋!

- Nie zamierzam napyta膰 sobie przez ciebie biedy - odpar艂a Francesca surowo.

- Przygarnijcie mnie! - b艂aga艂a Aledis. - Nie mam si臋 gdzie podzia膰. Nie mam si臋 do kogo zwr贸ci膰 o pomoc.

艁ka艂a. Kl臋cza艂a przed Francesca, nie maj膮c odwagi na ni膮 spojrze膰.

- Nie mog臋, przecie偶 jeste艣 w ci膮偶y.

- To te偶 k艂amstwo! - krzykn臋艂a Aledis. Doczo艂ga艂a si臋 na kolanach a偶 do jej st贸p. Francesca ani

drgn臋艂a.

- Co jeste艣 gotowa zrobi膰?

- Wszystko! - krzykn臋艂a Aledis. Francesca u艣miechn臋艂a si臋 lekko. O to jej w艂a艣nie chodzi艂o. Na ilu dziewcz臋tach wymog艂a ju偶 podobn膮 obietnic臋? - Wszystko! - powt贸rzy艂a Aledis. - Przegarnijcie mnie, ukryjcie przed m臋偶em, a zrobi臋, co ka偶ecie.

- Przecie偶 wiesz, czym si臋 paramy.

I co z tego? Arnau nie 偶yje. Zgas艂a ostatnia iskierka nadziei. Nie ma ju偶 nic... pr贸cz m臋偶a, kt贸ry niechybnie j膮 ukamienuje.

- Ukryjcie mnie. B艂agam. Zrobi臋, co tylko zechcecie - powt贸rzy艂a.

Francesca kaza艂a Aledis trzyma膰 si臋 z dala od 偶o艂nierzy - Arnau by艂 zbyt dobrze znany.

- B臋dziesz pracowa艂a z dala od ludzi - powiedzia艂a jej nazajutrz podczas zwijania obozu. - Chyba nie chcesz, by tw贸j m膮偶.- Aledis przytakn臋艂a, jeszcze zanim madame doko艅czy艂a zdanie. - Nie powinna艣 pokazywa膰 si臋 nikomu na oczy a偶 do zako艅czenia wojny. - Aledis i tym razem skin臋艂a g艂ow膮.

Jeszcze tej nocy Francesca pos艂a艂a do Arnaua pos艂a艅ca z wiadomo艣ci膮: 鈥淲szystko za艂atwione. Nie b臋dzie ci si臋 naprzykrza艂a".

Nast臋pnego dnia, miast ruszy膰 na Perpignan, gdzie schroni艂 si臋 kr贸l Majorki, Piotr III skierowa艂 si臋 do nadmorskiego grodu Canet. Tamtejszy wicehrabia Ramon mia艂 go ugo艣ci膰 w swym zamku, z艂o偶y艂 mu bowiem ho艂d lenny podczas wyprawy kr贸la na Majork臋, gdy po ucieczce Jakuba III monarcha katalo艅ski pu艣ci艂 go wolno, zdobywszy zamek Bellver.

Wicehrabia spe艂ni艂 sw贸j lenny obowi膮zek. Kr贸l Piotr zaj膮艂 zamek, a jego armia mog艂a odpocz膮膰 i naje艣膰 si臋 do syta dzi臋ki szczodro艣ci mieszka艅c贸w, kt贸rzy liczyli, 偶e Katalo艅czycy nie zabawi膮 u nich d艂ugo i wnet rusz膮 na Perpignan. Ponadto monarcha skwapliwie wykorzysta艂 okazj臋 i ustanowi艂 przycz贸艂ek dla swej floty wojennej.

Rozgo艣ciwszy si臋 w Canet, Piotr III przyj膮艂 nowego rozjemc臋, tym razem kardyna艂a - ju偶 drugiego - kt贸ry wstawia艂 si臋 za kr贸lem Majorki. Jednak monarcha r贸wnie偶 odprawi艂 go z niczym, po czym zasiad艂 z doradcami do opracowywania planu ataku na Perpignan. Podczas gdy kr贸l czeka艂 na zaopatrzenie z morza, a potem magazynowa艂 zapasy w zamku Canet, wojska Katalo艅skie, stacjonuj膮ce przez sze艣膰 dni w grodzie, przyst膮pi艂y do zdobywania fortec i warowni po艂o偶onych mi臋dzy Canet i #???#

Oddzia艂y pospolitego ruszenia z Manresy zaj臋艂y w imieniu Piotra III zamek Santa Maria de la Mar, inne oddzia艂y wzi臋艂y szturmem Castellarnau Sobira, a Eiximen d'Esparca wraz z almogawarami i reszt膮 swych ludzi obiegli Castell-Rossell贸.

Castell-Rossell贸 nie by艂, w przeciwie艅stwie do zamku Bellaguarda, zwyk艂膮 plac贸wk膮 pograniczn膮, ale wysuni臋tym stanowiskiem obronnym stolicy hrabstwa. Tym razem r贸wnie偶 zabrzmia艂y bojowe okrzyki i szcz臋k w艂贸czni almogawar贸w, kt贸rym towarzyszy艂o wycie kilkuset 偶o艂nierzy spragnionych wra偶e艅. Forteca nie podda艂a si臋 tak 艂atwo jak Bellaguarda: walka na murach by艂a za偶arta i dopiero tarany umo偶liwi艂y wdarcie si臋 do jej wn臋trza.

Kusznicy jako ostatni przekroczyli wywa偶one bramy. To, co czeka艂o na nich w 艣rodku, w niczym nie przypomina艂o do艣wiadcze艅 z Bellaguarda. 呕o艂nierze i cywile, 艂膮cznie z kobietami i dzie膰mi, w艂asn膮 piersi膮 bronili zamku. Arnau znalaz艂 si臋 wirze walki.

Od艂o偶y艂 kusz臋 i si臋gn膮艂 po sztylet. Wok贸艂 niego walczy艂y setki ludzi. 艢wist miecza by艂 dla niego zaproszeniem do walki. Odsun膮艂 si臋 instynktownie i ostrze musn臋艂o mu bok. Arnau z艂apa艂 jedn膮 r臋k膮 wywijaj膮cy mieczem nadgarstek i pchn膮艂 na o艣lep sztyletem. Zrobi艂 to odruchowo, tak jak uczy艂 go podczas niezliczonych 膰wicze艅 oficer Eiximena d'Esparca. Pokazano mu, jak walczy膰, jak zabija膰, nie jak zanurzy膰 n贸偶 w ludzkich trzewiach. Kolczuga os艂abi艂a cios i przeciwnik, cho膰 trzymany za nadgarstek, zdo艂a艂 zamachn膮膰 si臋 mieczem i zrani艂 Arnaua w rami臋.

W ci膮gu kilku sekund Arnau zrozumia艂, 偶e toczy walk臋 na 艣mier膰 i 偶ycie.

Z furi膮 zacisn膮艂 d艂o艅 na sztylecie. Ostrze przebi艂o kolczug臋 i zanurzy艂o si臋 w brzuchu wroga. Miecz porusza艂 si臋 teraz wolniej, nadal jednak stanowi艂 zagro偶enie. Arnau pchn膮艂 sztylet ku g贸rze. Poczu艂 na d艂oni gor膮ce wn臋trzno艣ci. Wr贸g uni贸s艂 si臋 na pi臋tach, a gdy sztylet rozpru艂 mu podbrzusze, wypu艣ci艂 miecz z omdla艂ej r臋ki i osun膮艂 si臋 na swego kata. Wargi umieraj膮cego porusza艂y si臋 tu偶 przy jego twarzy. Pr贸buje mi co艣 powiedzie膰? Mimo bitewnego zgie艂ku Arnau s艂ysza艂, jak rz臋zi. O czym my艣li? Czy widzi 艣mier膰?

Dojrza艂 ostrze偶enie w wytrzeszczonych oczach konaj膮cego i odwr贸ci艂 si臋 akurat w chwili, gdy inny obro艅ca Castell Rossell贸 zaatakowa艂 go od ty艂u.

Tym razem si臋 nie waha艂. Sztylet przeci膮艂 powietrze i szyj臋 . Arnau przesta艂 my艣le膰. Teraz sam szuka艂 ofiar. Walczy艂 i krzycza艂. Bi艂 si臋 i raz po raz zatapia艂 ostrze w cia艂ach wrog贸w, nie zwracaj膮c uwagi na ich twarze i cierpienie.

Zabija艂.

Gdy walka dobieg艂a ko艅ca i zamek si臋 podda艂, Arnau zobaczy艂, 偶e sp艂ywa krwi膮 i dr偶y ze zm臋czenia.

Rozejrza艂 si臋. Na widok otaczaj膮cych go trup贸w zn贸w przypomnia艂 sobie bitewny zam臋t. Nie zd膮偶y艂 nawet przyjrze膰 si臋 swym ofiarom. Nie widzia艂, jak umieraj膮, nie pomodli艂 si臋 za ich dusze. Dopiero teraz twarze, kt贸rych nie dojrza艂 zza krwawej zas艂ony, stan臋艂y mu przed oczami, upominaj膮c si臋 o swe prawa, o szacunek nale偶ny pokonanym. Arnau jeszcze d艂ugo mia艂 przed oczami twarze ludzi, kt贸rzy zgin臋li od jego sztyletu.

W po艂owie sierpnia armia zn贸w stacjonowa艂a mi臋dzy zamkiem Canet i wybrze偶em. Castell-Rosell贸 zdobyto 4 sierpnia. Dwa dni p贸藕niej kr贸l nakaza艂 swym wojskom wymarsz, a poniewa偶 Perpignan wzbrania艂o si臋 przed z艂o偶eniem ho艂du Piotrowi III, wojska katalo艅skie przez tydzie艅 pustoszy艂y grody i wsie wok贸艂 stolicy: Basoles, Vernet, Soles, Sant Esteve... Na rozkaz kr贸la karczowano winnice, gaje oliwne i wycinano wszystkie drzewa, jakie armia napotka艂a na swej drodze, z wyj膮tkiem... figowc贸w. Piotr Ceremonialny miewa艂 kaprysy... 呕o艂nierze puszczali z dymem m艂yny i spichlerze, r贸wnali z ziemi膮 grody i osady, niszczyli pola uprawne, nie pozwolono im jednak oblega膰 Perpignan, gdzie skry艂 si臋 kr贸l Majorki.


Uroczysta msza polowa, 15 sierpnia 1343 roku

Ca艂a armia katalo艅ska zgromadzi艂a si臋 na pla偶y, by odda膰 cze艣膰 Madonnie od Morza. Piotr III ust膮pi艂 pod naciskami papie偶a i zawar艂 rozejm z kr贸lem Majorki. W szeregach wrza艂o. Arnau, podobnie jak wi臋kszo艣膰 jego towarzyszy, nie s艂ucha艂 kazania. Na twarzy 偶o艂nierzy malowa艂o si臋 roz偶alenie. Nawet Madonna nie mog艂a pocieszy膰 Arnaua. Zabija艂. Wycina艂 drzewa na oczach przera偶onych ch艂op贸w i dzieci niszczy艂 winnice i pola uprawne. Puszcza艂 z dymem ca艂e grody, a wraz z nimi domy Bogu ducha winnych ludzi. Kr贸l Jakub postawi艂 na swoim, Piotr III przysta艂 na rozejm. Arnau przypomnia艂 sobie kazania, kt贸rych s艂ucha艂 w ko艣ciele Santa Maria de la Mar: 鈥淜atalonia was potrzebuje! Kr贸l was potrzebuje! Ruszajcie na wojn臋!". Na jak膮 wojn臋? Przecie偶 to by艂a zwyk艂a rze藕 i bezsensowne potyczki, w jakich przegrywali wy艂膮cznie pro艣ci ludzie, wierni 偶o艂nierze... i dzieci, kt贸re by膰 mo偶e nie przetrwaj膮 zimy, bo zniszczono uprawy. Na jak膮 wojn臋? T臋 rozp臋tan膮 przez biskup贸w i kardyna艂贸w, intrygant贸w na us艂ugach przewrotnych kr贸l贸w? Kap艂an przemawia艂 dalej, ale Arnau go nie s艂ucha艂. Dlaczego kazano mu zabija膰? W imi臋 czego splami艂 sobie r臋ce krwi膮?

Msza dobieg艂a ko艅ca. 呕o艂nierze rozchodzili si臋 ma艂ymi grupkami.

- A co z obiecanymi 艂upami?

- Perpignan jest bogate, bardzo bogate - us艂ysza艂 Arnau.

- Sk膮d kr贸l we藕mie pieni膮dze na nasz 偶o艂d, skoro ju偶 wcze艣niej by艂 niewyp艂acalny?

Arnau b艂膮ka艂 si臋 mi臋dzy rozprawiaj膮cymi 偶o艂nierzami. Co go obchodz膮 艂upy? Ci膮gle czu艂 na sobie wzrok wystraszonych dzieci, tamtego malca, kt贸ry, uczepiony kurczowo siostry, patrzy艂, jak Arnau i jego towarzysze depcz膮 im ogr贸dek i niszcz膮 zbo偶e, kt贸re mia艂o ich wykarmi膰 przez zim臋. Dlaczego? - pyta艂y niewinne oczy dziecka. Czym zawinili艣my? Dzieci opiekowa艂y si臋 zapewne ogr贸dkiem, a teraz sta艂y przed nim i z twarzami zalanymi 艂zami patrzy艂y na s艂awn膮 armi臋 katalo艅sk膮, kt贸ra obraca艂a w perzyn臋 ich lichy dobytek. Doko艅czywszy dzie艂a zniszczenia, Arnau nie mia艂 naw臋 odwagi spojrze膰 im w oczy.

A teraz s艂awna armia katalo艅ska wraca艂a do domu. Kolumny przemierza艂y drogi ksi臋stwa, a za nimi ci膮gn膮艂 sznur prostytutek, szuler贸w i rozczarowanych kupc贸w, kt贸rym zyski przesz艂y ko艂o nosa.

Barcelona by艂a coraz bli偶ej. Niekt贸re oddzia艂y pospolitego ruszenia dotar艂y ju偶 do swych miast i osad, inne - te, kt贸re przyby艂y na pomoc kr贸lowi z drugiego ko艅ca Katalonii - mia艂y jeszcze przed sob膮 d艂ug膮 drog臋. Arnau stwierdzi艂, 偶e zar贸wno on, jak i jego towarzysze przyspieszaj膮 kroku. Na niekt贸rych twarzach pojawi艂 si臋 u艣miech. Wracali do domu. Podczas w臋dr贸wki Arnauowi nieraz stawa艂a przed oczami Maria. 鈥淲szystko za艂atwione - doniesiono mu. - Nie b臋dzie ci si臋 naprzykrza艂a". Przecie偶 o to mu w艂a艣nie chodzi艂o, tylko dlatego wyruszy艂 na t臋 wojn臋.

Maria si臋 do niego u艣miecha艂a.


Barcelona, ostatnie dni marca 1348 roku

艢wita艂o. Arnau i jego towarzysze czekali na roz艂adunek majorka艅skiej galery, kt贸ra przybi艂a noc膮 do portu. Cechmistrzowie rozdzielali zadania. Na morzu panowa艂 spok贸j, fale delikatnie muska艂y piasek, budz膮c mieszka艅c贸w Barcelony. W oddali ranne s艂o艅ce zabawia艂o si臋 ju偶 z falami, przypr贸szaj膮c je iskrami barw. Bastaixos czekali na powr贸t przewo藕nik贸w, rozkoszuj膮c si臋 urokiem chwili, ich wzrok b艂膮dzi艂 po widnokr臋gu, dusza falowa艂a wraz z morzem.

- Dziwne, 偶e nie rozpocz臋to jeszcze wy艂adunku - zauwa偶y艂 kto艣.

Wszyscy utkwili wzrok w galerze. Przewo藕nicy, kt贸rzy podp艂yn臋li do okr臋tu, wracali teraz pustymi 艂odziami lub rozmawiali z marynarzami wychylaj膮cymi si臋 zza burty. Niekt贸rzy z przyjezdnych skakali do wody i wdrapywali si臋 na barki. Nikt nie wy艂adowywa艂 towaru.

- Zaraza! - krzyki pierwszych przewo藕nik贸w dotar艂y na pla偶臋 wcze艣niej ni偶 ich 艂贸dki. - Zaraza na Majorce!

Arnau wzdrygn膮艂 si臋. Jak to mo偶liwe, 偶e to pi臋kne morze przynios艂o tak straszn膮 nowin臋? W bury, sztormowy dzie艅 to jeszcze... Ale przecie偶 tego ranka 艣wiat zdawa艂 si臋 bajk膮,. Przez p艂atnie miesi膮ce w Barcelonie o niczym innym nie m贸wiono: zaraza szala艂a na Wschodzie i posuwa艂a si臋 na zach贸d, wy艂udzaj膮c ca艂e kraje.

- Miejmy nadziej臋, 偶e morowe powietrze nie dotrze do Barcelony - pocieszano si臋. - Dzieli nas od niego ca艂e tworze 艢r贸dziemne.

- Morze nas uchroni - m贸wiono.

Od miesi臋cy wmawiano sobie, 偶e zaraza nie dotrze do miasta. Jest ju偶 na Majorce, pomy艣la艂 Arnau. Na Majorce. Jednak przeby艂a Morze 艢r贸dziemne.

- Zaraza! - krzyczeli przewo藕nicy, wyskakuj膮c na l膮d. Bastaixos otoczyli ich, wypytuj膮c o szczeg贸艂y. W jednej z 艂贸dek przyp艂yn膮艂 kapitan galery.

- Prowad藕cie mnie do naczelnika i rajc贸w - rozkaza艂, zeskoczywszy na pla偶臋. - Szybko!

Cechmistrzowie odprowadzili go do miasta, reszta otoczy艂a nowo przyby艂ych. 鈥淟udzie umieraj膮 setkami - opowiadano. - Okropno艣膰. Nikt nie mo偶e temu zaradzi膰. M臋偶czy藕ni, kobiety i dzieci, bogacze i n臋dzarze, mo偶ni i pro艣ci ludzie... nawet zwierz臋ta padaj膮 od morowego powietrza. Trupy pi臋trz膮 si臋 i gnij膮 na ulicach, w艂adze s膮 bezradne. Chorzy umieraj膮 w ci膮gu dw贸ch dni w potwornych m臋czarniach". Kilku bastaixos pop臋dzi艂o z krzykiem do miasta, wymachuj膮c r臋kami. Arnau s艂ucha艂 struchla艂y. Podobno na szyi, pod pachami i w pachwinach zara偶onych pojawiaj膮 si臋 wielkie ropiej膮ce wrzody, kt贸re rosn膮, a w ko艅cu p臋kaj膮.

Wie艣膰 wnet rozesz艂a si臋 po mie艣cie. Ludzie biegli na pla偶臋, by dowiedzie膰 si臋 wszystkiego z pierwszej r臋ki, a potem p臋dzili do domu.

W Barcelonie wrza艂o od plotek i domys艂贸w. 鈥淶 p臋kaj膮cych wrzod贸w wy艂a偶膮 biesy. Chorzy trac膮 rozum, zaczynaj膮 k膮sa膰, zara偶aj膮c w ten spos贸b wszystkich wok贸艂. Choroba rozsadza oczy i genitalia. Mo偶na si臋 zarazi膰 od patrzenia na wrzody. Zara偶onych trzeba spali膰 偶ywcem, by choroba si臋 nie roznios艂a.

By艂em 艣wiadkiem zarazy!". Taka opowie艣膰, wyolbrzymiona przez strach i imaginacj臋, kr膮偶y艂a z ust do ust po mie艣cie kt贸re nie wiedzia艂o, co je czeka. Jako 艣rodek zaradczy w艂adze zaleci艂y dbanie o higien臋, wi臋c mieszka艅cy ruszyli do 艂a藕ni i... do ko艣cio艂贸w. Msze, nabo偶e艅stwa b艂agalne, procesje - wszelkimi sposobami starano si臋 za偶egna膰 niebezpiecze艅stwo. Jednak po miesi膮cu strachu d偶uma dotar艂a do Barcelony.

Pierwszy pad艂 jej ofiar膮 robotnik portowy uszczelniaj膮cy statki. Medycy, kt贸rzy pospieszyli mu na ratunek, mogli jedynie potwierdzi膰 objawy znane im z ksi膮g medycznych.

- S膮 wielko艣ci ma艂ych mandarynek - zauwa偶y艂 jeden z nich, wskazuj膮c wrzody na szyi chorego.

- S膮 czarne, twarde i gor膮ce - doda艂 inny, obmacawszy je.

- Trzeba mu robi膰 zimne ok艂ady na zbicie gor膮czki.

- Trzeba upu艣ci膰 krew, 偶eby znik艂y wybroczyny przy wrzodach.

- Trzeba wrzody naci膮膰 - zawyrokowa艂 trzeci medyk. Pozostali przestali si臋 interesowa膰 chorym i spojrzeli na m贸wi膮cego.

- Ksi臋gi odradzaj膮 nacinanie - zauwa偶y艂 jeden z nich.

- W ko艅cu to tylko robotnik - powiedzia艂 kto艣 inny. - Zbadajmy lepiej pachy i pachwiny.

R贸wnie偶 tam natrafiono na du偶e, czarne, twarde i gor膮ce wrzody. Krzycz膮cemu z b贸lu choremu upuszczono krew, a wraz z krwi膮 usz艂a z niego resztka 偶ycia, jaka si臋 w nim jeszcze tli艂a.

Tego samego dnia pojawi艂y si臋 kolejne dwa przypadki. Nazajutrz by艂o ich wi臋cej, a nast臋pnego dnia jeszcze wi臋cej. Barcelo艅czycy pozaszywali si臋 po domach, wielu umiera艂o w strasznych m臋czarniach. Innych wyrzucano na ulice ze strachu przed zara偶eniem i tam dopada艂a ich 艣mier膰. W艂adze nakaza艂y malowa膰 wapnem krzy偶e na drzwiach dom贸w, w kt贸rych kto艣 zachorowa艂. Przypomina艂y o higienie, radzi艂y unika膰 kontaktu z zara偶onymi i zarz膮dzi艂y palenie trup贸w na wielkich stosach.

Mieszka艅cy szorowali sk贸r臋 do krwi i kto m贸g艂, trzyma艂 si臋 z daleka od chorych. A 偶e nikt nie kaza艂 im trzyma膰 si臋 r贸wnie偶 z dala od pche艂, ku zdumieniu lekarzy i w艂adz miejskich zaraza szerzy艂a si臋 w zastraszaj膮cym tempie.

Mija艂y tygodnie, a Arnau i Maria wraz z innymi mieszka艅cami Barcelony dzie艅 w dzie艅 odwiedzali ko艣ci贸艂 Santa Maria i zanosili modlitwy, kt贸rych niebo nie chcia艂o wys艂ucha膰. D偶uma zabra艂a ich bliskich przyjaci贸艂: poczciwego ojca Alberta oraz staruszk贸w Perego i Marion臋, kt贸rzy umarli na pocz膮tku epidemii. Biskup zorganizowa艂 procesj臋 b艂agaln膮 - z katedry ulic膮 Mar do ko艣cio艂a Santa Maria, gdzie do艂膮czy艂aby do niej figurka Matki Boskiej od Morza niesiona pod baldachimem.

Madonna czeka艂a przed ko艣cio艂em w otoczeniu bastaixos, kt贸rzy mieli j膮 nie艣膰. Tragarze spogl膮dali po sobie, pytaj膮c wzrokiem o nieobecnych. Nikt si臋 nie odzywa艂. Wszyscy zagryzali wargi i spuszczali wzrok. Arnau wspomnia艂 uroczyste procesje, kiedy bastaixos niemal wyrywali sobie figurk臋 z r膮k, bo ka偶dy chcia艂 nie艣膰 j膮 cho膰 przez chwil臋. Cechmistrzowie musieli wyznacza膰 zmiany, by ich pogodzi膰, a teraz... teraz nie starczy艂oby ich nawet na jedn膮 zmian臋. A偶 tylu z nas umar艂o? Jak d艂ugo to jeszcze potrwa, o Pani? Modlitewny szmer nap艂ywa艂 ju偶 ulic膮 Mar. Arnau spojrza艂 na czo艂o procesji: ludzie szli przygarbieni, pow艂贸cz膮c nogami. Gdzie podziali si臋 mo偶ni, kt贸rzy zawsze z tak膮 pomp膮 towarzyszyli biskupowi? Czterech z pi臋ciu rajc贸w miejskich nie 偶y艂o, podobnie jak trzy czwarte Rady Stu. Reszta uciek艂a z miasta. Bastaixos unie艣li w milczeniu sw膮 patronk臋, po艂o偶yli na ramionach i przepu艣ciwszy biskupa, do艂膮czyli do procesji i do modlitw. Z ko艣cio艂a Santa Maria Procesja skierowa艂a si臋 do klasztoru klarysek, mijaj膮c plac Sorn. Kiedy w okolicach klasztoru zemdli艂 wiernych - mimo kadzide艂 niesionych przez kap艂an贸w - sw膮d palonych cia艂, wielu przerwa艂o modlitwy i zanios艂o si臋 p艂aczem. Na wysoko艣ci bramy 艢wi臋tego Daniela procesja skr臋ci艂a w lewo, ku bramie #^掳u# i klasztorowi Sant Pere de les Puelles. Wierni omin臋li kilka trup贸w i odwr贸cili wzrok od chorych, czekaj膮cych na 艣mier膰 na rogach ulic lub pod oznakowanymi bia艂ym krzy偶em drzwiami, kt贸re nigdy wi臋cej mia艂y si臋 przed nimi nie otworzy膰. O, Pani - my艣la艂 Arnau, nios膮c Madonn臋 - dlaczego tak nas do艣wiadczasz? Z Sant Pere rozmodlona procesja przesz艂a do bramy 艢wi臋tej Anny, gdzie zn贸w skr臋ci艂a na lewo ku morzu, przesz艂a przez dzielnic臋 Forn dels Arcs i wr贸ci艂a do katedry.

Jednak mieszka艅cy Barcelony zaczynali w膮tpi膰 w Ko艣ci贸艂 i jego dostojnik贸w, bo mimo i偶 modlili si臋 bez wytchnienia epidemia nadal zbiera艂a 艣miertelne 偶niwo.

- Podobno nadszed艂 koniec 艣wiata - westchn膮艂 smutno Arnau po powrocie do domu. - Ludzie oszaleli. Wsz臋dzie roi si臋 od biczownik贸w, a przynajmniej tak ka偶膮 siebie nazywa膰. - Maria sta艂a do niego ty艂em. Arnau usiad艂, czekaj膮c, a偶 偶ona zdejmie mu buty, i m贸wi艂 dalej: - Setkami przemierzaj膮 miasto rozebrani do pasa, krzycz膮, 偶e nadszed艂 koniec 艣wiata, wyznaj膮 swe grzechy i ok艂adaj膮 si臋 biczami. Niekt贸rzy maj膮 ca艂e plecy we krwi, ale nie przerywaj膮... - Arnau pog艂adzi艂 po g艂owie kl臋cz膮c膮 przed nim Mari臋. By艂a rozpalona. - Co...

Si臋gn膮艂 do jej podbr贸dka. Nie, to niemo偶liwe. Tylko nie ona! Podnios艂a na niego szkliste oczy. By艂a zlana potem i bardzo blada. Arnau pr贸bowa艂 unie艣膰 jej g艂ow臋, by zobaczy膰 szyj臋, ale Maria wykrzywi艂a si臋 z b贸lu.

- Tylko nie ty! - krzykn膮艂.

Maria, nie wstaj膮c z kl臋czek, z r臋kami na espadrylach m臋偶a, wbi艂a w niego wzrok. Po jej policzkach p艂yn臋艂y 艂zy.

- Bo偶e m贸j jedyny, tylko nie ty, nie ty! - Arnau ukl膮k艂 przy 偶onie.

- Uciekaj - wyszepta艂a Maria. - Zostaw mnie i uciekaj. Arnau chcia艂 przytuli膰 偶on臋, ale gdy j膮 obj膮艂, znowu si臋 skrzywi艂a.

- Chod藕 - powiedzia艂, podnosz膮c j膮 najdelikatniej, jak tylko potrafi艂. Maria szlocha艂a i prosi艂a, by ucieka艂. - Jak偶e m贸g艂bym ci臋 zostawi膰? Przecie偶 mam tylko ciebie... Jeste艣 dla mnie wszystkim! Co ja bez ciebie zrobi臋? Niekt贸rzy z tego wychodz膮. Ty wyzdrowiejesz. Zobaczysz, wyzdrowiejesz. - Pocieszaj膮c 偶on臋, zani贸s艂 j膮 do alkowy i po艂o偶y艂 na 艂贸偶ku, dopiero teraz m贸g艂 si臋 przyjrze膰 jej pi臋knej kiedy艣 szyi, kt贸ra zaczyna艂a czernie膰. - Lekarza! - krzykn膮艂, otwieraj膮c okno j wychylaj膮c si臋 przez balkon.

Wydawa艂o si臋, 偶e nikt go nie s艂yszy, jednak jeszcze tej samej nocy, gdy wrzody pokry艂y ju偶 ca艂膮 szyj臋 Marii, kto艣 wymalowa艂 wapnem krzy偶 na drzwiach ich domu.

Maria dygota艂a w 艂贸偶ku, a Arnau m贸g艂 jedynie robi膰 jej zimne ok艂ady na czo艂o. Ka偶dy ruch sprawia艂 chorej potworny b贸l, na odg艂os jej g艂uchych j臋k贸w Arnau dostawa艂 g臋siej sk贸rki. Maria patrzy艂a t臋po w sufit. Arnau widzia艂, jak powi臋kszaj膮 si臋 wrzody na jej szyi i czernieje sk贸ra. 鈥淜ocham ci臋. Tyle razy chcia艂em ci to wyzna膰...". Uj膮艂 d艂o艅 偶ony i osun膮艂 si臋 na kolana. Tak sp臋dzi艂 ca艂膮 noc, 艣ciskaj膮c jej r臋k臋, dygocz膮c wraz z ni膮, oblewaj膮c si臋 zimnym potem i zaklinaj膮c niebiosa przy ka偶dym spazmie wstrz膮saj膮cym jej cia艂em.

Owin膮艂 zw艂oki 偶ony najlepszym prze艣cierad艂em i zaczeka艂 na w贸z zbieraj膮cy trupy. Nie porzuci Marii na ulicy. Sam przeka偶e j膮 grabarzom. Na sm臋tny odg艂os ko艅skich podk贸w wyni贸s艂 zw艂oki przed dom.

- 呕egnaj - powiedzia艂, ca艂uj膮c 偶on臋 w czo艂o.

Dwaj grabarze w r臋kawiczkach, z twarzami okutanymi grubym suknem, patrzyli z niedowierzaniem, jak Arnau ods艂ania i ca艂uje zmar艂膮. Wszyscy trzymali si臋 z daleka od zaka偶onych, nawet najbli偶szych, chorych i zmar艂ych porzucano na ulicy, co najwy偶ej wzywano grabarzy, by zabrali ich z pos艂a艅, na kt贸rych dopad艂a ich czarna 艣mier膰. Arnau odda艂 偶on臋 grabarzom, kt贸rzy u艂o偶yli j膮 ostro偶nie na stosie trup贸w.

Ze 艂zami w oczach patrzy艂 na oddalaj膮cy si臋 w贸z, kt贸ry niebawem znikn膮艂 za rogiem. Teraz jego kolej: wszed艂 do domu, usiad艂 i zacz膮艂 czeka膰 na 艣mier膰, pragn膮c jak najszybciej do艂膮czy膰 do Marii. Przez trzy dni obmacywa艂 szyj臋, na pr贸偶no szukaj膮c opuchlizny. Wrzody si臋 nie pojawi艂y i Arnau uzna艂 w ko艅cu, 偶e jego godzina jeszcze nie wybi艂a.

B艂膮ka艂 si臋 po pla偶y, depcz膮c fale obmywaj膮ce przekl臋te miasto. W艂贸czy艂 si臋 po mie艣cie, 艣lepy i g艂uchy na n臋dz臋, na zad偶umionych, na dochodz膮cy z okien p艂acz. Co艣 zn贸w przywiod艂o go do ko艣cio艂a Santa Maria. Przerwano roboty, rusztowania by艂y puste, bloki skalne le偶a艂y na ziemi, czekaj膮c, a偶 kto艣 je ociosa. Jednak mieszka艅cy Barcelony nie przestali odwiedza膰 艣wi膮tyni. Arnau wszed艂 do 艣rodka. Wierni gromadzili si臋 przed niedoko艅czonym o艂tarzem g艂贸wnym, modl膮c si臋 na stoj膮co lub na kl臋czkach. Mimo 偶e przez sklepienia apsyd wci膮偶 prze艣witywa艂o niebo, w ko艣ciele duszno by艂o od kadzide艂, kt贸re zd艂awi膰 mia艂y wszechobecny sw膮d 艣mierci. Gdy Arnau zmierza艂 ku Madonnie, us艂ysza艂 g艂os duchownego przemawiaj膮cego do wiernych z g艂贸wnego o艂tarza:

- Powinni艣cie wiedzie膰, 偶e Ojciec 艢wi臋ty, papie偶 Klemens Sz贸sty, wyda艂 bull臋, w kt贸rej przeczy pog艂oskom, jakoby morowe powietrze sprowadzili na 艣wiat 呕ydzi. Zaraza jest zwyk艂膮 epidemi膮, kt贸r膮 B贸g do艣wiadcza sw贸j lud. - Po zebranych przeszed艂 szmer niezadowolenia. - M贸dlcie si臋! - wzywa艂 duchowny. - Polecajcie si臋 boskiej opiece...

Wielu wysz艂o z ko艣cio艂a, rozprawiaj膮c na ca艂y g艂os.

Arnau pu艣ci艂 mimo uszu s艂owa ksi臋dza i skierowa艂 si臋 do kaplicy Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu. 呕ydzi? Co 呕ydzi maj膮 wsp贸lnego z zaraz膮? Malutka Madonna czeka艂a na niego tam gdzie zawsze. Nawet teraz p艂on臋艂y wok贸艂 niej 艣wiece. Kto je zapala? Arnau ledwie m贸g艂 dostrzec sw膮 matk臋 zza spowijaj膮cego j膮 g臋stego ob艂oku wonnego dymu. Nie u艣miecha艂a si臋. Pr贸bowa艂 si臋 pomodli膰 - na pr贸偶no. Dlaczego pozwoli艂a艣 jej umrze膰, matko? 艁zy zn贸w pop艂yn臋艂y mu po twarzy na wspomnienie Marii, jej cierpie艅, jej udr臋czonego, pokrytego wrzodami cia艂a. To on, nie ona, zas艂u偶y艂 na kar臋, bo zgrzeszy艂 z Aledis.

I wtedy, przed sw膮 Madonn膮, Arnau przysi膮g艂, 偶e nigdy wi臋cej nie da si臋 ponie艣膰 偶膮dzy. By艂 to winien Marii. Nigdy wi臋cej, cokolwiek si臋 wydarzy.

- Co ci jest, synu? - us艂ysza艂 za sob膮. Odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 duchownego, kt贸ry chwil臋 wcze艣niej przemawia艂 do wiernych. - Witaj, m贸j drogi - pozdrowi艂 Arnaua, rozpoznaj膮c w nim tragarza portowego, kt贸ry najcz臋艣ciej odwiedza艂 Madonn臋. - Co ci jest?

- Maria...

Kap艂an pokiwa艂 g艂ow膮.

- Pom贸dlmy si臋 za ni膮 - zaproponowa艂.

- Nie, ojcze, jeszcze nie.

- Tylko w Bogu znajdziesz pociech臋.

Pociech臋? Jak mia艂 znale藕膰 w czymkolwiek pociech臋? Spojrza艂 na Madonn臋, kt贸r膮 wci膮偶 przes艂ania艂 dym.

- Pom贸dlmy si臋... - nalega艂 kap艂an.

- O co chodzi z tymi 呕ydami? - przerwa艂 mu Arnau, chc膮c zmieni膰 temat.

- Ca艂a Europa obwinia ich o zaraz臋. - Arnau spojrza艂 na kap艂ana pytaj膮co. - Podobno w Genewie, na zamku Chillon, kilku 呕yd贸w zezna艂o, 偶e czarn膮 艣mier膰 sprowadzi艂 na 艣wiat pewien starozakonny z Sabaudii, kt贸ry zatru艂 studnie mikstur膮 spreparowan膮 przez rabin贸w.

- Czy to prawda?

- Nie. Ojciec 艢wi臋ty uniewinni艂 呕yd贸w, lecz lud szuka koz艂a ofiarnego. No, a teraz si臋 pom贸dlmy.

- Pom贸dlcie si臋, ojcze, w moim imieniu.

Arnau wyszed艂 z ko艣cio艂a. Na placu obst膮pi艂a go dwudziestoosobowa grupa biczownik贸w. 鈥淣awracajcie si臋!", wrzeszczeli, ch艂oszcz膮c si臋 bezlito艣nie. 鈥淣adchodzi koniec 艣wiata!", krzyczeli, pluj膮c Arnauowi w twarz s艂owami.

Popatrzy艂 na krew p艂yn膮c膮 po ich plecach, zamienionych w otwart膮 ran臋, oraz po nagich nogach i biodrach przewi膮zanych pokutnym pasem. Przyjrza艂 si臋 ich twarzom i 艣widruj膮cym go wytrzeszczonym oczom. Zacz膮艂 biec i wpad艂 na ulic臋 Montcada zostawiaj膮c za sob膮 oszala艂e krzyki biczownik贸w. Tu panowa艂a cisza... jednak zobaczy艂 co艣 dziwnego. Drzwi! Tylko na nielicznych pa艂acowych bramach widnia艂 bia艂y krzy偶, kt贸ry znaczy艂 niczym pi臋tno wi臋kszo艣膰 dom贸w w Barcelonie. Arnau przystan膮艂 przed pa艂acem Puig贸w. Tu r贸wnie偶 nie namalowano krzy偶a. Okna by艂y pozamykane, a budynek wygl膮da艂 na opustosza艂y. Oby zaraza dopad艂a was tam, gdzie si臋 zaszyli艣cie, oby艣cie cierpieli tak jak Maria pomy艣la艂, uciekaj膮c stamt膮d jeszcze szybciej ni偶 przed biczownikami.

Na skrzy偶owaniu ulic Montcada i Carders natkn膮艂 si臋 na wzburzony t艂um, uzbrojony w kije, miecze i kusze. Czy wszyscy w tym mie艣cie stracili rozum? - zastanawia艂 si臋. Na niewiele zda艂y si臋 kazania wyg艂aszane we wszystkich ko艣cio艂ach. Bulla Klemensa VI nie uspokoi艂a ludu, kt贸ry musia艂 wy艂adowa膰 na kim艣 sw膮 z艂o艣膰. 鈥淣a 呕yd贸w! - dosz艂y Arnaua krzyki. - Heretycy! Mordercy! Nawracajcie si臋!". W t艂umie kroczyli r贸wnie偶 biczownicy, kt贸rzy nadal bili si臋 po plecach, rozpalaj膮c nastroje i obryzguj膮c krwi膮 wszystkich wok贸艂.

Arnau ruszy艂 za mot艂ochem wraz z id膮cymi na samym ko艅cu lud藕mi, w艣r贸d kt贸rych dostrzeg艂 kilku zad偶umionych. Ca艂a Barcelona zgromadzi艂a si臋 pod dzielnic膮 偶ydowsk膮, okr膮偶aj膮c j膮 z czterech stron. Cz臋艣膰 stan臋艂a od p贸艂nocy, przy pa艂acu biskupim, inni od zachodu, naprzeciwko rzymskich mur贸w obronnych, jeszcze inni zebrali si臋 na ulicy Bisbe, granicz膮cej z gettem od wschodu. Wi臋kszo艣膰, mi臋dzy innymi grupka, za kt贸r膮 przyszed艂 tu Arnau, ustawi艂a si臋 od po艂udnia, na ulicy Boqueria i naprzeciwko Castell Nou, przy bramie prowadz膮cej do dzielnicy 偶ydowskiej. Wok贸艂 panowa艂 og艂uszaj膮cy zgie艂k. Lud pragn膮艂 zemsty, cho膰 teraz pokrzykiwa艂 tylko pod bram膮, wymachuj膮c kijami i kuszami.

Arnau przepchn膮艂 si臋 na zat艂oczone schody ko艣cio艂a 艢wi臋tego Jakuba, sk膮d przed wielu, wielu laty przep臋dzono jego oraz Joaneta, gdy szuka艂 Madonny, kt贸ra mia艂a mu zast膮pi膰 matk臋. Ko艣ci贸艂 sta艂 dok艂adnie naprzeciwko po艂udniowego muru dziel膮cy 偶ydowskiej, wi臋c Arnau m贸g艂 艣ledzi膰 z g贸ry, ponad g艂owami t艂umu, przebieg wydarze艅. Garnizon 偶o艂nierzy kr贸lewskich pod dow贸dztwem naczelnika miasta przygotowywa艂 si臋 do obrony. Przed przyst膮pieniem do ataku grupka mieszka艅c贸w podesz艂a do uchylonej bramy i rozpocz臋艂a pertraktacje z naczelnikiem, 偶膮daj膮c, by wycofa艂 swych ludzi. Biczownicy wrzeszczeli i skakali wok贸艂 negocjuj膮cych, a t艂um wygra偶a艂 呕ydom, kt贸rych nigdzie nie by艂o wida膰.

- Nie wycofaj膮 si臋 - zapewnia艂a kobieta stoj膮ca obok Arnaua.

- 呕ydzi s膮 w艂asno艣ci膮 kr贸la, zale偶膮 bezpo艣rednio od niego - doda艂 kto艣 inny. - Je艣li ich zabijemy, kr贸l nie b臋dzie ju偶 m贸g艂 nak艂ada膰 na nich s艂onych podatk贸w...

- Ani zaci膮ga膰 od tych lichwiarzy po偶yczek.

- To jeszcze ma艂e piwo - wtr膮ci艂 kto艣 trzeci. - Je艣li ich st膮d wykurzymy, kr贸l straci nawet meble, kt贸re 呕ydzi po偶yczaj膮 jego 艣wicie na czas wizyty w Barcelonie.

- Mo偶ni b臋d膮 spali na go艂ej ziemi - zarechotano. Arnau nie m贸g艂 powstrzyma膰 u艣miechu.

- Naczelnik b臋dzie broni艂 interes贸w kr贸la - skwitowa艂a jego s膮siadka.

Mia艂a racj臋. Naczelnik nie ust膮pi艂 i zerwawszy negocjacje, zabarykadowa艂 si臋 czym pr臋dzej w dzielnicy 偶ydowskiej. T艂um tylko na to czeka艂: zanim brama zatrzasn臋艂a si臋 na dobre, ludzie z pierwszych szereg贸w zacz臋li wdrapywa膰 si臋 na mury pod gradem kij贸w, strza艂 i kamieni, kt贸re posypa艂y si臋 na getto. Rozpocz膮艂 si臋 atak.

Arnau patrzy艂 na za艣lepiony nienawi艣ci膮 mot艂och, kt贸ry szturmowa艂 mury i bramy dzielnicy 偶ydowskiej. Nikt nim nie dowodzi艂, mo偶e tylko biczownicy, kt贸rzy nadal si臋 ch艂ostali, Wyj膮c przera藕liwie i nawo艂uj膮c do zdobywania mur贸w i mordowania heretyk贸w. Atakuj膮cy, kt贸rzy zdo艂ali wspi膮膰 si臋 na mury gin臋li od mieczy 偶o艂nierzy, ale dzielnica 偶ydowska by艂a oblegana ze wszystkich stron i wielu innym uda艂o si臋 zwie艣膰 obron臋 i stan膮膰 oko w oko z 呕ydami.

Arnau sp臋dzi艂 na schodach przed ko艣cio艂em 艢wi臋tego Jakuba dwie godziny. Krzyki przypomnia艂y mu jego 偶o艂niersk膮 przesz艂o艣膰: obl臋偶enie zamk贸w Bellaguarda i Castell-Rossell贸. Twarze gin膮cych teraz na jego oczach myli艂y si臋 z twarzami ludzi, kt贸rych kiedy艣 zabi艂, zapach krwi sprawi艂, 偶e zn贸w znalaz艂 si臋 w Roussillonie i pomy艣la艂 o k艂amstwie kt贸re zagna艂o go wtedy na wojn臋, o Aledis, o Marii... W ko艅cu opu艣ci艂 punkt obserwacyjny, z kt贸rego patrzy艂 na masakr臋.

Szed艂 w kierunku morza, rozmy艣laj膮c o Marii i o tym, co kaza艂o mu kiedy艣 uciec na wojn臋. Nagle co艣 wyrwa艂o go z zadumy. Gdy przechodzi艂 obok Castell de Regomir, baszty obronnej nale偶膮cej do dawnych mur贸w rzymskich, g艂o艣ne krzyki przywr贸ci艂y go do rzeczywisto艣ci.

- Heretycy!

- Mordercy!

Zaraz potem zobaczy艂 dwudziestoosobow膮, uzbrojon膮 w kije i no偶e band臋, kt贸ra zagrodzi艂a ulic臋 i pokrzykiwa艂a na kogo艣, kto najwyra藕niej skry艂 si臋 w bramie jednego z dom贸w. Dlaczego nie zajm膮 si臋 op艂akiwaniem zmar艂ych? Nie zatrzymuj膮c si臋, wszed艂 w t艂um awanturnik贸w, by przedosta膰 si臋 na drug膮 stron臋. Gdy roztr膮ca艂 ich 艂okciami, zerkn膮艂 w bok, tam gdzie skierowana by艂a uwaga krzykaczy: w bramie domu arabski niewolnik, zalany krwi膮, os艂ania艂 w艂asnym cia艂em troje dzieci ubranych na czarno z 偶贸艂tym k贸艂kiem na piersi. Ni z tego, ni z owego Arnau znalaz艂 si臋 mi臋dzy Maurem a napastnikami. Zapad艂a cisza. Zza plec贸w niewolnika wysun臋艂y si臋 przera偶one dzieci臋ce buzie. Arnau popatrzy艂 na nie. Tak bardzo ubolewa艂, 偶e nie da艂 Marii potomstwa. Musn膮艂 go kamie艅 ci艣ni臋ty ku jednej z g艂贸wek. Maur zas艂oni艂 dzieci w艂asnym cia艂em i trafiony w brzuch, zgi膮艂 si臋 wp贸艂. Ma艂a twarzyczka spojrza艂a prosto na Arnaua. Maria uwielbia艂a wszystkie dzieci: czy to arabskie, czy 偶ydowskie lub chrze艣cija艅skie. Nie mog艂a oderwa膰 od nich oczu podczas spacer贸w po pla偶y, na ulicach... Przygl膮da艂a im si臋, a potem przenosi艂a wzrok na niego...

- Odsu艅 si臋! Uciekaj st膮d! - rozleg艂y si臋 krzyki za jego plecami.

Zerkn膮艂 na przera偶one buzie.

- Co chcecie od tych dzieci? - zapyta艂.

Kilku m臋偶czyzn uzbrojonych w no偶e ruszy艂o na niego.

- To 呕ydzi - odpowiedzieli ch贸rem.

- I tylko dlatego chcecie je zabi膰? Nie wystarcz膮 wam ich rodzice?

- Zatruli studnie - rzuci艂 jeden. - Zamordowali Chrystusa. Zabijaj膮 chrze艣cija艅skie dzieci do swych heretyckich rytua艂贸w. Tak, tak, wyrywaj膮 im serca... Kradn膮 艣wi臋te hostie. - Ale Arnau nie s艂ucha艂. Wci膮偶 wydawa艂o mu si臋, 偶e czuje zapach krwi p艂yn膮cy z getta, krwi z... Castell-Rossell贸. Z艂apa艂 za rami臋 najbli偶ej stoj膮cego m臋偶czyzn臋 i uderzy艂 go w twarz, odbieraj膮c mu n贸偶, kt贸ry wymierzy艂 w jego kompan贸w.

- Nie pozwol臋 skrzywdzi膰 tych dzieci!

Napastnicy widzieli, jak pewnie 艣ciska sztylet, jak nim wywija, jak na nich patrzy.

- Nie pozwol臋 skrzywdzi膰 dzieci - powt贸rzy艂. - Id藕cie do dzielnicy 偶ydowskiej, tam b臋dziecie mogli zmierzy膰 si臋 z 偶o艂nierzami, z m臋偶czyznami.

- Zabij膮 was - ostrzeg艂 go Maur, stoj膮cy teraz za jego Plecami.

- Heretyk! - krzyczeli napastnicy.

- 呕yd!

Wpojono mu, 偶e musi atakowa膰 pierwszy, bra膰 nieprzyjaciela z zaskoczenia, zastraszy膰 go i nie dopu艣ci膰, by poczu艂 si臋 Pewnie. Zamachn膮艂 si臋 no偶em i z okrzykiem 鈥溑歸i臋ty Jerzy!" ruszy艂 na najbli偶ej stoj膮cych m臋偶czyzn. Wbi艂 ostrze w brzuch pierwszego i odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie, zmuszaj膮c napastnik贸w do cofni臋cia si臋. N贸偶 rozharata艂 pier艣 kilku z nich. Jeden z powalonych wbi艂 Arnauowi sztylet w 艂ydk臋. Arnau spojrza艂 na niego, z艂apa艂 go za w艂osy i odchyliwszy mu g艂ow臋 do ty艂u, poder偶n膮艂 gard艂o. Chlusn臋艂a krew. Trzech m臋偶czyzn le偶a艂o na ziemi, reszta zacz臋艂a si臋 wycofywa膰. 鈥淯ciekaj, gdy maj膮 nad tob膮 przewag臋 liczebn膮", nauczono go. Gdy uda艂, 偶e znowu rusza do ataku, przeciwnicy odskoczyli, potykaj膮c si臋. Nie ogl膮daj膮c si臋, lew膮 r臋k膮 przywo艂a艂 do siebie Maura i dzieci a gdy poczu艂 przy nogach dr偶enie malc贸w, zacz膮艂 wycofywa膰 si臋 ty艂em ku morzu, nie spuszczaj膮c z oka napastnik贸w.

- Czekaj膮 na was w dzielnicy 偶ydowskiej! - krzykn膮艂 popychaj膮c przed sob膮 dzieci.

Gdy dotarli do starej bramy Castell de Regomir, zacz臋li biec. Arnau, nie trac膮c czasu na wyja艣nienia, powstrzyma艂 dzieci przed powrotem do dzielnicy 偶ydowskiej.

Gdzie mo偶na ukry膰 troje malc贸w? Poprowadzi艂 ich w stron臋 ko艣cio艂a Santa Maria i stan膮艂 przed g艂贸wnym wej艣ciem. Przez rusztowania wida膰 by艂o wn臋trze 艣wi膮tyni.

- Chyba... chyba nie zamierzacie ukry膰 dzieci w ko艣ciele? - zapyta艂 zdyszany niewolnik.

- W ko艣ciele nie, ale ciep艂o, ciep艂o...

- Dlaczego nie pozwalacie nam wr贸ci膰 do domu? - zapyta艂a dziewczynka, najstarsza z ca艂ej tr贸jki i najbardziej przytomna.

Arnau pomaca艂 si臋 po 艂ydce. Rana obficie broczy艂a krwi膮.

- Bo chrze艣cijanie pl膮druj膮 teraz wasze domy. Obwiniaj膮 was o zaraz臋. Twierdz膮, 偶e zatruli艣cie studnie. - Wszyscy milczeli. - Przykro mi - doda艂.

Niewolnik odezwa艂 si臋 pierwszy:

- Nie mo偶emy tak tu sta膰 - powiedzia艂, przerywaj膮c Arnauowi ogl臋dziny 艂ydki. - R贸bcie, co uwa偶acie za stosowne, ale ukryjcie dzieci.

- A ty? - zapyta艂 Arnau.

- Musz臋 sprawdzi膰, co si臋 sta艂o z ich rodzinami. Jak was odnajd臋?

- Nie odnajdziesz - odpar艂 Arnau, kt贸ry nie m贸g艂 mu pokaza膰 na poczekaniu drogi do rzymskiego cmentarzyska. - To ja ci臋 znajd臋. Czekaj na mnie o p贸艂nocy na pla偶y, naprzeciwko nowego kramu rybnego. - Niewolnik skin膮艂 g艂ow膮. Gdy mieli si臋 ju偶 rozsta膰, Arnau dorzuci艂: - Je艣li nie zjawisz si臋 przez trzy noce z rz臋du, uznam, 偶e nie 偶yjesz. Maur znowu skin膮艂 g艂ow膮 i wbi艂 w Arnaua wielkie czarne oczy.- Dzi臋kuj臋 - szepn膮艂, a potem pu艣ci艂 si臋 p臋dem ku dzielnicy 偶ydowskiej.

Najmniejszy ch艂opiec chcia艂 za nim biec, lecz Arnau z艂apa艂 go za ramiona.

Pierwszej nocy Maur nie przyszed艂 na spotkanie. Arnau czeka艂 ponad godzin臋, s艂uchaj膮c odg艂os贸w zamieszek nadbiegaj膮cych z getta, wpatrzony w czerwony od 艂uny po偶ar贸w mrok. Nareszcie mia艂 czas przemy艣le膰 ten bogaty w wydarzenia dzie艅. Ukry艂 troje 偶ydowskich dzieci na rzymskim cmentarzysku w podziemiach ko艣cio艂a Santa Maria, pod swoj膮 Madonn膮. Wej艣cie do nekropolii, kt贸re odkry艂 przed laty z Joanetem, wygl膮da艂o tak jak kiedy艣. Nie zbudowano jeszcze schod贸w od placu Born, wi臋c drewniany podest i tym razem u艂atwi艂 im zadanie. Jednak stra偶nicy pilnuj膮cy ko艣cio艂a prawie godzin臋 przechadzali si臋 przed samym ich nosem, dlatego musieli przycupn膮膰 i czeka膰 na odpowiedni moment, by w艣lizgn膮膰 si臋 pod podest.

Dzieci czo艂ga艂y si臋 za Arnauem pos艂usznie. Dopiero po drugiej stronie tunelu, w mrocznych podziemiach, gdy powiedzia艂 im, gdzie s膮, i doradzi艂, by nie dotykali niczego, je艣li chc膮 unikn膮膰 przykrych niespodzianek, ca艂a tr贸jka wybuchn臋艂a rozpaczliwym p艂aczem. Arnau poczu艂 si臋 zupe艂nie bezradny, Maria na pewno wiedzia艂aby, co robi膰.

To tylko zmarli - t艂umaczy艂. - Nawet nie ofiary zarazy. Wolicie siedzie膰 tu ze zmar艂ymi i 偶y膰 czy wyj艣膰 i zgin膮膰? - Szlochy ucich艂y. - A teraz p贸jd臋 po 艣wiec臋, wod臋, troch臋 jedzenia, dobrze? Dobrze? - powt贸rzy艂, bo dzieci milcza艂y jak zakl臋te.

- Dobrze - dobieg艂 go w ko艅cu g艂os dziewczynki.

- Postawmy spraw臋 jasno. Ryzykowa艂em dla was 偶ycie a i b臋d臋 mia艂 k艂opoty, je艣li wyjdzie na jaw, 偶e ukry艂em troje 偶ydowskich dzieci w podziemiach ko艣cio艂a. Je艣li zamierzacie wykorzysta膰 moj膮 nieobecno艣膰, by da膰 drapaka, uprzed藕cie mnie i oszcz臋d藕cie mi, z 艂aski swojej, zachodu. Co wy na to? Zaczekacie, czy ci膮gnie was na g贸r臋?

- Zaczekamy - odpar艂a dziewczynka stanowczo.

W domu Arnau umy艂 si臋 i opatrzy艂 ran臋 w nodze. Nape艂ni艂 wod膮 stary buk艂ak i ku艣tykaj膮c, ruszy艂 z powrotem do ko艣cio艂a z kagankiem, zapasem oleju, bochnem czerstwego chleba i solonym mi臋sem.

Podczas jego nieobecno艣ci dzieci nie ruszy艂y si臋 sprzed wylotu tunelu. W 艣wietle kaganka Arnau zobaczy艂, jak kul膮 si臋 niczym wystraszone sarenki, nie reaguj膮c na jego uspokajaj膮cy u艣miech. Dziewczynka tuli艂a do siebie dw贸ch ch艂opc贸w. Ca艂a tr贸jka mia艂a ciemne, d艂ugie, l艣ni膮ce w艂osy i 艣nie偶nobia艂e z臋by, dzieci by艂y zdrowe i 艂adne, szczeg贸lnie dziewczynka.

- Jeste艣cie rodze艅stwem? - zapyta艂 Arnau.

- Tylko my - odpowiedzia艂a jak zwykle dziewczynka, wskazuj膮c na mniejszego z ch艂opc贸w. - A to nasz s膮siad.

- C贸偶, my艣l臋, 偶e skoro tyle ju偶 razem przeszli艣my i wobec tego, co nas jeszcze czeka, powinni艣my si臋 pozna膰. Ja mam na imi臋 Arnau.

Dziewczynka przedstawi艂a ca艂膮 tr贸jk臋: ona nazywa艂a si臋 Raquel, jej brat Jucef, a ich s膮siad Saul. Podczas rozmowy przy 艣wietle kaganka dzieci nie przestawa艂y zerka膰 trwo偶nie w g艂膮b podziemnej groty. Mia艂y trzyna艣cie, sze艣膰 i jedena艣cie lat. Urodzi艂y si臋 w Barcelonie i mieszka艂y z rodzicami w dzielnicy 偶ydowskiej. Tam w艂a艣nie zd膮偶a艂y, gdy napad艂y ich zbiry, z kt贸rych 艂ap wybawi艂 ich Arnau. Niewolnik, na kt贸rego wszyscy wo艂ali Sahat, nale偶a艂 do rodzic贸w Raquel i jest wiernym s艂ug膮, dlatego na pewno dotrzyma s艂owa i si臋 na pla偶y.

- Doskonale - powiedzia艂 Arnau. - My艣l臋, 偶e teraz powinni艣my rozejrze膰 si臋 po tym cmentarzysku. Od dawna tu nie zagl膮da艂em, chyba odk膮d by艂em w waszym wieku, ale nie s膮dz膮, by nasi gospodarze wprowadzili wiele zmian. - Tylko Arnau za艣mia艂 si臋 z 偶artu, po czym przeczo艂ga艂 si臋 na kolanach w g艂膮b groty, o艣wietlaj膮c jej wn臋trze. Dzieci, skulone, tkwi艂y bez ruchu, zerkaj膮c trwo偶nie na otwarte groby i wystaj膮ce z nich szkielety. - To doskona艂a kryj贸wka, nikt nie b臋dzie nas tu szuka膰 - przekonywa艂 na widok przera偶onych min dzieci. - Poczekamy, a偶 wszystko si臋 uspokoi...

- A je艣li nasi rodzice umr膮? - przerwa艂a mu Raquel.

- B膮d藕my dobrej my艣li. Na pewno nic im si臋 nie stanie. Prosz臋, prosz臋, podejd藕cie tu. Znalaz艂am zak膮tek bez grob贸w, na tyle du偶y, 偶e pomie艣cimy si臋 w nim wszyscy. No, chod藕cie! - ponagli艂 ich ruchem r臋ki.

W ko艅cu dzieci pos艂ucha艂y i umo艣ci艂y si臋 w przestronnym miejscu, z dala od ko艣ciotrup贸w. Prastary rzymski cmentarz wygl膮da艂 dok艂adnie tak jak podczas pierwszej wizyty Arnaua: wsz臋dzie pe艂no by艂o wielkich amfor ze szkieletami i dziwnych grob贸w w kszta艂cie pod艂u偶nych piramid. Postawiwszy kaganek na jednej z amfor, Arnau pocz臋stowa艂 dzieci wod膮, chlebem i solonym mi臋sem. Pi艂y zach艂annie, ale nie jad艂y nic pr贸cz chleba.

- To niekoszerne - wyja艣ni艂a Raquel, wskazuj膮c mi臋so.

- Niekoszerne?

Dziewczynka wyja艣ni艂a Arnauowi, co oznacza s艂owo 鈥渒oszerny" i jak przyrz膮dzaj膮 mi臋so cz艂onkowie 偶ydowskiej spo艂eczno艣ci. Gdy tak gaw臋dzili, dwaj ch艂opcy zasn臋li na kolanach dziewczynki, kt贸ra zapyta艂a szeptem, by ich nie budzi膰:

Nie wierzysz w to, co si臋 o nas m贸wi?

- W co?

呕e zatruli艣my studnie. Arnau kilka sekund zwleka艂 z odpowiedzi膮. " Czy s膮 w艣r贸d 呕yd贸w ofiary morowego powietrza?

- Niejedna.

- W takim razie nie wierz臋.

Gdy Raquel r贸wnie偶 zasn臋艂a, Arnau wyczo艂ga艂 si臋 spod ko艣cio艂a i ruszy艂 na pla偶臋.

Zamieszki w getcie trwa艂y dwa dni. W tym czasie niewielkie oddzia艂y kr贸lewskie z pomoc膮 samych 呕yd贸w stara艂y si臋 broni膰 dzielnicy przed nies艂abn膮cymi atakami oszala艂ej i za艣lepionej t艂uszczy, kt贸ra w imi臋 wiary dopuszcza艂a si臋 rozboj贸w i gwa艂t贸w. W ko艅cu kr贸l przys艂a艂 posi艂ki i sytuacja zosta艂a opanowana, Trzeciej nocy Sahat, walcz膮cy u boku swego pana, wymkn膮艂 si臋 na pla偶臋, na um贸wione spotkanie naprzeciwko targu rybnego.

- Sahat! - pos艂ysza艂 w mroku.

- Co ty tu robisz? - zapyta艂 niewolnik na widok ma艂ej Raquel, kt贸ra rzuci艂a mu si臋 w obj臋cia.

- Chrze艣cijanin jest bardzo chory.

- Czy to...

- Nie - przerwa艂a dziewczynka - to nie m贸r. Nie ma wrzod贸w. Rana w nodze 藕le si臋 goi i biedaka trawi gor膮czka. Nie mo偶e chodzi膰.

- Co z ch艂opcami?

- Maj膮 si臋 dobrze. A...

- Cali i zdrowi. Bardzo za wami t臋skni膮.

Raquel zaprowadzi艂a Maura pod ko艣cieln膮 bram臋 od strony ulicy Born.

- Tu? - zapyta艂 niewolnik, gdy dziewczynka w艣lizgn臋艂a si臋 pod podest.

- Ciiii - szepn臋艂a. - Chod藕.

Przeczo艂gali si臋 tunelem a偶 do rzymskiego cmentarzyska. Wsp贸lnymi si艂ami zdo艂ali wyci膮gn膮膰 Arnaua z podziemnej groty: Sahat pe艂z艂 do ty艂u, ci膮gn膮c go za ramiona, a dzieci pcha艂y z drugiej strony. Arnau by艂 nieprzytomny. Ca艂a pi膮tka - niewolnik z chorym na plecach i dzieci przebrane w chrze艣cija艅skie ubrania przyniesione przez Sahata - przemkn臋艂a pod os艂on膮 nocy przez miasto. Gdy dotarli do bram dzielnicy 偶ydowskiej, strze偶onych przez oddzia艂 偶o艂nierzy, Sahat wyjawi艂 oficerowi prawdziw膮 to偶samo艣膰 dzieci i wyt艂umaczy艂, dlaczego nie maj膮 偶贸艂tego znaku na piersiach. Wyja艣ni艂 te偶, 偶e Arnau jest chrze艣cijaninem, ma gor膮czk臋 i potrzebuje opieki lekarskiej, co oficer skrz臋tnie sprawdzi艂, po czym odsun膮艂 si臋 przezornie na wypadek, gdyby mia艂 do czynienia z ofiar膮 morowego powietrza. W ko艅cu, dzi臋ki ci臋偶kiej sakiewce, kt贸r膮 niewolnik wsun膮艂 oficerowi do r臋ki, bramy getta otworzy艂y si臋 przed nimi.

Nie pozwol臋 skrzywdzi膰 dzieci. Ojcze, gdzie jeste艣? Dlaczego, ojcze? W pa艂acu jest zbo偶e. Kocham ci臋, Mario...

Kiedy Arnau majaczy艂, Sahat wygania艂 dzieci z izby i wzywa艂 ojca Raquel i Jucefa, Hasdaia. Razem przytrzymywali chorego, 偶eby nie ruszy艂 do walki z 偶o艂nierzami z Roussillonu i by nie otworzy艂a si臋 rana na jego nodze. Razem czuwali przy chorym, podczas gdy niewolnica k艂ad艂a mu na czo艂o zimne ok艂ady. Od tygodnia Arnau by艂 w r臋kach najlepszych 偶ydowskich medyk贸w oraz pod troskliw膮 opiek膮 rodziny Crescas i niewolnik贸w, zw艂aszcza Sahata, kt贸ry ani na chwil臋 nie odst臋powa艂 jego 艂贸偶ka.

- Rana jest niegro藕na - orzekli lekarze - ale zaka偶enie obj臋艂o ju偶 ca艂y organizm.

- Wyzdrowieje? - zapyta艂 Hasdai.

- Jest silny - powiedzieli tylko medycy, opuszczaj膮c donx

- W pa艂acu jest zbo偶e! - wrzasn膮艂 kilka minut p贸藕niej Arnau, rozpalony gor膮czk膮 i mokry od potu.

- Gdyby nie on, ju偶 by艣my nie 偶yli - powiedzia艂 Sahat.

- Wiem - odpar艂 stoj膮cy obok Hasdai.

- Dlaczego nas broni艂? Przecie偶 jest chrze艣cijaninem.

- Bo to dobry cz艂owiek.

Noc膮, gdy Arnau zasypia艂 i dom pogr膮偶a艂 si臋 w ciszy, Saha kl臋ka艂 zwr贸cony w kierunku Mekki i modli艂 si臋 za chrze艣cijanina. W ci膮gu dnia poi艂 go cierpliwie i zmusza艂 do prze艂ykania mikstur przygotowanych przez medyk贸w. Raquel i Jucef cz臋sto odwiedzali chorego i Sahat wpuszcza艂 ich do izby, je艣li tylko Arnau nie majaczy艂.

-To prawdziwy wojownik - szepn膮艂 pewnego razu Jucef z oczami wielkimi jak spodki.

- O tak, na pewno by艂 wojownikiem - potwierdzi艂 Sahat.

- Przecie偶 m贸wi艂, 偶e jest tragarzem portowym.

- W podziemiach ko艣cio艂a przedstawi艂 nam si臋 jako wojownik. Mo偶e to bastaix i wojownik w jednej osobie.

- Powiedzia艂 to na odczepnego, 偶eby艣 nie zam臋cza艂 go pytaniami.

- Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e to jednak bastaix - zawyrokowa艂 Hasdai. - Tak przynajmniej wynika z tego, co m贸wi, majacz膮c.

- A w艂a艣nie, 偶e wojownik - upiera艂 si臋 malec.

- Nie wiadomo, Jucefie. - Niewolnik przejecha艂 r臋k膮 po czarnej czuprynie ch艂opca. - Zaczekajmy, a偶 wyzdrowieje, i wtedy sam nam wszystko wyja艣ni.

- A wyzdrowieje?

- Na pewno. S艂ysza艂e艣 kiedy艣, 偶eby wojownik umar艂 od zwyk艂ej rany w nodze?

Pod nieobecno艣膰 malc贸w Sahat pochyla艂 si臋 nad Arnauem i dotyka艂 jego rozpalonego czo艂a. Nie tylko dzieci zawdzi臋czaj膮 ci 偶ycie, chrze艣cijaninie. Dlaczego nas uratowa艂e艣? Czemu ryzykowa艂e艣 偶ycie dla niewolnika i trojga 偶ydowskich dzieci? Wyzdrowiej. Musisz 偶y膰. Chc臋 z tob膮 porozmawia膰 i podzi臋kowa膰 ci. Hasdai jest bardzo bogaty, na pewno sowicie ci臋 wynagrodzi.

Kilka dni p贸藕niej Arnau poczu艂 si臋 nieco lepiej. Pewnego ranka Sahat stwierdzi艂, 偶e gor膮czka nieco spad艂a.

- Allach jest wielki, wys艂ucha艂 mych pr贸艣b.

Hasdai u艣miechn膮艂 si臋, przekonawszy si臋, 偶e chory czuje si臋 lepiej.

- Wyzdrowieje - przekaza艂 dzieciom dobr膮 nowin臋. - Opowie mi o swych walecznych czynach?

- Synku, nie s膮dz臋...

Ale Jucef zacz膮艂 ju偶 na艣ladowa膰 Arnaua i wymachiwa膰 sztyletem przed niewidzialn膮 band膮 napastnik贸w. Kiedy w艂a艣nie mia艂 poder偶n膮膰 gard艂o powalonemu przeciwnikowi, siostra z艂apa艂a go za r臋k臋.

- Jucef!

Gdy si臋 odwr贸cili, napotkali wpatrzone w niego oczy Arnaua. Speszy艂 si臋.

- Jak si臋 czujesz? - zapyta艂 chorego Hasdai.

Arnau pr贸bowa艂 co艣 powiedzie膰, ale zasch艂o mu w gardle. Sahat poda艂 mu kubek wody.

- Dobrze - zdo艂a艂 wydusi膰 Arnau, napiwszy si臋. - A dzieci?

Jucef i Raquel podeszli do wezg艂owia 艂贸偶ka, popychani przez ojca. Arnau u艣miechn膮艂 si臋 do nich.

- Witajcie - powiedzia艂.

- Witaj - odpowiedzia艂y dzieci.

- A Saul?

- Ca艂y i zdrowy - odpar艂 Hasdai. - Ale teraz powiniene艣 wypoczywa膰. Dzieci, idziemy.

- Gdy poczujesz si臋 lepiej, opowiesz mi o bitwach, w kt贸rych bra艂e艣 udzia艂? - zd膮偶y艂 jeszcze zapyta膰 Jucef, nim ojciec i siostra wypchn臋li go z pokoju.

Arnau skin膮艂 g艂ow膮, sil膮c si臋 na u艣miech.

W ci膮gu nast臋pnego tygodnia gor膮czka ust膮pi艂a i rana zacz臋艂a si臋 nareszcie goi膰. Kiedy tylko Arnau czu艂 si臋 nieco lepiej, ucina艂 sobie pogaw臋dki z Sahatem.

- Dzi臋kuj臋. - Tak brzmia艂o pierwsze s艂owo, jakie skierowa艂 do niewolnika.

- Ju偶 mi dzi臋kowa艂e艣, nie pami臋tasz? Dlaczego... dlaczego nam pomog艂e艣?

- Spojrzenie ch艂opca... Moja 偶ona nigdy by nie dopu艣ci艂a鈥

- Maria? - zapyta艂 Sahat, przypominaj膮c sobie imi臋, kt贸re Arnau wykrzykiwa艂 w malignie.

- Tak, Maria.

Chcesz, 偶eby艣my przekazali jej wiadomo艣膰 od ciebie? - 膭 zacisn膮艂 wargi i zaprzeczy艂 ruchem g艂owy. - Chcesz, by艣my kogokolwiek zawiadomili? - Sahat nie nalega艂, widz膮c, ze twarz m艂odzie艅ca pochmurnieje.

- Jak zako艅czy艂 si臋 atak na dzielnic臋 偶ydowsk膮? 鈥 zapyta艂 innym razem Arnau.

- Zamordowano dwie艣cie os贸b, kobiet i m臋偶czyzn. Spl膮drowano i spalono wiele dom贸w.

- Potworno艣膰!

- Mog艂o by膰 gorzej - westchn膮艂 Sahat. Arnau spojrza艂 na niego ze zdumieniem. - Ludzie z tutejszego getta mieli i tak sporo szcz臋艣cia. W wielu innych miastach, od Orientu po Kastyli臋, dosz艂o do znacznie krwawszych pogrom贸w. Ponad trzysta wsp贸lnot 偶ydowskich przesta艂o istnie膰. W Kr贸lestwie Niemieckim sam cesarz Karol Czwarty obieca艂 uniewinnienie ka偶demu, kto zabije cho膰by jednego 呕yda lub we藕mie udzia艂 w niszczeniu 偶ydowskiego dobytku. Pomy艣l tylko, co by si臋 sta艂o w Barcelonie, gdyby wasz kr贸l, miast broni膰 呕yd贸w, zagwarantowa艂 nietykalno艣膰 ich katom. - Arnau przymkn膮艂 oczy i pokr臋ci艂 z niedowierzaniem g艂ow膮. - Tylko w Moguncji sze艣膰 tysi臋cy 呕yd贸w zgin臋艂o w p艂omieniach, a w Sztrasburgu spalono dwa tysi膮ce cz艂onk贸w tamtejszej wsp贸lnoty starozakonnej, nie wy艂膮czaj膮c kobiet i dzieci. Sp艂on臋li na wielkim stosie rozpalonym na cmentarzu 偶ydowskim. Dwa tysi膮ce jednocze艣nie...

Dzieci odwiedza艂y Arnaua tylko w obecno艣ci Hasdaia, kt贸ry pilnowa艂, by nie naprzykrza艂y si臋 choremu. Pewnego dnia, gdy Arnau odzyska艂 si艂y na tyle, by wstawa膰 z 艂贸偶ka i spacerowa膰 po izbie, Hasdai z艂o偶y艂 mu wizyt臋 bez towarzystwa. Wysoki, szczup艂y 呕yd o d艂ugich, czarnych i prostych fosach, przenikliwym spojrzeniu i orlim nosie usiad艂 naprzeciwko Arnaua.

- Powiniene艣 wiedzie膰... - zacz膮艂 powa偶nym g艂osem. -

Jak zapewne wiesz - poprawi艂 si臋 - twoi kap艂ani zabraniaj膮 chrze艣cijanom przebywa膰 w艣r贸d 呕yd贸w.

- Nie martw si臋. Gdy tylko odzyskam si艂y...

- Nie - przerwa艂 mu 呕yd. - Nie wyrzucam ci臋, 藕le mnie zrozumia艂e艣. Nara偶aj膮c 偶ycie, uratowa艂e艣 moje dzieci od niechybnej 艣mierci, dlatego mam wobec ciebie d艂ug wdzi臋czno艣ci kt贸rego nigdy nie zdo艂am sp艂aci膰. Wszystko co mam, nale偶y r贸wnie偶 do ciebie i mo偶esz z nami zosta膰, jak d艂ugo zechcesz. Ja i ca艂a moja rodzina b臋dziemy uszcz臋艣liwieni, je艣li zaszczycisz nas swym towarzystwem. Chcia艂em ci臋 tylko ostrzec, 偶e powinni艣my by膰 bardzo ostro偶ni, zw艂aszcza je艣li zdecydujesz si臋 z nami mieszka膰. Nikt z moich bliskich, a mam na my艣li ca艂膮 偶ydowsk膮 wsp贸lnot臋, ci臋 nie wyda, co do tego mo偶esz by膰 spokojny. Decyzja nale偶y wi臋c wy艂膮cznie do ciebie. Powtarzam, b臋dziemy zaszczyceni i bardzo szcz臋艣liwi, je艣li pozostaniesz z nami. Co ty na to?

- Gdybym odszed艂, kt贸偶 opowiada艂by twemu synowi bitewne historie?

Hasdai u艣miechn膮艂 si臋 i wyci膮gn膮艂 do Arnaua r臋k臋. U艣cisn臋li sobie d艂onie.

Warownia Castell-Rossell贸 przyprawia艂a o zawr贸t g艂owy...-Siedz膮c po turecku w ogrodzie rozci膮gaj膮cym si臋 na ty艂ach domu, ma艂y Jucef z szeroko otwartymi oczami ch艂on膮艂 opowie艣ci Arnaua, uwa偶nie s艂ucha艂 relacji z obl臋偶enia, wierci艂 si臋 nerwowo, kiedy dochodzi艂o do walki wr臋cz, i u艣miecha艂, gdy bastaix i jego towarzysze odnosili zwyci臋stwo.

- Za艂oga zamku broni艂a si臋 dzielnie - ci膮gn膮艂 Arnau -" ale my, 偶o艂nierze kr贸la Piotra, byli艣my waleczniejsi...

Arnau nie sko艅czy艂 jednej opowie艣ci, a Jucef ju偶 domaga艂 si臋 nast臋pnej, mimo 偶e zna艂 je wszystkie na pami臋膰. M艂odzieniec opowiada艂 mu historie prawdziwe i zmy艣lone. 鈥淏ra艂em udzia艂 w obl臋偶eniu tylko dw贸ch zamk贸w - chcia艂 mu niejednokrotnie wyzna膰 - przez reszt臋 czasu 艂upili艣my i r贸wnali艣my z ziemi膮 ch艂opskie gospodarstwa i uprawy, oszcz臋dzali艣my tylko drzewa figowe...".

- Lubisz figi? - zagadn膮艂 pewnego razu ch艂opca, wspominaj膮c powykr臋cane pnie stercz膮ce na 艣rodku pobojowiska.

- Na dzisiaj wystarczy - upomnia艂 malca ojciec, kt贸ry zajrza艂 w艂a艣nie do ogrodu i us艂ysza艂, 偶e ch艂opiec domaga si臋 nast臋pnej historii. - Czas spa膰. - Jucef pos艂usznie po偶egna艂 si臋 z ojcem i Arnauem. - Dlaczego pyta艂e艣 ma艂ego o figi?

- To d艂uga historia.

Hasdai bez s艂owa usiad艂 przed Arnauem. 鈥淐h臋tnie pos艂ucham", zdawa艂y si臋 m贸wi膰 jego oczy.

- Niszczyli艣my wszystko... - wyzna艂 Arnau - z wyj膮tkiem drzew figowych. Brzmi niedorzecznie, prawda? Puszczali艣my z dymem pola i uprawy, a samotne figowce, kt贸re jako jedyne uchowa艂y si臋 po艣r贸d zgliszczy, spogl膮da艂y na nas z wyrzutem.

Arnau pogr膮偶y艂 si臋 we wspomnieniach. Hasdai nie 艣mia艂 mu przerywa膰.

- To by艂a bezsensowna wojna - podsumowa艂 bastaix.

- Przecie偶 rok p贸藕niej Piotr Trzeci odzyska艂 Roussillon. Kr贸l Jakub podda艂 si臋, kl臋kaj膮c przed nim z ods艂oni臋t膮 g艂ow膮. By膰 mo偶e gdyby nie tamta wyprawa wojenna...

- Wielu ch艂op贸w, dzieci i biedak贸w przetrwa艂oby zim臋 - wszed艂 mu w s艂owo Arnau. - Owszem, pozbawili艣my armi臋 nieprzyjaciela zapas贸w, ale jednocze艣nie skazali艣my na 艣mier膰 rzesze Bogu ducha winnych ludzi. Jeste艣my zabawk膮 w r臋kach mo偶nych, kt贸rzy w trosce o w艂asne interesy 艣ci膮gaj膮 zgub臋 i cierpienie na maluczkich.

Hasdai westchn膮艂.

Gdyby艣 wiedzia艂... My, 呕ydzi, jeste艣my w艂asno艣ci膮 kr贸la, nale偶ymy do niego...

- Wyruszy艂em na wojn臋, by walczy膰, ale miast bi膰 si臋 ze zbrojnymi oddzia艂ami, puszcza艂em z dymem plony biedak贸w. Obaj m臋偶czy藕ni na d艂u偶sz膮 chwil臋 popadli w zadum臋.

- No i prosz臋! - wykrzykn膮艂 Arnau, przerywaj膮c cisz臋. - Teraz ju偶 wiesz, dlaczego spyta艂em Jucefa o figi.

Hasdai wsta艂 i poklepa艂 Arnaua po ramieniu. Nast臋pnie wskaza艂 na dom i zaprosi艂 go do 艣rodka.

- Och艂odzi艂o si臋 - powiedzia艂, spogl膮daj膮c na niebo.

Pod nieobecno艣膰 Jucefa Arnau i Raquel lubili gaw臋dzi膰 w ogrodzie rodziny Crescas. Nie rozmawiali o wojnie. Arnau opowiada艂 dziewczynce o swoim 偶yciu tragarza portowego i o ko艣ciele Santa Maria.

- My nie wierzymy, 偶e wasz Jezus jest mesjaszem. Lud 偶ydowski wci膮偶 oczekuje przyj艣cia prawdziwego Mesjasza - powiedzia艂a mu kiedy艣 Raquel.

- Podobno 呕ydzi zamordowali Chrystusa.

- Nieprawda! - oburzy艂a si臋 dziewczynka. - To nas zawsze mordowano i przeganiano z miejsca na miejsce!

- Podobno w 艣wi臋to Paschy sk艂adacie w ofierze chrze艣cija艅skie dziecko i zjadacie podczas rytualnej ceremonii jego serce i ko艅czyny - Arnau obstawa艂 przy swoim.

Raquel pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Bzdury! Przecie偶 wiesz, 偶e jemy tylko koszerne mi臋so, a nasza religia zabrania nam spo偶ywania krwi. Co mieliby艣my wi臋c robi膰 z sercem, r臋kami i n贸偶kami domniemanej ofiary? Znasz dobrze mojego tat臋 i tat臋 Saula. My艣lisz, 偶e mogliby zamordowa膰 i zje艣膰 dziecko?

Arnau przywo艂a艂 przed oczy twarz Hasdaia, us艂ysza艂 jego przesycone m膮dro艣ci膮 s艂owa, wspomnia艂 jego roztropno艣膰 i czu艂o艣膰, z jak膮 patrzy艂 na swe pociechy. Nie, Hasdai nie jest dziecio偶erc膮.

- A hostie? - zapyta艂. - Podobno wykradacie je z ko艣cio艂贸w i zn臋cacie si臋 nad nimi, by rozkoszowa膰 si臋 cierpieniami! jakie zadali艣cie Chrystusowi.

Raquel zacz臋艂a 偶ywo gestykulowa膰.

- My, 呕ydzi, nie wierzymy w transsub... 鈥 zmarszczy艂a czo艂o zirytowana. Zawsze zacina艂a si臋 na tym s艂owie, gdy rozmawia艂a z ojcem! - W transsubstancjacj臋 - wyrzuci艂a jednym tchem.

- W co?

- W transsubs... tancjacj臋. Dla chrze艣cijan s艂owo to oznacza, 偶e hostia zamieni艂a si臋 w cia艂o Jezusa. My w to nie wierzymy. Dla nas, 呕yd贸w, hostia to po prostu kawa艂ek chleba. Musieliby艣my postrada膰 rozum, by zn臋ca膰 si臋 nad chlebem.

- A wi臋c wszystko, o co si臋 was oskar偶a, to nieprawda?

- Wszystko.

Arnau chcia艂 wierzy膰 Raquel. Dziewczynka wpatrywa艂a si臋 w niego wielkimi oczami, b艂agaj膮c go wzrokiem, by pozby艂 si臋 uprzedze艅, jakie chrze艣cijanie 偶ywi膮 do cz艂onk贸w jej wsp贸lnoty i do jej wiary.

- Ale jeste艣cie lichwiarzami. Temu chyba nie zaprzeczysz. Raquel mia艂a ju偶 odpowiedzie膰, ale uprzedzi艂 j膮 ojciec:

- Nie, nie jeste艣my lichwiarzami - rzuci艂 Hasdai Crescas, podchodz膮c do nich i siadaj膮c obok c贸rki. - A ju偶 na pewno nie w spos贸b, w jaki zwyk艂o si臋 to przedstawia膰. - Arnau milcza艂, czekaj膮c na wyja艣nienia. - We藕, prosz臋, pod uwag臋, 偶e jeszcze nieco ponad sto lat temu r贸wnie偶 chrze艣cijanie po偶yczali pieni膮dze na procent. 呕ydzi i chrze艣cijanie parali si臋 wsp贸lnie lichw膮 a偶 do tysi膮c dwie艣cie trzydziestego roku, bo wtedy w艂a艣nie wasz papie偶 Grzegorz Dziewi膮ty zabroni艂 chrze艣cijanom udzielania oprocentowanych po偶yczek. Od tamtej pory tylko my, 呕ydzi, oraz kilka innych spo艂eczno艣ci, chocia偶by Lombardczycy, prowadzimy tego rodzaju dzia艂alno艣膰. Przez tysi膮c dwie艣cie lat r贸wnie偶 chrze艣cijanie po偶yczali pieni膮dze na procent, przestali艣cie si臋 tym para膰, przynajmniej oficjalnie - Hasdai po艂o偶y艂 nacisk na ostatnie s艂owo - dopiero sto lat temu, mimo to zd膮偶yli艣cie ju偶 okrzykn膮膰 nas lichwiarzami.

- Oficjalnie?

Tak, oficjalnie. Nie brakuje chrze艣cijan, kt贸rzy za naszym po艣rednictwem po偶yczaj膮 pieni膮dze na procent. Tak czy owak powiniene艣 wiedzie膰, dlaczego si臋 tym zajmujemy. Na przestrzeni dziej贸w, jak 艣wiat d艂ugi i szeroki, 呕ydzi zale偶eli bezpo艣rednio od kr贸l贸w. W ci膮gu wiek贸w wyp臋dzano nas z wielu kraj贸w: najpierw z naszej ojczyzny, potem z Egiptu, nieco p贸藕niej, w roku tysi膮c sto osiemdziesi膮tym trzecim, z Francji nied艂ugo potem, bo w tysi膮c dwie艣cie dziewi臋膰dziesi膮tym z Anglii. 呕ydzi musieli porzuca膰 swoje domy i maj膮tek, tu艂a膰 si臋 z kraju do kraju, i b艂aga膰 w艂adc贸w krain, do kt贸rych zawijali o zgod臋 na osiedlenie si臋 na ich ziemiach. W rezultacie kr贸lowie ca艂kowicie podporz膮dkowali sobie wsp贸lnot臋 偶ydowsk膮 i 艣ci膮gaj膮 z nas s艂one podatki na swoje wojny i wszelkiego rodzaju wydatki osobiste. Gdyby艣my nie zarabiali na obrocie pieni臋dzmi, nie mogliby艣my zaspokoi膰 wyg贸rowanych 偶膮da艅 waszych w艂adc贸w i znowu czeka艂oby nas wygnanie.

- Ale przecie偶 udzielacie po偶yczek nie tylko kr贸lom - nie podda艂 si臋 Arnau.

- Owszem. A wiesz dlaczego? - Bastaix zaprzeczy艂 ruchem g艂owy. - Bo kr贸lowie rzadko oddaj膮 nam po偶yczone pieni膮dze, wr臋cz przeciwnie, domagaj膮 si臋 coraz wi臋kszych sum. Przecie偶 musimy sk膮d艣 bra膰 pieni膮dze na po偶yczki dla kr贸la, a raczej na danin臋, bo trudno to nazwa膰 po偶yczk膮.

- Nie mo偶ecie po prostu odm贸wi膰?

- Przyp艂aciliby艣my to kolejnym wygnaniem... lub, co gorsza, kr贸l nie chcia艂by ju偶 nas broni膰 przed atakami chrze艣cijan, chocia偶by tym, kt贸rego do艣wiadczyli艣my niedawno. Czeka艂aby nas niechybna 艣mier膰. - Arnau przytakn膮艂 bez s艂owa, podczas gdy Raquel z zadowoleniem patrzy艂a, jak bastaix ust臋puje przed argumentami jej ojca. Przecie偶 na w艂asne oczy widzia艂 rozw艣cieczon膮 t艂uszcz臋 wygra偶aj膮c膮 呕ydom. - Tak czy owak powiniene艣 wiedzie膰, 偶e wolno nam po偶ycza膰 pieni膮dze tylko kupcom i obywatelom paraj膮cym si臋 handlem. Prawie sto lat temu wasz kr贸l Jakub Pierwszy Zdobywca wyda艂 edykt, na mocy kt贸rego wszelkie kwity zabezpieczaj膮ce lub depozytowe wystawiane przez bankier贸w 偶ydowskich osobom niezajmuj膮cym si臋 kupiectwem s膮 uznawane za niewa偶ne lub sfa艂szowane. W rezultacie nie mo偶emy ubiega膰 si臋 o zwrot nale偶no艣ci od ludzi, kt贸rzy nie s膮 kupcami. Aby ustrzec si臋 przed przykrymi niespodziankami, udzielamy po偶yczek tylko osobom zwi膮zanym z handlem.

- A co to za r贸偶nica?

- Du偶a, bardzo du偶a. Wy, chrze艣cijanie, szczycicie si臋 faktem, 偶e zgodnie z nauk膮 waszego Ko艣cio艂a nie czerpiecie zysk贸w z obrotu pieni臋dzmi, ale to nie do ko艅ca prawda. Po偶yczacie bowiem pieni膮dze jak przed laty, zmienili艣cie jedynie nazw臋 ca艂ej operacji. Zaraz ci to wyja艣ni臋. Nim Ko艣ci贸艂 zabroni艂 wam udzielania oprocentowanych po偶yczek, sprawy wygl膮da艂y dok艂adnie tak jak teraz mi臋dzy 呕ydami i kupcami: bogaci chrze艣cijanie po偶yczali pieni膮dze chrze艣cijanom zajmuj膮cym si臋 handlem, a ci zwracali im po偶yczk臋 z procentem.

- Co si臋 sta艂o, gdy Ko艣ci贸艂 zakaza艂 wiernym udzielania oprocentowanych po偶yczek?

- Jak 艂atwo sobie wyobrazi膰, znale藕li艣cie spos贸b na obej艣cie zakazu. Od razu by艂o wiadomo, 偶e mimo zach臋ty Ko艣cio艂a zamo偶ni chrze艣cijanie, miast dawa膰 nieoprocentowane po偶yczki, b臋d膮 woleli trzyma膰 pieni膮dze w sakwie, nie ryzykuj膮c ich utraty. Dlatego wymy艣lili艣cie nowy rodzaj obrotu kapita艂em, tak zwan膮 dyspozycj臋. Obi艂o ci si臋 o uszy to s艂owo?

- A jak偶e. W porcie cz臋sto m贸wiono o dyspozycjach, gdy przybija艂 statek z towarem, cho膰 nie bardzo rozumia艂em, o co chodzi.

- Sprawa jest prosta. Dyspozycja to oprocentowana po偶yczka, tyle 偶e... zawoalowana. Handlarz, najcz臋艣ciej bankier, wr臋cza kupcowi pieni膮dze na zakup lub sprzeda偶 jakiego艣 towaru. Gdy kupiec dobije targu, musi zwr贸ci膰 bankierowi t臋 sam膮 sum臋 oraz cz臋艣膰 zysk贸w. Mamy wi臋c do czynienia z rodzajem oprocentowanej po偶yczki. Tak czy inaczej chrze艣cijanin, kt贸ry po偶ycza pieni膮dze, otrzymuje je z procentami, Przecie偶 w艂a艣nie ten proceder - czerpanie zysk贸w z obrotu pieni臋dzmi, a nie z pracy r膮k - pi臋tnuje wasz Ko艣ci贸艂. Robicie wi臋c to samo co przed stu laty, zanim zabroniono wam po偶yczania pieni臋dzy na procent, zmienili艣cie jedynie nazw臋 ca艂ej operacji. Sam wi臋c widzisz: 呕yd po偶yczaj膮cy pieni膮dze na procent jest dla was lichwiarzem, podczas gdy ta sama dzia艂alno艣膰 prowadzona przez chrze艣cijanina to ju偶 nie lichwa, ale dyspozycja.

- Naprawd臋 nie ma 偶adnej r贸偶nicy mi臋dzy oprocentowan膮 po偶yczk膮 a dyspozycj膮?

- Tylko jedna. W przypadku dyspozycji osoba wyk艂adaj膮ca pieni膮dze ryzykuje na r贸wni z klientem: je艣li kupiec nie wr贸ci z wyprawy lub towar przepadnie, dajmy na to w wyniku napa艣ci pirat贸w, r贸wnie偶 bankier traci sw贸j wk艂ad. Inaczej wygl膮da sytuacja w przypadku tradycyjnej po偶yczki: kupiec musi j膮 sp艂aci膰 bez wzgl臋du na powodzenie operacji. Jednak r贸偶nica jest czysto teoretyczna, bo w praktyce kupiec, kt贸ry straci艂 towar, i tak nie oddaje nam d艂ugu, a my, chc膮c nie chc膮c, musimy podporz膮dkowa膰 si臋 wymogom rynku. Kupcy wol膮 dyspozycje, bo chc膮 jak najmniej ryzykowa膰, a my idziemy im na r臋k臋, poniewa偶 bez nich nie zdo艂aliby艣my zgromadzi膰 艣rodk贸w na zaspokojenie 偶膮da艅 waszych kr贸l贸w. Rozumiesz ju偶, w czym problem?

- Chrze艣cijanie nie po偶yczaj膮 pieni臋dzy na procent, ale udzielaj膮 dyspozycji, a wi臋c robi膮 to samo, tylko pod inn膮 nazw膮 - t艂umaczy艂 sobie Arnau pod nosem.

- No w艂a艣nie. Wasz Ko艣ci贸艂 sprzeciwia si臋 nie tyle samemu oprocentowaniu, ile czerpaniu zysk贸w z obrotu pieni臋dzmi, a nie z pracy. Nie dotyczy to jednak tak zwanych tanich po偶yczek, udzielanych kr贸lom, wielmo偶om i rycerzom, im bowiem wolno po偶ycza膰 pieni膮dze na procent. Ko艣ci贸艂 uznaje to za po偶yczk臋 na cele wojenne i w tym przypadku uwa偶a oprocentowanie za s艂uszne.

- Ale zajmuj膮 si臋 tym wy艂膮cznie bankierzy - przekonywa Arnau. - Trudno s膮dzi膰 wszystkich chrze艣cijan pod艂ug tego, co robi膮...

- Nie oszukuj si臋. - Hasdai u艣miechn膮艂 si臋 i zacz膮艂 偶ywo gestykulowa膰. - Bankierzy obracaj膮 pieni臋dzmi chrze艣cijan i z ich kieszeni wyp艂acaj膮 dyspozycje i dziel膮 si臋 zyskami z wsp贸艂wyznawcami, kt贸rzy powierzyli im swe oszcz臋dno艣ci, owszem, to oni wykonuj膮 brudn膮 robot臋, ale utrzymuj膮 ich chrze艣cijanie odwiedzaj膮cy ich kantory. Co艣 ci powiem, Arnau. Na tym 艣wiecie jedno pozostanie bez zmian: ludzie zawsze b臋d膮 chcieli si臋 bogaci膰. Nikt nigdy nie rozdawa艂 pieni臋dzy i rozdawa膰 nie b臋dzie. Skoro nie robi膮 tego wasi biskupi, dlaczego mieliby to robi膰 zwykli chrze艣cijanie? Niech to sobie b臋dzie po偶yczka, dyspozycja czy cokolwiek innego, ale fakt pozostaje faktem: nie dostaniesz nic za darmo. A jednak prosz臋, tylko nas, 呕yd贸w, nazywa si臋 lichwiarzami.

Noc zasta艂a ich na pogaw臋dce - rozgwie偶d偶ona, pogodna, 艣r贸dziemnomorska noc. Przez chwil臋 wszyscy troje siedzieli w milczeniu, rozkoszuj膮c si臋 cisz膮 i spokojem, kt贸re spowija艂y ma艂y ogr贸d na ty艂ach domu Hasdaia Crescasa. Gdy nied艂ugo potem zasiedli do kolacji, Arnau po raz pierwszy zobaczy艂 w swych gospodarzach ludzi sobie r贸wnych, wyznaj膮cych inn膮 wiar臋, ale prawych, dobrych, wielkiego serca, w niczym nie ust臋puj膮cych gorliwym chrze艣cijanom. Owego wieczoru bez 偶adnych skrupu艂贸w rozkoszowa艂 si臋 w towarzystwie Hasdaia przysmakami 偶ydowskiej kuchni, obs艂ugiwany przez kobiety.

Sytuacja stawa艂a si臋 dla wszystkich coraz bardziej kr臋puj膮ca. Wie艣ci dochodz膮ce zza mur贸w getta napawa艂y otuch膮: nowe przypadki zachorowa艅 by艂y coraz rzadsze. Arnau postanowi艂 wr贸ci膰 do domu. W wiecz贸r poprzedzaj膮cy po偶egnanie Arnau i Hasdai spotkali si臋 w ogrodzie. Pr贸bowali gaw臋dzi膰 po przyjacielsku o b艂ahostkach, ale w powietrzu wyczuwa艂o si臋 ju偶 nieuchronne rozstanie i rozmawiaj膮cy omijali si臋 wzrokiem.

- Sahat jest tw贸j - oznajmi艂 znienacka Hasdai, wr臋czaj膮c Arnauowi stosowne dokumenty.

- A na c贸偶 mi niewolnik? P贸ki nie zostanie wznowiony handel morski, nie b臋d臋 m贸g艂 zarobi膰 nawet na w艂asne utrzymanie, nie m贸wi膮c o wy偶ywieniu s艂ugi. Moje bractwo nie przyjmuje do pracy niewolnik贸w. Nie potrzebuj臋 Sahata.

- Owszem, potrzebujesz - odpar艂 Hasdai z u艣miechem. - Zas艂u偶y艂e艣 na niego. Sahat opiekuje si臋 Raquel i Jucefem od ko艂yski i wierz mi, kocha ich jak rodzone dzieci. Ani on, ani ja nigdy nie zdo艂amy odwdzi臋czy膰 ci si臋 za to, co dla nich zrobi艂e艣. Ale mo偶emy przynajmniej u艂atwi膰 ci 偶ycie. Do tego w艂a艣nie potrzebny ci jest Sahat, kt贸ry zreszt膮 w pe艂ni si臋 ze mn膮 zgadza.

- U艂atwi膰 mi 偶ycie?

- Pomo偶emy ci si臋 wzbogaci膰.

Arnau odwzajemni艂 u艣miech gospodarza.

- Jestem zwyk艂ym tragarzem portowym. Bogactwa s膮 dobre dla wielmo偶贸w i kupc贸w.

- Niebawem stan膮 si臋 r贸wnie偶 twoim udzia艂em, moja w tym g艂owa. Post臋puj膮c rozwa偶nie i zgodnie ze wskaz贸wkami Sahata, szybko si臋 wzbogacisz, zapewniam ci臋. - Arnau podni贸s艂 wzrok na 呕yda, czekaj膮c na dalsze wyja艣nienia. - Jak ju偶 wiesz - ci膮gn膮艂 Hasdai - zaraza ust臋puje i coraz rzadziej dochodzi do nowych zachorowa艅. Jednak skutki epidemii s膮 przera偶aj膮ce. Nikt nie potrafi oszacowa膰, ilu mieszka艅c贸w Barcelony zgin臋艂o, wiadomo natomiast, 偶e miasto straci艂o czterech z pi臋ciu rajc贸w. A to wr贸偶y wszystko co najgorsze. No, ale do rzeczy. Morowe powietrze zabra艂o wielu bankier贸w dzia艂aj膮cych w Barcelonie. Wiem, bo byli w艣r贸d nich moi d艂ugoletni wsp贸艂pracownicy. Dlatego s膮dz臋, 偶e je艣li tylko masz ochot臋, m贸g艂by艣 zaj膮膰 si臋 bankierstwem...

- Nie mam zielonego poj臋cia o tych sprawach - przerwa艂 mu Arnau. - Poza tym musia艂bym zda膰 egzamin mistrzowski, a ja si臋 na tym zupe艂nie nie znam.

- Bankier贸w to jeszcze nie dotyczy - odpar艂 Hasdai. - Podobno skierowano do kr贸la pro艣b臋 o stosowny edykt, ale decyzja w tej sprawie jeszcze nie zapad艂a. Tak wi臋c zaw贸d bankiera wci膮偶 jest wolny, musisz po prostu zabezpieczy膰 sw贸j kantor i... do dzie艂a. A je艣li chodzi o reszt臋, zdaj si臋 na Sahata. On wie o kantorach dos艂ownie wszystko. Od wielu lat pomaga mi w interesach. Zreszt膮 kupi艂em go ze wzgl臋du na jego wiedz臋 dotycz膮c膮 tego typu operacji. Daj mu woln膮 r臋k臋, a du偶o ci臋 nauczy i uczyni cz艂owiekiem bogatym. Cho膰 jest niewolnikiem, mo偶esz mu w pe艂ni zaufa膰, poza tym do ko艅ca 偶ycia b臋dzie ci wdzi臋czny za to, co zrobi艂e艣 dla moich dzieci. Kocha je jak w艂asne i uwa偶a za sw膮 rodzin臋. - Hasdai 艣widrowa艂 Arnaua ma艂ymi oczkami. - Co ty na to?

- Czy ja wiem... - waha艂 si臋 Arnau.

Mo偶esz liczy膰 na moje wsparcie oraz pomoc wszystkich, kt贸rzy ci臋 znaj膮. My, starozakonni, nie zapominamy o wy艣wiadczonych nam przys艂ugach. Sahat zna moich agent贸w dzia艂aj膮cych na wybrze偶u Morza 艢r贸dziemnego, w Euronje a nawet jeszcze dalej na wsch贸d, na ziemiach su艂tana Egiptu. B臋dziesz mia艂 znakomite zaplecze, wymarzone do rozpocz臋cia dzia艂alno艣ci handlowej, a my ci w tym pomo偶emy. Wierz mi Arnau, to naprawd臋 doskona艂a okazja. Zobaczysz, 偶e wszystko p贸jdzie jak z p艂atka.

Za do艣膰 sceptycznym przyzwoleniem Arnaua Hasdai zacz膮艂 realizacj臋 przygotowanego zawczasu planu. Zasada numer jeden: nikt, dos艂ownie nikt, nie powinien wiedzie膰, 偶e Arnau ma poparcie 呕yd贸w, bo mog艂oby mu to tylko zaszkodzi膰. Hasdai wystara艂 si臋 o dokument za艣wiadczaj膮cy, 偶e pieni膮dze, kt贸rymi obraca Arnau, pochodz膮 od pewnej wdowy z Perpignan, chrze艣cijanki, i z formalnego punktu widzenia tak w艂a艣nie by艂o.

- Je艣li kto艣 spyta ci臋 o szczeg贸艂y - radzi艂 mu Hasdai - nie odpowiadaj, a je艣li nie b臋dziesz mia艂 innego wyj艣cia, powiedz, 偶e dosta艂e艣 spadek. Potrzeba ci sporo pieni臋dzy na pocz膮tek - ci膮gn膮艂. - Najpierw ubezpieczysz kantor w magistraturze, wp艂acaj膮c kaucj臋 w wysoko艣ci tysi膮ca srebrnych marek. Nast臋pnie kupisz dom lub prawa do domu w dzielnicy bankier贸w, na ulicy Canvis Vells lub Canvis Nous, po czym odpowiednio go urz膮dzisz i otworzysz tam kantor. Poza tym b臋dziesz musia艂 mie膰 wi臋ksz膮 sum臋 na rozpocz臋cie dzia艂alno艣ci.

Bankier! Czemu nie? C贸偶 pozosta艂o z jego przesz艂o艣ci? Jego najbli偶szych i przyjaci贸艂 zabra艂a czarna 艣mier膰. Hasdai zapewnia艂, 偶e dzi臋ki Sahatowi interes b臋dzie prosperowa艂. Arnau nie bardzo wiedzia艂, jak wygl膮da 偶ycie bankiera. B臋dzie bogaty, zapewni艂 go Hasdai. Co robi膮 bogacze? Arnau przypomnia艂 sobie nagle wuja Graua, jedynego bogacza, kt贸rego zna艂 osobi艣cie, i poczu艂 ucisk w 偶o艂膮dku. Nie, za nic w 艣wiecie nie upodobni si臋 do niego.

Ubezpieczy艂 kantor na tysi膮c srebrnych marek, kt贸re dosta艂 od Hasdaia, i z艂o偶y艂 przysi臋g臋 w magistraturze, 偶e doniesie w艂adzom o ka偶dej fa艂szywej monecie i zniszczy j膮 specjalnymi no偶ycami do metalu, stanowi膮cymi obowi膮zkowe wyposa偶enie bankiera. Nie omieszka艂 zapyta膰 si臋 w duchu, jak, u diaska, rozpozna fa艂szyw膮 monet臋, je艣li nie b臋dzie mia艂 przy sobie Sahata. Urz臋dnik magistratury uwierzytelni艂 swym podpisem ksi臋gi rachunkowe, w kt贸rych w艂a艣ciciele kantor贸w zapisywali wszystkie operacje handlowe, i Arnau, otrzymawszy pozwolenie na dzia艂alno艣膰 bankiersk膮, ustali艂 godziny przyj臋膰 interesant贸w w Barcelonie pogr膮偶onej w chaosie wywo艂anym niedawn膮 epidemi膮 d偶umy.

Druga zasada, kt贸rej przestrzeganie Hasdai doradzi艂 Arnauowi, dotyczy艂a Sahata:

- Nikt nie powinien wiedzie膰, 偶e go ci podarowa艂em. Sahat jest dobrze znany w gronie bankier贸w i je艣li kto艣 dowie si臋 prawdy, napytasz sobie biedy. Jako chrze艣cijaninowi wolno ci robi膰 z nami interesy, nie dopu艣膰 jednak, by uznano ci臋 za przyjaciela 呕yd贸w. Z Sahatem wi膮偶e si臋 jeszcze jeden problem, o kt贸rym powiniene艣 wiedzie膰: moi koledzy po fachu nie uwierz膮, 偶e go sprzeda艂em. Wielu z nich chcia艂o go ode mnie kupi膰, proponowano mi za niego niebotyczne sumy, jednak wszystkich odprawia艂em z kwitkiem ze wzgl臋du na dryg Sahata do interes贸w i jego przywi膮zanie do Raquel i Jucefa. Podejrzliwie przyj臋to by tak nag艂膮 zmian臋 zdania. Dlatego uznali艣my, 偶e Sahat powinien si臋 nawr贸ci膰 na chrze艣cija艅stwo...

- Nawr贸ci膰 si臋?

- Tak. 呕ydzi nie mog膮 posiada膰 chrze艣cija艅skich niewolnik贸w. Je艣li kt贸ry艣 z naszych s艂ug si臋 nawraca, musimy ich uwolni膰 lub sprzeda膰 chrze艣cijanom.

- Czy bankierzy uwierz膮 w tak nag艂e nawr贸cenie?

Wszyscy wiedz膮, 偶e epidemia moru potrafi podkopa膰 nawet najsilniejsz膮 wiar臋.

Sahat jest gotowy na takie po艣wi臋cenie? Owszem.

Rozmawiali o tym nie jak pan i niewolnik, ale jak dwaj przyjaciele, w kt贸rych zamieni艂y ich wsp贸lnie prze偶yte lata. - Zrobisz to? - zapyta艂 Hasdai. - Zrobi臋 - odpar艂 Sahat. - Allach jest wielki, zrozumie.

Jak wiesz, nie mo偶emy praktykowa膰 naszej religii na ziemiach chrze艣cijan, wi臋c modlimy si臋 w tajemnicy, w sercu to si臋 nie zmieni, cho膰by wylano mi na g艂ow臋 kube艂 艣wi臋conej wody.

- Arnau jest 偶arliwym chrze艣cijaninem - nie ust臋powa艂 Hasdai. - Je艣li si臋 dowie...

- Nie dowie si臋. My, niewolnicy, jeste艣my mistrzami w sztuce hipokryzji. Nie, nie bierz tego do siebie, po prostu s艂u偶y艂em w niejednym domu. Cz臋sto od tego w艂a艣nie zale偶y nasze 偶ycie.

Trzecia zasada pozosta艂a tajemnic膮 i wiedzieli o niej tylko Hasdai i Sahat.

- Nie musz臋 ci chyba m贸wi膰 - powiedzia艂 呕yd do swego by艂ego niewolnika - jak bardzo jestem ci wdzi臋czny, 偶e podj膮艂e艣 si臋 tego zadania. Moje dzieci i ja nigdy ci tego nie zapomnimy.

- To ja winien wam jestem wdzi臋czno艣膰.

- Wiesz, na czym powiniene艣 si臋 teraz skupi膰...

- Tak s膮dz臋.

- Zapomnij o przyprawach, o suknie, olejkach i wosku - radzi艂 Hasdai, a Sahat potakiwa艂, s艂uchaj膮c wskaz贸wek, kt贸re nie by艂y mu zreszt膮 potrzebne. - P贸ki sytuacja nie wr贸ci do normy, rynek katalo艅ski nie b臋dzie m贸g艂 wch艂on膮膰 tego rodzaju produkt贸w. Przerzu膰 si臋 na niewolnik贸w, w艂a艣nie, na niewolnik贸w. Zdziesi膮tkowana epidemi膮 Katalonia potrzebuje si艂y roboczej. Do tej pory nie trudnili艣my si臋 handlem niewolnikami, wiedz jednak, 偶e znajdziesz ich w Bizancjum, Palestynie, na wyspie Rodos i na Cyprze. Oczywi艣cie r贸wnie偶 na rynku sycylijskim. Tak, s艂ysza艂em, 偶e sprzedaje si臋 tam sporo Turk贸w i Tatar贸w. Ale opowiada艂bym si臋 raczej za nabywaniem niewolnik贸w w ich ojczy藕nie, tym bardziej 偶e we wszystkich tych miejscach mamy ludzi, kt贸rzy u艂atwi膮 ci zadanie. Tw贸j nowy pan szybko zbije spory maj膮tek.

- A je艣li nie zechce po艣redniczy膰 w handlu lud藕mi? Wygl膮da na osob臋...

- Szlachetn膮 - przerwa艂 Hasdai, potwierdzaj膮c obawy swego rozm贸wcy - praw膮, skromn膮 i wielkoduszn膮. I ja nie zdziwi艂bym si臋, gdyby nie chcia艂 handlowa膰 niewolnikami, dlatego nie przywo藕 ich do Barcelony. Lepiej, by Arnau ich nie widzia艂. Wysy艂aj towar bezpo艣rednio do Perpignan, do Tarragony i do Salou lub po prostu sprzedawaj go na Majorce, gdzie jest jeden z najwi臋kszych nad Morzem 艢r贸dziemnym targ niewolnik贸w. Niech inni sprowadzaj膮 ich potem do Barcelony lub dok膮d tylko zechc膮. R贸wnie偶 w Kastylii istnieje du偶e zapotrzebowanie na niewolnik贸w. Tak czy owak Arnau nie od razu nauczy si臋 nowego fachu, wi臋c jeszcze przez jaki艣 czas b臋dziesz mia艂 woln膮 r臋k臋. Moim zdaniem, kt贸re przeka偶臋 mu zreszt膮 osobi艣cie, na pocz膮tek powinien nauczy膰 si臋 rozr贸偶nia膰 monety i ich kurs, pozna膰 rozmieszczenie rozmaitych rynk贸w i szlak贸w handlowych oraz podstawowe towary importowe i eksportowe. W tym czasie ty zadbasz o jego interesy i zrobisz, co do ciebie nale偶y. We藕 pod uwag臋, 偶e wiele os贸b wpadnie na ten sam pomys艂, i ka偶dy kupiec z odrobin膮 grosza b臋dzie sprowadza艂 niewolnik贸w. Czeka nas okres bardzo dochodowy, ale kr贸tkotrwa艂y. Korzystaj z okazji, p贸ki rynek si臋 nie nasyci, a to tylko kwestia czasu.

- Mog臋 liczy膰 na twoj膮 pomoc?

- Jak najbardziej. Dam ci listy polecaj膮ce do wszystkich moich agent贸w. Zreszt膮 ju偶 ich znasz. Udziel膮 ci potrzebnego kredytu.

- A ksi臋gi rachunkowe? Trzeba b臋dzie wpisywa膰 w nie sprzedanych i kupionych niewolnik贸w, wi臋c Arnau mo偶e si臋 orientowa膰...

Hasdai u艣miechn膮艂 si臋 do Sahata porozumiewawczo.

- Jestem pewien, 偶e co艣 wymy艣lisz.

- Ten! -Arnau wskaza艂 niewielki dwupi臋trowy, zamkni臋ty na g艂ucho dom z bia艂ym krzy偶em na drzwiach. Towarzysz膮cy mu Sahat, kt贸ry na chrzcie otrzyma艂 imi臋 Guillem, przytakn膮艂. - Zgoda? - zapyta艂 Arnau.

Guillem ponownie przytakn膮艂, a na jego wargach zaigra艂 u艣miech.

Arnau pokr臋ci艂 g艂ow膮 z niedowierzaniem. Jeszcze nie wskaza艂 na budynek, Guillem ju偶 przysta艂 na jego kupno. Nigdy dot膮d jego 偶yczenia nie spe艂nia艂y si臋 r贸wnie szybko. Czy tak b臋dzie zawsze? Znowu pokr臋ci艂 g艂ow膮 z niedowierzaniem.

- Co艣 nie tak, panie? - Arnau spiorunowa艂 Guillema wzrokiem. Ile razy ma mu powtarza膰, by go tak nie nazywa艂. Ale Maur obstawa艂 przy swoim, t艂umacz膮c, 偶e trzeba zachowa膰 pozory. Guillem wytrzyma艂 jego spojrzenie. - Ju偶 ci si臋 nie podoba, panie?

