ROZDZIAŁ
68: PERSPEKTYWY
Harry
nie był w stanie jeść ani spać, mimo polecenia Snape'a. Chłopak
był zbyt wzburzony, by robić cokolwiek innego niż w kółko
zadawać sobie wciąż nowe pytania. Co działo się na zewnątrz
zamku, na hogwarckich błoniach? Czy Draco nic się nie stało? Czy
zdążył już dotrzeć do granicy i deportować się? A jeśli tak,
ile czasu zajmie Voldemortowi złapanie go?
I
najważniejsze... czy Draco czuł choć odrobinę żalu z powodu
tego, co zrobił?
Chyba
tak, skoro potem uciekł
- stwierdził Harry. Niestety, możliwe było również, że to był
tylko instynkt samozachowawczy. Ślizgon był sprytny i podstępny,
ale kiepski jako strateg. Powinien się zorientować, że Severus i
Harry nigdy nie pozwolą na wtrącenie go do Azkabanu.
Na
samą myśl o tym, co więzienie zrobiło z Syriuszem, Harry
zadrżał.
Pozostawało
pytanie, dlaczego Malfoy zdecydował się uciec przed jedynymi
ludźmi, którzy chcieliby mu pomóc wydostać się z tarapatów, w
jakie sam się wpakował. Dlaczego postanowił wyjść naprzeciw
czekającym go torturom i śmierci z rąk Lucjusza? Nie miało to
najmniejszego, absolutnie żadnego sensu!
Harry
przypomniał sobie swój proroczy sen, w którym Ron i Hermiona
martwili się, że Snape nie pozwoli synowi przyjmować żadnych
gości. W obecnej sytuacji Harry zaczął inaczej interpretować
wydarzenia ze snu. Przedtem sądził, że jego przyjaciele uważali
śmierć Malfoya z rąk Ślizgonów za powód, dla którego Mistrz
Eliksirów miałby zakazać wizyt u Harry'ego. Teraz jednak Gryfon
orzekł, że to Draco był, zdaniem Rona i Hermiony, niebezpieczny i
nieobliczalny, i że po jego ucieczce Snape nałożył na swoje
mieszkanie zaklęcia ochronne, które miały chronić jego syna przed
Malfoyem.
Czy
Draco doszedł do tego samego wniosku? Czy postanowił, że Snape i
Harry uznaliby go za zbyt niebezpiecznego, by żyć z nim pod jednym
dachem po tym, co właśnie zrobił? Czy dlatego uznał, że nie ma
dla niego powrotu?
Harry
stwierdził, że to bez sensu. Draco ufał przecież Snape'owi jak
nikomu innemu. A Harry ufał Draco...
Czy
słusznie?
- dopytywał jakiś natrętny, złośliwy głosik gdzieś w jego
głowie. - A
co, jeśli Ron miał rację? Co, jeśli Draco uciekał z Hogwartu, bo
tak naprawdę poszedł do sowiarni, żeby mnie jakoś zdradzić? Co,
jeśli list od Pansy był tylko przykrywką?
Gryfon
zacisnął pięści i zgrzytnął zębami, nakazując temu głosowi
zamilknąć. Draco udowodnił, że zasługuje na jego zaufanie, i
Harry nie zamierzał mu tego odbierać. Niezależnie od tego, co Ron
miał do powiedzenia na temat jego podbitego oka i od tego, co zaszło
w sowiarni, Harry postanowił że nigdy nie zwróci się przeciw
bratu.
Pozostawało
jednak pytanie: co
właściwie zaszło w sowiarni? Czemu Draco uciekał przed tymi,
którzy byli w stanie go ochronić? Czemu uciekał od Harry'ego,
którego moc byłaby w stanie powstrzymać nawet aurorów, gdyby
zaszła taka potrzeba?
Musieli
rzucić na niego Imperiusa
- orzekł Gryfon. - Nic
innego nie miało sensu. Ktoś kazał Draco wyjść poza granice
Hogwartu. Severus mówił wprawdzie, że Draco nie byłby w stanie
zniweczyć zaklęć ochronnych w sowiarni, gdyby był pod Imperiusem,
ale co jeśli ktoś inny, może nawet sam Lucjusz, zrobił to
wcześniej? A potem spoza zamku rzucił na Draco zaklęcie i kazał
mu popełnić morderstwo? Dziwne, bo niby czemu Lucjusz miałby
pragnąć śmierci Pansy...? Pewnie miał jakieś swoje powody. A
teraz kieruje Draco, żeby do niego przyszedł...
