Zdzisław
NAJDER
"Od Polski do Polski przez prl"
Wydawnictwo Alfa
Warszawa 1995
Projekt okładki
KRZYSZTOF DOBROWOLSKI
Redaktor
EWA WITAN
Redaktor techniczny
EWA GUZENDA
Copyright (c) 1995 by Zdzisław Najder
ISBN 83-7001-946-3
WYDAWNICTWO ALFA - WERO Sp. z o.o. - WARSZAWA 1995
Wydanie pierwsze
Żarn. 1199/95
Cena zł 16,- (160000,-)
Spis treści
1. WStęP
2. Bitwa o umysły
3. Domicyl, czyli pośmiertna zemsta PRL-u
4. Polska polityka zagraniczna 1989-1993: bilans
zaniedbań
5. Sowiecki ślad na polskich banknotach
6. Z Polski do Polski poprzez PRL
7. Nie wypełniony testament
8. PRL czyli kultura fałszu
9. Po wyborach wrześniowych 1993 czyli Wielkie
Rozmazanie
10. Wielkość i upadek polskiej elity przywódczej
11. Nota bibliograficzna •
Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Wstęp
Łatwo zauważyć, że wyniki wrześniowych wyborów w 1993 wpłynęły ożywiająco na dyskusję o potrzebie "rozliczenia się" z okresem PRL. Wielu polityków i publicystów, którzy wcześniej uważali poruszanie tematyki "rozliczeniowej" za przejaw maniakalnych nawrotów do przeszłości albo wręcz "chęci zemsty" - obecnie zgadza się z tezą, że nieprzeprowadzenie wyraźnej granicy między PRL a nową Rzecząpospolitą było wielkim błędem politycznym i psychologicznym. Profesor Edmund Wnuk-Lipiński, a więc żaden "prawicowy oszołom", powtórzył w głośnym artykule w "Gazecie Wyborczej" (5 VII 1994) tezę, że brak określenia, czym był PRL i kto za PRL odpowiada, przyczynił się do odrodzenia kultu tego okresu - i do wyborczego zwycięstwa ugrupowań, związanych z ówczesną władzą.
Teza dość oczywista, ale wcale nie powszechnie przyjęta. W środowiskach, związanych z Unią Wolności, gładkie powtarzanie tej tezy nie łączy się z analizą popełnionych błędów. Na ogół w kręgach intelektualnych o wiele chętniej przypisuje się zwycięstwo SLD i PSL "rozbiciu prawicy" - jak gdyby nie zauważając, że nawet całkiem zjednoczona "prawica" nie pokonałaby obecnej koalicji rządowej. Badania opinii publicznej
wykazują wysoki stopień aprobaty dla PRL. Skutki za-
niedbań myślowych i moralnych lat 1989-1990 są nie-
stety o wiele głębsze, niż się to na ogół przyjmuje. Czy
dadzą się odrobić - dopiero dalsza przyszłość pokaże.
Debaty na temat stosunku do PRL-u i jego władz
nie rozpoczęły się w roku 1989. Pomijając już wcześniej-
sze deklaracje (jak program Polskiego Porozumienia
Niepodległościowego z maja 1976, odrzucający uznawa-
nie PRL za właściwe państwo polskie) debaty te trwały
bez przerwy od grudnia 1981. I rzecz znamienna: do po-
łowy lat osiemdziesiątych ton i treść wypowiedzi wielu
"opozycyjnych" dyskutantów był znacznie ostrzejszy -
by potem zmięknąć, zwłaszcza w okresie bezpośrednio
poprzedzającym Okrągły Stół. Przykład Adama Mich-
nika i olśniewającej ewolucji w jego ocenach generałów
Jaruzelskiego i Kiszczaka jest może skrajny, ale zna-
mienny. Kompromis, zawarty przy Okrągłym Stole
(a później pogłębiony po czerwcu 1989), spowodował
złagodzenie poglądów na kierownictwo PZPR, a także
na sam PRL. Podkreślano potrzebę wybaczenia, ale
równocześnie zacierano świadomość tego, co i komu
właściwie wybaczyć by należało. Postawa ta wpływała
hamująco na takie próby opisu i oceny okresu
1945-89, które by podkreślały różnice między PRL
a Polską niepodległą.
Definicyjne założenie, że PRL tym się różnił od
prawdziwego Państwa Polskiego, że nie był państwem
niepodległym - jest w teorii powszechnie przyjęte.
Zwykle jednak poprzestaje się na ogólnikowej aproba-
cie dla tego oczywistego stwierdzenia i ani się nie opisu-
je złożonych i wielorakich mechanizmów zależności po-
litycznej, militarnej i ideologicznej od ZSRR, ani nie
WStęP 9
wyciąga konkretnych wniosków z faktu tej zależności.
Przykładem spory na temat pułkownika Ryszarda Ku-
klińskiego, prowadzone często w oderwaniu od funda-
mentalnej kwestii: czy zdrada aparatu państwa wasal-
skiego jest rzeczywiście zdradą ojczyzny?
Charakterystyczny jest głos Andrzeja Szczypiorskie-
go, który uważa, że teza o braku suwerenności PRL jest
"prawdą banalną" - i że zajmować trzeba się raczej
odpowiedzią na pytanie, "jakie były w rozmaitych okre-
sach stopnie niesuwerenności." ("Życie Warszawy",
26 IX 1992). Cóż, prawda o tym, że Anglia leży na
wyspie, jest jeszcze bardziej banalna; niemniej fakt ten
okazuje się wywierać olbrzymi wpływ na mentalność
i politykę Brytyjczyków (paradoksalnie: większy teraz,
niż 500 lat temu!). Zagłębianie się w rozważania o stop-
niach, etapach, ewolucjach, zaciskaniu i rozluźnianiu
śrub, itd. zaciera sedno sprawy i pozwala na skuteczne
(w praktyce i w teorii!) zamazywanie różnic między
PRL a III Rzecząpospolitą.
Podobnie jest z dyskusjami na temat PRL i totalita-
ryzmu. Ze szczególną lubością uprawiają je ludzie, któ-
rzy do końca nie mogli się zdecydować na wyraźne
przeciwstawienie się panującemu w Polsce systemowi.
Uznanie tego systemu za totalitarny jest oczywiście
kwestią przyjętej definicji. A z kolei nasza decyzja, jaką
definicję przyjmiemy, zależy od tego, jaką cechę totali-
taryzmu uznamy za podstawową. Nie mam zamiaru
podejmować tej problematyki; jest ona ważna, ale nie
najważniejsza. Od ustalenia, czy PRL był w jakimś sen-
sie totalitarny w 80% czy w 15% - bardziej istotne jest
pytanie: czy Polacy powinni byli ten system aprobować?
W rozważaniach o stopniach i odcieniach gubi się rzecz
zasadnicza: właśnie odgraniczenie PRL-u od Rzeczy-
pospolitej Polskiej.
10 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ P^L
Polityczny sens takiego zamazywania jest dzisiaj
oczywisty. Polega on na stwarzaniu ideowej podkładki
działaczom i ugrupowaniom postkomunistycznym. Na
przyznawaniu racji zwolennikom miękkiego przejścia
ustrojowego; wyznawcom nie wyłożonej teorii, że róż-
nice między PRL a RP są tylko różnicami stopnia. Na
dostarczaniu argumentów tym wszystkim, którzy wpraw-
dzie potępiają stalinizm, ale nie widzą powodu do odci-
nania się od działań PZPR i rządu po roku 1980.
A więc tym, którzy nie uważają odzyskania niepodleg-
łości za sprawę zasadniczą.
A przecież brak niepodległości przejawiał się nie tyl-
ko w fakcie obecności radzieckich wojsk i "doradców",
w uleganiu naciskom Moskwy i podporządkowaniu so-
juszowym zobowiązaniom. Zależność szła dalej: była
CHCIANA. Gomułka mógł odrzucać, w 1948 albo 1956,
jakieś radzieckie żądania - ale czynił to w sytuacji, kie-
dy terytorialna i polityczna przynależność Polski do
"obozu" była i dla niego i dla Kremla faktem oczywistym
i niepodważalnym. Jego spory z Kremlem były sporami
w rodzinie: w roku 1968 taż rodzina zgodnie (jeśli nie
liczyć krnąbrnego Ceausescu) interweniowała w Cze-
chosłowacji. Kiedy Solidarność zagroziła PZPR uszczu-
pleniem władzy - w marcu 1981 generał Jaruzelski sam,
jak to dzisiaj wiemy, napisał w imieniu ministrów obro-
ny Układu Warszawskiego projekt uchwały, wzywającej
kierownictwo partii i rządu PRL do zaprowadzenia
w kraju porządku. Była tam również zawarta pogróżka,
że dalsze trwanie bezhołowia spotka się z odpowiednią
akcją zbiorową Układu. (Uchwały nie przyjęto wobec
braku zgody Rumunów i Węgrów; oto i przyczynek do
problemu "stopniowania suwerenności".)
Postępowanie Wojciecha Jaruzelskiego, choć w tym
wypadku groteskowe, było całkiem zwyczajne. Rządzą-
Wstęp 11
cy PRL komuniści CHCIELI być zależni- bo dosko-
nale wiedzieli, że MUSZĄ być zależni. Wiedzieli, że bez
zależności nie utrzymają się przy władzy. I taka właśnie,
a nie inna, jest w istocie geneza zmiany taktyki władz
po roku 1988 i wysuniętej przez nie propozycji Okrąg-
łego Stołu. Radziecki parasol ochronny zwinięto -
mimo, a pewnie i wbrew, woli kierownictwa PZPR.
Moskwa zdecydowała, że jej własne problemy są waż-
niejsze. W warszawskim Białym Domu postarano się
więc możliwie szybko (póki smutna i groźna prawda nie
wyjdzie na jaw przed całym światem) o zawarcie
kompromisu. Myślę, że strona "solidarnościowa" zbyt
serio brała wówczas możliwość trzymania się PZPR-u
u władzy przemocą. Operacja stanu wojennego nie da-
łaby się powtórzyć; jej powodzenie w roku 1981 było
zapewnione faktem głośnego i cichego odwoływania się
do możliwości "braterskiej pomocy" ze strony ZSRR.
W procesie wymieniania PRL na III Rzeczpospolitą
najmniejszą uwagę zwracano na to, co stanowi funda-
ment każdej rzeczywistej państwowości: na niepodleg-
łość. Podczas obrad Okrągłego Stołu ów podstawowy
fakt, że PRL nie był państwem niepodległym, stanowił
przedmiot największych zafałszowań i najpokrętniej-
szych uników i mętności. O uzależnieniu Polski od
ZSRR i jej przymusowym skrępowaniu zobowiązaniami
wobec Układu Warszawskiego oczywiście pamiętano
i przypominano, ale TYLKO w kontekście "oczywi-
stych" i "niepodważalnych" ram, w które należało wtło-
czyć upragniony kompromis.
Fundament tego kompromisu tworzyła ugoda
w sprawie reformy gospodarczej. Marksiści, którzy
w roku 1988 zdążyli się już stać wyznawcami zasad
wolnorynkowych, musieli w cichości ducha zacierać
ręce: oto opozycja przyjęła od nich dogmat prymatu
12 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
"stosunków produkcji", a więc problematyki gospodar-
czej, nad wszystkim innym. Zapominano o tym, że na-
wet w krajach wolnego rynku gospodarka jest narzę-
dziem państwa, odpowiedzialnego za losy narodu.
III Rzeczpospolita powstała jako państwo, wytwarzane
na drodze zmiany systemu gospodarczego, niemal jako
produkt uboczny "reformy".
Niepodległość i demokracja miały przyjść PO re-
formie. I przyszły, ale spóźnione i okaleczone. Gospo-
darkę zreformowano - na polityczny koszt Solidar-
ności; zaś struktury państwowe pozostawiono w znacz-
nej mierze nie zmienione - i w tych samych co przed
1989 rokiem rękach. Resorty "siłowe", które wszędzie
na świecie decydują o suwerenności, jeszcze przez dłuż-
szy czas (wojsko do końca 1991 roku!) pozostawały
w rękach ludzi odchodzącego systemu...
Zebrane w tym tomiku szkice, powstałe w ciągu
ostatnich siedmiu lat, są próbami cząstkowych - po-
dejmowanych pod rozmaitymi kątami - prób pełniej-
szej odpowiedzi na pytanie, czym była nasza droga
"Z Polski do Polski poprzez PRL". Te syntetyczne rzu-
ty oka i przyczynki łączą ze sobą dwa przekonania: (l),
że cechą fundamentalną PRL-u była zależność od obce-
go mocarstwa - i że (2) kilkadziesiąt lat trwania na-
rzuconego ustroju wytworzyło wśród Polaków fatalny
nawyk życia w kłamstwie i zaowocowało rozpowszech-
nieniem niszczącej więzi zbiorowej tolerancji wobec
fałszu.
Bitwa o umysł
3 IV 1947 r. na plenum KC PPR Bronisław Minc,
członek Biura Politycznego odpowiedzialny za gospo-
darkę, ogłosił rozpoczęcie bitwy o handel. Celem było
upaństwowienie działalności handlowej na ziemiach
polskich: oficjalnie chodziło o to, by - po przemyśle -
także handel dopasować do socjalistycznego systemu
ekonomicznego i wyeliminować rolę własności burżua-
zyjnej tj. prywatnej; nie mniej ważnymi motywami były:
dążenie do centralizacji zarządzania gospodarką oraz
chęć ograniczenia wpływów PPS, która głosiła program
rozbudowania spółdzielczości. Trzeźwa PPR wolała
przedsiębiorstwa państwowe, mniej czułe na oddolne
bodźce. Bitwę o handel, w której głównym wrogiem był
oczywiście spekulant, wygrano dosyć szybko: po dwu
latach tylko 2% hurtu i 4% detalu pozostawało jeszcze
w rękach prywatnych.
Jeszcze wcześniej rozpoczęła się inna, bardziej za-
sadnicza bitwa - o umysły. O zmianę sposobu myśle-
nia Polaków, zwłaszcza młodzieży i inteligencji. Ta bit-
wa była kluczową częścią kampanii o stan świadomości
jednostek i całego narodu. Nigdy nie została formalnie
nazwana bitwą, ale terminologia wojskowa, tak charak-
14 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
terystyczna dla teorii i praktyki marksizmu-leninizmu,
występowała podczas niej nagminnie. Trwała znacznie
dłużej i skończyła się, już współcześnie, wynikiem
sprzecznym z planami tych, którzy ją rozpoczęli.
Szkic niniejszy jest zbiorem rozważań na temat tej
bitwy, opartych częściowo na własnych wspomnieniach:
należę do pokolenia, o którego mózgi walczono. Sam
zresztą stałem się kombatantem i chcę wyjaśnić, w imię
czego stawialiśmy opór.
l. We wrześniu 1946 r. rząd "ludowy" utworzył
Radę Szkół Wyższych, której zadaniem miało być do-
konanie "w majestacie prawa" rewolucji na wyższych
uczelniach. Pierwszym krokiem, przedsięwziętym już
dwa miesiące później za pomocą odpowiedniego dekre-
tu, było zniesienie archaicznej autonomii poszczególnych
szkół1. Równocześnie zabrano się do przerabiania całe-
go systemu organizacji polskiego życia naukowego na
wzór radziecki. Wstępem stała się, w listopadzie 1947 r.,
specjalna konferencja przygotowująca pierwszy Kon-
gres Nauki Polskiej. Zebrany w lecie 1951 r. zlikwido-
wał Polską Akademię Umiejętności i Towarzystwo Na-
ukowe Warszawskie oraz zalecił przyjęcie marksizmu-
-leninizmu jako podstawy metodologii wszelkich badań
naukowych. Równocześnie w ciągu owych pięciu lat
(1946-51) liczba studentów szkół wyższych wzrosła
z 50 do 141 tyś. Po zreformowaniu systemu studiów
w 1949 r. ich umysły miały stanowić trofeum bitewne.
Nauka była zresztą tylko odcinkiem ogólnego front u
ideologicznego, którego otwarcie ogłoszono w nr. l
K. Kersten, Narodziny systemu władzy: Polska 1943-1948,
Paryż 1980, s. 281-284.
Bitwa o umysł 15
Nowych Dróg" wydanym w styczniu 1947 r. Świato-
pogląd naukowy był przecież niczym innym, jak wy-
tworem stosowania zasad marksizmu-leninizmu we
•wszystkich dziedzinach myśli. Istotą tych zasad była ich
świadoma klasowość. Termin "obiektywizm" stał się
bliźniakiem terminu "burżuazyjny"; bezstronność na-
ukowa została zdemaskowana jako wymysł klas posia-
dających. Właśnie włączenie nauki w tryby życia polity-
cznego i w służbę rewolucji miały jej zagwarantować
prawdziwość - w nowym, marksistowskim sensie.
Jasne, że przy takich ambicjach intelektualnych ata-
kujących partyjnych bojowników, jądro bitwy o umysł
musiał stanowić filozoficzny konflikt dotyczący źródeł,
sensu i roli ludzkiej wiedzy. Na tym konflikcie chcę
skupić uwagę; także dlatego, że w latach 1949-52 stu-
diowałem równocześnie polonistykę (na której gruncie
toczono najbardziej zażarte walki metodologiczne) i fi-
lozofię (skazaną skądinąd formalnie na wymarcie -
w 1949 r. nie przyjmowano już studentów na wydziały
filozofii, które podlegały likwidacji; na ich miejsce pow-
stawały wydziały marksizmu-leninizmu).
2. Kim byli walczący i jak przebiegały linie frontu?
Odpowiedź jest prosta: po jednej stronie byli nacierają-
cy marksiści-leniniści, po drugiej - wszyscy inni. Taka
była wyraźna wola przodującej ideologii; takie były jej
zasady; taka była również, czy kto chciał czy nie, logika
ówczesnej sytuacji politycznej.
Według oficjalnej doktryny, głoszonej przez PPR
a od grudnia 1948 r. PZPR (a tam na wschodzie przez
KPZR, pod wodzą genialnego Józefa Wissarionowicza)
- marksizm oznacza punkt zwrotny w dziejach zarów-
no politycznych jak i intelektualnych ludzkości i od
chwili jego powstania wszystkie inne teorie, koncepcje
16 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
i prądy filozoficzne muszą być oceniane na zasadzie
kontrastu między wiedzą ułomną lub wręcz szkodliwą
a wiedzą jedynie prawdziwą, rozwiniętą później przez
Lenina i uzupełnioną przez Stalina.
Ponieważ było to dawno temu, parę typowych cyta-
tów z dzieł ludzi uznawanych wówczas za autorytety.
Andrzej Żdanow: Powstanie marksizmu było praw-
dziwym odkryciem, rewolucją w filozofii. (...) Marks
i Engels stworzyli nową filozofię, jakościowo różną od
wszystkich poprzednich, choćby nawet postępowych, sy-
stemów filozoficznych2.
Adam Schaff: Filozofia, jako pogląd na świat, jest
odbiciem interesów tej klasy społecznej, która jest jej no-
sicielką. Charakter filozofii zależy więc od jej charakteru
klasowego. Filozofia klas posiadających, które dążą do
utrzymania swego panowania klasowego, tworzą pogląd
na świat, mający uzasadnić i utrwalić to panowanie. Dla-
tego też filozofia klas posiadających - a taką była cała
filozofia prócz marksizmu - nie może być całkowicie
naukowa, posiada mniej lub bardziej wyraźny charakter
spekulatywny. Dlatego dopiero filozofia marksistowska
mogła stworzyć i stworzyła konsekwentnie naukowy po-
gląd na świat3.
Tenże: Podział na filozofię marksistowską i nie-
marksistowską jest w naszej epoce najgłębszym, najistot-
niejszym, logicznie najpierwotniejszym podziałem w za-
kresie filozofii współczesnej. Podział ten jest współczesną
formą podziału filozofów na ścierające się obozy materia-
lizmu i idealizmu. (...) Reakcją burżuazji na materializm
2 A. Żdanow, Przemówienie w dyskusji filozoficznej. Warszawa
1948, s. 12.
3 A. Schaff, Narodziny i rozwój filozofii marksistowskiej. War-
szawa 1950, s. 48.
Bitwa o umysł 17
dialektyczny i rewolucyjny ruch robotniczy jest wzmoc-
nienie i forsowanie idealizmu w różnych jego postaciach.
(...) od otwartego obskurantyzmu religianckiego do wyra-
finowanych, zakamuflowanych form idealizmu w postaci
filozofii semantycznej. Cel i funkcja społeczna pozostają
te same - przeciwko marksizmowi, przeciwko klasie ro-
botniczej, w obronie ideologii burżuazyjnej4.
Tadeusz Kroński: W rzeczywistości rozwój (filozofii)
posiada dwa okresy: do Marksa i od Marksa. (...) Niero-
zumienie przełomowego charakteru filozofii marksistow-
skiej pociąga za sobą nieuchronne wykrzywienie całego
rozwoju filozofii. (...) Każdy historyk filozofii jest (..^fi-
lozofem - materialistą lub idealistą. A więc: albo, wy-
chodząc dziś z przesłanek materializmu dialektycznego,
daje nam taką wizję przeszłości, która odpowiada praw-
dzie, albo wychodząc z pozycji idealistycznej daje wizję
fałszywą5.
Dodać tu trzeba, że Schaff i Kroński należeli do naj-
lepiej wykształconych, a także najbardziej umiarkowa-
nych w wypowiedziach filozofów marksistowskich owe-
go czasu.
3. Nie mam jednak zamiaru opisywać szczegółowo
ani analizować filozofii marksistowskiej przełomu lat
czterdziestych i pięćdziesiątych. Ciekawych odsyłam do
monumentalnej księgi Leszka Kołakowskiego - wów-
czas zresztą także bardzo czynnego marksisty6. Cytaty
Tenże, Poglądy filozoficzne Kazimierza Ajdukiewicza, "Myśl
Filozoficzna" 1952, nr l, s. 213-214.
T. Kroński, Historia filozofii Władysława Tatarkiewicza,
"Myśl Filozoficzna" 1952, nr 4, s. 270-271.
6 L. Kołakowski, Główne nurty marksizmu, wyd. II, Londyn
1988, cz. III, rozdz. I i II.
Z Polski
18 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
przytoczyłem w celu podmalowania tła oraz by stwo-
rzyć odskocznię dla kilku uwag podsumowujących
ówczesny charakter i rolę tej filozofii.
Przede wszystkim marksizm-leninizm był nierozer-
walnie spleciony z praktyką, i to na dwa sposoby. Po
pierwsze był ex definitione jedyną oficjalną i obowiązu-
jącą doktryną wszystkich prawdziwych (tj. sprzymie-
rzonych z KPZR) partii komunistycznych, a jego zasa-
dy służyły za aksjomaty całej ideologii światowego ko-
munizmu. Ktokolwiek chciał być członkiem partii, mu-
siał być marksistą-leninistą. Po drugie marksizm służył
jako kryterium i uzasadnienie odrzucania i politycznego
potępiania wszelkich teorii i koncepcji odmiennych -
wszystko jedno, czy dotyczyły one dyktatury proletaria-
tu, istnienia Boga, indeterminizmu w fizyce, stosunku
bazy do nadbudowy, teorii względności - nie mówiąc
już o roli Lenina w "zdruzgotaniu" empiryzmu. Kto-
kolwiek nie deklarował się jako marksistą-leninistą, był
uważany za wroga ideologicznego i w najlepszym razie
za kandydata do nawrócenia.
Pierwsza więź praktyczna owocowała olśniewającą
giętkością, której wymagały zmiany linii partyjnej,
a którą uniemożliwiała mętność wielu podstawowych
pojęć i twierdzeń. Natomiast więź druga prowadziła do
sztywnej prawie ortodoksji pozwalającej na rozpozna-
wanie, odrzucanie i potępianie wszystkich, którzy
w danym momencie odchylili się od ustalonego przez
partię rozumienia doktryny.
Te składniki filozofii, które nie musiały być dosto-
sowane do zmian w taktyce partii (= Stalina), a więc
tezy najbardziej ogólne i abstrakcyjne, jak np. dotyczą-
ce materialnej istoty rzeczywistości albo determinującej
funkcji "bazy" - zastygały nieraz w groteskowo absur-
dalnych kształtach. Dlatego też sam Stalin, kiedy
Bitwa o umysł 19
w 1950 r. oznajmił, że język ludzki nie jest częścią
nadbudowy", a więc nie jest zjawiskiem z natury kla-
sowym - co znaczyło ni mniej, ni więcej tylko przy-
znanie, że np. wszyscy Polacy mówią tym samym języ-
kiem polskim - mógł być wielbiony jako wyzwoliciel
myśli marksistowskiej z pęt dogmatyzmu...
Marksizm-leninizm był zaprzeczeniem filozofii "książ-
kowej" także w tym sensie, że służył jako teoretyczne
i praktyczne uzasadnienie brutalnej nietolerancji, maso-
wych prześladowań i w ogóle wszystkich jawnych i nie-
jawnych ekscesów stalinizmu. Działo się tak na mocy
własnego samookreślenia się tej doktryny, która dekla-
rując się jako wykładnia jedynie naukowej ideologii rzą-
dzącej partii przyjmowała na siebie odpowiedzialność za
straszliwe okrucieństwo i wszechobecny fałsz.
Marksizm owego okresu był więc polityczną po-
twornością. I był zarazem intelektualnie prymitywnym
anachronizmem. W chwili rozpoczęcia bitwy o umysł,
w dobie gwałtownej konfrontacji w Europie Wschod-
niej z innymi prądami filozoficznymi oraz z chrześcijań-
stwem - marksizm był w stanie całkowitego, wynatu-
rzającego i kompromitującego upolitycznienia, a zara-
zem w stanie myślowego wyjałowienia. Politycznie był
u szczytu; filozoficznie był na dnie; i te dwa aspekty
były, powtarzam, nierozerwalnie spojone.
4. Okazał się jednak zdumiewająco atrakcyjny i fas-
cynujący''. Dlaczego? O ówczesnej sile przyciągania
marksizmu napisano już wiele, poczynając od Zniewo-
lonego umysłu Czesława Miłosza po Hańbę domową
Jacka Trznadla. Miłosz pisze jednak wyłącznie o tych,
którzy "atrakcyjności" ulegali, i właściwie wyklucza
możliwość stawiania skutecznego odporu. W książce
Ks. J. Tischner, Polski kształt dialogu, Paryż 1981, s. 24.
20 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Trznadla i również gdzie indziej wypowiadali się głów-
nie ludzie, którzy przeszli przez marksizm; trudno więc
ich świadectwo uznać za pełne i ostateczne. Nie chodzi
mi tutaj o obiektywizm, bo jest on w takiej sprawie nie-
osiągalny; chodzi mi o to, że nawet najrzetelniejszemu
obserwatorowi trudno jest oddzielić intelektualną fas-
cynację "koniecznością historyczną" od lęku, typowego
dla inteligentów, przed pozostaniem na poboczu toru,
którym pędzi lokomotywa dziejów, a także od zwyczaj-
nej ambicji, chciwości, od obawy przed osamotnieniem
oraz od słodkiego poczucia udziału we władzy.
Myślę, że w wielu opisach dokonywanych wówczas
wyborów miesza się walory czy powaby intelektualne
marksizmu ze skutecznością środków perswazji działa-
jących na rzecz jego przyjmowania. "Środki perswazji"
rozumiem tu bardzo szeroko, włączając zarówno nacisk
wydarzeń jak i nacisk aparatu nowej władzy; zresztą te
dwa rodzaje czynników nie dadzą się rozdzielić. Wbrew
temu, co z przesadną dobrotliwością pisze ks. prof. Jó-
zef Tischner, uważam, że intelektualne danie się uwieść
marksizmowi było możliwe tylko, jeżeli się doń pod-
chodziło bezkrytycznie (albo świadomie krytycyzm za-
wieszało) ignorując dostępne wyposażenie w postaci do-
tychczasowego dorobku epistemologii, logiki i semioty-
ki, o historii filozofii nie wspominając. To, co nazywam
środkami perswazji - to były owe bodźce przytłumia-
jące krytycyzm.
O sile przyciągania komunizmu i marksizmu zadecy-
dował fakt, że ogólny fizyczny nacisk zwycięskiego sy-
stemu i doktryny łączył się z oddziaływaniem wielora-
kich czynników, spośród których jedne stwarzały poku-
sy, inne - osłabiały odporność. Zespół ich był duży
i różnorodny; wpływały na różne pokolenia, warstwy
i grupy społeczne. To pokolenie, które było najbardziej
Bitwa o umysł 21
aktywne w konspiracji i poniosło największe straty
(spotęgowane antyakowskim terrorem lat 1944-46),
najsilniej zapewne odczuło gorycz daremnej ofiary i klę-
ski. Młodszym od nich ukazano natychmiast możliwość
awansu, przede wszystkim politycznego, ale na wsi tak-
że społecznego i bytowego. Często też młodzież odczu-
wała przegraną starszych jako przegraną całej prze-
szłości, jako wstydliwą klęskę, od której chcieli się od-
ciąć. Pokolenia dorosłe były przede wszystkim straszli-
wie zmęczone, spragnione spokoju i jakiegoś pozornego
choćby ładu wokół siebie.
Marksizm kusił znamionami racjonalizmu. Po krwa-
wym okresie złudzeń, namiętności i chaosu wabił nie
tylko jasnymi formułami, wyjaśniającymi wszystkie za-
wiłości historii i szaleństwa zbiorowych zachowań, ale
samym ostentacyjnym poleganiem na rozumowej anali-
zie, ujawniającej (podobno) ukryty porządek rzeczy.
L. Kołakowski uważa, że w ówczesnym akcesie do
marksizmu względy intelektualne nie dawały się oddzie-
lić od politycznych, spośród których wybija wrogość
wobec tradycji klerykalno-bigoteryjno-nacjonalistycznej
w Polsce. I chociaż sam stwierdza, że wymienianie dziś
tego motywu brzmi śmiesznie, jeśli się zważy, jak komu-
nizm naprawdę wyglądał - apeluje, aby wyboru doko-
nanego na zasadzie ostrej reakcji na ową szowinistyczną
tradycję nie sprowadzać do głupoty lub moralnie nikczem-
nych motywacja. Zgoda - fakt bycia w latach stali-
nowskich marksistą nie świadczył o nikczemnych po-
budkach (zaś bycie antykomunistą nie jest świadectwem
rozumu lub szlachetności uczuć). Warto jednak dodać,
8 Marksizm, chrześcijaństwo, totalitaryzm - z Leszkiem Koła-
kowskim rozmawia Jerzy Turowicz, "Tygodnik Powszechny", 1989
nr 7.
22 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
że składnikiem (często wiodącym do tragedii) doli
człowieczej jest, że między zamierzeniem a rezultatem
bywa przepaść, a ludzkie motywacje w tak złożonych
sytuacjach nigdy nie dają się w pełni ani jednoznacznie
ustalić. Te same zda się motywy prowadzić mogą do
rozmaitych zachowań: myślę, że socjaliści: Antoni Pąj-
dak, Kazimierz Pużak czy Tadeusz Szturm de Sztrem,
więzieni przez rząd komunistyczny, odrzucali tradycje
endecko-szowinistyczne co najmniej równie zdecydo-
wanie jak pepeerowcy - koledzy L. Kołakowskiego.
Opowiadanie się za bredniami, chociażby płynęło ze
wzniosłych pobudek, może być prawomocnie nazywane
aktem głupoty, aczkolwiek nie musi świadczyć o braku
inteligencji, a tylko o jej uśpieniu. Sam tu zresztą gro-
madzę coś w rodzaju listy okoliczności łagodzących;
chodzi tylko o jasne powiedzenie, że jest co łagodzić.
Andrzej Ajnenkiel, z którym spędziłem rok na
wspólnej ławce w Liceum im. Rejtana w Warszawie, tak
m.in. wyjaśnia zafascynowanie marksizmem historyków
i większości polskich środowisk intelektualnych: Zdawano
sobie sprawę, że istniała obiektywna potrzeba oddania
sprawiedliwości grupom społecznym, które do tej pory
pozostawały w cieniu9. Lata II wojny światowej były
okresem wyraźnego wzrostu wrażliwości na niespra-
wiedliwość społeczną, dawną i współczesną, obyczajo-
wą, prawną i ekonomiczną. Świadczy o tym zawartość
prasy podziemnej, świadczy deklaracja władz krajo-
wych z marca 1944 r. "O co walczy naród polski",
świadczy Testament Polski Walczącej (z lipca 1945 r.),
zakreślający plan wielkiej przebudowy społeczno-gos-
''0 naprawie historii - z prof. Andrzejem Ajnenkielem, prezesem
ZG Polskiego Towarzystwa Historycznego, rozmawia Sławomir Go-
dera, "Przegląd Katolicki", 23 IV 1989.
Bitwa o umysł 23
podarczej w duchu socjaldemokratycznym. Nawet lu-
dzie nastawieni wrogo do ZSRR i nie mający zaufania
do komunistów mogli uważać, że ustrój, w którym
przeprowadzono reformę rolną i upaństwowiono wielki
przemysł, realizuje postulaty równouprawnienia społecz-
nego i ekonomicznego. Przekonanie, że wielki kapitał
międzynarodowy sprzyja prawicy (a więc i faszystom)
oraz że pożywką narodowego socjalizmu był kryzys
gospodarczy spowodowany przez nieskrępowane dzia-
łanie żywiołów kapitalizmu, było bardzo rozpowszech-
nione nie tylko w Polsce. Było to przekonanie zgodne
z tezami marksizmu.
Równocześnie wyniszczony przez wojnę kraj poder-
wał się do odbudowy. Naród polski żył przez kilka lat
myślą o przetrwaniu wojny. Wszyscy prawie potracili
członków rodzin, domy milionów ludzi uległy zagła-
dzie, przymusowo przesiedlanych, niekiedy parokrot-
nie, było też wiele milionów. Pragnienie rozpoczęcia ży-
cia od nowa, stabilizacji, normalności było po sześciu
latach czekania na koniec wojny powszechne; pow-
szechna też radość z osiągnięć takich, jak odgruzowanie
miast, uruchamianie transportu, otwieranie szkół. Od-
twarzanie podstaw pokojowej egzystencji nałożyło się
na budowanie podstaw nowego ustroju; masowy, po la-
tach okupacyjnej wegetacji, pęd do oświaty i studiów
współgrał z hasłami postępu i tworzenia demokratycz-
nej kultury. Podjęcie na nowo normalnego w XX w.
procesu uprzemysłowienia i urbanizacji stało się - nie
z naszego wyboru - budowaniem gospodarki "socjali-
stycznej".
W obliczu klęsk i milionowych strat ludzkich, w ob-
liczu odwrócenia się od nas zachodnich sprzymierzeń-
ców, w obliczu nowych represji i na przekór świado-
mości nowego poddaństwa wyłaniała się w psychice
24 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
zbiorowej potężna, witalna potrzeba robienia czegoś
pozytywnego. Ówcześni przywódcy partyjno-państwowi
potrafili ją wykorzystać. Byli zresztą przezorni. Z jed-
nej strony stosowali bezwzględny terror, pobudzając
tym do rozpaczliwego i beznadziejnego oporu niknące
podziemie; z drugiej używali początkowo haseł nie ko-
munizmu, ale demokratycznego frontu ludowego, łą-
czącego wszystkich ."antyfaszystów". Z Kościołem kato-
lickim i w ogóle z religią obchodzono się na razie ostroż-
nie: w 1946 r. w procesji Bożego Ciała w Łowiczu kard.
prymasa Augusta Hlonda prowadzili pod ramiona pre-
zydent KRN-u Bolesław Bierut i minister Obrony Naro-
dowej Michał Rola-Żymierski; wybrany w lutym 1947 r.
prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej (jeszcze nie
PRL!). Bierut składał przysięgę kończącą się słowami:
Tak mi dopomóż Bóg. A równocześnie robiono rzeczy-
wiście dużo na polu upowszechniania oświaty i kultury:
szczodrze subsydiowano teatry; książki stały się tanie,
a więc dostępne, polscy pisarze współcześni byli wyda-
wani w nieosiągalnych dotychczas nakładach, od począt-
ku też drukowano masowo klasyków polskich i obcych.
Przypominam te znane fakty, aby ukazać w naj-
ogólniejszym choćby zarysie ów splot czynników, które
wpływały na obniżenie odporności wobec pokusy mark-
sizmu. Do nich wszystkich dochodziły dla intelektuali-
stów dwa potężniejsze a bardziej wstydliwe bodźce:
strach i ambicja. Strach przed niełaską i biedą, przed
utratą posady, wyrzuceniem z mieszkania, więzieniem.
Ambicja zrobienia kariery, wykazania się, zabłyśnięcia,
górowania nad innymi albo przynajmniej pracy w wy-
branym zawodzie; trudno ją było (i jest) odgraniczyć od
potrzeby sprawdzania własnego talentu, uczestniczenia
w życiu zbiorowym - tak oczywistej dla artystów,
pisarzy, pedagogów. Dzienniki Marii Dąbrowskiej
Bitwa o umysł 25
i wyznania Bohdana Korzeniewskiego dostarczają wy-
mownych dowodów na siłę tego syndromu łączącego
egocentryzm, a nawet narcyzm z pragnieniem bycia
z innymi i potwierdzenia wobec nich własnej wartości.
Strach w obliczu przemocy, ambicje i sytuacja ze-
wnętrzna - wszystko to razem tworzyło dogodne pole
dla autoperswazyjnych zabiegów, którym wówczas ma-
sowo (i na ogół stopniowo, bo absurdy marksizmu nie
od razu stały się natrętne i agresywne) poddawali się
polscy intelektualiści10. Fakt, że w latach czterdziestych
i pięćdziesiątych oficjalny komunizm w Polsce nie był
(jak w ZSRR) kulturą parweniuszy", niewątpliwie tym
zabiegom sprzyjał. Z różnych powodów, głównie śro-
dowiskowych (w przedwojennej KPP dominowała inte-
ligencja polsko-żydowska), sfery partyjno-rządowe pro-
mieniowały kulturalnymi ambicjami, a przynajmniej
snobizmem. Przyczyniło się to niewątpliwie do trakto-
wania polskich pisarzy i artystów ze znacznie większą
tolerancją niż ludzi uprawiających inne zawody; niewie-
lu tylko było więzionych i prześladowanych' . Już na-
ukowcy traktowani byli trochę surowiej.
Zostanie marksistą pozwalało jednak nie tylko unik-
nąć obaw i kłopotów, nie tylko umożliwiało pracę
w wybranym zawodzie, ale dawało również poczucie
udziału we władzy, co łatwo mogło zawrócić w głowach
zwłaszcza młodym, przed którymi wówczas szeroko
Pisałem o tym obszerniej w referacie Autoperswazja jako
reakcja intelektualistów na przemoc, zamieszczonym w mojej książce
Ile jest dróg? Paryż 1982.
" Por. L. Kołakowski, dz. cyt., s. 904-906.
12 Pisze o tym z pasją Jan Walc, O sposobach użycia nie użytej
kultury, w tomie 40 lat władzy komunistycznej w Polsce, red. Irena
Lasota. Londyn 1986, s. 114-115.
26 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
otwarto bramy awansu. To poczucie nie musiało zresztą
wynikać z samej możności wydawania poleceń innym
i dręczenia rozmaitych wrogów klasowych. Mogło
przybierać formę bardziej wysublimowaną; świado-
mości, że oto buduje się Nowy Ład, lepszy i mądrzejszy
od dawnego; że dzieje się to w zgodzie z Prawami Hi-
storii, ale robię to JA, wpływający własną wolą i wysił-
kiem na zmianę kształtu rzeczywistości. Tkwił w tym
paradoks, bo marksiści byli przecież deterministami
i powtarzali za Majakowskim jednostka niczym. Ale
jednostka była częścią Partii (Partia, to ręka milionopal-
ca - w Jedną potężną pięść zaciśnięta - też Majakow-
ski), a Partia nie tylko miała Rację, ale wszystko mogła.
Przecież sam Genialny Nauczyciel i żyjący klasyk po-
wiedział, że każdy cel może być osiągnięty, każda
przeszkoda przezwyciężona, jeśli tylko tego dostatecznie
mocno chcemy. Nieoceniony Majakowski ujął to dobit-
niej: Zajeździmy kobyłę Historii!
We wszystkich bodaj krajach, gdzie marksiści do-
chodzili do władzy, pokusa popychania zegara dziejo-
wego okazywała się silniejsza niż wszystkie dogmaty
dotyczące związku między rozwojem sił wytwórczych
a stosunkami produkcji, itp. Funkcjonowanie tego pa-
radoksu - połączenia skrajnego determinizmu w teorii
z rozbuchanym woluntaryzmem w praktyce - tym się
zapewne (na boku zostawiając ordynarne motywy poli-
tyczne) tłumaczy, że skoro prawa rządzące procesami
społecznymi, gospodarczymi, historycznymi, w ogóle
wszystkimi procesami zachodzącymi w świecie są (we-
dług doktryny) dostępne i nam znane, wytwarza się po-
czucie panowania nad tymi prawami. Marksista, zwłasz-
cza młody, mógł się więc czuć zarazem racjonalistą i ro-
mantykiem, posiadaczem wiedzy obiektywnej i demiur-
giem kształtującym plastyczną rzeczywistość.
Bitwa o umysł 27
5. Takim młodym - a raczej nowo narodzonym
(we współczesnym amerykańskim sensie new-born) -
marksistą stał się w 1949 r. czterdziestoletni Jerzy
Andrzejewski, przed wojną uznawany za czołowego
twórcę katolickiego młodego pokolenia, do niedawna
pisarz o reputacji moralisty kontynuującego tradycję
Josepha Conrada. Drogi jego ewolucji przedstawił
przekonująco wieloletni przyjaciel, Czesław Miłosz,
w portrecie Alfy w Zniewolonym umyśle. Myślę, że moż-
na z jego relacji i z lektury ówczesnych pism Andrze-
jewskiego, takich jak "O człowieku radzieckim" oraz
"Partia i twórczość pisarza", wyprowadzić wniosek, że
autora Popiołu i diamentu przyciągnęła do marksizmu
właśnie wizja bycia demiurgiem tworzącym od nowa
świat, zmieniającym przeszłość i przyszłość.
Ale nie tylko to. Miłosz pisze, że Alfą kierował
gniew na to, co przegrało: na niepodległościowe po-
dziemie, na postawę wierności nie liczącej się z nikim
i niczym, na dawne struktury polityczne, na powstanie
warszawskie. Ową przegraną, niewątpliwą, uznawał wi-
docznie za dowód gorszości czy fałszywości; był w tym,
zgodnie ze swoim zauroczeniem młodością, bardzo
młodzieńczy. Ale taka pragmatyczna postawa, utożsa-
miająca sukces z prawdą czy słusznością^ była w tym
czasie usilnie rozpowszechniana; jej ślady łatwo znaleźć
u samego Miłosza i to nie tylko w jego kryptonimo-
wych felietonach w krakowskim "Dzienniku Polskim".
To była prosta, praktyczna postać "ukąszenia heglow-
skiego", przyjęcia tezy o istnieniu nieubłaganej Logiki
Dziejów i tezy o "rozumności" tego, co rzeczywiste. Dla
ukąszonych najbardziej rzeczywiste było to, co zwycię-
żało. A przecież ani przesunięcie z instytutów bada-
wczych do łagrów przeciwników teorii Łysenki nie wpły-
nęło na zaniknięcie praw Mendla, ani podporządkowa-
28 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
nie całości życia gospodarczego decyzjom partii nie
uczyniło prawdziwą tezy (którą przytaczać musiałem
jeszcze podczas egzaminu habilitacyjnego w 1977 r.), że
formacja socjalistyczna stwarza nieograniczone możli-
wości rozwoju sił wytwórczych, ani też wymordowanie
milionów ludzi, uznanych za przeciwników Świetlanej
Przyszłości, nie uczyniło tej przyszłości choćby trochę
jaśniejszą.