- Podoba... Oczywi艣cie, 偶e mi si臋 podoba. Nada si臋?

- A jak偶e. Doskona艂y wyb贸r. Patrz. - Guillem wskaza艂 na dom - stoi dok艂adnie na rogu dw贸ch ulic bankier贸w: Canvis Nous i Canvis Vells. Trudno o lepsze miejsce.

Arnau spojrza艂 w kierunku wskazanym przez niewolnika. Na lewo Canvis Vells dochodzi艂a do morza, a dok艂adnie przed nimi otwiera艂a si臋 Canvis Nous. Jednak Arnau bynajmniej nie dlatego zwr贸ci艂 uwag臋 na ten dom, zreszt膮 dopiero teraz zauwa偶y艂, 偶e stoi na rogu ulic bankier贸w, mimo 偶e przechodzi艂 t臋dy setki razy. Domek sta艂 tu偶 przy placu Santa Maria, dok艂adnie naprzeciwko maj膮cego dopiero powsta膰 g艂贸wnego wej艣cia do 艣wi膮tyni.

- Dobry znak - mrukn膮艂 do siebie Arnau.

- Co m贸wisz, panie?

Arnau odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie. Nie znosi艂, gdy Guillem zwraca艂 si臋 do niego w ten spos贸b.

- Czy nawet teraz musimy zachowywa膰 pozory? - warkn膮艂. - Przecie偶 nikt nas nie s艂yszy. Nikt na nas nie patrzy.

- Nie zapominaj, 偶e odk膮d zosta艂e艣 bankierem, wi臋cej os贸b, ni偶 przypuszczasz, s艂ucha ci臋 i obserwuje. B臋dziesz musia艂 si臋 do tego przyzwyczai膰.

Jeszcze tego ranka, gdy Arnau przechadza艂 si臋 po pla偶y w艣r贸d statk贸w, wpatrzony w morze, Guillem wypyta艂 o w艂a艣cicieli upatrzonego domku, kt贸ry, jak mo偶na by艂o oczekiwa膰, nale偶a艂 do Ko艣cio艂a. Dotychczasowi dzier偶awcy zmarli podczas epidemii i Guillem nie musia艂 si臋 d艂ugo targowa膰, wszak trudno o lepszego dzier偶awc臋 od bankiera.

Wprowadzili si臋 tego samego popo艂udnia. Na pi臋trze mie艣ci艂y si臋 trzy pokoje, z kt贸rych umeblowali dwa: jeden dla Arnaua, drugi dla Guillema. Parter sk艂ada艂 si臋 z kuchni, wychodz膮cej na zaniedbany ogr贸dek warzywny, oraz z oddzielonej od niej przepierzeniem du偶ej izby z oknami od ulicy. W ci膮gu najbli偶szych dni Guillem wyposa偶y艂 pok贸j na parterze w szaf臋, kilka lamp oliwnych oraz d艂ugi st贸艂 ze szlachetnego drewna, przy kt贸rym ustawi艂 dwa krzes艂a z jednej strony i kolejne cztery z drugiej.

- Czego艣 tu brakuje - mrukn膮艂 pewnego dnia Guillem i wyszed艂.

Arnau zosta艂 sam w nowym kantorze. D艂ugi drewniany st贸艂, Wypucowany starannie przez 艣wie偶o upieczonego bankiera, Po艂yskiwa艂. Arnau przejecha艂 palcem po oparciu krzese艂.

- Gdzie chcesz siedzie膰? - zapyta艂 go na samym pocz膮tku

Gdy Arnau wybra艂 miejsce po prawej, na lewo od przysz艂ych klient贸w, Guillem przestawi艂 krzes艂a: ustawi艂 fotel z por臋czam; obity czerwonym jedwabiem, a sobie zostawi艂 proste, pozbawione ozd贸b krzes艂o. Arnau siad艂 na fotelu i powi贸d艂 wzrokiem po pustej izbie. Co za dziwne uczucie! Zaledwie kilka miesi臋cy temu roz艂adowywa艂 statki, a teraz... Jeszcze nigdy nie siedzia艂 na takim krze艣le! Na jednym ko艅cu sto艂u le偶a艂y w nie艂adzie ksi臋gi rachunkowe. Z nierozdartego pergaminu, wyja艣ni艂 Guillem podczas zakup贸w. Pr贸cz ksi膮g nabyli pi贸ra, ka艂amarze, wag臋, kilka skrzy艅 na pieni膮dze i wielkie no偶yce do przecinania fa艂szywych monet.

Guillem wydoby艂 z sakiewki zawrotn膮 sum臋, jakiej Arnau nigdy wcze艣niej nie widzia艂 na oczy.

- Kto za to wszystko p艂aci? - zapyta艂 w pewnej chwili. -Ty.

Arnau uni贸s艂 brwi i zerkn膮艂 na sakiewk臋 przytroczon膮 do pasa niewolnika.

- Chcesz? - Guillem wskaza艂 mieszek.

- Nie.

Do zakupionego wyposa偶enia Guillem doda艂 swoje pi臋kne liczyd艂o w drewnianej ramie z ga艂kami z ko艣ci s艂oniowej - podarunek od Hasdaia. Arnau wzi膮艂 je i przerzuci艂 ga艂ki. Przypomnia艂 sobie lekcj臋 Guillema. Niewolnik najpierw przesuwa艂 ga艂ki z zawrotn膮 szybko艣ci膮, licz膮c pod nosem, a偶 Arnau poprosi艂 go, by nieco zwolni艂. Pos艂uszny Maur cierpliwie t艂umaczy艂 mu dzia艂anie liczyd艂a, ale... Jak to, u licha, by艂o?

Arnau od艂o偶y艂 liczyd艂o i zabra艂 si臋 do porz膮dkowania sto艂u. Ksi臋gi rachunkowe b臋d膮 le偶e膰 przed nim. Nie... mo偶e lepiej przed Guillemem. Niech on zajmie si臋 wpisami. Kufry mog膮 sta膰 przy moim fotelu, no偶yce do metalu nieco z boku, a pi贸ra i ka艂amarze obok ksi膮g i... liczyd艂o. Niby kto, je艣li nie Guillem, ma go u偶ywa膰?

Gdy Arnau krz膮ta艂 si臋 po izbie, wr贸ci艂 Guillem.

- Co ty na to? - zapyta艂 go z u艣miechem by艂y bastaix, wskazuj膮c r臋k膮 st贸艂.

- Doskonale. - Guillem odpowiedzia艂 mu u艣miechem. - a je to nie wystarczy, by przyci膮gn膮膰 klient贸w, a tym bardziej nak艂oni膰 ich do powierzenia ci pieni臋dzy. - U艣miech zamar艂 Arnauowi na wargach. - Nie martw si臋, brakuje tylko jednej rzeczy i w艂a艣nie j膮 kupi艂em.

Arnau ostro偶nie rozwin膮艂 wr臋czony mu kawa艂ek sukna. By艂a to wyko艅czona z艂otymi chwostami serweta z cennego, czerwonego jedwabiu.

- Tego w艂a艣nie - oznajmi艂 Guillem - brakowa艂o w naszym kantorze. Serweta jest znakiem, 偶e spe艂ni艂e艣 wszystkie oficjalne wymagania stawiane bankierom i wp艂aci艂e艣 w magistraturze tysi膮c srebrnych marek kaucji. Nikt, kto nie posiada zezwolenia w艂adz miejskich i nie chce narazi膰 si臋 na surowe kary, nie mo偶e po艂o偶y膰 takiej serwety ani podobnego dywanika na stole czy przed sto艂em kantoru. Bez tego drobiazgu nijak nie mogliby艣my sk艂oni膰 nikogo do powierzenia nam pieni臋dzy.

Pocz膮wszy od owego dnia, Arnau i Guillem po艣wi臋cili si臋 ca艂kowicie kantorowi. Za rad膮 Hasdaia Crescasa by艂y bastaba zabra艂 si臋 ochoczo do zg艂臋biania podstaw nowej profesji.

- Do najwa偶niejszych zada艅 bankiera - wyja艣ni艂 Guillem, gdy siedzieli za sto艂em i k膮tem oka obserwowali drzwi w oczekiwaniu na klient贸w - nale偶y wymiana waluty.

Wsta艂, obszed艂 st贸艂 i po艂o偶y艂 przed Arnauem sakiewk臋.

- A teraz uwa偶aj - powiedzia艂, wyjmuj膮c z sakiewki monet臋 i k艂ad膮c j膮 na stole. - Wiesz, co tu mamy? - Arnau skin膮艂 g艂ow膮. - To katalo艅ski srebrny croat bity w Barcelonie, zreszt膮 kilka krok贸w st膮d...

- Nie miewa艂em ich sporo w kieszeni - przerwa艂 mu Arnau - ale na plecach i owszem. Pono膰 z rozkazu kr贸la tylko bastaixos mog膮 je transportowa膰.

Guillem u艣miechn膮艂 si臋 i kiwn膮艂 g艂ow膮, po czym znowu si臋gn膮艂 do sakiewki.

- A to - ci膮gn膮艂, wyjmuj膮c kolejn膮 monet臋 i k艂ad膮c ja obok croata - z艂oty floren arago艅ski.

- Takich nigdy nie mia艂em - stwierdzi艂 Arnau, bior膮c florena do r臋ki.

- Nie martw si臋, b臋dziesz mia艂 ich bez liku. - Arnau spojrza艂 Guillemowi w oczy, a wtedy Maur spowa偶nia艂 i skin膮艂 g艂ow膮 na potwierdzenie swych s艂贸w. - To z kolei dawny obiegowy denar barcelo艅ski. - Guillem po艂o偶y艂 monet臋 na stole i zanim Arnau zd膮偶y艂 co艣 powiedzie膰, zn贸w si臋gn膮艂 do sakiewki. - Jednak kupcy pos艂uguj膮 si臋 przer贸偶nymi monetami - powiedzia艂 - i musisz zna膰 je wszystkie. Tutaj mamy monety muzu艂ma艅skie: bezanty, mazmudiny, rexedi i z艂ote bezanty. - Guillem uk艂ada艂 monety przed Arnauem. - A to grosze turo艅skie bite we Francji, z艂ote dobie kastylijskie, z艂ote floreny z Florencji, grosze z Genui, weneckie dukaty, monety bite w Marsylii. Istniej膮 jeszcze inne monety katalo艅skie: real walencki lub majorka艅ski, grosz z Montpellier, melguriensy pochodz膮ce ze wschodniej cz臋艣ci Pirenej贸w i jaquesy, bite w Jace, a u偶ywane g艂贸wnie w Leridzie.

- Wielki Bo偶e! - wykrzykn膮艂 Arnau, gdy Maur zamilk艂.

- Musisz nauczy膰 si臋 je rozr贸偶nia膰 - powiedzia艂 Guillem z naciskiem.

Arnau kilkakrotnie przebieg艂 wzrokiem monety roz艂o偶one na stole i westchn膮艂.

- To ju偶 wszystkie? - zapyta艂, spogl膮daj膮c na Guillema.

- Sk膮d偶e, jest ich znacznie wi臋cej. Ale tych u偶ywa si臋 najcz臋艣ciej.

- I jak sieje przelicza?

Tym razem westchnienie wyrwa艂o si臋 Maurowi.

- To znacznie bardziej skomplikowana sprawa. - Arnau da艂 mu znak, by m贸wi艂 dalej. - Do wymiany walut stosuje si臋 jednostki przeliczeniowe, w du偶ych transakcjach funty i marki, a na co dzie艅 denary i soldy. - Arnau pokiwa艂 g艂ow膮. On zawsze pos艂ugiwa艂 si臋 soldami i denarami, bez wzgl臋du na u偶ywan膮 walut臋, kt贸ra zreszt膮 rzadko si臋 zmienia艂a. 鈥 W wymianie nale偶y prze艂o偶y膰 na jednostk臋 przeliczeniow膮 warto艣膰 waluty wyj艣ciowej, a nast臋pnie tej, na kt贸r膮 ma ona zosta膰 wymieniona. Arnau s艂ucha艂 uwa偶nie wyja艣nie艅 niewolnika.

- A sk膮d wiadomo, jaka to warto艣膰?

- Ustala si臋 j膮 regularnie na tutejszej gie艂dzie w Konsulacie g贸rskim. Trzeba si臋 tam uda膰 i sprawdzi膰 oficjalny kurs.

- To kurs ulega zmianie? - M艂odzieniec pokr臋ci艂 g艂ow膮. Nie potrafi odr贸偶nia膰 walut, nie wie, jak si臋 je wymienia, a teraz na domiar z艂ego okazuje si臋... 偶e ich kurs jest zmienny!

- Nieustannie. I trzeba go zna膰, bo w艂a艣nie zmiany kursu zapewniaj膮 bankierom najwi臋ksze zyski. Sam si臋 o tym przekonasz. Trudno o lepszy interes ni偶 kupno i sprzeda偶 pieni臋dzy...

- To pieni膮dze mo偶na kupowa膰?

- Kupowa膰 i... sprzedawa膰. Wykorzystuj膮c r贸偶norodno艣膰 monet, mo偶na kupowa膰 srebro za z艂oto lub z艂oto za srebro tu, w Barcelonie, lub za granic膮, w zale偶no艣ci od aktualnego kursu.

Arnau za艂ama艂 r臋ce w ge艣cie bezsilno艣ci.

- W rzeczywisto艣ci to wcale nie takie trudne - pr贸bowa艂 go pocieszy膰 Guillem. - Zaraz ci wszystko wyja艣ni臋. W Katalonii stosunek z艂otego florena do srebrnego croata narzuca kr贸l. Ustali艂 on w tym przypadku parytet jeden do trzynastu, to znaczy za jednego z艂otego florena mo偶na dosta膰 trzyna艣cie srebrnych croat贸w. Ale we Florencji, w Wenecji czy w Aleksandrii kr贸l Katalonii ma niewiele do powiedzenia, dlatego z艂oto z jednego florena jest warte mniej ni偶 srebro zawarte w trzynastu croatach. W Katalonii przy ustalaniu parytetu kr贸l kieruje si臋 racjami politycznymi, za granic膮 natomiast wa偶y si臋 z艂oto i srebro zawarte w obu monetach, orzekaj膮c na tej Podstawie ich warto艣膰. Czyli sprzedaj膮c srebrne croaty za granic膮, otrzymasz wi臋cej z艂ota. A po przywiezieniu tego z艂ota do Katalonii zn贸w dostaniesz trzyna艣cie croat贸w za ka偶dego z艂otego florena.

Ale przecie偶 ka偶dy mo偶e tak kupowa膰 i sprzedawa膰 - powiedzia艂 Arnau.

- Owszem, je艣li tylko mu si臋 to op艂aca... A op艂aca si臋 to nie temu, kto ma dziesi臋膰 czy sto croat贸w, ale komu艣, to przekona wielu posiadaczy dziesi臋ciu lub stu croat贸w, by powierzyli mu swoje oszcz臋dno艣ci. - Arnau i Guillem spojrzeli na siebie. - I tu w艂a艣nie wkraczamy my - zako艅czy艂 wyk艂ad Maur, rozk艂adaj膮c r臋ce.

Z czasem, gdy Arnau nauczy艂 si臋 rozr贸偶nia膰 monety i przelicza膰 ich kurs, Guillem zacz膮艂 mu opowiada膰 o szlakach handlowych i towarach.

- Obecnie g艂贸wny szlak prowadzi z Candii na Cypr, stamt膮d do Bejrutu i dalej do Damaszku lub Aleksandrii, mimo 偶e papie偶... zakaza艂 handlu z Aleksandri膮.

- W takim razie jak to mo偶liwe? - zapyta艂 Arnau, bawi膮c si臋 liczyd艂em.

- Dzi臋ki pieni膮dzom, ma si臋 rozumie膰. Mo偶na przecie偶 kupi膰 przebaczenie.

Arnau przypomnia艂 sobie us艂yszan膮 kiedy艣 w kr贸lewskim kamienio艂omie opowie艣膰 o funduszach na budow臋 arsena艂u morskiego.

- I prowadzimy handel tylko na Morzu 艢r贸dziemnym?

- Nie, handlujemy z ca艂ym 艣wiatem, chocia偶by z Kastyli膮, Francj膮 i Flandri膮, ale korzystamy g艂贸wnie ze szlak贸w 艣r贸dziemnomorskich. R贸偶nica polega na rodzaju 艂adunku: we Francji, Flandrii i w Anglii kupujemy tkaniny, zw艂aszcza te najbardziej wyrafinowane: sukno z Tuluzy, Brugii, Mechelen, Diestu lub z Vilages. W zamian sprzedajemy tam len katalo艅ski. Sprowadzamy stamt膮d r贸wnie偶 wyroby miedziane i mosi臋偶ne. W Oriencie natomiast, w Syrii i w Egipcie, kupujemy przyprawy...

- Pieprz - wtr膮ci艂 Arnau.

- Tak, pieprz. Nie zapominaj jednak, 偶e kupiec zalicza do przypraw tak偶e wosk, cukier, a nawet k艂y s艂oniowe. Dopiero je艣li zaznaczy, 偶e ma na my艣li pospolite przyprawy, b臋dzie mu chodzi艂o o cynamon, go藕dziki, pieprz, ga艂k臋 muszkato艂ow膮...

- Wspomnia艂e艣 o wosku. Sprowadzamy wosk? Jak to mo偶liwe, skoro niedawno m贸wi艂e艣, 偶e sprzedajemy mi贸d?

- Wszystko si臋 zgadza. Sprzedajemy mi贸d, ale kupujemy wosk. Mamy w Katalonii nadwy偶ki miodu, ale ko艣cio艂y zu偶ywaj膮 bardzo du偶o wosku. - Arnau pomy艣la艂 o bastaixos, kt贸rzy dbali, by przed Madonn膮 od Morza nigdy nie zabrak艂o zapalonych 艣wiec. - Wosk trafia do nas z Dacji przez Bizancjum. Innym wa偶nym przedmiotem handlu - ci膮gn膮艂 Guillem - jest 偶ywno艣膰. Przed laty eksportowali艣my pszenic臋, teraz musimy sprowadza膰 z zagranicy r贸偶ne odmiany zbo偶a: pszenic臋, ry偶, proso i j臋czmie艅. Sprzedajemy natomiast oliw臋, wino, orzechy i suszone owoce, szafran, s艂onin臋 i mi贸d. Handlujemy r贸wnie偶 peklowanym mi臋sem.

Arnau i Guillem musieli przerwa膰 pogaw臋dk臋, bo do kantoru wszed艂 klient. M臋偶czyzna siad艂 przed bankierami i po wymianie grzeczno艣ci wr臋czy艂 im poka藕n膮 sum臋. Guillem sobie powinszowa艂. Nie zna艂 tego cz艂owieka, co by艂o bardzo dobr膮 wr贸偶b膮: nie zale偶eli ju偶 wy艂膮cznie od klient贸w podsy艂anych im przez Hasdaia. Arnau obs艂u偶y艂 klienta z nale偶n膮 powag膮 - przeliczy艂 monety i sprawdzi艂 ich autentyczno艣膰, po czym na wszelki wypadek podsun膮艂 je Guillemowi. Niewolnik zerka艂, jak Arnau odnotowuje w ksi臋gach rachunkowych powierzon膮 im sum臋. Poczyni艂 wyra藕ne post臋py i pisanie sz艂o mu coraz lepiej. Preceptor Puig贸w nauczy艂 go pisa膰, jednak Arnau przez lata nie korzysta艂 z tej umiej臋tno艣ci.

W oczekiwaniu na wznowienie 偶eglugi Arnau i Guillem Przygotowywali dyspozycje. Kupowali towary na eksport, na sp贸艂k臋 z innymi bankierami frachtowali okr臋ty lub najmowali kupc贸w i uzgadniali, jakie produkty powinni przywie藕膰 w drodze powrotnej.

- Ile zarabiaj膮 kupcy, kt贸rych najmujemy? - chcia艂 wieniec Arnau.

- Zale偶y od zlecenia. W przypadku zwyk艂ych 艂adunk贸w dostaj膮 czwart膮 cz臋艣膰 zysk贸w. Przy obrocie monetami, z艂otem i srebrem sprawa wygl膮da nieco inaczej. My wyznaczamy kurs wymiany, a oni zatrzymuj膮 dla siebie r贸偶nic臋 nasz膮 cen膮 a tym, co utarguj膮.

- Jak radz膮 sobie z dala od ojczyzny? - zastanawia艂 sie Arnau, pr贸buj膮c sobie wyobrazi膰 zamorskie krainy. - Przecie? to obce ziemie, ludzie m贸wi膮 tam innymi j臋zykami... Na pewno wszystko jest zupe艂nie inne.

- To prawda - przyzna艂 Guillem. - Nie zapominaj jednak 偶e na ca艂ym 艣wiecie istniej膮 katalo艅skie faktorie. Przypominaj膮 one nasz Konsulat Morski. W ka偶dym porcie urz臋duje mianowany przez w艂adze Barcelony konsul, kt贸ry rozstrzyga kwestie handlowe i rozs膮dza spory mi臋dzy katalo艅skimi kupcami a miejscow膮 ludno艣ci膮 lub w艂adzami. Na terenie faktorii znajduje si臋 miasteczko kupieckie: ogrodzone skupisko budynk贸w, gdzie zatrzymuj膮 si臋 katalo艅scy kupcy i gdzie sk艂adowane s膮 towary przywiezione na sprzeda偶 lub gotowe do za艂adowania na statek wyruszaj膮cy w drog臋 powrotn膮. Miasteczko kupieckie to skrawek Katalonii na obczy藕nie. Stanowi teren eksterytorialny, kt贸ry podlega naszemu konsulowi, a nie miejscowym w艂adzom.

- Jak to mo偶liwe?

- Wszystkim w艂adcom zale偶y na wymianie handlowej z innymi krajami, bo oznacza ona wp艂ywy z podatk贸w, a zatem pe艂ny skarbiec. Handel rz膮dzi si臋 w艂asnymi prawami. Na przyk艂ad Katalonia, mimo 偶e prowadzi wojn臋 z Saracenami, ju偶 od zesz艂ego wieku utrzymuje faktorie w Tunisie czy w Bougie i wierz mi, 偶aden w贸dz arabski nie przypu艣ci szturmu na katalo艅skie miasteczko kupieckie.

Kantor Arnaua Estanyola prosperowa艂 doskonale. Morowe powietrze zdziesi膮tkowa艂o katalo艅skich bankier贸w, Guillem by艂 najlepsz膮 gwarancj膮 dla inwestor贸w, a w miar臋 ust臋powania epidemii mieszka艅cy Barcelony wydobywali zachomikowane po domach oszcz臋dno艣ci. Mimo to Guillem nie m贸g艂 spa膰 spokojnie. 鈥淪przedaj towar na Majorce", powiedzia艂 mu zdawkowo Hasdai, nie chc膮c, by Arnau domy艣li艂 si臋, 偶e rozmawiaj膮 o niewolnikach. Guillem poszed艂 za jego rad膮. W z艂膮 godzin臋 - zakl膮艂, przewracaj膮c si臋 na pos艂aniu. Pos艂u偶y艂 si臋 jednym z ostatnich okr臋t贸w wyp艂ywaj膮cych z Barcelony u progu pa藕dziernika, tu偶 przed zako艅czeniu sezonu 偶eglugowego. Bizancjum, Palestyna, Rodos i Cypr - tam znajdowa艂y si臋 porty docelowe czterech kupc贸w, kt贸rzy wyruszyli w podr贸偶 na zlecenie bankiera z Barcelony, Arnaua Estanyola. Wszyscy czterej otrzymali weksle, kt贸re Guillem podsun膮艂 Arnauowi, a ten podpisa艂 bez czytania. Kupcy mieli naby膰 niewolnik贸w i dostarczy膰 ich na Majork臋. Guillem przewr贸ci艂 si臋 na drugi bok.

Sytuacja polityczna nie by艂a sprzyjaj膮ca. Mimo zabieg贸w papie偶a, Piotr III rok po pierwszej wyprawie - odczekawszy, a偶 wyga艣nie odroczenie, kt贸re przyzna艂 w贸wczas kr贸lowi Majorki, podbi艂 ostatecznie Cerdagne i Roussillon. 15 lipca 1344 roku, po kapitulacji wi臋kszo艣ci tamtejszych miast, Jakub III pad艂 na kolana przed swym szwagrem i b艂agaj膮c go z odkryt膮 g艂ow膮 o lito艣膰, przekaza艂 mu swe w艂o艣ci. Piotr III podarowa艂 mu Montpellier oraz wicehrabstwa Omelades i Carlades, zatrzyma艂 jednak ziemie swych przodk贸w: Majork臋, Roussillon i Cerdagne.

Nied艂ugo po kapitulacji Jakub III, zgromadziwszy niewielk膮 armi臋 z艂o偶on膮 z sze艣膰dziesi臋ciu rycerzy i trzystu piechur贸w, wkroczy艂 do Cerdagne, wyst臋puj膮c ponownie przeciwko swemu szwagrowi. Piotr Ceremonialny nie stawi艂 si臋 nawet na placu boju, wysy艂aj膮c w zast臋pstwie swych wasali. Pokonany, zrezygnowany i poni偶ony kr贸l Jakub schroni艂 si臋 pod opieku艅czymi skrzyd艂ami sprzyjaj膮cego mu w dalszym ci膮gu papie偶a Klemensa VI. W艂a艣nie tam, w 艂onie Ko艣cio艂a, uknuto kolejny plan: Jakub III sprzeda艂 francuskiemu kr贸lowi Filipowi VI Montpellier za dwana艣cie tysi臋cy eskud贸w w z艂ocie i za t臋 sum臋, dope艂nion膮 papiesk膮 po偶yczk膮, uzbroi艂 flotyll臋 - podarowan膮 mu przez kr贸low膮 Neapolu Joann臋 - i w roku 1349 wyl膮dowa艂 ponownie na Majorce. Niewolnicy mieli przyby膰 na pok艂adzie pierwszych okr臋t贸w, kt贸re wyp艂yn臋艂y wiosn膮 1349 roku. W gr臋 wchodzi艂y wielkie pieni膮dze i gdyby operacja si臋 nie powiod艂a, reputacja Arnaua - mimo poparcia Hasdaia - ucierpia艂aby w oczach agent贸w, z kt贸rymi mia艂 w przysz艂o艣ci wsp贸艂pracowa膰. Na wekslach widnia艂 jego podpis i nawet je艣li Hasdai sp艂aci艂by je jako por臋czyciel, Estanyola by艂by skompromitowany. Kontakty z zamorskimi agentami opiera艂y si臋 na zaufaniu, na 艣lepym zaufaniu. Kt贸偶 chcia艂by pracowa膰 z bankierem, kt贸ry zawodzi ju偶 przy pierwszej transakcji?

- Nawet Arnau ostrzega艂, by艣my omijali Majork臋 - zwierzy艂 si臋 Guillem Hasdaiowi, jedynej osobie, kt贸rej m贸g艂 si臋 wy偶ali膰.

Siedzieli w ogrodzie 偶ydowskiego bankiera. Cho膰 nie patrzyli na siebie, wiedzieli, 偶e dr臋czy ich ta sama my艣l. Cztery okr臋ty z niewolnikami! Taka wpadka mo偶e zrujnowa膰 nawet samego Hasdaia.

- Skoro kr贸l Jakub wa偶y艂 si臋 z艂ama膰 s艂owo dane w dniu kapitulacji - powiedzia艂 Guillem, podnosz膮c oczy na swego by艂ego pana - co stanie si臋 z katalo艅skimi statkami, z naszym towarem?

Hasdai milcza艂. C贸偶 mia艂 odpowiedzie膰?

- Mo偶e kupcy skieruj膮 si臋 do innego portu? - rzuci艂 w ko艅cu.

- Do Barcelony? - Guillem pokr臋ci艂 z pow膮tpiewaniem g艂ow膮.

- Nikt nie m贸g艂 tego przewidzie膰 - pr贸bowa艂 go pocieszy膰 呕yd.

Odk膮d Arnau uratowa艂 jego dzieci od pewnej 艣mierci, Hasda nauczy艂 si臋 traktowa膰 sw膮 prac臋 z dystansem.

Kr贸l Piotr wyprawi艂 flot臋 katalo艅sk膮 na Majork臋 w maju 1349 roku, w okresie wzmo偶onej 偶eglugi, w 艣rodku sezonu handlowego.

- Dobrze, 偶e nie pos艂ali艣my 偶adnego statku na Majork臋, zauwa偶y艂 pewnego razu Arnau.

Guillem zmuszony by艂 przytakn膮膰.

- Co by si臋 sta艂o - odezwa艂 si臋 znowu Arnau 鈥 gdyby艣my to jednak uczynili?

- Co masz na my艣li?

- Przyjmujemy wk艂ady od klient贸w i inwestujemy je w handel morski. Je艣li wys艂aliby艣my jaki艣 okr臋t na Majork臋, a kr贸l Jakub by go zarekwirowa艂, zostaliby艣my bez pieni臋dzy i bez towaru, nie mieliby艣my z czego zwr贸ci膰 powierzonych nam wk艂ad贸w. W przypadku dyspozycji ponosimy ryzyko na r贸wni z kupcami. Co czeka艂oby nas w takiej sytuacji?

- Abatut - odpar艂 Guillem p贸艂g臋bkiem.

- Abatut?

- Kiedy bankier nie mo偶e odda膰 klientom pieni臋dzy, urz臋dnik nadzoruj膮cy dzia艂anie kantor贸w przyznaje mu sze艣膰 miesi臋cy na wywi膮zanie si臋 z zobowi膮za艅. Je艣li po up艂ywie terminu d艂ug nie zostanie sp艂acony, urz臋dnik og艂asza, 偶e bankier jest abatut, czyli bankrutem, zamyka go w lochu o chlebie i wodzie i wyprzedaje jego maj膮tek, by sp艂aci膰 wierzycieli...

- Ja nie mam maj膮tku.

- Je艣li maj膮tek nie wystarcza na sp艂acenie d艂ug贸w - recytowa艂 Guillem bez zaj膮kni臋cia - bankrutowi ucina si臋 g艂ow臋 na progu jego kantoru, ku przestrodze innym bankierom.

Arnau milcza艂.

Guillem nie mia艂 odwagi na niego spojrze膰. Przecie偶 Arnau nic nie zawini艂.

- Nie przejmuj si臋 - pr贸bowa艂 go uspokoi膰 - tobie to nie grozi.

Wojna na Majorce trwa艂a w najlepsze, ale Arnau by艂 szcz臋艣liwy. Gdy nie mia艂 nic do roboty, wychodzi艂 przed kantor i opiera艂 si臋 o framug臋 drzwi. Epidemia min臋艂a i ko艣ci贸艂 Santa Maria de la Mar o偶y艂. Male艅ka 艣wi膮tynia, kt贸r膮 Arnau pami臋ta艂 z zabaw z Joanetem, znik艂a bez 艣ladu, a roboty posuwa艂y si臋 ju偶 w kierunku g艂贸wnego o艂tarza. Arnau m贸g艂 ca艂ymi godzinami przygl膮da膰 si臋 murarzom uk艂adaj膮cym kamienie i wspomina膰, jak nosi艂 je na w艂asnych plecach. Z tym ko艣cio艂em zwi膮zane by艂o ca艂e jego 偶ycie: Madonna, przyj臋cie do bractwa bastaixos... Tu tak偶e znalaz艂y schronienie 偶ydowskie dzieci. Rzadkie listy od Joana pot臋gowa艂y jeszcze rado艣膰 Arnaua. Jego brat pisa艂 lakonicznie: donosi艂 jedynie, 偶e cieszy si臋 dobrym zdrowiem i po艣wi臋ci艂 si臋 studiom bez reszty.

W oddali pojawi艂 si臋 bastaix z kamieniem na plecach. Niewielu tragarzy portowych prze偶y艂o epidemi臋. Jego te艣膰, Ramon i wielu, wielu innych umar艂o. Arnau op艂akiwa艂 ich na pla偶y wraz z dawnymi towarzyszami.

- Sebastia - wymamrota艂, rozpoznawszy tragarza.

- Co takiego? - dobieg艂 go zza plec贸w g艂os Guillema. Nie odwr贸ci艂 si臋.

- Sebastia - powt贸rzy艂. - Bastaix, ten, kt贸ry niesie kamie艅, ma na imi臋 Sebastia.

Kiedy przechodzi艂 obok kantoru, pozdrowi艂 Arnaua, nie odwracaj膮c g艂owy, patrz膮c przed siebie i zagryzaj膮c wargi.

- Przez wiele lat robi艂em to samo - ci膮gn膮艂 Arnau urywanym g艂osem. Guillem milcza艂. - Mia艂em zaledwie czterna艣cie lat, gdy przytaszczy艂em Madonnie pierwszy kamie艅. - Pojawi艂 si臋 drugi bastaix. Arnau pozdrowi艂 i jego. - My艣la艂em, 偶e z艂ami臋 si臋 pod ci臋偶arem, 偶e padn臋 i ju偶 nie wstan臋, jednak rado艣膰, jak膮 poczu艂em u celu... M贸j Bo偶e!

- Wasza Madonna musi mie膰 w sobie co艣 szczeg贸lnego, skoro gotowi dla niej jeste艣cie do takich po艣wi臋ce艅 - us艂ysza艂 g艂os Maura.

Arnau i Guillem w milczeniu obserwowali mijaj膮cych ich tragarzy.

W艂a艣nie bastaixos zg艂osili si臋 do Arnaua pierwsi.

- Potrzebujemy pieni臋dzy - powiedzia艂 bez ogr贸dek Sebastia, nowy cechmistrz bractwa. - Nasza skarbonka 艣wieci pustkami, potrzeby s膮 wielkie, a pracy nie ma lub jest 藕le p艂atna. Czarna 艣mier膰 pozbawi艂a nas 艣rodk贸w do 偶ycia i nie mog膮 zmusza膰 braci do sk艂adania datk贸w, p贸ki sytuacja si臋 nie polepszy.

Arnau zerkn膮艂 na Guillema siedz膮cego razem z nim za sto艂em, na kt贸rym po艂yskiwa艂 czerwony, jedwabny obrus. Twarz niewolnika by艂a nieodgadniona.

- Jest a偶 tak 藕le? - zapyta艂 Arnau.

- Nawet gorzej - odrzek艂 cechmistrz. - Ceny 偶ywno艣ci wzros艂y tak bardzo, 偶e zarobki nie starczaj膮 na wykarmienie rodziny. A przecie偶 nie mo偶emy zapomnie膰 o 偶onach i dzieciach zmar艂ych towarzyszy. Musimy im pomaga膰. Potrzebujemy pieni臋dzy, Arnau. Oddamy ci wszystko co do grosza.

- Wiem.

Zn贸w zerkn膮艂 na Guillema, szukaj膮c jego aprobaty.

C贸偶 ja wiem o po偶yczkach? Do tej pory tylko przyjmowa艂 pieni膮dze, jeszcze nigdy ich nie po偶ycza艂. Guillem ukry艂 twarz w d艂oniach i westchn膮艂.

- Je艣li to niemo偶liwe... - zacz膮艂 Sebastia.

- Mo偶liwe - wszed艂 mu w s艂owo Guilllem. Wojna ci膮gn臋艂a si臋 ju偶 drugi miesi膮c i nadal nie mia艂 偶adnych wie艣ci o niewolnikach. C贸偶 wi臋c znaczy kilka denar贸w lub wi臋cej. Przecie偶 tak czy owak ruina grozi Hasdaiowi. Arnau m贸g艂 sobie pozwoli膰 na udzielenie po偶yczki. - Je艣li memu panu wystarcza wasze s艂owo...

- Wystarcza - zapewni艂 Arnau.

Odliczywszy sum臋 potrzebn膮 bractwu, Arnau uroczy艣cie wr臋czy艂 pieni膮dze cechmistrzowi. Guillem patrzy艂, jak podaj膮 sobie r臋ce nad sto艂em: stali w milczeniu, nie mog膮c ukry膰 emocji przelanych w u艣cisk, kt贸ry trwa艂 ca艂膮 wieczno艣膰.

W trzecim miesi膮cu wojny, gdy Guillem ju偶 traci艂 nadziej臋, przybyli do Barcelony oczekiwani kupcy, wszyscy czterej jednocze艣nie. Pierwszy z nich, zawin膮wszy do portu na Sycylii, dowiedzia艂 si臋 o wojnie na Majorce i zaczeka艂 na statki katalo艅skie, w艣r贸d kt贸rych znajdowa艂y si臋 trzy pozosta艂e galery z niewolnikami Arnaua Estanyola. Kapitanowie i kupcy postanowili omin膮膰 Majork臋 i czterej handlarze, naj臋ci przez Guillema, sprzedali towar w Perpignan, drugim co do wielko艣ci mie艣cie Katalonii. Zgodnie z umow膮 spotkali si臋 z Maurem poza kantorem Arnaua, w miasteczku kupieckim na ulicy Carders. Tam, po odliczeniu przypadaj膮cej im czwartej cz臋艣ci zysk贸w, przekazali Guillemowi weksle oraz trzy czwarte zysk贸w nale偶ne Arnauowi. To by艂a prawdziwa fortuna! Katalonia potrzebowa艂a r膮k do pracy i niewolnicy byli w cenie.

Odprawiwszy kupc贸w i upewniwszy si臋, 偶e nikt na niego nie patrzy, Guillem zacz膮艂 obsypywa膰 weksle poca艂unkami.

Ruszy艂 z powrotem do kantoru, jednak przy placu Blat zmieni艂 zdanie i skr臋ci艂 w kierunku dzielnicy 偶ydowskiej. Dopiero gdy przekaza艂 radosn膮 nowin臋 Hasdaiowi, uda艂 si臋 w stron臋 ko艣cio艂a Santa Maria, rozdaj膮c u艣miechy na prawo i lewo. W kantorze zasta艂 Arnaua w towarzystwie Sebastia i ksi臋dza.

- Guillem - powita艂 go jego pan. - Przedstawiam ci ksi臋dza Juli Andreu, nast臋pc臋 ojca Alberta.

Guillem uk艂oni艂 si臋 niezdarnie. Oho, nast臋pna po偶yczka, pomy艣la艂.

- To nie to, co my艣lisz - zapewni艂 Arnau. Guillem pomaca艂 ukryte za pazuch膮 weksle i u艣miechn膮艂 si臋. A je艣li nawet? Od dzi艣 Arnau jest bogaty. U艣miechn膮艂 si臋 ponownie, ale Arnau 藕le zrozumia艂 jego rado艣膰. - Jest gorzej, ni偶 my艣lisz - stwierdzi艂 z powag膮. Czy mo偶e by膰 co艣 gorszego od po偶yczki udzielonej Ko艣cio艂owi? - mia艂 ochot臋 zapyta膰 Maur, witaj膮c si臋 z cechmistrzem bastaixos. - Mamy k艂opot - sprecyzowa艂 Arnau.

Przez chwil臋 trzej m臋偶czy藕ni mierzyli Maura wzrokiem. 鈥淭ylko je艣li Guillem si臋 zgodzi", postawi艂 warunek Arnau, puszczaj膮c mimo uszu uwag臋 ksi臋dza, 偶e chodzi o zwyk艂ego niewolnika.

- Wspomina艂em ci kiedy艣 o Ramonie? - Guillem zaprzeczy艂. - To dla mnie kto艣 bardzo wa偶ny. Pom贸g艂 mi... Bardzo mi pom贸g艂. - Guillem s艂ucha艂, stoj膮c, jak przysta艂o na niewolnika. - Ramon i jego 偶ona umarli podczas epidemii, osierocaj膮c c贸rk臋. Bractwo nie mo偶e d艂u偶ej 艂o偶y膰 na jej utrzymanie. M贸wili艣my w艂a艣nie... Sebastia i ojciec namawiaj膮 mnie...

- Panie, dlaczego pytasz mnie o zdanie?

Ojciec Juli Andreu odwr贸ci艂 si臋 do Arnaua pe艂en nadziei.

- Ochronki i dobroczy艅cy nie nad膮偶aj膮 z niesieniem pomocy potrzebuj膮cym - ci膮gn膮艂 Arnau. - Nie mog膮 nawet zapewni膰 wszystkim dziennej racji chleba, wina i zupy. Czarna 艣mier膰 poczyni艂a straszne spustoszenia.

- Do czego zmierzasz, panie?

- Poproszono, bym przygarn膮艂 c贸rk臋 Ramona. Guillem zn贸w dotkn膮艂 weksli. M贸g艂by艣 przygarn膮膰 ca艂膮 armi臋 sierot! - pomy艣la艂.

- Je艣li taka jest twoja wola...

- Nie znam si臋 na dzieciach - odrzek艂 Arnau.

- Potrzebuj膮 tylko dachu nad g艂ow膮 i odrobiny serca - wtr膮ci艂 Sebastia. - Dach nad g艂ow膮 masz, a co艣 mi m贸wi, 偶e i serca ci nie brakuje.

- Pomo偶esz mi? - zapyta艂 Arnau niewolnika, nie zwracaj膮c uwagi na s艂owa tragarza.

- B臋d臋 ci pos艂uszny.

- Nie chc臋 pos艂usze艅stwa. Chc臋... prosz臋 o pomoc.

- Twe s艂owa mi schlebiaj膮, panie. Pomog臋 ci bardzo ch臋tnie - obieca艂 Guillem. - W czym tylko zapragniesz.

C贸rka Ramona mia艂a sze艣膰 lat, a na imi臋 Mar, jak ukochana Madonna Arnaua. Po trzech miesi膮cach otrz膮sn臋艂a si臋 po tragicznym do艣wiadczeniu, jak膮 by艂a dla niej epidemia d偶umy i utrata rodzic贸w. Od tej pory dzieci臋cy 艣miech i bieganina wype艂nia艂y dom, zag艂uszaj膮c pobrz臋kiwanie monet i zgrzyt pi贸ra o stronice ksi膮g rachunkowych. Kiedy dziewczynka, wykorzystuj膮c chwil臋 nieuwagi opiekuj膮cej si臋 ni膮 niewolnicy, zagl膮da艂a do kantoru, Arnau i Guillem besztali j膮 zza sto艂u, a zaraz potem zerkali na siebie z u艣miechem.

Donaha zosta艂a 藕le przyj臋ta przez Arnaua.

- Nie chc臋 wi臋cej niewolnik贸w! - krzykn膮艂, przerywaj膮c wyw贸d Guillema.

Wychudzona, brudna i odziana w 艂achmany dziewczyna wybuchn臋艂a p艂aczem.

- Gdzie jej b臋dzie lepiej ni偶 u nas? - przekonywa艂 Maur. - Je艣li j膮 uwolnisz, natychmiast sprzeda si臋 komu艣 innemu. Musi je艣膰, a my... musimy mie膰 opiekunk臋 do dziecka. - Niewolnica ukl臋k艂a przed Arnauem, kt贸ry pr贸bowa艂 wyrwa膰 si臋 z jej obj臋膰. - Wiesz, ile ona przesz艂a? - Guillem zmru偶y艂 oczy. - Je艣li j膮 zwr贸c臋...

Arnau, chc膮c nie chc膮c, przyzna艂 Guillemowi racj臋. Maur nie tylko przekona艂 swego pana, by kupi艂 Donah臋, znalaz艂 r贸wnie偶 spos贸b na przekazanie mu pieni臋dzy ze sprzeda偶y niewolnik贸w. Wyp艂aciwszy Hasdaiowi cz臋艣膰 nale偶n膮 mu jako barcelo艅skiemu agentowi sprzedawc贸w, wr臋czy艂 fortun臋 zarobion膮 na transakcji znajomemu 呕ydowi przebywaj膮cemu akurat przejazdem w Barcelonie, zaufanemu wsp贸艂pracownikowi Hasdaia.

Abraham Levi zjawi艂 si臋 pewnego ranka w kantorze Arnaua Estanyola. By艂 wysokim, chudym m臋偶czyzn膮 o bia艂ej, rzadkiej brodzie, odzianym w czarn膮 peleryn臋, na kt贸rej odcina艂a si臋 偶贸艂ta naszywka. Przywita艂 si臋 z Guillemem, ten z kolei przedstawi艂 go Arnauowi. 呕yd siad艂 przy stole i wr臋czy艂 Arnauowi weksel.

- Chc臋 zdeponowa膰 to w waszym kantorze, panie Estanyol - o艣wiadczy艂.

Arnau wytrzeszczy艂 oczy na widok sumy widniej膮cej na dokumencie, po czym podsun膮艂 go pospiesznie Guillemowi, nerwowo nak艂aniaj膮c niewolnika do przeczytania weksla.

- Ale偶... - b膮kn膮艂, gdy Maur uda艂 zdziwienie - to prawdziwa fortuna. Dlaczego chcecie j膮 zdeponowa膰 u mnie, a nie u jednego z waszych...

- Braci w wierze? - doko艅czy艂 za niego 呕yd. - Bo nigdy nie zawiod艂em si臋 na Sahacie i nie s膮dz臋, by zmiana imienia - ci膮gn膮艂, zerkaj膮c na Maura - przyt臋pi艂a jego dryg do interes贸w. Wybieram si臋 w podr贸偶, bardzo d艂ug膮 podr贸偶, i pragn臋, by艣cie w艂a艣nie wy, panie, i Sahat, obracali moim maj膮tkiem.

- Za tak du偶e sumy zdeponowane w naszym kantorze przys艂uguje czwarta cz臋艣膰 zysk贸w. Dobrze m贸wi臋, Guillem?

- Maur przytakn膮艂. - Jak b臋dziemy wam przekazywali pieni膮dze podczas waszej nieobecno艣ci? Jak was znajdziemy?

Po co tyle pyta艅? - pomy艣la艂 Guillem. Abraham nie zosta艂 przygotowany na takie przes艂uchanie, jednak zdo艂a艂 wybrn膮膰 z opresji.

Zainwestujcie je - odpar艂. - O mnie si臋 nie martwcie, mam dzieci ani rodziny, a tam, dok膮d jad臋, pieni膮dze nie mi potrzebne. Kiedy艣, w dalekiej przysz艂o艣ci, zg艂osz臋 si臋 po nie lub przy艣l臋 kogo艣 w moim imieniu. Tymczasem nie zaprz膮tajcie sobie mn膮 g艂owy. Sam si臋 z wami skontaktuj臋. Chyba nie macie nic przeciwko?

- Sk膮d偶e - odpar艂 Arnau. Guillem odetchn膮艂. - Wasze 偶yczenie jest dla nas rozkazem.

Po dope艂nieniu formalno艣ci Abraham Levi wsta艂.

- A teraz p贸jd臋 po偶egna膰 si臋 ze znajomymi z getta - oznajmi艂, uk艂oniwszy si臋 Arnauowi.

- Odprowadz臋 was - zaproponowa艂 Guillem, spogl膮daj膮c pytaj膮co na swego pana. Arnau skin膮艂 g艂ow膮.

Wprost z kantoru 呕yd i Maur udali si臋 do rejenta, w kt贸rego obecno艣ci Abraham Levi podpisa艂 pokwitowanie depozytu z艂o偶onego w kantorze Arnaua Estanyola, zrzekaj膮c si臋 na korzy艣膰 bankiera ca艂ej zdeponowanej sumy oraz wynikaj膮cych z niej odsetek. Guillem wraca艂 do kantoru z dokumentem za pazuch膮. Teraz pozostaje tylko czeka膰, rozmy艣la艂, spaceruj膮c po ulicach Barcelony. Formalnie pieni膮dze nale偶膮 do Abrahama Leviego, tak przynajmniej wynika z ksi膮g rachunkowych, jednak nikt nigdy nie b臋dzie m贸g艂 si臋 o nie upomnie膰, poniewa偶 呕yd wypisa艂 weksel na bankiera. Tymczasem przypadaj膮ce na Arnaua trzy czwarte zysku z obrotu powierzon膮 mu fortun膮 znakomicie wystarcz膮 do pomno偶enia jego maj膮tku.

Tej nocy, gdy Arnau spa艂, Guillem zszed艂 do kantoru. Zawczasu upatrzy艂 sobie obluzowany kamie艅 w 艣cianie. Owin膮wszy dokument kawa艂kiem grubego sukna, ukry艂 go w zag艂臋bieniu, kt贸re nast臋pnie starannie zas艂oni艂 kamieniem. Przy najbli偶szej okazji poprosi kt贸rego艣 z murarzy pracuj膮cych w ko艣ciele Santa Maria, by go lepiej przymocowali. Fortuna Arnaua przele偶y tu do czasu, a偶 b臋dzie m贸g艂 wyjawi膰 mu jej pochodzenie. Pozostawa艂o tylko czeka膰.

D艂ugo czeka膰, zrozumia艂 Guillem pewnego dnia, spaceruj膮c ze swym panem po pla偶y w drodze powrotnej z Konsulatu Morskiego, gdzie za艂atwiali pewne formalno艣ci. Do Barcelony wci膮偶 przybija艂y statki z ludzkim towarem - niewolnikami, kt贸rych przewo藕nicy przewozili teraz na brzeg st艂oczonych na 艂odziach. Statki z m臋偶czyznami i kobietami zdolnymi do pracy?

Ale r贸wnie偶 z kobietami i dzie膰mi, kt贸rych p艂acz zmusi艂 spacerowicz贸w do odwr贸cenia wzroku.

- Pos艂uchaj, Guillem - odezwa艂 si臋 Arnau - nigdy, cho膰by艣my byli na skraju bankructwa, cho膰by艣my rozpaczliwie potrzebowali pieni臋dzy, nie podejmiemy si臋 handlu niewolnikami. Wol臋, 偶eby kat skr贸ci艂 mnie o g艂ow臋.

Po chwili zobaczyli, 偶e galera, wprawiana w ruch przez rz臋dy wiose艂, opuszcza port.

- Ju偶 odp艂ywa? - zdziwi艂 si臋 Arnau. - Nie bierze 艂adunku na drog臋 powrotn膮?

Guillem spojrza艂 na niego, kr臋c膮c niezauwa偶alnie g艂ow膮.

- Wr贸ci - zapewni艂. - Ale wcze艣niej musi wyp艂yn膮膰 na pe艂ne morze i... doko艅czy膰 wy艂adunek - doda艂 艂ami膮cym si臋 g艂osem.

Arnau milcza艂 przez chwil臋, odprowadzaj膮c wzrokiem galer臋.

- Wielu umiera? - spyta艂 w ko艅cu.

- Zbyt wielu - odpar艂 Maur, przywo艂uj膮c w pami臋ci bardzo podobny statek.

- Nigdy, Guillem! Pami臋taj, nigdy.


Plac Santa Maria de la Mar, Barcelona, 1 stycznia 1354 roku

Gdzie偶by, je艣li nie tu? - pomy艣la艂 Arnau, obserwuj膮c z okna swego domu mieszka艅c贸w Barcelony t艂ocz膮cych si臋 przed ko艣cio艂em Santa Maria, na pobliskich ulicach, na rusztowaniach, a nawet wewn膮trz 艣wi膮tyni. Wzrok wszystkich skierowany by艂 na podest, wzniesiony z rozkazu kr贸la. Piotr III nie wybra艂 placu Blat ani placu przed katedr膮, gie艂d膮 czy imponuj膮cym arsena艂em morskim, powstaj膮cym na jego polecenie. Nie. Wybra艂 ko艣ci贸艂 Santa Maria, 艣wi膮tyni臋 ludu, wznoszon膮 wsp贸lnymi si艂ami i wysi艂kiem wszystkich obywateli.

- W ca艂ej Katalonii trudno o miejsce, kt贸re lepiej uosabia艂oby ducha mieszka艅c贸w Barcelony - powiedzia艂 tego ranka Arnau, przygl膮daj膮c si臋 wraz z Guillemem robotnikom ustawiaj膮cym podest. - Kr贸l o tym wie i dlatego wybra艂 ten w艂a艣nie plac.

Arnauowi ciarki przesz艂y po plecach. Ca艂e jego dotychczasowe 偶ycie by艂o zwi膮zane z ko艣cio艂em Santa Maria!

- Znowu przyjdzie nam p艂aci膰 - z偶yma艂 si臋 Maur. Arnau odwr贸ci艂 si臋, by zaprotestowa膰, jednak widz膮c, 偶e niewolnik nie odrywa wzroku od podestu, wola艂 nic nie m贸wi膰.

Od otwarcia kantoru up艂yn臋艂o pi臋膰 lat. Arnau mia艂 trzydzie艣ci trzy lata, by艂 szcz臋艣liwy i bogaty... Bardzo bogaty. Wi贸d艂 skromne 偶ycie, cho膰 z ksi膮g rachunkowych wynika艂o, 偶e zgromadzi艂 niema艂膮 fortun臋.

- Chod藕my na 艣niadanie - zaproponowa艂, k艂ad膮c r臋k臋 na ramieniu Maura.

Na dole czeka艂y ju偶 Donaha i Mar, kt贸ra pomaga艂a opiekunce nakry膰 do sto艂u.

Niewolnica krz膮ta艂a si臋 przy kuchni, a dziewczynka podbieg艂a do nich.

- Wszyscy m贸wi膮 o wizycie kr贸la! - zawo艂a艂a. - B臋dziemy mogli zobaczy膰 go z bliska? Przyb臋d膮 r贸wnie偶 rycerze?

Guillem usiad艂 przy stole i westchn膮艂.

- Kr贸l przyje偶d偶a po nasze pieni膮dze - wyja艣ni艂.

- Guillem! - zgromi艂 go Arnau, widz膮c zmieszanie na twarzy dziewczynki.

- Przecie偶 to prawda - broni艂 si臋 Maur.

- Nie. To nieprawda, Mar - uci膮艂 Arnau. Dziewczynka nagrodzi艂a go u艣miechem. - Kr贸l przybywa prosi膰 o pomoc w podboju Sardynii.

- I o pieni膮dze? - zapyta艂a dziewczynka, puszczaj膮c oko do Guillema.

Arnau zerkn膮艂 najpierw na ni膮, potem na Guillema: oboje u艣miechali si臋 do niego przekornie. Ale偶 ta ma艂a uros艂a! By艂a ju偶 prawdziw膮 pannic膮: pi臋kn膮, inteligentn膮, pe艂n膮 wdzi臋ku. Mog艂a podbi膰 serce ka偶dego.

- I o pieni膮dze? - powt贸rzy艂a prawdziwa pannica, wyrywaj膮c Arnaua z zamy艣lenia.

- Wszystkie wojny kosztuj膮! - by艂 zmuszony przyzna膰. No prosz臋, a jednak! - Guillem roz艂o偶y艂 r臋ce.

Donaha poda艂a kolacj臋.

- Dlaczego nie powiesz Mar - zagadn膮艂 Arnau, odczekawszy, a偶 Donaha sko艅czy ich obs艂ugiwa膰 - 偶e w rzeczywisto艣ci wojna nie tylko nic nas nie kosztuje, ale nawet na niej zarabiamy.

Mar wytrzeszczy艂a oczy na Guillema.

Maur si臋 zawaha艂.

- Od trzech lat p艂acimy podatki nadzwyczajne - rzuci艂 wzbraniaj膮c si臋 przed przyznaniem racji Arnauowi. - Od trzech lat mieszka艅cy Barcelony ponosz膮 koszty wojny.

Mar u艣miechn臋艂a si臋 i odwr贸ci艂a do Arnaua.

- To prawda - przyzna艂. - Dok艂adnie trzy lata temu Katalonia, sprzymierzywszy si臋 z Wenecj膮 i Bizancjum, wypowiedzia艂a wojn臋 Genui. Chodzi艂o o odebranie Korsyki i Sardynii, kt贸re w my艣l uk艂adu zawartego w Agnani by艂y lennem katalo艅skim, a mimo to znajdowa艂y si臋 pod w艂adz膮 Genue艅czyk贸w. Sze艣膰dziesi膮t osiem uzbrojonych galer! - Arnau podni贸s艂 g艂os. - Sze艣膰dziesi膮t osiem uzbrojonych galer, dwadzie艣cia trzy katalo艅skie, a reszta pod bander膮 Wenecji i Grecji, zmierzy艂o si臋 w cie艣ninie Bosfor z sze艣膰dziesi臋cioma pi臋cioma galerami genue艅skimi.

- I? - zapyta艂a Mar, gdy Arnau zawiesi艂 nagle g艂os.

- Bitwa nie zosta艂a rozstrzygni臋ta. Zgin膮艂 w niej nasz admira艂 Pone de Santa Pau, a do Katalonii wr贸ci艂o tylko dziesi臋膰 z dwudziestu trzech galer. I co si臋 wtedy sta艂o, Guillem? - Niewolnik pokr臋ci艂 g艂ow膮. - No, powiedz, co si臋 sta艂o - nalega艂 Arnau.

Guillem westchn膮艂.

- Bizantyjczycy nas zdradzili i w zamian za pok贸j przyznali Genui wy艂膮czno艣膰 na handel - wyrecytowa艂.

- I co jeszcze si臋 wtedy wydarzy艂o? - nie ust臋powa艂 Arnau.

- Utracili艣my jeden z najwa偶niejszych 艣r贸dziemnomorskich szlak贸w handlowych.

- Stracili艣my pieni膮dze?

- Tak.

Mar s艂ucha艂a, zerkaj膮c to na Arnaua, to na Guillema. Nawet krz膮taj膮ca si臋 przy palenisku Donaha stara艂a si臋 nie uroni膰 ani s艂owa.

- Du偶o pieni臋dzy?

- Du偶o.

- Wi臋cej, ni偶 przekazali艣my potem kr贸lowi?

- Wi臋cej.

- Tylko panowanie na Morzu 艢r贸dziemnym pozwoli nam handlowa膰 w spokoju - zawyrokowa艂 Arnau.

- A Bizantyjczycy? - spyta艂a Mar.

- Rok p贸藕niej kr贸l uzbroi艂 flot臋 z艂o偶on膮 z pi臋膰dziesi臋ciu galer, kt贸ra pod wodz膮 Bernata de Cabrera pokona艂a Genue艅czyk贸w u brzeg贸w Sardynii. Nasz admira艂 zdoby艂 na nieprzyjacielu trzydzie艣ci trzy galery i zatopi艂 pi臋膰 innych. Osiem tysi臋cy Genue艅czyk贸w poleg艂o, trzy tysi膮ce dwie艣cie dosta艂o si臋 do niewoli. W naszych szeregach by艂o zaledwie czterdzie艣ci ofiar! Bizantyjczycy - ci膮gn膮艂 Arnau, patrz膮c w b艂yszcz膮ce z ciekawo艣ci oczy Mar - zrozumieli, 偶e pope艂nili b艂膮d i otworzyli nam swe porty.

- Trzy lata podatk贸w nadzwyczajnych, kt贸re p艂acimy do dzisiaj - wtr膮ci艂 Guillem.

- Ale skoro kr贸l zdoby艂 Sardyni臋 i przywr贸ci艂 handel z Bizancjum, po co teraz przyjecha艂? - chcia艂a wiedzie膰 dziewczyna.

- Sardy艅scy mo偶ni pod dow贸dztwem niejakiego pana de Arborea powstali przeciwko Katalonii i Piotr Trzeci musi zd艂awi膰 bunt.

- Kr贸l - wtr膮ci艂 Guillem - powinien zadowoli膰 si臋 przejezdnymi szlakami handlowymi i podatkami. Sardynia jest wysp膮 surow膮 i niego艣cinn膮. Nigdy jej sobie nie podporz膮dkujemy.

Kr贸l postanowi艂 oczarowa膰 swych poddanych przepychem i elegancj膮. Podest doskonale maskowa艂 jego niski wzrost. Monarcha odziany by艂 we wspania艂e szkar艂atne szaty, skrz膮ce w zimowym s艂o艅cu nie mniej ni偶 drogie kamienie, kt贸rymi obszyte. Na t臋 szczeg贸ln膮 okazj臋 nie zapomnia艂 w艂o偶y膰 korony ze szczerego z艂ota, u pasa mia艂 sztylet, z kt贸rym nigdy si臋 nie rozstawa艂. Towarzysz膮cy mu mo偶ni i dworzanie najwyra藕niej nie chcieli by膰 gorsi od w艂adcy, i r贸wnie偶 mieli na sobie najwykwintniejsze tkaniny i klejnoty.

Kr贸l zwr贸ci艂 si臋 do poddanych i zdoby艂 ich serca. Czy monarcha przemawia艂 kiedykolwiek do prostego ludu, wyja艣niaj膮c swe zamiary? M贸wi艂 o Katalonii, o jej posiad艂o艣ciach i interesach. Gdy wspomnia艂 o zdradzie sardy艅skiego mo偶nego de Arborea, ludzie zacz臋li wygra偶a膰 niewidzialnemu wrogowi nawo艂uj膮c do zemsty. Kr贸l, zwr贸cony twarz膮 do ko艣cio艂a Santa Maria, jeszcze przez jaki艣 czas podsyca艂 w poddanych dobr膮 wol臋, a nast臋pnie poprosi艂 ich o pieni膮dze na wojn臋. W takiej chwili rozemocjonowany t艂um odda艂by mu nawet w艂asne dzieci.

Wszyscy mieszka艅cy Barcelony odpowiedzieli na apel monarchy. Arnau ui艣ci艂 nale偶no艣膰, jak膮 przysz艂o zap艂aci膰 bankierom, i kr贸l odp艂yn膮艂 na Sardyni臋 na czele floty z艂o偶onej ze stu okr臋t贸w.

Gdy wojska opu艣ci艂y Barcelon臋 i wszystko wr贸ci艂o do normy, Arnau zn贸w zaj膮艂 si臋 kantorem, ma艂膮 Mar, ko艣cio艂em Santa Maria i wszystkimi, kt贸rzy zg艂aszali si臋 do niego po po偶yczk臋.

Guillem musia艂 si臋 pogodzi膰 z tym dziwnym zwyczajem swego pana, jak偶e innym od zachowania znanych mu bankier贸w i kupc贸w, z Hasdaiem Crescasem w艂膮cznie. Z pocz膮tku opiera艂 si臋 i z偶yma艂, ilekro膰 musia艂 si臋ga膰 do sakiewki, by wesprze膰 kolejnego robotnika.

- Przecie偶 p艂ac膮 regularnie. Oddaj膮 d艂ug co do grosza - broni艂 si臋 Arnau.

- To po偶yczki nieoprocentowane - t艂umaczy艂 Guillem. - Mogliby艣my zarabia膰 na tych pieni膮dzach...

- Przecie偶 sam powtarzasz, 偶e powinni艣my kupi膰 pa艂ac i 偶y膰 w przepychu. Ile by nas to kosztowa艂o, Guillem? Chyba nie zaprzeczysz, 偶e niesko艅czenie wi臋cej ni偶 wszystkie po偶yczki, kt贸rych udzielamy potrzebuj膮cym.

Guillem musia艂 ugry藕膰 si臋 w j臋zyk. Jego pan mia艂 racj臋. Wi贸d艂 skromne 偶ycie w domku na rogu Canvis Nous i Canvi Vells. Nie szcz臋dzi艂 jedynie wydatk贸w na wykszta艂cenie Mar bo dziewczynka pobiera艂a nauki w domu zaprzyja藕nionej kupca, u preceptor贸w jego dzieci. I oczywi艣cie na sw贸j ukochany ko艣ci贸艂. Nie up艂yn臋艂o du偶o czasu, a parafialna rada nadzoruj膮ca budow膮 zg艂osi艂a si臋 do Arnaua po wsparcie.

- Mam ju偶 kaplic臋 - odpowiedzia艂 Arnau, gdy namawiano go by uwieczni艂 swe imi臋 dla potomno艣ci, funduj膮c kaplic臋. - A jak偶e - doda艂, widz膮c zdziwione miny cz艂onk贸w rady - kaplic臋 bastaixos, czyli Przenaj艣wi臋tszego Sakramentu, kt贸ra na zawsze pozostanie r贸wnie偶 moj膮 kaplic膮. Tak czy owak... - Si臋gn膮艂 do szkatu艂y. - Ile wam potrzeba?

Ile wam potrzeba? Ile chcesz? Jak膮 sum膮 si臋 zadowolisz? Tyle ci wystarczy? Guillem zd膮偶y艂 oswoi膰 si臋 z tymi pytaniami, a偶 w ko艅cu zacz膮艂 ust臋powa膰, gdy podczas spacer贸w po pla偶y lub po dzielnicy Ribera nieznajomi pozdrawiali go serdecznie i dzi臋kowali z u艣miechem. A mo偶e Arnau ma racj臋? - zastanawia艂 si臋. Po艣wi臋ca si臋 dla innych, ale zrobi艂 to r贸wnie偶 dla niego i dla trojga nieznajomych 偶ydowskich dzieci, kt贸rym grozi艂a 艣mier膰 pod gradem kamieni. Najprawdopodobniej w艂a艣nie tej cesze jego charakteru on sam, Raquel i Jucef zawdzi臋czaj膮 偶ycie. Dlaczego mia艂by si臋 zmienia膰 tylko dlatego, 偶e fortuna mu sprzyja? I, bior膮c przyk艂ad z Arnaua, zacz膮艂 u艣miecha膰 si臋 do przechodni贸w i pozdrawia膰 nieznajomych, kt贸rzy k艂aniali mu si臋 z szacunkiem.

Jednak ten spos贸b bycia Arnaua nie mia艂 nic wsp贸lnego z jego niekt贸rymi decyzjami podejmowanymi przez lata. Mo偶na by艂o zrozumie膰 fakt, 偶e nie chce mie膰 nic wsp贸lnego z handlem niewolnikami. Dlaczego jednak, zastanawia艂 si臋 Guillem, odmawia udzia艂u w niekt贸rych interesach zupe艂nie niezwi膮zanych z 偶ywym towarem?

Z pocz膮tku Arnau nie t艂umaczy艂 si臋 ze swych decyzji, tylko ucina艂:

- Brzmi ma艂o przekonuj膮co. Nie podoba mi si臋. Wygl膮da podejrzanie.

Pewnego razu Maur straci艂 cierpliwo艣膰. To by艂a doskona艂a okazja, Arnau - powiedzia艂, gdy jego pan znowu odprawi艂 kupc贸w z kwitkiem. - O co chodzi?

Czasem odrzucasz bardzo op艂acalne transakcje. Nic z tego nie rozumiem. Wiem, 偶e nie mam prawa...

- Masz prawo - przerwa艂 Arnau, nie patrz膮c na niego Siedzieli za sto艂em w kantorze. - Przepraszam. Chodzi o to 偶e... - Guillem nie ponagla艂 go. - Nie wezm臋 udzia艂u w 偶adnej operacji, w kt贸rej uczestniczy Grau Puig. Nie chc臋, by moje imi臋 by艂o z nim kojarzone.

Arnau patrzy艂 przed siebie, gdzie艣 daleko poza 艣ciany izby.

- Wyt艂umaczysz mi kiedy艣 dlaczego?

- Czemu nie? - Arnau odwr贸ci艂 si臋 do Guillema. A potem opowiedzia艂 mu sw膮 histori臋.

Guillem zna艂 Graua Puiga, poniewa偶 wsp贸艂pracowa艂 on przed laty z Hasdaiem Crescasem. Zastanawia艂 si臋 jednak, dlaczego, cho膰 Arnau nie chce mie膰 z nim nic wsp贸lnego, baron nie ma takich opor贸w w stosunku do Arnaua. Przecie偶 z opowie艣ci Arnaua wynika艂o, 偶e ich niech臋膰 jest wzajemna.

- Dlaczego? - zapyta艂 Hasdaia Crescasa, kt贸remu stre艣ci艂 histori臋 swego pana, prosz膮c o dyskrecj臋.

- Bo kupcy i bankierzy odsuwaj膮 si臋 od Graua Puiga. Ja sam od dawna z nim nie wsp贸艂pracuj臋, podobnie zreszt膮 jak wielu moich znajomych. To cz艂owiek op臋tany 偶膮dz膮 zdobycia tego, co nie nale偶y mu si臋 z urodzenia. P贸ki by艂 zwyk艂ym rzemie艣lnikiem, mo偶na mu by艂o ufa膰, ale potem... potem woda sodowa uderzy艂a mu do g艂owy. Nie wiedzia艂, w co si臋 pakuje 偶eni膮c si臋 z arystokratk膮. - Hasdai pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Aby by膰 ja艣niepanem, trzeba si臋 ja艣nie panem urodzi膰, wyssa膰 ja艣niepa艅stwo z mlekiem matki. Nie uwa偶am, 偶e to sprawiedliwe i bynajmniej tego nie broni臋, ale fakt pozostaje faktem tylko wielmo偶e z dziada pradziada potrafi膮 偶y膰 jak wielmo偶a i ud藕wign膮膰 zwi膮zane z tym ryzyko. Bo kt贸偶 odwa偶y si臋 sprzeciwi膰 katalo艅skiemu baronowi, nawet takiemu bez grosza przy duszy? Wielmo偶e s膮 dumni, aroganccy, stworzeni do rozkazywania i wywy偶szania si臋, nawet gdy ruina zagl膮da im w oczy. Grau Puig jest ja艣niepanem tylko dzi臋ki pieni膮dzom, da艂 fortun臋 na posag dla c贸rki Margaridy, przez co o ma艂y nie zbankrutowa艂. Wie o tym ca艂a Barcelona! Im cz臋艣ciej s膮 wy艣miewani, tym bardziej szastaj膮 pieni臋dzmi, chc膮c udowodni膰 sw膮 pot臋g臋. Kim by艂by Grau Puig bez maj膮tku?

- Chcesz powiedzie膰...

- Nic nie chc臋 powiedzie膰. Po prostu nie radz臋 robi膰 z nim interes贸w. W tym przypadku tw贸j pan trafi艂 w dziesi膮tk臋, cho膰 powoduj膮 nim zupe艂nie inne racje.

Od tej pory Guillem nastawia艂 ucha na wzmianki o Puigach. A na gie艂dzie, w Konsulacie Morskim, podczas zawierania transakcji, w czasie kupowania i sprzedawania towar贸w, w komentarzach dotycz膮cych sytuacji handlowej nazwisko barona pojawia艂o si臋 cz臋sto. Za cz臋sto.

- Syn Graua, Genis Puig... - powiedzia艂 Arnauowi pewnego razu po wyj艣ciu z gie艂dy, gdy razem spogl膮dali na ciche, spokojne jak nigdy morze. Arnau odwr贸ci艂 si臋 do niego ju偶 na d藕wi臋k pierwszych s艂贸w. - Genis Puig zaci膮gn膮艂 tani膮 po偶yczk臋, by ruszy膰 za kr贸lem na Majork臋. - Czy oczy jego pana rozb艂ys艂y, czy tylko mu si臋 zdawa艂o? Guillem wytrzyma艂 jego spojrzenie. Arnau nie odzywa艂 si臋, ale... - Mam m贸wi膰 dalej?

Arnau nadal milcza艂, dopiero po chwili skin膮艂 g艂ow膮. Zmru偶y艂 oczy i zagryz艂 lekko wargi. Potem jeszcze przez jaki艣 czas kiwa艂 g艂ow膮.

- Pozwalasz mi zadzia艂a膰 w tej sprawie? - zapyta艂 na koniec Guillem.

- Nie tylko ci pozwalam, ale ci臋 o to prosz臋. Prosz臋, by艣 zrobi艂, co trzeba.

Guillem zacz膮艂 dyskretnie poci膮ga膰 za sznurki, wykorzystuj膮c swoj膮 wiedz臋 tudzie偶 liczne znajomo艣ci, kt贸re zawdzi臋cza艂 wieloletniemu do艣wiadczeniu handlowemu. Fakt, 偶e syn Graua Guiga, rycerz don Genis, poprosi艂 o specjaln膮 po偶yczk臋 dla mo偶nych, by艂 sygna艂em, i偶 ojciec nie mo偶e ju偶 艂o偶y膰 na jego wojenne wydatki. Tanie po偶yczki, jedyne dozwolone przez Ko艣ci贸艂 mi臋dzy chrze艣cijanami, s膮 bardzo wysoko oprocentowane, pomy艣la艂 Guillem. Dlaczego ojciec mia艂by pozwala膰 synowi p艂aci膰 s艂one odsetki, gdyby m贸g艂 pokry膰 jego wydatki z w艂asnej kieszeni? A wielka pani Isabel? Ta j臋dza, kt贸ra zgubi艂a ojca Arnaua, a jemu kaza艂a czo艂ga膰 si臋 przed sob膮 na kolanach? Czemu na to pozwala?

Guillem dobrze wykorzysta艂 swoje znajomo艣ci. Przez kilka miesi臋cy wypytywa艂 przyjaci贸艂 i osoby, kt贸re winne mu by艂y przys艂ug臋, oraz s艂a艂 do zagranicznych agent贸w handlowych listy z pytaniami: Jak wygl膮da sytuacja katalo艅skiego barona i kupca, Graua Puiga? Co wiadomo o nim, o jego interesach, o stanie jego maj膮tku? Czy jest wyp艂acalny?

Gdy sezon 偶eglugowy mia艂 si臋 ku ko艅cowi, do Barcelony zacz臋艂y nap艂ywa膰 okr臋ty, a wraz z nimi odpowiedzi na listy Guillema. By艂y pe艂ne bezcennych informacji! Pewnego wieczoru, po wyj艣ciu ostatniego klienta, Guillem nie kwapi艂 si臋 z opuszczeniem kantoru.

- Mam jeszcze kilka spraw do za艂atwienia - powiedzia艂 Arnauowi.

- Jakich spraw?

- Jutro si臋 wszystkiego dowiesz.

Nazajutrz, jeszcze przed 艣niadaniem, Guillem usiad艂 z Arnauem przy stole i przedstawi艂 mu sytuacj臋.

- Grau Puig jest na skraju bankructwa. - Czy偶by oczy Arnaua znowu rozb艂ys艂y? - Wszyscy bankierzy i kupcy, kt贸rych pyta艂em, twierdz膮 zgodnie, 偶e jego fortuna wyparowa艂a...

- Mo偶e to tylko z艂o艣liwe plotki? - przerwa艂 mu Arnau.

- Sam si臋 przekonaj. - Guillem wr臋czy艂 mu listy od agent贸w. - Tu masz dowody. Grau Puig jest w r臋kach Lombardczyk贸w.

Arnau popad艂 w zadum臋. Lombardczycy trudnili si臋 handlem i bankierstwem, byli r贸wnie偶 agentami wielkich rod贸w kupieckich z Florencji i Pizy. Stanowili hermetyczn膮, dbaj膮c膮 wy艂膮cznie o w艂asne interesy grup臋, kt贸rej cz艂onkowie wsp贸艂pracowali tylko mi臋dzy sob膮 i z macierzystymi domami kupieckimi we W艂oszech. Zmonopolizowali handel szlachetnymi tkaninami: jedwabiami i brokatami, florenck膮 taft膮, woalem z Pizy, owcz膮 we艂n膮 i wieloma innymi artyku艂ami. Nigdy nikomu nie pomagali, a je艣li robili ust臋pstwa na rzecz innych kupc贸w i bankier贸w, to tylko w obawie przed wygnaniem z Katalonii. Nie by艂o nic gorszego ni偶 zad艂u偶y膰 si臋 u Lombardczyk贸w. Arnau przekartkowa艂 listy i od艂o偶y艂 je na st贸艂.

- Co proponujesz?

- A czego pragniesz?

- Wiesz przecie偶. Ich ruiny!

- Podobno Grau jest ju偶 niedo艂臋偶nym starcem, a rodzinnych interes贸w dogl膮da teraz jego 偶ona i synowie. Pomy艣l tylko! Ich los wisi na w艂osku: jedna nieudana transakcja mo偶e 艣ci膮gn膮膰 na nich kl臋sk臋, bo nie zdo艂aj膮 sp艂aci膰 zobowi膮za艅. Strac膮 wszystko.

- Wykup ich d艂ugi - powiedzia艂 zimno Arnau. Na jego twarzy nie drgn膮艂 ani jeden mi臋sie艅. - Zr贸b to dyskretnie, nie powinni si臋 dowiedzie膰, kto za tym stoi. Nast臋pnie dopilnuj, by jedna z ich transakcji zako艅czy艂a si臋 fiaskiem... Nie, nie jedna - poprawi艂 si臋. - Wszystkie! - krzykn膮艂, uderzaj膮c r臋k膮 w st贸艂, a偶 podskoczy艂y ksi臋gi rachunkowe. - Im wi臋cej, tym lepiej - doda艂, zni偶aj膮c g艂os. - Nie mog膮 mi si臋 wymkn膮膰.


Port w Barcelonie 20 wrze艣nia 1355 roku

St艂umiwszy bunt na Sardynii, zwyci臋ski kr贸l Piotr III przyby艂 do Barcelony na czele floty. Ca艂e miasto wyleg艂o go powita膰. Na oczach wiwatuj膮cego ludu monarcha zszed艂 na l膮d po drewnianym pomo艣cie skleconym naprzeciwko klasztoru Franors. Za nim szli mo偶ni i 偶o艂nierze. Barcelona rzuci艂a si臋 w wir hucznych zabaw, uradowana zwyci臋stwem nad Sardyni膮.

Arnau i Guillem zamkn臋li kantor i tak偶e wyszli powita艅 flot臋. P贸藕niej razem z Mar przy艂膮czyli si臋 do obchod贸w kr贸lewskiego triumfu. 艢miali si臋, 艣piewali, ta艅czyli, s艂uchali wojennych opowie艣ci, skosztowali rozmaitych s艂odyczy, a gdy s艂o艅ce zacz臋艂o chowa膰 si臋 za horyzontem i powia艂o nocnym ch艂odem wr贸cili do domu.

- Donaha! - krzykn臋艂a od drzwi Mar. Rozbawiona dziewczynka wpad艂a do domu, przywo艂uj膮c opiekunk臋. Nagle stan臋艂a jak wryta na progu kuchni. Arnau i Guillem spojrzeli po sobie. Co si臋 sta艂o? Czy co艣 nie tak z Donah膮?

Rzucili si臋 do kuchni.

- Co...? - zacz膮艂 m贸wi膰 Arnau, spogl膮daj膮c zza ramienia Mar.

- Nie wydaje mi si臋, Arnau, by te wrzaski by艂y godnym powitaniem krewnego, kt贸ry po latach zawita艂 pod tw贸j dach - odezwa艂 si臋 m臋ski, niezupe艂nie obcy gospodarzowi g艂os.

Arnau ju偶 mia艂 odsun膮膰 dziewczynk臋 od drzwi, gdy nagle zamar艂 z d艂oni膮 na jej ramieniu.

- Joan! - zdo艂a艂 wydusi膰 dopiero po kilku sekundach. Mar patrzy艂a, jak Arnau, mamrocz膮c co艣 niezrozumiale, podchodzi z otwartymi ramionami do spowitej w czer艅 postaci, kt贸rej przed chwil膮 si臋 zl臋k艂a. Guillem obj膮艂 Mar.

- To jego brat - szepn膮艂 jej na ucho. Donaha sta艂a w k膮cie izby.

- Bo偶e! - krzykn膮艂 Arnau, bior膮c go艣cia w obj臋cia. - Bo偶e! M贸j Bo偶e! Wielki Bo偶e! - powtarza艂, za ka偶dym razem unosz膮c Joana.

Roze艣miany go艣膰 zdo艂a艂 w ko艅cu wyrwa膰 si臋 z u艣cisku brata.

- Udusisz mnie... Arnau nie s艂ucha艂.

- Dlaczego nie uprzedzi艂e艣, 偶e przyje偶d偶asz? - zapyta膰 tym razem 艂api膮c go za ramiona. - Niech ci si臋 przyjrzy Zmieni艂e艣 si臋! - Min臋艂o trzyna艣cie lat, chcia艂 mu powiedzie膰 Joan, lecz Amau nie dopuszcza艂 go do g艂osu. - Od kiedy jeste艣 w Barcelonie?

- Przyp艂yn膮艂em...

- Czemu mnie nie uprzedzi艂e艣?

Przy ka偶dym pytaniu Arnau potrz膮sa艂 bratem.

- Wr贸ci艂e艣 ju偶 na dobre? Powiedz, 偶e tak. Prosz膮!

Guillem i Mar nie mogli powstrzyma膰 u艣miechu, co nie usz艂o uwagi zakonnika.

- Do艣膰! - krzykn膮艂, odsuwaj膮c si臋 od Arnaua. - Do艣膰 tego. Chcesz mnie zam臋czy膰?

Arnau m贸g艂 teraz przyjrze膰 si臋 bratu. Tylko 偶ywe, b艂yszcz膮ce oczy przypomina艂y m艂odego mnicha, kt贸ry przed laty opu艣ci艂 Barcelon臋. Joan by艂 teraz chudy, prawie zupe艂nie 艂ysy i wymizerowany. Pos臋pnego obrazu dope艂nia艂 wisz膮cy na nim czarny habit. Cho膰 Joan mia艂 trzy lata mniej ni偶 Arnau, wygl膮da艂 znacznie starzej.

- Nie dojada艂e艣? Je艣li pieni膮dze, kt贸re ci wysy艂a艂em, nie starcza艂y na 偶ycie...

- Wystarcza艂y - przerwa艂 mu Joan. - Wystarcza艂y a偶 nadto. Za twoje pieni膮dze kupowa艂em pokarm... duchowy. Ksi膮偶ki s膮 bardzo drogie.

- Dlaczego nic nie m贸wi艂e艣? Przysy艂a艂bym wi臋cej.

Joan machn膮艂 r臋k膮 i usiad艂 przy stole naprzeciwko Guillema i Mar.

- No, a teraz przedstaw mi sw膮 wychowank臋. Widz臋, 偶e bardzo wydoro艣la艂a od twego ostatniego listu.

Na znak Arnaua Mar podesz艂a do Joana. Zmieszana, spu艣ci艂a wzrok, czuj膮c na sobie surowe spojrzenie duchownego. Gdy mnich zako艅czy艂 ogl臋dziny, Arnau przedstawi艂 mu Maura.

- A to Guillem. Du偶o ci o nim pisa艂em.

- Owszem. - Widz膮c, 偶e Joan siedzi bez ruchu, Guillem cofn膮艂 r臋k臋, kt贸r膮 wyci膮gn膮艂 do go艣cia. - Wype艂niasz swe chrze艣cija艅skie obowi膮zki? - zapyta艂.

- Tak.

- Tak, bracie Joanie - poprawi艂 go mnich.

- Tak, bracie Joanie - powt贸rzy艂 Guillem.

- A to jest Donaha - wtr膮ci艂 pospiesznie Arnau. Joan skin膮艂 g艂ow膮, nie patrz膮c na niewolnic臋.

- Doskonale - powiedzia艂, odwracaj膮c si臋 do Mar i wskazuj膮c jej miejsce przy stole. - A wi臋c jeste艣 c贸rk膮 Ramona? Tw贸j ojciec by艂 wielkim cz艂owiekiem, pracowitym i bogobojnym, jak wszyscy bastaixos. - Joan zerkn膮艂 na Arnaua.

Du偶o si臋 za niego modli艂em, od kiedy dowiedzia艂em si臋 o jego 艣mierci. Ile masz lat, dziecko?

Arnau r贸wnie偶 zaj膮艂 miejsce przy stole, po czym da艂 znak niewolnicy, 偶e mo偶e poda膰 kolacj臋. Dopiero wtedy zauwa偶y}, 偶e Guillem nadal stoi w pewnej odleg艂o艣ci od nich, jakby ba艂 si臋 usi膮艣膰 w obecno艣ci go艣cia.

- Siadaj, Guillem - zaprosi艂 go. - Jeste艣 u siebie w domu. Joan ani drgn膮艂.

Zjedli kolacj臋 w ciszy. Nawet Mar milcza艂a, co by艂o do niej zupe艂nie niepodobne. Wydawa艂o si臋, 偶e Joan zdusi艂 ca艂膮 jej spontaniczno艣膰. Mnich prawie nie tkn膮艂 jedzenia.

- No, opowiadaj - poprosi艂 Arnau brata, gdy kolacja dobieg艂a ko艅ca. - Co si臋 z tob膮 dzia艂o? Kiedy wr贸ci艂e艣?

- Razem z flot膮 kr贸lewsk膮. Gdy tylko dowiedzia艂em si臋 o zwyci臋stwie naszych wojsk, wsiad艂em na statek p艂yn膮cy na Sardyni臋, a tam przesiad艂em si臋 na jedn膮 z naszych galer.

- Widzia艂e艣 si臋 z kr贸lem?

- Nie przyj膮艂 mnie.

Mar zapyta艂a, czy mo偶e wsta膰 od sto艂u, Guillem poszed艂 w jej 艣lady. Oboje po偶egnali si臋 z Joanem. Przy butelce s艂odkiego wina bracia gaw臋dzili a偶 do bia艂ego 艣witu, nadrabiaj膮c stracony czas.

呕eby nie kr臋powa膰 domownik贸w, Joan postanowi艂 zamieszka膰 w klasztorze 艢wi臋tej Katarzyny.

- Tam jest moje miejsce - powiedzia艂 bratu. - Obiecuj臋, 偶e b臋d臋 was codziennie odwiedza艂.

Arnau, kt贸ry zauwa偶y艂, 偶e jego wychowanka i Guillem nie czuli si臋 swobodnie podczas wsp贸lnej kolacji, odwodzi艂 go od tego pomys艂u, bo tak nakazywa艂a grzeczno艣膰, lecz nie czyni艂 tego zbyt 偶arliwie.

- Wiesz, o co zapyta艂? - szepn膮艂 nazajutrz Guillemowi, gdy sko艅czyli obiad. Niewolnik nastawi艂 ucha. - Jakie poczynili艣my kroki, by wyda膰 Mar za m膮偶.

Guillem, wci膮偶 pochylony nad Arnauem, zerkn膮艂 na dziewczynk臋, kt贸ra pomaga艂a niewolnicy zbiera膰 naczynia ze sto艂u. Wyda膰 Mar za m膮偶? Przecie偶 to tylko... Kobieta! Guillem i Arnau spojrzeli po sobie. Jeszcze nigdy nie patrzyli na Mar tak jak teraz.

- Gdzie si臋 podzia艂a nasza male艅ka? - szepn膮艂 Arnau do Przyjaciela. Zn贸w podnie艣li wzrok na sw膮 wychowank臋. By艂a powabna, pi臋kna, pogodna i pewna siebie. Mar r贸wnie偶 zerkn臋艂a na nich znad sterty talerzy.

Jej sylwetka zdradza艂a ju偶 kobiec膮 zmys艂owo艣膰, kszta艂ty wrysowywa艂y si臋 wyra藕nie, a piersi stercza艂y pod bluzk膮. Ma czterna艣cie lat.

Gdy zn贸w na nich spojrza艂a, zauwa偶y艂a, 偶e wpatruj膮 si臋 w ni膮 jak zaczarowani. Tym razem si臋 nie u艣miechn臋艂a, a jej zak艂opotanie trwa艂o tylko kr贸tk膮 chwilk臋.

- Co si臋 tak gapicie? - zbeszta艂a ich. - Nie macie nic lepszego do roboty? - doda艂a, staj膮c przed nimi ze srog膮 min膮.

Obaj skin臋li g艂owami. Nie ma w膮tpliwo艣ci: Mar jest ju偶 kobiet膮.

- Dostanie posag godny ksi臋偶niczki - powiedzia艂 nieco p贸藕niej Arnau w kantorze. - Pieni膮dze, suknie, dom... Nie, nie dom, pa艂ac! - Odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie do przyjaciela. - Masz jakie艣 wie艣ci w sprawie Puig贸w?

- Opu艣ci nas - westchn膮艂 niewolnik, puszczaj膮c mimo uszu pytanie Arnaua.

Obaj milczeli przez chwil臋.

- Ale da nam wnuki - skwitowa艂 w ko艅cu Arnau.

- Nie oszukuj si臋. Da dzieci swemu m臋偶owi. Poza tym niewolnicy nie maj膮 dzieci, a co dopiero m贸wi膰 o wnukach.

- Przecie偶 ju偶 tyle razy proponowa艂em ci wolno艣膰...

- C贸偶 ja poczn臋 jako wolny cz艂owiek? Dobrze jest tak, jak jest. Ale Mar... Mar m臋偶atk膮! Wiesz, ju偶 zaczynam nienawidzi膰 jej przysz艂ego m臋偶a, kimkolwiek b臋dzie.

- Podobnie jak ja - mrukn膮艂 Arnau.

Spojrzeli po sobie, u艣miechn臋li si臋, a potem wybuchn臋li serdecznym 艣miechem.

- Nie odpowiedzia艂e艣 na moje pytanie - powiedzia艂 Arnau, gdy si臋 uspokoili. - Masz jakie艣 wie艣ci o Puigach? Chcia艂bym podarowa膰 Mar ich pa艂ac.

- Wys艂a艂em instrukcje do Pizy, do Filippa Te艣cia. Je艣li ktokolwiek na 艣wiecie mo偶e nam pom贸c w realizacji naszego planu, to w艂a艣nie on.

- Co mu napisa艂e艣?

- 呕eby wynaj膮艂 pirat贸w, wykrad艂 lub pu艣ci艂 z dymem 艂adunek Puig贸w. Wszystko jedno, byle tylko nigdy nie dotar艂 do celu.

- Otrzyma艂e艣 odpowied藕?

- Od Filippa? On nigdy nie odpowiada. Ani na pi艣mie, ani przez najbardziej zaufanego pos艂a艅ca. Gdyby kto艣 si臋 dowiedzia艂... Musimy zaczeka膰, do ko艅ca sezonu zosta艂 jeszcze nieca艂y miesi膮c. Je艣li w tym czasie 艂adunek nie dotrze do celu, Puigowie nie zdo艂aj膮 sp艂aci膰 swych zobowi膮za艅. B臋d膮 zrujnowani.

- Wykupili艣my ich d艂ugi?

- Jeste艣 najwi臋kszym wierzycielem Graua Puiga.

- Na pewno poc膮 si臋 teraz z nerw贸w - mrukn膮艂 pod nosem Arnau.

- Nie widzia艂e艣 ich? - Na pytanie Guillema Arnau odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie. - Od jakiego艣 czasu sp臋dzaj膮 ca艂e dnie na pla偶y. Do tej pory przesiadywa艂a tam tylko Isabel i jeden z jej syn贸w, teraz towarzyszy im r贸wnie偶 Genis, kt贸ry wr贸ci艂 z Sardynii. Wpatruj膮 si臋 godzinami w horyzont, czekaj膮c na pojawienie si臋 jakiego艣 偶agla, a gdy odkryj膮, 偶e do portu wp艂ywa nie ich statek, Isabel przeklina fale. My艣la艂em, 偶e wiesz...

- Nie, nie wiedzia艂em. - Arnau milcza艂 przez chwil臋. - Zawiadom mnie, gdy wr贸ci kt贸ry艣 z naszych okr臋t贸w.

- Nadp艂ywa kilka statk贸w naraz - rzuci艂 Guillem pewnego ranka po powrocie z konsulatu.

- S膮?

- A pewnie. Baronessa stoi tak blisko wody, 偶e fale li偶膮 jej buciki... - Guillem urwa艂 nagle. - Przepraszam... nie chcia艂em...

Arnau si臋 u艣miechn膮艂.

- Nie szkodzi.

Poszed艂 do swojej izby i pocz膮艂 wolno ubiera膰 si臋 w od艣wi臋tne szaty. Po d艂ugich namowach Guillem sk艂oni艂 go do ich kupna.

Osoba tak powa偶ana jak ty - powiedzia艂 mu pewnego razu - nie mo偶e chodzi膰 na gie艂d臋 czy do konsulatu w byle czym. Zreszt膮 kr贸l tego zabrania. Nawet wasi 艣wi臋ci, na przyk艂ad 艣wi臋ty Wincenty...

Arnau kaza艂 mu zamilkn膮膰, ale w ko艅cu ust膮pi艂. Teraz w艂o偶y艂 bia艂膮 tunik臋 na sk贸rzanej podszewce, bez r臋kaw贸w uszyt膮 z tkaniny z Mechelen, kaftan do kolan z czerwonego wzorzystego jedwabiu, czarne rajtuzy i jedwabne buty w tym samym kolorze. Kaftan 艣cisn膮艂 nad biodrami szerokim pasem wyszywanym z艂ot膮 nitk膮 i per艂ami, na ramiona zarzuci艂 wspania艂y, czarny p艂aszcz podbity gronostajami, haftowany zlotem i drogimi kamieniami, a sprowadzony przez Guillema a偶 z Dacji.

Gdy Arnau przeszed艂 przez kantor, Guillem pokiwa艂 g艂ow膮 z aprobat膮. Mar chcia艂a co艣 powiedzie膰, jednak w ostatniej chwili zmieni艂a zdanie. Kiedy wyszed艂, podbieg艂a do drzwi. Stoj膮c na progu, patrzy艂a, jak zmierza ku pla偶y w blasku szlachetnych kamieni, a jego p艂aszcz faluje w podmuchach morskiej bryzy, kt贸ra dociera艂a a偶 do ko艣cio艂a Santa Maria.

- Dok膮d idzie Arnau? - zapyta艂a, wchodz膮c do kantoru i siadaj膮c przed Guillemem na jednym z krzese艂 dla klient贸w.

- Odebra膰 d艂ug.

- To musi by膰 wa偶ny d艂ug.

- Bardzo wa偶ny, Mar. - Guillem zacisn膮艂 usta. - Ale to dopiero pierwsza rata.

Mar zacz臋艂a bawi膰 si臋 liczyd艂em z ko艣ci s艂oniowej. Wiele razy przygl膮da艂a si臋 ukradkiem, jak Arnau si臋 nim pos艂uguje. By艂 wtedy powa偶ny, skupiony, przesuwa艂 palce po ga艂kach, a nast臋pnie notowa艂 co艣 w ksi臋gach rachunkowych. Ciarki przesz艂y jej po plecach. Wzdrygn臋艂a si臋.

- Co艣 nie tak? - zapyta艂 Guillem.

- Nie... Wszystko w porz膮dku.

A mo偶e powiedzie膰 Guillemowi? On na pewno zrozumie pomy艣la艂a. Z wyj膮tkiem Donahy, kt贸ra u艣miecha艂a si臋 pod nosem, ilekro膰 Mar w艣lizgiwa艂a si臋 do kuchni, by podgl膮da膰 Arnaua, nikt nie zna艂 jej sekretu. Wszystkie dziewcz臋ta poznane w domu kupca Escalesa m贸wi艂y tylko o jednym. Niekt贸re z nich by艂y ju偶 zar臋czone i wychwala艂y pod niebiosa przysz艂ych m臋偶贸w. Mar s艂ucha艂a, ale wymigiwa艂a si臋 od odpowiedzi na pytania. Bo jak mia艂a m贸wi膰 o nim? A je艣li si臋 dowie? Przecie偶 Arnau ma trzydzie艣ci pi臋膰 lat, a ona tylko czterna艣cie. Cho膰 jedna ze znajomych dziewcz膮t by艂a zar臋czona z m臋偶czyzn膮 starszym od Arnaua! Mar pragn臋艂a zdradzi膰 komu艣 sw膮 s艂odk膮 tajemnic臋. Jej przyjaci贸艂ki mog膮 papla膰 o fortunie, urodzie, powabie, m臋sko艣ci i wielkoduszno艣ci swych wybrank贸w, Arnau

I tak bije wszystkich na g艂ow臋! Przecie偶 sami bastaixos, kt贸rych Mar widywa艂a na pla偶y, opowiadali, 偶e by艂 jednym z najodwa偶niejszych 偶o艂nierzy kr贸la Piotra. Wyszpera艂a na dnie kufra dawn膮 bro艅 opiekuna - kusz臋 i sztylet - a kiedy nikt nie patrzy艂, g艂aska艂a j膮, wyobra偶aj膮c sobie Arnaua stoj膮cego oko w oko z nieprzyjacielem, walcz膮cego za偶arcie, niczym w opowie艣ciach bastaixos.

Guillem przyjrza艂 si臋 dziewczynie. Opuszk膮 palca g艂adzi艂a ga艂ki liczyd艂a. Siedzia艂a bez ruchu, patrz膮c przed siebie niewidz膮cym wzrokiem. Co do pieni臋dzy, Arnau ma ich krocie. Wie o tym ca艂a Barcelona. A je艣li chodzi o dobre serce...

- Na pewno nic ci nie jest? - zapyta艂 znowu Guillem, wyrywaj膮c j膮 z zamy艣lenia.

Mar obla艂a si臋 rumie艅cem. Donaha twierdzi艂a, 偶e mo偶na czyta膰 w jej my艣lach, 偶e nosi imi臋 Arnaua wypisane na ustach, w oczach, na twarzy. A je艣li Guillem si臋 domy艣li艂?

- Nie... - powt贸rzy艂a. - Na pewno.

Gdy Guillem przesun膮艂 ga艂ki liczyd艂a, Mar si臋 u艣miechn臋艂a. Ze smutkiem? Co dzieje si臋 w tej kochanej g艂贸wce? A je艣li brat Joan ma racj臋? Mar jest ju偶 pann膮 na wydaniu, kobiet膮, kt贸ra mieszka pod jednym dachem z dwoma m臋偶czyznami...

Dziewczyna oderwa艂a palec od liczyd艂a.

- Guillem... S艂ucham?

- Nic, nic takiego - szepn臋艂a, wstaj膮c i wychodz膮c z kantoru.

Guillem odprowadzi艂 j膮 wzrokiem. Tak, mnich ma zapewne racj臋. Cho膰 nie艂atwo si臋 z tym pogodzi膰.

Arnau szed艂 ku brzegowi, patrz膮c na wp艂ywaj膮ce do portu trzy galery i statek wielorybniczy, kt贸ry by艂 jego w艂asno艣ci膮. Isabel, ubrana na czarno, jedn膮 r臋k膮 przytrzymywa艂a kapelusz obok niej stali Josep i Genis. Wszyscy troje, odwr贸ceni do Arnaua ty艂em, przygl膮dali si臋 nadp艂ywaj膮cym statkom. Nie, to nie jest wasze wybawienie, pomy艣la艂.

Bastaixos, przewo藕nicy i kupcy umilkli na widok od艣wi臋tnie ubranego Arnaua.

Odwr贸膰 si臋, j臋dzo! - Arnau zatrzyma艂 si臋 kilka krok贸w od brzegu. Sp贸jrz na mnie! Ostatnim razem, gdy na mnie patrzy艂a艣... Baronessa odwr贸ci艂a si臋 wolno, po chwili jej pasierbowie zrobili to samo. Arnau wzi膮艂 g艂臋boki oddech. Ostatnim razem, gdy na mnie patrzy艂a艣, sta艂em pod szubienic膮 ojca.

Bastaixos i przewo藕nicy zacz臋li szepta膰 mi臋dzy sob膮.

- Mo偶emy co艣 dla ciebie zrobi膰? - zapyta艂 Arnaua jeden z cechmistrz贸w.

Arnau pokr臋ci艂 g艂ow膮, 艣widruj膮c wzrokiem Isabel.

T艂um si臋 rozst膮pi艂. Arnau znalaz艂 si臋 na wprost baronessy i jej pasierb贸w.

Zn贸w wzi膮艂 g艂臋boki oddech. Jeszcze przez chwil臋 patrzy艂 w oczy Isabel, po czym przeni贸s艂 wzrok na kuzyn贸w, a potem na statki. U艣miechn膮艂 si臋.

Baronessa zacisn臋艂a wargi, odwr贸ci艂a si臋 i spojrza艂a na morze, dok艂adnie tam, gdzie patrzy艂 Arnau. Gdy zn贸w si臋 obejrza艂a, zobaczy艂a jego plecy. Odchodzi艂, a drogie kamienie migota艂y na jego p艂aszczu.

Joan upiera艂 si臋, 偶e trzeba wyda膰 Mar za m膮偶, zaproponowa艂 nawet kilku kandydat贸w. Nie musia艂 ich d艂ugo szuka膰, tylko napomkn膮艂 o posagu panny, zacz臋li si臋 zg艂asza膰 i kupcy, ale... Jak powiedzie膰 o tym Mar? Joan chcia艂 wzi膮膰 wszystko na siebie, ale Guillem zaprotestowa艂 stanowczo.

-To ty powiniene艣 z ni膮 porozmawia膰 鈥 o艣wiadczy艂 Arnauowi - a nie prawie zupe艂nie jej obcy zakonnik.

Od tej pory Arnau nie przestawa艂 wodzi膰 wzrokiem za dziewczyn膮. Czy j膮 w og贸le zna? Od lat mieszkaj膮 razem, ale to Guillem j膮 wychowa艂. On po prostu cieszy艂 si臋 jej obecno艣ci膮, jej 艣miechem i figlami. Nigdy nie przeprowadzi艂 z ni膮 powa偶nej rozmowy. A teraz, ilekro膰 my艣la艂 o zagadni臋ciu jej i zaproszeniu na spacer po pla偶y lub - czemu nie? - do ko艣cio艂a Santa Maria, ilekro膰 mia艂 jej powiedzie膰, 偶e musz膮 porozmawia膰, spogl膮da艂 na t臋 nieznan膮 kobiet臋 i... opada艂y go w膮tpliwo艣ci. A wtedy Mar, czuj膮c na sobie jego wzrok, u艣miecha艂a si臋. Gdzie si臋 podzia艂a ta smarkula, kt贸ra jeszcze niedawno wiesza艂a mu si臋 na szyi?

W ko艅cu zwr贸ci艂 si臋 o pomoc do Guillema:

- Lepiej powiedzmy jej o tym razem.

- Nie chc臋 偶adnego z nich - uci臋艂a Mar.

Arnau i Guillem popatrzyli na siebie. Znajdowali si臋 w kantorze, Mar siedzia艂a naprzeciwko nich, jakby przysz艂a przeprowadzi膰 jak膮艣 transakcj臋 handlow膮. Jej oczy rozb艂ys艂y na wzmiank臋 o zam膮偶p贸j艣ciu, jednak us艂yszawszy nazwiska pi臋ciu kandydat贸w, wybranych przez brata Joana, pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Ale偶, dziecko - t艂umaczy艂 Guillem - musisz si臋 na kt贸rego艣 zdecydowa膰. Ka偶da panna by艂aby dumna z takich pretendent贸w do r臋ki.

Mar znowu pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Ka偶da, ale nie ja.

Trzeba b臋dzie co艣 z tym fantem zrobi膰 - zwr贸ci艂 si臋 do Arnaua.

Spojrza艂 na Mar. Zbiera艂o jej si臋 na p艂acz. Pochyli艂a si臋, zdradza艂o j膮 jednak dr偶enie dolnej wargi i przyspieszony oddech. Co sk艂ania do p艂aczu pann臋, kt贸rej przedstawiono tak znamienitych kandydat贸w na m臋偶a? Cisza si臋 przeci膮ga艂a. W ko艅cu dziewczyna pos艂a艂a Arnauowi ukradkowe spojrzenie - prawie niezauwa偶alne drgnienie powiek. Dlaczego ja dr臋cz膮?

- Poszukamy kandydata, kt贸ry przypadnie jej do gustu -. powiedzia艂 Guillemowi. - Zgadzasz si臋, Mar?

Dziewczyna przytakn臋艂a bez s艂owa, wsta艂a i wysz艂a, zostawiaj膮c ich samych. Arnau westchn膮艂.

- A ja, naiwny, my艣la艂em, 偶e najtrudniejsza b臋dzie rozmowa! Guillem nie odpowiedzia艂. Nie odrywa艂 oczu od kuchennych drzwi, za kt贸rymi znik艂a Mar. O co chodzi? Co gryzie jego dziewczynk臋? U艣miechn臋艂a si臋 na wzmiank臋 o ma艂偶e艅stwie, spojrza艂a na niego rozpromieniona, a potem...

- A偶 si臋 boj臋 my艣le膰, jak to przyjmie Joan - westchn膮艂 Arnau.

Guillem odwr贸ci艂 si臋 do niego gwa艂townie, jednak w ostatniej chwili ugryz艂 si臋 w j臋zyk. Co ich obchodzi zdanie mnicha?

- Masz racj臋. B臋dziemy szukali dalej.

Arnau spojrza艂 na Joana.

- Prosz臋, to naprawd臋 nie jest najlepszy moment... Wst膮pi艂 do ko艣cio艂a, 偶eby zebra膰 my艣li. Dosta艂 z艂e wie艣ci, ale przy Madonnie, po艣r贸d niestrudzonego stukotu narz臋dzi i u艣miech贸w pozdrawiaj膮cych go robotnik贸w, znalaz艂 ukojenie. Jednak Joan dopad艂 go nawet tu i nie przestawa艂 dr臋czy膰. Mar to, Mar tamto, Mar siamto. Przecie偶 to nie jego sprawa!

- Dlaczego nie chce wyj艣膰 za m膮偶? - dopytywa艂 si臋.

- Joan, to naprawd臋 nie jest najlepszy moment... - Powt贸rzy艂 Arnau.

- A to czemu?

- Bo mamy now膮 wojn臋. - Zakonnik oniemia艂. - Nie wiedzia艂e艣? Kr贸l Kastylii, Piotr Okrutny, w艂a艣nie wypowiedzia艂 nam wojn臋.

- Dlaczego? Arnau pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Bo od dawna mia艂 na to ochot臋 - prychn膮艂. - Za pretekst pos艂u偶y艂 mu fakt, 偶e nasz admira艂, Francesc de Perell贸s, przej膮艂 u wybrze偶y Sanliicar dwa genue艅skie okr臋ty wioz膮ce oliw臋. Kr贸l Kastylii za偶膮da艂 ich oddania, admira艂 go nie pos艂ucha艂 i Piotr Okrutny wypowiedzia艂 nam wojn臋. To niebezpieczny cz艂owiek - doda艂. - S艂ysza艂em, 偶e w pe艂ni zas艂uguje na sw贸j przydomek: jest zawzi臋ty i m艣ciwy. Wiesz, co to oznacza? 呕e od tej pory b臋dziemy prowadzili dwie wojny jednocze艣nie: z Genu膮 i z Kastyli膮. Naprawd臋 uwa偶asz, 偶e to w艂a艣ciwy moment, by rozmawia膰 o zam膮偶p贸j艣ciu Mar? - Joan zawaha艂 si臋. Stali pod zwornikiem trzeciego sklepienia nawy g艂贸wnej, pod drewnian膮 struktur膮, z kt贸rej niebawem mia艂y si臋 wy艂oni膰 偶ebra. - Pami臋tasz? - spyta艂 Arnau, wskazuj膮c kamienny zwornik. Joan spojrza艂 w g贸r臋 i skin膮艂 g艂ow膮. Byli jeszcze dzie膰mi, gdy na ich oczach wci膮gni臋to pierwszy klucz sklepienia! Po chwili Arnau podj膮艂: - Katalonii nie sta膰 na now膮 wojn臋. Sp艂acamy jeszcze wypraw臋 kr贸la na Sardyni臋, a teraz jeszcze to...

- My艣la艂em, 偶e wam, kupcom, zale偶y na podboju nowych terytori贸w.

- Kastylia nie ma nam do zaoferowania nowych szlak贸w handlowych. Sytuacja jest krytyczna. Guillem mia艂 racj臋. - Zakonnik skrzywi艂 si臋 na wzmiank臋 o Maurze. - Ledwie dali艣my nauczk臋 Sardy艅czykom, zbuntowali si臋 Korsykanie, tylko czekali, a偶 kr贸l opu艣ci wysp臋. B臋dziemy teraz prowadzili wojn臋 przeciwko dw贸m mocarstwom, a skarbiec jest pusty. Zreszt膮 rajcy miejscy te偶 poszaleli!

Skierowali si臋 w stron臋 g艂贸wnego o艂tarza.

- Co masz na my艣li?

- Nie mo偶emy pokry膰 tylu wydatk贸w naraz. Kr贸l upiera si臋 przy swoich wielkich budowach: arsena艂 morski, mury miejskie...

- Bo s膮 potrzebne - Joan wszed艂 bratu w s艂owo. - Arsena艂 mo偶e i tak, ale po epidemii czarnej 艣mierci budowa nowych mur贸w nie ma sensu. Barcelona nie musi poszerza膰 swych granic.

- I?

- Kr贸l sam ju偶 nie wie, sk膮d czerpa膰 艣rodki na coraz wi臋ksze wydatki. Zmusi艂 okoliczne grody i osady do dofinansowania nowych mur贸w, t艂umacz膮c, 偶e mo偶e przyjdzie im si臋 kiedy艣 za nimi schroni膰. Ponadto ustanowi艂 nowy podatek na ten cel: czterdziesta cz臋艣膰 wszystkich spadk贸w. Je艣li chodzi o arsena艂 morski, na t臋 inwestycj臋 przeznacza si臋 wszystkie grzywny nap艂ywaj膮ce z faktorii. A teraz jeszcze nowa wojna.

- Barcelona jest bogata.

- Ju偶 nie. W tym ca艂y szkopu艂. Kr贸l przyzna艂 miastu wiele przywilej贸w w zamian za wsparcie finansowe i rajcy rozpocz臋li inwestycje, kt贸rych nie mog膮 sfinansowa膰. Podnie艣li podatki na mi臋so i wino. Wiesz, na jak膮 cz臋艣膰 miejskiego bud偶etu wystarcza艂y do tej pory te podatki? - Joan zaprzeczy艂. - Na pi臋膰dziesi膮t procent! Barcelona mog艂a pokry膰 tylko po艂ow膮 swych wydatk贸w, a teraz maj膮 one jeszcze wzrosn膮膰. D艂ugi zgubi膮 miasto. Miasto i nas wszystkich.

Przez jaki艣 czas stali, pogr膮偶eni w my艣lach, przed g艂贸wnym o艂tarzem.

- A co z Mar? - zapyta艂 zn贸w Joan, gdy kierowali si臋 do wyj艣cia.

- Zrobi, co zechce.

- Ale...

- 呕adnych ale. Tak postanowi艂em i basta.

- Pukaj - rzuci艂 Arnau.

Guillem uderzy艂 ko艂atk膮 w drewnian膮 bram臋. Stukot poni贸s艂 si臋 echem po pustej ulicy. Nikt nie otworzy艂.

- Jeszcze raz.

Guillem zacz膮艂 wali膰 w drzwi: raz drugi... si贸dmy, 贸smy. Za dziewi膮tym otworzy艂o si臋 okienko w bramie.

- O co chodzi? - zapyta艂 w艂a艣ciciel oczu, kt贸re si臋 w szparze. - Co to za rwetes? Kim jeste艣cie?

Uczepiona ramienia opiekuna Mar poczu艂a, 偶e Arnau t臋偶eje.

- Otwieraj! - wrzasn膮艂.

- Z czyjego rozkazu?

- Arnaua Estanyola - oznajmi艂 donios艂ym g艂osem Guillem. - W艂a艣ciciela tego pa艂acu i wszystkiego, co si臋 w nim znajduje, 艂膮cznie z tob膮, je艣li jeste艣 niewolnikiem.

鈥淎rnau Estanyol, w艂a艣ciciel tego pa艂acu...". S艂owa Guillema rozbrzmiewa艂y mu w uszach. Ile lat min臋艂o? Dwadzie艣cia? Dwadzie艣cia dwa? W oczach wyzieraj膮cych z okienka wida膰 by艂o wahanie.

- Otwieraj! - krzykn膮艂 Guillem. Arnau spojrza艂 w niebo i pomy艣la艂 o ojcu.

- Co...? - zacz臋艂a pyta膰 Mar.

- Nic, nic. - Arnau u艣miechn膮艂 si臋 do niej akurat w chwili, gdy uchyla艂y si臋 drzwiczki w jednym ze skrzyde艂 bramy.

Guillem chcia艂 pu艣ci膰 Arnaua przodem.

- Brama, Guillem, ka偶 im otworzy膰 bram臋, oba skrzyd艂a. Guillem wszed艂 do 艣rodka. Arnau i Mar s艂yszeli, jak wydaje polecenia.

Patrzysz na mnie teraz, ojcze? Pami臋tasz? To tutaj wr臋czono ci sakiewk臋, kt贸ra ci臋 zgubi艂a. Przypomnia艂 sobie zamieszki na placu Blat - wrzeszcz膮cy t艂um, krzyk ojca: 鈥淥ddajcie zbo偶e!". Wzruszenie 艣cisn臋艂o go za gard艂o. Gdy brama pa艂acowa otworzy艂a si臋 na o艣cie偶, Arnau wszed艂 do 艣rodka.

Na dziedzi艅cu sta艂o wielu niewolnik贸w. Na prawo odchodzi艂y schody do pa艂acowych komnat. Arnau nie spojrza艂 w g贸r臋, ale Mar podnios艂a wzrok i dostrzeg艂a cienie poruszaj膮ce si臋 w oknach. Na wprost by艂y stajnie, na kt贸rych pr贸g wylegli masztalerze i stajenni. M贸j Bo偶e! Arnau zadr偶a艂 i wspar艂 si臋 na Mar. Dziewczyna nie patrzy艂a ju偶 w okna.