Oczywiście
w całym tym naprędce obmyślonym scenariuszu było mnóstwo
niejasności. Lucjusz był wszak członkiem Rady Nadzorczej szkoły.
Mógł swobodnie wchodzić i wychodzić z zamku. Kiedy tylko Draco
wyszedł z lochów, wystarczyło złapać go i zmusić do dotknięcia
świstoklika, który zaniósłby go daleko poza granice Hogwartu.
Cały ten spacer przez błonia był zupełnie niepotrzebny.
Tym
niemniej Imperius wydawał się być sensowniejszym przypuszczeniem
niż to, że Draco był w stanie głupio odrzucić jedyną szansę na
ratunek.
Chory
ze zmartwienia, Gryfon zaczął przemierzać salon, a kiedy miał już
tego dosyć, poszedł do swojego pokoju i zaczął spacerować tam w
kółko. Wprawdzie rozumiał doskonale, że w tym momencie powinien
trzymać się z dala od Snape'a i Draco, ale bezradność po prostu
go dobijała. A jeśli tam był Lucjusz? A jeśli Snape potrzebował
pomocy? Nawet jeśli Malfoy nie był w to wplątany, Severus mógł
potrzebować syna, by ten odwracał uwagę innych uczniów od Draco,
którego musiał przecież jakoś przekonać do powrotu.
Przekonać?
Harry prychnął pod nosem. Mało prawdopodobne, że Snape będzie
tam stał i debatował ze swoim podopiecznym. Co miałby mu
powiedzieć? Co mu, tak w ogóle, powie?
Cóż,
jego ojciec wiedział, jak to jest pokutować za swoje złe uczynki.
Co dyrektor mógł mu powiedzieć, kiedy Snape postanowił zmienić
strony? Pewnie coś w rodzaju: "To, co zrobiłeś, było złe,
dopóki jednak będziesz czynił dobro, aby wyrównać rachunek,
jasna strona zapomni o twoich zbrodniach..."
Zbrodniach.
Przy tym słowie Harry uczuł ciężar w żołądku. Jeśli Draco nie
był pod wpływem Imperiusa, to właśnie stał się mordercą.
Jeszcze kilka miesięcy temu Gryfon nie byłby tym specjalnie
zaskoczony, ale teraz? Wydawało się niemożliwe, że Draco i
morderca z sowiarni to była jedna i ta sama osoba. A trzeba było
jeszcze brać pod uwagę scenę z Partaczem...
Może
ty go tak naprawdę nie poznałeś
- szepnął zdradziecki głosik w umyśle Harry'ego, na co chłopak
pokręcił gwałtownie głową. Oczywiście,
że go znam!
- protestował. - To
mój brat! Ale... Severusa też znam, i wiem jak długo potrafi
chować do kogoś urazę. Nic już nigdy nie będzie takie
samo...
Jedno
przedpołudnie, kilka godzin, i nowa rodzina Harry'ego, tak bardzo mu
droga, zaczęła się rozpadać.
Jak
Draco mógł to zrobić?
- zezłościł się Harry. - Przecież
wszyscy potrzebujemy tej
rodziny!
Chłopak
kopnął w kufer, ale frustracja nie ustępowała. Kopnął więc
jeszcze kilka razy, dopóki nie zabolała go stopa. Z ciężkim
westchnieniem porzucił kufer i zaczął znów spacerować po
mieszkaniu, nawet zadowolony z tępego bólu ćmiącego w nodze.
Dzięki niej zapomniał o podbitym oku. Czemu
to tak długo trwa?
- niecierpliwił się. Czy Severus napotkał jakieś przeszkody. Ach,
gdyby tylko Harry mógł zerknąć na Mapę Huncwotów!
Nagle
chłopakowi przyszło na myśl, że istniał pewien sposób, by mógł
ujrzeć błonia Hogwartu. Poszedł do sypialni, gdzie nad łóżkiem
Draco wisiała zaczarowana rama od obrazu. Wprawdzie Harry nigdy nie
próbował się nią posługiwać, więc nie wiedział, czy odpowie
na jego wezwanie. Poza tym nie powinna ona pokazywać ludzi, choć
przecież Severus zaczarował ją raz, by Harry mógł razem z Draco
obejrzeć mecz quidditcha. A zatem był jakiś sposób, by rama
pokazała Harry'emu tych, których tak bardzo chciał zobaczyć.
Chodziło tylko o to, by w prawidłowy sposób zdjąć nałożone na
nią ograniczenia.
Do
rzucenia jakichkolwiek zaklęć Harry potrzebował węża. Nie miał
czasu na poszukiwanie Sals, musiała mu więc wystarczyć odznaka z
godłem Slytherinu. Chłopak wyciągnął swoją szatę z kufra i
wszedł na łóżko brata. Zbliżył się do wiszącej na ścianie
ramy i dotknął ją palcami.