Kiedy myślę o przemianach Andrzej ewskiego, o któ-
rych Miłosz powiada, że miały wszelkie cechy nie-
uchronności^ - nasuwa mi się zestawienie z inną wy-
bitną postacią naszej literatury. Hanna Malewska była
od Andrzejewskiego młodsza o niespełna dwa lata. Za-
błysnęła dużym talentem już w 1933 r. swoją Wiosną
grecką. Wyróżniona Nagrodą Młodych Polskiej Aka-
demii Literatury (1937) powieść Żelazna korona usta-
liła jej reputację wybitnej pisarki katolickiej. Lata woj-
ny spędziła w konspiracji, jako członek AK i wykła-
dowca na podziemnych kompletach; wzięła udział
w powstaniu warszawskim. I, nie wycofując się bynaj-
mniej z czynnego życia literackiego, nawet w najtrud-
niejszych latach - kiedy zarabiała jako archiwistka -
nigdy nie uległa pokusie ideowego kompromisu. Patrzy-
ła na historię zarazem jak zawodowy badacz i jak mora-
lista; nie szukała w niej ani praw, ani pocieszenia; znaj-
dywała w niej wzory i przestrogi. Sądzę, że dwie jej
książki. Panowie Leszczyńscy i Apokryf rodzinny, zaj-
mują w historii naszej literatury miejsce pewniejsze niż
Popiół i diament.
Poświęcony Andrzejewskiemu rozdział sławnej książ-
ki Miłosza czytam za każdym razem z tą samą irytacją
- tak wykrzywiony przedstawia obraz kawałka naszej
Cz. Miłosz, Zniewolony umysł, wyd. II, Paryż 1980, s. 111.
Bitwa o umysł 29
historii. Mniejsza już o nieprecyzyjne dane na temat
śmierci Baczyńskiego (który nie zginął strzelając do
czołgów), Gajcego i Stroińskiego; ale twierdzenie, że
powstanie warszawskie zostało rozpoczęte na rozkaz rzą-
du emigracyjnego w Londynie jest fałszem zaczerpniętym
z partyjnej propagandy. Karykaturalne są też opinie
o histerii, która rzekomo zapanowała w drugiej połowie
wojny w polskim Podziemiu, i o tym, że wówczas: Upra-
wiać konspirację stało się celem samym w sobie. Opinie
te, które pozwalają zrozumieć niepopularność Miłosza
wśród polskich emigrantów politycznych w latach pięć-
dziesiątych, są bardzo znamiennym dokumentem chwi-
li: tak sobie uzasadniano ówczesne polityczne opcje.
Dodać trzeba jeszcze niezmiernie ważny element - nie-
chęć, a nawet nienawiść do II Rzeczypospolitej. Była to
postawa w latach 1945-56 w kręgach literacko-intelek-
tualnych często spotykana; wynikała, jak sądzę, ze splo-
tu przyczyn, od słusznego (a niesłusznie rozciąganego
na całą formację historyczną) gniewu na wybryki na-
cjonalistów, przez frustrację ludzi, którzy czuli się wów-
czas nie docenieni, aż po dorabianie motywacji dla
własnego pogodzenia się z utratą niepodległości i znie-
woleniem ideologicznym. Temat ten zasługuje zresztą
na osobne opracowanie14. Wyznaję, że pogardliwe trak-
towanie Polski Niepodległej odbierałem zawsze jako
osobistą przykrość.
6. Przyglądaliśmy się pokusom i środkom odurzają-
cym, które dotykały intelektualno-kulturalnej elity.
Inny obraz penetracji marksizmu i jej skutków wyłania
Napoczął go D. Kalbarczyk w artykule Kompostowe pokole-
nie, "kęs Publica" 1987, nr 2.
30 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
się, gdy zniżymy wzrok do poziomu zwykłych śmiertel-
ników. W Polsce stalinowski marksizm był w czystej
formie właściwie zjawiskiem elitarnym, ale przecież do-
cierał do mas, jak żadna przedtem ideologia, jak żadna
doktryna filozoficzna; naciskał na świadomość wszyst-
kich, wpychał się w życie codzienne. Nikt, o ile wiem,
nie prowadził - nikt nie mógł prowadzić! - badań
nad skutkami tego powszechnego nacisku marksizmu.
Moje refleksje, oparte na wspomnieniach, mają z ko-
nieczności charakter dość intuicyjny, tyle że oparty na
stosunkowo szerokim polu obserwacyjnym: byłem stu-
dentem i początkującym naukowcem, ale miałem
rodzinne kontakty ze środowiskami i robotniczymi,
i wiejskimi, a poza tym w latach 1948-53 uprawiałem
namiętnie lekkoatletykę, a więc jeździłem na zawody,
obozy kondycyjne itp., obracając się wśród kolegów ze
wszystkich sfer społecznych.
Otóż potocznie i szeroko marksizm zaowocował wi-
dzeniem świata nie tyle rewolucyjnym, ile pragmatycz-
nym, a mówiąc prościej - postawami przystosowania
się do nowej rzeczywistości. Zwycięscy i brutalni
(o' wywózkach, łagrach, więzieniach, torturach, zabija-
niu wiedział każdy, kto nie chciał nie wiedzieć) burzy-
ciele dawnego porządku wykazali, że to przemoc - nie
zaś prawo, tradycja, ludzkie pragnienia i przekonania
- decyduje o kształcie państwa, formach życia zbioro-
wego, systemie gospodarczym, własności i sposobach
pracy. Wykazali to w majestacie doktryny, która głosi-
ła, że przenika wszystkie tajniki bytu i potrafi zmienić
wszystkie aspekty rzeczywistości społecznej. Był to po-
kaz miażdżącej przeszłości Mocy, jawiącej się w maje-
stacie Teorii.
Reakcją na ten pokaz stał się rozpowszechniony pła-
ski utylitaryzm. Bo skoro skuteczna siła okazała się
Bitwa o umysł 31
kryterium słuszności - to trzeba się w codziennym po-
stępowaniu uczepić skuteczności, odrzucając na bok
bezużyteczne zasady. Tak to ideologia rewolucyjnego
proletariatu wytwarzała żywiołowo postawy drobno-
mieszczańskiego przystosowania.
Ci, którzy nie stawiali intelektualnego i moralnego
oporu, ci, którzy ulegali marksizmowi-nie-dla-elity,
przekształcili logikę dziejów w pragmatykę bieżącej ko-
niunktury. Zgodnie z duchem filozofii politycznej Heg-
la, który państwo uznawał za emanację idealnego Ro-
zumu, przyjmowali narzucony system jako niekwestio-
nowany i racjonalny - bo konieczny. Ale też Hegel,
sprowadzony na rządzoną przez komunistów ziemię,
udzielał nauk w duchu Hobbesa lekko posmarowanego
Benthamem. Umacniała owe nauki obserwacja rozgry-
wek na partyjnej górze i walki z "odchyleniami". Dobre
było to, co aktualnie skuteczne; nagradzane - to, co
posłuszne. Teorie walki klas i klasowo determinowa-
nej świadomości, dialektycznej jedności przeciwieństw,
bazy i nadbudowy oraz imperialistycznego zagrożenia
okazały się znakomitym uzasadnieniem dla rozkwitu
całej gamy postaw oportunistycznych. Usprawiedliwiały
- ba, nakazywały - zarówno pokorne podporządko-
wanie się Górze, czyli płaszczenie się przed silniejszym
(a więc mającym rację), jak i włażenie na głowę słab-
szym (a więc nie nadążającym za postępem). Dlatego to
demiurgom na szczytach, takiemu Bermanowi, który
świadomie chciał przestawić naród polski na inne war-
tości15 - odpowiadał na dole ów raj dla przeciętniaków,
o którym tak celnie pisze Barbara Skarga. Władzę moż-
15. T. Torańska, Oni, Londyn 1985, s. 357.
32 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
na było zdobyć za oklaski. Stalinizm przyniósł awansli
(...) przede wszystkim społecznej miernocie^.
7. Obok produkowania postaw przystosowawczych,
które znajdowały w marksizmie dla ubogich uzasadnie-
nie filozoficzne, a więc nie podrywały szacunku, jaki
koniunkturalizm żywił do samego siebie, innym i chyba
najważniejszym skutkiem oddziaływania tej doktryny
było wypychanie moralności z dziedziny stosunków
międzyludzkich, zwłaszcza zbiorowych.
Skoro życiem społecznym rządzą nieugięte prawa,
oparte na procesach ekonomicznych, to dziedzina de-
cyzji i odpowiedzialności moralnej automatycznie kur-
czy się. Prymitywny kapitalizm uczynił towarem pracę
ludzką, a z nią i człowieka, prowadził więc także do
wyłączenia części stosunków międzyludzkich ze sfery
moralności i przeniesienia jej do sfery ekonomii. Dale-
ko mu było do systematycznej organizacji i nie wiązał
się ściśle z władzą państwową. Marksizm poszedł tą
drogą znacznie dalej. To, co zewnętrznie zdeterminowa-
ne, co konieczne, nie może przecież podlegać moralnej
ocenie; z problemem tym szamotała się etyka marksi-
stowska bezskutecznie, ale i tak jej szamotania nie do-
chodziły do świadomości zwykłych ludzi. Jeżeli nie sto-
sowało się jakichś kazuistycznych wykrętasów, doktry-
na prowadziła do prostego wniosku: ci, którzy stoją na
pozycjach wstecznych, zasługują na zwalczanie niezależ-
nie od ich osobistych intencji: ci, którzy reprezentują
interesy rewolucyjnego proletariatu (tj. partii w danej
16 B. Skarga, Triumfmiernoty', "Przegląd Katolicki", 15 I 1989;
ważna wypowiedź Skargi jest straszliwie pocięta przez cenzurę.
Bitwa o umysł 33
chwili), są moralnie czyści, nawet jeżeli powodują cier-
pienia innych. Marksizm, umieszczając swoich wyznaw-
ców po stronie bezwzględnej i ponadosobowej słusznoś-
ci stawiał ich w istocie poza wyborem moralnym, poza
dobrem i złem.
Tak działo się, czy dziać mogło, na poziomie częś-
ciowo przynajmniej świadomej refleksji. Tendencja do
wynoszenia decyzji poza obszar tradycyjnie przyznawa-
ny moralności była wspomagana przez czynniki czysto
praktyczne, związane z właściwościami systemu totali-
tarnego. Hannah Arendt ukazała banalność zła w totali-
taryzmie hitlerowskim; o stalinowskim nie pisano do-
tychczas w tych kategoriach (chociaż wyraził się gdzieś
podobnie Gustaw Herling-Grudziński) - a przecież sy-
tuacja jednostek była w nim analogiczna.
Postępowanie człowieka jest tylko w pewnym stop-
niu - zależnie od wychowania, skłonności i wyczulenia
danej osoby - oparte na świadomych ocenach i wybo-
rach moralnych. Większość decyzji jest sprawą obycza-
ju i rutyny, wynikiem wdrożeń indywidualnych i ocze-
kiwań środowiska. Ale kiedy zniszczeniu ulegają trady-
cyjne więzi społeczne, kiedy zanikają spontaniczne
gesty wyrażające wartościowanie środowiska, a na ich
miejsce wchodzą przymus, podporządkowanie i strach
- coraz rzadziej pojawia się nie tylko refleksja, ale na-
wet odruch oparty na przesłankach moralnych. Zastę-
pują je zachowania rutynowe, nakierowane na oczeki-
wany skutek praktyczny lub reakcję tych, od których
jesteśmy zależni. I zachowania te nie są już, w odczuciu
działających, ani moralne, ani niemoralne - są poza-
-moralne. Udziału w "wyborach", wiwatowania na
cześć reprezentantów władzy, należenia do organizacji,
których cele są człowiekowi obojętne albo niemiłe (jak
TPPR), braku reakcji na kalumnie rzucane na kolegów
3 ~ Z Polski ...
34 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
nie uważa się już za czyny podlegające moralnej oce-
nie - tak samo, jak nie uważa się za nie wymigiwanie
się od pracy czy fałszowania sprawozdań. Naukow-
cy publikujący w okresie stalinowskim oduczyli się
szybko rozterek moralnych związanych z cytowaniem
klasyków marksizmu, którzy nic w danej materii nie
mieli do powiedzenia, albo z obrzędowym powta-
rzaniem oczekiwanych bzdur. Oportunizm - to nieko-
niecznie postawa moralna; to poza-moralny bękart uty-
litaryzmu. To zło polegające nie na błędnym wyborze,
ale na zapominaniu, że wybór istnieje i jest dokony-
wany.
8. Może się wydawać, że odszedłem od zapowie-
dzianego tematu, którym jest bitwa marksistów o zapa-
nowanie nad umysłami Polaków. Rzecz w tym jednak;
że moim zdaniem walki filozoficznej (czy ideologicz-
nej, co w przypadku marksizmu jest równoznaczne) nie
można oddzielać od walki psychologicznej i fizycz-
nej. Jeżeli ideologia odnosiła sukcesy, to nie tyle,
powtórzmy, dzięki pojęciowemu lotnictwu, ile dzięki
zajmującej mieszkania i sklepy piechocie, burzącej
osiedla artylerii i saperom stawiającym nowe domy oraz
więzienia. Umysły, o które walczono, chodziły na
dwóch materialnych nogach i żyły w otoczeniu, nieraz
dokuczliwym, innych nie mniej ludzkich dwunogów,
których dusze i ciała też były poddawane naciskowi
doktryny.
Nie wchodzi w zakres moich rozważań (ani kompe-
tencji) zastanawianie się, w jakim stopniu filozofia
marksistowska implikowała stalinowskie wcielenie jej
postulatów; odesłać mogę do studium L. Kołakowskie
Bitwa o umyśl 35
go17. Sam ograniczę się do tezy prymitywnej i chyba
oczywistej: bez marksizmu stalinizm nie byłby możliwy.
Ta doktryna ukształtowała ten właśnie rodzaj totalita-
ryzmu - najbardziej w dziejach okazały - w sposób
jedyny i niepowtarzalny. Od niedawna widać już gołym
okiem, jak zmienia się (i trywializuje upodabniając do
"zwykłej" autokracji) system, z którego wyjęto obo-
wiązkową przedtem marksistowską duszę.
9. Kim byli filozoficzni przeciwnicy marksizmu? Ich
głównym (i narzuconym) wspólnym mianownikiem był
fakt, że NIE byli marksistami, a więc naukowa ideolo-
gia klasyfikowała ich jako wrogów postępu. Łączyło ich
wszakże jeszcze parę podzielanych poglądów: nie-mark-
sistowscy filozofowie polscy tego okresu (przeważnie,
do czasu, wykładowcy uniwersytetów), przy wszelkich
różnicach stanowisk byli zgodni w obronie niezależnoś-
ci nauki od polityki: odrzucali tezę, że wszystkie ich
poglądy wyrażają (świadomie lub nie) interesy klasowe
burżuazji; nie przejmowali postulatu "partyjności"
i uważali stalinowską koncepcję czterech zasad mate-
rializmu dialektycznego za prymitywną lub wręcz bez-
sensowną.
Niewątpliwie największy wpływ wywierała szkoła
Iwowsko-warszawska wywodząca się od Twardowskie-
go, a reprezentowana wspaniale przez Kazimierza Ajdu-
kiewicza (którego uważam za najwybitniejszego filozofa
polskiego XX w.), Tadeusza Kotarbińskiego i wielu jesz-
cze, także pracujących w innych dyscyplinach, jak prze-
L. Kołakowski, Marksistowskie korzenie stalinizmu, w tomie
Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań. Londyn 1982,
s. 244-259.
36 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
de wszystkim Stanisław Ossowski. Trudno sobie wy-
obrazić postawę filozoficzną bardziej odległą od repre-
zentowanej przez ówczesny marksizm; same wymogi
logicznej i semantycznej precyzji wypowiedzi stanowiły
uderzający kontrast ze sloganowo niejasnym, pełnym
wieloznacznych abstraktów gadulstwem marksistów.
Ale tak się złożyło, że jeden z czołowych wówczas
w Polsce reprezentantów marksizmu w naukach huma-
nistycznych i wielki ich reformator, także organizacyj-
ny, Stefan Żółkiewski, jako student i młody naukowiec
był poddany wpływom i formalizmu w nauce o literatu-
rze, i neopozytywizmu, bliskiego szkole Iwowsko-war-
szawskiej, w filozofii. Grzmiąc tedy na idealizm, "du-
chologię", fideizm i irracjonalizm przeciwników mark-
sizmu - strzelał do nich z Carnapa, szydząc z męt-
niactwa i niesprawdzalności. Do dzisiaj nie potrafię
powiedzieć, jak Żółkiewski (osobiście zresztą człowiek
i odważny, i przyzwoity, choć wygadujący rzeczy hor-
rendalne, a w dodatku całkiem nieczuły na wartości
estetyczne) godził w swojej głowie powoływanie się na
Koło Wiedeńskie z inkantacjami na cześć bezwstydnie
spekulatywnej filozofii marksistowskiej i pochwałami
nowatorskich osiągnięć humanistyki radzieckiej. Z ze-
wnątrz wyglądało to po prostu tak, że rygory logiczne-
go empiryzmu były dobre jako oręż w walce z niewier-
nymi, ale samych marksistów nie obowiązywały.
Z perspektywy lat czterdziestu wygląda to dziecinnie
prosto - ważna była funkcja polityczna, a nie takie
teoretyczne wymogi, jak wewnętrzna spójność. Zresztą
ulubioną metodą załatwiania się z nie-marksistowskimi
poglądami filozoficznymi było w Polsce ich fizyczne
wyciszanie. W "Studiach Filozoficznych" rzadko poja-
wiały się barwne epitety, tak chętnie stosowane przez
towarzyszy radzieckich i chińskich (pamiętam, jak ba-
Bitwa o umysł 37
wiliśmy się - rzecz jasna dyskretnie - kiedy "Voprosy
Fiłosofii" nazwały Kotarbińskiego, który był niewiel-
kiego wzrostu i szczupły, reakcyjnym wielorybem). Na-
tomiast konsekwentnie pozbawiono wszystkich "bur-
żuazyjnych filozofów", od Dąmbskiej do Tatarkiewi-
cza, prawa nauczania; niektórzy - jak Ajdukiewicz
i Kotarbiński - ocaleli jako logicy. Najlepsze ze zfia-
nych mi w jakimkolwiek języku wprowadzenie do filo-
zofii, Zagadnienia i kierunki filozofii: teoria poznania
i metafizyka Ajdukiewicza wydano w 1949 r. w r(ia-
lutkim nakładzie, dostępnym w księgarniach tylko
specjalistom legitymującym się odpowiednim zaświad-
czeniem; to samo stało się z III tomem Historii fi-
lozofii Tatarkiewicza wydanym w rok później. Żadna
z tych książek nie zawierała bezpośredniej polemi-
ki z marksizmem; ich grzechem śmiertelnym było
omawianie marksizmu z takim samym dystansem, z ja-
kim były traktowane inne teorie. Nawet Kotarbiń-
skiemu, który był traktowany stosunkowo pobłażli-
wie jako ateista i sympatyk lewicy, nie wznowiono
jego klasycznych Elementów teorii poznania, logi-
ki formalnej i metodologii nauk, wydanych jeszcze
w 1929 r.
10. Jednakże istotnym składnikiem sytuacji, w któ-
rej toczyła się bitwa o umysł, był fakt, że zanim jeszcze
władze roztoczyły bardziej troskliwą kontrolę nad wy-
dawnictwami, ukazało się w Polsce parę prac, które
chętnych młodych ludzi mogły przygotować do spotka-
nia z marksizmem. Najważniejsze były wśród nich, jak
sądzę, studium Narcyza Łubnickiego Teoria poznania
materializmu dialektycznego (1947) oraz książeczka
ks. prof. Kazimierza Kłósaka Materializm dialektyczny
(1948). Obie prace wywodziły się z tradycji szkoły
38
Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Iwowsko-warszawskiej i obie trenowały czytelników
w trzeźwej i skrupulatnej analizie.
Kiedy się do nich dodało wspomniane wyżej wpro-
wadzenie Ajdukiewicza (rozszerzony wstęp do przedwo-
jennego podręcznika licealnego zawierającego znakomi-
tą antologię fragmentów z klasyków filozofii; wyznam,
że wychowałem się na jego lekturze), trzy tomy Hi-
storii filozofii Tatarkiewicza oraz znakomitą rozprawę
Ajdukiewicza z 1948 r. o Zmianie i sprzeczności (po-
święconą analizie marksistowskiego twierdzenia, że
wewnętrzne sprzeczności należą do istoty wszelkiego
bytu) - można się było uodpornić na hałaśliwe nie-
chlujstwo i werbalizm marksistów. Z ponurym rozba-
wieniem wysłuchiwałem potem wykładów o imperiali-
stycznej filozofii logicznego pozytywizmu. Nie potrafiłem
brać na serio Materializmu i empiriokrytycyzmu Lenina
(książki, którą Kotarbiński określił poczciwie jako dzie-
ło amatora). Musiałem brnąć, ze wstrętem przez nie-
przeliczone strony Wstępu do teorii marksizmu Schaffa;
ale, pomijając już całą żonglerkę nieostrymi pojęciami,
jak można było poważnie traktować dzieło naukowe,
którego tekst podlegał zmianom (dokonywanym cicha-
czem) od jednego ideologicznego plenum KC do dru-
giego?
Tak więc kto nie godził się na bierną rolę łupu
w bitwie o umysły, mógł się był sam uzbroić i wziąć,
choćby w zaciszu własnego mózgu, udział w walce przez
samodzielne rozważanie argumentacji obu stron. Nie
było to łatwe - bo, jak powiedziałem, dostęp do nie-
ortodoksyjnych publikacji był ograniczony i coraz
trudniejszy, nawet w bibliotekach uniwersyteckich -
ale było możliwe.
Nie zgadzam się też z zarzutem ks. prof. Józefa
Tischnera, że zawodowi filozofowie uniwersyteccy nie
Bitwa o umysł 39
tylko nie dostrzegali marksizmu jako przeciwnika filozo-
ficznego, ale że ich skryta pogarda dla marksizmu prze-
rodziła się w postawę niezaangażowania w moralny i ide-
owy konflikt narodu^. Owo "niezaangażowanie", tzn. -
milczenie, zostało im siłą narzucone. Póki mogli, sta-
wiali opór. Ajdukiewicz np. ogłosił wymowną obronę
wolności nauki jeszcze w 1948 r.; w rok później podob-
na publikacja byłaby niemożliwa19. I on, i Kotarbiński,
oskarżani o "idealizm" i inne okropności, ogłosili ob-
szerne odpowiedzi na postawione im zarzuty; ale wolno
im było tylko wykazywać sprzeczności w tekstach par-
tyjnych krytyków, nie zaś wykazywać mętniactwo i pry-
mitywizm ich poglądów.
Nie zgadzam się również z ogólniejszym twierdze-
niem ks. Tischnera, że filozofowie polscy przed wojną -
poza bardzo nielicznymi wyjątkami - nie przygotowali
polskiej inteligencji na konfrontację z marksizmem10.
Wyrabianie przez szkołę Iwowsko-warszawską rygorów
jasnego i precyzyjnego myślenia oraz wymogów świa-
domości metodologicznej było najlepszym przygotowa-
niem, aby stawić czoło intelektualnej żonglerce, którą
przedstawił marksizm. Przejrzyste i lojalne przedsta-
wienie ogromnej rozmaitości dorobku filozofii europej-
J. Tischner, dz. cyt., s. 26. Na s. 139 autor pisze, iż "materia-
lizm historyczny dziwnym zbiegiem okoliczności znalazł się poza za-
sięgiem zainteresowań katolików". Ależ nic podobnego, wręcz
przeciwnie (ks. Piwowarczyk mi świadkiem); ale pisanie o materia-
lizmie historycznym wciągało natychmiast do bezpośredniej kon-
frontacji politycznej, a tu już czuwała cenzura.
K. Ajdukiewicz, Co to jest wolność nauki, "Życie Nauki"
1948, nr 6. Tekst zresztą ocenzurowano, w pełnej wersji ukazał się
dopiero w 1957 r.; K. Ajdukiewicz, Język i poznanie, t. II, Warszawa
1985, s. 266-281.
20 J. Tischner, dz. cyt., s. 158.
40 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
skiej w dziele Tatarkiewicza uczyło rozumienia i sza-
cunku dla myślących inaczej niż my w tej chwili; łącze-
nie przez S. Ossowskiego analizy semiotycznej z socjo-
logią empiryczną (brał też pod uwag? prace marksi-
stów) torowało drogę pełniejszemu zrozumieniu zjawisk
i procesów społecznych. Jakże jednak mieli nas przed-
wojenni humaniści przygotować na pancerny najazd
bredni odzianej w zbroję ideologii postępu, jedynie
prawdziwej wiedzy i naukowego poznania nieuchron-
nych procesów dziejowych? Były zresztą dostępne, wy-
dane w 1936 r., dwa tomy Wieku dziewiętnastego Ber-
tranda Russella (tytuł oryginału: Freedom and Organiza-
tion 1814-1924), ze znakomitą analizą krytyczną teorii
Marksa i Engelsa.
Próba stalinizmu była próbą zarówno intelektualną,
jak i moralną, a najlepszym sposobem, jakim filozofo-
wie polscy mogli się do niej przygotować, było wytwa-
rzanie dobrej filozofii. Filozofia II Rzeczypospolitej sta-
ła na poziomie światowym.
Jest jasne: gdyby Polacy spodziewali się katastrofy
poddania komunistyczno-stalinowskiej dominacji, mo-
gliby przedsięwziąć jakieś kroki przygotowawcze. Spoś-
ród tych, którzy tę katastrofę przewidzieli, Witkacy po-
pełnił samobójstwo, a niektórzy inni zdecydowali się
poprzeć Nowy Ład.
Rozpatrywany jako konstrukcja intelektualna ów-
czesny marksizm rzeczywiście zasługiwał na pogardę.
Motywy jego akceptacji rzadko miały coś wspólnego
z filozoficznymi zaletami marksizmu albo nawet z fak-
tem (rzekomego) urzeczywistniania tej teorii przez sy-
stem realnego socjalizmu. Widać to całkiem wyraź-
nie zarówno w Zniewolonym umyśle Miłosza, jak
i w znacznie bogatszej faktograficznie Hańbie domowej
Trznadla.
Bitwa o umysł 41
Rzeczywista rola polskich filozofów nie-marksistow-
skich, przede wszystkim ze szkoły Iwowsko-warszaw-
skiej, w bitwie o umysł została najpełniej opisana i jak
sądzę najwłaściwiej oceniona w ogromnej, bardzo szcze-
gółowej i specjalistycznej (a w Polsce prawie nie znanej)
księdze Zbigniewa Jordana Filozofia i ideologia: Rozwój
filozofii i marksizmu-leninizmu w Polsce od Drugiej
wojny światowej, wydanej w 1963 r. Cytuję: Nie jest
przesadą powiedzieć, że wynik mógłby być inny, gdyby
filozofia polska od pokoleń nie była uodporniana prze-
ciwko wszelkim formom irracjonalizmu przez systematy-
czne uprawianie logicznych i innych naukowych procedur
i gdyby nie mogła czerpać z tych zasobów (...) Gdyby
filozofowie polscy (...) ulegli poza-logicznym naciskom
lub zaprzestali stawiania oporu mętnemu myśleniu i błęd-
nym rozumowaniom, zostałoby przegrane cos więcej niż
tylko teoretyczna debata21. Odnosi się to nie tylko do
filozofów; naukowcy polscy, pracujący w innych dzie-
dzinach, również mogli i często potrafili korzystać
z bezcennego dorobku, jakim były umocnione lub wy-
tworzone w okresie II Rzeczypospolitej wysokie stan-
dardy metodologiczne i logiczne pracy badawczej.
11. Znamienne, że walcząc z metafizyką i niezliczo-
nymi wcieleniami wszędobylskiego idealizmu (popular-
na była odpowiedź Lenina na pytanie, czy gorszy jest
idealizm obiektywny, czy subiektywny: Oba są gorsze.)
niechętnie korzystano z wypowiedzi żyjących filozofów
polskich, takich jak Kotarbiński. Oni sami bowiem,
upierający się przy swoich "burżuazyjnych" przekona-
Z.A. Jordan, Philosphy and Ideology. The Deyelopment ofPhi-
losophy and Marxism-Leninism in Poland sińce the Second Worid
War, Dordrecht 1963, s. XII.
42 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
niach, byli przedmiotem surowej krytyki. Natomiast
z Carnapa i jemu podobnych cudzoziemców strzelano
najchętniej do filozofów katolickich.
Nie tworzyli oni bynajmniej jednolitej grupy; więk-
szość stanowili neotomiści, ale byli wśród nich i myśli-
ciele bliscy szkole Iwowsko-warszawskiej. Atakowano
ich frontalnie i z jednakowym ferworem jako fideistów;
słowu temu nadano charakter pogardliwej obelgi. Wia-
ra w Boga uważana była przez marksistów (miłosiernie
opuszczam nazwiska) jako nie tylko jawnie reakcyjna,
ale również intelektualnie kompromitująca. Z drugiej
strony jednak istnienie Boga było dopuszczanym przez
cenzurę tematem polemik: katolikom przyznającym się
do śmiesznego anachronizmu pozwalano się wypowia-
dać w jego materii; inne debaty, namacalnie bliższe
praktycznych odniesień, tłumiono bardziej surowo.
Warto o tym pamiętać, bo Kościół bywa niekiedy oskar-
żany o egocentryczne skupianie się na problemie ateiz-
mu jako podstawowym. Wynikało to nie tylko z uza-
sadnionego pryncypializmu, ale i ze względów prakty-
cznych. Po 1949 r., otwarta krytyka marksizmu na ja-
kiejkolwiek innej płaszczyźnie stała się prawie niemoż-
liwa.
Filozofowie uniwersyteccy rozporządzali w pierw-
szych latach po wojnie swoimi specjalistycznymi czaso-
pismami, które wkrótce zresztą zlikwidowano. Myślicie-
le katoliccy byli jeszcze przez krótki okres - do po-
czątku 1953 r. włącznie - w sytuacji nieco lepszej, bo
istniało parę niezależnych pism, z "Tygodnikiem Pow-
szechnym" na czele. Jak zasadnicze, żywe i nadal aktu-
alne starali się toczyć polemiki, można się przekonać
np. spoglądając na interwencje cenzury w wydanym
w 1985 r., a więc po blisko czterdziestu latach zbiorze
artykułów ks. Jana Piwowarczyka Wobec nowego cza-
Bitwa o umysł 43
su' szczegółowe i uporządkowane omówienie zawartości
Tygodnika Powszechnego" a także innych czasopism
katolickich z lat 1945-53 zawiera staranna książka Mi-
chała Jagiełły "Tygodnik Powszechny" i komunizm
n<)45-1953)22. Nie będę streszczał tej arcyciekawej
publikacji; dla celów niniejszego szkicu będą przydatne
dwa stwierdzenia, których dokumentację można w niej
znaleźć. Po pierwsze, Kościół i katolicy polscy nie potę-
piali nowego ustroju i wiązali z nim nadzieje na wzrost
sprawiedliwości społecznej: Jeżeli inne rozwiązania, nie
rękami katolików dokonywane, wydają się ten cel na
pewnym odcinku osiągnąć, to nie wolno katolikom tych,
choćby tylko częściowych osiągnięć odrzucać13. Zdawali
się nawet łudzić co do możliwości owocnego współ-
istnienia: w kwietniu 1947 r. Episkopat uważał za
realistyczne postulowanie, w memoriale skierowanym
do premiera Cyrankiewicza, by Polska została określo-
na w konstytucji jako państwo chrześcijańskie. Po dru-
gie, Kościół i katolicy wielokrotnie deklarowali goto-
wość do lojalności i otwartości, która może zdumiewać
w świetle nie tylko późniejszych doświadczeń, ale
i ówczesnej wiedzy o zakresie i metodach prześladowań
politycznych. Zajmowali więc pozycję czysto obronną.
12. Jakimi sposobami prowadzili bitwę nacierający?
Nie tylko słowem i nie głównie słowem. Chociaż stwo-
rzono bazę społeczno-ekonomiczną dla "socjalistycznej"
nadbudowy i chociaż głoszono ewidentną naukowość
marksizmu, walka w dziedzinie myśli toczona była
przede wszystkim środkami fizycznymi. Wykładowcom
Wyd. Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1988.
J. Turowicz, W stronę uspołecznienia, "Znak" 1946, nr l.
44 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
odbierano prawo nauczania, zwalniano ich z pracy lub
przesuwano do zajęć nie pozwalających na kontakt z
studentami, zamykano wydziały filozoficzne i socjolo
giczne, likwidowano pisma i stowarzyszenia zawodowe
odmawiano ogłaszania i wznawiania książek uznanych
za sprzeczne z marksizmem, atakowano i szantażowano
opornych, wyrzucano ze studiów itd. Przyjęcie oficjalnej
ideologii stawało się podstawowym kryterium awansu
we wszelkiej działalności intelektualnej. Jak pisze
Bohdan Cywiński, niszczenie niezależnych pism i zastra
szanie ludzi wyprzedzało wszelkie polemiki; Cywiński
ukazuje to na przykładzie prześladowań Kościoła, ale tą
samą taktykę stosowano i na froncie pozareligijnym24
Walka z katolicyzmem odgrywała jednak w Polsce
rolę kluczową. Warto tu przypomnieć parę faktów
przytoczonych przez ks. Alojzego Orszulika w szkicu
historycznym "Znaczenie prasy w życiu Kościoła i stan
prasy katolickiej w Polsce"25. Oto 17 lipca 1952 r. re-
daktorzy naczelni piętnastu pism katolickich zwrócili
się do Prezydenta PRL Bolesława Bieruta w sprawie
zaostrzającej się cenzury, utrudnień w kolportażu
i ograniczeń w przydziale papieru. Pisali, że Główny
Urząd Kontroli Prasy nie pozwala skutecznie przeciw-
działać fałszom i zarzutom, choćby były najbardziej nie-
słuszne i krzywdzące. Stąd paradoksalny widok: w kraju
najszerzej bodaj katolickim właśnie katolicyzm staje się
przedmiotem najcięższych zarzutów, a prasa katolicka
nie zabiera publicznie głosu, jak gdyby w jego obronie nie
miała nic do powiedzenia. 21 IV 1953 r. Sekretarz Epi
" B. Cywiński, I was prześladować będq..., "Widnokrąg" 1987
nr 6/7, s. 73, 77.
25 Pismo Okólne Sekretariatu Episkopatu Polski, 1988, nr 24
s. 23-24.
Bitwa o umysł 45
skopatu, bp Zygmunt Choromański, pisał do Rady Mi-
nistrów: Doszło do tego, że skreślano 50% do 75% mate-
riału; w wielu wypadkach cenzura dawała swoje wstawki.
(...) Skreślano cytaty z Pisma Św.; liturgiczne i trady-
cyjne modlitwy: (...) artykuły o życiu wewnętrznym -
jako zachęcające do biernego oporu (!?); artykuły
ascetyczne o cierpieniu - jako że problem cierpienia nie
powinien istnieć (!?); zagadnienia miłości bliźniego; skreś-
lano nawet artykuły o pokoju, a to dlatego, że usypiają
czujność; skreślano kazania pasyjne o męce Chrystusa
Pana, bowiem mają charakter cierpiętniczy (!?); żądano
modlitw antyimperialistycznych (...).
Wkrótce potem, w memoriale do Bieruta (wówczas
już premiera) z 8 V 1953 r. znanym pod nazwą "Non
possumus", biskupi pisali: Znika faktycznie prasa kato-
licka w Polsce. A znika bynajmniej nie z ubóstwa myśli
- bo nie ubóstwo myśli sprawiło cenzorom tak wiele kło-
potu, zmuszając ich do wykonania cięć tak niezliczonych
i tak radykalnych: znika nie dla wygody czy przez znie-
chęcenie katolickich pisarzy czy redaktorów (...) znika
nie z braku czytelników (...) Znika po prostu na rozkaz,
dany z góry. Odpowiedzią owej góry było aresztowanie
prymasa Wyszyńskiego 25 IX 1953 r.
13. Cz. Miłosz pisał (w tymże 1953 r.) w Zniewolo-
nym umyśle: Nacisk zorganizowanej machiny państwo-
wej jest niczym w porównaniu z naciskiem przekony-
wującej argumentacji. Byłem w Polsce na zjazdach przed-
stawicieli różnych dziedzin sztuki, gdzie po raz pierw-
szy omawiano teorię socjalistycznego realizmu. Stosunek
sali do mówców, wygłaszających przepisowe referaty, był
zdecydowanie wrogi. Wszyscy uważali socjalistyczny rea-
lizm za urzędowo narzuconą teorię, prowadzącą do opła-
kanych wyników, jak dowodził tego przykład sztuki ro-
46 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
syjskiej. Próby wywołania dyskusji nie udawały się. Sala
milczała. Zwykle znajdował się jeden odważny, który
przypuszczał atak pełen hamowanego sarkazmu, przy
milczącym, ale wyraźnym, poparciu całej sali. Odpowiedź
referentów miażdżyła atakującego znacznie lepiej prze-
prowadzoną argumentacją, i aby wypadła jeszcze moc-
niej, zawierała całkiem dokładne pogróżki pod adresem
kariery i przyszłości niesfornego osobnika26.
Tylko ostatnie zdanie brzmi prawdziwie; reszta
obrazu jest fikcją. Miłosz wyjechał z Polski, jako dy-
plomata, pod koniec 1945 r., na parę lat przed prokla-
mowaniem realizmu socjalistycznego obowiązującym
stylem w sztuce; nie mógł więc uczestniczyć w "wielu"
konferencjach stowarzyszeń twórczych. Brał jednak za-
pewne udział w pierwszym powojennym zjeździe litera-
tów, który rozpoczął się 30 VIII 1945 r. w Krakowie.
Zachował się dziennik Wacława Borowego, czołowego
wówczas krytyka i historyka-literatury, interesującego
się również zagadnieniami filozoficznymi i metodologi-
cznymi. Borowy zapisywał: Program do ostatniej chwili
nie był ujawniony. Okazuje się, że pierwszy poranek wy-
pełnić mają odczyty wyrazicieli przekonań urzędowych
"Odrodzenia" i "Kuźnicy": Ważyka, Jastruna, Przybosia,
Kornackiego, z dodatkiem jeszcze podrzędniejszego Po-
lewki. (...) słyszymy to, cośmy już dziesiątki razy czytali.
Ważyk gromi wiarę w twórcze siły intuicji i upewnia, że
tylko rozum ludzki ma zdolność budowniczą. Potępia (...)
podział twórczości na świadomą i podświadomą. Ale kry-
zys kulturalny naszych czasów - ciągnie - sięga głębiej:
jest to kryzys idealistycznego myślenia. Decydującą rolę
w walce o los narodu naszego odegrało państwo, zbudo-
Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 26.
Bitwa o umyśl 47
wane na zasadach materializmu społecznego: ono, rzecz
zrozumiała, musi mieć wpływ i na dziedzinę naszej myśli.
Czołgami i armatami państwo to dowiodło wobec historii,
że jego system jest słuszny. (...) Jastrun podobnie: przy-
pomina, że okres między dwiema wojnami cechuje wiara
w wartości irracjonalne1''. Atakowano kult eksperymen-
tu oderwanie od potrzeb społecznych i tak dalej. Ani
słowa jeszcze o realizmie socjalistycznym: programem .
był humanizm i przykład ludzi radzieckich.
Borowy uważa, że argumenty były wszystkim dobrze
znane. On pierwszy odpowiadał; jego polemika, uprzej-
ma i rzeczowa, skupiona na faktach, a nie teoriach,
spotkała się z aplauzem słuchaczy i sprawiła, że prele-
genci spuścili z tonu i odżegnali się od intencji zmusza-
nia uczestników do czegokolwiek. Tak to przebiegało
na początku; później brakło zarówno polemistów, jak
i rzeczowości, nie brakło pogróżek. Zresztą królowała
demagogia.
A także strach. Bohdan Korzeniewski wspomina
w Sławie i infamii, że w 1949 r. podczas narady
w Oborach, poświęconej teatrowi, najostrzej atakował
go, jako reakcjonistę, Cz. Miłosz, który chciał w ten
sposób zasłużyć na powrót za granicę...28
14. Sięgam do własnej pamięci. Połowa październi-
ka 1950 r., narada produkcyjna (taka była oficjalna na-
zwa!) warszawskiej polonistyki. Przedmiotem skoncen-
trowanego ataku jest jeden z naszych profesorów, właś-
nie W. Borowy. W swoich wykładach i podczas zajęć
27 W. Borowy, Z Dziennika, "Znaki Czasu" 1986, nr l,
s. 31-35.
28 M. Szejnert, Sława i infamia. Rozmowa zprof. Bohdanem Ko-
rzeniewskim. Wydawnictwo Pokolenie, Warszawa 1988, s. 60-61.
48 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
zachowywał się ostrożnie; stwierdzał tylko, kiedy temat
tego wymagał, że nie jest marksistą. Teraz kohorty
S. Żółkiewskiego zarzucają mu religianctwo, irracjona-
lizm, idealizm i reakcyjność; "dowodów" dostarcza wy-
dana przed dwoma laty książka O poezji polskiej
w wieku XVIII, w której Borowy przypisał wielu wier-
szom religijnym tamtego stulecia wysoką wartość este-
tyczną. Paru z nas odważa się wystąpić w obronie pro-
fesora, wzorowego naukowca i znakomitego pedagoga.
Następnego dnia dostajemy po głowie od "Trybuny
Ludu", na szczęście litościwie bez nazwisk, jako wrogo-
wie ludu; Borowy natomiast umiera na udar.
Styczeń 1952 r. Piszę, pod pseudonimem Bogusława
Grodzickiego (ukłon w stronę Nieba w płomieniach) do
"Tygodnika Powszechnego" recenzję tomu szkiców kry-
tycznych Ryszarda Matuszewskiego Literatura na prze-
łomie, wykazując, że sądy oceniające autora nie mają
logicznego związku z wyłożonymi przez niego kryte-
riami. Cenzura konfiskuje tekst w całości. Podejmuję
tenże temat na konwersatorium z teorii literatury za-
chęcony przez opiekuna kursu, Andrzeja Wasilewskie-
go. Zostaję przez kolegów zmiażdżony jako burżuazyjny
obiektywista, padają aluzje do zachodnich imperialisty'cz- '
nych inspiracji, opiekun uśmiecha się rozkosznie.
Przed egzaminami z materializmu dialektycznego
i historycznego nasi zorganizowani w partii i ZMP ko-
ledzy (i koleżanki; te bywały szczególnie zajadłe) spo-
rządzali listy osób ideowo niedojrzałych, które przeka-
zywano egzaminatorom. Przesądzały one o możliwości
uzyskiwanych stopni - nawet najbardziej obkuty wróg
klasowy nie mógł liczyć na więcej niż trójkę, chyba że
udało mu się wślizgnąć na egzamin do samego
prof. Schaffa, któremu jako człowiekowi KC i w ogóle
Wielkiej Figurze list nie podsuwano. Pamiętam skan-
Bitwa o umysł 49
dal iakim było uzyskanie od Schaffa piątki przez kole-
żankę Irenę Stasiewicz, która kiedyś na naradzie pro-
dukcyjnej w przystępie szaleńczej odwagi zadeklarowała
się jako "idealistka". (Nie uchroniło jej to od skierowa-
nia po trzech latach do pracy zamiast na studia magis-
tranckie.) I pamiętam własny egzamin z historii filozofii
składany przed Henrykiem Hollandem już po uprzed-
nim zdaniu (na bardzo dobrze) dwóch egzaminów spe-
cjalistycznych z tegoż przedmiotu przed W. Tatarkiewi-
czem. Egzaminator wykrył ten fakt przy oglądaniu mo-
jego indeksu i potraktował mnie odpowiednio; udało mi
się jakoś przebrnąć, ale zostałem dodatkowo skarcony
za to, że nie umiałem na pamięć obowiązujących for-
muł, które określały rodzaj i stopień niedorastania do
marksistowskich wyżyn Malebranche'a i Leibniza.