Nie wyci膮gn膮艂 r臋ki po dokument. Wiedzia艂, co zawiera, odk膮d Guillem mu go wczoraj wr臋czy艂, zd膮偶y艂 nauczy膰 si臋 go na pami臋膰. By艂 to spis dobytku Graua Puiga, przekazanego Arnauowi Estanyolowi przez naczelnika Barcelony jako sp艂ata d艂ug贸w barona. Na li艣cie figurowa艂 pa艂ac, niewolnicy - Arnau na pr贸偶no szuka艂 w艣r贸d nich kucharki Estranyi - kilka posiad艂o艣ci poza Barcelon膮 (mi臋dzy innymi niewielkie gospodarstwo w Navarcles, kt贸re postanowi艂 zostawi膰 bankrutom, by mieli si臋 gdzie podzia膰), troch臋 klejnot贸w, dwie pary koni z rz臋dem karoca, m臋ska garderoba i suknie, garnki i zastawa sto艂owa dywany i meble... Na tym zwitku pergaminu, po kt贸rym Arnau wodzi艂 oczami przez ca艂膮 noc, spisano ca艂e wyposa偶enie pa艂acu. Zn贸w spojrza艂 na wej艣cie do stajni, a potem powi贸d艂 wzrokiem po wybrukowanym dziedzi艅cu i... wbi艂 oczy w pierwsze stopnie schod贸w.

- Wchodzimy? - zapyta艂 Guillem.

- Wchodzimy. Prowad藕 mnie do pa艅st... do Graua Puiga - poprawi艂 si臋 Arnau, przywo艂uj膮c jednego z niewolnik贸w.

Przeszli przez wszystkie komnaty. Mar i Guillem zerkali ciekawie na boki, Arnau patrzy艂 przed siebie. Niewolnik zaprowadzi艂 ich do salonu.

- Zapowiedz mnie - poleci艂 Arnau Guillemowi.

- Arnau Estanyol! - krzykn膮艂 Maur, otwieraj膮c drzwi. Arnau nie pami臋ta艂 tego pomieszczenia. Nie rozgl膮da艂 si臋, gdy jako dziecko przemierzy艂 je na... kolanach. Nie rozgl膮da艂 si臋 i teraz. Isabel siedzia艂a w fotelu przy oknie w towarzystwie Josepa i Genisa. Starszy z nich zawar艂 zwi膮zek ma艂偶e艅ski, podobnie jak jego siostra Margarida. Genis nadal by艂 kawalerem. Arnau poszuka艂 wzrokiem rodziny Josepa. Nie by艂o jej w salonie. W innym fotelu zobaczy艂 starego, 艣lini膮cego si臋 Graua Puiga.

Oczy Isabel ciska艂y gromy.

Arnau stan膮艂 na 艣rodku salonu przy stole jadalnym ze szlachetnego drewna, dwa razy d艂u偶szym ni偶 jego kantor. Mar zosta艂a z ty艂u razem z Guillemem. Niewolnicy t艂oczyli si臋 na progu.

Arnau przem贸wi艂 tak g艂o艣no, 偶e jego g艂os poni贸s艂 si臋 echem po sali:

- Guillem, te buty nale偶膮 do mnie - wskaza艂 stopy Isabel. - Ka偶 j膮 rozzu膰.

-Tak, panie.

Mar spojrza艂a zdumiona na Maura. Panie? Wiedzia艂a, 偶e jest niewolnikiem, jednak nigdy nie zwraca艂 si臋 do w ten spos贸b.

Guillem przywo艂a艂 skinieniem r臋ki dw贸ch stoj膮cych na progu niewolnik贸w i razem z nimi ruszy艂 w stron臋 Isabel. Baronessa ani drgn臋艂a, wynio艣le patrz膮c Arnauowi w oczy.

Jeden z niewolnik贸w ukl膮k艂 przed ni膮, ale ona go uprzedzi艂a i sama zsun臋艂a trzewiki z n贸g. Ani na chwil臋 nie przesta艂a patrze膰 na Arnaua.

- Pozbieraj wszystkie buty z pa艂acu i spal je na dziedzi艅cu - poleci艂 Arnau.

- Tak, panie - odpowiedzia艂 Guillem. Isabel nadal spogl膮da艂a hardo na go艣cia.

- Fotele. - Arnau wskaza艂 na krzes艂a zajmowane przez Puig贸w. - Usu艅 je.

- Tak, panie.

Synowie wzi臋li Graua na r臋ce. Baronowa wsta艂a, nim niewolnicy zabrali jej fotel i zanie艣li wraz z pozosta艂ymi do k膮ta komnaty.

Wci膮偶 nie spuszcza艂a wzroku z Arnaua.

- Ta suknia nale偶y do mnie. Czy偶by zadr偶a艂a?

- Chyba nie zamierzasz... - odezwa艂 si臋 Genis Puig, trzymaj膮c ojca w ramionach.

- Ta suknia nale偶y do mnie - powt贸rzy艂 Arnau, nie odwracaj膮c wzroku od Isabel.

Dr偶y?

- Matko - szepn膮艂 Josep - id藕 si臋 przebra膰. Tak, dr偶y.

- Guillem! - krzykn膮艂 Arnau. - Matko, prosz臋.

Guillem podszed艂 do baronessy. Dr偶y!

- Matko!

- W co niby mam si臋 przebra膰?! - krzykn臋艂a Isabel odwracaj膮c si臋 do pasierba.

Zn贸w przenios艂a wzrok na Arnaua. By艂a roztrz臋siona. Guillem r贸wnie偶 na niego zerkn膮艂. Naprawd臋 chcesz, bym zdar艂 z niej ubranie? - zdawa艂 si臋 pyta膰.

Arnau zmarszczy艂 brwi, a wtedy Isabel powoli, bardzo powoli, opu艣ci艂a g艂ow臋 i rozp艂aka艂a si臋 ze z艂o艣ci.

Arnau da艂 znak Guillemowi i odczeka艂 kilka sekund. Szloch Isabel wype艂ni艂 komnat臋.

- Daj im czas do wieczora - powiedzia艂 w ko艅cu do Guillema. - Maj膮 opu艣ci膰 pa艂ac. Powiedz, 偶e mog膮 wr贸ci膰 do Navarcles, gdzie ich miejsce. - Josep i Genis spojrzeli na niego, Isabel nie przestawa艂a 艂ka膰. -Nie interesuj膮 mnie tamte w艂o艣ci. Daj im ubrania niewolnik贸w, z wyj膮tkiem obuwia. Buty spal. Sprzedaj wszystko, a potem zamknij pa艂ac.

Odwr贸ciwszy si臋, Arnau stan膮艂 twarz膮 w twarz z Mar. Zupe艂nie o niej zapomnia艂. Dziewczyna by艂a blada. Wzi膮艂 j膮 pod r臋k臋 i wyprowadzi艂 z komnaty.

- Mo偶esz ju偶 zamkn膮膰 bram臋 - powiedzia艂 starcowi, kt贸ry wpu艣ci艂 ich do pa艂acu.

Wr贸cili w milczeniu do kantoru. Arnau zatrzyma艂 si臋 na progu.

- Masz ochot臋 na spacer po pla偶y? Mar przytakn臋艂a.

- Odebra艂e艣 ju偶 ca艂y d艂ug? - spyta艂a, gdy zobaczyli morze. Szli w milczeniu.

- Nigdy nie zdo艂am odebra膰 go w ca艂o艣ci - us艂ysza艂a dopiero po chwili jego szept. - Nigdy.

Barcelona, 9 czerwca 1359 roku

Arnau mia艂 pe艂ne race roboty. By艂 艣rodek sezonu 偶eglugowego. Interesy sz艂y znakomicie i sta艂 si臋 jednym z najzamo偶niejszych obywateli Barcelony. Nadal mieszka艂 w domku na rogu Canvis Vells i Canvis Nous razem z Guillemem, Mar i Donah膮. Arnau nie da艂 si臋 nam贸wi膰 Maurowi na przeprowadzk臋 do pa艂acu Puig贸w, kt贸ry od czterech lat sta艂 pusty. Mar okaza艂a si臋 r贸wnie uparta i nie chcia艂a wyj艣膰 za m膮偶.

- Dlaczego pr贸bujesz si臋 mnie pozby膰? - zapyta艂a pewnego razu Arnaua ze 艂zami w oczach.

- Ja... - zaj膮kn膮艂 si臋. - Wcale nie pr贸buj臋 si臋 ciebie pozby膰!

Mar przytuli艂a si臋 do niego, pochlipuj膮c.

- Nie martw si臋 - powiedzia艂, g艂aszcz膮c j膮 po g艂owie. - Nie b臋d臋 ci臋 do niczego zmusza艂.

I Mar nadal mieszka艂a z nim i z Guillemem.

Nagle, 9 czerwca odezwa艂 si臋 dzwon. Arnau przerwa艂 prac臋, pierwszemu dzwonowi zawt贸rowa艂 nast臋pny i jeszcze jeden - po chwili dzwoniono ju偶 w wielu punktach miasta.

- Via fora - mrukn膮艂 do siebie Arnau.

Wyszed艂 z kantoru. Robotnicy z ko艣cio艂a Santa Maria schodzili pospiesznie z rusztowa艅, murarze i kamieniarze wybiegi przez g艂贸wn膮 bram臋 艣wi膮tyni, ludzie p臋dzili ulicami z okrzykiem Via fora!

Nadbieg艂 zdenerwowany Guillem.

- Wojna! - krzykn膮艂.

- W艂adze wzywaj膮 mieszka艅c贸w do broni - powiedzia艂 Arnau.

- Nie... nie. - Guillem pr贸bowa艂 z艂apa膰 oddech. - To nie pospolite ruszenie z Barcelony. Nie tylko z Barcelony. Do walki wzywani s膮 r贸wnie偶 mieszka艅cy osad i grod贸w w promieniu dw贸ch mil.

Pod bro艅 zosta艂y postawione, opr贸cz stolicy, Sant Boi i Badalona, Sant Andreu i Sarria, Provencana, Sant Feliu, Sant Genis, Cornella, Sant Just Desvern, Sant Joan Despi, Sants, Santa Coloma, Esplugues, Vallvidrera, Sant Marti, Sant Adria, Sant Gervasi, Sant Joan d'Horta... Og艂uszaj膮ce bicie dzwon贸w nap艂ywa艂o do Barcelony z odleg艂o艣ci dw贸ch mil.

- Kr贸l powo艂a艂 si臋 na usatgeprinceps namque7 - t艂umaczy艂 Guillem. - Nie miasto, ale sam kr贸l! Wojna! Jeste艣my w niebezpiecze艅stwie. Kr贸l Kastylii atakuje...

- Barcelon臋? - przerwa艂 Arnau.

- Tak, Barcelon臋. Wpadli do domu.

Arnau chwyci艂 bro艅 z czas贸w Eiximena d'Esparca i razem z Guillemem ruszy艂 ulic膮 Mar na plac Blat. Jednak t艂um krzycz膮cy Via fora! bieg艂 w przeciwnym kierunku.

- Co... - zacz膮艂 pyta膰 Arnau, 艂api膮c za rami臋 jednego z uzbrojonych m臋偶czyzn.

- Na pla偶臋! - wrzasn膮艂 zapytany, wyrywaj膮c si臋. -Na pla偶臋!

- Od morza? - zapytali jednocze艣nie Amau i Guillem spojrzeli po sobie.

Zawr贸cili i przy艂膮czyli si臋 do t艂umu p臋dz膮cego ku wybrze偶u.

Gdy dotarli na miejsce, p贸艂 Barcelony kr臋ci艂o si臋 ju偶 po pla偶y ze wzrokiem utkwionym w horyzont, z kuszami w r臋kach i biciem dzwon贸w w uszach. Okrzyki Via fora! by艂y coraz rzadsze, po chwili na pla偶y zapanowa艂a cisza.

Guillem os艂oni艂 oczy przed silnym czerwcowym s艂o艅cem i zacz膮艂 liczy膰 okr臋ty: raz, dwa, trzy, cztery...

Morze by艂o spokojne.

- Roznios膮 nas - us艂ysza艂 Arnau za plecami.

- Spl膮druj膮 miasto.

- Jak stawimy czo艂o ca艂ej armii?

Dwadzie艣cia siedem, dwadzie艣cia osiem... Guillem nie przerywa艂 liczenia.

Roznios膮 nas, powt贸rzy艂 Arnau w my艣lach. Tyle razy rozmawia艂 o tym z kupcami i bankierami. Barcelona jest zupe艂nie bezbronna od strony wybrze偶a. Od klasztoru klarysek a偶 po Framenors graniczy z morzem, jednak... nie ma tam mur贸w, 偶adnego systemu obronnego! Je艣li obca flota wojenna zdo艂a wp艂yn膮膰 do portu...

- Trzydzie艣ci dziewi臋膰, czterdzie艣ci. Czterdzie艣ci okr臋t贸w! - krzykn膮艂 Guillem.

To by艂a flota Piotra Okrutnego: trzydzie艣ci galer i dziesi臋膰 nieco mniejszych statk贸w. Czterdzie艣ci okr臋t贸w wojennych pe艂nych do艣wiadczonych, zaprawionych w bojach 偶o艂nierzy przeciwko pospolitemu ruszeniu. Je艣li te wojska zdo艂aj膮 wyl膮dowa膰, walka rozgorzeje tu, na pla偶y, i na ulicach miasta. Arnaua Przesz艂y ciarki na my艣l o kobietach, dzieciach, o... Mar. Kastylijczycy ich rozgromi膮! Spl膮druj膮 miasto. B臋d膮 gwa艂cili kobiety. Mar! Arnau musia艂 si臋 przytrzyma膰 Guillema. Mar jest m艂oda i pi臋kna. Oczami wyobra藕ni ujrza艂 j膮 w obj臋ciach Kastylijczyk贸w: krzyczy, wzywa pomocy... Gdzie on wtedy b臋dzie?

Na pla偶臋 zbiega艂o si臋 coraz wi臋cej ludzi. Zjawi艂 si臋 sam #?# i zacz膮艂 wydawa膰 rozkazy swym 偶o艂nierzom.

- Kr贸l! - krzykn膮艂 kto艣 w t艂umie.

Co tu pomo偶e kr贸l? - mia艂 ochot臋 zapyta膰 Arnau.

Monarcha od trzech miesi臋cy przebywa艂 w Barcelonie zbieraj膮c flot臋, kt贸r膮 chcia艂 wys艂a膰 na Majork臋, zagro偶ona atakiem Piotra Okrutnego. W porcie znajdowa艂o si臋 tylko dziesi臋膰 galer, reszta by艂a dopiero w drodze. Na dodatek przyjdzie im walczy膰 w samym porcie!

Arnau pokr臋ci艂 g艂ow膮, patrz膮c na zbli偶aj膮ce si臋 偶agle. Kr贸l Kastylii wyprowadzi艂 ich w pole. Trwaj膮ca od trzech lat wojna by艂a przeplatank膮 bitew i rozejm贸w. Piotr Okrutny zaatakowa艂 najpierw Walencj臋, a potem Aragoni臋, gdzie zaj膮艂 Tarazon臋, zagra偶aj膮c bezpo艣rednio Saragossie. Dzi臋ki interwencji ko艣cielnej Tarazon臋 przekazano kardyna艂owi Pedrowi de la Jugie i to on mia艂 zdecydowa膰, kt贸remu z kr贸l贸w przypadnie ona w udziale. Podpisano r贸wnie偶 roczne zawieszenie broni, kt贸re nie dotyczy艂o jednak Kr贸lestwa Murcji ani Walencji.

Podczas rozejmu Piotr Ceremonialny zdo艂a艂 nak艂oni膰 swego przyrodniego brata Ferrana, sprzymierze艅ca kr贸la Kastylii, do zdrady sojusznika. Ksi膮偶臋 Ferran najecha艂 i spl膮drowa艂 Kr贸lestwo Murcji, zapuszczaj膮c si臋 a偶 do Kartageny.

Na rozkaz kr贸la zacz臋to przygotowywa膰 galery do bitwy morskiej. Mieli na nie wsi膮艣膰 obywatele Barcelony i mieszka艅cy s膮siaduj膮cych z ni膮 grod贸w, kt贸ry ju偶 pocz臋li 艣ci膮ga膰 z okolicy, oraz nieliczne wojska kr贸lewskie. Wszystkie 艂odzie - ma艂e i du偶e, handlowe i rybackie - mia艂y wyp艂yn膮膰 na spotkanie flocie kastylijskiej.

- To szale艅stwo - stwierdzi艂 Guillem, patrz膮c, jak t艂um rzuca si臋 do wody. - Kastylijskie galery staranuj膮 i roz艂upi膮 nasze 艂贸dki. Dojdzie do masakry.

Flota kastylijska znajdowa艂a si臋 jeszcze do艣膰 daleko od portu.

- B臋dzie bezlitosny - us艂ysza艂 Arnau za plecami. - Zetrze nas w py艂.

Tak, b臋dzie bezlitosny. Z艂a s艂awa kr贸la Kastylii by艂a wszystkim znana. Zg艂adzi艂 swych przyrodnich braci z nieprawego 艂o偶a: Fryderyka w Sewilli, a Jana w Bilbao, rok p贸藕niej u艣mierci艂 sw膮 ciotk臋 Eleonor臋, przetrzymawszy j膮 przez ca艂y ten czas w lochu.

Jak mo偶na oczekiwa膰 lito艣ci od kr贸la, kt贸ry morduje w艂asn膮 rodzin臋? Piotr Ceremonialny nie zabi艂 Jakuba z Majorki mimo jego ci膮g艂ych zdrad i wojen, kt贸re musia艂 z nim stoczy膰.

- Lepiej broni膰 si臋 z l膮du! - krzykn膮艂 Arnauowi do ucha Guillem. - Na morzu nie mamy 偶adnych szans. Gdy tylko Kastylijczycy przedr膮 si臋 przez tasques, roznios膮 nas.

Arnau przytakn膮艂. Dlaczego kr贸l upar艂 si臋, by broni膰 Barcelony z morza? Guillem ma racj臋, gdy tylko przedr膮 si臋 przez tasques...

- Tasques! - krzykn膮艂 nagle. - Jaki mamy statek w porcie?

- O czym my艣lisz?

- Tasques! Nie rozumiesz, Guillem? Jakim statkiem dysponujemy?

- Wielorybniczym - odpar艂 Guillem, wskazuj膮c ci臋偶ki, brzuchaty okr臋t.

- Chod藕my. Nie ma czasu do stracenia.

Arnau ruszy艂 ku morzu, mieszaj膮c si臋 z t艂umem, kt贸ry pos艂usznie wype艂nia艂 rozkaz kr贸la. Odwr贸ci艂 si臋, by ponagli膰 Przyjaciela.

Pla偶a zamieni艂a si臋 w k艂臋bowisko 偶o艂nierzy i cywil贸w brodz膮cych w wodzie po pas. Jedni pr贸bowali wdrapa膰 si臋 na #toa艂e# barki rybackie ju偶 wyp艂ywaj膮ce w morze, inni czekali na przewo藕nik贸w, kt贸rzy mieli ich zawie藕膰 na kt贸ry艣 z wielkich okr臋t贸w wojennych lub handlowych zakotwiczonych w porcie.

Jeden z przewo藕nik贸w przyp艂yn膮艂 w艂a艣nie po pasa偶er贸w.

- Idziemy! - krzykn膮艂 Arnau do Guillema, rzucaj膮c si臋 do wody i pr贸buj膮c wyprzedzi膰 innych ch臋tnych.

Gdy dopchali si臋 do 艂odzi, by艂a ju偶 pe艂na, ale przewo藕nik rozpozna艂 Arnaua i zrobi艂 miejsce dla niego i jego towarzysza.

- Zawie藕 mnie na statek wielorybniczy - powiedzia艂 Arnau, gdy przewo藕nik ju偶 mia艂 odp艂ywa膰.

- Najpierw galery. To rozkaz kr贸la...

- Zawie藕 mnie na statek wielorybniczy! - powt贸rzy艂 Arnau. Przewo藕nik przekrzywi艂 g艂ow臋. Pasa偶erowie zacz臋li protestowa膰. - Cisza! - krzykn膮艂 Arnau. - Przecie偶 mnie znasz. Musz臋 dosta膰 si臋 na statek wielorybniczy. Przysz艂o艣膰 Barcelony... od tego zale偶y przysz艂o艣膰 twojej rodziny. Przysz艂o艣膰 waszych rodzin!

Przewo藕nik spojrza艂 na wielki okr臋t wielorybniczy. Musia艂by zboczy膰 z kursu tylko odrobin臋. Czemu nie? Dlaczego ma nie wierzy膰 Arnauowi Estanyolowi?

- Na statek wielorybniczy! - rozkaza艂 wio艣larzom. Gdy Arnau i Guillem z艂apali sznurowe drabinki, spuszczone

przez kapitana statku wielorybniczego, przewo藕nik obra艂 kurs na galery.

- Do wiose艂! - rozkaza艂 Arnau kapitanowi, zanim wdrapa艂 si臋 na pok艂ad.

Na znak kapitana wio艣larze zaj臋li miejsca.

- Dok膮d p艂yniemy? - zapyta艂 marynarz.

- Do tasques - rzuci艂 Arnau. Guillem przytakn膮艂.

- Niech Allach, kt贸ry jest wielki, ci pomo偶e.

Jednak, w przeciwie艅stwie do Guillema, wojsko i mieszka艅cy Barcelony nie zrozumieli planu Arnaua. Na widok okr臋tu wielorybniczego kieruj膮cego si臋 na pe艂ne morze bez 偶o艂nierzy i uzbrojonych ludzi kto艣 skwitowa艂:

- Chce ocali膰 sw贸j statek.

- 呕yd! - wrzasn膮艂 kto艣 inny.

- Zdrajca!

Ze wszystkich stron posypa艂y si臋 obelgi i po chwili ca艂a pla偶a wygra偶a艂a Arnauowi. 鈥淐o zamierza ten Estanyol?", pytali bastaixos i przewo藕nicy, odprowadzaj膮c wzrokiem okr臋t, kt贸ry sun膮艂 wolno, nap臋dzany ponad stu wios艂ami, opadaj膮cymi do wody i unosz膮cymi si臋 raz za razem.

Arnau i Guillem stan臋li na dziobie, bacznie obserwuj膮c kastylijsk膮 flot臋, kt贸ra by艂a ju偶 niebezpiecznie blisko. Kiedy mijali katalo艅skie galery, musieli si臋 schroni膰 przed gradem strza艂. Wyprostowali si臋 dopiero, gdy znale藕li si臋 poza ich zasi臋giem.

- Zobaczysz, uda si臋 - rzuci艂 Arnau do Guillema. - Barcelona nie mo偶e wpa艣膰 w r臋ce tego padalca.

Tasques, 艂awice piasku, kt贸re ci膮gn臋艂y si臋 r贸wnolegle do wybrze偶a, chroni膮c je przed dzia艂aniem pr膮d贸w morskich, by艂y jedyn膮 naturaln膮 os艂on膮 portu w Barcelonie, a jednocze艣nie zagro偶eniem dla okr臋t贸w zawijaj膮cych do stolicy Katalonii. Tylko jedna droga w formie g艂臋bokiego kana艂u umo偶liwia艂a dost臋p do portu, okr臋ty, kt贸re obiera艂y inny szlak, osiada艂y na mieli藕nie.

Arnau i Guillem podp艂yn臋li do tasques, zostawiaj膮c w tyle tysi膮ce garde艂, 艣l膮cych im okrutne przekle艅stwa. Krzyki Katalo艅czyk贸w zdo艂a艂y zag艂uszy膰 nawet bicie dzwon贸w.

Uda si臋, powt贸rzy艂 Arnau, tym razem w my艣lach, po czym rozkaza艂 wstrzyma膰 prac臋 wio艣larzy. Gdy sto wiose艂 zamar艂o nad burt膮 i statek wp艂yn膮艂 si艂膮 rozp臋du w stref臋 tasques, dobiegaj膮ce z brzegu z艂orzeczenia i krzyki zacz臋艂y milkn膮膰, a偶 w ko艅cu na pla偶y zapanowa艂a cisza. Flota kastylijska by艂a coraz bli偶ej. Po艣r贸d bicia dzwon贸w Arnau s艂ysza艂 tarcie kila o mielizn臋.

- Musi si臋 uda膰! - rzuci艂 przez z臋by.

Guillem z艂apa艂 go mocno za rami臋. Nigdy jeszcze nie dotyka艂 go w ten spos贸b.

Statek nadal p艂yn膮艂 powoli, bardzo powoli. Arnau zerkn膮艂 na kapitana. 鈥淛este艣my w kanale?", pyta艂y jego uniesione brwi. Kapitan skin膮艂 g艂ow膮. Gdy tylko pad艂 rozkaz uniesienia wiose艂, odgad艂 zamys艂 Arnaua.

Ca艂a Barcelona odgad艂a.

- Teraz! - krzykn膮艂 Arnau. - Skr臋caj!

Kapitan wyda艂 rozkaz. Wios艂a na lewej burcie zanurzy艂y si臋 w morzu i okr臋t zacz膮艂 si臋 ustawia膰 w poprzek. Chwil臋 potem dzi贸b i rufa zary艂y si臋 w 艣cianach kana艂u.

Statek si臋 przechyli艂.

Guillem 艣cisn膮艂 z ca艂ej si艂y rami臋 Arnaua. Gdy ich spojrzenia si臋 skrzy偶owa艂y, Arnau przygarn膮艂 i obj膮艂 Maura T艂um zgromadzony na pla偶y i na galerach zacz膮艂 wiwatowa膰.

Dost臋p do portu zosta艂 odci臋ty.

Kr贸l w bojowym rynsztunku spojrza艂 na statek wielorybniczy tarasuj膮cy tasques. Otaczaj膮cy go mo偶ni i rycerze milczeli a monarcha kontemplowa艂 scen臋.

- Na galery - rozkaza艂 w ko艅cu.

Statek Arnaua odci膮艂 Piotrowi Okrutnemu drog臋 do portu, zmuszaj膮c go do stoczenia bitwy na pe艂nym morzu. Piotr Ceremonialny przegrupowywa艂 swe wojska po drugiej stronie tasques i o zmierzchu dwie floty - kastylijska, z艂o偶ona z czterdziestu okr臋t贸w wojennych pe艂nych do艣wiadczonych 偶o艂nierzy, i katalo艅ska, sklecona na poczekaniu z dziesi臋ciu galer i dziesi膮tek ma艂ych 艂odzi handlowych i rybackich wy艂adowanych lud藕mi niezaprawionymi w boju - ustawi艂y si臋 naprzeciwko siebie wzd艂u偶 wybrze偶a, od klasztoru 艢wi臋tej Klary po Framenors. Nikt nie m贸g艂 opu艣ci膰 Barcelony ani dosta膰 si臋 do miasta od strony morza.

Pierwszego dnia nie dosz艂o do bitwy. Pi臋膰 galer Piotra III otoczy艂o statek wielorybniczy i kr贸lewscy 偶o艂nierze przedostali si臋 na jego pok艂ad w migotliwej po艣wiacie ksi臋偶yca.

- Wygl膮da na to, 偶e znajdziemy si臋 w ogniu walki - powiedzia艂 Guillem do Arnaua. Siedzieli oparci plecami o burt臋, ukryci przed wzrokiem kastylijskich kusznik贸w.

- Teraz jeste艣my murem obronnym miasta, a przecie偶 wszystkie bitwy zaczynaj膮 si臋 na murach.

Podszed艂 do nich kr贸lewski oficer.

- Arnau Estanyol? - zapyta艂. Arnau uni贸s艂 r臋k臋. - zezwala si臋 wam opu艣ci膰 statek.

- A moi ludzie?

- Galernicy? - W p贸艂mroku Arnau i Guillem dostrzegli zdumienie na twarzy oficera. C贸偶 obchodzi kr贸la setka skaza艅c贸w? - Mog膮 si臋 nam przyda膰 na miejscu - wybrn膮艂 z opresji oficer.

- W takim razie ja te偶 zostaj臋. To m贸j statek i moi ludzie - oznajmi艂 Arnau.

Oficer wzruszy艂 ramionami i wr贸ci艂 do swych 偶o艂nierzy.

- Chcesz zej艣膰 na l膮d? - zapyta艂 Arnau Guillema. - Czy i ja nie jestem jednym z twoich ludzi?

- Nie i dobrze o tym wiesz. - Milczeli przez chwil臋, obserwuj膮c cienie przemykaj膮ce w mroku. S艂yszeli bieganin臋 偶o艂nierzy zajmuj膮cych pozycje i wydawane p贸艂g艂osem, niemal偶e szeptem, rozkazy oficer贸w. - Ju偶 od dawna nie jeste艣 moim niewolnikiem - ci膮gn膮艂 Arnau. - Ch臋tnie podpisz臋 tw贸j akt uwolnienia, wystarczy jedno twoje s艂owo.

Kilku 偶o艂nierzy przysun臋艂o si臋 do nich.

- Zejd藕cie do 艂adowni razem z reszt膮 za艂ogi - szepn膮艂 jeden z nich, przymierzaj膮c si臋 do zaj臋cia ich miejsca.

- To nasz statek, nikt nie b臋dzie nam m贸wi艂, co mamy robi膰 - odpar艂 Arnau.

呕o艂nierz pochyli艂 si臋 nad nimi.

- Przepraszam - powiedzia艂. - Wszyscy jeste艣my wam wdzi臋czni za to, co zrobili艣cie.

I poszuka艂 sobie innego miejsca przy burcie.

- Kiedy pozwolisz mi ci臋 uwolni膰? - zapyta艂 znowu Arnau.

- Chyba nie potrafi艂bym 偶y膰 jako cz艂owiek wolny. Zamilkli. Gdy ju偶 wszyscy 偶o艂nierze weszli na statek i zaj臋li swoje pozycje, noc zacz臋艂a ust臋powa膰 miejsca 艣witowi. Arnau i Guillem drzemali na pok艂adzie w艣r贸d pokas艂ywania i szept贸w obro艅c贸w.

O brzasku Piotr Okrutny wyda艂 rozkaz ataku. Flota nieprzyjacielska podp艂yn臋艂a do tasques i Kastylijczycy zacz臋li strzela膰 z kusz i miota膰 kamienie z niewielkich trebuszy umocowanych na burtach i z innych rodzaj贸w katapult. Flota katalo艅ska odpowiedzia艂a na atak zza piaszczystych 艂awic Walki toczy艂y si臋 na ca艂ej linii wybrze偶a, ale g艂贸wnie wok贸艂 okr臋tu Arnaua. Piotr III nie m贸g艂 pozwoli膰, by nieprzyjaciel wdar艂 si臋 na statek wielorybniczy, dlatego broniono go zaciekle mi臋dzy innymi z samej galery kr贸lewskiej.

Wiele os贸b straci艂o 偶ycie od strza艂 obu walcz膮cych stron. Arnau przypomnia艂 sobie 艣wist strza艂, kt贸re wystrzeliwa艂 przed laty zza ska艂 otaczaj膮cych zamek Bellaguarda.

Do rzeczywisto艣ci przywr贸ci艂y go salwy 艣miechu. Komu jest tak weso艂o w trakcie bitwy? Barcelona jest w niebezpiecze艅stwie, wok贸艂 gin膮 ludzie. Jak mo偶na si臋 艣mia膰 w takiej chwili? Arnau i Guillem popatrzyli na siebie. Tak, nie przes艂yszeli si臋. Dochodzi艂 ich coraz g艂o艣niejszy rechot. Rozejrzeli si臋 za jakim艣 schronieniem, sk膮d mogliby 艣ledzi膰 bitw臋. Z 艂odzi ustawionych w drugiej i trzeciej linii, poza zasi臋giem strza艂, Katalo艅czycy wyszydzali Kastylijczyk贸w, pokrzykuj膮c na nich i dworuj膮c sobie z nich.

Atakuj膮cy starali si臋 trafi膰 ich z katapult, jednak z marnym skutkiem - miotane przez nich pociski raz po raz wpada艂y do morza, wzbijaj膮c fontanny piany. Arnau i Guillem ponownie wymienili spojrzenia i u艣miechn臋li si臋. Katalo艅czycy na 艂odziach zn贸w zacz臋li drwi膰 sobie z wroga, a obywatele Barcelony, 艣wie偶o przemienieni w 偶o艂nierzy, wt贸rowali im z pla偶y, kwituj膮c 艣miechem ka偶dy niecelny strza艂 atakuj膮cych.

Przez ca艂y dzie艅 Katalo艅czycy naigrywali si臋 z kastylijskich artylerzyst贸w, kt贸rzy pud艂owali raz za razem.

- Oj, nie chcia艂bym by膰 teraz na galerze Piotra Okrutnego - mrukn膮艂 Guillem.

- Ani ja - za艣mia艂 si臋 Arnau. - A偶 strach pomy艣le膰, co on zrobi z tymi pata艂achami.

Ta noc w niczym nie przypomina艂a poprzedniej. Arnau i Guillem pomagali rannym: opatrywali ich i odprowadzali do 艂odzi, kt贸re mia艂y ich zawie藕膰 na l膮d. Co jak co, ale na statek wielorybniczy dociera艂y kastylijskie strza艂y. Zjawi艂 si臋 oddzia艂 obro艅c贸w i gdy noc mia艂a si臋 ju偶 ku ko艅cowi, Arnau z Guillem spr贸bowali si臋 zdrzemn膮膰, by odpocz膮膰 przed czekaj膮cym ich dniem.

Pierwsze promienie s艂o艅ca wyrwa艂y z u艣pienia gard艂a Katalo艅czyk贸w. Wrzaski, obelgi i drwiny na powr贸t zacz臋艂y nie艣膰 si臋 po wodzie.

Wystrzeliwszy wszystkie strza艂y, Arnau schroni艂 si臋 z Guillemem w zacisznym miejscu, by 艣ledzi膰 przebieg bitwy.

- Patrz - powiedzia艂 Maur, wskazuj膮c nieprzyjacielskie galery - dzisiaj podp艂ywaj膮 znacznie bli偶ej.

Mia艂 racj臋. Kr贸l Kastylii postanowi艂 czym pr臋dzej sko艅czy膰 z szyderstwami Katalo艅czyk贸w i ruszy艂 wprost na statek wielorybniczy.

- Ka偶 im zamilkn膮膰 - rzuci艂 Guillem, wpatruj膮c si臋 w nadp艂ywaj膮ce galery.

Piotr III pospieszy艂 na ratunek statkowi Arnaua, podp艂ywaj膮c do niego na tyle, na ile pozwala艂o pasmo mielizn. Nowa bitwa rozegra艂a si臋 tu偶 obok nich, Guillem i Arnau mogli niemal dotkn膮膰 kr贸lewskiej galery i widzieli jak na d艂oni monarch臋 i jego rycerzy.

Dwie kr贸lewskie galery ustawi艂y si臋 po obu stronach tasques, burtami do siebie. Kastylijczycy oddali salw臋 z trebuszy zamontowanych na dziobie. Arnau i Guillem spojrzeli na okr臋t kr贸lewski, ale kamienie nieprzyjaciela nie wyrz膮dzi艂y najwyra藕niej wi臋kszych szk贸d. Piotr III i jego ludzie nadal stali na Pok艂adzie.

- Czy to bombarda? - zapyta艂 Arnau, wskazuj膮c dzia艂o, ku kt贸remu skierowa艂 si臋 monarcha.

- Tak - odpar艂 Guillem, Widzia艂, jak wci膮gano dzia艂o na galer臋, gdy kr贸l przygotowywa艂 flot臋, przekonany, 偶e Kastylijczycy rusz膮 na #Maik#

- Bombarda na statku?

- Tak - powt贸rzy艂 Guillem.

Chyba pierwszy raz uzbraja si臋 galer臋 w bombard臋 - rzuci艂 Arnau, bacznie obserwuj膮c kr贸la wydaj膮cego rozkazy artylerzystom. - Nigdy dot膮d nie widzia艂em...

- Ani ja...

Ich rozmow臋 przerwa艂 potworny 艂oskot. Bombarda plun臋艂a wielkim kamieniem ku galerze kastylijskiej. Arnau i Guillem pod膮偶yli za nim wzrokiem.

- Brawo! - wykrzykn臋li jednocze艣nie na widok wal膮cego si臋 masztu.

Za艂ogi wszystkich katalo艅skich 艂odzi nagrodzi艂y celno艣膰 artylerzyst贸w gromkimi wiwatami.

Kr贸l ponownie kaza艂 za艂adowa膰 bombard臋. Zaskoczenie i z艂amanie masztu uniemo偶liwi艂o nieprzyjacielowi ostrzelanie kr贸lewskiej galery. Nast臋pny katalo艅ski pocisk trafi艂 dok艂adnie w dziob贸wk臋, niszcz膮c j膮 doszcz臋tnie.

Kastylijczycy zacz臋li wycofywa膰 si臋 z tasques.

Szyderstwa i kr贸lewska bombarda da艂y do my艣lenia w艂adcy Kastylii, kt贸ry dwie godziny p贸藕niej nakaza艂 swej flocie zako艅czy膰 obl臋偶enie Barcelony i obra膰 kurs na Ibiz臋.

Arnau i Guillem, wraz z licznymi oficerami, obserwowali z pok艂adu oddalaj膮ce si臋 okr臋ty. Zn贸w bito w dzwony.

- Teraz trzeba b臋dzie 艣ci膮gn膮膰 statek z mielizny - odezwa艂 si臋 Arnau.

- My si臋 tym zajmiemy - rozleg艂 si臋 g艂os za jego plecami. Odwr贸ciwszy si臋, zobaczy艂 oficera, kt贸ry przyby艂 z wiadomo艣ci膮 od kr贸la. - Jego wysoko艣膰 oczekuje was na swej galerze.

Piotr Ceremonialny mia艂 ca艂e dwie noce na poznanie szczeg贸艂贸w z 偶ycia Arnaua Estanyola. 鈥淛est bogaty - oznajmili mu rajcy miejscy - nadzwyczaj bogaty, wasza wysoko艣膰". Kr贸l bez zainteresowania s艂ucha艂 kolejnych informacji: by艂y bastaiax, walczy艂 pod rozkazami Eiximena d'Esparca, 偶arliwy czciciel Madonny z ko艣cio艂a Santa Maria. Oczy kr贸la rozwar艂y si臋 szeroko dopiero na wie艣膰 o tym, 偶e Arnau jest wdowcem. Bogaty wdowiec, pomy艣la艂. Je艣li wyjdziemy ca艂o z tej opresji-#??#

- Arnau Estanyol - oznajmi艂 gromkim g艂osem kr贸lewski szambelan. - Obywatel Barcelony.

Piotr III zasiada艂 na pok艂adzie w otoczeniu t艂umu wielmo偶贸w, rycerzy, rajc贸w i patrycjusz贸w, kt贸rzy przyp艂yn臋li na kr贸lewsk膮 galer臋 zaraz po wycofaniu si臋 Kastylijczyk贸w. Guillem zosta艂 z ty艂u, przy burcie.

Arnau ju偶 mia艂 ukl臋kn膮膰 przed kr贸lem, lecz ten go powstrzyma艂.

- Jeste艣my z was nad wyraz ukontentowani - przem贸wi艂 - Wasz spryt i m臋stwo zawa偶y艂y na wyniku bitwy.

Monarcha zamilk艂. Arnau si臋 zawaha艂. Powinien si臋 odezwa膰? A mo偶e zaczeka膰? Wpatrywa艂y si臋 w niego oczy wszystkich obecnych.

- W dow贸d wdzi臋czno艣ci za wasz czyn - ci膮gn膮艂 monarcha - pragniemy nagrodzi膰 was 艂ask膮.

A teraz? Powinien co艣 powiedzie膰? Jak膮 艂ask臋 ma na my艣li kr贸l? Przecie偶 jemu nie potrzeba niczego do szcz臋艣cia...

- Dajemy wam za 偶on臋 nasz膮 wychowanic臋 Elionor, kt贸rej przekazujemy w posagu baronat Granollers, Sant Vicenc dels Horts i Caldes de Montbui.

Po obecnych przeszed艂 szmer, niekt贸rzy pocz臋li bi膰 brawo. Za 偶on臋?! Kr贸l m贸wi艂 co艣 o 偶onie? Arnau obejrza艂 si臋, szukaj膮c wzrokiem Guillema. Na pr贸偶no. Mo偶ni i rycerze u艣miechali si臋 do niego. Pad艂o s艂owo 鈥溑紀na"?

- Nie jeste艣cie szcz臋艣liwi, panie baronie? - zapyta艂 Piotr III, widz膮c, 偶e Arnau zerka za siebie.

Spojrza艂 na kr贸la. Panie baronie? 呕ona? Na co mu to? Mo偶ni i rycerze umilkli, widz膮c, 偶e Arnau nie odpowiada. Monarcha Przeszy艂 go wzrokiem. Elionor? Kr贸lewska wychowanica? Nie mo偶e... nie powinien wzgardzi膰 艂ask膮 kr贸la!

- Nie... to znaczy... tak, wasza wysoko艣膰 - wyj膮ka艂. - Bardzo dzi臋kuj臋 za wasz膮 wspania艂omy艣lno艣膰.

- No wi臋c postanowione.

Piotr III wsta艂. Kilka os贸b poklepa艂o Arnaua po plecach, winszuj膮c mu. Jednak ich s艂owa do niego nie dociera艂y. Sta艂 sam w miejscu, gdzie przed chwil膮 otacza艂 go t艂um. Odwr贸ci艂 si臋 do Guillema i roz艂o偶y艂 r臋ce, jednak gdy Maur zacz膮艂 dawa膰 mu znaki, patrz膮c znacz膮co na kr贸la i jego 艣wit臋, pospiesznie je opu艣ci艂.

Na l膮dzie powitano Arnaua nie mniej hucznie ni偶 samego kr贸la. Ca艂e miasto ruszy艂o ku niemu, by mu dzi臋kowa膰 i gratulowa膰, klepa膰 go po plecach i 艣ciska膰 mu d艂o艅. Wszyscy chcieli osobi艣cie powinszowa膰 wybawcy Barcelony, lecz Arnau nie rozpoznawa艂 twarzy, nie s艂ysza艂 kierowanych do niego s艂贸w. Akurat teraz, gdy 偶yje mu si臋 tak dobrze i szcz臋艣liwie, kr贸l postanowi艂 go o偶eni膰. Ludzie odprowadzili Arnaua zbit膮 ci偶b膮 od pla偶y a偶 pod sam kantor, a gdy wszed艂 do domu, zostali na ulicy, skanduj膮c jego imi臋 i nie przestaj膮c wznosi膰 okrzyk贸w na jego cze艣膰.

Kiedy tylko przekroczy艂 pr贸g, Mar rzuci艂a mu si臋 w ramiona. Guillem wr贸ci艂 wcze艣niej i siedzia艂 teraz na krze艣le. Nie opowiedzia艂 domownikom o tym, co si臋 wydarzy艂o. Joan, kt贸ry r贸wnie偶 zjawi艂 si臋 w kantorze, przygl膮da艂 si臋 bratu jak zwykle pos臋pnie.

Mar oniemia艂a, gdy Arnau wyrwa艂 si臋 gwa艂townie z jej obj臋膰. Joan chcia艂 mu pogratulowa膰, ale brat obszed艂 si臋 z nim podobnie, a potem opad艂 na krzes艂o obok Guillema. Wszyscy patrzyli na niego, boj膮c si臋 odezwa膰.

- Co ci jest? - odwa偶y艂 si臋 w ko艅cu zapyta膰 Joan.

- Wyswatano mnie! - krzykn膮艂 Arnau, unosz膮c r臋ce nad g艂ow臋. - Kr贸l postanowi艂 zrobi膰 ze mnie barona i wyswata艂 mnie ze sw膮 wychowanic膮. Oto, jak mi si臋 odwdzi臋cza za pomoc w ratowaniu Barcelony. Zmuszaj膮c mnie do o偶enku!

Joan my艣la艂 przez chwil臋, przekrzywiwszy g艂ow臋, a potem si臋 u艣miechn膮艂.

- Co w tym z艂ego? - zapyta艂.

Arnau spojrza艂 na niego krzywo. Mar zacz臋艂a dr偶e膰. Dostrzeg艂a to tylko stoj膮ca w drzwiach kuchni Donaha, kt贸ra pospieszy艂a jej na pomoc.

- Co w tym z艂ego? - powt贸rzy艂 Joan. Tym razem Arnau nawet na niego nie spojrza艂. Mar zacz臋艂o si臋 zbiera膰 na wymioty. - Dlaczego wzbraniasz si臋 przed ma艂偶e艅stwem? I to z sam膮 wychowanic膮 kr贸la. Zostaniesz baronem Katalonii.

Mar uciek艂a do kuchni, walcz膮c z md艂o艣ciami. Donaha wybieg艂a za ni膮.

- Co jej dolega? - zapyta艂 Arnau. Zakonnik zwleka艂 z odpowiedzi膮.

- Powiem ci, co jej dolega - odrzek艂 w ko艅cu. - Jej te偶 przyda艂oby si臋 ma艂偶e艅stwo. Wam obojgu! Na szcz臋艣cie kr贸l ma wi臋cej oleju w g艂owie ni偶 ty.

- Prosz臋, Joan, zostaw mnie w spokoju - j臋kn膮艂 Arnau zm臋czonym g艂osem.

Mnich podni贸s艂 r臋ce do nieba i opu艣ci艂 kantor.

- Id藕 sprawdzi膰, co dolega Mar - poprosi艂 Arnau Guillema.

- Nie wiem, co jej dolega - powiedzia艂 niewolnik, wychodz膮c po chwili z kuchni. - Ale Donaha twierdzi, 偶e to nic powa偶nego. Chyba sprawy kobiece.

Arnau spiorunowa艂 go wzrokiem.

- Nie wspominaj mi lepiej o kobietach.

- Nic nie poradzimy na widzimisi臋 kr贸la. Mo偶e czas Podsunie nam rozwi膮zanie...

Jednak nie mieli czasu do namys艂u. Piotr III postanowi艂 wyruszy膰 23 czerwca na Majork臋 w pogoni za kr贸lem Kastylii. Rozkaza艂, by ca艂a flota zgromadzi艂a si臋 do tego dnia w Barcelonie, i og艂osi艂, 偶e przed wyjazdem pragnie zobaczy膰 艣lub swej wychowanki z maj臋tnym bankierem. Wiadomo艣膰 przekaza艂 Amauowi kr贸lewski oficer.

Zosta艂o tylko dziewi臋膰 dni! - j臋kn膮艂 Arnau po jego wyj艣ciu. - Albo i mniej!

Jaka jest ta Elionor? Pytanie to sp臋dza艂o mu sen z powiek.

Stara? 艁adna? Mi艂a i pogodna czy wynios艂a i cyniczna jak wszystkie znane mu wielkie damy? Ma si臋 o偶eni膰 z kobiet膮 kt贸rej w og贸le nie zna? Poprosi艂 Joana o przys艂ug臋:

- Dowiedz si臋 czego艣 o tej Elionor. Dla ciebie to fraszka a ja nie mog臋 przesta膰 my艣le膰 o tym, co mnie czeka.

- Podobno - powiedzia艂 Joan kilka godzin po wizycie kr贸lewskiego oficera - jest c贸rk膮 jednego z katalo艅skich ksi膮偶膮t, kt贸rego艣 z wuj贸w monarchy, cho膰 nikt na dobr膮 spraw臋 nie wie kt贸rego. Jej matka umar艂a, wydaj膮c j膮 na 艣wiat, dlatego Elionor wychowywa艂a si臋 na dworze...

- Ale... jaka ona jest? - przerwa艂 mu Arnau.

- Ma dwadzie艣cia trzy lata i jest powabna.

- A charakter?

- To dama - skwitowa艂 Joan.

Po co powtarza膰 Arnauowi to, czego si臋 dowiedzia艂? 呕e owszem, jest powabna, ale jej zaci臋te rysy wyra偶aj膮 pretensj臋 do ca艂ego 艣wiata. 呕e jest kapry艣na i rozpieszczona, dumna i ambitna. Kr贸l wyda艂 j膮 za pewnego wielmo偶臋, kt贸ry zmar艂 jednak kr贸tko po 艣lubie i bezdzietna Elionor wr贸ci艂a na dw贸r. Nagroda? Dow贸d kr贸lewskiej 艂aski? Informatorzy Joana nie kryli rozbawienia. Piotr III ma ju偶 szczerze do艣膰 swej wychowanicy, dlatego postanowi艂 wyda膰 j膮 jak najszybciej za m膮偶. A trudno o lepszego kandydata ni偶 jeden z najbogatszych bankier贸w Barcelony. Kr贸l chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: pozby膰 si臋 Elionor i zapewni膰 sobie sta艂e 藕r贸d艂o po偶yczek. Po co m贸wi膰 o tym Arnauowi?

- Co rozumiesz przez to, 偶e jest dam膮?

- W艂a艣nie to - powiedzia艂 Joan, unikaj膮c wzroku brata. - Jest dam膮, dam膮 z charakterkiem, jak wszystka arystokratki.

Elionor r贸wnie偶 zasi臋gn臋艂a j臋zyka i jej oburzenie wzrasta w miar臋 nap艂ywaj膮cych doniesie艅: by艂y bastaba, cz艂onek bractwa za艂o偶onego przez dawnych niewolnik贸w portowych. Kr贸l cl j膮 wyda膰 za tragarza? Mo偶e i jest bogaty - wszyscy informatorzy zgodnie twierdzili, 偶e nawet bardzo - lecz co j膮 obchodzi jego fortuna? Przecie偶 偶yje na kr贸lewskim dworze i op艂ywa w dostatki. Gdy dowiedzia艂a si臋, 偶e Arnau jest na domiar z艂ego synem zbieg艂ego wie艣niaka, a z pochodzenia najzwyklejszym ch艂opem pa艅szczy藕nianym, postanowi艂a rozm贸wi膰 si臋 ze swym opiekunem. Kr贸l chce j膮, ksi膮偶臋c膮 c贸rk臋, wyda膰 za kogo艣 takiego?

Ale Piotr III nie przyj膮艂 Elionor i wyznaczy艂 dat臋 艣lubu na 21 czerwca, dwa dni przed swoim wyjazdem na Majork臋.

Uroczysto艣膰 mia艂a si臋 odby膰 nazajutrz w kr贸lewskiej kaplicy 艢wi臋tej Agaty.

- To ma艂a kaplica - wyja艣ni艂 Joan. - Podobnie jak kaplica Sainte-Chapelle w Pary偶u, sk膮d pochodzi艂a kr贸lowa Blanka d'Anjou. W艂a艣nie na jej pro艣b臋 Jakub Drugi wzni贸s艂 na pocz膮tku wieku t臋 kaplic臋, umieszczaj膮c w niej relikwie m臋ki Chrystusowej.

Zaplanowano skromn膮 uroczysto艣膰, w kt贸rej Arnauowi towarzyszy膰 mia艂 tylko Joan, poniewa偶 Mar odm贸wi艂a udzia艂u w za艣lubinach. Odk膮d dowiedzia艂a si臋 o planowanym ma艂偶e艅stwie Arnaua, unika艂a go, milk艂a w jego obecno艣ci i tylko czasami zerka艂a na niego, cho膰 nie s艂a艂a mu ju偶 u艣miech贸w jak dawniej.

Dlatego owego popo艂udnia Arnau zebra艂 si臋 na odwag臋 i zaprosi艂 j膮 na spacer.

- Dok膮d? - zapyta艂a.

- Dok膮d? Czy ja wiem... Mo偶e do ko艣cio艂a Santa Maria? Tw贸j ojciec bardzo go lubi艂. Wiesz, w艂a艣nie tam go pozna艂em.

Mar przyj臋艂a zaproszenie. Skierowali si臋 ku niedoko艅czonej fasadzie 艣wi膮tyni. Murarze rozpocz臋li prac臋 przy dw贸ch maj膮cych j膮 oskrzydla膰 o艣miok膮tnych wie偶ach, a mistrzowie d艂uta mozolnie rze藕bili kamienny tympanon, o艣cie偶a, filar i archiwolty portalu. Arnau i Mar weszli do 艣rodka. 呕ebra trzeciego sklepienia g艂贸wnej nawy pi臋艂y si臋 ju偶 w g贸r臋 ku zwornikowi niczym paj臋czyna os艂aniana przez drewniane rusztowania, na kt贸rych j膮 rozpi臋to.

Arnau czu艂 blisko艣膰 dziewczyny. Dor贸wnywa艂a mu wzrostem w艂osy z wdzi臋kiem sp艂ywa艂y jej na ramiona. Pachnia艂a 艣wie偶o艣ci膮, polnymi kwiatami. Zauwa偶y艂, 偶e robotnicy patrz膮 na ni膮 z zachwytem, cho膰 odwracaj膮 wzrok, czuj膮c na sobie jego spojrzenie. Aromat jej sk贸ry rozchodzi艂 si臋 wok贸艂 w rytm jej ruch贸w.

- Dlaczego nie chcesz by膰 na moim 艣lubie? - zapyta艂 nieoczekiwanie Arnau.

Mar nie odpowiedzia艂a. Wodzi艂a oczami po 艣wi膮tyni.

- Nawet nie pozwolono mi si臋 o偶eni膰 w moim ko艣ciele - doda艂 roz偶alony.

I tym razem nic nie powiedzia艂a.

- Mar... - Arnau zaczeka艂, a偶 na niego spojrzy. - Chcia艂bym, 偶eby艣 mi jutro towarzyszy艂a. Wiesz, 偶e nie chc臋 si臋 偶eni膰, 偶e robi臋 to wbrew mojej woli, ale kr贸l... Nie b臋d臋 wi臋cej nalega艂, zgoda? - Mar przytakn臋艂a. - Powiedz tylko, 偶e mi臋dzy nami wszystko pozostanie jak dawniej...

Mar spu艣ci艂a oczy. Chcia艂a mu tyle powiedzie膰, tyle wyzna膰... Nie mo偶e mu odm贸wi膰, nie mog艂aby odm贸wi膰 mu niczego.

- Dzi臋kuj臋 - szepn膮艂 Arnau. - Gdybym straci艂 tw膮 przyja藕艅... Nie wiem, co bym zrobi艂, gdybym straci艂 przyja藕艅 tych, kt贸rych kocham!

Dziewczyna zadr偶a艂a. Nie o takie uczucie, nie o przyja藕艅 jej chodzi. Pragnie jego mi艂o艣ci. Dlaczego zgodzi艂a si臋 mu towarzyszy膰?

Popatrzy艂a na apsyd臋.

- Widzieli艣my z Joanem, jak wci膮gano ten klucz sklepienia - rzuci艂 Arnau, pod膮偶aj膮c za jej spojrzeniem. - Byli艣my jeszcze dzie膰mi.

Mistrzowie witra偶y艣ci pracowali z po艣wi臋ceniem przy oknach apsydy, zako艅czywszy te najwy偶sze, kt贸rych ostry hak odci臋ty by艂 przez ma艂膮 rozet臋. W nast臋pnej kolejno艣ci mieli przyst膮pi膰 do zdobienia wielkich okien ostro艂ukowych, znajduj膮cych si臋 poni偶ej. 艁膮czyli kolory, tworz膮c figury i wzory - porozcinane cienkimi, delikatnymi pasemkami o艂owiu - przez kt贸re s膮czy艂o si臋 do ko艣cio艂a 艣wiat艂o.

- Jako ch艂opiec - ci膮gn膮艂 Arnau - mia艂em zaszczyt rozmawia膰 z wielkim Berenguerem de Montagut. My, powiedzia艂 wtedy, maj膮c na my艣li Katalo艅czyk贸w, nie potrzebujemy innych dekoracji ni偶 przestrze艅 i 艣wiat艂o. Wskaza艂 r臋k膮 na apsyd臋, dok艂adnie tam, gdzie teraz patrzysz, a potem zacz膮艂 opuszcza膰 j膮 w stron臋 g艂贸wnego o艂tarza, imituj膮c 艣wiat艂o, o kt贸rym m贸wi艂. Powiedzia艂em mu, 偶e rozumiem, co ma na my艣li, ale sk艂ama艂em. - Mar spojrza艂a na Arnaua. - By艂em m艂ody - usprawiedliwi艂 si臋 - a on by艂 mistrzem, wielkim Berenguerem de Montagut. Ale teraz ju偶 wiem, co mia艂 na my艣li. - Podszed艂 jeszcze bli偶ej do Mar i wskaza艂 rozet臋 apsydy, wysoko, bardzo wysoko. Mar stara艂a si臋 opanowa膰 dr偶enie, wywo艂ane jego blisko艣ci膮. - Widzisz, jak 艣wiat艂o wpada do 艣wi膮tyni? - Arnau zacz膮艂 opuszcza膰 r臋k臋 ku g艂贸wnemu o艂tarzowi, zupe艂nie jak przed laty Berenguer de Montagut, tyle 偶e teraz pokazywa艂 barwne snopy 艣wiat艂a wpadaj膮ce do wn臋trza ko艣cio艂a. Mar pod膮偶a艂a wzrokiem za jego d艂oni膮. - Sp贸jrz tylko. Od s艂onecznej strony witra偶e maj膮 偶ywe, czerwone, 偶贸艂te i zielone kolory, wykorzystuj膮 si艂臋 艣r贸dziemnomorskiego 艣wiat艂a. Pozosta艂e witra偶e s膮 bia艂e lub niebieskie. I co godzin臋, w miar臋 jak s艂o艅ce w臋druje po niebie, 艣wi膮tynia zmienia wygl膮d, bo jej 艣ciany barwi膮 si臋 na inny kolor. Mistrz Berenguer mia艂 racj臋! Wydaje si臋, jakby ko艣ci贸艂 Przeobra偶a艂 si臋 codziennie, nawet co chwil臋, jakby 艣wiat艂o Wyczarowywa艂o nam ci膮gle now膮 艣wi膮tyni臋, bo cho膰 kamie艅 Jest martwy, s艂o艅ce 偶yje i zmienia si臋, a jego odblaski nigdy nie s膮 takie same.

Zamarli, oszo艂omieni gr膮 艣wiate艂.

Uj膮艂 Mar za ramiona i odwr贸ci艂 do siebie. Nie opuszczaj mnie, Mar, b艂agam.

Nazajutrz o 艣wicie, na uroczysto艣ci w kaplicy 艢wi臋tej Agaty mrocznej i prze艂adowanej zdobieniami, Mar stara艂a si臋 powstrzyma膰 艂zy.

Pa艅stwo m艂odzi stali sztywno przed biskupem. Elionor ani drgn臋艂a, wyprostowana, ze wzrokiem wbitym w o艂tarz. Arnau odwr贸ci艂 si臋 do niej kilkakrotnie na pocz膮tku ceremonii, ale ona uparcie patrzy艂a przed siebie. Potem pozwoli艂 sobie ju偶 tylko na kilka ukradkowych spojrze艅.

Jeszcze tego samego dnia baronostwo Granollers, Sant Vicenc i Caldes de Montbui odjecha艂o na zamek Montbui. Gdy tylko Joan zacz膮艂 przekazywa膰 Arnauowi pytania ochmistrza baronowej: Gdzie zamieszka z doni膮 Elionor? Na pi臋trze pospolitego kantoru? A s艂u偶ba? A niewolnicy? - Arnau kaza艂 mu zamilkn膮膰 i zgodzi艂 si臋 wyruszy膰 w drog臋 zaraz po ceremonii, pod warunkiem 偶e Joan b臋dzie mu towarzyszy艂.

- A ja po co? - zapyta艂 mnich.

- Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e b臋d臋 potrzebowa艂 twej wiedzy. Baronowa i ochmistrz odbyli drog臋 konno: Elionor siedzia艂a bokiem na rumaku, prowadzonym przez s艂ug臋. Jej sekretarz i dwie dworki jecha艂y na mu艂ach, a oko艂o dziesi臋ciu niewolnik贸w ci膮gn臋艂o tyle偶 zwierz膮t jucznych ob艂adowanych dobytkiem panny m艂odej.

Arnau wynaj膮艂 dla siebie w贸z.

Na widok rozklekotanej, zaprz臋偶onej w par臋 mulic fury z nielicznymi tobo艂kami Arnaua, Joana i Mar - Guillem i Donaha zostali w Barcelonie - baronowa spiorunowa艂a ma艂偶onka wzrokiem, kt贸ry m贸g艂by zapali膰 pochodni臋. By艂o to pierwsze spojrzenie, jakim go zaszczyci艂a. Wysz艂a za niego, lubowa艂a mu wierno艣膰 w obecno艣ci biskupa, kr贸la i kr贸lowej, ale jeszcze ani razu nie popatrzy艂a na niego i na jego bliskich.

Opu艣cili Barcelon臋 w eskorcie stra偶y kr贸lewskiej. Arnau i Mar jechali na wozie, Joan szed艂 obok. Baronowa pop臋dza艂a s艂ug臋, chc膮c jak najszybciej dotrze膰 na miejsce. Jeszcze przed zachodem s艂o艅ca ujrzeli sw贸j nowy dom.

Wzniesiony na szczycie pag贸rka zamek by艂 niewielk膮 fortec膮 zamieszkiwan膮 dotychczas przez kasztelana. Poniewa偶 w艂o艣cianie i ch艂opi pa艅szczy藕niani przy艂膮czali si臋 po drodze do orszaku, na ostatnim odcinku ci膮gn臋艂o za nimi ju偶 ponad sto os贸b, kt贸re pyta艂y, kim jest tak wspaniale ubrany m臋偶czyzna siedz膮cy na rozklekotanej furze.

- Dlaczego stajemy? - zapyta艂a Mar, gdy orszak zatrzyma艂 si臋 na rozkaz baronowej.

Arnau wzruszy艂 ramionami.

- Nast膮pi teraz przekazanie zamku - wyja艣ni艂 Joan.

- Nie powinni艣my tam najpierw dojecha膰? - zdziwi艂 si臋 Arnau.

- Nie. Katalo艅skie prawo nakazuje kasztelanowi, jego rodzinie oraz s艂u偶bie opu艣ci膰 zamek w momencie wjazdu nowych w艂a艣cicieli. - Ci臋偶kie wrota warowni rozwar艂y si臋 z wolna, wypuszczaj膮c kasztelana i jego 艣wit臋. Zr贸wnawszy si臋 z baronow膮, by艂y w艂a艣ciciel wr臋czy艂 jej jaki艣 przedmiot. - To ty powiniene艣 odebra膰 klucze do zamku - zgani艂 Arnaua Joan.

- A na co mi zamek?

Gdy poch贸d mija艂 w贸z, kasztelan przes艂a艂 Arnauowi i jego towarzyszom szyderczy u艣miech. Mar obla艂a si臋 rumie艅cem. Nawet s艂u偶ba nie ba艂a si臋 spojrze膰 im prosto w oczy.

- Nie powiniene艣 na to pozwala膰 - zn贸w upomnia艂 brata Joan. - Od dzisiaj jeste艣 ich nowym panem, winni s膮 ci szacunek, wierno艣膰...

- Pos艂uchaj mnie dobrze - wszed艂 mu w s艂owo Arnau. - Nie potrzebuj臋 偶adnego zamku, nie jestem i nie chc臋 by膰 niczyim panem i zapewniam ci臋, 偶e d艂ugo tu nie zabawi臋. Po wydaniu stosownych rozporz膮dze艅 i zapanowaniu nad sytuacji wracam do Barcelony. Je艣li pani baronowa chce zosta膰, prosz膮 bardzo, b臋dzie mia艂a ca艂y zamek tylko dla siebie.

Ma wargach Mar po raz pierwszy tego dnia zaigra艂 u艣miech.

- Nie mo偶esz wyjecha膰 - stwierdzi艂 Joan.

U艣miech zamar艂 na ustach Mar, Arnau odwr贸ci艂 si臋 do mnicha.

- Mog臋 robi膰, co mi si臋 偶ywnie podoba. Przecie偶 jestem baronem. Czy baronowie nie woja偶uj膮 z kr贸lem ca艂ymi miesi膮cami?

- Tak, ale prowadz膮 wojny.

- Za moje pieni膮dze, Joan, za moje pieni膮dze. Dlatego uwa偶am, 偶e mam wi臋ksze prawo do wyjazdu ni偶 ci baronowie, kt贸rzy nic, tylko domagaj膮 si臋 tanich po偶yczek. No - rzuci艂, spogl膮daj膮c na zamek - na co jeszcze czekamy? Zamek jest ju偶 pusty, a ja jestem zm臋czony.

- Kodeks nakazuje... - zacz膮艂 znowu Joan.

- Ty i twoje kodeksy - prychn膮艂 Arnau. - Dlaczego dominikanie musz膮 si臋 uczy膰 tylu praw? Co jeszcze nakazuje ko...?

- Arnau i Elionor, baronostwo Granollers, Sant Vicenc i Caldes de Montbui! - rozleg艂 si臋 krzyk, kt贸ry echo nios艂o po dolinie rozci膮gaj膮cej si臋 u st贸p zaniku. Wszyscy spojrzeli na szczyt zamkowej wie偶y, sk膮d ochmistrz Elionor wrzeszcza艂 wniebog艂osy z d艂o艅mi przytkni臋tymi do ust: - Arnau i Elionor, baronostwo Granollers, Sant Vicenc i Caldes de Montbui! Arnau i Elionor!

- Kodeks nakazuje obwie艣ci膰 zaj臋cie zamku - doko艅czy艂 Joan.

Orszak zn贸w ruszy艂.

- Przynajmniej wymienia moje imi臋. Ochmistrz nadal pokrzykiwa艂 z wie偶y.

- W przeciwnym razie nie by艂oby to zgodne z prawem - stwierdzi艂 mnich.

Arnau ju偶 mia艂 co艣 powiedzie膰, lecz tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Zamek, jak cz臋sto bywa艂o, rozr贸s艂 si臋 chaotycznie i wok贸艂 don偶onu dobudowano pi臋trow膮 konstrukcj臋, gdzie na parterze mie艣ci艂a si臋 olbrzymia sala, kuchnia i spi偶arnia, a na g贸rze komnaty. Nieco dalej znajdowa艂y si臋 zabudowania przeznaczone dla s艂u偶by i nielicznych 偶o艂nierzy stacjonuj膮cych w fortecy. W艂a艣nie jeden z oficer贸w stra偶y, cz艂ek niski, oty艂y, flejtuchowaty i obszarpany, powita艂 Elionor i jej 艣wit臋, a potem wprowadzi艂 przyby艂ych do g艂贸wnej sali zamkowej.

- Poka偶 mi komnaty kasztelana! - krzykn臋艂a Elionor. Oficer wskaza艂 kamienne schody ze skromn膮, r贸wnie偶 kamienn膮 balustrad膮. Baronowa ruszy艂a na g贸r臋, za ni膮 pospieszy艂 oficer, ochmistrz, sekretarz i dworki. Elionor nie raczy艂a nawet spojrze膰 na Arnaua, kt贸ry zosta艂 z Joanem i Mar w sali na parterze. Niewolnicy zacz臋li wnosi膰 kufry i tobo艂ki swej pani.

- Chyba powiniene艣... - zacz膮艂 Joan.

- Nie wtr膮caj si臋 - warkn膮艂 Arnau.

Przez jaki艣 czas rozgl膮dali si臋 po sali, podziwiaj膮c wysoki strop, olbrzymi kominek, krzes艂a, kandelabry i st贸艂 mog膮cy pomie艣ci膰 tuzin biesiadnik贸w. Niebawem na schodach pojawi艂 si臋 ochmistrz Elionor. Nie zszed艂 jednak na d贸艂, ale zatrzyma艂 si臋 trzy stopnie nad pod艂og膮.

- Pani baronowa m贸wi - zapia艂, nie zwracaj膮c si臋 do nikogo konkretnego - 偶e jest zm臋czona i nie 偶yczy sobie, by j膮 tej nocy niepokojono.

Ju偶 mia艂 odej艣膰, lecz Arnau go powstrzyma艂:

- Ej, ty! - krzykn膮艂. Ochmistrz si臋 odwr贸ci艂. - Przeka偶 swej pani, by si臋 nie martwi艂a, nikt jej nie b臋dzie niepokoi艂 tej nocy. - Po czym doda艂 nieco ciszej: - Ani 偶adnej innej... - Mar otworzy艂a szeroko oczy i zakry艂a usta d艂o艅mi. Ochmistrz odwr贸ci艂 si臋, ale Arnau znowu go zawo艂a艂: - Ej! A nasze komnaty? - Ochmistrz wzruszy艂 ramionami. - Gdzie jest oficer stra偶y?

- Us艂uguje pani.

- Wi臋c p臋d藕 na g贸r臋 i go tu przy艣lij. Tylko chy偶o, bo jak nie, ur偶n臋 ci klejnoty rodowe i nast臋pnym razem b臋dziesz obwieszcza艂 zaj臋cie zamku, popiskuj膮c jak panienka.

Ochmistrz, uczepiony por臋czy schod贸w, nie wierzy艂 w艂asnym uszom. Czy to ten sam Arnau, kt贸ry potulnie przesiedzia艂 ca艂y dzie艅 na furmance? Baron zmru偶y艂 oczy, podszed艂 do schod贸w i wyci膮gn膮艂 sztylet cechowy bastaixos. Ochmistrz nie zauwa偶y艂 st臋pionego czubka, dlatego przy trzecim kroku Arnaua ruszy艂 p臋dem po schodach.

Arnau spojrza艂 za siebie i ujrza艂 kwa艣n膮 min臋 brata i roze艣mian膮 buzi臋 Mar. Cho膰 nie tylko ona si臋 u艣miecha艂a: kilku niewolnik贸w Elionor, 艣wiadk贸w ca艂ej sceny, zerka艂o na siebie z rozbawieniem.

- Wy! - krzykn膮艂 na nich - roz艂adujcie w贸z i przenie艣cie nasze rzeczy do komnat.

Od miesi膮ca mieszkali na zamku. Arnau chcia艂 zaprowadzi膰 艂ad w swych posiad艂o艣ciach, jednak ilekro膰 zasiada艂 do ksi膮g rachunkowych, wcze艣niej czy p贸藕niej zamyka艂 je, wzdychaj膮c z rezygnacj膮. Wydarte stronice, wy drapane i nieudolnie przerobione cyfry, sprzeczne lub wyssane z palca liczby. Rachunki by艂y m臋tne i niezrozumia艂e.

Tydzie艅 po przyje藕dzie do Montbui Arnau zacz膮艂 przemy艣liwa膰 o powrocie do Barcelony i zostawieniu wszystkiego w r臋kach zarz膮dcy. Postanowi艂 jednak najpierw pozna膰 z bliska w艂o艣ci. Daleki od zamiaru odwiedzania swych mo偶nych wasali, kt贸rzy podczas wizyt na zamku okazywali mu lekcewa偶enie, natomiast padali do n贸g Elionor, odwiedza艂 ch艂op贸w pa艅szczy藕nianych - poddanych swych poddanych.

Popychany ciekawo艣ci膮, ruszy艂 razem z Mar mi臋dzy gmin. Ile by艂o prawdy w tym, co m贸wiono w Barcelonie? Sto艂eczni kupcy cz臋sto kierowali si臋 w interesach doniesieniami z zewn膮trz. Arnau s艂ysza艂, 偶e epidemia z 1348 roku wyludni艂a wie艣, a przed rokiem, w 1358, plaga szara艅czy doszcz臋tnie zniszczy艂a uprawy, pogarszaj膮c sytuacj臋. Brak w艂asnego zaplecza dawa艂 si臋 powoli odczu膰 w wymianie handlowej i kupcy i byli zmuszeni do zmiany taktyki.

- Wielki Bo偶e! - j臋kn膮艂 Arnau, gdy pierwszy odwiedzony ch艂op pop臋dzi艂 do cha艂upy, by przedstawi膰 nowemu baronowi sw膮 rodzin臋.

R贸wnie偶 Mar patrzy艂a ze zgroz膮 na wal膮cy si臋 dom i obej艣cie, tak biedne i brudne jak m臋偶czyzna, kt贸ry ich powita艂 a teraz wybieg艂 z cha艂upy, prowadz膮c po艂owic臋 i dwoje ma艂ych dzieci.

Ca艂a czw贸rka stan臋艂a przed nimi w szeregu i niezgrabnie si臋 uk艂oni艂a. Patrzyli na nieoczekiwanych go艣ci z trwog膮. Ubrani byli w 艂achmany, a dzieci... dzieci s艂ania艂y si臋 z os艂abienia. Ich ko艅czyny by艂y cienkie niczym 藕d藕b艂a trawy.

- To twoja rodzina? - zapyta艂 Arnau.

Ch艂op mia艂 w艂a艣nie przytakn膮膰, gdy z cha艂upy dobieg艂 cichutki p艂acz. Arnau 艣ci膮gn膮艂 brwi. M臋偶czyzna pokr臋ci艂 wolno g艂ow膮, jego spojrzenie nie wyra偶a艂o ju偶 l臋ku, ale smutek.

- Moja 偶ona nie ma pokarmu, panie.

Arnau popatrzy艂 na kobiet臋. Jak taka chudzina mo偶e mie膰 pokarm? Przecie偶 nie ma nawet piersi!

- Mo偶e kto艣 z s膮siedztwa m贸g艂by... Ch艂op uprzedzi艂 jego pytanie:

- Wszyscy s膮 w takim samym po艂o偶eniu, panie. Niemowl臋ta umieraj膮 z g艂odu.

K膮tem oka Arnau zobaczy艂, 偶e Mar zakrywa r臋k膮 usta.

- Oprowad藕 mnie po gospodarstwie, chc臋 zobaczy膰 spichlerz, obory, cha艂up臋, pola.

Na te s艂owa kobieta osun臋艂a si臋 na kolana i zacz臋艂a czo艂ga膰 si臋 do Mar i Arnaua ze s艂owami:

- Nie mo偶emy wi臋cej p艂aci膰, panie!

Arnau podszed艂 do niej i wzi膮艂 j膮 za ramiona. Kobieta skuli艂a si臋.

- Co?

Dzieci wybuchn臋艂y p艂aczem.

- Nie bijcie jej, panie, b艂agam - prosi艂 ch艂op. - Moja 偶ona m贸wi prawd臋, nie mo偶emy wi臋cej p艂aci膰. Ukarze lepiej mnie.

Arnau pu艣ci艂 kobiet臋 i podszed艂 do Mar, kt贸ra obserwowa艂a ca艂膮 scen臋 szeroko rozwartymi oczami.

- Nie b臋d臋 jej bi艂 - powiedzia艂 do ch艂opa. - Ani jej, ani ciebie, ani nikogo z twojej rodziny. Nie przyszed艂em po pieni膮dze. Po prostu chc臋 obejrze膰 twoje gospodarstwo. Ka偶 偶onie wsta膰.

Strach przerodzi艂 si臋 w smutek, a smutek w niedowierzanie. Zdumieni wie艣niacy wbili w Arnaua zapadni臋te oczy. Czy偶by艣my zabawiali si臋 w bog贸w? - pomy艣la艂 Arnau. Jak bardzo musiano ich skrzywdzi膰, skoro zachowuj膮 si臋 w ten spos贸b... Ich dziecko umiera z g艂odu, a oni my艣l膮, 偶e przyszed艂em po pieni膮dze.

Spichlerz by艂 pusty, podobnie jak obora. Ziemia le偶a艂a od艂ogiem, narz臋dzia by艂y zepsute, a cha艂upa... Nawet je艣li niemowl臋 nie umrze z g艂odu, na pewno zachoruje. Arnau ba艂 si臋 wzi膮膰 je na r臋ce - wygl膮da艂o... wygl膮da艂o, jakby mia艂o si臋 rozsypa膰 od jego dotyku.

Si臋gn膮艂 do sakiewki i wyci膮gn膮艂 kilka monet. Ju偶 mia艂 je poda膰 gospodarzowi, ale namy艣li艂 si臋 i doda艂 jeszcze kilka.

- To niemowl臋 musi 偶y膰 - powiedzia艂, k艂ad膮c monety na czym艣, co kiedy艣 by艂o zapewne sto艂em. - Nie chc臋, 偶eby艣cie g艂odowali. To s膮 wasze pieni膮dze, rozumiesz? Nikt inny nie ma do nich prawa. W razie czego przyjd藕 do mnie na zamek.

Ani drgn臋li, wpatrywali si臋 w monety jak zakl臋ci. Nie oderwali od nich wzroku, nawet 偶eby po偶egna膰 wychodz膮cego go艣cia.

Arnau wraca艂 na zamek przygn臋biony, w zamy艣leniu, milcz膮c. Mar r贸wnie偶 nie odzywa艂a si臋 ani s艂owem.

- Wszyscy s膮 w takim samym po艂o偶eniu - wyzna艂 Arnau Juanowi, gdy przechadzali si臋 w ch艂odzie wieczoru pod murami zamku. - Ci, kt贸rzy mieli troch臋 szcz臋艣cia, zaj臋li opuszczone gospodarstwa zmar艂ych ch艂op贸w lub po prostu uciekli. I trudno si臋 dziwi膰. Dodatkowe ziemie przeznaczyli na lasy i pastwiska, dzi臋ki kt贸rym mog膮 wy偶ywi膰 si臋 podczas nieurodzaju Jednak wi臋kszo艣膰... wi臋kszo艣膰 jest w tragicznej sytuacji. Ziemia nie wydaje plon贸w i przymieraj膮 g艂odem.

- To nie wszystko - doda艂 Joan. - Podobno mo偶ni, twoi lennicy, zmuszaj膮 tych, kt贸rzy si臋 jeszcze ostali, do podpisania capbreus...

- Capbreusl

- Dokumentu przywracaj膮cego wszystkie prawa feudalne zniesione w latach dobrobytu. Ch艂op贸w jest mniej, dlatego mo偶ni ciemi臋偶膮 ich coraz bardziej, by zagwarantowa膰 sobie te same dochody co przed laty, gdy wie艣 by艂a ludna, a zbiory obfite.

Ju偶 wcze艣niej Arnau 藕le sypia艂. W snach widzia艂 wychudzone postacie, a wtedy budzi艂 si臋 przera偶ony. Natomiast od rozmowy z Joanem w og贸le nie m贸g艂 zmru偶y膰 oka. Obszed艂 swe w艂o艣ci, szczodrze sypi膮c groszem. Jak mo偶e pozwoli膰 na taki wyzysk? To przecie偶 jego poddani. Owszem, zale偶eli bezpo艣rednio od swych pan贸w, kt贸rzy byli z kolei jego lennikami. Je艣li on, pan feudalny, wymaga 艣wiadcze艅 i sp艂aty czynszu od wasali, ci nak艂adaj膮 na biedak贸w nowe obowi膮zki, kt贸re kasztelan uprawomocni艂 ra偶膮cym niedopatrzeniem.

Ci ludzie s膮 niewolnikami. Niewolnikami ziemi. Jego ziemi. Arnau skuli艂 si臋 na pos艂aniu. Jego niewolnikami! Armi膮 zag艂odzonych, oboj臋tnych wszystkim m臋偶czyzn, kobiet i dzieci, kt贸rych si臋 gn臋bi, wysysa z nich resztk臋 偶ycia. Arnau pomy艣la艂 o mo偶nych odwiedzaj膮cych Elionor. Tryskali zdrowiem i rado艣ci膮! - byli krzepcy, bogato odziani... Jak mog膮 偶y膰, 艣lepi na tragedi臋 swych poddanych? Co robi膰?

By艂 szczodry. Dawa艂 pieni膮dze wszystkim potrzebuj膮cym, ze szkod膮 dla w艂asnej kieszeni, ale widzia艂 rado艣膰 na dzieci臋cych buziach oraz na twarzy towarzysz膮cej mu zawsze Mar. Lecz to nie mo偶e trwa膰 wiecznie. Jak tak dalej p贸jdzie, na jego pieni膮dzach wzbogac膮 si臋 mo偶ni. Nadal b臋d膮 zalegali z op艂atami, wyzyskuj膮c w dw贸jnas贸b biedak贸w. Co robi膰?

Podczas gdy Arnau by艂 z dnia na dzie艅 bardziej osowia艂y, jego 偶onie humor wyra藕nie dopisywa艂.

Baronowa zaprosi艂a mo偶nych, ch艂op贸w i ca艂膮 okolic臋 na dzie艅 Wniebowzi臋cia - poinformowa艂 brata Joan, kt贸ry jako jedyny rozmawia艂 z Elionor膮.

- Po co?

- By jej z艂o偶yli... by wam z艂o偶yli - poprawi艂 si臋 mnich - ho艂d lenny. Arnau kaza艂 mu kontynuowa膰. - W my艣l prawa... - Joan roz艂o偶y艂 r臋ce, jakby m贸wi艂 bratu: sam tego chcia艂e艣. - W my艣l prawa ka偶dy pan feudalny mo偶e za偶膮da膰 od swych wasali odnowienia ho艂du lennego i przysi臋gi wierno艣ci. Elionor jeszcze go nie otrzyma艂a, wi臋c jej 偶膮danie jest zrozumia艂e.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e przyjad膮?

- Mo偶ni i rycerze nie musz膮 stawi膰 si臋 na publiczne wezwanie pod warunkiem, 偶e przed up艂ywem roku, miesi膮ca i jednego dnia odnowi膮 przysi臋g臋 lenn膮 prywatnie. Jednak Elionor rozmawia艂a z nimi i zapowiedzieli sw膮 obecno艣膰. Nikt nie chce si臋 nara偶a膰 kr贸lewskiej wychowanicy.

- A ma艂偶onkowi kr贸lewskiej wychowanicy?

Joan nie odpowiedzia艂. Jednak co艣 w jego oczach... Arnau zna艂 to spojrzenie.

- Masz mi co艣 do powiedzenia? Mnich zaprzeczy艂 ruchem g艂owy.

Elionor rozkaza艂a zbudowa膰 podest na esplanadzie u st贸p zaniku. Nie mog艂a si臋 doczeka膰 dnia Wniebowzi臋cia. Tyle razy patrzy艂a, jak mo偶ni i ca艂e grody sk艂adaj膮 ho艂d lenny jej opiekunowi. A teraz b臋d膮 przysi臋gali jej niczym kr贸lowej, pani tych ziem. Co z tego, 偶e Arnau stanie obok niej? Wszyscy b臋d膮 wiedzieli, 偶e ona, kr贸lewska wychowanica, jest tu najwa偶niejsza.

By艂a tak rozanielona, 偶e kiedy zbli偶a艂 si臋 wielki dzie艅, u艣miechn臋艂a si臋 do swego m臋偶a - ch艂odno i z daleka, ale jednak.

Arnau zawaha艂 si臋, po czym odpowiedzia艂 jej wymuszonym grymasem.

Dlaczego to zrobi艂am? - pomy艣la艂a Elionor i zacisn臋艂a pi臋艣ci. - Idiotka! - zgani艂a si臋 w duchu. Jak mo偶esz tak si臋 poni偶a膰 przed zwyk艂ym bankierzyn膮, do tego zbieg艂ym ch艂opem? Cho膰 mieszkali razem od p贸艂tora miesi膮ca, Arnau nigdy nie odwiedzi艂 jej alkowy. Czy偶by nie by艂 prawdziwym m臋偶czyzn膮? Gdy nikt nie patrzy艂, Elionor po偶era艂a wzrokiem silne mocarne cia艂o m臋偶a, a w samotne noce wyobra偶a艂a sobie, 偶e posiadaj膮 dziko. Od jak dawna nie prze偶ywa takich uniesie艅? Arnau ur膮ga jej sw膮 oboj臋tno艣ci膮. Jak 艣mie?! Przygryz艂a ze z艂o艣ci膮 doln膮 warg臋. Przyjdzie koza do woza, powiedzia艂a sobie w duchu.

W dniu Wniebowzi臋cia wsta艂a o brzasku. Z okna swej samotnej sypialni wyjrza艂a na esplanad臋, nad kt贸r膮 g贸rowa艂 drewniany podest wzniesiony na jej polecenie. Ch艂opi zacz臋li ju偶 艣ci膮ga膰 pod zamek, niekt贸rzy szli przez ca艂膮 noc, by zd膮偶y膰 na wezwanie swych pan贸w. Nie zjawi艂 si臋 jeszcze nikt z mo偶nych.

S艂o艅ce zwiastowa艂o pi臋kny, upalny dzie艅. Jasne, bezchmurne niebo - niczym niebo, kt贸re przed czterdziestoma laty by艂o 艣wiadkiem wesela pa艅szczy藕nianego ch艂opa, Bernata Estanyola - rozci膮ga艂o si臋 b艂臋kitnym sklepieniem nad tysi膮cami poddanych zgromadzonych u st贸p zamku. Zbli偶a艂a si臋 um贸wiona godzina i Elionor, wystrojona w paradne szaty, chodzi艂a nerwowo po g艂贸wnej komnacie zamku Montbui. Wci膮偶 czekano na mo偶nych i rycerzy! Joan siedzia艂 na krze艣le w czarnym habicie, a Arnau i Mar, nic sobie nie robi膮c z ca艂ej pompy, wymieniali rozbawione spojrzenia po ka偶dym rozpaczliwym westchnieniu dobywaj膮cym si臋 z piersi Elionor.

W ko艅cu nadci膮gn臋li i mo偶ni. Zapominaj膮c o nakazach dworskiej etykiety, s艂uga Elionor, nie mniej przej臋ty ni偶 jego pani, wtargn膮艂 na sal臋, by oznajmi膰 ich przyjazd. Baronowa wyjrza艂a przez okno, a gdy si臋 odwr贸ci艂a, jej twarz promienia艂a szcz臋艣ciem. Zamieszkuj膮cy jej posiad艂o艣ci mo偶ni i rycerze wje偶d偶ali na esplanad臋 w aureoli bogactwa i przepychu, ich wspania艂e szaty, miecze i klejnoty miesza艂y si臋 z armi膮 burych, sm臋tnych i wytartych sukman ch艂opskich. R偶enie koni _ odprowadzanych przez stajennych za podest przerwa艂o cisz臋, jak膮 ch艂opi powitali swych pan贸w. S艂udzy rozstawili krzes艂a obite barwnym jedwabiem u st贸p podwy偶szenia, gdzie mo偶ni i rycerze mieli z艂o偶y膰 ho艂d lenny. Lud instynktownie odsun膮艂 si臋 od ostatniego rz臋du krzese艂, tworz膮c widoczny odst臋p pomi臋dzy sob膮 a wielkimi tego 艣wiata.

Elionor ponownie wyjrza艂a przez okno i uradowa艂a si臋 na widok bogactwa i zbytku, jaki stanowili lennicy. Poczu艂a si臋 jak prawdziwa kr贸lowa, gdy wysz艂a do nich w towarzystwie rodziny, zasiad艂a na pode艣cie i popatrzy艂a wynio艣le na obecnych.

Sekretarz Elionor, przemieniony w mistrza ceremonii, rozpocz膮艂 uroczysto艣膰 od odczytania kr贸lewskiego edyktu, na mocy kt贸rego Piotr III dawa艂 w posagu swej wychowanicy Elionor tytu艂 baronowej Granollers, Sant Vicenc i Caldes de Montbui, wraz ze swymi dotychczasowymi lennikami, ziemiami i czynszem... Elionor rozkoszowa艂a si臋 s艂owami sekretarza, czuj膮c si臋 obiektem zazdrosnych, a nawet nienawistnych - czemu偶 by nie? - spojrze艅 by艂ych kr贸lewskich lennik贸w, b臋d膮cych teraz jej wasalami. Nadal winni b臋d膮 wierno艣膰 kr贸lowi, jednak od tej pory oddziela膰 ich b臋dzie od monarchy nowy szczebel w hierarchii - ona, Elionor. Arnau z kolei w og贸le nie s艂ucha艂 s艂贸w sekretarza, zaj臋ty odpowiadaniem na u艣miechy wdzi臋cznych ch艂op贸w.

Po艣r贸d gminu sta艂y, r贸wnie偶 oboj臋tne na przebieg ceremonii, dwie kobiety w jaskrawych sukniach, jakie prawo nakazywa艂o nosi膰 nierz膮dnicom. Jedna z nich by艂a ju偶 staruszk膮, druga, dojrza艂a, ale wci膮偶 pi臋kna, z dum膮 prezentowa艂a swe kszta艂ty.

- Mo偶ni i rycerze! - rykn膮艂 sekretarz, 艣ci膮gaj膮c na siebie uwag臋 nawet Arnaua - sk艂adacie ho艂d Arnauowi i Elionor, baronostwu Granollers, Sant Vicenc i Caldes de Montbui?

- Nie!

Krzyk zdawa艂 si臋 rozdziera膰 niebosk艂on. By艂y kasztelan zamku Montbui wsta艂 i grzmi膮cym g艂osem odpowiedzia艂 na pytanie sekretarza. G艂uchy pomruk przeszed艂 przez t艂um zgromadzony za rz臋dami krzese艂. Joan pokiwa艂 g艂ow膮, jakby si臋 tego spodziewa艂. Mar by艂a zmieszana i czu艂a si臋 nieswojo. Arnau nie wiedzia艂, co robi膰. Elionor zblad艂a, jej twarz by艂a teraz bia艂a jak p艂贸tno.

Sekretarz przeni贸s艂 wzrok na sw膮 pani膮, jednak z braku wskaz贸wek przej膮艂 inicjatyw臋:

- Odmawiacie?

- Odmawiamy! - rykn膮艂 kasztelan, pewny swego. - Nawet kr贸l nie mo偶e nas zmusi膰 do z艂o偶enia ho艂du osobie ni偶szej stanem. Tak m贸wi prawo! - Joan pokiwa艂 smutno g艂ow膮. Wola艂 nie wspomina膰 Arnauowi, 偶e mo偶ni ok艂amali Elionor. - Arnau Estanyol - ci膮gn膮艂 kasztelan podniesionym g艂osem -jest obywatelem Barcelony, synem zbieg艂ego ch艂opa pa艅szczy藕nianego. Nie z艂o偶ymy ho艂du osobie tak nisko urodzonej, cho膰 kr贸l mianowa艂 j膮 baronem.

M艂odsza z dw贸ch jaskrawo ubranych kobiet stan臋艂a na palcach i spojrza艂a na podest. Zasiadaj膮cy na nim mo偶ni ju偶 wcze艣niej wzbudzili jej ciekawo艣膰, jednak teraz, na wzmiank臋 o Estanyolu, obywatelu Barcelony i ch艂opskim synu, nogi si臋 pod ni膮 ugi臋艂y.

Przez t艂um zn贸w przeszed艂 pomruk, a sekretarz ponownie zerkn膮艂 na Elionor. Arnau poszed艂 za jego przyk艂adem, jednak wychowanica kr贸la ani drgn臋艂a. Siedzia艂a jak zakl臋ta. Gdy pierwsze wra偶enie min臋艂o, os艂upienie przerodzi艂o si臋 w gniew. Jej dotychczas bia艂a twarz obla艂a si臋 p膮sem, baronowa dr偶a艂a z w艣ciek艂o艣ci, zaciska艂a d艂onie na por臋czy krzes艂a, jakby chcia艂a je zmia偶d偶y膰.

- Dlaczego powiedzia艂a艣, 偶e umar艂? - zapyta艂a m艂odsza z prostytutek.

- Bo to m贸j syn.

- Arnau jest twoim synem?

Francesca przytakn臋艂a ruchem g艂owy, ka偶膮c Aledis m贸wi膰 ciszej. Za nic w 艣wiecie nie chcia艂a, by si臋 wyda艂o, 偶e Arnau jest synem nierz膮dnicy. Na szcz臋艣cie otaczaj膮cy j膮 ch艂opi poch艂oni臋ci byli sprzeczk膮 mo偶nych.

Sytuacja stawa艂a si臋 coraz bardziej napi臋ta. Wobec biernej postawy towarzyszy Joan postanowi艂 interweniowa膰.

- Nie przeczymy, 偶e m贸wicie prawd臋 - rzuci艂 zza plec贸w zniewa偶onej baronowej. - Mo偶ecie odm贸wi膰 z艂o偶enia ho艂du, nie zwalnia was to jednak z obowi膮zku pos艂usze艅stwa i s艂u偶enia waszym seniorom. Takie jest prawo! Zgadzacie si臋?

Gdy kasztelan, 艣wiadomy, 偶e dominikanin ma racj臋, zerka艂 na swych towarzyszy, Arnau przywo艂a艂 Joana.

- Co to wszystko znaczy? - zapyta艂 szeptem.

- To znaczy, 偶e zachowaj膮 honor. Nie z艂o偶膮 ho艂du osobie...

- ...ni偶szej stanem - doko艅czy艂 Arnau. - Przecie偶 wiesz, 偶e o to nie dbam.

- Nie z艂o偶膮 ci ho艂du ani nie dope艂ni膮 aktu podda艅stwa lennego, ale tak czy owak musz膮 by膰 ci pos艂uszni, 艣wiadczy膰 ci us艂ugi i uzna膰 otrzymane od ciebie ziemie i przywileje.

- Co艣 podobnego do capbreus, jakie oni sami narzucaj膮 ch艂opom?

- Mniej wi臋cej.

- Zgadzamy si臋 - odpar艂 kasztelan.

Arnau zlekcewa偶y艂 go. Nawet na niego nie spojrza艂. Ju偶 wiedzia艂, jak sko艅czy膰 z wyzyskiem ch艂op贸w. Joan nadal nad nim sta艂. Elionor ju偶 si臋 nie liczy艂a, spogl膮da艂a niewidz膮cym wzrokiem gdzie艣 ponad t艂um, w 艣lad za pryskaj膮cymi z艂udzeniami.

- Czy to znaczy - zapyta艂 Arnau Joana - 偶e cho膰 nie uznaj膮 mnie za swego barona, nadal mam nad nimi w艂adz臋 i musz膮 mnie s艂ucha膰?

- Tak. Ratuj膮 jedynie honor.

- Znakomicie - stwierdzi艂 Arnau, wstaj膮c niespiesznie i przywo艂uj膮c do siebie mistrza ceremonii. - Widzisz odst臋p mi臋dzy mo偶nymi i ludem? - spyta艂 go. - Staniesz tam i b臋dziesz powtarza艂 jak najg艂o艣niej, s艂owo w s艂owo, to, co teraz powiem. Chc臋, by wszyscy mnie s艂yszeli! - Gdy sekretarz ruszy艂 na wskazane miejsce, Arnau rzuci艂 cyniczny u艣miech kasztelanowi, kt贸ry wci膮偶 czeka艂 na odpowied藕. - Ja, Arnau, baron Granollers, San Vicenc i Caldes de Montbui... Arnau zaczeka艂, a偶 jego s艂owa zostan膮 przekazane dalej.

- Ja, Arnau - zacz膮艂 powtarza膰 sekretarz - baron Granollers, San Vicenc i Caldes de Montbui...

- ...zakazuj臋 na mych w艂o艣ciach tak zwanych 鈥渘iesprawiedliwych przywilej贸w"...

- ...zakazuj臋...

- Nie mo偶esz! - krzykn膮艂 jeden z mo偶nych, przerywaj膮c sekretarzowi.

Arnau spojrza艂 na Joana pytaj膮co.

- Mog臋 - rzuci艂, us艂yszawszy potwierdzenie Joana.

- P贸jdziemy na skarg臋 do kr贸la! - krzykn膮艂 kto艣 inny. Arnau wzruszy艂 ramionami. Joan podszed艂 do niego.

- Pomy艣la艂e艣, co czeka tych biedak贸w, je艣li dasz im nadziej臋, a kr贸l uniewa偶ni twe obietnice?

- Joan - odpar艂 Arnau w nag艂ym przyp艂ywie pewno艣ci siebie - mo偶e nie znam si臋 na ho艂dach lennych, mo偶now艂adztwie i rycerstwie, ale potrafi臋 czyta膰 wpisy w moich ksi臋gach rachunkowych dotycz膮ce po偶yczek zaci膮gni臋tych przez jego wysoko艣膰 na kampani臋 maroka艅sk膮. Zreszt膮 po偶yczki te, gwoli 艣cis艂o艣ci - doda艂 z u艣miechem - znacznie wzros艂y, odk膮d o偶eni艂em si臋 z kr贸lewsk膮 wychowank膮. Co jak co, ale mog臋 ci臋 zapewni膰, 偶e Piotr Trzeci nie zakwestionuje mojej decyzji.

Arnau nakaza艂 sekretarzowi, by kontynuowa艂.

- ...zakazuj臋 na mych w艂o艣ciach tak zwanych 鈥渘iesprawiedliwych przywilej贸w"... - wyrecytowa艂 sekretarz.

- Znosz臋 przywilej intestia, na mocy kt贸rego panu przys艂uguje cz臋艣膰 spadku po wasalu. - Arnau m贸wi艂 wyra藕nie i powoli, by sekretarz za nim nad膮偶y艂. Lud s艂ucha艂 w milczeniu, z niedowierzaniem i nadziej膮. - Przywilej cugutia, pozwalaj膮cy Panu przej膮膰 po艂ow臋 lub ca艂o艣膰 maj膮tku poddanej przy艂apanej na cudzo艂贸stwie. Przywilej exorquia, przyznaj膮cy mu cz臋艣膰 maj膮tku 偶onatego ch艂opa, kt贸ry umiera bezpotomnie. Przywilej ius maletractandi, pozwalaj膮cy panom zn臋ca膰 si臋 nad poddanymi i przyw艂aszcza膰 sobie ich w艂asno艣膰. - Zrobi艂o si臋 tak cicho, 偶e sekretarz zamilk艂, bo g艂os barona dociera艂 teraz do wszystkich zgromadzonych przed zamkiem. Francesca 艣cisn臋艂a r臋k臋 Aledis. - Przywilej arsia, kt贸ry nakazuje ch艂opu wyp艂aci膰 odszkodowanie za po偶ar na pa艅skich ziemiach. Przywilej firma de espoliforzada, przyznaj膮cy panu prawo do obcowania w noc po艣lubn膮 z oblubienic膮 wasala...

Odleg艂o艣膰 nie pozwoli艂a Arnauowi dojrze膰, 偶e w t艂umie ch艂op贸w, kt贸rzy zacz臋li rozgl膮da膰 si臋 rado艣nie, w miar臋 jak dociera艂a do nich waga s艂贸w barona, jego leciwa matka pu艣ci艂a r臋k臋 Aledis i ukry艂a twarz w d艂oniach. Aledis zrozumia艂a wszystko w okamgnieniu. 艁zy nap艂yn臋艂y jej do oczu i obj臋艂a staruszk臋. Tymczasem mo偶ni i rycerze stoj膮cy przed podestem, z kt贸rego Arnau przemawia艂 do ich wasali, rozprawiali nad najlepszym sposobem przedstawienia kwestii kr贸lowi.

- Znosz臋 wszelkie inne obowi膮zki obarczaj膮ce dotychczas ch艂op贸w z wyj膮tkiem sp艂aty sprawiedliwego i zgodnego z prawem czynszu lennego od uprawianej ziemi. Pozwalam wam wypieka膰 chleb we w艂asnych piecach, podkuwa膰 zwierz臋ta i naprawia膰 narz臋dzia we w艂asnych ku藕niach. Kobiety zwalniam z obowi膮zku nieodp艂atnego us艂ugiwania na dworach, a matki z powinno艣ci karmienia pa艅skich dzieci. - Zatopiona we wspomnieniach staruszka nie mog艂a opanowa膰 p艂aczu. - Od tej pory nie musicie wr臋cza膰 waszym seniorom podark贸w z okazji Bo偶ego Narodzenia ani pracowa膰 bez wynagrodzenia na ich polach.

Arnau zawiesi艂 g艂os na chwil臋, obserwuj膮c ponad g艂owami oburzonych mo偶nych t艂um, kt贸ry czeka艂 na upragnione s艂owa. Brakowa艂o najwa偶niejszego! Lud o tym wiedzia艂 i z napi臋ciem ws艂uchiwa艂 si臋 w cisz臋. Brakowa艂o najwa偶niejszego!

- Og艂aszam was wolnymi lud藕mi! - oznajmi艂 wreszcie Arnau.

Kasztelan krzykn膮艂 i pogrozi艂 Arnauowi pi臋艣ci膮. Pozostali mo偶ni r贸wnie偶 gestykulowali i pokrzykiwali.

- Wolnymi lud藕mi! - zatka艂a staruszka, ale wiwatuj膮cy t艂um zag艂uszy艂 jej szloch.

- Od dzisiaj, od dnia, w kt贸rym mo偶ni odm贸wili z艂o偶enia ho艂du kr贸lewskiej wychowanicy, ch艂opi z baronatu Granollers, Sant Vicenc i Caldes de Montbui r贸wni b臋d膮 ch艂opom z Nowej Katalonii, zamieszkuj膮cym baronaty Entenca i Conca de Barbera, wsie Tarragony, hrabstwa Prades, Segarra i Garriga, markizat Aytona, terytoria Tortosy i Urgellu... R贸wni b臋d膮 ch艂opom z kt贸regokolwiek z dziewi臋tnastu region贸w Katalonii podbitej dzi臋ki wysi艂kowi i krwi waszych ojc贸w. Jeste艣cie wolni! Jeste艣cie ch艂opami, jednak nigdy ju偶 nie b臋dziecie s艂ugami! Ani wy, ani wasze dzieci, ani wasze wnuki!

- Ani matki - szepn臋艂a Francesca. - Ani wasze matki - powt贸rzy艂a i zn贸w zaszlocha艂a, przytrzymuj膮c si臋 Aledis, kt贸ra r贸wnie偶 nie mog艂a opanowa膰 emocji.

Arnau musia艂 opu艣ci膰 podest, by wdzi臋czni ch艂opi nie rzucili si臋 na niego. Joan podtrzyma艂 Elionor, kt贸ra nie mog艂a i艣膰 o w艂asnych si艂ach. Pod膮偶aj膮ca za nimi Mar walczy艂a z rozsadzaj膮cym jej piersi wzruszeniem.

Gdy Arnau i jego bliscy udali si臋 na zamek, esplanada zacz臋艂a pustosze膰. Mo偶ni ustalili, jak przedstawi膰 spraw臋 kr贸lowi, i rozjechali si臋 w po艣piechu. Zape艂niaj膮cy drogi i go艣ci艅ce ch艂opi musieli uskakiwa膰 na boki, by nie zgin膮膰 pod kopytami rumak贸w dosiadanych przez rozw艣cieczonych je藕d藕c贸w. Cho膰 mieli przed sob膮 d艂ug膮 drog臋, szli u艣miechni臋ci.

Na r贸wninie przed zamkiem pozosta艂y tylko dwie kobiety.

- Dlaczego mnie ok艂ama艂a艣? - zapyta艂a Aledis. Staruszka odwr贸ci艂a si臋.

- Bo nie by艂a艣 go warta... A i jemu nie by艂o pisane sp臋dzi膰 z tob膮 偶ycia. Nie mog艂a艣 zosta膰 jego 偶on膮. - Francesca powiedzia艂a to bez zaj膮knienia, na tyle oboj臋tnie, na ile pozwala艂 jej ochryp艂y ze wzruszenia g艂os.

Naprawd臋 uwa偶asz, 偶e nie by艂am go warta? 鈥 zapyta艂a?. Francesca otar艂a 艂zy i odzyska艂a energi臋 oraz stanowczo艣膰, kt贸re przez lata pozwala艂y jej sta膰 na czele pr臋偶nie dzia艂aj膮cego interesu.

- Sama widzisz, do czego doszed艂. Nie s艂ysza艂a艣, co w艂a艣nie uczyni艂? My艣lisz, 偶e osi膮gn膮艂by to wszystko przy tobie?

- A wi臋c historia o moim m臋偶u i pojedynku...

- By艂a k艂amstwem.

- I to, 偶e mnie szuka艂...

- Podobnie. - Aledis spojrza艂a na Francesc臋, 艣ci膮gaj膮c brwi. - Ty r贸wnie偶 mnie ok艂ama艂a艣, pami臋tasz?

- Mia艂am powody.

- Ja tak偶e.

- Pewnie, chcia艂a艣, 偶ebym dla ciebie pracowa艂a... Teraz wszystko rozumiem.

- Nie tylko dlatego, cho膰 przyznaj臋, 偶e by艂 to jeden z powod贸w. Masz mi co艣 do zarzucenia? Ile naiwnych dziewcz膮t oszuka艂a艣 od tamtej pory?

- To nie by艂oby konieczne, gdyby艣...

- Przypominam ci, 偶e sama podj臋艂a艣 decyzj臋. - Aledis zawaha艂a si臋. - Wiele z nas nie mia艂o tyle szcz臋艣cia.

- Du偶o wycierpia艂am. Dotar艂am do Figueras, do艣wiadczaj膮c po drodze ha艅by, poni偶enia... I na co mi to by艂o?

- 呕yjesz dostatnio, lepiej ni偶 niejeden z mo偶nych, kt贸rzy tu dzisiaj zjechali. Niczego ci nie brak.

- Z wyj膮tkiem godno艣ci.

Francesca wyprostowa艂a si臋 na tyle, na ile pozwala艂 jej wiek, i zmierzy艂a Aledis surowym spojrzeniem.

- Co艣 ci powiem. Nie znam si臋 na tych sprawach, wiem natomiast, 偶e dobrowolnie sprzeda艂a艣 mi swoj膮 godno艣膰. Mnie skradziono j膮, gdy by艂am dzieckiem. Nikt mnie nie pyta艂 o zdanie. Dzisiaj wyp艂aka艂am si臋 za wszystkie czasy, za lata, kiedy nie pozwala艂am sobie na 艂zy. Ale ju偶 wystarczy. Jeste艣my kim jeste艣my, nic nie da - ani tobie, ani mnie - rozpami臋tywanie, jak do tego dosz艂o. Zostaw innym spory o godno艣膰 Przecie偶 widzia艂a艣 ludzi, w艣r贸d kt贸rych tu sta艂y艣my. Kto z nich mo偶e m贸wi膰 o godno艣ci i honorze?

- Mo偶e teraz, po zniesieniu niesprawiedliwych przywilej贸w...

- Nie 艂ud藕 si臋, pozostan膮 biedakami bez grosza przy duszy. Du偶o nas kosztowa艂o osi膮gni臋cie tego, do czego dosz艂y艣my. Zapomnij o godno艣ci, to wynalazek nie dla ludu.

Aledis odprowadzi艂a wzrokiem rozchodz膮cych si臋 wie艣niak贸w. Tak, przywr贸cono im wolno艣膰, ale byli to wci膮偶 ci sami m臋偶czy藕ni i kobiety pozbawione nadziei, te same wyg艂odnia艂e, bose, na wp贸艂 nagie dzieci. Pokiwa艂a g艂ow膮 i u艣ciska艂a Francesc臋.

- Chyba mnie tu nie zostawisz?!

Elionor zbieg艂a ze schod贸w jak furia. Arnau siedzia艂 przy stole w sali zamkowej i podpisywa艂 dokumenty znosz膮ce w jego w艂o艣ciach niesprawiedliwe przywileje. 鈥淕dy tylko to za艂atwi臋, wyje偶d偶am", oznajmi艂 Joanowi. Mnich i Mar przygl膮dali si臋 tej scenie zza jego plec贸w.

Arnau sko艅czy艂 podpisywanie dokument贸w i podni贸s艂 wzrok na 偶on臋. Rozmawiali chyba po raz pierwszy od dnia 艣lubu. Arnau nie wsta艂 od sto艂u.

- Dlaczego chcesz, bym zosta艂?

- My艣lisz, 偶e b臋d臋 mieszka艂a tu, gdzie dozna艂am takiego poni偶enia?

- Zapytam wi臋c inaczej: dlaczego chcesz ze mn膮 wyjecha膰?

- Bo jeste艣 moim m臋偶em! - zapiszcza艂a Elionor. Przemy艣la艂a spraw臋 po tysi膮ckro膰: nie mo偶e zosta膰 w Montbui, nie mo偶e r贸wnie偶 wr贸ci膰 na kr贸lewski dw贸r. Arnau skrzywi艂 si臋 z niesmakiem. - Je艣li wyjedziesz, je艣li mnie tu zostawisz - doda艂a Elionor - poskar偶臋 si臋 kr贸lowi.

Jej s艂owa zako艂ata艂y w g艂owie Arnaua. 鈥淧贸jdziemy na skarg臋 do kr贸la", zagrozili mu mo偶ni. Liczy艂, 偶e za艂atwi t臋 spraw臋, ale rzuci艂 okiem na w艂a艣nie podpisane dokumenty. Je艣li Elionor, jego 偶ona i wychowanica kr贸la, poprze skarg臋 mo偶nych...

- Podpisz - rozkaza艂, podsuwaj膮c jej dokumenty.

- Niby dlaczego? Uchylenie przywilej贸w pomniejszy nasze dochody.

- Je艣li podpiszesz, zamieszkasz w Barcelonie w pa艂acu przy ulicy Montcada i nie b臋d膮 ci ju偶 potrzebne dochody z ziem. B臋dziesz si臋 p艂awi艂a w pieni膮dzach.

Elionor podesz艂a do sto艂u, wzi臋艂a pi贸ro i pochyli艂a si臋 nad dokumentami.

- Jak膮 mam gwarancj臋, 偶e dotrzymasz s艂owa? - zapyta艂a znienacka, odwracaj膮c si臋 do m臋偶a.

- Tak膮, 偶e w im wi臋kszym domu zamieszkamy, tym rzadziej b臋d臋 ci臋 widywa艂. 呕e im dostatniejsze 偶ycie ci zapewni臋, tym rzadziej b臋dziesz mi zawraca艂a g艂ow臋. Oto gwarancja. Musi ci ona wystarczy膰, bo innej nie dostaniesz.

Elionor spojrza艂a na Joana i Mar stoj膮cych za Arnauem. Czy偶by ta ma艂a si臋 u艣miecha艂a?

- Oni zamieszkaj膮 z nami? - zapyta艂a, celuj膮c w nich pi贸rem.

- Tak.

- Ona te偶?

Mar i Elionor skrzy偶owa艂y lodowate spojrzenia.

- Chyba wyrazi艂em si臋 jasno, Elionor. Podpisujesz czy nie?

Podpisa艂a.

Nie czekaj膮c, a偶 偶ona si臋 spakuje, jeszcze tego samego wieczoru, gdy zel偶a艂 upa艂, Arnau wyruszy艂 do Barcelony na wynaj臋tym wozie, czyli dok艂adnie tak, jak przyjecha艂.

Nikt z trojga podr贸偶nych nie obejrza艂 si臋, gdy wyje偶d偶ali przez bram臋 zamku.

- Dlaczego musimy z ni膮 mieszka膰? - zapyta艂a Mar.

- Nie mog臋 nara偶a膰 si臋 Piotrowi Trzeciemu. Z kr贸lami nigdy nic nie wiadomo.

Mar milcza艂a przez chwil臋, zatopiona w my艣lach.

- Dlatego jej to wszystko obieca艂e艣?

- Nie...Tak, ale to tylko jeden z powod贸w. Przede wszystkim chodzi mi o ch艂op贸w. Nie chc臋, by Elionor posz艂a na skarg臋 do kr贸la. Monarcha przyzna艂 nam dochody z lenna, cho膰 w rzeczywisto艣ci s膮 one znikome, by nie powiedzie膰 偶adne. Gdyby Elionor powiedzia艂a kr贸lowi, 偶e zlekcewa偶y艂em jego podarunek, m贸g艂by uchyli膰 moj膮 decyzj臋.

- Kr贸l? Dlaczego kr贸l mia艂by...

- Powinna艣 wiedzie膰, 偶e zaledwie kilka lat temu monarcha wyda艂 dekret przeciwko ch艂opom pa艅szczy藕nianym, nawet przeciwko przywilejom, kt贸re on sam i jego poprzednicy przyznali miastom. Ko艣ci贸艂 i mo偶now艂adcy za偶膮dali, by zaradzi艂 masowemu opuszczaniu roli przez ch艂op贸w, a kr贸l... spe艂ni艂 ich pro艣b臋.

- Nie pos膮dza艂am go o to.

- Kr贸l jest jednym z mo偶nych, Mar. Najwi臋kszym z nich. Przenocowali w folwarku na przedmie艣ciach Montcady.

Arnau szczodrze wynagrodzi艂 gospodarzy za go艣cin臋. Wstali o 艣wicie i zanim s艂o艅ce zacz臋艂o przypieka膰, byli ju偶 w Barcelonie.

- Sytuacja jest dramatyczna, Guillem - powiedzia艂 Arnau po powitaniach i wyja艣nieniach, gdy zosta艂 sam na sam z niewolnikiem. - W Katalonii dzieje si臋 gorzej, ni偶 s膮dzili艣my. Do Barcelony docieraj膮 tylko og贸lne informacje, ale wystarczy pojecha膰 na wie艣 i rzuci膰 okiem na pola i uprawy, by zrozumie膰, 偶e d艂ugo tak nie poci膮gniemy.

- Ju偶 dawno podj膮艂em stosowne kroki. - S艂owa Guillenia zaskoczy艂y Arnaua. Kaza艂 mu m贸wi膰 dalej. - Kryzys jest powa偶ny, ale mo偶na si臋 go by艂o spodziewa膰. Zreszt膮 nieraz o tym rozmawiali艣my. Nasza waluta ci膮gle traci na warto艣ci na rynkach zagranicznych, ale tu, w Katalonii, kr贸l nie pr贸buje temu zaradzi膰 i kurs wymiany jest zupe艂nie nie do przyj臋cia. Miasto coraz bardziej si臋 zad艂u偶a, by pokry膰 rozpocz臋te inwestycje. Klienci nie zarabiaj膮 ju偶 na handlu, dlatego lokuje oszcz臋dno艣ci gdzie indziej.

