Hogwart, rok piąty

Poniedziałkowe śniadanie przebiegało w bardzo ożywionej atmosferze. Po obwieszczeniu Dumbledore'a, że trzydziestego pierwszego października w Hogwarcie odbędzie się halloweenowa zabawa, w Wielkiej Sali zapanowała ogromna wesołość.


- Bal! – wykrzyknęła Lavender, z emocji aż podrywając się z krzesła. – Słyszycie? Będzie bal! Merlinie, a ja nie mam sukienki! – stropiła się. – To znaczy mam, ale występowałam w niej w zeszłym roku, na Balu Bożonarodzeniowym...


- Na litość boską! – mruknęła Hermiona, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Czy ty słuchasz, co właśnie mówi Dumbledore? To nie jest bal z tańcami, tylko zabawa, polegająca na szukaniu ukrytych skarbów. A co do strojów, to podejrzewam, że mile widziane będzie przebranie się za strzygę albo topielicę.


- Aaa... – entuzjazm Lavender opadł tak szybko, jak się pojawił.


Harry nachylił się do Rona


- Nie wydaje ci się to dziwne? – zapytał. – No wiesz, z Azkabanu uciekają śmierciożercy, a w Hogwarcie organizuje się zabawę halloweenową. To chyba nie jest odpowiedni moment na świętowanie.


- Czy ja wiem? – Ron wzruszył ramionami. – Sam widzisz, mało kto przejął się ucieczką z Azkabanu. Chyba tylko nasza trójka, Neville, Susan Bones i jeszcze parę pojedynczych osób. No i nauczyciele, rzecz jasna. Może po prostu chcieli, abyśmy nie rozpamiętywali tego, co się dzieje poza Hogwartem?


Zdaniem Harry'ego, fakt, że tak mało osób zdawało sobie realnie sprawę z zagrożenia, jakie niosła z sobą ucieczka najgroźniejszych śmierciożerców, był raczej dowodem lekceważenie i piramidalnej głupoty. W zamyśleniu bawił się łyżką. Nie był w nastroju do zabawy ani uganiania się ciemnymi korytarzami za nie wiadomo czym. Postanowił w duchu, że po halloweenowej kolacji wróci do wieży Gryffindoru i nie weźmie udziału w tych całych podchodach. Rzut oka na Hermionę uświadomił mu, że nie tylko on nie wygląda na podekscytowanego.


- Trzeba będzie postraszyć dziewczyny – mówił Dean Thomas. – No, wiecie, zakładamy na siebie prześcieradło i stajemy gdzieś za rogiem. Jak któraś się pojawi, wtedy wyskakujemy. Ale się będą darły!


Hermiona zrobiła zdegustowaną minę i wróciła do jedzenia.


Harry odwrócił się i zerknął w kierunku stołu Krukonów. Cho rozmawiała z przyjaciółkami i wyglądało na to, że wszystkie cieszy perspektywa halloweenowej zabawy. W pewnym momencie, zupełnie, jakby wyczula jego spojrzenie, odwróciła się. Harry uśmiechnął się do niej, a ona zaczęła mu dawać jakieś znaki, które Harry odczytał jako: „Zaraz kończę śniadanie, może wyjdziemy razem?". Przytaknął i wtedy jego uwagę zwróciła przelatująca nad głowami uczniów sowa. Nikt nie zwrócił na nią uwagi, pochłonięty omawianiem najnowszej wieści, ale zastanowiło to Harry'ego – poczta już dzisiaj była. Co to, jakaś maruderka?


Nieduża, ciemnobrązowa sówka wylądowała na stole nauczycielskim naprzeciwko Dumbledore'a. Harry dostrzegł, że dyrektor był lekko zaskoczony, ale bez słowa odebrał mały zwitek pergaminu, przymocowany do nóżki ptaka, rozwinął go i zaczął czytać. Gryfon, który z napięciem przyglądał się całej sytuacji, dostrzegł, jak twarz dyrektora przybiera dziwny wyraz. Wyglądało to tak, jakby Dumbledore na moment skamieniał. Po chwili się opanował i schował pergamin do kieszeni, jednak Harry nie mógł się oprzeć wrażeniu, że stało się coś bardzo złego. Przełykana właśnie owsianka stanęła mu na moment w gardle. Odkaszlnął parę razy, aż łzy stanęły mu w oczach i patrzył dalej.


Dumbledore wymieniał właśnie półgłosem jakieś uwagi z profesor McGonagall. Oczy wicedyrektorki rozszerzyły się, a dłoń powędrowała do ust. Po chwili również i ona się opanowała, ale Harry poczuł ukłucie lęku.


Co się stało?


Apatycznie grzebał w niedojedzonej owsiance, gdy poczuł delikatne klepnięcie w ramię. Cho stała za nim z szerokim uśmiechem na twarzy.


- Jeśli skończyłeś, to może już pójdziemy? – zaproponowała.


Harry był tak przejęty i zdenerwowany sceną, której właśnie był świadkiem, że prawdę mówiąc, wolałby raczej wyjść z Ronem i Hermioną, aby pogadać z nimi na osobności. Wiedział jednak, że dla Cho zabrzmiałoby to jak wykręt, a taka akcja pogrzebałaby jego szanse. Skinął więc głową i wstał, mrucząc do Rona, że zobaczą się później, na eliksirach. Cholera, eliksiry. Skrzywił się, czując ostry ból w ramieniu. Pani Pomfrey uprzedziła go, że kości już się zregenerowały, jednak przez kilka dni może nadal odczuwać ból w miejscach złamań.


Wraz z Cho opuścił Wielką Salę. Ron oderwał się na moment od bekonu i patrzył za nimi dziwnym wzrokiem, po czym zwrócił się do Hermiony.


- To może być mały problem, no nie?


- Problem? – Hermiona zmarszczyła czoło. – Nie rozumiem. W końcu się dogadali, więc gdzie ty widzisz problemy?


- No... – Ron szukał odpowiedniego słowa. – Zastanów się. Przez lata trzymaliśmy się we trójkę. Mówiliśmy sobie o wszystkim, prawie wszystko robiliśmy razem. A teraz? Jak to będzie wyglądało? Będziemy szli odwiedzić Hagrida – we czwórkę. Pójdziemy do Hogsmeade – tak, wiem, że na razie Hogsmeade odwołano, ale kiedyś na pewno się tak wybierzemy – znowu we czwórkę. Przecież to głupie.


- A co w tym głupiego? – odparła Hermiona. – Wiem, że będzie trochę inaczej, niż dotychczas, ale jesteśmy już w tym wieku, że prędzej, czy później, każde z nas kogoś sobie znajdzie. Ja tam się cieszę, że Harry wreszcie zaczął się spotykać z Cho. Od dawna się w niej podkochiwał.


- Nie o tym mówię – Ron zniżył głos i Hermiona musiała wytężyć słuch. – Do tej pory rozmawialiśmy swobodnie o Syriuszu, Zakonie i tych sprawach. Jak to sobie teraz wyobrażasz? Ze siedzimy we czwórkę i w pewnym momencie Harry mówi do Cho: „Przepraszam, ale musimy na chwilę odejść, bo mam coś do omówienia z przyjaciółmi"? Przecież ona nic nie wie o Zakonie. Nie ma pojęcia, że Syriusz jest ojcem chrzestnym Harry'ego, a nie żadnym mordercą czy zwolennikiem Sam-Wiesz-Kogo. Mało tego, ona wierzy w te wszystkie bzdury, które na temat Syriusza wypisuje „Prorok". Sęk w tym, że Harry nie może być z Cho tak szczery, jak z nami. Naprawdę sądzisz, że to nie jest problem? Przecież ona nie jest głupia, szybko wyczuje, że coś tu jest nie tak.


Hermiona spojrzała na Rona z podziwem.


- Wiesz, że nawet o tym nie pomyślałam? – powiedziała zdumiona. – Masz rację... to może być kłopotliwe. Harry chyba nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Kurczę, co tu robić? Harry jest taki szczęśliwy…


- Nic nie róbmy – odparł Ron. – Lepiej się nie wcinać i zostawić wszystko tak, jak jest. Chyba nie byłabyś zadowolona, gdyby ktoś wtrącał się do twojego życia?


Wrócił do jedzenia, nie zauważając, że Hermiona przygląda mu się dziwnym wzrokiem, w którym podziw mieszał się z zaskoczeniem.


X X X X X


To był zupełny przypadek, że Fede skończyła śniadanie równo z Severusem i że wyszli z Wielkiej Sali razem.


- Wyglądasz na zmęczoną – mruknął Severus ironicznie. – Ciężka noc?


Fede, która omal nie zaspała na śniadanie i miała piętnaście minut na umycie się, ubranie i makijaż, posłała mu ciężkie spojrzenie.


- Dzięki tobie – odparła wyniosłym tonem.


- Doprawdy? Aż tak cię zmęczyłem?


Aha, czekamy na komplementy? Niedoczekanie twoje!


- Bynajmniej – odpowiedziała wyniośle. – To, co robiliśmy między pierwszą trzydzieści, a… trzecią z minutami wcale a wcale mnie nie zmęczyło. Bardziej wyczerpało mnie to, co robiłam później, tak mniej więcej do czwartej rano.


Severus uniósł brwi.


- Do czwartej? Wyszłaś ode mnie kwadrans po trzeciej!


Fede omal się nie roześmiała, słysząc ton jego głosu. Jaki podejrzliwy!