Ale każdy, kto owe lata pamięta, może sypać po-
dobnymi - a także o wiele bardziej ponurymi - histo-
ryjkami. Wylecenie ze studiów powodowało wówczas
zwykle zesłanie na prowincję do pracy jako nauczyciel
czy bibliotekarz, ale nieraz oznaczało po prostu nędzę,
bo trędowatym niechętnie dawano pracę. Janusz Szpo-
tański żył, po usunięciu z UW, jakiś czas z roznoszenia
mleka i zbierania butelek...
15. Marksizm-leninizm oraz program realizmu so-
cjalistycznego nie zostały w całości importowane z ze-
wnątrz - miały w Polsce swoich autochtonicznych
zwolenników wśród partyjnych intelektualistów i pisa-
rzy. Idea generalnej odnowy kultury w duchu "proleta-
riackim", droga przedwojennej lewicy, zyskała nagle
upajające szansę realizacji. A chociaż rozdźwięk między
słowami a czynami, między hasłami wyzwolenia czło-
wieka a rzeczywistością wszechmocy tajnej policji
ujawniał się od pierwszej chwili - przez blisko dziesięć
4 - Z Polski ...
50 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
lat komunizm odnosił sukcesy w walce o umysły. Jed
nakże nie działo się tak dzięki sile racjonalnych rgu
mentów. Pierwsze z zacytowanych powyżej zdań ;
Zniewolonego umysłu jest dokładną odwrotnością pra\
dy - to brutalny nacisk systemu nadawał wywo
dom marksistowskich ideologów większość ich moc
Nie tylko dlatego, że wzniecał strach, ale dlatego
że budził respekt dla potęgi nieubłaganych Praw Hi
storii.
Ówczesne "dyskusje", których aż nadto wiele słysza
łem, szybko i nieodmiennie ześlizgiwały się z płaszczyz
ny rozumowań na płaszczyznę obiektywnej wymowy
ideologicznej poglądów nie-marksistowskich (które słu
żyły "obiektywnie" imperializmowi...), politycznych
wyzwisk i pogróżek. Dość zresztą zajrzeć do takich tek-
stów, jak np. "Aktualny etap walki o marksistowska
literaturoznawstwo w Polsce" S. Żółkiewskiego29, by
stwierdzić, że osią wszelkich dowodów teoretycznej
słuszności było odwołanie się do mas walczących o wy-
zwolenie i nowy ustrój i zwycięskiej walki proletariatu,
klasy przodującej, zbrojnej w przodującą teorię. Kto był
górą, miał rację. Musiał mieć rację.
Zdarzali się ludzie tacy, jak mój profesor, Julian
Krzyżanowski, którzy, posiadając znaczny autorytet
naukowy, z wielką wiedzą kojarzyli dyplomację i umie-
jętność chytrych manewrów. Władze wyższe szanowały
ich gotowość do współdziałania np. na gruncie edytor-
skim; konkurenci bali się erudycji i ostrego języka. My,
studenci-niemarksiści, podziwialiśmy ich, ale bez zapa-
łu. Nie była to bowiem obrona, ale uniki; olśniewające
Referat na Zjazd Literacko-Naukowy Polonistów, Warszawa
8-12 maja 1950; "Twórczość" 1950, nr 6, s. 105, 123.
Bitwa o umysł 51
nieraz i zachęcające do pracy, ale nie stanowiące wzoru
, 30
moralnego .
Nie chcę jednak sprawiać wrażenia, że kuszę się
o pełnię obrazu środowiska naukowego tamtych cza-
sów. Chodzi mi w tej chwili o sprowadzenie do właści-
wych wymiarów roli czynnika intelektualnego w przyj-
mowaniu marksizmu. Dodam jeszcze, że jeśli chodzi
o szczegółowe składniki doktryny, to - jak pokazał
niedawno Stefan Amsterdamski na przykładzie Trofima
Łysenki, skutecznego niszczyciela genetyki - o ich
intronizacji decydowały nie treści merytoryczne, ale
układy koniunkturalne i personalne31. I to był modelo-
wy stan rzeczy.
16. Cz. Miłosz martwił się niedawno zdumiewającą
łatwością z jaką Polska wypluła marksizm i przywołał
autorytet jednego z najwybitniejszych umysłów Europy,
Jean-Pauł Sartre'a, który nie żałował czasu na boryka-
nie się z tzw. rozumem dialektycznym37. Zostawiając już
na boku fakt, że Sartre (którego gwiazda zbladła do za-
niku) mógł jako filozof konkurować w mętniactwie
z najtęższymi mędrcami stalinizmu, zapytajmy, czy
znamy jakiś naród, któryby przełknął marksizm i nie
musiał za to gorzko płacić? W ZSRR trzeba teraz sto-
sować silne środki wyksztuśne. Trudno się zgodzić z su-
gestią, że przejście przez chorobę wiary w konieczność
historyczną, zbawienną moc dyktatury proletariatu
Autocharakterystykę analogicznej postawy zawierają wspom-
nienia B. Korzeniewskiego, dz. cyt., np. s. 70.
S. Amsterdamski, O patologii życia naukowego - casus T.D.
Łysenko. "PP" 4/1989, s. 76-77.
32 Cz. Miłosz, Jakby na opak, "Kultura" 1988, nr 6, s. 126.
52 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
i determinizmu ekonomicznego jest warunkiem dobre-
go zdrowia duchowego narodu.
Czegóż jeszcze mieliśmy się byli nauczyć podczas
przymusowych ćwiczeń z teorii i praktyki marksizmu?
Czego jeszcze dowiedzielibyśmy się, dłużej i z większym
zapałem studiując, na temat współczesnych procesów
społecznych i ekonomicznych (nie mówiąc już o biologii
i fizyce)? Czy przygotowałoby to nas lepiej do zrozu-
mienia tego, co się dzisiaj dzieje w ZSRR, na Węgrzech
lub w Polsce?
A przecież: im bardziej serio brało się marksizm
jako filozofię, tym staranniej należało się przyglądać
i podstawowym pojęciom doktryny, i jej wewnętrznej
spoistości, i jej praktycznym konsekwencjom (skoro
głosiła, że jest filozofią ludzkiej praktyki). Przymykanie
oczu na spekulatywność i logiczne luzy teorii podawa-
nych jako racjonalne i naukowe, na ich mijanie się z do-
świadczeniem i na ich bezpośrednie okropne skutki moż-
na było uzasadnić politycznie albo psychologicznie, po-
trzebami walki albo strachem. Nie można tego było
obronić na płaszczyźnie rozumowej.
Myślę, że rolę istotną odegrało w naszej polskiej
walce o umysły rozumienie etyki jako odnoszącej się nie
do świata teorii, ale do świata rąk, oczu, mięsa i krwi,
jak to ujął Bolesław Miciński33.
Dlatego też nie ma się co wstydzić owego łatwego
wyplucia ani faktu, że motywy odrzucania marksizmu
bardzo często nie miały nic wspólnego z teoretycznym
rozumowaniem, a nawet ze znajomością tej doktryny.
Bodźcem do wyplucia była świadomość setek tysięcy
W tomie Podróż do piekieł, 1937; cyt. wg. B. Miciński, Pisma,
Kraków 1969, s. 69.
Bitwa o umysł 53
pomordowanych i zamęczonych, setek tysięcy wię-
zionych. W imieniu ideologii, opartej na marksiz-
mie, dokonywano tylu zbrodni i okrucieństw, wypo-
wiadano tyle kłamstw i tak brutalnie przymuszano
do fałszu, że sama dotykalna rzeczywistość wystarcza-
ła by tę ideologię odrzucić bez rozumowych zastano-
wień.
17. Ci, którzy się marksizmowi przeciwstawiali, do-
konywali wyboru - odrzucając marksizm przyjmowali
coś innego. Był to wybór o paru obliczach. Nie tylko
intelektualny, ale także (w praktyce: nade wszystko)
moralny, a również ludzki, środowiskowy. Przykład
innych odgrywał w tych czasach niszczenia dawnych
więzi społecznych ogromną rolę - większą niż dzisiaj
- szczególnie dla młodzieży. Opis bitwy o umysły był-
by groteskowo niepełny bez wspomnienia roli "Tygod-
nika Powszechnego". Tym, czym na płaszczyźnie filo-
zoficznej były nauki szkoły Iwowsko-warszawskiej, tym
na płaszczyźnie zbiorowego przykładu stało się dla wie-
lu krakowskie środowisko "tygodnikowe".
Nie było to jednak środowisko jedyne. Powojenne
oblicze katolicyzmu polskiego i stosunku doń inteli-
gencji bywają przedstawiane w sposób moim zdaniem
upraszczający. Adam Michnik pisze w swoim świetnym
skądinąd szkicu "Kłopot", że etos polskiej inteligencji
był antykościelny i że szukając remediów na stalinowskie
dogmaty patrzono na Kościół katolicki krytycznie i nie-
ufnie3*. To, co pamiętam, nie zgadza się z tak general-
nymi twierdzeniami.
34
A. Michnik, Kłopot, w tomie Obecność: Leszkowi Kołakow-
skiemu w 60. rocznicę urodzin, Londyn 1987, s. 200.
54 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Jeżeli etos polskiej inteligencji to nie jakaś teoretycz-
na abstrakcja, ale rzeczywiście funkcjonujący zespół
norm postępowania ludzi należących do określonej
warstwy, to trzeba powiedzieć, że ogromna część, może
i większość, polskiej inteligencji wcale antykościelna nie
była. Co najwyżej nie zachowywała się jak posłuszni
wykonawcy kościelnych poleceń. To samo dotyczy pol-
skich intelektualistów: nie byli antykościelni Borowy
ani Konopczyński, Kutrzeba ani Tatarkiewicz, Kleiner
ani Parandowski; wyliczam nazwiska z różnych parafii.
Nie chodzi mi tu jednak o polemikę na temat tworzenia
pojęć porządkujących zachowania zbiorowe. Chodzi mi
o dokładniejszy obraz faktów.
W latach 1949-50 zetknąłem się w Warszawie ze
środowiskiem, które było i inteligenckie, i niepokorne
a zarazem katolickie i w Kościele widzące swojego
sprzymierzeńca. Zbieraliśmy się dość często w mieszka-
niu Zosi Lewinówny przy Łowickiej. Bywali tam: Do-
nia Abakanowicz, Marysia Dernałowicz, Julek Eska,
Leszek Kuc, Felek Sawicki, Adam Stanowski i wielu
innych, których nazwisk nie pamiętam (byłem wśród
nich najmłodszy). Toczyliśmy uczone i żwawe dyskusje
na tematy filozoficzne i społeczne: marksizm, jeżeli się
w nich pojawiał, to jako wyzwanie ideowe do zaanga-
żowania się po stronie pokrzywdzonych, nie jako pro-
blem intelektualny. Prawie wszyscy z tych ludzi trafili
wkrótce pod niedaleki adres więzienia na Rakowieckiej,
gdzie już przebywał m.in., z podobnymi środowiskami
inteligencji katolickiej związany, Władysław Bartoszew-
ski...
Nie wątpię, że takich kręgów było znacznie więcej.
To była ważna część ówczesnej rzeczywistości, w której
wybór był wcale nie taki prosty, jak w wierszu Miłosza
o Borowskim: między gładką ścianą Wschodu a murami
Bitwa o umysł 55
nolskimi Ciemnogrodu. Ci ludzie nie odtwarzali wzoru
nacjonalistycznego Polaka-katolika i tylko demagog
mógłby ich pomówić o "reakcyjność". Mam wrażenie,
że nawet życzliwi skłonni są dziś przypisywać ówczes-
nemu polskiemu katolicyzmowi oblicze i bardziej jed-
norodne, i bardziej ubogie, niż to było w rzeczywistości.
Michnik na przykład myli się twierdząc, że świat kultu-
ralny "Tygodnika" [Powszechnego] był smutny i ubogi,
poprawnie tradycyjny i poczciwie pobożny. Był to, na
owe czasy, świat bogaty i swobodny - mimo wszyst-
kich pastwień się cenzury. Podobnie też kiedy przyno-
siłem o. Stanisławowi Wawrynowi do "Przeglądu Pow-
szechnego" swoje (pseudonimowe) rozważania na temat
np. Alchemii słowa Parandowskiego albo Europejskiej
filozofii współczesnej ks. Innocentego Bocheńskiego -
nie czułem nigdy skrępowania wymogami konfesyjny-
mi; i to pismo było enklawą wolności.
Cytowany przez Michnika Aleksander Wat twierdzi,
że przed ulegnięciem stalinowskiemu totalizmowi ocalił
Polaków masowy katolicyzm narodu, właśnie ów para-
fialny, obskurancki, tak często obskurny katolicyzm pol-
ski, który przecież oczyścił się i pogłębił "w katakum-
bach" i znalazł rzeczywiście pasterza w osobie Prymasa
Wyszyńskiego. Ten katolicyzm uczynił duszę polską nie-
przenikliwą dla magii "ideologii" oraz dla knuta praxis,
i nie zbuntowani literaci, nie rewizjoniści sprawili polski
Październik, ale - obok wykruszania się mocy i spoi-
stości stalinizmu - wytrwały, ciągły, nieugięty opór psy-
* Autor publikował w "PP" 1951-1952 jako Bogusław Gro-
dzicki oraz M.K. (Marian Kowalski). Obszerne omówienie książki
o. I. Bocheńskiego zostało w całości skonfiskowane przez cenzurę
(red.).
56 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
chiczny katolickiego narodu. Myślę, że to efektowne -
ale materii pomieszanie. Masowy i obskurancki katoli-
cyzm polski godził się znakomicie z kolaboracją; przy-
kładem "księża patrioci" i liczne rzesze partyjnych de-
wotów; patronem takiego współistnienia może być Jan
Dobraczyński. Opór mas polegał nie na samej wierze,
ale na wierze połączonej z wiedzą - ze świadomością
tego, jakie są naprawdę (a nie na szpaltach gazet i stro-
nach książek) rezultaty działań systemu. I bez poznań-
skich robotników, bez opierających się kolektywizacji
chłopów rewizjoniści pozostaliby Hamletami w biblio-
tekach.
18. Kiedy szukam słowa-klucza, słowa-zwornika,
które by ujmowało wspólną istotę niezgody i oporu,
znajduję jedno, proste - wierność.
Ale wierność to pojęcie formalne: nie mówi nic
o tym, czemu czy komu jest się wiernym; wartość wier-
ności zależy także od jej treści. Dla różnych ludzi roz-
maite rzeczy były najcenniejsze, rozmaite stawiali na
pierwszym planie wierności. Jedni byli wierni przede
wszystkim religii, inni - prawdzie, inni - pamięci
tych, którzy oddali życie za ideały teraz gwałcone, inni
- kultowi Polski niepodległej. Jednych podtrzymywała
w ich wierności wiara, innych duma i wstyd, które ra-
zem stoją u psychicznych podstaw poczucia honoru.
(Świadectwom zachowania godności przez intelek-
tualistów polskich poświęcił ważną książkę Z dziejów
honoru w Polsce Adam Michnik. Jest to przejmujący
dokument myśli działacza, krytyka i więźnia, zasługują-
cy na wnikliwą analizę, a także na poważną, z szacun-
kiem przeprowadzoną polemikę, bo Michnik zbytnio
rozszerza tytułowe pojęcie /z honorem sensu stricto
mamy do czynienia wśród omawianych przez niego
Bitwa o umysł 57
autorów tylko u Herberta i Szczepańskiego/ i nieco
na siłę łączy ze sobą lubianych pisarzy, zamazu-
jąc istotne różnice np. między Miłoszem a dwoma
właśnie wymienionymi. Ale nie tu miejsce na taką dy-
skusję.)
Postawa wierności jest postawą z natury anty-prak-
tyczną. Jest postawą właściwą etyce kodeksowej, której
normy obowiązują niezależnie od zmiennych okolicz-
ności i niezależnie od konsekwencji, jakie mogą spaść
na działającego. Tamte czasy wielkiej próby, kiedy wy-
bór moralny, wyrażony jednym słowem lub gestem,
mógł zadecydować o całym losie człowieka - stawiały
przed nami pytania zasadnicze, które łatwiej jest formu-
łować w ich wersji starożytnej niż w języku współczes-
nym, przesiąkniętym psychologizmem. Kiedy się wie-
działo o losach bohaterów Podziemia zatłukiwanych
po więzieniach, o wileńskich i wołyńskich akow-
cach wywiezionych w głąb Rosji, kiedy się czytało ofi-
cjalne kalumnie rzucane na powstańców Warszawy,
kiedy się było świadkiem zgarniania przez UB na cmen-
tarzu ludzi składających kwiaty na grobie Baczyńskie-
go, kiedy się widziało dokoła tryumfy obłudy i cyniz-
mu - miało się pokusę, by powtórzyć za Kochanow-
skim: Fraszka cnota! Nie opłaca się być przyzwoitym;
nie ma sensu się poświęcać; te wartości, którym służyli,
za które oddali życie nasi starsi koledzy, są tylko maja-
kami.
Odrzucenie takiego cynizmu (który płynął nieraz
z rozpaczy raczej niż z tchórzostwa) prowadziło do
uznania, że pewne wartości moralne pozostają wartoś-
ciami bez względu na to, jaki los spotyka tych, którzy
potrafią je ocalić. Postawa ta kazała patrzeć na własne
^ciejako na przedmiot: niejako na wartość najwyższą,
śle jako na okazję do tworzenia wartości.
58 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Fiat iustitia, ruat coelum - niech się stanie sprawied
liwość, chociaż runą niebiosa - jest skrajnym wyrazem
etyki kodeksu. Postępuj? w określony sposób nie dlate-
go, że spodziewam się jakichś korzyści czy choćby apro
baty, ale dlatego, że takie są wymogi moich zasad. Jest
to więc postawa sprzeczna nie tylko z utylitaryzmen
ale w ogóle z tendencjami pragmatycznymi przeważają
cymi w moralności Zachodu od lat dwustu. Jest rów
nież nieczuła na argumenty praktyczne w rodzaju tych
które wytaczają w świetnym opowiadaniu Jana Józefa
Szczepańskiego "Koniec legendy" trzeźwi i rozsądni
intelektualiści, schowani pod nazwiskami Sicińskiego
i Wielgosza, tłumaczący w styczniu 1945 r., że trzeba
być realistą, podporządkować się konieczności, Zachód
zostawił nas samych itd. Jest to, słyszeliśmy tysiąc
razy, etyka szaleńców, którzy narażają siebie i innych
dla obrony abstrakcyjnych ideałów. Nie odwołuje się do
nadziei ani przeżycia, ani nagrody. Ale w obliczu prze
mocy jest to jedyna postawa pozwalająca ocalić własną
godność i honor. I tylko to jest jej nagrodą.
Pełnym poetyckim wyrazem tej postawy jest Herbe
towskie "Przesłanie Pana Cogito":
bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny
w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy
(...)
idź bo tylko tak będziesz przyjęty do grona zimnych cza-
szek
do grona twoich przodków: Gilgamesza Hektora Rolanda
obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów
Bądź wierny Idź
Postawa ta pociągała za sobą twarde konsekwencje
Upierając się przy wierności mimo wszystko człowiek
stawiał się wówczas poza współczesnością, poza dzieje
Bitwa o umysł 59
.o się właśnie historią. Było to wyłącznie bolesne i nie-
c<+ al^ . , . . • •.
naturalne. Wspominałem JUŻ o tym, że poczucie, iż
zamknęła się bezpowrotnie jedna epoka dziejów i otwo-
rzyła inna - było po 1945 r. powszechne, przeżywa-
ne po sześciu latach wojny nie tylko psychicznie, ale
biologicznie. Kto się do tego nowego etapu nie włą-
czał, sam siebie usuwał na jakiś pozahistoryczny mar-
gines; a włączenie się bez współuczestnictwa było
trudne, zwłaszcza dla młodych. Na co niby mieli cze-
kać?
Ówczesne tak częste w literaturze i humanistyce
ucieczki w przeszłość - do powieści i eseju historycz-
nego, do dłubania się w starożytnościach, do antycz-
nych motywów w poezji - były nie tylko manewrami
pozwalającymi omijać pułapki aktualności i czujność
cenzury. Były także zabiegami pozwalającymi się prze-
nieść do innej rzeczywistości, umieścić się poza współ-
czesnym konkretem. Historia PRAWDZIWA działa się
kiedyś dawniej; fałszywa dzisiejszość zasługiwała na od-
trącenie. Kiedy sobie człowiek uświadomił sztuczność
takiego stanowiska, robiło mu się głupio. Wyłączanie
się ze współczesności odczuwaliśmy jako coś wstydliwe-
go; "emigracja wewnętrzna" nie dawała bynajmniej po-
czucia komfortu psychicznego.
19. Bitwa o umysł nie zakończyła się ani ze śmiercią
Stalina, ani po XX zjeździe KPZR, ani po październiku
1956 r.; trwała jeszcze przez lata sześćdziesiąte, choć
prowadzona z malejącym ferworem ideowym i słabną-
cymi siłami. Kończy się ostatecznie na naszych oczach.
Jak się kończy, każdy widzi.
Pokonany marksizm pozostawił po sobie szkielety
struktur organizacyjnych narzuconych nauce polskiej
1 krępujących jej rozwój; pozostawił wiele fatalnych
60 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
programów nauczania i podręczników . Zostały też po
nim mętne osady w przyzwyczajeniach umysłowych
dzisiejszych Polaków: skłonność do myślenia w kate-
goriach deterministycznych, a nawet fatalistycznych;
skłonność do przyjmowania rozmaitych teorii gło
szących, że "coś się kryje" za naturalnymi, tj. sponta
nicznymi procesami ekonomicznymi i społecznymi; nie
docenianie roli przypadku i żywiołowości w życiu zbio
rowym.
Jednakże końcowy rezultat bitwy okazał się, sądzę
ogólnie pożyteczny. Skutkiem paradoksalnie dobro
czynnym było uczenie się na przykładach negatywnych
Zetknięcie się z doktryną monolityczną, arogancką i to
talitarną wywoływało, na drodze przekornej reakcji, po
trzebę pluralizmu i tolerancji dla odmiennych stano
wisk, postulaty wzajemnego poszanowania i rzetelność
w stosunku do poglądów sprzecznych z naszymi. Po
stawy takie rozpowszechniły się w środowiskach inte
lektualnych i stały się częstsze niż dawniej w życiu pub
licznym.
Wyraźnie wzrosły wymogi warsztatowe w dziedzinach
humanistyki. Niemarksiści starali się maksymalnie do
zbroić w erudycję, wzmocnić przez staranne badanie
źródłowe, uściślić metody analiz, szukać nowych po
i aspektów. Marksiści, zwłaszcza od chwili kiedy terror
przestał być ich najsilniejszym sprzymierzeńcem, usiło-
wali nie pozostać w tyle i wykazać, że są autentycznymi
naukowcami, a nie propagandzistami przetrawiającymi
ideologiczne slogany. Zarazem wzrosła znacznie świa-
domość moralnego sensu decyzji podejmowanych
Patrz np. J. Prokop, Stalinowskie dziedzictwo uniwersyteckit
edukacji, "Tygodnik Powszechny", 28 VII 1988.
Bitwa o umysł 61
dziedzinie nauki i kultury w ogóle. Z biegiem czasu
zaczęły się również zaostrzać kryteria moralne, politycz-
ne i społeczne stosowane do oceny publicznych zacho-
wań intelektualistów, artystów i w ogóle inteligencji.
Wszystko to były oczywiście procesy długofalowe, nie-
które kulminowały dopiero w okresie stanu wojennego,
ale ich korzenie tkwiły w latach stalinowskich.
Fakt sprawowania władzy, i to absolutnej, wydoby-
wał na ogół z marksistów to, co w nich i ich teorii było
najgorsze; z ich przeciwników to, co w nich było najlep-
sze. To ostatnie odnosi się zwłaszcza do intelektuali-
stów katolickich. Skuteczność ich oporu polegała nie
tylko na wierności religii, ale i na ponownym, inten-
sywnym i głębokim przemyśleniu wielu kwestii spor-
nych - tych zwłaszcza, w których podnoszeniu mark-
siści uzyskiwali największe sukcesy teoretyczne i uczu-
ciowe - a więc przede wszystkim kwestii sprawiedli-
wości społecznej i gospodarczej oraz roli pracy ludzkiej
w ogólnym obrazie świata. Prowadziło to do rewizji
wielu dotychczasowych poglądów i postaw 6.
O dobroczynnych skutkach bitwy możemy dziś
mówić WYŁĄCZNIE dlatego, że ją atakująca strona
przegrała. Zarówno ci, dla których oficjalna doktryna
była wyzwaniem do samodzielnego uporania się z prob-
36 Por. J. Tischner, Spór o człowieka czyli komunizm i chrześci-
jaństwo w Polsce po II Wojnie Światowej, "Krytyka" 28-29 (1988),
s. 82-92. Odniesione zwycięstwo intelektualne, a także zajęcie
przez Kościół i katolicyzm jawnie czołowej roli w życiu zbiorowym
Polaków, przesłania dziś w popularnej świadomości obraz tamtych
ciężkich lat, kiedy prześladowany katolicyzm był w defensywie, któ-
ra miała swoje momenty zarówno heroiczne jak i wstydliwe i upo-
karzające. Ale to tamte właśnie lata "próbowania ogniem", opisy-
wane przez Bohdana Cywińskiego w Korzeniach tożsamości, zade-
kowały o dzisiejszych tryumfach.
62 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
lemami stawianymi przez marksistowską tradycję filo-
zoficzną i ideową, jak i ci, którzy tę doktrynę przyjęli
w całości lub części - dopiero po ustaniu terroru i po-
rzuceniu przez marksizm pretensji do bycia Prawdą
Absolutną i Jedyną mogli wyciągać rzeczowe wnioski
ze swoich przemyśleń. Naukowcy, którzy jeszcze i dzi-
siaj gotowi są przyznawać się do czerpania inspiracji
z dorobku marksizmu - robią to dzięki jego polity-
cznej klęsce, w innej i mniej dwuznacznej sytuacji. Mark-
sizm może być znowu traktowany tak, jak go traktował
burżuazyjny obiektywista Tatarkiewicz - jako jedna
z historycznych teorii filozoficznych. Tak to my wszys-
cy, którzyśmy z marksizmem walczyli, pomogliśmy mu
się unormalnić.
Podobnie zresztą ci, którzy tłumacząc swoje wielo-
letnie członkostwo w partii wskazują z aprobatą na głę-
bokie przeobrażenia w Polsce po II wojnie światowej,
o jakich współczesna młodzież nie ma pojęcia37 - mogą
to robić tylko dzięki temu, że komunistyczne plany
stworzenia społeczeństwa nowego typu i przerobienia
świadomości narodu zawaliły się. Z "owoców rewo-
lucji", ze zniknięcia dawnych konfliktów klasowych
i wyzysku ekonomicznego, z wytworzonego poczucia
równości społecznej możemy zacząć korzystać dopiero
teraz, za "Solidarności".
Bitwa o umysł, tak sromotnie przegrana przez agre-
sorów, nie była daremna: pamięć o niej pozostaje
ostrzeżeniem, a jej przebieg i wynik weszły nie tylko do
historii, ale i do trwałego dorobku naszej kultury -
i naszej moralności publicznej.
(1988/9)
37 Czy rozum zdąży przed klęską - z pro f. Henrykiem Samso-
nowiczem rozmawia Urszula Biełous, "Polityka", 14 I 1989.
Domicyl czyli pośmiertna zemsta PRL-u
Ordynacja, według której odbędą się pierwsze po
53 latach wolne wybory do Sejmu i Senatu, przyznaje
prawo do kandydowania na posłów i senatorów obywa-
telom polskim, którzy "stale zamieszkują na terytorium
Rzeczypospolitej Polskiej co najmniej od 5 lat" (art. 8).
Przepis ten, w żadnej poprzedniej polskiej ordynacji
wyborczej nie obowiązujący, jest oparty na nowej po-
prawce do konstytucji, wprowadzonej 19 kwietnia
1991 r. (Projekt zmiany w konstytucji, wprowadzającej
zasadę domicylu, przedstawiła Komisja Konstytucyjna
Sejmu pod przewodnictwem Bronisława Geremka; prze-
ciwko tej zmianie głosowali głównie posłowie OKP;
Prezydent zmianę w konstytucji podpisał, protestując
i zapowiadając późniejsze wniesienie własnej poprawki;
Jego sprzeciw został następnie przez Sejm odrzucony.)
Zasada domicylu - tak się ten przepis uczenie nazywa
~ przyciągnęła niewiele uwagi; wypowiedziało się na jej
temat w prasie zaledwie kilka osób. To milczenie było
też znamienne. Myślę, że chociaż zastosowanie i skutki
tej zasady są już sprawą przesądzoną, warto się nad nią
zastanowić - nie budząc już podejrzenia, że się chce
sobie samemu coś "załatwić".
64 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Trybunał Konstytucyjny, zapytywany o "powszech-
nie obowiązującą wykładnię" art. 8 ordynacji, stwier-
dził, że "stałe zamieszkiwanie" oznacza "przebywanie
z zamiarem stałego pobytu w jakiejkolwiek miejsco-
wości, położonej na terytorium RP w tym czasie
(5 lat)". Stwierdził również, że "stałe zamieszkiwanie
jest sprawą faktu" - co znaczy najwidoczniej, że nie
jest ono równoznaczne z zameldowaniem. Wynikałoby
z tego, że np. wszyscy pracownicy polskich placówek
zagranicznych są biernego prawa wyborczego pozba-
wieni.
Można wiec być przedstawicielem Rzeczypospolitej,
nie będąc równocześnie jej pełnoprawnym obywatelem.
Tak jest np. z naszymi nowymi ambasadorami w Bruk-
seli (przy Wspólnocie Europejskiej) i w Paryżu, Janem
Kułakowskim i Jerzym Łukaszewskim, którzy do nie-
dawna byli emigrantami.
Art. 8 ordynacji wyborczej ogranicza jednak przede
wszystkim wolność nie kandydowania, ale WYBIERA- j
NIĄ. Mimo że konstytucja przyznaje władzę zwierzch-
nią "Narodowi", a wszystkim obywatelom równe prawa
- równocześnie decyduje, kogo wolno wybierać, a ko-
go nie. Autorzy poprawki konstytucyjnej i ordynacji
uzurpowali sobie przywilej decydowania, kogo "suwe-
renni" obywatele mogą wysunąć jako kandydata, aby
potem w wolnym głosowaniu wybrać go lub nie wy-
brać. Jest to przejaw paternalizmu wobec wyborców,
typowego dla komunistów (którzy wiedzieli lepiej, jakie
książki należy czytać i jakiego radia słuchać - więc
stosowali cenzurę i uruchamiali stacje zagłuszające).
Mimo, że ogłaszamy chętnie nasze obecne wkracza-
nie do III Rzeczypospolitej - zapis o wymogu 5 lat sta-
Domicyl czyli pośmiertna zemsta PRL-u 65
łego przebywania przyznaje PRL zasadniczy prymat
nad Niepodległą Rzeczpospolitą. I mimo, że Prezydent
Lech Wałęsa przejął od Ryszarda Kaczorowskiego, Pre-
zydenta Rządu RP na Wychodźstwie, insygnia II Rze-
czypospolitej, nawiązując z nią symboliczną łączność
ponad obcym ciałem PRL - zasada domicylu jest wy-
razem odwrócenia się od całej polskiej emigracji polity-
cznej. Ludzie, którzy trwali na wychodźstwie, by tam
kontynuować tradycje niepodległego państwa, po odzy-
skaniu niepodległości okazali się obywatelami drugiej
kategorii: nie mogliby w pełni włączyć się w życie poli-
tyczne kraju ojczystego. Tak samo i ci, którzy zostali
zmuszeni do wyjazdu (lub pozostania za granicą) w la-
tach osiemdziesiątych. Gdyby zechciał do Polski wró-
cić Jerzy Giedroyc - nie mógłby kandydować na posła
czy senatora. Tak samo Tadeusz Żeńczykowski, w ro-
ku 1938 najmłodszy poseł do ostatniego Sejmu II Rze-
czypospolitej.
Gdyby analogiczną zasadę zastosować w wyborach
styczniowych roku 1919, kiedy budowaliśmy II Rzecz-
pospolitą - wśród reprezentantów narodu nie mogliby
się byli znaleźć ani Józef Piłsudski, ani Gabriel Naru-
towicz, ani Roman Dmowski. Gdyby zasadę taką wpro-
wadzili po ostatniej wojnie Francuzi - odsuniętoby
de Gaulle'a...
Ustawa dyskryminuje i działaczy emigracji niepod-
ległościowej, i tych żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na
Zachodzie, którzy nie wrócili do Polski (i w ten sposób
uchronili się przed stalinowskimi więzieniami), i tych,
którzy postanowili zdobyć wiedzę i doświadczenie
w krajach demokratycznych, a teraz chcieliby je wyko-
rzystać w ojczyźnie. Obywatelami polskimi drugiej ka-
tegorii zostali na przykład Władysław Bartoszewski,
S-Z Polski ...
66 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Lidia Ciołkoszowa, Mirosław Chojecki, Bohdan Cy-|
wiński, Zbigniew Herbert, Piotr Jegliński, Leszek Ko-
łakowski, Waldemar Kuczyński, Jerzy Lerski, Ludwik
Łubieński, Jerzy Milewski, Jan Nowak-Jeziorański,
Andrzej Pomian (Bohdan Sałaciński), Aleksander Smo-|
lar, Bogusław Sonik, Edward Szczepanik, Wojciech |
Wasiutyński.
Natomiast ludzie, którzy w ciągu 44 lat byli posłusz-
nymi wykonawcami poleceń Moskwy; członkami kole-
giów sędziowskich, skazujących na więzienie i śmierć na
podstawie fałszywych zarzutów albo z oskarżenia
o "zdradę", polegającą na głoszeniu prawa Polski do
niepodległości; którzy fabrykowali "dowody winy" pol-
skich patriotów; którzy wmawiali fałsz polskim uczniom
i żołnierzom; którzy jeszcze niedawno twierdzili, że
Katyń to niemiecka prowokacja; którzy zmuszali do
budowania absurdalnego systemu gospodarczego, któ-
rzy w ubogim kraju korzystali z przywilejów darmowe-
go luksusu; którzy zaplanowali i narzucili stan wojenny;
którzy szantażami zmuszali działaczy "Solidarności" do
wyjazdu za granicę; ci wszyscy - jak ich ostatnio okreś-
lił Zbigniew Brzeziński - "zdrajcy, zbrodniarze i zło-
dzieje", wszyscy oni posiadają pełne prawa obywatel-
skie. A kiedy ktoś wspomni o "rozliczeniu" ich win
podnoszą się protesty przeciwko "polowaniu na cza-
rownice". Na emigrantów polować wolno.
Wprowadzenie zapisu o domicylu nie było faktem
oderwanym ani wyjątkowym: było najdobitniejszym
sygnałem niechętnego stosunku dzisiejszej oficjalnej
Polski do emigracji. Było zarazem jeszcze jednym do-
wodem zarażenia się komunistycznym, instrumental-
nym podejściem do ustawy zasadniczej i do prawa
Domicyl czyli pośmiertna zemsta PRL-u 67
ogóle. Dla celów, nigdy wyraźnie nie nazwanych
(mówiono ukradkiem o uniemożliwieniu kandydowania
Stanisławowi Tymińskiemu lub podobnym emigracyj-
nym dorobkiewiczom) - ograniczono czynne prawo
wyborcze wszystkich obywateli polskich i odebrano
bierne ich części. A gdyby nawet rzeczywiście chodziło
o utrudnienie wykorzystania pieniędzy, przywiezionych
zza granicy, dla krajowych celów politycznych, to czy
pieniądze, zdarte przez PZPR ze skóry wszystkich Po-
laków, należy uznawać za "czystsze"?
Najsmutniejsze wszakże jest to, że ta pozagrobowa
zemsta PRL została dokonana w całkowitym niemal
milczeniu. Indywidualne i zbiorowe autorytety moralne
kraju uznały najwidoczniej, że nic się ważnego nie stało.
(1991)
Polska polityka zagraniczna
1989-1993: bilans zaniedbań
Niniejszy szkic jest tylko szkicem; przedstawienie
pełniejszego obrazu naszej polityki zagranicznej ubieg-
łych czterech lat wymagałoby pogłębionych studiów
i zajęłoby znacznie więcej miejsca. Chcę mówić o kwe-
stiach najważniejszych, charakterystycznych i wpływa-
jących na przyszłość. A także: opisywać fakty i oceniać
je - nie wdając się w psychologiczne dociekania, jaki-
mi motywami kierowali się Tadeusz Mazowiecki,
Krzysztof Skubiszewski, Lech Wałęsa i inni bohatero-
wie dramatu, kiedy podejmowali określone decyzje albo
popełniali zaniedbania.
Na początku wszakże musimy zastanowić się krót-
ko, jaki to był czas - owe cztery lata? Takie zastano-
wienie pozwoli nam ustalić kategorie opisu i kryteria
ocen. Rozmaicie przecież widzimy "dzianie się" wyda-
rzeń międzynarodowych w różnych okresach, czego
innego wymagamy od polityków w odmiennych sytua-
cjach dziejowych. Zaglądając do tomu historii którego-
kolwiek państwa natrafimy często na charakterystyki
w rodzaju: "potrafił przewidzieć kierunek przemian"
albo "nie sprostał wyzwaniom epoki".
70 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Otóż czas był niezwykły. Dzisiaj, jak po koncercie
hard rock, wszyscy trochę ogłuchliśmy od zgiełku prze-
mian, które mało kto sobie wyobrażał jeszcze przed
sześciu laty (a nikt bodaj - tak szybko). Zdanie sobie
sprawy, że po analogie co do rozmiaru i nagłości za-
chodzących procesów trzeba sięgać dwieście lat w głąb
historii, przychodzi nam z pewnym trudem. Jest jednak
konieczne, jeżeli chcemy zrozumieć znaczenie i dynami-
kę tego dziejowego wiru, w którym się znajdujemy -
i do którego wytworzenia naród polski tak walnie się
przyczynił.
Runął komunizm jako ideologia światowa, ZSRR
przestał zagrażać całemu światu jako supermocarstwo
atomowe zdolne sproszkować ludzkość, obalono mur
dzielący przez parędziesiąt lat Europę, zniewolone
w ciągu życia paru pokoleń narody odzyskują prawo
do samodzielności, setki milionów ludzi podlegają pro-
cesowi gwałtownej choć nieprzymusowej zmiany syste-
mu i politycznego i gospodarczego i społecznego. To
już banały, ale rzadko pamiętane.
Polska, która w tym okresie odzyskiwała niepodleg-
łość po przeszło półwieczu niewoli lub pół-niewoli, zaj-
mowała pozycję i wyjątkową - bo była pionierem
przemian, i centralną - bo znalazła się na styku dwu
obozów polityczno-gospodarczych. Była ekonomicznie
słaba, politycznie dopiero się kształtowała.
Te znamiona sytuacji odradzającej się Rzeczypospo-
litej wskazywały w polityce zagranicznej na potrzebę:
l) maksymalnego dynamizmu - aby dopasować się do
tempa globalnych przemian i aby szybkością własnych
poczynań (swoją "energią kinetyczną") nadrobić brak
sił ("energii potencjalnej"); 2) wysiłku wyobraźni, aby
przewidzieć kierunek i tok wydarzeń, nie być bierną
ofiarą procesów dziejowych, ale wykorzystać otwierają-
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 71
ce się szansę; 3) szukania pomysłów i rozwiązań orygi-
nalnych i śmiałych, nieoczywistych - aby móc stać się
podmiotem kształtującym nasze międzynarodowe oto-
czenie.
Zawalenie się komunizmu i brak bezpośrednich za-
grożeń, a nawet przeszkód zewnętrznych, dawały Polsce
w latach 1989-1993 wyjątkową szansę historyczną.
Szansę niebywałą (powtórzę za Zbigniewem Brzeziń-
skim) od pokoju andruszowskiego zawartego między
Polską a Rosją w roku 1667 (oddającego Moskwie
m. in. Ukrainę zadnieprzańską). Jestem przekonany, że
nie było w tym okresie NIC ważniejszego od wykorzy-
stania tej szansy na określenie, utrwalenie i zabezpie-
czenie naszej pozycji międzynarodowej. Pomyślmy:
przez ponad połowę ubiegłych od owego pokoju trzystu
dwudziestu pięciu lat Polska była państwem zależnym,
a przez sto dwadzieścia dziewięć - nie było jej na ma-
pie. Zabezpieczenie naszej niepodległości musi więc być
zadaniem naczelnym.
Jednakże szansę można wykorzystać tylko wówczas,
kiedy posiada się wizję celu, który się chce osiągnąć.
W perspektywie wygląda na to, że w latach 1989-1993
kolejne ekipy rządzące nie miały żadnej wyrazistej kon-
cepcji wobec strony wschodniej, a wobec strony za-
chodniej - koncepcję zarazem ogólnikową i niespójną
wewnętrznie.
Jeszcze zanim powstał, po czerwcowych wyborach
1989 roku, nowy rząd "solidarnościowy" z premierem
Tadeuszem Mazowieckim - 17 sierpnia Lech Wałęsa
zapewnił, że Polska nie wyjdzie z Układu Warszawskie-
go. Tydzień później obiecał "respektowanie" tego ukła-
du kandydat "S" na premiera. W swoim expose Mazo-
wiecki mówił o sojuszu z ZSRR, że "stanie na mocnym
fundamencie, jeżeli ratyfikuje go społeczeństwo. Dziś
72 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
istnieją po temu warunki". Nie wspomniał, że treść soju-
szu - w myśl którego m.in. PRL wzięła udział w znisz-
czeniu "praskiej wiosny" w 1968 roku - należy zmie-
nić. O przestrzeganiu "istniejących układów" zapewnił
m. in. Krzysztof Skubiszewski 6 listopada. 23 XI Mazo-
wiecki nazwał sojusz polsko-radziecki "niezbędnym";
następnego dnia, wznosząc toast podczas oficjalnego
bankietu w Moskwie, potwierdził, że "sojusz obowiązu-
je bez względu na zmienione okoliczności" - tylko
trzeba dać mu podstawę w autentycznych związkach
między naszymi narodami. Pytany o obecność wojsk
radzieckich w Polsce uchylił się od odpowiedzi mówiąc,
że "różne wojska w Europie stacjonują. Jest to wynik
podziału Europy i świata". Oznaczało to postawienie
równości między przymusową obecnością w Polsce
Armii Czerwonej - a obecnością wojsk sprzymierzo-
nych w krajach Paktu Atlantyckiego. Rzecznik rządu,
Małgorzata Niezabitowska zapewniała 22 listopada
1989 r., że to "nieprawda, że tylko jedna siła polityczna
w naszym kraju jest w stanie zagwarantować nasz so-
jusz i harmonijną współpracę z ZSRR". W języku fak-
tów musiało to znaczyć, że "obóz solidarnościowy"
ustawiał się w stosunkach z Moskwą na torze równoleg-
łym do PZPR-u.
Wspólny komunikat premierów RP i ZSRR z dnia
27 listopada potwierdzał bez zastrzeżeń układ z roku
1945. I chociaż Mazowiecki podczas pobytu w Rosji
mówił o stalinowskich wykroczeniach i złożył wzrusza-
jącą wizytę w Katyniu (gdzie na pomniku nadal widnia-
ła fałszywa data mordu...) - nie wspominał ani o póź-
niejszych zbrodniach sowieckich, ani o paru dziesiąt-
kach lat moskiewskiej dominacji. A przecież wiedza
o terrorze, jaki szalał na ziemiach polskich pod osłoną
tego sojuszu, o porwaniu w 1945 r. kierownictwa Polski
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 73
podziemnej, o dziesiątkach tysięcy deportowanych, itd.,
wzrosła właśnie w okresie lat osiemdziesiątych. Można
/rozumieć, że o tych sprawach nie wspominano głośno
w rozmowach oficjalnych; ale bezwarunkowe potwier-
dzanie ważności narzuconego Polsce układu, skazujące-
go ją na rolę wasalską, świadczyło o braku wizji, jakim
państwem ma być odradzająca się Rzeczpospolita.