-
Pokaż mi Draco - wysyczał, koncentrując wzrok na odznace, i
starając się myśleć wyłącznie o Draco. Zerknął na ramę, ale
ta pokazywała tylko ścieżkę prowadzącą do szklarni.
-
Chcę zobaczyć mojego brata-węża - syknął Harry, gdyż nie
znalazł w wężomowie odpowiednika słowa "Ślizgon". -
Pokaż mi tego, który dzieli ze mną kryjówkę!
Nadal
nic. Rozwścieczony niepowodzeniem, Harry zgrzytnął zębami,
zastanawiając się, jak jeszcze inaczej mógłby sformułować swoją
prośbę. Gdyby tylko wiedział, jakie zaklęcie rzucił na ramę
Snape... Ponieważ nie był się w stanie tego dowiedzieć,
postanowił być bardziej stanowczy.
-
Rozkazuję ci! - wysyczał, ale to również nie podziałało.
Wymyślił jeszcze kilka wersji, z równie mizernym skutkiem. Cóż,
rama została zaczarowana przez samego Snape'a, który był wszak
potężnym czarodziejem. Nic dziwnego, że Harry nie był w stanie
zdjąć barier ochronnych. Musiał użyć więcej mocy.
Otóż
to!
- pomyślał nagle Gryfon. - Moc!
Potrzebuję więcej mocy! Gdzie moja różdżka?
No
tak. Gdy tylko pomyślał o różdżce, przypomniało mu się, że
Draco przecież zabrał ją ze sobą. To
było naprawdę wredne z jego strony!
Harry
dąsał się przez chwilę, po czym orzekł, że ma rozwiązanie.
Mógł przecież przyzwać swoją różdżkę. Wszak opanował Accio
na takim poziomie, że przyzwał Błyskawicę z zamku, gdy wykonywał
pierwsze zadanie Turnieju Trójmagicznego. A teraz, gdy potrafił
rzucać zaklęcia bez różdżki, mógł ją przyzwać zawsze, gdyby
tylko mu się gdzieś zawieruszyła.
A
jeśli... A jeśli Draco jej potrzebuje?
- pomyślał nagle Gryfon. - Co,
jeśli stracił swoją? Może dlatego zabrał mi różdżkę, tak na
wszelki wypadek. Wprawdzie chciał zobaczyć Pansy, ale pewnie
podejrzewał Ślizgonów o jakieś niecne knowania. Pomyślał sobie
więc, że dodatkowa różdżka może mu się przydać...
Harry
nie miał oczywiście pojęcia, czy jego domniemania są choć w
części słuszne, ale myśl o przyzwaniu swojej różdżki nie
wydawała mu się już teraz taka wyśmienita. Postanowił więc użyć
tylko niewielkiej części swojej mocy, tak by Accio
ogarnęło swoim zasięgiem tylko lochy. Wężomowa okazała się
bardzo przydatna pod tym względem, gdyż Harry mógł w niej tworzyć
silniejsze i słabsze wersje czarów.
Jeśli
różdżka znajdowała się gdzieś na zewnątrz, najpewniej
zatrzymają ją drzwi wejściowe, o ile bariery ochronne nie
rozpoznają jej jako jego własności. Harry wszedł do salonu, tak
na wszelki wypadek, by mógł usłyszeć ewentualne uderzenie w drzwi
lub w ścianę. Chłopak wyciągnął dłoń i wysyczał zaklęcie:
-
Przybądź, różdżko Harry'ego, jeżeli jesssteś gdzieśśś
niedaleko!
I
różdżka przybyła na wezwanie. Przeleciała przez salon i wpadła
mu w dłoń z takim impetem, że skóra go aż zapiekła. Zaskoczony,
Harry rozejrzał się dookoła i zauważył drobiny kurzu, unoszące
się na samym szczycie regału z książkami. Przez chwilę gapił
się na nie w kompletnym osłupieniu.
Draco
położył jego różdżkę w takim miejscu, gdzie nikt by jej nie
szukał, chyba że ktoś wszedłby na drabinę.
Wcale
jej ze sobą nie wziął.
Uczucie
ulgi i zadowolenia ogarnęło Gryfona, gdy w pełni zdał sobie
sprawę z tego, co się stało. Nie ulegało wątpliwości, że Draco
był mu lojalny. Owszem, Harry o tym wiedział, ale jednak naoczny
dowód go zaskoczył.
