Radena Jedi Nadiru Ostatnia bitwa

Jedi Nadiru Radena



Ostatnia Bitwa


Cykl: Star Wars - Rycerze Starej Republiki




3960 lat przed zniszczeniem Pierwszej Gwiazdy Śmierci Na podstawie gry fabularnej „Knights of the Old Republic”


Cztery tysiące lat przed powstaniem Imperium Galaktycznego, Republika stoi w obliczu kryzysu. Darth Malak, ostatni żyjący uczeń Mrocznego Lorda Revana sprowadził niezniszczalną armadę Sith na łono całkowicie nieprzygotowanej na to Galaktyki.

Niszcząc wszelki opór, ekspansywna wojna Malaka pozostawiła Zakon Jedi rozdarty i wrażliwy na ataki, w czasie, gdy niezliczona ilość Rycerzy Jedi ginie w bitwach, a wielu innych przysięga lojalność nowemu Mistrzowi Sith.

Za sprawą Cartha Onasiego, Bastili Shan i tajemniczego padawana Jedi, odkryte zostaje miejsce ukrycia superbroni Malaka, Gwiezdnej Kuźni.

Nad planetą-miastem Coruscant ogromna flota Republiki przygotowuje się do zadania ostatecznego ciosu siłom Mrocznego Lorda Sith...



Rozdział I - Republika Galaktyczna


**********

Coruscant - odwieczna stolica Galaktyki, centrum wszelkiego istnienia i najważniejszy świat Republiki Galaktycznej niespokojnie migotał na tle ogromnej tarczy biało-żółtawego słońca układu Coruscant, opromieniony łagodnym blaskiem, wypływającym z transparistalowych okien gigantycznych wieżowców, które już tysiące lat temu nieprzenikalnym płaszczem pokryły ostatni skrawek niezabudowanej przestrzeni.

Jedyna w swoim rodzaju, zadziwiająca swoim niepojętym majestatem planeta wbrew logice większości istot inteligentnych nadal niesłychanie się rozwija, stanowiąc doskonały przykład działalności Republiki i jej pacyfistycznej polityki, opierającej się na wzajemnej tolerancji i zaufaniu. Onieśmielająca swoim splendorem, tarcza gigantycznej metropolii zachwycała swoją nieprzemijalnością i niemal wyczuwalną potęgą, uwitą całe tysiąclecia temu przez inteligentne organizmy, lśniąc się niezwykłą poświatą miliardów świateł, nadających planecie wygląd gigantycznego klejnotu Corusca, od którego tak naprawdę otrzymała swą nazwę - choć zawsze znajdą się tacy, co uparcie twierdzą, że było odwrotnie.

Otoczona dziesiątkami milionów sztucznych satelitów, milionami niewielkich stacji kosmicznych, setkami tysięcy przybywających lub odlatujących z Republic City gwiezdnych statków, tysiącami ogromnych zwierciadeł planetarnych, gotowych na wezwanie oświetlić każdy obszar tytanicznego miasta, zdawała się nie odczuwać upływu czasu, nie pomna na setki coraz to nowych kryzysów, nierozumnych konfliktów bądź też wielkich galaktycznych wojen, dumnie unosząc się na orbicie swojej żółtej gwiazdy. Zupełnie nie bacząc na usilne działania wielu rządnych władzy istot, czy też jakiekolwiek sytuacje polityczne, właściwie samym swoim istnieniem zaprzeczała wszystkiemu.

Glob wydawał się również nie zauważać, ani tym bardziej zwracać uwagi na olbrzymią flotyllę okrętów Republiki, które niespokojnie wisiały w czarnej otchłani próżni tuż nad monumentalną Stolicą Galaktyki. Naprędce zebrana armada ponad stu statków, może nie była siłą zdolną zwyciężyć w wielkiej bitwie, lecz ten, kto ją wystawił, zrobił to, aby obronić ów wspaniały świat, jak i też w następstwie mnóstwo innych.

Niewielka flota - biorąc pod uwagę ogólną liczebność pojazdów wojennych, wchodzących w skład całej Wielkiej Armii Republiki - składała się głównie z dwóch rodzajów machin bojowych: krążowników uderzeniowych i nieco mniejszych fregat szturmowych. Te pierwsze - a było ich około czterdziestu - zwane były powszechnie Capitolami, gdyż stanowiły trzon wszystkich flot republikańskich.

Pomalowane na metaliczny, zmatowiały kolor, przepasany gdzieniegdzie pasami ciemnoczerwonej barwy, statki miały ponad dwieście metrów i swoim kształtem przypominały gigantyczny młotek. Na jego uzbrojenie wchodziły zaś cztery podwójne ciężkie działa laserowe, standardowo skierowane w przód.

Natomiast fregaty szturmowe Republic Fleet Systems klasy Defender zbudowane były na podstawie prostego, podłużnego prostopadłościanu. Prawie stu pięćdziesięciometrowe maszyny zaopatrzone były w dwa ciężkie podwójne działa laserowe zainstalowane na przedzie oraz całkiem mocne silniki, w gruncie rzeczy niczym szczególnym się nie wyróżniały i można by powiedzieć, iż w tym właśnie celu zostały one zaprojektowane; fregaty te miały być jedynie wsparciem ogniowym dla dużo mocniejszych i lepszych Capitolów, a ich główną zaletą prawie dwa razy większa prędkość bojowa.

Oczywiście szkieletem żadnej flotylli nie były wielkie okręty liniowe, lecz znacznie drobniejsze gwiezdne statki: zwykłe, niewielkie myśliwce, leciutko, lecz groźnie kąsające gigantów. W tym dniu Republika dysponowała dwoma ich rodzajami: podstawowym, typu Republic oraz typu Crusader, przemykające pomiędzy większymi statkami, niczym olbrzymie roje owadów.

Republic Fighters - jak nazywano te pierwsze - zwinne i smukłe, skonstruowane były do walki kołowej, spisując się w niej dokładnie tak, jak chcieli tego inżynierzy. Dzięki niesamowitym prędkościom osiąganym przez pojedynczy silnik fuzyjny, Republic był w stanie prześcignąć i wymanewrować niemal każdy do tej pory zbudowany w Znanej Galaktyce pojazd. Gdy patrzyło się na niego z góry, przypominał duży, opływowy trójkąt ostry, podzielony na cztery części. Jedyne, co pozostawało do życzenia w konstrukcji Republic Fightera to zupełny brak opancerzenia i tarcz ochronnych; z tego też powodu tylko najodważniejsi piloci odważyli się w nim zasiadać... lub też ci, którzy nie mieli innego wyboru.

Crusader z kolei, była to wielce różniąca się od Republic Fightera jednostka. Pojazd ten w niczym nie przypominał swojego odległego prekursora, jakim był szybki i zwrotny Republic. Kadłub maszyny był płaski i podłużny, lecz w przeciwieństwie do innych myśliwców nie leżał w czasie lotu poziomo, ale pionowo. W czasie startu plecy pilota skierowane były do podłoża. Kabina znajdowała się zatem na samym czubku maszyny, tuż przed zamontowanymi po obu bokach dwoma dużymi, cylindrycznymi silnikami, które dawały mniej mocy niż napęd Republica. Na szczęście wszelkie niedogodności w pełni rekompensowały mocne osłony i dobrej jakości pancerz.

Daleko za wszystkimi okrętami, na samym końcu armady Republiki utrzymywały pozycje ponad dwukrotnie większe od Capitolów statki w kształcie niezwykle szerokiego, płaskiego prostopadłościanu o długości nieprzekraczającej czterystu metrów - ledwo widoczne na tle tarczy Coruscant, ale wystarczająco wyraźne, by nie uznać ich za fantom. Dziesięć Republikańskich lotniskowców klasy Sentinel, mogących bez trudu pomieścić w sobie dwa pełne skrzydła myśliwskie, tudzież niemal sto dość przestronnych kabin dla ich pilotów oraz mechaników.

W pewnej chwili wszystkie okręty znajdujące się w składzie floty, rozpoczęły formować nowy szyk, pomału uaktywniając swoje silniki, a myśliwce ruszyły do swoich hangarów na olbrzymich lotniskowcach. Około sto dwadzieścia z nich skierowało się do swoich lądowisk na czterdziestu Capitolach, które we wnętrznościach na śródokręciu chowało trzy doskonale przygotowane miejsca do lądowania dla lekkich pojazdów takich jak Republic Fighter. Flotylla powoli zaczęła opuszczać orbitę Coruscant, dokonując przy tym gruntownej zmiany szyku. Trzydzieści fregat Defender wysunęło się na czoło armady, mieszając się z dwudziestką Capitolów. Po piętnaście zostało wysłanych na skrzydła floty, a reszta krążowników ustawiła się pomiędzy przednią grupą a lotniskowcami, gotowych w razie konieczności wesprzeć inne okręty.

Naprędce zwołana ze wszystkich stron Znanej Galaktyki, VI Flota Republiki admirał Forn Dodonny była przygotowana do wyruszenia i ostatecznej bitwy.

Bitwy, która miała zadecydować o losach Republiki Galaktycznej.



Rozdział II - Spotkanie po latach


**********

Republikański myśliwiec, połyskując odbitym w owiewce srebrzystym blaskiem słońca systemu Coruscant, z niezwykłą gracją osiadł na platformie lądowiska hangaru okrętu „Savior” - aktualnie flagowej jednostki admirał Forn Dodonny i mistrza Jedi Vandara Tokare; głównodowodzących nowo powstałej VI Floty Republiki Galaktycznej.

Niebieskooki mężczyzna siedzący na ciemnym fotelu maszyny, szybko zdjął kask pilota i zmierzwił swoje długie, sięgające ramion czarne włosy palcami okrytymi rękawicami identycznego koloru. Natychmiast zerwał je z dłoni i po odsunięciu się srebrzystej owiewki, gładko wyskoczył z pojazdu, z głuchym odgłosem uderzając ciemnobrązowymi butami wojskowego kroju o metalowe podłoże. Na jego twarzy zagościł zawadiacki półuśmieszek, gdy niemal arogancko poprawił na sobie piaskowo-brązową tunikę, opatrzoną na barkach atramentowymi pasami ze sztucznej skóry; srebrny cylinder swobodnie dyndający u ciemnego pasa wydawał się być tylko zbędnym dodatkiem.

Mężczyzna nie zdążył przestąpić nawet dwóch kroków, kiedy niespodziewanie zza jego pleców rozległ się roześmiany głos:

- Pięknie wykonałeś tą ostatnią pętlę, Arun! Jesteś w tym mistrzem!

Na ironiczny wydźwięk wypowiedzi Arun Radena odwrócił głowę w prawo, posyłając zwodniczy uśmiech Jekalowi - młodemu pilotowi Republic Fightera, wysokiemu blondynowi o nader wysokim ego, odzianemu w brązowo-żółty kombinezon, który właśnie - jak to w jego zwyczaju - z impertynenckim półuśmieszkiem i większym rumorem niż odgłos wybuch detonatora termicznego, zeskoczył na matowo-szarą platformę lądowiska.

Podejrzewając kolejny wymyślny podstęp młodzieńca, Radena już sposobił się do rzucenia jakiejś kąśliwej odpowiedź na temat wyczynów „kogoś innego”, gdy uśmiech zainteresowanego jeszcze bardziej się rozszerzył.

- Ale i tak byłem od ciebie lepszy!

Chłopak z bezczelnością wypisaną na rozpromienionej twarzy, błyskawicznie rzucił się w bieg przez całe lądowisko, natychmiast dopadając do najbliższych drzwi, za którymi jeszcze szybciej zniknął, nonszalancko błyskając okiem na pożegnanie.

- Ach, te dzieciaki! - westchnął teatralnie Arun i kręcąc głową powtórnie; tym razem bez żadnych uśmieszków „w stylu Jekala” - poprawił swój ubiór; bez dwóch zdań: przydałoby mu się porządne prasowanie - uznał mężczyzna - Pół godziny w kokpicie Republic Fightera to może mało ale wystarczy, żeby pomyśleć o kąpieli i zmianie ubrania...

Nagle usłyszał piskliwy chichot któregoś z jego pilotów - bodajże Sullustanina Haggi’ego - obserwującego całe poprzednie zdarzenie z bezpiecznej odległości.

- Jekal chyba nigdy się nie zmieni - zauważył niewysoki Haggi, zakładając rękę na rękę, po czym w dziwny sposób począł przyglądać się swoimi wielkimi, czarnymi oczyma na postać, która właśnie wkroczyła do wnętrza lądowiska i najwyraźniej zaczęła kierować się w stronę jego rozmówcy. Pilot omal nie przetarł oczu ze zdziwienia, szybko zorientowawszy się, kim owa osoba jest - choć nigdy tak naprawdę nie widział jej na własne oczy - i uśmiechnął się, co wyglądało trochę nienaturalnie dla ludzkiego oka, zwarzywszy na przeszkadzające istocie obwisłe płaty skóry po obu bokach twarzy.

- Tak... - Radena w zadumie spojrzał na myśliwiec Jekala błyszczący blaskiem lamp jarzeniowych, nie spostrzegając przy tym osoby, idącej zdecydowanie i wprost do niego - To chyba jedyna rzecz w całej Galaktyce, która nigdy się nie zmieni, Haggi...

- Nie byłabym tego tak pewna, mistrzu Radena.

Znam skądś ten głos... nie, to niemożliwe! - Arun Radena zmarszczył brwi i nie wierząc własnym uszom odwrócił się. Ujrzał wysoką, brązowowłosą kobietę w tradycyjnym, ciemno-brunatnym ubiorze rycerza Jedi, która z przekornym uśmiechem na niezwykle delikatnej i łagodnej twarzy cicho podeszła do na wpół zamurowanego Radeny - i to było tylko tyle, na co stać było w tej chwili mózg pilota, jeżeli chodzi o bodźce wzrokowe.

- Vima!? - wyjąkał, tym razem nie wierząc swoim oczom.

Vima Sunrider roześmiała się lekko.

Radena - w lekkim szoku, przechodzącym powoli w bezgraniczne zdumienie - musiał przyznać, że blisko czterdziestoletnia kobieta, będąca córką sławnej Nomi Sunrider wciąż wygląda tak samo pięknie i uroczo jak prawie dwadzieścia cztery lata temu, gdy pierwszy raz ją zobaczył. I wcale nie zmieniła swojego sposobu bycia sprzed pięciu, kiedy miał okazję ostatni raz ją widzieć. Tak samo upinała swoje długie włosy, nadal na jej szyi wisiał złocisty amulet, podarowany jej przez umierającego Ulica Qel-Dromę, na barkach tuniki zaszyte dwa gładkie czarne pręgi, mocno kontrastujące z resztą ubioru, lecz pasujące do rubinowo-brązowych włosów rozwiewanych za plecami, a po obu stronach zielono-czarnego pasa niezmiennie dyndały dwa miecze świetlne: jej własny - prosty, lecz wyjątkowo elegancki zbudowany w czasie nauki i drugi, Ulica Qel-Dromy. Spoglądając z podziwem na smukłą sylwetkę Sunrider uświadomił sobie, że Vima w dalszym ciągu jest jedną z trzech najbardziej utalentowanych Jedi - licząc w tym także młodą Bastilę Shan oraz Revana - jakich kiedykolwiek miał zaszczyt poznać w swojej niemal czterdziestojednoletniej egzystencji jako rycerz Zakonu Jedi i tak naprawdę szczerze wątpił, by to kiedykolwiek miało się zmienić.

Niewątpliwie nikt nie dorównywał Vimie Sunrider umiejętnościom oraz zapałem.

- Długo się nie widzieliśmy Arun - po błyskawicznym zlustrowaniu jego postury, oblicze Vimy wykrzywił na wpół kpiący uśmieszek; rzecz jasna całkowicie pozbawiony wszelkiej złośliwości - Faktycznie ani trochę się nie zmieniłeś.

Tym razem to Radena się roześmiał.

- To samo mogę powiedzieć o tobie - rycerz Jedi chwycił w objęcia dawno niewidzianą przyjaciółkę, która chcąc nie chcąc odpowiedziała mu podobnym uściskiem - Dobrze cię widzieć Vima.

- Ciebie też Arun. Ileż to już lat minęło?

- Co najmniej z pięć, jeżeli nie więcej...

Po długiej chwili odsunęli się od siebie i z szerokimi uśmiechami na twarzach spojrzeli sobie głęboko w oczy.

Dawno nieoglądany widok pięknych, zielonych oczu kobiety przywrócił z powrotem kilka ciepłych, odległych wspomnień o czasach, które - przynajmniej w jego własnym odczuciu - były lepsze; czasach, które bez wikłania się w zawiłe szczegóły, można by nazwać spokojnym okresem międzywojennym. Cień tych wspomnień został również w jego oczach, ale prawie całkowicie zasłoniła go ponura teraźniejszość - wyczuł, że Vima doskonale to dostrzegła, i chociaż w jej roześmianych oczach nie zdołał wychwycić tylu mrocznych doświadczeń, ilu on przeżył w przeciągu pół dekady, potęga ich długoletniej przyjaźni była w stanie przebić się przez każdą barierę, aby odepchnąć ból i mrok, na rzecz zaległej przeszłości wypisanej w sercu.

Niemniej jednak jakaś niewyraźna, ciemna plama tliła się w umyśle Sunrider. Z nieukrywanym niepokojem wejrzał w głąb szmaragdowych tęczówek kobiety i na moment na ich tle spostrzegł, niczym czarny satelita na tle błękitno-zielonego Alderaanu bolesną skazę; jakby nie dość dobrze zagojoną ranę...

Wszystko to ulotniło się, kiedy Sunrider znacząco rzuciła okiem ponad jego ramieniem, utrzymując łagodny uśmiech na wargach.

- Jedno na pewno nie zmieniło się od tych pięciu lat: wciąż młodsi są o jeden mały krok przed tobą.

- He - Arun cynicznie prychnął - Żebyś tylko wiedziała, jaka jest ta dzisiejsza młodzież... szacunku za grosz. Gdyby tylko ich zdolności były tak wielkie jak arogancja, to mielibyśmy tą wojnę wygraną już parę lat temu.

- Cóż - Vima tajemniczo błysnęła do niego okiem - Pewnie my też kiedyś tacy byliśmy.

- Tak, tak... - Radena zachichotał, ponownie zaglądając w roześmiane oczy mistrzyni Jedi, uzyskując przy tym jednoznaczną gwarancję, iż coś dręczy córkę Nomi Sunrider. Chociaż zaniepokojony, nie zamierzał pytać o nic.

- Stare, dobre czasy... hmm. Jeżeli te stare były dobre to, jakie są teraz? - rycerz podrapał się po brodzie - Tak czy inaczej nie jesteśmy tu zdaje się po to, by wspominać największe przygody młodości, czyż nie?

Vima Sunrider uśmiechnęła się blado, wykrzywiając nieznacznie usta.

- Niestety to prawda. Darth Malak i jego Czarny Zakon nie dają o sobie zapomnieć. Zwłaszcza tutaj i w takiej sytuacji.

- Nie jest tak źle - optymistycznie rozpoczął starszy o niecały rok Jedi, znowuż odwracając głowę w kierunku myśliwca Jekala - Republika wciąż kontroluje osiemdziesiąt procent swoich terytoriów, w tym cztery z sześciu najważniejszych stoczni wojennych. Nawet nie dodając do tego faktu, że Sithowie nie posiadają już nawet jednego ważnego świata, od czasu bezsensownego unicestwienia powierzchni planety-miasta Taris. Poza tym żadna z naszych placówek nie stała się celem ataku Dartha...

Arun gwałtownie zamilkł, wyczuwając nagły przypływ negatywnych myśli u Vimy, który nabrał w Mocy tak niesamowitej siły, iż nie sposób było tego nie wyczuć. Kiedy jego oczy skierowały się na Vimę, dosłownie zamarł z przerażenia. Z jej ściągniętej bólem twarzy można było wyczytać tak wielki smutek i żal, że Radena nie na żarty się zaniepokoił: nie wiedział tak zrozpaczonej przyjaciółki od czasu... nie - uświadomił sobie z przestrachem - nigdy nie widział jej w takim stanie. To mogło oznaczać, że stało się coś bardzo, ale to bardzo złego...

- Co się stało? - wyszeptał łagodnie, ujmując jej lewą dłoń w swoją rękę.

- Jeszcze nie słyszałeś, prawda? - cicho powiedziała Sunrider; niemal tak cicho, ze ledwo rozumiał jej słowa - Enklawa Jedi na Dantooine została... całkowicie unicestwiona.

W pierwszej chwili słyszalna z największym trudem wypowiedź Vimy, zupełnie do niego nie dotarła. Nagle zrozumiał - i żałował tego.

Czując w żołądku olbrzymią kulę lodu, omal się nie przewrócił, gdy uzmysłowił sobie znaczenie słów mistrzyni Jedi...

Dantooine...

To niemożliwe! - krzyczał jego umysł, lecz gdzieś w głębi siebie rycerz wiedział, że to prawda. Prawda, która uderzyła go w twarz niczym potężny głaz.

Akademia na Dantooine została unicestwiona. Zmieciona z powierzchni ziemi. Miejsce, w którym wychowywał się przez lata... jedna z ostatnich bezpiecznych przystani w tej Galaktyce... eteryczna akademia, z którą wiązał tak wiele radosnych wspomnień z przeszłości, otoczona przepiękną panoramą, kojących umysł żółto-beżowych traw, setkami rozłożystych drzew i krystalicznie czystych rzeczek... i teraz wszystko to po prostu... nie istnieje. A wraz z nią dziesiątki rycerzy Jedi...

Vima Sunrider lekko przyciągnęła do siebie zupełnie zamroczonego Radenę, delikatnie kładąc prawą dłoń na jego ramieniu. Rycerz z nieskrywanym bólem zdawał się patrzeć w coś, znajdującego się daleko za plecami kobiety, zupełnie roztrzęsiony po doznanym wstrząsie.

- Przepraszam - powiedziała miękko, starając się wyłapać błędny wzrok mężczyzny - Myślałam, że już wiesz...

- Kiedy? - nagle jęknął, jakby zupełnie nie spostrzegając przed sobą postaci czterdziestoletniej kobiety.

Patrząc na niego Vima z największym trudem powstrzymywała cisnące się do oczu łzy, bezskutecznie próbując przywołać do umysłu pierwszą linijkę kodeksu Jedi: „Nie ma emocji - jest spokój”... na próżno jednak, gdyż w tym momencie wydała się ona równie bezduszna i zimna, co blok durabetonu.

- Prawie dziesięć dni temu - Sunrider w końcu nie opanowała swoich uczuć i musiała otrzeć rękawem pojedynczą łzę, usilnie starając się mówić w miarę normalnie - Flota Sith zaatakowała bez żadnego ostrzeżenia... Uratowali się tylko członkowie Rady Dantooine, mistrz Tokare, Dorak, Lamar, Lestin...

Vima z trudem przełknęła ślinę.

- ...reszta nie przeżyła ataku... mistrzowie Yyui, Uk-Tra... Nawart nie żyją.

Brązowowłosa kobieta mocno przytuliła do siebie wyższego rycerza i wtuliła się w jego ramię głową. Wiedziała dokładnie jak czuje się jej przyjaciel.

Dwoje Jedi trwało tak w objęciach przez dłuższą chwilę, gdy wreszcie - z wielkim trudem - trzeźwość powróciła do rozumu Radeny.

Niespodziewanie począł czuć coraz większą złość do Sithów - prawdziwych winowajców katastrofy na Dantooine. Natychmiast opanowała go płonąca wściekłość, jednak bardzo prędko ją opanował.

Nigdy do tej pory nie czuł czegoś takiego... zawsze, gdy Sithowie niszczyli miasta pełne niewinnych ludzi, bestialsko mordowali ich mieszkańców, czy zwyczajnie bombardowali planetę tak jak Taris, uważał to za jeszcze jeden powód, aby powstrzymać Malaka i jego zgraję Ciemnych Jedi. To była czysta statystyka, nic więcej. Teraz wkroczyło to na zupełnie inne tory. Stało się osobistą sprawą.

A nie powinno. Jedi musi myśleć rozsądnie, kierować się logiką, nie emocjami.

Niewątpliwie strata Enklawy na Dantooine to poważny cios dla Zakonu Jedi, ale jeżeli Sithowie naprawdę myślą, że to choć na trochę przystopuje działania rycerzy Jedi to są w głębokim błędzie.

- Sithowie za to zapłacą - cicho przyrzekł, z ponurą determinacją w głosie, odsuwając od siebie na odległość ramion Sunrider - Obiecuję, że Sithowie nigdy nie zapomną tej bitwy.

Vima jedynie lekko kiwnęła głową.

- Na pewno nie zapomną - zdumiona, że powiedziała te słowa kobieta zachłysnęła się, lecz po chwili zrozumiała, iż w takim momencie nie ma sensu moralizować... chociaż... Vima spojrzała przenikliwie w błękitne oczy zdruzgotanego mężczyzny i dokończyła, wkładając w swoje słowa jak najwięcej tylko potrafiła stanowczości - Nie pozwólmy jednak, żeby emocje przyćmiły nasz rozum. Inaczej skończymy jak Revan i Malak, lub ich zwolennicy... w otchłani Ciemnej Strony Mocy. Możemy obiecać Sithom jedynie karę i potępienie, a nie zemstę. Być może... - oczy jego przyjaciółki zamgliły się - Być może nawet uda nam się ofiarować im odkupienie...

Odkupienie...

Nadal jednak jego umysłu nie opuścił zamglony obraz dziesiątków sczerniałych ciał zabitych Jedi, pośród palących się ruin Enklawy na Dantooine - świadectwo morderstwa Sithów i jednocześnie niepokojące widmo, które napłynęło do jego głowy właściwie znikąd.

Arun ponuro zwrócił się w stronę Sunrider, wyłapując jej współczujący wzrok.

- Nawet nie ma mowy, by kierowała nami zemsta, Vimo - zapewnił, z niezwykłą zaciętością w głosie. Ton wypowiedzi nagle stał się lodowaty - Ale Sithom nie ujdzie to płazem.

Mistrz Jedi głęboko odetchnął, próbując do końca wyrzucić z siebie złość i żal. W tej chwili nie było najmniejszego powodu, dla którego to wydarzenie miało stać powyżej jakiejkolwiek innej zbrodni Dartha Malaka i jego armii, więc starając się otrząsnąć z apokaliptycznych wizji Dantooine - i choć nie udało mu się to w pełni - powiedział spokojnie:

- Nie sądziłem, że coś takiego może się przydarzyć Enklawie na Dantooine... Nie możemy dopuścić by coś takiego kiedykolwiek się powtórzyło - Radena cięzko westchnął - Nigdy więcej... nie sądzę, by odwrócenie ich od Ciemnej Strony było kiedykolwiek możliwe.

Vima Sunrider w smutku pokręciła głową, ponownie opierając dłoń na ramieniu mężczyzny.

- Nie możemy tracić nadziei. Nawet w takich chwilach jak ta.

Arun Radena nawet nie musiał patrzeć na twarz przyjaciółki, aby ujrzeć prawie lustrzane odbicie swojej. Na jej czole jak żywo malowała się, skryta do niedawna udręka, ból i przygnębienie jeszcze większe niż kiedykolwiek wcześniej. Nigdy jeszcze nie widział, by Vimę Sunrider opanowało większe przygnębienie, niż dzisiaj... aż bał się pomyśleć, jak wielce przybita była, gdy pierwszy raz dowiedziała się o tragedii na Dantooine. Niemniej spostrzegł, że powoli czoło jego przyjaciółki rozpogadza się, a ją samą opuszczają mroczne myśli.

Postanowił już więcej nie wspominać o katastrofie Enklawy i chcąc nieco rozluźnić temat, zapytał po chwili:

- A tak w ogóle, to co tu robisz? Myślałem, że twój oddział stacjonuje teraz gdzieś koło Sluis Van.

- Tak, to prawda. Byliśmy w przestworzach Sluis Van, ale dowództwo doszło do wniosku, że w tym regionie moja eskadra się marnuje.

Skierowano nas na Borleias, gdzie od razu mieliśmy okazję wykazać się w walce. Przypadkiem uratowaliśmy parę frachtowców z Ryloth, ciężko uszkodzonych po potyczce z Sith Fighterami w przestrzeni Balmorry - Jedi instynktownie pogładziła swój złoty amulet - Gdy dostaliśmy wiadomość od admiralicji na Coruscant, że w trybie pilnym potrzebują wszystkich możliwych okrętów wojennych, nasz „Freedom” skoczył w nadprzestrzeń i tak się tu znalazłam.

Sunrider skończyła i krzyżując ręce na piersi, skupiła wzrok na Arunie.

- A co ty tu robisz?

Radena roześmiał się cicho - jakimś cudem udała mu się ta ciężka sztuka - wymownie poklepując rękojeść swojego miecza świetlnego.

- To długa historia i na...

- Lubię długie historie - szybko odparowała Vima - Przecież wiesz. Nie?

Arun Radena leciutko się skrzywił, ale nie zrobił tego na tyle subtelnie, by umknęło to uwadze kobiety.

- No tak... ale to naprawdę długa opowieść.

Sunrider pozwoliła sobie na przeciągły gwizd i przebiegła wzrokiem po całej sylwetce mistrza Jedi, omiatając go od stóp do głów.

- Czyżby nasz Jedi miał coś do ukrycia?

Kącik ust rycerza mimowolnie uniósł się w ironicznym uśmiechu.

- Jeżeli ktoś coś tu ukrywa, to na pewno nie jestem to ja...

- Nie wiem, o czym mówisz - Vima zrobiła minę niewiniątka i już miała coś powiedzieć, kiedy nagle ich rozmowę przerwało piskliwe buczenie, dochodzące od strony mężczyzny. Mistrzyni ze zdziwieniem rzuciła okiem na Radenę, ale ten tylko wzruszył ramionami, odczepiwszy od pasa mały komunikator. Jego kciuk automatycznie powędrował do przełącznika i gdy urządzenie ożyło, Jedi rzekł:

- Arun Radena. Słucham?

- Mistrzu Jedi - odezwał się komunikator przefiltrowanym, męskim głosem, zupełnie pozbawionym uczuć - Mistrz Vandar Tokare rozkazuje panu natychmiast zgłosić się na mostek.

Rycerz pokręcił głową w geście rezygnacji.

- Zrozumiałem.

Urządzenie cicho pisnęło i Radena zwinnym ruchem odłożył je z powrotem na miejsce, odnosząc przy tym dziwne wrażenie, że oczy jego towarzyszki taksują go zaciekawione.

- Mistrz Vandar Tokare rozkazuje? - brwi Vimy podniosły się w pobłażliwym grymasie.

- Masz rację - odparł natychmiast, widząc wymowną minę kobiety - Ten gość z łączności jest mocno przewrażliwiony na punkcie „wydawania rozkazów”. I przyznam szczerze: wyjątkowo upierdliwy z niego facet. Nawet droidy protokolarne nie są aż tak czepialskie, jak on.

- Może on po prostu nie lubi... jak to ktoś powiedział: „przewrażliwionych na swoim punkcie” Jedi - zadrwiła Sunrider, z trudem powstrzymując się od gwałtownego śmiechu.

- I kto to mówi?!

Arun w duchu szeroko się uśmiechnął. Teraz naprawdę powróciła Vima Sunrider jaką znał - beztroska, radosna, niesamowicie żywiołowa, energiczna i ogólnie rzecz ujmując szczęśliwa z życia. Nawet wielka tragedia Enklawy nie powstrzymała jej olbrzymiej woli życia i niesienia pomocy. Zresztą, kto wie? Może nawet umocniła w przekonaniu, że teraz rycerze Jedi są o wiele bardziej potrzebni niż czterdzieści lat temu w wojnie z Exar Kunem. Radena w głębi siebie bardzo ją za to podziwiał i szanował; w końcu niezwykle rzadko natrafiało się na osobę, która nie tylko opiera się zakusom Ciemnej Strony, ale również swoją obecnością tak wysoce motywuje innych do czynienia dobra i walki przeciwko Sithom, że nie sposób było zwątpić w potęgę Jasności i nadzieję w ostateczne zwycięstwo nad Darthem Malakiem, czy innym Mrocznym Lordem aktualnie dzierżącym ten tytuł.

Gdyby Arun miał zgadywać, to bez cienia wątpliwości powiedziałby, że jedynie Vima Sunrider praktykowała pogląd, iż każdego - nawet największego z Mrocznych Lordów, włączając w to samego Exar Kuna i Dartha Malaka - da się przywrócić z powrotem na ścieżkę Jasnej Strony Mocy. Uważała, że nawet w tak owładniętej Ciemną Stroną, doszczętnie skorumpowanej przez mroczne siły duszy Malaka znajduje się choć odrobina, malutka część dobra, która jest w stanie się obudzić i odwrócić przeznaczenie... ale tylko pod warunkiem, że będzie ktoś, kto potrafi odpowiednio ją rozbudzić. Niemniej, nawet Radena nie ma na tyle odwagi by powiedzieć, czy odkupienie kogoś tak zepsutego do szpiku kości jak Lord Malak w ogóle jest możliwe - i to biorąc pod uwagę sprawę Datha Revana.

Arun ponownie się uśmiechnął w głębi siebie, choć jego myśli powędrowały gdzieś dalej. Nawet, jeżeli cała Galaktyka zostanie opanowana przez Lordów Sith i nie pozostanie w niej żaden Jedi, nadzieję nie zniszczy nic, choćby największa i najpotężniejsza broń wszechświata. Zawsze pozostanie ktoś sprawiedliwy, ktoś, kto natchnie istoty żywe otuchą i nie pozwoli by zło totalnie zwyciężyło.

Niemniej jednak, dopóki pozostanie choć jeden Jedi, jeden jedyny... nawet wtedy Imperium Sith nie będzie mogło się nazwać zwycięzcą.

- No więc skoro musisz iść, nie będę ci przeszkadzała i...

- Nie, choć ze mną - odparł szybko, zaglądając w roześmiane, ale wciąż ogarnięte niewypowiedzianym smutkiem oczy - Lepiej zorientujesz się w sytuacji.

- Może - kobieta dziwnie popatrzyła na mężczyznę - Ale stojąc tu chyba raczej niczego się nie dowiem, więc... prowadź mistrzu Jedi.

- Jasne, jasne - ironicznie odrzekł, słysząc lekki chichot Vimy.

Arun Radena i Vima Sunrider ruszyli wprost pod ogromne, zaokrąglone po obu bokach grodzie, które cicho syknęły, otwierając się pod wpływem ich obecności. Sullustanin Haggi rzucił im pożegnalne spojrzenie i zabrał się za swoje sprawy. Jedi wyszli z hangaru do doskonale oświetlonego wszędobylskimi lampami jarzeniowymi korytarza o szerokości pięciu standardowych metrów, ze ścianami o zaokrąglonym i wklęsłym wycięciu wewnątrz. Wysoki na dwa metry jawił się biało-szarym odcieniem, normalnym w tego typu okrętach oraz ciemnoczerwoną barwą, charakterystycznym dla Republiki kolorem. Jednego za to nie dało się w żaden sposób zamaskować - zresztą po co? Pokład dosłownie lśnił blaskiem czystości, naprawdę bardzo rzadko spotykaną nawet na statkach Republiki Galaktycznej.

Zapewne rząd zakupił więcej robotów typu T3 - przemknęło przez myśl rycerzowi - Bądź, co bądź to w końcu okręt flagowy admirała floty i wstyd, żeby był brudny.

Nagle Radena - niemal całkowicie osnuty myślami o przeszłości i nieciekawej teraźniejszości, które go niespodziewanie napadły - ze zdziwieniem spostrzegł, iż stoi już przed durastalowymi ciemnoczerwono-białymi wrotami, broniącymi dostępu na mostek okrętu flagowego admirał Forn Dodonny i namalowanym nad nimi napisem bridge.

Drzwi z sykiem rozsunęły się na oba boki i Arun - nieumiejętnie udając, że nie widzi spojrzenia Vimy Sunrider, zaciekawionego jego niezdecydowanym zachowaniem - przekroczył próg ogarniętego cichymi rozmowami mostka flagowca.

Pierwszą rzeczą, jaką miał okazję zobaczyć wchodzący od lewej strony, była zasłaniająca prawie całą ścianę olbrzymia, holograficzna mapa. Lśniąca żółtawym blaskiem, wskazywała obecną sytuację strategiczną w trakcie bitwy, w tym położenie zarówno własnych jak i wrogich statków - rzecz jasna, jeżeli posiadało się takową informację. Potem można było zauważyć niezwykle nowoczesne stanowiska z komputerami, zainstalowane pod każdym z eliptycznych iluminatorów. Nie sposób było też nie spostrzec niewielkiego zagłębienia, znajdującego się dokładnie na samym środku pokładu, do którego - jakby trochę na siłę - wkomponowano dwa przeciwstawne fotele, przed którymi sterczały dwa wielkie monitory.

Niemniej pod jednym względem mostek Capitola nie przypadł do gustu rycerzowi Jedi - za sprawą metalowej podłogi, nikt nie miał nawet najmniejszych szans, aby niezauważalnie przedostać się do środka, bez wiedzy oczu i uszu przebywających wewnątrz.

Najlepszym tego przykładem stał się on sam, gdy nadzwyczaj silny odgłos stąpnięcia buta, przypłacił odwróceniem się głów ponad połowy z obecnych w środku - miało to jednak swoje zalety, gdyż mistrz błyskawicznie zapoznał swoje oczy ze wszystkimi zebranymi na mostku, którzy właśnie w tej chwili z nieukrywanym zdziwieniem obejrzeli się na Radenę.

Pierwszą osobą była oczywiście głównodowodząca całą flotą, wysoka, szczupła pani admirał Forn Dodonna, odziana w bardzo elegancki mundur - Republika zawsze troszczyła się o swój wizerunek wśród obywateli - obszyty serią złoto-żółtych belek i szlifów na matowych rękawach oraz nogawkach, a także naznaczony na piersi czerwoną oraz żółtą barwą, spotykaną wszędzie, gdzie tylko istnieje Republika. Całość wieńczyła tradycyjna admiralska czapka o dokładnie takiej samej kolorystyce, spod której zgrabnie wysypywały się krótkie, kasztanowe włosy. Choć Arun nie był znawcą, mógłby powiedzieć, iż Dodonna zdecydowanie nie należy do jakichś piękności, ale swój urok na pewno ma i na swój sposób jest też ładna... zwłaszcza jak na wojskowego. Admirał znana była ze stosowania tradycyjnych i sprawdzonych strategii, toteż Radena od samego początku trochę obawiał się, czy wybór jej na dowódcę floty, która miała rozbić niekonwencjonalną armadę Dartha Malaka był słuszny.

Drugą postacią był wszystkim bardzo dobrze znany mistrz Jedi Vandar Tokare. Co prawda wysokością nie przekraczał siedemdziesięciu centymetrów, a i wielkością również niespecjalnie się wyróżniał, to jednakże ponad siedmiuset letni zielony mistrz o dużych, odstających na obie strony uszach, przez nikogo nie był lekceważony - wręcz przeciwnie, darzono go wielkim szacunkiem i poważaniem. Jego opinie i rady były zawsze wysoko cenione, zarówno w środowisku Jedi jak i poza nim. W dzisiejszych czasach nie znalazłaby się istota o większej sile woli i mądrości.

Trzecim osobnikiem był niski, okryty brązowawą sierścią Bothanin, doświadczony dowódca Dwudziestego Czwartego Skrzydła Myśliwskiego Republiki Galaktycznej, komandor Sonmil Dey’lya. Wreszcie czwartą osobą stojącą dziś przed Dodonną, okazał się bardzo dobrze znany mu z przeszłości dwudziestoczteroletni rycerz Jedi Xofe Jaace, sławny dowódca Eskadry Sztylet, w większości składającej się z samych Jedi, która latając na zmodyfikowanych Republic Fighterach wsławiła się między innymi bardzo aktywnym udziałem w bitwie, w której zginął Darth Revan. Niezwykle przystojny mężczyzna, odziany w błękitną tunikę Jedi był dla wielu osób - głównie kobiet rodzaju ludzkiego - przykładem idealnego rycerza Jedi: długie, czarne włosy związane z tyłu, perfekcyjna sylwetka, niemal sto osiemdziesiąt centymetrów wysokości, łagodna i wiecznie wyrażająca cierpliwość twarz... inaczej mówiąc faktycznie idealny mężczyzna i Jedi... ale Radena bardzo dobrze wiedział, że prawda przebiega nieco innym torem...

Trochę zaniepokojeni tym, ze najwyraźniej przerwali jakąś ważną konwersację owych czterech osób, Arun Radena i Vima Sunrider nieśmiało ruszyli do przodu, błyskawicznie dołączywszy do pozostałych. Rycerz przywitał wszystkich szybkim kiwnięciem głowy.

- Dobrze, że już jesteś mistrzu Radena - uprzejmie powiedziała admirał Dodonna, kierując czujne oczy na postać Vimy.

- Mistrzyni Sunrider - rzekł nieco skrzekliwym głosem Vandar Tokare - Dobrze się składa, iż dołączyła pani do nas.

Dodonna uważnie zlustrowała kobietę, ale najwyraźniej szybka reakcja Tokare wystarczyła, aby przestała się martwić, że ktoś niepowołany usłyszy ich naradę. Zresztą na ogół Jedi należeli do grona osób, którym warto zaufać.

- Jak już zapewne wiecie - rozpoczęła admirał lekko wyniosłym tonem, wskazującym na zmęczenie - Przed dwudziestoma ośmioma godzinami otrzymaliśmy pilną wiadomość od załogi „Ebon Hawk’a”. Carth Onasi oraz Bastila Shan odnaleźli Gwiezdną Kuźnię i za chwilę wejdziemy w nadprzestrzeń kierując się do punktu, który wskazał nam kapitan Onasi w swej wiadomości...

Jak na komendę, przed dowódcą armady wyprężył się jakiś oficer.

- Koordynaty wprowadzone. Flota gotowa do skoku, pani admirał.

Dodonna omiotła spojrzeniem oblicza wszystkich zgromadzonych i leciutko kiwnęła głową.

- Doskonale. Proszę wydać rozkaz do skoku.

- Tak jest, pani admirał.

Przez chwilę wszyscy odwrócili wzrok na iluminatory, by podziwiać białe smugi gwiazd, które zamieniły się w piękną błękitną mozaikę gwiazd, gdy okręty VI Floty Republiki wkroczyły w nadprzestrzenny tunel. Po paru sekundach zebrani odwrócili głowy, ale zanim Forn Dodonna zdążyła cokolwiek powiedzieć, uprzedził ją Xofe Jaace.

- A więc tajemnicza Gwiezdna Kuźnia została odnaleziona, a my lecimy prosto do niej, by ją zniszczyć. Zgadza się?

- Taki jest cel naszej misji - potwierdziła kobieta - Z taką różnicą, że nie wiemy, czym jest ta Gwiezdna Kuźnia i tym bardziej nie mamy najmniejszego pojęcia, jak ją zniszczyć... nie mówiąc już o tym czy to w ogóle możliwe.

- Na pewno jest jakąś superbronią Sithów - od razu podsunęła Vima - To oczywiste.

- Zgadzam się - przytaknął Vandar Tokare - Pytanie tylko, czym dokładniej jest owa Kuźnia?

- Wszechpotężną bronią, olbrzymią fabryką, czy też zupełnie czymś innym? A może jakimś zaginionym artefaktem Ciemnej Strony Mocy?

- Zapewne stacją bojową - rzekł cicho Bothanin - Może nawet na tyle potężną, by unicestwić jednym uderzeniem naszą małą flotę.

- Nie sądzę - wtrącił Arun, kręcąc głową - Najprędzej fabryką broni. Gdyby było inaczej, musielibyśmy już wcześniej mieć z nią do czynienia, a z raportów wynika jasno, że żadna jednostka floty Sith, z jaką mieliśmy okazję do tej pory walczyć niczym nie wyróżnia się na tyle, by być Gwiezdną Kuźnią.

Mistrz Vandar cichym pomrukiem przyznał Radenie rację.

- Wystarczy zresztą spojrzeć na nazwę - rzekł kapitan Jaace - Kuźnia. Dla mnie to oczywiste, że kuźnia musi coś wykuwać, co najprawdopodobniej oznacza, że jest fabryką. Zresztą wątpię, by ktokolwiek - zwłaszcza Lord Sith o dość wybujałym ego - w ten sposób nazwał potężną, typowo destrukcyjną broń.

- Proste i logiczne rozumowanie, kapitanie - Dodonna zwróciła się do Xafe’a - To także wyjaśniłoby w najlepszy sposób, dlaczego Malak, a wcześniej i Revan ma tyle okrętów liniowych o nieznanej nam konstrukcji.

- Pozostaje jednak jeszcze jedna, mała nieścisłość - natychmiast podjął Arun - Jakim cudem zwykła fabryka była w stanie przewrócić na Ciemną Stronę Mocy kogoś tak potężnego jak Revan?

Vandar Tokare z udręczonym wyrazem twarzy skierował swoje zielone oczy na oblicze rycerza Jedi.

- Niezgłębione tajemnice Ciemnej Strony i Sithów są. Rada na Dantooine... - tu zielony mistrz przerwał na moment - Rada na Dantooine wszystkie okoliczności wzięła pod uwagę i doszła do wniosku, iż Revan i Malak zagłębiać się zaczęli w mrocznej stronie Mocy już w trakcie Mandaloriańskich Wojen.

- To prawda - przytaknęła Vima Sunrider - Na pewno Gwiezdne Mapy miały swój udział w zdradzie dwóch najznamienitszych Jedi. Z tego, co nam opisała Bastila Shan wynika, że te artefakty były w pewien sposób przesiąknięte Ciemną Stroną... Tak jak na Yavinie IV świątynie Exara Kuna... bądź grobowce Lordów Sith na Korribanie.

- A jeżeli same tylko Mapy są nią ogarnięte, to jak jest z Gwiezdną Kuźnią?

Mistrz Vandar w zaciekawieniu popatrzył na Aruna, konsumując w swych myślach wniosek rycerza. Vima za to zauważyła, że Sonmil Dey’lya niecierpliwie przestąpił z nogi na nogę.

- Takie dyskusje nie mają sensu - rzekł oschle Bothanin, po wysłuchaniu rozmowy trzech Jedi - Teraz bardziej powinniśmy się skupić na organizacji naszych sił i przygotowaniach do ataku, a nie na niepotrzebnych nikomu konwersacjach w stylu „jak to było?”.

Arun Radena mimowolnie się uśmiechnął, słysząc tą jakże nadzwyczaj trafną uwagę, nieprzyzwyczajonego do takich rozmów, wojskowego Republiki.

- Kapitan Dey’lya ma rację - powiedział chwilkę później, starając się by z jego twarzy zniknął uśmieszek - W tej chwili możemy jedynie zawierzyć swój los Onasiemu, Bastili i Reva...

Arun o wiele za późno zorientował się, ze właśnie popełnił duży, bardzo duży błąd.

- Revanowi? - rzuciła niepewnie Vima Sunrider, z dziwnym wyrazem twarzy wpatrując się w niepocieszonego mistrza Jedi. W takich chwilach nie tylko rycerz Jedi wolałby być gdzie indziej.

Nie tak to miało wyglądać - pomyślał Radena, gdy Admirał Forn Dodonna z niemym wyrzutem w oczach, ostro spojrzała na Radenę, po czym głośno westchnęła i oświadczyła zdecydowanym głosem:

- Przykro mi, ze jeszcze nie zostaliście poinformowani o tym fakcie.

- Jakim fakcie? - coraz bardziej ogłupiona Vima, przeskakiwała wzrokiem to z Vandara na Radenę i z powrotem. Xofe wzruszył niepewnie ramionami i popatrzył w oczy Bothaninowi, który najwyraźniej też nie miał pojęcia, o co chodzi.

Admirał floty jeszcze raz westchnęła.

- Revan nie zginął.

Vimy Sunrider bardziej oniemieć już nie mogła, lecz wystarczyło spojrzeć na Xofe Jaace’a, aby uznać, że nie jest aż tak źle z Vimą.

Młody pilot wyglądał dokładnie tak, jakby zobaczył ducha Exara Kuna. Tak samo zdumiony jak reszta był komandor Sonmil Dey’lya, ale doświadczony dowódca najszybciej oprzytomniał i zadał najważniejsze pytanie:

- Jak to nie zginął?

Radena postanowił, ze wyręczy admirał Dodonnę i sam wszystko spokojnie wyprostuje:

- Wtedy, na flagowym okręcie Mrocznego Lorda - powoli zaczął i starannie dobierając słowa, spoglądał raz to na twarz Vimy, raz na Bothanina i Jaace’a - Darth Revan nie zginął, ale odniósł bardzo ciężkie rany... jego umysł został całkowicie i nieodwracalnie unicestwiony, wszystkie wspomnienia zatarte, a pamięć kompletnie wymazana.

- Całkowicie unicestwiony... - Vima z przerażeniem w oczach zmarszczyła brwi i uniosła głowę - To musiało być okropne...

- Niemal całkowicie... pozostały jedynie najmocniejsze i najbardziej wyraziste wspomnienia związane z Gwiezdnymi Mapami i swoim...

- Arun przez chwilkę poszukiwał odpowiedniego słowa - ... upadkiem. Bastila Shan uratowała go od pewnej śmierci, wykorzystując cały swój potencjał Mocy, czego efektem ubocznym stała się nierozerwalna więź pomiędzy nią a Revanem.

Radena przystanął na sekundę, tak aby cała trójka spokojnie mogła skonsumować właśnie otrzymane informacje, które z trudem można by nazwać „łatwymi do przyjęcia”. Wystarczyło zresztą popatrzeć na Sunrider, w której zapewne kołatały się teraz setki myśli, gdy ze wzrokiem wbitym w podłogę, starała się zapanować nad nimi. Bothanin zawiesił spojrzenie w mozaikę nadprzestrzeni za iluminatorem i mruknął bezgłośnie.

- Ale - cicho powiedział Xofe, z oczami skierowanymi na swoje buty, nieświadomie leciutko pocierając swoją brodę - Jakim cudem żył dalej... bez wspomnień i pamięci?

- Najwyższa Rada Jedi w stolicy uznała, że należy... - Arun głośno westchnął, świadomy tego, że to, co zaraz powie na pewno nikomu się nie spodoba i bynajmniej ani trochę nie podniesie nadszarpniętego już do granic możliwości autorytetu Najwyższej Rady mistrzów Zakonu - wszczepić Revanowi nową tożsamość: lojalnego i oddanego Republice żołnierza i obdarować nowymi wspomnieniami...

Dokładnie tak jak przewidywał Radena, Xofe Jaace z niemałym oburzeniem podniósł głowę i marszcząc groźnie brwi zlustrował rycerza.

- Jak Rada śmiała w ogóle zrobić coś takiego?! - na oblicze mężczyzny przypłynęło więcej krwi - Przecież Revan stał po Ciemnej Stronie! Był Mrocznym Lordem Sith, a to nie jest jakiś mało znaczący tytuł. W każdej chwili mógł przejść na nią z powrotem i zdradzić Zakon Jedi jeszcze raz!

Tym razem odezwał się Vandar Tokare, mocno artykułując swoje słowa:

- Najwyższa Rada przyjęła na siebie odpowiedzialność i zaryzykowała.

- Poza tym Revan utracił umysł - dopowiedział błyskawicznie Arun, widząc że zielonkawy mistrz Jedi nie najlepiej rozegrał tą partię - Umysł, który - jeżeli można tak powiedzieć - był po Ciemnej Stronie. Musicie sobie uświadomić, że ten człowiek kompletnie się zmienił... nie jest już tym samym Revanem, Mrocznym Lordem Sith. Nie jest nawet Revanem z czasów Mandaloriańskich Wojen.

Jedyne, co tak naprawdę w nim pozostało to olbrzymi potencjał Mocy i talent doskonałego dowódcy.

Kapitan Jaace zmyślił się głęboko, kręcąc głową. Wciąż nie był przekonany.

Radena pomyślał, że to w końcu nie wina młodego rycerza; gdybym właśnie teraz dowiedział się, że Revan żyje też byłbym w wielkim szoku, a to znacznie zaćmiłoby mój osąd, nie?

- I to właśnie ten potencjał może go zaprowadzić na poprzednia ścieżkę.

Vima Sunrider, która wreszcie obudziła się z letargu, podniosła rękę wyprzedzając wypowiedź Radeny - Jeżeli tak, to będzie to wyłącznie nasza wina... wina Zakonu Jedi, wina Rady na Dantooine, która nieodpowiednio przygotowała go do wypełnienia swojej misji, niedostatecznie dobrze ukazała mu korupcję i zło Ciemnej Strony Mocy. „Padawan” wykazał się już swoimi czynami na wielu planetach - a zwłaszcza na Korribanie - że jest oddanym sługą Jasnej Strony, wielokrotnie przy tym opierając się Ciemnej Stronie.

Radena, choć ucieszony wsparciem Vimy, mocno zmarszczył brwi.

- Skąd wiedziałaś, że tak zwany „Padawan” to Revan?

- To chyba oczywiste, nie? - kobieta uśmiechnęła się przelotnie.

Arun odpowiedział stonowanym uśmiechem.

- Po tych rewelacjach, rzeczywiście ciężko się nie domyśleć...

- Powiedziała pani, że oparł się Ciemnej Stronie - przerwał niespokojnie Xofe Jaace ponownie powracając do dyskusji - Jestem jednak pewien, że wtedy nie wiedział, że jest Revanem... a może on w ogóle jeszcze tego nie wie? A to wiele zmienia.

- Nie - zdecydowanie zaprzeczył Tokare - Wie na pewno kim jest.

- Bastila przyrzekła Najwyższej Radzie, że powie Revanowi o prawdzie, zanim odkryją położenie Gwiezdnej Kuźni - natychmiast sprostował Radena, widząc zdziwienie na obliczu młodego mężczyzny - Sądzę, iż ze swojej przysięgi się wywiązała.

- A co, jeżeli coś złego stałoby się Bastili i ta nie zdążyłaby mu powiedzieć? - drążył dalej pilot Republic Fightera.

- To wtedy wyczulibyśmy to w Mocy.

- Nigdy niczego nie można być pewnym mistrzu Radena - rzekł łagodnie Vandar Tokare - Jednak mistrz Radena ma rację. Gdyby Bastila zginęła, na pewno wyczułaby to Rada.

- Jak? Jeżeli Shan znajdowała się na samym krańcu Galaktyki...

- Nawet, jeżeli by tam była - przerwał gwałtownie Arun - Jej losy za bardzo związane są z mistrzami Najwyższej Rady, by ci nic nie wyczuli, Xofe!

- Nie wiem, myślę że...

- Wystarczy już tego - raptownie przerwała Sunrider, za co olbrzymie wdzięczny był Radena - Sprzeczanie się nie ma sensu. Co się stało, to się stało, a co ma się stać, to się stanie; Revan jest teraz na pokładzie „Ebon Hawk’a” i my, ani nikt inny nawet jeżeli byśmy tego chcieli, nic nie możemy na to poradzić.

- Mistrzyni Sunrider ma rację - od razu powiedziała admirał Dodonna, widząc iż Jaace przygotowuje jakaś odpowiedź - W tej chwili naszym głównym celem jest zniszczenie Kuźni.

- Los Revana spoczywa teraz w rękach jego samego i jego przyjaciół, a nasz w naszych i powinniśmy się skoncentrować na tym, by ten los sobie możliwie jak najbardziej poprawić - ostro przypomniał Sonmil Dey’lya niczym ciosem miecza świetlnego kończąc dyskusję.