W wigilijnym przemówieniu w TV premier stwier-
dził że "Polska już jest Polską. Możemy ją urządzić
tak, jak chcemy". Dziesięć dni później minister Skubi-
szewski wysłał do ministra spraw zagranicznych ZSRR
depeszę gratulacyjną z okazji 45-lecia nawiązania sto-
sunków "dyplomatycznych", które były przecież w roku
1945 stosunkami tyrana do wasala. Skubiszewski pod-
kreślał w swoich wypowiedziach programowych, że
prowadzi "niepodległą" politykę zagraniczną. Ponieważ
jednak oświadczał równocześnie (jak podczas przesłu-
chania 8 września 1989 przez sejmową komisję spraw
zagranicznych), że polityka ta "nie może zagrozić na-
szym zobowiązaniom traktatowym", nie postulując za-
razem rewizji tych zobowiązań - pozwalał na interpre-
tację swoich słów w duchu rządowych zapewnień o "su-
werenności" PRL w 1956 roku. Zresztą jego późniejszy
kolega w rządzie, wiceadmirał Piotr Kołodziejczyk,
powtórzył jeszcze 8 sierpnia 1990 roku (po objęciu sta-
nowiska ministra obrony narodowej), że "Związek
Radziecki stanowi gwarancję naszej niepodległości...".
Podczas tworzenia gabinetu Mazowieckiego strona
"rządowa", tj. PZPR, domagała się obsadzenia stanowi-
ska ministra spraw zagranicznych przez ich własnego
delegata; Mazowiecki się temu sprzeciwił. Nie wiem, na
ile kandydatura Krzysztofa Skubiszewskiego była
kompromisowa. Jedyną dotychczas publicznie znaną
aktywnością polityczną tego profesora prawa między-
74 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
narodowego, specjalisty w kwestii granic Niemiec po
II wojnie światowej, było członkostwo w Radzie Kon-
sultacyjnej gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Jeżeli miał
jakieś własne poglądy na to, jak powinno wyglądać
przyszłe, właśnie "niepodległe", państwo polskie i jego
polityka zagraniczna - nigdy tego nie ujawnił, nawet
w podziemiu.
Świetnie władający głównymi językami zachodnio-
-europejskimi, wykształcony i dowcipny, imponował
międzynarodowym obyciem. Okazał się też bardzo
pewny siebie i nieodmiennie zadowolony z własnych
działań. W kilkudziesięciu jego wywiadach, udzielonych
w ciągu czterech lat, nie znalazłem ani jednego przy-
znania się do pomyłki, zaniedbania czy opóźnienia.
Swoich krytyków traktował z góry, nawet pogardliwie,
jako nieodpowiedzialnych amatorów. (Na wielokrotne
wypowiedzi Jerzego Giedroycia nie zareagował ani
razu.) Traktował politykę zagraniczną jako zajęcie dla
fachowców i to głównie gabinetowych. Zapytany 16 XI
1989 przez "Rzeczpospolitą", co sądzi o haśle "uspołecz-
nienia polityki zagranicznej", uchylił się od odpowiedzi
i zapewnił, że "rola parlamentu gwarantuje wpływ naro-
du i społeczeństwa na kierunki dyplomacji". Warto
zwrócić uwagę na to utożsamienie polityki zagranicznej
(której realne podwaliny muszą tworzyć zarówno po-
tencjał militarny i gospodarczy państwa, jak determina-
cja jego obywateli) -z "dyplomacją", tj. zabiegami
formalnymi.
Ale i owa "rola parlamentu" była dość iluzoryczna.
Debaty sejmowe w sprawach zagranicznych były kary-
katuralnie rzadkie - np. jedyna za czasów premiera
Mazowieckiego odbyła się w kwietniu 1990 (!), po pierw-
szej (!) informacji ministra. Tekst traktatu polsko-nie-
mieckiego (dokumentu, który w omawianym okresie
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 75
wzbudził największe emocje) udostępniony został po-
słom dopiero, gdy w RFN ogłosiła go już prasa; pod-
czas debat sejmowych nad nim minister był... w Peki-
nie. Tekst traktatu stowarzyszeniowego ze Wspólnota-
mi Europejskimi posłowie dostali zbyt późno, by móc
się z nim zapoznać przed debatą ratyfikacyjną (podczas
której minister był obecny tylko na początku!). Ale o to
wszystko nie należy winić tylko samego szefa resortu.
Przez cały czas urzędowania Skubiszewskiego komisja
spraw zagranicznych sejmu zachowywała aż nadto
powściągliwe milczenie.
Natomiast Senat przeprowadził w pierwszych dniach
września 1990 debatę na temat polityki zagranicznej RP
i uchwalił rezolucję, domagającą się zasadniczych zmian
w postawie wobec ZSRR. Widocznym skutkiem tej
debaty była nota MSZ, proponująca otwarcie rokowań
w sprawie wycofania wojsk radzieckich z Polski
(nb. Moskwa poruszyła ten temat już w lutym 1990,
a rząd polski, poufnie i ogólnikowo, w kwietniu; Cze-
chosłowacja natomiast rozpoczęła negocjacje 20 grud-
nia 1989, dziesięć dni po utworzeniu nowego rządu).
Przystępując do tworzenia polityki zagranicznej III
Rzeczypospolitej jej kierownicy musieli sobie zadawać
podstawowe pytania: jakie będą główne cele strategicz-
ne? Jakie praktyczne wnioski wynikają z przyjęcia tych
celów? Przed jakimi przyszłymi zagrożeniami chronić
wyzwolone państwo? Odnoszę wrażenie, że albo nie
sformułowano wyraźnie pytań, albo też dawano sobie
na nie odpowiedzi niejasne lub zgoła błędne.
Niewątpliwie przełomowa była decyzja o wiązaniu
8ię Polski ze Wspólnotą Europejską. Chociaż 18 listo-
pada 1989 Skubiszewski oświadczył, że "wszelkie roz-
ważania na temat przystąpienia Polski do EWG są
°becnie przedwczesne i nierealistyczne" - decyzja pod-
76 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
jęta została, o ile wiem przez samego premiera, bardzo
wcześnie; wniosek o status członka stowarzyszonego
złożył Tadeusz Mazowiecki w Brukseli l lutego 1990 r.
Dzisiaj decyzja ta może się wielu wydawać oczywista;
warto więc przypomnieć, że chociaż postulat taki zgłosi-
ło Polskie Porozumienie Niepodległościowe (z którym
Mazowiecki współpracował) już w roku 1976 - w póź-
niejszych wypowiedziach różnych ugrupowań i publicy-
stów podziemnych temat był prawie nieobecny. Kiedy
w połowie roku 1989 przygotowywałem do druku
(w londyńskim Wydawnictwie Polonia) tom Wspólnota
Europejska w oczach Polaków - nie mogłem w prasie
krajowej, jawnej czy niejawnej, lat osiemdziesiątych
znaleźć ani jednej wypowiedzi, zawierającej sugestię
wejścia czy choćby instytucjonalnego zbliżenia do
Wspólnoty! Nawet najśmielsi wówczas futurolodzy (jak
Bronisław Geremek na łamach podziemnej "Woli"
w czerwcu 1988, albo Kazimierz Dziewanowski
w "Przeglądzie Powszechnym" w marcu 1989), najwi-
doczniej uważali taką wizję za zbyt nierealistyczną, by
warto było o niej wspominać...
Decyzja Mazowieckiego, który w dodatku powołał
na ambasadora RP przy Wspólnocie znanego dobrze
w Brukseli wybitnego międzynarodowego działacza
chrześcijańskich związków zawodowych Jana Kuła-
kowskiego, była więc krokiem śmiałym i niezmiernie
ważnym. Została jednak powzięta i była wykonana jak-
by w izolacji od innych składników polityki RP. Od po-
czątku też mylnie rozkładano akcenty między gospo-
darczymi a wszystkimi innymi aspektami włączenia
Polski w organizm wspólnotowej Dwunastki, kładąc
nacisk głównie na stronę ekonomiczną. Tak np. w wy-
wiadzie dla "Gazety Wyborczej" z dnia 26 VII 1990
min. Skubiszewski podkreślił, że jesteśmy głównie za-
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 77
interesowani współpracą gospodarczą z WE. Jednakże
z punktu widzenia Wspólnoty za przyjęciem Polski
przemawiały (i nadal przemawiają) wyłącznie argumen-
ty polityczne: finansowo będą musieli do nas jeszcze
długo dokładać; przyjęcie Polski oznacza też zmniejsze-
nie pomocy bogatszych członków Wspólnoty (dzisiej-
szej Unii) dla słabiej rozwiniętych (jak Grecja, Irlandia
czy Portugalia). Argumenty polityczne - jak rozsze-
rzenie strefy stabilności, demokracji, rządów prawa,
współpracy socjalnej i wojskowej - mogą napędzać de-
cyzje ekonomiczne, ale nie odwrotnie. Jednakże Polska
przez następne lata usiłowała stawiać wóz przed ko-
niem, w dodatku rozdzielając je od siebie. Było to wi-
doczne nawet w podziale kompetencji między organami
państwowymi. Nie istniała jedna instytucja, odpowie-
dzialna za problematykę integracji europejskiej. MSZ
(w którym, po odejściu Jerzego Makarczyka do Stras-
burga, nikt się tym specjalnie nie zajmował) było teore-
tycznie odpowiedzialne za problematykę polityczną -
zaś biuro w ramach Urzędu Rady Ministrów, kierowane
sprawnie od początku przez Jacka Saryusza-Wolskiego,
zajmowało się sprawami gospodarczymi. Nawet Jan
Krzysztof Bielecki, minister d/s europejskich w rządzie
Hanny Suchockiej, nie miał uprawnień do rozmów na
tematy polityczne. Straty, wywołane tym dziwacznym
podziałem, trudno dziś ocenić; myślę, że trzeba je liczyć
na lata.
Drugą stroną medalu, która stawała się z latami co-
raz bardziej widoczna, był brak działań przygotowa-
wczych w społeczeństwie polskim. We wszystkich kra-
jach, które tworzyły Wspólnotę albo się do niej dołącza-
ły, działały przez lata różne stowarzyszenia europejskie,
wpływające na opinię publiczną przez organizowanie
dyskusji i rozpowszechnianie wiedzy na temat celów
78 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
i sposobów integracji. W Polsce przyjęto niestety model
działań odgórnych. Chciałbym być fałszywym proro-
kiem, ale konsekwencje tych zaniedbań (dzisiaj widoczne
gołym okiem w postaci kompromitujące niskiego stop-
nia poinformowania i zrozumienia spraw europejskich
nawet w polskich elitach politycznych) mogą się okazać
fatalne w wypadku przeprowadzenia referendum.
Na początku roku 1990 bardzo szkodliwe w skut-
kach okazało się inne, prostsze, niedomyślenie do koń-
ca podejmowanych w polityce zagranicznej decyzji.
Chodzi o problem "ostatecznego uznania" granicy mię-
dzy Polską a zjednoczoną Republiką Federalną Nie-
miec. Sprawa była faktycznie przesądzona, i tak też
określał ją Skubiszewski np. w wywiadzie dla "Rzecz-
pospolitej" z 16 XI 1989 i w wypowiedziach w Bonn
7 II 1990. Nikt znający sytuację polityczną w RFN
i stosunki między państwami zachodnimi nie mógł,
trzeźwo się zastanowiwszy, nawet przez chwilę wątpić
o tym, że Niemcy (gdyby nawet chciały) nie mają żad-
nej możliwości prawnego czy faktycznego zakwestio-
nowania granicy na Odrze i Nysie. Nie mówiąc już o zu-
pełnej niemożliwości siłowego dochodzenia swoich
ewentualnych roszczeń: są przecież w tej mierze całko
wicie uzależnieni od własnych sojuszników w NATO
Zresztą omówiona powyżej decyzja stowarzyszenia Poi
ski ze Wspólnotą Europejską ustawia nas generalni
wobec Niemiec na innej pozycji. Mieliśmy eliminowaćl
potencjalne zagrożenie z ich strony nie na drodze kon-
frontacji i szukania sprzymierzeńców zewnętrznych -
ale na drodze zbiorowej integracji w europejskiej rodzi<
nie narodów. Wspólnota powstała przecież jako narzp
dzie uniemożliwienia w przyszłości konfliktów siłowych
między jej członkami, przede wszystkim Niemcami
i Francją. |
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 79
Jednakże, sprowokowany dwuznaczną kazuistyką
prawną kanclerza Kohla (której nb. przeciwstawiała się
wyraźna większość niemieckich kół politycznych), rząd
RP stoczył wielomiesięczną czasochłonną batalię o pod-
pisanie traktatu granicznego przed zjednoczeniem Nie-
miec. Wyznaczonego sobie celu nie osiągnęliśmy, bo też
był nie do przyjęcia dla RFN (i jej sojuszników) tak ze
względów politycznych jak i konstytucyjnoprawnych.
Udział przedstawicieli RP w lipcowej paryskiej konfe-
rencji "2+4" był pyrrusowym zwycięstwem, okupionym
tłumioną irytacją zachodnich rządów (pisze o tym nb.
bardzo nam sprzyjający Timothy Garton Ash w swojej
wydanej przed kilku miesiącami księdze In Europe's
Name) i ochłodzeniem stosunków z wieloma autentycz-
nymi przyjaciółmi Polski w Niemczech. Rząd USA, po-
czątkowo opędzający się polskim naleganiom, poparł
nasze, nb. czysto formalne, uczestnictwo w konferencji
dzięki wielkiemu i świetnie (po raz pierwszy!) zorgani-
zowanemu naciskowi Polonii Amerykańskiej. Dopraw-
dy, szkoda było tego wysiłku na wywalanie przymknię-
tych tylko drzwi; przydałby się teraz, kiedy istotnie
chodzi o nasze bezpieczeństwo.
Stanowisko rządu polskiego (w którym głos premie-
ra był skądinąd o wiele bardziej alarmistyczny, niż rze-
czowy głos ministra spraw zagranicznych) wywołało
ponowną falę obaw i antyniemieckich resentymentów.
(Nie zmniejszyło to zresztą innej fali: polskiej emigracji
zarobkowej do RFN.) Zamiast, jak Węgrzy, przyczy-
niać się do zniknięcia NRD, do ostatniej chwili, aż gro-
teskowo, utrzymywaliśmy z tym państwem przyjazne
stosunki, podpisując nawet protest przeciwko jego
"pogwałconej suwerenności" (26 X 1989) i odsyłając
wielu uciekinierów. Straciliśmy psychologiczną okazję
(wykorzystał ją w pełni Vaclav Havel) pojednania -
80 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
i czas, potrzebny na co innego. Opowiadał mi Krzysz-
tof Wyszkowski, że podczas wizyty w Brukseli Mazo-
wiecki uparcie powracał w rozmowie z Jacques'em De-
lorsem do (beznadziejnego) tematu: jak zapobiec jedno-
czeniu Niemiec - podczas kiedy Delors chciał rozmów
o współpracy ze Wspólnotą. Straciliśmy też okazję do
szybkiego wykorzystania niemieckiej pomocy przy zbli-
żeniu z Zachodem.
Podnoszony w tym kontekście bywa argument, że
traktat z Niemcami był pilnie potrzebny, niezbędna
była regulacja prawna w sprawie granicy i wzajemnych
stosunków - i że Republice Czecho-Słowackiej, która
nacisków nie wywierała, zabrało to później aż dwa lata.
Argument przemawia w istocie za czymś odwrotnym.
Czecho-Słowacy nic na opóźnieniu (wywołanym opo-
rami bawarskiej CSU) nie stracili. Stosunki mieli przez
cały czas dobre. Opóźnienie sprawiło kłopoty politycz-
ne rządowi w Bonn, a nie w Pradze - i nie przeszka-
dzało ani nieporównanie większym niż w Polsce inwe-
stycjom niemieckim, ani współpracy wojskowej (od
października 1990), ani ruchowi bezwizowemu (wpro-
wadzonemu na wiele miesięcy przed Polską). Ale naj-
gorsze było to, że po "obronę" przed Niemcami zwróci-
liśmy się do sojuszu, który przez pięćdziesiąt lat trzymał
nas w imperialnej komunistycznej klatce - i do pań-
stwa, które pozbawiło nas niepodległości i zmuszało,
według słów samego ministra Skubiszewskiego, do "wa-
salstwa". Było to nie tylko upokarzające ideowo i poli-
tycznie. I nie tylko kompromitujące wobec Zachodu -
bo jeżeli już mieliśmy do kogoś apelować o pomoc
w rozgrywce z migającym się niezgrabnie Kohlem, to
trzeba było do zachodnich sprzymierzeńców z RFN.
I nie tylko przedłużyło trwanie Układu Warszawskiego
oraz pobyt wojsk radzieckich na naszym terytorium
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 81
(powinny pozostać w Polsce, dopóki "problem niemiec-
ki" nie będzie rozwiązany - powiedział Mazowiecki
21 II 1990). Więcej: świadczyło o fundamentalnym błę-
dzie w ocenie, z której strony może zostać zagrożona
wykluwająca się na niepodległość RP.
Powinno było być jasne, że zagrożenie militarne
i polityczne z Zachodu jest fikcją, podtrzymywaną
latami przez komunistów i ich kremlowskich moco-
dawców. Niemcy nie mieli ani możliwości, ani interesu,
by próbować ingerencji w nasze sprawy. Natomiast
Moskwa traciła swoje imperium - i kto miał gwaran-
tować, że nie zechce bronić swoich wpływów? Czyżby
legendarni "rosyjscy demokraci", bez wpływów w woj-
sku i służbach specjalnych? Czy Jelcyn, którego długo
ignorowaliśmy? W najlepszym razie należało oczekiwać
wieloletniego okresu konfliktów między Rosją a dążą-
cymi do samodzielności republikami ("demokrata"
Gorbaczow pozwalał strzelać do bezbronnych Litwi-
nów) i braku stabilizacji w samej Rosji. Więc z tamtej,
wschodniej strony trzeba się było czym prędzej zabez-
pieczyć. I to korzystając z niepowtarzalnej okazji, jaką
tworzyły podziw dla naszej roli pioniera pokojowych
przemian, wręcz moda na Polskę na Zachodzie, i jedno-
cześnie słabość i defensywność pochłoniętej własnymi
problemami Moskwy. Rok 1990, następujący bezpośred-
nio po "jesieni ludów" roku 1989, stanowił idealny
okres szukania powiązań i zabezpieczeń - w chwili,
kiedy ponowne zagrożenia nie były jeszcze bezpośrednie
i widoczne.
Dla sprawiedliwości dodać trzeba, że nie tylko rząd
w Warszawie fałszywie ocenił sytuację i uległ anachro-
nicznym stereotypom myślenia. Jan Nowak-Jeziorański
Pisał 30 VIII 1990 (w "Rzeczypospolitej"), że w przy-
szłości Niemcy mogą być "niewątpliwie" większym za-
6 - Z Polski ...
82 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
grożeniem dla Polski, niż Rosja; "musimy zmienić nasze
nastawienie do Rosji", ponieważ oni także byli "wspól-
nikami niedoli" pod władzą komunistów. No cóż, to
prawda, że komuniści sowieccy mordowali nie tylko
(milionami) Ukraińców, Białorusinów, Polaków, Tata-
rów i Bałtów, ale i samych Rosjan - naród głównych
władców imperium. Jednak "wspólnikami niedoli",
sprowadzonej przez ich własny rząd, byli nie tylko Ros-
janie ale również Niemcy: pierwsze obozy koncentra-
cyjne zapełnił Hitler niemieckimi przeciwnikami swojej
polityki; i niemieckich oficerów wieszano na hakach
i ścinano toporami w lipcu 1944 roku... Ale tego rodza-
ju przypomnienia nic nam nie dają przy sporządzaniu
diagnozy obecnych i przyszłych zagrożeń.
W ciągu roku 1990 przyjęto w stosunkach z ZSRR
zasadę "dwutorowości". O ile mi wiadomo, pierwszy
ułożył jej program (pod nazwą "polityka dwukondygna-
cyjna") Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, późniejszy wicedy-
rektor departamentu europejskiego MSZ, w obszernym
memoriale, datowanym 22 marca 1990. Owe "dwa tory"
stanowiły stosunki z centralą - i z poszczególnymi
republikami. Zasada była arcysłuszna; rzecz była w jej
stosowaniu: ile i jakich pociągów na którym torze?
W miarę rozpadu dotychczasowej struktury to pytanie
stawało się ważniejsze od samej zasady, na której orygi-
nalność minister Skubiszewski lubił się powoływać.
Pierwsza próba dla Polski nastąpiła zresztą przed
sformułowaniem jakiejkolwiek reguły taktycznej: była .
to deklaracja niepodległości Litwy 11 marca 1990 r.!;
Rząd RP zareagował ogólnikowym oświadczeniem,
wyrażając m. in. nadzieję, że "Litwa i ZSRR rozwiążą
wzajemne problemy". Zostały więc tu wymienione
DWA podmioty, ale bez postawienia kropki nad i. Apel
o uznanie niepodległości Litwy, wydany przez członków
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 83
porozumienia Ponad Podziałami (m. in. Czesława Bie-
leckiego i Jana Olszewskiego) minął bez echa. Dwa
miesiące później Krzysztof Skubiszewski doradzał (na
falach BBC) Litwinom dogadywanie się z Moskwą, któ-
re przyniesie pomyślne rezultaty, jeżeli "Litwini zrobią
jakiś krok wstecz".
Ogólne założenia polityki zagranicznej rządu Ta-
deusza Mazowieckiego wyłożył na konferencji prasowej
9 II 1990 roku minister Skubiszewski. Celem miało być
"realizowanie niepodległości państwa", zaś podejmo-
wane działania szły w trzech kierunkach: stosunków
z ZSRR, które były "kwestią strategii państwowej"
(brzmiało to poważnie a zarazem tajemniczo); stosun-
ków w Niemcami; polityki europejskiej, polegającej na
włączaniu się w już istniejące struktury. Wszystko to
było równie słuszne jak ogólnikowe, ale wydaje się, że
głównym motywem konferencji było zdystansowanie się
od poczynań Lecha Wałęsy, który trzy tygodnie wcześ-
niej, podczas sensacyjnej rozmowy z ambasadorem
Władimirem Browikowem domagał się wycofania
wojsk radzieckich do końca bieżącego roku, wyjaśnie-
nia kulisów agresji sowieckiej w 1939 roku oraz procesu
szesnastu przywódców Polski Podziemnej, itd. Jak wia-
domo, wywołało to wielką irytację premiera, który za-
rzucał Wałęsie nieodpowiedzialność. Skubiszewski stwier-
dził krótko, że polityka zagraniczna - to nie jest dzie-
dzina dla związków zawodowych...
"Brak koncepcji", "nowej wizji" i w ogóle spójności
w polityce zagranicznej a także publicznej dyskusji na
Jej temat zarzucił rządowi 5 IV 1990 Dawid Warszaw-
ski w "Rzeczypospolitej". Dokładnie trzy tygodnie póź-
niej Skubiszewski wygłosił w sejmie przemówienie, wy-
liczając dziewięć "priorytetów" polskiej polityki zagra-
nicznej. Pierwszym z nich było "współtworzenie euro-
84 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
pejskiego systemu bezpieczeństwa" i tym samym
"współdziałanie na rzecz jedności naszego kontynentu".
Na czym ten system i owa "jedność" miały polegać -
wyjaśnione nie było. (Po niespełna czterech latach te
same formuły słyszymy z ust ministrów Andrieja Ko-
zyriewa i Pawła Oraczowa.) Następne priorytety, to
"bliskie współżycie z potężnymi sąsiadami"; nowe
powiązania regionalne (obok Układu Warszawskiego
i RWPG!) w postaci trójkąta Polska-Czechosłowacja-
-Węgry i konferencji państw bałtyckich. Na czwartym
miejscu, tuż przed bliższą współpracą z Ameryką Ła-
cińską, "do pewnego stopnia zaniedbaną", znalazło się
"rozszerzanie powiązań" [...] generalnie ze światem cy-
wilizacji zachodniej". Retoryczna ogólnikowość tych
priorytetów (tylko szósty, "redukcja długów" i dziewią-
ty "znoszenie barier wizowych", miały postać konkret-
nych zadań do wykonania) była uderzająca. Brane po-
ważnie - całkowicie poświadczały wysunięte przez
Warszawskiego zarzuty braku koncepcji.
Najważniejsza była oczywiście kwestia zapewnie-
nia bezpieczeństwa państwu. W sprawie Układu War-
szawskiego rząd zajmował postawę najpierw konser-
watywną, później dwuznaczną. 14 II 1990 Mazowiec-
ki określił udział Polski w tym sojuszu jako "istot-
ny dla bezpieczeństwa państwa", l VI postanowiono
Układ reformować. Pod widocznym wpływem Węgrów
(którzy otwarcie dążyli do likwidacji) i Czechosło-
waków, po spotkaniu Komitetu Doradczego Układu
w Moskwie 7 VI Mazowiecki mówił o potrzebie zba-
dania "mechanizmów zasadniczej przebudowy Ukła-
du". Nie zgodził się jednak z naleganiem premiera Wę-
gier Jozsefa Antalla, by Układ rozwiązać we wrześniu
1990. 7 XI, już podczas kampanii prezydenckiej i naci-
skany przez zwolenników Wałęsy, zapowiedział likwida-
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 85
cję Układu "w ciągu roku". (Nastąpiło to już l IV
1991.)
Porządek w Europie miała, zdaniem Mazowieckiego
i Skubiszewskiego, zapewnić rozbudowana i zinstytu-
cjonalizowana struktura Konferencji Bezpieczeństwa
i Współpracy Europejskiej. 7 II 1990 Skubiszewski wy-
stąpił w Rzymie z propozycją zawarcia "traktatu euro-
pejskiego" z udziałem 35 sygnatariuszy KBWE. Kto
miałby egzekwować jego dotrzymanie - nie można się
nawet domyślić. Powtarzano slogany o "nowym po-
rządku europejskim" oraz postulaty "systemu bezpie-
czeństwa europejskiego" i "rady współpracy europej-
skiej" - bytów czysto werbalnych, oderwanych od
istniejących struktur wojskowych i od rzeczywistych za-
grożeń. Myślę, że nie trzeba było czekać aż na maka-
bryczną lekcję pokazową w byłej Jugosławii, by uświa-
domić sobie zupełną bezużyteczność KBWE w zadaniu
utrzymania pokoju. Przepisy tej gadającej struktury
wymagają przecież, by sam agresor wyraził zgodę na
zbiorowe wystąpienie przeciwko agresji. A nawet gdyby
taki cud się zdarzył, KBWE nie posiada środków woj-
skowych do wyegzekwowania swoich postanowień...
Ówczesne (z lat 1990-1991) wypowiedzi Mazowiec-
kiego i Skubiszewskiego kojarzą się dzisiaj nieodpar-
cie z bardzo do nich podobnymi wypowiedziami...
ministra Kozyriewa z marca 1994 roku. (Tyle tylko, że
cel Kozyriewa jest jasny: tak długo rozprawiać o KBWE
i nieokreślonym "zbiorowym bezpieczeństwie", aż Rosja
znowu będzie w stanie dyktować swoje warunki; jak so-
bie wówczas wyobrażali przyszłość Mazowiecki i Skubi-
szewski - nie wiem.) 5 XII 1990 Skubiszewski oznajmił,
że przystępujemy [?] do budowy europejskiego systemu
bezpieczeństwa zbiorowego na bazie KBWE i zapewniał,
że "po rozwiązaniu^Układu Warszawskiego nie będzie
86 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
próżni". "Dodam też - wyjaśniał, by nie było wątpli-
wości - że żadne członkostwo Polski w NATO nie
wchodzi w rachubę. Pojawiające się w tej sprawie głosy
są pomysłami niektórych publicystów."
Trzy tygodnie wcześniej, tuż przed wyborami prezy-
denckimi, Skubiszewski dał wyraz pewności siebie: "po-
lityka zagraniczna Polski nie zmieni się. [...] Zmiana nie
jest po prostu możliwa. Można najwyżej na to, co ja
robię, wymyśleć inną nazwę". Pokazem osiągnięć "dwu-
torowości" polskiej polityki wschodniej miała być pod-
róż ministra spraw zagranicznych do Moskwy (jako sto-
licy ZSRR i stolicy Rosji), Kijowa i Mińska w połowie
października 1990 roku. (Znamienny był brak odwie-
dzin w republikach bałtyckich, które już proklamowały
niepodległość.) MSZ zapowiadał "przełom" we wzajem-
nych stosunkach, ale była to przesada, bo wydarzenia
w ZSRR toczyły się szybciej, niż przewidywano. Podpi-
sane dokumenty na temat "przyjaźni i dobrego są-
siedztwa" kodyfikowały stan rzeczy, który odchodził
już w przeszłość; jednakże postęp był niewątpliwy, bo
Skubiszewski nie wspominał już ani o Układzie War-
szawskim, ani o pakcie z 1945 roku. Wyciszanym
w Warszawie zgrzytem zakończyła się wizyta w Miń-
sku, fatalnie przygotowana przez MSZ. Nie podpisano
żadnej deklaracji; Białorusini całkiem logicznie odrzuci-
li projekt powołania się na polsko-radziecką umowę
o granicy państwowej z 16 VIII 1945, bo nie byli w niej
stroną. Skubiszewski potraktował gospodarzy z wysoka
i wytknął im, że "nie protestowali" przeciwko owej
umowie; ciekaw jestem, jak sobie wyobrażał taki pro-
test przeciw decyzjom Stalina? Stan wzajemnej urazy
trwał kilkanaście miesięcy.
A zegar mierzący wydarzenia za naszą granicą
wschodnią biegł coraz szybciej. Sprawdzała się przepo-
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 87
wiednia bliskiego doradcy Jelcyna, Arkadija Murano-
wa, który już 17 stycznia 1990 roku mówił w Wiedniu
o "nieuchronnym" rozpadzie ZSRR. Tymczasem, jak
powiedział w przeszło rok później poseł "Solidarności"
do sejmu RP, Ukrainiec Włodzimierz Mokry, Polska
nadal nie miała "wizji polityki wschodniej"; na-
wet "nadspodziewanie" udana wizyta Skubiszewskiego
w Kijowie "nie stanowiła realizacji dalekosiężnej i wy-
raźnej polityki". ("Życie Warszawy", l II 1991).
Objęcie urzędu prezydenta przez Lecha Wałęsę,
a urzędu premiera przez Jana Krzysztofa Bieleckiego,
wywołało na początku 1991 falę wypowiedzi progra-
mowych i analitycznych. Ich tłem były formalne dekla-
racje niepodległości krajów bałtyckich, ogólne przyspie-
szenie rozpadu ZSRR i widoczne słabnięcie pozycji
Gorbaczowa.
9 stycznia 1991 Krzysztof Skubiszewski wygłosił od-
czyt w Królewskim Instytucie Spraw Międzynarodo-
wych w Londynie (tekst w "Tygodniku Powszechnym",
17 III 1991). Mówił znowu o potrzebie traktatowej kody-
fikacji "europejskiego systemu bezpieczeństwa" na bazie
KBWE. Musi to być, zdaniem autora, jeden system,
obejmujący całość kontynentu; NATO nie może czynić
żadnych kroków, które wywoływałyby choćby "podej-
rzenia" ze strony ZSRR. Etapem pośrednim na drodze
do systemu ogólnoeuropejskiego powinny być związki
"regionalne", takie jak Trójkąt Wyszehradzki. Na moż-
liwość rozpadu ZSRR minister RP patrzył z nieukrywa-
ną obawą; nie wymieniał żadnych cech pozytywnych te-
go procesu - mówił wyłącznie o zagrożeniach destabili-
zacją i masowymi migracjami ludności. Nie wspomniał
o brutalnych naciskach sowieckich na Bałtów.
W styczniu polała się krew w Wilnie i Rydze. Jacek
Kurski w patetycznym artykule "Widziałem Litwę zdra-
88 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
dzoną" ("Tygodnik Gdański", 3 II 1991) apelował o na-;
tychmiastowe uznanie niepodległości Litwy, nie tylko
w imię "historycznego pojednania z narodem litew-
skim". Argumentował słusznie, że "obojętni na los Lit-
wy - przed niczym się nie zabezpieczamy". Wezwania
pozostały niestety daremne. Na postawione 14 II 1991
w sejmie przez posła Henryka Wujca pytanie, kiedy RP
uzna niepodległość Litwy - minister Skubiszewski od-
powiedział: "Nie wiem, bo to zależy od obiektywnych
faktów, od uzyskania niepodległości państwa. Moim j
zdaniem stosunki dyplomatyczne z korporacją teryto-
rialną, z państwem, z tą czy inną republiką, byłyby bar-'
dzo dziwne, gdyby zgodę na wyjazd do tego państwa-
miał nasz ambasador uzyskiwać od obcego państwa,
które kontroluje granice tego państwa, do którego się
udaje. Tego w międzynarodowych stosunkach dyplo-
matycznych nie ma". Polak pamiętający, ile wysiłków
pochłonęły po rozbiorach starania o uzyskanie między-
narodowego poparcia dla praw jego Ojczyzny do istnie-
nia - czyta te słowa z zażenowaniem. Wspomnijmy, że
w latach 1939-1945 legalny rząd RP rezydował za gra-
nicą (podobnie, jak rządy Holandii czy Norwegii); za-
pewne według zasady min. Skubiszewskiego stosunki
dyplomatyczne z Polską powinny były ustać z chwilą
opanowania we wrześniu 1939 jej terytorium przez woj-
ska niemieckie i sowieckie.
W przemówieniu sejmowym, do którego odnosiło
się pytanie Wujca, Skubiszewski wyłożył zasady polity-
ki zagranicznej, którą zamierzał prowadzić w nowym
rządzie. Zasługują tu na uwagę dwa składniki: trakto-
wanie całej Europy jako jednego "obszaru bezpieczeń-
stwa", tj. postulowanie włączenia Polski do tego same-
go systemu zabezpieczeń, do którego należeć będzie
Rosja; oraz powtarzanie teorii, że z punktu widzenia
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 89.
bezpieczeństwa państwa Polska "leży między Niemcami
a ZSRR". Nie pojmuję, jak profesor mógł przeoczyć
asymetryczność tego sąsiedztwa. Niemcy są politycznie
i militarnie włączone w kontrolujące je organizmy
NATO i Wspólnot Europejskich; centralistyczne impe-
rium ZSRR, nawet w stanie rozkładu, jest czymś zupeł-
nie innym. Takie pojmowanie położenia geopolityczne-
go Polski skazuje nas na anachronizm myśli politycznej..
Na rzeczowe pytania posła Józefa Oleksego, doty-
czące m. in. ewentualnego przystąpienia do NATO oraz
"neutralności" Polski (którą zadeklarował nieco wcześ-
niej premier!) - Skubiszewski odpowiedział, że "Wstą-
pienie do NATO nie wchodzi w rachubę ze względu na
równowagę w regionie, w którym jesteśmy". Ważne
było nie tylko wykluczenie takiej możliwości, ale i argu-
ment, nie mający nic wspólnego z NASZYMI własnymi
interesami państwowymi. W sprawie neutralności wy-
powiedział się bardzo niejasno. "Nie jesteśmy neutralni
w tym sensie, jak Finlandia, Szwecja lub Irlandia." Ani
też w tym sensie, jak Austria czy Szwajcaria. To nie-
możliwe, bo "odcięlibyśmy się od możliwości zabezpie-
czeń, które stwarzają funkcjonujące w Europie organi-
zacje bezpieczeństwa". Miał więc na myśli jakieś inne
"organizacje", niż te, na których wsparcie mogą liczyć
państwa wyżej wymienione. Na czym opierał zapewnie-
nie, że "niebezpieczeństwo izolacji nam nie grozi" - nie
wyjawił.
Brak zamiaru włączenia Polski do NATO Skubi-
szewski potwierdził w kwietniu 1991 ("Trybuna", 6-7
IV 1991). Natomiast uznanie przystąpienia do NATO
za nasz cel postulował Grzegorz Kostrzewa-Zorbas,
wówczas wyższy urzędnik MSZ, w tajnym memoriale
z 16 III 1991, przekazanym kilku osobom, uznanym za
wpływowe. Wiosną 1991 rozpoczęła też, z inicjatywy
90
Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 91
wiadzie, zamieszczonym w "Rzeczypospolitej" 26 III
1991: "Dobre stosunki z ZSRR są fundamentalnym za-
daniem naszej strategii państwowej". Toteż na pytanie
o "dwutorowość" odparł, że "nie oznacza ona syme-
trii", bo "stosunki z republikami mają inny wymiar" niż
z ZSRR. Posłużył się też ilustracją historyczną, opartą
nie wiem, czy na niewiedzy, czy cynizmie: przypomniał
bowiem, że traktat ryski Polska podpisała "nie tylko
z Rosją radziecką, lecz także z Ukrainą". Otóż nawet
dość powierzchownym znawcom tego tematu wiadomo,
że "reprezentacja" Ukrainy w Rydze była czysto fikcyj-
na - do tego stopnia, że tekst ukraiński napisał...
przedstawiciel RP, Leon Wasilewski.
Kostrzewy-Zorbasa, spotkania grupa osób, przekszt
cona później w Klub Atlantycki. O poszukiwaniu "róż-
nych form zbliżenia do NATO" mówił nieco później
również Lech Kaczyński, minister stanu d/s bezpieczeń-
stwa państwa w Kancelarii Prezydenta ("Rzeczpospoli-
ta", 23 V 1991).
Poczucie, że polska polityka zagraniczna dryfuje,
wyrażali na początku roku 1991 obserwatorzy bardzo
różnej maści politycznej. Stanisław Marek Królak
w "Tygodniku Gdańskim" (24 II 1991) pisał, że Polska
znalazła się w "szarej strefie" między Zachodem
a Moskwą, a nie ma ani jasnej wizji celów, ani też kon-
sekwencji w dążeniu do tego, co zostało (jak wejście do
Wspólnoty Europejskiej) jako cel wymienione. Adam
Krzemiński i Wiesław Władyka {Koktajl Mołotowa "Po-
lityka", 2 III 1991) zwracali uwagę na uleganie przez
Polskę wpływom rządu USA i stwierdzali, że: "Nie ma
ośrodka, ustalającego politykę polską"; nie ma żadnego
"stratega", jest natomiast (chwalony) "ostrożny i su-
mienny wykonywca", minister Skubiszewski. Zasadę
działania tego wykonawcy bez strategii idealnie streściła
Maria Wągrowska ("Rzeczpospolita") w tytule spra-
wozdania z konferencji prasowej ministra dnia 18 III
1991: "Traktaty zamiast sojuszy".
Przygotowany był właśnie do podpisania nowy
traktat z Francją; chociaż nie zawierał w istocie nic no-
wego ani konkretnie zobowiązującego, minister oceniał
go wręcz euforycznie. (Jako ciekawostkę dodam, że
spośród wszystkich partnerów, którym w ciągu tych pa-
ru lat zaproponowaliśmy traktaty, odmówili tylko Bry-
tyjczycy. Zapytali: a po co? Nie darmo Anglia była
kolebką empiryzmu...)
Prowadzoną w owym czasie politykę wobec wschod-
nich sąsiadów Skubiszewski tak charakteryzował w wy-
Dalej czytamy w wywiadzie: "Dziś republiki dekla-
rują swoją suwerenność - wyciągamy z tego pewne
konsekwencje. [...] Działamy roztropnie i z umiarem,
uwzględniając fakty pojawiające się w ZSRR i jak dotąd
ten fragment naszej polityki wschodniej nie natrafił na
trudności w Moskwie". Trudno o dobitniejsze stwier-
dzenie, że nasze postępowanie wobec usamodzielniają-
cych się republik narodowych MSZ uzależniał od min
na twarzach kierownictwa radzieckiego.
Próbę wpłynięcia na uporządkowanie i zdynamizo-
wanie polskiej polityki zagranicznej podjął wiosną 1991
Komitet Doradczy Prezydenta. Wiedzieliśmy, że sku-
teczny nacisk na ministra Skubiszewskiego jest możliwy
tylko poprzez Belweder; premier Bielecki zaczął prze-
jawiać inicjatywę dopiero po moskiewskim puczu
w sierpniu 1991. W przedkładanych Lechowi Wałęsie
memoriałach polemizowałem m. in. z tezą, że jeżeli Pol-
ska będzie różnicować swoją politykę wobec republik
radzieckich w zależności od wyrażanych przez nie dąż-
ności niepodległościowych, to może wpłynąć destabili-
zująco na obszar ZSRR. Nie jesteśmy - twierdziłem -
92 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
w stanie sprawić, aby którakolwiek z republik chciała
(lub nie) się usamodzielnić; możemy natomiast okazy-
wać sympatię (łącznie z formalnym uznaniem) dla pod-
jętych już decyzji. Dwutorowość nie wystarczy, argu-1
mentowałem: trzeba pokazywać, jakiej szerokości tory
wolimy. Postulowałem zwołanie przez Polskę między-
narodowej konferencji w sprawie obwodu kalinin-
gradzkiego - aby postarać się usunąć zagrożenie, które
stanowi rosnąca koncentracja wojsk na tym obszarze.
Sugerowaliśmy też zaproszenie do Polski Borysa Jelcy-;
na, ale Wałęsa się ociągał; dopiero później dowiedzia-
łem się, że minister Skubiszewski nakazał wycofać za-
proszenie już wystosowane przez marszałka Senatu;
Andrzeja Stelmachowskiego.
Domagaliśmy się też przyjęcia, że celem Polski jest
wejście do struktur bezpieczeństwa NATO. Proponowa-
łem, aby rozpocząć od ujednoznacznienia naszej posta-
wy wobec Zachodu (wiceminister Janusz Onyszkiewicz,
odpowiedzialny za te sprawy w MON-ie, znowu dekla-
rował 19 VI 1991 "neutralność" Polski...) i przeprowa-
dzenie zmian przygotowawczych w ministerstwie i orga-
nizacji sił zbrojnych. Niestety, kiedy w dniach 2-3 VIII
prezydent Lech Wałęsa składał wizytę w siedzibie^
NATO w Brukseli, ktoś (według Jarosława Kaczyńskie-
go był to Mieczysław Wachowski) wykreślił z jego
przemówienia jednoznaczne stwierdzenie, że naszym
celem jest wejście do tej organizacji. Tekst był z góry
przygotowany, więc gospodarze dowiedzieli się o skreś-
leniu. Był to dla nich sygnał, nie ostatni, polskiego nie-'
zdecydowania. '
13 VIII Jerzy Marek Nowakowski (dyrektor Ośrod-
ka Studiów Międzynarodowych przy Senacie) pisał
w "Życiu Warszawy" o "niemal zupełnym zamarciu
naszej polityki wschodniej", o szybkich zmianach
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 93
w ZSRR - i naszym "komentowaniu się taktyką wy-
czekiwania". Ostrzegał: "sądzę, że dzwoni już ostatni
dzwonek". Nie bardzo się pomylił. Tydzień potem
(19 VIII) nastąpiła próba puczu w Moskwie - która
odsłoniła nasze zupełne nieprzygotowanie, tak organi-
zacyjne jak polityczne. Ujawniła również chwiejność
prezydenta, który najpierw chciał dzwonić do Janajewa
a potem uchylał się od zajęcia stanowiska. Nie zdecy-
dował się też na podjęcie wysuniętej przez bardzo wy-
soko postawione czynniki zagraniczne sugestii, by Pol-
ska zadeklarowała jednoznacznie swoją polityczną i mi-
litarną przynależność do obozu zachodnich demokracji.
Załamanie się puczu pozwalało potraktować go jako
darmową lekcję: ewidentne ukazanie zagrożeń, a zara-
zem stworzenie szans na lepsze zadbanie o bezpieczeń-
stwo Polski. Szansę takie ogromnie zwiększyło gwałtow-
ne przyspieszenie rozkładu ZSRR. Uważam, że ostatnie
miesiące roku 1991 przyniosły powtórzenie podobnie
rozległych możliwości działania międzynarodowego,
jakie miała Polska bezpośrednio po "jesieni ludów"
1989 r. I jeszcze mniej z tych możliwości skorzystaliśmy.
