AA HP i Klątwa Nocy 1 2

Autorka: Danzosu


Do oryginału: http://harrypotteriklontwanocy.blog.onet.pl/




Harry Potter i Klątwa Nocy


Prolog

-C-co mi jest? – wydyszał Voldemort, wchodząc chwiejnym krokiem do swojej sypialni w Mrocznym Dworze – C-co ten szczeniak mi z-zrobił…


Czarnoksiężnik oparł się ciężko o kolumienkę wielkiego łoża, przykrytego zieloną, atłasową pościelą. Przed marmurowym kominkiem w którym ponuro trzaskał ogień wiła się zaniepokojona Nagini. W jej paciorkowatych oczach czaiła się obawa o swego pana.


Voldemort jęknął kiedy ból w jego piersi nasilił się a nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Z upiornym sykiem osunął się na dębową podłogę, rozdzierając paznokciami cienkie szmaragdowe zasłony, rozpostarte pomiędzy kolumienkami. Wężowe szparki otwierały się i zamykały rozpaczliwie próbując zaczerpnąć powietrza a pionowe źrenice były zwężone do granic możliwości.


- Żadne znane mi zaklęcie… , tak nie działa… , co to była za… , klątwa…? Co mi zrobiłeś… , Potter…


Drzwi do sypialni otworzyły się i ostatnią rzeczą jaką zobaczył Voldemort zanim stracił przytomność była twarz Snapea i Belatrix. Potem ogarnęła go ciemność…



***



-Poppy, potrzebuję natychmiast twojej pomocy! – oświadczył Dumbledore kładąc zakrwawione ciało Harryego na jednym ze szpitalnych łóżek.


- Na brodę Merlina, co się stało Albusie? – zapytała pielęgniarka podbiegając do nieprzytomnego szesnastolatka i dyrektora.


- Był atak na Privet Drive. – oświadczył staruszek z grobową miną – Voldemort wraz ze swoimi pomagierami przełamał zaklęcia ochronne strzegące dom. Gdzie Severus?


- Został wezwany. – odpowiedziała Madame Pomfrey, usuwając zaklęciem ubrania Harryego. To co zobaczyła pod postrzępionym materiałem koszuli sprawiło że zbladła.


Przez chwilę otwierała i zamykała usta niczym ryba wyjęta z wody nim odzyskała głos na tyle by wyszeptać:


- Mój boże… , przecież to są ślady po…


- Właśnie, dla tego potrzebujemy Severusa i jego eliksirów.


Drzwi do Skrzydła Szpitalnego ponownie otworzyły się z hukiem wpuszczając do środka zdyszaną Minewrę i Hagrida, który ciężko tupał swoimi zabłoconymi butami.


Na zewnątrz szalała burza to też co chwilę zachmurzone niebo przecinała srebrna błyskawica. A zaraz po niej rozchodził się dokoła rozdzierający ciszę grzmot. Deszcz bębnił uparcie w okna.


Oboje zarówno McGonagal jak i gajowy, stanęli jak wryci kiedy dostrzegli wątłe ciałko umazane czerwoną posoką.


- Harry! – zawył wielkolud upadając na kolana przed łóżkiem.


Łzy wielkości ziaren grochu popłynęły ciurkiem po jego policzkach.


- Albusie… - zaczęła nauczycielka transmutacji lecz nie dane jej było skończyć.


Dumbledore obrócił się na pięcie i skierował do wyjścia.


- Zajmijcie się nim! – zawołał przez ramię – Ja idę sprowadzić pomoc!


Srebrna błyskawica ponownie przecięła ciemno granatowe niebo. Niemal w tej samej chwili w której dyrektor opuścił salę i zniknął za rogiem w mrocznym korytarzu.



***



-Udasz się do Hogwartu, mój synu. To szkoła dla czarodziei i całkiem możliwe że tam go znajdziesz.


- A jeżeli i tam go nie będzie?


- W tedy ruszysz w dalszą drogę. Albus jest moim dobrym przyjacielem, pomoże ci w razie potrzeby.


- Rozumiem.