Na dłuższą chwilę zapadła cisza, zmącona jedynie rozmowami na pokładzie mostka; mostka huczącego plotkami, wywołanymi przez rozmowę zakończoną przed paroma sekundami. Arun, pobieżnie przeskakując z jednej twarzy na drugą spostrzegł, że młody Jaace wciąż rzuca groźne miny w stronę jego i Vimy, ale przynajmniej nie próbuje powrócić do poprzedniej konwersacji.

Forn Dodonna chrząknęła nieznacznie, czym natychmiast zwróciła na siebie uwagę obecnych.

- Chciałabym uświadomić wam, jak niezwykle trudne jest nasze zadanie - rozpoczęła admirał, pozbawiając kogokolwiek chęci zaprzeczenia - Nie wiemy, czym jest Gwiezdna Kuźnia - kobieta groźnie popatrzyła na Xofe Jaace’a, który już otwierał usta by zgłosić jakieś obiekcje. Przystojny kapitan od razu je zamknął - Nie mamy także najmniejszego pojęcia jak jest potężna, ani ile okrętów Sith może jej bronić.

- Wiemy tak naprawdę jedno. Nasza flota dysponuje setką statków liniowych: czterdziestoma krążownikami typu Capitol i sześćdziesięcioma fregatami klasy Defender. Żadnych większych maszyn; wszystkie nasze ciężkie krążowniki i niszczyciele znajdują się tak daleko od Coruscant, że sprowadzenie najbliższego z nich zajęłoby nam co najmniej parę dni, na co w żadnym wypadku nie mogliśmy sobie pozwolić.

- Czas jest teraz ponad wszystko cenny - potwierdził skinąwszy głową Vandar Tokare - Musimy założyć, że „Ebon Hawk” zauważony już został przez Sithów.

- A jeżeli tak się stało, to Darth Malak na pewno wyciągnął odpowiednie wnioski i szykuje się do bitwy - rzekła Dodonna, splatając dłonie za plecami - Im wcześniej go dopadniemy, tym lepiej.

- Bez wątpienia - zgodził się Dey’lya, ciągnąc dalej niewzruszonym tonem - Dlatego musimy być przygotowani na każdą ewentualność.

Vima Sunrider prychnęła ironicznie i zwróciła się do kapitana.

- Bez jakichkolwiek danych o stanie floty Sithów? - kobieta podniosła dłonie w obronnym geście, tak by nikt jej nie przerwał - No dobrze. Tylko, co będzie, jeżeli Sithowie wystawią na nas powiedzmy... z pięćdziesiąt tych swoich tajemniczych niszczycieli?

Xofe Jaace przeciągle gwizdnął, wyszczerzając zęby w mało optymistycznym uśmiechu.

- No to leżymy... A tak szczerze: To dość duża liczba, ale wątpię by Malak trzymał w pogotowiu aż pięćdziesiąt okrętów tylko po to by pilnować tej swojej Kuźni...

- Mógłby, jeżeli jest to coś bardzo mało odpornego na nasze działa laserowe - przytomnie przypomniała o takiej ewentualności Sunrider - To prawdopodobne.

- Owszem. Załóżmy jednak, że jest to mocna konstrukcja. I gdyby nie miał tam tych okrętów, nie mógłby je ściągnąć z nadprzestrzeni, gdyż zajęłoby mu to dużo czasu; musi mieć w końcu takie same ograniczenia, jakie i mu mamy.

- Lepiej niczego nie zakładać - ponuro napomknął Arun i z ironią spojrzał na młodego mężczyznę - Zresztą to ty najbardziej obstawiałeś za tym, że ta Kuźnia to wielka fabryka.

Jeśli uwaga Radena w jakikolwiek sposób uraziła dumę pilota Jedi, to ten nie dał po sobie niczego poznać.

- Oczywiście, mistrzu. Ale nawet, jeśliby była zdolna do produkcji okrętów liniowych...

- Chciałeś chyba powiedzieć, że na pewno jest zdolna - cicho dorzuciła Vima Sunrider z niewinnym spojrzeniem omiatając podłogę.

- ... to taki proces długo by potrwał - podirytowany Xofe tym razem od razu podniósł dłoń, tak aby nikt mu nie przerwał - Niezależnie od tego, jak zbudowana jest Gwiezdna Kuźnia, przebieg naszej wojny z nimi wskazuje, że na sto procent ich statki nie są szybko konstruowane.

Arun Radena uśmiechnął się z przymusem.

- Chyba, że Sithowie trzymają gdzieś jakąś gigantyczną flotyllę... na przykład koło Gwiezdnej Kuźni.

Na mostku zaległa chwilowa cisza, gdy wszyscy doszli do tego samego wniosku: Flota Sith z pewnością nie będzie mała.

- W takim razie musimy przyjąć, ze Niszczycieli Sith faktycznie jest, co najmniej pięćdziesiąt.

- Co nam to daje?

- Możliwość wyboru odpowiedniej strategii - automatycznie odpowiedział zadowolony ze zmiany tematu Sonmil Dey’lya - Większą szansę na zwycięstwo...

W tym momencie Radena zmarszczył brwi, coś sobie przypominając. Bez czekania, aż Bothanin skończy rzekł:

- A co, jeżeli Malak ustawi na nas pułapkę?

Brązowo-szare futro Bothanina zafalowało z irytacji - znowu zaczną się toczyć nic nie warte dyskusje - pomyślał, ale postanowił wysłuchać, co mają do powiedzenia Jedi.

- A tak w ogóle, to skąd wiadomo, że to faktycznie „Ebon Hawk” wysłał informację o lokalizacji Kuźni? - podrzuciła Vima, kierowana tokiem myślenia jej przyjaciela - Może to kolejna sztuczka Sithów, żeby zwabić nas w pułapkę i zniszczyć?

- No właśnie - podejrzeń nabrał również Jaace, który z zapytaniem w oczach zwrócił się do admirał floty.

Forn Dodonna leciutko się uśmiechnęła, jakby czekając na to pytanie.

- Wiadomość została dokładnie zaszyfrowana i nie ma mowy, by ktokolwiek inny, prócz samego Cartha Onasi’ego mógł ją wysłać.

- Jest pani pewna?

- Na sto procent kapitanie.

- No, ale wracając do tematu... - ciągnął dalej Arun - Nasz wróg z pewnością zdaje sobie sprawę z tego, że atak może nadejść tylko z kierunku Coruscant. A gdyby miał przy tym dobry wywiad... co tam dobry: po prostu jakikolwiek wywiad wiedziałby, że koło stolicy stacjonuje obecnie największa liczba okrętów. Gdyby, więc odpowiednio ustawił swoje niszczyciele, nasza mała flota najprawdopodobniej zostałaby rozpylona na miliony atomów, niezależnie od tego czy statków przeciwnika byłoby dziesięć, czy sto.

- Arun ma rację - stwierdziła Vima Sunrider - Jeżeli Malak zrealizuje pułapkę, nie mamy najmniejszych szans na przeżycie.

- Sugerujesz mistrzu Radena, iż powinniśmy zmienić trasę lotu? - Vandar zwrócił się do ciemnowłosego mężczyzny.

- Nawet jeżeli by się to udało - oschle poinformował Dey’lya - Nie dość, że nic nam to nie da, to jeszcze stracimy mnóstwo czasu. Tym bardziej, jeżeli Kuźnią jest jakąś super stacją bojową.

Wszyscy nieświadomie zaczęli się oglądać na wszystkich.

Sunrider westchnęła i pokręciła ponuro głową.

- Czyli wracamy do punktu wyjścia.

Nagle Xofe Jaace głośno stękał i z zadziwiającą pewnością siebie twardo zlustrował admirał Dodonnę, na co ta zareagowała podniesieniem jednej brwi.

- Z całym szacunkiem pani admirał, ale uważam, że całe to gadanie jest na nic. Jest tutaj po prostu za dużo opcji... za dużo „gdyby”. Nie mamy szans ustalić planu działania dla każdej z owych sytuacji. To zwyczajnie niemożliwe.

Furto Bothanina zafalowało, gdy ten ze zdumieniem usłyszał wypowiedź młodego Jedi. Sam lepiej by tego nie ujął, ale nie chciałby uwaga mężczyzny przeszła nad głowami pozostałych, toteż natychmiast kiwnął potakująco głową i dopowiedział tonem pozbawionym emocji:

- Niestety, kapitan Jaace ma sporo racji. Trzeba to sobie powiedzieć prosto w twarz: to spotkanie nie przyniosło nam kompletnie nic... a nawet można powiedzieć, że pojawiło się jeszcze więcej pytań bez odpowiedzi i mnóstwo wątpliwości.

- To prawda - w końcu zgodził się Radena, poszukując poparcia - które natychmiast otrzymał zdecydowanym kiwnięciem głową - w oczach Vimy Sunrider - Dopiero, gdy przybędziemy na miejsce, będziemy w stanie cokolwiek ustalić. W sumie jedyne, co możemy teraz zrobić to przeprowadzić ćwiczenia w symulatorach, przydzielić odpowiednie oznaczenia eskadrom, pogrupować flotę i... - rycerz wzruszył ramionami - czekać cierpliwie na dalszy rozwój wypadków.



Rozdział III - Ciemna Strona Mocy


**********

Wszyscy rozeszli się jakieś dziesięć minut później, ale nawet po opuszczeniu mostka Arun Radena czuł się jakoś tak dziwnie drętwo i zupełnie bez energii, którą najwyraźniej musiał pozostawić wraz z ostatnim krokiem postawionym na podłodze lądowiska hangaru „Saviora”. Mimo wszystko wciąż mógł się ruszać, więc chyba jednak jest w porządku.

- Wiesz, co Vimo? - zwrócił się do swojej uroczej towarzyszki, która bezustannie podążała obok niego - Nigdy nie lubiłem takich spotkań. Czuje się po nich jak po dziesięciogodzinnej bitwie. Na dodatek nie wygranej.

Córka Nomi Sunrider roześmiała się ciepło, ironicznie przypatrując się skrzywionej twarzy rycerza Jedi.

- A ja myślałam, że już się przyzwyczaiłeś...

- A to dobre! - krzyknął Radena, oglądając się na kobietę - Kto by pomyślał, że mówi to Vima Sunrider?

- Och, daj spokój Arun... To, że moja matka zasiada w Najwyższej Radzie Jedi na Coruscant nic nie świadczy.

- Wiem, Vimo, wiem - mistrz na chwilę przystanął i gdy tylko uzyskał szansę, zajrzał w szmaragdowe oczy kobiety - Ale nie wszyscy to wiedzą. Zwłaszcza teraz, w czasie kolejnej wojny Sith. Zapewne liczą, że będziesz postępować jak twoja matka i uratujesz Galaktykę od Sithowego pomiotu.

- To jest bezsensowne. Żaden pojedynczy człowiek nie jest w stanie zmienić oblicza Galaktyki. Nawet Revan potrzebował Malaka i całej rzeszy Jedi, aby osiągnąć zamierzony cel.

- Oczywiście - przytaknął mistrz - Tyle, że od czasów Wielkiej Wojny w pamięci społeczeństwa zapisał się wizerunek bohatera; kogoś, kto choć trochę wyróżnia się ponad innych. Tak jak dzisiaj Bastila Shan.

- Może - przyznała w końcu Sunrider - Im bardziej jednak ktoś staje się owym bohaterem i w dodatku jest Jedi, może zapragnąć władzy. A żądza władzy prowadzi prostą drogą ku Ciemnej Stronie.

Nic więcej już nie mówiąc, dwoje rycerzy Jedi powoli pospieszyło w kierunku niewielkiego, oznaczonego głębszą czerwienią wejścia windy. Wrota z durastali otworzyły się i oboje - po zaledwie dwusekundowej podróży o jeden poziom w górę, wkroczyli na błyszczący metalicznie pokład, gdzie standardowo znajdywały się kabiny żołnierzy Republiki i załogi.

Zanim jednak wsiedli do windy, Radena spostrzegł ledwo widzialną w Mocy zmarszczkę, która niespodziewanie wypłynęła na zewnątrz.

Rycerz od razu zorientował się, że jakaś natrętna myśl dręczy jego przyjaciółkę.

- Co się stało?

- Nic, nic... - trochę zaskoczona głosem mężczyzny, Vima pokręciła leciutko głową, wydając z siebie zduszone westchnienie - Znowu mnie na czymś przyłapałeś.

Radena przywołał na swoje usta zawadiacki półuśmieszek, za którym jednak kryła się troska o kobietę.

- Taka już moja rola... - radośnie podchwycił, lecz szybko powrócił do poprzedniego tematu - Po prostu twoje emocje i myśli same z ciebie wypływają jak fontanna - mistrz puścił oko do przyjaciółki - Ale nie martw się, nikomu nie powiem.

Sunrider cichutko się zaśmiała i choć nie trwało to długo, Radena uznał, że to najwspanialsza muzyka... zresztą chyba zawsze tak było - pomyślał Arun, nieznacznie wzruszając ramionami.

- Myślałam o Revanie - przyznała po chwili Sunrider - O Revanie i jego powrocie.

- Ach tak... Revan.

Nagle Vima stanęła i łagodnie pochwyciła mężczyznę za ramię, przyciągając go na tyle, że była teraz w stanie zobaczyć nawet najmniejszy błysk jego niebieskich oczu, które ze zdziwieniem przyglądały się jej zmarszczonemu czołu.

- Czy... czy ty wiedziałeś o tym od początku?

Całą swą podświadomością Arun spodziewał się - i jednocześnie obawiał - tego pytania, lecz za nic nie potrafił na nie znaleźć dobrej odpowiedzi. Mistrz pogładził jedynie dłoń kobiety, trzymającej jego rękę.

- Tak... - szczerze wyznał - Uczestniczyłem w tamtej bitwie i tak naprawdę byłem pierwszym, który się o tym dowiedział - rycerz zwiesił głos, oczekując reakcji Sunrider - To właśnie ja pomogłem Bastili Shan przyprowadzić ciało Revana przed oblicze Najwyższej Rady Jedi.

Zgodnie z oczekiwaniami rycerza, Vima w pierwszej chwili omal się nie zachłysnęła z wrażenia, by następnie ogarnął ją dziwny smutek.

Kobieta przeciągle zlustrowała Radenę, przy czym jej ręka bezwiednie puściła jego ramię.

- To ty tam byłeś? Nie wiedziałam...

- Nie mogłaś wiedzieć - błyskawicznie sprostował mężczyzna, starając się nie pokazywać żalu, który poczuł. Był świadomy tego, iż niepotrzebnie się zamartwia, ale... Niespodziewanie Arun obiema rękami delikatnie pochwycił lewą dłoń Vimy - Naprawdę długo się nie widzieliśmy... chociaż wiem, że to głupio brzmi ale... przepraszam, że wcześniej nie powiedziałem ci tego wszystkiego.

- Nie ma sensu się obwiniać, za coś, czego nie dało się zrobić, Arun - łagodnie zganiła Sunrider, wkładając w swoje słowa tyle ciepła, ile tylko zdołała - To nie twoja wina, ze sprawy potoczyły się tak a nie inaczej.

- Wiem... - Radena zwiesił głowę, monotonnie przyglądając się podłodze - Ale winien ci jestem dalsze wyjaśnienia. Jako, że znałem już prawdę, uczestniczyłem też razem z Bastilą w tajnym spotkaniu z Najwyższą Radą Jedi. Co nie powinno nikogo dziwić, Rada nie potrafiła dojść do porozumienia przez bardzo długi okres. Po wielogodzinnej debacie w końcu Shan zdołała przekonać mistrzów Zakonu, że należy coś zrobić z Revanem, gdyż jedynie on może doprowadzić Zakon Jedi do Gwiezdnej Kuźni... co właśnie zrobił.

- Z tego, co mówisz wychodzi teraz, że mieli rację - rzekła ostro Vima - Nikt, nawet Mroczny Lord Sith nie zasługuje na śmierć... - gdy Sunrider dobrze uświadomiła sobie, co przed chwilą powiedziała, z przerażeniem spojrzała na Aruna - Czy... czy Rada myślała o...?

- Nie - stanowczo zaprzeczył, zanim jeszcze mistrzyni skończyła zdanie - Jedi nigdy by tego nie zrobili. Przecież wiesz. Opcją ostateczną było oddanie go komuś. Komukolwiek.

- I w ten sposób mieli się pozbyć „kłopotu”? - Vima z niedowierzaniem pokręciła głową.

- Decyzja o renowacji, jeżeli można coś takiego powiedzieć jego umysłu przyszła z najwyższym trudem - szybko sprostował mężczyzna, widząc groźne błyski w oczach przyjaciółki - Najbardziej oponowali Oron Kira i Qrrrl Toq; obawiali się, że Revan może ponownie przejść na Ciemną Stronę. Myśleli, iż nawet, jeżeli jego umysł będzie nowy, gdy tylko były Lord Sith pozna swą poprzednią tożsamość, porażka z przeszłości całkowicie go załamie i zawróci ze ścieżki Jedi.

- Zapewne nie tylko oni tak uważali.

- Kira i Toq mieli największe powody do nieufności. Wydarzenia z Wielkiej Wojny musiały odcisnąć na nich swoje piętno - widzieli przecież na swoich własnych oczach, jak Ulic Qel-Droma pogrążał się w ciemności. Tak, czy inaczej za sprawą Mistrza Tokare - tu Arun mocniej ścisnął dłoń Vimy, po czym łagodnie ją puścił, uśmiechając się doń lekko - twojej matki i rzecz jasna Bastili udało nam się przekonać Najwyższą Radę o słuszności tej decyzji.

- Nam? - podejrzliwie spytała Sunrider.

- W sumie... to ja też opowiadałem się za tą opcją - na usta Radeny wpłynął nieznaczny uśmiech - Postanowiono jednak, że Revan dowie się prawdy w odpowiednim czasie. Myślę, że ten czas już nadszedł i Revan zna prawdę.

Mężczyzna, przypatrując się uważnie Vimie dostrzegł kolejną oznakę zduszonego przygnębienia, które wypłynęło po jakiejś wyjątkowo niespokojnej myśli, jaka targnęła kobietę. Radena nie wiedząc jak, postanowił ją szybko uwolnić od smutku.

- Ale raczej nie chcesz słuchać o włożeniu do jego mózgu nowej tożsamości i wątpię też byś miała ochotę na dalsze nudnawe opowieści rycerza, który nie potrafi nawet rozpoznać zwykłego wicekróla.

Sunrider mimowolnie się uśmiechnęła słysząc żart, dotyczący pewnej anegdoty z odległej przeszłości Aruna na Alderaanie, o której ten wolałby raczej zapomnieć. Niestety w mgnieniu oka oblicze kobiety powróciło do poprzedniego stanu, chociaż jego przyjaciółka była świadoma starań mistrza Jedi.

- Przepraszam, Arun - westchnęła po chwili, wkładając w słowa dużą dawkę rozgoryczenia i żalu - Po prostu... chyba wciąż nie mogę oswoić się z myślą, że Darth Rev... to znaczy Revan wciąż żyje.

Radena uśmiechnął się ze współczuciem wymalowanym na twarzy.

- Wierz mi Vima: Ja też nie mogłem o tym nie myśleć. Wciąż, raz za razem próbowałem wyrzucić wizerunek Dartha Revana z mojej głowy i zastąpić go tym sprzed wojny, ale... zwyczajnie nie potrafiłem.

Sunrider kolejny raz uważnie zlustrowała rycerza.

- Czy ty... znałeś osobiście Revana?

- Tak... - mistrz prychnął - A przynajmniej tak mi się zdawało - Radena uśmiechnął się ironicznie - Naprawdę ciężko dobrze znać człowieka, który bezustannie zakrywa swoją twarz stalową maską... ale jedno ci powiem. Ten człowiek faktycznie był doskonałym dowódcą i wyśmienitym strategiem, a co najważniejsze, i chyba najdziwniejsze z tego wszystkiego: był uosobieniem dobra. Naprawdę nie mam pojęcia, jakim cudem przeszedł na Ciemną Stronę... ale jeżeli potęga tej Kuźni jest tak wielka, że nie może jej się oprzeć nawet największy z Jedi, to jakim cudem my mamy się przed nią ochronić?

- Być może Revan tak bardzo chciał stać się potężnym, właśnie po to, aby czynić dobro i to go ostatecznie zgubiło? A może zwyczajnie nie miał wsparcia wśród innych Jedi i chciał pokazać, że jest lepszy niż myślą? Może w decydującym momencie zabrakło właśnie tego wsparcia i Revan nie był w stanie się już bronić przed ciemnością? Jedynie razem Jedi są w sile podołać wyzwaniu i pokonać Mrocznego Lorda Malaka - w tonie Vimy dało się teraz usłyszeć narastającą z każdym słowem determinację i zapalczywość, godną jej matki - Samodzielnie nie mamy szans. Widać to doskonale na przykładzie Revana i Malaka.

Mistrz Jedi pokiwał głową w pełni zgadzając się z opinią przyjaciółki.

- Każdego dnia, gdy przez ostatnie siedem miesięcy służyłem pod rozkazami Revana i myślałem, że już wszystko o nim wiem, on zaskakiwał mnie czymś nowym. Później przestałem już nawet zastanawiać się nad tym, kim jest tak naprawdę Revan - Arun roześmiał się gorzko - Po prostu nie miałem szans, by go rozgryźć; każdą decyzję podejmował z sobie tylko znanych powodów, biorąc pod uwagę wszystkie możliwości. Nawet te najbardziej nieprawdopodobne i w ciągu całego tego okresu, jedynie raz się pomylił. Jakimś cudem doskonale wiedział, kiedy zaatakować, kiedy bronić, a kiedy się wycofać z pola bitwy - mistrz powoli wzruszył ramionami - Być może w ten sam sposób doszedł do wniosku, że musi się dowiedzieć, jaki jest sekret Gwiezdnej Kuźni... nie mam już pojęcia, jakimi motywami kierował się Revan.

- To by pasowało do tego, co o nim słyszałam - powiedziała Sunrider - Domyślam się też, że niewiele mówił, prawda?

- To jest właśnie powód, dla którego nie potrafiłem go zrozumieć - natychmiast odpowiedział - Raz mówił zwięźle i z sensem, drugi rozlegle i tajemniczo, a niekiedy w ogóle nic nie mówił i nikt nie wiedział czemu... to było najczęściej wtedy, gdy musiał podjąć jakąś niezwykle ważną decyzję. Niemniej jego czyny wykazywały, że zawsze kierował się swoim sumieniem. Zawsze. Nigdy też nie szastał siłami, które otrzymał od admiralicji na Coruscant. Nie pozwalał, by jego żołnierze ginęli... dlatego też między innymi kazał zainstalować tarcze ochronne i systemy katapultowania w Republic Fighterach. Ja sam mam jeden z tak zmodyfikowanych myśliwców.

- Z jednej strony to dziwne, że taki człowiek stoczył się w otchłań mroku - powoli rzekła córka Nomi Sunrider - Ale z drugiej strony zaś to było możliwe i... niestety stało się - kobieta zmarszczyła brwi, wpatrując się w Aruna - Jednego tylko nie rozumiem: co ty tam robiłeś?

Mistrz zaśmiał się krótko.

- Nie uwierzyłabyś, gdybym ci powiedział.

- Zobaczymy.

- Najwyższa Rada Jedi wysłała mnie, żebym... - tutaj Radena gorzko się zaśmiał - pilnował Revana i po powrocie na Coruscant złożył sprawozdanie o jego poczynaniach.

Vima rozszerzyła oczy ze zdziwienia.

- Nie wierzę w to... ciebie wysłali na przeszpiegi?

- Można to tak nazwać. Ale Revan i tak wiedział, że jestem tam z polecenia Rady.

Sunrider roześmiała się głośno, ale po chwili umilkła, tknięta pewną ciekawą myślą.

- To, co się stało, że nie poleciałeś na tamtą... wyprawę, z której Revan już nie powrócił?

- Po prostu Rada wysłała kogoś innego zamiast mnie - rycerz melancholijnie pokiwał głową - Być może zawiodłem Radę. Nie wiem.

Przez cały ten czas zastanawiałem się, co by było gdybym poleciał... czy mógłbym zmienić przyszłość.

Sunrider pokręciła głową, smutnie patrząc w niebieskie oczy Radeny.

- Co się stało, to się nie odstanie... tak naprawdę, to nie chciałabym wiedzieć, co by było, gdybyś ty tam poleciał zamiast tego drugiego Jedi. - masz rację.

Kobieta w końcu puściła dłoń - choć ciężko tu powiedzieć, kto kogo trzymał - mężczyzny i z rozbawionym uśmiechem udała, że przygląda się Radenie, jakby pierwszy raz go widziała.

- Czy to na pewno ciągle my, Arun? Chyba wystarczy nam już tych rozmów.

- Zdecydowanie - rycerz parsknął śmiechem, ale szybko spoważniał, studiując wciąż nieprzeniknioną twarz Vimy Sunrider - Ale skoro już przy tym jesteśmy... To jaki teraz jest „ten” nowy Revan? - brwi mężczyzny podniosły się - Lepszy, czy też gorszy?

- Chyba nie powinniśmy go oceniać w takich kategoriach. Czyny Revana świadczą, że kroczy drogą Jasności...

- Ale ty wciąż masz wątpliwości, tak? - łagodnie przerwał Radena - Cały czas nie jesteś pewna, czy Revan drugi raz nie popełni tego samego błędu.

Kobieta uśmiechnęła się powściągliwie, kiwając głową. Wreszcie westchnęła zrezygnowana.

- Zapewne masz rację. Nie powinnam się tak przejmować...

- W rzeczy samej - natychmiast potwierdził Arun - Ale znam cię i wiem, że nie możesz o tym nie myśleć... Tak samo jak ja - dodał nieco ciszej.

- Jakby nie powiedzieć, to chyba moja wada - Sunrider zaśmiała się lekko - W ostateczności, jeśli Revan będzie w jakikolwiek sposób wykazywał chęć... może to za mocne słowo... zdrady, to jego przyjaciele, mam przynajmniej taką nadzieję odwrócą go od mrocznej drogi.

- Hmm... oby tak w istocie było.

Arun Radena ponuro spojrzał na swoją przyjaciółkę i zamilkł.

**********

Kilka godzin później zmęczony Arun Radena myślał wyłącznie o tym, jak dotrzeć do swojej kwatery. Wziął szybki prysznic, po czym, zupełnie odcinając się od zewnętrznego świata, położył się na swoim łóżku i natychmiast zasnął. Jednak sen miał bardzo niespokojny.

Nagle Arun otworzył szeroko oczy i poczuł, że znajduje się w bardzo znajomym miejscu... żółto-beżowa trawa łagodnie falowała, unosząc się na lekkim, acz chłodnym wietrze, który silnie poruszał gałęziami, rosnących gdzieniegdzie rozłożystych drzew. Srebrno - szare chmury zupełnie pokryły swoimi cielskami słońce i na rozległą równinę, poprzecinaną niewielkimi pagórkami padł mroczny, budzący niepokój i skrytą grozę cień. W oddali rozległ się jękliwy odgłos jakiegoś zwierzęcia.

W tym momencie Radena zobaczył obok siebie mężczyznę ubranego w obszerny płaszcz i brązową tunikę przepasaną czarnym pasem, na którym błyszczał się srebrzysty cylinder. Trzymając ramiona oparte na bokach, otoczony falującym niespokojnie płaszczem mężczyzna, przystawił sobie dłoń do skroni, ponad którą czarne włosy gwałtownie poruszane coraz mocniejszym wiatrem, szarpały się we wszystkie strony.

Mężczyzna gwałtownie odwrócił się do tyłu i zobaczył przed sobą ciepło uśmiechniętą do niego dziewczynę o ciemnych włosach i podobnym doń ubraniu. Młody mężczyzna również rozpromienił się i spokojnie podszedł do dziewczyny. W jednej chwili - bez widocznego powodu - młodzieniec zwalił się na ziemię, a Radena nieświadomie krzyknął. Dziewczyna, jakby nie zauważyła niczego, ani też nie słyszała krzyku spokojnie stała nad mężczyzną, gdy Arun rzucił się na pomoc leżącemu na brzuchu mężczyźnie. Szybko przewrócił go na plecy i odskoczył, gdy zajrzał w jego twarz. Z przerażeniem patrzył raz na dziewczynę, raz na młodzieńca przed nią.

Radena bezwiednie osunął się na kolana i obie postacie powoli rozmyły się w powietrzu. Dokładnie w tej chwili zerwał się gwałtowny i srogi wiatr, a równinę opanowała niemal zupełna ciemność.

Nagle tuż przed nim zamajaczył jakiś cień; był to jednakże cień zupełnie inny niżeli ten, który oplótł równinę. Cień zamienił się w ludzką postać i wskazał mu jakiś odległy punkt za niewysoką skarpą, odcinającą się od reszty powierzchni. Widmo rozmyło się w powietrzu i raptem ponownie pojawiło kilkanaście metrów dalej. Arun zaczął biec w kierunku zjawy, lecz gdy tylko zbliżał się do niej na odległość paru metrów, ta znikała i materializowała się dalej. Radena biegł za widmem, aż dopadł skarpy, na którą się wdrapał.

Stanął na jej czubku i niespodziewanie ujrzał w oddali ruiny wielkiego, białego budynku, zasnute ciemną chmurą dymu, a wokoło nich setki gorejących drzew i doszczętnie spaloną trawę otaczającą je zewsząd.

Widmo powtórnie znalazło się przed oczami Radeny, lecz tym razem było ono wyraźne. Zjawa była wysokim, długowłosym młodym mężczyzną, który był ubrany w dziwny strój i trzepoczącą na wietrze pelerynę. U boku wisiał srebrny cylinder o dwóch, szponowatych zakończeniach. Twarde rysy mężczyzny nie rozpogodziły się, a jego ręka wskazała palące się ruiny.

Raptownie Arun znalazł się tuż przed ruinami... ruiny jednak już się wypaliły i poczerniały od ognia. Radena odwrócił się na wszystkie strony, lecz nie dojrzał już tajemniczej zjawy. Wszedł między dwa zrujnowane mury i poszedł dalej. Nagle stanął i spojrzał w dół. Na zniszczonej podłodze widniało dziesiątki nierozpoznawalnych śmieci i pogiętych kawałków metalu. Tuż obok zauważył skrawek brązowego materiału i podniósł go. Wtedy spostrzegł leżące w szczątkach sczerniałego muru ciało. Dopadł do niego i odgarnął kamienie z twarzy. Zobaczył oblicze czerwonoskórego Twi’leka, odzianego tak samo jak młodzieniec i dziewczyna, których ujrzał na równinie.

Martwe oczy obcego zaświeciły w blasku promieni słońca, które nagle wynurzyło się spośród olbrzymiej czarnej chmury i natychmiast zanikło. Radena krzyknął i odsunął się jak mógł najdalej od nieżyjącej istoty. W tej chwili potknął się o coś i padł na ziemię. Odwrócił głowę w bok i spojrzał prosto w oczy innego trupa. Przerażony, zerwał się na nogi i zaczął uciekać. Z każdym krokiem spostrzegał coraz to nowe szczątki istot, które niegdyś były żywe. Poskręcane w różnych pozycjach martwe ciała były przygniecione stosami kamienia, nadpalone przez ogień, zupełnie zwęglone... Nagle potknął się, lecz tym razem nie upadł - choć powinien.

Przed nim stał oparty o resztki muru mężczyzna w starczym wieku. Jego rysy były łagodne, lecz zauważyć się dało, że za życia rzadko okazywały radość.

Twarz mężczyzny była mu znajoma.

Radena pokręcił głową i z żałobnym krzykiem cofnął się o jeden krok. Arun rozejrzał się we wszystkie strony. Przerażenie było wszystkim, czego doświadczył, kiedy rozpoznał nadpalone zgliszcza.

W tej chwili zamajaczył przed nim cień mężczyzny z długą peleryną i rozwianymi na wietrze włosami.

Jego też Arun rozpoznał.

Z krzykiem bólu, złapał za cylinder, leżący obok ciała starego mężczyzny i rzucił się na mroczne widmo...

Arun Radena raptownie obudził się, zalany potem. Niespokojnie uniósł się ponad łóżko. Rozbieganymi oczyma rozejrzał się po przyciemnionym wnętrzu kwatery i parę razy głęboko odetchnął, po czym cicho opadł z powrotem na łóżko.

Wizja ruin na Dantooine poruszyła nim do głębi. Gdyby nie był rycerzem Jedi powiedziałby, że to zwykły, nic nie znaczący koszmar.

Ale nim był - i to go najbardziej przeraziło. Wciąż roztrzęsiony zaczął myśleć, czy to, co przed chwilą doświadczył, to wizja przeszłości, czy też może jego wyobraźnia, złączona z emocjami, wywołanymi przez wiadomość o katastrofie na Dantooine. Ale dlaczego był w nim Exar Kun? Dawno umarły Mroczny Lord Sith?

Nagle poczuł jak rośnie w nim złość... złość na Sithów... złość na zbrodnię, jakiej dokonali. Nie potrafił jej opanować; czuł jak jego ciało ogarnia dziwny płomień. Wiedział czemu: Dantooine.

Zemsta. Jego mroczna strona wołała o pomstę za śmierć wszystkich Jedi na Dantooine, za swojego byłego mistrza Nawarta... za Akademię. Czuł jak jego gniew przeradza się w furię, a myśli płoną żywym ogniem, domagając się unicestwienia winnych tej masakry.

Furia przeszła w nienawiść i żądzę krwi... nie jednego Sitha, nie dziesięciu, lecz wszystkich wyznawców Ciemnej Strony... w tej jednej chwili rycerz miał ochotę złapać każdego Sitha, który nawinie mu się pod drogę, złapać go potężną dłonią Mocy i wydusić z niego ostatnią iskrę życia...

Oczyma wyobraźni ujrzał siebie, jak wymachując świetlistą klingą swego miecza zabija dziesiątki... setki... tysiące Sithów, przepoławiając ich ciała na dwoje... Radena już niemal poczuł potęgę nieznanej siły, która ciągnie go do siebie i pokazuje mu, czym się stanie, mając taką moc po swojej stronie...

Wszystko to jednak znikło niczym strzał z turbolasera.

Oczy mistrza Jedi rozszerzyły się ze zdumienia i jednocześnie przerażenia. O czym on myślał... o zemście? Jak to możliwe, że on... Arun Radena... mógł pomyśleć o czymś takim? Czy to... możliwe, że coś tak okropnego przeszło przez jego mózg? Przecież... jest Jedi... nie potrafiłby zabić w gniewie... na pewno nie... to niemożliwe. A jednak wciąż...

Arun mocno zacisnął zęby, próbując uciszyć mroczną cząstkę umysłu. W następnej chwili uświadomił sobie, jak blisko Ciemnej Strony właśnie się znalazł... jakie byłyby konsekwencje, gdyby dał ponieść się negatywnym emocjom. Stałby się niczym więcej jak tylko kolejnym, zwykłym popychadłem Lordów Sith. Nie ma emocji - jest spokój, Nie ma pasji - jest pogoda ducha - jego umysł próbował sobie przypomnieć Kodeks Jedi. To właśnie przed tym starali się nas chronić mistrzowie Jedi - przed Ciemną Stroną i wynikiem działań pod wpływem uczuć...

Mistrz Jedi ze zdenerwowaniem potarł czoło. Wątpił, by kiedykolwiek zapomniał co się dziś stało...



Rozdział IV - Przed bitwą


**********

Minęło kilka długich dni od czasu od wyruszenia VI Floty z Republic City i teraz - kiedy do wyjścia z nadprzestrzeni pozostało zaledwie kilkanaście minut - Arun Radena doszedł do przekonania, że nic nie może się równać z powrotem w normalną przestrzeń; i to pomimo towarzystwa Vimy Sunrider.

Stojąc przed stalowymi drzwiami we wnętrzu pomieszczenia, służącego za sypialnię dla pięciu ludzi, mężczyzna przyczepił miecz świetlny do pasa, strzepując z oczu ostatnie resztki snu. Zgodnie z radami Vandara Tokare nie złożył kombinezonu pilota, lecz pozostał przy swojej zwyczajowej tunice Jedi. Mistrz słusznie uważał, że w wypadku, gdy Kuźnia okaże się stacją, lub okrętem - co jest prawie pewne - być może koniecznym będzie wysłanie Jedi do jej wnętrza. A wtedy ciężkie i raczej słabo nadające się do walki kombinezony będą bardzo przeszkadzać. Wprawdzie w wypadku zestrzelenia, Radena pozbawiał się jakichkolwiek szans przeżycia, ale to i tak nie miało znaczenia. W końcu odgarnął czarne włosy do tyłu i nareszcie otworzył drzwi.

Zgodnie z przeczuciem stanęła przed nim Vima Sunrider, uśmiechając się doń z wyrzutem.

- Arun jak zawsze ostatni.

- Wierz mi: tym razem chciałem się naprawdę dobrze wyspać.

Vima obrzuciła go powątpiewającym spojrzeniem, a po sekundzie na jej usta wypłynął nader tajemniczy uśmiech.

- To widać. Tak czy inaczej, lepiej się pośpieszmy. Nie zamierzam ominąć momentu, gdy „przybijemy” do pewnej Kuźni.

Nim Radena cokolwiek zdążył powiedzieć, Sunrider żwawym krokiem ruszyła do windy, co lekko wznieciło podejrzenia w umyśle mistrza. Kiedy jednak spojrzał na swój chronometr, wszystko się doskonale rozjaśniło i Arun również przyspieszył.

Przeszli w milczeniu kilkanaście kroków, aż w końcu mistrzyni Jedi odezwała się lekko prześmiewczym tonem:

- Po tych paru dniach muszę przyznać, iż jedynym plusem ściągnięcia mnie na „Saviora” było to, że mogliśmy się ponownie spotkać - Vima Sunrider cierpiętniczo westchnęła - To samo ma się z tymi, co przybyli na tym promie.

- Cóż... - Arun Radena wzruszył ramionami i uśmiechnął się łobuzersko - Przynajmniej my dwoje mieliśmy szczęście!

Vima roześmiała się i pokręciła głową.

Nim się obejrzał, Radena wchodził już przez szerokie wrota lądowiska. Od razu zwrócił uwagę na nadzwyczaj wzmożony ruch personelu wokół wszystkich trzech pojazdów: jego myśliwca, maszyny Jekala, a najbardziej - co jest zresztą oczywiste - wokoło kanciastego, piętnastometrowego promu klasy Eta, który ledwo się mieścił w niewielkim hangarze przewiercającym okręt na wylot.

Największe pomieszczenie „Saviora” zakończone było dwoma gigantycznymi śluzami po obu stronach. Tak wiec gdyby znalazł się jakiś wyjątkowo narwany wariat, to mógłby próbować przelecieć przez statek bez postoju.

Chwilę później mistrz spostrzegł sznur ciągle wchodzących i wychodzących z promu żołnierzy, zarówno pilotów i oficerów Republiki jak i Jedi. Przez chwilę nawet mignęła mu na rampie sylwetka Xofe Jaace’a, a tuż po nim Sullustanina Haggi’ego. Trudno było również nie dojrzeć Sonmila Dey’lyę, który stał obok rampy i rozglądał się na wszystkie strony, jakby szukając kogoś. Nie było zbyt ciężko domyśleć się, o kogo chodzi.

- Mistrzyni Sunrider - powiedział szybko pokryty sierścią Bothanin - Prom odlatuje natychmiast po wyjściu z nadprzestrzeni, czyli za trzy i pół minuty, więc proszę wsiadać do środka.

- Dziękuję komandorze - uprzejmie podziękowała i po odejściu żołnierza, odwróciła się do Aruna z ciepłym uśmiechem na twarzy - Nasze ścieżki ponownie się rozchodzą, mistrzu Radena.

Arun Radena powoli skierował wzrok na zielone oczy kobiety.

- Niestety - rycerz pomyślał, że to wielka szkoda, iż muszą lecieć w oddzielnych eskadrach. Z drugiej jednakże strony może to i dobrze; mistrz Jedi wiedział, że piloci pod dowództwem Vimy mają większe szanse przeżycia pod jej rozkazami, niż ktokolwiek inny. Jedi uśmiechnął się miło, choć smutnie - Wreszcie dopięliśmy swego, nie? Znaleźliśmy Gwiezdną Kuźnię i właśnie lecimy rozpylić ją na atomy.

- I jeżeli wszystko pójdzie jak trzeba, ta wojna zostanie nareszcie zakończona...

- Tak... - Radena przybrał minę zdobywcy i wypiął pierś - Ale od czego jesteśmy my, dzielni rycerze Jedi, nie?

Sunrider przywołała na usta zgryźliwy półuśmiech.

- A jak... - po chwili uśmiech zbladł i powróciła troska i zastanowienie - A tak na poważnie; ta bitwa nie będzie spacerkiem. Nawet jeżeli uda nam się zwyciężyć, straty mogą być olbrzymie.

- Musimy się z tym liczyć, Vimo.

Kobieta odwróciła głowę w kierunku wnętrza promu. Coraz mniej osób do niego wchodziło i wyglądało na to, że za jakąś minutę rampa zacznie się składać.

- Jak to mówił mistrz Vrook: Wszystko ma swój początek i koniec. Ta wojna trwa już stanowczo za długo i zbyt wielu ucierpiało z jej powodu.

- Niestety... zbyt wielu - Arun powrócił myślami do Dantooine i natychmiast tego pożałował. Nie czas teraz na to, od razu wprowadził to zdanie do głowy. Muszę się skupić na bitwie. Z takim postanowieniem, zajrzał głęboko w oczy towarzyszki - Powodzenia, Vimo i niech Moc będzie z tobą.

Sunrider zaśmiała się cichutko, nieznacznie kręcąc głową.

- Hej, Arun. Nie martw się tak. Na pewno wygramy.

- Wiem - odpowiedział, choć nie o to się tak naprawdę martwił. Poklepał przyjaciółkę w ramię, przywołując nikły uśmiech - Pokaż im jak się porządnie pilotuje prawdziwe myśliwce!

- Nawet nie zauważą, co ich trafiło! - uśmiechnęła się ciepło i już całkiem poważnie dokończyła - Niech Moc będzie z tobą.

Vima Sunrider odwróciła się i znikła w czarnej czeluści wnętrza bezkształtnego promu kosmicznego. Arun ostatni raz obejrzał się za siebie i szybko doskoczył do swojego myśliwca, jak zawsze gotowego do startu. Kierując się wzdłuż kadłuba, musnął gładki metal smukłej maszyny, ale zanim zdążył wspiąć się na Republic Fightera, drogę zagrodził mu młody republikański technik w brązowo - czarnym kombinezonie.

- Maszyna jest sprawna i gotowa do boju! - krzyknął rozentuzjazmowany chłopak - Niech pan rozpyli tych Sithów na atomy, sir!

- Dziękuję - odrzekł, wsiadając do myśliwca z wypisanym na ustach uśmiechem. Ach ci młodzi - pomyślał - zawsze chętni rzucić się w wir walki. Niestety, najczęściej kończy się to gorzej niż źle... Kto wie? Może gdyby teraz spojrzał na siebie sprzed dwudziestu lat, również zobaczyłby takiego samego człowieka, jak ten młody technik.

Nim zdążył założyć brunatny hełm pilota, do jego uszu doleciał, aż za bardzo znajomy śmiech. Rycerz odwrócił głowę i popatrzył prosto w twarz Jekala, który szczerząc zęby w szerokim uśmiechu, wskoczył do swojej maszyny.

- Teraz pokażemy im jak się lata! Po Sith Fighterach nie pozostanie nawet najmniejszego śladu! - rzucił z wielką zapalczywością w głosie i niezwykłym, nawet jak na niego podnieceniem w oczach.

- Tylko nie popisuj się i nie zrób niczego głupiego, Jekal - ostrzegł natychmiast Radena podnosząc jedną brew. Doświadczony rycerz oglądał już za całe mnóstwo bitew, w których zginęło zbyt wielu młodych pilotów, niesionych natchnieniem i emocjami. Moment później jednak uśmiechnął się ironicznie - Przed chwilą sam przed Vimą robiłem za bohatera...

- Hej, Arun - chłopak znowu wyszczerzył zęby - To w końcu ja, nie?

Mistrz Jedi jedynie pokręcił głową, ale po chwili na jego ustach pojawił się lekki półuśmiech.

- Uważaj na siebie. Nie chcę stracić najlepszego pilota w eskadrze.

Jekal zasalutował okutą w rękawicę dłonią.

- Nie stracisz - uroczyście obiecał i mrugnął okiem do starszego mężczyzny - Daj im popalić, Arun!

Radena trzasnął w jeden z przełączników na konsolecie myśliwca i srebrzysta owiewka gładko zsunęła się do tyłu, zamykając się z przyduszonym sykiem.

- Oby, Jekal. Oby.

Rycerz Jedi zapiął oba pasy sieci bezpieczeństwa, włożył na głowę hełm, po czym założył na obie ręce dwie czarne rękawice i ponownie spojrzał na swój czasomierz. Minuta i czterdzieści sekund. Jedi tracił kilka przełączników na pulpicie, który pobudzony do działania w jednej chwili rozjarzył się blaskiem. Gdy skończył sprawdzanie wszystkich systemów maszyny, wyjrzał na sekundę poza transparistalową owiewkę na ostatnich, krzątających się nerwowo po lądowisku mechaników i techników. Kątem oka spostrzegł, iż rampa promu kosmicznego z Vimą Sunrider na pokładzie powoli zaczyna się unosić i dopiero wtedy włączył silniki swojej maszyny.

Po krótkiej chwili dało się usłyszeć cichy pomruk repulsorów i pojazd łagodnie podniósł się w górę. Odczekując kolejnych dziesięć sekund, Jedi ponownie zachwalał w myślach Republic Fightery, dające się błyskawicznie uruchomić i na dodatek w ciągu zaledwie niecałej minuty wszystkie systemy działają: począwszy od napędu, sterowania, nawigację po uzbrojenie i zamontowane kiedyś na polecenie Revana osłony.

Kiedy pozostało już tylko dwadzieścia sekund, pilot musnął manetkę akceleratora i operując silnikami manewrowymi, łagodnie odwrócił w powietrzu republikański myśliwiec w stronę olbrzymiej grodzi, oddzielającej hangar od mrocznej pustki lodowatej próżni.

I oto tak długo oczekiwana chwila nadchodzi - pomyślał - Nareszcie Gwiezdna Kuźnia pokaże swoje prawdziwe oblicze.

W przebłysku sekundy, gdy „Savior” wkroczył z powrotem w normalną przestrzeń, gigantyczne odrzwia rozpoczęły rozsuwać się na górę i dół, zastąpione przez magnetyczną zasłonę chroniącą przed wypłynięciem powietrza na zewnątrz i przed wdarciem się próżni do środka okrętu.

Ułamek sekundy po opadnięciu wrót, mistrz wyprowadził Republic Fightera poza magnetyczną osłonę i znalazłszy się na zewnątrz, pchnął przepustnicę tak, że ciąg pojedynczego silnika fuzyjnego zwiększył się do siedemdziesięciu procent mocy. Natychmiast przesunął całość mocy osłon na dziób i skierował przód maszyny prosto w stronę punktu, gdzie powinna się znajdować Gwiezdna Kuźnia. W tej chwili oczekiwał już tylko niespodziewanego ataku statków wroga.

Nic jednak się nie stało.

Arun Radena głęboko wciągnął powietrze i z ulgą je wypuścił - jego teoria o pułapce na szczęście się nie sprawdziła. Nie ma ani pułapki, ani okrętów Sithów, czekających by rozszarpać VI Flotę Republiki. Nic. Przynajmniej jak na razie...

Mistrz zmarszczył brwi i mocniej wytężył wzrok.

No właśnie. Jedyne, co widać to jakiś system słoneczny, a dokładniej świecącą krystalicznym blaskiem gwiazdę i krążącą po jej orbicie planetę... właściwie to gazowego giganta; normalnie wyglądającą kulę białego gazu - Arun jeszcze bardziej zmarszczył brwi i pochylił się w fotelu, na tyle ile mu pozwalały pasy ochronne - Coś nie było w porządku z tą gazową planetą... z jej górnej części wzlatywał na długość jej średnicy cienki warkocz gazu, kończący się czymś, czego nie mógł dostrzec z odległości niecałego miliona kilometrów.

Zrezygnował z dalszego wytężania wzroku, ale gdyby mimo wszystko miał zgadywać, powiedziałby, że na samym czubku owego zagadkowego strumienia znajduje się właśnie tajemnicza Gwiezdna Kuźnia.

Radena szybko odwrócił myśliwiec, ściągając przepustnicę do zaledwie jednej dziesiątki mocy. Stał się przy tym świadkiem błyskawicznego odlotu promu kosmicznego Republiki, po którym pozostała jedynie oddalająca się poświata czterech jasnych punktów, znaczących silniki maszyny. Poza tym, przy manewrze zwrotu spostrzegł, iż myśliwiec Jekala znalazł się tuż obok jego prawej burty, dostosowawszy się do ciągu jego pojazdu.

Nie czekając chwili dłużej rycerz Jedi płaskim ruchem dłoni uruchomił komunikator i ustawił go na częstotliwość taktyczną, którą dzielił wyłącznie z Jekalem.

- Jak tam, Jekal?

- Wszystko w porządku, Arun - w tonie młodego pilota dało się odczuć wyraźny niepokój - Nie spodziewałem się zobaczyć coś takiego.

- Szczerze mówiąc chyba nikt się nie spodziewał.

- Noo... Nigdy jeszcze nie widziałem takiej gazowej planety, a ty?

- Też nie - rycerz usłyszał przez komunikator coś w rodzaju głębokiego wydechu - Myślisz, że Kuźnia tam jest... na szczycie tego czegoś?

- A gdzież indziej mogła by być? - odpowiedział pytaniem na pytanie - A jeżeli tam jest, to boję się myśleć, dlaczego ten strumień gazów kieruje się prosto do niej... ale przynajmniej na razie nie ma żadnych Sithów. To chyba dobry znak, nie uważasz?

Młodzieniec donośnie się roześmiał, co trochę dziwnie zabrzmiało, przepuszczone przez krótkodystansowy komunikator.

- Jasne, że dobry! Dzięki temu waśnie wygrałem zakład z Nawem! Niebieski Pięć wyłącza się!

I tak, nim Arun zdołał wypowiedzieć jakiekolwiek zdanie, coś w komunikatorze zatrzeszczało i zrozumiał, że młodzieniec bezczelnie go wyłączył. Osłupiały rycerz Jedi jedynie prychnął.

Kiedy się rozejrzał przez owiewkę, spostrzegł, że właśnie minął go ostatni z Capitolów, co z kolei oznaczało, iż znajduje się już na krańcu całej floty. Zwiększył troszkę ciąg silników i podleciał do jednego z republikańskich lotniskowców Sentinel, zaś po sekundzie obrócił o sto osiemdziesiąt stopni smukły dziób maszyny i dostosował prędkość do szybkości wielkiego okrętu.

Rycerz Jedi kolejny raz wyjrzał poza owiewkę, lecz tym razem spostrzegł wylatujące właśnie z lotniskowca Republic Fightery, z czego jedna trzecia należała do eskadry, którą on sam dowodził. Długo się nie zastanawiając, Arun wprawnym ruchem dłoni przekalibrował komunikator na częstotliwość taktyczną swojej jednostki, której używał zarówno w walce, jak i przed nią.

- Eskadra Niebieskich - odezwał się natychmiast - Meldujcie się.

- Niebieski Pięć gotowy do walki! - intuicyjnie krzyknął Jekal, wywołując kolejny rozdrażniony uśmiech na twarzy mistrza.

Dowództwo VI Floty postanowiło, iż ponad osiemset myśliwców, jakimi dysponuje flotylla - przy czym sześćset z nich to Republic Fightery a reszta to niemal równe półtora grosa [tuzina tuzinów] zapełnionego Crusaderami - podzieli na dwadzieścia dwa skrzydła myśliwskie po trzy dwunastki każde. Poza tym uzgodniono, że dziesięć najważniejszych szwadronów nazwie kolorami; tak więc Zielonymi przywodził Bothanin Sonmil Dey’lya, Czerwonymi Xofe Jaace, Złotymi sławny w regionie Kolonii Korelianin Countaar, a Srebrnymi dowodziła Vima Sunrider. Pozostałe dywizjony z konieczności oznaczono po prostu liczbami. Jedynym mankamentem tego rozwiązania był fakt, iż rozkazy o poszczególnych przydziałach można było wysłać dopiero po wyjściu z nadprzestrzeni. Zapewne wielu pilotów będzie miała przez to trudność w rozpoznaniu, kto jest kim. Na szczęście jego nie dotyczyło to jego Niebieskich.

Co prawda starano się, by na jedną eskadrę przypadał co najmniej jeden Jedi, jednak nie zawsze było to możliwe - albo brakowało dla nich maszyn, albo specjalnie nie chcieli polecieć. Zresztą nie każdy Jedi potrafi latać myśliwcem. Ci właśnie trafiali na pokłady lotniskowców i w promach bojowych klasy Eta czekali na prawdopodobną realizację abordażu na Gwiezdną Kuźnię.

- Niebieski Trzy obecny - zameldował kolejny pilot, wzór cierpliwości i spokoju, wiecznie opanowany Baar z Coruscant.

- Niebieski Dziesięć gotowy - zakomunikował Sullustanin Haggi, który jak spostrzegł Jedi dopiero przed chwilą dołączył do eskadry.

Swoją drogą to interesujące - pomyślał Radena - Musieli się szybko uwinąć z tym promem, skoro Haggi jest już na chodzie. Ciekawe, czy Vima też już ruszyła...

- Niebieski Sześć czeka na rozkazy.

- Niebieski Dwanaście, działka gotowe rozpylić Sithów, dowódco - oznajmił bojowo, czyli tak jak zwykle Bladee, znany wszystkim jako ekspert od naprawdę ciężkiej broni i wszelkiej maści materiałów wybuchowych.

- Niebieski Jedenaście...

Mistrz Jedi odczekał, aż reszta jego pilotów zgłosi swoją gotowość, po czym spojrzał na chronometr - osiem minut - i ponownie nawiązał łączność z jednostką, uważnie obserwując ruchy VI Floty:

- Niebiescy, ustawić wektor lotu na kurs 0-30. Uaktywnijcie jednostki napędu na maksymalną prędkość podświetlną.

Jak powiedział, tak i sam zrobił, trąciwszy jeden z wystających przełączników na pulpicie myśliwca. Potem mocniej naparł na manetkę akceleratora i powiedział do wszystkich:

- Mam nadzieję, że wszyscy dobrze się wyspali. Dzisiaj czeka nas naprawdę ciężki dzień, w którym my, piloci Republiki będziemy rozwalać setki Sithów, robić dwa razy tyle uników i cztery razy tyle pokazywać im, że jesteśmy lepsi!

Odpowiedział mu chór rozbawionych głosów zniekształconych przez komunikator, w których dało się również usłyszeć niezwykłą wręcz zapalczywość i olbrzymią determinację, przeplataną z ledwo wyczuwalnym gniewem. Niewątpliwie jego piloci byli ze przygotowani do walki nie tylko fizycznie, ale też psychicznie - czego niestety nie można było rzec o innych, obecnych teraz w przestworzach przed gazową planetą i hangarach swoich lotniskowców. Każdy z jego podwładnych wiedział dokładnie, czego może się spodziewać, wiedział ile wysiłku trzeba włożyć w tą bitwę i ile może w niej stracić... jak i też ile zyskać.

- Miło słyszeć, że się ze mną zgadzacie. Po tej bitwie będziecie mogli opowiedzieć swoim wnukom, że walczyliście w bitwie, która uratowała Republikę.

Do uszu Aruna doleciał czyjś nerwowy śmiech i rycerz natychmiast pożałował poprzedniego zdania. Jedi skrzywił się nieznacznie, ale dokończył:

- Zanim jednak to się stanie, dojdzie parę Sith Fighterów na burtach waszych maszyn i kilkanaście niszczycieli mniej po stronie wroga.