Zorganizowana już 28 sierpnia przez Komitet Do-
radczy Prezydenta narada "Kryzys wschodni a Polska"
była poświęcona nie tylko naszym dotychczasowym za-
niedbaniom, ale i możliwości ich odrobienia. Padło
sporo konkretnych sugestii, zarówno w kwestiach za-
sadniczych (wyjścia z postawy klienckiej wobec Mosk-
wy), jak i konkretnych (obwód kaliningradzki, źródła
surowców energetycznych, zaproszenie Jelcyna, itd.).
Niestety, Lech Wałęsa potraktował naradę jako element
wewnętrznej rozgrywki polityczno-personalnej, związa-
nej z bliskimi już wyborami; podobnie postąpiła znacz-
na większość środków przekazu i środowisk politycz-
nych. Problemy merytoryczne odepchnięto na bok; dy-
94 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
skusji nie podjął prawie nikt. Prezydent oświadczył, że
dotychczasowa polityka zagraniczna była najlepsza
z możliwych; jasne było, że w ten sposób stara się uchy-
lić od zajmowania wyraźnego stanowiska na przyszłość,.
Ukazało się trochę artykułów, oceniających naszą
"politykę wschodnią" czy wytykających jej brak. Ernest
Skalski wyliczał problemy i namawiał do roztropności
("Gazeta Wyborcza", 31 VIII 1991). Andrzej Drawicz
napisał, że "nasza bierność i opóźnienia wydają się
oczywiste" ("Życie Warszawy", 17 IX 1991). Ale i ci
dwaj, i inni nie próbowali nawet odnieść się ani do
belwederskiej narady, ani do siebie wzajemnie: była to
gimnastyka publicystyczna w wolnej przestrzeni. Zwra-
całem na to uwagę w zasadniczym i pedantycznym
tekście Spór o politykę wschodnią ("Rzeczpospolita",
l X 1991), obfitującym w różne konkrety. Żadnej od-
powiedzi: w okresie kampanii wyborczej nikt nie chciał
przyznać, że ktoś z nie jego własnego obozu ma coś do
powiedzenia, albo wręcz i rację. MSZ jak zwykle było
ponad. Ten stan rzeczy uległ później utrwaleniu.
3 września 1991 prezydent Leonid Krawczuk przeka-
zał rządowi RP propozycję nawiązania stosunków dyplo-
matycznych. Osobiście przywiózł ją cztery dni później do
Warszawy, w swojej pierwszej po deklaracji niepodle-
głości Ukrainy podróży, minister spraw zagranicznych
Ukrainy Anatolij Złenko. Jak donosiła "Gazeta Wybor-
cza" z 9 IX, MSZ zostało tym "zaskoczone". Dopiero
nacisk premiera Bieleckiego sprawił, że doszło do podpi-
sania dokumentu o "przyszłym" (!) nawiązaniu stosun-
ków dyplomatycznych; minister Skubiszewski znowu
użył swojego argumentu o "sprawdzaniu paszportu na
granicy" przez funkcjonariuszy innego państwa.
Tegoż 9 września Bielecki w Waszyngtonie po raz
pierwszy poruszył otwarcie sprawę wejścia Polski do
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 95
NATO. Prezydent Bush odpowiedział wymijająco, ale
poparł tę myśl m. in. wpływowy senator Richard Lugar.
Sprawy ruszyły z miejsca - ale niezbyt sprawnie, bo
12 IX minister Kołodziej czy k wyraził nadzieję, że
w przyszłości NATO zostanie zlikwidowane. Nic dziw-
nego, że dwa miesiące później, podczas wizyty Skubi-
szewskiego w Brukseli, Manfred Wórner poprosił o wy-
jaśnienia. Musiał na nie czekać jeszcze długo. Chodzi-
ło bowiem o pełną jednoznaczność otwartych deklara-
cji, popartą praktycznymi działaniami. Sekretarz Gene-
ralny Paktu był zwolennikiem naszego przystąpienia
w przyszłości mierzonej na parę lat; musiał jed-
nak bezwzględnie dbać o to, by jasne było, że to Polska
chce wejść do NATO, a nie NATO stara się wciągnąć
Polskę.
l grudnia obywatele Ukrainy potwierdzili w refe-
rendum wolę niepodległości. Premier Bielecki podjął
decyzję o natychmiastowym uznaniu tego faktu. Na-
reszcie byliśmy na czas, nawet pierwsi. Ale Gorbaczow
wyrażał oburzenie, a 4 grudnia prezydent Wałęsa zate-
lefonował do niego z wyrazami pocieszenia... Znowu
ujawniła się niespójność. Zaś 10 grudnia, na 11 dni
przed formalną likwidacją ZSRR, Polska parafowała
układ z tym znikającym państwem. Można by to uznać
za symbol naszego zacofania, ale wiceminister Jerzy
Makarczyk wyjaśnił, iż "do tekstu dołączyliśmy oświad-
czenie obu rządów, że tam, gdzie mówi się o Związku
Radzieckim, ma się na myśli wspólnotę lub unię, która
powstanie w miejsce ZSRR". Tak więc Rzeczpospo-
lita z góry zadbała o utrzymanie moskiewskiej cen-
trali.
Nie jest tajemnicą, że chwiejność i niespójność sta-
nowiska RP wobec Ukrainy oraz trzymanie się do
ostatka fikcji ZSRR były związane z naciskami USA.
96 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Ale poparcie Stanów nie pomogło Gorbaczowowi
a nasza bierność zaszkodziła interesom Polski.
Zaniedbania lat 1989-1991, łatwo zacierające się
w naszej świadomości, wynikały z braku koncepcji,
braku wyobraźni i braku odwagi. A także, jak wykazy-
wał Jerzy Marek Nowakowski w kwietniu 1991, z zupeł-
nego nieuwzględnienia czynnika czasu {Polska polityka
wschodnia, "Zeszyty Niezależnego Centrum Studiów
Międzynarodowych", nr 2). Prowadziliśmy politykę nie-
spiesznie, od traktatu do traktatu, od konferencji do
konferencji - a tymczasem świat dookoła zmieniał się
szybko i mijały okresy wyjątkowej koniunktury. Wielu
z tych zaniedbań nigdy się już nie uda odwrócić, przede
wszystkim uchylenia się Polski od jednoznacznego
i szybkiego uznania niepodległości Litwy - państwa
z którym tworzyliśmy jeden organizm przez pół tysią
ca lat. Szansa pięknego i czystego rozpoczęcia nowe
go rozdziału we wzajemnych stosunkach minęła na
zawsze.
Zaniedbanie i opóźnienia lat następnych były w du
żym stopniu konsekwencją nawarstwiania się skutków
wcześniejszych zaniechań, wynikających z braku wizji
przyszłości. Wyobraźni nie przybyło; rutyna traktatowa
toczyła się dalej. Zmieniła się jednak międzynarodowa]
aura wokół naszego kraju. W latach 1989-1991 Polska!
żyła ze swojej reputacji pioniera przemian w Europie
środkowo-Wschodniej. Nastroje społeczne wpływały na
działania rządów. W latach 1992-1993 na sprzyjające
nam decyzje trzeba było zapracować - a z reguły nie
potrafiliśmy tego zrobić. Narzekania prezydenta, który
BYŁ bohaterem narodowym i międzynarodowym, na
to, że Zachód się od nas "odwrócił" - nic nam nie po-
magały, odbierano je jako natręctwo. Skuteczność
właściwego ministrowi Skubiszewskiemu stylu staran-
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 97
nych dyplomatycznych deklaracji zależała teraz od
wsparcia w działaniach: zarówno we własnym kraju jak
wobec opinii publicznej i wpływowych ośrodków za
granicą. Ale minister, prawdziwy mistrz w urabianiu
rodzimych środków przekazu - nigdy się takimi dzia-
łaniami nie interesował. Kiedy w lutym 1991 roku zo-
stał ponownie (przez posła Oleksego) zapytany o "spo-
łeczny wymiar polityki zagranicznej", znowu ujawnił
brak zrozumienia, o co chodzi. Chodzi zaś ni mniej ni
więcej niż o to, by przekonywać własne społeczeństwo
i ośrodki zagraniczne, by były skłonne w razie potrzeby
coś poświęcić dla celów, które im się wskazuje.
W latach 1992-1993 minister spraw zagranicznych
i inni rzecznicy RP składali już (nareszcie) wyraźne
deklaracje chęci włączenia się w struktury obronne Za-
chodu. Ale za tymi deklaracjami nie następowały ani
działania przygotowawcze w wojsku polskim (dowodem
są dzisiejsze badania na temat potrzeby i kosztów
takich działań), ani instrukcje dla ambasadorów, by
zabiegali o urabianie sympatii w szesnastu stolicach
państw NATO, ani wysiłki na rzecz zjednania opinii
parlamentarnej, istotnej zwłaszcza w USA.
W ciągu lat 1992-1993 mniej było dramatycznych
wyzwań i dziejowych szans, a więc i mniej drastycznych
uchyleń. Za to uwyraźniła się niezborność ośrodków
decyzyjnych. Prezydent prowadził osobną, często trud-
no zrozumiałą tak w kraju jak i za granicą, politykę
zaskakujących pomysłów, które w najlepszym razie
wywoływały zamieszanie. MSZ, powiązany coraz ściślej
z Belwederem, był w okresie rządów Jana Olszewskie-
go, a nawet (w mniejszym stopniu) Hanny Suchockiej,
instytucją nie w pełni podporządkowaną linii premiera
- co nie znaczy bynajmniej (i na szczęście !), że wiernie
realizował idee prezydenta.
~1 - Z Polski ...
98 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Wiadomo, że w rządzie Jana Olszewskiego minister
Skubiszewski znalazł się na życzenie Lecha Wałęsy. Nie
będę już wracał do historii wpisania przez ministra,
w ostatniej chwili, do premierowskiego expose własnej
wersji wytycznych polityki zagranicznej. Przypomnę
tylko dwa uderzające i szkodliwe przykłady niespój-
ności tej polityki w pierwszym półroczu 1992 r.
5 II 1992 Jerzy Milewski, szef Biura Bezpieczeństwa
Narodowego (dążący wówczas, na przekór ministrowi
ON Janowi Parysowi, do zmniejszenia tak liczebności
armii, jak i wydatków na wojsko), oświadczył, że Pol-
ska nie ma potrzeby zawierać sojuszów militarnych,
skoro założenia naszej doktryny obronnej nie definiują
żadnego wroga. Można to nazwać prawdziwie rozkosz-
nym przejawem solipsyzmu (skoro nie widzę wroga,
to go nie ma!) - ale, mówiąc poważnie, było to niedo-
bre przygotowanie do międzynarodowego seminarium
NATO-wskiego w Warszawie (11-14 III 1991). Parys
stawiał jednoznacznie jako cel włączenie Polski do
NATO. Manfred Wórner w publicznych wypowiedziach
uznawał sprawę członkostwa za "otwartą", chociaż
w tej chwili jeszcze nieaktualną; w rozmowach półpry-
watnych zapewniał o możliwości coraz bliższej współ-
pracy. Niestety, minister Skubiszewski zaskoczył wszyst-
kich postawieniem na nowo sprawy zawarcia ogólno-
europejskiego traktatu o "bezpieczeństwie", na bazie
KBWE. Wórner nie ukrywał zaskoczenia; jego zastępca
do spraw politycznych, Gerhard von Mokkę, usiłował
się dowiedzieć, o co nam naprawdę chodzi?
A chociaż występując 7 III na forum sejmowym
Komisji Spraw Zagranicznych Skubiszewski nie powtó-
rzył już, że włączenie Polski do NATO "nie wchodzi
w rachubę" a nawet rozważał możliwość "stopniowego
włączania Polski w system bezpieczeństwa NATO"
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 99
dwa tygodnie później pytanie: "o co Polakom chodzi?"
zyskało jeszcze ostrzejszą aktualność. Oto Lech Wałęsa
wystąpił, podczas podróży do Niemiec (gdzie partie
SPD i FDP wypowiedziały się właśnie za naszym "peł-
nym członkostwem" w NATO!), z koncepcjami NATO-
-bis i EWG-bis. Rzeczywistej treści tych koncepcji nikt
nigdy nie potrafił jednoznacznie wytłumaczyć. MSZ
wydał "wyjaśnienie", którego na szczęście też nie można
było zrozumieć. Skubiszewski poczciwie określił te idee
w rozmowie z Genscherem jako "formuły przenośne".
Ale formuły czego? Według Milewskiego, głównego
obok Wałęsy orędownika pomysłu NATO-bis, Rosja
raz miała być nim objęta, to znowu pozostać na ze-
wnątrz; albo też być kandydatem, do przyjęcia pod wa-
runkiem dobrego sprawowania. Cokolwiek to jednak
było - NIE było to NATO, tylko jakaś czy to alterna-
tywa dla niechcianych, czy zespół konkurencyjny. Za-
mieszanie wokół tej koncepcji kosztowało Polskę Bóg
wie ile czasu; to samo choć w mniejszym stopniu odnosi
się do EWG-bis.
Drugi przykład to traktat z Rosją. MSZ wynego-
cjowało ostatecznie tekst, przewidujący m. in. tworzenie
na obszarze b. baz radzieckich polsko-rosyjskich spółek
mieszanych; wkładem rosyjskim miał być pozostawiony
tam majątek trwały, w tymże traktacie objęty tzw. opcją
zerową (a więc przechodzący na własność polską
w zamian za radzieckie długi). Były też inne zobowią-
zania, których prezydium rządu premiera Olszewskiego
nie zaaprobowało. Minister Skubiszewski najpierw gro-
ził dymisją, ale ostatecznie zgodził się ze stanowiskiem
kolegów, że traktat trzeba poprawić. Aliści okazało się,
że prezydent Wałęsa jest gotów podpisać traktat
w wersji przez rząd nie przyjętej. 21 maja 1992 nastąpi-
ła sławna afera z szyfrówką, wysłaną do prezydenta do
100 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Moskwy (a zawierającą po prostu powtórzenie znanego
mu już stanowiska rządu). Prezydent Polski dzielnie
i skutecznie przedyskutował rzecz z prezydentem Rosji,
traktat poprawiono - ale Wałęsa obraził się na własny
rząd, że go zmusza do działania... w myśl interesów
państwa (wyobraźmy sobie dzisiaj te spółki mieszane!).
Skubiszewski, trzeba dodać, zachowywał się lojalnie
wobec rządu.
Opozycja natomiast chóralnie rząd atakowała, dla
samej chyba zasady opozycyjności. Ogólnie mówiąc,
sprawy zagraniczne stały się w okresie premierostwa
Jana Olszewskiego - jedyny raz w ciągu omawianych
lat - przedmiotem ostrej wewnętrznej rozgrywki poli-
tycznej. Przejawiło się to zapewne najwyraźniej podczas
wizyty premiera w USA. Starano się wówczas (energi-
cznie działał w tej sprawie również Jan Nowak-Jezio-
rański) nie dopuścić do postawienia na porządku
dziennym spotkań z prezydentem Bushem i sekretarzem
obrony Cheneyem spraw współpracy wojskowej, wejś-
cia Polski do NATO, ewentualnie gwarancji bezpie-
czeństwa, oraz międzynarodowego zagrożenia, jakie
wówczas stanowił obwód kaliningradzki - najbardziej
nasycony wojskiem i bronią, także atomową, obszar na
naszym kontynencie.
Po zmianie rządu nowy minister ON, Janusz Onysz-
kiewicz, ochłodził stanowisko w sprawie wejścia Polski
do NATO. Było to jakby echem wewnętrznych sporów,
przenoszonych na płaszczyznę międzynarodową ze
szkodą dla państwa polskiego. Onyszkiewicz wyrażał
też, do końca swojego urzędowania, przekonanie o bra-
ku zewnętrznych zagrożeń dla Polski ("Nie ma powodu
do niepokoju", mówił jeszcze 7 X 1993, zapewniając za-
razem optymistycznie, że "polityka amerykańska wobec
Polski nie będzie pochodną ich relacji z Rosją".).
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 101
30 VII 1992 Komitet Obrony Kraju przyjął zrewi-
dowaną doktrynę obronną, w której znalazła się na-
reszcie formuła, że "Polska dąży do uzyskania członko-
stwa w NATO". Potwierdzała to dobitnie premier Han-
na Suchocka, zwłaszcza podczas wizyty w kwaterze
głównej NATO (7 X 1992). Tak - Polska może być
pierwszym przyjętym nowym krajem, odpowiadał Wór-
ner. Niestety, jak już napisałem, za deklaracjami nie
szły czyny; MSZ zachowywało apatyczną powściągli-
wość, MON - bierność, a BBN ustami Milewskiego
głosiło nadal, że NATO-bis to "najważniejszy z pomys-
łów prezydenta Wałęsy".
W koncepcjach polityki wobec naszych wschodnich
sąsiadów różnice między premier Suchocką a jej minis-
trem spraw zagranicznych były wyraźnie wyczuwalne,
chociaż (wobec dyskrecji obu stron) nie zawsze łatwe do
zdefiniowania. Ograniczały jednak skuteczność: MSZ
pozostawało bierne (ten sam od 1989 roku ambasador
w Moskwie, brak jakiejkolwiek aktywności poza wer-
balną na Ukrainie, brak ośrodków kultury polskiej
w Kijowie, Mińsku i Wilnie, bezczynność w sprawie
Kaliningradu, itd.) zaś pani premier nie wychodziła po-
za deklaracje. Dlatego też trudno jednoznacznie ocenić
takie fakty, jak głośne przemówienie Hanny Suchockiej
w Ośrodku Studiów Wschodnich 31 VIII 1993 r.,
uznane przez stronę rosyjską za casus belli ze względu
na wyraźne poparcie udzielone Ukrainie. Jestem zda-
nia, że przemówienie było merytorycznie słuszne - ale
czy wygłoszone w dobrym momencie? Czy nie nazbyt
sprzeczne z równoczesnymi wzajemnie pojednawczymi
gestami prezydenta Polski i Rosji?
Podobnie przedstawiała się polityka wobec Zacho-
du, ale tu występował inny jeszcze czynnik blokujący:
rząd był wyraźnie podzielony, jeśli idzie o stosunek do
102 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Wspólnoty Europejskiej. Podczas gdy ministrowie
z UD i KLD, z panią premier na czele, byli zdecydo-
wanymi zwolennikami integracji, ministrowie z ZChN-u
wyrażali sceptycyzm lub wręcz opór, a wicepremier
Henryk Goryszewski mawiał, że Polski nie interesuje
przystąpienie do "Europy narodu niemieckiego". Dla
postronnych obserwatorów było od dawna oczywiste,
że Polska osłabia swoje szansę na szybkie wejście do
Wspólnoty oraz na uzyskanie dobrych warunków przy-
stąpienia przez brak koordynacji zabiegów działań pań-
stwowych, tak zagranicznych jak i wewnętrznych. Mini-
ster Skubiszewski przeciwstawiał się powołaniu osobne-
go resortu, zajmującego się całością problematyki inte-
gracyjnej. Dlaczego dopiero we wrześniu 1993 roku
wypowiedział pogląd, że taki resort jest potrzebny i dla-
czego winił Radę Ministrów o jego brak - nie potrafię
odpowiedzieć.
Ostatnim wielkim polskim kryzysem omawianych
lat w dziedzinie stosunków międzynarodowych była
sprawa deklaracji Jelcyna z 25 VIII 1993 w kwestii
wejścia Polski do NATO. Jak wiemy, powstał natych-
miast spór o sens wypowiedzi prezydenta Rosji; strona
rosyjska od początku twierdziła, że Polacy źle go zro-
zumieli, że nie chodziło o formalną zgodę, ale o pozo-
stawienie spraw decyzji "suwerennemu państwu". Póź-
niej posypały się kolejne wyjaśnienia, coraz bardziej
zaprzeczające; minister Skubiszewski powołał się co
prawda (18 IX) także na Andrieja Kozyriewa - ale ten
kategorycznie zaprzeczył.
Całe zamieszanie w tej sprawie odsłoniło naszą sła-
bość: Rosjanie sprawdzili polskie karty i okazało się, że
ani nie wiemy, co w nich mamy, ani nie posiadamy
wyraźnej koncepcji, jak licytować. Przez euforyczne
rozdmuchanie dość marginalnej wypowiedzi Jelcyna
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 103
władze RP nadały zasadniczą wagę stanowisku Rosji -
którego doniosłość, dla własnego dobra, powinniśmy
byli minimalizować. Przez solenne intonowanie po-
chwał "demokraty" Jelcyna i wiary w "demokratyczną
Rosję" wpadliśmy w dwie pułapki naraz. Jelcyn okazał
się "demokratą" właśnie w cudzysłowie; a demokraty-
czna Rosja okazuje się całkiem skora do odtwarzania
imperium.
Ostatnim i kompromitującym błędem rządu Su-
chockiej było odrzucenie złożonej w sierpniu 1993 przez
min. obrony RFN Volkera Riihe (jednego z najbardziej
zdecydowanych zwolenników wejścia Polski do NATO
i Wspólnoty) propozycji wspólnych polsko-niemiecko-
-duńskich, a więc w ramach NATO, manewrów woj-
skowych na naszych poligonach, a za ich pieniądze. (Nie
wiem, kto podjął decyzję; powiadomił o niej rzecznik
MON-u, ale musiała zapaść na wyższym szczeblu.)
Był to błąd symboliczny dla chwiej ności i niekon-
sekwencji naszej polityki zagranicznej. Czy się da na-
prawić? Czy zdołamy wepchnąć się do Europy, zanim
rosyjskie veto stanie się prawem? Zanim państwa Unii
Europejskiej nie zdecydują, że nie chcą dokładać mi-
liardów ecu do niewyraźnych Polaków? Jeżeli nie zdo-
łamy, przyszły historyk obarczy odpowiedzialnością za
to w pierwszym rzędzie tych, którzy rządzili Rzeczpos-
politą w okresie niebywałej koniunktury - i nie umieli
tego wykorzystać.
Ale nie będą się mogli zasłonić niewiedzą. Jak się
powyżej starałem wykazać, może nawet zbyt pedantycz-
nie - wszystkie główne błędy, popełniane w ciągu tych
czterech lat, były natychmiast wytykane. Z artykułów
i wypowiedzi krytycznych na temat polskiej polity-
ki zagranicznej, ogłaszanych w latach 1989-1993
w prasie krajowej i w paryskiej "Kulturze", można by
104
Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
ułożyć obszerną antologię. Były to, niestety, głosy woła-
jące na puszczy.
Cośmy stracili - na to pytanie trudno precyzyjnie
odpowiedzieć. To jakby pytać, jaki wynik mógłby był
osiągnąć zawodnik, który zrezygnował z udziału
w konkurencji. Stosunki z Litwinami mogłyby dzisiaj
wyglądać znacznie lepiej; można było uniknąć wygry-
wania przez nich podejrzeń o nasze spiskowanie za ich
plecami z Rosją. Mogliśmy znacznie więcej zrobić dla
podtrzymania tendencji niepodległościowych na Biało-
rusi. Mogliśmy pomóc Ukraińcom przez przedstawienie
ich stanowiska wobec Zachodu, zwłaszcza wobec Ame-
rykanów; tymczasem postępowaliśmy akurat odwrot-
nie. Można było (wspólnie ze Skandynawami) próbo-
wać, czy projekty demilitaryzacji obszaru kaliningradz-
kiego dadzą się choćby przedyskutować z Rosjanami;
i trzeba było śmielej otwierać Europie i USA oczy na
rosnące zagrożenie. Możliwe było silniejsze zaczepienie
się o instytucje europejskie i znacznie szersze korzysta-
nie z możliwości pomocy, dającej się uzyskać w Brukse-
li. Możliwe było wcześniejsze korzystanie ze współpracy
z NATO (manewry, konsultacje, pomoc technologicz-
na). W 1991 była możliwość uzyskania od Amerykanów
sprzętu ćwiczebnego. Itd., itd. Podczas licznych roz-
mów, na różnych szczeblach, z politykami i wysokimi
urzędnikami Zachodu słyszałem wielekroć: bądźcie
bardziej jednoznaczni, bardziej aktywni i zborni
w przedstawianiu waszych postulatów.
* *
Już po ukończeniu powyższego szkicu przeczytałem
obszerny wywiad z Krzysztofem Skubiszewskim, prze-
prowadzony przez Witolda Beresia, Krzysztofa Burnet-
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 105
kę i Andrzeja Romanowskiego, ogłoszony w "Tygodni-
ku Powszechnym" (nr 16/1994). Ponieważ były minister
dokonywa w swoich wypowiedziach przeglądu prowa-
dzonej przez siebie w latach 1989-1993 polityki -
warto zestawić choćby niektóre składniki jego samo-
oceny z krytycznym obrazem, zarysowanym powyżej.
1. Skubiszewski stwierdza, że kiedy obejmował tekę
ministra, "Układ Warszawski oraz RWPG istniały i ża-
dna polityka na jesień 1989 r. nie mogła deklarować
wycofania się z nich rządu polskiego, ponieważ byłoby
to bezskuteczne, mnie zaś chodziło o stopniowe stwa-
rzanie faktów, nie o buńczuczne lecz puste słowa".
Cóż - między zapowiadaniem wycofywania się
(choćby w przyszłości) a deklarowaniem, przez wiele
miesięcy, woli pozostania w Układzie jest przecież znacz-
na różnica. A skoro postanowiono deklarować pozo-
stanie, to "buńczucznymi lecz pustymi" były zapewnie-
nia o "niepodległej" polityce zagranicznej. I wreszcie:
w okresach przełomu, kiedy miliony ludzi czują się za-
grożone, trzeba narodowi ukazywać jednoznacznie cel
i sens podejmowanych działań. Nie stworzono ideologii
III Rzeczypospolitej i dzisiaj, po wrześniu 1993, zbie-
ramy owoce tego zaniedbania.
2. Z wypowiedzi Skubiszewskiego wynika dość wy-
raźnie, że uważa on zmianę międzynarodowego usy-
tuowania Polski, jej stosunków z państwami Zachodu
i redukcję długów za osiągnięcia naszej polityki zagra-
nicznej. Moim zdaniem był to przede wszystkim wynik
wewnętrznego zwycięstwa "Solidarności", od którego za
granicą odcinaliśmy, mniej lub bardziej umiejętnie, na-
leżne kupony.
3. Skubiszewski twierdził kategorycznie, że w po-
stępowaniu wobec Litwy nie popełniliśmy żadnych błę-
dów ani zaniedbań. "Niepodległość Litwy uznaliśmy de
106 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
facto na długo przed formalnym uznaniem Litwy przq
inne państwa. Mieliśmy Konsulat w Wilnie, utrzymywa
liśmy urzędowe kontakty z MSZ Litwy [...] trzeba złej
woli lub ignorancji, aby tego wszystkiego nie wiedzieć.^
Otóż przedstawiając stosunki między dwoma państwa
mi trzeba brać pod uwagę oceny obu stron. Litwin
przywiązywali szczególną wagę do faktu formalnego
uznania ich niepodległości przez Polskę, wyczekiwał
tego i NIE uważali, że podjęliśmy w tej materii krok;
choćby dostateczne. Fakt, że byliśmy bodaj 26 czy 2'
państwem, które tę niepodległość wreszcie uznało,
mówi sam za siebie. Co minister rozumie przez "uzna-
nie de facto" - nie wiem, ponieważ uznanie jest aktem
prawnym i nie jest stopniowalne. Dodam, że jeszcze
w lecie 1991 MSZ nie godziło się na ustanowienie
w Warszawie "biura interesów" Republiki Litewskiej
ani na wywieszenie flagi czy nawet tablicy na budy-
neczku, w którym przydzieliłem (w imieniu Krajowego
Komitetu Obywatelskiego) dwa pokoiki przedstawicie-
lom Litwy (od MSZ nie uzyskano nawet tyle). Konsu-
lat w Wilnie był, ale na takiej samej zasadzie, jak kon-
sulaty w stolicach republik ZSRR; propozycję przemia-
nowania go na "biuro interesów" odrzucono - na
co osobiście żalił mi się prezydent Landsbergis w czer-
wcu 1991.
3. Skubiszewski mówił o ludziach, którzy "twierdzą,
że w pierwszym okresie (?) była szansa na członkostwo
we Wspólnocie (a także NATO)", że są to "żałosne fi-
gury polskiej sceny politycznej lub publicystyki". Przy-
znaję, że choć starałem się śledzić wypowiedzi na ten
temat, nie wiem, kto i kiedy wypowiadał pogląd, że
Polska mogła od razu być przyjęta do Wspólnoty
Europejskiej albo do NATO; pisano tylko o opóźnie-
niach w podjęciu starań i nawiązaniu współpracy.
Polska polityka zagraniczna 1989-1993... 107
Trudno więc orzec, do kogo odnoszą się epitety profe-
sora.
4. W sprawie traktatu z Rosją, podpisanego
w Moskwie w maju 1992 przez Lecha Wałęsę, Skubi-
szewski wypowiada się tak: "Jeśli przeprowadziliśmy
wówczas [wiosną roku 1992] pomyślnie sprawę stosun-
ków z Rosją i wycofanie jej wojsk z Polski, to stało się
to wyłącznie dzięki twardemu stanowisku Prezydenta
i konsekwentnej postawie MSZ". Ani słowa o tym, że
najpierw on sam, a później prezydent chcieli podpisać
traktat o innym brzmieniu, niż to się ostatecznie stało;
ani o różnicach stanowisk między naszym "twardym"
negocjatorem wojskowym, gen. Zdzisławem Ostrow-
skim, a "miękkim" MSZ; ani o tym, że konflikt o treść
traktatu spowodował wycofanie poparcia Wałęsy dla
rządu Jana Olszewskiego.
5. Za swoje czołowe osiągnięcie uważa Skubiszew-
ski fakt, że "w ostatnich latach należymy w KBWE do
najbardziej dynamicznych krajów, faktycznie przewo-
dzących wiedeńskiemu forum bezpieczeństwa". Jeżeli
to prawda, w takim razie ponosimy ciężką współodpo-
wiedzialność za całkowity bezwład KBWE wobec tra-
gedii byłej Jugosławii - i wobec krwawych dramatów
na terenie byłego ZSRR.
Tekst wywiadu świadczy o pełnym zadowoleniu mi-
nistra z własnych dokonań (łącznie z polityką personal-
ną w ramach MSZ); nie przyznaje się do żadnego nie-
powodzenia. Jako jedyną "porażkę" wymienia fakt, że
"z braku pieniędzy nie udało mi się stworzyć szkoły
służby dyplomatycznej". Prof. Antoni Kukliński (były
wiceminister w kierowanym przez Skubiszewskiego
MSZ) skarżył mi się parokrotnie, że nie może się do-
prosić od przełożonego zgody na utworzenie takiej
szkoły: fundacyjne pieniądze były do dyspozycji.
108 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Moje uwagi na marginesie wywiadu Krzysztofa
Skubiszewskiego nie mają na celu polemiki; nie da się
polemizować z kimś, kto swoje poczucie autorytetu i fa-
chowości wyraża pogardliwymi epitetami pod adresem
bliżej nieokreślonych krytyków (np. "domorośli komen-
tatorzy [którzy] nie umieją czytać aktów międzynaro-
dowych"). Chodziło mi tylko o ponowne przyjrzenie się
paru sprawom, które były w omawianym okresie
przedmiotem kontrowersji.
(marzec i maj 1994)
Sowiecki ślad na polskich banknotach
W styczniu 1995 roku przeprowadzono denominację
złotego. Przygotował ją Narodowy Bank Polski. Za-
twierdziły ją Sejm i Senat.
Szkoda, że nie skorzystano z tej okazji, by zastano-
wić się nad pochodzeniem nazwy NBP. I nie przywró-
cono na nasze banknoty tradycyjnej i naturalnej w nie-
podległej Polsce nazwy: Bank Polski.
Nie wiem, ilu - na pewno bardzo niewielu -
obywateli Rzeczypospolitej zdaje sobie dziś sprawę,
że trzymając w palcach papierek z nadrukiem "Naro-
dowy Bank Polski" ma do czynienia z żenującym do-
kumentem naszej zależności od nie istniejącego już
ZSRR.
Zacznijmy od tego, że sama nazwa NBP jest języ-
kowo błędna, bo nielogiczna: nie chodzi przecież o je-
den z banków ("polski") w klasie "banki narodowe", ale
o ten z polskich banków, który nazwaliśmy "narodo-
wym". Gdyby się przy dotychczasowej formule upierać,
należało by powiedzieć "Polski Bank Narodowy" -
tak, jak mówimy "Polskie Koleje Państwowe", a nie
"Państwowe Koleje Polskie".
Skąd jednak wzięła się ta nazwa - i dlaczego jako
110 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
"narodowy" określony jest bank, instytucja nie mniej
niż koleje państwowa?
Otóż Narodowy Bank Polski ustanowiony został
dekretem Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowe-
go dnia 15 stycznia 1945 roku. Miał zastąpić bank
emisyjny "burżuazyjnej" II Rzeczypospolitej, nazywany
po prostu Bankiem Polskim. Nad powołaniem tego
nowego banku obradował PKWN niespełna pół roku
wcześniej, 22 lipca 1944 roku - w dniu ogłoszenia
"Manifestu Lipcowego". Jednakże - jak czytamy
w książce Marka L. Kostowskiego i Jana Szczepanika
pt. Banki w Polsce Ludowej (PWN, Warszawa 1972,
s. 40) - w chwili oficjalnego powołania PKWN "na-
zwa Narodowy Bank Polski była już przesądzona, gdyż
została umieszczona na banknotach, wydrukowanych
wcześniej w Związku Radzieckim".
Ta rzeczowa informacja wyjaśnia dwie zagadki na-
raz. Otóż nazwa NBP jest kalką z rosyjskiego "Narod-
nyj Bank Polszi". Słowo "Polski" było pierwotnie rze-
czownikiem (jak np. w Banku Francji); dopiero później,
po dyskusji, "lubelskie" Ministerstwo Skarbu orzekło,
że "Polski" ma być uważane za przymiotnik. A "narod-
nyj" po rosyjsku nie oznacza "narodowego", lecz "lu-
dowy" - tak, jak w późniejszym określeniu całej rodzi-
ny "republik ludowych" z PRL włącznie. A więc: Lu-
dowy Bank Polski = Bank Polski Ludowej. Przydzielił'
nam tę nazwę zapewne jakiś zawiadujący sprawami
finansowymi przyszłego polskiego satelity generał
NKWD, znający język Polaków w tym samym stopniu,
co jego koledzy, którzy we wrześniu 1939 roku wyda- ]
wali odezwy do żołnierzy polskich, namawiając ich do
"pędzenia" oficerów i obiecując im "uwagę i troskli-
wość" Armii Czerwonej...
Sowiecki ślad na polskich banknotach 111
Wiem, że nazwa ta początkowo raziła - brzmiała
tak, jak zabrzmiałyby dla nas dzisiaj np. Narodowe Ko-
leje Polskie. Później - przyszło zobojętnienie na całą
tandetność i obecność narzuconego tworu państwowe-
go. Kiedy z PRL-u wyłaniała się III Rzeczpospolita,
obok takich zmian, jak przywrócenie dawnej oficjalnej
nazwy państwa i korony na głowie orła należało także
wyrzucić niepotrzebne słowo "Narodowy" z nazwy
banku centralnego. Nikt jakoś o tym nie pomyślał.
19 lutego 1994 ogłosiłem w "Rzeczypospolitej" arty-
kulik, wskazujący na to zaniedbanie. Tydzień później
wysłałem tekst z listem do Hanny Gronkiewicz-Waltz,
Prezesa NBP. Po miesiącu odpowiedział mi uprzejmie
jej dyrektor gabinetu informując, że "priorytetowym
zadaniem dla obecnego Kierownictwa Banku jest jak
najszybsze wprowadzenie reform w systemie banko-
wym" i że "zmiana nazwy banku przed zreformowa-
niem systemu bankowego na pewno byłaby odebrana
przez społeczeństwo jako działanie pozorne". O tym, że
nazwa banku jest błędna, a jej pochodzenie kompromi-
tujące - nie wspomniał; przytoczył natomiast zaskaku-
jący argument, że "w wielu krajach europejskich banki
centralne w nazwie swojej mają wyraz narodowy, np.
National Bank of Belgium, National Bank of Austria".
Otóż pomijając już ten drobiazg, że ani austriacki ani
belgijski bank centralny nie nazywają się po angielsku
- w obu wypadkach słowo "nationale" czy "national"
ma znaczenie "państwowy" a użyta formuła jest języ-
kowo poprawna. I nie pojmuję, dlaczego pozbycie się
sowieckiego potwora językowego miałoby być "działa-
niem pozornym"?
Najbardziej irytujące było jednak to, że list, napisa-
ny w imieniu Prezesa NBP, całkowicie pomijał fakt zbli-
112 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
żającej się denominacji złotego. A przecież jeżeli i
w ogóle kiedykolwiek mogliśmy uwolnić się od tego ża-
łosnego a wszechobecnego śladu podległości Polski
względem Sowietów, jakim jest obecna nazwa central-
nego banku Rzeczypospolitej - to przeprowadzenie
denominacji było okazją znakomitą, bo bliską i bardzo
tanią. Bowiem druk nowych banknotów - i tak nie-
zbędny przy denominacji - to przynajmniej 95% kosz-'
tów zmiany nazwy. Usunięcie jednego słowa z napisów,
i wydrukowanie nowych blankietów biurowych kosz-
towałoby niewiele.
Nie wiem, jakie były motywy takiej a nie innej de-
cyzji Pani Prezes. Nie mógł nim być szacunek dla włas-
nego, niepodległego państwa.
(1994)
Z Polski do Polski poprzez PRL
Falami przetacza się przez nasze piśmiennictwo dy-
skusja o tym, czym była, czy jest, dla nas PRL - i jak
rozumiemy (czy powinniśmy rozumieć) jej stosunek do
dzisiejszej Polski? Sądzę, że fakt toczenia tej dyskusji
DOPIERO teraz świadczy o skali politycznego zamie-
szania w głowach dzisiejszych Polaków (a przynajmniej
intelektualistów); fakt, że się ona NARESZCIE toczy
daje nadzieję na przyszły ład w tych głowach.
W wypowiedziach na te tematy panuje spore zamie-
szanie i chyba warto zacząć od wstępnego uporządko-
wania pola. Otóż mamy w istocie do czynienia z dwoma
kompleksami zagadnień:
1. Czy PRL to było niepodległe państwo polskie
i legalny sukcesor II Rzeczypospolitej?
2. Jaka była postawa danej osoby (czy grupy osób)
wobec tego tworu; czy go po prostu utożsamiali z Pol-
ską czy też nie?
Można wyznawać pogląd, że Polska, aby pozostać
Polską, wcale nie musi być niepodległa, że wystarczy,
by Polakom wolno było mówić ze sobą po polsku, mieć
"rzędy z polskimi godłami i nosić polskie mundury.
Byli tacy, którym wystarczało już to pierwsze - jak
8 - Z Polski ...
114 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Henryk Rzewuski, świetny pisarz, potomek hetmanów.
Margrabia Aleksander Wielopolski sprowokował wy-
buch Powstania Styczniowego, byle szaleni rodacy nie
domagali się więcej niż polskich szkół i urzędów. Woj-
ciech Jaruzelski sięgnął aż po rogatywki, ale nie dalej.
Jeżeli się z nimi zgodzić, spór o PRL staje się zajęciem
dla semantyków. Jeżeli jednak przyjmuje się założenie,
że tylko Polska niepodległa jest Polską naprawdę, tą
Polską, która jedyna jest godna tysiącletniej tradycji
- odpowiedź na pierwsze pytanie staje się ogromnie
ważna.
Myślę, że nie jest to odpowiedź trudna - i daje się
w pełni udokumentować. Zaczynając od drugiego,
prawniczego członu pytania: rząd ZSRR zerwał (w nocy
z 25 na 26 IV 1943 r.) stosunki z legalnym rządem Rze-
czyposplitej Polskiej wykorzystując jako pretekst so-
wieckie kłamstwo na temat zbrodni katyńskiej. Rządy
sprzymierzonych z RP państw Zachodu naciskały na
rząd polski, by ustąpił przed naciskami Kremla; odmo-
wa przyjęcia sowieckiego dyktatu spowodowała cofnię-
cie uznania przez Francję, USA i Wielką Brytanię, za
którymi mniej lub bardziej skwapliwie poszły inne pań-
stwa. •
Wycofanie uznania prawowitemu rządowi oraz za-^
jecie terytorium Polski przez Armię Czerwoną, przy-
niosły w rezultacie zmianę charakteru naszej państwom
wości. Przestała być państwowością utworzoną przez
Polaków. Można się ze względów czysto praktycznych!
pogodzić z faktem sukcesji PRL po RP oraz formalno-
-prawnej ciągłości (zaprzeczenie temu byłoby podobna
do uznania w r. 1918 przez rząd II Rzeczypospolitej
za niebyłe wszystkich aktów prawnych, zawieranych
w urzędach austriackich, pruskich i rosyjskich). Trzeba
jednak, moim zdaniem, powiedzieć sobie jasno, że jes
Z Polski do Polski poprzez PRL 115
to tylko smutna konieczność w zakresie wewnętrznej
i międzynarodowej księgowości.
Polska nie jest krajem niezależnym. Nawet w drob-
nych sprawach jest podległa Rosji; ambasador tego mo-
carstwa kontroluje każdy ruch rządzących Polskq, czy
raczej administratorów kraju nad Wisłą. Więc jakże
można mówić o woli czy chęci tego czy innego rządcy,
o jego prawdzie czy kłamstwie, jeśli podstawowe stosunki
ułożone są na zasadzie kłamstwa, milczenia o tym,
o czym wszyscy wiedzą. Nie pisał tego żaden emigrant,
ani niezłomny krajowy opozycjonista: zdania, zapisa-
ne 20 listopada 1959 roku, pochodzą z dziennika Mie-
czysława Jastruna - laureata nagród państwowych,
jeszcze niedawno członka partii. Jastrun pisze, że
"wszyscy wiedzą"; zdziwiłby się, gdyby usłyszał, że dziś
niektórzy chcą zapomnieć... A przecież, poza paździer-
nikowym epizodem w roku 1956 (kiedy stawienie przez
Gomułkę czoła Chruszczowowi wywołało tak pow-
szechny entuzjazm) - nie było w latach 1944-89 wy-
padku wyraźnego przeciwstawienia się komunistów
polskich Kremlowi. A co nie mniej ważne, rząd war-
szawski, a właściwie "kierująca" nim partia, nigdy nie
postawiły Polakom pytania: czy godzą się na taką for-
mę państwowości? Zawieszenie broni, które zawarł
z ZSRR we wrześniu 1944 marszałek Cari Gustaf von
Mannerheim, prezydent pobitej Finlandii, było niemal
kapitulacją - ale zadecydowaną przez prawowite wła-
dze państwa. Dlatego Finlandia, państwo o "ograni-
czonej suwerenności", było mimo wszystko własnym
państwem Finów - tyle, że zmuszonych przez potężne-
go sąsiada do upokarzających ustępstw.
Zależność PRL nie była oczywiście "pełna" i człon-
kom polskich władz komunistycznych nietrudno jest
przytaczać przykłady różnych samodzielnych albo nawet
116 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
wbrew Moskwie podejmowanych decyzji/Ale też żadna
kolonia nie bywa we wszystkim zależna od centrali. Po
pierwsze, gubernatorowie i wicekrólowie muszą mieć
jakiś własny autorytet, bo inaczej trzeba by zastąpić
wszystkich lokalnych urzędników, nie mówiąc już o po-
licjantach, ludźmi sprowadzonymi z centrali imperium,
a to jest i kosztowne i niepraktyczne. Po drugie, kolonia
aby jakoś funkcjonować bez codziennego stosowania
terroru, musi zaspokajać podstawowe potrzeby tubyl-
ców. I tutaj był więc margines swobody, czy raczej
przeplatanie się wasalstwa z autonomią, ale sam ustrój
PRL, obowiązująca ideologia, powiązania gospodarcze
(dyktowane najpierw bezpośrednio, a później przez cen-
tralę RWPG) i sojusz wojskowy - były wszystkie na-
rzucone i utrzymywane wbrew woli narodu.