- Wiem że jesteś pełen obaw, Alucardzie ale musisz wierzyć że w końcu odnajdziesz swego towarzysza. A kiedy do tego dojdzie twoja samotna droga przez ten padół łez zostanie zakończona.


- Jak go poznam, ojcze?


- Od waszego pierwszego spotkania obdarzy cię nienawiścią…



Rozdział 1



Harry obudził się w środku nocy cały oblany zimnym potem. Przetarł swoje zielone oczy i jakimś cudem znalazł swoje okulary, leżące bezwładnie na nocnej szafce. Założył je.


Czuł się fatalnie i dałby sobie uciąć rękę, że wyglądał też niezbyt ciekawo. Przez krótką chwilę starał sobie przypomnieć co takiego się stało, że wylądował w miejscu zupełnie nie podobnym do jego sypialni na pierwszym piętrze w domu wujostwa.


Chyba był atak i jakiś pożar. Przemknęło mu przez myśl. Śmierciożercy zaatakowali Privet Drive… , tak chyba tak było… ,co jeszcze? Był tam też Voldemort… , próbował go zabić… , znowu...


Z wielkim trudem usiadł na łóżku, ignorując rozdzierający ból w jego prawym boku i z cichym westchnieniem oparł zdrętwiałe od leżenia plecy o zagłówek. Na w pół przytomnym wzrokiem rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował.


Podłużna, biała sala o dużych oknach, sięgających od posadzki ku sufitowi, dwa rzędy łóżek a każde z nich przykryte waniliową kołdrą. Taką samą jaka otulała go od stup po pas. I ta drażniąca woń chloru, która tak natarczywie unosiła się w powietrzu.


Był w Hogwarcie a dokładniej mówiąc w tutejszym Skrzydle Szpitalnym.


Zastanawiało go jak się tutaj znalazł.


Czyżby zakon zjawił się w samą porę z odsieczą? Nie wiedział. Ostatnią rzeczą jaką pamiętał był uciekający Voldemort z okrutnym grymasem cierpienia, wypisanym na jego wężowej twarzy i nacierającego na niego Greybacka.


Greyback!


Zamarł. Dosłownie zesztywniał, tak jakby ktoś przyłożył mu zaklęciem całkowitego porażenia ciała. Powoli, bardzo powoli przeniósł swoje spojrzenie na pulsujący tępym bólem, bok. Drżącą ręką uniósł krawędź szpitalnej piżamy w którą był ubrany.


Para szmaragdowych oczu zwęziła się na widok bandażu ciasno owiniętego dokoła jego tali. Szkarłatne plamy krwi przebijały się przez opatrunek wskazując miejsce ukrycia rany.


- Nie… - wyszeptał.


Skrawek materiału wysunął mu się z ręki zakrywając bandaże, a on nadal tępo wpatrywał się w jedno i to samo miejsce. W swój własny bok, który został boleśnie pokąsany przez Fenrira Greybacka zanim tamten nie zginął pod walącym się sufitem stojącego w ogniu domu przy Privet Drive numer 4.


Wspomnienia z tamtego upiornego, burzowego wieczoru uderzyły go z całą siłą. Pustka, której od chwili przebudzenia towarzyszyła mu ustąpiła miejscu obrazom, natrętnie powracającym z niebytu.


Huk rozpadających się barier ochronnych, rozpostartych wiele lat temu nad domem Dursleyów, przez Dumbledorea.


Trzask wywarzanych drzwi frontowych.


Wbiegających na korytarz postaci w czarnych płaszczach i białych maskach na twarzach.


Krzyki wuja Vernona i wrzaski ciotki Petuni zanim nie trafił w nich zielone promienie zaklęć zabijających.


Pyknięcia aktywowanych przez Śmierciożerców magicznych min, które sam stworzył.


Wkraczającego do domu Voldemorta z różdżką w prawej dłoni i paskudnym uśmieszkiem na trupio bladej, pozbawionej nosa twarzy ze szkarłatnymi tęczówkami o pionowych źrenicach.


Dudleya z rewolwerem ojca w dłoni.


Strzał i eksplozja butli z gazem w kuchni, w którą trafił nabój.