- Ale przez prawie godzinę próbowałam zdjąć różdżkę z szafy. To nie było śmieszne, Sev. Ta szafa jest dwa razy wyższa ode mnie.


Severus zagryzł wargi, usiłując zachować obojętną minę. W milczeniu doszli do rozwidlenia schodów i oboje się zatrzymali.


- To na razie – powiedziała Fede. – Za kwadrans mam zajęcia.


- Ja też. Eliksiry z piątą klasą. I z Potterem – twarz Severusa okrasił złośliwy uśmieszek. – Już sobie wyobrażam minę tego smarkacza, gdy się dowie…


- Sev! – Fede ujęła się pod boki. – Nie waż się znęcać nad chłopcem! To nie jego wina, że masz go uczyć.


- Ależ oczywiście, że nie jego – zgodził się Severus. Fede uniosła brwi, zaskoczona jego nagłą łagodnością i wyrozumiałością wobec Harry'ego. – Tylko twoja.


Koniec wyrozumiałości.


- Niech ci będzie, że moja. Dlatego bardzo cię proszę, nie wyżywaj się na


- Jak sobie życzysz.


- Słucham? Możesz powtórzyć?


- Nie będę się wyżywał na Potterze. Mam ci to wyryć różdżką na ścianie w męskiej toalecie?


- Daj mi słowo.


- Słowo honoru.


Fede wracała do swojego gabinetu, kręcąc głową z niedowierzaniem. Wyrozumiały i łagodny Severus? Takie rzeczy mogą się zdarzyć tylko w łóżku, ale na co dzień? Niemożliwe. Wprawdzie dał jej słowo, ale nie miała wątpliwości, że nie puści Harry'emu płazem całej sprawy z oklumencją i znajdzie jakiś sposób, aby dopiec chłopakowi. Wzdychając w duchu nad zawziętością i nieprzejednaniem Severusa, zabrała teczkę z gabinetu i udała się na zajęcia z drugą klasą, gdzie na dzień dobry musiała uspokoić zapłakaną uczennicę, której koledzy w ramach żartu wylali na włosy Nieusuwalny Klej. Po kilku minutach Fede była cała spocona, uświniona klejem i zirytowana w najwyższym stopniu. Dziewczynka błagała, aby nie obcinać jej włosów i choć Fede aż swędziały palce, żeby ciachnąć cały warkocz, skinęła głową i machając różdżką, zaczęła stopniowo odklejać pasmo po paśmie od krzesła.


Prowadzenie lekcji obrony i jednoczesne czyszczenie się z kleju było niemożliwe. Ponieważ nikt nie raczył się przyznać, Fede odesłała poszkodowaną do skrzydła szpitalnego, aby wzięła tam kąpiel w silnym środku oczyszczającym, po czym w ramach odpowiedzialności zbiorowej zrobiła pozostałym karną kartkówkę z teorii z ostatnich zajęć. Wodząc sokolim wzrokiem po wzdychających rozpaczliwie uczniach, wzięła różdżkę i zaczęła usuwać z siebie klej. Jakim cudem to cholerstwo skleiło jej włosy? Z trudem oderwała grube pasmo od policzka i w tym momencie zorientowała się, że palce lewej dłoni przywarły jej do skóry w okolicach skroni.


X X X X X


Piątoklasiści weszli do klasy eliksirów, gdzie już czekał profesor Snape, który siedział przy biurku i coś pisał. Na widok wchodzących w milczeniu uczniów podniósł wzrok i spojrzał na Harry'ego. W jego oczach malowała się odraza, co dla Harry'ego było tak oczywistą rzeczą, jak oddychanie. Spokojnie wyjął pergamin, pióro, podręcznik i zajął swoje miejsce.


- Dzisiaj – cichy głos Snape'a wypełnił pomieszczenie – zaczniecie przygotowywać dość złożony eliksir nasenny. Nosi on nazwę Eliksiru Słodkiego Snu – na te słowa Harry drgnął – i przygotowuje się go w dwóch fazach. Faza pierwsza to baza, której sporządzenie zajmuje nieco ponad godzinę i tym zajmiecie się na dzisiejszej lekcji. Do fazy drugiej przejdziemy za dwa tygodnie, przez ten czas baza musi się odleżeć. Dodam, że nie ma mowy o pracy w parach. Ten eliksir przygotowujecie samodzielnie. Recepturę znajdziecie na stronie dwieście dwunastej.


Machnął różdżką i na tablicy pojawiła się lista składników.


- Wszystko, co niezbędne, znajdziecie w szafce – warknął. – Możecie zaczynać.


Hermiona wystartowała, zanim jeszcze profesor skończył mówić Harry wbił wzrok w tablicę i zaczął pospiesznie notować potrzebne mu składniki. Słowa Snape'a przypomniały mu o jednej ważnej rzeczy. Profesor Fedele obiecała porozmawiać z Dumbledorem o jego snach i nauce oklumencji. Harry na moment przestał notować, a pióro zawisło w bezruchu nad pergaminem. Dała mu słowo, że załatwi tę sprawę, więc chyba mógł jej zaufać?


Potrząsnął głową z irytacją. Po eliksirach miał zajęcia z obrony, więc zapewne wtedy wszystkiego się dowie. Czego on się spodziewał, że profesor Fedele podejdzie do niego podczas śniadania? Czuł, że zaczyna przesadzać. Trzy godziny chyba go nie zbawią.


- Potter!


Harry aż podskoczył na krześle. Zorientował się, że od dłuższej chwili siedzi ze wzrokiem wbitym w przestrzeń, podczas gdy prawie wszyscy pozostali uczniowie zdążyli już zabrać składniki, a niektórzy, jak Hermiona, rozpalili już ogień pod kociołkiem i zaczynali pracę. Ze strachem spojrzał na Snape'a, który patrzył na niego jak na niespełna rozumu.


- Potter, czekasz na zaproszenie? Natychmiast bierz składniki i do pracy!


Harry pospiesznie ruszył do szafki, czując, jak wzrok nauczyciela przepala mu plecy. Starając się opanować, napełnił kociołek wodą, rozpalił ogień i spojrzał na tablicę, a potem do podręcznika. Szczypta suszonej macki gumochłona, gotować dwie minuty trzydzieści pięć sekund, następnie zamieszać pięć razy w lewą stronę.


Harry zacisnął zęby i postanowił, że tym razem przyłoży się do pracy tak, że nawet Snape nie będzie miał się do czego przyczepić. W końcu, co to za filozofia? Wszystkie instrukcje miał wypisane dokładnie na tablicy, trzeba było tylko pilnować czasu co do sekundy. Dodał odrobinę proszku i z zadowoleniem zauważył, że woda natychmiast przybrała kolor ciemnego brązu, tak, jak napisano w podręczniku. Z lekkim uśmiechem zamieszał pięć razy, sięgnął po kolejny składnik i zaczął uważnie odmierzać trzy krople, jednocześnie zerkając na zegarek. Minuta siedemnaście sekund. W zasadzie to nawet dość proste. Trzeba tylko uważać, nie rozpraszać się…


Pracował jak w transie. Trzy krople wyciągu z tojadu nadały jego preparatowi kolor idealnej, zgniłej zieleni – dokładnie tak, jak napisano w podręczniku. Był tak skupiony na zawartości kociołka, że dopiero po chwili wyczuł czyją obecność za plecami. Odwrócił się i drgnął, widząc, że Snape opuścił swoje miejsce za biurkiem i stoi tuż za nim, przyglądając się każdemu jego ruchowi. W czarnych oczach błyszczała drwina. Obecność znienawidzonego profesora ogromne deprymowała Harry'ego, ale Snape musiał o tym wiedzieć i bez wątpienia chciał go wyprowadzić z równowagi.


Chrzanię to, pomyślał Harry buntowniczo. Nie jestem małym dzieckiem. Trzymać się receptury, uważnie odmierzać składniki i pilnować czasu, wielka filozofia. A nietoperz niech się gapi. Może po raz pierwszy zobaczy, że ja też coś potrafię.


Ponownie skupił się na pracy. Składników była cała masa, ale wystarczyło uważnie czytać zalecenia i dodawać odpowiednie dawki. Po kilku minutach Harry rozejrzał się po klasie i stwierdził, że sporo osób zdążyło już coś skopać. Z kociołka Neville'a wydobywał się szary dym, preparat Rona wydawał dziwne, syczące dźwięki, a Crabbe i Goyle wpatrywali się jak oniemiali w czarną, spienioną masę, która właśnie wylewała się na podłogę. Snape nawet się nie ruszył, uparcie tkwiąc za plecami Harry'ego niczym zapowiedź nieszczęścia. Gryfon uśmiechnął się mściwie pod nosem i dalej robił swoje.


Dodawał kolejne składniki, a preparat w jego kociołku zachowywał się tak, jak powinien według podręcznika, czyli wzorcowo. Harry był już w połowie pracy, gdy poczuł na karku oddech Snape'a. Zadrżał lekko z odrazy, mając wrażenie, że coś oślizgłego owija mu się wokół szyi i lekko przesunął się do przodu, niemal dotykając brzuchem krawędzi kociołka. W tym momencie usłyszał cichy szelest i znów poczuł na skórze oddech profesora.