Tyle, skrótowo, o pierwszym kompleksie pytań.
Bardziej złożony jest kompleks drugi. Stosunek do
PRL może być warunkowany mnóstwem czynników,
często niewiele mających wspólnego z ówczesnymi wa-
runkami politycznymi i ideowymi. Zależny był oczywiś-
cie od wyjściowego stanu świadomości: ludzie, związani
wychowaniem i pracą z II Rzeczpospolitą, byli bardziej
wyczuleni na różnicę między dawnym a nowym pań-
stwem. Dla członków mojego pokolenia lata czterdzie-
ste i pięćdziesiąte to był okres młodości - i wspomnie-
nia z tych lat, nawet bardzo przykre, są podbarwione
poczuciem młodzieńczego wigoru. Młodzież była zresz-
tą wówczas usilnie kokietowana, także poprzez wielkie
nakłady na sport, początkowo bardziej na masowy, póź-
niej na wyczynowy. Rekordy i wyniki międzynarodo-
wych spotkań, ustanowione w latach 1945-89, są
po prostu "rekordami Polski" czy zwycięstwami "repre-
zentacji Polski". Myślę, także na podstawie własnych
Z Polski do Polski poprzez PRL 117
wspomnień z warszawskiej Spójni, że moi koledzy-spor-
towcy nie identyfikowali się z PRL-em, ale z Polską -
ale też nie odczuwali, jako sportowcy, różnicy między
jednym a drugim. Sądzę, że podobnie mogło być z wie-
loma lekarzami czy inżynierami: czuli się Polakami, na
polskiej ziemi leczącymi chorych i stawiającymi domy
czy projektującymi maszyny. Chociaż i oni (zwłaszcza
inżynierowie, uplatani w "wielkie budowy socjalizmu"),
częstokroć musieli mieć poczucie przymusowego uczest-
nictwa w działaniach bezsensownych, sprzecznych z inte-
resami kraju.
Podobne rozdwojenie odczuwali na pewno jeszcze
silniej nauczyciele, zwłaszcza polskiego i historii. Bywa-
ło tak, że utożsamiali się z tym, co musieli wykładać.
Sam znałem pewną zasłużoną warszawską polonistkę
licealną, która nie potrafiła uczyć inaczej, niż zgadzając
się w pełni z programem i podręcznikiem - i ku zgro-
zie rodziny (stare warszawskie mieszczaństwo) uwierzy-
ła w całą oficjalną ideologię lat pięćdziesiątych. Ale
znaczna część pedagogów musiała boleśnie i upokarza-
jąco odczuć różnicę między tym, co wiedzieli - a tym,
czego im kazano uczyć.
Czy masowe czytelnictwo łatwo i tanio dostępnych
w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych klasyków li-
teratury polskiej (czytanych tym skwapliwiej, że kon-
kurencję na rynku wydawniczym stanowili laureaci na-
gród leninowskich, a nie autorzy kryminałów i roman-
sów z życia gwiazd filmowych) - to była kultura PRL
czy Polski? Czytając wówczas, trochę z konieczności,
Kraszewskiego i Orzeszkową, Żeromskiego i Struga -
czy powinniśmy byli odczuwać jakąś niepewność czy
niewłaściwość? A wobec pisarzy współczesnych: Popiół
i diament. Sława i chwała, "Major Hubert z Armii
Andersa" Adolfa Rudnickiego, nie mówiąc już o Oby-
118 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL jj
watelach czy Władzy - to na pewno literatura PRL;
Zbigniew Herbert, Hanna Malewska i J.J. Szczepański
- po prostu literatura polska. W stosunku do wielu
innych możemy się wahać, różne są stopnie uwikłania
i zafałszowania. Sporą część literatury "powojennej"
należy określić jako budowanie mitu "normalności"
PRL. Ale np. późniejszy Tadeusz Konwicki, a zwłasz-
cza Sennik współczesny i Mała Apokalipsa - czyi to nie
manifesty sprzeciwu przeciwko równaniu PRL z Pol-
ską? Z Polską, jaka być powinna? W początkowych la-
tach ideologicznej i politycznej (i policyjnej) ofensywy
komunizmu propaganda partyjno-państwowa podkreś-
lała różnice między dawną (rozmaitymi epitetami obda-
rzaną) Polską a Polską Ludową. Pamiętam, jak o tej
różnicy przypominały mi, z nagłym szarpnięciem, słowa
pieśni, którą otwierał swoje spektakle zespół "Mazow-
sze" - przez wiele lat zagraniczna wizytówka polskoś-
ci: Ojczyznę budujemy / Bo nasza jest, ludowa. Później,
a już zwłaszcza w latach Gierkowskich, nurt podkreś-
lania "postępowej" odmienności przeplatał się z nurtem
twierdzenia o ciągłości, zacierania lub przynajmniej
przemilczania różnic. PRL miał być państwem nowego
ustroju itd. - ale i kontynuacją: decyzja odbudowy
Zamku warszawskiego to symbolizowała. Pytanie o róż-
nicę między Polską a PRL miało stać się pytaniem po-
zbawionym sensu: "nie ma sprawy"!
Czy na prawdę nie ma? I czy mamy uznać problem
stosunku do PRL i do Polski za kwestię indywidualne-
go nastawienia, uwikłaną w zmienne odczucia? Czy mu-
simy poprzestać na stwierdzeniu, że poszczególne oso-
by, dzieła i czyny mogą należeć do Polski albo do PRL,
albo do obu na raz, w różnych proporcjach i różnych
stopniach pomieszania? Czy trzeba to wszystko uznać
za skłębione i względne?
Z Polski do Polski poprzez PR1-
119
Skłębione na pewno, w różnych stopniach uwikłane
- ale nie względne. By stosunek do sprawa PRL -
Polska jakoś uładzić, trzeba pytanie rozłożyć na czynniki
proste: czy PRL to była taka Polska, jakiej chcieliśny -
czy też wolelibyśmy mieć inną? czy ta inność miała pole-
gać na niepodległości? czy i co mogliśmy zrobić, byPRL
stała się Polską, jakiej pragnęliśmy? czego powinniśmy
byli wymagać od siebie? czego oczekiwać od innych?
Są to pytania kłopotliwe dla wielu ludzi czynnych
w życiu publicznym w latach 1945-89 a takżs dla
funkcjonariuszy państwowych PRL. Ale rzetelni, od-
powiedź na te pytania wyprowadza kwestię "stosunku
do PRL" na twardy grunt jednoznaczności.
Warto sobie przypomnieć, jak na analogiczne pyta-
nia odpowiadali świadomi swojej przynależności na-
rodowej Polacy w okresie rozbiorów. Literatura polska,
zarówno emigracyjna jak i (w sposób mniej oczywisty)
krajowa, była niemal w całości oparta na założeniu
wspólnego celu, którym była odbudowa niezależnego
państwa. Jednak wśród działaczy i publicystów polity-
cznych byli i tacy, którzy (choćby i z żalein) w ogóle
rezygnowali z myślenia o Polsce jako państwie niepod-
ległym - uznając odtworzenie takiego państwa za nie-
możliwe (jak Adam Gurowski) albo zgoła niepotrzebne
(jak Aleksander Świętochowski); albo uważając, że
przyszłość Polaków jest na zawsze związana z pań-
stwem rosyjskim (jak Władysław Spasowicz); hb pań-
stwem austro-węgierskim (jak niektórzy konserwatyści
galicyjscy); itd. Byli oni jednak zawsze w mniejszości;
banalne jest stwierdzenie, że tak zwani "pozytywiści" -
z Elizą Orzeszkową na czele - głosili zasady "pracy
u podstaw" jako bardziej skutecznego środka do tego
samego ostatecznego celu, który wytyczyli wielcy ro-
mantycy.
120 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Niezliczone przekazy pamiętnikarskie świadczą, że
większość Polaków-urzędników administracji zabor-
czych (najmniej stosunkowo było ich w Prusach -
najwięcej rzecz jasna w Galicji) była w duchu nastawio-
na niepodległościowe. Albin Grodzicki (ojciec bohatera
Nieba w płomieniach Jana Parandowskiego), Lwowianin
i Radca Dworu jego Cesarskiej i Królewskiej Apostol-
skiej Mości, może być uznany za archetyp galicyjsko-
-wiedeńskiego biurokraty, wiernie służącego Francisz-
kowi Józefowi ale pamiętającego, że wolałby służyć
własnemu państwu. Rozmaitego stopnia wnioski prak-
tyczne wyciągali ludzie jemu podobni z takiej swojej
postawy. Korzystały z tych ludzi niezliczone konspi-
racje; jedni ograniczali się do okazywania życzliwości,
inni gotowi byli - na wezwanie przywódców lub włas-
nego sumienia - narażać życie. Jak to zeznał na
śledztwie przed wyrokiem śmierci Traugutt: "przekona-
ny, że niezależność jest koniecznym warunkiem praw-
dziwego szczęścia każdego narodu [...] jako Polak osą-
dziłem za mą powinność nie oszczędzanie siebie tam,
gdzie inni wszystko poświęcili."
W sposób szczególny dotyczyło to właśnie żołnierzy.
Oficerami armii rosyjskiej, którzy złożyli przysięgę ca-
rowi, byli czołowi i najbardziej fachowi dowódcy Pow-
stania Styczniowego: Jarosław Dąbrowski, Józef Hauke
(Bosak), Michał Heydenreich (Kruk), Romualad Trau-
gutt. Zygmunt Sierakowski specjalnie dostał się na pe-
tersburską Akademię Sztabu Generalnego by się na-
uczyć wojennego rzemiosła dla walki o niepodległość
Polski... Podobną drogę przebyło tysiące żołnierzy i ofi-
cerów armii austriackiej, pruskiej i rosyjskiej, którzy
w okresie I wojny światowej przechodzili - często jako
dezerterzy - do różnych formacji polskich (od Legio-
nów Piłsudskiego do armii polskiej we Francji), kiedy
Z Polski do Polski Pprze PRL 121
tylko uznali, że otwiera się praktyczna możliwość
bezpośredniego służenia sprawie niepodległości pań-
stwa.
Przenieśmy się z powrotem na grunt Mspółczesności.
Uważam, że Ludowe Wojsko Polskie jako przedstawi-
ciel interesów Polski wobec ZSRl^ (a w latach 1944-89
tylko to państwo nam zagrażało)nie bardziej zasługiwa-
ło na lojalność Polaka niż armi^ cirska
Niedawno ośmiu generałów ludowego Wojska Pol-
skiego, dziś w stanie spoczynku (ale poprzednio, jeszcze
i po czerwcu 1989, na wysokich stanowiskach) ogłosiło
w "Rzeczypospolitej" (19-20 VI 1993) obszerny tekst
pt. Żołnierski obowiązek..., stanowiący głównie polemi-
kę z wypowiedziami pułkownika Ryszarda Kuklińskie-
go. Nie jestem fachowcem od spraw sztabowych i nie
będę się wdawał w szczegóły poleniki. Uderza mnie
jednak, że generałowie, przedstawiający siebie z wielką
pewnością jako polskich patriotów i nie wątpiący, że
ich wieloletnia służba "przynosiła pożytek Polsce" -
jakoś nie stawiają pytania: czy dla Polski było by lepiej,
gdyby ZSRR (którego byliśmy wiernymi sojusznikami)
wygrał ze Stanami Zjednoczonymi walkę o światową
dominację? Zdają się na to miejsce ponawiać twier-
dzenie, często zresztą w tym kontekście powtarzane, że
powojenne uzależnienie Polski od Moskwy było nie-
uchronne. To jest jednak zupełnie innyproblem. Po
pierwsze jest to hipoteza prawdopodobna, ale nie-
sprawdzalna - podobnie jak w odwrotną stronę idąca
hipoteza, że gdyby nie Powstania Varszawskie, Stalin
dążyłby do włączenia Polski do ZSRR. po drugie zaś
można jakiś stan rzeczy uznać za nieiichrcnny - ale go
nie akceptować; gdybyśmy musieli zawsze godzić się
z losem, pojęcia wierności i honoru stałyby się pozba-
wione sensu.
122 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Wróćmy więc do owego praktycznego pytania: ko-
mu Polacy powinni byli sprzyjać w toczonej przez czter-
dzieści parę lat "walce o świat"? Jeżeli ktoś twierdzi, że
pomaganie Moskwie w utrzymywaniu dominacji nad
sąsiadami i dążeniu do rozszerzenia wpływów leżało
w naszym interesie - niech to uzupełni przyznaniem,
że niepodległość Polski jest mu obojętna. Jeżeli zaś i
przyjmiemy, że w interesie narodu polskiego było osła- ',
bianie potęgi sowieckiej - to musimy też uznać, że na
szkodę Polski działali ci, którzy wykradali Zachodowi;
tajemnice wojskowe (przekazywane natychmiast do
Moskwy), natomiast zasługiwali się naszej niepodleg- |
łości ci, którzy starali się ZSRR przeszkadzać. Przykła- l
dem szczególnie jaskrawym jest tu właśnie sprawa puł-;
kownika Ryszarda Kuklińskiego. Uważał, że może się ;
przyczynić do osłabienia potęgi ZSRR. Jeżeli miał rację ;
tak uważając (a trudno o tym wątpić, choćby zważyw- 3
szy świadectwo Zbigniewa Brzezińskiego) - to dobrze,'
że się przyczynił do takiego osłabienia i przez to do
zwiększenia naszych szans na niepodległość.
Nie twierdzę, że powinniśmy od wszystkich oficerów
LWP wymagać, by się śmiertelnie narażali tak, jak Ku-
kliński. Podobny wymóg byłby nieludzki, a w dodatku
mało sensowny: tylko nieliczni znajdowali się na takich
pozycjach, że od ich indywidualnego wyboru mogło za-
leżeć zwiększenie lub zmniejszenie szans Polski na
odzyskanie wolności. Ale też nikt nie musiał zostawać
generałem ani wojewodą, ani ministrem. A teraz każdy
z nich - każdy z nas, w owych latach czynny w życiu
zbiorowym - powinien zrobić na własny użytek taki
rachunek narodowego sumienia: czy mogłem byłem się
przyczynić? czy się przyczyniłem? A potem możemy to
samo pytanie stawiać tym, którzy dzisiaj wypowiadaj.ą
się na temat przeszłości i przyszłości państwa.
Z Polski do Polski poprzez PRL 123
Ówczesna sytuacja Polski mogła stawiać przed wy-
borami tragicznymi. Nie było w tym nic historycznie
nowego: Sienkiewicz w Bartku Zwycięzcy opisuje pol-
skich ochotników, dezerterów z armii pruskiej, walczą-
cych po stronie Francji, wziętych do niewoli i pilnowa-
nych przed egzekucją przez pruskich żołnierzy-Polaków
z Poznańskiego... Ale to nie wyżsi oficerowie stawali
przed takimi wyborami: za odmowę uczestniczenia
w fingowanym procesie czy podpisania wyroku śmierci
nikt nie został uwięziony - trzeba było co najwyżej
zmienić nurt kariery. Od wewnętrznego, nieuchronnego
tragizmu tych lat nie uciekniemy. A polegał on na
tym, że polski chłopak musiał służyć w "polskim" woj-
sku wtedy, kiedy oficerowie polscy, albo tylko w pol-
skich mundurach, mordowali albo kazali mordować tuż
obok niego polskich bohaterów narodowych - takich,
jak Witold Pilecki czy Emil Fieldorf. Pamięć o tej tra-
gedii powinna działać ostudzające na tych wszyskich,
którzy dzisiaj (by użyć słów Zbigniewa Herberta)
"z wielkim żalem nad sobą" proszą, aby docenić ich
dobre intencje.
W sporze o PRL nie chodzi jednak o generałów: oni
z jednej, a pułkownik Kukliński (i jego poprzednicy,
uciekający na Zachód) z drugiej są jedynie uderzającym
przykładem, kliniczną ilustracją istoty tego sporu. Je-
steśmy dzisiaj w tej luksusowej sytuacji, że nie musimy
nikogo przekonywać, iż budowanie imperium sowiec-
kiego i gospodarki totalnego planowania to nie był
dobry pomysł. Można się co najwyżej spierać, czy dla
ludzi o nie-zniewolonych umysłach nie powinno to było
być od początku jasne.
Natomiast do pochlebnej dla nas tezy Josifa Brod-
skiego, który mówi, że to sami Polacy sprawili, że się
komunizm zawalił - trzeba dodać odwrotną stronę
124 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
tegoż narodowego medalu: to właśnie polscy towarzy-
sze z PZPR-u, skutecznie dławiąc "Solidarność" w la-
tach osiemdziesiątych, maksymalnie przeciągnęli pano-
wanie komunizmu i wydłużyli naszą drogę z Polski do,
Polski poprzez PRL. |
(1993)
II
Nie wypełniony testament
Stosunek do Powstania Warszawskiego i jego spu-
ścizny ideowej był w wewnętrznej polityce polskiej
ubiegłego półwiecza sprawą kluczową. Pozostaje nią,
wbrew pozorom, do dzisiaj. Do niedawna drugą taką
sprawą był mord katyński. Dzisiaj już wszyscy (łącznie
z tymi eks-dygnitarzami, którzy jeszcze przed pięciu
laty twierdzili, że odpowiedzialność za zbrodnię jest
"niejasna") znaleźli się w tym samym obozie oskarżycie-
li Stalina i władz sowieckich. Nadal jednak chętnie
i wygodnie przemilcza się fakt, że właśnie twarde
stanowisko w kwestii Katynia, zajęte przez legalny
rząd Rzeczypospolitej Polskiej, przebywający w Lon-
dynie, spowodowało wycofanie międzynarodowego
uznania temu rządowi i utorowało drogę "Polsce Lu-
dowej".
Sprawa stosunku do Powstania - to nie tylko kwe-
stia oceny decyzji jego rozpoczęcia, podjętej 31 lipca
1944 przez Komendanta Armii Krajowej i wicepremiera-
-Delegata Rządu na Kraj, czyli przez wojskowe i cywil-
ne kierownictwo podziemia. I nie tylko kwestia stosun-
ku do "władzy ludowej", narzuconej wówczas od wscho-
du przez ZSRR. I wreszcie nie tylko problem dokładne-
126 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
go ustalenia, w jakim stopniu na przebieg i szansę po-
wstania wpłynęło wrogie stanowisko Stalina. Istot-
niejsze od tych wszystkich elementów jest uświadomie-
nie sobie, że Powstanie Warszawskie było ostatnim waż-
nym i samodzielnym aktem II Rzeczypospolitej. Dlate-
go też stosunek do Powstania jest ściśle związany ze
stosunkiem do Polski Niepodległej i jej rządu, do Pol-
skich Sił Zbrojnych na Zachodzie, oraz do emigracji po-
litycznej, która stanowiła ich kontynuację, choćby tylko
symboliczną.
Zwalczający spuściznę Powstania Warszawskiego
komuniści polscy i ich moskiewscy opiekunowie wie-
dzieli, co robią.
Atmosfera wrogości wobec Powstania była przez
władze komunistyczne starannie wytwarzana na wszyst-
kie możliwe sposoby. Szczególnie dotykało to przed-
stawienia politycznych okoliczności wybuchu a następ-
nie przebiegu i skutków Powstania. Przez dziesięciolecia
wtłaczano wszystkim teorię, że wywołanie Powstania
było aktem samobójczego i głupiego egoizmu garstki
reakcyjnych polityków, opętanych strachem przed nad-
chodzącymi przemianami ustrojowymi. Po październi-
kowej "odwilży" 1956 roku Służba Bezpieczeństwa bar-
dzo szybko rozbiła wszystkie próby samoorganizacji by-
łych powstańców. Nie o samo potępienie Powstania im
chodziło, ale o zerwanie więzi między Polską, którą
chcieli rządzić - a Polską, która od l września 1939
broniła swojej wolności i swoich praw. Natomiast dla
nas obecnie szacunek dla Powstania powinien się wią-
zać z uznaniem dla podziemnego Państwa Polskiego
i kierującego nim z oddali rządu Rzeczypospolitej.
Z usunięciem trwającej do dziś dwuznaczności, polega-
jącej na tym, że nie wiadomo, czy obecne Wojsko Pol-
Nie wypełniony testament 127
skie ma być nawiązaniem do sił zbrojnych Polski
Niepodległej - czy dalszym, choć odmienionym, cią-
giem zależnego od Moskwy "Ludowego Wojska Pol-
skiego".
Pięćdziesiąta rocznica Powstania Warszawskie-
go została użyta jako okazja do międzynarodowego
spektaklu pod hasłem pojednania. O ile wiem, wete-
ranów Powstania nikt nie zapytał, co myślą o ta-
kim wykorzystaniu bohaterskiego. czynu ich i poleg-
łych kolegów. Pojednanie z sąsiadami - dawnymi
wrogami to rzecz ważna i chwalebna. Najpierw jednak
należało, moim zdaniem, uporządkować nasze własne
podwórko: wyraźnie określić, czy dzisiejsze państwo
polskie jest kontynuacją tej Rzeczypospolitej, której
legalne władze wydały rozkaz do powstańczego boju.
Dać moralne, ideowe i polityczne zadośćuczynienie
powstańcom i tym, którzy przez pół wieku występowali
w ich obronie. Dowódcę Powstania, przez lata wyszy-
dzanego w PRL-owskiej propagandzie i fałszowanej hi-
storii, pochować z honorami należnymi dowódcy Armii
Krajowej i Naczelnemu Wodzowi Wojska Polskiego.
Tymczasem na kilka dni przed rocznicą Powstania
obchodzono, z udziałem tzw. czynników oficjalnych,
rocznicę utworzenia Ludowego Wojska Polskiego, wy-
dania Manifestu Lipcowego, itd. Rozpętała się dyskusja
na temat pozycji PRL w historii Polski. W dyskusjach
nic złego, ale status państwa i jego instytucji musi być
jednoznaczny. Nie można z czystym sumieniem odda-
wać hołdu tym, którzy bronili niepodległości - i tym,
którzy służyli jej pozbawianiu.
Krzysztof Kamil Baczyński na kilka dni przed
śmiercią napisał wiersz, którego słowa oby nam nie
brzmiały jak gorzkie proroctwo:
128 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Jakie szczęście, że nie można tego dożyć
Kiedy pomnik ci wystawią, bohaterze,
A morderca na nagrobkach kwiaty złoży.
Szacunek dla poległych, na których grobach rośnie
dzisiejsza Warszawa, powinien wykluczać instrumen-
talne traktowanie rocznicy.
Koniunkturalnością zapachniały niestety obchody'
pięćdziesiątej rocznicy bitwy pod Monte Cassino: naj-
mniej uwagi poświęcono weteranom, nie było ich w ofi-
cjalnej delegacji, przybyłych na cmentarz trzymano
z dala od głównej uroczystości. Prezydent Lech Wałęsa
wypowiedział kilka ładnych zdań - ale w jednoznacz-
nym określeniu miejsca bitwy w naszej historii władze
Rzeczypospolitej zastąpił Jan Paweł II.
Zaskakujący, a zarazem znamienny dla stanu naszej
dzisiejszej świadomości ideowej, jest fakt, że wspaniałe
posłanie papieża do uczestników uroczystości na Monte
Cassino zostało niemal całkowicie przemilczane przez
polskie środki przekazu. List papieża jest krótkim wy-
kładem na temat istotnych treści dziejów naszego na-
rodu i państwa po l września 1939 roku. Jan Paweł II
napisał m. in.: Dla nas walka nie skończyła się w ro-
ku 1945. Trzeba ją było podejmować wciąż na nowo. [...]
Do wspomnienia o zwycięstwie pod Monte Cassino trzeba
więc dołączyć dzisiaj prawdę o wszystkich Polakach
i Polkach, którzy w rzekomo własnym państwie stali się
ofiarami totalitarnego systemu, i którzy na własnej ziemi
oddali życie za tę sprawę, za którą oddawali życie Polacy
w roku 1939, potem podczas całej okupacji i wreszcie pod
Monte Cassino oraz w Powstaniu Warszawskim. Trzeba
wspomnieć wszystkich zamordowanych rękami także pol-
skich instytucji i służb bezpieczeństwa, pozostających na
usługach systemu, przyniesionego ze Wschodu. Trzeba ich
przynajmniej przypomnieć przed Bogiem i przed historią
Nie wypełniony testament 129
ażeby nie zamazywać prawdy o naszej przeszłości w tym
decydującym momencie dziejów.
A więc właśnie: mamy pamiętać o ofiarach "rzeko-
mo własnego państwa" i "polskich instytucji na usłu-
gach" obcych - i o "walce", trwającej przez prawie całe
półwiecze.
III Rzeczpospolita powstawała od roku 1989 jako
państwo bez własnej ideologii, to znaczy bez ideowego
uzasadnienia budowy takiej właśnie a nie innej polskiej
państwowości. Działo się tak po raz pierwszy w historii
Polski. Miała swoją ideologię rzeczpospolita szlachecka.
Konstytucja 3 Maja stworzyła wzór państwa, do które-
go odwoływali się Polacy w okresie rozbiorów. Ideolo-
gia państwowa II Rzeczpospolitej, odrodzonej w 1918,
była oparta na bezwzględnym prymacie zasady niepod-
ległości.
W roku 1989 brak jasnego rozgraniczenia między
PRL a III Rzecząpospolitą stanowił tylko jeden (i nąj-
wyraźniejszy) z objawów braku takiej, choćby i kon-
trowersyjnej, ale widocznej dla całego narodu, wizji
Nowej Polski. Toteż dzisiejsi Polacy są ideowo coraz
bardziej zagubieni. Nie posiadają żadnego wzorca, wed-
ług którego mogliby oceniać własne państwo.
Jest rzeczą uderzającą a znamienną, że w roku 1989
nowy rząd i stanowiący jego zaplecze Obywatelski Klub
Parlamentarny nie sięgnęły - mimo wielu deklaracji
o odzyskaniu niepodległości - do spuścizny ideowej
i moralnej, pozostawionej przez II Rzeczpospolitą.
Zapewne dlatego, że byli pochłonięci przekonaniem
o konieczności kompromisu z dotychczasowymi rząd-
cami Polski, nie postarali się o własną jednoznacz-
ność. A przecież dziedzictwo Powstania Warszaw-
skiego, Polskich Sił Zbrojnych i rządu RP na wy-
chodźtwie nie było w swojej treści dziedzictwem par-
130 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
tykularnym. Przeciwnie: posiadało walor ogólnona-
rodowy.
Gdyby ktoś miał co do tego wątpliwości, niech zaj-
rzy do wydanej właśnie staraniem Polskiego Towarzy-
stwa Historycznego antologii Testament powstańczej
Warszawy. Zawiera ona liczne teksty świadczące, że
powstańcy mieli silną i wyraźną świadomość walki po
prostu o Polskę wolną i demokratyczną - nie o Polskę
rządzoną przez jakąś grupę ludzi czy określoną orienta-
cję polityczną. Nie walczyli o władzę dla generałów Ta-
deusza Bora-Komorowskiego czy Antoniego Chruście-
la-"Montera", ani dla wicepremiera Jana Stanisława
Jankowskiego. Walczyli o władzę dla sejmu przyszłej
Rzeczypospolitej. Podobnie pod Monte Cassino nie bito
się o Polskę dla generała Władysława Andersa, a pod
Falaise o Polskę dla premiera Stanisława Mikołajczyka.
Zarówno Armia Krajowa jak, w jeszcze większym stop-
niu, Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie, były formacja-
mi apolitycznymi, wojskami państwa polskiego.
Żołnierze I i II armii "ludowego" Wojska Polskiego,
walczący z Niemcami u boku Armii Czerwonej, znaleźli
się w sytuacji tragicznej. Znali aż nadto dobrze system
sowiecki. Przytłaczającą większość wśród nich (poza
kadrą oficerską) stanowili przeciwnicy komunizmu. Ale
wyzwalając Polskę od Niemców - oddawali ją we wła-
dzę ZSRR i jego popleczników.
Dlatego tak bezcenna była dla kraju legenda na-
szych żołnierzy na Zachodzie, Polskich Sił Zbrojnych,
legenda, która znalazła wyraz w tylu pieśniach, wier-
szach i utworach literackich. Poświęcenie tych ludzi,
którzy tysiącami narażali życie przedzierając się przez
granice i fronty do wojska polskiego, aby... znowu móc
narażać życie w walce z bronią w ręku, było poświęce-
niem dla Polski, nie dla innego mocarstwa; i dla wolne-
Nie wypełniony testament 131
go państwa polskiego po prostu, nie dla jakiegoś ustro-
ju. Jak w pieśni Brygady Karpackiej:
Byłem w Polsce socjalistą,
A ja endek pełnej krwi,
A ja tak pół-komunistą,
Ale teraz przeszło mi.
Jam ludowiec był istotny,
Ja w Ozonie cały czas.
A ja byłem bezrobotny,
Teraz my już wszyscy wraz.
Skład tego wojska i charakter jego dowództwa oraz
kierującego nimi rządu, a następnie bieg wydarzeń spra-
wiły, że nie zostało ono nigdy wplątane w spory o wła-
dzę nad krajem. Dana mu była tylko walka o cel osta-
teczny. Tak samo było z ich krajowymi kolegami -
powstańcami Warszawy. "Barykada nie zna różnic poli-
tycznych" - brzmiał tytuł artykułu w "Warszawiance"
z 9 sierpnia 1944. Upadek Powstania przypieczętował tę
formułę na zawsze.
Okrutna historia wyniosła powstańców Warszawy
i ich kolegów z I i II korpusu wysoko w przestrzeń nie-
podległościowego mitu, uczyniła czystymi symbolami
poświęcenia dla Polski idealnej, Polski, jaka być po-
winna.
Testament Polski Walczącej, ogłoszony l lipca 1945
przez podziemną Radę Jedności Narodowej, nie był
odezwą jednego obozu politycznego: podpisali go za-
równo socjaliści z PPS, jak i delegaci Stronnictwa
Narodowego, Stronnictwa Ludowego i chrześcijańsko-
-demokratycznego Stronnictwa Pracy. Ale nawet gdyby
w ciągu ubiegłych paru lat przychodziło komuś do gło-
wy sięgnąć po ten wspaniały i przejmujący dokument -
okazałby się niewygodny. Dla jednych dlatego, że jest
twardo niepodległościowy i zdecydowanie potępia wpro-
132 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
wadzany przez Moskwę system państwowy - a więc
jest "prawicowy" i odmawia uznania PRL. Dla drugich
dlatego, że mówi o "sprawiedliwym podziale dochodu
społecznego" i o "zapewnieniu masom pracującym
współkierownictwa i kontroli nad całą gospodarką na-
rodową oraz warunków materialnych, zabezpieczają-
cych byt rodzinie i osobisty rozwój kulturalny" -
a więc jest jawnie "lewicowy" i kłóci się z doktryną
gospodarki wolnorynkowej. Testament brzmi w istocie
rzeczy jak darmowy a bezcenny zapis na rzecz NSZZ
"Solidarność". Dlaczego związek w swoich działaniach
politycznych po ten spadek ideowy nie sięgnął - nie
wiem.
Oficjalne celebrowanie rocznicy Powstania War-
szawskiego zobowiązuje. To nie powinna być okazja do
pokazywania się dzisiejszych polityków i działaczy na
tle pomników, sztandarów i grobów. To ma być święto
Powstania i powstańców; uczczenie ich pamięci i ich
celów, a nie składnik bieżących zabiegów o popularność
i wpływy. Szacunek dla poległych, pomordowanych
i zmarłych nakazuje, by półwiecze Powstania stało się
okazją do jednoznacznego przywrócenia "samotnemu
bojowi Warszawy" jego właściwego miejsca w historii
Polski. A także wezwaniem do nawiązania ciągłości, do
podjęcia tradycji, do wypełnienia porzuconego testa-
mentu.
(1994)
PRL czyli kultura fałszu
I. W lipcu 1944 roku, w przeddzień Powstania War-
szawskiego, założono Polakom nowe państwo. Zrobił
to sam Stalin, uznając w Moskwie powołany przez sie-
bie Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego za jedyną
legalną władzę na ziemiach polskich. Charakter tego
państwa a, także jego obszar, pozostawały długo nie
określone, nawet słownie; pewnikiem była od początku
tylko ścisła więź z ZSRR.
Takie założenie narodowi jego państwa przez czyn-
niki zewnętrzne zdarza się od czasu do czasu, zwłaszcza
na Bałkanach lub w Afryce. I z reguły naród, obdarowa-
ny państwem, źle na takim zabiegu wychodzi. Niezwy-
kłość naszej sytuacji polegała na tym, że posiadaliśmy
już własny i uznany międzynarodowo rząd, a także włas-
ne wojsko. Rząd przebywał w Londynie (tak samo jak
np. rządy Holandii i Norwegii), ale w kraju działały jego
rozbudowane agendy zarówno cywilne, jak wojskowe.
Polskie siły zbrojne, którymi ten rząd dysponował, nale-
żały do najliczniejszych armii w Europie. Nikt nam nie
musiał robić prezentu w postaci nowego państwa.
A jednak tak się stało i kilkudziesięciu milionom Po-
laków przyszło przez parędziesiąt lat żyć wewnątrz da-
134 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
rowanego przez Stalina tworu, od roku 1952 nazywane-
go PRL-em. U jego podstaw leżały dwa kłamstwa: jed-
no okrutne, drugie groteskowe.
Kłamstwo okrutne - to sowieckie twierdzenie, że to
Niemcy dokonali mordu zwanego umownie "katyń-
skim", mordu na blisko 23 tysiącach polskich oficerów,
policjantów i urzędników państwowych. Kiedy rząd
Rzeczypospolitej nie chciał tego kłamstwa potwierdzić
- ZSRR zerwał z Polską stosunki dyplomatyczne. To
zerwanie otwarło drogę do utworzenia przez komuni-
stów, kilkanaście miesięcy później, nowego państwa
polskiego. Kłamstwo groteskowe - to twierdzenie, że
PKWN wyłoniła Krajowa Rada Narodowa, w praktyce
nie istniejąca. Manifest PKWN napisany był przez so-
wieckich funkcjonariuszy i agentów w Moskwie i tam
ogłoszony. Pierwsi przedstawiciele nowej władzy zostali
dowiezieni do Chełma dopiero 28 lipca, po uprzednim
podpisaniu formalnej zgody na zmianę wschodniej gra-
nicy RP oraz na przejęcie przez Armię Czerwoną i jej
dowództwo zwierzchnictwa nad wszystkim, co się na
obszarze tak okrojonej Polski działo.
Dyskusje nad tym, jakiego rodzaju państwem była
PRL, trwają już dobre kilka lat. Myślę, że najcelniejszy
termin określający jego istotę można znaleźć w języku
ofiarodawców tego państwa: łżegosudarstwo, fałszywe
państwo, państwo-pretendent (tak, jak w XVII wieku
mąż Maryny Mniszkówny, udający nieżyjącego cara
Dymitra, był nazywany łże-Dymitrem), państwo uda-
wane.
Żyć w nim wszakże trzeba było naprawdę.
II. Piszę o faktach powszechnie dziś znanych. Mam
jednak poczucie, że dotychczas nie przyjrzano się dosta-
tecznie skutkom zmuszenia narodu do bytowania w fał-
PRL czyli kultura fałszu 135
szywym państwie. Przedziwnym omamom ulegali najin-
teligentniejsi ludzie. Stefan Kisielewski pisał na Nowy
Rok 1947 w "Dziś i Jutro", koncesjonowanym tygodni-
ku "postępowych katolików", o "rządzącej Polską lewi-
cy", którą z "opozycją, jak i wreszcie emigracją" -
łączy ta "jedna wspólna cecha", że "po prostu składa się
z Polaków". I nawoływał: "odrzućmy sugestię na temat
obcych agentur". Nawet zakładając, iż Kisielewski mógł
nie zdawać sobie sprawy, że prezydent Bolesław Bierut
był starym funkcjonariuszem sowieckich służb specjal-
nych - to przecież nie mógł nie wiedzieć, że wszystkie
zasadnicze decyzje polityczne i gospodarcze, dotyczące
państwa polskiego, zapadały wówczas w Moskwie albo
musiały być z Moskwą uzgadniane; że dowódcy ra-
dzieccy sprawowali pełną władzę nad wojskiem; i że
Ministerstwo Bezpieczeństwa było dyspozycyjne wobec
Sowietów. Nie mówiąc już o tym, że - zwłaszcza na
ziemiach zachodnich Polski - komendy Armii Czer-
wonej i NKWD nie podlegały praktycznie żadnej kon-
troli władz lokalnych. Doprawdy, "polska lewica" rzą-
dziła wówczas Polską tylko o tyle, o ile jej na to pozwo-
lono.
Zacytowałem Stefana Kisielewskiego, bo nie można
go podejrzewać ani o tępotę, ani o karierowiczostwo,
ani wreszcie o osobiste ambicje polityczne. Chciał, by
rzeczywiście spory między orientacjami politycznymi,
występującymi w Polsce, były sporami wśród Polaków.
Z faktu, że premier Edward Osóbka-Morawski był nie-
wątpliwie Polakiem - tak samo, jak Polakami byli
przywódca opozycji wicepremier Stanisław Mikołajczyk
i premier rządu RP w Londynie Tomasz Arciszewski -
wyciągał wniosek aż groteskowo nieprawdziwy. Osób-
ka-Morawski o niczym ważnym nie decydował, nawet
kiedy mu takie myśli przychodziły do głowy. Pisząc
136 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
o "agenturach" Kisielewski pragnął odsunąć głoszoną
oficjalnie teorię, że zarówno opozycja, jak i emigracja
- to agenci imperializmu; po latach jego słowa brzmią
jak naiwna obrona posłusznych wykonawców woli
Kremla. Kisiel pragnął zakląć rzeczywistość. Ale tak ją
zaklinając - fałszował.
Mechanizm logiczny tego zafałszowania był typowy
i bardzo wówczas rozpowszechniony: wybierało się
osobne elementy i elemenciki rzeczywistości, odrywając
je od kontekstu i powiązań. Jak w wierszu Tuwima
o "strasznych mieszczanach", którzy "widzą wszystko
osobno". Pierwsza zasada materializmu dialektycznego
głosiła coś dokładnie odwrotnego (że wszystko jest
z wszystkim jakoś tam powiązane) - ale umysł czło-
wieka, złapanego w sidła peerelowskiej rzeczywistości,
chętnie czepiał się szczegółów ("dobrych stron" i "osiąg-
nięć"), budując z nich dowolne całości.
Oficjalna wersja wydarzeń przeszłych i bieżących,
narzucana przez propagandę, powstawała w sposób
bardziej skomplikowany, choć nie mniej dowolny.
Wymyślano fakty niebyłe (jak rzekome zaplecze poli-
tyczne PKWN-u), negowano niewątpliwe (jak masowe
egzekucje, dokonywane przez NKWD), odkrywano nie ,
istniejące powiązania (wszyscy opozycjoniści byli agen-
tami imperializmu). Trzeba wyraźnie powiedzieć, że za-
fałszowanie obrazu przeszłości i tego, co działo się do-
koła, nie polegało w PRL-u po prostu na zakazie
wspominania o faktach niewygodnych. Takie zakazy
Polacy znali dobrze z działań zaborczej cenzury. Hen-
ryk Sienkiewicz nie mógł w Trylogia pisać o wojnach
z Moskwą, zaś akcję pierwotnego "Pamiętnika korepe-
tytora" przeniósł w Poznańskie. Aby cenzurę prze-
chytrzyć, wymyślono rozbudowany "język czopowy",
język symboli, podstawień i aluzji. Ale w okresie roz-
PRL czyli kultura fałszu 137
biorów nawet ci ugodowcy, którzy podpisywali dekla-
racje w typie: "Przy Tobie, Najjaśniejszy Panie, stoimy
i stać chcemy" - nie twierdzili, że np. ciesząca się
sporą autonomią Galicja (z własnym szkolnictwem itd.,
ze swobodami zrzeszeń i zgromadzeń i wyborów znacz-
nie większymi niż w PRL-u) była państwem polskim.
Łże-gosudarstwo PRL-u było w doświadczeniach
polskich czymś nowym. Język ezopowy nie wystarczał
dla wyślizgnięcia się z jego sieci. Ogromnie trudno było
zachować świadomość dystansu między prawdą, którą
się znało - a fałszem, który otaczał dokoła, zalewał, do
którego trzeba się było choćby milcząco dostosować.
W książce Między wyzwoleniem a zniewoleniem: Polska
1944-1956 Krystyna Kerstenowa pisze wnikliwie
o tym, że nie sposób było uchronić się przed skażeniem
naszych kategorii myślenia [...] u wielu przetrwanie wy-
magało ukrycia prawdziwej twarzy, przywdziania maski,
która z biegiem czasu jakże często zaczynała się zrastać
z twarzą.
We wstępie do cytowanego tomu prof. Kerstenowa
twierdzi, że nawet w r. 1947, po przeprowadzonych
w warunkach terroru i na dodatek jeszcze sfałszowanych
wyborach [...] nie doszło -jak się wydaje - do pełnej
alienacji państwa [tj. odrzucania go przez Polaków].
Jeśli nawet nie było to państwo, z którym można by się
w pełni identyfikować, nie było ono również państwem
obcym, zaborczym, okupacyjnym. Te zdania wybitnej hi-
storyczki wskazują na potrzebę dalszych badań i prze-
myśleń. Na czym polegała, wtedy i później, "niepełna
akceptacja" tego państwa? Czy na przykład wysuwanie
w latach 1956, 1970 i 1980 postulatów spełnienia przez
rząd konstytucyjnych i programowych obietnic, było
wyrazem akceptacji, czy też gestem demaskowania
obłudy?
138 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
To prawda, że nazywanie PRL-u państwem "ob-
cym", "zaborczym", albo "okupacyjnym" jest chybione.
Niewątpliwa zależność tego państwa od ZSRR nie była
bezpośrednio odczuwana w życiu codziennym przez mi-
liony obywateli, zwłaszcza tych mniej spostrzegawczych
(którzy zawsze i wszędzie stanowią większość). Nie-
mniej jednak było to państwo fałszywe. I nawet jego
"akceptacja bez identyfikacji", choćby oznaczała tylko
brak poczucia dystansu wobec władzy, wydającej nam
zezwolenia np. na mieszkanie w danym miejscu albo
podróże za granicę, była postawą patologiczną. Powo-
dowała głębokie zwyrodnienia, jeśli nie kręgosłupa mo-
ralnego, to sposobu myślenia i umiejętności widzenia
świata.
III. Wydawać by się mogło, że ideologia komunistycz-
na, narzucona równocześnie z darowaniem Polakom]
nowego państwa, powinna od niego dodatkowo odstrę-j
czać. Tymczasem, jak widać na niezliczonych przykła-
dach, było właśnie odwrotnie. Materializm dialektycz-
ny, a także teorie walki klas, bazy i nadbudowy oraz;
nieuchronności procesów historycznych uzasadniały
i ułatwiały godzenie się z rzeczywistością PRL-u. Ubie-:
rały obcą dominację, mniej lub bardziej brutalną, a na"
wet terror, w dostojne szaty filozoficznej konieczności.;
Wiarę w naukową regularność mechanizmu dziejowego
nazwano później skutkiem "Heglowskiego ukąszenia";
ale pod zęby niemieckiego historiozofa podstawiano się
chętnie. Nawrócenie się na marksizm zwalniało od
obowiązku oporu, choćby tylko myślowego, wobec
kłamstwa, przemocy i bredni.