Płomienie rozprzestrzeniające się pomieszkaniu i krzyki podwładnych czarnoksiężnika, starających się bezskutecznie stawić czoła ciążącym na nich urokom z min.


Avade wystrzeloną przez Voldemorta, która śmignęła tuż przy jego uchu i rzuconą przez niego klątwę, trafiającą tego potwora prosto w pierś i…


Greybacka… , który zniknął pod olbrzymim kawałkiem płonącego sufitu zaraz po tym jak go pokąsał.


Potem nastała ciemność.


Ukrył twarz w dłoniach a niechciane łzy napłynęły do jego oczu by zaraz potem spłynąć cieniutkim strumykiem po zapadniętych policzkach. Najpierw Cedrik, potem Syriusz a teraz Dursleyowie… jak wielu ludzi zginie zanim ten potwór w końcu umrze? Jak wiele jeszcze zostanie przelanej krwi niewinnych nim ta wojna stanie się jedynie kolejnym wydarzeniem zapisanym tłustym drukiem w książkach do Historii Magii?


Rok… , może trochę dłużej –odpowiedział sam sobie w głębi swojej okaleczonej duszy. Mniej więcej tyle czasu minie zanim stworzona przez niego klątwa osiągnie pełną moc. A w tedy… ,a w tedy…


Załkał cichutko…


- Harry…


Czyjaś ciepła dłoń spoczęła na jego ramieniu. Podniósł głowę i jego oczy napotkały parę jasno niebieskich tęczówek dyrektora. Nie usłyszał nawet kiedy wszedł.


- Już wszystko w porządku. Jesteś bezpieczny.


- Panie profesorze… - szeptał, bał się podnieść głos chociażby o jeden ton w obawie że ten go zawiedzie – Nie dałem rady… , oni… , oni…


- Wiem.


Staruszek usiadł na krześle obok. Oprócz nich w Skrzydle Szpitalnym nie było nikogo innego.


- Wiem o wszystkim co się wydarzyło, Harry.


- Przepraszam… , tak bardzo przepraszam…


Dumbledore ostrożnie go przytulił. Tak jak dziadek tuli swojego ulubionego wnuczka. Powolnymi ruchami pomarszczonej ręki gładził jego kruczoczarne, wiecznie rozczochrane włosy i milczał. Słowa nie były teraz najważniejsze. Na nie przyjdzie jeszcze czas ale teraz liczyła się cisza, która koiła rozdzierający serce, ból. I to przyjazne ciepło bijące od ciała drugiej osoby, tak dobrze rozumiejącej tę potrzebę milczenia.


Harry załkał głośniej i schował swoją drobną buzię w gęstej plątaninie srebrnych włosów starego czarodzieja, wdychając przy tym zapach dziecięcego szamponu malinowego. Potrzebował tego. Wypłakać się i uspokoić rozstrojone nerwy. Oczyścić umysł i pogodzić się z okrutną prawdą.


Dursleyowie nie żyli. Nie przepadał za nimi ale w jakimś stopniu byli jego rodziną. Nie najlepszą ale… , rodziną…


Został pogryziony przez wilkołaka w skutek czego w jego żyłach płynęła teraz ta sama klątwa, która już od wielu lat trawiła, Remusa.


Dyrektor kołysał go delikatnie w swoich ramionach, nucąc przy tym jakąś starą, zapomnianą od dawna kołysankę. Zaklęta w niej magia usypiała i po krótkiej chwili Harry przestał już płakać.


Jego powieki stały się ciężkie, bardzo ciężkie. Zamknął je więc i ponownie zasnął.


Rozdział 2 cz. 1



- Dzień dobry Harry. –Dumbledore wszedł sprężystym krokiem do Skrzydła Szpitalnego ze Snapem drepczącym mu po piętach – Jak się dzisiaj czujesz?


Szesnastoletni czarodziej poprawił się wygodniej na jednym ze szpitalnych łóżek, które zajmował już odtrzech dni. Trzech cholernie długich dni w czasie, których starał się jakoś pozbierać do kupy i uporządkować rozbiegane myśli.


- Całkiem dobrze panie dyrektorze. Dziękuję za troskę. Dzień dobry profesorze. – Harry skinął głową na powitanie nauczycielowi eliksirów, który o dziwo odpowiedział mu tym samym.