- A nasze pieni膮dze?

- Za granic膮. W Pizie, we Florencji, nawet w Genui. Tam nadal mo偶na handlowa膰 po rozs膮dnym kursie. - Milczeli przez kilka chwil. - Castell贸 zbankrutowa艂 - rzuci艂 Guillem, przerywaj膮c milczenie. - To pocz膮tek ko艅ca.

Arnau przypomnia艂 sobie okr膮g艂ego, wiecznie spoconego i sympatycznego bankiera.

- Co si臋 sta艂o?

- Nie by艂 przezorny. Klienci zacz臋li wycofywa膰 wk艂ady i nie m贸g艂 sprosta膰 ich 偶膮daniom.

- Zdo艂a zap艂aci膰?

- Nie s膮dz臋.

Dwudziestego dziewi膮tego sierpnia kr贸l powr贸ci艂 zwyci臋ski z kampanii majorka艅skiej przeciwko Piotrowi Okrutnemu, kt贸ry zdobywszy i spl膮drowawszy Ibiz臋, czmychn膮艂 z wyspy na widok nadp艂ywaj膮cej katalo艅skiej floty.

Miesi膮c p贸藕niej Elionor przyby艂a do Barcelony i rodzina Estanyol wraz z Guillemem - mimo jego pocz膮tkowego sprzeciwu - zamieszka艂a w pa艂acu na ulicy Montcada.

Dwa miesi膮ce p贸藕niej kr贸l udzieli艂 audiencji kasztelanowi Montbui. Poprzedniego dnia wys艂annicy Piotra III poprosili Arnaua o now膮 po偶yczk臋. Otrzymawszy potrzebn膮 sum臋, kr贸l odprawi艂 kasztelana i podtrzyma艂 decyzj臋 Arnaua.

Po up艂ywie kolejnych dw贸ch miesi臋cy i wyga艣ni臋ciu sze艣ciomiesi臋cznego terminu, jaki prawo dawa艂o bankrutowi na sp艂acenie d艂ug贸w, Castell贸 zosta艂 艣ci臋ty przed swym kantorem na placu Canvis. Wszyscy bankierzy Barcelony zmuszeni byli obserwowa膰 egzekucj臋 z pierwszego rz臋du. Arnau widzia艂, jak g艂owa Castell贸 odskakuje od karku po celnym ciosie kata. Ch臋tnie zamkn膮艂by oczy, jak wielu jego towarzyszy, ale nie m贸g艂. Musia艂 to zobaczy膰. To nauczka, kt贸rej nigdy nie powinienem zapomnie膰, powiedzia艂 do siebie, gdy na szafot chlusta krew.

U艣miecha艂a si臋 do niego. Madonna nadal u艣miecha艂a si臋 do Arnaua, podobnie jak szcz臋艣cie. Mia艂 czterdzie艣ci lat i mimo kryzysu jego interesy sz艂y dobrze, przysparzaj膮c mu wielkich zysk贸w, z kt贸rych cz臋艣膰 oddawa艂 potrzebuj膮cym lub przekazywa艂 na budow臋 ko艣cio艂a Santa Maria. Z czasem Guillem musia艂 przyzna膰 mu racj臋: ch艂opi zwracali po偶yczki, sp艂acaj膮c je co do grosza. Nadmorska 艣wi膮tynia nie przestawa艂a si臋 rozrasta膰, w艂a艣nie powstawa艂o trzecie sklepienie nawy g艂贸wnej i o艣mioboczne dzwonnice okalaj膮ce fasad臋. W ko艣ciele roi艂o si臋 od rzemie艣lnik贸w: kamieniarzy, rze藕biarzy, malarzy, witra偶yst贸w, cie艣li i kowali. Sprowadzono nawet konstruktora organ贸w, kt贸rego prac臋 Arnau 艣ledzi艂 z ciekawo艣ci膮, zastanawiaj膮c si臋, jak brzmie膰 b臋dzie muzyka we wn臋trzu tak okaza艂ej 艣wi膮tyni. Po 艣mierci archidiakona Bernata Llulla i up艂ywie kadencji dw贸ch innych kanonik贸w na czele ko艣cio艂a Santa Maria stan膮艂 Pere Salvete de Montirac, z kt贸rym Arnau utrzymywa艂 bliskie stosunki. Zmar艂 r贸wnie偶 wielki mistrz Berenguer de Montagut oraz jego nast臋pca Ramon Despuig. Budow膮 艣wi膮tyni kierowa艂 teraz Guillem Metge.

Arnau by艂 za pan brat nie tylko z prze艂o偶onymi ko艣cio艂a Santa Maria. Jego nowa pozycja i sytuacja finansowa pozwoli艂y mu przestawa膰 z rajcami miejskimi, patrycjuszami i cz艂onkami Rady Stu. Liczono si臋 z jego zdaniem na gie艂dzie, a handlarze i kupcy cenili sobie jego rady.

- Powiniene艣 przyj膮膰 nominacj臋 - przekonywa艂 go Guillem.

Arnau namy艣la艂 si臋 chwil臋. W艂a艣nie zaproponowano mu stanowisko konsula morskiego, jednego z dw贸ch najwy偶szych przedstawicieli handlu w mie艣cie, arbitra w zatargach kupieckich - kt贸rego jurysdykcja nie podlega艂a 偶adnej innej instytucji w Barcelonie - rozjemcy spor贸w zaistnia艂ych w porcie lub dotycz膮cych robotnik贸w portowych oraz stra偶nika praw i dobrych obyczaj贸w handlowych.

- Nie wiem, czy podo艂am...

- Trudno o lepszego kandydata ni偶 ty, wierz mi - przekonywa艂 go Guillem. - Podo艂asz. Na pewno podo艂asz.

Arnau zgodzi艂 si臋 zast膮pi膰 jednego z konsul贸w po up艂ywie ich kadencji.

Ko艣ci贸艂 Santa Maria, interesy, wyzwania czekaj膮ce go w Konsulacie Morskim - by艂y bastaix otoczy艂 si臋 murem obowi膮zk贸w, za kt贸rym czu艂 si臋 bezpiecznie, i nie zwraca艂 uwagi na to, co dzieje si臋 za pot臋偶n膮 bram膮 jego nowego domu przy ulicy Montcada.

Arnau spe艂ni艂 obietnic臋 z艂o偶on膮 Elionor w Montbui i cieszy艂 si臋 korzy艣ciami z niej wynikaj膮cymi: ma艂偶onkowie traktowali si臋 ch艂odno i z dystansem, a ich kontakty ograniczone by艂y do minimum. Tymczasem Mar sko艅czy艂a dwadzie艣cia lat, by艂a pi臋kniejsza ni偶 kiedykolwiek i nadal wzbrania艂a si臋 przed zam膮偶p贸j艣ciem. Po co, skoro mam Arnaua tylko dla siebie? Co by beze mnie zrobi艂? Kto zdejmowa艂by mu buty, kto wita艂by go, gdy wraca z pracy? Z kim by gaw臋dzi艂 i komu opowiada艂 o strapieniach? Elionor? Joanowi, wiecznie zatopionemu w uczonych ksi臋gach? Niewolnikom? A mo偶e Guillemowi, z kt贸rym i tak sp臋dza wi臋kszo艣膰 dnia, my艣la艂a Mar.

Codziennie z niecierpliwo艣ci膮 wypatrywa艂a jego powrotu. Na odg艂os ko艂atki zaczyna艂a szybciej oddycha膰, a u艣miech zn贸w wyp艂ywa艂 na jej usta, gdy bieg艂a ku schodom. Bo pod nieobecno艣膰 Arnaua jej 偶ycie w domu przy ulicy Montcada by艂o nieprzerwanym pasmem upokorze艅.

- 呕adnych kuropatw! - rozleg艂 si臋 w pa艂acowej kuchni krzyk baronowej. - Dzisiaj jemy ciel臋cin臋.

Mar odwr贸ci艂a si臋 do stoj膮cej w progu Elionor. Arnau bardzo lubi kuropatwy. Specjalnie posz艂a po nie na targ. Wybra艂a je powiesi艂a na pr臋cie w kuchni i codziennie sprawdza艂a, czy dostatecznie skrusza艂y. Dzisiaj zesz艂a z samego rana do kuchni by je przyrz膮dzi膰.

- Ale... - pr贸bowa艂a protestowa膰.

- Ciel臋cin臋 - przerwa艂a jej Elionor, przeszywaj膮c j膮 wzrokiem.

Mar spojrza艂a na Donah臋, ale niewolnica odpowiedzia艂a jej tylko niezauwa偶alnym wzruszeniem ramion.

- To ja decyduj臋, co si臋 w tym domu je - ci膮gn臋艂a baronowa, zwracaj膮c si臋 tym razem do niewolnik贸w. - Ja tu rz膮dz臋!

Odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i wysz艂a z kuchni.

Elionor postanowi艂a zbada膰 rezultat swej interwencji. Czy Mar poskar偶y si臋 Arnauowi, czy przemilczy ca艂e zdarzenie? Mar r贸wnie偶 si臋 nad tym zastanawia艂a. Czy powinna opowiedzie膰 o wszystkim Arnauowi? Co na tym zyska? Je艣li Arnau we藕mie j膮 w obron臋, nie obejdzie si臋 bez k艂贸tni, a przecie偶 Elionor mia艂a racj臋: to ona jest pani膮 domu. A gdyby nie wzi膮艂 jej w obron臋? Mar poczu艂a ucisk w 偶o艂膮dku. Co wtedy? Arnau napomkn膮艂 kiedy艣, 偶e nie mo偶e nara偶a膰 si臋 kr贸lowi. A je艣li Elionor poskar偶y si臋 monarsze? Co na to powie Arnau?

Pod wiecz贸r Elionor obdarzy艂a Mar pogardliwym u艣miechem, przekonawszy si臋, 偶e m膮偶 traktuje j膮 w spos贸b normalny, czyli jak powietrze. Od tej pory rozsmakowa艂a si臋 w dr臋czeniu pasierbicy. Zabroni艂a jej chodzi膰 z niewolnikami na zakupy i przest臋powa膰 pr贸g kuchni. Rozstawi艂a niewolnik贸w w drzwiach komnat. 鈥淧ani baronowa nie 偶yczy sobie, by jej przeszkadzano", m贸wili i nie wpuszczali Mar do 艣rodka. Z dnia na dzie艅 Elionora wyszukiwa艂a coraz wi臋cej sposob贸w, by jej dokuczy膰.

Kr贸l. Nie powinni nara偶a膰 si臋 kr贸lowi. Zdanie to wci膮偶 ko艂ata艂o si臋 w g艂owie Mar. Przecie偶 Elionor jest wychowanic膮 kr贸la i mo偶e w ka偶dej chwili p贸j艣膰 do niego na skarg臋, dziewczyna postanowi艂a, 偶e zrobi wszystko, byle tylko jej nie urazi膰!

Jak偶e si臋 myli艂a! Domowe niesnaski nie wystarcza艂y Elionor. Zapomina艂a o swych ma艂ych zwyci臋stwach, gdy tylko Arnau przest臋powa艂 pr贸g pa艂acu i Mar rzuca艂a mu si臋 na szyj臋. Gaw臋dzili, 艣miali si臋 i... ocierali o siebie. Arnau opada艂 na fotel i opowiada艂 Mar o tym, co przydarzy艂o mu si臋 w ci膮gu dnia, o gie艂dowych sporach, o transakcjach i statkach. Mar siedzia艂a u jego st贸p, zas艂uchana. Czy to nie miejsce 偶ony? Wieczorami, po kolacji, pasierbica bra艂a Arnaua pod rami臋 i razem kontemplowali przez okno rozgwie偶d偶one niebo. Za ich plecami Elionor zaciska艂a z ca艂ej si艂y pi臋艣ci, przebijaj膮c sk贸r臋 paznokciami. Dopiero gdy otrze藕wi艂 j膮 b贸l, zrywa艂a si臋 od sto艂u i bieg艂a do swych komnat.

Tam rozmy艣la艂a w samotno艣ci o swym po艂o偶eniu. Arnau nie dotkn膮艂 jej od dnia 艣lubu. Elionor pie艣ci艂a swe cia艂o: piersi - wci膮偶 by艂y j臋drne! - po艣ladki i 艂ono, ale gdy czu艂a kie艂kuj膮c膮 rozkosz, rzeczywisto艣膰 studzi艂a jej zmys艂y. Ta dziewucha... Ta dziewucha zaj臋艂a jej miejsce!

- Co si臋 stanie, gdy m贸j m膮偶 umrze? - zapyta艂a otwarcie, bez zb臋dnych wst臋p贸w, usiad艂szy przy stole zawalonym ksi膮偶kami. Odkaszln臋艂a. Wszystko przez ten gabinet pe艂en ksi膮g, Papierzysk, kurzu...

Reginald d'Area zmierzy艂 j膮 beznami臋tnym spojrzeniem. To najlepszy jurysta w mie艣cie, powiedziano Elionor, bieg艂y glosator Usatges, katalo艅skiego kodeksu praw.

- O ile wiem, nie macie dzieci? - Elionor 艣ci膮gn臋艂a brwi. - To wa偶ne - zaznaczy艂 ogl臋dnie prawnik. T臋gi, o dobrotliwym wygl膮dzie, d艂ugich w艂osach i siwej brodzie budzi艂 zaufanie.

- Nie, nie mamy.

- Rozumiem, 偶e wasze pytanie dotyczy kwestii maj膮tkowych?

Elionor zacz臋艂a wierci膰 si臋 niespokojnie na krze艣le.

- Tak - odpowiedzia艂a w ko艅cu.

- Otrzymacie z powrotem wasz posag. Je艣li chodzi o maj膮tek m臋偶a, on sam zdecyduje w testamencie o jego przeznaczeniu.

- Nic mi si臋 nie nale偶y?

- Owszem, dochody z maj膮tku, ale tylko przez rok 偶a艂oby.

- Tylko?!

Okrzyk wyprowadzi艂 prawnika z r贸wnowagi. Co ta kobieta sobie wyobra偶a?

- Zawdzi臋czacie to waszemu opiekunowi - rzuci艂 oschle.

- Co macie na my艣li?

- Przed obj臋ciem tronu przez Piotra Trzeciego w Katalonii obowi膮zywa艂o prawo Jakuba Pierwszego, przekazuj膮ce cnotliwej wdowie do偶ywotni doch贸d z maj膮tku zmar艂ego m臋偶a. Jednak kupcy z Barcelony i Perpignan zazdro艣nie strzeg膮 swego dziedzictwa nawet przed 偶onami, wi臋c wymogli na kr贸lu przywilej, zapewniaj膮cy wdowie utrzymanie tylko przez rok 偶a艂oby. Wasz opiekun podni贸s艂 przywilej do rangi prawa i rozszerzy艂 je na ca艂膮 Kataloni臋.

Elionor ju偶 nie s艂ucha艂a. Wsta艂a, nim adwokat zako艅czy艂 wyw贸d. Zn贸w odchrz膮kn臋艂a i powiod艂a okiem po gabinecie. Po c贸偶 mu tyle ksi膮g? Reginald r贸wnie偶 wsta艂.

- Je艣li mog臋 wara jeszcze w czym艣 pom贸c...

Elionor, kt贸ra skierowa艂a si臋 ju偶 ku wyj艣ciu, machn臋艂a tylko r臋k膮.

Wszystko jasne: musi da膰 Arnauowi potomka, by zapewni膰 sobie dostatni膮 przysz艂o艣膰. Arnau spe艂ni艂 obietnic臋 i Elionor po raz pierwszy w 偶yciu do艣wiadczy艂a prawdziwego bogactwa. Mog艂a je co prawda ogl膮da膰 na dworze, ale poddana ci膮g艂ym kontrolom kr贸lewskich skarbnik贸w, nie posmakowa艂a go osobi艣cie. Teraz szasta艂a pieni臋dzmi, spe艂nia艂a swe najwymy艣lniejsze zachcianki. Ale po 艣mierci Arnaua... Ta lubie偶na wied藕ma wszystko psuje, to ona omota艂a jej m臋偶a. Musi si臋 jej pozby膰... Gdy tylko przegna j膮 z pa艂acu, Arnau padnie jej do st贸p! Czy偶by nie potrafi艂a uwie艣膰 ch艂opa pa艅szczy藕nianego?

Kilka dni p贸藕niej Elionor wezwa艂a do siebie Joana, jedynego cz艂onka rodziny Estanyol贸w, z kt贸rym rozmawia艂a.

- Nie wierz臋 w艂asnym uszom! - wykrzykn膮艂 zakonnik, wys艂uchawszy, co ma mu do powiedzenia.

- Ale to prawda, bracie Joanie - rzuci艂a Elionor, nie odrywaj膮c r膮k od twarzy. - Nie tkn膮艂 mnie od 艣lubu.

Joan wiedzia艂, 偶e Arnaua i Elionor nie 艂膮czy 偶adne uczucie, 偶e nie dziel膮 sypialni. Co z tego? Przecie偶 nikt nie pobiera si臋 z mi艂o艣ci, wi臋kszo艣膰 mo偶nych 艣pi w oddzielnych komnatach. Ale skoro Arnau nigdy nie obcowa艂 z Elionor, ich ma艂偶e艅stwo jest niewa偶ne.

- Rozmawiali艣cie z m臋偶em? - zapyta艂.

Elionor odj臋艂a d艂onie od twarzy i spojrza艂a na mnicha zaczerwienionymi oczami, chc膮c wzbudzi膰 jego lito艣膰.

- Nie mam odwagi. Nie wiem, jak to zrobi膰. Poza tym obawiam si臋... - Urwa艂a w p贸艂 zdania, pozwalaj膮c, by podejrzenie zawis艂o w powietrzu.

- Czego si臋 obawiacie?

- 呕e Arnau jest bardziej zaj臋ty Mar ni偶 mn膮.

- Przecie偶 wiecie, 偶e Arnau uwielbia to dziewcz臋.

- Nie o takim rodzaju mi艂o艣ci m贸wi臋, bracie Joanie - Powiedzia艂a z naciskiem Elionor, zni偶aj膮c g艂os. Joan poderwa艂 si臋 z fotela. - Tak, wiem, 偶e trudno da膰 temu wiar臋, jestem Jednak przekonana, 偶e to dziewcz臋, jak nazywacie Mar, robi s艂odkie oczy do mojego m臋偶a. Mam wra偶enie, 偶e trzymam we w艂asnym domu wcielonego diab艂a! - Elionor postara艂a si臋, by jej g艂os zadr偶a艂. - Bracie Joanie, jestem m臋偶atk膮 i pragn臋 spe艂ni膰 misj臋 powierzon膮 偶onie przez Ko艣ci贸艂. Ale ilekro膰 pr贸buj臋 to zrobi膰, przekonuj臋 si臋, 偶e m膮偶 m贸j pogr膮偶ony jest w oparach rozpusty, przes艂aniaj膮cych mu moj膮 osob臋. Jestem bezsilna!

To dlatego Mar nie chce wyj艣膰 za m膮偶! Czy偶by Elionor mia艂a racj臋? Joan wyt臋偶y艂 pami臋膰. Arnau i Mar s膮 nieroz艂膮czni. A jak ta dziewczyna rzuca mu si臋 w obj臋cia. No i te spojrzenia, u艣miechy... Ale偶 z niego g艂upiec! Maur na pewno jest we wszystko wtajemniczony, dlatego tak jej broni.

- Sam nie wiem, co my艣le膰 - wyb膮ka艂 tylko.

- Mam pewien plan... Potrzebuj臋 jednak waszej pomocy, a zw艂aszcza rady.

Joan zadr偶a艂, s艂uchaj膮c Elionor.

- Musz臋 si臋 nad tym zastanowi膰 - odpar艂, gdy baronowa po raz kolejny podkre艣li艂a sw膮 dramatyczn膮 sytuacj臋 ma艂偶e艅sk膮.

Joan wym贸wi艂 si臋 od kolacji. Przez reszt臋 dnia unika艂 Arnaua i Mar oraz pytaj膮cego spojrzenia Elionor. Wieczorem zamkn膮艂 si臋 w swojej komnacie. Spojrza艂 na ksi臋gi teologiczne starannie pouk艂adane na p贸艂kach. W nich w艂a艣nie poszuka odpowiedzi na nurtuj膮ce go w膮tpliwo艣ci. Przez wszystkie lata sp臋dzone z dala od brata Joan nie przestawa艂 o nim my艣le膰. Kocha艂 Arnaua, on i jego ojciec byli jedynymi bliskimi mu osobami, gdy by艂 dzieckiem. Jednak mi艂o艣膰 ta mia艂a nie mniej fa艂d贸w ni偶 jego habit zakonny. Kry艂 si臋 w niej podziw granicz膮cy w najgorszych momentach z zawi艣ci膮. Arnau, ch艂opiec o szczerym u艣miechu i gor膮cym sercu, kt贸ry zapewnia艂, 偶e rozmawia z Madonn膮. Brat Joan u艣miechn膮艂 si臋 gorzko na wspomnienie swoich wysi艂k贸w, by us艂ysze膰 g艂os Matki Boskiej. Teraz wiedzia艂, 偶e to prawie niemo偶liwe, 偶e tylko nieliczni dost臋puj膮 tej 艂aski. Zg艂臋bia艂 艣wi臋te ksi臋gi i biczowa艂 si臋 w nadziei, 偶e do艂膮czy do wybra艅c贸w, omal nie przyp艂aci艂 zdrowiem ci膮g艂ych post贸w. Wszystko na pr贸偶no.

Brat Joan wczytywa艂 si臋 w nauki biskupa Hinkmara, 艣wi臋tego Leona Wielkiego oraz mistrza Graejana, w listy 艣wi臋tego Paw艂a i w wiele innych pism.

Tylko przez coniunctio sexum, cielesn膮 komuni臋 m臋偶a i 偶ony zwi膮zek ma艂偶e艅ski staje si臋 odzwierciedleniem jedno艣ci Chrystusa z Ko艣cio艂em, co stanowi g艂贸wny cel sakramentu. Bez carnalis copula ma艂偶e艅stwo traci racj臋 bytu, twierdzi艂 pierwszy z m臋drc贸w.

Nie wcze艣niej ni偶 po skonsumowaniu ma艂偶e艅stwa podczas aktu kopulacji zostaje ono u艣wi臋cone w oczach Ko艣cio艂a, zapewnia艂 艣wi臋ty Leon Wielki.

Gracjan, mistrz Joana z uniwersytetu w Bolonii, rozwija艂 t臋 sam膮 my艣l, kojarz膮c ma艂偶e艅sk膮 symbolik臋 - zgod臋 wyra偶on膮 przez ma艂偶onk贸w u st贸p o艂tarza - z una caro, seksualnym scaleniem m臋偶czyzny i kobiety. Nawet 艣wi臋ty Pawe艂 w znanym Li艣cie do Efezjan pisa艂: Kto mi艂uje swoj膮 偶on臋, siebie samego mi艂uje. Przecie偶 nigdy nikt nie odnosi艂 si臋 z nienawi艣ci膮 do w艂asnego cia艂a, lecz [ka偶dy] je 偶ywi i piel臋gnuje, jak i Chrystus - Ko艣ci贸艂. Dlatego opu艣ci cz艂owiek ojca i matk臋, a po艂膮czy si臋 z 偶on膮 swoj膮, i b臋d膮 dwoje jednym cia艂em. Tajemnica to wielka, a ja m贸wi臋: w odniesieniu do Chrystusa i do Ko艣cio艂a8.

Do p贸藕nej nocy brat Joan zg艂臋bia艂 nauki i doktryny wielkich mistrz贸w. Czego szuka艂? Ponownie otworzy艂 jeden z traktat贸w. Jak d艂ugo jeszcze wzbrania膰 si臋 b臋dzie przed prawd膮? Elionor ma racj臋: bez kopulacji, bez cielesnego zjednoczenia m臋偶a i 偶ony ma艂偶e艅stwo jest niewa偶ne. Dlaczego z ni膮 nie obcujesz? 呕yjesz w grzechu. Ko艣ci贸艂 nie uznaje twego ma艂偶e艅stwa. Przy p艂omieniu 艣wiecy Joan ponownie odczyta艂 pisma Gracjana: powoli, wodz膮c palcem po literach, pr贸bowa艂 odnale藕膰 w nich co艣, co - ju偶 to wiedzia艂 - nie istnieje. Kr贸lewska wychowanica! Sam monarcha przekaza艂 ci sw膮 podopieczn膮, a ty nie chcesz z ni膮 obcowa膰. Co powie kr贸l, kiedy si臋 dowie? Ca艂a twoja fortuna nie wystarczy... Dopu艣ci艂e艣 si臋 obrazy majestatu. Kr贸l da艂 ci Elionor za 偶on臋. Osobi艣cie poprowadzi艂 j膮 do o艂tarza, ale ty wzgardzi艂e艣 jego 艂ask膮. A biskup? Co powie biskup? Joan zn贸w zaton膮艂 w wywodach Gracjana. Wszystko przez t臋 wynios艂膮 m艂贸dk臋, kt贸ra drwi sobie z boskiej misji wyznaczonej kobiecie.

Joan godzinami wertowa艂 ksi臋gi, a jego my艣li b艂膮dzi艂y wok贸艂 planu Elionor i innych mo偶liwych rozwi膮za艅. Porozmawia otwarcie z bratem. Wyobrazi艂 sobie, jak siedzi przed Arnauem... Nie, lepiej powie mu to na stoj膮co, tak, obaj b臋d膮 stali... 鈥減owiniene艣 spe艂ni膰 ma艂偶e艅ski obowi膮zek wobec Elionor. 呕yjesz w grzechu", powie mu. A je艣li Arnau uniesie si臋 gniewem? Przecie偶 to baron, konsul morski. Jak zwyk艂y zakonnik 艣mie go poucza膰? Joan znowu zag艂臋bi艂 si臋 w uczonych pismach. W z艂膮 godzin臋 Arnau przygarn膮艂 Mar! To ona jest 藕r贸d艂em grzechu. Je艣li Elionor ma racj臋, Arnau mo偶e wzi膮膰 stron臋 Mar i zlekcewa偶y膰 w艂asnego brata. Tak, Mar jest wszystkiemu winna, ona i tylko ona. Odprawi艂a wszystkich pretendent贸w, by obnosi膰 przed Arnauem swe zmys艂owe cia艂o. Jaki偶 m臋偶czyzna opar艂by si臋 takiej pokusie? To demon! Diabe艂 w kobiecej postaci, wcielenie pokusy i grzechu. Dlaczego ma ryzykowa膰 utrat臋 braterskiej mi艂o艣ci, skoro to Mar jest demonem? Tak, Mar jest si艂膮 nieczyst膮. Ona jest wszystkiemu winna. Tylko Chrystus opar艂 si臋 pokusie. A Arnau nie jest Bogiem, lecz zwyk艂ym 艣miertelnikiem. Nie mo偶e pozwoli膰, by jego brat cierpia艂 przez t臋 diablic臋.

Joan zn贸w zaton膮艂 w ksi臋gach. Wreszcie znalaz艂 to, czego szuka艂:

Sp贸jrz tylko, jak skazani jeste艣my na z艂o, skoro nasza ludzka natura przez swe wrodzone zepsucie bez 偶adnego zewn臋trznego bod藕ca ani podszeptu ulega grzechowi. Dlatego, gdyby dobro膰 naszego Pana nie pow艣ci膮gn臋艂a tej naturalnej sk艂onno艣ci naszej, wszyscy w spos贸b plugawy ulegliby艣my grzechowi. Wszak czytamy, 偶e dzieci臋 niewinne, kt贸re nigdy nie widzia艂o niewiasty, wychowane przez 艣wi臋tych m臋偶贸w na pustyni, zaprowadzono do miasta, do ojca swego i matki swojej. I gdy tylko trafi艂o tam, gdzie oni si臋 znajdowali, zapyta艂o tych, kt贸rzy je przywiedli, o ogl膮dane tam cuda. A ujrzawszy pi臋kne kobiety w szatach zdobnych, zapyta艂o, co to takiego, i 艣wi臋ci m臋偶owie odrzekli, 偶e to demony wodz膮ce ludzi na pokuszenie. A gdy znajdowali si臋 w domu ojca i matki, zapytali je 艣wi臋ci pustelnicy: 鈥 Napatrzy艂e艣 si臋 na rzeczy liczne i nowe, kt贸rych nigdy dot膮d nie widzia艂e艣. Powiedz, kt贸ra z nich podoba艂a ci si臋 najbardziej? ". Na to dzieci臋 odpowiedzia艂o: 鈥淶e wszystkich cud贸w, kt贸re tu ujrza艂em, najbardziej podoba艂y mi si臋 demony wiod膮ce ludzi na pokuszenie". Wtedy oni zawo艂ali: 鈥淥, nikczemny! Czy nie s艂ysza艂e艣 i nie czyta艂e艣, jak przewrotne s膮 to demony i jakie z艂o wyrz膮dzaj膮, i 偶e domem ich jest piek艂o? Jak偶e wi臋c mog艂y ci si臋 spodoba膰, gdy je ujrza艂e艣?". Odpowiedzia艂 im: 鈥 Cho膰 s膮 z艂e, wyrz膮dzaj膮 z艂o i mieszkaj膮 w piekle, za nic mia艂bym ca艂e to z艂o i ch臋tnie zamieszka艂bym w piekle, byle tylko je ogl膮da膰. Teraz ju偶 wiem, 偶e diab艂y nie s膮 tak z艂e, jak m贸wiono, i 偶e dobrze by艂oby mi w piekle, skoro one je zamieszkuj膮, bo z takimi w艂a艣nie diab艂ami chcia艂bym obcowa膰. I niech B贸g da, bym tam do nich do艂膮czy艂".

Gdy sko艅czy艂 czyta膰 i zamkn膮艂 ksi臋g臋, 艣wita艂o. Nie b臋dzie ryzykowa艂. Nie b臋dzie 艣wi臋tym pustelnikiem napominaj膮cym dzieci臋, kt贸re upodoba艂o sobie diab艂a. Nie nazwie brata nikczemnikiem. Pozosta艂o mu tylko jedno wyj艣cie. Pos艂ucha ksi膮g, nabytych zreszt膮 za pieni膮dze Arnaua. Joan opad艂 na kl臋cznik ustawiony przed wizerunkiem Ukrzy偶owanego i pogr膮偶y艂 si臋 w modlitwie.

Przed za艣ni臋ciem wyda艂o mu si臋, 偶e czuje dziwn膮 wo艅 - zapach 艣mierci, kt贸ry wype艂ni艂 ca艂y pok贸j i omal go nie udusi艂.

W dzie艅 艣wi臋tego Marka Arnau Estanyol, baron Granollers Sant Vicenc i Caldes de Monbui, zosta艂 wybrany przez patrycjat i Rad臋 Stu na konsula morskiego Barcelony. Zgodnie z regulaminem on, drugi konsul, rajcy i patrycjusze na oczach wiwatuj膮cych t艂um贸w obeszli w procesji miasto i udali si臋 na gie艂d臋, gdzie mie艣ci艂a si臋 siedziba Konsulatu Morskiego. By艂 to przebudowywany w艂a艣nie gmach stoj膮cy na nabrze偶u, niedaleko ko艣cio艂a Santa Maria i kantoru Amaua.

Missatges, 偶o艂nierze konsulatu, powitali ich z honorami, po czym orszak wkroczy艂 do pa艂acu, gdzie rajcy Barcelony przekazali w艂adz臋 nad budynkiem nowo wybranym konsulom. Po ich wyj艣ciu Arnau od razu zabra艂 si臋 do pracy. Pewien kupiec domaga艂 si臋 zwrotu pieni臋dzy za pieprz, kt贸ry z winy niedo艣wiadczonego przewo藕nika wpad艂 podczas prze艂adunku do morza. Pieprz zosta艂 dostarczony na sal臋 s膮dow膮 i Arnau przekona艂 si臋 osobi艣cie, 偶e jest nieodwracalnie zniszczony.

Wys艂ucha艂 kupca i przewo藕nika oraz 艣wiadk贸w wezwanych przez obie strony. Zna艂 tego kupca. Zna艂 i m艂odego przewo藕nika. Niedawno przyszed艂 do jego kantoru po po偶yczk臋. Dopiero co si臋 o偶eni艂. Arnau pami臋ta艂, 偶e 偶yczy艂 mu wszystkiego najlepszego.

- Nakazuj臋... - Arnauowi za艂ama艂 si臋 g艂os. - Nakazuj臋, by przewo藕nik zwr贸ci艂 pieni膮dze za pieprz. Tak stanowi - Arnau zerkn膮艂 w ksi臋g臋 podsuni臋t膮 mu przez sekretarza - rozdzia艂 sze艣膰dziesi膮ty drugi kodeksu morskiego. - Poprosi艂 go o po偶yczk臋. Dopiero co si臋 o偶eni艂, oczywi艣cie w ko艣ciele Santa Maria, jak przysta艂o na cz艂owieka morza. A je艣li jego 偶ona oczekuje dziecka? Arnau przypomnia艂 sobie blask oczu panny m艂odej, gdy sk艂ada艂 偶yczenia nowo偶e艅com. Odchrz膮kn膮艂 - Masz... - Odchrz膮kn膮艂 ponownie. - Masz pieni膮dze?

Amau nie patrzy艂 na m艂odzie艅ca. Niedawno da艂 mu po偶yczk臋. Na dom? Na ubranie? Na meble? A mo偶e na 艂贸d藕? Przecz膮ca odpowied藕 przewo藕nika zadzwoni艂a mu w uszach.

- W takim razie skazuj臋 ci臋 na... - G艂os uwi膮z艂 mu w gardle. Dopiero po chwili doko艅czy艂: - Skazuj臋 ci臋 na areszt a偶 do sp艂aty d艂ugu.

Sk膮d we藕mie pieni膮dze, skoro nie b臋dzie m贸g艂 pracowa膰? A je艣li oczekuj膮 dziecka? Zapomnia艂 uderzy膰 m艂otkiem w st贸艂.

Opami臋ta艂 si臋 na widok wymownych spojrze艅 missatges. Uderzy艂. M艂odzieniec zosta艂 odprowadzony do loch贸w konsulatu. Arnau spu艣ci艂 wzrok.

- Tak trzeba - zacz膮艂 mu t艂umaczy膰 sekretarz, gdy sala opustosza艂a.

Arnau siedzia艂 bez ruchu na prawo od niego, za olbrzymim sto艂em stoj膮cym na 艣rodku sali.

- Sp贸jrz - przekonywa艂 sekretarz, podsuwaj膮c mu jeszcze jedn膮 ksi臋g臋, tym razem regulamin konsulatu. - Tu jest mowa o karze aresztu: Dowodzi hierarchii w艂adzy od najwy偶szego do najni偶szego rang膮. Jeste艣 konsulem morskim, musisz dowie艣膰 swej w艂adzy. Od tego zale偶y nasz dobrobyt, dobrobyt naszego miasta.

Tego dnia Arnau nie musia艂 pos艂a膰 nikogo wi臋cej do lochu, ale, owszem, robi艂 to jeszcze wiele razy podczas swej kadencji. Uprawnienia konsula morskiego obejmowa艂y wszelkie kwestie dotycz膮ce handlu - cen, zarobk贸w marynarzy, bezpiecze艅stwa okr臋t贸w i towar贸w - oraz wszystkie inne sprawy zwi膮zane z morzem. Z chwil膮 obj臋cia nowej funkcji Arnau sta艂 si臋 niezale偶ny od burmistrza i naczelnika miasta. Ferowa艂 wyroki, konfiskowa艂 maj膮tki, zajmowa艂 dobytek d艂u偶nik贸w, wtr膮ca艂 do wi臋zienia i mia艂 na swe rozkazy w艂asn膮 armi臋.

Podczas gdy on by艂 zmuszony posy艂a膰 do lochu m艂odych przewo藕nik贸w, Elionor wezwa艂a Felipa de Ponts 鈥 rycerza i znajomego z czas贸w jej pierwszego ma艂偶e艅stwa - kt贸ry wielokrotnie prosi艂 j膮 o wstawiennictwo u m臋偶a. Winien by艂 Arnauowi niebagateln膮 sum臋 i nie dotrzymywa艂 termin贸w sp艂aty.

- Robi艂am wszystko, co w mojej mocy, don Felipie - sk艂ama艂a. - Na pr贸偶no. Wkr贸tce m贸j m膮偶 za偶膮da zwrotu po偶yczki.

Felip de Ponts, m臋偶czyzna wysoki i pot臋偶ny, o bujnej jasnej brodzie i ma艂ych oczkach, zblad艂. Je艣li Arnau spe艂ni gro藕b臋, straci nieliczne posiad艂o艣ci, a nawet... bojowego rumaka. Rycerz bez ziemi zapewniaj膮cej utrzymanie i bez konia do wojaczki nie jest rycerzem.

Felip de Ponts ukl臋kn膮艂 na jedno kolano.

- Pani, b艂agam - poprosi艂 Elionor. - Ufam, 偶e zdo艂acie przekona膰 m臋偶a, by da艂 mi jeszcze troch臋 czasu. Bez maj膮tku moje 偶ycie straci sens. Zr贸bcie to dla mnie! W imi臋 dawnych dni!

Elionor da艂a si臋 jeszcze troch臋 prosi膰, stoj膮c nad kl臋cz膮cym rycerzem. Udawa艂a, 偶e si臋 zastanawia.

- Wsta艅cie - rozkaza艂a wreszcie. - Mam pomys艂...

- B艂agam! - raz jeszcze powt贸rzy艂 Felip de Ponts, zanim wsta艂.

- Jest on jednak do艣膰 ryzykowny.

- Wszystko jedno. Niczego si臋 nie ul臋kn臋. Walczy艂em u boku kr贸la we wszys...

- Chodzi o porwanie panny - wypali艂a Elionor.

- Nie... nie rozumiem - wyb膮ka艂 rycerz.

- Doskonale rozumiecie. Chodzi o porwanie panny i... zniewolenie jej.

- Czyn ten karany jest 艣mierci膮!

- Nie zawsze.

Elionor co艣 o tym s艂ysza艂a. Nie mia艂a odwagi pyta膰 o szczeg贸艂y, zw艂aszcza teraz, gdy u艂o偶y艂a ju偶 ca艂y plan, poczeka艂a wi臋c, a偶 dominikanin rozwieje jej w膮tpliwo艣ci.

- Kto艣 musi porwa膰 Mar - poinformowa艂a szwagra. Joan wytrzeszczy艂 na ni膮 oczy. - Porwa膰 i zniewoli膰. - Mnich podni贸s艂 r臋k臋 do ust. - Podobno - ci膮gn臋艂a Elionor - je艣li poha艅biona dziewica lub jej rodzina wyra偶膮 zgod臋 na ma艂偶e艅stwo, gwa艂ciciel uniknie kary. - Joan sta艂 oniemia艂y z r臋k膮 Przy ustach. - Czy to prawda, bracie Joanie? Czy to prawda? - powt贸rzy艂a, bo mnich wci膮偶 milcza艂.

- Tak, ale...

- Tak czy nie?

- Tak. Uprowadzenie karane jest wieczn膮 banicj膮, je艣li nie dosz艂o do gwa艂tu, lub 艣mierci膮, je艣li porwana zosta艂a zha艅biona.

Z艂oczy艅ca mo偶e jednak unikn膮膰 kary, je艣li obie strony zgodz膮 si臋 na jego ma艂偶e艅stwo z pann膮 lub je艣li porywacz zaproponuje kandydata na m臋偶a r贸wnego pannie stanem.

Na ustach Elionor zaigra艂 u艣mieszek. Baronowa stara艂a si臋 go ukry膰, gdy Joan zacz膮艂 j膮 odwodzi膰 od pomys艂u. Odegra艂a zniewa偶on膮 偶on臋.

- Wiem, bracie Joanie, 偶e to rozwi膮zanie do艣膰 brutalne, ale wierzcie mi, jestem gotowa na wszystko, byle tylko odzyska膰 m臋偶a. Kto艣 musi uprowadzi膰 i zniewoli膰 Mar - powt贸rzy艂a. - Potem wydamy j膮 za winowajc臋. - Joan pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Co za r贸偶nica? - przekonywa艂a Elionor. - Przecie偶 gdyby Mar nie omota艂a i nie za艣lepi艂a Arnaua, pr臋dzej czy p贸藕niej wydaliby艣my j膮 za m膮偶, nawet wbrew jej woli. Zrobiliby艣cie to ju偶 dawno, gdyby nie sprzeciw waszego brata. Chodzi o powstrzymanie zgubnego wp艂ywu tej kobiety na mego m臋偶a. Sami wybierzemy kandydata, podobnie jak w przypadku tradycyjnego ma艂偶e艅stwa, tyle 偶e tym razem nie b臋dziemy czekali na zgod臋 Arnaua. Nie mo偶emy na niego liczy膰, bo oszala艂, zupe艂nie straci艂 g艂ow臋 dla tej panny. S艂yszeli艣cie, by jaki艣 ojciec pozwala艂 swej c贸rce gni膰 w staropanie艅stwie? Cho膰by by艂 nie wiadomo jak bogaty. Cho膰by by艂 wielkim mo偶nym. No, s艂yszeli艣cie? Nawet kr贸l wyda艂 mnie za m膮偶 wbrew... nie pytaj膮c mnie o zdanie.

Joan zacz膮艂 ust臋powa膰 wobec argument贸w bratowej. Elionor wykorzysta艂a jego niezdecydowanie i napomkn臋艂a jeszcze! kilkakrotnie o swym 偶a艂osnym po艂o偶eniu, o grzechu, kt贸ry pleni si臋 w jej domu... Joan obieca艂 spraw臋 przemy艣le膰 i s艂owa dotrzyma艂. Felip de Ponts uzyska艂 jego b艂ogos艂awie艅stwo, cho膰 na pewnych warunkach.

- Nie zawsze - powt贸rzy艂a teraz Elionor. Rycerze katalo艅scy znali kodeks Usatges.

- Utrzymujecie, 偶e panna przystanie na ma艂偶e艅stwo? W takim razie dlaczego od razu nie wyjdzie za m膮偶?

- Jej rodzina przystanie.

- Ale dlaczego dopiero po...

-To nie wasza sprawa - uci臋艂a Elionor. To sprawa moja, doda艂a w my艣li, i tego... durnego mnicha.

- Chcecie, bym porwa艂 i zha艅bi艂 pann臋, i twierdzicie, 偶e to nie moja sprawa? Pani, pomylili艣cie si臋 co do mnie. Jestem rycerzem, rycerzem ton膮cym w d艂ugach, ale rycerzem...

- Chodzi o moj膮 wychowanic臋. - Felip de Ponts nie kry艂 zdumienia. - No w艂a艣nie, chodzi o moj膮 wychowanic臋, Mar Estanyol.

Rycerz zna艂 podopieczn膮 Arnaua. Widzia艂 j膮 kiedy艣 w kantorze jej ojca, a nawet odby艂 z ni膮 przyjemn膮 pogaw臋dk臋 podczas wizyty w pa艂acu.

- Chcecie, 偶ebym porwa艂 i zniewoli艂 wasz膮 wychowanic臋?

- Chyba wyrazi艂am si臋 jasno. Zapewniam, 偶e ujdzie wam to na sucho.

- Ale dlaczego...?

- To ju偶 moja sprawa! Jak brzmi wasza odpowied藕?

- Co b臋d臋 z tego mia艂?

- Posag panny wystarczy na pokrycie waszych d艂ug贸w. Mog臋 was zapewni膰, 偶e m贸j m膮偶 b臋dzie bardzo hojny dla swej podopiecznej. Ponadto zaskarbicie sobie moj膮 wdzi臋czno艣膰, a przecie偶 wiecie, kim jestem dla kr贸la.

- A baron?

- Ja si臋 nim zajm臋.

- Nie rozumiem...

- Co tu rozumie膰? Bankructwo, kompromitacja i ha艅ba albo moja wdzi臋czno艣膰. - Felip de Ponts a偶 przysiad艂. - Bankructwo lub 偶ycie us艂ane r贸偶ami. Je艣li odm贸wicie, ju偶 jutro baron upomni si臋 o pieni膮dze i zajmie wasze ziemie, or臋偶 i zwierz臋ta. O tym te偶 mog臋 was zapewni膰.


Dopiero po dziesi臋ciu dniach dr臋cz膮cej niepewno艣ci Arnau dosta艂 pierwsz膮 wiadomo艣膰 o Mar. Na dziesi臋膰 dni zapomnia艂 o obowi膮zkach i pr贸bowa艂 dowiedzie膰 si臋 czegokolwiek o swej wychowanicy, kt贸ra przepad艂a bez 艣ladu. Na licznych spotkaniach z naczelnikiem i rajcami przekonywa艂, by nie 偶a艂owano si艂 i 艣rodk贸w na wyja艣nienie jej tajemniczego znikni臋cia. Obieca艂 hojne nagrody za jak膮kolwiek informacj臋 o losie lub miejscu pobytu Mar i modli艂 si臋 wi臋cej i gor臋cej ni偶 kiedykolwiek. W ko艅cu Elionor potwierdzi艂a jego obawy. Powo艂a艂a si臋 na doniesienia w臋drownego kupca, kt贸ry trafi艂 na ulic臋 Montcada, wypytuj膮c o konsula morskiego, i oznajmi艂, 偶e panna zosta艂a uprowadzona przez d艂u偶nika Arnaua, rycerza Felipa de Ponts, i jest przetrzymywana w jego warownym dworku w okolicach Matar贸, na p贸艂nocy Barcelony, nieca艂y dzie艅 piechot膮 od stolicy.

Arnau wys艂a艂 tam missatges, a sam poszed艂 do ko艣cio艂a Santa Maria, by modli膰 si臋 do Madonny.

Nikt nie 艣mia艂 zak艂贸ca膰 jego spokoju, nawet robotnicy zwolnili tempo pracy. Kl臋cz膮c przed kamienn膮 figurk膮, tak wa偶n膮 w jego 偶yciu, Arnau pr贸bowa艂 odgoni膰 przera偶aj膮ce i pe艂ne okrucie艅stwa sceny, kt贸re prze艣ladowa艂y go od dziesi臋ciu dni, a w kt贸rych pojawia艂a si臋 teraz twarz porywacza.

Felip de Ponts napad艂 Mar w domu, po czym zakneblowa艂 j膮 i bi艂, a偶 zemdla艂a i przesta艂a stawia膰 op贸r. Nast臋pnie wepchn膮艂 do wora i wrzuci艂 na ty艂 fury powo偶onej przez jego s艂ug臋, za艂adowanej ko艅skimi rz臋dami. Udaj膮c, 偶e wraca z targu lub wiezie zreperowane uprz臋偶e i siod艂a, rycerz przejecha艂 przez bramy miasta, nie budz膮c podejrze艅. W warownej wie偶y przylegaj膮cej do dworku wielokrotnie posiad艂 sw膮 zak艂adniczk臋, a jego brutalno艣膰 i 偶膮dza wzrasta艂y w miar臋, jak przekonywa艂 si臋 o jej urodzie oraz o zaci臋ciu, z jakim broni艂a najpierw swego dziewictwa, a potem ju偶 tylko swego cia艂a. Felip de Ponts przyrzek艂 bratu Joanowi, 偶e pozbawi Mar cnoty, nie rozbieraj膮c jej, nie pokazuj膮c w艂asnego cia艂a i w miar臋 mo偶liwo艣ci stroni膮c od przemocy. Obietnicy dotrzyma艂, ale tylko za pierwszym razem, bo cho膰 zobowi膮za艂 si臋 posi膮艣膰 zak艂adniczk臋 jeden jedyny raz, 偶膮dza wzi臋艂a g贸r臋 nad rycerskim s艂owem.

Wszystko, co z truchlej膮cym sercem wyobra偶a艂 sobie Arnau przez 艂zy, kl臋cz膮c przed Madonn膮, by艂o tylko male艅k膮 cz膮stk膮 cierpie艅, jakich dozna艂a Mar.

Gdy do 艣wi膮tyni wkroczy艂 oddzia艂 missatges, robotnicy przerwali prac臋. S艂owa oficera ponios艂y si臋 echem po ko艣ciele niczym po sali s膮dowej Konsulatu Morskiego.

- Wielce czcigodny konsulu, doniesienia okaza艂y si臋 prawdziwe. Wasza c贸rka zosta艂a porwana i jest przetrzymywana przez rycerza Felipa de Ponts.

- Rozmawiali艣cie z nim?

- Nie, wielce czcigodny konsulu. Zamkn膮艂 si臋 w wie偶y i oznajmi艂, 偶e nie mamy nad nim w艂adzy, poniewa偶 sprawa nie dotyczy kwestii handlowych.

- Wiecie co艣 o pannie? Oficer spu艣ci艂 wzrok. Arnau wbi艂 palce w kl臋cznik.

- Nie mam nad nim w艂adzy? Chce mojej w艂adzy? - sykn膮艂 przez z臋by. - B臋dzie j膮 mia艂!

Wie艣膰 o porwaniu Mar w okamgnieniu rozesz艂a si臋 po bie艣cie. Nazajutrz o 艣wicie we wszystkich ko艣cio艂ach zacz臋艂y bi膰 dzwony i okrzyk Via fora! zn贸w ni贸s艂 si臋 z ust do ust Barcelona rusza艂a na pomoc swej mieszkance!

Jak tylekro膰 w przesz艂o艣ci na plac Blat, punkt zborny host - oddzia艂贸w pospolitego ruszenia Barcelony - zacz臋艂y 艣ci膮ga膰 bractwa cechowe. Przyby艂y wszystkie. Pod chor膮gwiami cechowymi ustawiali si臋 konfratrzy w bojowym rynsztunku. Tego ranka Arnau zdj膮艂 wytworne szaty, by zn贸w przywdzia膰 str贸j, w kt贸rym walczy艂 pod rozkazami Eiximena d'Esparca przeciwko Piotrowi Okrutnemu. Si臋gn膮艂 po ojcowsk膮 kusz臋, kt贸rej nie chcia艂 zast膮pi膰 偶adn膮 inn膮, i z czu艂o艣ci膮 przesun膮艂 po niej d艂oni膮. Do pasa przypi膮艂 sztylet, kt贸rym przed laty u艣mierci艂 tak wielu wrog贸w.

Ponad trzy tysi膮ce zgromadzonych na placu m臋偶czyzn zgotowa艂o mu huczne przyj臋cie. Chor膮偶owie podnie艣li sztandary. Szcz臋k mieczy, w艂贸czni i kusz miesza艂 si臋 og艂uszaj膮cym z okrzykiem Via fora! Arnau sta艂 nieporuszony. Za jego plecami Joan i Elionor pobledli. Powi贸d艂 spojrzeniem po morzu g艂贸w, broni i sztandar贸w - bankierzy nie mieli w艂asnego bractwa.

- Tego chyba nie przewidzieli艣cie? - powiedzia艂 dominikanin do baronowej po艣r贸d wrzawy.

Elionor b艂膮dzi艂a wzrokiem po t艂umie. Ca艂a Barcelona popar艂a Arnaua. Na jej oczach tysi膮ce m臋偶czyzn wy艂o i wywija艂o broni膮. A wszystko z powodu jednej g膮ski!

Arnau odnalaz艂 sztandar, kt贸rego szuka艂. T艂um rozst臋powa艂 si臋 przed nim, gdy ruszy艂 ku bastaixos.

- Tego chyba nie przewidzieli艣cie? - powt贸rzy艂 mnich. Oboje wpatrywali si臋 w plecy Arnaua. Elionor milcza艂a. - Roznios膮 waszego rycerzyka na strz臋py. Spl膮druj膮 jego posiad艂o艣ci, zr贸wnaj膮 z ziemi膮 jego dw贸r, a wtedy...

- Co? Co wtedy? - warkn臋艂a Elionor, wci膮偶 patrz膮c przed siebie.

Strac臋 brata. Mo偶e zdo艂amy jeszcze za偶egna膰 nieszcz臋艣cie. Bo to na pewno 藕le si臋 sko艅czy, pomy艣la艂 Joan.

- Porozmawiajcie z nim... - pr贸bowa艂 przekona膰 Elionor.

- Rozum wam odj臋艂o, mnichu?

- A je艣li Amau nie zgodzi si臋 na ma艂偶e艅stwo? A je艣li Felip de Ponts wyzna prawd膮? Porozmawiajcie z Arnauem, zanim host ruszy ku Matar贸. Na Boga, Elionor, pos艂uchajcie mnie!

- Na Boga? - Tym razem Elionor spojrza艂a na Joana. - To lepiej wy porozmawiajcie z waszym Bogiem.

Przeszli pod sztandar bastaixos, gdzie spotkali Guillema bez broni. Niewolnicy nie mieli prawa jej nosi膰. Na widok 偶ony Arnau 艣ci膮gn膮艂 brwi i zmierzy艂 j膮 wzrokiem.

- Mar jest r贸wnie偶 moj膮 podopieczn膮 - zauwa偶y艂a.

Rajcy dali rozkaz do wymarszu i armia z艂o偶ona z mieszka艅c贸w Barcelony ruszy艂a na p贸艂noc. Poch贸d otwiera艂 sztandar miasta i 艣wi臋tego Jerzego, za nimi kroczyli bastaixos - w艣r贸d nich Arnau, Elionor i Joan - a dopiero potem wszystkie inne bractwa: trzytysi臋czne wojsko przeciwko jednemu rycerzowi.

Po drodze przy艂膮czy艂o si臋 do nich ponad stu ch艂op贸w z posiad艂o艣ci Arnaua, kt贸rzy, uzbrojeni w kusze, przyszli wesprze膰 swego dobrodzieja. Arnau na pr贸偶no szuka艂 w艣r贸d nich mo偶nych lub rycerzy.

Maszerowa艂 zas臋piony pod sztandarem bastaixos, rami臋 w rami臋 z dawnymi towarzyszami. Joan pr贸bowa艂 si臋 modli膰, ale pacierze, kt贸re do tej pory klepa艂 z pami臋ci, teraz pl膮ta艂y mu si臋 w g艂owie. Ani on, ani Elionor w naj艣mielszych marzeniach nie podejrzewali, 偶e Arnau zwo艂a pospolite ruszenie. Zgie艂k, jaki wywo艂a艂a trzytysi臋czna armia id膮ca wymierzy膰 sprawiedliwo艣膰 i pom艣ci膰 krzywd臋 obywatelki Barcelony, pora偶a艂 Joana. Wielu m臋偶czyzn uca艂owa艂o przed wypraw膮 swe c贸rki. Niejeden z nich, ju偶 z broni膮 w r臋ce, 偶egna艂 si臋 z 偶on膮, ujmuj膮c j膮 pod brod臋 i m贸wi膮c: 鈥淏arcelona troszczy si臋 o swych mieszka艅c贸w, zw艂aszcza o... niewiasty".

Przecie偶 oni obr贸c膮 w perzyn臋 w艂o艣ci nieszcz臋snego Felipa de Ponts. Zupe艂nie jakby porwa艂 ich rodzon膮 c贸rk臋, my艣la艂 Joan. Os膮dz膮 go i strac膮, ale wcze艣niej pos艂uchaj膮, co ma do Powiedzenia... Zerkn膮艂 na Arnaua, kt贸ry nadal kroczy艂 z marsem aa czole.

O zmierzchu wojska dotar艂y do posiad艂o艣ci Felipa i 2zatrzyma艂y si臋 u st贸p niewielkiego pag贸rka, na kt贸rego szczycie sta艂 dw贸r. W rzeczywisto艣ci by艂 to wiejski folwark pozbawiony jakichkolwiek umocnie艅 obronnych, z wyj膮tkiem tradycyjnej wie偶y stra偶niczej przylegaj膮cej do gospodarstwa. Joan popatrzy艂 na dom, potem na armi臋, czekaj膮c膮 na rozkazy rajc贸w. Spojrza艂 na Elionor, kt贸ra unika艂a jego wzroku. Trzy tysi膮ce ch艂opa na jeden dworek!

Joan oprzytomnia艂 i pobieg艂 za Arnauem i Guillemem pod chor膮giew 艣wi臋tego Jerzego, gdzie gromadzili si臋 rajcy i patrycjusze. Rozprawiano w艂a艣nie o najbli偶szych posuni臋ciach i Joan wzdrygn膮艂 si臋, s艂ysz膮c, 偶e zdecydowana wi臋kszo艣膰 chce natychmiast przypu艣ci膰 szturm na wie偶臋, bez ultimatum i bez czekania, a偶 Ponts sam odda si臋 w ich r臋ce.

Rajcy zacz臋li wydawa膰 rozkazy cechmistrzom poszczeg贸lnych bractw. Joan zerkn膮艂 na Elionor, kt贸ra nadal sta艂a niewzruszona ze wzrokiem utkwionym w dworze. Podszed艂 do Arnaua. Chcia艂 go zagadn膮膰, jednak g艂os uwi膮z艂 mu w gardle. Guillem, stoj膮cy sztywno obok swego pana, rzuci艂 mu niech臋tne spojrzenie. Cechmistrzowie zacz臋li przekazywa膰 wskaz贸wki podw艂adnym. Odg艂os przygotowa艅 do bitwy by艂 ju偶 wszechobecny. Zapalono pochodnie, rozleg艂 si臋 szcz臋k wyjmowanych z pochew mieczy i odg艂os napinanych ci臋ciw. Joan jeszcze raz spojrza艂 na wie偶臋 przylegaj膮c膮 do dworu, a potem na 偶o艂nierzy. W艂a艣nie szykowali si臋 do ataku. Nie p贸jd膮 na ust臋pstwa. B臋d膮 bezlito艣ni. Arnau zostawi艂 zakonnika, niczym zwyk艂y 偶o艂nierz 艣cisn膮艂 w r臋ku sztylet i odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 gospodarstwa Felipa de Ponts. Joan zerkn膮艂 na Elionor: wci膮偶 patrzy艂a przed siebie z kamienn膮 twarz膮.

- Nie...! - krzykn膮艂, gdy Arnau sta艂 ju偶 do niego plecami. Jego krzyk zaton膮艂 w pomruku trzytysi臋cznej armii. Z dworu wyjecha艂a posta膰 na koniu: Felip de Ponts zmierza艂 st臋pa w ich stron臋. Nie spieszy艂 si臋.

- Pojma膰 go! - rozkaza艂 jeden z rajc贸w.

- Nie! - wrzasn膮艂 Joan. Oczy wszystkich spocz臋艂y dominikaninie. Arnau spojrza艂 na niego pytaj膮co. - M臋偶a, kt贸ry si臋 poddaje, nie bierze si臋 do niewoli.

- O co chodzi, mnichu? - zagadn膮艂 jeden z rajc贸w. - Chcesz rozkazywa膰 armii Barcelony?

Joan pos艂a艂 Arnauowi b艂agalne spojrzenie.

- M臋偶a, kt贸ry si臋 poddaje, nie bierze si臋 do niewoli - powt贸rzy艂.

- Pozw贸lcie mu si臋 podda膰 - przysta艂 Arnau.

Filip de Ponts zatrzyma艂 si臋 przed chor膮gwi膮 艣wi臋tego Jerzego, gdzie sta艂 mi臋dzy innymi Arnau i rajcy miejscy.

- Obywatele Barcelony! - krzykn膮艂 na tyle g艂o艣no, 偶e us艂ysza艂a go ca艂a armia. - Wiem, co was tu przywiod艂o, i rozumiem, 偶e chcecie si臋 upomnie膰 o wasz膮 krajank臋. Oto staj臋 przed wami i przyznaj臋 si臋 do zarzucanych mi czyn贸w. Jednak zanim mnie pojmacie i najedziecie m膮 w艂asno艣膰, prosz臋, by艣cie mnie wys艂uchali.

- M贸w! - rzuci艂 rajca.

- To prawda, 偶e uprowadzi艂em i... zniewoli艂em Mar Estanyol wbrew jej woli. - G艂uchy pomruk przeszed艂 po r贸wninie, przerywaj膮c mow臋 rycerza. Arnau zacisn膮艂 r臋ce na kuszy. - Zrobi艂em to, lekce sobie wa偶膮c w艂asne 偶ycie, 艣wiadomy kary wymierzanej za podobne przest臋pstwo. Zrobi艂em to i zrobi艂bym to jeszcze stokro膰 razy, pot臋偶na jest bowiem moja mi艂o艣膰 do tej panny i wielka udr臋ka, gdy widz臋, jak wi臋dnie bez m臋偶a, kt贸ry cieszy艂by si臋 cnotami, jakimi B贸g j膮 obdarzy艂. Dlatego g艂os serca wzi膮艂 g贸r臋 nad rozs膮dkiem i me czyny by艂y bardziej godne bestii oszala艂ej z nami臋tno艣ci ani偶eli rycerza kr贸la Piotra. - Na widok s艂uchaj膮cych w skupieniu ludzi Joan pr贸bowa艂 podyktowa膰 rycerzowi w my艣lach kolejne s艂owa. - A poniewa偶 zachowa艂em si臋 jak bestia, oddaj臋 si臋 w wasze r臋ce, jednak jako rycerz, kt贸rym zn贸w pragn臋 si臋 sta膰, obiecuj臋 poj膮膰 Mar za 偶on臋 i kocha膰 j膮 przez reszt臋 mych dni. Os膮d藕cie! Nie chc臋, cho膰 prawo na to pozwala, proponowa膰 m臋偶a stanu, wola艂bym bowiem odebra膰 sobie 偶ycie, ani偶eli ujrze膰 w obj臋ciach innego m臋偶czyzny.

Sko艅czy艂 m贸wi膰 i dumnie wypr臋偶y艂 si臋 na koniu, spogl膮daj膮c z g贸ry na trzytysi臋czn膮 armi臋, kt贸ra w milczeniu rozwa偶a艂a jego s艂owa.

- Chwa艂a Bogu! - wykrzykn膮艂 Joan.

Zdumiony Arnau zmierzy艂 go wzrokiem. Wszyscy, nie wy艂膮czaj膮c Elionor, spojrzeli na mnicha.

- Co to ma znaczy膰? - sykn膮艂 Arnau.

- Bracie - odezwa艂 si臋 Joan, 艂api膮c brata za rami臋. M贸wi艂 g艂o艣no, by s艂yszeli go wszyscy zgromadzeni. - To, co si臋 wydarzy艂o, jest tylko i wy艂膮cznie skutkiem naszego zaniedbania. - Arnau 偶achn膮艂 si臋 na te s艂owa. - Tak, bracie, przez lata patrzyli艣my przez palce na kapry艣ne zachowanie Mar. Zlekcewa偶yli艣my nasz obowi膮zek wzgl臋dem zdrowej i urodziwej panny, kt贸ra dawno ju偶 powinna wyda膰 na 艣wiat potomstwo zgodnie z misj膮 powierzon膮 jej przez Pana. A my, niepomni tego, sprzeciwiali艣my si臋 boskim zamys艂om. - Arnau pr贸bowa艂 co艣 powiedzie膰, lecz Joan nie dopu艣ci艂 go do g艂osu. - Trawi膮 mnie wyrzuty sumienia. Trawi艂y mnie przez lata, by艂em bowiem zbyt pob艂a偶liwy dla rozkapryszonej panny, kt贸rej 偶ycie z punktu widzenia 艣wi臋tego Ko艣cio艂a katolickiego pozbawione by艂o sensu. Rycerza tego - Joan wskaza艂 Felipa - zsy艂a nam sam Pan. Jako wys艂annik Bo偶ej opatrzno艣ci zrobi艂 on to, na co my艣my nie potrafili si臋 zdecydowa膰. Tak, przez lata 偶y艂em w poczuciu winy, patrz膮c, jak wi臋dnie uroda i zdrowie, kt贸rymi B贸g obdarzy艂 to dziewcz臋 przygarni臋te na swe szcz臋艣cie przez m臋偶czyzn臋 tak wielkodusznego jak ty. Nie chc臋 przyczyni膰 si臋 do 艣mierci tego rycerza. On to w艂a艣nie, z nara偶eniem 偶ycia, kt贸re nam teraz powierza, postanowi艂 naprawi膰 nasze niedopatrzenie. Zg贸d藕 si臋 na to ma艂偶e艅stwo. Ja, je艣li moje zdanie co艣 dla ciebie znaczy, tak w艂a艣nie post膮pi艂bym.

Arnau milcza艂 przez chwil臋. Ca艂a armia czeka艂a na jego decyzj臋. Joan wykorzysta艂 ten moment, by zerkn膮膰 na Elionor. Zda艂o mu si臋, 偶e dostrzega na jej wargach wynios艂y u艣miech.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e to wszystko moja wina? - spyta艂 Arnau.

- Moja, bracie, moja. To ja powinienem ci臋 pouczy膰, czego oczekuje od ciebie Ko艣ci贸艂 i jak膮 misj臋 powierzy艂 B贸g twej wychowanicy. Jednak nie zrobi艂em tego i... bardzo 偶a艂uj臋.

Oczy Guillema miota艂y b艂yskawice.

- Jaka jest wola Mar? - zapyta艂 Arnau pana Pontsu.

- Jestem rycerzem kr贸la Piotra - us艂ysza艂 w odpowiedzi. - Jego prawa, te same, kt贸re was tu przywiod艂y, nie bior膮 pod uwag臋 zdania panny na wydaniu. - Wojsko skwitowa艂o te s艂owa pomrukiem aprobaty. - Ja, Felip de Ponts, rycerz katalo艅ski, prosz臋 o r臋k臋 waszej podopiecznej. Je艣li ty, Arnau Estanyol, baron i konsul morski, nie wyrazisz zgody na ma艂偶e艅stwo, oddam si臋 w wasze r臋ce, mo偶ecie mnie odda膰 pod s膮d. Je艣li jednak przyjmujesz moje o艣wiadczyny, wola panny nie ma znaczenia.

呕o艂nierze zn贸w przyznali racj臋 rycerzowi. Przez jego usta przemawia艂o prawo, kt贸rego oni wszyscy przestrzegali, wydaj膮c c贸rki za m膮偶 bez pytania ich o zdanie.

- Tu nie chodzi o wol臋 Mar, bracie - wtr膮ci艂 Joan, zni偶aj膮c g艂os - ale o twoj膮 powinno艣膰. Nikt nie potrzebuje opinii c贸rki ani wychowanki, by podj膮膰 decyzj臋 z my艣l膮 o jej dobru. Ten m臋偶czyzna obcowa艂 ju偶 z Mar, dlatego jej wola nie ma znaczenia, bo albo wyjdzie za m膮偶, albo jej 偶ycie zamieni si臋 w piek艂o. Wybieraj: 艣mier膰 rycerza czy boska interwencja naprawiaj膮ca nasze zaniedbanie.

Arnau zerkn膮艂 na swych bliskich. Na Guillema przeszywaj膮cego Felipa nienawistnym spojrzeniem, potem na kobiet臋, kt贸r膮 monarcha da艂 mu za 偶on臋. Gdy ich oczy si臋 spotka艂y, Arnau spyta艂 j膮 bez s艂贸w o rad臋. Elionor skin臋艂a g艂ow膮. Na koniec odwr贸ci艂 si臋 do Joana.

- Tak ka偶e prawo - us艂ysza艂 od brata.

Popatrzy艂 na rycerza, potem na 偶o艂nierzy, kt贸rzy schowali Ju偶 bro艅. Nikt z trzech tysi臋cy m臋偶czyzn nie w膮tpi艂 w s艂uszno艣膰 argument贸w pana Pontsu, nikt ju偶 nie my艣la艂 o ataku. Czekano na ostateczn膮 decyzj臋. Odpowied藕 podpowiada艂o mu prawo katalo艅skie, prawo dotycz膮ce kobiet. Co wsk贸ra, ruszaj膮c do szturmu, zabijaj膮c porywacza i oswobadz膮j膮c Mar? Co czeka uprowadzon膮 i zgwa艂con膮 pann臋? Klasztor?

- Zgadzam si臋.

Jeszcze przez chwil臋 na r贸wninie panowa艂a cisza. Nast臋pnie po zbrojnych szeregach przeszed艂 szmer, gdy przekazywano sobie z ust do ust odpowied藕 Arnaua. Kto艣 g艂o艣no pochwali艂 jego decyzj臋. Kto艣 inny wzni贸s艂 okrzyk, kt贸ry podchwyci艂o kilka os贸b i niebawem ca艂a armia Barcelony zacz臋艂a wiwatowa膰.

Joan i Elionor wymienili spojrzenia.

Zaledwie sto metr贸w dalej zamkni臋ta w wie偶y panna, kt贸rej przysz艂o艣膰 zosta艂a w艂a艣nie przes膮dzona, obserwowa艂a wojska zgromadzone u st贸p pag贸rka. Dlaczego nie podchodz膮 bli偶ej? Dlaczego nie atakuj膮? O czym rozprawiaj膮 z tym n臋dznikiem? Co krzycz膮?

- Arnau! Co krzycz膮 twoi ludzie?

Wrzawa i wiwaty u艣wiadomi艂y Guillemowi, 偶e si臋 nie przes艂ysza艂 i 偶e Arnau rzeczywi艣cie powiedzia艂: 鈥淶gadzam si臋". Zagryz艂 wargi. Kto艣 poklepa艂 go po plecach w odruchu og贸lnej weso艂o艣ci. 鈥淶gadzam si臋". Guillem spojrza艂 na Arnaua, potem na Felipa de Ponts. Na twarzy rycerza malowa艂a si臋 ulga. Co mo偶e zrobi膰 zwyk艂y niewolnik? Zn贸w spojrza艂 na porywacza. U艣miecha艂 si臋. 鈥淥bcowa艂em z Mar Estanyol - powiedzia艂. - Obcowa艂em z Mar Estanyol!". Jak Arnau m贸g艂?

Podano mu buk艂ak wina. Guillem odsun膮艂 go gniewnie.

- Nie pijesz, chrze艣cijaninie? - us艂ysza艂.

Napotka艂 wzrok swego pana. Patrycjusze winszowali Felipowi de Ponts, kt贸ry nadal siedzia艂 na koniu. Wok贸艂 weselono si臋 i raczono winem.

- Nie pijesz, chrze艣cijaninie? - us艂ysza艂 zn贸w za plecami. Odepchn膮艂 m臋偶czyzn臋 z buk艂akiem i ponownie poszuka艂 wzrokiem Arnaua. Patrycjusze winszowali r贸wnie偶 konsulowi, kt贸ry spogl膮da艂 na Guillema znad g艂贸w otaczaj膮cego ich t艂umu.

Ci偶ba, w kt贸rej kr膮偶y艂 r贸wnie偶 Joan, popycha艂a Arnaua ku dworowi, jednak konsul nie odwraca艂 wzroku od niewolnika.

Wojska pospolitego ruszenia 艣wi臋towa艂y porozumienie. Palono ogniska i 艣piewano wok贸艂 nich.

- Wypij za naszego konsula i za szcz臋艣cie jego wychowanki - rzuci艂 kto艣 inny, podsuwaj膮c Guillemowi wino.

Arnau znikn膮艂 na drodze do dworu. Guillem zn贸w odsun膮艂 buk艂ak.

- Nie chcesz wznie艣膰 toastu?

Spiorunowa艂 pytaj膮cego wzrokiem, odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i ruszy艂 do Barcelony. Gwar cich艂 stopniowo za jego plecami a偶 wreszcie Guillem znalaz艂 si臋 zupe艂nie sam na sto艂ecznym go艣ci艅cu. Szed艂, pow艂贸cz膮c nogami.

Arnau nie przyj膮艂 sera, kt贸rym pocz臋stowa艂a go trz臋s膮ca si臋 staruszka s艂u偶膮ca u Felipa. Patrycjusze i rajcy miejscy zgromadzili si臋 na pierwszym pi臋trze dworu - nad oborami - wok贸艂 wielkiego kamiennego paleniska. Arnau szuka艂 w t艂umie Guillema. Ludzie gaw臋dzili, 艣miali si臋 i poganiali s艂u偶膮c膮, domagaj膮c si臋 wi臋cej sera i wina. Joan i Elionor stali przy palenisku. Oboje spu艣cili oczy, gdy spocz膮艂 na nich wzrok Arnaua.

Szmer na sali kaza艂 konsulowi spojrze膰 w drug膮 stron臋.

Felip de Ponts wprowadzi艂 Mar, trzymaj膮c j膮 mocno za r臋k臋. Na widok Arnaua dziewczyna wyrwa艂a si臋 rycerzowi i ruszy艂a do opiekuna, a na jej ustach pojawi艂 si臋 u艣miech. Rozwar艂a ramiona, jednak gdy ju偶 mia艂a rzuci膰 si臋 Arnauowi na szyj臋, zamar艂a i powoli opu艣ci艂a r臋ce.

Arnauowi wyda艂o si臋, 偶e dostrzega siniak na jej policzku.

- Co si臋 dzieje, Arnau?

Odwr贸ci艂 si臋 do Joana, szukaj膮c u niego pomocy, jednak mnich sta艂 z opuszczon膮 g艂ow膮. Wszyscy czekali na s艂owa konsula.

- Rycerz Felip de Ponts powo艂a艂 si臋 na prawo Si quis virginem...

Dziewczyna nie rusza艂a si臋. Po jej policzku potoczy艂a si臋 艂za. Arnau podni贸s艂 praw膮 r臋k臋, jednak opami臋ta艂 si臋 i pozwoli艂 艂zie skapn膮膰 na jej szyj臋.

- Tw贸j ojciec... - odezwa艂 si臋 zza jej plec贸w Felip. Arnau pr贸bowa艂 go uciszy膰 w艂adczym gestem. - Konsul morski obieca艂 mi twoj膮 r臋k臋 na oczach ca艂ej barcelo艅skiej armii - wyrecytowa艂 jednym tchem, boj膮c si臋, 偶e Arnau przerwie mu lub... zmieni zdanie.

- To prawda? - zapyta艂a Mar.

Prawd膮 jest, 偶e mam ochot臋 ci臋 pie艣ci膰... ca艂owa膰... mie膰 zawsze przy sobie. Czy to ojcowskie uczucie? - pomy艣la艂 Arnau.

- Tak, Mar.

Z jej oczu nie pop艂yn臋艂o wi臋cej 艂ez. Felip podszed艂 i z艂apa艂 j膮 za rami臋. Ju偶 si臋 nie wyrwa艂a. Kto艣 przerwa艂 cisz臋, kt贸ra zaleg艂a po s艂owach Arnaua, i po chwili w izbie zn贸w zawrza艂o. Arnau i Mar nie odrywali od siebie wzroku. Okrzyk 鈥淣iech 偶yje m艂oda para!" oszo艂omi艂 Arnaua. Tym razem 艂zy zala艂y jego twarz. Mo偶e Joan post膮pi艂 s艂usznie, mo偶e jego brat odgad艂 co艣, o czym nie wiedzia艂 nawet on sam. Przecie偶 obieca艂 Madonnie, 偶e ju偶 nigdy nie zdradzi 偶ony, nawet po艣lubionej wbrew w艂asnej woli, dla innej kobiety.

- Ojcze? - szepn臋艂a Mar, ocieraj膮c mu 艂z臋 r臋k膮. Zadr偶a艂 pod dotykiem jej d艂oni.

Odwr贸ci艂 si臋 i wybieg艂 z izby.

W tej samej chwili, gdzie艣 na opustosza艂ym mrocznym go艣ci艅cu wiod膮cym do Barcelony, niewolnik, podni贸s艂szy oczy ku niebu, us艂ysza艂 udr臋czony krzyk dziewczynki, kt贸r膮 wychowa艂 jak w艂asn膮 c贸rk臋. Urodzi艂 si臋 niewolnikiem i wi贸d艂 偶ycie niewolnika. Nauczy艂 si臋 kocha膰 w tajemnicy i skrywa膰 uczucia. Niewolnik nie by艂 uwa偶any za cz艂owieka, dlatego gdy by艂 sam - w tym jednym jedynym czasie, gdy czu艂 si臋 wolny - potrafi艂 si臋ga膰 wzrokiem g艂臋biej ni偶 ludzie, kt贸rym wolno艣膰 przys艂ania艂a dusz臋. Dawno ju偶 odkry艂 mi艂o艣膰 艂膮cz膮c膮 najdro偶sze mu istoty i modli艂 si臋 do swych dw贸ch bog贸w, by uwolnili je z kajdan, znacznie mocniejszych od tych kr臋puj膮cych jego.

Za艂ka艂, cho膰 niewolnikom nie wolno by艂o p艂aka膰.

Nie wszed艂 do Barcelony. Dotar艂 do miasta jeszcze o zmroku i zatrzyma艂 si臋 przed zamkni臋t膮 bram膮 艢wi臋tego Daniela. Zabrano mu jego c贸reczk臋. Arnau sprzeda艂 j膮 jak niewolnic臋. C贸偶 z tego, 偶e nie艣wiadomie? Jak ma wr贸ci膰 do Barcelony, siada膰 na krze艣le, na kt贸rym siadywa艂a Mar, chodzi膰 ulicami kt贸rymi razem spacerowali, gaw臋dz膮c, 艣miej膮c si臋 i dziel膮c jej s艂odk膮 tajemnic臋? Jak 偶y膰 po艣r贸d tylu wspomnie艅, w towarzystwie m臋偶czyzny, kt贸ry podepta艂 ich marzenia?

Guillem ruszy艂 przed siebie i po dw贸ch dniach w臋dr贸wki wzd艂u偶 wybrze偶a dotar艂 do Salou, drugiego pod wzgl臋dem znaczenia portu w Katalonii. Spojrza艂 na morze, powi贸d艂 wzrokiem po linii horyzontu. Morska bryza przynios艂a wspomnienie dzieci艅stwa sp臋dzonego w Genui, wspomnienie matki i rodze艅stwa. Zosta艂 z nimi brutalnie rozdzielony, kiedy sprzedano go kupcowi i zacz膮艂 przy nim zg艂臋bia膰 tajniki handlu. Jednak pewnego dnia statek, na kt贸rym p艂yn膮艂 ze swym panem, wpad艂 w r臋ce Katalo艅czyk贸w, tocz膮cych wojn臋 z Genu膮. Potem Guillem przechodzi艂 z r膮k do r膮k, a偶 w ko艅cu Hasdai Crescas doceni艂 jego smyka艂k臋 do handlu i dostrzeg艂 w nim kogo艣 wi臋cej ni偶 zwyk艂ego robotnika. Guillem zn贸w spojrza艂 na morze, na okr臋ty, na pasa偶er贸w... Dlaczego nie Genua?

- Kiedy wyp艂ywa najbli偶szy statek do Lombardii, do Pizy? - M艂ody pracownik portowy przerzuci艂 nerwowo papiery pi臋trz膮ce si臋 na ladzie magazynu. Nie zna艂 Guillema i z pocz膮tku potraktowa艂 go z niech臋ci膮, jak pierwszego lepszego brudnego i cuchn膮cego niewolnika. Lecz gdy Maur si臋 przedstawi艂, przypomnia艂 sobie s艂owa ojca: 鈥淕uillem jest praw膮 r臋k膮 Arnaua Estanyola, konsula morskiego, kt贸remu zawdzi臋czamy prac臋". - Poprosz臋 r贸wnie偶 o przybory do pisania i wskazanie spokojnego k膮ta, gdzie m贸g艂bym napisa膰 list - doda艂 Guillem.

Przyjmuj臋 oferowan膮 przez ciebie wolno艣膰 - napisa艂. - Wyp艂ywam do Genui przez Piz膮, gdzie udam si臋 jako tw贸j niewolnik i b臋d臋 czeka艂 na akt uwolnienia. Co jeszcze doda膰? 呕e nie mo偶e 偶y膰 w Barcelonie z dala od Mar? A Arnau b臋dzie m贸g艂? Po co mu o tym przypomina膰? Wyruszam na poszukiwanie swych korzeni, mojej rodziny - dopisa艂. - Ty i Hasdai byli艣cie moimi najlepszymi przyjaci贸艂mi, prosz臋, opiekuj si臋 nim. Pozostan臋 ci na zawsze wdzi臋czny. Niech Allach i Naj艣wi臋tsza Panienka czuwaj膮 nad tob膮. B臋d臋 si臋 za ciebie modli艂.

Gdy galera, na kt贸r膮 wsiad艂, podnios艂a kotwic臋, pos艂aniec ruszy艂 z listem do Barcelony.

Arnau podpisywa艂 akt uwolnienia powoli, przygl膮daj膮c si臋 ka偶demu poci膮gni臋ciu pi贸rem i wspominaj膮c epidemi臋 d偶umy, uliczn膮 b贸jk臋, kantor, lata wsp贸lnej pracy, rozm贸w, przyja藕ni, rado艣ci... Przy ostatniej kresce zadr偶a艂a mu r臋ka. Pi贸ro z艂ama艂o si臋 na ko艅cowym zawijasie. Obaj znali prawdziwe powody, kt贸re sk艂oni艂y Guillema do wyjazdu.

Po powrocie na gie艂d臋 Arnau nakaza艂 przes艂a膰 swemu agentowi w Pizie akt uwolnienia Guillema. Do listu do艂膮czy艂 zlecenie wyp艂aty niewielkiej fortuny.

- Nie czekamy na Arnaua? - zapyta艂 Joan, wszed艂szy do jadalni. Baronowa siedzia艂a ju偶 przy stole.

- Jeste艣cie g艂odni? - Joan skin膮艂 g艂ow膮. - Wi臋c korzystajcie z okazji i jedzcie.

Mnich usiad艂 naprzeciwko Elionor przy d艂ugim stole. Dwaj s艂u偶膮cy podali im bia艂y pszenny chleb, wino, zup臋 i g臋艣 pieczon膮 z cebul膮 i pieprzem.

- Przecie偶 m贸wili艣cie, 偶e jeste艣cie g艂odni... - zauwa偶y艂a Elionor, widz膮c, 偶e mnich tylko rozgrzebuje jedzenie na talerzu.

Joan spojrza艂 na ni膮 oboj臋tnie. Przez reszt臋 posi艂ku nie zamienili s艂owa.

Wiele godzin p贸藕niej, Joan, siedz膮c w swej komnacie, us艂ysza艂, 偶e w pa艂acu panuje poruszenie. S艂u偶膮cy biegli, by przywita膰 Arnaua. Chcieli mu poda膰 kolacj臋, lecz odm贸wi艂 - Jak trzykrotnie wcze艣niej, kiedy Joan chcia艂 zje艣膰 razem z nim. A siada艂 w jednej z sal pa艂acowych, gdzie czeka艂 na niego i dzi臋kowa艂 za posi艂ek zrezygnowanym gestem.

Mnich s艂ysza艂, jak s艂u偶膮cy si臋 rozchodz膮. Potem zza drzwi dobieg艂y kroki Arnaua zmierzaj膮cego do sypialni. Po c贸偶 mia艂by do niego wychodzi膰? Trzy razy czeka艂 na niego do p贸藕na i pr贸bowa艂 z nim rozmawia膰, lecz Arnau zamyka艂 si臋 w sobie i odpowiada艂 zdawkowo na jego pytania. 鈥淒obrze si臋 czujesz?". 鈥淭ak". 鈥淢asz du偶o pracy na gie艂dzie?". 鈥淣ie". 鈥淲szystko w porz膮dku?". Cisza. 鈥淛ak tam ko艣ci贸艂 Santa Maria?". 鈥淒obrze". W mroku pokoju Joan zatopi艂 twarz w d艂oniach. Kroki za drzwiami ucich艂y. Bo i o czym Arnau ma rozmawia膰 z Joanem? O niej? Ma mu wyzna膰, 偶e j膮 kocha?

Joan widzia艂, jak Mar ociera mu 艂z臋 z policzka. 鈥淥jcze?", szepn臋艂a, a Arnau zadr偶a艂. Wtedy Joan odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 u艣miech na twarzy Elionor. Dopiero na widok cierpienia brata zrozumia艂... Jednak nie m贸g艂 mu powiedzie膰 prawdy. Jak偶e mia艂 si臋 przyzna膰, 偶e to w艂a艣nie on... Zn贸w ujrza艂 tamt膮 艂z臋. A偶 tak bardzo Arnau kocha Mar? Czy kiedykolwiek o niej zapomni? Nikt nie przyszed艂 podtrzyma膰 na duchu Joana, kt贸ry r贸wnie偶 i tej nocy pad艂 na kolana i modli艂 si臋 a偶 do 艣witu.

- Chcia艂bym wyjecha膰 z Barcelony.

Przeor dominikan贸w przyjrza艂 si臋 swemu podw艂adnemu: zmizernia艂, mia艂 podkr膮偶one i zapadni臋te oczy, jego habit by艂 w stanie godnym po偶a艂owania.

- Bracie Joanie, czujesz si臋 na si艂ach przyj膮膰 funkcj臋 inkwizytora?

- Tak - odrzek艂 zapytany. Przeor zmierzy艂 go wzrokiem od st贸p do g艂贸w. - Z dala od Barcelony na pewno poczuj臋 si臋 lepiej.

- Dobrze. W przysz艂ym tygodniu ruszasz na p贸艂noc. Wys艂ano go do wsi zagubionych po艣r贸d g贸r i dolin, gdzie ludzie 偶yli z rolnictwa oraz z hodowli byd艂a. Z l臋kiem witali inkwizytora, tym bardziej 偶e jego wizyta nie by艂a dla nich nowo艣ci膮. Odk膮d przed ponad stu laty papie偶 Innocenty IV zleci艂 Rajmundowi de Penyafort wprowadzi膰 do kr贸lestwa Aragonii i ksi臋stwa Narbonne inkwizycj臋, mieszka艅cy cz臋sto byli wzywani przez czarnych mnich贸w na przes艂uchania.


Wi臋kszo艣膰 doktryn uznawanych przez Ko艣ci贸艂 za heretyckie trafi艂a do Katalonii z Francji. Najpierw zjawili si臋 tu katarzy i waldensi, potem begardzi, a na koniec templariusze, prze艣ladowani przez francuskiego kr贸la. Na terenach przygranicznych, kt贸re pierwsze uleg艂y heretyckim wp艂ywom, skazano i stracono wielu mo偶nych: wicehrabiego Arnaua i jego 偶on臋 Ermessand臋, Ramona de Cadi czy te偶 Guillema de Niort, naczelnika hrabiego Nun贸 Sanca w Cerdagne i w Coflent, gdzie w艂a艣nie pe艂ni膰 mia艂 sw膮 misj臋 brat Joan.

- Ekscelencjo - powita艂a go reprezentacja miejscowych dygnitarzy w jednej z tamtejszych wsi, k艂aniaj膮c si臋 nisko.

- Nie jestem ekscelencj膮 - rzuci艂 przyby艂y, daj膮c im znak, by si臋 wyprostowali. - Nazywajcie mnie po prostu bratem Joanem.

Mimo niewielkiego do艣wiadczenia zd膮偶y艂 si臋 ju偶 przyzwyczai膰 do takich powita艅. Miejscowi zostali uprzedzeni o przyje藕dzie inkwizytora, jego sekretarza i p贸艂 tuzina 偶o艂nierzy 艢wi臋tej Inkwizycji. Znajdowali si臋 teraz na niewielkim rynku. Joan spojrza艂 badawczo na czterech m臋偶czyzn, kt贸rzy bali si臋 wyprostowa膰: pochylali przed nim odkryte g艂owy i wiercili si臋 niespokojnie. Na rynku pr贸cz nich nie by艂o 偶ywego ducha, cho膰 Joan wiedzia艂, 偶e 艣ledzi go wiele par oczu. A偶 tak du偶o maj膮 tu przed nim do ukrycia? Wiedzia艂 r贸wnie偶, co czeka go po powitaniu: najlepsza kwatera w okolicy oraz suto zastawiony st贸艂 - zbyt suto, jak na mo偶liwo艣ci tutejszych mieszka艅c贸w.

- Zostawcie mi tylko kawa艂ek sera, chleb i wod臋, reszt臋 Mo偶ecie zabra膰. Dopilnujcie, by moim ludziom niczego nie brakowa艂o - powiedzia艂 to co zwykle, siadaj膮c przy stole.

Dom r贸wnie偶 przypomina艂 jego poprzednie kwatery: by艂 ubogi i prosty, ale kamienny, w przeciwie艅stwie do zape艂niaj膮cych okolic臋 cha艂up z gliny lub ze zbutwia艂ych desek. St贸艂 i kilka zydli stanowi艂o ca艂e wyposa偶enie izby, gdzie kr贸lowa艂o palenisko.

- Jego ekscelencja jest na pewno zm臋czony.

Joan spojrza艂 na le偶膮cy przed nim ser. Mia艂 za sob膮 wiele godzin marszu w ch艂odzie poranka, po kamienistych i b艂otnistych drogach, po rosie. Za艂o偶ywszy pod sto艂em nog臋 na nog臋 rozmasowa艂 obola艂膮 艂ydk臋 i praw膮 stop臋.

- Nie jestem ekscelencj膮 - powt贸rzy艂 - i nie jestem zm臋czony. B贸g nie wie, co to zm臋czenie, gdy trzeba broni膰 jego imienia. Przyst臋pujemy natychmiast do pracy, gdy tylko nieco si臋 posil臋. Zwo艂aj wszystkich na rynek.

Przed opuszczeniem Barcelony Joan wystara艂 si臋 w klasztorze 艢wi臋tej Katarzyny o traktat spisany w 1231 roku przez papie偶a Grzegorza IX i przyswoi艂 sobie metody dzia艂ania w臋drownych inkwizytor贸w.

鈥淕rzesznicy! Nawracajcie si臋!". Najpierw kazanie. Niewiele ponad siedemdziesi膮t os贸b zgromadzonych na rynku spu艣ci艂o wzrok po pierwszych jego s艂owach. Spojrzenie mnicha w czerni przejmowa艂o ich groz膮. 鈥淐zeka was ogie艅 piekielny!". Z pocz膮tku w膮tpi艂, czy potrafi przemawia膰 publicznie, jednak szybko okaza艂o si臋, 偶e s艂owa p艂yn膮 z jego ust g艂adko, 艂atwo i robi膮 wra偶enie na wystraszonych wie艣niakach. 鈥淣ikt nie uniknie kary! B贸g nie chce w swym stadzie czarnych owiec". Maj膮 na siebie donosi膰, herezja musi wyj艣膰 na jaw. Bo misja Joana polega艂a na tropieniu grzech贸w pope艂nianych w domowym zaciszu, znanych tylko s膮siadowi, przyjacielowi, 偶onie...

鈥淏贸g wie wszystko. Zna was dobrze. Nie spuszcza z was oka. Cz艂owiek, kt贸ry patrzy oboj臋tnie na grzech, b臋dzie si臋 sma偶y艂 w piekle, wi臋ksz膮 win臋 ponosi bowiem ten, kto przymyka oko na grzech, a nie sam grzesznik. On bowiem mo偶e zyska膰 przebaczenie, ale ten, kto tai cudzy grzech...". Przy tych s艂owach Joan patrzy艂 badawczo na zgromadzonych na rynku, wystarczy jeden nieostro偶ny gest, jedno ukradkowe spojrzenie. Ci p贸jd膮 na pierwszy ogie艅. 鈥淜to zataja grzech...". Joan zn贸w zawiesi艂 g艂os i milk艂, by gro藕ba przerazi艂a s艂uchaczy: nie zazna wybaczenia".

Strach. Ogie艅, cierpienie, grzech, kara... Mnich w m贸wi艂, p贸ki nie zaw艂adn膮艂 duszami wie艣niak贸w. Ju偶 za pierwszym razem dane mu by艂o posmakowa膰 tego szczeg贸lnego uczucia.

- Macie trzy dni - powiedzia艂 na koniec. - Kto w tym czasie sam przyzna si臋 do grzechu, zostanie potraktowany 艂askawie. Ale po up艂ywie tego czasu... na winowajc膮 spadnie przyk艂adna kara. - Joan skin膮艂 na oficera. - Miejcie na oku t臋 blondynk臋, bosego ch艂opa i tego z czarnym pasem. I jeszcze tamt膮 m艂贸dk臋 z dzieckiem... - Dyskretnie wskazywa艂 wymieniane osoby. - Je艣li nie zg艂osz膮 si臋 same, przyprowadzicie ich razem z kilkoma innymi wie艣niakami wybranymi na chybi艂 trafi艂.

Przez trzy nast臋pne dni Joan tkwi艂 z kamienn膮 twarz膮 za sto艂em w towarzystwie sekretarza i kilku 偶o艂nierzy, kt贸rzy przest臋powali z nogi na nog臋, podczas gdy w ciszy mija艂a powoli godzina za godzin膮.

Tylko cztery osoby rozproszy艂y nud臋: dwaj m臋偶czy藕ni, kt贸rzy przyznali si臋 do opuszczenia niedzielnej mszy, niepos艂uszna m臋偶owi kobieta oraz ch艂opiec o ogromnych oczach, kt贸ry zajrza艂 przez szpar臋 w drzwiach.

Kto艣 popchn膮艂 go od ty艂u, ale ch艂opiec ba艂 si臋 wej艣膰 i tkwi艂 niezdecydowanie na progu.

- Wejd藕, ch艂opcze - zaprosi艂 go Joan.

Malec cofn膮艂 si臋, lecz niewidzialna r臋ka wepchn臋艂a go do i zatrzasn臋艂a drzwi.

- Ile masz lat? - zapyta艂 mnich.

Dziecko popatrzy艂o na 偶o艂nierzy, na sekretarza, kt贸ry wzi膮艂 偶 do r臋ki pi贸ro, i na Joana.

Dziewi臋膰 - wyj膮ka艂.

Jak ci na imi臋? - Alfons.

- Podejd藕 bli偶ej, ch艂opcze. Co chcia艂e艣 nam powiedzie膰? 呕e... 偶e dwa miesi膮ce temu zerwa艂em fasol臋 s膮siada. - Zerwa艂em? - upewni艂 si臋 Joan.

Alfons spu艣ci艂 wzrok.

- Ukrad艂em - przyzna艂 s艂abym g艂osikiem.

Wsta艂 z pos艂ania i podkr臋ci艂 kaganek. Od kilku godzin we wsi panowa艂a cisza i od kilku godzin Joan czeka艂 na sen. Przymyka艂 oczy i zaczyna艂 drzema膰, jednak wyrywa艂a go z u艣pienia 艂za p艂yn膮ca po policzku Arnaua. Potrzebowa艂 艣wiat艂a. Pr贸bowa艂 zasn膮膰, ale wcze艣niej czy p贸藕niej wstawa艂 z pos艂ania - czasami zrywa艂 si臋 zlany potem, innym razem zwleka艂 si臋 powoli, pogr膮偶ony we wspomnieniach, sp臋dzaj膮cych mu sen z powiek.

Potrzebowa艂 艣wiat艂a. Upewni艂 si臋, 偶e w kaganku zosta艂o troch臋 oliwy.

W ciemno艣ci dojrza艂 smutn膮 twarz brata.

Zn贸w po艂o偶y艂 si臋 na sienniku. Zimno. Zawsze jest zimno. Przez kilka sekund obserwowa艂 drganie p艂omienia i cienie ta艅cz膮ce w jego rytmie. Okno w sypialni pozbawione by艂o okiennic i wiatr hula艂 po izbie. 鈥淲szyscy pl膮samy w rytmie jakiego艣 ta艅ca, mojego ta艅ca...".

Joan skuli艂 si臋 pod derk膮 i zacisn膮艂 powieki.

Dlaczego 艣wit nie nadchodzi? Pojutrze min膮 trzy dni, jak tu siedzi.

Zapad艂 w drzemk臋, ale p贸艂 godziny p贸藕niej zbudzi艂 si臋 spocony.

Kaganek nadal si臋 pali艂. Cienie ta艅czy艂y na 艣cianach. Wie艣 by艂a pogr膮偶ona w ciszy. Dlaczego nie 艣wita?

Joan owin膮艂 si臋 derk膮 i podszed艂 do okna.

Jeszcze jedna wie艣. Jeszcze jedna noc up艂ywaj膮ca w oczekiwaniu na 艣wit.

Oby te dwa dni min臋艂y jak najszybciej...

Rano przed domem inkwizytora sta艂 sznur ludzi pilnowany przez 偶o艂nierzy.

Przedstawi艂a si臋 jako p膮tniczka. Joan uda艂 niewielkie zainteresowanie blondynk膮, kt贸ra wesz艂a jako czwarta. Przes艂uchanie trzech pierwszych os贸b niewiele da艂o. P膮tniczka sta艂a przed sto艂em, za kt贸rym zasiada艂 Joan i sekretarz. Na palenisku trzaska艂 ogie艅. W izbie byli tylko we troje. 呕o艂nierze czekali przed domem. Nagle Joan podni贸s艂 wzrok. Kobieta zadr偶a艂a.

- Ty co艣 wiesz, prawda, P膮tniczko? B贸g na nas patrzy. - P膮tniczka przytakn臋艂a, nie odrywaj膮c wzroku od klepiska. - Sp贸jrz na mnie. Musisz na mnie patrze膰. Chyba nie chcesz si臋 sma偶y膰 w ogniu piekielnym? Sp贸jrz na mnie. Masz dzieci?

Zapytana powoli podnios艂a oczy.

- Mam, ale... - wyj膮ka艂a.

- Ale to nie one grzesz膮 - wszed艂 jej w s艂owo Joan. - W takim razie kto? - Kobieta zawaha艂a si臋. - Kto, P膮tniczko?

- Blu藕ni - rzuci艂a.

- Kto blu藕ni?

Pi贸ro sekretarza zawis艂o w powietrzu.

- Ona... - Joan czeka艂 w milczeniu. Nie by艂o odwrotu. - S艂ysza艂am, jak blu藕ni w gniewie... - Kobieta zn贸w wbi艂a wzrok w klepisko. - Marta, siostra mojego m臋偶a. W gniewie wygaduje straszne rzeczy.

Zgrzytanie pi贸ra zag艂uszy艂o wszystkie inne odg艂osy.

- Co艣 jeszcze, P膮tniczko?

Tym razem zapytana spokojnie unios艂a g艂ow臋.

- Nie, ju偶 nic.

- Na pewno?

- Przysi臋gam. Musicie mi wierzy膰.

Pomyli艂 si臋 tylko co do ch艂opa z czarnym pasem. Bosy M臋偶czyzna doni贸s艂 bowiem na dw贸ch pasterzy, kt贸rzy nie przestrzegali postu. Wyzna艂, 偶e przy艂apa艂 ich na jedzeniu mi臋sa Wielki Post. Natomiast m艂oda wdowa z niemowl臋ciem donios艂a na 偶onatego s膮siada, kt贸ry czyni艂 jej nieprzyzwoite propozycje... Raz nawet dotkn膮艂 jej piersi. - A ty mu pozwoli艂a艣? - zapyta艂 Joan. - Podoba艂o ci si臋? kobieta wybuch艂a p艂aczem.

- Czu艂a艣 rozkosz? - dr膮偶y艂 Joan.

- Nie mieli艣my co je艣膰 - zaszlocha艂a, wskazuj膮c dziecko. Sekretarz zapisa艂 imi臋 matki. Joan wbi艂 w ni膮 wzrok. I co za to dosta艂a艣? - pomy艣la艂. Kawa艂ek czerstwego chleba? Tyle jest warta twa cnota?

- Przyzna艂a si臋! - krzykn膮艂, wymierzaj膮c w ni膮 palec. Dw贸ch m臋偶czyzn donios艂o na s膮siad贸w. Heretyk贸w, jak zapewnili.

- Czasami budz膮 mnie w nocy dziwne odg艂osy i widz臋 艣wiat艂o w ich oknach - powiedzia艂 jeden z nich. - Czcz膮 diab艂a.

Czym ci zawini艂 s膮siad, 偶e na niego donosisz? - pomy艣la艂 Joan. Dobrze wiesz, 偶e nigdy nie pozna nazwiska donosiciela. Co zyskasz, je艣li go ska偶臋? Kawa艂ek pola?

- Jak ma na imi臋 tw贸j s膮siad?

- Anton, piekarz Anton.

Joan sko艅czy艂 przes艂uchania dopiero o zmroku. Sekretarz podyktowa艂 przywo艂anemu oficerowi imiona os贸b, kt贸re nazajutrz o brzasku mia艂y si臋 stawi膰 przed trybuna艂em inkwizycji.

Znowu noc, znowu cisza, zimno, migocz膮cy p艂omie艅 i... wspomnienia. Joan wsta艂 z pos艂ania.

Blu藕nierczyni, rozpustnik i czciciel diab艂a. 鈥淥 艣wicie b臋dziecie moi", rzuci艂 przez z臋by. Czy naprawd臋 trafi艂 na wielbiciela szatana? Dosta艂 ju偶 wiele podobnych donos贸w, ale tylko jeden okaza艂 si臋 prawdziwy. Czy tym razem mu si臋 poszcz臋艣ci? Jak zdemaskuje podejrzanego?

Poczu艂 zm臋czenie, zn贸w po艂o偶y艂 si臋 na pos艂aniu i przymkn膮艂 powieki. Czciciel szatana...

- Przysi臋gasz na 艣wi臋t膮 Ewangeli臋? - zapyta艂 Joan, pierwsze promienie s艂o艅ca zacz臋艂y przedostawa膰 si臋 do izby parterze domu.

M臋偶czyzna przytakn膮艂.

- Wiem, 偶e艣 zgrzeszy艂 - oznajmi艂 Joan.

M臋偶czyzna, kt贸ry kupi艂 chwil臋 rozkoszy od m艂odej wdowy i sta艂 teraz mi臋dzy dwoma wypr臋偶onymi 偶o艂nierzami, zblad艂. na jego czole perli艂 si臋 pot.

- Jak ci na imi臋?

- Gaspar - pad艂a odpowied藕.

- Wiem, 偶e艣 zgrzeszy艂, Gasparze - powt贸rzy艂 Joan. M臋偶czyzna zacz膮艂 si臋 j膮ka膰:

- Ja... ja...

- Przyznaj si臋! - Joan podni贸s艂 g艂os.

- Ja...

- Ch艂oszczcie go, a偶 si臋 przyzna! - Inkwizytor wsta艂, wal膮c w st贸艂 obiema pi臋艣ciami.

Jeden z 偶o艂nierzy si臋gn膮艂 po rzemie艅 przypi臋ty do pasa. Przes艂uchiwany pad艂 na kolana przed Joanem i sekretarzem.

- Nie, b艂agam, tylko nie ch艂osta.

- To si臋 przyznaj.

呕o艂nierz szturchn膮艂 go w plecy, wci膮偶 trzymaj膮c w r臋ku zwini臋ty bicz.

- Przyznaj si臋! - wrzasn膮艂 Joan.

- To... to nie moja wina. To ta kobieta. Rzuci艂a na mnie urok. - M臋偶czyzna wypluwa艂 gor膮czkowo s艂owa. - Jest rozpustna, m膮偶 jej ju偶 nie zaspokaja. - Joan nie zareagowa艂. - Nie daje mi spokoju, naprasza si臋. Uleg艂em jej tylko kilka razy, ale... ale to si臋 ju偶 nie powt贸rzy. B臋d臋 jej unika艂. Przysi臋gam.

- Cudzo艂o偶y艂e艣 z ni膮?

- T... tak.

- Ile razy?

- Nie wiem...

- Cztery? Pi臋膰? Dziesi臋膰?

- Cztery. Tak, na pewno cztery.

- Jak jej na imi臋?

Zn贸w posz艂o w ruch pi贸ro sekretarza.

- Jakich innych grzech贸w si臋 dopu艣ci艂e艣?

- Nie... ju偶 偶adnego wi臋cej, przysi臋gam.

- Nie przysi臋gaj nadaremno - Joan cedzi艂 powoli s艂owa. - Wych艂oszczcie go.

Po dziesi臋ciu uderzeniach m臋偶czyzna wyzna艂, 偶e zabawia艂 si臋 r贸wnie偶 z dziewkami ulicznymi z targu w Puigcerda. Ponadto blu藕ni艂, k艂ama艂 i dopu艣ci艂 si臋 wielu pomniejszych grzeszk贸w. Po pi臋ciu dodatkowych batach przypomnia艂 sobie tak偶e m艂od膮 wdow臋.

- Przyzna艂 si臋! - zawyrokowa艂 Joan. - Jutro stawisz si臋 na rynku na sermo generalis, podczas kt贸rego zostanie ci oznajmiona kara.

Skazany nie zd膮偶y艂 zaprotestowa膰. 呕o艂nierze wywlekli go przed dom, nie czekaj膮c, a偶 wstanie z kl臋czek.

Marta, szwagierka P膮tniczki, przyzna艂a, si臋 od razu. Po wezwaniu jej na nast臋pny dzie艅 Joan przynagli艂 spojrzeniem swego pomocnika.

- Wprowad藕cie Antona Sinoma - rozkaza艂 sekretarz oficerowi, zerkn膮wszy na list臋 podejrzanych.

Na widok czciciela szatana Joan wyprostowa艂 si臋 na twardym drewnianym krze艣le. Ten garbaty nos, wysokie czo艂o, ciemne oczy...

Chcia艂 us艂ysze膰 jego g艂os.

- Przysi臋gasz na 艣wi臋t膮 Ewangeli臋?

- Tak.

- Jak si臋 nazywasz? - zapyta艂, jeszcze zanim podejrzany przed nim stan膮艂.

- Anton Sinom.

Ten niewielki, lekko przygarbiony cz艂eczyna, gin膮cy mi臋dzy pilnuj膮cymi go 偶o艂nierzami, odpowiada艂 na pytania z rezygnacj膮, kt贸ra nie usz艂a uwagi inkwizytora.

- Zawsze tak si臋 nazywa艂e艣?

Anton Sinom zawaha艂 si臋. Joan czeka艂 na odpowied藕.

- Tutaj wszyscy znaj膮 mnie pod tym imieniem - odrzek艂 w ko艅cu.

- A gdzie indziej? - Przedtem mia艂em inne imi臋.

Ich spojrzenia si臋 skrzy偶owa艂y. Cz艂eczyna nie unika艂 wzroku inkwizytora.

- Czy aby na pewno chrze艣cija艅skie?

Anton pokr臋ci艂 g艂ow膮. Joan st艂umi艂 u艣miech. Od czego zacz膮膰? Powiedzie膰, 偶e wie, i偶 zgrzeszy艂? Ten przechrzta nie da si臋 nabra膰. We wsi go nie zdemaskowano, w przeciwnym razie wielu s膮siad贸w by go wyda艂o, cz臋ste by艂y bowiem donosy na przechrzczonych 呕yd贸w. Najwyra藕niej nasz Sinom to sprytna sztuka. Joan przygl膮da艂 mu si臋 przez kilka sekund, zastanawiaj膮c si臋, co te偶 ukrywa. Dlaczego w jego domu w 艣rodku nocy pali si臋 艣wiat艂o?

Joan wsta艂 i wyszed艂 przed dom. Sekretarz i 偶o艂nierze ani drgn臋li. Gdy zamkn膮艂 za sob膮 drzwi, t艂ocz膮cy si臋 przed cha艂up膮 gapie zamarli. Joan zlekcewa偶y艂 ich i zwr贸ci艂 si臋 do oficera:

- Czy przysz艂a rodzina tego w 艣rodku?

Oficer wskaza艂 kobiet臋 i dw贸ch ch艂opc贸w, kt贸rzy si臋 w niego wpatrywali. By艂o w nich co艣...

- Czym trudni si臋 ten ch艂op? Jak wygl膮da jego dom? Jak zareagowa艂 na wezwanie?

- Jest piekarzem - odpar艂 oficer. - Ma piekarni臋 na parterze domu. A sama cha艂upa? Zwyczajna, czysta. Rozmawiali艣my nie z nim, ale z jego 偶on膮.

- Nie by艂o go wtedy w piekarni?

- Nie.

- Odwiedzili艣cie go o 艣wicie, jak wam przykaza艂em? - Tak, bracie Joanie.

鈥淐zasami w nocy budzi mnie...". Jego s膮siad powiedzia艂 鈥渂udzi mnie". Piekarz... piekarz wstaje przed 艣witem. 鈥淣ie sypiasz, Sinomie? Skoro musisz wsta膰 przed 艣witem...". Joan zn贸w przyjrza艂 si臋 rodzinie podejrzanego stoj膮cej w pewnej odleg艂o艣ci od gawiedzi. Przez chwil臋 chodzi艂 przed domem, po wszed艂 zdecydowanie do 艣rodka. Pod jego nieobecno艣膰 sekretarz, 偶o艂nierze i przes艂uchiwany nie ruszyli si臋 z miejsca.

Joan podszed艂 do przechrzty tak blisko, 偶e ich twarze niemal si臋 zetkn臋艂y. Nast臋pnie wr贸ci艂 na swoje miejsce.

- Rozbierzcie go - rozkaza艂 偶o艂nierzom.

- Jestem obrzezany. Przecie偶 ju偶 m贸wi...

- Rozbierzcie go!

呕o艂nierze ruszyli do Sinoma, ale jeszcze zanim si臋 na niego rzucili, jego oczy, skierowane na Joana, potwierdzi艂y podejrzenia dominikanina.

- A teraz - powiedzia艂, gdy m臋偶czyzna by艂 ju偶 nagi - co masz mi do powiedzenia?

Przechrzta stara艂 si臋 nie traci膰 zimnej krwi.

- Nie wiem, do czego zmierzasz - odpar艂.

- Zmierzam do tego - Joan zni偶y艂 g艂os, prze偶uwaj膮c ka偶de s艂owo - 偶e masz brudn膮 twarz i szyj臋, lecz pier艣 nieskazitelnie czyst膮. 呕e twoje d艂onie i nadgarstki s膮 ubrudzone, ale ramiona dok艂adnie wymyte. 呕e masz brudne stopy i kostki, ale nie nogi.

- Ods艂oni臋te cz臋艣ci cia艂a s膮 podatne na zabrudzenia, przed kt贸rymi chroni ubranie - argumentowa艂 Sinom.

- Nawet przed m膮k膮, piekarzu? Chcesz mi wm贸wi膰, 偶e ubranie chroni piekarza przed m膮k膮? Mam uwierzy膰, 偶e przy piecu chlebowym pracujesz w tym samym ubraniu, w kt贸rym chodzisz zim膮 po dworze? Gdzie s膮 艣lady m膮ki na twoich ramionach? Dzisiaj mamy poniedzia艂ek. 艢wi臋ci艂e艣 Dzie艅 Pa艅ski?

- Tak.

Joan zerwa艂 si臋 z krzes艂a, uderzaj膮c pi臋艣ci膮 w st贸艂.

- Ale podda艂e艣 si臋 r贸wnie偶 ablucjom zgodnie z heretyckim obyczajem! - krzykn膮艂.

- Nie - j臋kn膮艂 Sinom.

- Przekonamy si臋, Sinomie, przekonamy si臋. Uwi臋藕cie go i przyprowad藕cie jego 偶on臋 i dzieci.

- Nie! - b艂aga艂 Sinom, gdy 偶o艂nierze z艂apali go pod pachy i powlekli do piwnicy. - Oni nie maj膮 z tym nic wsp贸lnego!

- Sta膰! - rozkaza艂 Joan. 呕o艂nierze zatrzymali si臋 i odwr贸cili przechrzt臋 twarz膮 do inkwizytora. - Z czym nie maj膮 nic wsp贸lnego? Sinomie, z czym nie maj膮 nic wsp贸lnego?

Przyzna艂 si臋, byle tylko oczy艣ci膰 z podejrze艅 swych bliskich. Gdy sko艅czy艂, Joan kaza艂 wtr膮ci膰 go do lochu wraz z... rodzin膮. Nast臋pnie poleci艂 wprowadzi膰 pozosta艂ych oskar偶onych.

Inkwizytor zjawi艂 si臋 na rynku jeszcze przed 艣witaniem.

- Czy on nie sypia? - zapyta艂 jeden z 偶o艂nierzy towarzysza, ziewaj膮c szeroko.

- Nie - us艂ysza艂 w odpowiedzi. - Podobno ca艂ymi nocami kr膮偶y po izbie.

呕o艂nierze przyjrzeli si臋 Joanowi, kt贸ry ko艅czy艂 przygotowywa膰 kazanie wie艅cz膮ce jego misj臋. Znoszony, sztywny od brudu czarny habit zdawa艂 si臋 kr臋powa膰 mu ruchy.

- Nie 艣pi, nie je... - mrukn膮艂 pierwszy z nich.

- 呕yje nienawi艣ci膮 - wtr膮ci艂 przys艂uchuj膮cy si臋 rozmowie oficer.

O brzasku na plac zacz臋li schodzi膰 si臋 ludzie. Z przodu, w pewnej odleg艂o艣ci od reszty mieszka艅c贸w, ustawiono oskar偶onych, w tym r贸wnie偶 dziewi臋cioletniego Alfonsa. Pilnowali ich 偶o艂nierze inkwizycji.