[i]Jasna cholera, on to robi specjalnie![/i] Snape stal tak blisko, że niemal leżał mu na plecach, roztaczając wokół siebie zapach piżmowej wody po goleniu. Harry pomyślał, że jeśli profesor przesunie się jeszcze bardziej do przodu, dotknie go, a wtedy on chyba zwymiotuje do kociołka ze wstrętu. Najwyraźniej jednak Snape miał takie samo zdanie na temat dotykania Harry'ego jakąkolwiek częścią swojego ciała, ponieważ nie zbliżał się więcej. Chłopak odetchnął głęboko, próbując się uspokoić.


Jeszcze tylko cztery składniki… jeszcze tylko trzy… dwa… zmniejszyć temperaturę do dwudziestu jeden stopni i oto ostatni krok. Kropla wyciągu z wilczej jagody. Zawartość kociołka miała kolor głębokiego, intensywnego fioletu, niczym mugolska gencjana. Wszystko szło idealnie. Harry był tak podekscytowany, że zapomniał zupełnie o Snapie za plecami. Chwycił mały flakonik, odkorkował go i bardzo uważnie zaczął go przechylać. Jedna kropla… tylko jedna…


- POTTER!


Cichy szept w jego uchu zabrzmiał jak wystrzał. Harry podskoczył ze strachu, a flakonik wyleciał mu w ręki i wpadł do kociołka.


W osłupieniu przyglądał się, jak pieczołowicie przygotowywany preparat zaczyna syczeć i bulgotać, a następnie przybiera kolor błota, zamiast jasnej lawendy. Ogarnęła go wściekłość. Odwrócił się i spojrzał na Snape'a, który przyglądał mu się beznamiętnym wzrokiem. Harry miał ochotę wrzeszczeć.


- Szło ci bardzo dobrze, Potter – odezwał się profesor. Jego oczy zabłysły uciechą. – Jaka szkoda, że mimo twoich ogromnych wysiłków, wszystko poszło na marne.


Na marne? Ty parszywcu! Harry zacisnął dłonie w pięści i w tym momencie usłyszał dziwny odgłos, dochodzący z kociołka. Odwrócił się i w tym momencie nastąpił wybuch. Nie na tyle duży, aby zrobić mu krzywdę – to wyglądało raczej tak, jakby kociołek kaszlnął i wypluł na Harry'ego sporą dawkę śmierdzącej, błotnistej brei. Kilka dziewcząt pisnęło ze strachu, Ron wrzasnął, a Harry stał nieruchomo, świadom, że twarz, włosy i ubranie pokrywa mu obrzydliwa maź o zapachu gnojówki.


- Jakie to szczęście, że stałem za tobą, Potter, a nie obok – zaszydził Snape. – Cały impet wybuchu poszedł wprost na ciebie. Evanesco! – stuknął różdżką w kociołek, z którego natychmiast zniknęła cała zawartość.


Wrócił do biurka, przy każdym kroku łopocząc szatami, a Harry czuł, że znienawidzony profesor dusi się ze śmiechu. Gorzko żałował, że Snape opróżnił kociołek, bo miał ochotę wsadzić mu go na głowę.


- Panie profesorze – odezwał się przez zaciśnięte zęby. – Skoro skończyłem pracę, to może mógłbym… eee… wyjść wcześniej z lekcji?


- Słucham? – Snape uniósł brwi. – A to dlaczego?


- Żeby się wykąpać i zmienić ubranie – Harry'emu ze złości zaczęły latać przed oczami czerwone plamy.


- Nie – odwarknął Snape. – Nie wyjdziesz z klasy do końca zajęć.


Harry'ego aż zatkało.


- Spokojnie – mruknął Ron. – Polecisz do dormitorium na przerwie.


- Przecież nie zdążę!


- Najwyżej trochę się spóźnisz. Usprawiedliwimy cię u Fedele.


Harry pokiwał smętnie głową i zaczął czyścić okulary rękawem szaty. W chwilę później Snape zawołał:


- Koniec pracy! Proszę odejść od kociołków! Finnegan, głuchy jesteś? Zostawiacie wszystko w klasie. Nie, panno Parkinson, nie dajecie mi próbek. Longbottom, co znowu? Jak to, nie możesz wyciągnąć różdżki z kociołka? Aha, konsystencja cementu? Twój problem. Potter, nie tak szybko – dodał, widząc, że Harry błyskawicznie wrzuca swoje rzeczy do torby, szykując się do sprintu w kierunku drzwi. – Do mnie, natychmiast.


- Ale, panie profesorze…


- JUŻ!


Harry powlókł się w kierunku biurka nauczyciela, rzucając rozpaczliwe spojrzenia w kierunku Rona i Hermiony. Oboje popatrzyli na niego ze współczuciem, po czym wyszli razem z resztą klasy. Gdy drzwi zamknęły się za ostatnim wychodzącym, Harry wbił wściekły wzrok w Snape'a. Pojmował doskonale, że nietoperz świetnie się bawi, przetrzymując go złośliwie, tak, aby spóźnił się na następną lekcję albo, co bardziej prawdopodobne, narobił sobie wstydu, pojawiając się na zajęciach obrony cuchnący niczym obornik.


Snape demonstracyjnie pociągnął nosem.


- Śmierdzisz nie do wytrzymania, więc będę się streszczał – powiedział. – Dzisiaj punkt ósma chcę cię widzieć u siebie w gabinecie. Zgodnie z zaleceniem dyrektora, zaczynamy lekcje oklumencji. Nikt nie może się o nich dowiedzieć, więc bądź łaskaw nie gadać o tym naokoło. To wszystko.


Harry poczuł, że nogi wrastają mu w posadzkę. Przełknął ślinę.


- Nie rozumiem – wymamrotał


- A której części mojej wypowiedzi nie rozumiesz? – głos Snape'a był złowieszczo łagodny. Harry odruchowo cofnął się o krok.


- Nie, ja… PAN ma mnie uczyć?


- Chyba wyraziłem się dość jasno – oczy Snape'a zwęziły się z gniewu.


- Ja… tak, oczywiście. Rozumiem. Dziękuję. Do widzenia. – Harry czuł, że zaczyna bełkotać bez sensu, więc pospiesznie opuścił klasę eliksirów. Zatrzymał się na korytarzu i oparł o ścianę, czując, że złość miesza się w nim z uczuciem zawodu.


Jak Dumbledore mógł kazać Snape'owi go uczyć? Przecież wiedział, jak bardzo profesor eliksirów nienawidzi jego, Harry'ego, i na pewno nie omieszka skorzystać z okazji, aby się nad nim poznęcać.


Niech to szlag! Jak często właściwie ma mieć te lekcje? Raz w tygodniu? Oby nie więcej, bo tego nie zdzierży.


X X X X X


Rozgoryczony, zirytowany i śmierdzący Harry dotarł do pokoju wspólnego Gryffindoru, gdzie czekali na niego Ron i Hermiona. Ta ostatnia natychmiast podała mu napełnioną do połowy jasnoniebieskim płynem butelkę.


- Co to jest? – spytał podejrzliwie Harry, biorąc butelkę i odkorkowując ja ostrożnie. W powietrzu natychmiast zapachniało jaśminem i słoną, morską bryzą.


- Mydło do kąpieli Borscheniusa – odparła Hermiona. – Jest mocno oczyszczające, usuwa… eee, silne i nieprzyjemne zapachy. Wypróbuj, powinno podziałać lepiej niż zwykłe mydło. Używam go zawsze po powrocie z zielarstwa, gdy użyźniamy rośliny smoczym łajnem.


- Dzięki, Hermiono – Harry uśmiechnął się smętnie. – Mam nadzieję, że poskutkuje. To ja gnam pod prysznic. Później oddam ci mydło.


- Nie ma sprawy, możesz je zatrzymać. Mam jeszcze jedną butelkę.


- Wyjąłem ci z kufra zapasową szatę szkolną i szlafrok – dorzucił Ron. – Leżą na łóżku.


- Dzięki, Ron. – Harry chwycił szlafrok i pognał do łazienki, słysząc jeszcze wołanie przyjaciela: - Usprawiedliwimy cię, gdybyś się spóźnił!


W łazience Harry błyskawicznie zdarł z siebie zabrudzone śmierdzącą cieczą ubranie, co nie było łatwe, gdyż materiał kleił mu się do ciała. Z ulgą wskoczył pod prysznic i puścił gorącą wodę. Boże, jak dobrze! Namydlił się, mając wrażenie, że z każdym ruchem ręki zdziera z siebie ohydną, oblepiającą go warstwę. Zapach morza i jaśminu stawał się coraz bardziej intensywny i Harry przymknął na moment oczy, odprężając się i wyobrażając, że stoi w ogrodzie pełnym krzewów jaśminu i patrzy na rozciągające się przed nim morze oraz uderzające o brzeg fale. Wrażenie było tak realne, że poczuł na wargach słony smak soli. Oblizał usta i nagle ocknął się z tego jakże przyjemnego odrętwienia.


Zajęcia! Na Merlina, zamiast się spieszyć, stał pod prysznicem i rozmyślał o niebieskich migdałach! Wprawdzie Ron i Hermiona mieli usprawiedliwić jego ewentualne spóźnienie, ale co innego spóźnić się pięć minut, a co innego dwadzieścia.