Pozostawcie za sobą długi ślad wypalonych wraków i... po prostu dajcie z siebie wszystko, zrozumiano?

- Tak jest, sir!

Pierś mistrza uniosła się ciężko i wyrzuciła z siebie głośne westchnienie. Arun nigdy nie uważał się za dobrego żołnierza i przywódcę, ani tym bardziej dowódcę liniowego, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że obsadzenie go liderem Eskadry Niebieskich nie było bynajmniej przypadkowe. Potrzebowali kogoś doświadczonego, wytrzymałego i odpornego na ból. I według Dowództwa Arun Radena kimś takim był... ale nie według jego samego.

- Dowódco Niebieskich? - przerwał powstałą ciszę niepewny, wyraźnie kobiecy głos, należący do jednego z pilotów.

Radena chwilę się głowił nad personaliami żołnierza, ale ułamek chwili później odpowiedział:

- Tak, Niebieski Osiem? - szybko odgadł Arun, przypominając sobie, iż w jego eskadrze jest jedynie jedna kobieta: Twi’lekiańska dziewczyna Erge Kasdan. Bardzo inteligentna, ale często niezdecydowana, co kiedyś może się źle odbić na polu walki.

- Dopiero przed chwilą dostaliśmy przydział do tej eskadry i... - głos przerwał na moment - Jeszcze nie otrzymaliśmy żadnych rozkazów...

- Erge chce powiedzieć, że nie wiemy, co robić - wparował się na linię Nawe Cor z Ansionu, mający oznaczenie Jedenastka - Nikt nic nam nie powiedział i jak do tej pory nikt nie zamierza tego zrobić.

- Aaa - Arun Radena przeklął w duchu Flotę Republiki; to już nie pierwszy raz, gdy coś w łączności nawala i ktoś „zapomina” o poinformowaniu jakiejś eskadry, co ma robić. A potem dziwią się, dlaczego coś nie idzie jak po ich myśli... - z gorzką miną na twarzy, przycisnął parę klawiszy i na ekranie małego ekranu, usytuowanego mniej więcej między sterem a prawą ścianką kabiny, pojawiło się kilkanaście zdań w alfabecie Basic.

- Mamy „doczepić się” do Fioletowych i bronić okrętów Grupy 6... - Radena jeszcze raz zerknął na świecący się niebieską poświatą monitor - Czyli dziesięć Capitolów... z głównym „Unionem”. Inaczej mówiąc, nasze zadanie polega na osłonie krążowników, nie dopuszczeniu myśliwców wroga do nich i... - rycerz cicho prychnął, ale tak by go nie usłyszeli Niebiescy - To w sumie tylko tyle.

- Żadnych ataków? Żadnych rajdów na Sithów? - z niedowierzaniem wysyczał Ric Mullac, Barabel, gad z niegościnnego świata o nazwie Barab V.

- Kompletnie odpada - zgasił wszelkie nadzieje Barabela, kręcąc przy tym głową - Nasze rozkazy są jasne. Działamy jedynie wtedy, gdy ktoś je zmieni, albo stanie się coś naprawdę bardzo, bardzo złego.

- I to ma być bitwa, która uratuje Republikę? - ktoś prychnął znacząco - Też mi coś...

- Rozkaz to rozkaz - ostro zgromił pilota Radena - Jak coś ci się nie podoba Piątka, to leć sobie samemu na Niszczyciel Sith, a jak masz kompleksy, to możesz nawet rzucić się na samą Kuźnię. Efekt będzie raczej podobny, nie sądzisz?

Do uszu rycerza Jedi dotarły zduszone chichoty pozostałych żołnierzy Republiki. Z niepełnym uśmiechem na twarzy wyobraził sobie zaczerwienione policzki Jekala. Chociaż raz udało mi się wygrać - pomyślał i dokończył:

- Przestań mi tu gadać głupoty, Jekal i zajmij się tym, co trzeba. Zrozumiano?

Z komunikatora wypłynął cichy głos zawstydzonego młodzieńca:

- Tak jest, sir - wymruczał - Przepraszam, sir...

- Tak ma być - tym razem Arun zwrócił się do wszystkich - Wybraliśmy taką, a nie inną ścieżkę i teraz ponosimy konsekwencje tego wyboru. Jesteśmy żołnierzami i naszych głównym zadaniem jest wykonywanie rozkazów, czy wam się to podoba, czy nie.

Zapamiętajcie to sobie. Dowódca Niebieskich wyłącza się.

Powiedziawszy ostatnie słowa, pstryknął przełącznikiem i spojrzał na chronometr. Pozostało mu jeszcze trochę czasu.

W czasie, gdy odbyta przed chwilą rozmowa przebrzmiewała mu w głowie, mistrz Jedi rozmasował ramię i rozprostował kości palców swoich dłoni. Tuz po tym przymknął powoli oczy, zaparł się głębiej w poduszkach ciemnego fotela i definitywnie wyrzucił z mózgu wszystkie myśli, pytania i niepewności, rozluźniając napięte mięśnie. W ostateczności pogrążył się w bezgłośnej medytacji.

Z sekundową wręcz dokładnością, osiem minut później Arun Radena ocknął się z letargu i otworzył szeroko oczy. Nim w pełni odzyskał zdolność widzenia i władzę w okrytych rękawicami dłoniach, jego umysł z zaniepokojeniem wchłonął zamglony obraz Gwiezdnej Kuźni.

**********

Gigantyczna konstrukcja dosłownie rosła w oczach, niczym różnobarwne drzewko chala na przyspieszonym, przyrodniczym holofilmie.

Stacja kosmiczna - bo już nikt nie miał wątpliwości, że Kuźnia nią była - nie przypominała niczego, co ktokolwiek do tej pory widział; tytaniczna struktura bez wątpienia była większa niżeli jakakolwiek inna rzecz w całej Galaktyce, wyłączając jedynie Stację Centerpoint.

W samym środku pionowej stacji usytuowana była olbrzymia kula, z której jakby wychodziły trzy wielkie płaty w kształcie dwóch trójkątów ostrych, zlepionych ze sobą podstawami, przy czym całkowita wysokość konstrukcji była trzy razy większa niżeli jej szerokość. Przez całą szerokość kuli i miejsce „złączenia” obu trójkątów przebiegała dziwna, błękitno-biała linia. Dolne końcówki trzech płatów kończyły się dokładnie w miejscu, gdzie świetlisty warkocz gazów z białej planety poniżej kosmicznej konstrukcji znikał.

Wyglądało to tak, jak gdyby Gwiezdna Kuźnia jakąś nieznaną siłą zmuszała cząsteczki białego gazu do ruchu w górę; stacja kosmiczna zdawała się ściągać je do własnego wnętrza. Dokładnie tak, jakby stanowił on jej paliwo...

Choć do punktu, gdzie flota powinna napotkać jakikolwiek opór, pozostało jeszcze sporo drogi, admirał Forn Dodonna miała wszystko jak na dłoni. Gwiezdna Kuźnia stała tam niczym drapieżnik, cierpliwie czekając na swoje ofiary. Na myśl o tym, iż z tą potęgą będzie się musiała zmierzyć VI Flota, Dodonnę oblał zimny dreszcz.

Kobieta odwróciła wzrok od nieprzyjemnego widoku za iluminatorem „Saviora” i skupiła go na niepozornej postaci mistrza Vandara Tokare, który niewzruszenie stał tuż obok fotelu, zajmowanego przez nią samą.

- Obawiam się mistrzu, że tym razem może się nie udać. Jeżeli Kuźnia ma jakąkolwiek broń, jesteśmy zgubieni.

Jedi jedynie spokojnie skinął głową.

- Nie wszystko wydaje się być takim, jakim jest naprawdę.

Admirał zmarszczyła brwi, ale nie minęła jedna dziesiąta sekundy, kiedy zrozumiała intencje Tokare’a. Bitwa przecież jeszcze się nie rozpoczęła...

- Sensory - rzuciła głośno do tylnej sekcji mostku - Kiedy będziemy w zasięgu?

- Za minutę, pani admirał - błyskawicznie odpowiedział jakiś żołnierz, siedzący po lewej stronie pomieszczenia, tuż pod obłym iluminatorem i wyświetlającym niezliczone masy danych monitorem.

- To dobrze - skwitowała kobieta, zwracając się do Vandara - Teraz zobaczymy, czy naprawdę jest tam gdzieś jakaś flota Sith. I czy mamy szanse z nią wygrać.

Forn Dodonna energicznie wstała z fotela i mijając maleńkiego mistrza, stanęła tuż za wpatrzonym w ekran młodym żołnierzem; podporucznikiem o imieniu Fallem, który nawet na chwilę nie utracił koncentracji.

- Kiedy będzie miał pan te dane - nakazała admirał, także zaglądając w monitor, co zakończyło się szybką rezygnacją z próby rozszyfrowania płynących na nim informacji - Proszę mnie powiadomić i wyświetlić, co się da na głównej mapie holograficznej.

- Tak jest, pani admirał.

Kobieta poprawiła admiralską czapkę i zwróciła się teraz w drugą stronę mostku. Sekundę później doniosłym głosem, pozbawionym jakichkolwiek wątpliwości oznajmiła:

- Piloci myśliwców na lotniskowcach do swoich maszyn - od razu do pracy zabrał się dział łączności pod wodzą porucznika Regarde’a - Proszę ogłosić pełną gotowość bojową - Dodonna ponownie odwróciła się i przeczekała parę chwil, starając się zobaczyć coś w iluminatorze poza samą Gwiezdną Kuźnią - Włączyć tarcze ochronne.

Nie minął kolejny moment, usiany gorączkowym szemraniem członków załogi „Saviora”, pospiesznie wydających rozkazy całej flocie, gdy do kobiety dotarł podniecony głos podporucznika Fallema:

- Pani admirał! Są już dane!

- Bardzo dobrze - skinęła głową zadowolona Dodonna, kierując się wprost przed holograficzną mapę, połyskującą żółtawą poświatą - W takim razie, proszę o raport poruczniku.

- Tak jest - rozemocjonowany żołnierz wystukał jakieś polecenie na klawiaturze pod ekranem i rozpoczął - Stacja ma dziesięć kilometrów średnicy i około trzydzieści pięć wysokości... - Forn Dodonna nieznacznie pobladła słysząc dalsze słowa, teraz już podenerwowanego podporucznika - Otacza ją dwadzieścia sześć... nie dwadzieścia siedem Niszczycieli Sith oraz niezidentyfikowana ilość myśliwców typu Sith Fighter. Zaraz będzie coś bardziej konkretnego... Sensory wykazują, że jest ich na pewno nie mniej niż... - Fallem głośno przełknął ślinę - półtora tysiąca.

Półtora tysiąca. Gdyby Forn była pilotem myśliwskim zaklęłaby siarczyście, ale jako, że jest admirałem floty Republiki jedynie cicho westchnęła. Nie dość, że wróg posiadał dwadzieścia siedem Niszczycieli, to na dodatek ma prawie dwa razy więcej myśliwców, niż VI Flota - zastanowiła się kobieta - Zadanie będzie o wiele trudniejsze niżeli mógłby zakładać nawet największy optymista, ale nie było niewykonalne. Oczywiście pod warunkiem, iż Gwiezdna Kuźnia nie jest superbronią... czego jeszcze nie da się wykluczyć.

Mapa taktyczna, przed którą stanęła wraz z Vandarem Tokare zamigotała i w jej prawym rogu pojawiło się kilkadziesiąt czerwonych punktów, oznaczających Niszczyciele Sith, oraz jeden duży trójkąt, przedstawiający Kuźnię. Po lewej stronie natomiast pulsowały błękitnym światłem symbole jednostek Republiki, a konkretnie osiem niebieskich kwadracików i okręgów, znaczących grupy bojowe, wydzielone wśród stu pięciu okrętów wojennych VI Floty. Cztery z nich - kwadraty - stanowiły krążowniki Capitol, pogrupowane numerycznie jako Pięć, Sześć, Siedem oraz Osiem po dziesięć każda (prócz Ósmej, gdzie jest ich jedenaście) Resztę - malutkie okręgi - stanowiły fregaty klasy Defender złączone w cztery oddziały o sygnaturze Jeden, Dwa, Trzy i Cztery po szesnaście maszyn jedna.

Dowodzenie poszczególnymi grupami, admirał powierzyła kapitanom najbardziej doświadczonych jednostek, ale cała flota wciąż znajdowała pod bezpośrednimi rozkazami Dodonny. Przed bitwą ustalono, iż nie należy zmieniać szyku floty po wyjściu z nadprzestrzeni, a grupy Siódma i Ósma - ta, w której znajdował się „Savior” - pozostaną za przednim czołem armady, służąc wsparciem, w razie kłopotów jednego z innych oddziałów. Tak więc Piąta i Szósta oraz Trzecia i Czwarta będą tworzyć główne siły uderzeniowe, a grupy Pierwsza i Druga operować będą na skrzydłach flotylli Republiki Galaktycznej.

W każdym bądź razie takie były założenia przed bitwą.

Frn Dodonna pokręciła głową i wsparła ramiona na biodrach.

- Poruczniku Fallem - rzekła po chwili, krótko się namyślając - Proszę podzielić statki wroga na pięć grup po pięć Niszczycieli Sith.

- Tak jest.

Nie minęły trzy sekundy, jak dwadzieścia kilka kropek zmieniło się w pięć na holograficznej mapie. Kobieta błyskawicznie omiotła żółtawą płaszczyznę i od razu spostrzegła nieznaczny ruch po prawej stronie. Prawie natychmiast cztery z czerwonych kropek poczęły bardzo powoli kierować w stronę statków Republiki.

Teraz nie było wątpliwości - zastanowiła się niepocieszona, choć przygotowana na ten moment już od kilkunastu ostatnich dni admirał - Wrogowie nas zauważyli i szykują się do ataku.

- Poruczniku - pani admirał postanowiła, iż nie wolno tracić cennego czasu - Proszę wykryć wektory ruchu okrętów wroga i obliczyć, ile pozostało czasu do kontaktu bojowego. Niech się pan pospieszy. Muszę mieć to wszystko za minutę! Poza tym... proszę, żeby poinformował mnie pan, gdyby zdarzyło się coś niezwykłego w okolicy.

- Tak jest, pani admirał! - podporucznik Fallem ochoczo zabrał się do pracy i jego dłonie w oka mgnieniu przebiegały po klawiaturze, niczym starożytny skoczek Xassi z Coruscant.

Tymczasem Dodonna zwróciła się do sektora, zajmowanego przez łączność.

- Poruczniku Regarde. Wypuścić wszystkie eskadry Republic Fighterów. Reszta myśliwców niech ustawi się za Grupą Siódmą i Ósmą.

- Tak jest, pani admirał.

Vandar Tokare nagle poruszył się niespokojnie, czym zasłużył sobie na skupienie na nim uwagi zaniepokojonej Dodonny, spotęgowane jeszcze gwałtowniejszym zamknięciem się zielonych powiek mistrza Jedi.

- Mistrzu Vandar?

- Musimy skontaktować się z „Ebon Hawk’iem” - oczy Tokare’a otwarły się powoli - Stało się coś niedobrego.

Admiral poważnie skinęła głową i ponownie skierowała spojrzenie na lewy bok mostku.

- Sensory: czy widzicie gdzieś w pobliżu „Ebon Hawk’a”?

Podporucznik Fallem, niczym w transie pokręcił głową i skinął głową na partnera, siedzącego obok niego.

- Kyle?

- Nic nie ma, pani admirał - zawiadomił drugi osobnik, do którego zwrócono się imieniem Kyle, przebiegając oczami po swoim monitorze - Być może znajduje się poza zasięgiem naszych sensorów...

- Niedobrze - Forn Dodonna popatrzyła znacząco na mistrza Vandara, który znowu przymrużył oczy. W końcu kobieta wzruszyła ramionami - Szukajcie dalej. Minęło wprawdzie kilka dni od wysłania wiadomości, ale on musi tu gdzieś być...

- Może jest na tamtej planecie, pani admirał... - zaproponował żołnierz, wywołując zdziwienie na twarzy dowódcy floty.

- Jakiej planecie?

Tym razem wielkie zaskoczenie odmalowało się na obliczu Kyle’a. Po chwili niepewnie wskazał kciukiem jakiś punkt za transparistalowym iluminatorem statku.

Zmarszczywszy brwi, Forn popatrzyła w tamtym kierunku. Jej czoło szybko się rozpogodziło w grymasie zdumienia, gdy faktycznie ujrzała malutką, zielono-błękitną planetę, otoczoną dwoma księżycami, majaczącą daleko po lewej stronie armady Republiki. Ciekawe i z drugiej strony dziwne, że jej wcześniej nie zobaczyła - pomyślała i ponownie zwróciła swoją uwagę w kierunku sekcji komunikacyjnej.

- Łączność: nakierujcie część swoich systemów na tamtą planetę. Chcę, aby zaraz wysłano statek zwiadowczy na jej orbitę - kobieta na moment przerwała, gdyż wpadł jej do głowy pewien pomysł; trochę ryzykowny, ale w tym wypadku wart wypróbowania - Spróbujcie nawiązać kontakt z „Ebon Hawk’iem” na paśmie Zeta-X4.

- Ależ, admirale... - obruszył się natychmiast porucznik Regarde, ale admirał przerwała mu zdecydowanym ruchem prawej dłoni.

- Wykonać, poruczniku. Wiem, że Sithowie mogą się o tym dowiedzieć, ale nie mamy innego wyboru - natychmiast pospieszyła z wyjaśnieniami do Vandara - To sekretna częstotliwość i Carth Onasi na pewno będzie wiedział, że to właśnie my próbujemy się z nim skontaktować. Ma olbrzymi zasięg... ale problem w tym, że bardzo łatwo ją rozszyfrować.

Starając się zachować względny spokój zarówno duszy jak i ciała, Forn zerknęła na swój chronometr. Właśnie minęli względnie bezpieczne tereny i flota znajdowała się dokładnie tam, gdzie powinna. Czas, aby Imperium Sith poznało, czym jest flota Republiki.

- Mostek: proszę skalibrować prędkość na bojową.

- Tak jest.

Zanim Dodonna wypowiedziała kolejny rozkaz, dobiegł ją głos Fallema:

- Mam już wszystko, pani admirał: z naszą i ich prędkością do kontaktu bojowego okrętów wojennych pozostało dziewiętnaście minut i trzydzieści osiem sekund. Jeżeli Sithowie właśnie wypuścili swoje myśliwce, to te napotkamy za cztery i pół minuty. Chyba, że wyślemy na przechwycenie nasze... wtedy będą jakieś dwie minuty.

- Doskonale, poruczniku - pochwaliła żołnierza, samej nabierając większej pewności - Łączność: wyślijcie wiadomość do wszystkich eskadr w przestrzeni. Za dziesięć sekund wszystkie ustawią się w szyku bojowym i z pełną prędkością ruszą w kierunku Sith Fighterów.

- Tak jest.

Zadowolona z szybkości wydawanych przez jej ludzi poleceń, kolejny raz zwróciła się do podporucznika Fallema.

- A co z tymi wektorami?

- Dziesięć Niszczycieli leci w stronę Grupy Czwartej, jedenaście w kierunku Piątki, a pozostałe sześć jednostek pozostaje na... hm... orbicie Gwiezdnej Kuźni... to znaczy w jej pobliżu - oczy żołnierza na moment zwęziły się w cienkie szparki i niespodziewanie rozszerzyły, spoglądając na ekran - Pani admirał! W naszą stronę leci prawie tysiąc Sith Fighterów!

- W takim razie miejmy nadzieję, że nasi piloci dobrze wykonają swoją cześć zadania, poruczniku - co będzie trudne, jeżeli wróg ma ponad dwukrotną przewagę, dodała w myślach Forn Dodonna, uśmiechając się blado i wpatrując się po kolei w twarze członków swojej załogi. Usatysfakcjonowana zauważyła, że na żadnej z nich nie ma oznak niepokoju; co więcej każda z nich zachowuje całkowitą koncentrację. Obawiała się jedynie, na jak długo tej koncentracji i spokoju starczy - W przeciwnym razie, będziemy mieli naprawdę ciężki orzech do zgryzienia.

Forn przez chwilę krótką jak mignięcie powieki obserwowała chmurę Republikańskich maszyn, które śmignęły za iluminatorami, rzucając się przed siebie z pełną mocą silników niczym rozszalałe stado reeków. To właśnie te myśliwce miały zdobyć tak potrzebną przewagę w przestrzeni - Dodonna zamyśliła się - I to właśnie przez to, te myśliwce mają dzisiaj najtrudniejsze zadanie do wykonania.

Co bynajmniej nie znaczy, że reszta będzie miała łatwiej.

Admirał VI Floty Republiki Galaktycznej odwróciła głowę do holograficznej mapy i zerknęła na pozycje wrogów. Przy okazji, ku swemu zadowoleniu wychwyciła, iż Fallem zaznaczył na niej kolejne kilkadziesiąt czerwonych punktów, niewątpliwie przedstawiających całe skrzydła myśliwców przeciwnika.

- Łączność: wszystkie okręty mają pozostać na swoich pozycjach. Proszę też wysłać wszystkie dane na statki dowodzenia poszczególnych oddziałów. Kiedy zacznie się walka, mają otrzymywać je na bieżąco.

- Tak jest, pani admirał.

- To samo ma działać w drugą stronę. Dowódcy okrętów dowodzenia mają natychmiast przekazywać wszelkie dane o stratach i postępach. Proszę meldować o nich... co dwie minuty.

- Tak jest.

- Niech Grupy Druga, Czwarta i Szósta przytrzymają niszczyciele lecące w ich stronę. Jedynka, Piątka i Trójka zajmą się resztą.

Siódemka i Ósemka pozostają na miejscu... - admirał westchnęła bezgłośnie, później biorąc głęboki wdech - I jeszcze jedno, poruczniku... proszę powiedzieć, że admirał Dodonna życzy wszystkim powodzenia i... Niech Moc będzie z nimi.

- Oczywiście, pani admirał - rzucił krótko Regarde, posyłając dowodzącej flotą przyjazne, acz udręczone spojrzenie.

Forn skinęła głową w podzięce, nagle uświadomiwszy sobie, że tak naprawdę nie ma już żadnych rozkazów do wydania. Wszystko, co było do zrobienia w tej chwili, zostało zrobione. Teraz można jedynie czekać na dalszy rozwój wypadków... i liczyć na duże szczęście.

Mistrz Tokare smutno popatrzył w oczy kobiety.

- Moc będzie potrzebna nie tylko im, ale i nam, admirale.

Dodonna obrzuciła Jedi równie zbolałym i ponurym wzrokiem, który przed sekundami posłał jej porucznik Regarde.

- Oby była, mistrzu Vandar - z piersi kobiety wyrwało się nie tylko głośne, ale i bolesne westchnienie - Oby tylko była.

Zarówno pani admirał, jak i Tokare odwrócili się w stronę przednich iluminatorów, spoglądając daleko za ostatnie jednostki Grupy Czwartej, VI Floty Republiki. Nim minęło kilka krótkich chwil, w odległej przestrzeni został wystrzelony pierwszy laserowy promień tej bitwy. Po paru sekundach myśliwce Republiki wymieszały się z Sith Fighterami i rozgorzała prawdziwa walka.

Forn zwróciła głowę na postać Vandara.

- Zaczęło się.

Mistrz Jedi jedynie smutno pokiwał głową.



Rozdział V - Ostatnia Bitwa


**********

- Zaczęło się!

Lepiej nie można było tego powiedzieć - pomyślał cierpko Arun Radena, przyglądając się z daleka walce, toczonej przez pilotów Republiki. Bardzo nierównej walce, jeżeli chodzi o uściślenie. Chociaż Republic Fightery były szybsze, zwrotniejsze i miały lepszych pilotów z większą od Sithów motywacją, to jednak nie wystarczyło na prawie dwukrotną przewagę, którą niewątpliwie posiadali ich wrogowie. Nie wróżyło to nazbyt dobrze...

Rzecz jasna początkowo bezkonkurencyjnie wygrane przypadały Republice, której statki zgrabnie eliminowały nieco toporne Sith Fightery, lecz z każdą sekundą sytuacja na polu bitwy pogarszała się dla Republic Fighterów. Smukłe myśliwce co chwila wybuchały w kulach ognia jeden po drugim, rażone przez szkarłatne pociski Sithów. Wprawdzie Arun wiedział - wystarczyło popatrzeć na słabo widoczne obiekty, powoli przybliżające się w kierunku floty Republiki - jaki jest plan admirał Dodonny, ale nie mógłby powiedzieć, że go popiera. Wysłanie myśliwców wprost na dwukrotnie liczniejsze siły równało się samobójstwu. Nie znał opinii admirał floty, ale przypuszczał, że Dodonna doskonale wie, iż dopuszczenie Sith Fighterów w pobliże Capitolów i rozpoczęcie walki koło tychże, byłoby jeszcze lepszym sposobem na jego popełnienie.

Jednak sfrustrowany bezsensowną bezczynnością, Radena nie mógł być tego taki pewien. Ściągnięcie Sithów pod samiutką flotę wcale nie było takim złym pomysłem, biorąc pod uwagę moc działek laserowych wrogich maszyn oraz brak cięższej broni, właściwie niezbędnych przy ataku na jakiekolwiek duże jednostki.

Teraz wszakże plan pani admirał nawalił i przytłoczeni hordami wrogów, piloci Republiki tracili statek po statku, starając się wprawdzie by w zamian wrogowie otrzymywali to samo; niewiele to wszakże pomagało wyrównać stosunek sił.

Arun znacząco pokręcił głową - jego koledzy właśnie ginęli, a on nic nie mógł na to poradzić i na dodatek musiał tu siedzieć, pilnując tyłka jakiemuś krążownikowi... - Radena zaczerpnął powietrza w płuca i wypuścił je z cichym sykiem, uświadamiając sobie przy tym, iż dokładnie tak samo, a może nawet gorzej musieli się czuć inni piloci, nie biorący udziału w walce - Paranoja i totalna głupota, a przy tym pozbawianie się w wyjątkowo nieodpowiedzialny sposób szans na wygranie całej tej bitwy... - Arun jeszcze raz odetchnął i po chwili zreflektował się, marszcząc brwi - Admirał Forn Dodonna jest doświadczonym i zahartowanym w boju dowódcą. Ktoś taki jak ona, nie popełniłby tak wielkiego błędu, niepotrzebnie wysyłając myśliwce. Być może to jedynie jakaś wyjątkowo ryzykowna taktyka, a może po prostu admirał wie coś, o czym mistrz nie mógł wiedzieć.

Nie zmienia to jednak faktu, iż bitwa tocząca się daleko przed jego szwadronem szybko zamieniła się w pogrom jednostek Republiki.

Radena spojrzał na swój chronometr, nieubłaganie wskazujący, że od pierwszego ataku minęły trzy minuty i niezauważalnym ruchem dłoni włączył komunikator, nastawiony na częstotliwość wspólną dla całej eskadry. Z ogromnym zdumieniem i jeszcze większym zaniepokojeniem, zorientował się, że słyszy jedynie cichy szum... i nic więcej.

Bardzo niedobry znak.

- Nie mają szans... - powiedział w pewnej chwili Kazzanjian, człowiek z Taanab, kończąc ciężką ciszę. Znamiennym było, iż nawet nie próbował on ukryć niewypowiedzianej trwogi w głosie.

- Nie gadać, Niebieski Dziewięć - błyskawicznie odpowiedział Radena, mimowolnie wyczuwając, że po jego eskadrze przelała się olbrzymia fala strachu i niepewności, przekraczająca wszystkie inne uczucia. Jego podwładni może i byli doskonale przygotowani fizycznie i psychicznie, ale wątpił, czy cokolwiek jest w stanie uodpornić człowieka, gdy widzi takie sceny. Katorgą dla każdego pilota było patrzenie jak ich koledzy, a niekiedy i przyjaciele padali jeden po drugim, a tymczasem nie można było nic zrobić, by wspomóc swoich. Sam doskonale znał to uczucie, przelewające się zawsze w podobnych sytuacjach, którego tłumienie w gruncie rzeczy oznaczałoby tłumienie własnego człowieczeństwa.

- Dowódco... - rzekł po sekundzie Nawe Cor głosem, w którym przebrzmiewała błagalna nutka - Czy nie powinniśmy coś zrobić? Oni tam zginą...

- Wiem, Jedenastka - westchnął nieznacznie mistrz, starając się mówić łagodnie - Mnie też się to nie podoba, ale my mamy swoje rozkazy i musimy się ich trzymać. Zresztą, nawet gdybyśmy włączyli się do walki, nic by to nie pomogło naszym...

- Oczywiście, dowódco - odparł zupełnie bez przekonania, choć ze znacznie większym zrozumieniem.

- Nie martwcie się, Niebiescy - powiedział z przekonaniem i wiarą spokojny, i zawsze roztropny pilot z Coruscant Baar, o oznaczeniu Niebieski Trzy - Admirał Forn Dodonna wie co robi.

Niewątpliwie wypowiedź ta trochę zmieniła stan umysłowy jego eskadry na lepszy, ale niewystarczająco, by choćby stoczyć pojedynek z ich pesymistycznymi myślami.

Radena dwukrotnie skinął głową.

Chciałby mieć taką pewność, jaką ma Baar.

**********

Admirał Forn Dodonna przyglądała się odległej potyczce z mocno zaciśniętymi zębami i stalową maską na twarzy.

Jej myśliwce przegrywały sromotnie i już nie było nadziei, ze długo utrzymają swoją pozycję. Popełniła ogromny błąd, nie doceniając wroga. Przeogromny błąd i należało coś zrobić, zanim zamieni się on w totalną katastrofę. I to natychmiast.

Dodonna odwróciła się gwałtownie i szybkim krokiem dopadła do mapy holograficznej, przed którą niezmiennie stał mistrz Vandar Tokare.

- Poruczniku Fallem, proszę o raport. O wszystkim - powiedziała, wpatrując się ze zmarszczonym czołem w cztery czerwone trójkąciki wrogich okrętów i właśnie zanikający kształt niebieskiej kropeczki, oznaczającej całe skrzydło myśliwskie Republikańskich maszyn.

Trudno było pogodzić obowiązki dowódcy floty z jednoczesną rozpaczą, gdy ginęli żołnierze przez nią przywodzeni. Na całe szczęście Dodonna nie dawała jej dojść do siebie na tyle, żeby przeszkadzała jej w wykonywaniu swoich powinności wobec podwładnych.

- Pozostało osiem minut i cztery sekundy do kontaktu bojowego... nasze sensory wykazują również, że naszych statków zostało... - twarz porucznika zauważalnie pobladła, ale po wyczytaniu dalszej kolumny liczb, żołnierz pozwolił sobie na nikły uśmiech - ... około czterystu czterdziestu i najwyżej siedemset Sith Fighterów.

Dodonna zdumiała się mocno, natychmiast marszcząc brwi. Przecież na własne oczy widziała, jak olbrzymie straty poniosły myśliwce Republiki! Tymczasem dane całkowicie temu zaprzeczały - Bardzo dziwne... - zastanowiła się - Albo nasi piloci są wyjątkowo dobrzy, albo tamci są do niczego... albo... - Forn zastanowił się i nagle do jej głowy wpadło bardzo proste wyjaśnienie tej zagadki; nieprawdopodobne, ale jak najbardziej możliwe.

Admirał podbiegła do przedniego iluminatora, kierując tym na siebie wzrok co najmniej połowy obecnych na pokładzie mostka osób.

Przez chwilę krótką jak wystrzał z turbolasera, kobieta uważnie przyglądała się poczynaniom Sith Fighterów i to wystarczyło, aby utwierdzić ją w swoich przekonaniach.

- Jak mogłam tego nie zauważyć... - cicho stwierdziła i raptownie zwróciła się w stronę sekcji łączności.

- Wszystkie Crusadery i pozostałe nie walczące dotąd eskadry mają się skierować prosto na tamte Sith Fightery! I to jak najszybciej, poruczniku!

- Tak jest, pani admirał - łącznościowiec zrobił, co trzeba, ale nie mógł powstrzymać dziwnego spojrzenia, które dyskretnie skierował na kobietę.

Dodonna zwróciła głowę z powrotem ku przedniemu iluminatorowi.

**********

- Słyszeliście Niebiescy? Maksymalna prędkość! Utrzymać formację delta - Arun Radena głęboko odetchnął i pchnął przepustnicę do oporu. Pojazd natychmiast wystrzelił jak z działa i wiedziony wprawną dłonią mistrza Jedi, ruszył wprost na swój cel: kłębowisko setek maszyn i przecinających przestworza różnobarwnych wiązek laserowych.

Jego eskadra błyskawicznie przybliżyła się do owego „kłębowiska” na taką odległość, iż dowódca był już w stanie rozpoznać smukłe sylwetki walczących ze sobą Republic i Sith Fighterów. Te ostatnie, będące podstawową jednostką Imperium Sith składały się z podłużnego kokpitu z czarną owiewką, na którego końcu umiejscowiony był pojedynczy silnik oraz dwóch rozkładanych ośmiokątnych skrzydeł, zaczepionych podłużnymi wspornikami do kadłuba, na których zamontowane stały dwa działka laserowe, stanowiące jedyną broń maszyny; podobnie zresztą jak u jego odpowiednika po stronie Republiki.

Niespodziewanie z drugiego komunikatora - dla odmiany zmontowanego na pulpicie - wydobył się zgiełk trudno rozpoznawalnych odgłosów. Słysząc to Radena pomajstrował coś przy nim i po chwili urządzenie pominęło cały ten rumor przekrzykujących się żołnierzy i poczęło wychwytywać jedynie głosy pilotów-dowódców, znajdujących się najbliżej jego eskadry.

Kiedy do walki pozostało dwadzieścia parę sekund, rycerz sięgnął do małego przełącznika na konsolecie i trąciwszy go, aktywował tarcze ochronne myśliwca. Dopiero wtedy postanowił, ze czas zastanowić się nad strategią.

- Klucz Pierwszy i Drugi - powiedział po krótkiej chwili przez komunikator - Najpierw ładujemy na pałę w Sithów, potem próbujemy celować, a na koniec lecimy wspomóc skrzydło porucznika Harra. Klucz Trzeci ma nas osłaniać... zrozumiano Dwunastka?

- Tak jest, dowódco - odrzekł niechętnie Bladee, Kel-Dorianin aż za bardzo znany z porywczości, dziwnych pomysłów i szaleńczych ataków na wroga, które najczęściej kończyły się olbrzymimi stratami po obu stronach. Z tego też powodu Radena wiedział, że należy go trzymać na krótko.

- Nie obierajcie taktyki jeden na jednego; po prostu walcie we wszystko, co nie jest Republic Fighterem bądź Crusaderem - mistrz pomyślał, że czas na rozmowę i wydawanie instrukcji właśnie się skończył, lecz dodał jeszcze jedno zdanie - Pamiętajcie: żadnych bezsensownych rajdów i akcji w stylu kapitana Wartha.

Rycerz uśmiechnął się lekko, słysząc cichy odgłos śmiechu jego podwładnych; uwaga o kapitanie Warthu zawsze działa - pomyślał usatysfakcjonowany Arun i widząc, że do odległości gwarantującej w miarę wysoką skuteczność strzału pozostało zaledwie pięć sekund, obrał sobie na celownik skupisko maszyn wroga po prawej stronie zawieruchy, które to najwyraźniej zorientowały się o przybyciu odsieczy. Jedi zdążył jeszcze ustawić pełnię mocy tarcz na przód, po czym jego maszyna bluznęła zielonymi pociskami prosto w sam środek nowo powstającej formacji wroga. Ułamek sekundy później posypały się błyskawice reszty jego eskadry.

Pierwsza seria mistrza Jedi dosłownie rozerwała na strzępy Sith Fightera, który eksplodował w efektownej kuli ognia, natychmiast wessanej przez lodowatą próżnię. Druga pozbawiła lewego skrzydła następną maszynę, która przekoziołkowała i zniknęła w oślepiającym błysku, dodatkowo przestrzelona przez jednego z pilotów Republiki. Trzecia salwa jedynie zahaczyła o prawe skrzydło kolejnego przeciwnika, lecz mijając go, wbiła się w podłużny kokpit drugiego pojazdu, nieroztropnie lecącego tuż za nim.

I choć Arun nie miał pojęcia ile myśliwców przeciwnika strącili piloci jego eskadry, to na pewno musieli oni wyrwać porządną dziurę w jednostce, gdyż wywołało to natychmiastową odpowiedź Sithów w postaci jeszcze większej nawałnicy czerwonych promieni.

- Unik! - z całej siły wykrzyknął, ale było już za późno. Arun pociągnął ster ku sobie i przeleciał ponad przeciwnikami, szczęśliwie mijając wszystkie pociski. Niestety kątem oka spostrzegł znikający właśnie w obłoku ognia Republic Fighter. Nie zastanawiając się na razie nad stratami, Radena błyskawicznie wykonał ciasną pół-pętlę i znalazł się tuż za ogonem aż trzech maszyn. Wprost nie wierząc głupocie pilotów Sith, mistrz Jedi strącił jedną serią wszystkie Sith Fightery, które, jeden po drugim zamieniły się w drobny pył. Kręcąc głową, przesunął tarcze na tryb standardowy.

- Meldujcie!

- Dziewiątka i Jedenasta zniszczeni - Bladee odezwał się ciężkim głosem przefiltrowanym przez maskę i komunikator; głosem, w którym nie było ani krzty żalu, czy niepokoju.

- Szósty nie żyje, a Piątka lekko oberwał - zakomunikował dowodzący Kluczem Drugim Jon Black z Naboo.

Po wprowadzeniu swojego myśliwca w ostry prawy wiraż, rycerz zobaczył mijający go o kilkanaście centymetrów czerwony promień lasera i zacisnął zęby. Nie dość, że stracili Kazzanjiana, Core’a i Phantiego, to jeszcze na dodatek jakiś Sith uczepił się jego ogona!

Radena zrobił dwa uniki i gwałtownie położył pojazd ostro na lewe skrzydło, po czym odbił w dół, w zadziwiająco łatwy sposób pozbywając się wrogiego statku. Coś jest nie tak z tymi Sithami... - zastanowił się Arun, lecz nim dokończył swoją myśl, zauważył jakiegoś Republic Fightera, do którego doczepili się dwaj Sithowie. Jedi przyciągnął do siebie przepustnicę i wprowadził maszynę w wąski skręt na lewo tak, że znalazł się dokładnie za oboma nieostrożnymi myśliwcami. Jeden z nich natychmiast wykonał gwałtowny wiraż w bok i znikł z pola widzenia mistrza Jedi. Arun namierzył więc drugą maszynę i trzykrotnie nacisnął spust. Pierwsze dwie wiązki wbiły się dokładnie w sam środek czarnego kokpitu, odrywając oba skrzydła od kadłuba, następna para dokonała ostatecznego dzieła zniszczenia, zaś trzecia salwa przeleciała jedynie przez chmurę rozżarzonych szczątków wrogiego statku.

Radena pociągnął ster ku sobie i zakończył szeroką pół-pętlę, wykręciwszy pół beczki.

- Czas zobaczyć, co jest grane - mruknął cicho, wysyłając swoje myśli w kierunku najbliższego Sith Fightera. Przechylając ster w prawo i podążając za natrętem, strzelającym bardzo niecelnymi seriami w jakiegoś Republic Fightera ze zdumieniem spostrzegł, że nie wyczuwa niczego; w kokpicie pojazdu wroga najzwyczajniej w galaktyce... nie było nikogo. Ale za to na pewno jest Coś. A tym czymś mógł być jedynie...

- Niebiescy! Przegrupować się w trzy klucze po trzy maszyny... - Jedi właśnie w tym momencie spostrzegł szansę zadania naprawdę silnego ciosu przeciwnikom - Lecimy na wrogą formację, ruszającą się kursem 10-48 - oddział pojazdów wroga, który wskazał swoim żołnierzom, a składający się z co najmniej trzech eskadr, jeszcze nie brał udziału w walce i kursem przechwytującym kierował się wprost na odsłonięty bok gigantycznego kłębowiska, dotychczas opanowany przez Republikę - Nie martwicie się ich ilością - rzekł ponuro - Te Sith Fightery sterowane są przez automaty.

- Automaty? - niemal wypluł te słowa Jekal - Roboty? My tu giniemy, a ci wysłali na nas chrzanione blaszaki?!

- Spokój, Piąty. Nie tylko ciebie to denerwuje; to typowa zagrywka Sithów. Najpierw uderzamy całą eskadrą, potem bierzemy sobie po jednym i po kolei rozwalamy. Walimy na nich z pełną prędkością. Zrozumiano?

- Tak jest, dowódco.

- Dowódco, tu Siódemka - odezwał się nagle Jon Black - Piątka i Ósemka nie mogą dołączyć; mają czterech na celowniku.

- Przyjąłem, Siódmy.

Arun pokręcił głową; będzie problem. Tylko siedem maszyn... - rycerz skrzywił się nagle, wprowadzając swoją maszynę w obszerną beczkę. Chwila krótkiej nieuwagi nieomal kosztowała go utratę tarcz, gdy cała burza rubinowych strumieni energii przecięła przestrzeń tuż obok smukłego myśliwca. Mistrz Jedi skupiony na przyrządach myśliwca, kątem oka wychwycił nadlatujące z prawego boku Sith Fightery, które najwyraźniej zainteresowały się jego okrojoną eskadrą.

- Dowódco, widzę trzech na 5-13 - zakomunikował szybciej niż błyskawica Bladee - Eliminujemy?

- Zaprzeczam Dwunastka - Radena instynktownie obliczył odległość pomiędzy Niebieskimi, a ich celem - Lecimy zgodnie z planem.

- Przyjąłem - żal i rozczarowanie w głosie Kel-Doriana były wręcz zaraźliwe i Jedi przyłapał się na tym, że rozmyśla, czy nie odwołać poprzedniego rozkazu i strącić trzech natrętów. Podświadomość podpowiadała mu jednak, że z planu zaskoczenia wroga byłyby nici.

W kąciku ust Aruna zagościł na chwilę przelotny uśmiech. Od zawsze wiedział, że rasę Kel-Dor cechuje wrodzona wojowniczość i zarazem małomówność, niekiedy wręcz przeplatana z roztropnością i rozwagą, a wszystko to wzmocnione ich tajemniczością. I w tym względzie Bladee również się nie wyróżniał. Rycerz westchnął cicho, powracając do rzeczywistości - Jeszcze tak wiele nie wiem o tylu rasach Znanej Galaktyki...

Niestety, odciągnięty myślami o tym, o czym myśleć w takim momencie nie powinien, za późno dostrzegł wyraźnie wysuwającą się przed całym szwadronem Republiki sylwetkę Republic Fightera. Niewątpliwie należał on do Barabela Rica Mullaca, gdyż jego zmodyfikowanej maszyny nie dało się pomylić z żadną inną.

- Dwójka! - zakrzyknął do komunikatora - Wracaj do szyku!

- Spokojnie, dowódco! - zasyczał w odpowiedzi wielki gad - Wiem, co robię!

Problem w tym, że właśnie nie wiesz! - mistrz przeklął w duchu zapał bojowy Barabela, ale błyskawicznie zrozumiał, że nie zdoła odwieść od swojego zamiaru obcego. W takim nastroju Mullac nie usłuchałby żadnego rozkazu, a o dogonieniu go nie było mowy. Ric zdecydował się na samobójcze rozwiązanie w stylu swojej rasy i raczej nic go nie powstrzyma od wprowadzenia swoich zamiarów w życie.

Jedyne, co można teraz zrobić - pomyślał ponuro - To życzyć mu szczęścia.

Pozbywając się niespokojnych myśli, Arun Radena prędko przełączył pełnię mocy na przednie tarcze ochronne i delikatnym, acz szybkim ruchem dłoni, zaczął wykręcać długą śrubę, której koniec zwieńczony był w samym środku gromady wroga.

Dokładnie w starannie obliczonym momencie - zanim którykolwiek z automatów siedzących za sterami Sith Fighterów, zdołał zareagować na nowe zagrożenie w postaci Rica Mullaca - mistrz mocno zacisnął palec na spuście drążka sterowniczego. Maszyna objęta niesamowitą wręcz rotacją, bluznęła zielonkawym ogniem w najbliżej lecące statki Sithów.

Pierwszy myśliwiec nieprzyjaciela dosłownie rozpadł się na kawałki, trafiony całą serią szmaragdowych pocisków, a drugi, zaliczając trzy strzały, zawirował i zakończył swoje istnienie w kuli oślepiającego światła. Kolejny stateczek, skoszony strumieniami plazmy jego i jeszcze czyjegoś myśliwca, zatrząsł się i eksplodował, zamieniając się w miniaturową supernową.

W czasie całego tego rajdu, zwieńczonego efektownym i śmiercionośnym wirażem w prawy bok, kątem oka zobaczył spektakularną eskapadę Mullaca i jej raptowny koniec. Wojowniczy Barabel wpadł swoim myśliwcem w sam środek skrzydła wrogów, niszcząc lub uszkadzając po drodze prawie siedem Sith Fighterów i zakończył wypad idealnym i najciaśniejszym nawrotem, jaki kiedykolwiek widział Radena. Chwilę później wszystkim, co pozostało po pilocie były rozsiane na wszystkie strony szczątki republikańskiego myśliwca, gdy zimnokrwisty gad został zalany falą szkarłatnych błyskawic z działek Sithów.

- Dwójka przepadł - mruknął bezgłośnie lider Niebieskich, z trudem przełykając ślinę przez ściśnięte gardło. Ric Mullac zginął jak bohater... ale poszło to na marne. Więcej dokonałby jako żywy, a nie umarły. Nie powinienem był mu pozwolić na tą akcję! - Radena od razu odrzucił tą niedorzeczną myśl. Czas na rozgoryczenie przyjdzie później - pomyślał niespokojnie - Jeżeli w ogóle będzie jakieś później...

Arun Radena zmniejszył ciąg do pięćdziesięciu procent i wyprowadził gładkie półtorej pętli, dzięki której znalazł się tuż za resztkami rozbitego i rozproszonego już skrzydła myśliwskiego Sithów. Zdumiony liczbą zniszczonych wrogów, która mieściła się w przedziale od piętnastu do dwudziestu pojazdów, a także - co było ewenementem - małą liczbą utraconych w rajdzie pilotów, znowu pchnął manetkę akceleratora do oporu i naprowadził na celownik jakiegoś Sith Fightera.

Nim jednakże nacisnął spust, myśliwiec - ku konsternacji Radeny - zsunął mu się z linii ognia, robiąc gwałtowny zwrot i półtorej beczki. Zdumiony sztuczką automatu i swoją arogancją, z wielkim trudem umknął błyskawiczną świecą w górę trzem parom czerwonych boltów, które ułamek sekundy wcześniej wystrzelił obcy pojazd. Sith Fighter mignął w bocznym iluminatorze i Arun wykonał równie gwałtowny nawrót, co jego przeciwnik, tak, że momentalnie znalazł się z powrotem za wrogiem.

Mimo wszystko - tym razem dużo bardziej przygotowany na nieobliczalny wybieg droida sterującego Sith Fighterem - kolejny raz dał się wymanewrować, gdy maszyna wykonała ekstremalnie ciasny wiraż w lewy bok i w sekundę później ostro odbiła w prawo, w ten sposób, że rycerz Jedi raptownie zgubił Sitha. Na nieszczęście myśliwiec przeciwnika wparował się idealnie pomiędzy dwoma statkami Republiki, kończąc to wszystko wystrzeleniem kilku strumieni energii do przodu. Nim Radena zdołał odpowiednio zareagować, znajdujący się na linii ostrzału myśliwca Sith, Republic Fighter wyparował w obłoku białej energii, trzykrotnie uderzony promieniem działek laserowych.

Albo tym pojazdem steruje żywy człowiek, albo droid w środku jest wyposażony w jakieś specjalne oprogramowanie - zastanowił się, zły na własne niedbalstwo - Tak, czy inaczej, teraz nie ma mowy, bym mu darował.

Przelatując tuż obok właśnie zanikającej kuli ognia; ostatniej pozostałości po pilocie Republiki, oddał kilka niecelnych strzałów w kierunku kluczącego i uwijającego się jak w ukropie Sith Fightera. Przeciwnik zdryfował raz w prawo, raz w lewo, aż w końcu zdecydował się na bardzo twardy zakręt w prawy bok, wspomagany beczką. Jednakże Jedi już trzeci raz nie dał się nabrać na ten manewr; zdusił ciąg do połowy i wyprowadził równie cięty wiraż jak Sith, by na bardzo ulotną sekundę wróg znalazł się tuż przed klinowatym dziobem jego Republic Fightera.

Dokładnie wtedy Radena pociągnął za spust, zamieniając maszynę przeciwnika w bezużyteczną kupę złomu, posłaną w nieznane.

Niespodziewanie, tknięty gwałtownym impulsem, Arun mocno szarpnął sterem, co zapewne uratowało go od niechybnej śmierci, kiedy tuż za rufą jego wehikułu przelała się istna burza czerwonawych laserowych błyskawic.

Rycerz zacisnął zęby i wypuścił z płuc powietrze - Ktoś tu się starzeje... - pomyślał i wprowadził swój myśliwiec w szaleńczy korkociąg w tym samym czasie, gdy cały klucz Sith Fighterów wykonał pół pętli i ruszył w pościg za republikańskim pilotem. Właśnie wtedy mężczyzna cos sobie przypomniał...

- Chcecie się zabawić? - Arun złośliwie się uśmiechnął - To niech i tak będzie.

Radena pstryknął przełącznikiem komunikatora, tak by słyszał go tylko Niebieski Cztery - czyli Loogeel Turne, człowiek urodzony na Selonii - wprowadzając Republic Fightera w niezwykle karkołomną serię zwodów i uników, które przeszły w równie brawurowe nurkowanie pomiędzy dwoma jaskrawymi kulami ognia, pozostałymi po wybuchu dwóch Sith Fighterów.

- Czwórka - powiedział wreszcie do komunikatora - Przydałaby się mała pomoc.

- Oczywiście, Dowódco. Niebieski Cztery rusza.

Mistrz Jedi przestawił siłę tarcz ochronnych całkowicie na rufę i widząc iż zgubił zaledwie jednego wroga, łagodnie wyrównał lot, świadom śmigających z tyłu pocisków i pchnąwszy dźwignię przepustnicy do przodu, ruszył w stronę punktu, gdzie znajdowało się największe skupisko pojazdów Republiki i Imperium Sith.

Uważnie - na miarę kogoś, kto jednocześnie musi pilotować statek, bezustannie patrzeć na pulpit sterowniczy, pilnować własnego życia i tak dalej - przyglądał się czemuś powyżej kokpitu swojego myśliwca. Trochę ryzykowny plan... - zastanowił się i wzruszył ramionami - Ale co tam... - Jedi, wiedziony nagłym przypływem poczucia zagrożenia, ściągnął ster ku sobie.

Raptownie maszyna zatrzęsła się potężnie i w nieoczekiwanym popiskiwaniu jakiegoś rytmicznego dźwięku, drążek sterowniczy wyślizgnął się z dłoni rycerza. Na swoje szczęście mężczyzna błyskawicznie z powrotem pochwycił ster i pełen najgorszych przeczuć, wyciął szybką, podwójną beczkę przez lewą burtę. Jedi odetchnął z ulgą, kiedy popatrzył na migoczący żółto-pomarańczowym światłem pulpit. Tuż pod błyskającym światełkiem i napisem force shields Radena ujrzał błyszczące żółcią oznaczenie, głoszące, iż tarcza ochronna straciła zaledwie sześćdziesiąt procent mocy. Dziękując Mocy za jej niebywały przypływ, kątem oka spostrzegł jak Republic Fighter Loogeela Turne’a z pełną prędkością zajmuje poprzednią pozycję dowódcy i lecąc pod kątem prostym do napastników, trzema celnymi seriami z obu działek laserowych unicestwia całą trójkę wrogów.

- Dzięki Czwórka - powiedział Arun, trochę zmęczony wysiłkiem i rzucającym go na wszystkie strony myśliwcem, co było wywołane kompensatorem ustawionym na jedną dziesiątą ciążenia... i chyba nie tylko tym. Rycerz uśmiechnął się do siebie - Chyba faktycznie się starzeję...

- Tak przy okazji: doskonała robota.

- Zawsze do usług, Dowódco - odparł radośnie Turne.

Dokładnie w momencie, gdy Radena miał zamiar wykonać szybki nawrót i powrócić do boju, jego oczy przykuły uwagę na czymś innym. Mistrz Jedi zaśmiał się cicho, znowu zmieniając częstotliwość komunikatora na wspólną dla całego szwadronu. W przednim iluminatorze oczy jego zobaczyły bowiem bardzo wiele maleńkich punkcików, błyszczących metalicznym blaskiem. Punkciki te mogły oznaczać jedynie jedno: do walki wkraczają ciężkie myśliwce uderzeniowe, Crusadery.

Nieoczekiwanie z komunikatora w jego hełmie wydobył się zniekształcony kobiecy głos, należący do admirał floty Forn Dodonny.

- Do wszystkich myśliwców: natychmiast wycofać się! Powtarzam: natychmiast wycofać się!

Rycerz zmarszczył brwi, lecz natychmiast rozpogodził swoje oblicze, uśmiechając się szeroko. Jak mogłem wątpić w Dodonnę... - wzruszył ramionami Jedi - ... przecież to było tak oczywiste.

- Słyszeliście Niebiescy? Zabieramy się stąd! - powiedział głośno do komunikatora, krótkim, acz zdecydowanym ruchem lewej dłoni przesyłając całą energię z dwóch działek laserowych wprost do pojedynczego silnika firmy Koensayr. Nagły skok prędkości aż wcisnął pilota w fotel, który na chwilę skoncentrował się na obliczeniach. Niestety bardzo szybko przerwał je zdezorientowany głos Jekala:

- Dowódco, dlaczego mamy się wycofywać...

- Pomyśl Piątka! - błyskawicznie odrzekł Arun, zastanawiając się dlaczego akurat jemu musiał się trafić Jekal...

W ten właśnie sposób, kręcąc powolny korkociąg, nim się obejrzał, doładowany dodatkową porcją mocy napęd wyniósł go poza obręb toczonych jeszcze przed paroma sekundami walk i wraz z falą innych Republic Fighterów sunął z powrotem ku głównym okrętom VI Floty Republiki Galaktycznej.

W mgnieniu oka masywne Crusadery minęły całą flotyllę smukłych myśliwców i bez zastanowienia runęły na całkowicie zdezorientowane stateczki Sithów, pilotowane wszakże przez automaty, zupełnie nie zaprogramowane na taki rozwój wypadków. Bez większego sensu zbiły się w ciasną gromadę, niczym ogłuszony rój owadów. Jedynie część z Sith Fighterów - zapewne tych wyposażonych w droidy o ulepszonym oprogramowaniu - ruszyła za Republic Fighterami, a nawet parę z nich strąciła.

Nagle ponownie odezwała się admirał Dodonna:

- Do wszystkich myśliwców: Wracajcie teraz na pole walki i wyeliminujcie wszystkich przeciwników, którzy pozostaną po Crusaderach.

- Z największą przyjemnością - mruknął Radena, wykonując idealną pół pętlę, skończoną dwiema beczkami - Niebiescy: meldować się!

- Klucz Drugi stracił Czwórkę - oznajmił Jon Black, u którego chyba najbardziej zaznaczył się nienajlepszy nastrój - Nie zdążył wyrobić na czas...