Niezależnie
od swoich problemów z kontrolą impulsów, Draco nie naraził jego
różdżki na niebezpieczeństwo... co, niestety, mogło oznaczać,
że Ślizgon sam był w niebezpieczeństwie! Co jeśli w sowiarni
faktycznie rozegrała się walka i Pansy zabrała przeciwnikowi
różdżkę? Może wyrzuciła ją przez okno? Draco mógłby się
naprawdę wściec. Może dlatego wypchnął dziewczynę z okna? Co,
jeśli wyszedł na błonia, bo chciał wziąć różdżkę z
powrotem? Usunąć dowód, który wskazałby na niego jako sprawcę
zbrodni?
Oczywiście
ta wersja nie brała pod uwagę wpływu zaklęcia Imperius i nie
wyjaśniała dziwnego zniknięcia magicznych zabezpieczeń w
sowiarni, ale Gryfon stworzył już na ten temat tyle różnych
teorii, że sam nie wiedział, co ma właściwie myśleć o
zaskakującym postępowaniu Draco.
No,
nie takim zaskakującym
- odezwał się ten sam namolny głosik. - A
co Draco zrobił Partaczowi? Gdyby mu nikt nie przeszkodził, to by
go po prostu skatował na śmierć. Severus mówił wprawdzie, że
dla unicestwienia skrzata jest potrzebna czarna magia, ale Draco z
pewnością zna ją na tyle, by móc tego dokonać. Oczywiście, był
przekonany, że ma ku temu istotny powód. Że musi wyrównać
rachunki. Może tak samo myślał o Pansy. Może zdał sobie sprawę
z tego, że dziewczyna kłamała, sugerując mu, że znów coś do
niego czuje...
Tak
rozprawiając ze samym sobą, Harry wszedł do sypialni i znowu
zbliżył się do zaczarowanej ramy. Miał niejasne wrażenie, że
nie powinien tego próbować. Ojciec rozkazał mu wszak, by nigdy,
pod żadnym pozorem, nie rzucał bez nadzoru niesprawdzonych zaklęć
za pomocą różdżki. Harry zbyt się jednak martwił o Draco, by
się tym przejmować.
Chłopak
przyłożył płasko rozpostartą dłoń do ramy i dotknął jej
czubkiem różdżki, którą trzymał w drugiej ręce. Zerknął na
swoją odznakę, gdzie symbole Slytherinu i Gryffindoru splatały się
razem, oba sobie równe. Jak przyjaciele. Jak bracia. Harry poczuł,
jak jego obawy nasilają się, i wypchnął myśl o popełnionym
przez Malfoya morderstwie poza obręb świadomości. Kochał Draco
bez względu na wszystko, i musiał przekonać się, że bratu nic
nie jest.
Po
prostu musiał.
-
Pokaż mi Draco! - wysyczał z naciskiem, wkładając w to zaklęcie
całą swoją moc, cały strach, całe pragnienie, by zobaczyć
brata.
Rama
pod jego palcami znikła, aż uderzył dłonią w zimną, kamienną
ścianę, która też zaczęła się rozpuszczać. Harry prawie przez
nią przeleciał, o mały włos nie wpadając do pracowni. W
ostatniej chwili odzyskał równowagę i rzucił się wstecz,
odsuwając się od ściany - czy raczej od tego, co kiedyś było
ścianą. Teraz zamiast niej widniał falujący łan
trawy.
Początkowo
Harry tylko się gapił. Miał wrażenie, że mur zamienił się w
ekran kinowy, tyle że równie niematerialny, jak mgła. Gdyby
chciał, mógłby wyciągnąć ramię i chwycić coś znajdującego
się w pracowni. Kiedy przymrużył oczy, nadal widział jej wnętrze
za zasłoną kołyszących się na wietrze źdźbeł. Tylko że...
nigdzie nie było widać Draco. Kazał przecież, żeby rama pokazała
mu brata, czyż nie? A jednak nie było go nigdzie w zasięgu
wzroku.
O
Boże. Buty. Przed samym nosem Harry'ego widniała para czarnych
butów ze smoczej skóry, z podeszwami skierowanymi w stronę zamku i
czubkami celującym prosto w niebo; wszystko, co pozostało z Draco.
Co
się tam stało?
- zastanawiał się Harry. - Gdzie
jest Draco, i czemu zostawił buty na łące?
Nagle
Gryfon zdał sobie sprawę, jakim był idiotą. Draco wciąż tam
był, tylko że skrywał się pod peleryną niewidką. Pytanie tylko,
czemu pozwolił, żeby było mu widać stopy?