Zakręcił wodę i zaczął się pospiesznie wycierać, zauważając ze zdumieniem, że mydło Borscheniusa oprócz bardzo przyjemnego zapachu i wyjątkowo relaksujących właściwości, ma również działanie silnie pobudzające. Ciekawe, czy to celowy zabieg wytwórcy czy skutek uboczny, a może coś zupełnie niezwiązanego z produktem, czyli zwykły przypadek? Może powinien zapytać Hermionę o jej wrażenia spod prysznica? Chichocząc na wyobrażenie sobie miny przyjaciółki, Harry pospiesznie wrócił do pokoju wspólnego i zaczął się ubierać z szybkością błyskawicy. Nie mógł jednak nic poradzić na idiotyczne, kosmate myśli, które plątały mu się po głowie.


Biegł korytarzem, ignorując to, że mokre włosy lepią mu się do twarzy, a po karku ścieka woda. Najważniejsze, że się wykąpał i oszczędzi sobie wstydu na zajęciach obrony. Gdy był już prawie na miejscu, zwolnił i rzucił zaklęcie Tempus. Cholera, siedem minut spóźnienia. Mając nadzieję, że Ron i Hermiona usprawiedliwili jego nieobecność, wszedł do klasy, odgarniając włosy z czoła.


- Przepraszam za spóźnienie – zaczął – ale…


Urwał, zdając sobie sprawę z kilku rzeczy jednocześnie. W klasie panowało dziwne milczenie, a oczy wszystkich zwróciły się ku niemu. Co więcej, uczniowie siedzieli w ławkach, a nie, jak się spodziewał, stali w parach.


- A co to za zwyczaje, aby spóźniać się na zajęcia? Pozostałym uczniom jakoś udało się dotrzeć na czas.


Harry'emu odebrało mowę.


- Chociaż trudno się dziwić, że uczniowie przychodzą niepunktualnie, skoro biorą przykład z profesorów – w wyłupiastych oczach Dolores Umbridge pojawił się chłód. – Czy profesor Fedele ma zwyczaj spóźniać się na własne zajęcia?


- Nie – odparł szybko Harry, otrząsając się z osłupienia. – Gdzie jest profesor Fedele?


- Ja również chciałabym to wiedzieć – Umbridge uniosła brwi w wyrazie dezaprobaty. – To doprawdy bezczelność, kazać uczniom czekać. Ta młoda kobieta jest wyjątkowo nieodpowiedzialna. – Na jej twarzy pojawił się mściwy uśmieszek. – Oczywiście nie omieszkam o tym wspomnieć w protokole wizytacji.


- A ja nie omieszkam przypomnieć, że ma pani obowiązek zgłosić wizytację co najmniej dzień wcześniej. – Profesor Fedele weszła do klasy tak cicho, że wszyscy zauważyli jej obecność dopiero, gdy się odezwała. Wyminęła Harry'ego i szybkim krokiem podeszła do biurka, kładąc na nim notes i teczkę.


- Zostawiłam pani notatkę podczas wczorajszego lunchu.


- Tyle, że nie było mnie na lunchu.


- Ach, więc zapewne stąd pani dezorientacja. Nie otrzymała pani notatki…


- Podziwiam pani błyskotliwy tok myślenia – ucięła nauczycielka – ale właśnie zaczynam zajęcia. Przepraszam za spóźnienie – zwróciła się do uczniów, ignorując Umbridge, jakby była ona powietrzem. – Połóżcie rzeczy przy ścianach.


Umbridge nie odezwała się więcej, ale zacisnęła usta i zaczęła pospiesznie pisać coś w swoim notesie. Harry był pewien, że nie będzie to nic pochlebnego. Profesor Fedele zachowywała się tak, jakby jej to nie obchodziło, ale było w tonie jej głosu i ruchach coś, co dało Harry'emu do myślenia. Odniósł wrażenie, że gdy weszła do klasy, była lekko zadyszana, jak po biegu. To nie było jeszcze takie dziwne – była spóźniona, więc mogła biec – ale wyglądała na zdenerwowaną, a przecież na ogół pokazywała uczniom spokojną, łagodną twarz.


Coś się stało, pomyślał i przypomniał sobie sowę, którą Dumbledore otrzymał podczas śniadania. Coś bardzo złego, o czym właśnie się dowiedziała. Syriusz? Harry'emu serce podeszło do gardła. Ustawił się w parze z Ronem, nadstawiając uszu. Umbridge zadawała nauczycielce obrony jakieś pytania, a ta odpowiadała półgębkiem, dając wyraźnie do zrozumienia, że to nie jest odpowiedni czas ani miejsce.


Gdy w końcu zaczęli zajęcia, Harry stwierdził, że stracili prawie dwadzieścia minut. Profesor Fedele miała wściekłą minę, której nawet nie starała się zamaskować. I choć zwracała się do uczniów jak zwykle uprzejmie i spokojnie, wszyscy wyczuli w jej głosie pewną szorstkość i wyraźne poirytowanie.


Umbridge uśmiechała się złośliwie, cały czas robiąc notatki. Co chwila podnosiła wzrok, przyglądając się uważnie nauczycielce obrony. Harry, który z kolei przyglądał się wizytatorce, dostrzegł wyraźną mściwość w jej wzroku. Zrobiło mu się nieprzyjemnie. Gotów był dać głowę, że Umbridge pisze wyjątkowo niepochlebny raport.


A co potem? Co dzieje się z nauczycielami, których Umbridge obsmaruje w swoich raportach? Wyrzucają ich? Harry zacisnął palce na różdżce tak mocno, że omal jej nie złamał. Myśl, że mogliby wylać tak dobrego nauczyciela obrony sprawiła, że aż zadrżał. Na Merlina, profesor Fedele powinna być bardziej ostrożna, tymczasem ona zachowywała się tak, jakby była tego nieświadoma, traktując Umbridge jako zło konieczne.


- Harry, twoja kolej. Skup się i rzuć zaklęcie na Rona.


- Co? A tak, tak… jakie zaklęcie? – Harry nagle uświadomił sobie, że był tak zajęty obserwowaniem Umbridge i własnymi rozmyślaniami, że nie wiedział nawet, co dzisiaj ćwiczą. Profesor Fedele uniosła brwi, wyraźnie niezadowolona.


- Harry, skup się. Nie słuchałeś, co mówiłam? Zaczynamy od Drętwoty, a jeśli starczy nam czasu, nauczę was nowego zaklęcia.


Harry nie wytrzymał.


- Co się stało? – zapytał.


- Słucham? – nauczycielka wyglądała na zdezorientowaną.


- Coś się stało. – Harry zniżył głos do szeptu tak, że profesor Fedele musiała się nachylić, aby go usłyszeć. Kątem oka dostrzegł zbliżającą się w ich kierunku Umbridge. – Profesor Dumbledore dostał sowę podczas śniadania. Coś się stało, ja to wiem, profesor McGonagall też wyglądała na przerażoną. – Umbridge była coraz bliżej. – Czy coś się stało Syriuszowi? Błagam, pani profesor, niech mi pani powie.


- Nie, nic mu nie jest – odszepnęła pospiesznie nauczycielka i w tym momencie podeszła do nich Umbridge.


- Jakiś problem? – spytała słodko.


- Nie – odburknęła profesor Fedele. Oczy Umbridge zwęziły się, a ona sama zaczęła znowu pisać w notesie. – Dalej, Harry, rzucaj zaklęcie.


Harry wymamrotał inkantację i machnął różdżką, powodując, że włosy Rona stanęły dęba. Nie trafił.


- Cholera – wymamrotał.


- Język, panie Potter! – skarciła go Umbridge.


- Bardzo proszę, aby nie zwracała pani uczniom uwagi podczas moich zajęć – odezwała się chłodno profesor Fedele.


Kolejna notatka. Harry rozpaczliwie wykręcił głowę i dostrzegł adnotację: „Ignoruje wulgarne wyrażenia, jakich używają uczniowie, co więcej, swoją postawą zachęca do…". W tym momencie Umbridge zatrzasnęła notes. Harry był pewien, że napisze taki raport, aż ministrowi włosy staną dęba z przerażenia. Na litość boską, czy profesor Fedele nie zdaje sobie z tego sprawy? Próbując się opanować, ponownie rzucił Drętwotę, trafiając stojącego obok Rona Deana Thomasa i posyłając go nie pod ścianę, na prowizorycznie rozłożone poduszki, ale w bok, w kierunku biurka nauczycielskiego. Profesor Fedele machnięciem różdżki uchroniła Deana przed niewątpliwie bolesnym upadkiem, zatrzymując go w locie i delikatnie sprowadzając na ziemię. Harry stał jak wrośnięty, czując, że właśnie zrobił z siebie koncertowego kretyna.


- Na Merlina! – krzyknęła Umbridge. – Co to ma być? Czy pani w jakikolwiek sposób panuje nad klasą i bezpieczeństwem uczniów?


- Harry, źle się czujesz? – profesor obrony zignorowała komentarz wizytatorki i przyłożyła Harry'emu dłoń do czoła. – Masz gorączkę?


- Tak. Nie. Nie wiem. Nie czuję się najlepiej. Prawdę mówiąc, bardzo źle się czuję. – Teraz Harry był pewien, że zachowuje się jak nienormalny.


- To może być reakcja organizmu na duże dawki Szkiele-Wzro – stwierdziła spokojnie nauczycielka. – Idź do pani Pomfrey, niech cię zbada.