Na znak Joana miejscowi dygnitarze, przysi膮g艂szy pos艂usze艅stwo 艢wi臋tej Inkwizycji, zobowi膮zali si臋 wymierzy膰 zas膮dzone kary. Osoby, kt贸re dobrowolnie przyzna艂y si臋 do winy w pierwszych trzech dniach dzia艂ania trybuna艂u, dosta艂y 艂agodniejszy wyrok. Wi臋kszo艣膰 musia艂a odby膰 pielgrzymk臋 pokutn膮 do katedry w Geronie. Alfons mia艂 przez miesi膮c pomaga膰 jeden dzie艅 w tygodniu s膮siadowi, kt贸remu ukrad艂 fasol臋. Gdy Joan odczytywa艂 akt oskar偶enia Gaspara, rozleg艂 si臋 krzyk:

- Ty zdziro! - Jaki艣 ch艂op rzuci艂 si臋 na kobiet臋, kt贸ra sp贸艂kowa艂a z Gasparem. 呕o艂nierze zas艂onili j膮. - A wi臋c to jest grzech, kt贸ry przede mn膮 ukrywa艂a艣? - pokrzykiwa艂 zdradzony m膮偶 zza ich plec贸w.

Gdy zamilk艂, Joan odczyta艂 wyrok:

- Przez najbli偶sze trzy lata co niedziela, od wschodu do zachodu s艂o艅ca, b臋dziesz kl臋cza艂 w szacie pokutnej przed ko艣cio艂em. A je艣li chodzi o ciebie... - zwr贸ci艂 si臋 do kobiety -

- Domagam si臋 prawa ukarania jej! - wrzasn膮艂 m膮偶. Joan spojrza艂 na cudzo艂o偶nic臋. 鈥淢asz dzieci?", chcia艂 j膮 zapyta膰. Co one zawini艂y? Dlaczego maj膮 od tej pory wdrapywa膰 si臋 na skrzynk臋 i rozmawia膰 z matk膮 przez male艅kie okienko, czekaj膮c na pieszczot臋 cho膰by matczynej r臋ki? Lecz m臋偶owi przys艂uguje prawo...

- Je艣li chodzi o ciebie - powt贸rzy艂 - przekazuj臋 ci臋 w艂adzom 艣wieckim, by zgodnie z prawem Katalonii 偶膮daniu twego m臋偶a sta艂o si臋 zado艣膰...

Joan dalej odczytywa艂 akty oskar偶enia i wyroki.

- Antonie Sinomie, ty i twoja rodzina oddani zostaniecie w r臋ce wielkiego inkwizytora.

- W drog臋 - rozkaza艂 Joan, zapakowawszy sw贸j skromny dobytek na mulic臋.

Spojrza艂 po raz ostatni na wiosk臋, maj膮c w uszach w艂asne s艂owa pobrzmiewaj膮ce ci膮gle echem na niewielkim ryneczku. Jeszcze dzisiaj mia艂 dotrze膰 do kolejnej wsi, a potem do nast臋pnej i nast臋pnej. A tamtejsi mieszka艅cy - pomy艣la艂 - zn贸w b臋d膮 mnie obserwowa膰 i s艂ucha膰 w trwodze. A potem zaczn膮 na siebie donosi膰 i wywleka膰 na 艣wiat艂o dzienne wzajemne przewinienia. A ja ich przes艂ucham, pr贸buj膮c wyczyta膰 grzech z gest贸w, spojrze艅, z milczenia, z emocji...

- Spieszmy si臋, oficerze. Przed po艂udniem chc臋 by膰 ju偶 na miejscu.


CZ臉艢膯 CZWARTA

S艁UDZY PRZEZNACZENIA

Barcelona, Wielkanoc 1367 roku

Kap艂ani odprawiali misterium paschalne, podczas gdy Arnau kl臋cza艂 przed sw膮 Madonn膮, patronk膮 morza. Wszed艂 do 艣wi膮tyni razem z Elionor. Ko艣ci贸艂 by艂 wype艂niony po brzegi, ale t艂um zacz膮艂 si臋 przed nim rozst臋powa膰, przepuszczaj膮c go pod sam o艂tarz. Po drodze Arnau rozpoznawa艂 u艣miechni臋te twarze: ten dosta艂 od niego po偶yczk臋 na zakup nowej 艂odzi, tamten powierzy艂 mu swe oszcz臋dno艣ci, ten z kolei poprosi艂 go o pieni膮dze na posag dla c贸rki, natomiast tamten, ze wzrokiem wbitym w posadzk臋, ci膮gle zalega艂 ze sp艂at膮 d艂ugu. Arnau zatrzyma艂 si臋 przy nim i ku zgrozie Elionor Poda艂 mu r臋k臋.

"- Pok贸j z tob膮 - pozdrowi艂 go.

Twarz d艂u偶nika poja艣nia艂a, a Arnau ruszy艂 ku g艂贸wnemu o艂tarzowi. Tylko oni mu zostali, zwierzy艂 si臋 Madonnie: ludzie ubodzy, kt贸rzy ceni膮 go za okazan膮 im pomoc. Joan pojecha艂 t臋pi膰 grzech, a po Guillemie s艂uch zagin膮艂. A Mar? C贸偶 ma powiedzie膰 o Mar?

Elionor kopn臋艂a go w kostk臋. Gdy spojrza艂 na ni膮 pytaj膮co, da艂a znak, by czym pr臋dzej wsta艂. 鈥淲idzia艂e艣 kiedykolwiek, by jaki艣 mo偶ny kl臋cza艂 tak d艂ugo jak ty?", wypomina艂a mu nieraz. Arnau nie pos艂ucha艂, a wtedy Elionor zn贸w zacz臋艂a go szturcha膰.

To mi w艂a艣nie pozosta艂o, matko. 呕ona, kt贸ra dba jedynie o pozory i domaga si臋 ode mnie potomstwa. Powinienem ulec? Przecie偶 chodzi jej tylko o spadkobierc臋, chce urodzi膰 moje dziecko, by zapewni膰 sobie dostatni膮 przysz艂o艣膰. Elionor zn贸w go szturchn臋艂a. Gdy si臋 odwr贸ci艂, wskaza艂a wzrokiem pozosta艂ych mo偶nych bior膮cych udzia艂 w nabo偶e艅stwie: niekt贸rzy stali, ale wi臋kszo艣膰 siedzia艂a - nikt opr贸cz Arnaua nie kl臋cza艂.

- 艢wi臋tokradztwo! - krzykn膮艂 kto艣 nagle.

Kap艂ani zamarli, Arnau wsta艂, wierni odwr贸cili si臋 w stron臋 g艂贸wnego wyj艣cia.

- 艢wi臋tokradztwo! - zawo艂ano ponownie.

Kilku m臋偶czyzn przepycha艂o si臋 do o艂tarza, krzycz膮c co艣 o 艣wi臋tokradztwie, o heretykach, demonach i o... 呕ydach! Cho膰 przyszli porozmawia膰 z duchownymi, jeden z nich zwr贸ci艂 si臋 do wszystkich wiernych:

- 呕ydzi zbezcze艣cili przenaj艣wi臋tsz膮 hosti臋! - krzykn膮艂. Odpowiedzia艂 mu g艂uchy pomruk.

- Nie do艣膰, 偶e zabili Chrystusa - ci膮gn膮艂 ten sam m臋偶czyzna, stoj膮c ju偶 na stopniach o艂tarza - to jeszcze profanuj膮 jego cia艂o!

Pomruk zamieni艂 si臋 we wrzaw臋. Odwracaj膮c si臋 w stron臋 t艂umu, Arnau napotka艂 spojrzenie Elionor.

- Bardzo prosz臋, twoi kochani 呕ydzi... - us艂ysza艂. Wiedzia艂, co 偶ona ma na my艣l. Od 艣lubu Mar nie m贸g艂 znale藕膰 sobie miejsca w pa艂acu i cz臋sto popo艂udniami odwiedza艂 swego starego przyjaciela Hasdaia i gaw臋dzi艂 z nim do p贸藕na. Nie zd膮偶y艂 odpowiedzie膰 Elionor, bo siedz膮cy obok nich mo偶now艂adcy i patrycjusze przy艂膮czyli si臋 do komentarzy i uwag prostego ludu:

- Gn臋bi膮 Chrystusa nawet po jego 艣mierci - powiedzia艂 jeden z nich.

- Przecie偶 prawo nakazuje im przebywa膰 podczas 艣wi膮t Wielkiejnocy w domu i zamyka膰 drzwi i okna. Jak zdo艂ali... - zastanawia艂 si臋 jego s膮siad.

- Pewnie uciekli - pad艂a odpowied藕.

- A co z naszymi dzie膰mi? - wtr膮ci艂 kobiecy g艂os. - Ani chybi uprowadzili te偶 jakie艣 chrze艣cija艅skie dziecko, by je ukrzy偶owa膰 i zje艣膰 jego serce...

- I wypi膰 krew - dorzuci艂 kto艣 inny.

Arnau nie m贸g艂 oderwa膰 oczu od rozw艣cieczonej grupki. Jak oni mog膮? Zn贸w skrzy偶owa艂 spojrzenia z Elionor. U艣miecha艂a si臋.

- Twoi kochani 呕ydzi... - powt贸rzy艂a z szyderstwem w g艂osie.

W tej samej chwili t艂um wype艂niaj膮cy ko艣ci贸艂 Santa Maria zacz膮艂 nawo艂ywa膰 do zemsty i wykrzykiwa膰: 鈥淗eretycy!", 鈥溑歸i臋tokradcy!", 鈥淏i膰 呕yda!". Arnau patrzy艂, jak rzucaj膮 si臋 do wyj艣cia. Mo偶ni pozostali z ty艂u.

- Je艣li si臋 nie pospieszysz - dobieg艂 go g艂os Elionor - nie wpuszcz膮 ci臋 do getta.

Arnau spojrza艂 na 偶on臋, potem przeni贸s艂 wzrok na Madonn臋. Zgie艂k dochodzi艂 teraz z ulicy Mar.

- Sk膮d w tobie tyle nienawi艣ci, Elionor? Przecie偶 masz wszystko, o czym tylko zamarzysz.

- Nie, Arnau. Wiesz, 偶e to nieprawda. Brakuje mi czego艣, co zapewne dajesz swoim 偶ydowskim znajomym.

- O czym ty, kobieto, m贸wisz?

- O tobie, Arnau, o tobie. Chyba nie musz臋 ci przypomina膰, Ze nigdy nie spe艂ni艂e艣 ma艂偶e艅skiego obowi膮zku.

Arnau przypomnia艂 sobie chwile, kiedy odrzuci艂 umizgi Elionor - najpierw delikatnie, nie chc膮c jej urazi膰, potem opryskliwie i bezceremonialnie.

Kr贸l kaza艂 mi si臋 z tob膮 o偶eni膰, nie napomkn膮艂 jednak o zaspokajaniu twoich potrzeb w alkowie - odci膮艂 si臋.

- Kr贸l pewnie nie, ale Ko艣ci贸艂, owszem.

- B贸g nie mo偶e mnie zmusi膰 do obcowania z tob膮!

Elionor wys艂ucha艂a s艂贸w Arnaua, patrz膮c mu prosto w oczy. Nast臋pnie bardzo powoli odwr贸ci艂a g艂ow臋 w stron臋 g艂贸wnego o艂tarza. Zostali w 艣wi膮tyni sami... tylko trzej duchowni w milczeniu przys艂uchiwali si臋 tej ma艂偶e艅skiej k艂贸tni. Arnau r贸wnie偶 zerkn膮艂 na kap艂an贸w. Gdy spojrzenia ma艂偶onk贸w zn贸w si臋 spotka艂y, Elionor zmru偶y艂a oczy.

Nie powiedzia艂a nic wi臋cej. Arnau odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 do wyj艣cia.

- Tak, tak, biegnij do swojej 偶ydowskiej kochaneczki! - dobieg艂 go krzyk 偶ony.

Ciarki przesz艂y mu po plecach.

Arnau, kt贸ry r贸wnie偶 w tym roku piastowa艂 funkcj臋 konsula morskiego, uda艂 si臋 w od艣wi臋tnych szatach do dzielnicy 偶ydowskiej. W miar臋 jak mija艂 ulic臋 Mar, plac Blat, strom膮 ulic臋 Pres贸, zgie艂k ci偶by narasta艂. Wreszcie dotar艂 do ko艣cio艂a 艢wi臋tego Jakuba, gdzie ludzie st艂oczeni pod dzielnic膮 偶ydowsk膮 - strze偶on膮 przez 偶o艂nierzy - nawo艂ywali do zemsty. Mimo zam臋tu Arnau szybko znalaz艂 si臋 pod bram膮.

- Nie wolno nam nikogo wpuszcza膰, czcigodny konsulu - powiedzia艂 oficer stra偶y. - Czekamy na rozkazy ksi臋cia Jana, syna i namiestnika naszego kr贸la Piotra Trzeciego.

Rozkazy nadesz艂y. Nast臋pnego ranka ksi膮偶臋 Jan poleci艂 uwi臋zi膰 wszystkich barcelo艅skich 呕yd贸w w g艂贸wnej synagodze i trzyma膰 ich tam bez jedzenia i picia, p贸ki nie wska偶膮 winnych profanacji.

- Pi臋膰 tysi臋cy ludzi - wymamrota艂 Arnau, siedz膮c w swoim gabinecie na gie艂dzie, gdy przekazano mu t臋 wiadomo艣膰. - Pi臋膰 tysi臋cy ludzi st艂oczonych w synagodze bez jedzenia i picia! Co stanie si臋 z dzie膰mi i z noworodkami? Czego ksi膮偶臋 si臋 spodziewa? Tylko dure艅 mo偶e oczekiwa膰, 偶e jakikolwiek 呕yd przyzna si臋 do zbezczeszczenia hostii. Trzeba by膰 sko艅czonym g艂upcem, by s膮dzi膰, 偶e kto艣 wyda si臋 na pewn膮 艣mier膰.

Uderzy艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂 i wsta艂. Wo藕ny, kt贸ry przekaza艂 wiadomo艣膰, a偶 podskoczy艂.

- Wezwij gwardi臋 - rozkaza艂 Arnau.

Konsul kroczy艂 w po艣piechu przez miasto w eskorcie sze艣ciu uzbrojonych missatges. Bramy dzielnicy 偶ydowskiej, wci膮偶 strze偶onej przez oddzia艂y kr贸lewskie, by艂y otwarte na o艣cie偶. T艂um ju偶 si臋 rozszed艂, tylko setka ciekawskich zagl膮da艂a przez bram臋, niewiele sobie robi膮c z kuksa艅c贸w 偶o艂nierzy.

- Kto wami dowodzi? - zapyta艂 Arnau oficera stra偶y.

- Naczelnik jest w 艣rodku.

- Wezwijcie go.

Naczelnik miasta nie pozwoli艂 na siebie d艂ugo czeka膰. - Co ci臋 tu sprowadza? - spyta艂, wyci膮gaj膮c d艂o艅 do Arnaua.

- Przyszed艂em porozmawia膰 z 呕ydami.

- Ksi膮偶臋 rozkaza艂...

- Wiem - przerwa艂 mu Arnau. - W艂a艣nie dlatego tu jestem. Wiele rozpocz臋tych formalno艣ci oraz transakcji handlowych dotyczy 呕yd贸w. Musz臋 je z nimi om贸wi膰.

- Ale ksi膮偶臋... - upiera艂 si臋 naczelnik.

- Ksi膮偶臋 偶yje z 呕yd贸w! Na rozkaz kr贸la wyp艂acaj膮 mu dwana艣cie tysi臋cy sold贸w rocznie. - Naczelnik przytakn膮艂. - Nie w膮tpi臋, 偶e ksi臋ciu zale偶y na wykryciu sprawc贸w profanacji. Ale wierz mi, zale偶y mu r贸wnie偶 na tym, by interesy starozakonnych zbytnio nie ucierpia艂y, bo w przeciwnym razie... Nie zapominaj, 偶e zdecydowana wi臋kszo艣膰 z tych dwunastu tysi臋cy sold贸w pochodzi w艂a艣nie od spo艂eczno艣ci 偶ydowskiej Barcelony.

Nie namy艣laj膮c si臋 d艂u偶ej, naczelnik przepu艣ci艂 konsula i jego stra偶 przyboczn膮.

- S膮 w g艂贸wnej synagodze - rzuci艂 tylko.

- Wiem, wiem.

W dzielnicy 偶ydowskiej wrza艂o, mimo 偶e wszyscy jej miesz膮cy siedzieli pod kluczem w bo偶nicy. Po drodze Arnau widzia艂 czarnych mnich贸w, kt贸rzy wywracali do g贸ry nogami dom po domu w poszukiwaniu zakrwawionej hostii.

Pod synagog膮 natkn膮艂 si臋 na kolejny oddzia艂 gwardii kr贸lewskiej.

- Przyszed艂em porozmawia膰 z Hasdaiem Crescasem. 呕o艂nierz dowodz膮cy oddzia艂em ju偶 mia艂 zaprotestowa膰, ale na znak towarzysz膮cego konsulowi oficera wyrazi艂 zgod臋.

Arnau rozejrza艂 si臋, czekaj膮c na Hasdaia. Okoliczne domy przedstawia艂y 偶a艂osny widok. Wszystkie mia艂y otwarte na o艣cie偶 drzwi, przez kt贸re co rusz wybiegali mnisi, nios膮c jakie艣 przedmioty. Pokazywali je wsp贸艂braciom, a ci ogl膮dali je bacznie, po czym kr臋cili g艂owami i ciskali na ziemi臋, g臋sto usian膮 偶ydowskim dobytkiem. I kto tu dopuszcza si臋 profanacji? - zastanawia艂 si臋 Arnau.

- Czcigodny konsulu - us艂ysza艂 za sob膮.

Odwr贸ci艂 si臋 i ujrza艂 Hasdaia. Przez kilka sekund patrzy艂 mu w oczy, w kt贸rych malowa艂a si臋 rozpacz. Arnau kaza艂 stra偶nikom zostawi膰 ich samych. Missatges pos艂uchali, ale 偶o艂nierze kr贸lewscy nie ruszyli si臋 z miejsca.

- Czy偶by interesowa艂y was sprawy Konsulatu Morskiego? - zapyta艂 Arnau. - Do艂膮czcie do moich ludzi. Tematy konsularne s膮 tajne.

呕o艂nierze pos艂uchali, aczkolwiek z oci膮ganiem.

- Mam ochot臋 ci臋 u艣ciska膰 - powiedzia艂 Arnau, gdy nikt nie m贸g艂 ich us艂ysze膰.

- To by艂oby nierozwa偶ne.

- Jak to znosicie?

- 殴le, Arnau, 藕le. Ja i inni starcy ju偶 si臋 nie liczymy. m艂odzi jako艣 wytrzymaj膮, ale dzieci od wielu godzin nie jedz膮 i nie pij膮. W 艣rodku jest du偶o noworodk贸w, gdy matkom zabraknie pokarmu... Min臋艂o dopiero kilka godzin, jednak potrzeby naturalne...

- Mog臋 wam jako艣 pom贸c?

- Pr贸bowali艣my pertraktowa膰, ale naczelnik nie chce nas wys艂ucha膰. Wiesz dobrze, 偶e istnieje tylko jeden spos贸b. Kup nasz膮 wolno艣膰.

- Ile mog臋...

G艂os ugrz膮z艂 Arnauowi w gardle na widok oczu Hasdaia kosztuje 偶ycie pi臋ciu tysi臋cy 呕yd贸w?

- Licz臋 na ciebie, Arnau. Moja wsp贸lnota jest w niebezpiecze艅stwie.

Arnau wyci膮gn膮艂 do niego r臋k臋.

- Liczymy na ciebie - powt贸rzy艂 Hasdaid, 艣ciskaj膮c j膮.

Arnau zn贸w przeszed艂 obok mnich贸w w czerni. Znale藕li ju偶 zakrwawion膮 hosti臋? Coraz wi臋cej przedmiot贸w, teraz nawet mebli, wala艂o si臋 na ulicach. Po偶egna艂 si臋 z naczelnikiem. Jeszcze dzisiaj um贸wi si臋 z nim na rozmow臋. Ale... ile warte jest ludzkie 偶ycie? A 偶ycie ca艂ej spo艂eczno艣ci? Arnau handlowa艂 rozmaitymi towarami: tkaninami, przyprawami, zbo偶em, zwierz臋tami, 艂odziami, z艂otem i srebrem. Zna艂 r贸wnie偶 cen臋 niewolnik贸w. Ale... ile kosztuje przyjaciel?

Arnau skr臋ci艂 w lewo w ulic臋 Banys Nous, przeszed艂 przez plac Blat i uda艂 si臋 na ulic臋 Carders, zatrzyma艂 si臋 jednak niedaleko skrzy偶owania z Montcada, gdzie sta艂 jego dom. Po co tu przyszed艂? Do Elionor? Odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i ruszy艂 z powrotem ku ulicy Mar, a stamt膮d do swego kantoru. Odk膮d przysta艂 na ma艂偶e艅stwo Mar... Od tamtej pory Elionor ani na chwil臋 nie przesta艂a mu si臋 narzuca膰. Z pocz膮tku wzi臋艂a si臋 na spos贸b: ni z tego, ni z owego zacz臋艂a go nazywa膰 鈥渦kochanym", dopytywa膰 si臋 o jego prac臋, troszczy膰 o to, co je, a nawet jak si臋 czuje. Nigdy wcze艣niej tego nie robi艂a! Jednak gdy umizgi nie przynios艂y rezultatu, zdecydowa艂a si臋 na atak frontalny. 娄Jestem kobiet膮", oznajmi艂a mu pewnego razu. Najwyra藕niej nie spodoba艂o si臋 jej spojrzenie, jakim j膮 obrzuci艂, bo nic ju偶 nie doda艂a... przez nast臋pne kilka dni. Ale potem powiedzia艂a: "Musimy skonsumowa膰 nasze ma艂偶e艅stwo. 呕yjemy w grzechu".

- Od kiedy troszczysz si臋 o moje zbawienie? - mrukn膮艂 Arnau.

Jednak impertynencja m臋偶a nie zra偶a艂a Elionor. W ko艅cu Postanowi艂a wtajemniczy膰 we wszystko ojca Julii Andreu, kap艂ana z ko艣cio艂a Santa Maria, kt贸ry, owszem, mia艂 obowi膮zek troszczy膰 si臋 o zbawienie wiernych. Tym bardziej 偶e Arnau nale偶a艂 do parafian najbli偶szych jego sercu. Nie da mu si臋 tak 艂atwo zby膰.

- Nie mog臋, ojcze - odpowiedzia艂 Arnau duchownemu kt贸ry zagadn膮艂 go pewnego dnia w 艣wi膮tyni.

Nie k艂ama艂. Zaraz po wydaniu Mar za rycerza de Ponts, Arnau pr贸bowa艂 zapomnie膰 o swej wychowanicy i - dlaczego nie? - stworzy膰 rodzin臋. Zosta艂 sam. Wszystkie bliskie mu osoby go opu艣ci艂y. Ale mo偶e przecie偶 mie膰 dzieci, bawi膰 si臋 z nimi, po艣wi臋ci膰 si臋 im, odnale藕膰 dzi臋ki nim cel w 偶yciu. I tylko Elionor mo偶e mu je da膰. Jednak kiedy patrzy艂 na jej zaloty, na jej natr臋tno艣膰, gdy s艂ysza艂 ob艂udny, wymuszony szczebiot, jak偶e inny od g艂osu, kt贸rym dotychczas si臋 do niego zwraca艂a, ca艂y jego plan bra艂 w 艂eb.

- Co chcecie przez to powiedzie膰, synu? - docieka艂 kap艂an.

- Kr贸l da艂 mi Elionor za 偶on臋, nie pytaj膮c, czy mi si臋 podoba.

- Baronowa...

- Baronowa mnie nie poci膮ga, ojcze. Moje cia艂o pozostaje zimne.

- Znam dobrego medyka... Arnau si臋 u艣miechn膮艂.

- Nie, ojcze, nie o to chodzi. Nic mi nie dolega, po prostu...

- W takim razie musicie si臋 przem贸c i spe艂ni膰 ma艂偶e艅ski obowi膮zek. Nasz Pan oczekuje...

Arnau znosi艂 ze spokojem pouczenia duchownego, p贸ki nie wyobrazi艂 sobie Elionor opowiadaj膮cej kap艂anowi niestworzone historie. Co oni sobie wyobra偶aj膮?

- Pos艂uchajcie, ojcze - przerwa艂 ksi臋dzu. - Nie mog臋. zmusi膰 cia艂a, by po偶膮da艂o kobiety, kt贸ra go nie poci膮ga. - Kap艂an chcia艂 zaprotestowa膰, lecz Arnau nie da艂 mu doj艣膰 do s艂owa. - Przysi臋ga艂em wierno艣膰 偶onie i przysi臋gi dotrzymuj臋, nikt nie mo偶e mi pod tym wzgl臋dem niczego zarzuci膰. Cz臋sto przychodz臋 si臋 tu modli膰 i 艂o偶臋 na budow臋 ko艣cio艂a. My艣l臋, 偶e pomagaj膮c w jego powstawaniu, pokutuj臋 za s艂abo艣ci mego cia艂a.

- Synu...

- A jakie jest wasze zdanie, ojcze?

Ksi膮dz odwo艂a艂 si臋 do swej lichej wiedzy teologicznej, by odeprze膰 argumenty rozm贸wcy - bezskutecznie. Oddali艂 si臋 wi臋c pospiesznie i znikn膮艂 mi臋dzy robotnikami. Zostawszy sam, Arnau ukl臋kn膮艂 przed Madonn膮.

- Nie potrafi臋 przesta膰 o niej my艣le膰, matko. Dlaczego pozwoli艂a艣 mi j膮 wyda膰 za porywacza?

Nie widzia艂 Mar od dnia 艣lubu. Gdy Felip de Ponts umar艂 kilka miesi臋cy p贸藕niej, pr贸bowa艂 si臋 z ni膮 zobaczy膰, ale Mar odm贸wi艂a. Mo偶e to i lepiej, t艂umaczy艂 sobie. Przysi臋ga z艂o偶ona Madonnie wi膮za艂a go silniej ni偶 kiedykolwiek: musi dotrzyma膰 wierno艣ci kobiecie, kt贸rej nie kocha i nie potrafi pokocha膰. A zapomnie膰 o jedynej osobie, z kt贸r膮 mo偶e by膰 szcz臋艣liwy?

- Znaleziono ju偶 hosti臋? - zapyta艂 naczelnika. Siedzieli naprzeciwko siebie w pa艂acu przy placu Blat.

- Nie - us艂ysza艂 w odpowiedzi.

- Rozmawia艂em z rajcami. - Zgadzaj膮 si臋 ze mn膮, 偶e uwi臋zienie 呕yd贸w mo偶e bardzo zaszkodzi膰 interesom Barcelony. W艂a艣nie rozpocz膮艂 si臋 sezon 偶eglugowy. Je艣li zajdziesz do portu, zobaczysz, 偶e wiele statk贸w nie mo偶e wyp艂yn膮膰. Wioz膮 towary powierzone im przez 呕yd贸w. Albo je wy艂aduj膮, albo zaczekaj膮 na kupc贸w, kt贸rzy mieli wyp艂yn膮膰 razem z nimi. S臋k w tym, 偶e nie ca艂y 艂adunek jest w艂asno艣ci膮 呕yd贸w, cz臋艣膰 nale偶y do chrze艣cijan.

- Dlaczego nie wy艂aduj膮 towar贸w 偶ydowskich? - To by podnios艂o koszty transportu. Naczelnik roz艂o偶y艂 r臋ce w ge艣cie bezsilno艣ci.

- Rozdzielcie 艂adunki 呕yd贸w i chrze艣cijan na oddzielne statki - zaproponowa艂 po chwili. Arnau pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- To niemo偶liwe. Statki maj膮 r贸偶ne trasy. Przecie偶 wiesz, 偶e sezon 偶eglugowy trwa kr贸tko. Je艣li okr臋ty b臋d膮 zwleka膰 z wyp艂yni臋ciem, ca艂y handel si臋 op贸藕ni i nie wr贸c膮 na czas.

Przepadnie im jaki艣 rejs, co z kolei odbije si臋 na cenie towar贸w. Wszyscy na tym stracimy. - Ty r贸wnie偶, pomy艣la艂. - Poza tym statki nie powinny sta膰 w niesko艅czono艣膰 w porcie. To niebezpieczne. Je艣li zerwie si臋 sztorm...

- Co wi臋c proponujesz?

Pu艣膰cie ich wolno. Niech mnisi przestan膮 pl膮drowa膰 ich domy i zwr贸c膮 呕ydom ich w艂asno艣膰. Niech...

- Ukarzcie 呕yd贸w grzywn膮.

- Lud domaga si臋 winnych, a ksi膮偶臋 obieca艂 ich wytropi膰. Profanacja hostii...

- Profanacja hostii powinna kosztowa膰 wi臋cej ni偶 zwyczajne przest臋pstwo. - Po co si臋 k艂贸ci膰, skoro 呕ydzi zostali zawczasu os膮dzeni i skazani? I to bez wzgl臋du na to, czy dominikanie znajd膮 zakrwawion膮 hosti臋, czy nie. Naczelnik zawaha艂 si臋, 艣ci膮gn膮艂 brwi. - Warto spr贸bowa膰. Je艣li si臋 uda, zap艂ac膮 呕ydzi, tylko 呕ydzi. W przeciwnym razie czeka nas kiepski sezon i wszyscy na tym ucierpimy.

W艣r贸d robotnik贸w, zgie艂ku i py艂u Arnau podni贸s艂 wzrok na zwornik drugiego sklepienia, ostatniego z czterech tworz膮cych naw臋 g艂贸wn膮 ko艣cio艂a Santa Maria. Na wielkim kamieniu przedstawiono zwiastowanie: Naj艣wi臋tsza Panna w czerwonym p艂aszczu przetykanym z艂otem s艂ucha na kl臋czkach anio艂a, przepowiadaj膮cego jej rych艂e macierzy艅stwo. Jaskrawe kolory - czerwony, niebieski, a przede wszystkim z艂oty - przyci膮gn臋艂y uwag臋 Arnaua. Pi臋kna scena. Naczelnik przemy艣la艂 jego argumenty i ostatecznie ust膮pi艂.

Dwadzie艣cia pi臋膰 tysi臋cy funt贸w i pi臋tnastu winowajc贸w! Tak膮 w艂a艣nie odpowied藕 otrzyma艂 nazajutrz od naczelnika, kt贸ry spotka艂 si臋 z doradcami ksi臋cia Jana.

- Pi臋tnastu winowajc贸w? Chcecie straci膰 pi臋tna艣cie os贸b dla widzimisi臋 czterech szale艅c贸w?

Naczelnik uderzy艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂.

- Ci szale艅cy to 艣wi臋ty Ko艣ci贸艂 katolicki.

- Dobrze wiesz, 偶e to nieprawda - obstawa艂 przy swoim Arnau. Wymienili spojrzenia.

- Bez winowajc贸w - uci膮艂 Arnau.

- To niemo偶liwe. Ksi膮偶臋...

- Bez winowajc贸w! Dwadzie艣cia pi臋膰 tysi臋cy funt贸w to maj膮tek.

Arnau opu艣ci艂 pa艂ac naczelnikowski i ruszy艂 na o艣lep przed siebie. Co powie Hasdaiowi? 呕e pi臋tnastu z nich musi umrze膰? Nie m贸g艂 przesta膰 my艣le膰 o pi臋ciu tysi膮cach ludzi st艂oczonych w synagodze bez wody i jedzenia...

- Kiedy dostan臋 odpowied藕? - zapyta艂 naczelnika.

- Ksi膮偶臋 jest na polowaniu.

Na polowaniu! Ksi膮偶臋 kaza艂 uwi臋zi膰 pi臋膰 tysi臋cy os贸b i pojecha艂 na polowanie! Barcelon臋 dzieli艂y od Gerony, nale偶膮cej do syna Piotra III - ksi臋cia Gerony i Cervery - nie wi臋cej ni偶 trzy godziny konnej jazdy, mimo to Arnau musia艂 czeka膰 na odpowied藕 a偶 do nast臋pnego popo艂udnia.

- Trzydzie艣ci pi臋膰 tysi臋cy funt贸w i pi臋ciu winnych. Tysi膮c funt贸w za ka偶dego uratowanego 呕yda. Czy tyle w艂a艣nie kosztuje cz艂owiek? - pomy艣la艂 Arnau.

- Czterdzie艣ci tysi臋cy bez winnych.

- Nie.

- B臋d臋 interweniowa艂 u kr贸la.

- Dobrze wiesz, 偶e kr贸l jest zbyt zaj臋ty wojn膮 z Kastyli膮, by szuka膰 zwady z w艂asnym synem. Nie bez powodu mianowa艂 go namiestnikiem.

- Czterdzie艣ci pi臋膰 tysi臋cy, ale bez winnych.

- Nie, nie...

- Chocia偶 zapytaj! - krzykn膮艂 Arnau, trac膮c nad sob膮 panowanie. - B艂agam... - opami臋ta艂 si臋.

Smr贸d zemdli艂 go, zanim doszed艂 do synagogi. Ulice przed-stawia艂y jeszcze 偶a艂o艣niejszy widok ni偶 poprzednio: wsz臋dzie wala艂 si臋 偶ydowski dobytek. Z dom贸w dobiega艂 stukot; to mnisi w czerni rozkuwali 艣ciany i zrywali pod艂ogi, szukaj膮c sprofanowanego cia艂a Chrystusa. Podczas rozmowy z Hasdaiem - kt贸remu tym razem towarzyszy艂o dw贸ch rabin贸w i dw贸ch innych przyw贸dc贸w wsp贸lnoty - Arnauowi trudno by艂o zapanowa膰 nad emocjami. Piek艂y go oczy - czy to z winy wszechobecnego zapachu moczu, czy raczej wie艣ci kt贸re przyni贸s艂.

Przez kilka sekund, s艂uchaj膮c j臋k贸w dobiegaj膮cych z bo偶nicy przypatrywa艂 si臋 m臋偶czyznom, kt贸rzy 艂apczywie wdychali 艣wie偶e powietrze. Co si臋 musi dzia膰 tam, w 艣rodku? Przyspieszony oddech pi臋ciu 呕yd贸w na chwil臋 zamar艂, gdy rozgl膮dali si臋 k膮tem oka po getcie.

- Domagaj膮 si臋 winnych - powiedzia艂 Arnau, gdy ca艂a pi膮tka dosz艂a do siebie. - Zacz臋艂o si臋 od pi臋tnastu, potem spu艣cili do pi臋ciu i mam nadziej臋...

- Nie mo偶emy czeka膰 - przerwa艂 mu rabin. - Dzisiaj zmar艂 jeden ze starc贸w. Od dawna chorowa艂, ale nasi lekarze nie mogli mu ul偶y膰 w cierpieniu, nie mieli nawet czym zwil偶y膰 mu warg. Nie pozwolono nam go pochowa膰. Wiesz, co to znaczy? - Arnau przytakn膮艂 - Jutro fetor rozk艂adaj膮cych si臋 zw艂ok do艂膮czy do...

- Jeste艣my st艂oczeni - wszed艂 mu w s艂owo Hasdai - do granic mo偶liwo艣ci. Ludzie... ludzie nie mog膮 wsta膰, by za艂atwi膰 potrzeby. Matkom sko艅czy艂 si臋 pokarm, kt贸rym 偶ywi艂y w艂asne niemowl臋ta i pozosta艂e spragnione dzieci. Je艣li poczekamy jeszcze kilka dni, nie sko艅czy si臋 tylko na pi臋ciu ofiarach...

- I czterdziestu pi臋ciu tysi膮cach funt贸w - doda艂 Arnau.

- Mniejsza o pieni膮dze, gdy ca艂ej spo艂eczno艣ci grozi zag艂ada - zabra艂 g艂os drugi rabin.

- W takim razie? - zapyta艂 Arnau.

- Wstaw si臋 jeszcze za nami - poprosi艂 go Hasdai. Dodatkowe dziesi臋膰 tysi臋cy funt贸w doda艂o najwyra藕niej skrzyde艂 ksi膮偶臋cym pos艂a艅com. A mo偶e ksi膮偶臋 Jan wcale nie opu艣ci艂 miasta... Arnauowi wyznaczono spotkanie na Trzech winnych.

- Mowa o ludzkim 偶yciu! - krzycza艂 Arnau do naczelnika

- O 呕ydach. M贸wimy o 呕ydach. O heretykach stanowi膮cych w艂asno艣膰 kr贸la. Gdyby nie jego wspania艂omy艣lno艣膰, wszyscy byliby ju偶 martwi. Monarcha zdecydowa艂, 偶e trzech z nich musi zap艂aci膰 za profanacj臋 hostii. Tego 偶膮da lud.

Od kiedy kr贸l bierze sobie do serca 偶膮dania ludu? - pomy艣la艂 Arnau.

- Poza tym - zauwa偶y艂 naczelnik miasta - rozwi膮偶emy za jednym zamachem problem konsulatu.

Trup starca, wyschni臋te piersi matek, p艂acz dzieci, j臋ki, fetor - wszystko to sk艂oni艂o Arnaua do wyra偶enia zgody. Naczelnik z ulg膮 opad艂 na oparcie fotela.

- Ale pod dwoma warunkami - zaznaczy艂 Arnau, zmuszaj膮c go ponownie do koncentracji. - Pierwszy: 呕ydzi sami wybior膮 winnych. - Naczelnik skin膮艂 g艂ow膮. - Drugi: ugoda zostanie zaakceptowana przez biskupa, kt贸ry zobowi膮偶e si臋 ostudzi膰 nastroje wiernych.

- Ju偶 tego dopilnowa艂em. My艣lisz, 偶e u艣miecha mi si臋 kolejny pogrom?

Procesja wyruszy艂a z getta. Drzwi i okna wszystkich 偶ydowskich dom贸w by艂y zamkni臋te, a ulice opustosza艂e. Panuj膮ca wok贸艂 cisza by艂a jak wyrzut wobec tumultu dobiegaj膮cego zza mur贸w getta, gdzie t艂um zgromadzi艂 si臋 wok贸艂 biskupa - odzianego w z艂ote szaty po艂yskuj膮ce w 艣r贸dziemnomorskim s艂o艅cu - oraz niezliczonych kap艂an贸w i czarnych mnich贸w, ustawionych rz臋dem wzd艂u偶 ulicy Boqueria. Duchownych oddziela艂y od mieszka艅c贸w Barcelony dwa szeregi kr贸lewskiej stra偶y.

Kiedy w bramie getta ukaza艂y si臋 trzy postacie, zgie艂k si臋gn膮艂 zenitu. T艂um wyrzuci艂 ponad g艂owy zaci艣ni臋te pi臋艣ci, a wyciska zmiesza艂y si臋 z metalicznym szcz臋kiem mieczy, wyci膮ganych z pochew przez 偶o艂nierzy chroni膮cych orszak. Gdy trzy postacie, o stopach i nadgarstkach skutych 艂a艅cuchami, wprowadzone zosta艂y mi臋dzy dominikan贸w, procesja - otwierana przez biskupa Barcelony - ruszy艂a. Mimo obecno艣ci 偶o艂nierzy i zakonnik贸w ludzie ani na chwil臋 nie przestali obrzuca膰 kamieniami i opluwa膰 trzech skaza艅c贸w.

Arnau modli艂 si臋 w ko艣ciele Santa Maria. Wcze艣niej uda艂 si臋 do getta, gdzie zn贸w zosta艂 przyj臋ty pod synagog膮 przez Hasdaia, rabin贸w i przyw贸dc贸w wsp贸lnoty.

- Trzech winowajc贸w - powiedzia艂, staraj膮c si臋 patrze膰 im w oczy. - Mo偶ecie... mo偶ecie sami ich wskaza膰.

Nie odezwali si臋, powiedli tylko wzrokiem po ulicach getta, a dobiegaj膮ce z bo偶nicy skargi i j臋ki przenika艂y ich my艣li. Arnau nie mia艂 odwagi zosta膰 z nimi d艂u偶ej, wychodz膮c, po偶egna艂 si臋 w bramie z naczelnikiem. 鈥淭rzej niewinni ludzie... Bo przecie偶 wiesz r贸wnie dobrze jak ja, 偶e zarzut o profanacji hostii to oszczerstwo".

Arnau s艂ysza艂 wrzaw臋 dobiegaj膮c膮 z g艂臋bi ulicy Mar. G艂uchy pomruk wype艂ni艂 ko艣ci贸艂 - wdar艂 si臋 przez niedoko艅czone otwory drzwiowe, wspi膮艂 niczym murarz po drewnianych rusztowaniach podtrzymuj膮cych nowe elementy konstrukcji i wzbi艂 pod samo sklepienie. Trzej niewinni ludzie! Jak ich wybrano? Wskazali ich rabini? A mo偶e zg艂osili si臋 na ochotnika? Arnau przypomnia艂 sobie wzrok Hasdaia rozgl膮daj膮cego si臋 po ulicach getta. Co kry艂o si臋 w jego oczach? Rezygnacja? Czy nie by艂o to aby spojrzenie... po偶egnalne? Arnau zadr偶a艂. Zrobi艂o mu si臋 s艂abo i musia艂 przytrzyma膰 si臋 kl臋cznika. Procesja by艂a coraz bli偶ej. Zgie艂k narasta艂. Arnau wsta艂 i popatrzy艂 na plac Santa Maria. Za chwil臋 tu b臋d膮. Sta艂 bez ruchu, p贸ki nie og艂uszy艂y go wyzwiska posp贸lstwa.

Wtedy pobieg艂 do wyj艣cia. Nikt nie us艂ysza艂 jego rozpaczliwego krzyku. Nikt nie dostrzeg艂 jego 艂ez. Nikt nie widzia艂, jak osuwa si臋 na kolana na widok zakutego w kajdany Hasdaia pow艂贸cz膮cego nogami w deszczu obelg, kamieni i plwocin. Hasdai min膮艂 ko艣ci贸艂 wpatrzony z kl臋cz膮cego m臋偶czyzn臋, kt贸ry t艂uk艂 pi臋艣ciami w ziemi臋. Arnau nie podnosi艂 wzroku, procesja nie znik艂a u wylotu ulicy, a ziemia nie zabarwi艂a si臋 na czerwono. Wtedy kto艣 ukl臋kn膮艂 przed nim i delikatnie uj膮艂 jego d艂onie.

- Tata nie chcia艂by, by艣 si臋 zrani艂 z jego powodu - powiedzia艂a Raquel, gdy Arnau podni贸s艂 g艂ow臋.

- Oni... oni go zabij膮.

- Tak.

Arnau przyjrza艂 si臋 twarzy dziewczynki, kt贸ra teraz by艂a ju偶 kobiet膮. W艂a艣nie tutaj, pod tym ko艣cio艂em ukry艂 j膮 przed laty. Raquel nie p艂aka艂a. Mimo gro偶膮cego jej niebezpiecze艅stwa mia艂a na sobie str贸j 呕yd贸wki z 偶贸艂t膮 naszywk膮.

- Musimy by膰 silni - powiedzia艂a dziewczynka, kt贸r膮 Arnau zachowa艂 w pami臋ci.

- Dlaczego, Raquel? Dlaczego akurat on?

- Dla mnie. Dla Jucefa. Dla swoich wnuk贸w: moich dzieci i dzieci Jucefa. Dla przyjaci贸艂. Dla wszystkich 呕yd贸w z Barcelony. Powiedzia艂, 偶e jest stary, 偶e zd膮偶y艂 nacieszy膰 si臋 偶yciem.

Arnau wsta艂 z pomoc膮 Raquel i wsparty na niej ruszy艂 za rozwrzeszczan膮 ci偶b膮.

Sp艂on臋li 偶ywcem. Przywi膮zano ich do pali ob艂o偶onych chrustem i drwami, a potem podpalono. Ani na chwil臋 nie umilk艂y krzyki chrze艣cijan 艣wi臋tuj膮cych zemst臋. Gdy p艂omienie dosi臋g艂y cia艂a Hasdaia, 呕yd wzni贸s艂 oczy ku niebu. Raquel wybuchn臋艂a p艂aczem i obj臋艂a Arnaua, kryj膮c twarz na jego piersi. Stali w pewnym oddaleniu od t艂umu.

Arnau przygarn膮艂 j膮, nie mog膮c oderwa膰 wzroku od p艂on膮cego przyjaciela. Wyda艂o mu si臋, 偶e Hasdai krwawi, jednak ogie艅 szybko go poch艂on膮艂. Nagle przesta艂y do niego dociera膰 wrzaski gawiedzi, widzia艂 jedynie uniesione pi臋艣ci... Wtem co艣 kaza艂o mu spojrze膰 w prawo. Pi臋膰dziesi膮t metr贸w od niego sta艂 biskup, Wielki inkwizytor oraz Elionor, kt贸ra pokazywa艂a go palcem i co艣 m贸wi艂a. Towarzyszy艂a im inna elegancko ubrana dama, kt贸rej Arnau z pocz膮tku nie rozpozna艂. Napotka艂 wzrok inkwizytora. Elionor wci膮偶 krzycza艂a i gestykulowa艂a, nie przestaj膮c na niego pokazywa膰.

- To ona. Ta 呕yd贸wka jest jego kochank膮. Tylko sp贸jrzcie. Widzicie, jak j膮 ob艣ciskuje?

W tej chwili Arnau mocniej przytuli艂 Raquel szlochaj膮c膮 na jego piersi, podczas gdy p艂omienie wzbija艂y si臋 pod niebo w rytm wycia t艂uszczy. Uciekaj膮c przed tym potwornym widokiem, przeni贸s艂 wzrok na Elionor. Wzdrygn膮艂 si臋 na widok jej twarzy, emanuj膮cej 艣lep膮 nienawi艣ci膮 i satysfakcj膮 z dokonanej zemsty. Nagle doszed艂 go 艣miech kobiety towarzysz膮cej jego 偶onie: nieomylny, szyderczy 艣miech, kt贸ry wyry艂 mu si臋 w pami臋ci jeszcze w dzieci艅stwie - 艣miech Margaridy Puig.


By艂a to od dawna obmy艣lana zemsta. Elionor mia艂a sojusznik贸w. A oskar偶enie przeciwko Arnauowi i 呕yd贸wce Raquel stanowi艂o dopiero pocz膮tek.

Decyzje Arnaua Estanyola, barona Granollers, Sant Vicenc dels Horts i Caldes de Montbui, dopiek艂y do 偶ywego okolicznym mo偶nym, zasia艂y bowiem ferment po艣r贸d ich poddanych... Niejeden z nich musia艂 d艂awi膰, z zaci臋to艣ci膮 wi臋ksz膮 ni偶 dotychczas, ch艂opskie bunty. Ich uczestnicy domagali si臋 zniesienia pewnych przywilej贸w, kt贸rych Arnau, baron ch艂opskiego pochodzenia, wyrzek艂 si臋 dobrowolnie. Po艣r贸d ura偶onych mo偶nych znajdowa艂 si臋 syn pana Navarcles, Jaume de Bellera, wykarmiony przez Francesc臋, oraz Genis Puig, kt贸rego Arnau Pozbawi艂 domu i maj膮tku. Najm艂odszy Puig musia艂 zamieszka膰 w Navarcles, w starej cha艂upie nale偶膮cej do jego dziadka, a ojca Graua, kt贸ra nijak nie mog艂a si臋 r贸wna膰 z pa艂acem przy ulicy Montcada. Obaj byli bogacze ca艂ymi dniami utyskiwali na sw贸j los i obmy艣lali zemst臋, kt贸ra - je艣li wierzy膰 listom siostry Genisa, Margaridy - zacz臋艂a si臋 w艂a艣nie dope艂nia膰.

Arnau uciszy艂 marynarza sk艂adaj膮cego w艂a艣nie zeznania i odwr贸ci艂 si臋 do wo藕nego Konsulatu Morskiego, kt贸ry przerwa艂 posiedzenie trybuna艂u.

- Oficer oraz kilku 偶o艂nierzy inkwizycji chc膮 si臋 z wami widzie膰 - szepn膮艂 wo藕ny, nachylaj膮c si臋 nad Arnauem.

- Czego chc膮? - Wo藕ny wzruszy艂 ramionami. - Niech zaczekaj膮 do ko艅ca rozprawy. - Arnau pozwoli艂 zeznaj膮cemu marynarzowi kontynuowa膰.

Jego towarzysz zmar艂 w czasie rejsu i w艂a艣ciciel statku chcia艂 wyp艂aci膰 jego spadkobiercom jedynie r贸wnowarto艣膰 dwumiesi臋cznej pensji. Wdowa twierdzi艂a jednak, 偶e umowa obejmowa艂a ca艂y rejs, nie miesi膮ce, a poniewa偶 jej m膮偶 zmar艂 na pe艂nym morzu, przys艂ugiwa艂a jej po艂owa uzgodnionej sumy.

- M贸wcie dalej - poleci艂 Arnau, zerkaj膮c na wdow臋 i tr贸jk臋 osieroconych brzd膮c贸w.

- 呕aden marynarz nie przyjmuje zlece艅 na miesi膮ce...

Drzwi otworzy艂y si臋 gwa艂townie i na sal臋 wkroczy艂o, odpychaj膮c bezceremonialnie wo藕nego, siedmiu uzbrojonych 偶o艂nierzy inkwizycji.

- Arnau Estanyol? - zapyta艂 oficer.

- Co to ma znaczy膰?! - wykrzykn膮艂 Arnau. - Jak 艣miecie zak艂贸ca膰...

Oficer zatrzyma艂 si臋 dopiero tu偶 przed nim.

- Arnau Estanyol, konsul morski, baron Granollers?

- Przecie偶 wiesz, 偶e tak, oficerze - przerwa艂 mu Arnau. - Ale...

- Z rozkazu 艢wi臋tej Inkwizycji aresztuj臋 was. Macie uda膰 si臋 ze mn膮.

Missatges zerwali si臋, by broni膰 swego konsula, lecz Arnau ich powstrzyma艂.

- B膮d藕cie tak dobrzy i przesu艅cie si臋 troch臋 - poprosi艂 Arnau oficera inkwizycji.

M臋偶czyzna zawaha艂 si臋. Konsul, bardzo spokojny, da艂 mu znak, by zaczeka艂 na niego przy drzwiach. W oficer, nie spuszczaj膮c aresztowanego z oka, odsun膮艂 s na tyle, by Arnau m贸g艂 widzie膰 rodzin臋 zmar艂ego marynarza.

- Rozstrzygam spraw臋 na korzy艣膰 wdowy i jej dzieci - zawyrokowa艂, jak gdyby nigdy nic. - Przys艂uguje im po艂owa pensji za ca艂y rejs, a nie tylko za dwa miesi膮ce, jak utrzymuje w艂a艣ciciel statku. Tak brzmi postanowienie tego trybuna艂u.

Uderzy艂 m艂otkiem w st贸艂, wsta艂 i skin膮艂 na oficera inkwizycji.

- Chod藕my - powiedzia艂.

Wiadomo艣膰 o zatrzymaniu Arnaua Estanyola roznios艂a si臋 po Barcelonie, a potem - za po艣rednictwem mo偶nych, kupc贸w i zwyk艂ych ch艂op贸w - po sporej cz臋艣ci Katalonii.

Kilka dni p贸藕niej dotar艂a do inkwizytora siej膮cego postrach w艣r贸d mieszka艅c贸w ma艂ego grodu na p贸艂nocy ksi臋stwa.

Joan spojrza艂 na oficera, kt贸ry przekaza艂 mu nowin臋.

- Wszystko wskazuje na to, 偶e to prawda - us艂ysza艂. Inkwizytor odwr贸ci艂 si臋 do ludzi. O czym ten cz艂owiek m贸wi? Arnau aresztowany?

Zn贸w przeni贸s艂 wzrok na oficera, kt贸ry skin膮艂 g艂ow膮.

- Arnau?

Ludzie zacz臋li kr臋ci膰 si臋 nerwowo. Joan chcia艂 kontynuowa膰 kazanie, ale g艂os uwi膮z艂 mu w gardle. Gdy jeszcze raz popatrzy艂 na oficera, dostrzeg艂 na jego wargach u艣miech.

- Dlaczego milczycie, bracie Joanie? - rzuci艂 偶o艂nierz. - Grzesznicy czekaj膮.

Joan zn贸w obrzuci艂 spojrzeniem ludzi.

- Jedziemy do Barcelony - zarz膮dzi艂.

W drodze powrotnej do stolicy Joan przejecha艂 bardzo blisko w艂o艣ci barona Granollers. Gdyby zboczy艂 ze szlaku, zobaczy艂by, Jak kasztelan Montbui i inni rycerze, lennicy Arnaua, zastraszaj膮 ch艂op贸w i ponownie narzucaj膮 im niesprawiedliwe przywileje, uniewa偶nione przez Arnaua. 鈥淧odobno sama baronowa donios艂a na m臋偶a", zapewniano.

Ale Joan nie odwiedzi艂 w艂o艣ci brata. Przez ca艂膮 drog臋 nie odzywa艂 si臋 do oficera ani do pozosta艂ych towarzyszy podr贸偶y.

Nawet do sekretarza. Jednak, chc膮c nie chc膮c, s艂ysza艂 ich rozmowy.

- Podobno oskar偶ono go o herezj臋 - powiedzia艂 jeden z 偶o艂nierzy na tyle g艂o艣no, by wiadomo艣膰 dotar艂a r贸wnie偶 do uszu Joana.

- Brata inkwizytora? - zdziwi艂 si臋 kto艣 inny.

- Nicolau Eimeric na pewno sk艂oni go do zezna艅 - wtr膮ci艂 oficer.

Joan przypomnia艂 sobie wielkiego inkwizytora. Tyle razy winszowa艂 mu sukces贸w w obronie wiary...

- Musimy zwalcza膰 herezj臋, bracie Joanie... Musimy tropi膰 grzech w ludziach pozornie dobrotliwych, w ich alkowie, w zeznaniach ich dzieci, 偶ony, m臋偶a.

S艂ucha艂 jego rad. 鈥淲 razie konieczno艣ci nale偶y wzi膮膰 podejrzanego na tortury. Najwa偶niejsze, by wyzna艂 sw贸j grzech". T臋 rad臋 Joan r贸wnie偶 wciela艂 w 偶ycie - bez przerwy. Jakim torturom poddano Arnaua, by przyzna艂 si臋 do herezji?

Joan przyspieszy艂 kroku. Brudny, poprzecierany czarny habit opada艂 mu ci臋偶ko na stopy.

- Przez niego znalaz艂em si臋 w takim po艂o偶eniu - rzuci艂 Genis Puig, przemierzaj膮c komnat臋. - Ja, kt贸ry mia艂em...

- ...pieni膮dze, kobiety, w艂adz臋 - wszed艂 mu w s艂owo baron. Lecz Genis go nie s艂ucha艂.

- Moi rodzice i brat umarli jak pierwsi lepsi ch艂opi z g艂odu i chor贸b, na kt贸re zapada tylko posp贸lstwo. A ja...

- ...zwyk艂y rycerz, osta艂em si臋 bez hufc贸w, z kt贸rymi m贸g艂bym pospieszy膰 w sukurs kr贸lowi - baron doko艅czy艂 znudzonym tonem znane mu na pami臋膰 zdanie.

Genis Puig przystan膮艂 przed Jaumem, synem Llorenca de Bellera.

- 艢mieszy ci臋 to?

Pan Navarcles nie ruszy艂 si臋 z fotela, z kt贸rego obserwowa艂 Genisa chodz膮cego w t臋 i z powrotem po zamkowej wie偶y.

- Owszem - rzuci艂 po chwili. - Nawet bardzo. Bo twoje powody, by nienawidzi膰 Arnaua Estanyola, s膮 艣mieszne w por贸wnaniu z moimi.

Jaume de Bellera wbi艂 wzrok w powa艂臋.

- Czy naprawd臋 musisz tak 艂azi膰?

- Kiedy zjawi si臋 tw贸j oficer? - zapyta艂 Genis, nie przystaj膮c.

Czekali na potwierdzenie wiadomo艣ci, o kt贸rej Margarida Puig napomkn臋艂a w ostatnim li艣cie. Przebywaj膮cy w Navarcles Genis Puig nam贸wi艂 siostr臋, by wykorzysta艂a fakt, 偶e Elionor sp臋dza samotnie ca艂e dnie w by艂ym pa艂acu Puig贸w, i zdoby艂a jej zaufanie. Nie by艂o to trudne: baronowa potrzebowa艂a powierniczki, kt贸ra dzieli艂aby z ni膮 nienawi艣膰 do Arnaua. W艂a艣nie Margarida podst臋pnie informowa艂a Elionor, gdzie baron sp臋dza popo艂udnia. To Margarida wymy艣li艂a jego romans z Raquel. Gdy tylko Arnau Estanyol zostanie aresztowany za sp贸艂kowanie z 呕yd贸wk膮, Jaume de Bellera i Genis Puig wkrocz膮 do akcji.

- Inkwizycja zatrzyma艂a Arnaua Estanyola - potwierdzi艂 oficer, gdy tylko wszed艂 do wie偶y.

- Margarida mia艂a racj臋... - rzuci艂 Genis.

- Milcz - przerwa艂 mu Jaume. - Opowiadaj - zwr贸ci艂 si臋 do pos艂a艅ca.

- Zatrzymano go przed trzema dniami w Konsulacie Morskim podczas posiedzenia trybuna艂u.

- Pod jakim zarzutem?

- Nie bardzo wiadomo. Niekt贸rzy twierdz膮, 偶e chodzi o herezj臋, inni, 偶e o wype艂nianie rytua艂贸w 偶ydowskich lub o sp贸艂kowanie z 呕yd贸wk膮. Jeszcze go nie os膮dzono, na razie jest przetrzymywany w lochach pa艂acu biskupiego. P贸艂 miasta go broni, druga po艂owa go oskar偶a, cho膰 wszyscy wystaj膮 w kolejce przed jego kantorem. Na w艂asne oczy widzia艂em, jak ludzie bij膮 si臋, by odzyska膰 swoje oszcz臋dno艣ci.

- Jest wyp艂acalny? - zapyta艂 Genis.

- Na razie tak. Ale wiadomo, 偶e Arnau Estanyol udziela艂 po偶yczek biedakom. Je艣li nie zdo艂a odzyska膰 tych pieni臋dzy... W艂a艣nie dlatego przed kantorem wybuchaj膮 b贸jki. Ludzie podejrzewaj膮, 偶e wyp艂acalno艣膰 bankiera nie potrwa d艂ugo. W mie艣cie panuje wielkie poruszenie.

Jaume de Ballera i Genis Puig wymienili spojrzenia.

- To pocz膮tek ko艅ca - stwierdzi艂 rycerz.

- Sprowad藕 dziwk臋, kt贸ra mnie wykarmi艂a - rozkaza艂 oficerowi baron. - I wtr膮膰 j膮 do loch贸w!

Genis Puig ponagli艂 oficera.

- Jej czarci pokarm by艂 przeznaczony dla Amaua Estanyola - t艂umaczy艂 mu wielokrotnie Jaume - jej syna, a nie dla mnie. Dlatego on op艂ywa teraz w bogactwa i kr贸lewskie 艂aski, a mnie gn臋bi przekle艅stwo wyssane z jej piersi.

Jaume de Bellera musia艂 zabiega膰 u biskupa, by epilepsja, na kt贸r膮 cierpi, nie zosta艂a uznana za dow贸d op臋tania przez demona. Nietrudno jednak b臋dzie przekona膰 inkwizycj臋, 偶e Francesca ma konszachty z diab艂em.

- Pragn臋 si臋 widzie膰 z bratem - oznajmi艂 Joan, stawiwszy si臋 w pa艂acu biskupim.

Nicolau Eimeric popatrzy艂 na niego zmru偶onymi ma艂ymi oczkami.

- Musisz go sk艂oni膰 do wyznania grzech贸w i okazania skruchy.

- O co jest oskar偶ony? Wielki inkwizytor drgn膮艂.

- Chcesz, bym wyjawi艂 zarzut ci膮偶膮cy na wi臋藕niu inkwizycji? Jeste艣 zas艂u偶onym inkwizytorem, ale... Czy偶by艣 sta艂 po stronie brata? - Joan spu艣ci艂 wzrok. - Mog臋 ci jedynie powiedzie膰, 偶e to bardzo powa偶ne zarzuty. Pozwol臋 na widzenia pod warunkiem, 偶e sk艂onisz wi臋藕nia do wyznania winy.

Dziesi臋膰 bat贸w! Pi臋tna艣cie, dwadzie艣cia pi臋膰... Ile razy powtarza艂 ten rozkaz w ostatnich latach? 鈥淏ijcie, a偶 si臋 przyzna!", nakazywa艂 swym 偶o艂nierzom. A teraz... teraz 偶膮dano, by wydoby艂 zeznania od w艂asnego brata. Jak ma to zrobi膰? Chcia艂 co艣 powiedzie膰, lecz zdo艂a艂 tylko machn膮膰 r臋kami.

- To tw贸j obowi膮zek - upomnia艂 go Eimeric.

- To m贸j brat. Tylko on mi zosta艂...

- Masz jeszcze Ko艣ci贸艂. Masz nas, braci w wierze. - Wielki inkwizytor odczeka艂 kilka sekund. - Bracie Joanie, czeka艂em na tw贸j przyjazd. Je艣li nie we藕miesz na siebie tego obowi膮zku, zajm臋 si臋 spraw膮 osobi艣cie.

Skrzywi艂 si臋 z obrzydzeniem, gdy w nozdrza uderzy艂o go zgni艂e powietrze pa艂acowych loch贸w. Szed艂 korytarzem, kt贸ry mia艂 go doprowadzi膰 do Arnaua, po艣r贸d odg艂os贸w ciekn膮cej po 艣cianach wody i umykaj膮cych mu spod n贸g szczur贸w. Wzdrygn膮艂 si臋, bo jeden z gryzoni przebieg艂 mu po stopie. Dok艂adnie tak samo zareagowa艂 na gro藕b臋 Nicolaua Eimerica: 鈥...zajm臋 si臋 tym osobi艣cie". Co zrobi艂 Arnau? Jak mu powie, 偶e on, jego brat, zgodzi艂 si臋...

Dozorca pchn膮艂 drzwi celi i przed Joanem otworzy艂a si臋 mroczna, cuchn膮ca czelu艣膰. Kilka cieni drgn臋艂o i dominikanin us艂ysza艂 z艂owieszczy szcz臋k 艂a艅cuch贸w. Na widok tego potwornego miejsca poczu艂 ucisk w 偶o艂膮dku i gorycz w ustach. 鈥淭am", powiedzia艂 stra偶nik wskaza艂 skulony w k膮cie cie艅 i wyszed艂. Joan zadr偶a艂 na odg艂os zatrzaskuj膮cych si臋 za nim drzwi. Sta艂 na progu pogr膮偶onej w p贸艂mroku celi. Tylko przez zakratowane okienko pod sufitem s膮czy艂o si臋 nieco bladego 艣wiat艂a. Po wyj艣ciu dozorcy zn贸w zabrz臋cza艂y 艂a艅cuchy ponad tuzina wi臋藕ni贸w. Czuj膮 ulg臋 czy raczej rozpacz, 偶e stra偶nik nie przyszed艂 po nich? - zastanawia艂 si臋 Joan, s艂uchaj膮c coraz g艂o艣niejszych j臋k贸w i skarg. Podszed艂 do postaci, kt贸r膮, jak mu si臋 zdawa艂o, wskaza艂 dozorca, ale gdy ukucn膮艂, zwr贸ci艂a si臋 ku niemu owrzodzona twarz bezz臋bnej staruchy.


#娄Zak

Joan?

To o

Za

Co ci

to9

Sie ;


tajne.

"danina.

Zamm co ck

Wyp.#



ostatnie s艂owa wym贸wi艂 z naciskiem. - Masz mnie nazywa膰 鈥渙jcem inkwizytorem".

Zadar艂 g艂ow臋 i spojrza艂 nieznajomemu w oczy. I wyzna膰 mi swe grzechy, doda艂 w duchu. M臋偶czyzna cofn膮艂 si臋 kilka krok贸w. Kiedy Joan zn贸w ruszy艂 do kantoru, t艂um zacz膮艂 si臋 przed nim rozst臋powa膰.

- Jestem bratem Joanem, cz艂onkiem 艢wi臋tej Inkwizycji! - musia艂 powt贸rzy膰 przed zamkni臋tymi drzwiami.

Przyj臋艂o go trzech subiekt贸w. W kantorze panowa艂 ba艂agan: ksi臋gi le偶a艂y rozrzucone na wymi臋tym czerwonym obrusie przykrywaj膮cym d艂ugi st贸艂. Dobrze, 偶e Arnau tego nie widzi...

- Potrzebuj臋 pieni臋dzy - oznajmi艂 Joan. Subiekci spojrzeli na niego z niedowierzaniem.

- My te偶 - odpar艂 najstarszy z nich, Remigi, kt贸ry zast膮pi艂 Guillema.

- Co masz na my艣li?

- Ano to, 偶e nie mamy ani jednego solda. - Remigi wskaza艂 na puste kufry i szkatu艂y. - Ani jednego, bracie Joanie.

- M贸j brat nie ma pieni臋dzy?

- Nie ma got贸wki. Jak my艣licie, na co czekaj膮 ci wszyscy ludzie? Przyszli odebra膰 swoje oszcz臋dno艣ci. Nachodz膮 nas od wielu dni. Arnau nadal jest bardzo bogaty - subiekt postanowi艂 uspokoi膰 zakonnika - tyle 偶e jego maj膮tek zosta艂 zainwestowany w po偶yczki, zlecenia handlowe, bie偶膮ce transakcje...

- Dlaczego nie za偶膮dacie zwrotu po偶yczek?

- G艂贸wnym d艂u偶nikiem Arnaua jest kr贸l, a wiecie, 偶e kr贸lewski skarbiec...

- Nikt poza kr贸lem nie jest winien Arnauowi pieni臋dzy?

- Bardzo wiele os贸b, lecz albo nie up艂yn膮艂 termin sp艂aty, albo... Przecie偶 wiecie, 偶e Arnau udziela艂 po偶yczek ludziom ubogim, kt贸rzy nie mog膮 zwr贸ci膰 od razu ca艂ej kwoty. A przecie偶 mimo to, gdy tylko us艂yszeli o problemach Arnaua, wielu z nich odda艂o cz臋艣膰 d艂ugu, tyle, ile zdo艂ali. Ale to gest wy艂膮cznie symboliczny, kropla w morzu potrzeb. Nie mo偶emy zwr贸ci膰 ca艂o艣ci powierzonych nam wk艂ad贸w.

Joan wskaza艂 drzwi.

- A oni? Oni mog膮 偶膮da膰 ich zwrotu?

- Nie mog膮. Powierzaj膮c Arnauowi oszcz臋dno艣ci, pozwolili nimi obraca膰 i je inwestowa膰. Lecz pieni膮dz jest ma艂oduszny, a inkwizycja...

Joan da艂 mu znak, by nie zwraca艂 uwagi na jego habit. Zn贸w zad藕wi臋cza艂o mu w uszach warkni臋cie wi臋ziennego dozorcy.

- Potrzebuj臋 pieni臋dzy - powt贸rzy艂.

- Ju偶 m贸wi艂em, 偶e nie mamy got贸wki - us艂ysza艂 od Remigiego.

- Tak czy owak potrzebujemy pieni臋dzy. Arnau ich potrzebuje.

Arnau potrzebuje pieni臋dzy, a jeszcze bardziej, pomy艣la艂, spogl膮daj膮c znowu na drzwi, potrzebuje spokoju. To zamieszanie mo偶e mu tylko zaszkodzi膰. Je艣li ludzie pomy艣l膮, 偶e zbankrutowa艂, odsun膮 si臋 od niego... A przecie偶 b臋dzie nam potrzebne poparcie.

- Nie da si臋 jako艣 uciszy膰 wierzycieli? Mo偶e co艣 sprzedamy?

- Mogliby艣my odst膮pi膰 niekt贸re zlecenia handlowe i rozdzieli膰 depozytariuszy na zlecenia, w kt贸rych nie po艣redniczy Arnau - odpar艂 Remigi. - Ale bez jego zgody...

- Moje upowa偶nienie ci nie wystarczy? Subiekt spojrza艂 na Joana.

- To naprawd臋 konieczne, Remigi.

- Zgoda - da艂 si臋 w ko艅cu przekona膰 subiekt. - W rzeczywisto艣ci nie straciliby艣my na tym. Chodzi po prostu o wymian臋 transakcji: oni dostaliby jedn膮 cz臋艣膰, a my drug膮. Uspokoj膮 si臋, widz膮c, 偶e Arnau ju偶 nie po艣redniczy w ich interesach, ale... potrzebuj臋 pisemnego upowa偶nienia.

Joan pochyli艂 si臋 nad dokumentem podsuni臋tym przez Remigiego.

- Jutro rano musimy mie膰 got贸wk臋 - powiedzia艂, sk艂adaj膮c podpis. - Potrzebujemy pieni臋dzy - powt贸rzy艂 na widok miny subiekta. - Zdob膮d藕 je, cho膰by sprzedaj膮c co艣 za bezcen.

Zaraz po wyj艣ciu Joana, kt贸ry zn贸w uciszy艂 wierzycieli, Remigi zacz膮艂 grupowa膰 zlecenia. Jeszcze tego samego dnia ostatni statek wyp艂ywaj膮cy z Barcelony powi贸z艂 nowe dyspozycje dla wszystkich agent贸w Arnaua na wybrze偶u 艣r贸dziemnomorskim. Remigi dzia艂a艂 szybko - nazajutrz zadowoleni wierzyciele b臋d膮 opowiadali o poprawie sytuacji finansowej Arnaua.

Pierwszy raz od tygodnia Arnau napi艂 si臋 艣wie偶ej wody i wzi膮艂 do ust co艣 lepszego ni偶 czerstwy chleb. Dozorca szturchn膮艂 go stop膮, kaza艂 wsta膰 i chlusn膮艂 wod膮 na miejsce, gdzie dotychczas siedzia艂. Lepsza woda ni偶 gn贸j, pomy艣la艂 Arnau. Przez kilka sekund s艂ycha膰 by艂o wod臋 艣ciekaj膮c膮 po pod艂odze i chrapliwy oddech t艂ustego stra偶nika. Nawet starucha, kt贸ra wyczekiwa艂a 艣mierci z twarz膮 ukryt膮 w ga艂ganach, zerkn臋艂a na Arnaua.

- Zostaw wiadro - rozkaza艂 by艂y bastaix zbieraj膮cemu si臋 do wyj艣cia dozorcy.

Arnau widzia艂 nieraz, jak stra偶nik zn臋ca si臋 nad wi臋藕niami tylko dlatego, 偶e odwa偶yli si臋 spojrze膰 mu w oczy. R贸wnie偶 tym razem grubas postanowi艂 ukara膰 zuchwalca, ale jego pi臋艣膰 zamar艂a kilka centymetr贸w od g艂owy Arnaua, kt贸ry nie uchyli艂 si臋 przed ciosem. Dozorca splun膮艂 i cisn膮艂 wiadrem o ziemi臋, a wychodz膮c, kopn膮艂 jeden z zerkaj膮cych na niego cieni.

Gdy woda wsi膮k艂a w pod艂og臋, Arnau usiad艂. Z zewn膮trz dobieg艂o bicie dzwonu. Tylko s艂abe 艣wiat艂o s膮cz膮ce si臋 przez wi臋zienne okno oraz d藕wi臋k dzwonu 艂膮czy艂y go ze 艣wiatem. Podni贸s艂 wzrok ku okienku i wyt臋偶y艂 s艂uch. Ko艣ci贸艂 Santa Maria by艂 ju偶 pe艂en barw i 艣wiat艂a, ale nie mia艂 jeszcze dzwon贸w. Natomiast dochodzi艂 do niego z oddali stukot d艂ut o kamienie i m艂otk贸w o deski oraz nawo艂ywania robotnik贸w. Gdy odg艂osy te przedostawa艂y si臋 do loch贸w - m贸j Bo偶e! - 艣wiat艂o i d藕wi臋k zniewala艂y Arnaua i unosi艂y my艣lami ku ludziom, kt贸rzy w pocie czo艂a budowali jego ukochan膮 艣wi膮tyni臋. Zn贸w poczu艂 na plecach ci臋偶ar pierwszego kamienia, przyd藕wiganego przed laty dla Madonny. Ile czasu up艂yn臋艂o od tamtej pory? Jak wiele si臋 zmieni艂o! By艂 wtedy dzieckiem i znalaz艂 w Madonnie od Morza matk臋, kt贸rej nie dane mu by艂o pozna膰...

Przynajmniej, pociesza艂 si臋, ustrzeg艂em Raquel przed gro偶膮cym jej niebezpiecze艅stwem. Zobaczywszy wycelowany w niego oskar偶ycielski palec Elionor i Margaridy Puig, dopilnowa艂, by Raquel i jej rodzina czym pr臋dzej opu艣cili dzielnic臋 偶ydowsk膮. Nawet on nie wiedzia艂, gdzie si臋 ukryli...

- Sprowad藕 tu Mar - poleci艂 Joanowi zaraz na pocz膮tku drugiego widzenia.

Zakonnik zamar艂.

- S艂yszysz? - Arnau wsta艂 i chcia艂 do niego podej艣膰, ale powstrzyma艂 go 艂a艅cuch. Joan nie rusza艂 si臋 z miejsca. - S艂yszysz mnie?

- Tak... tak... s艂ysz臋. - Joan podszed艂 do Arnaua, by go u艣ciska膰. - Ale... - zacz膮艂.

- Musz臋 si臋 z ni膮 zobaczy膰. - Arnau chwyci艂 zakonnika za ramiona, uniemo偶liwiaj膮c mu u艣cisk, i lekko nim potrz膮sn膮艂. - Chc臋 z ni膮 porozmawia膰 przed 艣mierci膮...

- Na Boga! Nie m贸w tak.

- Ale to prawda. By膰 mo偶e umr臋 tu jak pies na oczach tych nieszcz臋艣nik贸w. Ale przedtem chcia艂bym zobaczy膰 Mar. Chodzi o...

- Co chcesz jej powiedzie膰? Co jest a偶 tak wa偶ne?

- Wybaczenie. Chc臋 b艂aga膰 j膮 o wybaczenie i... powiedzie膰, 偶e j膮 kocham. - Joan pr贸bowa艂 wyrwa膰 si臋 bratu, ale Arnau go nie puszcza艂. - Znasz mnie, jeste艣 s艂ug膮 Bo偶ym. Wiesz, 偶e nigdy nikogo nie skrzywdzi艂em, z wyj膮tkiem... tego dziecka.

Joan wyswobodzi艂 si臋 z u艣cisku i pad艂 przed bratem na kolana.

- To nie twoja wina... - zacz膮艂 t艂umaczy膰.

- Mam tylko ciebie - przerwa艂 mu Arnau, r贸wnie偶 kl臋kaj膮c. - Musisz mi pom贸c. Zawsze mog艂em na tobie polega膰, nie zawied藕 mnie teraz. Tylko ty mi zosta艂e艣!

Joan milcza艂 przez chwil臋.

- A jej m膮偶? - zapyta艂 w ko艅cu. - Mo偶e nie pozwoli...

- Nie 偶yje. Dowiedzia艂em si臋 o tym, gdy przesta艂 sp艂aca膰 odsetki od taniej po偶yczki. Zgin膮艂 pod rozkazami kr贸la, broni膮c Calatayud.

- Ale...

- Joanie... Jestem zwi膮zany z Elionor przysi臋g膮, kt贸ra nie pozwala mi po艂膮czy膰 si臋 z Mar za 偶ycia 偶ony... Ale musz臋 si臋 z ni膮 chocia偶 zobaczy膰. Musz臋 powiedzie膰, co do niej czuj臋, niewa偶ne, 偶e nie mo偶emy by膰 razem... - Arnau powoli odzyskiwa艂 spok贸j. Chcia艂 poprosi膰 brata o jeszcze jedn膮 przys艂ug臋. - Wst膮p przy okazji do kantoru i sprawd藕, jak si臋 sprawy maj膮.

Joan westchn膮艂. Rano odwiedzi艂 ulic臋 bankier贸w i dosta艂 od Remigiego sakiewk臋 z pieni臋dzmi.

- To nie by艂 dobry interes - us艂ysza艂 od subiekta.

A niby co jest teraz dobrym interesem? Po偶egnawszy si臋 z Arnauem i obiecawszy, 偶e sprowadzi Mar, Joan zap艂aci艂 stra偶nikowi jeszcze w drzwiach lochu.

- Za偶yczy艂 sobie wiadra.

C贸偶 znaczy wiadro, skoro Arnau... Joan wy艂uska艂 z sakiewki jeszcze jedn膮 monet臋.

- Chc臋, by wiadro by艂o regularnie opr贸偶niane. - Dozorca schowa艂 pieni膮dze i ruszy艂 korytarzem. - Jeden z wi臋藕ni贸w umar艂 - doda艂 Joan.

Stra偶nik wzruszy艂 ramionami.

Nie od razu opu艣ci艂 pa艂ac biskupi. Po wyj艣ciu z loch贸w uda艂 si臋 do Nicolaua Eimerica. Zna艂 dobrze pa艂acowe korytarze.

Wielokrotnie przemierza艂 je w m艂odo艣ci dumny ze spoczywaj膮cej na nim odpowiedzialno艣ci. Teraz mijali go inni m艂odzi zadbani duchowni, kt贸rzy zerkali na niego z niesmakiem.

- Przyzna艂 si臋? Obieca艂, 偶e sprowadzi Mar.

- Przyzna艂 si臋? - powt贸rzy艂 wielki inkwizytor.

Joan przez ca艂膮 noc przygotowywa艂 si臋 do tej rozmowy, ale nagle wszystko wylecia艂o mu z g艂owy.

- Je艣li si臋 przyzna... Jaka kara...

- Ju偶 ci m贸wi艂em, 偶e ci膮偶膮 na nim wyj膮tkowo powa偶ne zarzuty.

- M贸j brat jest bardzo bogaty. Wytrzyma艂 spojrzenie Nicolaua Eimerica.

- Chcesz przekupi膰 艢wi臋t膮 Inkwizycj臋? Ty, inkwizytor?

- Grzywny s膮 powszechnie stosowane przez nasze trybuna艂y. Jestem przekonany, 偶e je艣li wyznaczycie kar臋 pieni臋偶n膮...

- Wiesz dobrze, 偶e to zale偶y od wagi przewinienia. Zarzuty przeciwko twemu bratu...

- Elionor nie mo偶e mu niczego zarzuci膰 - przerwa艂 mu Joan.

Wielki inkwizytor zerwa艂 si臋 z krzes艂a i opieraj膮c d艂onie na stole, zmierzy艂 go wzrokiem.

- A wi臋c - powiedzia艂 podniesionym g艂osem - obaj wiecie, 偶e donos z艂o偶y艂a kr贸lewska wychowanica. 呕ona oskar偶onego! Podopieczna samego kr贸la! Sk膮d wiedzieliby艣cie, 偶e to ona, gdyby tw贸j brat nie mia艂 nic do ukrycia? Kto nie ufa w艂asnej 偶onie? Czy Arnau nie powinien podejrzewa膰 raczej jakiego艣 zawistnego kupca, pracownika lub cho膰by s膮siada? Ile偶 os贸b skaza艂 jako konsul morski? Ka偶dy inny szuka艂by donosiciela w艂a艣nie w ich gronie. No, m贸w, bracie Joanie! Dlaczego akurat baronowa? Jaki grzech skrywany przez twego brata pozwoli艂 mu si臋 domy艣li膰, 偶e donios艂a na niego w艂asna 偶ona?

Joan skuli艂 si臋 na krze艣le. Tyle razy stosowa艂 podczas przes艂ucha艅 t臋 sam膮 taktyk臋. Tyle razy czepia艂 si臋 jednego s艂owa, by... Ale, ale... Sk膮d Arnau wie, 偶e to Elionor? Czy偶by rzeczywi艣cie...?

- To nie Arnau - sk艂ama艂. - Sam si臋 domy艣li艂em, kto na niego doni贸s艂.

Nicolau Eimeric wzni贸s艂 r臋ce do nieba.

- Domy艣li艂e艣 si臋, bracie Joanie? Niby jak?

- Bo Elionor go nienawidzi. Nie... opami臋ta艂 si臋 za p贸藕no. Eimeric ju偶 mia艂 go w gar艣ci.

- A dlaczego? Dlaczego wychowanica kr贸lewska nienawidzi swego ma艂偶onka? Dlaczego przyk艂adna, bogobojna chrze艣cijanka nienawidzi w艂asnego m臋偶a? Jakie z艂o jej wyrz膮dzi艂? Przecie偶 niewiasty s膮 stworzone do us艂ugiwania m臋偶czyznom, tak uczy prawo ziemskie i boskie. Kobieta nie 偶ywi nienawi艣ci do m臋偶a, nawet je艣li ten bije j膮 i wi臋zi. Musi dla niego pracowa膰, spe艂nia膰 jego cielesne zachcianki, troszczy膰 si臋 o niego i by膰 mu uleg艂a, mimo to go nie nienawidzi. Co wiesz, bracie Joanie?

Joan zacisn膮艂 z臋by. Nie powie nic wi臋cej. Czu艂 si臋 pokonany.

- Jeste艣 inkwizytorem. Musisz mi wszystko wyjawi膰! - krzykn膮艂 Eimeric.

Joan nadal milcza艂.

- Nie wolno ci zataja膰 grzechu. Bardziej grzeszy ten, kto ukrywa cudze wyst臋pki, ani偶eli sam grzesznik.

Joanowi stan臋艂y przed oczami niezliczone rynki ma艂ych mie艣cin i ich zatrwo偶eni mieszka艅cy s艂uchaj膮cy jego kaza艅.

- Bracie Joanie - Eimeric wycelowa艂 w niego palec i zacz膮艂 powoli cedzi膰 s艂owa - jutro chc臋 mie膰 jego zeznanie. I m贸dl si臋, bym i ciebie nie wtr膮ci艂 do lochu. Ach, i jeszcze co艣 - rzuci艂 za wychodz膮cym Joanem - spraw sobie nowy habit. Dosz艂y mnie skargi i w rzeczy samej...

Wychodz膮c z gabinetu inkwizytora i przygl膮daj膮c si臋 swemu zab艂oconemu i postrz臋pionemu habitowi, Joan wpad艂 na dw贸ch rycerzy czekaj膮cych na audiencj臋. Tu偶 obok trzej uzbrojeni m臋偶czy藕ni pilnowali dw贸ch zakutych w kajdany kobiet: starej oraz znacznie m艂odszej, kt贸rej twarz...

-Co tu jeszcze robisz, bracie Joanie? - Nicolau Eimeric wyszed艂 na pr贸g gabinetu, by przyj膮膰 go艣ci.

Joan nie zwleka艂 d艂u偶ej i czym pr臋dzej opu艣ci艂 pa艂ac biskupi.

Jaume de Bellera i Genis Puig weszli do gabinetu. Nicolau Eimeric obrzuci艂 spojrzeniem Francesc臋 i Aledis i rozkaza艂 im zosta膰 w poczekalni.

- Dosz艂y nas s艂uchy - zacz膮艂 Jaume, gdy on i jego towarzysz przedstawili si臋 i zaj臋li miejsca dla go艣ci - 偶e pojmali艣cie Arnaua Estanyola.

Genis Puig b臋bni艂 palcami w kolana.

- Tak - rzuci艂 oschle Eimeric. - Zosta艂o to podane do publicznej wiadomo艣ci.

- O co jest oskar偶ony? - zapyta艂 Genis Puig. Jaume skarci艂 go spojrzeniem. 鈥淢asz siedzie膰 cicho, chyba 偶e inkwizytor o co艣 ci臋 zapyta", powtarza艂 mu wielokrotnie.

Oczy duchownego spocz臋艂y na Genisie.

- Czy nie wiecie, 偶e to poufna informacja?

- Wybaczcie, prosz臋, mojemu towarzyszowi - pr贸bowa艂 ratowa膰 sytuacj臋 Jaume. - Rych艂o zrozumiecie, 偶e nasza ciekawo艣膰 jest usprawiedliwiona. Dowiedzieli艣my si臋, 偶e z艂o偶ono donos na Arnaua Estanola i chcemy 艣wiadczy膰 przeciwko niemu.

Wielki inkwizytor uni贸s艂 si臋 w krze艣le. Wychowanica kr贸lewska, trzej duchowni - 艣wiadkowie blu藕nierstw, kt贸rych Amau dopu艣ci艂 si臋 podczas sprzeczki z 偶on膮 w ko艣ciele Santa Maria - a do tego mo偶now艂adca i rycerz. Trudniej o bardziej wiarygodne zeznania. Wzrokiem nakaza艂 go艣ciowi, by kontynuowa艂.

Jaume de Bellera zmru偶y艂 oczy. Nast臋pnie rozpocz膮艂 starannie obmy艣lony wyw贸d:

- Mamy podstawy twierdzi膰, 偶e Arnau Estanyol to wcielony diabe艂. - Nicolau siedzia艂 nieporuszony. - Jest synem mordercy i czarownicy. Jego ojciec, Bernat Estanyol, zamordowa艂 m艂odego czeladnika na zamku Navarcles i wykrad艂 Arnaua, kt贸rego m贸j ojciec, wiedz膮c, z kim ma do czynienia, uwi臋zi艂 dla dobra og贸艂u. W艂a艣nie Bernat Estanyol w pierwszym roku g艂odu wszcz膮艂 zamieszki na placu Blat. Przypominacie sobie te wydarzenia? Tam te偶 zosta艂 stracony...

- A syn spali艂 jego zw艂oki - doda艂 Genis Puig. Wielki inkwizytor drgn膮艂. Jaume de Bellera zn贸w zgromi艂 spojrzeniem niepos艂usznego rycerza.

- Spali艂 zw艂oki? - zdziwi艂 si臋 Eimeric.

- Tak, na w艂asne oczy widzia艂em - sk艂ama艂 Genis, przypominaj膮c sobie opowie艣膰 macochy.

- Donios艂e艣 na niego?

- Ja... - Jaume chcia艂 interweniowa膰, lecz Eimeric go powstrzyma艂. - Ja... by艂em wtedy dzieckiem. Ba艂em si臋, 偶e mnie r贸wnie偶 spali.

Inkwizytor przysun膮艂 r臋k臋 do brody, by zas艂oni膰 ledwie widoczny u艣miech, po czym kaza艂 Jaumemu m贸wi膰 dalej.

- Jego matka, ta starucha za drzwiami, jest czarownic膮. Teraz utrzymuje si臋 z nierz膮du, ale by艂a moj膮 mamk膮 i zarazi艂a mnie czarci膮 chorob膮 przez pokarm przeznaczony dla jej syna. - Eimeric otworzy艂 szeroko oczy. Pan Navarcles zauwa偶y艂 jego reakcj臋. - Nie obawiajcie si臋 - doda艂 pospiesznie. - Gdy moja dolegliwo艣膰 wysz艂a na jaw, ojciec zawi贸z艂 mnie natychmiast do biskupa. Jestem synem Llorenca de Bellera i jego 偶ony Cateriny, pan贸w Navarcles. Mo偶ecie si臋 przekona膰, 偶e nikt z moich krewnych nie cierpia艂 na czarci膮 chorob臋. To wszystko przez diabelskie mleko mojej mamki!

- M贸wicie, 偶e jest nierz膮dnic膮?

- Tak, mo偶ecie to sprawdzi膰. Nazywa si臋 Francesca.

- A ta druga kobieta?

- Upar艂a si臋, 偶eby jej towarzyszy膰.

- R贸wnie偶 jest czarownic膮?

- Pozostawiamy to waszemu m膮dremu os膮dowi.

Eimeric zamy艣li艂 si臋. - Co艣 jeszcze? - zapyta艂 po chwili.

- Tak - odezwa艂 si臋 Genis Puig. - Arnau zamordowa艂 mojego brata Guiamona, bo ten nie chcia艂 uczestniczy膰 w szata艅skich obrz臋dach. Arnau pr贸bowa艂 utopi膰 go noc膮 na pla偶y... Kr贸tko potem m贸j brat zmar艂.

Inkwizytor zn贸w przyjrza艂 si臋 rycerzowi.

- Moja siostra Margarida potwierdzi, 偶e m贸wi臋 prawd臋. By艂a 艣wiadkiem tego zdarzenia. Przestraszy艂a si臋 i rzuci艂a do ucieczki, kiedy Arnau zacz膮艂 przyzywa膰 diab艂a. Ona mo偶e po艣wiadczy膰.

- O tym r贸wnie偶 zapomnieli艣cie donie艣膰?

- Dowiedzia艂em si臋 o wszystkim dopiero teraz, gdy napomkn膮艂em siostrze o moim zamiarze. Margarida obawia si臋, 偶e Arnau j膮 skrzywdzi, od lat panicznie si臋 go boi.

- To bardzo powa偶ne zarzuty.

- Bo i wina Arnaua Estanyola jest wielka - argumentowa艂 pan Navarcles. - Sami wiecie, 偶e cz艂owiek ten z premedytacj膮 podkopuje struktury w艂adzy. W swoich w艂o艣ciach na przek贸r w艂asnej 偶onie zni贸s艂 wi臋kszo艣膰 przywilej贸w feudalnych, tu, w Barcelonie, po偶ycza pieni膮dze biedakom, a jako konsul morski zwyk艂 rozs膮dza膰 spory na korzy艣膰 plebsu. - Nicolau Eimeric uwa偶nie s艂ucha艂. - Zawsze pr贸bowa艂 podwa偶y膰 zasady rz膮dz膮ce 艣wiatem. B贸g stworzy艂 ch艂op贸w, by pracowali na roli i byli pos艂uszni panom. Nawet Ko艣ci贸艂, nie chc膮c, by ch艂opi porzucali ziemi臋, zabroni艂 im przyjmowa膰 艣wi臋cenia...

- Ale w Nowej Katalonii nie obowi膮zuj膮 przywileje, o kt贸rych wspomnia艂e艣 - przerwa艂 mu inkwizytor.

Genis Puig przenosi艂 wzrok z jednego rozm贸wcy na drugiego.

- To r贸wnie偶 chcia艂em wyja艣ni膰. - Jaume de Bellera zacz膮艂 偶ywo gestykulowa膰. - W Nowej Katalonii przywileje zniesiono dla dobra ksi臋cia, dla dobra samego Boga, by zaludni膰 tereny odebrane niewiernym i sk艂oni膰 lud do osiedlenia si臋 na nich. Uchylono tam przywileje z woli samego ksi臋cia. Ale Arnau nie jest ksi臋ciem Katalonii, jest ksi臋ciem... ciemno艣ci.

Genis Puig u艣miechn膮艂 si臋, widz膮c, 偶e wielki inkwizytor kiwa lekko g艂ow膮.

- Po偶ycza pieni膮dze biedakom - ci膮gn膮艂 mo偶ny - wiedz膮c z g贸ry, 偶e nigdy ich nie odzyska. B贸g stworzy艂 bogatych i... biednych. To niedopuszczalne, by biedacy mieli pieni膮dze i wydawali c贸rki za m膮偶 jako bogaczki. To jest przeciwne zamys艂om Stw贸rcy. Co sobie pomy艣l膮 biedacy o was, duchownych, albo o nas, mo偶nych? Czy偶 nie jeste艣my pos艂uszni naukom Ko艣cio艂a, traktuj膮c biedak贸w tak, jak na to zas艂uguj膮? Arnau jest demonem, czarcim synem, pod偶ega lud, przygotowuj膮c nadej艣cie szatana. Zastan贸wcie si臋 nad tym.

Nicolau Eimeric zastanowi艂 si臋. Poleci艂 sekretarzowi spisa膰 zeznania Jaumego de Bellera i jego towarzysza, wezwa艂 Margarid臋 Puig i kaza艂 wtr膮ci膰 Francesc臋 do lochu.

- A co z t膮 drug膮? - zapyta艂 pana Navarcles. - Oskar偶acie j膮 o co艣? - M臋偶czy藕ni zawahali si臋. - W takim razie pu艣cimy j膮 wolno.

Zakut膮 w kajdany Francesc臋 umieszczono z dala od Arnaua, na drugim ko艅cu olbrzymiego lochu, a Aledis przegnano z pa艂acu.

Po wydaniu stosownych rozporz膮dze艅 Nicolau Eimeric przeci膮gn膮艂 si臋 na krze艣le. Blu藕nienie w Domu Pa艅skim, sp贸艂kowanie z 呕yd贸wk膮, przyja藕艅 ze starozakonnymi, morderstwo, szata艅skie rytua艂y, sprzeciwianie si臋 naukom Ko艣cio艂a. Wszystkie te zarzuty potwierdzone zosta艂y przez kap艂an贸w, mo偶nych, rycerzy, a nawet przez... wychowank臋 kr贸la. Wielki inkwizytor usiad艂 wygodniej i si臋 u艣miechn膮艂.

M贸wisz, bracie Joanie, 偶e Arnau Estanyol jest bardzo bogaty? Ty g艂upcze! Prawisz mi o grzywnie, a przecie偶 gdy tylko ska偶臋 twego brata, ca艂y jego maj膮tek przejdzie na w艂asno艣膰 Ko艣cio艂a!

Aledis potkn臋艂a si臋 i omal nie upad艂a, kiedy 偶o艂nierze wypchn臋li j膮 z pa艂acu. Odzyskawszy r贸wnowag臋, powiod艂a wzrokiem po przechodniach. Co krzyczeli 偶o艂nierze? Czarownica? Sta艂a na 艣rodku ulicy, wszyscy jej si臋 przygl膮dali. Spojrza艂a na swoj膮 zabrudzon膮 sukni臋. Przyci膮gn臋艂a r臋k膮 po brudnych, potarganych w艂osach. Przechodz膮cy obok bogato odziany m臋偶czyzna obrzuci艂 j膮 bezwstydnym spojrzeniem. Aledis tupn臋艂a nog膮 i ruszy艂a na niego, warcz膮c i szczerz膮c z臋by niczym rozjuszony pies. M臋偶czyzna skoczy艂 jak oparzony i zacz膮艂 ucieka膰. Przystan膮艂 dopiero, gdy przekona艂 si臋, 偶e nieznajoma go ju偶 nie 艣ciga. Aledis popatrzy艂a na gapi贸w, kt贸rzy zacz臋li spuszcza膰 oczy i rozchodzi膰 si臋. Ten i 贸w zerkn膮艂 jeszcze przez rami臋 na czarownic臋, kt贸ra odprowadza艂a ich wzrokiem.

Co si臋 wydarzy艂o? Ludzie Jaumego de Bellera wtargn臋li do domu i aresztowali Francesc臋. Brutalnie odepchn臋li dziewcz臋ta, kt贸re rzuci艂y si臋 jej na pomoc. Wszystkie podopieczne patrzy艂y wyczekuj膮co na Aledis, ale ona nie rusza艂a si臋 z miejsca, oniemia艂a z przera偶enia. Kilku klient贸w wybieg艂o z domu prawie nagich. W ko艅cu Aledis zwr贸ci艂a si臋 do 偶o艂nierza, kt贸ry wygl膮da艂 na oficera:

- Co to ma znaczy膰? Dlaczego aresztujecie Francesc臋?

- Na rozkaz Jaumego de Bellera.

Jaume de Bellera! Aledis spojrza艂a na skulon膮 staruszk臋 podtrzymywan膮 przez dw贸ch 偶o艂nierzy. Francesca dr偶a艂a na ca艂ym ciele. Jaume de Bellera! W dniu, w kt贸rym u st贸p zamku Montbui Arnau zni贸s艂 niesprawiedliwe przywileje, a Francesca zdradzi艂a Aledis sw膮 tajemnic臋, znik艂a jedyna dziel膮ca je bariera. Ile偶 razy od tamtej pory s艂ysza艂a z ust Franceski opowie艣膰 o Llorencu de Bellera? Ile razy widzia艂a, jak p艂acze na wspomnienie tamtych dni? A teraz... zn贸w pojawia si臋 w jej 偶yciu pan Navarcles. Zn贸w zabieraj膮 j膮 na zamek, zupe艂nie jak wtedy...

Francesca nie przestawa艂a dygota膰.

- Pu艣膰cie j膮! - krzykn臋艂a Aledis do 偶o艂nierzy. - Nie widzicie, 偶e robicie jej krzywd臋? - 呕o艂nierze zerkn臋li na prze艂o偶onego. - P贸jdziemy z wami dobrowolnie - doda艂a.

Oficer wzruszy艂 tylko ramionami i 偶o艂nierze popchn臋li staruszk臋 w stron臋 Aledis.

Doprowadzono je na zamek Navarcles i wtr膮cono do lochu. Jednak obchodzono si臋 z nimi 艂askawie: dosta艂y straw臋 i wod臋, a nawet kilka snopk贸w s艂omy do spania. Dopiero teraz Aledis zrozumia艂a dlaczego: Jaume de Bellera chcia艂, by Francesca trafi艂a do Barcelony w dobrej kondycji. Sp臋dzi艂y dwa dni w zamkowych lochach, a potem przewieziono je na furze do stolicy. Dlaczego? Po co? Co to wszystko ma znaczy膰?

Gwar uliczny przywr贸ci艂 Aledis do rzeczywisto艣ci. Przesz艂a zamy艣lona ulic膮 Bisbe, skr臋ci艂a w Sederes i trafi艂a na plac Blat. W ten jasny i s艂oneczny wiosenny dzionek na targ zesz艂o si臋 wi臋cej ludzi ni偶 zwykle. W艣r贸d kupc贸w i sprzedawc贸w zbo偶a kr臋ci艂o si臋 mn贸stwo ciekawskich. Aledis, stoj膮ca w dawnej bramie miejskiej, odwr贸ci艂a si臋, gdy owion膮艂 j膮 zapach chleba z kramu po lewej stronie. Piekarz spojrza艂 na ni膮 nieufnie i Aledis przypomnia艂a sobie, jak wygl膮da. Nie mia艂a ani solda. Prze艂kn臋艂a wi臋c tylko 艣lin臋 i oddali艂a si臋, unikaj膮c wzroku piekarza.

Dwadzie艣cia pi臋膰 lat, up艂yn臋艂o dwadzie艣cia pi臋膰 lat, odk膮d ostatni raz chodzi艂a tymi ulicami, patrzy艂a na tych ludzi, wdycha艂a zapach stolicy. Czy kuchnia dobroczynna Pia Almoina nadal dzia艂a? 呕o艂膮dek przypomnia艂 Aledis, 偶e od wczoraj nie mia艂a nic w ustach. Wr贸ci艂a t膮 sam膮 drog膮 do katedry, s膮siaduj膮cej z pa艂acem biskupim. Zn贸w 艣lina nap艂yn臋艂a jej do ust, gdy podesz艂a do kolejki biedak贸w t艂ocz膮cych si臋 pod bramami Pia Almoina. Ilekro膰 przechodzi艂a t臋dy w m艂odo艣ci, litowa艂a si臋 nad g艂odnymi lud藕mi, kt贸rzy wystawiali na widok publiczny sw膮 bied臋 i 偶ebrali o straw臋.

Teraz przy艂膮czy艂a si臋 do nich. Pochyli艂a g艂ow臋, zas艂oni艂a w艂osami oczy i zacz臋艂a posuwa膰 si臋 wraz z t艂umem, pow艂贸cz膮c nogami. Jeszcze bardziej ukry艂a twarz, gdy nadesz艂a jej kolej i wyci膮gn臋艂a r臋ce do nowicjusza. Dlaczego musi prosi膰 o ja艂mu偶n臋? Ma wygodny dom i oszcz臋dno艣ci, kt贸re pozwol膮 jej do偶y膰 w spokoju staro艣ci. Nadal poci膮ga m臋偶czyzn i... Dosta艂a czerstwy chleb z m膮ki bobowej, wino i misk臋 zupy. Zabra艂a si臋 do jedzenia z apetytem, jak wszyscy otaczaj膮cy j膮 biedacy.

Dopiero gdy sko艅czy艂a, rozejrza艂a si臋. Siedzia艂a w艣r贸d 偶ebrak贸w, kalek i starc贸w. Wszyscy jedli, nie spuszczaj膮c z oka towarzyszy niedoli i trzymaj膮c kurczowo chleb i misk臋. Co robi w Barcelonie? Dlaczego uwi臋ziono Francesc臋? Wsta艂a. Jej uwag臋 przyci膮gn臋艂a blondynka w jaskrawoczerwonej sukni zmierzaj膮ca ku katedrze. Taka elegancka pani... sama? Ale, ale, przecie偶 to nie 偶adna dama. W takim stroju to mo偶e by膰 tylko... Teresa! Aledis pobieg艂a do niej.

- Wystawa艂y艣my na zmian臋 pod zamkiem, 偶eby si臋 czego艣 dowiedzie膰 - opowiada艂a Teresa, u艣ciskawszy Aledis. - Nietrudno nam by艂o wyci膮gn膮膰 informacje od wartownik贸w. - Dziewczyna zmru偶y艂a filuternie pi臋kne niebieskie oczy. - Gdy wywieziono was z zamku, a 偶o艂nierze powiedzieli, 偶e jedziecie do Barcelony, musia艂y艣my wystara膰 si臋 o w贸z, dlatego troch臋 nam zesz艂o... A Francesca?

- Uwi臋ziona w pa艂acu biskupim.

- Dlaczego?

Aledis wzruszy艂a ramionami. Gdy zabrano Francesc臋, a j膮 puszczono wolno, pr贸bowa艂a dowiedzie膰 si臋 czego艣 od duchownych i 偶o艂nierzy. 鈥淲tr膮膰cie staruch臋 do lochu", us艂ysza艂a tylko. Nikt nie chcia艂 jej nic powiedzie膰, odganiano j膮 kuksa艅cami. Z takim uporem pr贸bowa艂a si臋 czego艣 dowiedzie膰, 偶e m艂ody mnich, kt贸rego habitu si臋 uczepi艂a, wezwa艂 stra偶. Wyrzucono j膮 z pa艂acu, wyzywaj膮c od czarownic.

- Ile was przyjecha艂o?

- Eulalia i ja.

Z daleka zobaczy艂y biegn膮c膮 ku nim dziewczyn臋 w jaskrawozielonej sukni.

- Przywioz艂y艣cie pieni膮dze?

- Rozumie si臋.

- A Francesca? - zapyta艂a Eulalia, staj膮c przy nich.

- Zatrzymana - powt贸rzy艂a Aledis. Eulalia ju偶 otwiera艂a usta, ale Aledis j膮 uprzedzi艂a: - Nie wiem dlaczego. - Popatrzy艂a na dziewcz臋ta... Kt贸偶 si臋 im oprze? - Nie wiem, powt贸rzy艂a - ale si臋 dowiemy dlaczego j膮 zatrzymano. Prawda, moje drogie?

Odpowiedzia艂y jej figlarnymi u艣mieszkami.

Joan w艂贸czy艂 si臋 po Barcelonie, zamiataj膮c ulice ub艂oconym habitem. Obieca艂, 偶e sprowadzi Mar do stolicy. Lecz jak spojrzy jej w oczy? Pr贸bowa艂 pertraktowa膰 z wielkim inkwizytorem, ale zamiast pom贸c bratu, da艂 si臋 z艂apa膰 w pu艂apk臋 - jak pierwszy lepszy t臋py wie艣niak, kt贸rych tylu przes艂uchiwa艂 na prowincji - i tylko mu zaszkodzi艂. O co mog艂a oskar偶y膰 Arnaua Elionor? Chcia艂 z艂o偶y膰 szwagierce wizyt臋, ale na samo wspomnienie u艣miechu, jaki przes艂a艂a mu w domu Felipa de Ponts, zmieni艂 zdanie. Skoro donios艂a na w艂asnego m臋偶a, niewiele u niej wsk贸ra.

Ulic膮 Mar doszed艂 do ko艣cio艂a Santa Maria, do ukochanej 艣wi膮tyni Arnaua. Przystan膮艂 i zadar艂 g艂ow臋. Budowla, nadal opleciona rusztowaniami, na kt贸rych uwijali si臋 robotnicy, objawia艂a ju偶 w ca艂ej krasie sw膮 wspania艂o艣膰 i zamys艂 tw贸rcy. Wszystkie mury zewn臋trzne i przypory by艂y wyko艅czone, podobnie jak apsyda i dwa z czterech sklepie艅 sk艂adaj膮cych si臋 na naw臋 g艂贸wn膮. 呕ebra trzeciego sklepienia - kt贸rego klucz op艂aci艂 sam kr贸l i poleci艂 wyrze藕bi膰 na nim posta膰 swego ojca, kr贸la Alfonsa, na koniu - pi臋艂y si臋 w g贸r臋, tworz膮c idealny 艂uk, podtrzymywany przez skomplikowany system rusztowa艅 do czasu, a偶 zwornik nie zr贸wnowa偶y si艂 i hak nie utrzyma si臋 sam. Do ca艂kowitego przykrycia ko艣cio艂a brakowa艂o jeszcze tylko dw贸ch ostatnich sklepie艅 nawy g艂贸wnej.

Jak偶e nie zakocha膰 si臋 w tej 艣wi膮tyni? Joan przypomnia艂 sobie ojca Alberta oraz dzie艅, kiedy trafi艂 tu po raz pierwszy razem z Arnauem. Nie potrafi艂 si臋 wtedy nawet modli膰! Po latach, gdy jego uczono modlitw, czytania i pisania, brat d藕wiga艂 kamienie na budow臋 tego ko艣cio艂a. Joan przypomnia艂 sobie krwawi膮ce rany, z kt贸rymi Arnau wraca艂 z pocz膮tku do domu. Mimo to... nie przestawa艂 si臋 u艣miecha膰. Joan zwr贸ci艂 uwag臋 na majstr贸w rozmaitych rzemios艂 pracuj膮cych w skupieniu przy o艣cie偶ach i archiwoltach g艂贸wnego portalu i zdobi膮cych go rze藕bach, przy nabijanych 膰wiekami drzwiach, geometrycznych wzorach innych na ka偶dym skrzydle, przy kratach z kutego 偶elaza i rzygaczach w kszta艂cie najwymy艣lniejszych bajkowych stwor贸w. Praca wrza艂a r贸wnie偶 przy kapitelach kolumn i witra偶ach, przede wszystkim przy witra偶ach - dzie艂ach stworzonych po to, by s膮czy膰 do 艣wi膮tyni magiczne 艣r贸dziemnomorskie 艣wiat艂o i zabawia膰 si臋 kszta艂tami i barwami ko艣cielnego wn臋trza, odmieniaj膮c je z godziny na godzin臋, a nawet z minuty na minut臋.

Imponuj膮ca rozeta nad g艂贸wnym wej艣ciem zdradza艂a ju偶 sw膮 przysz艂膮 kompozycj臋: w 艣rodku widnia艂a wielolistna rozetka, od kt贸rej odchodzi艂y - niby kapry艣ne strza艂y lub promienie s艂o艅ca starannie wykute w kamieniu - linie dziel膮ce ca艂膮 konstrukcj臋. Spiczasto zako艅czone wzory geometryczne okolone by艂y lini膮 zaostrzonych tr贸jli艣ci, te z kolei - zaokr膮glonymi czworoli艣ciami wie艅cz膮cymi ca艂o艣膰. W ten - oraz w mniejszy, zdobi膮cy w膮skie otwory okienne pod rozet膮 - ornament maswerkowy miano z czasem wstawi膰 kolorowe szkie艂ka osadzone w o艂owiu. Jednak na razie rozeta przypomina艂a olbrzymi膮 paj臋czyn臋 pieczo艂owicie czekaj膮c膮, a偶 majstrowie witra偶y艣ci wype艂ni膮 jej a偶ury.

Zosta艂o jeszcze sporo do zrobienia, pomy艣la艂 Joan na widok setki m臋偶czyzn trudz膮cych si臋, by spe艂ni膰 marzenie ca艂ego narodu. W tej samej chwili na plac przed ko艣cio艂em wszed艂 bastaix z wielkim kamieniem na plecach. By艂 zlany potem od czo艂a po 艂ydki, a jego mi臋艣nie, rysuj膮ce si臋 wyra藕nie pod sk贸r膮, napina艂y si臋 i drga艂y przy ka偶dym kroku przybli偶aj膮cym go do celu. Mimo potwornego wysi艂ku u艣miecha艂 si臋 - zupe艂nie jak kiedy艣 Arnau. Joan nie m贸g艂 oderwa膰 oczu od si艂acza. Robotnicy przerwali prac臋 i zerkali z rusztowa艅 na kamienie, kt贸re przyjdzie im niebawem obrabia膰. W 艣lad za pierwszym osi艂kiem zjawi艂 si臋 drugi, trzeci i nast臋pny - wszyscy szli przygi臋ci do ziemi. D艂uta zamilk艂y na widok skromnych portowych tragarzy i przez kilka chwil ko艣ci贸艂 Santa Maria zamar艂 jak zaczarowany, jeden z robotnik贸w z g贸rnych rusztowa艅 przerwa艂 cisz臋: jego okrzyk, dopinguj膮cy bastaixos, przeci膮艂 powietrze, odbi艂 si臋 od mur贸w i zbudzi艂 wszystkim obecnych.

鈥淣aprz贸d", szepn膮艂 Joan, poddaj膮c si臋 og贸lnemu uniesieniu. Ilekro膰 kt贸ry艣 z u艣miechni臋tych bastaixos rzuca艂 na ziemi臋 przyd藕wigany kamie艅, krzyki si臋 wzmaga艂y. Potem cz臋stowano tragarzy wod膮, a oni, nim ugasili pragnienie, przechylali dzban nad g艂owami i polewali sobie twarze. Joan przypomnia艂 sobie, jak sam poi艂 kiedy艣 bastaixos z buk艂aka Bernata. Wzni贸s艂 oczy do nieba. Musi przyprowadzi膰 wychowanic臋 Arnaua. B贸g na艂o偶y艂 na niego t臋 pokut臋, dlatego p贸jdzie do Mar i wyzna jej prawd臋. Obszed艂 ko艣ci贸艂 i min膮wszy plac Born, Pla d'en Llull i klasztor klarysek, opu艣ci艂 Barcelon臋 przez bram臋 艢wi臋tego Daniela.

Aledis bez trudu odnalaz艂a Jaumego de Bellera i Genisa Puiga. Opr贸cz gie艂dy, gdzie nocowali kupcy 艣ci膮gaj膮cy do Barcelony, w stolicy by艂o tylko pi臋膰 zajazd贸w. Rozkaza艂a Teresie i Eulalii ukry膰 si臋 przy drodze na Montjuic i tam na ni膮 czeka膰. Patrzy艂a za odchodz膮cymi dziewcz臋tami w milczeniu, podczas gdy jej serce 艣ciska艂o si臋 od wspomnie艅...

Straciwszy z oczu blask ich sukni, przyst膮pi艂a do poszukiwa艅. Zacz臋艂a od zajazdu Bou przy placu Nova, niedaleko pa艂acu biskupiego. Parobek przegna艂 j膮, gdy wesz艂a tylnym wej艣ciem i zacz臋艂a rozpytywa膰 o Jaumego de Bellera. W gospodzie Massa przy Portaferrissa, r贸wnie偶 niedaleko pa艂acu biskupiego, kobieta miesz膮ca na podw贸rzu ciasto odpowiedzia艂a przecz膮co na pytanie o mo偶nego z Navarcles. Wtedy Aledis uda艂a si臋 do zajazdu Estanyer przy placu Liana, gdzie bezwstydny pos艂ugacz zmierzy艂 j膮 wzrokiem od st贸p do g艂贸w.

- A kto pyta o Jaumego de Bellera? - chcia艂 wiedzie膰.

- Moja pani - odpar艂a Aledis. - Przyby艂a w 艣lad za nim z Navarcles.

Wysoki i chudy jak patyk ch艂opak utkwi艂 wzrok w piersiach Aledis, po czym si臋gn膮艂 do nich praw膮 r臋k膮.

- A co twoja pani od niego chce?

Aledis ani drgn臋艂a, staraj膮c si臋 zapanowa膰 nad u艣miechem.

- To nie moja sprawa. - Ch艂opak zacz膮艂 nachalnie j膮 obmacywa膰. Aledis podesz艂a i si臋gn臋艂a do jego krocza. Parobek skuli艂 si臋 pod jej dotykiem. - Chocia偶 - powiedzia艂a, przeci膮gaj膮c s艂owa - je艣li osoby, kt贸rych szukam, zatrzyma艂y si臋 w艂a艣nie tutaj, by膰 mo偶e b臋d臋 musia艂a sp臋dzi膰 noc w ogrodzie, podczas gdy moja pani...

Aledis pie艣ci艂a krocze m艂odzika.

- Dzi艣 rano - wymamrota艂 - dwaj mo偶ni poprosili o go艣cin臋.

Tym razem pozwoli艂a sobie na u艣miech. Ju偶 mia艂a si臋 odwr贸ci膰 i odej艣膰, ale... Czemu nie? Od dawna nie czu艂a na sobie m艂odego, niedo艣wiadczonego kochanka, buzuj膮cego po偶膮daniem...

Pchn臋艂a parobka do ma艂ej szopy. Za pierwszym razem ch艂opak nie zd膮偶y艂 nawet opu艣ci膰 spodni, ale potem Aledis nacieszy艂a si臋 w pe艂ni sw膮 mi艂osn膮 zabawk膮.

Gdy wsta艂a i zacz臋艂a si臋 ubiera膰, zasapany parobek nadal le偶a艂 wyci膮gni臋ty na klepisku z oczami utkwionymi w powale.