- Jak twoje rany? – padło kolejne pytanie od strony sędziwego czarodzieja.


- Szczerze? Goją się bardzo wolno i nieustannie bolą. Zupełnie tak jak gdyby ktoś przypiekał mnie rozżarzonym do białości żelazem.


- To typowa reakcja dla ran wywołanych w wyniku wilkołaczych pokąsań bądź klątwo - nośnych pogryzień. –oświadczył rzeczowym tonem Snape – Powinien pan to wiedzieć z naszych zajęć panie Potter. - dodał zgryźliwie, zupełnie tak jak gdyby chciał wytknąć luki wnauce Złotego Chłopca.


Brunet przewrócił oczami przypominając sobie mimowolnie zastępcze zajęcia ze Snapem na trzecim roku, kiedy to Remus nie był w stanie prowadzić wykładów następnego dnia po pełni.


- Wiem o tym bardzo dobrze Sir i proszę mi wieżyc, że bardzo dokładnie opracowałem zadany w tedy przez pana referat na temat Likantropów.


- O ile dobrze pamiętam dostał pan w tedy zaledwie Zadowalający. – powiedział kąśliwie Severus ignorując przy tym zdumienie dotyczące znania przez tego irytującego chłopaka poprawnej nazwy, jaką winno się określać wszystkie wilkołaki.


- A o ile ja dobrze pamiętam moją pracę oceniał pewien szkolny Mistrz Eliksirów, który nie znosi mojej osoby do granic możliwości i najchętniej wywaliłby mnie ze szkoły na zbity pysk.


Snape zmrużył groźnie oczy. Tobyło wyzwanie! Ten przeklęty gówniarz starał się go sprowokować! Już miał rzucić ciętą ripostę, kiedy chłopak odezwał się zmęczonym głosem:


- Zapewne jest pan teraz w siódmymniebie.


Że co?! O czym ten gówniarzznowu gadał?!


- Syn pana największego szkolnego wroga dotknięty Klątwą Nocy. – kontynuował Harry wpatrując się wjakiś punkt po drugiej stronie szpitalnej sali – Przekleństwem, które będzie go prześladować do końca jego dni, przynosząc ze sobą ból i cierpienie jednej nocy w miesiącu. W końcu sobie na to zasłużył, tak samo jak jego martwy ojciec.


Stojący przy łóżku Dumbledore uważnie przysłuchiwał się wymianie zdań pomiędzy chłopcem a Severusem. Nie dziwiło go to, że Harry w taki a nie inny sposób wyrzucał swój żal względem zachowania jego wieloletniego przyjaciela. Sam wielokrotnie starał się uświadomić mu, że jego uprzedzenia względem Harry’ego i jego znienawidzonej sławy są przesadzone. Bezskutecznie. Czasami Severus był tak uparty…, a teraz stał pozwalając działać synowi Lilly.


Szmaragdowe tęczówki skryte zagrubymi szkłami tych paskudnych okularów zwróciły się ku odzianej w czerń sylwetce. Snape wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w leżącą na przykrytym białą pościelą materacu postać. Istoty będącej przez te wszystkie lata zmorą jego egzystencji.


- Przez tyle lat starał się mi pan skutecznie zatruć życie w rozmaity i wyszukany sposób a tym czasem zadbał o to ktoś zupełnie inny. Niech mi pan powie profesorze…, jakie to uczucie, kiedy ziszcza się pańskie najbardziej skryte marzenie?


Coś ścisnęło boleśnie Snapea w piersi a sporych rozmiarów gula uniemożliwiła mu udzielenia jakiejkolwiek odpowiedzi na to jakże niedorzeczne pytanie. Nigdy…, w przeciągu tak wielu lat…, nikomu nie udało się go przyprzeć do muru! Nawet temu pokręconemu czarnoksiężnikowi, który śmiał tytułować się zasraną lordowską mością od siedmiu boleści. A co do Dumbledorea…, on to zupełnie co innego,ale…, ale to?!