Ujęła Harry'ego za łokieć i wprowadziła go z Sali. Na korytarzu rozejrzała się uważnie i szepnęła mu do ucha:


- Czekaj na mnie pod klasą, aż skończymy zajęcia. Tylko upewnij się, że Umbridge już wyszła. Lepiej, aby cię nie zauważyła.


Harry skinął głową i powlókł się korytarzem, nie zamierzając oczywiście iść do pani Pomfrey.. Zszedł piętro niżej i przycupnął w kamiennej wnęce, licząc na to, że nikt go nie zauważy. Niestety, nadzieja okazała się płonna. Usłyszał ciche kroki, a następnie zobaczył przed sobą parę męskich, czarnych, błyszczących butów. Czując, że właśnie zaczynają się kłopoty, podniósł wzrok wyżej. Czarne spodnie. Czarna, powiewająca szata. Czarne oczy, wpatrujące się w niego świdrującym wzrokiem hipogryfa.


- Co tu robisz? – warknął Snape. Harry natychmiast zerwał się na równe nogi. – O ile wiem, masz w tej chwili zajęcia z obrony przed czarną magią. Czyżbyś uznał, że twoje kompetencje w tej dziedzinie są na tyle duże, że możesz bezkarnie opuszczać zajęcia i włóczyć się po korytarzu?


- Nie, sir – wyjąkał Harry, rozpaczliwie szukając jakiegoś sensownego wyjaśnienia. – Ja… eee… profesor Fedele wyrzuciła mnie z lekcji.


- Słucham?


- No bo narozrabiałem… eee… to znaczy…


Przymknij się, idioto!


Wargi Snape'a wykrzywiły się w drwiącym uśmiechu.


- Nasz gwiazda narozrabiała. A to mi nowina! – zadrwił. – Jak widać, pozycja pupilka pani profesor obrony nie upoważnia cię do zachowywania się jak…


- Nie jestem niczyim pupilkiem! – rozzłościł się Harry.


- Minus dziesięć punktów za twój ton – uciął Snape. – I minus kolejnych dziesięć za przeszkadzanie nauczycielowi w prowadzeniu zajęć.


Odszedł, powiewając czarną szatą, a Harry miał wielką ochotę trzasnąć go klątwą między łopatki. Pupilek, też coś! Gryfon zazgrzytał zębami ze złości. I w dodatku ten nietoperz odebrał mu dwadzieścia punktów! Dobrze, że nie odjął kolejnych, za siedzenie na korytarzu w czasie lekcji. Na wszelki wypadek, aby Snape'owi nie przyszło do głowy wrócić i dokończyć dzieła, Harry umknął aż na czwarte piętro, gdzie nie niepokojony przez nikogo przesiedział do końca zajęć z obrony.


Gdy korytarz zaczął się napełniać uczniami, wychodzącymi z lekcji, wrócił na pierwsze piętro i zaczaił się za jedną ze zbroi. Widział, jak piątoklasiści wychodzą z sali, a po chwili również i Umbridge opuszcza klasę. Na jej twarzy malował się wyraz zawziętości. Najwyraźniej zamierzała napisać wyjątkowo podły raport.


Gdy plecy wizytatorki zniknęły za załomem muru, Harry wślizgnął się do klasy. Profesor Fedele siedziała przy biurku, stukając paznokciami o blat. Na jego widok uśmiechnęła się i gestem dała mu znać, aby zamknął drzwi.


- Mam do ciebie sprawę – powiedziała. – Ale porozmawiajmy lepiej na tarasie. Ktoś może wejść do klasy i usłyszeć, a tego chciałabym uniknąć.


Wstała i podeszła do jednego z wysokich okien, usytuowanych na ścianie od strony biurka. Otworzyła jedno z nich i Harry ze zdumieniem zorientował się, że za oknem jest taras. Dziwne, przez tyle lat miewał w tej sali zajęcia obrony i nigdy go nie dostrzegł. Wyszedł za profesor Fedele, wzdrygając się nieco, gdyż październikowe powietrze było wprawdzie orzeźwiające i wilgotne, ale jednocześnie dość ostre.


- Domyślam się, że profesor Snape już z tobą rozmawiał. – Nauczycielka oparła się łokciami o barierkę.


- Owszem – odparł z goryczą Harry, stając tuż obok niej i wbijając wzrok w odległą linię lasu. Czerwone i złote liście dawały niespodziewanie przyjemny dla oka efekt, ale Harry był tak przygnębiony, że nie był w stanie zachwycać się pięknem przyrody. – Nie był zachwycony perspektywą uczenia mnie, co zresztą może pani wyczuć. – Mimo kąpieli miał wrażenie, że unosi się wokół niego lekki zaduch.


Profesor Fedele pociągnęła nosem.


- Czuję tylko jaśmin. Coś jakby kobiece perfumy. Całkiem ładnie pachniesz.


Harry skrzywił się, postanawiając w duchu kupić sobie mydło Borscheniusa w męskiej wersji zapachowej. Damskie perfumy, też coś!


- Ty też nie wyglądasz na zachwyconego.


- Cóż… - Harry zawahał się, nie bardzo wiedząc, jak można w uprzejmych słowach wylać całą swoją frustrację. Wprawdzie profesor Fedele wydawała się cenić sobie szczerość, co udowodniła podczas ich poprzednich rozmów, jednak nawet największa wyrozumiałość ma swoje granice. – Ponieważ na zajęciach eliksirów zostałem oblany czymś o zapachu gnojówki, sądzę, że niechęć do lekcji oklumencji z profesorem Snapem jest uzasadniona.


- Słucham? – profesor od obrony osłupiała. – Czym zostałeś oblany? Przez kogo?


Harry pokrótce wyjaśnił, co się stało. Fede z trudem utrzymywała powagę, nie wiedząc, czy ma się śmiać, czy załamywać ręce. Skubany, a więc dotrzymał słowa, bo z relacji Harry'ego nie wynikało, aby Severus faktycznie znęcał się nad nim. Rzecz jasna wystraszył go z premedytacją, ale w końcu przyglądanie się uczniowi podczas pracy nad eliksirem nie było w żaden sposób zabronione. Fede spojrzała na chłopca, który opierał się o barierkę z przygnębioną miną i nagle poczuła, że lekcje oklumencji z Severusem to nie był dobry pomysł. Ale trudno, przepadło. Nie dało się tego odkręcić.


- Domyślam się, że nie jesteś zachwycony – odezwała się, uważnie dobierając każde słowo. – Ale musisz spojrzeć na tę sprawę z innego punktu widzenia.


Chłopak patrzył na nią smętnym wzrokiem, który zdawał się mówić: „A jaki może być ten inny punkt widzenia?"


- Rozmawiałam już z tobą parę razy nie jak z dzieckiem, ale z dorosłym – kontynuowała nauczycielka. – Wydaje mi się, że jesteś już w takim wieku, że można od ciebie oczekiwać dojrzałego podejścia do pewnych spraw.


- Chce pani powiedzieć, że mam się cieszyć z dodatkowych lekcji ze Snapem? – spytał niedowierzająco Harry.


- Nie. Twój konflikt z profesorem Snapem jest mi znany i głupotą byłoby oczekiwać, że natychmiast o nim zapomnisz. Mam tylko nadzieję, że podejdziesz do całej sprawy w dojrzały sposób, czyli nie pozwolisz, aby osobiste animozje przeszkodziły ci w nauce oklumencji.


- Nie rozumiem…


Profesor Fedele odwróciła się do Harry'ego. Jej twarz znalazła się nagle w pełnym słońcu i Harry dostrzegł wyraźne linie pod oczami oraz podpuchnięte powieki. Nagle przypomniał sobie jej nerwowość, kiedy weszła na lekcję. Wrażenie, że stało się cos bardzo złego, powróciło ze zdwojoną siłą.


- Wytłumaczę ci to jasno. Profesor Snape jest znakomitym oklumentą. Wiele razy próbowano go nakłonić, aby prowadził lekcje legilimencji i oklumencji na kursach aurorskich, ale on zawsze odrzucał propozycje. Bez względu na to, co sądzisz o profesorze Snapie, nie wolno ci odmawiać mu umiejętności.


- Ja ich nie odmawiam – wymamrotał Harry. – To nie o to chodzi…


- Wiem. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że sytuacja jest poważna? Voldemort wkrada się do twojego umysłu, a ty nie jesteś w stanie się przed nim bronić. Dajesz mu dostęp do swoich wspomnień, myśli i przeżyć. W ten sposób stwarzasz zagrożenie dla wielu osób… nieświadomie, oczywiście – dodała, widząc, że Harry się wzdrygnął. – Po prostu wszystko, co wiesz na temat Zakonu i jego działalności…


- Aż tak dużo to nie wiem.


- Niemniej jednak będąc tu, w Hogwarcie, dajesz Voldemortowi wgląd w to, co dzieje się wewnątrz zamku. Każdy, nawet niewinny strzępek rozmowy, w której uczestniczyłeś, może być dla niego kluczem do sukcesu. Nie wolno ci dawać mu broni do reki. Dlatego konieczne jest, abyś odrzucił wszelkie uprzedzenia wobec profesora Snape'a. W tym momencie musisz pamiętać o jednym: jesteście po tej samej stronie, obaj walczycie przeciwko Voldemortowi. To powinno być waszym najważniejszym celem, wobec którego wszelkie niesnaski schodzą na dalszy plan.


Harry pokiwał wolno głową.