- Je艣li mnie jeszcze kiedy艣 spotkasz - powiedzia艂a - w jakichkolwiek okoliczno艣ciach, nie znasz mnie. Rozumiesz?

Musia艂a powt贸rzy膰 to dwukrotnie, zanim parobek przytakn膮艂.

- B臋dziecie udawa艂y moje c贸rki - oznajmi艂a Teresie i Eulalii, wr臋czaj膮c im nowe ubrania. -Niedawno owdowia艂am i idziemy do Gerony, prosi膰 mojego brata, by nas przygarn膮艂. Wasz ojciec by艂 prostym czeladnikiem... garbarz z Tarragony, i po jego 艣mierci zosta艂y艣my bez 艣rodk贸w do 偶ycia.

- Jak na w艂a艣nie owdowia艂膮 niewiast臋 bez 艣rodk贸w do 偶ycia jeste艣 nader radosna - prychn臋艂a Eulalia, zrzucaj膮.0 zielon膮 sukni臋 i zerkaj膮c filuternie na Teres臋.

- 艢wi臋ta racja - przyzna艂a jej przyjaci贸艂ka. - Ten wyraz zaspokojenia na twojej twarzy nie przystoi pogr膮偶onej w 偶alu wd贸wce. Nie wygl膮dasz na wdow臋, raczej na 艣wie偶o...

- O mnie si臋 nie martwcie - przerwa艂a Aledis. - W stosownej chwili udam i艣cie wdowi 偶al.

- Ale zanim ta chwila nadejdzie, mo偶e zdradzisz nam, dlaczego jeste艣 taka rozanielona? - nalega艂a Teresa.

Dziewcz臋ta si臋 roze艣mia艂y. Gdy tak rozmawia艂y, ukryte w krzakach g臋sto porastaj膮cych zbocza g贸ry Montjuic, Aledis nie odrywa艂a wzroku od ich nagich, pi臋knych, zmys艂owych cia艂... M艂odo艣膰. Si臋gn臋艂a pami臋ci膮 wstecz i zobaczy艂a siebie w tych samych zaro艣lach...

- Aj - pisn臋艂a Eulalia. - To... drapie.

Aledis ockn臋艂a si臋 i zobaczy艂a Eulali臋 w d艂ugiej, jasnej kamizeli si臋gaj膮cej do kostek.

- C贸rki czeladnika garbarstwa nie chodz膮 w jedwabiach.

- Ale... to? - z偶yma艂a si臋 Eulalia, pokazuj膮c materia艂.

- W to w艂a艣nie ubieraj膮 si臋 przyzwoite panny - przekonywa艂a j膮 Aledis. - Tyle 偶e o czym艣 zapomnia艂y艣cie.

Pokaza艂a im dwa d艂ugie pasy tkaniny, nie mniej zgrzebne ni偶 kamizele. Dziewcz臋ta podesz艂y bli偶ej.

- Co to? - zapyta艂a Teresa.

- Alfardas, s艂u偶膮 do...

- No nie, chyba nie chcesz...

- Przyzwoite kobiety obwi膮zuj膮 sobie piersi. - Dziewcz臋ta pr贸bowa艂y protestowa膰. - Najpierw to - rozkaza艂a Aledis - potem kamizele, a na wierzch kaftan. I cieszcie si臋 - skwitowa艂a ich utyskiwania - 偶e nie kupi艂am wam w艂osiennic. Pokuta wy sz艂aby wam na zdrowie.

Wsp贸lnymi si艂ami obanda偶owa艂y sobie piersi.

- S膮dzi艂am, 偶e mamy uwie艣膰 dw贸ch kawaler贸w - powiedzia艂a Eulalia, gdy Aledis kr臋powa艂a jej wydatny biust. - Poj臋cia nie mam, jak w czym艣 takim...

- Zaufaj mi, wiem co robi臋 - us艂ysza艂a w odpowiedzi. - Wasze prawie bia艂e kaftany s膮 symbolem... dziewictwa. Ci dwaj szubrawcy nie przepuszcz膮 dw贸m dziewicom. Pami臋tajcie - poucza艂a je Aledis, gdy ko艅czy艂y si臋 ubiera膰 - nie mia艂y艣cie nigdy do czynienia z m臋偶czyznami. Nie kokietujcie ich ani nie poczynajcie sobie zbyt 艣mia艂o. Nie odpowiadajcie na ich umizgi. Odmawiajcie im.

- A je艣li si臋 zniech臋c膮?

Aledis unios艂a brwi, spogl膮daj膮c na Teres臋.

- O 艣wi臋ta naiwno艣ci! - za艣mia艂a si臋. - Musicie ich tylko upi膰. P贸ki z nimi b臋dziecie, nie przestan膮 si臋 do was zaleca膰. Zaufajcie mi. I nie zapominajcie, 偶e Francesca zosta艂a zatrzymana przez w艂adze ko艣cielne, nie przez naczelnika ani burmistrza miasta. Skierujecie rozmow臋 na tematy religijne.

Dziewcz臋ta spojrza艂y na siebie z niedowierzaniem.

- Religijne?! - wykrzykn臋艂y jednocze艣nie.

- Wiem, 偶e to nie jest wasza mocna strona - przyzna艂a Aledis. - Ale spr贸bujcie improwizowa膰. Chyba chodzi o czary... 呕o艂nierze, kt贸rzy przegnali mnie z pa艂acu, wyzwali mnie od wied藕m.

Kilka godzin p贸藕niej wartownicy strzeg膮cy bramy Trentaclaus wpu艣cili do Barcelony niewiast臋 w czerni z w艂osami upi臋tymi w kok oraz jej dwie c贸rki - ubrane na bia艂o, bez fiksatuar贸w i pachnide艂, skromnie uczesane i obute w pospolite espadryle - kt贸re sz艂y za matk膮 ze spuszczonymi g艂owami i wzrokiem utkwionym w jej pi臋tach, tak jak kaza艂a im Aledis.


Drzwi lochu otworzy艂y si臋 znienacka. S艂o艅ce wci膮偶 sta艂o wysoko i 艣wiat艂o pr贸bowa艂o przecisn膮膰 si臋 przez ma艂e zakratowane okienko. Jednak rozpacz unosz膮ca si臋 w powietrzu zdawa艂a si臋 je przechwytywa膰 i jasno艣膰 wsi膮ka艂a w brud i odchody. To nie by艂a pora odwiedzin i cienie wype艂niaj膮ce loch poruszy艂y si臋 niespokojnie. Arnau us艂ysza艂 szcz臋k kajdan, kt贸ry ucich艂, gdy tylko dozorca wprowadzi艂 nowego wi臋藕nia - tym razem nie przyszed艂 po nikogo. Jeszcze jeden nieszcz臋艣nik... nieszcz臋艣niczka, poprawi艂 si臋 Arnau na widok staruszki stoj膮cej w drzwiach. Jaki grzech pope艂ni艂a ta biedna babina?

Stra偶nik wepchn膮艂 now膮 ofiar臋 do lochu. Kobieta upad艂a.

- Wstawaj, wied藕mo! - rozleg艂 si臋 jego krzyk. Ale wied藕ma ani drgn臋艂a. M臋偶czyzna dwukrotnie kopn膮艂 cia艂o le偶膮ce u jego st贸p. Echo g艂uchych uderze艅 drga艂o w powietrzu przez kilka nieko艅cz膮cych si臋 sekund. - Kaza艂em ci wsta膰!

Arnau widzia艂, jak wsp贸艂wi臋藕niowie pr贸buj膮 wtopi膰 si臋 w 艣ciany, do kt贸rych ich przykuto. To by艂 ten sam krzyk, ten sam rozkazuj膮cy ton, ten sam g艂os. Odk膮d tu trafi艂, ilekro膰 Wyprowadzano kt贸rego艣 z jego towarzyszy niedoli, zza drzwi dobiega艂 w艂a艣nie ten grzmi膮cy g艂os. Wtedy tak偶e cienie kuli艂y si臋, wymiotuj膮c strach przed torturami. Najpierw s艂ycha膰 by艂o ten g艂os, ten krzyk, a zaraz potem rozdzielaj膮ce wycie katowanego cz艂owieka.

- Wstawaj, stara dziwko!

Staruszka le偶a艂a bez ruchu, mimo spadaj膮cych na ni膮 kopniak贸w. W ko艅cu dozorca schyli艂 si臋, posapuj膮c, z艂apa艂 j膮 za rami臋 i powlek艂 do miejsca, gdzie kazano j膮 zaku膰 - z dala od bankiera. Odg艂os klucza i kajdan by艂 wyrokiem na now膮 wi臋藕niark臋. Przed wyj艣ciem dozorca poszed艂 na drugi koniec lochu.

- Dlaczego? - zapyta艂, gdy polecono mu zaku膰 wied藕m臋 jak najdalej Arnaua.

- Bo to jego matka - odpowiedzia艂 偶o艂nierz inkwizycji, kt贸ry dowiedzia艂 si臋 tego od oficera Jaumego de Bellera.

- Nie my艣l sobie - oznajmi艂 dozorca, staj膮c przed Arnauem - 偶e za te same pieni膮dze r贸wnie偶 twoja mamu艣ka dostanie lepsze 偶arcie. Wied藕ma ma specjaln膮 cen臋, guzik mnie obchodzi, 偶e to twoja matka.



Nic si臋 nie zmieni艂o. Dw贸r, z przylegaj膮c膮 do niego wie偶膮 obronn膮, wci膮偶 sta艂 na szczycie niewielkiego pag贸rka. Joan spojrza艂 przed siebie i zn贸w zabrzmia艂 mu w uszach zgie艂k pospolitego ruszenia, pomruki tysi臋cy m臋偶czyzn, szcz臋k mieczy i radosne okrzyki, kt贸re rozleg艂y si臋 w艂a艣nie w tym miejscu, gdy przekona艂 brata, by wyda艂 Mar za m膮偶. Nigdy nie by艂 na przyjacielskiej stopie z wychowanic膮 Arnaua. Jak zostanie przez ni膮 przyj臋ty?

Wzni贸s艂 oczy do nieba i ruszy艂 pod g贸r臋 przygarbiony, ze spuszczon膮 g艂ow膮, zamiataj膮c drog臋 skrajem habitu.

W obej艣ciu nie by艂o wida膰 偶ywego ducha. Cisz臋 przerywa艂y tylko dobiegaj膮ce z parteru odg艂osy wydawane przez zwierz臋ta.

- Jest tam kto?! - krzykn膮艂 Joan.

Mia艂 zawo艂a膰 ponownie, ale co艣 zwr贸ci艂o jego uwag臋. Ma艂y ch艂opiec wpatrywa艂 si臋 w niego zza w臋g艂a wytrzeszczonymi oczami.

- Chod藕 no tu, smyku - przywo艂a艂 go Joan.

Ch艂opiec zawaha艂 si臋.

- No, chod藕...

- Co si臋. dzieje?

Joan odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 schod贸w prowadz膮cych na pi臋tro. Na szczycie sta艂a Mar i spogl膮da艂a na niego pytaj膮co.

Oboje przez d艂ug膮 chwil臋 stali bez ruchu, nie odzywaj膮c si臋. Joan pr贸bowa艂 odnale藕膰 w tej kobiecie dziewcz臋, kt贸re odda艂 rycerzowi de Ponts, jednak emanuj膮ca z niej powaga niewiele mia艂a wsp贸lnego z burz膮 uczu膰, kt贸rej przed pi臋cioma laty by艂 艣wiadkiem w tym w艂a艣nie dworze. Minuty mija艂y i Joan czu艂 si臋 coraz bardziej zak艂opotany. Mar, niewzruszona, 艣widrowa艂a go wzrokiem.

- Czego chcesz, mnichu? - spyta艂a w ko艅cu.

- Przyszed艂em z tob膮 porozmawia膰 - Joan musia艂 podnie艣膰 g艂os.

- Nie obchodzi mnie, co masz mi do powiedzenia. Mar ju偶 si臋 odwraca艂a, ale go艣膰 odrzek艂 pospiesznie:

- Obieca艂em to Arnauowi. - Ku jego zaskoczeniu Mar przyj臋艂a oboj臋tnie wzmiank臋 o jego bracie, ale przynajmniej si臋 zatrzyma艂a. - Wys艂uchaj mnie, przyszed艂em tu w jego imieniu. - Odczeka艂 chwil臋. - Mog臋 wej艣膰?

Kobieta odwr贸ci艂a si臋 i znikn臋艂a w g艂臋bi domu. Joan ruszy艂 ku schodom, ale zanim na nie wszed艂, zn贸w wzni贸s艂 oczy do nieba. Czy rzeczywi艣cie zas艂u偶y艂 sobie na tak膮 pokut臋?

Odchrz膮kn膮艂, by zwr贸ci膰 na siebie uwag臋. Mar sta艂a przy kuchni, mieszaj膮c co艣 w kocio艂ku zawieszonym na haku wbitym w pu艂ap.

- M贸w - rzuci艂a.

Joan przyjrza艂 si臋 jej. Sta艂a ty艂em do niego, pochylona nad paleniskiem. W艂osy opada艂y jej na plecy, prawie muskaj膮c j臋drne, kszta艂tne po艣ladki, zarysowuj膮ce si臋 wyra藕nie pod kamizel膮. Zamieni艂a si臋 w kobiet臋... w pi臋kn膮 kobiet臋.

- D艂ugo tak b臋dziesz sta艂? - zapyta艂a, zerkaj膮c na niego.

- Inkwizycja uwi臋zi艂a Arnaua - wyrzuci艂 jednym tchem.

Mar przesta艂a miesza膰 straw臋.

Joan milcza艂.

Dr偶膮cy g艂os Mar zdawa艂 si臋 dobiega膰 z p艂omieni:

- Niekt贸rzy s膮 uwi臋zieni od lat...

Nadal sta艂a wyprostowana ty艂em do Joana. Opu艣ci艂a r臋ce wzd艂u偶 tu艂owia i wpatrywa艂a si臋 w okap nad paleniskiem.

- To nie Arnau ci臋 uwi臋zi艂. Mar odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie.

- Kto, je艣li nie on, odda艂 mnie porywaczowi? - krzykn臋艂a. - Kto kaza艂 mi za niego wyj艣膰? Kto nie pom艣ci艂 mej ha艅by? Zosta艂am zniewolona! Porwana i zniewolona!

Plu艂a s艂owami. Dr偶a艂a - od g贸rnej wargi a偶 po d艂onie, kt贸re pr贸bowa艂a sple艣膰 na piersiach. Joan nie m贸g艂 znie艣膰 spojrzenia jej nabieg艂ych krwi膮 oczu.

- To nie Arnau - powt贸rzy艂. - To... To ja! - krzykn膮艂. - Rozumiesz, niewiasto? To ja. To ja nam贸wi艂em go, by wyda艂 ci臋 za rycerza de Ponts. Jaki los czeka艂 poha艅bion膮 pann臋? Co by si臋 z tob膮 sta艂o, gdyby ca艂a Barcelona dowiedzia艂a si臋 o twym nieszcz臋艣ciu? To ja, za namow膮 Elionor, ukartowa艂em porwanie i przysta艂em na tw膮 ha艅b臋, byle Arnau wyda艂 ci臋 za m膮偶. To ja jestem wszystkiemu winien. Arnau nie by艂by do tego zdolny.

Ich oczy si臋 spotka艂y. Joan poczu艂, 偶e habit mniej mu ci膮偶y. Mar przesta艂a dr偶e膰, 艂zy nap艂yn臋艂y jej do oczu.

- Kocha艂 ci臋 - doda艂 Joan. - Kocha艂 ci臋 i nadal kocha. Potrzebuje ci臋...

Mar ukry艂a twarz w d艂oniach. Zgi臋艂a kolana, skuli艂a si臋 i osun臋艂a na pod艂og臋.

Ju偶. Ma to za sob膮. Teraz Mar pojedzie do Barcelony, powie o wszystkim Arnauowi i... Joan, zatopiony w my艣lach, pochyli艂 si臋, by pom贸c Mar wsta膰...

- Nie dotykaj mnie! Joan odskoczy艂.

- Co艣 si臋 sta艂o, pani?

Spojrza艂 na drzwi. W progu sta艂 uzbrojony w kos臋 herkules, kt贸ry mierzy艂 go gro藕nym wzrokiem. Zza jego n贸g zerka艂 na艅 znajomy malec. Joan sta艂 nieca艂e dwie pi臋dzi od nowo przyby艂ego, kt贸ry przerasta艂 go o dwie g艂owy.

- Nic si臋 nie sta艂o - odpar艂 Joan, jednak osi艂ek zlekcewa偶y艂 go, odepchn膮艂 i ruszy艂 ku Mar. - Powiedzia艂em, 偶e nic si臋 nie sta艂o - powt贸rzy艂 z naciskiem mnich. - Wracaj do swoich zaj臋膰.

Pachol臋 schroni艂o si臋 za framug膮 i nie przestawa艂o obserwowa膰 go艣cia. Gdy Joan odwr贸ci艂 spojrzenie od malca i przeni贸s艂 je na izb臋, zobaczy艂, 偶e osi艂ek kl臋czy przy Mar, jednak jej nie dotyka.

- Nie s艂yszysz, co si臋 do ciebie m贸wi? - zapyta艂 go. M臋偶czyzna nie odpowiedzia艂. - Kaza艂em ci wraca膰 do swoich zaj臋膰.

Tym razem osi艂ek odwr贸ci艂 si臋 do niego.

- S艂ucham tylko rozkaz贸w mej pani.

Ilu m臋偶czyzn takich jak on, ros艂ych, silnych, zadufanych w sobie, pad艂o przed nim na kolana? Ilu p艂aka艂o i b艂aga艂o o lito艣膰, gdy odczytywa艂 im wyrok? Joan zmru偶y艂 oczy, zacisn膮艂 pi臋艣ci i zrobi艂 dwa kroki do przodu.

- Jak 艣miesz sprzeciwia膰 si臋 艢wi臋tej Inkwizycji?! - krzykn膮艂.

Nim zd膮偶y艂 doko艅czy膰 zdanie, Mar zerwa艂a si臋 z pod艂ogi. Zn贸w dr偶a艂a. Osi艂ek r贸wnie偶 wsta艂, cho膰 nieco wolniej.

- Jak 艣miesz zjawia膰 si臋 tu i grozi膰 memu s艂udze? Inkwizytor? Nie roz艣mieszaj mnie! Jeste艣 po prostu czartem w habicie dominikanina. To ty mnie zha艅bi艂e艣! - Joan zauwa偶y艂, 偶e m臋偶czyzna zaciska r臋ce na kosie. - Sam si臋 do tego przyzna艂e艣!

- Ja... - zaj膮kn膮艂 si臋 Joan.

Parobek podszed艂 do niego i przytkn膮艂 mu do brzucha t臋p膮 kraw臋d藕 kosy.

- Nikt si臋 nie dowie, prosz臋 pani. Przyszed艂 sam. Joan spojrza艂 na Mar. W jej oczach nie wyczyta艂 strachu ani lito艣ci, tylko... Rzuci艂 si臋 do wyj艣cia, ale malec zatrzasn膮艂 drzwi przed nosem i wbi艂 w niego wzrok.

Parobek od ty艂u si臋gn膮艂 kos膮 do szyi mnicha. Ostrze wbi艂o si臋 w grdyk臋 ofiary. Joan zamar艂. Na twarzy dziecka nie wida膰 ju偶 by艂o strachu, odzwierciedla艂a teraz uczucia doros艂ych, stoj膮cych za dominikaninem.

- Co... co chcesz zrobi膰, Mar? - Gdy m贸wi艂, kosa zadrasn臋艂a mu sk贸r臋 na szyi.

Milcza艂a przez chwil臋. Joan s艂ysza艂 jej oddech.

- Zamknij go w wie偶y - rozkaza艂a parobkowi.

Nie wesz艂a tam ani razu, odk膮d zobaczy艂a, jak oddzia艂y Barcelony gotuj膮 si臋 do szturmu, a potem wiwatuj膮. Gdy jej m膮偶 zgin膮艂 pod Calatayud, zamkn臋艂a wie偶臋 na cztery spusty.


Wdowa i jej dwie c贸rki przesz艂y przez plac Liana i skierowa艂y si臋 do zajazdu Estanyer, dwupi臋trowego budynku z kamienia, gdzie na parterze mie艣ci艂a si臋 kuchnia i jadalnia, a na pi臋trze pokoje go艣cinne. Przyj膮艂 ich w艂a艣ciciel i parobek. Aledis pu艣ci艂a oko do znajomego ch艂opaka, kt贸ry wpatrywa艂 si臋 w ni膮 oniemia艂y. 鈥淣a co si臋 gapisz?" - wrzasn膮艂 gospodarz, wal膮c go po 艂bie. M艂odzik uciek艂 na podw贸rze za domem. Teresa i Eulalia zauwa偶y艂y mrugni臋cie Aledis i u艣miechn臋艂y si臋.

- Wy te偶 si臋 doigracie - warkn臋艂a Aledis, gdy gospodarz odwr贸ci艂 si臋 na chwil臋 - je艣li nie przestaniecie stawia膰 n贸g jak pokraki i si臋 czochra膰. Je艣li jeszcze raz zobacz臋, 偶e si臋 drapiecie...

- W tym nie da si臋 normalnie chodzi膰...

- Cicho - sykn臋艂a Aledis, bo gospodarz zn贸w na nie spojrza艂.

Mia艂 jeden wolny pok贸j, w kt贸rym zmie艣ci艂yby si臋 wszystkie trzy, ale by艂y tam tylko dwa sienniki.

- Nic nie szkodzi, dobry cz艂owieku - uspokoi艂a go Aledis. - Moje c贸rki przywyk艂y do dzielenia pos艂ania.

- Widzia艂y艣cie jego min臋, kiedy mu powiedzia艂a艣, 偶e sypiamy razem? - zapyta艂a Teresa, gdy zosta艂y same w pokoju.

鈥淒wa sienniki wypchane s艂om膮 i niewielka skrzynia, na kt贸rej sta艂a lampka oliwna, stanowi艂y ca艂e umeblowanie izby.

- Wyobrazi艂 sobie ani chybi, 偶e le偶y mi臋dzy nami -. zachichota艂a Eulalia.

- I to mimo 偶e starannie zas艂oni艂y艣cie swe wdzi臋ki. A nie m贸wi艂am? - wtr膮ci艂a Aledis.

- Mo偶e powinny艣my pracowa膰 w takich strojach. Bior膮c pod uwag臋 rezultaty...

- To sprawdza si臋 tylko raz, co najwy偶ej kilka razy. M臋偶czyzn poci膮ga niewinno艣膰, cnota. Gdy dostan膮 to, czego chcieli... Musia艂yby艣my w臋drowa膰 z miejsca na miejsce, oszukuj膮c ludzi, i nie mog艂yby艣my bra膰 pieni臋dzy.

- Za 偶adne skarby 艣wiata nie nosi艂abym tych espadryli i tego... - Teresa zacz臋艂a drapa膰 si臋 po brzuchu i biu艣cie.

- Przesta艅!

- Przecie偶 nikt nie widzi - broni艂a si臋 dziewczyna.

- Im bardziej si臋 drapiesz, tym bardziej b臋dzie ci臋 sw臋dzie膰.

- Dlaczego pu艣ci艂a艣 oko do pos艂ugacza? - zainteresowa艂a si臋 Eulalia.

Aledis zmierzy艂a trzpiotki gro藕nym wzrokiem.

- Nie wasza sprawa.

- Bierzesz od niego pieni膮dze? - chcia艂a wiedzie膰 Teresa. Aledis przypomnia艂a sobie min臋 ch艂opaka, gdy nie zd膮偶y艂 nawet opu艣ci膰 spodni, oraz nieporadn膮 偶膮dz臋, z jak膮 rzuci艂 si臋 na ni膮 chwil臋 potem. J膮 te偶 poci膮ga艂a niewinno艣膰, cnota...

- Ka偶dy ma swoje przyjemno艣ci - skwitowa艂a z u艣miechem.

Przesiedzia艂y w izbie do kolacji. O um贸wionej porze zesz艂y do jadalni i usiad艂y przy topornym nieheblowanym stole. Niebawem zjawili si臋 r贸wnie偶 Jaume de Bellera i Genis Puig. Usiedli przy stole w drugim ko艅cu izby i zacz臋li natarczywie przygl膮da膰 si臋 dziewcz臋tom. W jadalni nie by艂o innych sto艂ownik贸w. Na znak Aledis jej 鈥渃贸rki" prze偶egna艂y si臋 i pochyli艂y nad zup膮 podan膮 przez gospodarza.

- Wino? Tak, ale tylko dla mnie - odpowiedzia艂a Aledis na jego pytanie. - Moje dziewczynki nie pij膮.

- Przynie艣cie jeszcze jeden dzban wina. I jeszcze jeden... Od 艣mierci naszego ojca... - Teresa usprawiedliwia艂a matk臋 przed gospodarzem.

- Topi smutek w winie... - doko艅czy艂a za siostr臋 Eulalia.

- Pos艂uchajcie mnie dobrze - szepn臋艂a Aledis. - Wypi艂am ju偶 trzy dzbany i nie ukrywam, 偶e wino uderzy艂o mi do g艂owy. Lada chwila padn臋 na st贸艂 i zaczn臋 chrapa膰. Wiecie, co robi膰. Musimy si臋 dowiedzie膰, dlaczego pojmano Francesc臋 i co j膮 czeka.

Aledis osun臋艂a si臋 na st贸艂, u艂o偶y艂a g艂ow臋 na d艂oniach i nastawi艂a ucha.

- Chod藕cie do nas - rozleg艂o si臋 w jadalni. Zapanowa艂a cisza. - Przecie偶 jest pijana... - doda艂 po chwili ten sam g艂os.

- Nic wam nie zrobimy - powiedzia艂 drugi m臋偶czyzna. - W zaje藕dzie w Barcelonie jeste艣cie bezpieczne. Zreszt膮 pod okiem gospodarza...

Aledis pomy艣la艂a o ober偶y艣cie. Wystarczy, 偶e pozwol膮 mu dotkn膮膰 tego i owego...

- Nie b贸jcie si臋... Przecie偶 jeste艣my rycerzami...

W ko艅cu da艂y si臋 przekona膰. Aledis us艂ysza艂a, 偶e wstaj膮 od sto艂u.

- Co艣 nie chrapiesz - sykn臋艂a jej do ucha Teresa. Aledis pozwoli艂a sobie na przelotny u艣miech.

- Zamek!

Wyobrazi艂a sobie, jak Teresa wpatruje si臋 w Jaumego olbrzymimi zielonymi oczami, pozwalaj膮c mu podziwia膰 sw膮 urod臋.

- S艂ysza艂a艣, Eulalio? Pan kawaler ma zamek. To prawdziwy mo偶now艂adca. Nigdy nie rozmawia艂y艣my z prawdziwym mo偶now艂adca...

- Ch臋tnie pos艂uchamy o waszych walecznych czynach - dobieg艂y Aledis s艂owa Eulalii. - Widzieli艣cie kr贸la Piotra? Rozmawiali艣cie z nim?

- Kogo jeszcze znacie? - dopytywa艂a si臋 Teresa. Zasypa艂y pana Navarcles pytaniami. Aledis mia艂a ochot臋 uchyli膰 powieki, 偶eby podejrze膰... Ale nie, lepiej nie. Jej podopieczne znaj膮 si臋 na rzeczy.

Zamek, kr贸l, kortezy... Uczestniczyli艣cie w obradach kortez贸w? Wojna... Strwo偶one piski, gdy Genis Puig - bez zamku, dost臋pu do kr贸la i miejsca w kortezach - postanowi艂 zwr贸ci膰 ich uwag臋 barwnymi opisami bitew, w kt贸rych bra艂 udzia艂... No i wino, bardzo du偶o wina.

- Co taki mo偶ny jak wy, panie, robi w Barcelonie, w rym zaje藕dzie? Czy偶by艣cie czekali na jak膮艣 osobisto艣膰? - zapyta艂a Teresa.

- Przywie藕li艣my czarownic臋 - odrzek艂 Genis.

Dziewcz臋ta zadawa艂y pytania tylko Jaumemu. Teresa zauwa偶y艂a, 偶e gani on wzrokiem towarzysza. Nadszed艂 w艂a艣ciwy moment.

- Czarownic臋! - pisn臋艂a Teresa, przypadaj膮c do mo偶nego i 艣ciskaj膮c go za r臋ce. - W Tarragonie widzia艂y艣my czarownic臋 p艂on膮c膮 na stosie. Wyzion臋艂a ducha, wrzeszcz膮c wniebog艂osy, podczas gdy p艂omienie liza艂y japo udach, parzy艂y jej piersi i...

Teresa spojrza艂a w sufit, jakby wci膮偶 mia艂a przed oczami stos. Zaraz potem przy艂o偶y艂a r臋ce do piersi, jednak po chwili opami臋ta艂a si臋 i uda艂a zawstydzenie na widok mo偶nego, kt贸ry spogl膮da艂 na ni膮 po偶膮dliwie.

Jaume wsta艂, nie puszczaj膮c jej d艂oni.

- Chod藕. - Zabrzmia艂o to bardziej jak rozkaz ni偶 pro艣ba. Teresa pozwoli艂a zaci膮gn膮膰 si臋 na g贸r臋.

Genis Puig odprowadzi艂 ich wzrokiem.

- A my? - powiedzia艂 do Eulalii, k艂ad膮c znienacka d艂o艅 na jej udzie.

Dziewczyna nie zareagowa艂a.

- Najpierw chcia艂abym pos艂ucha膰 o tej czarownicy. To mnie podnieca...

Rycerz przesun膮艂 d艂o艅 wy偶ej i zacz膮艂 opowiada膰. Aledis o ma艂y w艂os nie podnios艂a g艂owy i nie zepsu艂a wszystkiego gdy us艂ysza艂a imi臋 Arnaua. 鈥淭a wied藕ma jest jego matk膮", powiedzia艂. 鈥淶emsta jest s艂odka...".

- To co, idziemy? - zapyta艂, sko艅czywszy opowie艣膰. Eulalia milcza艂a.

- Czy ja wiem... - mrukn臋艂a w ko艅cu. Rycerz zerwa艂 si臋 i uderzy艂 j膮 w twarz.

- Przesta艅 si臋 krygowa膰, tylko chod藕!

- Niech wam b臋dzie - ust膮pi艂a Eulalia.

Gdy Aledis zosta艂a sama, z trudem wsta艂a od sto艂u. Rozmasowa艂a sobie kark. Dojdzie do spotkania Arnaua i Franceski, diab艂a i czarownicy, jak powiedzia艂 Genis Puig.

- Wola艂abym umrze膰, ani偶eli przyzna膰 si臋, 偶e jestem jego matk膮 - stwierdzi艂a kilkakrotnie Francesca, gdy rozmawia艂y o nim po wydarzeniach na esplanadzie przed zamkiem Montbui. - On jest szanowanym obywatelem - doda艂a, nie dopuszczaj膮c Aledis do g艂osu - a ja zwyk艂膮 prostytutk膮. Poza tym... nie potrafi艂abym wyja艣ni膰 mu wielu rzeczy: dlaczego nie uciek艂am z nim i z jego ojcem, dlaczego porzuci艂am go, skazuj膮c na pewn膮 艣mier膰...

Aledis spu艣ci艂a wzrok.

- Nie wiem, co powiedzia艂 mu o mnie ojciec - ci膮gn臋艂a Francesca. - Zreszt膮 co si臋 sta艂o, to si臋 nie odstanie. Czas zsy艂a zapomnienie, nawet matkom. Lubi臋 wspomina膰, jak stoi na pode艣cie w Montbui i rzuca wyzwanie mo偶nym. Nie pozwol臋, by z mojej winy dozna艂 poni偶enia. Lepiej niech wszystko pozostanie tak, jak jest. Aledis, ty jedna znasz ca艂膮 prawd臋. Obiecaj, 偶e nawet po mojej 艣mierci dochowasz tajemnicy. Przyrzeknij mi.

Ale na c贸偶 zda si臋 teraz ta obietnica?

Kiedy Esteve wszed艂 ponownie na wie偶臋, nie mia艂 ju偶 przy sobie kosy.

- Moja pani chce, by艣 zawi膮za艂 sobie oczy - powiedzia艂, rzucaj膮c Joanowi ga艂gan.

- Za kogo mnie masz? - oburzy艂 si臋 Joan, odsuwaj膮c sukno stop膮.

Wie偶a by艂a w膮ska, liczy艂a nie wi臋cej ni偶 trzy metry 艣rednicy. Jeden krok - i Esteve znalaz艂 si臋 przy mnichu. Uderzy艂 go na odlew w oba policzki.

- Pani powiedzia艂a, 偶e masz zawi膮za膰 sobie oczy.

- Jestem inkwizytorem!

Kolejny cios i mnich run膮艂 na 艣cian臋, a potem osun膮艂 si臋 parobkowi pod nogi.

- R贸b, co m贸wi臋. - Esteve uni贸s艂 go jedn膮 r臋k膮. - Zawi膮zuj oczy - powt贸rzy艂, gdy Joan ju偶 sta艂.

- Pr贸bujesz zastraszy膰 inkwizytora? Nie my艣l sobie... Esteve nie pozwoli艂 mu doko艅czy膰. Uderzy艂 go pi臋艣ci膮 w twarz, a gdy Joan ponownie osun膮艂 si臋 na ziemi臋, zacz膮艂 go kopa膰 w krocze, w brzuch, w pier艣, w g艂ow臋...

Mnich skuli艂 si臋 z b贸lu. Esteve zn贸w podni贸s艂 go jedn膮 r臋k膮.

- Pani powiedzia艂a, 偶e masz zawi膮za膰 sobie oczy.

Z ust mnicha p艂yn臋艂a krew. Nogi si臋 pod nim ugina艂y. Gdy Esteve go pu艣ci艂, Joan pr贸bowa艂 utrzyma膰 r贸wnowag臋, ale silny b贸l w kolanie przygi膮艂 go do ziemi. Upad艂 na parobka i pr贸bowa艂 si臋 go przytrzyma膰, ale osi艂ek pchn膮艂 go na ziemi臋.

- Zawi膮zuj oczy.

Ga艂gan le偶a艂 tu偶 obok. Joan poczu艂, 偶e nie艣wiadomie odda艂 mocz i 偶e habit klei mu si臋 do ud.

Si臋gn膮艂 po szmat臋 i przewi膮za艂 sobie oczy.

S艂ysza艂, jak parobek zamyka drzwi i wychodzi z wie偶y. Zapanowa艂a cisza - cisza trwaj膮ca w niesko艅czono艣膰. Potem na schodach rozleg艂y si臋 liczne kroki. Joan wsta艂, macaj膮c 艣ciany. Drzwi si臋 otworzy艂y. Wnoszono meble. Mo偶e krzes艂a?

- Wiem, 偶e艣 zgrzeszy艂. - G艂os siedz膮cej na sto艂ku Mar poni贸s艂 si臋 po wie偶y. Towarzysz膮cy jej ma艂y ch艂opiec obserwowa艂 mnicha.

Joan milcza艂.

- Inkwizycja nie odbiera swoim... wi臋藕niom prawa do ogl膮dania trybuna艂u - rzuci艂 po chwili. Mo偶e je艣li wda si臋 z ni膮 w dyskusj臋...

- Racja - us艂ysza艂 w odpowiedzi. - Wy odbieracie im tylko dusz臋, godno艣膰, dobre imi臋, honor. Wiem, 偶e艣 zgrzeszy艂 - powt贸rzy艂a Mar.

- Nie uznaj臋 tej kalumnii.

Mar skin臋艂a na parobka. Esteve podszed艂 do Joana i uderzy艂 go pi臋艣ci膮 w brzuch. Mnich zgi膮艂 si臋 wp贸艂, 艂api膮c z trudem powietrze. Gdy si臋 wyprostowa艂, w wie偶y zn贸w panowa艂a cisza. Jego rz臋偶enie zag艂usza艂o oddechy obecnych. Bola艂y go nogi i pier艣, piek艂a twarz. Nikt si臋 nie odezwa艂. Cios kolanem w zewn臋trzn膮 cz臋艣膰 uda powali艂 go na ziemi臋.

B贸l zel偶a艂, lecz Joan nadal le偶a艂 na ziemi.

Zn贸w zapad艂a cisza.

Kopniak w nerki kaza艂 Joanowi odwr贸ci膰 si臋 na drugi bok. Znowu si臋 skuli艂.

- Czego ode mnie chcesz? - j臋kn膮艂, wij膮c si臋 z b贸lu. Nie doczeka艂 si臋 odpowiedzi. Gdy b贸l zel偶a艂, parobek podni贸s艂 go i znowu postawi艂 przed Mar.

Joan s艂ania艂 si臋 na nogach.

- Czego ode mnie...?

- Wiem, 偶e艣 zgrzeszy艂.

Jak daleko mo偶e si臋 posun膮膰? Zakatuje go? Chce go zabi膰? Owszem, zgrzeszy艂, ale Mar nie ma prawa go s膮dzi膰. Zatrz膮s艂 si臋 i omal nie upad艂.

- Przecie偶 ju偶 wyda艂a艣 na mnie wyrok - wydusi艂. - Po co chcesz mnie jeszcze s膮dzi膰?

Cisza. Mrok.

- No, powiedz! Po co chcesz mnie jeszcze s膮dzi膰?

- Masz racj臋 - us艂ysza艂 w ko艅cu. - Ju偶 wyda艂am na ciebie wyrok, ale pami臋taj, 偶e sam si臋 do wszystkiego przyzna艂e艣. Tu, gdzie teraz stoisz, skradziono mi dziewictwo, tu W艂a艣nie wielokrotnie mnie ha艅biono. Powie艣 go, a potem pozb膮d藕 si臋 cia艂a - rzuci艂a Mar do parobka.

Jej kroki oddali艂y si臋 i pocz臋艂y cichn膮膰 na schodach. Joan poczu艂, 偶e Esteve kr臋puje mu r臋ce na plecach. Nie m贸g艂 si臋 rusza膰, mi臋艣nie odm贸wi艂y mu pos艂usze艅stwa. Parobek uni贸s艂 go i postawi艂 na sto艂ku, na kt贸rym dopiero co siedzia艂a Mar. Potem rozleg艂 si臋 szmer powrozu przerzucanego przez belki stropu. Esteve nie trafi艂 za pierwszym razem i powr贸z uderzy艂 o pod艂og臋. Joan zrobi艂 pod siebie. Mia艂 ju偶 stryczek na szyi.

- Zgrzeszy艂em! - krzykn膮艂 resztk膮 si艂. Mar by艂a ju偶 na dole.

Nareszcie.

Wr贸ci艂a na wie偶臋 w towarzystwie malca.

- No, a teraz s艂ucham - przem贸wi艂a do mnicha.

O 艣wicie wyruszyli do Barcelony. Esteve pom贸g艂 Mar - od艣wi臋tnie ubranej, wystrojonej w swe nieliczne kosztowno艣ci, ze 艣wie偶o umytymi, rozpuszczonymi w艂osami - wsi膮艣膰 na mulic臋.

- Opiekuj si臋 domem - powiedzia艂a parobkowi, spinaj膮c zwierz臋. - A ty pomagaj ojcu - zwr贸ci艂a si臋 do ch艂opca.

Esteve pchn膮艂 Joana w 艣lad za mulic膮.

- R贸b, czego si臋 od ciebie wymaga, mnichu - rzuci艂. Joan ruszy艂 za Mar ze spuszczon膮 g艂ow膮, pow艂贸cz膮c nogami.

Co go teraz czeka? Noc膮, gdy zerwano mu przepask臋 z oczu, stan膮艂 oko w oko z Mar, o艣wietlon膮 przez migotliwe p艂omienie pochodni zatkni臋tych w uchwytach umieszczonych na 艣cianie za jej plecami.

Naplu艂a mu w twarz.

- Nie zas艂ugujesz na przebaczenie... Ale Arnau mo偶e ci臋 potrzebowa膰 - doda艂a po chwili. - Gdyby nie to, w艂asnor臋cznie bym ci臋 zat艂uk艂a.

Ma艂e spiczaste kopyta mulicy mi臋kko uderza艂y o ziemi臋. Joan szed艂 w rytm tego miarowego st膮pania wpatrzony we w艂asne stopy. Wyzna艂 wszystko: od rozm贸w z Elionor po nienawi艣膰, kt贸ra popchn臋艂a go do obj臋cia funkcji inkwizytora. W艂a艣nie wtedy Mar zerwa艂a mu opask臋 i splun臋艂a w twarz.

Mulica drepta艂a potulnie do Barcelony. Joana owion膮艂 nap艂ywaj膮cy z lewej strony zapach morza, kt贸ry towarzyszy艂 im przez reszt臋 podr贸偶y.

S艂o艅ce zaczyna艂o ju偶 przygrzewa膰, kiedy Aledis wysz艂a z zajazdu i wmiesza艂a si臋 w t艂um zape艂niaj膮cy plac Liana. W Barcelonie dawno ju偶 rozpocz膮艂 si臋 nowy dzie艅. Kilka kobiet, uzbrojonych w wiadra, dzbany i buk艂aki sta艂o w kolejce do studni Cadena, zaraz obok zajazdu, inne t艂oczy艂y si臋 przed jatk膮 na drugim ko艅cu placu. Pokrzykiwa艂y i 艣mia艂y si臋 na ca艂y g艂os. Aledis zamierza艂a wcze艣niej opu艣ci膰 zajazd, ale przebieranie si臋 za wdow臋 - z w膮tpliw膮 pomoc膮 dw贸ch dziewcz膮t, kt贸re nie przestawa艂y wypytywa膰, co teraz b臋dzie, co stanie si臋 z Francesc膮, czy sp艂onie na stosie zgodnie z 偶yczeniem poznanych w zaje藕dzie kawaler贸w - zaj臋艂o jej wi臋cej czasu, ni偶 s膮dzi艂a. Przynajmniej nikt nie zwraca艂 na ni膮 uwagi, gdy ulic膮 B贸ria zmierza艂a na plac Blat. Czu艂a si臋 dziwnie. Przywyk艂a do wzbudzania zainteresowania m臋偶czyzn i pogardy kobiet, tymczasem teraz, gdy s艂o艅ce klei艂o si臋 do jej 偶a艂obnych szat, zerka艂a na boki i nie natrafia艂a na cho膰by jedno ukradkowe spojrzenie.

Zgie艂k dobiegaj膮cy z pobliskiego placu zwiastowa艂 jeszcze wi臋kszy t艂ok i skwar. Aledis by艂a ju偶 i tak zlana potem, a jej piersi wyrywa艂y si臋 spod 艣ciskaj膮cych je alfardas. Dlatego przed g艂贸wnym targowiskiem stolicy odbi艂a na prawo w zacienion膮 ulic膮 Semolers, a stamt膮d na plac Oli, gdzie mieszka艅cy Barcelony 艣ci膮gali w poszukiwaniu najlepszej oliwy i kupowali pieczywo. Aledis sz艂a dalej i po chwili dotar艂a do studni 艢wi臋tego Jana. Oblegaj膮ce j膮 kobiety r贸wnie偶 nie zwr贸ci艂y uwagi na spocon膮 wdow臋.

Aledis skr臋ci艂a w lewo i dosz艂a do katedry i do pa艂acu biskupiego. Poprzedniego dnia przegnano j膮 st膮d, wyzywaj膮c od wied藕m. Zostanie rozpoznana? Pos艂ugacz z zajazdu... Aledis u艣miechn臋艂a si臋 i rozejrza艂a za bocznym wej艣ciem. Parobek mia艂 okazj臋 przyjrze膰 jej si臋 lepiej ni偶 偶o艂nierze inkwizycji.

- Musz臋 si臋 widzie膰 z dozorc膮 wi臋ziennym. Mam dla niego wiadomo艣膰 - odpowiedzia艂a na pytanie wartownika stoj膮cego w bramie.

呕o艂nierz wpu艣ci艂 j膮 i wskaza艂 drog臋 do loch贸w.

W miar臋 jak schodzi艂a do podziemi, 艣wiat艂o i barwy dnia zanika艂y. Na samym dole natrafi艂a na prostok膮tne, opustosza艂e i o艣wietlone pochodniami pomieszczenie z klepiskiem. W jednym k膮cie siedzia艂, oparty o 艣cian臋, trusty dozorca, naprzeciwko niego otwiera艂 si臋 mroczny korytarz.

M臋偶czyzna w milczeniu mierzy艂 wzrokiem id膮c膮 ku niemu wdow臋.

Aledis wzi臋艂a g艂臋boki oddech.

- Przysz艂am odwiedzi膰 staruszk臋, kt贸ra trafi艂a tu wczoraj. - Przy tych s艂owach zadzwoni艂a wypchan膮 sakiewk膮.

Dozorca nie ruszy艂 si臋 ani nie odezwa艂, tylko strzykn膮艂 艣lin膮 pod jej nogi i machn膮艂 r臋k膮 ze wzgard膮. Aledis zrobi艂a krok do ty艂u.

- Nie ma mowy - rzuci艂 po chwili grubas.

Aledis otworzy艂a sakiewk臋. 殴renice dozorcy ch艂on臋艂y blask monet wysypuj膮cych si臋 na jej d艂o艅. Rozkaz by艂 wyra藕ny - bez upowa偶nienia Nicolaua Eimerica nikt nie mo偶e wej艣膰 do loch贸w - a on nie zamierza nara偶a膰 si臋 wielkiemu inkwizytorowi. Zna艂 jego napady z艂o艣ci i... kary za niesubordynacj臋. Lecz wdowa oferowa艂a mu nielich膮 sumk臋... Poza tym oficer wspomnia艂, 偶e inkwizytorowi chodzi g艂贸wnie o Arnaua Estanyola. A ta kobieta chce si臋 widzie膰 z czarownic膮, nie z bankierem. - Niech b臋dzie, wchod藕 - ust膮pi艂.


Nicolau waln膮艂 z ca艂ej si艂y w st贸艂.

- Co ten 艂achudra sobie my艣li?!

M艂ody zakonnik, kt贸ry przekaza艂 mu wiadomo艣膰, cofn膮艂 si臋 o krok. Dowiedzia艂 si臋 o wszystkim, jedz膮c kolacj臋 u swego brata, handlarza winem, po艣r贸d wrzawy czynionej przez pi膮tk臋 jego pociech.

- To m贸j najlepszy interes od lat - cieszy艂 si臋 kupiec. - Pono膰 brat Arnaua Estanyola, dominikanin, kt贸ry na gwa艂t potrzebuje got贸wki, nakaza艂 odst臋powa膰 za bezcen jego zlecenia handlowe. Daj臋 g艂ow臋, 偶e jak tak dalej p贸jdzie, dopnie swego. Subiekt Arnaua sprzedaje wszystko za p贸艂 ceny. - Kupiec wzi膮艂 szklanic臋 wina i nie posiadaj膮c si臋 z rado艣ci, wzni贸s艂 toast za Arnaua.

Na wie艣膰 o tym Nicolau zaniem贸wi艂, sp膮sowia艂, a nast臋pnie wpad艂 w furi臋. M艂ody zakonnik s艂ysza艂, jak Nicolau wykrzykuje do oficera:

- Sprowad藕 mi tu brata Joana, i to ju偶. Zawiadom gwardi臋! Gdy brat kupca wychodzi艂 z gabinetu, Eimeric pokr臋ci艂 g艂ow膮. Co sobie my艣li ten mnich z bo偶ej 艂aski? Pr贸buje okra艣膰 Ko艣ci贸艂, rozprzedaj膮c fortun臋 braciszka? Maj膮tek Arnaua Estanyola tak czy owak przypadnie 艢wi臋tej Inkwizycji... Ca艂y, calu艣ki! Eimeric zacisn膮艂 pi臋艣ci, a偶 zbiela艂y mu kostki.

- Cho膰bym musia艂 pos艂a膰 tego Estanyola na stos - rzuci艂 przez z臋by.

- Francesco... - Aledis ukl臋k艂a obok staruszki, kt贸ra wykrzywi艂a usta, sil膮c si臋 na u艣miech. - Co oni ci zrobili? Jak si臋 czujesz? - Nie odpowiada艂a. J臋ki pozosta艂ych wi臋藕ni贸w towarzyszy艂y jej milczeniu. - Pojmano Arnaua. W艂a艣nie dlatego tu jeste艣.

- Wiem. -Aledis pokr臋ci艂a g艂ow膮 ze zdziwieniem, ale zanim zd膮偶y艂a o cokolwiek zapyta膰, Francesca doda艂a: - Stoi tam.

Aledis spojrza艂a w drugi koniec lochu, na wyprostowan膮 posta膰, kt贸ra obserwowa艂a szepc膮ce kobiety.

- Jak...?

- Niewiasto - rozleg艂o si臋. - Niewiasto rozmawiaj膮ca ze staruszk膮. - Aledis zerkn臋艂a za siebie. - Musz臋 zamieni膰 z wami s艂owo. Nazywam si臋 Arnau Estanyol.

- Co si臋 dzieje? - zapyta艂a Franceski.

- Ci膮gle pyta, dlaczego dozorca nazwa艂 mnie jego matk膮. Powtarza, 偶e jest Arnauem Estanyolem i 偶e zosta艂 uwi臋ziony przez inkwizycj臋... To dla mnie prawdziwa m臋ka.

- Co mu powiedzia艂a艣?

- Nic.

- Kobieto, na mi艂o艣膰 bosk膮! Aledis wola艂a si臋 nie ogl膮da膰.

- Inkwizycja chce dowie艣膰, 偶e Arnau jest synem czarownicy - powiedzia艂a Francesce.

- Wys艂uchajcie mnie, prosz臋.

Aledis poczu艂a, jak starcze d艂onie zaciskaj膮 si臋 na jej ramieniu. Uporowi staruszki towarzyszy艂y nalegania Arnaua.

- Nic... - Aledis odchrz膮kn臋艂a. - Nic mu nie powiesz?

- Nikt nie mo偶e si臋 dowiedzie膰, 偶e jest moim synem. Rozumiesz? Trzyma艂am to w tajemnicy przez tyle lat. Ani my艣l臋 przyzna膰 si臋 teraz, kiedy inkwizycja... Tylko ty znasz prawd臋. - G艂os staruszki sta艂 si臋 wyra藕niejszy.

- Jaume de Bellera...

- Prosz臋! - rozleg艂 si臋 znowu g艂os Arnaua.

Aledis odwr贸ci艂a si臋. Niewiele widzia艂a przez 艂zy, jednak wola艂a ich nie ociera膰.

- Tylko ty - powt贸rzy艂a Francesca. - Przysi臋gnij, 偶e nikomu nie powiesz.

- Ale przecie偶 Jaume de Bellera...

- Nie ma dowod贸w. Przysi臋gnij.

- B臋d膮 ci臋 torturowali.

- Bardziej ni偶 samo 偶ycie? Bardziej ni偶 milczenie, kt贸rym musz臋 odpowiada膰 na pro艣by Arnaua? Przysi臋gnij.

Oczy Franceski zaszkli艂y si臋 w p贸艂mroku.

- Przysi臋gam.

Aledis obj臋艂a staruszk臋. Po raz pierwszy u艣wiadomi艂a sobie, jak jest w膮t艂a.

- Nie... nie chc臋 ci臋 tu zostawia膰 - powiedzia艂a, p艂acz膮c. - Co z tob膮 b臋dzie?

- Nie martw si臋 - wyszepta艂a jej na ucho staruszka. - Znios臋 wszystko i przekonam ich, 偶e Arnau nie jest moim synem. - Zaczerpn臋艂a powietrza i ci膮gn臋艂a: - Llorenc de Bellera zrujnowa艂 mi 偶ycie, nie pozwol臋, by jego syn zrobi艂 to samo z 偶yciem Arnaua.

Aledis uca艂owa艂a Francesk臋 - d艂ugo trzyma艂a usta przy jej policzku. Potem wsta艂a.

- Niewiasto!

Aledis spojrza艂a na przyzywaj膮cy j膮 cie艅.

- Nie s艂uchaj go - prosi艂a Francesca z klepiska.

- Podejd藕cie tu, b艂agam.

- To b臋dzie ponad twoje si艂y, Aledis. Przysi臋g艂a艣.

Arnau i Aledis skrzy偶owali spojrzenia. Dwie postacie wpatrywa艂y si臋 w siebie z przeciwleg艂ych k膮t贸w lochu. 艁zy p艂yn膮ce po policzku Aledis zal艣ni艂y w mroku.

Arnau osun膮艂 si臋 na ziemi臋, widz膮c, 偶e nieznajoma kieruje si臋 do wyj艣cia.

Tego samego ranka przez bram臋 艢wi臋tego Daniela wjecha艂a do Barcelony kobieta na mulicy. Wlok膮cy si臋 za ni膮 dominikanin nawet nie spojrza艂 na wartownik贸w. Oboje udali si臋 bez s艂owa do pa艂acu biskupiego.

- Brat Joan? - zapyta艂 偶o艂nierz trzymaj膮cy stra偶 przed pa艂acem.

Mnich uni贸s艂 posiniaczon膮 twarz.

- Brat Joan? - 偶o艂nierz powt贸rzy艂 pytanie. Joan przytakn膮艂.

- Mamy rozkaz doprowadzi膰 was do wielkiego inkwizytora.

Wartownik wezwa艂 stra偶nik贸w, kt贸rzy otoczyli mnicha. Kobieta nie zsiad艂a z mulicy.

Sahat wpad艂 do magazynu stoj膮cego na brzegu Arno, niedaleko portu w Pizie. Kilku subiekt贸w i uczni贸w zacz臋艂o go wita膰, jednak Maur nie zwraca艂 na nich uwagi. 鈥淕dzie jest wasz pan?", rozpytywa艂 wszystkich, kr膮偶膮c mi臋dzy stosami towar贸w pi臋trz膮cych si臋 w wielkiej hali. Wreszcie, na drugim ko艅cu magazynu, zobaczy艂 w艂a艣ciciela pochylonego nad belami sukna.

- O co chodzi, Filippo?

Stary kupiec wyprostowa艂 si臋 z trudem i spojrza艂 na Sahata.

- Wczoraj wp艂yn膮艂 do portu statek zmierzaj膮cy do Marsylii.

- Wiem. Co艣 si臋 sta艂o?

Filippo przyjrza艂 si臋 Sahatowi. Ile mo偶e mie膰 lat? Na pewno m艂odo艣膰 ma ju偶 za sob膮. By艂 jak zwykle wykwintnie odziany, ale bez przesadnego przepychu, czym r贸偶ni艂 si臋 od wielu nawet mniej zamo偶nych kupc贸w. Co zasz艂o mi臋dzy nim a Arnauem? Sahat nigdy nie porusza艂 tego tematu. Filippo przypomnia艂 sobie niewolnika 艣wie偶o przyby艂ego z Katalonii, akt uwolnienia, dyspozycj臋 wyp艂aty podpisan膮 przez Arnaua...

- Filippo!

G艂os Sahata przywr贸ci艂 go na chwil臋 do rzeczywisto艣ci. Tak czy owak - starzec zn贸w pogr膮偶y艂 si臋 w rozmy艣laniach -膭 nadal tryska m艂odzie艅cz膮 energi膮. Nie brak mu entuzjazmu..-

- Filippo, b艂agam!

- Tak, tak, masz racj臋. Przepraszam. - Starzec podszed艂 do Maura i wspar艂 si臋 na jego ramieniu. - Masz racj臋, 艣wi臋t膮 racj臋. Ale przejd藕my lepiej do mojego gabinetu. B膮d藕 tak dobry i pom贸偶 mi.

W 艣wiecie interes贸w Pizy niewiele by艂o os贸b, na kt贸rych ramieniu raczy艂 si臋 wesprze膰 Filippo Tescio. Taki publiczny dow贸d zaufania otwiera艂 wi臋cej drzwi ani偶eli tysi膮c z艂otych floren贸w. Jednak tym razem Sahat nie m贸g艂 znie艣膰 powolno艣ci starca i przystan膮艂 w p贸艂 drogi.

- Filippo, prosz臋...

Starzec poci膮gn膮艂 go z lekka, ka偶膮c mu i艣膰 dalej.

- Wie艣ci... z艂e wie艣ci. Arnau - rzuci艂, po czym da艂 Maurowi czas na pozbieranie my艣li. - Zosta艂 uwi臋ziony przez inkwizycj臋.

Sahat milcza艂.

- Powody s膮 do艣膰 niejasne - ci膮gn膮艂 Filippo. - Subiekci Arnaua wyprzedaj膮 zlecenia handlowe i pono膰 jego po艂o偶enie... Ale to tylko plotki, z艂o艣liwe, jak mniemam. Usi膮d藕 - powiedzia艂, gdy doszli do miejsca nazywanego przez starca gabinetem: zwyk艂ego sto艂u ustawionego na pode艣cie. St膮d w艂a艣nie Filippo nadzorowa艂 subiekt贸w, kt贸rzy przy podobnych sto艂ach odnotowywali w olbrzymich ksi臋gach rachunkowych przychody i rozchody, oraz mia艂 baczenie na ca艂y magazyn.

Filippo westchn膮艂, opadaj膮c na krzes艂o.

- To nie wszystko - doda艂. Siedz膮cy naprzeciwko niego Sahat ani drgn膮艂. - Tej Wielkanocy mieszka艅cy Barcelony oskar偶yli 呕yd贸w o zbezczeszczenie hostii. Sko艅czy艂o si臋 na wysokiej grzywnie i trzech straconych... - Filippo spostrzeg艂, 偶e dolna warga Maura zaczyna dr偶e膰. - Hasdai.

Starzec spu艣ci艂 wzrok, pozwalaj膮c Sahatowi oswoi膰 si臋 z t膮 wiadomo艣ci膮. Gdy zn贸w na niego spojrza艂, usta Maura by艂y mocno zaci艣ni臋te. Sahat poci膮gn膮艂 nosem, podni贸s艂 d艂onie do twarzy i przetar艂 oczy.

-Prosz臋 - powiedzia艂 Filippo, podaj膮c mu pismo. 鈥 List od Jucefa. Galera p艂yn膮ca z Barcelony do Aleksandrii odda艂a go mojemu przedstawicielowi w Neapolu, a mnie przekaza艂 kapitan okr臋tu wracaj膮cego do Marsylii. Jucef przej膮艂 interesy po ojcu i opisuje ostatnie wydarzenia w Barcelonie, cho膰 niewiele m贸wi o Estanyolu.

Sahat wzi膮艂 list, nie otworzy艂 go jednak.

- Hasdai stracony, Arnau pojmany - szepn膮艂 - a ja tutaj...

- Zarezerwowa艂em ci miejsce na statku do Marsylii - powiedzia艂 Filippo. - Odp艂ywa o 艣wicie. Z Marsylii bez trudu dostaniesz si臋 do Barcelony.

- Dzi臋kuj臋. Filippo milcza艂.

- Przyjecha艂em tu w poszukiwaniu swoich korzeni - zacz膮艂 m贸wi膰 Maur. - W poszukiwaniu rodziny, kt贸r膮, jak mi si臋 zdawa艂o, utraci艂em. Wiesz, co znalaz艂em? - Filippo spojrza艂 na niego bez s艂owa. - Gdy w dzieci艅stwie zosta艂em sprzedany, oddzielono mnie od matki i pi臋ciorga rodze艅stwa. Odnalaz艂em tylko jednego brata... Nie mam nawet pewno艣ci, czy rzeczywi艣cie jest moim bratem. Pracowa艂 dla przewo藕nika portowego z Genui. Nie rozpozna艂em go... Nawet nie pami臋ta艂em jego imienia. Pow艂贸czy艂 nog膮, brakowa艂o mu ma艂ego palca u prawej r臋ki i obu uszu. Pomy艣la艂em, 偶e jego pan by艂 wyj膮tkowym okrutnikiem, skoro tak go okaleczy艂, ale potem... - Sahat urwa艂 i spojrza艂 na starca, kt贸ry i tym razem si臋 nie odezwa艂. - Odkupi艂em go, zwr贸ci艂em mu wolno艣膰 i kaza艂em wyp艂aci膰 poka藕n膮 sum臋, nie wyjawiaj膮c, kto za tym stoi. Pieni膮dze przepu艣ci艂 w sze艣膰 dni. Przez sze艣膰 dni nie trze藕wia艂 i roztrwoni艂 na gr臋 i kobiety sum臋, kt贸ra dla niego stanowi艂a prawdziw膮 fortun臋. Nast臋pnie sprzeda艂 si臋 w zamian za jedzenie i pos艂anie dawnemu w艂a艣cicielowi. - Sahat machn膮艂 z niesmakiem r臋k膮. - To wszystko, co tu znalaz艂em: brata warcho艂a i pijaka...

- I co najmniej jednego przyjaciela - poprawi艂 go Filippo.

- To prawda. Wybacz. Mia艂em na my艣li...

- Wiem, co mia艂e艣 na my艣li.

Obaj utkwili wzrok w papierach za艣cielaj膮cych st贸艂. Z zamy艣lenia wyrwa艂 ich rejwach panuj膮cy w magazynie.

- Sahat - odezwa艂 si臋 po chwili Filippo - przez wiele lat pracowa艂em dla Hasdaia, a teraz, p贸ki B贸g mi pozwoli, b臋d臋 pracowa艂 dla jego syna. Na 偶yczenie Hasdaia i za twoj膮 rad膮 sta艂em si臋 r贸wnie偶 agentem Arnaua. Od tamtej pory s艂ysza艂em o nim same dobre rzeczy, zar贸wno od kupc贸w, jak i od marynarzy czy kapitan贸w. Nawet tutaj dotar艂a wie艣膰 o tym, jak potraktowa艂 swoich ch艂op贸w pa艅szczy藕nianych! Powiedz, co mi臋dzy wami zasz艂o? Gdyby艣cie si臋 por贸偶nili, nie podarowa艂by ci wolno艣ci, tym bardziej nie poleci艂by wyp艂aci膰 ci tak wielkiej sumy. Co sprawi艂o, 偶e zdecydowa艂e艣 si臋 go opu艣ci膰, a on postanowi艂 hojnie ci臋 wynagrodzi膰?

My艣li Sahata ulecia艂y na wzg贸rze pod Matar贸, zn贸w zabrzmia艂 mu w uszach szcz臋k mieczy i kusz...

- Dziewcz臋... Wyj膮tkowe dziewcz臋.

- Ach!

- Nie, to nie to, co my艣lisz - odrzek艂 spiesznie Maur.

I pierwszy raz opowiedzia艂 na g艂os to, co przez pi臋膰 ostatnich lat dusi艂 w sobie.

- Jak 艣miesz! - krzyk Nicolaua Eimerica, kt贸ry nawet nie zaczeka艂, a偶 偶o艂nierze opuszcz膮 gabinet, poni贸s艂 si臋 po pa艂acu. Inkwizytor chodzi艂 po komnacie, 偶ywo gestykuluj膮c. - Masz czelno艣膰 nara偶a膰 na szwank maj膮tek 艢wi臋tej Inkwizycji? - Eimeric odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie do Joana, stoj膮cego na 艣rodku komnaty. - Kto ci pozwoli艂 wyprzedawa膰 za bezcen umowy handlowe wi臋藕nia?

Joan nie odpowiedzia艂. Mia艂 za sob膮 bezsenn膮 noc, podczas kt贸rej zosta艂 poni偶ony i pobity. Przeszed艂 w艂a艣nie wiele mil za zadem mu艂a i wszystko go bola艂o. Od wczoraj nic nie jad艂 i chcia艂o mu si臋 pi膰. Nie. Nie zamierza odpowiada膰.

Eimeric zbli偶y艂 si臋 do niego od ty艂u.

- Co knujesz, bracie Joanie? - sykn膮艂 mu do ucha. -

Chcesz wyprzeda膰 maj膮tek brata, 偶eby nie dosta艂 si臋 w r臋ce inkwizycji?

Nicolau sta艂 przez chwil臋 obok Joana.

- Cuchniesz! - krzykn膮艂, odsuwaj膮c si臋 od niego i zn贸w wymachuj膮c r臋kami. - Cuchniesz jak prosty wie艣niak. - Jeszcze chwil臋 kr膮偶y艂 po komnacie, mamrocz膮c co艣 pod nosem. Na koniec usiad艂. - Inkwizycja przej臋艂a ksi臋gi rachunkowe twego brata. Niczego wi臋cej nie sprzedasz. - Joan ani drgn膮艂. - Zakaza艂em odwiedzin, wi臋c nie pr贸buj si臋 z nim zobaczy膰. Za kilka dni rozpoczyna si臋 proces.

Joan nadal sta艂 bez ruchu.

- Nie s艂yszysz, mnichu? Za kilka dni zaczn臋 s膮dzi膰 twojego brata.

Eimeri膰 grzmotn膮艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂.

- Do艣膰 tego! Wyno艣 si臋!

Joan zami贸t艂 brudnym habitem l艣ni膮c膮 posadzk臋 gabinetu wielkiego inkwizytora.

Zatrzyma艂 si臋 w progu, by przyzwyczai膰 oczy do 艣wiat艂a s艂onecznego. Mar sta艂a przed pa艂acem i czeka艂a na niego z uzd膮 w r臋ku. Sprowadzi艂 j膮 tu a偶 z Matar贸, a teraz... Jak jej powie, 偶e inkwizytor zabroni艂 widze艅? Jak ma si臋 pogodzi膰 z faktem, 偶e to r贸wnie偶 jego wina?

- Wychodzisz, mnichu? - us艂ysza艂 za plecami.

Odwr贸ci艂 si臋 i ujrza艂 ton膮c膮 we 艂zach wdow臋.

Ich spojrzenia si臋 skrzy偶owa艂y.

- Joan? - zapyta艂a.

Te kasztanowe oczy. Ta twarz...

- Joan? - powt贸rzy艂a wdowa. - Joan, to ja, Aledis. Pami臋tasz mnie?

- C贸rka garbarza...

- Co si臋 sta艂o, mnichu? - Mar podesz艂a do nich. Aledis zobaczy艂a, 偶e Joan odwraca si臋 do nieznajomej. Zn贸w spojrza艂 na ni膮, a potem jeszcze raz na kobiet臋 z mulic膮.

- Znajoma z dzieci艅stwa. Aledis, poznaj Mar. Mar, przedstawiam ci Aledis.

Kobiety przywita艂y si臋 skinieniem g艂owy.

- To nie miejsce na pogaw臋dki. - Wszyscy troje odwr贸cili si臋 na g艂os 偶o艂nierza. - Nie wolno zastawia膰 wej艣cia do pa艂acu.

- Przyszli艣my odwiedzi膰 Arnaua Estanyola - oznajmi艂a g艂o艣no Mar, nie wypuszczaj膮c uzdy.

呕o艂nierz zmierzy艂 j膮 wzrokiem od st贸p do g艂贸w, a potem wykrzywi艂 si臋 drwi膮co.

- Tego bankiera? - spyta艂.

- W艂a艣nie - powiedzia艂a z naciskiem Mar.

- Wielki inkwizytor zakaza艂 widze艅. Stra偶nik zacz膮艂 wypycha膰 Aledis i Joana za pr贸g.

- A to dlaczego? - zapyta艂a Mar, gdy jej towarzysze opuszczali pa艂ac.

- Jego zapytaj - odpar艂 偶o艂nierz, wskazuj膮c Joana. Zacz臋li si臋 oddala膰.

- Coraz bardziej 偶a艂uj臋, 偶e ci臋 wczoraj nie zabi艂am, mnichu. Aledis widzia艂a, jak Joan na s艂owa Mar opuszcza wzrok.

Nawet si臋 nie odezwa艂. Zerkn臋艂a na w艂a艣cicielk臋 mulicy: sz艂a wyprostowana, pewnie prowadz膮c zwierz臋. Co zasz艂o wczoraj mi臋dzy ni膮 i mnichem? Joan nie pr贸bowa艂 ukry膰 si艅c贸w na twarzy, a jego towarzyszka chcia艂a si臋 widzie膰 z Arnauem. Kim ona jest? Przecie偶 Arnau jest m臋偶em kobiety, kt贸ra sta艂a obok niego przed zamkiem Montbui podczas znoszenia niesprawiedliwych przywilej贸w...

- Za kilka dni rozpocznie si臋 proces Arnaua.

Mar i Aledis stan臋艂y jak wryte. Joan przeszed艂 jeszcze kilka krok贸w, nim zorientowa艂 si臋, 偶e pozosta艂y w tyle. Obejrza艂 si臋 na dwie kobiety przygl膮daj膮ce si臋 sobie w milczeniu. 鈥淜im jeste艣?", mo偶na by艂o wyczyta膰 w ich oczach.

- 艢miem w膮tpi膰, by ten mnich mia艂 dzieci艅stwo... A tym bardziej przyjaci贸艂ki - odezwa艂a si臋 Mar.

Nie drgn臋艂a jej nawet powieka. Sta艂a wyprostowana, jej m艂ode oczy przeszywa艂y Aledis na wylot. Mulica tkwi艂a za ni膮 bez ruchu, strzyg膮c uszami.

- Jeste艣 szczera - stwierdzi艂a Aledis.

- 呕ycie mnie tego nauczy艂o.

- Gdyby dwadzie艣cia pi臋膰 lat temu m贸j ojciec nie stan膮艂 nam na przeszkodzie, by艂abym teraz 偶on膮 Arnaua.

- Gdyby pi膮膰 lat temu nie potraktowano mnie jak zwierz臋cia - przy tych s艂owach Mar spiorunowa艂a Joana wzrokiem, nadal by艂abym u boku Arnaua.

Zn贸w zamilk艂y i zatopi艂y w sobie spojrzenia, jakby toczy艂y pojedynek i pr贸bowa艂y wybada膰 swe intencje.

- Ostatni raz widzia艂am Arnaua 膰wier膰 wieku temu - powiedzia艂a w ko艅cu Aledis. 鈥淣ie zamierzam ci go odebra膰", m贸wi艂y jej 藕renice w j臋zyku zrozumia艂ym tylko dla kobiet.

Mar przest膮pi艂a z nogi na nog臋 i popu艣ci艂a cugle. Zmru偶y艂a oczy i przesta艂a 艣widrowa膰 Aledis wzrokiem.

- Jestem tu przejazdem. Mo偶esz zaoferowa膰 mi go艣cin臋? - zapyta艂a po chwili.

- Ja r贸wnie偶 nie mieszkam w Barcelonie. Zatrzyma艂am si臋 z... c贸rkami w zaje藕dzie Estanyer. Ale w izbie znajdzie si臋 miejsce i dla ciebie - doda艂a, widz膮c, 偶e Mar si臋 waha. - A on? - wskaza艂a g艂ow膮 Joana.

Zerkn臋艂y na mnicha: na jego posiniaczon膮 twarz i brudny, poszarpany habit zwisaj膮cy mu z ramion. Przez ca艂y ten czas nie ruszy艂 si臋 z miejsca.

- Musi nam to i owo wyt艂umaczy膰 - rzuci艂a Mar. - Poza tym mo偶e nam si臋 jeszcze przyda膰. Niech 艣pi w stajni z mulic膮.

Kobiety ruszy艂y przed siebie, Joan pocz艂apa艂 za nimi.

鈥淎 co ciebie tu sprowadza?" - pewnie b臋dzie chcia艂a wiedzie膰. 鈥淐o robi艂a艣 w pa艂acu biskupim?". Aledis zerkn臋艂a k膮tem oka na now膮 znajom膮, kt贸ra kroczy艂a wynio艣le, prowadz膮c mulic臋 i nie ust臋puj膮c nikomu z drogi. Co zasz艂o mi臋dzy ni膮 i mnichem? Joan jest jej tak uleg艂y... Jak dominikanin mo偶e pozwala膰, 偶eby kobieta zmusza艂a go do nocowania w stajni? Przeszli przez plac Blat. Zdradzi艂a Mar, 偶e zna Arnaua, nie powiedzia艂a jednak, 偶e dopiero co widzia艂a go w lochu ani 偶e j膮 wo艂a艂. A Francesca? Co mam im powiedzie膰 o Francesce? 呕e jest moj膮 matk膮? Nie. Joan mo偶e sobie przypomnie膰, 偶e mia艂a inaczej na imi臋. To mo偶e matk膮 mego zmar艂ego m臋偶a? Ale je艣li dowiedz膮 si臋, 偶e jest zamieszana w spraw臋 Arnaua? powinnam przecie偶 o tym wiedzie膰. A kiedy si臋 wyda, 偶e to kobieta uliczna? Moja te艣ciowa jest prostytutk膮? Chyba lepiej nic nie m贸wi膰. A je艣li zapytaj膮, co robi艂a w pa艂acu biskupim?

- Ano... - zacz臋艂a odpowiada膰 na pytanie Mar - posz艂am dor臋czy膰 zam贸wienie od garbarza, majstra mego m臋偶a. - Wiedzia艂, 偶e zamierzamy zatrzyma膰 si臋 w Barcelonie...

Eulalia i Teresa spojrza艂y z ukosa na Aledis, nie przerywaj膮c jedzenia. Uda艂o si臋 przekona膰 gospodarza zajazdu, by umie艣ci艂 w ich pokoju dodatkowy siennik. Joan skin膮艂 g艂ow膮, gdy Mar zapowiedzia艂a, 偶e b臋dzie spa艂 w stajni.

- Bez wzgl臋du na to, co us艂yszycie - ostrzeg艂a Aledis dziewcz臋ta - trzymajcie j臋zyki za z臋bami. Najlepiej nie odpowiadajcie na pytania. A przede wszystkim pami臋tajcie, 偶e nie znamy 偶adnej Franceski.

Ca艂a pi膮tka zasiad艂a do obiadu.

- Wyja艣nij nam teraz, mnichu - zn贸w odezwa艂a si臋 Mar - dlaczego inkwizytor nie pozwala odwiedza膰 Arnaua.

Joan nawet nie spojrza艂 na jedzenie.

- Potrzebowa艂em pieni臋dzy, by przekupi膰 wi臋ziennego dozorc臋, odpowiedzia艂 z rezygnacj膮. - W kantorze nie by艂o ju偶 got贸wki i kaza艂em sprzeda膰 kilka um贸w handlowych. Eimeric uzna艂, 偶e pr贸buj臋 wykra艣膰 maj膮tek Arnaua i pozbawi膰 inkwizycj臋...

W tej samej chwili do zajazdu weszli Jaume de Bellera i Genis Puig. Na widok znajomych dziewcz膮t u艣miechn臋li si臋 od ucha do ucha.

-...Bracie Joanie, ci dwaj kawalerowie narzucali si臋 wczoraj moim c贸rkom i wydaje mi si臋, 偶e ich intencje... Mo偶ecie zadba膰, by si臋 im wi臋cej nie naprzykrzali? - poprosi艂a Aledis.

U艣miech zamar艂 nowo przyby艂ym na ustach na widok mnicha w czarnym habicie. Joan spiorunowa艂 ich wzrokiem i kawalerowie usiedli w milczeniu za sto艂em, a nast臋pnie zatopili spojrzenia w miskach podsuni臋tych im przez gospodarza.

- O co oskar偶a si臋 Arnaua? - zapyta艂a Aledis, gdy Joan odwr贸ci艂 si臋 w ich stron臋.


Podczas gdy za艂oga czyni艂a ostatnie przygotowania do wyp艂yni臋cia w morze, Sahat przygl膮da艂 si臋 marsylskiemu okr臋towi. By艂a to masywna jednomasztowa galera o pojemno艣ci oko艂o trzystu szalup, wprawiana w ruch przez stu dwudziestu wio艣larzy i wyposa偶ona z jeden ster na rufie i dwa po bokach.

- Jest szybka i bardzo bezpieczna - powiedzia艂 Filippo. - Zaliczy艂a ju偶 niejedno spotkanie z piratami i zawsze udawa艂o jej si臋 uciec. Za trzy, cztery dni b臋dziesz w Marsylii. - Sahat pokiwa艂 g艂ow膮. - Tam bez trudu zaokr臋tujesz si臋 na statek 偶eglugi przybrze偶nej i pop艂yniesz do Barcelony.

Filippo jedn膮 r臋k膮 przytrzymywa艂 si臋 ramienia Maura, a lask膮 wskazywa艂 galer臋. Przechodz膮cy obok kupcy, urz臋dnicy i robotnicy portowi pozdrawiali go z szacunkiem, a nast臋pnie witali Sahata.

- Pogoda ci sprzyja - doda艂 Filippo, celuj膮c lask膮 w niebo. - Czeka ci臋 spokojna podr贸偶.

Kapitan galery wychyli艂 si臋 przez burt臋 i da艂 znak Filippowi. D艂o艅 starca zacisn臋艂a si臋 na ramieniu Maura.

- Co艣 mi m贸wi, 偶e widzimy si臋 po raz ostatni - powiedzia艂. Gdy Sahat spojrza艂 na niego, 艣cisn膮艂 go jeszcze mocniej. - Jestem ju偶 stary.

Padli sobie w obj臋cia.

- Dogl膮daj moich interes贸w - poprosi艂 Sahat.

- Tak uczyni臋. A gdy mnie zabraknie - doda艂 Filippo dr偶膮cym g艂osem - zast膮pi膮 mnie moi synowie. W贸wczas ty, gdziekolwiek b臋dziesz, wesprzesz ich rad膮.

- Tak uczyni膮 - obieca艂 Sahat.

Filippo przyci膮gn膮艂 go do siebie i na oczach t艂umu, kt贸ry czeka艂 na odp艂yni臋cie galery i nie spuszcza艂 z oka ostatniego pasa偶era, poca艂owa艂 Maura w usta. Szmer poni贸s艂 si臋 po zebranych na widok takiego dowodu przyja藕ni Filippa Te艣cia.

- Id藕 ju偶 - powiedzia艂 starzec.

Sahat pu艣ci艂 przodem niewolnik贸w nios膮cych jego baga偶e i wszed艂 na pok艂ad. Gdy wychyli艂 si臋 przez burt臋, nie dojrza艂 ju偶 Filippa.

Morze by艂o spokojne, a pogoda bezwietrzna i galera posuwa艂a si臋 tylko dzi臋ki sile mi臋艣ni stu dwudziestu wio艣larzy.


Zabrak艂o mi odwagi - wyzna艂 w li艣cie Jucef, opisuj膮c wydarzenia, kt贸re nast膮pi艂y po oskar偶eniu 呕yd贸w o profanacj臋 hostii - nie wymkn膮艂em si臋 z getta, by towarzyszy膰 ojcu w jego ostatnich chwilach. Ufam, 偶e mnie zrozumie, gdziekolwiek teraz jest.

Z dziobu statku Sahat omi贸t艂 wzrokiem horyzont. Ty i twoi bracia macie a偶 nadto odwagi. W przeciwnym razie nie mieszkaliby艣cie po艣r贸d chrze艣cijan, powiedzia艂 do siebie. Zna艂 list Jucefa prawie na pami臋膰:

Raquel nie chcia艂a ucieka膰, ale w ko艅cu zdo艂ali艣my j膮 przekona膰.

Sahat przebieg艂 oczami list i skupi艂 si臋 na ko艅cowych stronicach:

Arnau zosta艂 wczoraj pojmany przez inkwizycj臋. Znajomy 呕yd, s艂u偶膮cy na dworze biskupa, zdradzi艂 mi, 偶e jego w艂asna 偶ona oskar偶y艂a go o praktyki starozakonne. A poniewa偶 inkwizycja potrzebuje dw贸ch 艣wiadk贸w do uwiarygodnienia donosu, Elionor wskaza艂a kilku duchownych z ko艣cio艂a Santa Maria de la Mar, obecnych podczas jej k艂贸tni z m臋偶em. S艂owa wypowiedziane pono膰 wtedy przez Arnaua uznano za blu藕nierstwo, a to potwierdzi艂o zarzuty Elionor.

Sytuacja Arnaua - pisa艂 dalej Jucef - jest dosy膰 skomplikowana. Inkwizycja ma chrapk臋 na jego poka藕ny maj膮tek, na domiar z艂ego b臋dzie go s膮dzi膰 sam Nicolau Eimeric. Sahat wspomnia艂 dumnego zakonnika, kt贸ry obj膮艂 funkcj膮 inkwizytora sze艣膰 lat przed jego wyjazdem z Katalonii. Mia艂 okazj臋 przyjrze膰 mu si臋 podczas kilku uroczysto艣ci religijnych, w kt贸rych musia艂 towarzyszy膰 Arnauowi.

Od twojego wyjazdu Eimeric nie przesta艂 umacnia膰 swej w艂adzy, nie cofaj膮c si臋 nawet przed publicznym wyst臋powaniem przeciwko kr贸lowi. Od wielu lat monarcha zalega z podatkami dla papie偶a, dlatego Urban IV oddal Sardyni臋 w lenno mo偶now艂adcy de Arborea, przyw贸dcy tamtejszego powstania przeciwko Katalo艅czykom. Po d艂ugotrwa艂ej wojnie z Kastyli膮 Piotr III musi teraz t艂umi膰 kolejny bunt Korsykan贸w. Eimeric, podlegaj膮cy bezpo艣rednio papie偶owi, postanowi艂 wykorzysta膰 sytuacj臋 i wszcz膮膰 otwarty sp贸r z kr贸lem. Chce mie膰 - uchowaj Bo偶e! - wi臋ksz膮 w艂adz臋 nad 呕ydami i innymi wyznaniami. Kr贸l, kt贸remu podlegaj膮 katalo艅skie getta, sprzeciwia si臋 temu zdecydowanie, jednak Eimeric naciska na papie偶a, a ten bynajmniej nie sprzyja Piotrowi III.

Eimeric nie tylko chce zaszkodzi膰 kr贸lowi, podporz膮dkowuj膮c sobie getta 偶ydowskie, ale r贸wnie偶 wa偶y艂 si臋 nazwa膰 heretykiem katalo艅skiego teologa Ramona Llulla, kt贸rego pisma i nauki s膮 od p贸艂wiecza szanowane przez tutejszy Ko艣ci贸艂. Dlatego kr贸l uzna艂 opini臋 inkwizytora za osobist膮 zniewag臋 i poleci艂 jurystom i my艣licielom wyst膮pi膰 w obronie Llulla.

Dlatego te偶, jak mi wiadomo, Eimeric b臋dzie chcia艂 wykorzysta膰 proces Arnaua, katalo艅skiego barona i konsula morskiego, do osobistych porachunk贸w z kr贸lem, a przy okazji zasili膰 skarb inkwizycji. Pono膰 Eimeric wystosowa艂 ju偶 do papie偶a list, w kt贸rym obiecuje przekaza膰 mu, z racji zaleg艂ych podatk贸w, nale偶n膮 kr贸lowi cz臋艣膰 maj膮tku Arnaua. W ten spos贸b inkwizytor, gn臋bi膮c katalo艅skiego mo偶nego, chce wzi膮膰 odwet na kr贸lu i umocni膰 sw膮 pozycj膮 w oczach papie偶a.

Poza tym obawiam si臋, 偶e osobista sytuacja Arnaua wygl膮da bardzo 藕le, by nie powiedzie膰 rozpaczliwie. Jego brat Joan jest inkwizytorem, zreszt膮 nader okrutnym, 偶ona wyda艂a go inkwizycji, m贸j ojciec nie 偶yje, a my, z racji ci膮偶膮cego na wi臋藕niu podejrzenia o praktyki starozakonne, mogliby艣my mu tylko zaszkodzi膰 nasz膮 interwencj膮. Tylko ty mu pozosta艂e艣.

Tylko ty mu pozosta艂e艣, ko艅czy艂 Jucef. Sahat w艂o偶y艂 list do szkatu艂ki, w kt贸rej przechowywa艂 pi臋cioletni膮 korespondencj臋 z Hasdaiem. Tylko ty mu pozosta艂e艣. Z dziobu statku, ze szkatu艂k膮 w r臋ce, Maur zn贸w omi贸t艂 wzrokiem horyzont. Wios艂ujcie, Marsylczycy, bo tylko ja mu pozosta艂em...

Na znak Aledis Eulalia i Teresa wysz艂y z jadalni. Joan wsta艂 od sto艂u nieco wcze艣niej i Mar po偶egna艂a go bez s艂owa.

- Dlaczego tak go traktujesz? - spyta艂a Aledis, gdy zosta艂y same. Na parterze zajazdu s艂ycha膰 by艂o tylko trzask dopalaj膮cych si臋 drew. Mar milcza艂a. - Przecie偶 to jego brat...

- Nie zas艂uguje na nic lepszego.

Powiedzia艂a to ze wzrokiem wbitym w st贸艂, skubi膮c wystaj膮c膮 drzazg臋. Jest pi臋kna, pomy艣la艂a Aledis. L艣ni膮ce, kr臋cone w艂osy sp艂ywa艂y na ramiona Mar, a jej rysy by艂y wyraziste: mia艂a 艂adnie zarysowane usta, poci膮g艂e policzki, prosty nos i ostry podbr贸dek. Aledis zdumia艂a si臋 na widok jej bia艂ych, r贸wnych z臋b贸w, a w drodze z pa艂acu do hotelu zwr贸ci艂a uwag臋 na jej kszta艂tn膮 sylwetk臋 i j臋drne cia艂o. Jednak szorstkie, stwardnia艂e d艂onie zdradza艂y osob臋 pracuj膮c膮 na roli.

Mar przesta艂a bawi膰 si臋 drzazg膮 i spojrza艂a Aledis w oczy.

- To d艂uga historia - westchn臋艂a.

- Mam czas, je艣li chcesz...

Mar skrzywi艂a si臋 i przez chwil臋 nic nie m贸wi艂a.

Czemu nie? Od lat nikomu si臋 nie zwierza艂a, od lat 偶y艂a zamkni臋ta w sobie, oddaj膮c si臋 niewdzi臋cznej pracy w polu w nadziei, 偶e 藕d藕b艂a trawy i s艂o艅ce zrozumiej膮 jej cierpienie i u偶al膮 si臋 nad ni膮. Czemu nie? To chyba poczciwa kobieta.

- Rodzice obumarli mnie w dzieci艅stwie podczas wielkiej zarazy...

Nie pomin臋艂a niczego. Aledis zadr偶a艂a, gdy Mar napomkn臋艂a o mi艂o艣ci, kt贸r膮 poczu艂a u st贸p zamku Montbui. 鈥淩ozumiem ci臋 - mia艂a ochot臋 jej powiedzie膰 - ja r贸wnie偶...". Arnau, Arnau, Arnau... Imi臋 Arnaua pojawia艂o si臋 w ka偶dym zdaniu Mar. Aledis przypomnia艂a sobie morsk膮 bryz臋, kt贸ra pie艣ci艂a kiedy艣 jej m艂ode cia艂o, skradaj膮c jej niewinno艣膰, podsycaj膮c 偶膮dz臋. Mar rozp艂aka艂a si臋, wspominaj膮c porwanie i przymusowy 艣lub.

- Dzi臋kuj臋 -szepn臋艂a, gdy odzyska艂a g艂os. Aledis wzi臋艂a j膮 za r臋k臋.

- Masz dzieci? - zapyta艂a, kiedy Mar si臋 uspokoi艂a.

- Mia艂am synka. - Aledis 艣cisn臋艂a jej d艂o艅. - Umar艂 cztery lata temu, tu偶 po urodzeniu, podczas dzieci臋cej zarazy. Jego ojciec nie zd膮偶y艂 go pozna膰, nawet nie wiedzia艂, 偶e ma przyj艣膰 na 艣wiat. Zgin膮艂 pod Calatayud, walcz膮c w obronie kr贸la, kt贸ry miast sta膰 na czele swych wojsk, pop艂yn膮艂 z Walencji do Roussillon, by ratowa膰 rodzin臋 przed nowym atakiem morowego powietrza. - Przy tych s艂owach Mar u艣miechn臋艂a si臋 pogardliwie.

- Ale co to ma wsp贸lnego z Joanem? - zapyta艂a Aledis.

- Wiedzia艂, 偶e kocham Arnaua i 偶e jest to mi艂o艣膰... odwzajemniona.

Aledis uderzy艂a pi臋艣ci膮 w st贸艂, wys艂uchawszy do ko艅ca opowie艣ci Mar. Zapad艂a ju偶 noc i echo uderzenia ponios艂o si臋 po zaje藕dzie.

- Doniesiesz na mnicha?

- Arnau zawsze go broni艂. Kocha go, przecie偶 to jego brat. - Aledis przypomnia艂a sobie dw贸ch ch艂opc贸w 艣pi膮cych obok siebie na parterze domu Perego i Mariony: starszy d藕wiga艂 kamienie, m艂odszy si臋 uczy艂. -Nie chcia艂abym zrani膰 Arnaua. A zreszt膮... nie mog臋 go zobaczy膰, pewnie nawet nie wie, 偶e jestem w Barcelonie i 偶e wci膮偶 go kocham... Ma by膰 s膮dzony. Mo偶e... mo偶e zostanie skazany na...

Mar zn贸w zanios艂a si臋 p艂aczem.


- Nie z艂ami臋 z艂o偶onej ci przysi臋gi, ale musz臋 z nim porozmawia膰 - rzuci艂a przy po偶egnaniu. W p贸艂mroku Francesca wpatrywa艂a si臋 w ni膮 badawczo. - Zaufaj mi. - doda艂a.

Arnau wsta艂, gdy Aledis wesz艂a do celi, ale ju偶 jej nie wo艂a艂. Przygl膮da艂 si臋 w milczeniu dw贸m szepcz膮cym kobietom. Gdzie si臋 podzia艂 Joan? Od dw贸ch dni go nie odwiedza, a przecie偶 ma do niego tyle spraw. Chcia艂, by dowiedzia艂 si臋 czego艣 o tej staruszce. Za co trafi艂a do lochu? Dlaczego dozorca nazwa艂 j膮 jego matk膮? Co z procesem? I z kantorem? A Mar? Co z Mar? Co艣 jest nie tak. Kr贸tko po ostatniej wizycie Joana dozorca zacz膮艂 zn贸w go traktowa膰 jak innych wi臋藕ni贸w, zn贸w dostawa艂 kawa艂ek czerstwego chleba i brudn膮 wod臋, znik艂o te偶 wiadro.

Gdy Arnau zobaczy艂, 偶e nieznajoma wstaje, zacz膮艂 osuwa膰 si臋 na ziemi臋, oparty plecami o 艣cian臋, lecz... lecz kobieta odwr贸ci艂a si臋 do niego.

Widz膮c w mroku, 偶e rusza w jego stron臋, wyprostowa艂 si臋. Zatrzyma艂a si臋 kilka krok贸w od niego, kryj膮c twarz przed bladymi promieniami 艣wiat艂a wpadaj膮cymi do celi.

Arnau zmru偶y艂 oczy, by j膮 lepiej widzie膰.

- Zabroniono ci臋 odwiedza膰 - us艂ysza艂 g艂os nieznajomej.

- Kim jeste艣? Sk膮d wiesz?

- Nie mamy czasu, Arn... Arnau. - Nazwa艂a go po imieniu! - Je艣li wejdzie dozorca...

- Kim jeste艣?

Dlaczego nie powiedzie膰 mu prawdy? Dlaczego go nie obj膮膰 i nie podtrzyma膰 na duchu? Nie wytrzyma艂aby. Ostrze偶enie Franceski zako艂ata艂o jej w g艂owie. Zerkn臋艂a na staruszk臋, potem zn贸w na Arnaua. Morska bryza, pla偶a, m艂odo艣膰, d艂uga droga do Figueras...

- Kim jeste艣? - us艂ysza艂a znowu.

- Niewa偶ne. Chc臋 ci tylko przekaza膰, 偶e Mar jest w Barcelonie i czeka na ciebie. Kocha ci臋. Nadal ci臋 kocha.

Zobaczy艂a, jak m臋偶czyzna przytrzymuje si臋 艣ciany. Odczeka艂a kilka sekund. Kroki na korytarzu. Dozorca da艂 jej tylko kilka minut. Znowu kroki, coraz g艂o艣niejsze. Zgrzyt klucza w zamku. Arnau r贸wnie偶 zerkn膮艂 na drzwi.

- Mam jej co艣 przekaza膰?

Drzwi si臋 rozwar艂y i 艣wiat艂o zatkni臋tych w korytarzu pochodni pad艂o na Aledis.

- Powiedz jej, 偶e ja te偶... - Dozorca wszed艂 do celi. - 呕e ja te偶 j膮 kocham. Cho膰 nie mog臋...

Aledis odwr贸ci艂a si臋 i skierowa艂a do wyj艣cia.

- Kto ci pozwoli艂 rozmawia膰 z bankierem? - zapyta艂 t艂usty stra偶nik, zamkn膮wszy drzwi.

- Przywo艂a艂 mnie, gdy ju偶 wychodzi艂am.

- Nie wolno z nim rozmawia膰.

- Sk膮d mia艂am wiedzie膰? Nie wiedzia艂am, 偶e to bankier. Zreszt膮 nawet si臋 nie odezwa艂am ani nie podesz艂am do niego.

- Inkwizytor zabroni艂...

Aledis zadzwoni艂a mu przed nosem sakiewk膮.

- Nie chc臋 ci臋 tu wi臋cej widzie膰 - rzuci艂 dozorca, si臋gaj膮c po pieni膮dze. - Je艣li wr贸cisz, ju偶 st膮d nie wyjdziesz.

Tymczasem pogr膮偶ony w mrokach celi Arnau rozwa偶a艂 s艂owa nieznajomej: 鈥淜ocha ci臋. Nadal ci臋 kocha". Jednak my艣li o Mar za膰mi艂 ulotny blask pochodni w ogromnych kasztanowych oczach. Zna艂 te oczy. Gdzie je widzia艂?


Obieca艂a, 偶e przeka偶e mu wiadomo艣膰.

- Nie martw si臋 - powt贸rzy艂a kilkakrotnie - Arnau dowie si臋, 偶e jeste艣 w Barcelonie i czekasz na niego.

- Powiedz mu, 偶e go kocham - krzykn臋艂a Mar, gdy Aledis znika艂a ju偶 w g艂臋bi placu Liana.

Mar widzia艂a, jak odwraca si臋 i u艣miecha do niej. Kiedy straci艂a j膮 z oczu, r贸wnie偶 opu艣ci艂a zajazd. Rozmy艣la艂a o tym w drodze z Matar贸 i potem, gdy nie wpuszczono jej do Arnaua, my艣la艂a o tym r贸wnie偶 poprzedniej nocy. Z placu Liana przesz艂a kawa艂ek ulic膮 B贸ria, min臋艂a Kaplic臋 Marcusa i skr臋ci艂a w prawo. Zatrzyma艂a si臋 u wylotu ulicy Montcada i przez chwil臋 kontemplowa艂a stoj膮ce przy niej pa艂ace.

- Pani! - zawo艂a艂 Pere, stary s艂uga Elionor, otwieraj膮c drzwi wielkiej bramy pa艂acu Arnaua. - Jak to dobrze znowu pani膮 widzie膰. Tak dawno... - Zamilk艂 i nerwowym ruchem zaprosi艂 go艣cia na wybrukowany dziedziniec. - Co was tu sprowadza?

- Chcia艂am si臋 zobaczy膰 z don膮 Elionor. Pere skin膮艂 g艂ow膮 i znikn膮艂.

Mar zaton臋艂a we wspomnieniach. Nic si臋 tu nie zmieni艂o: ani czysty i zacieniony dziedziniec wybrukowany g艂adkimi, b艂yszcz膮cymi kamieniami, ani stoj膮ce w g艂臋bi stajnie, ani wspania艂e schody, po kt贸rych Pere ruszy艂 w艂a艣nie do pa艂acowych komnat.

Po chwili wr贸ci艂 zasmucony.

- Pani nie chce was przyj膮膰.

Mar spojrza艂a na pi臋tro pa艂acu. W jednym z okien mign膮艂 cie艅. Ju偶 prze偶y艂a podobn膮 sytuacj臋. Kiedy...? Zn贸w popatrzy艂a w stron臋 komnat.

- Kiedy艣 - wyszepta艂a, a Pere nie mia艂 odwagi jej pocieszy膰 - by艂am 艣wiadkiem takiej sytuacji. W贸wczas Arnau wygra艂. Elionor, ostrzegam ci臋: Arnau odebra艂 wtedy ca艂y... d艂ug.


Bro艅 i 偶o艂nierski rynsztunek d藕wi臋cza艂y w bezkresnych wysokich korytarzach biskupiego pa艂acu. Orszak maszerowa艂 w zwartym szyku: na przedzie oficer, a za nim, mi臋dzy dwoma parami stra偶nik贸w, wi臋zie艅. Pokonawszy schody prowadz膮ce z loch贸w, Arnau przystan膮艂, by oswoi膰 si臋 ze 艣wiat艂em zalewaj膮cym pa艂ac, ale silny cios w plecy popchn膮艂 go do przodu.

Mijali zakonnik贸w, ksi臋偶y i sekretarzy, kt贸rzy ust臋powali im z drogi, opieraj膮c si臋 o 艣ciany. Nikt nie chcia艂 mu nic powiedzie膰. Dozorca wszed艂 do celi i go rozku艂. 鈥淒ok膮d mnie prowadzisz?". Na korytarzu dominikanin w czarnym habicie prze偶egna艂 si臋 na jego widok, inny uni贸s艂 krucyfiks. Prowadz膮cy go 偶o艂nierze kroczyli z kamiennymi twarzami, wszyscy si臋 przed nimi rozst臋powali. Arnau od wielu dni nie widzia艂 Joana ani kobiety o kasztanowych oczach. Sk膮d zna te oczy? Chcia艂 si臋 czego艣 dowiedzie膰 od staruszki, lecz na pr贸偶no. 鈥淜im ona jest?", zapyta艂 j膮 czterokrotnie. Kilka cieni przykutych do 艣cian zacz臋艂o si臋 z偶yma膰, inne nie zareagowa艂y, staruszka r贸wnie偶 ani drgn臋艂a. A jednak gdy dozorca wyprowadza艂 go, poszturchuj膮c, z celi, wyda艂o mu si臋, 偶e kobiecina wierci si臋 niespokojnie.

Arnau wpad艂 na id膮cego przed nim 偶o艂nierza. Stan臋li przed wielkimi dwuskrzyd艂owymi drzwiami. 呕o艂nierz odepchn膮艂 go.

Oficer za艂omota艂 w drzwi, otworzy艂 je i ca艂y orszak wkroczy艂 do wielkiej komnaty obwieszonej drogocennymi arrasami, ko艂nierze wprowadzili Arnaua na 艣rodek sali i ustawili si臋 przy drzwiach.

Zza d艂ugiego, bogato rze藕bionego sto艂u spogl膮da艂o na niego siedmiu m臋偶czyzn. Wielki inkwizytor Nicolau Eimeric oraz biskup Barcelony Berenguer d'Erill zasiadali na 艣rodku, wystrojeni w szaty haftowane z艂otem. Arnau ich zna艂. Na lewo od inkwizytora siedzia艂 sekretarz 艢wi臋tej Inkwizycji. Arnau spotka艂 go kilkakrotnie, cho膰 nie mia艂 okazji z nim rozmawia膰. Trybuna艂 inkwizytorski uzupe艂nia艂o czterech nieznanych mu dominikan贸w w czarnych habitach, po dw贸ch przy ka偶dym ko艅cu sto艂u.

Arnau wytrzymywa艂 ich spojrzenie w milczeniu, p贸ki jeden z mnich贸w nie skrzywi艂 si臋 z odraz膮. Wtedy podni贸s艂 r臋k臋 do twarzy i pomaca艂 si臋 po o艣lizg艂ej brodzie, kt贸ra uros艂a mu w lochu. Jego poszarpane ubranie dawno utraci艂o kolory. By艂 bosy, mia艂 brudne stopy i d艂ugie, czarne paznokcie u r膮k. Cuchn膮艂. Brzydzi艂 si臋 w艂asnego zapachu.

Eimeric u艣miechn膮艂 si臋 na widok jego za偶enowania.

- Najpierw b臋dzie musia艂 z艂o偶y膰 przysi臋g臋 na Ewangeli臋 - wyja艣ni艂 Joan. Siedzia艂 z Mar i Aledis przy stole w zaje藕dzie. - Proces mo偶e trwa膰 wiele dni, a nawet miesi臋cy - powiedzia艂, gdy wysy艂a艂y go do pa艂acu po wie艣ci. - Lepiej zaczeka膰 tutaj.

- Dostanie obro艅c臋? - zapyta艂a Mar. Joan pokr臋ci艂 z rezygnacj膮 g艂ow膮.

- Ma prawo do adwokata, kt贸ry nie mo偶e go... broni膰.

- Jak to?! - wykrzykn臋艂y jednocze艣nie Mar i Aledis.

- Zabraniamy adwokatom i sekretarzom - zacz膮艂 recytowa膰 mnich - pomaga膰 heretykom, udziela膰 im rad i wsparcia, wierzy膰 w ich niewinno艣膰 i broni膰 ich podczas procesu. - Kobiety popatrzy艂y na niego pytaj膮co. - Tak m贸wi bulla papie偶a Innocentego Trzeciego.

- Jakie jest wi臋c zadanie adwokata? - zapyta艂a Mar.

- Ma przekona膰 oskar偶onego, 偶eby dobrowolnie przyzna艂 si臋 do winy. Broni膮c heretyka, broni艂by r贸wnie偶 herezji.

- Nie mam si臋 do czego przyznawa膰 - odpowiedzia艂 Arnau m艂odemu kap艂anowi, kt贸rego wyznaczono na jego adwokata.

- To znawca prawa cywilnego i ko艣cielnego - o艣wiadczy艂 Nicolau Eimeric. - I zagorza艂y katolik - doda艂 z u艣miechem.

Kap艂an roz艂o偶y艂 r臋ce w ge艣cie bezsilno艣ci. To samo uczyni艂 wcze艣niej na oczach dozorcy po bezskutecznej pr贸bie przekonania Arnaua, by przyzna艂 si臋 do herezji. 鈥淶r贸b to dla w艂asnego dobra - radzi艂 mu - przyznaj si臋 i zdaj na 艂askawo艣膰 trybuna艂u". Teraz powt贸rzy艂 ten sam gest - ile偶 razy robi艂 to jako adwokat heretyk贸w? - i na znak Eimerica opu艣ci艂 sal臋.

- Potem - ci膮gn膮艂 Joan, wypytywany przez Aledis - ka偶膮 mu wymieni膰 jego wrog贸w.

- Po co?

- Je艣li wspomni kt贸rego艣 z autor贸w oskar偶enia, trybuna艂 mo偶e wzi膮膰 pod uwag臋 stronniczo艣膰 艣wiadka.

- Ale Arnau nie wie, kto na niego doni贸s艂 - zauwa偶y艂a Mar.

- Na razie. Potem mo偶e si臋 dowiedzie膰, je艣li Eimeric... zechce. W rzeczywisto艣ci powinien pozna膰 nazwiska 艣wiadk贸w oskar偶enia - doda艂 na widok zdziwionych min swoich s艂uchaczek - bo tak zarz膮dzi艂 Bonifacy 脫smy, ale papie偶 jest daleko, wi臋c ka偶dy inkwizytor prowadzi proces po swojemu.

- S膮dz臋, 偶e 偶ona mnie nienawidzi - odpowiedzia艂 na pytanie Eimerica.

- Dlaczeg贸偶 donia Elionor mia艂aby ci臋 nienawidzi膰? - chcia艂 wiedzie膰 inkwizytor.

- Bo nie da艂em jej potomstwa.

- A pr贸bowa艂e艣? Obcowa艂e艣 z ni膮? Z艂o偶y艂 przysi臋g臋 na Ewangeli臋.

- Obcowa艂e艣 z 偶on膮? - powt贸rzy艂 Eimeric.

- Nie.

Sekretarz pu艣ci艂 pi贸ro w ruch. Nicolau Eimeric odwr贸ci艂 si臋 do biskupa.

- Masz innych wrog贸w? - zabra艂 g艂os Berenguer d'Erill.

- Tak, mo偶nych z moich posiad艂o艣ci, przede wszystkim kasztelana z Montbui. - Sekretarz notowa艂 wszystko w le偶膮cej przed nim ksi臋dze. - Poza tym jako konsul morski wyda艂em wiele wyrok贸w, moim zdaniem sprawiedliwych.

- Masz wrog贸w w艣r贸d kleru?

Co ma znaczy膰 to pytanie? Zawsze by艂 w dobrych stosunkach z Ko艣cio艂em.

- Nie, chyba 偶e kto艣 z obecnych...

- Cz艂onkowie trybuna艂u s膮 bezstronni - wszed艂 mu w s艂owo Eimeric.

- Mam nadziej臋. - Arnau wytrzyma艂 spojrzenie wielkiego inkwizytora.

- Chcesz wymieni膰 kogo艣 jeszcze?

- Jak wam wiadomo, od wielu lat prowadz臋 kantor. By膰 mo偶e...

- Nie chodzi o to - przerwa艂 mu znowu Eimeric - by艣 snu艂 rozwa偶ania na temat tego, kto i dlaczego mia艂by ci 藕le 偶yczy膰. Je艣li masz wrog贸w, podaj ich nazwiska, w przeciwnym razie odpowiedz przecz膮co. No wi臋c masz czy nie masz wi臋cej wrog贸w?! - zagrzmia艂 Eimeric.

- Nie s膮dz臋, bym mia艂.


- No, a potem? - zapyta艂a Aledis.

- Potem rozpocznie si臋 proces inkwizytorski w pe艂nym znaczeniu tego s艂owa. - Joan przeni贸s艂 si臋 my艣lami na rynki miasteczek, do dom贸w tamtejszych prominent贸w, przypomnia艂 sobie bezsenne noce... Jednak uderzenie w st贸艂 przywr贸ci艂o go do rzeczywisto艣ci.

- Co masz na my艣li, mnichu? - krzykn臋艂a Mar. Joan westchn膮艂 i spojrza艂 jej w oczy.

- 艁aci艅skie s艂owo inquisitio oznacza dochodzenie, poszukiwanie. Inkwizytor poszukuje herezji, grzechu. Nawet kiedy istnieje donos, proces nie opiera si臋 na nim ani si臋 do niego nie ogranicza. Je艣li oskar偶ony nie przyzna si臋 sam, trybuna艂 musi szuka膰 ukrytej prawdy.

- W jaki spos贸b? - zapyta艂a Mar. Joan zamkn膮艂 oczy i odpowiedzia艂:

- Je艣li chodzi ci o tortury, to, owszem, jest to jeden ze sposob贸w.

- Na czym one polegaj膮?

- Mo偶e Arnau nie b臋dzie torturowany.

- Na czym polegaj膮? - upiera艂a si臋 Mar.

- Po co ci to wiedzie膰? - zapyta艂a Aledis, bior膮c j膮 za r臋k臋. - To tylko... przysporzy ci cierpie艅.

- Prawo nie dopuszcza tortur prowadz膮cych do 艣mierci lub trwa艂ego okaleczenia - wyja艣ni艂 Joan. - Poza tym podejrzany mo偶e by膰 wzi臋ty na m臋ki tylko raz.

Joan patrzy艂 na swe towarzyszki, kt贸re pociesza艂y si臋 wzajemnie ze 艂zami w oczach. Jednak Eimeric znalaz艂 spos贸b, by omin膮膰 prawo. Non ad modum iterationis sed continuationis, zwyk艂 mawia膰 z osobliwym b艂yskiem w oczach. 鈥淣ie powt贸rzenie, lecz kontynuacja", t艂umaczy艂 kandydatom na duchownych, kt贸rzy nie zd膮偶yli jeszcze opanowa膰 艂aciny.

- A je艣li mimo tortur Arnau nie przyzna si臋 do winy? - zapyta艂a Mar, poci膮gaj膮c nosem.

- Zostanie to wzi臋te pod uwag臋 przy wydawaniu wyroku.

- A kto go wyda? Eimeric? - To pytanie zada艂a Aledis.

- Tak, chyba 偶e Arnaua czeka do偶ywotnie wi臋zienie lub 艣mier膰 na stosie, lecz wtedy potrzebna jest r贸wnie偶 zgoda biskupa. Jednak - ci膮gn膮艂 Joan, uprzedzaj膮c nast臋pne pytanie - w skomplikowanych przypadkach trybuna艂 mo偶e zasi臋gn膮膰 opinii boni viri, 艣wieckiej grupy licz膮cej od trzydziestu do osiemdziesi臋ciu os贸b, kt贸re przedstawi膮 swe zdanie na temat winy oskar偶onego i kary, na jak膮 zas艂uguje. Wtedy proces ci膮gnie si臋 miesi膮cami.

- Kt贸re Arnau przesiedzi w lochu - westchn臋艂a Aledis.

Joan skin膮艂 g艂ow膮. Zapad艂a cisza. Kobiety pr贸bowa艂y oswoi膰 si臋 z tym, co us艂ysza艂y, mnich my艣la艂 o jeszcze jednej zasadzie Eimerica: 鈥淲i臋zienie musi by膰 odra偶aj膮ce. Powinno mie艣ci膰 si臋 w piwnicy pozbawionej 艣wiat艂a - zw艂aszcza s艂onecznego i ksi臋偶ycowego - oraz by膰 na tyle srogie i dokuczliwe, by skr贸ci膰 偶ycie wi臋藕nia i jak najszybciej doprowadzi膰 do jego zgonu".


Podczas gdy Arnau, brudny i obszarpany, sta艂 na 艣rodku sali, inkwizytor oraz biskup pochylili si臋 ku sobie i zacz臋li szepta膰. Sekretarz wykorzysta艂 chwil臋 przerwy do uporz膮dkowania papier贸w, natomiast czterej dominikanie wbili wzrok w oskar偶onego.

- Jak zamierzasz poprowadzi膰 przes艂uchanie? - zapyta艂 Berenguer d'Erill inkwizytora.

- Zaczniemy jak zwykle i w miar臋 rozwoju sytuacji b臋dziemy przedstawiali mu zarzuty.

- Chcesz mu je zdradzi膰?

- Tak. W tym przypadku lepsze skutki przyniesie presja dialektyczna, a nie fizyczna, kt贸rej jednak r贸wnie偶 nie wykluczam...

Arnau pr贸bowa艂 wytrzyma膰 spojrzenia mnich贸w w czerni. Jeden, dwa, trzy, cztery... Przest膮pi艂 z nogi na nog臋, po czym zerkn膮艂 na inkwizytora i biskupa. Wci膮偶 si臋 naradzali. Dominikanie nie przestawali wpatrywa膰 si臋 w niego badawczo. Na sali panowa艂a absolutna cisza, je艣li nie liczy膰 ledwie s艂yszalnych szept贸w dw贸ch dostojnik贸w ko艣cielnych.

- Zaczyna si臋 niecierpliwi膰 - stwierdzi艂 biskup, zerkn膮wszy na Arnaua, a potem zn贸w na inkwizytora.

- Przywyk艂 do rozkazywania i budzenia pos艂uchu - odpowiedzia艂 Eimeric. - Musi pogodzi膰 si臋 ze swoim nowym po艂o偶eniem, zaakceptowa膰 trybuna艂 i jego w艂adz臋, podda膰 si臋 nam. Dopiero wtedy przyst膮pimy do przes艂uchania. Poni偶enie to pierwszy krok do sukcesu.

Biskup i inkwizytor naradzali si臋 jeszcze d艂ug膮 chwil臋. W tym czasie dominikanie nie przestawali mierzy膰 oskar偶onego wzrokiem. Arnau pr贸bowa艂 my艣le膰 o Mar lub o Joanie, lecz ilekro膰 przywo艂ywa艂 kt贸re艣 z nich, oczy mnicha w czerni rani艂y go, jakby czyta艂y w jego my艣lach. Bez przerwy przest臋powa艂 z nogi na nog臋, si臋gn膮艂 do brody i w艂os贸w, przekonuj膮c si臋, 偶e dos艂ownie obr贸s艂 brudem. Berenguer d'Erill i Nicolau Eimeric - l艣ni膮cy z艂otem, rozparci wygodnie za sto艂em - rzucali mu ukradkowe spojrzenie, a potem znowu zaczynali szepta膰.

W ko艅cu Nicolau Eimeric przem贸wi艂 grzmi膮cym g艂osem:

- Arnau Estanyol, wiem, 偶e艣 zgrzeszy艂.

Zacz臋艂o si臋 przes艂uchanie. Arnau wzi膮艂 g艂臋boki oddech.

- Nie wiem, co macie na my艣li. Uwa偶am si臋 za dobrego chrze艣cijanina. Staram si臋...

- Przyzna艂e艣 przed tym trybuna艂em, 偶e nie obcujesz z 偶on膮. Czy tak post臋puje dobry chrze艣cijanin?

- Nie mog臋 utrzymywa膰 stosunk贸w cielesnych. Nie wiem, czy wiecie, 偶e Elionor jest moj膮 drug膮 偶on膮, i 偶e z pierwsz膮 r贸wnie偶 nie... doczeka艂em si臋 potomstwa.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e jeste艣 niesprawny? - wtr膮ci艂 biskup.

- Tak.

Eimeric przygl膮da艂 si臋 przez chwil臋 Arnauowi. Opar艂 艂okcie o st贸艂, spl贸t艂 d艂onie i zas艂oni艂 nimi usta. Nast臋pnie szepn膮艂 co艣 rozkazuj膮cym tonem do sekretarza.