Radena zdołał jedynie sztywno kiwnąć głową. Loogeel Turne nie żyje. To już piąty Niebieski. Ile jeszcze będzie nas musiało zginąć, aby osiągnąć cel tej przeklętej bitwy? Ile jeszcze lojalnych obywateli Republiki Galaktycznej straci życie w obronie wolności? Arun pokręcił głową, wydając z siebie zduszony odgłos - Zbyt wielu, by dało się ich zliczyć. Zbyt wielu...

- Klucz Trzeci w komplecie - chłodno wyartykułował Bladee, przerywając jego mroczne zamyślenie.

- Doskonale - skwitował, mijając się z prawdą Radena, przesuwając moc tarcz na dziób, i doprowadzając energię z powrotem do działek laserowych - Zacieśnić szyk i dostosować prędkość do Crusaderów; robimy wszystko tak, jak kazała nam admirał Dodonna, zrozumiano?

- Tak jest, Dowódco.

- To bardzo dobrze...

Pięciu Niebieskich nie żyje, a ja mówię, że jest dobrze... - Radena mocniej zacisnął dłoń na rękojeści steru - Chyba coś mi się pomyliło... Nie czas teraz, by tracić cenny czas na opłakiwanie zmarłych; być może przyjdzie on po zwycięstwie. Ale żeby zwyciężyć, trzeba walczyć. Sithowie zapłacą za to wszystko, a cena za to będzie olbrzymia.

I właśnie tuż przed jego myśliwcem rozgrywało się coś, co mogło choć trochę zaważyć na losach tejże ostatniej bitwy.

Ciężkie myśliwce szturmowe z pełną mocą i bezustannie plującymi czterema działkami laserowymi, przeleciały przez zagubione Sith Fightery niczym burza piaskowa z Tatooine; w przeciągu zaledwie kilkunastu sekund zielone błyskawice strumieni energii dosłownie rozniosły w pył co najmniej - takie odniósł wrażenie zdumiony nadzwyczajną skutecznością Crusaderów Radena - sześćdziesiąt procent maszyn wroga, przy czym Arun nie zauważył, by którakolwiek z republikańskich maszyn została unicestwiona, czy choćby nawet uszkodzona; patrząc jednak na dziesiątki blado-czerwonych eksplozji, które usiały szczątkami Sithów przestworza przed nim, trudno było o jakąkolwiek udaną obserwację.

Kiedy ostatni Crusader minął totalnie rozbitą formację wroga, ciężkie myśliwce wykonały swoje zadanie jak należy i zapewne kierowane rozkazami dowództwa, zrobiły pełny wiraż w obie strony, dzieląc się na dwie części po sześć szwadronów. Dokańczając dzieła zniszczenia, ruszyły z powrotem ku Capitolom i Defenderom.

A teraz czas na wykończenie tych sithowych blaszaków - pomyślał Arun, na którego obliczu pojawił się lekki półuśmiech - Właśnie dlatego żywi piloci są tysiąc razy lepsi od mechanicznych. Rycerz gładko podprowadził celownik pod jakiegoś Sith Fightera i jedną serią posłał w niebyt nieruchawą maszynę. Następnie namierzył kolejnego przeciwnika i jeszcze kolejnego, bez większego problemu unicestwiając każdego napotkanego Sitha.

Jako, że piloci Republiki Galaktycznej w dokładnie taki sam sposób porachowali się z innymi Sith Fighterami, na polu walki pozostały jedynie te najlepsze. Tymczasem wróg widząc swoje olbrzymie straty, postanowił zarządzić odwrót owych jednostek. Resztki pozostałe z flotylli kilkuset Sith Fighterów wykonały, więc prawie idealnie zgrany manewr i w największym pośpiechu poczęły się wycofywać w kierunku napływających od strony Gwiezdnej Kuźni Niszczycieli Gwiezdnych klasy Sith.

W tym momencie z komunikatora wydobył się spokojny i zdecydowanie bardziej cieplejszy niż poprzednio głos Dodonny:

- Do wszystkich myśliwców: dobra robota. Wracajcie na poprzednie pozycje.

- Koniec rundy pierwszej, Niebiescy - oznajmił entuzjastycznie Arun, widząc uciekające w popłochu myśliwce pokonanego w tej małej potyczce wroga - Może niepotrzebnie powtarzam, ale: dobra robota, Niebiescy.

**********

- Trzy i pół minuty do kontaktu bojowego, pani admirał.

Dowódca VI Floty Republiki Forn Dodonna z lekką satysfakcją malującą się na twarzy, teraz dodatkowo przyprawioną zmarszczonymi brwiami, popatrzyła na rozgorączkowanego podporucznika Fallema, który z najwyższym zdumieniem, zmieszanym z radosnym uniesieniem patrzył w swój ekran. Ciekawa powodu, dla którego jej podwładny tryskał takim optymistycznym nastrojem, bezgłośnie podeszła do jego fotela i zapytała głośno:

- Co takiego radosnego, pan tam widzi, poruczniku?

Młody żołnierz wzdrygnął się zaskoczony. Trochę zmieszany i zdekoncentrowany, dopiero teraz spostrzegł, iż nad nim stoi admirał floty.

- Bo wygraliśmy tą potyczkę, pani admirał... - oznajmił mężczyzna z niepewnym uśmiechem na twarzy, wskazując coś na monitorze swojego komputera - Co prawda straciliśmy prawie trzysta Republic Fighterów, ale za to nasi rozwalili aż siedemset Sith Fighterów! - podoficer zmarszczył czoło, co było odpowiedzią na minę dowódcy - Poza tym powróciły wszystkie Crusadery.

- I uważa pan, że wygraliśmy tą potyczkę? - Dodonna uśmiechnęła się gorzko, kręcąc głową - Nie, poruczniku. Może pan tego nie dostrzegł, ale... Sithowie wysłali na nas myśliwce pilotowane przez automaty co oznacza, że albo Sithowie mają za mało ludzi, by je pilotować, albo za dużo maszyn, żeby obsadzić je żywymi pilotami. I żadna z tych możliwości nie jest pocieszająca.

- Auto...maty, pani admirał? - z niedowierzaniem w głosie zapytał młodzieniec, podejrzanie zerkając to na ekran, to na Forn Dodonnę - Nasi piloci walczyli ze zwykłymi robotami?

- Niestety. Obawiam się, że te siedemset myśliwców, które teraz zniszczyliśmy było jedynie pierwszą falą z wielu. A znając Sithów mogę powiedzieć, że pierwsze fale są zawsze najmniej groźne ze wszystkich i stanowią wyłącznie pierwsze rozpoznanie, poruczniku... ale nie powinien się pan tym przejmować, więc proszę sobie nie przeszkadzać.

- Tak jest, pani admirał.

Dodonna odwróciła się od fotela niespokojnego żołnierza i zwróciła głowę w stronę przednich iluminatorów. Myśliwce, które jeszcze przed paroma minutami walczyły daleko przed czołem floty, teraz ponownie przyjęły pozycje przy okrętach wojennych grup od pierwszej do szóstej.

Tymczasem od strony ciągle rosnącej w oczach Gwiezdnej Kuźni, przybliżało się dwadzieścia jeden statków, umownie nazwanych przez taktyków Republiki Niszczycielami Gwiezdnymi klasy Sith.

Każda jednostka tego typu była długa na całe pięćset metrów i pomalowana na budzący grozę srebrno-szary kolor, a kształtem przypominała mocno wygładzony trójkąt ostry z głębokim wcięciem pomiędzy górą, zakończoną spiczastym dziobem, a opływowym dołem. Wcięcie to nienaturalnie wchodziło aż pod same hangary i pokłady lądowiskowe, stykające się z maszynownią oraz trzema gigantycznymi silnikami podświetlnymi, poruszającymi ów wielki okręt wojenny. Na samej rufie, tuż nad główną płytą kadłuba wystawała niewysoka wieża, gdzie umiejscowiony był mostek Niszczyciela Sith, z którego wychodziły na obie strony dwa jakby skrzydła o nieznanym Republice Galaktycznej przeznaczeniu. Olbrzymi - jak na skalę budowanych obecnie jednostek gwiezdnych - statek wojenny posiadał w swym wnętrzu miniaturowy generator grawitacyjny, silny na tyle by ściągnąć z nadprzestrzeni myśliwiec, bądź też niewielki frachtowiec. Wprawdzie kilkanaście takich generatorów byłoby w stanie nie dopuścić floty wroga do skoku w nadprzestrzeń, jednak nie to - ani też kilkanaście stanowisk promienia ściągającego - stanowiło o mocy Niszczyciela Gwiezdnego klasy Sith, lecz umieszczone na skraju górnego pokładu dwadzieścia turbolaserów, rozdzielonych po dziesięć na każdą burtę. Dodając do tego niezwykle silne osłony, o wiele szybciej odnawialne niż republikańskie oraz naprawdę gruby pancerz, wróg dostawał w swoje ręce maszynę totalnej destrukcji, zdolną samodzielnie rozbić w pył parę Capitolów, samemu nie odnosząc przy tym nazbyt wielu obrażeń.

Zapewne każdy mieszkaniec Maanan, który zobaczyłby Niszczyciel Sith, rzekłby w zdumieniu, iż statek ten wygląda dokładnie tak samo jak głowa rekina Firaxa, który właśnie rzuca się na swoją zdobycz. I w opinii Dodonny porównanie to jak najbardziej pasowało do tego tajemniczego pojazdu Imperium Sith, którego konstrukcja była równie wielką zagadką, co sama Gwiezdna Kuźnia.

- Admirale? - rzucił nagle któryś z żołnierzy na mostku, wyrywając Dodonnę z zamyślenia. Kobieta spokojnie odwróciła się od iluminatorów i spojrzała prosto w oczy wyprężonego jak struna porucznika Regarde’a z sekcji łączności, który najwyraźniej miał jej do przekazania jakąś wyjątkowo ważną informację, gdyż bez większego trudu wytrzymał wzrok Dodonny.

- Tak, poruczniku?

- Wykryliśmy „Ebon Hawk’a” na powierzchni tamtej nienazwanej planety - oznajmił bez żadnego wstępu podoficer - Niestety, z powodu gęstej atmosfery nie jesteśmy w stanie nawiązać z nim kontaktu. A w każdym bądź razie, nie z tej odległości. Zwiadowca również nie jest w stanie tego uczynić.

Ebon Hawk” odnaleziony. To chyba pierwsza naprawdę dobra wiadomość tego dnia... - pomyślała kobieta, lekko się uśmiechając do nieprzerwanie stojącego obok niej mistrza Vandara Tokare, po czym skierowała swoje oczy z powrotem na Regarde’a.

- Próbujcie dalej się z nim skontaktować. To bardzo ważne, poruczniku.

- Tak jest, pani admirał.

Dodonna już zamierzała znowu odwrócić się ku frontowym iluminatorom, lecz tym razem zamiar ten wyprzedził zaniepokojony głos podporucznika Fallema:

- Pani admirał... - zaczął, tajemniczo ściszając ton głosu i niecierpliwie pocierając dłonią krawędź swojego fotela - Kazała pani meldować o wszystkim, co niezwykłe w najbliższej okolicy...

- Tak... o co chodzi, poruczniku? - zaniepokoiła się trochę kobieta.

- Nie miałem czasu tego wcześniej powiedzieć, ale... przed siedmioma minutami sensory naszego zwiadowcy pokazały, że z tamtej planety wystartował niewielki statek typu G-wing i wykonał mikroskok przez hiperprzestrzeń mniej więcej w stronę Gwiezdnej Kuźni - mężczyzna nieznacznie zmarszczył brwi - Co najdziwniejsze, kilka sekund po jego starcie stało się coś bardzo dziwnego... właściwie to nawet nie mam pojęcia, co to było.

- To znaczy? - admirał zażądała wyjaśnień, nieco podnosząc prawą brew.

- Coś, co otaczało planetę i do czego chyba zbliżała się nasza flota znikło - podoficer pokręcił głową i nerwowo spojrzał na górującą nad nim postać kobiety - Nie wiem co to było, ale myślę, że coś w rodzaju... pola magnetycznego, albo czegoś w tym stylu. Nie mam pojęcia, czy to coś ważnego, ale prosiła pani...

- Bardzo dobrze się pan spisał, poruczniku Fallem - oznajmiła szybko admirał, zwężając oczy w wąziutkie szparki. I ponieważ nic nie przychodziło jej do głowy, w związku z owym tajemniczym polem magnetycznym, rozpogodziła oblicze i cicho westchnęła, nieznacznie przekręcając głowę, tak by widzieć czoło VI Floty Republiki Galaktycznej.

Cokolwiek to było, teraz nie istnieje i trzeba się skupić na teraźniejszości.

- Ile czasu pozostało do kontaktu bojowego, poruczniku?

- Siedemdziesiąt sekund, pani admirał.

- Doskonale.

Forn Dodonna ruszyła w kierunku mapy holograficznej i stojącego przed nią Vandara Tokare, który z nastroszonymi uszami, uważnie obserwował sytuację i ruchy Sithów. Admirał popatrzyła na jaśniejącą żółcią mapę i natychmiast uznała, iż wybrała wyjątkowo mało precyzyjny sposób oznaczenia Niszczycieli Sith. Cztery okręgi, oznaczające je, przybliżyły się na odległość kilku centymetrów od VI Floty, toteż kobieta wcisnęła dwa razy jakiś przycisk na klawiaturze tuż pod hologramem. W jednej chwili wycinek, na którym widoczne były okręty obu flot powiększył się prawie trzykrotnie.

- Poruczniku Fallem - powiedziała moment później - proszę podzielić na tej mapie wszystkie Niszczyciele Gwiezdne Sith na dziewięć grup po trzy okręty.

- Tak jest - mechaniczne odpowiedział jej podwładny i po krótkiej sekundzie stało się tak, jak nakazała: Siedem czerwonych kropek zastąpiło cztery poprzednie, a dwie jedną samotną obok Kuźni. Nie minęło nawet kilka chwil, gdy kobieta zorientowała się, iż wszystkich siedem czerwonych punktów podąża w stronę rozrzuconej na wielką szerokość republikańskiej flotylli w dokładnie idealnym szyku bojowym; admirał wydawało się wręcz, że każdy z nich znajduje się dokładnie w takiej samej odległości od siebie, powoli rozsuwając dwadzieścia jeden Niszczycieli Gwiezdnych Sith na całą szerokość VI Floty Republiki.

Z tego też powodu zaprawiona w boju dowódca ponad setki okrętów wojennych wielce się zaniepokoiła błyskawicznym wnioskiem, który napłynął do jej mózgu. Jeżeli tylko Niszczyciele Sith utrzymają obecny szyk, Republika będzie mogła pożegnać się z zamiarem szybkiego unicestwienia Gwiezdnej Kuźni...

- Coś jest nie tak... - nagle odezwał się niespokojnie Vandar Tokare - Dzieje się coś niedobrego, admirale.

- Owszem, mistrzu Vandar - kobieta nie mogła powstrzymać swojego sarkazmu - Armada Sith zupełnie nas zablokowała. Nie mamy szans przedrzeć się przez tak ustawioną formację!

- To również, admirale...

Zaskoczona Forn Dodonna odwróciła głowę w kierunku zielonego rycerza Jedi. Ze zdumieniem spostrzegła, iż Tokare z mocno zamkniętymi powiekami wcale nie patrzy na migającą przed nim holograficzną mapę taktyczną i absolutnie jej to nie uspokoiło. Wręcz przeciwnie - jeżeli mistrz Jedi myślał o czymś innym to...

- Gwiezdna Kużnia potężnie emanuje Ciemną Stroną w Mocy. Wyczuwam na jej pokładzie wielkie zagrożenie... mnóstwo nie opanowanego strachu i jeszcze więcej nienawiści - mistrz silniej ścisnął zielone powieki, po czym pomału je otworzył, kierując swój posępny wzrok prosto w oczy kobiety - Smutek panuje na tej stacji i jest ona źródłem wielu emocji. Jest wszakże coś jeszcze w niej... jednak nie potrafię wyczuć, co to może być, admirale.

Forn Dodonna kiwnęła głową.

- Być może jest nim Darth Malak?

- To niewykluczone. Obawiam się jednak, ze to coś innego... o wiele mroczniejszego, admirale.

Kobieta kiwnęła głową, zatapiając się w swoich niewesołych myślach.

Nie jest dobrze, gdy mapa taktyczna pokazuje, że leci na nas w idealnie zgranym szyku flota Imperium Sith, lecz naprawdę źle jest, kiedy jeden z największych mistrzów Jedi mówi, że wyczuwa coś bardzo mrocznego, jakieś olbrzymie zagrożenie, którego jeszcze nawet nie widzą. I to w momencie, w którym zaczyna się decydujące starcie dwóch wielkich potęg Znanej Galaktyki...

- Pani admirał. Do kontaktu bojowego pozostało piętnaście sekund.

Ponure myśli Dodonny szybko gdzieś uleciały i kobieta skierowała się ku przedniemu iluminatorowi, by być świadkiem pierwszych momentów walki okrętów wojennych. Po chwili zobaczyła pierwsze błyski wystrzelonych przez Niszczyciele Sith szkarłatnych boltów, którym błyskawicznie odpowiedziały mniej liczne, lecz potężniejsze zielone promienie statków Republiki Galaktycznej. Od razu dało się zauważyć, iż Niszczyciele Gwiezdne Sith zatrzymały się i w celu utrzymania swoich pozycji a także całkowitego blokowania floty Republiki, zmasowanym ostrzałem z baterii turbolaserowych z obu burt celują w znajdujące się najbliżej statki. Parę sekund po wkroczeniu do boju trójkątnych okrętów wroga rozpoczął się drugi etap bitwy myśliwców obu stron o panowanie w przestworzach.

Setki Republic Fighterów i Crusaderów starło się z Sith Fighterami i ostateczna bitwa rozgorzała na nowo. Moment później wśród wielu malutkich wybuchów i miniaturowych rozbłysków uderzających o tarcze ochronne strumieni energii, Dodonna spostrzegła jedną większą eksplozję i chwilę potem drugą nieco dalej, która zatrzęsła fregatą szturmową Defender, zamieniając statek w chmurę nierozpoznawalnych szczątków.

- Admirale. Grupa Pierwsza melduje, że straciła jedną fregatę - sumiennie zakomunikował jeden z ludzi porucznika Regarde’a - Czwarta tak samo.

- Dziękuje.

Lekko mrużąc oczy, Dodonna starała się wypatrzyć cokolwiek, co choć trochę mogłoby pomóc w osiągnięciu celu Republiki; rzucało się o czy, że Niszczyciele Sith miały olbrzymią przewagę i właściwie bez przerwy zasypywały ogniem dużo mniejsze Capitole i Defendery.

Od razu też zdała sobie sprawę, iż należało zmienić taktykę. Problem jednak w tym, że admirał nie miała pojęcia, czy to, co chce zrobić podziała.

Kobieta odwróciła się od iluminatora i skierowała wzrok na porucznika Regarde’a.

- Poruczniku, niech pan przekaże wszystkim grupom bojowym, aby wybrały sobie jakiegoś Niszczyciela Sith i strzelały w niego aż zostanie zniszczony, bądź uszkodzony na tyle, by już nie nadawał się do dalszej walki - kobieta pomyślała też od razu, że trzeba w jakiś bardziej efektywny sposób wykorzystać Crusadery - Niech Crusadery wspomogą te działania jak tylko potrafią. Republic Fightery mają zapewnić im osłonę.

- Tak jest, pani admirał.

Wprawdzie na efekty działań nowej strategii trzeba było długo czekać, ale Dodonna w końcu wypatrzyła w iluminatorze szmaragdowe błyskawice rozrywające poszycie i potężną kulę ognia, która pochłonęła jeden z Niszczycieli Gwiezdnych Sith. Niestety moment po tym, cała formacja wroga całowicie uzupełniła malutką wyrwę. Tak jakby zupełnie nic się nie stało - Straciliśmy cztery Defendery w grupach Pierwszej i Drugiej oraz jeden w Trójce.

Sithowie chcą zniszczyć nasze skrzydła - uświadomiła sobie teraz Forn Dodonna, kierując się ku mapie taktycznej w ponurym nastroju.

Liczby widniejące pod niebieskimi symbolami poszczególnych grup bojowych nieznacznie zmieniły swoje wartości. Pierwsza miała teraz jedynie trzynaście statków, Druga czternaście a Trzecia i Czwarta po piętnaście. Kobieta zmarszczyła czoło - to bardzo dziwne, że jeszcze nie unicestwili żadnego z Capitolów...

- Niech Grupa Siódma podzieli się na dwie części, Oddział A oraz B - rozkazała, w usatysfakcjonowaniu i zarazem wielkim zdumieniu przyglądając się jak błękitna kropka tuż przed jej oczami dzieli się na dwie części po pięć Capitolów. Postawa podporucznika Fallema z pewnością pomaga w tej trudnej pracy, pomyślała przelotnie - Odział A ma wesprzeć prawe skrzydło, a Odział B lewe.

- Tak jest, pani admirał.

Dodonna odwróciła głowę w stronę Vandara Tokare i uśmiechnęła się ponuro doń.

- A teraz zobaczymy, czy mój manewr w czymkolwiek pomoże.

**********

- Uważaj Ósemka! Dwaj Sithowie na twoim ogonie!

- Widzę ich Piąty, cały czas widzę! - wykrzyknęła gniewnie Erge Kasdan, której myśliwiec wykonujący gwałtowne zwroty i równie błyskawiczne uniki już od kilku długich sekund bezskutecznie próbował zgubić dwóch niezwykle zawziętych wrogów, raz za razem oddających parę mniej lub bardziej celnych serii ze swoich działek.

- Trzymaj się Erge! - zakrzyknął któryś pilot uspokajającym tonem - Zaraz ich zdejmę!

- Oby szybko, Jon! - wydusiła z siebie Twi’lekiańska dziewczyna, tym razem wprowadzając swoją maszynę w dwie następujące po sobie beczki, które potem przemieniły się w szeroką śrubę. Nie ostudziła ona bynajmniej zapału wrogów, lecz pozwoliło na zyskanie trochę cennego czasu.

Arun Radena wielce się zaniepokoił poczynaniami Sithów, lecz szybko zmieniło się ono w frustrację, kiedy Moc podpowiedziała mu, iż za sterami kolejnej fali Sith Fighterów siedzą jak najbardziej żywi piloci. I to piekielnie dobrzy piloci - musiał szczerze przyznać.

Republic Fightery Eskadry Niebieskich i kierujące je osoby mogły się równać z nimi swoim wyszkoleniem, ale zdecydowanie nie brawurą, która u tych po stronie Imperium Sith przekracza wszelkie pojęcie.

Przelatując właśnie ponad republikańskim pościgiem za dwoma przeciwnikami i kilkanaście metrów pod pękatym kadłubem nieustannie prującego ze swych turbolaserów Niszczyciela Gwiezdnego Sith, wzrok rycerza Jedi wychwycił idealny wręcz cel: prawdopodobnie nieświadomy niczego Sith Fighter, lecący tuż za jakimś Crusaderem. Pomimo dość wymyślnych uników i gwałtownych zwrotów, ciężki myśliwiec niekiedy obrywał, czego skutkiem musiały być słabnące z każdą sekundą tarcze. Mistrz pchnął manetkę przepustnicy całkowicie do przodu, by po chwili znaleźć się za ogonem Sith Fightera. Niestety dla niego, mały myśliwiec wyrwał się z celownika Jedi, wykonując całkiem zgrabny wiraż w lewo. Rozgoryczony szansą, jaką dała mu Moc, Radena puścił się za wrogiem i wystrzelił kilkanaście pocisków, jednakże szmaragdowe błyskawice minęły Sitha daleko za rufą. Sith Fighter zrobił głęboki nawrót i w momencie, gdy Arun ponownie widział go w przedniej szybie owiewki, ten znalazł się tuż nad górnym pokładem Niszczyciela Sith. Radena nacisnął dwukrotnie na spust, ale i tym razem haniebnie spudłował. Przeciwnik odbił w lewo i niespodziewanie zanurkował, niemalże ocierając się o krawędź obcego okrętu wojennego. Rycerz już zamierzał się do powtórzenia manewru oponenta, lecz wiedziony kolejnym już dzisiaj impulsem Mocy, mocno pociągnął do siebie ster, tym razem unikając sześciu rubinowym promieniom. Szkarłatne strugi plazmy nagle wytrysnęły z działek dwóch wrogich stateczków, które niespodziewanie znalazły się na ogonie jego maszyny.

Mają Sithowie doskonałe zgranie - pomyślał, ocierając wierzchem czarnej rękawicy pierwsze kilka kropli potu, które zabłysły na jego skroni - Albo kupę szczęścia... - Jedi natychmiast zreflektował się - Nie ma rzecz jasna szczęścia, jest tylko Moc... Niemniej dużo jej w takim razie mają nasi przeciwnicy...

Zaciskając aż do bólu zęby, rycerz wykończył gwałtowną świecę i jednym ostrym ruchem ręki zdusił moc akceleratora do zera. Jestem chyba szalony... - zdążyło mu jeszcze przelecieć w mózgu, kiedy poczuł jedno uderzenie z działek wrogiego pojazdu, które rozpłaszczyło się na tylnej osłonie i błyskawicznie wykręcił swój myśliwiec o sto osiemdziesiąt stopni. Nim którymkolwiek okiem zdążył dostrzec przeciwników, bluznął zielonymi błyskawicami ze swoich działek i pchnął do oporu akcelerację. Oczywiście świadomi jego zamierzeń piloci obu Sith Fighterów moment wcześniej usunęli się z drogi toru lotu przewidywanego ataku, wykonując idealnie zgrany wiraż nożycowy tuż przed dziobem smukłego myśliwca Aruna. Uwolniony z pościgu dwóch natrętów i prawie pewny tego, iż jeden z jego promieni musnął rufę któregoś z Sithów, pognał z pełną prędkością z powrotem w kierunku VI Floty Republiki, zostawiając za sobą klinowaty kształt srebrno-szarego Niszczyciela Gwiezdnego.

W przeświadczeniu, iż nazbyt długo pozostawił swoją eskadrę w potrzebie, stał się świadkiem dwóch rzeczy; z obu, ta pierwsza bardzo odbiła się na stanie zdolności obronnych jego myśliwca. Sześć Crusaderów śmignęło kilka metrów przed jego kokpitem, kierując się zapewne wprost na jeden z Niszczycieli, by celną salwą zamienić go w stos pogiętego metalu. I tak właśnie, nim zdążył zareagować, refleks go zawiódł i wpadł prosto pod strumień gradu pocisków, wystrzelonych przez cztery podążające za Crusaderami Sith Fightery.

Parę błyskawic głucho uderzyło o chroniony przez osłonę kadłub Republic Fightera i w pełnym zgrozy pisku jakiegoś brzęczyka, tarcze padły.

Nagle rozszalały się także inne równie piskliwe alarmy, i choć Radena zapanował nad chwilowym wirowaniem stateczku, nie zdołał zrozumieć skąd tak niespodziewanie wydobyły się wszystkie te niespokojne dźwięki. Gdy pobieżnie przebiegł oczami po konsolecie nie spostrzegł niczego, co mogłoby być oznaką poważnych uszkodzeń, a nawet - w co nie bardzo mógł uwierzyć - osłony padły, lecz sam generator jakimś cudem nie przepalił się!

Z otwartymi szeroko oczami, wpatrzonymi w migające czerwonym blaskiem cyfry tuż pod napisem force shield, mówiące, iż do reaktywacji tarcz pozostały trzy minuty, stał się świadkiem drugiego wydarzenia: dwóch małych eksplozji, które przebiegły po kadłubie najbliższego z Capitolów. Nie minęła sekunda, gdy potężny, żółto-czerwony wybuch wstrząsnął okrętem, wywołany gwałtownym ostrzałem turbolaserowych boltów, dzieląc go na dwie połówki, z których powoli zaczęły się wysypywać zamrożone chłodem galaktycznej próżni ciała członków załogi oraz masa różnych, trudno rozpoznawalnych szczątków.

We wstrząśniętym tym strasznym widokiem rycerzu Jedi ponownie obudził się gniew i podświadoma nienawiść do Sithów. Wirujące w czarnej pustce ciała przypomniały mu zrodzoną w swojej własnej wyobraźni wizję zrujnowanej Enklawy Jedi ze snu, o którym w ogóle wolałby zapomnieć.

Arun otrząsnął się ze złowieszczych myśli, porażających go niczym Błyskawice Ciemnej Strony i właściwie kierując się jedynie Mocą, wleciał w rój toczących się wszędzie pojedynków myśliwskich. Nagle przeczucie wskazało mu, że powinien wykonać zwrot w lewo.

- Jon, pomóż mi! - dobiegł go raptownie pełen zakłóceń rozpaczliwy okrzyk Erge Kasdan - Nie mogę go zgubić!

Dokładnie w tym momencie przez przednią szybę swojej owiewki Radena dostrzegł dwa Sith Fightery, uparcie goniące samotnego Republic Fightera, który beznadziejnymi manewrami próbował minąć burzę laserowych promieni ciągle przybliżających się wrogów, za każdym razem jedynie o kilka centymetrów usuwając się z toru lotu śmiercionośnych pocisków.

Przed kabiną myśliwca Aruna mignął znienacka jakiś klinowaty kształt, lecz Radena nie miał czasu się przyjrzeć, gdyż jego uwagę ściągnęły trzy następujące po sobie mini eksplozje, wstrząsające prostokątnymi formami fregaty szturmowej, kilkadziesiąt metrów po jego prawej stronie. Ale najbardziej zaciekawił go jeden z Sith Fighterów, który wirując, przeleciał przez chmurę szczątków unicestwionego właśnie Defendera i prędko ruszył ku Republic Fighterowi, który jeszcze przed momentem go minął. W jednej sekundzie maszyna ta nagle znalazła się za plecami dwóch idealnie zgranych nieprzyjaciół, zawzięcie ścigających myśliwiec Erge Kasdan.

Radena wzruszył ramionami i zamknąwszy oczy, wsłuchał się w wolę Mocy. Jego ręce łagodnie skorygowały kurs i nie minęła nawet krótka chwila, gdy wywołane przez naciśnięcie spustu dwa strumienie plazmy pognały w wroga lecącego kursem przechwytującym.

Równie zaskoczony jak Arun Radena musiał być pilot Sith Fightera, kiedy dwa strzały wbiły się prosto w sam środek kabiny. Maszyna Sith rozpadła się na kawałki, niosąc za sobą kawałki zniszczonego poszycia, żeby wreszcie zniknąć w oszałamiającej kuli żółtawego ognia, kiedy szybko dogaszane przez próżnię płomienie, dosięgły zbiornika paliwa.

Arun spojrzał teraz na pościg po swojej lewej stronie i zamarł. Odsiecz nie zdążyła. Jedna szkarłatna błyskawica uderzyła potężnie w uciekającą maszynę i ta nagle straciła całą swą zdolność manewrowania.

- Nieee Erge! - krzyknął rozpaczliwie Jon Black, lecz to nie mogło pomóc i ułamek sekundy później pojazd młodej Twi’lekianki, rażony kilkoma innymi pociskami rozjarzył się i błyskawicznie eksplodował, żeby po chwili zamienić się w obłok nic nie wartych, metalowych szczątków.

Radena nie zdążył nawet pomyśleć o śmierci Erge, gdy dostrzegł coś za lśniącą transparistalą owiewki.

- Siódmy, natychmiast odbij w prawo!

Pilot Republiki nie zdążył. Wraz z pojazdem został pochłonięty przez mroczną głębię grobowca, zwanego próżnią. Arun Radena krzyknął ze złością i rozzłoszczony rzucił się bez sensu na myśliwiec, który znienacka napadł na Jona Black’a. Nie zastanawiając się wielce posłał w jego kierunku szaleńczą serię zielonych promieni, lecz żaden z nich nie tylko nawet nie musnął wrogiej maszyny, za to zwrócił na siebie uwagę Sitha. Szybko odwróciło się to na niekorzyść mistrza Jedi, gdy raptem za jego ogonem pojawiły się dwa nieprzyjacielskie myśliwce.

- Ups. Nie jest dobrze - mruknął niezadowolony z takiego obrotu spraw i mocno szarpnął sterami w lewo. Utrata dwóch pilotów eskadry w ciągu dwóch sekund była wielką tragedią, ale beznadziejny atak odwetowy, to jeszcze większa głupota, pomyślał rycerz, starając się na razie zapomnieć o zabitych tego dnia kolegach - Eskadra Niebieskich! Meldować się!

Arun rozpoczął szeroką pętlę, aby pozbyć się wrogów i wsłuchał się na chwilę w trzeszczący komunikator.

- Niebieski Pięć został sam! - krzyknął, z trudem wymawiając słowa zrezygnowany młodzieniec - Mam na ogonie jednego i chyba długo nie...dostałem, dost...!

- Jekal!!! - z komunikatora doszedł do mistrza Jedi jedynie ledwo słyszalny szum. Jedi zaklął siarczyście, rzucając stateczek na wszystkie strony, lecz Sithowie nie zamierzali darować i bez przerwy ciągnęli się za jego ogonem, ładując doń z działek laserowych. W myślach zrozpaczonego rycerza rozgorzał płomień ognia.

- Niebieski Trzy wciąż jest przy tobie, Dowódco - powiedział smutno Baar, długo po tym, jak zamilkł Jekal.

- Dwunastka i Dziesiątka meldują się.

A więc zostało nas już tylko czterech - pomyślał ciężko Arun - Jedna trzecia całej eskadry. Ledwo jeden klucz... Mistrz Jedi nie zamierzał nawet myśleć o tym, jakie straty mogły dotknąć inne eskadry.

- Postarajcie się dołączyć do mnie, a wtedy sformujemy jeden klucz.

- Oczywiście, Dowódco.

Arun spostrzegł, że dwa Sith Fightery znowu znalazły na jego ogonie i szykują się do gwałtownego ataku. Maszyna rycerza ostro odbiła w lewo, a następnie wykonała potrójną beczkę w prawo, co wystarczyło, żeby ominął kilka laserowych serii. Republic Fighter wystrzelił świecą w górę, kończąc ciasnym wirażem, niebezpiecznie blisko poszycia jednego z Defenderów, lecz i to nie starczyło na dwa Sith Fightery, uparcie kopiujące każdy jego ruch.

- Niebieski Trzy - powiedział do komunikatora - Przydałaby się twoja pomoc... lecę kursem 2-45 i gonią mnie dwaj Sithowie.

- Przyjąłem, Dowódco.

Arun gwałtownie rzucił maszynę na lewo i ramieniem szybko starł pot z czoła.

- Spróbuj może przeciąć mój kurs pod tą fregatą, na linii 3-38. Wtedy powinno ci się udać rozwalić ich z zaskoczenia.

- Zrozumiałem, Jedynka. Zrobię, co się da.

Niesiony takim zapewnieniem, zawzięcie klucząc, skierował się prędko ku Defenderowi, gdy jednak to przestało wystarczyć, a do fregaty zostało jedynie kilkadziesiąt metrów, Arun ściągnął ster mocno w prawo, inicjując ruch wirowy Republic Fightera. Zdążył jeszcze popatrzeć na liczby, znaczące czas do reaktywacji tarczy ochronnej, zanim mignął pod kadłubem okrętu wojennego.

Dalszego losu dwóch wrogów Radena nie mógł zobaczyć, ale dwa gwałtowne błyski, które dojrzał za sobą świadczyły o jego marności.

Pojazd Baar’a znienacka wynurzył się tuż za rufami dwóch Sith Fighterów i bez zbędnej rozrzutności rozpyli je na nic nieznaczące strzępki metalu.

- Dwóch przeciwników wyeliminowanych, Dowódco - spokojnie oświadczył Coruscańczyk, przybliżając się do boku maszyny lidera Szwadronu Niebieskich.

- Dzięki, Trójka - Radena przeleciał po wszystkich swoich przyrządach i nieznacznie zmarszczył brwi - Niebieski Dziesięć i Dwanaście.

Gdzie jesteście?

- Dwunastka poluje na Sithów - oznajmił lekceważąco Haggi - Zaraz do ciebie dołączę, tylko rozwalę tego jednego Sitha przede mną.

Mistrz Jedi westchnął ciężko i z bólem.

- Oczywiście, Dziesiątka.

Ta bitwa będzie trwała jeszcze długo... - pomyślał niespokojnie Arun i z powrotem rzucił się swoją maszyną w wir walki - Naprawdę długo...

**********

Tymczasem na pokładzie mostka krążownika „Savior” admirał Forn Dodonna zachodziła się w głowę, starając się zrozumieć powód niezwykłej skuteczności okrętów floty Imperium Sith. Zniszczonych zostało już prawie jedenaście Defenderów i dwa Capitole po stronie Republiki, gdy w tym samym czasie wróg utracił zaledwie dwa z dwudziestu jeden Niszczycieli Gwiezdnych Sith. Wielce zaniepokojona i lekko podenerwowana swoją, wytłumaczalną wprawdzie, ale kłopotliwą niewiedzą, zwróciła głowę w stronę sekcji sensorów. Jeżeli Niszczyciele tak dobrze się spisują, to czy może...

- Poruczniku Fallem. Proszę o raport o stanie sił myśliwców.

- Tak jest - podoficer kilka razy stuknął w klawiaturę i spojrzał na ekran - Dwieście czterdzieści Republic Fighterów i jeszcze sto dwadzieścia sześć Crusaderów. Za to myśliwców Sith zostało... - żołnierz szeroko rozwarł oczy, w zdumieniu i przerażeniu wpatrując się w monitor - To chyba niemożliwe...

- Co jest niemożliwe? - spytała nieobecnym głosem Dodonna, wbijając oczy w przestraszonego mężczyznę - W tej bitwie wszystko jest możliwe.

- Sith Fighterów jest jeszcze ponad siedemset trzydzieści, pani admirał...

Forn Dodonna skrystalizowała swój zdziwiony wzrok na twarzy żołnierza.

- Czy to znaczy, że przeciwnik stracił tylko siedemdziesiąt myśliwców, a my prawie sto czterdzieści?

- Obawiam się, że tak, pani admirał.

Kobieta uśmiechnęła się przygnębiająco, założywszy ręce za plecami, jak to czasem robiła w trudnych chwilach.

- Jak pan widzi poruczniku, niestety miałam rację. Pierwsza fala myśliwców była tylko niewielkim wyzwaniem dla naszych pilotów... zapewne pomyśleli oni, że równie łatwo zwyciężą drugi atak.

- Tyle, że za drugim razem w Sith Fighterach siedzieli żywi piloci - dopowiedział prędko zachmurzony Fallem.

- Niestety... - Dodonna zwróciła się teraz ku łącznościowcom - Poruczniku Regarde. Proszę wysłać do boju ostatnią rezerwę myśliwców z pokładu „Independence”.

- Skrzydło Endora? - podoficer przywołał na twarz trudny do ukrycia uśmiech niechęci - Przecież to...

- Wiem, że ma pan wątpliwości, poruczniku, ale proszę wykonać rozkaz.

- Tak jest, pani admirał.

Kobieta odwróciła się z powrotem do mapy taktycznej z leciutkim uśmiechem pobłażania na ustach. Skrzydło, które wzięło nazwę od małego, nic nie znaczącego lesistego księżyca na krańcu Znanej Galaktyki było ostatnią rezerwą i ostateczną ochroną dla VI Floty. Jego zła sława, którą zna prawie każdy oficer Republiki brała się z tego, iż do trzech eskadr Endora brani byli często przestępcy, amatorzy, złodzieje, przemytnicy a nawet piloci, którzy zostali odrzuceni z powodów, których lepiej nie znać. Ta zdegenerowana banda nigdy nie miałaby racji bytu w siłach zbrojnych Republiki, gdyby nie jej zadziwiające szczęście i zdumiewająca skuteczność, tworząca jeszcze dziwniejsze połączenie z ich ogromną umieralnością.

- Pani admirał - przerwał jej rozmyślania podniecony głos Fallema - Nasz statek zwiadowczy właśnie doniósł nam, że z planety przed chwilą wystartował sam „Ebon Hawk”!

Dodonna szeroko się uśmiechnęła i radosnym wzrokiem objęła zielonkawą postać Vandara Tokare, który odpowiedział jej skwapliwym, acz ciepłym uśmiechem.

- Wspaniale, poruczniku Fallem! Nareszcie jakaś dobra wiadomość - kobieta przypomniała sobie o czymś i skinęła głową na Regarde’a - Może się pan już z nim skontaktować?

- Niestety nie - zaprzeczył po chwili porucznik, kręcąc głową - Wydaje się, że „Ebon Hawk” jest poza naszym zasięgiem... ale to raczej nie to. Jestem przekonany, że się w nim znajduje, z tym, że nie odpowiada na nasze wezwania. Być może ma uszkodzony nadajnik, albo coś innego się zepsuło... Nie mam pojęcia. - iedobrze - zmarszczyła brwi Dodonna, ale szybko się rozchmurzyła - Próbujcie dalej, aż do skutku. Niech statek zwiadowczy również nie rezygnuje. To bardzo ważne.

- Oczywiście, pani admirał.

Kiedy żołnierz powrócił do swoich obowiązków, Vandar Tokare popatrzył znacząco na twarz kobiety.

- Wraz z tym statkiem, powraca nasza nadzieja, admirale.

- Niewątpliwie, mistrzu Vandar. Czeka nas jednak długa droga.

Na dumne oblicze Dodonny znowu wpłynął nieskrywany smutek, lecz tym razem nie był on tak wielki, jak poprzednio.

Tym razem przyćmiła go nowa nadzieja na zwycięstwo.

**********

Arun Radena, choć nie stał na mostku flagowego Capitola doskonale zdawał sobie sprawę z poczynań obu flot i taktyki, jaką obrała Dodonna. Od dawna już bowiem obserwował manewr Grupy Ósmej, która rozdzieliła się na dwoje i wsparła niemiłosiernie atakowane oba skrzydła armady. Dokładnie w momencie, gdy mistrz Jedi sformował nowy klucz, a w przestrzeni daleko za nim Niszczyciel Gwiezdny Sith eksplodował w efektownej kuli ognia, wsparcie dotarło na miejsce i zawiązało kontakt ogniowy z wrogiem. W tymże momencie także Radena powziął decyzję, iż trzeba zająć się wykonaniem rozkazu, który kilka minut wcześniej wydała admirał floty.

Arun ostatni raz rozejrzał się i przemówił do komunikatora, ukrytego w kasku:

- Dobra Niebiescy. Widzę, że największe zagrożenie to te Niszczyciele, a nasze Crusadery są rozbijane w pył, więc mam taki plan... - rycerz zaczerpnął powietrza i wypuścił je szybko. Nikt nigdy nie mówił, że walka nie jest wyczerpująca... - Widzicie tamtą grupę siedmiu Crusaderów na kursie 11-43, w sektorze T28? Chyba mają kłopoty. Lecimy im na pomoc, zrozumiano?

- Tak jest.

Radena coś pokręcił przy komunikatorze i przestawił łączność na taktyczną zero, czyli dla wszystkich maszyn. Nie miał innego wybory, gdyż drugie takie urządzenie, zainstalowane na konsolecie przestało funkcjonować i musiał je wyłączyć moment wcześniej.

- Formacja Crusaderów w sektorze T28: tu dowódca Eskadry Niebieskich. Czy potrzebujecie pomocy? Powtarzam: czy potrzebujecie pomocy?

Po paru sekundach z komunikatora dobył się chrapliwy głos, pełen zakłóceń i różnorakich trzasków, sugerujący problemy techniczne urządzenia.

- Dowódco Niebieskich, tu dowódca Eskadry Trzydziestej Trzeciej. Za nami jest trzech Sithów i szczerze powiedziawszy przydałaby nam się mała pomoc... Jakbyście mogli je strącić, bylibyśmy bardzo wdzięczni.

- Już lecimy, Trzydziesty Trzeci. Trzymajcie się.

Jedi natychmiast poderwał maszynę do góry, dostosowując się do pułapu Crusaderów i ściągając ster w prawo pognał z pełną prędkością ku podążającymi za nimi Sith Fighterami. Radena wydusił z silnika maksimum mocy i nakierował na swój celownik pierwszego z napastników, lecz nie wystrzelił, wiedząc, iż jest jeszcze za daleko. Nagle obserwując uważnie przestrzeń za owiewką, dopatrzył się po prawej stronie dwóch nowych przeciwników, którzy świadomie zamierzali przeciąć tor lotu jego eskadry, kilkanaście sekund przed osiągnięciem odpowiedniego dystansu.

- Dziesiątka i Trójka - rzucił szybko - Zajmijcie się tymi dwoma na 8-57.

- Przyjąłem, Dowódco - zakomunikował Trójka opanowanym tonem.

Oba Republic Fightery gładko odłączyły się od Radeny i poleciały kursem przechwytującym na przeciwnika. Nie trzeba było sprawnego oka, by to spostrzec, toteż dwaj Sithowie błyskawicznie pierzchli na dwie strony, rozdzielając oba atakujące myśliwce Republiki na dwa kierunki. Rycerz Jedi skoncentrował się teraz na trzech Sithach, którzy z takim samym uporem, lecz bezskutecznie szturmowali eskadrę Crusaderów. Mistrz chwilę pomyślał i w postanowieniu, iż ułatwi sobie pracę, nacisnął dwa przyciski obok ekranu taktycznego, czego efektem była zmiana kwadratu celownika. Mężczyzna przesunął trochę mocy z działek na silniki Koensayr i docisnął jeszcze mocniej przepustnicę. Niestety w tym czasie jeden z bombowców został zniszczony, lecz to jedynie zwiększyło pośpiech pilota. Maszyna zaczęła coraz szybciej zbliżać się do wrogów, aż w końcu coś zapiszczało, celownik rozjarzył się zielenią i Arun z zaciętym wyrazem twarzy, posłał w stronę pościgu kilkanaście zielonkawych wiązek energii.

- Nareszcie! - wydusił przez ściśnięte zęby, patrząc jak trzy strumienie plazmy uderzają w kadłub Sith Fightera, trafiając prosto w pojedynczy silnik. Maszyna potężnie się zatrzęsła, kilkakrotnie przekoziołkowała, gubiąc po drodze kawałki roztrzaskanych skrzydeł i w końcu eksplodowała, tworząc małe słońce, które wreszcie zgasło, ukazując sylwetkę drugiego pojazdu. Ten zrezygnował z nękania bombowców i właściwie od razu odwrócił się dziobem do nowego zagrożenia, bez zastanowienia zacząwszy pluć wiązkami czerwonej energii. Zmusił w ten sposób wirującą maszynę Aruna Radeny do ostrego nurkowania, by nie zostać trafionym.

Ten właśnie manewr nie tylko uratował mu skórę, lecz także pozwolił Dwunastce rozpylić na atomy wrogi stateczek jedną czystą salwą z trzech działek laserowych. (Republic Fighter Bladee’a był zmodyfikowany, gdyż dodano mu właśnie jedno nowe działko) A było to możliwe tylko dlatego, iż Kel-Dorianin wykazał się doskonałym refleksem i wzniósłszy swój myśliwiec, bez trudu ominął kilka pocisków, a następnie wycelował w przeciwnika, kończąc jego życie w efektownej kuli ognia, jak to było w jego zwyczaju i jak to zawsze lubił robić.

I co absolutnie nie przeszkadzało mistrzowi Jedi. Zwłaszcza, gdy obiektem zainteresowania jego podopiecznego były lecące mu na ogonie myśliwce wroga.

- Dzięki, Dwunastka - powiedział z ulgą Arun i z powrotem podążył za sześcioma już Crusaderami, które właśnie rozpoczynały swój zabójczy atak rakietowy na Niszczyciel Gwiezdny Sith. Pierwsza seria rakiet pozbawiła osłon ogromny okręt i już po chwili dzieło destrukcji rozpoczęła druga salwa. Pociski z potężną siłą uderzyły o poszycie i w akompaniamencie kilku eksplozji Niszczyciel Gwiezdny Sith niebezpiecznie zaczął pochylać się w dół, całkowicie utraciwszy zdolność manewru. Wszystko zaś zakończył kwiat potężnego wybuchu, który oderwał od kadłuba wystający z niego jeszcze przed momentem mostek, posyłając w próżnię olbrzymią masę pogiętych, metalicznych szczątków.

- Dzięki za wsparcie, Dowódco Niebieskich - odezwał się głos lidera Crusaderów, które zakończywszy swoje dzieło, rozpierzchły się na wszystkie strony - Dywizjon Trzydziesty Dziewiąty właśnie został rozbity i lecimy dobić Niszczyciel Gwiezdny w sektorze Y16... - przez komunikator doleciał Radenę jaki trzask - ... jeżeli nie macie co robić, to tak na marginesie powiem, że przydałaby nam się eskorta.

Arun nie musiał długo się namyślać.

- Eskadra Niebieskich zawsze do usług, Trzydziesty Trzeci.

- Doskonale! Uważajcie tylko na tamte trzy Sith Fightery przed nami.

- Spokojna głowa, Trzydziesty Trzeci. Zaraz się nimi zajmiemy.

Mistrz Jedi nakierował maszynę na odpowiedni kurs, tak by znajdowała się tuż nad formacją pięciu Crusaderów i popatrzył na pulpit.

Uśmiechnął się szeroko, gdyż spostrzegł, iż tarcze ochronne ponownie działają i są pełne w niemal pięćdziesięciu procentach.

Zadowolony zerknął na ekran taktyczny, żeby sprawdzić położenie trzech myśliwców pozostałych z jego eskadry. Szybko trącił coś przy komunikatorze i powiedział:

- Trójka, tu Dowódca. Zajmij pozycję pod eskadrą Crusaderów - kiedy rycerz usłyszał potwierdzenie, dokończył - Dwunastka i Dziesiątka. Wy lećcie po bokach.

- Przyjąłem, Dowódco.

Nie minęło nawet parę sekund, gdy naprzeciw dziewięciu myśliwcom wyleciały trzy Sith Fightery, bezczelnie pędząc ma nich od dziobu. Radena nie miał najmniejszego pojęcia, co taka taktyka może dać maszynie bez osłon, ale też nie zamierzał tego tak skrupulatnie sprawdzać. Z tego też powodu cały czas trzymał jednego z trójki wrogów na celowniku i czekał, aż dystans skróci się wystarczająco, by wystrzelić kilka zabójczych pocisków. Pojazdy przeciwników zaczęły ostro wirować i nie bacząc na zbyt wielką odległość, raptownie rozpoczęły kanonadę szkarłatnych wiązek. Rzecz jasna celem większości z nich były Crusadery, lecz te bez problemu mijały, a potem brały na swoje tarcze część pocisków, niestrudzenie zbliżając się do uszkodzonego Niszczyciela Sith.

Wtedy Arun i wszystkie inne myśliwce poczęły wypluwać ze swoich działek śmiercionośne strumienie energii. Te jednak - ku ogromnemu zdumieniu mistrza Jedi - haniebnie mijały kadłuby Sith Fighterów. Widząc mizerne efekty ostrzału, Radena przestał naciskać na spust i głębiej skoncentrował się na zadaniu. Lekko trącił ster i sięgając po Moc, wystrzelił dwa laserowe pociski. Tak jak przewidział, oba trafiły stateczek i rozniosły w pył kokpit pilota, automatycznie pozbawiając go życia, a myśliwiec wysłały w długą podróż, która zapewne nigdy się nie zakończy. Widząc śmierć kompana, dwa Sith Fightery tuż przed bombowcami rozleciały się na obie strony, znikając z oczu rycerza, jak i też reszty pilotów.

- Dwunastka i Dziesiątka: zabierzcie się za tych dwóch Sithów - nakazał, spoglądając na ekran taktyczny, a następnie przestawił moc działek na poprzednią konfigurację, jednocześnie przekładając dwadzieścia procent energii silnika fuzyjnego na ładowanie tarcz.

- Z przyjemnością, Dowódco - odpowiedział niespiesznie, niewątpliwie ucieszony nowym rozkazem, Bladee.

W tej chwili Radenę ostrzegł gwałtowny impuls Mocy i rycerz bez zastanowienia przyciągnął do oporu ster, wchodząc w obszerną świecę. Niespodziewanie zza kadłuba Niszczyciela Sith wyskoczyło pół tuzina nieprzyjacielskich maszyn i Arun Radena ledwo umknął, kiedy formacja Crusaderów nagle została zalana strumieniami czerwonawej plazmy.. Nim ktokolwiek inny zareagował, jeden Crusader dosłownie rozpadł się na drobny pył, a drugi straciwszy tarcze i jeden silnik, zaczął wirować w niekontrolowany sposób, znikając z pola walki. Trzy pozostałe ciężkie myśliwce zdołały wszakże namierzyć swój cel: majaczący w oddali Niszczyciel Gwiezdny, lecz jedynie dwa z nich zdołały wystrzelić swój śmiercionośny ładunek, kończąc salwę gwałtownym, nożycowym wirażem w bok. Trzeci, trafiony gradem pocisków zatrząsł się niewyraźnie i po sekundzie gwałtownie eksplodowały zbiorniki paliwa, a następujące po nich dwie mniejsze, zmiotły resztę kadłuba.

Będąc świadomym pogromu, Arun rozpoczął wykonywać pętlę i tym sposobem natychmiast odnalazł cel. Zatrzymał obrót i wyprowadził beczkę, która ustawiła go dokładnie za rufą Sith Fightera. Rycerz dwukrotnie nacisnął na spust i z maszyny wroga pozostała jedynie chmura stopionego żelastwa.

Raptownie z komunikatora dobiegł go przefiltrowany głos Kel-Dorianina:

- Jeden Sith mniej, Dowódco.

Mistrz uśmiechnął się leciutko, zdławiwszy ciąg do siedemdziesięciu procent i naprowadził celownik na klinowaty kształt Gwiezdnego Niszczyciela. Sensory natychmiast poinformowały go o odległości wynoszącej nie mniej niż półtora kilometra, a wtedy jedno spojrzenie na ekran taktyczny uświadomiło mu, że dwaj przeciwnicy niebezpiecznie zbliżają się do jego rufy. Niestety jeszcze mocniej uprzytomnił mu to gwałtowny wstrząs, który doszedł go od tyłu pojazdu.

Jedi przyciągnął do siebie dźwignie akceleratora, by tylko połowa mocy płynęła do silników, po czym zaczął gwałtownie się wznosić, wchodząc w płaski wiraż. Sith Fightery oczywiście wiernie powtórzyły ten manewr, ale właśnie tak miało się stać. Zapewne kiedy Sithom wydawało się, że mają go na celowniku, Arun zaczął nurkować i w następnej chwili całkowicie zdusił ciąg, przekręcając myśliwiec o dziewięćdziesiąt stopni. Dwie maszyn z trudem minęły pozycję republikańskiego statku i natychmiast rozpoczęły manewr zawracania. Radena skorygował kurs, błyskawicznie docisnął akcelerator na pełną moc i namierzył celownikiem jednego z oddalających się Sith Fighterów. Coś zabuczało i mistrz intuicyjnie wpakował we wroga kilkanaście zielonych wiązek. Pięć z nich dosięgło swego celu i rozerwało maszynę na strzępy. Radena przeleciał przez kurczącą się kulę ognia i zamierzał zabrać się za drugiego przeciwnika, gdy spostrzegł coś na ekranie taktycznym.

Natychmiast wystrzelił przed siebie cały grad pocisków i wykonał nawrót w stronę floty Sithów.

- Dwunastka, co ty robisz? - spytał gniewnie, teraz widząc własnymi oczyma przybliżający się do Niszczyciela Sith smukły republikański myśliwiec, wprowadzony w naprawdę ostry, wydawałoby się, że wręcz niekontrolowany korkociąg. Szybko uświadomił sobie także nieprzyjemny fakt, że goni go jeden Sith Fighter, a on sam zmierza prosto na kadłub gigantycznego okrętu.