Odpowiedź
mogła być tylko jedna - wcale na to nie pozwolił. Draco musiał
upaść w trakcie ucieczki, może nawet stracił przytomność. Czy
zbyt długie pozostawanie pod wpływem Imperiusa mogło się tak
skończyć? Nie, chyba nie. Darswaithe był pod wpływem klątwy dość
długo, co najmniej kilka godzin. Może jednak był do tego
przyzwyczajony...
Czyżby
jednak Pansy udało się rzucić na Draco jakiś urok? Może dlatego
tak wolno schodził ze schodów; musiał walczyć o to, by nie
zemdleć.
-
Draco, wstawaj! Wstawaj!
- błagał Harry, ale buty wciąż tkwiły na swoim
miejscu.
Sfrustrowany,
Gryfon sięgnął ręką, próbując potrząsnąć bratem, ale udało
mu się jedynie wsunąć dłoń przez ścianę do pracowni. Cofnął
ją szybko, pragnąc ze wszystkich sił, by mógł zrobić coś
więcej, niż tylko siedzieć i czekać.
Siedzieć
i czekać... Teraz Harry mógł w pełni doświadczyć tego, co
musiał przeżywać Snape w trakcie Samhain. Całe szczęście
jednak, że chłopak nie musiał czekać aż tak długo. Zaraz po
tym, jak pomyślał o nauczycielu, Mistrz Eliksirów pojawił się w
jego polu widzenia. Jego szaty łopotały na wietrze, gdy przemierzał
łąkę długimi, stanowczymi krokami. Nie panikował ani nie
śpieszył się. Nawet jeśli ktoś z zamku go obserwował,
stwierdziłby tylko, że Snape wybrał się na dłuższą
przechadzkę.
Nauczyciel
trzymał ciasno złożoną Mapę Huncwotów w ręku, zerkając na nią
od czasu do czasu, i kierował się dokładnie w stronę Malfoya.
-
Tam, właśnie tam! - wykrzykiwał Harry, wskazując palcem, choć
nic nie wskazywało na to, że Snape mógł usłyszeć jego
głos.
Przecież
to służy tylko do oglądania
- przypomniał sobie Gryfon słowa ojca. To ograniczenie działało w
obie strony, bo Harry też nie był w stanie usłyszeć żadnych
dźwięków. Tymczasem Snape stanął przy butach Draco i ukląkł
tak, by osłonić je przed spojrzeniem tych, którzy mogli go
obserwować z zamku. Mężczyzna podniósł patyk i szturchnął nim
jeden z butów, ale Draco nie zareagował w żaden sposób. Właściwie
to od chwili, gdy Harry zaczął obserwować brata, nie zauważył,
by ten poruszył stopami.
Wargi
Snape'a poruszyły się; najwidoczniej coś mówił. Zaczął
przesiewać trawę między palcami i rozgarniać ją, jakby szukał
jakichś roślin. Udawał chyba, że zbiera składniki eliksirów.
Nikt w zamku nie powinien zorientować się, że Snape poszedł na
błonia, by szukać Draco. Nauczyciel był wprawdzie odwrócony
plecami, ale widocznie uznał, że ostrożności nigdy nie za wiele.
Po raz pierwszy w życiu Harry był szczerze wdzięczny ojcu za jego
paranoiczny sposób myślenia. Stawka była zbyt wysoka - musieli
zrobić wszystko, by uniknąć osadzenia Draco w Azkabanie. Zwłaszcza
teraz. Harry nie wiedział, czy Draco działał w samoobronie, czy
był kontrolowany z zewnątrz, ale powtarzał sobie, że jego brat
był niewinny. Niewinny.
Na pewno nie wypchnął Pansy za okno! Harry przełknął ślinę,
gdy się zorientował, że zbyt szybko osądził brata. Uznał go za
skłonnego zamordować kogoś z zimną krwią, nie mając właściwie
żadnego dowodu! No tak, mapa pokazała wyraźnie, co się stało,
jednak nie dało się z niej wyczytać, czy ktoś był pod
Imperiusem, czy nie. Nie dawała też odpowiedzi na pytanie, czy ktoś
atakował, czy działał w obronie własnej. Obecny stan Draco i jego
dziwna próba ucieczki ewidentnie dowodziły, że to, co było widać
na mapie, nie wystarczało, by wydać w tej sprawie ostateczny
wyrok.
A
gdyby Draco jednak skończył w Azkabanie, i to za zbrodnię której
nie popełnił... To by było jak powtórka z losów Syriusza.
Okropne. Po prostu okropne. I na dodatek Draco nie byłby w stanie
zmienić się w zwierzę, by zachować równowagę psychiczną.