- O艣wiadczenie Juli Andreu, kap艂ana z ko艣cio艂a Santa Maria de la Mar - zacz膮艂 czyta膰 sekretarz, zatapiaj膮c si臋 w jednym z dokument贸w. - Ja, Juli Andreu, pasterz parafii Santa Maria de la Mar, przed wielkim inkwizytorem Katalonii zeznaj臋, 偶e oko艂o marca roku Pa艅skiego tysi膮c trzysta sze艣膰dziesi膮tego czwartego przeprowadzi艂em rozmow臋 z Arnauem Estanyolem, baronem katalo艅skim, na pro艣b臋 jego ma艂偶onki, donii Elionor, baronowej i kr贸lewskiej wychowanicy, kt贸ra wyzna艂a mi z niepokojem, 偶e jej m膮偶 nie wype艂nia wzgl臋dem niej obowi膮zk贸w ma艂偶e艅skich. Arnau Estanyol powiedzia艂 mi wtedy, 偶e 偶ona go nie poci膮ga, a jego cia艂o wzbrania si臋 przed obcowaniem z doni膮 Elionor, 偶e jest zdr贸w, ale nie mo偶e zmusi膰 si臋 do po偶膮dania 偶ony. Doda艂, 偶e wie, i偶 pope艂nia grzech. - Nicolau Eimeric zmru偶y艂 oczy i wbi艂 je w Arnaua. - Dlatego bardzo cz臋sto modli si臋 w ko艣ciele Santa Maria i przeznacza poka藕ne sumy na budow臋 naszej 艣wi膮tyni.

Na sali zn贸w zapad艂a cisza. Eimeric nie spuszcza艂 Arnaua z oka.

- Nadal t艂umaczysz swe zaniedbanie fizyczn膮 niesprawno艣ci膮? - zapyta艂 w ko艅cu.

Arnau pami臋ta艂 wspomnian膮 rozmow臋, cho膰 nie wiedzia艂 ju偶 dok艂adnie, co...

- Nie pami臋tam, co wtedy m贸wi艂em.

- Przyznajesz wi臋c, 偶e rozmawia艂e艣 z ojcem Juli Andreu?

- Tak.

Arnau s艂ysza艂 skrzypienie pi贸ra sekretarza.

- Mimo to podajesz w w膮tpliwo艣膰 zeznania duchownego. Dlaczeg贸偶 ojciec Juli Andreu mia艂by k艂ama膰?

- Mo偶e po prostu si臋 myli, mo偶e nie pami臋ta dok艂adnie moich s艂贸w...

- S膮dzisz, 偶e gdyby nie pami臋ta艂 dok艂adnie waszej rozmowy, z艂o偶y艂by takie zeznanie?

- Ja tylko twierdz臋, 偶e ojca Juli Andreu mo偶e zawodzi膰 pami臋膰.

- Ojciec Juli Andreu nie jest twoim wrogiem, prawda? - zabra艂 g艂os biskup.

- Tak s膮dzi艂em.

Nicolau znowu spojrza艂 znacz膮co na sekretarza.

- O艣wiadczenie Perego Salvete'a, duchownego z ko艣cio艂a Santa Maria de la Mar. Ja, Pere Safoete, pasterz parafii Santa Maria de la Mar, zeznaj臋 przed wielkim inkwizytorem Katalonii, 偶e w dzie艅 Wielkiej Nocy roku Pa艅skiego tysi膮c trzysta sze艣膰dziesi膮tego si贸dmego podczas mszy kilku m臋偶czyzn wbieg艂o do ko艣cio艂a z wiadomo艣ci膮, 偶e heretycy wykradli 艣wi臋t膮 hosti臋. Msz臋 przerwano i 艣wi膮tyni臋 opu艣cili wszyscy wierni z wyj膮tkiem Arnaua Estanyola, konsula morskiego, oraz jego ma艂偶onki, do艅ii Elionor. - 鈥淏iegnij do swej 偶ydowskiej kochanki!". S艂owa Elionor zako艂ata艂y Arnauowi w g艂owie. Teraz r贸wnie偶, zupe艂nie jak tamtego dnia, przesz艂y go ciarki. Podni贸s艂 wzrok. Nicolau obserwowa艂 go uwa偶nie i... u艣miecha艂 si臋. Zauwa偶y艂 jego reakcj臋? Sekretarz czyta艂 dalej - ...na co konsul odpar艂, 偶e B贸g nie mo偶e go zmusi膰 do obcowania z 偶on膮...

Nicolau kaza艂 sekretarzowi przerwa膰. Ju偶 si臋 nie u艣miecha艂.

- Czy偶by ksi膮dz kanonik r贸wnie偶 k艂ama艂?

鈥淏iegnij do swej 偶ydowskiej kochanki!". Dlaczego inkwizytor nie pozwoli艂 sekretarzowi doko艅czy膰? Co on knuje? 呕ydowska kochanka, 偶ydowska kochanka... p艂omienie li偶膮ce cia艂o Hasdaia, cisza, rozw艣cieczony t艂um domagaj膮cy si臋 w milczeniu zemsty, wykrzykuj膮cy nies艂yszalne s艂owa, wycelowany w Arnaua palec Elionor, inkwizytor i biskup spogl膮daj膮cy na niego i na... obejmuj膮c膮 go Raquel.

- Kanonik r贸wnie偶 k艂amie? - powt贸rzy艂 Nicolau.

- Nie zarzuci艂em nikomu k艂amstwa - broni艂 si臋 Arnau. Potrzebowa艂 czasu do namys艂u.

- Opierasz si臋 boskim nakazom? Przeciwstawiasz ma艂偶e艅skiemu obowi膮zkowi chrze艣cijanina?

- Nie... nie - zaj膮kn膮艂 si臋 Arnau.

- Czyli?

- Czyli co?

- Czy opierasz si臋 boskim nakazom? - powt贸rzy艂 Eimeric podniesionym g艂osem.

Jego s艂owa odbi艂y si臋 echem od kamiennych 艣cian wielkiej sali. Arnauowi zdr臋twia艂y nogi, os艂abione po tylu dniach sp臋dzonych w lochu...

- Trybuna艂 mo偶e uzna膰 twoje milczenie za przyznanie si臋 do winy - ostrzeg艂 go biskup.

- Nie, nie opieram si臋 boskim nakazom. - Nogi zaczyna艂y go bole膰. - Czy 艢wi臋t膮 Inkwizycj臋 a偶 tak interesuje moje po偶ycie ma艂偶e艅skie? Czy grzechem jest...

- Nie zap臋dzaj si臋 - przerwa艂 mu inkwizytor. - To my zadajemy pytania.

- Pytajcie wi臋c.

Eimeric zauwa偶y艂, 偶e Arnau kr臋ci si臋 nerwowo i raz po raz przest臋puje z nogi na nog臋.

- Zaczyna si臋 m臋czy膰 - szepn膮艂 Berenguerowi d'Erill na ucho.

- Pozw贸lmy mu pocierpie膰 troch臋 w ciszy - odpar艂 biskup. Zn贸w zacz臋li szepta膰. Arnau kolejny raz poczu艂 na sobie cztery pary dominika艅skich oczu. Bol膮 go nogi, ale musi wytrzyma膰. Nie mo偶e pa艣膰 na kolana przed Nicolauem Eimerikiem. A je艣li upadnie? Potrzebuje... kamienia! Kamienia na ramionach i d艂ugiej drogi do przebycia dla Madonny. Gdzie jeste艣? Czy naprawd臋 to s膮 twoi przedstawiciele? By艂 tylko dzieckiem, a mimo to... Dlaczego nie mia艂by wytrzyma膰 i teraz? Przetaszczy艂 blok skalny wa偶膮cy wi臋cej od niego przez ca艂膮 Barcelon臋, zlany potem i krwi膮, zagrzewany do wysi艂ku przez przechodni贸w. Czy偶by nic w nim nie zosta艂o z tamtego zaci臋cia? Ma ulec fanatycznemu mnichowi? On? Ma艂y bastaix, kt贸rego podziwiali wszyscy r贸wie艣nicy z Barcelony? Taszczy艂 kamie艅 do ko艣cio艂a Santa Maria, a potem wraca艂 do domu, by nabra膰 si艂 przed kolejnym dniem pracy. Do domu... Kasztanowe oczy, wielkie kasztanowe oczy. Arnau zadr偶a艂 i omal nie upad艂, bo nagle zrozumia艂, 偶e kobiet膮 odwiedzaj膮c膮 mroczny loch by艂a Aledis. Nicolau Eimeric i Berenguer d'Erill spojrzeli na siebie, gdy Arnau si臋 wyprostowa艂. Po raz pierwszy jeden z dominikan贸w przeni贸s艂 wzrok na swych prze艂o偶onych.

- Nie daje si臋 - mrukn膮艂 niespokojnie biskup.

- Z kim zaspokajasz swe potrzeby? - zapyta艂 Nicolau gromkim g艂osem.

Tak, to dlatego zwr贸ci艂a si臋 do niego po imieniu. Ten g艂os... Ile偶 razy s艂ysza艂 go na zboczach g贸ry Montjufc.

- Arnau Estanyol! - Krzyk inkwizytora wyrwa艂 go z zamy艣lenia. - Pyta艂em, z kim zaspokajasz swe potrzeby.

- Nie rozumiem, co macie na my艣li.

- Jeste艣 m臋偶czyzn膮. Nie obcujesz z 偶on膮. Pytanie narzuca si臋 samo: z kim zaspokajasz swe potrzeby?

- Od lat nie obcuj臋 z 偶on膮 ani z 偶adn膮 inn膮 kobiet膮 - odpowiedzia艂 bezwiednie.

Dozorca wi臋zienny stwierdzi艂, 偶e to jego matka.

- 艁偶esz! - Arnau si臋 wzdrygn膮艂. - Cz艂onkowie tego trybuna艂u widzieli, jak trzymasz w obj臋ciach heretyczk臋. Czy to nie obcowanie z kobiet膮?

- Nie takie, jakie macie na my艣li.

- C贸偶 sk艂ania kobiet臋 i m臋偶czyzn臋 do obejmowania si臋 publicznie, je艣li nie... - Eimeric zacz膮艂 wymachiwa膰 r臋kami - rozpusta?

- Cierpienie.

- Jakie cierpienie? - chcia艂 wiedzie膰 biskup.

- Jakie cierpienie? - powt贸rzy艂 inkwizytor, pr贸buj膮c nak艂oni膰 przes艂uchiwanego, by odpowiedzia艂. Arnau milcza艂. Komnat臋 o艣wietli艂 p艂on膮cy stos. - Cierpienie spowodowane 艣mierci膮 heretyka, kt贸ry zbezcze艣ci艂 艣wi臋t膮 hosti臋? - zapyta艂 ponownie, wytykaj膮c upier艣cienionym palcem. - Czy nad tym boleje dobry chrze艣cijanin? Nad tym, 偶e sprawiedliwo艣膰 dosi臋g艂a niegodziwca, 艣wi臋tokradc臋, podleca i z艂odzieja?

- To nie by艂a jego wina! - krzykn膮艂 Arnau. Cz艂onkowie trybuna艂u, z sekretarzem w艂膮cznie, poruszyli si臋 na krzes艂ach.

- Wszyscy trzej skaza艅cy przyznali si臋 do winy. Dlaczego stajesz w obronie heretyk贸w? 呕ydzi...

- 呕ydzi! 呕ydzi! - obruszy艂 si臋. - Czemu ca艂y 艣wiat uwzi膮艂 si臋 na 呕yd贸w?

- Czy偶by艣 nie wiedzia艂? - zapyta艂 inkwizytor, podnosz膮c g艂os. - Bo ukrzy偶owali Chrystusa!

- Odpokutowali ju偶 za to swoim 偶yciem.

Wszyscy cz艂onkowie trybuna艂u wlepili wzrok w Arnaua i unie艣li si臋 na krzes艂ach.

- Opowiadasz si臋 za przebaczeniem? - spyta艂 Berenguer d'Erill.

- Czy nie do tego w艂a艣nie namawia nas Pan?

- Nawr贸cenie jest jedyn膮 drog膮! Nie mo偶na przebaczy膰 komu艣, kto nie okazuje skruchy! - wykrzykn膮艂 Eimeric.

- M贸wicie o wydarzeniach sprzed ponad tysi膮ca trzystu lat. Za c贸偶 ma okazywa膰 skruch臋 dzisiejszy 呕yd? Przecie偶 nie ponosi winy za to, co sta艂o si臋 przed wiekami.

- Ka偶dy, kto wyznaje 偶ydowsk膮 wiar臋, bierze na siebie win臋 i odpowiedzialno艣膰 za czyny przodk贸w.

- Przecie偶 oni wyznaj膮 tylko my艣li, przekonania, podobnie jak my, chrze艣cijanie... - Eimeric i Berenguer a偶 podskoczyli na krzes艂ach. Dlaczego nie? Przecie偶 to prawda. Czy ten szkalowany cz艂owiek, kt贸ry odda艂 偶ycie za sw膮 wsp贸lnot臋, nie zas艂uguje na obron臋? - Jak my, chrze艣cijanie - powt贸rzy艂 dobitnie Arnau.

- Por贸wnujesz wiar臋 katolick膮 z herezj膮? - oburzy艂 si臋 biskup.

- Nie por贸wnuj臋, bo to zadanie was, duchownych. Ja tylko powiedzia艂em...

- Doskonale s艂yszeli艣my, co powiedzia艂e艣! - przerwa艂 mu Nicolau Eimeric gniewnie. - Postawi艂e艣 na r贸wni wiar臋 chrze艣cija艅sk膮, jedyn膮, prawdziw膮, z 偶ydowsk膮 herezj膮.

Arnau powi贸d艂 odwa偶nie wzrokiem po twarzach cz艂onk贸w trybuna艂u. Sekretarz nie przerywa艂 pisania. Nawet 偶o艂nierze, kt贸rzy z kamiennymi obliczami strzegli drzwi, zdawali si臋 ws艂uchiwa膰 w skrzypienie pi贸ra. Nicolau Eimeric u艣miecha艂 si臋. D藕wi臋ki wydawane przez pi贸ro przeszy艂y Arnaua do szpiku ko艣ci. Wzdrygn膮艂 si臋. Nie usz艂o to uwagi inkwizytora, kt贸ry skwitowa艂 jego reakcj臋 szerokim u艣miechem. Tak, to jest twoje zeznanie, mo偶na by艂o wyczyta膰 z jego oczu.

- S膮 tacy jak my - powt贸rzy艂 Arnau. Eimeric uni贸s艂 r臋k臋, nakazuj膮c mu milczenie.

Sekretarz pisa艂 jeszcze przez kilka chwil. Twe s艂owa zosta艂y uwiecznione, m贸wi艂 teraz wzrok inkwizytora. Gdy sekretarz podni贸s艂 pi贸ro, Nicolau zn贸w si臋 u艣miechn膮艂.

- Zawieszam posiedzenie do jutra - obwie艣ci艂, wstaj膮c z krzes艂a.


Mar nie chcia艂a d艂u偶ej s艂ucha膰 Joana.

- Dok膮d idziesz? - zapyta艂a j膮 Aledis. Mar spojrza艂a na ni膮 wymownie. - Znowu? Chodzisz tam dzie艅 w dzie艅 i nie zdo艂a艂a艣...

- Zdo艂a艂am j膮 powiadomi膰, 偶e jestem w Barcelonie i nie zapomnia艂am, co mi zrobi艂a. - Joan ukry艂 twarz w d艂oniach. - Widzia艂am j膮 przez okno i przekona艂am, 偶e Arnau nale偶y do mnie. Wyczyta艂am to w jej oczach. Chc臋, by pami臋ta艂a o tym przez wszystkie dni swego 偶ycia i ani na chwil臋 nie zapomina艂a, 偶e j膮 pokona艂am.

Aledis odprowadzi艂a wzrokiem Mar, kt贸ra po wyj艣ciu z zajazdu przeby艂a t臋 sam膮 co zawsze drog臋 i stan臋艂a przed pa艂acem przy ulicy Montcada. Zako艂ata艂a z ca艂ej si艂y do bramy. Elionor jej nie przyjmie, ale musi wiedzie膰 o jej obecno艣ci.

Jak co dzie艅 stary s艂uga uchyli艂 okienko w bramie.

- Pani - powiedzia艂, nie otwieraj膮c drzwi. - Przecie偶 wiecie, 偶e donia Elionor...

- Wpu艣膰 mnie. Chc臋 j膮 tylko zobaczy膰, cho膰by przez okno, za kt贸rym si臋 przede mn膮 chowa.

- Do艅a Elionor nie pozwala.

- Wie, kto przyszed艂?

Pere zerkn膮艂 w pa艂acowe okna.

- Wie.

Mar zn贸w uderzy艂a ko艂atk膮 w bram臋.

- Nie nalegajcie, pani, bo inaczej do艅a Elionor wezwie stra偶e - przekonywa艂 starzec.

- Wpu艣膰 mnie, Pere.

- Dona Elionor nie chce was przyj膮膰, pani. Kto艣 z艂apa艂 Mar za rami臋 i odci膮gn膮艂 od drzwi.

- To mo偶e zechce przyj膮膰 mnie - us艂ysza艂a, zanim zd膮偶y艂a spojrze膰 na m臋偶czyzn臋 przysuwaj膮cego si臋 do okienka.

- Guillem! - krzykn臋艂a, rzucaj膮c mu si臋 na szyj臋.

- Pami臋tasz mnie, Pere? - zapyta艂 Maur, tul膮c Mar.

- Jak偶e mia艂bym nie pami臋ta膰?

- Wi臋c przeka偶 swej pani, 偶e chc臋 si臋 z ni膮 widzie膰. Gdy starzec zatrzasn膮艂 okienko, Guillem chwyci艂 Mar w pasie, uni贸s艂 i zatoczy艂 z ni膮 ko艂o w powietrzu. Roze艣miana kobieta nie broni艂a si臋. Zaraz potem postawi艂 j膮 na ziemi, wzi膮艂 za r臋ce i odsun膮艂 od siebie, by si臋 jej przyjrze膰.

- Moja male艅ka - powiedzia艂 rw膮cym si臋 g艂osem. - Tyle razy marzy艂em, by unie艣膰 ci臋 w ramionach! Ale teraz jeste艣 znacznie ci臋偶sza. Zmieni艂a艣 si臋 w prawdziw膮...

Mar wtuli艂a si臋 w niego.

- Dlaczego mnie zostawi艂e艣? - zapyta艂a, p艂acz膮c.

- By艂em zwyk艂ym niewolnikiem, moje dziecko. Co mog艂em zrobi膰?

- My艣la艂am, 偶e jeste艣 dla mnie jak ojciec.

- My艣la艂a艣? Ju偶 tak nie my艣lisz?

- Zawsze b臋dziesz moim ojcem.

Mar u艣cisn臋艂a Guillema z ca艂ej si艂y. 鈥淶awsze b臋dziesz moim ojcem", powt贸rzy艂 w my艣lach Maur. Dlaczego straci艂em tyle czasu z dala od niej? Odwr贸ci艂 si臋 do uchylonego zn贸w okienka w pa艂acowej bramie.

- Dona Elionor was r贸wnie偶 nie chce przyj膮膰 - us艂ysza艂 g艂os Perego.

- Przeka偶 jej, 偶e jeszcze o mnie us艂yszy.


呕o艂nierze odprowadzili go do loch贸w. Gdy dozorca zn贸w przykuwa艂 go do 艣ciany, Arnau nie spuszcza艂 wzroku z postaci skulonej w przeciwleg艂ym k膮cie ponurej celi. Nie usiad艂 po wyj艣ciu stra偶nika.

- Co ci臋 艂膮czy z Aledis?! - krzykn膮艂 do staruszki, kiedy ucich艂y kroki w korytarzu.

Zdawa艂o mu si臋, 偶e posta膰 drgn臋艂a, jednak po chwili zn贸w zamar艂a.

- Co ci臋 艂膮czy z Aledis? - powt贸rzy艂. - Po co tu przysz艂a? Dlaczego ci臋 odwiedza?

W ciszy, kt贸ra mu odpowiedzia艂a, przypomnia艂 sobie blask pochodni w olbrzymich kasztanowych oczach.

- Co 艂膮czy Aledis z Mar? - spyta艂 zn贸w b艂agalnie. Arnau pr贸bowa艂 przynajmniej us艂ysze膰 oddech staruszki, ale j臋ki i rz臋偶enie wi臋藕ni贸w zag艂uszy艂y jej milczenie. Powi贸d艂 spojrzeniem po 艣cianach celi. Nikt nie zwraca艂 na niego uwagi.

Na widok Mar wchodz膮cej do zajazdu w towarzystwie bogato odzianego Maura gospodarz przesta艂 miesza膰 straw臋 w wielkim kotle zawieszonym nad paleniskiem. Jego podniecenie wzros艂o, gdy w 艣lad za nimi wkroczyli dwaj niewolnicy objuczeni baga偶ami Guillema. Dlaczego nie zatrzyma艂 si臋 w miasteczku handlowym, jak wszyscy kupcy? - pomy艣la艂 i ruszy艂 wita膰 go艣cia.

- To prawdziwy zaszczyt dla tych niskich prog贸w - oznajmi艂, gn膮c si臋 w przesadnym uk艂onie.

Guillem zaczeka艂, a偶 gospodarz sko艅czy si臋 wdzi臋czy膰.

- Masz wolne pokoje?

- Tak. Niewolnicy mog膮 spa膰 w...

- Pytam o dwa pokoje - wszed艂 mu w s艂owo Guillem. - Jeden dla mnie, drugi dla nich.

Gospodarz zerkn膮艂 na dw贸ch ch艂opc贸w o wielkich czarnych oczach i k臋dzierzawych w艂osach, kt贸rzy stali w milczeniu za swym panem.

- Tak - odpowiedzia艂. - Je艣li takie jest wasze 偶yczenie. Chod藕cie za mn膮.

- Oni si臋 wszystkim zajm膮. Ale najpierw przynie艣cie nam troch臋 wody. Guillem usiad艂 z Mar przy stole w jadalni. Zostali sami.

- M贸wisz, 偶e dzisiaj rozpocz膮艂 si臋 proces?

- Tak, cho膰 nie wiem tego na pewno. Tak naprawd臋 nic nie wiem. Nie pozwolono mi go zobaczy膰.

Guillem us艂ysza艂 dr偶enie w jej g艂osie. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋, by j膮 pocieszy膰, lecz zatrzyma艂 si臋 w p贸艂 drogi. Nie jest ju偶 ma艂膮 dziewczynk膮, a on przecie偶... jest zwyk艂ym Maurem. Nikt nie powinien my艣le膰... Wystarczy, 偶e da艂 si臋 ponie艣膰 emocjom przed pa艂acem Elionor. D艂o艅 Mar przeby艂a odleg艂o艣膰, kt贸rej nie odwa偶y艂a si臋 pokona膰 r臋ka Guillema.

- Jestem t膮 sam膮 osob膮 co przed laty. Dla ciebie zawsze zostan臋 taka sama.

Guillem si臋 u艣miechn膮艂.

- A tw贸j m膮偶?

- Nie 偶yje.

Na jej twarzy nie by艂o 艣ladu smutku. Guillem zmieni艂 temat:

- Uda艂o si臋 jako艣 pom贸c Arnauowi? Mar zmru偶y艂a oczy i zacisn臋艂a usta.

- Co masz na my艣li? Nie mo偶emy mu nijak...

- A Joan? Przecie偶 jest inkwizytorem. Wiesz co艣 o nim? Nie wstawi艂 si臋 za Arnauem?

- Ten mnich? - Mar skrzywi艂a si臋 z niech臋ci膮 i ugryz艂a w j臋zyk. Po co m贸wi膰 mu o Joanie? Teraz najwa偶niejszy jest Arnau, Guillem w艂a艣nie dla niego przyjecha艂 do Barcelony. - Nie, nie m贸g艂. Na dodatek wielki inkwizytor za nim nie przepada. Jest tu z nami...

- Z nami?

- Tak. Pozna艂am wdow臋, kt贸ra ma na imi臋 Aledis i zatrzyma艂a si臋 tu z dwiema c贸rkami. Zna Arnaua z czas贸w dzieci艅stwa. By艂a akurat przejazdem w Barcelonie i dowiedzia艂a si臋 o jego aresztowaniu. To dobra kobieta. Dziel臋 z nimi trzema pok贸j. Poznasz je podczas obiadu.

Guillem 艣cisn膮艂 d艂o艅 swej ulubienicy.

- A co ty porabia艂e艣 przez ten ca艂y czas? - zapyta艂a Mar

Podczas gdy Mar i Guillem rozprawiali o wydarzeniach ostatnich pi臋ciu lat, kt贸re sp臋dzili z dala od siebie, min臋艂o po艂udnie i s艂o艅ce wspi臋艂o si臋 wysoko nad Barcelon臋. Pierwsze zjawi艂y si臋 w zaje藕dzie Teresa i Eulalia. Wesz艂y zgrzane, ale weso艂e, cho膰 u艣miech znikn膮艂 z ich 艣licznych bu藕 na widok Mar i na wspomnienie Franceski zamkni臋tej w lochu.

Przemierzy艂y p贸艂 miasta, korzystaj膮c z nowej to偶samo艣ci i swego sierocego oraz... dziewiczego przyodziewku. Nigdy przedtem nie cieszy艂y si臋 tak膮 swobod膮 i anonimowo艣ci膮, prawo zmusza艂o je bowiem do noszenia jaskrawych jedwabnych sukien, po kt贸rych mo偶na je by艂o 艂atwo rozpozna膰. 鈥淲chodzimy?", zapyta艂a Teresa, wskazuj膮c g艂ow膮 ko艣ci贸艂 艢wi臋tego Jakuba. Powiedzia艂a to szeptem, boj膮c si臋 艣ci膮gn膮膰 na siebie gniew ca艂ej Barcelony. Nic si臋 jednak nie wydarzy艂o. Wierni w 艣wi膮tyni prawie nie zwr贸cili na nie uwagi, podobnie zreszt膮 jak kap艂an, na kt贸rego widok dziewcz臋ta spu艣ci艂y wzrok i przytuli艂y si臋 do siebie.

Potem, gaw臋dz膮c i chichocz膮c, uda艂y si臋 ulic膮 Boqueria ku wybrze偶u. Gdyby skr臋ci艂y w ulic臋 Bisbe i dosz艂y do placu Nova, spotka艂yby Aledis, kt贸ra wpatrywa艂a si臋 w okna pa艂acu biskupiego, pr贸buj膮c rozpozna膰 Arnaua lub Francesc臋 w sylwetkach migaj膮cych za witra偶ami. Nie wiedzia艂a nawet, w kt贸rej sali s膮dzono Arnaua! Czy przes艂uchano ju偶 Francesc臋? Joan nic o niej nie wiedzia艂. Wzrok Aledis b艂膮dzi艂 po kolorowych szybkach. Po co mu cokolwiek m贸wi膰, skoro i tak nie mo偶e nic poradzi膰. Arnau jest silny, a Francesca... Oni jeszcze nie znaj膮 Franceski.

- Co tak tu sterczysz, kobieto? - Jeden z 偶o艂nierzy inkwizycji wyr贸s艂 przed ni膮 niespodziewanie. Nie zauwa偶y艂a, jak podchodzi. - Na co si臋 gapisz?

Aledis skuli艂a si臋 i umkn臋艂a bez s艂owa. Nie znacie Franceski, my艣la艂a, oddalaj膮c si臋. 呕adne tortury nie wydob臋d膮 z niej tego, co skrywa艂a ca艂e 偶ycie.

Joan wr贸ci艂 do zajazdu jeszcze przed Aledis. Mia艂 na sobie nowy habit, kt贸ry dosta艂 w klasztorze Sant Pere de les Puelles. Na widok Guillema, siedz膮cego przy stole z Mar i c贸rkami Aledis, zamar艂 na 艣rodku jadalni.

Guillem spojrza艂 na niego. Czy ten grymas na twarzy mnicha oznacza rado艣膰 czy raczej niech臋膰? - pomy艣la艂.

Nawet Joan nie potrafi艂by mu na to odpowiedzie膰. Czy Mar wspomnia艂a Guillemowi o jego udziale w porwaniu?

Nagle by艂y niewolnik przypomnia艂 sobie, jak mnich obchodzi艂 si臋 z nim swego czasu. Jednak wsta艂, uznaj膮c, 偶e to nie pora na roztrz膮sanie dawnych uraz. Powinni trzyma膰 si臋 razem dla dobra Arnaua.

- Jak si臋 masz? - rzuci艂, 艣ciskaj膮c dominikanina za ramiona. - Co ci si臋 sta艂o? - Wskaza艂 na jego posiniaczon膮 twarz.

Joan zerkn膮艂 na Mar. Odpowiedzia艂o mu to samo zaci臋te i nieprzeniknione spojrzenie, kt贸rym obrzuca艂a go, odk膮d zjawi艂 si臋 w dworku pod Matar贸. Nie, Guillem nie by艂by a偶 tak cyniczny, by pyta膰...

- Przykre spotkanie - odpar艂. - Nawet mnichom si臋 takie zdarzaj膮.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e ob艂o偶y艂e艣 delikwenta kl膮tw膮- u艣miechn膮艂 si臋 Maur, prowadz膮c go do sto艂u. - Czy nie tak stanowi prawo? - Joan i Mar skrzy偶owali spojrzenia. - Dobrze m贸wi臋? Kl膮twa spadnie na 艣mia艂ka, kt贸ry r臋k臋 podniesie na nieuzbrojonego duchownego... Bo chyba nie mia艂e艣 przy sobie broni, bracie Joanie?

Guillem nie zd膮偶y艂 dostrzec napi臋cia mi臋dzy Mar i mnichem, bo w tej samej chwili wesz艂a do zajazdu Aledis. Powitania trwa艂y kr贸tko, Guillem mia艂 kilka pyta艅 do Joana:

- Jak ty, inkwizytor, oceniasz po艂o偶enie Arnaua?

- My艣l臋, 偶e Nicolau Eimeric bardzo chcia艂by go skaza膰, nie s膮dz臋 jednak, by ci膮偶y艂y na nim powa偶ne zarzuty. Pewnie sko艅czy si臋 na szacie pokutnej i wysokiej grzywnie, bo o to g艂贸wnie chodzi Eimericowi. Znam Arnaua, nigdy nikogo nie skrzywdzi艂. Mimo donosu Elionor, nie znajd膮...

- A gdyby donos Elionor popar艂o kilku duchownych? -

Joan struchla艂 na te s艂owa. - Przecie偶 duchowni nie oskar偶aliby go o b艂ahostki...

- Do czego zmierzasz?

- Mniejsza o to - powiedzia艂 Guillem, my艣l膮c o li艣cie Jucefa. - Co b臋dzie, je艣li jednak duchowni popr膮 oskar偶enie Elionor?

Aledis nie s艂ucha艂a odpowiedzi Joana. Czy powinna wyjawi膰, co wie? Czy ten Maur mo偶e co艣 poradzi膰? Jest bogaty i wygl膮da na... Napotka艂a wzrok Eulalii i Teresy. Zgodnie z jej poleceniem dochowa艂y sekretu, ale teraz wyra藕nie zach臋ca艂y j膮 do zabrania g艂osu. Nie musia艂a ich nawet pyta膰 o zdanie, obie skin臋艂y g艂owami. Ale to znaczy, 偶e... Co z tego! Przecie偶 trzeba dzia艂a膰, a ten Maur...

- To nie wszystko - oznajmi艂a raptem, przerywaj膮c wyw贸d Joana.

Wzrok Mar i obu m臋偶czyzn spocz膮艂 na niej.

- Musicie mi najpierw obieca膰, 偶e nie b臋dziecie pytali, sk膮d to wiem, ani wraca膰 do tego tematu. Zgadzacie si臋?

- Co chcesz przez to powiedzie膰? - zapyta艂 Joan.

- To chyba jasne, mnichu - warkn臋艂a Mar.

Guillem spojrza艂 na ni膮 zdumiony. Dlaczego zwraca si臋 w ten spos贸b do Joana? Zobaczy艂, 偶e mnich wbija oczy w blat sto艂u.

- M贸w, Aledis. Zgadzamy si臋 - przysta艂 Guillem.

- Pami臋tacie dw贸ch mo偶nych, kt贸rzy mieszkaj膮 w tym zaje藕dzie?

Guillem przerwa艂 jej na wzmiank臋 o Genisie Puigu.

- Ma siostr臋 Margarid臋 - doda艂a Aledis. Maur ukry艂 twarz w d艂oniach.

- M贸wisz, 偶e w艂a艣nie tu si臋 zatrzymali? - zapyta艂. Aledis opowiedzia艂a, czego dowiedzia艂y si臋 jej dziewcz臋ta.

Uleg艂o艣膰 Eulalii wobec Genisa Puiga przynios艂a rezultaty. Wy艂adowawszy na niej 偶膮dz臋 podlan膮 winem, rycerz nie da艂 si臋 d艂ugo prosi膰 i ch臋tnie wyzna艂 jej, o co oskar偶yli Arnaua przed inkwizytorem.

- Pono膰 spali艂 zw艂oki swego ojca. Trudno mi. w to uwierzy膰... - zako艅czy艂a.

Joan sprawia艂 wra偶enie, jakby zbiera艂o mu si臋 na wymioty. Wszyscy spojrzeli na niego. Zblad艂 i przycisn膮艂 r臋k臋 do ust. Mrok, cia艂o Bernata wisz膮ce na prowizorycznej szubienicy, p艂omienie...

- Co to znaczy? - dobieg艂o go pytanie Guillema.

- Zostanie stracony - zd膮偶y艂 tylko wykrztusi膰 i wybieg艂 na ulic臋, zas艂aniaj膮c r臋k膮 usta.

Jego przepowiednia zawis艂a nad g艂owami rozmawiaj膮cych, kt贸rzy woleli nie patrze膰 sobie w oczy.

- Co zasz艂o mi臋dzy tob膮 i Joanem? - szepn膮艂 Guillem do Mar, bo mnich d艂ugo nie wraca艂.

鈥淏y艂em zwyk艂ym niewolnikiem... Co m贸g艂 zrobi膰 zwyk艂y niewolnik?". S艂owa Guillema zn贸w zabrzmia艂y jej w uszach. Je艣li powie mu prawd臋... Powinni trzyma膰 si臋 razem, Joan... r贸wnie偶! Tylko w ten spos贸b mog膮 pom贸c Arnauowi.

- Nic - odpowiedzia艂a, unikaj膮c wzroku Guillema. - Przecie偶 wiesz, 偶e nigdy za nim nie przepada艂am.

- Opowiesz mi kiedy艣 o tym? Mar spu艣ci艂a wzrok.

Czterej dominikanie i sekretarz zaj臋li miejsca za sto艂em, 偶o艂nierze strzegli drzwi, a Arnau, r贸wnie brudny jak poprzedniego dnia, tkwi艂 na 艣rodku sali, obserwowany przez wszystkich obecnych.

Chwil臋 potem wkroczyli Nicolau Eimeric i Berenguer d'Eri!l, wynio艣li i epatuj膮cy przepychem. 呕o艂nierze zasalutowali, a pozostali cz艂onkowie trybuna艂u wstali i zaczekali wyprostowani, a偶 nowo przybyli zajm膮 miejsca.

- Rozpoczynamy posiedzenie - oznajmi艂 Eimeric. - Przypominam ci - zwr贸ci艂 si臋 do Arnaua - 偶e nadal zeznajesz pod przysi臋g膮.

鈥淭en Estanyol - mrukn膮艂 do biskupa w drodze na sal臋 - wi臋cej nam powie ze wzgl臋du na przysi臋g臋 ni偶 ze strachu przed torturami".

- Odczytaj ostatni膮 wypowied藕 oskar偶onego - nakaza艂 sekretarzowi.

鈥淲yznaj膮 tylko pogl膮dy i przekonania, podobnie jak my" - Arnaua oszo艂omi艂y jego w艂asne s艂owa. Wci膮偶 maj膮c przed oczami Mar i Aledis, ca艂膮 noc rozmy艣la艂 o tym, co powiedzia艂 przed trybuna艂em. Eimeric nie da艂 mu czasu na wyja艣nienia, ale z drugiej strony... Co mia艂 powiedzie膰? Jak wyja艣ni膰 tym 艂owcom heretyk贸w przywi膮zanie do Raquel i jej rodziny?

Sekretarz czyta艂 dalej. Nie mo偶e skierowa膰 艣ledztwa na Raquel. Ona i jej bliscy do艣膰 ju偶 wycierpieli, by nasy艂a膰 na nich inkwizycj臋...

- Utrzymujesz, 偶e wiara chrze艣cija艅ska sprowadza si臋 do pogl膮d贸w i przekona艅, kt贸re mog膮 by膰 dobrowolnie uznawane przez cz艂owieka? - zapyta艂 Berenguer d'Erill. - Twoim zdaniem zwyk艂y 艣miertelnik mo偶e s膮dzi膰 bosk膮 nauk臋?

Czemu nie? Arnau spojrza艂 wprost na Eimerica. Czy i wy nie jeste艣cie zwyk艂ymi 艣miertelnikami? Sko艅czy na stosie. Spal膮 go jak Hasdaia i tylu innych. Przesz艂y go ciarki.

- Wyrazi艂em si臋 nieprecyzyjnie - stwierdzi艂 po chwili.

- Wi臋c jak by艣 si臋 teraz wyrazi艂? - zapyta艂 Eimeric.

- Nie wiem. Nie posiadam waszej wiedzy. Mog臋 tylko powiedzie膰, 偶e wierz臋 w Boga, i zawsze post臋powa艂em zgodnie z jego nauk膮. Jestem dobrym chrze艣cijaninem.

- Palenie zw艂ok w艂asnego ojca nazywasz post臋powaniem zgodnym z bosk膮 nauk膮?! - wrzasn膮艂 inkwizytor, zrywaj膮c si臋 na r贸wne nogi i wal膮c obiema r臋kami w st贸艂.

Raquel, przemykaj膮c w mroku, sz艂a do domu Jucefa na um贸wione spotkanie.

- Sahat - rzuci艂a tylko, staj膮c w progu.

Guillem wsta艂 od sto艂u, przy kt贸rym siedzia艂 z jej bratem.

- Przykro mi, Raquel.

W odpowiedzi 呕yd贸wka wykrzywi艂a twarz w b贸lu. Dzieli艂o ich kilka krok贸w, jednak lekki ruch jej r臋ki sprawi艂, 偶e Guillem podszed艂 i wzi膮艂 j膮 w ramiona. Obj膮艂 mocno i chcia艂 pocieszy膰, lecz g艂os uwi膮z艂 mu w gardle. Pop艂acz sobie, pomy艣la艂. Niech 艂zy ugasz膮 p艂omienie, kt贸re wci膮偶 pal膮 si臋 w twoich oczach.

Po chwili Raquel odsun臋艂a si臋 od Guillema i otar艂a 艂zy.

- Przyjecha艂e艣 ze wzgl臋du na Arnaua, prawda? - zapyta艂a. - Musisz mu pom贸c. My niewiele mo偶emy zrobi膰, zreszt膮 tylko by艣my mu zaszkodzili.

- M贸wi艂em w艂a艣nie Jucefowi, 偶e potrzebny mi jest polecaj膮cy, bo chc臋 poprosi膰 o audiencj臋 na dworze.

Raquel spojrza艂a pytaj膮co na brata.

- To si臋 da za艂atwi膰 - skin膮艂 g艂ow膮 Jucef. - Ksi膮偶臋 Ja wraz ze swym dworem, doradcami ojca i m臋偶ami stanu z ca艂ego kr贸lestwa obraduj膮 w艂a艣nie w Barcelonie nad sytuacj膮 na Sardynii. Doskonale si臋 sk艂ada.

- Co zamierzasz? - zapyta艂a Raquel Maura.

- Jeszcze nie wiem. Pisa艂e艣 - zwr贸ci艂 si臋 do jej brata 偶e kr贸l ma na pie艅ku z inkwizytorem. - Jucef przytakn膮艂. A ksi膮偶臋?

- Jeszcze bardziej. Ksi膮偶臋 Jan jest mecenasem kultury i sztuki. Lubi muzyk臋 i poezj臋, sprasza do siebie do Geronj pisarzy i my艣licieli. Wszyscy oni sprzeciwiaj膮 si臋 zdecydowanie atakom Eimerica na Ramona Llulla. Inkwizycja jest 藕le widziana przez katalo艅skich filozof贸w. Na pocz膮tku wieku zarzuci艂a bowiem herezj臋 czternastu dzie艂om medyka Arnaua de Villanova, a pisma Miko艂aja z Kalabrii zosta艂y pot臋pione z tego w艂a艣nie powodu przez samego Eimerica. Teraz inkwizycje uwzi臋艂a si臋 na innego wielkiego mistrza, na Ramona Llulla, zupe艂nie jakby odrzuca艂a wszystko co katalo艅skie. Tylko nieliczni maj膮 jeszcze odwag臋 si臋ga膰 po pi贸ro, wszyscy boj膮 si臋 inkwizytora. Trudno si臋 dziwi膰, skoro Miko艂aj z Kalabrii sko艅czy艂 na stosie. Poza tym marzenie Eimerica, by podporz膮dkowa膰 sobie getta 偶ydowskie w Katalonii, godzi w interesy samego ksi臋cia. Nie zapominaj, 偶e on 偶yje z naszych podatk贸w. Dlatego ch臋tnie ci臋 wys艂ucha - zako艅czy艂 Jucef. - Ale nie 艂ud藕 si臋, nie s膮dz臋, by chcia艂 wypowiedzie膰 inkwizycji otwart膮 wojn臋.

W g艂臋bi duszy Guillem musia艂 przyzna膰 mu racj臋.

Palenie zw艂ok?

Nicolau Eimeric nadal sta艂 z r臋kami wspartymi o 艣widruj膮c oskar偶onego wzrokiem. Zblad艂.

- Tw贸j ojciec - rzuci艂 przez z臋by - by艂 demonem podjudzaj膮cym lud. Dlatego go stracono i dlatego go spali艂e艣. Chcia艂e艣, by zgin膮艂 jak demon.

M贸wi膮c ostatnie s艂owa, Eimeric wycelowa艂 palec w Arnaua.

Sk膮d wie? Tylko jedna osoba mog艂a... Sekretarz skroba艂 pi贸rem po papierze. To niemo偶liwe. Joan nie... Arnau poczu艂, 偶e nogi si臋 pod nim uginaj膮.

- Zaprzeczasz, 偶e spali艂e艣 trupa swego ojca? - zapyta艂 Berenguer d'Erill.

Joan nie m贸g艂 na niego donie艣膰!

- Zaprzeczasz?! - zagrzmia艂 Eimeric.

Twarze cz艂onk贸w trybuna艂u st臋偶a艂y. Arnau poczu艂 md艂o艣ci.

- Nie mieli艣my co je艣膰! - krzykn膮艂. - Czy wy w og贸le wiecie, co to g艂贸d? - Posinia艂e oblicze ojca z wywieszonym j臋zykiem stopi艂o si臋 z twarzami patrz膮cymi na niego zza sto艂u. Joan? Dlaczego go ju偶 nie odwiedza? - Nie mieli艣my co je艣膰! - Zako艂ata艂y mu w g艂owie s艂owa ojca: 鈥淣a twoim miejscu bym si臋 nie poddawa艂".

Arnau rzuci艂 si臋 na Eimerica, kt贸ry sta艂 wynio艣le, 艣widruj膮c go wzrokiem. Jednak 偶o艂nierze z艂apali go w p贸艂 drogi i zawlekli z powrotem na 艣rodek sali.

- Spali艂e艣 ojca, bo by艂 demonem?! - rykn膮艂 Eimeric.

- M贸j ojciec nie by艂 偶adnym demonem! - Arnau pr贸bowa艂 wyrwa膰 si臋 stra偶nikom.

- A jednak spali艂e艣 jego zw艂oki.

Joanie, dlaczego? Jeste艣 moim bratem, a Bernat... Bernat kocha艂 ci臋 jak rodzonego syna. Arnau spu艣ci艂 g艂ow臋 i zawis艂 na ramionach 偶o艂nierzy. Dlaczego?

- Matka ci kaza艂a? Arnau uni贸s艂 g艂ow臋.

- Twoja matka jest czarownic膮, kt贸ra przenosi czarci膮 chorob臋 - doda艂 biskup.

Co oni wygaduj膮?

- Potwierdzasz, 偶e tw贸j ojciec zabi艂 m艂odego czeladnika, by ci臋 uwolni膰?

- Co? - wykrztusi艂 Arnau.

- Ty z kolei zamordowa艂e艣 chrze艣cija艅skiego ch艂opca. Co zamy艣la艂e艣 z nim zrobi膰?

- Rodzice ci kazali? - zapyta艂 biskup.

- Chcia艂e艣 mu wyrwa膰 serce? - dr膮偶y艂 Eimeric.

- Ile dzieci masz na sumieniu?

- Co ci臋 艂膮czy z heretykami?

Inkwizytor i biskup zarzucili Arnaua pytaniami. Ojciec, matka, chrze艣cija艅skie dzieci, morderstwa, serca, heretycy, 呕ydzi... Joan! Arnau zn贸w opu艣ci艂 g艂ow臋. Trz膮s艂 si臋.

- Przyznajesz si臋? - rzuci艂 na koniec Eimeric.

Arnau milcza艂. Cz艂onkowie trybuna艂u czekali, patrz膮c na oskar偶onego zwisaj膮cego z ramion stra偶nik贸w. W ko艅cu inkwizytor pozwoli艂 go wyprowadzi膰.

- Sta膰! - krzykn膮艂 inkwizytor. 呕o艂nierze odwr贸cili si臋. - Arnau Estanyol! - krzykn膮艂. - Arnau Estanyol! - powt贸rzy艂.

Arnau uni贸s艂 wolno g艂ow臋 i spojrza艂 na Eimerica.

- Zabierzcie go - rzuci艂 inkwizytor do 偶o艂nierzy, gdy tylko poczu艂 na sobie jego wzrok. - A wy piszcie - ostatnie s艂owa, skierowane do sekretarza, dobieg艂y Arnaua ju偶 zza progu. - Oskar偶ony nie zaprzeczy艂 偶adnemu z zarzut贸w postawionych mu przez trybuna艂 i wzbrania艂 si臋 przed przyznaniem do winy, udaj膮c omdlenie. Zdradzi艂 si臋 jednak zaraz po zawieszeniu posiedzenia, kiedy to, wywlekany z sali, zareagowa艂 na wezwanie inkwizytora.

Skrzypienie pi贸ra odprowadzi艂o Arnaua a偶 do loch贸w.

Guillem rozkaza艂 swym niewolnikom przenie艣膰 baga偶e do miasteczka kupieckiego, po艂o偶onego niedaleko zajazdu Estanyer, kt贸rego w艂a艣ciciel z 偶alem 偶egna艂 go艣cia. Maur niech臋tnie rozstawa艂 si臋 z Mar, ba艂 si臋 jednak, 偶e Genis Puig go rozpozna. S艂u偶膮cy Guillema kr臋cili tylko g艂owami na przekonywania gospodarza, pr贸buj膮cego zatrzyma膰 maj臋tnego kupca.


Co mi po go艣ciach, kt贸rzy nie p艂ac膮?", mrucza艂, przeliczaj膮c monety wr臋czone mu przez niewolnik贸w.

Z dzielnicy 偶ydowskiej Guillem uda艂 si臋 wprost do miasteczka kupieckiego. Nikt z zakwaterowanych tam kupc贸w, b臋d膮cych przejazdem w Barcelonie, nie zna艂 go z dawnych czas贸w, gdy pracowa艂 dla Arnaua.

- Mam magazyny w Pizie - odpowiedzia艂 na pytanie sycylijskiego kupca, kt贸ry przysiad艂 si臋 do niego podczas obiadu.

- A co ci臋 sprowadza do Barcelony? - chcia艂 wiedzie膰 Sycylijczyk.

Przyjaciel w tarapatach, ju偶 mia艂 odpowiedzie膰 Guillem. Sycylijczyk by艂 niskim, 艂ysym m臋偶czyzn膮 o ostrych rysach. Przedstawi艂 si臋 jako Jacopo Lercardo. Guillem odby艂 w艂a艣nie d艂ug膮 pogaw臋dk臋 z Jucefem, ale uzna艂, 偶e nie zaszkodzi zasi臋gn膮膰 jeszcze j臋zyka.

- Przed laty utrzymywa艂em bliskie kontakty z Kataloni膮, postanowi艂em wi臋c odwiedzi膰 Barcelon臋 w drodze powrotnej z Walencji. Chc臋 pozna膰 tutejszy rynek.

- Nie ma wiele do poznawania - stwierdzi艂 Sycylijczyk. Guillem czeka艂 na dalsze wyja艣nienia, lecz Jacopo zaj膮艂 si臋 zup膮 mi臋sn膮. Ten cz艂owiek da si臋 wci膮gn膮膰 w rozmow臋 tylko komu艣, kto zna si臋 na interesach r贸wnie dobrze jak on, pomy艣la艂 Maur.

- Zauwa偶y艂em, 偶e od mojej ostatniej wizyty sytuacja bardzo si臋 zmieni艂a. Na targowiskach przestali handlowa膰 ch艂opi. A pami臋tam, 偶e przed laty ruch by艂 tu taki, 偶e zwa艣nionych kupc贸w i wie艣niak贸w musieli rozdziela膰 nadzorcy miar i wag...

- Kt贸rzy teraz zostali bez pracy - skwitowa艂 Sycylijczyk z u艣miechem. - Ch艂opi nie wytwarzaj膮 ju偶 偶ywno艣ci i nie handluj膮 na targowiskach miejskich. Zdziesi膮tkowa艂y ich epidemie, ziemia nie rodzi, wi臋c jej w艂a艣ciciele porzucaj膮 j膮 lub zamieniaj膮 w ugory. Wie艣niacy uciekaj膮 do Walencji, sk膮d w艂a艣nie przybywasz.

- Odwiedzi艂em kilku znajomych z dawnych lat. - Sycylijczyk zerkn膮艂 na niego znad miski. - Ju偶 nie inwestuj膮 pieni臋dzy w ryzykowne transakcje handlowe, wol膮 wykupywa膰 miejskie d艂ugi. Zamienili si臋 w rentier贸w. Pono膰 zad艂u偶enie miasta, kt贸re dziewi臋膰 lat temu wynosi艂o w przybli偶eniu sto sze艣膰dziesi膮t dziewi臋膰 tysi臋cy funt贸w, si臋gn臋艂o dwustu tysi臋cy funt贸w i wci膮偶 ro艣nie. Miasto nie mo偶e sp艂aci膰 censales ani violarios stanowi膮cych zabezpieczenie d艂ugu. Barcelona stoi na skraju bankructwa.

Guillem przypomnia艂 sobie odwieczn膮 dyskusj臋 nad zakazanymi przez Ko艣ci贸艂 odsetkami od po偶yczek pieni臋偶nych. Mimo i偶 dzia艂alno艣膰 kupiecka podupad艂a, a wi臋c zmala艂y zyski z wymiany handlowej, chrze艣cijanie i tym razem znale藕li spos贸b, by omin膮膰 oficjalny zakaz, i wymy艣lili tak zwane censales lub violarios. Zamo偶ni obywatele udzielali po偶yczek miastu, to z kolei zobowi膮zywa艂o si臋 sp艂aca膰 je w corocznych ratach, kt贸re - a jak偶e - zawiera艂y zakazane odsetki. W przypadku violarios zwr贸cona po偶yczka przewy偶sza艂a o jedn膮 trzeci膮 sum臋 wyj艣ciow膮. Na dodatek wykupywanie d艂ug贸w miejskich wolne by艂o od ryzyka, nieuniknionego przy operacjach zamorskich. Oczywi艣cie p贸ki Barcelona by艂a wyp艂acalna...

- A na razie, nim nast膮pi koniec, Katalonia to raj dla tych, kt贸rzy chc膮 艂atwo i szybko zarobi膰... - stwierdzi艂 Sycylijczyk.

- Wyprzedaj膮c... - wszed艂 mu w s艂owo Guillem.

- Przewa偶nie. - Sycylijczyk sta艂 si臋 bardziej rozmowny. - Ale r贸wnie偶 kupuj膮c, oczywi艣cie pod warunkiem, 偶e u偶yje si臋 odpowiedniej monety. Kurs z艂otego florena do srebrnego croata w 偶aden spos贸b nie odpowiada rzeczywisto艣ci ani sytuacji na rynkach zagranicznych. Cho膰 srebro jest masowo odprowadzane z Katalonii, kr贸l wbrew zasadom rynku i zdrowego rozs膮dku podtrzymuje kurs z艂otego florena. I b臋dzie go to s艂ono kosztowa膰.

- Jak my艣lisz, dlaczego Piotr Trzeci tak post臋puje? Zawsze dot膮d post臋powa艂 do艣膰 rozwa偶nie...

- To kwestia czysto polityczna - orzek艂 Jacopo. - Floren jest monet膮 kr贸lewsk膮 bit膮 w mennicy w Montpellier, podlegaj膮cej bezpo艣rednio monarsze. Croaty natomiast bite s膮 na kr贸lewskiej koncesji w miastach takich jak Barcelona czy Walencja. Monarcha woli si臋 myli膰, ni偶 obni偶y膰 kurs swej monety. My natomiast powinni艣my by膰 mu dozgonnie wdzi臋czni za t臋 pomy艂k臋. Narzucony przez kr贸la parytet z艂ota do srebra jest trzyna艣cie razy wy偶szy od obowi膮zuj膮cego na innych rynkach!

- A co z kr贸lewskim skarbcem?

Do tego w艂a艣nie ca艂y czas zmierza艂 Guillem.

- Trzynastokrotnie przeceniony! - zarechota艂 Sycylijczyk. - Kr贸l nadal wojuje z Kastyli膮, cho膰 najprawdopodobniej wojna ma si臋 ju偶 ku ko艅cowi. Piotr Okrutny nie daje sobie rady z mo偶now艂adcami, kt贸rzy opowiedzieli si臋 po stronie Henryka Trastamary, a i Piotrowi Ceremonialnemu wierne pozosta艂y ju偶 tylko miasta, no i mo偶e jeszcze 呕ydzi. Wojna przeciwko Kastylii zrujnowa艂a monarch臋. Cztery lata temu kortezy obraduj膮ce w Monz贸n przyzna艂y mu pomoc w wysoko艣ci dwustu siedemdziesi臋ciu tysi臋cy funt贸w w zamian za kolejne ust臋pstwa na rzecz mo偶nych i miast. Kr贸l zdobywa pieni膮dze na wojn臋 kosztem swej w艂adzy, co niczego dobrego mu nie wr贸偶y. A teraz jeszcze ten bunt na Korsyce... Je艣li zamierzasz prowadzi膰 interesy z dworem, wybij to sobie z g艂owy.

Jednak Guillem nie s艂ucha艂 ju偶 Sycylijczyka. Potakiwa艂 tylko odruchowo i u艣miecha艂 si臋, gdy偶 mia艂 wra偶enie, 偶e rozm贸wca na to w艂a艣nie czeka. Kr贸l jest zrujnowany, a Arnau nale偶y do jego g艂贸wnych wierzycieli. Przed wyjazdem Guillema z Barcelony d艂ug monarchy wobec jego przyjaciela opiewa艂 na ponad dziesi臋膰 tysi臋cy funt贸w. Ile wynosi teraz? Zapewne kr贸l nie p艂aci艂 nawet odsetek od tanich kredyt贸w. 鈥淶ostanie stracony", zako艂ata艂y mu w g艂owie s艂owa Joana. 鈥淓imeric chce wykorzysta膰 Arnaua do umocnienia swej w艂adzy - powiedzia艂 Jucef. - Kr贸l zalega z podatkami dla papie偶a, wi臋c inkwizytor obieca艂 podzieli膰 si臋 z biskupem Rzymu fortun膮 Arnaua". Czy Piotr III zechce zosta膰 d艂u偶nikiem papie偶a, kt贸ry dopiero co podwa偶y艂 prawa Aragonii do Korsyki, czym przyczyni艂 si臋 do wybuchu powstania na wyspie? Tylko jak nak艂oni膰 monarch臋 do wyst膮pienia przeciwko inkwizycji?


- Wasza propozycja brzmi interesuj膮co.

G艂os ksi臋cia poni贸s艂 si臋 po przestronnej sali Tinell. Mimo m艂odego wieku szesnastoletni ksi膮偶臋 Jan dopiero co przewodniczy艂 w imieniu ojca zgromadzeniu parlamentu obraduj膮cemu nad sardy艅skim powstaniem. Guillem przyjrza艂 si臋 ukradkiem nast臋pcy Piotra III. Ksi膮偶臋 zasiada艂 na tronie, po kt贸rego obu stronach stali doradcy: Juan Fernandez de Heredia oraz Francesc de Perell贸s. Wbrew pog艂oskom o jego s艂abowito艣ci ten w艂a艣nie ch艂opiec przed dwoma laty zmuszony by艂 os膮dzi膰, skaza膰 i pos艂a膰 na szafot wicehrabiego Bernata de Cabrera, kt贸ry opiekowa艂 si臋 nim od ko艂yski. Po egzekucji na rynku w Saragossie ksi膮偶臋 przes艂a艂 ojcu, Piotrowi Ceremonialnemu, g艂ow臋 swego wychowawcy.

Jeszcze w dniu pogaw臋dki z Sycylijczykiem Guillem zosta艂 przyj臋ty przez Francesca de Perell贸s. Wys艂uchawszy go uwa偶nie, doradca kaza艂 mu poczeka膰 za drzwiami. Gdy po d艂u偶szym czasie zosta艂 wpuszczony, znalaz艂 si臋 w najwspanialszej komnacie, jak膮 kiedykolwiek ogl膮da艂: w wielkiej, szerokiej na trzydzie艣ci metr贸w sali o sklepieniu z siedmiu d艂ugich 艂uk贸w si臋gaj膮cych prawie do samej ziemi i nagich, o艣wietlonych pochodniami 艣cianach. Ksi膮偶臋 i jego doradcy czekali na niego w g艂臋bi sali Tinell.

Guillem przykl臋kn膮艂 na jedno kolano jeszcze wiele krok贸w przed tronem.

- Musicie jednak pami臋ta膰 - ci膮gn膮艂 ksi膮偶臋 - 偶e nie wyst膮pimy przeciwko inkwizycji.

Francesc de Perell贸s spojrza艂 na Maura porozumiewawczo, zach臋caj膮c go do zabrania g艂osu.

- To nie b臋dzie konieczne, wasza wysoko艣膰.

- W takim razie zgadzam si臋 - rzek艂 ksi膮偶臋, po czym wsta艂 i opu艣ci艂 sal臋 w towarzystwie Juana Fernandeza de geredia.

- Wsta艅cie - zwr贸ci艂 si臋 do Maura Francesc de Perell贸s. - Kiedy to si臋 stanie?

- Je艣li wszystko p贸jdzie dobrze, jutro. Najp贸藕niej pojutrze.

- Powiadomi臋 naczelnika miasta.

S艂o艅ce chyli艂o si臋 ju偶 ku zachodowi, gdy Guillem opuszcza艂 pa艂ac kr贸lewski. Spojrza艂 na bezchmurne 艣r贸dziemnomorskie niebo i wzi膮艂 g艂臋boki oddech. Jest jeszcze du偶o do zrobienia. Kilka godzin wcze艣niej, podczas pogaw臋dki z Sycylijczykiem Jacopem, otrzyma艂 wiadomo艣膰 od Jucefa: Doradca Francesc Perell贸s przyjmie ci臋 dzisiaj w pa艂acu kr贸lewskim po posiedzeniu parlamentu. Guillem wiedzia艂, jak zainteresowa膰 ksi臋cia. Wystarczy po prostu umorzy膰 d艂ug kr贸lewski figuruj膮cy w ksi臋gach rachunkowych Arnaua, uniemo偶liwiaj膮c papie偶owi jego przej臋cie. Pozostaje tylko jedno 鈥渁le". Jak uwolni膰 Arnaua, nie zmuszaj膮c ksi臋cia Gerony do wyst膮pienia przeciwko inkwizycji?

Przed audiencj膮 Guillem wybra艂 si臋 na spacer. Nogi ponios艂y go na r贸g ulic Canvis Nous i Canvis Vells. Kantor Arnaua by艂 zamkni臋ty. Zapewne Nicolau Eimeric przej膮艂 ksi臋gi rachunkowe, by nie wyprzedano d贸br oskar偶onego, a subiekci si臋 rozpierzchli. Maur spojrza艂 na opleciony rusztowaniami ko艣ci贸艂 Santa Maria. Jak to mo偶liwe, 偶e kto艣, kto po艣wi臋ci艂 wszystko dla tej 艣wi膮tyni... Skierowa艂 si臋 ku Konsulatowi Morskiemu i wybrze偶u.

- Jak si臋 miewa tw贸j pan? - us艂ysza艂 za plecami. Obejrza艂 si臋 i zobaczy艂 tragarza portowego z wielkim worem na plecach. Przed laty Arnau udzieli艂 mu po偶yczki, a on sp艂aci艂 j膮 co do grosza. Guillem wzruszy艂 ramionami i 艣ci膮gn膮艂 brwi. W艂a艣nie roz艂adowywano okr臋t i niebawem otoczy艂a Maura grupka objuczonych bastaixos. 鈥淐zego oni chc膮 od Arnaua? - rzuci艂 kolejny. - Jak mog膮 oskar偶a膰 go o herezj臋?". R贸wnie偶 temu tragarzowi Arnau po偶yczy艂 kiedy艣 pieni膮dze, bodaj偶e na posag dla c贸rki. Ilu z nich odwiedzi艂o kantor Arnaua? 鈥淛e艣li go zobaczysz - powiedzia艂 kto艣 inny - przeka偶 mu, 偶e u st贸p Madonny pali si臋 艣wieczka w jego intencji. Pilnujemy, by nie zgas艂a". Guillem chcia艂 wyja艣ni膰, 偶e nie widuje Arnaua, ale bastaixos nie dopu艣cili go do g艂osu. Zacz臋li z艂orzeczy膰 na inkwizycj臋, a potem ruszyli z 艂adunkami ku miastu.

Odprowadziwszy wzrokiem wzburzonych bastaixos, Guillem skierowa艂 si臋 zdecydowanym krokiem do pa艂acu.

Teraz zn贸w sta艂 przed kantorem Arnaua, za jego plecami noc obrysowywa艂a kontury ko艣cio艂a Santa Maria. Przyszed艂 po podpisane przed laty przez Abrahama Leviego zlecenie wyp艂aty, kt贸re w艂asnor臋cznie ukry艂 w murze. Drzwi kantoru by艂y zamkni臋te na klucz, ale Guillem pami臋ta艂, 偶e jedno z okien na parterze si臋 nie domyka. Sprawdzi艂, czy nikt nie kr臋ci si臋 w pobli偶u. Arnau nigdy nie dowiedzia艂 si臋 o istnieniu tego dokumentu. Guillem i Hasdai, 艣wiadomi, 偶e Arnau nie zaakceptuje pieni臋dzy pochodz膮cych z handlu niewolnikami, postanowili zatai膰 zyski z operacji. Pom贸g艂 im w tym Abrahama Levi, znajomy 呕yd goszcz膮cy przejazdem w Barcelonie. Okno zatrzeszcza艂o, m膮c膮c cisz臋 nocy. Guillem struchla艂. By艂 tylko Maurem, niewiernym, kt贸ry zakrad艂 si臋 pod os艂on膮 ciemno艣ci do domu wi臋藕nia inkwizycji. Je艣li zostanie przy艂apany na gor膮cym uczynku, nie uratuje go nawet to, 偶e przyj膮艂 chrzest. Jednak codzienne odg艂osy nocy - falowanie morza, skrzypienie rusztowa艅 pobliskiego ko艣cio艂a, p艂acz niemowl膮t, g艂osy m臋偶czyzn pokrzykuj膮cych na 偶ony... - uspokoi艂y go i przekona艂y, 偶e nikt niczego nie zauwa偶y艂.

Uchyli艂 okno i w艣lizgn膮艂 si臋 do 艣rodka. Arnau dobrze zainwestowa艂 pieni膮dze powierzone mu przez Abrahama Leviego i po ka偶dej operacji zapisywa艂 czwart膮 cz臋艣膰 zysk贸w na konto fikcyjnego w艂a艣ciciela wk艂adu. Guillem odczeka艂, a偶 wzejdzie ksi臋偶yc i jego wzrok oswoi si臋 z mrokiem. Przed wyjazdem Abrahama z Barcelony Hasdai zaprowadzi艂 go do rejenta, by przepisa艂 na Arnaua powierzone mu uprzednio pieni膮dze. Tak wk艂ad nale偶a艂 do Arnaua, cho膰 w ksi臋gach rachunkowych nadal figurowa艂 przy nazwisku Leviego.

Guillem ukl膮k艂 pod 艣cian膮. Drugi kamie艅 od k膮ta. Pr贸bowa艂 go obluzowa膰. Nigdy nie zdoby艂 si臋 na wyznanie Arnauowi prawdy o tych pierwszych operacjach handlowych przeprowadzonych w jego imieniu, cho膰 za jego plecami, i wk艂ad Abrahama Leviego przez lata si臋 pomno偶y艂. Kamie艅 ani drgn膮艂. 鈥淣ie zaprz膮taj tym sobie g艂owy. - Guillem przypomnia艂 sobie s艂owa Hasdaia, gdy Arnau napomkn膮艂 w jego obecno艣ci o Levim. - Otrzyma艂em wskaz贸wki, by wszystko pozosta艂o bez zmian. Nie zaprz膮taj tym sobie g艂owy 鈥 powt贸rzy艂鈥. Gdy Arnau nie patrzy艂, Hasdai zerkn膮艂 na Maura, kt贸ry wzruszy艂 tylko ramionami i westchn膮艂. Kamie艅 zacz膮艂 wreszcie ust臋powa膰. Nie, Arnau nigdy nie zgodzi艂by si臋 obraca膰 pieni臋dzmi pochodz膮cymi z handlu niewolnikami. W ko艅cu zdo艂a艂 wy艂uska膰 kamie艅 ze 艣ciany i wyci膮gn膮膰 spod niego dokument starannie owini臋ty w p艂贸tno. Nie musia艂 go czyta膰 - dobrze zna艂 jego tre艣膰. W艂o偶y艂 kamie艅 na miejsce i znieruchomia艂 przy oknie. Nie us艂yszawszy 偶adnych podejrzanych odg艂os贸w, opu艣ci艂 kantor Arnaua, zamykaj膮c za sob膮 okno.

Musieli si艂膮 wywlec go z celi. Dwaj 偶o艂nierze inkwizycji chwycili go pod pachy, a on potyka艂 si臋 raz po raz, przewraca艂, uderza艂 kostkami o schody prowadz膮ce na parter, da艂 si臋 ci膮gn膮膰 po pa艂acowych korytarzach. Przez ca艂膮 noc nie zmru偶y艂 oka. Nawet nie spojrza艂 na mnich贸w i ksi臋偶y, kt贸rzy przygl膮dali si臋, jak prowadz膮 go przed oblicze Nicolaua Eimerica. Jak Joan m贸g艂 na niego donie艣膰?

Odk膮d po przes艂uchaniu zaprowadzono go do lochu, Arnau nie przesta艂 p艂aka膰, krzycze膰 i t艂uc g艂ow膮 o 艣cian臋. Dlaczego Joan? Skoro Joan na niego doni贸s艂, to co mia艂a z tym wsp贸lnego Aledis? A uwi臋ziona staruszka? Tak, Aledis mia艂a powody, by go nienawidzi膰: uciek艂 od niej, a potem porzuci艂 j膮 w Figueras. Jest w zmowie z Joanem? Czy naprawd臋 Mar przyby艂a do Barcelony? A skoro tak, dlaczego go nie odwiedza? Tak trudno przekupi膰 dozorc臋?

Francesca s艂ysza艂a, jak Arnau szlocha i wyje. Przy ka偶dym jego krzyku kuli艂a si臋 jeszcze bardziej. Chcia艂a spojrze膰 na syna, zagada膰 go, cho膰by sk艂ama膰, byle podtrzyma膰 go na duchu. 鈥淣ie wytrzymasz", ostrzeg艂a Aledis. A ona? Jak d艂ugo wytrzyma? Arnau nie przestawa艂 si臋 偶ali膰 i Francesca przylgn臋艂a do zimnej kamiennej 艣ciany.

Drzwi sali otworzy艂y si臋 i wci膮gni臋to Arnaua do 艣rodka.

Trybuna艂 by艂 ju偶 w komplecie. 呕o艂nierze doprowadzili oskar偶onego na 艣rodek sali i pu艣cili. Arnau osun膮艂 si臋 na kolana z rozstawionymi nogami i spuszczon膮 g艂ow膮. S艂ysza艂, 偶e Nicolau co艣 m贸wi, lecz nie rozumia艂 jego s艂贸w. C贸偶 go obchodzi ten mnich i jego decyzje, skoro w艂asny brat wyda艂 na niego wyrok? Nikt mu ju偶 nie zosta艂 na tym 艣wiecie. Jest zupe艂nie sam.

鈥淣ie 艂ud藕 si臋", powiedzia艂 dozorca, gdy Arnau pr贸bowa艂 go przekupi膰, obiecuj膮c zawrotn膮 sum臋, 鈥淛u偶 nie masz pieni臋dzy". Pieni膮dze! One s膮 wszystkiemu winne. Gdyby nie jego maj膮tek, kr贸l nie kaza艂by mu si臋 o偶eni膰 z Elionor, a i ona by na niego nie donios艂a i nie wyda艂a go inkwizycji. Czy r贸wnie偶 pieni膮dze sk艂oni艂y Joana...

- Wprowad藕cie jego matk臋!

Rozkaz inkwizytora otrze藕wi艂 Arnaua.

Mar, Aledis oraz trzymaj膮cy si臋 nieco z boku Joan stali przed pa艂acem biskupim. 鈥淢贸j pan ma po po艂udniu audiencj臋 na dworze ksi臋cia Jana", powiadomi艂 ich poprzedniego dnia niewolnik Guillema. O 艣wicie ten sam niewolnik przekaza艂 im jego pro艣b臋, by udali si臋 na plac Nova.

Wszyscy troje czekali teraz w wyznaczonym miejscu, pr贸buj膮c odgadn膮膰 zamiary Guillema.

Arnau s艂ysza艂 drzwi otwieraj膮ce si臋 za jego plecami i 偶o艂nierzy, kt贸rzy zbli偶yli si臋 do niego, a potem zn贸w zaj臋li miejsca ko艂o wej艣cia.

Wyczu艂 jej obecno艣膰. Zobaczy艂 bose, pomarszczone, brudne, zakrwawione i pokryte wrzodami stopy. Eimeric i biskup u艣miechn臋li si臋, widz膮c, 偶e wi臋zie艅 wpatruje si臋 w nogi matki. Arnau odwr贸ci艂 si臋. Staruszka by艂a tak przygarbiona, 偶e nawet o pi臋d藕 nie przewy偶sza艂a kl臋cz膮cego Arnaua. Dni sp臋dzone w wi臋zieniu sprawi艂y, 偶e jej rzadkie siwe w艂osy stercza艂y na wszystkie strony, a jej twarz przypomina艂a z profilu obwis艂y sk贸rzany worek, nie wida膰 by艂o na niej cho膰by jednego mi臋艣nia. Arnau bezskutecznie szuka艂 藕renic zatopionych w podkr膮偶onych oczodo艂ach.

- Francesco Esteve - przem贸wi艂 Eimeric - przysi臋gasz na 艣wi臋t膮 Ewangeli臋?

G艂os staruszki, mocny i zdecydowany, zaskoczy艂 wszystkich obecnych:

- Przysi臋gam. Ale mylicie si臋, panie, nie nazywam si臋 Francesca Esteve.

- A niby jak?

- Na imi臋 mam Francesca, ale na drugie mi Ribes, nie Esteve. Nazywam si臋 Francesca Ribes - powiedzia艂a z naciskiem.

- Mamy ci przypomnie膰, 偶e zeznajesz pod przysi臋g膮? - wtr膮ci艂 biskup.

- Nie. B贸g mi 艣wiadkiem, 偶e m贸wi臋 prawd臋. Nazywam si臋 Francesca Ribes.

- A wi臋c zaprzeczasz, 偶e jeste艣 c贸rk膮 Perego i Franceski Esteve? - zapyta艂 wielki inkwizytor.

- Nie znam moich rodzic贸w.

- Nie wysz艂a艣 za m膮偶 w Navarcles za Bernata Estanyola? Arnau drgn膮艂 na wzmiank臋 o ojcu.

- Nie, nie znam tego miejsca i nigdy nie wysz艂am za m膮偶.

- Zaprzeczasz, 偶e Arnau Estanyol jest twoim synem?

- Nie znam 偶adnego Arnaua Estanyola. Arnau spojrza艂 na Francesc臋.

Nicolau Eimeric i Berenguer d'Erill zacz臋li naradza膰 si臋 p贸艂g艂osem. Nast臋pnie inkwizytor skin膮艂 na sekretarza i rozkaza艂 Francesc臋:

- S艂uchaj uwa偶nie.

- Zeznanie Jaumego de Bellera, pana Navarcles - zacz膮艂 czyta膰 sekretarz.

Arnau przymkn膮艂 powieki na wzmiank臋 o tym cz艂owieku. Ojciec wspomnia艂 kiedy艣 to nazwisko. Z ciekawo艣ci膮 wys艂ucha艂 domniemanej historii w艂asnego dzieci艅stwa, kt贸rej ojciec nie zd膮偶y艂 mu opowiedzie膰. Dowiedzia艂 si臋, 偶e jego matka zosta艂a pono膰 wezwana na zamek w Navarcles jako mamka nowo narodzonego syna Llorenca. Czarownica? Wed艂ug Jaumego de Bellera, gdy kr贸tko potem nawiedzi艂y go pierwsze ataki czarciej choroby, jego mamka uciek艂a z zamku.

- Bernat Estanyol, ojciec Arnaua - ci膮gn膮艂 sekretarz - wykorzysta艂 wtedy nieuwag臋 stra偶y i zamordowawszy niewinnego czeladnika, porwa艂 syna i zbieg艂 z nim do Barcelony, porzucaj膮c gospodarstwo. W stolicy przygarn膮艂 uciekinier贸w kupiec Grau Puig. Autor donosu zapewnia, 偶e czarownica zacz臋艂a para膰 si臋 nierz膮dem. Arnau Estanyol jest synem wied藕my i mordercy - zako艅czy艂 sekretarz.

- I co na to powiesz? - zapyta艂 Francesc臋 inkwizytor.

- 呕e pomyli艂y si臋 wam, panie, nierz膮dnice - odrzek艂a najspokojniej w 艣wiecie staruszka.

- Jak 艣miesz! - wrzasn膮艂 biskup, wycelowawszy w ni膮 palec. - Jak 艣miesz, ty, jawnogrzesznica, podawa膰 w w膮tpliwo艣膰 skuteczno艣膰 艢wi臋tej Inkwizycji?

- Nie trafi艂am tu z racji mej profesji - odparowa艂a Francesca. - I nie za to chcecie mnie s膮dzi膰. 艢wi臋ty Augustyn uczy, 偶e jawnogrzesznice s膮dzi膰 b臋dzie B贸g.

Biskup sp膮sowia艂.

- Jak 艣miesz cytowa膰 艣wi臋tego Augustyna? Jak... Berenguer d'Erill krzycza艂 dalej, lecz Arnau go nie s艂ucha艂.

艢wi臋ty Augustyn uczy, 偶e jawnogrzesznice s膮dzi膰 b臋dzie B贸g. 艢wi臋ty Augustyn powiedzia艂... Przed laty... w karczmie w Figueras us艂ysza艂 to samo od pewnej prostytutki... Czy nie mia艂a ona czasem na imi臋 Francesca? 艢wi臋ty Augustyn powiedzia艂... Jak to mo偶liwe?

Odwr贸ci艂 si臋 do niej. Widzia艂 j膮 tylko dwa razy, ale by艂y to decyduj膮ce momenty w jego 偶yciu. Jego reakcja na ostatnie s艂owa staruchy nie usz艂a uwagi trybuna艂u.

- Sp贸jrz na swego syna! - krzykn膮艂 Eimeric. - Wypierasz si臋 go?

S艂owa inkwizytora zadudni艂y o 艣ciany komnaty. Arnau kl臋cza艂 z twarz膮 zwr贸con膮 do kobiety, kt贸ra patrzy艂a uparcie przed siebie, prosto w oczy inkwizytora.

- Patrz na niego! - rykn膮艂 znowu Eimeric, wskazuj膮c Arnaua.

Lekki dreszcz przebieg艂 Francesc臋 na widok nienawi艣ci, z jak膮 inkwizytor potrz膮sa艂 oskar偶ycielskim palcem. Tylko kl臋cz膮cy tu偶 obok Arnau spostrzeg艂 ledwie zauwa偶alne drganie zwiotcza艂ej sk贸ry na jej szyi. Francesca nie odrywa艂a wzroku od inkwizytora.

- Przyznasz si臋 - zapewni艂 j膮 Eimeric, cedz膮c s艂owa. Wszystko nam wy艣piewasz.


- i Via fora!

Okrzyk zak艂贸ci艂 spok贸j panuj膮cy przed pa艂acem biskupim. Jaki艣 wyrostek przebieg艂 przez plac Nova, wzywaj膮c mieszka艅c贸w Barcelony do broni:

- Via fora! Via fora!

Aledis i Mar spojrza艂y na siebie, a nast臋pnie zerkn臋艂y pytaj膮ce na Joana.

- Dzwony nie bij膮 - wymamrota艂 mnich i wzruszy艂 ramionami.

W ko艣ciele Santa Maria nie by艂o jeszcze dzwon贸w.

Mimo to okrzyk Via fora! obieg艂 stolic臋 i zdziwieni mieszka艅cy 艣ci膮gali na plac Blat, wypatruj膮c chor膮gwi 艣wi臋tego Jerzego, kt贸ra powinna na nich czeka膰 obok kamienia wyznaczaj膮cego 艣rodek rynku. Jednak stoj膮cy tam dwaj bastaixos, uzbrojeni w kusze, kierowali przyby艂ych pod ko艣ci贸艂 Santa Maria.

Na przyko艣cielnym placu kamienna Madonna czeka艂a na sw贸j lud pod baldachimem, na ramionach tragarzy portowych. Mieszka艅c贸w nadbiegaj膮cych ulic膮 Mar witali cechmistrzowie bastaixos zgromadzeni u st贸p swego sztandaru i patronki morza. Jeden z nich mia艂 na szyi klucz do Grobu Pa艅skiego. Ludzie t艂oczyli si臋 wok贸艂 Madonny, z ka偶d膮 chwil膮 by艂o ich coraz wi臋cej. Guillem sta艂 z boku, obserwowa艂 wszystko spod kantoru Arnaua, bacznie nas艂uchuj膮c.

- Inkwizycja uprowadzi艂a konsula morskiego, obywatela Barcelony - oznajmili cechmistrzowie bastaixos.

- Ale przecie偶 inkwizycja... - zaj膮kn膮艂 si臋 kto艣 w t艂umie.

- Inkwizycja nie podlega w艂adzom miasta - odpar艂 jeden z cechmistrz贸w. - Nie podlega nawet kr贸lowi. Nie obowi膮zuj膮 jej rozkazy Rady Stu, naczelnika ani burmistrza. Nie miasto mianuje jej cz艂onk贸w, ale papie偶, cudzoziemiec, kt贸remu zale偶y wy艂膮cznie na naszych pieni膮dzach. Jak mo偶na oskar偶a膰 o herezj臋 cz艂owieka, kt贸ry tyle zrobi艂 dla naszej Madonny?

- Inkwizycja czyha na maj膮tek naszego konsula! - krzykn膮艂 kto艣.

- K艂amstwem chce przyw艂aszczy膰 sobie nasze pieni膮dze!

- Pa艂a nienawi艣ci膮 do narodu katalo艅skiego - doda艂 inny cechmistrz.

Argumenty starszych bractwa bastaixos w臋drowa艂y z ust do ust. Niebawem pe艂ne oburzenia krzyki dosz艂y do ulicy Mar.

Guillem patrzy艂, jak cechmistrzowie bastaixos t艂umacz膮 co艣 przyw贸dcom pozosta艂ych bractw. Kt贸偶 nie obawia si臋 o sw贸j maj膮tek? Cho膰 inkwizycja r贸wnie偶 przejmowa艂a l臋kiem. Przecie偶 nawet zupe艂nie niedorzeczny donos...

- Musimy broni膰 naszych praw! - krzykn膮艂 kto艣 po naradzie z bastaixos.

Na placu robi艂o si臋 coraz gor臋cej. Miecze, sztylety i kusze falowa艂y ju偶 nad g艂owami w rytm okrzyku Via fora!

Zgie艂k sta艂 si臋 og艂uszaj膮cy. Na widok nadchodz膮cych rajc贸w miejskich Guillem podszed艂 czym pr臋dzej do grupki, kt贸ra rozprawia艂a z o偶ywieniem pod figurk膮 Madonny.

- A gwardia kr贸lewska? - dobieg艂o go pytanie jednego z rajc贸w.

Cechmistrz powt贸rzy艂 s艂owo w s艂owo to, co us艂ysza艂 niedawno od Maura.

- Chod藕my na plac Blat i przekonajmy si臋, co zrobi naczelnik.

Guillem oddali艂 si臋. Jego wzrok zawis艂 na kamiennej figurce spoczywaj膮cej na ramionach bastaixos. Pom贸偶 mu, poprosi艂 w milczeniu.

Orszak ruszy艂. 鈥淣a plac Blat!", rozleg艂y si臋 okrzyki.

Guillem przy艂膮czy艂 si臋 do rzeki ludzi p艂yn膮cej ulic膮 Mar ku pa艂acowi naczelnikowskiemu. Tylko nieliczni wiedzieli, 偶e id膮 zobaczy膰 reakcj臋 naczelnika miasta. Dlatego, gdy w艣r贸d og贸lnej wrzawy przeniesiono Madonn臋 na 艣rodek placu - gdzie zwykle sta艂 sztandar 艣wi臋tego Jerzego i chor膮giew miasta - Guillem bez trudu przedosta艂 si臋 pod sam pa艂ac.

Cechmistrzowie i rajcy miejscy, zgromadzeni wok贸艂 kamiennej figurki i sztandaru bractwa bastaixos, przenie艣li wzrok na pa艂ac. Lud wiedzia艂 ju偶, na co czekaj膮. Zaleg艂a cisza, wszyscy patrzyli teraz w tym samym kierunku. Guillem by艂 niespokojny. Czy ksi膮偶臋 dotrzyma s艂owa? Stra偶 wyleg艂a przed pa艂ac, otoczy艂a kordonem budynek i si臋gn臋艂a po bro艅. Naczelnik ukaza艂 si臋 w oknie, omi贸t艂 spojrzeniem morze g艂贸w i znikn膮艂. Gdy po chwili oficer gwardii kr贸lewskiej wyszed艂 z pa艂acu, spocz臋艂o na nim tysi膮ce par oczu, r贸wnie偶 oczy Guillema.

- Kr贸l nie mo偶e zajmowa膰 stanowiska w sprawach dotycz膮cych Barcelony - przem贸wi艂. - Zwo艂anie host nale偶y do w艂adz miejskich.

Po tych s艂owach odwo艂a艂 stra偶nik贸w.

T艂um odprowadzi艂 wzrokiem 偶o艂nierzy, kt贸rzy przemaszerowali przed pa艂acem i skr臋cili w dawn膮 bram臋 miejsk膮. Jeszcze zanim ostatni z nich znikn膮艂 zgromadzonym z oczu, okrzyk Via fora! zm膮ci艂 cisz臋, przeszywaj膮c Guillema dreszczem.

Nicolau Eimeric mia艂 w艂a艣nie rozkaza膰, by zabrano Francesc臋 do lochu i poddano torturom, gdy rozleg艂o si臋 bicie dzwon贸w. Najpierw odezwa艂y si臋 dzwony ko艣cio艂a 艢wi臋tego Jakuba, kt贸re zawsze pierwsze og艂asza艂y pospolite ruszenie, do nich przy艂膮cza艂y si臋 dzwony wszystkich innych 艣wi膮ty艅 w mie艣cie. Wi臋kszo艣膰 kap艂an贸w Barcelony by艂a zwolennikami Ramona Llulla - kolejnej ofiary nienawi艣ci Eimerica - dlatego prawie wszyscy z zadowoleniem przyj臋li nauczk臋, kt贸r膮 miasto zamierza艂o da膰 wielkiemu inkwizytorowi.

- A to co? Pospolite ruszenie? - zapyta艂 ten偶e Berenguera d'Erill.

Zdezorientowany biskup roz艂o偶y艂 tylko r臋ce.

Figurka Madonny nadal znajdowa艂a si臋 na placu Blat w oczekiwaniu na sztandary innych cech贸w, do艂膮czaj膮ce powoli do chor膮gwi bastaixos. Jednak mieszka艅cy Barcelony zacz臋li ju偶 kierowa膰 si臋 ku pa艂acowi biskupiemu.

Aledis, Mar i Joana doszed艂 zgie艂k nadci膮gaj膮cego t艂umu, chwil臋 potem okrzyk Via fora! zabrzmia艂 r贸wnie偶 na placu Nova.

Nicolau Eimeric i Berenguer d'Erill podeszli do okna i otworzywszy je, ujrzeli ponad setk臋 uzbrojonych i wzburzonych ludzi. Na widok dw贸ch dostojnik贸w ko艣cielnych krzyki jeszcze si臋 wzmog艂y.

- Co si臋 dzieje? - Nicolau odskoczy艂 od okna.

- Barcelona przysz艂a uwolni膰 konsula morskiego - odpowiedzia艂 ch艂opiec z t艂umu na to samo pytanie Joana.

Aledis i Mar przymkn臋艂y powieki i zacisn臋艂y usta, po czym z艂apa艂y si臋 za r臋ce i utkwi艂y za艂zawione oczy w uchylonym oknie pa艂acu.

- Biegnij do naczelnika! - rozkaza艂 Eimeric oficerowi. Korzystaj膮c z zamieszania, Arnau podni贸s艂 si臋 i z艂apa艂 Francesc臋 za rami臋.

- Dlaczego zadr偶a艂a艣, kobieto? - szepn膮艂. Francesca powstrzyma艂a 艂z臋 wzbieraj膮c膮 si臋 w k膮ciku oka, nie mog艂a jednak zapanowa膰 nad ustami, kt贸re wygi臋艂y si臋 w b贸lu.

- Zapomnij o mnie - odpowiedzia艂a rw膮cym si臋 g艂osem. Wrzawa dobiegaj膮ca z zewn膮trz zag艂usza艂a rozmowy i my艣li.

Oddzia艂y host, ju偶 w komplecie, sun臋艂y na plac Nova. Min臋艂y dawn膮 bram臋 miejsk膮 i pa艂ac naczelnika, kt贸ry obserwowa艂 je z okna, przesz艂y ulicami Seders i Boqueria, a potem skierowa艂y si臋 ulic膮 Bisbe - przed ko艣cio艂em 艢wi臋tego Jakuba, kt贸rego dzwon nadal zagrzewa艂 je do czynu - do pa艂acu biskupiego.

Mar i Aledis, wci膮偶 trzymaj膮c si臋 za r臋ce, spojrza艂y w g艂膮b ulicy i zacisn臋艂y d艂onie, a偶 zbiela艂y im palce. Przechodnie przywierali do mur贸w, rozst臋puj膮c si臋 przed wojskami pospolitego ruszenia: na przedzie niesiono sztandar bastaixos, za kt贸rym pod膮偶ali cechmistrzowie bractwa, potem Madonna pod baldachimem, a za ni膮, w feerii barw, chor膮gwie wszystkich miejskich konfraterni.

Naczelnik miasta nie przyj膮艂 oficera inkwizycji.

- Kr贸l nie mo偶e si臋 miesza膰 do spraw barcelo艅skiej host - oznajmi艂 mu oficer kr贸lewskiej stra偶y.

- Ale偶 oni przypuszcz膮 szturm na pa艂ac biskupi - j臋kn膮艂 zdyszany pos艂aniec.

Jego rozm贸wca wzruszy艂 tylko ramionami. 鈥淯偶ywasz tego miecza do torturowania?", mia艂 ochot臋 zapyta膰. Oficer inkwizycji dostrzeg艂 jego spojrzenie i przez chwil臋 dwaj 偶o艂nierze mierzyli si臋 w milczeniu wzrokiem.

- Ch臋tnie zobaczy艂bym, jak wymachujesz nim przeciwko mieczom kastylijskim i sarace艅skim bu艂atom - powiedzia艂 oficer kr贸lewski i splun膮艂 pos艂a艅cowi pod nogi.

Tymczasem Madonna dotar艂a pod pa艂ac biskupi i ko艂ysa艂a si臋 teraz w rytm okrzyk贸w wznoszonych przez t艂um. Nios膮cy j膮 bastaixos dawali w ten spos贸b wyraz gwa艂townym emocjom, kt贸re opanowa艂y lud Barcelony.

Kto艣 cisn膮艂 kamieniem w okno pa艂acu.

Pierwszy pocisk nie dosi臋gn膮艂 celu, drugi owszem - a potem wiele innych.

Nicolau Eimeric i Berenguer d'Erill odsun臋li si臋 od okna. Arnau nadal czeka艂 na odpowied藕 Franceski. Oboje nie ruszali si臋 z miejsca.

Zacz臋to szturmowa膰 bramy pa艂acu. Jaki艣 m艂odzik wspi膮艂 si臋 na 艣cian臋 z kusz膮 na plecach. Lud nagrodzi艂 go owacjami, kilku innych 艣mia艂k贸w wzi臋艂o z niego przyk艂ad.

- Do艣膰 tego! - krzykn膮艂 jeden z rajc贸w miejskich do niecierpliwych, dobijaj膮cych si臋 do bram. - Do艣膰! - powt贸rzy艂, odpychaj膮c ich. Czekajcie na rozkazy w艂adz miejskich.

Pos艂uchano go.

- Rozkaz do ataku wydaj膮 rajcy i patrycjat - przypomnia艂 z naciskiem.

Osoby stoj膮ce najbli偶ej zamilk艂y, po chwili s艂owa rajcy obieg艂y ca艂y plac. Madonna zamar艂a na ramionach bastaixos, zapad艂a cisza i oczy wszystkich spocz臋艂y na sze艣ciu 艣mia艂kach wspinaj膮cych si臋 po murze pa艂acu. Pierwszy z nich by艂 ju偶 przy rozbitym oknie sali trybuna艂u.

- Schodzi膰! - pad艂 rozkaz.

Pi臋ciu rajc贸w oraz cechmistrz bastaixos z kluczem do Grobu Pa艅skiego zastuka艂o do bram pa艂acu.

- Na rozkaz host Barcelony, otwiera膰!

- Otwiera膰! - Oficer inkwizycji dobija艂 si臋 do bram getta, zatrza艣ni臋tych z powodu zamieszania w mie艣cie. - Na rozkaz inkwizycji, otwiera膰!

Pr贸bowa艂 dosta膰 si臋 do pa艂acu biskupiego przez miasto, ale wszystkie prowadz膮ce do艅 ulice by艂y szczelnie zapchane. Pozosta艂a jedna droga - przez przylegaj膮ce do pa艂acu getto. Tylko w ten spos贸b zdo艂a powiadomi膰 wielkiego inkwizytora, 偶e naczelnik miasta odmawia interwencji.

Eimeric i Berenguer wys艂uchali wiadomo艣ci na sali trybuna艂u: nie mog膮 liczy膰 na pomoc oddzia艂贸w kr贸lewskich, a rajcy miejscy gro偶膮 szturmem, je艣li nie zostan膮 wpuszczeni do pa艂acu.

- Czego 偶膮daj膮? Pos艂aniec zerkn膮艂 na Arnaua.

- Uwolnienia konsula morskiego.


Eimeric podszed艂 do Amaua, ich twarze prawie si臋 styka艂y.

- Jak 艣mi膮? - sykn膮艂. Odwr贸ci艂 si臋 i usiad艂 za sto艂em. Berenguer wzi膮艂 z niego przyk艂ad. - Wpu艣膰cie ich - rozkaza艂 inkwizytor.

鈥淯wolnienia konsula morskiego!". Arnau wyprostowa艂 si臋, na ile pozwala艂y mu nadw膮tlone si艂y. Francesca, odk膮d us艂ysza艂a pytanie syna, patrzy艂a przed siebie niewidz膮cym wzrokiem. 鈥淜onsula morskiego". To ja jestem konsulem morskim, m贸wi艂y oczy Arnaua wbite w Eimerica.

Pi臋ciu rajc贸w oraz cechmistrz bractwa bastaixos wkroczyli na sal臋. Za nimi wsun膮艂 si臋 Guillem. Cechmistrz pozwoli艂 mu przy艂膮czy膰 si臋 do delegacji.

Maur zatrzyma艂 si臋 przy drzwiach, natomiast pozosta艂a sz贸stka stan臋艂a w pe艂nym uzbrojeniu przed wielkim inkwizytorem. Jeden z rajc贸w wyst膮pi艂 naprz贸d.

- Co... - zacz膮艂 Nicolau Eimeric.

- Host Barcelony - przerwa艂 mu gromkim g艂osem rajca - rozkazuje wam uwolni膰 Arnaua Estanyola, konsula morskiego.

- Jak 艣miesz rozkazywa膰 艢wi臋tej Inkwizycji? - warkn膮艂 Eimeric.

Rajca wytrzyma艂 jego spojrzenie.

- Powtarzam: host Barcelony rozkazuje wam uwolni膰 konsula morskiego.

Eimeric zawaha艂 si臋 i spojrza艂 pytaj膮co na biskupa.

- Przypuszcz膮 szturm na pa艂ac - pisn膮艂 ten偶e.

- Nie wa偶膮 si臋 - szepn膮艂 Eimeric. - To heretyk! - zakrzykn膮艂.

- Chyba najpierw powinni艣cie go os膮dzi膰... - stwierdzi艂 jeden z rajc贸w stoj膮cych z ty艂u.

Inkwizytor wbi艂 w nich zmru偶one oczy.

- To heretyk - powt贸rzy艂.

- Powtarzam po raz trzeci i ostatni: uwolnijcie konsula morskiego.

- Co rozumiecie przez 鈥減o raz ostatni"? - chcia艂 wiedzie膰 Berenguer d'Erill.

- Wyjrzyjcie przez okno, to si臋 dowiecie.

- Aresztujcie ich! - zagrzmia艂 inkwizytor do stra偶nik贸w pilnuj膮cych wyj艣cia.

Guillem odsun膮艂 si臋 od drzwi. Rajcy ani drgn臋li. Kilku 偶o艂nierzy si臋gn臋艂o po bro艅, jednak dow贸dca powstrzyma艂 ich ruchem r臋ki.

- Aresztujcie ich! - rykn膮艂 Eimeric.

- To pos艂a艅cy, przyszli pertraktowa膰.

- Jakim prawem...? - Eimeric zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi.

- Aresztuj臋 ich - przerwa艂 mu oficer -je艣li mi powiecie, jak mam obroni膰 pa艂ac bez pomocy wojsk kr贸lewskich. - Wskaza艂 na okno, sk膮d zn贸w zaczyna艂y dobiega膰 krzyki, po czym przeni贸s艂 wzrok na biskupa, szukaj膮c jego wsparcia.

- Mo偶ecie zabra膰 waszego konsula - oznajmi艂 Berenguer d'Erill. - Jest wolny.

Nicolau Eimeric spurpurowia艂.

- Co艣cie powiedzieli?! - wrzasn膮艂, 艂api膮c biskupa za rami臋.

Berenguer d'Erill wyrwa艂 mu si臋 jednym szarpni臋ciem.

- Nie macie takiej w艂adzy. Tylko wielki inkwizytor mo偶e uwolni膰 Arnaua Estanyola - pouczy艂 rajca biskupa. - Host Barcelony prosi艂a was o to ju偶 trzykrotnie - ci膮gn膮艂, zwracaj膮 si臋 do Nicolaua Eimerica. - Albo uwolnicie konsula Barcelony, albo poniesiecie konsekwencje waszego uporu.

Jakby na poparcie s艂贸w rajcy przez okno wlecia艂 kamie艅, l膮duj膮c na d艂ugim stole, za kt贸rym zasiadali cz艂onkowie trybuna艂u. Wszyscy, nawet dominikanie, podskoczyli na krzes艂ach. Na placu Nova zn贸w zawrza艂o, posypa艂y si臋 kolejne kamienie. Sekretarz wsta艂, pozbiera艂 ze sto艂u stosy papier贸w i czmychn膮艂 w drugi koniec sali. Siedz膮cy najbli偶ej okna mnisi r贸wnie偶 rzucili si臋 do ucieczki, ale inkwizytor powstrzyma艂 ich jednym gestem.

- Postradali艣cie rozum? - szepn膮艂 do niego biskup. Eimeric powi贸d艂 spojrzeniem po obecnych. Napotka艂 wzrok konsula. Arnau si臋 u艣miecha艂.

- Heretyk! - zagrzmia艂 inkwizytor.

- Do艣膰 tego - warkn膮艂 rajca i obr贸ci艂 si臋 na pi臋cie.

- Zabierzcie go - nalega艂 biskup, wskazuj膮c Arnaua.

- Przyszli艣my pertraktowa膰 - t艂umaczy艂 rajca, zatrzymuj膮c si臋 i staraj膮c przekrzycze膰 wrzaw臋 dobiegaj膮c膮 z placu. - Skoro inkwizycja nie chce przysta膰 na 偶膮dania miasta i uwolni膰 wi臋藕nia, zrobi膮 to oddzia艂y host. Tak m贸wi prawo.

Nicolau sta艂 wyprostowany, dygocz膮c z w艣ciek艂o艣ci. Nabieg艂e krwi膮 oczy wychodzi艂y mu z orbit. Kolejne dwa kamienie odbi艂y si臋 od 艣cian sali.

- Wezm膮 pa艂ac szturmem - przekonywa艂 inkwizytora biskup, nie dbaj膮c, 偶e wszyscy go s艂ysz膮. - Co wam zale偶y! Przecie偶 macie ju偶 zeznania i maj膮tek Estanyola. Tak czy owak mo偶ecie go skaza膰 za herezj臋. B臋dzie si臋 musia艂 ukrywa膰 do ko艅ca 偶ycia.

Delegacja by艂a ju偶 przy drzwiach. Wystraszeni 偶o艂nierze rozst膮pili si臋. Guillem przys艂uchiwa艂 si臋 uwa偶nie rozmowie dw贸ch dostojnik贸w. Arnau sta艂 na 艣rodku sali obok Franceski, spogl膮daj膮c hardo na Eimerica, kt贸ry unika艂 jego wzroku.

- Zabierzcie go! - ust膮pi艂 w ko艅cu inkwizytor.

Wszyscy zacz臋li wiwatowa膰 - najpierw t艂um zgromadzony na placu, potem ludzie wype艂niaj膮cy s膮siednie ulice - gdy Arnau ukaza艂 si臋 w bramie pa艂acu w towarzystwie rajc贸w. Francesca wlok艂a si臋 za nimi; nikt nie zwr贸ci艂 uwagi na staruch臋, kt贸r膮 Arnau uj膮艂 za rami臋 i wyprowadzi艂 z sali trybuna艂u. Jednak na progu komnaty pu艣ci艂 j膮 i przystan膮艂, mimo sprzeciwu rajc贸w. Nicolau Eimeric obserwowa艂 go zza sto艂u, oboj臋tny na grad kamieni wpadaj膮cych przez okno. Jeden z nich trafi艂 go w lewe rami臋, mimo to inkwizytor nawet nie drgn膮艂. Pozostali cz艂onkowie trybuna艂u uciekli jak najdalej od okien, przez kt贸re wlewa艂 si臋 gniew miasta.

Arnau stan膮艂 obok stra偶nik贸w, nie bacz膮c na ponaglenia rajc贸w.

- Guillem...

Maur podszed艂 do niego, 艣cisn膮艂 go za ramiona i poca艂owa艂 w usta.

- Id藕 z nimi, Arnau - powiedzia艂. - Na zewn膮trz czeka na ciebie Mar i Joan. Ja mam tu jeszcze kilka spraw do za艂atwienia. Potem si臋 zobaczymy.

Gdy tylko Arnau przest膮pi艂 bram臋 pa艂acu, t艂um rzuci艂 si臋 na niego. Na nic nie zda艂y si臋 wysi艂ki rajc贸w, by go os艂oni膰. Pocz臋to go 艣ciska膰, poklepywa膰, winszowa膰 mu. Roze艣miane twarze miga艂y mu przed oczami jak w kalejdoskopie. T艂um nie rozst臋powa艂 si臋, krzyki dochodzi艂y ze wszystkich stron.

Ko艂ysz膮cy si臋 t艂um spycha艂 konsula, otoczonego przez rajc贸w i cechmistrza bastaixos, to na jedn膮, to zn贸w na drug膮 stron臋 placu. Ha艂as og艂uszy艂 go i przenikn膮艂 do g艂臋bi. Mia艂 przed sob膮 coraz to nowe twarze. Kolana si臋 pod nim ugi臋艂y. Spojrza艂 w g贸r臋, ale zobaczy艂 tylko g膮szcz wycelowanych w niebo kusz, mieczy i sztylet贸w, unosz膮cych si臋 i opadaj膮cych w rytm okrzyk贸w host... Zrobi艂o mu si臋 s艂abo. Nagle, gdy osuwa艂 si臋 ju偶 na rajc贸w, zamajaczy艂a mu przed oczyma ma艂a kamienna figurka faluj膮ca w morzu kusz.

Guillem wr贸ci艂, a jego Madonna zn贸w si臋 do niego u艣miecha艂a. Arnau przymkn膮艂 oczy i pozwoli艂 si臋 nie艣膰 rajcom.

Ani Mar, ani Aledis, ani Joan nie zdo艂ali przedosta膰 si臋 do Arnaua, mimo 偶e si臋 przepychali, rozdaj膮c kuksa艅ce na prawo i lewo. Dopiero gdy Madonna i chor膮gwie bractw miejskich zacz臋艂y kierowa膰 si臋 na plac Blat, zobaczyli go w ramionach rajc贸w. R贸wnie偶 Jaume de Bellera i Genis Puig, wmieszani w t艂um, dostrzegli uwolnionego wi臋藕nia. Dopiero co wraz z tysi膮cami obywateli Barcelony potrz膮sali broni膮 nad g艂ow膮, wygra偶aj膮c prze艣ladowcom Arnaua. Zmuszeni byli wraz z ci偶b膮 wygra偶a膰 inkwizytorowi, cho膰 w g艂臋bi duszy modlili si臋, by Nicolau Eimeric nie ust膮pi艂 rajcom, a kr贸l opami臋ta艂 si臋 i przyby艂 z pomoc膮 艢wi臋tej Inkwizycji. Jak to mo偶liwe, 偶e monarcha, za kt贸rego tylekro膰 nara偶ali 偶ycie...

Na widok Arnaua Genis Puig zacz膮艂 wywija膰 mieczem i wy膰 jak op臋tany. Pan Navarcles pozna艂 ten okrzyk, s艂ysza艂 go nieraz, gdy jego towarzysz p臋dzi艂 do ataku. Miecz Genisa uderzy艂 o bro艅 otaczaj膮cych go ludzi. Zacz臋to si臋 przed nim rozst臋powa膰. Ruszy艂 ku czo艂u pochodu, kt贸ry mia艂 lada moment opu艣ci膰 plac Nova i zag艂臋bi膰 si臋 w ulic臋 Bisbe. Chce zmierzy膰 si臋 sam jeden z oddzia艂ami host! Przecie偶 go zabij膮, najpierw jego, a potem...

Jaume de Bellera rzuci艂 si臋 na przyjaciela i zmusi艂 go do opuszczenia broni. Ludzie zerkali na nich ze zdumieniem, jednak parli nieprzerwanie do przodu. Wolna przestrze艅 wok贸艂 Genisa wype艂ni艂a si臋, gdy tylko rycerz przesta艂 wy膰 i wymachiwa膰 mieczem. Jaume poci膮gn膮艂 go za sob膮, odsuwaj膮c od tych, kt贸rzy widzieli jego dziwaczne zachowanie.

- Oszala艂e艣? - warkn膮艂.

- Uwolnili go... Estanyol zn贸w jest wolny! - j臋cza艂 Genis, odprowadzaj膮c wzrokiem chor膮gwie znikaj膮ce w ulicy Bisbe. Jaume de Bellera kaza艂 mu na siebie spojrze膰.

- I co zamierzasz?

Zapytany pr贸bowa艂 mu si臋 wyrwa膰. Zn贸w popatrzy艂 na sztandary.

- Zem艣ci膰 si臋!

- Nie t臋dy droga - przekonywa艂 go pan Navarcles. - Nie t臋dy droga. - Potrz膮sn膮艂 z ca艂ej si艂y Genisem, a偶 ten oprzytomnia艂. - Znajdziemy inny spos贸b...

Puig utkwi艂 w nim wzrok, wargi mu dr偶a艂y.

- Przyrzekasz?

- Na m贸j honor.

W miar臋 jak oddzia艂y host opuszcza艂y plac Nova, sala trybuna艂u pogr膮偶a艂a si臋 w ciszy. Kiedy ostatnie triumfalne okrzyki przepad艂y w ulicy Bisbe, da艂 si臋 s艂ysze膰 przyspieszony oddech inkwizytora. Nikt si臋 nie rusza艂. 呕o艂nierze stali na baczno艣膰, pilnuj膮c, by ich bro艅 i lederwerki nie styka艂y si臋 i nie zak艂贸ca艂y ciszy. Nicolau Eimeric powi贸d艂 oczami po zebranych. Jego wzrok m贸wi艂 wszystko: 鈥淶drajca - wyrzuci艂 Berenguerowi d'Erill. - Tch贸rze". Zerkn膮wszy na 偶o艂nierzy, dostrzeg艂 Guillema.

- Co tu robi ten niewierny?! - wykrzykn膮艂. - Czy to jaka艣 kpina?

Oficer nie wiedzia艂, co odpowiedzie膰. W oczekiwaniu na rozkazy nawet nie zauwa偶y艂 pojawienia si臋 intruza. Guillem chcia艂 wyprowadzi膰 Nicolaua Eimerica z b艂臋du i wyja艣ni膰, 偶e jest ochrzczony, zmieni艂 jednak zdanie. Mimo ci膮g艂ych zakus贸w wielki inkwizytor nie zdoby艂 jeszcze w艂adzy nad 呕ydami i Maurami, nie m贸g艂 wi臋c wtr膮ci膰 go do lochu.

- Nazywam si臋 Sahat z Pizy - odezwa艂 si臋 g艂o艣no. - Chc臋 z wami porozmawia膰.

- Nie mam o czym rozmawia膰 z niewiernymi. Wyrzu膰cie tego...

- My艣l臋, 偶e zainteresuje was to, co mam do powiedzenia.

- Nie obchodzi mnie, co my艣lisz.

Eimeric skin膮艂 na oficera, kt贸ry si臋gn膮艂 po miecz.

- By膰 mo偶e zaciekawi was fakt, 偶e Arnau Estanyol jest bankrutem. Nie zobaczycie wi臋c ani jednego solda z jego maj膮tku.

Nicolau Eimeric westchn膮艂 i wbi艂 wzrok w sufit. Oficer schowa艂 bro艅, nie czekaj膮c na jego rozkaz.

- M贸w ja艣niej, Maurze - rozkaza艂 inkwizytor.

- Macie ksi臋gi rachunkowe Arnaua Estanyola. Przejrzyjcie je.

- My艣lisz, 偶e tego nie zrobili艣my?

- Ale nie wiecie jeszcze, 偶e kr贸lewskie d艂ugi zosta艂y umorzone.

Guillem w艂asnor臋cznie podpisa艂 stosowny dokument i przekaza艂 go Francescowi de Perell贸s. Arnau nigdy nie cofn膮艂 udzielonych mu pe艂nomocnictw, Maur sprawdzi艂 to w stosownych ksi臋gach magistrackich.

Na twarzy Eimerica nie drgn膮艂 ani jeden mi臋sie艅. Wszyscy obecni pomy艣leli to samo: oto dlaczego naczelnik nie przyszed艂 im z pomoc膮.

Przez kilka chwil inkwizytor i Maur mierzyli si臋 wzrokiem. Guillem zdawa艂 si臋 czyta膰 w my艣lach inkwizytora. Co powiesz teraz swemu papie偶owi? Sk膮d we藕miesz pieni膮dze, kt贸re mu obieca艂e艣? List jest ju偶 w drodze, nie zd膮偶ysz zawr贸ci膰 pos艂a艅ca. Co mu powiesz? Potrzebujesz poparcia papie偶a w stosunkach z kr贸lem, z kt贸rym nic tylko szuka艂e艣 zwady.

- A co ty masz z tym wsp贸lnego? - zapyta艂 w ko艅cu Eimeric.

- Mog臋 wszystko wyja艣ni膰. Na osobno艣ci... - skwitowa艂 Guillem.

- Miasto powstaje przeciwko 艢wi臋tej Inkwizycji, Maur 偶膮da ode mnie prywatnej audiencji - z偶yma艂 si臋 Eimeric. - Co to wszystko ma znaczy膰?!

Co powiesz papie偶owi? zapyta艂 go Guillem wzrokiem. Chcesz, by ca艂a Barcelona dowiedzia艂a si臋 o twoich knowaniach?

- Przeszukajcie go - rozkaza艂 inkwizytor stra偶nikom. - Upewnijcie si臋, 偶e nie ma broni, a potem zaprowad藕cie go pod m贸j gabinet i zaczekajcie tam na mnie.

Guillem, pilnowany przez oficera i dw贸ch 偶o艂nierzy, czeka艂, stoj膮c, przed gabinetem inkwizytora. Nigdy nie mia艂 odwagi wyjawi膰 Arnauowi, 偶e jego fortuna pochodzi z handlu niewolnikami. D艂ugi kr贸la zosta艂y umorzone. Je艣li inkwizycja zarekwiruje maj膮tek Arnaua, przejmie r贸wnie偶 jego d艂ugi, a tylko on, Guillem, wie, 偶e liczby widniej膮ce obok nazwiska Abrahama Leviego s膮 niewa偶ne. P贸ki nie ujawni dokumentu podpisanego przed laty przez znajomego 呕yda, maj膮tek Arnaua jest nic niewart.


Wyszed艂szy na plac Nova, Francesca przywar艂a plecami do 艣ciany pa艂acu, tu偶 obok wej艣cia. Widzia艂a, jak t艂um rzuca si臋 na Arnaua, podczas gdy rajcy nadaremnie pr贸buj膮 utrzyma膰 kordon, kt贸rym go otoczyli. 鈥淪p贸jrz na swego syna!", zabrzmia艂y jej w uszach s艂owa Nicolaua Eimerica, zag艂uszaj膮c panuj膮c膮 wok贸艂 wrzaw臋. Chcia艂e艣, bym na niego spojrza艂a, inkwizytorze? Prosz臋 bardzo, oto m贸j syn. Pokona艂 ci臋. Gdy zobaczy艂a, 偶e Arnau osuwa si臋 na ziemi臋, wyci膮gn臋艂a niespokojnie szyj臋, ale niebawem t艂um przes艂oni艂 jej widok. W okamgnieniu plac przemieni艂 si臋 w ocean g艂贸w, broni i sztandar贸w, z kt贸rego raz po raz wynurza艂a si臋 male艅ka figurka Madonny, targan膮 gwa艂townie na wszystkie strony.

Oddzia艂y pospolitego ruszenia zacz臋艂y stopniowo znika膰 w g艂臋bi ulicy Bisbe, nie przestaj膮c pokrzykiwa膰 i wymachiwa膰 broni膮. Francesca nie rusza艂a si臋 z miejsca. Nie mog艂a odsun膮膰 si臋 od 艣ciany pa艂acu, nogi odmawia艂y jej pos艂usze艅stwa. Gdy plac zacz膮艂 pustosze膰, zobaczy艂a Aledis. Jej przyjaci贸艂ka od艂膮czy艂a si臋 od Mar i Joana, wiedz膮c, 偶e na nic nie zda si臋 szukanie Franceski po艣r贸d rajc贸w miejskich. O, tam! Serce Aledis 艣cisn臋艂o si臋 na widok w膮t艂ej, skulonej, bezbronnej postaci.

Ruszy艂a ku niej biegiem, jednak milkn膮ce w oddali odg艂osy host wywabi艂y z pa艂acu 偶o艂nierzy inkwizycji. Francesca sta艂a zaledwie krok od bramy.

- Ty czarownico! - splun膮艂 na ni膮 jeden ze stra偶nik贸w. Aledis zatrzyma艂a si臋 niedaleko Franceski i wartownik贸w.

- Zostawcie j膮! - krzykn臋艂a. 呕o艂nierze wylegli ju偶 przed pa艂ac. - Zostawcie j膮 w spokoju, bo jak nie... zawo艂am ich - zagrozi艂a, wskazuj膮c na ostatnie miecze znikaj膮ce w艂a艣nie w g艂臋bi ulicy Bisbe.