- Nic, Dowódco - odpowiedział mu po chwili dziwnie zniekształcony przez zakłócenia głos - Moje sensory wskazują, że ten Niszczyciel stracił osłony.

- A co to ma do ciebie? - zapytał, zaniepokojony szybko nasuwającymi się do mózgu ponurymi przypuszczeniami. Nawet jeżeli by to zrobił, to przecież nie przebije pancernego poszycia... - Chyba nie zamierzasz ostrzelać Niszczyciel Gwiezdny klasy Sith z działek laserowych?

- Nie, Dowódco - zaprzeczył, wydając z siebie ściszony śmiech - Straciłem wszystkie działka.

W oczach Radeny odbiło się przerażenie. Zadarł głowę i patrzył teraz jak Republic Fighter zręcznie unika wystrzeliwanych co chwila szkarłatnych błyskawic i z pełną prędkością zbliża się coraz bardziej ku Niszczycielowi. Zaczął powoli kręcić głową.

- Ty chyba nie zamierzasz...

- Taki mam właśnie plan, Dowódco - przerwał mu natychmiast Kel-Dorianin - Staranuję go. Bez tarcz nie ma szans.

O nie! - przemknęło przez myśl Radenie - Tylko nie to... Arun wydusił z silnika maksimum mocy i nie bacząc na nic, rzucił się w szaleńczy pościg za swoim podwładnym i podążającym za nim Sith Fighterem. To nie może się tak skończyć!

- Nie rób tego Bladee! - krzyknął do komunikatora - Można go inaczej zniszczyć, nie w ten sposób! Zaraz przyleci jakiś Crusader i...

- Nie ma innego sposobu - odpowiedział lodowatym tonem - Za chwilę odzyska tarcze i stracimy tą szansę. To najlepsze rozwiązanie - w komunikatorze usłyszeć można było głośne wciągnięcie jakiegoś gazu - Ku chwale Republiki!

- Nie, Bladee, nie! - krzyknął załamującym się głosem, lecz wiedział już, że mówi do wyłączonego komunikatora. Bezsilnie uderzył w boczną ściankę kokpitu. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to popatrzeć na umierającego towarzysza. Chociaż nie tylko... Radena spróbował namierzyć lecącego za Dwunastką Sitha, ale gdy to się nie udało rozpoczął szaleńczą kanonadę, wycelowaną na oko we wroga.

Dokładnie w chwili, kiedy jeden z zielonkawych pocisków grzmotnął o Sith Fightera, stateczek Bladee’a lekko skorygował ostatni kurs i z całym impetem wbił się wprost w mostek zgubionego Niszczyciela Sith. Potężna kula złocistego ognia rozsadziła pomieszczenie dowodzenia okrętu w drobny pył, pozostawiając po sobie ziejącą czernią wyrwę. Z rozhermetyzowanego statku, który teraz zaczął się przechylać na sterburtę, wysypały się zamarznięte ciała zabitych żołnierzy, otoczone polem zniszczonego sprzętu i kawałków rozbitych robotów. Nie minęły dwie sekundy, gdy wnętrzem wraku okrętu wojennego wstrząsnęły kolejne eksplozje, powoli rozsadzając go od środka. Wszystko to zakończyło się zaś w momencie, kiedy gigantyczny kwiat złocisto-czerwonego wybuchu przedzielił kadłub wielkiego statku na dwie połowy.

- Bladee zawsze chciał zginąć w ten sposób - powiedział cicho jeden z pilotów Eskadry Niebieskich, który również obserwował to zdarzenie - W blasku chwały.

- Taaak... - tyle tylko zdołał wydusił mistrz Jedi. Znowu nie udało mi się powstrzymać kogoś, kogo mogłem powstrzymać, pomyślał, usuwając się z pola rażenia szczątków unicestwionego okrętu wojennego; kolejny raz ktoś ginie bez potrzeby...

- Arun, potrzebuję wsparcia! - raptownie krzyknął Haggi, wytrącając mistrza Jedi z zamyślenia - Nie mogę ich zgubić!

Radena błyskawicznie zerknął na ekran taktyczny i wykonał najbardziej gwałtowny nawrót, na jaki stać było jego Republic Fightera.

- Trzymaj się Haggi! Już lecę!

Tym razem nie pozwolę, by zginął kolejny mój przyjaciel - nakazał sobie, twardo wbijając do głowy tą myśl i wypatrzył kątem oka ściganą przez Sithów maszynę oraz jej prześladowców, czyli dwa Sith Fightery. Ze zgrozą uświadomił sobie, że odległość jest zbyt wielka. Niech to Moc! - mężczyzna ze złością uderzył otwartą dłonią w kolano - Za długą zajmowałem się Bladee’m! - krzyknął w myślach, zdruzgotany swoją niemocą... Chociaż, jaka to niemoc, jeżeli ma się taką maszynę jak zmodyfikowany Republic Fighter?

Z całej siły walnął w klapkę pod symbolem tarczy ochronnej i nieco lżej drugą obok niej, przekładając całą jej moc bezpośrednio do silnika. Maszyna wyrwała się do przodu i pognała lotem błyskawicy w kierunku myśliwca Haggi’ego. Arun starł krople potu, które nieproszone zaczęły zalewać mu czoło i w olbrzymim napięciu śledził zmniejszające się wartości cyfr na ekranie taktycznym.

- Pospiesz się, Dowódco! Długo tak nie wytrzymam!

Radena z całej siły zacisnął dłonie na sterach, tak, że aż zbielały mu kostki i w końcu celownik rozjarzył się zielenią. Dziesiątki szmaragdowych błyskawic pomknęło do dwóch celów, lecz ku rozpaczy pilota ani jeden nawet nie zahaczył o wroga. Co gorsza niespodziewany atak jeszcze bardziej rozjuszył przeciwnika i ten z większą zaciekłością zabrał się za osamotnionego Republic Fightera.

- Dawaj... dawaj! - coraz bardziej zdenerwowany, wyciskał ze swoich działek ostatnie porcje energii. Nagle jego twarz lekko się rozpromieniła - Mam cię!!!

Jeden pocisk mistrza Jedi grzmotnęła prosto w malutki silnik Sith Fightera, rozbijając go na pył. Nosząc się na olbrzymiej rotacji, myśliwiec wykręcił ostatnią szaleńczą beczkę, skończywszy na kadłubie jednego z Defenderów. Radena ponownie przybrał kamienny wyraz twarzy i wyrównał karkołomny lot z wgniatającą w fotel prędkością, zupełnie nie rekompensowaną przez kompensator przyspieszeń. Członki miał napięte jak struna, a oczy zalane potem, ale rycerz przestał to zauważać.

- Jeszcze jeden, Arun! - wrzasnął agonicznie Sullustanin - Jeszcze tylko jeden!

- Już go mam, Haggi!

Celownik pozieleniał i w akompaniamencie radosnego buczenia Radena wystrzelił dwie laserowe błyskawice. W tej samej jednak chwili Dziesiątka gwałtownie zanurkował i dwa świetliste promienie minimalnie odsłoniętą rufę minęły kopiującego ten manewr myśliwca wroga.

- Sithowe nasienie! - wypluł z ust wkurzony niepowodzeniem, które mogło zaważyć o śmierci lub życiu jego przyjaciela. Wkładając w swoje mięśnie maksimum energii, pchnął drążek sterowniczy, lecz drugim jego manewrem wymuszonym przez Moc, był raptowny i osty wiraż. Zanim mózg zdołał to zarejestrować, oczy pokazały mu gigantyczną sylwetkę miniętego o centymetry Capitola.

Jednocześnie ukazały mu inny myśliwiec Republiki, który zawadził skrzydłem o poszycie okrętu i począł gwałtownie wirować, choć oddalając się od statku wydawało się mistrzowi, iż zaraz odzyska kontrolę. Tymczasem sterczący za jego ogonem Sith Fighter nie zdążył nawet pomyśleć o ominięciu przeszkody, gdy z pełną siłą rozbił się o Capitola i zniknął, pochłonięty przez próżnię.

Radena łagodnie wyrównał lot i odetchnął z olbrzymią ulgą, widząc żywego przyjaciela. Republic Fighter zaczął już stabilizować lot i Arun podążył tuż za nim, jednocześnie ucieszony z porażki wroga.

- Niezły manewr Dziesią... - mężczyzna zamierzał pogratulować Sullustaninowi pięknego, acz ryzykownego ruchu, lecz dalsze słowa ugrzęzły mu w gardle.

Dziesiątki szkarłatnych promieni plazmy znienacka wbiło się w głąb smukłego kształtu myśliwca Republiki Galaktycznej i złocista kula ognia raptownie rozerwała go na strzępy, nie pozostawiając nawet najdrobniejszego śladu.

Mrok i pustka.

To jedynie zdołało się przebić do jego umysłu poprzez nieprzebytą ścianę niewysłowionej rozpaczy. Dokładnie tym samym w momencie, kiedy piloci Imperium Sith skupili swą uwagę na Radenie.

Cały mur ochronny skonstruowany wokoło umysłu mistrza Jedi runął, jak domek z kart.

Rycerz instynktownie - gdyż wszystkie myśli pochłonięte zostały przez ciemność - wykonał podwójną pętlę, co w sposób wystarczający rozproszyło uwagę jednego napastnika, doprowadzając go do destrukcji, kiedy szmaragdowy promień turbolasera pobliskiego Capitola przypadkiem przeszył kanciastą kabinę niewielkiego myśliwca. Drugi dotarł do kresu swych dni równie szybko, trafiony dwoma salwami Republic Fightera. Kolejny ruch sprawił natomiast, iż trzeci przeciwnik zmuszony został do raptownego wykonania świecy, której czubek wyznaczała linia zawziętego ostrzału zarówno czerwonych jak i też zielonych wiązek.

Moc kierowała Radeną, gdyż on sam nie reagował już na nic. Szafirowe oczy straciły swój blask, zasnute mgłą odbijały przeraźliwą beznadzieję i niemoc, stając się podobne do czarnej dziury, która bezlitośnie wciągnęła w swoje wnętrze gwiazdę.

Mrok i pustka.

Nagle - w chwili, gdy już żaden Sith Fighter nie pozostał na drodze działek myśliwca Republiki - oczy zajaśniały groźnym cieniem i w źrenicach zapłonął lodowaty płomień. Ciemność zawładnęła rycerzem Jedi, lecz gdy wydawać się mogło, iż mistrz upadnie przed potęgą rozpaczy i mroku, oczy ponownie zmatowiały i pojawił się w nich teraz jedynie głęboki smutek oraz nieco nieuchwytne rozgoryczenie.

Jedi kolejny raz wygrał wewnętrzną walkę; Ciemna Strona naparła na niego z najbardziej czułej strony - tej, już zaatakowanej - ale ponownie przegrała, cofając się z powrotem w cień; w miejsce, gdzie powinna na zawsze spocząć.

Jedynie resztka nadziei, która pozostała w jego sercu zdołała wyrwać go z transu i powrócić do ponurej rzeczywistości. Ponurej, lecz jeszcze nieutraconej rzeczywistości, czego dowodem był natarczywy głos, który coraz wyraźniej wyławiały uszy Aruna Radeny.

- ... się. Dowódco zgłoś się! - rycerz nareszcie zrozumiał słowa, lecz chwile zajęło mu uchwycenie faktu, że skierowane były do niego - Czy mnie słyszysz? Dowódco...

- Jestem Trzeci... jestem - wydusił wreszcie z siebie Radena, czując jak wracają mu dziwnie nadwątlone siły.

Zazwyczaj spokojny i opanowany Baar nareszcie odetchnął z ulgą, słysząc niewyraźny, bo niewyraźny, ale wciąż głos lidera eskadry.

- Co się stało, Dowódco? Kłopoty ze sprzętem?

- Można tak powiedzieć... - Arun odpowiedział po sekundzie, nie siląc się na bardziej szczegółową odpowiedź. Mistrz nareszcie odrzucił myśli o porażce, błyskawicznie otrząsnął się z letargu i przyjrzał się sytuacji na polu bitwy: spoglądając zarówno na ekran, jak i też poza szybę owiewki. Natychmiast przełączył tryb działania silnika na normalny i ustawił ładowanie się tarcz na sto procent, rezygnując z ułamka mocy działek laserowych.

Ponownie stłumił w sobie negatywne emocje, lecz tym razem kosztowało go to więcej sił - nie fizycznych, witalnych, ale psychicznych.

Z jednej strony rozpacz dyktowała nierozumne, chociaż kojące ból zachowanie, a z drugiej chłodna logika rycerza Zakonu Jedi żądała zapomnienia o ofiarach, bólu, wyrzeczeniach - a nawet przyjaciołach, którzy poświęcili swoje życie - na rzecz dalszej walki. I ostatecznego zwycięstwa.

Arun Radena w tej chwili musiał wybrać to drugie, lecz wiedział, iż może to być błąd, o którym nie będzie możliwości zapomnienia.

Jedi nie może być niezdecydowany.

Miał tylko nadzieję, że wytrwa w tym stanie, a potem... a potem zdoła wybaczyć samemu sobie.

- Co robimy Dowódco? - zapytał raptownie Coruscańczyk, dołączając się do myśliwca Radeny - Zostało nam paliwa na mniej więcej dwie minuty.

- Tylko dwie minuty? - Arun zmarszczył brwi i spojrzał na pulpit; kto by pomyślał, że to wszystko trwało tak długo - Sami we dwóch niewiele zdziałamy, ale nie sadzę, byśmy musieli już teraz zgłosić się na „Saviora”.

Jego pilot nie odpowiedział, toteż Radena wystukał jakieś polecenie na klawiaturze pod ekranem taktycznym i natychmiast nakierował swoją maszynę na nowy cel. Wtedy to przekręcił malutką gałkę na swoim hełmie.

- Dowódca Niebieskich do Dowódcy Srebrnych - powiedział oficjalnie - Vima, czy mnie słyszysz?

Przez dłuższą chwilę komunikator się nie odzywał, więc zaniepokojony Arun odpowiednio przeregulował urządzenie i z nadzieją w głosie powtórzył pytanie.

Odpowiedź, choć niewyraźna napłynęła już po sekundzie, pozbawiając obaw rycerza i jednocześnie przysparzając nowych.

- Dowódca Srebrnych zgłasza się - Radena błyskawicznie wychwycił, iż zrezygnowany głos Sunrider zdradzał nie tyle zmęczenie i olbrzymi smutek, lecz także coś jeszcze... - Co się dzieje, Arun?

- Może nie jest to najprzyjemniejsza kwestia, o którą mógłbym cię teraz zapytać Vimo, ale muszę wiedzieć jakie są wasze straty - rzekł szybko, dostrzegając za szybą nowe zagrożenie - Ja straciłem całą eskadrę, poza Baar’em.

Vima głośno westchnęła, ale doskonale wiedziała, jakie są intencje mistrza Jedi.

- U mnie pozostało już tylko trzech - odrzekła w końcu z bólem - Musimy się przegrupować, bo inaczej zostaniemy zdziesiątkowani.

- Dwa plus cztery to trochę za mało, nie uważasz? - zapytał niepewnie, siłą Mocy zmuszając swojego przeciwnika, który nagle zamajaczył za ogonem jego maszyny do zrezygnowania z ataku i bezładnej ucieczki przed statkiem Baar’a. Tym razem wykorzystał słabość umysłu wroga przeciw niemu, ale w innych warunkach nigdy by tego nie zrobił. Zbyt bliskie jest to technikom Lordów Sith.

- Pewnie. Tyle, że ja mam na ekranie pięciu naszych bez dowódcy... postaram się z nimi połączyć.

- Przyjąłem, Srebrny Jeden. Od tej chwili ja będę Srebrny Dwa, a Baar Srebrny Trzy.

W tej chwili Radena wyczuł niewielką falę powątpiewania, która napłynęła od strony Vimy Sunrider.

- Chcesz, żebym ja dowodziła eskadrą?

- Tak - odpowiedział z głębokim przekonaniem, ze wszystkich sił starając się ukryć przed przyjaciółką swoje uczucia i świadomość własnej porażki - Może tego nie wiesz, ale jesteś o niebo lepsza ode mnie w zakresie dowodzenia - Jedi starał się wymyślić jakiś lepszy powód, lecz kiedy to mu się nie udało, dodał tylko - Poza tym za minutę muszę tankować. Niebies... to znaczy Srebrny Dwa wyłącza się.

Dokładnie w chwili, gdy Arun wypowiadał te słowa szkarłatny strumień energii zatrząsł Republic Fighterem i Radena krzywo popatrzył na wskaźnik energii tarczy, jednocześnie wykonując serię beczek, które powiodły go tuż nad dziób jakiejś fregaty szturmowej. Sith Fighter spostrzegł to, iż zapuścił się nieco zbyt daleko od swojego szwadronu, ale próba naprawienia tego błędu przerosła jego umiejętności i myśliwiec Imperium Sith nagle znikł w chmurze eksplozji.

W głośniczkach komunikatora rozlał się nowy, zdecydowanie smętny i nieprzyjemny głos, pozbawiony uczuć i emocji. I to głos kogoś, kogo Arun już gdzieś słyszał.

- Dowódco Eskadry Niebieskich. Mistrz Vandar Tokare rozkazuje panu natychmiast zgłosić się na pokład „Saviora”.

Z wyrazem cierpienia na twarzy Radena lekko chrząknął.

- Oczywiście. Zaraz tam będę.

Kiedy w komunikatorze rozległ się odgłos trzasku, rycerz Jedi pokręcił głową, ale jednocześnie usta naznaczył mu sardoniczny uśmieszek.

- W końcu i tak musiałem tam zajrzeć... - mruknął wreszcie, naprowadziwszy dziób smukłego stateczku w stronę formacji Capitolów, oznaczonej jako Grupa Siódma. Niewiele się zastanawiając pognał z pełnią prędkości prosto na „Saviora” i zanim zdołał zarejestrować w mózgu, że znajomy głos mówi coś przez komunikator, jego myśliwiec już znajdował się przy śluzie.

**********

Z poprzedniego nastroju nie przechowało się nawet nikłe wspomnienie.

Admirał Forn Dodonna ze zdumieniem i niekłamaną zgrozą obserwowała jak z każdą chwilą topnieją szanse Republiki na zwycięstwo w tej decydującej bitwie. Zamglonymi oczami zapatrzyła się w migoczącą powłokę mapy taktycznej, starając się odgadnąć zagadkę powodzenia Sithów, w czym nieustannie pomagał jej podporucznik Fallem, co pewien czas meldując o stratach obu stron.

Bilans był katastrofalny: ze stu pięciu okrętów liniowych oraz ośmiuset myśliwców armady Republiki Galaktycznej pozostało siedemdziesiąt pięć... - kątem oka Dodonna spostrzegła kolejną falę ognistej eksplozji i podłamana porażką poprawiła się w myślach - ... siedemdziesiąt cztery i niecałe trzysta myśliwców. W przerażenie wprawiały liczby pod niebieskimi symbolami statków Republiki.

Defenderów ubyło dwadzieścia. Capitole wprawdzie trzymały się jeszcze mocno, lecz i one odniosły straty w wysokości jedenastu statków. Republic Fighterów pozostało wprawdzie niecałe dwieście, za to Crusadery padały jak skalne muchy z Yagi Minor; z bombowców przeżyła jedynie mała garstka dziewięciu niepełnych i rozbitych eskadr. Admirał mogła pocieszać się jedynie faktem, iż wydany kilka minut wcześniej rozkaz przegrupowania uratował przynajmniej część myśliwców. Lecz niestety pocieszenie to nie trwało nazbyt długo, gdy spojrzało się na drugą stronę holograficznej planszy.

Po przeciwnej stronie - i to właśnie wywoływało u kobiety lodowaty dreszcz - armada Imperium Sith poniosła najniższe z możliwych strat: Republika zdołała do tej pory unicestwić ledwie sześć Niszczycieli Gwiezdnych Sith, ale nawet to nie było w stanie przełamać perfekcyjnej defensywy wroga. Największym ze wszystkich utrapień stało się wszakże ponad sześćset osiemdziesiąt myśliwców Mrocznego Lorda Malaka, eliminujących z bezlitosną skutecznością statki VI Floty Republiki Galaktycznej.

Jedyny manewr, który przychodził jej do głowy i mógł zostać wykonany, był ostatnią nadzieją dla wyczerpanych walką pilotów. Ten ruch nie poprawi co prawda nadszarpniętych morale jej wojsk, ale być może jej ludzie poczują się nieco raźniej. Na nic więcej jednakże nie liczyła - przy takiej predyspozycji przeciwnika zdawało się niemożnością zrobienie czegokolwiek.

- Do wszystkich myśliwców Republiki - rzekła poważnie, siląc się na cieplejszy ton, co nie miało prawa się udać - Zaprzestać atakowania Niszczycieli Sith! Wycofać się i zająć pozycję wokół większych okrętów. Postarajcie się ochronić jak najwięcej jednostek.

Powtarzam: powróćcie do floty.

Kobieta w geście rezygnacji opuściła dłoń z urządzeniem. Czując ogrom całej tej sytuacji i jednocześnie olbrzymią odpowiedzialność, która spoczęła na jej barkach, zdołała jedynie pokręcić głową.

- Nie wiem jak oni to robią - rzekła cicho do przypatrującego się jej Vandara Tokare - Nigdy nie widziałam u Sithów tak wielkiej precyzji działań i tak błyskotliwej taktyki. Oni kontrują każdą, choćby nawet najlepszą strategię jakby to była zwykła szkolna zabawa.

- Owszem admirale - malutki mistrz Jedi zasępił się, ale wpatrzona w niego kobieta nagle dostrzegła wypływającą z jego osoby jakby... ulgę, nienamacalne ciepło spływające teraz do serca admirał. Ze zdumieniem doszła do wniosku, że chociaż przegrana wisi na włosku, rycerz wciąż zachowuje w sobie iskierkę nadziei, której jej tak bardzo brakuje. Vandar Tokare nadal wierzył w zwycięstwo Republiki i Jedi... a co za tym idzie triumfu dobra. Dodonna nie wiedziała, czy jest to skutek działania Mocy, czy też nauczania Jedi, ale wiedziała, że pod wpływem zielonkawej istoty, jej umysł owionęła zupełnie nowa otucha i wiara.

Tymczasem zamyślony mistrz wbił spojrzenie w podłogę.

- Widziałem już coś takiego, admirale - oznajmił w pewnej chwili lekko unosząc głowę - Ale było to po stronie Republiki.

Dodonna popatrzyła zdziwiona na Tokare’a, ale nim zadała jakiekolwiek pytanie, w słowo wpadł jej głos podporucznika Fallema.

- Pani admirał! - podoficer był wyraźnie zdenerwowany - Sześć ostatnich Niszczycieli Gwiezdnych Sith ma zamiar przyłączyć się do walki! Za pięć minut dołączą się do pozostałych Niszczycieli.

Mroczne emocje ponownie wdarły się do umysłu Forn. Na nic zawzięta walka synów Republiki, skoro idzie ona właściwie na marne.

Cóż z tego, że zniszczyliśmy sześć Niszczycieli, skoro kolejnych sześć zaraz przybędzie, by zrekompensować tą stratę?! Tymczasem Republika nie ma już takich możliwości. Poza jedną; bardzo zresztą ograniczoną.

- Kapitanie Qoorl - dowódca VI Floty właściwie pierwszy raz od rozpoczęcia bitwy odezwała się do stojącego na uboczu starszego oficera, zamglonymi oczami obserwującego potyczki, w których jego okręt nie uczestniczy - Przyłączamy się do walki. Proszę wydać rozkaz całej Grupie Ósmej. Proszę obrać kurs prosto na Gwiezdną Kuźnię i zatrzymać się przy resztkach Grupy Trzeciej.

- Tak jest, pani admirał! - błyskawicznie odpowiedział starszy mężczyzna, budząc się z ponurego letargu i żwawo zabrał się za powierzone mu zadanie.

Kobieta nieznacznie się uśmiechnęła, ale bynajmniej nie straciła pochmurnego nastroju.

- Mistrzu Vandar... - zwróciła się po sekundzie do Tokare’a - Mówił pan coś tym, że widział podobną taktykę, ale we flocie Republiki.

- Tak powiedziałem. Nie wiem co...

- Pani admirał! - niespodziewanie przed oczami Dodonny pojawił się porucznik Regarde, bezceremonialnie przerywając rycerzowi Zakonu. Zaskoczona niezwykle rozentuzjazmowanym nastrojem oficera; dziwnym z oczywistych względów, zamrugała oczami - „Ebon Hawk” jest w zasięgu!

Oblicze Dodonny, dotychczas ściśnięte i ponure w jednej chwili rozjaśniło się, niczym ostrze włączonego właśnie miecza świetlnego.

- Proszę natychmiast mnie z nimi połączyć!

Prawie od razu w pomieszczeniu pojawiło się jakby więcej światła i wszyscy z nadzieją zaczęli oczekiwać na rozpoczęcie transmisji.



Rozdział VI - Gwiezdna Kuźnia


**********

Arun Radena wyskoczył z myśliwca prawie natychmiast po przekroczeniu magnetycznej osłony lądowiska „Saviora”, błyskawicznie wrzucając do wnętrza kabiny dwie rękawice oraz przyciężki hełm. Bez zastanowienia rzucił się ku wyjściu, przy czym specjalnie zahaczył jakiegoś technika, biegnącego mniej więcej w jego kierunku.

- Proszę jak najszybciej zatankować mój myśliwiec! - powiedział do mężczyzny, przekrzykując panujący w pomieszczeniu hałas, a gdy rycerz upewnił się, że technik usłyszał, wleciał wprost do głównego korytarza. Najszybszym krokiem, na jaki było go stać, jedynie z najwyższym wysiłkiem powstrzymując się od biegu, dopadł do grodzi odgradzającej tunel od mostka „Saviora”.

Nim jednakże zdołał wejść, drogę zagrodzili mu dwaj strażnicy z bronią, groźnie, ale z wyraźnym zmęczeniem lustrując, zapewne - według ich percepcji - kolejnego nieproszonego przybysza.

- Mistrz Arun Radena? - zapytał podejrzliwie jeden z gwardzistów, błyskając do niego rozbudzonymi oczyma, ale natychmiast cofnął się, kiedy Jedi kiwnął głową i machnął mu plakietką identyfikacyjną, gwałtownie wydobytą z wewnętrznej kieszeni tuniki.

- Może pan wejść, mistrzu... - oznajmił służbiście nadgorliwy żołnierz, ale Radena jedynie skrawkiem ucha dosłyszał jego odpowiedź, stojąc już w progu mostka. Natychmiast uderzyło go kilkanaście sprzecznych emocji, ale odciął się od nich i zaczął wypatrywać na szybko dwóch znajomych postaci.

Arun i Vandar Tokare zderzyli się udręczonymi spojrzeniami w tej samej chwili, lecz Dodonnę rycerz dojrzał dopiero moment później, gdyż ta była do niego odwrócona plecami i właśnie stawała nogę na podeście modułu komunikacji holograficznej.

- Dobrze, że dołączyłeś do nas mistrzu Arun - rzekł pospiesznie Vandar, kiedy mężczyzna przysunął się ku niemu, dość niedyskretnie z umęczonego czoła ścierając kilka kropel potu - „Ebon Hawk” został odnaleziony.

Zanim jeszcze Radena zdołał zadać pytanie o coś dokładniejszego, do rycerza doszedł krótki, urywany szum i oficjalny głos admirał floty.

- Admirał Forn Dodonna do „Ebon Hawk’a”. Czy nas słyszycie?

Nagle tuż przed kobietą zamajaczył niebieskawy kształt, formujący się powoli w postać ludzką. Obraz ustabilizował się i ukazał jakiegoś mężczyznę w wojskowych butach, zwykłych spodniach i kurtce. Radena przesunął się trochę na prawą stronę, by wszystko lepiej widzieć i hologram przemówił pewnym siebie głosem.

- Admirale Dodonna, tu Carth Onasi. Odbieramy wasz przekaz.

Na oddźwięk słów bohatera wojennego Republiki jeszcze z czasów Mandalorianskich Wojen wielu osobom na mostku zrobiło się cieplej w sercach i niemal wyczuwalna stała się fala ulgi dochodząca od dowódcy VI Floty. W końcu ze wszystkich obecnych to ona najlepiej znała Onasiego i jego doczesne osiągnięcia.

- Carth, bardzo się cieszę, że widzę cię żywego - odpowiedziała szybko - Rozpoczęliśmy już atak na Gwiezdną Kuźnię, ale ponosimy ciężkie straty - Dodonnę ponownie przeszył nieprzyjemny dreszcz na myśl o superbroni Sithów, ale nie mogła się powstrzymać by nie zadać pytania Onasiemu - Jakim cudem Sithowie zdołali zbudować coś tak ogromnego?

Hologram Cartha pokręcił głową.

- Gwiezdna Kuźnia nie została skonstruowana przez Sithów admirale - oświadczył mężczyzna, wywołując niepewne poruszenie u wszystkich, którzy przysłuchiwali się rozmowie... czyli praktycznie u całej załogi mostka - Nie ma czasu, by to w pełni wyjaśnić, ale ta stacja kosmiczna jest dużo starsza niżeli pani może to sobie wyobrazić.

Dodonnę oblał zimny strach i kobietę zaczęły ogarniać coraz większe wątpliwości. I nic tu nie pomogła ulga i nadzieja płynąca od Tokare’a. Kolejny lodowaty impuls przeszył jej ciało, gdy pomyślała jak wielka potęga mogła dostać się w ręce wroga.

- Może więc powinniśmy się wycofać... - nawet sama Forn Dodonna nie uwierzyła, by cokolwiek to dało; i to nawet jeżeli interdykcyjne studnie grawitacyjne Niszczycieli Sith nie zadziałają. I wiedzieli to tak naprawdę wszyscy na mostku, ale trwoga wzięła wyższość nad rozsądkiem i kobieta postanowiła dokończyć - Nie wiem, czy mamy jakiekolwiek szanse przeciw tej obcej technologii.

- Nie może tego pani zrobić, admirale - stanowczo zaprzeczył rozmówca, wspomagając sobie gwałtownym ruchem ręki i nie było to chyba zaskoczeniem dla nikogo - Gwiezdna Kuźnia jest fabryką o niewyobrażalnej mocy! Jest w stanie wyprodukować okręty liniowe, myśliwce, droidy bojowe, które trafiają prosto do floty Sithów. Musi pani zniszczyć Gwiezdną Kuźnię teraz - Onasi mocno zaznaczył ostatnie słowo - gdyż inaczej będzie pani musiała walczyć z niekończącą się falą przeciwników.

Dopiero teraz Arun Radena uświadomił sobie prawdziwą powagę sytuacji i ogromne brzemię, które spoczęło na barkach Dodonny i mistrza Vandara Tokare. Jeżeli ta bitwa zostanie przegrana, to szanse Republiki na przetrwanie najazdu Imperium Sith staną się prawie zerowe. Teraz, kiedy Darth Malak wie, że Republika zna położenie jego stacji nie cofnie się przed niczym i kiedy w przestworzach Kuźni zjawi się choćby nawet tysiąc okrętów nie będzie to wystarczająca siła, by pokonać Mrocznego Lorda.

- W takim razie chyba nie mamy wyboru - admirał jakby zapadła się w sobie - Ale nie będzie to bynajmniej łatwe - Dodonna bezradnie rozłożyła ręce - Nawet nie jestem w stanie przeprowadzić Capitole na pozycję, by zacząć choćby myśleć o bombardowaniu Gwiezdnej Kuźni. Flota Sith jest zbyt dobrze zorganizowana! To tak jakby mogli przewidzieć każdy nasz ruch i odpowiedzieć na każdą naszą strategię.

Sylwetka Cartha Onasiego nieznacznie się poruszyła i widać było wyraźnie, że z trudem zbiera się w sobie na odpowiedź. Nie spodobało się to Radenie i w momencie, gdy mężczyzna przemówił Arun wolałby nigdy nie usłyszeć jego słów. Koszmar zła nigdy nie zamiera.

- To wszystko przez Bastilę, admirale. Przeszła na Ciemną Stronę i stała się uczennicą Malaka - rzekł i przerażenie zmieszane wraz ze wzrastającym uczuciem zbliżającej się tragedii, ogarnęło niemal wszystkich obecnych, całkowicie zamykając usta każdemu słyszącemu cierpiętniczą wypowiedź Onasiego. Radena zdołał tylko wymienić zasmucone spojrzenie z Vandarem Tokare, zanim zwiesił głowę w nieopanowanym przygnębieniu. Upadła największa z Jedi, ostatnia nadzieja Zakonu Rycerzy Jedi i Republiki Galaktycznej... chociaż nie - w oczach rycerza błysnęła niepewna, ale pocieszająca lepiej niż wszystko inne myśl, który to błysk dostrzegł Vandar - Jest jeszcze ktoś inny.

Lecz tego nie wiedziała załoga „Saviora”, sparaliżowana strachem przed potęgą Bastili Shan, która nieoczekiwanie zwróciła się przeciwko im.

- Przypuszczamy, że Bastila jest teraz gdzieś na tej stacji kosmicznej, wykorzystując swą Medytację Bitewną przeciwko pani i pani flocie.

Twarz Fron Dodonny od chwili usłyszenia tragicznej wiadomości zamieniła się w kamienny postument. Nienaturalne odrętwienie kobiety przerwał dopiero widok Tokare’a, który zamierzał się, aby wkroczyć na podest komunikacyjny.

- Oto mistrz Vandar - przedstawiła rycerza, robiąc mu więcej miejsca - Rycerze Jedi dołączyli do naszej floty pod jego dowództwem.

Carth Onasi kiwnął głową, a zielonkawa istota przemówiła:

- Jeżeli Bastila używa swej mocy, by wspomóc Sithów, flota Malaka jest niezniszczalna - Jedi zestrzygł uszami i lekko się zasępił - Naszą jedyną nadzieją jest powstrzymanie Bastili przed używaniem przez nią swej Medytacji Bitewnej.

Dodonna wbiła zrezygnowany wzrok w doświadczonego mistrza.

- Jakbyśmy mogli to zrobić, skoro ona jest na tej stacji kosmicznej?

Tokare miał już wcześniej obmyślony plan działania, którego założenia doskonale znał nie tylko Radena, ale także i admirał, chociaż emocje przysłoniły teraz obiektywny osąd dowódcy i ogarnęły również pamięć dowódcy VI Floty. Arun jedynie lekko się uśmiechnął, gdyż połączywszy wszystkie fakty, których miał świadomość istnienia, doszedł do prostego i logicznego wniosku: nasz los jeszcze nie jest przesądzony, dopóki żyje Revan, a flota Republiki walczy dalej.

- Wyślę kilka oddziałów rycerzy Jedi na Gwiezdną Kuźnię, by odnalazły Bastilę - objaśnił szybko Vandar, rozbudzając ponurą ciekawość Dodonny - Transportowce Jedi z lotniskowców i niewielkie Republic Fightery będą w stanie przelecieć przez blokadę Sith i przedostać się na stację kosmiczną. Jeżeli tylko odnajdą Bastilę, być może będą w stanie odwrócić jej uwagę od toczącej się bitwy. To powinno pozwolić na przesunięcie Capitolów na dogodną pozycję, gdzie mogą rozpocząć szturm na Gwiezdną Kuźnię.

Podniesiona na duchu Dodonna energicznie potrząsnęła głową i skupiła swój wzrok na holograficznym wizerunku uważnie przysłuchującego się Cartha Onasiego.

- Choć wiem, jak wiele przeżyliście i zrobiliście dla nas Carth, ale Jedi wciąż mogą potrzebować waszej pomocy.

Nawet przez niewyraźny obraz niebieskiego hologramu dało się dostrzec malutki uśmiech, który wpłynął na usta mężczyzny.

- Proszę się nie martwić, admirale. „Ebon Hawk” i jego załoga będą z wami do samego końca.

Vandar Tokare kiwnął zieloną głową.

- Niech więc Moc będzie z wami.

Hologram Cartha Onasiego zafalował i łagodnie zniknął. W pomieszczeniu na krótką chwilę zaległa głucha cisza, lecz powoli napięcie opadło. Niespokojnie powróciły ciche rozmowy, gwar stukania palców w klawiaturę i wydawania rozkazów - teraz jednak wszystko miało w sobie odrobinę niemożliwej do ukrycia trwogi. Nie dało się już nie dostrzec strachu, chyłkiem odbijającego się w oczach żołnierzy Republiki.

Dodonna jeszcze chwilę w zamyśleniu wpatrywała się w punkt, gdzie zanikł obraz bohatera wojennego Republiki, po czym z głębokim westchnieniem objęła wzrokiem dwóch Jedi.

- Jak zamierzacie to rozegrać? Na takiej olbrzymiej stacji szukanie jednej osoby, to jak szukanie zamieszkałej planety w Nieznanych Regionach.

Arun Radena uśmiechnął się nieznacznie.

- Niech się pani nie martwi. Bez trudu odgadniemy, w którym miejscu znajduje się Bastila. Osoba o tak wielkiej mocy jest łatwo dostrzegalna w Mocy - wyjaśnił, zerkając na Vandara - Większym problemem będzie raczej znalezienie drogi do niej. W gruncie rzeczy nawet nie wiemy jak wygląda wnętrze tej stacji kosmicznej, a co tu dopiero mówić o szukaniu tam drogi. To tak jakbyśmy weszli w jakiś wielki labirynt skonstruowany przez obce istoty.

Kobieta ze zrozumieniem kiwnęła głową i wbiła pytający wzrok w Tokare’a.

- To wszystko wyjaśnia. Mistrzu Vandar, ilu ma pan rycerzy Jedi w tych transportowcach?

- Stu Jedi, nie licząc tych w myśliwcach.

- Na początku bitwy było ich sześćdziesięciu - dopowiedział Radena - ale obawiam się, że teraz pozostało ich nie więcej niż połowa.

Smętny odcień głosu rycerza nie umknął uwadze Vandara Tokare, lecz młodszy Jedi całkowicie to zignorował.

- Czyli stu trzydziestu Jedi może polecieć na Gwiezdną Kuźnię... - zastanowiła się Dodonna - Plus załoga „Ebon Hawk’a”.

- Tak... jeżeli Revan znajduje się wciąż na pokładzie, nasze szanse wzrosną...

Arun zmarszczył brwi - nie dlatego, iż nie wierzył w możliwości Revana, lecz z powodu ciekawości, zadał pytanie:

- Dlaczego tak uważasz, mistrzu Vandar?

- Ravan za wszelką cenę chce pokonać Malaka - w smutnych oczach zielonego rycerza zapalił się mały płomień - Tylko on jest w stanie sprostać Mrocznemu Lordowi Sith. Jeżeli flota admirał zawiedzie... Revan jest naszą ostatnią szansą na zwycięstwo.

Radena aż za doskonale wiedział, że to prawda. Jeżeli sam Darth Malak nie będzie chciał się zmierzyć ze swoim byłym uczniem, to tak czy inaczej Revan usilnie będzie dążyć do tej konfrontacji. Wielkie to ryzyko z jego strony, ale nie ma on innego wyboru.

Tak samo, jak my.

Arun odpędził od siebie myśli o Revanie i powrócił je do bitwy, zabierając glos.

- Musimy mieć jakiś plan, mistrzu. Pani admirał - od razu zwrócił się do dowódcy - Niech pani natychmiast wyśle wszystkie transportowce Jedi z pokładów Sentinelów. Nie ma czasu do stracenia.

Kobieta bez zbędnych pytań wydała rozkaz, przy okazji zwracając się w stronę sekcji sensorów.

- Poruczniku Fallem - zwróciła uwagę podoficerowi, który niepewnie spojrzał na swojego dowódcę - Za ile minut rycerze Jedi przybiją do Gwiezdnej Kuźni?

- Za około pięć minut, pani admirał - mężczyzna błyskawicznie wyrecytował, zapewne przygotowany na takie właśnie pytanie.

- A ile czasu potrzebuje „Ebon Hawk”?

- Cztery minuty, pani admirał. Właśnie minął pierwszy z lotniskowców.

- Doskonale, poruczniku.

Radena kiwnął głową, również zadowolony z tych liczb i kontynuował:

- Proponuje, żeby wysłać dwie fale transportowców; najpierw na Kuźnię przyleci „Ebon Hawk” w eskorcie kilku Republic Fighterów rycerzy Jedi. Następnie ruszy pięć promów klasy Eta w podobnej obstawie, a na koniec zostanie reszta transporterów.

- Dobry plan - pochwaliła Forn, chociaż w głowie miała jeszcze sporo wątpliwości - Musicie tylko uważać na turbolasery, czy jak to tam można nazwać. Nie wiemy ile ich jest, ani gdzie konkretnie są, ale mamy pewność, że ta stacja kosmiczna ma ich całkiem dużo.

- Będziemy na to przygotowani - zapewnił gorąco mężczyzna.

- Czy wszyscy Jedi w Republic Fighterach muszą brać udział w tym ataku?

Arun niepewnie spojrzał na Vandara, ale gdy ten się nie odezwał, Radena musiał samemu odpowiedzieć:

- Najlepiej by było... ale kilku może zostać.

Admirał VI Floty Republiki Galaktycznej wyglądała, jakby się zastanawiała nad powodzeniem całej akcji, ale po krótkiej chwili namysłu doszła do wniosku, iż już nic innego nie da się zrobić.

- W takim razie, niech pan leci, mistrzu Radena. My zajmiemy się Niszczycielami Sith i tymi Sith Fighterami - powiedziała Dodonna, zaglądając głęboko w oczy rycerza - Teraz istotnie nie ma czasu do stracenia. My postaramy się poinformować pilotów transporterów i załogę „Ebon Hawk’a”, o planowanych działaniach. Pan osobiście przedstawi swój plan pozostałym - kobieta uśmiechnęła się ciepło - Powodzenia i niech Moc będzie z tobą.

- I z wami też - pożegnał ich szybko mistrz i teraz już nie zważając jak to wygląda, pobiegł najszybszym sprintem na jaki mu pozwalały nogi prosto na lądowisko. Natychmiast wskoczył do kokpitu swojej maszyny i nasunął na dłonie czarne rękawice, krótkim ruchem łokcia naciskając na przycisk zamykający owiewkę. Chwilę później nałożył na głowę kask i przebiegł oczami po całej konsolecie, naciskając parę przycisków. Z zadowoleniem na twarzy spostrzegł, że myśliwiec ma pełny bak, a osłony naładowane są w stu procentach. Nie czekając na nic, gładko odwrócił dziób maszyny i wyleciał za magnetyczną śluzę.

Od razu po jej przekroczeniu, spostrzegł kanciastą sylwetkę transportowca klasy Eta przelatującą obok i cień czterech innych jednostek tego typu. Nie zastanawiając się długo, Radena wcisnął do oporu manetkę przepustnicy. Natychmiast odskoczył od pięciu promów i pokręcił coś przy swoim komunikatorze, nastawiając go na nowe fale - taktyczną JK1, czyli linią łączącą go ze wszystkimi rycerzami Jedi w Republic Fighterach. Popatrzył jeszcze na ekran taktyczny i po chwili wszystko dokładnie wytłumaczył swoim współtowarzyszom. Zanim jednak zbombardowała go fala Mocy, pełna cierpienia, zrezygnowania i beznadziei, zdołał całkowicie zamknąć swój umysł i oddzielić go od zewnętrznego świata grubą barierą. Nie poprawiło to jednak w żadnym stopniu jego fatalnego samopoczucia, tym bardziej, iż Arun spostrzegł, że mija już związaną ciężkimi walkami Grupę Drugą. Rzekł, nie tracąc czasu:

- Ja polecę jako pierwszy. Kto leci ze mną?

- Pytasz się Arun? - najpierwsza odezwała się Vima Sunrider - Vima z tobą.

Kiedy ochotę do towarzyszenia mu wyraziły jeszcze dwie osoby, Radena odezwał się:

- Wystarczy. My będziemy eskortować „Ebon Hawk’a”, a reszta niech się podzieli na dwie części i złączy się z promami Eta - rycerz odetchnął głęboko - Mam nadzieję, że więcej dowiecie się na pokładzie Kuźni. Uważajcie na siebie i niech Moc będzie z wami.

Zanim dotarły do niego odpowiedzi, mężczyzna zaczął szukać odpowiedniej częstotliwość komunikatora, który mógłby go połączyć z „Ebon Hawk’iem” i rozejrzał się w poszukiwaniu frachtowca. Natychmiast spostrzegł pojazd w kształcie spodka, oraz dwie jasne plamy, będące dyszami wylotowymi jego silników. Nie czekając na trzy pozostałe myśliwce, podleciał do frachtowca pomalowanego na wyblakły srebrny kolor, poprzecinany ciemnoczerwonymi pasami. Kiedy jednym okiem przyglądał się maszynie, wreszcie udało mu się odnaleźć odpowiednie fale.

- „Ebon Hawk”, tu mistrz Jedi Arun Radena - powiedział - Jeżeli pozwolicie, ja, Vima Sunrider i jeszcze dwóch innych Jedi będziemy was eskortować w drodze na Gwiezdną Kuźnię.

- To bardzo dobrze - ucieszył się Carth Onasi, gdyż bez wątpienia był to jego głos - Przyda się każda pomoc. Ale czy wy w ogóle wiecie, gdzie można tam wylądować?

Radenie trochę zrzedła mina - No ładnie! Cały plan może szlag trafić, bo nie pomyślałem o najważniejszej rzeczy: miejscu, gdzie mamy wylądować...

- Mogę się tylko domyślać, że gdzieś na tym „równiku”... jeżeli można tak to nazwać.

- Tak też myślałem - przez krótką chwilę po obu stronach panowała cisza, przerwana raptownie przez kogoś z pokładu zmodyfikowanego frachtowca - Carth, chyba mamy towarzystwo. Tam z lewej...

Arun Radena instynktownie popatrzył w tamtą stronę i spostrzegł całą eskadrę Sith Fighterów, która niespodziewanie oderwała się od flotylli Niszczycieli Gwiezdnych Sith, kierując się błyskawicznie w ich stronę. Głęboko w myślach przeklął Sithów - że też musieli się nami zająć w takiej chwili...

- Musimy lecieć zgodnie z planem „Ebon Hawk” - rzekł, wiedząc, ze jego decyzja może doprowadzić albo do ich zguby, albo zwycięstwa - Nasi się nimi zajmą.

Nasi się nimi zajmą... - powtórzył w myślach - Chyba trzeba to nieco bardziej uściślić... - pilot przełączył komunikator na zakres JK-1.

- Grupa Druga. Potrzebujemy waszej pomocy. Musicie zdjąć tą eskadrę Sithów na 9-51.

- Przyjąłem, mistrzu Radena.

Arun znowu pobawił się z falami malutkiego urządzenia wmontowanego w hełmie. Tym razem komunikator połączył go bezpośrednio z Vimą Sunrider.

- Vimo, tu Arun - odezwał się prędko, obserwując ciągle zbliżającą się stację kosmiczną - To nie będzie spacerek. Tam w środku może się przydać twoja umiejętność odnajdywania dobrych dróg, bo ktoś przypadkiem zapomniał zabrać planów Gwiezdnej Kuźni i przez to mamy „mały” problem.

- Nie masz co się martwić, Arun - odrzekła optymistycznie kobieta - Znajdziemy Bastilę Shan choćby była w najdalszym zakątku tego czegoś... - w głosie Sunrider Radena wyczuł nutkę smutku i rozczarowania, która jednak szybko znikła - Co się stało, że Bastila przeszła na Ciemną Stronę?

- Onasi nie miał czasu by to wyjaśnić. Jedyne co wiem, to to, że Gwiezdna Kuźnia to wielka fabryka broni i jak jej nie zniszczymy Republika nie przeżyje.

- Cóż... To chyba było oczywiste już wcześniej, nie? - gorzki śmiech wypełnił kask mężczyzny - No, ale dość tych pogaduszek.

Zbliżamy się do Kuźni.

A najlepszym znakiem, że tak się dzieje była kanonada kilkudziesięciu turbolaserów, które nagle rozpoczęły nieco chaotyczny ostrzał w kierunku „Ebon Hawk’a” i jego eskorty. Radena przełożył całą energię osłon na dziób i nieznacznie przyspieszył, bez trudu omijając pierwsze promienie szkarłatnych wiązek. Z każdą sekundą było jednak coraz gorzej i rycerz musiał się sporo namęczyć, by uniknąć zderzenia z czerwonym bełtem energii. Nagle koło „Ebon Hawk’a” spostrzegł rozbłysk światła; podwójne działko laserowe, zamontowane na górnej wieżyczce pojazdu zaczęło strzelać do jakiegoś celu daleko za swoją rufą. Jedi nie musiał nawet zgadywać, żeby zorientować się do czego tak gwałtownie mógł ładować członek załogi frachtowca.

Ręka mistrza automatycznie powędrowała do przyrządu zmiany rozłożenia tarczy ochronnej, ale zatrzymała się tuż przed nią; jeżeli przesunie na tryb normalny, to wtedy nie będzie się musiał obawiać Sith Fighterów z tyłu, ale z kolei jeden strzał z Gwiezdnej Kuźni wystarczy, by zamienić jego Republic Fightera w kupę złomu. Niepewny, co ma zrobić cofnął w końcu dłoń. Ryzyko jest zbyt wielkie.

Dokładnie w momencie, gdy ta myśl wparowała do umysłu potężne uderzenie zatrzęsło smukłym myśliwcem Republiki i jeden rzut oka na konsoletę wystarczył, żeby się upewnić o całkowitym i ostatecznym zaniku tarcz ochronnych.

Arun wysilił się na pełen sprzeczności uśmiech - tym razem Moc była tam, gdzie być powinna.

- Arun?! - krzyknęła zdesperowana Vima, lecąca tuż za nim - Arun?! Nic ci nie jest?

- Nie. Tylko trochę oberwałem, ale nic mi nie jest.

W chwili, kiedy wypowiadał te słowa szkarłatny strumień plazmy uderzył jeden z myśliwców Jedi po lego prawej. Eksplozja rozerwała kadłub niewielkiej maszyny i błyskawicznie strawiła resztki Republic Fightera. Radena lekko się zasmucił, jednak nie miał czasu na opłakiwanie nikogo, gdyż kilka następnych wiązek zmusiło go do zachowania maksymalnej koncentracji, a kiedy wystrzał z turbolasera rozbił się o tarcze ochronne „Ebon Hawk’a” jeszcze mocniej skupił się na coraz bardziej szaleńczych unikach.

Niestety nie wszyscy mieli tyle szczęścia, co on i Vima Sunrider. Kolejny bezduszny strzał pozbawił życia jeszcze jednego rycerza Jedi i w tym momencie ostrzał w trzy pojazdy Republiki ustał. Teraz celem były transportowce klasy Eta lecące tuż za nimi.

Radena prawie odetchnął z ulgą, kiedy sto metrów przed sobą spostrzegł czarne czeluście pokładów, które musiały być hangarami.

Chwilę później jego przypuszczenia potwierdziły niebieskawe błony osłon magnetycznych, odgradzające wnętrze Kuźni od lodowatego chłodu próżni.

Jednakże krótką chwilę radości przerwało niespodziewane szarpnięcie się myśliwca mistrza Jedi. Stery raptownie wyrwały się z dłoni mężczyzny, kiedy ten zorientował się, że trafił go chyba jakiś zabłąkany strzał Sith Fightera. Jeden rzut oka na pulpit wystarczył, by potwierdzić najgorsze obawy Radeny.

Silniki i system nawigacji poszedł, działka przestały funkcjonować, komunikator padł, a maszyna zaczęła niebezpiecznie wirować.

Lekko przerażony tym, że może zginąć - gdyż strach o swoje życie niemal zanikł, gdy zginęli jego ludzie z eskadry - rozbiwszy się o ścianę superbroni Dartha Malaka, Arun chwycił mocno za stery i w ostatniej chwili wyrównał lot tak, że pojazd ledwo wyrobił przed stalowym ustępem, tuż pod linią płyty lądowiska.

Następne wydarzenia potoczyły się tak prędko, iż nawet sam Radena nie zdołał ich zarejestrować.

Pierwszą rzeczą, którą udało mu się odnotować po zderzeniu z podłogą lądowiska, a potem także ze ścianą pomieszczenia, w którym nagle znalazł się był fakt, że żołądek podskoczył mu prawie do gardła i coś go boli na wysokości klatki piersiowej. Jedi odniósł również wrażenie, że w środku kabiny wyczuł jakąś nad wyraz nieprzyjemną, gryzącą woń drażniącą nos. Radena otworzył oczy, nieświadomy tego, że przez moment miał je zamknięte i rozejrzał się rozkojarzony po wnętrzu myśliwca, ignorując nagły ból głowy i dziwne mrowienie lewej dłoni.

Od razu wyjaśniło się, cóż to za podła rzecz odbiera jego węch. Konsoleta sterownicza niemalże wybuchła i paląc się, wzniecała coraz to więcej szarych kłębów dymu. Pilot błyskawicznie strącił z głowy hełm i dwoma szarpnięciami pozbył się rękawic. Od razu wyzwolił się z pasów i niewiele się zastanawiając grzmotnął łokciem w jakiś przycisk. Niestety dla niego nic się nie stało. Dławiąc się coraz gęstszym dymem mężczyzna przystawił sobie rękaw lewej ręki do ust i nosa, drugą zaś z całej siły uderzył w pokrytą siecią niewielkich pęknięć owiewkę maszyny. Gdy to nie poskutkowało, ani też trzy kolejne próby, rycerz sięgnął do pasa. Niemal od razu przez szarą chmurę przebiło się oślepiające ostrze miecza świetlnego. Mistrz przeciął nim blokadę owiewki i ta natychmiast odskoczyła, uwalniając go ze zniszczonej kabiny.

Arun zgasił broń i bez zastanowienia wyskoczył z rozbitego pojazdu. Po dość twardym lądowaniu zatoczył się jak pijany i lądując na pokrytej strzępami metalu podłodze nieświadomie upuścił rękojeść miecz świetlnego, który z metalicznym brzękiem poturlał się w bok.

Zanosząc się okropnym kaszlem, zdołał wreszcie podnieść się lekko na prawej ręce. Nie zdążył jeszcze dojść do siebie, kiedy jego uszy wychwyciły jakiś niewyraźny dźwięk, który dziwnie przypominał frazę, podobną do wymowy jego własnego imienia.

Rycerz złapał się za czoło i gdy po chwili mętnym wzrokiem popatrzył na odłożoną od niej rękę, a następnie drugą, bezgłośny krzyk zamienił się w niewyraźne kaszlnięcie. Obie ręce miał pokryte ciemnoczerwoną krwią, ale na swoje szczęście tylko na lewej dłoni widział ślad poważnego zadrapania, które obficie krwawiło. Jedynie kątem oka dostrzegając zarys biegnącej w jego kierunku postaci, podwinął rękaw wierzchniej tuniki, odrywają porządny skrawek materiału, z którego zrobiona była tunika wewnętrzna i starając się zrobić prowizoryczny opatrunek, owinął nim zakrwawioną dłoń.

Vima Sunrider w jednej chwili dopadła do mistrza i krzyknęła, lekko przerażona widokiem rycerza. Bez większego jednakże zastanowienia przyklęknęła przy swoim przyjacielu i dopiero teraz odrzuciła na bok swoje rękawice pilota, po czym oderwała od swej dolnej tuniki duży kawał białej tkaniny. Bez słów odgarnęła przepocony i zalany krwią kosmyk czarnych włosów i przyłożyła materiał do czerwonej rany. Natychmiast podwójnie owinęła głowę mężczyzny i z całą siłą zacisnęła mu węzeł obok skroni, wywołując na jego twarzy wyraz nie do końca ukrytego bólu. Niemniej pełen wdzięczności Radena spojrzał w zielone oczy kobiety, z trudem przywołując na swoje skrzywione oblicze lekki uśmieszek.