Harry
zaczął się nagle zastanawiać, jakiego przywołałby teraz
Patronusa,
gdyby użył różdżki. Czy jego zaklęcie zabiłoby dementorów,
zamiast ich odstraszyć? Usunąłby ich wszystkich z Azkabanu, by
uwolnić Draco... gdyby mógł. Niestety jednak jasna strona wciąż
potrzebowała miejsca, gdzie mogliby więzić złapanych
śmierciożerców.
Chłopak
zmusił się, by o tym nie myśleć. Zaczął się znów wpatrywać w
magiczną ramę. Zastanawiał się, co Snape mówił do Draco. Mina
nauczyciela była opanowana, a linia szczęk twarda, nie pozwalając
się ujawnić jakimkolwiek emocjom. Czy próbował przemawiać do
Draco, mimo że Ślizgon go nie słyszał? Nie, Snape nie należał
do osób, które marnowałyby czas w ten sposób. Najprawdopodobniej
szeptał formuły zaklęć, próbując usunąć skutki klątwy. Nie
trzymał różdżki na widoku, ale Harry wiedział, że nie miało to
wielkiego znaczenia. Jego ojciec już wcześniej używał
bezróżdżkowej magii, choć nigdy w takim stopniu.
Harry
poczuł nagle szaloną pokusę, by użyć swojej własnej różdżki
i spróbować zmusić ramę, by transmitowała także dźwięk.
Chłopak wiedział jednak, że to było więcej niż ryzykowne. Byłby
szaleńcem, próbując czegoś takiego. Rama nigdy nie miała
przekazywać dźwięku. Nikt nie był w stanie przewidzieć, co by
się wydarzyło, gdyby Harry nadal próbował nią manipulować. Poza
tym Snape właśnie skończył mówić, więc ewentualne próby nie
miały już sensu. Mężczyzna wciąż był zwrócony tyłem do
zamku, ale jego napięte mięśnie wskazywały, że zwracał baczną
uwagę na to, co działo się wokół niego, a zwłaszcza za jego
plecami. Poprawił pelerynę tak, by przykryła również buty Draco,
po czym wstał i otrzepał pył z szaty, trzymając w dłoni kilka
nierozwiniętych pączków. Znów poruszył wargami, ale krótko, po
czym ruszył w stronę Hogwartu.
Zaraz,
czy on wcale nie zamierzał podnieść Draco i zabrać go do
domu?
Malfoy,
rzecz jasna, zupełnie zniknął Harry'emu z oczu, kiedy Snape zakrył
jego stopy peleryną-niewidką. Gdzie mógł się podziać?
Gryfon
porzucił poprzednie skrupuły i wskazał różdżką na magiczną
ramę, sycząc zaklęcie.
-
Pokaż mi Draco!
Sceneria
się nie zmieniła; rama nadal pokazywała Snape'a, który swobodnym
krokiem zmierzał do chatki Hagrida. Mogło to oznaczać tylko jedno
- Draco tam był, choć niewidoczny. Harry nie zażyczył sobie
przecież ujrzeć ojca, a jednak rama go pokazała. Najwidoczniej
nałożone na nią ograniczenia dotyczące pokazywania ludzi zostały
całkowicie przełamane, i Harry mógł teraz zobaczyć każdego,
kogo tylko chciał. Skoro zażyczył sobie ujrzeć Draco, to pewnie
go widział - a raczej widziałby, gdyby Ślizgon nie był ukryty pod
peleryną niewidką. Jeśli Snape by go po prostu niósł, na pewno
zwróciłoby to czyjąś uwagę. Mistrz Eliksirów użył pewnie
zaklęcia Mobilicorpus,
albo jakiegoś podobnego. To, co wypowiadał wcześniej, to mogły
być formuły zaklęć zapobiegających zsunięciu się peleryny z
ciałą Draco.
Tymczasem
Snape dotarł do chatki Hagrida i zapukał do drzwi. Nikt mu nie
otworzył, więc nauczyciel użył Alohomory.
Po wejściu do środka czekał dłuższy czas, zanim zamknął drzwi.
To miało sens; musiał przecież poczekać, aż Draco znajdzie się
wewnątrz. Harry orzekł, że ojciec zamierzał dostać się do
lochów przez kominek. Jakie szczęście, że zadbał wcześniej o
to, by chatkę Hagrida podłączono do sieci Fiuu...
Nagle
Harry podskoczył jak porażony prądem, kiedy zdał sobie sprawę z
czegoś bardzo ważnego. Sals! Wąż leżał w swoim pudełku, gdy
Draco je zbił. Sals lubiła wygrzewać się w ciepłych miejscach,
zwłaszcza gdy przydarzyło jej się coś nieprzyjemnego i
potrzebowała więcej czasu, by dojść do siebie. Skoro pudełko
zostało zniszczone, wąż najprawdopodobniej wpełzł do
paleniska...