- Ja to rozumiem - mruknął. – Ale to łatwo powiedzieć, odrzucić wszelkie niesnaski. Pani profesor, mogę być z panią zupełnie szczery?


- Wiesz dobrze, że tak. – Nauczycielka skinęła mu łagodnie głową. – Pewnie zdążyłeś już zauważyć, że nie mam w zwyczaju oburzać się na uczniów, którzy myślą i mają własne zdanie.


- No więc dobrze – Harry wbił w nią wzrok. – Nienawidzę profesora Snape'a, a on nienawidzi mnie. Nie ma możliwości, abyśmy kiedykolwiek się dogadali czy polubili, nie mówiąc o zawieszeniu broni. Profesor Snape nie przepuści żadnej okazji, aby mi dokuczyć, odjąć punkty czy wlepić szlaban. Podczas lekcji oklumencji też da mi do wiwatu. Nie może pani oczekiwać, że jego złośliwości i uwagi spłyną po mnie jak po kaczce.


- Ależ nikt nie oczekuje od ciebie, abyś polubił profesora Snape'a. – Profesor Fedele uśmiechnęła się łagodnie i w zadumie zaczęła się bawić bransoletką na przegubie ręki. – Skoro tak się nie lubicie, to wasza sprawa. Dorosłości nie mierzy się po tym, ilu osób się nie lubi. Mnie chodzi o coś zupełnie innego. O to, abyś nie zapominał, co jest twoim celem. Masz się nauczyć oklumencji. Nie powinno być dla ciebie istotne, kto będzie cię uczył. Chcę, abyś pamiętał o jednym: możesz nie znosić profesora Snape'a, ale ten człowiek jest w stanie nauczyć cię bardzo wiele. A ty zacznij wreszcie myśleć o sobie i ucz się od najlepszych. Przesadna skromność to świetna rzecz, o ile zadowala cię bycie przeciętniakiem.


- No, ale ja… jestem przeciętny – wyznał nieco zaskoczony Harry. – To znaczy nie jestem taki najgorszy, ale żaden ze mnie orzeł.


- Pomyślmy więc… ile to razy walczyłeś z Voldemortem i go pokonałeś? Trzy, o ile dobrze liczę. Masz rację, kiepski wynik. Każdy normalny czarodziej pokonuje Voldemorta średnio dwa razy do roku.


Harry roześmiał się. Profesor Fedele niecierpliwym ruchem odrzuciła do tyłu opadające jej na policzek pasmo włosów i kontynuowała nieco bardziej poważnym tonem.


- Jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz nauczyć się posługiwać sprytem. Faktem jest, że będziesz miał lekcje oklumencji z profesorem Snape'em, co cię wcale nie cieszy. Masz do wyboru trzy wyjścia. Możesz uznać, że spotkała cię wielka krzywda, jęczeć i nic nie robić. Możesz zacząć działać, czyli próbować wyprosić u dyrektora zwolnienie z obowiązku chodzenia na dodatkowe lekcje, awanturować się, buntować i protestować – bezskutecznie, rzecz jasna. Możesz jednak zaakceptować obecną sytuację – bo i tak nie masz innego wyjścia – i obrócić ją na swoją korzyść.


- Nie rozumiem… - Harry czuł, że robi z siebie kompletnego tępaka, ale naprawdę niczego nie pojmował.


- A jak to było z dzisiejszym eliksirem?


- Nie ro… - tym razem ugryzł się w język. Rozpaczliwie starał się wymyśleć coś mądrego, ale jedyne, co nasuwało mu się na myśl, to „eee…". Postanowił więc milczeć i liczyć na wyjaśnienia.


- O ile dobrze zrozumiałam – profesor obrony oparła się o barierkę i przymknęła oczy – profesor Snape stał tuż za tobą, co zinterpretowałeś jako chęć wytrącenia cię z równowagi, tak, abyś spartolił całą pracę. Zirytowało cię to, a więc zaciąłeś się i postanowiłeś zrobić mu na złość i pokazać, co potrafisz.


- No… tak.


- I prawie ci się udało. Jeszcze jeden składnik i sporządziłbyś idealna bazę Eliksiru Słodkiego Snu, która wcale nie jest łatwa do przygotowania. Powiedz, czy kiedykolwiek wcześniej udało ci się osiągnąć taki dobry efekt?


- Chyba nigdy… nie, na pewno nie – zamyślił się Harry. – Straszny ze mnie kiep, jeśli chodzi o eliksiry. Dzisiaj wyjątkowo dobrze mi poszło, ale byłem tak wściekły, że… Zaraz. Chwileczkę! – nagle rozjaśniło mu się w głowie. Zmarszczył czoło i spojrzał na profesor Fedele z niedowierzaniem. – Chyba wiem, do czego pani zmierza!


- Dokładnie. – W oczach profesor obrony pojawiło się uznanie. – Wściekłość na profesora Snape'a zmotywowała cię do działania. A skoro pokazałeś raz, że potrafisz, pokaż to po raz kolejny! Choćby dla własnej, cichej satysfakcji, że pewnego dnia nawet profesor Snape nie będzie miał cię za co krytykować. Masz w sobie wolę walki i ambicję, Harry. Udowodnij, że niełatwo cię złamać, że masz w sobie hart ducha!


Harry pokręcił głową z niedowierzaniem.


- Jak pani to robi?


- Co robię?


Harry znowu zaczął się śmiać.


- Pani tak to wszystko przedstawia, że lada chwila uwierzę, iż te lekcje to jedno wielkie szczęście. Właśnie wyobraziłem sobie minę profesora Snape'a, gdy wreszcie udaje mi się opanować oklumencję. To rzeczywiście dobra motywacja!


Nauczycielka przyglądała mu się z pobłażliwym uśmiechem.


- Czujesz się już lepiej?


- Chyba tak. – Harry powoli się uspokajał. Zdjął okulary i przetarł załzawione oczy. – Chyba nie mam wyjścia, prawda? Zacisnę zęby i jakoś wytrzymam.


- Dobre podejście. – Nauczycielka poklepała go pocieszająco po ramieniu. Chłopak zauważył, że w jej wzroku pojawiło się nagle coś dziwnego. Jakby… wahanie? – Parę minut temu powiedziałeś mi zupełnie szczerze i bez ogródek, co sądzisz o profesorze Snapie. Odwdzięczę ci się tym samym. To ja prosiłam Dumbledore'a o załatwienie ci lekcji oklumencji z Severusem.


Harry zamrugał i zesztywniał. Wpatrując się w niedowierzaniem w stojącą przed nim kobietę cofnął się, a jej ręka zawisła w próżni.


- [i]Pani[/i] prosiła o profesora Snape'a? – spytał cicho.


- Tak. O najlepszego legilimentę, jakiego byłam w stanie ci załatwić. Prawdą jest, że dyrektor przydzieliłby ci profesora Snape'a i bez mojej prośby, niemniej jednak to ja upierałam się przy Severusie.


Przez chwilę panowało między nimi milczenie, dało się jedynie słyszeć świst wiatru.


Rozczarowany? Tak, był rozczarowany. Harry zdał sobie nagle sprawę, że miał nadzieję, iż to profesor Fedele podejmie się jego nauki. I choć powiedziała mu wyraźnie, że to niemożliwe, to gdzieś w głębi duszy żywił przekonanie, że może jednak zmieni ona zdanie. Powoli zaczynała się w nim rodzić złość. Do cholery, sądził, że może jej zaufać! To [i]do niej[/i] przyszedł, aby opowiedzieć o swoich snach, nie do Dumbledore'a czy McGonagall. Wiedziała doskonale, że zajęcia ze Snapem będą dla niego katorgą, a mimo to wpakowała go w nie. A teraz mówi o tym tak spokojnie, jakby chodziło o jakąś błahostkę.


- A jak pani myśli? – rzucił. Miał wielką ochotę odwrócić się i odejść, ale coś trzymało go na miejscu. Grzeczność? Wściekłość? Rozżalenie?


- Tak sądziłam – westchnęła profesor Fedele. – To był chyba błąd. Duży błąd, Harry. Źle cię oceniłam. Przepraszam.


- Co? – Harry osłupiał. Dotarło do niego, że profesor Fedele go przeprasza. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale niemal natychmiast je zamknął. Szalejące w nim emocje powoli opadały, zastąpione uczuciem wstydu.


Przecież mu pomogła. Okazała mu dużo wyrozumiałości, wysłuchała go, zrozumiała, a następnie bez wahania zainterweniowała. Choć była wtedy bardzo zmęczona, nie odesłała go z kwitkiem. Powiedziała uczciwie, że nie jest dobrym legilimentą i nie podejmie się nauczania. A on… do cholery, jak on jej odpłacił? Złością? Obrazą? Patrzył na nią niepewnie, nie wiedząc, jak ma się teraz zachować. Światło padało wprost na jej twarz, uwydatniając wyraźne ślady zmęczenia, których nie dało się zatuszować makijażem. W brązowych oczach widniało znużenie. Harry przywykł do widoku energicznej, żywiołowej profesor Fedele i wydawało mu się, że ma ona w sobie tyle życia, iż można by nim obdarzyć troje ludzi. A teraz, kiedy stała oparta o barierkę, z wymizerowaną twarzą i niewesołym wyrazem oczu, dostrzegł, że jest niższa od niego, chuda i tak drobna, że niemal krucha. Dlaczego nie widział tego wcześniej?