- Dziękuję Vima...

- Nie ma za co, Arun - Sunrider posłała mu pełen troski uśmiech, podnosząc się z podłogi i nie przestając lustrować pokiereszowanego ciała mistrza Jedi - Możesz chodzić?

Radena tylko kiwnął głową i złapał wyciągniętą rękę Vimy, która ostrożnie pomogła mu wstać. Mężczyzna wsparty na prawym ramieniu kobiety rozmasował obolałą nogę i otarł z krwi i potu swoją twarz. Nie bardzo świadomy swojego wyglądu, popatrzył na oba rękawy i nogawki i zamarł ze zgrozy.

Widząc jego minę, Vima nie mogła powstrzymać cichego śmiechu.

- Nie martw się, Arun - powiedziała - Wcale nie wyglądasz tak źle.

- Nie, wcale... tylko jak Gammoreanin po małej imprezie... - mruknął niepocieszony, patrząc na zaplamioną tunikę, która kiedyś, zdawałoby się była brązowa. Jednak wbrew swojej woli jego myśli skupiły się na bólu, który czuł w prawie wszystkich częściach ciała, a głównie w głowie, piersi i prawej nodze. Mimo wszystko jeszcze szybciej o nim zapomniał, przypominając sobie cel, który przywiódł go w to miejsce.

- I tak to się kończy, jak się ma czterdzieści lat... - mruknął z niedowierzaniem, patrząc na szeroką szramę, zawaloną szczątkami jego maszyny, którą ogarnęły już wysokie jęzory płomieni. Radena prychnął i pochylił się, by podnieść z podłogi miecz świetlny, co kosztowało go chwilą dojmującego bólu w okolicy nogi.

- Może już niedługo nie będziesz musiał już w ogóle latać? - bardziej zasugerowała, niż zapytała Sunrider, z niepokojem wpatrując się w płonącą maszynę.

- Niedoczekanie twoje... Ale mniejsza z tym. Lepiej wynośmy się stąd.

Oboje Jedi wycofali się spiesznie i nieznacznie kulejący mężczyzna nareszcie miał okazję przyjrzeć się wnętrzu lądowiska Gwiezdnej Kuźni. Pomieszczenie było szerokie na kilkadziesiąt metrów i wysokie na co najmniej dziesięć. Arun mógł się jedynie domyślać, że srebrzystoszare, ustawione na skos ściany zbudowane są z jakiegoś rodzaju metalu podobnego do materiału, który stanowił płytę lądowiska.

Radenę przeszył trudno wytłumaczalny dreszcz, kiedy spojrzał na troje wielokątnych wrót, ustawionych po obu stronach pomieszczenia i naprzeciwko magnetycznej śluzy. Było coś odpychającego w tych ścianach... Radena poczuł się jakby był nagi i zupełnie bezbronny.

Tak jak gdyby jakaś nieznana siła próbowała wedrzeć się do jego mózgu i zagiąć jego wolę... Niemal czuło się obezwładniający strach, który stara się w tobie zasiać sama Gwiezdna Kuźnia. Nagle rycerz wszystkimi swoimi myślami pragnął znaleźć się jak najdalej od przerażającej stacji kosmicznej. Jedynym pragnieniem było zaś pragnienie ucieczki...

Mistrz zacisnął zęby. Nabrał do płuc solidny haust nieco zatęchłego powietrza i powoli je wypuścił. Nie pozwól, by cokolwiek przeszkadzało ci w wykonaniu celu tej misji - nakazał sobie twardo Arun i nabił się na posępny wzrok Sunrider.

- Ta stacja opanowana jest przez Ciemną Stronę - powiedziała, łagodnym ruchem poprawiając opatrunek na głowie przyjaciela - Teraz nie dziwię się, że zdołała ona przełamać nawet Revana...

Radena nie odpowiedział, gdyż wystarczyło jedno spojrzenie, by oboje zrozumieli się lepiej niż słowami - a przynajmniej tak wydawało się mężczyźnie. Rycerz delikatnie ścisnął ramię kobiety i czując, że jego mięśnie odzyskały swoje zdolności, ostrożnie zaczął iść bez jej podparcia. Oboje stanęli pod płytowymi drzwiami, które szybko otworzyły się, wciągnięte przez boczne ściany i mężczyzna odwrócił głowę. Ze smutkiem i świadomością, iż być może pewien okres w jego życiu definitywnie się kończy, spojrzał ostatni raz na topiący się metal Republic Fightera. W tej właśnie chwili - tak jakby myśliwiec składał ostatni hołd właścicielowi - zbiorniki paliwa eksplodowały i poskręcane szczątki pojazdu rozleciały się we wszystkie strony lądowiska.

Vima Sunrider delikatnie ścisnęła ramię mężczyzny i Jedi odwrócili się. Weszli do niemalże identycznego pomieszczenia - z tą różnicą, że w tym znajdywał się całkowicie sprawny Republic Fighter mistrzyni. Grodzie cicho syknęły za nimi i Radena dostrzegł za niebieskawą poświatą magnetycznej osłony nawałnice turbolaserowych błyskawic i kilka republikańskich statków, zręcznie unikających trafienia.

Arun, odzyskując nie tylko siły, ale także i pewność siebie, zwrócił się z pytaniem do swojej przyjaciółki.

- Widziałaś może, gdzie wylądował „Ebon Hawk”?

- Tak. Jest za następnymi drzwiami... a przynajmniej powinien tam być.

Nie zastanawiając się więc długo, dwoje ludzi przebiegło do metalowych wrót i po dwóch sekundach znalazło się tuż za nimi. Spokojnie przeszli parę metrów, będąc świadkami jak - przebijając się przez parę wydobywającą się gęstymi obłokami ze spodu pojazdu - po lekko nachylonej rampie frachtowca idzie kilka niewyraźnych postaci.

Choć Radena ledwo pamiętał jak wygląda, to i tak natychmiast rozpoznał Revana.

Mężczyzna na czele zadziwiająco różnorodnej grupy istot był wysoki i majestatyczny. Jego urodziwą twarz i łagodne rysy szpeciła trudno dostrzegalna blizna za lewym okiem, dostatecznie dobrze jednak kryta przez pół długie, brązowe włosy, jakkolwiek nie sięgały mu one do połowy szyi. Kroczył po rampie stonowanym, pewnym krokiem, głucho stukając ciemnobrązowymi butami o metal. Ubrany był w tradycyjną tunikę mistrza Jedi, ciemniejszą wprawdzie od zwykłej, ale zdecydowanie bardziej pasującej nie tyle do włosów, co do koloru oczu Revana. Nie wyróżniał się specjalnie posturą, ale tak też było i za czasów Manaloriańskich Wojen, choć niektórym mogło się wydawać, iż pod swym pancerzem i stalową maską ukrywa olbrzymią siłę. W gruncie rzeczy niewiele się oni mylili, lecz tą siłą nie stała się tężyzna fizyczna, ale jego niezwykłe talenty. Zza fałdów mrocznego płaszcza zarzuconego na plecy, błyszczały natomiast dwa połyskujące platyną miecze świetlne.

Kiedy Revan spostrzegł dwie postacie, sunące ku niemu niepewnym krokiem, uśmiechnął się ciepło i Radena poczuł, że odpływają z jego umysłu wszelkie negatywne emocje, a z pełną mocą wracają mu siły oraz nadzieja.

Długo czekał na tą chwilę - minął już przeszło rok od zdrady Dartha Malaka; Revan, niegdyś Mroczny Lord Sith i pogromca Republiki, odrzuca mrok i staje do odwiecznej walki przeciwko Ciemnej Stronie Mocy. Jeżeli ktokolwiek teraz śmie wątpić w odkupienie rycerza Jedi, to powinien zrewidować swoje poglądy.

Vima Sunrider niewiele mniej zafascynowana widokiem Revana, odwróciła od jego jaśniejącego oblicza swoje oczy i przyjrzała się po kolei jego towarzyszom, z których to znaczną większość znała.

Z całej dziewięcioosobowej grupy - jak zdołała wyliczyć mistrzyni - wyraźnie rzucał się w oczy bardzo wysoki i postawny Wookie Zaalbar i podążający obok Carth Onasi. Oczy kobiety natrafiły następnie na uśmiechającą się do Wookiego Twi’lekiańską dziewczynę ze zrujnowanego Taris, Mission Vao. Sunrider miała powody, by współczuć niebieskoskórej kobiecie, której rodzinny dom został zniszczony przez okręt flagowy Dartha Malaka. Vima uśmiechnęła się uprzejmie, gdy ciemnofioletowe oczy Mission popatrzyły na nią z zaciekawieniem i niemal oniemiała ze zdumienia, gdy rozpoznała kolejnego uczestnika wyprawy. Był nim Jolee Bindo, stary przyjaciel jej matki, wiekowy Jedi, który opuścił Zakon ponad dwadzieścia lat wcześniej i właściwie zaginął jakiś czas potem. Całkowicie łysy, czarnoskóry mężczyzna również spostrzegł kobietę i bardzo się ucieszył widząc jej radosny uśmiech. Kręcąc głową, skierowała wzrok na bok i tym razem zobaczyła młodą padawankę Jedi, Catharkę Juhani. Ta nie uśmiechała się, ani też nie była zasmucona, ale coś w niej było nie do końca w porządku - uznała Vima, omiatając wzrokiem dwa droidy: przysadzistego, trochę baryłkowatego astromecha typu T3 oraz robota-zabójcę HK-47, trzymającego w obu mechanicznych rękach ciężki karabin blasterowy. Na końcu; wprawdzie bez potrzeby wytężania wzroku Sunrider zlustrowała groźnego i milczącego Canderousa Ordo, mandaloriańskiego wojownika, który - jak się dowiedziała - pomógł Revanowi i Bastili uciec z Taris.

Gdy wszyscy wysiedli z pojazdu, a Arun z Vimą dotarli do półkola faktycznego lądowiska, z grupy wyskoczyli Carth Onasi i Jolee Bindo, kierując zaniepokojone spojrzenia na zakrwawionego Radenę.

- Mistrzu Radena, czy nic ci nie jest? - spytał z przejęciem Onasi, w czasie gdy Jolee ciepło powitał się z Sunrider - Wygląda to poważnie...

- Nie aż tak poważnie, jak pan myśli - mistrz uśmiechnął się nieznacznie - Nic mi nie będzie.

- To dobrze - Onasi nie do końca uwierzył zapewnieniom rycerza, ale nie dał tego po sobie poznać - Wiem, że obiecaliście nam wsparcie, ale pana Jedi dość długo nie nadchodzą, a my musimy jak najszybciej dostać się na pokład dowodzenia. To nasz główny priorytet.

Radena skrzywił się nie kryjąc swojego niepokoju, wywołanego zbyt oczywistym tonem Cartha Onasiego. W gruncie rzeczy spodziewał się wysoko zakrojonej inicjatywy ze strony bohatera wojennego, toteż wielce się nie zdumiał.

- Wiem. Proponuję jednak, żeby zaczekać na moich towarzyszy...

- Nie ma na to czasu, mistrzu Radena - Carth podniósł dłoń, w czasie czego niespostrzeżenie jak duch przybliżył się Revan, a za nim reszta załogi „Hawk’a” - Trzeba natychmiast powstrzymać Dartha Malaka. Pójdziemy...

- Carth ma rację - odezwał się znienacka Revan, a w tonie jego głosu Radena natychmiast wyczuł żal i niepokój. Rycerz wejrzał w głębie ciemnych oczu Revana, odbijających nie do końca zgaszony płomień i trochę się przeraził, widząc ból i jednocześnie dziwną tęsknotę za czymś odległym. W tej chwili jego twarz przypominała bardziej maskę przewleczoną olbrzymim cierpieniem, niż oblicze Jedi - Najpierw jednak musimy zająć się Bastilą... To w końcu moja wina, że przeszła na Ciemną Stronę...

- Dobrze wiesz, że to nieprawda - przerwała mu łagodnie Juhani - Wszyscy ponosimy za to taką samą odpowiedzialność.

Revan pokręcił głową, ale nie starał się już zaoponować. Kolejny raz Arun zobaczył w mężczyźnie nową osobę; rycerza Jedi, który wygrywa walki i bitwy, lecz niekiedy zdarza mu się przegrać coś bardziej nieuchwytnego. Przez tą jedną chwilę Radena zrozumiał jego uczucia względem Bastili, a jednocześnie wielką determinację, która nie pozwalała mu się cofnąć. Revan obwiniał się za upadek Shan, gdyż nie mógł zapomnieć o swojej porażce z poprzedniego życia, ale w głębi siebie wiedział, iż to nie on dokonał wyboru.

Tak samo, jak ja wiem, że moja eskadra została zniszczona, gdyż takie są koleje wojny.

Lecz pogodzenie się z tym faktem to co innego.

Revan wyzbył się mrocznych emocji; na wspomnienie zdrady Bastili Shan nie reagował gniewem, złością, czy nienawiścią. Ciemna Strona nie była w stanie go dotknąć, Gwiezdna Kuźnia ponownie opętać, a Darth Malak zranić. Już nie. Starodawne powiedzenie miało w sobie mądrość wielu mistrzów Mocy: „Kto raz wkroczy na ściekę Ciemnej Strony Mocy na zawsze pozostanie zmieniony”. Revan stał się kimś innym; poznał ciemność i to go wzmocniło. Były Mroczny Lord, postrach Znanej Galaktyki zaczął się kierować współczuciem, nadzieją i przebaczeniem.

To właśnie dostrzegł w jego źrenicach Radena.

- Uważam, że nie powinniśmy wszyscy iść razem - kontynuował dalej Revan, odgarniając smutek zaciskający mu rysy twarzy - Podzieleni na grupy więcej zdziałamy.

- Zgadzam się - przytaknął Carth Onasi.

- Zrobimy to w takim razie tak: Ja, Carth, Jolee, Juhani, Canderous i HK pójdziemy jedną drogą, a reszta pójdzie z mistrzem Radeną i mistrzynią Sunrider drugą.

T3-M4 żałośnie zapiszczał, a Mission Vao niepewnie objęła wzrokiem większość obecnych, ale nie zaprotestowała, wiedząc jak ważną decyzję trzeba teraz pojąć. Wookie swoje obiekcje zgłosił przez, ciche żałosne wycie.

Arun pokręcił głową, choć tak samo jak Vima wydawał się zgadzać z Revanem.

- To dobry plan, Arun. I tak nie mamy innego wyboru, niż iść w kilkoosobowych grupkach. Mogę się założyć, że Sithowie zamontowali tu mnóstwo kamer i jeszcze więcej pułapek. Wystarczyłby jeden inteligentnie umieszczony ładunek wybuchowy, abyśmy wszyscy stracili życie.

- Fakt - przytaknął w końcu Radena, widząc ponaglające spojrzenia Onasiego - Skoro do tej pory załodze „Ebon Hawk’a” udawało się ujść z życiem, to chyba coś znaczy, czyż nie? Poza tym mistrz Revan i tak jest wystarczająco silny by iść samemu.

Choć słowa, które w opinii rycerza miały przynieść ulgę Revanowi, jedynie pogłębiły zmarszczki na jego zmęczonej twarzy. Wydawało się, jakby zapadł się sam w sobie, niczym gwiazda kończąca swoje istnienie.

- Proszę, nie nazywajcie mnie mistrzem Revanem. Nie jestem już ani mistrzem, ani też Revanem.

Arun zmarszczył brwi i dziwnie zerknął na wyraźnie zaskoczoną Vimę Sunrider. W tej samej chwili wpadło mu do głowy nieco inne rozwiązanie problemu.

- Idźcie już. My poczekamy parę chwil na naszych Jedi.

- Niech będzie - rzucił od razu Revan - Niech Moc będzie z wami.

- I z wami też.

Sześć postaci szybkim krokiem oddaliło się i podeszło do drzwi naprzeciw kokpitu „Ebon Hawk’a”. Potężne grodzie rozwarły się na trzy strony i wpuściły do długiego korytarza grupę pod dowództwem Revana i Onasiego. Kiedy wrota zamknęły się z powrotem, Radena niespokojnie zmierzył wzrokiem Sunrider i w następnej sekundzie przypatrzył się nieco podenerwowanej twarzy Mission Vao i skierowawszy wzrok nieco niżej, spytał:

- Domyślam się, że potrafisz z tego korzystać? - pytanie odnosiło się do pół długiej rusznicy laserowej firmy Czerka Corporation, spoczywającej w rękach błękitnej Twi’lekianki, nie bardzo pasującego kolorystyką do jej szaro-brązowego kombinezonu, częściowo zakrywającego dwa długie lekku.

- Oczywiście, że tak - młoda kobieta burknęła z oburzenia, widząc minę nie do końca przekonanego Jedi - Proszę nie traktować mnie jak dziecko, tylko dlate...

Krótkie warknięcie Wookiego Zaalbara zatrzymało słowa dziewczyny. Ta odwróciła się do niego jak użądlona, podparłszy lewe ramię na biodrze.

- Przecież wiem, Duży Z!

Kolejny, tym razem lekko pogardliwy ryk istoty wywołał na obliczu Twi’lekianki wyraz sprzeciwu i jednoczesnego zdumienia.

- Wtedy czepiał się Carth, a nie jakiś mistrz Jedi...

Następna lekceważąca odpowiedź Zaalbara wywołała u Mission jedynie lekkie drżenie jednego z dwóch lekku.

- Jasne, przerośnięty futrzaku.

Choć dziewczyna szykowała jakiś kąśliwy docinek dla swojego przyjaciela, jej wysiłki zostały zniweczone przez nagły syk rozprężonego gazu, dochodzący od strony prawych grodzi. Radena i Sunrider automatycznie sięgnęli po rękojeści swoich mieczy świetlnych, lecz ich dłonie zatrzymały się w połowie drogi. Do wnętrza hangaru „Ebon Hawk’a” wpadło bowiem biegiem dwóch rycerzy Jedi; niewysoki, całkowicie łysy mężczyzna koło trzydziestki, o okrągłej, przyjaznej twarzy oprawionej u dołu kozią bródką oraz Kubaz, wysoka i niezwykle chuda istota, okryta obszernym płaszczem, z którego wystawała tylko krótka, lekko zakrzywiona w dół trąba, zastępująca nos i ciemne gogle nad nią, osłaniające wrażliwe na podczerwień oczy.

- Jak mniemam, mistrz Radena? - zapytał z szacunkiem Kubaz i kiedy otrzymał potwierdzenie, prawie niezauważalnie skinął głową - Jestem mistrz Trebron - rycerz wskazał kłaniającego się grzecznie łysego mężczyznę - A to Bu-Bos Sllug.

Arun i Vima odpowiedzieli podobnym gestem, a Radena zapytał:

- Domyślam się, że nie widzieliście pozostałych rycerzy Jedi?

Kubaz stanowczo pokręcił głową.

- Niestety. Przed chwilą przylecieliśmy swoimi myśliwcami.

- Cóż - Arun Radena spojrzał na swoją przyjaciółkę z pobłażliwym uśmieszkiem na ustach - Nie na to liczyłem, ale i tak jest całkiem dobrze. Dołączycie do nas?

- Z największą przyjemnością mistrzu Radena.

Dwoje przyjaciół spojrzało na siebie i nic nie mówiąc ruszyło do przodu. Grodzie rozstąpiły się, przepuszczając rycerzy Jedi i załogę „Ebon Hawk’a”. Wkroczyli oni do podłużnego pomieszczenia w kształcie spłaszczonego cylindra. Pośrodku i jakiś metr ponad zaokrągloną podłogą przebiegała kilkumetrowej szerokości ogrodzona kładka, kończąca się rozwidleniem, na krańcu których widniały identyczne do siebie wrota.

Arun poprowadził wszystkich przez wrota i dalej poprzez prawie identyczny, z tym, że kilkanaście metrów dłuższy korytarz, kierujący się do kolejnego. Wreszcie droga zakończyła się, kiedy rycerz spostrzegł coś w rodzaju windy, znajdującej się na krańcu trzeciego pomieszczenia Kuźni. Siedem postaci, w tym robot zbliżyło się do niej i Radena prawie ucieszył się, iż widzi coś nowego. Winda w gruncie rzeczy była dwa razy szersza niż prowadzące do niej pomieszczenie i kształtem przypominała pięciokąt. W momencie, gdy wszyscy znaleźli się na platformie i zaczęli szukać jakiegoś pulpitu kontrolnego, wrota windy zamknęły się z głośnym sykiem rozprężonego gazu, a ona sama zaczęła się szybko unosić do góry.

Arun Radena skrzywił się boleśnie i zlustrował zaniepokojoną twarz Vimy.

- Jak widać, Gwiezdna Kuźnia wybrała drogę za nas...

**********

Forn Dodonna wytężyła wzrok, ale już niczego nie widziała. Po parunastu sekundach odwróciła się do sekcji sensorów.

- Czy wszyscy dotarli już do Gwiezdnej Kuźni? - zwróciła czoło do podporucznika Fallema, coraz bardziej przestraszonego tym, co widział na swoim ekranie.

- Tak jest, pani admirał.

Kobieta odetchnęła z ulgą, ale ta informacja bynajmniej nie oznaczała, że wszystko jest w porządku. Wprost przeciwnie - obawy pogłębiały się równie szybko, jak chmurzyło się oblicze podoficera Republiki.

- Czy odniesiono jakieś straty?

- Niestety tak, pani admirał - z miny mężczyzny można było wyczytać wiele... zbyt wiele, pomyślała ponuro Dodonna - Rycerze Jedi stracili osiem Republic Fighterów i cztery transportowce klasy Eta... Pierwsza i druga grupa przedarły się bez większego trudu, ale trzecia... miała mniej szczęścia, pani admirał.

- To i tak więcej niż my mamy - ironicznie prychnęła, odwracając się do Vandara Tokare - Teraz cała nadzieja w pańskich Jedi. Jeżeli w ciągu najbliższych dwudziestu, trzydziestu minut nie powstrzymają Bastili Shan, wątpię by udało nam się przetrwać.

Zielony mistrz nie odpowiedział, skupiony zupełnie na czymś innym. Z tego też powodu Forn Dodonna skierowała swoje kroki z powrotem ku mapie taktycznej, po drodze zatrzymując się za plecami podporucznika Fallema.

- Proszę o raport, poruczniku.

Fallem odwrócił do niej głowę, świdrując ją posępnym wzrokiem obdartym z nadziei, chociaż jeszcze trochę jej pozostało; na tyle, by uwierzyć w słowa Cartha Onasi’ego.

- Nie będzie pani z niego zadowolona - stwierdził, zawracając oczy na ekran - Stan Capitoli: dwadzieścia osiem, Defenderów: trzydzieści cztery. Republic Fighterów jest, odliczając również te należące do rycerzy Jedi sto sześćdziesiąt dziewięć... Crusaderów zostało osiemdziesiąt siedem.

Kobieta cicho syknęła.

- Sithowie?

- Formacja Niszczycieli Gwiezdnych Sith jest utrzymana w 99,8% prawidłowo, biorąc pod uwagę odległość - podoficer uśmiechnął się tylko na ułamek sekundy, chwilowo zadowolony, że pomiar odległości jednego okrętu od drugiego wreszcie został wykonany. Twarz mężczyzny ponownie stała się szaro-bladą maską, kiedy ukazały się liczby - Ostatnie straty wroga to: dwa Niszczyciele Gwiezdne Sith oraz około sześćdziesiąt Sith Fighterów.

- To wcale nie jest tak źle... - kobieta wypowiedziała na głos swoją myśl, choć bynajmniej nie miała takiego zamiaru.

- Nie jest źle? - żołnierz omal nie zakrztusił się z niedowierzania - To w takim razie, co może być gorszego?

- Gdyby Gwiezdna Kuźnia co minutę wypuszczała jeden Niszczyciel Gwiezdny - oblicze admirał VI Floty stwardniało - Prawda jest taka poruczniku, że dopóki na tej stacji kosmicznej znajdują się nasi Jedi, wciąż mamy olbrzymie szanse. Niech pan pomyśli - co prawda Dodonna wcale nie musiała się tłumaczyć przed Fallemem, ale miała świadomość, że nie tylko on jej słuchał na tym mostku - Nawet jeżeli nie zdołają oni powstrzymać Bastili Shan, z pewnością będą w stanie narobić mnóstwa szkód samej Kuźni, czyż nie? A być może na jej pokładzie stanie się coś ważniejszego niż tylko zastopowanie Bastili. Może nawet coś ważniejszego, niż zniszczenie samej Gwiezdnej Kuźni?

- Na przykład co? - rzucił bez zastanowienia podporucznik, na co Forn odpowiedziała wątłym uśmiechem.

- Na to pytanie powinien pan sobie odpowiedzieć sam.

Admirał odwróciła się i podeszła do hologramu taktycznego, na których dziesiątki różnokolorowych kropek, kwadratów i trójkątów walczyło ze sobą o panowanie w przestworzach systemu słonecznego, której nazwy nawet nie znano. Kobieta skrzyżowała ręce na piersi, starając się odnaleźć na holograficznej planszy jakąkolwiek wskazówkę.

Zamiast tego jej myśli skierowały się, ku czemu innemu.

Jak wygrać bitwę, by można było mówić o zwycięstwie, kiedy po obu stronach straty wyniosą osiemdziesiąt procent? Jak nie tracąc zaufania swoich podwładnych wydawać rozkazy, które z góry skazują na śmierć? Jak z tym żyć dalej?

**********

Napięcie sięgnęło zenitu w momencie, gdy platforma szerokiej windy zatrzymała się.

Dziwne uczucie bezradności i niemocy nasilało się z każdą sekundą, aż wreszcie jeden impuls Mocy stał się przyczyną błyskawicznej reakcji czterech rycerzy Jedi. Jednocześnie z otwarciem się wrót rozbłysły cztery świetliste smugi.

- Co się... - okrzyk zaskoczonej Mission Vao zaginął wśród huku, jaki w jednej chwili wypełnił całą najbliższą przestrzeń. Gwałtowna eksplozja roztopionego metalu, wywołana niespodziewanym lotem szkarłatnego promienia energii, w ułamku sekundy poraziła osłonięte jedynie lekkim pancerzem plecy dziewczyny, zmuszając ją do bolesnego upadku na kolana.

Aktywując purpurowe ostrze swojego miecza świetlnego Arun Radena nie miał wiele czasu, by zastanowić się nad głębszą naturą ataku, którego nagle stał się celem, ale w lot uświadomił sobie fakt, że jego niewielki oddział wpadł w pułapkę. A to wystarczyło, żeby każdego opornego pobudzić do działania. Dwa krótkie spojrzenia starczyły do tego, ażeby - zanim dwa blasterowe pociski natkną się na buczącą klingę jego miecza - ten wiedział już wszystko.

A właściwie wszystko, co powinien wiedzieć rycerz Jedi - dopowiedział w myślach.

Dokładnie trzy metry za wejściem do windy, w półkolistym korytarzu o szerokości pełnej długości Republic Fightera w pozycji klęczącej ustawiło się sześciu Sith Trooperów w srebrno-szarych zbrojach zakrywających całe ciało i hełmach wykończonych z przodu nieprzezroczystą od zewnątrz czarną płytą wizjera, dzierżąc w pozycji szturmowej tradycyjne karabiny blasterowe typu Merr-Sonn SE-

29. Niecałe dwa metry za nimi ustawiło się kolejnych czterech żołnierzy Imperium Sith, trzymając w rękach ciężkie karabiny samopowtarzalne firmy BlasTech. Ich broń była ąż za starannie wymierzona w stronę windy.

Nim do końca rozwarły się grodzie, dziesięć ponurych postaci rozpoczęło nawałnicę laserowych strzałów.

Parując na bok dwa laserowe bełty i unikając trzeciego, mistrz Jedi nie był w stanie dostrzec wszystkiego, co się dzieje wokół niego.

Jedynym znakiem, że nie jest dobrze, były lekkie zawirowania Mocy, które przeskakiwały z jednego Jedi na drugiego z prędkością światła. Moc również podpowiedziała mu to, czego nie mógł widzieć własnymi oczami.

Zaalbar popisał się znakomitym refleksem i natychmiast uskoczył na bok, szukając oparcia na metalowej ścianie. Ruch ten uratował mu wprawdzie życie, gdyż w miejscu, gdzie stał pół sekundy wcześniej znalazły się równocześnie trzy rubinowe pociski, ale niestety ten sam refleks, nie zdał mu się na wiele, kiedy z całym pędem zderzył się z zimną stalą. Z bolesnym warknięciem odbił się od ściany i od razu przywarł do niej z powrotem. Nie czekając ciężko chwycił laserową kuszę i wymierzył ją w pierwszego lepszego Sith Troopera, którego spostrzegł. W akompaniamencie wściekłego ryku Wookiego trzy szmaragdowe strugi potężnej mocy rzuciły ciało trafionego żołnierza na najbliższą ścianę z potworną siłą, pozostawiając na niej kilkanaście głębokich rys.

Mission natomiast podczołgała się za baryłkowy kształt T3-M4, wywołując tym cały grad oburzonych pisków droida i ze zduszonym jękiem złapała za karabin laserowy, który przed chwilą upuściła.

- Nie tak to miało wyglądać... - mruknęła pod nosem, ignorując poburkiwania zbulwersowanego robota, na kopułce którego raptownie pojawił się niewielki blaster. Vao niemal równocześnie ze swoim mechanicznym kolegą zaczęła zasypywać seriami zielonych błyskawic korytarz przed nimi, usilnie starając się przy tym nie trafić uwijających się jak w ukropie rycerzy Jedi.

Jeden z tych Jedi, a konkretnie Vima Sunrider, raz po raz odbijając czerwone promienie lasera, właściwie myślała tylko o tym jak utrzymać rozlatującą się blokadę, którą ustanowiły dwie klingi jej mieczy świetlnych: błękitna, która migotała po prawej stronie i zielono-żółta po lewej wraz ze świecącą żółtym blaskiem bronią Bu-Bosa Slluga. Nagle kobieta wyczuła lekki drgnienie Mocy i wykonała błyskawiczny obrót w miejscu, zakończony prawie równoczesnym odbiciem dwóch śmiercionośnych pocisków. Pierwszy, sparowany nie całkiem klasycznym blokiem tylnym, poleciał w bok, wybijając w metalowej ścianie czarną dziurę, natomiast drugi, zahaczony samą końcówką położonego poziomo przy udzie niebieskiego ostrza, zrzucił hełm z głowy jednego z bardziej oddalonych Sith Trooperów, zabijając go na miejscu. Sunrider nie miała nawet czasu, by pomyśleć o niewielkim sukcesie, gdyż trzy kolejne błyskawice poszybowały w jej kierunku. Dwa pierwsze Vima bez trudu odbiła mieczem Ulica Qel-Dromy, natomiast trzeci po prostu wyminęła, właściwie nieświadomie używając przyspieszenia Mocy.

Niespodziewanie z jakiegoś bocznego korytarza wypadło pięciu kolejnych żołnierzy Sith. Tym razem jednak nie byli oni sami; towarzyszyły im dwa dwumetrowe, szare droidy, uzbrojone w co najmniej dwa działka laserowe. Poruszające się na czymś, czego nie dało się dostrzec, roboty szturmowe skierowały swoje fotoreceptory osadzone w prostokątnej głowie prosto w kierunku siedmioosobowej grupy. W jednej chwili z obu działek błyskawicznie wytrysnęły strumienie szkarłatnej energii.

Nie za dobrze... - przeleciało przez myśl Radenie, który raptownie pchnął Mocą jednego z najbliżej stojących Sith Trooperów. W następnej chwili lawina strzałów przyszpiliła go tak mocno, że nie miał czasu nawet myśleć o czymkolwiek innym niż obrona.

Rycerzowi wystarczyło, że po prostu musi chronić stojących za jego postacią Mission Vao i T3-M4.

Tymczasem po jego lewej stronie Bu-Bos wywijał swoim mieczem prawdziwą mozaikę żółtawego światła, z coraz większym trudem przebijając przed siebie kolejne strzały Sith Trooperów. I choć walka nie trwała jeszcze nawet dobrych dwadzieścia sekund, rycerz był całkowicie zlany potem. Wszystkie kontuzje, których doświadczył w swoim trzydziestoletnim życiu odezwały się naraz, w akompaniamencie z totalnym brakiem sił, zabranych mu przez myśliwskie pojedynki. Krzywiąc się z wysiłku, Sllug wypuścił miecz z prawej dłoni, a lewą przekręcił rękojeść tak, by strumień złocistej energii przeciął tor lotu kolejnego wystrzału Sith Troopera. Dokładnie jedną dziesiątą sekundy po udanym bloku w kierunku łysego mężczyzny poszybowały dwie wiązki szkarłatnego ognia. Ostrze, ustawione w czterdziestostopniowym kącie w stosunku od podłoża zasyczało, gdy nagle znalazło się na drodze pierwszego pocisku. Jedi w mgnieniu oka przyłożył drugą dłoń do rękojeści i obrócił klingę na spotkanie z drugim wystrzałem.

Na spotkanie, do którego nigdy nie doszło.

Siła uderzenia zrzuciła mężczyznę z nóg, a wyłączony miecz świetlny potoczył się po metalowej podłodze, zatrzymując się dopiero na ścianie. Z piersi Bu-Bosa wyrwał się bolesny okrzyk, gdy impuls paraliżującego bólu w prawym ramieniu dotarł do jego mózgu. Jęcząc cicho, Jedi złapał się za ciężko zraniony bark, w daremnej próbie zatamowania nagłego krwotok.

W tym samym momencie, w którym Moc przeniosła ból Slluga do umysłu Vimy Sunrider, ta wyskoczyła przed leżącego rycerza, biorąc na siebie ogień aż trzech Sith Trooperów. Gdy zablokowała dwa czerwone promienie, niejako przypadkiem spostrzegła, jak zielony strumień plazmy wypada zza jej pleców i uderza prosto w sam środek napierśnika jednego z żołnierzy, wypalając w nim czarną dziurę i odrzucając ciało martwego już mężczyzny na plecy. Przy okazji kobieta wyczuła, iż ostrzał przeciwników bardzo szybko traci swoje natężenie.

Powód, dla którego tak się działo doskonale znał Trebron, cierpliwie blokujący ataki srebrzystą klingą swojej broni, niespiesznie przybliżając się coraz bardziej w kierunku napastników. Sześciu pierwszych wrogów leżało martwych na podłodze korytarza, a tuż za nimi ze sczerniałymi śladami w swoich srebrzystych zbrojach padli dwaj następni. Kolejna perfekcyjnie wykonana zasłona na wysokości czarnych gogli Kubaza, posłała jeszcze jednego z wycofujących się Sith Trooperów gwałtownie na ziemię; ironicznie uderzonego pociskiem, który sam wystrzelił. Pozostała szóstka plus dwa droidy bojowe wprawdzie nie przestawały razić siedem celów kaskadami czerwonych piorunów, ale w tej chwili inicjatywa wyraźnie należała do trzech rycerzy Jedi, krok po kroku podchodzących coraz to bliżej.

Mission Vao przestrzeliła napierśnik jednego z Sithów i celownik jej rusznicy namierzył droida. Dziewczyna kilkakrotnie nacisnęła na spust, ale ku swemu zdziwieniu spostrzegła, że żadna z zielonych błyskawic nie jest w stanie uszkodzić pancerza maszyny. Jakby na potwierdzenie tego fakty trzy laserowe bełty kuszy Zaalbara trafiły w robota wojennego, pozostawiając po sobie tylko niewielkie zarysowanie. Twi’lek zmarszczyła brwi i popatrzyła na Wookiego, ale ten zajął się ostrzałem jakiegoś Sith Troopera i nie zwrócił na nią uwagi. Nie namyślając się długo, wzruszyła ramionami i ponownie włączyła się do walki.

Żadnych wątpliwości za to nie posiadał Arun. Odbił jeden strzał i w jego mózgu ukazała się odpowiednia sekwencja ruchów. Nie wykonując jakiegokolwiek ruchu, prócz zablokowania klingi, rzucił mieczem świetlnym i w tej samej chwili wykonał wspomagany Mocą ostry skok do przodu i mocno w bok. Rycerz przeturlał się szybko i przyciągnął Mocą rękojeść swojej broni. Dwa przecięte w pasie ciała żołnierzy rozdwoiły się na dwie części i z chrzęstem zniszczonego pancerza upadły na podłogę.

Mistrz Jedi nie odważył się spojrzeć na efekt, wywołany przez jego rzut. Wiedział, że olbrzymi ładunek energii miecza świetlnego natychmiast kauteryzował każdą zadaną przez ostrze ranę, przez co te nie krwawiły. Wiedział też, że dlatego nazywa się ją najbardziej cywilizowaną bronią Galaktyki. Ale i tak nie spojrzał.

W momencie, w którym sparował kolejnych pięć strumieni rubinowej plazmy, nie ostał się już żaden z Sith Trooperów. Dwóch wyeliminował Zaalbar, jednego niebieskoskóra Mission, natomiast ostatni padł od własnego wystrzału, odbitego od srebrzystej klingi miecza Trebrona.

Zostały jeszcze dwa roboty... - pomyślał tylko Arun, przebijając następną porcję śmiercionośnej energii z powrotem do właściciela - I będzie po sprawie...

Nagle trzech Jedi połączyła jedna myśl, która rozwiązała problem destrukcji wrogów. Arun nie mógł powstrzymać łobuzerskiego uśmiechu i zajął się swoją częścią dość prostego planu. Dwie maszyny zaczęły coraz bardziej odchylać się od siebie, mierząc w dwie powoli okrążające go postacie.

Vima wykorzystała ten moment i głębiej koncentrując się na Mocy, rzuciła oba miecze świetlne do przodu. Broń poszybowała i zielono - żółte ostrze wraz z błękitnym dokończyły dzieła zniszczenia. Dwa różnokolorowe strumienie energii w jednej chwili zawróciły, znalazłszy się ponownie w dłoniach kobiety, która natychmiast je wyłączyła.

Dwa droidy rozleciały się, jak ściana z cegieł pchnięta repulsorem.

Rozbiegany wzrok kobiety skrystalizował się na zmęczonej twarzy Radeny.

- Ładne mi powitanie, nie sądzisz? - mruknął sarkastycznie, gasząc ametystową klingę.

Sunrider kiwnęła niepewnie, lecz zrazu skupiła się na czymś zupełnie innym. Po dwóch sekundach klęczała już przy nieprzytomnym Bu-Bosie Sllugu i podtrzymującej go lekko Mission Vao. Dziewczyna skierowała zasmucone, ciemnofioletowe oczy na niespokojną Vimę.

- Mocno dostał - górna cześć tuniki rycerza była zbroczona krwią, a na dodatek rana wciąż krwawiła i wyglądała naprawdę paskudnie - Chyba z tego BlasTecha...

Nim kobieta cokolwiek powiedziała, wszystkie myśli przerwał jej ostry świergot toczącego się ku niej robota T3, przyjaźnie wysuwając na metalowym chwytaku zestaw pierwszej pomocy. Sunrider uśmiechnęła się wdzięcznie do popiskującego smutno droida i wzięła od niego metalowe pudełko.

- Dzięki, Tithree - Jedi otworzyła niewielką skrzynkę i błyskawicznie przejrzała jej zawartość. Prócz paru zestawów strzykawek wypełnionych najróżniejszymi płynami, podręcznego sensora medycznego, mnóstwa plastrów nasiąkniętych pewną odmianą kolto oraz kilku innych rzeczy, znajdowało się tam parę ciasno zwiniętych rolek niezwykle trwałego bandaża z Maanan. Kobieta natychmiast wybrała to co trzeba i zajęła się opatrywaniem rannego mężczyzny, nie szczędząc czasu na zbędne słowa. Wcześniej jednak rozerwała brązowy rękaw prawej ręki, a potem mokrą tunikę zakrywającą zraniony bark.

- Mogę w czymś pomóc, mistrzyni Sunrider? - zaofiarowała się od razu Vao, niepewnie przyglądając się zabiegom brązowowłosej Jedi.

- Owszem, Mission. W środku powinna był strzykawka z seerinium. Taka szaro-niebieska - w momencie, kiedy dziewczyna oznajmiła, ze odnalazła swój cel, starsza kobieta posłała jej powściągliwy uśmiech, pokazując punkt znajdujący się na zgięciu ręki Slluga - Wbij ją tutaj... poza tym możesz do mnie mówić po imieniu, Mission.

- Dobrze... Vimo - Twi’lekianka skrzywiła się lekko i wypróżniła zawartość strzykawki, wbitej w zlepioną krwią rękę. Bu-Bos lekko się poruszył, ale po chwili ponownie znieruchomiał. Vao odrzuciła na bok pustą strzykawkę i popatrzyła w zielone oczy Sunrider - Do czego służy ten, jak mu tam... seerinium?

- To mocny środek przeciwbólowy - zręczne dłonie kobiety już oczyściły ranę z drobinek stopionej tuniki i zabrały się za pospieszne bandażowanie - Kiedy za chwilę obudzę Bu-Bosa, nie będzie tak bardzo odczuwał bólu...

Odpowiedź nagle zagłuszył nerwowy gwizd T3-M4 i gardłowy okrzyk Trebrona, badającego ciała Sith Trooperów.

- Pospieszcie się dżentelistoty! Sithowie za chwilę mogą się tu zjawić!

Arun Radena na moment zatopił się w Mocy i nieświadomie kiwnął głową.

- To prawda, Vimo. Wyczuwam coraz więcej obcych umysłów. I to bynajmniej nie bardzo nastawionych przyjaźnie.

Po paru sekundach z płuc Sunrider wyrwało się udręczone westchnienie. W końcu przyłożyła dłoń do czoła mężczyzny i sięgnęła po Moc. Po sekundzie Sllug otworzył oczy i skupił swój wzrok na uśmiechniętej Vimie, a następnie spojrzał na równie uszczęśliwioną Mission.

- Jestem.. jestem już w raju? - spytał, z trudem artykułując słowa. Starał się uśmiechnąć, ale wszystko zniweczył nagły impuls bólu - Chyba... jednak nie...

- Ja bym to bardziej nazwała piekłem, ale to zależy od punktu widzenia... - powiedziała ironicznie Vao, spoglądając w bok, na sylwetkę poranionego i oblepionego własną krwią Radeny.

Łysy mężczyzna zaśmiał się chrapliwie.

- Z tym... się zgodzę. Nieboszczyk raczej nie czuje już... bólu... po zjednoczeniu z Mocą... Tak szczerze, to myślę... że jemu to już wszystko wisi...

- Na razie nie klasyfikujesz się do kategorii „nieboszczyk”, więc może zajmiemy się problemami żywych? - skwitowała sarkastycznie jego wypowiedź Vima, składając pospiesznie pakiet medyczny - Możesz wstać?

- Chyba... tak, mistrzyni Sunrider... - Sllug faktycznie spróbował się podnieść, ale gdy to się nie udało, z jednej strony podtrzymała go Vao, a z drugiej Vima, przyciągając przy tym Mocą rękojeść miecza zranionego rycerza Jedi.

- Ktoś by powiedział... że mam szczęście - powiedział w pewnym momencie, siląc się na łobuzerski uśmiech - Mieć u boku dwie piękne kobiety...

- Lepiej uważaj na swoje słowa, Jedi - mruknęła Vao i nie czekając na reakcję Vimy, wymierzyła lekkiego kuksańca w bok Bu-Bosa.

Ten skrzywił się nieznacznie i pokręcił głową.

- Ale z drugiej strony... co za dużo to niezdrowo, nie?

Kiedy T3 zabrał zestaw pierwszej pomocy, a Kubaz jeden karabin samopowtarzalny Merr-Sonna, grupka złożona z siedmiu osób ruszyła przed siebie, a następnie skręciła w jeden z dwóch bocznych korytarzy, tylko trochę węższych i niższych, niżeli ten główny. Metalowe schody prowadziły w górę i kończyły się na ciasnej kładce, biegnącej wzdłuż pomieszczenia o kształcie podobnym do tego, które wyprowadziło ich z lądowiska. Po obu stronach wyraźnie widniały trój-płytowe grodzie.

Radena uważnie zlustrował rannego rycerza i wychwycił, że po pewnym czasie Bu-Bos zaczął chodzić bez podpórki, a po jakiejś minucie jego kroki się wydłużyły i był już w stanie normalnie chodzić. Widząc poprawiający się stan łysego mężczyzny Arun stanął na rozwidleniu i odwrócił się przodem do pozostałych.

- Lewo, czy prawo? - zapytał bez wstępu - Mamy coraz mniej czasu, a ja nie potrafię wyczuć Bastili Shan i tak na prawdę nie mam pojęcia czy jest w tej sali dowodzenia, jak mówił Revan, czy też nie. Być może później będę w stanie, ale nie teraz.

- Revan? - zapytał podejrzliwie Trebron, oglądając się na równie zdziwionego co on sam Slluga - O czym pan mówi, mistrzu?

Znowu to samo - pomyślał Arun - Czemu zawsze ja mam wszystko wyjaśniać...? Bo to zawsze twoja wina - skarcił się w myślach, wydając z siebie tylko lekkie westchnienie goryczy.

- Nie ma czasu, żeby to wyjaśnić, ale powiem tylko tyle, ze Revan żyje, jest teraz po naszej stronie i obecnie szuka Bastili tak jak my...

Naprawdę nie ma teraz czasu na wyjaśnienia, Bu-Bosie - rzekł Radena, wychwytując pytające spojrzenie rannego Jedi - Tak czy inaczej, czy któryś z was w ogóle ją wyczuwa?

Rycerze Jedi spojrzeli po sobie i po kolei wzruszyli ramionami.

- Chyba nie jesteśmy w stanie jej wyczuć na tej stacji, mistrzu... Być może nie znamy jej tak dobrze - powiedział w końcu Trebron, słabo potrząsając głową - Ciemna Strona zaćmiewa tu wszystko. Niemniej odnoszę wrażenie, że na Gwiezdnej Kuźni zaległ olbrzymi cień czyjejś potężnej osobowości, ale wątpię, by to była Bastila Shan.

- To Darth Malak - rzekła Sunrider, posępnym i złowieszczym tonem, który nie wskazywał na możliwość dalszej dyskusji - On jest na tej stacji i czeka na swojego byłego mistrza.

Przez chwilę zaległa głęboka cisza. Choć temat zszedł na Mrocznego Lorda, Aruna cały czas gnębiły wątpliwości, tyczące się aktualnych problemów. Nie dość, że pomylił się na mostku „Saviora” mówiąc admirał Dodonnie, że bez trudu wyczują Shan, to na dodatek znalezienie drogi na górne pokłady wcale nie jest tak łatwe, jak początkowo sądził. Jeden krok w złą stronę i już natykałeś się na chmarę Sith Trooperów, albo tych droidów bojowych. Również sposób kierowania się podszeptami Mocy na nic się zdawał w miejscu, gdzie przeważała jej Ciemna Strona... Zdawać się mogło, jakby Gwiezdna Kuźnia bezczelnie starała się wywieść ich w pole, albo też wciągnąć w pułapkę bez wyjścia.

Radena pozbył się tych myśli tak szybko, jak pocisku z blastera i zwrócił się do sześciu postaci:

- Przypominam, że wciąż jeszcze nie wybraliśmy drogi... - urwał raptownie i przebieg oczami po skamieniałych twarzach pozostałych rycerzy Jedi - Chyba znowu Kuźnia wybrała dla nas drogę... Wszyscy, szybko ma prawo!

Jak powiedział, tak zrobił i po paru sekundach wszyscy znaleźli się po drugiej stronie drzwi. Wrota zamknęły się w ostatniej chwili; od tego momentu Radena przystanął i zaczął nasłuchiwać odgłosów zza metalowej barykady. Nikt się nie odzywał, ale mistrz błyskawicznie dosłyszał charakterystyczny stukot opancerzonych butów Sith Trooperów, połączony z mechanicznym dźwiękiem pracujących serwomotorów. Rycerz odczepił od paska miecz świetlny i przygotował się do obrony gdyby zaszła taka konieczność.

Moment napięcia szybko jednak minął, kiedy głośny syk rozprężonego gazu, który dobył się z drugiej strony świadczył, że wrogowie kierują się w stronę windy... I miejsca walki też.

Nie była to specjalnie zachęcająca świadomość, lecz i tak wszystko było lepsze od niepotrzebnego rozlewu krwi - pomyślał trzeźwo i dziesięć sekund po zatrzaśnięciu się drzwi, wydał błyskawiczny nakaz wyruszenia przez całą długość pomieszczenia.

Rzecz jasna, korytarz kompletnie niczym nie różnił się od poprzedniego, toteż jedynym sposobem, by znaleźć drogę był marsz do przodu. Cóż, gdyby teraz ktoś zastawił drogę w jedną i drugą stronę, znaleźlibyśmy się w niemałym potrzasku... - zastanowił się ponuro i nagle ogłuszyła go pewna myśl, jasna jak słońce odbijające się od klejnotu Corusca.

Od czasu wejścia na pokład tej stacji kosmicznej wszystkie jego myśli były wręcz wzorowo pesymistyczne i ani na moment radość, ukojenie, czy nawet zwykła ulga nie zawitały do jego umysłu. Jakby jakaś mroczna blokada, ogromny mur z litej durastali stał na przeszkodzie. Przez cały ten czas myślał, że to skutek zmęczenia bitwą, utraty prawie całej eskadry, napięcia czy nawet obrażeń, które odniósł, ale nigdy jeszcze do tej pory nie czuł się tak bardzo przygnębiony i obdarty z woli życia. Odnosił przecież znacznie poważniejsze rany. Tracił już wielu dobrych przyjaciół...

Dopiero teraz uświadomił sobie, w jaki sposób Revan przeistoczył się w Mrocznego Lorda Sith. Jego słowa sprzed niecałych dziesięciu minut tak naprawdę niewiele znaczyły. Wydawało się, że rozumie. Można bardzo wiele wiedzieć i rozumieć, ale czy to wystarczy, żeby nie podążyć ścieżką ciemności? Przykład Exara Kuna, Freedona Nadda, Ajunta Palla i wielu innych wskazuje, że nie. Dopiero po doświadczeniu tego na własnej skórze można zrozumieć...

Ale wtedy najczęściej jest już za późno.

W Akademiach Jedi zawsze uczono, że złość, nienawiść, agresja, strach... prowadzą prostą drogą ku Ciemnej Stronie. Nikt nie mówił, co jest w stanie uczynić miejsce doszczętnie przepełnione jej potęgą... albo rozpacz. Nie trzeba było żadnego Lorda Sith, by samemu przekroczyć granicę i nieodwracalnie znaleźć się po drugiej stronie.

A Gwiezdna Kuźnia jest takim miejscem.

Świadczyły o tym wciąż fale Mocy zalewające jego umysł... fale cierpienia i udręki, kończące się zawsze tak samo: bezwzględną ciszą... śmiertelną ciszą. Aż do momentu, kiedy zginie kolejny rycerz Zakonu Jedi...

- Gwiezdna Kuźnia do Aruna - zamglone oczy rycerza skupiły się na postaci Vimy Sunrider i Radena otrząsnął się ze zdumienia. Był tak nieprzytomny, że nawet nie spostrzegł podchodzącej bardzo jawnie do niego kobiety - pomyślał i uśmiechnął się ciepło, na przekór wszystkim czarnym chmurom w swoim mózgu.

- Co się stało? - spytała Sunrider, niepewnie zaglądając w błękitne oczy mężczyzny - Wyglądasz, jakbyś zobaczył widmo Exar Kuna.

Mistrz Jedi spiorunował ją wzrokiem.

- Nie strasz mnie - powiedział łagodnie - Jakby nie wystarczyło, że już je raz widziałem.

Vima wyraźnie nie zrozumiała ostatniego zdania, ale jako, że Radena nie zamierzał wyjawić o co chodzi, ta jedynie wzruszyła ramionami.

- To w takim razie czym byłeś aż tak zamyślony, że chyba nawet nie zauważyłeś jak przeszliśmy parę korytarzy.

- Co? - rycerz obejrzał się wokoło, lekko rumieniąc się - Faktycznie...

Znowu znajdywali się w półkolistym pomieszczeniu podobnym do tego, w którym Sith Trooperzy zastawili zasadzkę. Różnica była zgoła niewielka; teraz wloty bocznych korytarzy były nie tylko bardziej wyraźne, ale też znacznie mroczniejsze.

Vima spojrzała na niego wyczekująco. Arun westchnął, ale odezwał się dopiero po dłuższym momencie.

- Myślałem o Kuźni. Jej potęga jest... przytłaczająca - Radena dostrzegł zrozumienie w szmaragdowych źrenicach przyjaciółki - Nie jestem się w stanie skupić na dłużej, niż kilkanaście sekund. Czuję, jakby mnie ktoś z całej siły walnął w plecy płytą litej durastali.

- Tak jak my wszyscy - teraz zamyśliła się Sunrider.

- To dlatego nie jestem w stanie wyczuć Bastili. Z was wszystkich ja w sumie jako jedyny ją spotkałem... a przynajmniej tak mi się zdaje... kiedy ratowałem Revana, ale naprawdę nie potrafię jej dostrzec przez tą zasłonę Ciemnej Strony Mocy.

- Nie trać nadziei, Arun - odrzekła po sekundzie, krzywiąc usta w półuśmiechu - W końcu nie ma takiej rzeczy, której by nie mógł zrobić padawan Radena, nie pamiętasz?

- Ani padawanka Sunrider... - mężczyzna roześmiał się cicho, wtórując Vimie. Radosne wspomnienia z Enklawy Jedi nie zatarły tych bolesnych, ale przynajmniej zdołały przebić się przez niewidzialny mur stacji kosmicznej - W jednym masz rację; nie należy zamartwiać się na marne. W końcu nie jestem największym mistrzem Zakonu Jedi w tym przeklętym miejscu. Jeżeli ja nie wyczuwam Shan, nie znaczy to, że inni nie mogą.

- Choćby nawet Re... van...

Zawirowanie Mocy wyczuł każdy z Jedi. Kobieta nieświadomie urwała zdanie i automatycznie jej ręce powędrowały do rękojeści dwóch mieczy świetlnych. Błękitne oraz zielono-żółte ostrza rozbłysły na równi ze srebrnym i ametystowym. Pomruk trzeciej broni dołączył do poprzednich ułamek sekundy później, dokładnie w chwili, w której zza załomu metalowego muru wyskoczyło kilka postaci.

Prawie natychmiast trzy z nich pogrążyły się w złowieszczym blasku szkarłatnych kling mieczy świetlnych. Sithowie - w jak najbardziej prawdziwszym znaczeniu tego słowa - odziani byli w identyczne szaty: czerwono-czarne tuniki zakrywające wszystko oprócz nosa i oczu, złożone z opończy z narzuconym na czoło kapturem oraz prostego kombinezonu, przepasanego szerokim pasem. Całości stroju dopełniały połyskujące czerwienią mieczy, obsydianowe buty i równie mroczne rękawice, dzierżące rękojeści broni Sithów. Trzy mroczne sylwetki różniły się miedzy sobą tylko wzrostem i płcią. I tak właśnie działała metodyka Dartha Malaka: każdy miał być anonimowy, dopóki sam Mroczny Lord go nie zauważy, lub jeden z jego uczniów.

Towarzyszyło im sześciu Gwardzistów Sith.