Chłopak
rzucił się w stronę kominka, wyciągając ramiona. Oczywiście
Sals tam tkwiła, zwinięta w samym rogu. Jej ciało było wiotkie,
co oznaczało, że wpełzła tam już zanim Snape użył Fiuu, by
dostać się do mieszkania po tym, jak zaalarmowała go Ginny.
-
Sssals - wysyczał Harry z irytacją. - Powinnaśśś wiedzieć
lepiej...
-
Harry... - syknął słabo wąż, owijając się wokół kciuka
chłopaka.
Nagle
palenisko ożyło, gdy pojawiły się w nim zielone płomienie i
Snape wszedł do salonu, niemal nadeptując na syna. Harry odczołgał
się pospiesznie, podczas gdy mężczyzna położył coś delikatnie
na podłodze, szepcząc jakieś zaklęcie, czemu tym razem
towarzyszyło machnięcie różdżką. Zaraz potem pociągnął za
pelerynę, odsłaniając bezwładne ciało Malfoya, i podał ją
Harry'emu. Ten szybko odłożył pelerynę na bok, gdyż wciąż
piastował w dłoniach osłabioną Sals.
Snape
dotknął różdżką nadgarstków i szyi Draco, jednocześnie
sztyletując Harry'ego wzrokiem.
-
Poleciłem ci zjeść i odpocząć, a ty czołgasz się po podłodze?
- wycedził.
Harry
zignorował go, gdyż poza lekkim ćmieniem w oku czuł się całkiem
dobrze. Nie rewelacyjnie, ale z pewnością był w stanie zostać z
ojcem i wreszcie się dowiedzieć, co przydarzyło się Draco. No
właśnie, co tam się działo? Ślizgon był taki strasznie blady!
Owszem, zawsze miał jasną cerę, ale teraz był po prostu biały
jak papier.
-
Co mu jest? - wykrztusił Harry, spanikowany, wciąż podtrzymując
lejące się przez ręce ciałko Sals.
-
Dowiem się tego, o ile mi pozwolisz - wypluł Snape.
Gryfon
zamilkł i siedział cicho, obserwując tylko ponurym wzrokiem, jak
jego ojciec rzucał zaklęcia diagnostyczne na Draco. Klatka
piersiowa Malfoya poruszała się, ale jego oddechy były tak
płytkie, że prawie niedostrzegalne., Tym niemniej jednak żył.
I
niech tak zostanie,
modlił się Harry. Nie
umieraj. Nie poddawaj się...
Nagle
Snape zachłysnął się, jakby zdając sobie z czegoś sprawę, po
czym podniósł powiekę Malfoya, zaglądając w niewidzące oko.
Harry poczuł, jak robi mu się zimno, gdy nie ujrzał znajomej
srebrzystoszarej tęczówki, a tylko podbiegnięte krwią białko.
Tymczasem nauczyciel zmarszczył brwi i pochylił się nad Draco, tak
że ich twarze znalazły się o cal od siebie. Mężczyzna wciągnął
głęboko powietrze, jakby coś wąchał.
-
Podano mu Somulus - oznajmił. - Eliksir wywołujący śpiączkę.
O
cholera. To brzmiało źle. Naprawdę źle.
-
Jesteś tego pewien tylko po jego oddechu?
Snape
zmiażdżył syna wzrokiem.
-
Przepraszam. Oczywiście, że jesteś - wymamrotał Harry. - Jest na
to antidotum?
-
Owszem, i mam je gotowe - odparł Snape, wzdychając i mierząc
Malfoya zmartwionym wzrokiem. - Jest tylko jeden problem: on nie
reaguje normalnie. Somulus u nikogo nie powoduje takiej śmiertelnej
bladości.
Gryfon
zakrztusił się.
-
Uważasz, że ma alergię?
-
Symptomy na to nie wskazują. Wygląda raczej, jakby zażył eliksir,
pozostając pod wpływem zaklęcia, najprawdopodobniej silnej klątwy,
którą potem zdjęto.
-
Wykluczone, by Draco świadomie wypił eliksir wprawiający w
śpiączkę, wystawiając się tym samym na atak - skomentował
Harry. - To dla mnie wystarczający dowód.
-
Naturalnie - mruknął Mistrz Eliksirów, dotykając szyi
Malfoya.