- To ja przepraszam – wymamrotał, wbijając wzrok w czubki swoich butów. Przełknął ślinę. – Nie chciałem pani urazić.


Co więcej mógł powiedzieć? Profesor Fedele milczała, więc podniósł wzrok i spojrzał na nią ze strachem. Zaciskała usta w wąską linię, a jej oczy utkwione były w jego twarzy. Sprawiała wrażenie, jakby się przed czymś wahała.


- Przeprosiłam cię, Harry, ponieważ…


- Nie powinna mnie pani za nic przepraszać. Nie zrobiła pani niczego, co…


- … popełniłam duży błąd i źle cię oceniłam. Przeprosiłam cię za to, że dałam ci najlepszego oklumentę, a powinnam była poprosić o miłego, wesołego przeciętniaczka, z którym doskonale byś się bawił i żartował, podczas, gdy Voldemort radośnie wypruwałby ci wszystko z mózgu. – Oczy profesor Fedele zaczęły ciskać błyskawice. Harry pokornie milczał, czując ulgę, że zamiast przygnębienia widzi na jej twarzy gniew. Wściekłość była znacznie lepsza, gdyż nie powodowała wyrzutów sumienia.


- Nie chciałem być niewdzięczny – wtrącił cicho, gdy nauczycielka przerwała tyradę, by zaczerpnąć oddech. – Ja wiem, że chciała pani dobrze. Problem w tym, że moje stosunki z profesorem Snape'em układają się tak źle, że mogę nie dać rady z nim współpracować. Tak, wiem, jakie to ważne. Ale to się może nie udać.


Profesor Fedele złagodniała i przesunęła dłonią po włosach.


- Tak, Harry… czasem i ja zapominam, że nie każdy myśli tak samo, jak ja. Zrobiłam coś, co moim zdaniem było najlepszym i najrozsądniejszym rozwiązaniem, ale patrzyłam na sprawę ze swojego punktu widzenia. Kierowałam się zwykłą logiką i chłodną kalkulacją, nie biorąc pod uwagę czegoś tak istotnego, jak ludzkie emocje.


- Logika… - zamyślił się Harry. – Podczas którejś z naszych poprzednich rozmów wspominała pani o logicznym myśleniu.


- Możliwe. Logika i kalkulacja, oto, czym się w życiu kieruję. Zwykle nie wychodzę na tym źle.


- A gdyby miała pani współpracować z kimś, kogo pani nie znosi… czy wtedy też podeszłaby pani tak spokojnie do całej sprawy? – Harry doznał wrażenia, że właśnie wkracza z butami na prywatny teren, ale coś pchało go do zadania tego pytania. – Odrzuciłaby pani wszelkie emocje i zdecydowała się na współpracę, mając na uwadze to, ile mogłaby pani na niej skorzystać?


- Tak. – Ton głosu profesor obrony był lekki i naturalny. – Dla wielu osób fakt, że ktoś nie jest skończonym altruistą, poświęcającym się dla dobra innych, bywa szokujący. Zaś dla mnie to rzecz zupełnie normalna, ocenić sytuację i zdecydować, czy warto się w coś pakować, czy też lepiej się wycofać. Czasem skórka bywa niewarta wyprawki, ale bywa i tak, że warto podjąć ryzyko. A tobie wiele razy zdarzało się ryzykować, prawda?


Harry uśmiechnął się lekko.


- Chyba tak – wyznał nieśmiało. – I często mi się to opłacało. Ale bywało, że dostawałem po du… przepraszam, pani profesor. Chciałem powiedzieć, po nosie.


Fede z trudem powstrzymała się od parsknięcia śmiechem.


- Teraz sytuacja wygląda trochę inaczej – przypomniała. – Voldemort odzyskał swoje ciało. Śmierciożercy uciekli z Azkabanu, zasilając jego szeregi. A nadal nie wiemy, jaką dokłądnie rolę w tym odgrywasz. – Harry patrzył na nią poważnym wzrokiem. – Kierowanie się impulsem i uleganie ryzykanctwu może się dla ciebie okazać przysłowiowym gwoździem do trumny. Będę z tobą szczera, Harry. Jeśli chcesz mieć jakiekolwiek szanse na pokonanie Voldemorta, musisz skończyć z ryzykanctwem i pakowanie się w przygody pod wpływem impulsu czy z porywu serca. Musisz zacząć kalkulować. Voldemort to stuprocentowy Ślizgon, przebiegły niczym wąż, a twoja odwaga nie może się równać z jego przebiegłością. Nie planujesz, nie przewidujesz, nie wyciągasz wniosków.


Harry słuchał z mocno bijącym sercem, czując, że drży. To była dziwna rozmowa, chyba najdziwniejsza, jaką kiedykolwiek prowadził z profesor Fedele. A jednak coś mu mówiło, że właśnie dowiaduje się czegoś bardzo ważnego.


- Odgrywasz być może kluczową rolę w walce z Voldemortem – oczy nauczycielki nieco się zwęziły – a tak naprawdę nie jesteś do niej przygotowany. Błądzisz po omacku, jak dziecko we mgle. Nie mogę zrobić nic więcej, jak tylko ci radzić. Myśl, Harry, myśl, zanim cokolwiek zrobisz. Obserwuj ludzi i ich zachowania. Nie podejmuj pochopnych decyzji, nie daj się prowokować. A przede wszystkim kalkuluj, na litość boską. Kalkuluj. Umiejętność zachowania chłodnej głowy może się okazać niezbędna w krytycznych sytuacjach.


- Pomoże mi pani? - zapytał cicho Harry.


Profesor Fedele skinęła głową i odpowiedziała bez wahania, zupełnie, jakby nie zaskoczyło jej to pytanie.


- Pomogę.


Harry odetchnął głęboko, mając wrażenie, że w tym momencie coś się zmieniło. Coś bardzo istotnego. Profesor Fedele przyglądała mu się uważnie, a on czuł, że właśnie zawarł z nią jakiś pakt.


- Będzie mnie pani uczyć? - wykrztusił.


- Będę. - Zimny podmuch wiatru uderzył Harry'ego w twarz. Profesor Fedele oparła się o barierkę i patrzyła gdzieś w dal. Jej głos brzmiał głucho. – Pamiętaj jednak o czymś. Pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć, a ja nie zrobię z ciebie mistrza walki i wojownika wszechczasów, choćbyś nie wiem, jak się starał. Mam na myśli pracę nad twoim charakterem. Rozum to potęga, Harry, a spryt, kalkulacja i przebiegłość to potężna broń. Musisz jednak nauczyć się z nich korzystać.


- I... tylko o to chodzi? - Harry poczuł ogromne rozczarowanie.


- Widzę, że nadal wierzysz w przewagę różdżki nad mózgiem. – Profesor obrony patrzyła na niego łagodnie. –Wyszkolony technicznie czarodziej może polec w walce z technicznie słabszym, ale bardziej cwanym przeciwnikiem. Gdybyś stanął do walki sam na sam z choćby Bellatrix Lestrange, nie miałbyś najmniejszych szans. To znakomita czarownica, z której umiejętnościami nie możesz się mierzyć. Jednak umiejętność główkowania może ci pozwolić uniknąć wpakowania się w sytuację, w której zmuszony będziesz skrzyżować z nią różdżki. Rozumiesz, do czego zmierzam?


- Więc jak to będzie wyglądało? - Harry zacisnął palce na barierce, nie zwracając uwagi na coraz silniejszy wiatr.


- Zobaczę, jak rozwinie się sytuacja – odparła profesor Fedele. - Musisz mi jednak zaufać i wierzyć, że jeśli coś ci mówię albo radzę, robię to dla twojego dobra.


Harry skinął głową.


- Ufam pani – odparł.


- To dobrze...


Ich oczy spotkały się na moment. We wzroku chłopca Fede dostrzegła ogromną powagę i zrozumiała, że dla niego nie jest to tylko przygoda, o jakiej marzą chłopcy w jego wieku. Ten piętnastolatek zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Skinęła głową i dostrzegła, że na twarz chłopaka wypływa uśmiech, pełen takiej nadziei i ufności, że aż zrobiło jej się nieprzyjemnie.


Owinęłaś go sobie wokół palca. Chłopak będzie na każde twoje skinienie. I ty mówisz, że nie jest to żadna manipulacja?


Chcę go tylko prowadzić za rękę, uświadomić mu pewne rzeczy, pomóc mu...


Jasne, Fede, jasne. Cóż to za przydatna umiejętność, kłamać przed samą sobą...


Zamknij się!


- Pani profesor?


Cholera. Harry.


- Przepraszam, zamyśliłam się – powiedziała pospiesznie Fede. Chłopak patrzył na nią wielkimi oczami i przyszło jej do głowy, że być może wypowiedziała swoje myśli na głos. Poczuła zimne dreszcze, biegnące jej po krzyżu. Zwykle toczyła swoje wewnętrzne monologi z własnym ja na osobności, w zaciszu swego pokoju. Była jednak przekonana, że wszystko działo się jedynie w jej głowie. Czyżby się myliła?


- Pani profesor – odezwał się nerwowo Harry. - Źle się pani czuje?


- Nie – zaprzeczyła pospiesznie, masując palcami nasadę nosa. - Jestem nieco zmęczona, to wszystko.


Posłała mu pokrzepiający uśmiech, ale oczy chłopaka pozostawały poważne.


- Przepraszam, że to mówię, ale może powinna pani usiąść – odezwał się.