Radena przywołał na usta niewesoły uśmiech, wyrażający nie tyle jego sprzeczne uczucia, ale bardziej obawę o członków grupy. Nie dość, że natrafili na trzech doskonale wyszkolonych Sithów - co dobitnie potwierdzała aura niezachwianej pewności, mrocznego spokoju i fałszywego opanowania oraz głębokiej nienawiści bijąca od władców Ciemnej Strony Mocy - to na dodatek będą się musieli zmierzyć z grupą jeszcze lepiej wytrenowanych Gwardzistów Sith, wybieranych z najlepszych wojowników Imperium Sith. Każdy z nich nosił na sobie kompletną zbroję Sith Troopera, specjalnie wzmocnioną płytami z mandaloriańskiej stali, posiadającą mocno zmodyfikowane systemy sensorów wizualnych, dźwiękowych i łączności, z zewnątrz różniącą się od srebrzystego pancerza zwykłego żołnierza jedynie barwą; zbroje Gwardzistów pomalowane były bowiem na głęboki odcień czerwieni, pozwalający lepiej ukryć co niektóre zmiany w stosunku do pierwowzoru. Zdecydowanie bardziej obszerniejszy pas zawierał kilka dodatkowych pojemników na granaty i magazynki do rusznic blasterowych najnowocześniejszego modelu Merr-Sonna, oznaczonego jako SE-29x. Jako ostateczność i właściwie jedyna broń przeciwko Jedi, na pasie wisiał niedługi, czerwono-srebrny wibromiecz skonstruowany z najlepszego stopu mandaloriańskiej stali, połyskującej teraz groźnie przy niemal każdym ruchu bioder Gwardzisty.

Nim którykolwiek z Jedi uświadomił sobie, że nikt tu z nikim nie będzie rozmawiał i co za tym idzie przepadnie szansa przemówienia do rozsądku i sumienia ludzi Malaka, trzech Sithów z okrzykiem gniewu rzuciło się na siedmioosobową grupę, gdy tymczasem sześciu Gwardzistów w mgnieniu oka rozdzieliło się na dwie części, padając na piersi tuż pod ścianami.

Równie szybko rozpoczęła się kanonada laserowego ognia, przypominająca bardziej rzęsisty deszcz tropikalny z Yavina IV, niżeli skondensowane wystrzały szkarłatnych błyskawic. Natychmiast odpowiedziały im zielone błyski bowcastera Zaalbara i rusznicy Mission Vao, wspierane czasem przez lecące w kierunku Sithów strumienie czerwonej plazmy ciężkiego pistoletu blasterowego BlasTech robota T3-M4. Przez chwilę zbici w jedną grupę, rozbiegli się na dwie strony; Twi’lekanka wraz z droidem i zranionym Sllugiem, starającym się ich obronić pomimo olbrzymiego bólu - bynajmniej nie złagodzonego przez seerinium - przywarli do prawej ściany, a Wookie podczołgał się pod drugą.

Uczniowie Sith - gdyż to, że nimi byli potwierdzał krwistoczerwony kolor pasa - zaatakowali w tym samym momencie. Błękitne Błyskawice Mocy strzeliły z palców wolnej ręki jednego z nich z impetem zderzyły się z diamentową klinga miecza Kubaza i omiotły ją siecią gwałtownych wyładowań. Drugi Sith - niewątpliwie kobieta - rzucił się z przeraźliwym okrzykiem na Radenę, stosując wysokie cięcie, które spadło na przygotowane uprzednio purpurowe ostrze z potężną siłą i prawie wybiło rękojeść miecza z rąk mistrza Jedi... a właściwie tak miało się wydawać przeciwnikowi; Arun zgrabnie sparował cios na bok, wykonując ciasny piruet, zakończony poziomym cięciem na linii łydek przeciwniczki. Zaskoczona gładkością manewru, kobieta Sith podskoczyła, z gracją unikając pałającej ametystową energią ostrzem i wyprowadziła szybkie pchnięcie. Rycerz uskoczył do tyłu, ale nie zrezygnował tak łatwo, celując szerokim, okrężnym uderzeniem w prawy bark. Rysy kipiącej z gniewu i nienawiści młodej dziewczyny - tego faktu trudno było nie dostrzec - wyraziły pogardę, w czasie, w którym jej ręce przesunęły lekko rękojeść broni. Dwa ostrza zetknęły się z groźnym sykiem i dziewczyna spróbowała swoich szans w tradycyjnym spięciu. Mocniej chwyciła uchwyt miecza, z pełni swoich sił napierając na fioletowy strumień plazmy rycerza Jedi. Mistrz cofnął się taktycznie o krok do tyłu, co spowodowało szeroki uśmiech drapieżnego zadowolenia na ustach przeciwniczki, ale dwie klingi nie rozłączyły się ze sobą.

Wtedy właśnie Radena wykorzystał swoją pozycję, rozdzielił ostrza od siebie i wyprowadził szybsze niż wystrzał z blastera pchnięcie Mocy. Niewidzialny cios powalił zaskoczoną kobietę na metalową podłogę, dając chwilę czasu mężczyźnie na namysł i dwa błyskawiczne spojrzenia na oba boki.

Sytuacja nie przedstawiała się wspaniale, ale też nie było źle.

Vima Sunrider wyłoniła się na krótki moment z klatki zielonego i niebieskiego światła, by w następnym ponownie zaatakować z większą bezwzględnością swojego przeciwnika, czym efektywnie spychała Sitha do głębokiej defensywy. Dwie klingi pracowały mocno i wróg miał coraz większe trudności z obronieniem się i unikami, które stawały się z każdą chwilą bardziej chaotyczne i niepewne. Dowiódł tego okrzyk wściekłości, kiedy jego potężny cios, zadany z prawego boku na lewy, mający zakończyć się na głowie kobiety chybił o dobre kilkanaście centymetrów.

Z mniejszym powodzeniem walczył natomiast Trebron. Czerwona smuga energii uderzała raz po raz w srebrzyste ostrze, chwiejąc sylwetką Sitha, lecz Jedi okryty brązowym płaszczem ani razu nie wyprowadził kontry. Choć elegancka i umiejętna obrona stosowana przez Kubaza bez trudu radziła sobie z imponującymi ciosami i pchnięciami, to jednak Uczeń Sith zyskiwał coraz większą i większą przewagę nad swoim ciągle cofającym się oponentem.

Tuż za walczącymi władcami Mocy nieustannie trwała zawzięta kanonada i nawet na sekundę nie została przerwana. W przeciwieństwie do zdyszanej Mission Vao, Zaalbar ładujący w Gwardzistów Sith strumieniami szmaragdowej plazmy był w swoim żywiole. Jego konsekwentna taktyka naprzemiennego ostrzału wiązkami mniejszej i większej energii sprawdzała się na tyle, że Sithowie wycofali się o krok do tyłu, ale był to jedyny plus; pozycja leżącego Wookiego była wprost zasypywana gradem rubinowych pocisków. Istota miała pojęcie, że znalazła się w potrzasku, a błyskawice strzałów Gwardzistów coraz bardziej zbliżają się do jego ciała.

Raptownie bowcaster zamilkł. Wookie warknął zaskoczony, ale jeden rzut oka na broń trochę złagodził rysy jego twarzy. Zaalbar mruknął, sięgnął kosmatą łapą do pasa i wyciągnął z jednej z sakiewek niewielki, prostopadłościenny przedmiot, o złagodzonych krawędziach. Bez wahania, z całej siły cisnął nim do przodu i nie czekając na efekty niezmierzonego rzutu, przerzucił kuszę laserową z jednej ręki w drugą. Wolną odłączył zużyte ogniwo energetyczne i zastąpił ją nowym. Dokładnie w chwili, gdy naciągał strunę swojej niezwykłej broni, granat wybuchł. Szczątki rozżarzonego metalu zasypały postacie trzech Gwardzistów Sith, ale nie znaleźli się oni w bezpośrednim polu rażenia niewielkiego ładunku termojądrowego, który wywołał półtorametrowej średnicy kulę ognia daleko za ostatnim z Sithów. Wookiemu jednak nie zależało na celności. Moment wcześniej zdecydował się na ryzykowny, żeby nie powiedzieć szaleńczy manewr, którego zajął się realizacją. Poderwał się z metalowej podłogi i rzucił się sprintem w kierunku Mission.

Nim przebył jedną czwartą drogi, nogi nie zdołały utrzymać ciężaru masywnego cielska i istota z Kashyyyka wylądowała z powrotem na ziemi. Zaalbar ryknął z bólem i gniewem - bardziej zły na siebie, niż na wrogów - czując swąd przypalonego futra. Wookie nie pozwolił sobie nawet na spojrzenie w kierunku rany ziejącej czernią w okolicy lewego barku.

Mission zaprzestała ostrzału i w przerażeniu wpatrywała się na ruchy trafionego szkarłatną wiązką Zaalbara. Prędko jednakże obudziła się, kiedy jeden z takich pocisków świsnął ponad jej głowoogonami. Gdy tylko upewniła się, że rana przyjaciela nie jest poważna fioletowe oczy zwęziły się w szparki i skierowały w stronę wymachującego mieczem Slluga. Przerażenie ponownie wkradło się do jej serca na myśl, że poraniony Jedi błyskawicznie opada z sił, a złocista klinga porusza się z każdą chwilą wolniej. Dziewczyna twardo zadecydowała, iż tym razem nie pozwoli, ażeby łysy mężczyzna oberwał dopóki ona tu jest.

Mission wystawiła rusznicę Czerki Corporation ponad kopułkę robota T3, który ponownie służył jej za osłonę i dokładnie namierzyła ubranego w szkarłatną zbroję - obecnie klęczącego - Gwardzistę Malaka. Zielona błyskawica trafiła prosto w napierśnik, powalając żołnierza na plecy. Uśmiechając się złośliwie Vao już zabierała się za ostrzelanie kolejnego wroga, kiedy niespodziewanie - nie tylko dla niej - trafiony moment wcześniej Gwardzista podniósł się z podłogi i jak gdyby nigdy nic kontynuował kanonadę.

Blednąc ze zdziwienia, Vao pokręciła głową - Przecież to niemożliwe, żeby zmartwychwstał... - błękitnoskóra Twi’lekanka szpetnie zaklęła. Sith bynajmniej nie zmartwychwstał; czarny ślad na wgniecionym napierśniku świadczył tylko o jednym: zbroja zdołała pochłonąć uderzenie z jej rusznicy. Nie było to niemożliwe, ale mogło wprawić w zdumienie nieprzygotowaną na to osobę.

Dziewczyna posłała na oślep cztery laserowe bełty i schyliła się. Gwardzista Sith bez wątpienia nie był chroniony w każdym miejscu przez ową zbroję; musiał być jakiś osłonięty punkt, który dałoby się wykorzystać. Mission wytężyła wzrok, wykorzystując w nieco odmienny sposób umiejętność każdego Twi’leka z Ryloth. Tą zdolnością był doskonały zmysł orientacji w zamkniętych przestrzeniach, ale Vao zamiast skoncentrować się na odnajdywaniu drogi, wzięła się za szukanie słabych obszarów, przez które mógłby się przebić wystrzał z jej Czerki. Z uśmiechem na twarzy wychwyciła takie miejsca: oba uda niepokryte ani w kawałku pancerzem, zgięcia łokci oraz rzecz jasna hełmy, a konkretnie ta część, którą zasłaniała tylko półprzezroczysta czarna płytka.

Nie zastanawiając się już w ogóle zaatakowała tego samego żołnierza. Pierwsze dwa pociski przemknęły bokiem, tak samo jak i reszta, ale miało to służyć tylko jako zapora ogniowa, przed głównym ostrzałem. Mission wycelowała i z bezlitosną precyzją nacisnęła na spust rusznicy. Szmaragdowy pocisk wbił się w lewe udo Gwardzisty i ten z okrzykiem bólu upadł na bok, wypuszczając broń i odruchowo łapiąc się za zranioną nogę.

Inni Sithowie, widząc to znowu poukładali się na podłodze. W tym czasie Twi’lekianka zwiększyła siłę strzału swojej rusznicy na maksymalną i poleciła to samo zrobić droidowi, którego metalowe ciało ją efektywnie zasłaniało.

Zdziwiony robot zagwizdał pytająco, a potem dwukrotnie burknął ze sprzeciwem.

- Wiem, że zmniejszy się częstotliwość strzałów, Tithree! - rzuciła, zabierając się za obstrzał pozycji dwóch walczących Sithów - Ale tylko tak twój blaster przebije ich pancerz!

Automat piknął niepewnie, ale drugi raz nie zaprotestował.

Przed nią coraz bardziej zaciekły bój toczyli rycerze Jedi. Trebron zablokował mocne cięcie z lewej i po raz pierwszy ruszył do ataku.

Trzy ciosy wyprowadzone po kolei na głowę, ramiona, a na końcu nogi zupełnie zdezorientowały jego przeciwnika, który zaczynał się gubić w swoich ruchach. Kubaz raptownie wystosował potężne pchnięcie, wycelowane w głowę wroga. Uczeń Sith uchylił się jednak i sparował diamentową klingę na bok, już pewniej rozpoczynając kolejne natarcie. Trebron obronił się przed pierwszym pionowym atakiem, zwyczajnie robiąc wspomagany Mocą unik. Jedi lekko pociągnął ostrzem na prawo i tylko kilka centymetrów zadecydowało o dalszych losach dłoni Sitha. Na nieszczęście dla przeciwnika pospieszny blok uniemożliwił kontrę, co skrzętnie wykorzystał Kubaz.

Perfekcyjne uderzenie z lewej na prawą, kierujące się w górę zostało jednak zablokowane przez czerwone ostrze. Nie wysilając się nazbyt Trebron rozdzielił obie klingi i z całej siły dwukrotnie natarł na nieosłonięty pas. Sith za pierwszym razem uskoczył, ale stracił równowagę i tylko szczęście uchroniło go przed drugim, które zabuczało mu nad oczami. Mężczyzna błyskawicznie podniósł się na nogi i zaatakował. Kubaz powrócił do konsekwentnej obrony.

Vima Sunrider za to bezpardonowo uderzała raz za razem. Sith mógł się jedynie bronić i liczyć, że Jedi popełni jakiś błąd. Błędu jednak nie było. W pewnym momencie kobieta cięła z góry dwoma ostrzami. Jej oponent przechwycił obie klingi, ale siła ich uderzenia zachwiała jego postacią. Chwilę, w której starał się zapanować nad swoim ciałem spożytkowała mistrzyni Jedi błękitną klingą atakując Sitha w głowę. Rozpaczliwy ruch rękojeści czerwonego miecza świetlnego z trudem wystarczył, by zepchnął na bok niebieski strumień skondensowanej energii. Sunrider obróciła się na pięcie i cięła mieczem Ulica Qel-Dromy.

Zielono-żółte ostrze nie natrafiło na żaden opór. Kobieta widziała jak rękojeść miecza wysuwa się z bezwładnej dłoni i z brzękiem uderza o metalową podłogę Kuźni. Ciało przepołowione pod skosem, na linii piersi rozdzieliło się na dwoje i podążyło drogą broni Sitha.

W tej samej chwili, trafiony zielonym strumieniem bowcastera Zaalbara zginął Gwardzista Sith, który nieostrożnie przybliżył się do Wookiego. Istota z Kashyyyka ryknęła triumfalnie i zajęła się dwoma następnymi żołnierzami.

Szybko się jednak okazało, że tylko jednym. Drugi, bowiem odrzucił na bok swój karabin blasterowy i złapał za rękojeść wibromiecza.

Ruchem kciuka uaktywnił drganie ostrza i widząc przegraną swojego sojusznika z największą siłą uderzył na Vimę Sunrider.

Zaskoczona Jedi z wysiłkiem zastopowała wibrujące ostrze, ale nie ruszyła do kontrataku. Gwardzista wściekle zaatakował, wyprowadzając kilka prostych cięć poziomych i ukośnych. Mistrzyni bez problemu zablokowała wszystkie ciosy i Mocą wyszarpała miecz z rąk napastnika. Mroczny umysł żołnierza zapłonął gniewem i jeszcze bardziej wkurzony żołnierz błyskawicznie przykucnął i chwycił za rękojeść miecza świetlnego martwego Sitha.

Vima nie mogła pozwolić by Gwardzista go użył. Czerwone ostrze obudziło się z sykiem, lecz sekundę później z powrotem schowało się w rękojeści. Błękitne światło odbiło się złowieszczo w wizjerze żołnierza i jego błysk był ostatnim widokiem, jaki oglądał przeciwnik Sunrider.

Szkarłatny hełm potoczył się po podłodze i powoli znieruchomiał u stóp kobiety.

Tuż obok niej Arun Radena musiał aż przyklęknąć. Siła uderzenia młodej dziewczyny o mało nie powaliła mężczyzny. Potężne cięcie poszło górą i po jego odbiciu, Uczennica Sith gwałtownie wyskoczyła do przodu, napierając z całej siły swoim mieczem na purpurowe ostrze.

W następnej sekundzie Radena czuł już tylko ból zogniskowany na czole. Po następnej znalazł się na zimnej podłodze i jedyne, co widział to czarno-czerwona postać szykująca się do zadania śmiertelnego ciosu. Rycerz podniósł gardę w rozpaczliwym ruchu i dwie klingi zderzyły się z sykiem. Wykorzystując siłę Mocy Jedi podtrzymał ostrze, ale wiedział, że długo tak nie wytrzyma; może dziesięć, może pięć sekund... To już koniec... - pomyślał i widok pewnego przedmiotu podniósł go na duchu jak repulsory śmigacz. Wyzwalając z siebie nową energię, sięgnął do niego Mocą...

W tym momencie Sith wytrąciła mu rękojeść miecza z dłoni.

Vima Sunrider, tocząca pojedynek z kolejnym Gwardzistą Sith - który znienacka podbiegł do niej od tyłu - nagle odtrąciła napastnika i wiedziona podszeptem Mocy, przerażona odwróciła się do pokonanego Aruna. Okrzyk rozpaczy wyrwał się z gardła mistrzyni, ale nie zdążyła już nic zrobić, by uratować przyjaciela.

Twarz dziewczyny Sitha, z której zsunęła się chusta wykrzywiła się w pogardliwym uśmiechu i opanowana ciemnością kobieta wzięła szeroki zamach...

.i ostrze zatrzymało się w pół drogi, a wzgardliwy uśmiech przeszedł w wyraz najwyższego zdumienia.

Wychodząca z jej brzucha czerwona klinga, rzuciła ponury blask na ściśnięte oblicze.

Szkarłatne ostrze dziewczyny wtłoczyło się do rękojeści. Druga, przebijająca ją na wylot znikła jeszcze szybciej i tuż za jej plecami dało się usłyszeć półgłośny, metaliczny dźwięk.

Oczy umierającej błagalnie spojrzały na Radenę i powoli zeszkliły się. Ciało zsunęło się na kolana i po chwili upadło na bok.

Kiedy Arun sięgał po swój miecz świetlny nie spostrzegł, że prowizoryczna opaska, jaką założyła mu Vima, zleciała mu z głowy, a piekący ból w nodze i dłoni obudził się na nowo. Rycerz otarł rękawem pot, który zaczął zalewać jego oczy i tym samym ramieniem chwycił rękojeść.

Wtedy z przerażeniem spostrzegł, że wcale nie ścierał potu... rana na czole ponownie dała o sobie znać, a krew na ubraniu świadczyła o tym aż za bardzo. Kobieta Sith sprytnie uderzyła go w opatrunek nasadą miecza i trafiła dokładnie tam gdzie chciała trafić, a nawet...

Zduszony okrzyk bólu i fala cierpienia rozeszła się w Mocy, uderzając w umysły Jedi, tak samo jak to się działo już od czasu wejścia na pokład Gwiezdnej Kuźni... lecz tym razem była ona tysiąckrotnie silniejsza. Arun zapadł się w sobie, gdyż wiedział, co to oznacza...

Niczym płomień życia zgasło żółte ostrze miecza Bu-Bosa Slluga.

Jedi przeszyty czterema szkarłatnymi błyskawicami wypuścił miecz z dłoni i trafiony jeszcze jednym strzałem zatoczył się do tyłu. Ciało łysego mężczyzny uderzyło w końcu o ziemię i już więcej się nie poruszyło.

Mission Vao, która stała trzy metry za Sllugiem przeraźliwie wrzasnęła i z pełnymi łez oczami wyskoczyła zza robota M4. Nie znała wprawdzie Bu-Bosa dłużej niż kilkanaście minut, ale sprzeczne emocje wzięły w młodej dziewczynie górę i rzuciła się do przodu, niczym rozszalały reek, do bólu ściskając palcem spust swojej rusznicy. Zielone pociski mijały dwie czerwone sylwetki i w końcu jeden z nich znalazł swój cel. Strzał wywiercił dziurę w hełmie żołnierza, rozsadzając go na wylot. Z rozbitej płyty wizjera trysnęła krew zmieszana ze szczątkami mózgu i stopionej czaszki. Obrzydzenie zawiązało jej struny głosowe, ale Twi’lekianka nie zaprzestała szaleńczego ostrzału, wystawiając się wprost na celownik drugiego Gwardzisty Sith.

Blasterowy bolt ściął ją z nóg i Vao runęła ciężko na płyty pokładu. Ostry ból głowy, która zderzyła się z twardą podłogą był niczym w porównaniu z rozrywającym myśli bólem trafionej łydki. Mission resztką świadomości sięgnęła ręką do rusznicy, która wyślizgnęła jej się z dłoni, ale spazmatyczny ból nie pozwolił jej na ten ruch i dziewczyna zemdlała.

Uczucie podwójnej porażki ścisnęło Radenę w gardle, ale odzyskawszy władzę nad rozumem i mięśniami podniósł się wreszcie z płyty pokładu Gwiezdnej Kuźni, aktywując palcem fioletowe ostrze swojego miecza...

Tylko po to, by być świadkiem kolejnej porażki.

Rubinowy płomień zatoczył gładki łuk i przeszył pierś Trebrona. Kubaz zachwiał się niepewnie i wydając z siebie gardłowy pomruk zdziwienia, opadł na jedno kolano i stoczył się na plecy. Długa rana cięta uległa kauteryzacji, ale jasno-czerwona krew wypłynęła przez usta znajdujące się pod trąbą, brocząc brązową tunikę.

Twarz Sitha, który zdołał pokonać rycerza Jedi pojaśniała z zadowolenia i równie szybko zszarzała, widząc zbliżający się do niego wir ametystowego światła. Pierwszy z sześciu błyskawicznych ciosów został zatrzymany przez szkarłatną klingę, a trzy następne odepchnięte, ale piąty - wyprowadzony idealnie na skos, z prawego ramienia na lewe - przedarł się przez obronę Ciemnego Jedi, pozbawiając jego miecz emitera. Szósty, będący powtórzeniem poprzedniego - tyle, że z drugiej strony - trafił dokładnie w cel.

Arun nie czuł gniewu, ani nienawiści. Nie czuł niczego, poza chłodnym opanowaniem i równie lodowatym dążeniem do celu. Ciemna Strona Mocy nie zdołała wtłoczyć się do jego umysłu w trakcie walki. Odór spalonego ciała wypełnił przestrzeń między dwoma osobnikami, w czasie, gdy kawałek odciętej dłoni, wciąż ściskającej kurczowo iskrzącą się rękojeść zniszczonego miecza świetlnego, wylądował pod jego nogami, a reszta ciała rozdzieliła się na dwoje i z głośnym plaśnięciem upadła obok.

Odgłosy buczących ostrzy zamilkły w tym samym momencie, co jazgot blasterowych wystrzałów.

Radena zwiesił ponuro zakrwawioną głowę i wyłączył miecz.

Ta część bitwy się zakończyła.

**********

- Ta bitwa szybko się nie zakończy... - Forn Dodonna pokręciła głową, spoglądając na różnokolorowe punkciki, zderzające się ze sobą z zaciekłością cyborreańskich psów bojowych na holograficznej mapie. Z każdą kolejną sekundą flota Imperium Sith zyskiwała coraz większą i większą przewagę, której zniwelowanie wymagałoby co najmniej dwa razy większej floty niż ta, jaką obecnie dysponuje Dodonna. Na nic poszło zniszczenie trzech Niszczycieli Gwiezdnych Sith, jeżeli blokada Gwiezdnej Kuźni ani na moment nie ustępowała. Manewr okrążający, którego spróbowało dziesięć fregat szturmowych klasy Defender z resztek grupy Pierwszej i Drugiej zakończył się totalną porażką; nie ocalał żaden z okrętów wojennych. Doliczając do tego stratę jeszcze kilku innych jednostek, wychodziło biało na czarnym, że VI Flota Republiki Galaktycznej stoi na krawędzi zagłady i tak naprawdę brakuje delikatnego pchnięcia, by się stoczyła w dół.

Prawdę powiedziawszy ukojenie mogły przynieść jedynie sukcesy pilotów myśliwskich, którzy - chociaż było ich dwukrotnie mniej - przeciwstawiali się niekorzystnemu bilansowi lepiej niż mogli, niszcząc z zaskoczenia wiele pojazdów wroga. Widać nawet kierowani przez Medytację Bitewną piloci Sith Fighterów wyraźnie nie radzili sobie pośród mnóstwa dużych jednostek liniowych. W przeciwieństwie do naszych, którzy opanowali to doskonale - Forn gorzko się uśmiechnęła - To już przecież nie pierwszy raz, jak flota Republiki przegrywa bitwę.

W takiej sytuacji admirał Republiki nie miała innego wyboru, jak tylko grać na zwłokę, czekając aż rycerze Jedi wypełnią swoje zadanie. Przegrupowanie oddziałów było zatem konieczne i zarazem znacznie w tym pomogło. Z ośmiu kompletnie rozbitych grup bojowych pozostała w gruncie rzeczy niecała połowa. Obecnie Pierwsza i Druga składały się łącznie z dwudziestu jeden Defenderów, natomiast Trzecia i Czwarta miały do dyspozycji po trzynaście Capitolów. Od tej pory również Niszczyciele Gwiezdne zostały inaczej oznaczone na mapie taktycznej: jedną grupę stanowiła para okrętów wojennych, toteż na żółtej płaszczyźnie hologramu zamigotało osiem czerwonych punktów. Razem z tymi wytycznymi, dowódcy poszczególnych oddziałów Republiki dostali rozkaz rozproszenia się na całej linii statków wroga.

Forn Dodonna kolejny raz musiała dokonać niełatwego wyboru. Z jednej strony ta zmiana taktyki mogła spowodować, że piloci Republic Fighterów i Crusaderów zostaną skazani na śmierć, ale z drugiej ocaleje zdecydowanie więcej okrętów liniowych, których potrzebujemy do ataku na Gwiezdną Kuźnię - jeżeli kiedykolwiek do niego dojdzie; artylerzyści Niszczycieli Sith zmuszeni będą do atakowania wielu celów, a nie tak jak wcześniej - jednego. Chociaż to rozumowanie było logiczne, pogodzenie się z myślą, że być może przez nią zginie więcej ludzi było trudne. Jedyne, co można było zrobić, to nakazać dowódcom eskadr, aby trzymali się znacznie bliżej okrętów liniowych. To znaczyło, ze czas jest najważniejszy; celem wszystkich jednostek VI Floty było uzyskanie jak największej ilości drogocennego czasu, a co za tym idzie rozproszona obrona.

Kilka następnych sekund jej umysł zdeterminował szanse i ponownie wszystko wróciło do rycerzy Jedi. Dodonna zdawała sobie sprawę, że prócz pokładania nadziei w rycerzach Jedi, pozostał jej jeszcze jeden manewr, który być może zadecydowałby o odwróceniu losów bitwy. Ryzykowny, niezwykle niepewny, ale raczej ostateczny. Prawdę mówiąc - pomyślała smutno - Nie został nam już żaden inny wybór; szesnaście Gwiezdnych Niszczycieli z generatorami studni grawitacyjnych na pokładzie bez trudu powstrzyma czterdzieści okrętów Republiki przed skokiem w nadprzestrzeń... To nasza ostatnia szansa. Trzeba w końcu przełamać ich szyki obronne.

Kobieta odwróciła się w kierunku iluminatorów statku.

- Poruczniku Regarde - powiedziała, patrząc na setki laserowych smug, w milczeniu przecinających przestworza; gdyby w próżni istniał dźwięk, to zapewne słyszeć by się dało również i efekty ich działania - Proszę odwołać wszystkie „kolorowe” eskadry i sprowadzić je tutaj. Proszę również wyznaczyć po dwa najlepsze Capitole z każdego oddziału oraz pięć Defenderów z grupy Pierwszej. Mają natychmiast zająć pozycję w sektorze M-4.

- Oczywiście, pani admirał - odparł mężczyzna, bez zadawania zbędnych pytań.

- Poruczniku Fallem. Ile to wszystko może potrwać?

Nie odrywając oczu od ekranu, podoficer automatycznie wyrecytował:

- Najwyżej półtorej minuty, pani admirał.

Kobieta pokiwała głową i złożyła dłonie za plecami. Jeżeli i ten plan się nie powiedzie, ostatnia nadzieja w rycerzach Jedi... - Forn zbeształa się w myślach - Nie. Vandar Tokare uświadomił nam, że takie myślenie jest błędne. Chociaż wszystko zawiedzie, zawsze pozostaje nadzieja. A tej nie należy składać wyłącznie na barkach Jedi.

Na nadzieję należy sobie samemu zapracować.

**********

Nie ulegało wątpliwości, że przegraliśmy.

Radena zsunął się na kolana i wszelkie siły zupełnie go opuściły. Rycerz Jedi popatrzył na swój miecz i zupełnie znieruchomiał. Nagle wydało mu się, że czas stanął - Co ja robię, na wszystkie gwiazdy galaktyki? Przecież... jestem mistrzem Jedi! Jedi nigdy się nie załamuje... nigdy nie traci nadziei... zawsze jest gotowy... - wzrok wyminął rękojeść miecza i zatrzymał się na zakrwawionych dłoniach - ... ale Jedi jest też normalną istotą żywą... a każda istota żywa czuje. Żaden Jedi nie powinien wywyższać się ponad zwykłego człowieka jak i też odgradzać się od niego, gdyż może on zatracić poczucie obowiązku... aż w ostateczności nie będzie wiedział komu tak naprawdę ma służyć. Ale czy to odnosi się też do uczuć i emocji? Nikt lepiej nie będzie znał krzywdy wyrządzonej niewinnemu, jeżeli sam się nie postawi na jego miejscu... tyle, że Jedi za bardzo poświęcony swojej misji i ludziom, których miał bronić jest dla siebie samego największą zgubą. Dystans jest potrzebny, ale nie należy z nim przesadzać... w uczuciach w takim razie także?

Nie ma emocji, jest spokój - wydawałoby się, że to takie proste; odciąć się od wszystkiego, co dzieje się na zewnątrz twojego ciała... zapomnieć o istnieniu nieszczęść, śmierci i nędzy, byle tylko do twoich działań i myśli nie przedarły się zgubne emocje.

Przed oczami Aruna mignęły twarze Slluga i Trebrona... nie ma emocji... Czy to znaczy, że Jedi ma być lodowaty jak zima na Rhen Var?

Nieczuły niczym Huttyjski lord? Jak można zachować spokój, gdy patrzy się na martwe ciała swoich przyjaciół? Wieloletnich przyjaciół, których znasz od wielu lat. Trzeba. Emocje zniszczą najbardziej wytrwałych... a zwłaszcza Jedi. Prostą ścieżką przywołują poczucie porażki, niespełnionego zadania. Ciążą na tobie, niczym największy grzech i nie dają zapomnieć... Następnie przychodzi obawa... o siebie, o innych przyjaciół, nawet najzwyklejszych ludzi; często istot, które nie zasługują na taką troskę. Strach, że zginą i postanowienie, że się do tego nie dopuści... Wtedy strach przeistacza się w nienawiść... nienawiść do tych, którzy zabijają i mordują. W poszukiwaniu własnej zemsty, za to czego dokonali, a czego nie mogłeś powstrzymać... w poszukiwaniu Ciemnej Strony Mocy.

Dopiero, gdy wszystko się dokona i wiesz już jak głęboko dałeś się wciągnąć w czeluść mroku... nie ma już odwrotu.

Ale, czy to oznacza, że wygraliśmy? Nie, ale nadzieja pozostaje.

Wielu zginęło i jeszcze wielu zginie - pomyślał w końcu Radena - Durastalowy mur wokół umysłu jest potrzebny, aby nie wpaść w obłęd, ale czasem przydaje się go zburzyć...

Czas doprowadzić to wszystko do krańca, by już nikt nie musiał ginąć w tej wojnie. Ciemna Strona Mocy i Gwiezdna Kuźnia nie są w stanie przezwyciężyć jasności. Mrok nigdy nie zwycięża; może jedynie na chwilę łudzić się, że tak jest. Zawsze tak było i zawsze tak będzie. Nie mam już szans pomóc rozwalić tą przerośniętą kupę złomu, ale wciąż jeszcze mogę się przydać...

Aun z tym postanowieniem błyskawicznie przypiął miecz do pasa, po czym szybko wstał, omiatając pomieszczenie wzrokiem.

Bu-Bos Sllug i Kubaz Trebron na pewno nie żyją. Tego... nie trzeba było nawet sprawdzać - widok pokrytych krwią, przepołowionych w różnych miejscach ciał wywołał u mistrza dreszcze; bał się pomyśleć, jakby się czuł, gdyby Sith Trooperzy i Gwardziści nie mieli zasłoniętych przez hełm twarzy. Nie sądził, żeby jakikolwiek Jedi mógł żyć później ze spokojnym sumieniem, widząc młodocianą i przepełnioną bólem twarz tego, kogo zabili. Zakrywające je hełmy pomagają utwierdzić się w mózgu iluzji, ze ci żołnierze są robotami, a nie istotami żywymi. Starając się nie patrzeć na ciała zabitych, ocenił stan Wookiego Zaalbara. Jedyne, co zauważył to fakt, że jest tylko lekko postrzelony, ale widać, że powoli dochodzi do siebie... - Radena obrócił się miękko na pięcie, nie zważając na pulsujący ból w nodze i podbiegł do klęczącej nad Mission Vao Vimy oraz kręcącego się wokoło T3-M4, cicho popiskującego z każdym ruchem serwomotorów. Kobieta przerwała na moment opatrywanie paskudnej rany na lewej nodze Twi’lekianki - obficie krwawiąca łydka wyglądała naprawdę poważnie; rycerzowi zdawało się wręcz, że pocisk naruszył kość - i rozszerzając zielone oczy ze zdumienia, spojrzała na Radenę.

- Co ci się stało, Arun?

Trwoga jej przyjaciółki i jednocześnie nienaturalna troska w głosie sprawiła, że sam zaczął się zastanawiać, jak bardzo oberwał, ale pokręcił jedynie głową, przykucając przy kobiecie.

- Mniejsza ze mną... Bardziej się martwię o nią.

Sunrider ponownie zwróciła całą swoją uwagę na ranną dziewczynę, tak samo jak zrobił to sekundę później Arun Radena, a następnie żałośnie pomrukujący Zaalbar. Bez zbędnych słów zrozumiał się z Vimą i błyskawicznie pomógł jej owinąć maananskim bandażem naprędce oczyszczoną z zanieczyszczeń ranę.

Coś nagle podsunęło mu na myśl, że powinien wsłuchać się w Moc. Rycerz zmarszczył brwi - Dlaczego akurat w takim momencie... - ale zamknął oczy, odizolował się od zewnętrznych bodźców i objął myślami całą górną część Gwiezdnej Kuźni.

Niemal od razu odrzuciła go siła ciemności, władająca stacją kosmiczną, ale gdzieś w głębi siebie przygotowany na jej uderzenie, nawet się nie zachwiał. Wydało mu się, jakby znalazł się w jakimś pomieszczeniu, daleko w jej trzewiach, lecz wszystko wokoło było ogarnięte gęstą zasłoną mroku. Zobaczył owalny pokój, na środku którego wisiała w powietrzu olbrzymia, półprzezroczysta kula. W jej wnętrzu kryły się setki wielokolorowych punkcików, przypominających ławicę malutkich rybek, od których odbija się światło słoneczne. Tuż przed nią widniała ciemna smuga z jedną jasną kropką, kontrastującą z całym otoczeniem.

Kiedy jednak obraz przestał się zamazywać, umysł Radeny zrozumiał, że to co widzi, to wizja Mocy. I to niewątpliwie wizja czegoś, co się właśnie dzieje.

Półprzezroczysta kula okazała się być jasno-żółtym hologramem bitewnym, a ciemna pręga metr przed nią sylwetką człowieka ubranego w jakieś ciemne szaty... wygląd pomieszczenia wskazywał, że był to pokój dowodzenia. A czarną postacią w takim razie...

Bastila Shan.

Wizja błyskawicznie się wycofała i tak jak podczas skoku w nadprzestrzeń ukazała mozaikę gwiazd. Ta z kolei przeistoczyła się w wizerunek paru łatwo rozpoznawalnych postaci, otoczonych niebiesko-białą aurą walczących z innymi, znacznie mroczniejszymi.

Carth Onasi, Jolee Bindo, Juhani... Revan.

Zanim w pełni zrozumiał niepokojącą wizję, obraz ponownie się rozmył i Radena otworzył oczy.

Znowu pochylał się nad Mission Vao, wpatrując się prosto w zaczerwienione czoło młodej dziewczyny z Taris. Od razu zorientował się, że odpowiedź w sprawie wizji wkrótce sama się wyjawi. W końcu nie bez znaczenia jest fakt, że spogląda na nieprzytomną Twi’lekiankę. Dwa krótkie warknięcia Zaalbara towarzyszyły mu, kiedy delikatnie przejechał prawą dłonią po guzie na czole Vao.

Rycerz zmarszczył brwi i zapytał:

- Czy to coś poważnego, Vimo?

Sunrider przeniosła wzrok z nogi na Radenę i odwrotnie, po czym niepewnie wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Myślę, że to wstrząs mózgu... wprawdzie nic co nie wyleczyłoby kolto, ale... - z każdym słowem rycerz coraz bardziej się niepokoił, jednocześnie nabierając przekonania do własnej decyzji - ... obawiam się, że to może być coś groźniejszego. Nasz skaner medyczny nic nie pokazuje, ale jest za słaby, żeby mógł nam cokolwiek wartościowego pokazać, więc...

- Wracamy z powrotem - Radena doskonale zrozumiał intencje swojej przyjaciółki, a teraz także i wizję, którą uraczyła go Moc. Jedno się jednakże nie zgadzało: dlaczego coś tak mało ważnego objawiło się w jego myślach? - zastanowił się i po chwili z zaskoczeniem spoglądał gdzieś w dal, za ostatnim z pokonanych żołnierzy Imperium Sith. Żołądek zmienił się w bryłę lodu, kiedy nareszcie sobie to uświadomił - Gdybym poszedł dalej... gdybyśmy poszli dalej, wszyscy by zginęli.

Jego przyjaciółka zrobiła minę, jakby miała go zapytać o powody tak szybko podjętej decyzji. Nie zapytała jednak, widząc poszarzałą twarz mistrza Jedi i w szmaragdowych oczach kobiety zabłysło smutne zrozumienie.

- Jesteś tego pewien?

Arun Radena zajrzał w zielone oczy Vimy i nagle zrozumiał.

Przebiwszy się poprzez warstwy bólu, smutku i żalu, wywołane przedłużającym się konfliktem i mrocznym istnieniem Gwiezdnej Kuźni dotarł do wnętrza kobiety; jej obaw, lęków i nadziej.

I dowiedział się, że zawiódł.

Vima od samego początku wyczuwała wątpliwości, a potem uczucia przelewające się przez serce Radeny. Wszystko - obawy przed Gwiezdną Kuźnią, strach przed utratą przyjaciół i ból po śmierci członków jego eskadry - wszystko to leżało otwarte jak książka dla jego przyjaciółki, a on nawet tego nie zauważył.

Gorzej, gdyż wyczuł u Sunrider lekkie rozczarowanie... żal, że Arun niczego jej nie wyjawił, nie podzielił się z nią swoimi odczuciami, tak jak robił to w przeszłości... nie zawierzył jej swoich niepewności, które mogliby razem przezwyciężyć; razem, jak to się działo wiele lat temu. W czasach, które były na tyle stare, że dobre. Wierzył, iż jest na tyle doświadczony, na tyle dobry, że sam wygra z dręczącymi go problemami.

Wychwycił w uczuciach Vimy jeszcze coś, co zmusiło go do spuszczenia wzroku z łagodnej twarzy jego najlepszej przyjaciółki; osobie, której zawierzyłby swoje własne życie: obawę, że ich przyjaźń nie jest już tak mocna jak kiedyś...

Pytanie było proste, ale Arun zdawał sobie sprawę, dlaczego kobieta je zadała... i to go poraziło, uderzając w niego jak dwudziestokilowy młot. Vima wszystko wie... ale on jej niczego nie powiedział. Wszystkie obawy i wątpliwości schował w swojej głowie, tak samo jak wizję Exara Kuna i zrujnowanego Dantooine sądząc, iż nie jest to ważne. Obdarzyła go zaufaniem, na które sobie nie zasłużył.

- Przepraszam... - wydukał, niepewnie kierując spojrzenie w oczy kobiety - Że cię zawiodłem.

- Nie, Arun - wyszeptała spokojnie, miękko obejmując jego ramię. Wyrozumiały uśmiech na jej ustach wyrażał też coś, czego Radena nie potrafił zidentyfikować - Wcale mnie nie zawiodłeś, Arun.

- Jak to? - zdumienie mężczyzny wykraczało poza granice, tego co dzisiaj przeżył - Przecież... znaliśmy się tak długo, a ja... ja wszystko zaprzepaściłem. Myślałem, że jak nie powiem ci o tamtym koszmarze... to będzie lepiej dla nas obojga - ramiona rycerza Jedi opadły bezwładnie - Myślałem, że będzie lepiej, jak wszystko zachowam dla siebie... - w oczach Radeny pojawiły się łzy - ... że masz większe problemy do rozwiązania od moich...

- To nieprawda, Arun i dobrze o tym wiesz - jej głos koił jego umysł i stępiał emocje - To wszystko wina wojny. Niekończącej się wojny i Gwiezdnej Kuźni. Na każdego działa w ten sposób. Nie jesteś jedyny.

- Ale... - rycerz ponownie zniżył wzrok i w tym momencie Vima Sunrider leciutko pocałowała go w policzek. Fala uspokajających uczuć owionęła mistrza Jedi, kiedy poczuł na swojej skórze delikatny dotyk warg jego przyjaciółki.

- Długo się nie widzieliśmy, ale nasza przyjaźń przetrwała - rzekła po chwili, nie oddalając swojej twarzy od jego - Przetrwała, chociaż wielokrotnie na jej drodze stawały przeszkody, które zdawały się nie do pokonania. Gwiezdna Kuźnia również jest przeszkodą, którą musimy pokonać...

- Nie chcę, by nasza przyjaźń się rozpadła z powodu jakiejś chrzanionej stacji kosmicznej, Arun.

- Ja... też nie chcę - wyszeptał powoli i na chwilę objął swoją przyjaciółkę w lekkim uścisku.

Trwali tak, dopóki pytający ryk Zaalbara nie rozdarł zastałej ciszy; czyli tak naprawdę niecałe dwie sekundy.

- Zamierzamy opuścić Gwiezdną Kuźnię - odpowiedziała Sunrider, posyłając ciepły uśmiech zarówno Wookiemu, jak i Radenie.

Kolejne słowa pokrytego sierścią humanoida, wyrażające zaskoczenie i trwogę, zostały ponownie rozpatrzone przez mistrzynię Jedi.

- Nie ma sensu dalej iść, Zaalbar. W takim stanie nie mamy szans przebić się dalej. Nasze zadanie w gruncie rzeczy polegało tylko na odciągnięciu uwagi kilkunastu Sithów, zrobienia jak największego zamieszania... główna robota należy do Revana i jego zespołu.

- Tylko Revan jest zdolny odwrócić Bastilę od ciemności - dodał smętnie Radena - Tylko on.

Wookie niechętnie zgodził się, ale zadał następne pytanie, kierując kosmatą łapę w stronę Mission Vao.

- Tak, to kolejny powód, dla którego powinniśmy stąd zniknąć jak najszybciej się da.

- Myślisz, że uda ci się obudzić Mission? - zapytał Arun, spoglądając współczująco na ranną Twi’lekiankę.

- Co najwyżej na chwilę - kobieta zastanowiła się głębiej - Później trzeba będzie ja nieść.

Zanim ktokolwiek się odezwał, głośny ryk Wookiego odbił się od ścian i zadźwięczał w uszach obu Jedi.

- No... dobra, Zaalbar - Arun uśmiechnął się niepewnie - Chyba i tak nie byłbym w stanie cię przekonać, żebyś tego nie zrobił.

- Mam tylko nadzieję, że uda się zrobić to szybko - powiedziała Sunrider i wzięła się do pracy, w czym chętnie, acz zupełnie niepotrzebnie starał się pomóc olbrzymi Wookie. T3-M4 pisnął żałośnie.



Rozdział VII - Karta się odwróciła!


**********

Admirał Forn Dodonna patrzyła na armadę Mrocznego Lorda Sith i załamywała ręce. Z każdą najmniejszą minutą i sekundą malały szanse na powrót jej floty na Coruscant. Z każdą kolejną chwilą proporcje sił stawały się gorsze dla Republiki.

Inaczej mówiąc - posępnie pomyślała - Wyraźnie i niezaprzeczalnie przegrywamy.

I kiedy Dodonna zastanawiała się, co jeszcze może uczynić, by powiększyć szanse przetrwania VI Floty, nieznaczny - choć wyraźny - ruch za iluminatorem, przykuł jej uwagę do tego stopnia, iż zmarszczyła brwi i nieświadomie zapytała na głos:

- Co się dzieje z tymi Niszczycielami Sith?

- Przeformowują swój szyk, pani admirał - automatycznie odpowiedział jeden z jej podwładnych, czym ściągnął na siebie chmurny wzrok trochę zdumionego dowódcy.

- Wiem o tym! Przecież na to patrzę! - rzekła groźnie, kierując oczy z dala od zawstydzonego żołnierza.

- Pani admirał! Wygląda na to, że Niszczyciele Gwiezdne tracą koordynację - poinformował szybko porucznik Fallem, przebiegając spojrzeniem po ekranach lotem błyskawicy - Każdy leci w zupełnie inną stronę!

- To może być kolejna, bezduszna sztuczka w stylu Sithów - odpowiedziała spokojnie Dodonna, studząc zapał porucznika i kontemplując w głowie sens takiego posunięcia. Jednak wbrew temu, co powiedziała na głos, w jej serce nieświadomie wstąpiła otucha, że oto nadchodzi decydujący moment - Niech wszystkie okręty pozostaną na swoich pozycjach. Nie zamierzam ułatwiać nikomu...

- Pani admirał! - tym razem przepełniony nadzieją głos dobiegł ją od porucznika Regarde’a - Bardzo ważne wieści od Eskadry Zielonych!

Forn Dodonna błyskawicznie znalazła się przy stanowisku łączności.

- Niech pan przerzuci na główne głośniki.

- Tak jest, pani admirał!

Kobieta nawet nie zdążyła mrugnąć okiem, gdy szum zakłóceń przeszedł w niezwykle rozradowany głos Bothańskiego pilota, Sonmila Dey’lyi.

- Eskadra Zielonych przeszła! - oznajmił donośnie doświadczony dowódca - Przebiliśmy się przez ich linię obrony!

Nagły wybuch euforii wśród członków załogi „Saviora” przełamał wszystkie bariery zbudowane przez niepewność i obawy, napełniając pozytywnym nastrojem cały mostek; powiedział Dodonnie więcej, niż jej własne uczucia. Radosne okrzyki wznoszone w wielu językach i przez wiele istot dodały otuchy kobiecie, która zdołała jedynie z niedowierzaniem spojrzeć na Vandara Tokare.

Jeden jego prosty gest i następujące po nim słowa rozbiły napiętą sieć oplatającą umysł i serce admirał, wlawszy weń gorącą wolę walki.

- Bastila już nie używa swojej Medytacji Bitewnej przeciwko nam! - nawet u niepozornego mistrza Jedi pojawił się swego rodzaju blask kojącego entuzjazmu i ulgi - Karta się odwróciła!

Szeroki uśmiech wpłynął na twarz Dodonny właściwie znikąd, gdy odwróciła się w stronę iluminatorów. Nie musiała spoglądać po rozjaśnionych obliczach jej ludzi, by wiedzieć, iż morale wzrosło kilkusetkrotnie wraz z powstrzymaniem Bastili Shan. Z uczuciem ukojenia spostrzegła za to, to co opisywał Bothanin Dey’lya: dwa Niszczyciele Gwiezdne Sith zupełnie zepchnięte z kursu i pozycji, które zajmowały; turbolasery olbrzymich statków oddalających się od siebie, milkły jeden po drugim, zamienione w stygnące stosy żużlu przez celne salwy okrętów i myśliwców Republiki, pozostawiając po sobie olbrzymią wyrwę w liniach obronnych flotylli Imperium Sith.

Chwała niech będzie rycerzom Jedi za ich wyczyn!

Tak jak to podpowiadała nadzieja i pragnienie wolności, tlące się w sercu każdego z żołnierzy Republiki - jedno wydarzenie zmieniło losy całej bitwy. Teraz to Republika stała na najlepszej drodze do zwycięstwa, a Sithowie mieli w oczach cień druzgocącej klęski. Forn zdawała sobie sprawę, że czas na przybicie Sithów do muru, od którego już nie ma odwrotu.

Admirał Republiki Galaktycznej chwyciła za główny komunikator „Saviora” do tej pory spokojnie spoczywający na konsoli łącznościowca i stanowczym - acz nie wyzbytym od niekłamanej radości - tonem rozkazała:

- Eskadra Czerwonych: poszerzcie ten wyłom dla reszty!

- Tak jest, pani admirał! - rzucił głośno i entuzjastycznie Xofe Jaace.

Forn sięgnęła wzrokiem na planszę taktyczną i po trzech sekundach błyskawicznego obliczania, powiedziała do komunikatora:

- Do wszystkich Capitolów: wspomóc pozycję myśliwców - kobieta zlustrowała obraz bitwy przez iluminator i powróciła pod mapę holograficzną, mijając mocno skoncentrowanego Vandara Tokare - Defendery: zajmijcie się wszystkimi Niszczycielami Sith, które szykują się do załatania tej dziury.

Kiedy okręty - a zwłaszcza szybkie fregaty szturmowe klasy Defender - ruszyły, a wrogie statki wojenne wykonały rozpaczliwy zwrot w stronę wyrwy, stało się oczywiste, że w decydującym momencie bitwy flotylla Sith popełniła druzgocącą pomyłkę. Tysiące szmaragdowych błyskawic przeszyło zimną pustkę próżni, uderzając z impetem o kadłuby Niszczycieli Gwiezdnych klasy Sith, natomiast garstka Republikańskich myśliwców pogłębiła jeszcze powstały chaos w działaniach operacyjnych nieprzyjaciela.

Nieuchwytne Republic Fightery i Crusadery zajęły się Sith Fighterami, które odcięte od umysłu Bastili Shan nie stawiły prawie żadnego oporu przeciwnikom, zamieniane w jeszcze jeden stos skręconego metalu.

Jednak już wtedy wszyscy mieli świadomość, iż starania floty Sith idą na marne; fregaty uderzeniowe kompletnie zablokowały dwanaście ostatnich Niszczycieli Sith - już nic nie było w stanie zagrodzić drogi do Gwiezdnej Kuźni i rozpoczęcia ostatecznego szturmu na superbroń Lorda Dartha Malaka.

Admirał Dodonna pomyślała, iż nadeszła kolej na jej ruch, toteż bliżej podsunęła komunikator do ust i z zapałem, którego się po sobie nigdy nie spodziewała, wydała zapewne przedostatni rozkaz:

- Flota Sith jest rozbita! To jest nasza szansa! - rzekła głośno, a jej głos odbił się szerokim echem w uszach wszystkich żyjących jeszcze żołnierzy Republiki Galaktycznej - Uderzcie w Gwiezdną Kuźnię wszystkim, co mamy!

Teraz zostaje tylko nadzieja, iż uda się unicestwić Gwiezdną Kuźnię, a jej działa laserowe są zbyt słabe, aby zagrozić flocie Dodonny.

Gdyby tak się stało, brak rozstrzygnięcia mógłby być gorszy nawet od porażki.

Ale admirał o już o takim rozwiązaniu nie myślała.

Forn przybliżyła się do triumfującej konsolety sensorów i skinęła na podporucznika Fallema.

- Poruczniku, niech pan spróbuje znaleźć jakiś słaby punkt tego diabelstwa - poleciła cichym głosem, by nie zakłócić pozytywnej atmosfery na statku - Coś w co można uderzyć, żeby rozwalić całą stację.

- Tak jest, pani admirał - mężczyzna ochoczo pokiwał głową - Już się biorę do roboty.

- Doskonale.

Kobieta przyzwoliła, by ciche okrzyki radości trwały jeszcze trochę dłużej. Jej żołnierze zasłużyli sobie na tą chwilę.

**********

Kiedy w końcu Vima ocuciła Mission Vao i półsłowami zapoznała z sytuacją, można było ruszyć. Pojękująca z bólu i wycieńczenia dziewczyna, oparła się o ramię Sunrider i w następnej chwili została łagodnie podniesiona przez silne dłonie Zaalbara. Kawalkada składająca się z Wookiego, Twi’lekianki, astromecha oraz dwojga Jedi szybko skierowała się z powrotem.

Pogrążony w smutku Radena złożył ostatni pokłon zabitym na polu walki rycerzom Jedi. Tuż po tym jak ich ciała znikły, pozostawiwszy po sobie zakrwawione szaty, mistrz Jedi przemógł ból nogi, podniósł z metalowej podłogi dwie chłodne rękojeści mieczy świetlnych i podniósł je do oczu. Od tej pory ta broń Jedi będzie świadczyć o bohaterstwie i woli walki o wolność poległych; jakby wieczny ślad po Sllugu i Trebronie.

Arun przypiął oba miecze do pasa i nie oglądając się za siebie, śpiesznie podążył za resztą towarzyszy.

Rycerz nie wyczuwał upływu czasu i nie liczył już przebytych grodzi, ni wrót Gwiezdnej Kuźni, zatopiony w myślach - z tego też powodu nie miał pojęcia jak daleko zaszli. Lecz w pewnym momencie - gdy przekroczył środek niewielkiego korytarza, odgrodzonego od innych pomieszczeń stalowymi drzwiami - wyczuł w Mocy mroczny cień... cień przeszłości. Kolejny, który należało pokonać tego dnia...

- Arun Radena - potężny głos, który wydobył się kilkanaście metrów za mistrzem, w jego uszach zdawał się odbijać jak echo w pustym pokoju - I Vima Sunrider.

Vima automatycznie odwróciła się, dobywając rękojeści miecza świetlnego, ale czarna postać stojąca na skraju korytarza nie poruszyła się ani trochę. Ręce okryte rękawicami, położone płasko wzdłuż ciała nawet nie drgnęły, tak samo jak i rysy milczącej twarzy mężczyzny, ubranego w mocno przyciemnioną tunikę mistrza Jedi - jej odpowiednik dla tych, którzy stracili ten tytuł dawno temu.

Sunrider powoli opuściła dłoń, ściskającą miecz świetlny Qel-Dromy.

- A więc spotykamy się ponownie, Eemon - Radena nie zwrócił już uwagi na ściekającą mu po skroni krwi, ani ból przeszywający jego ciało, skupiwszy spojrzenie na oczach płonących nienawiścią, pogardą, pożądaniem i chciwością... oczach jego przyjaciela Eemona Setiego. Byłego przyjaciela z odległej przeszłości, zanikającej w ciemności toczących się wojen; skupiwszy także spojrzenie na jedynej widocznej części jego mrocznej osobowości, zatrutej Ciemną Stroną Mocy. Jedynej żyjącej części umierającego ciała. Czterdziestoletni mężczyzna był teraz wrakiem samego siebie; jedna ręka została zastąpiona mechaniczną protezą, a poorana bruzdami Ciemnej Strony twarz przypominała oblicze starca.