Harry
odwrócił wzrok od nieprzytomnego brata i spojrzał na ojca. Coś
było nie tak, i Snape też to wiedział. Gryfon widział to w jego
oczach. Czyżby Draco był ścigany aż na błonia? Wprawdzie mapa
nie pokazywała nikogo w pobliżu, ale skoro Malfoy nie wziął sam z
siebie dawki eliksiru, ktoś jednak musiał tam być i zmusić go do
wypicia.
Harry
porzucił te próżne spekulacje, koncentrując się tylko na jednym
- jak uratować brata.
-
Czy nic mu nie będzie? - wyjąkał. - Czy antidotum zadziała, jeśli
zaklęcie tu dodatkowo namieszało?
-
Nie namieszało - warknął Snape - tylko wzmocniło działanie
Somulusa. - Mężczyzna zmarszczył brwi. - Mimo to jednak uważam,
że jedyną rzeczą, jaką możemy zrobić, jest podanie
antidotum.
Harry
skoczył na równe nogi i wsunął zwiniętą Sals do kieszonki na
piersi. Wyczuwał, że wężowi nie stało się nic poważnego, a
nawet jeśli, to Draco był jednak ważniejszy.
Mistrz
Eliksirów przesunął dłonią po czole Ślizgona, odgarniając
włosy.
-
Zielona, pienista mikstura w trójkątnej fiolce, piąta od lewej na
drugiej półce od góry - mruknął, machnięciem różdżki
otwierając szafkę.
Harry
przyniósł fiolkę i nie był zbytnio zdziwiony, że Snape uważnie
ją obejrzał i powąchał eliksir, zanim podał go Malfoyowi.
-
Harry, przygotuj się - ostrzegł Gryfona ojciec. - Draco znajduje
się teraz w letargu głębszym niż ten wywołany przez samo podanie
Somulusa. Nie jestem w stanie przewidzieć, czy antidotum w ogóle
zadziała.
Chłopak
tylko kiwnął głową w odpowiedzi.
-
Po prostu to zróbmy - wyjąkał.
Snape
też skinął głową i pochylił się nad nieprzytomnym Ślizgonem,
delikatnie rozchylając mu wargi. Harry wstrzymał oddech, podczas
gdy nauczyciel upuścił sześć kropli antidotum do ust Draco, po
czym jęknął z przerażeniem, gdy stało się widoczne, że eliksir
faktycznie nie działa.
-
Możemy jedynie mieć nadzieję, że potrzeba więcej czasu niż
zwykle, by antidotum zaczęło działać - wyjaśnił Snape, widząc
zmartwioną minę syna.
-
Nadzieję?
- wykrztusił Harry.
Snape
wsunął ramiona pod plecy i nogi Draco, i podniósł go do góry.
-
Tak - odrzekł z powagą. - Mówiłem ci, że musimy być gotowi na
najgorsze. Chodzi o to, że jeśli zaklęcie rzucone na Draco było
klątwą w jakikolwiek sposób kontrolującą umysł, to jego mózg
był pozbawiony ochrony w momencie, gdy pojono go eliksirem.
Połączone działanie klątwy i Somulusa najprawdopodobniej
spowoduje uszkodzenie centralnego systemu nerwowego. Nie wiemy tylko,
jak rozległe.
-
Uszkodzenie mózgu - powtórzył Harry z uczuciem, że podłoga
zapada mu się pod nogami. - Ale pani Pomfrey to wyleczy, tak?
-
Być może - odparł Snape, choć zaraz potem pokręcił głową,
jakby sam do siebie. Obaj skierowali się do sypialni chłopców, gdy
nauczyciel mruknął. - Tak, Harry, zdecydujemy się na zaangażowanie
w sprawę pani Pomfrey, jeśli będzie trzeba. To co mnie najbardziej
martwi w tej chwili, to... - Umilkł gwałtownie.
-
Co takiego? - zapytał od razu Harry, kładąc ojcu dłoń na
ramieniu. Snape wszedł do pokoju, a Harry zaraz za nim. - Tato,
powiedz mi. O co chodzi? Tato, proszę...
Mistrz
Eliksirów odchrząknął, przyglądając się chłopcu leżącemu
bezwładnie w jego objęciach. Wreszcie podniósł wzrok na syna i
wykrztusił chrapliwie:
-
To co mnie najbardziej martwi w tej chwili, to że jeśli rzucono na
niego jakąś silną klątwę... Harry... Przykro mi, że muszę to
powiedzieć, ale może być tak, że Draco się nigdy nie obudzi.
NASTĘPNY
ROZDZIAŁ: OSZPECONY
Ten
rozdział też nie widział bety. Dajcie znać, jak znajdziecie
jakieś błędy