- Aż tak źle wyglądałam? - próbowała zażartować, myśląc w duchu: Pięknie. Jeszcze tego brakuje, aby uznał mnie za obłąkaną.


- Myślałem, że pani zemdleje – wyznał. - Zamknęła pani oczy i strasznie zbladła.


- Niewyspanie. – Fede potrząsnęła głową, zauważając z irytacją, że pasma włosów znów wymknęły jej się z koka i opadły na twarz. Nie miała już siły ich poprawiać. - Ale masz rację, wejdźmy do środka. Robi się trochę chłodno...


Objęła się ramionami, wzdrygając lekko i opuściła taras. Harry bez słowa podążył za nią. Gdy znaleźli się na powrót w opustoszałej klasie, zapanowało między nimi niezręczne milczenie. Harry'emu wydawało się, że stoją w półmroku, gdyż jego oczy przywykły do silnego, mimo październikowej aury, światła słonecznego na tarasie.


- Niech pani będzie ostrożna – wyrwało mu się.


- Ostrożna? Co masz...? Harry, to tylko zmęczenie.


- Nie o tym mówię, pani profesor. Chodzi o Umbridge.


- Tak? - ton głosu profesor Fedele zdradzał umiarkowane zainteresowanie, a mimo to Harry czuł,że musi ją ostrzec.


- Podczas wizytacji nie spuszczała z pani wzroku i cały czas robiła notatki – powiedział porywczo. - Widziałem, co pisała. Coś w stylu, że ignoruje pani wulgarne zachowanie uczniów i w dodatku zachęca ich pani do tego swoją postawą. W dodatku przyglądała się pani takim wzrokiem, jakby pani nienawidziła.


- Podejrzewam, że ta kobieta nienawidzi każdego, kto nie rzuca jej się do stóp – odparła nauczycielka lekkim tonem. Zbyt lekkim, zdaniem Harry'ego. - W tym przypadku oznacza to całą hogwarcką kadrę.


Tyle, że tego, co w pewnym momencie było w jej wzroku, nie da się opisać, pomyślał Harry.


- Ona z pewnością napisze bardzo zjadliwy, podły raport na pani temat. – Nie ustępował. - Co w takim przypadku robi ministerstwo?


- Nie mam pojęcia, szczerze mówiąc – profesor Fedele wydawała się być bardzo pochłonięta poprawianiem włosów, które falowały wokół jej twarzy i za nic nie chciały dać się ujarzmić. - Trudno powiedzieć, jakie mają być efekty tej kontroli. Z tego, co mi wiadomo, Umbridge jest obserwatorem, którego zadaniem jest przyglądanie się obecnym metodom nauczania. Postęp, innowacja i tak dalej. Wiesz, że Hogwart uchodzi za jedną z najbardziej konserwatywnych szkół magii na świecie?


- Nie miałem pojęcia. Ale... niech pani będzie ostrożna. Pamiętam Umbridge ze swojego przesłuchania w sprawie wyczarowanego przeze mnie patronusa. Była jedną z tych, którzy głosowali za odebraniem mi różdżki.


- Ach, tak... W porządku, Harry. Będę bardzo ostrożna.


Harry miał wrażenie, że profesor Fedele nie potraktowała jego słów zbyt poważnie, jednak nie żałował, że ją ostrzegł. Czuł, że rozmowa została zakończona. Na szczęście po zajęciach obrony miał „okienko", a potem lunch, więc nie musiał się spieszyć na następną lekcję. Nie zamierzał jednak wracać od razu do wieży Gryffindoru. Miał ochotę przejść się po błoniach i zastanowić nad kilkoma sprawami, o których dopiero co rozmawiał, poukładać wszystko w głowie.


Pożegnał się więc i skierował do wyjścia. Gdy już trzymał dłoń na klamce, coś podkusiło go do zadania kolejnego, ostatniego już pytania:


- Dlaczego mi się pani przyznała?


- Do czego?


- Że to pani prosiła o profesora Snape'a. Przecież nie musiała pani mi tego mówić.


Bo prędzej czy później i tak byś się dowiedział, pomyślała Fede.


- Bo chciałam być z tobą absolutnie szczera – odpowiedziała.


X X X X X


Gdy Dolores Umbridge nie pojawiła się na lunchu, nikt z kadry nauczycielskiej się tym nie przejął. Wręcz przeciwnie, można było odnieść wrażenie, że nastrój przy stole stał się bardziej swobodny i nawet mało uprzejma uwaga Severusa „może ją diabli wzięli" została przyjęta z cichą aprobatą. Nikt nie zastanawiał się, gdzie się podziała Umbridge.


Minerwę McGonagall coś tknęło, gdy pod koniec posiłku dostała sowę z informacją, że zapowiedziana na dzisiejsze popołudnie wizytacja została odwołana. Taką samą informację otrzymał profesor Flitwick. Po chwili jednak wszyscy nauczyciele rozeszli się do swoich zajęć i nikt nie zastanawiał się dłużej nad dziwną nieobecnością wizytatorki.


Wbrew pozorom, Umbridge nie tylko nie wzięli diabli, ale nawet nie opuściła ona Hogwartu. Podczas, gdy profesorowie w spokoju jedli lunch, ona w skupieniu przeglądała zawartość teczek, przesłanych jej przez Fila.


Lekko drżącymi dłońmi przerzucała zapisane gęsto skrawki pergaminu.


Tak, na Fila można było liczyć. Zawsze dokładny i skrupulatny, przynosił jej wszystkie informacje, o które prosiła. Wprawdzie słono sobie liczył za usługi, jednak pieniądze nie stanowiły dla Umbridge problemu. Miała ich wystarczająco, by mogła sobie kupić to, na czym najbardziej jej zależało.


Rozrywkę. Podnietę. Dobrą zabawę.


Na stole leżały przed nią papierowe teczki, każda opatrzona imieniem i nazwiskiem.


Dwanaście teczek. Dwunastu profesorów.


A każdy z nich coś ukrywał.


Raporty Fila były szczegółowe i skrupulatne, pisane jasno i konkretnie. Do każdego z nich dołączone były zdjęcia, dokumenty – słowem, wszystko, co potwierdzało informacje zawarte w raportach.


Dolores upiła łyk herbaty i ostrożnie odstawiła filiżankę na stolik. Grube, upierścienione palce zaczęły powoli przekładać teczki.


Dwunastu profesorów, a co jeden, to gorszy.


Ach, ileż rzeczy można odkryć, gdy zacznie się kopać nieco głębiej! Wtedy spadają maski i spod układnego, przyzwoitego oblicza wyłania się plugastwo.


Cóż to będzie za zabawa! Zabawa w kotka i myszkę, w której to ona, Dolores, będzie rozdawać karty i obserwować swoje ofiary. Wystarczy jedno niewinnie rzucone zdanie i oto w oczach rozmówcy pojawia się niepokój. A potem strach, gdy ofiara pojmuje, że to nie był przypadek i że ona wie. I ta szarpiąca nerwy niepewność – czy wszystko zostanie ujawnione? A jeśli tak, to kiedy? Bezsenne noce, gdy ofiara przewraca się na łóżku, klnąc i płacząc w poczuciu bezradności…


Tak łatwo kogoś zniszczyć.


Umbridge sięgnęła po najgrubszą teczkę i zaczęła się zastanawiać. Severus Snape, były śmierciożerca, a obecnie nauczyciel i zaufany człowiek Dumbledore'a. Takiego życiorysu nie powstydziłby się najgorszy kryminalista. A jednak… Czuła, że to jedyny człowiek z całej parszywej dwunastki, któremu jej rewelacje nie zaszkodziłyby w najmniejszym stopniu. To, że był kiedyś śmierciożercą, było faktem powszechnie znanym, choć nie mówiło się o tym głośno. Wiedziało o tym ministerstwo, hogwarcka kadra, uczniowie. Gdyby nawet wyrecytowała na głos wszystkie jego podstępki, on spojrzałby na nią wzrokiem mówiącym: „No i co z tego?". A potem pewnie by ją zamordował. Dolores przeszedł dreszcz na wspomnienie czarnych oczu, nie wyrażających żadnych emocji, za to przeszywających człowieka na wylot. Tak, ten mężczyzna z pewnością nie był zupełnie normalny.


Za to pozostali, ach. Mniejsze i większe grzeszki, które mogły dokuczyć, ośmieszyć albo zrujnować karierę i złamać życie…


Dolores miała już gotowy plan. Na początek wzięła sobie za cel trzy osoby. Dla jednej ujawnienie prawy oznaczałoby natychmiastowy koniec kariery. Drugiej nic takiego raczej nie groziło, ale przypomnienie pewnych faktów z przeszłości będzie bardzo bolesne i rozdrapie rany. Trzecia osoba zostanie natomiast ośmieszona, straci ludzki szacunek, a o dalszym nauczaniu będzie mogła zapomnieć. W końcu to było przestępstwo – które ona, Dolores, może ujawnić bądź nie.


Pulchna kobieta uśmiechnęła się pod nosem i sięgnęła po filiżankę. Całej trójce należała się bez wątpienia mała niespodzianka. Z lubością popijała herbatę, wyobrażając sobie, co będzie się działo za kilka dni.


Na jednej z teczek leżał arkusz pergaminu, na którym widniały wpisane trzy nazwiska:


Eunice Fedele


Minerwa McGonagall


Filius Flitwick


Wyszukiwarka