Ideologia komunistyczna stanowiła (jakże szybko
o tym zapominamy!) oficjalną ideologię państwa i rzą-
dzącej nim partii. Totalitarność tego państwa byh
j
PRL czyli kultura fałszu 139
wprost proporcjonalna do stopnia obowiązywania tej
ideologii. W późnych latach czterdziestych i do roku
1956 obowiązek ten był egzekwowany dość surowo,
choć nigdy bezwzględnie. Inaczej, niż to się działo
w Chinach, nie-marksistów nie pakowano do obozów
reedukacyjnych. Ale każdy, kto marksizmu nie apro-
bował - skazywał się na los obywatela drugiej lub dal-
szej kategorii, zależnie od stopnia ostentacji i pełnione-
go zawodu. Na przykład oficer nie-marksista to gatu-
nek nie występujący, do końca istnienia PRL-u. Z bie-
giem lat wymagania słabły i z pozytywnych (aby ideo-
logię komunistyczną i marksizm wyznawać) stawały się
negatywnymi (aby o komunizmie i marksizmie - a tak-
że oczywiście o ZSRR i Rosji - źle nie mówić). Ale
zasada pozostawała zasadą.
Materializm dialektyczny był filozoficznym bełko-
tem, nie mającym prawa do istnienia w ojczyźnie Kazi-
mierza Ajdukiewicza i Alfreda Tarskiego, czołowych fi-
lozofów naszego wieku. A jednak rozprawiano o nim
z obezwładniającą powagą. Teoria powszechnej walki
klas, napędzającej nieuchronne następowanie po so-
bie formacji społeczno-gospodarczych, była ubranym
w pseudo-naukową formę wytworem mętnego i dowol-
nego myślenia. A jednak przyjmowano ją, czasem
ochoczo, czasem wstydliwie - ale szeroko.
Czesław Miłosz, który nie tylko brał marksizm na
serio, ale w dodatku patrzył z góry na tych, którzy
Marksa i Engelsa nigdy na serio nie brali - opisał
w Zniewolonym umyśle postawę "ketmana": udawanego
przyjęcia zasad Nowej Wiary po to, by pod pokrywką
zachować zarówno własną skórę jak i szczególnie cenną
część własnych przekonań. Ketman to oczywiście szcze-
gólnie rozwinięta forma uprawiania "podwójnego myś-
lenia", opisanego przez George'a Orwella w jego po-
140 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL i ^
wieści 1984. W rozlicznych na ten temat rozważaniach
(np. w Zniewolonym umyśle po latach Andrzeja Walic-
kiego) nie znajduję prostego stwierdzenia, jakie nasuwa
pobieżna nawet obserwacja zachowań ludzi, którzy
"podwójne myślenie" uprawiali. Otóż im sprawniejsze
przystosowanie, tym bardziej zaciera się granica między
tym, co się udaje, a tym, w co się "naprawdę" wierzy.
Im zręczniejsze "podwójne myślenie", tym większa
wytwarza się tolerancja - psychiczna i intelektualna -
wobec kompromisów z prawdą. Zaś kompromis między
prawdą a nieprawdą jest po prostu fałszem.
Prawdę należy cenić, bo jest rzadka jak brylant. Na
temat gatunku ptaka, którego właśnie widzę za oknem,
można wypowiedzieć tylko jedno prawdziwe zdanie: to
jest sójka. Zdań fałszywych można układać nieskończe-
nie wiele. Tak samo jak z PRL-em.
IV. Masowe godzenie się z nowym ustrojem i udziela-
nie mu poparcia - mimo aresztowań, represji, cenzury,
mimo oczywistości kłamstw i stosowanej przemocy -
domaga się od historyków i socjologów wyjaśnienia. Na
takie wyjaśnienie czekają nie tylko młodsi, którzy tam-
tych czasów nie znają; potrzebują go również bezpo-
średnio zainteresowani. Poszukują jeśli nie usprawied-
liwienia, to przynajmniej uzasadniona swoich decyzji
o współpracy z władzami PRL. Naturalna jest obrona
przed przypisywaniem ludziom niskich pobudek w po-
dejmowaniu takich decyzji. Mamy więc duży popyt na
wyjaśnienia, a równocześnie brakuje materiału źródło-
wego. Takie dokumenty, jak Dzienniki Marii Dąbrow-
skiej, należą do rzadkości. Świadectw ludzi, którzy
udziału w oficjalnym kłamstwie konsekwentnie odma-
wiali, jest bardzo niewiele. W tej sytuacji powstają róż-
ne mity i mylące uproszczenia.
PRL czyli kultura fałszu 141
Wymienię trzy z nich, chyba dotychczas nie opisane.
Powtarza się chętnie, że akces do nowego ustroju
ułatwiało i uzasadniało głębokie rozgoryczenie postawą
zachodnich sprzymierzeńców Polski, "kompromitacja"
rządu RP i władz podziemia, które nie potrafiły zapo-
biec narodowym klęskom i utracie niepodległości,
a także poczucie "bezsensowności" poniesionych ofiar
a zwłaszcza katastrofy Powstania Warszawskiego.
Gdyby jednak takie odczucia i oceny były rzeczy-
wiście motywami decyzji o podjęciu takiej czy innej
współpracy z nową władzą, wstępowania do partii lub
masowego zapisywania się do prokomunistycznych
organizacji młodzieżowych - występowałyby one
najsilniej bezpośrednio po wydarzeniach, które je
wywołały, a więc w latach 1945-46. Było jednak
inaczej.
Od postaw młodzieży zaczynając. Doskonale pamię-
tam, że w okresie bezpośrednio powojennym Powstanie
Warszawskie było dla moich gimnazjalnych kolegów
(roczniki 1928-32) przedmiotem kultu. Podczas wycie-
czek szkolnych i na harcerskich obozach wyśpiewywa-
liśmy z zapałem "Marsz Mokotowa" i "Sanitariuszkę
Małgorzatkę": w ten sposób rzucaliśmy wyzwanie
współczesności. Kult Powstania zaczęto nam wybijać
z głów w latach 1948-49. I dopiero na tamte i później-
sze lata przypada zarówno podporządkowanie partii
ZHP, jak i szybki rozrost członkostwa ZWM, a później
ZMP, Dokonywał się ten rozrost pod potężnym na-
ciskiem administracyjnym; np. już w roku 1949 dosta-
nie się maturzysty "niezorganizowanego" na studia
wyższe było osiągnięciem, później - stało się rzadkoś-
cią. Wobec młodzieży nie aspirującej do wyższego
^kształcenia stosowano inne bodźce; ich skuteczność
była jak się zdaje największa wśród tych, którzy prze-
142 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
nosili się ze wsi do miast - ale o ile wiem nie przepro-
wadzono na ten temat odpowiednich badań.
Lektura pism z lat 1945-49 potwierdza wspomnie-
nia o tym, że poczucie klęski, potępienie tradycji
powstańczej, ogólne odrzucenie przeszłości - to były
nastroje i postawy, które rozwinęły się dopiero parę
lat po wojnie i pod oczywistym wpływem partyjnej
propagandy, wspomaganej represjami politycznymi
wobec środowisk opornych wobec nowego ustroju.
Po zakończeniu wojny "władza ludowa" funkcjono-
wała w Polsce przez czas pewien jakby OBOK nadziei
na lepsze życie, żywionych przez większość narodu.
Naturalny po okresie zniszczeń zapał do odbudowy, do
nauki, do pracy - łączył się u jednych z oczekiwa-
niem na "prawdziwe" wyzwolenie, które nastąpić mia-
ło po nowej wojnie Zachodu z komunistami, u innych
z liczeniem na sukces Mikołajczyka i PSL w ucywili-
zowaniu narzuconego Polsce systemu politycznego.
Polska Niepodległa, Polskie Siły Zbrojne na Zacho-
dzie, akowskie podziemie i Powstanie Warszawskie
pozostawały przez parę lat pozytywnymi punktami
odniesienia. Maria Dąbrowska, która w późniejszych
latach nie zawsze umiała oprzeć się urokom korzysta-
nia z dobrodziejstw władzy "ludowej", w listopadzie
1945 roku napisała głośny szkic Conradowskie poję-
cie wierności - w obronie spuścizny ideowej akow-
skiego podziemia. Zdradę naszych zachodnich sprzy-
mierzeńców, dokonaną podczas konferencji w Tehe-
ranie i Jałcie, odczuła wyraźniej emigracja; dla kra-
ju dwulicowość Roosevelta i Churchilla była przesła-
niana cynizmem Stalina, który odmówił udzielenia po-
mocy Powstaniu Warszawskiemu, oraz doświadczany-
mi bezpośrednio aktami przemocy ze strony władz so-
wieckich.
PRL czyli kultura fałszu 143
I dopiero załamywanie się oczekiwań i nadziei na
nie-komunistyczną (czy nie-całkiem-komunistyczną)
przyszłość połączone z trwającym i coraz bardziej
skutecznym w tropieniu opornych terrorem sprawiło,
że propaganda nowej władzy zaczęła zyskiwać coraz
szerszy posłuch. Wymierzona była przeciwko całej
spuściźnie organizacyjnej i ideowej legalnego rządu
RP (którego autorytet poderwał również powrót do
Polski w czerwcu 1945 Stanisława Mikołajczyka),
władz cywilnych polskiego państwa podziemnego
i Armii Krajowej. Ze szczególną zaciekłością ata-
kowano Powstanie Warszawskie i całe zbrojne podzie-
mie.
Drugi mit głosi, że władza ludowa przyciągnęła na-
ród do siebie, podrywając ludzi do wielkiego czynu od-
budowy kraju i przekształcenia struktury społecznej
kraju w duchu równości i sprawiedliwości społecznej.
Jednakże komuniści (i ich mniej lub bardziej marionet-
kowi sojusznicy) stanowili w Polsce zupełny margines,
zarówno w sensie liczebnym jak i ideowym. To nie oni
przekonali naród do poparcia ich programu społeczne-
go. Mieli świadomość własnej słabej mocy perswazyjnej:
znamienne, że Manifest Lipcowy nie wspomina np.
o upaństwowieniu przemysłu. Nadciągająca z Moskwy
władza wykorzystała wizje, nastroje i konkretne pro-
gramy, zawarte w dokumentach wcześniejszych niż ów
manifest. W całej Europie nastąpił po zakończeniu
wojny wyraźny zwrot w kierunku lewicowym - ale
w Polsce nie oznaczało to sympatii ani prokomunistycz-
nych, ani prosowieckich. Wykorzystanie tego zwrotu
przez Moskwę i przywódców PPR było zręcznym zabie-
giem socjopsychologicznym, jednakże pod popularne
wówczas hasła demokracji i sprawiedliwości społecznej
podłożono sfałszowaną treść.
144 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
W odbudowę kraju włączyły się entuzjastycznie mi-
liony ludzi. Jednak czuli oni, że odbudowują polską
Ojczyznę, a nie Polskę Ludową. Powrót uczniów do
szkół, olbrzymi napływ studentów na wyższe uczelnie
i podjęcie pracy dydaktycznej przez wykładowców -
to wszystko były odruchy naturalne, nie mające nic
wspólnego z akceptacją nowego ustroju - chociaż jego
funkcjonariusze zasługę sobie przypisali.
Obejmowanie katedr i zakładów naukowych wcale
nie musiało iść w parze ze zgodą na oficjalne kłamstwo.
Podam tu dwa przykłady: w ratowaniu zbiorów biblio-
tecznych i muzealnych z palonej przez Niemców War-
szawy i w późniejszym uruchamianiu zajęć na wskrze-
szonym UW brali udział zarówno Wacław Borowy i Mi-
chał Walicki, którzy nigdy nie podjęli współpracy z ko-
munistami, jak i Juliusz Starzyński, wkrótce czołowy
krzewiciel marksizmu i działacz partyjny. W Biurze
Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK praco-
wał młody Aleksander Gieysztor. I oto po roku 1945
ten niezwykle uzdolniony historyk, jeden z najświetniej-
szych umysłów swego pokolenia, poświęcił się... na-
ukom pomocniczym historii. Zagłębiając się w paleo-
grafii nie musiał kłamać.
Trzeci mit polega na tłumaczeniu zachowań przy-
stosowawczych działaniem "narodowego instynktu sa-
moobrony" czy "zbiorowego rozsądku". Pomijam już
zasadniczą wątpliwość, czy używanie tego rodzaju du-
chologicznych metafor jest uprawnione w tekstach wy-
jaśniających zachowania się jednostek, a nawet i grup
społecznych. Chodzi o to, iż w tym konkretnym przy-
padku uważam za całkowicie błędne odwoływanie się
do pojęć, które sugerują, że społeczeństwo reagowało
na zasadzie jakiegoś wspólnego poczucia czy nastawie-
nia. Można tego rodzaju metaforyczne sugestie trak-
PRL czyli kultura fałszu 145
tować poważnie w odniesieniu do takich zjawisk, jak
nabór ochotników do wojska polskiego w latach
1919-1920, Powstanie Warszawskie, albo ruch Soli-
darności w 1980 roku. Wówczas istotnie ludzie zacho-
wywali się w podobny sposób, bo odczuwali wyjątkowo
silnie więzi wspólnotowe. Podejmowali decyzje na pod-
stawie tego poczucia więzi. W okresie PRL-u, a ]w
szczególnie w latach 1945-56, na ludzkich reakcjach
i decyzjach ciążyła świadomość odwrotna: rozbicia do-
tychczasowych powiązań i solidarności. Reakcje przy-
stosowawcze, godzenie się na nowy ustrój i decyzje
współudziału w zbiorowym fałszu zapadały wbrew pol-
skiej tradycji solidaryzmu społecznego (z którą partia.
bezwzględnie walczyła), wbrew narodowej wspólnocie.
V. Skupiłem powyżej uwagę na tzw. czasach stalinow-
skich. Nie tylko dlatego, że był to okres najbardziej
jaskrawych kontrastów, najostrzejszych konfliktów
i największych zbrodni. Przede wszystkim dlatego, żeby
móc zwrócić uwagę na jego dziedzictwo wstydliwe:
ustąpienie największych brutalności wywołało ulgę po-
dobną do owego anegdotycznego wyprowadzenia kozy
z przeludnionej klitki. Łatwo było zapomnieć, że istota
sytuacji, tj. zależość państwa i dyktatura monopartii,
nie uległa zmianie.
Hanna Swida-Ziemba (autorka najlepszych ale nie-
stety trudno dostępnych prac na temat postaw ludzkich
w okresie stalinizmu w Polsce) znakomicie opisała me-
chanizm psychologiczny, który sprawił, że po roku 1956
utrzymanie postawy pryncypialnej stało się - wbrew
pozorom - i trudniejsze i mniej częste. Zadziałało
i wspomniane uczucie ulgi, i pogłębiejące się z latarni
przekonanie, że jesteśmy na PRL skazani "na zawsze"
("Stalinizm i społeczeństwo polskie", w tomie Stalinizm,
10 ~ Z Polski ...
146 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
pod red. Jacka Kurczewskiego, Warszawa 1989, nakład
250 egzemplarzy). Pamiętam, jak moi koledzy w Insty-
tucie Badań Literackich PAN, partyjni pół-cynicy, ma-
wiali do mnie wówczas: "Zdzisiu, najwyższy czas, żebyś
już zaczął kolaborować!" No bo w imię czego miało się
dalej stawiać opór historii? Przecież przestano już zabi-
jać wrogów klasowych!
Najchętniej używanym argumentem za współpracą
z reżimem komunistycznym pozostaje twierdzenie, że
"nie było alternatywy". Jest to twierdzenie z gatunku
nieudowadnialnych. Po pierwsze dlatego, że historia
biegnie tylko raz, nie da się odtworzyć eksperymental-
nie. Po drugie dlatego, że argumentujący po obu deba-
tujących stronach muszą przyjmować ogromną liczbę
dodatkowych i mniej lub bardziej dowolnych hipotez.
Wiele wskazuje na to, że po Powstaniu Warszawskim
Stalin odstąpił od zamiaru ściślejszej integracji Polski
z ZSRR. Czy dużo większa skala biernego oporu Pola-
ków spowodowałaby większe prześladowania - czy
ograniczenie sowieckich żądań? Nie dowiemy się nigdy.
Należy jednak przypomnieć, że problem istnienia
lub nieistnienia w latach powojennych alternatywy
ustrojowej dla Polski jest problemem z innej płaszczy-
zny niż kwestia prawdomówności i kłamstwa, uczci-
wości i fałszu. I trzeba sobie postawić proste pytanie:
ilu Polaków, a zwłaszcza ilu polskich działaczy politycz-
nych i intelektualistów, miało moralne prawo do myś-
lenia o swoich decyzjach w kategoriach "mniejszego
zła" lub "alternatywy dla Polski"? Nie wiem, czy w kra-
ju znalazłoby się ich więcej, niż dziesięciu. (Należał do
nich umierający Wincenty Witos, który współpracy
z komunistami odmówił.) Nieporównanie liczniejsi
podwieszali się, mniej lub bardziej świadomie, pod ten
uwznioślający dylemat - zaś ich rzeczywistym bodź-
PRL czyli kultura fałszu 147
cem była chęć udziału we władzy, rozgłosu, bycia
"kimś", publicznego zaistnienia, ogłoszania książek, nie
mówiąc już o lepszym mieszkaniu.
VI. Po roku 1956 Polacy wędrowali gromadnie przez
różne etapy bardziej lub mniej pokojowej koegzystencji
z darowanym im państwem. Wspólnym mianownikiem
tych etapów był kompromis, przyklepywany i potwier-
dzany nowo-mową.
Przeciwko "drętwej mowie", "mowie-trawie" bun-
towaliśmy się w okresie "październikowym". Najwięk-
sze zasługi miał w jej demaskowaniu tygodnik "Po Pro-
stu". Zamknięto go jesienią 1957, mimo protestacyjnych
rozruchów, które Gomułka kazał brutalnie stłumić.
Nowa "mowa-trawa" dość szybko porosła na mogiłach
popaździernikowych złudzeń.
PRL-owska nowo-mowa okazała się, jak myślę, jed-
nym z bardziej trwałych produktów systemu - tak
wszędobylskim, że coraz mniej zauważalnym. Najwłaś-
ciwszą jej nazwą byłaby zapewne "obok-mowa": język
nie przystający do rzeczywistości. Ale nie przystający
tak zręcznie, że dystans między słowami a faktami sta-
wał się nieuchwytny. Nie mam na myśli takich oczywi-
stych sloganów, jak "wspólnota socjalistyczna" (czyli
państwo należące do Układu Warszawskiego) czy "jed-
ność moralno-polityczna narodu"; ani potworków w ro-
dzaju: "Jedność ekonomiki-polityki-ideologii staje się
stopniowo integralnym czynnikiem obywatelskiego myś-
lenia." (jeden z sekretarzy KC PZPR w roku 1972).
Przecież podpisując protesty przeciwko takim czy
innym posunięciom władz PRL i oświadczając, że jest
to z naszej strony "wyraz obywatelskiej troski" sami ze-
ślizgiwaliśmy się w obok-mowę - bo zwrot "obywatel-
ska troska" znaczył, że uważamy się za obywateli,
148 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
a więc członków demokratycznej struktury państwo-
wej, swobodne podmioty życia politycznego! Powtarza-
jąc tę formułę zapominaliśmy, iż jest ona fałszywa, a jej
używanie świadczy o tym, żeśmy "kupili", żeśmy się dali
nabrać. Werbalną zbieżność deklaracji władzy z włas-
nymi chęciami traktowaliśmy jako rzeczywistość.
Niewątpliwy wzrost świadomości politycznej w la-
tach siedemdziesiątych owocował często nie tyle wy-
ostrzeniem rozróżnień między prawdą a fałszem, ile wy-
raźniejszą zgodą na kompromis. Marcin Król w roku
1979 w wydanej na emigracji (a więc poza cenzurą!)
książce jako "realizm" określał "zdawanie sobie sprawy,
że w Polsce panuje ustrój zwany socjalistycznym, że na-
szym sąsiadem jest Związek Radziecki i że nie ma
powodu sądzić, by ten stan rzeczy miał ulec w najbliż-
szej przyszłości istotnej zmianie". Twierdził dalej, że ta-
kimi "realistami" są "zapewne wszyscy ludzie w Polsce
żywo interesujący się sprawami publicznymi" - ten
dzisiejszy stan rzeczy przeciwstawił "przeszłości, kiedy
to niektórzy spośród ludzi czynnie zaangażowanych
w życie publiczne albo próbowali ten ustrój zmienić
metodami walki parlamentarnej lub siłą, albo spodzie-
wali się, że uda im się go zasadniczo przekształcić przy
pomocy wewnętrznej presji ideologicznej." (Style poli-
tycznego myślenia, Paryż 1979, s. 114). Jeszcze dobitniej
wyrażali zasadniczą akceptację ustroju "socjalistyczne-
go" i trwałości "sojuszu" z ZSRR (jako "gwarancji"
bezpieczeństwa państwa!) członkowie klubu Doświad-
czenie i Przyszłość w swoim "Raporcie" z maja tegoż i
1979 roku.
Teksty Polskiego Porozumienia Niepodległościowe-
go, w których zwracaliśmy się nie do władz, ale do na-
rodu, i nazywaliśmy po imieniu nasze cele ostateczne:
niepodległość, wyjście z Układu Warszawskiego, pojed-
PRL czyli kultura fałszu 149
nanie ze zjednoczonymi Niemcami, itd. - należały do
wyjątków. I myślę, że przyjmowali je lepiej i chętniej
"zwykli" ludzie, niż "obywatele" tak czy inaczej zaanga-
żowani w jawne życie publiczne.
VII. Powstanie narodowe "Solidarności" w lecie 1980
wprowadziło na polską scenę polityczną zasadniczą
dwudzielność: z jednej strony NSZZ "S", z drugiej wła-
dze partyjno-rządowe. Dynamika związku była tak
wielka, że również dyskutowane i deklarowane kom-
promisy zmieniały swój charakter. Dialog nie odbywał
się już na płaszczyźnie w pełni wytyczonej i opanowanej
przez partię. Nie ona dyktowała reguły dyskusji ani
znaczenie używanych w niej terminów. Solidarność była
STRONĄ.
Stan wojenny początkowo tę dwudzielność sceny
politycznej zaostrzył i utwardził. Wkrótce jednak oka-
zało się, że przeciwstawienie "my" - "oni" nie wystar-
cza w sytuacji, kiedy "oni" nie tylko rozporządzają siłą
i socjotechniczną sprawnością, ale dobrze wiedzą, cze-
go chcą: utrzymania władzy. Dla PZPR był to program
minimum, lecz zupełnie wystarczający w rozgrywce
z ośrodkami opozycyjnymi, których nie łączył żaden
program pozytywny, żadna wspólna wizja innej Polski.
Z perspektywy lat widać to wyraźnie: ani przewodni-
czący Solidarności, nasz najwybitniejszy przywódca
(znakomity taktyk, ale bez własnego programu), ani
Jego doradcy również takiej wizji nie posiadali.
Wojciech Jaruzelski i jego współpracownicy nie po-
trafili się uporać z żadnym problemem gospodarczym,
społecznym czy politycznym, stojącym przed państwem.
Mieli też do czynienia ze stałym pogarszaniem się sy-
tuacji ekonomicznej Polski. Jednakże w ciągu paru lat
osiągnęli olbrzymi sukces socjotechniczny: przekonali
150 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
znaczącą część opozycji do potrzeby generalnego
kompromisu. Opowiada o tym zwięźle Jan Skórzyński
w pasjonującej książce Ugoda i rewolucja: Władza i opo-
zycja 1985-1989.
Oto w roku 1985 Adam Michnik w książce Takie
czasy... Rzecz o kompromisie postulował porozumienie
z władzą: "Dla komunistów może to być droga do uzy-
sania legitymacji, dla nas zaś - droga do godziwego
życia." Równocześnie Marcin Król w Warszawie,
a Waldemar Kuczyński w Paryżu układali projekty
koegzystencji z władzami PRL-u, uznanego za "pań-
stwo nasze" i systemem, "który jest i musi być komuni-
styczny". I pomyśleć, że działo się to zaledwie na cztery
lata przed upadkiem tego systemu! I doprawdy bardzo
trudno byłoby dowodzić, że gotowość opozycji do za-
warcia kompromisu upadek komunizmu przyspieszyła.
Nie można się dzisiaj opędzić wrażeniu, że zwolenni-
kom kompromisu zabrakło cierpliwości.
Trwałość peerelowskiej pseudo-państwowości za-
kładano zresztą jeszcze na początku 1989 roku: Jerzy
Turowicz, przemawiając w imieniu Komitetu Obywatel-
skiego podczas otwarcia obrad Okrągłego Stołu (6 II
1989) obiecywał "poszanowanie konstytucji PRL"!
I w następnych tygodniach nie raz takie zapewnienia
składano.
Całkowicie więc uprawnione jest pytanie o zasady
kompromisu, do którego doszło na wiosnę 1989 roku.
Czy zawierający ów kompromis w imieniu narodu wie-
dzieli, do jakich dalszych celów miał ich doprowadzić?
Inaczej mówiąc, do czego był środkiem? Czy też za cel
mieli samo zawarcie kompromisu, to jest uzyskanie po-
zycji partnerów władzy? Dzisiaj widać jasno, że jak na
możliwości historyczne, cele stawiano sobie bardzo^
ograniczone.
PRL czyli kultura fałszu 151
Sprawdzeniem pryncypializmu było zachowanie się
czołowych działaczy strony solidarnościowej w prze-
dedniu Okrągłego Stołu w obliczu zamordowania
w styczniu 1988 dwu księży, związanych z opozycją:
Stefana Niedzielaka i Stanisława Suchowolca. Zareago-
wano milkliwie, obawiając się prowokacji - i utwar-
dzenia stanowiska strony rządowej. Ale przecież służby
specjalne pozostawały pod kontrolą partii, a więc na
kierownictwo partyjne spadała odpowiedzialność za
prowokację. Jeżeli nie panowali nad sytuacją (a jestem
przekonany, że panowali całkowicie - i świadczy
o tym późniejsze umorzenie dochodzeń w sprawie obu
zabójstw), powinni byli być pokorniejsi. Miękkością
swojej reakcji strona solidarnościowa umacniała prze-
ciwnika. Sygnalizowała własne obawy i słabość, wyni-
kającą z unikania twardej konfrontacji.
Zniechęcenie opozycji do podejmowania ryzyka, do
stawiania spraw na ostrzu noża, było niewątpliwie jed-
nym z celów, jakie stawiali sobie partyjni taktycy
w rozgrywce z narodem. W drugiej połowie lat osiem-
dziesiątych udało im się ten cel osiągnąć, przynajmniej
w stosunku do otoczenia Lecha Wałęsy.
Odmawiając ustępstw, kierownictwo PZPR chętnie
odwoływało się do "nacisków opinii partyjnej", nie-
chętnej wszelkim kompromisom i układom z "S"; rów-
nocześnie Wojciech Jaruzelski wydawał (jak np. 4 X
1988 na posiedzeniu Sekretariatu KC) polecenia, aby
mobilizować "aktyw robotniczy" do protestów prze-
ciw rozmowom z Wałęsą. Z tą taktyką idealnie współ-
grała obsesja niektórych przywódców opozycji -
wyróżniał się pod tym względem Adam Michnik -
wczuwających się w rzeczywiste czy rzekome, zewnę-
trzne i wewnętrzne, "trudności władzy". W najlepszym
razie owocowało to postawą oczekiwania na nowe
152 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
inicjatywy "liberalnych" komunistycznych "reformato-
rów".
Podczas wstępnych przymiarek do rozmów obie
strony unikały nazywania rzeczy po imieniu. Przyczyny
i pola konfliktu opisywano sposobami unikowymi i nie-
jasnymi. Jednakże strona komunistyczna stosowała tę
taktykę ze świadomością gry, udawania, czy wręcz cy-
nizmu. "Opozycja" musiała się ograniczać choćby ze
względu na cenzurę. Największą powściągliwość (czyli
w praktyce: obłudę) wykazywano w kwestii dla każdego
narodu najbardziej fundamentalnej: w sprawie niepod-
ległości państwa. Ta narzucona przez przymus okolicz-
ności mętność języka politycznego niepostrzeżenie stała
się u wielu działaczy nawykiem. Bronisław Geremek był
chwalebnym wyjątkiem w starannym i ostrożnym do-
bieraniu słów (skądinąd wieloznacznych), kiedy mówił
o celach, które sobie stawia strona "solidarnościowa",
przystępując do rokowań Okrągłego Stołu.
Brak pryncypialnego przygotowania przywódców
strony "solidarnościowej" do owych rokowań rzucił
cień na Okrągły Stół i sprawił, że ostatecznie większy
sukces odniosła strona rządowa. Środowiska związane
z PZPR przetrwały dość spokojnie i bezpiecznie okres
rewolucyjnych napięć i radykalnych przemian systemu
rządzenia. Nie doznały uszczerbku ekonomicznego -
wręcz odwrotnie. Umiały się sprawnie dostosować do
demokratycznych reguł gry politycznej - i po paru
latach odzyskały w znacznej mierze także władzę poli-
tyczną. W dodatku odzyskały ją w warunkach niepo-
równanie większego bezpieczeństwa. Otrzymały to,
o czym w roku 1985 pisał Michnik: legitymizm polity-
czny. Zaś ówczesna nielegalna opozycja też ma dzisiaj
to, co wówczas, dziesięć lat temu, postulowali Król
i Kuczyński: status opozycji legalnej.
PRL czyli kultura fałszu 153
Pod koniec lat osiemdziesiątych podstawą strategii
kierownictwa PZPR było wciągnięcie "solidarnościo-
wej" opozycji do struktur PEL-u, aby te struktury
wzmocnić a opozycji odebrać jej ideową tożsamość.
Dopuszczenie "Solidarności do udziału w wyborach
było ofertą zasadniczej akceptacji systemu. Reprezen-
tanci związku przyjęli tę ofertę po to, by system zmie-
nić. Ale szybkość procesu i determinacja narodu, który
w plebiscytowym głosowaniu 4czerwca 1989 roku sy-
stem odrzucił - wywołały popłoch wśród ówczesnych
przywódców opozycji i sprawił}, że środek, jakim było
wejście w struktury władzy, na kluczowy okres ponad
roku przesłonił cel, do którego mieli dążyć: jedno-
znacznie demokratyczne i niepodległe państwo.
Dlatego zamiast wyraźnego podziału między wasal-
skim PRL a niepodległą III Rzeczpospolitą pierwszy
rząd "solidarnościowy" zafundował nam wielkie rozma-
zanie. Moralno-ideowy dorobek emigracji politycznej
wstawiono do muzealnego kąta. Dzięki głosom grona
posłów i senatorów z "drużyny Wał^y" pierwszym pre-
zydentem na nowo niepodległego państwa został gene-
rał, który kilka lat przedtem objęcie najwyższych sta-
nowisk w PRL uzasadniał w liście do Leonida Breżnie-
wa zaufaniem, okazywanym mu przez generalnego sek-
retarza KPZR...
Wojciech Jaruzelski jako pierwszy prezydent III
Rzeczypospolitej - ten sam Jaruzelski, który 13 grud-
nia 1981 roku zapowiadał, że "socjalizmu będziemy
bronić jak niepodległości", kiedy ani niepodległości, ani
socjalizmu w państwie nie było - jest najlepszym sym-
bolem spuścizny fałszu, pozostawionej nam przez PRL.
VIII. Więc cóż się dziwić, że rnbdszipokolenia ucieka-
ją dzisiaj od aktywności publicznej i wolą wymierną,
11 - Z Polski ...
154 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
sprawdzalną w liczbach działalność gospodarczą na
własny rachunek? A Rzeczpospolitą zostawiają w spraw-
nych rękach postkomunistycznych fachowców.
I cóż się dziwić, że uporczywie powracają pytania
o rolę intelektualistów w okresie PRL-u. To nie oni
sami stworzyli tradycję tolerancji wobec fałszu - ale
przecież dbałość o prawdę jest podobno istotą zawodu
intelektualisty, więc ich niechlubna rola rzuca się
w oczy. Wyobraźmy sobie ponad czterdziestoletni
okres, w którym szewcy robią masowo i konsekwentnie
dziurawe buty, a producenci przetworów owocowych
- słone dżemy. Tak właśnie bywało z intelektualistami
w PRL-u. Ów "szkielet w szafie", o którym w maju
1979 roku pisał w "Kulturze" Gustaw Herling-Grudziń-
ski, nadal nie został w całości z szafy wyjęty.
Po wyborach wrześniowych 1993
czyli Wielkie Rozmazanie
Wyniki wyborów są - powinny być - dla wszyst-
kich pokonanych wezwaniem do obrachunku. Tak jak
w ankiecie "Rzeczypospolitej": cośmy zrobili z naszą
wolnością? A nawet więcej: cóż się stało z narodem
polskim, w latach 1980 i 1989 pionierem przemian
w Europie środkowej, pionierem w odchodzeniu od
komunizmu?
W artykułach publicystycznych i wypowiedziach
przywódców politycznych dominuje ton oskarżeń i wy-
rzutów, z reguły pod adresem kogoś innego. Myślę, że
niecierpliwe atakowanie domniemanych winowajców
mija się z celem. Potrzebne jest spojrzenie na to, co za-
szło, w dłuższej perspektywie czasowej - i znalezienie
odpowiedniego języka do uchwycenia tej materii, jaką
są zmieniające się postawy polityczne Polaków. Tak
nagminne opisywanie naszej sytuacji w kategoriach par-
tyjnych podziałów jest szczególnie mylące, bo partie są
bardzo słabo ugruntowane w polskiej świadomości
zbiorowej i - jak wskazują wszystkie badania - tylko
nieznaczny procent wyborców skłonny jest się z nimi
utożsamiać.
156 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
Chcę się pokusić o wyjaśniający opis zmian w sym-
patiach politycznych (a dokładniej: społeczno-ekono-
micznych) w przeciągu ubiegłych parunastu lat. Bez
wskazywania winnych, nawet bez pełnego ustalania
przyczyn - ale z nadzieją zrozumienia tego, co się wy-
darzyło.
Myślę, że dla naszego celu można wyróżnić dwie
płaszczyzny zachodzących przemian. Jedna - to społe-
cznie akceptowane systemy (czy hierarchie) wartości;
druga - to szukanie przez ludzi sposobów reagowania
i wpływania na to, co się z nimi dzieje w ramach pań-
stwa.
I. Lata 1980-81, okres tworzenia "Solidarności" -
która była, wedle trafnego określenia Timothy Garton
Asha, kolejnym "powstaniem narodowym" Polaków -
były okresem rozpowszechnionej gotowości do poświę-
ceń, narażania się, służenia "ideałom". Pamiętam sierp-
niowe obrady Międzyzakładowego Komitetu Strajko-
wego, podczas których okazywano skłonność do rezy-
gnacji z pewnych postulatów ekonomicznych - ale nie
chciano odstąpić od żądania wolnych związków zawo-
dowych i upominania się o więźniów politycznych.
Kolejną mobilizację ofiarności wywołał stan wojen-
ny; dokumenty lat 1982-83 (pieśni, fotografie, plakaty,;
gazetki podziemne, itd.) wyglądają dziś aż nieprawdo-
podobnie, działają jak okrutny wyrzut sumienia. I właś-
nie ta postawa gotowości do poświęceń w imię celów
nie całkiem praktycznych była przez władze tępiona
najzacieklej i najróżniejszymi sposobami: od skryto-
bójczych mordów (których symbolem było męczeństwo
księdza Popiełuszki) poprzez zmuszanie do emigracji aż
do wielorakich akcji "uświadamiających", w których
tłumaczono, że "interes Polski wymaga, by..." itd. Tak
często chwalona powściągliwość w terrorze, stosowa-
Po wyborach wrześniowych 1993... 157
nym przez generalski reżim, miała przecież funkcję so-
cjotechniczną. Zamazywała kontury, w miejsce jedno-
znacznego wyboru podsuwała rozmazanie, dwuzna-
czność, kompromis; w miejsce zasadniczego konfliktu
wartości wprowadzała pragmatyzm i perswazję.
Z tą socjotechniką władzy współgrała ewolucja haseł
"opozycji". Na plan pierwszy wysunięto sprawy gospo-
darcze. Za główną wadę komunizmu uznano jego nie-
wydolność ekonomiczną. Niebawem Wałęsa rzucił has-
ło: "Solidarność - to reforma!" Rozmowy Okrągłego
Stołu i osiągnięte przy nich kompromisowe porozumie-
nie obie strony przedstawiały niemal chóralnie jako re-
zultat rozsądku i umiaru komunistów - nie zaś wynik
wieloletniego oporu, sukces narodu okupiony tysiącami
ofiar w walce z narzuconym ustrojem. Okrągły Stół,
zamiast stać się pokojem zawartym między przeciwni-
kami, uświęcił kompromis jako zasadę naczelną i pod-
ważył sens dotychczasowych poświęceń. Czy warto było
oddawać życie, kiedy można się dogadać?
Po czerwcowych wyborach 1989 roku była możność
dokonania - obwieszczenia - przełomu, zgodnego
z wolą głosujących. Jednakże "Ludzie, którzy objęli
władzę po 1989 r., była opozycja, nie potrafili pojąć -
wyraźnie zabrakło im tu wyobraźni politycznej - prze-
łomowego znaczenia tego okresu." - powiedział w wy-
wiadzie dla "Rzeczypospolitej" (15 VII 1993) Georges
Mink, znający dobrze Polskę francuski socjolog i poli-
tolog. Zmarnowano więc szansę wytworzenia przez
zwycięski obóz antykomunistyczny nowej ideologii nie-
podległego państwa, analogicznej do tej, którą tak sku-
tecznie wypracowała II Rzeczpospolita. Niczego podob-
nego choćby nie zrobiono. Przeciwnie: zamazywano
przedział między PRL a III Rzecząpospolitą. "Gruba
kreska" premiera Mazowieckiego stała się synonimem
158 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
nie przecięcia więzów, ale zapomnienia o różnicach
i puszczenia w niepamięć. Przedstawiciele najwyższych
wład z RP - prezydent i pani premier - nb. swego
czasu posłanka na sejm PRL, wybrana w wyborach
1980 roku, które ówczesna wolnościowa "opozycja"
kazała bojkotować - nadal opisują politycznym bełko-
tem nasz formalny stosunek do PRL, państwa najpierw
zniewolonego a później wasalskiego. Z jednej strony
mówi się o "wieloletnich dążeniach do wolności i po-
szanowania praw człowieka, a nawet o "odzyskiwaniu
niepodległości", wyraża "najgłębszą wdzięczność" Sta-
nom Zjednoczonym i nagradza odznaczeniami byłych
dyrektorów Radia Wolna Europa - aż drugiej wyraża
się "wątpliwości moralne" co do ludzi, którzy narażali
życie przeszkadzając ZSRR w dążeniach do zbrojnego
zapanowania nad światem. Wpędzono naród w stan,
który Zbigienw Herbert nazwał "ciężką zapaścią se-
mantyczną" ("Tygodnik Solidarność", l X 1993). Prezy-
dent i minister obrony tłumaczą się potrzebą uszano-
wania uczuć oficerów b. Ludowego Wojska Polskiego.
Jestem przekonany (także na podstawie rozmów z wie-
loma oficerami), że większość przyjęłaby z ulgą prosty
werdykt: "Panowie służyliście, może z musu, złej spra-
wie - tak, jak złej sprawie służyli do 1918 roku ofice-
rowie armii zaborczych. Tak jak i ich, nikt was za to
karać nie będzie. Odtąd możecie swobodnie służyć wol-
nej Polsce."
To Wielkie Rozmazanie nałożyło się w czasie na
wolnorynkowe reformy gospodarcze i potężną, niemal
powszechną (dołączyli także eks-komuniści) falę propa-
gandy sukcesu finansowego, zaradności, wydajności,
przedsiębiorczości i szukania zysku wszędzie, gdzie się
da. Telewizja zaczęła natrętnie kusić dobrami jeszcze
niedawno temu nieosiągalnymi na krajowym rynku -
Po wyborach wrześniowych 1993... 159
a teraz dostępnymi dla każdego, kto rozporządza go-
tówką. A kto nią nie rozporządza - jest po prostu gor-
szy. Sprawozdawcy sportowi przejęli skwapliwie ame-
rykański obyczaj podawania wysokości nagród i wyli-
czania, ile kto i za co i w jakiej walucie czy postaci zdo-
był za pomocą sportowych osiągnięć.
I tak to wolny rynek, zanim jeszcze zaczął w pełni
funkcjonować w naszym kraju w sensie strukturalno-
-gospodarczym, stał się już uznanym polem obiegowej
oceny wartości człowieka. Nastąpiło, wedle formuły
prof. Janusza Czapińskiego ("Rzeczpospolita", 15 IX
1993), "uziemienie polskiej duszy": "zaczęliśmy bić
wszelkie światowe rekordy w wiązaniu naszego samo-
poczucia [...] przede wszystkim z pieniędzmi. [...] To już
nawet nie realizm, to jest fetyszyzacja pieniądza."
Cośmy zrobili z naszą wolnością? Przeliczyliśmy ją
na pieniądze. A ponieważ, jak informował niedawno
prezes Centralnego Urzędu Planowania Jerzy Kropiw-
nicki, wzrost dochodów całego społeczeństwa idzie
w parze z gwałtownym wzrostem ich nierówności we
wszystkich grupach społeczno-zawodowych, a ponadto
wyładowuje się raczej w zwiększonej konsumpcji niż
w inwestycjach - ci, którzy mają i wydają widomie co-
raz więcej pieniędzy, muszą razić "uziemione dusze" tej
większości, która ma i wydaje proporcjonalnie coraz
mniej.
Przeceniono wpływ telewizji na decyzje wyborcze:
okazał się marginalny. Natomiast jej wpływ na obycza-
jowość i wyobrażenia społeczne jest ogromny - i z kolei
oddziaływa na sympatie polityczne. Ireneusz Krzemiń-
ski ("Rzeczpospolita", 25/26 IX 1993) słusznie zwró-
cił uwagę na konsekwentne umilanie przez program
państwowej (!) TV wspomnień o PRL, na wytwarzanie
skojarzeń nostalgicznych - i na równoczesny brak
160 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
prób chociażby pokazania, jakimi drogami doszliśmy
do zmiany ustroju i ile Polaków kosztowały (nie tylko
moralnie, ale w wymiarze rosnącego z roku na rok za-
cofania materialnego i cywilizacyjnego w stosunku do
Europy Zachodniej) te rzewnie wspominane lata spoko-
ju. Oto jeszcze jeden przykład zaniedbania obowiązków
ideowych wobec własnego narodu i straty szansy wy-
tworzenia mitologii "solidarnościowego" wyzwolenia
i III Rzeczypospolitej jako nowej Polski Niepodległej.
Pokolenie II Rzeczypospolitej wyrosło w kulcie bohate-
rów, którzy umożliwili jej powstanie; ludzie, którzy od-
dali życie za wolność dzisiejszych Polaków od komu-
nizmu i obcej przemocy są dzisiaj prawie zapomniani.
Wszystkie te procesy, które sygnalizuję tu raczej niż
opisuję, złożyły się (wraz z przyspieszeniem ewolucji
w obyczajach) na generalną zmianę w społecznie funk-
cjonującej hierarchii wartości. Znaleźliśmy się daleko
od bieguna ofiarności i służby ideałom. Na płaszczyźnie
politycznej procesy te spowodowały osłabnięcie poczu-
cia identyfikacji Polaków z NIEPODLEGŁYM pań-
stwem polskim. Symbolem (przypadkowym) tego osłab-
nięcia jest fakt, że właśnie stronnictwo, które najgłoś-
niej szermowało hasłem niepodległości - KPN - utra-
ciło znaczną część zwolenników na rzecz... Sojuszu Le-
wicy Demokratycznej. (Afisz z napisem: "Żegnaj, lewi-
co - wraca Polska" był zapewne rekordowo chybiony.)
II. Przenieśmy się na drugą płaszczyznę: jak starali
się polscy wyborcy wpłynąć na bieg spraw w ich pań-
stwie? I jakie były praktyczne skutki preferencji, wyra-
żanych w kolejnych głosowaniach?