- Czy mogę wiedzieć, w jakiej sprawie Sir konkretnie przyszedł? Bo raczej nie w z powodu popołudniowej herbatki. – tak nagła zmiana tematu skutecznie otrzeźwiła Snapea. W szczególności, że chłopak zupełnie go zignorował przenosząc swoją uwagę na dyrektora. Gniew zawrzał w jego wnętrzu.


- Potter! – warknął.


- Przepraszam panie profesorze… - szmaragdowe oczy ponownie zwróciły się ku szkolnemu Mistrzowi Eliksirów, – Ale nie mam czasu na pańskie napady szału w czasie, których Nevil dostaje palpitacji serca. Zadałem panu pytanie. Nie odpowiedział pan a więc uznałem, że jest Sir raczej zadowolony z obecnego stanu rzeczy do takiego stopnia, że zbędne są jakiekolwiek słowa. A skoro ta kwestia została w pewien sposób wyjaśniona to chciałbym przejść do meritum waszej wizyty.


I znowu Snape został przypartydo muru. Cholera jasna! Co się stało temu smarkaczowi?!


- W takim bądź razie pozwól Harry że nie owijając w bawełnę przejdę do sedna naszej wizyty. – oświadczył dyrektor siadając na krześle ustawionym przy łóżku, jednocześnie przy tym zerkając na nadal zaszokowanego kolegę – Sprawa tyczy się zajść na Privet Drive…


Harry delikatnie zbladł.


- Wiem, że może to być dla ciebie bardzo trudne, ale musimy wyjaśnić kilka spraw nim nasz znajmy Minister Magii wtrąci się tam gdzie nie powinien. Możemy zaczynać?


Młody czarodziej skinął znikomo głową, więc Dumbledore uznał to za ciche przyzwolenie.


- Oddział specjalny Aurorów bardzo dokładnie przebadał zgliszcza domu twego wujostwa. Ciała twoich krewnych zostały wywiezione do magicznego prosektorium gdzie zostały poddane dokładnej sekcji. Jak zapewne się domyślasz twoja ciotka i wuj zginęli od zaklęć zabijających natomiast kuzyn w wybuchu butli z gazem.


Okrutna, szczera prawda, która zadawała ból bardziej niż klątwa Cruciatus, którą Voldemort potraktował go na tamtym cmentarzu. Brunet starał się za wszelką cenę nie okazywać jakichkolwiek uczuć i najwyraźniej maska obojętności, jaką założył skutecznie spełniała swoje zadanie. Co zauważył również powoli uspokajający się Snape.


- W zgliszczach domu znaleziono również ciała pięciu martwych Śmierciożerców, wśród których były zwłoki FenriraGreybacka i kilku innych członków wewnętrznego kręgu. Aurorzy pojmali także siedmiu innych członków prywatnej gwardii Voldemorta, która uchodziła w jego otoczeniu za najbardziej wyszkolonych w posługiwaniu się czarną magią. Czyli łącznie trzynastu. Wielkim zaskoczeniem było dla nich to, że znajdowali się pod wpływem niezwykle silnych zaklęć wywołujących takie schorzenia jak halucynacje, paranoję, napady agresji oraz ataki wymiotów. – kontynuował Dumbledore – Po rzuceniu odpowiednich zaklęć skanujących doszli do wniosku, że wszystkie te nieprzyjazne uroki miały swoje pochodzenie w rozmaitych miejscach domu przy Privet Drive 4, ale nie odkryli ich źródła. Możesz mi to wyjaśnić Harry?


Kolejne skinięcie głową i po krótkiej chwili ciszy pacjent pani, Pomfrey odpowiedział krótko i jakże zwięźle:


- Tatus Tempetoria.


Jasno niebieskie oczy zamigotały, co było dowodem na to, że dyrektor w mig pojął, o co chodziło Harry’emu w przeciwieństwie do…


- Chyba naprawdę mocno oberwałeś Potter skoro zaczynasz bełkotać nic nieznaczące słowa w jakimś martwym dialekcie. – zakpił Snape odzyskując dawny animusz.


- Mylisz się Severusie.


Czarne oczy Snapea skrzyżowały się tymi należącymi do Albusa, błyszcząc w niemym pytaniu.