Kilku 偶o艂nierzy zerkn臋艂o w tamtym kierunku, ale inny si臋gn膮艂 do pochwy.

- Inkwizytor pochwali nas za zg艂adzenie czarownicy - oznajmi艂.

Francesca nie spojrza艂a nawet na 偶o艂nierzy. Sta艂a bez ruchu ze wzrokiem utkwionym w Aledis. Sp臋dzi艂y wsp贸lnie tyle lat... Tyle razem prze偶y艂y...

- Zostawcie j膮, parszywe psy! - krzykn臋艂a Aledis, cofaj膮c si臋 kilka krok贸w i wskazuj膮c palcem oddzia艂y host. Chcia艂a biec za nimi, ale miecz wartownika zawis艂 ju偶 nad g艂ow膮 Franceski. Jego ostrze wydawa艂o si臋 wi臋ksze od ofiary. - Zostawcie j膮 - zaskomla艂a.

Francesca widzia艂a, jak Aledis chowa twarz w d艂oniach i osuwa si臋 na kolana. Przygarn臋艂a j膮 w Figueras. Od tamtej pory... Ma odej艣膰 z tego 艣wiata, nie u艣ciskawszy jej?

Gdy 偶o艂nierz pr臋偶y艂 mi臋艣nie, gotuj膮c si臋 do ciosu, Francesca przeszy艂a go wzrokiem.

- Czarownice nie gin膮 od miecza - powiedzia艂a dziwnie spokojnie. Bro艅 zadr偶a艂a w d艂oniach 偶o艂nierza. Co ta stara wied藕ma plecie? - Czarownice umieraj膮 w oczyszczaj膮cych p艂omieniach. - To prawda? 呕o艂nierz spojrza艂 pytaj膮co na towarzyszy, ale ci zacz臋li si臋 ju偶 wycofywa膰. - Je艣li zabijesz mnie mieczem, m贸j duch b臋dzie ci臋 prze艣ladowa艂 do samej 艣mierci. Ciebie i was wszystkich! - Nikt si臋 nie spodziewa艂, 偶e z w膮t艂ego starczego cia艂a mo偶e si臋 wydoby膰 tak przeszywaj膮cy krzyk. Aledis odj臋艂a r臋ce od twarzy. - B臋d臋 gn臋bi艂a was wszystkich - sycza艂a Francesca - r贸wnie偶 wasze 偶ony i dzieci, dzieci waszych dzieci i ich 偶ony. Przeklinam was! - Pierwszy raz od opuszczenia pa艂acu Francesca stan臋艂a o w艂asnych si艂ach, ju偶 nie potrzebowa艂a oparcia. 呕o艂nierze skryli si臋 w bramie pa艂acu, na zewn膮trz pozosta艂 tylko ich towarzysz z uniesionym mieczem. - Przeklinam ci臋. Je艣li mnie zabijesz, tw贸j trup nie zazna spokoju. Przybior臋 posta膰 tysi臋cy glist, kt贸re stocz膮 twe trzewia. Skradn臋 ci oczy i przyw艂aszcz臋 je sobie na wieczne czasy.

Podczas gdy Francesca nie przestawa艂a grozi膰 偶o艂nierzowi, Aledis wsta艂a, podesz艂a do niej, po艂o偶y艂a jej r臋k臋 na ramionach i zacz臋艂a prowadzi膰.

- Tr膮d spadnie na twe potomstwo... - Przesz艂y pod wisz膮cym w powietrzu mieczem. - Twoja 偶ona zostanie na艂o偶nic膮 diab艂a...

Nie ogl膮da艂y si臋 za siebie. 呕o艂nierz jeszcze przez chwil臋 sta艂 z uniesionym mieczem, a potem opu艣ci艂 go i odprowadzi艂 wzrokiem dwie kobiety oddalaj膮ce si臋 wolno 艣rodkiem placu.

- Uciekajmy st膮d, moje dziecko - powiedzia艂a Francesca, gdy tylko skr臋ci艂y w ulic臋 Bisbe, teraz ju偶 opustosza艂膮.

Aledis zadr偶a艂a.

- Przedtem musz臋 wst膮pi膰 do zajazdu.

- Nie, nie. Chod藕my ju偶 teraz. Nie ma czasu do stracenia.

- A Teresa i Eulalia?

- Prze艣lemy im wiadomo艣膰 z drogi - odpar艂a Francesca, obejmuj膮c mocniej dziewcz臋 z Figueras.

Dotar艂szy na plac 艢wi臋tego Jakuba, okr膮偶y艂y getto i skierowa艂y si臋 ku najbli偶szej bramie miejskiej - bramie Boqueria. Sz艂y w milczeniu, przytulone do siebie.

- A Arnau? - spyta艂a Aledis. Francesca nie odpowiedzia艂a.

Pierwsza cz臋艣膰 planu powiod艂a si臋. Bastaixos ukryli ju偶 zapewne Arnaua na niewielkiej 艂odzi do 偶eglugi przybrze偶nej, wynaj臋tej przez Maura. Umowa z ksi臋ciem Janem nie pozostawia艂a z艂udze艅. Guillem wspomnia艂 s艂owa Francesca de Perell贸s: 鈥淜si膮偶臋 obiecuje tylko i wy艂膮cznie - powiedzia艂 doradca, wys艂uchawszy propozycji Maura - nie wyst臋powa膰 przeciwko host Barcelony. W 偶adnym wypadku nie sprzeciwi si臋 otwarcie 艢wi臋tej Inkwizycji, nie b臋dzie jej do niczego przymusza艂 ani podwa偶a艂 jej wyrok贸w. Je艣li tw贸j plan si臋 powiedzie i Estanyol odzyska wolno艣膰, namiestnik nie wstawi si臋 za nim, kiedy inkwizycja zatrzyma go ponownie lub go ska偶e. Czy to jasne?". Guillem przytakn膮艂 i wr臋czy艂 doradcy dokument, na mocy kt贸rego Arnau umarza艂 kr贸lewskie d艂ugi. Pozosta艂a do wykonania druga cz臋艣膰 planu. Guillem musia艂 przekona膰 Nicolaua Eimerica, 偶e Arnau jest bankrutem, wobec czego niewiele wsk贸ra, 艣cigaj膮c go i os膮dzaj膮c. Mogli co prawda uciec razem do Pizy, zostawiaj膮c inkwizycji maj膮tek Arnaua - tak czy owak Eimeric po艂o偶y艂 ju偶 na nim r臋k臋, a wyrok skazuj膮cy, nawet wydany zaocznie, oznacza艂 konfiskat臋 mienia skazanego. Dlatego Guillem chcia艂 wywie艣膰 Eimerica w pole. Nie mia艂 nic do stracenia, m贸g艂 natomiast bardzo du偶o zyska膰: spok贸j Arnaua, uwolnienie go od inkwizycji, kt贸ra w przeciwnym razie 艣ciga艂aby go do ko艅ca 偶ycia.

Wielki inkwizytor kaza艂 na siebie czeka膰 kilka godzin. W ko艅cu zjawi艂 si臋 w towarzystwie niedu偶ego 呕yda - odzianego w obowi膮zkow膮 czarn膮 peleryn臋 z 偶贸艂t膮 naszywk膮 - kt贸ry szed艂 za nim ze stert膮 ksi膮g pod pach膮, stawiaj膮c drobne, pospieszne kroczki. 呕yd nie spojrza艂 na Maura, gdy Eimeric skinieniem r臋ki rozkaza艂 im wej艣膰 do gabinetu.

Inkwizytor nie zach臋ci艂 ich, by spocz臋li, sam natomiast rozsiad艂 si臋 za sto艂em.

- Je艣li to, co m贸wisz, jest prawd膮 - zwr贸ci艂 si臋 do Guillema - Estanyol zbankrutowa艂.

- Dobrze wiecie, 偶e m贸wi臋 prawd臋. Kr贸l nie jest ju偶 d艂u偶ny Arnauowi Estanyolowi ani grosza.

- W takim razie mog臋 donie艣膰 o tym urz臋dnikowi magistrackiemu nadzoruj膮cemu dzia艂anie kantor贸w 鈥 stwierdzi艂 inkwizytor. - A wtedy miasto, kt贸re wyrwa艂o Estanyola z r膮k 艢wi臋tej Inkwizycji, zetnie go za bankructwo. Trudno o wi臋ksz膮 ironi臋 losu.

Nigdy by do tego nie dosz艂o - chcia艂 ju偶 powiedzie膰 Guillem. - Moja w tym g艂owa. Wystarczy, 偶e poka偶臋 dokument podpisany przez Abrahama Leviego... Ale nie, Eimeric nie przetrzyma艂 go tyle godzin po to, by teraz straszy膰 magistrackim urz臋dnikiem. Jemu chodzi o pieni膮dze, kt贸re obieca艂 swemu papie偶owi, a kt贸re, o czym napomkn膮艂 mu najpewniej ten ma艂y 呕yd, prawdopodobnie przyjaciel Jucefa, nie s膮 jeszcze bezpowrotnie stracone.

Guillem milcza艂.

- Tak, m贸g艂bym to zrobi膰 - powt贸rzy艂 Eimeric. Guillem roz艂o偶y艂 tylko r臋ce. Inkwizytor spojrza艂 na niego przenikliwie.

- Kim jeste艣? - spyta艂 po chwili.

- Nazywam si臋...

- Tak, tak, wiem. - Eimeric machn膮艂 r臋k膮. - Nazywasz si臋 Sahat z Pizy. Zastanawiam si臋 jednak, co robi mieszkaniec Pizy w Barcelonie, wstawiaj膮c si臋 za heretykiem.

- Arnau Estanyol ma wielu przyjaci贸艂, r贸wnie偶 w Pizie.

- Niewiernych i heretyk贸w! - krzykn膮艂 Eimeric. Guillem zn贸w roz艂o偶y艂 r臋ce. Ciekawe, kiedy zmi臋kniesz i napomkniesz o pieni膮dzach?" - pomy艣la艂. Eimeric zdawa艂 si臋 czyta膰 w jego my艣lach, bo po kr贸tkim milczeniu zapyta艂:

- Co owi przyjaciele Estanyola maj膮 do zaproponowania inkwizycji?

- W ksi臋gach rachunkowych Arnaua - powiedzia艂 Guillem, wskazuj膮c drobnego 呕yda, kt贸ry nie odrywa艂 oczu od sto艂u - widnieje poka藕na suma, prawdziwa fortuna, na koncie pewnego wierzyciela.

Inkwizytor po raz pierwszy przem贸wi艂 do starozakonnego pomocnika.

- Czy to prawda?

- Tak - odpowiedzia艂 呕yd. - Od pocz膮tku dzia艂alno艣ci kantoru dopisywano odsetki do sumy powierzonej Arnauowi Estanyolowi przez niejakiego Abrahama Leviego.

- Kolejny heretyk! - wszed艂 mu w s艂owo Eimeric. W gabinecie zapad艂a cisza.

- No, m贸w dalej - rozkaza艂 inkwizytor.

- Wk艂ad pomno偶y艂 si臋 przez lata i teraz opiewa na ponad pi臋tna艣cie tysi臋cy funt贸w.

W na wp贸艂 przymkni臋tych oczach inkwizytora pojawi艂 si臋 b艂ysk. Nie usz艂o to uwagi Guillema ani 呕yda.

- I co z tego? - mrukn膮艂 Eimeric.

- Przyjaciele Arnaua Estanyola s膮 gotowi przekona膰 Abrahama Leviego, by zrzek艂 si臋 tej sumy.

Eimeric rozpar艂 si臋 na krze艣le.

- Wasz kamrat Estanyol - rzuci艂 -jest ju偶 na wolno艣ci. Dlaczego wi臋c ktokolwiek, cho膰by nawet najserdeczniejszy przyjaciel, rezygnowa艂by z pi臋tnastu tysi臋cy funt贸w? Nikt nie rozdaje pieni臋dzy bez powodu.

- Arnau Estanyol zosta艂 jedynie uwolniony przez miasto. Guillem po艂o偶y艂 nacisk na s艂owie Jedynie". Formalnie Arnau nadal by艂 wi臋藕niem inkwizycji. Nadszed艂 wyczekiwany moment. Guillem przemy艣la艂 wszystko dok艂adnie - nie spuszczaj膮c wzroku z mieczy stra偶nik贸w - podczas wielogodzinnego oczekiwania pod gabinetem. Nie powinien lekcewa偶y膰 inteligencji Nicolaua Eimerica. Oficjalnie nie ma on w艂adzy nad niewiernym, chyba 偶e... Chyba 偶e udowodni mu obraz臋 艢wi臋tej Inkwizycji. Dlatego propozycja musi wyj艣膰 od Eimerica, Guillem nie mo偶e zrobi膰 pierwszego kroku. Biada Maurowi pr贸buj膮cemu przekupi膰 inkwizycj臋.

Eimeric wzrokiem nakaza艂 mu kontynuowa膰. Nie dam si臋 z艂apa膰 w pu艂apk臋, pomy艣la艂 Guillem.

- Chyba macie racj臋 - powiedzia艂. - Rzeczywi艣cie, fakt, 偶e kto艣 mia艂by zrzec si臋 takiej fortuny teraz, gdy Arnau jest ju偶 na wolno艣ci, przeczy zdrowemu rozs膮dkowi. - Oczy inkwizytora zamieni艂y si臋 w膮ziutkie szparki. - Nie rozumiem, po co mnie tu przys艂ano. Powiedziano, 偶e wy si臋 wszystkiego domy艣licie... Przyznaj臋, 偶e w pe艂ni podzielam wasz sceptycyzm. Przykro mi, narazi艂em was tylko na strat臋 czasu.

Guillem zaczeka艂, a偶 do Eimerica dotr膮 jego s艂owa. Widz膮c, jak unosi si臋 na krze艣le i otwiera szeroko oczy, zrozumia艂, 偶e wygra艂 pojedynek.

- Wyjd藕 - rozkaza艂 呕ydowi. Gdy tylko cz艂eczyna zamkn膮艂 za sob膮 drzwi, Eimeric, kt贸ry i tym razem nie wskaza艂 go艣ciowi krzes艂a, ci膮gn膮艂: - Wasz przyjaciel przebywa na wolno艣ci, to prawda, ale proces przeciwko niemu nadal trwa. Mam jego zeznania. Mog臋 go skaza膰 zaocznie i og艂osi膰 zatwardzia艂ym heretykiem. Inkwizycja - zdawa艂 si臋 m贸wi膰 sam do siebie - nie mo偶e zatwierdzi膰 wyroku 艣mierci, to obowi膮zek w艂adz 艣wieckich, czyli kr贸la. Wasi przyjaciele - doda艂, zerkaj膮c na Guillema - wiedz膮 zapewne, 偶e 艂aska pa艅ska na pstrym koniu je藕dzi. By膰 mo偶e pewnego dnia kr贸l...

- Jestem przekonany, 偶e zar贸wno wy, jak i monarcha, spe艂nicie sw贸j obowi膮zek - skwitowa艂 Guillem.

- Obowi膮zki monarchy s膮 oczywiste: walka z niewiernymi i krzewienie chrze艣cija艅stwa po najdalsze zak膮tki kr贸lestwa, lecz Ko艣ci贸艂... Czasami nie艂atwo wybra膰 najlepsze wyj艣cie dla kr贸lestwa bez granic, jakim jest Ko艣ci贸艂. Wasz przyjaciel, Arnau Estanyol, przyzna艂 si臋 do winy i musi ponie艣膰 kar臋. - Eimeric urwa艂. Zn贸w wbi艂 oczy w Guillema. To powinno wyj艣膰 od ciebie, odpowiedzia艂 mu spojrzeniem Maur. - Mimo to - ci膮gn膮艂 inkwizytor wobec milczenia rozm贸wcy - Ko艣ci贸艂 i 艢wi臋ta Inkwizycja s膮 gotowe okaza膰 艂askawo艣膰 w trosce o pokrycie wy偶szych potrzeb i o wsp贸lne dobro. Czy twoi przyjaciele, ci, kt贸rzy ci臋 przysy艂aj膮, zgodz膮 si臋 na 艂agodniejszy wyrok?

Nie b臋d臋 si臋 z tob膮 targowa艂, ale odpowiedzia艂 mu w my艣lach Guillem. Tylko Allach, kt贸ry jest wielki, wie, co zyskasz, wtr膮caj膮c mnie do lochu. On jeden wie, czy te 艣ciany maj膮 oczy i uszy, kt贸re teraz na nas patrz膮 i nas s艂uchaj膮. Propozycja musi wyj艣膰 od ciebie.

- Nikt nie b臋dzie podwa偶a艂 decyzji inkwizycji - rzuci艂 tylko.

鈥.Eimeric zacz膮艂 si臋 wierci膰 na krze艣le.

- Poprosi艂e艣 o audiencj臋, przekonuj膮c, 偶e powiesz mi co艣, co mnie zainteresuje. Wspomnia艂e艣, 偶e przyjaciele Arnaua Estanyola mog膮 nak艂oni膰 jego g艂贸wnego wierzyciela do zrzeczenia si臋 pi臋tnastu tysi臋cy funt贸w. Czego ty w艂a艣ciwie chcesz, Maurze?

- Wiem, czego nie chc臋.

- Dobrze. - Eimeric wsta艂. - Je艣li twoi przyjaciele sk艂oni膮 tego Leviego do wyrzeczenia si臋 zdeponowanej sumy, z艂agodz臋 wyrok, skazuj膮c Estanyola na noszenie sambenito w katedrze przez wszystkie niedziele w roku.


- W ko艣ciele Santa Maria. - Guillem zdumia艂 si臋, s艂ysz膮c w艂asny g艂os, kt贸ry dobieg艂 z g艂臋bi jego serca. Bo gdzie powinien odby膰 pokut臋 Arnau, je艣li nie w ko艣ciele Santa Maria?

Mar pr贸bowa艂a dogoni膰 grupk臋 rajc贸w, kt贸rzy eskortowali Arnaua, ale zwarty t艂um hamowa艂 jej kroki.

Wspomnia艂a po偶egnalne s艂owa Aledis, staraj膮cej si臋 przekrzycze膰 ha艂as:

- Opiekuj si臋 nim! U艣miecha艂a si臋.

Mar odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie i zacz臋艂a biec pod pr膮d, walcz膮c z napieraj膮c膮 rzek膮 ludzi.

- Opiekuj si臋 nim dobrze - powt贸rzy艂a Aledis, podczas gdy Mar, kt贸ra stara艂a si臋 nie straci膰 jej z oczu, wymija艂a p臋dz膮ce z przeciwka postacie. - Tak jak ja chcia艂am przed laty...

Nagle znik艂a.

Mar o ma艂y w艂os nie upad艂a i nie zosta艂a stratowana. 鈥淭o nie miejsce dla bab", zbeszta艂 j膮 kto艣, odpychaj膮c bez pardonu. Uda艂o jej si臋 odwr贸ci膰. Poszuka艂a wzorkiem sztandar贸w, kt贸re by艂y ju偶 na drugim ko艅cu ulicy Bisbe, prawie na placu 艢wi臋tego Jakuba. Pierwszy raz tego ranka zapomnia艂a o 艂zach. Wrzasn臋艂a przera藕liwie, uciszaj膮c wszystkich wok贸艂. Nawet nie pomy艣la艂a o Joanie. Krzykiem, 艂okciami i kopniakami torowa艂a sobie drog臋 przez t艂um.

Oddzia艂y host zgromadzi艂y si臋 na placu Blat. Mar by艂a ju偶 blisko Madonny, kt贸ra ko艂ysa艂a si臋 na ramionach bastaixos ponad g艂azem wyznaczaj膮cym 艣rodek placu. Mar wyda艂o si臋, 偶e s艂yszy, jak kilku m臋偶czyzn spiera si臋 z rajcami. W艣r贸d nich... tak, w艂a艣nie tam! Jeszcze tylko kilka krok贸w. Jednak na placu panowa艂 niebywa艂y t艂ok. Wbi艂a paznokcie w rami臋 kogo艣, kto nie chcia艂 si臋 odsun膮膰. M臋偶czyzna si臋gn膮艂 po sztylet i ma艂o brakowa艂o... Ale nie, wybuchn膮艂 艣miechem i j膮 przepu艣ci艂. Za nim powinien by膰 ju偶 Arnau. Jednak Mar napotka艂a tylko rajc贸w i cechmistrza bastaixos.

- Gdzie jest Arnau? - spyta艂a go zdyszana i spocona. Olbrzymi bastaix z kluczem do Grobu Pa艅skiego na szyi spojrza艂 na ni膮 z g贸ry. To tajemnica. Inkwizycja...

- Nazywam si臋 Mar Estanyol - powiedzia艂a, po艂ykaj膮c sylaby. - Jestem c贸rk膮 jednego z was, Ramona. Mo偶e go zna艂e艣?

Nie, nie zna艂 Ramona, ale s艂ysza艂 o nim i o jego c贸rce, przygarni臋tej przez Arnaua.

- Biegnij na pla偶臋 - powiedzia艂.

Mar przedar艂a si臋 przez t艂um na placu i pomkn臋艂a jak na skrzyd艂ach opustosza艂膮 ju偶 ulic膮 Mar. Tu偶 pod konsulatem dogoni艂a sze艣ciu bastaixos nios膮cych omdla艂ego Arnaua.

Mar chcia艂a do niego podbiec, ale jeden z m臋偶czyzn okaza艂 si臋 szybszy i zagrodzi艂 jej drog臋. Rozkazy przybysza z Pizy by艂y wyra藕ne: nikt nie mo偶e wiedzie膰, gdzie ukrywa si臋 konsul.

- Puszczaj! - krzycza艂a, wierzgaj膮c nogami w powietrzu. Bastaix trzyma艂 j膮 w pasie, staraj膮c si臋 nie zrobi膰 jej krzywdy.

Nie wa偶y艂a nawet w po艂owie tyle, co kamienie i worki, kt贸re d藕wiga艂 dzie艅 w dzie艅.

- Arnau! Arnau!

Tyle razy marzy艂, by us艂ysze膰 jeszcze kiedy艣 ten g艂os... Otworzy艂 oczy i zobaczy艂 m臋偶czyzn, kt贸rych twarzy nie rozpozna艂. Nie艣li go gdzie艣 pospiesznie, w milczeniu. Co si臋 dzieje? Gdzie ja jestem? 鈥淎rnau!". Zn贸w ten krzyk. Przed laty, w domu

Felipa de Ponts, wyczyta艂 go w oczach dziewczyny, kt贸r膮 zawi贸d艂.

Arnau! Pla偶a. Wspomnienia zlewa艂y si臋 teraz z szumem morza i s艂onaw膮 woni膮 bryzy. Co ja robi臋 na pla偶y?

- Arnau!

G艂os dochodzi艂 teraz z oddali.

Bastaixos weszli do wody i skierowali si臋 ku 艂odzi, kt贸ra mia艂a zabra膰 Arnaua na czekaj膮c膮 w g艂臋bi portu feluk臋 wynaj臋t膮 przez Guillema. Fala opryska艂a jego twarz.

- Arnau.

- St贸jcie - wyj膮ka艂, staraj膮c si臋 unie艣膰. - Ten g艂os... Kto to?

- Jaka艣 kobieta. Nie sprawi nam k艂opotu. Musimy... Arnau stan膮艂 przy 艂odzi, przytrzymywany przez bastaixos pod pachami. Popatrzy艂 w stron臋 l膮du. 鈥淢ar czeka na ciebie". S艂owa Guillema zn贸w zabrzmia艂y mu w uszach, zag艂uszaj膮c inne odg艂osy. Guillem, Nicolau Eimeric, inkwizycja, lochy - niedawne wydarzenia przemkn臋艂y mu przez g艂ow臋 jak b艂yskawica.

- O Bo偶e! - krzykn膮艂. - Przyprowad藕cie j膮, b艂agam. Jeden z bastaixos pospieszy艂 do miejsca, gdzie zatrzymano nieproszonego go艣cia.

Arnau zobaczy艂 biegn膮c膮 ku niemu Mar.

Bastaixos, kt贸rzy r贸wnie偶 na ni膮 patrzyli, spu艣cili wzrok, gdy Arnau si臋 im wyrwa艂. Zdawa艂o si臋, 偶e pierwsza fala, kt贸ra li藕nie mu 艂ydki, zwali go do wody.

Mar stan臋艂a przed Arnauem, kt贸ry sta艂 z opuszczonymi wzd艂u偶 tu艂owia r臋kami. Na widok 艂zy sp艂ywaj膮cej po jego policzku podesz艂a i sca艂owa艂a j膮.

Nie pad艂o ani jedno s艂owo. Mar pomog艂a wprowadzi膰 Arnaua na 艂贸dk臋.

Nic nie wsk贸ra, wyst臋puj膮c otwarcie przeciwko kr贸lowi. Od wyj艣cia Guillema Nicolau Eimeric nie przestawa艂 kr膮偶y膰 po komnacie. Skoro Arnau zbankrutowa艂, skazanie go nic nie da.

Papie偶 nie zapomni o jego obietnicy. Piza艅czyk ma go w gar艣ci. Aby dotrzyma膰 s艂owa danego papie偶owi, musi...

Pukanie do drzwi tylko na moment wyrwa艂o go z zamy艣lenia - po chwili zn贸w chodzi艂 z k膮ta w k膮t.

Tak. Z艂agodzony wyrok uratuje jego reputacj臋, pozwoli unikn膮膰 starcia z kr贸lem i podreperuje jego finanse na tyle, by...

Znowu kto艣 zapuka艂.

Eimeric zerkn膮艂 na drzwi.

Szkoda, 偶e mimo szczerych ch臋ci nie zdo艂a艂 pos艂a膰 Estanyola na stos. A jego matka? Co si臋 sta艂o z t膮 star膮 wied藕m膮? Pewnie wykorzysta艂a zamieszanie, by...

Pukanie przerodzi艂o si臋 w 艂omot i zatrz臋s艂o 艣cianami. Eimeric szarpn膮艂 gwa艂townie drzwi.

- Czego...

Na progu sta艂 z podniesion膮 pi臋艣ci膮 Jaume de Bellera, kt贸ry gotowa艂 si臋 do ponowienia szturmu na drzwi.

- Czego chcecie? - warkn膮艂 inkwizytor, szukaj膮c wzrokiem oficera pe艂ni膮cego wart臋 pod gabinetem. Stra偶nik kuli艂 si臋 w k膮cie pod mieczem Genisa Puiga. - Jak 艣miesz podnosi膰 r臋k臋 na 偶o艂nierza 艢wi臋tej Inkwizycji? - zagrzmia艂.

Genis opu艣ci艂 miecz i zerkn膮艂 na towarzysza.

- Czekamy ju偶 bardzo d艂ugo - wyja艣ni艂 pan Navarcles.

- Powiedzia艂em, 偶e nie chc臋 nikogo widzie膰 - oznajmi艂 Eimeric oficerowi, kt贸rego Genis zostawi艂 ju偶 w spokoju. - Chyba wyrazi艂em si臋 jasno.

Mia艂 w艂a艣nie trzasn膮膰 drzwiami, ale Jaume de Bellera uprzedzi艂 go, 艂api膮c za klamk臋.

- Jestem katalo艅skim baronem - powiedzia艂, przeci膮gaj膮c sylaby. - 呕膮dam odpowiedniego traktowania.

Genis przytakn膮艂 s艂owom przyjaciela i zagrodzi艂 drog臋 偶o艂nierzowi, kt贸ry rusza艂 na pomoc inkwizytorowi.

Przez chwil臋 Eimeric i pan Navarcles mierzyli si臋 wzrokiem. Inkwizytor m贸g艂 wezwa膰 pomoc, 偶o艂nierze przybiegliby natychmiast, jednak te przymru偶one oczy... B贸g jeden wie, do czego zdolni s膮 ci mo偶now艂adcy nawykli do narzucania swej woli. Westchn膮艂. C贸偶, zdecydowanie to nie jest jego dzie艅.

- Dobrze, panie baronie - ust膮pi艂. - Czego chcecie?

- Obiecali艣cie skaza膰 Arnaua Estanyola, a tymczasem pu艣cili艣cie go wolno.

- Nie przypominam sobie, bym cokolwiek obiecywa艂. A je艣li chodzi o puszczenie wolno... To wasz kr贸l, kt贸remu zawdzi臋czacie tytu艂y, odm贸wi艂 Ko艣cio艂owi pomocy. Do niego id藕cie na skarg臋.

Jaume de Bellera zacz膮艂 mamrota膰 co艣 pod nosem, wymachuj膮c r臋kami.

- Mo偶ecie go jeszcze skaza膰 - powiedzia艂 w ko艅cu.

- Zbieg艂 - stwierdzi艂 Eimeric.

- Odnajdziemy go i przyprowadzimy! - zawo艂a艂 Genis Puig, kt贸ry przys艂uchiwa艂 si臋 rozmowie, nie spuszczaj膮c oficera z oka.

Eimeric przeni贸s艂 wzrok na rycerza. Dlaczego ma si臋 przed nimi t艂umaczy膰?

- Dostarczyli艣my wam bardzo du偶o dowod贸w przeciwko Estanyolowi - przypomnia艂 Jaume de Bellera. - Inkwizycja nie mo偶e...

- Dowod贸w? - prychn膮艂 Eimeric. Dzi臋ki tym dw贸m zarozumialcom uratuje sw贸j honor. Je艣li podwa偶y ich zeznania... - Jakich dowod贸w? - powt贸rzy艂. - Macie na my艣li wasze oskar偶enie, baronie? Oskar偶enie osoby op臋tanej przez diab艂a? - Jaume chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale Eimeric uciszy艂 go gniewnym machni臋ciem r臋ki. - Szuka艂em dokument贸w, kt贸re wed艂ug was biskup podpisa艂 zaraz po waszym przyj艣ciu na 艣wiat. Niczego nie znalaz艂em. Co wy na to?

Genis Puig opu艣ci艂 r臋k臋, w kt贸rej 艣ciska艂 miecz.

- Mo偶e zosta艂y u biskupa... - broni艂 si臋 Jaume de Bellera. Eimeric pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- A wy, rycerzyku... - krzykn膮艂 na Genisa. - Co wam zrobi艂 Arnau Estanyol? - Inkwizytor, do艣wiadczony 艣ledczy, natychmiast wyczyta艂 z twarzy Puiga l臋k osoby przy艂apanej na k艂amstwie. - Wiecie, 偶e wprowadzanie inkwizycji w b艂膮d jest przest臋pstwem? - Genis szuka艂 pomocy u przyjaciela, ale Jaume patrzy艂 gdzie艣 w g艂膮b gabinetu. By艂 sam. - Co macie mi teraz do powiedzenia, panie rycerzu? - Genis przest臋powa艂 z nogi na nog臋, unikaj膮c wzroku inkwizytora. - W czym wam zawini艂 Arnau Estanyol? - docieka艂 inkwizytor. - Czy偶by doprowadzi艂 was do ruiny?

To trwa艂o tylko sekund臋 - jedno ukradkowe spojrzenie, kt贸re przekona艂o inkwizytora, 偶e zgad艂. Z jakiego innego powodu rycerz m贸g艂 偶ywi膰 uraz臋 do bankiera?

- Nie mnie - odpowiedzia艂 naiwnie zapytany.

- Ach, nie was? To mo偶e waszego ojca? Genis wbi艂 wzrok w posadzk臋.

- Sk艂amali艣cie, chc膮c pos艂u偶y膰 si臋 艢wi臋t膮 Inkwizycj膮. Z艂o偶yli艣cie fa艂szywe zeznania, by si臋 zem艣ci膰!

Z艂owrogie pokrzykiwania inkwizytora wyrwa艂y z zamy艣lenia Jaumego.

- Ale on spali艂 zw艂oki ojca - obstawa艂 przy swoim Genis ledwie s艂yszalnym g艂osem.

Eimeric odegna艂 nieistniej膮c膮 much臋. Co ma z nimi zrobi膰? Uwi臋zi膰 i os膮dzi膰? To dola艂oby tylko oliwy do ognia, o偶ywi艂o sp贸r, o kt贸rym lepiej jak najszybciej zapomnie膰.

- Zg艂osicie si臋 do sekretarza 艢wi臋tej Inkwizycji i odwo艂acie swoje zeznania, bo je艣li nie... Czy mam m贸wi膰 dalej ?! - wrzasn膮艂, nie mog膮c doczeka膰 si臋 reakcji. Dopiero wtedy Jaume i Genis przytakn臋li. - Inkwizycja nie b臋dzie nikogo s膮dzi膰 na podstawie fa艂szywych zezna艅. A teraz 偶egnam. - Skin膮艂 na oficera.

- Poprzysi臋g艂e艣 Estanyolowi zemst臋, da艂e艣 s艂owo honoru - wypomnia艂 przyjacielowi Genis w drodze do wyj艣cia.

Nicolau Eimeric us艂ysza艂 s艂owa rycerza, jak r贸wnie偶 odpowied藕 Jaumego:

- Pan Navarcles zawsze dotrzymuje s艂owa.

Wielki inkwizytor przymkn膮艂 powieki. Mia艂 tego szczerze do艣膰. Wypu艣ci艂 na wolno艣膰 pods膮dnego. Kaza艂 艣wiadkom wycofa膰 oskar偶enie. Wda艂 si臋 w pertraktacje z jakim艣... piza艅czykiem. B贸g wie z kim! A je艣li Jaume de Bellera spe艂ni sw膮 gro藕b臋, zanim inkwizycja dostanie obiecane pi臋tna艣cie tysi臋cy funt贸w? Czy wtedy Maur dotrzyma obietnicy? Nale偶a艂o za艂atwi膰 t臋 spraw臋 raz, a dobrze.

- Ale teraz - rykn膮艂 w 艣lad za wychodz膮cymi - pan Navarcles nie dotrzyma s艂owa!

Odwr贸cili si臋 jak na komend臋.

- Co to ma znaczy膰?! - krzykn膮艂 Jaume de Bellera.

- 艢wi臋ta Inkwizycja nie dopu艣ci, by... - Eimeric machn膮艂 pogardliwie r臋k膮 - osoby 艣wieckie kwestionowa艂y wyroki jej trybuna艂u i kpi艂y sobie z boskiej sprawiedliwo艣ci. Nie b臋dzie 偶adnej zemsty! Zrozumiano, panie Navarcles? W przeciwnym razie b臋d臋 zmuszony uzna膰 was za osob臋 op臋tan膮 przez diab艂a i marnie sko艅czycie. Czy tym was przekona艂em?

- Ale przysi臋ga... - zaj膮kn膮艂 si臋 baron.

- W imieniu 艢wi臋tej Inkwizycji zwalniam was z przysi臋gi. - Jaume de Bellera skin膮艂 w ko艅cu g艂ow膮. - A wy - inkwizytor zwr贸ci艂 si臋 do Genisa Puiga - nie wa偶cie si臋 ingerowa膰 w boskie wyroki i m艣ci膰 si臋 na w艂asn膮 r臋k臋. Czy wyra偶am si臋 jasno?

Genis Puig r贸wnie偶 przytakn膮艂.

Feluka - ma艂a, dziesi臋ciometrowa 艂贸d藕 wyposa偶ona w 偶agiel 艂aci艅ski - schroni艂a si臋 u wybrze偶y regionu Garraf, w zacisznej zatoczce dost臋pnej tylko od morza i niewidocznej z przep艂ywaj膮cych w pobli偶u okr臋t贸w.

Tylko chatka sklecona przez rybak贸w z desek wypluwanych przez morze zak艂贸ca艂a monotonny krajobraz z艂o偶ony ze ska艂 i szarych kamyk贸w, kt贸re przekomarza艂y si臋 ze s艂o艅cem, pr贸buj膮c odbi膰 jego promienie i ciep艂o.

Wraz z p臋kat膮 sakiewk膮 kapitan feluki dosta艂 od Guillema wyra藕ne polecenie: 鈥淶ostawisz Arnaua z kt贸rym艣 z twoich najbardziej zaufanych ludzi oraz z wystarczaj膮ca ilo艣ci膮 prowiantu i wody. Potem mo偶esz zaj膮膰 si臋 swoimi sprawami. Nie oddalaj si臋 jednak zbytnio i co dwa dni zawijaj do Barcelony po dalsze rozkazy. Gdy operacja dobiegnie ko艅ca, otrzymasz wi臋cej pieni臋dzy", obieca艂 Guillem, by zapewni膰 sobie jego lojalno艣膰, cho膰 nie by艂o to konieczne, bo ludzie morza cenili Arnaua, kt贸rego uwa偶ali za sprawiedliwego konsula. Mimo to kapitan nie wzgardzi艂 brz臋cz膮c膮 nagrod膮. Maur nie wspomnia艂 jednak o Mar, ta natomiast ani my艣la艂a dzieli膰 si臋 z kimkolwiek opiek膮 nad Arnauem.

- Sama sobie poradz臋 - zapewni艂a, gdy wysiedli z 艂odzi i u艂o偶yli Arnaua w chatce.

- Ale piza艅czyk... - zacz膮艂 t艂umaczy膰 kapitan.

- Przeka偶 mu, 偶e zaj臋艂am si臋 Arnauem. Je艣li b臋dzie kr臋ci艂 nosem, wr贸cisz z marynarzem.

Determinacja pobrzmiewaj膮ca w jej g艂osie zupe艂nie nie pasowa艂a do niewiasty. Kapitan zerkn膮艂 na ni膮 i pr贸bowa艂 jeszcze oponowa膰.

- No, id藕 ju偶 - rozkaza艂a Mar.

Gdy feluka znik艂a za ska艂ami os艂aniaj膮cymi zatok臋, Mar odetchn臋艂a g艂臋boko i spojrza艂a w niebo. Jak偶e cz臋sto nie pozwala艂a sobie nawet marzy膰 o tej chwili. Ile razy, maj膮c przed oczami wspomnienie ukochanego m臋偶czyzny, pr贸bowa艂a sobie t艂umaczy膰, 偶e nie jest jej przeznaczony. A teraz... Spojrza艂a na chatk臋. Arnau nadal spa艂. W czasie podr贸偶y upewni艂a si臋, 偶e nie ma gor膮czki i nie jest ranny. Usiad艂a przy burcie, skrzy偶owa艂a nogi i u艂o偶y艂a na nich jego g艂ow臋.

Kilkakrotnie rozchyla艂 powieki, by na ni膮 spojrze膰, po czym zn贸w je przymyka艂, u艣miechaj膮c si臋 b艂ogo. Wzi臋艂a jego r臋k臋 i 艣ciska艂a j膮, ilekro膰 na ni膮 patrzy艂, a wtedy Arnau zn贸w zasypia艂, wyra藕nie uspokojony. Sytuacja powtarza艂a si臋 raz po raz, jakby Arnau chcia艂 si臋 upewni膰, 偶e nie 艣ni, 偶e Mar naprawd臋 przy nim jest. A teraz... Mar wr贸ci艂a do chatki i usiad艂a obok niego.


Przez dwa dni w臋drowa艂 po Barcelonie, wspominaj膮c miejsca, w kt贸rych sp臋dzi艂 prawie ca艂e 偶ycie. Stolica Katalonii niewiele zmieni艂a si臋 podczas jego pi臋cioletniej nieobecno艣ci. Mimo

kryzysu, w mie艣cie wrza艂o jak zwykle. Barcelona nada艂 by艂a bezbronna od strony morza, chroniona tylko przez tasques - piaszczyste mielizny, na kt贸rych Arnau osadzi艂 kiedy艣 sw贸j okr臋t wielorybniczy, by odci膮膰 flocie wojennej Piotra Okrutnego dost臋p do stolicy. Mimo to na rozkaz kr贸la wznoszono nowe mury, maj膮ce chroni膰 miasto od zachodu. Nie przerywano r贸wnie偶 prac przy kr贸lewskiej stoczni. Do czasu ich zako艅czenia okr臋ty naprawiano i budowano w starych dokach na pla偶y, naprzeciwko wie偶y Regomir. Ju偶 z daleka dobieg艂a Guillema ostra wo艅 dziegciu, kt贸ry po wymieszaniu z paku艂ami s艂u偶y艂 robotnikom do uszczelniania okr臋t贸w. Maur przyjrza艂 si臋 zapracowanym cie艣lom portowym, rzemie艣lnikom wyrabiaj膮cym wios艂a oraz kowalom i powro藕nikom. Przed laty towarzyszy艂 Arnauowi, gdy jako konsul morski przychodzi艂 nadzorowa膰 prac臋 tych ostatnich, by upewni膰 si臋, 偶e do powroz贸w przeznaczanych na liny okr臋towe i takielunek nie dodawano starych w艂贸kien konopnych. Przechadzali si臋 wtedy mi臋dzy statkami, oprowadzani przez portowych cie艣l贸w. Sprawdziwszy jako艣膰 powroz贸w, Arnau podchodzi艂 zawsze do robotnik贸w uszczelniaj膮cych statki, po czym odprawia艂 swych przewodnik贸w, chc膮c rozm贸wi膰 si臋 z nimi na osobno艣ci.

鈥淏ezpiecze艅stwo statk贸w zale偶y w艂a艣nie od nich, dlatego prawo nie pozwala im pracowa膰 na akord", wyja艣ni艂 Guillemowi. Zwyk艂 z nimi gaw臋dzi膰, by upewni膰 si臋, 偶e 偶aden z nich, przyci艣ni臋ty bied膮, nie przyjmuje dodatkowych zlece艅.

Guillem przyjrza艂 si臋 jednemu z robotnik贸w, kt贸ry na kolanach ogl膮da艂 艣wie偶o uszczelnione spojenie. Na ten widok Maur zanikn膮艂 oczy, zagryz艂 wargi i pokr臋ci艂 g艂ow膮. Tyle razem przeszli, walczyli o dobro miasta, a teraz Arnau ukrywa si臋 w ma艂ej zatoce, czekaj膮c na wyrok inkwizycji. Ach, ci chrze艣cijanie! Przynajmniej ma przy sobie Mar, sw贸j skarb... Gdy kapitan feluki zjawi艂 si臋 na gie艂dzie, by zda膰 mu relacj臋 z wykonanego zadania, Guillema bynajmniej nie zdziwi艂a wzmianka o Mar. W艂a艣nie tego si臋 spodziewa艂 po swojej dziewczynce!

- Powodzenia, 艣licznotko - szepn膮艂.

- S艂ucham?

- Nic, nic. Znakomicie si臋 spisa艂e艣. Mo偶esz wyp艂yn膮膰 w morze, spotkamy si臋 za dwa dni.


Pierwszego dnia Eimeric nie odezwa艂 si臋 do Guillema. Nazajutrz Maur zn贸w uda艂 si臋 na spacer po Barcelonie. Nie mia艂 ochoty przesiedzie膰 ca艂ego dnia w miasteczku kupieckim, wypatruj膮c pos艂a艅c贸w inkwizytora. Niewolnicy mieli go zawiadomi膰, je艣li kto艣 b臋dzie o niego pyta艂.

Barcelona wygl膮da艂a dok艂adnie tak jak przed laty. Mo偶na by艂o po niej chodzi膰 z zamkni臋tymi oczami, kieruj膮c si臋 tylko charakterystycznym zapachem jej poszczeg贸lnych dzielnic. Wci膮偶 trwa艂a budowa katedry, podobnie zreszt膮 jak ko艣cio艂贸w Santa Maria i Pi, cho膰 prace przy 艣wi膮tyni ludzi morza by艂y znacznie bardziej zaawansowane. Przebudowywano r贸wnie偶 ko艣cio艂y 艢wi臋tej Klary i 艢wi臋tej Anny. Guillem przystawa艂 przed ka偶d膮 ze 艣wi膮ty艅, by przyjrze膰 si臋 pracy cie艣li i murarzy. Dobrze, ko艣cio艂y ko艣cio艂ami, ale co z umocnieniami od strony morza? A port? Konia z rz臋dem temu, kto zrozumie tych chrze艣cijan!

- Pytaj膮 o was w miasteczku kupieckim - doni贸s艂 mu trzeciego dnia zasapany niewolnik.

Ju偶 ust膮pi艂e艣, panie inkwizytorze? - za艣mia艂 si臋 w duchu Guillem i pospieszy艂 za niewolnikiem.

Nicolau Eimeric podpisa艂 wyrok w obecno艣ci stoj膮cego przed nim Guillema. Opatrzywszy dokument piecz臋ci膮, wr臋czy艂 g Maurowi, kt贸ry rozwin膮艂 pergamin i zacz膮艂 czyta膰.

- Na ko艅cu, na samym ko艅cu - ponagla艂 go inkwizytor.

Rozkaza艂 sekretarzowi pracowa膰 przez ca艂膮 noc i nie mia艂 ochoty traci膰 r贸wnie偶 dnia, czekaj膮c, a偶 niewierny przeczyta dokument od deski do deski.

Guillem zerkn膮艂 na Eimerica, po czym najspokojniej w 艣wiecie zag艂臋bi艂 si臋 w inkwizytorskie wywody. Prosz臋, prosz臋, Jaume de Bellera i Genis Puig wycofali zarzuty wobec Arnaua. Ciekawe, jak Eimeric ich do tego zmusi艂... Zeznania Margaridy Puig zosta艂y podwa偶one, gdy tylko trybuna艂 odkry艂, 偶e Arnau Estanyol przyczyni艂 si臋 do bankructwa jej rodziny. A je艣li chodzi o Elionor... Eimeric uzna艂, 偶e sprzeniewierzy艂a si臋 chrze艣cija艅skiemu obowi膮zkowi bezwzgl臋dnego oddania i pos艂usze艅stwa wobec m臋偶a!

Poza tym Elionor zezna艂a, 偶e przy艂apa艂a m臋偶a na publicznym ob艣ciskiwaniu 呕yd贸wki, jego kochanki, jak twierdzi艂a. Jako 艣wiadk贸w tego skandalicznego zachowania wskaza艂a samego wielkiego inkwizytora i biskupa Berenguera d'Erill. Guillem zn贸w spojrza艂 na Eimerica znad dokumentu - inkwizytor wytrzyma艂 jego wzrok. Nie jest prawd膮 - dowodzi艂 -jakoby oskar偶ony w chwili opisanej przez do艅臋 Elionor obejmowa艂 呕yd贸wk臋. Ani ja, wielki inkwizytor, ani biskup Berenguer d'Erill, kt贸rego podpis widnieje r贸wnie偶 pod wyrokiem - Guillem zerkn膮艂 na ostatni膮 stron臋 dokumentu, by przyjrze膰 si臋 podpisowi i piecz臋ci biskupa - nie potwierdzamy takowego zdarzenia. Dym, p艂omienie, zgie艂k i gwa艂towne emocje towarzysz膮ce publicznym egzekucjom - pisa艂 Eimeric - najpewniej nie pozosta艂y bez wp艂ywu na s艂ab膮 kobiec膮 natur膮, m膮c膮c do艅ii Elionor wzrok. A skoro oskar偶enie do艅ii Elionor dotycz膮ce zwi膮zku jej m臋偶a z 呕yd贸wk膮 s膮 z gruntu fa艂szywe, inne postawione przez ni膮 zarzuty r贸wnie偶 trac膮 na wiarygodno艣ci.

Guillem u艣miechn膮艂 si臋.

Tak wi臋c na kar臋 zas艂uguje jedynie to, co czyni艂 Arnau na oczach duchownych z ko艣cio艂a Santa Maria de la Mar. Sam oskar偶ony przyzna艂 si臋 do blu藕nierstwa, okaza艂 jednak skruch臋 przed trybuna艂em, co stanowi g艂贸wny cel procesu inkwizytorskiego. W zwi膮zku z powy偶szym Arnau Estanyol skazany zostaje na konfiskat臋 mienia oraz publiczny akt skruchy. Przez rok b臋dzie musia艂 odprawia膰 we wszystkie niedziele pokut臋 przed ko艣cio艂em Santa Maria de la Mar, odziany w str贸j ha艅by sambenito.


Przeczytawszy wywody prawne Eimerica, Guillem obejrza艂 podpisy i piecz臋cie wielkiego inkwizytora oraz biskupa. Uda艂o si臋!

Zwin膮艂 dokument i si臋gn膮艂 za pazuch臋, by wyj膮膰 zlecenie wyp艂aty podpisane przez Abrahama Leviego. Guillem patrzy艂 bez s艂owa, jak Nicolau Eimeric odczytuje w milczeniu dokument, oznaczaj膮cy dla Arnaua finansow膮 ruin臋, ale jednocze艣nie wolno艣膰 i 偶ycie. Tak czy owak Guillem nie potrafi艂by wyt艂umaczy膰 przyjacielowi pochodzenia tych pieni臋dzy ani dlaczego przez tyle lat je ukrywa艂.

Arnau przespa艂 ca艂y dzie艅. O zmroku Mar rozpali艂a niewielkie ognisko z li艣ci i ga艂臋zi zgromadzonych przez rybak贸w w chatce. Morze tchn臋艂o spokojem. Mar spojrza艂a w rozgwie偶d偶one niebo, a potem skierowa艂a wzrok na urwiste zbocza okalaj膮ce zatok臋. Ksi臋偶yc zabawia艂 si臋 z ostrymi graniami, muskaj膮c je kapry艣nie 艣wiat艂em to tu, to tam.

Rozkoszowa艂a si臋 panuj膮c膮 wok贸艂 cisz膮 i spokojem. 艢wiat przesta艂 istnie膰. Nie istnia艂a Barcelona ani inkwizycja, ani nawet Elionor czy Joan. Zostali tylko oni: ona i Arnau.

O p贸艂nocy us艂ysza艂a odg艂osy dobiegaj膮ce z chaty. Podnios艂a si臋 i gdy ju偶 mia艂a ruszy膰 w tamtym kierunku, w zalanych ksi臋偶ycow膮 po艣wiat膮 drzwiach stan膮艂 Arnau. Zamarli kilka krok贸w od siebie.

Mar sta艂a mi臋dzy Arnauem i ogniskiem. P艂omienie wydobywa艂y z mroku jej sylwetk臋, ale twarz ton臋艂a w ciemno艣ci. Czy jestem ju偶 w niebie? - pomy艣la艂 Arnau. W miar臋 jak jego wzrok przyzwyczaja艂 si臋 do p贸艂mroku, odkrywa艂 powoli twarz, o kt贸rej marzy艂 w najcudowniejszych snach. Najpierw zobaczy艂 l艣ni膮ce 藕renice - ile偶 nocy przep艂aka艂, t臋skni膮c za tymi oczami? - potem nos, policzki, podbr贸dek i... usta, ach, te usta... Kobieta wyci膮gn臋艂a do niego r臋ce, a wtedy blask ogniska spowi艂 jej sylwetk臋 wyra藕nie zarysowan膮 pod zwiewnymi szatami, muskaj膮c je 艣wiat艂em i cieniem. Przyzywa艂a go.

Arnau pospieszy艂 ku niej. Co si臋 dzieje? Gdzie ja jestem? Czy to naprawd臋 Mar? Odpowied藕 odnalaz艂 w u艣cisku jej d艂oni, w jej u艣miechu, w gor膮cych ustach szukaj膮cych jego ust.

Mar obj臋艂a mocno Arnaua i sen zamieni艂 si臋 w rzeczywisto艣膰. 鈥淧rzytul mnie", poprosi艂a. Opasa艂 j膮 ramieniem i przyci膮gn膮艂 do siebie. Us艂ysza艂, 偶e p艂acze. Poczu艂, jak dr偶y od szlochu. Pog艂aska艂 j膮 po g艂owie i zacz膮艂 delikatnie ko艂ysa膰. Ile lat musia艂o up艂yn膮膰, by m贸g艂 rozkoszowa膰 si臋 t膮 chwil膮? Ile b艂臋d贸w pope艂ni艂 w tym czasie?

Podni贸s艂 g艂ow臋 Mar ze swego ramienia i spojrza艂 jej w oczy.

- Wybacz mi - wyszepta艂. - Wybacz, 偶e odda艂em ci臋...

- Ciii... - przerwa艂a mu. - Przesz艂o艣膰 nie istnieje. Nie musz臋 ci niczego wybacza膰. Zacznijmy nowe 偶ycie. Sp贸jrz na morze. - Odsun臋艂a si臋 od niego i wzi臋艂a go za r臋k臋. - Morza nie obchodzi przesz艂o艣膰. Po prostu jest. Nie domaga si臋 wyja艣nie艅. Podobnie jak gwiazdy i ksi臋偶yc. One r贸wnie偶 s膮 i przy艣wiecaj膮 nam, b艂yszcz膮 dla nas. Nie obchodzi ich to, co si臋 zdarzy艂o. Dotrzymuj膮 nam towarzystwa i tylko dlatego s膮 szcz臋艣liwe. Widzisz, jak l艣ni膮, jak migocz膮 nad naszymi g艂owami? Migota艂yby, gdyby obchodzi艂a je nasza przesz艂o艣膰? Gdyby B贸g chcia艂 nas ukara膰, zes艂a艂by teraz sztorm. Jeste艣my sami, tylko ty i ja - bez przesz艂o艣ci, bez wspomnie艅, bez winnych, bez niczego, co stan臋艂oby na drodze naszej... mi艂o艣ci.

Arnau wpatrywa艂 si臋 przez jaki艣 czas w niebo, a potem przeni贸s艂 wzrok na morze, na ma艂e fale, kt贸re 艂agodnie obmywa艂y pla偶臋, nie rozbijaj膮c si臋 o ni膮. Popatrzy艂 na os艂aniaj膮c膮 ich skaln膮 艣cian臋, a potem zako艂ysa艂 si臋 w milczeniu.

Spojrza艂 na Mar, nie puszczaj膮c jej r臋ki. Musi jej o czym艣 powiedzie膰, o czym艣 przykrym: o obietnicy, kt贸r膮 z艂o偶y艂 Madonnie po 艣mierci pierwszej 偶ony, o obietnicy, kt贸rej musi dotrzyma膰. Wyzna艂 prawd臋 szeptem, patrz膮c Mar w oczy. Gdy sko艅czy艂, westchn臋艂a.

- Wiem jedno, Arnau. Wiem, 偶e ju偶 nigdy ci臋 nie opuszcz臋. Chc臋 by膰 z tob膮, blisko ciebie... nic wi臋cej mnie nie obchodzi.

Pi膮tego dnia o 艣wicie do zatoczki wp艂yn臋艂a feluka, z kt贸rej wysiad艂 tylko Guillem. Ca艂a tr贸jka spotka艂a si臋 na brzegu. Mar odsun臋艂a si臋 nieco i dwaj przyjaciele padli sobie w obj臋cia.

- Bo偶e! - za艂ka艂 Arnau.

- O czyim Bogu m贸wisz? - zapyta艂 wzruszony Guillem, odsuwaj膮c si臋 od Arnaua i pokazuj膮c w u艣miechu bia艂e z臋by.

- Bogu nas wszystkich - odrzek艂 Arnau z u艣miechem.

- Chod藕 no tu, moje kochanie. - Guillem wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do Mar.

Stan臋艂a mi臋dzy nimi i obj臋艂a ich w pasie.

- Ju偶 nie jestem twoim kochaniem - powiedzia艂a figlarnie.

- Zawsze b臋dziesz.

- Tak, zawsze - zgodzi艂 si臋 Arnau.

Przeszli obj臋ci w g艂膮b pla偶y i usiedli przy wygas艂ym ju偶 ognisku.

- Jeste艣 wolny - oznajmi艂 Guillem i poda艂 Amauowi dokument.

- Powiedz, co tam napisano - poprosi艂 Arnau, nie chc膮c wzi膮膰 go do r臋ki. - Nigdy nie musia艂em czyta膰 pism dor臋czanych przez ciebie.

- Inkwizycja konfiskuje ca艂y tw贸j maj膮tek... - Guillem zerkn膮艂 na przyjaciela, kt贸ry przyj膮艂 wiadomo艣膰 zupe艂nie oboj臋tnie. - Ponadto przez rok b臋dziesz musia艂 co niedziela odprawia膰 pokut臋 ubrany w sambenito przed ko艣cio艂em Santa Maria. Ale jeste艣 wolny.

Arnau wyobrazi艂 sobie, jak kl臋czy przed sw膮 ukochan膮 艣wi膮tyni膮 bosy, w d艂ugiej, si臋gaj膮cej do kostek szacie pokutnej z dwoma wymalowanymi krzy偶ami.

- Powinienem zgadn膮膰, 偶e mnie z tego wyci膮gniesz, gdy tylko zobaczy艂em ci臋 na sali trybuna艂u. Jednak m贸j stan...

- Arnau - przerwa艂 mu Guillem - chyba mnie nie s艂ucha艂e艣. Skonfiskowano tw贸j maj膮tek.

Arnau odpowiedzia艂 mu dopiero po chwili:

- By艂em martwy. Eimeric chcia艂 mnie pos艂a膰 na stos. Zreszt膮 odda艂bym wszystko, co mam... co mia艂em - poprawi艂 si臋, 艣ciskaj膮c r臋k膮 Mar - za te ostatnie dni. - Guillem spojrza艂 na sw膮 ulubienic臋. U艣miecha艂a si臋 promiennie, oczy jej l艣ni艂y. Moja ma艂a dziewczynka, powiedzia艂 w my艣lach i r贸wnie偶 si臋 u艣miechn膮艂. - Pomy艣la艂em sobie...

- Ty zdrajco! - zgani艂a go Mar, robi膮c zabawn膮 mink臋. Arnau poklepa艂 j膮 po d艂oni.

- Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e drogo ci臋 kosztowa艂o przekonanie ksi臋cia, by nie wyst臋powa艂 przeciwko oddzia艂om host.

Guillem przytakn膮艂.

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 Arnau. Przez chwil臋 patrzyli na siebie.

- No, dobrze - Arnau zdecydowa艂 si臋 przerwa膰 ten szczeg贸lny moment. - A teraz opowiadaj o sobie. Co si臋 z tob膮 dzia艂o przez ostatnie lata?

Dali znak kapitanowi feluki, by podp艂yn膮艂 do pla偶y, i gdy s艂o艅ce sta艂o ju偶 wysoko, wszyscy troje skierowali si臋 ku 艂odzi. Arnau i Guillem weszli na pok艂ad.

- Zaczekajcie jeszcze chwileczk臋 - poprosi艂a Mar. Odwr贸ci艂a si臋 i spojrza艂a na chatk臋. Co j膮 teraz czeka?

Pokuta Arnaua, Elionor... Spu艣ci艂a wzrok.

- Ni膮 si臋 nie przejmuj - pociesza艂 j膮 Arnau, g艂aszcz膮c po w艂osach. - Nie mamy ju偶 pieni臋dzy, wi臋c da nam spok贸j. Pa艂ac przy ulicy Montcada nale偶y teraz do inkwizycji, wi臋c b臋dzie musia艂a przeprowadzi膰 si臋 do Montbui. Zosta艂 jej tylko zamek.

- Zamek - szepn臋艂a Mar. - Czy inkwizycja go nie przejmie?

- Nie. Zamek i tamtejsze posiad艂o艣ci Elionor otrzyma艂a w posagu od kr贸la. Inkwizycja nie mo偶e ich skonfiskowa膰, bo nie wchodz膮 w sk艂ad mojego maj膮tku.

- Szkoda biednych ch艂op贸w - westchn臋艂a Mar, wspominaj膮c dzie艅, kiedy Arnau zni贸s艂 niesprawiedliwe przywileje.

Nikt nie napomkn膮艂 o Matar贸, o posiad艂o艣ci Felipa de Ponts.

- Jako艣 sobie poradzimy... - pr贸bowa艂 j膮 pociesza膰 Arnau.

- O czym ty m贸wisz? - wszed艂 mu w s艂owo Guillem. - Przecie偶 macie tyle pieni臋dzy, ile tylko sobie za偶yczycie. Je艣li chcecie, mo偶emy odkupi膰 pa艂ac na ulicy Montcada.

- To twoje pieni膮dze - pokr臋ci艂 g艂ow膮 Arnau.

- To nasze pieni膮dze. Pos艂uchajcie - Guillem zwr贸ci艂 si臋 do obojga - nie mam na 艣wiecie nikogo opr贸cz was. Co zrobi臋 z maj膮tkiem, kt贸rego dorobi艂em si臋 dzi臋ki twojej hojno艣ci? - spojrza艂 na przyjaciela. - Wszystko, co moje, nale偶y r贸wnie偶 do was.

- Nie, nie - Arnau obstawa艂 przy swoim.

- Jeste艣cie moj膮 rodzin膮: moja ma艂a dziewczynka i ty, kt贸ry... podarowa艂e艣 mi wolno艣膰 i bogactwo. Czy to znaczy, 偶e nie chcecie mnie przyj膮膰 na cz艂onka rodziny?

Mar wyci膮gn臋艂a r臋k臋 do Guillema.

- Nie... Nie to mia艂em na my艣li... Ale偶 oczywi艣cie, 偶e... - wyj膮ka艂 Arnau.

- W takim razie musicie przyj膮膰 r贸wnie偶 moje pieni膮dze - przerwa艂 mu znowu Maur. - Chyba 偶e wolisz, bym odda艂 je inkwizycji...

Arnau skwitowa艂 jego s艂owa u艣miechem.

- I mam wielkie plany na przysz艂o艣膰 - doda艂 Guillem. Mar nadal patrzy艂a na pla偶臋. Nie pr贸bowa艂a otrze膰 p艂yn膮cej po policzku 艂zy, kt贸ra w ko艅cu stoczy艂a si臋 do jej warg i znik艂a w k膮ciku ust. Jad膮 podda膰 si臋 niesprawiedliwemu wyrokowi. Wracaj膮 do Barcelony, do inkwizycji i do Joana, kt贸ry zdradzi艂 w艂asnego brata... Oraz do 偶ony, kt贸r膮 Arnau pogardza, ale na kt贸r膮 jest skazany.

Guillem wynaj膮艂 dom w dzielnicy Ribera. Cho膰 stroni艂 od przepychu, dom by艂 na tyle przestronny i wygodny, by zaspokoi膰 potrzeby ich trojga. Guillem dopilnowa艂 wszystkiego, pomy艣la艂 r贸wnie偶 o pokoju dla Joana. Arnau zszed艂 na l膮d w porcie, gdzie zosta艂 serdecznie przyj臋ty przez ludzi morza. Kilku kupc贸w, kt贸rzy nadzorowali za艂adunek towar贸w lub przechodzili akurat obok gie艂dy, pozdrowi艂o go skinieniem g艂owy.

- Wida膰, 偶e nie jestem ju偶 bogaty - rzuci艂 do Guillema. Odpowiada艂 na pozdrowienia, nie przystaj膮c.

- Wiadomo艣ci szybko si臋 rozchodz膮 - przyzna艂 Maur. Arnau chcia艂 najpierw uda膰 si臋 do ko艣cio艂a Santa Maria, 偶eby podzi臋kowa膰 Madonnie za uwolnienie. Wci膮偶 mia艂 w pami臋ci unosz膮c膮 si臋 nad t艂umem figurk臋. Jednak po drodze musieli si臋 zatrzyma膰 na rogu ulic Canvis Vells i Canvis Nous. Drzwi i okna jego by艂ego kantoru by艂y otwarte na o艣cie偶. Grupka gapi贸w rozst膮pi艂a si臋 na jego widok. Nie weszli do 艣rodka. Rozpoznali meble i sprz臋ty pakowane w艂a艣nie przez 偶o艂nierzy inkwizycji na w贸z stoj膮cy przed domem. Zobaczyli d艂ugi st贸艂, wystaj膮cy z wozu i przymocowany do niego powrozami, czerwony obrus, no偶yce do ci臋cia fa艂szywych monet, liczyd艂o, skrzynie...

Zauwa偶ywszy mnicha w czerni spisuj膮cego dobytek, Arnau od razu zapomnia艂 o sprz臋tach. Dominikanin wbi艂 w niego wzrok, pi贸ro zamar艂o mu w d艂oni. Arnau wpatrywa艂 si臋 w dobrze mu znane 藕renice, kt贸re niedawno 艣widrowa艂y go zza sto艂u podczas przes艂ucha艅.

- S臋py - mrukn膮艂.

To by艂 jego dobytek, jego przesz艂o艣膰, jego rado艣ci i troski. Nie s膮dzi艂, 偶e b臋dzie musia艂 przygl膮da膰 si臋 grabieniu w艂asnego domu... Nigdy nie przywi膮zywa艂 wagi do przedmiot贸w, ale to by艂o przecie偶 ca艂e jego 偶ycie.

Mar czu艂a, 偶e poci mu si臋 r臋ka.

Za ich plecami kto艣 zacz膮艂 szydzi膰 z mnicha. 呕o艂nierze natychmiast si臋gn臋li po bro艅. Z wn臋trza domu wybiegli natychmiast trzej inni stra偶nicy z mieczami.

- Nie znios膮 kolejnego poni偶enia - mrukn膮艂 Guillem, odci膮gaj膮c Mar i Arnaua.

呕o艂nierze ruszyli na grupk膮 ciekawskich, kt贸rzy rozpierzchli si臋 i rzucili do ucieczki. Guillem prowadzi艂 Arnaua, kt贸ry zerka艂 raz po raz za siebie, nie mog膮c oderwa膰 oczu od wozu.

Musieli od艂o偶y膰 wizyt臋 w ko艣ciele Santa Maria, bo a偶 tam dotarli 偶o艂nierze inkwizycji. Troje przyjaci贸艂 okr膮偶y艂o 艣wi膮tyni臋, wesz艂o na plac Born i skierowa艂o si臋 do swego nowego domu.

Wie艣膰 o powrocie Arnaua obieg艂a miasto. Pierwsi z艂o偶yli mu wizyt臋 massatges z konsulatu. Oficer nie mia艂 odwagi spojrze膰 Arnauowi w oczy. Zwracaj膮c si臋 do niego, u偶ywa艂 nale偶nego konsulowi tytu艂u 鈥渨ielce czcigodny", mimo i偶 wr臋czy艂 mu pismo podpisane przez Rad臋 Stu, odwo艂uj膮ce go ze stanowiska. Arnau przeczyta艂 dokument, po czym wyci膮gn膮艂 d艂o艅 do oficera, kt贸ry tym razem podni贸s艂 wzrok.

- Praca z wami by艂a prawdziwym zaszczytem - powiedzia艂.

- Ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie - odrzek艂 Arnau. - Nie chc膮 biedaka na konsula - rzuci艂 do Guillema i Mar po wyj艣ciu pos艂a艅c贸w.

- O tym w艂a艣nie chcia艂em z tob膮 porozmawia膰 - zagadn膮艂 Guillem.

Ale Arnau pokr臋ci艂 g艂ow膮. Jeszcze nie teraz.

Wielu go艣ci odwiedzi艂o ich w nowym domu. Niekt贸rych, jak chocia偶by cechmistrza bastaixos, Arnau przyj膮艂 osobi艣cie, inni, mniej znacz膮cy, przekazywali 偶yczenia i powinszowania przez s艂u偶膮cych.

Na drugi dzie艅 zjawi艂 si臋 Joan. Odk膮d us艂ysza艂 o powrocie Arnaua, nie przestawa艂 si臋 zastanawia膰, czy Mar wyjawi艂a mu prawd臋. Nie mog膮c d艂u偶ej znie艣膰 niepewno艣ci, postanowi艂 zmierzy膰 si臋 z w艂asnym l臋kiem i odwiedzi膰 brata.

Na jego widok Arnau i Guillem wstali od sto艂u. Natomiast Mar nie ruszy艂a si臋 z miejsca. Arnauowi zn贸w zabrzmia艂y w uszach s艂owa wielkiego inkwizytora: 鈥淪pali艂e艣 zw艂oki ojca!". A偶 do tej chwili odp臋dza艂 od siebie to wspomnienie.

Joan powiedzia艂 co艣 cicho, po czym ruszy艂 ze spuszczon膮 g艂ow膮 ku bratu.

Arnau przymkn膮艂 oczy. Przychodzi prosi膰 o wybaczenie. Jak jego w艂asny brat m贸g艂...

- Jak mog艂e艣? - rzuci艂, gdy Joan stan膮艂 przed nim. Joan drgn膮艂 i przeni贸s艂 wzrok ze st贸p Arnaua na Mar. Czy nie wystarczaj膮co go ju偶 ukara艂a? Czy musia艂a jeszcze m贸wi膰 Arnauowi... Jednak Mar by艂a wyra藕nie zaskoczona.

- Po co przyszed艂e艣? - zapyta艂 ch艂odno Arnau. Joan szuka艂 rozpaczliwie jakiej艣 wym贸wki.

- Trzeba zap艂aci膰 za zajazd... - us艂ysza艂 w艂asny g艂os. Arnau machn膮艂 r臋k膮 i odwr贸ci艂 si臋 do niego plecami. Guillem przywo艂a艂 s艂u偶膮cego i poda艂 mu sakiewk臋.

- P贸jdziesz z mnichem zap艂aci膰 za zajazd - poleci艂. Joan poszuka艂 wsp贸艂czucia u Maura, ale ten nie kiwn膮艂 nawet palcem w jego obronie, wi臋c dominikanin skierowa艂 si臋 do wyj艣cia i znikn膮艂 za progiem.

- Co mi臋dzy wami zasz艂o? - zapyta艂a Mar, gdy Joan wyszed艂.

Arnau milcza艂. Powinien wyzna膰 im prawd臋? Powiedzie膰, 偶e spali艂 zw艂oki w艂asnego ojca i 偶e brat doni贸s艂 na niego inkwizycji? Tylko on o tym wie.

- Zapomnijmy o przesz艂o艣ci - rzek艂 po chwili. - Przynajmniej na tyle, na ile to mo偶liwe.

Mar zamy艣li艂a si臋, a potem skin臋艂a powoli g艂ow膮.

Joan opu艣ci艂 dom w 艣lad za niewolnikiem, kt贸ry musia艂 si臋 co rusz ogl膮da膰 i ponagla膰 dominikanina, bo mnich przystawa艂 na 艣rodku ulicy, b艂膮dz膮c wok贸艂 niewidz膮cym wzrokiem. Szli do zajazdu znan膮 m艂odemu s艂udze drog膮 wiod膮c膮 do miasteczka kupieckiego.

Jednak na ulicy Montcada niewolnik nie zdo艂a艂 ju偶 przekona膰 Joana, by szed艂 za nim. Mnich sta艂 jak zakl臋ty przed dawnym pa艂acem Arnaua.

- Id藕 do zajazdu - powiedzia艂. - Ja musz臋 wyr贸wna膰 inne rachunki.

Stary Pere wpu艣ci艂 go do pa艂acu. Od przekroczenia progu mnich nie przestawa艂 mamrota膰 pod nosem tego samego zdania. Zacz膮艂 je powtarza膰 coraz g艂o艣niej, wchodz膮c po kamiennych schodach za Perem, kt贸ry ogl膮da艂 si臋 na niego niepewnie. Stan膮wszy przed Elionor, wyplu艂 je grzmi膮cym g艂osem, jeszcze zanim jego szwagierka zd膮偶y艂a si臋 odezwa膰:

- Wiem, 偶e艣 zgrzeszy艂a!

Baronowa, kt贸ra przyj臋艂a dominikanina w salonie, zmrozi艂a go wynios艂ym spojrzeniem.

- Co ty bredzisz, mnichu? - parskn臋艂a.

- Wiem, 偶e艣 zgrzeszy艂a!

Elionor za艣mia艂a si臋 cynicznie i odwr贸ci艂a plecami. Joan powi贸d艂 wzrokiem po jej sukni z brokatu. Mar wiele wycierpia艂a. On te偶. Arnau... Arnau za艣 cierpia艂 najbardziej. Elionor nadal si臋 艣mia艂a.

- Za kogo ty si臋 uwa偶asz, mnichu?

- Jestem inkwizytorem 艢wi臋tej Inkwizycji - odpar艂 Joan. - A w twoim przypadku nie potrzebuj臋 nawet spowiedzi.

Ch艂贸d wion膮cy z jego s艂贸w sprawi艂, 偶e Elionor si臋 odwr贸ci艂a. Mnich trzyma艂 w r臋ku lampk臋 oliwn膮.

- Co...?

Nie da艂 jej doko艅czy膰. Cisn膮艂 w ni膮 kaganek. Kosztowne szaty natychmiast nasi膮k艂y oliw膮 i zapali艂y si臋.

Elionor zawy艂a.

Gdy stary s艂uga przybieg艂 jej na pomoc, zwo艂uj膮c po drodze pozosta艂ych niewolnik贸w, Elionor zamieni艂a si臋 w 偶yw膮 pochodni臋. Gdy Joan zobaczy艂, 偶e Pere zrywa ze 艣ciany kobierzec, by ugasi膰 nim sw膮 pani膮, odepchn膮艂 go brutalnie. Jednak na progu pojawili si臋 ju偶 pozostali niewolnicy, kt贸rzy patrzyli na t臋 scen臋 wytrzeszczonymi oczami.

Kto艣 kaza艂 biec po wod臋.

Joan spojrza艂 na Elionor, kt贸ra osun臋艂a si臋 na kolana, ca艂a w p艂omieniach.

- Panie, przebacz mi - j臋kn膮艂.

Poszuka艂 wzrokiem innego kaganka. Chwyci艂 go i zbli偶y艂 si臋 do Elionor. Ogie艅 zacz膮艂 natychmiast liza膰 d贸艂 jego habitu.

- 呕a艂uj za swe winy! - krzykn膮艂, zanim otoczy艂y go p艂omienie.

Rzuci艂 kagankiem w Elionor, a potem ukl膮k艂 przy niej.

Dywan pod nimi stan膮艂 w p艂omieniach, zaj臋艂y si臋 r贸wnie偶 meble.

Gdy niewolnicy przybiegli wreszcie z wiadrami, chlusn臋li tylko wod膮, stoj膮c w progu i uciekli, zas艂aniaj膮c nosy i usta, by nie udusi膰 si臋 g臋stym dymem.


艢wi臋to Wniebowzi臋cia, ko艣ci贸艂 Santa Maria de la Mar, Barcelona, 15 sierpnia 1384 roku

Up艂yn臋艂o szesna艣cie lat.

Arnau sta艂 na placu Santa Maria. Spojrza艂 w niebo. Nad Barcelon膮 unosi艂 si臋 g艂os dzwon贸w jego ko艣cio艂a. S艂ucha艂 ich z g臋si膮 sk贸rk膮, bicie tych czterech dzwon贸w przyprawia艂o go o dreszcze. Widzia艂, jak wci膮gano je na linach, kusi艂o go nawet, by podej艣膰 do m艂odych robotnik贸w i im pom贸c. A teraz s艂ucha艂, jak dzwoni膮 wszystkie cztery: najwi臋kszy, Assumpta, wa偶膮cy osiemset siedemdziesi膮t pi臋膰 kilogram贸w; nieco mniejszy, sze艣膰setpi臋膰dziesi臋ciokilowy, Conventual; 艣redni, bo dwustukilogramowy, Andrea, oraz najmniejszy z nich, Vedada, zawieszony na samej g贸rze.

Dzi艣 konsekrowano 艣wi膮tyni臋 Santa Maria de la Mar i dzwony zdawa艂y si臋 bi膰 inaczej ni偶 zwykle. A mo偶e to on s艂ucha艂 ich w inny spos贸b... Spojrza艂 na o艣mioboczne wie偶e podpieraj膮ce z obu stron g艂贸wn膮 fasad臋 ko艣cio艂a - wysokie, strzeliste, lekkie, z艂o偶one z trzech cz臋艣ci zw臋偶aj膮cych si臋 ku g贸rze, patrz膮ce na cztery strony 艣wiata ostro艂ukowymi oknami, obramowane na ka偶dym poziomie i zwie艅czone p艂askim tarasem.

Podczas ich budowy powiedziano Amauowi, 偶e b臋d膮 proste, pozbawione iglic i he艂m贸w. Naturalne jak morze, kt贸rego patronki strzeg艂y, a jednocze艣nie, pomy艣la艂 przygl膮daj膮cy si臋 im, wspania艂e i ol艣niewaj膮ce, w艂a艣nie takie jak morze.

Od艣wi臋tnie ubrani mieszka艅cy miasta 艣ci膮gali do ko艣cio艂a Santa Maria. Niekt贸rzy od razu wchodzili do 艣rodka, inni, jak Arnau, woleli posta膰 chwil臋 na zewn膮trz, podziwiaj膮c pi臋kn膮 fasad臋 i ch艂on膮c g艂os dzwon贸w. Arnau jedn膮 r臋k膮 przytuli艂 Mar. Po jego lewej stronie sta艂 trzynastoletni ch艂opiec ze znamieniem nad prawym okiem, nie mniej wzruszony ni偶 jego ojciec.

Przy wt贸rze dzwon贸w Arnau wszed艂 do 艣wi膮tyni z 偶on膮 i synem. T艂um rozst膮pi艂 si臋 i przepu艣ci艂 ich w drzwiach. By艂 to bowiem ko艣ci贸艂 Arnaua Estanyola, kt贸ry jeszcze jako bastaix przyd藕wiga艂 tu na plecach pierwsze kamienie, a nast臋pnie hojnie wspiera艂 budow臋 jako bankier i konsul oraz potem, gdy po艣wi臋ci艂 si臋 ubezpieczeniom morskim. Jednak nieszcz臋艣cia nie omija艂y 艣wi膮tyni. 28 lutego 1373 roku trz臋sienie ziemi, kt贸re nawiedzi艂o Barcelon臋, zniszczy艂o dzwonnic臋. Arnau pierwszy pom贸g艂 w jej odbudowie.

- Potrzebuj臋 pieni臋dzy - powiedzia艂 w贸wczas Guillemowi.

- S膮 twoje - odpar艂 Maur, 艣wiadomy rozmiar贸w katastrofy oraz faktu, 偶e tego samego ranka Arnaua odwiedzi艂 cz艂onek ko艣cielnej rady budowlanej.

Fortuna znowu si臋 do nich u艣miechn臋艂a. Za rad膮 Guillema Arnau zaj膮艂 si臋 ubezpieczeniami morskimi. Katalonia - pozbawiona stosownych przepis贸w, w przeciwie艅stwie do Genui, Wenecji czy Pizy - by艂a rajem dla tych, kt贸rzy zaj臋li si臋 t膮 dzia艂alno艣ci膮, ale tylko rozwa偶ni kupcy, tacy jak Arnau i Guillem, zdo艂ali utrzyma膰 si臋 na powierzchni. System finansowy ksi臋stwa katalo艅skiego wali艂 si臋, poci膮gaj膮c za sob膮 osoby licz膮ce na szybki zysk. Niekt贸re z nich ubezpiecza艂y 艂adunek znacznie powy偶ej jego warto艣ci, a potem dziwi艂y si臋, 偶e s艂uch po nim zagin膮艂. Inne ubezpiecza艂y statek mimo pog艂osek, 偶e wpad艂 w r臋ce korsarzy, liczyli bowiem, 偶e wiadomo艣膰 si臋 nie sprawdzi. Arnau i Guillem rozwa偶nie wybierali ubezpieczane statki i w艂a艣ciwie oceniali ryzyko, dzi臋ki czemu szybko przekonali do nowego interesu szerok膮 sie膰 przedstawicieli, z kt贸rymi wsp贸艂pracowali jeszcze jako bankierzy.

Dwudziestego sz贸stego grudnia 1379 roku Arnau nie m贸g艂 zapyta膰 Guillema, czy mo偶e przeznaczy膰 kolejn膮 sum臋 na ko艣ci贸艂 Santa Maria, poniewa偶 Maur zmar艂 nagle rok wcze艣niej. Arnau znalaz艂 go w ogrodzie: siedzia艂 na krze艣le, zwr贸cony w stron臋 Mekki, ku kt贸rej zwyk艂 si臋 modli膰 we wszystkim dobrze znanej tajemnicy. Arnau powiadomi艂 osiad艂ych w Barcelonie Maur贸w, a ci pod os艂on膮 ciemno艣ci zabrali jego cia艂o.

Owej nocy, 26 grudnia 1379 roku, gwa艂towny po偶ar zniszczy艂 ko艣ci贸艂 Santa Maria de la Mar. Ogie艅 poch艂on膮艂 zakrysti臋, ch贸r, organy, o艂tarze oraz ca艂e wn臋trze, ocala艂y jedynie kamienie. Zreszt膮 na nich r贸wnie偶 p艂omienie wypali艂y swe pi臋tno, niszcz膮c zdobienia oraz zwornik przedstawiaj膮cy Alfonsa 艁agodnego, ojca kr贸la Piotra, kt贸ry ufundowa艂 p艂askorze藕b臋.

Piotr Ceremonialny zawrza艂 gniewem na wie艣膰 o zniszczeniu ho艂du, jaki odda艂 swemu rodzicowi, i nakaza艂 rekonstrukcj臋 dzie艂a. Jednak dla mieszka艅c贸w dzielnicy Ribera zakup nowego klucza sklepienia by艂 nie lada wydatkiem, nie mogli wi臋c spe艂ni膰 kaprysu monarchy. Odbudowa zakrystii, ch贸ru, organ贸w i o艂tarzy poch艂on臋艂a ogromne sumy, dlatego wykonano z gipsu kopi臋 zniszczonej p艂askorze藕by, doklejono j膮 do zwornika i pomalowano na czerwono i z艂oto.

Trzeciego listopada 1383 roku wci膮gni臋to ostatni - po艂o偶ony najbli偶szej wyj艣cia - zwornik nawy g艂贸wnej, na kt贸rym wyryto god艂o rady budowlanej 艣wi膮tyni. W ten spos贸b uczczono wszystkich anonimowych mieszka艅c贸w Barcelony, bez kt贸rych udzia艂u i wsparcia ko艣ci贸艂 Santa Maria de la Mar nigdy by nie powsta艂.

Arnau zadar艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na klucz sklepienia. Mar i Bernat wzi臋li z niego przyk艂ad, po czym ca艂a tr贸jka u艣miechn臋艂a si臋 i ruszy艂a w g艂膮b 艣wi膮tyni.

Odk膮d zwornik spocz膮艂 na rusztowaniu, czekaj膮c na maj膮ce go podtrzyma膰 偶ebra sklepienia, Arnau wielokrotnie pokazywa艂 go synowi.

- To nasze god艂o - powiedzia艂 mu pewnego razu. Bernat spojrza艂 na olbrzymi kamie艅.

- Ojcze, to god艂o prostego ludu - odrzek艂. - Znamienici mieszczanie, tacy jak ty, maj膮 w艂asne herby wyrze藕bione na 艂ukach i 艣cianach, w kaplicach i... - Arnau podni贸s艂 r臋k臋, by co艣 powiedzie膰, ale ch艂opiec nie dopu艣ci艂 go do s艂owa. - Nie masz nawet w艂asnego miejsca na ch贸rze!

- Bo to 艣wi膮tynia prostego ludu, synu. Wiele os贸b po艣wi臋ci艂o si臋 dla niej bez reszty, cho膰 nigdzie nie widniej膮 ich imiona.

Arnau przypomnia艂 sobie ch艂opca, kt贸ry przed laty d藕wiga艂 skalne bloki z kamienio艂omu kr贸lewskiego a偶 na plac budowy.

- Tw贸j ojciec - wtr膮ci艂a Mar - w艂asn膮 krwi膮 skropi艂 wiele z tych kamieni. Trudno o lepsze god艂o.

Bernat spojrza艂 na Arnaua szeroko otwartymi oczami.

- Ja oraz wielu innych. Wielu innych, synu...

Sierpie艅 zawita艂 nad Morze 艢r贸dziemne, sierpie艅 zawita艂 do Barcelony. S艂o艅ce l艣ni艂o nad miastem pi臋kniej ani偶eli gdziekolwiek indziej na ziemi, bo nim zajrza艂o przez witra偶owe szybki do ko艣cio艂a Santa Maria de la Mar - by malowa膰 kamienie barwami t臋czy - morze przesy艂a艂o mu odbicie w艂asnego 艣wiat艂a. W艂a艣nie dlatego s艂oneczne promienie padaj膮ce na miasto by艂y sk膮pane w wyj膮tkowym blasku. A wewn膮trz 艣wi膮tyni barwne snopy 艣wiat艂a, rzucane przez witra偶e, zlewa艂y si臋 z migotaniem tysi臋cy 艣wiec p艂on膮cych przed g艂贸wnym o艂tarzem i w bocznych kaplicach. Wo艅 kadzid艂a unosi艂a si臋 nad rzesz膮 wiernych, muzyka organ贸w wype艂nia艂a wn臋trze o doskona艂ej akustyce.

Arnau, Mar i Bernat szli w stron臋 g艂贸wnego o艂tarza. We wspania艂ej, otoczonej o艣mioma wysmuk艂ymi kolumnami apsydzie sta艂a przed retabulum figurka Madonny od Morza. Za o艂tarzem przystrojonym bezcennymi francuskimi tkaninami po偶yczonymi specjalnie na t臋 okazj臋 przez kr贸la Piotra, kt贸ry w li艣cie wys艂anym z Vilafranca del Penedes nie omieszka艂 przypomnie膰, by zwr贸cono je natychmiast po uroczysto艣ci - biskup Pere de Planella przygotowywa艂 si臋 do mszy konsekracyjnej.

Ko艣ci贸艂 by艂 wype艂niony po brzegi i rodzina Estanyol贸w nie mog艂a ju偶 i艣膰 dalej. Kto艣 rozpozna艂 Arnaua i odsun膮艂 si臋, przepuszczaj膮c go do przodu. Arnau podzi臋kowa艂, lecz nie skorzysta艂 z okazji. Tu jest jego miejsce: po艣r贸d rodziny i prostych ludzi. Brakowa艂o tylko Guillema i... Joana. Arnau wola艂 wspomina膰 brata z czas贸w, gdy rami臋 w rami臋 odkrywali 艣wiat, a nie jako zgorzknia艂ego mnicha, kt贸ry wyda艂 si臋 na pastw臋 p艂omieniom.

Biskup Pere de Planella rozpocz膮艂 uroczysto艣膰. Serce Arnaua przeszy艂 dziwny niepok贸j. Guillem, Joan, Maria, ojciec i... staruszka z loch贸w. Dlaczego, ilekro膰 my艣li o ludziach, kt贸rzy bezpowrotnie odeszli, przypomina sobie t臋 kobiet臋? Poprosi艂 kiedy艣 Guillema, by odnalaz艂 j膮 oraz Aledis.

- Przepad艂y bez wie艣ci - powiadomi艂 go po jakim艣 czasie Maur.

- Inkwizytor powiedzia艂, 偶e to moja matka. Szukaj dalej.

- Jak kamie艅 w wod臋 - skwitowa艂 ostatecznie Guillem.

- Ale...

- Zapomnij o nich - rada Maura zabrzmia艂a jak rozkaz. Msza trwa艂a.

Arnau mia艂 sze艣膰dziesi膮t trzy lata i by艂 zm臋czony. Wspar艂 si臋 na synu.

Bernat serdecznie u艣cisn膮艂 r臋k臋 ojca. Arnau kaza艂 ch艂opcu przysun膮膰 ucho do swych ust i wskaza艂 g艂贸wny o艂tarz.

- Widzisz, synku, jak si臋 u艣miecha?



Od autora

Podczas pisania tej powie艣ci korzysta艂em z kronik Piotra III, oczywi艣cie dokonuj膮c koniecznych zmian, narzuconych przez wymogi fikcji literackiej.

Czytelnik na pr贸偶no szuka膰 b臋dzie na mapie Navarcles z zamkiem i posiad艂o艣ciami wielmo偶y de Bellera. Istnia艂y natomiast baronaty Granollers, San Vicenc dels Horts i Caldes de Montbui, kt贸re w powie艣ci Piotr Ceremonialny przekaza艂 Arnauowi wraz z r臋k膮 swej wychowanicy Elionor, postaci stworzonej przez autora. W rzeczywisto艣ci posiad艂o艣ci te w roku 1380 zosta艂y podarowane przez ksi臋cia Marcina, syna Piotra Ceremonialnego, Guillemowi Ramonowi de Montcada - nale偶膮cemu do sycylijskiej ga艂臋zi rodu Montcada - za pomoc w skojarzeniu ma艂偶e艅stwa kr贸lowej Marii i jednego z syn贸w, ksi臋cia Marcina, kt贸ry przeszed艂 do historii jako kr贸l Marcin Ludzki. Jednak wspomniane w艂o艣ci nale偶a艂y do Guillema Ramona de Montcada znacznie kr贸cej ni偶 do bohatera powie艣ci. Zaraz po ich otrzymaniu odsprzeda艂 je bowiem hrabiemu d'Urgell, a za uzyskane pieni膮dze wyposa偶y艂 flotyll臋 statk贸w i odda艂 si臋 piractwu.

Prawo do sp臋dzenia nocy po艣lubnej z oblubienic膮 poddanego stanowi艂o jeden z przywilej贸w przys艂uguj膮cych panom feudalnym na mocy katalo艅skiego kodeksu Usatges. Owe niesprawiedliwe przywileje obowi膮zywa艂y wy艂膮cznie w Starej - nie w Nowej - Katalonii i by艂y zarzewiem ci膮g艂ych bunt贸w ch艂opskich, kt贸re trwa艂y a偶 do ich ca艂kowitego zniesienia wyrokiem arbitra偶owym wydanym w Guadalupe w roku 1486. Oczywi艣cie nie obesz艂o si臋 bez s艂onego odszkodowania wyp艂aconego panom feudalnym.

Opisany w powie艣ci wyrok, skazuj膮cy wiaro艂omn膮 偶on臋 na sp臋dzenie reszty 偶ycia o chlebie i wodzie w izbie bez drzwi, zosta艂 rzeczywi艣cie wydany w 1330 roku przez kr贸la Alfonsa III przeciwko niejakiej Eulalii, 偶onie Juana Doski.

Autor nie podziela przytoczonych w powie艣ci opinii o kobietach i ch艂opach. Najcz臋艣ciej s膮 to dos艂owne cytaty z dzie艂a Lo crestid, napisanego oko艂o roku 1381 przez mnicha Francesca Eiximenisa.

W 艣redniowiecznej Katalonii prawo Si quis virginem, na kt贸re powo艂uje si臋 rycerz de Ponts, pozwala艂o porywaczom poj膮膰 za 偶on臋 sw膮 ofiar臋. Na pozosta艂ym terytorium 贸wczesnej Hiszpanii obowi膮zywa艂y natomiast zabraniaj膮ce tego procederu prawa gockie, zebrane w kodeksie Fuero Juzgo.

Porywacz musia艂 odpowiednio wyposa偶y膰 uprowadzon膮 pann臋, u艂atwiaj膮c jej zam膮偶p贸j艣cie, lub si臋 z ni膮 o偶eni膰. Je艣li porwana by艂a zam臋偶na, wymierzano w贸wczas kar臋 za cudzo艂贸stwo.

Nie wiadomo, czy nieudany spisek kr贸la Majorki, zamierzaj膮cego porwa膰 Piotra III, ujawniony przez spowinowaconego z niedosz艂膮 ofiar膮 mnicha - w powie艣ci pomaga mu Joan - rzeczywi艣cie mia艂 miejsce, czy jest tylko wymys艂em Piotra Ceremonialnego, kt贸ry chcia艂 w ten spos贸b usprawiedliwi膰 proces wszcz臋ty w celu konfiskaty d贸br w艂adcy Majorki. Prawdopodobny natomiast wydaje si臋 kaprys Jakuba III, kt贸ry za偶膮da艂 wybudowania os艂oni臋tego pomostu 艂膮cz膮cego kr贸lewsk膮 galer臋 zakotwiczon膮 u wybrze偶y Barcelony z klasztorem franciszkan贸w. By膰 mo偶e w艂a艣nie ta niecodzienna zachcianka pobudzi艂a wyobra藕ni臋 Piotra Ceremonialnego i zrodzi艂a w nim podejrzenie o spisek opisany w kr贸lewskiej kronice.

Na jej kartach Piotr III opisuje r贸wnie偶 szczeg贸艂owo morski atak kr贸la Kastylii Piotra Okrutnego na stolic臋 Katalonii. Na skutek przyrastania l膮du i zwi膮zanego z nim niszczenia kolejnych

port贸w, wybrze偶e Barcelony by艂o przez wieki wystawione na kaprysy pogody i stanowi艂o 艂atwy cel dla atak贸w nieprzyjaciela. Dopiero w roku 1440, za panowania Alfonsa Wspania艂ego, rozpocz臋to budow臋 nowego portu odpowiadaj膮cego potrzebom Barcelony.

Piotr III wiernie opisa艂 przebieg pami臋tnej bitwy morskiej oraz fakt, 偶e Barcelon臋 uratowa艂 przed Kastylijczykami okr臋t - wed艂ug historyka Antonia Capmany'ego by艂 to statek wielorybniczy - kt贸ry celowo utkn膮艂 w tasques, przybrze偶nych 艂awicach piasku, odcinaj膮c nieprzyjacielowi drog臋 do portu. W tym w艂a艣nie opisie natrafiamy na jedn膮 z pierwszych wzmianek

O u偶yciu artylerii - dzia艂a zamontowanego na dziobie kr贸lewskiej galery - w bitwie morskiej. Kr贸tko potem 艂odzie do transportu wojsk zamieni艂y si臋 w olbrzymie, ci臋偶kie okr臋ty wojenne uzbrojone w armaty, rewolucjonizuj膮c poj臋cie bitwy morskiej. W swej kronice kr贸l Piotr III rozpisuje si臋 na temat kpin i szyderstw, kt贸rymi oddzia艂y pospolitego ruszenia powita艂y - z brzegu oraz z pok艂adu licznych 艂odzi wyp艂ywaj膮cych na spotkanie naje藕d藕cy - wojska Piotra Okrutnego i upatruje w nich jeden z g艂贸wnych powod贸w (pr贸cz skuteczno艣ci dzia艂a) odwrotu kr贸la Kastylii.

W tak zwanym pierwszym roku g艂odu, po zd艂awieniu buntu na placu Blat, kiedy barcelo艅czycy domagali si臋 od w艂adz miejskich wydania zbo偶a, pod偶egaczy rzeczywi艣cie postawiono przed s膮dem i skazano w b艂yskawicznym procesie na 艣mier膰 przez powieszenie. Dla dobra fabu艂y autor obra艂 na miejsce egzekucji ten偶e plac. Natomiast w pe艂ni zgodna w prawd膮 historyczn膮 jest w tym przypadku wiara w艂adz miejskich, 偶e zwyk艂a przysi臋ga po艂o偶y kres g艂odowi w Barcelonie.

Ponadto w 1360 roku rzeczywi艣cie 艣ci臋to przed w艂asnym kantorem, mieszcz膮cym si臋 niedaleko dzisiejszego placu Palacio, bankiera F. Castell贸, tak膮 kar臋 przewidywa艂o bowiem prawo dla abatut, czyli bankrut贸w.

Siedem lat p贸藕niej, w roku 1367, po oskar偶eniu barcelo艅skich 呕yd贸w o profanacj臋 hostii i uwi臋zieniu ich w synagodze bez wody i jedzenia, trzej cz艂onkowie wsp贸lnoty starozakonnej zostali straceni na rozkaz ksi臋cia Jana, namiestnika kr贸la Piotra.

Podczas chrze艣cija艅skich 艣wi膮t Wielkiej Nocy 呕yd贸w obowi膮zywa艂 areszt domowy. W obawie, 偶e mogliby podgl膮da膰 lub zak艂贸ca膰 wielkanocne procesje, kazano im ponadto szczelnie zamyka膰 drzwi i okna. Mimo to w owych dniach jeszcze bardziej wzrasta艂 zapa艂 fanatyk贸w - i tak ju偶 niezwykle pobudzony - dlatego oskar偶enia o heretyckie rytua艂y mno偶y艂y si臋 w艂a艣nie w czasie Wielkanocy, kt贸rej 呕ydzi nie bez powodu si臋 bali.

Wsp贸lnocie 偶ydowskiej zarzucano najcz臋艣ciej dwie zbrodnie zwi膮zane z chrze艣cija艅skim 艣wi臋tem paschalnym: rytualne morderstwa chrze艣cijan, g艂贸wnie dzieci (ukrzy偶owanie, torturowanie, a tak偶e spo偶ywanie krwi i serca ofiary) oraz bezczeszczenie hostii. Gmin wierzy艂, 偶e 呕ydzi chc膮 pogn臋bi膰 chrze艣cijan, powtarzaj膮c m臋ki, jakie przed wiekami zadali Chrystusowi.

Pierwszy znany przypadek oskar偶enia 呕yd贸w o ukrzy偶owanie chrze艣cija艅skiego dziecka mia艂 miejsce w roku 1147 w Wurzburgu, w 艢wi臋tym Cesarstwie Narodu Niemieckiego. Nietrudno si臋 domy艣li膰, 偶e za艣lepienie gawiedzi, spragnionej mocnych wra偶e艅, doprowadzi艂o do pojawienia si臋 podobnych przypadk贸w w ca艂ej Europie. Zaledwie rok p贸藕niej, w 1148 roku, ten sam zarzut postawiono 偶ydowskiej wsp贸lnocie z angielskiego miasta Norwich. Zacz臋艂y si臋 mno偶y膰 oskar偶enia o rytualne morderstwa, g艂贸wnie ukrzy偶owania, zbiegaj膮ce si臋 zazwyczaj ze 艣wi臋tami Wielkiej Nocy. Kolejne przypadki odnotowano w Gloucester w 1168 roku, w Fuldzie w 1235, w Lincoln w 1255, w Monachium w 1286... O tym, jak wielka by艂a nienawi艣膰 do 呕yd贸w i 艂atwowierno艣膰 艣redniowiecznych ludzi, 艣wiadczy chocia偶by przyk艂ad 偶yj膮cego w XV wieku w艂oskiego franciszkanina Bernardino da Feltre, kt贸ry przepowiada艂 ukrzy偶owania dzieci. Pierwsze 鈥減roroctwo" sprawdzi艂o si臋 co do joty i w Trydencie znaleziono zw艂oki Simona przybitego do krzy偶a. Ko艣ci贸艂 beatyfikowa艂 ma艂ego m臋czennika, a mnich przepowiedzia艂 kolejne ukrzy偶owania w Reggio, Bassano, Mantui. Dopiero w po艂owie XX wieku Ko艣ci贸艂 przyzna艂 si臋 do b艂臋du i uniewa偶ni艂 beatyfikacj臋 Simona z Trydentu, m臋czennika nie wiary, lecz fanatyzmu.

Jedna z wypraw host Barcelony - miejskich oddzia艂贸w pospolitego ruszenia - rzeczywi艣cie wymierzona by艂a przeciwko grodowi Creixell, cho膰 dosz艂o do niej p贸藕niej w powie艣ci, bo dopiero w roku 1369. Obywatele Barcelony chcieli ukara膰 w ten spos贸b tamtejszych mo偶nych za przetrzymywanie i utrudnianie wypasu byd艂a prowadzonego na ub贸j do stolicy, gdzie wpuszczano tylko 偶ywe zwierz臋ta. W艂a艣nie z powodu przetrzymywania stad zwo艂ywano najcz臋艣ciej pospolite ruszenie mieszka艅c贸w Barcelony, gotowych broni膰 swych przywilej贸w, zagro偶onych przez inne grody i pan贸w feudalnych.

Santa Maria de la Mar jest ponad wszelk膮 w膮tpliwo艣膰 jednym z najpi臋kniejszych ko艣cio艂贸w na 艣wiecie. Cho膰 monumentalno艣ci膮 nie mo偶e si臋 r贸wna膰 z innymi, wsp贸艂czesnymi mu lub p贸藕niejszymi s艂awnymi budowlami sakralnymi, jego wn臋trze tchnie urokiem, b臋d膮cym zas艂ug膮 architekta Berenguera de Montagut - urokiem ko艣cio艂a zbudowanego przez prosty lud i dla prostego ludu, ko艣cio艂a podobnego do katalo艅skiego dworku: surowego, zacisznego i przytulnego, gdzie g艂贸wn膮 rol臋 odgrywa niepowtarzalne 艣r贸dziemnomorskie 艣wiat艂o.

Wed艂ug znawc贸w wielk膮 zalet膮 ko艣cio艂a Santa Maria jest to, 偶e budowano go nieprzerwanie przez pi臋膰dziesi膮t pi臋膰 lat, dzi臋ki czemu zachowano w nim jeden styl architektoniczny, oraz 偶e opar艂 si臋 p贸藕niejszym modom, unikaj膮c poprawek i dodatk贸w. Wszystko to sprawia, 偶e Santa Maria de la Mar stanowi wspania艂y przyk艂ad gotyku katalo艅skiego, zwanego r贸wnie偶 gotykiem szerokim. Zgodnie ze 艣redniowiecznym zwyczajem, troszcz膮cym si臋 o ci膮g艂o艣膰 pos艂ugi religijnej, ko艣ci贸艂 Santa Maria powstawa艂 dos艂ownie na poprzedniej 艣wi膮tyni. Architekt Bassegoda Amig贸 twierdzi艂 co prawda, 偶e pierwsza 艣wi膮tynia znajdowa艂a si臋 na rogu ulicy Espaseria, natomiast p贸藕niejsza, gotycka, powsta艂a po drugiej stronie dzisiejszej ulicy Santa Maria, czyli nieco bardziej na pomoc. Jednak w 1966 roku, podczas prac przy nowym prezbiterium i krypcie, odkryto w podziemiach 艣wi膮tyni nekropoli臋 rzymsk膮, co podwa偶y艂o teori臋 Bassegody Amig贸. Dzi艣 jego wnuk - architekt i badacz 艣wi膮tyni Santa Maria de la Mar - utrzymuje, 偶e kolejne ko艣cio艂y sta艂y zawsze na tym samym miejscu, wyrastaj膮c na fundamentach swej poprzedniczki. W艂a艣nie na cmentarzysku rzymskim, przypadkowo odkrytym w podziemiach ko艣cio艂a, pochowano najprawdopodobniej patronk臋 Barcelony, 艣wi臋t膮 Eulali臋, kt贸rej relikwie kr贸l Piotr Ceremonialny przeni贸s艂 do katedry.

Opisana w powie艣ci figurka Madonny od Morza znajduje si臋 dzisiaj w g艂贸wnym o艂tarzu, cho膰 pocz膮tkowo zdobi艂a tympanon nad wej艣ciem od ulicy Born.

艢redniowieczne kroniki nie wspominaj膮 o dzwonach ko艣cio艂a Santa Maria. Pierwsze wzmianki na ten temat pochodz膮 dopiero z roku 1714, a zawdzi臋czamy je kastylijskiemu kr贸lowi Filipowi V, kt贸ry po zwyci臋stwie nad Katalo艅czykami ob艂o偶y艂 ich dzwony specjalnym podatkiem za to, 偶e nawo艂ywa艂y katalo艅skich patriot贸w do obrony ojczyzny. Zreszt膮 nie tylko Kastylijczycy mieli za z艂e dzwonom, 偶e wzywaj膮 ludno艣膰 do broni. Sam Piotr Ceremonialny, po st艂umieniu powstania w Walencji, rozkaza艂 straci膰 kilku buntownik贸w przez wlanie im do gard艂a roztopionego metalu z dzwonu Uni贸n, kt贸ry wzywa艂 do pospolitego ruszenia.

O znaczeniu ko艣cio艂a Santa Maria 艣wiadczy chocia偶by opisany w powie艣ci fakt, 偶e kr贸l Piotr w艂a艣nie na placu przed 艣wi膮tyni膮 - a nie na rynku Blat, przed pa艂acem naczelnika - prosi艂 mieszka艅c贸w Barcelony o pomoc w wojnie przeciwko Sardynii.

Pro艣ci bastaixos, nieodp艂atnie znosz膮cy bloki skalne na budow臋 艣wi膮tyni, stanowi膮 najlepszy przyk艂ad po艣wi臋cenia, z jakim wierni uczestniczyli w powstawaniu ko艣cio艂a Santa Maria. Parafia nagrodzi艂a bastaixos licznymi przywilejami, a o ich oddaniu Marii 艣wiadcz膮 postacie z br膮zu do dzisiaj zdobi膮ce bramy 艣wi膮tyni, p艂askorze藕by w prezbiterium oraz marmurowe kapitele 艣wi膮tyni - wsz臋dzie tam uwieczniono tragarzy portowych.

呕yd Hasdai Crescas jest postaci膮 historyczn膮, podobnie jak Bernat Estanyol, kapitan almogawar贸w. Pierwszy z nich zosta艂 艣wiadomie wybrany przez autora, o drugiej zbie偶no艣ci zdecydowa艂 przypadek. Jednak zaw贸d 偶ydowskiego bankiera oraz opisane w powie艣ci przygody Hasdaia Crescasa to czysta licentia poetica.

W roku 1391, siedem lat po konsekracji ko艣cio艂a Santa Maria - i ponad wiek przed wygnaniem 呕yd贸w przez Kr贸l贸w Katolickich - ludno艣膰 Barcelony napad艂a na dzielnic臋 偶ydowsk膮 i wymordowa艂a jej mieszka艅c贸w. Nielicznych ocala艂ych 呕yd贸w - mi臋dzy innymi tych, kt贸rzy schronili si臋 w klasztorach - zmuszono do porzucenia wiary przodk贸w i przyj臋cia chrztu. Gdy po barcelo艅skim getcie nie pozosta艂 艣lad, gdy zburzono 偶ydowskie domy, a bo偶nice zast膮piono ko艣cio艂ami, kr贸l Jan, zaniepokojony pustkami, jakimi pocz膮艂 艣wieci膰 kr贸lewski skarbiec wkr贸tce po znikni臋ciu 呕yd贸w, pr贸bowa艂 sk艂oni膰 ich do ponownego osiedlenia si臋 w mie艣cie. By艂 nawet sk艂onny zwolni膰 ich pocz膮tkowo z podatk贸w (p贸ki 偶ydowska wsp贸lnota nie rozro艣nie si臋 do dwustu mieszka艅c贸w) tudzie偶 z ci膮偶膮cych na nich dotychczas obowi膮zk贸w wobec monarchy, takich jak przekazywanie 艂贸偶ek i innych sprz臋t贸w na potrzeby dworu odwiedzaj膮cego stolic臋 oraz karmienie lw贸w i dzikich bestii z kr贸lewskiego zwierzy艅ca. Mimo to 呕ydzi nie powr贸cili do Barcelony i w roku 1397 kr贸l przyzna艂 miastu przywilej nieposiadania getta.

Wielki inkwizytor Katalonii, Nicolau Eimeric, musia艂 si臋 schroni膰 w Awinionie pod opieku艅czymi skrzyd艂ami papie偶a, ale po 艣mierci Piotra Ceremonialnego wr贸ci艂 i nadal pot臋pia艂 pisma Ramona Llulla. Gdy w roku 1393 kr贸l Jan wyp臋dzi艂 go z Katalonii, inkwizytor uda艂 si臋 ponownie na dw贸r papieski, cho膰 jeszcze w tym samym roku zawita艂 do Seu d'Urgell. Kr贸l Juan za偶膮da艂 od tamtejszego biskupa bezzw艂ocznego wygnania Eimerica, kt贸ry i tym razem uciek艂 do Awinionu. Dopiero po 艣mierci Jana I jego nast臋pca Marcin Ludzki pozwoli艂 inkwizytorowi do偶y膰 swych dni w rodzinnym mie艣cie, Geronie, gdzie Nicolau Eimeric zmar艂 w wieku osiemdziesi臋ciu lat. Prawdziwa jest wspomniana w powie艣ci maksyma wielkiego inkwizytora: 鈥渒ontynuacja, nie powt贸rzenie", pozwalaj膮ca obej艣膰 zakaz wielokrotnych tortur, oraz jego wizja idealnych loch贸w, kt贸re powinny przyspieszy膰 zgon wi臋藕nia.

W przeciwie艅stwie do Kastylii, gdzie inkwizycja rozpocz臋艂a dzia艂alno艣膰 dopiero w roku 1487 (cho膰 pami臋膰 o jej okrucie艅stwie przetrwa艂a wieki), w Katalonii trybuna艂y inkwizycyjne - niezale偶ne od ko艣cielnej w艂adzy s膮downiczej biskup贸w - dzia艂a艂y pr臋偶nie ju偶 od 1249 roku. Przyczyn tak wczesnego zaistnienia inkwizycji na ziemiach katalo艅skich nale偶y upatrywa膰 w pierwotnych zadaniach tej instytucji, a mianowicie w walce z herezj膮 uto偶samian膮 na贸wczas z katarami zamieszkuj膮cymi po艂udnie Francji i waldensami Piotra Walda z Lyonu. Ze wzgl臋du na geograficzne s膮siedztwo oba od艂amy chrze艣cija艅stwa, uznawane przez Ko艣ci贸艂 za heretyckie, mia艂y swych wyznawc贸w po艣r贸d mieszka艅c贸w Starej Katalonii. Katarami byli na przyk艂ad katalo艅scy mo偶now艂adcy z rejonu Pirenej贸w: wicehrabia Arnau i jego 偶ona Ermessenda, Ramon, pan Cadi oraz Guillem z Niort, naczelnik hrabiego Nun贸 Sanca w Cerdagne i Conflent.

Nie bez powodu wi臋c inkwizycja w艂a艣nie od Katalonii rozpocz臋艂a sw膮 ponur膮 karier臋 na P贸艂wyspie Iberyjskim. Gdy w 1286 roku wyt臋piono katar贸w, papie偶 Klemens V nakaza艂 inkwizycji katalo艅skiej zaj膮膰 si臋, za przyk艂adem Francuz贸w, cz艂onkami rozwi膮zanego zakonu templariuszy. W Katalonii jednak templariusze byli zdecydowanie milej widziani ani偶eli po drugiej stronie granicy - gdzie nienawi艣膰 kr贸la do rycerzy 艣wi膮tyni mia艂a pod艂o偶e g艂贸wnie ekonomiczne - dlatego na synodzie zwo艂anym przez metropolit臋 Tarragony biskupi zgodnie oczy艣cili templariuszy z zarzutu herezji.

Po templariuszach przysz艂a kolej na begard贸w, kt贸rych nauki r贸wnie偶 dotar艂y za Pireneje. Tak偶e w tym przypadku nie obesz艂o si臋 bez wyrok贸w 艣mierci, zatwierdzonych i wykonanych - jak zwykle - przez w艂adze 艣wieckie. Natomiast w po艂owie XIV wieku, dok艂adnie w roku 1348, w zwi膮zku z pogromami ludno艣ci 偶ydowskiej, spowodowanymi szerz膮c膮 si臋 w Europie epidemi膮 d偶umy, oraz mno偶膮cymi si臋 zarzutami przeciwko 呕ydom, inkwizycja katalo艅ska - z braku heretyk贸w i innych sekt lub ruch贸w religijnych - pocz臋艂a tropi膰 wyznawc贸w judaizmu.

Dzi臋kuj臋 mojej 偶onie, Carmen, poniewa偶 bez niej ksi膮偶ka ta nigdy by nie powsta艂a, Pau Perezowi, kt贸ry po艣wi臋ci艂 si臋 mojej powie艣ci nie mniej ni偶 ja sam, instytucji Escola d'Escriptura de 1'Ateneu Barcelones za wielki wk艂ad dydaktyczny w dziedzinie literatury, a tak偶e mojej agentce Sandrze Brunie i redaktorce Anie Liaras.

Barcelona, listopad 2005


Spis tre艣ci


CZ臉艢膯 PIERWSZA S艁UDZY ZIEMI

CZ臉艢膯 DRUGA S艁UDZY MO呕NYCH

CZ臉艢膯 TRZECIA S艁UDZY NAMI臉TNO艢CI

CZ臉艢膯 CZWARTA S艁UDZY PRZEZNACZENIA

Od autora

1 Francesc Eiximenis Lo crestia (Chrze艣cijanin).

2 Dla wygody czytelnika zastosowano miary dziesi臋tne, nieznane w opisywanych czasach.

3 Ksi臋ga s艂贸w m臋drc贸w i filozof贸w.

4 Kana 鈥 dawna miara d艂ugo艣ci w Katalonii r贸wna 1,5 m.

5 Ambit 鈥 w ko艣cio艂ach roma艅skich przej艣cie obiegaj膮ce prezbiterium, zwykle na przed艂u偶eniu naw bocznych, oddzielone murem lub arkadami.

6 Przywilej nadany w 艣redniowieczu - obowi膮zuj膮cy do dzisiaj - parafii u 艢wi臋tych Justa i Pastora w Barcelonie. Pozwala on uzna膰 ostatni膮 wol臋 umieraj膮cego, wyra偶on膮 ustnie, je艣li 艣wiadkowie potwierdz膮 j膮 uroczyst膮 przysi臋g膮 z艂o偶on膮 przed Naj艣wi臋tszym Sakramentem.

7 Pospolite ruszenie obejmuj膮ce wszystkie terytoria Katalonii, bez wzglC na ich w艂a艣ciciela, w odr贸偶nieniu od host, obowi膮zuj膮cego tylko mieszkanco w艂o艣ci kr贸lewskich; zwo艂ywane wy艂膮cznie w razie zagro偶enia z zewn膮trz

8 Biblia Tysi膮clecia, wydawnictwo Pallottinum, Pozna艅 2003.

164




Wyszukiwarka