- Czyżbym słyszał ból w twoich słowach, Arun? - na ustach pozbawionych już rumianości zagościł sardoniczny uśmiech - Nie sądziłem, że strata kilku bezwartościowych obywateli waszej skorumpowanej Republiki wywoła u ciebie taki dziwny, powiedziałbym efekt...

Zmiękłeś na starość, przyjacielu.

- Nie, Eemon - powiedziała spokojnie Sunrider, wychodząc przed pozornie nieruchomego Radenę - On zachował coś, co ty utraciłeś dawno temu. Czynnik, który czyni nas istotami żywymi: człowieczeństwo.

- Ha - prychnął Seti - Zaprawdę, niewielka to dla mnie strata Vimo.

- To widzę - ostro ucięła kobieta, zdając sobie sprawę, że potrzebuje teraz trochę czasu, aby Zaalbar wraz z Mission i T3 bezpiecznie opuścili korytarz - Czego tu chcesz? Nie mamy wiele czasu.

- Twoje słowa bardzo mnie ranią, Vimo - zdziwił się ostentacyjnie mężczyzna - Tak traktujesz swojego przyjaciela, z którym zwiedziłaś połowę galaktyki?

- Przyjaciela? - Sunrider poczuła nagły przypływ gniewu, lecz skutecznie go zdławiła - Tak każe się nazywać upadły Jedi, zabijający bez litości swoich braci? - skierowała oskarżający palec wolnej ręki w mężczyznę - Za najwyższy cel w swoim podłym życiu uważa zbieranie kredytów? Współpracujący z Mrocznym Lordem Sith? Bardziej pasuje ci tytuł „zdrajca”.

Zaalbar, myślowo naprowadzony przez Radenę szybko wyprowadził Mission Vao z korytarza. Tuż po tym mistrz szepnął kilka słów robotowi T3 i klepnął go po kopułce, po czym powoli wstał. Astromech po sekundzie odjechał, a Arun dołączył do przyjaciółki.

- Zdrajca? - Sith zaśmiał się okrutnie, wkładając w to również olbrzymią dawkę nieskrywanej pogardy - To wy... Jedi - z trudem wykrztusił to słowo - macie wśród siebie zdrajcę. Prawdziwego zdrajcę. Największego, jakiego widziała Galaktyka od czasów Xima Despoty!

- Czyżby? - wtrącił Radena, prowokując Setiego do dalszej wypowiedzi. Jego rówieśnik nie zawiódł go i tym razem.

- Malak powiedział nam wszystkim całą prawdę o Revanie...

- Darth Malak i prawda... - kącik ust Sunrider skrzywił się; powód był dwojaki gdyż wyczuła, że Zaalbara i reszty już tu nie ma - Kto by pomyślał...

Nagle przymilny ton głosu mężczyzny zamienił się prawie nie do poznania.

- Wasza ignorancja jest naprawdę wyjątkowa. Świetnie nadalibyście się na Sithów, gdyby nie fakt, że jesteście zbyt niebezpieczni.

- Dobrze wiedzieć - jadowita riposta kobiety nie pozostawiła na obliczu Eemona nawet śladu fałszywej uprzejmości - Dam ci znać, kiedy będę chciała zostać Sithem. W końcu jesteś w tym ekspertem, nie?

- To chyba był kolejny przykład legendarnego poczucia humoru rycerzy Jedi... - Sith skrzyżował ramiona na piersi i lekko zmarszczył brwi - Skąd u ciebie tyle ironii, Vimo? Czyżbyś mnie nie znała?

Rysy córki Nomi Sunrider stwardniały niczym zamrożona durastal.

- Kiedyś znałam kogoś o podobnym imieniu... - w ostatnie wyrazy włożyła tyle niechęci, ile tylko potrafiła z siebie wykrzesać - teraz już go nie znam.

- Doprawdy Vimo, zaskakujesz mnie. Czymże sobie zasłużyłem na taką... nieprzyjaźń, jeżeli mogę użyć tak nieodpowiedniego wyrażenia?

- Już ty dobrze wiesz - syknęła w odpowiedzi, co brzmiało podobnie do włączającej się klingi miecza świetlnego, który tak kurczowo zaciskała w dłoni - Myślałeś, że nikt się nie dowie? Vandar Tokare powiedział mi wszystko.

Arun Radena wbił twarde spojrzenie w źrenice Setiego i nie odezwał się, pozwalając, by to Sunrider przejęła inicjatywę. Niebezpieczny błysk gniewu i pogardy, zmieszanej z bezgraniczną nienawiścią w oczach Ciemnego Jedi wyjawił mu więcej o Eemonie, niżeli byłby w stanie pomyśleć mroczny mężczyzna. I to wystarczyło, aby Radena upewnił się w swoich ukrytych przeczuciach, dotyczących zamiarów Upadłego Jedi. Niemniej jednak, gdy ostre spojrzenie błądzącego w Ciemnej Stronie, ledwo opanowanego człowieka zatrzymało się na nim, Arun zmuszony był tworzyć iluzję, która jeszcze bardziej podbudowała pewność Eemona Setiego.

- Ten mały, zielony szczur wywinął się dosłownie w ostatniej chwili... - mężczyzna lekko uniósł brew, spoglądając na zaciskające się w pięść palce swojej mechanicznej ręki - Swoją drogą, nigdy bym nie pomyślał, jak wielkim jest tchórzem. Zostawić na pastwę okrutnego losu tylu swoich - prychnął - „przyjaciół”...

- Wśród nas jest ktoś, kto bardziej zasługuje na to określenie - spojrzenie, którym Surider przewiercała postać Upadłego Jedi nie mogło być zimniejsze.

Seti uśmiechnął się nieprzyjemnie i z rozbawionym wzrokiem odwrócił się do Radeny, grającego swoją rolę wyśmienicie; a przynajmniej na tyle dobrze, iż Sith uległ złudzeniu.

- Widzę, że jeszcze nic nie rozumiesz Arun - mroczny rycerz roześmiał się - To wstyd zapominać o tak wielkiej tragedii, która nawiedziła nieszczęsną Dantooine.

- Tak, tak... - udawanie zrezygnowania było właściwie niczym w porównaniu do lekkiego bólu, który nawiedził okolice jego klatki piersiowej, a następnie automatycznie prawą dłoń - Może wreszcie powiesz coś, czego nie wiem? Bo wiesz... mamy trochę mało czasu, a widzę, że masz zamiar nadal trwać w swoim szaleństwie, Eamon.

Sith na drobny moment okazał zdziwienie, zastąpione szybko przez ironiczny półuśmieszek.

- Doskonałe opanowanie, Arun - rzekł, szczerząc zęby - Na nic ci się jednak zda. Bo widzisz... chwilkę po tej, jakże dojmującej katastrofie miałem okazję zajrzeć do twojej Enklawy Jedi. Twoi koledzy nie wykazali się jakimiś wybitnymi zdolnościami w zakresie... nazwijmy to „obronnnym” - widać było wyraźnie, że każde słowo wykrzywiało twarz Setiego w coraz szerszym uśmiechu sadystycznego zadowolenia z siebie - ... zresztą, co tam będę opowiadał... nie, żebym się przesadnie chwalił, ale zgadnij kto powiedział ostatnie słowa Nawartowi... właśnie na niego patrzysz.

Nastaną ciszę, przepełnioną błogim oczekiwaniem Ciemnego Jedi na gwałtowną reakcję mistrza Jedi przerwał cichy, lekki śmiech Radeny; tak jakby ten opowiedział mu dobry kawał. To na krótki moment zamurowało Setiego i Arun dla podkreślenia efektu powiedział beztrosko:

- Wiem o tym.

- Co?! - wyjąkał zupełnie zbity z tropu Sith, oglądając się raz to na twarz Vimy, raz na Radeny. Rycerz wykorzystał szansę i przejął inicjatywę, powoli - w idealnym zgraniu z wypowiadanymi słowami - zbliżając się do Czarnego Jedi.

- Myślisz, że Vima mi nie powiedziała? Widzisz Eemon, ty zawsze zakładałeś, że coś jest pewne i nie do zmienienia, tak jak fakt istnienia galaktyki. A tymczasem wszystko to była nieprawda, bądź też czasem umiejętnie uwikłana iluzja, równie niestabilna i nieprzewidywalna jak wulkan na Mustafarze. To zawsze był twój największy problem. Zatraciłeś zdrowe zmysły, lecz nie umysł - Radena podjął ostatnią próbę odciągnięcia byłego przyjaciela od ciemności. Wiedział wszakże, iż ma niewielkie szanse, ale nie zamierzał poddać się - Nie widzisz co uczyniła ci Ciemna Strona, Eamon? Wyrwała większą część twojej osobowości, która była tak czysta i nieskalana... pozbawiła cię rozsądku, dobroci... i przyjaciół, których tak ceniłeś - mężczyzna wbił wzrok w tęczówki Sitha - Wciąż możesz wyrwać się z tego opętania i przyłączyć się do nas... wszystkie zbrodnie da się odkupić, Eamon. Proszę cię... wykorzystaj swoją szansę i opuść tą przeklętą stację... za kilka minut i tak zostanie ona zniszczona! Nie ma sensu poświęcać się dla umarłej idei!

Radena umilkł, pozwalając by ostatnie słowa przebrzmiały w uszach tamtego. Upadły rycerz długo się wahał, spoglądając na swoją zmechanizowaną dłoń. Mężczyzna jakby zapadł się w sobie, ale chwil później ożywił się z powrotem, jakby tknięty jakąś nową siłą.

Arun już wtedy zorientował się, iż jego starania spełzły na niczym. Ciemna Strona zbyt mocno wgryzła się w umysł i świadomość mężczyzny; nie było już odwrotu.

- Ty... ty parszywy... zdrajco! - wydusił z siebie Seti, nie opanowawszy już swoich emocji - Teraz jedynymi, którzy będą mieli problem, będziecie wy!

Zgodnie z oczekiwaniami Radeny, w przestrzeni za swoimi plecami usłyszał cichy syk aktywowanych mieczy świetlnych. Vima odwróciła się jak oparzona i włączywszy zielono-żółte ostrze zmierzyła spojrzeniem trójkę uczniów Sith, powoli kroczącą w stronę osaczonych Jedi. Sunrider niespokojnie popatrzyła na przyjaciela i sięgnęła dłonią po rękojeść drugiego miecza.

Jednak Arun nawet nie drgnął.

- Niczego się nie nauczyłeś, Eeamonie - powiedział, spokojnie obserwując twarz Setiego, przez którą przemknęło uczucie pełnego zwycięstwa nad swoim byłym przyjacielem - Miałem nadzieję, że odstąpisz od zniewalającej cię ciemności, ale się myliłem. Obawiam się, iż kolejna nauczka będzie znacznie bardziej przykra.

Do triumfującego mężczyzny dołączyło dwóch Ciemnych Jedi, toteż nie obawiając się o wynik przyszłej konfrontacji Seti ciągnął swoje własne przedstawienie.

- Co masz na myśli, Arun? - zgrzytliwy śmiech Eemona zadźwięczał w uszach Radeny - Cóż możesz mieć na myśli teraz: pokonany i bez nadziei na nic? Tym razem to ja wygrałem, Arun. I nikt mi nie odbierze chwały zwycięstwa.

- Jesteś tego taki pewien? - mistrz Jedi lekko podniósł brew i odłączył od pasa malutki komunikator, przykładając go sobie do ust; nic więcej jednakże nie rzekł, skupiając się głębiej w zawirowaniach Mocy, krążących wokoło władców tej mistycznej siły.

Seti pogardliwie się roześmiał, lekceważąco kiwając palcem na trzymane w dłoni Jedi urządzenie.

- Naprawdę sądzisz, że twoi przyjaciele zdążą tu dobiec, zanim zginiesz? A ja myślałem, że jesteś troszkę mądrzejszy, Arun. Cóż... nadzieja matką głupich.

Drugi raz od rozpoczęcia rozmowy mistrz Jedi roześmiał się, a świadomość tego faktu wywołała blady cień strachu na obliczu Sitha.

- Bo w tym wypadku faktycznie jestem mądrzejszy... a nadzieja to czasem wszystko, co nam pozostaje...

Właśnie wtedy odpowiedź Setiego - jak i też wszystkie inne dźwięki - zagłuszyła głośna eksplozja.

Tuż za plecami dwójki rycerzy Zakonu, chronionych uprzednio stworzoną przez Radenę tarczą Mocy, żółto-pomarańczowa kula ognia wyrwała potężne kawały metalowej podłogi, odrzucając je jak bezwartościową kupę złomu. Dwóch uczniów Sith zamykających niefortunną pułapkę Eemona zginęło na miejscu, znalazłszy się w epicentrum wybuchu. Po pierwszym nie zostało nawet najmniejszego śladu. Drugi, odrzucony przez ognisty podmuch, z wielką siłą rozbił się o ścianę, łamiąc sobie kręgosłup i czaszkę. Trzeci grzmotnął o stalowy mur plecami i ciężko zwalił się na podłoże, pozbawiony oddechu.

Nim rozrzedzona chmura dymu rozwiała się, a Eemon Seti odzyskał głos, Vima Sunrider i Arun Radena, wspomagani przyspieszeniem Mocy znaleźli się już w bezpiecznej odległości. Radena na chwilę jeszcze przystanął, wysłuchawszy ostatnich okrzyków targanego złością mężczyzny:

- Nigdy ci tego nie wybaczę, Arun! Słyszysz?! Nigdy!

Radena uśmiechnął się litościwie i zaczął biec, ponaglając ramieniem Sunrider. Kiedy kobieta zorientowała się, że w pobliżu nie ma żadnej innej istoty, ze zdumieniem przewierciła szmaragdowymi oczami źrenice mistrza Jedi.

- Kto wywołał ten wybuch? Myślałam, że zrobił to Zaalbar!

- To proste, jak dwa słońca - powściągliwy uśmiech Radeny przeistoczył się w wyrozumiały - Kazałem Tithree położyć minę, którą potem zdetonowałem ustną komendą z komunikatora.

- Ale skąd wiedziałeś...? - spojrzenie na twarz przyjaciela wystarczyło, by Vima uświadomiła sobie jego przezorność i przy okazji przypomniała o wyjątkowym talencie mężczyzny - No tak. Wyczułeś go jeszcze zanim ja rozpoznałam, kto krzyknął nasze nazwiska - uśmiech wpłynął także na usta kobiety, kiedy wsiadła do obszernej windy, która miała ich zawieźć z powrotem na poziom lądowisk - Ale jak zorientowałeś się w jego zamiarach?

- Miałem przeczucie, więc w prosty sposób zabezpieczyłem się, zakładając swoją pułapkę na jego pułapkę - mężczyzna zajrzał w oczy przyjaciółki - Nie znałaś Eemona tak dobrze jak ja. Po prostu wiem, w jaki sposób działa jego umysł i do czego jest zdolny. To tylko kwestia znajomości między nim a mną. I chociaż zaprzedał się ciemności, wiele się nie zmieniło w tych sprawach. Powiedziałem mu więc samą prawdę. Żałuję jednak, że nie udało mi się tego zmienić...

- Przykro mi, że tak skończył... - wyszeptała po sekundzie milczenia - Zawsze był dobrym człowiekiem, oddanym Republice i Radzie Jedi.

- Oto kolejny przykład potęgi Gwiezdnej Kuźni - wzrok Radeny stał się ostry jak wibroostrze - To właśnie dlatego ją zniszczymy, by już nigdy nie powtórzyła się historia z Revanem i Malakiem. A jeżeli Eemon przeżyje zagładę tej stacji... to wtedy być może zrozumie swoje błędy. I będzie dla niego jakaś szansa... Ale... wątpię w to.

Głośna eksplozja gdzieś w głębi stacji kosmicznej utwierdziła mistrza Jedi w przekonaniu, że losy bitwy odwracają się na korzyść Republiki. Widać utrata koordynacji, przytrzymywanej przez Bastilę Shan wprowadziła kompletny popłoch wśród wrogów. Być może nawet Revan przekonał ją, by wykorzystała swoją zdolność przeciwko Sithom. Tak czy inaczej oznaczało to jedno...

- Musimy się stąd wynosić - powiedział do Sunrider - Odnoszę dziwne wrażenie, że ta stacja za parę minut może przestać istnieć, co dość niekorzystnie obiłoby się na naszym zdrowiu, gdybyśmy na niej pozostali, nie myślisz?

Vima posłała mu udręczone spojrzenie i pokręciła głową, zatrzymując dla siebie uśmiech.

Winda zatrzymała się i rycerze pobiegli tak szybko, jak to tylko było możliwe, nie oglądając się specjalnie na żadne szczegóły. W końcu i tak wszystkie korytarze były do siebie łudząco podobne...

- Jeżeli dobrze liczę, to w tej chwili Republika powinna przebijać się przez formację Niszczycieli Gwiezdnych - podzielił się swoimi myślami z kobietą, nabierając głębszego oddechu - A to znaczy, że niedługo rozpocznie się ostrzał Gwiezdnej Kuźni... mam nadzieję, że znajdą jakiś słabszy punkt w konstrukcji stacji i szybko ją rozwalą. Im dłużej będzie istnieć ta kupa złomu, tym gorzej.

- Obawiam się, o co innego, Arun - mruknęła kobieta, jednym uchem słuchając przyjaciela, a drugim wyłapując w powietrzu podejrzanych dźwięków.

- Nie martw się - Radena trafnie zrozumiał obawy przyjaciółki - Jestem pewien, że Revan nie tylko pokona Dartha Malaka, ale również zdoła uciec z tej stacji, zanim ta zamieni się w jedną wielką bryłę stopionej stali.

- Też chciałabym mieć taką pewność jak ty... no dobra, jesteśmy.

I faktycznie wrota, które przed nimi się otworzyły ukazały pokład hangaru, a na nim spokojnie leżącego „Ebon Hawka”. Rycerze Jedi - trochę zdyszani po biegu - zatrzymali się i rzucili okiem na płaski statek w czerwono-srebrnych kolorach. Jak dla mistrza - frachtowiec stał trochę za spokojnie po tych wszystkich wstrząsach.

- Domyślam się, że Zaalbar i Mission już są na pokładzie... - Radena sięgnął myślami do wnętrza pojazdu, potwierdzając skinięciem głowy swoje własne przypuszczenia - Tak, są.

- To dobrze Arun, bo teraz musimy dla ciebie znaleźć jakiś środek transportu - Vima spojrzała mężczyźnie w oczy - Mam tylko nadzieję, że coś pozostało...

- To nie jest żaden problem - mistrz wzruszył ramionami i nagle przyszpiliło go uczucie bólu - Bu-Bos Sllug na pewno leciał Republic Fighterem, więc po prostu go znajdę i stąd odlecę.

- W takim razie spotkamy się na górze Arun - Vima Sunrider złapała go lekko za rękę, zaglądając w oczy - Do tego czasu, niech Moc będzie z tobą.

Radena uśmiechnął się - pierwszy raz od godziny, zrobił to z ulgą i przyjemnością.

- I z tobą też, Vimo.

Mistrzyni Jedi podbiegła do stalowych wrót i obejrzała się do tyłu, napotykając wzrok przyjaciela. Kobieta kiwnęła głową i znikła z pola widzenia mężczyzny.

Charakterystyczny myśliwiec Bu-Bosa odnalazł dopiero na dwunastym lądowisku. Natychmiast dopadł do kokpitu, bez trudu go otworzył i roztrącając na bok rękawice oraz hełm usadowił się na fotelu. Z zadowoleniem stwierdził, iż wszystkie systemy działają bez zarzutu. Po włożeniu trochę przydużych rękawic oraz kasku, uruchomił repulsory Republic Fightera. Pojazd dostojnie uniósł się w górę i wtedy Arun uaktywnił silnik Koensayra. Pilot chwilę poczekał, aż w końcu pociągnął do siebie manetkę akceleratora.

Myśliwiec bezszelestnie wsunął się w pooraną gwiazdami próżnię, wywołując uśmiech satysfakcji i niekwestionowanej ulgi na twarzy mistrza Jedi. Powód do tego był bowiem wielce zadowalający:

Gwiezdna Kuźnia znalazła się już za nim.

**********

Iluminator „Saviora” za to wypełniał coraz większy obraz tejże Kuźni.

- Poruczniku Fallem, czy znalazł pan coś?

- Zdaje się, że tak, pani admirał - odpowiedział podoficer, zerkając na Dodonne - Sensory wykryły anomalie na środkowej wieży tego czegoś... jeżeli się nie mylę, jest to najprawdopodobniej główny generator stacji.

- Domyślam się, że jego zniszczenie spowodowałoby natychmiastową reakcję łańcuchową...

- Zgadza się - przytaknął mężczyzna - Ale jednocześnie każdy obiekt znajdujący się w polu eksplozji Kuźni zostałby bez wątpienia zamieniony w pył.

- Jak temu zaradzić? - Forn nie ukrywała niepokoju; jedynie całkowite zniszczenie Gwiezdnej Kuźni zapewni zwycięstwo Republice.

Nie stać naszej floty na niszczenie jej kawałek po kawałku.

- Należy uderzyć w główne stabilizatory generatora, które znajdują się wokoło niego. Ich zniszczenie spowoduje powolne przeciążenie generatora energii i w konsekwencji to samo, co wcześniej: koniec Kuźni.

- Jak dużo czasu by to potrwało?

- Przeciążenie do momentu krytycznego? Około pięciu, sześciu minut.

- W sam raz, by nasze jednostki zdołały się wycofać na bezpieczną odległość...

- Jest tylko jeden mały problem, pani admirał - w oczach podoficera zabłyszczało podniecenie - Nasze sensory nie są w stanie dokładnie zlokalizować tych stabilizatorów. Co znaczy, że chyba trzeba będzie walić na pałę wokoło generatora. Ale postaram się jeszcze coś z tym zrobić...

- Świetnie się pan spisał, poruczniku Fallem - kobieta uśmiechnęła się miło - To nam pozwoli uniknąć niepotrzebnych strat.

- Tak jest, pani admirał.

Forn Dodonna skierowała się w stronę stanowiska łączności, by osobiście powiadomić wszystkich dowódców o nowym planie działania.

**********

Arun Radena wykręcił korkociąg i z ulgą spostrzegł przed sobą znajomą sylwetkę republikańskiego Capitola. Jeden rzut oka wystarczył, aby uświadomić mu, że wszystkie jego nadzieje spełniły się: flota Sith rozbita, Republika bombarduje Kuźnię, on i Vima uciekli z niej na czas... choć z drugiej strony nic nie powinno napawać radosnymi uczuciami: VI Flota, chociaż niepodważalnie zwycięska totalnie zdziesiątkowana; jeżeli dobrze przeliczył, okrętów wojennych pozostała ledwo jedna trzecia. Bilans strat wśród myśliwców przedstawiał się prawdopodobnie jeszcze gorzej, połowa rycerzy Jedi uczestniczących w walkach poległa... a bitwa się nie skończyła.

W opinii Radeny, nawet jeżeli zniszczona zostanie superbroń Mrocznego Lorda Sith, to zwycięstwo poniesione będzie gigantycznymi kosztami ludzkimi - ponuro pokręcił głową - dokładnie tak, jak zakładała admirał Dodonna.

A to, że bitwa jeszcze nie całkiem się skończyła, dotarło aż za dobrze do wiadomości Aruna, gdy jego kontemplacje zostały bezceremonialnie przerwane mało przyjemnym widokiem zbliżającej się czerwonej smugi.

Nie wiedział, co zadziałało pierwsze - refleks, instynkt, czy efekt długiego szkolenia w Mocy - i tak naprawdę niewiele go to obchodziło, liczyło się bowiem coś innego: o mały włos, a przez swoją nieuwagę straciłby nie tyle statek, co życie.

Mistrz Jedi powiódł wzrokiem po instrumentach pokładowych, ale spojrzenie skupił na ekranie taktycznym, z którego bardzo jasno wypływało, iż bitewna wrzawa dotarła już w pobliże Gwiezdnej Kuźni - o czym zresztą sam się przed chwilą przekonał. Z monitora wynikały również dwa inne fakty: Vima Sunrider zmaterializowała się zaledwie dwieście metrów obok. Ponadto jakimś cudem znalazł się na trasie przelotu trzech Sith Fighterów, co w innej sytuacji niezaprzeczalnie oznaczałoby niechybne zjednoczenie się Radeny z Mocą.

Rycerz z całej siły naparł na drążek sterowniczy i nawałnica rubinowych błyskawic poszybowała tuż nad owiewką jego maszyny.

Arun Radena - wiedząc o niedyspozycji Sithów, wywołanej utratą koordynacji Bastili Shan - wyprowadził ostry wiraż w prawo, połączony z równie wciskającym w fotel korkociągiem, podciągnął ster ku sobie i zgodnie z oczekiwaniami, znalazł się tuż za rufą wrogiej formacji. Rzucił okiem na obraz taktyczny. Zanim jednakże zacisnął palec wskazujący na spuście, lewą dłonią włączył komunikator na częstotliwość, łączącą ją ze statkiem Vimy.

Choć - jak się okazało - wcale nie musiał tego tak wcześnie robić.

W przeciągu ułamku sekundy osiem laserowych pocisków przewierciło na wylot kokpity Sith Fighterów.

- Widzę, że moja pomoc ci się przydała, nie?

- Czy ja wiem? - Arun uśmiechną się z rezerwą - Chyba sam bym sobie poradził...

- Po tym ostatnim... „lądowaniu” w Kuźni, zaczynam zastanawiać się nad zmianą zdania w tej kwestii - zadrwiła wyzywająco.

- Nic mi nie możesz zarzucić - zażegał się Radena - To był zwykły wypadek.

- Zwykły wypadek, co? No dobra, niech ci będzie - kobieta dobrze zamarkowała cichy śmiech i błyskawicznie spoważniała - Jaki masz plan?

- Plan, Vimo? - roześmiał się - W moim słowniku nie ma przecież takiego wyrazu, zapomniałaś?

- Racja, zapomniałam - Vima szczerze zawstydziła się; dopiero po chwili Arun zorientował się, jak bardzo poruszyło ją to stwierdzenie.

Przez moment oboje Jedi celebrowali niezręczną ciszę, krążąc po obrzeżach pola walki, wypatrując niejako miejsc, gdzie byłaby potrzebna ich interwencja; jak dotąd nic takiego nie miało miejsca.

- W porządku - odezwał się Radena - spróbuję się czegoś dowiedzieć od... Eskadry Czerwonych.

Mistrzyni prychnęła ostentacyjnie, choć nie aż tak złośliwie, jak chciała.

- Od Jaace’a? Odważny jesteś!

- Albo głupi, co? - mruknął gorzko, przełączając komunikator na częstotliwość przeznaczoną dla rycerzy Jedi; w końcu nikt nie mówił, że Jedi są uprzedzeni na jakimkolwiek punkcie. Zresztą - pocieszył się - Wbrew wszystkiemu Jaace nie jest aż taki zły...

- Arun Radena wzywa Eskadrę Czerwonych.

Cisza nie przeciągnęła się nawet na długość sekundy, a już głośnik w hełmie zaskrzeczał zaskoczonym głosem mężczyzny:

- Mistrz Radena?! Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się, że cię słyszę... myśleliśmy, że już cię straciliśmy.

- Niedoczekanie twoje - mruknęła Vima, co na szczęście pozostało na ich prywatnym łączu.

Za to na oblicze Aruna napłynął skąpy uśmieszek.

- Niestety moja nędzna skorupa przetrwała Gwiezdną Kuźnię - rzekł - Trzeba czegoś więcej niż garstki Sithów, by mię posłać do piachu. Bu-Bos Sllug, w którego statku jestem oraz Trebron mieli mniej szczęścia.

- Bardzo mi przykro - powiedział smętnie Xofe po krótkiej przerwie, wykazując uczucia, o które nikt by go nie podejrzewał - Bu-Bos był doskonałym pilotem i przyjacielem, choć nie wszyscy lubili jego zachowań... jak zginął?

- Dostał parę razy z blastera... nie zdołał odeprzeć kilku Sith Trooperów na raz.

- Nigdy nie był dobry, jeżeli chodzi o miecz świetlny, ale nie zasłużył by zginąć.

- Niewielu zasługuje na śmierć - dodała cicho Vima Sunrider - Znałam wiele osób, które zasługują na życie, a nie żyją i wiele innych, które nie zasługują żyć, chociaż żyją.

- To prawda, mistrzyni Sunrider - podjął kapitan Jaace - Ale, mistrzu Radena dzwoniłeś, żeby porozmawiać, czy czegoś potrzebujesz?

- Poczekaj chwilę, Xofe... - Moc lekkim drgnięciem, uświadomiła mu niebezpieczeństwo, wizerunek srebrzystego Sith Fightera nad owiewką zmusił do przerwania rozmowy, lecz dopiero podwójny błysk wystrzelonych pocisków nieprzyjaciela, pobudził do działania.

Strzał był rzecz jasna niecelny, ale to absolutnie nie zniechęciło Sitha, a właściwie droida, który siedział w środku maszyny. Kolejna seria czerwonych promieni mignęła obok prawego skrzydła, trzymającego się na bezpieczną odległość rycerza Jedi i z każdym następnym przebłyskiem leciała bliżej, lekko tylko manewrującego Radeny. Ostateczny cios jednakże nie padł. Powód był dość prozaiczny - nie miał kto go zadać.

- Dzięki Vimo - rycerz nie kwapił się, by obejrzeć efekt interwencji jego przyjaciółki - No więc Xofe... w gruncie rzeczy to jedyne, czego potrzebuje, to odpowiedź na moje pytanie: w czym my możemy pomóc?

- Trzeba było tak od razu, mistrzu... - Xofe roześmiał się beztrosko, z ledwo zauważalnym śladem bólu - Mamy tu jeszcze paru złych do wykończenia... zaraz - nastąpiła chwila przerwy - Eskadra Siedemnasta ma mały problem z czterema Sith Fighterami. Jakbyście mogli tam zajrzeć, niewątpliwie byliby wdzięczni.

- W porządku - Radena wystukał coś na klawiaturze pod monitorem taktycznym - Krążą wokół fregaty „Proud of Eriadu” jak się zdaje - mężczyzna szybko podał dane Sunrider i wysłuchał do końca młodszego rycerza Zakonu Jedi.

- Później przydałaby się eskorta dla Capitolów; admirał Dodonna wydała rozkaz zniszczenia Kuźni, słyszałeś?

- Nie, ale bez trudu wyczułem - wyobraźnia podsunęła mu wizję skrzywionej twarzy Jaace’a, ale błyskawicznie odepchnął ją od siebie - Dzięki, Xofe. Do zobaczenia po bitwie.

Arun z trudem przełknął przymiotnik „zwycięskiej”, gdy jego umysł trącił wspomnieniem zakrwawionych ciał; nie tylko rycerzy Jedi, lecz także żołnierzy Sith i wyznawców Ciemnej Strony Mocy. Wojna nie oszczędza nikogo.

- Mam nadzieję mistrzu - odrzekł Jaace, pstrykając przełącznikiem swojego komunikatora na pożegnanie.

Radena chwilę zadumał się, nim połączył się z Sunrider.

- Chodź, Vimo - powiedział niepewnie - Czas zakończyć tą wojnę.



Rozdział VIII - Rycerze Starej Republiki


**********

Dwadzieścia cztery okręty wojenne w kształcie olbrzymich młotów bojowych okrążyło środkową wieżę dowodzenia Gwiezdnej Kuźni, tworząc ciasną obręcz wokoło głównego generatora energii i kilku najważniejszych elementów gigantycznej stacji kosmicznej.

Daleko poza nimi grupa fregat szturmowych klasy Defender odparła ostatni, rozpaczliwy atak Niszczycieli Gwiezdnych Sith, zmuszając je do rozpoczęcia gwałtownego odwrotu od Kuźni. Okręty wkrótce znalazły się na względnie bezpiecznej pozycji, w nadziei na otrzymanie jeszcze jednej szansy od Mocy, bądź też jakiegoś znaku życia od ich przywódcy, Mrocznego Lorda Sith Dartha Malaka.

Lecz znaku tego jeszcze nie było, kiedy podwójne działa laserowe Capitolów łagodnie obróciły się w dół, namierzając najeżoną antenami czujników oraz setkami różnorodnych urządzeń połączonych ze sobą grubymi rurami wieże i zamarły w bezruchu.

Jedynie odległe przebłyski promieni laserowych oraz szerokie pole szczątków, rozbiegających się wokoło stalowego monolitu Ciemnej Strony Mocy, świadczyły o rozegraniu się w pobliżu wielkiej bitwy. Ostatnie Sith Fightery, gonione przez myśliwce Republiki Galaktycznej kończyły w żółto-pomarańczowych kulach ognia, lub też uciekały w popłochu, kierując się do zbawiennych hangarów Niszczycieli Gwiezdnych, które szykowały się powoli do błogosławionego skoku w nadprzestrzeń.

Na pokładzie mostka okrętu dowodzenia „Saviora” zapanowała chwilowa cisza pełna nostalgii i radości, kiedy jeden z oficerów oznajmił wszystkim całkowitą gotowość do rozpoczęcia decydującej operacji.

Forn Dodonna poprawiła admiralską czapkę i przyzwoliła oficerowi wykonawczemu pewnym skinięciem głowy.

- Proszę rozpocząć ostrzał Gwiezdnej Kuźni.

- Tak jest, admirale!

W jednej sekundzie setki wysokoenergetycznych wiązek gorącej plazmy uderzyło w poszycie superbroni Lordów Sith. Potężne, zielone promienie bez trudu przebiły niedostateczną osłonę wokoło głównego generatora mocy i tajemnicze urządzenia stanęły w niebiesko - czerwonych płomieniach. Warstwa po warstwie, krążowniki Republiki obdzierały Kuźnię z pancerza i kolejnych mechanizmów, które podtrzymywały właściwości głównego generatora. W końcu jeden z większych elementów oderwał się od powierzchni i zdryfował kilkanaście metrów obok.

Na mostku okrętu flagowego VI Floty doczekano się wreszcie końca.

- Pani admirał - oznajmił głośno podporucznik Fallem, tak by wszyscy go dosłyszeli - Temperatura w rdzeniu generatora zaczęła gwałtownie wzrastać. Odbieram sygnały, że stabilizatory zostały zniszczone!

- Świetnie! - wyrwało się Dodonnie, która zasiadła teraz przed konsoletą, usytuowaną tuż przed przednim iluminatorem statku - Poruczniku Regarde: Proszę wydać rozkaz wycofania się dla wszystkich jednostek. Nie chcę, by ktokolwiek zginął, kiedy ta stacja eksploduje.

- Tak jest.

Vandar Tokare doczłapał się do jej stanowiska i mruknął cicho. Kobieta spostrzegła go i uniesionym, pełnym satysfakcji głosem powiedziała:

- Udało się, mistrzu Vandar! Gwiezdna Kuźnia została zniszczona.

Rycerz Jedi zestrzygł uszami.

- Ale jakim kosztem, admirale? - smutny ton mistrza Jedi niemal przewiercił się przez serce Dodonny, niczym lodowe ostrze. „Nie ma zwycięzcy, gdyż każdy zwycięzca jest jednocześnie przegranym...”, przypomniała sobie - I gdzie „Ebon Hawk” i jego załoga?

Admirał Republiki jedynie niepewnie spojrzała w pełne zadumy zielone oczy Tokare’a.

**********

Jeszcze niedawno ten system gwiezdny nie miał nawet nazwy. Dla galaktyki był on zwyczajnym, niczym niewyróżniającym się miejscem, jakich wiele w Środkowych Rubieżach. Bez historii, osiągnięć, odkrywców... jedynie z małą planetką, usianą wieloma archipelagami, którą miejscowi nazwali Rakata. Tuż nad drugą z planet, gazowym gigantem trwała konstrukcja niczym niewzruszony monolit przeszłości; tajemniczy obiekt w próżni, który zdawał się istnieć wiecznie, na powierzchni globu owiany prastarymi legendami i chłodem kalkulacji najwyższych dostojników - jedynych, którzy znali prawdę o Gwiezdnej Kuźni.

Tego dnia jednak wszystko się zmieniło.

Zdziesiątkowana i wyczerpana walką flota Republiki stanęła i majestatycznie zwróciła się w kierunku, z którego przybyła, żeby obserwować efekt swojej wielogodzinnej walki z bezpiecznej odległości. Roje myśliwców po raz ostatni wypłynęły z potężnych lotniskowców Sentinel, by ich piloci mogli na własne oczy zobaczyć finał ostatniej bitwy. Bitwy, która miała zakończyć rozpoczętą przez Mrocznych Lordów Sith zawieruchę wojny.

Na czubku centralnej wieży Gwiezdnej Kuźni nagle coś błysnęło. Baszta z generatorem w środku przechyliła się lekko na bok i w potężnej eksplozji rozpadła się na kawałki, ciągnąc za sobą kolejne elementy obcej konstrukcji. Gigantyczna stacja kosmiczna zatrzęsła się i minimalnie opadła na bok, jak wielki stwór z legend, obalony przez malutkie, słabe istoty. W jednej chwili rozerwana została nić łącząca fabrykę z gazowym olbrzymem, a seria gwałtownych wybuchów rozorała powierzchnię trzech trójkątnych płatów potężnej stacji. Jeden z pylonów w chmurze czerwonego ognia oderwał się od reszty... aż w końcu w zapomnianym systemie na kilka sekund zapłonęło drugie słońce.

Jedyne, co pozostało z najpotężniejszej fabryki i symbolu czystego zła, można by policzyć w miliardach drobniutkich odłamków, które już na zawsze staną się częścią historii Czarnego Zakonu Mrocznych Lordów Sith.

Nagle z wciąż żarzących się szczątków stacji wyleciał znajomy kształt dysku.

Wbrew wszystkiemu Dodonna nie zdołała powstrzymać szerokiego uśmiechu, kiedy sięgnęła do modułu łączności.

- Carth! Udało ci się!

- Nie mogliśmy pozwolić, by rozpoczęła pani końcową imprezę bez nas, admirale - rzucił beztrosko Carth Onasi.

- Wysyłam do was honorową eskortę - rzekła Forn, a uśmiech nie opuścił jej oblicza - Będziecie mieli iście bohaterskie powitanie, gdy wrócimy do domu!

Kobieta odwróciła głowę i zasygnalizowała porucznikowi Regarde zmianę częstotliwości.

- Admirał Forn Dodonna do mistrzyni Sunrider i mistrza Radeny - odezwała się po chwili - Byłabym zaszczycona, gdybyście mogli zapewnić „Ebon Hawk’owi” honorową eskortę.

- Zaszczyt po naszej stronie, pani admirał - odpowiedział Arun Radena, przełączając komunikator myśliwca - Stało się Vimo! Kuźnia zniszczona!

- Wygraliśmy bitwę - powiedziała Sunrider - Mam nadzieję, że wojnę także.

Rycerz Jedi skierował maszynę w stronę odległego frachtowca i poczuł jak całe napięcie i troski, które obciążały go przez ostatnie godziny nareszcie spływają z jego ciała.

**********

Na planecie, którą od tej pory nazywać będą Rakatą, wstało słońce i zanosiło się na piękny, słoneczny i ciepły poranek. Już wkrótce do podręczników współczesnej historii trafi kolejne wielkie wydarzenie: zniszczenie Gwiezdnej Kuźni, śmierć Dartha Malaka oraz triumfalny powrót Revana - wszystko to stało się udziałem dnia wczorajszego.

Wieści rozniosły się lotem błyskawicy: grupa Revana i Onasi’ego pierwsza napotkała Bastilę Shan i doszło do konfrontacji Upadłej Jedi z Revanem. Inni członkowie oddziału, którym dowodził zostali uwięzieni przez Shan pomiędzy stalowymi wrotami, a grupą wojowników Sith. Revan po powrocie niewiele o tym mówił, tak samo jak i dziewczyna, ale najważniejsze, że gdy drzwi zostały otwarte a przeciwnicy pokonani, Bastila Shan wróciła na Jasną Stronę Mocy. Nikt nie wiedział w jaki sposób Revan tego dokonał, lecz nie było to tak ważne jak następstwo tego czynu, odczuwalne przez wszystkich. Shan zerwała więź z flotą Sith i jej Medytacja Bitewna zaczęła sprzyjać siłom Republiki. Revan natomiast udał się na mostek, by zmierzyć się ze swym byłym uczniem, Darthem Malakiem i po wielu minutach morderczego pojedynku wrócił wreszcie jako zwycięzca.

Arun Radena - obłożony plastrami nasączonymi koncentratem z kolto niczym mumia, z dłonią włożoną w specjalną rękawicę rekonwalescencyjną - stał na środku wielkiego, pokrytego krótką trawą oraz kamieniami placu, znajdującego się na wąskim i długim cyplu jednej z wielu wysp na Rakacie. Otoczony przez morze ocalałych z bitwy żołnierzy Republiki i ich dowódców, rycerzy Jedi oraz rozległą kolumnadę białych, kamiennych monolitów, zbudowanych tysiąclecia temu przez tajemniczą rasę. Tą samą rasę, która postawiła również centralny obiekt placu i największą dumę, a zarazem i trwogę stołecznych mieszkańców: Świątynię Rakata Wzniesiona na kamiennej podstawie pięła się na kilkadziesiąt metrów w górę, ale to nie wysokość, ani też system planetarnego pola ściągającego każdy statek w dół, stanowiły o niesamowitej atmosferze i uroku tego miejsca. Nie czynił tego również stożkowato - trójkątny kształt budowli - tak jak piramidy Exar Kuna na Yavinie IV - ani pozorna nietykalność, oparta na dziwnej konstrukcji.

Jednakże Radena nie był w stanie zrozumieć odczuć towarzyszących mu, kiedy znajdował się w pobliżu Świątyni Rakata; wprawdzie doskonale dało się wyczuć potężny cień Ciemnej Strony Mocy, który dawniej władał tym miejscem, lecz zdawał się on znikać z każdą godziną od zniszczenia Gwiezdnej Kuźni. Aura tajemniczości w ten sam sposób nie znikała - można by wręcz powiedzieć, że było odwrotnie...

Ale to już nie miało dla nikogo większego znaczenia.

W tej chwili oczy, uszy i inne zmysły placu powoli zapełniającego się ludźmi, koncentrowały się na grupce osób, znajdujących się u progu głównego wejścia do Świątyni; na samym krańcu długiego, zbudowanego z białego kamienia podejścia: pani admirał Forn Dodonnie, mistrzu Vandarze Tokare i kilkorgu innych Jedi, oczekujących spokojnie na przybycie zwycięskich bohaterów Republiki.

- Arun!

Radena automatycznie odwrócił się na wydźwięk swojego imienia i lekko się uśmiechnął. Vima Sunrider błyskawicznie podbiegła do niego, radosna i beztroska jak nigdy. Kobiecie natychmiast rzuciło się w oczy, że Radena nie wykazuje podobnych „objawów” zwycięskiej walki. Co więcej zdawało się, iż rycerz Jedi pogrążył się w pewnego rodzaju melancholii.

- Wydajesz się nie cieszyć tak jak inni, Arun - zauważyła mistrzyni, spoglądając w oczy przyjaciela - Co się stało?

Mężczyzna ciężko westchnął i pokręcił głową, po czym skierował swój wzrok na coś odległego.

- Nie wiem, Vimo. Jakoś... nie potrafię cieszyć się takim zwycięstwem - Radena z powrotem popatrzył na Sunrider i położył swoją zdrową dłoń na jej ramieniu - Zbyt wiele wczoraj widziałem, by móc o tym zapomnieć ot tak, na zawołanie. Zbyt wiele straconych istnień i nadziei. Przelanej krwi i zniszczonej przyszłości. Upadków i porażek.

- Wszyscy coś utraciliśmy w trakcie tej bitwy. Kolegów, przyjaciół... może nawet rodzinę - mistrz Jedi ponownie chciał odwrócić wzrok, lecz tym razem kobieta powstrzymała go delikatnym ruchem dłoni - Ale to nie znaczy, że trzeba wiecznie się smucić i zapominać o codzienności. Spójrz na tych żołnierzy - Vima szerokim gestem zatoczyła koło wokół siebie - Wycierpieli oni straszne męki. Widzieli śmierć i zniszczenia, o których nie sposób zapomnieć. Rzeczy, jakie nie powinien widzieć normalny człowiek. I w tym masz rację. Oni przeżyli tą bitwę i zostanie w ich pamięci do końca; ale nie jako widmo strachu i rozpaczy, lecz jako zwycięską walkę mężnych istot i ich oraz swoje poświęcenie. Powinni być załamani, ale nie są. Cieszą się, gdyż jest to jedna z niewielu chwil w ich życiu, kiedy mogą to robić. Radują się, choć wszystko czego doświadczyli dopomaga się żałoby.

Mężczyzna spuścił wzrok, zaciskając zęby.

- Dla rycerzy Jedi jest to trudniejsze... ale nie niemożliwe, Arun. Nie proszę cię, abyś wymazał z pamięci te wspomnienia, gdyż to niemożliwe. Na wojnie jest czas, żeby walczyć, aby odpoczywać, ale także cieszyć się ze zwycięstwa. Choćby najmniejszego. Na opłakiwanie strat przyjdzie czas kiedy indziej.

- Znowu masz rację, Vimo - powiedział w końcu Radena - Powinienem się już do tego przyzwyczaić, nie?

- Nic straconego - jego przyjaciółka uśmiechnęła się i mistrz odsunął ją od siebie na długość ramion - Będziesz miał jeszcze mnóstwo czasu na to.

Arun strącił z siebie ponure myśli i podejrzliwie spojrzał na kobietę.

- Właściwie to nie powinienem się pytać, o co ci chodzi... zgadza się?

Vima uśmiechnęła się do niego tajemniczo.

- Trafiłeś w sedno, mistrzu Radena. Być może fakt, iż oboje nie mamy padawanów podsunie ci pewne rozwiązanie...

Mężczyzna nieznacznie zmarszczył brwi, lecz kiedy już zorientował się w przyszłych zamiarach Sunrider, nie zdążył nic powiedzieć, gdyż tłum gwałtownie zafalował i zawrzał radosnymi okrzykami na cześć załogi „Ebon Hawka” oraz towarzyszących im żołnierzom Republiki.

- Zaraz się zacznie, Arun - rzekła prędko kobieta - Podejdźmy trochę bliżej.

- Dobrze - odparł mężczyzna, ale jeszcze chwilę potrzymał ramię przyjaciółki - Ale najpierw chciałbym się czegoś dowiedzieć.

- Strzelaj.

- Jak się czuje Mission Vao? Wszystko z nią w porządku?

Kobieta uśmiechnęła się na myśl o Twi’lekiance i kiwnęła głową.

- Mówi, że czuje się świetnie. A ekspertyzy lekarzy to potwierdzają. Jedyny problem to jej noga - mistrzyni lekko posmutniała - Prawdopodobnie przez kilkanaście dni będzie utykała, ale to w sumie nic poważnego.

- Mam nadzieję...

- Ja też. No dobra, a teraz chodź - Sunrider z zapałem złapała jego dłoń i pociągnęła za sobą. Nawet gdyby chciał, Arun nie mógłby zaprotestować. Dziesięć sekund później oniemiały mężczyzna popatrzył ze szczerym podziwem na kobietę. Jakimś cudem bowiem jego przyjaciółce udało się przepchnąć tuż pod pochylnię, prowadzącą do wnętrza Świątyni Rakata; czyli teoretycznie najlepsze miejsce obserwacji zdarzeń, które miały się odbić szerokim echem w Znanej Galaktyce.

Najbardziej jednakże ucieszył się Radena z tego, iż zdążyli w ostatnim momencie.

Albowiem sekundę później zza załomu wąskiego kanionu, który był jednym z niewielu dojść do starożytnej budowli i otaczającego go placu wyszły powoli postacie, które odtąd staną się żywymi legendami.

Na przedzie spokojnie i powoli kroczyli Revan, ubrany teraz w jaśniejącą tunikę mistrza Jedi oraz Bastila Shan, odziana w swój tradycyjny, pomarańczowo-beżowy strój padawanki. Niedaleko za nimi podążała reszta załogi „Ebon Hawka” z uśmiechniętym od ucha do ucha Carthem Onasim i Jolee’m Bindo na czele, a podpartą na ramieniu Zaalbara utykającą lekko Mission Vao z tyłu. Dalej szli dowódcy szwadronów myśliwskich: Xofe Jaace, Wookie Eentuur oraz Countaar. Nigdzie za to Radena nie dostrzegł Sonmila Dey’lyę, co wywołało na jego twarzy cień smutku i goryczy; nie wszyscy mieli tamtego dnia szczęście.

Rycerz wtopił się w Moc i ograniczył swoje pole odczuwania do grupki osób, kierujących się w stronę Świątyni Rakata. Dostrzegł jaśniejącą sieć powiązań pomiędzy wszystkimi i wyraźnie skrzącą się między rycerzami i mistrzami Jedi. Natychmiast uderzyła go siła więzi łączącej Revana z Bastilą. Miał świadomość, iż istniała, lecz nie... aż tak mocna! Dwoje Jedi połączone było potężną liną Mocy, świecącą jaśniej, niż blask srebrnego ostrza miecza świetlnego. Jaśniej nawet, niżeli słońce.

Mistrz Jedi odciął się od strumienia Mocy i bez trudu odgadł prawdę.

Revan kochał Bastilę.

Arun Radena uświadomił to sobie jeszcze na Gwiezdnej Kuźni, lecz dopiero teraz zdobył się na pełen szacunku i uprzejmości uśmiech, skierowany w stronę tych dwu postaci. Revan zauważył jego gest i lekko skłonił się mistrzowi, po czym uśmiechnął się ukradkiem do swojej towarzyszki.

Revan kochał Bastilę Shan wbrew wszystkiemu: filozofii Zakonu Jedi, piekielnej wojnie, upadkowi moralności i człowieczeństwa... wbrew ciemności, która zdawała się okryć cieniem całą Znaną Galaktykę.

Dopiero teraz - wiele godzin po ostatecznej bitwie - rycerz Jedi uprzytomnił sobie to, czego nie mógł dostrzec, ani zrozumieć wcześniej.

Odkrycie tego faktu wyzbyło go złości do Sithów, żalu, iż zdewastowali Dantooine; wyzbyło cierpienia, jakiego dotąd doznawał.

Otworzyło również całkowicie nową drogę wśród jego myśli, uczuć i przeciwstawnych emocji. Szkolenie Jedi pozbawiło go tego elementu, wojna zabrała mu jego smak, a rozpacz stłumiła siłę. Nie przypuszczał, że może to być tak ważny kawałek galaktycznej układanki; nie myślał o jego istnieniu i możliwościach. Nie był to błąd - nie mógł być, skoro go nie znał. Jego umysł nagle zawładnęło oświecające i przyjemne uczucie.

Gdyż poznał najpotężniejszą broń... broń, której nie ujarzmi Ciemna Strona, ani żadna z jej mrocznych sił.

Miłość.

Jak mogliśmy tego nie widzieć?

Revan skorzystał z jej potęgi. Wyzwolił Bastilę ze szponów Dartha Malaka i Gwiezdnej Kuźni. Zrobił to tam, gdzie królowała Ciemna Strona Mocy... i zwyciężył. Wygrał, choć miejsce to było domeną ciemności i nieogarniętego mroku. Domeną tego, czym nie była miłość. Zaprzeczeniem wszystkich ludzkich wartości.

Nie jest to coś, co odwróci losy nieustającej batalii pomiędzy Sith a Jedi, ale Radena wiedział już jak to wykorzystać. I zamierzał wykorzystać w przyszłości. Nie chciał dopuścić, aby kolejny jego przyjaciel pogrążył się w mroku.

Nagle Vima Sunrider złapała go za rękę i podprowadziła jeszcze bliżej wejścia do Świątyni Rakata; w sam czas, gdy admirał Forn Dodonna w swoim normalnym mundurze wystąpiła naprzód i skierowała twarz w stronę załogi „Ebon Hawk’a” z Revanem na czele:

- Pokonaliście Malaka i doprowadziliście do zniszczenia Gwiezdnej Kuźni, łamiąc ducha walki Sithów! Dlatego jestem zaszczycona, mogąc nadać każdemu z was „Krzyż Chwały”, najwyższe odznaczenie Republiki Galaktycznej!

Rozległa się prawdziwa burza oklasków, w czasie której kilku wysokich rangą oficerów wystąpiło do przodu i członkom załogi „Hawk’a” przypięło do piersi odznaczenia, a droidom: T3-M4 i TK-47 przyczepiło specjalne ich wersje, z magnetycznym chwytakiem zamiast normalnej zapinki. Następnie medale przyznano trzem dowódcom myśliwskim, którzy omal nie utracili życia, torując drogę do Gwiezdnej Kuźni.

Ponownie odezwała się Dodonna.

- Od Coruscant, po najdalsze zakątki Odległych Rubieży, będziecie znani jako wybawcy Republiki!

Teraz wystąpił do przodu mistrz Jedi Vandar Tokare.

- W imieniu Rady Jedi, obrońców Galaktyki oraz Republiki... Ja również mam zaszczyt pogratulować wam waszych czynów.

Oświadczenie zielonego mistrza Mocy odebrane zostało nawałnicą oklasków, a Radena wykorzystał ten moment, by szepnąć coś do ucha zachwyconej Vimy Sunrider.

- To prawda, Arun - cicho odpowiedziała - Dokonało się coś, do czego dążył Revan w swym poprzednim istnieniu.

Vandar Tokare kontynuował dalej swoje przemówienie:

- My, rycerze Jedi mamy teraz jeszcze jedną opowieść do opiewania w długiej historii naszego wiecznego Zakonu: Odkupienie Revana, Rycerza Ciemności.

- Historia tworzy się na naszych oczach - szepnął Arun - Za parę tysięcy lat o Revanie będą pisali nie jako o Mrocznym Lordzie, lecz odkupionym Jedi.

- Możemy być dumni, że uczestniczymy w tych wydarzeniach - dopowiedziała Vima, zaglądając w niebieskie oczy przyjaciela - W Odrodzeniu Revana.

- Gdziekolwiek teraz podążycie, rozpoznawani będziecie jako wybawiciele Galaktyki... - mówił dalej Tokare - bohaterowie naszych czasów.

- Lecz zawsze musicie być przygotowani, gdyż jednego dnia ponownie możecie być wezwani, by chronić Republikę przeciw zakusom tyranii Ciemnej Strony Mocy...

- Gdyż to... jest przeznaczeniem Jedi.

Trzy Republic Fightery z hukiem przeleciały ponad głowami bohaterów, zaś po tych słowach radości nie było końca i ceremonia zwycięstwa na dobre się rozpoczęła.

Arun Radena łagodnie objął ramieniem stojącą przy nim Vimę Sunrider i uśmiechnął się ciepło. Mistrzyni Zakonu Jedi odpowiedziała uroczym, pięknym uśmiechem i lekko oparła głowę o jego bark.

- Sithowie zostali powstrzymani Arun - rzekła, łagodnie przytuliwszy się do przyjaciela - Revan wygrał.

- Niemniej zostało tak wiele do zrobienia, Vimo - mężczyzna pogładził policzek kobiety i ciężko westchnął - To jeszcze nie koniec.

Kilka godzin później Arun Radena spojrzał na taflę przejrzystej wody morskiej, od której odbijały się czerwono-żółte promienie zachodzącego powoli słońca. Wydawało mu się, że widok ten powinien był napełnić go otuchą i radością, a jednak stało się coś odwrotnego.

Mistrz Jedi zmarszczył brwi i skrzyżował ramiona na piersi.

Było bowiem coś bardzo niepokojącego i niezbadanego w przyszłości, którą dostrzegł w odbiciu lustrzanej powierzchni morza...




Wyszukiwarka