Jestem przekonany, że komentatorzy polskiej sceny
politycznej popełniają prosty a zasadniczy błąd usiłując
opisać tę scenę i zachowania obywateli w kategoriach
partii i stronnictw. Stopień identyfikacji z ugrupowa-
Po wyborach wrześniowych 1993... 161
niami politycznymi pozostaje u nas bardzo niski; sądzę,
że co najwyżej 20% Polaków układa swoje sympatie
i poglądy wedle tego, co im podpowiada jakaś partyjna
struktura. Udział w wyborach zmusza wszystkich do
wtłoczenia własnych sprzeciwów i życzeń w niezbyt
sympatyczne szufladki partyjne. Jest to jeden z powo-
dów niskiej frekwencji. Wtłaczanie odbywa się trochę
na oślep, i - jak sądzę - głównie na zasadzie szukania
tych, którzy mogą reprezentować nasze interesy i wyra-
żać nasze niechęci (a nie na zasadzie popierania pro-
gramów).
Wybory parlamentarne są jak mierzenie narodowi
temperatury - ale takie, że pacjent (nieprzyzwyczajo-
ny!) jest bardzo świadom wtykania mu pod pachę ter-
mometru i gorączka mu wzrasta, tj. emocje odgrywają
zwiększoną rolę. A wiadomo, że stopień zadowolenia
z własnej sytuacji nie jest w naszym społeczeństwie wy-
soki. Analizowanie decyzji wyborczych jako decyzji po-
parcia lub odrzucenia takiego czy innego stronnictwa
musi więc być zniekształcającym uproszczeniem. I cała
niejasność a nawet (dla wielu) nieprzewidywalność za-
chowań jest zapewne spowodowana głównie stosowa-
niem nieodpowiedniego języka opisu zachowań wybor-
ców.
Głosowanie czerwcowe 1989 było słusznie określane
jako plebiscyt. Przy najwyższej z uzyskanych w ciągu
czterech lat frekwencji referendum wypadło całkiem
jednoznacznie: "nie chcemy komuny, nie chcemy i już".
Były to spośród pięciu wyborów w ciągu czterech lat
(parlamentarne VI 1989, samorządowe VI 1990, prezy-
denckie jesień 1990, parlamentarne IX 1991, parlamen-
tarne IX 1993) jedyne wybory o charakterze zasadni-
czym, ideologicznym. I ostatnie, do których można sen-
sownie odnieść pojęcie "obóz solidarnościowy". Przestał
162 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
on istnieć z momentem wyboru Jaruzelskiego i powoła-
nia rządu Mazowieckiego. Wstępny podział dokonał się
jeszcze wcześniej: na wiosnę 1989, kiedy to część człon-
ków Komitetu Obywatelskiego przy Przewodniczącym
NSZZ "S" opowiedziała się za rozszerzeniem wachlarza
politycznego kandydatów w zbliżających się wyborach.
Poparta przez Wałęsę większość (pod wodzą Bronisła-
wa Geremka) nalegała na "zwieranie szeregów". W re-
zultacie sporu nie kandydowali do parlamentu m. in.
Wiesław Chrzanowski, Aleksander Hali, Tadeusz Ma-
zowiecki, Jan Olszewski i Adam Strzembosz. Natomiast
od zimy 1989/90 datuje się coraz wyraźniejszy podział
na tych, którzy chcą trzymać się ustaleń "Okrągłego
Stołu" - i tych, którzy chcą się wyraźnie odciąć od
kontynuacji PRL-u.
Stosowanie terminu "obóz solidarnościowy" dzisiaj
- także obejmuje zarówno UD i KLD jak Porozumie-
nie Ludowe, PC i sam NSZZ "S" - jest żałosnym ana-
chronizmem. Nie tylko: jest wrzucaniem do jednego
worka ugrupowań, które były przez prawie cały czas
u władzy - z tymi, które były przez prawie cały czas
w opozycji.
Wynik wyborów czerwcowych 1989 był jednoznacz-
ny - ale następstwem ich było utrzymanie znacznej
części władzy, z prezydenturą włącznie, przez byłych
komunistów. Stwierdzenie, że wielka część głosujących
na "S" poczuła się zawiedziona i oszukana, stało się bana-
łem - ale nie przestaje być słuszne i ważne. Ten zawód
odbił się już na wynikach wyborów samorządowych.
W wyborach prezydenckich ponad 80% głosowało
(w I turze) przeciw ówczesnej polityce rządu. Jednakże
kandydat głoszący potrzebę "przyspieszenia" i zasadni-
czych przemian natychmiast po wyborze okazał się
rzecznikiem kunktatorstwa i kontynuacji. I znowu wy-
Po wyborach wrześniowych 1993... 163
borcy poczuli się rozczarowani. Zawiódł ich Obywatel-
ski Klub Parlamentarny i firmująca go w wyborach
"Solidarność"; teraz zawiódł ich Lech Wałęsa. Wybory,
które miały się odbyć "jak najprędzej", odwleczono do
jesieni 1991. I znowu około 80% głosujących (przy ma-
lejącej frekwencji) opowiedziało się przeciwko polityce,
prowadzonej przez ówczesny rząd J.K. Bieleckiego. Dla
wyrażenia swojego sprzeciwu szukali rozmaitych par-
tyjnych kanałów; większość zawierzyła nowo utworzo-
nym partiom i koalicjom.
Narzucono jednak inną interpretację wyników:
w kategoriach "lewicy" i "prawicy". Kryteria układano
w dość dowolne wzory, oparte nie na postawach i po-
glądach głosujących, ale na wybranych składnikach
programów; w dodatku kryteria te krzyżowały się ze
sobą. Klasyfikacja zmieniała się też w zależności od
poglądów politycznych klasyfikatora. Tak istotny czyn-
nik, jak nastawienie do integracji ze Wspólnotą Euro-
pejską, nie był w ogóle brany pod uwagę, itd.
Rząd Jana Olszewskiego nazywano zwykle "cen-
troprawicowym", chociaż to określenie miało bardzo
niejasny związek z jego programem (expose poparła
Unia Pracy, przeciwko były i Unia Demokratyczna,
i Kongres Liberalno-Demokratyczny, i Sojusz Lewicy
Demokratycznej). Ale terminologia lewicowo/prawi-
cowa rozszalała się dopiero po obaleniu tego rządu. Za
"lewicę" uznawano zarówno SDRP i Unię Pracy jak
i PSL - które w państwach Europy Zachodniej byłoby
określane jako stronnictwo prawicowe (konserwatyzm
społeczny, niechęć do integracji europejskiej); niechętni
umieszczali na lewicy także Unię Demokratyczną, a na-
wet Kongres Liberalno-Demokratyczny. Zwykły oby-
watel niewiele z tego rozumiał i bardzo mało go te ety-
kietki obchodziły. Istotne dla niego było to, że rząd
164 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
premier Suchockiej kontynuował i obwieszczał dumnie,|
że kontynuuje, politykę społeczno-gospodarczą rząduj
Mazowieckiego i Bieleckiego - przeciw której znacznaj
większość wypowiedziała się już dwukrotnie. |
Ugrupowania, które zmianę tej polityki zapowiada-
ły, albo odstąpiły od obietnic (jak ZChN), albo okazały ;
się bezradne i podzielone (jak PC). Z wyjątkiem, oczy- !
wiście, Sojuszu Lewicy Demokratycznej i (w mniejszymi
stopniu konsekwentnego) PSL-u. Wywoływało to ros-
nące protesty wielu grup społecznych, daremnie szuka-
jących sposobu wpłynięcia na postępowanie władz (stąd
np. chwilowa kariera "Samoobrony").
Ugrupowania, uznające same siebie za "prawicowe",
uznały te nastroje społeczne za wyraz poparcia dla ich
własnych opozycyjnych celów i programów. Utożsamiły
one zasadę prymatu niepodległości państwa i konsek-
wentny antykomunizm z prawicowością. Z tego utoż-
samienia wynikał pogląd, że rząd Hanny Suchockiej jest
"lewicowy"; skoro zaś rosną nastroje antyrządowe - to
znaczy, rozumowano, rośnie poparcie dla "prawicy".
Kiedy badania opinii publicznej od wielu miesięcy nie
wykrywały takiego rosnącego poparcia, a wręcz prze-
ciwnie - traktowano wyniki ankiet z niedowierzaniem,
pomawiając socjologów o stronniczość (pacjent gniewa
się na termometr...).
Jedną z przyczyn groteskowego a brzemiennego
w skutki nieporozumienia było to, że ugrupowania
"prawicowe" zlepiały w swojej koncepcji "prawicę"
w sensie polityczno-filozoficznym z "prawicą" w sensie
społeczno-gospodarczym (tj., nieco upraszczając, z libe-
ralizmem ekonomicznym). Proporcje mieszanki bywały
rozmaite, od skrajnej prawicowości ekonomicznej Unii
Polityki Realnej do elementów państwa opiekuńcze-
go w programie Ruchu dla Rzeczypospolitej - ale
Po wyborach wrześniowych 1993... 165
w oczach przeciętnego wyborcy prawica była prawicą,
głoszącą prymat wolnego rynku, "kapitalizm dla
wszystkich", opłaty za leczenie i naukę (Korwin-Mik-
ke!), pochwałę klasy średniej, itd.
Stosowanie w Polsce przeniesionego z krajów anglo-
saskich pojęcia "klasy średniej" jest zabiegiem tyleż
modnym co sztucznym. W naszych warunkach klasa ta
może być definiowana TYLKO poziomem dochodów.
Nie wyłania się, jak "stan trzeci" we Francji a "middłe
ciass" w Anglii, w walce o prawa obywatelskie i konku-
rencji z klasą wyższą. Nie nawiązuje ani do etosu inteli-
gencji, ani do wątłych tradycji polskiego mieszczaństwa.
Skoro w Polsce nie ma klasy wyższej, średnia wyróżniać
się może jedynie wystawaniem ponad "niższe" (!) masy.
Takie wybijanie się jest oczywiście i historycznie poży-
teczne i niezbędne - ale nie musi sprawiać przyjemnoś-
ci masom. Klasa średnia w Polsce - to w masowym
odbiorze ci, którym powodzi się lepiej niż robotnikom
i chłopom. A w demokracji decyduje liczba, nie pozy-
cja finansowa głosujących.
Jak słusznie stwierdzają Georges Mink i Jean-Char-
les Szurek, w wydanej przez paryski Ośrodek Badań nad
Społeczeństwami Postkomunistycznymi broszurze o Daw-
nych i nowych elitach w Europie Środkowej i Wschodniej,
klasa, która ma odnosić największe korzyści, stać się
głównym beneficjentem przemian polityczno-gospodar-
czych w Polsce - jest dopiero projektowana. U nas
utożsamiono ją z "klasą średnią". I to do niej zwracały
się partie "nie-lewicowe", zarówno rządowe, jak Unia
Demokratyczna i Kongres Liberalno-Demokratyczny -
jak i opozycyjne: Porozumienie Centrum, Unia Polityki
Realnej, Ruch III Rzeczpospolitej.
Jaki odsetek wyborców może objąć ta "projektowa-
na klasa" głównych beneficjentów przemian? 10%?
166 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
15%? Z pewnością nie więcej. A co z całą resztą? Nie
umiała o tę resztę zadbać "Solidarność", wewnętrznie
podzielona, pozbawiona mocnego przywództwa, sama
siebie nie pewna. A więc zadbała o nią - "lewica".
Zadbała tym łatwiej, że tak SDRPjak OPZZ i PSL
rozporządzają i sprawnymi organizacjami, i zasobami
pieniężnymi, i fachowymi działaczami. Co więcej - i co l
może najważniejsze, i co z pewnością przesądziło o tak
zasłużonym sukcesie Unii Pracy - tylko trzy zwycię-
skie ugrupowania zwracały się do wyborców w sposób
socjopsychologicznie właściwy. Podczas gdy wszystkie
inne partie i stronnictwa, z Unią Demokratyczną na
czele, przedstawiały swoje programy, osiągnięcia oraz
przywódców i apelowały o poparcie - SLD, PSL i UP
kładły nacisk na to, że będą REPREZENTOWAĆ
INTERESY wyborców. "Zadbamy o was" - mówili
ich rzecznicy. A wyborcy, niechętni do partii rządzą-
cych, obrzydzeni kłótliwością "centroprawicy", mało
zainteresowani programami, nieufni wobec sloganów,
ogarnięci niepewnością - szukali, raz jeszcze, sposobu
wyrażenia swoich obaw i chęci. Wyborcze sympatie
wielu z nich zatoczyły pełne koło: od wielkiego Sierp-
nia 1980 poprzez zdecydowany czerwiec 1989 do wrześ-
nia 1993.
Za każdym razem chcieli zmiany. Od czerwca 1989
spotykały ich zawody, bo politycy nie chcieli wysłuchać
(jak Wałęsa) albo nie umieli (jak UD i "centroprawica")
zrozumieć ich głosu. Obawiam się, że i tym razem nie
znaleźli odpowiednich reprezentantów. Ale to już inna
historia.
(październik 1993)
Wielkość i upadek polskiej elity przywódczej
Wypowiedzi na temat elit, zamieszczane w "Plusie-
-Minusie", weekendowym dodatku do "Rzeczypospoli-
tej", nie układają się w ciąg dyskusyjny. Z dwu powo-
dów: po pierwsze, autorzy nie odnoszą się do siebie
wzajemnie i piszą każdy osobno; po drugie posługują
się różnymi i często rozbieżnymi pojęciami "elity". Zacz-"
nę więc od próby uporządkowania pola.
Elity, czyli grona ludzi jakoś wyniesionych ponad
zbiorowość, mogą się wyróżniać przez swoją pozycję
ekonomiczną (elity finansowe) albo rolę instytucjonalną
(elity władzy); da się to wyróżnienie sprowadzić do
wspólnego mianownika dużego zakresu decyzji, które
członkowie tych elit mogą podejmować, jako np. właś-
ciciele przedsiębiorstw, dyrektorzy banków, ministrowie
czy wojewodowie. Czymś innym są elity, które Jan Jó-
zef Szczepański określił jako "kulturalne": a więc naj-
ogólniej mówiąc ludzie, wpływający na zachowanie się
innych nie na drodze wydawania decyzji i poleceń, ale
przez własny przykład lub perswazję. Ponieważ ów
przykład czy perswazja nie muszą dotyczyć wyłącznie
spraw kultury, możemy te elity nazwać, zgodnie z tra-
dycją, "elitami przywódczymi". Natomiast elity pierw-
168
Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
szego rodzaju nazwałbym "elitami instytucjonalnymi".
(Skład osobowy obu rodzajów elit może się ze sobą
częściowo pokrywać.) Poniżej mowa będzie o elitach
przywódczych; ich bowiem znaczenie było w historii
Polski szczególne.
Podstawowa funkcja elity
Mieszano też w dotychczasowych wypowiedziach
dwa pytania: l. Jaka jest zasadnicza funkcja elity przy-
wódczej? i 2. Co sprawia, że jakaś grupa czy warstwa
staje się taką elitą? (i dodatkowo: jakie warunki musi
spełnić, by tę funkcję zachować?) Dopiero rozróżnienie
tych dwu kwestii pozwala przystąpić do odpowiedzi na
jeszcze inne pytanie, które przewija się przez całą serię:
jakie są przyczyny powszechnie odczuwanego kryzysu
elit? Czym innym bowiem jest zanik jakiejś funkcji (np. ?
zawodu woźnicy), a czym innym nieumiejętność czy re- |
zygnacja z jej pełnienia (np. zanik rodzimego przemysłu |
samochodowego w Anglii). |
Podstawową funkcją elity przywódczej jest wskazy- s
wanie innym, jak się mają zachowywać, jak powinni |
postępować. Jest to funkcja odmienna od roli eksper- |
tów. Najbardziej precyzyjnie przedstawić ją można od- |
wołując się do zasadniczego w filozofii rozróżnienia
między opisem a oceną, między "jest" a "powinien", l
Eksperci gromadzą i udoskonalają wiedzę na temat'
tego, co jest, ale granicy z powinien nie przekraczają, nie ;
przechodzą od opisu do oceny czy normy. Przywódcy
swoim słowem lub przykładem dokonują takiego
przejścia, stwarzają wymogi, wzory i modele zachowań.
To, co powiedziałem, odnosić się jednak może rów- :
nież do wpływu elity na modę, albo sposób zachowania
się przy stole, albo formuły grzecznościowe. We
wszystkich tych dziedzinach rola elity jest oczywista; ale
Wielkość i upadek... 169
funkcja prawdziwej elity przywódczej na tym się nie
wyczerpuje. Propagując i wdrażając przykładem okreś-
lone rodzaje postępowania - na przykład ochotniczy
udział w walce o wolność ojczyzny, pomaganie ludziom
w potrzebie czy okazywanie czci zasłużonym - człon-
kowie elit wytwarzają wśród ludzi poczucie sensu dzia-
łania. Świadomość obowiązków, których wypełnienie
przynosi satysfakcję, sama przez się wspomaga możli-
wość uzyskania przez jednostkę poczucia sensu jej
własnego istnienia.
Im ważniejszych decyzji życiowych dotyczy wpływ
elity, tym donioślejsza jej rola w społeczeństwie. Wyjąt-
kowa pozycja elity przywódczej w Polsce wynikała z te-
go, że przez wiele pokoleń, od końca XVIII wieku, to
właśnie owa elita podsuwała narodowi cele i wzorce po-
stępowania, których wybór przynosił często w konsek-
wencji więzienie, Sybir, śmierć na polu walki, utratę
majątku lub przymus emigracji. Możliwości i sposoby
działania publicznego, które w większości krajów na-
szego kręgu kulturowego określały przepisy prawa,
podsuwały instytucje państwowe i samorządowe, wy-
twarzały partie polityczne i niezliczone organizacje spo-
łeczne - w Polsce, a zwłaszcza w zaborze rosyjskim,
musiały być kształtowane przez nieformalną elitę przy-
wódczą.
Geneza i uzasadnienie elit
Skąd się biorą członkowie elit? W jaki sposób zysku-
ją swój autorytet nauczycieli zachowania, proroków,
wizjonerów wytyczających cele i drogi do nich? Kon-
kretna geneza elit bywa w różnych czasach i kulturach
rozmaita. Elita - to zbiór ludzi, którzy spełniają kryte-
ria surowsze, niż otaczająca ich społeczność. Zazwyczaj
dzieje się tak dlatego, że stawiają sobie sami wyższe
12 - Z Polski ...
170 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
wymagania; pisał o tym wyraziście Ortega y Gasset.
Elita w sensie, o którym tu mówimy, nie jest nigdy zja-
wiskiem sama w sobie (jak np. zbiorowość rzemieślni-
ków czy wojowników), jest zawsze elitą w stosunku do
zbiorowości szerszej, wyróżnia się względem nie-elity.
I wyróżnia się nie na zasadzie jakiegoś własnego zade-
kretowania, ale dlatego, że przez innych za elitę zosta-
je uznana, że w oczach innych na to wyróżnienie zasłu-
guje. Dlatego też grzechem śmiertelnym elity jest to,
co Andrzej W. Pawluczuk określił jako brak "odpo-
wiedzialności", a co w terminologii psychologicznej
i w sposób bardziej bezceremonialny nazywa się obłu-
dą. Okazuje się wówczas, że nie jest się tym, za co
się jest uznawanym, że się na swoją elitowość nie zasłu-
guje.
Żeby więc swoją podstawową funkcję wzorotwórczą
pełnić i zachować, elita musi sama wobec siebie stoso-
wać te same kryteria, których spełnianie w życiu postu-
luje - ale stosować w stopniu wyższym, stawiając sama
sobie ostrzejsze wymagania.
Do tego, by propagować postępowanie zgodne
z bezpośrednimi interesami materialnymi członków
danej społeczności, nie są potrzebne żadne elity. Łatwo
też zauważyć, że elity przywódcze - czy to inteligencja
polska pochodzenia szlacheckiego, czy np. amerykańscy
purytanie - postulowali zawsze takie zachowania, któ-
re pociągały za sobą konieczność ryzyka albo wyrze-
czeń. Elita, która przestanie stawiać innym (i sobie)
wymagania - podpisze na siebie wyrok niepotrzebnoś-
ci. Warto przypomnieć, że nasi dziewiętnastowieczni
"pozytywiści", zalecający "pracę u podstaw" czy "pracę
organiczną", traktowali tę pracę jako obowiązek i śro-
dek do celów, którymi były sprawiedliwość społeczna
i obrona zagrożonej polskości.
Wielkość i upadek... 171
Tradycje polskiej elity
W chwili utraty niepodległości przez I Rzeczpospoli-
tą elity (zarówno instytucjonalna, jak i przywódcza)
w Polsce wywodziły się wyłącznie z warstwy szlache-
ckiej. Aby swoją funkcję przywódczą, wzorotwórczą,
zachować - elita musiała od tej pory płacić coraz wyż-
szą cenę. Wówczas, dwa wieki temu, wyłonił się
w Polsce rozdział - nie zawsze i nie wszędzie ostry, ale
jednak wyraźny - między tymi, którzy mogą podej-
mować decyzje dotyczące współziomków, a tymi, któ-
rzy ustanawiają dla nich wzorce postępowania i wyty-
czają wartości. Ci pierwsi, to byli Polacy związani z wła-
dzą zaborczą; ci drudzy, to było luźne zbiorowisko pod
hasłami "wierności Rzeczypospolitej". Jednych i dru-
gich zestawił Mickiewicz w Salonie Warszawskim w III
części Dziadów.
Polska elita przywódcza nie tylko stawiała trudne
wymagania, ale przede wszystkim sama starała się je
spełniać. Wpłynęło to decydująco na umocnienie się
tradycji szlacheckich jako wzorcowych dla powstającej
od pierwszej ćwierci XIX wieku inteligencji polskiej.
Inteligencja, nie zawsze pochodzenia szlacheckiego, ale
zawsze do kultury szlacheckiej się odwołująca, przejęła
w ciągu długiego trwania doby rozbiorowej rolę war-
stwy elitotwórczej, warstwy, z której elita wywodziła się
zarówno w sensie społecznym, jak i ideowym.
Przeżyła owa elita dwa momenty wielkiego wzlotu:
raz w okresie 1905-1921, w dobie politycznej i militar-
nej walki o odzyskanie i utrzymanie niepodległości;
drugi raz w latach II wojny światowej, w okresie rozpa-
czliwej obrony przed moralną i fizyczną zagładą narodu
polskiego. Wzlot pierwszy, okupiony olbrzymimi ofia-
rami (coraz mniej pamiętanymi) przyniósł następnie
wiele rozgoryczeń, którym dawali wyraz Andrzej Strug
172 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
i Stefan Żeromski - ale zaowocował w dobie II Rzeczy-
pospolitej niewiarygodnie szybką budową struktur no-
wego państwa, świetnym rozwojem kultury, najlepszą
w dziejach Polski szkołą. I przez to właśnie, po kata-
strofie września 1939, umożliwił wzlot drugi, okupiony
jeszcze cięższymi stratami w podziemiu i na frontach.
Niezależnie od takich czy innych błędów, popełnionych
przez władze państwowe i partie polityczne, polska elita
przywódcza zdała w latach 1939-45 swój egzamin
moralny i społeczny. Utrzymała rząd dusz.
Dlatego w roku 1945 nowa władza przystąpiła na-
tychmiast do niszczenia tej elity. Wierną jej wartościom
młodzież wywożono tysiącami do łagrów i edukowano
w więzieniach. Jeszcze bardziej skutecznie, z godną po-
dziwu sprawnością socjotechniczną, komuniści przystą-
pili do odebrania inteligencji polskiej jej funkcji elito-
twórczej.
Dokonało się to dwoma drogami, rzec można od
dołu i od góry. Odebrano więc inteligencji jej bazę ma-
terialną i niezależność zawodową. Reforma rolna znisz-
czyła ziemiaństwo i całą cywilizację polskiego dworu
wiejskiego, kolebki naszej kultury. Bitwa o handel zli-
kwidowała prywatnych aptekarzy i w ogóle kupców,
upaństwowienie przemysłu i lecznictwa spowodowało,
że lekarze i inżynierowie stali się praktycznie podwład-
nymi funkcjonariuszy partyjnych. Uzależniony został
cały zawód prawniczy zaś oświatę i wychowanie na
wszystkich szczeblach poddano polityczno-doktrynalnej
kontroli. To ostatnie prowadziło w praktyce do zmu-
szania nauczycieli do udziału w oficjalnym kłamstwie;
spowodowało spustoszenie zarówno edukacyjne, jak
moralne.
Równocześnie zaatakowano ethos inteligencji pol-
skiej od góry. Sposobami, które nadal (nawet po książ-
Wielkość i upadek... 173
kach Jacka Trznadla, Stanisława Murzańskiego i Kry-
styny Kerstenowej) czekają na gruntowniejszy opis, na-
kłoniono znaczną część polskich intelektualistów do
publicznego wyrzeczenia się tego, co było od końca
XVIII wieku esencją posłania moralnego naszej elity
przywódczej: zasady, że Polska, aby pozostać Polską,
musi być państwem niepodległym. Po roku 1945 postu-
lat niepodległości Polski stał się na długie lata znamie-
niem emigrantów i maniaków (w dzisiejszej termino-
logii: oszołomów).
Intelektualiści elitą mianowaną
Wśród stosowanych metod perswazji warto pamiętać
o jednej: intelektualiści byli przez władze PRL ukazywa-
ni jako autorytety (zwłaszcza w dziedzinie "walki o po-
kój"...), a zarazem traktowani z większą pobłażliwością
niż czonkowie wszystkich innych warstw i środowisk.
Podkreślano więc ich funkcję moralnego przywództwa,
ale nie kazano im za to płacić - wręcz przeciwnie, wy-
nagradzano za nią, nieraz sowicie. Ta sytuacja dopro-
wadziła pilnego obserwatora, socjologa Aleksandra
Gellę, do ogłoszenia (w USA) szkicu o "życiu i śmierci
dawnej inteligencji polskiej" ("Slavic Review", 1971).
Byłem wówczas przekonany, że osąd Gelli jest zbyt
surowy i katastroficzny: przecież w latach sześćdziesią-
tych i siedemdziesiątych mnożyły się przykłady wystą-
pień intelektualistów w obronie swobód kulturalnych
oraz protesty przeciwko cenzurze i represjom politycz-
nym. Ale w dalszej perspektywie widzę, że dla losów
polskiej elity przywódczej bardziej znamienne było
oderwanie się intelektualistów od naturalnego zaplecza
w całej warstwie inteligenckiej, materialna ruina tej
warstwy, oraz rezygnacja z prymatu zasady niepodleg-
łości.
174 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
W okres szybkich przemian, rozpoczęty w roku
1976, polska elita przywódcza weszła jako działająca
raczej na zasadzie tolerowania (jeśli nie wręcz konces-
jonowania) niż na zasadzie śmiałych wyzwań, ryzyka
i gotowości do ofiar. To prawda, że wielu intelektuali-
stów, zwłaszcza młodych, płaciło za swoją postawę poli-
tyczną zakazem podróży zagranicznych i utrudnieniami
w karierze zawodowej; ale za analogiczną postawę ro-
botnik czy urzędnik płacił znacznie drożej.
Euforia posierpniowego zwycięstwa "Solidarności"
przesłoniła proces schyłku znaczenia elity przywódczej.
Związek zawodowy, formujący się w procesie bez-
krwawego powstania narodowego, łączył w sobie -jak
nigdy przedtem - rozmaite warstwy społeczeństwa
polskiego. Jednakże przy dokładniejszym przyjrzeniu
się można było już wówczas zauważyć, że elity intelek-
tualne odgrywają w nim rolę marginalną. Intelektualiś-
ci-doradcy mieli co prawda znaczny wpływ na kierow-
nictwo związku, ale nie byli w nim popularni. Uderza-
jące były wyniki wyborów do władz związku: Karol
Modzelewski, intelektualista-działacz, przeszedł w pierw-
szym głosowaniu; Bronisław Geremek, superdoradca,
został ostatecznie przeciągnięty w dogrywce... Nieco
tylko upraszczając można powiedzieć, że doradcy pełni-
li w NSZZ "S" funkcję elity decyzyjnej, ale nie elity
przywódczej; to nie ich słowa i przykłady wytyczały cele
i sposoby postępowania działania "Solidarności". To
nie oni przynosili poczucie sensu działania. Rolę tę
spełniały już raczej przykłady i mity przeszłości: Piłsud-
ski, Powstanie Warszawskie.
Elita wobec zmiany ustroju ;
Nie mogę się tutaj kusić nawet o szkic historii elity
przywódczej w ostatnich dziesięcioleciach. Zaznaczam,
Wielkość i upadek... 175
z pełnym poczuciem wyrażania hipotez tylko, punkty
które uważam za węzłowe.
Wprowadzenie stanu wojennego łączyło się z wpro-
wadzeniem w ruch trzech procesów, bardzo ważnych
dla przyszłej roli elity. Nie podejmuję się stwierdzić, czy
procesy te były w pełni składnikami planowanej socjo-
techniki władz. Po pierwsze, represje oraz naciski skła-
niające do emigracji doprowadziły do zniszczenia lub
osłabienia wielu środowisk, zwłaszcza robotniczych
i prowincjonalnych, które były rozsadnikami tradycyj-
nej ideologii polskiej inteligencji niepodległościowej. Po
drugie, wobec elit intelektualnych władze prowadziły
politykę rozmiękczania, ograniczając ucisk, zezwalając
na wyjazdy, stale sugerując możliwość kompromisu.
(Równocześnie potrafiono bezwzględnie rozprawiać się
z ludźmi, których władze uznały za szczególnie niebez-
piecznych, bo pryncypialnych: symbolem ksiądz Jerzy
Popiełuszko). Po trzecie wreszcie, już od roku 1984 po-
dziemna "Solidarność" i większość opozycji politycznej
przyjęła zasadę domagania się przede wszystkim reform
gospodarczych. "Solidarność - to reforma", powtarzał
przewodniczący Związku. Uznano widocznie, że to
rozsądne hasło pozwoli na zyskanie najszerszego po-
parcia dla działalności opozycyjnej w ogóle - i zmusi
władze PRL do ustępstw także w innych dziedzinach.
"Okrągły Stół" oznaczał kanonizację kompromisu,
zaś hasło reformy gospodarczej zostało poparte przez
stronę komunistyczną. Ten fakt potężnie umocnił mit
o rozsądnych, "liberalnych" eks-komunistach, z który-
mi można się dogadać w sprawach ponoć "najważniej-
szych".
A potem poszło jeszcze gładziej. Intelektualiści, któ-
rzy formalnie - siłą trwającej jeszcze społecznej tra-
dycji i przy braku konkurencji - tworzyli elitę przy-
176 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
wódczą, wykazali pryncypializm w sprawach gospodar-
czych, zaś miękkość i pragmatyzm w kwestiach ideo-
wych i moralnych. Dogmatem była reforma rynkowa.
Nie były dogmatami ani odgraniczenie nowo powstają-
cej III Rzeczypospolitej od PRL-u, ani niepodległość:
przedłużono trwanie Układu Warszawskiego i obecność
wojsk radzieckich w Polsce. Jednocześnie przyzwolono
na masowe uwłaszczenie się nomenklatury. Pamięć
o tym, że PRL przyniosła milionom "awans społeczny"
ze wsi do miast, oraz przyzwyczajenie do świadczeń so-
cjalnych uznano nie za wyzwanie ideowe, lecz za wstyd-
liwe relikty przeszłości i przeszkody w reformie.
Brak pryncypializmu polityczno-ideowego, opędza-
nie się od jednoznacznej ideologii niepodległości i od
haseł antykomunizmu, utrudniały ukazanie koniecz-
ności zmian, które należało przeprowadzić w sferze po-
lityczno-państwowej, w wojsku i aparacie państwowym.
Zmiany ustrojowe i polityczne były uzasadnione głów-
nie na płaszczyźnie reformy gospodarczej. W odczuciu
mas płaszczyzna ta była nierozdzielna od ich własnej
sytuacji materialnej. A tu właśnie większość zaintereso-
wanych spotykała się z koniecznością wyrzeczeń i trud-
nych przystosowań. Korzyści - jak za komunizmu -
miały nastąpić później; podano zresztą absurdalnie bli-
ski i łatwy do sprawdzenia termin sześciu miesięcy...
Często wysuwany jest pogląd, że elita straciła swój
autorytet, uznanie, którym ją obdarzono, z chwilą kiedy
jej członkowie zabrali się do rządzenia. Jest w tym sporo
prawdy; niemniej należy wyjaśnić, dlaczego tak się sta-
ło. Myślę, że istotną przyczynę stanowił upór rządzą-
cych intelektualistów, by spełniać dwie role na raz: rolę
instytucjonalnej elity wydającej decyzje - oraz elity,
promieniującej autorytetem moralno-ideowym. Autory-
tet ten był już dosyć nadszarpnięty, a w każdym razie
Wielkość i upadek... 177
nie uwalniał od potrzeby wyjaśniania decyzji i przeko-
nywania o własnej racji. Tymczasem "solidarnościowa"
ekipa przyjęła wyniosłą postawę: "my wiemy, co dla
was dobre". Nazwano to później arogancją władzy. Był
to kolejny krok na drodze do utraty przez elitę jej
przywódczej funkcji.
Samobójstwo elity
Głosujący w czerwcu 1989 na "Solidarność" w więk-
szości swojej nie głosowali ani za kompromisem jako
główną zasadą polityczną, ani za wyrzeczeniami dla re-
formy jako główną zasadą społeczną. (W odczuciu mas
zasada ta oznaczała po prostu: ktoś inny musi zbić pie-
niądze, zanim nam będzie lepiej.) Elita utożsamiała się
z rządem Mazowieckiego i Bałccrowicza, który przyjął
te zasady jako naczelne. Nie zaproponowała narodowi
wizji przyszłości. Tym samym elita rezygnowała, bez-
wiednie, ze swojej przywódczej roli. Uważała jednak, że
realna władza jej właśnie się należy. W praktyce elita
"solidarnościowa" rządziła z nadania Lecha Wałęsy.
Po wyborach prezydenckich najłagodniejsze z moż-
liwych, bo dokonane przy pomocy kartki do głosowa-
nia, przywołanie do rzeczywistości elita rządząca skwi-
towała werdyktem o niedojrzeniu Polaków do demo-
kracji. Podobny żałosny odruch pogardy dla "tłumu",
który przestał czcić elitę, znajduję w paru tekstach
obecnej serii. Elegancko wyszydził ten odruch Tomasz
Łubieński w znakomitej książeczce Porachunki sumie-
nia.
Andrzej W. PaWluczuk słusznie napisał, że po 1989
elita, tak wyraźnie zabiegająca o własną pozycję mate-
rialną a nie wykazująca ofiarności, pozbawiła się mo-
ralnego prawa do bycia elitą. Była jednak i inna, prost-
sza przyczyna utraty przez elitę jej wpływów. Do tego,
178 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
by zalecać słowem i przykładem kompromis polityczny
i bogacenie się - żadna elita nie jest potrzebna. Aby iść
za poczuciem własnego doraźnego interesu - nie po-
trzebujemy niczyich pouczeń ani wzorów.
W publicystyce politycznej środowisk, które przesta-
ły już pełnić rolę elit przywódczych, ale wciąż żywią na
ten temat złudzenia, przewija się w ciągu ubiegłych paru
lat postulat wytworzenia nowej "klasy średniej" oraz
teza, że bez tej klasy nie zbudujemy porządnego syste-
mu demokratycznego. Gdybym takie wypowiedzi czytał
w fachowych publikacjach politologicznych - odpo-
wiedziałbym tylko tyle, że pojęcie "klasy średniej" jest
importowane z krajów anglosaskich i nie należy do po-
jęć właściwych środkowoeuropejskiej tradycji społecz-
nej. W Stanach Zjednoczonych pojęcie to jest zresztą
humorystycznie umowne: niemal wszyscy, których sta-
tystycy zaliczają do klasy niższej - sami, nawet na-
rzekając na swoją sytuację materialną, umieszczają
siebie właśnie w klasie średniej. Tak wypada! Dlatego
do klasy średniej chcą być zaliczani również milione-
rzy...
Jednakże traktowanie "klasy średniej" jako celu
przez publicystów i polityków, którzy mają widoczne
ambicje przywódcze, wskazuje na istotne nieporozu-
mienie. "Klasa średnia", czy "stan trzeci", wytworzyły
się w rozwiniętych demokracjach nie na prostej drodze
bogacenia się, dążenia do tego, by posiadać więcej niż
członkowie klasy niższej - ale na drodze walki, nieraz
krwawej, o prawa polityczne i społeczne. Na drodze ry-
zyka, konfrontacji oraz wypełniania trudnych obowiąz-
ków. Nasi ideologowie klasy średniej cały swój program
zamykają w haśle o treści finansowej. Otóż tacy ideolo-
gowie nie są nikomu do niczego potrzebni. Ludzie będą
dążyć do majątku bez niczyjej zachęty.
Wielkość i upadek... 179
Elity są ludziom potrzebne do tego, by im ukazać
sens ich działania, by im słowem i przykładem podsu-
nąć cele, nadające ich postępowaniu wartość inną, niż
wymierna w złotówkach. Takich elit dzisiaj w Polsce nie
widać.
Czy może wszędzie jest tak samo?
To prawda, że kryzys tradycyjnych elit - to zjawi-
sko bardzo szerokie, niemal ogólnoświatowe. Kryzys
ten krzyżuje się z kryzysem tradycyjnych wartości.
W wielu krajach występuje również kryzys przywództwa
politycznego. Jednakże nie mamy prawa wzruszać ra-
mionami mówiąc, że rozkład polskiej elity przywódczej
to po prostu część nieuchronnego procesu dziejowego.
Z trzech co najmniej powodów. Po pierwsze: jesteś-
my winni, bo byliśmy w wyjątkowej, uprzywilejowanej
sytuacji historycznej. Polska i jej elity wykazały szcze-
gólną ofiarność i skuteczność w opieraniu się dwu to-
talitaryzmem. Polska dokonała zasadniczego wyłomu
w walce z komunistyczną ideologią i sowiecką przemo-
cą. Nasza elita miała dziejową szansę dalszego przewo-
dzenia; wymagało to większej twardości i ryzyka.
Jestem przekonany - 'a zarówno wynik wyborów we
wrześniu 1993, jak i późniejsze wydarzenia na wschód
od naszej granicy przekonanie to umacniają - że owo
nie podjęte w latach 1989-90 ryzyko pryncypializmu
ideowego opłaciłoby się nie tylko elitom, ale całej
Rzeczypospolitej.
Po drugie: nie jest tak, by społeczeństwa współczes-
ne, nawet najbardziej poddane działaniu kultury maso-
wej, nawet najsilniej dotknięte relatywizmem, nawet
najbardziej obojętne na tradycyjne autorytety - oby-
wały się całkowicie bez elit w sensie środowisk, które
dostarczają wzorców im postępowania. Mogą to być
180 Z POLSKI DO POLSKI POPRZEZ PRL
muzycy rockowi i gwiazdy sportu - ale są. I ich fano-
wie (celowo używam tego modnego słówka) są dla nich
gotowi do niejednej ofiary.
Po trzecie - rozkład i schyłek autorytetu dawnej
elity dokonały się w Polsce w ciągu ostatnich paru lat
równocześnie z katastrofalnym upadkiem nakładów na
oświatę i naukę. (Przedziwny paradoks: działo się to za
rządów, zdominowanych przez partię, która głosi się
reprezentantką polskiej inteligencji!) A ponieważ owa
elita wywodziła się ze sfer właśnie z nauką i oświatą
najściślej związanych, grozi nam zapaść podwójna.
W dziurę po elicie intelektualistów wpaść może cały
polski system edukacyjny.
W tej chwili jeszcze nie jest za późno: "naukowiec"
jest nadal zawodem najwyżej ocenianym w hierarchii
społecznej. Ale jeżeli nie odwrócimy natychmiast lawi-
nowego upadku, następne pokolenie otrzyma naukow-
ców, których już nie będzie można cenić za ich poziom,
a co najwyżej za gotowość do wyrzeczeń... Tymczasem
wyłoni się nowa elita, złożona z ludzi wychowanych
w atmosferze pogoni za zyskiem i obojętności na kul-
turę.
(1995)
Nota bibliograficzna
Zebrane w tym tomiku teksty były przeważnie ogłoszone
wcześniej w czasopismach:
Bitwa o umysł. Przegląd Powszechny, 1989 nr 11 i 12.
Domicyl czyli pośmiertna zemsta PRL-u. Rzeczpospolita,
1991 nr 250.
Polska polityka zagraniczna 1989-1993: bilans zanied-
bań. Arka 1994 nr 3.
Sowiecki ślad na polskiej banknotach. "O polszczyźnie
i snobizmie". - Rzeczpospolita, 19-20 II 1994 i "Deno-
minacja w cieniu Sowietów" - Tygodnik Solidarność,
3 VI 1994.
Z Polski do Polski poprzez PRL. Rzeczpospolita, 4-5 IX
1993.
Nie wypełniony testament. Tygodnik Solidarność, 17 VII
1994 i Życie Warszawy, 30 VII 1994.
Po wyborach wrześniowych 1993 czyli Wielkie Rozmaza-
nie. Rzeczpospolita, 16-17 X 1993.
Wielkość i upadek polskiej elity. Rzeczpospolita,
17-18 VI 1995.
W większości tych tekstów wprowadzono drobne po-
prawki.
Wstęp oraz szkic "PRL czyli kultura fałszu" ukazują się
po raz pierwszy.
WYDAWNICTWO ALFA
POLECA
WYDAWNICTWO ALFA
POLECA
Zbigniew Kulesza "Młot"
ŚLEDZTWO WYKLĘTYCH
Anna i Andrzej Anusz
SAMOTNIE WŚRÓD WIERNYCH
Zbeletryzowane wspomnienia Zbigniewa Kuleszy,
legendarnego "Młota", komendanta Okręgu "Mazow-
sze" - Północ NZW, to kolejna próba wymazania bia-
łych plam w historii wojennej i powojennej Polski.
Aresztowany razem z żoną w grudniu 1947 roku, mimo
gwarancji, jakie dawała im amnestia, osadzony w war-
szawskim więzieniu na Pradze, osławionym Toledo,
przesłuchiwany, traktowany niezwykle brutalnie, Zbig-
niew Kulesza stara się odtworzyć dziś nie tylko przebieg
śledztwa, oddać atmosferę tamtych więziennych dni, ale
wraca też wspomnieniami do czasów partyzantki -
opowiada o ludziach, akcjach, próbuje wytłumaczyć
motywy takich a nie innych decyzji politycznych.
JUŻ W KSIĘGARNIACH
Kościół wobec przemian politycznych w Polsce
(1944-1994)
Praca przedstawia w ujęciu historycznym, jaki był i jest
wpływ Kościoła rzymskokatolickiego na dzieje naszego
narodu i ojczyzny od 1944 roku. Autorzy szczegółowo
opisali okres 1980-1981, czas, który do dziś ma decy-
dujący wpływ na naszą rzeczywistość (powstanie "Soli-
darności"; zamach na życie Jana Pawła II; śmierć Pry-
masa kardynała Stefana Wyszyńskiego; powołanie no-
wego prymasa, Józefa Glempa; wprowadzenie przez
władcze komunistyczne stanu wojennego).
JUŻ W KSIĘGARNIACH
WYDAWNICTWO ALFA-WERO Sp. z o.o.
OFERUJE:
Klasykę literacką polską i obcą
Literaturę faktu
Fantastykę
Romanse
Poradniki
Albumy
Książki dla dzieci i młodzieży
Książki wydane do 1992 roku
proponujemy po atrakcyjnych (obniżonych) cenach
Nowości wydawnicze oferujemy Hurtownikom
na wyjątkowo korzystnych warunkach.
ZAPRASZAMY
do naszych placówek:
Dział Handlowy
Hurtownia i Księgarnia Wysyłkowa
ul. Kolejowa 19/21, 01-217 Warszawa
tel. 621-67-51 w. 126, 127; fax 621-87-50
Księgarnia Firmowa
ul. Mokotowska 58, Warszawa
tel. 29-80-21
Klientom detalicznym po złożeniu pisemnego zamówienia
wysyłamy książki po cenach promocyjnych
na nasz koszt.