- Tatus Tempetoria to bardzo stara magiczna sztuka zapisywania aktywnych zaklęć za pomocą widzialnego tylko dla ich stwórcy pisma. – wyjaśnił młodszemu nauczycielowi – I z tego, co mi wiadomo po raz ostatni posłużył się tą metodą Godfryd Privet w czasie pierwszejCzarnej Wojny w skutek, czego jasna strona odniosła miażdżące zwycięstwo nad siłami mroku. Jednakże wszelkie zapiski, jakie kiedykolwiek mogły wyjawiać sposób działania tej magii zostały zniszczone przez swego wynalazcę. Pozostały jedynie niewielkie wzmianki w kilku bardzo starych księgach, z których to kilka woluminów znajduje się w naszej szkolnej bibliotece. A dokładniej mówiąc wdziale Ksiąg Zakazanych.


- Nie korzystałem z Działu Ksiąg Zakazanych. – zaprotestował słabo Harry.


Severus węsząc możliwość dopieczenia szczeniakowi i odegrania się za wcześniejsze przyparcie go do muru uśmiechnął się kpiąco.


- Nie? – zapytał jadowicie słodkim głosem – W takim razie gdzie nasza szkolna sława nabyła wiedzę o tak starej i już dawno zapomnianej magii?


Przez krótką chwilę Harry zawahał się i Severus był niemal pewny, że w końcu udało mu się zapędzić dzieciaka w kozi rug. Jednakże to, co usłyszał skutecznie utwierdziło go w przekonaniu, że po raz kolejny tego dnia dopuścił się błędnej oceny sytuacji.


- Godfryd Privet był moim przodkiem od strony ojca. – zaczął szeptem Harry – Dowiedziałem się tego wzeszłym roku od Remusa w czasie jednej z naszych wakacyjnych pogawędek. To, co mi o nim opowiedział strasznie mnie zaciekawiło, więc postanowiłem dowiedzieć się o nim zdecydowanie więcej. I tak doszedłem do wniosku, że to właśnie on stworzył Pelerynę Niewidkę, która jest przekazywana w naszej rodzinie z pokolenia na pokolenie. Miał pan rację profesorze mówiąc, że Godfryd zniszczył wszelkie zapiski dotyczące Tatus Tempetoria, jakie umieścił na pergaminach. Wszystkie oprócz tych, które rzetelnie ukrył w materiale peleryny, którą posiadam. Doszedłem do tego po przeczytaniu kilku informacji na jego temat, w których notorycznie powtarzało się jedno i to samo zdanie. „Prawda ukryta w głębi prawdy zawsze skrywa się pod płaszczem niewidocznego a obecnego.” - uśmiechnął się delikatnie – To były jego słowa będące swego rodzaju łamigłówką, którą udało mi się rozwiązać dopiero po kilku miesiącach. Płaszcz niewidocznego a obecnego – mowa tutaj o Pelerynie Niewidce. Prawda – w jego mniemaniu stanowiła najpotężniejszy rodzaj oręża w walce z mrokiem. Więc jak się zapewne domyślacie symbolizowała jego wiedzę dotyczącą Tatus Tempetoria a Prawda ukryta w głębi prawdy uświadamia ukrycie tej wiedzy przed niepożądanym spojrzeniem tych, którzy mogli wykorzystać ową wiedzę do czynienia zła.


Po chwili ciszy Dumbledore zagwizdał z podziwu i nieskrywanego szacunku do tego młodego i bystrego umysłu a Snape to otwierał to zamykał usta niczym ryba wyciągnięta z wody. Nie chciał w to wierzyć, chociaż jego umysł podpowiadał mu, że w głosie Pottera nie wykrył żadnej fałszywej nuty świadczącej w jakikolwiek sposób o kłamstwie czy też oszustwie.


- I sam do tego doszedłeś?


- Tak. – odpowiedział krótko Harry posyłając Dumbledoreowi niepewne spojrzenie – Według Godfryda tylko któryś z jego przyszłych potomków mógł odkryć to, co tak starannie ukrył przed ciągle powracającymi siłami zła...





Wyszukiwarka